Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...
Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...
Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
<strong>Aby</strong> <strong>rozpocząć</strong> <strong>lekturę</strong>,<br />
<strong>kliknij</strong> <strong>na</strong> <strong>taki</strong> <strong>przy<strong>ci</strong>sk</strong> ,<br />
<strong>który</strong> <strong>da</strong> <strong>ci</strong> <strong>pełny</strong> dostęp do spisu treś<strong>ci</strong> książki.<br />
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wy<strong>da</strong>wniczym<br />
LITERATURA.NET.PL<br />
<strong>kliknij</strong> <strong>na</strong> logo poniżej.
ZYGMUNT KACZKOWSKI<br />
GRÓB NIECZUI<br />
TOM I<br />
2
Tower Press 2000<br />
Copyright by Tower Press, G<strong>da</strong>ńsk 2000<br />
3
WSTĘP<br />
Ktokolwiek będziesz kiedy w tym od<strong>da</strong>lonym zakątku podkarpackiej krainy, kędy się schodzą<br />
<strong>da</strong>wnej Małopolski i Rusi Czerwonej granice – od<strong>da</strong>wszy cześć twoją niepoliczonym tej ziemi<br />
pamiątkom przeszłoś<strong>ci</strong> – nie zapomnij też także zapytać o miejsce, z którego <strong>na</strong>jlepiej wi<strong>da</strong>ć<br />
ruinę zagórskiego klasztoru.<br />
Miejsce to z<strong>na</strong>jdziesz z łatwoś<strong>ci</strong>ą, bo <strong>ci</strong> go wskażą karczmy i kopce załuskie, położone<br />
przy samym goś<strong>ci</strong>ńcu; lecz <strong>na</strong> górze tak bardzo wysokiej, że z niej wi<strong>da</strong>ć nie tylko tę ogromną<br />
i także <strong>na</strong> wzgórzu położoną ruinę, jak gdyby <strong>na</strong> dole, ale wi<strong>da</strong>ć zarazem i cały krąg ziemi,<br />
otoczonej górami dokoła, przerzniętej Sanem przez środek i tak dziwnym urokiem po<strong>ci</strong>ągającej<br />
ku sobie, że i ty, lubo obcy i żadnym <strong>da</strong>wniejszym z nią nie związany wspomnieniem,<br />
wzrokiem twoim musisz przylgnąć do niej <strong>na</strong> długo.<br />
Ty wszakże niebawem przywiążesz się do niej i sercem i poświę<strong>ci</strong>sz jej cząstkę twojego<br />
<strong>na</strong>jtkliwszego uczu<strong>ci</strong>a, i niezapomnianą myśl o niej uniesiesz z sobą <strong>na</strong> zawsze. Ziemia ta<br />
bowiem tyle ma w sobie od Boga <strong>da</strong>rowanej pięknoś<strong>ci</strong>, tyle w niej jeszcze nie pogrzebanych<br />
pamiątek zamierzchającej przeszłoś<strong>ci</strong>, a wszystko to jeszcze tak żywe, tak wymowne i tak<br />
chwytające za. serce, że z<strong>da</strong>je się, jakoby sama śmierć tutaj, żałując ży<strong>ci</strong>a w grób zepchniętego<br />
za wcześnie, pootwierała wszystkie groby i trumny i siedząc przy nich, opowia<strong>da</strong>ła dzieje<br />
przeszłoś<strong>ci</strong>.<br />
I jeśli tylko masz serce i umiesz z wiarą przyjmować tułające się po tych grobach wspomnienia,<br />
jeżeli umiesz rozmówić się z starą basztą zamkową i sterczącymi kolum<strong>na</strong>mi krużganku,<br />
z spróchniałą trumną i zardzewiałym w niej pancerzem lub kordem, z podruzgotaną<br />
kopią i zagnie<strong>ci</strong>oną w boju ostatnim misiurką, z olbrzymią skałą, zwieszającą się z góry wyniosłej,<br />
z wpółrozwaloną kapliczką u dołu i żebrakiem-staruszkiem siedzącym przy niej <strong>na</strong><br />
głazie – to twój umysł i serce już się stąd nie oderwą i gotów będziesz w pierwszym lepszym<br />
dworcu goś<strong>ci</strong>ny poszukać, ażeby się jak <strong>na</strong>jbliżej obez<strong>na</strong>ć z tą ziemią, która ma tyle czarującej<br />
pięknoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> licu i tyle tajemniczego uroku w swym łonie.<br />
Jakoż i o goś<strong>ci</strong>nę pewnie <strong>ci</strong> trudno nie będzie, bo tutaj, w jakiej cz<strong>ci</strong> ziemia przechowuje<br />
pamiątki ojców i dziadów, w <strong>taki</strong>ej cz<strong>ci</strong> także u ludzi są ich cnoty i obyczaje. Więc w każdym<br />
domu, do którego <strong>ci</strong>ę los twój zawiedzie, czy to będzie starożytne, sczerniałe, niespożyte wiekami<br />
zamczysko, czy z gruzów <strong>da</strong>wnego szlacheckiego zameczku wyświeżone mieszkanie,<br />
czy wresz<strong>ci</strong>e stary dwór modrzewiowy, nową strzechą pokryty – wszędzie z<strong>na</strong>jdziesz otwarte<br />
serca i progi, wszędzie będziesz powitany po Bogu i wszędzie otoczony tą pradziadowską<br />
cz<strong>ci</strong>ą i miłoś<strong>ci</strong>ą, która dziś już niez<strong>na</strong><strong>na</strong> <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e, tu po staremu chowa się jeszcze dla białowłosych<br />
starców i goś<strong>ci</strong>. Tutaj też pewnie <strong>ci</strong> <strong>na</strong> niczym nie braknie, bo tu stół zawsze dla<br />
<strong>ci</strong>ebie <strong>na</strong>kryty, misy pełne i dzbany niepróżne, i gospo<strong>da</strong>rz serdeczny, i gospodyni uprzejma, i<br />
zgoła wszystko <strong>ci</strong> rade jak bratu... a kiedy co wieczór ogień <strong>na</strong> kominie rozpłonie i już <strong>ci</strong>ę w<br />
krześle wyzłacanym posadzą, i wszyscy się koło <strong>ci</strong>ebie zgromadzą, i sam gospo<strong>da</strong>rz stoliczek<br />
z zapleśniałą butelką węgrzy<strong>na</strong> ku tobie posunie: to wtedy <strong>ci</strong>sza taka poważ<strong>na</strong> zasiędzie, jak<br />
gdyby w koś<strong>ci</strong>ele, a babunia-staruszka zacznie tobie tak cudne opowia<strong>da</strong>ć powieś<strong>ci</strong>, że <strong>ci</strong> się<br />
z<strong>da</strong>wać będzie, jakobyś jeszcze nic podobnego nie słyszał. W tych bowiem powieś<strong>ci</strong>ach wystąpi<br />
przed <strong>ci</strong>ebie cały świat <strong>da</strong>wno umarły, jak żywy, i wystąpią przed <strong>ci</strong>ebie ich sejmy i<br />
zjazdy, i czyny, i boje, i pokażą się tobie ich twarze i domy, i serca tak jawnie i żywo, że <strong>ci</strong> się<br />
z<strong>da</strong>wać będzie, jakoby i w tobie samym ten stary duch wskrzesnął <strong>na</strong> nowo, jakbyś ty sam<br />
miał pancerz <strong>na</strong> piersiach i szablę u boku, z nimi tu przeżył całe twe ży<strong>ci</strong>e, z nimi podzielił<br />
wszystko aż do grobu nie mając jeszcze ani przeczu<strong>ci</strong>a dni łez i niedoli.<br />
4
Ten widok ziemi tak pięknej i tylą pamiątek zasianej, ten dom półstaroświecki do dziś<br />
dnia, ta goś<strong>ci</strong>nność serdecz<strong>na</strong>, ten węgrzyn spleśniały, ta babka-staruszka z swoją czarującą<br />
powieś<strong>ci</strong>ą – wszystko to <strong>ci</strong>ebie tak wzruszy, roz<strong>ci</strong>ekawi, rozmarzy, że już <strong>ci</strong>ę widzę, jako <strong>na</strong>zajutrz<br />
do świtu pniesz się przez gęste zarośle do zawieszonej <strong>na</strong>d wioską ruiny, tam własnymi<br />
rękami oczyszczasz z mchu stare głazy i wyczytujesz z nich wpółzatarte <strong>na</strong>pisy; potem się<br />
spuszczasz do grobów, otwierasz trumny i przypatrujesz się prochom i koś<strong>ci</strong>om; potem zstępujesz<br />
do wsi, pytasz się o <strong>na</strong>jstarszych ludzi i z nimi długie rozpoczy<strong>na</strong>sz gawędy... zgoła<br />
ba<strong>da</strong>sz <strong>na</strong>jpilniej i umarłe, i żywe, ażebyś odgrzebał jeszcze choć kilka odłamków tych czarujących<br />
wieś<strong>ci</strong> zza grobów, które w tym ży<strong>ci</strong>u <strong>na</strong>szym, zagłuszonym samochwalczymi wrzaski<br />
wrzekomego postępu, a przytłumionym nieukojoną tęsknotą i bólem, tyle <strong>na</strong>szemu sercu<br />
przynoszą ulgi i orzeźwiającego wytchnienia.<br />
Ale któż wie, azali przyjdzie <strong>ci</strong> kiedy do tego? – Kto wie, czy <strong>ci</strong>ebie, mieszkańca puszcz<br />
<strong>na</strong>dniemeńskieh albo równin podolskich lub mazowieckich, albo błyszczącej zabawami Warszawy,<br />
jaki los szczególniejszy w to ustronie zaniesie? – Kto wie zresztą, czy wtedy, kiedy tu<br />
będziesz, już i tej ziemi nietkniętej żelazne nie poprzerzy<strong>na</strong>ją koleje? czy tych skał pięknych<br />
nie powysadzają w powietrze, czy tych borów odwiecznych nie powy<strong>ci</strong><strong>na</strong>ją do szczętu, czy<br />
tych gór samych nie rozorzą lub nie powiercą <strong>na</strong> wylot? – O! to wtedy i nie przychodź tu<br />
wcale, bo nic tu już dla <strong>ci</strong>ebie .nie będzie. Kiedy te stare zamki się zamienią <strong>na</strong> warsztaty i<br />
kuźnie, te cudowne ruiny w fun<strong>da</strong>menta pod wiadukty i mosty, a te dwory i dworki <strong>na</strong> mieszkania<br />
dla tej nowej wędrówki <strong>na</strong>rodów, która tłuszczą przemysłowo-kramarską zalewa świat<br />
od zachodu: wtedy stare po<strong>da</strong>nia i pieśni już <strong>na</strong> zawsze umilkną, nie mające przytułku wspomnienie<br />
precz za wiekami ule<strong>ci</strong>, a i sama śmierć <strong>na</strong>wet, jeszcze dziś tak wymow<strong>na</strong> i żywa,<br />
wstąpi do grobu przed tym nowym wprawdzie, lecz niemniej przeto zabijającym ży<strong>ci</strong>em.<br />
Dlatego dzisiaj, póki czas jeszcze, chodź, ja <strong>ci</strong>ę w tej żmudnej ze starymi grobami rozmowie<br />
choć w częś<strong>ci</strong> wyręczę.<br />
A jakem <strong>ci</strong>ę niegdyś oprowadzał po tych zamkach i dworach i pokazywał <strong>da</strong>wne ich ży<strong>ci</strong>e i<br />
ludzi, i za ostatnim z ich rodu opowia<strong>da</strong>ł zachowane przez niego powieś<strong>ci</strong>, tak <strong>ci</strong> dziś całą tę<br />
ziemię jakby <strong>na</strong> dłoni pokażę i tego starca grób <strong>ci</strong> pokażę, i jeszcze jedną powieść o nim samym<br />
opowiem.<br />
Owóż tedy stoimy <strong>na</strong> górze wyniosłej, zajmującej prawie środkowe miejsce pomiędzy miasteczkami<br />
Sanokiem a Leskiem.<br />
Grunt ten, którego się stopa twoja dotyka, <strong>na</strong>leżał od <strong>na</strong>j<strong>da</strong>wniejszych czasów do Kmitów,<br />
którzy tu mieli zamek wielki, murowany z kamienia, <strong>na</strong> szczy<strong>ci</strong>e góry Sobieńskiej. Zamek<br />
ten, niegdyś warowny i zbrojny, błyszczał z<strong>na</strong>komitą świetnoś<strong>ci</strong>ą. W nim przyjmował Kmita<br />
Władysława Jagiełłę po ślubie wziętym w Sanoku z Elżbietą Granowską; w nim gromadziła<br />
się bit<strong>na</strong> szlachta sanocka przed każdym wyjś<strong>ci</strong>em <strong>na</strong> boje i po każdym zwy<strong>ci</strong>ęskim powro<strong>ci</strong>e;<br />
w nim odbywały się owe królewskie biesiady, pełne <strong>na</strong>jwymyślniejszych igrzysk i wschodniego<br />
przepychu, <strong>który</strong>ch wieś<strong>ci</strong> jeszcze do dziś dnia błąkają się po chatach tutejszego wiejskiego<br />
ludu... Tu <strong>na</strong> <strong>taki</strong>ch igrzyskach w broń i odwagę się wprawiał sławny ów Zyndram z Maszkowic,<br />
prosty szlach<strong>ci</strong>c sanocki, <strong>który</strong> wszakże niedługo potem wespół z Witoldem hetmanił<br />
wojskom polskim między Grunwaldem i Tannenbergiem; tu <strong>na</strong> tym zamku czasu Zygmunta<br />
Starego gromadzili się pierwsi lumi<strong>na</strong>rze i pierwsi sek<strong>ci</strong>arze Rzeczypospolitej, przebywał tu<br />
Klemens Janicki i Mar<strong>ci</strong>n Bielski, Przyłuski i Orzechowski, z<strong>na</strong>chodzli <strong>na</strong> koniec przytułek i<br />
tacy, jak Krowicki, sakramentariusz, Pełka, zabójca Drohojowskiego, Odolińscy, Rozborscy, a<br />
wresz<strong>ci</strong>e Balowie, wówczas zachwiani w wierze i budujący ariańskie koś<strong>ci</strong>oły po swoich dobrach.<br />
Wszystko to się gromadziło <strong>na</strong> zamku u wojewody i marszałka wielkiego koronnego,<br />
odbywało ze sobą zawzięte spory, ważyło główne sprawy krajowe, które lubo w Rzeczypospolitej<br />
nieraz smutne <strong>na</strong> długie wieki wywoływały za sobą skutki, tutaj kończyły się zawsze<br />
5
hucznymi biesia<strong>da</strong>mi przy odgłosie trąb i moździerzy, <strong>który</strong>m <strong>ci</strong>chymi głosy wtórowali różnych<br />
<strong>na</strong>rodów lutniś<strong>ci</strong>, krwawymi nieraz zgiełkami goszczący rycerze i szlachta, a lud okoliczny<br />
oniemiałym podziwem. W tym zamku w owe czasy i inne, ach! ileż to świetnych się<br />
odegrało dramatów, w <strong>który</strong>ch miały udział pierwsze Rzeczypospolitej głowy, a o <strong>który</strong>ch<br />
wieść niepiśmien<strong>na</strong> utonęła w niepamię<strong>ci</strong> <strong>na</strong> zawsze!... Dzisiaj z tego wszystkiego tylko kilka<br />
głazów olbrzymich pozostało w mchach i zaroślach. Ale i te jeszcze, zawieszone jak gniazdo<br />
orle <strong>na</strong> szczy<strong>ci</strong>e jednej z <strong>na</strong>jwyższych gór okolicznych, jak zawsze w orle krainy podnoszą<br />
myśl <strong>na</strong>szą i serce, tak czasem z<strong>da</strong>ją się chwiać w swych odwiecznych podstawach, jakieś<br />
głosy chropawe <strong>da</strong>ją się słyszeć pomiędzy nimi, duch zamku wstaje z swojej kamiennej poś<strong>ci</strong>eli,<br />
wychyla się <strong>na</strong> świat do połowy, wymawiając słowa powtarzane za ży<strong>ci</strong>a: Non omnis<br />
moriar!<br />
Ta rui<strong>na</strong> leży po twojej lewej i patrzy nieruchomie <strong>na</strong> starożytną Grzegorza z Sanoka kolebkę,<br />
która jak żebrak-staruszek, położywszy się krzyżem <strong>na</strong> brzegach Sanu i zwiesiwszy<br />
zamek swój stary ze stromej skały <strong>na</strong>d wodę, z nią szepce razem swojej <strong>da</strong>wnej świetnoś<strong>ci</strong><br />
wspomnienia i swoje do dziś dnia jeszcze nie wysłuchane skargi... Sanok dzisiejszy, o! jakiż<br />
to obraz upadku, zubożenia i nędzy! Kiedy pełni poświęcenia się i zapału szermierze niezmordowanie<br />
walczą o prawa ubogich w świe<strong>ci</strong>e koteryj – sami ubodzy, nie wiedząc nic o<br />
tym, coraz głębiej się pogrążają w ubóstwo. Wolność i równość dla wszystkich, wchodząca w<br />
ży<strong>ci</strong>e w tych krajach, za kłopoty i trudy, i niezaradność niemowlęcego ży<strong>ci</strong>a, jeszcze zawsze<br />
nic-innego nie <strong>da</strong>je oprócz <strong>da</strong>lekich <strong>na</strong>dziei – a dobry byt, spokój i szczęś<strong>ci</strong>e domowe zabrała<br />
z sobą usunięta opieka <strong>da</strong>wnych panujących i możnych. Tak, samym sobie pozostawione,<br />
wyludniają się gminy, upa<strong>da</strong>ją wsie i w coraz większe ubóstwo pogrążają miasteczka. Na tej<br />
też drodze i stary Sanok doszedł dziś do tej nędzy, że w niej nie-tylko coraz więcej się chyli i<br />
upa<strong>da</strong>, ale <strong>na</strong>wet za<strong>ci</strong>era w sobie wszelkie wspomnienie <strong>da</strong>wnego szczęś<strong>ci</strong>a i zamożnoś<strong>ci</strong>. A<br />
prze<strong>ci</strong>eż <strong>da</strong>wniej było tu ludno, było bogato, a często <strong>na</strong>wet i szumno. Zamek tutejszy, którego<br />
rok zbudowania utonął w zmroku nierozjaśnionej przeszłoś<strong>ci</strong>, podczas wojen ruskich zburzony,<br />
już Kazimierz Wielki odbudował <strong>na</strong> nowo i <strong>na</strong><strong>da</strong>ł zarazem miastu prawo niemieckie.<br />
Król Władysław Jagiełło z okazji tutaj branego swego trze<strong>ci</strong>ego ślubu i w <strong>da</strong>nk za sowite<br />
przyję<strong>ci</strong>e, którego doświadczył od tutejszych mieszczan i szlachty, ob<strong>da</strong>rzył miasto z<strong>na</strong>cznymi<br />
przywilejami, które, później przez króla Kazimierza Jagiellończyka potwierdzone i pomnożone,<br />
wspomagając jego rzemiosła, rozszerzając jego handel z Węgrami i Rusią i ustalając<br />
jego dochody, otworzyły mu drogę do zamożnoś<strong>ci</strong> i wzrostu. Z tej ojcowskiej opieki królów<br />
umieli mieszczanie dzielnie i skrzętnie korzystać – a jak rychło przyszli do z<strong>na</strong>komitej<br />
zamożnoś<strong>ci</strong> i siły, i jak szlachetnie umieli tymi wpół<strong>na</strong><strong>da</strong>nymi, a wpół<strong>na</strong>bytymi środkami<br />
rozrządzać, świadczy <strong>na</strong>jlepiej sam Zygmunt Stary, <strong>który</strong> w przywileju (z roku 1510) pozwalającym<br />
im miejskie wodo<strong>ci</strong>ągi przeprowadzać przez grunta królewskie, mówi o nich wyraźnie:<br />
„...że do wspomożenia dobra Rzeczypospolitej podług sił swoich r ę k a m i i n o g a m<br />
i chwytają wszelką sposobność”. W późniejszym czasie z łaski swojego brata, króla Zygmunta<br />
Augusta, królowa węgierska Izabella ten zamek wraz z miastem posiadła, co się także<br />
niemało przyczyniła do jego wzrostu, a podług wieś<strong>ci</strong>, jeszcze żywej do dziś dnia, <strong>na</strong>wet mu<br />
szczęś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> <strong>da</strong>lsze czasy przyniosło. Nigdy bowiem już odtąd nie <strong>na</strong>wiedziła go żad<strong>na</strong> klęska,<br />
omijały go wojny, pomory i głody – a kiedy inne kraje i miasta częstokroć w jednym roku<br />
utrącały swoje kilkudziesię<strong>ci</strong>oletnie dobytki i zamieniając się w obraz z samych ruin i zgliszczów<br />
złożony, zaledwie w pokoleniach <strong>na</strong>stępnych do <strong>da</strong>wnego wracały stanu – ziemia ta, <strong>na</strong><br />
ustroniu leżąca i swoimi górami jak murem otoczo<strong>na</strong> dokoła, wraz ze swoją stolicą, tak pracowitą<br />
i skrzętną, rosła <strong>ci</strong>ągle w zamożność i zaludniała się gęś<strong>ci</strong>ej jak inne.<br />
To też było powodem, że kiedy indziej ziemie tłuste, pszeniczne nie mogły się nigdy dostatecznie<br />
i trwale zaludnić, mniej urodzajne góry tutejsze roiły się ludem pracowitym i<br />
szlachtą, która, dzieląc się <strong>ci</strong>ągle swymi nie-obszernymi dziedzictwy, dziw<strong>na</strong> rzecz, w jakich<br />
6
nieraz wertepach budowała swe dworki i jakie nieprzystępne wierzchowiny i wydmy zamieniała<br />
w role rodzajne. Ale to także było powodem, że w tej ziemi, nieprzystępnej dla wojen i<br />
wichrów światowych, w <strong>taki</strong>ej czystoś<strong>ci</strong> także chowała się stara cnota, że niezmienione z pokolenia<br />
<strong>na</strong> pokolenie przechodziły: waleczność w boju, poświęcenie się dla wspólnego dobra,<br />
religijność uczu<strong>ci</strong>a, miłość pomiędzy sobą braterska i owa szczególniejsza pokora, która,<br />
zmiesza<strong>na</strong> z dziką czasem fantazją i butą, pozostanie po wieczne czasy <strong>na</strong>jwybitniejszą cechą<br />
tutejszego lat <strong>da</strong>wnych mieszkańca. Ten spokój wewnętrzny, wiekowy tej odgraniczonej od<br />
innych ziemi stał się powodem <strong>na</strong> koniec, że się tutaj uchowała tak czysta domowa i publicz<strong>na</strong><br />
moralność, że wszystkich sumienia i serca były jak jedno, że sprawa jednego stawała się<br />
zaraz sprawą wszystkich, że <strong>na</strong>jmniejsze zgorszenie wywoływało zaraz sąd i oburzenie powszechne,<br />
a co <strong>na</strong>jwiększa, że od <strong>na</strong>j<strong>da</strong>wniejszych czasów do końca pamięć publicz<strong>na</strong> nie<br />
zachowała prawie ni jednej tu popełnionej zbrodni lub głośniejszego występku.<br />
Taka była niegdyś ta ziemia, która, strzeżo<strong>na</strong> <strong>na</strong> zachód obronnymi murami odrzykońskiego<br />
zamku i obejmując stąd ku północy odwieczne Junoszów-Załuskich, Strzemieńczyków-<br />
Trze<strong>ci</strong>eskich, Ossoriów-Bukowskich siedziby, roz<strong>ci</strong>ągała się. aż po kopce ziem krasiczyńskich,<br />
starożytną Krasickich-Rogalitów kolebkę. Dalej ku północnemu wschodowi strzegła ją<br />
swoją cudowną opieką Pacławska Kalwaria, a od samego wschodu wspaniały zamek Dobromilskich<br />
Herburtów i równie świetną przeszłość mający gród Maryny Mniszchównej.<br />
Wszakże wszystkie te zamki i grody, strzegące niegdyś z swych szczytów granic tej ziemi<br />
rozległej, już są <strong>da</strong>leko za tobą. Barczyste góry, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch <strong>da</strong>wniej spoczywały ich niezdobyte<br />
warownie, nikną stąd w sinych mgłach od<strong>da</strong>lenia: tylko garby wyniosłe i z nich do góry<br />
wystrzelające ruiny rysują <strong>ci</strong> się jakby jakieś fantastyczne posta<strong>ci</strong>e, to <strong>na</strong> niebieskim tle widnokręgu,<br />
to w twojej własnej pamię<strong>ci</strong>. I z<strong>da</strong>je <strong>ci</strong> się, jakobyś sen miał i widział starców, stojących<br />
