Edward Popiel - TMZB w Bogatyni
Edward Popiel - TMZB w Bogatyni Edward Popiel - TMZB w Bogatyni
- Page 2 and 3: Edward Popiel Młodość. Urodziłe
- Page 4 and 5: człowiek przeszło siedemdziesięc
- Page 6 and 7: Wychodziłem w sobotę wieczorem a
- Page 8 and 9: człowiek nie tylko w polskim społ
- Page 10 and 11: Ostatnią niedzielę przed 12 paźd
- Page 12 and 13: Po kolacji - uprosiłem dowódcę o
- Page 14 and 15: Byliśmy w drugim rzucie moŜe dwa
- Page 16 and 17: naszego czółna - dookoła- "plusk
- Page 18 and 19: 30 m. Jakoś nieświadomie wyszedł
- Page 20 and 21: Szpica nasza znienacka została wzi
- Page 22 and 23: Powrót z wojny do nowej małej ojc
- Page 24 and 25: przemontował przyczepę na prawą
- Page 26 and 27: więc z konia a Ŝołnierze rozpocz
- Page 28 and 29: Fot. 1. Przepustka uzyskana przez a
- Page 30 and 31: W lesie nad Nysą ŁuŜycką Fot. 3
- Page 32 and 33: Fot. 6. Pierwsza fotografia wykonan
- Page 34 and 35: Fot. 9. Okazyjna fotografia z czerw
- Page 36 and 37: Fot. 12. Skarga dowódcy pułku na
- Page 38 and 39: Fot. 14. Prawo jazdy autora z uŜyc
- Page 40 and 41: Fot. 17. Artykuł prasowy opisując
- Page 42 and 43: Fot. 18 B. 42
- Page 44: Fot. 19. Autor współcześnie w mu
<strong>Edward</strong> <strong>Popiel</strong><br />
Młodość.<br />
Urodziłem się w 1917 roku na Podolu, woj. Tarnopolskie nad graniczną rzeką<br />
Zbrucz, obecnie ·Ukraina. Rodzice moi posiadali duŜe gospodarstwo rolne we wsi Suchodół.<br />
Wieś połoŜona była o 2 km od granicy ze Związkiem Radzieckim. Ziemia była urodzajna<br />
i dawała wysokie polny bez uŜywania nawozów sztucznych. Byłem jedynakiem. Do szkoły<br />
podstawowej czteroklasowej, chodziłem w rodzinne wsi. W szkole wiejskiej przewaŜały<br />
dzieci Rusinów. Klasę piątą i szóstą kończyłem w Husiatyniu. Tu przewaŜały zdecydowanie<br />
dzieci polskie i Ŝydowskie. W szkole językiem wykładowym był język polski. Były równieŜ<br />
lekcje języka ruskiego (ukraińskiego). W praktyce dzieci swobodnie posługiwały się<br />
obydwoma językami. Po ukończeniu szkoły podstawowej (szóstej klasy) nie podjąłem dalszej<br />
nauki, gdyŜ rodzice uwaŜali, Ŝe odziedziczę po nich gospodarstwo i zostanę rolnikiem. Babcia<br />
moja uwaŜała jednak, Ŝe powinienem podjąć dalszą naukę. Wobec tego po dwóch latach<br />
przerwy rodzice zdecydowali się wysłać mnie na dalszą naukę w gimnazjum w Czorstkowie.<br />
W gimnazjum oprócz języka ruskiego uczyłem się równieŜ języka niemieckiego. NaleŜałem<br />
do harcerstwa.<br />
Stosunki narodowościowe w naszych okolicach mimo znacznej przewagi ludności<br />
rusińskiej układały się poprawnie. O mieszkańcach Związku Radzieckiego, których potocznie<br />
nazywano moskalami, Ŝyjących za pobliską granicą wiedzieliśmy, Ŝe Ŝyje się im trudno.<br />
Jeden z moich krewnych, na przemycie nici, igieł i kamieni do zapalniczek dorobił się<br />
majątku. O głodzie panującym na sowieckiej Ukrainie dowiadywaliśmy się od uciekinierów,<br />
którzy masowo przekraczali granicę i eskortowani przez straŜ graniczną udawali się w głąb<br />
kraju. Rodzący się nacjonalizm ukraiński dawał o sobie znać przez podpalanie stogów<br />
z niewymłóconym ziaren w niektórych folwarkach naleŜących do bogatych polskich<br />
właścicieli. Stosunki z biedniejszymi rolnikami polskimi układały się poprawnie. W 1939<br />
roku ukończyłem gimnazjum uzyskując tzw. małą maturę i zamierzałem podjąć dalszą naukę<br />
we Lwowie. Wybuch wojny - dzień rozpoczęcia nauki - pokrzyŜował te plany. Nasze tereny<br />
zajęła wkrótce Armia Czerwona. śołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza stoczyli z nią<br />
jednodniową bitwę w obronie Husiatynia, poległo kilku Ŝołnierzy rosyjskich. Ludność<br />
rusińska entuzjastycznie witała wkraczające oddziały sowieckie. Nasz dom był najokazalszy<br />
we wsi, toteŜ został zajęty przez Radę Wsi (radziecki urząd gminy). Naszej rodzinie<br />
2
pozostawiono do zamieszkania jedno pomieszczenie. Wkrótce urządzono fikcyjne referendum<br />
na podstawie, którego zostaliśmy przyłączeni do Ukraińskiej Republiki Radzieckiej. Tak,<br />
więc staliśmy się obywatelami Związku Radzieckiego. Wkrótce ogłoszono pobór młodzieŜy<br />
do Armii Czerwonej. Nie zamierzałem słuŜyć w armii zaborców. Opuściłem dom<br />
i ukrywałem się u krewnych w Czorstkowie .<br />
W miejscowym wiezieniu nowa władza więziła około dwóch tysięcy więźniów<br />
politycznych. MłodzieŜ harcerska postanowiła ich uwolnić. Plan akcji odbicia więźniów był<br />
następujący: pierwsza grupa miała zaatakować koszary, zdobyć broń i dostarczyć ją grupie<br />
atakującej więzienie i grupie mającej zdobyć pociąg na dworcu kolejowym. Grupa atakująca<br />
dworzec kolejowy miała zdobyć pociąg i uwolnionych więźniów wywieźć przez Zaleszczyki<br />
do Rumunii. Ja, byłem w grupie zaatakować więzienie. Atak na koszary nie powiódł Się<br />
i wkrótce wszyscy uczestnicy akcji zostali pojmani przez policję. Uchwyconych uczestników<br />
akcji zgromadzono na odludnej ulicy i ustawiono ich pod ścianą. Naprzeciwko nas stali<br />
uzbrojeni policjanci. Myśleliśmy, Ŝe zostaniemy natychmiast rozstrzelani. Panowała<br />
całkowita cisza. Z ciemności wyłoniła się tajemnicza postać i rozkazała policjantom połoŜyć<br />
nas na śniegu do przyjścia NKWD, które miało nas przesłuchać. Na śniegu leŜeliśmy kilka<br />
godzin poczym popędzono nas do wiezienia. W czasie marszu do więzienia zdołałem<br />
uzgodnić z kolegą, ze będziemy zgodnie zeznawać, ze na miejscu akcji znaleźliśmy się<br />
przypadkowo, gdyŜ byliśmy umówieni z dziewczynami. Przepytywane przez funkcjonariuszy<br />
policji dziewczyny domyśliły się, o co chodzi i potwierdziły naszą wersję wydarzeń. Ku<br />
naszemu zdziwieniu zostaliśmy z kolegą zwolnieni. Jako człowiek głęboko wierzący do dziś<br />
uwaŜam, Ŝe nasze uwolnienie było cudem a tajemnicza postać była duchem. Pozostali<br />
uczestnicy akcji, nasi koledzy zostali zesłani na Syberię do obozów pracy. Myślę, Ŝe była to<br />
pierwsza spontaniczna akcja młodzieŜy harcerskiej na okupowanych terenach.<br />
W styczniu 1940 roku znajoma Ukrainka ostrzegła rodziców, Ŝe w okolicznych<br />
wioskach gromadzą się Ŝołnierze wojsk wewnętrznych (NKWD), co moŜe to oznaczać<br />
przygotowania do wysiedlania na Syberię. Krewny przemytnik, jako znający realia panujące<br />
w Rosji Sowieckiej potwierdził moŜliwość takiego przebiegu wydarzeń. Rodzice obawiali się<br />
wysiedlenia, gdyŜ sowieci kaŜdego bogatego rolnika uznawali za wroga ludu i nazywali go<br />
kułakiem. I jako taki w pierwszej kolejności podlegał przesiedleniu. Rodzice postanowili<br />
opuścić dom i ukryć się u krewnych. Dziadkowie natomiast postanowili pozostać w domu,<br />
gdyŜ jako ludzie starzy nie nadający się do pracy zostaną pozostawieni. Wkrótce okazało się,<br />
Ŝe nasze obawy były uzasadnione. Rozpoczęła się pierwsza akcja masowej deportacji na<br />
Syberię. Nie oszczędzono dziadków - zostali wywiezieni. Na Syberii dziadek mój, jako<br />
3
człowiek przeszło siedemdziesięcioletni został zatrudniony przy pracach pomocniczych.<br />
Początkowo ostrzył piły dla zesłańców zatrudnionych przy wyrębie tajgi a później strugał<br />
z drewna łyŜki, którymi jedli zesłańcy. Jako starszy człowiek nie mógł jednak wyrobić<br />
narzuconej normy w związku, z czym miał prawo do stugramowej porcji chleba na dobę.<br />
Umarł śmiercią głodową. Babcia wróciła z Syberii, mieszkała w <strong>Bogatyni</strong>. My natomiast<br />
ukrywaliśmy się u krewnych, często zmieniając miejsca pobytu. W miejscu ukrywania się nie<br />
mogło być dzieci, gdyŜ mogły one zdradzić zamieszkiwanie obcych, wobec czego oddawano<br />
je do krewnych. Tak ukrywaliśmy się do roku 1941, to jest do wybuchu wojny i wkroczenia<br />
Niemców. Sowieci przed wycofaniem się wymordowali wszystkich więźniów w więzieniu<br />
w Czorstkowie rzucając granaty do cel. Niemcy po wkroczeniu do miasta ogłosili, Ŝe moŜna<br />
identyfikować ciała zamordowanych krewnych i ich pochować. Wśród pomordowanych byli<br />
nasi krewni. Poszedłem i ja w pobliŜe więzienia, lecz nie miałem odwagi przyglądać się<br />
pomordowanym pytałem, więc wychodzących znajomych, czy nie rozpoznali zwłok moich<br />
krewnych. Nikt ich nie widział - pochowani byli w masowym grobie. Mogliśmy wyjść z<br />
ukrycia i zamieszkaliśmy w domu. W czasach okupacji niemieckiej Ŝyliśmy spokojnie.<br />
Administracja niemiecka wymagała tylko odstawienia kontyngentów Ŝywnościowych.<br />
W roku 1943 rozpoczęły się napady nacjonalistów ukraińskich na polskie wioski.<br />
Mordowali w sposób okrutny wszystkich mieszkańców nie oszczędzając nawet małŜeństw<br />
mieszanych. W celu uniknięcia spotkania się z banderowcami w dzień pracowaliśmy<br />
w gospodarstwie a na noc jechaliśmy do miasta. Niemcy w miastach utrzymywali niewielki<br />
garnizon wojskowy, co zniechęcało napastników. Pewnego dnia pracując z ojcem w polu<br />
zauwaŜyliśmy tuman kurzu wzniecony kopytami końskimi. Domyśliliśmy się, Ŝe mimo dnia<br />
zbliŜają się napastnicy. Pospiesznie opuściliśmy gospodarstwo. Teraz na stałe zamieszkaliśmy<br />
u krewnych w mieście. W marcu 1944 roku na nasze tereny powrócili sowieci. Mogliśmy<br />
