Edward Popiel - TMZB w Bogatyni

Edward Popiel - TMZB w Bogatyni Edward Popiel - TMZB w Bogatyni

<strong>Edward</strong> <strong>Popiel</strong><br />

Młodość.<br />

Urodziłem się w 1917 roku na Podolu, woj. Tarnopolskie nad graniczną rzeką<br />

Zbrucz, obecnie ·Ukraina. Rodzice moi posiadali duŜe gospodarstwo rolne we wsi Suchodół.<br />

Wieś połoŜona była o 2 km od granicy ze Związkiem Radzieckim. Ziemia była urodzajna<br />

i dawała wysokie polny bez uŜywania nawozów sztucznych. Byłem jedynakiem. Do szkoły<br />

podstawowej czteroklasowej, chodziłem w rodzinne wsi. W szkole wiejskiej przewaŜały<br />

dzieci Rusinów. Klasę piątą i szóstą kończyłem w Husiatyniu. Tu przewaŜały zdecydowanie<br />

dzieci polskie i Ŝydowskie. W szkole językiem wykładowym był język polski. Były równieŜ<br />

lekcje języka ruskiego (ukraińskiego). W praktyce dzieci swobodnie posługiwały się<br />

obydwoma językami. Po ukończeniu szkoły podstawowej (szóstej klasy) nie podjąłem dalszej<br />

nauki, gdyŜ rodzice uwaŜali, Ŝe odziedziczę po nich gospodarstwo i zostanę rolnikiem. Babcia<br />

moja uwaŜała jednak, Ŝe powinienem podjąć dalszą naukę. Wobec tego po dwóch latach<br />

przerwy rodzice zdecydowali się wysłać mnie na dalszą naukę w gimnazjum w Czorstkowie.<br />

W gimnazjum oprócz języka ruskiego uczyłem się równieŜ języka niemieckiego. NaleŜałem<br />

do harcerstwa.<br />

Stosunki narodowościowe w naszych okolicach mimo znacznej przewagi ludności<br />

rusińskiej układały się poprawnie. O mieszkańcach Związku Radzieckiego, których potocznie<br />

nazywano moskalami, Ŝyjących za pobliską granicą wiedzieliśmy, Ŝe Ŝyje się im trudno.<br />

Jeden z moich krewnych, na przemycie nici, igieł i kamieni do zapalniczek dorobił się<br />

majątku. O głodzie panującym na sowieckiej Ukrainie dowiadywaliśmy się od uciekinierów,<br />

którzy masowo przekraczali granicę i eskortowani przez straŜ graniczną udawali się w głąb<br />

kraju. Rodzący się nacjonalizm ukraiński dawał o sobie znać przez podpalanie stogów<br />

z niewymłóconym ziaren w niektórych folwarkach naleŜących do bogatych polskich<br />

właścicieli. Stosunki z biedniejszymi rolnikami polskimi układały się poprawnie. W 1939<br />

roku ukończyłem gimnazjum uzyskując tzw. małą maturę i zamierzałem podjąć dalszą naukę<br />

we Lwowie. Wybuch wojny - dzień rozpoczęcia nauki - pokrzyŜował te plany. Nasze tereny<br />

zajęła wkrótce Armia Czerwona. śołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza stoczyli z nią<br />

jednodniową bitwę w obronie Husiatynia, poległo kilku Ŝołnierzy rosyjskich. Ludność<br />

rusińska entuzjastycznie witała wkraczające oddziały sowieckie. Nasz dom był najokazalszy<br />

we wsi, toteŜ został zajęty przez Radę Wsi (radziecki urząd gminy). Naszej rodzinie<br />

2


pozostawiono do zamieszkania jedno pomieszczenie. Wkrótce urządzono fikcyjne referendum<br />

na podstawie, którego zostaliśmy przyłączeni do Ukraińskiej Republiki Radzieckiej. Tak,<br />

więc staliśmy się obywatelami Związku Radzieckiego. Wkrótce ogłoszono pobór młodzieŜy<br />

do Armii Czerwonej. Nie zamierzałem słuŜyć w armii zaborców. Opuściłem dom<br />

i ukrywałem się u krewnych w Czorstkowie .<br />

W miejscowym wiezieniu nowa władza więziła około dwóch tysięcy więźniów<br />

politycznych. MłodzieŜ harcerska postanowiła ich uwolnić. Plan akcji odbicia więźniów był<br />

następujący: pierwsza grupa miała zaatakować koszary, zdobyć broń i dostarczyć ją grupie<br />

atakującej więzienie i grupie mającej zdobyć pociąg na dworcu kolejowym. Grupa atakująca<br />

dworzec kolejowy miała zdobyć pociąg i uwolnionych więźniów wywieźć przez Zaleszczyki<br />

do Rumunii. Ja, byłem w grupie zaatakować więzienie. Atak na koszary nie powiódł Się<br />

i wkrótce wszyscy uczestnicy akcji zostali pojmani przez policję. Uchwyconych uczestników<br />

akcji zgromadzono na odludnej ulicy i ustawiono ich pod ścianą. Naprzeciwko nas stali<br />

uzbrojeni policjanci. Myśleliśmy, Ŝe zostaniemy natychmiast rozstrzelani. Panowała<br />

całkowita cisza. Z ciemności wyłoniła się tajemnicza postać i rozkazała policjantom połoŜyć<br />

nas na śniegu do przyjścia NKWD, które miało nas przesłuchać. Na śniegu leŜeliśmy kilka<br />

godzin poczym popędzono nas do wiezienia. W czasie marszu do więzienia zdołałem<br />

uzgodnić z kolegą, ze będziemy zgodnie zeznawać, ze na miejscu akcji znaleźliśmy się<br />

przypadkowo, gdyŜ byliśmy umówieni z dziewczynami. Przepytywane przez funkcjonariuszy<br />

policji dziewczyny domyśliły się, o co chodzi i potwierdziły naszą wersję wydarzeń. Ku<br />

naszemu zdziwieniu zostaliśmy z kolegą zwolnieni. Jako człowiek głęboko wierzący do dziś<br />

uwaŜam, Ŝe nasze uwolnienie było cudem a tajemnicza postać była duchem. Pozostali<br />

uczestnicy akcji, nasi koledzy zostali zesłani na Syberię do obozów pracy. Myślę, Ŝe była to<br />

pierwsza spontaniczna akcja młodzieŜy harcerskiej na okupowanych terenach.<br />

W styczniu 1940 roku znajoma Ukrainka ostrzegła rodziców, Ŝe w okolicznych<br />

wioskach gromadzą się Ŝołnierze wojsk wewnętrznych (NKWD), co moŜe to oznaczać<br />

przygotowania do wysiedlania na Syberię. Krewny przemytnik, jako znający realia panujące<br />

w Rosji Sowieckiej potwierdził moŜliwość takiego przebiegu wydarzeń. Rodzice obawiali się<br />

wysiedlenia, gdyŜ sowieci kaŜdego bogatego rolnika uznawali za wroga ludu i nazywali go<br />

kułakiem. I jako taki w pierwszej kolejności podlegał przesiedleniu. Rodzice postanowili<br />

opuścić dom i ukryć się u krewnych. Dziadkowie natomiast postanowili pozostać w domu,<br />

gdyŜ jako ludzie starzy nie nadający się do pracy zostaną pozostawieni. Wkrótce okazało się,<br />

Ŝe nasze obawy były uzasadnione. Rozpoczęła się pierwsza akcja masowej deportacji na<br />

Syberię. Nie oszczędzono dziadków - zostali wywiezieni. Na Syberii dziadek mój, jako<br />

3


człowiek przeszło siedemdziesięcioletni został zatrudniony przy pracach pomocniczych.<br />

Początkowo ostrzył piły dla zesłańców zatrudnionych przy wyrębie tajgi a później strugał<br />

z drewna łyŜki, którymi jedli zesłańcy. Jako starszy człowiek nie mógł jednak wyrobić<br />

narzuconej normy w związku, z czym miał prawo do stugramowej porcji chleba na dobę.<br />

Umarł śmiercią głodową. Babcia wróciła z Syberii, mieszkała w <strong>Bogatyni</strong>. My natomiast<br />

ukrywaliśmy się u krewnych, często zmieniając miejsca pobytu. W miejscu ukrywania się nie<br />

mogło być dzieci, gdyŜ mogły one zdradzić zamieszkiwanie obcych, wobec czego oddawano<br />

je do krewnych. Tak ukrywaliśmy się do roku 1941, to jest do wybuchu wojny i wkroczenia<br />

Niemców. Sowieci przed wycofaniem się wymordowali wszystkich więźniów w więzieniu<br />

w Czorstkowie rzucając granaty do cel. Niemcy po wkroczeniu do miasta ogłosili, Ŝe moŜna<br />

identyfikować ciała zamordowanych krewnych i ich pochować. Wśród pomordowanych byli<br />

nasi krewni. Poszedłem i ja w pobliŜe więzienia, lecz nie miałem odwagi przyglądać się<br />

pomordowanym pytałem, więc wychodzących znajomych, czy nie rozpoznali zwłok moich<br />

krewnych. Nikt ich nie widział - pochowani byli w masowym grobie. Mogliśmy wyjść z<br />

ukrycia i zamieszkaliśmy w domu. W czasach okupacji niemieckiej Ŝyliśmy spokojnie.<br />

Administracja niemiecka wymagała tylko odstawienia kontyngentów Ŝywnościowych.<br />

W roku 1943 rozpoczęły się napady nacjonalistów ukraińskich na polskie wioski.<br />

Mordowali w sposób okrutny wszystkich mieszkańców nie oszczędzając nawet małŜeństw<br />

mieszanych. W celu uniknięcia spotkania się z banderowcami w dzień pracowaliśmy<br />

w gospodarstwie a na noc jechaliśmy do miasta. Niemcy w miastach utrzymywali niewielki<br />

garnizon wojskowy, co zniechęcało napastników. Pewnego dnia pracując z ojcem w polu<br />

zauwaŜyliśmy tuman kurzu wzniecony kopytami końskimi. Domyśliliśmy się, Ŝe mimo dnia<br />

zbliŜają się napastnicy. Pospiesznie opuściliśmy gospodarstwo. Teraz na stałe zamieszkaliśmy<br />

u krewnych w mieście. W marcu 1944 roku na nasze tereny powrócili sowieci. Mogliśmy<br />

powrócić do gospodarstwa. śyczliwi sąsiedzi ukraińscy oddali nam inwentarz i narzędzia<br />

rolnicze - mogliśmy, więc rozpocząć gospodarowanie. Wkrótce ogłoszono pobór do wojska,<br />

dotyczył on męŜczyzn od lat 18-nastu do 50-ciu. Tym razem to młodzieŜ ukraińska unikała<br />

jak mogła wcielenia do armii, chowając się po lasach. Musiałem zgłosić się do komendy<br />

uzupełnień i zostałem wcielony do armii. Moje przeŜycia jako Ŝołnierza udostępniam<br />

Towarzystwu do upowszechnienia w formie maszynopisu.<br />

4


śołnieŜ - oficer<br />

Wojenko, wojenko,<br />

cóŜeś Ty za pani,<br />

Ŝe na Ciebie idą, Ŝe ma Ciebie idą,<br />

chłopcy malowani,<br />

sami wybierani ...<br />

22 marca 1944 r. po raz drugi - nasi "wyzwoliciele" przekroczyli Zbrucz,<br />

wyzwalając nas od równie znienawidzonego wroga - Niemca. Przebywałem od wielu tygodni<br />

z rodzicami, jak tysiące Polaków z okolicznych wsi - Husiatynie, chroniąc się tam przed<br />

mordercami UP A. JuŜ od dnia wkroczenia Moskali wszyscy, przebywający na "uciekinierce"<br />

w Husiatynie Polacy - wracali do swych domów, organizując tam na nowo, po raz kolejny,<br />

