11.12.2014 Views

Coś na Progu #10

W numerze znajdziecie między innymi opowiadania Raya Bradbury'ego i Ernesta Bramaha, wywiad z Juliuszem Vernem, esej Roberta Louisa Stevensona na temat "Wyspy Skarbów" oraz niepublikowany dotąd komiks na podstawie "Rękopisu znalezionego w butli" Edgara Allana Poego. Temat przewodni to SZALENI NAUKOWCY. Piszemy m. in. o Nikoli Tesli i Izaaku Newtonie, fenomenie popkulturowych doktorów na przykładzie Emmeta Browna z "Powrotu do przyszłości" oraz odrażającego Antona Phibesa, a ponadto prawdziwych szalonych naukowcach!

W numerze znajdziecie między innymi opowiadania Raya Bradbury'ego i Ernesta Bramaha, wywiad z Juliuszem Vernem, esej Roberta Louisa Stevensona na temat "Wyspy Skarbów" oraz niepublikowany dotąd komiks na podstawie "Rękopisu znalezionego w butli" Edgara Allana Poego.

Temat przewodni to SZALENI NAUKOWCY. Piszemy m. in. o Nikoli Tesli i Izaaku Newtonie, fenomenie popkulturowych doktorów na przykładzie Emmeta Browna z "Powrotu do przyszłości" oraz odrażającego Antona Phibesa, a ponadto prawdziwych szalonych naukowcach!

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

S P I<br />

T R E Ś C I<br />

TEMAT NUMERU - SZALENI NAUKOWCY:<br />

1,21 GIGAWATA MARZEŃ, CZYLI „POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI” - WOJCIECH SAWŁOWICZ 3<br />

ZBUDUJ WŁASNEGO FRANKENSTEINA! - PAWEŁ IWANINA 7<br />

PRZYPADEK BARDZO DZIWNEGO DOKTORA - PAWEŁ KLIMCZAK 13<br />

NIKOLA TESLA: KRÓL BŁYSKAWIC- ADRIANA SIESS 16<br />

POZA CZASEM, POMIĘDZY MIEJSCAMI: NIEŚMIERTELNOŚĆ FIGURY GOLEMA - MARCIN WAINCETEL 24<br />

JEDNOSTKA 731 - PAULINA ANACKA 31<br />

ANTON PHIBES: IN MEMORIAM - PRZEMYSŁAW PIENIĄŻEK 35<br />

PAN DOMU CIERPIENIA - ADRIANA SIESS 39<br />

SZPIKULCEM W OKO - MACIEJ BERG 47<br />

VARIA:<br />

CARPENTER W ZWIERCIADLE SATYRY - KAMIL DACHNIJ 52<br />

LORI LOVECRAFT, CZYLI MACKI PIN-UPU - PAWEŁ KLIMCZAK 55<br />

KINOWY HORROR NIE ŻYJE. TOKSYCZNY MŚCICIEL - PAWEŁ IWANINA 58<br />

KREW Z GŁOŚNIKÓW, CZYLI HORRORCORE - TOMASZ OLKOWSKI 64<br />

STREFA KRYMINAŁU I SENSACJI:<br />

CYKL LISTY MORDERCÓW: NIEGRZECZNY KUBUŚ, CZĘŚĆ II - WOJCIECH SAWŁOWICZ 68<br />

LICENCJA NA BONDA - BARTOSZ NASKRĘCKI 74<br />

Z MIŁOŚCI DO SZTUKI_KRADZIEŻE BREITWEISERA - NIKOLA SPIEREWKA 79<br />

PROZA / POEZJA:<br />

DRAHMA DIONIZOSA (Z CYKLU O DETEKTYWIE MAKSIE CARRADOSIE) - ERNEST BRAMAH 82<br />

WYWIAD Z JULIUSZEM VERNEM - R. H. SHERRARD 90<br />

TECHNOKRATA Z KONIECZNOŚCI - RAY BRADBURY 98<br />

GENIUSZ PROFESORA SAMA SULLIVANA - TOMASZ KACZMAREK 100<br />

WYTRZESZCZ TYSIĄCA JARDÓW - •PAWEŁ IWANINA 106<br />

TEQUILA: LICZBA BESTII (FRAGMENT POWIEŚCI) - ŁUKASZ ŚMIGIEL 114<br />

KOMIKS:<br />

TEQUILA: NIEZABIJ - ŁUKASZ ŚMIGIEL, KATARZYNA BABIS 120<br />

•GALEON PRZEZNACZENIA - E. A. POE, E. ALLGOR 141<br />

GRY RETRO I BEZ PRĄDU:<br />

MDK - RED SONJA 122<br />

SIN - ROCH WEKSLER 124<br />

7 RONIN - PAWEŁ WERNIC 130<br />

ESEJ / FELIETON:<br />

MOJA PIERWSZA KSIĄŻKA WYSPA SKARBÓW - ROBERT LOUIS STEVENSON 131<br />

O ODKRYCIACH I WYNALAZKACH - BOLESŁAW PRUS 136<br />

RELACJA:<br />

OLDTOWN 2014 - REDAKCJA 148<br />

S<br />

CZASOPISMO<br />

KONTAKT:<br />

COSNAPROGU@GMAIL.COM<br />

INTERNET:<br />

WWW.COSNAPROGU.BLOGSPOT.COM<br />

REDAKTOR NACZELNY:<br />

ŁUKASZ ŚMIGIEL<br />

SMIGIELLUKASZ@GMAIL.COM<br />

ZASTĘPCA REDAKTORA NACZ.:<br />

PAWEŁ IWANINA<br />

SEKRETARZ REDAKCJI:<br />

ADRIANA SIESS<br />

ALEKSANDRA ŁAKOMSKA<br />

SKŁAD:<br />

MACIEJ MUTWIL, Okładka - RAFAŁ SZYMA<br />

NA PODSTAWIE PROJEKTU MICHAŁA<br />

ORACZA<br />

AUTORZY:<br />

WOJCIECH SAWŁOWICZ<br />

PAWEŁ IWANINA<br />

PAWEŁ KLIMCZAK<br />

ADRIANA SIESS<br />

MARCIN WAINCETEL<br />

PAULINA ANACKA<br />

PRZEMYSŁAW PIENIĄŻEK<br />

MACIEJ BERG<br />

KAMIL DACHNIJ<br />

TOMASZ OLKOWSKI<br />

BARTOSZ NASKRĘCKI<br />

ROCH WEKSLER<br />

PAWEŁ WERNIC<br />

ILUSTRACJA NA OKŁADCE:<br />

DANIEL GRZESZKIEWICZ<br />

(WYDANIE CYFROWE)<br />

KATARZYNA KRZYSZTOFOWICZ<br />

(WYDANIE PAPIEROWE)<br />

KOREKTA I REDAKCJA:<br />

WOJCIECH LULEK<br />

NIKOLA SPIEREWKA<br />

REDAKCJA NA FACEBOOKU:<br />

WWW.FACEBOOK.COM/COSNAPROGU<br />

REDAKCJA NA SOUNDCLOUD:<br />

HTTPS://SOUNDCLOUD.COM/<br />

COSNAPROGU<br />

RETRO DZIEWCZYNY:<br />

SYLWETKA EDWIGE FENESH - KUNKTATOR 149<br />

COŚ NA PROGU 3


Witajcie<br />

Macie przed sobą <strong>#10</strong>, jubileuszowe<br />

wydanie magazynu „<strong>Coś</strong> <strong>na</strong> <strong>Progu</strong>”.<br />

Wydanie wyjątkowe z kilku powodów. Po<br />

pierwsze numer ten oddajemy w Wasze<br />

ręce za darmo. Po drugie – pierwszy raz<br />

przygotowaliśmy „Cosia” we wszystkich<br />

<strong>na</strong>jpopularniejszych formatach elektronicznych.<br />

Po trzecie, wreszcie – w licznych<br />

konkursach <strong>na</strong> <strong>na</strong>szym fanpage’u możecie<br />

wygrać limitowaną ilość drukowanych<br />

egzemplarzy z drugą wersją okładki, która<br />

ucieszy pewnie kolekcjonerów.<br />

Wszystko to wiąże się ze zmia<strong>na</strong>mi,<br />

które wprowadzamy w cyklu produkcyjnym<br />

i wydawniczym „<strong>Coś</strong> <strong>na</strong> <strong>Progu</strong>”.<br />

Kolejnych numerów <strong>na</strong>szego magazynu<br />

nie z<strong>na</strong>jdziecie w Empikach ani w kioskach.<br />

Ten system dystrybucji<br />

fi<strong>na</strong>nsowo zabijał pismo. Nowego<br />

„Cosia” będzie moż<strong>na</strong> zakupić w<br />

formatach, drukowanym i cyfrowym<br />

(pdf, ePUB, mobi) w wybranych<br />

księgarniach i sklepach internetowych<br />

oraz podczas imprez<br />

okolicznościowych – targów, konwentów,<br />

spotkań z Redakcją. Ze<br />

względu <strong>na</strong> produkcję pisma w trybie<br />

druku <strong>na</strong> żądanie, wzrośnie jego<br />

ce<strong>na</strong>. Aby osłodzić Wam konieczność<br />

większych wydatków powiększymy<br />

nieco format „<strong>Coś</strong> <strong>na</strong> <strong>Progu</strong>”,<br />

dzięki czemu w środku zmieści się<br />

dużo więcej tekstu. Pismo <strong>na</strong>dal<br />

pozostanie nieregularnikiem, a kolejne<br />

numery będziemy starali się<br />

wydawać średnio co trzy miesiące.<br />

Wewnątrz „Cosia” zmieni się niewiele. Dodamy<br />

jedynie nowe działy (np. Strefę Horroru) i rozbudujemy<br />

te, które są z <strong>na</strong>mi od daw<strong>na</strong> (np.<br />

Strefa Gier retro i bez prądu).<br />

Do rodziny czasopism CNP, dołączy wkrótce<br />

poświęco<strong>na</strong> klasycznym, pulpowym komiksom<br />

i okraszo<strong>na</strong> potężną dawką publicystyki<br />

– „Złota Era Komiksu”. Niedługo wydamy<br />

także nową powieść z cyklu „Biblioteka <strong>Coś</strong> <strong>na</strong><br />

<strong>Progu</strong>”. Wszystkie informacje <strong>na</strong> temat <strong>na</strong>szych<br />

wydawnictw, a także <strong>na</strong>sze nowe forum dyskusyjne,<br />

podcastowe radio, stale aktualizowaną<br />

galerię, <strong>na</strong>jnowsze newsy i recenzje dotyczące<br />

wszystkiego co pulpowe, z<strong>na</strong>jdziecie <strong>na</strong> <strong>na</strong>szej<br />

odświeżonej stronie internetowej: www.cos<strong>na</strong>progu.blogspot.com<br />

oraz <strong>na</strong> nowym i wkrótce<br />

– jedynym, oficjalnym fanpage’u <strong>na</strong> facebooku:<br />

www.facebook.com/cos<strong>na</strong>progu. Chcemy tworzyć<br />

dla Was niezwykłe czasopisma, nie z myślą<br />

o masowym rynku, lecz o kilku tysiącach<br />

absolutnie wyjątkowych Czytelników, których<br />

pasją jest pulp, weird, szeroko pojęta fantastyka,<br />

krymi<strong>na</strong>ł i sensacja. Zostańcie z <strong>na</strong>mi. W<br />

kolejnym numerze tematem przewodnim będą<br />

„Pulpowe duety”. Do przeczytania.<br />

Łukasz Śmigiel<br />

www.lukaszsmigiel.blogspot.com<br />

4 COŚ NA PROGU


TEMAT NUMERU<br />

Wojciech Sawłowicz<br />

1,21gigawata marzeń<br />

CZYLI<br />

COŚ NA PROGU 5


TEMAT NUMERU<br />

Co jest wyróżnikiem szalonego <strong>na</strong>ukowca?<br />

Z pewnością to, że jego geniusz jest co <strong>na</strong>jmniej<br />

tak wielki jak jego szaleństwo. Z reguły<br />

nie wróży to dobrze. A dr Emmett L. Brown jest<br />

z całą pewnością szalony. Moż<strong>na</strong> to łatwo stwierdzić<br />

– wystarczy go chwilę poobserwować. Chodzi<br />

tam i z powrotem, mówi ciągle podniesionym<br />

głosem i wymachuje rękoma, robiąc przy tym<br />

dziwaczne miny. W Hill Valley wszyscy (z jednym<br />

wyjątkiem) mają go za pomylonego starca. Na<br />

całe szczęście jest <strong>na</strong>jbardziej pokojowo usposobionym<br />

szaleńcem <strong>na</strong> świecie.<br />

Pierwsza część „Powrotu do przyszłości” (1985) Roberta<br />

Zemeckisa odniosła spektakularny sukces. Wpływ<br />

<strong>na</strong> to miało wiele czynników. Przede wszystkim każdy<br />

uwielbia szurniętych <strong>na</strong>ukowców w stylu Doca Brow<strong>na</strong><br />

(fenome<strong>na</strong>lny Christopher Lloyd), młodzi widzowie<br />

utożsamiali się z <strong>na</strong>stoletnim Martym McFly’em (Michael<br />

J. Fox), ich rodzice mogli <strong>na</strong>tomiast wrócić do lat swojej<br />

młodości (konkretnie roku 1955). Ale powodem, dla<br />

którego po przeszło ćwierć wieku <strong>na</strong>dal tak wielu kocha<br />

tę serię, może być to, że jest zaskakująco samoświadoma,<br />

co nieczęsto zdarza się w kinie hollywoodzkim.<br />

W sposób niezwykle błyskotliwy wskazuje <strong>na</strong> bardziej lub mniej<br />

subtelne różnice między „kiedyś” a „teraz”. Dzisiejszego widza<br />

z pewnością ciekawić może ukazanie filmowej – wcale nie tak<br />

już odległej – przyszłości roku 2015 w „Powrocie do przyszłości<br />

II” (1989). Wiele jej elementów urzeczywistniło się, choć może<br />

nie dokładnie: płaskie ekrany, bary „retro” w stylu lat 80. czy<br />

samozawiązujące się buty 1 (wciąż czekamy <strong>na</strong> hoverboardy,<br />

latające samochody i „Szczęki 19”). W końcu – seria podejmuje<br />

temat postrzegania konkretnej epoki przez <strong>na</strong>stępne pokolenia<br />

i ich podświadomego idealizowania, co genialnie wręcz ukazuje<br />

„Powrót do przyszłości III” (1990), którego akcja w dużej mierze<br />

dzieje się <strong>na</strong> Dzikim Zachodzie w roku 1885.<br />

WEHIKUŁ CZASU... Z DELOREANA?!<br />

Nie moż<strong>na</strong> zaprzeczyć, że do sukcesu serii przyczynił się<br />

też sam wehikuł czasu, czyli zmodyfikowany DeLorean<br />

DMC-12. Żad<strong>na</strong> tam topor<strong>na</strong> budka telefonicz<strong>na</strong> czy fotel z<br />

obracającym się talerzem. Jeśli już podróżować w czasie,<br />

czemu nie zrobić tego ze stylem? Samochód-esencja lat 80.<br />

dzięki filmowi stał się ikoną popkultury. Może nie wszystkim<br />

mówi coś <strong>na</strong>zwa DeLorean, ale „samochód z Powrotu do<br />

przyszłości” z<strong>na</strong> niemal każdy. Ach, DeLorean... Piękne auto,<br />

którego plakat wisiał <strong>na</strong> ścianie niejednego dzieciaka<br />

dorastającego <strong>na</strong> przełomie lat 80. i 90., zaraz obok takich<br />

tuzów szos jak Ferrari F40 czy Lamborghini Countach. Już<br />

podczas premiery prototypu w roku 1976 <strong>na</strong>robił niemało<br />

zamieszania. Zaprojektowany przez Giorgetto Giugariego,<br />

ogłoszonego później samochodowym projektantem stulecia,<br />

DeLorean miał wszystko, czego moż<strong>na</strong> było wymagać od<br />

ówczesnego supersamochodu: futurystyczną sylwetkę,<br />

6 COŚ NA PROGU<br />

1 Tak! Główny projektant Nike ogłosił w lutym tego roku, że w<br />

pełni sprawne obuwie – dokład<strong>na</strong> kopia modelu z filmu – ukaże<br />

się <strong>na</strong> rynku w przyszłym roku. Limitowany model Nike Air Mag,<br />

który wyszedł w 2011 roku i był rozprowadzany w ramach akcji<br />

charytatywnej, nie miał jeszcze samozawiązujących się sznurówek.<br />

Nike nie chce ujawniać jeszcze cen, ale moż<strong>na</strong> podejrzewać, że potrwa<br />

to chwilę, zanim technologia stanieje i stanie się rewolucją <strong>na</strong><br />

miarę rzepów.


konstrukcję<br />

i 130-konny 2 silnik V6. Dodatkowo był stosunkowo<br />

niedrogi i nie tak elitarny – wyprodukowano go<br />

w niespeł<strong>na</strong> 9 tys. egzemplarzy. Ale dopiero gdy stał się<br />

gwiazdą filmową, chcieli mieć go wszyscy. Tak bardzo, że w<br />

2008 roku wznowiono jego produkcję.<br />

Ileż to filmowy DeLorean nie przeszedł... Przypomnijmy:<br />

po przypadkowej podróży do 1955 roku Marty nie miał jak<br />

wrócić do swoich czasów bez ładunku plutonu. Na szczęście<br />

młodszy doktor Brown pomaga mu w powrocie dzięki skierowaniu<br />

energii pioru<strong>na</strong> prosto do „kondensatora przepływu”.<br />

Marty McFly wraca, a współczesny Doc zabiera DeLorea<strong>na</strong> do<br />

2015 roku i poddaje go futurystycznym przeróbkom: instaluje<br />

<strong>na</strong>pęd latający i Mr. Fusion 3 – domowy reaktor zimnej<br />

fuzji, zasilany odpadami organicznymi. Niestety, pod koniec<br />

drugiej części piorun, który uratował Marty’ego wcześniej,<br />

staje się przyczyną nowego kłopotu. Doc zostaje uwięziony<br />

z niedziałającym DeLoreanem w roku 1885, ale udaje mu się go<br />

zachować – zakopuje go <strong>na</strong> 70 lat w jaskini. Marty cofa się do<br />

XIX wieku, lecz przez przypadek przedziurawia bak, z powodu<br />

czego DeLorean nie może jeździć, a tym bardziej rozpędzić się<br />

do niezbędnej prędkości 88 mili <strong>na</strong> sekundę 4 . Na domiar złego<br />

pierwsza stacja benzynowa w okolicy powstanie dopiero za<br />

20 lat. Ostatecznie DeLorean, przerobiony <strong>na</strong> drezynę, zostaje<br />

zniszczony w kraksie z pociągiem w roku 1985.<br />

PLUTON, PIORUN I KONDENSATOR PRZEPŁYWU<br />

Przejdźmy może do wy<strong>na</strong>lazku Doca. Integralną częścią<br />

wehikułu czasu jest wspomniany „kondensator przepływu”<br />

(flux capacitor). Gdybyśmy chcieli uruchomić maszynę,<br />

musielibyśmy wiedzieć, że pierwszą niezbędną do tego rzeczą<br />

jest prędkość 88 mph. Nie to jest jed<strong>na</strong>k głównym<br />

problemem,<br />

a wytworzenie dużej mocy, bo ten konsumuje jej <strong>na</strong>prawdę<br />

dużo – aż 1,21 gigawatów 5 . Do wytworzenia takiej energii<br />

potrzeb<strong>na</strong> jest albo reakcja jądrowa, albo silne wyładowanie<br />

elektrostatyczne<br />

w postaci pioru<strong>na</strong>. Lecz i ten konstrukcyjny problem nie<br />

stanowił dla Doca Brow<strong>na</strong> specjalnej przeszkody.<br />

2 W europejskiej wersji 150 KM.<br />

3 Parodia Mr. Coffee – popularnego w latach 80. taniego ekspresu<br />

do kawy.<br />

4 141,6 kilometra <strong>na</strong> godzinę.<br />

5 Tyle samo mocy potrzebuje pojedynczy ciśnieniowy reaktor<br />

wodny w elektrowni jądrowej. 1,21 GW odpowiada ok. 1,6 mln<br />

KM (koni mechanicznych). Na szczęście taka ilość potrzeb<strong>na</strong> jest<br />

<strong>na</strong> bardzo krótki czas, żeby kondensator przepływu mógł „zaskoczyć”.<br />

TEMAT NUMERU<br />

Wspomniany wcześniej Mr. Fusion rozwiązał ten problem, co<br />

pozwoliło oszczędzić fatygi związanej z kradzieżą plutonu<br />

libijskim terrorystom. Ważnymi argumentami<br />

przemawiającymi za wybraniem właśnie DeLorea<strong>na</strong> przez<br />

Doca były tempo przyspieszenia do 88 mph<br />

i karoseria ze stali nierdzewnej. Powszechnie z<strong>na</strong>nym faktem<br />

jest, że poprawia o<strong>na</strong> „rozproszenie strumienia” (flux<br />

dispersal), co z kolei wpływa <strong>na</strong> płynność podróży przez<br />

czasoprzestrzeń. Dalszy opis działania wy<strong>na</strong>lazku wydaje się<br />

niemożliwy. Tylko Doc Brown z<strong>na</strong>ł tę skomplikowaną<br />

konstrukcję trybów i przekładni, a akurat w tym miejscu<br />

przerwał swój wykład, gdyż musiał odpowiednio uważać <strong>na</strong><br />

pojazd.<br />

Filmowy DeLorean nie był wcale jedynym w serii.<br />

W serialu animowanym 6 było ich co <strong>na</strong>jmniej kilka (w tym<br />

wersja z ośmioma miejscami – standardowo są dwa), tak samo<br />

jak w grze komputerowej (w której <strong>na</strong> skutek działania pioru<strong>na</strong><br />

pod koniec II części powstał duplikat orygi<strong>na</strong>lnego wehikułu).<br />

W części III pojawił się również inny wehikuł, skonstruowany<br />

<strong>na</strong> bazie lokomotywy parowej. To, jak Doc wycisnął 1,21 GW<br />

z parowozu, do dzisiaj pozostaje zagadką.<br />

NEUROTYCZNY EISTEIN<br />

Dr Emmett Lathrop Brown, dla z<strong>na</strong>jomych „Doc”, jest połączeniem<br />

umysłu Alberta Einstei<strong>na</strong> z manieryzmem i wyglądem<br />

stereotypowego szalonego <strong>na</strong>ukowca. W filmach poz<strong>na</strong>jemy<br />

go jako podstarzałego uczonego ogarniętego obsesją <strong>na</strong> temat<br />

podróży w czasie. Urodził się albo w 1914, albo w 1922 roku 7 .<br />

Pochodził z rodziny niemieckich emigrantów o <strong>na</strong>zwisku von<br />

Braun, przybyłych do fikcyjnego Hill Valley w Kalifornii w roku<br />

1908. W wieku 11 lat, zafascynowany twórczością Juliusza<br />

Verne’a, postanowił poświęcić się <strong>na</strong>uce. Stronił od ludzi i nie<br />

6 Oprócz filmów pełnometrażowych ukazały się: serial animowany<br />

(1991-92), komiks, adaptacja książkowa i kilka gier komputerowych,<br />

z których <strong>na</strong>jnowsza ukazała się <strong>na</strong> początku 2011 roku.<br />

Po<strong>na</strong>dto w styczniu 2014 ogłoszono prace <strong>na</strong>d wersją musicalową<br />

– premiera w 2015 roku.<br />

7 Pierwsza data pojawia się w grze, druga w serialu.<br />

COŚ NA PROGU 7


TEMAT NUMERU<br />

lubił kontaktować się z nimi – <strong>na</strong>wet ojciec nigdy nie traktował<br />

poważnie jego aspiracji <strong>na</strong>ukowych 8 . Towarzystwa dotrzymywały<br />

mu zwykle wierne psy, <strong>na</strong>zywane kolejno <strong>na</strong> cześć wielkich<br />

uczonych historii.<br />

Przełomowy moment w życiu Doca <strong>na</strong>stąpił 5 listopada<br />

1955 roku, kiedy to wieszając zegar <strong>na</strong> ścianie w łazience, poślizgnął<br />

się i uderzył w głowę. Wtedy właśnie wpadł <strong>na</strong> pomysł<br />

stworzenia kondensatora przypływu umożliwiającego podróż<br />

w czasie. Następne 30 lat i prawie całą rodzinną fortunę poświęcił<br />

<strong>na</strong> realizację swojego projektu. Zapewne całe Hill Valley miało<br />

go za niebezpiecznego dla otoczenia szaleńca. Plotkami <strong>na</strong> jego<br />

temat zainteresował się <strong>na</strong>stoletni Marty McFly, który zakradł się<br />

pewnego razu do laboratorium Emmetta. Ten szybko od<strong>na</strong>lazł<br />

bratnią duszę w ciekawskim i energicznym chłopaku. Doc zatrudnił<br />

Marty’ego do opieki <strong>na</strong>d psem Einsteinem, w czasie gdy<br />

on przeprowadzał swoje eksperymenty. W 1985 roku udało mu<br />

się stworzyć swój jedyny działający wy<strong>na</strong>lazek – wehikuł czasu.<br />

Po wydarzeniach z filmów osiadł w 1885 roku, ożenił się<br />

z XIX-wieczną <strong>na</strong>uczycielką Clarą i miał z nią dwóch synów –<br />

Julesa i Verne’a – których zabierał niejednokrotnie <strong>na</strong> kolejne<br />

podróże w czasie. Ostatecznie przeniósł się z nimi <strong>na</strong> stałe do<br />

1991 roku 9 . Dzięki wspaniałej medycynie roku 2015 dożył<br />

<strong>na</strong>jprawdopodobniej grubo po<strong>na</strong>d setki. Data śmierci? Rzecz<br />

mało istot<strong>na</strong> dla podróżnika w czasie.<br />

Z FIZYKĄ WCALE NIE TAK ZA PAN BRAT<br />

A jak się ma real<strong>na</strong> fizyka do tej prezentowanej w Powrocie do<br />

przyszłości? Oczywiście jest to bardziej fiction niż science, ale<br />

i tak panuje przeko<strong>na</strong>nie, że ze wszystkich filmów o podróżach<br />

w czasie właśnie „Powrót” trzyma się <strong>na</strong>jbliżej <strong>na</strong>uk ścisłych.<br />

O ile dla laika wywody doktora mogą wydawać się całkiem<br />

wiarygodne bądź prawdopodobne, każdy uważny student fizyki<br />

jest w stanie wskazać błędy w rozumowaniu filmu. Pomijając<br />

specyfikę mechaniki DeLorea<strong>na</strong>, samo założenie wydaje się<br />

w miarę słuszne. 1,21 GW mocy w połączeniu z 88 mph<br />

<strong>na</strong> liczniku daje <strong>na</strong>m około 30,78 meganiutonów siły, która<br />

w filmowej fizyce jest ilością potrzebną <strong>na</strong> wytworzenie tunelu<br />

czasoprzestrzennego 10 . Tak <strong>na</strong>prawdę przez sekundę działania<br />

takiej mocy (taki czas odpowiada temu, co widać w filmie) De-<br />

8 Zob: Back to the Future: The Game.<br />

9 Back to the Future: The Animated Series.<br />

10 Siła ta jest zdecydowanie za mała, ale działanie wehikułu nie jest<br />

do końca wyjaśnione. Niektórzy fani spekulują, że uruchomienie w<br />

pędzącym pojeździe ładunku kondensatora o mocy reaktora jądrowego<br />

pozwala <strong>na</strong> osiągnięcie <strong>na</strong>głego przyspieszenia i powstania<br />

„wyrwy” (tunelu) w materii. Dla porów<strong>na</strong>nia: <strong>na</strong> osiągnięcie 88<br />

mph DeLorean potrzebuje nieco po<strong>na</strong>d 10 sekund, co wymaga z<br />

kolei prawie 4 kN siły ciągu silnika, czyli 0,004 MN.<br />

Lorean osiągnąłby prędkość po<strong>na</strong>d 4 Machów, czyli 5040 km/h,<br />

stosunkowo niewielką, a przeciążenie zabiłoby podróżnika. Dla<br />

porów<strong>na</strong>nia: jedne z <strong>na</strong>jwyższych zanotowanych przeciążeń<br />

miało miejsce <strong>na</strong> torze wyścigowym F1, kiedy kierowca David<br />

Purley <strong>na</strong> odcinku 66 cm zahamował ze 173 do 0 km/h, łamiąc<br />

przy tym w wielu miejscach nogi, miednicę i żebra i osiągając<br />

przeciążenie równe sile 179 g. Wyprawa McFly’a i Brow<strong>na</strong> skończyłaby<br />

się prawdopodobnie <strong>na</strong>jbardziej spektakularnym testem<br />

zderzeniowym w historii. Nieco <strong>na</strong>ciągane wydaje się również<br />

działanie czasoprzestrzennego systemu <strong>na</strong>wigacji – obwodów<br />

czasowych – dzięki któremu ustalić możemy moment w czasie,<br />

do którego chcemy się dostać. Jedynym wyjaśnieniem jest to,<br />

że Doc musiał w jakiś sposób ustalić i obliczyć „mapę” czasu.<br />

W „Powrocie” pojawia się też problem paradoksów czasowych,<br />

zmieniania przeszłości przez podróżnika i wynikających<br />

z tego konsekwencji. Doc informuje widza, że czas jest jak<br />

rzeka z nieskończoną liczbą odnóg. Gdy <strong>na</strong>stępuje zmia<strong>na</strong>,<br />

wskakujemy w inną odnogę i nie możemy już jej zmienić, chyba<br />

że cofniemy się do „skrzyżowania”. Pokrywa się to mniej więcej<br />

z Everettowską teorią wieloświata w mechanice kwantowej.<br />

Prawdą jest, że niewiadomo, co stałoby się, gdyby spotkały się<br />

dwie wersje tej samej osoby z innego czasu (wszechświat mógłby<br />

się rozpaść). Co jed<strong>na</strong>k w filmie zgrzyta w kontekście tych<br />

teorii? Otóż Marty wcale nie wymazałby się z czasoprzestrzeni<br />

poprzez niedopuszczenie do randki swoich młodych rodziców,<br />

ale istniałby <strong>na</strong>dal. „Wymazanie się” miałoby więcej sensu<br />

w połączeniu z inną, bardziej tradycyjną teorią czasu, która mówi,<br />

że istnieje tylko jeden nurt tej rzeki, a zmienić może się koryto.<br />

Wtedy jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>stąpiłyby zmiany w świadomości Marty’ego<br />

i nie zauważyłby on żadnej różnicy po powrocie do 1985 roku.<br />

Wedle jeszcze innej teorii niemożliwe jest współistnienie dwóch<br />

wersji tej samej osoby w jednym czasie. Aż cisną się <strong>na</strong> usta<br />

słowa Marty’ego: This is heavy, Doc. Proponuję w tym momencie<br />

wrócić do tradycyjnego sposobu ratowania przyjemności<br />

płynącej ze śledzenia fabuły – zawieszenia niewiary – i cieszyć<br />

się wybuchową mieszanką przygody, komedii i science fiction<br />

w <strong>na</strong>jlepszym wydaniu.<br />

Na koniec ciekawy fakt: piosenka „Johnny B. Goode” Chucka<br />

Berry’ego według pierwszej części filmu nie została przez niego<br />

<strong>na</strong>pisa<strong>na</strong>. Berry usłyszał ją w wyko<strong>na</strong>niu Marty’ego w roku<br />

1955. Ponieważ jed<strong>na</strong>k Marty usłyszał ją przed swoją podróżą<br />

w czasie, piosenki tej nikt nie <strong>na</strong>pisał, mimo to <strong>na</strong>dal istnieje w<br />

czasoprzestrzeni. I jak tu nie kochać filmu, w którym Bóg stworzył<br />

rock and rolla?<br />

8 COŚ NA PROGU


TEMAT NUMERU<br />

ZBUDUJ<br />

WŁASNEGO<br />

FRANKENSTEINA!<br />

Paweł Iwani<strong>na</strong><br />

Wiele wytworów popkultury dostarczyło<br />

<strong>na</strong>m pokaźnego panteonu<br />

szalonych <strong>na</strong>ukowców i<br />

ich dzieł, niejednokrotnie przerażających<br />

i destruktywnych. Te dziwaczne<br />

postaci z epoki <strong>na</strong> epokę i z dzieła <strong>na</strong><br />

dzieło wpadające <strong>na</strong> coraz ambitniejsze<br />

pomysły zrealizowania swoich<br />

ambicji, używające całego arse<strong>na</strong>łu<br />

w dostępnej im konwencji – od chałupniczej<br />

pracy doktora Frankenstei<strong>na</strong><br />

aż po futurystyczne zabawki profesora<br />

Huberta Farnswortha – musiały się<br />

kiedyś <strong>na</strong>rodzić, zwizualizować w głowie<br />

twórcy. Nie o sam proces twórczy<br />

jed<strong>na</strong>k będzie się tu rozchodziło, a o to,<br />

że – jak mówi stary frazes – „<strong>na</strong>jlepsze<br />

sce<strong>na</strong>riusze pisze życie”. Odejdźmy<br />

więc <strong>na</strong> chwilę od fikcyjnych postaci i<br />

przyjrzyjmy się sylwetkom prawdziwych<br />

szalonych <strong>na</strong>ukowców, ich dziełom i<br />

eksperymentom.<br />

ZAKAZANY EKSPERYMENT<br />

powszechnym rozumowaniu średniowiecze jawi się jako<br />

W epoka ciem<strong>na</strong>, pozbawio<strong>na</strong> zdobyczy <strong>na</strong>uki, obfitująca<br />

w ciągłe wojny, kojarząca się raczej z plebsem, który palił <strong>na</strong><br />

stosie wszystko, co wydawało się <strong>na</strong>ukowe czy „magiczne”.<br />

Nic bardziej mylnego! Z pomocą przy obalaniu tego mitu<br />

przychodzi światły i ambitny władca, mece<strong>na</strong>s sztuki i<br />

<strong>na</strong>uki, cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego, Fryderyk<br />

II Hohenstauf. Wsławił się on jako autor jednej z niewielu<br />

udanych wypraw krzyżowych, później został obłożony przez<br />

papieża Grzegorza IX <strong>na</strong>jpierw klątwą, później ekskomuniką,<br />

a <strong>na</strong> koniec obwołany Antychrystem, przez co podjął<br />

zdecydowane kroki i pobił papieską flotę, doprowadzając<br />

do odwołania tych krzywdzących tytułów. Był także jednym<br />

z <strong>na</strong>jlepiej wykształconych ludzi swej epoki. Do jego zasług<br />

<strong>na</strong>leży między innymi przetłumaczenie i utrwalenie dzieł<br />

Arystotelesa. Fryderyk interesował się różnymi dziedzi<strong>na</strong>mi<br />

<strong>na</strong>uki do tego stopnia, że postanowił przeprowadzić pewien<br />

eksperyment, który później zostanie <strong>na</strong>zwany Zakazanym<br />

Eksperymentem, a że cesarzowi się nie odmawia, miał<br />

praktycznie wolną rękę.<br />

Fryderyk chciał w końcu rozstrzygnąć kwestię tego, jakim<br />

językiem posługiwano się w Edenie. Logika była słusz<strong>na</strong><br />

– Adam i Ewa nie mogli przecież <strong>na</strong>uczyć się języka od<br />

swoich rodziców. W tym celu zabrał kilka nowo<strong>na</strong>rodzonych<br />

COŚ NA PROGU 9


TEMAT NUMERU<br />

dzieci i <strong>na</strong>kazał wychować je w całkowitej izolacji od języka.<br />

Opiekunkom nie wolno było pod żadnym pozorem rozmawiać,<br />

odzywać się ani wydawać jakichkolwiek dźwięków w obecności<br />

dzieci. Fryderyk wierzył, że w ten sposób zaczną one<br />

przemawiać w pierwotnym języku. Zakładano, że będzie to<br />

łaci<strong>na</strong>, hebrajski, arabski, greka lub język rodziców dzieci<br />

(pojawiła się tu hipoteza o genetycznym przekazywaniu<br />

języka). Wynik tego eksperymentu nie przebiegł<br />

pomyślnie dla cesarza – dzieci bowiem wykształciły swój<br />

własny język, złożony z systemu klaśnięć, chrząknięć,<br />

grymasów i min.<br />

Podobny eksperyment przeprowadził islamski władca<br />

ludu północnych Indii – Mogołów, Akbar I. Ten doszedł<br />

do podobnego wniosku co Fryderyk. Sytuacja nie jest<br />

jed<strong>na</strong>k taka prosta – Jakub IV, król Szkocji twierdził,<br />

że zrobił taki sam eksperyment i że jego badani mówili<br />

płynnym hebrajskim.<br />

<strong>na</strong>zwanym autojektorem, pokazywał, że potrafi przez kilka<br />

godzin podtrzymać przy życiu odciętą głowę psa. Urządzał<br />

dla publiczności ekskluzywne pokazy, <strong>na</strong> których dla<br />

udowodnienia audytorium, że nie oszukuje, działał <strong>na</strong><br />

TRUDNA MIŁOSĆ<br />

życiu Siergieja Briuchonienki wiadomo bardzo<br />

O niewiele, poza tym że był on radzieckim fizjologiem<br />

za czasów stalinowskich i wy<strong>na</strong>lazcą płucoserca<br />

– urządzenia, które<br />

podczas<br />

operacji <strong>na</strong> otwartym sercu realizuje funkcję krążenia<br />

pozaustrojowego. I to z tym ostatnim jest związany jego<br />

<strong>na</strong>jbardziej szalony eksperyment, który wywołał głośną<br />

dyskusję <strong>na</strong> temat granic moralnych w <strong>na</strong>uce. Briuchonienko<br />

w 1940 roku <strong>na</strong>kręcił bowiem film „Experiments in the<br />

Revival of Organisms”, <strong>na</strong> którym, dzięki swojemu płucosercu<br />

zmysły psa i sprawdzał jego<br />

reakcje. Faktycznie, gdy Bruchionienko<br />

świecił psu w oczy, ten mrugał, gdy<br />

uderzał młotkiem w stół, uszy się ruszały,<br />

gdy łaskotał go piórem, głowa wzdrygała<br />

się, próbując je ugryźć, a <strong>na</strong> końcu<br />

karmił go kawałkami jedzenia, które<br />

potem wypadały przez otwarte gardło.<br />

Wielkim fi<strong>na</strong>łem owego eksperymentu<br />

miała być śmierć klinicz<strong>na</strong> głowy, jed<strong>na</strong>k<br />

widzowie zazwyczaj byli zniesmaczeni<br />

i nie czekali <strong>na</strong> koniec, wychodząc z<br />

sali. Mimo tego Briuchonienko dostał<br />

prestiżową radziecką <strong>na</strong>grodę Leni<strong>na</strong><br />

za swoje zasługi.<br />

Sowieci mieli zdecydowany sentyment<br />

do psów. I<strong>na</strong>czej było z samymi<br />

czworonogami – te raczej nie pałały zbytnią sympatią do swych<br />

radzieckich właścicieli. Miały ku temu powody. Zwłaszcza<br />

przez to, że Władimir Demichow podzielał tę trudną miłość,<br />

a jej wyrazem był kolejny szalony eksperyment. Był bardzo<br />

uzdolnionym lekarzem – mając zaledwie 21 lat skonstruował<br />

jedno z pierwszych urządzeń podtrzymujących pracę serca,<br />

10 COŚ NA PROGU


które pozwalało <strong>na</strong> pięć i pół godziny przejąć jego obowiązki.<br />

Później przeprowadził pierwszą psią transplantację serca i<br />

płuca. Jego badania określano mianem przełomowych, takich,<br />

która wywarły ogromny wpływ <strong>na</strong> rozwój przeszczepów.<br />

Dziś zapewne pamiętany byłby jako chirurgiczny geniusz,<br />

gdyby nie to, że jego ambicje były nieco większe niż trzeźwe<br />

rozumowanie. Stworzył on bowiem żyjącego, oddychającego<br />

dwugłowego psa.<br />

1954 roku jeden z jego współpracowników dostarczył <strong>na</strong><br />

W wpół żywego psa do laboratorium. Demichow zauważył,<br />

że głowa czworonoga wygląda <strong>na</strong> całkiem sprawną, postanowił<br />

więc przedłużyć jego życie. W tym celu odciął ją, utrzymując<br />

przy życiu dzięki krwi bogatej w tlen, po czym wszczepił w kark<br />

owczarka niemieckiego. Ta dwugłowa kreatura żyła tylko kilka<br />

dni, jed<strong>na</strong>k Demichow nie stracił animuszu. W ciągu kolejnych<br />

15 lat zrobił tak jeszcze 19 razy, jed<strong>na</strong>k z powodu infekcji<br />

pooperacyjnych większość z psów nie cieszyła się długim<br />

życiem. Najdłuższym i <strong>na</strong>jbardziej z<strong>na</strong>nym połączeniem był<br />

Pirat, który był hybrydą owczarka niemieckiego i małego<br />

kundla, którego łapy i głowa wszczepione były w kark<br />

większego psa. Pirat był sławny za sprawą Aline Mosby,<br />

dziennikarki z amerykańskiej agencji prasowej. Opisała całą<br />

tę kuriozalną sytuację w serii artykułów, zauważając, że psy<br />

były połączone układem krwionośnym, ale każdy z nich wiódł<br />

osobne życie – budziły się o różnych godzi<strong>na</strong>ch i miały inne<br />

pory jedzenia. Największym chyba problemem dla Demichowa<br />

w utrzymaniu psa było to, że Pirata musiał prowadzić za uszy,<br />

bo żad<strong>na</strong> obroża <strong>na</strong> niego nie pasowała. Warto wspomnieć,<br />

że Władimir nie był pierwszy, bowiem w 1908 roku tego<br />

samego doko<strong>na</strong>ł Charles Claude Guthrie, jed<strong>na</strong>k w bardziej<br />

prymitywny sposób. Dwa<strong>na</strong>ście<br />

minut upłynęło od momentu<br />

odcięcia głowy i przyszycia<br />

do innego psa – za dużo, aby<br />

przeszczep był w pełni udany.<br />

Demichow twierdził, że celem<br />

tych eksperymentów było<br />

stworzenie bazy dla ludzkich<br />

kończyn, które moż<strong>na</strong> by było<br />

dowolnie przeszczepiać. Jego<br />

<strong>na</strong>jwiększym marzeniem była<br />

transplantacja płuc i serca. Żadne<br />

z jego wielkich ambicji się nie<br />

sprawdziło – banków kończyn jak<br />

nie było, tak nie ma, a w kwestii<br />

przeszczepu serca wyprzedził go<br />

Christiaan Bar<strong>na</strong>rd w 1967 roku, a<br />

jednoczesnej transplantacji i serca,<br />

i płuca – Bruce Reitz w 1981 roku.<br />

TEMAT NUMERU<br />

ZWIERZECY WYSCIG ZBROJEN<br />

Pamiętajmy, że były to lata zimnej wojny. Wyścig<br />

technologiczny między USA a ZSRR szedł pełną parą.<br />

A skoro Demichow mógł stworzyć dwugłowe zwierzę,<br />

Amerykanie nie mogli być gorsi i też eksperymentowali.<br />

Przeświadczeni, że radzieckie dzieło było bardzo efekciarskie,<br />

zabrali się do pracy. Czarną robotę zostawili Robertowi<br />

White’owi, ochrzczonego później Doktorem Rzeźnikiem.<br />

Obiecał być lepszym od sąsiadów zza oceanu i słowa dotrzymał.<br />

1970 roku, po wielu latach przygotowań i ciężkich<br />

W wyrzeczeń udało mu się przeszczepić głowę małpy do<br />

innego ciała (bądź, patrząc z innej perspektywy, ciało małpy<br />

do innej głowy). Twór ten złożony z dwóch <strong>na</strong>czelnych był<br />

w stanie czuć smak, wąchać, słyszeć i widzieć świat, który<br />

go otaczał. W pewnym momencie był <strong>na</strong> tyle sprawny, że<br />

próbował ugryźć Doktora Rzeźnika w ucho. Niestety, nie<br />

wszystkie nerwy udało się połączyć, dlatego też małpa nie<br />

mogła chodzić. Później White powie o tym eksperymencie tak:<br />

„To, co zostało osiągnięte przy modelu zwierzęcym, […] jest<br />

całkowicie osiągalne w zakresie ludzkim. Wszystko to zawsze<br />

było związane raczej z science-fiction niż z prawdziwością.<br />

Legenda Frankenstei<strong>na</strong>, w której cały człowiek zszywany<br />

jest z różnych części, stanie się możliwa już <strong>na</strong> początku<br />

XXI wieku.” White nie za dobrze przewidział przyszłość –<br />

jak <strong>na</strong> razie operacja transplantacji głowy nie ujrzała dnia<br />

dziennego. Lecz któż może wiedzieć, co dzieje się w tajnych<br />

amerykańskich bazach?<br />

COŚ NA PROGU 11


TEMAT NUMERU<br />

PRANIE MÓZGU<br />

1987 roku amerykański filozof Hilary Put<strong>na</strong>m<br />

W przeprowadził eksperyment myślowy, który zakładał<br />

zamknięcie mózgu w specjalnym <strong>na</strong>czyniu i podłączeniu go<br />

do aparatury pozwalającej przesyłać bodźce. Za pomocą owej<br />

aparatury były generowane syg<strong>na</strong>ły elektryczne, dosko<strong>na</strong>le<br />

spójne złudzenia osób, przeżyć i czynności. Skoro więc mózg<br />

odczuwa je tak, jakby były jego własnymi, moż<strong>na</strong> wyciągnąć<br />

z tego dwa wnioski: po pierwsze, świat z<strong>na</strong>ny z „Matrixa” jest<br />

możliwy do spełnienia; po drugie, skoro wspomnienia da się<br />

do mózgu włożyć, da się też je wyjąć.<br />

Pierwsze próby kasowania wspomnień i umieszczania w ich<br />

miejsce nowych odbyły się w latach 50. i 60. w USA pod<br />

kryptonimem „MK-Ultra”. Był to <strong>na</strong>jbardziej kompleksowy<br />

eksperyment, powstały <strong>na</strong> bazie dwóch innych – Projektu<br />

„Bluebird”, którego celem było zbadanie ludzkiego umysłu<br />

i udosko<strong>na</strong>lenie <strong>na</strong>d nim kontroli dla działań szpiegowskich<br />

i kontrwywiadowczych, oraz Projektu „Artichoke”, w<br />

którym udosko<strong>na</strong>lano przesłuchania hipnozą i substancjami<br />

psychoaktywnymi.<br />

Program „MK-Ultra” był tak tajny, że został opisany<br />

dopiero 24 lata po jego rozpoczęciu, w 1974 roku. Miał<br />

on siedem<strong>na</strong>ście głównych założeń, z których wyszczególnić<br />

moż<strong>na</strong>: zbadanie możliwości sterowania pracą ludzkiego<br />

mózgu, a także próby przejęcia <strong>na</strong>d nim kontroli oraz<br />

wy<strong>na</strong>lezienie idealnego serum prawdy. Nad projektem<br />

sprawował pieczę jeden z <strong>na</strong>jbardziej z<strong>na</strong>nych wówczas<br />

psychiatrów, przewodniczący Światowego Towarzystwa<br />

Psychiatrycznego, Ewan Cameron, a udział w nim brało wiele<br />

<strong>na</strong>jz<strong>na</strong>mienitszych <strong>na</strong>zwisk światowej psychiatrii, a także – o<br />

czym mówi się mało bądź wcale – niektórzy <strong>na</strong>zistowscy<br />

<strong>na</strong>ukowcy, którym udało się uniknąć wysokich kar w<br />

procesach norymberskich (chociaż niektórzy z nich skazani<br />

byli prawomocnymi wyrokami!). Biorąc pod uwagę fakt, że<br />

jednym z członków takich komisji był właśnie Ewan Cameron,<br />

wszystko <strong>na</strong>biera sensu.<br />

Jego postawa idealnie wpisuje się w kanon szalonego<br />

<strong>na</strong>ukowca. Pokładał on <strong>na</strong>dzieję w tym, że uda mu<br />

się wyleczyć schizofrenię za pomocą usunięcia obecnych<br />

wspomnień, wyprostowania mózgu i zaszczepienia nowej,<br />

nie-schizofrenicznej psychiki. Celował wysoko – w <strong>na</strong>grodę<br />

Nobla, jedyną, której jeszcze nie dostał. Traktował pacjentów<br />

jak szczury laboratoryjne: nie zważając <strong>na</strong> to, czy ktoś<br />

faktycznie jest chory czy nie, poddawał go tej samej terapii.<br />

Co prawda zmieniała się o<strong>na</strong> <strong>na</strong> przestrzeni lat, lecz<br />

moż<strong>na</strong> wyróżnić kilka stałych elementów. Najpierw, aby<br />

otumanić kuracjusza, podawał mu końskie dawki LSD,<br />

a gdy ten jeszcze nie był potulny, traktował go terapią<br />

elektrowstrząsową, w której podwyższał <strong>na</strong>pięcie trzydziesto-,<br />

a czasem czterdziestokrotnie. Aby przejść do kolejnej fazy,<br />

używał kurary, trucizny używanej przez Indian Ameryki<br />

Łacińskiej, zwiotczającej mięśnie, aby unieruchomić swój<br />

obiekt doświadczalny. Wystawiał ich także <strong>na</strong> różne rodzaje<br />

promieniowania, obserwując, czy zachodzą jakiekolwiek<br />

zmiany w zachowaniu. Gdy już wspomnienia były wymazane,<br />

a pacjent nie wiedział, jak się <strong>na</strong>zywa, zapomi<strong>na</strong>jąc twarze<br />

i imio<strong>na</strong> swoich rodziców, często biorąc za nich asystentów<br />

Camero<strong>na</strong>, <strong>na</strong>stępowała faza wszczepiania nowej psychiki. W<br />

tym celu faszerował pacjentów lekami, a ci popadali w dziwny<br />

stan otumanienia pomiędzy rzeczywistością a snem. Wtedy<br />

realizował <strong>na</strong>jczarniejsze sny antyutopistów – z taśmy ukrytej<br />

pod poduszką puszczał w kółko te same <strong>na</strong>grania: „Ludzie<br />

cię lubią i potrzebują. Jesteś pewny siebie. Ludzie cię lu...”<br />

Cameronowi nie udało się osiągnąć sukcesu. Doszedł po<br />

latach do wniosku, że umysł ludzki nie jest niczym twardy<br />

dysk w komputerze – nie moż<strong>na</strong> usunąć z niego systemu<br />

operacyjnego i wgrać nowego. Jego kuracjusze cierpieli po<br />

tym eksperymencie <strong>na</strong> permanentne osłabienie, inkontynencję,<br />

czyli niekontrolowane wydalanie moczu i ekskrementów,<br />

amnezję, mutyzm, a także <strong>na</strong>bawiali się zaburzeń lękowych.<br />

„MK-Ultra” stał się podstawą do rozważań <strong>na</strong> temat możliwości<br />

wpływu <strong>na</strong> ludzki umysł. Pewien stopień konspiracji, jaki<br />

dotykał projektu, stał się poletkiem do spekulacji <strong>na</strong> temat<br />

tego, jakie techniki i jaka technologia została opracowa<strong>na</strong><br />

podczas eksperymentów i jaki miała wpływ <strong>na</strong> wydarzenia<br />

światowe. Co ciekawe, według zwolenników teorii spiskowych,<br />

<strong>na</strong>jsłynniejszą osobą, która miała paść ofiarą „MK-Ultra”,<br />

była... J. K. Rowling, która to miała stworzyć pozytywny<br />

wizerunek osiągającej sukcesy samotnej matki, być związa<strong>na</strong> z<br />

korporacją niszczącą wartości rodzinne, medialną marionetką.<br />

Poza autorką Harry’ego Pottera <strong>na</strong> takich listach pojawiają<br />

się: Sirhan Sirhan – zabójca Roberta Kennedy’ego, Lee Harvey<br />

Oswald – zabójca J. F. Kennedy’ego, Mark Chapman – zabójca<br />

Joh<strong>na</strong> Lenno<strong>na</strong>, a <strong>na</strong>wet Anders Breivik – norweski terrorysta.<br />

PROJEKT CZŁOPANS<br />

tym eksperymencie krąży wiele legend. Stalin za<br />

O jego pomocą miał stworzyć idealnego żołnierza,<br />

ostatecznie udowodnić teorię ewolucji (w imię negacji<br />

teorii kreacjonistycznej, niezgodnej z komunistycznymi<br />

założeniami), a ZSRR miało stać się dzięki niemu potęgą<br />

biotechnologii. Wtedy <strong>na</strong> świecie był tylko jeden człowiek,<br />

który miał niezbędną wiedzę i chęci, by podjąć się zadania –<br />

był nim Ilia Iwanow. Eksperymentował on <strong>na</strong>d stworzeniem<br />

ludzko-małpiej hybrydy, małpoluda, szerzej z<strong>na</strong>nego jako<br />

„człopans” i – jak się później okazało – miał przypłacić to<br />

życiem.<br />

12 COŚ NA PROGU


Iwanow był doktorem Uniwersytetu Charkowskiego i<br />

specjalistą w dziedzinie sztucznej insemi<strong>na</strong>cji. Pisano,<br />

że wyprowadził rosyjskie rolnictwo z epoki średniowiecza,<br />

udało mu się bowiem sztucznie zapłodnić klacz. Lecz to nie<br />

było jego głównym celem. Sce<strong>na</strong>riusz jest podobny jak u<br />

innych wizjonerów epoki – dużą rolę odgrywała tutaj chęć<br />

przysłużenia się ludzkości i parcie <strong>na</strong> <strong>na</strong>grody. W połowie<br />

lat dwudziestych XX wieku dzięki sponsorom, mece<strong>na</strong>som i<br />

fundatorom z różnych krajów świata, między innymi Francji<br />

i ZSRR, zorganizował dużą wyprawę do Francuskiej Afryki<br />

Zachodniej (dziś Gwinea). Chciał w ten sposób zminimalizować<br />

koszty i wyeliminować problem transportu orangutanów do<br />

ZSRR. Z<strong>na</strong>lezienie odpowiednich samic okazało się dużym<br />

wyzwaniem, dlatego dopiero w 1927 roku odbyła się pierwsza<br />

faza eksperymentu – trzy z samic: Babette, Syvette i Czar<strong>na</strong><br />

zostały zapłodnione. W tym jed<strong>na</strong>k czasie musiał wyjechać z<br />

Afryki – koloniści bali się doniesień do francuskiej macierzy<br />

o ich niegospodarności, a Związek Radziecki nie chciał,<br />

żeby to właśnie Iwanow, którego umysł ogarnięty był wizją<br />

„człopansa” kreował ich wizerunek za granicą. Ten wsiadł<br />

więc <strong>na</strong> statek wraz z trzema szympansami i tam dopiero<br />

stwierdził, że próba skończyła się niepowodzeniem – okazało<br />

się, że w drodze do ZSRR samice zdechły. Nie stwierdzono<br />

również ciąży. Eksperyment przeprowadzony w drugą stronę,<br />

w którym to zapładniane byłyby kobiety, miał odbyć się już w<br />

Gruzji. Ekipie badawczej udało się <strong>na</strong>wet z<strong>na</strong>leźć ochotniczkę<br />

z Leningradu (choć Iwanow twierdził, że <strong>na</strong>jodpowiedniejsza<br />

byłaby Pigmejka, ze względu <strong>na</strong> swoją rasę i niski stopień<br />

ucywilizowania), lecz szympans, który miał być dawcą,<br />

zdechł i eksperyment musiał być <strong>na</strong> chwilę zawieszony.<br />

Niedługo później do ZSRR płynęło już pięć nowych obiektów<br />

doświadczalnych, ale w międzyczasie oskarżono Iwanowa o<br />

działalność wywrotową, ponieważ był aktywny już za czasów<br />

carskich przed rewolucją październikową, i zesłano go do<br />

Ałma-Ata w Kazachstanie, gdzie zmarł <strong>na</strong> udar.<br />

Jak dotąd nikt nigdy nie powtórzył osiągnięć Iwanowa. Żaden<br />

podobny eksperyment nigdy nie miał miejsca. Lecz być może<br />

kolejne wcielenie Iwanowa gdzieś w afrykańskim gąszczu<br />

bądź w kompleksie badawczym z dala od opinii publicznej<br />

stara się kontynuować jego dzieło?<br />

HOP HOP, DZIECINO<br />

grudniu 1802 roku George Forster zabił swoją żonę i<br />

W dziecko, a potem wrzucił ich zwłoki do londyńskiego<br />

Ka<strong>na</strong>łu Paddingto<strong>na</strong>. Został ujęty trzy dni po wydarzeniu, a w<br />

styczniu kolejnego roku zawisł <strong>na</strong> szubienicy. Niedługo potem<br />

jego ciało zostało zdjęte ze sznura i pod osłoną nocy zostało<br />

przetransportowane do domu pewnego włoskiego <strong>na</strong>ukowca,<br />

Giovaniego Aldiniego. Ten od lat zajmował się badaniem<br />

galwanizmu – wpływu prądu elektrycznego <strong>na</strong> zachowanie<br />

TEMAT NUMERU<br />

ciała ludzi i zwierząt. Tamta<br />

noc miała być dla niego<br />

przełomowa.<br />

Na pokaz Aldini zaprosił<br />

śmietankę intelektualną<br />

Londynu – Królewskie<br />

Kolegium Chirurgów<br />

oraz kilku dziennikarzy<br />

z <strong>na</strong>jbardziej z<strong>na</strong>nych<br />

wówczas tytułów. Gdy<br />

już wszyscy zasiedli,<br />

Aldini wyszedł <strong>na</strong> scenę,<br />

stanął przed nieżywym<br />

mordercą i wyjaśnił<br />

pokrótce w lakonicznym,<br />

<strong>na</strong>ukowym żargonie cel<br />

swojej prezentacji. Miał<br />

zamiar pokazać <strong>na</strong>jnowsze<br />

wyniki swojej pracy, czyli<br />

jak za pomocą prądu<br />

elektrycznego moż<strong>na</strong> w<br />

łatwy sposób manipulować<br />

ludzkim ciałem. Stanąwszy<br />

tuż za martwym Forsterem<br />

tak, aby nie zasłaniać<br />

swojemu audytorium,<br />

podłączył specjalny<br />

przewód do dużych<br />

baterii o wielkiej sile i<br />

zaczął przykładać jego<br />

końcówkę do różnych<br />

części ciała wisielca.<br />

Reporter „Newgate<br />

Calendar” opisze to później<br />

tak: „Przy pierwszym<br />

podłączeniu aparatury do<br />

twarzy szczęka zmarłego<br />

przestępcy zaczęła drżeć,<br />

przylegające do twarzy<br />

mięśnie okropnie się<br />

wykrzywiały, a lewe oko<br />

się otworzyło. W dalszej części<br />

pokazu prawa ręka podniosła<br />

się i zacisnęła, a nogi i uda<br />

zostały wprawiane w ruch.”<br />

Wielu z widzów było nie tylko<br />

zaskoczonych, ale także<br />

zdezorientowanych. Byli<br />

przeświadczeni, że Aldini<br />

przywrócił zmarłego do życia<br />

za pomocą elektryczności.<br />

COŚ NA PROGU 13


TEMAT NUMERU<br />

Istnieją znikome źródła dotyczące prawdziwych reakcji<br />

publiki – dziennikarze nie poświęcili temu wydarzeniu dużo<br />

miejsc. Pokaz ten do tego stopnia owiany jest tajemnicą,<br />

że pojawiło się kilka pogłosek związanych z prezentacją, z<br />

których <strong>na</strong>jciekawszą jest ta o rzekomej śmierci człowieka<br />

transportującego ciało – miał on umrzeć wskutek szoku <strong>na</strong><br />

widok ruszającego się, żywego zmarłego George’a Forstera.<br />

Wszystko zaczęło się w 1782 roku, kiedy to Giovani Aldini,<br />

siostrzeniec samego Luigiego Galvaniego, twórcy podwalin<br />

do gałęzi <strong>na</strong>uki, którą teraz <strong>na</strong>zywamy biochemią, ukończył<br />

fizykę <strong>na</strong> Uniwersytecie Bolońskim. Najpierw pomagał swojemu<br />

stryjowi, który jako<br />

pierwszy odkrył<br />

zjawisko pobudzenia<br />

<strong>na</strong>rządów zwierząt<br />

przez elektryczność.<br />

P o c z ą t k o w o<br />

eksperymentowali <strong>na</strong><br />

żabach, dosko<strong>na</strong>ląc<br />

się i ucząc coraz<br />

bardziej precyzyjnego<br />

o p e r o w a n i a<br />

elektrycznością, lecz tak<br />

małe obiekty doświadczalne nie wystarczyły<br />

młodemu Giovaniemu. Postanowił, że wraz<br />

z każdym przełomowym dla galwanizmu<br />

odkryciem, będzie robić coś bardziej<br />

spektakularnego niż poprzednio. Z żab<br />

przeszedł <strong>na</strong> większe zwierzęta – psy, owce,<br />

a z czasem <strong>na</strong> krowy i konie. Jeden ze<br />

świadków opisał jego badania w <strong>na</strong>stępujący<br />

sposób: „Aldini po tym, jak odciął głowę psu,<br />

sprawił, że przeszedł przez nią silny prąd. Nawet pojedyncze<br />

dotknięcie wywoływało prawdziwie straszne drgawki. Otwarta<br />

szczęka, gadające zęby, oczy mu wyłaziły z orbit, moż<strong>na</strong> było<br />

uwierzyć, że zwierzak jest ciągle żywy i cierpi.”<br />

Aldini jeździł dużo po Europie, prezentując wyniki swoich<br />

doświadczeń i przeprowadzając podobne pokazy jak<br />

w Londynie, za każdym razem wywołując podobny efekt<br />

– szokował publikę i wywoływał uczucie niedowierzania.<br />

Jed<strong>na</strong>kże nie <strong>na</strong> długo. Po pewnym czasie opinia publicz<strong>na</strong><br />

była już <strong>na</strong>syco<strong>na</strong>, więc postanowił skupić się <strong>na</strong> badaniach <strong>na</strong>d<br />

osobami przewlekle chorymi. Starał się leczyć zwłaszcza ludzi<br />

chorych <strong>na</strong> schizofrenię i depresję, chociaż sam Aldini <strong>na</strong>zywał<br />

te zaburzenia „melancholiami”. Był jednym z pierwszych ludzi,<br />

którzy w tym celu stosowali elektrowstrząsy.<br />

późniejszym okresie życia Aldini zaprzestał<br />

W eksperymentowania z elektrycznością, poświęcając się<br />

całkowicie rozwiązywaniu zagadnień fizycznych. Wszystkie<br />

jego opisy badań i eksperymentów zarówno <strong>na</strong> ludziach,<br />

jak i <strong>na</strong> zwierzętach moż<strong>na</strong> z<strong>na</strong>leźć w niezwykle rzadkiej<br />

książce – białym kruku, „Essai Théorique et Expérimental<br />

sur le Galvanisme” z roku 1804.<br />

czasie, gdy Aldini przeprowadzał swój <strong>na</strong>jsłynniejszy<br />

W eksperyment <strong>na</strong> George’u Forsterze, mała Mary Shelley,<br />

która w wieku dwudziestu jeden lat <strong>na</strong>pisze „Frankenstei<strong>na</strong>,<br />

czyli współczesnego Prometeusza”, miała dopiero pięć lat i choć<br />

w późniejszym czasie szeroko interesowała się galwanizmem<br />

i <strong>na</strong>ukami Aldiniego, to była zbyt młoda, aby uczestniczyć<br />

w którymkolwiek z pokazów. Poza prozą Shelley praca<br />

Aldiniego miała również zainspirować C. S. Lewisa,<br />

z<strong>na</strong>nego z „Opowieści z Narni” do <strong>na</strong>pisania książki<br />

„Ta okrop<strong>na</strong> siła”.<br />

MAŁPA, PIES I SZALONY<br />

NAUKOWIEC<br />

Jedno trzeba przyz<strong>na</strong>ć<br />

<strong>na</strong>szym przodkom<br />

– nie brakowało im<br />

wyobraźni. Do swojej<br />

pracy podchodzili <strong>na</strong> wiele<br />

sposobów: ideologicznie,<br />

ambicjo<strong>na</strong>lnie, a <strong>na</strong>wet<br />

z pobudek religijnych.<br />

Zbierając wszystkich tych,<br />

którym niestraszne było<br />

porzucić swoją reputację,<br />

a niekiedy i postawić <strong>na</strong><br />

szali swoje własne życie,<br />

stworzenie <strong>na</strong>szego<br />

własnego Frankenstei<strong>na</strong> wydaje się bardzo prawdopodobne.<br />

Najpierw dzięki Fryderykowi II dowiedzielibyśmy się, że<br />

nie zacznie sam mówić i że trzeba będzie potwora <strong>na</strong>uczyć<br />

języka. Później Giovani Aldini powiedziałby <strong>na</strong>m, że monstrum<br />

może się poruszać za pomocą impulsów elektrycznych. Ilja<br />

Iwanow stwierdziłby, że z połączenia zwierzęcia i człowieka<br />

nic nie wyjdzie, dlatego trzeba będzie brać tylko ludzkie<br />

komponenty. Dzięki Siergiejowi Briuchonience <strong>na</strong>uczylibyśmy<br />

się podtrzymywać głowę przy życiu przez czas niezbędny do<br />

przeprowadzenia operacji, a brudną robotę z przyszywaniem<br />

jednej partii mięśnia do drugiej zostawilibyśmy duetowi<br />

Demichow & White. Aż w końcu gotowego już potwora<br />

oddalibyśmy w ręce Ewa<strong>na</strong> Camero<strong>na</strong>, który <strong>na</strong>uczyłby go<br />

łagodności, posłuszeństwa i z taśmy ukrytej pod poduszką<br />

puszczałby w kółko te same <strong>na</strong>grania: „Ludzie cię lubią i<br />

potrzebują. Jesteś pewny siebie. Ludzie cię lu...”<br />

I kto wie, co <strong>na</strong>jlepszego by z tego wyszło?<br />

14 COŚ NA PROGU


TEMAT NUMERU<br />

Na przestrzeni kilkudziesięciu<br />

lat istnienia komiksów<br />

z Batmanem, przez ich<br />

strony przewinęły się niezliczone<br />

tabuny wrogów Mrocznego Rycerza.<br />

Siłą rzeczy jedni byli bardziej<br />

ciekawi, inni mniej, jednych zapamiętano<br />

dobrze, inni zniknęli w<br />

pomrokach kolorowych stron,<br />

które nie trafiły w gusta fanów.<br />

Przy takiej ilości materiału równie<br />

<strong>na</strong>turalnym jest fakt falowania<br />

popularności postaci – perso<strong>na</strong><br />

zapomnia<strong>na</strong> przez dekady może<br />

zostać wygrzeba<strong>na</strong> i znów przeżyć<br />

swoje pięć minut.<br />

Owe pięć minut nie musi zresztą trwać <strong>na</strong><br />

łamach komiksu – rynek licencjonowanych<br />

produktów rozrósł się do niebotycznych<br />

rozmiarów, a filmy, gry wideo czy kreskówki<br />

są równie dobrą, a w wielu wypadkach <strong>na</strong>wet<br />

lepszą, platformą do odświeżenia postaci. Tak<br />

było z jednym z pierwszych i w zasadzie jednym<br />

z <strong>na</strong>jciekawszych przeciwników Batma<strong>na</strong> –<br />

doktorem Hugo Strange’em.<br />

PAWEŁ KLIMCZAK<br />

PRZYPADEK<br />

BARDZO DZIWNEGO<br />

DOKTORA<br />

Tajemniczy <strong>na</strong>ukowiec został głównym złym w<br />

grze wideo „Batman: Arkham CIty”, wydanej w 2011<br />

roku przez firmę Rocksteady. Po wielu latach Strange<br />

znów miał okazję grać pierwsze skrzypce. Moż<strong>na</strong><br />

powiedzieć, że to rola, do której został stworzony<br />

już po<strong>na</strong>d siedem dekad temu...<br />

Hugo Strange pojawił się <strong>na</strong> łamach „Detective<br />

Comics” #36 w lutym 1940 roku. W swoim<br />

debiucie skonstruował maszynę, która generowała<br />

bardzo gęstą mgłę – to pozwalało zbirom <strong>na</strong> jego<br />

usługach rabować banki. Postać Strange’a zrodziły<br />

te same obawy, co postaci wielu innych szalonych<br />

<strong>na</strong>ukowców. Lęk przed niez<strong>na</strong>nymi, nieokiełz<strong>na</strong>nymi<br />

siłami <strong>na</strong>uki, szczególnie w czasach II wojny<br />

światowej, to zawsze działający <strong>na</strong> wyobraźnię<br />

bodziec. Jeżeli dodamy do tego <strong>na</strong>ukę zaprzęgniętą<br />

w <strong>na</strong>jbardziej antyamerykańską działalność –<br />

zamach <strong>na</strong> świątynie kapitału, mamy receptę <strong>na</strong><br />

komiks. Receptę, z której korzystano w przeszłości<br />

i w przyszłości – bodaj trzy czwarte przeciwników<br />

Spider-Ma<strong>na</strong> rabuje banki. Najwyraźniej to dość<br />

intratne zajęcie, <strong>na</strong>wet w świecie, w którym <strong>na</strong><br />

dachach miasta czuwają superbohaterowie.<br />

Przez lata czterdzieste perypetie Hugo Strange’a<br />

dostarczyły kilku tropów, które będą przewijać<br />

się przez komiksowe historie o Batmanie jeszcze<br />

wiele razy. Nie jest tajemnicą, że komiksy<br />

superbohaterskie uprawiają twórczy recykling,<br />

korzystając wielokrotnie z modyfikowanych<br />

pomysłów. Strange wy<strong>na</strong>lazł serum zmieniające<br />

ludzi w supersilne monstra – <strong>na</strong>rzucające się<br />

podobieństwo do substancji używanej przez Bane’a<br />

czy środka, którego Joker używał w grze „Batman:<br />

COŚ NA PROGU 15


TEMAT NUMERU<br />

Arkham Asylum”, jest jak<br />

<strong>na</strong>jbardziej <strong>na</strong>turalne. Doktor Hugo użył proszku,<br />

który paraliżował strachem miasto – czyżby strategia<br />

Scarecrowa pochodziła orygi<strong>na</strong>lnie od szalonego<br />

<strong>na</strong>ukowca? Zresztą ta historia kończy obecność<br />

Strange’a w Złotej Erze – Batman uderzeniem z<br />

piąchy, tradycyjną bronią superbohaterów, wysyła<br />

doktora w przepaść. Strange pojawił się przed<br />

Jokerem, ba – wyprzedził moment, w którym<br />

Batman dostał własny komiks. Jako pierwszy potrafił<br />

wykorzystać sekrety Mrocznego Rycerza przeciwko<br />

niemu, dodatkowo stosując zabiegi, z których<br />

korzystać będą inni, nie mniej szaleni krymi<strong>na</strong>liści.<br />

Co prawda Strange spadł w przepaść, ale jak to<br />

często w komiksach bywa, charakterystycz<strong>na</strong><br />

bródka, okulary i łysi<strong>na</strong> jeszcze powrócą <strong>na</strong> ścieżki<br />

Batma<strong>na</strong>.<br />

Jego triumfalny powrót przypadł <strong>na</strong> lata<br />

siedemdziesiąte i historię „Strange Apparitions”.<br />

Strange prowadzi klinikę dla <strong>na</strong>jbogatszych<br />

obywateli Gotham pod pseudonimem Todhunter.<br />

Pewnego dnia u jego progu staje nie kto inny jak<br />

Bruce Wayne, który odkrywa, co się <strong>na</strong>prawdę<br />

dzieje w klinice – bogacze<br />

są zakładnikami i prowadzi<br />

się <strong>na</strong> nich eksperymenty,<br />

które zmieniają ich w<br />

potwory (hm, chyba<br />

przerabialiśmy to już<br />

wcześniej). Szalonemu<br />

doktorowi udaje się<br />

złapać Batma<strong>na</strong> i<br />

odkryć jego prawdziwą<br />

tożsamość. Strange<br />

odkrywa przed Wayne’em<br />

karty swojej przeszłości<br />

– przeżył upadek i<br />

wyjechał do Europy,<br />

gdzie cierpliwe czekał<br />

<strong>na</strong> okazję do powrotu.<br />

„Byłeś powodem, dla<br />

którego opuściłem Gotham City <strong>na</strong> rzecz Europy po<br />

<strong>na</strong>szej ostatniej walce, i powodem mojego powrotu<br />

po wieloletnich sukcesach tam. Tylko Batman może<br />

stanowić wyzwanie dla Hugo Strange’a” – grzmi<br />

<strong>na</strong>ukowiec. Jest coś toksycznego w Batmanie, że<br />

jego wrogowie <strong>na</strong>wet po ułożeniu sobie życia w<br />

odległych krai<strong>na</strong>ch wciąż czują nieposkromioną<br />

chęć kolejnego pojedynku. Nawet jeśli wszystkie<br />

poprzednie skończyły się dla nich niezupełnie<br />

pozytywnie. Powrót Strange’a dał <strong>na</strong>m jedną z<br />

<strong>na</strong>jciekawszych scen w historii Batma<strong>na</strong> – aukcję<br />

prawdziwej tożsamości Mrocznego Rycerza, <strong>na</strong><br />

której licytują Pingwin, Joker i gangster Rupert<br />

Thorne.<br />

Sce<strong>na</strong> ta została powtórzo<strong>na</strong> w jednym z<br />

odcinków „Batman: The Animated Series” („The<br />

Strange Secret of Bruce Wayne”) z drobnymi<br />

zmia<strong>na</strong>mi. Strange wchodzi w posiadanie sekretu<br />

Wayne’a dzięki maszynie, którą sam skonstruował,<br />

a która pod pozorem wprowadzania w stan relaksu<br />

zagłębia się w meandry psychiki i pamięci pacjenta.<br />

Tym razem w aukcji bierze udział Pingwin, Joker<br />

i Two-Face. „Batman: TAS” przez wielu uważany<br />

jest za <strong>na</strong>jlepszy serial animowany wszechczasów<br />

i ten odcinek potwierdza ten pogląd. Zresztą,<br />

wyprzedzając trochę fakty, animowany serial<br />

Warner Brothers z Kevinem Conroyem w roli<br />

Batma<strong>na</strong> z<strong>na</strong>komicie wplótł w fabułę postać Hugo<br />

Strange’a, czyniąc z niego diabolicznego i bardzo<br />

sprytnego przeciwnika.<br />

Powinniśmy jed<strong>na</strong>k wrócić do lat<br />

siedemdziesiątych. Strange <strong>na</strong> jakiś czas przejął<br />

tożsamość Batma<strong>na</strong> i korzystał z funduszy Wayne<br />

Fundation. Rupert Thorne stracił cierpliwość do<br />

doktora i próbował wymusić <strong>na</strong> nim zdradzenie<br />

tożsamości Batma<strong>na</strong>. Strange jest rzecz jas<strong>na</strong><br />

nieugięty, a dzięki wschodnim technikom zwalnia<br />

swoje bicie serca do niemal nieistniejącego i<br />

oszukuje zbirów Thorne’a, fingując własną śmierć.<br />

Jego „ostatnie” słowa wiele mówią o toksycznej<br />

dy<strong>na</strong>mice między Mrocznym Rycerzem a szalonym<br />

<strong>na</strong>ukowcem: „By poz<strong>na</strong>ć sekrety<br />

16 COŚ NA PROGU


Batma<strong>na</strong>, musicie zatriumfować <strong>na</strong>d nim, nie <strong>na</strong>de<br />

mną. Byłem głupcem, myśląc o ich wyprzedawaniu.<br />

Batman jest za dobry dla takich jak ty, Thorne!<br />

Ja i on jesteśmy tym samym. Nigdy bym go nie<br />

zdradził...” Te słowa potwierdzają szyderczą tezę,<br />

którą wygłosił Joker w kultowym komiksie „Arkham<br />

Asylum” Granta Morriso<strong>na</strong> i która pojawiła się w<br />

wielu innych Bat-historiach <strong>na</strong> przestrzeni lat. Gdyby<br />

nie Batman, jego wrogowie nie mieliby prawa ani<br />

okazji do zaistnienia, więc Wayne jest współwinny<br />

i współistotny ze światem przestępstw.<br />

Hugo Strange ma duszę wy<strong>na</strong>lazcy, co dobitnie<br />

widać od samego początku (i co też łączy go z<br />

Batmanem) – lubuje się w wymyślnych maszy<strong>na</strong>ch<br />

i eksperymentalnych <strong>na</strong>pojach o różnych skutkach<br />

działania. Nie i<strong>na</strong>czej było w wypadku zemsty <strong>na</strong><br />

Thornie. Doktor Hugo generuje iluzję ducha, który<br />

doprowadza gangstera do szaleństwa, i zjawia<br />

się pod postacią doktora Thirteen, który ma za<br />

zadanie pozbyć się zjawy. Thirteen „odkrywa”,<br />

że zjawa to podpucha, a rozsierdzony i porywczy<br />

Thorne rusza <strong>na</strong> swojego politycznego rywala,<br />

którego podejrzewa o tę machi<strong>na</strong>cję. Thorne<br />

pada postrzelony, a Strange może zaliczyć kolejne<br />

zwycięstwo i do swojego repertuaru monstrów,<br />

eliksirów i manipulacji dołączyć ducha.<br />

Hugo Strange próbuje ostatecznie wykończyć<br />

Wayne’a i przejąć postać Batma<strong>na</strong>, co robi w swoim<br />

stylu – plejadą pomysłowych rozwiązań, jak np. przy<br />

pomocy mandroidów. Kiedy zawodzi, prawdopodobnie<br />

ginie, wysadzając posiadłość Wayne’ów.<br />

Oczywiście to wszystko jest historią Hugo<br />

Strange’a z Ziemi-Jeden. W komiksach nic nie jest<br />

tak proste, a obecność paralelnych światów wcale<br />

nie pomaga. Hugo Strange przewija się przez szereg<br />

innych historii i alter<strong>na</strong>cji – <strong>na</strong> Ziemi-Dwa udaje<br />

mu się stworzyć portal do Ziemi-Jeden i trzeba<br />

połączonych sił Robi<strong>na</strong> i Batwoman, by go poko<strong>na</strong>ć.<br />

W kontinuum Post-Crisis Strange poz<strong>na</strong>je tajemnicę<br />

tożsamości Batma<strong>na</strong>, ale trzyma ją w sekrecie.<br />

Dodatkowo poz<strong>na</strong>jemy przeszłość Strange’a, który<br />

został porzucony jako dziecko i dorastał w domach<br />

opieki, co zresztą jest kolejnym punktem wspólnym<br />

między nim a jego nemesis – obaj wychowywali się<br />

bez rodziców.<br />

We współczesnych komiksach Strange również<br />

miał okazję <strong>na</strong>mieszać, tradycyjnie stosując<br />

mieszankę wiedzy <strong>na</strong>ukowej i manipulacji. W<br />

historii, która toczyła się <strong>na</strong> łamach „Gotham<br />

Knights” #8-11, szalony doktor udaje psychiatrę<br />

przeprowadzającego rutynowe testy stresu wśród<br />

pracowników Wayne Enterprises. Mając Bruce’a<br />

Wayne’a <strong>na</strong> kozetce, posta<strong>na</strong>wia odurzyć go<br />

psychodelicznym <strong>na</strong>rkotykiem i wyciągnąć z niego<br />

prawdę <strong>na</strong> temat Batma<strong>na</strong>. Udaje się to połowicznie<br />

– Wayne w sprytny sposób (hipnozą, co jest zupełnie<br />

standardową praktyką w komiksach) ratuje się<br />

przed kompromitacją. Strange przeko<strong>na</strong>ny, że jego<br />

TEMAT NUMERU<br />

teoria o tym, że Bruce jest Batmanem, zawiodła, a<br />

on sam zabił Batma<strong>na</strong>, popada w szaleństwo i trafia<br />

do Arkham Asylum.<br />

Co przenosi <strong>na</strong>s do <strong>na</strong>jbardziej z<strong>na</strong>czącej<br />

obecności Hugo Strange’a w ostatnich latach. W<br />

grze „Batman: Arkham City” Hugo Strange jest<br />

oddelegowany do bycia <strong>na</strong>dzorcą wydzielonej<br />

części Gotham, w której trzyma się krymi<strong>na</strong>listów,<br />

a do której również trafia Bruce Wayne. Strange<br />

demaskuje prawdziwą tożsamość milionera i szykuje<br />

się do egzekucji „Protokołu 10” - ekstermi<strong>na</strong>cji<br />

wszystkich krymi<strong>na</strong>listów w Gotham. Za wszystkim<br />

stoi jed<strong>na</strong>k Ra’s al Ghul, który jest niepocieszony, że<br />

Strange nie wyeliminował Batma<strong>na</strong> – i biedny Hugo<br />

ginie z jego ręki.<br />

Komputerowy Strange był z<strong>na</strong>jomą postacią dla<br />

miłośników komiksu i kreskówki „Batman: TAS”. W<br />

jego oczach igrał ten sam szalony ogień co zawsze, a<br />

jego metody nosiły z<strong>na</strong>jome z<strong>na</strong>mio<strong>na</strong>. Tym razem<br />

jed<strong>na</strong>k doktor Hugo był pionkiem w rękach dużo<br />

większego gracza, co nie pozwoliło mu rozwinąć<br />

skrzydeł – szkoda, bo dy<strong>na</strong>mika <strong>na</strong> linii Wayne-<br />

Strange była jak zawsze dosko<strong>na</strong>ła.<br />

Doktor Hugo Strange jest w ciągłym stanie<br />

psychicznej destabilizacji, co sprawia, że nie tylko<br />

decyduje się <strong>na</strong> szaleńcze eskapady po prawdę<br />

o Batmanie, ale również wytrąca go z pewności<br />

własnych odkryć. To pokręco<strong>na</strong> postać przy<strong>na</strong>leżąca<br />

do elitarnego gro<strong>na</strong> ludzi, którym udało się bardzo<br />

mocno skrzywdzić Batma<strong>na</strong>. Przetarł szlaki dla<br />

destrukcyjnych i totalnych metod Black Maska i<br />

został ikoną złej psychologii. Szkoda, że plotki o tym,<br />

że w zwieńczeniu Nolanowskiej trylogii miał go grać<br />

Robin Williams (inne mówiły o Tomie Hardym, który<br />

ostatecznie zagrał Bane’a), okazały się nieprawdą.<br />

Najbardziej przebiegły szalony <strong>na</strong>ukowiec, jaki<br />

stanął przeciwko Mrocznemu Rycerzowi, wciąż<br />

czeka <strong>na</strong> swój debiut <strong>na</strong> srebrnym ekranie.<br />

COŚ NA PROGU 17


TEMAT NUMERU<br />

ADRIANA SIESS<br />

Króol błlyskawic<br />

Gdy spytasz przeciętnego przechodnia o to,<br />

kto wy<strong>na</strong>lazł elektryczność, bez większego<br />

zastanowienia odpowie: Thomas Alva<br />

Edison! Kiedy zagaisz go o radio, zastanowi się<br />

chwilę dłużej. Marconi? Jakoś tak. Gdy rozmowa<br />

zejdzie <strong>na</strong> radar, kilku wymieni <strong>na</strong>zwisko Watso<strong>na</strong>-Watta.<br />

Na pytanie o promienie X wszyscy<br />

zgodnie przywołają <strong>na</strong>zwisko Roentge<strong>na</strong>. Na<br />

kartkówce z historii w szkole podstawowej dostaliby<br />

piątkę... Zupełnie nieświadomie odbierając<br />

zaszczyty <strong>na</strong>jbardziej zapomnianemu wy<strong>na</strong>lazcy<br />

w dziejach świata. Czarodziejowi elektryczności.<br />

Wy<strong>na</strong>lazcy XX wieku. Geniuszowi o pokolenia<br />

wyprzedzającemu własną epokę. Człowiekowi<br />

mającemu odpowiedzi <strong>na</strong> pytania, których ludzkość<br />

nie zdążyła jeszcze zadać. Kim właściwie<br />

był Nikola Tesla?<br />

Spor<strong>na</strong> kwestia <strong>na</strong>rodowościowa<br />

Pochodził z serbskiej rodziny osiedlonej w Chorwacji, w małej<br />

wsi Smiljan. Wielokrotnie podkreślał, że czuje się pełnoprawnym<br />

obywatelem obu tych państw – był Serbem z racji krwi i Chorwatem<br />

z racji urodzenia. Tesla przyszedł <strong>na</strong> świat burzowej nocy 10 lipca<br />

1856 roku jako syn prawosławnego prezbitera Miluti<strong>na</strong> Tesli. Jego<br />

matką była Duka Tesla, zajmująca się wyrobem niewielkich <strong>na</strong>rzędzi<br />

i mechanicznych urządzeń 1 . Jej ojciec także był prawosławnym<br />

duchownym. Rodzin<strong>na</strong> tradycja zaważyła <strong>na</strong> decyzji Miluti<strong>na</strong><br />

– przewidział on dla Nikoli karierę duchownego. Nic, co młody<br />

Tesla mówił lub robił, nie potrafiło wpłynąć <strong>na</strong> zmianę decyzji.<br />

Młody Nikola nie próżnował – w wieku pięciu lat wy<strong>na</strong>lazł nowy<br />

model koła wodnego, zaś mając dziewięć zajął się konstruowaniem<br />

silnika zasilanego mocą... kilku chrząszczy. Odwidziało mu się dopiero<br />

wtedy, gdy jego serdeczny kolega postanowił udowodnić, że<br />

jest w stanie zjeść dosłownie wszystko i siła <strong>na</strong>pędowa wy<strong>na</strong>lazku<br />

Tesli została potraktowa<strong>na</strong> jak przystawka.<br />

Pewnego razu, obserwując domowego kota, zauważył, że sierść<br />

zwierzaka elektryzuje się przy dotykaniu, co popchnęło go do<br />

rozmyślań <strong>na</strong>d <strong>na</strong>turą tego zjawiska i prawdopodobnie gdyby nie<br />

to zwierzę, wiek elektryczności nie <strong>na</strong>dszedłby tak szybko. Nikola<br />

już od <strong>na</strong>jmłodszych lat charakteryzował się również niesamowitą,<br />

fotograficzną pamięcią – w wieku dwu<strong>na</strong>stu lat potrafił wyrecyto-<br />

1 Miała także nietypowy talent – z<strong>na</strong>ła <strong>na</strong> pamięć treść większości<br />

serbskich eposów <strong>na</strong>rodowych.<br />

18 COŚ NA PROGU


wać wszystkie tablice logarytmiczne. W tym czasie objawiły się<br />

również jego <strong>na</strong>turalne zdolności lingwistyczne – w ciągu całego<br />

życia <strong>na</strong>uczył się płynnie mówić po angielsku, czesku, niemiecku,<br />

francusku, węgiersku i włosku. Opanował również łacinę.<br />

Jed<strong>na</strong>k żadne jego osiągnięcie nie wpłynęło <strong>na</strong> decyzję ojca<br />

o wysłaniu Nikoli <strong>na</strong> <strong>na</strong>uki kapłańskie. Milutin Tesla zmienił<br />

zdanie dopiero wtedy, gdy niemal umierający, zmorzony cholerą<br />

siedem<strong>na</strong>stoletni Nikola wyz<strong>na</strong>ł, że z pewnością poczuje się lepiej,<br />

jeśli ojciec pozwoli mu studiować inżynierię. Przyparty do muru<br />

prezbiter udzielił zatem synowi swojego błogosławieństwa. Nikola<br />

wyzdrowiał. Już kilka miesięcy później <strong>na</strong>uczyciel z rodzinnej wsi<br />

wystarał się dla niego o stypendium <strong>na</strong> prestiżowej Politechnice<br />

Austriackiej w Grazu. Naukę tam rozpoczął w roku 1875, w<br />

wieku 19 lat.<br />

Najważniejszy wy<strong>na</strong>lazek w historii<br />

Przygodę ze studiami w Grazu Nikola Tesla zakończył już<br />

po trzech latach, uważając, że <strong>na</strong> Politechnice nie może się już<br />

<strong>na</strong>uczyć niczego więcej. Nic zresztą dziwnego – młody Serb<br />

był prawdziwym tytanem pracy. Wszystkie swoje obliczenia<br />

wykonywał „<strong>na</strong> oko” ze zdumiewającą dokładnością co do jednej<br />

dziesiątej milimetra, czym wprowadzał w osłupienie zarówno<br />

kolegów, jak i wykładowców. Potrafił poświęcać <strong>na</strong> <strong>na</strong>ukę 20<br />

godzin w ciągu doby, wielokrotnie zatracając się w czytaniu<br />

kolejnych książek z bogatej uniwersyteckiej biblioteki. Sypiał<br />

po dwie godziny, tłumacząc, że nie potrzebuje więcej, gdyż jego<br />

organizm i<strong>na</strong>czej się regeneruje. Martwił tym zarówno swoich<br />

rodziców, jak i <strong>na</strong>uczycieli – sam jed<strong>na</strong>k nigdy nie przywiązywał<br />

wagi do swojego zdrowia. W całości oddawał się badaniom,<br />

eksperymentom i rozmyślaniom mającym przynieść określone wy<strong>na</strong>lazki<br />

i unowocześnienia. Już wtedy, w XIX wieku, gdy ludzkość<br />

dopiero odkryła i zaczęła wydobywać ropę <strong>na</strong>ftową, Nikola Tesla<br />

rozważał zastosowanie od<strong>na</strong>wialnych źródeł energii – wody, wiatru<br />

oraz energii kosmicznej, którą uważał za przyszłość całej planety.<br />

Pewnego dnia, podczas spaceru, młody wy<strong>na</strong>lazca doz<strong>na</strong>ł<br />

właściwego sobie objawienia – obserwując zachód słońca,<br />

zauważył wirujące pole magnetyczne, które przyjęło kształt „harmonium”.<br />

To właśnie wtedy wpadł <strong>na</strong> jeden z <strong>na</strong>jważniejszych<br />

wy<strong>na</strong>lazków w dziejach: ideę prądu zmiennego (AC – alter<strong>na</strong>ting<br />

current), który obecnie z<strong>na</strong>jduje się we wszystkich gniazdkach<br />

<strong>na</strong> świecie. Zaprezentował to jednemu ze swoich wykładowców,<br />

a ten, przy całej grupie słuchaczy, uz<strong>na</strong>ł, że Tesla wymyślił rzecz<br />

„godną perpetuum mobile, niemożliwą do skonstruowania”. Ten<br />

sam <strong>na</strong>uczyciel załatwił Nikoli pracę w biurze telegraficznym w<br />

Budapeszcie. Przenosząc się do jednej z dwóch stolic Mo<strong>na</strong>rchii<br />

Austro-Węgierskiej, młody wy<strong>na</strong>lazca zerwał kontakt z rodziną i<br />

przyjaciółmi, całkowicie oddając się nowej pracy.<br />

TEMAT NUMERU<br />

Europejskie sukcesy<br />

Młody Serb szybko pokazał zakres swoich umiejętności – w<br />

nowym miejscu pracy <strong>na</strong>tychmiastowo awansował <strong>na</strong> stanowisko<br />

głównego inżyniera. Dzięki jego wkładowi już niedługo później<br />

uruchomiono pierwszą linię telefoniczną <strong>na</strong> terenie Austro-Węgier.<br />

Po likwidacji urzędu telegraficznego Tesla przeniósł się do<br />

Paryża, podejmując pracę w europejskim oddziale firmy Thomasa<br />

Ediso<strong>na</strong>. Francuska część korporacji była odpowiedzial<strong>na</strong> za<br />

produkcję prądnic i silników prądu stałego (DC – direct current)<br />

i oświetlenia, chronionych patentami słynnego amerykańskiego<br />

wy<strong>na</strong>lazcy. Nikola został przydzielony do bez<strong>na</strong>dziejnego przypadku<br />

instalacji elektrycznej w Strasburgu, którą jed<strong>na</strong>k udało<br />

mu się <strong>na</strong>prawić. Charles Bathelor, ówczesny przełożony Tesli,<br />

zachwycony ostrością umysłu i umiejętnościami pracownika,<br />

<strong>na</strong>mówił go <strong>na</strong> wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Dał mu także<br />

swoją rekomendację, którą Tesla miał okazać Edisonowi po<br />

przybyciu do Ameryki. Zawierała o<strong>na</strong> jedynie dwa zdania: „Z<strong>na</strong>m<br />

dwóch wielkich ludzi, a Ty jesteś jednym z nich. Drugim jest ten<br />

oto młody mężczyz<strong>na</strong>”.<br />

Poczucie humoru prosto z Ameryki<br />

Podróż do Stanów nie <strong>na</strong>leżała do <strong>na</strong>jszczęśliwszych przeżyć<br />

– młody wy<strong>na</strong>lazca został obrabowany, a w wyniku powstałych<br />

<strong>na</strong> pokładzie statku zamieszek omal nie stracił życia. Do Nowego<br />

Jorku dopłynął 6 czerwca 1884 roku, mając w kieszeni kilka<br />

centów i krótką notkę od Charlesa Bathelora. Od razu pojawił się<br />

pod drzwiami gabinetu Ediso<strong>na</strong>, od razu został też zatrudniony<br />

w jego korporacji.<br />

Thomas Edison, zaintrygowany rekomendacją od swojego<br />

europejskiego menedżera, wyz<strong>na</strong>czył Tesli pewne skomplikowane<br />

zadanie. W zamian za zawrotną sumę 50 tysięcy dolarów (dziś jest<br />

to około milio<strong>na</strong> dolarów!) młody Serb miał zwiększyć wydajność<br />

transformatorów prądu stałego <strong>na</strong>leżących do Ediso<strong>na</strong>. Tesla<br />

wyko<strong>na</strong>ł zadanie z przypisaną sobie lekkością i dokładnością. W<br />

ciągu roku udało mu się uzyskać około 50-procentową poprawę<br />

wydajności. Z sugestią, że może usprawnić je jeszcze bardziej,<br />

jeżeli Edison zastanowi się <strong>na</strong>d zmianą prądu stałego <strong>na</strong> zmienny,<br />

stawił się po swoją wypłatę. Jego pracodawca wyglądał <strong>na</strong><br />

<strong>na</strong>prawdę zaskoczonego tym, że młodemu Europejczykowi udało<br />

się to, czego nie mogli osiągnąć jego <strong>na</strong>jlepsi inżynierowie. Jed<strong>na</strong>k<br />

<strong>na</strong> prośbę Tesli o spełnienie warunków umowy roześmiał się<br />

rubasznie: „Musi się pan jeszcze wiele <strong>na</strong>uczyć o amerykańskim<br />

poczuciu humoru”. W zamian Edison zaproponował Tesli dziesięciodolarową<br />

podwyżkę. Nietrudno sobie wyobrazić, jaka była<br />

odpowiedź oszukanego i wykorzystanego Serba. Tesla opuścił<br />

korporację amerykańskiego wy<strong>na</strong>lazcy, rozpoczy<strong>na</strong>jąc <strong>na</strong>jwiększą<br />

elektryczną wojnę w dziejach.<br />

COŚ NA PROGU 19


TEMAT NUMERU<br />

Potrzeba chwili, aby wyjaśnić, dlaczego Thomas Edison potraktował<br />

Teslę w tak lekceważący sposób. Od 1870 roku większość<br />

Nowego Jorku zapełnio<strong>na</strong> była kablami elektrycznymi transportującymi<br />

prąd stały oraz z<strong>na</strong>jdującymi się niemal <strong>na</strong> każdej ulicy<br />

generatorami prądu. Prądu stałego nie moż<strong>na</strong> było wysłać dalej<br />

niż kilkaset metrów od elektrowni, a do działania potrzebował tzw.<br />

szczotek (komutatorów), które obracając się, krzesały snopy iskier<br />

dające energię kinetyczną. System ten, choć niewygodny i dosyć<br />

niebezpieczny, zapewniał Edisonowi stały przypływ dolarów. Nie<br />

w smak były mu wymysły młodego <strong>na</strong>ukowca, który proponował<br />

zastąpienie prądu stałego zmiennym, dającym się wysyłać <strong>na</strong><br />

dłuższe odległości bez poważniejszych strat.<br />

Nie istniał wówczas silnik gotowy odebrać taką energię, jed<strong>na</strong>k<br />

Tesla utrzymywał, że jest w stanie go zbudować. Potrzebował<br />

jedynie odpowiedniego zaplecza fi<strong>na</strong>nsowego i budulcowego.<br />

Edison nie chciał mu go dać – właściwie z<br />

dwóch przyczyn: bał się, że Serb może wygryźć go z interesu, ale<br />

i nie do końca wierzył, że moż<strong>na</strong> używać prądu innego niż ten,<br />

który zapewniał ciągłość jego fi<strong>na</strong>nsowego imperium.<br />

Tesla Electric Light Company<br />

i zaginione szczenięta<br />

Po puszczeniu korporacji Ediso<strong>na</strong> <strong>na</strong>stał bardzo trudny okres w<br />

życiu Nikoli Tesli. Nie mogąc z<strong>na</strong>leźć żadnego zatrudnienia, serbski<br />

wy<strong>na</strong>lazca podjął się ciężkich robót fizycznych. Pracował przy<br />

kopaniu rowów pod system sieci telegraficznych, za co otrzymywał<br />

jedynie 2 dolary dniówki. Dopiero w 1888 roku Teslę zatrudnił szef<br />

firmy Western Union, a już kilka miesięcy później do obiecującego<br />

wy<strong>na</strong>lazcy rękę wyciągnął z<strong>na</strong>ny fi<strong>na</strong>nsista, George Westinghouse,<br />

będący właścicielem działającej od niespeł<strong>na</strong> dwóch lat Westinghouse<br />

Electric & Manufacturing Company. Tesla przeko<strong>na</strong>ł go<br />

do inwestycji w prąd zmienny. Za<br />

40 patentów i siedem głównych<br />

urządzeń generujących AC nowy<br />

szef zapłacił Serbowi 25 tysięcy<br />

dolarów w gotówce oraz równowartość<br />

50 tysięcy dolarów w<br />

akcjach. Zobowiązał się również<br />

do wypłacania Tesli tantiemów<br />

w wysokości 2,5 dolara za każdy<br />

sprzedany koń mechaniczny (0,7<br />

kilowata) prądu.<br />

Dzięki pomocy Westinghouse’a<br />

Nikola Tesla mógł<br />

wreszcie pracować pod własnym<br />

szyldem – powstała Tesla<br />

Electric Light Company, skąd w<br />

1888 roku wypuścił i zaprezentował<br />

światu pierwszy silnik <strong>na</strong><br />

prąd zmienny.<br />

Nowopowstałe urządzenie<br />

miało o wiele więcej zalet niż<br />

to, które skonstruował Edison<br />

– nie wymagało przenoszenia<br />

prądu przy pomocy komutatora<br />

i było <strong>na</strong>pędzane siłą<br />

pola elektromagnetycznego.<br />

To, co profesor z Politechniki<br />

Austriackiej określił jako<br />

perpetuum mobile, działało<br />

i produkowało prąd. Tesla<br />

nie mógł posłużyć się z<strong>na</strong>ną<br />

wówczas żarówką – zabraniał<br />

20 COŚ NA PROGU


tego słynny patent Ediso<strong>na</strong>, skonstruował więc własną, dwubolcową<br />

świetlówkę. Niedługo później, przy wsparciu Westinghouse’a,<br />

powstała pierwsza elektrownia prądu przemiennego, która<br />

zasiliła oświetlenie wszystkich stacji kolejowych <strong>na</strong>leżących do<br />

Western Union <strong>na</strong> północnym wschodzie Stanów Zjednoczonych.<br />

Nietrudno się domyślić, że jedynym, który nie świętował<br />

tego zwycięstwa, był Thomas Edison. Naocznie przeko<strong>na</strong>ł się o<br />

skuteczności patentów Tesli i zaczy<strong>na</strong>ł mieć poważne obawy o<br />

ciągłość istnienia prądu stałego. Rozpoczął więc swoistą kampanię<br />

nie<strong>na</strong>wiści, kierowaną pod adresem zarówno prądu przemiennego,<br />

jak i jego wy<strong>na</strong>lazcy.<br />

Z domów położonych nieopodal korporacyjnych zabudowań<br />

Ediso<strong>na</strong> zaczęły znikać kocięta i szczeniaki. Amerykański wy<strong>na</strong>lazca<br />

oferował po 25 centów tym z chłopców, którzy przyniosą do jego<br />

laboratorium żywe zwierzę. Następnie zwoływał tłumy reporterów i<br />

zwykłych gapiów, aby publicznie doko<strong>na</strong>ć uśmiercenia pieska czy<br />

kotka... przy pomocy prądu zmiennego. Ukazywał w ten sposób,<br />

że propagowane przez Teslę rozwiązanie jest zabójcze w działaniu<br />

i nikt nie powinien odważyć się po nie sięgnąć. Zobaczywszy, że<br />

zabijanie zwierząt domowych nie przynosi większych rezultatów,<br />

w 1903 roku Edison posunął się do publicznej egzekucji trzydziestosześcioletniej<br />

słonicy Topsy, którą potraktował prądem<br />

przemiennym o <strong>na</strong>tężeniu 6600 V (warto wspomnieć, że prąd<br />

stały zadziałał by w tym wypadku z podobnym skutkiem, ale to<br />

Edison taktownie przemilczał.) Stracenie zwierzęcia obserwowało<br />

1500 osób.<br />

Krzesło elektryczne... Ediso<strong>na</strong>?<br />

Eksperymenty dokonywane przez amerykańskiego <strong>na</strong>ukowca<br />

zwróciły uwagę władz stanowych. By<strong>na</strong>jmniej nie ze względu <strong>na</strong><br />

prawa zwierząt. Rząd zasta<strong>na</strong>wiał się <strong>na</strong>d nową formą zabijania<br />

więźniów skazanych <strong>na</strong> śmierć. Do tej pory praktykowano egzekucję<br />

przez powieszenie, jed<strong>na</strong>k idącej z duchem czasu ludności<br />

ta metoda przestała wydawać się dostatecznie humanitar<strong>na</strong>. O<br />

pomoc zwrócono się do potentata elektryczności, Thomasa Ediso<strong>na</strong>.<br />