powrócić do gospodarstwa. śyczliwi sąsiedzi ukraińscy oddali nam inwentarz i narzędzia<br />
rolnicze - mogliśmy, więc rozpocząć gospodarowanie. Wkrótce ogłoszono pobór do wojska,<br />
dotyczył on męŜczyzn od lat 18-nastu do 50-ciu. Tym razem to młodzieŜ ukraińska unikała<br />
jak mogła wcielenia do armii, chowając się po lasach. Musiałem zgłosić się do komendy<br />
uzupełnień i zostałem wcielony do armii. Moje przeŜycia jako Ŝołnierza udostępniam<br />
Towarzystwu do upowszechnienia w formie maszynopisu.<br />
4
śołnieŜ - oficer<br />
Wojenko, wojenko,<br />
cóŜeś Ty za pani,<br />
Ŝe na Ciebie idą, Ŝe ma Ciebie idą,<br />
chłopcy malowani,<br />
sami wybierani ...<br />
22 marca 1944 r. po raz drugi - nasi "wyzwoliciele" przekroczyli Zbrucz,<br />
wyzwalając nas od równie znienawidzonego wroga - Niemca. Przebywałem od wielu tygodni<br />
z rodzicami, jak tysiące Polaków z okolicznych wsi - Husiatynie, chroniąc się tam przed<br />
mordercami UP A. JuŜ od dnia wkroczenia Moskali wszyscy, przebywający na "uciekinierce"<br />
w Husiatynie Polacy - wracali do swych domów, organizując tam na nowo, po raz kolejny,<br />
Ŝycie ogniska domowego. W kwietniu 1944 r. ogłoszono mobilizację Ukraińców i Polaków.<br />
Przebieg mobilizacji był następujący: w przeddzień "bębnista" wiejski, bębniąc na "tarabanie"<br />
- ogłaszał: wszyscy męŜczyźni, urodzeni w latach (od - do) zbiorą się jutro rano o godz ....<br />
Przed budynkiem "Silrady" z zapasem Ŝywności na dwa tygodnie. Pojadą do Husiatyna do<br />
Rajwojenkomatu (RKU) celem stawienia się przed Komisją Poborową. Zdolni do słuŜby -<br />
będą wcieleni do wojska: Ukraińcy do ruskiego, Polacy do polskiego. Ze mną pojechał mój<br />
ojciec. Oczywiście, Komisja uznała kaŜdego poborowego za całkowicie zdrowego. Ukraińcy<br />
zbojkotowali, bo poszli w lasy do UPA. Wszyscy, ale juŜ pieszo pomaszerowali do wsi<br />
01chowczyk, leŜącej 2- 3 km od Husiatyna, nad samym Zbruczem. W tej wsi był tzw. punkt<br />
zborny, przebywali tam poborowi po stodołach i stajniach, oczekując na organizowane<br />
transporty kolejowe. Dowódcą tego punktu zbornego był niejaki ST. Lejtnant (odpowiednik<br />
naszego porucznika) niejaki: Kuklew. W jakiś sposób podszedł do niego mój ojciec, dając mu<br />
złotą pięciorublówkę - prosił, aby wziął mię na swojego pisarczyka. Oczywiście złota piątka<br />
zrobiła swoje, spytał ojca czy umiem po rusku pisać. Ojciec odpowiedział, Ŝe przecieŜ chodził<br />
tyle lat do szkoły, to się nauczył. I tak zostałem pisarczykiem Peresylnoho Punkta.<br />
Sporządzałem temu dowódcy codziennie meldunki obecnych, jak równieŜ wykazy<br />
przenoszonych do transportu w głąb Rosji. Transporty polskie odchodziły 1- 2 razy<br />
w tygodniu i były kierowane do Sum (pierwsza Armia Polska). Któregoś dnia poprosiłem<br />
st. lejtnanta o przepustkę na niedzielę do domu. Chętnie się zgodził i kazał mi napisać<br />
przepustkę dyktując jej treść (załączona kserokopia), nie wiem, w jaki sposób zachowała się<br />
ona przez okres wojny. Do domu miałem niedaleko: omijając Husiatyn - przez pola- przez las<br />
Grabnik - znów przez pola i byłem w domu. Tak idąc na przełaj, miałem około 6km.<br />
5
Wychodziłem w sobotę wieczorem a w poniedziałek przed wschodem słońca musiałem<br />
powrócić - chodziło bowiem o sporządzenie porannego meldunku.<br />
Po powrocie spytał mię o zdrowie rodziców, czy byli zadowoleni i czy ojciec coś dla<br />
niego przekazał. Nie wiedząc, o co mu chodzi, coś tam odpowiedziałem a on na to: {idi<br />
obratno damoj i w dwa czasa masz być z powrotem}.<br />
Wróciłem do domu - rodzice zadziwieni - pytają, co się stało? Opowiedziałem.<br />
Ojciec od razu zrozumiał, o co chodzi, dał mi złotą piątkę i poleciałem z nią do<br />
Olchowczyka - sto lejtnant był zadowolony. W następną sobotę znowu jestem w domu -<br />
zastałem tylko płaczącą kochaną mamcię - tatka aresztowali za to, Ŝe nie zdał nałoŜonego<br />
kontyngentu w zboŜu a przecieŜ była to wiosna. Niemcy teŜ nakładali i zabierali duŜe<br />
kontyngenty i to jeszcze jakie: stodoła i spichlerz były puste.<br />
Zostawiając płaczącą mamę wróciłem do Olchowczyka. St. lejtnant nie dostał juŜ<br />
piątki, oraz widział moją płaczącą minę. Powiedziałem mu o wszystkim. Mówił abym się tym<br />
nie martwił, ale po kilku godzinach powiedział mi, kiedy odchodzi kolejny transport, abym<br />
się do niego przygotował.<br />
W przeddzień wyjazdu transportu poszedłem do Husiatyna, aby w więzieniu<br />
poŜegnać mojego ojca, byłem pewny, Ŝe mi pozwolą, byliśmy przecieŜ "sojuszniki".<br />
Prokurator nieokrzesana baba prowadząca sprawę ojca przegoniła mię: {kakoj ty sojusznik,<br />
jak twój ojciec jest naszym wrogiem, bo kontyngentu dla krasnej armii nie zdaje}.<br />
Ciekawa była podróŜ z Olchowczyka przez Kijów do Sum, w kaŜdym bydlęcym<br />
wagonie było nas po czterdziestu: połowa ta podłodze a druga połowa na pryczy. Przystanki.<br />
były częste a nawet w lesie przy torach były przygotowane "polana" ściętych drzew dla<br />
uzupełnienia paliwa w lokomotywie.<br />
W nocach mieliśmy dwa naloty - oczywiście jazda szybka i w najbliŜszym lesie<br />
wysiadka z wagonów i bieg jak najdalej od torów. Pamiętam, Ŝe po nalocie kwaterowaliśmy<br />
w lecie noc i dzień i następną noc. Lasy były szpilkowe, więc cieplejsze od lasów liściastych,<br />
kipiatok dostawaliśmy z parowozu a jedzenie kaŜdy miał przecieŜ swoje, z domu. Pamiętam,<br />
ze mama dała mi dwa lub trzy bochenki chleba (piekła sama) oraz duŜą ilość słoniny z beczki<br />
i cukier. Jedzenia mi starczyło na cała podróŜ. W Kijowie, na postoju przed miastem,<br />
oznajmiono nam, Ŝe stoimy tutaj kilkanaście godzin, Ŝe kto chce moŜe nawet iść na dziesięć<br />
godzin do zwiedzania miasta. Poszedłem sam. Podziwiałem bardzo szeroki chyba na dwa km<br />
Dniepr, zniszczony nad nim most. Szedłem przez zniszczone działaniami wojennymi miasto,<br />
widziałem zniszczony, ale nie rozburzony duŜy kościół z architektury podobny do<br />
Mariackiego w Krakowie. Po ulicach chodziło wielu mieszkańców tego miasta.<br />
6
Utrwaliłem sobie w pamięci następującą scenę: przede mną chodnikiem szło dwoje<br />
ludzi, ubranych dość przyzwoicie. Starszy pan i trzymające go pod ramię dziewczę. On szedł<br />
powaŜnie a ona podskakującym krokiem, prowadzili dość wesołą rozmowę. W pewnej chwili<br />
doszły do mnie takie słowa: " ... tatku, prawda, Ŝe jak się skończy wojna to tutaj będzie<br />
Polska?". Zdębiałem, Ŝe Kijów był Polski to wiedziałem. Wiedziałem teŜ, Ŝe dawniej był<br />
wielki, równieŜ kulturalnym ośrodkiem polskim, ale nie przypuszczałem, Ŝe pozostałe po<br />
okresie stalinizmu resztki Polaków zatrzymają tak mocno polskość w swym sercu.<br />
Wiedziałem, Ŝe marzenie tego dziewczęcia jest złudne, ale teŜ jej ojciec to potwierdzał.<br />
Zastanawiałem się jak ta rodzina mogła przez tyle lat zachować swoją toŜsamość,<br />
przecieŜ Stalin w 1934 r. rozkazał wywieść do Kazachstanu wszystkich, którzy nie ukrywali<br />
swojej polskości. Na podobną lekcję polskości natrafiłem w kilka tygodni później<br />
w śytomierzy na przedmieściu Bohunija, ale nie wyprzedzajmy faktów.<br />
Po powrocie do transportu oznajmiono nam, ze do Sum nie pojedziemy, lecz to<br />
Zytomierza, do organizującej się tam II Armii.<br />
Z dworca kolejowego w śytomierzu pomaszerowaliśmy na swoje miejsce postoju<br />
do wsi Lewkowo znajdującej się od miasta, około 12km. Kwaterowaliśmy tam w stodołach i<br />
stajniach jakiegoś sowchozu, pozostałość olbrzymiego folwarku polskiego szlachcica z przed<br />
rewolucji październikowej. Od razu teŜ przystąpiono do rozdziału męŜczyzn do<br />
poszczególnych jednostek wojskowych. Odbywało się to w sposób następujący: przyjeŜdŜali<br />
w tym celu delegaci z róŜnych rodzajów broni, przewaŜnie w stopniu porucznika,<br />
podporucznika lut nawet oficera bez stopnia, ale zawsze byli to ze zrozumiałych względów<br />
Polacy a nie oficerowie ruscy oddelegowani do Polskiej Armii. Robiono zbiórkę chłopaków,<br />
przed frontem stawał taki "kupiec", zachwalał swój rodzaj broni a następnie wywoływał<br />
najpierw ochotników, a gdy zabrakło kandydatów do wyznaczonej mu liczby - wyznaczał<br />
takich, którzy mu się z wyglądu podobali. W wyniku zgłoszenia się na ochotnika, było wiele<br />
przypadków, Ŝe w jednym pułku słuŜyli np.: ojciec z synem, bracia lub kuzyni czy inni<br />
krewni.<br />
W którymś dniu rozbito na placu namiot i zacząl się tam nabór do Szkoły Oficerów<br />
Pol.-Wych. Oznajmiono, Ŝe do szkół oficerów do Rizania czy do Czkałowska (lotnictwo)<br />
nabór jest juŜ zamknięty, pozostaje tylko szkoła Pol - wych. W zasadzie tu wyboru nie było,<br />
kaŜdy kto podawał swoje wykształcenie, Ŝe ma więcej niŜ pięć klas szkoły powszechnej, był<br />
wcielany do szkoły pol - wych. Spotkałem się tam z dwoma czortkowiakami: Zbyszkiem<br />
Michalcem i Adasiem Majorem, których równieŜ tam wcielono. W rozmowie nie dawało nam<br />
spokoju to, Ŝe oficer z tej szkoły będzie kimś w rodzaju politurka ale Adaś mówił, ze kaŜdy<br />
7
człowiek nie tylko w polskim społeczeństwie jest albo uczciwym, albo nieuczciwym, złym<br />
lub dobrym i tak samo wśród nas pełniących funkcje oficerów politycznych będą tacy - i tacy,<br />