Ŝycie ogniska domowego. W kwietniu 1944 r. ogłoszono mobilizację Ukraińców i Polaków.<br />

Przebieg mobilizacji był następujący: w przeddzień "bębnista" wiejski, bębniąc na "tarabanie"<br />

- ogłaszał: wszyscy męŜczyźni, urodzeni w latach (od - do) zbiorą się jutro rano o godz ....<br />

Przed budynkiem "Silrady" z zapasem Ŝywności na dwa tygodnie. Pojadą do Husiatyna do<br />

Rajwojenkomatu (RKU) celem stawienia się przed Komisją Poborową. Zdolni do słuŜby -<br />

będą wcieleni do wojska: Ukraińcy do ruskiego, Polacy do polskiego. Ze mną pojechał mój<br />

ojciec. Oczywiście, Komisja uznała kaŜdego poborowego za całkowicie zdrowego. Ukraińcy<br />

zbojkotowali, bo poszli w lasy do UPA. Wszyscy, ale juŜ pieszo pomaszerowali do wsi<br />

01chowczyk, leŜącej 2- 3 km od Husiatyna, nad samym Zbruczem. W tej wsi był tzw. punkt<br />

zborny, przebywali tam poborowi po stodołach i stajniach, oczekując na organizowane<br />

transporty kolejowe. Dowódcą tego punktu zbornego był niejaki ST. Lejtnant (odpowiednik<br />

naszego porucznika) niejaki: Kuklew. W jakiś sposób podszedł do niego mój ojciec, dając mu<br />

złotą pięciorublówkę - prosił, aby wziął mię na swojego pisarczyka. Oczywiście złota piątka<br />

zrobiła swoje, spytał ojca czy umiem po rusku pisać. Ojciec odpowiedział, Ŝe przecieŜ chodził<br />

tyle lat do szkoły, to się nauczył. I tak zostałem pisarczykiem Peresylnoho Punkta.<br />

Sporządzałem temu dowódcy codziennie meldunki obecnych, jak równieŜ wykazy<br />

przenoszonych do transportu w głąb Rosji. Transporty polskie odchodziły 1- 2 razy<br />

w tygodniu i były kierowane do Sum (pierwsza Armia Polska). Któregoś dnia poprosiłem<br />

st. lejtnanta o przepustkę na niedzielę do domu. Chętnie się zgodził i kazał mi napisać<br />

przepustkę dyktując jej treść (załączona kserokopia), nie wiem, w jaki sposób zachowała się<br />

ona przez okres wojny. Do domu miałem niedaleko: omijając Husiatyn - przez pola- przez las<br />

Grabnik - znów przez pola i byłem w domu. Tak idąc na przełaj, miałem około 6km.<br />

5


Wychodziłem w sobotę wieczorem a w poniedziałek przed wschodem słońca musiałem<br />

powrócić - chodziło bowiem o sporządzenie porannego meldunku.<br />

Po powrocie spytał mię o zdrowie rodziców, czy byli zadowoleni i czy ojciec coś dla<br />

niego przekazał. Nie wiedząc, o co mu chodzi, coś tam odpowiedziałem a on na to: {idi<br />

obratno damoj i w dwa czasa masz być z powrotem}.<br />

Wróciłem do domu - rodzice zadziwieni - pytają, co się stało? Opowiedziałem.<br />

Ojciec od razu zrozumiał, o co chodzi, dał mi złotą piątkę i poleciałem z nią do<br />

Olchowczyka - sto lejtnant był zadowolony. W następną sobotę znowu jestem w domu -<br />

zastałem tylko płaczącą kochaną mamcię - tatka aresztowali za to, Ŝe nie zdał nałoŜonego<br />

kontyngentu w zboŜu a przecieŜ była to wiosna. Niemcy teŜ nakładali i zabierali duŜe<br />

kontyngenty i to jeszcze jakie: stodoła i spichlerz były puste.<br />

Zostawiając płaczącą mamę wróciłem do Olchowczyka. St. lejtnant nie dostał juŜ<br />

piątki, oraz widział moją płaczącą minę. Powiedziałem mu o wszystkim. Mówił abym się tym<br />

nie martwił, ale po kilku godzinach powiedział mi, kiedy odchodzi kolejny transport, abym<br />

się do niego przygotował.<br />

W przeddzień wyjazdu transportu poszedłem do Husiatyna, aby w więzieniu<br />

poŜegnać mojego ojca, byłem pewny, Ŝe mi pozwolą, byliśmy przecieŜ "sojuszniki".<br />

Prokurator nieokrzesana baba prowadząca sprawę ojca przegoniła mię: {kakoj ty sojusznik,<br />

jak twój ojciec jest naszym wrogiem, bo kontyngentu dla krasnej armii nie zdaje}.<br />

Ciekawa była podróŜ z Olchowczyka przez Kijów do Sum, w kaŜdym bydlęcym<br />

wagonie było nas po czterdziestu: połowa ta podłodze a druga połowa na pryczy. Przystanki.<br />

były częste a nawet w lesie przy torach były przygotowane "polana" ściętych drzew dla<br />

uzupełnienia paliwa w lokomotywie.<br />

W nocach mieliśmy dwa naloty - oczywiście jazda szybka i w najbliŜszym lesie<br />

wysiadka z wagonów i bieg jak najdalej od torów. Pamiętam, Ŝe po nalocie kwaterowaliśmy<br />

w lecie noc i dzień i następną noc. Lasy były szpilkowe, więc cieplejsze od lasów liściastych,<br />

kipiatok dostawaliśmy z parowozu a jedzenie kaŜdy miał przecieŜ swoje, z domu. Pamiętam,<br />

ze mama dała mi dwa lub trzy bochenki chleba (piekła sama) oraz duŜą ilość słoniny z beczki<br />

i cukier. Jedzenia mi starczyło na cała podróŜ. W Kijowie, na postoju przed miastem,<br />

oznajmiono nam, Ŝe stoimy tutaj kilkanaście godzin, Ŝe kto chce moŜe nawet iść na dziesięć<br />

godzin do zwiedzania miasta. Poszedłem sam. Podziwiałem bardzo szeroki chyba na dwa km<br />

Dniepr, zniszczony nad nim most. Szedłem przez zniszczone działaniami wojennymi miasto,<br />

widziałem zniszczony, ale nie rozburzony duŜy kościół z architektury podobny do<br />

Mariackiego w Krakowie. Po ulicach chodziło wielu mieszkańców tego miasta.<br />

6


Utrwaliłem sobie w pamięci następującą scenę: przede mną chodnikiem szło dwoje<br />

ludzi, ubranych dość przyzwoicie. Starszy pan i trzymające go pod ramię dziewczę. On szedł<br />

powaŜnie a ona podskakującym krokiem, prowadzili dość wesołą rozmowę. W pewnej chwili<br />

doszły do mnie takie słowa: " ... tatku, prawda, Ŝe jak się skończy wojna to tutaj będzie<br />

Polska?". Zdębiałem, Ŝe Kijów był Polski to wiedziałem. Wiedziałem teŜ, Ŝe dawniej był<br />

wielki, równieŜ kulturalnym ośrodkiem polskim, ale nie przypuszczałem, Ŝe pozostałe po<br />

okresie stalinizmu resztki Polaków zatrzymają tak mocno polskość w swym sercu.<br />

Wiedziałem, Ŝe marzenie tego dziewczęcia jest złudne, ale teŜ jej ojciec to potwierdzał.<br />

Zastanawiałem się jak ta rodzina mogła przez tyle lat zachować swoją toŜsamość,<br />

przecieŜ Stalin w 1934 r. rozkazał wywieść do Kazachstanu wszystkich, którzy nie ukrywali<br />

swojej polskości. Na podobną lekcję polskości natrafiłem w kilka tygodni później<br />

w śytomierzy na przedmieściu Bohunija, ale nie wyprzedzajmy faktów.<br />

Po powrocie do transportu oznajmiono nam, ze do Sum nie pojedziemy, lecz to<br />

Zytomierza, do organizującej się tam II Armii.<br />

Z dworca kolejowego w śytomierzu pomaszerowaliśmy na swoje miejsce postoju<br />

do wsi Lewkowo znajdującej się od miasta, około 12km. Kwaterowaliśmy tam w stodołach i<br />

stajniach jakiegoś sowchozu, pozostałość olbrzymiego folwarku polskiego szlachcica z przed<br />

rewolucji październikowej. Od razu teŜ przystąpiono do rozdziału męŜczyzn do<br />

poszczególnych jednostek wojskowych. Odbywało się to w sposób następujący: przyjeŜdŜali<br />

w tym celu delegaci z róŜnych rodzajów broni, przewaŜnie w stopniu porucznika,<br />

podporucznika lut nawet oficera bez stopnia, ale zawsze byli to ze zrozumiałych względów<br />

Polacy a nie oficerowie ruscy oddelegowani do Polskiej Armii. Robiono zbiórkę chłopaków,<br />

przed frontem stawał taki "kupiec", zachwalał swój rodzaj broni a następnie wywoływał<br />

najpierw ochotników, a gdy zabrakło kandydatów do wyznaczonej mu liczby - wyznaczał<br />

takich, którzy mu się z wyglądu podobali. W wyniku zgłoszenia się na ochotnika, było wiele<br />

przypadków, Ŝe w jednym pułku słuŜyli np.: ojciec z synem, bracia lub kuzyni czy inni<br />

krewni.<br />

W którymś dniu rozbito na placu namiot i zacząl się tam nabór do Szkoły Oficerów<br />

Pol.-Wych. Oznajmiono, Ŝe do szkół oficerów do Rizania czy do Czkałowska (lotnictwo)<br />

nabór jest juŜ zamknięty, pozostaje tylko szkoła Pol - wych. W zasadzie tu wyboru nie było,<br />

kaŜdy kto podawał swoje wykształcenie, Ŝe ma więcej niŜ pięć klas szkoły powszechnej, był<br />

wcielany do szkoły pol - wych. Spotkałem się tam z dwoma czortkowiakami: Zbyszkiem<br />

Michalcem i Adasiem Majorem, których równieŜ tam wcielono. W rozmowie nie dawało nam<br />

spokoju to, Ŝe oficer z tej szkoły będzie kimś w rodzaju politurka ale Adaś mówił, ze kaŜdy<br />

7


człowiek nie tylko w polskim społeczeństwie jest albo uczciwym, albo nieuczciwym, złym<br />

lub dobrym i tak samo wśród nas pełniących funkcje oficerów politycznych będą tacy - i tacy,<br />

będą róŜni. A prócz tego spotkałem się jeszcze przed Komisją z moim dalekim krewnym<br />

Kaziem Chudzikowskim z Kolorówki pow. Barszczów, który namawiał mię w imieniu AK<br />

bym nie wykręcała się z tej szkoły, bo naleŜę do ludzi spokojnych, bogatych, nie jestem<br />

komunistą i będę teŜ w ten sposób wpływał na swoich Ŝołnierzy. AK takich ludzi w wojsku<br />

potrzebuje. Przed wspomnianym namiotem i przed budynkami wisiały transparenty: "nie<br />

matura, lecz chęć szczera - robi z ciebie oficera".<br />

W Lewkowie spotkałem się z byłym husiatyńskim policjantem o nazwisku<br />

Siedlecki, który na dwa- trzy lata przed wojną uciekł przez Zbrucz do Rosji, poniewaŜ był na<br />

jej korzyść szpiegiem.<br />

W szkole rozpoczęto zajęcia. Po kilku dniach oznajmiono nam, Ŝe naszą szkole<br />

przeprowadzają do śytomierza, do prawdziwych koszar. Kolumnę naszą prowadziło dwóch<br />

oficerów: jakiś porucznik i podporucznik. Po wkroczeniu do miasta wprowadzili nas na stary<br />

polski historyczny cmentarz. Jeden z nich przeprowadził polską, patriotyczną lekcje historii,<br />

a na końcu zarządził salwę honorową dla spoczywających. Pozwolił na samodzielne<br />

zwiedzanie. Na tym cmentarzu spoczywają polscy bohaterowie, wodzowie, uczeni zmarli lub<br />

polegli w obronie polskich stanic na przestrzeni kilku stuleci. Są tam na czarnych marmurach,<br />

złotych napisach nazwiska z historii dawnych polskich kresów. Wydawało mi się, ze czytam<br />