Ten zaproponował, aby prąd płynący w krześle był prądem<br />

przemiennym. Chciał, by oglądający egzekucję ludzie kojarzyli<br />

śmierć skazańca z Teslą. Mówił: „Pozwolisz żonie przygotowywać<br />

posiłek <strong>na</strong> tym samym prądzie, którym zabija się ludzi?”<br />

George Westinghouse, sponsor i przedstawiciel Tesli żądał<br />

apelacji w sprawie Williama Kemmlera, pierwszego straceńca,<br />

którego miało czekać krzesło elektryczne wyposażone w prąd<br />

AC. Dowodził, że nie sprzedawał patentów <strong>na</strong> prąd zmienny<br />

więzieniu w Auburn. To była prawda, nieświadomie sprzedał je<br />

<strong>na</strong>tomiast komu innemu – Haroldowi Brownowi, który okazał się<br />

pracownikiem Ediso<strong>na</strong>, a ten odsprzedał patent nowojorskiemu<br />

więzieniu. Sąd odrzucił argumenty Westinghouse’a i w 1890<br />

TEMAT NUMERU<br />

roku Edison zapraszał ludzi <strong>na</strong> pierwszą w historii egzekucję przy<br />

użyciu elektryczności.<br />

Na domiar złego pierwsza próba uśmiercenia skazańca się<br />

nie powiodła – krzesła trzeba było użyć po raz drugi. Dopiero<br />

po czterech minutach nieustannego przesyłu energii zapach<br />

spalonego ciała utwierdził obecnych o śmierci Kemmlera.<br />

„Lepiej poszłoby im z siekierą” – podsumował niepocieszony<br />

Westinghouse. Czarę goryczy przelał tytuł artykułu <strong>na</strong> temat<br />

egzekucji: „Kemmler Westinghoused” 2 . Jak <strong>na</strong> zabiegi Ediso<strong>na</strong><br />

reagował sam Nikola Tesla?<br />

Tworzył.<br />

Czarodziej elektryczności<br />

Tesla nie przywiązywał większej wagi do wygłupów Ediso<strong>na</strong><br />

– zdawał się być pochłonięty rozległymi perspektywami, jakie<br />

dawały jego nowe wy<strong>na</strong>lazki. I fakt, że w 1891 roku otrzymał<br />

obywatelstwo amerykańskie, które – jak niejednokrotnie podkreślał<br />

– cenił daleko wyżej niż wszelkie odz<strong>na</strong>czenia <strong>na</strong>ukowe. W<br />

międzyczasie skonstruował swój własny transformator, <strong>na</strong>zywany<br />

dalej cewką Tesli, i zaczął przygotowania do pewnego szczególnego<br />

zlecenia, jakie udało mu się zdobyć z pomocą swojego<br />

mece<strong>na</strong>sa, wspomnianego już Westinghouse’a.<br />

W 1893 roku, z okazji czterechsetnej rocznicy odkrycia Ameryki<br />

przez Krzysztofa Kolumba odbyła się Wystawa Światowa w<br />

Chicago. Zjechała <strong>na</strong> nią prawdziwie gigantycz<strong>na</strong> liczba osób<br />

– 2/3 ówczesnej ludności Ameryki. Ceny w domach publicznych<br />

podrożały wówczas niemal trzykrotnie, a pierwszy z<strong>na</strong>ny seryjny<br />

morderca w USA, dr Henry Howard Holmes, zaczął uskuteczniać<br />

swój morderczy fach <strong>na</strong> turystach mających nieprzyjemność<br />

wizytowania jego hotelu.<br />

Nikola Tesla dostał rolę bardzo z<strong>na</strong>cząca – w udziale przypadło<br />

mu oświetlenie całej wystawy. Chciał doko<strong>na</strong>ć tego przy pomocy<br />

swojego prądu przemiennego. Jego oferta była dwa razy tańsza<br />

niż ta, którą miastu Chicago zaproponował Thomas Edison. W<br />

jednym momencie <strong>na</strong> dziedzińcu obleganym przez dwadzieścia<br />

milionów podekscytowanych Amerykanów i zagranicznych turystów<br />

zapaliło się 200 tysięcy żarówek, wywołując okrzyki zachwytu<br />

i niekłamany podziw. Cała społeczność – mieszani<strong>na</strong> wielkich<br />

<strong>na</strong>ukowych autorytetów i zwykłych zjadaczy chleba – zapragnęła<br />

mieć elektryczność w swoich domach. Duet Tesla-Westinghouse<br />

triumfował.<br />

Poza samym oświetleniem, które robiło prawdziwą furorę<br />

mnogością świetlówek i ogromem przestrzeni, <strong>na</strong> jakiej zostało<br />

rozplanowane, Tesla przygotował dla odwiedzających niemalże<br />

2 Posługując się neologizmem, moż<strong>na</strong> przetłumaczyć to jako:<br />

Kremmer zwestinghouse’owany, względnie: Kremmer poddany<br />

działaniu Westinghouse’a.<br />

COŚ NA PROGU 21


TEMAT NUMERU<br />

czarodziejski spektakl – <strong>na</strong> swoim stoisku zaprezentował się<br />

odwiedzającym jako bezpośredni przewodnik elektryczny, przepuszczając<br />

przez swoje ciało prąd o <strong>na</strong>tężeniu kilku tysięcy wolt i<br />

ukazując, że odpowiednio zastosowany prąd zmienny wcale nie<br />

musi być niebezpieczny. Otaczały go nieszkodzące mu wyładowania<br />

energii, zaczerpnięte ze skonstruowanej wcześniej cewki.<br />

Z jego dłoni wychodziły fioletowe rozbłyski, a cała postać jarzyła<br />

się pełną iskier otoczką. Potrafił również zapalić lampę, zwyczajnie<br />

trzymając ją w dłoni. Dla tłumów spragnionych niecodziennych<br />

widoków stał się prawdziwym bogiem elektryczności.<br />

Ujarzmienie wodospadu<br />

i ukradzione radio<br />

Marzenie jeszcze z czasów dzieciństwa (nie bez powodów konstruował<br />

wówczas turbiny wodne), aby moc wodospadu Niagara<br />

wykorzystać jako źródło mocy do pierwszej <strong>na</strong> świecie wodnej<br />

elektrowni, zrealizował Tesla już trzy lata po sukcesie, jakim była<br />

dla niego chicagowska wystawa. Ogrom<strong>na</strong> hala wybudowa<strong>na</strong><br />

<strong>na</strong>d brzegiem <strong>na</strong>jwiększego wodospadu Ameryki (stojąca tam do<br />

tej pory), której transformatory przerabiały ogromne ilości wody<br />

<strong>na</strong> prąd zasilający położone 30 km dalej miasteczko Buffalo,<br />

byłaby dla Tesli prawdziwą kopalnią (elektrownią?) pieniędzy.<br />

Przypomnijmy – za każde wyprodukowane 0,7 kilowata prądu<br />

zmiennego firma Westinghous’a miała wypłacać serbskiemu<br />

wy<strong>na</strong>lazcy aż 2,5 dolara. Współcześnie Tesla byłby <strong>na</strong>jbogatszym<br />

człowiekiem, jaki kiedykolwiek stąpał po Ziemi. Co poszło nie tak?<br />

Do interesów wkradł się absurdalnie altruistyczny charakter Nikoli.<br />

George Westinghouse, wyczuwając, że hoj<strong>na</strong> oferta złożo<strong>na</strong> w<br />

czasie, kiedy nikt nie spodziewał się rychłych sukcesów prądu<br />

zmiennego, może doprowadzić do kompletnego bankructwa<br />

jego firmy, zwrócił się do Tesli z pokorną prośbą o odwołanie się<br />

od umowy. Zaproponował mu jednorazową wypłatę i dozgonne<br />

wsparcie przy każdym możliwym projekcie. Tesla wciąż pamiętał,<br />

że to właśnie nowojorski fi<strong>na</strong>nsista zaufał idei prądu zmiennego,<br />

ochoczo przystał więc <strong>na</strong> propozycję Westinghouse’a. Podarł<br />

swój warty miliony dolarów kontrakt i zrzekł wszelkich pretensji<br />

fi<strong>na</strong>nsowych.<br />

O ile wy<strong>na</strong>lazcą Tesla był genialnym, me<strong>na</strong>dżerem nie <strong>na</strong>jlepszym.<br />

Nie zwracał uwagi <strong>na</strong> pieniądze, dopóki nie były mu pilnie<br />

potrzebne <strong>na</strong> nowe eksperymenty i badania (a te przeprowadzał<br />

niemal bez przerwy, często nie mogąc się zdecydować, za który z<br />

listy niekończących się pomysłów powinien zabrać się w pierwszej<br />

kolejności), podobnie jak nie dbał o to, kto żeruje <strong>na</strong> jego patentach<br />

(które, swoją drogą, często zapomi<strong>na</strong>ł zgłaszać). W ten sposób<br />

pozbawił się chwały płynącej z otrzymania Nagrody Nobla za<br />

wy<strong>na</strong>lezienie radia. Skonstruowa<strong>na</strong> przez serbskiego wy<strong>na</strong>lazcę<br />

cewka Tesli była elementem niezbędnym do przesyłu jakichkolwiek<br />

22 COŚ NA PROGU<br />

danych. Zarówno ją, jak i 16 innych patentów Tesli zastosował w<br />

swoim „wy<strong>na</strong>lazku” Guglielmo Marconi. Choć serbski <strong>na</strong>ukowiec<br />

wkroczył <strong>na</strong> drogę sądową, wymiar sprawiedliwości pozostawał<br />

głuchy <strong>na</strong> argumenty świadczące za pierwszeństwem Tesli.<br />

Długotrwałe procesy sądowe jedynie <strong>na</strong>dszarpnęły portfelem<br />

króla błyskawic, a uhonorowanie Marconiego Noblem dodatkowo<br />

przygnębiło Serba. Ironią losu pozostaje fakt, że ostatnie odwołanie<br />

Tesli do sprawy patentu <strong>na</strong> radio zostało przez Sąd Najwyższy USA<br />

rozpatrzone pozytywnie w 1943 roku... tuż po śmierci wy<strong>na</strong>lazcy. Tak<br />

więc wszystkie encyklopedie mające przy słowie „radio” <strong>na</strong>zwisko<br />

Marconiego zostały wydrukowane z błędem.<br />

Colorado Springs,<br />

czyli jak rozmawiać z Marsja<strong>na</strong>mi?<br />

W jednym z <strong>na</strong>jbardziej aktywnych pod względem wyładowań<br />

elektrycznych obszarze Stanów Zjednoczonych, Colorado Springs,<br />

powstało jedno z laboratoriów serbskiego wizjonera. Dzień i noc<br />

trwały tam eksperymenty związane z próbami uzyskania wyładowań<br />

elektrycznych. Niektóre z nich, wzbudzające dyskomfort<br />

u okolicznych mieszkańców, miewały po 40 metrów długości i<br />

<strong>na</strong>pięcie rzędu milionów volt. Głośne, niepokojące grzmoty stały<br />

się w tamtych okolicach codziennością, dając ich twórcy ponurą<br />

sławę tego, który śmie eksperymentować z burzami. A przy okazji<br />

łatkę szalonego <strong>na</strong>ukowca. Tesli – nieustającemu w próbach<br />

wytworzenia energii, którą moż<strong>na</strong> by czerpać bezpośrednio z ziemi<br />

i powietrza – zdarzyło się <strong>na</strong>wet przeciążyć wszystkie generatory w<br />

mieście i <strong>na</strong> kilka godzin odciąć Colorado Springs od wszelkich<br />

źródeł zasilania.<br />

To opinia publicz<strong>na</strong> mogła mu jeszcze wybaczyć. Problem z<br />

wiarygodnością pojawił się w momencie, kiedy zwołał ogromną<br />

konferencję prasową i oświadczył, że... odebrał syg<strong>na</strong>ł z Marsa.<br />

Albo Wenus – nie był do końca pewien. Tak czy owak, był w<br />

zupełności przeko<strong>na</strong>ny, że udało mu się porozumieć z pozaziemską<br />

cywilizacją. Na sarkastyczne pytanie reportera, czy zdołał im<br />

odpowiedzieć, Tesla chłodno poinstruował dziennikarza, aby<br />

„zapytał o to Marsjan” – i zakończył spotkanie.<br />

Tak <strong>na</strong>prawdę wy<strong>na</strong>lazcy udało się skonstruować prototyp<br />

obecnych radioteleskopów i szmer oz<strong>na</strong>czający promieniowanie<br />

kosmiczne błędnie odczytał jako syg<strong>na</strong>ł wysłany przez Marsjan.<br />

Nigdy nie zostało mu to zapomniane, od tej pory niemal każdy<br />

widział w Tesli dziwaka i ekscentryka.<br />

Swoim zachowaniem również nie starał się tego zmienić –<br />

wizjoner był prawdziwym kłębkiem dziwactw. Brzydził się cudzych<br />

włosów i nikomu nie pozwalał dotykać swoich, miał poczucie<br />

obrzydzenia do biżuterii u kobiet (a już <strong>na</strong> wyżyny niesmaku<br />

sprowadzały go perłowe kolczyki), do każdego posiłku zamawiał<br />

dokładnie 18 chusteczek, którymi <strong>na</strong>stępnie pieczołowicie czyścił<br />

całą zastawę, uważając, że zawsze są <strong>na</strong> niej niebezpieczne


akterie. Do tego miał dziwną obsesję polegającą <strong>na</strong> obliczaniu<br />

pojemności płynów i kęsów jedzenia, które zamierzał spożyć.<br />

Imała się go również fascy<strong>na</strong>cja liczbą 3 – trzykrotnie obchodził<br />

budynek, zanim do niego wszedł, i wybierał tylko takie pokoje<br />

hotelowe, których numery dało się przez tę liczbę podzielić. A do<br />

tego wszystkiego nie tolerował grubych ludzi. Jedną ze swoich<br />

sekretarek zwolnił tylko dlatego, że wydawała mu się zbyt otyła.<br />

Miał bzika <strong>na</strong> punkcie elegancji. Kupował wytworne kapelusze,<br />

świetnie krojone fraki i co tydzień wymieniał skórzane rękawiczki,<br />

stare wyrzucając lub oddając biednym. Do tego był niezwykle<br />

charyzmatyczny i całkiem zabawny, często też pojawiał się <strong>na</strong><br />

przyjęciach organizowanych przez zaprzyjaźnione małżeństwo<br />

Johnsonów – chyba że był aktualnie pochłonięty jednym ze swoich<br />

przełomowych projektów, a wtedy całe życie towarzyskie odstawiał<br />

<strong>na</strong> bok, skupiając się jedynie <strong>na</strong> pracy <strong>na</strong>ukowej. Wszystkie te<br />

cechy oraz fakt, że okresowo bywał <strong>na</strong>prawdę bogaty, zapewniały<br />

mu nieustające powodzenie u kobiet. Nieważne jed<strong>na</strong>k, ile córek<br />

rekinów fi<strong>na</strong>nsjery podtykano mu pod nos, niezależnie od tego,<br />

czy przedstawia<strong>na</strong> mu kobieta była aktorką, malarką czy po prostu<br />

wybitnie piękną damą – Tesla nie bywał zainteresowany. Do końca<br />

TEMAT NUMERU<br />

życia utrzymywał celibat, uważając, że prawdziwy <strong>na</strong>ukowiec nie<br />

może mieć żony, bo jest poślubiony swoim wy<strong>na</strong>lazkom. Uważał,<br />

że małżeństwo zobowiązuje do oddania się w całości poślubionej<br />

kobiecie, a on nie może sobie <strong>na</strong> to pozwolić, ponieważ jego misją<br />

jest sprawić, aby cały świat mógł korzystać z wolnej, darmowej<br />

energii, jaka z<strong>na</strong>jduje się wszędzie wokół.<br />

Nowojorska wieża maga<br />

Choć po wizerunkowej wtopie z Marsja<strong>na</strong>mi od Tesli odwróciło<br />

się wielu potencjalnych inwestorów, szalony <strong>na</strong>ukowiec<br />

nie ustawał z wysyłaniem listów do lwiej części świata biznesu<br />

celem uzyskania środków <strong>na</strong> kolejne badania. Fi<strong>na</strong>lnie udało<br />

mu się uzyskać poparcie Joh<strong>na</strong> Pierponta Morga<strong>na</strong> (założyciela<br />

General Electric) i rozpocząć budowę nowego laboratorium oraz<br />

enigmatycznej konstrukcji <strong>na</strong>zywanej Wieżą Wardenclyffe. Morgan<br />

wyłożył <strong>na</strong> ten projekt 150 tysięcy dolarów, uzyskując zapewnienie<br />

Tesli, że dzięki wieży możliwy będzie międzykontynentalny przesył<br />

informacji. Były to właściwe próby stworzenia radia, <strong>na</strong> którym<br />

szefowi General Electric zależało nie tylko ze względu <strong>na</strong> spodzie-<br />

COŚ NA PROGU 23


TEMAT NUMERU<br />

waną fortunę, jaką przynieść miała sprzedaż wy<strong>na</strong>lazku – Morgan<br />

był zapalonym żeglarzem i jego marzeniem była możliwość<br />

bezprzewodowej komunikacji <strong>na</strong> oceanie. Niestety, Teslę ubiegł<br />

wspomniany już Marconi, a usytuowa<strong>na</strong> <strong>na</strong> nowojorskiej Long<br />

Island tajemnicza wieża jeszcze nie została w pełni wybudowa<strong>na</strong>,<br />

kiedy Morgan wycofał się z projektu. Tesla skończył budowę <strong>na</strong><br />

własną rękę, inwestując pieniądze odłożone z licznych patentów<br />

i wy<strong>na</strong>lazków, choć wiele z jego konstrukcji nie zostało <strong>na</strong>leżycie<br />

docenionych i przyjętych.<br />

Jednym z przykładów <strong>na</strong> to, jak bardzo Tesla wyprzedzał swoją<br />

epokę, był skonstruowany przez niego samochód z <strong>na</strong>pędem<br />

elektrycznym. Serbski wy<strong>na</strong>lazca wyjął silnik spalinowy z pojazdu<br />

marki Pierce-Arrow i zainstalował własny, elektryczny. Do tego <strong>na</strong><br />

miejscu pasażera umieścił dziwną skrzynkę, w której z<strong>na</strong>jdował się<br />

układ z 12 lamp elektronowych i kilku<strong>na</strong>stu oporników. Przewody<br />

wystające ze skrzynki podłączył do wcześniej wspomnianego<br />

silnika, zaś <strong>na</strong> dachu auta ustawił prawie dwumetrową antenę.<br />

Wtedy oświadczył, że... „już mamy moc”. Samochodu używano<br />

przez po<strong>na</strong>d tydzień i miał on lepsze osiągi niż ówczesne pojazdy<br />

spalinowe! Na pytania dziennikarzy, skąd właściwie pochodzi<br />

energia, Tesla ze spokojem odpowiedział, że „z otaczającego <strong>na</strong>s<br />

eteru.” Kilku trwożliwych żur<strong>na</strong>listów oskarżyło go o kontakty z<br />

demo<strong>na</strong>mi, <strong>na</strong> co Tesla ze stoickim spokojem zajął się wymontowywaniem<br />

elektronicznych części silnika. „Świat nie jest gotowy<br />

<strong>na</strong> moje rozwiązania.”<br />

Zasta<strong>na</strong>wiać może, skąd właściwie Serb miał aż tyle nowatorskich<br />

pomysłów. Na to pytanie odpowiedział sam zainteresowany<br />

– w jednym z wywiadów opowiedział dziennikarzom, że podczas<br />

snu odbywa regularne podróże astralne do światów, w których<br />

konstruuje nowe przedmioty i zawiera wspaniałe z<strong>na</strong>jomości, „tak<br />

bardzo mu drogie jak te z realnego życia”. Żył tam i starzał się, <strong>na</strong><br />

powierzchnię rzeczywistości przynosząc coraz ciekawsze projekty.<br />

Warto wspomnieć, że Tesla wy<strong>na</strong>lazł również prototyp dronów,<br />

pierwszą zdalnie sterowaną łódź i torpedę czy radar. Na początku<br />

I wojny światowej przyszedł z tym pomysłem do przedstawiciela<br />

mary<strong>na</strong>rki wojennej Stanów Zjednoczonych. Pech chciał, że<br />

szefem R&D 3 był w tym czasie Thomas Edison, który <strong>na</strong>tychmiast<br />

przeko<strong>na</strong>ł kogo trzeba, że wy<strong>na</strong>lazek Tesli nie ma praktycznego<br />

zastosowania. W 1887 roku Serb pracował <strong>na</strong>d promieniowaniem,<br />

które lata później <strong>na</strong>zwano promieniowaniem X. Wyko<strong>na</strong>ł zdjęcie<br />

kości swojej dłoni i wysłał je do z<strong>na</strong>jomego, którym okazał się...<br />

Wilhelm Roentgen. Do tego był również tym, który opowiadał<br />

o szkodliwości promieniowania – inni pionierzy chcieli za<br />

jego pomocą leczyć ślepotę, a gdy do zabawy z promieniami<br />

X dołączył Edison, jeden z jego pracowników wystawiał się <strong>na</strong><br />

promieniowanie <strong>na</strong> tyle często, że jego ramię musiało zostać<br />

3 Research and Development, tj. prace badawczo-rozwojowe.<br />

poddane amputacji. Nie ocaliło mu to życia – Clarence Dally zmarł<br />

w wyniku raka i innych powikłań, co uczyniło go prawdopodobnie<br />

pierwszą <strong>na</strong> świecie śmiertelną ofiarą radiacji.<br />

W 1905 roku Tesla <strong>na</strong>pisał, że marzy mu się „tanie i proste<br />

urządzenie, które każdy zmieści w kieszeni. Będzie odbierać<br />

wiadomości ze świata albo dowolne inne. Cała Ziemia zostanie<br />

przekształco<strong>na</strong> w jeden gigantyczny mózg” i – jakby tego było<br />

mało – <strong>na</strong>d takim wy<strong>na</strong>lazkiem również pracował, co właściwie<br />

czyni go prekursorem Internetu.<br />

Promienie śmierci, czyli skąd się wzięła<br />

Katastrofa Tunguska<br />

W 1918 roku Tesla zrezygnował ze wszystkich dotychczasowych<br />

projektów i powrócił do Nowego Jorku, a tam tułał się<br />

od hotelu do hotelu (większość swojego życia przemieszkał<br />

w hotelach – od elitarnego Astoria Waldorf, gdzie rezydował<br />

<strong>na</strong> koszt właściciela jako gość honorowy, aż do ubogiego<br />

New Yorkera, za który płacił mu George Westinghouse,<br />

zażenowany upadkiem dawnej legendy jego firmy). Myślał<br />

<strong>na</strong>d wy<strong>na</strong>lazkiem swojego życia, który często <strong>na</strong>zywał „niewidzialnym<br />

Murem Chińskim”. Chodziło o legendarny promień<br />

śmierci, broń zdolną niszczyć „flotę <strong>na</strong>wet 10 tysięcy samolotów<br />

z odległości 200 kilometrów”. Miał używać czegoś w rodzaju<br />

niewidocznych dla ludzkiego oka fal dźwiękowych.<br />

W 1934 roku Tesla oświadczył, że przy pomocy 2 milionów<br />

dolarów jest w stanie zbudować to urządzenie w przeciągu<br />

niespeł<strong>na</strong> trzech miesięcy. Propozycję wysłał wszystkim<br />

krajom alianckim, żadne mocarstwo nie wydawało się jed<strong>na</strong>k<br />

zainteresowane podobną inwestycją. Wcześniej serbski<br />

<strong>na</strong>ukowiec chwalił się, że jest w stanie zniszczyć dowolne<br />

miejsce <strong>na</strong> Ziemi, gdyż moc jego promienia wynosiła około<br />

100 milionów watów (dla porów<strong>na</strong>nia – bomba atomowa<br />

zrzuco<strong>na</strong> <strong>na</strong> Hiroszimę była ok. 2 tysiące razy słabsza).<br />

Gdyby taką energię skupić w pojedynczej krótkiej wiązce o<br />

ściśle określonej częstotliwości, pozwoliłoby to uzyskać iskrę<br />

o energii 1 * 1018 dżuli.<br />

Dziwnym trafem niedługo po tych przechwałkach tak<br />

potęż<strong>na</strong> eksplozja miała miejsce <strong>na</strong> Syberii. Dziś z<strong>na</strong><strong>na</strong> jest<br />

jako Katastrofa Tunguska – w jednej chwili syberyjską tajgą<br />

wstrząsnął wybuch, który słyszany był w promieniu kilkuset<br />

kilometrów, a wstrząsy sejsmiczne odnotowano <strong>na</strong> całej kuli<br />

ziemskiej. Katastrofa pochłonęła po<strong>na</strong>d 30 milionów drzew<br />

i do dziś uważa<strong>na</strong> jest za jedno z <strong>na</strong>jbardziej tajemniczych<br />

wydarzeń XX wieku. Najpopularniejszą teorią <strong>na</strong> temat jej<br />

powstania jest ogromny meteoryt. Jed<strong>na</strong>kże, jak wypowiedział<br />

się profesor Nikołaj Wasiliew, badacz zjawiska i autor książki<br />

o katastrofie: „Głównym paradoksem obecnej sytuacji jest to,<br />

24 COŚ NA PROGU


że <strong>na</strong> miejscu nie od<strong>na</strong>leziono jeszcze żadnej kosmicznej<br />

substancji, którą moż<strong>na</strong> jednoz<strong>na</strong>cznie zidentyfikować jako<br />

fragment meteorytu tunguskiego”. Meteoryt, którego nie od<strong>na</strong>leziono,<br />

zderzenie się dwóch obiektów latających, a może<br />

testy tajemniczego promienia śmierci? Do tej pory żad<strong>na</strong> z tych<br />

teorii nie z<strong>na</strong>lazła jednoz<strong>na</strong>cznego potwierdzenia.<br />

Co pozostało po królu błyskawic?<br />

9 stycznia 1943 roku martwego Teslę od<strong>na</strong>lazła pokojówka, która<br />

zignorowała zawieszoną <strong>na</strong> klamce tabliczkę „nie przeszkadzać”.<br />

Po wezwaniu lekarza okazało się, że serbski wy<strong>na</strong>lazca nie żył już<br />

od dwóch dni. Miał osiemdziesiąt siedem lat.<br />

Umarł tak, jak żył – samotnie. Bez rodziny, przyjaciół i pieniędzy.<br />

Jak <strong>na</strong> ironię w starym hotelu New Yorker wciąż używany<br />

był prąd stały...<br />

Co intrygujące, już kilka godzin po orzeczeniu<br />

zgonu do pokoju weszli funkcjo<strong>na</strong>riusze FBI i<br />

skonfiskowali część dokumentów zawierających<br />

opis wy<strong>na</strong>lazków i nieskończone projekty Tesli<br />

(niektóre podpisane jako „sprawy rządowe”),<br />

a także jego aparaturę laboratoryjną. Dyrektor<br />

Federalnego Biura Śledczego, Edgar Hoover<br />

określił je jako ściśle tajne ze względu <strong>na</strong><br />

<strong>na</strong>turę prac wy<strong>na</strong>lazcy. Po latach dokumentacja<br />

została zwróco<strong>na</strong>, jed<strong>na</strong>kże część osób<br />

z<strong>na</strong>jących Teslę, wśród nich jego siostrzeniec<br />

– Sava Kosanović, utrzymywało, że <strong>na</strong>jbardziej<br />

tajemnicze projekty nigdy nie ujrzały już<br />

światła dziennego.<br />

To, co udało się odzyskać, wraz z urną z<br />

prochami Nikoli Tesli oglądać moż<strong>na</strong> w belgradzkim<br />

muzeum poświęconym wy<strong>na</strong>lazcy.<br />

Tesla to wzorcowa, wręcz podręcznikowa<br />

postać szalonego <strong>na</strong>ukowca, macierz, od<br />

której moż<strong>na</strong> robić tylko odbitki, za każdym<br />

razem stające się coraz mniej wyraziste.<br />

Człowiek nie tylko szalenie inteligentny i<br />

kreatywny, ale także Osobowość. Osobowość<br />

niebywale ekscentrycz<strong>na</strong>, potrafiąca<br />

zamówić osiem<strong>na</strong>ście papierowych serwetek<br />

i wycierać każdy sztuciec po kolei – a przy<br />

tym niebywale charyzmatycz<strong>na</strong> i posiadająca<br />

bogate poczucie humoru, bawidamek bez<br />

damy, bogacz bez pieniędzy, wy<strong>na</strong>lazca<br />

bez patentów, <strong>na</strong>ukowiec bez dyplomu,<br />

lecz przede wszystkim wspaniały altruista i<br />

wizjoner. To postać, do której moż<strong>na</strong> tylko<br />

TEMAT NUMERU<br />

dążyć, postać, która rozprzestrzeniła określony wzorzec człowieka<br />

zajmującego się <strong>na</strong>uką w społecznym jej wymiarze sensu stricto.<br />

Tesla stał się uosobieniem elektryczności. Inspiruje nie tylko<br />

badaczy, ale także tych, którzy tworzą teksty kultury. Lista rzeczy<br />

<strong>na</strong>zwanych jego imieniem bądź odniesień intertekstualnych jest<br />

długa <strong>na</strong> kilkadziesiąt pozycji. Wcielił się w niego David Bowie,<br />

pojawił się on m.in. w grach „Assassin’s Creed II” i „Dark Void”,<br />

jego <strong>na</strong>zwiskiem zostały <strong>na</strong>zwane przedmioty w „Red Alert”, „Falloucie”,<br />

„Tomb Raiderze”, „Warhammerze 40k”, „Arcanum” czy<br />

„Return to Castle Wolfenstein”, jest bohaterem kilku<strong>na</strong>stu filmów,<br />

seriali i książek – nie tylko dokumentalnych, ale także fabularnych.<br />

Pozostaje <strong>na</strong>m tylko mieć <strong>na</strong>dzieję, że pamięć o nim będzie<br />

kultywowa<strong>na</strong>, chociażby w obszernych tekstach popkultury.<br />

COŚ NA PROGU 25


TEMAT NUMERU<br />

MARCIN WAINCETEL<br />

Poza czasem, pomiędzy miejscami:<br />

Nieśmiertelność figury Golema<br />

Miasto legend<br />

Przemierzając ulice współczesnej Pragi, moż<strong>na</strong><br />

odnieść wrażenie, że trafiliśmy do miejsca, którego urok<br />

<strong>na</strong>jdobitniej przejawia się w jego historii, zachowanej wśród<br />

pereł architektury. Być może to właśnie dzięki dosko<strong>na</strong>le<br />

zachowanej zabytkowej zabudowie stolicy Czech 1 miejscowe<br />

legendy oddziałują <strong>na</strong> zwiedzających z niesłabnącą siłą<br />

wyrazu.<br />

Dziać się tak może dlatego, że echo legend rozbrzmiewa<br />

choćby w salach Zamku Królewskiego, gdzie parano się<br />

niegdyś sztukami magicznymi i alchemią 2 , oraz w okolicy XVwiecznego<br />

zegara astronomicznego 3 usytuowanego <strong>na</strong> jednej<br />

ze ścian Ratusza Staromiejskiego w sercu Pragi. Wydaje się<br />

jed<strong>na</strong>k, że melodia przeszłości <strong>na</strong>jsilniej wygrywa<strong>na</strong> jest <strong>na</strong><br />

obszarze Josefova, dawnej dzielnicy żydowskiej, miejscu<br />

<strong>na</strong>rodzin Franza Kafki, a także istnienia mitycznego Golema.<br />

Wsłuchajmy się więc nieco lepiej w tę klezmerską muzykę<br />

tradycji.<br />

Swój obecny wygląd Josefov zawdzięcza wielkiej<br />

przebudowie dzielnicy <strong>na</strong> przełomie XIX i XX wieku.<br />

Planowane zmiany miały zapewnić powstanie odpowiednich<br />

warunków do życia ówczesnych mieszkańców – central<strong>na</strong><br />

część miasta, w której z<strong>na</strong>jdowało się getto żydowskie,<br />

była ogniskiem wielu chorób zakaźnych, a przeludnienie<br />

i brak ka<strong>na</strong>lizacji stały się ostatecznym argumentem<br />

przemawiającym za rekonstrukcją zabudowy centrum. Choć<br />

1 W 1939 roku Praga została stolicą Protektoratu Czech i Moraw, co<br />

oz<strong>na</strong>czało włączenie do Rzeszy niemieckiej. Dosyć wstydliwa kapitulacja<br />

i poddanie bez walki zostało jed<strong>na</strong>k zrekompensowane zachowaniem w<br />

praktycznie nie<strong>na</strong>ruszonym stanie architektury miasta – od wczesnego<br />

gotyku aż po kubizm.<br />

2 Podania historyczne dowodzą, że cesarz Rudolf, człowiek <strong>na</strong>z<strong>na</strong>czony<br />

głębokimi zaburzeniami psychicznymi, usilnie starał się od<strong>na</strong>leźć eliksir<br />

nieśmiertelności. W tym celu zatrudnił on <strong>na</strong> dworze królewskim<br />

angielskich okultystów i alchemików w osobach Joh<strong>na</strong> Dee i Edwarda<br />

Kelleya. Powodowany obłędem XVI-wieczny władca stosunkowo mało<br />

troszczył się o polityczne losy królestwa Czech, więcej czasu poświęcając<br />

ezoteryce i mece<strong>na</strong>towi <strong>na</strong>d kulturą.<br />

3 Jak głosi podanie, Mistrz Hanuš, będący twórcą Zegara Orloj, z chwilą<br />

ukończenia swojej pracy został oślepiony przez zbirów działających <strong>na</strong><br />

zlecenie rajców miejskich, którzy w zazdrości obawiali się, że rzemieślnik<br />

może stworzyć podobny zegar dla innego miasta. Ponoć dokładnie w<br />

momencie śmierci mistrza zegar zatrzymał się <strong>na</strong> z<strong>na</strong>k pożeg<strong>na</strong>nia<br />

swojego twórcy.<br />

asa<strong>na</strong>cja praska (jak <strong>na</strong>zywa się tą radykalną przebudowę<br />

niektórych dzielnic Pragi) zasadniczo zmieniła wygląd<br />

okręgu żydowskiego, nie <strong>na</strong>ruszyła przy tym charakteru<br />

wspólnoty i duchowej tkanki metropolii. Żyjąc dziś w dobie<br />

postępu i techniki, trudno jest się oprzeć wymowie starych<br />

legend, które ostały się w przekazach, między innymi <strong>na</strong><br />

terenie Josefova.<br />

Mroczne, pełne tajemnic, bogate historycznie miasto,<br />

okazało się <strong>na</strong>d wyraz inspirujące dla pisarzy, mistyków,<br />

twórców filmowych, którzy w swoich opowieściach –<br />

<strong>na</strong>jczęściej, choć nie tylko – spod z<strong>na</strong>ku fantastyki grozy<br />

szczególnie chętnie wykorzystywali nieśmiertelną figurę<br />

Golema, magicznej istoty utworzonej z gliny <strong>na</strong> kształt<br />

człowieka. Chociaż <strong>na</strong>jlepiej kojarzymy go z Josefovem, to<br />

jego wyobrażenie zawdzięczamy już starożytnym zapiskom,<br />

subtelnym wzmiankom w Biblii, a przede wszystkim Kabale.<br />

To prawda, że w obrębie tej mistyczno-filozoficznej szkoły<br />

judaizmu doszukiwanie się jednoz<strong>na</strong>cznych i klarownych<br />

odpowiedzi może być niezwykle trudne – Kabała nie ma<br />

bowiem jednej doktryny, nie wykształciła też jednolitego<br />

systemu myślenia. Pewne jest jed<strong>na</strong>k to, że między innymi<br />

tym tropem <strong>na</strong>leży podążać <strong>na</strong> początku <strong>na</strong>szych rozważań.<br />

Istoty formowanie. Biblia,<br />

Talmud, Kabała<br />

Sama idea stworzenia Golema już z początku przykuwać<br />

może uwagę pewnym podobieństwem do biblijnego aktu<br />

stworzenia człowieka. Formowanie istoty ludzkiej przez<br />

Boga stoi jed<strong>na</strong>k w zauważalnej opozycji do magicznej sztuki<br />

ożywienia istoty z gliny. Z jednej strony mamy przecież<br />

Boga-Stwórcę, z drugiej jedynie człowieka-odtwórcę.<br />

Przeciwstawienie nie wyklucza jed<strong>na</strong>k wzajemnych powiązań.<br />

Co ciekawe, w Biblii od<strong>na</strong>jdziemy <strong>na</strong> przykład fragment z<br />

określeniem Adama jako Golema. W psalmie 139:16 mówi<br />

się o nim jako o Golemie w z<strong>na</strong>czeniu czegoś lub kogoś<br />

„pozbawionego formy”, wciąż „nie ukształtowanego”.<br />

26 COŚ NA PROGU


Dopiero boskie tchnienie życia sprawiło, że pierwszy<br />

człowiek stał się nefesz chaja, żywą duszą. Tej nigdy nie<br />

mógł posiąść magiczny stwór, którego glinia<strong>na</strong> struktura<br />

przypomi<strong>na</strong>ła kształt człowieka, nie była jed<strong>na</strong>k wypełnio<strong>na</strong><br />

ani psyche (gr. ψυχή – tchnienie, dusza, psychika), ani<br />

zdolnością mowy.<br />

Podobnie jest zresztą w przekazie zawartym <strong>na</strong> łamach<br />

Talmudu. W jednej z podstawowych (choć nie uz<strong>na</strong>wanych za<br />

świętą) ksiąg judaizmu Golem nosi w sobie z<strong>na</strong>czenie czegoś<br />

„niedosko<strong>na</strong>łego”, o „bezkształtnej masie”. Właśnie tym miał<br />

być Adam w pierwszych 12 godzi<strong>na</strong>ch swojej egzystencji.<br />

Kolejne wzmianki? W duchu talmudycznej legendy zawarta<br />

jest także historia proroka Jeremiasza, który ponoć jako<br />

pierwszy miał się dopuścić rywalizacji z Najwyższym w<br />

dziele stworzenia. Jego twór, choć ożywiony, a w dodatku<br />

ze zdolnością mowy, przez większość mistyków bywa<br />

interpretowany jed<strong>na</strong>k wyłącznie jako symboliczne z<strong>na</strong>czenie<br />

doświadczenia duchowego.<br />

Na podstawie takich informacji możemy rozrysować<br />

pewien teoretyczny szkic, który pozwoli <strong>na</strong>m zrozumieć<br />

<strong>na</strong>turę, a także formę nieboskiego stworzenia. Czym<br />

zatem jest Golem? Materialną formą, a może duchowym<br />

świadectwem? Zdaje się, że stanowi on pewne nieudolne<br />

wyobrażeniem istoty zbliżonej do człowieka – przy<strong>na</strong>jmniej<br />

jeśli chodzi o sam kształt. Przeko<strong>na</strong>liśmy się już o tym, że <strong>na</strong><br />

pewnym etapie tworzenia przez Boga określano tak między<br />

innymi biblijnego Adama. Akt tworzenia Golema <strong>na</strong>śladował<br />

akt boski. Figura istoty ożywionej z gliny jest zatem <strong>na</strong>de<br />

wszystko próbą stwórczych mocy ludzi. Mocy jed<strong>na</strong>k tyleż<br />

potężnych, co ograniczonych.<br />

Historyczne podania wskazują, że to żydowscy duchowni<br />

byli w szczególny sposób predysponowani do tego, aby<br />

dokonywać takich magicznych prób. Najbardziej z<strong>na</strong>ny z<br />

nich, Jehuda Löw ben Bezalel z XVI-wiecznej Pragi nie był<br />

osamotniony w dążeniu zbliżenia się do Boga. Mnożyć tutaj<br />

moż<strong>na</strong> przykłady Rabbiego Rabhy, Rabbiego Zery, Ben Sira<br />

czy Szimo<strong>na</strong> Maga 4 , tworzącego istoty ludzkie nie z ziemi,<br />

a z powietrza, a także wielu innych starających się od<strong>na</strong>leźć<br />

w sobie pierwiastek kreacyjny. Golem był jed<strong>na</strong>k istotą<br />

niedosko<strong>na</strong>łą, pozbawioną zdolności myślenia. Już wkrótce<br />

przeko<strong>na</strong>my się o tym, że jego główną rolą była przede<br />

4 Wyczerpująco i niezwykle fachowo pisze o tych postaciach<br />

Gershom Scholem w swojej książce „Kabała i jej symbolika”. Za<br />

życia (1897-1982) Scholem, badacz żydowskiego mistycyzmu, filozof<br />

i profesor Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, był uz<strong>na</strong>wany za<br />

niekwestionowany autorytet w dziedzinie mistyki żydowskiej.<br />

TEMAT NUMERU<br />

wszystkim bądź to obro<strong>na</strong>, bądź to usługiwanie swojemu<br />

mistrzowi. Nieobliczal<strong>na</strong> siła stwora stawała się jed<strong>na</strong>k zbyt<br />

często niebezpiecz<strong>na</strong> dla zwykłych śmiertelników. Owa potęga<br />

okazywała się dla nich czymś zgubnym i unicestwiającym.<br />

Czy zatem mamy tu do czynienia z sugestyw<strong>na</strong> przestrogą<br />

przed zabawą w Boga?<br />

Nie ulega wątpliwości, że pomimo podobnych przesłanek<br />

właśnie takiej boskiej mocy poszukiwał u siebie dr Wiktor<br />

Frankenstein ze słynnej powieści Mary Shelley. Autorka przy<br />

tworzeniu swojej kultowej książki była ponoć zainspirowa<strong>na</strong><br />

legendami o Golemie, zwłaszcza jedną, spisaną piórem<br />

Jakuba Grimma. Z gruntu podobnie jawi się także historia<br />

o Homunkulusach (łac. homunculus – „człowieczek”),<br />

karzełkowatych postaciach, które średniowieczni alchemicy<br />

próbowali stworzyć w sposób sztuczny, za pomocą korzenia<br />

mandragory. Z wrodzoną niedosko<strong>na</strong>łością Homunculusy<br />

próbowały stać się w pełni podobnymi do człowieka,<br />

co zazwyczaj kończyło się śmiercią poprzez zwiędnięcie<br />

rośliny, z której wyrosła owa karłowata, tajemnicza istota.<br />

COŚ NA PROGU 27


TEMAT NUMERU<br />

Homunkulusy 5 , kamień filozoficzny, Golem. Problem<br />

transmutacji, a więc przemiany jednej rzeczy w inną,<br />

funkcjonował w obrębie różnych epok, a także miejsc <strong>na</strong><br />

mapie świata. W tym jed<strong>na</strong>k momencie <strong>na</strong>sze myśli powinny<br />

zostać skierowane do słowiańskich krain, gdzie mit i legenda<br />

zdają się wyjątkowo żywotne w myśleniu o fantastyce.<br />

Czesko-polski stwór<br />

Najbardziej z<strong>na</strong>ną legendą poświęco<strong>na</strong> zagadkowej<br />

postaci Golema jest ta, która mówi o stworzeniu go przez<br />

rabi<strong>na</strong> Jehudę Löw ben Bezalela z Pragi (wedle niektórych<br />

podań urodzonego w Poz<strong>na</strong>niu). Gdy w drugiej połowie XVI<br />

wieku ataki <strong>na</strong> praskich Żydów spotęgowały się za sprawą<br />

plotek o uprawianiu okultyzmu i bezbożnych praktyk, rabin<br />

Bezalel postanowił ulepić z gliny wielką postać podobną<br />

do człowieka, ożywioną za pomocą rytualnych modłów.<br />

Niewiarygod<strong>na</strong> siła łączyła się w nim z nieobliczalnością,<br />

dlatego też obro<strong>na</strong> uciśnionych zebrała krwawe żniwo z<br />

dwóch stron konfliktu. Pewnego dnia rabin Bezalel stracił<br />

panowanie <strong>na</strong>d swoim Golemem. „Żywe dzieło” wpadło<br />

w szał, zabijając wszystkich ludzi, którzy stanęli <strong>na</strong> jego<br />

drodze. Jedyną metodą <strong>na</strong> poradzenie sobie z potworem<br />

było usunięcie z glinianego ciała tabliczki z zaklęciem<br />

ożywiającym. In<strong>na</strong> wersja mówi o tym, że metodą <strong>na</strong><br />

zniszczenie istoty było usunięcie jednej z liter spisanych <strong>na</strong><br />

pergaminie włożonym w usta Golema. Pierwotne Emet (w<br />

5 Legenda o średniowiecznych karłach zawarta jest także chociażby<br />

w „Fauście” Goethego, gdzie jeden zostaje stworzony przez starego<br />

mędrca Wagnera, ucznia Fausta. To ciekawe, w jaki sposób element<br />

magiczny, wywodzący się z folkloru i dawnych wierzeń przenika do<br />

świata tak zwanej literatury wysokiej, tutaj reprezentowanej akurat przez<br />

dramat.<br />

języku hebrajskim ‏,תמא co oz<strong>na</strong>cza prawdę) zamieniano <strong>na</strong><br />

samo met (w języku hebrajskim תמ z<strong>na</strong>czy „śmierć”).<br />

Czeska legenda w masowej wyobraźni funkcjonuje jako<br />

jed<strong>na</strong> z <strong>na</strong>jbardziej z<strong>na</strong>nych w tej części Europy. Warto jed<strong>na</strong>k<br />

zwrócić uwagę, że ma o<strong>na</strong> w sobie także pewne polskie wątki.<br />

Inną kwestią jest istnienie innej, rodzimej przypowieści o<br />

stworzeniu tej magicznej istoty.<br />

Niektóre źródła wskazują <strong>na</strong> to, że rabin o <strong>na</strong>zwisku<br />

Jehuda Loew ben Becale urodził się w Poz<strong>na</strong>niu, gdzie<br />

przez pewien krótki okres piastował urząd <strong>na</strong>czelnego rabi<strong>na</strong><br />

Polski. Uważany za mistrza Kabały, sztuki tajemnej, swoich<br />

pierwszych magicznych prób dokonywał już <strong>na</strong> terenie<br />

Polski. Pod jego wrażeniem był zresztą wspomniany już<br />

czeski władca Rudolf II – ten sam, który <strong>na</strong> swoim dworze<br />

pragnął zdobyć nieśmiertelność zaklętą ponoć w kamieniu<br />

filozoficznym.<br />

Jak się jed<strong>na</strong>k okazuje, mgła ezoterycznej tajemnicy<br />

spowiła w tamtym okresie także polskie miasto Chełm.<br />

To właśnie tam Eliasz ben Jehuda, z<strong>na</strong>ny jako Baal-Szem,<br />

duchowny obez<strong>na</strong>ny z magicznymi praktykami, zdołał ponoć<br />

stworzyć człekopodobną istotę z gliny. Według legendy stwór<br />

był nie tylko pracowitym sługą, ale i obrońcą chełmskich<br />

Żydów przed atakami miejscowych chrześcijan. Uczeni<br />

historycy zdają się sugerować, że związki pomiędzy polską<br />

a czeską legendą nie są bezpodstawne. Prawdopodobnie to<br />

właśnie legenda z Chełma została przeszczepio<strong>na</strong> <strong>na</strong> grunt<br />

Pragi, gdzie Eliasza zamieniono <strong>na</strong> bardziej rozpoz<strong>na</strong>walnego<br />

rabi<strong>na</strong> Löwa.<br />

Naturalnie doszukiwanie się ziarenek prawdy w<br />

legendach jest zadaniem tak trudnym jak szukanie<br />

jednoz<strong>na</strong>cznych odpowiedzi w manuskryptach Kabały. To,<br />

28 COŚ NA PROGU


że podanie o praskim Golemie zostało spopularyzowane<br />

w tak dużym stopniu, wiąże się z tym, co zasyg<strong>na</strong>lizowane<br />

zostało już <strong>na</strong> początku rozważań. Echa legend potrzebują<br />

miejsc, w których mogą rozbrzmiewać. Takie okoliczności <strong>na</strong><br />

pewno sprzyjają w Pradze, gdzie Sy<strong>na</strong>goga Staronowa wciąż<br />

funkcjonuje jako swoisty grób stwora, którego szczątki mają<br />

być przechowywane jako pamiątka, użyte zaś ponownie w<br />

momencie, gdy <strong>na</strong>ród Żydowski spotka zagrożenie. Chełmska<br />

świątynia, rozsławio<strong>na</strong> po części przez Baal-Szema, przestała<br />

zaś istnieć w 1941 roku w trakcie działań wojennych. Stąd<br />

też w pamięci pielęgnujemy głównie tylko jedną, czeską<br />

wersję tej przypowieści. Szczęśliwie, powracano do niej<br />

niejednokrotnie. Na własny użytek Golema chciało ożywić<br />

bowiem tak literatura, jak i kino.<br />

Szatan z Pragi ojcem<br />

kolejnego Golem<br />

Twórcą <strong>na</strong>jlepiej kojarzonym z Pragą jest dzisiaj Franz<br />

Kafka. Niemieckojęzyczny pisarz spędził w niej całe życie,<br />

pozostawiając po sobie literackie dziedzictwo, z którego<br />

<strong>na</strong>jlepiej kojarzymy i wyodrębniamy postać jednostki<br />

będącej w wiecznym poczuciu zagrożenia wynikającego z<br />

otaczającego świata, jak w słynnym „Procesie”. Stosunkowo<br />

mało mówi się wciąż jed<strong>na</strong>k o tym, że tuż przed Kafką –<br />

zwłaszcza jeśli chodzi o krytykę opresyjnego aparatu państwa<br />

– był inny osobliwy twórca zamieszkujący dzisiejszą stolicę<br />

Czech.<br />

Gustav Meyrink. Ekscentryczny Austriak, dandys, mistyk,<br />

twórca, który <strong>na</strong> początku kariery zawodowej zajmował się<br />

TEMAT NUMERU<br />

bankowością, do Pragi przeniósł się w 1884 roku. Mając 16<br />

lat, szybko <strong>na</strong>wiązał kontakty z tamtejszym środowiskiem<br />

literackim, zaczy<strong>na</strong>jąc rozumieć, że artystycz<strong>na</strong> ścieżka daje<br />

mu zdecydowanie więcej satysfakcji niż przesiadywanie<br />

w ciasnych, krępujących wyobraźnię murach instytucji<br />

związanych z fi<strong>na</strong>nsjerą. Będąc urzędnikiem, po godzi<strong>na</strong>ch<br />

pracy prowadził jed<strong>na</strong>k życie zawadiaki, dandysa, któremu<br />

nie obce są uciechy cielesne – miał zatargi z prawem, a także<br />

okresy poszukiwania duchowych doświadczeń. Meyrink<br />

został wtajemniczony w Kabałę, interesował się wiedzą<br />

wedyjską i okultyzmem. Rozdźwięk pomiędzy realnością a<br />

fantazmatami i szalonymi ideami zauważalny był przez to nie<br />

tylko w życiu, ale później także w sztuce praskiego artysty.<br />

Na początku swoim piórem oddawał on hołd klasykom<br />

powieści grozy i fantastyki. Makabreska, czarny humor i<br />

<strong>na</strong>strój niesamowitości odsyłały do twórczości Edgara Alla<strong>na</strong><br />

Poe’ego i E.T.A. Hoffman<strong>na</strong>. Z czasem Meyrink wypracował<br />

jed<strong>na</strong>k własny styl opowieści, często powracając do klimatu<br />

starej i mrocznej Pragi. Musiała wywrzeć o<strong>na</strong> <strong>na</strong> niego<br />

niepomierny wpływ, skoro powracał do niej często, pomimo<br />

tego że jego <strong>na</strong>jbardziej z<strong>na</strong>ne dzieła powstały w Szwajcarii<br />

i Bawarii. Najbardziej dojrzałe próby literackie udało mu<br />

się zaprezentować jako przedstawicielowi ekspresjonizmu,<br />

powszechne uz<strong>na</strong>nie zyskał zaś dzięki powieściom „Noc<br />

Walpurgii” 6 i „Golem”.<br />

W tej ostatniej autor zasięgnął do dobrze już <strong>na</strong>m z<strong>na</strong>nej<br />

legendy o Golemie, stworzonej w XVI-wiecznej Pradze przez<br />

6 W tym miejscu znów kłania <strong>na</strong>m się nobliwy staruszek, Johann<br />

Wolfgan von Goethe. To właśnie dzięki jego „Faustowi” do masowej<br />

świadomości trafił wizerunek góry Brocken, miejsca sabatu czarownic<br />

odbywającego się w noc z 30 kwietnia <strong>na</strong> 1 maja, którego obchodom<br />

przewodziła nordycka bogini śmierci Hel.<br />

COŚ NA PROGU 29


TEMAT NUMERU<br />

Ata<strong>na</strong>zy Per<strong>na</strong>t, zwyczajny rzemieślnik mieszkający <strong>na</strong><br />

Kogucim Zaułku w Praskim getcie. W młodości uleczony z<br />

załamania nerwowego dzięki hipnozie, nie posiada on jed<strong>na</strong>k<br />

żadnych wspomnień związanych z dzieciństwem, rodziną czy<br />

tajemniczym wypadkiem...<br />

Dalej Meyrink daje upust swojej wyobraźni, osaczając<br />

<strong>na</strong>s gęstą oniryczną atmosferą. Zagadkowa postać o<br />

niemożliwej do zapamiętania twarzy, kobieta fatal<strong>na</strong>, mord<br />

jednego z przedstawicieli mniejszości żydowskiej, wizja<br />

olbrzymiej postaci stworzonej ze spiżu... Niesamowitość goni<br />

niesamowitość, a kluczem do zrozumienia tej prozy zdaje<br />

się być akceptacja tego, że magiczność i <strong>na</strong>d<strong>na</strong>turalność<br />

przejawia się w stosunkowo małych rzeczach, a także tym,<br />

co nie do końca jasne.<br />

Golem w ujęciu Szata<strong>na</strong> z Pragi, jak bywał <strong>na</strong>zywany<br />

Meyrink, to twór, który zrywa z klasycznym wyobrażeniem<br />

Golema jako bezwolnej glinianej figury, zdolnej jed<strong>na</strong>k do<br />

szaleńczego aktu przemocy względem swoich stwórców. Ten<br />

Golem nosi w sobie z<strong>na</strong>mio<strong>na</strong> człowieka, istoty rozumnej.<br />

Jak się okazuje, trend zapoczątkowany przez austriackiego<br />

twórcę okazał się wyjątkowo żywotny. Nie tylko za sprawą<br />

cielesnej powłoki, ale i ludzkiego, choć wciąż tajemniczego<br />

charakteru. Ciekawy przykład takiej interpretacji powstał<br />

<strong>na</strong> gruncie polskiej kinematografii z lat 80. Nim przyjrzymy<br />

się jed<strong>na</strong>k filmowi Piotra Szulki<strong>na</strong>, odwiedźmy <strong>na</strong>jpierw<br />

niemieckie krainy z początku XX wieku.<br />

rabi<strong>na</strong> i alchemika ben Becalela. Książkę wydaną w 1915 roku<br />

moż<strong>na</strong> zaliczyć przede wszystkim do nurtu egzystencjalizmu,<br />

chociaż umiejętnie akcentowane elementy z fantastyki grozy<br />

sprawiają, że lekturę moż<strong>na</strong> odczytywać <strong>na</strong> co <strong>na</strong>jmniej<br />

kilku poziomach interpretacyjnych. Jednym z nich jest<br />

między innymi motyw sobowtóryzmu, a więc współistnienia<br />

ducha-bliźniaka, persony o czarnym charakterze, a także<br />

wyobrażenie o mieście-więzieniu z wyjątkowo opresyjną<br />

atmosferą.<br />

Literacka wersja „Golema” jawi się jako twór niezwykle<br />

skomplikowany. Mamy przełom XIX i XX wieku, gdy<br />

niez<strong>na</strong>ny z imienia bohater przyjeżdża do Pragi. Zwiedzając<br />

miasto, w jednej ze starych kamienic od<strong>na</strong>jduje on kapelusz<br />

z metką, <strong>na</strong> której widnieje imię i <strong>na</strong>zwisko właściciela –<br />

Atanzaego Per<strong>na</strong>ta. Po zapadnięciu w sen bohater nie spotka<br />

się już jed<strong>na</strong>k z czytelnikami, a jego miejsce zajmuje właśnie<br />

Kinematograficzne<br />

monstrum<br />

Na celuloidowej taśmie obecność Golema z<strong>na</strong><strong>na</strong> jest<br />

bodaj <strong>na</strong>jbardziej dzięki niemieckiemu ekspresjonizmowi,<br />

w obrębie którego funkcjonowały dwa wyraźne nurty<br />

opowiadania historii. Kammerspiel, gatunek dramatu<br />

kameralnego, ze swoją społeczno-psychologiczną<br />

tematyką ze zrozumiałych powodów będzie <strong>na</strong>s nieco mniej<br />

interesować. Skierujmy uwagę <strong>na</strong> nurt fantastyczny, w którym<br />

prym wiedzie horror.<br />

Tajemniczość, demoniczny orszak zjaw, wampirów,<br />

duchów, <strong>na</strong>wiązania do literatury okresu romantyzmu<br />

– w takiej recepcie upatrywano sukcesu <strong>na</strong> stworzenie<br />

interesującego widowiska filmowego. Wśród tak z<strong>na</strong>nych<br />

30 COŚ NA PROGU


filmów 7 jak „Nosferatu – symfonia grozy” (1922) w reżyserii<br />

Friedricha Wilhelma Mur<strong>na</strong>ua czy „Gabinet doktora Caligari”<br />

(1919) Roberta Wiene wyróżnić <strong>na</strong>leży również obrazy Paula<br />

Wegenera, twórcy nieformalnej trylogii z Golemem w roli<br />

głównej. Dwie pierwsze części składowe niestety zaginęły<br />

podczas II wojny światowej. Mowa tu o „Golemie” (1915),<br />

a także „Golemie z tańczącą dziewczyną” (1917). Filmem<br />

wieńczącym był „Golem” (1920), odwołujący się do praskich<br />

legend o rabinie Bezalelu i jego glinianym słudze.<br />

W swojej produkcji z 1920 roku Wegener odpowiadał<br />

zarówno za reżyserię i sce<strong>na</strong>riusz, jak i za rolę Golema.<br />

Filmowa interpretacja żydowskiej legendy to ciekawa wizja<br />

świata, w którym rzeczywistość swobodnie miesza się z<br />

fantastyką ożywioną za pomocą magicznych formuł ujętych<br />

z manuskryptów Kabały. Obraz z wątkiem miłości chłopaka<br />

z wyższych sfer do ubogiej dziewczyny, a także zarysowanie<br />

konfliktu pomiędzy dobrymi Żydami i złą arystokracją może<br />

się jed<strong>na</strong>k podobać, zwłaszcza dzięki efektom plastyczności,<br />

intrygującemu światłocieniowi, dobrze z<strong>na</strong>nym sztuczkom<br />

scenograficznym z pełnymi krzywizn figurami budynków<br />

łamiącą się zewsząd perspektywą odzwierciedlającą<br />

irracjo<strong>na</strong>lny charakter samej opowieści.<br />

Powyższy film to dosko<strong>na</strong>ły reprezentant gatunku.<br />

Choć dziś może odrzucać przez swoją archaiczną formę i<br />

stosunkowo prostą <strong>na</strong>rrację, nie moż<strong>na</strong> mu odmówić, że to<br />

między innymi dzięki niemu w masowej świadomości Praga<br />

<strong>na</strong> dobre skojarzo<strong>na</strong> została z miejscem <strong>na</strong>rodzin Golema.<br />

Gliniane dziecko już wkrótce zyskało własną świadomość i<br />

swoistą autonomię w świecie fantastyki.<br />

Golem z polskiej komuny<br />

Alter<strong>na</strong>tyw<strong>na</strong> historia świata...<br />

W 1941 roku po atomowym kataklizmie <strong>na</strong> ziemi<br />

zapanował chaos. Kilkadziesiąt lat po wojnie nuklearnej życie<br />

całych społeczeństw musiało zostać zreorganizowane <strong>na</strong><br />

nowo. Świat zdominowany został przez systemy totalitarne,<br />

a wolność jednostki potraktowa<strong>na</strong> jako abstrakcyjny i<br />

z gruntu niebezpieczny wymysł. Nad ludzkością wciąż<br />

majaczyła groźba biologicznego wyginięcia. Siła postępu<br />

7 Oczywiście w poczet dorobku horrorów z ekspresjonizmu<br />

niemieckiego zaliczyć <strong>na</strong>leży także kilka innych wybitnych filmów.<br />

„Metropolis”, „Doktor Mabuse” czy „Gabinet figur woskowych” to<br />

tylko niektóre z nich. Na potrzeby wywodu wskazałem jed<strong>na</strong>k jedynie<br />

<strong>na</strong>jbardziej z<strong>na</strong>ne i kojarzone tytuły. Do własnych odkryć z tego okresu<br />

kinematografii zachęcam już <strong>na</strong> własną rękę.<br />

TEMAT NUMERU<br />

mierzono przez eksperymenty medyczne mające <strong>na</strong> celu<br />

udosko<strong>na</strong>lenie człowieka. Recepta była prosta – zniszczenie<br />

szkodliwego elementu, tych cech osobowości, przez które<br />

poszczególne osoby nie potrafiły przystosować się do norm<br />

życia społecznego.<br />

W tej smutnej, antyutopijnej rzeczywistości od<strong>na</strong>jdziemy<br />

głównego bohatera filmu, Per<strong>na</strong>ta. Ten everyman zostaje<br />

poddany skomplikowanym zabiegom mającym wyplenić z<br />

jego świadomości jakiekolwiek ziarenko buntu. Pozbawiony<br />

pamięci i wolnej woli, wraca on do mieszkania w kamienicy<br />

zamieszkanej przez ludzi o żydowskich imio<strong>na</strong>ch. Urodziwa<br />

Rozy<strong>na</strong>, tajemnicza Miriam czy Holtrum, którego <strong>na</strong>drzędnym<br />

celem staje się uformowanie człowieka idealnego – losy tych<br />

postaci stały się matrycą fabularną dla <strong>na</strong>jważniejszych<br />

wydarzeń w filmie.<br />

Piotr Szulkin, polski reżyser, sce<strong>na</strong>rzysta, plastyk,<br />

swoim „Golemem”, zrealizowanym w 1978 roku, dał wyraz<br />

i świadectwo epoki, w której żył. Polski komunistycznej,<br />

której charakter mógł być sugestywną inspiracją dla świata<br />

przedstawionego. Dzieło, które jest częścią nieformalnej<br />

tetralogii 8 , jest oczywiście inspirowane starymi praskimi<br />

podaniami, w <strong>na</strong>jwiększym stopniu bazuje ono jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong><br />

powieści Meyrinka. Choć zasadniczej zmianie uległ anturaż,<br />

to wymowa o opresyjnym działaniu państwa i osaczeniu<br />

jednostki pozostała utrzyma<strong>na</strong> w duchu dzieła Szata<strong>na</strong> z<br />

Pragi. Jest to jed<strong>na</strong>k film, który w wyjątkowo intensywnym<br />

świetle stawia protagonistę, będącego połączeniem tradycji i<br />

nowoczesności, legend i fikcji <strong>na</strong>ukowej.<br />

Golem w takiej interpretacji jest już nie tyle sługą, ile<br />

niewolnikiem <strong>na</strong> usługach państwa. Nawet wspomnia<strong>na</strong><br />

przeze mnie wcześniej mowa i świadomość zdają się być<br />

jedynie pretekstem, że oto mamy do czynienia z człowiekiem<br />

wolnym. Odegrany przez Marka Walczewskiego Per<strong>na</strong>t gubi<br />

się w labiryncie totalitaryzmu. Jest to jed<strong>na</strong>k totalitaryzm<br />

– <strong>na</strong>zwijmy go umownie – <strong>na</strong>ukowy, gdzie wiodącą rolę<br />

pełnią właśnie <strong>na</strong>ukowcy. Naukowcy szaleni, owładnięci ideą<br />

transhumanizmu. Użycie biotechnologii, <strong>na</strong>notechnologii,<br />

neurobiologii – wszystko to ma <strong>na</strong> celu przezwyciężenie<br />

ludzkich ograniczeń. Ponownie od<strong>na</strong>jdziemy tutaj zatem<br />

8 „Golem” (1978), „Woj<strong>na</strong> światów – <strong>na</strong>stępne stulecie” (1981), „Obi,<br />

o-ba. Koniec cywilizacji” (1984), „Ga, ga. Chwała bohaterom”<br />

(1985) – filmy składające się <strong>na</strong> tetralogię przyniosły autorowi sukces i<br />

uz<strong>na</strong>nie między innymi <strong>na</strong> zagranicznych, prestiżowych festiwalach ki<strong>na</strong><br />

gatunkowego. Dla przykładu „Golem” uzyskał wyróżnienie FIPRESCI<br />

Między<strong>na</strong>rodowego Festiwalu Filmów Fantastycznych w Madrycie dla<br />

osoby reżysera. Warto odnotować, że sce<strong>na</strong>riusz powstał we współpracy<br />

z cenionym polskim krytykiem filmowym, Tadeuszem Sobolewskim.<br />

COŚ NA PROGU 31


TEMAT NUMERU<br />

chęć zbliżenia się do boskiego aktu stworzenia. Materią<br />

nieożywioną, którą postanowiono pobudzić magicznym<br />

tchnieniem, jest w tym przypadku jed<strong>na</strong>k człowiek, magiczną<br />

formułą zaś... <strong>na</strong>uka.<br />

To prawda, że Szulkin odżegnuje się od tego, jakoby<br />

stworzył film z gatunku science fiction. Poddany takiej<br />

recepcji broni się jed<strong>na</strong>k w sposób więcej niż zadowalający.<br />

Fantastyczne wątki przeniesione w przyszłość, wspomniany<br />

transhumanizm, szaleni <strong>na</strong>ukowcy, a także odwołania<br />

się do modernistycznej powieści Meyrinka czy legendy<br />

rabinistycznej (postać czarnego golema, dłoń z tajemniczą<br />

kartką jako język z magiczną formułą), a i wreszcie szaleńczy<br />

i krwawy bunt... Wszystko składa się <strong>na</strong> obraz, który przez<br />

dobrze z<strong>na</strong>ny mit odsyła <strong>na</strong>s do nieśmiertelnej figury<br />

golema. Istniejącej <strong>na</strong> dobrą sprawę poza czasem i pomiędzy<br />

miejscami.<br />

Popularność glinianej<br />

istoty. Golem jakiego nie<br />

z<strong>na</strong>my (?)<br />

Figura Golema funkcjonuje jako istota zawierająca w<br />

sobie źródło zarówno buntu, jak i poddaństwa.<br />

Magii i <strong>na</strong>uki. Grozy i współczucia. W przypadku<br />

tych rozważań nie moż<strong>na</strong> oczywiście zapomi<strong>na</strong>ć<br />

o ważnej opozycji boskie-ziemskie, to przecież<br />

z pogranicznego miejsca wzajemnego ścierania<br />

się tych sił starzy rabini zdolni byli ożywiać<br />

glinianego człowieka.<br />

Właśnie w plastycznej materii, z której<br />

sformowany jest Golem, przejawia się jego<br />

<strong>na</strong>jwiększa siła wyrazu, budująca popularność<br />

mitu. Z<strong>na</strong>ny od czasów starożytnych, pojawiający<br />

się w Księdze Ksiąg i mistycznych tekstach<br />

judaizmu, przetacza się także przez średniowiecze<br />

i epoki późniejsze, aby <strong>na</strong> dobre zadomowić<br />

się we współczesności. Początkowo przekaz<br />

ustny, później pisemny, a także audio-wizualny,<br />

udowodnił, że Golem to figura uniwersal<strong>na</strong>,<br />

który przyjmuje się <strong>na</strong> gruncie różnych sztuk i<br />

epok historycznych. Fantastyka zdaje się być<br />

wyjątkowo troskliwa i wciąż peł<strong>na</strong> uwagi dla<br />

swojego dziecka złożonego <strong>na</strong> strychu jednej z sy<strong>na</strong>gog w<br />

czeskiej Pradze.<br />

Powyższa podróż do krainy przepełnionej oniryzmem i<br />

duchem Kabały nosi w sobie <strong>na</strong>turalnie z<strong>na</strong>mio<strong>na</strong> osobistego<br />

wyboru. Wydaje się jed<strong>na</strong>k, że poszczególne przykłady są<br />

powodowane nie tylko indywidualnym gustem, ale pewną<br />

transparentnością. Stare żydowskie legendy, tajemnicza<br />

Praga, ekspresjonizm niemiecki to tropy tak oczywiste, jak<br />

i niezbędne przy odtwarzaniu przypowieści o stworze z gliny.<br />

A gdzie szukać jego kolejnych śladów? Choćby u<br />

mistrza Lema i w jego zbiorze opowiadań „Golem XIV”,<br />

gdzie sztucz<strong>na</strong> inteligencja ewoluowała do poziomu dalece<br />

przewyższającego ludzkie możliwości. Albo u Jamesa<br />

Camero<strong>na</strong> i w jego kultowym „Termi<strong>na</strong>torze”, gdzie<br />

rolę mitycznego obrońcy, ale i mściciela pełni android<br />

z przyszłości. Zmienia się formuła opowieści, jej styl,<br />

często gatunek, wydaje się jed<strong>na</strong>k, że trwałość posągu<br />

ożywionego niegdyś przez rabi<strong>na</strong> Jehudę Löw ben Bezalela<br />

z Pragi obliczo<strong>na</strong> jest jeszcze <strong>na</strong> bardzo długi czas. Legenda<br />

rozbrzmiewa ponoć <strong>na</strong>jlepiej w starych murach, jej echo<br />

<strong>na</strong>jdobitniej rozchodzi się jed<strong>na</strong>k w wyobraźni człowieka. A<br />

ta, jak wiadomo, to przecież prawdziwa studnia bez d<strong>na</strong>...<br />

Marcin Waincetel<br />

32 COŚ NA PROGU


TEMAT NUMERU<br />

731<br />

PAULINA ANACKA<br />

BADANIA NAD CHOROBAMI TAKIMI<br />

JAK WĄGLIK, CHOLERA CZY DŻUMA.<br />

WIWISEKCJE, ABORCJE, EKSPERYMENTY<br />

POLOWE, OKRUTNE ZABIEGI<br />

WYKONYWANE BEZ ZNIECZULENIA.<br />

PRODUKCJA BRONI BIOLOGICZNEJ, DO<br />

DZISIAJ SPOCZYWAJĄCEJ W SKŁADACH<br />

UKRYTYCH POD ZIEMIĄ.<br />

WITAMY W JAPOŃSKIEJ JEDNOSTCE 731<br />

KONTEKST HISTORYCZNY: ZARZEWIE KONFLIKTU<br />

Postępująca dehumanizacja. Zbrodnie, u których podstaw<br />

leży ideologia zakładająca wyższość jednej <strong>na</strong>cji <strong>na</strong> inną. Podział<br />

<strong>na</strong> podludzi i <strong>na</strong>dludzi. Wątpliwe moralnie eksperymenty z<br />

wykorzystaniem materiału ludzkiego. Konflikt zapoczątkowany<br />

dążeniami do ekspansji <strong>na</strong> większą część kontynentu. Nie brzmi<br />

przypadkiem z<strong>na</strong>jomo? Jeśli popatrzeć przez pryzmat historyczny,<br />

automatycznym skojarzeniem jest działalność III Rzeszy podczas<br />

II wojny światowej. Słusznie – jed<strong>na</strong>k mało z<strong>na</strong>nym faktem jest,<br />

że podobne zdarzenia miały miejsce właściwie równocześnie<br />

<strong>na</strong> terytorium Azji. Zaskoczenie może wywołać także fakt, że<br />

agresorem była rozrzuco<strong>na</strong> <strong>na</strong> wyspach niewielka Japonia, ofiarą<br />

zaś chiński moloch. Z racji pewnego powinowactwa ideologicznego<br />

nikogo nie powinno więc już dziwić przystąpienie Japonii do Państw<br />

Osi – gdzie wraz z Włochami i <strong>na</strong>zistowskimi Niemcami toczyła<br />

walkę z aliantami. Zacznijmy jed<strong>na</strong>k od początku.<br />

W latach 1904-1905 dochodzi do wojny pomiędzy Imperium<br />

Rosyjskim a Cesarstwem Japońskim. Kością niezgody okazuje się<br />

walka o wpływy w obszarze Dalekiego Wschodu. Japonia, dzięki<br />

fa<strong>na</strong>tyzmowi swoich żołnierzy oraz inteligentnym działaniom<br />

mary<strong>na</strong>rki, zwycięża, tym samym zahamowując rozwój rosyjskiej<br />

ekspansji <strong>na</strong> Azję Wschodnią. Taki rozwój sytuacji ma jeszcze jedną<br />

poważną konsekwencję, która później zaważy o dalszych losach<br />

konfliktów zbrojnych w tym zakątku świata. Niedługo potem<br />

Japonia stopniowo przejmuje Mandżurię.<br />

Mandżuria jest jedną z krain leżących <strong>na</strong> północnym wschodzie<br />

Chin. Od Japonii oddziela ją zaledwie wąskie pasmo morskie, jed<strong>na</strong>k<br />

nie tylko atrakcyjność geograficz<strong>na</strong> wpływa <strong>na</strong> jej ogólną wartość.<br />

Dużą rolę odgrywają bogactwa <strong>na</strong>turalne tych ziem, takie jak ropa<br />

<strong>na</strong>ftowa, węgiel kamienny, rudy żelaza czy boksyt.<br />

Porażające wrażenie wywierają wyz<strong>na</strong>nia uczestników konfliktu<br />

stojących po stronie japońskiej. Niejednokrotnie przyz<strong>na</strong>ją,<br />

że w ówczesnym okresie wszczęcie wojny wydawało się wręcz<br />

błogosławieństwem: Japonia była przeludnionym krajem o niewielkiej<br />

powierzchni z niestabilną sytuacją ekonomiczną. W tej perspektywie<br />

Mandżuria jawiła się jako krai<strong>na</strong> mlekiem i miodem płynąca.<br />

Wraz z końcem konfliktu japońsko-rosyjskiego Kraj Kwitnącej<br />

Wiśni otrzymuje częściowe wpływy w Mandżurii oraz Korei. W 1931<br />

roku dochodzi do operacji pod fałszywą flagą – sprowokowanego<br />

przez Amię Kwantuńską 1 incydentu mukdeńskiego, aktu<br />

wysadzenia części Kolei Południowomandżurskiej, który staje się<br />

pretekstem aneksji terytorium mandżurskiego i wykształcenia<br />

sztucznego, marionetkowego tworu <strong>na</strong>zwanego Mandżukuo. Od tej<br />

chwili akcja zaczy<strong>na</strong> <strong>na</strong>bierać tempa. Za bezpośrednią przyczynę<br />

1 Oddział armi japońskiej stacjonujący <strong>na</strong>jpierw w Korei, a potem<br />

w Mandżukuo.<br />

COŚ NA PROGU 33


drugiej wojny japońsko-chińskiej uz<strong>na</strong>je<br />

się zdarzenie <strong>na</strong>zywane „incydentem<br />

<strong>na</strong> moście Marco Polo” w 1937 roku.<br />

Pomiędzy siłami zbrojnymi obu krajów<br />

rozgrywa się wówczas bitwa. Wywoła<strong>na</strong><br />

atakiem japońskim kontrofensywa Chin<br />

staje się przyczyną późniejszego zajęcia<br />

Pekinu, a potem także dalszej części kraju.<br />

Rok później w pobliżu miasta Harbin powstaje jednostka 731.<br />

LICZBA DIABŁA<br />

Jednostka 731, wraz z a<strong>na</strong>logicznymi ośrodkami prowadzącymi<br />

działalność badawczą <strong>na</strong> terenie podbitej Mandżurii, jest dla<br />

obywateli Chin synonimem tego, czym dla <strong>na</strong>s są rosyjskie Gułagi<br />

czy <strong>na</strong>zistowskie obozy koncentracyjne. Jednocześnie bywa o<strong>na</strong><br />

pomija<strong>na</strong> i margi<strong>na</strong>lizowa<strong>na</strong> przy okazji rozliczeń wojennych.<br />

Kontrowersje budzi przede wszystkim zmowa milczenia zawarta<br />

przez Japonię i Stany Zjednoczone. Z tego powodu przez dziesiątki<br />

lat świat nie miał prawa dowiedzieć się o tym, jakie eksperymenty<br />

przeprowadzali Japończycy, <strong>na</strong>tomiast władze amerykańskie miały<br />

swobodny dostęp do pozostałych materiałów dokumentujących<br />

wyniki badań. Co tak <strong>na</strong>prawdę działo się w kompleksie, który w<br />

dokumentach figurował pod enigmatycznym tytułem „Naczelnego<br />

Biura Zapobiegania Epidemiom i Departamentu Oczyszczania<br />

Wody Armii Kwantuńskiej”?<br />

Pomysł utworzenia oddziału zajmującego się w głównej mierze<br />

studiowaniem możliwości wykorzystania broni biologicznej<br />

wychodzi od japońskiego mikrobiologa, dr Shiro Ishii, który<br />

równocześnie staje się jego zarządcą i pełni tę funkcję – oprócz<br />

przerwy w latach 1942-1944 – aż do zakończenia działalności<br />

kompleksu w 1945 roku.<br />

W tym dwuletnim okresie zostaje on odsunięty od badań z<br />

powodu kontrowersji, które wybuchły w chwili ucieczki więźniów.<br />

Dowództwo japońskie nie mogło sobie pozwolić <strong>na</strong> ujawnienie<br />

rzeczywistego charakteru jednostki, a takie zagrożenie niosły za<br />

sobą ewentualne zez<strong>na</strong>nia zbiegów. W wyniku śledztwa zostaje<br />

ujawnione, że pod władzą doktora Ishii szerzy się korupcja.<br />

W świetle postawionych mu zarzutów zostaje zdegradowany i<br />

usunięty z jednostki, jego miejsce zaś zajmuje dr Masaji Kitano.<br />

Kiedy w wyniku obmyślonych przez niego eksperymentów<br />

polowych ginie niemal dwa tysiące japońskich żołnierzy, a<br />

Japonia zaczy<strong>na</strong> przegrywać <strong>na</strong> frontach II wojny światowej,<br />

Ishii wraca do łask.<br />

731, tak samo jak pozostałe placówki, z<strong>na</strong>jdowały się<br />

pod <strong>na</strong>dzorem policji wojskowej Kempeitai, odpowiedzialnej<br />

jednocześnie za dostarczanie „materiału ludzkiego”. W<br />

miejscowym żargonie osoby poddawane eksperymentom były<br />

pogardliwie określane jako maruta – co oz<strong>na</strong>cza kłodę. Transport<br />

„kłód” odbywał się za pomocą pozbawionych okien pociągów.<br />

Niekiedy policja otrzymywała specjalne zlecenia, w ramach których<br />

„kłody” musiały być odpowiednio<br />

sprofilowane pod względem płci,<br />

wieku i rasy. Najczęściej byli to<br />

więźniowie pochodzenia chińskiego,<br />

mandżurskiego, koreańskiego, <strong>na</strong>wet<br />

rosyjskiego, rzadziej Amerykanie i<br />

Europejczycy. Po dotarciu <strong>na</strong> miejsce<br />

zamykano ich początkowo w twierdzy Zhongma, a <strong>na</strong>stępnie w<br />

Pingfang. Nikomu poza paroma zbiegami nie udało się przeżyć<br />

pobytu w jednostce. Szacuje się, że podczas całej działalności<br />

ośrodka zginęło od trzech do dwudziestu tysięcy ludzi.<br />

Organizacja wewnętrz<strong>na</strong> była prosta: podział <strong>na</strong> osiem<br />

odrębnych podjednostek. Poszczególnym wydziałom przydzielony<br />

został inny zakres obowiązków. Wydział pierwszy odpowiadał<br />

za badania <strong>na</strong>d chorobami, które miały stanowić formę broni<br />

biologicznej: dżumą, cholerą, tyfusem, wąglikiem i gruźlicą.<br />

Sektor drugi odpowiadał za próby polowe broni biologicznej,<br />

trzeci – produkcji pocisków o wsadzie biologicznym, w czwartym<br />

zajmowano się z kolei wytwarzaniem pozostałych rodzajów tejże<br />

broni. Wydziały oz<strong>na</strong>czone numerami od piątego do ósmego<br />

regulowały kwestie związane z przeszkoleniem przyszłych<br />

pracowników, administracją oraz wyposażeniem. Pełen rozmiar<br />

agregatu wynosił sześć kilometrów kwadratowych. Jakim cudem<br />

przedwsięziecie podobnego formatu mogło być utrzymywane<br />

przez tyle lat w tajemnicy?<br />

DZIAŁALNOŚĆ JEDNOSTKI 731<br />

Podstawowym celem działalności oddziału były badania <strong>na</strong>d<br />

bronią biologiczną. Jeńców zarażano, aby sprawdzić, ile czasu<br />

zajmuje doprowadzenie do ich śmierci; nieliczne jednostki, którym<br />

udawało się przetrwać, poddawano wiwisekcji lub <strong>na</strong> zasadzie<br />

„recyklingu” przez<strong>na</strong>czano <strong>na</strong> dalsze eksperymenty. Wiwisekcja –<br />

zabieg <strong>na</strong> żywym organizmie bez użycia środków znieczulających<br />

– była zresztą jedną z <strong>na</strong>jczęściej powtarzanych operacji. Użycie<br />

znieczulenia mijało się z celem, ponieważ badaniom podlegały<br />

<strong>na</strong>turalne reakcje organizmu, które środki farmakologiczne mogły<br />

wypaczyć bądź też całkowicie stłumić. Badanych przywiązywano<br />

do stołów, usypiając jedynie chloroformem. Często pobierano<br />

organy do przeprowadzania dalszych badań lub umieszczano je w<br />

formalinie. Relacje świadków mówią o słojach z mózgami, płucami,<br />

płodami, niekiedy <strong>na</strong>wet całymi ludźmi. Operacje przebiegały<br />

w różnoraki sposób, w zależności od tego, co chcieli osiągnąć<br />

lekarze. Dlatego <strong>na</strong> przykład wyci<strong>na</strong>no więźniowi żołądek,<br />

aby <strong>na</strong>stępnie połączyć jego przełyk bezpośrednio z jelitami;<br />

dokonywano amputacji kończyn, które potem przyszywano z<br />

drugiej strony i obserwowano, czy się zrosną; usuwano fragmenty<br />

poszczególnych <strong>na</strong>rządów wewnętrznych. W ostatnim roku działań<br />

jednostki przywrócony <strong>na</strong> stanowisko dr Shiro Ishii wspi<strong>na</strong>ł się w<br />

tej materii <strong>na</strong> wyżyny okrucieństwa. Zabiegi wykonywano <strong>na</strong><br />

osobnikach różniących się specyfikacją biologiczną, niezależnie od<br />

34 COŚ NA PROGU


wieku i płci, nie szczędząc przy tym dzieci ani ciężarnych kobiet.<br />

Byli pracownicy jednostki wspomi<strong>na</strong>ją, że w miarę postępowania<br />

zaszczepionych chorób nie byli w stanie rozpoz<strong>na</strong>ć jeńców.<br />

Innym z<strong>na</strong>czącym filarem prac były badania dotyczące odmrożeń<br />

prowadzone w <strong>na</strong>jchłodniejszych okresach roku. Odmrożenia<br />

stanowiły poważny problem żołnierzy <strong>na</strong> froncie, dlatego japońscy<br />

badacze poświęcili wiele uwagi, aby spróbować wy<strong>na</strong>leźć specyfik<br />

mający wspomóc ewentualne leczenie tej dolegliwości. Ofiary były<br />

wyprowadzane <strong>na</strong> zewnątrz w przeraźliwy mróz, gdzie zmuszano<br />

je do zanurzania rąk w wodzie aż do momentu, w którym<br />

ulegały zupełnemu zamarznięciu. Niepokornym nieszczęśnikom<br />

pomagano siłą. Podobne doświadczenia były prowadzone pod<br />

kątem odmrożeń nóg – wówczas jeńcom <strong>na</strong>kazywano stanie<br />

boso <strong>na</strong> śniegu. Stan tkanki oceniano, opukując ją co pewien czas<br />

deseczką: w momencie kiedy ciało zaczy<strong>na</strong>ło wydawać dźwięk<br />

zbliżony do kawałka drew<strong>na</strong>, moż<strong>na</strong> było przystępować do<br />

dalszych czynności. Istniały dwie drogi kontynuacji doświadczenia.<br />

Pierwsza wersja zakładała stopniowe rozmrażane kończyn,<br />

a <strong>na</strong>stępnie zdjęcie ciała z kości w pełni przytomnej ofiary,<br />

druga – uderzanie weń pałkami do chwili, kiedy pokruszą się i<br />

odpadną <strong>na</strong> podobieństwo sopli lodu. Poddawani tym praktykom<br />

ludzie nie krwawili ani też nie umierali od razu, chociaż ból<br />

temu towarzyszący był zapewne nie do opisania. W większości<br />

wypadków ofiarom udawało się przeżć do tygodnia, kiedy to<br />

umierali <strong>na</strong> gangrenę. W pamięci świadków pozostał wyraźny<br />

obraz tych ludzi: ich kończyny były wręcz czarne albo w dużej<br />

części pozbawione mięśni i skóry.<br />

Więźniowie byli także zamykani w komorach dekompresyjnych w<br />

celu sprawdzenia, jakie wartości ciśnienia są wystarczające do zabicia<br />

człowieka – w zależności od typu przeprowadzanego eksperymentu<br />

obniżano je lub zwiększano. Jednocześnie badano, jakie ciśnienie<br />

<strong>na</strong>leży wytworzyć, aby wywołać zapaść i wypchnięcie <strong>na</strong>rządów<br />

wewnętrznych przez <strong>na</strong>turalne otwory ciała. Niejednokrotnie<br />

wyselekcjonowane grupy poddawano również zagazowywaniu. Na<br />

podstawie tych prób określano różnice w tempie umierania pomiędzy<br />

poszczególnymi jednostkami, płciami, rasami.<br />

Więźniom wywoływano udary i zawały serca wstrzykując do<br />

żył powietrze. Wieszano ich głową w dół, aby sprawdzić, ile czasu<br />

zajmie im uduszenie się. Do nerek wprowadzano końską urynę,<br />

wstrzykiwano śmiertelne dawki heroiny, testowano działanie<br />

trujących roślin, zapładniano i dokonywano aborcji. Poddawano ludzi<br />

długim <strong>na</strong>świetleniom promieniami Roentge<strong>na</strong>. Zdrowych więźniów<br />

zamykano z już zarażonymi, aby zbadać tempo roznoszenia się<br />

choroby. Zakopywano żywcem. Kobiety i mężczyzni zarażani byli<br />

chorobami wenerycznymi, aby sprawdzić ich śmiertelność. Wspólnym<br />

mianownikiem działań Jednostki 731 była śmierć.<br />

NIE TYLKO JEŃCY<br />

Zasadniczo odmienną kategorię eksperymentów stanowiły<br />

badania polowe, które przeprowadzano zarówno <strong>na</strong> jeńcach<br />

TEMAT NUMERU<br />

zamkniętych w ośrodku, jak i <strong>na</strong> ludności cywilnej w okolicznych<br />

miejscowościach. Podstawowym rodzajem były kontrolowane próby<br />

użycia broni: więźniów przywiązywano do pali rozmieszczonych<br />

w kręgach, w których środek zrzucane były ładunki broni<br />

biologicznej. Następnie notowano czas i zasięg niezbędny do<br />

zabicia wszystkich uczestników eksperymentu. W ten sam sposób<br />

testowano także <strong>na</strong>jnowsze modele gra<strong>na</strong>tów, miotaczy ognia<br />

czy bomb. W laboratoriach pojawiały się pomysły dotyczące<br />

rozwiewania w powietrzu szczepu danej choroby. W wydziale<br />

trzecim odbywała się produkcja specjalnie przez<strong>na</strong>czonych do tego<br />

celu bomb lotniczych, lasek czy <strong>na</strong>wet wiecznych piór.<br />

Skąd jed<strong>na</strong>k brano tak potężne ilości materiału biologicznego?<br />

Ich wytwarzaniem zajmował się sektor czwarty, który dzięki<br />

specjalistycznej aparaturze był w stanie w ciągu trwającego<br />

zaledwie kilka dni okresu produkcyjnego zapewnić miliardy<br />

mikobów, nieprzeliczanych już <strong>na</strong> liczbę szczepów, lecz <strong>na</strong><br />

kilogramy. Z zez<strong>na</strong>ń badaczy wynika, że jednostka w ciagu<br />

miesiąca była w stanie zreplikować 300 kg skondensowanej masy<br />

bakteryjnej dżumy. Oprócz zarażania królików doświadczalnych<br />

służyła o<strong>na</strong> także do zakażania szczurów, <strong>na</strong> które <strong>na</strong>stępnie<br />

wypuszczano pchły. Tą drogą uzyskiwano dziesiątki milionów<br />

zarażonych owadów, które służyły do badań <strong>na</strong>d ludnością<br />

cywilną. W 1942 roku <strong>na</strong> terenie prowincji Zheijang rozrzucono<br />

woreczki wypełnione ziarnem i zarażonymi pchłami. Pakunki te<br />

prędko przyciągnęły szczury, które rozniosły zarazę w obrębie<br />

lokalnych miejscowości. Wyniki okazały się <strong>na</strong> tyle obiecujące,<br />

że od tego momentu podobne praktyki były jeszcze wielokrotnie<br />

powtarzane.<br />

ZACIERANIE ŚLADÓW I ZMOWA MILCZENIA<br />

Końcówka wojny. Do Mandżurii wkracza Armia Czerwo<strong>na</strong>,<br />

wywołując popłoch w Jednostce 731. W pośpiechu zaciera się<br />

dowody zbrodniczych działań. Zostaje wydany rozkaz zniszczenia<br />

kompleksu oraz ekstermi<strong>na</strong>cji pozostałych przy życiu więźniów.<br />

Kilkudziesięciu jeńców zostaje zagazowanych, a <strong>na</strong>stępnie<br />

spalonych. Ocalo<strong>na</strong> zostaje jedynie pieczołowicie prowadzo<strong>na</strong><br />

dokumentacja. W połowie sierpnia 1945 uciekający żołnierze<br />

i <strong>na</strong>ukowcy zostają przetransportowani koleją do miasta Pusan<br />

w Korei, skąd płyną do ojczyzny. Japonia kapituluje dopiero<br />

2 września, tuż po bombardowaniach Hiroszimy i Nagasaki.<br />

Wtedy również zostają aresztowani pracownicy związani<br />

z Jednostką 731, której<br />

istnienie zostaje przypadkowo<br />

odkryte przez Amerykanów.<br />

Naczelny dowódca wojsk<br />

alianckich, generał Douglas<br />

MacArthur, proponuje<br />

japońskim <strong>na</strong>ukowcom<br />

immunitet w zamian za<br />

wyniki przeprowadzonych<br />

COŚ NA PROGU 35


TEMAT NUMERU<br />

badań. Pakt milczenia ma pogrzebać w mrokach niepamięci<br />

istnienie oddziału. Jest jed<strong>na</strong>k i<strong>na</strong>czej.<br />

Rok 1946 – odbywa się tokijski trybu<strong>na</strong>ł zbrodniarzy wojennych.<br />

Z po<strong>na</strong>d dwudziestu oskarżonych zaledwie kilku zostaje<br />

skazanych <strong>na</strong> karę śmierci, reszta <strong>na</strong>tomiast otrzymuje wyrok<br />

dożywocia. Najwyżej postawieni w hierarchii badacze unikają<br />

odpowiedzialności. Hisato Moshimura, specjalista od zamrażania,<br />

podejmuje pracę <strong>na</strong> uniwersytecie, gdzie zostaje mianowany<br />

rektorem, a od cesarza otrzymuje medal. Masaji Kitano<br />

otrzymuje posadę w fabryce farmaceutycznej, potem zostaje<br />

dyrektorem fabryki. Shiro Ishii nie pojawia się przed trybu<strong>na</strong>łem.<br />

Spekuluje się, że zmarł w 1959 roku <strong>na</strong> raka gardła. Ale istnieje<br />

także hipoteza, według której kontynuuje badania <strong>na</strong>d bronią<br />

biologiczną we współpracy ze Sta<strong>na</strong>mi Zjednoczonymi. Według<br />

informacji amerykańskiego wywiadu z dnia 10 kwietnia 1971<br />

zarówno Ishii, jak i reszta głównej kadry ośrodka zaginęła w<br />

tajemniczych okolicznościach.<br />

PRAWDA WYCHODZI NA JAW<br />

Pretekst do przełamania milczenia <strong>na</strong>dchodzi całkiem<br />

niespodziewanie. W roku 1989 podczas wykopów <strong>na</strong> terenie<br />

Shinjuku, jednej z prężnie rozwijających się dzielnic Tokio,<br />

robotnicy <strong>na</strong>tykają się <strong>na</strong> zbiorowy grób. Szybko wchodzi <strong>na</strong> jaw,<br />

że jest to jedno ze świadectw działalności Jednostki 731. W tym<br />

samym roku pewien japoński student z<strong>na</strong>jduje w antykwariacie<br />

kartotekę zawierającą opisy eksperymentów dokonywanych<br />

<strong>na</strong> terenie placówki. Świadkowie powoli zaczy<strong>na</strong>ją wychodzić<br />

z ukrycia, wyciekają informacje i dokumenty. Zarówno rząd<br />

amerykański, jak i japoński solidarnie trzymają się polityki<br />

kłamstwa i zaprzeczają ujawnianym faktom. Dopiero w roku<br />

1993 ówczesny sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych,<br />

William Perry, potwierdza krążące pogłoski. Rząd japoński<br />

jed<strong>na</strong>k do dnia dzisiejszego nie przyz<strong>na</strong>ł się oficjalnie do zbrodni<br />

popełnianych w placówce oz<strong>na</strong>czonej numerem 731 ani w tworach<br />

jej pokrewnych. Fakt, że dopiero w początkach 2011 roku wydano<br />

<strong>na</strong>reszcie pozwolenie <strong>na</strong> prace wykopaliskowe w rejonie byłej<br />

szkoły medycznej połączonej z Jednostką 731, wpływa bardzo<br />

niekorzystnie <strong>na</strong> wiarygodność zaprzeczeń japońskiego rządu.<br />

We francuskim filmie dokumentalnym „Japońskie eksperymenty<br />

<strong>na</strong> ludziach” jeden z bohaterów twierdzi, że wyjawianie prawdy o<br />

jednostce wciąż jest niemile widziane przez władzę i on sam „woli<br />

nie stawać za blisko krańca peronu kolejowego”.<br />

MEN BEHIND THE SUN<br />

„Bóg stworzył niebo, człowiek stworzył piekło” – hasło<br />

reklamowe rosyjskiego filmu „Philosophy of a Knife” wydaje<br />

się całkiem trafnym określeniem tego, co działo się za murami<br />

Jednostki 731. Chociaż temat zbrodni japońskich jest wciąż<br />

pomijany <strong>na</strong> lekcjach historii, od lat stanowi źródło <strong>na</strong>wiązań<br />

kulturowych. Na kanwie tragicznych wydarzeń wojny <strong>na</strong><br />

Dalekim Wschodzie powstało wiele filmów dokumentalnych, ale i<br />

fabularyzowanych, pośród których do <strong>na</strong>jbardziej z<strong>na</strong>nych <strong>na</strong>leży<br />

seria spod z<strong>na</strong>ku pod tytułem „Men behind the Sun” (1988) czy<br />

też wspomniane „Philosophy of a Knife” (2008). Pierwszy z<br />

nich, pomimo tego że jego premiera miała miejsce w późnych<br />

latach osiemdziesiątych, do dzisiaj według odbiorców plasuje się<br />

w czołówce <strong>na</strong>jbardziej brutalnych i obrzydliwych wytworów ki<strong>na</strong>.<br />

Ci, którym dane było doświadczyć seansu „Men behind the Sun”,<br />

twierdzą, że zostali zmierzeni z kadrami, jakie <strong>na</strong> długo pozostaną<br />

w ich pamięci. Z realizacji czysto fabularnych interesującymi<br />

<strong>na</strong>wiązaniami są „Japońskie eksperymenty <strong>na</strong> ludziach” (2004)<br />

oraz „Japońskie diabły” (2001). W trzecim sezonie „Z archiwum<br />

X” pojawiają się dwa powiązane ze sobą odcinki o tytułach<br />

„Nisei” i „731”.<br />

Jednym z <strong>na</strong>jwcześniejszych wytworów kultury czerpiących<br />

bezpośrednio z przerażającej historii japońskiej jednostki<br />

badawczej jest powieść „Leśnie Morze” autorstwa polskiego<br />

pisarza Igora Newerlego. Jej głównym bohaterem jest młody Polak<br />

Wiktor Domaniewski, który wychowuje się <strong>na</strong> terenie Mandżurii.<br />

Jego dramatyczne losy przeplatają się z historią oddziału, do<br />

którego ostatecznie nie trafia, podejmując trud ucieczki, co<br />

prawdopodobnie w rzeczywistości nie miałoby prawa bytu. W 1967<br />

roku czeski pisarz Ludvik Souček wydał swoją powieść sensacyjną<br />

pod tytułem „Poskromiciele diabłów”, w której także <strong>na</strong>wiązuje<br />

do opisywanych wydarzeń.<br />

Jednostka 731 stała się również inspiracją dla muzyków.<br />

Slayer, wydając w roku 2009 płytę „World Painted Blood”, umieścił<br />

<strong>na</strong> niej utwór zatytułowany po prostu „Unit 731”, a z kolei Bruce<br />

Dickinson <strong>na</strong>pisał piosenkę „The Breeding House”.<br />

BANALNOŚĆ ZŁA<br />

Uczestnicy niechlubnej działalności Jednostki 731 przyz<strong>na</strong>ją,<br />

że wówczas wydawała im się o<strong>na</strong> koniecznością – takie<br />

przeko<strong>na</strong>nie zostało im wpojone. Czyżby był to kolejny przykład<br />

<strong>na</strong> potwierdzenie tezy postawionej przez Philipa Zimbardo,<br />

profesora psychologii. Na pytanie, czy istnieją pewne uniwersalne<br />

mechanizmy, które sprawiają, że jed<strong>na</strong> stro<strong>na</strong> staje się oprawcą, a<br />

drugą ofiarą, autor „Efektu Lucyfera” – książki, w której opisuje<br />

swój słynny eksperyment stanfordzki 2 – odpowiada twierdząco.<br />

To jed<strong>na</strong>k rodzi z<strong>na</strong>cznie więcej wątpliwości i pytań niż klarownych<br />

faktów. Najważniejsza jed<strong>na</strong>k jest odpowiedź <strong>na</strong> pytanie: Jak<br />

w przyszłości unikać podobnych zdarzeń? Czy jest to w ogóle<br />

możliwe? Kiedy spojrzy się <strong>na</strong> zalane krwią karty historii trudno<br />

o pozytywny głos w tej sprawie.<br />

2 Eksperyment przeprowadzony <strong>na</strong> uniwersytecie Stanford przez grupę<br />

psychologów pod przewodnictwem Philipa Zimbardo. Dwudziestu<br />

czterech studentów podzielono <strong>na</strong> dwie grupy grające role więźniów<br />

i strażników. Selekcja kandydatów przebiagała pod kątem braku<br />

krymi<strong>na</strong>lnej przeszłości i dobrej kondycji psychofizycznej. Nadrzędnym<br />

celem eksperymentu było stwierdzenie wpływu otoczenia i okoliczności<br />

<strong>na</strong> zachowanie człowieka. Na podstawie zdobytych w ten sposób<br />

doświadczeń Zimbardo <strong>na</strong>pisał książkę o psychologii zła pod tytułem<br />

