Coś na Progu #10

W numerze znajdziecie między innymi opowiadania Raya Bradbury'ego i Ernesta Bramaha, wywiad z Juliuszem Vernem, esej Roberta Louisa Stevensona na temat "Wyspy Skarbów" oraz niepublikowany dotąd komiks na podstawie "Rękopisu znalezionego w butli" Edgara Allana Poego. Temat przewodni to SZALENI NAUKOWCY. Piszemy m. in. o Nikoli Tesli i Izaaku Newtonie, fenomenie popkulturowych doktorów na przykładzie Emmeta Browna z "Powrotu do przyszłości" oraz odrażającego Antona Phibesa, a ponadto prawdziwych szalonych naukowcach! W numerze znajdziecie między innymi opowiadania Raya Bradbury'ego i Ernesta Bramaha, wywiad z Juliuszem Vernem, esej Roberta Louisa Stevensona na temat "Wyspy Skarbów" oraz niepublikowany dotąd komiks na podstawie "Rękopisu znalezionego w butli" Edgara Allana Poego.

Temat przewodni to SZALENI NAUKOWCY. Piszemy m. in. o Nikoli Tesli i Izaaku Newtonie, fenomenie popkulturowych doktorów na przykładzie Emmeta Browna z "Powrotu do przyszłości" oraz odrażającego Antona Phibesa, a ponadto prawdziwych szalonych naukowcach!