Trylogię Sienkiewicza.<br />

Weszliśmy do koszar na przedmieściu Bohunja, okazało się, Ŝe obaj oficerowie<br />

znikli - zostali na pewno w nocy aresztowani, jak to zwykle po cichu robiło NKWD.<br />

Dowódcą szkoły był bardzo juŜ stary pułkownik Szaniawski. Pamiętam, gdy na inspekcję<br />

szkoły przyjechał z głównego zarządu Pol.-Wych. Młody kapitan Grosz, a pułkownik<br />

Szaniawski przed frontem elewów - zdawał mu raport, to ręka mu się trzęsła - nie ze złości<br />

a po prostu ze starości. Grosz bardzo szybko awansował, pamiętam zaraz po wojnie w stopniu<br />

generała był ambasadorem w Austrii.<br />

Chciałbym opisać zdarzenie, jakie mię spotkało właśnie w śytomierzu.<br />

Przedmieście Bohunja: na którym były nasze koszary było bardzo rozległe, na którym<br />

mieszkali prawie sami Polacy, zresztą do dziś wiadomo, Ŝe w śytomierzu i okolicy, Ŝyje<br />

jeszcze ok. 30 tys. Polaków. Wielu z nas, Ŝołnierzy zawiązywało z tymi rodzinami<br />

znajomości, np. ja chciałem mieć w nich rodzinę "zastępczą", (co powtórzyło się w mym<br />

Ŝyciu jeszcze raz w pół roku później). Takich jak ja było nas wielu. Dowództwo szkoły o tym<br />

wiedziało i zezwalał, co pewien czas przez noc przebywać u "swojej" rodziny (adresy były<br />

8


podane, aby w razie alarmu słuŜbowi zwoływali), która dosłownie łaknęła wiadomości<br />

o naszej Polsce, oŜyciu, o swobodzie itp., oraz abyśmy dostali coś do jedzenia, chociaŜ oni<br />

sami cierpieli z głodu. Nam, bowiem codziennie zupa z soi była juŜ nie moŜliwa do jedzenia.<br />

Zajęcia w szkole mieliśmy jak wszędzie: od poniedziałku do soboty a niedziela<br />

przeznaczona była na pójście do kościoła, który był jako-tako odremontowany, ale wewnątrz<br />

pusty, pobielony tylko wapnem, którego zapach pamiętam jeszcze do dziś. Następnie po<br />

obiedzie było pranie w pobliskiej rzece bielizny i drelichowego ubrania, onuc i owijaczy<br />

(wszystko mieliśmy tylko w jednym egzemplarzu), przepocone i brudne, ale słonko grzało<br />

(czerwiec) i wszystko szybko schło. Prawie wszyscy byliśmy w wodzie nago. Prałem i ja.<br />

W pewnym momencie dochodzi do minie jakiś niewieści głos. Najpierw daleki,<br />

potem coraz bliŜszy. Jakoś odczuwałem, Ŝe ten głos jest mi znany, ale był mi jakby obojętny.<br />

Nawet myślałem - dlaczego kobieta przechodzi w pobliŜu nagich męŜczyzn. Ale gdy głos był<br />

coraz bliŜej, gdy juŜ rozróŜniałem pojedyncze słowa - zdębiałem: przecieŜ to moja mamcia.<br />

Nie wiem jak wyskoczyłem z wody. Ubrałem się w jeszcze niedopraną odzieŜ i poszedłem<br />

z moją matulą do rodziny "zastępczej" na Bohunji. Była tam przez kilka dni, a ja przez ten<br />

czas dostawałem przepustki. Wtedy dowiedziałem się, Ŝe tatko juŜ z więzienia wypuszczony.<br />

Jak mama dostała się do śytomierza? Miała ze sobą dwa worki, napełnione jeden<br />

samogonem, a drugi marynowaną słoniną (taka w naszych stronach się nie psuje), moŜliwe do<br />

udźwignięcia. W tym czasie front był zatrzymany na linii Tarnopol- Buchacz i potrzebował<br />

duŜej dostawy róŜnego zaopatrzenia wojennego. A, więc jeździło duŜo samochodów. Mama<br />

stała na skrzyŜowaniu dróg, trzymając w wyciągniętej ręce butelkę. Kierowca samochodu<br />

zatrzymywał się i pytał: {Kuda? No to sadiś}. Trzeba było przyznać, ze byli uczciwi, tarasy<br />

nie skłamali i za jedna taką butelkę mama czasem jechała 20-30km, ale czasem tyko 5km.<br />

Przyjazd mamy do syna rozbiegł się po śytomierzu lotem błyskawicy - bowiem<br />

w mieście było kilka polskich jednostek, a wszystko z naszych stron. Nawet nieznajomi<br />

przychodzili mamę powitać, przekazać pozdrowienia swoim rodzinom, wielu z nich dawało<br />

listy, ale wszyscy łaknęli wiadomości o losach swych rodzin, bowiem w tym czasie znów<br />

bandy rizunów ukraińskich odŜyły. Po powrocie mamy do domu było wiele rodzin<br />

w śytomierzu: Ŝony do męŜów, siostry do braci, córki do ojców.<br />

Zaraz po 22 lipca 1944 r. załadowano nas na platformy kolejowe (nawet nie na<br />

wagony) i nocą przejechaliśmy obecną granicę - do Lublina. Szkołę ukończyliśmy 23<br />

września 1944 r. i trzech nas czortkowiaków: Adaś Major, Zbyszek Michalec i ja - dostaliśmy<br />

się na kilka dni przed 12. 10 1944 r. do 31 pułku piechoty na Białce k/Krasnego Stawu<br />

(Krasnystaw).<br />

9


Ostatnią niedzielę przed 12 października na placu dawniej "stajennym"<br />

zorganizowano mszę świętą polową. Udział w niej musiał brać kaŜdy Ŝołnierz, bez względu<br />

na swoje przekonania. Na placu ustawiono ołtarz, a w "podkowę" ustawiono oddziały.<br />

Ja przyprowadziłem swój batalion. I tu nastąpiło. bardzo ciekawe spotkanie. Do odprawiania<br />

mszy przyszedł ks. Kapelan VII Dywizji, a poniewaŜ byłem bardzo blisko ołtarza, jakoś<br />

bardzo mi się przypatrywał. Rozpoznał mię. Był to ostatni w 1944 r. ks. Proboszcz mojej<br />

parafii ze Sidorowi o nazwisku: Lemparti, który często bywał u nas w domu, nawet<br />

wstępował jadąc czasem do Husiatyna. Ja, jego nie rozpoznałem, ale spotkanie było bardzo<br />

miłe i przyjacielskie. Po raz drugi spotkałem się z nim przed Wielkanocą, gdzie<br />

kwaterowaliśmy w jakiejś miejscowości przed Wrocławiem. Tam w kościele ewangelickim,<br />

juŜ częściowo zdemolowanym, ale przez działania wojenne niezniszczonym - odprawił nam<br />

spowiedź generalną, udzielił rozgrzeszenia i rozdawał Komunię Świętą.<br />

W nocy z 12 na 13 października, akurat w wigilię moich imienin pułk nasz tzn. 31<br />

pp w większości zdezerterował. Przy naszym pułku był równieŜ batalion szkolny liczący<br />

ponad tysiąc Ŝołnierzy, poszedł prawie w całości. M. Juchniewicz w "Śladami walk" podaje,<br />

Ŝe wyszło bolasu tylko z naszego pułku - 1.227 Ŝołnierzy, wszyscy przewaŜnie z bronią.<br />

Podobna dezercja, ale w mniejszych liczbach, była we wszystkich jednostkach II AWP.<br />

31 pp skreślono z ewidencji Wojska Polskiego (Ludowego) a na bazie pozostałych<br />

kilkuset Ŝołnierzy i oficerów powołano 37-my pułk piechoty i zakwaterowano w lesie,<br />

w pobliŜy wsi Adamki k/Radzynia Podlaskiego.<br />

Podczas przemarszu na Podlasie wprowadzono nas w jakieś, chyba<br />

wyeksploatowane kamieniołomy, w których juŜ stały ustawione w rzędzie kilka stołów<br />

zakrytych czerwonym suknem. Po chwili znalazło się kilku wysokich rangą oficerów z gen.<br />

Popławskim na czele (stąd wnioskuję, ze dowódcą n Armii był jeszcze Popławski, a nie juŜ<br />

Świerczewski). Był to polowy sąd na oficerów w wyniku dezercji, jaka zaistniała przed<br />

kilkoma dniami.<br />

Popławski kazał aby oficerowie ustawili się w dwóch grupach: - dotyczyło to tylko<br />

oficerów Polaków - w jednej mają ustawić się ci , którzy w 31 pp są mniej niŜ siedem dni,<br />

a w drugiej ci, co są siedem dni i dłuŜej. Ja na szczęście byłem w tej pierwszej. Adasia Majora<br />

i Zbyszka Michalca nie był, gdyŜ uszli do lasu ze swoimi Ŝołnierzami z tym, Ŝe Adaś po kilku<br />

dniach wrócił, a Zbyszek zginął bez śladu systemem rosyjskim.<br />

Popławski najpierw sprawdzał oficerów z grupy pierwszej na podstawie<br />

dokumentacji prowadzonej przez oficera personalnego pułku porucznika Malcowa (Rosjanin).<br />

Na szczęście odetchnąłem z ulgą. Z kolei sądzenie drugiej grupy rozpoczął od dowódcy<br />

10


pułku, Rosjanina, majora (nazwiska nie pamiętam), któremu zerwał naramienniki,<br />

pozbawiając go oficerskiego stopnia i przydzielił do kompanii karnej ( w okresie wojny<br />

¨aresztu, czy więzienia we wojsku nie ma). Pozostałych przydzielił równieŜ do karniaków,<br />

choć nie pamiętam czy wszystkich. Przy kaŜdej dywizji na froncie taka kompania istniała.<br />

Wszyscy byli w niej bez stopnia, ich dowódca równieŜ. KaŜdy z nich miał tylko karabin, ale<br />

tylko przy wejściu na linię frontu - dostawał pięć naboi.<br />

Pamiętam, w czasie bojów, idąc lasem ponad dość szeroką rzeką w pewnym miejscu<br />

była metalowa kładka, po której powinniśmy byli przejść na drugą stronę - ale jak tu<br />

sprawdzić, czy nie jest zaminowana? Zgłosiło się dwóch ochotników z karnej. Przeszli,<br />

zaŜądali ode mnie poświadczenia, bo za taki czyn powracał im stopień i przydział do zwykłej<br />

jednostki bojowej. Przy okazji przypomnieli, Ŝe byliśmy razem w tych kamieniołomach<br />

sądzeni.<br />

W lesie pod wsią Adamki k/Radzynia Podlaskiego, wszyscy mieszkaliśmy<br />

w ziemiankach, kopaliśmy je sobie sami. ŁóŜkiem była prycza z piachu, na piasku układano<br />

drągi drzew, najpierw grubsze a potem drobniejsze, z kolei drobne gałęzie, a potem na to<br />

mech. Spało się w ubraniu, prześcieradłem była jedna połowa płaszcza, a drugą się<br />

nakrywało.<br />

Zima 194411945 r. była mroźna. Bywało po zawiei śnieŜnej - budziłem się rano<br />

często ze skorupką zlodowaciałego śniegu nad twarzą. Jeśli w którejś ziemiance znajdował się<br />

jakiś sprytny chłopak, to nocą ukradł we wsi jakieś deski na drzwi, blaszaną beczułkę lub<br />

wiadro i z tego był piecyk. W tych lasach było duŜe zgrupowanie wojska, we wsiach<br />

brakowało wody w studniach dla mieszkańców i ich domowych zwierząt, dlatego i u nas był<br />

brak wody do mycia się. Myliśmy się śniegiem, oczywiście kaŜdy przed cudzą ziemianką, po<br />

kryjomu, aby koło swojej śniegu nie brudzić. Ale w tym czasie podchodzili inni i brudno było<br />

wokół kaŜdej.<br />

Na skraju tegoŜ lasu była jakaś mała kolonia - kilka małych gospodarstw. W jednym<br />

z nich wprosiłem się, jak w śytomierzu do rodziny. Ludzie byli bardzo gościnni, jeszcze<br />

młodzi, zdaje się, Ŝe mieli dwoje małych dzieci. Wprosiłem się do nich, jak w śytomierzu do<br />

rodziny.<br />

Pamiętam w Wigilijny wieczór chodziłem w swoim batalionie od ziemianki do<br />

ziemianki z kilkoma kromkami chleba i dzieliłem się z Ŝołnierzami zamiast opłatkiem.<br />