„Efekt Lucyfera”.<br />

36 COŚ NA PROGU


TEMAT NUMERU<br />

Odrażający, zły i zabawny. Szaleniec<br />

z okrutną precyzją dążący do<br />

wyz<strong>na</strong>czonego celu. Budzący<br />

współczucie <strong>na</strong>dwrażliwy geniusz<br />

i bezlitosny morderca, który w imię<br />

miłości gotów jest <strong>na</strong> wszystko.<br />

Jigsaw z „Piły” mógłby się wiele<br />

od niego <strong>na</strong>uczyć. Nie bez kozery<br />

osobliwy bohater filmowego dyptyku<br />

Roberta Fuesta jest ikoną ki<strong>na</strong> grozy.<br />

PRZEMYSŁAW PIENIĄŻEK<br />

ANTON PHIBES: IN MEMORIAM<br />

Tajemnicza posiadłość położo<strong>na</strong> w Maldene Square,<br />

eleganckiej dzielnicy Londynu, skrywa niejeden sekret, w<br />

czym z<strong>na</strong>cznie pomagają dźwiękoszczelne ściany budynku.<br />

Bez nich przypadkowy przechodzień mógłby bowiem usłyszeć<br />

niepokojące dźwięki. Czasem jest to muzyka wykonywa<strong>na</strong><br />

przez dziarską kapelę <strong>na</strong>kręcanych kukieł, a czasem<br />

minorowe, przyjemnie kołyszące pasaże improwizowane<br />

<strong>na</strong> orga<strong>na</strong>ch Wurlitzera, za klawiaturą których zasiada<br />

ekscentryczny jegomość w połyskliwym czarnym płaszczu<br />

z kapturem. To doktor Anton Phibes – ceniony biofizyk,<br />

wytrawny kompozytor, koncertujący (onegdaj) muzyk i<br />

wy<strong>na</strong>lazca w jednej osobie. Trupioblade, nieruchome oblicze<br />

zmęczonego życiem mężczyzny o czujnych, przeszywających<br />

obłąkańczym spojrzeniem oczach jest de facto maską<br />

skrywającą makabryczne oparzenia – rezultat wypadku<br />

samochodowego, osobistej tragedii bohatera. Kontemplując<br />

fotografię swojej przedwcześnie zmarłej żony Victorii<br />

Reginy, protagonista wciąż (symbolicznie) rozdrapuje rany,<br />

równocześnie okrutnie mszcząc się <strong>na</strong> kierowanym przez<br />

doktora Henriego Vesaliusa zespole chirurgów (nie pomijając<br />

pielęgniarki i psychiatry), których to „niekompetencja” miała<br />

doprowadzić do zgonu ukochanej Anto<strong>na</strong>.<br />

Powszechnie uważany za nieboszczyka Phibes sprowadza<br />

<strong>na</strong> głowy „zbrodniarzy” wyjątkowy zestaw G’tach –<br />

starotestamentowych plag zesłanych przez Najwyższego ku<br />

przestrodze faraonowi gnębiącemu lud Izraela. Oczywiście<br />

biblijne klątwy są jedynie metaforycznym anturażem dla<br />

wyrafinowanych zbrodni popełnianych przy użyciu takich<br />

instrumentów jak: łaknących krwi nietoperzy (to zapewne<br />

wariant plagi komarów i much); kar<strong>na</strong>wałowej maski żaby<br />

(z wbudowanym mechanizmem zaciskowym); finezyjnej<br />

maszyny do produkcji lodu (śmierć przez gradobicie);<br />

wygłodzonej szarańczy lub precyzyjnie wystrzelonej z<br />

katapulty... mosiężnej głowy jednorożca. Jedyną osobą<br />

podejrzewającą, kto może stać za wymyślnymi zgo<strong>na</strong>mi,<br />

jest safandułowaty inspektor Scotland Yardu Harry Trout.<br />

Sympatyczny funkcjo<strong>na</strong>riusz nieoczekiwanie zyskuje<br />

sprzymierzeńca w osobie doktora Vesaliusa, dla którego<br />

Phibes przygotowywał wyjątkową torturę.<br />

CZARUJĄCY MISTER PRICE<br />

Na początku lat siedemdziesiątych amerykański aktor<br />

Vincent Price wciąż cieszył się statusem Króla Grand<br />

Guignol, w czym niemałą zasługę miała współpraca<br />

artysty z eksperymentatorem Williamem Castle („Dom <strong>na</strong><br />

Przeklętym Wzgórzu”, „Mrowiec”) oraz klasykiem ki<strong>na</strong> klasy<br />

B – Rogerem Cormanem, z którym <strong>na</strong>kręcił cykl adaptacji<br />

klasycznych utworów Edgara Alla<strong>na</strong> Poe’ego (nie mówiąc już<br />

o „Nawiedzonym pałacu” inspirowanym Lovecraftowskim<br />

„Przypadkiem Charlesa Dextera Warda”). Gwiazdor często<br />

gościł także w Wielkiej Brytanii, gdzie pod koniec szóstej<br />

dekady wystąpił w kilku mniej lub bardziej udanych<br />

COŚ NA PROGU 37


TEMAT NUMERU<br />

dreszczowcach, wcielając<br />

się w postać Matthew<br />

Hopkinsa (tytułowego<br />

pogromcy czarownic w<br />

kontrowersyjnym dziele<br />

Michaela Reevesa)<br />

oraz promując swoim<br />

udziałem dwie<br />

produkcje Gordo<strong>na</strong><br />

Hesslera: wywiedzioną<br />

z utworu Poe’ego<br />

„Podłużną skrzynię”<br />

oraz „Krzyk Banshee”.<br />

Sce<strong>na</strong>riusz<br />

filmu o perypetiach<br />

ekscentrycznego<br />

geniusza zbrodni – dalekiego kuzy<strong>na</strong> Upiora z Opery i<br />

doktora Mabuse – z miejsca przypadł Price’owi do gustu,<br />

choć ostatecz<strong>na</strong> wersja skryptu zdecydowanie odbiegała od<br />

pierwotnych założeń Jamesa Whito<strong>na</strong> i Williama Goldstei<strong>na</strong>.<br />

Wszak „Klątwy doktora Pibe’a” (tak początkowo miał brzmieć<br />

tytuł filmu) pomyślane były jako rasowy thriller. To dzięki<br />

inicjatywie brytyjskiego reżysera Roberta Fuesta (mającego w<br />

swoim dorobku prace przy serialu „Rewolwer i melonik” oraz<br />

świetny dreszczowiec „And Soon the Darkness”) opowieść<br />

<strong>na</strong>brała kampowej estetyki, oferując pełne a<strong>na</strong>chronizmów<br />

spojrzenie <strong>na</strong> lata 20. ubiegłego wieku i solidną dawkę<br />

czarnego humoru. Zrealizowany w 1971 roku w Londynie<br />

i w hrabstwie Hertfordshire „Odrażający doktor Phibes”<br />

reklamowano jako setny film w dorobku Vincenta Price’a –<br />

co brzmiało efektownie, choć niekoniecznie było prawdą.<br />

Niemniej trawestujący hasło reklamowe „Love Story” Arthura<br />

Hillera („Miłość to z<strong>na</strong>czy, że nigdy nie trzeba mówić: Aleś ty<br />

brzydki”) film Fuesta okazał się sporym sukcesem.<br />

Legendarny odtwórca roli Rodericka Ushera stworzył<br />

jedną z ciekawszych kreacji w swoim dorobku, która <strong>na</strong> równi<br />

bawi, tumani i przestrasza, nie tracąc przy tym ujmującej<br />

złowieszczości. W wyniku oparzeń Phibes komunikuje się<br />

ze światem wyłącznie za pomocą stworzonego przez siebie<br />

ustrojstwa podpi<strong>na</strong>nego przewodem do otworu w szyi<br />

(druga jamka służy do przyjmowania płynów). Dobiegający<br />

z gramofonowej tuby głos Anto<strong>na</strong> – wyz<strong>na</strong>jącego miłość<br />

ukochanej zmarłej z manierą godną poety doby Młodej<br />

Polski – wybrzmiewa charakterystycznym timbre Price’a,<br />

który – przykryty grubą warstwą charakteryzacji – musiał<br />

oprzeć swoją grę <strong>na</strong> ekspresji gałek ocznych. Chociaż w<br />

trakcie zdjęć członek ekipy filmowej recytował kwestie<br />

Phibesa, aby pomóc pozostałym aktorom lepiej zorientować<br />

się w postępie listy dialogowej, Vincent P. był nie<strong>na</strong>gannie<br />

przygotowany do roli, wypowiadając swoje partie „<strong>na</strong><br />

niemo”, choć niejednokrotnie niweczył wielogodzinną pracę<br />

charakteryzatorów, co rusz wybuchając gromkim śmiechem,<br />

widząc w lustrze swoje odbicie.<br />

Rolę doktora Vesaliusa (<strong>na</strong>zwisko <strong>na</strong>wiązujące do<br />

flamandzkiego lekarza i twórcy nowożytnej a<strong>na</strong>tomii) otrzymał<br />

z<strong>na</strong>ny z „Obywatela Kane’a” Joseph Cotten, aczkolwiek<br />

pierwszym typem do roli nemezis Phibesa był Peter Cushing,<br />

który zrezygnował z propozycji z powodu choroby swojej<br />

żony. Niewielka rola kapita<strong>na</strong> statku w drugiej części przygód<br />

szalonego mściciela w znikomym stopniu zrekompensowała<br />

tę nieobecność. Dobry występ zaliczył także ceniony aktor<br />

teatralny Peter Jeffrey jako depczący po piętach protagonisty<br />

funkcjo<strong>na</strong>riusz Trout. W postać Victorii Reginy Phibes<br />

wcieliła się brytyjska aktorka i modelka Caroline Munro,<br />

która potem zagrała w kilku filmach Hammer Studio,<br />

zaliczając <strong>na</strong>wet krótki romans z Jamesem Bondem (vide<br />

„Szpieg, który mnie kochał”), <strong>na</strong>tomiast ekranową Vul<strong>na</strong>vią –<br />

niezwykle atrakcyjną asystentką bohatera w jego groteskowej<br />

vendetcie – została Virginia North.<br />

W pierwotnej wersji sce<strong>na</strong>riusza relacja łącząca<br />

Anto<strong>na</strong> z milczącą dziewczyną miała zdecydowanie<br />

odbiegać od wzruszającej tkliwości <strong>na</strong> rzecz związku<br />

sadomasochistycznego, zwieńczonego gwałtowną śmiercią<br />

Vul<strong>na</strong>vii. Jed<strong>na</strong>k twórcy filmu słusznie zauważyli, że taki<br />

zabieg tylko zraziłby potencjalnych widzów, mających<br />

(pod pewnymi względami) sekundować poczy<strong>na</strong>niom<br />

morderczego organisty. Aurę kultowości „Odrażający doktor<br />

Phibes” zawdzięcza nie tylko specyficznemu aktorstwu i (nie)<br />

ba<strong>na</strong>lnej historii. Scenografia inspirowa<strong>na</strong> stylem art déco,<br />

fantazyjne kostiumy, niestandardowe ujęcia, intrygująca<br />

ścieżka dźwiękowa autorstwa brytyjskiego perkusisty i<br />

kompozytora Basila Kirchi<strong>na</strong> oraz spora dawka umowności<br />

(rozmiłowane w owocach rudawki wielkie jako wampiryczne<br />

nietoperze są dobrym, choć nie jedynym przykładem inwencji<br />

twórców) przyczyniły się do sukcesu produkcji, której<br />

ambiwalentne zakończenie rokowało szansę <strong>na</strong> potencjalny<br />

powrót geniusza zbrodni. Co zresztą <strong>na</strong>stąpiło w 1972 roku.<br />

38 COŚ NA PROGU


EGIPSKA ESKAPADA<br />

W 1928 roku księżyc z<strong>na</strong>lazł się w osobliwym położeniu<br />

względem planet Układu Słonecznego, a odbite przez niego<br />

światło skąpało w swoim blasku sekretną kryptę, gdzie<br />

od kilku lat spoczywały zakonserwowane ciała państwa<br />

Phibesów.<br />

Wprawio<strong>na</strong> w ruch balsamująca machi<strong>na</strong> ponownie<br />

wtłacza posokę do krwioobiegu Anto<strong>na</strong>, który po przebudzeniu<br />

zaczy<strong>na</strong> obmyślać plan wskrzeszenia Victorii. Całą <strong>na</strong>dzieję<br />

pokłada w podziemnej Rzece Życia, przepływającej przez<br />

mroczne zakamarki grobowca farao<strong>na</strong>. Niestety, podczas<br />

nieobecności doktora jego dom obrócony został w perzynę,<br />

a sejf, skrywający fragmenty starożytnego papirusu, niecnie<br />

splądrowany. Trupioblady bohater szybko wpada <strong>na</strong> trop<br />

złodziejaszka, którym okazuje się Darrus Biederbeck, liczący<br />

kilkaset (!) lat awanturnik, równie mocno zainteresowany<br />

od<strong>na</strong>lezieniem źródeł zbawczej wody. Phibes, wraz z ciałem<br />

ukochanej żony i z niezawodną Vul<strong>na</strong>vią u boku, wyrusza w<br />

daleki rejs, pozostawiając za sobą kilka trupów/tropów, które<br />

prowadzą za nim niestrudzonego inspektora Trouta wraz z<br />

przełożonym, <strong>na</strong>dinspektorem Waverlym.<br />

Nakręcony w londyńskim atelier z wykorzystaniem<br />

hiszpańskich plenerów „Doktor Phibes powraca” Roberta<br />

Fuesta, podtrzymywał kampowy klimat pierwszej części<br />

dyptyku, stawiając <strong>na</strong> większą dawkę czarnego humoru i<br />

<strong>na</strong> ciekawe rozwiązania estetyczno-wizualne, muzyczne czy<br />

dramaturgiczne. Bo chociaż Anton <strong>na</strong>sycił już głód zemsty,<br />

by<strong>na</strong>jmniej nie zamierza zakończyć swojego zbrodniczego<br />

procederu. I nie chodzi wyłącznie o przypadek, którym<br />

bohater <strong>na</strong>daje nowy wymiar określeniu „<strong>na</strong>bić kogoś w<br />

butelkę”. Egipski epizod niezmiennie bawi spektakularnymi<br />

morderstwami popełnianymi przez Phibesa przy użyciu<br />

skorpionów, urządzenia imitującego morderczy powiew<br />

burzy piaskowej czy pomysłowej zgniatarki. Vincent<br />

Price z przyjemnością powrócił do niedawnego wcielenia,<br />

spotykając <strong>na</strong> planie wielu z<strong>na</strong>jomych z poprzedniej części,<br />

w tym Petera Jeffreya i Joh<strong>na</strong> Catera (ekranowy Waverley),<br />

których komiczny duet zdecydowanie obniża poziom filmowej<br />

(z)grozy. Tym razem rolę Vul<strong>na</strong>vii otrzymała Valli Kemp,<br />

modelka i Miss Australii, godnie zastępująca Virginię North<br />

(której błogosławiony stan uniemożliwił występ w sequelu).<br />

Firma dystrybutorsko-producencka American<br />

TEMAT NUMERU<br />

Inter<strong>na</strong>tio<strong>na</strong>l Pictures w pierwotnej fazie prac <strong>na</strong>d filmem<br />

planowała stworzyć crossover, w którym Phibes stanąłby<br />

do walki z nieumarłym arystokratą, tytułowym bohaterem<br />

horroru „Hrabia Yorga, wampir” Boba Kellja<strong>na</strong>. Plany spaliły<br />

<strong>na</strong> panewce, ale odtwórca głównej roli, Robert Quarry,<br />

z<strong>na</strong>lazł się w obsadzie nowej odsłony przygód okaleczonego<br />

geniusza. Problem polegał jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong> tym, że zgodnie z<br />

intencją AIP aktor miał przejąć od Price’a laur króla grozy,<br />

co oczywiście temu ostatniemu nie przypadło do gustu. Nie<br />

szczędząc sobie wzajemnych docinków, panowie skutecznie<br />

psuli atmosferę <strong>na</strong> planie. Kiedy Price dowiedział się, że<br />

Quarry śpiewa w operze, ten zaczepnie rzucił pod adresem<br />

starszego kolegi: „Pewnie nie wiedziałeś, że potrafię śpiewać,<br />

co?”, <strong>na</strong> to Król Grand Guignol ze spokojem odpowiedział:<br />

„Cóż, wiedziałem za to, że nie jesteś pieprzonym aktorem!”.<br />

Na szczęście owe animozje nie storpedowały powstania<br />

filmu, który podobnie jak jego poprzednik z czasem osiągnął<br />

status kultowego.<br />

NIEDOSZŁE ZMARTWYCHWSTANIE<br />

Otwarte zakończenie filmu „Doktor Phibes powraca” –<br />

pozostawiające widzów z widokiem Anto<strong>na</strong> płynącego po<br />

mistycznej rzece wraz z ciałem Victorii przy wtórze standardu<br />

„Over the Rainbow” (w wyko<strong>na</strong>niu samego Price’a) – dawało<br />

niemałe <strong>na</strong>dzieje <strong>na</strong> rychłą kontynuację. A pomysłów <strong>na</strong><br />

sequel było co niemiara! Jak wieść gmin<strong>na</strong> niesie, już<br />

po premierze „Odrażającego...” rozważano <strong>na</strong>kręcenie<br />

„Narzeczonej doktora Phibesa”. W<br />

tym osadzonym w latach<br />

30. dreszczowcu Anton<br />

miał stanąć do walki<br />

z Emilem Salveusem,<br />

członkiem tajnego bractwa<br />

satanistycznego, który<br />

okazuje się... synem<br />

Henriego Vesaliusa. Co<br />

ciekawe, w tym epizodzie<br />

Victoria miała wreszcie<br />

wrócić do żywych, lecz<br />

konsekwencje owej<br />

rezurekcji mocno<br />

dałyby się Antonowi<br />

we z<strong>na</strong>ki. Zgodnie<br />

COŚ NA PROGU 39


TEMAT NUMERU<br />

z niepisaną tradycją, w filmie nie mogłoby zabraknąć<br />

pomysłowych scen zbrodni dokonywanych przez Phibesa:<br />

śmierć w ciekłym bursztynie, mordercza kąpiel w wannie<br />

pełnej pijawek, wybebeszenie za pomocą specjalnego<br />

odkurzacza czy (hit!) posmarowanie delikwenta topionym<br />

masłem i pozostawienie <strong>na</strong> pastwę wygłodniałych homarów.<br />

Niestety producent Louis Heyward z miejsca odrzucił projekt.<br />

Z kolei <strong>na</strong>pisany przez duet Whiton-Goldstein skrypt<br />

„Phibesa Zmartwychwstańca” trafił do studia New World<br />

Pictures, gdzie realizacją projektu miał zająć się sam<br />

Roger Corman. Jed<strong>na</strong>kże w tym wariancie główną rolę miał<br />

otrzymać David Carradine, wspierany <strong>na</strong> ekranie przez Orso<strong>na</strong><br />

Wellesa, Roddy’ego McDowalla i Do<strong>na</strong>lda Pleasence’a.<br />

Na początku lat 80. pojawiły się pogłoski, że Anton<br />

ostatecznie wyruszy wraz z (wciąż martwą) połowicą w rejs<br />

do Nowego Jorku, gdzie zwróci <strong>na</strong> siebie uwagę elitarnego<br />

Instytutu Wormwooda, zrzeszającego <strong>na</strong>ukowców o dość<br />

pogmatwanej psychice. Dla przykładu: do drużyny <strong>na</strong>leżał<br />

astrofizyk-pedofil, bliźniacy-transwestyci specjalizujący się<br />

w zakresie ekonomii i broni nuklearnej czy uwielbiający<br />

słodkości ekspert od broni biologicznej.<br />

W tej odsłonie hermetycz<strong>na</strong> trum<strong>na</strong> z ciałem Victorii<br />

miała ulec zniszczeniu, a postępujący rozkład tkanek –<br />

uniemożliwić Phibesowi wskrzeszenie ukochanej małżonki.<br />

Natomiast skrypt „Siedem śmierci doktora Phibesa”,<br />

kontynuujący wątki z drugiej części dyptyku, zaintrygował<br />

Vincenta P., który wyraził gotowość do ponownego wcielenia<br />

się w złowrogą postać. Anton, wraz z cudownie odzyskaną<br />

wybranką serca, znów cieszy się życiem, planując godne<br />

ukoronowanie ich związku przez akces w poczet olimpijskich<br />

bogów. Droga do deifikacji wiedzie przez moc zaklętą w<br />

siedmiu posągach z kości słoniowej przedstawiających<br />

postaci z greckiej mitologii. Niestety, bezcenne artefakty<br />

zostają zrabowane z kolekcji Phibesa, o czym bohater<br />

przekonuje się po powrocie do Londynu z egipskich wojaży.<br />

Rozsierdzony protagonista sukcesywnie od<strong>na</strong>jduje<br />

nowych właścicieli tych niezwykłych dzieł sztuki, likwidując<br />

ich zgodnie z mitologicznym kanonem. Nieszczęśnik<br />

posiadający statuę cyklopa szybko żeg<strong>na</strong> się ze swoim okiem<br />

(a przy okazji ze światem), inny pada ofiarą mechanicznego<br />

Cerbera (którego głowy kolejno unieruchamiają, oblewają<br />

paliwem i podpalają delikwenta), a miłośnik<br />

Meduzy dosłownie kamienieje... w betonie.<br />

„Siedem śmierci doktora Phibesa” wyjaśniało<br />

także enigmatyczną tożsamość/status<br />

ontologiczny Vul<strong>na</strong>vii, która w fi<strong>na</strong>le ujawnia<br />

się jako Ate<strong>na</strong>, wprowadzająca Phibesów<br />

<strong>na</strong> Olimp. Przewidziano także występ duetu<br />

Trout-Waverley, przy czym ten ostatni –<br />

kwitując wniebowstąpienie Anto<strong>na</strong> i jego żony<br />

gromkim: „Niech mnie piorun strzeli, jeśli to<br />

wszystko nie jest kawałem!” – miał skończyć<br />

jako dymiąca kupka popiołu.<br />

Sce<strong>na</strong>rzyści pierwszej części cyklu za<br />

pośrednictwem Louisa Heywarda próbowali<br />

zainteresować stację NBC telewizyjnym<br />

formatem przygód Phibesa – tym razem<br />

<strong>na</strong>bierającego cech bohatera, dzięki<br />

zadziwiającym charakteryzacjom i<br />

technologicznym sztuczkom skutecznie<br />

tępiącego wszelkiej maści przestępców.<br />

Jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>wet konceptualny projekt<br />

przygotowany przez legendę komiksu Jacka<br />

Kirby’ego nie przeko<strong>na</strong>ł potencjalnych<br />

40 COŚ NA PROGU


inwestorów. Wraz z zakończeniem współpracy Vincenta Price’a<br />

z American Inter<strong>na</strong>tio<strong>na</strong>l Pictures i zmianą tematycznojakościowych<br />

zainteresowań spółki (zwracającej się w<br />

stronę bardziej werystycznego ki<strong>na</strong> grozy) kolejne odsłony<br />

perypetii odrażającego doktora <strong>na</strong> dobre utknęły w limbo<br />

niezrealizowanych projektów. W 1973 roku Król Grand<br />

Guignol wystąpił w „Krwawym teatrze” Douglasa Hickoxa,<br />

wcielając się w rolę Edwarda Lionhearta – wybitnego aktora<br />

szekspirowskiego, który po upozorowaniu swojej śmierci<br />

bierze odwet <strong>na</strong> nieprzychylnych mu krytykach, eliminując<br />

ich <strong>na</strong> modłę <strong>na</strong>jsłynniejszych tragedii klasyka ze Stratfordu.<br />

Brzmi z<strong>na</strong>jomo?<br />

TEMAT NUMERU<br />

Póki co duch Anto<strong>na</strong> Phibesa nie zaz<strong>na</strong>ł jeszcze<br />

wiekuistego pokoju, co jakiś czas powracając jako bohater<br />

opowieści graficznych (ukazująca się <strong>na</strong>kładem Bluewater<br />

Comics antologia „Vincent Price przedstawia”) oraz<br />

kolejnych plotek dotyczących planowanego remake’u dzieła<br />

Roberta Fuesta. Na desperackie pytanie „Co z ciebie za<br />

demon?”, postawione w egipskim epizodzie przez Darrusa<br />

Biederbecka, Phibes ze spokojem odpowiada: „Ten, co zawsze<br />

wygrywa, przyjacielu”. Nie mam co do tego <strong>na</strong>jmniejszych<br />

wątpliwości.<br />

Adria<strong>na</strong> Siess<br />

Pan Domu Cierpienia<br />

– Produkowanie potworów! – wykrzyknąłem. – Chce<br />

pan powiedzieć...<br />

– Tak jest. Istoty, które pan widział, są<br />

przetworzonymi, ukształtowanymi <strong>na</strong> nowo zwierzętami.<br />

Tej sprawie – badaniu plastyczności żywych<br />

organizmów – poświęciłem życie. Zajmuję się nią od<br />

lat, stale poszerzając swą wiedzę i umiejętności. Ma<br />

pan przerażoną minę, a przecież mówię o rzeczach<br />

dobrze z<strong>na</strong>nych. W a<strong>na</strong>tomii praktycznej wszystko to<br />

było od daw<strong>na</strong> widoczne gołym okiem, tylko nikt nie<br />

miał odwagi wyciągnąć wniosków. Potrafię zmienić<br />

nie tylko zewnętrzny kształt zwierzęcia. Fizjologię istot<br />

żywych oraz rytm procesów chemicznych, które w nich<br />

zachodzą, moż<strong>na</strong> również trwale modyfikować takimi<br />

z<strong>na</strong>nymi skądinąd metodami jak wstrzykiwanie lub<br />

wszczepianie żywych i martwych substancji. 1<br />

Doktor Moreau. Ten<br />

podstarzały samotnie<br />

zamieszkujący nie<strong>na</strong>zwaną<br />

wyspę gdzieś pośrodku<br />

Oceanu Spokojnego<br />

chirurg-ekscentryk z<br />

pewnością zasługuje <strong>na</strong><br />

przypomnienie. Bo choć ma<br />

już 118 lat, <strong>na</strong>dal stanowi<br />

ogromną inspirację<br />

dla rzeszy wybitnych<br />

<strong>na</strong>ukowców pojawiających<br />

się zarówno w literaturze<br />

czy filmie, jak i <strong>na</strong> łamach<br />

gier komputerowych czy<br />

komiksów.<br />

1 Herbert. G. Wells, Wyspa Doktora Moreau, ALFA: 1988, s. 82.<br />

COŚ NA PROGU 41


TEMAT NUMERU<br />

GRANICE INDYWIDUALNEJ PLASTYCZNOŚCI<br />

Herbert George Wells, pionier science<br />

fiction i jeden z <strong>na</strong>jbardziej poczytnych pisarzy<br />

gatunku, <strong>na</strong>pisał „Wyspę doktora Moreau”<br />

jako pożywkę dla toczącej się w tym czasie w<br />

Wielkiej Brytanii debaty <strong>na</strong> temat wiwisekcji<br />

przeprowadzanych <strong>na</strong> zwierzętach. Ta krótka<br />

opowieść poruszała zagadnienia dobrze z<strong>na</strong>ne<br />

i opisane wcześniej przez Wellsa – zawarł w<br />

niej postulaty ze swojego eseju „The Limits of<br />

Individual Plasticity”. Tłumaczył tam, że każde<br />

zwierzę może egzystować po przeprowadzeniu<br />

<strong>na</strong> nim szeregu chemicznych i chirurgicznych<br />

modyfikacji, <strong>na</strong>wet jeżeli biologicznie zupełnie<br />

przestanie przypomi<strong>na</strong>ć swoją pierwotną<br />

formę. Uważał, że zmianie ulega jedynie<br />

fizycz<strong>na</strong> powłoka, <strong>na</strong>tomiast kod genetyczny<br />

pozostaje taki sam – i jako taki jest gwarancją,<br />

że jeżeli dojdzie do rozm<strong>na</strong>żania, potomstwo<br />

zoperowanego i zmienionego zwierzęcia<br />

zupełnie nie będzie odbiegało od jego<br />

orygi<strong>na</strong>lnej, niemodyfikowanej wersji. Powieść<br />

ukazała się rok po eseju, czyli w 1886 roku, i<br />

opowiadała o rozbitku Edwardzie Prendicku,<br />

który <strong>na</strong> skutek nieszczęśliwych okoliczności<br />

trafia <strong>na</strong> tajemniczą wyspę zarządzaną przez<br />

enigmatycznego chirurga, doktora Moreau.<br />

ORYGINALNA WYSPA WELLSA<br />

Prendick dostaje się tam statkiem<br />

transportowym razem z podwładnym doktora,<br />

Montgomerym, jego dziwacznym służącym<br />

M’Lingiem oraz klatkami pełnymi różnych<br />

zwierząt, wśród których z<strong>na</strong>jduje się okazała<br />

puma. Rozbitek zostaje zakwaterowany w<br />

zewnętrznej części budynków i otrzymuje surowy<br />

zakaz opuszczania swojego pokoju. W pewnym<br />

momencie przypomi<strong>na</strong> sobie, że <strong>na</strong>zwisko<br />

rezydenta wyspy – doktora Moreau – jest mu<br />

dosko<strong>na</strong>le z<strong>na</strong>ne: kojarzy je ze z<strong>na</strong>komitym<br />

chirurgiem z Londynu, który zniknął tuż po tym,<br />

kiedy do opinii publicznej dotarły informacje o<br />

jego eksperymentach <strong>na</strong> żywych zwierzętach.<br />

Prendick uświadamia sobie, że przybywając <strong>na</strong><br />

wyspę, odkrył laboratorium szalonego doktora.<br />

Jest tym faktem niezrażony, aż do momentu<br />

kiedy <strong>na</strong>stępnego dnia z pomieszczenia<br />

wywabiają go dźwięki wydawane przez<br />

torturowaną pumę. Doprowadzają one<br />

młodego podróżnika do szaleństwa, dlatego<br />

podejmuje on desperacką ucieczkę w głąb<br />

wyspy. Spłaszają go jed<strong>na</strong>k obecne <strong>na</strong> wyspie<br />

istoty – kilka z nich, choć pozornie przypomi<strong>na</strong><br />

ludzi, nieodmiennie kojarzy mu się z wieprzami.<br />

Bohater ma też wrażenie, że ktoś <strong>na</strong> niego<br />

poluje, wraca więc do bezpiecznego pokoju.<br />

Następnego dnia ciekawość zaprowadza go<br />

do pomieszczenia laboratoryjnego, obłożonego<br />

zakazem wstępu. Tam dostrzega spowitą w<br />

bandaże postać ludzką, a wściekły Moreau<br />

wyrzuca go za drzwi. Przeko<strong>na</strong>ny, że <strong>na</strong> wyspie<br />

dokonuje się wiwisekcji <strong>na</strong> ludziach, Prendick<br />

ponownie ucieka do porastającego wyspę lasu,<br />

gdzie znów <strong>na</strong>potyka „tubylców” – dziwnych,<br />

zdeformowanych, zezwierzęconych ludzi,<br />

którzy deklamują mu swoje Prawo, przez co<br />

bohater dowiaduje się, że tutejsze stwory mają<br />

własny kodeks, zabraniający im jedzenia mięsa<br />

i chodzenia <strong>na</strong> czworaka. Pada kilkukrotnie<br />

powtórzone pytanie „Czyż nie jesteśmy<br />

ludźmi?”. Edward dochodzi do wniosku, że<br />

42 COŚ NA PROGU


tutejsi mieszkańcy czczą Moreau, <strong>na</strong>zywając<br />

go „Panem Domu Cierpienia” oraz „Tym, który<br />

stwarza, leczy, koi i zadaje rany”.<br />

Jak się później okazuje, pokraczne istoty są<br />

efektem doświadczeń Moreau. To „zwierzęta,<br />

ale zwierzęta uczłowieczone. Arcydzieła<br />

sztuki chirurgicznej” 1 . Szalony <strong>na</strong>ukowiec<br />

pragnie właściwie jednego – poz<strong>na</strong>nia<br />

granic plastyczności żywego organizmu. Od<br />

dwudziestu lat (włączając dziewięcioletnią<br />

praktykę w Londynie, który musiał opuścić,<br />

kiedy z jego mieszkania wybiegł obiekt jego<br />

eksperymentu – potwornie zniekształcony<br />

pies), wyzuty ze współczucia i wszelkiej<br />

moralności, realizował swoje <strong>na</strong>ukowe pasje,<br />

dając się całkowicie opętać wizji stworzenia<br />

człowieka idealnego. Komponował go z ciał<br />

różnych zwierząt, ingerował we wszelkie tkanki<br />

i kości, formował stopy i dłonie, dawał zdolność<br />

mowy. A tak spreparowaną istotę uczył – przede<br />

wszystkim panującego <strong>na</strong> wyspie Prawa.<br />

Moreau jest jed<strong>na</strong>k typem <strong>na</strong>ukowca<br />

niespełnionego, wiecznie niezadowolonego<br />

z wyników swojej pracy. Jego twory nie<br />

są dosko<strong>na</strong>łe – uzyskują wyprostowaną<br />

postawę i ludzką mowę, potrafią wykonywać<br />

proste czynności związane z codziennością<br />

i pamiętają, czego się od nich oczekuje... Ale<br />

posiadają również sporo cech zwierzęcych,<br />

co <strong>na</strong>daje ich wyglądowi pokraczności, a<br />

zachowaniu – specyficznej<br />

dzikości i płochliwości. Dodatkowo<br />

z czasem ulegają regresji,<br />

<strong>na</strong>wrotowi cech zwierzęcych, co<br />

nieodmiennie złości szalonego<br />

doktora, mającego zamiar<br />

dotrzeć niemożliwie daleko w<br />

dziedzinie chirurgii. Owoce<br />

nieudanych eksperymentów<br />

odsyłane są do maleńkiej<br />

osady w głębi wyspy, gdzie<br />

pozostawione same sobie<br />

TEMAT NUMERU<br />

stanowią dziwaczną społeczność. Są wśród<br />

nich takie dziwolągi jak buntujący się przeciwko<br />

Prawu człowiek-leopard, złośliwy hieno-wieprz<br />

czy bliżej niezidentyfikowany zarośnięty gęstą<br />

sierścią Odmawiacz Prawa, będący kimś w<br />

rodzaju starosty. Zwierzoludy cierpią, choć nie<br />

są w stanie pojąć istoty swej niedoli. Próbują żyć<br />

jak ich kreator, jak ludzie, choć jest to bardziej<br />

parodia prawdziwego życia. Odczuwają również<br />

niedogodności związane z <strong>na</strong>wrotem cech<br />

zwierzęcych – zachowania zgodne z Prawem<br />

są zupełnie sprzeczne z ich <strong>na</strong>turą, jed<strong>na</strong>k za<br />

niesubordy<strong>na</strong>cję Moreau grozi im powrotem do<br />

„Domu Bólu”. I choć ponowne odwiedziny w<br />

laboratorium przyprawiają istoty o konwulsyjny<br />

strach, to <strong>na</strong>tura niejednokrotnie okazuje się<br />

dużo silniejsza od sztucznie skonstruowanej<br />

ludzkiej siły woli. I jak nietrudno się domyślić,<br />

wkrótce „dzieci” Moreau zwracają się przeciwko<br />

stwórcy.<br />

Dystopicz<strong>na</strong> powieść Wellsa to<br />

pesymistyczny obraz rzeczywistości, do<br />

jakiej prowadzi ludzi próba przeciwstawiania<br />

się prawom <strong>na</strong>tury i pycha, z jaką usiłują<br />

zabawiać się w Boga-demiurga. Moż<strong>na</strong> pokusić<br />

się o stwierdzenie, że przy współczesnych<br />

dylematach etycznych, jakimi jest klonowanie<br />

czy genetycz<strong>na</strong> modyfikacja istot żywych,<br />

książka pozostaje równie aktual<strong>na</strong> co w XIX<br />

wieku. W roku 1898, dwa lata po wydaniu<br />

„Wyspy doktora Moreau”, powstały<br />

1 Herbert. G. Wells, Wyspa Doktora Moreau, ALFA: 1988, s. 81.<br />

COŚ NA PROGU 43


TEMAT NUMERU<br />

pierwsze towarzystwa mające <strong>na</strong> celu dobro<br />

zwierząt, jak <strong>na</strong> przykład BUAV – Brytyjska<br />

Unia <strong>na</strong> rzecz Zniesienia Wiwisekcji.<br />

DOKTOR WAGNER I JEGO ŻONA<br />

Pierwszej próby przeniesienia powieści <strong>na</strong><br />

ekrany doko<strong>na</strong>no już w 1911 roku we Francji,<br />

czego efektem był dwudziestotrzyminutowy<br />

niemy film „Ile d’Epouvante (Island of Terror)”,<br />

który wyreżyserował Joe Hamman. Nagranie<br />

nie zachowało się do czasów współczesnych,<br />

wiadomo jed<strong>na</strong>k, że główny bohater <strong>na</strong>zywał<br />

się George Ramsey i dotarł do samotnej<br />

wyspy okupowanej przez szalonego <strong>na</strong>ukowca.<br />

Główny antagonista został przemianowany<br />

<strong>na</strong> Wagnera, w sce<strong>na</strong>riuszu dodano mu też<br />

żonę, co rozwinęło niezbyt udaną koncepcję<br />

potajemnego romansu rozbitka z panią Wagner.<br />

Wszechobecne „żywe eksperymenty” oraz<br />

poczucie zagrożenia Ramseya, który domyśla<br />

się, że Wagner usiłuje przeprowadzić <strong>na</strong> nim<br />

serię straszliwych doświadczeń chirurgicznych,<br />

miały świetnie oddawać ponury klimat powieści.<br />

KADRY Z KOBIETĄ-PUMĄ<br />

Za <strong>na</strong>jwcześniejszą pełnoprawną adaptację<br />

„Wyspy doktora Moreau” uważany jest obraz<br />

Erla C. Kento<strong>na</strong> „Island of Lost Souls” z 1932<br />

roku – czarno-biała amerykańska produkcja<br />

wytwórni Paramount Picture. Początek historii<br />

wygląda całkiem z<strong>na</strong>jomo: dryfującego<br />

po morzu rozbitka Edwarda Parkera (w<br />

tej roli Richard Arlen) z<strong>na</strong>jduje kapitan<br />

przepływającego nieopodal frachtowca. Na<br />

pokładzie dochodzi do krótkiej scysji między<br />

wybawcą a ocalonym Parkerem, w związku z<br />

czym kapitan posta<strong>na</strong>wia pozbyć się <strong>na</strong>tręta<br />

<strong>na</strong> <strong>na</strong>jbliższym postoju – tajemniczej wyspie<br />

<strong>na</strong>leżącej do doktora Moreau (Charles<br />

Laughton), dokąd udaje się również poz<strong>na</strong>ny <strong>na</strong><br />

statku eks-lekarz Montgomery (w tej roli Arthur<br />

Hohl). Już pierwszego dnia Parker (żo<strong>na</strong>ty,<br />

podobno zakochany) poz<strong>na</strong>je jedyną kobietę <strong>na</strong><br />

wyspie – Lotę (uwodzicielska Kathleen Burke).<br />

Dziewczy<strong>na</strong> zachowuje się dziwacznie, jed<strong>na</strong>k<br />

nie traci przy tym <strong>na</strong> uroku, a rozbitek wydaje<br />

się być nią zaintrygowany. Całkiem szybko<br />

okazuje się, że wyspa zamieszka<strong>na</strong> jest przez<br />

dziwaczne, zwierzopodobne istoty, posługujące<br />

się ludzką mową – żywe dowody potęgi doktora<br />

Moreau. Ten jed<strong>na</strong>k wydaje się pochłonięty<br />

zupełnie nowym zadaniem: pragnie zatrzymać<br />

<strong>na</strong> wyspie Parkera, aby zmusić go do związku<br />

z Lotą, która okazuje się... pumą przerobioną<br />

44 COŚ NA PROGU


<strong>na</strong> człowieka, arcydziełem chirurgii i dumą<br />

jej stworzyciela. Moreau chce udowodnić<br />

angielskiej opinii publicznej, że stworzył<br />

kobietę idealną – pociągającą, niewinną i<br />

piękną. Zamierza przywieźć ją do ojczyzny i<br />

pokazać światu, że wcale nie jest obłąkany, jak<br />

wszyscy sądzili po odkryciu jego badań. Sęk w<br />

tym, że aby się o tym ostatecznie przeko<strong>na</strong>ć,<br />

potrzebuje dowiedzieć się, czy Lota jest w<br />

stanie zajść w ciążę i urodzić ludzkie dzieci,<br />

które byłaby w stanie pokochać. Potrzebny<br />

jest mu do tego ktoś spoza wyspy, a<br />

więc zjawienie się Parkera poczytuje za<br />

z<strong>na</strong>k od losu. W adaptacji mamy jeszcze<br />

jeden nieoczekiwany zwrot akcji – żonę<br />

Edwarda, Ruth Parker, która posta<strong>na</strong>wia<br />

od<strong>na</strong>leźć zaginionego męża i zjawia się <strong>na</strong><br />

wyspie w towarzystwie kapita<strong>na</strong> Do<strong>na</strong>hue.<br />

Interesujące wątki własne połączone z<br />

<strong>na</strong>dzwyczajną dbałością o powieściowe<br />

szczegóły (jak choćby zarośnięte uszy<br />

M’Linga, którym Wells oddał kilka solidnych<br />

wersów) i niesamowitą kreacją kobietypumy<br />

to mocne punkty filmu. Choć postać<br />

doktora Moreau zupełnie nie przypomi<strong>na</strong> tej<br />

opisanej w opowiadaniu Wellsa (Laughton<br />

utrzymywał, że charakteryzację wzorował<br />

<strong>na</strong> swoim dentyście), to korpulentny, strojnie<br />

ubrany jegomość odświeżył stereotyp<br />

szalonego <strong>na</strong>ukowca. Sceny wiwisekcji były<br />

<strong>na</strong> tyle śmiałe, że brytyjscy cenzorzy aż<br />

trzykrotnie zakazywali projekcji – film moż<strong>na</strong><br />

było zobaczyć dopiero dwadzieścia sześć<br />

lat po premierze, w 1958 roku. Cenzorzy<br />

mieli także obiekcje co do słów Moreau,<br />

który mówił: „Wiesz, co to z<strong>na</strong>czy, czuć się<br />

jak Bóg?”. Z kolei język, jakim posługiwały<br />

się zwierzoludy, był mieszaniną odgłosów<br />

zwierząt i słów wypowiadanych w obcych<br />

językach. Nagrania puszczono od tyłu,<br />

zmieniając tempo odtwarzania, a całość<br />

zrobiła piorunujące wrażenie <strong>na</strong> publiczności<br />

– bywały przypadki omdleń i wymiotów.<br />

TEMAT NUMERU<br />

TRZY CICHSZE PODEJŚCIA<br />

W 1959 <strong>na</strong> Filipi<strong>na</strong>ch <strong>na</strong>kręcono film<br />

„Terror Is a Man” – opowiadający o Williamie<br />

Fitzgeraldzie, który jako jedyny ocalały rozbitek<br />

trafia <strong>na</strong> dziwaczną wyspę. Mieszkający tam<br />

ludzie szybko doprowadzają go do zdrowia.<br />

Po kilku dniach pobytu rozbitek odkrywa, że<br />

gospodarz jest <strong>na</strong>ukowcem, którego aspiracją<br />

jest przemia<strong>na</strong> pumy w człowieka. Wkrótce<br />

mutant wymyka się spod kontroli, rozpoczy<strong>na</strong>jąc<br />

krwawą zemstę <strong>na</strong> swych ciemiężycielach.<br />

Jest to raczej luź<strong>na</strong> wariacja <strong>na</strong> temat doktora<br />

Moreau i jego wyspy, wystąpił tu jed<strong>na</strong>k<br />

element kluczowy dla powieści – uwolnienie się<br />

dręczonej przez <strong>na</strong>ukowca pumy, co w innych<br />

ekranizacjach nieco sce<strong>na</strong>rzystom „uciekło”.<br />

Tim Burton rozpoczy<strong>na</strong>ł swoją karierę,<br />

kręcąc w <strong>na</strong>jmłodszych latach krótkometrażowe<br />

filmy animowane. Jednym z pierwszych była<br />

wyreżyserowa<strong>na</strong> w 1971 roku „Wyspa doktora<br />

Agora”, w której trzy<strong>na</strong>stoletni wówczas Burton<br />

udzielił głosu tytułowemu bohaterowi. Całość<br />

zainspirowa<strong>na</strong> była twórczością Wellsa.<br />

Rok później powstała filipińska produkcja<br />

Eddie’ego Romero – „The Twilight People”,<br />

która opowiadała o doktorze Gordonie (Charles<br />

Macauly) prowadzącym <strong>na</strong> swojej wyspie<br />

badania <strong>na</strong>d superrasą wynikłą z połączenia<br />

ludzi i zwierząt. W eksperymentach pomaga<br />

mu atrakcyj<strong>na</strong> córka, Neva Gordon (Pat<br />

Woodell), która porywa dla niego przypadkowo<br />

<strong>na</strong>potkanych ludzi. Jednym z nieszczęśników<br />

jest młody nurek Matt Farrel (grany przez Joh<strong>na</strong><br />

Ashleya). Jak moż<strong>na</strong> się spodziewać, młodzi<br />

zakochują się w sobie, więc Neva posta<strong>na</strong>wia<br />

postawić się ojcu i pomóc ukochanemu<br />

uciec z wyspy, przy okazji uwalniając liczne<br />

eksperymenty ojca – Człowieka-Małpę,<br />

Człowieka-Antylopę czy Kobietę-Wilczycę.<br />

Mimo że film skategoryzowany został jako<br />

horror, w obecnych czasach raczej śmieszy,<br />

niż przeraża. Dużo bardziej przekonywająco<br />

wypada przy nim <strong>na</strong>stęp<strong>na</strong> adaptacja.<br />

COŚ NA PROGU 45


TEMAT NUMERU<br />

ADAPTACJA KSIĄŻKI, NA PODSTAWIE<br />

KTÓREJ... ZROBIONO OSOBNĄ KSIĄŻKĘ?<br />

W 1977 roku doktor Moreau ponownie zagościł<br />

<strong>na</strong> ekra<strong>na</strong>ch kin. Tym razem wcielił się w niego<br />

Burt Lancaster, świetnie oddając powieściowego<br />

<strong>na</strong>ukowca. Akompaniował mu Nigel Davenport<br />

w roli Montgomery’ego oraz Michael York jako<br />

tradycyjny już rozbitek, tym razem noszący<br />

<strong>na</strong>zwisko Braddock. Nie obyłoby się bez wątku<br />

miłosnego, toteż w filmie występuje także Maria,<br />

gra<strong>na</strong> przez Barbarę Carrerę – pięk<strong>na</strong>, młoda<br />

kobieta, co do której nie do końca wiadomo, skąd<br />

się tam właściwie wzięła. Moreau opowiada, że<br />

z<strong>na</strong>lazł ją pod mostem w Paramount City, kiedy<br />

miała 11 lat, choć z plakatu filmu wynikałoby,<br />

że Maria jest w istocie pumą zmienioną<br />

w człowieka. Doktor Moreau <strong>na</strong>jbardziej<br />

przypomi<strong>na</strong> tutaj swój literacki odpowiednik<br />

– jest powściągliwy, chyba że chodzi o jego<br />

eksperymenty – im oddaje się z prawdziwą pasją<br />

i poświęceniem. Wydaje się święcie przeko<strong>na</strong>ny,<br />

że to, co robi, jest słuszne i właściwie – i że<br />

przyniesie mu prawdziwe <strong>na</strong>ukowe spełnienie.<br />

W dodatku fizycznie również nie odbiega od<br />

pierwowzoru: Lancaster jako zasadniczy,<br />

starszy lekarz wypada <strong>na</strong>prawdę przekonująco.<br />

Fabuła jest wier<strong>na</strong><br />

orygi<strong>na</strong>łowi,<br />

poza jednym<br />

szczególnym<br />

wyjątkiem... Otóż<br />

Braddock usiłuje<br />

uciec z wyspy z<br />

Marią, ale oboje<br />

zostają złapani.<br />

M o r e a u<br />

umieszcza<br />

s w o j e g o<br />

gościa w celi,<br />

uprzednio<br />

podawszy mu<br />

serum mające<br />

wywołać w nim zwierzęce zmiany. Zaczy<strong>na</strong> się<br />

eksperyment, w którym szalony doktor obserwuje<br />

Braddocka, pragnąc doszukać się nieodwracalnych<br />

modyfikacji psychicznych, jed<strong>na</strong>k jego „obiekt”<br />

cały czas uparcie trzyma się człowieczeństwa, co<br />

doprowadza <strong>na</strong>ukowca do wściekłości.<br />

Na podstawie filmu Do<strong>na</strong> Taylora postała<br />

osob<strong>na</strong> książka – „Wyspa doktora Moreau”,<br />

<strong>na</strong>pisa<strong>na</strong> przez Jo<strong>na</strong> Silvę i wyda<strong>na</strong> <strong>na</strong>kładem<br />

wydawnictwa Ace.<br />

KICZ I PORAŻKA, CZYLI JAK MOREAU<br />

ZOSTAŁ PAPIEŻEM<br />

O <strong>na</strong>jnowszej ekranizacji kultowej powieści<br />

aż przykro wspomi<strong>na</strong>ć. Podobno z<strong>na</strong>lazła<br />

o<strong>na</strong> swoich amatorów, których nie raziły<br />

fabularne nonsensy i wszechobec<strong>na</strong><br />

kiczowatość, ale wątpliwym jest jednocześnie,<br />

by fani <strong>na</strong>leżycie docenili samą książkę. Ale<br />

po kolei... Film <strong>na</strong>kręcony został w 1996 roku<br />

przez Joh<strong>na</strong> Frankenheimera, a fabularnie<br />

osadzony jest w 2010 roku, w którym to<br />

Edward Douglas (David Thewlis) przeżywa<br />

katastrofę lotniczą i zostaje uratowany przez<br />

przepływający nieopodal statek. Początek<br />

z<strong>na</strong>my: spotkanie z Montgomerym (Val Kilmer)<br />

przymusowy przystanek <strong>na</strong> tajemniczej wyspie.<br />

Pierwsze niepokoje związane z wyglądem<br />

zamieszkujących okolicę tubylców. Aż w<br />

końcu <strong>na</strong> scenę wkracza umalowany <strong>na</strong> biało,<br />

ohydnie ucharakteryzowany Marlon Brando.<br />

Z<strong>na</strong>czy się, doktor Moreau. Niesiony w lektyce,<br />

ubrany w białe szaty (bo podobno ma alergię<br />

<strong>na</strong> słońce), pozwala zwierzoludom skandować<br />

swoje imię. Papież, nie człowiek. Towarzyszy<br />

mu mały potworek, będący ni to karłem, ni<br />

uczłowieczonym zwierzęciem, który jest tak<br />

groteskowy, że aż ciężko zinterpretować<br />

jego obecność. Sam doktor <strong>na</strong> szyi ma ciężki<br />

łańcuch z kontrolerem prądu, za pomocą<br />

którego wymusza u stworzonych przez siebie<br />

istot posłuszeństwo (każdy twór ma pod skórą<br />

specjalny chip, który przesyła elektryczne<br />

46 COŚ NA PROGU


impulsy, sprawiając nosicielom niesamowity<br />

ból). Nie jest właściwie powiedziane, ani<br />

dlaczego te istoty stworzył, ani po co je karze<br />

– istotne jest jedynie, że do znudzenia muszą<br />

one recytować Prawo. Doktor wie też, że aby<br />

zapobiec regresji i wracaniu zwierzęcych<br />

<strong>na</strong>wyków, musi dawać swoim „dzieciom”<br />

stosowne szczepionki. Takiej szczepionki nie<br />

posiada dla swojej „córki” (eks-pumy), toteż<br />

decyduje, że musi ją sporządzić z genomu<br />

Douglasa. Usiłuje więc za wszelką cenę<br />

dopaść rozbitka. Film z minuty <strong>na</strong> minutę<br />

przeżywa inflację niedorzeczności, z początku<br />

nieśmiało ewoluuje, by w połowie w pełni<br />

objawić cały potencjał amerykańskiej komercji<br />

z wybuchami w tle. Zwierzoludzie przejmują<br />

cały (niesamowicie zasobny) arse<strong>na</strong>ł broni i<br />

rozpoczy<strong>na</strong>ją egzekucję, nie szczędząc ani<br />

swoich twórców, ani braci. Do tego zupełnie<br />

zagadkowa jest jed<strong>na</strong> z pierwszych scen<br />

produkcji – błądzący po ośrodku Douglas<br />

przypadkiem wchodzi do laboratorium, gdzie<br />

widzi zniekształconą i zohydzoną istotę przy<br />

połogu. To, co wyciągnięto z jej ło<strong>na</strong>, również<br />

wygląda jak dzieło szalonego <strong>na</strong>ukowca,<br />

choć przecież jednym z głównych postulatów<br />

Wellsa było to, że każda istota – podda<strong>na</strong><br />

<strong>na</strong>wet <strong>na</strong>jbardziej zaawansowanym operacjom<br />

chirurgicznym – będzie miała potomstwo<br />

zgodne z jej pierwotnym kodem genetycznym.<br />

Jed<strong>na</strong>k przy ogólnym<br />

podsumowaniu tej produkcji<br />

jest to <strong>na</strong>prawdę nieistotny<br />

szczegół<br />

TEMAT NUMERU<br />

mutanty, które musi zabić, aby samemu móc<br />

przeżyć. Jak się okazuje, są one wynikiem<br />

eksperymentów szalonego doktora Kriegera,<br />

<strong>na</strong>ukowca owładniętego myślą stworzenia<br />

chimery. Również strzelani<strong>na</strong> FPP „Vivisector:<br />

Beast Inside” studia ActionForums wzorowa<strong>na</strong><br />

jest <strong>na</strong> fabule powieści – gracz wciela się w<br />

rozbitka, który musi uciec z wyspy opanowanej<br />

przez mutanty powstałe z inicjatywy doktora<br />

Morheada. Szalony <strong>na</strong>ukowiec od lat próbuje<br />

stworzyć hybrydę człowieka, zwierzęcia i<br />

rośliny. Jak się moż<strong>na</strong> domyślić, obiekty jego<br />

eksperymentów wymykają się spod kontroli...<br />

Zupełnie i<strong>na</strong>czej do tej historii podeszli<br />

twórcy strategii „Impossible Creatures” – tu<br />

mamy okazję wcielić się w Rexa Chance’a,<br />

łowcę przygód, który wpada <strong>na</strong> trop pewnego<br />

bezlitosnego <strong>na</strong>ukowca, zabawiającego się<br />

zmienianiem kodu genetycznego zwierząt i<br />

przeistaczaniem ich samych w śmiercionośne<br />

mutanty mające pomóc mu w opanowaniu<br />

świata. Aby mu w tym przeszkodzić, gracz<br />

wystawia własną armię. Elementy świata<br />

Wellsa pojawiły się <strong>na</strong>wet w grze fabularnej<br />

„d20 Modern”, w której jedną z możliwości<br />

jest tworzenie hybryd ludzi i zwierząt zwanych<br />

moreau. Istnieją hybrydy kotowatych,<br />

niedźwiedzi, a <strong>na</strong>wet delfinów.<br />

MUZYCZNIE O POTWORZE?<br />

UCIEKNIJ Z WYSPY MOREAU<br />

W śródtytule zawiera<br />

się fabuła większości gier<br />

inspirowanych osobą<br />

szalonego <strong>na</strong>ukowca. W<br />

„Far Cry” bohater, pragnąc<br />

uwolnić się z wyspy, spotyka<br />

<strong>na</strong> swojej drodze dziwaczne<br />

COŚ NA PROGU 47


TEMAT NUMERU<br />

Postać doktora Moreau miała swój<br />

wpływ również <strong>na</strong> muzykę. Zespół muzyki<br />

elektronicznej Infected Mushroom <strong>na</strong>wiązuje do<br />

szalonego <strong>na</strong>ukowca w kawałku „Over Mode”,<br />

a jed<strong>na</strong> z grup hip-hopowych, która w swych<br />

tekstach często korzysta z cytatów zawartych<br />

w powieści Wellsa, przybrała <strong>na</strong>zwę House of<br />

Pain. Do filmu z 1933 roku odwołuje się też<br />

utwór „No Spill Blood” grupy Oingo Boingo,<br />

w którym łatwo doszukać się <strong>na</strong>wiązania do<br />

„Domu Cierpienia” i kar wymierzanych przez<br />

Moreau swoim „dzieciom”.<br />

KOMIKSOWY CZARNY CHARAKTER<br />

O Moreau nie zapomniała również literatura.<br />

Powstało przy<strong>na</strong>jmniej kilka mniej lub bardziej<br />

przypomi<strong>na</strong>jących orygi<strong>na</strong>ł kreacji literackich,<br />

jak choćby doktor o przydomku Moreau<br />

z powieści Bria<strong>na</strong> W. Aldissa czy bohater<br />

„Wyspy doktora Frankli<strong>na</strong>” autorstwa Ann<br />

Halam. Potencjał szalonego chirurga doceniły<br />

również <strong>na</strong>jwiększe wydawnictwa komiksowe.<br />

Marvel wykreował złoczyńcę <strong>na</strong>zwanego High<br />

Evolutio<strong>na</strong>ry, który ma zdolność kontrolowania<br />

procesu ewolucji innych organizmów.<br />

Używa jej, aby tworzyć humanoidalne bestie<br />

<strong>na</strong>zywane New Men. DC nie pozostało w<br />

tyle – do niekanonicznych losów uniwersum<br />

<strong>na</strong>leży komiks „Liga Sprawiedliwych: Wyspa<br />

doktora Moreau”, w którym członkowie<br />

Ligi Sprawiedliwych<br />

przedstawione są jako<br />

różne hybrydy zwierząt i<br />

ludzi. Ciekawe było również<br />

<strong>na</strong>wiązanie Ala<strong>na</strong> Moore’a w<br />

komiksie „Liga Niezwykłych<br />

Dżentelmenów”, gdzie<br />

z<strong>na</strong>leźć moż<strong>na</strong> coś w<br />

rodzaju kontynuacji losów<br />

doktora Moreau. Bohater<br />

ma <strong>na</strong> imię Alfons i wciąż<br />

ma widoczne blizny po<br />

przeżyciach związanych z<br />

jego wyspą, jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>dal eksperymentuje, tym<br />

razem <strong>na</strong> angielskiej prowincji. To właśnie za<br />

jego sprawą powstają z<strong>na</strong>ne postaci literackie,<br />

jak Kot w Butach, Miś Rupert czy Pan Ropuch.<br />

Postać utrzymuje przy tym, że francuski<br />

malarz Gustave Moreau (który jest postacią<br />

autentyczną) jest jego bratankiem. W komiksie<br />

moż<strong>na</strong> spotkać również drugiego bohatera<br />

„Wyspy doktora Moreau” – Edwarda Prendicka,<br />

przedstawionego jako szalonego outsidera,<br />

którego nieustannie śledzą przeróżne twory<br />

doktora Moreau. Dowiadujemy się również,<br />

że rząd brytyjski zataił fakt, jakoby wirus,<br />

który wybił atakujących Marsjan w „Wojnie<br />

Światów”, był również dziełem Moreau.<br />

Nieprawdopodobny wpływ jednego z dzieł<br />

literackich, które zapisały się <strong>na</strong> kartach<br />

wszystkich tekstów kultury – muzyki, gier,<br />

książek i komiksów – widoczny jest <strong>na</strong>wet do<br />

tej pory. Co jakiś czas twórcy nowych treści<br />

puszczają przysłowiowe „oczko” do widza,<br />

posługując się motywami zaczerpniętymi z tej<br />

– niemłodej już, bo 118-letniej – powieści. W<br />

obliczu tego zagadkowym staje się powszech<strong>na</strong><br />

niewiedza o początkach i losach tej postaci.<br />

Może odmieni się to w niedalekiej przyszłości –<br />

we wrześniu 2013 roku <strong>na</strong>leżąca do Leo<strong>na</strong>rda<br />

diCaprio firma Appian Way głosiła plan<br />

odświeżenia historii niesamowitego <strong>na</strong>ukowca.<br />

48 COŚ NA PROGU


TEMAT NUMERU<br />

Dwuskrzydłowe drzwi uchyliły się powoli i do<br />

pokoju weszło kilka osób. Dwie z nich ciągnęły<br />

metalowe łóżko z umieszczonymi po obu końcach<br />

wysokimi kratami, <strong>na</strong> którym nieruchomo leżał<br />

mój ojciec. Sanitariusze ustawili łóżko tak, że<br />

jego głowa z<strong>na</strong>jdowała się tuż przede mną. Zaraz<br />

potem wyszli, a w sali zostało tylko dwóch lekarzy<br />

wraz z pielęgniarką. Jeden z nich zauważył mnie i<br />

chyba wyczuł niepokój <strong>na</strong> mojej twarzy. Podszedł,<br />

położył rękę <strong>na</strong> moim ramieniu i spokojnym tonem<br />

zapewnił: „Wszystko będzie w porządku, proszę<br />

się nie bać. Zabieg zajmie tylko kilka minut. Jutro<br />

rano będzie mógł pan zabrać ojca do domu”.<br />

Drugi z lekarzy przesunął w stronę<br />

łóżka stolik z konwulsatorem. Pielęgniarka<br />

podniosła głowę mojego ojca i zapięła mu <strong>na</strong><br />

czole opaskę z elektrodami. Lekarz, który<br />

jeszcze przed sekundą ze mną rozmawiał, stał<br />

już przy łóżku i mocno przytrzymywał ręce swojego pacjenta.<br />

Na skinienie głowy drugi lekarz przekręcił kilkukrotnie gałką<br />

LOBOTOMIA<br />

O tym, jak szpikulec do lodu przebija twój mózg<br />

MACIEJ BERG<br />

konwulsatora. BZZ. BZZZZ. BZZZ. Każde jedno oz<strong>na</strong>czało<br />

umiarkowane konwulsje, jakim poddawane było ciało ojca. Siedem<br />

sekund, to tyle. Osoba podda<strong>na</strong> elektrowstrząsom pozostawała<br />

nieprzytom<strong>na</strong> przez kilka minut – wystarczająco długo, aby<br />

przeprowadzić cały zabieg.<br />

Była to jed<strong>na</strong> z <strong>na</strong>jbardziej przerażających metod<br />

leczenia pacjentów. Lobotomia przezoczodołowa<br />

powstała i rozwinęła się w latach 30. ubiegłego<br />

stulecia. Jej <strong>na</strong>jwiększym propagatorem był<br />

Następnie pielęgniarka podała lekarzowi prowadzącemu<br />

tacę z instrumentami chirurgicznymi. Dwa takie same, około<br />

20-centymetrowe szpikulce do lodu, młotek i ręcznik. Wzięła ten<br />

ostatni i przykryła nos, usta i jedno oko nieprzytomnego pacjenta.<br />

Lekarz zręcznym ruchem podniósł drugą powiekę i włożył pod nią<br />

jeden ze szpikulców. Po krótkim „wymierzeniu” i upewnieniu się, że<br />

wszystko jest w porządku, chwycił młotek i niczym antyczny rzeźbiarz<br />

zaczął przebijać się przez kość oddzielającą mózg od oczodołu.<br />

COŚ NA PROGU 49


TEMAT NUMERU<br />

amerykański neurochirurg Walter Jackson Freeman,<br />

który pochodził ze z<strong>na</strong>komitej rodziny lekarzy<br />

– jego dziadek był pierwszym amerykańskim<br />

neurochirurgiem, a ojciec z<strong>na</strong>nym lekarzem,<br />

dlatego też parcie <strong>na</strong> orygi<strong>na</strong>lność i przełomowość<br />

było bardzo duże. Jed<strong>na</strong>k to nie Amerykanin, a<br />

Portugalczyk, doktor António Egas Moniz, pionier<br />

psychochirurgii i twórca jednego ze sposobów<br />

badania mózgu – angiografii, pierwszy wpadł <strong>na</strong><br />

pomysł leczenia pacjentów poprzez wycięcie i<br />

wyskrobanie kawałka kory przedczołowej, będącej<br />

przednią częścią płata czołowego. „Rozci<strong>na</strong>nie<br />

ludzkiego mózgu to formowanie nowych ścieżek<br />

i pozbawianie pacjenta urojeń, opętania i <strong>na</strong>pięcia<br />

nerwowego” – pisał w 1941 roku amerykański<br />

dziennikarz <strong>na</strong>ukowy Waldemar Kaempffert.<br />

Takie też było założenie twórców tej niezwykle<br />

kontrowersyjnej metody leczenia zaburzeń<br />

psychicznych.<br />

Trzeba <strong>na</strong>m jed<strong>na</strong>k wiedzieć, że portugalski<br />

<strong>na</strong>ukowiec nie leczył pacjentów poprzez wkładanie<br />

im szpikulca do lodów pod powieki – z początku<br />

miało to zupełnie inną formę. Pierwsze zabiegi,<br />

jakie przeprowadził <strong>na</strong> dwudziestu chorych<br />

psychicznie osobach, polegały <strong>na</strong> rozci<strong>na</strong>niu<br />

kości czołowej i bezpośrednim <strong>na</strong>ruszaniu jego<br />

kory przedczołowej. Co ciekawe, Egas<br />

Moniz nigdy nie potrafił wytłumaczyć,<br />

dlaczego jego operacje były skuteczne. Na<br />

podstawie badań i eksperymentów wnioskował,<br />

że za choroby psychiczne odpowiada właśnie płat<br />

czołowy. Czemu akurat ten? Powód był prosty:<br />

przy okazji jego kontuzji i uszkodzeń ludzie<br />

często zmieniali swoje usposobienie, stawali się<br />

neurotyczni, apatyczni bądź <strong>na</strong>bierali trwałych<br />

problemów z dostosowaniem się do środowiska<br />

i otoczenia. Mógł także posiłkować się między<br />

innymi badaniami niemieckiego neurologa<br />

Brodman<strong>na</strong>, który w jednej z prac <strong>na</strong>ukowych<br />

podzielił korę mózgową <strong>na</strong> 52 części, tworząc<br />

tzw. Pola Brodman<strong>na</strong>. Numer 10, czyli ten, <strong>na</strong><br />

którym Moniz przeprowadzał swoje eksperymenty,<br />

został sklasyfikowany jako odpowiedzialny za<br />

uczuciowość i abstrakcyjne myślenie. Za swoje<br />

badania Portugalczyk otrzymał <strong>na</strong>grodę Nobla<br />

w 1949 roku. W środowisku lekarskim ta metoda<br />

z<strong>na</strong><strong>na</strong> jest jako lobotomia przedczołowa. Lobos to z<br />

grecka „płat”, a tome – „cięcie”. To, co w potocznym<br />

rozumieniu jest lobotomią, w początkach jej<br />

powstawania nigdy nią nie było. Kilka lat później jej<br />

oblicze zmienił pewien amerykański lekarz...<br />

Stan zdrowia mojego ojca od dłuższego czasu systematycznie<br />

się pogarszał. Zaczęło się niewinnie, sam nie wiem kiedy. Ojciec<br />

przestawał interesować się sprawami codziennymi, był często<br />

50 COŚ NA PROGU


zamyślony, nieobecny. Jego myśli błądziły gdzieś z dala od <strong>na</strong>s<br />

wszystkich, a jego stan pogarszał się z każdym tygodniem.<br />

Stawał się coraz bardziej otępiały, drażliwy. Przetworzenie<br />

prostych pytań czy poleceń zajmowało mu zdecydowanie więcej<br />

czasu niż kiedyś. Chwilami przypomi<strong>na</strong>ł mi poko<strong>na</strong>nego<br />

boksera kilka minut po zakończonej walce, kiedy zmęczony i<br />

pobity sportowiec faktycznie ma spore problemy z kojarzeniem<br />

faktów, spowolnieniem ruchów czy bełkotliwą mową. Ale<br />

mojego ojca przecież nikt nie pobił, a jego głowa nie uległa<br />

żadnemu uszkodzeniu.<br />

Razem z matką i rodzeństwem wiedzieliśmy, że jego stan<br />

spowodowany jest jakimś wewnętrznym zaburzeniem, chorobą<br />

psychiczną. Wstrzymywaliśmy się jed<strong>na</strong>k z wizytą u lekarza.<br />

Przerażał <strong>na</strong>s fakt, iż ojca mogą zamknąć w jednym ze<br />

szpitali psychiatrycznych. A stamtąd praktycznie się nie<br />

wychodziło. Chyba że w foliowym worku. Po wielu latach<br />

cierpień, braku świadomości i odcięciu od rzeczywistości. Aż w końcu<br />

usłyszeliśmy o nowatorskiej metodzie leczenia zaburzeń psychicznych<br />

doktora Waltera Freema<strong>na</strong>.<br />

Absolwent jednej z <strong>na</strong>jbardziej prestiżowych szkół<br />

w Ameryce – Yale University oraz Uniwersytetu<br />

Medycznego w Pensylwanii, przewodniczący<br />

kilku z<strong>na</strong>nych organizacji zrzeszających<br />

<strong>na</strong>jz<strong>na</strong>mienitszych neurologów, wybitny<br />

neurochirurg. Walterowi Freemanowi zależało<br />

przede wszystkim <strong>na</strong> wyprowadzeniu chorych z<br />

demencji, schizofrenii czy depresji i przywrócenie<br />

ich do stanu normalnego funkcjonowania.<br />

Ze swojego gabinetu zrobił godną podziwu<br />

manufakturę. Przeciętny zabieg przewiercania się<br />

przez oczodół trwał około 10 minut. Freeman<br />

był w stanie przeprowadzać <strong>na</strong>wet dwadzieścia<br />

pięć takich operacji dziennie, choć w szczytowym<br />

TEMAT NUMERU<br />

punkcie swej kariery wykonywał ich około cztery <strong>na</strong><br />

dzień. Swój fach szybko doprowadził do absolutnej<br />

perfekcji. Czasem zachowywał się zupełnie jak<br />

kuglarz cyrkowy, gdy dla podniesienia <strong>na</strong>pięcia i ku<br />

uciesze publiczności operował raz lewą, a raz prawą<br />

ręką, a zamiast chirurgicznego, używał ciesielskiego<br />

młotka lub wkładał szpikulce pod obie powieki<br />

jednocześnie.<br />

Freeman miał także pewne ciągoty społeczne,<br />

związane z jego wizjonerstwem i ambicjami –<br />

chciał oczyścić przepełnione w latach 40. i 50.<br />

szpitale psychiatryczne. Te charakterystyczne,<br />

klaustrofobiczne obrazy były kilkukrotnie<br />

przekładane <strong>na</strong> język filmu ku potrzebom<br />

przemysłu hollywoodzkiego – moż<strong>na</strong> było<br />

je oglądać chociażby w „Wyspie tajemnic” z<br />

Leo<strong>na</strong>rdem DiCaprio – widoki wnętrza takiej<br />

placówki i zachowania ludzi z „bloku C” dobrze<br />

odzwierciedlają ówcześnie panującą rzeczywistość.<br />

Miejsca te były wręcz magazy<strong>na</strong>mi dla ludzi, którzy<br />

mieli nikłe szanse <strong>na</strong> wyzdrowienie, zwłaszcza przy<br />

farmaceutycznym deficycie, jaki wówczas panował.<br />

Korzystające ze znikomych funduszy szpitale<br />

nie miały w swoim interesie kompleksowego<br />

zajmowania się takimi pacjentami. Niektóre z nich<br />

pełne były odrapanych ścian, ludzi skulonych <strong>na</strong><br />

środku pokojów, kołyszących się z prawa <strong>na</strong> lewo<br />

i pogrążonych w otumanieniu.<br />

W poszukiwaniu <strong>na</strong>dziei dla przewlekle chorych,<br />

opętanych przez demony zaburzeń psychicznych<br />

Freeman podróżował przez cały kraj od jednego<br />

COŚ NA PROGU 51


TEMAT NUMERU<br />

szpitala do drugiego, gdzie niczym biblijny Mesjasz<br />

„uzdrawiał” swoich kuracjuszy. „Ustawcie w<br />

szeregu pacjentów z przewlekłą psychozą” – mówił<br />

w placówkach podczas swojego upiornego tournée.<br />

Nie było <strong>na</strong>wet potrzeby pytania zgodę, ani samego<br />

pacjenta, ani jego rodziny.<br />

Stan mojego ojca początkowo się poprawił. Zaczął się uśmiechać,<br />

reagować <strong>na</strong> obecność reszty domowników. Przez kilka tygodni<br />

powrócił <strong>na</strong>wet do malowania, hobby zaprzestanego kilka lat wcześniej.<br />

Wszystko szło ku lepszemu przez pierwsze 3-4 miesiące, ale potem...<br />

Pojawiły się bóle głowy, zawroty, bezsenność. Z każdym <strong>na</strong>stępnym<br />

tygodniem ojciec zamieniał się w małe dziecko, w nieświadome<br />

niczego warzywo. Zaczął mieć problemy z utrzymaniem moczu<br />

i stolca, powróciły niezrozumiały bełkot i apatia. Po pół roku od<br />

wyjściu z gabinetu doktora Freema<strong>na</strong> zawieźliśmy ojca do szpitala<br />

psychiatrycznego. Tym razem <strong>na</strong> czas nieokreślony.<br />

Poza całościowym huraoptymizmem, który<br />

towarzyszył wieloletnim badaniom doktora<br />

Freema<strong>na</strong> (pracował on bowiem przy absolutnym<br />

poparciu opinii zarówno społecznej, jak i <strong>na</strong>ukowej,<br />

a jednoczesnej z aprobatą ze strony organów<br />

państwowych i kontrolnych), nie moż<strong>na</strong> pominąć<br />

nieodłącznych skutków ubocznych i kontrowersji<br />

wokół jego działań. Jego metody leczenia nie były<br />

szeroko komentowane czy dyskredytowane przez<br />

środowisko lekarskie lat 40. i 50, krytyka systemu<br />

nie była bowiem akceptowa<strong>na</strong>. W ciągu całego<br />

swojego życia przeprowadził po<strong>na</strong>d 2900 zabiegów<br />

lobotomii. Uz<strong>na</strong>wał on swoją misję za wyko<strong>na</strong>ną<br />

zawsze wtedy, gdy tylko udało mu się wyeliminować<br />

u pacjenta oz<strong>na</strong>ki psychozy, depresji czy schizofrenii.<br />

52 COŚ NA PROGU


Nie dopuszczał do swojej świadomości faktu,<br />

że wiele osób poddanych lobotomii zamieniało<br />

się nie do poz<strong>na</strong>nia. Nieumiejętność trzymania<br />

moczu i ekskrementów, apatia, brak reakcji <strong>na</strong><br />

bodźce, potulność i bezwolność to tylko niektóre z<br />

objawów, jakie czekały <strong>na</strong> pacjenta po zabiegu, o ile<br />

oczywiście udało mu się go przeżyć.<br />

Wielu pacjentów dra Freema<strong>na</strong> zmarło bowiem<br />

<strong>na</strong> stole operacyjnym. Jedną z <strong>na</strong>jbardziej<br />

sugestywnych śmierci poniósł młody mężczyz<strong>na</strong>,<br />

w chwili gdy operujący go Freeman chciał zrobić<br />

zdjęcie przedstawiające jego pracę. Nie jest to<br />

jedyny karygodny błąd w jego życiorysie. W swojej<br />

historii przeprowadził zabieg <strong>na</strong> 19 dzieciach.<br />

Jak tłumaczy dorosły dziś Howard Dully, jego<br />

zachowanie nie odbiegało z<strong>na</strong>cząco od postawy<br />

jego rówieśników. „Howard był nieposłusznym,<br />

chwilami agresywnym dzieckiem” – mówiła jego<br />

macocha. Lecz według samego Dully’ego, jak i<br />

wielu dzisiejszych psychologów była to <strong>na</strong>tural<strong>na</strong><br />

reakcja dziecka, które musiało pogodzić się ze<br />

stratą rodzica. Freeman objawy te uz<strong>na</strong>wał za<br />

wystarczające do podjęcia niezbędnych działań.<br />

Zdiagnozował u chłopca schizofrenię, <strong>na</strong> którą<br />

rzekomo cierpiał od czwartego roku życia, i za<br />

przyzwoleniem obojga rodziców przeprowadził<br />

zabieg. Dziesięć minut wystarczyło, aby cała<br />

przyszłość Howarda Dully’ego zmieniła się<br />

nie do poz<strong>na</strong>nia. W późniejszych latach miał<br />

dużo problemów: musiały minąć dekady, by<br />

powrócił do poprawnego funkcjonowania w<br />

społeczeństwie. Był w zakładzie poprawczym,<br />

więzieniu, musiał kształcić się w specjalnej szkole<br />

dla dzieci sprawiających problemy wychowawcze.<br />

W 2007 roku <strong>na</strong>pisał książkę „Moja lobotomia”,<br />

w której opisał swoje przeżycia związane z<br />

zabiegiem. Praca Waltera Freema<strong>na</strong> i innych mu<br />

podobnych – ponieważ takich zabiegów <strong>na</strong> terenie<br />

Stanów Zjednoczoych przeprowadzono około<br />

40 tysięcy, a w Wielkiej Brytanii około 17 tysięcy<br />

– jest szeroko komentowa<strong>na</strong> przez neurologów i<br />

TEMAT NUMERU<br />

psychiatrów. Oce<strong>na</strong> tego sposobu leczenia psychoz<br />

i innego rodzaju schorzeń umysłowych spotyka<br />

się z negatywną opinią. Freeman jest uważany<br />

za człowieka niespeł<strong>na</strong> rozumu i świadomości<br />

swoich czynów. Leczył on co prawda chorych i<br />

niezdolnych do życia w społeczeństwie, lecz był to<br />

zabieg po pierwsze niebezpieczny ze względu <strong>na</strong><br />

swą wysokoprocentową śmiertelność, a po drugie<br />

zupełnie nieprzewidywalny i nieodwracalny. Trwale<br />

dewastował psychikę pacjentów do tego stopnia,<br />

że resztę swojego życia spędzali w „magazy<strong>na</strong>ch”<br />

dla mentalnie upośledzonych. Opinię publiczną<br />

<strong>na</strong>jbardziej wstrząsnął fakt, iż podda<strong>na</strong> lobotomii<br />

Rosemary, 23-letnia siostra Joh<strong>na</strong> F. Kennedy’ego<br />

<strong>na</strong>stępne 56 lat swojego życia spędziła właśnie w<br />

takim miejscu. Lobotomia ma też mały polski akcent.<br />

Najbardziej z<strong>na</strong>nym pacjentem z tej części świata<br />

był Józef Chasyd, polski skrzypek pochodzenia<br />

żydowskiego. Mówiono o nim, że „skrzypek<br />

taki jak Chasyd rodzi się raz <strong>na</strong> dwieście lat”.<br />

Wyemigrował on rok przed II wojną światową do<br />

Londynu, gdzie przechodził kilkukrotne załamanie<br />

nerwowe. W końcu w 1950 roku przeprowadzono<br />

u niego nieudany zabieg lobotomii, przez który<br />

zmarł.Wieloletnia praktyka doktora Freema<strong>na</strong><br />

stawia z<strong>na</strong>czące pytania wielu badaczom i twórcom<br />

niespotykanych wcześniej,<br />

innowacyjnych metod<br />

leczenia. Temat moralności<br />

w odniesieniu do Freema<strong>na</strong><br />

jest bardzo szeroki, bowiem<br />

wśród wielu krytyków jego<br />

pracy istnieją także ci, którzy<br />

wskazują <strong>na</strong> skuteczność<br />

zabiegu. Pozostaje <strong>na</strong>m<br />

więc jed<strong>na</strong> zagwozdka<br />

– gdzie jest granica<br />

między skutecznością a<br />

poszanowaniem ludzkiego<br />

życia?<br />

COŚ NA PROGU 53


VARIA<br />

Carpenter<br />

w zwierciadle satyry<br />

INWAZJA OBCYCH TO TEMAT WYEKSPLOATOWANY W KINIE DO CNA. LECZ MAŁO KTÓRY FILM<br />

PRZEDSTAWIAŁ POMYSŁ TAK POJEMNY W INTERPRETACJI JAK KULTOWE „ONI ŻYJĄ” JOHNA<br />

CARPENTERA. OBRAZ DO DZIŚ POZOSTAJE JEDNĄ Z NAJBARDZIEJ KOMPETENTNYCH KRYTYK CZASÓW<br />

RZĄDÓW RONALDA REAGANA I ZARAZEM DAWKĄ ZNAKOMITEJ ZABAWY.<br />

KAMIL DACHNIJ<br />

Mity są po to, by je obalać. Wiele z tych <strong>na</strong>rosło wokół<br />

polityki Ro<strong>na</strong>lda Reaga<strong>na</strong>. Jego rządy w latach 1981-89 były<br />

dość kontrowersyjne. Chwali się go za to, że udało mu się<br />

przywrócić Ameryce status militarnej potęgi, za przyczynienie<br />

się do obalenia Związku Radzieckiego oraz za duży wzrost<br />

gospodarczy. Jego krytycy jed<strong>na</strong>k wskazują <strong>na</strong> fakt<br />

rozwarstwienia społecznego, obniżenia pensji i standardów<br />

życiowych <strong>na</strong>jbiedniejszych, zwiększenia ubóstwa i<br />

bezdomności oraz deregulacji przemysłu fi<strong>na</strong>nsowego, która<br />

miała doprowadzić do epidemii zadłużeń i recesji. Reagan,<br />

mający fizjonomię gwiazdy Hollywood, pełny optymizmu<br />

i przeko<strong>na</strong>ń w „stare, dobre wartości”, był dosko<strong>na</strong>łym<br />

aktorem-prezydentem, który bez większego wysiłku potrafił<br />

opowiedzieć <strong>na</strong>rodowi pięknie brzmiące bajki o poprawie<br />

gospodarki i polityki Stanów Zjednoczonych, a także – w<br />

razie potrzeby – umyć ręce od wszelkich skandali. Pracując<br />

przy jednoczesnej inflacji, recesji i zapaści gospodarczej jego<br />

doktry<strong>na</strong> politycz<strong>na</strong> i ekonomicz<strong>na</strong>, zwa<strong>na</strong> „Reaganomiką”,<br />

wprowadza<strong>na</strong> już przy pierwszej kadencji, nie była dość<br />

wydol<strong>na</strong> i doprowadziła w efekcie do wzrostu deficytu<br />

budżetowego i długu publicznego. Moż<strong>na</strong> powiedzieć, że<br />

Amerykanie pod koniec lat 80. przyzwyczaili się do życia za<br />

pożyczone pieniądze.<br />

Zmiany, jakie poczyniła administracja Reaga<strong>na</strong>, z<strong>na</strong>cząco<br />

odbiły się także <strong>na</strong> przemyśle filmowym. Hollywood <strong>na</strong> wielką<br />

skalę zaczęło promować eskapistyczny model rozrywki, który<br />

– pomijając wyjątki w rodzaju filmów Steve<strong>na</strong> Spielberga,<br />

George’a Lucasa, Roberta Zemeckisa i paru innych<br />

54 COŚ NA PROGU


odprysków ki<strong>na</strong> nowej przygody – nie oferowało niczego,<br />

co mogło dorów<strong>na</strong>ć dziełom z „Nowego Hollywood”, jak<br />

„Czas Apokalipsy” czy „Chi<strong>na</strong>town”. Elekcja Reaga<strong>na</strong> była<br />

również ostatecznym gwoździem do trumny dla boomu <strong>na</strong><br />

polityczne horrory, prowokujących inteligencję i wrażliwość<br />

widzów przez całe lata 70. W jego erze nie uświadczyliśmy<br />

już horrorów <strong>na</strong> miarę „A jed<strong>na</strong>k żyje” Larry’ego Cohe<strong>na</strong> czy<br />

„Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Tobe’a Hoopera.<br />

George A. Romero, mistrz społeczno-politycznej satyry,<br />

<strong>na</strong>kręcił w 1985 roku trzecią odsłonę swojej serii zombie,<br />

„Dzień umarłych”, ale ta wyjątkowo ponura groteska została<br />

zupełnie niezrozumia<strong>na</strong> przez krytyków i publiczność<br />

pragnącą radosnej i kolorowej rozrywki dla całej rodziny.<br />

To, co się podobało Amerykanom i zarazem stanowiło<br />

dobry przykład ki<strong>na</strong> ultra-Reaganowskiego, to filmy<br />

pokroju „Czerwonego świtu” Joh<strong>na</strong> Miliusa z 1984 roku.<br />

Obraz mający wszystkie z<strong>na</strong>mio<strong>na</strong> ki<strong>na</strong> nowej przygody<br />

w wydaniu konserwatywnym był głęboko zakorzeniony w<br />

antykomunizmie i celebracji przemocy w imię patriotyzmu.<br />

Wróg, z jakim przyszło się zmagać bohaterom filmu, przybierał<br />

globalną twarz: Sowieci, Kubańczycy i Nikaraguańczycy<br />

tworzyli triumwirat zagranicznych <strong>na</strong>cji, które administracja<br />

Reaga<strong>na</strong> zajadle demonizowała. Choć dwa pierwsze od daw<strong>na</strong><br />

były bastionem komunizmu <strong>na</strong> świecie, Nikaraguę obarczano<br />

jako głównego sprawcę terroryzmu w Ameryce Środkowej.<br />

Filmy „Nowego Hollywood” zazwyczaj spoglądały w głąb<br />

własnego kraju, by szukać zła, <strong>na</strong>tomiast te z doby Reaga<strong>na</strong><br />

od<strong>na</strong>lazły go za granicą.<br />

Jednym z nielicznych twórców, którzy zdobyli się <strong>na</strong><br />

krytykę tamtego okresu, był mistrz ki<strong>na</strong> gatunkowego<br />

John Carpenter. Z wszystkich amerykańskich autorów<br />

zaczy<strong>na</strong>jących kręcić w latach 70. Carpenter do czasu „Oni<br />

żyją” był zdecydowanie <strong>na</strong>jbardziej gatunkowo różnorodny.<br />

Był także twórcą wyjątkowo obficie czerpiącym z ki<strong>na</strong> klasy<br />

B lat 50. Carpenter od początku wypracował sobie miano<br />

twórcy uniwersalnego: nie tylko reżyserował i produkował<br />

swoje filmy, ale także pisał sce<strong>na</strong>riusze, sporadycznie w<br />

nich grał i przede wszystkim komponował własne ścieżki<br />

dźwiękowe. W jego filmach motywem przewodnim często<br />

była historia grupy ludzi trzymających się razem podczas<br />

walki z niewyjaśnionymi lub niez<strong>na</strong>nymi siłami z zewnątrz.<br />

Obsesję tę zdradził już w swoim drugim filmie, „Atak<br />

<strong>na</strong> posterunek 13” z 1976 roku, porażającym policyjnym<br />

VARIA<br />

thrillerze, inteligentnie czerpiącym ze schematu fabularnego<br />

„Rio Bravo” Howarda Hawksa. W 1978 roku <strong>na</strong>kręcił swoje<br />

opus magnum „Halloween”, bez wątpienia <strong>na</strong>jbardziej<br />

wpływowy horror ostatnich trzech dekad XX wieku. A także<br />

apogeum slasherów, bo nikt później nie dorów<strong>na</strong>ł perfekcji<br />

Carpentera w wykorzystywaniu „stalkującej” kamery i<br />

umiejętności podglądania bohaterów oczami mordercy.<br />

Gdzie każdy <strong>na</strong>stępny slasher tylko zwiększał posokę,<br />

„Halloween” było generalnie bezkrwawe.<br />

Po tym filmie, jednym z <strong>na</strong>jwiększych sukcesów ki<strong>na</strong><br />

niezależnego w historii, reżyser <strong>na</strong>kręcił jeszcze kilka<br />

kultowych obrazów, w których pierwsze skrzypce<br />

grał Kurt Russell.<br />

Futurystycz<strong>na</strong> dystopia<br />

„Ucieczki z Nowego<br />

Jorku” to wzór w swojej<br />

kategorii, „Wielka draka<br />

w chińskiej dzielnicy” to<br />

nieodparte kino nowej<br />

przygody, a „<strong>Coś</strong>” to,<br />

według niektórych<br />

opinii, <strong>na</strong>jwybitniejszy<br />

horror science-fiction,<br />

jaki powstał do tej<br />

pory. Jed<strong>na</strong>k pomijając<br />

zimnowojenny kontekst historii w „<strong>Coś</strong>” i zakodowane<br />

poglądy „Ataku <strong>na</strong> posterunek 13”, Carpenter raczej stronił<br />

od politycznych podtekstów w swoich filmach. Zmianą<br />

okazał się „Oni żyją”, wyprodukowany w 1988 roku, pod<br />

koniec ery Reaga<strong>na</strong>.<br />

Pomysł <strong>na</strong> film wyszedł z dwóch stron: opowiadania<br />

„Eight O’ Clock in the Morning” Raya Nelso<strong>na</strong> z lat 60., które<br />

opisywało inwazję obcych z ukrycia, łudząco przypomi<strong>na</strong>jącą<br />

tę z „Inwazji porywaczy ciał”, oraz historii „Nada” z antologii<br />

komiksowej „Alien Encounters”. Sce<strong>na</strong>riusz spleciono z<br />

kilku źródeł, dlatego Carpenter postanowił użyć pseudonimu<br />

Frank Armitrage, zaczerpniętego z twórczości jednego z<br />

jego ulubionych pisarzy grozy, H.P. Lovecrafta, mianowicie<br />

ze „Zgrozy w Dunwich”. Nie po raz pierwszy reżyser sięgał<br />

do spuścizny pisarza, bo wcześniej, w filmie „<strong>Coś</strong>”, dało<br />

się zauważyć luźną inspirację mini powieścią „W górach<br />

szaleństwa”.<br />

„Oni żyją”, fantastyczny melanż satyrycznego science-<br />

COŚ NA PROGU 55


VARIA<br />

fiction z twardym, męskim kinem akcji, był niczym<br />

nieskrępowanym atakiem <strong>na</strong> Amerykę Reaga<strong>na</strong> – <strong>na</strong>ród<br />

bezduszny i konsumencki, zdominowany przez pieniądz<br />

i media. Historia ukazywała kraj z rosnącym poziomem<br />

bezrobocia, z władzą kolaborującą z obcymi podszywającymi<br />

się pod ludzi <strong>na</strong> wyższych stanowiskach. Rząd wzbogacał się<br />

kosztem reszty populacji, która z kolei była utrzymywa<strong>na</strong> w<br />

pasywnym stanie przez podprogowe wiadomości medialne.<br />

Już sam początek, ujęcie przejeżdżającego pociągu, z którego<br />

wysiada główny bohater, Nada, jest obrazem jakby wyrwanym<br />

z filmów o wielkiej depresji. Protagonista przyjechał do Los<br />

Angeles w poszukiwaniu pracy, ale zastał przerażający obraz<br />

ekonomicznej depresji.<br />

Po spotkaniu czarnoskórego robotnika Franka, również<br />

ledwo wiążącego koniec z końcem, Nada trafia do dzielnicy<br />

nędzy, <strong>na</strong>zwanej ironicznie Justiceville. Carpenter świetnie<br />

podkreślił tutaj różnicę w podejściu między protagonistami,<br />

gdy podczas rozmowy o <strong>na</strong>turze systemu, dla którego<br />

liczy się prawo lepszego i silniejszego, Nada odpowiada:<br />

„Wierzę w Amerykę”. To<br />

skądinąd patriotycznie<br />

brzmiące zapewnienie<br />

miało odwrotne z<strong>na</strong>czenie,<br />

z<strong>na</strong>cznie bardziej<br />

ironiczne i przewrotne,<br />

niż miało to miejsce<br />

w „Ojcu Chrzestnym”.<br />

Przewartościowanie<br />

głównego bohatera<br />

dokonuje się dopiero po<br />

założeniu specjalnych<br />

okularów, które działają niemal jak pigułka w „Matrixie”,<br />

demaskując straszną iluzję. W sferze wizualnej reżyser<br />

błyskotliwie i jawnie przedstawił kontestacyjną postawę<br />

wobec własnego kraju: wieżowce widziane z daleka<br />

symbolicznie oddzielają slumsy, tych żyjących w lepiance od<br />

tych z apartamentów.<br />

Carpenter był z niektórych stron krytykowany za<br />

niekonsekwencję obranej drogi, bo w drugiej połowie filmu<br />

porzucił radykalne przesłanki <strong>na</strong> rzecz ki<strong>na</strong> akcji. Jed<strong>na</strong>kże<br />

<strong>na</strong>wet w dalszym etapie <strong>na</strong>rracja była dużo bardziej złożo<strong>na</strong><br />

niż schemat „Republikanie jako obcy”. Plan obcych, żeby<br />

zmienić Ziemię w dywizję do szerszych interesów, okazuje<br />

się sukcesem tylko dlatego, że spory segment populacji się<br />

<strong>na</strong> to godzi. To komfort i samozadowolenie, a nie brzydkie<br />

facjaty obcych, odrażają <strong>na</strong>jbardziej. W świecie opisanym<br />

w filmie ludzie są wspólnikami we własnej dywersji. Obcy<br />

stanowią w tym wypadku ich lustrzane odbicie. Choć <strong>na</strong>rracja<br />

w pewnej mierze tłumaczy winę za podział w społeczeństwie<br />

hipnotycznymi efektami transmisji medialnych i pustymi<br />

hym<strong>na</strong>mi ukrytych haseł typu „Bądź posłuszny” czy<br />

„Kupuj, nie myśl”, to reżyser z premedytacją zatarł granice<br />

podziału <strong>na</strong> „ich” i „<strong>na</strong>s”, eksponując nie to, co robią,<br />

lecz to, jak wyglądają – i że sami z radością uczestniczą w<br />

konsumenckim piekle, które stworzyli.<br />

Być może w sposób niezamierzony, ale jakby wpisujący się<br />

w klimat czasów autor podejmował w swoim dziele polemikę z<br />

głośnym „Wall Street” Olivera Stone’a z 1987 roku. Jak pisał<br />

krytyk Jim Hoberman, „Wall Street” z nieśmiertelną kreacją<br />

Michaela Douglasa jako przebiegłego reki<strong>na</strong> fi<strong>na</strong>nsowego<br />

Gordo<strong>na</strong> Gekko dodała do amerykańskiej mitologii kolejny<br />

topos – personifikację kapitału. Film miał wyciągnąć <strong>na</strong><br />

światło dzienne szerzącą<br />

się wówczas spekulację<br />

i ekscesy boomu<br />

gospodarczego Reaga<strong>na</strong>.<br />

A timing miał świetny,<br />

bo w tym samym roku,<br />

19 października indeks<br />

Down Jones zanotował<br />

23-procentowy spadek i<br />

pociągnął za sobą inne<br />

indeksy <strong>na</strong> światowych<br />

giełdach. Miesiąc później<br />

Ivan Boesky, z<strong>na</strong>ny amerykański trader, został skazany <strong>na</strong><br />

trzy lata więzienia i 100 mln dolarów grzywny za handel<br />

poufnymi informacjami o spółkach. To właśnie z jego<br />

przemówienia Oliver Stone zaczerpnął inspirację i słowami<br />

Gekko podsumował Reaganomikę: „Chciwość jest dobra”.<br />

Te słowa mogłyby posłużyć jako idealne określenie postawy<br />

ludzi z „Oni żyją”, którzy ukrywają prawdę dla awansu w<br />

pracy, nowego samochodu czy wzrostu kapitału.<br />

Żeby nie było tak do końca poważnie, Carpenter dla<br />

przeciwwagi do swojego ostrza krytyki dostarczył wielu<br />

kapitalnych sekwencji. Najlepszy one-liner z filmu –<br />

„Przyszedłem tu, żeby żuć gumę i skopać nieco tyłków” –<br />

56 COŚ NA PROGU


VARIA<br />

wygłoszony przez Nadę po wkroczeniu do banku z bronią<br />

trwale zapisał się w popkulturze i został później użyty w<br />

klasycznej grze „Duke Nukem”. Sam pomysł obsadzenia<br />

popularnego zapaśnika Roddy’ego „Rowdy’ego” Pipera w<br />

głównej roli był ruchem genialnym. Potężnie zbudowany<br />

Piper świetnie pasował do ducha tamtych czasów, w których<br />

postacie jak John Matrix i Marion Cobretti stawały się iko<strong>na</strong>mi<br />

i uosobieniem filmowego macho. Strzałem w dziesiątkę<br />

okazało się także zatrudnienie z<strong>na</strong>nego wcześniej z filmu<br />

„<strong>Coś</strong>” Keitha Davida do roli Franka. Ich po<strong>na</strong>d pięciominutowa<br />

walka ze środka filmu to jed<strong>na</strong> z <strong>na</strong>jbardziej ekscytujących i<br />

komicznych rzeczy, jakie <strong>na</strong>kręcono w latach 80.<br />

Wydaje się, że John Carpenter od<strong>na</strong>lazł w swoim filmie<br />

złoty środek – ekscytującą akcję potrafił z<strong>na</strong>komicie pogodzić<br />

z krytyką społeczno-polityczną. Stworzył film, który nie tylko<br />

ciągle bawi, ale także skłania do myślenia, co w dobie coraz<br />

głupszej rozrywki w kinie gatunkowym jest <strong>na</strong> wagę złota.<br />

PAWEŁ KLIMCZAK<br />

Lori Lovecraft,<br />

czyli macki<br />

pin-upu<br />

Mike Vosburg miał większy wpływ <strong>na</strong> wielu młodych<br />

ludzi, niż mogłoby się wydawać. „Opowieści z krypty”<br />

mają status kultowego programu telewizyjnego nie<br />

tylko ze względu <strong>na</strong> historie, które moż<strong>na</strong> było oglądać<br />

<strong>na</strong> ekranie, ale i dzięki charakterystycznej oprawie<br />

graficznej. Rozpoz<strong>na</strong>walne plansze tytułowe i komiksowe<br />

akcenty odsyłające do horror-pulpowych komiksów<br />

lat pięćdziesiątych były niewątpliwą wisienką <strong>na</strong> torcie<br />

tego kultowego programu. Okładki z telewizyjnych<br />

„Opowieści” udawały okładki orygi<strong>na</strong>lnych komiksowych<br />

kompilacji „Tales from the Crypt”, które wydawało EC<br />

Comics w latach pięćdziesiątych. Razem ze swoimi<br />

siostrzanymi tytułami, „The Haunt of Fear” i „The Vault<br />

of Horror”, dostarczały pulpowej rozrywki rosnącej rzeszy<br />

czytelników, oferując opowieści o zombie, wampirach,<br />

ghoulach i inszych stworach rodem z koszmarów. Mimo<br />

wciąż rozszerzającej się czytelniczej bazy oferta EC<br />

Comics nie przetrwała gniewu amerykańskich rodziców,<br />

którzy oskarżali komiksy o demoralizowanie młodzieży<br />

i powodowanie a<strong>na</strong>lfabetyzmu (co jest ciekawą tezą<br />

COŚ NA PROGU 57


VARIA<br />

dotyczącą magicznych właściwości<br />

komiksów: ich czytanie powoduje<br />

zanik umiejętności czytelniczych).<br />

Zadanie <strong>na</strong>rysowania oprawy graficznej<br />

odwołującej się do wydawnictw EC<br />

Comics nie mogło wpaść w lepsze ręce<br />

niż ręce człowieka, który komiksy z<br />

tamtych lat uz<strong>na</strong>wał za sporą inspirację.<br />

Tym człowiekiem był Mike Vosburg.<br />

Vosburg swoją aktywną przygodę<br />

z niezależnym komiksem zaczął w<br />

latach sześćdziesiątych, jeszcze jako<br />

<strong>na</strong>stolatek. Założył czasopismo „Masquerader”, jeden z<br />

pierwszych komiksowych fanzinów 1 . Fanziny przez wiele dekad<br />

były <strong>na</strong>miastką internetu dla miłośników muzyki, rozrywki i<br />

kultury niezależnej. Pozwalały nie tylko <strong>na</strong> wymianę informacji<br />

i komunikację w obrębie tworzących się fandomów, ale i <strong>na</strong><br />

swobodne prezentowanie swoich prac. Vosburg korzystał<br />

z każdej takiej okazji, choć – jak <strong>na</strong> niedoświadczonego<br />

<strong>na</strong>stolatka przystało – były to próby nie zawsze udane, a kiedy<br />

odnosiły skutek, prace były wydawane przede wszystkim w<br />

mediach o bardzo małym zasięgu.<br />

Mniej lub bardziej poważ<strong>na</strong> praca przy niezależnych<br />

komiksach z<strong>na</strong>lazła się dla Vosburga w kolejnej dekadzie,<br />

kiedy biznes obrazkowych historyjek uciekających od<br />

restrykcji Comics Code Authority (organu badającego<br />

zawartość komiksu pod względem kontrowersji moralnych,<br />

oczywiście wedle standardów białej, mieszczańskiej Ameryki)<br />

rozkręcał się <strong>na</strong> dobre. Robert Crumb, Harvey Kurtzman (i jego<br />

kultowy magazyn „Mad”) i wielu innych,<br />

dosko<strong>na</strong>le wpisali się w wolnościowy<br />

krajobraz przełomu lat sześćdziesiątych<br />

i siedemdziesiątych. Soundtrackiem<br />

do <strong>na</strong>rodzin profesjo<strong>na</strong>lnego<br />

obiegu kultury niezależnej była<br />

posthipisowska psychodelia, a jego<br />

tłem rewolucja obyczajowa. Takie<br />

też były undergroundowe komiksy<br />

(czy comixy – od X-rated, czyli<br />

zabronionej oficjalnie przez Comics<br />

1 Dobra wiadomość dla fanów Vosburga – twórca ma niedługo<br />

zeskanować sześć numerów zinu i udostępnić je w sieci.<br />

Code Authority dojrzałej zawartości), kipiące seksualnością,<br />

<strong>na</strong>rkotykami, ale i społecznymi tematami, <strong>na</strong> które nie było<br />

miejsca w mainstreamowych publikacjach.<br />

W takich warunkach Mike Vosburg rozwinął skrzydła,<br />

między innymi w projekcie Split Screen, którego pisarskim<br />

duchem był Tom Veitch, z<strong>na</strong>ny z późniejszych sukcesów jako<br />

autor komiksów „Star Wars” wydawanych przez Dark Horse<br />

Comics 2 . Po przygodzie z podziemiem (która to przygoda<br />

odcisnęła niemałe piętno <strong>na</strong> przyszłej karierze Vosburga i<br />

jego wyborach artystycznych) Vosburg ruszył <strong>na</strong> podbój<br />

mainstreamu. Pracował dla DC Comics, Marvela i Valiant<br />

Comics, dokładając twórczą cegiełkę do takich tytułów<br />

jak „Savage She-Hulk”, „G.I. Joe” czy „Bloodshot”. W DC<br />

był odpowiedzialny za dodanie seksownego splendoru<br />

bohaterkom komiksów „Ms. Marvel” i „Starfire”, w czym <strong>na</strong><br />

pewno pomogło mu doświadczenie w pulpowym półświatku,<br />

który często bratał się z erotyką. Jednocześnie nie zaniedbywał<br />

swojej pasji do horroru, pracując <strong>na</strong>d wydawnictwami Western<br />