będą róŜni. A prócz tego spotkałem się jeszcze przed Komisją z moim dalekim krewnym<br />
Kaziem Chudzikowskim z Kolorówki pow. Barszczów, który namawiał mię w imieniu AK<br />
bym nie wykręcała się z tej szkoły, bo naleŜę do ludzi spokojnych, bogatych, nie jestem<br />
komunistą i będę teŜ w ten sposób wpływał na swoich Ŝołnierzy. AK takich ludzi w wojsku<br />
potrzebuje. Przed wspomnianym namiotem i przed budynkami wisiały transparenty: "nie<br />
matura, lecz chęć szczera - robi z ciebie oficera".<br />
W Lewkowie spotkałem się z byłym husiatyńskim policjantem o nazwisku<br />
Siedlecki, który na dwa- trzy lata przed wojną uciekł przez Zbrucz do Rosji, poniewaŜ był na<br />
jej korzyść szpiegiem.<br />
W szkole rozpoczęto zajęcia. Po kilku dniach oznajmiono nam, Ŝe naszą szkole<br />
przeprowadzają do śytomierza, do prawdziwych koszar. Kolumnę naszą prowadziło dwóch<br />
oficerów: jakiś porucznik i podporucznik. Po wkroczeniu do miasta wprowadzili nas na stary<br />
polski historyczny cmentarz. Jeden z nich przeprowadził polską, patriotyczną lekcje historii,<br />
a na końcu zarządził salwę honorową dla spoczywających. Pozwolił na samodzielne<br />
zwiedzanie. Na tym cmentarzu spoczywają polscy bohaterowie, wodzowie, uczeni zmarli lub<br />
polegli w obronie polskich stanic na przestrzeni kilku stuleci. Są tam na czarnych marmurach,<br />
złotych napisach nazwiska z historii dawnych polskich kresów. Wydawało mi się, ze czytam<br />
Trylogię Sienkiewicza.<br />
Weszliśmy do koszar na przedmieściu Bohunja, okazało się, Ŝe obaj oficerowie<br />
znikli - zostali na pewno w nocy aresztowani, jak to zwykle po cichu robiło NKWD.<br />
Dowódcą szkoły był bardzo juŜ stary pułkownik Szaniawski. Pamiętam, gdy na inspekcję<br />
szkoły przyjechał z głównego zarządu Pol.-Wych. Młody kapitan Grosz, a pułkownik<br />
Szaniawski przed frontem elewów - zdawał mu raport, to ręka mu się trzęsła - nie ze złości<br />
a po prostu ze starości. Grosz bardzo szybko awansował, pamiętam zaraz po wojnie w stopniu<br />
generała był ambasadorem w Austrii.<br />
Chciałbym opisać zdarzenie, jakie mię spotkało właśnie w śytomierzu.<br />
Przedmieście Bohunja: na którym były nasze koszary było bardzo rozległe, na którym<br />
mieszkali prawie sami Polacy, zresztą do dziś wiadomo, Ŝe w śytomierzu i okolicy, Ŝyje<br />
jeszcze ok. 30 tys. Polaków. Wielu z nas, Ŝołnierzy zawiązywało z tymi rodzinami<br />
znajomości, np. ja chciałem mieć w nich rodzinę "zastępczą", (co powtórzyło się w mym<br />
Ŝyciu jeszcze raz w pół roku później). Takich jak ja było nas wielu. Dowództwo szkoły o tym<br />
wiedziało i zezwalał, co pewien czas przez noc przebywać u "swojej" rodziny (adresy były<br />
8
podane, aby w razie alarmu słuŜbowi zwoływali), która dosłownie łaknęła wiadomości<br />
o naszej Polsce, oŜyciu, o swobodzie itp., oraz abyśmy dostali coś do jedzenia, chociaŜ oni<br />
sami cierpieli z głodu. Nam, bowiem codziennie zupa z soi była juŜ nie moŜliwa do jedzenia.<br />
Zajęcia w szkole mieliśmy jak wszędzie: od poniedziałku do soboty a niedziela<br />
przeznaczona była na pójście do kościoła, który był jako-tako odremontowany, ale wewnątrz<br />
pusty, pobielony tylko wapnem, którego zapach pamiętam jeszcze do dziś. Następnie po<br />
obiedzie było pranie w pobliskiej rzece bielizny i drelichowego ubrania, onuc i owijaczy<br />
(wszystko mieliśmy tylko w jednym egzemplarzu), przepocone i brudne, ale słonko grzało<br />
(czerwiec) i wszystko szybko schło. Prawie wszyscy byliśmy w wodzie nago. Prałem i ja.<br />
W pewnym momencie dochodzi do minie jakiś niewieści głos. Najpierw daleki,<br />
potem coraz bliŜszy. Jakoś odczuwałem, Ŝe ten głos jest mi znany, ale był mi jakby obojętny.<br />
Nawet myślałem - dlaczego kobieta przechodzi w pobliŜu nagich męŜczyzn. Ale gdy głos był<br />
coraz bliŜej, gdy juŜ rozróŜniałem pojedyncze słowa - zdębiałem: przecieŜ to moja mamcia.<br />
Nie wiem jak wyskoczyłem z wody. Ubrałem się w jeszcze niedopraną odzieŜ i poszedłem<br />
z moją matulą do rodziny "zastępczej" na Bohunji. Była tam przez kilka dni, a ja przez ten<br />
czas dostawałem przepustki. Wtedy dowiedziałem się, Ŝe tatko juŜ z więzienia wypuszczony.<br />
Jak mama dostała się do śytomierza? Miała ze sobą dwa worki, napełnione jeden<br />
samogonem, a drugi marynowaną słoniną (taka w naszych stronach się nie psuje), moŜliwe do<br />
udźwignięcia. W tym czasie front był zatrzymany na linii Tarnopol- Buchacz i potrzebował<br />
duŜej dostawy róŜnego zaopatrzenia wojennego. A, więc jeździło duŜo samochodów. Mama<br />
stała na skrzyŜowaniu dróg, trzymając w wyciągniętej ręce butelkę. Kierowca samochodu<br />
zatrzymywał się i pytał: {Kuda? No to sadiś}. Trzeba było przyznać, ze byli uczciwi, tarasy<br />
nie skłamali i za jedna taką butelkę mama czasem jechała 20-30km, ale czasem tyko 5km.<br />
Przyjazd mamy do syna rozbiegł się po śytomierzu lotem błyskawicy - bowiem<br />
w mieście było kilka polskich jednostek, a wszystko z naszych stron. Nawet nieznajomi<br />
przychodzili mamę powitać, przekazać pozdrowienia swoim rodzinom, wielu z nich dawało<br />
listy, ale wszyscy łaknęli wiadomości o losach swych rodzin, bowiem w tym czasie znów<br />
bandy rizunów ukraińskich odŜyły. Po powrocie mamy do domu było wiele rodzin<br />
w śytomierzu: Ŝony do męŜów, siostry do braci, córki do ojców.<br />
Zaraz po 22 lipca 1944 r. załadowano nas na platformy kolejowe (nawet nie na<br />
wagony) i nocą przejechaliśmy obecną granicę - do Lublina. Szkołę ukończyliśmy 23<br />
września 1944 r. i trzech nas czortkowiaków: Adaś Major, Zbyszek Michalec i ja - dostaliśmy<br />
się na kilka dni przed 12. 10 1944 r. do 31 pułku piechoty na Białce k/Krasnego Stawu<br />
(Krasnystaw).<br />
9
Ostatnią niedzielę przed 12 października na placu dawniej "stajennym"<br />
zorganizowano mszę świętą polową. Udział w niej musiał brać kaŜdy Ŝołnierz, bez względu<br />
na swoje przekonania. Na placu ustawiono ołtarz, a w "podkowę" ustawiono oddziały.<br />
Ja przyprowadziłem swój batalion. I tu nastąpiło. bardzo ciekawe spotkanie. Do odprawiania<br />
mszy przyszedł ks. Kapelan VII Dywizji, a poniewaŜ byłem bardzo blisko ołtarza, jakoś<br />
bardzo mi się przypatrywał. Rozpoznał mię. Był to ostatni w 1944 r. ks. Proboszcz mojej<br />
parafii ze Sidorowi o nazwisku: Lemparti, który często bywał u nas w domu, nawet<br />
wstępował jadąc czasem do Husiatyna. Ja, jego nie rozpoznałem, ale spotkanie było bardzo<br />
miłe i przyjacielskie. Po raz drugi spotkałem się z nim przed Wielkanocą, gdzie<br />
kwaterowaliśmy w jakiejś miejscowości przed Wrocławiem. Tam w kościele ewangelickim,<br />
juŜ częściowo zdemolowanym, ale przez działania wojenne niezniszczonym - odprawił nam<br />
spowiedź generalną, udzielił rozgrzeszenia i rozdawał Komunię Świętą.<br />
W nocy z 12 na 13 października, akurat w wigilię moich imienin pułk nasz tzn. 31<br />
pp w większości zdezerterował. Przy naszym pułku był równieŜ batalion szkolny liczący<br />
ponad tysiąc Ŝołnierzy, poszedł prawie w całości. M. Juchniewicz w "Śladami walk" podaje,<br />
Ŝe wyszło bolasu tylko z naszego pułku - 1.227 Ŝołnierzy, wszyscy przewaŜnie z bronią.<br />
Podobna dezercja, ale w mniejszych liczbach, była we wszystkich jednostkach II AWP.<br />
31 pp skreślono z ewidencji Wojska Polskiego (Ludowego) a na bazie pozostałych<br />
kilkuset Ŝołnierzy i oficerów powołano 37-my pułk piechoty i zakwaterowano w lesie,<br />
w pobliŜy wsi Adamki k/Radzynia Podlaskiego.<br />
Podczas przemarszu na Podlasie wprowadzono nas w jakieś, chyba<br />
wyeksploatowane kamieniołomy, w których juŜ stały ustawione w rzędzie kilka stołów<br />
zakrytych czerwonym suknem. Po chwili znalazło się kilku wysokich rangą oficerów z gen.<br />
Popławskim na czele (stąd wnioskuję, ze dowódcą n Armii był jeszcze Popławski, a nie juŜ<br />
Świerczewski). Był to polowy sąd na oficerów w wyniku dezercji, jaka zaistniała przed<br />
kilkoma dniami.<br />
Popławski kazał aby oficerowie ustawili się w dwóch grupach: - dotyczyło to tylko<br />
oficerów Polaków - w jednej mają ustawić się ci , którzy w 31 pp są mniej niŜ siedem dni,<br />
a w drugiej ci, co są siedem dni i dłuŜej. Ja na szczęście byłem w tej pierwszej. Adasia Majora<br />
i Zbyszka Michalca nie był, gdyŜ uszli do lasu ze swoimi Ŝołnierzami z tym, Ŝe Adaś po kilku<br />
dniach wrócił, a Zbyszek zginął bez śladu systemem rosyjskim.<br />
Popławski najpierw sprawdzał oficerów z grupy pierwszej na podstawie<br />
dokumentacji prowadzonej przez oficera personalnego pułku porucznika Malcowa (Rosjanin).<br />
Na szczęście odetchnąłem z ulgą. Z kolei sądzenie drugiej grupy rozpoczął od dowódcy<br />
10
pułku, Rosjanina, majora (nazwiska nie pamiętam), któremu zerwał naramienniki,<br />
pozbawiając go oficerskiego stopnia i przydzielił do kompanii karnej ( w okresie wojny<br />
¨aresztu, czy więzienia we wojsku nie ma). Pozostałych przydzielił równieŜ do karniaków,<br />
choć nie pamiętam czy wszystkich. Przy kaŜdej dywizji na froncie taka kompania istniała.<br />
Wszyscy byli w niej bez stopnia, ich dowódca równieŜ. KaŜdy z nich miał tylko karabin, ale<br />