Z uwagi na to, Ŝe prawie wszyscy Ŝołnierze byli mieszkańcami z województw nam<br />

zabranych, rozmowy dotyczyły przewaŜnie bezpieczeństwa naszych rodzin - przed<br />

banderowcami. Śpiewaliśmy teŜ kolędy.<br />

11


Po kolacji - uprosiłem dowódcę o zgodę pójścia na noc do mojej przybranej rodziny.<br />

Dostałem zgodę. Po Wigilijnej kolacji i kolędach posłano mi w nieopalonym pokoju łóŜko -<br />

pierwsze od kilku miesięcy. Usnąłem. Obudził mię silny blask światła i krzyk: {Ruki<br />

w wierch!}. Nagany wymierzone we mnie. Było ich dwóch. Musiałem odpowiadać na liczne<br />

ich pytania, ale w końcu uznali mię za swego. Zostawili i poszli. Zaraz przyszli gospodarze<br />

trzęsący się ze strachu i płaczu - myśleli, Ŝe będę rozstrzelany. Do rana juŜ nie spaliśmy.<br />

Jeszcze przed rozpoczęciem zimy a na pewno w listopadzie 1944 r. widzieliśmy my<br />

- Polacy sceny mroŜące krew w Ŝyłach. Na jakiejś wielkiej polanie, czy to moŜe łąka pod<br />

lasem, spędzono cały nasz pułk, ustawiono w "podkowę', w otwartym boku stał krótki rząd<br />

stołów zaścielonych czerwonym suknem, wkracza kilku oficerów w polskich mundurach, na<br />

koniec zajeŜdŜają cięŜarowe samochody z plutonem egzekucyjnym, z innego samochodu<br />

wprowadzają dwóch polskich Ŝołnierzy, oczywiście ze związanymi rękoma. To byli tzw.<br />

dezerterzy z masowych ucieczek z II AWP. Odczytano im wyrok śmierci, zawiązano oczy<br />

i rozstrzelano. Bardzo płakali i krzyczeli do póki nie padły strzały. I co my Polacy mieliśmy<br />

zrobić? Takich publicznych rozstrzeliwań było u nas kilka. Dwa inne bardzo utrwaliły mi się<br />

w pamięci.<br />

Przywieziono dwóch oficerów: jeden porucznik - Ŝołnierze mówili, Ŝe był on<br />

dowódcą batalionu szkolnego naszego pułku - ale on nie kazał zawiązywać sobie oczu, a stał<br />

frontem do rozstrzeliwujących i z chwilą, gdy juŜ zaczęła padać komenda, zaczął krzyczeć:<br />

"Niech Ŝyje wolna Pols. .. ". Nie dali mu dokończyć - strzały go uciszyły. Innym znowu<br />

razem - rozstrzeliwano jednego Ŝołnierza. Oczywiście scenariusz był ten sam,<br />

a rozstrzeliwano przed uprzednio wykopaną jamą- wrzucono ciało do jamy w pobliŜu, której<br />

przechodziliśmy. My, to znaczy grupa oficerów drugiego baonu. Pierwszy zaczął strzelać<br />

z pistoletu do nieŜyjącego juŜ Ŝołnierza porucznik Drozdow oficer "informacyjny" naszego<br />

baonu, nie szczędząc mu obraźliwych słów, oddawali teŜ po kilka strzałów: dowódca 2-go<br />

baonu - porucznik Jepiszkin, dowódca l-go - baonu kapitan Gawrylczuk, dowódca 3-go -<br />

porucznik Smolak, oraz dowódca plutonu art. naszego baonu - porucznik Strygin. Ale to<br />

ohydne i niepotrzebne juŜ dobijanie przerwał porucznik Kabanow - dowódca 2-giej kompani<br />

moździerzy. Był on w cywilu nauczycielem, człowiek o bardzo spokojnym i łagodnym<br />

charakterze. A czy przerwanie dobijania mogłem zrobić ja, czy inny oficer - Polak?<br />

W dniu 28 stycznia 1945 r. wyruszyliśmy na front. W dniu wymarszu: -25°C, śnieg<br />

powyŜej kolan. Do Kutna maszerowaliśmy w dzień, nocowaliśmy po załatwianych nam<br />

kwaterach, szliśmy drogą następującą: Łuków - Stoczek - Gawrolin - Góra Kalwaria Łowicz<br />

i w Kutnie byliśmy w dniu 5 lutego 1945 r.<br />

12


Mieszkańcy Kutna bardzo serdecznie nas witali, bowiem przed wojną w mieście tym<br />

stacjonował 37-my pułk piechoty, czyli nasz odpowiednik. JuŜ przy wkraczaniu naszych<br />

kolumn do miasta z resztą, z wesołym polskim, Ŝołnierskim śpiewem witano nas bardzo<br />

serdecznie. MoŜe nie tyle kwiatami, co okrzykami, sercem!. Okrzykom, wiwatom,<br />

posyłaniem całusów dla dziewcząt i odwrotnie nie było końca. Okazało się, Ŝe dowództwo<br />

przeznaczyło naszemu pułkowi tutaj kilkudniowy odpoczynek. Mieszkaliśmy na kwaterach<br />

prywatnych, doprowadzaliśmy do porządku odzieŜ i reperowaliśmy obuwie.<br />

Z Kutna zapamiętałem dwa wydarzenia: 1 - na jakimś duŜym placu moŜe to był<br />

park, zgromadzono i ustawiono w szeregi cały nasz pułk, na środku placu ołtarz, msza święta<br />

polowa (chyba ks. kapelan Lemparti) i po mszy, pokazano nam z daleka przyszłego<br />

prezydenta Bolesława Bieruta ze świtą. Pierwszy raz widziałem zorganizowanie obrony: na<br />

dachach kamienic widać było nawet nie zamaskowane stanowiska karabinów maszynowych,<br />

a oficerom kazano nawet sprawdzać w oddziałach broń - czy w lufach i komorach nie ma<br />

naboi. JuŜ nie pamiętam czy było jego przemówienie i defilada.<br />

I drugie zdarzenie: któregoś dnia, przed wieczorem w sali kinowej, czy teatralnej,<br />

urządzono odprawę kilkuset oficerów. Odprawę prowadził generał Świerczewski. Utrwalił mi<br />

się w pamieci jeden punkt narady: nakazywał oficerom radzieckim odkomenderowanym do<br />

Armii Polskiej, aby nosili mundury tylko polskie, uczyli się rozmawiać tylko po polsku i co<br />

najwaŜniejsze, aby tak nagminnie, głośno i brzydko nie klęli. Powiedział dosłownie, ale po<br />

rusku: "Jeśli mi doniosą, ze ktoś z was powiedział – job twoju matj - to job twoju matj".<br />

Pamiętam teŜ, Ŝe po postoju w Kutnie, nadal jeszcze przez jakiś czas<br />

maszerowaliśmy dniami a nocą na kwatery we wsi. W którejś wiosce nikogo, nawet nas<br />

oficerów nie wpuścili do mieszkania na kwaterę - spaliśmy po stajniach i stodołach. Mówili,<br />

Ŝe dla komunistów w mieszkaniu miejsca nie mają.<br />

Z Kutna nadal maszerowaliśmy jeszcze w dzień, szliśmy przez Gniezno, gdzie była<br />

defilada, przez KrzyŜ i od KrzyŜa juŜ maszerowaliśmy nocami. Mówiona nam, Ŝe idziemy na<br />

Kołobrzeg, na pomoc Pierwszej Armii w jego zdobyciu. Zaczęła się juŜ wiosna, śniegi<br />

stopniały, krajobraz był juŜ całkowicie wojenny: duŜo zniszczeń, ludność niemiecka uszła za<br />

linię frontu, gdzie niegdzie tylko spotykało się staruszków.<br />

Doszliśmy do miejscowości Dobiegniewo - Woldenberg w okolicy Strzelców<br />

Krajeńskich, tam zatrzymano nas przez 2 lub 3 dni, gdyŜ Kołobrzeg akurat został zdobyty -<br />

i powrót - ponownie przemarsz przez KrzyŜ w okolice Wrocławia, który wówczas bardzo<br />

mocno jeszcze się bronił. Widziało się w dzień dymy, spoza których świata widać nie było,<br />

ale za to noc widna od ciągłego poŜaru.<br />

13


Byliśmy w drugim rzucie moŜe dwa - trzy km od pierwszej linii. Stamtąd<br />

przerzucono nas w okolice Trzebnicy i Tam spędziliśmy święta wielkanocne, skąd znowu po<br />

kilku dniach - wymarsz nad Nysę. Szliśmy juŜ dniami, bez zachowania środków ostroŜności,<br />

przez Legnicę, Bolesławiec do Ruszowa (Rausza).<br />

Dziewiątego kwietnia wieczorem zebrano wszystkich oficerów, dowódców<br />

plutonów, kompanii i batalionów i wymarsz nad Nysę - na rekonesans. Tam teŜ kaŜdy<br />

otrzymał swój odcinek działania. Po ich powrocie zebrano Ŝołnierzy i kaŜdy dowódca<br />

prowadził swój oddział na przydzielony mu odcinek.<br />

Weszliśmy do okopów i ziemianek, gdyŜ zluzowaliśmy jakąś radziecką silenie<br />

zdziesiątkowaną dywizję. Było to na wysokim, prawym brzegu Nysy (zakole), po przeciwnej<br />

stronie Nysy - miasteczko Londenau. Tu juŜ pachniało prochem, wybuchały pociski,<br />

gwizdały kule. Prawie kaŜdego dnia było piekło. Tu był nasz chrzest bojowy.<br />

I tu nauczyliśmy się, jak w okopach naleŜy się zachowywać.<br />

Przez cały okres walk byłem z Ŝołnierzami zawsze w pierwszej linii. Wiele razy<br />

byłem w niebezpieczeństwie, ale teŜ i byłem pewny modlitewnej opieki mojej kochanej<br />

mamy. Wiedziałem, Ŝe ona się za mnie modli - ja to czułem.<br />

Czternastego kwietnia w nocy, 6-ta kompania dowodzona przez porucznika<br />

Chudzika, nie młody juŜ człowiek, z zawodu nauczyciel, porucznik rezerwy, otrzymała<br />

rozkaz, aby w nocy 14/15 kwietnia po wzmocnieniu tej kompanii bronią przydzieloną<br />

plutonami: ckm, moździerzy 81mm, rpp, saperów a zatem wzmocnioną do przeszło 200 ludzi<br />