Publishing i Charlton Comics. Kolejnym dużym etapem<br />

kariery miała być zmia<strong>na</strong> medium, w którym prezentował swój<br />

talent.<br />

Między 1989 a 1996 rokiem Mike Vosburg odpowiadał<br />

za tytułowe karty w telewizyjnym programie „Opowieści z<br />

krypty”. Któż nie pamięta zrzędliwego Crypt Keepera i jego<br />

fascynujących historii? Mimo że plansze Vosburga moż<strong>na</strong><br />

było zobaczyć tylko przez chwilę, jego klasycznie pulpowy styl<br />

zapadł w pamięć niejednemu widzowi. Dodatkowymi zaletami<br />

tej roboty było robienie zdjęć gościnnym gwiazdom programu,<br />

np. Mimi Rogers i Kirkowi Douglasowi. Vosburg miał również<br />

okazję pojawić się <strong>na</strong> ekranie, i to w aż dwóch odcinkach,<br />

czym spełnił dziecięce marzenia o karierze aktorskiej. Od<br />

tamtej pory głównym zajęciem Vosburga jest rysowanie<br />

storyboardów dla filmu i telewizji. Współpracował z wieloma<br />

uz<strong>na</strong>nymi twórcami, między innymi z reżyserem Robertem<br />

Zemeckisem. Swojego talentu użyczał również do teledysków<br />

– „Stan” Eminema i „Let Me Blow Your Mind” Eve skorzystały<br />

z jego świetnego wyczucia kompozycji i perspektywy obrazu.<br />

Vosburg w jednym z wywiadów mówi, że nie jest artystą.<br />

Jest pisarzem, który używa obrazków do opowiadania historii,<br />

bo – jak sam twierdzi – „dość wcześnie zorientowałem się, że<br />

2 Tutaj warto odnotować smutny fakt, że po wieloletniej współpracy<br />

z firmą George’a Lucasa Dark Horse niedawno straciło licencję <strong>na</strong><br />

komiksy z uniwersum „Gwiezdnych Wojen”.<br />

58 COŚ NA PROGU


VARIA<br />

pisanie jest trudne. Nauczyłem się rysować po to, by tworzyć<br />

<strong>na</strong>rracje”. Wreszcie pokusił się o własne, autorskie dzieło. Lori<br />

Lovecraft.<br />

Korzystając ze z<strong>na</strong>jomości technik świata DYI (Do-It-<br />

Youself), Vosburg wypuszcza komiksy o Lori samodzielnie,<br />

mówiąc, że to <strong>na</strong>tural<strong>na</strong> kontynuacja jego fanzinowskiej<br />

działalności sprzed dekad. Samemu sobie będąc sterem,<br />

okrętem i żeglarzem, Vosburg może pozwolić sobie <strong>na</strong> śmiałe<br />

poczy<strong>na</strong>nia w obrębie komiksów z Lori Lovecraft. Oczywiście<br />

wciąż nie czuje się <strong>na</strong> siłach, by pisać, tym zazwyczaj zajmuje<br />

się Pete Ventrella.<br />

Lori Lovecraft to powrót Vosburga do pulpowych<br />

korzeni. Dziewięt<strong>na</strong>stoletnia Lori przybywa do Hollywood,<br />

ale zamiast wielkiej kariery czeka ją granie fruzi w oślizgłych<br />

filmach produkowanych przez równie oślizgłych ludzi, którzy<br />

dodatkowo parają się czarną magią w <strong>na</strong>dziei <strong>na</strong> zdobycie<br />

sławy i pieniędzy. Wszystko zmienia się, kiedy przypadkiem<br />

wchodzi w posiadanie „Necronomiconu” – legendarnego<br />

tomu <strong>na</strong>pisanego przez oszalałego arabskiego maga. Otwarcie<br />

serii, zeszyt „My Favourite Redhead”, nie ukrywa swojego<br />

szacunku do pulpowych tradycji: atmosfera z filmów noir,<br />

bohaterowie o wyrazistych (by nie powiedzieć: ba<strong>na</strong>lnych)<br />

rysach i historia, która nie traktuje siebie do końca serio. Bo<br />

jak poważnie traktować producenta filmowego i sfrustrowaną<br />

członkinię kapeli rockowej, którzy paktują z mrocznymi siłami<br />

w bardzo niefrasobliwy sposób? Lori radzi sobie z problemami<br />

dzięki starożytnemu kapłanowi Ama Tonowi, który uz<strong>na</strong>je<br />

dziewczynę za swoją starą miłość – kapłankę Izydy. Kapłan<br />

daje Lori „Necronomicon”, który ma służyć dziewczynie do<br />

ochrony. Lori porzuca Hollywood <strong>na</strong> rzecz Cambridge, gdzie<br />

pod okiem szama<strong>na</strong> Arthura Black Crowa podejmuje studia<br />

okultystyczne.<br />

Każdy zeszyt „Lori Lovecraft” gra z konwencjami horroru<br />

i pulpowych opowieści. Oczywiście oprócz <strong>na</strong>zwiska głównej<br />

bohaterki (i innych <strong>na</strong>zwisk postaci z kart komiksu, które<br />

zazwyczaj odsyłają do z<strong>na</strong>nych tropów kultury) i obecności<br />

„Necronomiconu” intertekstualne zabawy Vosberga sięgają<br />

dużo dalej. W „Dark Lady” zobaczyć możemy hołd dla<br />

„Psychozy” Hitchcocka, a zeszyt wprowadza Voodoo Mansion<br />

– miejsce zasiedlone odniesieniami do klasycznych horrorów<br />

z humorystycznym posmakiem, jak np. udomowiony i zupełnie<br />

posłuszny zombie, który dodatkowo lubi romansować, czy<br />

mumia z rozterkami moralnymi.<br />

„The Big Comeback” z kolei jest<br />

opowieścią z charakterystycznym<br />

dla nurtu noir detektywem, który<br />

tutaj musi ustąpić przed demonem<br />

z innego wymiaru. „Road to<br />

Kadath” wprost wymienia<br />

Azathotha – przedwieczną istotę<br />

ze szkicu opowiadania Howarda<br />

Philipsa Lovecrafta, a jednego<br />

z bohaterów, nieszczęśnie<br />

zakochanego w Lori aktora<br />

Alle<strong>na</strong>, porywają Mi-Go, rasa z<strong>na</strong><strong>na</strong> z opowiadania „Szepczący<br />

w ciemnościach”. Komiksy z Lori obficie czerpią z twórczości<br />

Samotnika z Providence, w końcu głów<strong>na</strong> bohaterka nosi<br />

jego <strong>na</strong>zwisko, a w „Into the Past” pojawia się Cthulhu we<br />

własnej osobie. Komiksy Vosburga świat Mitów postrzegają<br />

przez pulpową soczewkę, co skutkuje zmianą tonu – zamiast<br />

grozy mamy bardziej awanturniczy klimat, który ma więcej<br />

wspólnego z Indianą Jonesem <strong>na</strong> psychodelikach aniżeli z<br />

kosmicznym horrorem. Nie moż<strong>na</strong> zapomnieć o sporej dawce<br />

samoświadomego, miejscami autoironicznego humoru,<br />

który wylewa się z kart komiksu. Kreska Vosburga, do bólu<br />

ewokująca epokę comixów, dodaje całości specyficznego<br />

posmaku klasy B. Zresztą wszystko w Lori Lovecraft jest klasy<br />

B – filmy, w których gra bohaterka, problemy, z którymi musi<br />

się mierzyć, samo kadrowanie okienek komiksu, wreszcie –<br />

obecność roznegliżowanych kobiecych ciał rodem z pin-upu.<br />

Lori Lovecraft to nie tylko żonglowanie pulpowymi tematami,<br />

ale hołd Vosburga dla czasów jego komiksowej przeszłości.<br />

Nieważne, czy do Lori Lovecraft przyciągnie Was<br />

obecność Lovecraftowskich motywów, uwielbienie dla filmów<br />

i komiksów klasy B czy z<strong>na</strong>jomość twórczości Vosburga<br />

z innych wydawnictw. Komiksy z Lori to świet<strong>na</strong><br />

rozrywka dla każdego miłośnika<br />

pulpu w dowolnej postaci, skrojo<strong>na</strong><br />

z gustem mozaika bezgustownych<br />

elementów. Mike Vosburg wciąż<br />

pracuje <strong>na</strong>d nowymi komiksami, więc<br />

sprawdzajcie jego stronę internetową<br />

– <strong>na</strong>prawdę warto!<br />

COŚ NA PROGU 59


VARIA<br />

PAWEŁ IWANINA<br />

UWAGA:<br />

„TOKSYCZNY<br />

MŚCICIEL”<br />

Zawiera sceny przemocy<br />

KIEDY NASTĘPNYM RAZEM BĘDZIESZ<br />

W NIEBEZPIECZEŃSTWIE LUB BĘDZIESZ<br />

POTRZEBOWAŁ POMOCY, SPÓJRZ NA<br />

HORYZONT I MOŻE... BYĆ MOŻE... BĘDZIE<br />

TAM TOKSYCZNY MŚCICIEL!<br />

Brzydszy niż potwór Frankenstei<strong>na</strong>, silniejszy niż<br />

Superman, bardziej gibki niż Spiderman, odważniejszy niż<br />

Batman i brutalniejszy niż Wolverine. Zabijał, główkował,<br />

bronił pokrzywdzonych i bardzo gorąco opiekował się swoją<br />

dziewczyną. Wśród całego panteonu superbohaterów mógł<br />

objawić się tylko jeden taki – Toksyczny Mściciel.<br />

Lloyd Kaufman – niez<strong>na</strong>ny jeszcze nikomu reżyser<br />

parający się produkcją niskobudżetowych filmów erotycznych<br />

– sięgnął pewnego razu po gazetę „Variety”. Przeczytał<br />

tam artykuł „Horror umarł”, w którym autor pokusił się o<br />

zaalarmowanie opinii publicznej o rychłym upadku tego<br />

gatunku filmowego. Lloyd, wiedziony chęcią stworzenia<br />

wiekopomnego dzieła, które <strong>na</strong> nowo rozpoczęłoby erę<br />

horroru, krewko zakasał rękawy: postanowił <strong>na</strong>kręcić własne<br />

dzieło tego rodzaju. Tak właśnie powstała produkcja, która <strong>na</strong><br />

twarzach jednych wywołuje obrzydzenie, u drugich <strong>na</strong>tomiast<br />

wielki entuzjazm. Tak <strong>na</strong>rodził się „Toksyczny Mściciel”.<br />

Kilka lat wcześniej Kaufman wraz ze swoim przyjacielem<br />

z czasów studenckich Michaelem Herzem założył – dzisiaj<br />

już legendarną – wytwórnię filmów Troma, otaczaną pewnego<br />

rodzaju kultem przez fanów filmów klasy B, głównie za<br />

sprawą takich produkcji jak „Barbarzyńska nimfomanka w<br />

piekle dinozaurów” czy „Surfujący <strong>na</strong>ziści muszą umrzeć”.<br />

Już po samych tytułach widać, że moż<strong>na</strong> tam z<strong>na</strong>leźć dużo<br />

absurdalnego i czarnego humoru, groteskowość, mnóstwo<br />

krwi, wylatujących z impetem wnętrzności oraz tego, co jest<br />

z<strong>na</strong>kiem rozpoz<strong>na</strong>wczym Tromy: spontanicznie ukazywanych<br />

kobiecych piersi. Lloyd, zapytany kiedyś o sens takich<br />

produkcji, odparł: „Po co wydawać dwadzieścia milionów<br />

<strong>na</strong> jeden film, skoro za te pieniądze moż<strong>na</strong> stworzyć sto<br />

innych?”. Logiki tego stwierdzenia Kaufmanowi nie moż<strong>na</strong><br />

odmówić, choć niewątpliwie niektórzy krytycy produkcji<br />

niskobudżetowych mogliby się z nim sprzeczać.<br />

Historia Toksycznego Mściciela zaczy<strong>na</strong> się od Melvi<strong>na</strong><br />

Junko, pogardzanego pracownika siłowni w Tromaville.<br />

Wskutek pewnego nieprzyjemnego incydentu wypada on z<br />

ok<strong>na</strong> wprost do kadzi wypełnionej toksycznymi odpadami 1 .<br />

Jego ciało ulega z<strong>na</strong>cznej deformacji: wątła klatka piersiowa<br />

zaczy<strong>na</strong> się rozrastać, mięśnie zwielokrotniają swą objętość<br />

i dziwnym zrządzeniem losu Melvin rośnie kilka<strong>na</strong>ście<br />

centymetrów. Niestety, nie wszystkie efekty mutacji wychodzą<br />

mu <strong>na</strong> dobre – jego twarz przypomi<strong>na</strong> teraz bardziej oblicze<br />

1 Zieloną bulgoczącą pseudo-cieczą była agar-agar, używa<strong>na</strong> w ostrych<br />

zaparciach ze względu <strong>na</strong> swe działanie przeczyszczające.<br />

60 COŚ NA PROGU


monstrualnej maszkary<br />

z koszmarów niż fizys<br />

smagłego i przystojnego<br />

herosa. Mówiąc za<br />

trailerem: „Toksyczne<br />

odpady zmieniły Melvi<strong>na</strong><br />

w szkaradną kreaturę o<br />

po<strong>na</strong>dludzkim rozmiarze<br />

i sile! To pierwszy superbohater powstały z toksycznych<br />

odpadów!” Ta brzydka powłoka fizycz<strong>na</strong> wywołuje <strong>na</strong><br />

początku wiele niedogodności i komplikacji, spokoj<strong>na</strong><br />

ludność Tromaville nie potrafi znieść tak szkaradnego<br />

widoku. Stan rzeczy utrzymuje się do momentu, kiedy Junko<br />

odkrywa w sobie tromatony – cząsteczki zmuszające go do<br />

wymierzenia złu potężnego kopniaka. Nasz bohater jed<strong>na</strong>k<br />

nie wzoruje się <strong>na</strong> z<strong>na</strong>nych <strong>na</strong>m metodach herosów i heroin,<br />

Melvin nie łapie ich i nie zamyka w więzieniach – woli raz<br />

<strong>na</strong> zawsze załatwić ich<br />

problem, a ściślej mówiąc:<br />

załatwić ich. Przypiekanie<br />

rąk w gorącym oleju,<br />

rozrywanie brzucha i<br />

gniecenie wnętrzności,<br />

wyrwanie rąk, wbijanie<br />

metalowego pręta w<br />

czaszkę przeciwnika –<br />

to niektóre z bardziej<br />

finezyjnych technik ukracania żywota, sygnowane imieniem<br />

Toksycznego Mściciela.<br />

Do jakiego gatunku kinematografii zaliczyć możemy<br />

„Toxic Avenger”? Film pierwotnie miał nosić tytuł „Health<br />

Club Horror” i w zasadzie pierwotną intencją Kaufma<strong>na</strong> było<br />

zrobienie czegoś w gatunku z tytułu. Jed<strong>na</strong>k „Toksyczny” od<br />

pierwszych minut przesiąknięty jest wielką groteskowością,<br />

która zawsze zabija mroczny klimat grozy, <strong>na</strong> pierwszym<br />

miejscu stawiając satyrę. A tej jest bardzo dużo.<br />

Każdy superbohater ma swój atrybut, artefakt czy też <strong>na</strong>wet<br />

subtelną cechę ubioru, dzięki którym jest rozpoz<strong>na</strong>wany.<br />

Kapitan Ameryka posiada tarczę, Zielo<strong>na</strong> Latarnia pierścień,<br />

a Thor młot. Takim przedmiotem w rękach Toxica okazał<br />

się mop podłogowy, którym <strong>na</strong>jczęściej kończy swoje<br />

krwawe masakry, wycierając nim pełne krwi i brudu twarze<br />

swoich oponentów. Na myśl przychodzi teraz sce<strong>na</strong>, w<br />

VARIA<br />

której Toksyczny – mając<br />

trudności ze zgładzeniem<br />

swoich rywali – kulturalnie<br />

przeprasza ich, <strong>na</strong>legając,<br />

aby chwilę zaczekali,<br />

po czym biegnie do<br />

pobliskiej komórki, skąd<br />

wyciąga swoje Narzędzie<br />

Zbrodni. Po powrocie <strong>na</strong> pole walki z ekwilibrystycznym<br />

zacięciem wywija nim <strong>na</strong> lewo i prawo, dotkliwie raniąc<br />

przeciwników. Wygrywa. (Co ciekawe, komórka, do której<br />

biegnie Toksyczny, była przez wiele lat głównym biurem<br />

wytwórni Troma. Kaufman i Herz wy<strong>na</strong>jmowali ją od<br />

woźnego. To właśnie tam podczas długich <strong>na</strong>rad – z racji<br />

tego, że nie chciało się im <strong>na</strong>wet wynieść inwentarza – wpadli<br />

<strong>na</strong> pomysł z mopem podłogowym). Toxic Avenger stał się<br />

przeciwieństwem komiksowego herosa: stoi w opozycji do<br />

wszelkich reguł rządzących<br />

tym światem. Jego celem<br />

nie jest zaprzestanie aktów<br />

przemocy i terroru, ale<br />

masowa ekstermi<strong>na</strong>cja zła<br />

w jak <strong>na</strong>jbardziej finezyjny<br />

sposób. Jego metody w<br />

niczym nie przypomi<strong>na</strong>ją<br />

szlachetnej walki, w której<br />

<strong>na</strong> pierwszym miejscu<br />

stoją zasady fair play.<br />

Kiedy ludzie dowiadują się, jak brutalnie postępuje<br />

Toksyczny, w rozrachunku ze złem – złem upostaciowionym<br />

w skorumpowanych policjantach, drobnych złodziejach,<br />

a <strong>na</strong>wet wandalach ekologicznych – okrzykują go mianem<br />

„The Monster Hero”. W pierwszej, <strong>na</strong>jbardziej z<strong>na</strong>nej<br />

części filmu nikt nie <strong>na</strong>zywa go Toksycznym Mścicielem, a<br />

słowo „mściciel” zostało wykorzystane wyłącznie z powodu<br />

porady zagranicznego dystrybutora: stwierdził on, iż filmy z<br />

mocnymi frazami w tytule lepiej się sprzedają.<br />

Toksyczny został doceniony. Wreszcie mógł wyjść<br />

spokojnie <strong>na</strong> ulice, nienękany przez nikogo. Po pewnym<br />

czasie – gdy <strong>na</strong> stałe ugruntował swoją pozycję w Tromaville<br />

– ludzie zaczęli wyrażać entuzjazm <strong>na</strong> jego widok: gromko<br />

go pozdrawiali, skandowali jego imię, zakładali koszulki<br />

wyrażające uwielbienie. Jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>wet twardzielowi<br />

COŚ NA PROGU 61


VARIA<br />

rozbebeszającemu nieprzyjaciół z zimną krwią zaczęła<br />

doskwierać samotność. Podczas kolejnej krwawej masakry,<br />

w której spacyfikował ludzi włamujących się do sklepu,<br />

stanął w obronie Sary, niezwykle uroczej dziewczyny, w<br />

której szybko się zakochał. Ze wzajemnością – w czym może<br />

pomógł fakt, iż była o<strong>na</strong> niewidoma.<br />

I tak obok samego Mściciela w każdej z czterech części<br />

serii pojawia się Sara – jego ukocha<strong>na</strong>. Jej postać skłania<br />

do refleksji <strong>na</strong> temat poziomu aktorstwa całej serii. Kaufman<br />

i Herz starali się w swych produkcjach zatrudniać amatorów,<br />

podkreślając swoją niezależność i robiąc ze wszystkich<br />

negatywnych cech charakteryzujących niskobudżetowe kino<br />

<strong>na</strong>jwiększe zalety swoich filmów. Reżyser nie eksploatował<br />

aktorów, nie zmuszał ich do perfekcyjnego, pełnego<br />

uczuć i ekspresji<br />

grania. Dzięki<br />

temu subtelnemu<br />

zabiegowi – nie<br />

siląc się <strong>na</strong><br />

jakikolwiek artyzm<br />

– sprawił, że ta<br />

koszmar<strong>na</strong>, peł<strong>na</strong><br />

sztucznych emocji<br />

i grymasów gra<br />

aktorska przestaje<br />

być koszmar<strong>na</strong>. Nie<br />

wywołuje niechęci,<br />

negatywnych uczuć, a przez swoją przesadność jest <strong>na</strong>wet<br />

sympatycz<strong>na</strong>. Okrzyki zadowolenia, reakcje ludzi <strong>na</strong> widok<br />

krwawych pozostałości po niedawnych złoczyńcach czy same<br />

sekwencje walki – pomimo swej sztuczności, statyczności i<br />

braku emocji – nie są słabym punktem filmu, a świadczą o<br />

jego specyficznym klimacie.<br />

Andree Miranda, która gra ukochaną Mściciela, była w<br />

życiu prywatnym dziewczyną jednego z reżyserów – Michaela<br />

Herza. Spróbowała swoich sił <strong>na</strong> castingu i zagrała tak<br />

dobrze, że twórcy czym prędzej dokooptowali ją do obsady.<br />

Sama Miranda miała tylko jedno zastrzeżenie: odmówiła<br />

rozbieranych scen, przez co „Toksyczny Mściciel” dotkliwie<br />

ucierpiał i pozostawił nutkę niezadowolenia <strong>na</strong> twarzach<br />

męskiej widowni.<br />

Każdy superbohater dąży do tego, aby zniszczyć swojego<br />

<strong>na</strong>jwiększego wroga. Ale to dla Toksycznego za mało. On się<br />

nie zatrzymuje i nie zamierza przestać. Dla niego cały zepsuty,<br />

skorumpowany i ohydnie zły świat stanowi wyzwanie.<br />

W samym Tromaville reprezentantką owej nieprawości i<br />

niegodziwości jest organizacja Apocalypse, której celem jest<br />

zniszczenie miasta, a potem także całej Ameryki. Mściciel<br />

nie może <strong>na</strong> to pozwolić. W związku z tym konfrontuje się z<br />

wieloma rywalami...<br />

Wszyscy wrogowie wyglądają groźnie. Zwłaszcza jeżeli<br />

mają z sobą cały arse<strong>na</strong>ł różnorakich broni, mocy czy innych<br />

asów w rękawie. Toksyczny Mściciel nie zasłużyłby jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong><br />

swoją mocną pozycję w kinematografii, gdyby nie odwrócił<br />

także tej zasady. Kto bowiem budzi się z przestrachem<br />

w środku nocy <strong>na</strong> myśl o czarnoskórym karle w stroju do<br />

koszykówki, którego <strong>na</strong>jdotkliwszym ciosem jest ugryzienie<br />

po kostkach?<br />

Lub też <strong>na</strong> myśl<br />

o wymalowanym<br />

transwestycie z<br />

brodą, w sukience<br />

i butach <strong>na</strong><br />

wysokim obcasie,<br />

z sadystycznym<br />

upodobaniem<br />

podnoszącym<br />

spódnicę?<br />

Przeciwnicy<br />

Toxica to w<br />

zasadzie kompendium kiczu i groteskowości. Toxic radzi<br />

sobie z nimi <strong>na</strong> wiele różnych sposobów, wśród których<br />

wyróżnić moż<strong>na</strong> np. „technikę wybuchających czaszek”,<br />

w której łapie za kark dwóch przeciwników, po czym<br />

wielokrotnie uderza głową o głowę, deformując je <strong>na</strong> różne<br />

sposoby, dopóki z głośnym hukiem nie wybuchną, a z ich<br />

kręgów szyjnych nie zacznie wylatywać smuga niebieskiego<br />

dymu. Ci jed<strong>na</strong>k, nie tracąc motywacji ani animuszu,<br />

poddani wcześniej brutalnej dekapitacji, wstają jed<strong>na</strong>k<br />

gromko, aby wyko<strong>na</strong>ć taniec robota, zgodnie z kanonem<br />

starożytnego Egiptu. A to wszystko przy dźwiękach typowo<br />

średniowiecznej muzyki. Sceny przepełnione absurdem<br />

moż<strong>na</strong> wymieniać w nieskończoność: gdy pewnego razu<br />

Mściciela atakuje złoczyńca ubrany w indiański strój,<br />

wytykając mu niezbyt dobry słuch, ten ogłusza go celnym<br />

ciosem, po czym powoli, z sobie właściwą <strong>na</strong>dobnością,<br />

62 COŚ NA PROGU


VARIA<br />

wyrwa mu uszy, po czym przykłada oderwane małżowiny do<br />

ust i mówi: „No, teraz cię słyszę! A czy ty mnie słyszysz?”.<br />

A co w przypadku, gdy uz<strong>na</strong> się wyższość Toxica? Najlepiej<br />

pozwolić zadzwonić zegarkowi <strong>na</strong> ręce i oświadczyć, że<br />

szczęśliwie dla Toksycznego <strong>na</strong>dszedł czas <strong>na</strong> jego lekcje gry<br />

<strong>na</strong> pianinie...<br />

Kiedy Melvin Junko był jeszcze człowiekiem, jego<br />

prześmiewcami byli Bozo – agresywny, <strong>na</strong>dpobudliwy<br />

<strong>na</strong>stolatek, jego kumpel Slug oraz dziewczy<strong>na</strong> Sluga Wanda.<br />

Ten gang <strong>na</strong>stolatków w wolnych chwilach od siłowni<br />

urządza sadystyczną zabawę o <strong>na</strong>zwie „uderz i jedź!”, w której<br />

wsiadają do samochodu, wybierają cel, po czym odpowiednio<br />

rozpędzają się tak, aby zabić człowieka, który nieszczęśliwie<br />

akurat w tym momencie z<strong>na</strong>jduje się <strong>na</strong> drodze. Ale to nie<br />

wszystko. Przyjęli oni taryfikator punktowy. Najwięcej, bo<br />

aż 50 punktów, moż<strong>na</strong> dostać za staruszki, małe dzieci i<br />

rowerzystów, <strong>na</strong>jmniej zaś, bo tylko 5 punktów – za zwierzęta.<br />

Sce<strong>na</strong>, w której Slug i Bozo rozpędzeni miażdżą kołem głowę<br />

małego chłopca bawiącego się <strong>na</strong> ulicy, inspirowa<strong>na</strong> była<br />

przeżyciami Kaufma<strong>na</strong>, który mając czter<strong>na</strong>ście lat, cofał<br />

samochód i o mało nie rozjechał swojej czteroletniej siostry<br />

siedzącej tuż za samochodem. Zabawa gangu nie wzięła się<br />

jed<strong>na</strong>k znikąd – taki incydent miał miejsce <strong>na</strong>prawdę: działo<br />

się to w Nowym Jorku, a uczestnicy zabawy w istocie przyjęli<br />

punktację za różne typy rozjeżdżanych ludzi. Nigdzie jed<strong>na</strong>k nie<br />

opublikowano informacji, jaką <strong>na</strong>grodę otrzymywał zwycięzca.<br />

Co ciekawe, Robert Prichard i Jennifer Babtist, odtwórcy<br />

ról Sluga i Wandy, którzy poz<strong>na</strong>li się <strong>na</strong> planie filmowym,<br />

zakochali się w sobie i wzięli ślub. Podobno prowadzą teraz<br />

dobrze prosperujące kino.<br />

Wrogowie, poziom aktorstwa, a <strong>na</strong>wet sam superbohater –<br />

wszystko przesiąknięte jest bardzo radosną amatorszczyzną.<br />

Zważając <strong>na</strong> bardzo okrojone możliwości fi<strong>na</strong>nsowe 2 , efekty<br />

specjalne musiały być wyko<strong>na</strong>ne małym kosztem. W tym<br />

punkcie produkcji ujawniła się niespotyka<strong>na</strong> wyobraźnia<br />

twórców. Do sceny, w której <strong>na</strong>stępuje rozjechanie<br />

samochodem głowy chłopca, użyto melo<strong>na</strong> wypełnionego<br />

sokiem żurawinowym, co przy odpowiednio szybkim<br />

ruchu kamery dosko<strong>na</strong>le imitowało zgniecioną czaszkę,<br />

z której tryska struga krwi. Kolejny brutalny moment, w<br />

2 Dla porów<strong>na</strong>nia: Kaufman miał prawie trzysta razy mniej pieniędzy<br />

niż Peter Jackson, reżyserujący „Drużynę Pierścienia”, szacunki wahają<br />

się między kwotą 300 tys. dolarów a 500 tys., chociaż niektóre źródła<br />

podają kwotę 30 tys.<br />

której Leroy – przeciętny złodziejaszek – strzela do psa,<br />

również zaadaptowano w zadziwiający sposób: Kaufman<br />

„zatrudnił” zwierzaka, który <strong>na</strong> komendę ślizgał się po świeżo<br />

<strong>na</strong>woskowanej podłodze, a samą ranę postrzałową Lloyd<br />

wyko<strong>na</strong>ł ze spaghetti, szarego dywanika i farby. Urządzając<br />

krwawą masakrę w części czwartej „Toksycznego Mściciela”,<br />

reżyserzy długo szukali szpitala, który pozwoliłby w jego<br />

murach <strong>na</strong>kręcić tę scenę. Kiedy wszyscy im odmawiali,<br />

postanowili wykorzystać do tego celu opuszczony szpital,<br />

w którym w pierwszej części filmu kręcili wszystkie ujęcia w<br />

scenerii zamkniętej. Do zrealizowania tego przedsięwzięcia,<br />

wyko<strong>na</strong>nia całkiem realistycznego pogromu w szpitalnych<br />

pokojach, wykorzystali po<strong>na</strong>d 110 litrów sztucznej krwi.<br />

Z racji jed<strong>na</strong>k tego, że – jak to bywa w opuszczonych<br />

miejscach – nie było tam bieżącej wody, przez kilka<strong>na</strong>ście<br />

godzin filmowania tej sceny wszyscy chodzili ubrudzeni<br />

czerwoną substancją bez możliwości umycia się. W drugiej<br />

części „Toksycznego” Gary’ego Schneidera grającego Bozo<br />

dosięgła zemsta Toxica: miał on w tej scenie makijaż, który<br />

podkreślał obrażenia po wypadku – był on <strong>na</strong> tyle subtelny,<br />

że aktor musiał go zmywać przez tydzień. Wszystkie te<br />

niedogodności stają się jed<strong>na</strong>k mało istotne, kiedy spojrzy<br />

się <strong>na</strong> sylwetkę Mitchella Cohe<strong>na</strong>, odtwórcę roli Toksycznego<br />

Mściciela.<br />

Cohen został zaangażowany do filmu ze względu <strong>na</strong> swoje<br />

pokaźne rozmiary: mierzył całe 193 cm wzrostu. Codzienne<br />

tworzenie i zakładanie maski, dzięki której wcielał się w<br />

Toksycznego, trwało aż cztery godziny, a po tej operacji mógł<br />

on tylko pić i jeść przez słomkę. Na dodatek wiele scen było<br />

odgrywanych w trawie, gdzie zagnieździły się kleszcze, które<br />

atakowały nogi aktora. Na domiar złego Kaufmanowi nie<br />

podobał się jego śmieszny – wzbudzający raczej politowanie<br />

niż strach – głos, więc <strong>na</strong>kazał podmianę dialogów, a jako<br />

aktora dubbingowego zatrudnił Kennetha Kesslera. Ten<br />

wyko<strong>na</strong>ł swoją pracę tak przekonująco, iż reżyser chciał,<br />

aby zagrał on Toksycznego Mściciela w drugiej części filmu.<br />

Niestety, Kessler zmarł jeszcze przed rozpoczęciem produkcji.<br />

W wyniku oszczędnościowej polityki Tromy w kolejnych<br />

częściach zabrakło Marka Torgla, odtwórcy roli Melvi<strong>na</strong><br />

Junko przed transformacją w potwora. Powód jest niebywale<br />

prozaiczny – zażyczył on sobie bowiem astronomicznej sumy<br />

pięćdziesięciu dolarów za dzień zdjęciowy, która została<br />

odrzuco<strong>na</strong> przez reżysera. Po dziś dzień Herz i Kaufman<br />

COŚ NA PROGU 63


VARIA<br />

żałują tej decyzji.<br />

Pierwsza część filmu powstała w 1984 roku i okazała<br />

się stosunkowo dużym hitem. Kiedy Kaufman i Herz byli<br />

w Europie, spotkali człowieka z branży zainteresowanego<br />

kupnem praw do dystrybucji kolejnej części. Zgodzili<br />

się wtedy ochoczo <strong>na</strong> tę propozycję i skłamali, że sequel<br />

jest już w fazie produkcji – mimo że <strong>na</strong>wet nie myśleli<br />

o <strong>na</strong>kręceniu kolejnego epizodu. Niektórzy fani cyklu<br />

uważają, że lepiej dla Tromy byłoby, gdyby ta rozmowa<br />

nigdy się nie odbyła, „Toxic Avenger II” bowiem został<br />

bardzo źle przyjęty przez widzów. Firma została oskarżo<strong>na</strong> o<br />

„sprzedanie się” i komercjalizację: liczbę piersi <strong>na</strong> ekranie<br />

zmniejszono i zniwelowano cięte riposty. Już dość płytką<br />

fabułę spłaszczono tak, iż stała się zwyczajnie nieatrakcyj<strong>na</strong>.<br />

Podobnie było z „Toksycznym” numer trzy, który de facto<br />

nigdy trójką miał nie być, bowiem w wyniku dużej ilości<br />

materiału kręconego do dwójki zdecydowano się go<br />

podzielić i stworzyć nie dwie, a trzy części. Wspomnia<strong>na</strong><br />

wcześniej dewiza Kaufma<strong>na</strong> o produkcji stu filmów zamiast<br />

jednego w tym momencie się nie sprawdziła. Na szczęście<br />

sami twórcy posiadają do siebie wiele dystansu, co wyrazili<br />

w czwartej części, przez wielu uważanej za <strong>na</strong>jlepszą. Film<br />

zaczy<strong>na</strong> się w <strong>na</strong>stępujący sposób: „15 lat temu, młodzieniec<br />

imieniem Melvin Junko [...] stał się Toksycznym Mścicielem,<br />

pierwszym superbohaterem z New Jersey. Potem przyszły<br />

dwie gówniane dalsze części, wybaczcie za to. To, co<br />

teraz oglądacie, jest prawdziwym sequelem”. W tej części<br />

Toxic stał się w końcu pełnoprawnym bohaterem – z<strong>na</strong>lazł<br />

pomocnika.<br />

„O nie! To Toksyczny<br />

Mściciel! Ale gdzie jest<br />

jego niesamowicie<br />

tłusty pomagier<br />

Grubodupy?” – krzyczy<br />

w przestrachu jeden<br />

ze złoczyńców po tym,<br />

jak Toksyczny Mściciel<br />

zatrzymał członka Mafii<br />

Pieluszkowej. Na to<br />

stojący nieopodal niski,<br />

spasiony człowiek w<br />

dramatycznym geście<br />

rozrywa swoją koszulę,<br />

pod którą widnieje biała koszulka zakrywającą monstrualne<br />

fałdy tłuszczu, z wielkim „L” <strong>na</strong> lewej piersi, po czym oz<strong>na</strong>jmia:<br />

„To Smalcudupy, śmieciu!”. Lardass, czyli klasyczny sidekick<br />

superbohatera, posiada równie zabawny atrybut co Toksyczny<br />

– bagietkę francuską służącą mu za szpadę. Jego <strong>na</strong>jbardziej<br />

charakterystyczną cechą są problemy gastralne. Posiada też<br />

sos musztardowy w aerozolu, którego zawartość pryska pod<br />

nogi wrogów, sprawiając, że upadają, a wtedy robotę może<br />

szybko dokończyć Toksyczny. Jed<strong>na</strong>k ukrytym talentem<br />

dzielnego pomocnika jest pożeranie. To bardzo przydat<strong>na</strong><br />

umiejętność, zwłaszcza w obliczu zamachu bombowego, do<br />

jakiego dochodzi w oblężonej szkole. Lardass zjada wtedy<br />

bombę, pomagając sobie „zapasowym masłem orzechowym”,<br />

smarując nim każdą część materiału wybuchowego – w ten<br />

sposób ratując okolicznych mieszkańców. Granica groteski<br />

jest tu umow<strong>na</strong>.<br />

Powiedzenie, że „Toksyczny Mściciel” trąci amatorskością,<br />

z pewnością oburzyłoby właścicieli Tromy. Twórcy <strong>na</strong>zwaliby<br />

to zjawisko raczej „niezależnością”, a wszystko, co potwierdza<br />

poprzednią tezę, skutkami ubocznymi z niej wynikającymi.<br />

Słusznie czy niesłusznie – <strong>na</strong> planie filmowym działo się<br />

<strong>na</strong>prawdę wiele zwariowanych rzeczy. Podczas <strong>na</strong>grań oprócz<br />

megaton wspólnej zabawy przy optymalnym wykorzystaniu<br />

kosztów i maksymalnego urealnienia scen, w których<br />

Toksyczny coś miażdży, wyrywa, bądź łamie, zdarzały się<br />

także nieprzyjemne incydenty. Pewnego dnia cała ekipa<br />

filmowa podczas kręcenia ujęć tak zezłościła rezydującego<br />

nieopodal bezdomnego, że ten chwycił za pistolet i zaczął<br />

terroryzować nim aktorów. Na szczęście okazało się, że<br />

broń była tylko zabawką, i nikomu nic się nie stało. Lecz<br />

to jeszcze nie koniec przygód. Pat Ryan – grający rolę<br />

skorumpowanego burmistrza Petera Belgoody’ego – tak<br />

bardzo nie lubił kwestii zawartych w sce<strong>na</strong>riuszu, że prawie<br />

przez cały czas improwizował. Natomiast Norma Pratt,<br />

która wcieliła się w rolę pani Haskell, przesiąkniętej złem<br />

do szpiku kości <strong>na</strong>uczycielki, była bardzo zadowolo<strong>na</strong>, gdy<br />

dostała angaż w filmie, w którym nie będzie odgrywała<br />

tylko i wyłącznie osoby nikczemnego wzrostu. Niemniej<br />

jed<strong>na</strong>k po tym, w jaki sposób została potraktowa<strong>na</strong> w filmie,<br />

nie odbierała już telefonów od Tromy. Nic dziwnego, gdyż<br />

wskutek zemsty Toxiego została pobita i wrzuco<strong>na</strong> do pralki,<br />

by dokończyć żywota w suszarce. Swoją końcową deformacją<br />

zdziwiła <strong>na</strong>wet samego Mściciela.<br />

64 COŚ NA PROGU


The Toxic Crusaders<br />

„Toksyczny Mściciel” <strong>na</strong>jbardziej z<strong>na</strong>ny jest z filmowego<br />

pierwowzoru, chociaż zagościł w bardzo wielu tekstach<br />

kultury. Jest to między innymi „The Toxic Crusaders”.<br />

W tym trzy<strong>na</strong>stoodcinkowym animowanym serialu<br />

Toksyczny Mściciel przemierza świat, aby chronić go przed<br />

zanieczyszczeniami, brudem i chemikaliami. Propaguje<br />

ochronę środowiska i ekologię, a jego głównym rywalem<br />

jest Dr Killemoff, któremu bliżej jest do karalucha niż do<br />

człowieka – przybył on z planety Smogula, <strong>na</strong> której nikt nie<br />

wie, czym jest świeże, czyste powietrze.<br />

Toksyczny Mściciel wystąpił po<strong>na</strong>dto w komiksie Marvela<br />

„The Toxic Avenger”, mającym 11 części, stworzonym przez<br />

Dougha Moencha, twórcę takich postaci jak Bane, Dethklok<br />

oraz Czar<strong>na</strong> Maska. W komiksach tych Mściciel koncentrował<br />

się <strong>na</strong> walce z korporacją Apocalypse. Drugą serią było „The<br />

Toxic Crusaders”, które nie odniosło komercyjnego sukcesu.<br />

B-klasa to super klasa!<br />

Kaufman i Herz zręcznie operują absurdem i nonsensem,<br />

śmiejąc się z konwe<strong>na</strong>nsów, jakie stawia przed nimi specyfika<br />

tematyki, jaką obrali. Wywracają je do góry nogami, znęcają<br />

się <strong>na</strong>d nimi, tak by uzyskać bardzo zręcznie wyko<strong>na</strong>ną<br />

serię filmów. Czym jed<strong>na</strong>k jest „Toksycznym Mściciel”?<br />

Horrorem, filmem grozy, czarną komedią, gore? Ciężko to<br />

ustalić, zważając <strong>na</strong> to, że odbiór tego dzieła jest tak bardzo<br />

różny. Jed<strong>na</strong>k to przede wszystkim jeden z <strong>na</strong>jwiększych<br />

klasków filmów klasy B. Z tym zdaniem ciężko polemizować.<br />

Jedni po zobaczeniu tandeciarskiej gry aktorskiej wyłączą<br />

ekran, drudzy <strong>na</strong>tomiast od<strong>na</strong>jdują tutaj bardzo sprawnie<br />

wyko<strong>na</strong>ny materiał, obfitujący w cięty humor, nieba<strong>na</strong>lne<br />

dialogi oraz wylewającą się z ekranu groteskowość.<br />

Twórcy wyśmiewają atletycznych, przystojnych herosów o<br />

nieskalanych fizysach – dobrych, szlachetnych i uczciwych,<br />

brzydzących się niepotrzebną przemocą. Pokazują, że moż<strong>na</strong><br />

zrobić coś z niczego. Nie łamią utartych reguł tylko po to,<br />

aby zamanifestować swoją odrębność – to wysublimowany<br />

akt kreacyjny, w którym <strong>na</strong>jpierw wszystko, do czego do tej<br />

pory byliśmy przyzwyczajeni, zostaje zniszczone, a później<br />

<strong>na</strong> tych zgliszczach powstaje dzieło, które zainspirowało tak<br />

wielu twórców. Do fanów filmów spod z<strong>na</strong>ku Tromy zaliczyć<br />

moż<strong>na</strong> takie sławy kinematografii jak Peter Jackson czy<br />

Quentin Tarantino. Moż<strong>na</strong> <strong>na</strong>wet pokusić się o stwierdzenie,<br />

że Kaufman<br />

jest swoistym<br />

odpowiednikiem<br />

Tarantino w filmach<br />

klasy B. Oboje wpadają<br />

<strong>na</strong> podobne pomysły,<br />

rzucając wyzwanie<br />

konserwatywnym<br />

krytykom filmowym.<br />

„Toksyczny Mściciel” nie<br />

jest kolejną opowieścią o<br />

moralnie nieskazitelnym<br />

herosie, który z głębi swej<br />

dobroci chce zaprzestać<br />

VARIA<br />

rozpowszechniania się<br />

zła. Jest jej przeciwieństwem. Oglądając tę produkcję,<br />

moż<strong>na</strong> się srogo ubawić, a zarazem <strong>na</strong>pawać się radością<br />

z rozpoz<strong>na</strong>wania poszczególnych elementów satyrycznej<br />

układanki. Co ciekawe, po emisji filmu w ki<strong>na</strong>ch nikt<br />

nie skarżył się <strong>na</strong> hektolitry krwi, która obficie tryskała z<br />

półżywych wrogów, ani <strong>na</strong> wyrywane kończyny, pobite<br />

staruszki, rozjechane głowy i inne spontaniczne ataki<br />

przemocy skierowane ku ludziom – nikomu to <strong>na</strong>jwyraźniej<br />

nie przeszkadzało. Troma dostała jed<strong>na</strong>k kilka listów z<br />

zażaleniem, dotyczących... pokazania śmierci psa, w których<br />

to listach autorzy pisali, że to zbyt brutalne. Zadziwiający jest<br />

mechanizm ludzkiej empatii.<br />

Co jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>jciekawsze, szykują się dwa kolejne filmy<br />

z Toksycznym Mścicielem w roli głównej. Jednym z nich<br />

jest kolej<strong>na</strong>, piąta już część serii: „The Toxic Avenger V:<br />

Toxic Twins”, choć uprzednio miał <strong>na</strong>zywać się „Grime<br />

and Punishment”. Według słów Kaufma<strong>na</strong> ma być<br />

podobnie niskobudżetowa co poprzednie cztery. Część<br />

wydarzeń ma się rozgrywać w Czarnobylu, ale Kaufman<br />

musiał przełożyć rozpoczęcie zdjęć ze względu <strong>na</strong> <strong>na</strong>pięcia<br />

rosyjsko-ukraińskie. Premiera zaplanowa<strong>na</strong> jest <strong>na</strong> rok 2014.<br />

Drugim filmem ma być remake pierwszej części. Wokół tej<br />

produkcji <strong>na</strong>rosło więcej mitów, niż mamy potwierdzonych<br />

faktów. Filmem zainteresowani byli Arnold Schwarzenegger<br />

i John Travolta, chociaż według nieoficjalnych doniesień<br />

ten pierwszy po obejrzeniu orygi<strong>na</strong>łu zrezygnował ze starań<br />

o rolę. Nie wiadomo jed<strong>na</strong>k, czy do jakiejkolwiek produkcji<br />

dojdzie – premiera filmu zapowiada<strong>na</strong> była <strong>na</strong> rok 2013.<br />

COŚ NA PROGU 65


VARIA<br />

TOMASZ OLKOWSKI<br />

KREW Z GŁOŚNIKÓW<br />

czyli<br />

horrorcore<br />

OSTRZEŻENIE!<br />

Artykuł może wywołać silne stany lękowe<br />

u osób dotkniętych koulrofobią 1* .<br />

PSYCHO RDZEŃ HORRORCORE<br />

Swoje koncerty zaczy<strong>na</strong>ją od słów:<br />

„Pokażcie mi środowy palec!”. Wychodzą<br />

<strong>na</strong> scenę w make-upie przypomi<strong>na</strong>jącym<br />

klau<strong>na</strong> z <strong>na</strong>jgorszych koszmarów. „Rzucamy,<br />

kopiemy i strzelamy w tłum <strong>na</strong>pojem<br />

Faygo. Stajemy się potworami, tańczącymi<br />

klau<strong>na</strong>mi, laskami, trampoli<strong>na</strong>mi,<br />

przynosimy czyste i absolutne szaleństwo<br />

<strong>na</strong> scenę!”. Już rozgrzani, zaczy<strong>na</strong>ją śpiewać:<br />

„Pieprzyć świat! Gdybym tylko mógł<br />

zobaczyć płonący świat! Powiedz to: pieprzyć<br />

świat!”. Popularni i wielbieni <strong>na</strong> całym świecie<br />

tak bardzo, że ich <strong>na</strong>jbardziej zagorzali fani<br />

utworzyli nową subkulturę, której członkowie<br />

określani są mianem „juggalos”.<br />

Insane Clown Posse to Joseph Bruce<br />

(Violent J) i Joseph Utsler (Shaggy 2 Dope),<br />

profesjo<strong>na</strong>lni zapaśnicy, gwiazdy dużego<br />

ekranu, właściciele wytwórni muzycznej<br />

i drugiej <strong>na</strong>jlepiej zarabiającej w sta<strong>na</strong>ch<br />

federacji wrestlingu. Są przede wszystkim<br />

raperami i producentami, zdobywcami<br />

dwóch platynowych i pięciu złotych płyt.<br />

Mówi się, że duchy kar<strong>na</strong>wału przekazały<br />

im słowo o <strong>na</strong>dchodzącej apokalipsie,<br />

<strong>na</strong>kazały im podróżować i obwieścić światu<br />

o <strong>na</strong>dchodzącym końcu <strong>na</strong> sześciu kartach<br />

jokera, tj. płytach zespołu. Członkowie<br />

grupy mają jedną misję – jest to zmia<strong>na</strong><br />

moralności słuchaczy przed <strong>na</strong>dejściem<br />

dnia sądu. Mitologia grupy ICP, według<br />

pewnych plotek, bierze swoje źródło ze snu<br />

1 Irracjo<strong>na</strong>lny lęk przed klau<strong>na</strong>mi. Koulro po grecku oz<strong>na</strong>cza „chodzący<br />

<strong>na</strong> szczudłach”, w starożytnej Grecji nie z<strong>na</strong>no klaunów, więc słowo<br />

zapożyczono od terminu oz<strong>na</strong>czającego szczudlarza.<br />

jednego z członków – Violent J-a. Używają<br />

oni w większości swoich piosenek terminu<br />

Dark Carnival, które są zaświatami, gdzie<br />

ludzka dusza wystawio<strong>na</strong> jest <strong>na</strong> ostatnią<br />

próbę przed wtrąceniem jej do piekła bądź<br />

wysłaniem do nieba. Świat odbierają jako<br />

pewną formę czyśćca, zapytani jed<strong>na</strong>k o<br />

powiązania z jakąkolwiek religią, stanowczo<br />

zaprzeczają.<br />

Każda z kart-płyt ukazywanych światu<br />

przez zespół niesie inne przesłanie.<br />

Pierwsza z nich, wyda<strong>na</strong> w 1992 roku<br />

„Carnival of Car<strong>na</strong>ge”, miała zobrazować<br />

przemoc i okrucieństwo amerykańskiego<br />

getta. Na albumie raperzy wyz<strong>na</strong>czają<br />

sprawiedliwość, karząc nieczułe <strong>na</strong> ból klas<br />

niższych te wyższe.<br />

Druga płyta, „Ringmaster”, ujawnia<br />

istnienie tytułowej postaci, osoby<br />

odpowiedzialnej za przebieg widowiska<br />

cyrkowego. Jest on sędzią, ekspertem w<br />

dziedzinie tortur, który decyduje, kto idzie<br />

do piekła, a kto do nieba. Własnoręcznie<br />

wyrywa z ludzkich powłok dusze, by<br />

wrzucić je do piekielnej otchłani. Sam jed<strong>na</strong>k<br />

pozostaje uwięziony w wiecznym kar<strong>na</strong>wale,<br />

co jest karą za grzechy jego przeszłości.<br />

Na trzeciej karcie, „Riddle Box”,<br />

dowiadujemy się o istnieniu mrocznej<br />

kom<strong>na</strong>ty, do której trafiamy po śmierci.<br />

Z<strong>na</strong>jduje się w niej pudełko z klaunem<br />

– popularny w sta<strong>na</strong>ch jack in the box, a<br />

<strong>na</strong> zabawce widnieje <strong>na</strong>dgryziony zębem<br />

czasem z<strong>na</strong>k zapytania. Kiedy ruszy się<br />

korbką, zaczy<strong>na</strong> grać muzyka – w tym też<br />

momencie opracowywany jest werdykt,<br />

a gdy melodia umilknie, skazany zobaczy<br />

odbicie całego zła, które wyrządził w<br />

życiu. Chwilę później grzesznik wpada do<br />

bezdennej otchłani piekła. Według ICP<br />

66 COŚ NA PROGU


podobny riddle box możemy z<strong>na</strong>leźć w głębi<br />

siebie i odmienić swój los przed sądem<br />

ostatecznym.<br />

Czwartą kartą jest „The Great Milenko”<br />

– postać, którą raperzy przedstawiają jako<br />

nekromantę, iluzjonistę. Na końcu długiego<br />

korytarza z<strong>na</strong>jduję się sala iluzji, wewnątrz<br />

której przywiązany do krzesła delikwent<br />

raczony jest wizjami szczęśliwego życia<br />

jego bliskich, które byłoby możliwe gdyby<br />

ten nie istniał.<br />

„The Amazing Jeckel Brothers” to<br />

bracia Jake i Jack, bohaterowie piątej karty.<br />

Pierwszy z nich żongluje występkami<br />

śmiertelnika, <strong>na</strong>tomiast drugi dorzuca<br />

kolejne grzechy z <strong>na</strong>dzieją zepsucia sztuczki.<br />

Kiedy przedstawienie dobiegnie końca,<br />

a Jake nie upuści żadnej z piłek, dusza trafi<br />

do nieba. W przeciwnym razie zostaje o<strong>na</strong><br />

wtrąco<strong>na</strong> do piekła <strong>na</strong> wieczne potępienie.<br />

Wreszcie <strong>na</strong> szóstej karcie – „The Wraith”<br />

(Upiór) widnieją symbole piekła i nieba.<br />

Shangri-La to pierwsza część ujawniająca<br />

przesłanie muzyki ICP, którym ma być<br />

podążanie za Bogiem, aby dostać się do nieba.<br />

Truth is we follow God,<br />

we’ve always been behind him<br />

The Carnival is God<br />

and may all juggalos find him<br />

(ICP – Thy Unveiling Lyrics)<br />

Z kolei wydany dwa lata po Shangli-La<br />

„Hell Pit” to obraz piekła, do którego trafią<br />

wszyscy, którzy nie trwali w moralności<br />

głoszonej przez raperów <strong>na</strong> poprzednich<br />

kartach. „Upiór” zamyka serię,<br />

karta oz<strong>na</strong>cza śmierć i pozwala<br />

zadecydować, czy przygoda<br />

słuchacza skończy się w niebie<br />

czy w piekle.<br />

W 2009 roku, po pięciu latach<br />

przerwy, pojawiła się pierwsza<br />

karta nowej talii – „Bang!<br />

Pow! Boom!”. Okazuje się, że<br />

<strong>na</strong> Mrocznym Kar<strong>na</strong>wale jest<br />

zbyt dużo nieczystych dusz.<br />

Porządek ma zapewnić eksplozja,<br />

przemierzająca przez tłum widzów,<br />

wysyłając tych grzesznych do<br />

piekła. Na albumie słyszymy skity,<br />

VARIA<br />

krótkie przerywniki między piosenkami, w<br />

których pedofile, damscy bokserzy i inni<br />

degeneraci dostają telefon z zaproszeniem<br />

<strong>na</strong> Mroczny Kar<strong>na</strong>wał. Jeśli się tam stawią,<br />

dostaną 100 tysięcy dolarów. W numerze<br />

„To Catch a Predator” pedofile zostają<br />

zwabieni przez Violent J-a udającego<br />

małą dziewczynkę do jego mieszkania, a<br />

<strong>na</strong>stępnie brutalnie zamordowani. Violent<br />

J w jednym z wywiadów przyz<strong>na</strong>je, że<br />

mógłby z zimną krwią zabijać pedofilów,<br />

a jedyną rzeczą, która go powstrzymuje,<br />

to strach przed więzieniem, dlatego też<br />

czerpie przyjemność z uśmiercania ich<br />

przez muzykę.<br />

Drugi album nowej talii to „The Mighty<br />

Death Pop!”. ICP tłumaczą kartę jako<br />

<strong>na</strong>jgroźniejszą ze wszystkich – ma o<strong>na</strong><br />

symbolizować niespodziewaną śmierć.<br />

Płyta ma za zadanie uświadamiać ludziom<br />

wartość i kruchość życia. Album ma<br />

być zarazem odbiciem całej nie<strong>na</strong>wiści<br />

kierowanej w stronę ICP i ich fanów. Na<br />

płycie pojawiają się liczne docinki w stronę<br />

raperów, a w kawałku „Shooting Stars”<br />

z<strong>na</strong>jdziemy również obelgi w stronę gwiazd<br />

takich jak m.in. Bruno Mars czy Lady Gaga.<br />

To nie pierwszy raz, kiedy ekipa atakuje<br />

celebrytów – <strong>na</strong> ich pierwszym albumie<br />

ofiarami były postacie z popularnego serialu<br />

„Beverly Hills 90210”. Innym raperom<br />

powiązanym z nurtem, również zdarzało<br />

się lirycznie zabić gwiazdę. W kawałku „My<br />

Last Words” zaprzyjaźniony z ICP Esham<br />

zabija Elvisa Presleya, <strong>na</strong>tomiast Necro<br />

uśmierca Michaela Jackso<strong>na</strong> w utworze<br />

„Billie Jean 2005”.<br />

COŚ NA PROGU 67


VARIA<br />

PRZED KLAUNAMI<br />

ICP jako jedni z <strong>na</strong>jbardziej wyrazistych<br />

przedstawicieli gatunku nie są jed<strong>na</strong>k jego<br />

twórcami. Na długo przed nimi pojawiały<br />

się pierwsze wersy mieszające świat fantasy<br />

i gore z rapem. Na początku robiono to<br />

w humorystyczny sposób – klasycznym<br />

przykładem jest zwrotka Jimmy’ego Spicera<br />

z kawałka „Adventures of Super Rhyme”<br />

(1980), w której<br />

raper opowiada o<br />

swoim spotkaniu<br />

z Drakulą.<br />

Niektórzy, w tym<br />

Violent J, uważają,<br />

że spory wpływ<br />

<strong>na</strong> powstanie<br />

g a t u n k u<br />

horrorcore miał<br />

słynny „Thriller”<br />

Michaela Jackso<strong>na</strong>. W 1988 Fresh Prince<br />

(Will Smith) i DJ Jazzy Jeff wypuścili numer<br />

„A Nightmare on My Street”, <strong>na</strong>wiązujący<br />

do filmu Wesa Crave<strong>na</strong> o pastwiącym się<br />

<strong>na</strong>d śpiącymi ludźmi Freddym Kruegerze.<br />

Utwór nie dostał licencji od wytwórni<br />

filmowej, ta miała już bowiem swój pomysł<br />

<strong>na</strong> ścieżkę dźwiękową do „Koszmaru z<br />

Ulicy Wiązów” – trafiła tam piosenka „Are<br />

You Ready for Freddy” zespołu Fat Boys.<br />

W numerze, oprócz raperów, udziela się<br />

Robert Englund grający w filmie główną<br />

postać. Później pojawiła się rapowa wersja<br />

„Laleczki Chuckie” w wyko<strong>na</strong>niu Geto<br />

Boys – ich piosenki „Assasins” i „Mind of<br />

a Lu<strong>na</strong>tic” wstrząsnęły amerykańską opinią<br />

publiczną. Raperzy przez pierwszoosobową<br />

<strong>na</strong>rrację wcielają się w rolę szaleńców<br />

skłonnych do <strong>na</strong>jgorszych czynów. Krytyk<br />

muzyczny Robert Christgau (były<br />

dziennikarz cenionego w sta<strong>na</strong>ch magazynu<br />

„Rolling Stone”) określił zespół jako<br />

„patologiczny”.<br />

Her body’s beautiful, so I’m thinkin rape<br />

Shouldn’t have had her curtains open,<br />

so that’s her fate<br />

(Geto Boys – Mind of a Lu<strong>na</strong>tic)<br />

W swojej książce „Behind The Paint”<br />

Violent J określił piosenkę Geto Boys<br />

„Assassins” jako pierwszy numer<br />

horrorcore. Niektórzy za ojca tego rodzaju<br />

wskazują wcześniej wspomnianego<br />

Eshama. Ten jed<strong>na</strong>k odżegnuje się od tego,<br />

twierdząc, że tworzy acid rap, różniący się<br />

od macierzy elementami rockowymi oraz<br />

brakiem motywów fantasy, co oz<strong>na</strong>cza, że<br />

zawarte w tekstach historie oparte są <strong>na</strong><br />

prawdziwych wydarzeniach.<br />

Podobnie kojarzony z nurtem horrorcore<br />

Necro wypiera się przy<strong>na</strong>leżności do tego<br />

gatunku – swoją muzykę <strong>na</strong>zywa death<br />

rapem. Tak jak w przypadku acid rapu<br />

pojawiają się tu żywe instrumenty, a w jego<br />

muzyce czuć wpływ death metalu, z którym<br />

zapoz<strong>na</strong>ł się jako dziecko dzięki wpływowi<br />

starszego brata, rapera o pseudonimie Ill<br />

Bill. Do niedaw<strong>na</strong> za twórcę horrorcore’u<br />

powszechnie uz<strong>na</strong>wany był Big L, a sam<br />

muzyk uważał, że singlem „Devil’s Son”<br />

(1993) wyz<strong>na</strong>czył nowy nurt, podobnie<br />

odżegnując się od gatunku. Dzisiaj jed<strong>na</strong>k,<br />

dzięki mocy internetu i działalności fanów,<br />

z<strong>na</strong>my wiele wcześniejszych przykładów<br />

używania formy horrorcore. Samo słowo<br />

zyskało <strong>na</strong> popularności w 1994 roku dzięki<br />

przedstawieniu go szerszej publiczności<br />

przez grupę Flatlinerz <strong>na</strong> albumie „U.S.A.<br />

(Under Satan’s Authority)” i zespół<br />

Gravediggaz.<br />

JESZCZE WIĘCEJ KLAUNÓW<br />

Co oz<strong>na</strong>cza określenie „juggalo”, obecne<br />

w niektórych piosenkach ICP? To <strong>na</strong>zwa<br />

dla fanów grupy i powiązanych z nią<br />

zespołów. Klauny <strong>na</strong>zywają siebie rodziną,<br />

gdzie nieistot<strong>na</strong> jest rasa czy przy<strong>na</strong>leżność<br />

społecz<strong>na</strong>. W filmie „American Juggalo”<br />

fani ICP tłumaczą, że nie są również<br />

wyrzutkami społeczeństwa, mają<br />

normalne prace, wielu z nich ma wyższe<br />

wykształcenie. Wymogiem zostania juggalo<br />

nie jest również branie <strong>na</strong>rkotyków czy<br />

<strong>na</strong>dużywanie alkoholu – trzeba tylko lubić<br />

dobrą zabawę...<br />

What is a juggalo? He drinks like a fish<br />

And then he starts huggin people<br />

like a drunk bitch<br />

Next thing,<br />

68 COŚ NA PROGU


he’s pickin fights<br />

with his best friends<br />

Then he starts with the<br />

huggin’ again<br />

(ICP – What Is a Juggalo)<br />

Co roku organizowany<br />

jest zjazd, <strong>na</strong> którym<br />

spotyka się po<strong>na</strong>d<br />

10 tysięcy klaunów, a<br />

przedstawienie trwa<br />

cztery dni. 23 lipca w<br />

dolinie Legend odbyła się 15. rocznica<br />

festiwalu. Oprócz Insane Clown Posse w<br />

tym roku zagrały także sławy sceny hiphopowej<br />

powiązanej z horrorcore’em:<br />

Anybody Killa, Big Hoodoo, Blaze, Twiztid,<br />

Boondox czy Dark Lotus. Co ciekawe,<br />

prócz koncertów <strong>na</strong> festiwalu odbywają się<br />

charytatywne aukcje, semi<strong>na</strong>ria, konkursy i<br />

turnieje.<br />

W POSZUKIWANIU POLSKICH<br />

KLAUNÓW<br />

Niektóre z polskich grup <strong>na</strong>grywających<br />

psycho rap w latach 90. często zahaczały<br />

tematyką o motywy horroru. Kaliber<br />

44 miewał teksty o magii, a Nagły Atak<br />

Spawacza o psychopatycznych mordercach.<br />

Obecnie w kraju nie istnieje prężnie<br />

działająca sce<strong>na</strong> horrorcore. Grupy<br />

działające w podziemiu niestety nie<br />

reprezentują wysokiego poziomu.<br />

Jednym z mainstremowych wyko<strong>na</strong>wców,<br />

którzy przeszli <strong>na</strong> „ciemną stronę rapu”,<br />

jest Pih. Nie moż<strong>na</strong> go co prawda <strong>na</strong>zwać<br />

typowo horrorcorowym wyko<strong>na</strong>wcą, jed<strong>na</strong>k<br />

w jego dorobku trafiają się całe numery czy<br />

pojedyncze metafory skrajnie przesiąknięte<br />

okrucieństwem i przemocą.<br />

Słoń i Mikser, twórcy płyty<br />

„Demonologia” i jej kontynuacji, coraz<br />

częściej kojarzeni są jako reprezentanci<br />

stylu horrorcore w Polsce. Krwistości i<br />

powabu linijkom Słonia dodają <strong>na</strong>wiązania<br />

do z<strong>na</strong>nych w kulturze filmów, książek<br />

i gier komputerowych. W swoich<br />

numerach raper nie szczędzi czarnego<br />

humoru, charakterystycznego dla gatunku<br />

horrorcore.<br />

VARIA<br />

Słuchają <strong>na</strong>s tylko fani, kobiety się mnie boją<br />

Jestem dla nich tak przerażający jak efekt jojo<br />

Synu, nie rapuj, bo tak czasami bywa<br />

Że chcesz płynąć jak flow, a płyniesz<br />

jak lewatywa<br />

Mikser używa głów do produkcji instrumentów<br />

Stoi w kałuży krwi z kręgosłupem w ręku<br />

Wciska kilka kręgów przez oczodół do środka<br />

Tak że teraz twoja czaszka to szamańska<br />

grzechotka<br />

(Słoń – Chory HH)<br />

Również <strong>na</strong>jbardziej rozpoz<strong>na</strong>walny<br />

skład z Wałbrzycha, Trzeci Wymiar dobrze<br />

czuje się w mrocznych klimatach. W ramach<br />

promocji ich albumu „Doli<strong>na</strong> Klaunów”<br />

powstały teledyski, do których raperów<br />

ucharakteryzowano właśnie <strong>na</strong> klaunów,<br />

czym nie zaskarbili sobie uwielbienia<br />

tłumów – ze wszystkich stron zaczęły do<br />

nich <strong>na</strong>pływać zarzuty o... kopiowanie ICP.<br />

Raperzy odpowiedzieli <strong>na</strong> nie, wyjaśniając,<br />

że żaden z nich nie ma zamiaru zostać<br />

juggalo, a zabieg miał się jedynie odnieść<br />

do treści utworów.<br />

Na rodowitej scenie brak <strong>na</strong>m juggalo,<br />

internet jed<strong>na</strong>k pełen jest krajowych<br />

klaunów zebranych wokół polskich stron<br />

tematycznych i for internetowych fanów<br />

ICP, takich jak wickedshit.pl czy juggalo.<br />

prv.pl. W związku z tym mam <strong>na</strong>dzieję <strong>na</strong><br />

to, że ten weirdowy i pulpowy <strong>na</strong> wskroś<br />

gatunek przeniknie i przez <strong>na</strong>sze granice.<br />

Horrorcore – nurt muzyki rap,<br />

którego tematyka krąży wokół przemocy pod<br />

każdą jej postacią. Utwory horrorcore’owe<br />

często zawierają w sobie dozę czarnego<br />

humoru, pojawiają się w nich też odniesienia<br />

do mitologii i świata fantasy. Bywają<br />

inspirowane powieściami lub filmami grozy,<br />

a od niedaw<strong>na</strong> także grami komputerowymi.<br />

Z<strong>na</strong>jdziemy w nich liczne gwałty, masowe<br />

morderstwa, samobójstwa, tortury, satanizm,<br />

wampiryzm, kanibalizm i wszystko, co kojarzy<br />

się ze śmiercią i wszelkimi obrzydliwościami,<br />

jakie może zaserwować życie i fantazja.<br />

COŚ NA PROGU 69


STREFA KRYMINAŁU I SENSACJI<br />

Wojciech Sawłowicz<br />

Niegrzeczny<br />

Kubuś,<br />

część II<br />

Od końca sierpnia do końca września<br />

1888 roku Kuba Rozpruwacz<br />

zabił cztery prostytutki mieszkające w<br />

<strong>na</strong>jnędzniejszej z dzielnic Londynu. Sposób,<br />

w jaki obchodził się z ciałami swoich<br />

ofiar, wywoływał w ludziach przerażenie, a<br />

uczucie to <strong>na</strong>pędzała dodatkowo medial<strong>na</strong><br />

wrzawa wokół całej sprawy. Morderca był<br />

nieuchwytny i miał jeszcze raz przerazić<br />

mieszkańców Whitechapel.<br />

Pseudonim „Kuba Rozpruwacz” pojawił się w prasie<br />

wskutek dwóch zdarzeń. Po pierwsze, tak podpisano list<br />

wysłany 27 września do agencji prasowej Central News<br />

(datowany <strong>na</strong> 25 września). Z miejsca został potraktowany<br />

jako żart – jeden z wielu listów rzekomo <strong>na</strong>danych przez<br />

mordercę, jakie przychodziły do prasy lub policji. Jed<strong>na</strong>k list<br />

był <strong>na</strong> tyle niepokojący, że dwa dni później postanowiono<br />

przesłać go do Scotland Yardu. Dziś niemal pewne jest, że list<br />

był fałszywy, lecz jest tyle z<strong>na</strong>czący dla całej tej historii, że<br />

żaden szanujący się „rozpruwaczolog” nie może go pominąć.<br />

List otwiera <strong>na</strong>główek „Szanowny bossie” i jego autor<br />

upaja się zbrodniami, które rzekomo popełnił, jednocześnie<br />

<strong>na</strong>śmiewając się z teorii <strong>na</strong> temat swojej tożsamości („Tamten<br />

żart o Skórzanym Fartuchu rozśmieszył mnie to łez. […] Teraz<br />

mówią, że jestem lekarzem ha, ha”). Autor pisze, że chciał<br />

użyć krwi jednej z ofiar („Za ostatnim razem <strong>na</strong>brałem do<br />

butelki po piwie imbirowym trochę stosownego czerwonego<br />

towaru, aby nim pisać”), lecz ta zakrzepła i musiał zadowolić<br />

się czerwonym atramentem. Zapewnia, że władze są jeszcze<br />

daleko od jego ujęcia i nie przestanie rozpruwać, „dopóki<br />

starczy sił”, oraz że <strong>na</strong>stępnej ofierze utnie uszy i prześle<br />

policji. Choć list <strong>na</strong>pisany jest ładnym pismem, to pełen<br />

jest błędów językowych i ortograficznych plus brak w nim<br />

z<strong>na</strong>ków przestankowych. Zaraz po umorzeniu śledztwa<br />

zniknął <strong>na</strong> długie lata z aktów sprawy 1 , lecz został zwrócony<br />

anonimowo w 1987 roku. Drugim wydarzeniem była kartka<br />

1 W ten sposób zniknęło wiele z orygi<strong>na</strong>lnych dowodów i dokumentów.<br />

Prawdopodobnie ktoś postanowił je sobie zabrać jako swoistą<br />

„pamiątkę”.<br />

70 COŚ NA PROGU


STREFA KRYMINAŁU I SENSACJI<br />

od „Niegrzecznego Kubusia” 2 , otrzyma<strong>na</strong> znów przez Central<br />

News 5 października. Autor używał podobnych określeń<br />

(„boss”) i zapowiadał potrójne morderstwo. Faksymile<br />

pierwszego listu policja przekazała prasie do publikacji<br />

w całości celem ewentualnej identyfikacji pisma przez<br />

czytelników. Jedyny skutek był taki, że teraz do Scotland<br />

Yardu przychodziły setki listów tygodniowo, a przezwisko<br />

„Kuba Rozpruwacz” było <strong>na</strong> tyle chwytliwe, że <strong>na</strong> stałe<br />

utkwiło w świadomości społecznej.<br />

Jeden z takich listów otrzymał również George Lusk,<br />

członek Straży Obywatelskiej, oferującej <strong>na</strong>grodę pieniężną<br />

za pomoc w ujęciu zabójcy. Do wiadomości, <strong>na</strong>pisanej<br />

niechlujnym pismem i datowanej <strong>na</strong> 15 października,<br />

dołączone było kartonowe pudełko. W środku była<br />

zakonserwowa<strong>na</strong> połowa ludzkiej nerki. Wiadomość<br />

brzmiała:<br />

„z piekła”, a autor zapowiadał w nim kolejne zbrodnie, tym<br />

razem w okolicach placówki dra Openshawa. Te cztery listy<br />

pozostają do dziś jedynymi, które odróżniają się od reszty<br />

<strong>na</strong> tyle, że podlegają ciągłym badaniom, choć orygi<strong>na</strong>ły<br />

kartki od „Niegrzecznego Kubusia” i list „z piekła” <strong>na</strong>dal<br />

uważane są za zaginione. Były inspektor policji krymi<strong>na</strong>lnej<br />

John Littlechild uważał, że wie, kim są autorzy pseudonimu<br />

„Kuba Rozpruwacz” i wszystkich czterech wiadomości. Miał<br />

nim być Tom Bullen, utalentowany dziennikarz „The Star”,<br />

który pisał je za zachętą przełożonego, niejakiego Moore’a.<br />

Oczywiście nie udało się tego ustalić. In<strong>na</strong>, <strong>na</strong>jnowsza<br />

teoria dowodzi, że papeteria, <strong>na</strong> której <strong>na</strong>pisano list do<br />

„szanownego bossa”, pochodzi z partii <strong>na</strong>leżącej do matki<br />

Waltera Sickerta, jednego z legendarnych podejrzanych.<br />

Z piekła<br />

Do pa<strong>na</strong> Luska,<br />

Wysyłam panu połowę nerki, wyjąłem ją jednej<br />

kobiecie, zachowałem dla pa<strong>na</strong>, inny kawałek<br />

upiekłem i zjadłem, bardzo była smacz<strong>na</strong>. Mogę<br />

wysłać panu zakrwawiony nóż, który wyjąłem, niech<br />

no pan tylko poczeka chwilę dłużej.<br />

[podpisany] „Złap mnie, jak potrafisz, panie Lusk” 3<br />

List różnił się w tonie i formie od poprzednich wiadomości<br />

od „Kuby”, poza tym autor nie użył w nim tego imienia. Choć<br />

od początku był przez wielu uważany za fałszywkę, dziś jest to<br />

kwestia spor<strong>na</strong>. Ogólnie panuje tendencja do traktowania go<br />

jako jedynej możliwie autentycznej wiadomości od Mordercy<br />

z Whitechapel.<br />

Wszyscy doktorzy, którzy mieli okazję zbadać nerkę,<br />

zgodnie orzekli jej autentyczność, a jako materiał<br />

konserwujący wskazali spirytus. Większość z nich ulegała<br />

spekulacjom <strong>na</strong> temat tego, czy faktycznie jest to lewa<br />

nerka usunięta z ciała Eddowes, czwartej ofiary Kuby,<br />

dorabiając swoje teorie. Tak <strong>na</strong>prawdę nigdy nie udało się<br />

ustalić, czy <strong>na</strong>leżała do ofiary ani czy była lewa, choć <strong>na</strong><br />

pewno była całkiem świeża. 29 października do pierwszego<br />

lekarza, który widział ten <strong>na</strong>rząd, dra Openshawa z London<br />

Hospital, przyszła wiadomość. Pismo było podobne do listu<br />

2 Inne tłumaczenie: „Niesforny Kuba” (Saucy Jacky).<br />

3 Paul Begg, op. cit., s. 234.<br />

Sickert był z<strong>na</strong>nym kawalarzem o specyficznym poczuciu<br />

humoru, możliwe więc, że to on był autorem wiadomości, ale<br />

niekoniecznie mordercą.<br />

Wielki fi<strong>na</strong>ł<br />

Ostatnią zbrodnią przypisywaną Kubie Rozpruwaczowi<br />

jest morderstwo Mary Jane Kelly, zwanej „Ginger”.<br />

Wiadomo o niej niewiele więcej po<strong>na</strong>d to, że miała 25 lat<br />

COŚ NA PROGU 71


STREFA KRYMINAŁU I SENSACJI<br />

(czyli była połowę młodsza od reszty ofiar) i od czasu do<br />

czasu trudniła się prostytucją. Jej przeszłość pozostaje<br />

dość tajemnicza, z<strong>na</strong>ne są jedynie pewne jej fragmenty,<br />

a i te pozostają niepotwierdzone. Nie wiemy też do końca,<br />

jak wyglądała, gdyż jej ciało zostało zmasakrowane nie do<br />

poz<strong>na</strong>nia. Mieszkała z przyjacielem Josephem Barnettem<br />

<strong>na</strong> Miller’s Court 13 w jednopokojowym mieszkanku o<br />

powierzchni około 4 metrów kwadratowych, położonym <strong>na</strong><br />

tyłach budynku przy Dorset Street 26. Dorset Street była<br />

powszechnie uważa<strong>na</strong> za <strong>na</strong>jniebezpieczniejsze miejsce w<br />

całym Londynie. Między budynkami nr 26 i 27 był wąski<br />

pasaż prowadzący <strong>na</strong> podwórze Miller’s Court. W nocy z 8<br />

<strong>na</strong> 9 listopada 1888 roku właśnie w pokoiku pod numerem<br />

13 doszło do jednej z <strong>na</strong>jbardziej brutalnych zbrodni, o<br />

jakich słyszała XIX-wiecz<strong>na</strong> Anglia. Przyjrzyjmy się więc<br />

zez<strong>na</strong>niom, jakie udało się zebrać londyńskiej policji.<br />

płaszcz podszyty karakułami 5 , spod którego wystawał długi<br />

biały kołnierzyk. Do tego wszystkiego miał krawat ze spinką,<br />

pantofle <strong>na</strong> guziki, a z kamizelki zwisała ciężka złota dewizka 6<br />

z czerwonym kamieniem. Kelly powiedziała do niego kilka<br />

słów, ten w odpowiedzi wymamrotał coś pod nosem i oboje<br />

głośno się zaśmiali. Objął ją ramieniem i poszli w kierunku<br />

Dorset. Hutchinson przystanął pod latarnią i obserwował<br />

ich przez jakiś czas, dopóki nie zniknęli w pasażu przy<br />

Miller’s Court. Poszedł stamtąd dopiero o trzeciej. Policja<br />

zbagatelizowała te zez<strong>na</strong>nia, gdyż tak szczegółowy opis nie<br />

wydaje się możliwy do zapamiętania, szczególnie pod osłoną<br />

nocy. Poza tym żaden inny świadek nie widział podobnie<br />

ubranego mężczyzny. Jeśli jed<strong>na</strong>k Hutchinson faktycznie<br />

widział Mary Kelly i mężczyznę wchodzących w Miller’s Court<br />

o tej godzinie, to istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że<br />

mężczyz<strong>na</strong> ten był jej zabójcą.<br />

Wieczorem 8 listopada Mary Kelly piła z przyjaciółką<br />

Elizabeth Foster w pubie „Ten Bells” <strong>na</strong> rogu Commercial i<br />

Fournier. O 19:00 poszła do siebie z Annie Albrook. O 19:45<br />

odwiedził ją Barnett 4 , ale obydwoje gości szybko opuściło<br />

mieszkanko Kelly. Około godziny 23 widziano ją w pubie<br />

„Britannia” z wąsatym młodzieńcem o „wielce szacownym<br />

wyglądzie”. Była pija<strong>na</strong>, choć rzadko kiedy doprowadzała<br />

się do takiego stanu. Pięt<strong>na</strong>ście minut przed północą Mary<br />

Ann Cox szła za nią i jakimś tęgim mężczyzną w płaszczu<br />

i meloniku. Kiedy stanęli pod wejściem do mieszkania <strong>na</strong><br />

Miller’s Court, przywitała się z Mary i poszła dalej. Mary<br />

Kelly zaczęła wtedy śpiewać „Z matki mojej grobu zerwałam<br />

jeden fiołek”. Cox wyszła <strong>na</strong> Dorset o północy, kiedy Kelly<br />

<strong>na</strong>dal śpiewała tę samą piosenkę, a gdy wracała o pierwszej,<br />

Kelly wciąż tam stała i śpiewała. Potwierdzili to okoliczni<br />

mieszkańcy – z wyjątkiem Elizabeth Prater mieszkającej <strong>na</strong>d<br />

Kelly. Ta mogła tego nie pamiętać bądź nie zwrócić <strong>na</strong> to<br />

uwagi – w tym czasie była pija<strong>na</strong>. O drugiej w nocy przez<br />

Commercial Street szedł George Hutchinson, wracający do<br />

domu robotnik, kiedy <strong>na</strong>tknął się <strong>na</strong> Kelly, proszącą go o<br />

sześciopensówkę. Hutchinson nie miał nic przy sobie, Kelly<br />

podeszła więc do mężczyzny stojącego nieopodal. Według<br />

zez<strong>na</strong>ń nosił się on dość krzykliwie, nie wpasowywał się<br />

w dzielnicowy koloryt, wyglądał <strong>na</strong> Żyda, miał pilśniowy<br />

kapelusz, podkręcone do góry wąsy i nosił ciemny długi<br />

4 Barnett jakiś czas wcześniej się wyprowadził, gdyż nie podobała mu<br />

się gościnność Mary, która czasem przyjmowała okoliczne prostytutki<br />

<strong>na</strong> noc.<br />

Cox wróciła do mieszkania o trzeciej. Między 3:30 a 4:00<br />

<strong>na</strong>tomiast obudziła się Elizabeth Prater, która usłyszała<br />

krzyk: „Och! Morderstwo!”. Był stłumiony, ale pochodził z<br />

bliskiej odległości. Ponieważ wokół nie było żadnej wrzawy,<br />

poszła spać dalej. O takiej porze ten sam krzyk słyszała<br />

również Sarah Lewis, mieszkająca w noclegowni po drugiej<br />

stronie Miller’s Court. Dochodził od strony mieszkania Kelly<br />

i był głośny, ale nie zwróciła <strong>na</strong> to uwagi. O 5:45 pani Cox<br />

słyszała ciężkie kroki mężczyzny wychodzącego z Miller’s<br />

Court. Tuż po ósmej rano pogoda była nieciekawa – mżyło.<br />

Catherine Picket, która w tym czasie szła do pracy, chciała<br />

pożyczyć od Kelly szal. Zapukała więc do mieszkania, ale nikt<br />

nie odpowiedział, więc poszła dalej.<br />

Teraz zaczy<strong>na</strong> się <strong>na</strong>jbardziej zagadkowa część zez<strong>na</strong>ń. Co<br />

<strong>na</strong>jmniej dwie osoby zez<strong>na</strong>ły, że widziały Kelly tego ranka<br />

przed swoim mieszkaniem i za nic nie chciały zmieniać<br />

zez<strong>na</strong>ń. Jedną z tych osób był krawiec Maurice Lewis, który<br />

po ósmej widział, jak ta wychodzi ze swojego mieszkania, a<br />

po kilku minutach wraca do środka. Drugą była pani Caroline<br />

Maxwell, żo<strong>na</strong> zarządcy noclegowni przy Dorset Street 14.<br />

Rozmawiała wcześniej z Kelly może tylko dwa razy, ale z<strong>na</strong>ły<br />

się wzajemnie z widzenia i zawsze były wobec siebie uprzejme,<br />

więc była pew<strong>na</strong>, że to była o<strong>na</strong>. Między 8:00 a 8:30 Maxwell<br />

widziała Kelly <strong>na</strong> rogu wejścia w Miller’s Court. Wyglądała <strong>na</strong><br />

mocno skacowaną. Kiedy Caroline Maxwell odezwała się do<br />

5 Futro z wyprawionych skór jagniąt karakułów, gatunku azjatyckich<br />

owiec.<br />

6 Łańcuszek przy zegarku kieszonkowym.<br />

72 COŚ NA PROGU


STREFA KRYMINAŁU I SENSACJI<br />

niej, Kelly powiedziała, że wypiła za dużo, czuje się okropnie i<br />

ma ochotę zwymiotować. O 8:45 pani Maxwell znów widziała<br />

Mary, tym razem rozmawiającą z jakimś mężczyzną przed<br />

pubem „Britannia”. Był ubrany <strong>na</strong> ciemno i tęgi. Kelly była<br />

ubra<strong>na</strong> i<strong>na</strong>czej niż zwykle: miała <strong>na</strong> sobie ciemną spódnicę,<br />

welwetową górę i rdzawoczerwony szal. Pani Maxwell była<br />

niezwykle pew<strong>na</strong>, że zdarzyło się to właśnie tego ranka, gdyż<br />

pierwszy raz od bardzo daw<strong>na</strong> poszła do mleczarni po mleko,<br />

co potwierdził później mleczarz. Opis ubrania Kelly pasuje<br />

też do rzeczy z<strong>na</strong>lezionych w jej mieszkaniu. Maxwell także<br />

nie mogła wiedzieć, że Kelly ostro piła ostatniej nocy. Każdy,<br />

kto przesłuchiwał panią Maxwell, mówił, że sprawia wrażenie<br />

osoby zrównoważonej. Jej zez<strong>na</strong>nie pozostaje jednym z<br />

<strong>na</strong>jbardziej zagadkowych w całej sprawie Rozpruwacza,<br />

gdyż całkowicie przeczy ustaleniom lekarzy w sprawie<br />

godziny śmierci Kelly. Jedynym rozsądnym wyjaśnieniem<br />

jest, że to wcale nie Kelly zginęła tamtej nocy, ale jed<strong>na</strong> z<br />

przyjmowanych <strong>na</strong> noc dziewczyn. Nie wyjaśnia to jed<strong>na</strong>k<br />

wcale zachowania Mary, która według takiej teorii miałaby<br />

z<strong>na</strong>leźć się w tym samym pokoju co ofiara. Musiałaby zatem<br />

zauważyć leżące zwłoki.<br />

Niezależnie od tego wszystkiego o 10:45 Thomas<br />

Bowyer poszedł do Kelly upomnieć się o zaległy czynsz dla<br />

właściciela budynku, Joh<strong>na</strong> McCarthy’ego. Zapukał, ale nikt<br />

nie otworzył, a drzwi były zamknięte. Jakiś czas wcześniej<br />

zbiła się szyba w okienku przy drzwiach i tak już zostało, gdyż<br />

Kelly i Barnett zgubili klucz od mieszkania, więc sięgając ręką<br />

przez okno, łatwo moż<strong>na</strong> było odsunąć zasuwkę. Tak właśnie<br />

chciał zrobić Bowyer, ale gdy odsunął zasłonkę, jego oczom<br />

ukazał się przerażający widok. Poszedł po McCarthy’ego,<br />

który również zajrzał przez okno, a <strong>na</strong>stępnie pobiegł <strong>na</strong><br />

posterunek przy Commercial Street. Inspektor Beck przybył<br />

<strong>na</strong> Miller’s Court, kazał zamknąć całą uliczkę, sprowadzić<br />

posiłki i doktora George’a B.<br />

Phillipsa. Około godziny 11 żaden z<br />

mieszkańców Miller’s Court nie mógł<br />

opuścić mieszkania, nie wpuszczano<br />

też gapiów. Phillips zjawił się o 11:15<br />

i tylko zajrzał przez okno, inspektor<br />

Abberline <strong>na</strong>tomiast, zjawiwszy się o<br />

11:30, kazał sfotografować miejsce<br />

zbrodni. Jest to jedy<strong>na</strong> w całym<br />

śledztwie fotografia z całkowicie<br />

nie<strong>na</strong>ruszonego miejsca zbrodni. Do tego czasu długo<br />

zwlekano z wejściem do mieszkania, ale po zrobieniu zdjęcia<br />

McCarthy wyważył drzwi kilofem.<br />

Widok miejsca zbrodni był porażający. Naoczni<br />

świadkowie <strong>na</strong>wet kilka<strong>na</strong>ście lat po zdarzeniu mówili,<br />

że <strong>na</strong>dal staje im przed oczami i nigdy nie będą w stanie<br />

wymazać go z pamięci. W pokoiku było mało mebli, jednym<br />

z nich był stoliczek nocny, w który uderzały drzwi za każdym<br />

ich otwarciem. Przy stoliczku z<strong>na</strong>jdowało się łóżko. Na łóżku<br />

zaś leżały okropnie zmasakrowane zwłoki młodej kobiety.<br />

Kobieta leżała <strong>na</strong> plecach, miała rozchylone szeroko nogi,<br />

głowę przekręconą w stronę drzwi i lewą rękę <strong>na</strong> brzuchu;<br />

twarz poora<strong>na</strong> była nie do poz<strong>na</strong>nia, gardło poderżnięte aż<br />

do kości; brzuch i uda zostały całkowicie odarte ze skóry i<br />

mięśni, których przycięte płaty leżały <strong>na</strong> stole; miała szarpane<br />

rany <strong>na</strong> ramio<strong>na</strong>ch, rozpruty brzuch, a mięśnie przy żebrach<br />

usunięte w taki sposób, że odsłonięte były od wewnątrz i z<br />

zewnątrz. Morderca obciął jej piersi i ułożył jedną z nich<br />

obok stopy, drugą – razem z macicą i nerkami – pod głową;<br />

usunął prawie wszystkie <strong>na</strong>rządy wewnętrzne; wątrobę<br />

położył między stopami, jelita po prawej stronie tułowia, a<br />

śledzionę po lewej. Brakowało serca. Pościel była przesiąknięta<br />

krwią, która wylewała się za krawędź łóżka. Właściwie jedyną<br />

nieuszkodzoną częścią ciała ofiary było lewe płuco. Oszacowa<strong>na</strong><br />

przez doktorów Phillipsa i Bonda <strong>na</strong> podstawie stężenia<br />

pośmiertnego i stanu trawienia treści żołądka godzi<strong>na</strong> zgonu to<br />

czas między pierwszą a drugą w nocy.<br />

Kuba kto?<br />

Krąży wiele teorii <strong>na</strong> temat tego, kim był Morderca z<br />

Whitechapel. Zanim jeszcze <strong>na</strong>dszedł pierwszy list podpisany<br />

przez Kubę Rozpruwacza, prasa używała określenia „Skórzany<br />

Fartuch”. Pojawiło się ono w pierwszych dniach po<br />

morderstwie Polly Nichols. John Pizer (choć tak <strong>na</strong>prawdę<br />

nie z<strong>na</strong>no jego imienia) albo Skórzany Fartuch<br />

COŚ NA PROGU 73


STREFA KRYMINAŁU I SENSACJI<br />

był postacią powszechnie z<strong>na</strong>ną ulicznicom Whitechapel.<br />

Podobno był szewcem, który od reperowania obuwia wolał<br />

wymuszać pieniądze od <strong>na</strong>potkanych kobiet i zawsze szybko<br />

się ulatniał, kiedy w ich obronie stawał jakiś mężczyz<strong>na</strong>.<br />

Rysy twarzy sugerowały, że „<strong>na</strong> pewno jest Żydem albo<br />

żydowskiego pochodzenia”. Był przysadzistym mężczyzną<br />

pod czterdziestkę z charakterystycznym wąsem. Podobno<br />

zawsze chodził w skórzanym fartuchu, nosił przy sobie nóż<br />

do cięcia skór i umiał skradać się bezszelestnie. Poza tym,<br />

że wzbudzał strach wyglądem i zachowaniem, nic mu nigdy<br />

nie udowodniono.<br />

Zdecydowanie <strong>na</strong>jwięcej emocji wzbudza teoria spiskowa<br />

powstała wokół postaci wnuka królowej Wiktorii, księcia<br />

Alberta Victora. Teorię tę wysnuł w 1970 roku Thomas Stowell,<br />

rzekomo <strong>na</strong> podstawie dokumentacji sir Williama Gulla,<br />

lekarza królowej. Według niego w notatkach Gulla z<strong>na</strong>jduje<br />

się relacja z wywiadu z pacjentem <strong>na</strong> temat popełnionych<br />

przez niego zbrodni. Pacjentem tym miał być właśnie Albert<br />

Victor, z<strong>na</strong>ny w rodzinie jako Eddy. Jakkolwiek brzmi to<br />

wszystko absurdalnie, to właśnie dzięki tej historii Kuba<br />

Rozpruwacz wrócił <strong>na</strong> pierwsze strony gazet. Z tą teorią wiąże<br />

się blisko (choć nie zawsze, gdyż występuje w kilku wersjach)<br />

historia przedstawio<strong>na</strong> przez rzekomego nieślubnego sy<strong>na</strong><br />

malarza Waltera Sickerta – Josepha. Według niego Sickert<br />

miał towarzyszyć księciu w morderstwach, w innej wersji<br />

dokonywał ich sam. Joseph przedstawił historię sekretnego<br />

małżeństwa księcia ze sprzedawczynią Annie Crook.<br />

Świadkiem <strong>na</strong> ich ślubie była Mary Kelly, która wraz z kilkoma<br />

innymi prostytutkami miała potem szantażować władze.<br />

Premier lord Salisbury, poprzez lożę masońską, <strong>na</strong>kazał<br />

74 COŚ NA PROGU<br />

więc Gullowi ukrócić<br />

ich żądania, wobec<br />

czego właśnie Gull<br />

miał wcielić się w<br />

seryjnego mordercę.<br />

Ostatnio jeden z<br />

badaczy ustalił, że<br />

papier, <strong>na</strong> którym<br />

<strong>na</strong>pisano<br />

do<br />

bossa”,<br />

listy<br />

„szanownego<br />

pochodzi<br />

z tej samej partii<br />

papeterii,<br />

której<br />

używała matka Sickerta. Dowodzić to może, że kawalarz<br />

Sickert <strong>na</strong>pisał te listy, ale nic po<strong>na</strong>dto.<br />

Jak zauważa Paul Begg w książce „Kuba Rozpruwacz.<br />

Historia komplet<strong>na</strong>”, dowody i zez<strong>na</strong>nia są bardzo niepewne,<br />

a <strong>na</strong> przestrzeni lat, które minęły od wydarzeń roku 1888, wiele<br />

z tych skąpych danych uległo „zanieczyszczeniu” lub w ogóle<br />

zaginęło. Według niego „<strong>na</strong>jbardziej prawdopodobnymi<br />

kandydatami muszą być ci, których podejrzewali <strong>na</strong>jlepiej<br />

poinformowani policjanci tamtych czasów” 7 . Daje to w<br />

gruncie rzeczy kilka <strong>na</strong>zwisk, z których <strong>na</strong>prawdę interesujące<br />

wydają się dwa: Kosminski i Tumblety.<br />

Zastępca komisarza londyńskiej policji w 1888 roku<br />

sir Robert Anderson co <strong>na</strong>jmniej kilkukrotnie stanowczo<br />

stwierdził, że tożsamość Mordercy z Whitechapel po<strong>na</strong>d<br />

wszelką wątpliwość była z<strong>na</strong><strong>na</strong> władzom. Z jego skąpych<br />

wskazówek moż<strong>na</strong> wnioskować, że miał to być polski Żyd o<br />

<strong>na</strong>zwisku Kosminski. Prawdopodobnie chodzi tu o Aaro<strong>na</strong><br />

Kosminskiego, co udało się ustalić <strong>na</strong> podstawie rejestru<br />

zakładu dla umysłowo chorych, w którym przebywał.<br />

Niewiele o nim wiadomo, ale z tego, co udało się ustalić,<br />

wiadomo, że urodził się w Polsce i wyemigrował do Anglii<br />

<strong>na</strong> początku lat 80. XIX wieku. W 1888 roku mieszkał <strong>na</strong><br />

Sion Square 3, w tym samym budynku co John Pizer 8 .<br />

Przejawiał oz<strong>na</strong>ki zaburzeń psychicznych i w 1891 roku<br />

zamknięto go w zakładzie. Anderson nigdy nie wskazał go<br />

wprost, ale wielokrotnie sugerował, że prawdziwy Morderca<br />

z Whitechapel został rozpoz<strong>na</strong>ny przez jednego ze świadków<br />

(<strong>na</strong>zwisko zostało przemilczane), który odmówił potem<br />

7 Paul Begg, op. cit., s. 260.<br />

8 Przez co często myli się z sobą tych dwóch podejrzanych, <strong>na</strong>zywając<br />

Kosminskiego „Skórzanym Fartuchem”.