11.12.2014 Views

PROZA POEZJA składało się na szereg obserwacji, które bystry mężczyzna na wpół świadomie rejestrował. – Pan Carlyle – zaanonsował go sługa. Pokój okazał się biblioteką, która służyła również jako gabinet. Jedynym jego rezydentem był piszący na maszynie mężczyzna w wieku zbliżonym do Carlyle’a, który przerwał zajęcie w momencie przybycia swojego gościa. Odwrócił się w jego stronę, po czym wstał, dając wyraz formalnej grzeczności. – Bardzo to uprzejme z pana strony, że zgodził się pan przyjąć mnie o tej godzinie – odezwał się przepraszającym tonem pan Carlyle. Typowy dla pana Carradosa wyraz twarzy uległ nieznacznej zmianie. – Zapewne mój człowiek przekręcił pana godność – zauważył. – Czy to aby nie Louis Calling? Pan Carlyle zamarł. Jego sympatyczny uśmiech ustąpił miejsca nagłemu grymasowi złości. – Nie, proszę pana – odpowiedział szorstko. – Moje dane podane są na wizytówce, którą ma pan przed sobą. – Proszę o wybaczenie – odrzekł pan Carrados, nie tracąc dobrego humoru. – Nie widziałem jej. Ale znałem kiedyś jednego Callinga z czasów szkolnych... w Świętym Michale. – W Świętym Michale! – powtórzył pan Carlyle, a jego rysy przeszły nie mniej gwałtowną przemianę niż poprzednia. – Święty Michał! Wynn Carrados? Dobry Boże! Czy to możliwe? Max Wynn, stary Wynn Farciarz? – Trochę starszy i bardziej przy kości, ale tak – potwierdził Carrados. – Zmieniłem imię, jak widać. – Cóż za niezwykłe spotkanie – powiedział jego gość, opadając na krzesło i wpatrując się intensywnie w pana Carradosa. – W moim przypadku nie tylko imię uległo zmianie. Jak udało ci się mnie rozpoznać? – Po głosie – odparł Carrados. – Od razu przeniosłem się myślami do tej przesiąkniętej dymem nory na poddaszu, którą zajmowałeś, gdzie zdarzyło nam się... – Mój Boże! – przerwał Carlyle z goryczą. – Nawet mi nie przypominaj, jakie mieliśmy wtedy plany. Rozejrzał się po bogato urządzonym, reprezentacyjnym pokoju i przywołał w pamięci kilka innych oznak bogactwa, które wcześniej zdążył zauważyć. – Koniec końców, chyba jednak całkiem wygodnie sobie żyjesz, Wynn. – Będąc obiektem zazdrości i politowania – zauważył łagodnie, z charakterystyczną dla siebie akceptacją otaczającej go rzeczywistości. – Niemniej jednak, jak już wspomniałeś, żyje mi się całkiem wygodnie. – Zazdrość jestem w stanie zrozumieć, ale skąd politowanie? – Ponieważ jestem ślepcem – brzmiała spokojna odpowiedź. – Jak to ślepcem?! – wykrzyknął pan Carlyle, otwierając szeroko zdumione oczy. – Masz na myśli dosłowną ślepotę? – Dosłowną... Przejeżdżałem przez las konną ścieżką z przyjacielem, jakieś dwanaście lat temu. Jechał z przodu. W pewnym momencie gałązka odskoczyła do tyłu – wiesz, jak o to łatwo. Zaledwie mgnienie oka i było już po wszystkim. – I to cię oślepiło? – Na zawsze. Tak zwane amaurosis. – Aż ciężko w to uwierzyć. Wydajesz się tak pewny siebie i niezależny. Twoje oczy są pełne ekspresji, choć odrobinę bardziej stonowanej niż dawniej. Gdy wszedłem, pisałeś na maszynie... Nie nabierasz mnie? – Brakuje mi laski i psa, czyż nie? – uśmiechnął się Carrados. – Nie, nie nabieram, mówię szczerą prawdę. – Cóż za nieszczęśliwa dla ciebie przypadłość, Max. Zawsze byłeś impulsywnym, trochę nieodpowiedzialnym typem, nigdy chwili spokoju. Musi ci szalenie brakować wielu rzeczy... – Czy komuś jeszcze się udało ciebie rozpoznać? – zapytał cicho Carrados. – Ach, więc mówisz, że to przez głos – zamyślił się Carlyle. – W rzeczy samej. Inni ludzie również usłyszeli głos, jednak ja nie mam zawodnych, choć dających taką pewność siebie oczu, więc nie dałem się zwieść. – Dziwnie to ujmujesz – stwierdził Carlyle. – Pozwolę sobie zapytać, czy twoim uszom nigdy nie zdarzyło dać się zwieść... – Nie w tym stanie. Dotyk również mnie nie zawiódł, ani żaden inny zmysł, który mam sprawny. – No, no – wymamrotał pan Carlyle, powściągając swoje współczucie. – Wspaniale, że znosisz to z takim spokojem. Oczywiście, zakładając, że możesz znaleźć korzyści w byciu niewidomym, mój drogi... Tu urwał i poczerwieniał na twarzy. – Najmocniej przepraszam – wydukał sztywno. – Może nie tyle korzyści – zaczął refleksyjnie 84 COŚ NA PROGU