- dokonać rozpoznania walką i uchwycenia przyczółka. Przed wymarszem Ŝegnaliśmy się,<br />

biedak przeczuwał śmierć.<br />

JuŜ w czasie forsowania rzeki zostali ostrzeliwani, powstało piekło, gdy się<br />

rozwidniło widzieliśmy 6-tą kompanie w głębi ok. 300 - 400m okopaną, ale niemiłosiernie<br />

atakowaną przez Niemców. Wiedzieliśmy juŜ, Ŝe kończy się im amunicja i chyba brak<br />

oficerów. Z naszej strony nie otrzymywali Ŝadnej ogniowej pomocy. Nasi Ŝołnierze zaczęli<br />

szumieć. A jednak Juchniewicz w "Śladami walk" pisze, Ŝe mieli wsparcie naszej artylerii, ale<br />

to nieprawda. Nam wtedy mówiono, Ŝe za kilka dni ma być ofensywa i pociski muszą być na<br />

nią magazynowane. Jestem święcie przekonany, Ŝe aby uniknąć sporu z Ŝołnierzami,<br />

zarządzono w biały dzień, co w czasie walk nie jest nigdzie praktykowane, przegrupowanie<br />

drugiego i pierwszego baonu 37 pp, bo trzeci był w odwodzie. Znaleźliśmy się w całkowicie<br />

zburzonej wsi Toporów na skraju lasu, przed nami Nysa w odległości moŜe 300 - 400m,<br />

a między nami golusieńka łąka.<br />

14


Najpierw zacząłbym od wydarzenia z humorem. Zaraz po przyjściu w okopy (tzn.<br />

po W-tym kwietnia) rozbolał mię bardzo ząb w dolnej szczęce. I to nocą bolał nie do<br />

wytrzymania. Jeszcze nie przyzwyczailiśmy się do spania w okopach przy huku artylerii, a tu<br />

doszedł jeszcze ból zęba. Kombat Jepszkin (dowódca naszego baonu) powiada: ,,<strong>Edward</strong> weź<br />

kilku Ŝołnierzy dla bezpieczeństwa i idź do Ruszy (Ruszów) do medsanbatu ( batalion<br />

sanitarny) niech ci coś z tym zębem zrobią. Zrób to natychmiast, bo w niedługim czasie, a nie<br />

wiadomo kiedy, zacznie się potęŜna ofensywa, będzie tak wielkie ogólne zamieszanie, Ŝe<br />

medsanbatu nie znajdziesz". Wziąłem kilku Ŝołnierzy i ja - jojkoczący - idziemy. Chłopaki<br />

coś wesołego opowiadali i ja w którymś momencie mówię: "Chłopcy - wracamy." "A to,<br />

czemu panie poruczniku?". ,,Bo mię juŜ ząb nie boli" - a on chyba ze strachu przestał boleć.<br />

śołnierze trochę się ze mnie pośmiali i wróciliśmy do okopów. Wszyscy się ze mnie śmiali,<br />

Ŝe zawróciłem ze strachu przed dentystą. Z nastaniem nocy, dosłownie wyłem z bólu tak, Ŝe<br />

moŜe i Niemcy słyszeli. Rano o świcie biorę tych samych Ŝołnierzy i idziemy. Z trudem<br />

odszukaliśmy felczerski punkt dentystyczny. Obsługiwała mię Rosjanka. Po oglądnięciu<br />

powiedziała, Ŝe mam w zębie dziurę, Ŝe wyrywać nie będzie, da mi tylko bardzo mocne<br />

"stalińskoje" krople i całkiem przestanie boleć. Nasączył na wacik płynu, postawiła na ząb ...<br />

i ... myślałem, Ŝe rozsadziło mi głowę conajmniej na dwie połowy! A szczęka - byłem pewny,<br />

Ŝe popękała na kawałeczki, ale po chwili ból rzeczywiście ustał. Ona mi powiedziała: "<br />

A wiesz, co to były za krople?" - to był kwas solny, spalił nerw i po bólu.<br />

W dniu 16-go kwietnia zaczęło się. To było naprawdę piekło. O godzinie szóstej<br />

rano (o czwartej, gdyŜ w wojsku obowiązywał czas rosyjski) zaczęła "ryczeć" nasza artyleria,<br />

a było jej naprawdę sporo. Niemcy nie zostawali nam dłuŜni, wydawanie rozkazów<br />

Ŝołnierzom spowodowało u dowódców kilkudniową chrypkę, gdyŜ trzeba był artylerię<br />

przekrzyczeć.<br />

Pierwsze przygotowanie artyleryjskie skutku me odniosło. Dopiero chyba po<br />

godzinie sprowadzono "katiusze" - to był dopiero ryk: ruszyliśmy do ataku. Po tej odkrytej,<br />

szerokiej łące. Mało kto z nas miał łopatki, bo w marszu powyrzucaliśmy je z powodu<br />

cięŜaru. Czy ktoś zliczył ile wśród nas było na tej łące zabitych i rannych? Dopiero frontalny<br />

atak zrobił swoje. Wszyscy przez Nysę przechodziliśmy w pław, nikt z nas nie wyczuwał czy<br />

woda jest naprawdę zimna, czy mokra. Niektóre nasze kompanie sforsowały rzekę juŜ<br />

o godzinie ósmej (czasu polskiego), a pozostali w ciągu dwóch - trzech godzin później.<br />

W międzyczasie dowódca baonu posłał mię z powrotem za rzekę, abym<br />

przeprowadził we wskazane miejsce n/kompanię moździerzy (oni to zawsze są z tyłu). JuŜ po<br />

raz drugi przepływałem Nysę jakimś podziurawionym czółnem, juŜ we trzech. W pobliŜu<br />

15


naszego czółna - dookoła- "pluskały" pociski z broni maszynowej. Wiosłowaliśmy rękoma,<br />

bez wioseł, a pociski dalej "pluskały". Wyszliśmy na brzeg. Wówczas zrozumieliśmy, Ŝe<br />

"Ŝołnierz strzela, ale Pan Bóg kule nosi".<br />

Po wyjściu na brzeg szliśmy do naszych oddziałów ścieŜką "gęsiego"" mój kolega<br />

teŜ Edek Harbuz, za nim szedłem ja, a za mną Ŝołnierz Edka w odległości ok. 1,5m pomiędzy<br />

kaŜdym. W pewnym momencie Edek następuje na minę p-piechotną, która ma zawsze<br />

zapalnik natychmiastowy, lecz ta wybuchła z opóźnieniem, pomiędzy nami, gdy obaj daliśmy<br />

krok do przodu. Zwykle taka mina urywa nogi, dość często zabija, lecz nas ani drasnęła,<br />

pozostał tylko znak wybuchu na ziemi. Edek odwrócił się, chwycił mię w pół i mówi: ,,Edku,<br />

będziemy Ŝyli, przeszliśmy chrzest bojowy. Niestety w dniu 18 kwietnia zabity pociskiem<br />

dum-dum.<br />

Chciałbym przedstawić, choć kilka zapamiętanych, tak bardzo niebezpiecznych<br />

moich zdarzeń. Któregoś dnia zdobyliśmy okopy na skraju leśnej polany, po przeciwnej<br />

stronie polany są Niemcy. Jesteśmy w zdobytych okopach. Ja stoję i obserwuję przez lornetkę<br />

przedpole, łokcie oparte na ziemi. Przede mną po prawej ręce Ŝołnierz instaluje linię<br />

telefoniczną do tyłu, będąc w pozycji leŜącej, a po mojej lewej ręce, na dnie okopu siedzi mój<br />

przyjaciel kapitan (przedwojenny) Michalczyk i dosłownie śpi. Jest taka prawda, ze słyszy się<br />

gwizdy lecących pocisków, one lecą w róŜnej odległości od człowieka, ale pocisk, który<br />

w człowieka uderza jest przez niego nie słyszalny. A ja go słyszałem. Nie mogę tego<br />

dokładnie określić, był to jakiś przerywany szum. Nagle coś się stało. Po odzyskaniu<br />

świadomości poczułem, ze jestem wpół zgięty i coś mię przyciska. Zaczynam się prostować<br />

i słyszę głos: "Panie poruczniku, pan Ŝyje? A gdzie kapitan?" Po mojej lewej stronie okop go<br />

przysypał (w lasach szpilkowych są piachy) i Ŝaden z nas nie był nawet draśnięty, a pocisk<br />

upadł ode mnie moŜe w odległości niecałe 2m i pęd powietrza z wybuchu zdmuchnął<br />

chłopaka na mnie. Kiedy ja się ugiąłem, tego nie wiem, moŜe to był odruch, moŜe intuicja,<br />

a moŜe zrozumienie odgłosu spadającego pocisku? A moŜe opieka Anioła, której doznałem<br />

juŜ w czasie powstania czortkowskiego? W kaŜdym bądź razie pociski moździerzowe mają<br />

zapalniki natychmiastowe, powodują wybuch nawet przez dotknięcie o cienką gałązkę,<br />

a rozrywają się promiennie wokół siebie. Lecz Ŝaden z nas nie był nawet draśnięty.<br />

Tak się złoŜyło, ze walki toczyliśmy przewaŜnie w lesie. Było to w pobliŜu wsi<br />

Neudorf, gdzie zginął porucznik <strong>Edward</strong> Harbuz (nauczyciel, w Borszczowie zdawał maturę).<br />

Spotkał mię ppor. Tadzio Czuba, zastępca dowódcy 4-tej kompani, dla omówienia<br />

słuŜbowych spraw- odeszliśmy trochę od pierwszej linii na jakąś polankę. W pewnej chwili<br />

16


obok nas rozrywa się artyleryjski pocisk (po leju moŜna było poznać, Ŝe to pocisk nieduŜego<br />

kalibru), zaś potem Tadzio się odzywa: "Wiesz, Edek dostałem w prawy bok". Pomagam mu<br />

się rozebrać, oglądam bok, Ŝadnej rany nie ma, jest tylko prawie czarny siniak wielkości<br />

dłoni. Zagląda do kabury - pistolet prawie zgięty, ze śladem uderzenia. A więc dostał<br />

odłamkiem w pistolet i to go uratowało od rany, lub teŜ od śmierci.<br />

Gdy nastawał świt, zdobywaliśmy jakąś wioskę, Niemcy pozwolili nam podejść<br />

prawie pod samą wieś, a znajdowaliśmy się na łące - teren całkowicie odkryty, równy jak stół<br />

i dopiero zaczęło się piekło. Broń maszynowa i moździerze. A tu nigdzie nie moŜna się skryć<br />

moŜe, co dziesiąty z nas miał łopatkę - w czasie marszu na front, jako cięŜar wyrzucaliśmy.<br />

Dosłownie darłem palcami darnie, aby zrobić dołek przynajmniej na głowę. JuŜ po wojnie<br />

Bolek Świło opowiadał mi: "A pamiętasz jak dorzuciłem Ci łopatkę byś się okopał tam na<br />

łące?". Zginęło na niej i było rannych wielu Ŝołnierzy.<br />

W innym dniu zdobywaliśmy jakąś wioskę, w pewnym momencie łączność<br />

telefoniczna (przewodowa - radiowej nie było) pomiędzy zdobywającą kompanią a naszym<br />

baonem została przerwana akurat w momencie, kiedy zgłaszali brak amunicji. Dowódca<br />

baonu wysłał Ŝołnierza, aby naprawił przerwany gdzieś przewód. Chłopak Ne powrócił.<br />

Posłał dwóch - skutek był ten sam. Istnieje zwyczaj, Ŝe po raz trzeci w tak niebezpieczne<br />

miejsce z rozkazu juŜ się nie posyła, ale szuka chętnych. Nikt się nie zgłaszał. Akurat do<br />

naszej grupy doszedł Tadzio Czuba i po zapoznaniu się z sytuacją, zgłosił się na ochotnika.<br />