STREFA KRYMINAŁU I SENSACJI<br />

zez<strong>na</strong>wania pod przysięgą w jego sprawie, gdyż męczyłoby go<br />

sumienie, że jako Żyd przyczynił się do skazania innego Żyda<br />

<strong>na</strong> śmierć. Podejrzany przestraszył się i morderstwa ustały.<br />

Anderson stwierdza potem, że wskazanego podejrzanego,<br />

którego opisywano jako polskiego Żyda, zamknięto potem w<br />

zakładzie dla obłąkanych, co niemal jednoz<strong>na</strong>cznie prowadzi<br />

do Kosminskiego. Nigdy go nie skazano z powodu braku<br />

dowodów. Zmarł w Leavesden Asylum w 1919 roku w wieku<br />

około 55 lat. Nie wiadomo, dlaczego Anderson nie chciał<br />

wyjawić imienia „polskiego Żyda”, listy świadków i daty<br />

rozpoz<strong>na</strong>nia.<br />

Jedyny trop prowadzi do Israela Schwartza, ale nie jest<br />

to nic potwierdzonego. Kosminski wyglądem pasował do<br />

opisu mężczyzny widzianego ze Stride. Poza tym nie ma<br />

jed<strong>na</strong>k w istocie żadnego realnego powodu, żeby sądzić,<br />

iż był mordercą. Z drugiej zaś strony, nie ma też powodu,<br />

żeby podważać słowa Anderso<strong>na</strong>. Na swoim stanowisku miał<br />

pełen dostęp do wszelkich informacji, po<strong>na</strong>dto powszechnie<br />

z<strong>na</strong>ny był z luźnego stosunku do tajemnicy służbowej 9 i<br />

rzadko zdarzało mu się kłamać. Jeśli rzeczywiście wiedział,<br />

kim był Kuba Rozpruwacz, zabrał tę wiedzę do grobu.<br />

Z Andersonem wyraźnie nie zgadzał się John Littlechild,<br />

eks-inspektor policji, który w 1913 roku w odpowiedzi<br />

<strong>na</strong> list dziennikarza George’a R. Simsa opisał przypadek<br />

podejrzanego Francisa Tumblety’ego. Sam Littlechild<br />

nie traktował go jako głównego podejrzanego, ale wielu<br />

„rozpruwaczologów” zdecydowanie poważnie go za takiego<br />

uważa. W przypadku Tumblety’ego więcej jest domysłów niż<br />

faktów, lecz żaden z nich nie jest bezpodstawny.<br />

Francis Tumblety był amerykańskim lekarzem-amatorem<br />

(nie miał dyplomu), który często odwiedzał Anglię. W<br />

czerwcu 1888 roku przybył do Liverpoolu. 7 listopada<br />

aresztowano go za odbycie stosunków homoseksualnych, ale<br />

szybko go zwolniono 10 . Zatrzymano go znowu 12 listopada,<br />

tym razem w związku z morderstwami w Whitechapel.<br />

Wyszedł za kaucją 16 listopada, zdał zez<strong>na</strong>nia 20, a 24 uciekł<br />

do Francji pod <strong>na</strong>zwiskiem Frank Townsend. Następnie<br />

dotarł do Nowego Jorku parowcem „La Bretagne”. Nie<br />

podlegał ekstradycji <strong>na</strong> terytorium Anglii. Nigdy już nie<br />

9 „Jed<strong>na</strong>kże Anderson […] nie sądził, by powinno się utajniać pewne<br />

sprawy dłużej, niż było to konieczne. […] miał także wyjątkowy szacunek<br />

dla historii i usprawiedliwiał ujawnienie niektórych spraw, mówiąc, że to<br />

były wydarzenia historyczne i że przyszłe pokolenia zasługują, by o nich<br />

wiedzieć.” Paul Begg, op. cit., s. 91.<br />

10 Bardzo więc możliwe, że był <strong>na</strong> wolności w czasie, kiedy zginęła Mary<br />

Kelly.<br />

opuścił USA, zmarł tam w 1903 roku. Pod względem profilu<br />

psychologicznego Tumblety pasuje do Kuby Rozpruwacza:<br />

przejawiał silną niechęć do kobiet, choć nie zaobserwowano<br />

u niego agresji fizycznej w stosunku do nich; ze względu <strong>na</strong><br />

swój fach posiadał odpowiednią wiedzę a<strong>na</strong>tomiczną, ale<br />

brak mu było wprawy w praktykach chirurgicznych; posiadał<br />

ogromną kolekcję ludzkich organów – w tym macic – które,<br />

jak twierdził, <strong>na</strong>był legalnie lub półlegalnie z kostnic i szpitali<br />

<strong>na</strong> terenie Stanów; w końcu jego charakter pisma posiada<br />

cechy wspólne z autorem listu „z piekła”, który jest do dziś<br />

przez wielu uważany za autentyk. Mimo to prasa nigdy<br />

się nim nie zainteresowała, a policja wkrótce zaprzestała<br />

starań o ekstradycję czy śledzenia go <strong>na</strong> terenie USA. Jego<br />

<strong>na</strong>zwisko wypłynęło dopiero w 1993 roku, po od<strong>na</strong>lezieniu<br />

listu Littlechilda.<br />

Kamfora<br />

Policja, <strong>na</strong>uczo<strong>na</strong> tokiem śledztwa, odmówiła podania<br />

którejkolwiek z informacji <strong>na</strong> temat śmierci Mary Kelly, a<br />

ci dziennikarze, którym udało się je uzyskać, wcale im się<br />

nie dziwili. Długo jeszcze panował zamęt w Whitechapel,<br />

oficerowie <strong>na</strong> niskich i wysokich stanowiskach tracili z tego<br />

powodu posady, a <strong>na</strong> ich miejsce przychodzili <strong>na</strong>stępni,<br />

którzy nie potrafili zmienić zastanej sytuacji. W trakcie całego<br />

śledztwa dotyczącego Kuby Rozpruwacza popełniono wiele<br />

błędów, ale dokładano też wszelkich możliwych starań, by<br />

w końcu ująć mordercę. Królowa osobiście kazała zwiększyć<br />

liczbę funkcjo<strong>na</strong>riuszy patrolujących ulice Whitechapel po<br />

tym, jak mieszkanki dzielnicy wysłały do niej list o pomoc.<br />

Przesłuchiwano tysiące osób, zatrzymywano każdego<br />

podejrzliwie zachowującego się przechodnia. Mimo to<br />

po morderstwie Mary Kelly morderca rozpłynął się jak we<br />

mgle. Próbowano <strong>na</strong>wet przypisywać mu kilka późniejszych<br />

morderstw, choć prędzej czy później z<strong>na</strong>jdywał się ich<br />

prawdziwy sprawca.<br />

Kuba Rozpruwacz zniknął i nie <strong>na</strong>trafiono <strong>na</strong> żaden ślad<br />

mogący do niego doprowadzić, choć „rozpruwaczolodzy”<br />

ciągle czekają <strong>na</strong> jakiś zaginiony dokument czy notatkę,<br />

nowy trop, dzięki któremu będą w stanie w końcu ustalić<br />

jego tożsamość. Kuba Rozpruwacz <strong>na</strong> 125 lat zawładnął<br />

wyobraźnią setek tysięcy osób i pozostaje taką samą zagadką,<br />

jak w dniu morderstwa Mary Ann Nichols.<br />

COŚ NA PROGU 75


STREFA KRYMINAŁU I SENSACJI<br />

Bartosz Naskręcki<br />

LICENCJA NA BONDA<br />

ohaterowie, których widujemy <strong>na</strong><br />

Bekra<strong>na</strong>ch lub o których czytujemy<br />

w książkach, zawsze potrzebują<br />

charakterystycznego antagonisty. Kim<br />

bowiem byłby Kyle Reese bez Termi<strong>na</strong>tora<br />

lub Batman bez Jokera. Niejednokrotnie<br />

zdarza się <strong>na</strong>wet, że to przeciwnik swoją<br />

kreacją przyćmiewa głównego bohatera.<br />

Stara zależność mówi, że teksty kultury<br />

dążą do konfrontacji dwóch odwiecznych<br />

wrogów, grup interesów, stojących zawsze<br />

po dwóch stro<strong>na</strong>ch osi. Nie i<strong>na</strong>czej jest z<br />

serią filmów o agencie Jej Królewskiej<br />

Mości, agenta MI6 z licencją <strong>na</strong> zabijanie.<br />

Przygody Jamesa Bonda trwają już 50 lat,<br />

a jego przeciwnicy ewoluują i zmieniają<br />

się z produkcji <strong>na</strong> produkcję. Warto<br />

więc odpowiedzieć sobie <strong>na</strong> kilka pytań.<br />

Jak zmieniała się ich motywacja? Jak<br />

przedstawia się ich charakterystyka w<br />

odniesieniu do określonego w historii<br />

momentu powstawania? Czy możliwe<br />

byłoby ich egzystowanie w XXI wieku?<br />

Postać asa brytyjskiego wywiadu jest mocno<br />

eksploatowa<strong>na</strong> już od lat 60. ubiegłego wieku. Wszystko<br />

to dzięki Ianowi Flemingowi, spod którego pióra wyszło<br />

czter<strong>na</strong>ście książek z udziałem Jamesa Bonda. Popularność<br />

agenta wzrastała z każdą kolejną książką, jed<strong>na</strong>k to wejście<br />

<strong>na</strong> ekrany zagwarantowało mu nieśmiertelną sławę i miejsce<br />

w panteonie postaci popkultury. „Skyfall” był jubileuszową<br />

częścią o agencie 007, bo w 2012 roku minęło 50 lat od<br />

76 COŚ NA PROGU


STREFA KRYMINAŁU I SENSACJI<br />

WIDMO przyjmuje wiele cech działających w latach 50.<br />

organizacji przestępczych, takich jak korsykańska mafia,<br />

chińskie Triady czy japońska Yakuza. To z nich zaczerpnięto<br />

zmowę milczenia, bezwzględną lojalność wobec szefa,<br />

a przede wszystkim srogie kary za niewywiązanie się z<br />

obowiązków. Są one jed<strong>na</strong>k wyolbrzymione i przerysowane<br />

– widać to chociażby <strong>na</strong> przykładzie sposobu traktowania<br />

osób, którym nie udało się zakończyć misji sukcesem. W<br />

przypadku członków Yakuzy było to tradycyjne obcięcia palca<br />

lewej dłoni lub jego części, u członków WIDMO – śmierć.<br />

Hierarchę w organizacji opartą <strong>na</strong> liczbach zaczerpnięto z<br />

grup rewolucyjnych. System ten miał zdezorientować wroga i<br />

zamaskować lidera konkretnej komórki.<br />

wejścia do kin pierwszego filmu z jego udziałem – „Doktor<br />

No”. Nie da się ukryć, że różnice pomiędzy tymi dwoma<br />

filmami nie są spowodowane tylko rozwojem technologii.<br />

Największa różnica uwydatnia się w charakterystyce czarnych<br />

charakterów, zwłaszcza gdy spojrzymy <strong>na</strong> cały zakres<br />

dwudziestu trzech filmów, od Sea<strong>na</strong> Connery’ego aż po<br />

Daniela Craiga.<br />

Doktor No pracuje dla organizacji WIDMO (z ang.<br />

SPECTRE – Special Executive for Counter-intelligence,<br />

Terrorism, Revenge and Extortion), która pragnie domi<strong>na</strong>cji<br />

<strong>na</strong>d światem. Jej celem jest skłócenie ze sobą dwóch<br />

<strong>na</strong>jwiększych światowych mocarstw. Sabotują zarówno<br />

Stany Zjednoczone, jak i Związek Radziecki, prowadząc<br />

z nimi dialog i próbując wywołać poważny konflikt<br />

interesów. Szefem tej organizacji terrorystycznej jest Ernst<br />

Stavro Blofeld, wypełniający do c<strong>na</strong> stereotyp klasycznego<br />

złoczyńcy: łysy, z blizną <strong>na</strong> prawym oku, z perskim kotem<br />

<strong>na</strong> kola<strong>na</strong>ch. Wraz z WIDMO porywa statki kosmiczne,<br />

udosko<strong>na</strong>la i wykorzystuje reaktory atomowe, posiada także<br />

skuteczny wywiad: siatki jego agentów obejmują <strong>na</strong>jwyższe<br />

szczeble władz USA i ZSRR.<br />

Warto wspomnieć, że tak <strong>na</strong>prawdę to nie WIDMO było<br />

głównym przeciwnikiem fikcyjnego MI6 – w powieściach<br />

Ia<strong>na</strong> Fleminga głównym przeciwnikiem Jamesa Bonda<br />

jest kontrwywiad radziecki SMERSZ. Słowo pochodzi od<br />

rosyjskiego smert’ szpionom, czyli śmierć szpiegom, a<br />

cała organizacja wzorowa<strong>na</strong> jest <strong>na</strong> faktycznie istniejącej<br />

komórce kontrwywiadowczej SMIERSZ. Wiele postaci, które<br />

wystąpiły w filmach, takich jak Auric Goldfinger, Le Chiffre<br />

czy Dr Ka<strong>na</strong>nga, było agentami radzieckiego kontrwywiadu.<br />

Powodem, dla którego tak drastycznie zmieniono przeciwnika<br />

Bonda, była obawa przed zbytnim antagonizowaniem<br />

widzów przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Ian Fleming,<br />

który współpracował przy tworzeniu pierwszych filmów,<br />

uważał <strong>na</strong>wet, że zim<strong>na</strong> woj<strong>na</strong> zmierza ku końcowi. James<br />

Bond walczył z agentami WIDMO sześć razy i – nie licząc<br />

„Goldfingera”, gdzie głównym antagonistą był multimilioner<br />

Audric Goldfinger, planujący skok <strong>na</strong> Fort Knox – to dopiero<br />

Roger Moore rozpoczął<br />

erę jednoodcinkowych<br />

wrogów. W późniejszych<br />

produkcjach żaden z<br />

przeciwników nie wystąpił<br />

więcej niż raz, oprócz<br />

Buźki, pojawiającego się<br />

w „Szpiegu, który mnie<br />

kochał” i „Moonrakerze”.<br />

W latach 70. kino<br />

amerykańskie zostało<br />

zdominowane przez nowy<br />

gatunek –blaxploitation,<br />

COŚ NA PROGU 77


STREFA KRYMINAŁU I SENSACJI<br />

czyli<br />

niskobudżetowe kino afroamerykańskie, kręcone często<br />

przez reżyserów amatorów. Było skierowane przede wszystkim<br />

do czarnej publiczności, ale zyskało fanów nie tylko wśród<br />

tej grupy docelowej. Blaxploitation dotykało problemów<br />

biedy i rasizmu, a w filmach stosowano specyficzny slang,<br />

odchodząc od standardów wyz<strong>na</strong>czanych przez kino stylu<br />

zerowego. W tych produkcjach czarnym charakterem był<br />

ktoś spoza kręgów afroamerykańskich, <strong>na</strong>jczęściej biały. W<br />

„Żyj i pozwól umrzeć”, w którym debiutował Roger Moore,<br />

James Bond został skonfrontowany z tą rzeczywistością.<br />

Angielski gentelman zostaje wrzucony nie do swojego<br />

gatunku i próbuje w nim jakoś egzystować. Przeciwnikiem<br />

Bonda zostaje dr Ka<strong>na</strong>nga, który uosabia samym sobą<br />

blaxploitation. Trudno nie zgodzić się z tym, że „Żyj i pozwól<br />

umrzeć” jest <strong>na</strong>jbardziej czarnym ze wszystkich filmów o<br />

agencie 007 i równie stereotypowym jak reszta czarnego<br />

ki<strong>na</strong> lat 70. Moż<strong>na</strong> by przez niego wysnuć podejrzenie, że<br />

cała afroamerykańska społeczność w Sta<strong>na</strong>ch Zjednoczonych<br />

powiąza<strong>na</strong> jest ze światkiem przestępczym.<br />

Kolejnym z filmów o Jamesie Bondzie był „Człowiek<br />

ze złotym pistoletem”. Nawiązywał on bezpośrednio do<br />

kryzysu energetycznego z lat 1973-74, a gdy film trafiał do<br />

kin, problem z ropą <strong>na</strong>ftową był wciąż numerem jeden w<br />

Wielkiej Brytanii. W filmie przedstawiono urządzenie<br />

korzystające z energii słonecznej, mogące zażeg<strong>na</strong>ć<br />

kryzys. Trafiło to w gusta publiczności, która zaczęła<br />

dostrzegać w Jamesie Bondzie prawdziwego bohatera,<br />

transponującego problemy rzeczywiste <strong>na</strong> świat fikcji i<br />

rozprawiającego się z nimi. Bond pokazywał przykład do<br />

działania. Kibicowano mu w jego starciu ze Scaramangą<br />

(niezależnym płatnym mordercą z nietypowym<br />

charakterystycznym z<strong>na</strong>kiem: trzecim sutkiem), tak<br />

jakby od tego wyniku miała zależeć przyszłość Wielkiej<br />

Brytanii. Wcześniejsi antagoniści Bonda oz<strong>na</strong>czali<br />

się podobnymi priorytetami – jeden z nich chciał<br />

zatopić Ziemię, drugi się wzbogacić, trzeci wywołać<br />

masowy konflikt... Te motywacje były podobne,<br />

zachowując – raz lepiej, raz gorzej – kanon książek<br />

Fleminga. Podejście do kreowania postaci tego<br />

typu zmienił dopiero kolejny film o Bondzie.<br />

Wytwórnia EON Productions, która produkuje<br />

i posiada prawa do wszystkich filmów z Jamesem<br />

Bondem, postanowiła uczynić coś ryzykownego –<br />

stworzyć postać Hugo<strong>na</strong> Draxa, właściciela firmy zajmującej<br />

się produkcją wahadłowców kosmicznych, posiadacza<br />

praw do wieży Eiffla, bezwzględnego przedsiębiorcy.<br />

Choć nie był to pierwszy i nie ostatni szalony milioner, z<br />

którymi zmierzyć musiał się Bond, to jed<strong>na</strong>k historia jego<br />

powstania nie wzięła się znikąd – film „Moonraker” odci<strong>na</strong>ł<br />

kupony od szału <strong>na</strong> science-fiction, jaki zapoczątkowały<br />

„Gwiezdne wojny”. Celem Hugo<strong>na</strong> Draxa była ekstermi<strong>na</strong>cja<br />

całej ludzkości poza malutką grupką, która żyć miałaby <strong>na</strong><br />

sześciu wahadłowcach kosmicznych, a po niedługim czasie<br />

zeszłaby znów <strong>na</strong> Ziemię, tworząc nową rasę panów. Dzięki<br />

tym zabiegom „Moonraker” zebrał bardzo różne opinie –<br />

od tych <strong>na</strong>cechowanych mocno pozytywnie, aż po te, które<br />

utrzymane są w bardzo złym charakterze, zarzucające serii<br />

filmów odejście od kanonu. Taktyka „odci<strong>na</strong>nia kuponów”<br />

jed<strong>na</strong>k okazała się bardzo skutecz<strong>na</strong> – obraz stał się jednym<br />

z <strong>na</strong>jbardziej kasowych filmów o Jamesie Bondzie: <strong>na</strong> całym<br />

świecie zarobił po<strong>na</strong>d 210 milionów dolarów z budżetem <strong>na</strong><br />

poziomie 34 milionów. Rekord kasowości zachował aż do<br />

wejścia do kin filmu „GoldenEye”.<br />

Lata 80. zakończyły erę, w której wrogowie Jamesa<br />

Bonda chcieli zniszczyć świat lub też nim zawładnąć.<br />

Być może dlatego, że łatwiej było uwierzyć w istnienie<br />

78 COŚ NA PROGU


STREFA KRYMINAŁU I SENSACJI<br />

baro<strong>na</strong> <strong>na</strong>rkotykowego Franza Sancheza w filmie „Licencja<br />

<strong>na</strong> zabijanie” niż np. w Karla Stromberga i jego plan<br />

zamieszkania w podwodnym mieście. Poza tym „Licencja”<br />

była pierwszym obrazem w serii, który nie przyjął tytułu z<br />

żadnej powieści Ia<strong>na</strong> Fleminga. Lecz nie był to definitywny<br />

koniec szalonej wyobraźni milionerów i antagonistów<br />

Bonda. Ten zdecydowanie nie zasługiwałby <strong>na</strong> uz<strong>na</strong>nie,<br />

gdyby raz <strong>na</strong> jakiś czas nie uratował świata, więc <strong>na</strong>wet<br />

walka z handlarzem <strong>na</strong>rkotyków odbywa się tu <strong>na</strong> wielką<br />

skalę. Arcyłotrzy przestają inwestować w złoto <strong>na</strong> rzecz<br />

chipów komputerowych i przestają knuć spiski w swojej<br />

tajnej bazie. Z <strong>na</strong>dejściem ery komputerów ktoś, kto potrafi<br />

obejść zabezpieczenia Pentagonu, staje się użyteczniejszy<br />

od kogoś, kto potrafi przegryźć stalową kratę. Antagoniści<br />

stali się zatem bardziej złożeni, chcą doko<strong>na</strong>ć zemsty (jak<br />

Alec Trevelyan w „GoldenEye”) lub też po prostu ocalić życie<br />

(Le Chiffre w „Casino Royale”). Wraz z pogłębianiem się<br />

charakterystyki przeciwników Bonda on sam również ulega<br />

transformacji. Przestaje być idealny, staje się bardziej ludzki,<br />

ale to dopiero James Bond Timothy’ego Dalto<strong>na</strong> 007 w filmie<br />

„W obliczu śmierci” po raz pierwszy pokazał swoją ciemną<br />

stronę, mówiąc: „fucking” <strong>na</strong> ekranie.<br />

Sposób produkcji serii filmów o Jamesie Bondzie i kreacji<br />

antagonistów <strong>na</strong> przestrzeni lat ulegał bardzo dy<strong>na</strong>micznym<br />

zmianom. Mieliśmy bowiem ambitnych multimilionerów,<br />

potężne grupy trzymające władzę, nuklearnych szaleńców<br />

i garstkę <strong>na</strong>ukowców słuchających ich rozkazów. Ten sam<br />

arcyłotr XXI wieku nie ma przepaski <strong>na</strong> oku ani basenu<br />

pełnego rekinów niczym Emilio Largo. Nie musi również<br />

mieć całej armii pomagierów czy złotego pistoletu. WIDMO,<br />

kiedyś odgrywające rolę <strong>na</strong>jwiększej <strong>na</strong> świecie organizacji<br />

terrorystycznej, zostało zastąpione przez Quantum, które nie<br />

chce jed<strong>na</strong>k domi<strong>na</strong>cji <strong>na</strong>d światem, z<strong>na</strong>ny jest bowiem cytat<br />

lidera tejże organizacji, Mr. White’a: „Pieniądze nie są tak<br />

ważne jak wiedza, komu moż<strong>na</strong> ufać”. Dziś pierwszą i główną<br />

bronią nie są kiczowate kosmiczne lasery, bomby wodorowe<br />

i atomowe ani zmutowane bakterie – dzisiaj antagonista<br />

dysponuje <strong>na</strong>jgroźniejszą bronią jaką może skierować<br />

przeciw Bondowi: inteligencją.<br />

Słynne kradzieże dzieł sztuki:<br />

Stephane Breitwieser -<br />

Z miłości<br />

do sztuki<br />

NIkola Spierewka<br />

Przemyka obok kustosza z niewinnym uśmiechem<br />

i kłania się w pas uprzejmie mówiąc „dzień dobry”.<br />

Ubrany w długi czarny płaszcz młody mężczyz<strong>na</strong><br />

o studenckiej jeszcze aparycji powoli przemierza<br />

kolejne ekspozycje przystając z zachwytem przy<br />

niejednym obrazie. Miłośnik sztuki – powiecie,<br />

wszak co robiłby w muzeum o tak wczesnej porze?<br />

Nikt nie zwraca <strong>na</strong> niego uwagi, kiedy wyciąga z<br />

kieszeni scyzoryk i kilkoma sprawnymi ruchami<br />

wyci<strong>na</strong> z ramy wart tysiące dolarów portret. To<br />

Stéphane Breitwieser – człowiek, o którym już<br />

niedługo mówić miała cała Europa.<br />

Złodziej - dżentelmen<br />

Breitwieser nie był zwyczajnym złodziejem. Kradł dla własnej<br />

satysfakcji, zaspokajając tym samym pragnienie posiadania<br />

prywatnej kolekcji sztuki. Sam siebie <strong>na</strong>zywał koneserem, który w<br />

sztuce rozkochał się już jako dziecko. W trakcie swojego pierwszego<br />

przesłuchania przed francuskim sądem, Stéphane Breitwieser,<br />

przedstawił się jako wytrawny kolekcjoner i szeroko opowiedział<br />

o swojej pasji, sztuce flamandzkiej XVI, XVII i XVIII wieku.<br />

Zapytany o motywację odparł, że kradzieży dopuszczał się przez<br />

swoje przywiązane do sztuki. „Nie chodziłem do muzeów tylko<br />

po to, żeby coś ukraść”, mówił w wywiadzie dla tygodnika „The<br />

Guardian” w 2005 roku. Kiedy stawał przed pięknym obrazem<br />

„Wspaniałym, błękitnym niebem i cudownymi postaciami ludzi”,<br />

które przy okazji nie były otoczone opieką żadnego z pracowników<br />

muzeum, nie mógł oprzeć się pokusie – „To, co mnie interesowało,<br />

to piękno drzemiące w dziełach sztuki”. Stéphane Breitwieser chcąc<br />

stworzyć wokół siebie legendę podawał się za wnuka alzackiego<br />

malarza Roberta Breitwiesera, który jest jednym z czołowych<br />

przedstawicieli szkoły alzackiej malarstwa XX wieku. Oczywiście nie<br />

było między nimi żadnego pokrewieństwa. Historia, która przyniosła<br />

młodemu francuzowi upragnioną sławę rozpoczy<strong>na</strong> się w 1995 roku.<br />

Wtedy też dwudziestoczteroletni Stéphane, po nieudanej przygodzie<br />

ze studiami historii sztuki, wraz ze swoją ówczesną dziewczyną<br />

Anne Kleinklaus, zwiedzał Europę, pracując również jako kelner<br />

i pomoc kuchen<strong>na</strong>. W trakcie swoich podróży odwiedzał zamki,<br />

wiejskie posiadłości i mało popularne muzea, z których zazwyczaj<br />

nie wychodził z pustymi rękami. Co ciekawe, podczas swojej 6 letniej<br />

działalności nigdy nie został złapany <strong>na</strong> gorącym uczynku. Jak to<br />

COŚ NA PROGU 79


STREFA KRYMINAŁU I SENSACJI<br />

możliwe? Okazuje się, że czasami <strong>na</strong>jłatwiejsze wytłumaczenia<br />

okazują się zarazem tymi <strong>na</strong>jtrafniejszymi.<br />

Okazja czyni złodzieja<br />

Breitwieser nie był wcale wyszukany w swoich rabunkowych<br />

metodach. Najczęściej zwyczajnie ściągał lub wyci<strong>na</strong>ł obraz z ramy,<br />

zwijał w rulon i chował pod płaszczem, a później wychodził z muzeum<br />

kłaniając się kustoszowi „<strong>na</strong> do widzenia”. W czasie swojej wieloletniej<br />

działalności ulatniał się z obrazami, rzeźbami, srebrem i pucharami.<br />

Ubrany zazwyczaj w długi płaszcz zwykł nosić ze sobą również plecak,<br />

do którego pakował cenne arcydzieła. Miał też inne metody. Niektóre<br />

dzieła sztuki wyrzucał przez ok<strong>na</strong> <strong>na</strong> miękką trawę, jak <strong>na</strong> przykład<br />

zabytkowy gobelin produkcji francuskiej Manufacture des Gobelins ze<br />

szwajcarskiego muzeum Château de Gruyčres, który był zdecydowanie<br />

zbyt duży, by schować go pod płaszcz. Ściągnął więc tkaninę ze ściany i<br />

wyrzucił przez okno do rowu, z którego później ją zabrał. Łupy wpadały<br />

w ręce jego wspólniczki i zarazem dziewczyny Anne-Catherine Kleinklaus.<br />

Gdyby nie o<strong>na</strong>, dobra passa Breitweisera nie ciągnęłaby się przez 6<br />

długich lat. Kiedy Stéphane pakował pod płaszcz kolejne warte tysiące, a<br />

<strong>na</strong>wet miliony dzieła sztuki flamandzkiej, dziewczy<strong>na</strong> stawała <strong>na</strong> czatach,<br />

sprawdzając czy przypadkiem nie zbliża się żaden z ochroniarzy. Innym<br />

razem być może poślizgnęła się <strong>na</strong> dopiero co umytej posadzce i wywołała<br />

awanturę, byleby tylko przykuć do swojej osoby uwagę pracowników<br />

muzeum. Breitwieser zazwyczaj wchodził do wybranych muzeów rano,<br />

jako jeden z pierwszych gości. Wtedy właśnie bez większego ryzyka<br />

sprawdzał, co moż<strong>na</strong> ukraść, by nie wzbudzić żadnych podejrzeń. System<br />

działania złodzieja był dobrze przemyślany – <strong>na</strong>jbezpieczniej moż<strong>na</strong><br />

było działać w pierwszej godzinie po otwarciu muzeum i w ostatniej<br />

przed zamknięciem. W pierwszym przypadku pracownicy często bywają<br />

rozkojarzeni, nie potrafią się w pełni skoncentrować <strong>na</strong> pracy i zajmują<br />

swoimi sprawami. Dodatkowo często rankiem obsługa jest niekomplet<strong>na</strong>,<br />

ktoś zasypia, a inny stoi w ulicznym korku. W konsekwencji pojedynczy<br />

zwiedzający, który dodatkowo pogodnie wita wszystkich z uśmiechem<br />

mówiąc „dzień dobry” nie wzbudza żadnych podejrzeń pracowników<br />

muzeum. Dla inteligentnego złodzieja, którym Breitwieser niewątpliwie<br />

był, to wymarzo<strong>na</strong> sytuacja do doko<strong>na</strong>nia skutecznej i łatwej kradzieży.<br />

Ostatnia godzi<strong>na</strong> zwiedzania z kolei to dla personelu czas wypełniony<br />

zmęczeniem i oczekiwaniem <strong>na</strong> upragniony koniec pracy. Niektórzy<br />

zrywają się wcześniej i z radości zacierają ręce gdy tylko postawią<br />

nogę poza terenem muzeum. To dla Stépha<strong>na</strong> idealne okoliczności<br />

do powiększenia jego prywatnych zbiorów. Wchodząc do upatrzonej<br />

wcześniej placówki złodziej <strong>na</strong>jpierw oceniał jak zorganizowa<strong>na</strong> jest<br />

tam praca – czy opiera się w całości <strong>na</strong> technice czy może w większości<br />

<strong>na</strong> <strong>na</strong>dzorze ochrony i pracy pomocy muzealnych. W wielu zachodnich<br />

muzeach zabezpieczenia oparte są <strong>na</strong> nowoczesnym <strong>na</strong>dzorze<br />

technicznym, Breitwieser omijał je szerokim łukiem. Wolał niezbyt<br />

popularne miejsca gdzie monitoring opierał się <strong>na</strong> systemie kilku kamer,<br />

które często nie obejmowały sal wystawowych w całości. Monitor, <strong>na</strong><br />

którym pojawia się podgląd obrazów z kamery ustawiany jest <strong>na</strong>jczęściej<br />

przy muzealnej kasie, toteż kontrola tego, co dzieje się <strong>na</strong> ekspozycji<br />

ma zwykle charakter wyrywkowy. W połączeniu z brakiem pomocy<br />

muzealnych lub zbyt małą liczbą osób pracujących <strong>na</strong> tym stanowisku<br />

(prawdopodobnie dla obcięcia kosztów) i słabymi zabezpieczeniami<br />

mechanicznymi, takie miejsce staje się rajem dla kolekcjonera. Być może<br />

to dzięki wnikliwej a<strong>na</strong>lizie i obserwacji Stéphane Breitwieser umykał z<br />

miejsca kradzieży nie pozostawiając po sobie żadnych śladów i nigdy nie<br />

został złapany <strong>na</strong> gorącym uczynku. Na jednej z konferencji Europolu<br />

(Europejskiego Urzędu Policji) powiedziano wprost: nikt nie mógł się<br />

80 COŚ NA PROGU<br />

spodziewać, by jed<strong>na</strong> osoba mogła doko<strong>na</strong>ć tylu przestępstw <strong>na</strong> tak<br />

ogromną skalę. Żadne ze skradzionych dzieł nie zostało od<strong>na</strong>lezione <strong>na</strong><br />

rynku sztuki, co było uważane za dowód działania dosko<strong>na</strong>łej organizacji<br />

przestępczej, która potrafiła upłynnić swoje łupy w sposób praktycznie<br />

niemożliwy do <strong>na</strong>mierzenia przez organy ścigania.<br />

Nie wchodź dwa razy,<br />

do tej samej rzeki<br />

Wartość dzieł sztuki skradzionych przez Breitwiesera szacowa<strong>na</strong><br />

jest <strong>na</strong> około 1,4 miliarda dolarów, choć podczas swojego procesu,<br />

sam złodziej twierdził, że kryterium fi<strong>na</strong>nsowe nigdy nie było dla<br />

niego istotne. Pierwszej kradzieży dopuścił się w 1995 roku w<br />

malowniczym zamku Château de Gruyčres w Szwajcarii. W jednej z<br />

sal ekspozycyjnych jego uwagę przykuł obraz niezbyt popularnego<br />

niemieckiego malarza zatytułowany „Portret kobiety”. Jak mówił<br />

później w swoich zez<strong>na</strong>niach „Byłem zafascynowany pięknem<br />

tej kobiety, jej charakterem, jej oczami, które przypomi<strong>na</strong>ły mi<br />

moją babcię”. Oczarowany Stéphane zdjął obraz ze ściany, zwinął<br />

płótno i schował pod swoim płaszczem. Ta „wytraw<strong>na</strong>”, przez<br />

nikogo niezauważo<strong>na</strong> kradzież, zachęciła konesera do dalszych<br />

poszukiwań. „Portret kobiety” został wyceniony <strong>na</strong> zaledwie 2<br />

tysiące dolarów, był więc jednym z <strong>na</strong>jtańszych skradzionych<br />

przez Breitwiesera dzieł sztuki. „Nieważne czy to Brueghel czy<br />

obraz niez<strong>na</strong>nego artysty, wart tysiące czy miliony, interesowało<br />

mnie tylko piękno dzieła sztuki”- powtarzał podczas procesu.<br />

Najcenniejszym dziełem z kolekcji złodzieja był obraz „Sybilla,<br />

księż<strong>na</strong> Cleves” Lucasa Cra<strong>na</strong>cha Starszego (niemieckiego malarza<br />

i grafika epoki renesansu) z małego muzeum Baden-Baden,<br />

położonego w południowych Niemczech. Jego wartość szacuje się <strong>na</strong><br />

około 9 milionów dolarów. Następne w kolejce za „Sybillą” są obrazy<br />

Pietera Brueghela, François Bouchera i Antoine’a Watteau.<br />

Stéphane Breitwieser i jego dziewczy<strong>na</strong> Anne Kleinklaus zostali<br />

pierwszy raz złapani w 1997 roku, kiedy wyszli z prywatnej galerii<br />

w Szwajcarii z krajobrazem autorstwa Williama van Aelsta. Żeby<br />

dostać się do środka para musiała uzyskać wcześniej specjalną<br />

zgodę właściciela galerii. Zachowanie zwiedzających zaniepokoiło<br />

go <strong>na</strong> tyle, że postanowił śledzić ich aż do samochodu – wtedy też<br />

zorientowano się, że obraz zaginął. W mgnieniu oka auto, które<br />

<strong>na</strong>leżało do matki Breitwiesera zostało otoczone przez policję.<br />

W środku z<strong>na</strong>leziono jeszcze jeden obraz, było to jed<strong>na</strong>k dopiero<br />

pierwsze wykroczenie francuza <strong>na</strong> terytorium Szwajcarii, dostał<br />

więc wyrok w zawieszeniu i zakaz wjazdu <strong>na</strong> teren kraju aż do<br />

2000 roku – i <strong>na</strong> tym sprawa się skończyła. Z wyrokiem <strong>na</strong> karku<br />

czy bez, Breitwieser chciał powiększać swoją prywatną kolekcję.<br />

Kradł dalej – <strong>na</strong>wet dwukrotnie z tego samego muzeum, czego<br />

wcześniej starał się nie robić. Zagrabione dzieła sztuki składował w<br />

mieszkaniu matki w Miluzie we Francji, w którym mieszkał razem<br />

ze swoją dziewczyną. Skradzione obrazy cieszyły oczy domowników<br />

zawieszone licznie <strong>na</strong> ścia<strong>na</strong>ch w salonie i sypialniach. Podczas<br />

jednej z wypraw w listopadzie 2001 roku uzależniony od kradzieży<br />

Stéphane wykradł z Muzeum Richarda Wagnera w Lucernie łuk<br />

myśliwski. Choć jedną z jego zasad było – nie wchodź drugi raz<br />

do tej samej rzeki – Breitwieser postanowił zaryzykować i po<br />

upływie zaledwie dwóch dni ponownie zawitał w Muzeum Wagnera<br />

w poszukiwaniu kolejnego łupu. Pech chciał, że tamtego dnia <strong>na</strong><br />

jego drodze pojawił się lokalny dziennikarz, który zaz<strong>na</strong>jomiony<br />

ze sprawą jego szwajcarskich kradzieży rozpoz<strong>na</strong>ł twarz francuza.<br />

Szybko skojarzył fakty i zaalarmował ochronę. Na miejscu pojawiła


STREFA KRYMINAŁU I SENSACJI<br />

się policja, która aresztowała młodego kolekcjonera sztuki i w<br />

ramach dochodzenia wydała między<strong>na</strong>rodowy <strong>na</strong>kaz przeszukania<br />

domu matki Breitwiesera - Mireille Stengel, który był miejscem<br />

stałego zameldowania uchwyconego złodzieja. Złapany przyz<strong>na</strong>ł się<br />

do popełnienia zarzuconych mu czynów podczas licznych przesłuchać<br />

i wymienił każde z ukradzionych przez niego dzieł sztuki podczas<br />

przesłuchania. Pamiętał każdy ekspo<strong>na</strong>t, miejsce i datę.<br />

Nie ma jak u mamy<br />

Szwajcarska policja dopiero po upływie 19 dni otrzymała zgodę<br />

<strong>na</strong> przeszukanie domu matki, która przez ten czas zdążyła uporać<br />

się z zalegającymi <strong>na</strong> terenie jej posiadłości dziełami sztuki. Lokalne<br />

władze w trakcie przeszukiwania mieszkania Mireille Stengel nie<br />

z<strong>na</strong>lazły żadnych śladów po zaginionych dziełach, z wyjątkiem<br />

powrozu od skradzionego XVI wiecznego rogu, którego wartość<br />

opiewała <strong>na</strong> 45 tysięcy funtów. Matka złodzieja szybko przyz<strong>na</strong>ła<br />

się do zniszczenia zbiorów żmudnie kolekcjonowanych przez<br />

swojego sy<strong>na</strong> z rzekomej złości <strong>na</strong> niego. Część obrazów została<br />

podarta, inne zostały zniszczone za pomocą młotka i wyrzucone<br />

do śmieci. 53 letnia wtedy pielęgniarka wrzuciła setkę zabytków -<br />

zegarków, kielichów, biżuterii, ceramiki, halabard i kadzielnic do<br />

ka<strong>na</strong>łu Roden-Ren, przepływającego nieopodal jej domu. Z łupów<br />

Breitwiesera setka przedmiotów została od<strong>na</strong>lezio<strong>na</strong>: w ka<strong>na</strong>le, w<br />

lesie lub <strong>na</strong> poboczu drogi. Jed<strong>na</strong>k po<strong>na</strong>d połowa z 239 przedmiotów<br />

skradzionych podczas 174 kradzieży zniknęła bez śladu. Być może<br />

gdyby nie lekkomyślność matki złodzieja warte miliony dzieła sztuki<br />

po całym zajściu powróciłyby <strong>na</strong> swoje miejsce. Podczas procesu<br />

Stengel przyz<strong>na</strong>ła się do zniszczenia łupów - „Chciałam ukarać sy<strong>na</strong><br />

za zło, które wyrządził - mówiła - bo to wszystko były starocie bez<br />

wartości”. Sąd nie uwierzył w <strong>na</strong>iwne tłumaczenia matki Breitwiesera<br />

i skazał ją <strong>na</strong> 3 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu <strong>na</strong> 18<br />

miesięcy – co, patrząc <strong>na</strong> wartość nie tylko pieniężną, ale również<br />

straty dla dziedzictwa kulturowego, jest dosyć pobłażliwą karą.<br />

W praktyce Mireille Stengel za paserstwo oraz za zniszczenie lub<br />

uszkodzenie zabytków odsiedziała 18 miesięcy… w areszcie<br />

domowym. Skazanie matki prawdopodobnie było dla złodzieja<br />

<strong>na</strong>jgorszą karą. Jeszcze zanim wydano wyrok, Stéphane wygłosił<br />

poruszającą mowę w obronie swojej matki. „Ja jestem winny, nie<br />

moja matka. Jeśli wyślecie ją do więzienia, zabijecie ją” – mówił,<br />

przyz<strong>na</strong>ł również, że przez poczucie winy i wstyd, jeszcze długo nie<br />

będzie w stanie spojrzeć Mireille w oczy.<br />

Sprawiedliwości stało się zadość<br />

Stojąc przed sądem Breitwieser ze szczegółami opisywał jak<br />

udało mu się ukraść każde z wcześniej wymienionych dzieł<br />

sztuki – wszystkie swoje wyprawy dokładnie pamiętał i chętnie o<br />

nich opowiadał, co więcej <strong>na</strong> sali sądowej wielokrotnie poprawiał<br />

wypowiadających się świadków. Francuski złodziej przyz<strong>na</strong>ł się<br />

przed sądem do kradzieży 239 dzieł sztuki i potwierdził swoje<br />

działania <strong>na</strong> terenie 6 krajów: Francji, Szwajcarii, Belgii, Niemiec,<br />

Danii i Holandii. Co ciekawe, w swojej książce „Wyz<strong>na</strong>nia złodzieja<br />

dzieł sztuki”, wydanej w 2006 roku oświadcza, że ukradł nie 239, a<br />

300 dzieł. Podczas procesu w 2001 roku sądzony był jed<strong>na</strong>k tylko<br />

za te, do których przyz<strong>na</strong>ł się wcześniej. Na początku stycznia 2005<br />

roku Strasburski sąd skazał Breitwiesera <strong>na</strong> 3 lata więzienia, z czego<br />

faktycznie odsiedział w nim jedynie 26 miesięcy. Wyrok obejmował<br />

również trzyletni okres próbny, pozbawiając go praw cywilnych,<br />

obywatelskich i rodzinnych. Zaraz po złapaniu Breitwieser spędził<br />

trochę czasu w Szwajcarskim więzieniu, czekając <strong>na</strong> przeniesienie<br />

do Francji. Kiedy już został przetransportowany do Strasburga <strong>na</strong><br />

swój proces i wylądował w francuskiej placówce przyz<strong>na</strong>ł, że bardziej<br />

podobało mu się więzienne życie w Szwajcarii. Narzekał, że tam<br />

właśnie mógł spędzać czas z bankierami i buisnessme<strong>na</strong>mi, którzy<br />

bez wątpienia stanowili dla niego lepsze towarzystwo niż pospolici<br />

rabusie i dilerzy <strong>na</strong>rkotyków, z którymi nie umiał z<strong>na</strong>leźć wspólnego<br />

języka we Francji. Już pierwszego dnia odsiadki załamany<br />

nieszczęśnik chciał popełnić samobójstwo i próbował powiesić się<br />

w swojej celi, został jed<strong>na</strong>k został odratowany przez strażników<br />

więziennych. Choć w tamtym czasie związek Breitwiesera się rozpadł,<br />

jego wspólniczka i zarazem była dziewczy<strong>na</strong>, Anne, również nie<br />

uciekła przed wymiarem sprawiedliwości. Za pomoc w kradzieżach<br />

Sąd Poprawczy (który we Francji wydaje orzeczenia w sprawach<br />

występków) skazał ją <strong>na</strong> karę 18 miesięcy w zawieszeniu <strong>na</strong> 12<br />

miesięcy – koniec końców, Anne Kleinklaus, spędziła w areszcie<br />

domowym 6 miesięcy. Stéphane podsumował to tak: „Dziewczy<strong>na</strong><br />

mnie zostawiła, nie mam domu, ani pieniędzy. Wszystko, co mam, to<br />

mój ojciec i kilku więziennych kolegów”.<br />

Do trzech razy sztuka<br />

Kiedy już wydawało się, że sprawa jednego z <strong>na</strong>jwiększych<br />

europejskich złodziei sztuki <strong>na</strong> dobre ucichła, a on sam wrócił <strong>na</strong><br />

drogę prawa w kwietniu 2011 roku skradziono wazon Emila Gallé<br />

w Alzacji. Antykwariusz, który ową kradzież zgłosił, rozpoz<strong>na</strong>ł w<br />

podejrzanym Breitwiesera. Tym razem francuski koneser obrał<br />

za swój cel handlarzy antykami i domy aukcyjne we Francji,<br />

Belgii i Niemczech – <strong>na</strong>uczony doświadczeniem wiedział już, że<br />

odpowiedzialność za grabieże z prywatnych kolekcji jest mniejsza.<br />

W związku ze sprawą przesłuchani zostali jego ojciec i matka<br />

Stepha<strong>na</strong>. Wszczęto dochodzenie. Po przeszukaniu mieszkania<br />

złodzieja z<strong>na</strong>leziono ukryty w ścianie obraz ze szkoły Brueghela.<br />

Na pomoc synowi, po raz kolejny, przyszła matka, która widocznie<br />

szybko wybaczyła mu wcześniejsze przewinienia i ukryła w swoim<br />

domu 28 obrazów i zabytkowe meble. Stéphane Breitwieser i tym<br />

razem przyz<strong>na</strong>ł się do stawianych mu zarzutów, również tłumacząc<br />

się nieodpartą ochotą kolekcjonowania i miłością do sztuki, tak<br />

wielką, że aż niemożliwą do powstrzymania. Od<strong>na</strong>leziono jed<strong>na</strong>k<br />

niezbite dowody świadczące o sprzedaży dzieł sztuki niewiadomego<br />

pochodzenia <strong>na</strong> internetowych aukcjach. W domu oskarżonego<br />

z<strong>na</strong>leziono 60 tysięcy euro w gotówce, posiadał przy tym kilka kont<br />

bankowych, a wciąż nie był nigdzie zatrudniony <strong>na</strong> stałe.<br />

Stéphane Breitwieser <strong>na</strong>zywany wcześniej „złodziejemdżentelmenem”<br />

był niejednokrotnie porównywany do postaci<br />

stworzonej przez francuskiego pisarza Maurice’a Leblanca - Arsčne’a<br />

Lupi<strong>na</strong>, który żyła z kradzieży <strong>na</strong> niemoralnie postępujących<br />

ludziach, w ten sposób wymierzając sprawiedliwość. Kiedy<br />

Breitwieser został złapany media okrzyknęły go Lupinem wśród<br />

złodziei, który kradł nie dlatego, że chciał się wzbogacić, tylko po<br />

to, by <strong>na</strong>piętnować słabe punkty ochrony muzeów, pokazując tym<br />

samym w jak łatwy sposób <strong>na</strong> zawsze może przepaść bezcenne<br />

arcydzieło. Dziś wiemy, że wizerunek kolekcjonera, który nie kradł<br />

dla zysku moż<strong>na</strong> włożyć pomiędzy mity. Policja postawiła sprawę<br />

jasno: Breitwieser to pospolity przestępca, a nie żaden z<strong>na</strong>wca i<br />

miłośnik sztuki – francuski krytyk Vincent Noce stwierdził <strong>na</strong>wet, że<br />

przestępstwo, którego doko<strong>na</strong>ł niepozorny Stéphane to <strong>na</strong>jwiększa<br />

zbrodnia przeciwko sztuce od czasów Hitlera. W sumie za sprawą<br />

Breitwiesera z Europejskich muzeów zniknęło 239 dzieł – część z<br />

nich bezpowrotnie.<br />

COŚ NA PROGU 81


PROZA POEZJA<br />

Ernest Bramah<br />

Drahma Dionizosa<br />

z cyklu o detektywie Maksie Carradosie<br />

tłumaczenie: Beata Lewińska<br />

Był deszczowy wieczór, zegar wskazywał<br />

ósmą, zatem przyciągający tak wąską klientelę<br />

interes, jakim był sklep numizmatyczny,<br />

nie mógł skusić wielu przechodniów o tej<br />

porze. Niemniej jed<strong>na</strong>k w małym sklepiku<br />

za witryną, <strong>na</strong>d którą pyszniło się <strong>na</strong>zwisko<br />

Baxtera, <strong>na</strong>dal paliło się światło, a w głębi<br />

jeszcze mniejszego biura zasiadał we własnej<br />

osobie jego właściciel, czytając ostatni numer<br />

„Pall Malla”. Inicjatywa ta okazała się w pełni<br />

uzasadnio<strong>na</strong>, gdyż chwilę później rozbrzmiał<br />

dzwonek u drzwi. Pan Baxter odłożył <strong>na</strong> bok<br />

gazetę i skierował się w stronę źródła dźwięku.<br />

W rzeczy samej, handlarz oczekiwał wizyty<br />

i sądząc po tym, jak przeciął dystans dzielący<br />

go od właściwej części sklepu, warto było <strong>na</strong><br />

nią czekać. Wystarczyło mu jed<strong>na</strong>k tylko jedno<br />

spojrzenie, by jego <strong>na</strong>dzieje zostały rozwiane,<br />

sprawiając tym samym, że <strong>na</strong>dmierny<br />

szacunek objawiający się w jego postawie<br />

bezpowrotnie się ulotnił, pozostawiając<br />

jedynie opanowanie i uprzejmość subiekta<br />

wobec zwyczajnego klienta.<br />

– Pan Baxter, czyż nie? – bardziej stwierdził,<br />

niż zapytał ten ostatni. Odłożył <strong>na</strong> bok<br />

ociekający wodą parasol i rozpiąwszy płaszcz,<br />

sięgnął do wewnętrznej kieszeni. – Zapewne<br />

mnie pan sobie nie przypomi<strong>na</strong>. Pan Carlyle...<br />

Dwa lata temu pracowałem dla pa<strong>na</strong> <strong>na</strong>d<br />

sprawą...<br />

– Ależ oczywiście. Pan Carlyle, prywatny<br />

detektyw...<br />

– Detektyw dochodzeniowy – skorygował go<br />

<strong>na</strong>tychmiast pan Carlyle.<br />

– Cóż – uśmiechnął się z lekka pan Baxter<br />

– w takim razie ja mógłbym się <strong>na</strong>zwać<br />

handlarzem monetami, a nie antykwariuszem<br />

czy numizmatykiem. Czy mogę w czymś panu<br />

pomóc?<br />

– Owszem – odparł jego gość. – Tym razem to<br />

ja zwracam się do pa<strong>na</strong> po poradę.<br />

Z wewnętrznej kieszeni wyciągnął małą<br />

sakiewkę z irchy, z której ostrożnie wysupłał<br />

drobny przedmiot i położył go <strong>na</strong> ladzie.<br />

– Co mógłby mi pan o niej powiedzieć?<br />

Handlarz obrzucił monetę badawczym<br />

spojrzeniem.<br />

– Nie ma wątpliwości, że ma pan tu do<br />

czynienia z sycylijską tetradrachmą z<br />

wizerunkiem Dionizosa – odparł po chwili.<br />

– Tak, zdaję sobie z tego sprawę... To samo<br />

było <strong>na</strong>pisane <strong>na</strong> etykietce w gablocie. Co<br />

więcej, jest to konkretny egzemplarz, za który<br />

Lord Seastoke zapłacił dwieście pięćdziesiąt<br />

funtów <strong>na</strong> aukcji Brice’a w 94.<br />

– Wygląda <strong>na</strong> to, że jest mi pan w stanie<br />

powiedzieć więcej <strong>na</strong> jej temat niż ja panu –<br />

zauważył pan Baxter. – Czego tak <strong>na</strong>prawdę<br />

chce pan się dowiedzieć?<br />

– Chciałbym potwierdzić jej autentyczność –<br />

odpowiedział mu pan Carlyle.<br />

– Czy została poda<strong>na</strong> w wątpliwość?<br />

– Pewne okoliczności rzuciły cień<br />

podejrzenia, to wszystko.<br />

Moneciarz ponownie poddał tetradrachmę<br />

oględzinom. Z ostrożnością eksperta<br />

chwycił za brzeg i spojrzał <strong>na</strong> nią przez<br />

szkło powiększające. Ostatecznie powoli<br />

pokręcił głową, niechętnie dając wyraz swojej<br />

ignorancji.<br />

– Oczywiście mógłbym przypuszczać, że...<br />

– To nie wystarczy – przerwał<br />

mu pośpiesznie pan Carlyle. – W obliczu<br />

aresztowania brak pewności nie wchodzi w<br />

grę.<br />

– Ach tak? – zainteresował się pan Baxter. –<br />

Cóż, szczerze mówiąc, to nie jest moja działka.<br />

Gdybym dostał rzadki saksoński talar albo<br />

podejrzanego nobla, mógłbym zaryzykować<br />

swoją reputację co do celności mojej<br />

ekspertyzy, jed<strong>na</strong>k moja wiedza o monetach<br />

okresu klasycznego jest niewystarczająca.<br />

Pan Carlyle, nie próbując ukryć swojego<br />

rozczarowania, wrzucił tetradrachmę z<br />

powrotem do sakiewki, którą ponownie<br />

umieścił w wewnętrznej kieszeni.<br />

– Liczyłem <strong>na</strong> pa<strong>na</strong> opinię – burknął z<br />

wyrzutem. – Dokąd ja teraz się zwrócę?<br />

– Zawsze zostaje British Museum.<br />

– Z pewnością, dziękuję. Ale czy o tej porze<br />

z<strong>na</strong>jdę tam kogoś, kto mi pomoże?<br />

– Obecnie? Nie sądzę – odparł pan Baxter. –<br />

Niech pan się tam uda z ra<strong>na</strong>...<br />

82 COŚ NA PROGU


– Potrzebuję tej ekspertyzy <strong>na</strong> dzisiaj –<br />

wyjaśnił jego gość, w którego tonie znowu<br />

zaczęły pobrzmiewać desperackie tony. –<br />

Jutro będzie już <strong>na</strong> to za późno.<br />

Pan Baxter wyglądał <strong>na</strong> niewzruszonego.<br />

– O tej godzinie trudno oczekiwać, żeby<br />

ktokolwiek miał jeszcze otwarte – zauważył.<br />

– Ja sam powinienem był wyjść dwie<br />

godziny temu, gdybym nie był umówiony z<br />

amerykańskim milionerem, który ma dość<br />

osobliwe poczucie czasu. – Mogłoby się przez<br />

moment wydawać, że pan Baxter mrugnął<br />

do niego porozumiewawczo. – Nazywa się<br />

Offmunson. Pewien błyskotliwy młody<br />

genealog prześledził jego linię aż do Offy, króla<br />

Mercji. Z tego powodu mój klient zażyczył<br />

sobie, <strong>na</strong>turalnie, monet z okresu panowania<br />

Offy jako swojego rodzaju dowodu.<br />

– Interesujące – wymamrotał pan Carlyle,<br />

bawiąc się swoim zegarkiem. – Z przyjemnością<br />

spędziłbym godzinę, rozmawiając z panem<br />

o pańskich klientach-milionerach, ale może<br />

innym razem. Ale obecnie... Posłuchaj mnie,<br />

Baxter, czy nie mógłbyś mnie zapoz<strong>na</strong>ć z kimś<br />

z branży, kto mieszka w okolicy? Z pewnością<br />

z<strong>na</strong> pan wielu innych ekspertów.<br />

– Doprawdy, panie Carlyle, nie z<strong>na</strong>m ich <strong>na</strong><br />

tyle dobrze – odparł pan Baxter, spoglądając<br />

<strong>na</strong> niego. – Z tego co wiem, mogą mieszkać w<br />

okolicy Park Lane lub Petticoat Lane. Po<strong>na</strong>dto<br />

nie ma w mieście aż tak wielu ekspertów,<br />

jak się panu wydaje, a dwóch <strong>na</strong>jlepszych i<br />

tak <strong>na</strong>jpewniej wda się w spór odnośnie tej<br />

monety. Pewnie miał już pan do czynienia z<br />

biegłymi świadkami, czyż nie?<br />

– Świadek jest mi zbędny, nie ma potrzeby<br />

zez<strong>na</strong>wać. Jedyne, czego chcę, to absolutnej<br />

pewności w działaniu, popartej autorytatywną<br />

opinią. Czy <strong>na</strong>prawdę nie ma nikogo, kto<br />

mógłby zaświadczyć o autentyczności tej<br />

blaszki?<br />

Z<strong>na</strong>cząca cisza pa<strong>na</strong> Baxtera w<br />

konsekwencji <strong>na</strong>brała cynicznego wydźwięku,<br />

kiedy <strong>na</strong>dal uporczywie wpatrywał się z<strong>na</strong>d<br />

lady w swojego gościa, a <strong>na</strong>stępnie wyraźnie<br />

się rozluźnił.<br />

– Poczekaj. Jest jeden człowiek, amator<br />

wprawdzie, o którym jakiś czas temu słyszałem<br />

sporo dobrego. Podobno <strong>na</strong>prawdę z<strong>na</strong> się <strong>na</strong><br />

rzeczy.<br />

– O tym właśnie mówiłem – powiedział z ulgą<br />

pan Carlyle. – Zawsze się ktoś z<strong>na</strong>jdzie. Jego<br />

godność?<br />

– Zabawnie się <strong>na</strong>zywa – odparł Baxter.<br />

– Wynn jakiś tam, a może Wynn to było jego<br />

<strong>na</strong>zwisko...<br />

Sprzedawca wyciągnął szyję, by spojrzeć<br />

przez szybę <strong>na</strong> zbliżający się do krawężnika<br />

automobil, <strong>na</strong> który czekał.<br />

PROZA POEZJA<br />

– Wynn Carrrados! – przypomniał sobie. –<br />

A teraz niech mi pan wybaczy, chyba widzę<br />

pa<strong>na</strong> Offmunso<strong>na</strong>.<br />

Carlyle <strong>na</strong>skrobał w pośpiechu imię wraz z<br />

<strong>na</strong>zwiskiem <strong>na</strong> swoim mankiecie.<br />

– Wynn Carrados, zapisałem. Gdzie mogę go<br />

z<strong>na</strong>leźć?<br />

– Nie mam <strong>na</strong>jmniejszego pojęcia – odrzekł<br />

Baxter, poprawiając swój krawat przed<br />

ściennym lustrem. – Nigdy go w życiu nie<br />

widziałem. Skoro już w niczym nie mogę panu<br />

służyć pomocą, czy mógłby pan...?<br />

Pan Carlyle miał tyle taktu, by zrozumieć<br />

intencje niecierpliwego moneciarza.<br />

Wychodząc <strong>na</strong> zewnątrz, nie mógł<br />

powstrzymać się od uśmiechu, widząc kontrast<br />

w zachowaniu Baxtera, który teraz uniżenie<br />

otwierał drzwi dla wpływowego cudzoziemca,<br />

rzekomo będącego potomkiem samego Offa,<br />

po czym ruszył zabłoconą uliczką w stronę<br />

swojego biura. Istniał tylko jeden sposób <strong>na</strong><br />

z<strong>na</strong>lezienie osoby prywatnej w tak krótkim<br />

czasie – sprawdzenie, czy nie ma jej w książce<br />

telefonicznej. Mężczyz<strong>na</strong> nie oceniał zatem<br />

swoich szans <strong>na</strong> powodzenie zbyt wysoko.<br />

Los mu jed<strong>na</strong>k sprzyjał. Dość szybko odkrył<br />

Wyn<strong>na</strong> Carradosa rezydującego w Richmond,<br />

a dalsze poszukiwania upewniły go, że<br />

innego adresu nie z<strong>na</strong>jdzie. Najwidoczniej<br />

w Londynie pod tym <strong>na</strong>zwiskiem figurował<br />

tylko jeden właściciel domu, więc zanotował<br />

potrzebne informacje i wyruszył w stronę<br />

Richmond.<br />

Dom, jak się dowiedział, z<strong>na</strong>jdował się w<br />

z<strong>na</strong>cznej odległości od stacji, więc zdecydował<br />

się dostać <strong>na</strong> miejsce taksówką, którą odesłał,<br />

gdy zajechali pod bramę. Zawsze szczycił<br />

się swoimi zdolnościami obserwacyjnymi i<br />

celnością dedukcji, która była ich rezultatem,<br />

taki mały szczegół jego profesji. „ T o<br />

nic takiego, wystarczy tylko zrobić użytek<br />

z własnych oczu i dodać dwa do dwóch”,<br />

odpowiedziałby skromnie, gdyby bardziej mu<br />

zależało <strong>na</strong> wyrażeniu swojej wyższości niż <strong>na</strong><br />

poklasku.<br />

W momencie, gdy dotarł do drzwi<br />

wejściowych przybytku zwanego<br />

Wieżyczkami, miał już w pełni ukształtowaną<br />

opinię <strong>na</strong> temat pozycji i smaku ludzi w nim<br />

mieszkających.<br />

Służący wpuścił pa<strong>na</strong> Carlyle’a do domu,<br />

przyjął jego wizytówkę, oczywiście prywatną,<br />

z zapewnieniem, że sprawa, z którą chce się<br />

zwrócić do pa<strong>na</strong> Carradosa, nie zajmie mu<br />

więcej niż dziesięć minut. Szczęście <strong>na</strong>dal było<br />

po jego stronie. Pan Carrados przebywał w<br />

domu i <strong>na</strong>tychmiast zechciał się z nim spotkać.<br />

Służący, hol, przez który przechodzili, pokój,<br />

w którym został przyjęty – wszystko to<br />

COŚ NA PROGU 83


PROZA POEZJA<br />

składało się <strong>na</strong> szereg obserwacji, które bystry<br />

mężczyz<strong>na</strong> <strong>na</strong> wpół świadomie rejestrował.<br />

– Pan Carlyle – zaanonsował go sługa.<br />

Pokój okazał się biblioteką, która<br />

służyła również jako gabinet. Jedynym<br />

jego rezydentem był piszący <strong>na</strong> maszynie<br />

mężczyz<strong>na</strong> w wieku zbliżonym do Carlyle’a,<br />

który przerwał zajęcie w momencie przybycia<br />

swojego gościa. Odwrócił się w jego stronę,<br />

po czym wstał, dając wyraz formalnej<br />

grzeczności.<br />

– Bardzo to uprzejme z pa<strong>na</strong> strony, że<br />

zgodził się pan przyjąć mnie o tej godzinie<br />

– odezwał się przepraszającym tonem pan<br />

Carlyle.<br />

Typowy dla pa<strong>na</strong> Carradosa wyraz twarzy<br />

uległ niez<strong>na</strong>cznej zmianie.<br />

– Zapewne mój człowiek przekręcił pa<strong>na</strong><br />

godność – zauważył. – Czy to aby nie Louis<br />

Calling?<br />

Pan Carlyle zamarł. Jego sympatyczny<br />

uśmiech ustąpił miejsca <strong>na</strong>głemu grymasowi<br />

złości.<br />

– Nie, proszę pa<strong>na</strong> – odpowiedział szorstko.<br />

– Moje dane podane są <strong>na</strong> wizytówce, którą ma<br />

pan przed sobą.<br />

– Proszę o wybaczenie – odrzekł pan<br />

Carrados, nie tracąc dobrego humoru. – Nie<br />

widziałem jej. Ale z<strong>na</strong>łem kiedyś jednego<br />

Callinga z czasów szkolnych... w Świętym<br />

Michale.<br />

– W Świętym Michale! – powtórzył pan<br />

Carlyle, a jego rysy przeszły nie mniej<br />

gwałtowną przemianę niż poprzednia. – Święty<br />

Michał! Wynn Carrados? Dobry Boże! Czy to<br />

możliwe? Max Wynn, stary Wynn Farciarz?<br />

– Trochę starszy i bardziej przy kości, ale<br />

tak – potwierdził Carrados. – Zmieniłem imię,<br />

jak widać.<br />

– Cóż za niezwykłe spotkanie – powiedział<br />

jego gość, opadając <strong>na</strong> krzesło i wpatrując<br />

się intensywnie w pa<strong>na</strong> Carradosa. – W moim<br />

przypadku nie tylko imię uległo zmianie. Jak<br />

udało ci się mnie rozpoz<strong>na</strong>ć?<br />

– Po głosie – odparł Carrados. – Od razu<br />

przeniosłem się myślami do tej przesiąkniętej<br />

dymem nory <strong>na</strong> poddaszu, którą zajmowałeś,<br />

gdzie zdarzyło <strong>na</strong>m się...<br />

– Mój Boże! – przerwał Carlyle z goryczą.<br />

– Nawet mi nie przypomi<strong>na</strong>j, jakie mieliśmy<br />

wtedy plany.<br />

Rozejrzał się po bogato urządzonym,<br />

reprezentacyjnym pokoju i przywołał w<br />

pamięci kilka innych oz<strong>na</strong>k bogactwa, które<br />

wcześniej zdążył zauważyć.<br />

– Koniec końców, chyba jed<strong>na</strong>k całkiem<br />

wygodnie sobie żyjesz, Wynn.<br />

– Będąc obiektem zazdrości i politowania<br />

– zauważył łagodnie, z charakterystyczną<br />

dla siebie akceptacją otaczającej go<br />

rzeczywistości. – Niemniej jed<strong>na</strong>k, jak już<br />

wspomniałeś, żyje mi się całkiem wygodnie.<br />

– Zazdrość jestem w stanie zrozumieć, ale<br />

skąd politowanie?<br />

– Ponieważ jestem ślepcem – brzmiała<br />

spokoj<strong>na</strong> odpowiedź.<br />

– Jak to ślepcem?! – wykrzyknął pan Carlyle,<br />

otwierając szeroko zdumione oczy. – Masz <strong>na</strong><br />

myśli dosłowną ślepotę?<br />

– Dosłowną... Przejeżdżałem przez las konną<br />

ścieżką z przyjacielem, jakieś dwa<strong>na</strong>ście lat<br />

temu. Jechał z przodu. W pewnym momencie<br />

gałązka odskoczyła do tyłu – wiesz, jak o to<br />

łatwo. Zaledwie mgnienie oka i było już po<br />

wszystkim.<br />

– I to cię oślepiło?<br />

– Na zawsze. Tak zwane amaurosis.<br />

– Aż ciężko w to uwierzyć. Wydajesz się<br />

tak pewny siebie i niezależny. Twoje oczy<br />

są pełne ekspresji, choć odrobinę bardziej<br />

stonowanej niż dawniej. Gdy wszedłem, pisałeś<br />

<strong>na</strong> maszynie... Nie <strong>na</strong>bierasz mnie?<br />

– Brakuje mi laski i psa, czyż nie? –<br />

uśmiechnął się Carrados. – Nie, nie <strong>na</strong>bieram,<br />

mówię szczerą prawdę.<br />

– Cóż za nieszczęśliwa dla ciebie<br />

przypadłość, Max. Zawsze byłeś impulsywnym,<br />

trochę nieodpowiedzialnym typem, nigdy<br />

chwili spokoju. Musi ci szalenie brakować<br />

wielu rzeczy...<br />

– Czy komuś jeszcze się udało ciebie<br />

rozpoz<strong>na</strong>ć? – zapytał cicho Carrados.<br />

– Ach, więc mówisz, że to przez głos –<br />

zamyślił się Carlyle.<br />

– W rzeczy samej. Inni ludzie również<br />

usłyszeli głos, jed<strong>na</strong>k ja nie mam zawodnych,<br />

choć dających taką pewność siebie oczu, więc<br />

nie dałem się zwieść.<br />

– Dziwnie to ujmujesz – stwierdził Carlyle.<br />

– Pozwolę sobie zapytać, czy twoim uszom<br />

nigdy nie zdarzyło dać się zwieść...<br />

– Nie w tym stanie. Dotyk również mnie<br />

nie zawiódł, ani żaden inny zmysł, który mam<br />

sprawny.<br />

– No, no – wymamrotał pan Carlyle,<br />

powściągając swoje współczucie. – Wspaniale,<br />

że znosisz to z takim spokojem. Oczywiście,<br />

zakładając, że możesz z<strong>na</strong>leźć korzyści w<br />

byciu niewidomym, mój drogi...<br />

Tu urwał i poczerwieniał <strong>na</strong> twarzy.<br />

– Najmocniej przepraszam – wydukał<br />

sztywno.<br />

– Może nie tyle korzyści – zaczął refleksyjnie<br />

84 COŚ NA PROGU


jego rozmówca – co pozytywy, których w<br />

rzeczy samej jest więcej, niż mogłoby się<br />

wydawać. Nowy świat do odkrycia, nowe<br />

doświadczenia, nowe talenty, które się we<br />

mnie przebudziły. Moja percepcja również się<br />

odmieniła, jakbym zyskał czwarty wymiar.<br />

Skąd więc twoje przeprosiny, Louis?<br />

– Jestem byłym notariuszem, pozbawionym<br />

prawa do wykonywania zawodu w związku<br />

ze sfałszowaniem rachunku powierniczego,<br />

panie Carrados – odpowiedział Carlyle,<br />

podnosząc się z miejsca.<br />

– Ależ siadaj, Louis – rzekł uprzejmym<br />

tonem Carrados. Jego twarz, w połączeniu<br />

z niesamowicie żywym spojrzeniem<br />

niewidzących oczu, emanowała łagodną<br />

dobrodusznością. – Krzesło, <strong>na</strong> którym<br />

siedzisz, dach <strong>na</strong>d twoją głową oraz całe<br />

to wygodne życie, do którego uprzejmie<br />

<strong>na</strong>wiązałeś, są bezpośrednio związane ze<br />

sfałszowaniem rachunku powierniczego.<br />

Ale czy w konsekwencji muszę cię <strong>na</strong>zywać<br />

„panem Carlylem”? Z pewnością nie, Louis.<br />

– Nie sfałszowałem konta – gorąco zaprzeczył<br />

Carlyle. Niemniej jed<strong>na</strong>k usiadł z powrotem i<br />

dodał ciszej: – ale dlaczego ci o tym wszystkim<br />

opowiadam? Przecież nigdy wcześniej z nikim<br />

o tym nie rozmawiałem.<br />

– Ślepcy wzbudzają zaufanie u innych –<br />

wyjaśnił Carrados. – Jesteśmy wykluczeni<br />

z codziennej ludzkiej rywalizacji. Po<strong>na</strong>dto<br />

dlaczego nie miałbyś mi się zwierzyć? Akurat<br />

w moim przypadku rachunek <strong>na</strong>prawdę był<br />

podrobiony.<br />

– Nonsens, Max – skomentował Carlyle,<br />

odrzucając tę możliwość. – Doceniam jed<strong>na</strong>k<br />

twoje starania.<br />

– Praktycznie wszystko, co posiadam,<br />

zostawił mi mój amerykański kuzyn pod<br />

warunkiem, że przyjmę <strong>na</strong>zwisko Carrados.<br />

Zbił fortunę genialnie podrabiając raporty<br />

dotyczące zbiorów. Chyba nie muszę ci<br />

przypomi<strong>na</strong>ć, że obdarowany jest tak samo<br />

winny jak złodziej.<br />

– Ale dwakroć bezpieczniejszy, wiem coś<br />

o tym, Max... Jak myślisz, czym się teraz<br />

zajmuję?<br />

– Liczyłem, że ty mi opowiesz – udzielił<br />

wymijającej odpowiedzi Carrados.<br />

– Prowadzę prywatną agencję<br />

dochodzeniową. Straciłem możliwość pracy<br />

w zawodzie, musiałem z<strong>na</strong>leźć inny sposób,<br />

żeby zarobić <strong>na</strong> życie. Okazja sama się<br />

<strong>na</strong>patoczyła. Zmieniłem <strong>na</strong>zwisko, swój<br />

wygląd i tak otworzyłem biuro. Stronę prawną<br />

z<strong>na</strong>m od podszewki, a za organizację pracy w<br />

terenie odpowiada zatrudniony przeze mnie<br />

emerytowany funkcjo<strong>na</strong>riusz Scotland Yardu.<br />

– Wybornie! – entuzjastycznie skomentował<br />

PROZA POEZJA<br />

Carrados. – Czy wpada wam wiele morderstw?<br />

– Nie – przyz<strong>na</strong>ł pan Carlyle. – Nasza<br />

działalność w większości przypadków<br />

ogranicza się do konwencjo<strong>na</strong>lnych spraw,<br />

takich jak rozwody czy defraudacje.<br />

– Wielka szkoda – zauważył Carrados. –<br />

Nie uwierzysz, Louis, ale skrycie zawsze<br />

chciałem zostać detektywem. Niedawno <strong>na</strong>wet<br />

zasta<strong>na</strong>wiałem się, czy może <strong>na</strong>dal nie miałbym<br />

szansy pójść w tym kierunku. Czy to cię bawi?<br />

– Cóż, z pewnością koncept...<br />

– Tak, koncept ślepego detektywa <strong>na</strong> tropie<br />

niebezpieczeństwa...<br />

– Oczywiście, jak już wspomniałeś, <strong>na</strong> pewne<br />

rzeczy jesteś teraz bardziej wyczulony... – pan<br />

Carlyle zrobił krótką pauzę, by po <strong>na</strong>myśle<br />

dodać: – ale, doprawdy, nie podejrzewam, aby<br />

– może z wyjątkiem artystów – w jakiejkolwiek<br />

innej profesji człowiek polegał bardziej <strong>na</strong><br />

zmyśle wzroku.<br />

Niezależnie od tego, jaką opinię Carrados<br />

miał prywatnie, nie zdradził ani cienia<br />

sprzeciwu. Przez całą minutę palił w ciszy,<br />

jak gdyby <strong>na</strong>prawdę czerpał przyjemność<br />

z widoku błękitnych smug dymu leniwie<br />

snujących się po pokoju, by w końcu nie<br />

pozostał po nich ślad. Położył przed swoim<br />

gościem pudełko z cygarami marki, która –<br />

choć z pewnością budziła uz<strong>na</strong>nie detektywa<br />

– <strong>na</strong> rynku wydawała się nie do zdobycia.<br />

Swobod<strong>na</strong> pewność, z jaką niewidomy sięgnął<br />

po pudełko i umiejscowił przed swoim gościem<br />

wzbudziła w umyśle Carlyle’a niejasne<br />

przeczucie.<br />

– Pamiętam, Louis, że swojego czasu<br />

również byłeś miłośnikiem sztuki – zauważył<br />

wkrótce. – Chciałbym wiedzieć, jak z<strong>na</strong>jdujesz<br />

mój ostatni zakup – lwa z brązu z tamtej<br />

serwantki.<br />

Gdy tylko wzrok Carlyle’a powędrował w<br />

głąb pokoju, Carrados dodał prędko:<br />

– Nie, nie ta. Chodzi o tę po lewej.<br />

Carlyle, zanim skierował się w stronę<br />

figurki, spojrzał z ukosa w stronę swojego<br />

gospodarza, ale wyraz twarzy Carrados<br />

ograniczał się zaledwie do pogodnego<br />

samozadowolenia.<br />

– Bardzo ład<strong>na</strong> – przyz<strong>na</strong>ł. – Flamandia,<br />

późny okres, czy tak?<br />

– Nie. To kopia „Ryczącego lwa” Vidala.<br />

– Vidal?<br />

– Francuz – uściślił pozbawionym wyrazu<br />

głosem. – Tak się składa, że on również miał<br />

nieszczęście być niewidomym.<br />

– Max, ty stary krętaczu! – zakrzyknął<br />

Carlyle. – A więc to ci chodziło po głowie przez<br />

ostanie pięć minut.<br />

COŚ NA PROGU 85


PROZA POEZJA<br />

Mężczyz<strong>na</strong> zreflektował się po chwili i<br />

przygryzając wargę, odwrócił się plecami do<br />

swojego gospodarza.<br />

– Pamiętasz jak robiliśmy w konia w ten<br />

sposób tego ograniczonego osła, Sandersa,<br />

a potem sobie <strong>na</strong> nim używaliśmy? – zapytał<br />

ten, ignorując zduszony okrzyk, z którego jego<br />

gość zaraz się wycofał.<br />

– Pamiętam – przyz<strong>na</strong>ł cicho Carlyle, po<br />

czym wrócił do brązowej figurki. – Naprawdę<br />

wspaniała. Jak mu się to udało?<br />

– Rękoma.<br />

– Naturalnie. Ale chodziło mi o to, jak<br />

zapoz<strong>na</strong>ł się z modelem.<br />

– Również rękoma. Nazywał to oglądem z<br />

bliska.<br />

– Stosował to <strong>na</strong>wet w przypadku lwa?<br />

– Nawet, chociaż potrzebował wtedy<br />

opieku<strong>na</strong> zwierzęcia, który miał je uspokajać,<br />

w momencie gdy Vidal używał swoich<br />

własnych talentów... Nie skłoniłem cię choć<br />

trochę, byś mnie wtajemniczył?<br />

Nie poczytując sobie tej prośby i<strong>na</strong>czej<br />

jak niezobowiązującej uprzejmości ze strony<br />

Maxa, pan Carlyle już miał odrzucić jego<br />

ofertę, gdy <strong>na</strong>gle w głowie zaświtała mu<br />

pew<strong>na</strong> myśl, która sprawiła, że uśmiechnął<br />

się z<strong>na</strong>cząco. W rzeczy samej, aż do tego<br />

momentu kompletnie zapomniał o powodzie<br />

swojej wizyty. Teraz, kiedy przypomniał<br />

sobie o podejrzanej drachmie i rekomendacji<br />

Baxtera, doszedł do wniosku, że musiała<br />

zajść pomyłka. Albo Max nie był Wynnem<br />

Carradosem, którego szukał, albo handlarz<br />

był niedoinformowany. Nawet gdyby jakimś<br />

cudem jego gospodarz był w rzeczy samej<br />

ekspertem, potwierdzenie autentyczności<br />

monety bez obejrzenia jej przerastało<br />

wyobraźnię Carlyle’a. Okoliczności jed<strong>na</strong>k<br />

stworzyły okazję, by wyrów<strong>na</strong>ć rachunki z<br />

Carradosem za to, że wcześniej dał się wpuścić<br />

w maliny, więc postanowił mu zaufać.<br />

– W porządku – odparł z odrobiną wahania,<br />

zmierzając w jego stronę. – Wtajemniczę<br />

cię, Max. Mam przy sobie wskazówkę do<br />

rozwikłania czegoś, co ma wszelkie pozory<br />

<strong>na</strong>dzwyczajnego oszustwa.<br />

Mężczyz<strong>na</strong> umieścił tetradrachmę <strong>na</strong> dłoni<br />

gospodarza.<br />

– Co możesz z niej wywnioskować?<br />

Przez kilka sekund Carrados delikatnie<br />

badał obiekt opuszkami palców, podczas<br />

gdy Carlyle przyglądał się temu z<br />

samozadowoleniem. Potem niewidomy<br />

zważył w dłoni monetę, by w końcu dotknąć<br />

powierzchni czubkiem języka.<br />

– I jak? – po<strong>na</strong>glił go rozmówca.<br />

– Oczywiście, nie mam wielkich podstaw, by<br />

kontynuować, ale gdybyś miał większą ufność<br />

we mnie, mógłbym dojść do innych wniosków...<br />

– Takich jak? – rzucił <strong>na</strong> zachętę, nie kryjąc<br />

rozbawienia, Carlyle.<br />

– Powinienem ci doradzić, byś aresztował<br />

służącą, Ninę Brun, skontaktował się z<br />

policją w Padwie z prośbą o udostępnienie<br />

szczegółowych danych Helen Brunesi oraz<br />

zasugerował lordowi Seastoke’owi powrót<br />

do Londynu, by zobaczył, co jeszcze zostało<br />

skradzione z jego gabloty.<br />

Pan Carlyle po omacku sięgnął i przyciągnął<br />

krzesło, <strong>na</strong> które opadł w osłupieniu.<br />

Przez chwilę nie mógł oderwać wzroku<br />

od dobrotliwych rysów pa<strong>na</strong> Carradosa, z<br />

rozbawionym wyrazem zastygłym <strong>na</strong> twarzy,<br />

którego źródło było w tej chwili już tylko<br />

wspomnieniem.<br />

– Wielkie nieba! – wydukał z siebie. – Skąd<br />

wiedziałeś?<br />

– Czy nie po to przyszedłeś? – zapytał<br />

Carrados uprzejmie.<br />

– Nie zgrywaj się, Max – uciął poważnym<br />

tonem Carlyle. – Nie żartuję.<br />

Ogarnęło go nieokreślone poczucie<br />

zwątpienia we własne zdolności w obliczu<br />

zagadki, jaką okazał się siedzący przed nim<br />

mężczyz<strong>na</strong>.<br />

– Skąd wiedziałeś, że są w to zamieszani lord<br />

Seastoke i Ni<strong>na</strong> Brun?<br />

– Z <strong>na</strong>s dwojga to ty jesteś detektywem,<br />

Louis – zauważył Carrados. – Skąd się wie<br />

takie rzeczy? Robiąc użytek ze swoich oczu i<br />

dodając dwa do dwóch.<br />

Carlyle żachnął się i machnął ręką z<br />

rozdrażnieniem.<br />

– Co ma oz<strong>na</strong>czać ten nonsens, Max? Czy ty<br />

<strong>na</strong>prawdę widziałeś przez cały czas? Chociaż<br />

to i tak wiele nie wyjaśnia.<br />

– Podobnie jak Vidal, widzę bardzo<br />

dobrze... ale z bliska – wyjaśnił Carrados,<br />

delikatnie przesuwając palcem po inskrypcji<br />

wygrawerowanej <strong>na</strong> tetradrachmie. – Na<br />

dalsze odległości potrzebuję dodatkowej pary<br />

oczu. Chciałbyś ją wypróbować?<br />

Zgoda Carlyle’a nie miała w sobie nic z<br />

gracji jego gospodarza. Właściwie moż<strong>na</strong> było<br />

odnieść wrażenie, że mężczyz<strong>na</strong> się dąsał.<br />

Nie mógł ścierpieć uczucia bezradności <strong>na</strong><br />

jego własnym podwórku, ale jednocześnie<br />

ciekawość zżerała go od środka.<br />

– Jeśli nie masz nic <strong>na</strong>przeciw, dzwonek<br />

z<strong>na</strong>jduje się zaraz za tobą – poinstruował<br />

go gospodarz. – Parkinson zaraz się zjawi.<br />

Przyjrzyj mu się, jak tutaj będzie.<br />

Parkinsonem okazał się nie kto inny jak<br />

86 COŚ NA PROGU


mężczyz<strong>na</strong>, który go wcześniej podejmował.<br />

– Parkinson, ten oto dżentelmen to pan<br />

Carlyle – wyjaśnił Carrados w momencie, gdy<br />

sługa wszedł. – Zapamiętaj go <strong>na</strong> przyszłość.<br />

Parkinson z przepraszającą miną zlustrował<br />

bardzo pobieżnie gościa od stóp do głów, z<br />

wyraźną wprawą, jak gdyby szybko ścierał<br />

kurz.<br />

– Dołożę wszelkich starań, sir –zapewnił<br />

Parkinson, zwracając się do swojego pa<strong>na</strong>.<br />

– Proszę go przyjmować niezależnie od<br />

pory, gdy tylko będzie potrzebował się ze<br />

mną spotkać. To wszystko – rzucił Carrados.<br />

Po wyjściu sługi <strong>na</strong> powrót skupił swoją<br />

uwagę <strong>na</strong> gościu, rzucając dziarsko: – A teraz,<br />

Louis, skoro już miałeś okazję zapoz<strong>na</strong>ć się z<br />

Parkinsonem, jaki on jest?<br />

– W jakim sensie?<br />

– Chodzi mi o opis. Wszak jestem niewidomy<br />

– nie widziałem <strong>na</strong> oczy mojego sługi od<br />

dwu<strong>na</strong>stu lat – jak mógłbyś mi go opisać?<br />

Poprosiłem cię, byś mu się przyjrzał.<br />

– W rzeczy samej, ale twój Parkinson jest<br />

jednym z tych ludzi, o których nie moż<strong>na</strong> wiele<br />

powiedzieć. Jest ucieleśnieniem zwyczajności.<br />

Średniego wzrostu...<br />

– Pięć stóp, dziewięć cali – wymamrotał<br />

Carrados. – Nieco powyżej średniej.<br />

– Ledwie zauważalnie. Gładko ogolony.<br />

Brązowawe włosy. Żadnych z<strong>na</strong>ków<br />

szczególnych. Ciemne oczy. Złoty ząb.<br />

– Fałszywy – wtrącił Carrados i po chwili<br />

uściślił. – Ząb. Nie opis.<br />

– Zapewne – przyz<strong>na</strong>ł pan Carlyle. – Nie<br />

jestem ekspertem w dziedzinie stomatologii<br />

i nie miałem okazji dokładnie zbadać jamy<br />

ustnej pa<strong>na</strong> Parkinso<strong>na</strong>. Co to wszystko ma<br />

<strong>na</strong> celu?<br />

– Jego ubrania?<br />

– Och, po prostu zwyczajny strój wieczorowy<br />

lokaja. Ciężko tutaj o różnorodność.<br />

– Zatem nie dostrzegłeś niczego<br />

<strong>na</strong>dzwyczajnego, co mogłoby pomóc<br />

zidentyfikować Parkinso<strong>na</strong>?<br />

– Nosi niecodziennie szeroki złoty pierścień<br />

<strong>na</strong> małym palcu lewej ręki.<br />

– Ale błyskotki moż<strong>na</strong> się pozbyć. A jed<strong>na</strong>k<br />

Parkinson ma pieprzyk, który już taki łatwy<br />

do pozbycia się nie jest. Mały pieprzyk<br />

wprawdzie, <strong>na</strong> podbródku. I ty jesteś psem<br />

policyjnym? Och, Louis!<br />

– Mimo wszystko... – zaczął celem odcięcia<br />

się Carlyle, gotując się pod wpływem tej<br />

niewinnej zabawy, choć wiedział, że Carrados<br />

nie miał złych intencji. – Mimo wszystko jestem<br />

pewien, że mój opis Parkinso<strong>na</strong> jest równie<br />

PROZA POEZJA<br />

dobry jak i jego, gdyby miał mnie opisać.<br />

– I to właśnie teraz sprawdzimy. Zadzwoń<br />

jeszcze raz.<br />

– Poważnie?<br />

– W rzeczy samej. Wypróbuję teraz moje<br />

oczy przeciwko twoim. Jeżeli nie będzie co<br />

<strong>na</strong>jmniej w połowie tak dobry jak twój, <strong>na</strong><br />

zawsze wyrzeknę się mojej kariery detektywa.<br />

– Nie wiem, czy możemy się tak porównywać<br />

– wyraził swój sprzeciw Carlyle, ale jed<strong>na</strong>k<br />

zadzwonił dzwonkiem.<br />

– Wejdź i zamknij za sobą drzwi, Parkinson<br />

– powiedział Carrados, gdy mężczyz<strong>na</strong> zjawił<br />

się w progu. – Tym razem nie patrz <strong>na</strong> pa<strong>na</strong><br />

Carlyle’a – właściwie to stań do niego plecami,<br />

nie będzie miał nic przeciwko. Opisz mi,<br />

proszę, jego wygląd, tak jak go zapamiętałeś.<br />

– Uprzejmie proszę o wybaczenie za śmiałość,<br />

<strong>na</strong> jaką zmuszony jestem sobie pozwolić.<br />

– Poprzedził wyrazami szacunku swój<br />

właściwy opis Parkinson. – Pan Carlyle, sir,<br />

nosi delikatnie znoszone buty z lakierowanej<br />

skóry w rozmiarze siedem. Wprawione jest<br />

pięć guzików – brakuje trzeciego od góry w<br />

lewym bucie, w miejsce którego z<strong>na</strong>jdują się<br />

wystrzępione nici oraz mało wyróżniające się<br />

metalowe klamry. Spodnie pa<strong>na</strong> Carlyle’a,<br />

sir, są zrobione z ciemnego materiału,<br />

przebiega przez nie ciem<strong>na</strong> linia w szarym<br />

kolorze, szeroka <strong>na</strong> ćwierć cala. Dół nogawek<br />

wykańczają mankiety i <strong>na</strong> chwilę obecną są<br />

one lekko zabłocone, jeśli mogę zauważyć.<br />

– Mocno zabłocone – wtrącił<br />

wspaniałomyślnie pan Carlyle. – Mamy<br />

wilgotną noc, Parkinson.<br />

– W rzeczy samej, sir, bardzo nieprzyjem<strong>na</strong><br />

pogoda. Jeśli mi pan pozwoli, sir, pomogę to<br />

panu odczyścić. Błoto jest teraz wyschnięte, jak<br />

zdążyłem zauważyć. Następnie – kontynuował<br />

Parkinson, powróciwszy do swojego bieżącego<br />

zadania – mamy ciemnozielone kaszmirowe<br />

skarpetki. W stronę lewej kieszeni spodni<br />

biegnie łańcuszek.<br />

Zakończywszy opisywanie dolnej części<br />

garderoby obdarzony pamięcią fotograficzną<br />

Parkinson przesuwał się powoli ku górze,<br />

podczas gdy pan Carlyle z rosnącym<br />

zdumieniem wysłuchiwał dokładnie<br />

skatalogowanej listy swojego dobytku.<br />

Należący do niego łańcuszek do zegarka<br />

zrobiony ze złota i platyny również został<br />

opisany nie mniej drobiazgowo. Podobny<br />

los spotkał jego błękitny fular w grochy,<br />

z uwzględnieniem perłowej szpilki weń<br />

zatkniętej. Odnotowano również sumiennie<br />

fakt, że lewa klapa jego mary<strong>na</strong>rki miała<br />

lekkie przetarcia. Parkinson rejestrował<br />

absolutnie wszystko, co zobaczył, jed<strong>na</strong>k<br />

osobiście nie wyciągał z tego żadnych<br />

COŚ NA PROGU 87


PROZA POEZJA<br />

wniosków. Chusteczka z<strong>na</strong>jdująca się <strong>na</strong><br />

prawym mankiecie koszuli nie pozostawała<br />

niczym więcej, choć mogła wskazywać <strong>na</strong><br />

leworęczność pa<strong>na</strong> Carlyle’a. Pozostał jeszcze<br />

delikatniejszy aspekt zadania postawionego<br />

przed Parkinsonem, który poprzedził<br />

podwójnym kaszlnięciem.<br />

– Jeśli zaś chodzi o aparycję pa<strong>na</strong> Carlyle’a,<br />

sir...<br />

– Wystarczy, już dość! – zawołał pośpiesznie<br />

zaniepokojony obiekt eksperymentu. –<br />

Jestem bardziej niż usatysfakcjonowany<br />

dotychczasową odpowiedzią. Jesteś<br />

wyjątkowo bystrym obserwatorem, Parkinson.<br />

– Przeszedłem odpowiednie szkolenie, by<br />

odpowiadać potrzebom mojego pa<strong>na</strong>, sir –<br />

odparł mężczyz<strong>na</strong>, po czym spojrzał w stronę<br />

pa<strong>na</strong> Carrados i po krótkim jego skinieniu<br />

odmaszerował.<br />

Pierwszy przerwał ciszę pan Carlyle.<br />

– Twój człowiek mógłby u mnie zarabiać<br />

pięć funtów tygodniowo, Max – rzucił w<br />

zamyśleniu. – Lecz oczywiście...<br />

– Nie wydaje mi się, żeby przyjął twoją<br />

ofertę – zauważył trzeźwo Carrados obojętnym<br />

tonem. – Służba u mnie mu odpowiada.<br />

Niemniej jed<strong>na</strong>k mógłbym dać ci możliwość<br />

korzystania z jego usług... niebezpośrednio.<br />

– Nadal upierasz się przy... Poważnie, Max?<br />

– Zauważyłem u ciebie permanentną<br />

niechęć do traktowania mnie poważnie, Louis.<br />

Doprawdy, dla Anglika to jest niemal bolesne.<br />

Czy z<strong>na</strong>jdujesz we mnie jakiś wrodzony<br />

komizm, a może ci chodzi o atmosferę<br />

panującą w Wieżyczkach?<br />

– Nie, przyjacielu – uspokoił go pan Carlyle.<br />

– Ale zdecydowanie coś w tym jest, mianowicie:<br />

prawdopodobieństwo tej sytuacji. Dlaczego aż<br />

tak ci zależy?<br />

– To może być tylko kwestia mojej<br />

zachcianki, choć równie dobrze mogę mieć<br />

też inne powody – zaczął Carrados. – Kieruje<br />

mną po trochu próżność, po trochu ennui,<br />

a po trochu... – Tu zawiesił głos, w którym<br />

zdecydowanie pobrzmiewały teraz nuty<br />

dalekie od komizmu, jeśli nie tragiczne – ...po<br />

trochu <strong>na</strong>dzieja.<br />

Pan Carlyle taktownie nie wnikał w<br />

wyz<strong>na</strong>nie niewidomego.<br />

– Jestem w stanie przyjąć twoją<br />

argumentację – uległ. – Zrobię, co tylko<br />

zechcesz, Max, pod jednym warunkiem.<br />

– Zgoda. Jakiż to warunek?<br />

– Opowiedz mi wszystko, co wiesz, o tej<br />

sprawie – zażądał, wskazując <strong>na</strong> leżącą przy<br />

nim <strong>na</strong> stole monetę i dodał: – Nie tak łatwo<br />

mnie wprowadzić w osłupienie, a tobie się<br />

udało.<br />

– Zapewne nie uwierzysz mi, że nie ma tu<br />

nic do wyjaśniania i wszystko zawdzięczam<br />

darowi jasnowidzenia?<br />

– Nie – uciął Carlyle. – Nie uwierzę.<br />

– Całkiem słusznie. A jed<strong>na</strong>k sztuczka jest<br />

nieskomplikowa<strong>na</strong>.<br />

– Naturalnie, ale dopiero w momencie,<br />

gdy już ją poz<strong>na</strong>sz – mruknął do siebie jego<br />

rozmówca. – To samo sprawia, że jest tak<br />

nieprawdopodobnie trud<strong>na</strong> w momencie,<br />

kiedy jeszcze jej nie z<strong>na</strong>sz.<br />

– Zatem ci ją wyjaśnię. W Padwie, która<br />

ostatnio odzyskuje swój dawny wizerunek<br />

kolebki genialnie podrobionych antyków,<br />

mieszka wybitny w swoim fachu rzemieślnik,<br />

Pietro Stelli. Osobnik ten, którego talent<br />

może się mierzyć z Cavino u szczytu swoich<br />

możliwości, z biegiem lat przyjmował intratne<br />

zamówienia <strong>na</strong> fałszywe greckie i rzymskie<br />

monety. Jako kolekcjoner i badacz greckich<br />

antyków, a także specjalista w dziedzinie<br />

fałszerstw od lat przyglądam się jego dziełom.<br />

Ostatnimi czasy wydaje się, że wpadł w ręce<br />

między<strong>na</strong>rodowego oszusta, który obecnie<br />

działa pod <strong>na</strong>zwiskiem Dompierre. Ten bardzo<br />

szybko odkrył możliwość wykorzystania<br />

talentu Stelliego <strong>na</strong> większą skalę. Helen<br />

Brunesi, która w życiu prywatnym jest, jak<br />

podejrzewam, panią Dompierre, ochoczo<br />

przyłączyła się do przedsięwzięcia.<br />

– Otóż to – przytaknął pan Carlyle, gdy jego<br />

gospodarz umilkł.<br />

– Pewnie reszta procesu dedukcyjnego jest<br />

już oczywista?<br />

– Nie do końca, tylko w przybliżeniu –<br />

wyz<strong>na</strong>ł pan Carlyle.<br />

– Pomysł Dompierre’a zakładał dostęp<br />

do gablot z <strong>na</strong>jbardziej widowiskowymi<br />

ekspo<strong>na</strong>tami w Europie i podmienienie<br />

orygi<strong>na</strong>łów <strong>na</strong> falsyfikaty Stelliego.<br />

Wspaniała kolekcja rzadkich okazów, jakie<br />

by <strong>na</strong>gromadził, mogłaby się okazać trud<strong>na</strong><br />

do sprzedania, jed<strong>na</strong>k nie mam wątpliwości,<br />

że i ten aspekt planu dopracował. Helene<br />

sprawdzająca się perfekcyjnie w roli Niny<br />

Brun, od lat zanglicyzowanej francuskiej<br />

pokojówki, miała pozyskać woskowe odciski<br />

<strong>na</strong>jwartościowszych okazów, by <strong>na</strong>stępnie w<br />

odpowiedniej chwili doko<strong>na</strong>ć podmiany, gdy<br />

otrzyma falsyfikaty. Najwyraźniej w ten sposób<br />

liczyli, że przekręt nie ujrzy światła dziennego<br />

jeszcze długo po tym, jak prawdziwa moneta<br />

trafi do nowego właściciela. Wnioskuję,<br />

że udało jej się już sfi<strong>na</strong>lizować sprawę w<br />

<strong>na</strong>jważniejszych posiadłościach, lecz wtedy,<br />

będąc pod wrażeniem jej dosko<strong>na</strong>łych<br />

referencji, zatrudniła ją moja gospodyni i<br />

Ni<strong>na</strong> Brun przez kilka tygodni bez szemrania<br />

88 COŚ NA PROGU


wywiązywała się ze swoich obowiązków. Tym,<br />

co zdało się być zgubne dla tej intrygi, okazała<br />

się moja ślepota. Mówiono mi, że Helene jest<br />

osobą o anielsko niewinnej powierzchowności<br />

i tym oto sposobem zawsze z<strong>na</strong>jdowała się<br />

poza kręgiem podejrzanych, mnie jed<strong>na</strong>k nie<br />

moż<strong>na</strong> było oczarować wyglądem. Pewnego<br />

ranka moje wyczulone palce wykryły<br />

niez<strong>na</strong>ną fakturę <strong>na</strong> powierzchni mojego<br />

ulubionego Euklidesa i chociaż wszystko inne<br />

wydawało się być <strong>na</strong> miejscu, mój wyostrzony<br />

węch wykrył, że nie tak dawno ekspo<strong>na</strong>t miał<br />

kontakt z woskiem. Rozpocząłem drobne<br />

śledztwo, a w międzyczasie zdeponowałem<br />

bezpiecznie moją kolekcję w lokalnym<br />

banku. Odpowiedzią Helene był telegram z<br />

Angiers, w którym rzekomo wzywa ją leżąca<br />

<strong>na</strong> łożu śmierci matka. Staruszka odeszła ze<br />

świata żywych, a obowiązki wzywały Helene<br />

do jej ogarniętego żałobą ojca. Tym samym<br />

Wieżyczki, bez wątpienia, zostały spisane <strong>na</strong><br />

straty, jako zagrażające operacji syndykatu.<br />

– Fascynujące – przyz<strong>na</strong>ł pan Carlyle i<br />

dodał zawstydzony: – Ale ryzykując, że się<br />

wygłupię, muszę wyz<strong>na</strong>ć, że mój umysł mnie<br />

zawodzi w kwestii połączenia Niny Brun z<br />

tym konkretnym fałszerstwem. Oczywiście,<br />

zakładając, że jest to fałszerstwo.<br />

– Już cię uspokajam, Louis – zapewnił<br />

go Carrados. – Jest to fałszerstwo, którego<br />

mógł doko<strong>na</strong>ć jedynie Pietro Stelli. Masz i<br />

swój związek. Oczywiście rekwizyty również<br />

wskazują to i owo. Prywatny detektyw z<br />

pilną potrzebą<br />

spotkania się ze<br />

mną, który ma w<br />

kieszeni rzadką<br />

tetradrachmę,<br />

będącą według<br />

niego kluczową<br />

wskazówką<br />

w sprawie<br />

niezwykłego<br />

oszustwa...<br />

Doprawdy, Louis,<br />

trzeba być ślepym,<br />

żeby tego nie<br />

widzieć.<br />

– A lord Seastoke?<br />

Domyślam się, że<br />

odkryłeś, że do<br />

niego właśnie udała<br />

się Ni<strong>na</strong> Brun?<br />

– Nie, nie mogę<br />

tego sobie przypisać,<br />

choć powinienem go<br />

ostrzec w momencie,<br />

kiedy wykryłem tę<br />

szajkę. Na swoje<br />

usprawiedliwienie<br />

mam, że stało się<br />

PROZA POEZJA<br />

to niedawno. Dowiedziałem się o lordzie<br />

Seastoke z wczorajszego wydania „Morning<br />

Post”, a mianowicie o tym, że <strong>na</strong>dal przebywa<br />

w Kairze. Ale wiele z tych okazów... – Carrados<br />

niemal z czułością musnął rewersu monety<br />

przedstawiający wyścig rydwanów, po czym<br />

urwał i zauważył: – Naprawdę powinieneś<br />

zainteresować się tematem, Louis. Nawet<br />

nie podejrzewasz, jak przydatne może się to<br />

okazać <strong>na</strong> przyszłość.<br />

– Wygląda <strong>na</strong> to, że faktycznie powinienem<br />

– odparł ponuro Carlyle. – O ile dobrze<br />

mi wiadomo, orygi<strong>na</strong>ł kosztował dwieście<br />

pięćdziesiąt funtów.<br />

– To i tak tanio. W Nowym Jorku spokojnie<br />

daliby za niego pięćset. Jak już mówiłem, wiele<br />

z tych okazów to unikaty. Tę perełkę autorstwa<br />

Kimo<strong>na</strong> – zobacz, tu masz jego podpis, Pietro<br />

jest szczególnie utalentowany jeśli chodzi o<br />

liternictwo – miałem w ręku dwa lata temu,<br />

gdy Lord Seastoke zorganizował wystawę<br />

dla <strong>na</strong>szego stowarzyszenia przy Albemarle<br />

Street. Zatem nie ma nic zdumiewającego<br />

w tym, że byłem w stanie określić miejsce<br />

akcji twojej zagadki. Właściwie to czuję się w<br />

obowiązku przeprosić cię, że okazało się to tak<br />

ba<strong>na</strong>lne.<br />

– Myślę – zaczął pan Carlyle, przypatrując<br />

się krytycznie wystrzępionym niciom u jego<br />

lewego buta – że w tych okolicznościach to<br />

raczej ode mnie <strong>na</strong>leżą ci się przeprosiny.<br />

COŚ NA PROGU 89


PROZA POEZJA<br />

JULIUSZ VERNE W DOMU<br />

Jego własny rozrachunek z życia i pracy<br />

W relacji R. H. Sherrarda<br />

McClure’s Magazine, styczeń 1894<br />

Przełożyła: Ewa Chani Skalec<br />

“Wielkim żalem mego życia jest to, że<br />

nigdy nie zostałem uz<strong>na</strong>ny za godnego<br />

przedstawiciela literatury francuskiej” rzekł<br />

stary człowiek; jego głowa opadła, a<br />

dzwon smutku zabrzmiał pogodnym i<br />

serdecznym odgłosem.<br />

“Je ne compte pas dans la littérature<br />

française,” powtórzył. Któż to był,<br />

kto to powiedział, z opadająca głową<br />

i dzwonkiem smutku brzmiącym<br />

pogodnym i serdecznym odgłosem?<br />

Jakiś pisarz tanich, choć popularnych<br />

felietonów w prasie po pół pensa, jakiś<br />

literat, który nigdy nie miał skrupułów,<br />

by stwierdzić, że spogląda <strong>na</strong> swe pióro<br />

jak <strong>na</strong> <strong>na</strong>rzędzie do robienia pieniędzy i<br />

który zawsze wolał chwalić i czcić pełne<br />

pieniędzy konto w kasie Towarzystwa<br />

Francuskich Literatów? Nie – dziwnym<br />

i potwornym może się zdać, ale był to<br />

nikt inny, jak tylko Juliusz Verne. Tak,<br />

Juliusz Verne, ten Juliusz Verne. Wasz<br />

Juliusz Verne i mój, który przez tyle<br />

lat uszczęśliwiał <strong>na</strong>s wszystkich i który<br />

będzie zachwycał świat przez kolejne i<br />

<strong>na</strong>stępne <strong>na</strong>dchodzące pokolenia.<br />

Był to chłodny pokój gościnny<br />

Société Industrielle w Amiens, w którym<br />

mistrz wypowiedział te słowa i nigdy<br />

nie zapomnę tonu smutku, w jakim<br />

je powiedział. To było jak wyz<strong>na</strong>nie<br />

zmarnowanego życia, westchnienie<br />

starego człowieka <strong>na</strong>d sprawami, które<br />

nie mogą zostać przywrócone. Dla mnie<br />

było to wzruszające i smutne – usłyszeć,<br />

jak to mówił i wszystko, co mogłem<br />

zrobić, to powiedzieć, z niekłamanym<br />

entuzjazmem, że był dla mnie i milionów<br />

takich jak ja, wielkim mistrzem,<br />

podmiotem <strong>na</strong>szego bezwzględnego<br />

podziwu i szacunku, pisarzem, który<br />

zachwyca wielu z <strong>na</strong>s bardziej, niż<br />

wszyscy powieściopisarze, którzy<br />

kiedykolwiek chwycili do ręki pióro.<br />

On jed<strong>na</strong>k potrząsnął jedynie swą siwą<br />

głowa i rzekł: „Nie liczę się dla francuskiej<br />

literatury.”<br />

Sześćdziesięciosześcioletni, i – poza<br />

kuleniem – <strong>na</strong>dal krzepki i zdrowy, z<br />

twarzy przypomi<strong>na</strong>jący Victora Hugo.<br />

Niczym dobry, stary kapitan statków<br />

morskich – o rumianej twarzy i pełen<br />

życia. Jed<strong>na</strong> powieka lekko opada, ale<br />

spojrzenie jest zdecydowane i jasne, i od<br />

całej jego osoby emanuje aura dobroci<br />

i życzliwego serca, które zawsze były<br />

cechami człowieka, o którym Hector<br />

Malot, pisząc wiele lat temu, powiedział:<br />

„On jest <strong>na</strong>jlepszym z ludzi”. Człowieka,<br />

którego chłodny i powściągliwy<br />

Aleksander Dumas kocha niczym brata,<br />

a który nie ma i nigdy nie miał, mimo<br />

swego błyskotliwego sukcesu, choćby<br />

jednego prawdziwego wroga. Jego stan<br />

zdrowia niestety go martwi.<br />

W ostatnim czasie jego oczy osłabły<br />

tak, że nieraz nie może prowadzić pióra,<br />

a są i takie dni, kiedy<br />

zadręcza go ból w <strong>na</strong>dbrzuszu. On<br />

jed<strong>na</strong>k jest dzielny, jak zawsze.<br />

“Napisałem sześćdziesiąt sześć tomów –<br />

powiedział – i jeśli Bóg obdarzy mnie życiem,<br />

powinienem ukończyć osiemdziesiąt.”<br />

Jules Verne mieszka <strong>na</strong> Boulevard<br />

Longueville, w Amiens, <strong>na</strong> rogu<br />

Rue Charles Dubois, w pięknym,<br />

przestronnym domu, który wy<strong>na</strong>jmuje.<br />

Jest to dom o trzech kondyg<strong>na</strong>cjach,<br />

z trzema rzędami po pięć okien<br />

wychodzących <strong>na</strong> Boulevard Longueville<br />

i trzema ok<strong>na</strong>mi <strong>na</strong> rogu, a także trzema<br />

kolejnymi od strony Rue Charles Dubois.<br />

Powóz i drugie wejście z<strong>na</strong>jdują się <strong>na</strong><br />

tej właśnie ulicy. Z okien wychodzących<br />

<strong>na</strong> Boulevard Longueville rozciąga się<br />

wspaniały widok <strong>na</strong> malownicze, kiedy<br />

tonie we mgle, miasto Amiens, z jego<br />

starą katedrą i innymi średniowiecznymi<br />

budowlami. Naprzeciwko domu, po<br />

drugiej stronie bulwaru, jest wcięcie<br />

kolejowe, które <strong>na</strong>przeciwko ok<strong>na</strong><br />

gabinetu Verne’a, znika w ziemi. Tam też<br />

z<strong>na</strong>jduje się duża alta<strong>na</strong> koncertowa, w<br />

której podczas ładnej pogody gra zespół<br />

90 COŚ NA PROGU


pułku. Ta kombi<strong>na</strong>cja jest moim zdaniem<br />

symbolem pracy tego wielkiego pisarza:<br />

spieszący z hukiem tramwaj, brzęk ultramodernizmu,<br />

a także romans z muzyką.<br />

Czyż to nie przez połączenie <strong>na</strong>uki i<br />

industrializmu z wszystkim, co jest w<br />

życiu <strong>na</strong>jbardziej romantyczne, powieści<br />

Verne’a posiadają orygi<strong>na</strong>lność, których<br />

nie moż<strong>na</strong> z<strong>na</strong>leźć w pracach żadnego<br />

innego żyjącego pisarza, <strong>na</strong>wet wśród<br />

tych, którzy liczą się we francuskiej<br />

literaturze <strong>na</strong>jbardziej?<br />

Rezydencja Pisarza<br />

Wysoki mur obiega Rue Charles<br />

Dubois i ukrywa przed przechodniami<br />

dziedziniec i ogród domu Państwa<br />

Verne’ów. Kiedy ktoś dzwoni przy małym<br />

bocznym wejściu i – w odpowiedzi <strong>na</strong><br />

wielki huk – drzwi zostają otwarte,<br />

z<strong>na</strong>jduje się <strong>na</strong> wybrukowanym<br />

dziedzińcu. Naprzeciwko są kuchnia i<br />

biura; po lewej stronie moż<strong>na</strong> zobaczyć<br />

przyjemny ogród, obsadzony licznymi<br />

drzewami; po prawej stronie budynku<br />

– rząd szerokich stopni prowadzących<br />

PROZA POEZJA<br />

do domu i rozciągających się <strong>na</strong><br />

całej długości fasady. Oranżeria<br />

wypełnio<strong>na</strong> kwiatami i palmami tworzy<br />

przedpokój, a przechodząc przez<br />

nią, gość wchodzi do salonu. Jest to<br />

bogato urządzony pokój, z rzeźbami z<br />

marmuru i brązu, ciepłymi i bogatymi<br />

zasło<strong>na</strong>mi oraz <strong>na</strong>jwygodniejszymi<br />

fotelami – gabinet mężczyzny bogatego<br />

i mającego czas wolny, choć bez<br />

jakichś charakterystycznych cech.<br />

Wygląda <strong>na</strong> pokój, który jest mało<br />

używany, co jest prawdą. Zarówno<br />

Pan i Pani Verne są bardzo prostymi<br />

ludźmi, którzy nie dbają o życie <strong>na</strong><br />

pokaz, a o ciszę i komfort. Sąsiednia<br />

duża jadalnia jest rzadko używa<strong>na</strong>, z<br />

wyjątkiem sytuacji, gdy wydawane są<br />

przyjęcia lub odbywają się rodzinne<br />

uroczystości, a pisarz i jego żo<strong>na</strong> swoje<br />

proste posiłki spożywają w małym<br />

pokoiku śniadaniowym, przylegającym<br />

do kuchni. Z dziedzińca zauważa gość,<br />

w rogu domu, wzniosłą wieżę. Kręte<br />

schody, które prowadzą do wyższych<br />

kondyg<strong>na</strong>cji, z<strong>na</strong>jdują się w tej właśnie<br />

wieży, a <strong>na</strong> samym szczycie schodów jest<br />

COŚ NA PROGU 91


PROZA POEZJA<br />

prywat<strong>na</strong> dome<strong>na</strong> Pa<strong>na</strong> Verne’a.<br />

