Coś na Progu #10

W numerze znajdziecie między innymi opowiadania Raya Bradbury'ego i Ernesta Bramaha, wywiad z Juliuszem Vernem, esej Roberta Louisa Stevensona na temat "Wyspy Skarbów" oraz niepublikowany dotąd komiks na podstawie "Rękopisu znalezionego w butli" Edgara Allana Poego. Temat przewodni to SZALENI NAUKOWCY. Piszemy m. in. o Nikoli Tesli i Izaaku Newtonie, fenomenie popkulturowych doktorów na przykładzie Emmeta Browna z "Powrotu do przyszłości" oraz odrażającego Antona Phibesa, a ponadto prawdziwych szalonych naukowcach! W numerze znajdziecie między innymi opowiadania Raya Bradbury'ego i Ernesta Bramaha, wywiad z Juliuszem Vernem, esej Roberta Louisa Stevensona na temat "Wyspy Skarbów" oraz niepublikowany dotąd komiks na podstawie "Rękopisu znalezionego w butli" Edgara Allana Poego.

Temat przewodni to SZALENI NAUKOWCY. Piszemy m. in. o Nikoli Tesli i Izaaku Newtonie, fenomenie popkulturowych doktorów na przykładzie Emmeta Browna z "Powrotu do przyszłości" oraz odrażającego Antona Phibesa, a ponadto prawdziwych szalonych naukowcach!

11.12.2014 Views

VARIA Carpenter w zwierciadle satyry INWAZJA OBCYCH TO TEMAT WYEKSPLOATOWANY W KINIE DO CNA. LECZ MAŁO KTÓRY FILM PRZEDSTAWIAŁ POMYSŁ TAK POJEMNY W INTERPRETACJI JAK KULTOWE „ONI ŻYJĄ” JOHNA CARPENTERA. OBRAZ DO DZIŚ POZOSTAJE JEDNĄ Z NAJBARDZIEJ KOMPETENTNYCH KRYTYK CZASÓW RZĄDÓW RONALDA REAGANA I ZARAZEM DAWKĄ ZNAKOMITEJ ZABAWY. KAMIL DACHNIJ Mity są po to, by je obalać. Wiele z tych narosło wokół polityki Ronalda Reagana. Jego rządy w latach 1981-89 były dość kontrowersyjne. Chwali się go za to, że udało mu się przywrócić Ameryce status militarnej potęgi, za przyczynienie się do obalenia Związku Radzieckiego oraz za duży wzrost gospodarczy. Jego krytycy jednak wskazują na fakt rozwarstwienia społecznego, obniżenia pensji i standardów życiowych najbiedniejszych, zwiększenia ubóstwa i bezdomności oraz deregulacji przemysłu finansowego, która miała doprowadzić do epidemii zadłużeń i recesji. Reagan, mający fizjonomię gwiazdy Hollywood, pełny optymizmu i przekonań w „stare, dobre wartości”, był doskonałym aktorem-prezydentem, który bez większego wysiłku potrafił opowiedzieć narodowi pięknie brzmiące bajki o poprawie gospodarki i polityki Stanów Zjednoczonych, a także – w razie potrzeby – umyć ręce od wszelkich skandali. Pracując przy jednoczesnej inflacji, recesji i zapaści gospodarczej jego doktryna polityczna i ekonomiczna, zwana „Reaganomiką”, wprowadzana już przy pierwszej kadencji, nie była dość wydolna i doprowadziła w efekcie do wzrostu deficytu budżetowego i długu publicznego. Można powiedzieć, że Amerykanie pod koniec lat 80. przyzwyczaili się do życia za pożyczone pieniądze. Zmiany, jakie poczyniła administracja Reagana, znacząco odbiły się także na przemyśle filmowym. Hollywood na wielką skalę zaczęło promować eskapistyczny model rozrywki, który – pomijając wyjątki w rodzaju filmów Stevena Spielberga, George’a Lucasa, Roberta Zemeckisa i paru innych 54 COŚ NA PROGU