Poszedł sam. Po dłuŜszej chwili odezwał się telefon. Tadzio przewód związał i oddzwonił,<br />

podając miejsce, z którego hitlerowski snajper zabił między innymi tych trzech Ŝołnierzy,<br />

gdyŜ do niego teŜ strzelał. Po chwili snajpera z moździerzy uciszono. To był naprawdę jego<br />

wyczyn bohaterski.<br />

PrzewaŜnie prowadziliśmy walki leśne. Nie wiem, dlaczego, ale wybrałem się sam<br />

w kierunku okopów nieprzyjaciela idąc skrajem lasu. Z uwagi na gęste poszycie cofnąłem się<br />

na zaorane pole. Widzę, jak dookoła mnie w odległości 1 - 2 m na suchej roli, ukazują się<br />

grupki suchego kurzu. Nawet nie zorientowałem się, co to za przyczyna. A dopiero, gdy<br />

strzały ckm zgrałem z powstającymi ogniskami kurzu, uskoczyłem szybko do lasu.<br />

Nieprzyjaciel strzelał dobrze, seriami bardzo krótkimi, a takie są skuteczne. W lesie, wracając<br />

do swoich, zastanawiałem się, co by było, gdyby, został ranny w nogi? To bym upadł<br />

stanowił doskonałą tarczę!<br />

Miałem teŜ i inne zdarzenie. JuŜ ponad dobę szliśmy do przodu bez łączności<br />

z nieprzyjacielem. Szliśmy bez strzałów - tyralierą, w kaŜdej następnej godzinie czuliśmy się<br />

coraz bezpieczniejsi. To był las, ale nie młodnik tak, Ŝe widoczność była moŜe nawet ponad<br />

17


30 m. Jakoś nieświadomie wyszedłem do przodu, moŜe nawet 50m przed naszą tyralierę<br />

i przekraczając prostopadle drogę leśną zdębiałem. W odległości moŜe 10 - 15m przede mną<br />

Niemiec okopywał rkm, ustawiony w naszym kierunku. Prawie równocześnie obaj<br />

zauwaŜyliśmy się nawzajem. Stanąłem. Krótką chwilę patrzyliśmy na siebie. Niemiec<br />

widział, Ŝe mam w ręku pistolet maszynowy. Po chwili, gdy dochodzili do mnie nasi,<br />

Niemiec zabrał swój rkm i wolnym krokiem się oddalił, ja natomiast dałem ręką znać naszym,<br />

aby w jego kierunku nie strzelali. Niemiec wyczuwał, ze ja mając broń w ręku, nie będę do<br />

niego strzelał, ja natomiast zrozumiałem, Ŝe idąc do przodu mogłem w danej chwili patrzeć<br />

nie w jego stronę, mógł przecieŜ nacisnąć spust swojego rkm-u. Zapamiętałem jego Ŝółtą,<br />

brązową twarz, co świadczyło o wielkim zmęczeniu. śołnierz niemiecki powoli się obrócił<br />

i poszedł w las, ja wolnym krokiem wróciłem do swoich. Przez długi czas rozmyślałem o tym<br />

zdarzeniu.<br />

W końcu nadszedł dzień radości! Wypadki, jakie się rozgrywały do mniej więcej do<br />

końca maja, moŜna by z trudem zmieścić w grubej ksiąŜce.29 maja 1945 r. pułkownik nasz<br />

został skierowany na styk granic trzech państw w bieŜącym powiecie o pierwotnej nazwie<br />

Zgorzelce: od zachodu z Niemcami i od południa z Czechami.<br />

Teren ten nie był objęty działaniami wojennymi, ale większość Niemców juŜ przed<br />

naszym przyjazdem została wysiedlona. Bydło, więc ryczało, bo było głodne, niepojone,<br />

kazaliśmy, Ŝołnierzom wypuszczać do ogrodów, by się najadły. Zajęliśmy się gospodarką<br />

rolną i organizowaniem Ŝycia na naszym terenie. Tu teŜ w <strong>Bogatyni</strong> (kolejne nazwy:<br />

Reichenau, Bogatyń, Rychwałd, <strong>Bogatyni</strong>a) w połowie czerwca 1945 r. otrzymałem pocztą<br />

polową list od moich kochanych rodziców, w którym prosili, jeśli jeszcze Ŝyję, abym ich<br />

zabrał do jakiejś chaty, bo koczują z wieloma tysiącami Polaków na polach i rozjazdach<br />

kolejowych pomiędzy Bytomiem a Gliwicami. Zaraz teŜ do nich pojechałem. MoŜna, wiec<br />

sobie wyobrazić moment powitania i kilka dni pobytu razem z nimi. W kaŜdym bądź razie juŜ<br />

w lipcu 1945 r. zamieszkali w <strong>Bogatyni</strong>.<br />

Po zakończeniu działań wojennych usilnie się starałem o przekwalifikowanie mię<br />

z oficera politycznego na liniowego. Kilkakrotnie stawałem do raportu aŜ do dowódcy<br />

dywizji włącznie, w końcu cel został osiągnięty, przestałem się martwić, ze jestem oficerem<br />

politycznym. Powierzono mi stanowisko starszego adiutanta dowódcy II baonu.<br />

Wiosną 1946 r. pułk nasz skierowano do koszar w Chorzowie na tydzień przed<br />

świętami wielkanocnymi, w kwietniu wydzielono grupę kilkudziesięciu Ŝołnierzy, trzech<br />

oficerów i siedemdziesiąt koni, a mnie powierzono dowództwo i wysłano nas na akcję siewną<br />

na powiat Niemodlin.<br />

18


W Szurgoszczy na folwarku miałem miejsce postoju. Niemcy na tamtych terenach<br />

byli juŜ prawie wszyscy wysiedleni, zamieszkali juŜ Polacy "expatriowani" z województw<br />

nam zabranych, czyli z naszych stron. ZbliŜając się do Szurgoszczy, widzieliśmy jak Polacy<br />

na polach orzą, bronują krowami - koni nie było. Ale teŜ widzieliśmy gdzieniegdzie sceny<br />

wyciskające łzy z oczu: pługi było ciągnione przez kilku męŜczyzn i kobiety, tak samo było<br />

z bronami. Po przybyciu na miejsce postoju przed wieczorem, zebrała się ludność, której<br />

przewodniczył wójt, czy sołtys, przydzielał konie wraz z Ŝołnierzami w kilku wioskach<br />

(pamiętam nazwę juŜ tylko jednej: <strong>Popiel</strong>ówek). Konie były karmione przez ludzi, a Ŝołnierze<br />

równieŜ (pojeni) samogonem.<br />

Po zakończeniu akcji siewnej - powrót do pułku a w przeddzień jeden z Ŝołnierzy<br />

nazwiskiem Smalec, podkarmił swoje konie Ŝytem, które pęczniejące porozrywało im<br />

Ŝołądki. Po drodze dwa konie padły w miejscowości Toszek koło Gliwic. Do dziś posiadam<br />

ksiąŜeczkę płatniczą pułku, w której widnieją potrącenia mi równowartości tych koni, za<br />

niedopilnowanie obowiązków.<br />

W końcu lipca 1946 r. wydzielono z naszego pułku 2-go baonu grupę 200 Ŝołnierzy<br />

z dowódcą baonu kapitanem Luzakiem (kilka miesięcy później zginął na bandach UPA<br />

w Bieszczadach) i mną jako jego zastępcą do spraw liniowych i skierowano do Pszczyny<br />

celem "oczyszczenia" tego powiatu z działań WIN-nu, czyli NSZ-tu.<br />

Chyba było to we wrześniu 1946 r. w przeddzień wypłaty załodze browaru<br />

w Tychach naleŜności za pracę. Do dyrekcji zgłosiła się grupa kilkunastu Ŝołnierzy celem<br />

przeprowadzenia z załogą kilku "mityngów", wtedy było to w modzie. Nikt ich nie sprawdzał<br />

i nie podejrzewał, Ŝe nie są to prawdziwi Ŝołnierze. Oczywiście grupa podejmowana była<br />

przez dyrekcję browaru bardzo gościnnie, łącznie ze zwiedzaniem zakładu i jego biurami.<br />

Gdy na drugi dzień rano kasjerka weszła do swych pomieszczeń zdębiała: kasa rozbita i pusta,<br />

a grupy "Ŝołnierzy" ani śladu. Ogłoszono u nas alarm, rozdzielono na dwie grupy - jedna<br />

dowodził kapitan Luzak, a drugą ja. Oczywiście do akcji zawsze przydzielano<br />

funkcjonariuszy UB w mundurach, jako obserwatorów, a prócz nich i z naszych Ŝołnierzy byli<br />

donosiciele. Wyznaczono mej grupie miejsce na "zasadzkę": szosa wąska, asfaltowa, wzdłuŜ<br />

obok szosy tor kolejowy, a za mm głęboki rów i las o dość gęstym poszyciu. Ustawiłem<br />

swoich Ŝołnierzy tyralierą pomiędzy szosą a torem (było wgłębienie) frontem do lasu. Lewa<br />

strona tyraliery kończyła się przy polnej drodze wchodzącej przez tor do lasu. Drogą tą<br />

posłałem dwóch ludzi celem przesyłania meldunków. Nasi "obserwatorzy" przewidywali<br />

ewentualny przemarsz tej grupy skrajem lasu od prawej strony naszej tyraliery. I tak się stało.<br />

19


Szpica nasza znienacka została wzięta do niewoli. Gdyśmy się o tym zorientowali,<br />

zrozumiałem, ze muszę działać.<br />

Nie wiem jak to się stało, ale przebiegłem wzdłuŜ naszej tyraliery i głośno mówiłem<br />

"chłopcy będziemy strzelać, ale mierzcie w górę a nie w ludzi, bo to są teŜ Polacy jak my.<br />

Wydałem rozkaz - Ŝołnierze posłuchali, a tamci teŜ strzelali jak my - w górę. Gdy strzały<br />

ucichły, wrócili do nas Ci dwaj Ŝołnierze. Obaj biali, twarze bez krwi, trzęśli się jak w febrze,<br />

a jeden z nich miał zwarte szczęki - byli w szoku.<br />

Wieczorem na kwaterę, a przed północą mię zbudzono, bo wzywał mię jakiś generał<br />

WP. Treści rozmowy juŜ nie pamiętam, wiem tylko, Ŝe byłem bardzo rugany i tłumaczyłem<br />

się, Ŝe takim rozkazem chciałem ocalić Ŝycie tych dwóch Ŝołnierzy. Nad ranem zbudzono mię<br />

ponownie , wręczono rozkaz wyjazdu do pułku. Szefem sztabu pułku był wtedy juŜ Polak,<br />

wspaniały człowiek i wierny mój przyjaciel kapitan Józio Domaradzki. Mówił mi, Ŝe miałem<br />

wielkie szczęście, Ŝe jestem w "czepku rodzony", bo uniknąłem wojskowego sądu. Traf<br />

chciał, Ŝe w pułku była wytypowana juŜ grupa dwudziestu Ŝołnierzy plus oficer do Zgorzelca<br />

na ekshumację poległych Ŝołnierzy na wojnie. Aby "zmyć" mię z pułku, wystawił mię na<br />

dowódcę tej grupy a poprzednika skreślił. Chyba tym sposobem sprawa się "zatarła" (wstawić<br />

ksero rozkazu wyjazdy na ekshumacje).<br />

Rozkaz wyjazdu na ekshumację nosi datę 8.10.1946 L, a więc znowu byłem<br />

z rodzicami. W pracę przy ekshumacji włoŜyłem całe moje serce i duszę. Wykopywałem<br />

przecieŜ swoich najlepszych wówczas przyjaciół - towarzyszy broni, ludzi z którymi Ŝyłem<br />

w okresie największych dla mnie niebezpieczeństw (po banderowcach), od których nigdy nie<br />

usłyszałem złego słowa, nie zobaczyłem grymasu skrzywdzonych ust, płacili mi za moją<br />

przyjaźń dla nich - swoim dobrym sercem.<br />

Niektórych zwłok np. porucznika <strong>Edward</strong>a Harbuza (o nim mowa wcześniej nastąpił<br />