Przejście z czerwonym dywanem, takim<br />

jak <strong>na</strong> schodach, prowadzi obok starych<br />

map i wykresów do małego <strong>na</strong>rożnego<br />

pokoju, który jest wyposażony w<br />

zwykłe łóżko polowe. Naprzeciwko<br />

wykuszu stoi mały stolik, <strong>na</strong> którym<br />

moż<strong>na</strong> zobaczyć bardzo starannie<br />

pocięty rękopis. Na gzymsie maleńkiego<br />

kominka stoją dwie statuetki – Moliera<br />

i Szekspira, a <strong>na</strong>d nimi wisi akwarela<br />

przedstawiająca jacht przeci<strong>na</strong>jący<br />

Zatokę Neapolitańską. To właśnie w tym<br />

pokoju pracuje Verne. Przylega do niego<br />

pomieszczenie wypełnione, po sam sufit,<br />

półkami z książkami.<br />

Mówiąc o swoich metodach pracy, Pan<br />

Verne powiedział: „Każdego ranka wstaję<br />

przed piątą – może trochę później w zimie – i o<br />

piątej rano jestem przy moim biurku w pracy.<br />

Pozostaję tu do jede<strong>na</strong>stej – pracuję bardzo<br />

powoli i z <strong>na</strong>jwiększą starannością, pisząc i<br />

przepisując aż każde zdanie osiągnie formę,<br />

której pragnę. Mam zawsze z góry co <strong>na</strong>jmniej<br />

dziesięć powieści w głowie, przemyślane<br />

tematy i wątki, tak, że – proszę zobaczyć – jeśli<br />

zostanę oszczędzony, nie będę miał trudności<br />

w ukończeniu osiemdziesięciu powieści, o<br />

których wspomi<strong>na</strong>łem. Jed<strong>na</strong>k to <strong>na</strong>d moimi<br />

korektami spędzam <strong>na</strong>jwięcej czasu. Nigdy<br />

nie jestem usatysfakcjonowany z pierwszych<br />

siedmiu czy ośmiu korekt, poprawiam i znowu<br />

poprawiam, aż moż<strong>na</strong> bezpiecznie rzec, że<br />

ostatnia z nich nie nosi prawie żadnych śladów<br />

orygi<strong>na</strong>lnego rękopisu. Oz<strong>na</strong>cza to wielkie<br />

poświęcenie funduszy, jak również czasu, ale<br />

zawsze starałem się być <strong>na</strong>jlepszy w kwestii<br />

formy i stylu, choć ludzie nigdy nie oddali mi<br />

sprawiedliwości w tym zakresie.”<br />

Siedzieliśmy razem w sali Société<br />

Industrielle. Z jednej strony Pa<strong>na</strong> Verne’a<br />

był stos korekt – „szósty zestaw” wedle<br />

jego słów – a po drugiej inny długi<br />

rękopis, <strong>na</strong> który z zainteresowaniem<br />

spoglądałem, „ale który” – powiedział<br />

pisarz, ze swym błyskotliwym uśmiechem<br />

– „jest tylko raportem, który kieruję do rady<br />

miejskiej w Amiens, której jestem członkiem.<br />

Bardzo interesuję się sprawami miasta.”<br />

Poprosiłem Pa<strong>na</strong> Verne’a, aby<br />

opowiedział mi o swym życiu i pracy,<br />

<strong>na</strong> co rzekł, że powie mi o rzeczach,<br />

o których nigdy wcześniej nie mówił.<br />

Moje pierwsze pytanie dotyczyło<br />

jego młodości i domu. Oto, jak <strong>na</strong> nie<br />

odpowiedział:<br />

“Urodziłem się w Nantes, ósmego lutego<br />

1828, tak, że obecnie przeżywam swój<br />

sześćdziesiąty szósty rok życia i to raczej<br />

o moje wrażenia z wieku starczego, a nie<br />

o wspomnienia z dzieciństwa powinienem<br />

być pytany. Byliśmy bardzo szczęśliwą<br />

rodziną. Nasz ojciec, który był wspaniałym<br />

człowiekiem, był paryżaninem z urodzenia, czy<br />

też raczej, z wykształcenia, jako że urodził się<br />

w Brie, ale uczył się w Paryżu, gdzie ukończył<br />

studia i otrzymał stopień adwokata. Moja<br />

matka pochodziła z Dolnej Bretoni, z Morlaix,<br />

tak więc płynie we mnie krew bretońska<br />

i paryska.”<br />

Te dane są interesujące<br />

z psychologicznego punktu widzenia<br />

i pomagają w zrozumieniu charakteru<br />

Juliusza Verne’a, który łączy w sobie<br />

wesołość, savoir-vivre i radość życia<br />

lekkoducha (Claretie <strong>na</strong>pisał o nim: „On<br />

jest lekkoduchem po czubki palców”),<br />

zamiłowania do samotności, religijności<br />

i uwielbienia morza i Bretonii.<br />

„Miałem bardzo szczęśliwą młodość. Mój<br />

ojciec był w Nantes radcą prawnym i adwokatem<br />

o dobrej pozycji fi<strong>na</strong>nsowej. Był człowiekiem<br />

kultury i dobrego gustu literackiego. Pisał<br />

piosenki w okresie, gdy utwory takie były<br />

jeszcze we Francji pisane, to z<strong>na</strong>czy między<br />

1830 a 1840 rokiem. Ale był człowiekiem bez<br />

ambicji i choć mógł wyróżnić się w literaturze,<br />

gdyby zdecydował się postawić krok do<br />

przodu, unikał wszelkiego rozgłosu. Jego<br />

piosenki były śpiewane w rodzinie i bardzo<br />

niewiele z nich zostało wydrukowanych. Mogę<br />

zauważyć, że żadne z <strong>na</strong>s nie było ambitne.<br />

Staraliśmy się cieszyć <strong>na</strong>szym życiem i <strong>na</strong>szą<br />

pracę wykonywać po cichu. Mój ojciec zmarł<br />

w 1871 roku, w wieku siedemdziesięciu trzech<br />

lat. Widzi pan, mógłby powiedzieć: „Miałem<br />

dwa lata, gdy <strong>na</strong>rodził się ten wiek”, a to w<br />

<strong>na</strong>wiązaniu od słynnej uwagi Victora Hugo<br />

o dacie jego urodzin. Moja matka zmarła w<br />

1885 roku, pozostawiając trzydziestu dwóch<br />

wnuków, i, jeżeli liczyć dalszych potomków<br />

i przyrodnie rodzeństwo, to razem daje ich<br />

dziewięćdziesięciu siedmiu. Wszystkie dzieci<br />

żyły, to z<strong>na</strong>czy, śmierć nie zabrała żadnego<br />

z piątki. Było <strong>na</strong>s dwóch chłopców i trzy<br />

dziewczynki i wszyscy <strong>na</strong>dal żyjemy. Mężczyźni<br />

i kobiety w Bretanii są solidnej budowy.<br />

Mój brat Paul był i jest moim <strong>na</strong>jlepszym<br />

przyjacielem. Tak, mogę powiedzieć, że to nie<br />

tylko mój brat, ale mój <strong>na</strong>jbliższy przyjaciel.<br />

Nasza przyjaźń sięga pierwszego dnia, jaki<br />

pamiętam. Na jakież wycieczki wybieraliśmy<br />

się razem, w nieszczelnych łodziach pływając<br />

po Loarze! Kiedy miałem pięt<strong>na</strong>ście lat nie<br />

92 COŚ NA PROGU


yło takiego zakamarku ani zakątka <strong>na</strong> Loarze,<br />

aż do morza, którego byśmy nie zbadali. Jakie<br />

straszne to były łodzie i jakie ryzyko my, bez<br />

wątpienia, podejmowaliśmy! Czasami ja byłem<br />

kapitanem, nieraz Paul. On jed<strong>na</strong>k był lepszy<br />

z <strong>na</strong>s dwóch. Jak pan wie, potem wstąpił do<br />

mary<strong>na</strong>rki i mógłby stać się bardzo wybitnym<br />

oficerem, gdyby nie był Vernem – to z<strong>na</strong>czy,<br />

gdyby miał ambicje.”<br />

„Zacząłem pisać w wieku lat dwu<strong>na</strong>stu.<br />

Wszystko było wtedy poezją i to okropną. Wciąż<br />

pamiętam, że przemówienie, <strong>na</strong>zywane we<br />

Francji „powinszowaniem”, które <strong>na</strong>pisałem<br />

<strong>na</strong> urodziny mojego ojca, zostało bardzo<br />

dobrze przemyślane, a ja<br />

zostałem tak pochwalony, że<br />

czułem się bardzo dumny.<br />

Pamiętam, że <strong>na</strong>wet w<br />

tym okresie dużo czasu<br />

poświęcałem <strong>na</strong> pisanie,<br />

kopiowanie i prostowanie<br />

moich utworów i nigdy<br />

nie byłem <strong>na</strong>prawdę<br />

zadowolony z tego, co<br />

zrobiłem.”<br />

„Przypuszczam, że<br />

moż<strong>na</strong> zobaczyć w mojej<br />

miłości do przygody i<br />

wody to, co miało stać się<br />

słabością mojego umysłu<br />

w późniejszych latach.<br />

Oczywiście, metoda<br />

pracy, którą wówczas<br />

miałem, przylgnęła<br />

do mnie <strong>na</strong> całe moje<br />

życie. I nie sądzę,<br />

bym kiedykolwiek<br />

wyko<strong>na</strong>ł jakąś pracę<br />

niechlujnie.”<br />

„Nie, nie mogę<br />

powiedzieć, że<br />

byłem szczególnie<br />

pochłonięty <strong>na</strong>uką.<br />

Właściwie nigdy nie<br />

byłem. To z<strong>na</strong>czy<br />

nigdy faktycznie<br />

nie zajmowałem się<br />

<strong>na</strong>ukami ścisłymi.<br />

Ale gdy byłem<br />

jeszcze chłopakiem,<br />

uwielbiałem oglądać<br />

maszyny podczas<br />

pracy. Mój ojciec<br />

miał wiejski domek w<br />

Chante<strong>na</strong>y, u ujścia<br />

Loary, a w pobliżu<br />

z<strong>na</strong>jduje się rządowa<br />

PROZA POEZJA<br />

fabryka maszyn Indret. Nigdy nie jechałem<br />

do Chanteneay bez odwiedzenia fabryki, i<br />

stałem tam godzi<strong>na</strong>mi, oglądając maszyny<br />

podczas pracy. To zamiłowanie pozostało mi<br />

<strong>na</strong> całe życie i dziś <strong>na</strong>dal czerpię tyle samo<br />

przyjemności z oglądania maszyny parowej<br />

lokomotywy w czasie pracy, jak wówczas, gdy<br />

kontempluję obraz Rafaela lub Correggio.<br />

Moje zainteresowania przemysłem zawsze<br />

były wyraźną cechą mojego charakteru, tak<br />

zaz<strong>na</strong>czoną, rzeczywiście, jak mój gust w<br />

literaturze, o którym niebawem opowiem i mój<br />

zachwyt sztukami plastycznymi, który zabrał<br />

mnie do każdego muzeum i galerii obrazów.<br />

Tak, mogę powiedzieć, każdej galerii mającej<br />

z<strong>na</strong>czenie<br />

COŚ NA PROGU 93


PROZA POEZJA<br />

w Europie. Ta fabryka Indret, wycieczki <strong>na</strong>d<br />

Loarą i to moje pisanie wierszy to były trzy<br />

rozkosze mojej młodości.”<br />

Początek kariery<br />

literackiej<br />

„Miałem dwadzieścia pięć lat, kiedy<br />

<strong>na</strong>pisałem swoją pierwszą powieść <strong>na</strong>ukową.<br />

To było „Pięć tygodni w balonie”. Została o<strong>na</strong><br />

opublikowa<strong>na</strong> przez Hetzla w 1861, i stała się<br />

<strong>na</strong>tychmiast wielkim sukcesem.”<br />

I tu przerwałem Panu Verne’owi<br />

i powiedziałem: „Chcę, żeby mi pan<br />

powiedział, jak <strong>na</strong>pisał tę powieść i<br />

dlaczego oraz jakie przygotowania<br />

pan w tym celu poczynił. Czy miał pan<br />

jakąkolwiek wiedzę o lataniu balonem,<br />

albo jakieś doświadczenie?”<br />

“Żadnej – odpowiedział. – Napisałem<br />

„Pięć tygodni w balonie” nie jako historię o<br />

lataniu balonem, ale jako opowieść o Afryce.<br />

Zawsze bardzo interesowałem się geografią i<br />

podróżami i chciałem stworzyć romantyczny<br />

opis Afryki. Cóż, nie było żadnych innych<br />

sposobów, by moi bohaterowie podróżowali<br />

po niej, niż właśnie balonem i właśnie dlatego<br />

balon się tam w ogóle pojawił. Do tamtej pory<br />

ani razu nie wzniosłem się w górę. Po prawdzie,<br />

raz tylko w całym moim życiu podróżowałem<br />

balonem. Było to w Amiens, <strong>na</strong> długo po tym,<br />

jak tamta powieść została opublikowa<strong>na</strong>.<br />

Było to zaledwie „trzy kwadranse w balonie”,<br />

ponieważ przy starcie mieliśmy nieszczęśliwy<br />

wypadek. Godard, aero<strong>na</strong>uta, całował małego<br />

chłopca dokładnie w chwili, gdy balon zaczął<br />

się wznosić i musieliśmy wziąć chłopaczka ze<br />

sobą, więc balon był <strong>na</strong> tyle przeciążony, że nie<br />

mogliśmy daleko polecieć. Lecieliśmy aż do<br />

Longeau, skrzyżowania dróg, które mijał pan<br />

w drodze tutaj. Muszę przyz<strong>na</strong>ć, że w czasie<br />

pisania powieści, tak zresztą jak i teraz, nigdy<br />

nie wierzyłem w możliwość choćby sterowania<br />

balonem za wyjątkiem lotu w atmosferze o<br />

całkowitej stag<strong>na</strong>cji, jaka <strong>na</strong> przykład panuje<br />

w tym pokoju. W jaki sposób balon mógłby<br />

sprostać prądom o prędkości sześciu, siedmiu<br />

czy ośmiu metrów <strong>na</strong> sekundę? To jedynie<br />

marzenie, choć ufam, że jeśli problem ten<br />

zostanie kiedyś rozwiązany, będzie to maszy<strong>na</strong><br />

cięższa od powietrza, zgodnie z zasadą, że ptak<br />

może latać, mimo że jest cięższy od powietrza,<br />

w którym się przemieszcza.”<br />

94 COŚ NA PROGU


“Nie miał więc pan żadnej wiedzy, <strong>na</strong> której<br />

mógł się oprzeć?”<br />

Absolutnie żadnej. Muszę przyz<strong>na</strong>ć, że<br />

nigdy nie studiowałem <strong>na</strong>uk ścisłych, chociaż<br />

podczas czytania podchwyciłem bardzo dużo<br />

drobiazgów, które okazały się użyteczne.<br />

Muszę panu powiedzieć, że jestem <strong>na</strong>prawdę<br />

zapalonym czytelnikiem i że zawsze w czasie<br />

lektury mam w ręce ołówek. Zawsze noszę<br />

ze sobą notatnik i <strong>na</strong>tychmiast notuję – jak<br />

ta postać z Dickensa – wszystko, co mnie<br />

zainteresuje albo może okazać się przydatne<br />

w moich książkach. By zobrazować panu mój<br />

proces czytelniczy, powiem tak: przychodzę<br />

tutaj codziennie po lunchu i <strong>na</strong>tychmiast<br />

zabieram się do pracy – czytam pięt<strong>na</strong>ście<br />

różnych periodyków, zawsze te same pięt<strong>na</strong>ście<br />

tytułów i pragę zauważyć, że <strong>na</strong>prawdę<br />

niewiele z informacji w nich zawartych nie<br />

zwraca mojej uwagi. Kiedy tylko widzę coś<br />

interesującego, od razu to notuję. Następnie<br />

czytam przeglądy, m.in. „Revue Bleue”,<br />

„Revue Rose”, „Revue des Deux Mondes”,<br />

„Cosmos”, „La Nature” Tissandiera,<br />

„L’Astronomie” Flammraio<strong>na</strong>. Czytuje także<br />

biuletyny towarzystw <strong>na</strong>ukowych, szczególnie<br />

te wydane przez Towarzystwo Geograficzne,<br />

gdyż, proszę o tym pamiętać, geografia<br />

to moja pasja i dziedzi<strong>na</strong>, którą studiuję.<br />

Posiadam wszystkie dzieła E. Reclusa, którego<br />

bardzo podziwiam, a także Arago. Czytam<br />

przy<strong>na</strong>jmniej dwukrotnie – gdyż jestem<br />

bardzo drobiazgowym czytelnikiem – kolekcję<br />

z<strong>na</strong>ną pod <strong>na</strong>zwą „Le Tour de Monde”, <strong>na</strong><br />

którą składają się historie o podróżach.<br />

Zgromadziłem więc wiele tysięcy notatek<br />

<strong>na</strong> różne tematy i <strong>na</strong> bieżąco mam w domu<br />

przy<strong>na</strong>jmniej dwadzieścia tysięcy, które mogą<br />

okazać się przydatne, a nie zostały jeszcze<br />

wykorzystane. Część z nich powstało po<br />

rozmowach z ludźmi. Uwielbiam słuchać, jak<br />

ludzie opowiadają o różnych rzeczach – pod<br />

warunkiem, że mówią o tym, <strong>na</strong> czym się z<strong>na</strong>ją.<br />

“Jak mógł pan to zrobić nie mając<br />

absolutnie żadnej wiedzy <strong>na</strong>ukowej?”<br />

Miałem to szczęście pojawić się <strong>na</strong> świecie<br />

w chwili, gdy moż<strong>na</strong> z<strong>na</strong>leźć słownik z każdej<br />

właściwie dziedziny. Wystarczyło więc jedynie,<br />

bym przewrócił kartki mojego słownika i już<br />

miałem wiadomości, które mnie interesowały.<br />

Oczywiście wiele ciekawostek podłapałem<br />

w czasie czytania i, jak wspomi<strong>na</strong>łem, mam<br />

w głowie mnóstwo drobiazgów. Tak właśnie<br />

stało się pewnego dnia, w jednej z paryskich<br />

kawiarni, kiedy przeczytałem w „Siècle”,<br />

że człowiek mógłby okrążyć świat w ciągu<br />

osiemdziesięciu dni. Uderzyła mnie wówczas<br />

PROZA POEZJA<br />

myśl, że mógłbym osiągnąć wiele korzyści z<br />

różnic południków i sprawić, że mój bohater<br />

zyska albo straci dzień w swej podróży.<br />

Stwierdziłem, że taki właśnie będzie fi<strong>na</strong>ł<br />

mojej opowieści. Historię spisałem jed<strong>na</strong>k<br />

dopiero dużo później. Czasem noszę w głowie<br />

opowieści <strong>na</strong> 10-15 lat do przodu – zanim<br />

<strong>na</strong>dam im odpowiednią formę.<br />

“Moim celem jest, aby przedstawić<br />

Ziemię, a właściwie nie tylko Ziemię, ale<br />

cały wszechświat, bo czasami, w powieści,<br />

zabierałem moich czytelników z dala od<br />

Ziemi. Próbowałem jednocześnie zrealizować<br />

bardzo wysoki ideał pięknego stylu. Niektórzy<br />

twierdzą, że nie może być mowy o stylu<br />

w powieści przygodowej, ale to nie jest<br />

prawdą. Choć muszę przyz<strong>na</strong>ć, że jest to<br />

dużo trudniejsze do <strong>na</strong>pisania – taka powieść<br />

w dobrej formie literackiej niż choćby<br />

psychologiczne studium postaci, które są<br />

dzisiaj tak modne. Prawdę mówiąc” – tutaj<br />

Juliusz Verne lekko uniósł szerokie ramio<strong>na</strong> –<br />

„że osobiście nie jestem wielkim wielbicielem<br />

tak zwanej powieści psychologicznej, bo<br />

nie wiem, co powieść ma do czynienia z<br />

psychologią. Nie mogę też powiedzieć, żebym<br />

podziwiał tak zwanych powieściopisarzy<br />

psychologicznych. Z wyjątkiem jed<strong>na</strong>k<br />

Daudeta i De Maupassanta. De Maupassanta<br />

darzę <strong>na</strong>jwyższym podziwem. Jest geniuszem,<br />

który otrzymał z nieba dar pisania wszystkiego<br />

i który tworzy tak <strong>na</strong>turalnie i łatwo, jak<br />

jabłoń daje jabłka. Moim ulubionym autorem<br />

jest i zawsze był Dickens. Nie z<strong>na</strong>m więcej<br />

niż sto słów po angielsku, a więc muszę<br />

czytać go w przekładzie. Ale oświadczam<br />

panu, sir” – Verne położył rękę <strong>na</strong> stole,<br />

akcentując słowa – „że przeczytałem wszystkie<br />

jego dzieła przy<strong>na</strong>jmniej dziesięciokrotnie.<br />

Nie mogę powiedzieć, że wolę go od De<br />

Maupassanta, ponieważ nie istnieje możliwość<br />

ich porów<strong>na</strong>nia. Ale kocham go ogromnie, i w<br />

mojej <strong>na</strong>dchodzącej powieści zatytułowanej<br />

„Malec” daję tego dowód i potwierdzam mój<br />

dług wobec niego. Jestem też i zawsze byłem<br />

wielkim wielbicielem powieści Coopera.<br />

Pięt<strong>na</strong>ście z nich uważam za nieśmiertelne.”<br />

Samoniezadowolenie<br />

Geniusza<br />

Następnie, mówiąc głośno, jakby<br />

rozmyślając, Verne dodał: „Dumas zwykł<br />

mi mówić, gdy skarżyłem się, że moje<br />

miejsce w literaturze francuskiej nie zostało<br />

uz<strong>na</strong>ne: »Powinieneś być amerykańskim lub<br />

COŚ NA PROGU 95


PROZA POEZJA<br />

angielskim autorem. Wtedy twoje książki,<br />

przetłumaczone <strong>na</strong> język francuski, zyskałyby<br />

ci ogromną popularność we Francji i zostałbyś<br />

uz<strong>na</strong>ny przez swoich rodaków za jednego<br />

z <strong>na</strong>jwiększych mistrzów fantastyki.« Ale<br />

jak to bywa, jestem uważany za człowieka<br />

bez z<strong>na</strong>czenia dla literatury francuskiej.<br />

Pięt<strong>na</strong>ście lat temu Dumas zaproponował moją<br />

kandydaturę do Akademii, i jako, że w tym<br />

czasie miałem kilku z<strong>na</strong>jomych w Akademii –<br />

Labiche’a, Sandoza, i innych – wydawało się,<br />

że istnieje szansa mojego wyboru i formalnego<br />

uz<strong>na</strong>nia mojej pracy. Ale nigdy nie zostało to<br />

doprowadzone do końca, i dzisiaj, kiedy dostaję<br />

listy z Ameryki skierowane do »Pa<strong>na</strong> Juliusza<br />

Verne’a z Akademii Francuskiej« trochę się<br />

do siebie uśmiecham. Od dnia, kiedy została<br />

zaproponowa<strong>na</strong> moja kandydatura, wybory<br />

przeprowadzono już nie mniej, niż czterdzieści<br />

dwa razy, co sprawiło, że Akademia się tym<br />

samym całkowicie odnowiła od owego czasu.<br />

Mi jed<strong>na</strong>k przeszło.”<br />

Właśnie wtedy pan Verne powiedział<br />

te słowa, które z racji ich ważności,<br />

umieściłem <strong>na</strong> początku tego artykułu.<br />

Aby zmienić temat, zapytałem mistrza o<br />

jego podróże, a on powiedział: „Żeglowałem<br />

dla własnej przyjemności, ale zawsze z myślą<br />

o uzyskaniu informacji do moich książek.<br />

To było moje stałe zajęcie i każda z moich<br />

powieści skorzystała przez te moje podróże.<br />

Tak więc, w „Losie <strong>na</strong> loterię” moż<strong>na</strong> z<strong>na</strong>leźć<br />

opowieści o osobistych doświadczeniach i<br />

obserwacjach z tournee po Szkocji i wypraw<br />

do Io<strong>na</strong> i Staffa, jak również z podróży do<br />

Norwegii w 1862 roku, kiedy to ze Sztokholmu<br />

udaliśmy się przez Ka<strong>na</strong>ł do Christiany, a<br />

<strong>na</strong>stępnie podróżowaliśmy trzy dni i trzy noce<br />

statkiem parowym. Powozem zjechaliśmy<br />

<strong>na</strong>jbardziej dzikie tereny Norwegii, Tolemark,<br />

odwiedziliśmy, wysokie <strong>na</strong> dziewięćset stóp,<br />

wodospady Gosta. W „Czarnych Indiach”<br />

zawarta jest relacja mojej podróży po Anglii<br />

i wizyty <strong>na</strong>d szkockimi jeziorami. „Miasto<br />

pływające” powstało w wyniku mojej wyprawy<br />

do Ameryki w 1867 roku, kiedy popłynąłem do<br />

Nowego Jorku, odwiedziłem Albany i Niagarę,<br />

gdzie miałem wielkie szczęście zobaczyć<br />

Niagarę zamarzniętą. Było to 14 kwietnia<br />

i strumienie wody wlewały się do otwartej<br />

lodowej paszczy. „Mateusz Sandorf” zrodził<br />

się w czasie wycieczki z Tangeru <strong>na</strong> Maltę<br />

<strong>na</strong> pokładzie mojego jachtu, <strong>na</strong>zwanego „St<br />

Michel” – <strong>na</strong> cześć mojego sy<strong>na</strong> Michela,<br />

który towarzyszył mi w tej wyprawie, wraz ze<br />

swą matką i moim bratem, Paulem. W 1878<br />

roku odbyłem bardzo pouczającą i przyjemną<br />

wyprawę jachtem po basenie Morza<br />

Śródziemnego. Towarzyszyli mi Raoul Duval,<br />

Hetzel młodszy i mój brat. Podróżowanie<br />

to <strong>na</strong>jwiększa przyjemność mego życia i z<br />

wielkim żalem byłem zmuszony, w 1886 roku,<br />

w wyniku wypadku, zaprzestać jej. Z<strong>na</strong> pan<br />

smutną historię mojego siostrzeńca, który mnie<br />

uwielbiał i którego ja również bardzo lubiłem.<br />

Przyszedł do mnie pewnego dnia, mrucząc<br />

coś wściekle, po czym wyciągnął rewolwer<br />

i strzelił do mnie, raniąc moją lewą nogę,<br />

przez co okulawił mnie <strong>na</strong> całe życie. Ra<strong>na</strong><br />

się nie zamknęła, a pocisk nigdy nie został<br />

usunięty. Biedny chłopiec okazał się obłąkany<br />

– powiedział, że zrobił to, aby zwrócić uwagę<br />

<strong>na</strong> moje roszczenia dotyczące miejsca w<br />

Akademii Francuskiej. Obecnie przebywa w<br />

zakładzie zamkniętym i obawiam się, że nigdy<br />

nie zostanie wyleczony. Spowodowało to wielki<br />

żal, że już nigdy nie zobaczę Ameryki. Miałem<br />

ochotę udać się w tym roku do Chicago, ale w<br />

tym stanie zdrowia i z wciąż otwartą raną to<br />

zupełnie niemożliwe. A ja tak kocham Amerykę<br />

i Amerykanów. Jeśli pisze pan dla Ameryki,<br />

koniecznie proszę <strong>na</strong>pisać im, jeśli oni też<br />

mnie kochają – a wiem, że tak jest, ponieważ<br />

otrzymuję co roku tysiące listów z Ameryki –<br />

to, że odwzajemniam ich uczucie całym swym<br />

sercem. Ach, gdybym tylko mógł udać się tam<br />

i zobaczyć ich wszystkich, to byłaby wielka<br />

radość!<br />

„Choć większość wiedzy geograficznej<br />

w moich powieściach pochodzi z osobistych<br />

obserwacji, czasami musiałem polegać <strong>na</strong><br />

opisach z wcześniej przeczytanej literatury.<br />

Tak <strong>na</strong> przykład w powieści, o której mówiłem,<br />

czyli w „Malcu””, który wychodzi wkrótce,<br />

opisuję przygody chłopca w Irlandii.<br />

Prowadzę go od wieku dwóch lat do pięt<strong>na</strong>stu,<br />

kiedy to dorabia się majątku dla siebie i swych<br />

przyjaciół, co jest wielkim fi<strong>na</strong>łem powieści,<br />

nieprawdaż? Podróżuje po całej Irlandii, a<br />

jako, że sam nigdy tam nie byłem, moje opisy<br />

scenerii i różnych miejsc zostały zaczerpnięte<br />

z książek.<br />

“Mam książki z wyprzedzeniem <strong>na</strong> całe<br />

lata. Następ<strong>na</strong> powieść, czyli ta, która<br />

zostanie opublikowa<strong>na</strong> w przyszłym roku,<br />

jest zatytułowa<strong>na</strong> „Zadziwiające przygody<br />

kapita<strong>na</strong> Antifera” i jest już całkowicie<br />

zakończo<strong>na</strong>. To opowieść o poszukiwaniu<br />

i od<strong>na</strong>jdywaniu skarbów, a fabuła kręci<br />

się wokół bardzo ciekawego zagadnienia<br />

geometrycznego. Jestem teraz pochłonięty<br />

powieścią, która ukaże się w 1895 roku, ale<br />

nie mogę nic <strong>na</strong> jej temat powiedzieć, jako<br />

że nie ma jeszcze właściwie żadnej formy. W<br />

96 COŚ NA PROGU


międzyczasie pisuję opowiadania. Tak więc,<br />

z kolejnym świątecznym numerem „Figaro”<br />

opublikowa<strong>na</strong> zostanie moja opowieść<br />

zatytułowa<strong>na</strong> „Pan Re z krzyżykiem i pan<strong>na</strong> Mi<br />

z bemolem” (Re z krzyżykiem i Mi z bemolem,<br />

jak wiadomo, to dokładnie takie same nuty <strong>na</strong><br />

fortepian). Widzi pan tu pewną prawidłowość?<br />

Tu pojawia się moja wiedza muzycz<strong>na</strong>. Nic,<br />

czego człowiek raz się <strong>na</strong>uczy, nie zostaje<br />

zmarnowane.<br />

„Ludzie często pytają mnie, jak i pan to<br />

uczynił, dlaczego mieszkam w Amiens, ja, który<br />

jestem takim instynktownym paryżaninem.<br />

Ponieważ, jak już mówiłem, płynie we mnie<br />

bretońska krew, kocham spokój i ciszę i<br />

nie mógłbym być szczęśliwszy, jak tylko w<br />

klasztorze. Spokojne życie wypełnione <strong>na</strong>uką i<br />

pracą jest dla mnie rozkoszą. Przyjechałem do<br />

Amiens pierwszy raz w 1857 roku, tu spotkałem<br />

damę, która jest teraz moją żoną, a która<br />

wówczas nosiła <strong>na</strong>zwisko de Vianne i była<br />

wdową z dwiema małymi córeczkami. Więzy<br />

rodzinne i spokój tego miejsca przywiązały<br />

mnie do Amiens <strong>na</strong> dobre. To jest dobra rzecz,<br />

ponieważ, jak powiedział mi kiedyś Hetzel,<br />

gdybym mieszkał w Paryżu, <strong>na</strong>pisałbym<br />

co ​<strong>na</strong>jmniej dziesięć powieści mniej niż to<br />

zrobiłem. Bardzo lubię moje życie tutaj.<br />

Powiedziałem panu, jak pracuję w godzi<strong>na</strong>ch<br />

porannych i jak czytam popołudniami. Ćwiczę<br />

tyle, ile tylko mogę. To jest tajemnica zdrowia<br />

i siły. Nadal bardzo lubię teatr. Kiedy tylko<br />

gra<strong>na</strong> jest jakaś sztuka w niewielkim teatrze<br />

nieopodal, może być pan pewien, że spotka<br />

panią Verne i jej małżonka w ich loży. W tych<br />

dniach jadamy w hotelu Continental, tak aby<br />

wyjść z domu i dać <strong>na</strong>szej służbie odpocząć.<br />

Nasz jedy<strong>na</strong>k, Michel, mieszka – razem z żoną<br />

i dziećmi – w Paryżu. Sprawnie pisze <strong>na</strong> tematy<br />

<strong>na</strong>ukowe. Mam tylko jedno zwierzę domowe.<br />

Jego portret z<strong>na</strong>jduje się w moim domu. To<br />

Follet, mój drogi stary pies.”<br />

Niedoceniony Pisarz<br />

Zadałem wówczas panu Vernowi<br />

pytanie, które choć niedyskretne,<br />

zdawało się konieczne. Słyszałem,<br />

że dochody uzyskane przez niego za<br />

jego wspaniałe książki są mniejsze<br />

niż honoraria zwykłego dziennikarza.<br />

Zasłyszałem takie twierdzenie, i to z<br />

pewnego źródła, że, uwzględniając<br />

średnią, Juliusz Verne nigdy nie zarobił<br />

więcej niż pięć tysięcy dolarów rocznie.<br />

Pan Verne powiedział: „Wolałbym nie<br />

mówić nic <strong>na</strong> ten temat. To prawda, że ​moje<br />

PROZA POEZJA<br />

pierwsze książki, w tym te, które osiągnęły<br />

<strong>na</strong>jwiększy sukces, były sprzedawane za<br />

dziesiątą część ich wartości. Jed<strong>na</strong>k po 1875<br />

roku, czyli po wydaniu „Michała Strogowa”,<br />

moje umowy zostały zmienione i dały mi<br />

uczciwy udział w zyskach z moich powieści.<br />

Nie mam jed<strong>na</strong>k żadnych powodów do skarg.<br />

Tym lepiej, jeśli mój wydawca również zarobił.<br />

Z pewnością mogę żałować, że wcześniej<br />

nie podpisałem lepszych umów. Tak więc,<br />

„W 80 dni dookoła świata” w samej Francji<br />

zarobiło dziesięć milionów franków, a „Michał<br />

Strogow” siedem milionów, z których ja sam<br />

otrzymałem z<strong>na</strong>cznie mniej, niż wynosiła moja<br />

część.<br />

Ale ja nie jestem i nigdy nie byłem<br />

człowiekiem żądnym pieniędzy. Jestem<br />

literatem i artystą, żyjącym w dążeniu do<br />

ideału, szalejącym <strong>na</strong>d pomysłem i tryskającym<br />

entuzjazmem <strong>na</strong>d moją pracą, a gdy jest<br />

już o<strong>na</strong> wykonywa<strong>na</strong>, odkładam ją <strong>na</strong> bok i<br />

zapomi<strong>na</strong>jąc o niej całkowicie. Potrafię często<br />

usiąść w swym gabinecie, sięgnąć książkę<br />

autorstwa Juliusza Verne’a i przeczytać ją<br />

z prawdziwą przyjemnością. Trochę więcej<br />

sprawiedliwości ze strony moich rodaków<br />

ceniłbym milion razy bardziej, niż te tysiące<br />

dolarów, które moje książki powinny były dać<br />

mi każdego roku. To jest to, czego żałuję i<br />

zawsze będą żałować.”<br />

Spojrzałem <strong>na</strong> czerwoną rozetę oficera<br />

Legii Honorowej w dziurce od guzika, w<br />

luźnej niebieskiej kurtce mistrza.<br />

„Tak” – powiedział – „to jest pewien<br />

dowód uz<strong>na</strong>nia.” Potem, z uśmiechem dodał:<br />

„Byłem ostatnim człowiekiem odz<strong>na</strong>czonym<br />

przez cesarstwo. Dwie godziny po podpisaniu<br />

dekretu dotyczącego mojej osoby, przestało<br />

ono istnieć. Mój awans <strong>na</strong> oficera został<br />

podpisany w lipcu ubiegłego roku. Ale za<br />

odz<strong>na</strong>czeniami nie wzdycham wcale bardziej<br />

niż za złotem. Liczy się to, że ludzie powinni<br />

zobaczyć, czego doko<strong>na</strong>łem, albo próbowałem<br />

zrobić, i nie powinni przeoczyć artysty w<br />

bajarzu. Jestem artystą” – powtórzył Juliusz<br />

Verne, prostując się i stanowczo ustawiając<br />

nogę <strong>na</strong> dywanie.<br />

“Jestem artystą” powiedział Juliusz Verne.<br />

Ameryka zaś, jak długo będzie czytać, będzie<br />

po nim powtarzać.<br />

COŚ NA PROGU 97


PROZA POEZJA<br />

RON REYNOLDS VEL RAY BRADBURY<br />

TECHNOKRATA<br />

Z KONIECZNOŚCI<br />

tłumaczenie: Beata Lewińska<br />

Przez kilka złowrogich minut Stern wpatrywał się w<br />

swoją maszynę do pisania, zasta<strong>na</strong>wiając się, czy ogłosić<br />

nieprawdopodobne. Aż wreszcie:<br />

– Cholera! – zagrzmiał. – Nie mogę pisać! Spójrz, spójrz <strong>na</strong> to!<br />

Wydarł pustą stronicę z maszyny i zgniótł w kulkę.<br />

– Gdybym wiedział, że tak się sprawy potoczą – zaczął –<br />

nie głosowałbym <strong>na</strong> nich! Technokracja wszystko zrujnowała!<br />

Zaabsorbowa<strong>na</strong> dzierganiem <strong>na</strong> drutach Bella Stern<br />

zerknęła <strong>na</strong> niego z przerażeniem.<br />

– Ale masz temperament – zawołała. – Nie mógłbyś być<br />

ciszej?<br />

Z niezadowoleniem przyjrzała się robótce.<br />

– Zobacz tylko – wykrzyknęła. – Przez ciebie opuściłam<br />

oczko!<br />

– Zawsze chciałem być pisarzem! – poskarżył się Samuel<br />

Stern, rzucając swojej żonie ponure spojrzenie. – Ale bałwani<br />

z Tech<strong>na</strong>tu oczywiście musieli zepsuć mi zabawę.<br />

– Z tego co mówisz, Samuelu – rzekła pani Stern – udało<br />

ci się mnie przeko<strong>na</strong>ć, że chcesz wrócić do barbarzyństwa<br />

panującego w CIEMNYCH LATACH TRZYDZIESTYCH!<br />

– I nie byłby to taki głupi pomysł! – odparł z emfazą.<br />

– Przy<strong>na</strong>jmniej miałbym jakiś przyzwoity albo i <strong>na</strong>wet<br />

nieprzyzwoity materiał, o którym mógłbym pisać!<br />

– Co miałeś <strong>na</strong> myśli przez „nie mogę”? – zapytała,<br />

przekrzywiając delikatnie głowę, po czym dodała w<br />

zamyśleniu: – Dlaczego nie możesz pisać? Jak <strong>na</strong> mój gust<br />

poczytnych tematów jest <strong>na</strong> pęczki.<br />

<strong>Coś</strong> <strong>na</strong> kształt łzy spłynęło po policzku Samuela.<br />

– Żadnych zbirów, żadnych <strong>na</strong>padów <strong>na</strong> bank, żadnych<br />

rabunków, żadnych starych, sprawdzonych włamań, żadnych<br />

wojen gangów!<br />

Z każdą kolejną „żadną” pozycją <strong>na</strong> liście jego głos<br />

stawał się coraz bardziej płaczliwy.<br />

– Żadnego smutku – niemalże załkał. – Wszyscy są<br />

szczęśliwi, zadowoleni. Żadnych wyzysków i ciężkiej pracy.<br />

Och, jakże mi tęskno za czasami, gdy masakra w dzielnicy<br />

podczas wojny o wpływy zdobywała dla mnie miejsce<br />

w <strong>na</strong>główkach!<br />

– Sza! – warknęła Bella. – Znowu piłeś, Samuelu?<br />

Przesłuchiwany czknął wymownie.<br />

– Tak myślałam – skwitowała.<br />

– Musiałem czymś się zająć – usprawiedliwił się. –<br />

Oszaleję z braku wątku.<br />

Bella Stern odłożyła robótkę i skierowała swoje kroki <strong>na</strong><br />

balkon, skąd pięćdziesiąt pięter niżej rozpościerał się senny<br />

kanion ulicy Nowojorskiej. Odwróciła się w stronę Sama z<br />

nostalgicznym uśmiechem igrającym <strong>na</strong> ustach.<br />

– Co byś powiedział <strong>na</strong> historię miłosną?<br />

– CO?! – Samuel zerwał się z krzesła jak oparzony.<br />

– No tak – obstawała przy swoim kobieta. – Ładny<br />

romans byłby przyjemną lekturą.<br />

– MIŁOŚĆ – głos Ster<strong>na</strong> wręcz ociekał sarkazmem.<br />

– W dzisiejszych czasach nie mamy przyzwoitej miłości.<br />

Mężczyz<strong>na</strong> nie może poślubić kobiety z przyczyn majątkowych<br />

i vice versa. Wszyscy w systemie technokratycznym mają<br />

identyczny kredyt zaufania. Żadnych procesów w Reno,<br />

alimentów, złamanych obietnic czy pozwów! Wszyscy jak od<br />

linijki. Czasy ślubów wyższych sfer czy imprez, <strong>na</strong> których<br />

świętowano czyjeś wyjście z szafy zniknęły bezpowrotnie... Bo<br />

wszyscy są równi! Nie mogę <strong>na</strong>pisać felietonu politycznego o<br />

łapówkarstwie w sejmie ani o slumsach czy skandalicznych<br />

warunkach życia społeczeństwa, biednych, głodujących<br />

matkach i ich dzieciach. Wszystko jest w porządku, w<br />

porządku, w porządku...<br />

Jego wplecione w szloch słowa utonęły w ciężkiej ciszy.<br />

– Co powinno cię cieszyć – skontrowała jego żo<strong>na</strong>.<br />

– Co przyprawia mnie o mdłości – warknął Samuel<br />

Stern. – Zrozum, Bell, całe życie chciałem być pisarzem.<br />

W porządku. Przez lata pisuję w szmatławcach, co nie?<br />

W porządku. Potem piszę teksty morskie, gangsterskie,<br />

upolitycznione – opisuję pierwszorzędne mokre roboty.<br />

Jestem szczęśliwy... W swoim żywiole. A potem? Bingo!<br />

Nadchodzą czasy Technokracji ze swoim uszczęśliwianiem<br />

wszystkich <strong>na</strong>około! Pstryk! I już po mnie! Po prostu nie<br />

mogę znieść pisania <strong>na</strong> tematy, które teraz uważa się za<br />

98 COŚ NA PROGU


poczytne. Wszystko stało się <strong>na</strong>ukowe, edukacyjne.<br />

Gorączkowym ruchem zmierzwił swoją gęstą czarną<br />

czuprynę. Jego oczy jaśniały niezdrowym blaskiem.<br />

– Powinieneś być zadowolony, że mechanizm społeczny<br />

działa bez zarzutu, a jednocześnie wszyscy robią to, <strong>na</strong> co<br />

mają ochotę – uniosła się Bella, jed<strong>na</strong>k Sam <strong>na</strong>dal nie<br />

przestawał mruczeć do siebie.<br />

– Na pierwszy ogień poszły świerszczyki. Następnie<br />

wszystkie sensacyjne i detektywistyczne pozycje. Zaczęli<br />

edukować dzieciaki i urabiać ich <strong>na</strong> przykładnych obywateli...<br />

– ...tak jak powinno być – ucięła Bella.<br />

– Czy zdajesz sobie sprawę – rzucił zajadle, wytykając<br />

ją palcem – że w ciągu ostatnich dwóch lat w tym mieście<br />

nie popełniono więcej niż tuzi<strong>na</strong> morderstw? Ani jednego<br />

samobójstwa czy wojny gangów albo...<br />

– Wielkie nieba! – westchnęła Bella. – Skończ z tą<br />

prehistorią, Sam. Już od dwudziestu lat przestępczość jest <strong>na</strong><br />

wymarciu. Mamy 1975, pamiętasz?<br />

Kobieta podeszła do niego i poklepała współczująco po<br />

plecach.<br />

– A może <strong>na</strong>pisałbyś coś popularno-<strong>na</strong>ukowego?<br />

– Nie lubię <strong>na</strong>uki – prychnął.<br />

– Zatem wracamy do punktu wyjścia, czyli miłości –<br />

spuentowała pewnym siebie głosem.<br />

W ustach formowały mu się już nie<strong>na</strong>wistne słowa,<br />

jed<strong>na</strong>k ostatecznie odparł:<br />

– Nie, potrzebuję czegoś nowego i innego.<br />

Wstał i podszedł do ok<strong>na</strong>. W luksusowym apartamencie<br />

poniżej wypatrzył pół tuzi<strong>na</strong> krzątających się robotów, szybko<br />

PROZA POEZJA<br />

uwijających się ze swoją pracą. Jego twarz rozjaśnił uśmiech<br />

drapieżnika obserwującego swoją ofiarę.<br />

– A niech to! – zakrzyknął. – Dlaczego wcześniej <strong>na</strong> to<br />

nie wpadłem?! Roboty! Napiszę historię miłosną o dwóch<br />

robotach.<br />

– Bądź poważny – próbowała go zgasić żo<strong>na</strong>.<br />

– To może się kiedyś zdarzyć – dowodził. – Tylko<br />

pomyśl! Miłość <strong>na</strong>oliwio<strong>na</strong>, zespawa<strong>na</strong>, zbudowa<strong>na</strong> z blachy<br />

i kabli.<br />

Zaśmiał się triumfująco, choć był to niski, dziwaczny<br />

śmiech. Bella spodziewała się, że zaraz będzie się bił w<br />

piersi, lecz usłyszała tylko:<br />

– Roboty zakochują się od pierwszego wejrzenia i<br />

niszczą głośniki.<br />

– Dzieciak z ciebie, Sam – uśmiechnęła się tolerancyjnie.<br />

– Czasami zasta<strong>na</strong>wiam się, dlaczego za ciebie wyszłam.<br />

Stern wizualnie zapadł się w sobie, a niosący go przed<br />

chwilą entuzjazm wypalał się w postaci wstydliwego rumieńca.<br />

„Tylko pół tuzi<strong>na</strong> morderstw”, pomyślał. Żadnej polityki,<br />

niczego wartego przelania <strong>na</strong> papier. Ale on potrzebował<br />

tej historii. Desperacko. Oszaleje, jeśli nic się szybko nie<br />

zmieni. Zębatki jego umysłu pracowały <strong>na</strong> <strong>na</strong>jwyższych<br />

obrotach. We<strong>na</strong> słodko szeptała w jego podświadomości.<br />

Potrzebował tej historii. Obrócił się i spojrzał <strong>na</strong> swoją żonę,<br />

Bellę, która opierając się o parapet, przyglądała się korkowi<br />

<strong>na</strong> podniebnych trasach, spoglądając <strong>na</strong> ulicę z<strong>na</strong>jdującą się<br />

pięćdziesiąt pięter niżej...<br />

Samuel sięgnął powoli i bezszelestnie po swój atomowy<br />

rewolwer.<br />

COŚ NA PROGU 99


PROZA POEZJA<br />

TOMASZ KACZMAREK<br />

Geniusz profesora<br />

SAMA SULLIVANA<br />

Sullivan w ekstazie odłączył przewody od sieci i pozostał<br />

przez chwilę w bezruchu, obserwując leżące <strong>na</strong> stole ciało.<br />

Zaklął pod nosem i z <strong>na</strong>dzieją krzyknął:<br />

– No żyj, ty skurwysynu!<br />

Skurwysyn jed<strong>na</strong>k nie żył. Wciąż.<br />

Tego wieczora Sullivan pił do póź<strong>na</strong> w pobliskim barze.<br />

Nawiedzały go opiumowe sny <strong>na</strong> jawie, wytrząsając z jego<br />

portfela kolejne sumy potrzebne <strong>na</strong> kontynuowanie tego, co<br />

uważał za dobrą zabawę. Uroił sobie towarzysza, z którym<br />

rozmawiał przez około pół godziny – wiedząc oczywiście,<br />

że ten nie jest prawdziwy, co w ogóle mu nie przeszkadzało.<br />

Dyskutował <strong>na</strong> poważne tematy, a jego rozmówca był do tego<br />

idealny – równie zafascynowany rzeźbą ciała co szanowny<br />

profesor Sam Sullivan, wykładowca Uniwersytetu Ciała<br />

Numer Pięć.<br />

Gdy mara rozwiała się do postaci gęstego dymu<br />

papierosowego, <strong>na</strong>ukowiec zwymiotował do wiadra<br />

podstawionego wcześniej przez kelnerkę. Zawsze wymiotował<br />

po absyncie.<br />

Niewidoczni przyjaciele nie byli oczywiście jego<br />

jedynymi towarzyszami tego wieczoru. Gdy wydał już sumę<br />

100 COŚ NA PROGU


odpowiednią dla zaspokojenia swojej potrzeby rozrywki oraz<br />

pychy, przerzucił się <strong>na</strong> prawdziwych ludzi. Zaproponował<br />

Luizie drinka, kelnerka dobrze wiedziała, co to oz<strong>na</strong>cza.<br />

Normalnie nie zgadzała się <strong>na</strong> żadne propozycje tego rodzaju,<br />

lecz dla Sulliva<strong>na</strong> czasem robiła wyjątek. Nie uważała się<br />

przez to za dziwkę – wręcz przeciwnie: cielesne usługi wobec<br />

tak wybitnej postaci traktowała nie tylko jak patriotyczny<br />

obowiązek, ale też okazję do pobycia przez chwilę w innym,<br />

„wyższym” świecie, jak go <strong>na</strong>zywała. Dla niej oz<strong>na</strong>czało<br />

to styczność z prawdziwą arystokracją. Która ze zwykłych<br />

burdelowych pracownic mogła się pochwalić czymś takim?<br />

Dosiadła go ponownie, wycierając z czoła pot otwartą<br />

dłonią. Włosy lepiły się jej do twarzy, między piersiami<br />

ściekały słone kropelki. Pokój <strong>na</strong> piętrze baru był gorący<br />

– pod spodem była kuchnia. Rozgrzane rury i pachnące<br />

wyziewy sprawiały, że latem za dnia nie dało się wewnątrz<br />

wytrzymać zbyt długo. Ale Luiza lubiła to parujące ciepło.<br />

I Sullivan też. Dzięki temu ich ciała ślizgały się o siebie<br />

jak <strong>na</strong>smarowane oliwą, zapach jej skóry przyprawiał go o<br />

dreszcze, a każdy orgazm kończył się serią zimnych dreszczy<br />

przeszywających trzewia <strong>na</strong> wylot.<br />

Było to doświadczenie absolutnie wyjątkowe – również<br />

ze względu <strong>na</strong> fakt, że Luiza była weteranką Wojny<br />

Dziewięcioletniej. Podczas bitwy o Syracyn straciła w<br />

wybuchu oko i płat skóry z policzka, a w jej piersi utknął<br />

rozgrzany do czerwoności kawałek metalu. Lekarze nie<br />

odważyli się poruszyć szrapnela, podobno wbił się zbyt<br />

głęboko i operacja była wielkim ryzykiem. Sullivan mógłby<br />

usunąć go z łatwością. Wtedy jed<strong>na</strong>k odebrałby Luizie<br />

fragment tego, kim jest, a uważał się za porządnego człowieka<br />

i nie chciał tego robić.<br />

Po wszystkim palili w łóżku papierosy, a Sullivan<br />

opowiadał jej o swoim ostatnim niepowodzeniu.<br />

– Skurwysyn nie żyje – rzekł z właściwą dla siebie<br />

dosadnością i pogładził wypukłość <strong>na</strong> jej zbliznowaciałej<br />

skórze, tuż pod lewą pachą.<br />

– Dużo masz jeszcze czasu? – spytała, wydychając z płuc<br />

oleistą chmurę osiadającą powoli <strong>na</strong> podłodze. Wzruszył<br />

ramio<strong>na</strong>mi.<br />

– Wystarczająco. Tak myślę.<br />

Uśmiechnęła się.<br />

– Zostaniesz <strong>na</strong> całą noc?<br />

Odpowiedział jej, szczerząc zęby:<br />

– Za ile?<br />

– Za darmo. Pragnę cię.<br />

– Tak nie wypada. Przecież masz męża.<br />

Obruszyła się <strong>na</strong> te słowa i odwróciła głowę w bok. Nie<br />

odważyła się jed<strong>na</strong>k strącić z boku jego ręki. Po prostu<br />

zacisnęła wargi i czekała, aż złość odejdzie. Profesor<br />

zauważył jej wściekłość. Z<strong>na</strong>ł ją w końcu bardzo dobrze.<br />

PROZA POEZJA<br />

– Po prostu nie chcę postępować niewłaściwie – zaczął<br />

się tłumaczyć, <strong>na</strong> co Luiza zamknęła mu usta soczystym<br />

pocałunkiem.<br />

– Jeśli nie możesz zostać... – podjęła, odrywając swoje<br />

usta od jego – ...to chociaż zostaw po sobie dobre wrażenie.<br />

Noc była jeszcze młoda, gdy wyszedł <strong>na</strong> ulicę. Ubranie<br />

lepiło się do niego, ledwie trzymał się <strong>na</strong> nogach od ilości<br />

spożytego alkoholu. Miasto oddychało pełną piersią,<br />

Sullivan czuł, jak świeże powietrze uderzało go w płuca<br />

niczym wielki młot. Uwielbiał to uczucie, gdy wychodząc<br />

z baru, dostarczał do mózgu dodatkową porcję tlenu, która<br />

sprawiała, że dostawał zawrotów głowy. W połączeniu z<br />

aktywnym pijaństwem stwarzało to dodatkowe możliwości<br />

wystąpienia ukochanych omamów. Ujrzał przed sobą<br />

czarnego kozła o czerwonych oczach, który zszedł z księżyca<br />

mieniącego się barwami tęczy. Mimo swojego stanu profesor<br />

umiał odróżnić jawę od snu. Podniósł brwi zaniepokojony i<br />

oparł się o gazową latarnię.<br />

– Zorze <strong>na</strong> księżycu. Cudownie.<br />

Nad ranem obudził się bez kaca, dzięki substancjom, które<br />

przyjął dożylnie zaraz po przyjściu do domu. Poczciwy Patsy<br />

dopilnował tego, by dokładnie oczyścić organizm swojego<br />

pa<strong>na</strong> z wszelkich trucizn, jakie przyszło mu do głowy zażyć.<br />

Wszystko jed<strong>na</strong>k ma swoje skutki uboczne.<br />

Sulliva<strong>na</strong> ogarnęła melancholia.<br />

Zjadł bułkę z zapieczonym <strong>na</strong> niej żółtym serem i kawał<br />

skwaśniałego twarogu. Gdy popijał tę wybuchową mieszankę<br />

mocną kawą, Patsy zjawił się w pokoju i ze stoickim<br />

spokojem, z którego był z<strong>na</strong>ny, zakomunikował:<br />

– Lord Jessup do pa<strong>na</strong>.<br />

Sullivan westchnął.<br />

– Wpuść tę ka<strong>na</strong>lię, niech mnie powkurza od ra<strong>na</strong>.<br />

Służący skłonił się niez<strong>na</strong>cznie i wyszedł z pokoju.<br />

Sullivan przez chwilę patrzył <strong>na</strong> miasto błyskające poranną<br />

żółcią wschodzącego słońca. Lubił patrzeć, jak noc<strong>na</strong> mgła<br />

rozchodzi się powoli i paruje coraz wyżej i wyżej, aż w<br />

końcu...<br />

– Sam! Mordo jeba<strong>na</strong>! – odezwał się basowy głos<br />

pobrzmiewający obcym akcentem.<br />

Co oz<strong>na</strong>czało, że <strong>na</strong>dszedł lord Jessup.<br />

Sullivan opowiedział gościowi pokrótce o swoich<br />

ostatnich badaniach, nie raczył jed<strong>na</strong>k wspomnieć o porażce,<br />

jakiej doz<strong>na</strong>ł wczorajszego wieczora. Nie zwykł się chwalić<br />

eksperymentami, które się nie powiodły. Nikomu, poza swoją<br />

aktualną kochanką.<br />

– Sam... – podjął po chwili zastanowienia lord Jessup,<br />

skubiąc bezwiednie zarost. Jego bokobrody były czarne jak<br />

sadza i gęste jak ropa <strong>na</strong>ftowa. Kobiety za nim szalały. –<br />

Sam, stary druhu, musisz wiedzieć, że tego rodzaju badania<br />

nie są bezpieczne.<br />

COŚ NA PROGU 101


PROZA POEZJA<br />

– Ach nie? – Sullivan pozwolił sobie <strong>na</strong> dyskretny<br />

sarkazm, który został przyjęty przyjaznym skinieniem głowy.<br />

– Nie myśl, że traktuję cię jak dziecko, Sam. Po prostu<br />

się martwię. Dobrze wiesz, że tak daleko idące zespolenie<br />

może się okazać po prostu... po prostu... – przez chwilę<br />

szukał odpowiedniego słowa, profesor postanowił go w tym<br />

wyręczyć.<br />

– Perwersyjne?<br />

– Niemożliwe.<br />

– Ach<br />

– Raczej to chciałem powiedzieć.<br />

– Raczej?<br />

– Nawet <strong>na</strong> pewno. Choć jak o tym myślę, to i twoje<br />

określenie jest blisko prawdy.<br />

Profesor popił kawy z filiżanki.<br />

– Pewnie masz rację – odparł, czując, jak przyjemne<br />

ciepło przepływa przez przełyk i z właściwą sobie lekkością<br />

lokuje się w żołądku. Na moment zagłuszyło nieprzyjemny<br />

chłód w sercu. „Ale i tak to zrobię” – dodał w myślach. „Jak<br />

mógłbym nie spróbować?”<br />

Dzień był pogodny i ciepły, tak samo jak poprzedni.<br />

Sullivan postanowił spędzić go <strong>na</strong> solidnej pracy w<br />

laboratorium. Tak też uczynił. Sprawdził jeszcze raz rów<strong>na</strong>nia,<br />

potem przetestował sprzęt i uruchomił sieć. W międzyczasie<br />

Patsy przynosił mu ka<strong>na</strong>pki i służył dobrą radą. Kamerdyner<br />

profesora nie był bowiem byle obszczymurkiem z łapanki.<br />

Służył w rodzinie Sullivanów od wielu lat. Nosił <strong>na</strong> sobie<br />

już silne z<strong>na</strong>ki zużycia (łysinę, zmarszczki, przeszczepione<br />

organy), wciąż jed<strong>na</strong>k wypełniał swoje obowiązki z niezwykłą<br />

skrupulatnością. Poza tym z<strong>na</strong>ł się <strong>na</strong> ludzkiej a<strong>na</strong>tomii.<br />

Nie raz jego podpowiedzi miały istotny wpływ <strong>na</strong> końcowy<br />

sukces.<br />

– To wi<strong>na</strong> maści konserwującej – podjął Patsy, czując<br />

<strong>na</strong> sobie ciężkie, wyczekujące spojrzenie Sulliva<strong>na</strong>. – Tak<br />

uważam, proszę pa<strong>na</strong>. Nie zapobiegła degradacji nerwów. Nie<br />

wszystkich. Tutaj i tutaj. W tych <strong>na</strong>jbardziej przeschniętych<br />

częściach. Brakuje odpowiedniego przewodzenia bodźców.<br />

Stali pochyleni <strong>na</strong>d ciałem, a profesor po raz kolejny<br />

zajrzał w głąb rozprutego ciała rozciągniętego <strong>na</strong> stole.<br />

Potrząsnął głową.<br />

– Nie miało tak być. Nie to mu obiecywałem.<br />

– Proszę wybaczyć, ale nikt nie mógł tego przewidzieć.<br />

– Ale mogłem się szybciej zorientować.<br />

– Jest pan geniuszem. A geniusze często szukają w<br />

dalekich krai<strong>na</strong>ch, zamiast <strong>na</strong> swoim podwórku.<br />

Sullivan roześmiał się <strong>na</strong> te słowa i poklepał służącego<br />

po ramieniu.<br />

– Zrób mi ka<strong>na</strong>pkę z żółwim jajem.<br />

Kiedy nie mógł złapać weny, jadł, grał <strong>na</strong> harfie i<br />

wpatrywał się w ścianę. Pokryty freskiem mur przedstawiał<br />

antropomorfizację gangreny, która idzie przez jego ukochane<br />

miasto, pokrywając wszystkich jego mieszkańców warstwą<br />

zgnilizny i zepsucia. Była to dla niego jas<strong>na</strong> metafora<br />

wyko<strong>na</strong><strong>na</strong> <strong>na</strong> zamówienie Sulliva<strong>na</strong>, którą <strong>na</strong>malował stary<br />

przyjaciel – Matrioso Dunhan, z<strong>na</strong>ny artysta.<br />

Kolejne dźwięki koiły jego skołatane nerwy, umysł<br />

skupiał się <strong>na</strong> malowidle, a żołądek trawił. Gdy te trzy<br />

elementy składały się w pozornie chaotyczną całość, serce<br />

Sama rosło, jego głowa <strong>na</strong>bierała lekkości, a myśl strzelała<br />

jak błyskawica. Po godzinie przygotowania wstał w końcu od<br />

instrumentu i pędem rzucił się do laboratorium.<br />

Nie było chwili do stracenia.<br />

Zanurzył zmysły i palce w <strong>na</strong>jbardziej wymagających<br />

częściach udręczonego ciała. Za pomocą maszyny<br />

soczewkowej wejrzał do wnętrza tkanek, mechanizm ręcznego<br />

robota wspomógł go w precyzyjnym umieszczaniu nerwów<br />

<strong>na</strong> miejscu. Wiedział, że to nie wszystko, ale obserwacja<br />

Patsiego stanowiła tu klucz do rozwiązania zagadki.<br />

Już wkrótce tkanki ożyją, a serce zabije z pełną mocą. Był<br />

tego pewien. Musiał być.<br />

– To musi się stać dzisiaj, Patsy – rzucił <strong>na</strong>d stołem,<br />

dostrzegając kątem oka wchodzącego do laboratorium sługę.<br />

– Proszę pa<strong>na</strong>? – spytał kamerdyner, stawiając <strong>na</strong> stoliku<br />

porcelanowy czajnik z herbatą.<br />

– Widziałem w nocy zorze – mówił profesor, nie<br />

przerywając pracy. Rzeźbił, rwał i wiązał. Zszywał.<br />

Kompletował. – Zorze <strong>na</strong> księżycu. Widziałem je.<br />

– Ach – odrzekł Patsy, z<strong>na</strong>jąc ich z<strong>na</strong>czenie. Zatrzymał<br />

się <strong>na</strong> moment <strong>na</strong>d stolikiem, jakby ważył w głowie słowa,<br />

które zamierza wypowiedzieć. – Mogę pa<strong>na</strong> zastąpić przy<br />

zamykaniu ka<strong>na</strong>łów. Pan w tym czasie może zechce <strong>na</strong>pić<br />

się herbaty?<br />

Naukowiec podniósł wzrok i wyszczerzył zęby.<br />

– Chętnie, przyjacielu. Chętnie.<br />

Gorąco parzyło go w podniebienie i gardło. Przyjemne<br />

uczucie. Założył nogę <strong>na</strong> nogę.<br />

– Kiedy skończysz... – rzekł do sługi – ...<strong>na</strong>stawimy<br />

wspólnie odbiorniki <strong>na</strong> częstotliwość kosmicznej burzy. I<br />

wystawimy wszystkie piorunołapacze. Myślę, że dodatkowe<br />

<strong>na</strong>pięcie da <strong>na</strong>m potrzebnej energii.<br />

– A sieć?<br />

– Sieć nie zadziała. Jest za słaba.<br />

– Ach.<br />

Sullivan wstał, odstawiając filiżankę. Podszedł do ciała.<br />

– Tyle lat pracy. Tyle wyrzeczeń. Tyle pracy...<br />

– Czuję, że to ten dzień, proszę pa<strong>na</strong> – rzucił Patsy,<br />

kończąc zszywać wyschniętą skórę. – Może przed<br />

102 COŚ NA PROGU


<strong>na</strong>stawieniem aparatury zamieszam w zbiornikach żelowych?<br />

– Wspaniały pomysł. Wzrusz życiodajne płyny. Spraw, by<br />

się zagotowały. Sam zajmę się resztą. Ty skup się <strong>na</strong> tym<br />

zadaniu. Podepnij igły, wprowadź rurki do żył.<br />

Pracował z wielkim poczuciem konieczności i spełnienia,<br />

a jed<strong>na</strong>k z drugiej strony wciąż czuł tęsknotę za wilgotnymi<br />

piersiami Luizy. Nie widział jej już... drugi dzień? Czy<br />

to możliwe, że się zakochał? Nieee... Odtrącił tę myśl<br />

<strong>na</strong>tychmiast, niczym <strong>na</strong>trętną muchę. To nie mogło być tak.<br />

Łączył się z nią poprzez wspólny interes. Po to jej płacił.<br />

Żeby się nie przywiązać. Żeby nie zdradzić Leo<strong>na</strong>.<br />

A jeśli jed<strong>na</strong>k?<br />

Serca nie podzieli <strong>na</strong> pół. Doko<strong>na</strong> wyboru. Jedynie<br />

słusznego wyboru. Leon. Jego bratnia dusza, jego życie,<br />

jego kochanek. Zmarł tak tragicznie, tak młodo. A dzisiaj go<br />

odzyska! I nikt go nie powstrzyma!<br />

Skończył przypi<strong>na</strong>ć ostatnie kable i ruszył przez salę o<br />

wysokim stropie, w którym mieściło się jego laboratorium.<br />

Podłużne ok<strong>na</strong> wpuszczały do środka wiosenne słońce. Był<br />

wczesny wieczór. Może powinien zaczekać do nocy, może...<br />

Usłyszeli huk dochodzący z głębi korytarza prowadzącego<br />

do głównej bramy. Patsy skończył już podpi<strong>na</strong>nie wszystkich<br />

rurek i igieł, wycierał właśnie ręce w ręcznik. Spojrzał <strong>na</strong><br />

swojego pracodawcę, po czym <strong>na</strong>tychmiast pobiegł do drzwi,<br />

po drodze chwytając muszkiet.<br />

Padł jeden strzał. Krzyknął jeden mężczyz<strong>na</strong>. Upadło<br />

jedno ciało.<br />

Sullivan, nie czekając <strong>na</strong> to, co się stanie, przywarł do<br />

ogromnego panelu sterującego pełnego przekładni, dźwigni,<br />

gałek i przycisków. Wszystko było ustawione prawidłowo.<br />

Tylko delikatnie pchnięcie tu, jeden ruch tam. I gotowe.<br />

Docisnął dźwignię do oporu.<br />

Padł drugi strzał. Nie krzyknął nikt. Sullivan osunął się<br />

<strong>na</strong> ziemię.<br />

Podniósł wzrok. Oddychał ciężko, wzrok nie działał jak<br />

powinien, obraz się zamazywał.<br />

– Kim jesteś? – powtarzał. – Kim jesteś? Pokaż się.<br />

Krew skapywała <strong>na</strong> podłogę ciemnymi, gęstymi kroplami.<br />

Kobieta podeszła do rannego i pochyliła się <strong>na</strong>d nim,<br />

zbliżając swoją twarz do jego.<br />

– Luiza? – profesor wytrzeszczył oczy, widząc swoją<br />

prywatną kurtyzanę, barmankę z baru, który uwielbiał, ciało,<br />

które wielbił, serce, które ubóstwiał. – To ty? Ty? Jak...<br />

Dlaczego?<br />

Pytania obijały się wewnątrz głowy, wychodząc jako<br />

zmiesza<strong>na</strong>, bezkształt<strong>na</strong> paplani<strong>na</strong> podob<strong>na</strong> do dziecięcego<br />

gaworzenia. Sullivan był w szoku – ranny, kompletnie<br />

zaskoczony i upokorzony. A do tego przerażony.<br />

Luiza doskoczyła do aparatury i zaczęła przekręcać gałki,<br />

dusić przyciski, potrząsała przy tym głową, klęła i uderzała<br />

pięścią o płytę maszyny.<br />

PROZA POEZJA<br />

– Jak to wyłączyć? Jak? – rzuciła wściekle, podchodząc<br />

do profesora. Chwyciła go za kołnierz i pociągnęła w górę.<br />

Naukowiec poczuł ból w plecach i lewej ręce. Jednocześnie<br />

ogarnęła go euforia i wesołość. Adre<strong>na</strong>li<strong>na</strong> pompowa<strong>na</strong> w<br />

żyły zaczy<strong>na</strong>ła dawać o sobie z<strong>na</strong>ć. Mężczyz<strong>na</strong> charknął i<br />

splunął <strong>na</strong> podłogę gęstą plwociną.<br />

– Nie da się. Już nie. Maszy<strong>na</strong> automatycznie dokończy<br />

– wysyczał. Chwycił się sprawną ręką poręczy z boku<br />

metalowych skrzyń mieszczących w trzewiach trzeszczące<br />

mechanizmy. Rzucił kobiecie wyzywające spojrzenie. – Kim<br />

tak <strong>na</strong>prawdę jesteś?<br />

Skrzywiła się z niesmakiem i wstała. Podarowała mu<br />

silne kopnięcie w klatkę piersiową. Mężczyz<strong>na</strong> wyłożył się <strong>na</strong><br />

ziemi, ból dostał się pod czaszkę, wypalił oczy, wydłubał z<br />

głowy świadomość.<br />

Sulivan zemdlał.<br />

Kobieta rozejrzała się po wnętrzu laboratorium. Wysoki<br />

sufit zdobiły gotyckie gwiaździste stropy, kolumny<br />

podtrzymywały wysoki dach. Tyl<strong>na</strong> część pomieszczenia była<br />

zaokrąglo<strong>na</strong>. Luiza poczuła, że opada jej szczęka.<br />

– Tu kiedyś był kościół – mruknęła do siebie. Spojrzała<br />

<strong>na</strong> nieprzytomnego Sulliva<strong>na</strong> leżącego <strong>na</strong> kamiennej<br />

posadzce. – Nie wystarczyło ci kalania ciała, musiałeś<br />

jeszcze zbezcześcić świętość i duszę?<br />

Do sali wszedł wysoki mężczyz<strong>na</strong> o długich czarnych<br />

włosach spiętych w kucyk. Miał <strong>na</strong> sobie białą koszulę<br />

poplamioną krwią. Luiza rzuciła mu pytanie:<br />

– Czego się dowiedziałeś?<br />

Pokręcił głową.<br />

– Niewiele. Stary dobry Patsy nie był skory do rozmów.<br />

Nawet kiedy wsadziłem mu palec w oko, nie puścił pary z<br />

gęby. Nie krzyknął.<br />

Cmoknęła ustami z uz<strong>na</strong>niem.<br />

– Wiedziałam, że twardy z niego jegomość, ale nie, że aż<br />

tak.<br />

Mężczyz<strong>na</strong> podszedł bliżej, pogładził martwe ciało <strong>na</strong><br />

stole.<br />

– Widzę, że panujesz <strong>na</strong>d sytuacją. Wszystko wyłączyłaś?<br />

Luiza opuściła wzrok.<br />

– Ja... ja nie mogłam... Ja...<br />

Chwycił jej podbródek i brutalnie zmusił do podniesienia<br />

głowy.<br />

– Pytałem-czy-wszystko-wyłączyłaś – wycedził słowa<br />

ciągiem przez zaciśnięte zęby. Nie był głupi, wściekłość<br />

pojawiła się w jego głowie szybciej, niż grom biegnie za<br />

błyskawicą.<br />

– Nie. Nie mogłam. On to tak zaprojektował, że procesu<br />

nie da się zatrzymać. To z<strong>na</strong>czy, może się da, ale ja nie<br />

COŚ NA PROGU 103


PROZA POEZJA<br />

umiem. Nie powiedział mi, mimo tortur.<br />

Odepchnął ją <strong>na</strong> bok. Kobieta zatoczyła się i wpadła <strong>na</strong><br />

deskę kreślarską, zrzucając <strong>na</strong> podłogę ołówki, przyrządy do<br />

rysowania i stertę papierów.<br />

– Nie wiedziałam! – krzyknęła, nie odwracając się.<br />

– Milcz – rzekł mężczyz<strong>na</strong> i zbliżył się do Sulliva<strong>na</strong>. –<br />

Obudzisz mi go. Słyszysz ten dźwięk? Aparatura łapie coraz<br />

więcej mocy. Buczy. Za chwilę uzyska pełną moc. - Stuknął<br />

palcem w jeden ze wskaźników przytwierdzonych do panelu<br />

sterującego. – Zamazał wartości, ale strzałka przesuwa się w<br />

prawo. Spodziewał się tego?<br />

Kobieta odparła, klękając przy profesorze i biorąc jego<br />

głowę <strong>na</strong> kola<strong>na</strong>.<br />

– Na pewno nie. Nie mógł. Nie miał jak.<br />

Przywaliła mu pięścią w krocze.<br />

Profesor zbudził się <strong>na</strong>tychmiast.<br />

– Milcz i słuchaj – rzekł <strong>na</strong>pastnik, kucając przy profesorze.<br />

– Nazywam się Charles Brandenbury. Jestem kardy<strong>na</strong>łem<br />

Kościoła Ponownego Zjednoczenia. Zapewne słyszałeś o<br />

<strong>na</strong>szym zgromadzeniu. Pilnujemy, by żmije takie jak ty nie<br />

kalały świętego ludzkiego ciała obrzydliwą działalnością<br />

jak ta. Mieliśmy <strong>na</strong> ciebie oko od daw<strong>na</strong>, gdy tylko zacząłeś<br />

przeszczepiać organy i zastępować zużyte części ciała<br />

metalem i mechanizmami. Mimo to byłeś daleko <strong>na</strong> liście<br />

obiektów do wymazania z ludzkiej pamięci. Kiedy jed<strong>na</strong>k<br />

dowiedzieliśmy się, że chcesz doko<strong>na</strong>ć tej potworności...<br />

awansowałeś. Więc oto jestem ja i moja podopiecz<strong>na</strong>. –<br />

Wskazał ręką <strong>na</strong> Luizę. Profesor rzucił jej spojrzenie pełne<br />

wyrzutu. Wciąż trzymając jego głowę, <strong>na</strong>pluła <strong>na</strong>ukowcowi w<br />

twarz. Brandenbury kontynuował: – Rozumiem, że nie jesteś<br />

aż tak głupi, <strong>na</strong> jakiego pozujesz. Wziąłeś pod uwagę, że ktoś<br />

będzie chciał cię powstrzymać, przygotowałeś sekwencję<br />

samodzielnego działania. Wykorzystałeś pewnie jakąś prostą<br />

maszynę liczącą, by być pewnym, że wyko<strong>na</strong> twoje polecenia<br />

bardzo dokładnie. Po co polegać <strong>na</strong> ludziach, prawda? Nie<br />

odpowiadaj, to nie było pytanie. Pytanie będzie teraz. I albo<br />

<strong>na</strong>tychmiast mi <strong>na</strong> nie odpowiesz, albo twój pedalski trup<br />

zawiśnie <strong>na</strong> żyrandolu, a dupodajne ścierwo, które próbujesz<br />

ożywić, spłonie <strong>na</strong> stosie. Jak-to-wyłączyć?<br />

Profesor zbladł <strong>na</strong> twarzy, pot ściekał mu z czoła. Lewa<br />

ręka drżała konwulsyjnie, ubranie plamiło się ciemną krwią.<br />

Przełknął ślinę i zwilżył wargi.<br />

– W tym rzecz... – podjął i urwał. Zamknął oczy,<br />

przygotowując się <strong>na</strong> cios zniecierpliwionego religijnego<br />

fa<strong>na</strong>tyka. Nic takiego jed<strong>na</strong>k nie <strong>na</strong>stąpiło. Mężczyz<strong>na</strong> czekał,<br />

aż profesor wyrzuci z siebie to, co ma do powiedzenia.<br />

Postanowił więc mówić dalej: – W tym rzecz, że nie da się.<br />

Nie mogłem ryzykować. On musi żyć.<br />

– Zdajesz sobie sprawę z tego, jak strasznie obrażasz<br />

boga? – krzyknęła Luiza marszcząc czoło i nos. Przypomi<strong>na</strong>ła<br />

w tej chwili wściekłego psa, który za chwilę miał odgryźć<br />

nogę swojej ofierze.<br />

Maszy<strong>na</strong> zaczęła donośnie brzęczeć, w kotłach gotował<br />

się gęsty żel dostarczany do wnętrza ciała przez gumowe<br />

przewody. Urządzenia tego typu były dosyć delikatne,<br />

<strong>na</strong>pastnicy jed<strong>na</strong>k zdawali się o tym nie wiedzieć. Profesor<br />

nie miał zamiaru wyprowadzać ich z błędu. Gdy Brandenbury<br />

wyciągnął nóż i zbliżył się do przewodów transportujących<br />

gęste życiodajne płyny do martwego ciała, Sullivan wydusił<br />

z siebie donośny głos:<br />

– To nic nie da! Żel jest już w ciele, wystarczyłoby go <strong>na</strong><br />

kilka osób!<br />

Miał <strong>na</strong>dzieję, że fa<strong>na</strong>tyk mu uwierzy, jeśli bowiem<br />

przeciąłby teraz przewód, Leon mógłby <strong>na</strong>jzwyczajniej<br />

w świecie spłonąć od <strong>na</strong>dmiaru <strong>na</strong>pięcia elektrycznego.<br />

Żel wypełniał jego ciało, nie tylko doprowadzając do jego<br />

tkanek substancje odżywcze i tlen, ale także chroniąc organy,<br />

nerwy i mechaniczne części wprowadzone do ustroju. Gdyby<br />

wysokie <strong>na</strong>pięcie ożywiło serce, które z kolei uruchomiłoby<br />

łańcuch życia, zostałoby wyprowadzone <strong>na</strong> zewnątrz przez te<br />

izolowane pręty do słojów, a <strong>na</strong>stępnie przedostałoby się do<br />

ziemi wbitymi w środek odprowadzaczami sięgającymi przez<br />

katakumby aż do zimnej gleby.<br />

Brandenbury skrzywił się. Odwrócił się w stronę<br />

<strong>na</strong>ukowca.<br />

– Skoro te przewody są zupełnie nieważne, to dlaczego<br />

tak bardzo ci <strong>na</strong> nich zależy?<br />

Nie uwierzył.<br />

Powietrze zgęstniało. Ostatnie promienie słońca znikały<br />

właśnie za horyzontem, cienie wydłużyły się niemiłosiernie,<br />

a niebo pokryło się tęczą kolorów niknącą za przepastną<br />

ciemnością ciągnącą się za chmurą wieczorną. Gdzieś w<br />

oddali połyskiwały zorze księżycowe.<br />

Wnętrze okrywał półmrok, coraz bardziej zawistny<br />

o ostatnie promienie światła. Kradł jasność, połykał ją<br />

i przeżuwał, nie dając nic w zamian. Ale laboratorium<br />

zaczy<strong>na</strong>ło błyszczeć jak oczy <strong>na</strong>stolatka <strong>na</strong> widok ponętnych<br />

kształtów dojrzałej kobiety.<br />

Brandenbury rzucił się w kierunku przewodów, gdy tylko<br />

zrozumiał, że właśnie <strong>na</strong>stąpił ten właściwy moment.<br />

Kosmicz<strong>na</strong> energia wywołała potężne wyładowanie<br />

między <strong>na</strong>grzaną jak piec jonosferą a zimnym gruntem ziemi<br />

– oraz <strong>na</strong>ładowanymi odwrotnie piorunołapaczami. Czysta<br />

energia spłynęła prosto z nieba wolnego od burzy i wniknęła<br />

w aparaturę profesora Sama Sulliva<strong>na</strong>.<br />

To działo się w pierwszym ułamku sekundy.<br />

W drugim kom<strong>na</strong>ta rozświetliła się białym blaskiem<br />

przechodzącym stopniowo w żółć, czerwień i fiolet. Huk<br />

ogłuszył z<strong>na</strong>jdujących się w środku. Brandenbury zdołał<br />

doskoczyć do jednej z gumowych rur, gdy siła nieokiełz<strong>na</strong>nej<br />

<strong>na</strong>tury odrzuciła go w tył. Przefrunął po<strong>na</strong>d machi<strong>na</strong>mi<br />

profesora i wyrżnął o ceglany mur, zostawiając <strong>na</strong> nim<br />

104 COŚ NA PROGU


krwawy ślad. Sullivan popłynął po posadzce, jakby boski<br />

palec pchnął go od niechcenia. Poczuł <strong>na</strong> nogach gorąco, a<br />

po chwili zobaczył, że jego nogawki ciemnieją i zaczy<strong>na</strong>ją się<br />

palić. Mimo bólu zaczął je ściągać i odrzucił <strong>na</strong> bok. Luizy<br />

nigdzie nie widział, zupełnie jakby wyparowała.<br />

Martwe ciało <strong>na</strong> stole podskoczyło i krzyknęło<br />

przeraźliwie.<br />

Napięcie nie przeszło w całości żelem do zbiorników.<br />

Jego część wyładowała złość <strong>na</strong> aparaturze, wzniecając pożar<br />

i paląc pulpit sterowniczy. In<strong>na</strong> z kolei przeskoczyła między<br />

metalowymi skrzyniami i cudem minęła profesora, kierując<br />

się w stronę klatek dla szczurów doświadczalnych. Wszystkie<br />

stanęły w ogniu, a klatki podskoczyły niczym targnięte<br />

podmuchem huraganu.<br />

Obolały mężczyz<strong>na</strong> przewrócił się <strong>na</strong> plecy. Nie miał siły<br />

wstać. Upływ krwi strasznie go osłabił. Nie mógł jed<strong>na</strong>k<br />

zetrzeć z twarzy uśmiechu. Czekał, co będzie dalej.<br />

Usłyszał jęki i agresywne ruchy, rozrywanie przewodów,<br />

wyciąganie igieł. Basowe pomruki. Agresywne warknięcia.<br />

Potem ciężkie kroki gołych stóp po posadzce. I silne dłonie<br />

chwytające go za boki twarzy. Wciąż nie widział za dobrze, ale<br />

ten dotyk... Ten dotyk...<br />

– Czy to ty? Leon? To ty? Żyjesz? Skurwysynu, <strong>na</strong>prawdę<br />

żyjesz!<br />

Odpowiedział mu jęk i dziki, zwierzęcy ryk.<br />

Ożywione ciało uchwyciło głowę profesora mocniej i<br />

ścisnęło w instynktownym ruchu. Profesor zakwiczał, gdy<br />

jego mózg zaczął wylewać się przez nos i uszy. Ciało cisnęło<br />

dalej, aż czaszka pękła jak skorupka jajka, a jej zawartość<br />

trysnęła we wszystkich kierunkach.<br />

Mężczyz<strong>na</strong> wstał i popatrzył <strong>na</strong> swoje dłonie. Zimne.<br />

Obce. Zszyte z dziwnych części. Poczerwieniałe od <strong>na</strong>pięcia,<br />

pomarszczone od życiodajnego żelu. Dotknął nimi twarzy,<br />

piersi, brzucha, genitaliów. Trząsł się, ale nie z zim<strong>na</strong>. Miał<br />

wrażenie, że jego ciało za chwilę rozpadnie się <strong>na</strong> kawałki,<br />

że zwymiotuje trzewiami i wysra jelita. Nie mógł tego znieść.<br />

Zaczął się miotać i bić wszystko, co wpadło mu pod rękę.<br />

Niszczył stanowiska laboratoryjne, rzucał przedmiotami,<br />

łamał meble. W końcu przywarł do ściany i zaczął bić głową<br />

o mur, przeraźliwie jęcząc i krzycząc.<br />

Aż poczuł <strong>na</strong> plecach delikatny dotyk kobiecej dłoni.<br />

Odwrócił się instynktownie i zmierzył ją wzrokiem.<br />

Trzymała w rękach lustro. Mógł więc się obejrzeć.<br />

Był potworny i piękny jednocześnie. Symetryczny,<br />

wielokolorowy, pozbawiony jakiegokolwiek owłosienia. Miał<br />

rozbudowane mięśnie, mechaniczne układy wspomagające i<br />

wzmocnione ścięg<strong>na</strong>. Na swój sposób musiał być wspaniały.<br />

Uderzył w lustro, które wysunęło się z rąk kobiety i<br />

poleciało <strong>na</strong> przeciwległą ścianę. Ruszył w jej kierunku,<br />

zaciskając zęby.<br />

– Słyszysz mnie, prawda?<br />

PROZA POEZJA<br />

Nie zatrzymał się. Luiza cofała się przed nim i wciąż<br />

mówiła:<br />

– Skoro bóg dopuścił do tego, byś powstał, musiał mieć<br />

w tym cel. Charles by tego nie zrozumiał, ale ja rozumiem.<br />

Wiesz? Widzę w tobie boga. Widzę jego siłę i moc. To on cię<br />

ożywił, nie ten butny <strong>na</strong>ukowiec. To on... To on... To...<br />

Chwycił ją mocno pod pachami. Wyczuł wystający pod<br />

skórą przedmiot i to go powstrzymało przed zgnieceniem<br />

kobiety.<br />

– Tak – rzekła. – To obce ciało, z którym od daw<strong>na</strong> żyję. –<br />

Dotknęła palcem opaski <strong>na</strong> oku. – To też straciłam.<br />

Mężczyz<strong>na</strong> przekrzywił głowę i... uśmiechnął się.<br />

– Tak – rzekła Luiza. – Jesteś bożym dzieckiem. Pozwól<br />

mi. Poprowadzę cię. Będziesz działał w imię boże. Pokażę<br />

ci prawdę.<br />

Leon nic <strong>na</strong> to nie odpowiedział, tylko chwycił ją mocniej<br />

i począł macać wypustkę kryjącą w sobie odłamek metalu.<br />

Następnie paznokciem rozciął jej skórę i chwycił za szrapnel.<br />

Kobieta ryknęła z bólu, ale nie wypuścił jej. Nie zwracał<br />

też uwagi <strong>na</strong> jej ręce. Próbowała go odepchnąć, podrapać,<br />

kopała nogami.<br />

Nie puścił.<br />

Wyrwał z jej ciała odłamek. Padła <strong>na</strong> ziemię, z jej boku<br />

wytrysnęła fontan<strong>na</strong> krwi. Nie ruszała się.<br />

Obejrzał z zaciekawieniem metal obrośnięty ciałem. Był<br />

postrzępiony, krwisty i ostry. I w gruncie rzeczy nudny.<br />

Odrzucił go <strong>na</strong> bok.<br />

Ciało powoli przestawało mu przeszkadzać. Stawało<br />

się jego częścią. Podszedł do ok<strong>na</strong> i spojrzał <strong>na</strong> miasto<br />

zatopione w nocnym spokoju. Pobliskie domy mówiły do<br />

niego ciepłym światłem bijącym z wnętrz. Zauważył cienie<br />

ludzkich sylwetek. Poczuł ciekawość. Czy wewnątrz jest<br />

więcej miękkich istot? Postanowił sprawdzić, czy któraś z<br />

nich może być twardsza.<br />

Gdy Leon opuścił laboratorium, Luiza jęknęła i chwyciła<br />

leżącą obok szmatę, by zamknąć krwawiącą ranę. Dobrze,<br />

że w tajemnicy przed Kościołem pozwoliła sobie wszczepić<br />

zapasowe tętnice i mechaniczne zamknięcie wokół szrapnela<br />

wbitego w ciało. W ten sposób usprawniła się, jednocześnie<br />

nie zdradzając nic przed fa<strong>na</strong>tykami, do których przystała.<br />

Sięgnęła do rany i drżącą ręką pociągnęła za niewielką<br />

zasuwkę. Biologiczne zastawki zaskoczyły i domknęły<br />

uszkodzone <strong>na</strong>czynia. Przewróciła się <strong>na</strong> plecy i roześmiała<br />

<strong>na</strong> głos.<br />

Ogień powoli trawił resztki pulpitu i przeżuwał drewniany<br />

stół.<br />

COŚ NA PROGU 105


PROZA POEZJA<br />

Proszę... proszę o chwilę ciszy. Jeżeli moż<strong>na</strong>,<br />

chciałbym zabrać głos w tej sprawie. Wszystko<br />

zaczy<strong>na</strong> <strong>na</strong>m się wymykać spod kontroli.<br />

Pozwólcie, że uporządkuję fakty. Może i zabrzmię<br />

osobliwie, może i pomyślicie, że macie do czynienia<br />

z wariatem, ale prawda musi zostać wyjawio<strong>na</strong>.<br />

To zaczęło się dwa<strong>na</strong>ście lata temu, tuż po<br />

tym, jak przedterminowo zwolniono Franka<br />

z frontu. Woj<strong>na</strong> koreańska odcisnęła <strong>na</strong> nim<br />

ogromne piętno. Jak sami wiecie, dzień, w którym<br />

go odwołali, był trzecim dniem nieustannej<br />

walki. Ciągłego bombardowania, ciągłej wojny<br />

pozycyjnej. Śmierci dziesiątek tysięcy istnień,<br />

latających kończyn i jezior krwi. Na początku<br />

zauważyłem jego niepokojący wzrok. Wiotki,<br />

pusty, nieobecny i jakby nieprzystający do tego<br />

świata. Fachowcy <strong>na</strong>zywają to wytrzeszczem<br />

tysiąca jardów.<br />

Stosy mądrych słów, syndromów i zespołów,<br />

diagnoz i prognoz wylewały się z ust psychiatrów.<br />

Ale nic nie było w stanie przywrócić mi Franka.<br />

Kiedy mówiłem do niego, kiedy pytałem o<br />

cokolwiek, patrzył tylko w dal. Bezkresną<br />

przestrzeń. Zawieszał wzrok tuż za horyzontem.<br />

Zmęczenie i ogromny stres wywołały u niego<br />

kryzys psychiczny przekraczający ludzkie<br />

możliwości.<br />

To było właśnie wtedy. Nie mogłem tego<br />

znieść. Zrobiłem to, co <strong>na</strong>leżało. Zrobiłem to <strong>na</strong><br />

własną rękę.<br />

***<br />

Ciem<strong>na</strong> sala przydrożnego baru od godziny<br />

zapełniała się piątkową klientelą. Spragnione<br />

gardła <strong>na</strong>jpierw zalewane były piwem, by<br />

106 COŚ NA PROGU<br />

PAWEŁ IWANINA<br />

WYTRZESZCZ<br />

TYSIĄCA JARDÓW<br />

Ilustracja: Tom Lea - „Thousand-yard stare”<br />

potem <strong>na</strong>rzekając, relacjonując i wspomi<strong>na</strong>jąc,<br />

znowu wyschnąć. Gdzieniegdzie przemykały<br />

pijane osoby, próbujące nieudolnie <strong>na</strong>dążyć za<br />

tempem dy<strong>na</strong>micznej muzyki. Wśród wszystkich<br />

rozbieganych, których twarze wykrzywiały się w<br />

uśmiechu, i tych, którzy posępnie patrzyli przed<br />

siebie i wzdychali do szklanek, siedział Frank. Od<br />

godziny wpatrywał się w rząd alkoholi za barem.<br />

Czasem tylko robił krótkie przerwy, by zamówić<br />

kolejny kufel.<br />

Barman kątem oka obserwował pooraną<br />

zmarszczkami twarz Franka, przesłoniętą<br />

kapeluszem z szerokim rondem, którego nigdy nie<br />

zdejmował. Pałał do niego intuicyjną sympatią,<br />

jaką <strong>na</strong> ślepo obdarza się niez<strong>na</strong>ne osoby, ufając<br />

im, że przy bliższym poz<strong>na</strong>niu okażą się takimi,<br />

jak zakładaliśmy.<br />

– Patrz pan, takiemu to się powodzi –<br />

powiedział, kierując zazdrosny wzrok <strong>na</strong> parkiet. –<br />

Taki to <strong>na</strong>wet kroków nie musi umieć. Przychodzi<br />

tu, stawia dwa drinki, zakręci trzy razy i cały lokal<br />

jego. Nikt teraz nie docenia barmanów. Ale... –<br />

<strong>na</strong>brał powietrza, by coś powiedzieć, ale machnął<br />

ręką <strong>na</strong> Franka, gdy zobaczył, że ten nie zwraca<br />

<strong>na</strong> niego uwagi. Odwrócił się i wzdychając, zaczął<br />

wycierać kufle.<br />

Parkiet zdominowany był przez mężczyznę<br />

otoczonego wianuszkiem kobiet, które z uporem<br />

wiły się wokół niego. Z każdym kolejnym<br />

obrotem wylewała mu się część alkoholu z drinka<br />

trzymanego w ręce. W tym podrygiwaniu, wśród<br />

kobiet <strong>na</strong>chalnie roszczących sobie prawo do<br />

wdzięku i pięk<strong>na</strong>, głośno wykrzykiwał tandetne<br />

hasła, <strong>na</strong> dźwięk których wianuszek wybuchał<br />

wymuszonym śmiechem. Po paru piosenkach, z<br />

których jed<strong>na</strong> była szybsza od drugiej, gdy ciało


zrobiło się mokre i lepkie, a pożądanie wzięło<br />

górę <strong>na</strong>d rozumem, zaczął adorować jedną z<br />

nich, nie <strong>na</strong>jbrzydszą i łaskawie obdarzoną przez<br />

<strong>na</strong>turę. Pozostałe próbowały jeszcze coś zdziałać,<br />

ale po kilku minutach zdały sobie sprawę z powagi<br />

sytuacji i udając, że wszystko przebiega zgodnie z<br />

planem, oddaliły się jed<strong>na</strong> po drugiej, zostawiając<br />

dwójkę samym sobie.<br />

– Chyba nikt z <strong>na</strong>s nie będzie <strong>na</strong>rzekać, jeżeli<br />

cię stąd zabiorę? – Popatrzył <strong>na</strong> nią mętnym<br />

od alkoholu wzrokiem i skierował rękę niżej,<br />

zaczy<strong>na</strong>jąc powoli zaz<strong>na</strong>jamiać się z tylnymi<br />

kieszeniami. Dziewczy<strong>na</strong> położyła mu rękę <strong>na</strong><br />

klatce piersiowej i zaczęła go delikatnie gładzić.<br />

– Nie... Ale zróbmy to teraz. Tam – powiedziała,<br />

lekko odchylając głowę w stronę łazienki. Patrzyła<br />

mu prosto w oczy i czekała, aż skieruje <strong>na</strong> nią<br />

wzrok, przygryzając usta. Uśmiechnął się i pokiwał<br />

z zadowoleniem głową. Dziewczy<strong>na</strong> złapała go za<br />

rękę i zaczęła prowadzić <strong>na</strong> tyły lokalu. Jej smukłe<br />

nogi <strong>na</strong>dawały jej ruchom wyjątkowej lekkości, co<br />

mocno uskrzydlało pewną część jego ciała. Nie<br />

mógł myśleć o niczym innym. Przechodząc, wsadził<br />

komuś drinka w rękę i poklepał go po ramieniu.<br />

Gdy wkroczyli do łazienki, ujął ją w ramio<strong>na</strong><br />

i nie odrywał się od jej ust, ściskając ją mocniej,<br />

niż powinien. Próbowała się oswobodzić, ale język<br />

mężczyzny nie chciał opuścić jej ust. Błądząc ręką,<br />

otworzył drzwi kabiny i wepchnął ją. Zatrzymała<br />

się <strong>na</strong> ścianie, obijając sobie rękę i zaczęła<br />

chichotać. Wymruczała kilka słów i zawiesiła się<br />

mu <strong>na</strong> szyi, pozwalając rozbieganym dłoniom<br />

dotykać swojego ciała.<br />

Zaczął niemrawo, ale z każdą sekundą działał<br />

coraz śmielej. W jednej chwili wpatrywał się<br />

z obsesją w jej piersi, w drugiej miał je już w<br />

ręce. Kobieta zaczęła nieśmiało protestować, ale<br />

widziała, że nic do niego nie dociera. Zaczęła<br />

się niepokoić, gdy wydawał z siebie całą gamę<br />

urywanych dźwięków, sapnięć, kaszlnięć,<br />

chrapliwych oddechów.<br />

– Spokojnie! Mamy czas... – powiedziała i<br />

próbowała się poderwać, ale ręka mężczyzny<br />

wystrzeliła jak z procy, zasłaniając jej usta.<br />

Popatrzyła <strong>na</strong> niego i zaczęła kręcić głową, ale<br />

ten nie zwracał <strong>na</strong> nią uwagi. Szarpnął ją za włosy<br />

i okręcił tak, że stała tyłem do niego. Złapał ją<br />

mocno za szyję i uderzył po głowie. Kobieta<br />

krzyknęła.<br />

PROZA POEZJA<br />

– Tak właśnie lubię! – wycharczał mężczyz<strong>na</strong><br />

przez zaciśnięte zęby, odgiął jej głowę i <strong>na</strong>pluł<br />

<strong>na</strong> twarz. Przez chwilę delektował się widokiem<br />

upodlonej kobiety. Później jego wzrok znów<br />

zmętniał, a jego ciało przybrało monotonię<br />

posuwistych ruchów. Wyko<strong>na</strong>ł serię bolesnych<br />

pchnięć, za każdym razem mocniej szarpiąc za<br />

włosy kobiety, i upajał się jej krzykami. Z kącika<br />

ust leciała mu śli<strong>na</strong>. Nagle w kakofonię dźwięków<br />

wdarło się pukanie do kabiny.<br />

– Zajęte, kurwa! – krzyknął, wytarł czoło z<br />

potu i skupił się <strong>na</strong> zaspokajaniu siebie. Ponownie<br />

rozległo się pukanie. Czuł, jak agresja zaczy<strong>na</strong><br />

przepełniać jego ciało. Zacisnął zęby, gdy poczuł,<br />

że <strong>na</strong>rzędzie jego satysfakcji <strong>na</strong>gle scherlało.<br />