odprysków kina nowej przygody – nie oferowało niczego, co mogło dorównać dziełom z „Nowego Hollywood”, jak „Czas Apokalipsy” czy „Chinatown”. Elekcja Reagana była również ostatecznym gwoździem do trumny dla boomu na polityczne horrory, prowokujących inteligencję i wrażliwość widzów przez całe lata 70. W jego erze nie uświadczyliśmy już horrorów na miarę „A jednak żyje” Larry’ego Cohena czy „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Tobe’a Hoopera. George A. Romero, mistrz społeczno-politycznej satyry, nakręcił w 1985 roku trzecią odsłonę swojej serii zombie, „Dzień umarłych”, ale ta wyjątkowo ponura groteska została zupełnie niezrozumiana przez krytyków i publiczność pragnącą radosnej i kolorowej rozrywki dla całej rodziny. To, co się podobało Amerykanom i zarazem stanowiło dobry przykład kina ultra-Reaganowskiego, to filmy pokroju „Czerwonego świtu” Johna Miliusa z 1984 roku. Obraz mający wszystkie znamiona kina nowej przygody w wydaniu konserwatywnym był głęboko zakorzeniony w antykomunizmie i celebracji przemocy w imię patriotyzmu. Wróg, z jakim przyszło się zmagać bohaterom filmu, przybierał globalną twarz: Sowieci, Kubańczycy i Nikaraguańczycy tworzyli triumwirat zagranicznych nacji, które administracja Reagana zajadle demonizowała. Choć dwa pierwsze od dawna były bastionem komunizmu na świecie, Nikaraguę obarczano jako głównego sprawcę terroryzmu w Ameryce Środkowej. Filmy „Nowego Hollywood” zazwyczaj spoglądały w głąb własnego kraju, by szukać zła, natomiast te z doby Reagana odnalazły go za granicą. Jednym z nielicznych twórców, którzy zdobyli się na krytykę tamtego okresu, był mistrz kina gatunkowego John Carpenter. Z wszystkich amerykańskich autorów zaczynających kręcić w latach 70. Carpenter do czasu „Oni żyją” był zdecydowanie najbardziej gatunkowo różnorodny. Był także twórcą wyjątkowo obficie czerpiącym z kina klasy B lat 50. Carpenter od początku wypracował sobie miano twórcy uniwersalnego: nie tylko reżyserował i produkował swoje filmy, ale także pisał scenariusze, sporadycznie w nich grał i przede wszystkim komponował własne ścieżki dźwiękowe. W jego filmach motywem przewodnim często była historia grupy ludzi trzymających się razem podczas walki z niewyjaśnionymi lub nieznanymi siłami z zewnątrz. Obsesję tę zdradził już w swoim drugim filmie, „Atak na posterunek 13” z 1976 roku, porażającym policyjnym VARIA thrillerze, inteligentnie czerpiącym ze schematu fabularnego „Rio Bravo” Howarda Hawksa. W 1978 roku nakręcił swoje opus magnum „Halloween”, bez wątpienia najbardziej wpływowy horror ostatnich trzech dekad XX wieku. A także apogeum slasherów, bo nikt później nie dorównał perfekcji Carpentera w wykorzystywaniu „stalkującej” kamery i umiejętności podglądania bohaterów oczami mordercy. Gdzie każdy następny slasher tylko zwiększał posokę, „Halloween” było generalnie bezkrwawe. Po tym filmie, jednym z największych sukcesów kina niezależnego w historii, reżyser nakręcił jeszcze kilka kultowych obrazów, w których pierwsze skrzypce grał Kurt Russell. Futurystyczna dystopia „Ucieczki z Nowego Jorku” to wzór w swojej kategorii, „Wielka draka w chińskiej dzielnicy” to nieodparte kino nowej przygody, a „Coś” to, według niektórych opinii, najwybitniejszy horror science-fiction, jaki powstał do tej pory. Jednak pomijając zimnowojenny kontekst historii w „Coś” i zakodowane poglądy „Ataku na posterunek 13”, Carpenter raczej stronił od politycznych podtekstów w swoich filmach. Zmianą okazał się „Oni żyją”, wyprodukowany w 1988 roku, pod koniec ery Reagana. Pomysł na film wyszedł z dwóch stron: opowiadania „Eight O’ Clock in the Morning” Raya Nelsona z lat 60., które opisywało inwazję obcych z ukrycia, łudząco przypominającą tę z „Inwazji porywaczy ciał”, oraz historii „Nada” z antologii komiksowej „Alien Encounters”. Scenariusz spleciono z kilku źródeł, dlatego Carpenter postanowił użyć pseudonimu Frank Armitrage, zaczerpniętego z twórczości jednego z jego ulubionych pisarzy grozy, H.P. Lovecrafta, mianowicie ze „Zgrozy w Dunwich”. Nie po raz pierwszy reżyser sięgał do spuścizny pisarza, bo wcześniej, w filmie „Coś”, dało się zauważyć luźną inspirację mini powieścią „W górach szaleństwa”. „Oni żyją”, fantastyczny melanż satyrycznego science- COŚ NA PROGU 55