tylko przy wejściu na linię frontu - dostawał pięć naboi.<br />
Pamiętam, w czasie bojów, idąc lasem ponad dość szeroką rzeką w pewnym miejscu<br />
była metalowa kładka, po której powinniśmy byli przejść na drugą stronę - ale jak tu<br />
sprawdzić, czy nie jest zaminowana? Zgłosiło się dwóch ochotników z karnej. Przeszli,<br />
zaŜądali ode mnie poświadczenia, bo za taki czyn powracał im stopień i przydział do zwykłej<br />
jednostki bojowej. Przy okazji przypomnieli, Ŝe byliśmy razem w tych kamieniołomach<br />
sądzeni.<br />
W lesie pod wsią Adamki k/Radzynia Podlaskiego, wszyscy mieszkaliśmy<br />
w ziemiankach, kopaliśmy je sobie sami. ŁóŜkiem była prycza z piachu, na piasku układano<br />
drągi drzew, najpierw grubsze a potem drobniejsze, z kolei drobne gałęzie, a potem na to<br />
mech. Spało się w ubraniu, prześcieradłem była jedna połowa płaszcza, a drugą się<br />
nakrywało.<br />
Zima 194411945 r. była mroźna. Bywało po zawiei śnieŜnej - budziłem się rano<br />
często ze skorupką zlodowaciałego śniegu nad twarzą. Jeśli w którejś ziemiance znajdował się<br />
jakiś sprytny chłopak, to nocą ukradł we wsi jakieś deski na drzwi, blaszaną beczułkę lub<br />
wiadro i z tego był piecyk. W tych lasach było duŜe zgrupowanie wojska, we wsiach<br />
brakowało wody w studniach dla mieszkańców i ich domowych zwierząt, dlatego i u nas był<br />
brak wody do mycia się. Myliśmy się śniegiem, oczywiście kaŜdy przed cudzą ziemianką, po<br />
kryjomu, aby koło swojej śniegu nie brudzić. Ale w tym czasie podchodzili inni i brudno było<br />
wokół kaŜdej.<br />
Na skraju tegoŜ lasu była jakaś mała kolonia - kilka małych gospodarstw. W jednym<br />
z nich wprosiłem się, jak w śytomierzu do rodziny. Ludzie byli bardzo gościnni, jeszcze<br />
młodzi, zdaje się, Ŝe mieli dwoje małych dzieci. Wprosiłem się do nich, jak w śytomierzu do<br />
rodziny.<br />
Pamiętam w Wigilijny wieczór chodziłem w swoim batalionie od ziemianki do<br />
ziemianki z kilkoma kromkami chleba i dzieliłem się z Ŝołnierzami zamiast opłatkiem.<br />
Z uwagi na to, Ŝe prawie wszyscy Ŝołnierze byli mieszkańcami z województw nam<br />
zabranych, rozmowy dotyczyły przewaŜnie bezpieczeństwa naszych rodzin - przed<br />
banderowcami. Śpiewaliśmy teŜ kolędy.<br />
11
Po kolacji - uprosiłem dowódcę o zgodę pójścia na noc do mojej przybranej rodziny.<br />
Dostałem zgodę. Po Wigilijnej kolacji i kolędach posłano mi w nieopalonym pokoju łóŜko -<br />
pierwsze od kilku miesięcy. Usnąłem. Obudził mię silny blask światła i krzyk: {Ruki<br />
w wierch!}. Nagany wymierzone we mnie. Było ich dwóch. Musiałem odpowiadać na liczne<br />
ich pytania, ale w końcu uznali mię za swego. Zostawili i poszli. Zaraz przyszli gospodarze<br />
trzęsący się ze strachu i płaczu - myśleli, Ŝe będę rozstrzelany. Do rana juŜ nie spaliśmy.<br />
Jeszcze przed rozpoczęciem zimy a na pewno w listopadzie 1944 r. widzieliśmy my<br />
- Polacy sceny mroŜące krew w Ŝyłach. Na jakiejś wielkiej polanie, czy to moŜe łąka pod<br />
lasem, spędzono cały nasz pułk, ustawiono w "podkowę', w otwartym boku stał krótki rząd<br />
stołów zaścielonych czerwonym suknem, wkracza kilku oficerów w polskich mundurach, na<br />
koniec zajeŜdŜają cięŜarowe samochody z plutonem egzekucyjnym, z innego samochodu<br />
wprowadzają dwóch polskich Ŝołnierzy, oczywiście ze związanymi rękoma. To byli tzw.<br />
dezerterzy z masowych ucieczek z II AWP. Odczytano im wyrok śmierci, zawiązano oczy<br />
i rozstrzelano. Bardzo płakali i krzyczeli do póki nie padły strzały. I co my Polacy mieliśmy<br />
zrobić? Takich publicznych rozstrzeliwań było u nas kilka. Dwa inne bardzo utrwaliły mi się<br />
w pamięci.<br />
Przywieziono dwóch oficerów: jeden porucznik - Ŝołnierze mówili, Ŝe był on<br />
dowódcą batalionu szkolnego naszego pułku - ale on nie kazał zawiązywać sobie oczu, a stał<br />
frontem do rozstrzeliwujących i z chwilą, gdy juŜ zaczęła padać komenda, zaczął krzyczeć:<br />
"Niech Ŝyje wolna Pols. .. ". Nie dali mu dokończyć - strzały go uciszyły. Innym znowu<br />
razem - rozstrzeliwano jednego Ŝołnierza. Oczywiście scenariusz był ten sam,<br />
a rozstrzeliwano przed uprzednio wykopaną jamą- wrzucono ciało do jamy w pobliŜu, której<br />
przechodziliśmy. My, to znaczy grupa oficerów drugiego baonu. Pierwszy zaczął strzelać<br />
z pistoletu do nieŜyjącego juŜ Ŝołnierza porucznik Drozdow oficer "informacyjny" naszego<br />
baonu, nie szczędząc mu obraźliwych słów, oddawali teŜ po kilka strzałów: dowódca 2-go<br />
baonu - porucznik Jepiszkin, dowódca l-go - baonu kapitan Gawrylczuk, dowódca 3-go -<br />
porucznik Smolak, oraz dowódca plutonu art. naszego baonu - porucznik Strygin. Ale to<br />
ohydne i niepotrzebne juŜ dobijanie przerwał porucznik Kabanow - dowódca 2-giej kompani<br />
moździerzy. Był on w cywilu nauczycielem, człowiek o bardzo spokojnym i łagodnym<br />
charakterze. A czy przerwanie dobijania mogłem zrobić ja, czy inny oficer - Polak?<br />
W dniu 28 stycznia 1945 r. wyruszyliśmy na front. W dniu wymarszu: -25°C, śnieg<br />
powyŜej kolan. Do Kutna maszerowaliśmy w dzień, nocowaliśmy po załatwianych nam<br />
kwaterach, szliśmy drogą następującą: Łuków - Stoczek - Gawrolin - Góra Kalwaria Łowicz<br />
i w Kutnie byliśmy w dniu 5 lutego 1945 r.<br />
12
Mieszkańcy Kutna bardzo serdecznie nas witali, bowiem przed wojną w mieście tym<br />
stacjonował 37-my pułk piechoty, czyli nasz odpowiednik. JuŜ przy wkraczaniu naszych<br />
kolumn do miasta z resztą, z wesołym polskim, Ŝołnierskim śpiewem witano nas bardzo<br />
serdecznie. MoŜe nie tyle kwiatami, co okrzykami, sercem!. Okrzykom, wiwatom,<br />
posyłaniem całusów dla dziewcząt i odwrotnie nie było końca. Okazało się, Ŝe dowództwo<br />
przeznaczyło naszemu pułkowi tutaj kilkudniowy odpoczynek. Mieszkaliśmy na kwaterach<br />
prywatnych, doprowadzaliśmy do porządku odzieŜ i reperowaliśmy obuwie.<br />
Z Kutna zapamiętałem dwa wydarzenia: 1 - na jakimś duŜym placu moŜe to był<br />
park, zgromadzono i ustawiono w szeregi cały nasz pułk, na środku placu ołtarz, msza święta<br />
polowa (chyba ks. kapelan Lemparti) i po mszy, pokazano nam z daleka przyszłego<br />
prezydenta Bolesława Bieruta ze świtą. Pierwszy raz widziałem zorganizowanie obrony: na<br />
dachach kamienic widać było nawet nie zamaskowane stanowiska karabinów maszynowych,<br />
a oficerom kazano nawet sprawdzać w oddziałach broń - czy w lufach i komorach nie ma<br />
naboi. JuŜ nie pamiętam czy było jego przemówienie i defilada.<br />
I drugie zdarzenie: któregoś dnia, przed wieczorem w sali kinowej, czy teatralnej,<br />
urządzono odprawę kilkuset oficerów. Odprawę prowadził generał Świerczewski. Utrwalił mi<br />
się w pamieci jeden punkt narady: nakazywał oficerom radzieckim odkomenderowanym do<br />
Armii Polskiej, aby nosili mundury tylko polskie, uczyli się rozmawiać tylko po polsku i co<br />
najwaŜniejsze, aby tak nagminnie, głośno i brzydko nie klęli. Powiedział dosłownie, ale po<br />
rusku: "Jeśli mi doniosą, ze ktoś z was powiedział – job twoju matj - to job twoju matj".<br />
Pamiętam teŜ, Ŝe po postoju w Kutnie, nadal jeszcze przez jakiś czas<br />
maszerowaliśmy dniami a nocą na kwatery we wsi. W którejś wiosce nikogo, nawet nas<br />
oficerów nie wpuścili do mieszkania na kwaterę - spaliśmy po stajniach i stodołach. Mówili,<br />
Ŝe dla komunistów w mieszkaniu miejsca nie mają.<br />
Z Kutna nadal maszerowaliśmy jeszcze w dzień, szliśmy przez Gniezno, gdzie była<br />
defilada, przez KrzyŜ i od KrzyŜa juŜ maszerowaliśmy nocami. Mówiona nam, Ŝe idziemy na<br />
Kołobrzeg, na pomoc Pierwszej Armii w jego zdobyciu. Zaczęła się juŜ wiosna, śniegi<br />
stopniały, krajobraz był juŜ całkowicie wojenny: duŜo zniszczeń, ludność niemiecka uszła za<br />
linię frontu, gdzie niegdzie tylko spotykało się staruszków.<br />
Doszliśmy do miejscowości Dobiegniewo - Woldenberg w okolicy Strzelców<br />
Krajeńskich, tam zatrzymano nas przez 2 lub 3 dni, gdyŜ Kołobrzeg akurat został zdobyty -<br />
i powrót - ponownie przemarsz przez KrzyŜ w okolice Wrocławia, który wówczas bardzo<br />
mocno jeszcze się bronił. Widziało się w dzień dymy, spoza których świata widać nie było,<br />
ale za to noc widna od ciągłego poŜaru.<br />
13
Byliśmy w drugim rzucie moŜe dwa - trzy km od pierwszej linii. Stamtąd<br />
przerzucono nas w okolice Trzebnicy i Tam spędziliśmy święta wielkanocne, skąd znowu po<br />
kilku dniach - wymarsz nad Nysę. Szliśmy juŜ dniami, bez zachowania środków ostroŜności,<br />
przez Legnicę, Bolesławiec do Ruszowa (Rausza).<br />
Dziewiątego kwietnia wieczorem zebrano wszystkich oficerów, dowódców<br />
plutonów, kompanii i batalionów i wymarsz nad Nysę - na rekonesans. Tam teŜ kaŜdy<br />
otrzymał swój odcinek działania. Po ich powrocie zebrano Ŝołnierzy i kaŜdy dowódca<br />
prowadził swój oddział na przydzielony mu odcinek.<br />
Weszliśmy do okopów i ziemianek, gdyŜ zluzowaliśmy jakąś radziecką silenie<br />
zdziesiątkowaną dywizję. Było to na wysokim, prawym brzegu Nysy (zakole), po przeciwnej<br />
stronie Nysy - miasteczko Londenau. Tu juŜ pachniało prochem, wybuchały pociski,<br />
gwizdały kule. Prawie kaŜdego dnia było piekło. Tu był nasz chrzest bojowy.<br />