Kobieta odwróciła głowę, spojrzała żałośnie<br />

spod oplutych powiek i zaczęła niespokojnie łkać.<br />

Postanowił odłożyć zemstę <strong>na</strong> później i skupił się <strong>na</strong><br />

utrzymaniu krwi we właściwym miejscu. Z głośnym<br />

sykiem wciągnął zebraną w kącikach ust ślinę.<br />

Gdy <strong>na</strong> powrót całą kabinę wypełniły<br />

niepokojące dźwięki, coś zaczęło przebijać<br />

się przez cienkie drzwi. Mimo ogłuszającej<br />

muzyki mężczyźnie udało się usłyszeć chrobot<br />

rozci<strong>na</strong>nej sklejki. Odwrócił się i zobaczył za<br />

sobą nóż, który powoli przepoławiał wejście do<br />

kabiny. Próbował się odwrócić, lecz było tam za<br />

mało miejsca. Zaczął się niespokojnie wiercić.<br />

Kobieta zaciskała oczy, nieświadoma czyhającego<br />

zagrożenia. Wyrywał się <strong>na</strong> wszystkie sposoby, ale<br />

kabi<strong>na</strong> była <strong>na</strong> to zbyt mała. Serce biło mu coraz<br />

szybciej. Nóż, który rozci<strong>na</strong>ł drzwi, był tuż przy<br />

dolnej krawędzi. Mężczyz<strong>na</strong> przeklął, po czym w<br />

przypływie paniki zamachnął się i płasko uderzył<br />

kobietę w twarz. Otworzyła oczy, dopiero gdy<br />

usłyszała głośny huk.<br />

W drzwiach ukazał się wysoki, ubrany w<br />

prochowiec starszy mężczyz<strong>na</strong> z opuszczonym<br />

<strong>na</strong> czoło kapeluszem z szerokim rondem. Stał tak<br />

przez chwilę ze swobodnie zwisającymi rękoma i<br />

penetrował błędnym wzrokiem wnętrze kabiny.<br />

Za nim leżały wyrwane drzwi, które zatrzymały<br />

się dopiero <strong>na</strong> ścianie. Przekrzywił głowę, kierując<br />

wzrok <strong>na</strong> kobietę, która teraz biła pięściami w<br />

swojego oprawcę i próbowała wykopać go z<br />

kabiny, zajadle krzycząc. Stojący z tyłu Frank<br />

wyciągnął dłoń, poprawił czarną skórzaną<br />

rękawiczkę, <strong>na</strong>suwając ją dalej <strong>na</strong> rękę, i złapał<br />

stojącego przed nim człowieka za twarz. Oczy<br />

COŚ NA PROGU 107


PROZA POEZJA<br />

jego ofiary rozwarły się szeroko, a ten wykrzywił<br />

się w grymasie bólu.<br />

– Już... nigdy... więcej... – powiedział Frank<br />

zachrypniętym głosem, jakby słowa przychodziły<br />

mu z trudem, i jednym pewnym cięciem poderżnął<br />

mężczyźnie gardło. Krew trysnęła dookoła i<br />

zaczęła spływać po ścia<strong>na</strong>ch. Kobieta otworzyła<br />

usta i krzyknęła. Próbowała nieporadnie posunąć<br />

się w głąb kabiny, ale ślizgała się w kałuży ze śliny<br />

i krwi. Gwałciciel zaczął wydawać bulgocące<br />

dźwięki, krztusząc się wydzieliną, która dostała się<br />

do układu oddechowego. Frank, zmuszając się do<br />

wysiłku, odrzucił jego ciało za siebie i przysunął się<br />

do kobiety, kładąc jej palec <strong>na</strong> ustach. Wydawało<br />

się jej, że oczy mężczyzny przez chwilę stały się<br />

takie jak u normalnego człowieka, ale zaraz potem<br />

znów zaszły mgłą.<br />

– Bezpiecz<strong>na</strong>... Jesteś bezpiecz<strong>na</strong> – wychrypiał,<br />

chowając zakrwawione ostrze do prochowca.<br />

***<br />

sprawę z faktu, że właśnie tego dnia, w którym<br />

straciła życie, wyruszyła wraz z Frankiem, by<br />

poszukać rannych przy głównym okopie. Nie było<br />

ich cały dzień i nie dawali żadnego z<strong>na</strong>ku. Uz<strong>na</strong>no<br />

ich już za zaginionych, jed<strong>na</strong>k Frank wrócił,<br />

trzymając <strong>na</strong> rękach zakrwawioną żonę.<br />

Prawda była jed<strong>na</strong>k nieco in<strong>na</strong>. Podczas tej<br />

małej misji dostali się w ręce wroga. Oni... nie<br />

bawili się w żadne przesłuchania, wiedząc z góry,<br />

że to nic nie da. Związali Franka i zmusili go do<br />

patrzenia, jak kilku<strong>na</strong>stu brudnych, spoconych<br />

i agresywnych żołnierzy brutalnie gwałci jego<br />

żonę, jeden po drugim. Po tym wszystkim wolał<br />

upozorować wypadek, niż wyjawić przed dowódcą<br />

faktyczny rezultat misji.<br />

Tak, zapewne się już domyślacie. To były<br />

pierwsze igły, które udało mi się wyciągnąć<br />

z mózgu Franka. Najpierw zmusiłem go do<br />

przypomnienia sobie tej historii, potem kazałem<br />

mu ją powiedzieć. Na końcu zawsze czeka <strong>na</strong> <strong>na</strong>s<br />

odkupienie. A tym odkupieniem w przypadku<br />

Franka musiała być śmierć. Cudza śmierć.<br />

Wiem, ja wszystko wiem. Nazywajcie mnie, jak<br />

tylko chcecie. Ale zanim całkowicie przesądzicie<br />

o moim losie, pozwólcie, że opowiem wam coś<br />

jeszcze. To wszystko jest skomplikowane. Frank<br />

to genialny przykład <strong>na</strong> niemoc psychiatrii. Tak<br />

jak gąbka chłonie wodę, tak i mózg chłonie<br />

doświadczenia. W przypadku Franka – wojenną<br />

codzienność. Mózg nie jest twardym dyskiem,<br />

dlatego też starsze wspomnienia zacierają się,<br />

robiąc miejsce dla nowych. Aż w końcu został<br />

przekroczony punkt krytyczny – było ich <strong>na</strong><br />

tyle dużo, że podświadomość nie była w stanie<br />

udźwignąć okrucieństwa wojny i oderwała się<br />

od zmysłu wzroku, który był przewodnikiem<br />

między nowymi informacjami a mózgiem, ich<br />

magazynem. Moż<strong>na</strong> powiedzieć, że jego umysł<br />

był ściśnięty, że wbite tam zostały małe igły, które<br />

trzeba było wyciągnąć. To właśnie było przyczyną<br />

problemu. Zdiagnozowałem u niego zespół stresu<br />

pourazowego i miałem konkretny plan <strong>na</strong> leczenie.<br />

Z pewnością wiecie, że Frank miał żonę, która<br />

pracowała w korpusie medycznym <strong>na</strong> froncie.<br />

Niestety, przydarzył się jej wypadek. Miała umrzeć<br />

w wyniku dostania się odłamka gra<strong>na</strong>tu w serce.<br />

Potwierdzi to dowódca jednostki, potwierdzą<br />

i sanitariusze. Nie wszyscy jed<strong>na</strong>k zdają sobie<br />

***<br />

Rogaty jak wół księżyc co rusz znikał za<br />

chmurami, by po chwili znowu się pojawiać. Frank<br />

przeszedł szybkim krokiem między ciasnymi<br />

uliczkami i kierował się ku jedynej otwartej stacji<br />

benzynowej w okolicy. Jasne światła neonów,<br />

<strong>na</strong> których wdzięczyły się powykrzywiane w<br />

<strong>na</strong>jbardziej fantazyjne pozy kobiety, kontrastowały<br />

z mrokiem dzielnicy. Ruch był dość duży. Co<br />

jakiś czas przyjeżdżały taksówki i wyładowywały<br />

nietrzeźwych gości tuż pod drzwiami licznych<br />

lokali.<br />

– Zapraszamy. Tu z<strong>na</strong>jdzie pan ładną<br />

dziewczynkę – powiedział mu niski, krępy<br />

człowiek, zagradzając drogę i próbując zaciągnąć<br />

do jednego z klubów. Frank próbował go<br />

zignorować, ale tamten był zbyt <strong>na</strong>chalny. Wziął<br />

Franka pod ramię i mówił dalej:<br />

– Wie pan, mam taką jedną, idealną dla pa<strong>na</strong>,<br />

<strong>na</strong>zywa się Angie, <strong>na</strong>wet sobie pan sprawy nie<br />

zdaje, co potrafi! Nawet i mnie czasem zaskakuje,<br />

gibka i sprężysta, a jak dla pa<strong>na</strong> dam małą zniżkę.<br />

No, to jak będzie? – powiedział.<br />

– Nie interesuje mnie to – odpowiedział Frank<br />

108 COŚ NA PROGU


i odepchnął od siebie młodzieńca.<br />

– Będzie pan żałował. „Pod Czterema<br />

Dwójkami” mamy <strong>na</strong>jlepsze dziewczynki!<br />

Ze świecą takich szukać! – krzyknął facet <strong>na</strong><br />

odchodne. Frank pokręcił tylko głową i ruszył<br />

przed siebie. Minął dwie przecznice wolnym<br />

krokiem, konsekwentnie unikając kontaktu z<br />

innymi <strong>na</strong>ganiaczami. Przystanął dopiero przed<br />

sklepem, upewniając się, że jest otwarty. Jego<br />

wnętrze było aż <strong>na</strong>dto białe – dawało wrażenie<br />

nieprzyjemnego kontrastu z rzeczywistością <strong>na</strong><br />

zewnątrz.<br />

Frank przejechał wzrokiem po półkach,<br />

szukając alkoholu pasującego do pory. Dotykał<br />

każdej butelki i próbował przypomnieć sobie<br />

bukiet, sprawdzając, czy będzie odpowiedni <strong>na</strong><br />

dzisiejszy wieczór. Przechadzał się wśród półek,<br />

gdy usłyszał, że ktoś wchodzi do sklepu.<br />

– No, złotko, a teraz powiedz mi, jak dzisiejszy<br />

dzień? – usłyszał Frank zza pleców.<br />

– Niezbyt dobrze, Al. Ostatnio te młode chodzą<br />

po <strong>na</strong>szym terenie i zabierają <strong>na</strong>m klientów. A ja<br />

już nie jestem młoda – jęknęła kobieta.<br />

– Skarbie, jesteś <strong>na</strong>jseksowniejszą mamuśką w<br />

całej okolicy. Wszyscy dostają spazmów <strong>na</strong> twój<br />

widok. Księżniczka Angie, to mówi samo za siebie<br />

– powiedział mężczyz<strong>na</strong> z uśmiechem. – Chyba,<br />

że coś przede mną ukrywasz? – Frank odwrócił<br />

się i zauważył, że był to ten sam człowiek, który<br />

próbował go zachęcić do odwiedzin jednego z<br />

lokali nocnych. Obok niego stała atrakcyj<strong>na</strong>, choć<br />

niemłoda już kobieta, ubiorem wpisująca się w<br />

tutejszy koloryt.<br />

– Al, wiesz przecież, że nic przed tobą nie<br />

chowam – powiedziała zblazowanym tonem,<br />

ciągle wypi<strong>na</strong>jąc piersi. Frank <strong>na</strong>sunął kapelusz<br />

<strong>na</strong> czoło i schował się za półkami, aby móc<br />

obserwować sytuację. Angie sięgnęła pod czarną<br />

pończochę i wyjęła stamtąd zwitek banknotów,<br />

które wręczyła Alowi. Ten sięgnął do kieszeni po<br />

małą buteleczkę z białym proszkiem, otworzył i<br />

głośno wciągnął zawartość. Potrząsnął głową i<br />

odebrał od kobiety pieniądze.<br />

– To wszystko z dzisiaj. Al, ja już mam dość.<br />

Nie masz dla mnie czasu, odwiedzasz mnie tylko<br />

wtedy, kiedy przychodzisz po kasę, ja <strong>na</strong>prawdę<br />

mam już dość... – powiedziała Zaza.<br />

– Nigdy nie kazałem ci lubić tego, co masz<br />

PROZA POEZJA<br />

robić. – powiedział i skończył liczyć pieniądze.<br />

Jego twarz stężała. – A teraz oddaj resztę albo<br />

<strong>na</strong>prawdę się wkurwię. Od kilku miesięcy robisz<br />

ze mnie debila. Ty <strong>na</strong>prawdę myślisz, że jestem<br />

debilem. Że nigdy się nie zorientowałem. A teraz<br />

słuchaj mnie uważnie. – Schował pieniądze do<br />

kieszeni i odwrócił głowę w stronę Zazy. Złapał<br />

ją za gardło, przygwoździł do ściany i zacisnął<br />

mocno zęby. – Jeżeli jeszcze raz spróbujesz mnie<br />

wyruchać, ukraść kasę i pomyśleć, że trafiłaś <strong>na</strong><br />

idiotę, i<strong>na</strong>czej porozmawiamy. Będzie z tobą źle.<br />

Nikt nie lubi takich, które mają blizny <strong>na</strong> ciele.<br />

Będę cię kroił tak długo, aż krew w mordzie nie<br />

pozwoli ci krzyczeć. A potem cię zostawię. A<br />

potem i tak wrócisz do mnie. Nie masz nikogo<br />

oprócz mnie. I tak traktujesz – wycedził przez<br />

zęby. Chciał kontynuować, ale <strong>na</strong>gle rozległo się<br />

ostrzegawcze wycie syreny. Słychać było głośne<br />

trzaski drzwiami od wozu i kroki, które z każdą<br />

chwilą stawały się coraz bardziej wyraźne.<br />

Al przeklął i oderwał rękę od prostytutki.<br />

Odsunął się od oszklonych drzwi wejściowych i<br />

myślał przez chwilę, oddychając głęboko.<br />

– Nie mogą mnie złapać. Nie mogą mnie złapać!<br />

Wyłaź tymi drzwiami, <strong>na</strong> ciebie nic nie mają. No<br />

wyłaź! – krzyknął <strong>na</strong> kobietę, a gdy ta stawiała<br />

opór, kopnął ją z całej siły. Zaczął uciekać. Angie,<br />

widząc, że nie ma szans z nim uciec, szybko<br />

przetrząsnęła torebkę i zaczęła wyrzucać z niej<br />

kapsułki z <strong>na</strong>rkotykami, co chwila przerywając,<br />

aby rozmasować sobie gardło. Al biegł do tylnego<br />

wyjścia, mijając półki, i co chwila odwracał się,<br />

spoglądając <strong>na</strong> prostytutkę.<br />

Zanim policjantom udało się wejść do środka,<br />

już go nie było. Otworzył drzwi ewakuacyjne i<br />

zaczął się rozpędzać, zerkając co chwila przez<br />

ramię, gdy <strong>na</strong>gle poczuł silny cios w brzuch. Ból<br />

był nie do zniesienia, czuł, jak pod <strong>na</strong>porem siły<br />

pękają jego wnętrzności. Upadł ciężko <strong>na</strong> chodnik.<br />

Zwijał się <strong>na</strong> ziemi, żałośnie wyjąc.<br />

Frank stał <strong>na</strong>d alfonsem i patrzył lekko<br />

zamglonym wzrokiem, jakby nie zdawał sobie<br />

sprawy z tego, co właśnie zrobił. W jego prawej<br />

ręce lśnił wojskowy nóż Ka-Bar z drewnianą<br />

rączką, <strong>na</strong> której w równych odstępach widać było<br />

przecięcia.<br />

– Nigdy... ci tego nie... wybaczę. – Wydawało<br />

się, że mówienie sprawia mu lekką trudność.<br />

– Ja nie zapomniałem. Corran! Co zrobiłeś z<br />

COŚ NA PROGU 109


PROZA POEZJA<br />

Corranem? Gdzie jest Corran! – pochylił się<br />

<strong>na</strong>d alfonsem i szarpał go za mary<strong>na</strong>rkę. – Ja nie<br />

zapomniałem! Ty... Corran! – Frank zaczął głośno<br />

oddychać, próbując się uspokoić. Podniósł powoli<br />

rękę i wbił nóż prosto w krtań mężczyzny. Kiedy<br />

usłyszał pierwsze charknięcia, zadał kolejny cios.<br />

I kolejny. Zadawał je w idealnych odstępach,<br />

prawie odrywając głowę od reszty ciała. Skończył<br />

dopiero po kilku<strong>na</strong>stu pchnięciach. Wypuścił nóż<br />

z ręki i zwalił się ciężko <strong>na</strong> ziemię.<br />

Zaczął dyszeć i przewracać się z boku <strong>na</strong> bok.<br />

Wymacał ręką <strong>na</strong>rzędzie zbrodni i odrzucił je<br />

daleko przed siebie. Poczuł, jak w kąciku jego<br />

oczu roni się mała łza.<br />

nie miałem problemu. Naprawdę <strong>na</strong>zywała się<br />

Christine Harpenger i była nieodwzajemnioną<br />

miłością Franka z czasów sprzed wojny. Mimo<br />

że nie był w stanie tego wyrazić, czuł z nią<br />

podświadomie ogromną więź.<br />

Przygotowywałem się do tego przez kilka<br />

miesięcy. Wszystko inne wydawało mi się zbyt<br />

ba<strong>na</strong>lne, zbyt błahe. Stręczyciel i prostytutka to<br />

był strzał w dziesiątkę. I w końcu mi się udało.<br />

Terapia Franka miała się ku końcowi. Przestał<br />

mieć problemy z mówieniem, oczy w końcu stały<br />

się takie jak u innych ludzi.<br />

Ale nie wszystko było tak, jak być miało. Frank<br />

stał się... On...<br />

***<br />

Tutaj <strong>na</strong>prawdę nie ma żadnego przypadku.<br />

Choć może się to wydawać dziwne, działania te<br />

były skalkulowane i wycelowane w sukces. Dwa<br />

<strong>na</strong>jważniejsze wydarzenia w życiu Franka, które<br />

wstrząsnęły nim tak bardzo, że jego własny mózg<br />

zaczął je wypierać. Poszły w niepamięć!<br />

Corran był <strong>na</strong>jlepszym przyjacielem Franka.<br />

Byli nierozłączni. Razem dorastali, razem chodzili<br />

do ki<strong>na</strong> i razem podrywali dziewczyny, kiedy już<br />

pojęli, że między płciami są większe różnice niż<br />

tylko sukienki i spodnie. To Corran <strong>na</strong>mówił<br />

Franka <strong>na</strong> wojsko i wzięcie udziału w wojnie.<br />

Razem wyjechali do jednostki i razem walczyli.<br />

Najtrudniejszy moment bitwy przypadł wtedy,<br />

gdy obaj byli <strong>na</strong> pierwszej linii frontu. Sytuacja<br />

była bez<strong>na</strong>dziej<strong>na</strong>, generałowie dali syg<strong>na</strong>ł do<br />

odwrotu, ale sierżanci widzieli, że <strong>na</strong>gle zdobywają<br />

przewagę, i wydali nieprzepisowy rozkaz ataku,<br />

który okazał się totalnym fiaskiem.<br />

To wtedy zginął Corran. Frank zdążył się<br />

tylko doczołgać do niego i przesunąć jego ciało<br />

za przeszkodę, aby nie leżało <strong>na</strong> linii strzału.<br />

Corran sko<strong>na</strong>ł przez nierozsądną i szaloną decyzję<br />

swojego przełożonego.<br />

Nietrudno było skojarzyć tę sytuację. Starałem<br />

się jak <strong>na</strong>jwierniej oddać realia tamtego zdarzenia.<br />

Miałem z tym duże problemy, zasta<strong>na</strong>wiałem<br />

się, czy dla Franka nie będzie to zbyt <strong>na</strong>ciągane.<br />

Udało mi się <strong>na</strong>kłonić jednego z moich pacjentów,<br />

którego nie stać było <strong>na</strong> kontynuowanie terapii,<br />

żeby udawał stręczyciela. Z doborem kobiety<br />

***<br />

Gdy adapter skończył grać klimatyczne dźwięki<br />

gitary, a czyste powietrze zza ok<strong>na</strong> zaczy<strong>na</strong>ło<br />

przerzedzać gęstą zawiesinę dymu fajkowego tak<br />

przyjemnie nęcącego zmysł powonienia, Frank<br />

wstał z fotela. Popatrzył w lustro, zrobił kilka<br />

min, poprawiając włosy, i doszedł do wniosku, że<br />

nie wygląda źle jak <strong>na</strong> swój wiek. Zacmokał kilka<br />

razy, otworzył szeroko usta i powiedział, szeroko<br />

rozwierając żuchwę:<br />

– Nazywam się... Frank Wierbols... Wiercho... –<br />

Potrząsnął głową z niesmakiem. Nabrał powietrza<br />

i spróbował jeszcze raz: – Nazywam się Frank<br />

Wiercholsky. Jestem... Jestem znowu kimś. –<br />

Zastygł przez chwilę przed lustrem, wpatrując<br />

się w swoje oblicze. Wiedział już wszystko, co<br />

było niezbędne. Teraz pozostawała już tylko<br />

ostateczność. Nie było wiele czasu.<br />

Z szafy wyjął duży parasol z parą skrzydeł <strong>na</strong><br />

rzeźbionej rączce, popatrzył <strong>na</strong> niego i pokiwał<br />

głową. Nasunął kapelusz <strong>na</strong> czoło i wyszedł z<br />

domu. Jego ciężkie staromodne buty rozlewały<br />

zebraną w kałużach wodę, a stukotem parasola,<br />

który służył mu za laskę, wygrywał jednostajny<br />

rytm. Szedł przed siebie, spoglądając w dół i<br />

słuchając ostrych dźwięków grzmotów. Patrzył<br />

czasem <strong>na</strong> boki, widział rozpadające się kamienice<br />

o licznych śladach od kul, przechodził przez<br />

zakazane miejsca, w których smród rozkładających<br />

się ciał przykrytych spleśniałymi workami <strong>na</strong><br />

śmieci był powszedniością, z każdym krokiem<br />

słyszał coraz więcej pijackich kłótni. Lecz nie to<br />

110 COŚ NA PROGU


yło teraz <strong>na</strong>jważniejsze. Frank wiedział, że musi<br />

podołać zadaniu.<br />

Krople deszczu zaczęły spływać mu z<br />

ronda kapelusza. Zatrzymał się i strząsnął je<br />

jednym ruchem ręki. Wtedy też zauważył coś,<br />

co wzbudziło jego zainteresowanie. Najpierw<br />

usłyszał jęk ciężkich stalowych drzwi i zobaczył,<br />

jak wychodzi z nich dwóch tęgich mężczyzn.<br />

Pomiędzy nimi wisiało bezwładne ciało. Jeden<br />

z nich trzymał nogi, a drugi ręce. Odeszli z nim<br />

kawałek od drzwi, po czym rozbujali je i rzucili <strong>na</strong><br />

stertę śmieci. Popatrzyli tylko chwilę, czy się nie<br />

rusza, i bez słowa wrócili z powrotem.<br />

Gdy Frank podszedł w tamto miejsce, usłyszał<br />

przygłuszoną ostrą elektroniczną muzykę. Zbliżył<br />

się ostrożnie do ciała. Najpierw trącił je butem,<br />

a gdy upewnił się, że jest całkowicie bez czucia,<br />

zniżył się i sprawdził puls. „Jest martwy”. Nałożył<br />

<strong>na</strong> ręce skórzane rękawiczki, po czym odsłonił<br />

przedramię mężczyzny. „Jezu”. Jego ramię nosiło<br />

ślady kilku<strong>na</strong>stu wkłuć. Tuż pod <strong>na</strong>dgarstkiem<br />

ręka zaczy<strong>na</strong>ła sinieć. Palce były niekompletne,<br />

miejscami jakby wyżarte kwasem, moż<strong>na</strong> było<br />

dostrzec biel kości.<br />

Frank ostrożnie odłożył rękę mężczyzny, tak<br />

aby przypadkiem żad<strong>na</strong> z jej części nie odpadła<br />

– i wstał. Wytarł rękawice o poły swojego<br />

płaszcza i ruszył przed siebie. Obszedł budynek<br />

wokoło, szukając wejścia; <strong>na</strong>słuchiwał, z którego<br />

miejsca muzyka stanie się głośniejsza. Aż w<br />

końcu dostrzegł zaniedbane metalowe drzwi,<br />

które obżerała korozja. Gdy je otworzył, poczuł<br />

ogłuszający jednostajny ryk muzyki. Czuł niskie,<br />

basowe tony w klatce piersiowej. Ochroniarze<br />

stojący za drzwiami zbadali go wzrokiem, ale<br />

go nie zatrzymali. Gdy przeszedł przez ciasny<br />

korytarz, <strong>na</strong> ścia<strong>na</strong>ch którego wisiały <strong>na</strong>dpalone<br />

zdjęcia z erotycznych magazynów, ujrzał kilkuset<br />

ludzi stłoczonych przy parkiecie. Drażniące<br />

światło stroboskopu oświetlało wszystko tak, że<br />

Frank zaczął czuć się ospały. Zdawało mu się,<br />

że obserwuje wszystko w spowolnionym tempie.<br />

Z góry zaczęły nieregularnie błyskać różowe i<br />

czerwone światła. Frank nie był w stanie odróżnić<br />

jednej piosenki od drugiej ani wyłapać momentu,<br />

w którym się zmieniały. Stał skonfundowany<br />

przez chwilę, aż poczuł, że treść żołądka zaczy<strong>na</strong><br />

przechodzić mu do gardła. Ruszył więc przed<br />

siebie, próbując przecisnąć się przez zbitą grupę<br />

PROZA POEZJA<br />

ludzi, których ciała skoncentrowane były <strong>na</strong><br />

utrzymaniu rytmu. Nikt go nie zauważał.<br />

W dalszej części pomieszczenia zaczy<strong>na</strong>ł się<br />

korytarz z wieloma drzwiami bez klamek. Frank<br />

zaczął je niepostrzeżenie badać, lecz ktoś mu<br />

przeszkodził. Gdy odwrócił się za siebie, dojrzał<br />

jednego z wykidajłów, który zawołał go do siebie<br />

ruchem ręki. Otworzył kluczem jedne z drzwi i<br />

za nie przeszedł. Frank podążył jego śladem.<br />

Zamknął za sobą drzwi. Muzyka przycichła.<br />

– Czego potrzeba, dziadku? – spytał mężczyz<strong>na</strong>,<br />

składając ręce <strong>na</strong> piersi i wypi<strong>na</strong>jąc brzuch.<br />

– Potrzeba mi... Potrzeba mi czegoś dobrego –<br />

odparł Frank i <strong>na</strong>sunął <strong>na</strong> głowę kapelusz.<br />

– Futro czy coś lepszego? Mamy jeszcze E –<br />

powiedział wykidajło, uśmiechając się pod nosem.<br />

– Jakie E? – spytał Frank niespokojnie. Czuł<br />

przenikliwy pisk w uszach, przez który gorzej<br />

słyszał.<br />

– Ecstasy, dziadku. Ale po tym pęknie ci serce.<br />

– Mężczyz<strong>na</strong> popatrzył ukradkiem <strong>na</strong> drzwi.<br />

Frank poczuł niepokój. Kilka sekund zajęło<br />

mu przyswojenie informacji. „Będzie gorąco”.<br />

Skinął głową do mężczyzny i sięgnął za płaszcz<br />

pod pretekstem wyjęcia pieniędzy. Naprężył<br />

nogi do skoku i rzucił się do przodu, wyciągając<br />

nóż w locie. Zaskoczony ochroniarz zamarł w<br />

bezruchu i ostatnim przebłyskiem świadomości<br />

zarejestrował, jak Frank wbija ostrze w jego krtań<br />

i przesuwa nim w lewo, tworząc sporą wyrwę w<br />

szyi, przez którą obficie zaczęła wylewać się krew.<br />

Gdy tylko Frank wyjął nóż, w drzwiach pojawił się<br />

kolejny przeciwnik.<br />

Frank nie zasta<strong>na</strong>wiał się długo. Cofnął się<br />

i lewą ręką wymacał stojący <strong>na</strong> stoliku wazon.<br />

Mężczyz<strong>na</strong> zatrzasnął drzwi i ruszył <strong>na</strong> Franka.<br />

Nie zdołał uchylić się przed lecącym wazonem,<br />

który rozbił mu się <strong>na</strong> głowie. Krew zaczęła lecieć<br />

mu do oczu i gdy chciał ją wytrzeć, poczuł impuls<br />

palącego bólu. Gdy otworzył oczy, zobaczył,<br />

że Frank wbił mu nóż tuż obok szyi, pod<br />

obojczykiem. Nie był w stanie zrobić żadnego<br />

ruchu. Frank wbił łokieć w jego krtań i wyjął<br />

ostrze. Poprawił dwoma ciosami w szyję i obalił<br />

go <strong>na</strong> ziemię.<br />

Schylił się do ciała pierwszego zmarłego, które<br />

leżało teraz w obfitej kałuży krwi, i wyjął mu z<br />

kieszeni klucze. „Teraz. Będzie dobrze”. Wystawił<br />

COŚ NA PROGU 111


PROZA POEZJA<br />

głowę za drzwi i upewnił się, że nikt nie idzie.<br />

Zamknął drzwi <strong>na</strong> klucz i podszedł do kolejnych.<br />

Otworzył je po cichu i wślizgnął się do środka.<br />

Omiótł wzrokiem pokój i stanął jak wryty. Na kilku<br />

zniszczonych łóżkach przeżartych przez pluskwy<br />

leżało kilka<strong>na</strong>ście osób o zapadniętych oczach i<br />

wyniszczonej skórze, <strong>na</strong> której gęsto ścieliły się<br />

czarne i czerwone ropiejące plamy. Przed nimi<br />

zwrócony tyłem do Franka stał chudy nerwowy<br />

człowiek, który mówił bełkotliwie i chaotycznie i<br />

trząsł się, jakby zabrakło mu porcji <strong>na</strong>rkotyku.<br />

Frank nie zasta<strong>na</strong>wiał się długo. Szybko dobył<br />

noża, złapał stojącego przed nim mężczyznę i<br />

wbił ostrze między żebra. Tamten zawył z bólu<br />

i próbował się miotać, ale Frank przydusił go<br />

mocno do podłogi. Puścił jego gardło i szybkim<br />

ciosem zrobił mu jeszcze jedną dziurę w plecach.<br />

Krew zaczęła płynąć wartką strużką. Frank czuł<br />

jeszcze pod palcami pojedyncze drgnięcia, które<br />

w chwilę później ustały. Nikt z zebranych w<br />

pokoju ludzi nie zareagował. Frank zauważył, że<br />

z kieszeni mężczyzny wysypało się kilka<strong>na</strong>ście<br />

woreczków strunowych wypełnionych tabletkami,<br />

paskami i proszkami. „Nie pomyliłem się”.<br />

Wstał. Popatrzył <strong>na</strong> powłóczące oczami ludzkie<br />

cienie. „Nie dzisiaj. Nie w tych warunkach”.<br />

Pokręcił głową i wyszedł, trzaskając drzwiami. W<br />

lewej ręce dzierżył laskę, a w prawej zakrwawiony<br />

nóż. Wiedział, że to jego ostatnie chwile. Poszukał<br />

drżącymi rękoma kluczy do kolejnego pokoju.<br />

Zobaczył w nim dwóch mężczyzn i dziewczynkę.<br />

Miała <strong>na</strong> oko dwa<strong>na</strong>ście lat, leżała w wyuzdanej<br />

pozycji z szeroko rozchylonymi nogami. Widział,<br />

że dopiero zaczy<strong>na</strong>ły jej się rysować kształty piersi.<br />

Jeden z mężczyzn, chudy, o damskich rysach<br />

twarzy siedział <strong>na</strong> niej, podduszając ją, drugi<br />

zaś, nieogolony i tłusty wyżywał się językiem w<br />

okolicach jej ło<strong>na</strong>. Gdy tylko zobaczyli, że ktoś<br />

przechodzi przez drzwi, szybko wstali. Jeden z<br />

nich wytarł brodę i gdy tylko zobaczył, kto stoi w<br />

drzwiach, ruszył, zamachując się pięścią. Frank stał<br />

przez chwilę sparaliżowany, przed oczami mając<br />

wizje wojennej rzeczywistości. Zanurzył się we<br />

wspomnieniach, a jego oczy <strong>na</strong> chwilę znów zaszły<br />

dziwną nieprzenikliwą mgłą, odci<strong>na</strong>jąc się od świata<br />

zewnętrznego. Serce zaczęło mu bić coraz słabiej,<br />

czuł, że robi mu się coraz wygodniej i przyjemniej.<br />

Ciepło powoli rozlewało się po jego brzuchu.<br />

„Nie mogę. Nie mogę znowu tego zrobić”.<br />

Opamiętał się, gdy cios mężczyzny doszedł celu.<br />

Frank usłyszał chrupnięcie i poczuł ostry ból<br />

żuchwy. Zamachnął się <strong>na</strong> oślep nożem i wycofał<br />

się do korytarza. Gdy zobaczył długie cięcie <strong>na</strong><br />

brzuchu swojego przeciwnika, <strong>na</strong>brał pewności<br />

siebie. Przesunął małą zapadnię <strong>na</strong> spodzie laski, z<br />

której wyleciał długi szpikulec do lodu.<br />

Grubas trzymał się za brzuch. Frank podszedł<br />

do niego, przytrzymał go za długie spocone włosy<br />

i wbił mu szpikulec w oko, który zatrzymał się<br />

dopiero <strong>na</strong> tylnej ścianie czaszki. Odepchnął go od<br />

siebie nie<strong>na</strong>wistnie i zaczął iść w stronę gładkiego<br />

mężczyzny. Ten siedział skulony tuż obok łóżka i<br />

zasłaniał głowę rękoma. Frank kopnął go z całej<br />

siły w twarz, złapał za rękę i mocno pociągnął do<br />

siebie tak, żeby mieć odsłonięty brzuch. Stanął<br />

<strong>na</strong>d nim i kilkoma zręcznymi ruchami rozpruł<br />

mu brzuch. Uklęknął i dyszał przez chwilę<br />

niespokojnie. Gdy wstał, żeby zobaczyć, co stało<br />

się dziewczynce, zobaczył, że ta trzyma przed<br />

sobą odbezpieczony pistolet. Mimo że młoda<br />

wiekiem, <strong>na</strong> twarzy rysowała jej się groź<strong>na</strong> mi<strong>na</strong><br />

zdesperowanej kobiety.<br />

– Co ty zrobiłeś? Dokąd ja teraz pójdę? Co ja<br />

zrobię, skurwysynu?! – krzyknęła, a w kącikach<br />

jej oczu pojawiły się łzy. Frank starał się powoli<br />

wycofać. Milczał, wpatrując się w jej twarz.<br />

Próbował wymacać palcami futrynę, ale zanim<br />

udało mu się to zrobić, zobaczył, że dziewczynka<br />

pociąga za spust. Usłyszał wystrzał i poczuł<br />

potworny ból w udzie, nieporównywalny z<br />

niczym, czego kiedykolwiek doświadczył.<br />

Rzucił się <strong>na</strong> korytarz i szybko tego pożałował.<br />

Ból nogi zwiększył się kilkakrotnie. Ściągnął<br />

zębami rękawiczkę i zagryzł ją, wyjąc z bólu. Kiedy<br />

pierwsza fala bólu minęła, wstał i skierował się<br />

do tylnego wyjścia. Zostawiał za sobą posuwiste<br />

plamy ciemnej, tętniczej krwi. Wycieńczony,<br />

oparł się o drzwi, które uchyliły się pod jego<br />

ciężarem. Padł <strong>na</strong> ziemię. W wirującym obrazie<br />

rzeczywistości dojrzał tylko czerwono-niebieskie<br />

światła policyjne. I głośne krzyki, których<br />

z<strong>na</strong>czenia nie rozumiał. Później była tylko czerń.<br />

***<br />

Na tym kończy się historia Franka. Nie mogę<br />

dalej za niego odpowiadać. Pięć lat studiów<br />

medycznych, kolejne lata specjalizacji, a <strong>na</strong>wet<br />

112 COŚ NA PROGU


pięt<strong>na</strong>ście lat praktyki w moim własnym gabinecie<br />

nie dały mi tego, czego potrzebowałem. Dopiero<br />

działanie <strong>na</strong> własną rękę przyniosło skutki.<br />

Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, aby go<br />

wyleczyć. I udało mi się! Ale popełniłem jeden<br />

błąd. Jeden, jedyny błąd, który zaważył <strong>na</strong> całym<br />

eksperymencie, <strong>na</strong> latach badań i pokonywania<br />

trudności. Zaszczepiłem u Franka ciąg do<br />

morderstw, niepohamowany gniew. Udało mi się<br />

odizolować jego zespół stresu pourazowego, ale w<br />

jej miejsce... pojawiło się coś okropnego.<br />

– Proszę Wysokiego Sądu! – mężczyz<strong>na</strong><br />

zwrócił się do ubranych w togę przedstawicieli<br />

Sądu Najwyższego. – Dzisiaj sprawa toczy się<br />

nie tylko o to, czy przekroczyłem uprawnienia,<br />

badając to schorzenie od środka, skupiając się<br />

<strong>na</strong> nim i poświęcając <strong>na</strong> nie lata pracy badawczej,<br />

stosując kontrowersyjną metodę. Dziś sprawa<br />

toczy się także o to, czy takie jednostki jak Frank,<br />

ze skrzywioną psychiką, zaburzoną percepcją i<br />

brakiem empatii są w stanie żyć w społeczeństwie!<br />

Nikt nie z<strong>na</strong> go tak jak ja! On nie może żyć <strong>na</strong><br />

wolności! – powiedział.<br />

– Czy do oskarżonego Thomasa<br />

Wiercholsky’ego są jeszcze jakieś pytania? –<br />

Sędzia, nie słysząc potwierdzenia, rozpoczął<br />

krótką przemowę. – Nie widzę powodu i żadnego<br />

uzasadnienia czynów, do jakich dopuścił się<br />

oskarżony. Wykazał się on wyjątkową brutalnością<br />

i wyrachowaniem, zmuszając swojego rodzonego<br />

brata, Franka Wiercholsky’ego, do popełnienia aż<br />

trzech morderstw. Czy oskarżony chce coś dodać<br />

<strong>na</strong> swoją obronę? – zapytał.<br />

– Dwóch. Nakłoniłem Franka do dwóch<br />

morderstw, bo tylko tyle było potrzebne do<br />

całkowitego wyleczenia. Trzecie morderstwo<br />

zostało popełnione tylko z inicjatywy mojego<br />

brata. Zdarzyło się zupełnie bez mojej wiedzy. Nie<br />

wiecie, co robicie! On będzie zabijał! – powiedział<br />

Thomas, wstając z miejsca i żywo gestykulując.<br />

Nic jed<strong>na</strong>k nie wskórał, zignorowany przez<br />

sędziego. Nastąpiły niezbędne sądowe procedury<br />

i kilka przerw. Po kilku<strong>na</strong>stu minutach wszystko<br />

było wiadome.<br />

– Podtrzymuję słowa prokuratora. Wymierzam<br />

karę trzech lat pozbawienia wolności dla<br />

oskarżonego, a pokrzywdzonego kieruję <strong>na</strong><br />

leczenie do zakładu psychiatrycznego – powiedział<br />

sędzia, a z głębi sali posypały się gromkie oklaski.<br />

PROZA POEZJA<br />

Wszyscy mogli odetchnąć spokojnie. Wszyscy,<br />

poza Frankiem.<br />

***<br />

Ubrany w białą piżamę Frank chodził od<br />

ściany do ściany, ciągle gestykulując i mówiąc<br />

do zebranych wokół niego ludzi. Z<strong>na</strong>jdowali się<br />

w ciemnej piwnicy. Porozumiewali się między<br />

sobą, szepcząc, i z każdym zdaniem konspiracyj<strong>na</strong><br />

atmosfera się potęgowała. Spośród nich wyróżniał<br />

się Frank. Tylko on mógł zachowywać się głośno.<br />

– Ty! Jak się <strong>na</strong>zywasz? – spytał Frank,<br />

wskazując palcem <strong>na</strong> jednego z nich.<br />

– Mówią do mnie Brodaty Smith – odpowiedział<br />

mężczyz<strong>na</strong> drżącym głosem.<br />

– Niedługo i ty, Brodaty Smith, i wy wszyscy<br />

stąd wyjdziecie. Ja od<strong>na</strong>lazłem drogę i wiem, jak to<br />

zrobić – powiedział Frank, uśmiechnął się i cofnął<br />

w głąb pamięci, powtarzając umiłowane słowa,<br />

którymi tak często obdarzał go brat. – Postaram<br />

się wytłumaczyć to <strong>na</strong> przykładzie. Tak jak gąbka<br />

chłonie wodę, tak i mózg chłonie wydarzenia.<br />

Wasze łepetyny nie są twardymi dyskami... Da się<br />

je wyczyścić, wyciągnąć igły, które was blokują<br />

– mówiąc to, pochylał się <strong>na</strong>d każdym z nich i<br />

do otwartych dłoni wsadzał każdemu nóż. Za<br />

przeszmuglowanie ich za mury szpitala musiał<br />

sporo zapłacić, ale wiedział, że będzie mu się to<br />

opłacało.<br />

– Wszystko będzie dobrze. Musicie tylko...<br />

Wytrzeszcz tysiąca jardów (z ang.<br />

thousand-yard stare) to jeden z<br />

symptomów zespołu stresu pourazowego.<br />

Jest określeniem wiotkiego, pustego i<br />

nieobecnego wzroku wynikającego ze<br />

stresu o ogromnej sile, przekraczającego<br />

ludzką odporność. Określenie weszło<br />

do powszechnego użycia dzięki<br />

amerykańskiemu artyście wojennemu<br />

Tomowi Lea, który w 1944 roku <strong>na</strong>malował<br />

obraz „The 2000 Yard Stare”.<br />

COŚ NA PROGU 113


PROZA POEZJA<br />

ŁUKASZ ŚMIGIEL<br />

Tequila:<br />

Liczba<br />

Bestii<br />

RYS. KATARZYNA BABIS<br />

FRAGMENT POWIEŚCI<br />

www.projekttequila.blogspot.com<br />

Patrzyła oczami kota, swojego zwiadowcy, przyjaciela i<br />

ochroniarza, a to, co widziała, wcale jej się nie podobało.<br />

Spóźniła się <strong>na</strong> spotkanie i wymianę z Ludźmi-Mrówkami, z<br />

przerażającymi Marabunta. Czuła to samo, co czuł jej kudłaty<br />

przyjaciel. Parzący piasek pod łapami, gorący wiatr gładzący<br />

futro i zapach Ludzi-Mrówek, którzy ukrywali się w pajęczynie<br />

korytarzy pod prerią. Marabunta wychodzili ze swego<br />

królestwa tylko wtedy, kiedy <strong>na</strong>prawdę musieli, strzegąc<br />

za wszelką cenę swoich sekretów. Dziś mieli jej uczynić<br />

zaszczyt, pokazać się i doko<strong>na</strong>ć wymiany z Kapitanem, w<br />

imieniu którego tu przybyła. Pech jed<strong>na</strong>k chciał, że Tequila<br />

nie zdołała dotrzeć w umówione miejsce i teraz zamiast niej,<br />

z mrówkami rozmawiała Noah, jej kochanka, a zarazem jed<strong>na</strong><br />

z wielu żon Kapita<strong>na</strong>.<br />

Kot, którego wysłała przodem i z którym pozostawała w<br />

psychicznym kontakcie, wzdrygnął się <strong>na</strong>gle. Usłyszała go.<br />

– La famine? La disette? – zaczął po francusku, szukając<br />

właściwego słowa. – La faim... – Wreszcie zrozumiała: –<br />

Głód...<br />

Odzywający się w jej głowie tłumacz kocich myśli był<br />

mocno niedosko<strong>na</strong>ły. Tequila nie miała pojęcia, <strong>na</strong> jakiej<br />

zasadzie to cholerstwo działa, ale zwykle działało do dupy,<br />

prezentując pojedyncze słowa albo wyrwane z kontekstu<br />

zwroty, i to <strong>na</strong> dodatek po francusku. Całe szczęście, że<br />

jakimś cudem rozumiała ten język.<br />

Z zamyślenia wyrwało ją wyraźniejsze drżenie piasku i<br />

przykre uczucie ssania w żołądku. Później kontakt z kotem<br />

się zerwał.<br />

Tequila zaklęła pod nosem. Spróbowała poszukać kota<br />

myślami, ale ten przepadł jak kamień w wodę. Ignorował ją.<br />

Dziewczy<strong>na</strong> jeszcze przez chwilę siedziała w pozycji lotosu,<br />

skryta w leju po bombie, która musiała spaść tutaj w czasie<br />

wojny z serpenty<strong>na</strong>mi – podczas ostatniego zrywu, kiedy to<br />

niedobitki ludzkości zdecydowały się doko<strong>na</strong>ć rozpaczliwego<br />

ataku <strong>na</strong> ok<strong>na</strong>, dziwaczne anomalie, z których wypełzały te<br />

mordujące ludzi obłe, wężowate potwory. Tequila zmieniła<br />

pozycję, wygodniej siadając <strong>na</strong> ziemi. Zamknęła oczy i<br />

skupiła się <strong>na</strong> od<strong>na</strong>lezieniu myśli wielkiego kota. Płynęła<br />

tuż <strong>na</strong>d powierzchnią pustyni, ścigając strzępki jego odczuć i<br />

doświadczeń, ale nigdzie go nie było. Wyczuwała <strong>na</strong>tomiast<br />

będących wszędzie dookoła Marabunta.<br />

Dziewczy<strong>na</strong> miała odebrać od nich coś dla swojego<br />

pracodawcy, który w zamian oferował Mrówkom kilka<br />

skarbów z przeszłości, artefaktów, których nikt już nie potrafił<br />

używać ani <strong>na</strong>zwać. Noah dostarczyła je w umówione <strong>na</strong><br />

miejsce, a Tequila miała zająć się ryzykowną wymianą, bo<br />

114 COŚ NA PROGU


jako jed<strong>na</strong> z nielicznych handlowała już niegdyś z ludźmi<br />

Marabunta i przeżyła. Pod jej nieobecność to jed<strong>na</strong>k<br />

pięk<strong>na</strong> Noah wzięła sprawy w swoje ręce, a to po prostu nie<br />

mogło się dobrze skończyć. Marabunta łatwo było urazić, a<br />

raz straconego zaufania Mrowiska nie dawało się odzyskać.<br />

Dlatego też chwilowo, nie chcąc ryzykować zbyt wczesnego<br />

wykrycia, Tequila zatrzymała się tuż przy granicy z ich<br />

terytorium. System podziemnych korytarzy zbudowanych<br />

przez Mrówki był jak ogrom<strong>na</strong> pajęczy<strong>na</strong>. Wystarczyło, że<br />

jed<strong>na</strong> nitka zadrżała i cała kolonia od razu wiedziała, że<br />

oto pojawił się intruz. Wyglądało <strong>na</strong> to, że zaskoczenie jest<br />

jedną z nielicznych rzeczy, które mogłyby pomóc jej i Noah<br />

wydostać się z tarapatów.<br />

Tequila wysłała <strong>na</strong> zwiad swego kudłatego towarzysza,<br />

środek transportu i – jeśli było trzeba – obrońcę. Nawet o<strong>na</strong><br />

sama nie wiedziała, co tak <strong>na</strong>prawdę łączy ją z potężnym<br />

dzikim kotem, który pewnego dnia po prostu od<strong>na</strong>lazł ją<br />

i od tego czasu nie odstępował jej <strong>na</strong> krok. Dość szybko<br />

okazało się, że Diesel – bo tak przezywały go dzieciaki z<br />

Los Alamos, ostatniego wolnego miasta – reagował <strong>na</strong> jej<br />

myśli. O<strong>na</strong> z kolei, jeśli tylko odpowiednio się skupiła, czuła<br />

to co on. Łącząca ich psychicz<strong>na</strong> więź po latach przerodziła<br />

się w coś więcej. Stopniowo uczyli się ze sobą rozmawiać.<br />

Rozumieć <strong>na</strong> pewnym minimalnym poziomie pojawiające<br />

się w ich głowach słowa. Potrafiący zmieniać umaszczenie<br />

futra kot – niewidoczny dla serpentyn, które w ogóle nie<br />

interesowały się innymi gatunkami niż człowiek – był jej<br />

oczami i uszami, ale nie tylko. Ostatnio wyczuwała mocniej<br />

niż kiedykolwiek, że ta mająca własne zdanie <strong>na</strong> każdy temat<br />

rozwydrzo<strong>na</strong> kupa futra bardzo ją kochała. Było to dziwne<br />

uczucie. Także dlatego, że Diesel był w stanie wyrazić je<br />

jedynie po francusku...<br />

Tequila jeszcze raz skupiła się <strong>na</strong> otaczającej ją prerii i<br />

wezwała kota.<br />

Tym razem dał się złapać.<br />

– Puis-je? – delikatnie zapytała w myślach, chcąc się<br />

przymilić i ukryć irytację za komplementem w jego ulubionym<br />

języku.<br />

Kot z początku zdecydowanie ją blokował i dopiero po<br />

chwili niechętnie otworzył swój umysł. Poczuła falę radości,<br />

jak u małego chłopca, który właśnie coś <strong>na</strong>broił. Później<br />

radość przykrył drapieżny, bezwzględny zew krwi. Żołądek<br />

podszedł jej do gardła.<br />

PROZA POEZJA<br />

– Chasse, la joie, le sang doux. Polowanie, radość,<br />

słodka krew – powiedział kot bardzo chrapliwym głosem w<br />

jej głowie.<br />

Po chwili pozwolił jej w końcu spojrzeć <strong>na</strong> świat swoimi<br />

oczyma. Obraz stał się nieznośnie szeroki. Kot widział<br />

wszystko w czerni i bieli, dlatego krew, <strong>na</strong> którą patrzył,<br />

wyglądała jak kałuża lepkiej smoły. Podobne kałuże były<br />

wszędzie dookoła niego. Tequila poczuła także krew <strong>na</strong><br />

pysku, <strong>na</strong> łapach i <strong>na</strong> języku...<br />

Więcej nie chciała wiedzieć.<br />

Zebrało jej się <strong>na</strong> wymioty. Była pew<strong>na</strong>, że krew jest<br />

jeszcze ciepła. Truchło, które brudziło prerię lepką smolistą<br />

mazią, leżało nieopodal – worek skóry, kości i flaków<br />

porzucony tuż obok odsłoniętego wejścia do płytkiego<br />

ka<strong>na</strong>łu, który musiał prowadzić do jednej z odnóg mrowiska.<br />

Zwłoki musiały <strong>na</strong>leżeć do jednego ze zwiadowców,<br />

pełniących straż <strong>na</strong> obrzeżach królestwa Marabunta. Diesel<br />

nie dał mu żadnych szans – dopadł go jak szczura. Jama była<br />

częściowo rozkopa<strong>na</strong>, <strong>na</strong>jwyraźniej nieszczęśnik próbował<br />

uciekać. Teraz <strong>na</strong>jważniejsze było to, czy zdążył powiadomić<br />

resztę o wykryciu intruza. Pajęczy<strong>na</strong> musiała trząść się jak<br />

szalo<strong>na</strong> w czasie jego walki z kotem, a mimo to Mrowisko<br />

wcale nie wyglądało <strong>na</strong> zaalarmowane. Z jakiegoś powodu<br />

dziesiątki wojowników nie wybiegły ze swoich kryjówek.<br />

Mrówki różniły się od reszty ludzi, którzy przetrwali<br />

w nowym świecie. Nigdy nie moż<strong>na</strong> było do końca<br />

przewidzieć, co zrobią w danej sytuacji. Pozostałe plemio<strong>na</strong><br />

i klany, pozostając <strong>na</strong> powierzchni, musiały nieustannie się<br />

przemieszczać, aby nie trafić <strong>na</strong> celownik serpentyn. Nie<br />

stroniły od wzajemnego kontaktu i handlu, czasami ze sobą<br />

walczyły, a czasami się wspierały, ale każde z nich prędzej<br />

czy później wracało w pobliże Los Alamos – ostatniego<br />

wolnego miasta, a zarazem jedynego miejsca, do którego, nie<br />

wiedzieć czemu, nie zapuszczały się serpentyny. Marabunta<br />

robili jed<strong>na</strong>k i<strong>na</strong>czej. Mrowisko uz<strong>na</strong>ło, że próba odbudowy<br />

starej cywilizacji nie ma sensu. Jedynym celem stało się<br />

dla nich przetrwanie gatunku, wyeliminowanie wiary w<br />

siłę jednostki i zastąpienie jej potęgą wspólnie działającej<br />

społeczności. O tym, w jaki sposób Ludzie-Mrówki byli<br />

zorganizowani, niewiele zresztą wiedziano. Podobno istniała<br />

królowa, która nimi kierowała, a ich niedostępne, ledwie<br />

COŚ NA PROGU 115


PROZA POEZJA<br />

<strong>na</strong>dające się do życia korytarze, skrywały wiele sekretów. Nie<br />

znosili światła dnia. Wychodzili <strong>na</strong> powierzchnię niechętnie,<br />

tylko pod osłoną nocy, zwykle po to, aby zapolować <strong>na</strong><br />

ofiarę, która nieopatrznie <strong>na</strong>trafiła <strong>na</strong> ich pajęczynę. Nikt nie<br />

był w stanie prowadzić z nimi wojny – system drążonych<br />

przez nich ka<strong>na</strong>łów był tak wąski, że zaledwie dwie Mrówki<br />

całkowicie blokowały przejście, uniemożliwiając przebicie<br />

się ewentualnemu intruzowi. Na miejscu tych, które zabito,<br />

<strong>na</strong>tychmiast pojawiały się kolejne.<br />

Gardzące jednostkami Mrowisko słynęło także z<br />

okrucieństwa i bezwzględności. Dlatego inne klany i plemio<strong>na</strong><br />

wolały zostawić Marabunta w spokoju, w ich własnym,<br />

nieludzkim świecie, do którego nie zapuszczały się <strong>na</strong>wet<br />

serpentyny. Pozwolenie kotu <strong>na</strong> rozszarpanie jednego z nich,<br />

i to jeszcze przed rozpoczęciem jakichkolwiek negocjacji, nie<br />

było <strong>na</strong>jlepszym pomysłem.<br />

– Mordienne! – Tequila sklęła Diesla w myślach,<br />

ale niewiele go to obeszło. Czuła, że zaspokoił głód –<br />

pożywienia, krwi i walki. Wyraźnie zadowolony zaczął<br />

wylizywać łapy. – Ty cholerny, kudłaty idioto! – wrzasnęła,<br />

ale zaraz ugryzła się w język, aby nie przesadzić, bo kot, jak<br />

to kot, w każdej chwili mógł się obrazić, a wtedy wszystko<br />

byłoby stracone.<br />

Zmęczył się walką, bo czuła jak pieką go mięśnie.<br />

Strażnik Marabunta <strong>na</strong>jwyraźniej wytrwale opierał się zębom<br />

i pazurom.<br />

– Tylko go przypadkiem nie zakopuj <strong>na</strong> później –<br />

wyprzedziła jego myśli. – Żadnego później nie będzie!<br />

Nażarłeś się? Opiłeś? Namordowałeś? I <strong>na</strong> tym koniec.<br />

Typowy, obleśny facet. Naprawdę nie wiem, czemu cię za<br />

sobą ciągam... – Fuknęła, a Diesel wysłał jej wyraźny impuls<br />

urażonej dumy.<br />

– Trudno – powiedziała w końcu, znowu<br />

obawiając się, że za bardzo go urazi. – Stało się, ale teraz<br />

nie zatrzymuj się już ani <strong>na</strong> chwilę. Z<strong>na</strong>jdź mi Noah. Noah,<br />

rozumiesz?! – Posłała mu zestaw związanych z dziewczyną<br />

emocji. Przyjaźń, wzajem<strong>na</strong> fascy<strong>na</strong>cja, pożądanie i coś<br />

jeszcze, coś nie<strong>na</strong>zwanego... Kot cicho zamruczał, a krew<br />

popłynęła żywiej w jego żyłach. Zaczął węszyć i po chwili<br />

zniknął w ciemnościach.<br />

*<br />

Zobaczyła ją oczyma kota dopiero wtedy, gdy księżyc<br />

wyszedł zza chmur. Noah biegła. Do miejsca, w którym<br />

zgodnie z planem zostawiła zamaskowany wóz, została<br />

jeszcze dobra mila.<br />

Tequila zacisnęła zęby w niemej złości. Diesel wyczuł<br />

strach Noah. Dziewczy<strong>na</strong> <strong>na</strong>prawdę się bała, a nie <strong>na</strong>leżała<br />

do strachliwych. Zarozumiała i uparta, jak zawsze <strong>na</strong>jpierw<br />

musiała postawić <strong>na</strong> swoim. Musiała zobaczyć coś <strong>na</strong>prawdę<br />

przerażającego, bo g<strong>na</strong>ła teraz <strong>na</strong> przekór wszystkiemu.<br />

Biegła, chcąc ocalić życie.<br />

Kot <strong>na</strong>gle wystrzelił w jej kierunku jak z procy. Świat<br />

widziany jego oczyma zawirował, a Tequila poczuła falę<br />

adre<strong>na</strong>liny i krew uderzyła jej do głowy. Mięśnie pod skórą<br />

kota zagrały jak <strong>na</strong>pięte struny fortepianu.<br />

Diesel skoczył.<br />

Noah w ostatniej chwili zobaczyła jego sylwetkę, czy<br />

raczej jego niewyraźny kształt <strong>na</strong> tle nocy, który minął ją w<br />

locie o włos, bo kot niczym kameleon przybrał kolor prerii.<br />

Jego obecność mógł zdradzić co <strong>na</strong>jwyżej księżyc odbijający<br />

się w kaprawych ślepiach.<br />

Zaraz potem Tequila zobaczyła, jak kot spada <strong>na</strong><br />

wyłaniającą się z mroku, biegnącą truchtem ludzką sylwetkę.<br />

Ścigali ją. Najpewniej sprawiając wrażenie, że wszystko jest<br />

w porządku, doko<strong>na</strong>li wymiany, a teraz polowali <strong>na</strong> Noah,<br />

nie chcąc pozwolić jej opuścić swego terytorium. Chcieli<br />

razem z jej trupem pogrzebać poniesioną zniewagę. Nikt przy<br />

zdrowych zmysłach nie próbuje oszukać Marabunta.<br />

Zaczęło się polowanie.<br />

Myśliwy, który zbliżał się do Noah, nie mógł się jed<strong>na</strong>k<br />

spodziewać, że <strong>na</strong>gle wypadnie <strong>na</strong> niego z ciemności po<strong>na</strong>d<br />

pół tony pędzących mięśni uzbrojonych w kły i pazury. Nawet<br />

nie zdążył krzyknąć, Diesel dosłownie zmiótł go z ziemi,<br />

zabijając samym impetem zderzenia. Teraz już nie bawił się<br />

z ofiarą – po prostu zabijał. Szybko i pewnie. Nieustannie<br />

gotowy do kolejnego ataku.<br />

Tequila usłyszała pełen przerażenia krzyk Noah. Nie była<br />

już pew<strong>na</strong>, czy słyszy go w głowie kota czy może głos niesie<br />

się echem po prerii.<br />

Tymczasem Diesel zacisnął szczęki <strong>na</strong> gardle kolejnego<br />

przeciwnika i szarpnął, a głowa Mrówki poleciała gdzieś do<br />

tyłu. Błysnęły białka wytrzeszczonych w niemym zdziwieniu<br />

wielkich oczu. Metaliczny smak gorącej, tętniczej krwi zalał<br />

116 COŚ NA PROGU


Tequili usta, przez co prawie zerwała psychiczny kontakt. Kot<br />

ponownie przybrał bojową postawę. Włosy <strong>na</strong> jego karku<br />

stanęły dęba. Ciemność dookoła niego i Noah zdawała się<br />

ożywać.<br />

Dookoła zaroiło się od biegnących w ciszy sylwetek. Bose<br />

stopy miarowo uderzały o piasek. Oddechy wyz<strong>na</strong>czały rytm<br />

pogoni. Mrowisko polowało wspólnie, jak zawsze.<br />

Tequila nie mogła czekać dłużej. Zerwała kontakt.<br />

Zabolały ją mięśnie i stawy, gdy z pozycji lotosu zerwała<br />

się do biegu i skoczyła w stronę ukrytego pod plandeką<br />

samochodu. Ile czasu minęło? Minuta, dwie, może trzy? To<br />

w zupełności wystarczy, aby myśliwi Marabunta zabili ofiarę<br />

przy<strong>na</strong>jmniej <strong>na</strong> kilka sposobów. Tequila słyszała o kilku z<br />

nich. Noah miała powody, by krzyczeć. Teraz mógł jej pomóc<br />

tylko kot. Mrówki <strong>na</strong> pewno się go nie spodziewały.<br />

Uruchamiając wóz, wyczuła Diesla, <strong>na</strong>wet nie <strong>na</strong>wiązawszy<br />

z nim ponownie psychicznego kontaktu. Gdzieś tam w<br />

ciemności jego ciało przeszył <strong>na</strong>gle ból. Tequila skrzywiła<br />

się odruchowo, a silnik składanego z <strong>na</strong>jróżniejszych części<br />

pojazdu zawarczał i zgasł. Spróbowała odpalić go ponownie,<br />

a w międzyczasie jej wyczulone zmysły odbierały strzępki<br />

emocji kłębiących się w ciemności <strong>na</strong>d prerią.<br />

W końcu wóz zaskoczył. Skrzynia biegów zaryczała.<br />

Sypnęło piaskiem spod kół. Tequila ruszyła, dociskając pedał<br />

gazu tak mocno, że aż zabolała ją noga. Gdzieś przed nią w<br />

mroku toczyła się regular<strong>na</strong> bitwa. Samochód z urywanym<br />

warkotem wyskoczył do góry <strong>na</strong> wydmie, której dziewczy<strong>na</strong><br />

nie dostrzegła w porę, i z trzaskiem opadł <strong>na</strong> ziemię. Zarzuciło<br />

tyłem, ale osie wytrzymały. Tequila celowo nie włączała<br />

świateł. Jeszcze nie teraz. Może nie widziała nocą tak dobrze<br />

jak kot, ale <strong>na</strong> pewno lepiej od przeciętnego człowieka.<br />

Posłała Dieslowi syg<strong>na</strong>ł, że <strong>na</strong>dchodzi. Wozem raz jeszcze<br />

zarzuciło, kiedy <strong>na</strong>jechał jednym kołem <strong>na</strong> potężny kamień.<br />

Zobaczyła ich dopiero po chwili. Wszystko rozgrywało się<br />

jak w zwolnionym tempie. Zakamuflowany kot wyglądał tak,<br />

jakby to sama ciemność wydała wojnę Mrówkom. Atakował<br />

całym swoim arse<strong>na</strong>łem i wszędzie dookoła walały się<br />

trupy tych, którzy z<strong>na</strong>leźli się w jego zasięgu. Wyczuła, że<br />

jest ranny, a kolejne ukłucia bólu tylko wzmagały jego<br />

wściekłość.<br />

Tequila odliczyła w myślach jeszcze kilka<strong>na</strong>ście sekund<br />

i zapaliła reflektory. Nie osiągnęła efektu zaskoczenia z<br />

PROZA POEZJA<br />

powodu swojego pojawienia się <strong>na</strong> polu walki, bo Marabunta<br />

musieli słyszeć jej pędzący wóz z daleka, ale ostre, białe<br />

światło samochodu było dla nich przykrą niespodzianką.<br />

Dziewczy<strong>na</strong> szarpnęła kierownicą, chwyciła za ręczny i<br />

obróciła pojazd o sto osiemdziesiąt stopni, zmiatając z<br />

powierzchni ziemi przy<strong>na</strong>jmniej trzech myśliwych. Kot był<br />

gdzieś niedaleko. Wiedziała tylko tyle, że wciąż żyje i walczy.<br />

Gorące nocne powietrze pachniało potem i krwią. Co chwilę<br />

dawało się słyszeć <strong>na</strong>woływania i urywane wrzaski.<br />

Wyskoczyła z wozu przez dziurę po przedniej szybie,<br />

zsunęła się po masce, pod którą warczał zostawiony <strong>na</strong><br />

chodzie silnik, i pomknęła w stronę Diesla. Miała wrażenie,<br />

że dookoła nich kotłuje się od czarnych, <strong>na</strong>smarowanych<br />

sadzą sylwetek. Błyskały białka oczu. Weszła pomiędzy<br />

walczących, czując się zaproszo<strong>na</strong> do przedziwnego tańca.<br />

Podcięła <strong>na</strong>jbliższego z atakujących, a kiedy runął do<br />

przodu, okręciła się razem z nim wokół własnej osi i pchnęła<br />

<strong>na</strong> innych. Sięgnęła do skórzanej pochwy przewieszonej<br />

przez plecy i po chwili w rękach miała już rękojeść maczety<br />

o szerokim ostrzu, które złowrogo zawijało się ku górze. Bez<br />

ostrzeżenia zaczęła rąbać Ludzi-Mrówki, zadając krótkie<br />

mocne ciosy, jakby oczyszczała drogę z gałęzi i chwastów.<br />

Na piasek posypały się kawałki rąk, nóg, palce, dłonie i płaty<br />

zerwanej z ciała skóry. Podniósł się niemiłosierny wrzask.<br />

Była już prawie przy kocie, o włos unikając ciosów krótkich<br />

ostrzy, którymi Marabunta zwykli walczyć w ciasnych<br />

korytarzach swego królestwa.<br />

Nagle wszystko się zatrzymało. Zamknął się otaczających<br />

ich kordon patykowatych sylwetek. Żaden z Marabunta<br />

nie odezwał się słowem. Zupełnie jakby dotarł jakiś<br />

zaszyfrowany syg<strong>na</strong>ł, <strong>na</strong> który nie zwróciła uwagi. Stała <strong>na</strong><br />

szeroko rozstawionych nogach, ściskając w dłoni maczetę,<br />

która spływała krwią. Czuła, jak obwiąza<strong>na</strong> skórą rękojeść<br />

pali ją w spocone dłonie. Na <strong>na</strong>dgarstkach i przedramio<strong>na</strong>ch<br />

miała przyklejone kawałki kości, choć żaden nie był jej.<br />

Charkotliwe, szybkie, urywane oddechy myśliwych układały<br />

się w złowrogą melodię. Kot także sapał i prychał, ustawiając<br />

się za jej plecami i przyjmując bojową postawę, której<br />

utrzymanie przychodziło mu jed<strong>na</strong>k z wyraźnym trudem.<br />

Zrezygnował z maskowania futra i oblał się purpurą, z którą<br />

kontrastowały jego złote oczy. Zaczął wyrzucać z siebie<br />

powietrze długimi, głębokimi wdechami, a każdy z nich<br />

przynosił falę bólu w okolicach żeber. Nawiązał z nią kontakt<br />

COŚ NA PROGU 117


PROZA POEZJA<br />

powtarzając w myślach w kółko tylko jedno słowo:<br />

– Vanner, vanner, vanner... – Mordować.<br />

Odruchowo zabroniła mu robić cokolwiek, choć wiedziała,<br />

że chwilowo Diesel ma gdzieś jej zdanie. Marabunta cały<br />

czas niez<strong>na</strong>cznie zmieniali swoje ustawienie, ciasno ich<br />

otaczając, jakby rozstawiali pionki <strong>na</strong> szachownicy. Z tłumu<br />

wojowników szczególnie wyróżniali się dwaj.<br />

Pierwszy, mniejszy od reszty, miał prymitywny miotacz<br />

płomieni – jeden z nielicznych wy<strong>na</strong>lazków starej cywilizacji,<br />

którym Marabunta nie pogardzali i z którego robili dobry<br />

użytek w pajęczynie wąskich korytarzy swego świata. Konus<br />

miał <strong>na</strong> oczach zabrudzone gogle, a płaski pojemnik z<br />

paliwem trzymał przewieszony krzywo <strong>na</strong> plecach. Na samym<br />

końcu lufy ściskanego przez niego miotacza pływał błękitny<br />

płomyk, co oz<strong>na</strong>czało, że broń, choć wysłużo<strong>na</strong>, działa jak<br />

<strong>na</strong>leży.<br />

Drugi wyróżniający się Marabunta miał rzucającą<br />

się w oczy pomalowaną <strong>na</strong> biało twarz, symbol tego, że<br />

jest wyższym rangą wojownikiem, a nie robotnikiem jak<br />

większość tych w tłumie dookoła. Był potężnie zbudowanym,<br />

wysokim mężczyzną. Wyraźnie zadowolony z siebie trzymał<br />

za szyję Noah, drugą ręką przyciskając do jej brzucha nóż.<br />

W każdej chwili mógł jej zafundować paskudną śmierć,<br />

bo człowiek z wybebeszonym brzuchem umiera długo i w<br />

męczarniach. Twarz Noah błyszczała od potu. Czar<strong>na</strong> burza<br />

kręconych włosów była poskleja<strong>na</strong> i zakurzo<strong>na</strong>. Oddychała<br />

szybko i niepewnie. Oczy miała szeroko otwarte i rzadko<br />

nimi mrugała. Tequila wyczuwała bijący od niej strach.<br />

Najwyraźniej ślicz<strong>na</strong> Noah wreszcie zrozumiała, że tym razem<br />

przesadziła i może się nie wywinąć. Brudne, postrzępione<br />

ubranie wisiało z niej żałośnie, a jej prześladowca nieco<br />

unosił ją do góry, tak że musiała stać <strong>na</strong> palcach, nieustannie<br />

<strong>na</strong>prężając <strong>na</strong>gie łydki i uda.<br />

Tłum patykowatych Marabunta zacieśniał krąg. Nie<br />

wyglądali, jakby mieli ochotę rozmawiać. Z gardła Diesla<br />

dobył się głęboki urwanych charkot. Wojownik z miotaczem<br />

płomieni przesunął się do przodu, a pozostali zaczęli<br />

wściekle wyć, szykując się do ataku.<br />

Tequila wiedziała, że musi działać, i to <strong>na</strong>tychmiast.<br />

Oceniła odległość, wymierzyła i wkładając w rzut całą siłę<br />

prawego barku, cisnęła maczetą w taki sam sposób, w jaki<br />

rzuca się toporem. Ostrze zafurkotało w powietrzu niczym<br />

oderwane śmigło i trafiło wielbiciela miotaczy nieco po<strong>na</strong>d<br />

mostkiem. Facet wydał z siebie wysoki kwik i zrobił coś,<br />

czego się nie spodziewała. Zamiast paść <strong>na</strong> kola<strong>na</strong> i umrzeć,<br />

zaczął biegać dookoła i krzyczeć. Jego krzyk przypomi<strong>na</strong>ł<br />

charkotanie gruźlika, a podczas biegu przyjemniaczek<br />

kilkakrotnie <strong>na</strong>cisnął spust miotacza płomieni.<br />

Marabunta rozerwali kordon i rozbiegli się <strong>na</strong> wszystkie<br />

strony. Wreszcie wojownik tak nieopatrznie machnął lufą<br />

miotacza, że fala ognia buchnęła mu prosto w twarz. Teraz<br />

już nie krzyczał – zagulgotał tylko, prezentując niemal<br />

rozpływającą się twarz. Na odpadających płatach skóry<br />

nieszczęśnika pękały czerwone bąble. Włosy musiał mieć<br />

<strong>na</strong>smarowane czymś bardzo nieodpowiednim dla człowieka<br />

obsługującego miotacz płomieni, bo czupry<strong>na</strong> wybuchła mu<br />

<strong>na</strong> kilka sekund zielonym płomieniem, który sięgnął kości<br />

czaszki i z sykiem zgasł. Dopiero wtedy facet padł <strong>na</strong> plecy.<br />

Zatrząsł się <strong>na</strong> całym ciele i znieruchomiał.<br />

Tequila przez moment obawiała się jeszcze, że zaraz<br />

wybuchnie zbiornik z paliwem, którym poparzony grzmotnął<br />

o ziemię, ale nic już się nie stało. Zapadła cisza, przerywa<strong>na</strong><br />

jedynie szybkimi oddechami pozostałych <strong>na</strong>pastników. Nawet<br />

wojownik z białą twarzą, obserwując to wszystko, wydawał<br />

się wstrząśnięty. Tequila zdecydowała się wykorzystać ten<br />

moment <strong>na</strong> wznowienie pertraktacji.<br />

– Widzę, że teraz macie ochotę pogadać, więc gadajmy.<br />

– Z trudem wydobyła z siebie głos, czując piach <strong>na</strong> języku<br />

i między zębami.<br />

Marabunta <strong>na</strong>dal nie zbliżali się do umierającego<br />

wojownika, który właśnie rzygał krwią.<br />

– To wszystko to jed<strong>na</strong> wielka pomyłka – mówiła dalej,<br />

czując swąd spalonego mięsa. – Nie o<strong>na</strong> miała z wami<br />

rozmawiać... – Wskazała Noah. – ...tylko ja. Spóźniłam<br />

się, mój błąd. Zrobiła się awantura, trudno. Ja chcę tylko<br />

odzyskać dziewczynę, odebrać od was informacje i fant.<br />

Dostaliście swoją zapłatę. Rozumiem, że Mrowisko zostało<br />

znieważone przez złamanie warunków wymiany, ale to<br />

nie musi się tak skończyć. Jeśli ją zabijecie, ja i mój kot<br />

zrobimy z was miazgę. Ostatecznie wygracie, ale zanim to<br />

<strong>na</strong>stąpi, przysięgam, że zabierzemy z sobą połowę waszego<br />

Mrowiska. Powtarzam, to nie musi się tak kończyć.<br />

Biała Twarz odezwał się dopiero po chwili.<br />

– Wiemy, kim jesteś. Wiem, że dobrze zabijasz –<br />

118 COŚ NA PROGU


powiedział, spoglądając <strong>na</strong> dopalające się truchło miotacza.<br />

– Dlatego Miasto miało tu przysłać ciebie, a nie ten żałosny<br />

ochłap mięsa. Twoje groźby nic tu jed<strong>na</strong>k nie z<strong>na</strong>czą. My<br />

jesteśmy Marabunta! – wrzasnął. – Jesteśmy jednością, a<br />

Mrowisko jest nieskończenie wielkie. Nie masz <strong>na</strong>m czym<br />

grozić. Zostaliśmy znieważeni i musicie ponieść karę, i<strong>na</strong>czej<br />

nikt nie będzie traktował Marabunta poważnie. Zapłacono<br />

<strong>na</strong>m, a zatem informacja i fant trafią do ciebie, tak jak miało<br />

być od początku. Mięso zostanie jed<strong>na</strong>k z <strong>na</strong>mi i odpowie za<br />

zniewagę Mrowiska. – To mówiąc, mocniej zacisnął palce<br />

<strong>na</strong> szyi Noah. Panika wylała się z dziewczyny szerokim<br />

strumieniem, ale oprócz tego Tequila wyczuła coś jeszcze.<br />

Kobiety popatrzyły sobie w oczy i w Tequili zawrzało. Gniew,<br />

którego nigdy nie potrafiła za dobrze opanować wzbierał<br />

w niej, potęgowany przez wściekłość stojącego obok kota.<br />

Wiedziała, że prędzej da się obedrzeć ze skóry, niż odda im<br />

Noah. Zacisnęła zęby, widząc, jak czubek ostrza trzymanego<br />

przez Białego Wojownika wbił się mocniej w <strong>na</strong>gą skórę<br />

brzucha dziewczyny. Spojrzała w jej piękne, brązowe oczy i<br />

powiedziała, wolno cedząc słowa:<br />

– Rozumiem. Obie to rozumiemy, prawda, dziecino?<br />

Przecież jesteś tylko ochłapem mięsa chodzącym <strong>na</strong> dwóch<br />

nogach... – Noah zacisnęła zęby. – No jak tam, skarbie?<br />

Pozwolisz się tak traktować temu śmierdzącemu kretowi?<br />

Na te słowa dziewczy<strong>na</strong> niespodziewanie wyko<strong>na</strong>ła układ,<br />

który kiedyś długo trenowały. Zgięła się w pół, odsuwając<br />

brzuch od noża. Uderzyła piętą w stopę Białego Wojownika<br />

i zadała mu cios łokciem. Efekt był niezły, choć głównie<br />

dlatego, że potężny Marabunta nie spodziewał się żadnego<br />

oporu. Wojownik sapnął ciężko i wypuścił dziewczynę z<br />

rąk, cofając się o krok. Noah szarpnęła się do przodu, ale<br />

długie patykowate ręce chwyciły ją za włosy. Wrzasnęła<br />

z bólu i poleciała w tył. Biała Twarz odzyskał równowagę<br />

i <strong>na</strong>tychmiast wzniósł nóż do ciosu. Był wściekły. Rozdął<br />

nozdrza i toczył pianę z ust.<br />

Zamieszanie, jakie w międzyczasie wybuchło, ponownie<br />

przekrzyczała Tequila. W jej dłoni ostrzegawczo pulsowało<br />

czerwone światło odbezpieczonego gra<strong>na</strong>tu.<br />

– Stać! – wrzasnęła. – Niech nikt nie waży się ruszyć! A ty,<br />

biały, pierdolony chapero, zostaw też nóż! Wiecie, co to jest?!<br />

Oczywiście, że wiecie. Macie w dupie cywilizację, ale skoro<br />

potraficie palić ludzi, to wiecie też, jak wybuchają bomby i<br />

gra<strong>na</strong>ty.<br />

PROZA POEZJA<br />

Nowa przemowa <strong>na</strong>jwyraźniej zrobiła wrażenie, bo ostrze<br />

zawisło w powietrzu. Noah runęła plecami <strong>na</strong> ziemię, a Biały<br />

sapał dziko i wytrzeszczał oczy.<br />

– To jest MK-SK2. Gra<strong>na</strong>t kwasowy. Skuteczny zasięg<br />

wybuchu to sto metrów. Dodatkowo pięćdziesiąt metrów<br />

przypada <strong>na</strong> odłamki. Korzystano z niego, walcząc z<br />

partyzantami, którzy ukrywali się w górskich korytarzach.<br />

Wiem, że gówno z tego rozumiecie, ale możecie być pewni,<br />

że nie blefuję. Trafię tym gra<strong>na</strong>tem bez trudu w zejście do<br />

mrowiska, przy którym teraz stoicie, jebane dzikusy.<br />

Nikt jej nie przerwał. Słuchali z uwagą.<br />

– Nie mam pojęcia, w którym miejscu waszego cholernego<br />

mrowiska jesteśmy, ale sądzę, że królowa jest niedaleko –<br />

mówiła dalej. – O<strong>na</strong> nigdy nie odmówiłaby sobie udziału w<br />

polowaniu. A skoro tak, mój gra<strong>na</strong>t może zrobić jej bardzo<br />

brzydko koło tyłka. Jej i innym, którzy stoją wysoko w waszej<br />

popieprzonej hierarchii. Dlatego ponownie przystąpimy do<br />

negocjacji.<br />

Kilkadziesiąt zimnych od nie<strong>na</strong>wiści spojrzeń śledziło<br />

teraz każdy ruch jej ręki, którą oświetlało miarowo pulsujące,<br />

czerwone światło diody deto<strong>na</strong>tora.<br />

– Tym razem chciałabym jed<strong>na</strong>k, abyście wzięli pod<br />

uwagę coś jeszcze. Nic mnie nie obchodzi, czy o tym<br />

wiecie czy też mówiąc o tym, kolejny raz złamię zasady ludu<br />

Marabunta, ale wasza królowa jest mi win<strong>na</strong> przysługę.<br />

Nigdy nie śmiałabym się upomi<strong>na</strong>ć o wyrów<strong>na</strong>nie <strong>na</strong>szych<br />

rachunków, ale w zaistniałej sytuacji nie mam wyjścia.<br />

Dlatego niechętnie wzywam ją do udzielenia <strong>na</strong>m prawa<br />

łaski. W zamian za życie, które kiedyś jej uratowałam, chcę<br />

życia dla mnie, dla dziewczyny i dla kota. Zabiorę fant, za<br />

który uczciwie zapłaciliśmy, przekażecie mi obiecane<br />

informacje i <strong>na</strong>tychmiast stąd odjedziemy. Moja noga nigdy<br />

już nie postanie <strong>na</strong> Mrowisku, zrzekam się też przywilejów<br />

przyz<strong>na</strong>nych mi przez lud Marabunta. Decydujcie się szybko,<br />

bo liczę do pięciu. Raz...<br />

Biały Wojownik mierzył ją <strong>na</strong>dal spojrzeniem pełnym<br />

niechęci i wściekłości.<br />

– Dwa... – Tequila przygotowała się do rzutu gra<strong>na</strong>tem.<br />

Wyraźnie widziała, jak kościste palce zaciskają się <strong>na</strong><br />

rękojeści noża drżącego przy brzuchu Noah...<br />

COŚ NA PROGU 119


TEQUILA: Niezabij<br />

Sce<strong>na</strong>riusz: Łukasz Śmigiel<br />

Ilustracje: Katarzy<strong>na</strong> Babis<br />

120 COŚ NA PROGU


CDN...<br />

COŚ NA PROGU 121


GRY RETRO I BEZ PRĄDU<br />

Kiedy twoją planetę plądrują obcy<br />

w wypasionych kombaj<strong>na</strong>ch, ginie<br />

2,5 miliarda ludzi a zapas surowców<br />

<strong>na</strong>turalnych i ziemniaków gwałtownie<br />

się kurczy, wiesz, że potrzebujesz<br />

superbohatera. Jed<strong>na</strong>k do głowy by<br />

ci nie przyszło, że jedynym ratunkiem<br />

dla Ziemi okaże się szalony <strong>na</strong>ukowiec,<br />

konserwator powierzchni płaskich i...<br />

sześcionogi pies z zamiłowaniem do<br />

pistoletów.<br />

RED SONJA<br />

Rok 1997 okazał się niezwykle owocnym okresem<br />

dla branży gier komputerowych. To czas pojawienia<br />

się wielkich tytułów – triumfy święcił pierwszy Grand<br />

Theft Auto, wystartowało Age of Empires a fani gier<br />

RPG mogli cieszyć się wydaniem Fallouta. Swoistą<br />

rewolucję wprowadziła siódma część popularnego Fi<strong>na</strong>l<br />

Fantasy: studio Square Enix postawiło <strong>na</strong> odcięcie się od<br />

dotychczasowych platform dystrybucji i zrezygnowało<br />

z konsoli Nintendo, w zamian oferując rozgrywkę<br />

użytkownikom PlayStation oraz komputerów. Prostą<br />

animację dwuwymiarową zastąpiono grafiką 3D z<br />

renderowanymi <strong>na</strong> żywo postaciami, co uczyniło z<br />

Fi<strong>na</strong>l Fantasy VII jedną z <strong>na</strong>jbardziej kultowych i<br />

rozpoz<strong>na</strong>walnych części w serii.<br />

Na tle gier prowadzonych w rzucie izometrycznym (jak<br />

np. cieszący się złą sławą Postal) wyróżniła się jeszcze<br />

jed<strong>na</strong> produkcja. Studio Shiny Entertainment (z<strong>na</strong>ne z<br />

wykreowania sympatycznego Robaka Jima) postanowiło<br />

zmierzyć się z gatunkiem Third Person Shooter i stworzyło<br />

perełkę swoich czasów o enigmatycznym tytule MDK.<br />

Akronim tworzący tytuł gry <strong>na</strong> przestrzeni lat doczekał<br />

się bardzo dużej ilości rozwinięć i z<strong>na</strong>czeń. Dotychczas<br />

<strong>na</strong>jlepiej przyjętym i z<strong>na</strong>nym przez <strong>na</strong>jwiększą liczbę<br />

fanów okazał się neologizm Murder Death Kill,<br />

zaadoptowany z filmu Człowiek Demolka. Instrukcja<br />

dołączo<strong>na</strong> do opakowań z grą sugeruje <strong>na</strong>tomiast<br />

rozwinięcie Mission: Deliver Kindness, a niektóre<br />

czasopisma branżowe <strong>na</strong>zwały grę Max, Doctor, Kurt<br />

od imion jej protagonistów. Tak <strong>na</strong>prawdę, twórcy MDK<br />

nie zaimplementowali do produkcji żadnego konkretnego<br />

rozwiązania. W pliku readme dołączonym do demo gry<br />

pojawiła się adnotacja, że MDK „z<strong>na</strong>czy dokładnie to, co<br />

da<strong>na</strong> osoba sobie zażyczy” a „<strong>na</strong> Dzień Matki” mogłoby<br />

to być „Mother Day’s Kisses”.<br />

Wszystko zaczy<strong>na</strong> się od historii ziemskiego <strong>na</strong>ukowca,<br />

którego pomysły – jak to często przytrafia się geniuszom<br />

– nie spotykają się z akceptacją i zrozumieniem elit<br />

<strong>na</strong>ukowego świata. Wyśmiewany i niespełniony, doktor<br />

Fluke Hawkins posta<strong>na</strong>wia opuścić ojczystą planetę i<br />

wybudować własną stację kosmiczną, <strong>na</strong> której będzie<br />

mógł w spokoju prowadzić dalsze eksperymenty. Do<br />

kosmicznej podróży <strong>na</strong>mawia swojego woźnego, Kurta<br />

Hectica. Konserwator nie wygląda <strong>na</strong> przeko<strong>na</strong>nego, aż do<br />

momentu, gdy pomysłowy doktor przekupuje go porcją<br />

węgierskiego gulaszu. Na miejscu Hawkins konstruuje<br />

nowego pomocnika: cybernetycznego psa o humanoidalnej<br />

postawie, czterech przednich łapach i ogromnym<br />

zacięciu do pistoletów. Nazywa go Bones, jed<strong>na</strong>k sam<br />

zainteresowany woli, kiedy mówi się o nim Max.<br />

Trio szybko orientuje się, że opuszczonej niedawno<br />

Ziemi zagraża prawdziwe niebezpieczeństwo. Hawkins<br />

podejmuje próby ostrzeżenia swoich dawnych kolegów,<br />

jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>ukowcy niespecjalnie przejmują się słowami<br />

ekscentryka…<br />

No i stało się. Ziemię zaatakowali pazerni obcy. Pazerni<br />

<strong>na</strong> jej złoża surowców, które bezczelnie plądrują za<br />

pomocą żniwiarko-kombajnów (będących jednocześnie<br />

formą statków kosmicznych!) pazerni <strong>na</strong> ludzkie życie<br />

(jednego dnia ginie 2,5 miliarda osób!) i pazerni <strong>na</strong>…<br />

ziemniaki. Nie pytajcie, dlaczego.<br />

Doktor Hawkins ma tylko jedno wyjście. W<br />

samotni laboratorium konstruuje niesamowitą zbroję<br />

pierścieniową, zdolną oprzeć się wszelkim pociskom.<br />

Do zestawu dodaje spadochron wstążkowy, zdolny<br />

przetrzymać <strong>na</strong>jbardziej niesprzyjające warunki<br />

atmosferyczne i… s<strong>na</strong>jperski hełm, wyglądający jak<br />

potężny świder wystający z twarzy bohatera. Pozwala <strong>na</strong><br />

wyko<strong>na</strong>nie <strong>na</strong>wet stukrotnego zoomu i moż<strong>na</strong> przepiąć go<br />

do ramienia kombinezonu, tworząc karabin maszynowy<br />

z nieograniczonym zasobem amunicji, którą heros<br />

dziesiątkuje wrogów.<br />

Heros, którym nie może być nikt inny, jak niepozorny<br />

122 COŚ NA PROGU


GRY RETRO I BEZ PRĄDU<br />

woźny! Hawkins tłumaczy, że jest już za stary <strong>na</strong> podobne<br />

wojaże, pies ma nieodpowiednią ilość kończyn względem<br />

fasonu nowopowstałego kombinezonu, tak więc ocalenie<br />

całej planety przypada właśnie Kurtowi Hecticowi…<br />

Choć fabuła traktuje o poważnych, apokaliptycznych<br />

kwestiach, całość okraszo<strong>na</strong> jest tak potężną dawką<br />

humoru, że produkcja relaksuje i odpręża, zamiast<br />

wprawiać w stan moralnego zagrożenia. MDK to gra akcji,<br />

gdzie elementy strzelanki i logiczne zagadki pozostają<br />

w stosunku 1:1. W pierwszej części z serii gracz wciela<br />

się w Kurta, który, zaopatrzony w wy<strong>na</strong>lazki doktora i<br />

porady psa Maxa , stawia czoło kosmicznym <strong>na</strong>jeźdźcom<br />

przy pomocy siły ognia swojego kombinezonu oraz<br />

<strong>na</strong>jróżniejszych, często abstrakcyjnych gadżetów, jak<br />

Najmniejsza Na Świecie Eksplozja Atomowa, służąca do<br />

otwierania drzwi i odblokowywania kolejnych poziomów<br />

gry, dmuchane balony-podpuchy z podobizną bohatera<br />

czy Najciekawsza Bomba <strong>na</strong> Świecie, będąca swoistą<br />

puszką Pandory, do której zaglądają zmożeni ciekawością<br />

przeciwnicy.<br />

Druga część z serii poza samym Hecticiem oferuje<br />

również możliwość gry Maxem i doktorem Hawkinsem.<br />

Partie Kurta tradycyjne oscylują wokół zwalczania wrogów<br />

<strong>na</strong> odległość przy pomocy s<strong>na</strong>jperskiego hełmu, <strong>na</strong>tomiast<br />

cybernetyczny pies zdecydowanie lepiej czuje się w<br />

bezpośrednich starciach. Jako posiadacz czterech przednich<br />

łap, z których każda dzierżyć może zupełnie inny rodzaj<br />

broni, staje się prawdziwym utrapieniem obcych. Gameplay<br />

Fluke’a Hawkinsa obfituje <strong>na</strong>tomiast w logiczne pułapki i<br />

niestandardowe rozwiązania. Doktor chętniej, niż bronią,<br />

posiłkuje się siłą swojego geniuszu, brawurowo wychodząc<br />

z <strong>na</strong>jbardziej skomplikowanych zasadzek.<br />

Jak <strong>na</strong> 1997 rok, gra prezentowała się niezwykle<br />

zjawiskowo – twórcy przygotowali po<strong>na</strong>d 50 różnorodnych<br />

graficznie aren, pięć zupełnie odmiennych wizerunkowo<br />

miast i logicznie zaplanowane połączenia pomiędzy<br />

poszczególnymi levelami. Hectic przy pomocy<br />

spadochronu poruszać mógł się<br />

zarówno w poziomie jak i w pionie,<br />

dzięki czemu lokacje mogły być<br />

zorientowane jed<strong>na</strong> pod drugą,<br />

dając graczowi poczucie ogromu i<br />

plastyki świata. Każdą z śmiertelnie niebezpiecznych misji<br />

rozpoczy<strong>na</strong>ło się od sekcji powietrznej, gdzie zawieszony<br />

<strong>na</strong> wy<strong>na</strong>lazku doktora Kurt usiłuje się dostać do wnętrza<br />

kombajnu, aby tam poko<strong>na</strong>ć rzesze wrogów i stanąć<br />

<strong>na</strong>przeciw dowodzącego statkiem obcego, co zaczy<strong>na</strong><br />

tradycyjny boss fight.<br />

Za każdym razem bohater trafia do zupełnie innej<br />

części atakowanego przez kosmitów świata. Co ciekawe,<br />

pierwszy z kombajnów dziesiątkujących Ziemię pojawia<br />

się w mieście Lagu<strong>na</strong> Beach w Kalifornii, będącym<br />

jednocześnie ówczesną siedzibą Shiny Entertainment.<br />

Rozprawianie się z obcymi zajmuje około 40 godzin, co<br />

do tej pory jest bardzo wysoką poprzeczką, jeśli chodzi<br />

o długość rozgrywki w grach TPS. Całości niezmiennie<br />

towarzyszy humorystycz<strong>na</strong> aura i wciągające smaczki,<br />

sprawiające, że MDK <strong>na</strong> długo zapada w pamięć.<br />

Poza rewelacyjną grafiką i ekscytującym gameplayem,<br />

krytycy wychwalali również muzykę z gry. Kompozycją<br />

utworów zajął się Tommy Tallarico, w przyszłości<br />

odpowiedzialny za ścieżkę dźwiękową z hitów takich jak<br />

Messiah czy Prince of Persia. Soundtrack z MDK, <strong>na</strong><br />

który w większości składały się <strong>na</strong>grania prawdziwych<br />

instrumentów muzycznych, obfitował w mroczne,<br />

apokaliptyczne ścieżki, epicką, filmową muzykę oraz<br />

kilka żartobliwych, wspierających groteskowy humor gry,<br />

ścieżek. Płytę z muzyką dołączano do niektórych edycji<br />

MDK, moż<strong>na</strong> ją było również <strong>na</strong>być niezależnie.<br />

Jeśli o muzycznych smaczkach mowa, nie sposób<br />

zapomnieć o zakończeniu pierwszej części gry. Bez<br />

zmartwień, obejdzie się bez spoilerów, gdyż ostatnie<br />

minuty MDK to… teledysk. W dodatku teledysk<br />

francuskiego zespołu<br />

łączącego rocka z<br />

reagge, z<strong>na</strong>nego<br />

jako Billy Ze Kick,<br />

który <strong>na</strong>grał kawałek<br />

specjalnie dla epilogu<br />

gry. Abstrakcyjnie? A i<br />

owszem, ale czego się<br />

spodziewaliście?<br />

COŚ NA PROGU 123


GRY RETRO I BEZ PRĄDU<br />

Roch Weksler<br />

rzełom 1998 i 1999 to okres, który zapisał się<br />

jako jeden z <strong>na</strong>jlepszych dla gier FPS. W tym<br />

Pczasie wychodzą tytuły, które <strong>na</strong> zawsze miały<br />

zrewolucjonizować rynek gier video. Pierwszy Unreal<br />

pokazał, w którym kierunku ma iść grafika, Quake II z<br />

kolei utorował drogę grom sieciowym, oferując bogate<br />

tryby rozgrywki. W tym samym też roku ukazuje się<br />

Half-Life, którego fabuła uz<strong>na</strong>wa<strong>na</strong> jest za wzorzec dla<br />

innych produkcji. Za oceanem japońska korporacja Sony<br />

święci triumfy, bo jej rewolucyj<strong>na</strong> konsola PlayStation<br />

ma się z<strong>na</strong>komicie i właśnie osiągnęła sumę 50<br />

milionów sprzedanych egzemplarzy. Niedługo też<br />

zacznie się walka pomiędzy fa<strong>na</strong>mi i próba odpowiedzi<br />

<strong>na</strong> odwieczne pytanie o to, czy lepszy deathmatch jest<br />

w Unreal Tour<strong>na</strong>ment, czy Quake III: Are<strong>na</strong>. Właśnie<br />

wtedy, bocznym torem, z dala od głównych arterii<br />

wydawniczej tkanki, wychodzi SiN – jeden z <strong>na</strong>jbardziej<br />

niedocenianych FPSów w historii.<br />

Twórcą jest teksaska firma Ritual Entertainment, dla<br />

której to drugie podejście do stworzenia gry. Do tej pory<br />

udało się jej zrobić tylko pierwszy dodatek do Quake’a<br />

Scourge of Armageddon. Myli się jed<strong>na</strong>k ten, kto uważa<br />

Ritual za amatorów – <strong>na</strong>jwiększym ich atutem byli niezwykle<br />

doświadczeni pracownicy, w tym Richard „The Levelord”<br />

Gray, z<strong>na</strong>ny z zaprojektowania poziomów w Duke Nukem<br />

3D. Ritual po przygodzie z outsourcingiem Quake’a<br />

postanowiło zrobić coś własnego. W tym celu wzięli<br />

sprawdzony, utarty schemat popularnych wówczas FPSów,<br />

wyłuskać to, co w nich <strong>na</strong>jlepsze i potroić tę dawkę. Z całym<br />

dobrodziejstwem inwentarza. Ale żeby było jeszcze bardziej<br />

atrakcyjnie, powzięli za cel zaimplementowanie elementów,<br />

które sprawdzały się już w poprzednich produkcjach –<br />

seksowną antagonistkę, cyberpunkowy klimat, a także<br />

dystopijny świat. Z tego osobliwego połączenia wszystkich<br />

składników powstał SiN – dziś już zapomniany, lekko<br />

przykurzony, ale wciąż diablo grywalny.<br />

Hardcop do boju!<br />

Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości, bo w 2037<br />

roku. Miasto Freeport było marzeniem każdego ułożonego<br />

człowieka, ceniącego sobie spokój i stabilność. Do czasu,<br />

gdy <strong>na</strong> ulicach nie zalęgło się od ćpunów, którzy zaczęli<br />

124 COŚ NA PROGU


GRY RETRO I BEZ PRĄDU<br />

rozprowadzać niez<strong>na</strong>ny wcześniej <strong>na</strong>rkotyk, <strong>na</strong>zwany U4. Policja przymykała <strong>na</strong> to oko, lecz<br />

do czasu. Wszystko zmieniło się, gdy pewnego razu jeden z dilerów zastrzelił policjanta <strong>na</strong><br />

służbie. Wtedy też miasto wypowiedziało wojnę zorganizowanej przestępczości. Każdy, kto<br />

posiadał choćby <strong>na</strong>jmniejszą ilość U4, szedł do więzienia <strong>na</strong> długie lata. Niestety, siłom<br />

bezpieczeństwa nie udała się ta sztuka. Poniosły sromotną porażkę, ulegając bojówkom,<br />

wspieranym przez <strong>na</strong>jwiększą korporację świata, zajmującą się wy<strong>na</strong>lazkami z<br />

dziedziny chemii i biologii – SinTek.<br />

Policja to już zamierzchła przeszłość. Teraz liczą się prywatne przedsiębiorstwa,<br />

a także detektywi. To oni dbają o bezpieczeństwo Freeport.<br />

Ostatnie głośne wiadomości, jakie przeszły przez miasto, dotyczyły<br />

SinTek, w której nieoczekiwanie doszło do zmiany władzy. Poprzedni<br />

zarządca, Dr Thrall Sinclaire zaginął w niewyjaśnionych i tajemniczych<br />

okolicznościach. Schedę po ojcu przejęła córka, Elexis Sinclaire. A<br />

raczej: niezwykle s e k s o w n a córka. Elexis jest marzeniem każdego<br />

mieszkańca Freeport, a to za sprawą wyjątkowej urody oraz krągłości, których<br />

nie powstydziłyby się wszystkie mitologiczne boginie pięk<strong>na</strong> razem wzięte. Po<strong>na</strong>dto<br />

fakt, że Elexis niewymowną przyjemność sprawia eksponowanie swoich wdzięków przez<br />

zakładanie kusych, lateksowych ubrań, pozwolił <strong>na</strong> jeszcze mocniejsze rozkochanie serc<br />

zarówno postaci w grze, jak i samych graczy.<br />

Gracz wciela się w rolę pułkownika Joh<strong>na</strong> R. Blade’a, zarządcy jednej z <strong>na</strong>jwiększych<br />

firm ochroniarskich w mieście Freeport – Hard Cops. Podczas jednej z misji, w której<br />

ma za zadanie powstrzymać <strong>na</strong>pad <strong>na</strong> bank, wpada <strong>na</strong> trop o wiele większej sprawy, w<br />

którą zamieszany jest Antonio Mancini, lokalny mafijny boss, <strong>na</strong>rkotyk U4, a także sama<br />

przywódczyni SinTek. Okazuje się, że Elexis, wzorowy przykład szalonego <strong>na</strong>ukowca,<br />

szybko staje się głównym antagonistą, a jej celem staje się stworzenie armii zmutowanych<br />

genetycznie żołnierzy, które zetrą <strong>na</strong> proch <strong>na</strong>jpierw Hardcop, później Freeport, a <strong>na</strong> samym<br />

końcu cały świat.<br />

Innowacje, innowacje<br />

i raz jeszcze innowacje<br />

Jed<strong>na</strong>k to nie fabuła jest <strong>na</strong>jmocniejszą stroną SiN. Od dłuższego czasu w branżowym<br />

świecie wiadomo było, że Ritual zamierza wprowadzić szereg usprawnień dla modelu FPSowej<br />

rozrywki. Pod tym względem rezultaty przerosły oczekiwania – studio poradziło sobie<br />

wyśmienicie. Po raz pierwszy mogliśmy wyrzucać broń z ręki przeciwnika. Musieliśmy także<br />

uważać <strong>na</strong> to, gdzie przeciwnik kieruje swoją broń, bowiem strzały w różne partie ciała zadawały<br />

większe, bądź mniejsze obrażenia. Tego jeszcze nie było!<br />

SiN to także jeden z pierwszych shooterów, który odgrodził się od spuścizny po Doom, czy<br />