w <strong>da</strong>leko zakrojonym półkolu, którzy, splótłszy się ramio<strong>na</strong>mi ze sobą, poglą<strong>da</strong>ją w milczeniu<br />
swoimi pozarastanymi twarzami, czy nie zasłyszą jeszcze choćby echa tej pieśni, którą<br />
niegdy <strong>taki</strong>m olbrzymim śpiewali chórem, nie dośpiewawszy do końca...<br />
Ale za to przed tobą rozwija się okolica, w której, do skał i borów niedostępnych przyrosłe,<br />
jeszcze czasem się odzywają ostatnie zwrotki tej pieśni.<br />
Jest to obraz prześliczny, mało mu równych <strong>na</strong> ziemi, a ledwie <strong>który</strong> piękniejszy...<br />
Więc <strong>na</strong>jpierwej <strong>na</strong> ostatnim krańcu południowego nieba malują <strong>ci</strong> się wspaniałe szczyty<br />
Karpat, wielkie, silne, barczyste, zbite gęsto ku sobie i tak czarnymi borami okryte, jak gdyby<br />
od dnia stworzenia dopiero im jeden wiek minął i jeszcze ludzka ręka ich nie dotknęła. Spomiędzy<br />
tych borów czarnych wyglą<strong>da</strong>ją tu i ówdzie ostre i <strong>na</strong>gie połonin głowy, które niebieskawą<br />
ob<strong>ci</strong>ągnąwszy się barwą, jakby mogiły <strong>na</strong> ukraińskim stepie, z<strong>da</strong>ją się łączyć ze sobą,<br />
u<strong>ci</strong>ekać ku wschodowi i ginąć. Patrząc nieraz <strong>na</strong> tę grupę połonin, które istotnie są jakby w<br />
ruchu, z<strong>da</strong>ło mi się, że to są branki zakaukaskie lub greckie, które światoburcy w swoim<br />
krwawym <strong>na</strong> Europę pochodzie prowadzili tędy ze sobą. Pozarastanych, czarnych i strasznych<br />
<strong>na</strong>jeźdźców Bóg słowiański powstrzymał w pędzie i w te góry barczyste zamienił – a lekkie<br />
branki, wyrwawszy się wtedy z ich straszliwego obję<strong>ci</strong>a, pozarzucały błękitne zasłony <strong>na</strong> głowy<br />
i ch<strong>ci</strong>ały u<strong>ci</strong>ec do domu. Ale żelazne skamieniałych olbrzymów dłonie przytrzymały końce<br />
ich szaty i nie puś<strong>ci</strong>ły od siebie. I tak to tutaj zostało <strong>na</strong> zawsze... Bliżej <strong>ci</strong>ebie występuje w<br />
wyrazistszej posta<strong>ci</strong> olbrzymiej objętoś<strong>ci</strong> Magora, koło niej stoi ostrym grzbietem zjeżony<br />
Otryt, a po jej lewej podnosi dumnie poorane zmarszczkami czoło niebotyczny Łopiennik;<br />
przed nią zaś wlecze się krokiem leniwym stary Żuków w po<strong>da</strong>rtych szatach, oglą<strong>da</strong>jąc się nie<br />
bez zazdroś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> swoją młodszą siostrę Czulnię, już tymczasem młodymi zaroślami okrytą.<br />
Na tym tle gór niebotycznych i nieprzejrzanych lasów rysuje się z <strong>da</strong>wną potęgą i wspaniałoś<strong>ci</strong>ą<br />
wymurowa<strong>na</strong> <strong>na</strong> wzgórzu fara leska – a stojąc w <strong>taki</strong>ej <strong>ci</strong>szy i <strong>taki</strong>ej powadze, jak<br />
matka-opiekunka opuszczonych przez ojca sierotek z prawdziwie ma<strong>ci</strong>erzyńską miłoś<strong>ci</strong>ą tuli<br />
7
do siebie całą gromadkę domków podupadłego miasteczka, z <strong>który</strong>ch jedne z<strong>da</strong>ją się zbiegać<br />
do wielkiej Skały Pogańskiej, stojącej wysoko <strong>na</strong>d miasteczkiem <strong>na</strong> górze, drugie od niej<br />
u<strong>ci</strong>ekać do zamku, <strong>który</strong> tuż obok, otoczony niezliczoną lip starożytnych gromadą, dumne<br />
swe <strong>da</strong>chy wznosi <strong>na</strong>d ich <strong>na</strong>jwyższe wierzchołki.<br />
Skała, o której tutaj wspomi<strong>na</strong>m, jest to ogrom<strong>na</strong> masa jednostajnego albo przez długie<br />
wieki zrośniętego ze sobą kamienia, która, stojąc <strong>na</strong> stromej górze <strong>na</strong>d miastem, z <strong>da</strong>leka wyglą<strong>da</strong><br />
jak część starego, zrujnowanego zamczyska, z basztą obronną <strong>na</strong> przedzie; z bliska,<br />
lubo trudno przypuś<strong>ci</strong>ć, żeby to mógł być twór ludzkiej ręki, wi<strong>da</strong>ć tu jed<strong>na</strong>k niby okno, gładko<br />
w ś<strong>ci</strong>anie północno-wschodniej wy<strong>ci</strong>ęte, i wi<strong>da</strong>ć ślady schodów kamiennych. A więc i tutaj<br />
kiedyś mieszkali ludzie. Lecz któż wie, jacy i kiedy? Może tu jaki carzyk lub hetman której z<br />
hord <strong>na</strong>jezdniczych założył niezdobytą dla siebie twierdzę? może jacy zgłodzeni i okrwawieni<br />
wyg<strong>na</strong>ńcy, u<strong>ci</strong>ekający przed jakimi hor<strong>da</strong>mi, tu się schowali <strong>na</strong> chwilę? może tu niegdy siedzieli<br />
zbójcy i stąd wypa<strong>da</strong>li w równiny <strong>na</strong> łupieże i mordy? – Dzisiaj tutaj spokojnie i <strong>ci</strong>cho.<br />
Mech tylko rośnie w rozpadli<strong>na</strong>ch tych skalisk i pną się po niej karłowate krzewiny – a do<br />
mchów i zarośli tulą się roje gminnych po<strong>da</strong>ń i pieśni, zwieszając swoje cudowne kwiaty <strong>na</strong><br />
pokarm duszy wędrowca.<br />
Sędziwy zamek, stojący prawie pod miastem <strong>na</strong> dole, starożyt<strong>na</strong> to jeszcze Stadnickich i<br />
Ossolińskich, a później Mniszchów siedziba. Przechodząc zawsze wianem z rodu do rodu, od<br />
<strong>na</strong>j<strong>da</strong>wniejszych czasów prawie w niczym nie zmienił swojej zewnętrznej posta<strong>ci</strong>. Ozdobne<br />
wspaniałymi rzę<strong>da</strong>mi kolumn i ogromną wystawą piersi obró<strong>ci</strong>wszy ku południowi, barczystymi<br />
plecyma swymi obró<strong>ci</strong>ł się ku północy i ani patrzy w tę stronę. Czasem tylko, a mianowi<strong>ci</strong>e<br />
wieczorem, kiedy go słońce zachodzące oświe<strong>ci</strong>, z<strong>da</strong>je się niby obracać <strong>na</strong> prawo i gwarzyć<br />
coś z tymi starożytnymi drzewy, które go otaczają z tej strony i chylą się wszystkie ku<br />
niemu. Z tej strony także, niby z podziemiów zamku i ogrodu, wypływa San już szeroki,<br />
przejrzysty i niebieski jak błękit majowy, a rozlewając się stąd coraz wspanialej i szerzej w<br />
zachwycającej pięknoś<strong>ci</strong> dolinę, jednym brzegiem podmywa cały szereg skał ubarwionych<br />
powojem i kwitnącymi bluszczami. Od tego obrazu oddziela <strong>ci</strong>ebie pasmo łąk i zielonych<br />
pagórków, które z<strong>da</strong>ją się niby falami zastygniętego morza, lecz <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch wszędzie z<strong>na</strong>jdujesz<br />
zajmujące twe oko przedmioty: tam <strong>na</strong> stromym pagórku między starymi drzewami stoi<br />
samot<strong>na</strong> cerkiewka, tutaj z falistej przeguby wychyla się wioska, ówdzie osłoniony sa<strong>da</strong>mi<br />
skromny <strong>na</strong> wzgórku bieleje dworek, tam przy drodze <strong>na</strong> skałce stoi krzyż i kapliczka – a w<br />
pośrodku San płynie, a Sanem płyną jodły masztowe i tratwy i śpiew flisaków rozlega się po<br />
doli<strong>na</strong>ch i górach...<br />
Oprócz tego, jak po twej lewej wiszą tuż prawie <strong>na</strong>d tobą sobieńskiego zamku <strong>na</strong>rożne węgły<br />
i mury – tak znów po prawej, niby u stóp twoich, uderzają <strong>ci</strong>ę swoją wielkoś<strong>ci</strong>ą i rozległoś<strong>ci</strong>ą<br />
ruiny zagórskiego klasztoru, które o ile ocalały z ostatniego pożaru, tak w swej całoś<strong>ci</strong> się<br />
zachowują jeszcze do dziś dnia.<br />
Dlatego stoi tu jeszcze nietknięty cały front tutejszego koś<strong>ci</strong>oła i wszystkie ś<strong>ci</strong>any klasztoru,<br />
i mury ogradzające go niegdyś dokoła – a wszystko to jeszcze tak ogorzałe i tak swym<br />
nieszczęś<strong>ci</strong>em wymowne, że z<strong>da</strong>je <strong>ci</strong> się, jak gdybyś widział jeszcze dymy unoszące się <strong>na</strong>d<br />
gruzami i widział mnichów, błądzących z pochylonymi głowami pomiędzy mury i szukających<br />
niedopalonych swych skarbów po zgliszczach.<br />
I mnichy te rzeczywiś<strong>ci</strong>e błądzili tu długo, i błąkali po świe<strong>ci</strong>e: szukali resztek swych skarbów<br />
w popiołach i serc litoś<strong>ci</strong>wych u ludzi; lecz nie z<strong>na</strong>lazłszy ni jednych, ni drugich, wyszli<br />
z tych ruin z bólem w sercu i łzami w oczach, aby już nigdy nie wró<strong>ci</strong>ć...<br />
A w rui<strong>na</strong>ch została <strong>ci</strong>sza ponura jak w grobie.<br />
Pomiędzy mury i sterczącymi ku niebu kolumny leżą w nieładzie porozwalane głazy: tam<br />
spory kawał marmurowego <strong>na</strong>grobku, tu anioł biały, obrócony twarzą do ziemi, indziej rycerz<br />
kamienny bez rąk i bez głowy, tam ptak wiecznej <strong>ci</strong>emnoś<strong>ci</strong> i śmier<strong>ci</strong>, sowa bez nóg i bez<br />
8
skrzydeł... Nad tym straszliwym polem podwójnej śmier<strong>ci</strong> wiecznie ze samej siebie się odradzająca<br />
<strong>na</strong>tura odnosi swoje nieodbite zwy<strong>ci</strong>ęstwo i okrywa te łomy głazów mchem i zielenią,<br />
i tu i ówdzie wypędza w górę olbrzymie chwasty i krzewy. Przez rozwalone <strong>da</strong>chy całym<br />
swym blaskiem świecące, słońce ogrzewa swym <strong>ci</strong>epłem to <strong>na</strong>dgrobowe ży<strong>ci</strong>e tak samo, jak<br />
ży<strong>ci</strong>e róży rumieniejącej się z brzegu <strong>na</strong> skale i lilii białej, wychylającej twarz swoją z topielisk,<br />
i pieszczonego w grządeczce fijołka. Jakóż i tutaj już <strong>na</strong>d murami zaczy<strong>na</strong>ją wspi<strong>na</strong>ć się<br />
róże i wiążąc gałązki swoje z listkami bluszczów zielonych i trawek, plotą z nich długie festony<br />
i wieńce. Tak już i <strong>na</strong> tym olbrzymim grobie zaczy<strong>na</strong> we dnie nowe maluczkie ży<strong>ci</strong>e<br />
przygłuszać wielkie wspomnienie śmier<strong>ci</strong>...<br />
Lecz kiedy słońce się schowa za góry i chłod<strong>na</strong> noc ziemię okryje, i blady księżyc wypłynie<br />
<strong>na</strong> niebo, wtedy tu in<strong>na</strong> gra się zaczy<strong>na</strong>.<br />
Wtedy tu wszystkie te mnichy wracają <strong>na</strong>zad, którzy stąd wyszli <strong>na</strong> wiekuiste sieroctwo.<br />
Jedni z nich usia<strong>da</strong>ją , <strong>na</strong> głazach i opierają swe twarze zgrzybiałe <strong>na</strong> rękach, jak gdyby ch<strong>ci</strong>eli<br />
ukryć łzy swoje albo się od<strong>da</strong>wali wspomnieniom; drudzy idą w gmach <strong>da</strong>wnego koś<strong>ci</strong>oła i<br />
tam się gubią między murami. Na widok <strong>da</strong>wnych swych opiekunów kamienny rycerz wstaje<br />
<strong>na</strong> nogi i miecz podnosi do góry, sowa uderza w skrzydła i unosi się w górę, a biały anioł<br />
otwiera groby i budzi ze snu umarłych. Ci, jedni w skórach lwich i lampar<strong>ci</strong>ch, drudzy w pancerzach<br />
i hełmach, inni w delie i długie żupany odziani, wstają <strong>na</strong> nogi, prze<strong>ci</strong>erają swoje koś<strong>ci</strong>ane<br />
czoła, gromadzą się w środku <strong>da</strong>wnej świątyni i razem z mnichami długi rozpoczy<strong>na</strong>ją<br />
rozhowor; i tak razem coś gwarzą i radzą, i oglą<strong>da</strong>ją smutne gruzy pysznej niegdyś świątyni, i<br />
łzy wylewają <strong>na</strong> gruzach... Inni przez murów wyłomy i bramy wyglą<strong>da</strong>ją w świat żywych;<br />
radzi by widzieć, jaki to świat jest i gdzie się podziało to wszystko, co mu pozostawili puś<strong>ci</strong>zną?...<br />
Aż <strong>na</strong>gle światła się zapalają <strong>na</strong> ołtarzach, kapłan staje <strong>na</strong> stopniach i poczy<strong>na</strong> się <strong>na</strong>bożeństwo<br />
jak <strong>da</strong>wniej – a oni wszyscy uklękają <strong>na</strong> grobach, koś<strong>ci</strong>ste ręce w krzyż skła<strong>da</strong>ją <strong>na</strong><br />
piersiach i komę głowy pochylają ku ziemi...<br />
I tak garstka umarłych modli się Bogu za żywych.<br />
Widzi to zawsze lud okoliczny i z tego rankiem dziwne wieś<strong>ci</strong> roznosi po chatach. Widzi<br />
to czasem przejeżdżający podróżny i z niemą trwogą z miejsc tych straszliwych u<strong>ci</strong>eka. Lecz<br />
słyszy o tym człowiek myśli i serca, rozważa pilnie i mówi: Jeszcze ta pamięć śmier<strong>ci</strong> ma<br />
więcej siły żywotnej, niżeli sztuczne maluczkie ży<strong>ci</strong>e.<br />
Jakoż tak jest w isto<strong>ci</strong>e.<br />
Jeszcze tu bowiem w tej ziemi, nie zawianej powietrzem materialnego postępu, nie zalanej<br />
gwarliwą czeredą wielbi<strong>ci</strong>eli dnia dzisiejszego nie umilkły ze wszystkim te głosy, które wieki<br />
pozostawiają wiekom, pokolenia po<strong>da</strong>ją pokoleniom jako <strong>na</strong>jdroższą po sobie puś<strong>ci</strong>znę. Jeszcze<br />
tutaj w tej ziemi każden kamień coś ga<strong>da</strong>, każ<strong>da</strong> wąska droży<strong>na</strong> ma swoją żywą powiastkę,<br />
każden dom swoje dzieje, nieprzerwanie się <strong>ci</strong>ągniące do dziś dnia, a ginące swoim początkiem<br />
w zapomnianej już gdzie indziej przeszłoś<strong>ci</strong>. Tak jeszcze tutaj cała przeszłość ma<br />
żywe ży<strong>ci</strong>e, a lubo to ży<strong>ci</strong>e, wzięte w karby wprost mu prze<strong>ci</strong>wnych warunków, rozbryzgnęło<br />
się w drobne cząsteczki i objawia się tylko w <strong>na</strong>der maluczkich i rozproszonych odłamkach,<br />
toć tych odłamków jeszcze zawsze jest tyle, że z nich myśl ludzka z kochającym sercem we<br />
spółce wiąże długie i nieprzerwane całoś<strong>ci</strong> z taką samą łatwoś<strong>ci</strong>ą, jak zgrab<strong>na</strong> i prawdziwym<br />
uczu<strong>ci</strong>em pięknoś<strong>ci</strong> kierowa<strong>na</strong> ręka dziewicy wije wieńce z luźnie rosnących w ogrodzie<br />
kwiatów.<br />
Patrząc z tej góry <strong>na</strong> ten obraz gór, wiosek, zamków, koś<strong>ci</strong>ołów i dworów, któren w swojej<br />
całoś<strong>ci</strong> staje przed twymi oczyma i przedstawia <strong>ci</strong> serce, główne niegdyś tętno sanockiej ziemi,<br />
razem z nim i ta myśl staje widomie przed tobą. Będąc obz<strong>na</strong>jomiony z każdym po<strong>da</strong>niem,<br />
błąkającym się po tych miejscach, wtajemniczony w dzieje każdego zamku, koś<strong>ci</strong>oła i<br />
domu, pamiętając gawędy wszystkich starców tej ziemi do nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> jeszcze żyjących – kiedy<br />
to wszystko w dziwnym bezładzie i sprzeczkach kłębi się w twojej pamię<strong>ci</strong> – tutaj stajesz się<br />
9
panem tego wszystkiego, porozrywane wieś<strong>ci</strong> dzielą się same z siebie <strong>na</strong> oddziały i grupy,<br />
pokrewne łączą się z sobą i wszystko razem potem zbiega się w całość tak jednolitą i spójną, a<br />
tak bogatą i rozmaitą w swych częś<strong>ci</strong>ach, że w niej ani jednego nie brakuje ogniwa – i ten<br />
duch owych wieków, którego promienie z<strong>da</strong>ły <strong>ci</strong> się tak rozpierzchnione i połamane, tutaj<br />
staje w całej potędze swojej przed tobą i dla każdego głazu ma nowe tchnienie i ży<strong>ci</strong>e. Reszty<br />
doko<strong>na</strong> serce i <strong>na</strong> widok tego obrazu samo z siebie się budzące przeczu<strong>ci</strong>e...<br />
Odkąd też luźne po<strong>da</strong>nia, gawędy starców i pradziadowskie notaty <strong>na</strong>zbierały się u mnie w<br />
<strong>taki</strong>ej iloś<strong>ci</strong>, żem je zaczął grupować i skła<strong>da</strong>ć w powieś<strong>ci</strong>, nigdy nie pominąłem tego miejsca,<br />
ażebym <strong>na</strong> nim chwil kilku nie spoczął. Czasem po kilka godzin tutaj bawiłem; nieraz dopiero<br />
zmrok mnie <strong>na</strong>pomniał, że już nie czytam w tej księdze olbrzymiej, rozpostartej przede mną,<br />
tylko we własnej pamię<strong>ci</strong> i sercu...<br />
Wszakże i <strong>taki</strong>e czytanie, jak się odbywało miłoś<strong>ci</strong>ą, tak nie było bez z<strong>na</strong>mienitej korzyś<strong>ci</strong>.<br />
Słowa bowiem tej księgi i słowa pamię<strong>ci</strong> zlewały się wówczas w jedno, objaśniały i dopełniały<br />
się wzajem i obudzając coraz większą <strong>ci</strong>ekawość, posuwały ją coraz <strong>da</strong>lej i <strong>da</strong>lej.<br />
Tym sposobem pomimo woli zapuszczałem się nieraz w te czasy, które tylko jak widma<br />
senne występują z nieprzetartej mgły od<strong>da</strong>lonych od dziejowej jasnoś<strong>ci</strong> wieków; czasy te,<br />
kiedy Wielkopolska roi się jak ul pszczelny pracowitym ludem i szlachtą herbową, w Małopolsce<br />
mniej szlachty, lecz za to coraz więksi i coraz możniejsi powstają panowie – a tutaj<br />
ledwie pierwsze i to w równi<strong>na</strong>ch <strong>na</strong> brzegach Sanu się pokazują osady. Zaledwie wiek jeden<br />
upływa, Wielkopolska już prawie przeludnia się szlachtą i po pięćdziesię<strong>ci</strong>u rycerzy jednego<br />
herbu stawia pod jedną chorągwią – w Małopolsce już nieledwie tak samo się rozradzają panowie,<br />
tytułują się komesami, murują zamki obronne <strong>na</strong>d granicą węgierską i aż do brzegów<br />
Sanu zasięgają po ziemi – tutaj wtedy dopiero powstaje Sanok, poniżej niego zasia<strong>da</strong>ją Kmitowie<br />
i zakła<strong>da</strong>ją kamień węgielny do zamku <strong>na</strong> Sobniu. Wszakże odtąd zaczy<strong>na</strong> się ta ziemia<br />
już coraz żwawiej zaludniać: przychodzą Balowie z Węgier i zabierają całe góry aż po sam<br />
Bieszczad pod swoje dziedzictwo, <strong>na</strong> żyźniejszych doli<strong>na</strong>ch zasia<strong>da</strong>ją niewyposażeni u siebie<br />
małopolscy przybysze i wszystko rośnie, i wzmaga się. Wkrótce potem sobieński zamek jaśnieje<br />
już <strong>na</strong>jwykwintniejszą świetnoś<strong>ci</strong>ą, a domy szlacheckie rozradzają się do <strong>taki</strong>ej potęgi i<br />
liczby, że <strong>da</strong>ją królom własną chorągiew <strong>na</strong> boje i spomiędzy nich wychodzi <strong>taki</strong> Zyndram z<br />
Maszkowic, <strong>który</strong> z księ<strong>ci</strong>em Witoldem dzieli się władzą hetmańską.<br />
Jed<strong>na</strong>k jeszcze <strong>na</strong>ówczas jak ziemia, tak ludzie mają swój własny, całkiem do innych wieków<br />
niepodobny charakter. Na ziemi role rzadkie, a gęstsze pasieki, bory <strong>ci</strong>emne i nieprzebyte,<br />
pełne dzikiego zwierza i zbójców – a pomiędzy borami tu i ówdzie z <strong>da</strong>leka od siebie dwory,<br />
murowane z kamienia albo <strong>na</strong> wysokich podmurowaniach drewniane, a wszystkie obronne.<br />
Każdy dwór jak forteca, a każdy szlach<strong>ci</strong>c nie rolnik jeszcze, ale w<strong>ci</strong>ąż żołnierz albo myśliwy.<br />
Kiedy jest za domem, to się bije z Ordą, z Krzyżaki, Węgry albo zdradliwą Wołoszą – a kiedy<br />
w domu, to poluje <strong>na</strong> dziki, niedźwiedzie i zbójcę. Czasem się pokazuje <strong>na</strong> zamku sobieńskim<br />
i tam uczestniczy w biesia<strong>da</strong>ch, igrzyskach i bur<strong>da</strong>ch. Zamek ten wówczas jest pełen bajecznej<br />
już dla <strong>na</strong>s świetnoś<strong>ci</strong>, ale ta świetność przedstawia dziwną zaiste mieszaninę wschodniego<br />
przepychu z rodowitą prostotą. I jak w charakterze ówczesnego szlach<strong>ci</strong>ca czy pa<strong>na</strong> miesza<br />
się społem niewieś<strong>ci</strong>a tkliwość z barbarzyńską dzikoś<strong>ci</strong>ą – tak w jego domu obok prostej lawy<br />
dębowej błyszczy przepysz<strong>na</strong> złotolita makata – tak i on sam wresz<strong>ci</strong>e w dzień powszedni w<br />
baranim kożuchu i grubych butach, a w święto kąpie się w sobolach, jedwabiach i zło<strong>ci</strong>e. Pomimo<br />
tej pozornej sprzecznoś<strong>ci</strong> wszakże była tam niezrozumiała dziś wielkość w tych ludziach,<br />
nie dlatego tak wielka, że od <strong>na</strong>s <strong>da</strong>leka, ale że wielka w isto<strong>ci</strong>e. Pomimo tej pozornej<br />
sprzecznoś<strong>ci</strong> bowiem każdy mąż wówczas był z jednej sztuki, i jeden, i ten sam zawsze i<br />
wszędzie. Zatonął on czasem w miękkoś<strong>ci</strong>ach i zbytkach i ugrzązł <strong>na</strong>d miarę w biesiadzie, ale<br />
były to tylko przemijające fantazje, które nie miały żadnego wpływu <strong>na</strong> hart jego duszy i surowe<br />
sumienie. Toteż kiedy głos surmy bojowej albo jęki o pomoc wołającego u<strong>ci</strong>sku dole-<br />
10