I tu nauczyliśmy się, jak w okopach naleŜy się zachowywać.<br />
Przez cały okres walk byłem z Ŝołnierzami zawsze w pierwszej linii. Wiele razy<br />
byłem w niebezpieczeństwie, ale teŜ i byłem pewny modlitewnej opieki mojej kochanej<br />
mamy. Wiedziałem, Ŝe ona się za mnie modli - ja to czułem.<br />
Czternastego kwietnia w nocy, 6-ta kompania dowodzona przez porucznika<br />
Chudzika, nie młody juŜ człowiek, z zawodu nauczyciel, porucznik rezerwy, otrzymała<br />
rozkaz, aby w nocy 14/15 kwietnia po wzmocnieniu tej kompanii bronią przydzieloną<br />
plutonami: ckm, moździerzy 81mm, rpp, saperów a zatem wzmocnioną do przeszło 200 ludzi<br />
- dokonać rozpoznania walką i uchwycenia przyczółka. Przed wymarszem Ŝegnaliśmy się,<br />
biedak przeczuwał śmierć.<br />
JuŜ w czasie forsowania rzeki zostali ostrzeliwani, powstało piekło, gdy się<br />
rozwidniło widzieliśmy 6-tą kompanie w głębi ok. 300 - 400m okopaną, ale niemiłosiernie<br />
atakowaną przez Niemców. Wiedzieliśmy juŜ, Ŝe kończy się im amunicja i chyba brak<br />
oficerów. Z naszej strony nie otrzymywali Ŝadnej ogniowej pomocy. Nasi Ŝołnierze zaczęli<br />
szumieć. A jednak Juchniewicz w "Śladami walk" pisze, Ŝe mieli wsparcie naszej artylerii, ale<br />
to nieprawda. Nam wtedy mówiono, Ŝe za kilka dni ma być ofensywa i pociski muszą być na<br />
nią magazynowane. Jestem święcie przekonany, Ŝe aby uniknąć sporu z Ŝołnierzami,<br />
zarządzono w biały dzień, co w czasie walk nie jest nigdzie praktykowane, przegrupowanie<br />
drugiego i pierwszego baonu 37 pp, bo trzeci był w odwodzie. Znaleźliśmy się w całkowicie<br />
zburzonej wsi Toporów na skraju lasu, przed nami Nysa w odległości moŜe 300 - 400m,<br />
a między nami golusieńka łąka.<br />
14
Najpierw zacząłbym od wydarzenia z humorem. Zaraz po przyjściu w okopy (tzn.<br />
po W-tym kwietnia) rozbolał mię bardzo ząb w dolnej szczęce. I to nocą bolał nie do<br />
wytrzymania. Jeszcze nie przyzwyczailiśmy się do spania w okopach przy huku artylerii, a tu<br />
doszedł jeszcze ból zęba. Kombat Jepszkin (dowódca naszego baonu) powiada: ,,<strong>Edward</strong> weź<br />
kilku Ŝołnierzy dla bezpieczeństwa i idź do Ruszy (Ruszów) do medsanbatu ( batalion<br />
sanitarny) niech ci coś z tym zębem zrobią. Zrób to natychmiast, bo w niedługim czasie, a nie<br />
wiadomo kiedy, zacznie się potęŜna ofensywa, będzie tak wielkie ogólne zamieszanie, Ŝe<br />
medsanbatu nie znajdziesz". Wziąłem kilku Ŝołnierzy i ja - jojkoczący - idziemy. Chłopaki<br />
coś wesołego opowiadali i ja w którymś momencie mówię: "Chłopcy - wracamy." "A to,<br />
czemu panie poruczniku?". ,,Bo mię juŜ ząb nie boli" - a on chyba ze strachu przestał boleć.<br />
śołnierze trochę się ze mnie pośmiali i wróciliśmy do okopów. Wszyscy się ze mnie śmiali,<br />
Ŝe zawróciłem ze strachu przed dentystą. Z nastaniem nocy, dosłownie wyłem z bólu tak, Ŝe<br />
moŜe i Niemcy słyszeli. Rano o świcie biorę tych samych Ŝołnierzy i idziemy. Z trudem<br />
odszukaliśmy felczerski punkt dentystyczny. Obsługiwała mię Rosjanka. Po oglądnięciu<br />
powiedziała, Ŝe mam w zębie dziurę, Ŝe wyrywać nie będzie, da mi tylko bardzo mocne<br />
"stalińskoje" krople i całkiem przestanie boleć. Nasączył na wacik płynu, postawiła na ząb ...<br />
i ... myślałem, Ŝe rozsadziło mi głowę conajmniej na dwie połowy! A szczęka - byłem pewny,<br />
Ŝe popękała na kawałeczki, ale po chwili ból rzeczywiście ustał. Ona mi powiedziała: "<br />
A wiesz, co to były za krople?" - to był kwas solny, spalił nerw i po bólu.<br />
W dniu 16-go kwietnia zaczęło się. To było naprawdę piekło. O godzinie szóstej<br />
rano (o czwartej, gdyŜ w wojsku obowiązywał czas rosyjski) zaczęła "ryczeć" nasza artyleria,<br />
a było jej naprawdę sporo. Niemcy nie zostawali nam dłuŜni, wydawanie rozkazów<br />
Ŝołnierzom spowodowało u dowódców kilkudniową chrypkę, gdyŜ trzeba był artylerię<br />
przekrzyczeć.<br />
Pierwsze przygotowanie artyleryjskie skutku me odniosło. Dopiero chyba po<br />
godzinie sprowadzono "katiusze" - to był dopiero ryk: ruszyliśmy do ataku. Po tej odkrytej,<br />
szerokiej łące. Mało kto z nas miał łopatki, bo w marszu powyrzucaliśmy je z powodu<br />
cięŜaru. Czy ktoś zliczył ile wśród nas było na tej łące zabitych i rannych? Dopiero frontalny<br />
atak zrobił swoje. Wszyscy przez Nysę przechodziliśmy w pław, nikt z nas nie wyczuwał czy<br />
woda jest naprawdę zimna, czy mokra. Niektóre nasze kompanie sforsowały rzekę juŜ<br />
o godzinie ósmej (czasu polskiego), a pozostali w ciągu dwóch - trzech godzin później.<br />
W międzyczasie dowódca baonu posłał mię z powrotem za rzekę, abym<br />
przeprowadził we wskazane miejsce n/kompanię moździerzy (oni to zawsze są z tyłu). JuŜ po<br />
raz drugi przepływałem Nysę jakimś podziurawionym czółnem, juŜ we trzech. W pobliŜu<br />
15
naszego czółna - dookoła- "pluskały" pociski z broni maszynowej. Wiosłowaliśmy rękoma,<br />
bez wioseł, a pociski dalej "pluskały". Wyszliśmy na brzeg. Wówczas zrozumieliśmy, Ŝe<br />
"Ŝołnierz strzela, ale Pan Bóg kule nosi".<br />
Po wyjściu na brzeg szliśmy do naszych oddziałów ścieŜką "gęsiego"" mój kolega<br />
teŜ Edek Harbuz, za nim szedłem ja, a za mną Ŝołnierz Edka w odległości ok. 1,5m pomiędzy<br />
kaŜdym. W pewnym momencie Edek następuje na minę p-piechotną, która ma zawsze<br />
zapalnik natychmiastowy, lecz ta wybuchła z opóźnieniem, pomiędzy nami, gdy obaj daliśmy<br />
krok do przodu. Zwykle taka mina urywa nogi, dość często zabija, lecz nas ani drasnęła,<br />
pozostał tylko znak wybuchu na ziemi. Edek odwrócił się, chwycił mię w pół i mówi: ,,Edku,<br />
będziemy Ŝyli, przeszliśmy chrzest bojowy. Niestety w dniu 18 kwietnia zabity pociskiem<br />
dum-dum.<br />
Chciałbym przedstawić, choć kilka zapamiętanych, tak bardzo niebezpiecznych<br />
moich zdarzeń. Któregoś dnia zdobyliśmy okopy na skraju leśnej polany, po przeciwnej<br />
stronie polany są Niemcy. Jesteśmy w zdobytych okopach. Ja stoję i obserwuję przez lornetkę<br />
przedpole, łokcie oparte na ziemi. Przede mną po prawej ręce Ŝołnierz instaluje linię<br />
telefoniczną do tyłu, będąc w pozycji leŜącej, a po mojej lewej ręce, na dnie okopu siedzi mój<br />
przyjaciel kapitan (przedwojenny) Michalczyk i dosłownie śpi. Jest taka prawda, ze słyszy się<br />
gwizdy lecących pocisków, one lecą w róŜnej odległości od człowieka, ale pocisk, który<br />
w człowieka uderza jest przez niego nie słyszalny. A ja go słyszałem. Nie mogę tego<br />
dokładnie określić, był to jakiś przerywany szum. Nagle coś się stało. Po odzyskaniu<br />
świadomości poczułem, ze jestem wpół zgięty i coś mię przyciska. Zaczynam się prostować<br />
i słyszę głos: "Panie poruczniku, pan Ŝyje? A gdzie kapitan?" Po mojej lewej stronie okop go<br />
przysypał (w lasach szpilkowych są piachy) i Ŝaden z nas nie był nawet draśnięty, a pocisk<br />
upadł ode mnie moŜe w odległości niecałe 2m i pęd powietrza z wybuchu zdmuchnął<br />
chłopaka na mnie. Kiedy ja się ugiąłem, tego nie wiem, moŜe to był odruch, moŜe intuicja,<br />
a moŜe zrozumienie odgłosu spadającego pocisku? A moŜe opieka Anioła, której doznałem<br />
juŜ w czasie powstania czortkowskiego? W kaŜdym bądź razie pociski moździerzowe mają<br />
zapalniki natychmiastowe, powodują wybuch nawet przez dotknięcie o cienką gałązkę,<br />
a rozrywają się promiennie wokół siebie. Lecz Ŝaden z nas nie był nawet draśnięty.<br />
Tak się złoŜyło, ze walki toczyliśmy przewaŜnie w lesie. Było to w pobliŜu wsi<br />
Neudorf, gdzie zginął porucznik <strong>Edward</strong> Harbuz (nauczyciel, w Borszczowie zdawał maturę).<br />
Spotkał mię ppor. Tadzio Czuba, zastępca dowódcy 4-tej kompani, dla omówienia<br />
słuŜbowych spraw- odeszliśmy trochę od pierwszej linii na jakąś polankę. W pewnej chwili<br />
16
obok nas rozrywa się artyleryjski pocisk (po leju moŜna było poznać, Ŝe to pocisk nieduŜego<br />
kalibru), zaś potem Tadzio się odzywa: "Wiesz, Edek dostałem w prawy bok". Pomagam mu<br />
się rozebrać, oglądam bok, Ŝadnej rany nie ma, jest tylko prawie czarny siniak wielkości<br />
dłoni. Zagląda do kabury - pistolet prawie zgięty, ze śladem uderzenia. A więc dostał<br />
odłamkiem w pistolet i to go uratowało od rany, lub teŜ od śmierci.<br />
Gdy nastawał świt, zdobywaliśmy jakąś wioskę, Niemcy pozwolili nam podejść<br />
prawie pod samą wieś, a znajdowaliśmy się na łące - teren całkowicie odkryty, równy jak stół<br />
i dopiero zaczęło się piekło. Broń maszynowa i moździerze. A tu nigdzie nie moŜna się skryć<br />
moŜe, co dziesiąty z nas miał łopatkę - w czasie marszu na front, jako cięŜar wyrzucaliśmy.<br />
Dosłownie darłem palcami darnie, aby zrobić dołek przynajmniej na głowę. JuŜ po wojnie<br />
Bolek Świło opowiadał mi: "A pamiętasz jak dorzuciłem Ci łopatkę byś się okopał tam na<br />
łące?". Zginęło na niej i było rannych wielu Ŝołnierzy.<br />
W innym dniu zdobywaliśmy jakąś wioskę, w pewnym momencie łączność<br />
telefoniczna (przewodowa - radiowej nie było) pomiędzy zdobywającą kompanią a naszym<br />
baonem została przerwana akurat w momencie, kiedy zgłaszali brak amunicji. Dowódca<br />
baonu wysłał Ŝołnierza, aby naprawił przerwany gdzieś przewód. Chłopak Ne powrócił.<br />