na minę) rozpoznałem o rysach twarzy - pogrzebany w miejscu zabicia w moczarach na łące,<br />

brak dostępu tlenu - zwłoki się nie psują. Pochodził z okolic Barszczowa, gdyŜ tam zdawał<br />

maturę. Posiadam jego dokumenty i zdjęcia, ale szukając jego rodziny, do tej pory nie<br />

mogłem odnaleźć. Z całego okresu słuŜby mojej w wojsku - pracę przy ekshumacji cenię<br />

sobie najbardziej, po prostu jestem nawet z niej dumny.<br />

W BoŜe Narodzenie 1946 r. dostałem trzecią gwiazdkę - kapitana. Do cywila<br />

zwolniono mię w pierwszej połowie marca 1946 r. Następnie juŜ w cywilu, w 1974 r. awans<br />

na majora. A w 2001 r. awans na podpułkownika i zaliczono mię do: nie podlegający<br />

obowiązkowi słuŜby wojskowej.<br />

20


W Zgorzelcu jest jeden wielki cmentarz wojskowy, na którym spoczywają zwłoki<br />

bohaterów II Armii Polskiej. Z ekshumacji prowadzonej w 1946 i 1947 r. było 3880 grobów,<br />

na środku cmentarz znajduje się obelisk, wokół, którego był napis: Zginęli za Pokój, Wolność<br />

i Socjalizm.<br />

Wraz z powstaniem Solidarności "urzędowo" usunięto napis "socjalizm". PrzecieŜ<br />

myśmy w czasie wojny naprawdę za socjalizm nie walczyli. Dopiero po wojnie nam to<br />

wmawiano. Kilka lat po przebudowie cmentarza, jeszcze w czasie PRL-u, wykonano Hucie<br />

Łabędy kilkunastotonowego orła, oczywiście bez korony i zorganizowano uroczyste<br />

odsłonięcie. Byli obecni: ówczesny premier, Minister Obrony Narodowej - Jaruzelski, duŜo,<br />

duŜo generalicji polskiej i radzieckiej. W połowie pierwszego rzędu od strony Orła -<br />

wymieniono tabliczki nagrobne z blaszanych na mosięŜne. Oczywiście telewizja pokazała je<br />

nie tylko na Polskę, to przecieŜ szło na cały świat! Ot, jakie zakłamanie! A nam wtedy<br />

mówiono, Ŝe nie zdąŜono na tę uroczystość zrobić mosięŜnych tabliczek na wszystkie groby,<br />

ale będą robione w późniejszym terminie. Tylko, Ŝe później zdjęto te załoŜone mosięŜne<br />

a przymocowano poprzednie stare, blaszane. OT SOCJALIZM!<br />

21


Powrót z wojny do nowej małej ojczyzny.<br />

O podpisaniu kapitulacji przez Niemny dowiedzieliśmy się rankiem 9 maja.<br />

Zapanowała ogólna radość z zakończenia wojny. W wkrótce jednak musieliśmy ruszyć<br />

w pogoń za Niemcami, gdyŜ ich oddziały nie poddawały się i wycofywały na południe, a ich<br />

straŜe tylnie organizowały zasadzki , obalały drzewa na drogę, wysadzały przepusty<br />

drogowe, wszystko to aby opóźnić nasz marsz. Niemcy wycofywali się na południe, gdyŜ<br />

chcieli się poddać wojskom amerykańskim stojącym na drugiej stronie Łaby. Granicę<br />

z Czechosłowacja przekroczyliśmy koło miasta Rumburk, 15 km na zachód od Zittau. Tutaj<br />

pułk nasz stoczył ostatnia potyczkę w tej wojnie z oddziałem osłonowym wroga, który<br />

ostrzeliwał się w zabudowaniach miasta. Po południu kontynuowaliśmy marsz w kierunku<br />

południowym nie napotykając oporu. Wkrótce nadszedł rozkaz zaprzestania marszu.<br />

Odczuliśmy ogromną ulgę, jednocześnie uczucie zmęczenia.<br />

Kwaterowaliśmy w czeskiej wiosce, niedaleko Mielnika, połoŜonej blisko brzegu<br />

Łaby. śołnierze doprowadzili do porządku umundurowanie i broń. Zrobiono porządek<br />

w ewidencji. Okazało się, Ŝe batalion mój poniósł największe straty wynoszące 400 Ŝołnierz,<br />

zabitych, rannych, zaginionych bez wieści. Postój trwał tylko 2 dni. W dniu 13 maja<br />

rozpoczęliśmy marsz powrotny do kraju.<br />

W kolumnie marszowej panowało rozpręŜenie, Ŝołnierze jechali na zdobycznych<br />

koniach, rowerach i samochodach. Maszerowaliśmy przez miasto Zittau, które nie nosiło<br />

śladów wojny. Tętniło normalnym Ŝyciem. To zachęciło mnie do poszukiwania moŜliwości<br />

zakupu rolki filmu do mojego aparatu fotograficznego. Nysę przekroczyliśmy<br />

w Radomieryzcach. Ja, jako oficer polityczny nie wiedziałem, Ŝe w pobliskim Zgorzelcu<br />

urzęduje juŜ pełnomocnik Polskiego Rządu Tymczasowego i ze tereny te zostały oddane pod<br />

administrację Polsce. Marsz nasz trwał z przerwami do 20 maja, w dniu tym znaleźliśmy się<br />

w miejscowości Strzegom.<br />

Tutaj dostaliśmy rozkaz zawrócenia i obsadzenia brzegu Odry jako granicy<br />

państwowej na odcinku Nowa Sól – Brzeg Dolny. Pobyt nasz nad Odrą trwał do 28 maja.<br />

W tym dniu ruszyliśmy na zachód. Marsz zakończyliśmy wieczorem 31 maja we wsiach<br />

połoŜonych wokół dzisiejszego Działoszyna, gdzie zakwaterował sztab pułku.<br />

Mój batalion rozłoŜył się w Zatoniu. śołnierze kwaterowali w zabudowaniach<br />

niemieckich rolników. Wieś robiła wraŜenie opustoszałej i wyludnionej. Szczególnie rzucał<br />

się w oczy całkowity brak męŜczyzn. Ja kwaterowałem w gospodarstwie w którym mieszkała<br />

Niemka z dwiema córkami. Obory i chlewnie pełne były trzody chlewnej i bydła. Moim<br />

22


zadaniem było kierowanie gospodarką rolną w okolicy garnizonu. Moi Ŝołnierze pochodzący<br />

w przewaŜającej części z kresów wschodnich po raz pierwszy spotkali się z gospodarstwami<br />

zmechanizowanymi i zelektryfikowanymi. Trzeba wiec było nauczyć się obsługi sprzętu<br />

i posługiwania się maszynami rolniczymi. W tym celu Ŝołnierze wyszukiwali niemieckich<br />

rolników, przyprowadzał ich na gospodarstwa w celu nauczenia ich posługiwania się<br />

sprzętem zmechanizowanym. Niemieccy rolnicy traktowali udzielenie instruktaŜu róŜnie.<br />

Były przypadki chętnego udzielania wskazówek lub całkowitej niechęci. Pierwszą pomyślnie<br />

przeprowadzoną przez moich Ŝołnierzy były sianokosy.<br />

Zajęty swoimi sprawami prowadzenia gospodarstw rolnych nie zauwaŜyłem w ogóle<br />

akcji wysiedlenia Niemców za Nysę, którą przeprowadziło wojsko. Moja niemiecka<br />

gospodyni u której kwaterowałem nie została wysiedlona, być moŜe dlatego, ze u niej była<br />

moja kwatera.<br />

Do moich obowiązków naleŜało równieŜ uruchomienie przemysłu zastanego<br />

w rejonie naszego zakwaterowania. Na terenie dzisiejszej <strong>Bogatyni</strong> zastaliśmy liczne zakładu<br />

przemysłu włókienniczego. PobieŜne oględziny stanu maszyn i zapasy surowca (bawełny)<br />

świadczyły, Ŝe produkcję wygaszono tuŜ przed nadejściem Rosjan. Trzeba wiec było wśród<br />

Niemców znaleźć fachowców znających się na produkcji tkanin. W tym celu zaopatrzony<br />

w mięso z uboju tucznika udawałem się z tłumaczem do Zittau, gdzie zagadywaliśmy<br />

przechodniów, pytając o byłych pracowników Zakładów Bawełnianych w <strong>Bogatyni</strong>. Tutaj<br />

okazała się przydatna moja znajomość języka niemieckiego wyniesiona z gimnazjum<br />

w Czorstkowie. PoniewaŜ za Nysą panował głód obdarowani mięsem Niemcy chętnie<br />

wyszukiwali fachowców przesiedlonych z <strong>Bogatyni</strong>. Umówiona i zorganizowana grupa<br />

byłych pracowników zjawiła się na moście granicznym, gdzie nasi Ŝołnierze przeprowadzili<br />

ich na naszą stronę, gdzie wystawiono im przepustki umoŜliwiające stały pobyt w <strong>Bogatyni</strong><br />

prawo sprowadzenia rodzin. W ten sposób po kilku dniach ruszyła produkcja drelichu,<br />

z którego później uszyto mundury dla szeregowych Ŝołnierzy. Podobnie w Zawidowie ruszyła<br />

produkcja sukna, z którego szyto mundury oficerów.<br />

W Zatoniu zlataliśmy duŜy magazyn rowerów i motocykli. Był to magazyn<br />

zarekwirowanego sprzętu przez administrację niemiecką dla potrzeb niemieckiego wojska.<br />

Podobny magazyn lecz nart znaleźliśmy w Zawidowie. Z magazynu w rowery zaopatrzyli się<br />

Ŝołnierze, ja natomiast potraktowałem jako zdobycz wojenną angielski motocykl z przyczepą.<br />

Motocykl przystosowany był do ruchu lewostronnego i przyczepę miał po lewej stronie. Moi<br />

sprytni Ŝołnierze wyszukali w Wigańcicach mechanika - ślusarza Niemca, który<br />

23


przemontował przyczepę na prawą stronę. Motocykl ten słuŜył mi jeszcze przez długie lata po<br />

wojnie, budząc powszechną zazdrość.<br />

Na początku sierpnia pocztą polową dostałem list od matki. Matka pisała, Ŝe<br />

wyemigrowali ze stron rodzinnych (nazywano to wówczas repatrijacją). Ich pociąg<br />

repatriacyjny rozładował się w okolicach Bytomia i koczują obok torów rozjazdów<br />

kolejowych. Kazano im poszukać nowego miejsca osiedlenia się w okolicy. Zameldowałem<br />

się u dowódcy pułku z prośbą o zgodę na osiedlenie rodziców w pobliskiej <strong>Bogatyni</strong><br />

(Reichenau) . Jednak dowódca odpowiedział, ze nie moŜe wydać takiej zgody, gdyŜ tereny te<br />

być moŜe będą przyznane Czechosłowacji. Radził wystąpić o zgodę do dowództwa dywizji.<br />

Od dowództwa dywizji zgodę taką uzyskałem. ZłoŜyłem raport o kilkudniowy urlop w celu<br />

odnalezienia rodziców. Podwodą pułkową pojechałem do Legnicy i stamtąd pociągiem<br />

przez Poznań dojechałem do Bytomia, gdzie odnalazłem rodziców. Po naradzie, wraz z grupą<br />

znajomych z Husiatynia, rodzice postanowili obejrzeć miejsce nowego osiedlenia. Wynajętą<br />

cięŜarówką przyjechała grupa zwiadowcza, której spodobały się okolice <strong>Bogatyni</strong>.<br />