<strong>ci</strong>ały do jego uszu, porzucał on bez <strong>na</strong>mysłu swoje biesiadnicze rozkosze, kładł pancerz <strong>na</strong><br />
siebie i sia<strong>da</strong>ł <strong>na</strong> konia. Sprawowanie rycerskich obowiązków było <strong>da</strong>leko większą dla niego<br />
rozkoszą niżeli <strong>na</strong>jwymyślniejsza biesia<strong>da</strong>. Toż równie święte były mu wszystkie obowiązki,<br />
<strong>który</strong>ch go <strong>na</strong>uczono z pa<strong>ci</strong>erzem. Zaledwie umiał on czytać, rzadko sam stawiać litery, ale w<br />
tym wszystkim, co <strong>na</strong>leżało do jego zawodu, był mistrzem nieporów<strong>na</strong>nym i dlatego rycerski<br />
swój zawód <strong>na</strong>zywał r z e m i o s ł e m. A tego rzemiosła duszą były dwa <strong>na</strong>jświętsze uczu<strong>ci</strong>a<br />
jakich godne jest serce ludzkie: była to wiara święta i miłość ojczyzny. W tych świętoś<strong>ci</strong><br />
obronie walczyć było <strong>na</strong>jpierwszym obowiązkiem tego rzemiosła, a w ich obrębie zginąć <strong>na</strong>jpiękniejszym<br />
zaszczytom. Dlatego rzemiosło to już sami starzy <strong>na</strong>zywali zakonem i jak po<br />
zakonnemu wykonywali prawa tego zakonu, tak też i godni byli tego <strong>na</strong>zwiska. Rycerze niemieckiego<br />
zakonu tak zwani Krzyżacy, nosili krzyż <strong>na</strong> swych szatach; ale <strong>ci</strong> go nosili w sercu:<br />
toteż <strong>ci</strong> tylko byli w rzeczy zakonnymi rycerzami świętego krzyża, za krzyż walczyli do ostatnich<br />
dni swego ży<strong>ci</strong>a i krzyż im się dostał w <strong>na</strong>grodę po śmier<strong>ci</strong>.<br />
Głównym słońcem, pod którego promieniami i <strong>ci</strong>epłem wzrósł i wychował się ten zakon<br />
rycerski, nie mający równego sobie <strong>na</strong> ziemi, była bez żadnej wątpliwoś<strong>ci</strong> i mogła być tylko<br />
tak czysta, głęboka i niezachwia<strong>na</strong> wiara chrześ<strong>ci</strong>jańska, która <strong>na</strong>ówczas zastopowała sobą<br />
całą wiedzę i filozofię i <strong>na</strong> swych rękach kołysała wszystkie uczu<strong>ci</strong>a.<br />
Wiara też taka chowała się zrazu i <strong>na</strong> zamku kmitowskim.<br />
Lecz z czasem, kiedy z powodu różnych rzeczywistych i urojonych <strong>na</strong>dużyć zaczęła się<br />
szerzyć po Europie środkowej wolnomyślność, a za nią tworzyć różne sekty religijne, i kiedy<br />
toż sek<strong>ci</strong>arstwo już bez powodu zaczęło z<strong>na</strong>chodzić i w Polsce dla siebie odgłos i opar<strong>ci</strong>e, to i<br />
zamek sobieński zachwiał się w wierze i stał się niebawem jakby gospodą nie tylko dla apostołów<br />
i kaznodziejów kacerskich, ale <strong>na</strong>wet dla wszystkich głów niespokojnych całego państwa.<br />
Z tą zmianą <strong>na</strong> zamku, <strong>który</strong> był i <strong>na</strong>jwyższym, i środkowym punktem całej ziemi sanockiej,<br />
cała ta krai<strong>na</strong> wstępuje w wigilię zmian wielkich i cale nowej dla siebie epoki. Kmita<br />
bowiem przyjmuje kacerzy i libertynów u siebie, biesiaduje z nimi, rozprawia i rzuca pomysły<br />
różnych rokoszów i niespokojów – a <strong>na</strong> te biesiady przyjeżdża także i szlachta i bierze udział<br />
gorący w tym wszystkim. Lecz kiedy Kmita po owych ekscentrycznych biesia<strong>da</strong>ch, uśpiony<br />
szmerem woniejących wód, tryskających z marmurowej fontanny, pod bisiorami złotolitej<br />
kotary jak <strong>na</strong>jspokojniej usypia, kiedy jego żo<strong>na</strong>, poboż<strong>na</strong> i zac<strong>na</strong> Górków<strong>na</strong>, modląc się <strong>na</strong><br />
przetłumaczonym przez Wróbla dla siebie psałterzu, gorące prośby zanosi do Boga o oświecenie<br />
tych głów oszalałych – szlachta nic może strawić tych po<strong>ci</strong>ągających ku sobie nowinek i<br />
jeżdżąc po nocach od dworu do dworu, ra<strong>da</strong> by <strong>na</strong> tuj drodze jak <strong>na</strong>jprędzej przystąpić do<br />
czynu. Z tego powodu robi się niesłychany rozgwar po całej ziemi, wszczy<strong>na</strong>ją się spory pomiędzy<br />
sąsiady, powstają <strong>na</strong> się <strong>na</strong>jlepsi dotychczas przyja<strong>ci</strong>ele, burzą się dzie<strong>ci</strong> prze<strong>ci</strong>w rodzicom<br />
i zgoła przygotowuje się epoka <strong>na</strong>jswarliwszej a<strong>na</strong>rchii...<br />
Najgoręcej wszakże ze wszystkich chwytają się tych nowinek Balowie. Są oni możni <strong>na</strong>ówczas<br />
i rozrodzeni; dziedziczą <strong>na</strong> Nowym Tańcu, Średniej Wsi, Hoczwi i <strong>da</strong>lej aż po sam<br />
Bieszczad; <strong>na</strong> swoich dobrach trzymają liczną czeladź wojskową, mają z<strong>na</strong>mienite koligacje<br />
w Krakowskiem i Sędomirskiem i prawie się równoważą z Kmitami. Ci tedy stają się głównymi<br />
przywódcami różnowierczych zastępów, odstępują uroczyś<strong>ci</strong>e od wiary, osadzają kacerzów<br />
w Hoczwi, po wielu miejscach budują zbory, a później <strong>na</strong>wet stawiają całkiem nowe<br />
koś<strong>ci</strong>oły, z <strong>który</strong>ch jeden, ariański, wybudowany w Średniej Wsi, stoi jeszcze w swojej pierwotnej<br />
posta<strong>ci</strong> do dziś dnia. Ci nowowiercy z<strong>na</strong>mionują się <strong>taki</strong>m zapałem i wytrwałoś<strong>ci</strong>ą, że<br />
w końcu, kiedy w całej ziemi sanockiej już nikomu się nie śni o nowej wierze, oni wszyscy<br />
chowają się w <strong>da</strong>wnym odstępstwie, utrzymują <strong>ci</strong>ągłe stosunki z kalwi<strong>na</strong>mi w kraju i za granicą,<br />
dzie<strong>ci</strong> swe wysyłają <strong>na</strong> <strong>na</strong>uki do Niemiec i z taką gorliwoś<strong>ci</strong>ą przestrzegają swej nowej<br />
wiary, że uczuwających chęć <strong>na</strong>wrócenia się swoich synów i wnuków <strong>na</strong>wet przeklęctwami i<br />
11
gwałty do wytrwałoś<strong>ci</strong> w odstępstwie zmuszają. I w ich to rodzinie z<strong>da</strong>rza się ten wypadek, że<br />
kiedy młodzieniec, ko<strong>na</strong>jący <strong>na</strong> łożu śmiertelnym, rozpaczającym głosem błaga o katolickiego<br />
kapła<strong>na</strong>, rodzo<strong>na</strong> matka przenosi raczej śmierć jego, niżeliby miała go widzieć odstępującego<br />
od wiary, w której żyli jego rodzice.<br />
Ta śmierć straszliwa była jed<strong>na</strong>k już ostatnim ważniejszym wypadkiem sek<strong>ci</strong>arskiego żywota<br />
Balów.<br />
Od dłuższego czasu już bowiem cala sanocka fortu<strong>na</strong> Kmitów przeszła była w ręce Stadnickich,<br />
a z tym przejś<strong>ci</strong>em i cała ziemia sanocka zaczęła przechodzić pomału w tę nową fazę<br />
swojego ży<strong>ci</strong>a, do którego się przygotowywała już od czasu śmier<strong>ci</strong> Zygmunta Starego. Jakoż<br />
całkiem in<strong>na</strong> postać rzeczy już teraz, niżeli była za Kmitów. Zamek sobienski już jest w ruinie,<br />
a w jego miejsce podniósł się, nie <strong>taki</strong> wprawdzie dumny i wzniosły, ale niemniej poważny<br />
i wiele gładszej powierzchownoś<strong>ci</strong> zamek leski. Powstało przy nim, wzniosło się i zamurowało<br />
po częś<strong>ci</strong> miasteczko Lesko; w nim stanął koś<strong>ci</strong>ół piękny, obmurowany i uposażony<br />
dostatnio. W miasteczku Lesku osia<strong>da</strong>ją rękodzielnicy i kupcy, zaczy<strong>na</strong> ożywiać się handel<br />
i przemysł i zgoła wszelka możliwa cywilizacja osia<strong>da</strong> w mieś<strong>ci</strong>e i stamtąd rozprzestrzenia się<br />
<strong>na</strong> wsie. A wszystko to ma źródło swoje w Stadnickich. Stadniccy wprawdzie sami pod owe<br />
czasy liczą pomiędzy sobą niemało głów niespokojnych. Dziedzicząc <strong>na</strong> Żmigrodzie, Łańcu<strong>ci</strong>e,<br />
Lesku i mnóstwie innych majątków, utrzymują tysiączne <strong>na</strong> swoich zamkach milicje.<br />
Tymi milicjami prowadzą prawie wojny domowe z Herburtami i Drohojowskimi, oblegają i<br />
zabijają się wzajem, a <strong>na</strong> zamku leskim chowa się <strong>na</strong>wet przez jakiś czas krótki ów sławny<br />
Stanisław, <strong>na</strong>zwany „Diabłem”, <strong>który</strong> później całą prawie Europę sławą swojego ju<strong>na</strong>ctwa<br />
<strong>na</strong>pełnia, staje się jednym z <strong>na</strong>jgłówniejszych filarów Zebrzydowskiego rokoszu, a w końcu<br />
ginie w wojnie domowej, zażegnionej prze<strong>ci</strong>wko Opalińskiemu. Pomimo to wszakże Stadniccy<br />
wpływami swymi o wiele pod każdym względem przenoszą Kmitów. Chowa się bowiem u<br />
nich już europejska oświata, pielęgnują się poważne i stateczne <strong>na</strong>uki i kwitnie w całym blasku<br />
owa miłość braterska dla uboższej od siebie bra<strong>ci</strong>, która jest jedną z głównych cech różniących<br />
<strong>na</strong>sze rody zamożne od zagranicznych książąt i grafów. Coś z tej nieswojskiej pańskoś<strong>ci</strong><br />
chowało się w zamku Kmitów i dlatego tak bardzo ich pamięć tutaj zaćmili Stadniccy.<br />
I słusznie. Kiedy bowiem Kmita chował <strong>na</strong> swoim zamku wędrujących śpiewaków, <strong>ci</strong> chowali<br />
uczonych i sami się od<strong>da</strong>wali <strong>na</strong>ukom. Tamten utrzymywał zbrojną czeredę pancernych sług i<br />
ju<strong>na</strong>ków, <strong>ci</strong> chowali dwór liczny z zacnych przyja<strong>ci</strong>ół złożony. Tamten spraszał szlachtę sąsiednią<br />
do siebie i wyprawiał im uczty, igrzyska i pląsy, <strong>ci</strong> z bra<strong>ci</strong>ą uboższą dzielili się chlebem<br />
powszednim i trwałym. Jakoż już w owych czasach państwo leskie liczyło przeszło dwudziestu<br />
dzierżawców i zastawników, z <strong>który</strong>ch każdy trzymał wieś za bezcen albo gdy trzymał<br />
ją drożej, to kwit <strong>na</strong> odebraną tenutę dostawał rokrocznie w <strong>da</strong>runku.<br />
Tak już <strong>na</strong>ówczas, ojcowską opieką możniejszego od siebie brata nęco<strong>na</strong>, zaczęła się ś<strong>ci</strong>ągać<br />
w te strony szlachta i zaludniać wsie okoliczne; później osadzały się z wol<strong>na</strong> i <strong>da</strong>lsze wioski,<br />
a pomiędzy je wszystkie rozprzestrzeniała się z zamku oświata, gładkość obyczajów i te<br />
wszystkie tradycjo<strong>na</strong>lne cnoty domowe, które później, <strong>na</strong>brawszy jednolitego ducha i form<br />
wyrobionych, stały się dla młodzieży szkołą tak wyborną i odpowiednią swym celom, że ją<br />
żad<strong>na</strong> nie zdołała zastąpić wszechnica...<br />
Stadnickich wpływ <strong>na</strong> tę ziemię jest <strong>ci</strong>ągle zbawienny i ważny. Za ich powodem bowiem<br />
ś<strong>ci</strong>ągają się tutaj nie tylko dzierżawcy i zastawnicy przez nich zapomagani, lecz osia<strong>da</strong>ją także<br />
<strong>na</strong> wsiach dziedzicznych rody już z<strong>na</strong>ne gdzie indziej. Jakoż już wtedy, to jest około końca<br />
panowania Zygmunta III, z<strong>na</strong>chodzimy około państwa leskiego ugrupowanych Korabitów-<br />
Laskowskich, Gryfitów-Bobowskich, Jastrzębców-Strzeleckich, Leliwitów-Krajewskich i<br />
Górskich.<br />
12
Lecz około tego czasu już zasługami około ucywilizowania i zaludnienia tej ziemi zaczy<strong>na</strong>ją<br />
się dzielić ze Stadnickimi i inni, a Balowie <strong>na</strong>wet sami <strong>na</strong> własną rękę puszczają się z<br />
nimi w zawody.<br />
W familii Balów zachodzi wtedy wielka zmia<strong>na</strong>. Przechodzą oni bowiem wszyscy <strong>na</strong> powrót<br />
<strong>na</strong> łono koś<strong>ci</strong>oła i stają się <strong>na</strong>jgorliwszymi katolikami. W tym z<strong>da</strong>rzeniu występuje <strong>na</strong>jjaśniej<br />
peł<strong>na</strong> zacnoś<strong>ci</strong>, powagi i poświęcenia się postać Piotra Bala, później podkomorzego sanockiego<br />
i głowy familii. Z odstępczych w wierze urodzony rodziców, będąc <strong>na</strong> <strong>na</strong>uki wysłany<br />
<strong>na</strong> jakąś nowowierczą wszechnicę do Niemiec, sam się przeniósł do Ingolsztadu, już tam<br />
<strong>na</strong> łono katolickiego koś<strong>ci</strong>oła powró<strong>ci</strong>ł i przywiózł ze sobą do kraju niezachwiane postanowienie<br />
wszystko ze swojej strony poświę<strong>ci</strong>ć, ażeby całowiekowe grzechy swojego rodu zatrzeć<br />
i imieniowi <strong>da</strong>wną, niepokalaną sławę przywró<strong>ci</strong>ć. Walki te, jakie zwodził ze swymi<br />
rodzicami, uporczywie trzymającymi się błędów kacerskich, i to zwodził w ten sposób, że ani<br />
prze<strong>ci</strong>wko swojemu postanowieniu, ani prze<strong>ci</strong>wko powadze rodzi<strong>ci</strong>elskiej nie zgrzeszył,<br />
przedstawiały obraz tym więcej zajmujący i wzniosły, ile że w końcu prze<strong>ci</strong>e uporczywość ich<br />
ugiął i zamarłą wiarę w nich wskrzesił. Za staruszkami, rewokującymi swe religijne odstępstwo,<br />
powracają do <strong>da</strong>wnej wiary i inni, a młody Piotr pierwszy wstęp swój w świat rzeczywisty<br />
uświetnia czynem tak wzniosłym i pięknym, że całą familię swoją, skła<strong>da</strong>jącą się z głów<br />
kilkudziesię<strong>ci</strong>u, własną ręką do pańskiej świątyni wprowadza i od<strong>da</strong>je <strong>na</strong> powrót <strong>na</strong> usługi<br />
Matce Najświętszej i jej ukrzyżowanemu Synowi.<br />
Tak pięknie zacząwszy, zachęca on się jeszcze tym więcej do usług krajowi i wierze. Jakoż<br />
zamiast zasia<strong>da</strong>ć wygodnie <strong>na</strong> <strong>który</strong>m ze swoich zabudowanych i zaopatrzonych we wszystko<br />
majątków, idzie on w głąb gór i borów i tam zakła<strong>da</strong> miasteczko Balogród. Tam zmurowuje<br />
zamek i osadziwszy go licznym za<strong>ci</strong>ągiem zbrojnych, za ich pomocą całe góry sanockie <strong>na</strong><br />
zawsze oczyszcza z opryszków. Jednocześnie w Balogrodzie muruje koś<strong>ci</strong>ół, zakła<strong>da</strong> liczne<br />
wsie w okolicy, stawia wszędzie koś<strong>ci</strong>oły i przy nich s z k ó ł k i dla ludu buduje. Wykonując<br />
te prace ogromne w górach, nie zapomi<strong>na</strong> on i o całej ziemi sanockiej; jakoż on to jest także,<br />
<strong>który</strong> w Nowym Tańcu nowy funduje koś<strong>ci</strong>ół, z Hoczwi resztę kacerzy kalwińskich wyrzuca,<br />
jezuitów sprowadza do Kros<strong>na</strong>, muruje im dom i zaopatruje w dochody, a <strong>na</strong> koniec i klasztor<br />
Fran<strong>ci</strong>szkanów w Sanoku, spalony do gruntu, odbudowuje <strong>na</strong> nowo i zakonników do niego<br />
sprowadza. Śród tak pracowitego i pełnego poświęceń zawodu doczekuje się późnej staroś<strong>ci</strong>,<br />
której lata ostatnie poświęca pracom piśmiennym o religii i dziejach Koś<strong>ci</strong>oła.<br />
Tak oczyś<strong>ci</strong>wszy góry tutejsze z niebezpiecznych włóczęgów i zbójców i pobudowawszy<br />
wsie w głównych miejscach, ubezpieczył on komunikację z Węgrami i założył fun<strong>da</strong>menta do<br />
zaludnienia tych borów, dotychczas ledwie zagorzałym myśliwym dostępnych.<br />
Jakoż od tego czasu zaczy<strong>na</strong>ją się rzeczywiś<strong>ci</strong>e zaludniać te góry, a zaludnienie to postępuje<br />
jak <strong>na</strong> owe czasy w sposób tak szybki, że zaledwie półtora wieku potrzeba <strong>na</strong> to, ażeby<br />
cały ten obszar ogromny aż po sam Bieszczad zasiadł się dobrze osadzonymi wsiami, i to<br />
wsiami <strong>taki</strong>mi, z <strong>który</strong>ch prawie <strong>na</strong> każdej mieszkał osobiś<strong>ci</strong>e jej właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>el, a później <strong>na</strong>wet i<br />
kilku.<br />
Za panowania Augustów góry tutejsze r o j ą s i ę j u ż s z l a c h t ą o s i a d ł ą i l u d e<br />
m – a za konfederacji barskiej, kiedy Pieniążek pierwszy jej sztan<strong>da</strong>r tu w górach podnosi, to<br />
zaraz w pierwszym dniu z samych okolic Balogrodu zbiega się do niego sto szlachty zbrojnej,<br />
<strong>który</strong>mi ima dnia tego sto Węgrów za<strong>ci</strong>ężnych wojewodzińskich, u<strong>ci</strong>ekających tędy za Bieszczad.<br />
Nim tenże Pieniążek ze twoim oddziałem do Sanoka dochodzi, ze setki szlachty robi mu<br />
się d w i e s e t e k – a kiedy we trzy dni później konfederacja całej już ziemi sanockiej zebrała<br />
się pod Rymanowem, to liczyła już 6000 zbrojnego ludu, pomiędzy <strong>który</strong>m było 600<br />
ludzi za<strong>ci</strong>ężnych księ<strong>ci</strong>a Mar<strong>ci</strong><strong>na</strong> Lubomirskiego, 100 Tatarów, a 2000 samej szlachty sanockiej.<br />
13
To są już fakta dziejowe, liczebne, które tutaj <strong>na</strong>dmienić o tyle więcej miałem sobie za<br />
obowiązek, ile że <strong>taki</strong>e zaludnienie nieurodzajnych gór tutejszych w porów<strong>na</strong>niu z ówczesnym<br />
zaludnieniem innych, <strong>da</strong>leko żyźniejszych okolic, łatwo mogłoby zrodzić powątpiewanie<br />
w prawdę mojego po<strong>da</strong>nia. A tymczasem praw<strong>da</strong> ta nie tylko się opiera i <strong>na</strong> piśmiennych, i<br />
ustnych swego czasu dowo<strong>da</strong>ch, ale te dowody są jeszcze do tego stopnia szczegółowe i jasne,<br />
że nie zostawiają pola <strong>na</strong>jmniejszemu wątpieniu. Jakoż sam przyz<strong>na</strong>ć to muszę, że gdyby nie<br />
tak całkiem niezaprzeczone, bardzo często by przyszło zwątpić o prawdzie ich po<strong>da</strong>ń, bo nieraz<br />
<strong>taki</strong>e przynoszą wieś<strong>ci</strong>, które dziś w oczach z<strong>na</strong>jącego położenie tego kraiku tracą wszelkie<br />
pozory prawdy i wyglą<strong>da</strong>ją nieraz jakby poprzetwarzane <strong>ci</strong>enie dziejowych z<strong>da</strong>rzeń, błąkające<br />
się między chatami wiejskiego ludu.<br />
Tak <strong>na</strong> przykład jest wieść jakaś niepew<strong>na</strong> o jakimś panu bogatym i wielkim, <strong>który</strong> kiedyś<br />
przed laty miał mieszkać pod samym Bieszczadem, w małej wiosce Żubracze. Wieść ta opisuje<br />
ze szczegółami wyniosły i uzbrojony dwór jego i dziwne rzeczy rozpowia<strong>da</strong> o jego córce.<br />
Tej wieś<strong>ci</strong> dziwnej, już <strong>na</strong> pierwszy rzut oka niepodob<strong>na</strong> <strong>da</strong>ć wiarę, bo wieś Żubracze jest<br />
ostatnią wsią pod samym Bieszczadem, leży w tak nieprzystępnym wertepie i pomiędzy tak<br />
ogromnymi borami, że jeszcze dziś moż<strong>na</strong> by tego <strong>na</strong>zwać odważnym, kto by sobie ją obrał<br />
<strong>na</strong> stałe mieszkanie. A tymczasem owa wieść niby niepodob<strong>na</strong> do prawdy jest samą prawdą –<br />
<strong>na</strong> tej wsi bowiem w r. 1765 mieszkał w isto<strong>ci</strong>e szlach<strong>ci</strong>c możny i z<strong>na</strong>mienity, a do tego jeszcze<br />
princeps nobilitatis, bo podkomorzy sanocki, Hieronim Bal, urodzony z Justyny Stadnickiej<br />
ze Żmigro<strong>da</strong>, fun<strong>da</strong>torki wołkowyjskiego koś<strong>ci</strong>oła, która później była za Orzechowskim,<br />
a mający za sobą, tak jak jeden z jego przodków, Tarłównę, której było Jadwiga <strong>na</strong> imię. I nie<br />
mieszkał tu wcale dla jakiegoś osobliwego powodu, bo oprócz tej posia<strong>da</strong>ł on jeszcze wsi<br />
kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e w samej ziemi sanockiej i utrzymywał dwór <strong>na</strong>jz<strong>na</strong>komitszy wśród wielki, bogaty<br />
i ludny, i urzędował <strong>na</strong> podkomorstwie aż do ostatnich dni swego ży<strong>ci</strong>a.<br />
I tak samo jak Bal <strong>na</strong> Żubraczem, mieszkał pod owe czasy <strong>na</strong> Jabłonkach Urbański, podstoli,<br />
a później jenerał; <strong>na</strong> Smereku, Kalnicy i Łuhu Łoś młody, a <strong>da</strong>lej inni, którzy wszyscy<br />
się <strong>da</strong>dzą wyliczyć i wymienić imiennie, a wielu z nich <strong>na</strong>wet opisać ze szczegółami.<br />
Patrząc dziś <strong>na</strong> te wioski, jak są opuszczone, nieintratne i biedne, zaprawdę pojąć jest trudno,<br />
jak w owe czasy mogli tu mieszkać ludzie tacy, którzy się ubierali w aksamity, jedwabie i<br />
złoto, utrzymywali dwory liczne, otwarte, wesołe, trawili ży<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> biesia<strong>da</strong>ch i ucztach i jeszcze<br />