odprysków ki<strong>na</strong> nowej przygody – nie oferowało niczego,<br />

co mogło dorów<strong>na</strong>ć dziełom z „Nowego Hollywood”, jak<br />

„Czas Apokalipsy” czy „Chi<strong>na</strong>town”. Elekcja Reaga<strong>na</strong> była<br />

również ostatecznym gwoździem do trumny dla boomu <strong>na</strong><br />

polityczne horrory, prowokujących inteligencję i wrażliwość<br />

widzów przez całe lata 70. W jego erze nie uświadczyliśmy<br />

już horrorów <strong>na</strong> miarę „A jed<strong>na</strong>k żyje” Larry’ego Cohe<strong>na</strong> czy<br />

„Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Tobe’a Hoopera.<br />

George A. Romero, mistrz społeczno-politycznej satyry,<br />

<strong>na</strong>kręcił w 1985 roku trzecią odsłonę swojej serii zombie,<br />

„Dzień umarłych”, ale ta wyjątkowo ponura groteska została<br />

zupełnie niezrozumia<strong>na</strong> przez krytyków i publiczność<br />

pragnącą radosnej i kolorowej rozrywki dla całej rodziny.<br />

To, co się podobało Amerykanom i zarazem stanowiło<br />

dobry przykład ki<strong>na</strong> ultra-Reaganowskiego, to filmy<br />

pokroju „Czerwonego świtu” Joh<strong>na</strong> Miliusa z 1984 roku.<br />

Obraz mający wszystkie z<strong>na</strong>mio<strong>na</strong> ki<strong>na</strong> nowej przygody<br />

w wydaniu konserwatywnym był głęboko zakorzeniony w<br />

antykomunizmie i celebracji przemocy w imię patriotyzmu.<br />

Wróg, z jakim przyszło się zmagać bohaterom filmu, przybierał<br />

globalną twarz: Sowieci, Kubańczycy i Nikaraguańczycy<br />

tworzyli triumwirat zagranicznych <strong>na</strong>cji, które administracja<br />

Reaga<strong>na</strong> zajadle demonizowała. Choć dwa pierwsze od daw<strong>na</strong><br />

były bastionem komunizmu <strong>na</strong> świecie, Nikaraguę obarczano<br />

jako głównego sprawcę terroryzmu w Ameryce Środkowej.<br />

Filmy „Nowego Hollywood” zazwyczaj spoglądały w głąb<br />

własnego kraju, by szukać zła, <strong>na</strong>tomiast te z doby Reaga<strong>na</strong><br />

od<strong>na</strong>lazły go za granicą.<br />

Jednym z nielicznych twórców, którzy zdobyli się <strong>na</strong><br />

krytykę tamtego okresu, był mistrz ki<strong>na</strong> gatunkowego<br />

John Carpenter. Z wszystkich amerykańskich autorów<br />

zaczy<strong>na</strong>jących kręcić w latach 70. Carpenter do czasu „Oni<br />

żyją” był zdecydowanie <strong>na</strong>jbardziej gatunkowo różnorodny.<br />

Był także twórcą wyjątkowo obficie czerpiącym z ki<strong>na</strong> klasy<br />