Posłał dwóch - skutek był ten sam. Istnieje zwyczaj, Ŝe po raz trzeci w tak niebezpieczne<br />
miejsce z rozkazu juŜ się nie posyła, ale szuka chętnych. Nikt się nie zgłaszał. Akurat do<br />
naszej grupy doszedł Tadzio Czuba i po zapoznaniu się z sytuacją, zgłosił się na ochotnika.<br />
Poszedł sam. Po dłuŜszej chwili odezwał się telefon. Tadzio przewód związał i oddzwonił,<br />
podając miejsce, z którego hitlerowski snajper zabił między innymi tych trzech Ŝołnierzy,<br />
gdyŜ do niego teŜ strzelał. Po chwili snajpera z moździerzy uciszono. To był naprawdę jego<br />
wyczyn bohaterski.<br />
PrzewaŜnie prowadziliśmy walki leśne. Nie wiem, dlaczego, ale wybrałem się sam<br />
w kierunku okopów nieprzyjaciela idąc skrajem lasu. Z uwagi na gęste poszycie cofnąłem się<br />
na zaorane pole. Widzę, jak dookoła mnie w odległości 1 - 2 m na suchej roli, ukazują się<br />
grupki suchego kurzu. Nawet nie zorientowałem się, co to za przyczyna. A dopiero, gdy<br />
strzały ckm zgrałem z powstającymi ogniskami kurzu, uskoczyłem szybko do lasu.<br />
Nieprzyjaciel strzelał dobrze, seriami bardzo krótkimi, a takie są skuteczne. W lesie, wracając<br />
do swoich, zastanawiałem się, co by było, gdyby, został ranny w nogi? To bym upadł<br />
stanowił doskonałą tarczę!<br />
Miałem teŜ i inne zdarzenie. JuŜ ponad dobę szliśmy do przodu bez łączności<br />
z nieprzyjacielem. Szliśmy bez strzałów - tyralierą, w kaŜdej następnej godzinie czuliśmy się<br />
coraz bezpieczniejsi. To był las, ale nie młodnik tak, Ŝe widoczność była moŜe nawet ponad<br />
17
30 m. Jakoś nieświadomie wyszedłem do przodu, moŜe nawet 50m przed naszą tyralierę<br />
i przekraczając prostopadle drogę leśną zdębiałem. W odległości moŜe 10 - 15m przede mną<br />
Niemiec okopywał rkm, ustawiony w naszym kierunku. Prawie równocześnie obaj<br />
zauwaŜyliśmy się nawzajem. Stanąłem. Krótką chwilę patrzyliśmy na siebie. Niemiec<br />
widział, Ŝe mam w ręku pistolet maszynowy. Po chwili, gdy dochodzili do mnie nasi,<br />
Niemiec zabrał swój rkm i wolnym krokiem się oddalił, ja natomiast dałem ręką znać naszym,<br />
aby w jego kierunku nie strzelali. Niemiec wyczuwał, ze ja mając broń w ręku, nie będę do<br />
niego strzelał, ja natomiast zrozumiałem, Ŝe idąc do przodu mogłem w danej chwili patrzeć<br />
nie w jego stronę, mógł przecieŜ nacisnąć spust swojego rkm-u. Zapamiętałem jego Ŝółtą,<br />
brązową twarz, co świadczyło o wielkim zmęczeniu. śołnierz niemiecki powoli się obrócił<br />
i poszedł w las, ja wolnym krokiem wróciłem do swoich. Przez długi czas rozmyślałem o tym<br />
zdarzeniu.<br />
W końcu nadszedł dzień radości! Wypadki, jakie się rozgrywały do mniej więcej do<br />
końca maja, moŜna by z trudem zmieścić w grubej ksiąŜce.29 maja 1945 r. pułkownik nasz<br />
został skierowany na styk granic trzech państw w bieŜącym powiecie o pierwotnej nazwie<br />
Zgorzelce: od zachodu z Niemcami i od południa z Czechami.<br />
Teren ten nie był objęty działaniami wojennymi, ale większość Niemców juŜ przed<br />
naszym przyjazdem została wysiedlona. Bydło, więc ryczało, bo było głodne, niepojone,<br />
kazaliśmy, Ŝołnierzom wypuszczać do ogrodów, by się najadły. Zajęliśmy się gospodarką<br />
rolną i organizowaniem Ŝycia na naszym terenie. Tu teŜ w <strong>Bogatyni</strong> (kolejne nazwy:<br />
Reichenau, Bogatyń, Rychwałd, <strong>Bogatyni</strong>a) w połowie czerwca 1945 r. otrzymałem pocztą<br />
polową list od moich kochanych rodziców, w którym prosili, jeśli jeszcze Ŝyję, abym ich<br />
zabrał do jakiejś chaty, bo koczują z wieloma tysiącami Polaków na polach i rozjazdach<br />
kolejowych pomiędzy Bytomiem a Gliwicami. Zaraz teŜ do nich pojechałem. MoŜna, wiec<br />
sobie wyobrazić moment powitania i kilka dni pobytu razem z nimi. W kaŜdym bądź razie juŜ<br />
w lipcu 1945 r. zamieszkali w <strong>Bogatyni</strong>.<br />
Po zakończeniu działań wojennych usilnie się starałem o przekwalifikowanie mię<br />
z oficera politycznego na liniowego. Kilkakrotnie stawałem do raportu aŜ do dowódcy<br />
dywizji włącznie, w końcu cel został osiągnięty, przestałem się martwić, ze jestem oficerem<br />
politycznym. Powierzono mi stanowisko starszego adiutanta dowódcy II baonu.<br />
Wiosną 1946 r. pułk nasz skierowano do koszar w Chorzowie na tydzień przed<br />
świętami wielkanocnymi, w kwietniu wydzielono grupę kilkudziesięciu Ŝołnierzy, trzech<br />
oficerów i siedemdziesiąt koni, a mnie powierzono dowództwo i wysłano nas na akcję siewną<br />
na powiat Niemodlin.<br />
18
W Szurgoszczy na folwarku miałem miejsce postoju. Niemcy na tamtych terenach<br />
byli juŜ prawie wszyscy wysiedleni, zamieszkali juŜ Polacy "expatriowani" z województw<br />
nam zabranych, czyli z naszych stron. ZbliŜając się do Szurgoszczy, widzieliśmy jak Polacy<br />
na polach orzą, bronują krowami - koni nie było. Ale teŜ widzieliśmy gdzieniegdzie sceny<br />
wyciskające łzy z oczu: pługi było ciągnione przez kilku męŜczyzn i kobiety, tak samo było<br />
z bronami. Po przybyciu na miejsce postoju przed wieczorem, zebrała się ludność, której<br />
przewodniczył wójt, czy sołtys, przydzielał konie wraz z Ŝołnierzami w kilku wioskach<br />
(pamiętam nazwę juŜ tylko jednej: <strong>Popiel</strong>ówek). Konie były karmione przez ludzi, a Ŝołnierze<br />
równieŜ (pojeni) samogonem.<br />
Po zakończeniu akcji siewnej - powrót do pułku a w przeddzień jeden z Ŝołnierzy<br />
nazwiskiem Smalec, podkarmił swoje konie Ŝytem, które pęczniejące porozrywało im<br />
Ŝołądki. Po drodze dwa konie padły w miejscowości Toszek koło Gliwic. Do dziś posiadam<br />
ksiąŜeczkę płatniczą pułku, w której widnieją potrącenia mi równowartości tych koni, za<br />
niedopilnowanie obowiązków.<br />
W końcu lipca 1946 r. wydzielono z naszego pułku 2-go baonu grupę 200 Ŝołnierzy<br />
z dowódcą baonu kapitanem Luzakiem (kilka miesięcy później zginął na bandach UPA<br />
w Bieszczadach) i mną jako jego zastępcą do spraw liniowych i skierowano do Pszczyny<br />
celem "oczyszczenia" tego powiatu z działań WIN-nu, czyli NSZ-tu.<br />
Chyba było to we wrześniu 1946 r. w przeddzień wypłaty załodze browaru<br />
w Tychach naleŜności za pracę. Do dyrekcji zgłosiła się grupa kilkunastu Ŝołnierzy celem<br />
przeprowadzenia z załogą kilku "mityngów", wtedy było to w modzie. Nikt ich nie sprawdzał<br />
i nie podejrzewał, Ŝe nie są to prawdziwi Ŝołnierze. Oczywiście grupa podejmowana była<br />
przez dyrekcję browaru bardzo gościnnie, łącznie ze zwiedzaniem zakładu i jego biurami.<br />
Gdy na drugi dzień rano kasjerka weszła do swych pomieszczeń zdębiała: kasa rozbita i pusta,<br />
a grupy "Ŝołnierzy" ani śladu. Ogłoszono u nas alarm, rozdzielono na dwie grupy - jedna<br />
dowodził kapitan Luzak, a drugą ja. Oczywiście do akcji zawsze przydzielano<br />
funkcjonariuszy UB w mundurach, jako obserwatorów, a prócz nich i z naszych Ŝołnierzy byli<br />
donosiciele. Wyznaczono mej grupie miejsce na "zasadzkę": szosa wąska, asfaltowa, wzdłuŜ<br />
obok szosy tor kolejowy, a za mm głęboki rów i las o dość gęstym poszyciu. Ustawiłem<br />
swoich Ŝołnierzy tyralierą pomiędzy szosą a torem (było wgłębienie) frontem do lasu. Lewa<br />
strona tyraliery kończyła się przy polnej drodze wchodzącej przez tor do lasu. Drogą tą<br />
posłałem dwóch ludzi celem przesyłania meldunków. Nasi "obserwatorzy" przewidywali<br />
ewentualny przemarsz tej grupy skrajem lasu od prawej strony naszej tyraliery. I tak się stało.<br />
19
Szpica nasza znienacka została wzięta do niewoli. Gdyśmy się o tym zorientowali,<br />
zrozumiałem, ze muszę działać.<br />
Nie wiem jak to się stało, ale przebiegłem wzdłuŜ naszej tyraliery i głośno mówiłem<br />
"chłopcy będziemy strzelać, ale mierzcie w górę a nie w ludzi, bo to są teŜ Polacy jak my.<br />
Wydałem rozkaz - Ŝołnierze posłuchali, a tamci teŜ strzelali jak my - w górę. Gdy strzały<br />
ucichły, wrócili do nas Ci dwaj Ŝołnierze. Obaj biali, twarze bez krwi, trzęśli się jak w febrze,<br />
a jeden z nich miał zwarte szczęki - byli w szoku.<br />
Wieczorem na kwaterę, a przed północą mię zbudzono, bo wzywał mię jakiś generał<br />
WP. Treści rozmowy juŜ nie pamiętam, wiem tylko, Ŝe byłem bardzo rugany i tłumaczyłem<br />
się, Ŝe takim rozkazem chciałem ocalić Ŝycie tych dwóch Ŝołnierzy. Nad ranem zbudzono mię<br />
ponownie , wręczono rozkaz wyjazdu do pułku. Szefem sztabu pułku był wtedy juŜ Polak,<br />
wspaniały człowiek i wierny mój przyjaciel kapitan Józio Domaradzki. Mówił mi, Ŝe miałem<br />
wielkie szczęście, Ŝe jestem w "czepku rodzony", bo uniknąłem wojskowego sądu. Traf<br />
chciał, Ŝe w pułku była wytypowana juŜ grupa dwudziestu Ŝołnierzy plus oficer do Zgorzelca<br />
na ekshumację poległych Ŝołnierzy na wojnie. Aby "zmyć" mię z pułku, wystawił mię na<br />
dowódcę tej grupy a poprzednika skreślił. Chyba tym sposobem sprawa się "zatarła" (wstawić<br />
ksero rozkazu wyjazdy na ekshumacje).<br />
Rozkaz wyjazdu na ekshumację nosi datę 8.10.1946 L, a więc znowu byłem<br />
z rodzicami. W pracę przy ekshumacji włoŜyłem całe moje serce i duszę. Wykopywałem<br />
przecieŜ swoich najlepszych wówczas przyjaciół - towarzyszy broni, ludzi z którymi Ŝyłem<br />