synom swoim i wnukom zostawiali nie z<strong>na</strong>ne już dzisiaj dostatki.<br />
Ależ czyż to tylko tę jedną rzecz z owych czasów pojąć <strong>na</strong>m trudno?<br />
Całe te czasy dzisiaj już <strong>na</strong>m są dziwne! niezrozumiałe nigdy zupełnie, a domniemane li<br />
tylko wtedy, jeżeli im z góry przyz<strong>na</strong>my miłość braterską, dziś już wcale nie z<strong>na</strong>ną, patriarchalną<br />
prostotę i błogosławieństwo Boże, spoczywające bezustannie <strong>na</strong>d nimi.<br />
Wróćmy wszakże do Zubraczego. Do tego Bala bowiem, <strong>na</strong>ówczas tam zamieszkałego,<br />
wiąże się szczególniejsze z<strong>da</strong>rzenie, które o tyle jaśniejsze rzuca światło <strong>na</strong> tamte czasy i<br />
tamtych ludzi, ile że samą prawdę w sobie zawiera. Opowiem je tak, jak się do mnie dostało.<br />
Podkomorzy, żeniąc się z Jadwigą Tarłówną, miał już włosy przyprószone siwizną. Małżeństwo<br />
to przez lat kilka Pan Bóg żadnym nie błogosławił potomstwem. Dojmowało to podkomorzego<br />
o tyle głębiej, ile że miał się już za ostatniego potomka tej zamożnej i tak z<strong>na</strong>komitej<br />
rodziny, bo lubo był jeszcze jeden Bal, jego brat lub synowiec, dziedziczący <strong>na</strong> Nowosiółkach,<br />
lecz ten poszedłszy <strong>na</strong> kresy, od lat długich żadnej o sobie nie <strong>da</strong>wał wieś<strong>ci</strong>. Wszak<br />
Pan Bóg <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e ulitował się <strong>na</strong>d podkomorstwem i <strong>da</strong>ł im córkę, która się urodziła dnia 4<br />
grudnia w roku 1765. Wielka stąd radość w domu, sute chrz<strong>ci</strong>ny, przy <strong>który</strong>ch nowo <strong>na</strong>rodzone<br />
dzie<strong>ci</strong>ę dostaje imię Barbara. Jed<strong>na</strong>kże wielkie to wesele zmienia się <strong>na</strong>gle w jeszcze <strong>da</strong>leko<br />
większą żałobę. Po chrz<strong>ci</strong><strong>na</strong>ch bowiem rozweseleni goś<strong>ci</strong>e zabierają podkomorzego <strong>na</strong> dni<br />
14
kilka ze sobą, a tymczasem podkomorzy<strong>na</strong> <strong>na</strong>gle zapa<strong>da</strong> w słabość i umiera. Podkomorzy<br />
powraca do domu, a zastawszy żonę <strong>na</strong> katafalku, apopleksją rażony, upa<strong>da</strong> przy jej zwłokach<br />
nieżywy. Dziesięć dni ży<strong>ci</strong>a dopiero licząca Basia zostaje wprawdzie panią wsi kilku<strong>na</strong>stu, ale<br />
zarazem i sierotą, w <strong>na</strong>jnieszczęśliwszym pozostawioną stanie. Nigdzie bowiem w bliskoś<strong>ci</strong><br />
nie było krewnych bliższych, a cho<strong>ci</strong>aż jacy byli, to <strong>ci</strong>, przy zatamowanej przez zaspy i burze<br />
zimowe komunikacji, może i długo nic nie wiedzieli. Tak to dzie<strong>ci</strong>ę pozostawione dworowi,<br />
<strong>który</strong> po śmier<strong>ci</strong> podkomorstwa jeszcze się jakiś czas trzyma, lecz niebawem już się zaczy<strong>na</strong><br />
rozłazić. Wkrótce wszakże zjawiają się skądeś dwaj <strong>da</strong>lecy krewni podkomorzego imieniem<br />
Karszniccy, którzy kto wie, azali <strong>na</strong>wet z <strong>da</strong>la byli mu krewni. Karszniccy-Leliwi<strong>ci</strong> byli<br />
wprawdzie po kilkakrotnie spokrewnieni z Balami, a <strong>na</strong>jbliżej przez Fran<strong>ci</strong>szka Karsznickiego,<br />
podkomorzego halickiego, <strong>który</strong> miał za sobą Balównę, a którego córka jedy<strong>na</strong> była za<br />
Bobowskim; ale jak <strong>ci</strong> wszyscy już <strong>na</strong>ówczas nie żyli, tak o tamtych nikt nic prawie nie wiedział.<br />
Pewną rzeczą jest jed<strong>na</strong>k, że jakimkolwiek pieczętowali się herbem, byli to wielcy hultaje,<br />
nie mający żadnej własnoś<strong>ci</strong> i hultający po świe<strong>ci</strong>e od <strong>da</strong>w<strong>na</strong>. Przybywszy oni do Żubraczego,<br />
zaczęli w nim zaraz gospo<strong>da</strong>rować. Jakoż iś<strong>ci</strong>e hultajskie było to gospo<strong>da</strong>rstwo, do<br />
którego stanowczo i głównie dopomogły im burze zimowe tak gwałtowne i trwałe, że po ich<br />
przyby<strong>ci</strong>u do Żubraczego przez kilka tygodni nie było tam żadnego przystępu. Te kilka tygodni<br />
było dostatecznymi dla Karsznickich do uskutecznienia tego wszystkiego, co leżało w ich<br />
niecnych zamiarach. Jakoż przez ten czas popakowali oni wszystkie złota, srebra i kosztownoś<strong>ci</strong>,<br />
które zapełniły kilka sań drabnych; przez ten czas porozpędzali resztę sług wiernych<br />
nieboszczykowskich, wyprawiając ich w większej częś<strong>ci</strong> do bliskich Węgier; przysposabiając<br />
zaś ostatki ruchomego majątku do tym łatwiejszego wywozu, spędzonymi z Zubraczego chłopami<br />
torowali tymczasem drogi do jak <strong>na</strong>jprędszego wyjazdu. Niebawem też powyprawiali<br />
<strong>na</strong>przód wyładowane kosztownoś<strong>ci</strong>ami sanie, za nimi inne sprzęty większej wartoś<strong>ci</strong>, a<br />
wresz<strong>ci</strong>e i sami, niemowlęcą Basie w pieluszkach zabrawszy z sobą, wyruszyli w drogę. Jed<strong>na</strong>kże<br />
jadąc, zapewnie dobrze podchmieleni <strong>na</strong> burzę i więcej transportem dóbr zrabowanych,<br />
niżeli ich właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>elką zaję<strong>ci</strong>, dzie<strong>ci</strong>ę to drobne w jakiejś zamie<strong>ci</strong> około Jabłonek zgubili i nie<br />
wiedząc nic o tym, <strong>da</strong>lej odjechali.<br />
Wszakże <strong>na</strong>d tą dzie<strong>ci</strong>ną, pozbawioną ludzkiej opieki w tej chwili, czuwa wyraźnie opieka<br />
Boska. Maluczką Basię bowiem, zagrożoną zmarznię<strong>ci</strong>em w śniegowej zaspie, z<strong>na</strong>jduje pocz<strong>ci</strong>wa<br />
wieśniaczka z Jabłonek, przynosi ją do swej chaty, ogrzewa, odkarmia i otacza ma<strong>ci</strong>erzyńską<br />
miłoś<strong>ci</strong>ą i pieczą. Karszniccy, ujechawszy mil parę, spostrzegają się, że dzie<strong>ci</strong>ę zgubili,<br />
wracają <strong>na</strong>zad i odszukują je dnia drugiego w wieśniaczej cha<strong>ci</strong>e, lecz <strong>na</strong> prośbę usilną<br />
<strong>ci</strong>eszącej się nią <strong>na</strong>d wszelki wyraz jej przypadkowej matki, zostawiają ją u niej do czasu z<br />
do<strong>da</strong>tkiem wprawdzie z<strong>na</strong>cznej <strong>na</strong>grody, ale też i z <strong>na</strong>jsroższym rozkazem niewyjawienia tej<br />
tajemnicy.<br />
Po u<strong>ci</strong>szeniu się burz i przywróceniu komunikacji dowiaduje się szlachta o wszystkim, co<br />
się stało w Żubraczem. Zawsze jak <strong>na</strong>jsurowiej i z zakonną prawie soli<strong>da</strong>rnoś<strong>ci</strong>ą przestrzegająca<br />
zacnoś<strong>ci</strong> obywatelskiej, burzy się taż szlachta tym niesłychanym wypadkiem; burzy się,<br />
zjeżdża po domach, wykrzykuje i grozi krwawą zemstą Karsznickim; lecz w braku bliższych<br />
krewnych ukrzywdzonej dzie<strong>ci</strong>ny, w braku <strong>na</strong>wet krewnych <strong>taki</strong>ch, którzy by dla zysku pragnęli<br />
dla siebie tak korzystnej <strong>na</strong>d ogromną fortuną opieki, sprawa ta pomału upa<strong>da</strong> i gaśnie.<br />
A kiedy wresz<strong>ci</strong>e szlachta doprowadza do tego, że przez obranych do tego pełnomocników<br />
odszukuje gdzieś <strong>na</strong> Podolu Karsznickich, to już się to staje po czasie: Karszniccy bowiem<br />
wtedy wykazują sądownie im przyz<strong>na</strong>ną opiekę.<br />
O małej Basi nikt nic nie wie i o nią nie pyta. Karszniccy wszakże pamiętają o niej aż<br />
<strong>na</strong>dto dobrze; jakoż po dwóch le<strong>ci</strong>ech odbierają ją milczkiem od przybranej matki wieśniaczej<br />
i równie milczkiem od<strong>da</strong>ją ją <strong>na</strong> wychowanie do klasztoru panien benedyktynek w Przemyślu.<br />
Jakie w sprawie tego wychowania pomiędzy Karsznickimi a przełożoną klasztoru zawarte<br />
15
zostały umowy, pokażą to <strong>da</strong>lsze tej historii wypadki – <strong>na</strong> teraz całą tę sprawę pokrywa nieprzerwane<br />
milczenie i podczas kiedy Karszniccy wedle swojego upodobania gospo<strong>da</strong>rują <strong>na</strong><br />
pozostałych po podkomorzym majątkach, o młodej Balównie tylko bajeczne jakieś wieś<strong>ci</strong><br />
krążą przez lat całych czter<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e.<br />
Przez cały ten prze<strong>ci</strong>ąg czasu młodziutka Basia zostaje <strong>na</strong> wychowaniu w pomienionym<br />
klasztorze. Ale jakież to jest wychowanie! Oto zakonnice obchodzą się z nią wprawdzie łagodnie,<br />
ale utrzymują ją w jak <strong>na</strong>jzupełniejszej niewiadomoś<strong>ci</strong> wszystkiego, co się dzieje <strong>na</strong><br />
świe<strong>ci</strong>e. Basia nie umie ani czytać, ani pisać, Basia nie ma o niczym pojęć <strong>na</strong>jmniejszych, ani<br />
o Bogu, ani o ludziach, ani o tym wszystkim, co żywie <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e. Basia <strong>na</strong>wet nie wie, azali<br />
jest świat jaki. Jej oko nie wyglądnęło nigdy za mury klasztoru, nie widziało nigdy żadnego<br />
obcego człowieka. Cały świat jej z<strong>na</strong>jomy, to klasztor – a cała ludzkość, to zakonnice. Wychowa<strong>na</strong><br />
w <strong>taki</strong>ej niewiadomoś<strong>ci</strong> wszystkiego, nie usposobio<strong>na</strong> <strong>na</strong>wet o tyle, ażeby mogła<br />
zostać siostrą zakonną, z<strong>da</strong>je się, że już <strong>da</strong>je <strong>na</strong>jpewniejszą rękojmię Karsznickim, że się o<br />
majątek swój nigdy już nie upomni. Ale <strong>na</strong>d Basią czuwa <strong>ci</strong>ągle opatrzność Boska.<br />
Z<strong>da</strong>rza się tedy <strong>na</strong> jednym dniu letnim, w skwarne południowe godziny, że kiedy w klasztorze<br />
jest jakieś niezwyczajne zaję<strong>ci</strong>e, furta klasztor<strong>na</strong> zostaje <strong>na</strong> chwilę otwartą. Czter<strong>na</strong>sty<br />
rok wtedy licząca już Basia z<strong>na</strong>jduje się w pobliżu tej furty i po raz pierwszy w ży<strong>ci</strong>u przez<br />
nią w świat zaklasztorny wyglą<strong>da</strong>. Na widok tego świata, o <strong>który</strong>m dotychczas nie miała ani<br />
marzenia, młodziutka dziewczy<strong>na</strong> staje zdziwio<strong>na</strong> jak wryta i całym wzrokiem, całą duszą,<br />
całym sercem obejmuje ten obraz, <strong>który</strong> jej się wy<strong>da</strong>je jakimś cudownym zjawiskiem. A ten<br />
obraz do tego jeszcze tak piękny cudownie! Przed samą furtą bowiem płynie San jasnobłękitny<br />
i przejrzysty jak kryształ. Szeroki on jest <strong>na</strong>d jej wszelkie poję<strong>ci</strong>a, a <strong>na</strong> jego drugim brzegu<br />
wi<strong>da</strong>ć ogrody i domy, a <strong>da</strong>lej miasto murowane z kamienia, rozś<strong>ci</strong>elające się ku górze, a <strong>na</strong>d<br />
miastem wi<strong>da</strong>ć dwa wielkie ze złoconymi krzyżami <strong>na</strong> wieżach koś<strong>ci</strong>oły, a <strong>na</strong>d koś<strong>ci</strong>ołami <strong>na</strong><br />
górze, już prawie pod niebem, wi<strong>da</strong>ć zamek wspaniały i wielki! – Wszystko to Basie dziwnie<br />
ku sobie po<strong>ci</strong>ąga, sama nie wie, co robi, i mimo woli wybiega za furtę. Wszakże tam z większą<br />
<strong>da</strong>leko <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>ą niż miastu przypatruje się wodzie i widząc ją tak błękitną, tak chłodną,<br />
tak czystą, że w niej policzyć moż<strong>na</strong> wszystkie <strong>na</strong>jpiękniejsze kamyczki, dziwny do niej<br />
uczuwa po<strong>ci</strong>ąg; ch<strong>ci</strong>ałaby koniecznie użyć tej wody do syta. Jakoż nie <strong>na</strong>myślając się długo,<br />
zstępuje z brzegu i wstępuje w koryto rzeki, a pojąc się rozkoszą jej chłodu i igrając z jej<br />
drobniutkimi falami, postępuje coraz <strong>da</strong>lej i <strong>da</strong>lej przy brzegu pod wodę i zapomniawszy o<br />
klasztorze zupełnie, mknie gdzieś z <strong>da</strong>la od furty.<br />
W niedługo chwilę spostrzegają się panny, że Basi nie masz, lecz nie mogąc przypuś<strong>ci</strong>ć,<br />
ażeby wyszła za furtę, która pod ową porę już była <strong>na</strong> powrót zamknięta, szukają ją w obrębach<br />
klasztoru. A kiedy wresz<strong>ci</strong>e klasztorni słudzy wybiegają za furtę, to znów, nie mogąc<br />
przypuś<strong>ci</strong>ć, ażeby Basia się odważyła wejść do wody, szukają ją tylko <strong>na</strong> lądzie, krzyk tedy,<br />
płacz i rozgwar w klasztorze, ale zgubionej Basi jak nie było, tak nie ma.<br />
Chcącym odszukać tę zajmującą <strong>na</strong>s zgubę, nie <strong>na</strong>leży <strong>na</strong>m trzymać się mniszek, które ją<br />
nie z<strong>na</strong>lazły, ale wejść raczej <strong>na</strong> tę drogę, <strong>na</strong> której istotnie z<strong>na</strong>lezioną została. A droga to<br />
zaprawdę i <strong>da</strong>leka, i dziw<strong>na</strong>.<br />
Owóż tedy <strong>na</strong> granicach ziemi sanockiej, od strony województwa sędomirskiego a pilznieńskiego<br />
powiatu, leży miasteczko Niebylec. Na tym Niebylcu, <strong>na</strong> Lutczy, Konieczkowej i<br />
przyległoś<strong>ci</strong>ach dziedziczył pan Mar<strong>ci</strong>n Junosza Łempicki, łowczy nurskiej ziemi, <strong>który</strong> z<br />
pierwszej żony, Kaczkowskiej, podkomorzanki bełskiej, miał jedynego sy<strong>na</strong> – z drugiej, niewiadomej<br />
z <strong>na</strong>zwiska, żadnego nie zostawił potomstwa – a z trze<strong>ci</strong>ej, Elżbiety z Brześ<strong>ci</strong>ańskich,<br />
miał jede<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e córek i jednego sy<strong>na</strong>, Konstantego. Kiedy Konstanty był jeszcze w<br />
pieluszkach, pan łowczy nurskiej ziemi pożeg<strong>na</strong>ł się z tym światem, zostawując żonę z trzy<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>orgiem<br />
dzie<strong>ci</strong> i z z<strong>na</strong>komitym wprawdzie majątkiem, ale bez żadnej opieki. Wszakże<br />
pani Łempicka, prawdziwy typ matki, gospodyni i obywatelki swojego czasu, obchodzi się<br />
16
s<strong>na</strong>dnie bez opieki, a <strong>na</strong>wet bez cudzej porady. Zarządza o<strong>na</strong> pozostałą po mężu fortuną wybornie<br />
i wychowuje drobne jeszcze swe dzie<strong>ci</strong> z <strong>na</strong>dzwyczajną troskliwoś<strong>ci</strong>ą i oględnoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong><br />
przyszłość; lecz przy tym nie zapomi<strong>na</strong> także i o obowiązkach macochy i równie zapobiegliwie<br />
stara się o to, ażeby mogła <strong>na</strong>jstarszego sy<strong>na</strong> swojego męża, z pierwszej żony urodzonego,<br />
jak <strong>na</strong>jlepiej ożenić i przyszłość mu ubezpieczyć. Syn ten, przyszły dziedzic Niebylca, a<br />
dziś już <strong>na</strong>miestnik w królewskiej chorągwi, liczy już lat blisko trzydzieś<strong>ci</strong> i stoi ze swoją<br />
chorągwią w Przemyślu. Obmyśliwszy mu kilka stosownych partyj, jedzie pani Łempicka do<br />
niego do Przemyśla, ażeby go do wyboru jednej z nich skłonić. Pan <strong>na</strong>miestnik wszakże się<br />
waha i postanowienie swoje <strong>na</strong> czas późniejszy odkła<strong>da</strong>. Nie zadowalnia to jego macochę,<br />
lecz widząc, że <strong>na</strong> ten raz musi od swego zamiaru odstąpić, wybiera się z rezyg<strong>na</strong>cją <strong>na</strong> powrót<br />
do domu. Jed<strong>na</strong>kże w samą wigilię wyjazdu, robiąc różne sprawunki w mieś<strong>ci</strong>e, każe się<br />
wieźć także do klasztoru p.p. benedyktynek, ażby tam, wybornie przez nich sporządzanych,<br />
pierników <strong>na</strong>kupić. Dzieje się to prawie w tę samą chwilę, kiedy Basia zniknęła. I trzeba właśnie<br />
<strong>taki</strong>ego z<strong>da</strong>rzenia, żeby pani Łempicka sama ją tuż przy moś<strong>ci</strong>e z<strong>na</strong>lazła. Uderzo<strong>na</strong> widokiem<br />
pięknej i ślicznie wyrośniętej panienki, kąpiącej się w sukienkach w Sanie, zatrzymuje<br />
swój powóz i w<strong>da</strong>je się z nią w rozmowę. Na zapytanie: Kto by była? – dowiaduje się<br />
pani Łempicka od zalęknionej dziewczynki li tyle, że się <strong>na</strong>zywa Basia i że jest z klasztoru.<br />
Trud<strong>na</strong> jest <strong>da</strong>lsza z tą szczególniejszą dziewczyną rozmowa, bo pomimo wzrostu i wieku,<br />
jest o<strong>na</strong> dzieckiem, zaledwie umiejącym szczebiotać i nie mającym o niczym wyobrażenia.<br />
Dowiaduje się prze<strong>ci</strong>eż pani łowczyni od niej <strong>na</strong> koniec, że jej myślą nie było wcale od zakonnic<br />
u<strong>ci</strong>ekać, a jeśli nie powró<strong>ci</strong>ła do klasztoru dotychczas, to tylko dlatego, iż się obawia<br />
słusznie zasłużonej kary za przestąpienie furty klasztornej. Pani łowczy<strong>na</strong> wszakże, przez to<br />
tym bardziej poczuwająca się do obowiązku zasłonienia swoją powagą tej dzie<strong>ci</strong>ęcej winowajczyni,<br />
prędko tę bojaźń w niej uspokaja i sama ją do klasztoru odwozi.<br />
Tymczasem w klasztorze w samej rzeczy ogrom<strong>na</strong> burza się zebrała <strong>na</strong> Basię. Przełożo<strong>na</strong> i<br />
starsze panny, zamiast się szczerze u<strong>ci</strong>eszyć powrotem zgubionej dziewczynki, koniecznie ją<br />
chcą ukarać. Przestraszo<strong>na</strong> dziewczy<strong>na</strong> tuli się z drżeniem i płaczem do pani łowczynej, która<br />
też z całym zapałem bierze ją w swoją obronę i w końcu rzeczywiś<strong>ci</strong>e od kary ochrania. Wypadek<br />
ten przywiązuje Basie do tej nowej opiekunki tak mocno i tkliwie, że kiedy przychodzi<br />
do pożeg<strong>na</strong>nia, zaledwie się zdoła od niej oderwać. Ale to także pozyskuje dla Basi całe serce<br />
pani Łempickiej, która po częś<strong>ci</strong> z litoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>d biedną niez<strong>na</strong>jomą sierotą, po częś<strong>ci</strong> z <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong><br />
okrywającej ją tajemnicy, pozostaje umyślnie jeszcze dni kilka w Przemyślu i skarbiąc<br />
sobie różnymi sposobami serce zakonnic, codziennie Basię odwiedza.<br />
Doświadczonej i biegłej w podobnych sprawach matronie nietrudno było już od dni kilku<br />
odkryć całą tajemnicę, otaczającą Basię i zamierzony cel jej pobytu w klasztorze. A po wykry<strong>ci</strong>u<br />
tego i o<strong>na</strong> także stawia sobie cel względem Basi i zwierza się z niego tylko swojemu<br />
pasierbowi. Nieskory do ożenienia Łempicki nie bardzo rączo chwyta się tego, lecz <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>ą<br />
wiedziony, z chę<strong>ci</strong>ą przystaje <strong>na</strong> to, ażeby i on z macochą odwiedził Balównę u kraty, <strong>na</strong><br />
co pozwolenie u przełożonej przez zapobiegliwą łowczynę już wyrobione. Pani Łempicka<br />
<strong>na</strong>wet przez te dni kilka zrobiła <strong>da</strong>leko więcej, usposobiła o<strong>na</strong> bowiem całkiem do swoich<br />
zamiarów Basię i widziała się <strong>na</strong>wet po dwakroć z owoczesnym biskupem przemyskim, Józefem<br />
Skierskim, i miała z nim długie <strong>na</strong>rady. Dosyć że:<br />
„... tak ułatwiwszy wszystko – pisze sam pan Junosza-Łempicki, wówczas <strong>na</strong>miestnik,<br />
później rotmistrz chorągwi pancernej – przywiodła mnie moja macocha do furty, a ja, zachwycony<br />
anielską pięknoś<strong>ci</strong>ą osieroconej dzie<strong>ci</strong>ny, a <strong>na</strong>wet jej niewiadomoś<strong>ci</strong>ą nęcony, od<br />
razu przylgnąłem do usnutego projektu pani matki i bez <strong>na</strong>jmniejszego oporu ze strony panny,<br />
pod pretekstem przewiezienia ją <strong>na</strong> spacer <strong>na</strong> górę zamkową, Przemysława imię noszącą,<br />
wywieźliśmy młodą Balównę z klasztoru wprost do katedry, gdzie ówczesny biskup przemyski,<br />
Skierski, herbu Jastrzębiec, <strong>da</strong>l <strong>na</strong>m ślub za indultem”.<br />
17
Tym sposobem ta nieszczęśliwa ofiara drapieżnoś<strong>ci</strong> krewniaków w oka mgnieniu prawie<br />
uwolnioną została z wiekuistego więzienia i los jej przyszły, odpowiedni jej ogromnej fortunie,<br />
jej imieniowi i wrodzonym przymiotom umysłu i serca, zabezpieczony <strong>na</strong> zawsze.<br />