jego rozmówca – co pozytywy, których w rzeczy samej jest więcej, niż mogłoby się wydawać. Nowy świat do odkrycia, nowe doświadczenia, nowe talenty, które się we mnie przebudziły. Moja percepcja również się odmieniła, jakbym zyskał czwarty wymiar. Skąd więc twoje przeprosiny, Louis? – Jestem byłym notariuszem, pozbawionym prawa do wykonywania zawodu w związku ze sfałszowaniem rachunku powierniczego, panie Carrados – odpowiedział Carlyle, podnosząc się z miejsca. – Ależ siadaj, Louis – rzekł uprzejmym tonem Carrados. Jego twarz, w połączeniu z niesamowicie żywym spojrzeniem niewidzących oczu, emanowała łagodną dobrodusznością. – Krzesło, na którym siedzisz, dach nad twoją głową oraz całe to wygodne życie, do którego uprzejmie nawiązałeś, są bezpośrednio związane ze sfałszowaniem rachunku powierniczego. Ale czy w konsekwencji muszę cię nazywać „panem Carlylem”? Z pewnością nie, Louis. – Nie sfałszowałem konta – gorąco zaprzeczył Carlyle. Niemniej jednak usiadł z powrotem i dodał ciszej: – ale dlaczego ci o tym wszystkim opowiadam? Przecież nigdy wcześniej z nikim o tym nie rozmawiałem. – Ślepcy wzbudzają zaufanie u innych – wyjaśnił Carrados. – Jesteśmy wykluczeni z codziennej ludzkiej rywalizacji. Ponadto dlaczego nie miałbyś mi się zwierzyć? Akurat w moim przypadku rachunek naprawdę był podrobiony. – Nonsens, Max – skomentował Carlyle, odrzucając tę możliwość. – Doceniam jednak twoje starania. – Praktycznie wszystko, co posiadam, zostawił mi mój amerykański kuzyn pod warunkiem, że przyjmę nazwisko Carrados. Zbił fortunę genialnie podrabiając raporty dotyczące zbiorów. Chyba nie muszę ci przypominać, że obdarowany jest tak samo winny jak złodziej. – Ale dwakroć bezpieczniejszy, wiem coś o tym, Max... Jak myślisz, czym się teraz zajmuję? – Liczyłem, że ty mi opowiesz – udzielił wymijającej odpowiedzi Carrados. – Prowadzę prywatną agencję dochodzeniową. Straciłem możliwość pracy w zawodzie, musiałem znaleźć inny sposób, żeby zarobić na życie. Okazja sama się napatoczyła. Zmieniłem nazwisko, swój wygląd i tak otworzyłem biuro. Stronę prawną znam od podszewki, a za organizację pracy w terenie odpowiada zatrudniony przeze mnie emerytowany funkcjonariusz Scotland Yardu. – Wybornie! – entuzjastycznie skomentował PROZA POEZJA Carrados. – Czy wpada wam wiele morderstw? – Nie – przyznał pan Carlyle. – Nasza działalność w większości przypadków ogranicza się do konwencjonalnych spraw, takich jak rozwody czy defraudacje. – Wielka szkoda – zauważył Carrados. – Nie uwierzysz, Louis, ale skrycie zawsze chciałem zostać detektywem. Niedawno nawet zastanawiałem się, czy może nadal nie miałbym szansy pójść w tym kierunku. Czy to cię bawi? – Cóż, z pewnością koncept... – Tak, koncept ślepego detektywa na tropie niebezpieczeństwa... – Oczywiście, jak już wspomniałeś, na pewne rzeczy jesteś teraz bardziej wyczulony... – pan Carlyle zrobił krótką pauzę, by po namyśle dodać: – ale, doprawdy, nie podejrzewam, aby – może z wyjątkiem artystów – w jakiejkolwiek innej profesji człowiek polegał bardziej na zmyśle wzroku. Niezależnie od tego, jaką opinię Carrados miał prywatnie, nie zdradził ani cienia sprzeciwu. Przez całą minutę palił w ciszy, jak gdyby naprawdę czerpał przyjemność z widoku błękitnych smug dymu leniwie snujących się po pokoju, by w końcu nie pozostał po nich ślad. Położył przed swoim gościem pudełko z cygarami marki, która – choć z pewnością budziła uznanie detektywa – na rynku wydawała się nie do zdobycia. Swobodna pewność, z jaką niewidomy sięgnął po pudełko i umiejscowił przed swoim gościem wzbudziła w umyśle Carlyle’a niejasne przeczucie. – Pamiętam, Louis, że swojego czasu również byłeś miłośnikiem sztuki – zauważył wkrótce. – Chciałbym wiedzieć, jak znajdujesz mój ostatni zakup – lwa z brązu z tamtej serwantki. Gdy tylko wzrok Carlyle’a powędrował w głąb pokoju, Carrados dodał prędko: – Nie, nie ta. Chodzi o tę po lewej. Carlyle, zanim skierował się w stronę figurki, spojrzał z ukosa w stronę swojego gospodarza, ale wyraz twarzy Carrados ograniczał się zaledwie do pogodnego samozadowolenia. – Bardzo ładna – przyznał. – Flamandia, późny okres, czy tak? – Nie. To kopia „Ryczącego lwa” Vidala. – Vidal? – Francuz – uściślił pozbawionym wyrazu głosem. – Tak się składa, że on również miał nieszczęście być niewidomym. – Max, ty stary krętaczu! – zakrzyknął Carlyle. – A więc to ci chodziło po głowie przez ostanie pięć minut. COŚ NA PROGU 85