w okresie największych dla mnie niebezpieczeństw (po banderowcach), od których nigdy nie<br />
usłyszałem złego słowa, nie zobaczyłem grymasu skrzywdzonych ust, płacili mi za moją<br />
przyjaźń dla nich - swoim dobrym sercem.<br />
Niektórych zwłok np. porucznika <strong>Edward</strong>a Harbuza (o nim mowa wcześniej nastąpił<br />
na minę) rozpoznałem o rysach twarzy - pogrzebany w miejscu zabicia w moczarach na łące,<br />
brak dostępu tlenu - zwłoki się nie psują. Pochodził z okolic Barszczowa, gdyŜ tam zdawał<br />
maturę. Posiadam jego dokumenty i zdjęcia, ale szukając jego rodziny, do tej pory nie<br />
mogłem odnaleźć. Z całego okresu słuŜby mojej w wojsku - pracę przy ekshumacji cenię<br />
sobie najbardziej, po prostu jestem nawet z niej dumny.<br />
W BoŜe Narodzenie 1946 r. dostałem trzecią gwiazdkę - kapitana. Do cywila<br />
zwolniono mię w pierwszej połowie marca 1946 r. Następnie juŜ w cywilu, w 1974 r. awans<br />
na majora. A w 2001 r. awans na podpułkownika i zaliczono mię do: nie podlegający<br />
obowiązkowi słuŜby wojskowej.<br />
20
W Zgorzelcu jest jeden wielki cmentarz wojskowy, na którym spoczywają zwłoki<br />
bohaterów II Armii Polskiej. Z ekshumacji prowadzonej w 1946 i 1947 r. było 3880 grobów,<br />
na środku cmentarz znajduje się obelisk, wokół, którego był napis: Zginęli za Pokój, Wolność<br />
i Socjalizm.<br />
Wraz z powstaniem Solidarności "urzędowo" usunięto napis "socjalizm". PrzecieŜ<br />
myśmy w czasie wojny naprawdę za socjalizm nie walczyli. Dopiero po wojnie nam to<br />
wmawiano. Kilka lat po przebudowie cmentarza, jeszcze w czasie PRL-u, wykonano Hucie<br />
Łabędy kilkunastotonowego orła, oczywiście bez korony i zorganizowano uroczyste<br />
odsłonięcie. Byli obecni: ówczesny premier, Minister Obrony Narodowej - Jaruzelski, duŜo,<br />
duŜo generalicji polskiej i radzieckiej. W połowie pierwszego rzędu od strony Orła -<br />
wymieniono tabliczki nagrobne z blaszanych na mosięŜne. Oczywiście telewizja pokazała je<br />
nie tylko na Polskę, to przecieŜ szło na cały świat! Ot, jakie zakłamanie! A nam wtedy<br />
mówiono, Ŝe nie zdąŜono na tę uroczystość zrobić mosięŜnych tabliczek na wszystkie groby,<br />
ale będą robione w późniejszym terminie. Tylko, Ŝe później zdjęto te załoŜone mosięŜne<br />
a przymocowano poprzednie stare, blaszane. OT SOCJALIZM!<br />
21
Powrót z wojny do nowej małej ojczyzny.<br />
O podpisaniu kapitulacji przez Niemny dowiedzieliśmy się rankiem 9 maja.<br />
Zapanowała ogólna radość z zakończenia wojny. W wkrótce jednak musieliśmy ruszyć<br />
w pogoń za Niemcami, gdyŜ ich oddziały nie poddawały się i wycofywały na południe, a ich<br />
straŜe tylnie organizowały zasadzki , obalały drzewa na drogę, wysadzały przepusty<br />
drogowe, wszystko to aby opóźnić nasz marsz. Niemcy wycofywali się na południe, gdyŜ<br />
chcieli się poddać wojskom amerykańskim stojącym na drugiej stronie Łaby. Granicę<br />
z Czechosłowacja przekroczyliśmy koło miasta Rumburk, 15 km na zachód od Zittau. Tutaj<br />
pułk nasz stoczył ostatnia potyczkę w tej wojnie z oddziałem osłonowym wroga, który<br />
ostrzeliwał się w zabudowaniach miasta. Po południu kontynuowaliśmy marsz w kierunku<br />
południowym nie napotykając oporu. Wkrótce nadszedł rozkaz zaprzestania marszu.<br />
Odczuliśmy ogromną ulgę, jednocześnie uczucie zmęczenia.<br />
Kwaterowaliśmy w czeskiej wiosce, niedaleko Mielnika, połoŜonej blisko brzegu<br />
Łaby. śołnierze doprowadzili do porządku umundurowanie i broń. Zrobiono porządek<br />
w ewidencji. Okazało się, Ŝe batalion mój poniósł największe straty wynoszące 400 Ŝołnierz,<br />
zabitych, rannych, zaginionych bez wieści. Postój trwał tylko 2 dni. W dniu 13 maja<br />
rozpoczęliśmy marsz powrotny do kraju.<br />
W kolumnie marszowej panowało rozpręŜenie, Ŝołnierze jechali na zdobycznych<br />
koniach, rowerach i samochodach. Maszerowaliśmy przez miasto Zittau, które nie nosiło<br />
śladów wojny. Tętniło normalnym Ŝyciem. To zachęciło mnie do poszukiwania moŜliwości<br />
zakupu rolki filmu do mojego aparatu fotograficznego. Nysę przekroczyliśmy<br />
w Radomieryzcach. Ja, jako oficer polityczny nie wiedziałem, Ŝe w pobliskim Zgorzelcu<br />
urzęduje juŜ pełnomocnik Polskiego Rządu Tymczasowego i ze tereny te zostały oddane pod<br />
administrację Polsce. Marsz nasz trwał z przerwami do 20 maja, w dniu tym znaleźliśmy się<br />
w miejscowości Strzegom.<br />
Tutaj dostaliśmy rozkaz zawrócenia i obsadzenia brzegu Odry jako granicy<br />
państwowej na odcinku Nowa Sól – Brzeg Dolny. Pobyt nasz nad Odrą trwał do 28 maja.<br />
W tym dniu ruszyliśmy na zachód. Marsz zakończyliśmy wieczorem 31 maja we wsiach<br />
połoŜonych wokół dzisiejszego Działoszyna, gdzie zakwaterował sztab pułku.<br />
Mój batalion rozłoŜył się w Zatoniu. śołnierze kwaterowali w zabudowaniach<br />
niemieckich rolników. Wieś robiła wraŜenie opustoszałej i wyludnionej. Szczególnie rzucał<br />
się w oczy całkowity brak męŜczyzn. Ja kwaterowałem w gospodarstwie w którym mieszkała<br />
Niemka z dwiema córkami. Obory i chlewnie pełne były trzody chlewnej i bydła. Moim<br />
22
zadaniem było kierowanie gospodarką rolną w okolicy garnizonu. Moi Ŝołnierze pochodzący<br />
w przewaŜającej części z kresów wschodnich po raz pierwszy spotkali się z gospodarstwami<br />
zmechanizowanymi i zelektryfikowanymi. Trzeba wiec było nauczyć się obsługi sprzętu<br />
i posługiwania się maszynami rolniczymi. W tym celu Ŝołnierze wyszukiwali niemieckich<br />
rolników, przyprowadzał ich na gospodarstwa w celu nauczenia ich posługiwania się<br />
sprzętem zmechanizowanym. Niemieccy rolnicy traktowali udzielenie instruktaŜu róŜnie.<br />
Były przypadki chętnego udzielania wskazówek lub całkowitej niechęci. Pierwszą pomyślnie<br />
przeprowadzoną przez moich Ŝołnierzy były sianokosy.<br />
Zajęty swoimi sprawami prowadzenia gospodarstw rolnych nie zauwaŜyłem w ogóle<br />
akcji wysiedlenia Niemców za Nysę, którą przeprowadziło wojsko. Moja niemiecka<br />
gospodyni u której kwaterowałem nie została wysiedlona, być moŜe dlatego, ze u niej była<br />
moja kwatera.<br />
Do moich obowiązków naleŜało równieŜ uruchomienie przemysłu zastanego<br />
w rejonie naszego zakwaterowania. Na terenie dzisiejszej <strong>Bogatyni</strong> zastaliśmy liczne zakładu<br />
przemysłu włókienniczego. PobieŜne oględziny stanu maszyn i zapasy surowca (bawełny)<br />
świadczyły, Ŝe produkcję wygaszono tuŜ przed nadejściem Rosjan. Trzeba wiec było wśród<br />
Niemców znaleźć fachowców znających się na produkcji tkanin. W tym celu zaopatrzony<br />
w mięso z uboju tucznika udawałem się z tłumaczem do Zittau, gdzie zagadywaliśmy<br />
przechodniów, pytając o byłych pracowników Zakładów Bawełnianych w <strong>Bogatyni</strong>. Tutaj<br />
okazała się przydatna moja znajomość języka niemieckiego wyniesiona z gimnazjum<br />
w Czorstkowie. PoniewaŜ za Nysą panował głód obdarowani mięsem Niemcy chętnie<br />
wyszukiwali fachowców przesiedlonych z <strong>Bogatyni</strong>. Umówiona i zorganizowana grupa<br />
byłych pracowników zjawiła się na moście granicznym, gdzie nasi Ŝołnierze przeprowadzili<br />
ich na naszą stronę, gdzie wystawiono im przepustki umoŜliwiające stały pobyt w <strong>Bogatyni</strong><br />
prawo sprowadzenia rodzin. W ten sposób po kilku dniach ruszyła produkcja drelichu,<br />
z którego później uszyto mundury dla szeregowych Ŝołnierzy. Podobnie w Zawidowie ruszyła<br />
produkcja sukna, z którego szyto mundury oficerów.<br />
W Zatoniu zlataliśmy duŜy magazyn rowerów i motocykli. Był to magazyn<br />
zarekwirowanego sprzętu przez administrację niemiecką dla potrzeb niemieckiego wojska.<br />
Podobny magazyn lecz nart znaleźliśmy w Zawidowie. Z magazynu w rowery zaopatrzyli się<br />
Ŝołnierze, ja natomiast potraktowałem jako zdobycz wojenną angielski motocykl z przyczepą.<br />
Motocykl przystosowany był do ruchu lewostronnego i przyczepę miał po lewej stronie. Moi<br />
sprytni Ŝołnierze wyszukali w Wigańcicach mechanika - ślusarza Niemca, który<br />
23
przemontował przyczepę na prawą stronę. Motocykl ten słuŜył mi jeszcze przez długie lata po<br />
wojnie, budząc powszechną zazdrość.<br />
Na początku sierpnia pocztą polową dostałem list od matki. Matka pisała, Ŝe<br />
wyemigrowali ze stron rodzinnych (nazywano to wówczas repatrijacją). Ich pociąg<br />
repatriacyjny rozładował się w okolicach Bytomia i koczują obok torów rozjazdów<br />
kolejowych. Kazano im poszukać nowego miejsca osiedlenia się w okolicy. Zameldowałem<br />
się u dowódcy pułku z prośbą o zgodę na osiedlenie rodziców w pobliskiej <strong>Bogatyni</strong><br />
(Reichenau) . Jednak dowódca odpowiedział, ze nie moŜe wydać takiej zgody, gdyŜ tereny te<br />
być moŜe będą przyznane Czechosłowacji. Radził wystąpić o zgodę do dowództwa dywizji.<br />
Od dowództwa dywizji zgodę taką uzyskałem. ZłoŜyłem raport o kilkudniowy urlop w celu<br />
odnalezienia rodziców. Podwodą pułkową pojechałem do Legnicy i stamtąd pociągiem<br />
przez Poznań dojechałem do Bytomia, gdzie odnalazłem rodziców. Po naradzie, wraz z grupą<br />
znajomych z Husiatynia, rodzice postanowili obejrzeć miejsce nowego osiedlenia. Wynajętą<br />
cięŜarówką przyjechała grupa zwiadowcza, której spodobały się okolice <strong>Bogatyni</strong>.<br />