Wszakże nie koniec <strong>na</strong> tym, dziwne bowiem jeszcze koleje miało przejść to małżeństwo,<br />
zanim wolno mu było w spokoju pożywać owoce bólów, poświęceń i szczęś<strong>ci</strong>a.<br />
Łempicki, wziąwszy ślub w katedrze przemyskiej, lubo żo<strong>na</strong> jego była mu już przez koś<strong>ci</strong>ół<br />
od<strong>da</strong><strong>na</strong>, u<strong>ci</strong>eka z nią jed<strong>na</strong>k czym prędzej, jak z ukradzionym towarem. Jeszcze dnia<br />
tego samego wyjeżdża on do Niebylca, gdzie <strong>na</strong> zamku murowanym, odziedziczonym wraz z<br />
majątkiem po ojcu, sia<strong>da</strong>. Obwarowuje on się zewnątrz od wszelkich spodziewanych <strong>na</strong>padów,<br />
a pod tą obroną z dziwnie tkliwym i bogobojnym uczu<strong>ci</strong>em używa szczęś<strong>ci</strong>a, które o tyle<br />
jest większym i czystszym, i świętszym od zwykłych dni majowych małżeńskich, ile że żo<strong>na</strong><br />
tutaj nie jest jeszcze kobietą, lecz dzieckiem, a mąż jest nie tylko kochankiem i mężem, ale<br />
zarazem <strong>na</strong>uczy<strong>ci</strong>elem i prawie ojcem. Z <strong>na</strong>jtkliwszym też uczu<strong>ci</strong>em pisze sam o tym Łempicki:<br />
„Sądzę, że Ewa, <strong>na</strong> świat przyszedłszy – są jego słowa – więcej się wszystkiemu nie dziwiła,<br />
wszystkim nie bawiła, jak młodziuch<strong>na</strong> żonka moja, która prócz ołtarzy w koś<strong>ci</strong>ele i<br />
kurytarzy w klasztorze nic nie z<strong>na</strong>ła. Ale pocz<strong>ci</strong>we to było serce, serdecznie mnie pokochała.<br />
Pod przewodnictwem mojej macochy kształ<strong>ci</strong>ć się zaczęła, a <strong>na</strong>uki od abecadła z nią zacząć<br />
musiałem. Lecz wszystko, co jej pokazywałem, pojmowała sercem i wyrabiał się w niej powoli<br />
ten duch szczytny, ten rozsądek i ta godność, które były głównymi cechami późniejszego<br />
jej ży<strong>ci</strong>a”.<br />
To szczęś<strong>ci</strong>e wszakże, mające tak głębokie podstawy moralne, nie miało trwać długo. Niebawem<br />
bowiem dowiadują się Karszniccy o wykradzeniu Balówny i jej ślubie z Łempickim.<br />
Karszniccy do tego czasu jak <strong>na</strong>jhaniebniej pogospo<strong>da</strong>rowali w majątkach swojej pupilki.<br />
Oprócz zabranych kosztownoś<strong>ci</strong> i sprzętów cennych roztrwonili oni cały i wszelki jej majątek<br />
ruchomy, co większa! wsie <strong>taki</strong>e, jak Hoczew z przyległoś<strong>ci</strong>ami, Teleśnicę, Sannę, Zawoż i<br />
Zwierzyń posprze<strong>da</strong>wali zupełnie, a inne powypuszczali w zastaw lub w długoletnie dzierżawy.<br />
A od <strong>taki</strong>ego męża, jakim był Łempicki, pan <strong>na</strong> Niebylcu, towarzysz chorągwi pancernej,<br />
a do tego jeszcze sławny swojego czasu legista , <strong>na</strong>leżało im się spodziewać sprawy niełatwej,<br />
bo <strong>na</strong>wet liczyć mogli <strong>na</strong> to z pewnoś<strong>ci</strong>ą, że nie tylko ich o rachunki z dóbr wezwie do sądu i<br />
z sądu nie puś<strong>ci</strong>, ale jeszcze i za <strong>taki</strong>e obejś<strong>ci</strong>e się z Basią zadośćuczynienia poszuka. Wszakże<br />
pomimo to wszystko nie tracą jeszcze serca Karszniccy. Ich pokalane sumienia nie kaja się<br />
<strong>na</strong>jpodstępniejszych intryg i <strong>na</strong> nieszczęś<strong>ci</strong>e służą im dobrze po temu towarzyszące czasowi<br />
stosunki. O owych czasach wiele by dzisiaj powia<strong>da</strong>ć, bo to były pierwsze lata po tak zwanej<br />
rewindykacji Galicji – ist<strong>na</strong> wieża Babel opinij, uczuć, wyobrażeń, władz, sądów itd. – pole,<br />
jak <strong>na</strong>jrozłożyś<strong>ci</strong>ej otwarte wszystkiemu i wszystkim – toteż je krótko charakteryzuje Łempicki,<br />
mówiąc: „I pod samą miarę siedzimy w tym kale, ani w nim się utopić, ani wygrzebać<br />
się zeń nie możemy”.<br />
Toteż <strong>taki</strong>e pole jak <strong>na</strong>jlepiej posłużyło Karsznickim. Wkrótce bowiem Łempicki, obwiniony<br />
o tajemne knowania prze<strong>ci</strong>wko cesarzowej-królowej, wzięty jest <strong>na</strong> swym zamku, otoczony<br />
strażą i odwieziony <strong>na</strong> zamek krakowski.<br />
Zaledwie zaś jego wzięto, Karszniccy zbrojno <strong>na</strong>pa<strong>da</strong>ją <strong>na</strong> zamek w Niebylcu, palą go, a<br />
śród pożaru porywają Basie i osadzają znowu w klasztorze.<br />
Tymczasem Łempicki, uwięziony w Krakowie, przechodzi męki piekielne. Oderwany od<br />
żony, od majątku i swojej własnej rodziny, dręczy on się kolejną niespokojnoś<strong>ci</strong>ą o wszystko,<br />
bo wszystko teraz zostawione jest <strong>na</strong> pastwę dowolną Karsznickim. Dobywa też on wszelkich<br />
sił z siebie, ażeby się uniewinnić i jak <strong>na</strong>jprędzej wolność odzyskać, ale jakoś mu to nie idzie.<br />
18
„In<strong>da</strong>gowany, odpowia<strong>da</strong> jak <strong>na</strong> prawego szlach<strong>ci</strong>ca przystało” – ale mu to <strong>na</strong>jmniej pomaga.<br />
Po ukończeniu śledztwa papiery odesłane do Wiednia, z tych papierów żad<strong>na</strong> wi<strong>na</strong> się nie<br />
pokazuje <strong>na</strong> niego, lecz pomimo to więzień pozostawiony w więzieniu.<br />
Śród tego czasu Karszniccy, niezadowoleni jeszcze tym wcale, co już uskutecznili, nie zasypiają<br />
zgoła swej sprawy. Posia<strong>da</strong>ją oni <strong>na</strong> powrót Balównę w swych ręku, ale chcą jeszcze<br />
prawność tego posia<strong>da</strong>nia mieć po sobie. W tym celu po<strong>da</strong>li oni o unieważnienie jej ślubu z<br />
Łempickim, wkrótce też sami jadą do Wiednia, mataczą, kręcą i w końcu – po kilkumiesięcznych<br />
zabiegach – uzyskują w isto<strong>ci</strong>e wyrok unieważniający samowolny ślub małoletniej Balównęj.<br />
Z tym wyrokiem śpieszą się oni czym prędzej do Przemyśla i już są w Przemyślu, i już<br />
biegną z nim do biskupa, kiedy wstępując w progi biskupiego pałacu, dostrzegają w nim niezwyczajną<br />
żałobę. Przerażeni pytają: co by to było? – i dowiadują się, że biskup przemyski,<br />
Skierski, zgasł przeszłej nocy. Przybyli więc o dzień jeden za późno, albowiem w prawie koś<strong>ci</strong>elnym<br />
jest powiedziano wyraźnie: że kiedy ksiądz, <strong>który</strong> złączył małżeństwo, umiera, ślub<br />
<strong>da</strong>ny przezeń pozostaje ważnym <strong>na</strong> zawsze. Tak więc i wyrok Karsznickich istnym zrządzeniem<br />
opatrznoś<strong>ci</strong> Boskiej, czuwającym w<strong>ci</strong>ąż <strong>na</strong>d sierotą, spełza <strong>na</strong> niczym.<br />
Po usunię<strong>ci</strong>u jednej przeszkody, stojącej złączeniu się <strong>na</strong> powrót małżeństwa <strong>na</strong> drodze, z<br />
równą szybkoś<strong>ci</strong>ą usuwa się i druga. Wszakże i Łempickiego nie uwalnia z więzienia ani jego<br />
niewinność, ani zdolność prawnicza, ani jaki bądź przewidziany koniec tej sprawy, tylko także<br />
<strong>taki</strong> sam nieprzewidziany przypadek, także zrządzenie tej samej opatrznoś<strong>ci</strong>, czuwającej bez<br />
przerwy <strong>na</strong>d Basią. Łempicki bowiem w<strong>ci</strong>ąż siedzi i żadnej nie ma <strong>na</strong>dziei. Lecz z<strong>da</strong>rza się,<br />
że Stanisław August, król polski, odwiedza Kraków <strong>na</strong>ówczas. Lubo Kraków <strong>na</strong>leżał podtenczas<br />
jeszcze do krajów pozostałych pod rządem Stanisława Augusta, cesarzowa-królowa<br />
trzymała <strong>na</strong> zamku krakowskim swych więźniów – <strong>taki</strong>e to były czasy i <strong>taki</strong>e stosunki! – król,<br />
będąc w Krakowie, odwiedza zamek i w zamku się dopytuje o więźniów. Korzysta z tego<br />
szczęśliwego z<strong>da</strong>rzenia Łempicki, uzyskuje posłuchanie u króla i opowia<strong>da</strong> mu całe swoje<br />
położenie. Wzruszony tym położeniem mo<strong>na</strong>rcha obiecuje więźniowi wstawić się za nim do<br />
cesarzowej-królowej i <strong>na</strong> jego szczęś<strong>ci</strong>e dotrzymuje swej obietnicy, po czym w isto<strong>ci</strong>e wkrótce<br />
Łempicki, uniewinniony zupełnie, wypuszczony <strong>na</strong> wolność.<br />
Pierwszym krokiem Łempickiego po odzyskaniu wolnoś<strong>ci</strong> było oczywiś<strong>ci</strong>e połączenie się<br />
z żoną. Jakoż w isto<strong>ci</strong>e z Krakowa jedzie on wprost do Przemyśla, odbiera swoją <strong>na</strong>jukochańszą<br />
żonę z klasztoru i uwozi ją z sobą do Niebylca. Szczęś<strong>ci</strong>e jego domowe powraca <strong>na</strong>zad,<br />
które teraz jeszcze o tyle większą ma cenę, o ile jeszcze większymi tru<strong>da</strong>mi i <strong>ci</strong>erpieniami jest<br />
odkupione. Nie jest to szczęś<strong>ci</strong>e wszakże bez dni pochmurnych. Pomiędzy wonne kwiaty miłoś<strong>ci</strong><br />
i wzajemnego szacunku plotą się także piołuny. A tymi są głównie majątkowe straty i<br />
zawikłania. Łempicki bowiem, ożeniwszy się z jedną z <strong>na</strong>jbogatszych panien swojego czasu,<br />
nie tylko za nią rzeczywiś<strong>ci</strong>e nic nie wziął, ale jeszcze przez nią niemało ze swego uronił. Na<br />
Niebylcu spalono mu zamek i wszystkie gospo<strong>da</strong>rskie budynki, zrabowano mu wszystkie zasoby<br />
i poniszczono dobytki. Wraca on z żoną do domu, ale w domu zastaje tylko ruinę, pustkę<br />
i zniszczenie. Wszakże go to wcale nie zraża. Bez skargi <strong>na</strong> ustach, a z ufnoś<strong>ci</strong>ą w błogosławieństwo<br />
Boże, po<strong>da</strong>je on sobie z żoną rękę do obopólnej wytrwałoś<strong>ci</strong> i pracy. I praca mu<br />
idzie sporo, i Pan Bóg mu błogosławi. Wkrótce też odbudowuje swój zamek, stawia nowe<br />
budynki i gospo<strong>da</strong>rstwo swoje do <strong>da</strong>wnego przywodzi ładu. Jednocześnie wytacza proces<br />
Karsznickim o żonine majątki. Krząta on się około tego umiejętnie i zręcznie, ale już tu idzie<br />
oporniej. „Sto procesów przeprowadza kolejno” – ale nie każden z nich pożą<strong>da</strong>ne przynosi<br />
owoce. Sądownictwo ówczesne służy więcej krzywdzącym niż ukrzywdzonym i w tym <strong>na</strong>jwiększa<br />
przeszko<strong>da</strong>. W kilka lat także umierają Karszniccy, a z ich śmier<strong>ci</strong>ą niektóre sprawy<br />
same przez się pa<strong>da</strong>ją. Inne rozwlekają się jeszcze bardziej, przedłużają się w lat dziesiątki i<br />
<strong>da</strong>lej!... Jed<strong>na</strong>kże po le<strong>ci</strong>ech dwudziestu i kilku kończy on te procesy i z majątków żoninych<br />
19
odbiera w całoś<strong>ci</strong> Średnią Wieś, Zubracze, Solinę, Polanczyk i inne. Rozległe te posiadłoś<strong>ci</strong>,<br />
wyniszczone do <strong>na</strong>jwyższego stopnia, wymagają jak <strong>na</strong>jstaranniejszego zarządu, aby mogły<br />
do <strong>da</strong>wnego bytu powró<strong>ci</strong>ć. Z <strong>da</strong>la nie <strong>da</strong> się <strong>taki</strong> zarząd prowadzić i są już wtedy te czasy, w<br />
<strong>który</strong>ch o wierne sługi równie trudno, jak o dobrych przyja<strong>ci</strong>ół. Dlatego Basia a dzisiejsza<br />
pani Łempicka proponuje mężowi, ażeby odtąd w Średniej Wsi zamieszkali. Mąż <strong>na</strong> to zezwala,<br />
ale nie mogąc znieść rozdziału ze swoim ukochanym Niebylcem, wkrótce sam do niego<br />
.powraca. Odtąd pani Łempicka sama w Średniej Wsi mieszka – i tu dopiero występuje ta<br />
osobliwszych cnót pani w całej swojej wielkoś<strong>ci</strong> i blasku. Całym majątkiem swoim o<strong>na</strong> sama<br />
zarządza. Nie trzyma żadnego rządcy ani podstaroś<strong>ci</strong>ego, lecz wszędzie rządzi przez wło<strong>da</strong>rzów,<br />
przez chłopów. I wszystko pod jej ręką rośnie, rozwija się i przychodzi do stanu bogactwa.<br />
Na wszystkich wsiach stają nowe budynki, wszystkie role obfitują w urodzaj, wszystkie<br />
gromady przychodzą do zamożnoś<strong>ci</strong>. Z groma<strong>da</strong>mi osobliwie umie się o<strong>na</strong> obchodzić. Nie<br />
jest o<strong>na</strong> ich panią, lecz opiekunką i matką. Z<strong>na</strong> o<strong>na</strong> każdego gospo<strong>da</strong>rza, każde dziecko we<br />
wsiach swoich i wie, co się dzieje pod każdą strzechą. Nie znosi nigdzie głodu i niedostatku i<br />
wszystkich własną wspomaga ręką. Zaprowadza spichrzę gromadzkie i <strong>na</strong>dzór starszyzny <strong>na</strong>d<br />
pracą i rządzeniem się wszystkich, i tym sposobem ubezpiecza ich dobry byt materialny.<br />
Szczególniejszy wszakże wzgląd jeszcze ma o<strong>na</strong> <strong>na</strong> ich stronę moralną. Nie <strong>ci</strong>erpi nigdzie<br />
lenistwa, pijaństwa, kradzieży i ażeby te chwasty wyplenić z gruntu, osobne ku temu tworzy<br />
instytucje. Tymi instytucjami .są wszędzie sądy gromadzkie, które nie tyle mają <strong>na</strong> celu karę,<br />
ale głównie poprawę, a w razie niepoprawnoś<strong>ci</strong> banicję. Tym sposobem staje się o<strong>na</strong> fun<strong>da</strong>torką<br />
nie tylko dobrego bytu swych włoś<strong>ci</strong>an, ale podnosi ich z czasem do tego stopnia moralnie,<br />
że nie masz u nich przykładu żadnego występku, a oni sami stają się w długie czasy pamiętnym<br />
przykładem dla swoich bra<strong>ci</strong> sąsiednich.<br />
Lecz <strong>taki</strong>ch celów dopiąć może tylko <strong>taki</strong> charakter, jakim pod każdym względem jaśnieje<br />
osieroco<strong>na</strong> niegdyś Balów<strong>na</strong>. Była o<strong>na</strong> pobożną całą duszą i sercem, ale bez ostentacji i wielomówstwa.<br />
Modliła się Bogu nie godzinkami, lecz uczynkami, modliła się całym ży<strong>ci</strong>em<br />
swoim. Dobro bliźnich było u niej zawsze <strong>na</strong> pierwszym miejscu, jej własne <strong>na</strong> miejscu ostatnim.<br />
Hoj<strong>na</strong> i szczodrobliwa dla wszystkich, dla siebie była oszczęd<strong>na</strong> i wyrachowa<strong>na</strong>; pobłażająca<br />
wszystkim, a <strong>na</strong>jsurowsza dla siebie, nie położyła się nigdy do snu, jeżeli, obliczając<br />
się z swoim sumieniem, nie wyrachowała się przed sobą z doko<strong>na</strong>nego <strong>na</strong> tym dniu pocz<strong>ci</strong>wego<br />
uczynku. Jej serce było zawsze w zgodzie z rozumem, a jej rozsądek umiał po prostu<br />
rozwiązywać wszystkie <strong>na</strong>jzawikłańsze trudnoś<strong>ci</strong>. Nie mieszkając z mężem w latach ostatnich,<br />
odwiedzała go często i jego przyjmowała u siebie, otaczając go zawsze <strong>na</strong>jtkliwszą miłoś<strong>ci</strong>ą<br />
i głębokim szacunkiem. Jej dom <strong>na</strong>leżał do <strong>na</strong>jgoś<strong>ci</strong>nniejszych w okolicy, a jej umiejętność<br />
przyjmowania wszystkich goś<strong>ci</strong> z równą uprzejmoś<strong>ci</strong>ą, lecz przy tym z godnoś<strong>ci</strong>ą a bez<br />
próżnej i niezmierzonej wystawy, żyje w pamię<strong>ci</strong> sędziwych sąsiadów do dziś dnia.<br />
Śród tak <strong>ci</strong>chego w swoim rodzinnym zakątku, a prze<strong>ci</strong>e pełnego <strong>taki</strong>ch cnót świetnych<br />
zawodu, umarła ta świątobliwa matro<strong>na</strong> w roku 1823. Jej pogrzeb <strong>na</strong>leży do <strong>na</strong>jświetniejszych<br />
i wystawnoś<strong>ci</strong>ą podejmowaną przez męża, i mnogoś<strong>ci</strong>ą mów pogrzebowych, lecz głównie<br />
owym płaczem tysiąco-głośnym jej licznych gromad, które jednym, nieutulonym jękiem, jakby<br />
lamentem całej ziemi, <strong>na</strong>pełniły powietrze.<br />
Mąż o kilka lat jeszcze ją przeżył, umierając dopiero W roku 1830.<br />
Z tego małżeństwa pozostała li jed<strong>na</strong> córka Zofia, która była za hrabim Ankwiczem.<br />
Tak więc te góry tutejsze, nie tylko że były tak zaludnione, jakimi się pokazują w Nieczujowych<br />
powieś<strong>ci</strong>ach, ale <strong>na</strong>wet się rodzili i mieszkali w nich ludzie tacy, <strong>na</strong> jakich dzisiaj<br />
wzmóc się nie umieją <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>jpołożystsze doliny. I te cnoty domowe i publiczne, i owe obyczaje<br />
<strong>da</strong>wne, <strong>na</strong> mocy <strong>który</strong>ch utrzymywał się tak nieporów<strong>na</strong>nie piękny stosunek włoś<strong>ci</strong>an do<br />
panów, dlatego właśnie, że ta krai<strong>na</strong> była tak górzysta i obcym żywiołom tak nieprzystęp<strong>na</strong>,<br />
20
chowały się tutaj w <strong>taki</strong>ej czystoś<strong>ci</strong>, że tak jak w powieś<strong>ci</strong>ach Nieczui, tak i w nietkniętych<br />
piórem późniejszych po<strong>da</strong>niach, wszystko, co dobre, pocz<strong>ci</strong>we i czyste, to swoje, a co tylko<br />
występne lub tylko dziwaczne, to pewnie jakiś z krain obcych tu przywleczony niestatek.<br />
Rozpatrując się tak w pisanych, jak ustnych pamiątkach domowego ży<strong>ci</strong>a tej ziemi, dziwić<br />
się trzeba zaiste, jak surowo przestrzegano tutaj zacnoś<strong>ci</strong> i cnoty, i jak silną i czynną była pod<br />
tym względem opinia publicz<strong>na</strong>. Wszyscy mieszkańcy tutejsi byli tu niby jakimś zakonnym<br />
stowarzyszeniem, w <strong>który</strong>m kapituła, złożo<strong>na</strong> ze starszych, bezustannie czuwała <strong>na</strong>d moralnoś<strong>ci</strong>ą<br />
stowarzyszenia. Jej policja była tak czuj<strong>na</strong>, że <strong>na</strong>jmniejsza drobnostka nie uchodziła jej<br />
wiedzy, jej sąd był zawsze doraźny, często <strong>na</strong>wet tak srogi, że śmierć przynosił obwinionemu.<br />
Niżej opowiem wypadek, stwierdzający to po<strong>da</strong>nie, tutaj zaś wspomnę o tym, że nie kto<br />
inny, tylko tak sil<strong>na</strong> opinia publicz<strong>na</strong> sprawiła to, że od <strong>na</strong>j<strong>da</strong>wniejszych czasów, aż do ostatnich,<br />
dzieje tutejsze nie przypomi<strong>na</strong>ją ani jednego głośniejszego występku, ni jednej zbrodni.<br />
W ostatnich latach dopiero, kiedy rozwiązłość obyczajów za Sasów rozgrzeszyła całą Rzeczpospolitą<br />
do tego stopnia, że owoczesne dzieje domowe skła<strong>da</strong>ją się niemal z samych burd,<br />
zajazdów, zabójstw i innych gwałtów, i tutaj także popełnioną została zbrodnia, która wszakże,<br />
lubo niemniej jasne rzuca światło <strong>na</strong> stan ówczesnych obyczajów i moralinoś<strong>ci</strong> publicznej,<br />
zawiera w sobie jeszcze jeden rys <strong>taki</strong>, że dla niego samego z<strong>da</strong>rzenie to powinno wzbudzić<br />
<strong>na</strong>sze zaję<strong>ci</strong>e.<br />
Z<strong>da</strong>rzenie zaś to było <strong>na</strong>stępujące:<br />
Jan Prosper <strong>na</strong> Załuskach, Gostkowie i Łasku, Junosza z Tabaszów Załuski, kuchmistrz<br />
Wielkiego Księstwa Litewskiego, Chę<strong>ci</strong>ński, zawistowski starosta i Orła Białego kawaler,<br />
dziedziczył w ziemi sanockiej <strong>na</strong> miasteczku Jasienicy i okrążających go wsiach kilku<strong>na</strong>stu.<br />
Dobra te wszystkie były niegdyś częś<strong>ci</strong>ą dóbr odrzykońskich, czyli kamienieckich, które po<br />
Kamienieckich, Betma<strong>na</strong>ch, Bonerach przeszły do Firlejów, przez Firlejównę do Tarnowskich,<br />
przez Tarnowską do Wierzbowskich, a przez Ludwikę Wierzbowską dostały się Hieronimowi<br />
Załuskiemu, kasztelanowi rawskiemu, <strong>który</strong> był ojcem kuchmistrza. Pan kuchmistrz<br />
sam, mający Szołdrską za sobą i z nią dzie<strong>ci</strong> siedmioro, rezydował <strong>na</strong> Jasienicy. Był to co do<br />
imienia i co do majątku pan z<strong>na</strong>komity, bo oprócz Jasienicy posia<strong>da</strong>ł jeszcze tu Jabłonicę z<br />
przyległoś<strong>ci</strong>ami, a w Sieradzkiem państwo łaskie i państwo gostkowskie <strong>na</strong> rozgraniczu Sieradzkiego<br />
i Łęczyckiego. Przy tym wszystkim jed<strong>na</strong>k był on umysłu spokojnego, a zamiast<br />
hucznym ówczesnym biesiadom, raczej <strong>na</strong>ukom, rodzinie i gospo<strong>da</strong>rstwu od<strong>da</strong>ny, sam też<br />
wszystkie swoje majątki administrował. Pomimo to wszakże wieś Jabłonica z przyległoś<strong>ci</strong>ami<br />
dostała się około roku 1740 imć panu Antoniemu Baranowskiemu, stolnikowi dobrzyńskiemu,<br />
za małą sumę w zastaw trzechletni. Ten Baranowski, jaki człowiek był, trudno wiedzieć;<br />
pew<strong>na</strong> rzecz tylko, że przybył tutaj z ziemi dobrzyńskiej, że szukał tędy wsi do dzierżawy lub<br />