Duke Nukem i przekształcił się w efektowną, bardziej filmową, grę. Przerywniki dodawały realizmu<br />

i sprawiały, że fabuła była bardziej wiarygod<strong>na</strong> i pociągająca.<br />

Kolejnym dodatkiem była możliwość wsiadania i wysiadania z pojazdów. Te, co prawda, nie<br />

odgrywały dużej roli w samej grze, ale niektóre poziomy zmuszały gracza, by wsiadł za kółko.<br />

COŚ NA PROGU 125


GRY RETRO I BEZ PRĄDU<br />

I to nie byle czego! Do dyspozycji mieliśmy quada, łódź<br />

patrolową, wózek widłowy, a <strong>na</strong>wet helikopter.<br />

Była to także jed<strong>na</strong> z <strong>na</strong>jbardziej interaktywnych gier<br />

swojego czasu. Mogliśmy bezpośrednio wpływać <strong>na</strong> wiele<br />

obiektów: dość powiedzieć, że otworem stały komputery,<br />

którymi moż<strong>na</strong> było sterować za pomocą specjalnego<br />

termi<strong>na</strong>la, przypomi<strong>na</strong>jącego system DOS, a w kwestii<br />

rozwałki elementów otoczenia, Duke Nukem 3D, z<strong>na</strong>ny z<br />

wysokiej interakcji i groma przedmiotów do zniszczenia,<br />

mógł co <strong>na</strong>jwyżej czyścić buty. Szyby, żarówki, lampy,<br />

monitory, a <strong>na</strong>wet... szczury – wszystkie rozwalały się się<br />

pod gradem ciosów. To ożywiało rozgrywkę, sprawiając, że<br />

łatwiej było uwierzyć w Freeport.<br />

Myśl, zanim coś zrobisz!<br />

Jed<strong>na</strong>k lista się nie kończy. Mimo że SiN był niezwykle<br />

filmową grą, oferował coś, czego w poprzednich<br />

produkcjach moż<strong>na</strong> było ze świecą szukać – nieliniowość.<br />

Wiele poziomów miało kilka linii fabularnych, a podjęta<br />

decyzja wpływała <strong>na</strong> obraną ścieżkę – i nie był to pic <strong>na</strong><br />

wodę. Fabuła raz zakręco<strong>na</strong> prowadziła nieuchronnie do<br />

innego zakończenia. Niekiedy decyzji były tak ważkie, że<br />

trzeba było się trzy razy zastanowić, zanim podjęło się<br />

tę, w <strong>na</strong>szym mniemaniu, właściwą. To wtedy zaczął się<br />

okres, gdy grę moż<strong>na</strong> było przechodzić nie tylko po to, aby<br />

próbować z<strong>na</strong>leźć ukryty schowek z bonusowym życiem, czy<br />

bronią, bądź też próbować pobić rekord czasowy, lecz także<br />

po to, aby sprawdzić, co kryje się za danym rozwiązaniem i<br />

jak dalej potoczą się losy historii.<br />

Fani ukrytych sekretów i tzw. jajek wielkanocnych nie byli<br />

zawiedzeni – wręcz przeciwnie. SiN był <strong>na</strong>jeżony ukrytymi<br />

z<strong>na</strong>jdźkami, począwszy od zabawnych, sugestywnych<br />

graffiti, skończywszy <strong>na</strong> ukrytych lokacjach. To wszystko<br />

dzięki wspomnianemu już Richardowi „The Levelord” Gray,<br />

który z<strong>na</strong>ny był z umieszczania takiej właśnie zawartości do<br />

swoich gier.<br />

Wypada też wspomnieć o wysokim poziomie sztucznej<br />

inteligencji. Przeciwnicy nie tylko, jak to było we<br />

wcześniejszych produkcjach, poruszali się <strong>na</strong> boki i parli<br />

do przodu, by odstrzelić bohaterowi twarz z odległości<br />

kilku cali. W SiN antagoniści myśleli. Zdawało się niekiedy,<br />

że przyjmują cechy charakterystyczne dla inteligencji<br />

zbiorowej. Chowali się za przeszkodami, by ciężej było<br />

ich trafić, a osaczeni, potrafili wezwać posiłki, a gdy<br />

ścigali bohatera, potrafili robić to efektywnie i do skutku.<br />

Nieliczne skrypty, jakie zostały zaimplementowane do<br />

sposobu ich zachowania, działały bardzo dobrze. Dawało<br />

to mocny powiew świeżości. Nie z<strong>na</strong>czy to jed<strong>na</strong>k, że nie<br />

było poziomów, w których jedynym, co trzeba było zrobić,<br />

to zastrzelić ogromne masy wrogów. W te jed<strong>na</strong>k grało się<br />

niezwykle przyjemnie.<br />

Quake 2 <strong>na</strong> sterydach<br />

Imponował także szeroki zakres broni. SiN było grą z<br />

elementami fantastyki <strong>na</strong>ukowej, spodziewać więc mogliśmy<br />

się futurystycznych zabawek. Obok tych konwencjo<strong>na</strong>lnych,<br />

czyli standardowego pistoletu, czy lekkiego karabinu<br />

maszynowego, pojawiła się także wyrzutnia rakiet, minypająki,<br />

strzelba plazmowa, a także destabilizator kwantowy,<br />

który z przeciwników zostawiał tylko czerwo<strong>na</strong>wy proch<br />

– i to było <strong>na</strong>jbardziej humanitarne pozbywanie się<br />

przeciwnika. Krew lała się dość obficie, i mimo że piksele<br />

moż<strong>na</strong> było policzyć gołym okiem, sprawiało to bardzo<br />

przyjemne wrażenie.<br />

Jednym strzałem shotgu<strong>na</strong> moż<strong>na</strong><br />

było oderwać przeciwnikowi głowę od<br />

torsu, czy tors od nóg, a przy odrobinie<br />

precyzji wraży kompan rozlatywał się <strong>na</strong><br />

kilka<strong>na</strong>ście kawałków, brudząc ścianę<br />

swoimi wnętrznościami. Gra pozwalała<br />

także strzelać do zakładników – to od<br />

gracza zależy, czy ich ocali, spełniając<br />

warunek misji pobocznej, czy pójdzie<br />

w ślady swoich przeciwników i wyrżnie<br />

126 COŚ NA PROGU


STREFA GIER<br />

wszystko, co tylko się rusza. Pamiętajmy – każda decyzja<br />

miała swoją konsekwencję!<br />

Ciężki upadek<br />

Marketingowcy, developerzy oraz wydawca miał więc<br />

mnóstwo asów w rękawie, które potrafiły przeko<strong>na</strong>ć <strong>na</strong>wet<br />

<strong>na</strong>jwiększego malkontenta. Dlaczego więc SiN nie stał się<br />

tak legendarny, jak chociażby Doom, Quake, Duke Nukem,<br />

czy Halo? Lista jest długa.<br />

Po pierwsze SiN w momencie premiery miał wiele<br />

bugów i błędów systemowych – w zażaleniach wysyłanych<br />

do Ritual Entertainment z<strong>na</strong>leźć moż<strong>na</strong> było skargi <strong>na</strong><br />

całkowity brak dźwięku, nieruchomych fi<strong>na</strong>lnych bossów,<br />

czy niewidzialną blokadę ścieżek. Oczywiście twórcy nie<br />

pozostali bierni <strong>na</strong> problemy i zaczęli <strong>na</strong> szybko łatać swoją<br />

grę. I może <strong>na</strong>wet uchroniliby się od złej prasy, gdyby nie<br />

fakt... wagi łatek. Podczas gdy większość świata internet<br />

czerpała dzięki modemowi i kablowi telefonicznemu,<br />

podkradając rodzicom cenne impulsy i ciesząc się, gdy<br />

prędkość tego rozwiązania zbliżała się do swojej magicznej<br />

granicy – 56 kilobitów/s, łatki ówczesnych gier nie<br />

przekraczały objętości 5MB (przy maksymalnej szybkości<br />

pobieranie trwało nieco po<strong>na</strong>d godzinę). Ritual jed<strong>na</strong>k<br />

zdecydował się wypuścić kolosa o wadze po<strong>na</strong>d 30MB,<br />

przez co <strong>na</strong>raził się <strong>na</strong> kolejne niezadowolenie graczy.<br />

Wydawca gry, Activision w geście rozpaczy zaoferowało,<br />

że... będzie wysyłać płyty CD <strong>na</strong> swój koszt dla tych, którzy<br />

mają zbyt słabe połączenie internetowe.<br />

Duża ilość błędów nie była jed<strong>na</strong>k winą braku kompetencji<br />

studia Ritual, a polityką Activision, która chciała, by<br />

SiN poko<strong>na</strong>ła w przedbiegach pierwszą grę dopiero co<br />

powstałego i niezwykle ambitnego studia, założonego przez<br />

byłych pracowników Microsoftu, <strong>na</strong>zwanego... Valve. Tak,<br />

SiN miał konkurować z Half-Life’em. Nie była to skrywa<strong>na</strong><br />

informacja. Activision jed<strong>na</strong>k się zawięzło i stanęło<br />

do tej nierównej walki, kosztem błędów i setek zażaleń<br />

wypuszczając SiN <strong>na</strong> świat zaledwie tydzień po premierze<br />

produkcji konkurencyjnego studia. W tej walce zwycięzca<br />

mógł być tylko jeden.<br />

Jed<strong>na</strong>k i to nie odstraszyło graczy. Kolejnym powodem,<br />

przez który gracza niechętnie patrzyli <strong>na</strong> tytuł, była wieść,<br />

że wersje demonstracyjne są zainfekowane wirusem o<br />

<strong>na</strong>zwie „Czarnobyl”, jednym z <strong>na</strong>jgroźniejszych wirusów<br />

komputerowych w historii, który po dostaniu się do<br />

komputera użytkownika powodował nieodwracalne straty.<br />

Moż<strong>na</strong> do tego dodać jeden z częściej pojawiających się<br />

problemów – długie czasy ładowania. Te moż<strong>na</strong> było liczyć<br />

w minutach, a że lokacji było 24, a wysoki poziom trudności<br />

sprawiał, że łatwo było o śmierć bohatera, było to jednym z<br />

<strong>na</strong>jwiększych problemów SiN. Ten błąd został <strong>na</strong>prawiony<br />

poprzez patche, z jedną tylko uwagą – usuwały one<br />

nieodwracalnie zapis gry. Gracze zmuszeni więc byli albo od<br />

nowa przechodzić z<strong>na</strong>ne już lokacje, albo używać kodów.<br />

Miarka się przebrała. Gracze byli zniechęceni, zwłaszcza<br />

po lekturze artykułów branżowych, które zarzucały grze<br />

liczne usterki: nieatrakcyjne przerywniki filmowe, problemy<br />

z grą, a także i miejscami zbyt dużą brutalność. Często<br />

<strong>na</strong>zywano ją klonem Quake’a bądź Unreala, mimo że SiN<br />

różniło się od nich w z<strong>na</strong>cznym stopniu. SiN uratowany<br />

został przez swoją <strong>na</strong>jwiększą zaletę – tryb multiplayer.<br />

Ten posiadał bardzo ciekawe plansze, a przez to, że był<br />

dy<strong>na</strong>miczny, rozgrywka była szybka i satysfakcjonująca.<br />

Spodziewaj się<br />

niespodziewanego<br />

Ritual <strong>na</strong> tym nie poprzestało – twórcy wiedzieli, że<br />

wypuścili dobry produkt, który spodobał się graczom<br />

i mimo całej serii problemów i niesprzyjającego losu,<br />

sprzedaje się dobrze. Rok po premierze pierwszej części<br />

ukazał się dodatek <strong>na</strong>zwany Wages of Sin, dodający<br />

nowych przeciwników, bronie i lokacje, a także bardzo<br />

ciekawy easter egg. Po wszystkich planszach rozsiane były<br />

kalendarze z kobietami w bikini <strong>na</strong> okładce. Gdy udało się<br />

COŚ NA PROGU 127


GRY RETRO I BEZ PRĄDU<br />

zebrać wszystkie, tuż po fi<strong>na</strong>lnej<br />

walce i zakończeniu, pojawiała<br />

się cut-scenka, w której John<br />

R. Blade, będąc już w siedzibie<br />

Hardcop, podziwia rozwieszone<br />

<strong>na</strong> ścia<strong>na</strong>ch kalendarze z <strong>na</strong><br />

wpół rozebranymi panienkami.<br />

Haker JC, pomocnik pułkownika,<br />

wchodzi do pokoju i pokazuje<br />

regulamin w którym <strong>na</strong>pisane<br />

jest, że nie mogą ich trzymać w swoim biurze, bo „mogłyby przemyśla<strong>na</strong> zagrywka. Ritual bowiem miało reagować<br />

rozochocić innych chłopaków”, po czym, z uśmiechem, sam <strong>na</strong> opinię graczy i <strong>na</strong> bieżąco wymyślać fabułę kolejnych<br />

zabiera je do siebie.<br />

epizodów, usuwając nielubiane elementy i rozszerzając<br />

Historia ukaza<strong>na</strong> w SiN posłużyła amerykańskiej firmie te, które według opinii publicznej były <strong>na</strong>jciekawsze.<br />

ADV Films za materiał do anime. W 2000 roku ukazał się Niestety, także w tym momencie historii Ritual nie miało<br />

SiN: The Movie, który w opinii większości krytyków okazał szczęścia, bowiem z dziewięciu planowanych ukazał się<br />

się przeciętniakiem odci<strong>na</strong>jącym kupony od popularności tylko jeden – Emergency. A to za sprawą MumboJumbo,<br />

swojego komputerowego pierwowzoru. Fabuła bardzo konkurencyjnej firmy produkującej gry, która w 2007 roku<br />

luźno <strong>na</strong>wiązuje do SiN – akcja dzieje się kilka<strong>na</strong>ście lat wykupiła wszystkie udziały w Ritual i przejęła całą ekipę<br />

po tej z<strong>na</strong>nej z gry. Sam początek nie <strong>na</strong>straja pozytywnie tworzącą SiN. MumboJumbo postanowiło zawiesić pracę<br />

– jed<strong>na</strong> z <strong>na</strong>jważniejszych postaci w SiN, czyli JC, zostaje <strong>na</strong>d epizodami, a swoich nowo uzyskanych załogantów<br />

zastrzelony tuż po <strong>na</strong>pisach początkowych. Koniec końców przekierowało <strong>na</strong> tworzenie bardziej lekkostrawnych gier,<br />

film nie odniósł komercyjnego sukcesu. Mimo wszystko które spodobają się masom.<br />

nie moż<strong>na</strong> zapomi<strong>na</strong>ć, że sytuacje, w których powstaje film Warto wiedzieć, że pomysł Rituala mógł się sprawdzić<br />

<strong>na</strong> podstawie gry nie zdarzają się często, dlatego też <strong>na</strong>leży – w pół roku sprzedało się po<strong>na</strong>d 150 tysięcy epizodu<br />

oddać niezbędne honory twórcom.<br />

Emergency, wystarczająco, by móc myśleć o sequelu.<br />

Co ciekawe, za muzykę odpowiedzial<strong>na</strong> była Orkiestra Swój udział w tym miała także przemyśla<strong>na</strong> kampania<br />

Symfonicz<strong>na</strong> Filharmonii Narodowej z Warszawy, pod reklamowa, która błyskawicznie zdobyła popularność wśród<br />

przewodnictwem japońskiego kompozytora Masamichi graczy. Składała się <strong>na</strong> nią specjal<strong>na</strong> gra, której kolejne<br />

Amano i jest to jeden z <strong>na</strong>jwiększych plusów tej produkcji. części rozsiane były po internecie. Zadaniem graczy było<br />

Stoi <strong>na</strong> wysokim poziomie i pozwala utrzymać mroczny, zdobywanie kolejnych tropów i układanie ich w całość,<br />

cyberpunkowy klimat.<br />

co prowadziło ich do kolejnej wskazówki, bonusowych<br />

materiałów, czy ilustracji. Była niezwykle skomplikowa<strong>na</strong>,<br />

W 2006 roku ukazała się druga część gry, <strong>na</strong>zwa<strong>na</strong> SiN<br />

dzięki czemu jeszcze bardziej absorbowała umysły graczy.<br />

Episodes. Załoga Ritual Entertainment poszła po rozum<br />

Jed<strong>na</strong>kże zanim komukolwiek udało się ją dokończyć, Ritual<br />

do głowy i widząc rosnącą potęgę swojego dawnego<br />

<strong>na</strong> wyraźne polecenie MumboJumbo przestał ją wspierać.<br />

konkurenta, Valve, postanowiła ocieplić wzajemne<br />

Przez to gra do dzisiejszego dnia pozostaje nierozwiąza<strong>na</strong>.<br />

kontakty. W tym celu zawiesiła współpracę z Activision<br />

i postanowiła po raz kolejny być innowacyj<strong>na</strong>. Zrobiła<br />

coś, czego jeszcze nikt nie próbował: jako pierwsze<br />

Śmierć nigdy nie była<br />

większe studio produkujące gry postanowiło całkowicie<br />

tak cudow<strong>na</strong><br />

pominąć udział dystrybutora, korzystając tylko z internetu.<br />

Episodes miało być serią dziewięciu, a jakże, epizdodów,<br />

Jest jeszcze jed<strong>na</strong> rzecz, dzięki której <strong>na</strong> premierę<br />

dodawanych w czasie <strong>na</strong> platformę Steam. Była to bardzo<br />

każdej pozycji SiN gracze czekali z wytchnieniem. Zanim<br />

128 COŚ NA PROGU


STREFA GIER<br />

powstał szał <strong>na</strong> Mad Moxxie z<br />

serii Borderlands, czy Bloodrayne, była o<strong>na</strong> – Elexis.<br />

Modelki wykonujące cosplay tej postaci obiły się szerokim<br />

echem wśród społeczności. Ritual bowiem postawił<br />

<strong>na</strong> profesjo<strong>na</strong>lizm – pierwszą część promowała z<strong>na</strong><strong>na</strong><br />

fotomodelka Vanessa Upton, której specjalnością były<br />

latexowe sesje. Mało kto wówczas nie słyszał o słynnej<br />

sesji zdjęciowej dla magazynu MegaStar, promującej<br />

pierwszego SiNa. Przy premierze drugiej części, było<br />

już tylko lepiej. Cosplay zlecono Biance Beauchamp,<br />

która kształtami nie odbiegała daleko od Elexis. Zdjęcia<br />

z jej udziałem pojawiały się <strong>na</strong> wielu okładkach pism<br />

zajmujących się nie tylko erotyką, ale także bizarro, czy<br />

pulpą. W tym okresie była symbolem seksu i niepodzielną<br />

gwiazdą fetyszystów. Między innymi dzięki jej występowi <strong>na</strong><br />

targach E3 w 2006 roku SiN znów wrócił do łask i nie ma<br />

się co dziwić – jej cosplay robił duże wrażenie.<br />

Wraz z premierą SiN Episodes <strong>na</strong> Steam pojawiła się także<br />

odświeżo<strong>na</strong> wersja pierwszej części. Była wol<strong>na</strong> od błędów,<br />

a także miała lepsze tekstury. Każdy kij jed<strong>na</strong>k ma dwa<br />

końce – ku rozpaczy niektórych graczy, została całkowicie<br />

ocenzurowa<strong>na</strong> – wycięto z niej lejącą się krew, a wszystkie<br />

erotyczne sceny zastąpiono ich ubranymi odpowiednikami.<br />

Pieśń przeszłości<br />

Od 2006 roku minęło już 8 lat, w ciągu których o SiN<br />

zapomnieli <strong>na</strong>wet ci, którzy stawiali ją wyżej od Quake’a,<br />

Dooma, czy Unreala. Ritual jed<strong>na</strong>k postanowił o sobie raz<br />

jeszcze przypomnieć. 30 stycznia 2014 roku <strong>na</strong> platformie<br />

GOG do sprzedaży wszedł SiN Gold, nowa odsło<strong>na</strong><br />

pierwszej części cyklu. To wersja, która<br />

powróciła do źródła – usunięto wszelką cenzurę, po raz<br />

kolejny poprawiono grafikę, w tym umożliwiając wybranie<br />

wysokiej rozdzielczości. To idealny czas <strong>na</strong> to, by zapoz<strong>na</strong>ć<br />

się z jednym z <strong>na</strong>jbardziej niedocenianych FPSów w historii<br />

i przeko<strong>na</strong>ć się <strong>na</strong> własnej skórze, jak ewoluowały gry FPS.<br />

Największym grzechem tej produkcji było to, że<br />

postępowała według ówczesnego kodeksu produkcji gier,<br />

podczas gdy Half-Life spalił kodeks i <strong>na</strong>pisał go <strong>na</strong> nowo.<br />

To właśnie premiera światowych gigantów nie pozwoliła<br />

dziełu Rituala <strong>na</strong> rozwinięcie skrzydeł. Mimo wszystko SiN<br />

to wciąż dobra gra, z wyrazistymi, ciekawymi postaciami<br />

i interesującą fabułą, której zakończenie mocno zapada w<br />

pamięć. To właśnie dzięki takim dziadkom gier video jak<br />

SiN dzisiejsze gry wyglądają tak dobrze i mogły ewoluować<br />

w zawrotnym tempie, prześcigając się innowacyjnością.<br />

To właśnie wtedy gracz zaczął prawdziwie grać w grę, nie<br />

będąc tylko świadkiem interaktywnej rozrywki. Pułkownik<br />

John R. Blade nie był tylko pionkiem w grze, dla którego<br />

limitem była źle oskryptowa<strong>na</strong> skrzynka, liniowe poziomy,<br />

czy płaskie, niereagujące otoczenie. Był postacią z krwi i<br />

kości, dzięki której fabuła mogła piąć się w takim tempie i<br />

z takim skutkiem, jak tylko tego chciał gracz. Ta ingerencja<br />

w trzewia gry, w jej fabularne meandry, uczyniły z niej<br />

coś więcej niż zwykłą strzelankę – kompletną opowieść,<br />

w ciekawym, orygi<strong>na</strong>lnym świecie. Świadczy o tym fakt,<br />

że pomimo wielkich przeciwności losu, niezrozumiałych<br />

decyzji producenta i masy łatek niezbędnych do<br />

prawidłowego grania w SiN, gra ma stałe grono wielbicieli<br />

i w niektórych kręgach <strong>na</strong>zywa<strong>na</strong> jest kultową.<br />

COŚ NA PROGU 129


GRY RETRO I BEZ PRĄDU<br />

Jak często zdarza się wam siedzieć godzi<strong>na</strong>mi <strong>na</strong>d instrukcją,<br />

dopasowywać żetony i figurki z chirurgiczną precyzją milimetr<br />

po milimetrze do planszy i główkować <strong>na</strong>d tym, jak zacząć grę?<br />

Jakże często dopiero po kilku<strong>na</strong>stu rozgrywkach, w których<br />

każdy <strong>na</strong>jmniejszy niuans zostanie opanowany, moż<strong>na</strong> czerpać<br />

jakąkolwiek przyjemność z grania? To dość popularny problem.<br />

Z odsieczą przeciw tendencjom wybujałych zasad przychodzi 7<br />

Ronin – pierwsza gra nowopowstałego wydawnictwa Badger’s Nest<br />

i mimo, że <strong>na</strong> razie mało o nich słychać, warto się zainteresować –<br />

bo z pewnością zaserwują wam wiele godzin świetnej rozgrywki.<br />

PAWEŁ WERNIC<br />

7 Ronin to nietypowa gra planszowa – swoją tematyką<br />

odwołuje się do japońskiej epoki samurajów, a zainspirowa<strong>na</strong><br />

jest, jak przyz<strong>na</strong>je Paweł Szewc, jeden z założycieli Badger’s Nest,<br />

„Siedmioma Samurajami” Kurosawy. Naprzeciw siebie stają ronini -<br />

samuraje bez suwere<strong>na</strong> – którzy muszą bronić wioski zaatakowanej<br />

przez hordę ninja. Każda ze stron ma swoje atuty. Ronini posiadają<br />

specjalne umiejętności, wykorzystywane podczas walki. Ninja<br />

inwestują w liczebność – jest ich kilkakrotnie więcej niż roninów.<br />

Grę stworzył Marek Mydel i Piotr Stankiewicz, z<strong>na</strong>ni przede<br />

wszystkim z Wiochmen Racer i z bycia współtwórcami Labiryntu<br />

Czarnoksiężnika. Ich nowa produkcja ma szansę stać się hitem<br />

– dobrze wyko<strong>na</strong><strong>na</strong>, przemyśla<strong>na</strong> i zbalansowa<strong>na</strong> i, co jest jej<br />

<strong>na</strong>jwiększym plusem, niezwykle dy<strong>na</strong>micz<strong>na</strong>. Rzadko zdarzają<br />

się gry, które dobrze łączą ze sobą dwa pierwiastki – szybkość i<br />

zacięcie taktyczne. A w tej grze bez odpowiedniego planowania nie<br />

moż<strong>na</strong> daleko zajść.<br />

Rozgrywka jest nieskomplikowa<strong>na</strong> i błyskawicz<strong>na</strong>. Wioska<br />

posiada 8 obszarów. Ninja muszą zająć 5 z nich, by wygrać, a<br />

ronini muszą im w tym przeszkodzić. Na początku dwóch graczy<br />

w tajemnicy przed sobą ustawia swoje oddziały <strong>na</strong> planszach<br />

zakrytych zasłonkami. Obrońcy zmuszeni są do planowania – nie<br />

mogą dopuścić, by ninja stanęli <strong>na</strong> pustym polu. W przeciwnym<br />

razie ci zajmą ten obszar i będą mogli korzystać z jego zdolności.<br />

Należą do nich między innymi zatruwanie przeciwników,<br />

pozbawianie ich umiejętności, a <strong>na</strong>wet dodatkowe zasilenie swoich<br />

szeregów. A im ich więcej, tym bardziej stają się niebezpieczni.<br />

Gdy już siły zostaną rozdysponowane, przenosi się je <strong>na</strong><br />

plansze główną, gdzie odbywa się bitwa. Jeśli oponenci spotkają<br />

się <strong>na</strong> jednym z pól, związani są walką i każdy ronin otrzymuje<br />

7 Ronin<br />

tyle ran, z iloma przeciwnikami przyszło mu się zmierzyć. Dzięki<br />

temu ninja nie będą w stanie zająć obszaru i, co za tym idzie, użyć<br />

specjalnych zdolności. Lecz ronini nie są nieśmiertelni – <strong>na</strong>jsłabszy<br />

z nich może przyjąć trzy rany, <strong>na</strong>jsilniejszy siedem. Jeżeli jed<strong>na</strong>k<br />

uda im się być <strong>na</strong> wolnym obszarze, wtedy aktywują swoje<br />

umiejętności – <strong>na</strong>leży do nich między innymi ostrzelanie rezerw<br />

wroga, uleczenie swojej jednostki, czy rozepchnięcie przeciwników<br />

obecnych <strong>na</strong> polu. Po walce ronini schodzą z planszy, aby<br />

zorganizować kontratak <strong>na</strong> nowo. Ci ninja, którym udało się zająć<br />

obszar, czekają <strong>na</strong> wsparcie.<br />

I tak przez osiem rund. Ronini wygrywają przed czasem, gdy<br />

zabiją wszystkich ninja, ci z kolei muszą pozbawić życia wszystkich<br />

roninów, bądź zająć wspomniane wcześniej pięć obszarów. Po kilku<br />

rozgrywkach gra <strong>na</strong>biera niezwykłej dy<strong>na</strong>miki i moż<strong>na</strong> spokojnie<br />

skończyć ją w kilka<strong>na</strong>ście minut. Co nie z<strong>na</strong>czy, że szybko się<br />

znudzi – ilość kombi<strong>na</strong>cji, gdybania i prób przewidywania jest<br />

niezliczo<strong>na</strong>.<br />

Na uwagę zasługują klimatyczne i bardzo dobrze wyko<strong>na</strong>ne<br />

grafiki autorstwa Aleksandra Karcza, który z<strong>na</strong>ny jest z<br />

ilustrowania gry 7 Dni Westerplatte oraz Czarnych Jeźdźców,<br />

a także niektórych kart do Władcy Pierścieni i Gry o Tron.<br />

Współpracował on już z Badger’s Nest przy innym tytule – Aurorze<br />

i to o<strong>na</strong> miała być pierwszym tytułem <strong>na</strong> koncie wydawnictwa –<br />

postawiono jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong> 7 Roni<strong>na</strong>.<br />

Poziom obycia z grami planszowymi jest mało istotny – radość<br />

z gry czerpać może w zasadzie każdy, kto z <strong>na</strong>tury nie kręci nosem<br />

<strong>na</strong> gry planszowe – chociaż i takiego moż<strong>na</strong> by przeko<strong>na</strong>ć.<br />

Twórcy i wydawcy zapowiadali, że będzie ciekawie – i słowa<br />

dotrzymali. Wyjątkowa przejrzystość zasad pozwala ominąć nużący<br />

proces eksploracji instrukcji – zresztą często pisanych w oparciu<br />

o wiele precedensów, których zapamiętanie niezbędne jest do<br />

prawidłowej gry. W 7 Ronin gracz skoncentrowany jest tylko <strong>na</strong><br />

tym, aby jak <strong>na</strong>jlepiej zaplanować strategię zwycięstwa – czy<br />

to siedmioma roni<strong>na</strong>mi, gotowymi poświęcić życie, by wypełnić<br />

swoje zadanie i obronić wioskę, czy też niezliczoną i bezlitosną<br />

armią ninja, którzy zabijają <strong>na</strong> jedno skinienie swojego herszta.<br />

Wyrok jest <strong>na</strong>stępujący: chcemy więcej tak dobrze wyko<strong>na</strong>nych<br />

debiutów!<br />

130 COŚ NA PROGU


ESEJ/FELIETON<br />

ROBERT LOUIS STEVENSON<br />

Moja pierwsza książka<br />

„Wyspa<br />

Skarbów<br />

tłum. Emilia Fila<br />

Tak <strong>na</strong>prawdę daleko jej do zostania<br />

moją pierwszą książką, bo nie<br />

zajmuję się jedynie pisaniem<br />

powieści. Dosko<strong>na</strong>le zdaję sobie jed<strong>na</strong>k<br />

sprawę, że mój pracodawca, Wielka<br />

Opinia Publicz<strong>na</strong>, podchodzi do reszty<br />

mojej twórczości z obojętnością, jeżeli nie<br />

z awersją. Jeśli już o coś proszą, to chcą,<br />

by było to z<strong>na</strong>jome i niepowtarzalne.<br />

Gdy jestem proszony o wypowiedź <strong>na</strong><br />

temat pierwszej książki, oczywistym jest,<br />

że chodzi o moją pierwszą powieść.<br />

Wcześniej czy później w jakiś sposób –<br />

nieważne jaki – musiałem powieść <strong>na</strong>pisać.<br />

Próżnym wydaje się pytać dlaczego. Ludzie<br />

rodzą się z różnymi maniactwami – moim od<br />

wczesnego dzieciństwa było zabawianie się<br />

seriami wyimaginowanych zdarzeń. Odkąd tylko<br />

<strong>na</strong>uczyłem się pisać, stałem się przyjacielem<br />

wytwórców papieru. Ryza po ryzie zaprowadziły mnie one<br />

do stworzenia dzieł takich jak „Rathillet”, „The Pentland<br />

Rising” 1 , „The King’s Pardon” (i<strong>na</strong>czej „Park Whitehead”),<br />

„Edward Daven”, „A Country Dance” i „A Vendetta in<br />

the West”. Pocieszające jest, że ryzy te obróciły się już w<br />

popiół i zostały wchłonięte przez ziemię. Wymieniłem<br />

tylko kilka moich feralnych prób – tych, które istotnie<br />

zaszły dość daleko, zanim ich zaniechałem – a i tak ciągnęło<br />

się to wiele lat. Do „Rathilleta” podchodziłem w wieku lat<br />

pięt<strong>na</strong>stu, do „Vendetty” – dwudziestu dziewięciu. Ciąg<br />

porażek trwał, dopóki nie skończyłem trzydziestu jeden<br />

lat. Do tego czasu pisałem krótkie książki, krótkie eseje i<br />

opowiadania. Klepano mnie po plecach i płacono za nie –<br />

1 Satyra wyda<strong>na</strong> przez Andrew Elliota, za którą (co z zaskoczeniem<br />

odkryłem, patrząc <strong>na</strong> listę książek) angielscy gentlemani potrafią płacić<br />

całkiem niezłe sumy. Jej przodkiem był opasły romans historyczny bez<br />

głębszego z<strong>na</strong>czenia, teraz już nie do zdobycia. (Przyp. autora.)<br />

jed<strong>na</strong>k było to zbyt mało, by z tego<br />

wyżyć. Miałem niezłą reputację, a fortu<strong>na</strong> mi sprzyjała,<br />

lecz dni mijały znojnie, a ich marność sprawiała, że czasem<br />

płonąłem ze wstydu – wylewałem z siebie siódme poty, a<br />

i tak nie udawało się zarobić <strong>na</strong> życie. Miałem przed sobą<br />

niedoścignione ideały i mimo że zabierałem się do tego z<br />

entuzjazmem nie mniej niż dziesięć lub dwa<strong>na</strong>ście razy,<br />

nie <strong>na</strong>pisałem jeszcze powieści. Wszystkie, wszystkie moje<br />

piękne ideały przyspieszały przez chwilę, zatrzymując<br />

się później nieubłagalnie niczym uczniowski zegarek<br />

<strong>na</strong> lekcji. Mogłem być przyrównywany do krykiecisty z<br />

długim stażem, który nigdy nie zdobył żadnych punktów.<br />

Każdy może <strong>na</strong>pisać opowiadanie – oczywiście kiepskie<br />

– jeśli ma kontakty w branży, papier i dość czasu. Nie<br />

każdy jed<strong>na</strong>k może mieć <strong>na</strong>dzieję <strong>na</strong> <strong>na</strong>pisanie choćby<br />

kiepskiej powieści. Ta dłużyz<strong>na</strong> potrafi dobić. Uz<strong>na</strong>ny<br />

COŚ NA PROGU 131


ESEJ/FELIETON<br />

powieściopisarz może zaczy<strong>na</strong>ć powieść, odkładać ją<br />

<strong>na</strong> bok, spędzać <strong>na</strong>d nią dni <strong>na</strong> próżno i nie pisać nic<br />

po<strong>na</strong>d chaotyczne dopiski. Lecz nie jest to domeną<br />

początkującego.<br />

Ludzka <strong>na</strong>tura kieruje się kilkoma prawami.<br />

Instynkt samozachowawczy zabrania człowiekowi<br />

(motywowanemu i popychanemu przez świadomość braku<br />

wcześniejszych sukcesów) znosić niedolę bezskutecznej<br />

literackiej harówki ciągnącej się przez tygodnie. Musi<br />

istnieć coś, z czego może czerpać <strong>na</strong>dzieję. Początkujący<br />

pisarz musi mieć powiew <strong>na</strong>tchnienia, łut szczęścia, musi<br />

<strong>na</strong>dejść czas, w którym słowa i frazy układają się same<br />

– aby chociaż zacząć. A gdy się zacznie, jak strasznie nie<br />

moż<strong>na</strong> się doczekać zakończenia! Tak długo, jak we<strong>na</strong><br />

trwa i szczęście dopisuje, tak długo trzeba utrzymać tę<br />

samą jakość stylu pisania – twe książkowe marionetki<br />

muszą zawsze być pełne życia, zawsze spójne, zawsze<br />

energiczne! Pamiętam, że w tamtych czasach patrzyłem<br />

<strong>na</strong> każdą trzytomową powieść z szacunkiem – może nie<br />

jak <strong>na</strong> literacki, ale co <strong>na</strong>jmniej fizyczny i moralny wyczyn,<br />

odwagę godną Ajaksa.<br />

W roku, w którym dosięgło mnie moje przez<strong>na</strong>czenie,<br />

przeprowadziłem się do moich rodziców do Kin<strong>na</strong>ird,<br />

niedaleko Pitlochry. Spacerowałem wtedy brzegiem<br />

spalonego słońcem czerwonego wrzosowiska. Świeże<br />

powietrze mych ojczystych gór ożywiło <strong>na</strong>s i wręcz<br />

zainspirowało – wraz z żoną stworzyliśmy wspólnie tom<br />

strasznych historii, do którego <strong>na</strong>pisała „The Shadow on<br />

the Bed”, ja zaś dorzuciłem „Thrawn Janet” i pierwszą<br />

wersję „The Merry Man”.<br />

Kocham to swojskie powietrze, lecz ono nie kocha<br />

mnie. Ten cudowny okres zakończył się przeziębieniem,<br />

opuchlizną po ugryzieniach i podróżą przez Strathardle<br />

i Glenshee do Castleton of Braemar. Na zmianę lało<br />

tam i wiało. Musiałem pogodzić się więc ze spędzeniem<br />

kawałka życia w schronisku zwanym smętnie Late Miss<br />

McGregor’s Cottage. Los jed<strong>na</strong>k się do mnie uśmiechnął.<br />

W Late Miss McGregor’s Cottage mieszkał młody uczeń,<br />

wrócił właśnie z wakacji i szukał „potyczki umysłowej”.<br />

Nic nie wiedział o literaturze, głos zabierał przelotnie<br />

jedynie <strong>na</strong> temat prac Rafaela Santi. Z pomocą pióra,<br />

atramentu i tanich akwareli w krótkim czasie zmienił jeden<br />

z pokoi w galerię obrazów. Moim głównym obowiązkiem<br />

w tej galerii było bycie przewodnikiem, czasami jed<strong>na</strong>k<br />

ustępowałem, dołączałem do artysty (że się tak wyrażę)<br />

przy sztalugach i spędzałem popołudnia <strong>na</strong> rywalizacji<br />

w tworzeniu rysunków. Pewnego razu stworzyłem mapę<br />

wyspy. Była pięknie i misternie pokolorowa<strong>na</strong>, a kształt<br />

podobał mi się bardziej, niż mogę to wyrazić słowami.<br />

Jej zatoki zachwyciły mnie niczym sonety i nieświadomy<br />

tego, co <strong>na</strong>dejdzie, <strong>na</strong>zwałem moje dzieło „Wyspą<br />

Skarbów”. Trudno mi uwierzyć, gdy ktoś mówi mi, że<br />

są ludzie, którzy nie zwracają uwagi <strong>na</strong> mapy. Nazwy,<br />

granice lasów, przebieg dróg i koryta rzek, prehistoryczne<br />

ślady człowieka wciąż wyraźne i dające się od<strong>na</strong>leźć <strong>na</strong><br />

wzgórzach i w doli<strong>na</strong>ch, młyny i ruiny, jeziorka i statki,<br />

być może stojący blok kamienny lub krąg druidyczny<br />

<strong>na</strong> wrzosowiskach – to obiekt niekończących się<br />

zainteresowań każdego człowieka, który widzi lub choć<br />

trochę używa wyobraźni! Pamiętamy z dzieciństwa leżenie<br />

w trawie, wpatrywanie w malutki las i dojrzewanie w<br />

nim rosnącej armii wróżek. Gdy ja zatrzymywałem się<br />

<strong>na</strong>d moją mapą „Wyspy Skarbów”, przyszły charakter<br />

książki zaczął pojawiać się <strong>na</strong>d wyimaginowanymi lasami,<br />

a czarne twarze, biegające we wszystkie strony, szukając<br />

skarbu <strong>na</strong> kilku kwadratowych calach płaskiej imagi<strong>na</strong>cji,<br />

zerkały <strong>na</strong> mnie z niespodziewanych miejsc.<br />

Następne, co pamiętam, to ja spisujący listę<br />

rozdziałów <strong>na</strong> kilku kartkach papieru. Jak wiele razy już<br />

132 COŚ NA PROGU


to robiłem i nic nie szło do przodu! Ale to przedsięwzięcie<br />

zdawało się od początku mieć z<strong>na</strong>mio<strong>na</strong> sukcesu. To miała<br />

być historia dla chłopców – bez psychologii czy pięknego<br />

języka, a chłopca do obsadzenia w roli krytyka miałem pod<br />

ręką. Kobiety nie brały udziału. Nie umiałem kierować<br />

brygiem (którym miała być Hispaniola), ale pomyślałem,<br />

że bez wstydu mogę pokierować nią jak szkunerem.<br />

Wtedy wpadłem <strong>na</strong> pomysł z Johnem Silverem, z którym<br />

miałem <strong>na</strong>dzieję <strong>na</strong> dobrą zabawę: wziąć chciałem<br />

cenionego przeze mnie przyjaciela (którego czytelnik<br />

prawdopodobnie z<strong>na</strong> i ceni tak bardzo jak ja), pozbawić go<br />

<strong>na</strong>jlepszych cnot i cech charakteru, zostawić mu tylko jego<br />

własną siłę, odwagę, zwinność, niesamowitą łagodność i<br />

umieścić go wśród żeglarzy. Taka psychologicz<strong>na</strong> operacja<br />

jest, wydaje mi się, powszechną metodą „tworzenia<br />

bohatera”, tak <strong>na</strong>prawdę – prawdopodobnie jedyną. Moż<strong>na</strong><br />

wprowadzić uroczą osobę, z którą rozmawialiśmy wczoraj<br />

<strong>na</strong> chodniku, ale czy my w ogóle ją z<strong>na</strong>my? Naszego<br />

przyjaciela, niejednoz<strong>na</strong>cznego i dostosowującego się do<br />

sytuacji – owszem, ale czy moż<strong>na</strong> go ot tak wtłoczyć w<br />

karty powieści? Po pierwsze, musimy wszczepić postaci<br />

drugorzędne i wykreowane cechy, dla równowagi –<br />

negatywne. Po drugie, z nożem w ręku odciąć i odrzucić<br />

niepotrzebne odgałęzienia jego osobowości, wtedy też<br />

ostałego pnia i kilku głównych ko<strong>na</strong>rów, które pozostaną,<br />

będziemy już raczej pewni.<br />

W chłodny wrześniowy poranek, siedząc przy<br />

trzaskającym ogniu i deszczu dudniącym w okno,<br />

zacząłem „Morskiego Kuka”, bo taki był pierwszy tytuł.<br />

Zaczy<strong>na</strong>łem (i skończyłem) kilka innych książek, ale nie<br />

przypomi<strong>na</strong>m sobie, bym do którejkolwiek z nich zasiadał<br />

z większym zadowoleniem. Jak powszechnie wiadomo,<br />

kradzione smakuje o wiele lepiej. Oto dotarłem do<br />

nieprzyjemnej części. Bez wątpienia papuga <strong>na</strong>leżała już<br />

do Robinso<strong>na</strong> Crusoe. Bez wątpienia szkielet zaczerpnięty<br />

jest od Poe’ego. Nie przejmuję się tym zbytnio, są to<br />

drobiazgi i detale, i żaden człowiek nie może łudzić się, że<br />

będzie miał monopol <strong>na</strong> szkielety lub licencję <strong>na</strong> gadające<br />

ptaki. Palisada, mówią mi, jest z „Masterma<strong>na</strong> Ready’ego” 2 .<br />

Może być, nie obchodzi mnie to. Ci użyteczni pisarze<br />

wypełnili słowa pewnego poety – odchodząc, zostawili za<br />

sobą ślady <strong>na</strong> piaskach czasu; ślady, prawdopodobnie dla<br />

kolejnych – ja byłem tym kolejnym! Dług u Washingto<strong>na</strong><br />

Irvinga męczy moje sumienie, i słusznie. Uważam jed<strong>na</strong>k,<br />

ESEJ/FELIETON<br />

że rzadko kiedy plagiatowanie miało ciąg dalszy.<br />

Kilka lat temu miałem okazję zajrzeć do „Opowieści<br />

podróżnika”. Książka niesamowicie mnie zaskoczyła –<br />

był tam Billy Bones, jego skrzynia, salonowe towarzystwo,<br />

cała wewnętrz<strong>na</strong> aura, dużo treści i szczegółów z moich<br />

pierwszych rozdziałów – wszystko tam było, wszystko<br />

było własnością Washingto<strong>na</strong> Irvinga. Nie miałem jed<strong>na</strong>k<br />

o tym pojęcia, zarówno gdy pisałem, siedząc przy ogniu,<br />

przeżywając pewnego rodzaju wiosenne przesilenie weny<br />

twórczej, jak i gdy dzień po dniu po drugim śniadaniu<br />

odczytywałem rezultaty porannej pracy mojej rodzinie.<br />

Było to dla mnie jasne jak słońce, moją elementarną<br />

częścią.<br />

Okazało się, że moje audytorium liczy nie<br />

jednego, a dwóch chłopców. Mój ojciec wodzony<br />

swym romantyzmem i dziecinnością od razu połknął<br />

haczyk. Jego własne historie, którymi karmił się co<br />

wieczór, opowiadały głównie o statkach, przydrożnych<br />

karczmach, rabusiach, starych żeglarzach i kupcach<br />

sprzed rewolucji przemysłowej. Nigdy żadnej z nich<br />

nie skończył – szczęśliwiec nigdy nie musiał tego robić!<br />

Ale w „Wyspie Skarbów” od<strong>na</strong>lazł coś bliskiego jego<br />

2 „Masterman Ready, or the Wreck of the Pacific”, robinso<strong>na</strong>da<br />

autorstwa Fredericka Maryatta opublikowa<strong>na</strong> w Anglii w 1841 roku.<br />

(przyp. red.)<br />

COŚ NA PROGU 133


ESEJ/FELIETON<br />

własnej wyobraźni – to był jego typ malowniczości. Nie<br />

tylko słuchał codziennie z zachwytem – zaczął je też<br />

współtworzyć. Gdy <strong>na</strong>dszedł czas plądrowania skrzyni<br />

Billy’ego Bonesa, większość dnia spędzić musiał <strong>na</strong><br />

spisaniu <strong>na</strong> wielkiej kopercie jej zawartości, do której<br />

całkowicie się zastosowałem, a <strong>na</strong>zwa „starego statku<br />

Flinta” – Mors została mu <strong>na</strong>da<strong>na</strong> <strong>na</strong> jego osobiste<br />

życzenie. Wtedy odwiedził <strong>na</strong>s nie kto inny, a dr Japp.<br />

Od tego momentu wysoko ceniłem sobie jego opinię.<br />

Gdy <strong>na</strong>s opuszczał, spakował rękopis do swojego<br />

kufra, by przekazać go przyjacielowi (od tego momentu<br />

także mojemu) – panu Hendersonowi, który zgodził się<br />

opublikować go w swoim czasopiśmie „Young Folks”.<br />

Sympatia, pomoc i pozytywne zaangażowanie<br />

podtrzymywało mnie <strong>na</strong> duchu. Trzymałem się bardzo<br />

prostego stylu. Porów<strong>na</strong>ć moż<strong>na</strong> go do „The Merry Men” 3<br />

pochodzącego z prawie tego samego okresu. Niektóremu<br />

czytelnikowi może odpowiadać taki styl, drugiemu inny –<br />

jest to kwestia charakteru, być może <strong>na</strong>stroju, ale żaden<br />

z<strong>na</strong>wca nie może pominąć faktu, że jeden z nich jest o<br />

wiele łatwiejszy do utrzymania <strong>na</strong> podobnym poziomie.<br />

Oz<strong>na</strong>cza to, że człowiek doświadczony i wykształcony<br />

mógłby z zaangażowaniem tworzyć dziennie wiele stron<br />

„Wyspy Skarbów”, pykając sobie przy tym fajkę. Ale<br />

niestety! Nie w moim przypadku. Przez pięt<strong>na</strong>ście dni<br />

trzymałem się tego i stworzyłem pięt<strong>na</strong>ście rozdziałów.<br />

Wtedy, przy początkowych akapitach szes<strong>na</strong>stego,<br />

niechybnie utraciłem wątek. Zablokowałem się, w moich<br />

trzewiach nie było grama pomysłu <strong>na</strong> dalszy ciąg „Wyspy<br />

Skarbów”. To dowodziło, że czas <strong>na</strong> korektę jej początku<br />

w pubie „Hand and Spear” 4 ! Tak też robiłem, wiodąc<br />

głównie samotny żywot, spacerując po wrzosowisku<br />

w Weybridge w mgliste jesienne poranki, całkiem<br />

zadowolony z tego, czego doko<strong>na</strong>łem, i niewyobrażalnie<br />

przerażony tym, ile jeszcze pozostało do zrobienia.<br />

Miałem 31 lat, byłem głową rodziny, straciłem zdrowie,<br />

nie udało mi się spłacić długów i nigdy jeszcze nie<br />

zarobiłem 200 funtów w ciągu roku.<br />

Naprawdę byłem bliski rozpaczy, ale zagryzłem zęby i<br />

podczas podróży do Davos, gdzie miałem spędzić zimę,<br />

postanowiłem myśleć o innych rzeczach i zagłębić się<br />

3 Chodzi o opowiadanie „The Merry Men”, opublikowane w 1882 roku<br />

w „Cornhill Magazine”. „Wyspa Skarbów” ukazała się w druku rok<br />

później, w roku 1883. (przyp. red.)<br />

4„Hand and Spear”, z<strong>na</strong>jdujący się w Weybridge <strong>na</strong> Old Health Road,<br />

został zbudowany jako letnia rezydencja Petera Kinga, baro<strong>na</strong> Ockham<br />

w latach 1830-1833. Po jego śmierci został przemianowany <strong>na</strong> bar.<br />

Nazwa „Hand and Spear” powstała od z<strong>na</strong>ku rodowego Kingów – ręki<br />

dzierżącej włócznię. (przyp. red.)<br />

w lekturze powieści M. du Boisgobey. Gdy dotarłem <strong>na</strong><br />

miejsce, usiadłem <strong>na</strong>d nieskończoną opowieścią pewnego<br />

ranka – i znów przejrzałem <strong>na</strong> oczy! Słowa zaczęły płynąć<br />

jak potok i w drugiej fali zachwytu, znów pisząc rozdział<br />

dziennie, skończyłem „Wyspę Skarbów”. Musiałem<br />

doko<strong>na</strong>ć transkrypcji prawie w całości – moja żo<strong>na</strong> była<br />

chora, młody chłopiec jako jedyny pozostał wierny, a John<br />

Addington Symonds 5 (któremu nieśmiało wspomniałem,<br />

<strong>na</strong>d czym pracuję) patrzył <strong>na</strong> mnie podejrzliwie. Uważał<br />

wtedy, że powinienem pisać o „Charakterach” Teofrasta<br />

– jak dziwne opinie wygłaszać mogą <strong>na</strong>jmądrzejsi ludzie.<br />

Ale Symons (zaz<strong>na</strong>czając) nie był gorliwym sympatykiem<br />

chłopięcych powieści. Był człowiekiem wielkiego umysłu,<br />

„człowiekiem z zasadami” – jeśli tacy istnieli. Jed<strong>na</strong>k<br />

sama <strong>na</strong>zwa mojego przedsięwzięcia sugerowała mu tylko<br />

deficyt realizmu i niski styl. Cóż! Nie był daleki od prawdy.<br />

„Wyspa Skarbów” – pan Henderson bowiem odrzucił<br />

pierwszy tytuł, „Morskiego Kuka” – pojawiła się zgodnie<br />

z planem w czasopiśmie literackim, haniebnie figurując<br />

gdzieś w środku wydania, bez ilustracji, przykuwając mało<br />

uwagi. Nie przejąłem się tym. Lubiłem tę opowieść, w dużej<br />

mierze z tych samych powodów, z których mojemu ojcu<br />

spodobał się jej początek. To był mój typ malowniczości.<br />

Byłem też bardzo dumny z Joh<strong>na</strong> Silvera, do tej pory<br />

całkiem podziwiam tego łagodnego i budzącego szacunek<br />

poszukiwacza przygód. O wiele lepsze od tego było jed<strong>na</strong>k<br />

to, że dotarłem do celu, ukończyłem opowieść i <strong>na</strong>pisałem<br />

„KONIEC” <strong>na</strong> rękopisie, czego nie udało mi się doko<strong>na</strong>ć<br />

od „The Pentland Rising”, gdy byłem szes<strong>na</strong>stolatkiem<br />

bez szkoły.<br />

Prawdę mówiąc, było to w dużej mierze dziełem<br />

przypadku. Gdyby dr Japp nie przyszedł w odwiedziny,<br />

gdyby słowa nie wypływały z taką łatwością, musiałbym<br />

zaniechać czynu, odłożyć książkę wzorem poprzedniczek,<br />

z<strong>na</strong>leźć okrężną drogę do celu. Puryści powiedzieliby, że<br />

słusznie by się stało, ale ja nie jestem tej myśli. Powieść<br />

dała mi wiele przyjemności oraz – co było dla mnie istotne<br />

– przyniosła ciepło, jedzenie i <strong>na</strong>pitek (lub dała szansę<br />

<strong>na</strong> ich zdobycie) rodzinie, która sobie <strong>na</strong> to zasłużyła. A<br />

muszę przyz<strong>na</strong>ć, że tak było w <strong>na</strong>szym przypadku.<br />

Nie był to jed<strong>na</strong>k koniec przygód z „Wyspą Skarbów”.<br />

Pisałem w zgodzie z mapą. Była o<strong>na</strong> głównym elementem<br />

mojej fabuły. Przykładowo, <strong>na</strong>zwałem wysepkę<br />

5 Poeta i krytyk literacki, przyjaciel Stevenso<strong>na</strong>, o którym ten <strong>na</strong>pisał w<br />

eseju „Talks and Talkers”: „Najlepszy z mówców, wychwalający ziemię,<br />

sztukę, kwiaty, klejnoty, wino i muzykę w blasku księżyca, z manierą<br />

sere<strong>na</strong>dy, lekkością gitary”. (przyp. red.)<br />

134 COŚ NA PROGU


„Wyspą szkieletów”, nie wiedząc dokładnie, co mam<br />

<strong>na</strong> myśli; szukając pilnie malowniczego określenia i dla<br />

uzasadnienia tej <strong>na</strong>zwy, włamałem się do zasobów pa<strong>na</strong><br />

Poe’ego i podkradłem wskazówki Flinta. Idąc tą drogą<br />

stworzyłem też dwie zatoki, <strong>na</strong> które Hispaniola została<br />

wysła<strong>na</strong> w czasie, gdy podróżował nią Izrael Hands.<br />

Nadszedł moment, w którym zdecydowano o ponownej<br />

publikacji, wysłałem swój rękopis razem z mapą do pa<strong>na</strong><br />

Cassella. Wysłano poprawki, doko<strong>na</strong>no korekt, ale nie<br />

było ani słowa o mapie. Gdy <strong>na</strong>pisałem wiadomość w tej<br />

sprawie, dostałem odpowiedź, że nigdy jej nie otrzymali.<br />

Usiadłem zdumiony. Narysowanie przypadkowej mapy,<br />

śmiałe umieszczenie<br />

skali w jednym z rogów<br />

i dorobienie historii do<br />

wymiarów to jedno.<br />

Badanie całej książki,<br />

uporządkowanie<br />

wszystkich aluzji w niej<br />

zawartych i wyczerpujący<br />

proces tworzenia mapy z<br />

pomocą dwóch kompasów,<br />

by pasowała do zebranych<br />

informacji, to zupełnie co<br />

innego.<br />

Zrobiłem to. Mapa<br />

została <strong>na</strong>rysowa<strong>na</strong> od<br />

nowa w biurze mojego<br />

ojca, przyozdobio<strong>na</strong><br />

rysunkami strzelających<br />

wodą wielorybów i<br />

pływających statków, a mój<br />

ojciec wykorzystał swój<br />

dryg do kaligrafii i wyśmienicie sfałszował podpis kapita<strong>na</strong><br />

Flinta oraz kierunek żeglugi Billy’ego Bonesa. Nigdy<br />

jed<strong>na</strong>k nie była to dla mnie ta sama „Wyspa Skarbów”.<br />

Jak powiedziałem, mapa stanowiła większość fabuły.<br />

Mógłbym się <strong>na</strong>wet pokusić o stwierdzenie, że stanowiła<br />

fabułę. Kilka zapożyczeń z Poe’ego, Defoe i Washingto<strong>na</strong><br />

Irvinga, kopia „Piratów” Johnso<strong>na</strong>, „Skrzynia umrzyka”<br />

z Kingsleyowskiego „At Last”, wspomnienia z wypraw<br />

kajakiem <strong>na</strong> morze i mapa sama w sobie, z niekończącymi<br />

się elokwentnymi sugestiami, stanowiły cały mój<br />

materiał. Może nieczęsto mapa jest aż tak ważną częścią<br />

powieści, ale zawsze jest istot<strong>na</strong>. Autor musi z<strong>na</strong>ć swój<br />

teren – nieważne, czy prawdziwy czy wyimaginowany<br />

ESEJ/FELIETON<br />

– jak własną kieszeń. Odległości, pomiary kompasu,<br />

miejsce, w którym wschodzi słońce, czy cykl księżyca<br />

powinny być bez zastrzeżeń. A ile problemów sprawia<br />

sam księżyc! Rozpaczałem <strong>na</strong>d nim przy „Przygodach<br />

księcia Otto<strong>na</strong>” i gdy tylko błędy zostały mi wytknięte,<br />

przyjąłem środki ostrożności, które polecam przyjąć<br />

każdemu – nigdy nie piszę bez pomocy kalendarza. Z<br />

kalendarzem, mapą okolicy i planem każdego domu<br />

<strong>na</strong>kreślonym <strong>na</strong> papierze lub przywołanym w głowie jest<br />

<strong>na</strong>dzieja <strong>na</strong> ominięcie możliwie <strong>na</strong>jgorszych pomyłek. Z<br />

mapą przed sobą mało prawdopodobne, że pozwoli się<br />

<strong>na</strong> zachód słońca <strong>na</strong> wschodzie, jak w „Antykwariuszu”.<br />

Z kalendarzem pod ręką<br />

raczej nie dopuści się, by<br />

dwójka jeźdźców odbywała<br />

pilną podróż <strong>na</strong> dystansie<br />

od dziewięćdziesięciu do<br />

stu mil przez sześć dni, od<br />

trzeciej rano w niedzielę do<br />

późnego wieczora w sobotę,<br />

ani by pod koniec tygodnia<br />

bez zmiany wierzchowca<br />

przejeżdżali oni 50 mil<br />

dziennie, jak to moż<strong>na</strong><br />

przeczytać <strong>na</strong> stro<strong>na</strong>ch<br />

nieocenionego „Roba<br />

Roya”. Unikanie takich<br />

wpadek nie jest konieczne,<br />

ale <strong>na</strong> pewno dobre. Jest<br />

to moja bolączka – moż<strong>na</strong><br />

powiedzieć, mój przesąd –<br />

kto ufa swojej mapie, ma<br />

ją <strong>na</strong> uwadze i dla kogo<br />

jest o<strong>na</strong> źródłem inspiracji dniami i godzi<strong>na</strong>mi, posiada<br />

dobre wsparcie i niemałą odporność <strong>na</strong> niespodziewane<br />

zdarzenia. To główny korzeń powieści, ziemia, z której<br />

o<strong>na</strong> wyrasta i tworzy swój własny pion, niezależny od słów.<br />

Lepiej, gdy okolica jest prawdziwa, a autor chodził po niej<br />

<strong>na</strong> własnych nogach i z<strong>na</strong> każdy przydrożny kamień. Ale<br />

<strong>na</strong>wet w przypadku wymyślonych miejsc <strong>na</strong> początku<br />

przygotowanie mapy będzie dobrym rozwiązaniem. Przy<br />

jej studiowaniu pojawią się powiązania, o których wcześniej<br />

nie miało się bladego pojęcia. Odkryje się oczywiste, choć<br />

niespodziewane skróty, ślady swoich posłańców, i <strong>na</strong>wet<br />

jeśli mapa nie stanowi o fabule, jak to było w przypadku<br />

„Wyspy Skarbów”, okaże się o<strong>na</strong> kopalnią sugestii.<br />

COŚ NA PROGU 135


ESEJ/FELIETON<br />

BOLESŁAW PRUS<br />

O ODKRYCIACH<br />

I WYNALAZKACH<br />

Fragmenty Odczytu Popularnego Wypowiedzianego<br />

dnia 23 marca 1873 r.<br />

W niniejszéj pogadance<br />

zastanowimy się <strong>na</strong>d odkryciami<br />

i wy<strong>na</strong>lazkami. Wy<strong>na</strong>lazkiem<br />

<strong>na</strong>zywa się zrobienie takiéj<br />

rzeczy, któréj dotąd nie było i<br />

któréj <strong>na</strong>tura sama zrobić nie<br />

może. I tak: Przed 500 laty i<br />

dawniéj nie z<strong>na</strong>no w Europie<br />

prochu i dopiero około 1379<br />

roku Bertold Szwarc zakonnik<br />

fryburgski mięszając saletrę,<br />

siarkę i węgiel przeko<strong>na</strong>ł się, że<br />

z tych materjałów zrobić moż<strong>na</strong><br />

masę wybuchową. Ponieważ<br />

proch w <strong>na</strong>turze sam się nie<br />

tworzy i dopiero przez człowieka<br />

musi być zrobiony, mówimy<br />

przeto, że Szwarc proch wy<strong>na</strong>lazł.<br />

Podobnież, przed 50 laty, nie<br />

z<strong>na</strong>no jeszcze lokomotyw,<br />

nieumiano ich budować, dopiero<br />

w roku 1828 Stephenson inżynier<br />

angielski zbudował pierwszą<br />

lokomotywę i w ruch ją puścił.<br />

Mówimy więc, że Stephenson<br />

wy<strong>na</strong>lazł lokomotywę, bo<br />

machi<strong>na</strong> ta poprzednio nie<br />

istniała, bo sama wśród <strong>na</strong>tury<br />

powstać nie mogła i tylko mógł ją<br />

zrobić człowiek.<br />

Pamiętajmyż więc, że jeżeli<br />

astronom za pomocą jakiejś<br />

wybornéj lunety dostrzeże <strong>na</strong><br />

niebie niez<strong>na</strong>ne dotąd światełko,<br />

wówczas <strong>na</strong>leży powiedzieć że<br />

człowiek ten zrobił odkrycie. Tak<br />

samo mary<strong>na</strong>rz zrobi odkrycie<br />

jeżeli pływając po morzu,<br />

zobaczy jakąś niez<strong>na</strong>ną nikomu<br />

wyspę.<br />

Z kolei możemy przystąpić do<br />

poz<strong>na</strong>nia korzyści jakie ludzkość<br />

odnosi z odkryć i wy<strong>na</strong>lazków.<br />

Korzyści te są nieobliczone i ja<br />

też nie mam zamiaru ich wyliczać,<br />

ale chcę tylko <strong>na</strong> niektóre z<br />

pomiędzy nich zwrócić uwagę.<br />

Odkrycia i wy<strong>na</strong>lazki wpływają<br />

<strong>na</strong> polepszenie dobrobytu i<br />

pozwalają ludziom rozm<strong>na</strong>żać<br />

się bez obawy głodu i nędzy jakie<br />

panowały dawniéj. Jakiś czas<br />

cukier wyrabiano tylko z trzciny<br />

cukrowéj, która rośnie w krajach<br />

gorących, — dla tego cukier był<br />

bardzo drogi; gdy jed<strong>na</strong>k odkryto<br />

cukier w burakach i wy<strong>na</strong>leziono<br />

sposób otrzymywania go <strong>na</strong> téj<br />

drodze, produkt ten z<strong>na</strong>komicie<br />

staniał i dziś jest dla wszystkich<br />

przystępny. Podobnież staniała<br />

wódka, którą dawniéj wyrabiano<br />

z żyta, a dziś z kartofli. Wy<strong>na</strong>lazki<br />

potęgują <strong>na</strong>sze siły: dziś, przy<br />

pomocy młynów parowych,<br />

jeden człowiek robi więcéj mąki,<br />

niż 150 ludzi przed wiekiem.<br />

Jeden człowiek więcéj bawełny<br />

przędzie <strong>na</strong> maszynie, niż 400<br />

prządek. Machi<strong>na</strong> do wiązania<br />

sieci rybackich zastępuje pracę<br />

37 ludzi; <strong>na</strong> machinie do robienia<br />

szpilek, jeden człowiek może<br />

wyrobić 170 szpilek <strong>na</strong> minutę.<br />

Na okręcie wojennym pierwszéj<br />

klassy machiny parowe zastępują<br />

pracę 300 tysięcy ludzi, to jest<br />

100 razy większéj liczby osób,<br />

niż ich okręt pomieścić może.<br />

Młot parowy w fabrykach Kruppa<br />

odkuwa sztuki żelaza, ważące<br />

po 400 cent<strong>na</strong>rów, podczas<br />

gdy zwykły kowal z kilkoma<br />

pomocnikami z trudnością odkuć<br />

może sztukę parę cent<strong>na</strong>rów<br />

ważącą.<br />

Wy<strong>na</strong>lazki i odkrycia<br />

potęgują siły <strong>na</strong>szego umysłu:<br />

wy<strong>na</strong>lezienie np. wyższych<br />

części matematyki, pozwala<br />

<strong>na</strong>m w ciągu kilku<strong>na</strong>stu minut<br />

rozwiązywać takie przykłady,<br />

których za pomocą zwykłego<br />

rachunku nie rozwiązalibyśmy za<br />

kilka<strong>na</strong>ście lat, a <strong>na</strong>wet zupełnie<br />

nie moglibyśmy rozwiązać. Aby<br />

zaś dać ja[Str. 8]śniejsze pojęcie<br />

o potędze dzisiejszéj matematyki,<br />

zacytuję przykład.<br />

Do roku 1846 astronomowie<br />

oprócz ziemi z<strong>na</strong>li tylko 6 planet;<br />

w tym zaś roku matematycy:<br />

Leverrier francuz i Adams anglik<br />

wyliczyli, że musi być jeszcze<br />

jed<strong>na</strong> planeta, odległa więcéj niż<br />

<strong>na</strong> 600 milijonów mil od słońca,<br />

100 razy większa od ziemi,<br />

obiegająca słońce w ciągu 164 lat,<br />

którą to planetę, w oz<strong>na</strong>czonym<br />

dniu i we wskazanem miejscu<br />

nieba, za pomocą bardzo silnych<br />

<strong>na</strong>rzędzi widzieć będzie moż<strong>na</strong>.<br />

136 COŚ NA PROGU


ESEJ/FELIETON<br />

Rzeczywiście tak się stało,<br />

a tym sposobem za pomocą<br />

rachunku odkryto planetę,<br />

któréj przedtem żaden człowiek<br />

niewidział!<br />

Nie ma dotąd <strong>na</strong>uki o<br />

sposobach robienia odkryć i<br />

wy<strong>na</strong>lazków i ogół ludzi, a<br />

<strong>na</strong>wet wielu uczonych sądzi<br />

że jéj nigdy nie będzie. Jest to<br />

błąd. Nauka o robieniu odkryć<br />

i wy<strong>na</strong>lazków będzie kiedyś i<br />

odda usługi; nie powstanie o<strong>na</strong><br />

odrazu, lecz <strong>na</strong>jprzód zjawią się<br />

jéj zarysy ogólne, które <strong>na</strong>stępni<br />

badacze poprawią i uzupełnią,<br />

a jeszcze późniejsi zastosują do<br />

pojedynczych gałęzi wiedzy. Jak<br />

wygląda szkic takiéj <strong>na</strong>uki zaraz<br />

to zobaczymy.<br />

Przedewszystkiem<br />

wyrzeknijmy się <strong>na</strong>dziei<br />

usłyszenia o czemś<br />

<strong>na</strong>d<strong>na</strong>turalnem; wy<strong>na</strong>lazki<br />

bowiem i odkrycia są to zjawiska<br />

<strong>na</strong>turalne i jako takie ulegają<br />

pewnym prawom. Praw tych,<br />

jeżeli się nie mylę, jest trzy:<br />

prawo stopniowości, zależności i<br />

kombi<strong>na</strong>cji.<br />

1. Prawo stopniowości. Żadne<br />

odkrycie i żaden wy<strong>na</strong>lazek nie<br />

powstaje odrazu dosko<strong>na</strong>łym,<br />

ale dosko<strong>na</strong>li się stopniowo;<br />

z drugiéj znowu strony żaden<br />

wy<strong>na</strong>lazek lub odkrycie nie jest<br />

dziełem jednego człowieka ale<br />

wielu ludzi, z których każdy<br />

dodaje jakąś cząsteczkę od siebie.<br />

Aby dowieść prawa stopniowości<br />

zważmy, że np. <strong>na</strong>jprzód<br />

odkryto Amerykę, późniéj w<br />

téj Ameryce odkryto góry, lasy,<br />

rzeki, jeziora; <strong>na</strong>stępnie w tych<br />

lasach poodkrywano pojedyncze<br />

drzewa, późniéj poz<strong>na</strong>no rozmaite<br />

użytki tych drzew. Najprzód<br />

odkryto kartofle, późniéj poz<strong>na</strong>no<br />

że są dobrą paszą dla bydła,<br />

późniéj dowiedziano się, że<br />

kartofle mogą służyć <strong>na</strong> pokarm<br />

dla ludzi, potem z kartofli zaczęto<br />

robić wódkę. Co do wy<strong>na</strong>lazków,<br />

zastanówmy się np. <strong>na</strong>d<br />

stopniowością w rozwoju stołka.<br />

Najprzód ludzie przeko<strong>na</strong>li się,<br />

że lepiéj siedzieć <strong>na</strong> pniu lub<br />

kamieniu niż <strong>na</strong> ziemi, — potem,<br />

zauważywszy, że kamień i pień<br />

są za ciężkie do przenoszenia,<br />

zbudowali stołek złożony z jednéj<br />

deski i kilku nóżek. Następnie<br />

stołkowi temu dodali poręcz tylną<br />

i zrobili krzesło, krzesłu dodali<br />

poręcze boczne i zrobili fotel.<br />

Potem dopiero zaczęli malować<br />

i wyściełać fotele i krzesła i t. d.<br />

2. Prawo zależności. Każdy<br />

wy<strong>na</strong>lazek lub odkrycie<br />

zjawia się o tyle o ile istnieją<br />

i z<strong>na</strong>ne są pewne dawniejsze<br />

odkrycia i wy<strong>na</strong>lazki. Nie<br />

odkrytoby Ameryki gdyby nie<br />

z<strong>na</strong>no okrętów i busoli, nie<br />

zbudowanoby lokomotywy gdyby<br />

nie z<strong>na</strong>no żelaza, wody, węgla,<br />

gdyby nie z<strong>na</strong>no kół, drągów,<br />

kotłów i t. d. Jeżeli kartofle rosły<br />

tylko w Ameryce, nie moż<strong>na</strong><br />

było odkryć pierwéj kartofli niż<br />

Amerykę; jeżeli czarny łabędź<br />

mieszka tylko w Australji, nie<br />

moż<strong>na</strong> było wprzód zobaczyć<br />

czarnego łabędzia niż Australją.<br />

Jeżeli pierścienie Satur<strong>na</strong> widzieć<br />

moż<strong>na</strong> przez lunety: trzeba było<br />

wprzód wy<strong>na</strong>leźć lunetę nim się<br />

pierścienie zobaczyło. Widzimy<br />

więc, że każdy wy<strong>na</strong>lazek lub<br />

odkrycie, zależy od pewnych<br />

odkryć i wy<strong>na</strong>lazków, które<br />

wcześniéj od tamtego istnieć i<br />

z<strong>na</strong>ne być muszą.<br />

COŚ NA PROGU 137


ESEJ/FELIETON<br />

3. Prawo kombi<strong>na</strong>cji. Każde nowe odkrycie albo<br />

wy<strong>na</strong>lazek jest kombi<strong>na</strong>cją dawniejszych odkryć<br />

i wy<strong>na</strong>lazków, albo też opiera się <strong>na</strong> nich. Gdy<br />

poz<strong>na</strong>ję jakiś nowy minerał wtedy oglądam go,<br />

wącham, kosztuję, czyli kombinuję ten minerał z<br />

memi zmysłami. Potem ważę go, ogrzewam czyli<br />

kombinuję ten minerał z wagą i ogniem. Potem<br />

kładę go do wody, do kwasu siarczanego i t. d.<br />

słowem kombinuję ten minerał ze wszystkiem co<br />

mam pod ręką i tym sposobem poz<strong>na</strong>ję coraz nowe<br />

własności. Co się zaś tyczy wy<strong>na</strong>lazków, któż<br />

nie wie, że zegar jest kombi<strong>na</strong>cją kółek, sprężyn,<br />

skazówek, dzwonków i t. d. Kto nie wie, że proch<br />

jest kombi<strong>na</strong>cją siarki, saletry i węgla?<br />

Z tych trzech praw, przejawiających się w<br />

odkryciach i wy<strong>na</strong>lazkach, wyciągnąć możemy<br />

ważne wnioski:<br />

Nie <strong>na</strong>leży lekceważyć żadnego wy<strong>na</strong>lazku lub<br />

odkrycia, chociażby ono <strong>na</strong> pozór nie miało wartości,<br />

dla tego że późniéj drobiazg ten bardzo przydać się<br />

może. Nie ma zdaje się prostszego wy<strong>na</strong>lazku <strong>na</strong>d<br />

igły, a przecież od istnienia téj igły zależy ubranie<br />

milionów ludzi, życie miljonów szwaczek. Nawet<br />

pięk<strong>na</strong> dzisiejsza machi<strong>na</strong> do szycia nie istniałaby,<br />

gdyby przed wiekami nie wy<strong>na</strong>leziono igły.<br />

pakunków. Otóż, między innemi, wy<strong>na</strong>lezienie<br />

takiéj machiny zależy od wy<strong>na</strong>lezienia materjału,<br />

któryby był tak, dajmy <strong>na</strong> to, lekki jak papier, a tak<br />

wytrzymały i zachowujący się względem ognia, jak<br />

np. stal.<br />

Kto chce być szczęśliwym wy<strong>na</strong>lazcą powinien<br />

wiele umieć i to <strong>na</strong>jrozmaitszych rzeczy. Jeżeli<br />

bowiem jakiś nowy wy<strong>na</strong>lazek jest kombi<strong>na</strong>cją<br />

dawniejszych, w takim razie umysł wy<strong>na</strong>lazcy jest<br />

polem, <strong>na</strong> którem po raz pierwszy kombinują się<br />

rozmaite i <strong>na</strong>pozór nie mające ze sobą związku<br />

przedmioty. I tak. Machi<strong>na</strong> parowa jest kombi<strong>na</strong>cją<br />

kotła w którym gotowano zupę rumfordską, pompy<br />

i kołowrotka, — gdyby pierwszy wy<strong>na</strong>lazca nie z<strong>na</strong>ł<br />

tych przedmiotów, gdyby ich nie skombinował w<br />

umyśle, czy mielibyśmy maszyny parowe?<br />

Balon jest kombi<strong>na</strong>cją gazu oświetlającego, torby<br />

kitajkowéj, parasola, siatki i kosza, — i mógłżeby<br />

istnieć balon gdyby w umysłach jego wy<strong>na</strong>lazców<br />

nie istniały wiadomości o tych przedmiotach? Jaki<br />

jest związek między cynkiem, miedzią, kwasem<br />

siarczanym, magnesem, przyrządem zegarowym i<br />

depeszą którą śpiesznie wysłać <strong>na</strong>leży? a przecież<br />

wszystkie te rzeczy spotkać się musiały w umyśle<br />

wy<strong>na</strong>lazcy telegrafów...<br />

To co nie daje się zrobić dziś, może być zrobione<br />

późniéj. Ludzie wiele rozmyślają <strong>na</strong>d zbudowaniem<br />

machiny do latania, która mogłaby unosić wiele<br />

osób<br />

i<br />

Społeczeństwo, które chce się wsławić<br />

odkryciami i wy<strong>na</strong>lazkami, musi mieć w każdéj<br />

gałęzi wiedzy bardzo wielu ludzi uczonych. Jeden<br />

lub kilku uczonych i genialnych ludzi z<strong>na</strong>czą dziś<br />

nic, albo prawie nic, bo dziś wszystko robi się<br />

masami. Chciałbym, ażeby <strong>na</strong>stępujący przykład<br />

dobrze utkwił w umysłach: wy<strong>na</strong>lazki i odkrycia<br />

są podobne do gry <strong>na</strong> loterją; nie każdy wygra kto<br />

trzyma, ale kilku<strong>na</strong>stu z pomiędzy trzymających<br />

wygrać musi koniecznie.<br />

Przypatrzmy się teraz w jaki to sposób uwaga<br />

może człowieka <strong>na</strong>prowadzać <strong>na</strong> nowe pomysły, a<br />

w tym celu zbadajmy <strong>na</strong>przykład, w jaki to mniéj<br />

więcéj sposób, wy<strong>na</strong>lezione zostały wyroby gliniane.<br />

Przypuśćmy, że gdzieś <strong>na</strong> gruncie gliniastym żył lud<br />

dziki z<strong>na</strong>jący już ogień. Gdy deszcz upadł <strong>na</strong> ziemię,<br />

gli<strong>na</strong> zrobiła się ciastowatą, a jeżeli w krótce po<br />

deszczu <strong>na</strong> téj glinie rozniecono ognisko, wówczas<br />

pod ogniskiem gli<strong>na</strong> się wypaliła i stwardniała.<br />

Jeżeli wypadek podobny trafił się kilka razy,<br />

wówczas ludzie owi mogli <strong>na</strong> niego zwrócić uwagę<br />

i zapamiętać, że: gli<strong>na</strong> wypala<strong>na</strong> w ogniu staje się<br />

twardą jak kamień i nierozmiękcza się w wodzie.<br />

Współcześnie mogło się trafić, że któryś z dzikich<br />

chodząc po mokréj glinie wydeptał <strong>na</strong> niéj głębokie<br />

ślady; gdy słońce wysuszyło grunt i deszcz upadł<br />

138 COŚ NA PROGU


ESEJ/FELIETON<br />

powtórnie, dzicy mogli zauważyć, że w owych<br />

wyżłobieniach woda przechowuje się dłużéj niż <strong>na</strong><br />

powierzchni. Oglądając mokrą glinę, ludzie mogli<br />

dostrzedz, że materjał ten daje się łatwo ugniatać<br />

w palcach i przyjmuje różne formy. Ludzie bardziéj<br />

pomysłowi mogli zacząć wygniatać z gliny różne<br />

zwierzątka, muszki i t. d., a między innemi, mogli<br />

wyrobić coś <strong>na</strong>kształt żółwiéj skorupy, któremi<br />

posługiwano się wówczas. Inni, pamiętając, że gli<strong>na</strong><br />

twardnieje <strong>na</strong> ogniu, mogli ową wydrążoną bryłę<br />

wypalić i w ten sposób utworzyć pierwszą miskę.<br />

Odtąd łatwiéj już było dosko<strong>na</strong>lić ten nowy<br />

wy<strong>na</strong>lazek; ktoś inny mógł odkryć glinę lepszą <strong>na</strong><br />

podobne wyroby; ktoś inny mógł wy<strong>na</strong>leźć polewę<br />

i t. d. z tem wszystkiem jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>tura i uwaga<br />

wskazywały tu człowiekowi drogę do wy<strong>na</strong>lazku.<br />

Gdyby owi ludzie nie uważali, że gli<strong>na</strong> twardnieje<br />

<strong>na</strong> ogniu, gdyby nie uważali, że woda dłużéj się<br />

przechowuje w dołku, gdyby ktoś między nimi<br />

nie chciał był z gliny ulepić coś <strong>na</strong>kształt żółwiej<br />

skorupy, nie wy<strong>na</strong>lezionoby pierwszéj glinianéj<br />

miski.<br />

To co powiedziałem, nie koniecznie mogło<br />

mieć miejsce, nie jest jed<strong>na</strong>k nieprawdopodobne,<br />

a objaśnia <strong>na</strong>m jakim mianowicie sposobem ludzie<br />

dochodzą do rozmaitych pomysłów, oto: pilnie<br />

uważając <strong>na</strong> wszystko i zasta<strong>na</strong>wiając się <strong>na</strong>d<br />

wszystkiem.<br />

Weźmy inny przykład. Wiadomo, że niekiedy <strong>na</strong><br />

szklannych szybach spotkać moż<strong>na</strong> krążki i bąbelki,<br />

przez które patrząc, widzimy wyraźniéj przedmioty<br />

niż gołem okiem. Przypuśćmy, że jakiś uważny<br />

człowiek zobaczywszy taki bąbelek <strong>na</strong> szybie,<br />

wyjął kawałek szkła i pokazywał innym jako<br />

zabawkę. Mogło się trafić, że między oglądającymi<br />

z<strong>na</strong>lazł się człowiek ze wzrokiem osłabionym,<br />

który przeko<strong>na</strong>ł się, że przez wspomniony<br />

bąbelek <strong>na</strong> szybie widzi lepiéj niż gołem okiem.<br />

Przy bliższem rozpatrywaniu okazało się, że<br />

szkło z obu stron wypukłe wzmacnia wzrok<br />

osłabiony, a tym sposobem zostały wy<strong>na</strong>lezione<br />

okulary. Szkło do okularów ludzie początkowo<br />

mogli wyci<strong>na</strong>ć z szyb, z czasem jed<strong>na</strong>k z<strong>na</strong>leźli<br />

się i tacy, którzy poczęli, tafle szklane gładkie,<br />

szlifować <strong>na</strong> wypukłe soczewki i wyrabiać<br />

właściwe okulary.<br />

szkła powiększające lepiéj widać niż przez jedno.<br />

Zawiadomiły o tem dziwnem zdarzeniu ojca,<br />

który począł wyrabiać rurki z dwoma szkłami<br />

powiększającemi i sprzedawał je jako zabawkę.<br />

Galileusz wielki, mędrzec wioski, dowiedziawszy<br />

się o owéj zabawce, użył jéj w innym celu i zbudował<br />

pierwszą lunetę.<br />

I ten przykład pokazuje <strong>na</strong>m, że uwaga niby<br />

za rękę prowadzi człowieka do wy<strong>na</strong>lazków. Z<br />

tego również przykładu mogliśmy się przeko<strong>na</strong>ć<br />

o prawdzie stopniowości w rozwój i wy<strong>na</strong>lazków,<br />

a <strong>na</strong>dewszystko o tem, że ukształcenie potęguje<br />

pomysłowość człowieka. Prosty szlifierz, z dwu<br />

szkieł powiększających zrobił zabawkę, — Galileusz<br />

zaś, jeden z <strong>na</strong>juczeńszych ludzi swego czasu zrobił<br />

lunetę. O ile rozum Galileusza był wyższy od<br />

rozumu rzemieślnika, o tyle i wy<strong>na</strong>lazek lunety jest<br />

wyższy od wy<strong>na</strong>lazku zabawki.<br />

Przechodzę do części trzeciéj i ostatniej.<br />

Nie ma prawie rzemieślnika któryby kiedy<br />

nie <strong>na</strong>rzekał <strong>na</strong> złe czasy i brak roboty, choć z<br />

drugiéj strony wiemy wszyscy że <strong>na</strong>m brakuje<br />

wyrobów krajowych. Dla czegoż więc rzemieślnicy<br />

<strong>na</strong>rzekają zamiast robić? Oto dla tego, że mnóstwo<br />

<strong>na</strong>jrozmaitszych rzeczy sprowadzamy z zagranicy.<br />

A dla czego sprowadzamy z zagranicy? dla tego, że<br />

wyroby zagraniczne są tańsze i lepsze! Zjawisko to<br />

łatwo zrozumieć. Anglicy, francuzi i niemcy, co rok<br />

robią jakieś odkrycia i wy<strong>na</strong>lazki, co rok wytwarzają<br />

nowe materjały i machiny. Że zaś praca machiny<br />

Sztuka szlifowania okularów z<strong>na</strong>ną już<br />

była prawie przed 600 laty. W paręset lat<br />

późniéj, dzieci pewnego szlifierza okularów,<br />

bawiąc się szkłami, ustawiły jedno przed<br />

drugiem i przeko<strong>na</strong>ły się, że przez dwa<br />

COŚ NA PROGU 139


ESEJ/FELIETON<br />

jest tańsza i dokładniejsza, więc też zagraniczni<br />

fabrykanci sprzedają rzeczy i tańsze i lepsze niż <strong>na</strong>si<br />

rzemieślnicy, którzy nie posiadają machin.<br />

Otóż jedynem <strong>na</strong> to lekarstwem jest <strong>na</strong>uka. Jeżeli<br />

się będziemy uczyć, będziemy robić wy<strong>na</strong>lazki,<br />

podniesiemy przemysł, który wówczas nie tylko<br />

<strong>na</strong> miejscowe potrzeby, ale i <strong>na</strong> handel z zagranicą<br />

wystarczy. Lecz mniejsza już o <strong>na</strong>tychmiastowe<br />

odkrycia i wy<strong>na</strong>lazki u <strong>na</strong>s; my musimy się gwałtem<br />

zabrać do <strong>na</strong>uki nie tyle już dla sławy ile dla chleba,<br />

ponieważ przy dotychczasowym stanie rzeczy, za<br />

kilka<strong>na</strong>ście lat dzisiejsi rzemieślnicy mogą zostać<br />

bez utrzymania...<br />

furman umiał dosyć, jeżeli dobrze <strong>na</strong>smarował<br />

wóz, związał postronki i poprowadził konie. Dziś<br />

gdy wagony zastąpiły miejsce wozu, a lokomotywa<br />

miejsce koni, furma<strong>na</strong> zastępuje maszynista, który<br />

już jest poniekąd mechanikiem, a <strong>na</strong>dewszystko<br />

dobrym ślusarzem.<br />

Toż samo dzieje się w każdym rzemiośle. Ten<br />

kto kieruje młotem parowym, musi być o wiele<br />

ukształceńszy od tego który bije młotem zwykłym.<br />

Maszynista <strong>na</strong> statku parowym, bezporów<strong>na</strong>nia<br />

musi więcéj umieć od przewoźnika. Tokarze są w<br />

ogóle bardziéj ogładzeni od ślusarzy umiejących<br />

tylko robić pilnikiem i dłutem i t. d.<br />

Jest to rzecz bardzo prosta. Corocznie powiększa<br />

się liczba machin, które pomagają <strong>na</strong>m pracować,<br />

ale które do kierowania niemi potrzebują ludzi<br />

ukształconych. Póki z<strong>na</strong>no tylko wóz i konie,<br />

Ile razy do <strong>na</strong>s sprowadzą nową machinę, tyle razy<br />

i ludzi trzeba przy niéj z zagranicy sprowadzać, a to<br />

dla tego, że miejscowy nieukształcony robotnik rady<br />

sobie z tą machiną nie da, nie może zrozumieć jéj<br />

ruchów, nie potrafi nią pokierować, nie umie<br />

jéj <strong>na</strong>prawić gdy się zepsuje. Przeciwnie<br />

zaś gdyby się <strong>na</strong>si rzemieślnicy uczyli<br />

matematyki, mechaniki, chemji, fizyki,<br />

rysunków, gdyby czytywali wiadomości<br />

o nowych machi<strong>na</strong>ch, które za granicą<br />

wy<strong>na</strong>leziono, nie tylko dawaliby sobie<br />

radę z przysłanemi zkad inąd machi<strong>na</strong>mi,<br />

ale jeszcze mogliby własne wy<strong>na</strong>lazki za<br />

granicę wysyłać.<br />

Mówiłem już poprzednio, że aby<br />

robić wy<strong>na</strong>lazki i aby umieć się niemi<br />

posługiwać, <strong>na</strong>leży wszelkiemi siłami<br />

uczyć się <strong>na</strong>jrozmaitszych rzeczy, bo<br />

niewiemy która się <strong>na</strong>m przydać może.<br />

Powiedziałem również, że społeczeństwa<br />

i ludzie, którzy nie robią wy<strong>na</strong>lazków lub<br />

nie umieją z nich korzystać, prowadzą<br />

nędzny żywot i w końcu giną. Dziś więc<br />

wśród téj powodzi coraz to nowych<br />

ulepszeń dokonywających się w świecie,<br />

rzemieślnicy mają dwie drogi: albo<br />

wziąść się do książki i tym sposobem<br />

przyjąć udział w ogólnym umysłowym<br />

ruchu, który ich za lat kilka<strong>na</strong>ście<br />

doprowadzi do majątków, — albo<br />

zostać <strong>na</strong> miejscu i za lat kilka<strong>na</strong>ście<br />

stracić <strong>na</strong>wet to utrzymanie jakie dziś<br />

mają. Co zaś kto sobie obierze, nie<br />

<strong>na</strong>leży to już do mnie.<br />

(W tekście zachowano<br />

orygi<strong>na</strong>lną pisownię)<br />

140 COŚ NA PROGU


COŚ NA PROGU 141


142 COŚ NA PROGU


COŚ NA PROGU 143


144 COŚ NA PROGU


COŚ NA PROGU 145


146 COŚ NA PROGU


COŚ NA PROGU 147


RELACJA<br />

Relacja: 21-27 lipca, czyli<br />

tydzien <strong>na</strong> wastelandzie<br />

Adria<strong>na</strong> Siess oraz Paweł Iwani<strong>na</strong><br />

Ekipa <strong>Coś</strong> <strong>na</strong> <strong>Progu</strong> pojawiła się <strong>na</strong> <strong>na</strong>jwiększym<br />

konwencie postapokaliptycznym w Polsce! Przez tydzień<br />

żyliśmy trudną rzeczywistością świata po wojnie atomowej,<br />

wśród brudu i radioaktywnego pyłu, otoczeni twardymi<br />

ludźmi pustkowi, przyzwyczajonymi do funkcjonowania w<br />

świecie, który dawno się skończył.<br />

OldTown to <strong>na</strong>jwiększa w Polsce impreza dla fanów<br />

postapokalipsy, podzielo<strong>na</strong> <strong>na</strong> dwie części – LARP, gdzie<br />

gracze odgrywają zadania przypisane swoim postaciom i<br />

wraz z innymi symulują uczestnictwo w postapokaliptycznym<br />

mieście, a także część konwentowa. Dziesiąta już edycja<br />

odbywała się w Stargardzie Szczecińskim, <strong>na</strong> opuszczonym<br />

lotnisku Kluczewo. Zrujnowane zabudowania, poradzieckie<br />

schrony i hałdy trudnych do zidentyfikowania śmieci<br />

stanowiły prawdziwie powojenną scenerię rodem z Fallouta<br />

czy Mad Maxa, pozwalając uczestnikom <strong>na</strong> wczucie się w<br />

klimat, zanim trzydniowy LARP <strong>na</strong> dobre się rozpoczął.<br />

OldTown poza samym odgrywaniem postaci łączy w<br />

sobie również elementy strzelanek ASG (repliki broni palnej<br />

<strong>na</strong> kulki), co z<strong>na</strong>cznie urozmaica rozgrywkę. W związku z<br />

tym teren konwentu dzieli się <strong>na</strong> dwie strefy – bezpieczną,<br />

tak zwaną off-ASG, umieszczoną wewnątrz fabularnego<br />

miasteczka OldTown, gdzie każdorazowe użycie broni palnej<br />

fabularnie karane jest <strong>na</strong>tychmiastowym zastrzeleniem przez<br />

pilnujące porządku drony oraz in-ASG, z<strong>na</strong>jdującą się poza<br />

granicami miasteczka. W strefie, gdzie używanie replik jest<br />

dozwolone obowiązuje <strong>na</strong>kaz noszenia gogli ochronnych. Nic<br />

dziwnego. Strzelaniny z bandytami, zasadzki <strong>na</strong> mutanów i<br />

obro<strong>na</strong> karawan stały się dla <strong>na</strong>s codziennością.<br />

Świat OldTown jest prawdziwie otwarty – przypomi<strong>na</strong><br />

sandboxową grę gatunku RPG z nielimitowaną listą dialogów.<br />

Począwszy od frakcji, przez funkcję, a <strong>na</strong> usposobienie<br />

skończywszy – to gracz determinuje decyzje, a decyzje<br />

determinują gracza. My wybraliśmy wygodne życie w mieście<br />

– blisko do wszelkich wydarzeń społeczno-politycznych i<br />

bezpiecznie… Tak się <strong>na</strong>m przy<strong>na</strong>jmniej wydawało.<br />

Po kilku dniach budowy klimatycznego obozowiska<br />

mogliśmy przystąpić do boju. LARP rozpoczął się we wtorek<br />

w godzi<strong>na</strong>ch wieczornych i już wtedy zaczęliśmy czuć <strong>na</strong><br />

własnej skórze, czym jest Pora Przybyszów. To czas w którym<br />

frakcje i samotni strzelcy z całej Polski zjeżdżają się do<br />

miasteczka OldTown w celu wymiany towarów, informacji,<br />

usług i rozrywek. Żadnych z tych nie brakowało.<br />

Już pierwsza noc dała o sobie z<strong>na</strong>ć. Plotki o tajemniczych,<br />

czających się w okolicy stworach nocy, których ślepia jarzą się<br />

krwawą czerwienią, okazały się być prawdziwe. Nasza frakcja,<br />

Outcast, łowcy mutantów, musiała wyjść z ukrycia. Pierwsza<br />

noc minęła niemal bezsennie. Ciągły strach przed atakiem<br />

sprawiał, że paraliżowała <strong>na</strong>s bezsenność. Od czasu do czasu<br />

ruszaliśmy tylko z bronią białą <strong>na</strong> wartę, patrol, czy odsiecz.<br />

Później <strong>na</strong>dszedł czas <strong>na</strong> negocjacje z miastem.<br />

Zorganizowaliśmy oddziały samoobrony oraz wspólnie<br />

z szamanem plemienia Wakatili, zrzeszającego dzikusówtechnofobów,<br />

przeprowadziliśmy rytuał w celu zdobycia<br />

informacji <strong>na</strong> temat genezy terroryzujących miasto<br />

czerwonookich stworów.<br />

W międzyczasie zorganizowanych zostało kilka karawan,<br />

obława <strong>na</strong> mutanty, polowanie <strong>na</strong> żyjącego nieopodal Szpo<strong>na</strong><br />

Śmierci wraz z posiadaczem ziemskim Henrykiem Kanią, czy<br />

uroczyste odwiedziny gwiazdy erotycznych filmów akcji –<br />

Ro<strong>na</strong> Fappulusa.<br />

Wyczuwaliśmy w powietrzu, że atak czerwonookich<br />

stworów miał niedługo <strong>na</strong>dejść. Dlatego trwały<br />

przygotowania. Część frakcyjnych wspomagała jedną<br />

z ostatnich karawan, cześć wyrabiała niezbędną do<br />

przetrwania amunicję, <strong>na</strong>tomiast nieliczni stali się świadkami<br />

bezpośredniego ataku czerwonookich mutantów <strong>na</strong><br />

miasteczko.<br />

Gdy już emocje sięgnęły zenitu, w ostatni wieczór Pory<br />

Przybyszów <strong>na</strong> placu przed barem stłoczyło się kilkaset osób,<br />

by zatrzymać główną falę wroga, atakującą miasto. Na czele<br />

armii pojawił się Khan, były przywódca drugiego miasta<br />

Pustkowi - Siczy. Postanowił zemścić się <strong>na</strong> mieszkańcach<br />

OldTown za domniemane krzywdy.<br />

Walka była długa. Poniosło w niej śmierć wiele z<br />

<strong>na</strong>jlepszych towarzyszy broni, kilka osób padło atakiem<br />

skrytobójców, ale w końcu udało się obronić miasta.<br />

Tegorocz<strong>na</strong> Pora Przybyszów dobiegła końca.<br />

Później czekało <strong>na</strong>s jeszcze kilka dni pełnych atrakcji<br />

oraz nieprzerwa<strong>na</strong> integracja w klimatycznym barze. Udało <strong>na</strong>m<br />

się obserwować zmagania zawodników Prize Fighters,<br />

konkurs <strong>na</strong>jsilniejszego człowieka <strong>na</strong> Pustkowiach, czy<br />

obejrzeć cieszące się ogromną popularnością rozgrywki<br />

postapokaliptycznej gry Jugger.<br />

OldTown to zdecydowanie jeden z <strong>na</strong>jciekawszych<br />

punktów <strong>na</strong> konwentowej mapie nie tylko Polski, ale <strong>na</strong>wet<br />

Europy. Składa się <strong>na</strong> to świet<strong>na</strong>, klimatycz<strong>na</strong> scenografia<br />

gry terenowej, uda<strong>na</strong>, trzymająca w <strong>na</strong>pięciu fabuła LARPa,<br />

interesujący i bogaty panel prelekcyjny oraz fakt, że impreza<br />

przez<strong>na</strong>czo<strong>na</strong> jest wyłącznie dla osób pełnoletnich – dzięki<br />

czemu gra terenowa <strong>na</strong>biera realizmu.<br />

Jed<strong>na</strong>kże <strong>na</strong>jwiększą, bezsprzeczną zaletą konwentu<br />

są jego uczestnicy – wszyscy starają się razem pokonywać<br />

trudności, współpracować i walczyć ramię w ramię, a<br />

wszystko po to, by jak <strong>na</strong>jwierniej oddać zmagania <strong>na</strong><br />

Pustkowiu. Z sukcesem. A gdyby świat <strong>na</strong>prawdę się<br />

skończył, nie byłby tym samym, gdyby nie tych 370<br />

postapokaliptycznych wariatów z całej Polski.<br />

148 COŚ NA PROGU


RETRO DZIEWCZYNY<br />

Edwige Fenech KUNKTATOR<br />

EDWIGE FENECH, urodzo<strong>na</strong> w 1948 roku jako Edwige<br />

Sfenek, <strong>na</strong>szpikowa<strong>na</strong> seksapilem włoska aktorka<br />

i producentka, jed<strong>na</strong> z <strong>na</strong>jbardziej utalentowanych<br />

wśród aktorek europejskich i jed<strong>na</strong> z <strong>na</strong>jwiększych diw<br />

europejskiego ki<strong>na</strong>, obiekt westchnień kinomanów ze<br />

Starego Kontynentu. Z początku brała udział w konkursach<br />

piękności, wygrywając w wieku 16 lat tytuł Miss Manequine<br />

Lazurowego Wybrzeża. Później zaczęła pracę jako<br />

fotomodelka, aż do swego pierwszego filmowego debiutu<br />

w „Toutes folles de lui” (1967). Dzięki długim lśniącym<br />

włosom, pięknej i pociągającej twarzy, a także wyjątkowej<br />

atrakcyjności stała się jedną z <strong>na</strong>jbardziej rozchwytywanych<br />

europejskich aktorek tamtych czasów. Występowała<br />

we włoskich, francuskich, hiszpańskich i niemieckich<br />

produkcjach. Jest kojarzo<strong>na</strong> głównie z gatunkiem commedia<br />

sexy all’italia<strong>na</strong>, włoskiej komedii o silnym <strong>na</strong>cechowaniu<br />

erotycznym – i z <strong>na</strong>leżącymi do niej filmów takich jak<br />

„Nauczyciel” (1975) czy „Panny, byk i koziorożec”<br />

(1977), który przez krytyków <strong>na</strong>zwany został szczytowym<br />

osiągnięciem gatunku. Swoją popularność aktorka<br />

zawdzięczała też wspaniałym rolom we włoskich giallo (z<br />

włoskiego: „żółty” – od koloru okładek tanich powieści),<br />

nurcie krwawych pulp krymi<strong>na</strong>łów lat 70. i 80., m.in.<br />

„Pięć lalek dla sierpniowego księżyca” (1970) czy „Ob<strong>na</strong>ż<br />

się przed swym zabójcą” (1975). W późniejszych latach<br />

dzięki swej niewątpliwej urodzie stała się osobowością<br />

telewizyjną, zajęła się też produkowaniem filmów. Założyła<br />

wytwórnię Immagine e cinema, dla której wyprodukowała<br />

m.in. „Kupca weneckiego” (2004) z Alem Pacino i<br />

Jeremym Ironsem. W filmach często wcielała się w role<br />

uwodzicielskiej femme fatale, dla wdzięków której ekranowi<br />

mężczyźni tracili głowy. Podczas gdy Ameryka zachwycała<br />

się kobietami w stylu pin-up i co chwila powoływała<br />

nowy symbol seksu, Stary Kontynent miał swoją królową,<br />

która nigdy nie wyzbyła się statusu ekranowej piękności,<br />

<strong>na</strong>wet gdy przeminęły jej <strong>na</strong>jlepsze lata. Edwige Fenech<br />

udowadniała, że w kwestii kobiecej gracji i wdzięku Europa<br />

potrafi wznieść się <strong>na</strong> wyżyny. Między innymi to dzięki<br />

jej zachowaniu przed kamerą doczekaliśmy się dobrej<br />

ekranizacji europejskiej pulpy. Aktorka występowała w<br />

krymi<strong>na</strong>łach: „The Strange Vice of Mrs. Wardh” (1970),<br />

„The Case of the Bloody Iris” (1971), „All the Colors of the<br />

Dark” (1972), a także w bazującym <strong>na</strong> noweli „Czarny kot”<br />

E. A. Poe’ego „Your Vice Is a Locked Room and Only I Have<br />

the Key” (1972). Z<strong>na</strong>ne są też jej role z thrillerów i horrorów,<br />

w tym „Top Sensation” (1969), „Widmo śmierci” (1988) czy<br />

„Hostel II” (2007).<br />

COŚ NA PROGU 149


RETRO DZIEWCZYNY<br />

150 COŚ NA PROGU

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!