PROZA POEZJA<br />

składało się <strong>na</strong> szereg obserwacji, które bystry<br />

mężczyz<strong>na</strong> <strong>na</strong> wpół świadomie rejestrował.<br />

– Pan Carlyle – zaanonsował go sługa.<br />

Pokój okazał się biblioteką, która<br />

służyła również jako gabinet. Jedynym<br />

jego rezydentem był piszący <strong>na</strong> maszynie<br />

mężczyz<strong>na</strong> w wieku zbliżonym do Carlyle’a,<br />

który przerwał zajęcie w momencie przybycia<br />

swojego gościa. Odwrócił się w jego stronę,<br />

po czym wstał, dając wyraz formalnej<br />

grzeczności.<br />

– Bardzo to uprzejme z pa<strong>na</strong> strony, że<br />

zgodził się pan przyjąć mnie o tej godzinie<br />

– odezwał się przepraszającym tonem pan<br />

Carlyle.<br />

Typowy dla pa<strong>na</strong> Carradosa wyraz twarzy<br />

uległ niez<strong>na</strong>cznej zmianie.<br />

– Zapewne mój człowiek przekręcił pa<strong>na</strong><br />

godność – zauważył. – Czy to aby nie Louis<br />

Calling?<br />

Pan Carlyle zamarł. Jego sympatyczny<br />

uśmiech ustąpił miejsca <strong>na</strong>głemu grymasowi<br />

złości.<br />

– Nie, proszę pa<strong>na</strong> – odpowiedział szorstko.<br />

– Moje dane podane są <strong>na</strong> wizytówce, którą ma<br />

pan przed sobą.<br />

– Proszę o wybaczenie – odrzekł pan<br />

Carrados, nie tracąc dobrego humoru. – Nie<br />

widziałem jej. Ale z<strong>na</strong>łem kiedyś jednego<br />

Callinga z czasów szkolnych... w Świętym<br />

Michale.<br />

– W Świętym Michale! – powtórzył pan<br />

Carlyle, a jego rysy przeszły nie mniej<br />

gwałtowną przemianę niż poprzednia. – Święty<br />

Michał! Wynn Carrados? Dobry Boże! Czy to<br />

możliwe? Max Wynn, stary Wynn Farciarz?<br />

– Trochę starszy i bardziej przy kości, ale<br />

tak – potwierdził Carrados. – Zmieniłem imię,<br />

jak widać.<br />

– Cóż za niezwykłe spotkanie – powiedział<br />

jego gość, opadając <strong>na</strong> krzesło i wpatrując<br />

się intensywnie w pa<strong>na</strong> Carradosa. – W moim<br />

przypadku nie tylko imię uległo zmianie. Jak<br />

udało ci się mnie rozpoz<strong>na</strong>ć?<br />

– Po głosie – odparł Carrados. – Od razu<br />

przeniosłem się myślami do tej przesiąkniętej<br />

dymem nory <strong>na</strong> poddaszu, którą zajmowałeś,<br />

gdzie zdarzyło <strong>na</strong>m się...<br />

– Mój Boże! – przerwał Carlyle z goryczą.<br />

– Nawet mi nie przypomi<strong>na</strong>j, jakie mieliśmy<br />

wtedy plany.<br />

Rozejrzał się po bogato urządzonym,<br />

reprezentacyjnym pokoju i przywołał w<br />

pamięci kilka innych oz<strong>na</strong>k bogactwa, które<br />

wcześniej zdążył zauważyć.<br />