kup<strong>na</strong>, że mu się Jabłonica podobała <strong>na</strong>d inne, że ją ch<strong>ci</strong>ał kupić koniecznie, a kiedy tego<br />
otrzymać nie mógł, poty męczył pa<strong>na</strong> kuchmistrza, póki jej nie otrzymał w zastaw trzechletni.<br />
Jakoż ją trzymał trzy lata, a po trzech le<strong>ci</strong>ech wyprosił sobie rok czwarty: lecz kiedy po<br />
czwartym ch<strong>ci</strong>ał jeszcze pozostać <strong>da</strong>lej, pan kuchmistrz nie ch<strong>ci</strong>ał <strong>na</strong> to żadną miarą zezwolić.<br />
Po długich prośbach wszakże zezwala Załuski jeszcze <strong>na</strong> rok jeden, ale pod tym warunkiem,<br />
ze <strong>na</strong> rok przyszły o świętym Janie ma mu być Jabłonica od<strong>da</strong><strong>na</strong> bez żadnych kwestyj. Baranowski<br />
zostaje, lecz już w biegu tego piątego roku <strong>da</strong>je się słyszeć z tym wszędzie, że z Jabłonicy<br />
za nic się nie ustąpi. Nie<strong>ci</strong>erpliwi to dosyć kuchmistrza, lecz znie<strong>ci</strong>erpliwia <strong>da</strong>leko<br />
więcej, kiedy wysławszy <strong>na</strong> kilka dni przed świętym Janem swego rachmistrza, imć pa<strong>na</strong> Jełczyckiego,<br />
do Baranowskiego z wezwaniem, ażeby sobie sumę zastawną odebrał, dostaje od<br />
niego stanowczą odpowiedź, że sumy tej nie odbierze, że ma inne do niego pretensje i Bóg nie<br />
wie, co jeszcze, a w końcu, że z Jabłonicy żadną miarą się nie ustąpi.<br />
Pisarzem grodzkim sanockim był <strong>na</strong>ówczas imć pan Józef Malicki, późniejszy kasztelan,<br />
Woj<strong>ci</strong>ech Wielogórski regentem, a susceptantem Aleksander Rzepicki – do nich się tedy, jako<br />
21
do siedzących <strong>ci</strong>ągle w Sanoku, u<strong>da</strong>je pan kuchmistrz, jak ma sobie w tej sprawie postąpić.<br />
Imć pan Malicki, przejrzawszy dokumenta, zapewnia kuchmistrza, że byle tylko sumę zastawną<br />
wraz z kontraktem zastawu złożył w kancelarii grodzkiej sanockiej, to pan Baranowski<br />
<strong>na</strong>jniezawodniej będzie zmuszony od<strong>da</strong>ć mu Jabłonicę <strong>na</strong>tychmiast. Pan kuchmistrz tedy,<br />
zabrawszy z sobą to wszystko, zabiera także swego rachmistrza Pełczyckiego i w sam dzień<br />
<strong>na</strong>wrócenia świętego Piotra i Pawła u<strong>da</strong>je się do Sanoka, pewny tego, że wszystko jak <strong>na</strong>jlepiej<br />
załatwi, <strong>na</strong>zajutrz do domu wró<strong>ci</strong>, a w kilka dni potem Jabłonicę odbierze.<br />
Nie była to wszakże sprawa tak łatwa. Baranowski bowiem, lubo sam może nie tyle zły i<br />
mniej zręczny, ma jed<strong>na</strong>k dziwnie sprężystą podporę w plenipoten<strong>ci</strong>e swoim, imć panu Mietelskim.<br />
Ten Mietelski jest to szczwany lis palestrancki, <strong>który</strong> całe ży<strong>ci</strong>e przepędził <strong>na</strong> trybu<strong>na</strong>łach<br />
i sądowych kadencjach, to jako plenipotent, to delator, to wresz<strong>ci</strong>e świadek lub poplecznik<br />
<strong>na</strong>jęty. Przez tego Mietelskiego śledzi Baranowski każdy krok Załuskiego, jakoż się<br />
dowiaduje i o tym, jaką on odpowiedź odebrał od Malickiego. Dowiaduje się wresz<strong>ci</strong>e, że z<br />
deportacją sumy zastawnej sam pan kuchmistrz w dniu świętego Piotra i Pawła ma u<strong>da</strong>ć się<br />
do Sanoka. To mu też odbiera ostatnią <strong>na</strong>dzieję, jakoż do przynoszącego mu tę wiadomość<br />
Mietelskiego powia<strong>da</strong> z żalem:<br />
– Jużeśmy teraz całkowi<strong>ci</strong>e przepadli. La<strong>da</strong> jaki rajca z <strong>ci</strong>ebie, Mietelski! a inną drogą może<br />
bym się prze<strong>ci</strong>e usiedział był w Jablonicy, boćby bez niej nie zgłodniał pan kuchmistrz.<br />
Ale <strong>na</strong> to Mietelski:<br />
– I tak się waszmość jeszcze usiedzisz. Mam. ja sposoby <strong>na</strong> wszystko. Owo więc i <strong>na</strong> to<br />
jest sposób, a ma się tam oprzeć o kogo pan kuchmistrz, mam i ja się też oprzeć o kogo w<br />
Sanoku. Toż to nie tylko tam pan Malicki i panowie grodowi; jest tam prze<strong>ci</strong>e i chorągiew<br />
pancer<strong>na</strong>, a w tej chorągwi są tam Kunicki i Waryczeńko, a jegomość masz zasie swoich.<br />
– Więc cóż powia<strong>da</strong>sz, Mietelski?<br />
– Pojedziemy i my do Sanoka – odpowia<strong>da</strong> Mietelski – a tam obaczymy. – Jakoż rzeczywiś<strong>ci</strong>e,<br />
kiedy pan kuchmistrz dopiero <strong>na</strong> dzień świętego Piotra i Pawła wybiera się do Sanoka,<br />
Baranowski z Mietelskim już w wigilię tam przybywają.<br />
W Sanoku wówczas stoi rzeczywiś<strong>ci</strong>e chorągiew pancer<strong>na</strong>. Jest to chorągiew jw. Józefa<br />
Mniszcha, kasztela<strong>na</strong> krakowskiego, której <strong>na</strong>miestnikiem jest imć pan Ludwik Lubieniecki,<br />
Antoni Osuchowski chorążym, a z towarzystwa bawią przy niej <strong>na</strong>ówczas imć pan Kosobucki,<br />
Jan i Mikołaj Bukowscy, Józef Siedliski, Witski i kilku innych. Pomiędzy tymi wszakże<br />
z<strong>na</strong>jdują się jeszcze dwa indywidua, jeden Kunicki, a drugi Waryczeńko, zwany czasem Waręzki,<br />
o <strong>który</strong>ch trudno przypuś<strong>ci</strong>ć, ażeby byli istotnymi towarzyszami chorągwi, bo <strong>na</strong> to nie<br />
zezwalają ich późniejsze uczynki. Towarzystwo w chorągwi było tak z<strong>na</strong>mienitym zaszczytem,<br />
że o niego ubiegały się <strong>na</strong>jpierwsze imio<strong>na</strong>; towarzyszem chorągwi nie mógł być wówczas,<br />
tylko szlach<strong>ci</strong>c herbowy, z<strong>na</strong>nego powszechnie domu, a <strong>na</strong>wet i dla <strong>taki</strong>ch jeszcze uzyskanie<br />
tego zaszczytu było pod owe czasy taką trudnoś<strong>ci</strong>ą, że <strong>na</strong>wet szlach<strong>ci</strong>c osiadły i piastujący<br />
już ten albo ów urząd w powie<strong>ci</strong>e miał siebie za szczęśliwego, jeżeli go za pomocą<br />
instancyj i długich zachodów uzyskał. W <strong>taki</strong>ej chorągwi zresztą, której każdy prosty towarzysz<br />
nie mógł pójść pod komendę <strong>na</strong>wet jenerała cudzoziemskiego autoramentu i która<br />
przeto skła<strong>da</strong>ła się prawie z samego kwiatu ówczesnego obywatelstwa, <strong>na</strong>wet za Sasów przestrzegano<br />
z taką surowoś<strong>ci</strong>ą honoru, zacnoś<strong>ci</strong> i czystoś<strong>ci</strong> spraw wszelkich, że o tym, ażeby się<br />
.pod nią jako istotny towarzysz mógł z<strong>na</strong>jdować człowiek podejrzanego charakteru i wolnego<br />
sumienia, nie moż<strong>na</strong> ani pomyśleć. Kunicki i Waryczeńko, lubo ich manifest pani kuchmistrzowej<br />
litewskiej <strong>taki</strong>mi zowie, nie mogli być jed<strong>na</strong>k towarzyszami chorągwi. Jakoż i<strong>na</strong>czej<br />
i całkiem prawdziwie wyjaśnia <strong>na</strong>m to tradycja. Chorągiew taka, konsystująca w Sanoku, jeżeli<br />
się samowolnie nie mieszała w sprawy powiatowe albo prywatne, nie miała właś<strong>ci</strong>wie nic<br />
do czynienia. Lubo więc obowiązkiem było, ażeby chorągiew taka była o każdej porze przy<strong>na</strong>jmniej<br />
w trze<strong>ci</strong>ej częś<strong>ci</strong> towarzystwem okryta, towarzysze jej jed<strong>na</strong>k, będąc po <strong>na</strong>jwiększej<br />
22
częś<strong>ci</strong> szlachtą osiadłą, mającą w domu swoje własne zaję<strong>ci</strong>a, nie siedzieli nigdy w chorągwi,<br />
kontentując się tym, że się po kilka razy do roku zbierali <strong>na</strong> koło rycerskie, że swoich luzaków,<br />
czyli pocztów utrzymywali w Sanoku i zresztą sami byli <strong>na</strong> każde zawołanie gotowi.<br />
Porucznikowi jed<strong>na</strong>k albo <strong>na</strong>miestnikowi, komenderującemu chorągwią, przykro było siedzieć<br />
w miasteczku z samym tylko chorążym; asystując zresztą wedle zwyczaju sądowym<br />
kadencjom, procesom koś<strong>ci</strong>elnym i wszystkim innym miejscowym obchodom, rad by był<br />
mieć zawsze przy sobie choć taką z towarzystwa reprezentację. Nie mogąc jej zaś mieć ze<br />
strony towarzyszów chorągwi, <strong>który</strong>ch <strong>na</strong>jwięcej kilku przy nim bawiło, przysposabiał ją sobie<br />
sztucznie. O to zaś wcale nie było trudno. Albowiem wówczas, przy długoletnim spokoju i<br />
ogromnym rozmnożeniu się szlachty, mnóstwo było młodzieży w kraju, którzy żadnego nie<br />
z<strong>na</strong>chodzili zaję<strong>ci</strong>a. Było też wielu ludzi, którzy, śród powszechnego nieładu przywłaszczywszy<br />
sobie <strong>na</strong>zwisko, stopień wojskowy lub urząd jaki, włóczyli się z miejsca <strong>na</strong> miejsce, szukając<br />
utrzymania dla siebie w powszechnie zachowywanej goś<strong>ci</strong>nnoś<strong>ci</strong>. Drudzy, posłużywszy<br />
czas jaki <strong>na</strong> Kresach, porzucali <strong>ci</strong>ężką tamtejszą służbę i <strong>na</strong> lekszą w kraj się puszczali; inni<br />
dla jakiego łotrostwa wykluczeni z chorągwi lub z regimentu, ze zmyśloną historią niewinnego<br />
prześladowania za<strong>ci</strong>ągali się w jakiej <strong>da</strong>lekiej krainie do nowej służby. Tacy więc goś<strong>ci</strong>e,<br />
lubo zresztą niewielką ich ob<strong>da</strong>rzano ufnoś<strong>ci</strong>ą i w chorągwiach okrytych, konsystujących po<br />
wielkich miastach, żadnego im nie <strong>da</strong>wano przystępu – w chorągwiach jed<strong>na</strong>k <strong>taki</strong>ch, <strong>który</strong>m<br />
zwykle brakowało nie tylko okry<strong>ci</strong>a, ale <strong>na</strong>wet reprezentacji, częstokroć łatwego doz<strong>na</strong>wali<br />
przyję<strong>ci</strong>a. Jakoż za <strong>taki</strong>ch goś<strong>ci</strong> także <strong>na</strong>leży mieć Kunickiego, a przede wszystkim już Waryczeńka,<br />
<strong>który</strong> <strong>na</strong>wet nie miał ustalonego <strong>na</strong>zwiska.<br />
Jakoż imć pan stolnik dobrzyński, przybywszy wraz z swoim Mietelskim do Sanoka, nie<br />
u<strong>da</strong>ł się wcale do nich; tylko rozkazawszy w gospodzie zgotować obiad i <strong>na</strong>kupiwszy win<br />
różnych gatunków, jak gdyby nic nigdy nie było, całą chorągiewną starszyznę do siebie zaprosił.<br />
Na tę fetę stawili się z chę<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong>miestnik, chorąży i wszyscy towarzysze. Jedzono, pito i<br />
bawiono się aż do ra<strong>na</strong>; rano zaś imć pan Lubieniecki, mający swe gospo<strong>da</strong>rstwo we wsi Zahutyniu,<br />
o ćwierć mili od Sanoka odległej, do siebie znów wszystkich zawezwał. Wkrótce też<br />
zajechały przed gospodę karabony i kałamaszki i widzieli to wszyscy, jak całe to towarzystwo,<br />
śród rozgłośnie śpiewanych pieśni i gęstego strzelania z rusznic i pistoletów, wyjechało precz<br />
z miasta. W Zahutyniu de noviter repertis goś<strong>ci</strong><strong>na</strong> – i tu dopiero stolnik dobrzyński, zostawiając<br />
Mietelskiemu robotę około Kunickiego i Waryczeńka, sam przed starszyzną zaczy<strong>na</strong><br />
rozwodzić żale <strong>na</strong> pa<strong>na</strong> kuchmistrza, opowia<strong>da</strong>jąc, jako go gnębi i zdziera, i teraz jeszcze chce<br />
z posia<strong>da</strong>nej prawnie dzierżawy wyrzu<strong>ci</strong>ć. Burzą się <strong>na</strong> to winem i bezsennoś<strong>ci</strong>ą porozgrzewane<br />
umysły – lecą klątwy i groźby <strong>na</strong> wszystkich koronnych i litewskich kuchmistrzów –<br />
dostaje się przy tym wojewodom, starostom i kasztelanom – a wrzekomo ukrzywdzonemu<br />
szlach<strong>ci</strong>cowi dostaje się ręka bratnia i obietnica pomocy.<br />
Dzieje się to już w sam dzień świętego Piotra i Pawła. W ten dzień też w samej isto<strong>ci</strong>e<br />
przyjeżdża do Sanoka i kuchmistrz. Ale pan wielki, z wielkim jeżdżący dworem, przyjeżdża<br />
późno i nim dla siebie miejsce z<strong>na</strong>jduje w gospodzie, słońce już bliskie zachodu. Obawiając<br />
się, aby go z przyję<strong>ci</strong>em deportowanych pieniędzy nie odroczono do jutra, posyła Pełczyckiego<br />
do pa<strong>na</strong> pisarza. Pan pisarz, grzeczny i uprzejmy dla wszystkich, uprzedzającym jest dla<br />
tak z<strong>na</strong>komitego dygnitarza i odpowia<strong>da</strong> przez Pełczyckiego, że czekać będzie w kancelarii i<br />
deportowane pieniądze przyjmie – choćby też i przy świecach.<br />
Pan kuchmistrz tedy się wybiera powoli i nim się wybrał, zmrok już zapa<strong>da</strong> <strong>na</strong> dworze. O<br />
zmroku dopiero wychodzi on z swojej gospody, idzie z nim razem Pełczycki, a za nim hajducy<br />
<strong>na</strong> noszach drewnianych niosą sumę zastawną. Kiedy tak idąc do grodu, którego kancelarie<br />
z<strong>na</strong>jdowały się w przyziemiach zamku, położonego <strong>na</strong> drugim końcu miasta, przychodzi <strong>na</strong><br />
rynek, w rynku, śród nieprzejrzanego już zmroku, z niewiadomego miejsca <strong>da</strong>je się słyszeć<br />
jakiś gromki głos, wołający:<br />
23
–Śmierć to niosą, nie pieniądze!<br />
Pan kuchmistrz nie zrozumiał sam dobrze, ale zrozumiał Pełczycki i powtórzywszy mu te<br />
słowa, mówi do niego:<br />
– Jw. panie! bo<strong>da</strong>jby tu <strong>na</strong> <strong>na</strong>s nie było jakiej zasadzki.<br />
Ale Załuski, w swoim czystym sumieniu i dobrym rozumieniu o ludziach, zbywa niczym<br />
Pełczyckiego i tak w milczeniu dochodzą wszyscy do zamku.<br />
W zamku, w kancelarii grodzkiej, zastali istotnie światło i pp. Malickiego, Wielogórskiego<br />
i Rzepeckiego czekających z aktami. Wszakże ledwie pan kuchmistrz, wszedłszy do kancelarii,<br />
zaczął się witać z imć panem pisarzem – <strong>da</strong>je się słyszeć tumult jakiś <strong>na</strong> dziedzińcu zamkowym.<br />
Nie moż<strong>na</strong> zrazu rozpoz<strong>na</strong>ć, co się to dzieje, ale słychać wyraźnie brzęk szabel, różne<br />
pomieszane hałasy jakby pijanych ludzi, a między nimi i głosy: bij, zabij! <strong>taki</strong>ego a <strong>taki</strong>ego<br />
sy<strong>na</strong>! – Kuchmistrz spoglą<strong>da</strong> z zdziwieniem <strong>na</strong> pa<strong>na</strong> pisarza, ten zaś <strong>na</strong>wzajem <strong>na</strong> niego – a<br />
tymczasem drzwi od samejże kancelarii otwierają się z wielkim łoskotem i cała ta hurma<br />
krzykaczy wpa<strong>da</strong> wewnątrz do izby. Na jej czele wi<strong>da</strong>ć <strong>na</strong>jpierwej Lubienieckiego, Baranowskiego<br />
i Kunickiego, za nimi wpa<strong>da</strong> Mietelski i Waryczeńko, a <strong>da</strong>lej kilku<strong>na</strong>stu jeszcze<br />
uzbrojonych, <strong>który</strong>ch wszakże już niepodob<strong>na</strong> rozpoz<strong>na</strong>ć. Prze<strong>ci</strong>wko tym <strong>na</strong>pastnikom powstaje<br />
z pasją imć pan pisarz grodzki, lecz <strong>ci</strong> wszczy<strong>na</strong>ją od razu <strong>taki</strong> tumult i hałas, że jego<br />
głos ginie śród wrzawy. Tymczasem Baranowski rzuca się <strong>na</strong> kuchmistrza, lżąc go śród tego<br />
rozgwaru <strong>na</strong>jbrzydszymi słowami; Załuski się cofa za stół do kąta, ale w tej chwili <strong>na</strong>pa<strong>da</strong>ją<br />
<strong>na</strong> niego Kunicki i Waryczeńko, i kiedy jeden rozmachanymi rękami strąca mu z głowy kapuzę,<br />
drugi dobytą spod kier<strong>ci</strong> szablą, tnie go w głowę tuż koło lewego oka. Cię<strong>ci</strong>e to nie tylko<br />
że trafia kuchmistrza w miejsce tak słabe, jak skronie, lecz jest zarazem tak silne, że go od<br />
razu powala <strong>na</strong> ziemię...<br />
Widząc to imć pan Pełczycki, dobywa szabli i <strong>na</strong> czele kuchmistrzowskich hajduków rzuca<br />
się z wś<strong>ci</strong>ekłoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong> <strong>na</strong>pastników, ale w tej chwili od nich już żadnego nie doz<strong>na</strong>je oporu, bo<br />
wszyscy oni, obaczywszy kuchmistrza leżącego <strong>na</strong> ziemi, sami się jak <strong>na</strong>jprędzej wynoszą.<br />
Wkrótce potem <strong>ci</strong>sza już jest w kancelarii grodzkiej sanockiej – panowie grodowi za<strong>ci</strong>ągają<br />
w akta deportację sumy zastawnej i sporządzają akt eksposesji Baranowskiego, a kuchmistrzowscy<br />
hajducy <strong>na</strong> tychże samych noszach, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch przynieśli pieniądze do zamku,<br />
odnoszą teraz zranionego swojego pa<strong>na</strong> do jego gospody.<br />
Złożywszy Załuskiego <strong>na</strong> łożu w gospodzie, Pełczycki przywołuje <strong>na</strong>tychmiast felczerów,<br />
przywozi lekarza zamkowego z Leska, posyła po jakiegoś mnicha lekarza do Kros<strong>na</strong> i jednocześnie<br />
rozsyła konnych posłańców z zawiadomieniem o doko<strong>na</strong>nej zbrodni <strong>na</strong> wszystkie<br />
strony. Zabiegi te jed<strong>na</strong>k niewiele pomagają choremu. Załuski leży bez przytomnoś<strong>ci</strong> przez<br />
noc całą aż do ra<strong>na</strong>, a rano lekarze oświadczają sfrasowanemu Pełczyckiemu, że tylko jeden<br />
Bóg może mu pomóc, a i od Boga będzie to cudem...<br />
Nazajutrz wszakże jeszcze w czas przed południem zjeżdża się do Sanoka niemało<br />
szlachty sąsiedniej i przybiega także rozstawionymi przez Pełczyckiego końmi pani kuchmistrzowa<br />
litewska. Pani kuchmistrzowa pa<strong>da</strong> z rozdzierającym serce lamentem <strong>na</strong> kola<strong>na</strong> u łoża<br />
męża – a oburzo<strong>na</strong> tą zbrodnią szlachta, rzuca się w miasto za odszukaniem Baranowskiego,<br />
Mietelskiego, Kunickiego i Waryczeńki. Poszukiwania ich są <strong>da</strong>remne, ani jednego z nich<br />
bowiem nie masz już w mieś<strong>ci</strong>e – szlachta rzuca się w pogoń za nimi, drudzy czepiają się<br />
pozostałych w mieś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>miestnika i chorążego, z czego wszczy<strong>na</strong> się tumult, hałas i rąbani<strong>na</strong>,<br />
przy czym pomiędzy innymi, poz<strong>na</strong>czonymi z lekka, jeden z młodych Gumowskich jest<br />
tak zesiekany, że do sześ<strong>ci</strong>u tygodni potem goi się z ran swoich w Sanoku.<br />
Przez <strong>na</strong>stępne dni <strong>ci</strong>ągle nowa szlachta się zjeżdża do miasta, a do czwartego dnia rano<br />
wszystko, co tylko żyje, co tylko szablę nosi w całej ziemi sanockiej, jest zgromadzone w<br />
mieś<strong>ci</strong>e. Szczupły Sanok rozpiera się pod tym niespodziewanym zjazdem, jego domki nie są<br />
24
w stanie wszystkich goś<strong>ci</strong> pomieś<strong>ci</strong>ć – wszakże <strong>ci</strong> goś<strong>ci</strong>e nie są wybredni i mieszczą się <strong>na</strong><br />
pod<strong>da</strong>szach i w sieniach, drudzy się kwaterują w chatach wiejskich <strong>na</strong> sanockiej posadzie,<br />
inni się <strong>na</strong>wet rozkła<strong>da</strong>ją obozem <strong>na</strong>d Sanem. Szlachta ta, zgromadzo<strong>na</strong> ze wszystkich kątów,<br />
przez całe dnie oblega gospodę, w której leży Załuski, a co z<strong>na</strong>czniejsi idą go <strong>na</strong>ocznie oglą<strong>da</strong>ć;<br />
drudzy, uraczywszy się po winiarniach <strong>na</strong> ten niespodziewany frasunek, wywołują po<br />
ulicach pomstę Bożą <strong>na</strong> zbrodniów, inni <strong>na</strong>wet wpa<strong>da</strong>ją <strong>na</strong> zamek, to znów do kwatery chorągwi<br />
i grożą tak panom grodowym, jak i Lubienieckiemu srogim rozsiekaniem i śmier<strong>ci</strong>ą. Poplecznicy<br />
i przyja<strong>ci</strong>ele Załuskich nie zaniedbują niczego, ażeby usposobienie szlachty <strong>na</strong><br />
swojej stronie utrzymać, jakoż co dzień, co godzi<strong>na</strong>, <strong>da</strong>ją tu i ówdzie ognia poostrzone szabelki.<br />
Jed<strong>na</strong>k ażeby nigdzie do tumultu nie przyszło, czuwa pilnie chorągiew pancer<strong>na</strong>. Chorągiew<br />
ta już od dni kilku jest całkowi<strong>ci</strong>e okryta, ani jednego nie brakuje w niej towarzysza,<br />
ani jednego luzaka. Główną komendę ma <strong>na</strong>d nią imć pan Mar<strong>ci</strong>n Nieczuja-Ślaski, <strong>który</strong><br />
przez swoje ży<strong>ci</strong>e już niejednej porucznikował chorągwi i tu też postępuje sobie dziwnie surowo.<br />
Wszyscy towarzysze są <strong>ci</strong>ągle pod bronią; odwach jest utrzymany porządnie; Lubieniecki<br />