Wkrótce przyjechała grupa emigrantów z moich stron rodzinnych składającą się<br />
oprócz moich rodziców z dziewięciu rodzin ich sąsiadów z okolic Husiatynia. Rodzice po<br />
przyjeździe zamieszkali w zabudowaniach gospodarczych, które opuścił Budyń - emigrant<br />
z przedwojennej Polski, które przejściowo je zajął. Zabudowania znajdowały się przy ulicy<br />
Biskupiej numer 158 budynek ten juŜ dzisiaj nie istnieje.<br />
PrzynaleŜne pola do tego gospodarstwa połoŜone były przy dzisiejszej ulicy<br />
Pocztowej, w okolicy dzisiejszego Zalewu i ogródków działkowych. Z rodzicami w <strong>Bogatyni</strong><br />
osiedliła się grupa znajomych z Husiatynia.<br />
Byli to:<br />
Czajkowska - z synem i córką, mąŜ ze starszym synem walczył w I Armii, po<br />
wojnie gdy wrócił mąŜ zamieszkali w gospodarstwie przy ulicy Turowskiej 56 , gdzie<br />
młodszy syn i córka mieszkają do dziś, córka pod nazwiskiem po męŜu Łuczak<br />
napisała oddzielne wspomnienia.<br />
Czop – syn walczył w I Armii, został później pierwszym cywilnym<br />
burmistrzem <strong>Bogatyni</strong>.<br />
Strzemecki – z rodziną osiedlił się na gospodarstwie.<br />
Zawadzki – prowadził zakład fryzjerski.<br />
Małkiewicz Kazimierz – został głównym księgowym GS.<br />
Zdebiak <strong>Edward</strong> – zamieszkał przy ulicy Nadrzecznej, został kolejarzem.<br />
24
Kozimór Jan – zorganizował posterunek MO w <strong>Bogatyni</strong>.<br />
Nastowski – pracował w GS.<br />
Szajna – został kowalem i prowadził kuźnię.<br />
Grupa ta z racji swojej wartości i pierwszeństwa w zamieszkaniu zdobyła dominującą<br />
rolę w mieście. Sprawiało to, Ŝe <strong>Bogatyni</strong>ę nazywano Ŝartobliwie Husiatynią.<br />
Ja w marcu 1947 roku zostałem zwolniony z wojska i zamieszkałem z rodzicami.<br />
Podjąłem pracę w spółdzielczości. Zostałem kierownikiem spółdzielni Zorza a później<br />
spółdzielni Społem. Po obrabowaniu jednego ze sklepów naleŜących do spółdzielni zostałem<br />
oskarŜony o zaniedbanie obowiązków słuŜbowych zabezpieczenia mienia spółdzielni. Odbyła<br />
się rozprawa sądowa - zasądzono wyrok w zawieszeniu oraz oddany pod nadzór UB.<br />
Co tydzień musiałem się meldować u funkcjonariusza, który prowadził bezsensowne<br />
przesłuchania i namawiał mnie do donosicielstwa. Zniechęcony tymi szykanami wyjechałem<br />
z <strong>Bogatyni</strong> i podjąłem pracę na Śląsku. Po pięciu latach powróciłem do rodziców aby<br />
pomagać w prowadzeniu gospodarstwa, jednocześnie podjąłem pracę w Kopalni, gdzie<br />
pracowałem do emerytury. Jako emeryt – turysta dwukrotnie odwiedziłem moje rodzinne<br />
strony nad Zdruczem.<br />
Okruchy pamięci<br />
Po ukończeniu szkoły oficerskiej w stopniu chorąŜego, odkomenderowano mnie do 7<br />
DP piechoty formującej się na Lubelszczyźnie. Od dowódcy dywizji dostałem przydział do 31<br />
pp, tak wówczas nazywał się późniejszy 37 pp. Miałem pełnić funkcję zastępcy dowódcy<br />
kompanii do spraw politycznych. Zameldowałem się u dowódcy 2 batalionu, był on<br />
Rosjaninem. Po krótkiej rozmowie dowódca batalionu poczęstował mnie zwyczajem Rosjan<br />
kubkiem wódki, który odwaŜnie wychyliłem jednym haustem, po czym mianował mnie<br />
swoim zastępcą do spraw politycznych. Tak, więc będąc w stopniu zaledwie chorąŜego<br />
awansowałem na pierwszego zastępcę dowódcy batalionu. Moi koledzy zostali oficerami<br />
politycznymi w kompaniach.<br />
Pewnego dnia mroźnego stycznia przyszedł rozkaz wymarszu w kierunku frontu.<br />
Batalionowi przydzielono dwa konie, które przysługiwały dowódcy i jego pierwszemu<br />
zastępcy. Tak, więc marsz rozpocząłem na koniu, nie trwało to jednak długo, gdyŜ Ŝyczliwi<br />
Ŝołnierze zauwaŜyli, Ŝe robią mi się białe uszy i nos, groziło to ich odmroŜeniem. Zsiadłem<br />
25
więc z konia a Ŝołnierze rozpoczęli nacieranie śniegiem moich zimnych uszu i nosa.<br />
Zrezygnowałem z konia i odesłałem go do taboru, odtąd maszerowałem w szeregach<br />
Ŝołnierzy.<br />
Maszerując wśród Ŝołnierzy doceniłem wartość dobrych butów dla piechura.<br />
Reperacja butów na postojach była główną troską Ŝołnierzy, gdyŜ nie moŜna było liczyć na<br />
pluton gospodarczy (szewców). Buty naprawiano (zelowano) gumą z opon samochodowych.<br />
Prawdziwym dramatem dla Ŝołnierza było uszkodzenie butów, gdy wypadał krótki postój<br />
nocny. Zbierałem więc uszkodzone buty Ŝołnierzy i niosłem je do taboru kwatermistrzostwa i<br />
dokonywałem wymiany na nowe – mnie drugiemu oficerowi batalionu nie mogli odmówić.<br />
Brak obuwia i umundurowanie był wielką bolączką maszerującej armii. Z tego powodu jedna<br />
kompania nie wyruszyła w ogóle na front, gdyŜ Ŝołnierze dysponowali tylko ubraniami<br />
cywilnymi. Po wojnie obliczono, Ŝe pułk przemaszerował 1500km.<br />
Na koniec pierwszego etapu marszy, gdy znaleźliśmy się w rejonie Kutna zostałem<br />
wyróŜniony pochwałą w raporcie dywizyjnym.<br />
W gimnazjum nauczyłem się fotografowania, napomknąłem o tym Ŝołnierzom, którzy<br />
natychmiast przynieśli mi zdobyczny aparat fotograficzny znaleziony w opuszczonym<br />
domostwie. Stąd mogłem wykonać kilka fotografii w trakcie walk frontowych. Fotografie<br />
wywołał dopiero po wojnie niemiecki fotograf w <strong>Bogatyni</strong>.<br />
Sympatia Ŝołnierzy do oficerów nie była powszechna. To teŜ przed walką aby uniknąć<br />
samosądów dano moŜliwość zamiany oficerów między batalionami i kompaniami. Część<br />
oficerów skorzystała z tej moŜliwości.<br />
Mimo, Ŝe byłem oficerem do spraw polityczno – wychowawczych walczyłem<br />
w pierwszej linii.<br />
W czasie akcji ekshumacji i zakładania cmentarza wojennego w Zgorzelcu<br />
odczuwaliśmy dotkliwy brak drewna na trumny. Jeden z Ŝołnierzy przypomniał sobie, Ŝe<br />
w <strong>Bogatyni</strong> w pomieszczeniach dzisiejszego GS-u znajduje się poniemiecki magazyn bomb<br />
lotniczych gotowych do wysyłki i opakowanych w skrzynie z doskonałego drewna.<br />
26
Rozbijaliśmy więc skrzynie, wyrzucaliśmy bomby przez okno a z drewna zbijaliśmy trumny<br />
Ŝołnierskie.<br />
Po wyborach do pierwszego sejmu, gdy mieszkałem z rodzicami w <strong>Bogatyni</strong><br />
zorganizowano spotkanie wybranych posłów z wyborcami. Gospodarstwo moich rodziców<br />
zostało wytypowane do tzw. gospodarskiej wizyty. Przybyła grupa posłów zastała w domu<br />
tylko babcię. ZauwaŜyli stojący motocykl przed domem i oświadczyli, Ŝe tak dobrze nie<br />
powodziłoby mi się przed wojną, na co babcia odpowiedziała, Ŝe przed wojną stać byłoby<br />
mnie na samochód. Tak, więc w jednej chwili stałem się bogaczem i wrogiem ustroju. Z tą<br />
wizytą łączę późniejsze prześladowanie przez UB.<br />
27
Fot. 1. Przepustka uzyskana przez autora w pierwszym tygodniu słuŜby wojskowej,<br />
okoliczności jej uzyskania autor opisuje w tekście, schowana w kieszeni munduru<br />
przeszła cały szlak bojowy.<br />
28
Fot. 2. Autor nad Nysą ŁuŜycką.<br />
29
W lesie nad Nysą ŁuŜycką<br />
Fot. 3. Inspekcja zast. dow. Pułku ds. pol-wych (oficer z brodą).<br />
30
<strong>Bogatyni</strong>a 1945 r. - Dozynki<br />
Fot. 4. Msza polowa na boisku sportowym – moment podniesienia.<br />
Fot. 5. Wieniec doŜynkowy.<br />
31
Fot. 6. Pierwsza fotografia wykonana po sforsowaniu Nysy,<br />
dwaj Ŝołnierze z prawej Ŝyją do dziś w Zgorzelcu.<br />
32
Zatonie – obiad wydany z okazji doŜynek<br />
Fot. 7. Od lewej: oficer ds. informacji, dowódca drugiego batalionu, dowódca plutonu<br />
gospodarczego, porucznik <strong>Edward</strong> <strong>Popiel</strong> (autor).<br />
Fot. 8. Od lewej: st. Adiutant dow. batalionu, dowódca II Batalionu, oficer informacji, autor.<br />
33
Fot. 9. Okazyjna fotografia z czerwonoarmistą<br />
(Ŝołnierz z bronią na piersi, prawdopodobnie wykonana w Zatoniu).<br />
34
Fot. 10. Zezwolenie d-cy dywizji na osiedlenie się w <strong>Bogatyni</strong> rodziców autora<br />
wraz ze znajomymi pochodzącymi z okolic Husiatynia.<br />
Okoliczności jego wydania opisuje autor w tekście.<br />
Fot. 11. Pismo sformowanej w <strong>Bogatyni</strong> jednostki Wojska Ochrony Pogranicza z podpisem<br />
pierwszego dowódcy (późniejszy batalion WOP).<br />
35
Fot. 12. Skarga dowódcy pułku na nie przydzielanie naleŜnych gospodarstw rolnych w<br />
ramach osadnictwa wojskowego, Ŝołnierzom frontowym zwalnianym do cywila.<br />
36
Fot. 13. Rozkaz oddelegowania autora do akcji ekshumacji poległych Ŝołnierzy i załoŜenia<br />
cmentarza wojennego w Zgorzelcu.<br />
37
Fot. 14. Prawo jazdy autora z uŜyciem prowizorycznej nazwy Rychwałd<br />
jako miejsce zamieszkania.<br />
38
Fot. 15. Zaświadczenie wydawane Ŝołnierzom frontowym, upowaŜniało do objęcia 10<br />
hektarowego gospodarstwa na prawach osadnictwa wojskowego.<br />
Fot. 16. Pierwszy powojenny dokument toŜsamości, na stemplach uŜywano starych nazw<br />
Rychwałd powiat Zgorzelce.<br />
39
Fot. 17. Artykuł prasowy opisujący zasługi autora w uruchomieniu<br />
przemysłu włókienniczego w mieście.<br />
40
Fot. 18 A. Lista pierwszych osadników w <strong>Bogatyni</strong> odtworzona z pamięci przez autora.<br />
41
Fot. 18 B.<br />
42
Fot. 18 C.<br />
43
Fot. 19. Autor współcześnie w mundurze kombatanta.<br />
44