– Koniec końców, chyba jed<strong>na</strong>k całkiem<br />

wygodnie sobie żyjesz, Wynn.<br />

– Będąc obiektem zazdrości i politowania<br />

– zauważył łagodnie, z charakterystyczną<br />

dla siebie akceptacją otaczającej go<br />

rzeczywistości. – Niemniej jed<strong>na</strong>k, jak już<br />

wspomniałeś, żyje mi się całkiem wygodnie.<br />

– Zazdrość jestem w stanie zrozumieć, ale<br />

skąd politowanie?<br />

– Ponieważ jestem ślepcem – brzmiała<br />

spokoj<strong>na</strong> odpowiedź.<br />

– Jak to ślepcem?! – wykrzyknął pan Carlyle,<br />

otwierając szeroko zdumione oczy. – Masz <strong>na</strong><br />

myśli dosłowną ślepotę?<br />

– Dosłowną... Przejeżdżałem przez las konną<br />

ścieżką z przyjacielem, jakieś dwa<strong>na</strong>ście lat<br />

temu. Jechał z przodu. W pewnym momencie<br />

gałązka odskoczyła do tyłu – wiesz, jak o to<br />

łatwo. Zaledwie mgnienie oka i było już po<br />

wszystkim.<br />

– I to cię oślepiło?<br />

– Na zawsze. Tak zwane amaurosis.<br />

– Aż ciężko w to uwierzyć. Wydajesz się<br />

tak pewny siebie i niezależny. Twoje oczy<br />

są pełne ekspresji, choć odrobinę bardziej<br />

stonowanej niż dawniej. Gdy wszedłem, pisałeś<br />

<strong>na</strong> maszynie... Nie <strong>na</strong>bierasz mnie?<br />

– Brakuje mi laski i psa, czyż nie? –<br />

uśmiechnął się Carrados. – Nie, nie <strong>na</strong>bieram,<br />

mówię szczerą prawdę.<br />

– Cóż za nieszczęśliwa dla ciebie<br />

przypadłość, Max. Zawsze byłeś impulsywnym,<br />

trochę nieodpowiedzialnym typem, nigdy<br />

chwili spokoju. Musi ci szalenie brakować<br />

wielu rzeczy...<br />

– Czy komuś jeszcze się udało ciebie<br />

rozpoz<strong>na</strong>ć? – zapytał cicho Carrados.<br />

– Ach, więc mówisz, że to przez głos –<br />

zamyślił się Carlyle.<br />

– W rzeczy samej. Inni ludzie również<br />

usłyszeli głos, jed<strong>na</strong>k ja nie mam zawodnych,<br />

choć dających taką pewność siebie oczu, więc<br />

nie dałem się zwieść.<br />

– Dziwnie to ujmujesz – stwierdził Carlyle.<br />

– Pozwolę sobie zapytać, czy twoim uszom<br />

nigdy nie zdarzyło dać się zwieść...<br />

– Nie w tym stanie. Dotyk również mnie<br />

nie zawiódł, ani żaden inny zmysł, który mam<br />

sprawny.<br />

– No, no – wymamrotał pan Carlyle,<br />

powściągając swoje współczucie. – Wspaniale,<br />

że znosisz to z takim spokojem. Oczywiście,<br />

zakładając, że możesz z<strong>na</strong>leźć korzyści w<br />

byciu niewidomym, mój drogi...<br />

Tu urwał i poczerwieniał <strong>na</strong> twarzy.<br />

– Najmocniej przepraszam – wydukał<br />

sztywno.<br />

– Może nie tyle korzyści – zaczął refleksyjnie<br />

84 COŚ NA PROGU

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!