i Osuchowski wraz z pocztowymi, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch pa<strong>da</strong> podejrzenie wspólnictwa zbrodni,<br />
obłożeni, to honorowym, to rzeczywistym aresztem; bezustanne ronty prze<strong>ci</strong>ągają ulice i<br />
zgoła cala ziemia sanocka za pomocą porozsyłanych komend wzięta jest w czujną policję,<br />
ażeby w niej choć jednego z zbrodniarzy wyśledzić. Takie <strong>na</strong>prężenie trwa przez dni siedem.<br />
Siódmego dnia wieczór kuchmistrz, wy<strong>ci</strong>eńczony <strong>na</strong> siłach, umiera. Wieść ta jak błyskawica<br />
rozbiega się po mieś<strong>ci</strong>e. Wskutek niej nowy rozruch się robi. Zbija się w tłumy szlachta, grozi<br />
i tym, i owym, i w swej zapamiętałoś<strong>ci</strong> grozi <strong>na</strong>wet samemu miastu. Niewiele brakowało do<br />
tego, żeby rozżartym tłumom trza było poświę<strong>ci</strong>ć jednego z uwięzionych towarzyszów, dlaczego<br />
zapewne Lubieniecki wraz z Osuchowskim zaraz po śmier<strong>ci</strong> kuchmistrza znikają także<br />
bez wieś<strong>ci</strong>. Czuj<strong>na</strong> wszakże i <strong>ci</strong>ągle czyn<strong>na</strong> chorągiew utrzymuje spokój powszechny, późną<br />
nocą rozchodzą się tłumy <strong>na</strong> swoje leże, a tymczasem pani kuchmistrzowa litewska wraz z<br />
przybyłymi krewnymi i całym dworem przygotowuje się do solennego aktu oskarżenia, mającego<br />
się odbyć <strong>na</strong>zajutrz.<br />
Jakoż w isto<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>zajutrz zaraz rano zaczy<strong>na</strong> się ten akt pompatyczny. Wtedy corpus<br />
exsangue śp. kuchmistrza ubrane jest w szaty jego imieniowi i tytułom odpowiednie. Ciało to,<br />
położone <strong>na</strong> mary, kirem obwieszone dokoła, niosą w żałobę poubierani hajducy z nieboszczykowskimi<br />
herbami. Za <strong>ci</strong>ałem z rozgłośnym jękiem i niepowstrzymanymi łzami, <strong>ci</strong>ężką<br />
żałobą okryta, postępuje pozostała po zmarłym wdowa; koło niej idzie, wtórząc głośno i łzom,<br />
i jękom matczynym, siedmioro drobnych, osieroconych dziatek. Dalej kilku krewnych przybyłych,<br />
cały dwór nieboszczyka kuchmistrza i wszyscy słudzy, wszystko to w <strong>ci</strong>ężkiej po<br />
swoim panu żałobie. Za nimi wresz<strong>ci</strong>e <strong>ci</strong>ągnie kilkaset szlachty, jedni z głowami pochylonymi<br />
w smutku ku ziemi, drudzy z okiem pałającym zemstą i szukającym zbrodniarzy. Około tego<br />
ogromnego konduktu <strong>ci</strong>śnie się lud pospolity tłumami, pomiędzy które prze<strong>ci</strong>ągają konne i<br />
piesze poczty towarzystwa chorągwi.<br />
Wszystko to <strong>ci</strong>ągnie krokiem powolnym <strong>na</strong> zamek i wchodzi wresz<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> zamkowy dziedziniec.<br />
Tam prze<strong>ci</strong>w nim wychodzą starosta i sędzia, i pisarz, i zgoła cały sąd grodzki.<br />
Okryta kirem i łzami zala<strong>na</strong> wdowa śp. kuchmistrza, prezentuje sądowi jego wybladłe zwłoki:<br />
w imieniu swoim, w imieniu sierot, przyprowadzonych za sobą, i całej nieboszczyka familii,<br />
zanosi o<strong>na</strong> żałosną skargę <strong>na</strong> to srogie zabójstwo do sądu, prosi o sądowne obejrzenie zwłok<br />
nieboszczyka, o wyraźne uz<strong>na</strong>nie i ogłoszenie doko<strong>na</strong>nego <strong>na</strong> nim zabójstwa, a wresz<strong>ci</strong>e błaga<br />
o ukaranie zbrodniarzy. Tym skargom i prośbom towarzyszy rozgłośny płacz samej wdowy,<br />
jęk dzie<strong>ci</strong>, szlochanie krewnych, sług i przyja<strong>ci</strong>ół zmarłego, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e i stokroć jeszcze<br />
głośniejszy gwar zgromadzonej tak tłumnie szlachty, z ust której tutaj wyrywają się tylko niezrozumiałe<br />
groźby, tam wyraźniejsze przeklęctwa, ale gdzie indziej także i wcale zrozumiałe<br />
25
prze<strong>ci</strong>w samemu sądowi zarzuty: jakoby i on był winien w częś<strong>ci</strong> tej zbrodni, będąc ze zbrodniarzami<br />
w zmowie i odbywając umyślnie dlatego sprawę kuchmistrza w nocy!...<br />
Na taką skargę i prośbę dobitną, popartą jakimi dwiema lub trzema setkami szabel, sąd jest<br />
dziwnie usłużny. Oglą<strong>da</strong> on <strong>na</strong>tychmiast ranę nieboszczyka kuchmistrza i uz<strong>na</strong>je ją bez wątpienia<br />
śmiertelną; ze swej strony, wedle sił wszelkich, utula w żalu wdowę i płaczące sieroty;<br />
jakoż także bezzwłocznie deleguje od siebie urodzonego imć pa<strong>na</strong> Pawła Cieszanowskiego z<br />
Grabówki, ażeby tenże zbrodnię tę za spełnioną, a imć panów: Baranowskiego, Mietelskiego,<br />
Kunickiego i Waryczeńkę za zabójców śp. kuchmistrza swoim czystym i zrozumiałym głosem<br />
ogłosił.<br />
Na tym się kończy akt ten solenny, po czym pani kuchmistrzowa zabiera zwłoki mężowskie<br />
do dóbr familijnych, szlachta się pomału rozjeżdża do domów i tylko chorągiew pancer<strong>na</strong><br />
pozostaje w Sanoku.<br />
Chorągiew zostaje cała, po zniknieniu bowiem rzeczywistych zabójców, o nią tu chodzi<br />
<strong>na</strong>jwięcej. U jej <strong>na</strong>miestnika i chorążego motorowie tej zbrodni z<strong>na</strong>leźli dla siebie opar<strong>ci</strong>e, a<br />
to jest plama niemała. Chorągiew nie może tego sobie zapomnieć i dlatego zbiera się <strong>na</strong> koło.<br />
Koło to jest burzliwe i gwarne, bo każdy czuje, jak wielką jest ta plama, a nikt nie widzi <strong>na</strong><br />
nią żadnego środka. Wszakże wśród tej rozgwarnej <strong>na</strong>rady zdobywa sobie znowu główny głos<br />
imć pan Nieczuja-Ślaski i powstawszy za stołem tak mówi:<br />
– Moś<strong>ci</strong> panowie i bra<strong>ci</strong>a! <strong>da</strong>wnymi czasy służba w chorągwi pancernej była <strong>na</strong>jpiękniejszym<br />
w Rzeczypospolitej zazczytem. Chorągiew była tak jako koś<strong>ci</strong>ół: kto do niej wstąpił<br />
jakby się zbliżył ku samemu Bogu. Na chorągwi nie mogła być żad<strong>na</strong> skaza ani <strong>na</strong>wet <strong>ci</strong>eń<br />
żaden, a każdego jej towarzysza słowo ważyło tak jak przysięga. Toteż wówczas chorągiew<br />
stawała i za rząd, i za sądy, i nieraz za to, czego by żaden sąd nie potrafił. W dzisiejszych czasach<br />
cóż się to między <strong>na</strong>mi nie dzieje? Oto chorągiew <strong>na</strong>sza, zamiast czuwać <strong>na</strong>d całoś<strong>ci</strong>ą<br />
Rzeczypospolitej, <strong>na</strong>d sądów powagą i zacnoś<strong>ci</strong>ą obywateli, jeszcze sama <strong>da</strong>je pochop zbrodniarzom!<br />
Powia<strong>da</strong>ją wszyscy, że to jest wypadek: ale tak nie jest, panowie bra<strong>ci</strong>a! Plama ta<br />
nie jest wypadku skutkiem, jeno skutkiem tego, żeśmy wszyscy, jako jesteśmy, zmaleli, żeśmy<br />
podupadli <strong>na</strong> duchu i zubożeli <strong>na</strong> cnotach ojcowskich, żeśmy zgoła z olbrzymów poszli w<br />
niedorostki i karły! Zamiast stać mężnie <strong>na</strong> straży <strong>na</strong>jpierwej wiary świętej, a potem ojczyzny,<br />
pilnujemy głównie <strong>na</strong>szej własnej szkatuły i gardła – zamiast przestrzegać surowo czystoś<strong>ci</strong><br />
sumienia, popuszczamy sobie cugli codziennie więcej i rozpasujemy <strong>na</strong> wszystko – zamiast<br />
się ćwiczyć w <strong>da</strong>wnym rycerskim rzemiośle i po staremu rwać się choćby i z łańcucha domowych<br />
obowiązków do posługi publicznej, zastawiamy się pierwszym lepszym przybyszem,<br />
<strong>da</strong>jemy zja<strong>da</strong>ć rdzy <strong>na</strong>sze misiurki i kordy, a sami się rwiemy do pierzyn! Z żelaznych mężów<br />
zeszliśmy <strong>na</strong> łątki słomiane, z opatrznych i pracowitych ojców w słabe i niezaradne dzie<strong>ci</strong>ęta.<br />
Huc decrevere gigantes!<br />
Tak mówi Nieczuja i powia<strong>da</strong> <strong>na</strong> koniec ze smutkiem, że co się stało, to się już odstać nie<br />
może. Ale potrzeba przy<strong>na</strong>jmniej, ażeby drugi raz się co podobnego nie stało.<br />
– A pewni tego będziemy dopiero wtedy, jeżeli służbę około chorągwi będziemy pełnić<br />
wedle starego zwyczaju. Więc ani <strong>na</strong>m się w tej służbie <strong>da</strong>ć zastępować niez<strong>na</strong>jomym adwenom,<br />
ani zezwalać <strong>na</strong> to, ażeby się la<strong>da</strong> kto chlubił tytułem towarzysza, ani przy kielichu i za<br />
przekupstwem afektów odprawować obiory. A kiedy w choragwi nie będzie <strong>na</strong>miestnikował<br />
ten, <strong>który</strong> mieszka <strong>na</strong>jbliżej Sanoka; ani do egzakcji po<strong>da</strong>tków wybrany ten, <strong>który</strong> przychudł<br />
<strong>na</strong> swojej wiosce, ażeby się też <strong>na</strong> egzakcji podkarmił; ani chorągwi <strong>na</strong>szej nie będzie nosić<br />
ten, <strong>który</strong> nie ma co nosić u siebie w domu – tedy i ład będzie, i bezpieczeństwo pod każdym<br />
względem i nie stanie się nigdy podobny teraźniejszemu wypadek.<br />
26
Tak skończywszy swą mowę, proponuje <strong>na</strong>jpierwej zupełną puryfikację chorągwi i całkiem<br />
nowe obiory, potem <strong>na</strong>pisanie listu o tym do jw. rotmistrza; a wresz<strong>ci</strong>e, ażeby odtąd przy<strong>na</strong>jmniej<br />
przez czas jakiś kilku<strong>na</strong>stu towarzyszów mieszkało w<strong>ci</strong>ąż przy chorągwi.<br />
Lubo <strong>ci</strong>erpkie zaiste są prawdy powiedziane przez starego imć pa<strong>na</strong> Nieczuję, nikt jed<strong>na</strong>k<br />
się prze<strong>ci</strong>w nim nie odzywa i wszyscy jednogłośnie zgadzają się <strong>na</strong> poczynione przez niego<br />
wnioski. Puryfikuje się tedy chorągiew w ten sposób, że z niej wychodzą <strong>na</strong> zawsze nieobecni<br />
już Lubieniecki, Osuchowski, Kunicki i Waryczeńko i <strong>na</strong>wet z pocztowych, którzy byli przy<br />
owym zabójstwie, żaden nie pozostaje w chorągwi. Następują <strong>na</strong>tychmiast wybory i te wypa<strong>da</strong>ją<br />
<strong>na</strong>jlepiej. Namiestnictwo bowiem dostaje się imć panu Ossorii-Bukowskiemu z Nozdrca,<br />
<strong>który</strong> później był podkomorzym tej ziemi, a chorąstwo imć panu Błońskiemu z Bereski, <strong>który</strong><br />
później był stolnikiem sanockim i którego pierwsza konfederacja ch<strong>ci</strong>ała mieć koniecznie<br />
marszałkiem.<br />
Po <strong>na</strong>pisaniu o tym relacji do Mniszcha kilku<strong>na</strong>stu towarzyszy zostaje przy chorągwi –<br />
wszyscy inni się rozjeżdżają do domów – i <strong>da</strong>w<strong>na</strong> <strong>ci</strong>sza rozlega się w mieś<strong>ci</strong>e Sanoku.<br />
Taka też sama <strong>ci</strong>sza zalega i w Jasienicy, <strong>na</strong> <strong>da</strong>wnym dworze nieboszczyka kuchmistrza.<br />
Po jego pogrzebie, odprawionym z wielką pompą owemu czasowi właś<strong>ci</strong>wą, pozostała wdowa<br />
wynosi się stąd <strong>na</strong> zawsze i zamieszkuje w miasteczku Łasku w województwie sieradzkim.<br />
Opiekę <strong>na</strong>d pozostałymi majątkami, <strong>na</strong>d sobą samą i siedmiorgiem sierotek porucza o<strong>na</strong><br />
stryjeczno-rodzonemu bratu śp. męża, Jędrzejowi Stanisławowi Załuskiemu, podówczas już<br />
biskupowi krakowskiemu, <strong>który</strong> z ojcowską troskliwoś<strong>ci</strong>ą zajmuje się wychowaniem starszych<br />
jej dzie<strong>ci</strong>. Popiera on także całym wpływem swoim proces prze<strong>ci</strong>wko zabójcom kuchmistrza,<br />
lecz dla ich niebytnoś<strong>ci</strong> i <strong>na</strong>wet zaginionych zupełnie o nich wieś<strong>ci</strong>, nie doprowadza<br />
do żadnego skutku. Pani kuchmistrzowa więc wresz<strong>ci</strong>e zarzuca <strong>da</strong>lsze poszukiwania, nosi<br />
sama przez lat kilka grubą po mężu żałobę; tę żałobę zamienia później <strong>na</strong> habit zakonnicy i w<br />
tak wiernej pamię<strong>ci</strong> nieodżałowanej swej straty, od<strong>da</strong><strong>na</strong> wychowaniu dzie<strong>ci</strong>, modlitwom i<br />
miłosiernym uczynkom, pomstę za krzywdy swoje pozostawia samemu Bogu.<br />
Od tego czasu mija lat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e.<br />
Zajęta po większej częś<strong>ci</strong> hucznymi biesia<strong>da</strong>mi i biesiadniczymi bur<strong>da</strong>mi szlachta, zapomi<strong>na</strong><br />
już całkiem o doko<strong>na</strong>nej <strong>na</strong> śp. kuchmistrzu litewskim zbrodni. Zapomi<strong>na</strong> o<strong>na</strong> o niej<br />
tym bardziej, ile że dotychczas żaden z jej motorów ni wyko<strong>na</strong>wców nigdzie <strong>na</strong> jaw nie wyszedł;<br />
<strong>na</strong>wet o samym Baranowskim, <strong>który</strong> tu prze<strong>ci</strong>eż swoje dobytki i ową sumę zastawną<br />
zostawił, nie <strong>da</strong>ła się słyszeć żad<strong>na</strong> wieść nigdy. Wszystko to gdzieś się podziało, zniknęło,<br />
przepadło.<br />
Aż dnia jednego, kiedy pani kuchmistrzowa litewska, już późnymi latami zgarbio<strong>na</strong> matro<strong>na</strong>,<br />
lecz zawsze jeszcze habit zakonny nosząca i mieszkająca <strong>na</strong>ówczas w Lasku, o wieczornej<br />
godzinie z kilką pań innych w wielkiej dworu swojego kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e, <strong>da</strong>je jej z<strong>na</strong>ć służący, że<br />
jakiś pielgrzym, powracający ze Ziemi Świętej, prosi o wstęp i posłuchanie u pni. Świątobliwa<br />
matro<strong>na</strong> chętnie zezwala <strong>na</strong> to – jakoż wkrótce otwierają się drzwi i wchodzi przez nie<br />
starzec białowłosy, z długą po pas białą brodą, w strój zwyczajny pielgrzymów przybrany,<br />
<strong>który</strong> się zbliża wprost, do pani Załuskiej i prosi, ażeby mu pozwoliła pomówić z, sobą słów<br />
kilka <strong>na</strong> osobnoś<strong>ci</strong>. Zniepokojo<strong>na</strong> tym cokolwiek staruszka, <strong>na</strong>myślała się trochę, lecz <strong>na</strong> usilne<br />
prośby pielgrzyma odchodzą do przyległej kom<strong>na</strong>ty przytomne <strong>da</strong>my, a o<strong>na</strong>, pozostawszy<br />
sama z pielgrzymem, pyta go, czego by żą<strong>da</strong>ł. Wszakże <strong>na</strong>tenczas pielgrzym rzuca się przed<br />
nią <strong>na</strong> kola<strong>na</strong> i mówi przerywanymi słowy:<br />
– Nie powstanę ze ziemi, póki mi nie przebaczysz,<br />
– Któż jesteś? cóżeś mi winien? – pyta pani Załuska.<br />
– Jestem Baranowski – powia<strong>da</strong> starzec klęczący.<br />
Na wspomnienie tego <strong>na</strong>zwiska, ba, <strong>na</strong>wet wprost <strong>na</strong> widok samego zabójcy męża przerażoną<br />
matronę porywa tak gwałtowne uczu<strong>ci</strong>e zgrozy i żalu, że przez długą chwilę stoi <strong>na</strong>d<br />
27
starcem jak gdyby niema i nie jest w stanie ani słowa przemówić. Jed<strong>na</strong>k po chwili, powró<strong>ci</strong>wszy<br />
do władzy <strong>na</strong>d sobą, wymawia z łkaniem te słowa:<br />
– Bóg mi każe przebaczać, przebaczam, bo<strong>da</strong>jby i On <strong>ci</strong> tak samo przebaczył.<br />
Po czym pielgrzym powstaje z ziemi i znika.<br />
Co się później stało z tym Baranowskim, rzecz niewiadoma. Tutaj w Sanockiem żad<strong>na</strong><br />
wieść o nim nic nie przynosi. Zapewne resztę swojego pokutniczego ży<strong>ci</strong>a skończył w jakim<br />
klasztorze.<br />
Taka jest powieść rzetel<strong>na</strong> o zabitym Załuskim. Po<strong>da</strong>ję ją tak, jak się sama skła<strong>da</strong> z manifestu<br />
pani Załuskiej, wniesionego do grodu, i z żywej tradycji. Jakoż wszystko tu jest prawdziwe:<br />
i owo podstępne wmieszanie w to towarzyszy chorągwi, i <strong>na</strong>pad wieczorny, i owe rącze<br />
uję<strong>ci</strong>e się całej szlachty za zabitym, i puryfikacja chorągwi, i <strong>na</strong>wet owo po<strong>da</strong>nie o zjawieniu<br />
się Baranowskiego po powro<strong>ci</strong>e ze Ziemi Świętej, które nie tylko się utrzymuje w domu<br />
tak słynnym z oświaty, rozumu i <strong>na</strong>uk, jak dom Załuskich, ale powtarzane mi było niemal<br />
przez wszystkich starców tej ziemi, przechowujących <strong>da</strong>wne tradycje. Chcąc też główne mementa<br />
tego z<strong>da</strong>rzenia rozebrać, wiele by się <strong>da</strong>ło powiedzieć o owych czasach, które po tysiąckroć<br />
już sądzone i obrabiane, jed<strong>na</strong>kże jeszcze różnie się przedstawiają u różnych...<br />
To wszakże, o ile by mnie zawiodło <strong>na</strong> szerokie pole obyczajowo-dziejowej rozprawy, o<br />
tyle niewłaś<strong>ci</strong>wym jest skromnemu wstępowi do jeszcze skromniejszej powieś<strong>ci</strong>...<br />
Jakoż <strong>na</strong>tomiast przejdę raczej do jeszcze jednego wspomnienia z domowych dziejów tej<br />
ziemi, które, tak samo jak poprzednicze, powinno nie tylko <strong>da</strong>ć <strong>na</strong>m prawdziwe i jasne wyobrażenie<br />
o potędze i sile owoczesnej opinii publicznej, lecz przez powłokę, dziś tak okrzyczanego<br />
(powszechnie za szeczero-polskie mianego, a w rzeczy żywcem z Niemiec do <strong>na</strong>s<br />
przeniesionego) saskiego pijaństwa i biesiadniczoś<strong>ci</strong> przepuś<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong>s w głąb ówczesnego <strong>na</strong>rodowego<br />
sumienia, które zaprawdę jeszcze <strong>da</strong>leko godniejszym jest tego, ażebyśmy dzisiaj<br />
zawiązali w nim <strong>na</strong> powrót <strong>da</strong>wnego pokrewieństwa stosunki, niżeli bezwzględną obrzu<strong>ci</strong>wszy<br />
go klątwą, <strong>na</strong> zawsze go się wyparli. Z<strong>da</strong>rzenie to odnosi się do familii Choj<strong>na</strong>ckich, zamieszkałej<br />
<strong>na</strong>ówczas w Sanockiem. Nazwisko to występowało już nieraz w różnych rymowanych<br />
i nierymowanych powieś<strong>ci</strong>ach i Choj<strong>na</strong>ckiego figura różne już przybierała posta<strong>ci</strong>e. Figura<br />
ta wszakże nie wszędzie jest taką samą, jaką była niegdyś w isto<strong>ci</strong>e; gdzieniegdzie <strong>na</strong>wet<br />
jest o<strong>na</strong> zlaną z trzech różnych osób całoś<strong>ci</strong>ą, z <strong>który</strong>ch każ<strong>da</strong> miała w rzeczy wcale odrębne<br />
z<strong>na</strong>czenie i stanowisko, i swój właś<strong>ci</strong>wy charakter.<br />
Nie wspomi<strong>na</strong>m tu o tym dlatego, ażebym, <strong>na</strong> wzór własnego popisu łaknącej i uboczne<br />
względy <strong>na</strong> celu mającej krytyki, ch<strong>ci</strong>ał prostować poetyczne zmyślenie, często wiele piękniejsze<br />
od prawdy, ale głównie dlatego, że do zrozumienia rzeczywistego faktu niezbędną jest<br />
z<strong>na</strong>jomość rzeczywistych premisów.<br />
Owóż tedy Choj<strong>na</strong>ccy, piszący się z Choj<strong>na</strong>t, a używający klejnotu Trzaska, jak <strong>da</strong>wno byli<br />
zamieszkali w Poz<strong>na</strong>ńskiem, Sędomirskiem i Rawskiem, tak nie<strong>da</strong>wno w Sanockiem. Dopiero<br />
Józef Ossoliński, wojewo<strong>da</strong> wołyński, żeniąc się, a (jak wówczas mówiono) przystając do<br />
Stadnickiej, wojewodzianki także wołyńskiej, osia<strong>da</strong>jąc <strong>na</strong> żoninym majątku Lesku i przyprowadzając<br />
tutaj ze sobą kilku szlachty, swoich dworzan, czyli przyja<strong>ci</strong>ół, przyprowadził<br />
także i Choj<strong>na</strong>ckich. Przybyły z nim był to pan Ma<strong>ci</strong>ej Choj<strong>na</strong>cki, stolnik rawski, potem pisarz,<br />
a w końcu <strong>na</strong>wet tytułujący się sędzię grodzkim sanockim.<br />
Był to mąż <strong>na</strong>dzwyczaj poważny i po staremu stateczny, nie był nigdy dworzaninem, lecz<br />
za to szczególnie wiernym przyja<strong>ci</strong>elem Ossolińskiego. Takim zawsze się mienił i miał <strong>na</strong>wet<br />
wszelkie prawo do tego, bo nie tylko nie odstępował nigdy Ossolińskiego w żadnej opinii ani<br />
w żadnej przygodzie, ale <strong>na</strong>dto był on sam <strong>na</strong>wet spokrewniony z z<strong>na</strong>komitymi domami, i<br />
kiedy jeden z jego przodków miał za sobą Ogińską, drugi ożeniony był z Ossolińską, wdową<br />
28
po Korytku. Jakoż pan stolnik, przyszedłszy tutaj, lubo wziął zaraz Zagórz, jedną z <strong>na</strong>jpiękniejszych<br />
wsi państwa leskiego w dzierżawę, kupił jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>tychmiast wieś Strwiążyk, ażeby<br />