B lat 50. Carpenter od początku wypracował sobie miano<br />

twórcy uniwersalnego: nie tylko reżyserował i produkował<br />

swoje filmy, ale także pisał sce<strong>na</strong>riusze, sporadycznie w<br />

nich grał i przede wszystkim komponował własne ścieżki<br />

dźwiękowe. W jego filmach motywem przewodnim często<br />

była historia grupy ludzi trzymających się razem podczas<br />

walki z niewyjaśnionymi lub niez<strong>na</strong>nymi siłami z zewnątrz.<br />

Obsesję tę zdradził już w swoim drugim filmie, „Atak<br />

<strong>na</strong> posterunek 13” z 1976 roku, porażającym policyjnym<br />

VARIA<br />

thrillerze, inteligentnie czerpiącym ze schematu fabularnego<br />

„Rio Bravo” Howarda Hawksa. W 1978 roku <strong>na</strong>kręcił swoje<br />

opus magnum „Halloween”, bez wątpienia <strong>na</strong>jbardziej<br />

wpływowy horror ostatnich trzech dekad XX wieku. A także<br />

apogeum slasherów, bo nikt później nie dorów<strong>na</strong>ł perfekcji<br />

Carpentera w wykorzystywaniu „stalkującej” kamery i<br />

umiejętności podglądania bohaterów oczami mordercy.<br />

Gdzie każdy <strong>na</strong>stępny slasher tylko zwiększał posokę,<br />

„Halloween” było generalnie bezkrwawe.<br />

Po tym filmie, jednym z <strong>na</strong>jwiększych sukcesów ki<strong>na</strong><br />

niezależnego w historii, reżyser <strong>na</strong>kręcił jeszcze kilka<br />

kultowych obrazów, w których pierwsze skrzypce<br />

grał Kurt Russell.<br />

Futurystycz<strong>na</strong> dystopia<br />

„Ucieczki z Nowego<br />

Jorku” to wzór w swojej<br />

kategorii, „Wielka draka<br />

w chińskiej dzielnicy” to<br />

nieodparte kino nowej<br />

przygody, a „<strong>Coś</strong>” to,<br />

według niektórych<br />

opinii, <strong>na</strong>jwybitniejszy<br />

horror science-fiction,<br />

jaki powstał do tej<br />

pory. Jed<strong>na</strong>k pomijając<br />

zimnowojenny kontekst historii w „<strong>Coś</strong>” i zakodowane<br />

poglądy „Ataku <strong>na</strong> posterunek 13”, Carpenter raczej stronił<br />

od politycznych podtekstów w swoich filmach. Zmianą<br />

okazał się „Oni żyją”, wyprodukowany w 1988 roku, pod<br />

koniec ery Reaga<strong>na</strong>.<br />

Pomysł <strong>na</strong> film wyszedł z dwóch stron: opowiadania<br />

„Eight O’ Clock in the Morning” Raya Nelso<strong>na</strong> z lat 60., które<br />

opisywało inwazję obcych z ukrycia, łudząco przypomi<strong>na</strong>jącą<br />

tę z „Inwazji porywaczy ciał”, oraz historii „Nada” z antologii<br />

komiksowej „Alien Encounters”. Sce<strong>na</strong>riusz spleciono z<br />

kilku źródeł, dlatego Carpenter postanowił użyć pseudonimu<br />

Frank Armitrage, zaczerpniętego z twórczości jednego z<br />

jego ulubionych pisarzy grozy, H.P. Lovecrafta, mianowicie<br />

ze „Zgrozy w Dunwich”. Nie po raz pierwszy reżyser sięgał<br />

do spuścizny pisarza, bo wcześniej, w filmie „<strong>Coś</strong>”, dało<br />

się zauważyć luźną inspirację mini powieścią „W górach<br />

szaleństwa”.<br />

„Oni żyją”, fantastyczny melanż satyrycznego science-<br />

COŚ NA PROGU 55

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!