Wkrótce przyjechała grupa emigrantów z moich stron rodzinnych składającą się<br />

oprócz moich rodziców z dziewięciu rodzin ich sąsiadów z okolic Husiatynia. Rodzice po<br />

przyjeździe zamieszkali w zabudowaniach gospodarczych, które opuścił Budyń - emigrant<br />

z przedwojennej Polski, które przejściowo je zajął. Zabudowania znajdowały się przy ulicy<br />

Biskupiej numer 158 budynek ten juŜ dzisiaj nie istnieje.<br />

PrzynaleŜne pola do tego gospodarstwa połoŜone były przy dzisiejszej ulicy<br />

Pocztowej, w okolicy dzisiejszego Zalewu i ogródków działkowych. Z rodzicami w <strong>Bogatyni</strong><br />

osiedliła się grupa znajomych z Husiatynia.<br />

Byli to:<br />

Czajkowska - z synem i córką, mąŜ ze starszym synem walczył w I Armii, po<br />

wojnie gdy wrócił mąŜ zamieszkali w gospodarstwie przy ulicy Turowskiej 56 , gdzie<br />

młodszy syn i córka mieszkają do dziś, córka pod nazwiskiem po męŜu Łuczak<br />

napisała oddzielne wspomnienia.<br />

Czop – syn walczył w I Armii, został później pierwszym cywilnym<br />

burmistrzem <strong>Bogatyni</strong>.<br />

Strzemecki – z rodziną osiedlił się na gospodarstwie.<br />

Zawadzki – prowadził zakład fryzjerski.<br />

Małkiewicz Kazimierz – został głównym księgowym GS.<br />

Zdebiak <strong>Edward</strong> – zamieszkał przy ulicy Nadrzecznej, został kolejarzem.<br />

24


Kozimór Jan – zorganizował posterunek MO w <strong>Bogatyni</strong>.<br />

Nastowski – pracował w GS.<br />

Szajna – został kowalem i prowadził kuźnię.<br />

Grupa ta z racji swojej wartości i pierwszeństwa w zamieszkaniu zdobyła dominującą<br />

rolę w mieście. Sprawiało to, Ŝe <strong>Bogatyni</strong>ę nazywano Ŝartobliwie Husiatynią.<br />

Ja w marcu 1947 roku zostałem zwolniony z wojska i zamieszkałem z rodzicami.<br />

Podjąłem pracę w spółdzielczości. Zostałem kierownikiem spółdzielni Zorza a później<br />

spółdzielni Społem. Po obrabowaniu jednego ze sklepów naleŜących do spółdzielni zostałem<br />

oskarŜony o zaniedbanie obowiązków słuŜbowych zabezpieczenia mienia spółdzielni. Odbyła<br />

się rozprawa sądowa - zasądzono wyrok w zawieszeniu oraz oddany pod nadzór UB.<br />

Co tydzień musiałem się meldować u funkcjonariusza, który prowadził bezsensowne<br />

przesłuchania i namawiał mnie do donosicielstwa. Zniechęcony tymi szykanami wyjechałem<br />

z <strong>Bogatyni</strong> i podjąłem pracę na Śląsku. Po pięciu latach powróciłem do rodziców aby<br />

pomagać w prowadzeniu gospodarstwa, jednocześnie podjąłem pracę w Kopalni, gdzie<br />

pracowałem do emerytury. Jako emeryt – turysta dwukrotnie odwiedziłem moje rodzinne<br />

strony nad Zdruczem.<br />

Okruchy pamięci<br />

Po ukończeniu szkoły oficerskiej w stopniu chorąŜego, odkomenderowano mnie do 7<br />

DP piechoty formującej się na Lubelszczyźnie. Od dowódcy dywizji dostałem przydział do 31<br />

pp, tak wówczas nazywał się późniejszy 37 pp. Miałem pełnić funkcję zastępcy dowódcy<br />

kompanii do spraw politycznych. Zameldowałem się u dowódcy 2 batalionu, był on<br />

Rosjaninem. Po krótkiej rozmowie dowódca batalionu poczęstował mnie zwyczajem Rosjan<br />

kubkiem wódki, który odwaŜnie wychyliłem jednym haustem, po czym mianował mnie<br />

swoim zastępcą do spraw politycznych. Tak, więc będąc w stopniu zaledwie chorąŜego<br />

awansowałem na pierwszego zastępcę dowódcy batalionu. Moi koledzy zostali oficerami<br />

politycznymi w kompaniach.<br />

Pewnego dnia mroźnego stycznia przyszedł rozkaz wymarszu w kierunku frontu.<br />

Batalionowi przydzielono dwa konie, które przysługiwały dowódcy i jego pierwszemu<br />

zastępcy. Tak, więc marsz rozpocząłem na koniu, nie trwało to jednak długo, gdyŜ Ŝyczliwi<br />

Ŝołnierze zauwaŜyli, Ŝe robią mi się białe uszy i nos, groziło to ich odmroŜeniem. Zsiadłem<br />

25


więc z konia a Ŝołnierze rozpoczęli nacieranie śniegiem moich zimnych uszu i nosa.<br />

Zrezygnowałem z konia i odesłałem go do taboru, odtąd maszerowałem w szeregach<br />

Ŝołnierzy.<br />

Maszerując wśród Ŝołnierzy doceniłem wartość dobrych butów dla piechura.<br />

Reperacja butów na postojach była główną troską Ŝołnierzy, gdyŜ nie moŜna było liczyć na<br />

pluton gospodarczy (szewców). Buty naprawiano (zelowano) gumą z opon samochodowych.<br />

Prawdziwym dramatem dla Ŝołnierza było uszkodzenie butów, gdy wypadał krótki postój<br />

nocny. Zbierałem więc uszkodzone buty Ŝołnierzy i niosłem je do taboru kwatermistrzostwa i<br />

dokonywałem wymiany na nowe – mnie drugiemu oficerowi batalionu nie mogli odmówić.<br />

Brak obuwia i umundurowanie był wielką bolączką maszerującej armii. Z tego powodu jedna<br />

kompania nie wyruszyła w ogóle na front, gdyŜ Ŝołnierze dysponowali tylko ubraniami<br />

cywilnymi. Po wojnie obliczono, Ŝe pułk przemaszerował 1500km.<br />

Na koniec pierwszego etapu marszy, gdy znaleźliśmy się w rejonie Kutna zostałem<br />

wyróŜniony pochwałą w raporcie dywizyjnym.<br />

W gimnazjum nauczyłem się fotografowania, napomknąłem o tym Ŝołnierzom, którzy<br />

natychmiast przynieśli mi zdobyczny aparat fotograficzny znaleziony w opuszczonym<br />

domostwie. Stąd mogłem wykonać kilka fotografii w trakcie walk frontowych. Fotografie<br />

wywołał dopiero po wojnie niemiecki fotograf w <strong>Bogatyni</strong>.<br />

Sympatia Ŝołnierzy do oficerów nie była powszechna. To teŜ przed walką aby uniknąć<br />

samosądów dano moŜliwość zamiany oficerów między batalionami i kompaniami. Część<br />

oficerów skorzystała z tej moŜliwości.<br />

Mimo, Ŝe byłem oficerem do spraw polityczno – wychowawczych walczyłem<br />

w pierwszej linii.<br />

W czasie akcji ekshumacji i zakładania cmentarza wojennego w Zgorzelcu<br />

odczuwaliśmy dotkliwy brak drewna na trumny. Jeden z Ŝołnierzy przypomniał sobie, Ŝe<br />

w <strong>Bogatyni</strong> w pomieszczeniach dzisiejszego GS-u znajduje się poniemiecki magazyn bomb<br />

lotniczych gotowych do wysyłki i opakowanych w skrzynie z doskonałego drewna.<br />

26


Rozbijaliśmy więc skrzynie, wyrzucaliśmy bomby przez okno a z drewna zbijaliśmy trumny<br />

Ŝołnierskie.<br />

Po wyborach do pierwszego sejmu, gdy mieszkałem z rodzicami w <strong>Bogatyni</strong><br />

zorganizowano spotkanie wybranych posłów z wyborcami. Gospodarstwo moich rodziców<br />

zostało wytypowane do tzw. gospodarskiej wizyty. Przybyła grupa posłów zastała w domu<br />

tylko babcię. ZauwaŜyli stojący motocykl przed domem i oświadczyli, Ŝe tak dobrze nie<br />

powodziłoby mi się przed wojną, na co babcia odpowiedziała, Ŝe przed wojną stać byłoby<br />

mnie na samochód. Tak, więc w jednej chwili stałem się bogaczem i wrogiem ustroju. Z tą<br />

wizytą łączę późniejsze prześladowanie przez UB.<br />

27


Fot. 1. Przepustka uzyskana przez autora w pierwszym tygodniu słuŜby wojskowej,<br />

okoliczności jej uzyskania autor opisuje w tekście, schowana w kieszeni munduru<br />

przeszła cały szlak bojowy.<br />

28


Fot. 2. Autor nad Nysą ŁuŜycką.<br />

29


W lesie nad Nysą ŁuŜycką<br />

Fot. 3. Inspekcja zast. dow. Pułku ds. pol-wych (oficer z brodą).<br />

30


<strong>Bogatyni</strong>a 1945 r. - Dozynki<br />

Fot. 4. Msza polowa na boisku sportowym – moment podniesienia.<br />

Fot. 5. Wieniec doŜynkowy.<br />

31


Fot. 6. Pierwsza fotografia wykonana po sforsowaniu Nysy,<br />

dwaj Ŝołnierze z prawej Ŝyją do dziś w Zgorzelcu.<br />

32


Zatonie – obiad wydany z okazji doŜynek<br />

Fot. 7. Od lewej: oficer ds. informacji, dowódca drugiego batalionu, dowódca plutonu<br />

gospodarczego, porucznik <strong>Edward</strong> <strong>Popiel</strong> (autor).<br />

Fot. 8. Od lewej: st. Adiutant dow. batalionu, dowódca II Batalionu, oficer informacji, autor.<br />

33


Fot. 9. Okazyjna fotografia z czerwonoarmistą<br />

(Ŝołnierz z bronią na piersi, prawdopodobnie wykonana w Zatoniu).<br />

34


Fot. 10. Zezwolenie d-cy dywizji na osiedlenie się w <strong>Bogatyni</strong> rodziców autora<br />

wraz ze znajomymi pochodzącymi z okolic Husiatynia.<br />

Okoliczności jego wydania opisuje autor w tekście.<br />

Fot. 11. Pismo sformowanej w <strong>Bogatyni</strong> jednostki Wojska Ochrony Pogranicza z podpisem<br />

pierwszego dowódcy (późniejszy batalion WOP).<br />

35


Fot. 12. Skarga dowódcy pułku na nie przydzielanie naleŜnych gospodarstw rolnych w<br />

ramach osadnictwa wojskowego, Ŝołnierzom frontowym zwalnianym do cywila.<br />

36


Fot. 13. Rozkaz oddelegowania autora do akcji ekshumacji poległych Ŝołnierzy i załoŜenia<br />

cmentarza wojennego w Zgorzelcu.<br />

37


Fot. 14. Prawo jazdy autora z uŜyciem prowizorycznej nazwy Rychwałd<br />

jako miejsce zamieszkania.<br />

38


Fot. 15. Zaświadczenie wydawane Ŝołnierzom frontowym, upowaŜniało do objęcia 10<br />

hektarowego gospodarstwa na prawach osadnictwa wojskowego.<br />

Fot. 16. Pierwszy powojenny dokument toŜsamości, na stemplach uŜywano starych nazw<br />

Rychwałd powiat Zgorzelce.<br />

39


Fot. 17. Artykuł prasowy opisujący zasługi autora w uruchomieniu<br />

przemysłu włókienniczego w mieście.<br />

40


Fot. 18 A. Lista pierwszych osadników w <strong>Bogatyni</strong> odtworzona z pamięci przez autora.<br />

41


Fot. 18 B.<br />

42


Fot. 18 C.<br />

43


Fot. 19. Autor współcześnie w mundurze kombatanta.<br />

44

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!