miał i własne w tej ziemi dziedzictwo.<br />
Ten Choj<strong>na</strong>cki, z Gostomskiej albo może <strong>na</strong>wet Stadnickiej, miał dwóch synów, Edmun<strong>da</strong><br />
i Antoniego. Młodszy o wiele Antoni nie odz<strong>na</strong>czył się żadną osobliwoś<strong>ci</strong>ą i dożywszy w<br />
spokoju bardzo późnej staroś<strong>ci</strong>, ledwie trzydzieś<strong>ci</strong> lat temu, jak umarł – starszy zaś Edmund,<br />
nie posia<strong>da</strong>jący nigdy żadnego urzędu i tytułujący się zawsze tylko stolnikowiczem rawskim,<br />
to jest właś<strong>ci</strong>wie ów zawołany ju<strong>na</strong>k swojego czasu, do którego tak mnogie i tak charakterystyczne<br />
się wiążą powieś<strong>ci</strong>.<br />
Jaka była jego młodość <strong>na</strong>jpierwsza, niepodob<strong>na</strong> powiedzieć z pewnoś<strong>ci</strong>ą. Według niedokładnego<br />
po<strong>da</strong>nia miał on być w różnych szkołach i już w szkołach miał się odz<strong>na</strong>czać swoim<br />
charakterem burzliwym i zręcznoś<strong>ci</strong>ą w robieniu bronią; miał też być także przez jakiś czas<br />
krótki <strong>na</strong> dworze samego króla, gdzie jed<strong>na</strong>k jego charakter niesforny nie dopuś<strong>ci</strong>ł mu dłuższego<br />
pobytu. Pew<strong>na</strong> rzecz wszakże, że kiedy wró<strong>ci</strong>ł w progi ojcowskie, był to młodzieniec,<br />
<strong>który</strong> wzrostem przenosił <strong>na</strong>jsłuszniejszych o głowę, <strong>który</strong> rwał postronki jak ni<strong>ci</strong> i konie<br />
wywracał, lecz przy tym także posia<strong>da</strong>ł wielką ogładę światową, nieobce mu były <strong>na</strong>uki i<br />
umiejętność kilku języków. Jego dzieje publiczne, że je tak <strong>na</strong>zwę w braku innego wyrazu, są<br />
już skądinąd dostatecznie z<strong>na</strong>jome. Nie miał on równego w całej sanockiej ziemi, i to <strong>na</strong>wet<br />
pod żadnym względem, bo jak zręcznoś<strong>ci</strong>ą, odwagą i siłą przenosił wszystkich, tak górował<br />
<strong>na</strong>d nimi sprężystym charakterem, niepokalanym sumieniem i głową. Jakoż jest to rzecz osobliwa<br />
w Choj<strong>na</strong>ckim, że jak był z charakterem dziwnie <strong>na</strong>miętnym i <strong>na</strong>wet gwałtownym, jak<br />
całą ziemią tą trząsał, rwał sejmiki w Sądowej Wiszni albo <strong>na</strong> przekór zrywać je chcącym,<br />
własną wolą je utrzymywał lub skła<strong>da</strong>ł; jak się zrywał do sądów, do <strong>na</strong>padów i miewał nieraz<br />
<strong>na</strong>jwybredniejsze różnych wojen pomysły; jak wyraźnie jakiś duch dziki, nieokiełzany wichrzył<br />
nim <strong>ci</strong>ągle i podpalał w nim głowę i serce – tak w rzeczy samej był to człowiek <strong>na</strong>jdelikatniejszego<br />
sumienia, <strong>na</strong>jtkliwszych uczuć i z wszystkich o nim krążących, zapewne nieraz<br />
różnie poprzekręcanych, po<strong>da</strong>ń ani jedno go nie obwinia o żadną krzywdę wyrządzoną drugiemu,<br />
ani <strong>na</strong>wet o <strong>ci</strong>eń <strong>taki</strong>ej krzywdy.<br />
Wyświeca to jeszcze <strong>da</strong>leko jaśniej pogląd <strong>na</strong> jego ży<strong>ci</strong>e domowe i familijne stosunki, o<br />
które <strong>na</strong>m głównie tu chodzi.<br />
Owoż tedy ten Edmund, <strong>który</strong> powró<strong>ci</strong>wszy do rodzi<strong>ci</strong>elskiego domu, stał się niebawem<br />
ulubieńcom, ba, prawie bożkiem całej sanockiej ziemi, jednę miał prze<strong>ci</strong>e osobę, która nie<br />
dzieliła wcale tego tak powszechnego afektu. A tą osobą był <strong>na</strong> jego nieszczęś<strong>ci</strong>e jego rodzony<br />
oj<strong>ci</strong>ec. Poważny i stateczny pan stolnik, <strong>na</strong> poły niby jakiś surowy Rzymianin, a <strong>na</strong> poły<br />
roztropny polityk i dworak, nie podobał sobie od razu w synie, <strong>który</strong> ob<strong>da</strong>rzony wcale innymi<br />
przymiotami umysłu i serca, wcale też inną obrał sobie swego żywota drogę. Pan Ma<strong>ci</strong>ej,<br />
dumny ze swoich tak bliskich z wojewodą stosunków i pamiętny swych <strong>da</strong>wnych tak z<strong>na</strong>komitych<br />
koligacyj rodowych, ch<strong>ci</strong>ałby był widzieć swojego sy<strong>na</strong> całkowi<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> owej drodze, <strong>na</strong><br />
której się przychodziło do z<strong>na</strong>mienitych fortun i szumnego z<strong>na</strong>czenia. W tym, a nie innym<br />
celu zapewne posyłał on tego sy<strong>na</strong> do szkół, utrzymywał go tam z niemałym kosztem <strong>na</strong> stopie<br />
wyższej, wkrę<strong>ci</strong>ł go potem <strong>na</strong> dwór królewski i za protekcją Ossolińskiego i innych panów<br />
torował mu drogę do <strong>da</strong>lszej sobie upodobanej promocji; a tymczasem ten Edmund, nie tylko<br />
z pracowitych zabiegów ojcowskich nic a nic nie korzystał, lecz jeszcze, powró<strong>ci</strong>wszy do domu,<br />
okazał się od razu <strong>na</strong> drodze zamysłom ojcowskim diametralnie prze<strong>ci</strong>wnej. Zamiast<br />
gładkiego i ugrzecznionego młodzieńca, szermierz rycersko-ju<strong>na</strong>cki – zamiast roztropnego i<br />
układnego dworaka, człowiek prosty i prawdomówny – zamiast kornego i aplikującego się<br />
panom stronnika, niezawisły w swych z<strong>da</strong>niach, śmiały, odważny obrońca osobistej swobody<br />
– nie podobał się Edmund ojcu do tego stopnia, że w krótkim czasie stał się nie tylko obojętnym<br />
dla niego, ale miejsce obojętnoś<strong>ci</strong> zastąpił <strong>na</strong>wet pewien rodzaj odrazy. Jakoż w podob-<br />
29
nym razie, a z innym synem byłby sobie pan stolnik postąpił zapewne i<strong>na</strong>czej, ale Edmun<strong>da</strong><br />
osobiste przymioty i jego tak doraźnie zdobyte i tak z<strong>na</strong>mienite z<strong>na</strong>czenie w powie<strong>ci</strong>e, wynikający<br />
stąd zresztą o tyle jeszcze przykrzejszy stosunek jego do ojca, zniewoliły <strong>na</strong>wet nie<strong>na</strong>wistnego<br />
pa<strong>na</strong> stomika do tak oględnego obejś<strong>ci</strong>a się z nim, że zamiast mu jawnie okazywać<br />
swą niechęć, od<strong>da</strong>ł mu swoją dziedziczną wieś Strwiążyk w bezwarunkową dzierżawę.<br />
Na tej wsi siedząc i mając za sobą niemal całą sanocką szlachtę, wszedł on dopiero zupełnie<br />
w swoją rolę właś<strong>ci</strong>wą. Jakoż <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> koniu, trząsając sam sejmikami i szlacheckimi<br />
zjaz<strong>da</strong>mi, polując tu <strong>na</strong> niedźwiedzie i dziki, a gdzie indziej <strong>na</strong> stronników wichrzącej po<br />
kraju Familii, opierał on się nieraz w swoich wy<strong>ci</strong>eczkach o Węgry, a <strong>na</strong>wet aż o Kresy. Tak<br />
minęły dwa lub trzy lata ostatnie panowania Augusta III i pierwsze cztery lata panowania nowego<br />
króla.<br />
Z wybuchem konfederacji barskiej Edmund oczywiś<strong>ci</strong>e jest pierwszy, <strong>który</strong> się jej chwyta z<br />
zapałem. W wystąpieniu zbrojnym tutejszej ziemi uprzedza go wprawdzie zrządzeniem przypadku<br />
Pieniążek, ale Choj<strong>na</strong>cki już za moment jest przy niej i kiedy inni <strong>ci</strong>ągną przez Sanok<br />
<strong>na</strong> pola rymanowskie, on z osobnym oddziałem puszcza się <strong>na</strong> werbunek do Bukowska, Nowego<br />
Tańca i Dukli. Od zebrania się pod Rymanowem służy on <strong>ci</strong>ągle przy tej konfederacji aż<br />
do jej końca. Ale i tutaj zdradza się głównie jego z jednej strony niesforny, a z drugiej całkiem<br />
dla siebie bezinteresowny charakter. Pomimo to bowiem, iż w tych rozpierzchnionych rozruchach,<br />
gdzie kto nie chce oz<strong>da</strong>bia się szumnym tytułem marszałka albo regimentarza, o nic by<br />
łatwiej nie było jemu, jak o okry<strong>ci</strong>e się <strong>taki</strong>m lub tym podobnym błyskotliwym honorem: nie<br />
wi<strong>da</strong>ć go nigdzie sięgającego ani po tytuł, ani po wyłączną dla siebie władzę; – prze<strong>ci</strong>wnie<br />
<strong>na</strong>wet, on to sam pierwszy proponuje <strong>na</strong> marszałka konfederacji sanockiej imć pa<strong>na</strong> Bronickiego<br />
z Nowego Tyńca i proponuje go właśnie dlatego, że jest „mężem oględnym i ma doświadczenie<br />
wojenne”. Edmund sam dla siebie rezygnuje z wszystkiego – on chce „się bić<br />
tylko” przy tej niezmiernie szczęśliwej okazji. Jakoż bije się on teraz do syta. A ażeby mógł<br />
się wybić <strong>na</strong> wszystkie strony, nie wiąże się z nikim <strong>na</strong> długo. Podczas konfederacji wi<strong>da</strong>ć go<br />
niemal wszędzie, gdzie tylko dobrej bitwy <strong>na</strong>dzieja. Jest on więc przy Kazimierzu Puławskim<br />
i przy Fran<strong>ci</strong>szku, jest jakiś czas przy księ<strong>ci</strong>u Mar<strong>ci</strong>nie Lubomirskim, wiesza się potem przy<br />
Bierzyńskim i ma szczęś<strong>ci</strong>e być czynnym w owej sławnej bitwie w miasteczku Pilznie, którą<br />
tam z taką chwałą stoczył pułkownik Sawa. Takie miotanie się we wszystkie strony, <strong>taki</strong>e<br />
gorące pragnienie boju, z<strong>na</strong>mionuje jego charakter rycersko-ju<strong>na</strong>cki, ale to świadczy także o<br />
<strong>da</strong>wnej tego charakteru niestałoś<strong>ci</strong> i jakby jego wewnętrznym roz<strong>da</strong>r<strong>ci</strong>u. Jakoż nie moż<strong>na</strong> powiedzieć<br />
i<strong>na</strong>czej, jak tylko, że był to człowiek ob<strong>da</strong>rzony z<strong>na</strong>mienitymi przymiotami, lecz<br />
jego duch nie miał spójni, nie miał więzi wewnętrznej. A <strong>taki</strong>ch wielu było <strong>na</strong>ówczas – od<br />
Ksawerego Branickiego i pa<strong>na</strong> Szczęsnego aż do <strong>taki</strong>ch Kirkorów i Dzierżanowskich było ich<br />
prawie tysiące i wszyscy w grun<strong>ci</strong>e rzeczy byli jed<strong>na</strong>cy – bo <strong>taki</strong>e głównie owoce wy<strong>da</strong>wał<br />
ówczesny, równie ni spójni wewnętrznej, ni więzi swej nie mający duch czasu.<br />
Pośród konfederacji trwającej przybywa Choj<strong>na</strong>cki po kilka razy w Sanockie. Czy przybywa<br />
<strong>na</strong> wypoczynek po tru<strong>da</strong>ch wojennych? Nie, nigdy; lecz zawsze po to, ażeby obaczyć, co<br />
też robi szlachta sanocka, i aby tych, którzy istotnie przyszli odpocząć, <strong>na</strong> nowo do pracy <strong>na</strong>pędzić.<br />
Jakoż za każdym jego przyby<strong>ci</strong>em wiąże się nowa konfederacyjka w Sanockiem i rusza<br />
w pole...<br />
Po upadku konfederacji wszyscy, którzy zostali przy ży<strong>ci</strong>u, już powró<strong>ci</strong>li do domu, lecz<br />
Choj<strong>na</strong>ckiego długo jeszcze nie ma. Już myślano, że zginął, ale nic, wcale. Jak mawiał zwykle:<br />
„Od tych much ani bąków (tak <strong>na</strong>zywał dla rozróżnienia kule karabinowe i działowe) ja<br />
pewnie nie zginę” – tak też się stało w isto<strong>ci</strong>e. Nic zginął od nich i po skończeniu konfederacji<br />
u<strong>da</strong>ł się za jej jeneralnoś<strong>ci</strong>ą aż do Bawarii. Nie<strong>na</strong>sycony pię<strong>ci</strong>oletnią rozrywką, miał jeszcze<br />
<strong>da</strong>lsze <strong>na</strong>dzieje. Wszakże w Bawarii przeko<strong>na</strong>ł się aż <strong>na</strong>dto prędko, że już czas żadnych nie<br />
mieć <strong>na</strong>dziei. Więc wró<strong>ci</strong>ł i wró<strong>ci</strong>ł prosto do kraju.<br />
30
Na świętego Szymo<strong>na</strong> i Judy jarmark roczny odbywa się w Krośnie. Na tym jarmarku jak<br />
zwykle zgromadzo<strong>na</strong> jest mnoga liczba szlachty sanockiej. Słońce jesienne już się schyliło ku<br />
zachodowi i prawie zmrok już zapa<strong>da</strong>. Szlachta, pokończywszy swe jarmarkowe zaję<strong>ci</strong>a,<br />
gromadzi się tu i ówdzie po dwóch, po kilku, po kilku<strong>na</strong>stu. Ci się wypytują o wzajemne nowiny,<br />
tam<strong>ci</strong> opowia<strong>da</strong>ją o wkraczających wojskach cesarzowej-królowej, inni przypomi<strong>na</strong>ją<br />
sobie ostatnie boje, przypomi<strong>na</strong>ją rannych i płaczą poległych. Dostaje się tam pewnie niejedno<br />
wspomnienie i Choj<strong>na</strong>ckiemu, o <strong>który</strong>m do .dziś dnia nie masz ni jednej wieś<strong>ci</strong>... kiedy wtem,<br />
jakby czarnoksięskim przywołany zaklę<strong>ci</strong>em, zjawia się żywy i cały Choj<strong>na</strong>cki <strong>na</strong> rynku. W<br />
tej podróży towarzyszy mu pan A<strong>da</strong>m Cieszanowski, łowczyc podobno sieradzki, ale także z<br />
ziemi sanockiej, <strong>który</strong> z ran odniesionych w jednym z ostatnich bojów goił się tam. gdzieś <strong>na</strong>d<br />
Du<strong>na</strong>jcem czy Wisłą i odtąd nieodstępnym jest przyja<strong>ci</strong>elem Edmun<strong>da</strong>.<br />
Poz<strong>na</strong>wszy szlachta swego ulubionego Choj<strong>na</strong>ckiego, nie może się posiąść z radoś<strong>ci</strong>. Szał<br />
jakiś osobliwy <strong>na</strong>pa<strong>da</strong> wszystkich. Porywają go <strong>na</strong> ręce i niosą do gospody w tryumfie. Do<br />
gospody, zbiega jaka pięćdziesiątka <strong>ci</strong>ekawych. Długo w noc trwa gawę<strong>da</strong>, ożywio<strong>na</strong> zapewnię<br />
niejednym wiwatem <strong>na</strong> cześć przybyłego... Wszakże nie koniec <strong>na</strong> tym. Nazajutrz rano<br />
wszyscy Sanoczanie wybierają się razem w podróż do domu. Biorą pomiędzy siebie Choj<strong>na</strong>ckiego<br />
i wiozą go jakby jakiego zbawcę lub <strong>na</strong>czelnika nowej konfederacji. Po drodze gęsto<br />
wstępują do dworów i zapraszają się sami jakby z kuligiem w goś<strong>ci</strong>nę. Współziemianie ich<br />
przyjmują z zwykłą sobie ochotą i podejmują u. siebie wedle możnoś<strong>ci</strong>. Dosyć że robi się z<br />
tego jakiś rodzaj tryumfalnego obchodu, <strong>który</strong> zapewne w rzeczy ucz<strong>ci</strong>ć miał pamięć samej<br />
konfederacji, lecz że jej wyobrazi<strong>ci</strong>elem <strong>na</strong>jlepszym i ostatnim jej losów ostatnich zwiastunem<br />
był tutaj Choj<strong>na</strong>cki, więc wszystkie wieńce tego tryumfu dostają się Choj<strong>na</strong>ckiemu i stąd<br />
do tego już <strong>da</strong>wniej tak czczonego bohatera teraz jeszcze nowa przywiązuje się chwała i cale<br />
nowym otacza go blaskiem. Cały też oświecony promieniami tej chwały i blasku, osia<strong>da</strong> on<br />
znowu w Strwiążyku i po staremu, lubo teraz o wiele już <strong>ci</strong>chszy i spokojniejszy, używa cz<strong>ci</strong> i<br />
miłoś<strong>ci</strong> braterskiej po całej ziemi.<br />
Jed<strong>na</strong>k niestety! głośny ten tryumf jest już ostatnim echem jego głośnego ży<strong>ci</strong>a. Nieodrodny<br />
syn swego czasu, kiedy ten czas się spełnił do ostatniej godziny, nie ma już także w sobie<br />
warunków ży<strong>ci</strong>a. Nad uwieńczoną głową bohatera swojego czasu wisi już wtedy straszliwy<br />
wyrok nieodwołalnych przez<strong>na</strong>czeń, <strong>który</strong> bądź co bądź musi się spełnić koniecznie. Jakoż<br />
spełnia on się w isto<strong>ci</strong>e – i Choj<strong>na</strong>cki niebawem wypełnia dni swoje tak samo, jak ten duch,<br />
<strong>który</strong> go zrodził i utrzymywał przy ży<strong>ci</strong>u. Na jego śmierć wprawdzie skła<strong>da</strong>ją się całkiem proste<br />
wypadki, ale wszystko to dziwnie Boża prowadzi ręka, tak dziwnie, że nie zostawia <strong>na</strong>m<br />
nic jak pokorne milczenie.<br />
Owoż tedy Choj<strong>na</strong>cki, zasiadłszy <strong>na</strong> powrót w Strwiążyku, używa cz<strong>ci</strong> i miłoś<strong>ci</strong> całej tej<br />
ziemi jak <strong>da</strong>wniej. Cześć ta jest <strong>na</strong>wet teraz jeszcze <strong>da</strong>leko większa, bo krom nowego blasku<br />
jest on dziś poważniejszy, doświadczeńszy i tak w z<strong>na</strong>jomość ludzi, jak wiadomoś<strong>ci</strong> bogatszy.<br />
Pomimo to jego stosunek do ojca jest <strong>taki</strong> sam, jak <strong>da</strong>wniej, a <strong>na</strong>wet w rzeczy jeszcze cokolwiek<br />
gorszy. Pogorszyły go bowiem różnice politycznych opinij, które, <strong>da</strong>wniej różne tylko w<br />
zarodzie, dziś wyszły <strong>na</strong> jaw w <strong>na</strong>jrzeczywistszej praktyce. Edmund, jeden z <strong>na</strong>jgorliwszych<br />
stronników konfederacji barskiej – a jego oj<strong>ci</strong>ec, lubo może nie całkiem stronnik Stanisława<br />
Augusta, ale wraz z wojewodą stronnik spokoju i <strong>da</strong>wnego porządku. Im zaś więcej się <strong>da</strong>ją<br />
uczuwać skutki panowania nowego króla, które stolnik wraz z zgodnymi ze sobą w opinii<br />
<strong>na</strong>zywa wprost skutkami konfederacji barskiej, im przez to więcej się wzmaga jego niechęć<br />
ku <strong>da</strong>wnym konfederatom—tym jego serce jeszcze więcej się burzy prze<strong>ci</strong>w swemu konfederackimu<br />
synowi i stosunek ten wresz<strong>ci</strong>e przybiera aż tak wyraźne formy, że Edmund, czując<br />
to, jak <strong>da</strong>lece niemiłym jest ojcu, wcale nie bywa u niego. Zachodzą wszakże wtedy cale nowe<br />
okolicznoś<strong>ci</strong>.<br />
31
Oto klucz seredeński, <strong>na</strong>leżący do państwa leskiego, a wcale nie<strong>da</strong>leko od Zagórza odległy,<br />
trzyma prawem zastawu alboli też dzierżawy imć pani Salomea Strzelecka, skarbnikowa gostyńska.<br />
Jest to mło<strong>da</strong>, nie więcej jak dwudziestodwuletnia wdowa, nie tylko z<strong>na</strong>mienita niezwykłą<br />
pięknoś<strong>ci</strong>ą, ale przy tym i z<strong>na</strong>mieni<strong>ci</strong>e bogata, posia<strong>da</strong>jąca prócz rozległego i zasobnego<br />
gospo<strong>da</strong>rstwa jeszcze i z<strong>na</strong>czne sumy gotowe, pozostałe i zapisane jej testamentem po<br />
mężu. Na świętą Katarzynę tegoż samego roku jest <strong>da</strong>ny wielki bal <strong>na</strong> zamku leskim, <strong>na</strong> <strong>który</strong><br />
zaproszo<strong>na</strong> jest nie tylko prawie cała szlachta okolicz<strong>na</strong>, ale zjeżdżają się także i z<strong>na</strong>komitsi<br />
panowie, jako Józef Potocki, krajczy koronny, i Józef Mniszech, chorąży wielki koronny a<br />
starosta sanocki obadwa starający się o córki wojewody Ossolińskiego. Pomiędzy zaproszonymi<br />
liczy się także i pani Salomea Strzelecka. Przybywa o<strong>na</strong> wcześnie, ażeby z<strong>na</strong>leźć gospodę<br />
dla siebie i z<strong>na</strong>chodzi ją u jednego z mieszczan tutejszych, <strong>który</strong> <strong>na</strong> pomieszczenie się i<br />
rozłożenie toalety balowej odstępuje jej swoich obudwóch izb, sam się wynosząc czy do szopy<br />
odległej, czy też do którego z sąsiadów. Ludzie pani Strzeleckiej umieszczają się w stajni,<br />
a o<strong>na</strong> sama tylko ze swoją służebną, zakwaterowawszy się w izbach, zaczy<strong>na</strong> zabierać się do<br />
ubierania. Pod ową porę, upatrzywszy ją wprzódy zapewne, wchodzi do tych izb jakiś człowiek<br />
pijany, wrzekomo niegdyś przez nią nie zaspokojony a od<strong>da</strong>lony sługa, i upomi<strong>na</strong> się<br />
tytułem zatrzymanej zapłaty o jakąś sumę, tak z<strong>na</strong>czną, że pani Strzelecka, pomimo całego<br />
przestrachu, widzi się być zmuszoną stanowczo mu jej odmówić. Napastnik wszakże nie myśli<br />
wcale odstąpić i po gwałtownym swarze rzuca się <strong>na</strong> wystraszone niewiasty. Powstaje stąd<br />
krzyk, płacz i hałas, <strong>który</strong> przez nie domknięte ok<strong>na</strong> rozchodzi się po ulicy...<br />
Na ten bal zamkowy do Leska przyjechał także i Edmund. A czy to mając jeszcze dość<br />
czasu do swego pojedynczego ubrania, czy może dla jakiej innej sprawy istotnej, wychodzi<br />
wieczór w miasto i w ową porę właśnie z<strong>na</strong>jduje się pod ok<strong>na</strong>mi owego domku, do którego<br />
zajechała pani Strzelecka. Słysząc jakiś krzyk i płacz kobiet, i wyraźny przy tym glos <strong>na</strong>pa<strong>da</strong>jącego<br />
<strong>na</strong> nie mężczyzny, nie <strong>na</strong>myśla się ani chwili i wpa<strong>da</strong> w tym momen<strong>ci</strong>e do izby. Obaczywszy<br />
zaś <strong>na</strong> własne oczy, co się tam dzieje, porywa owego <strong>na</strong>pastnika w swoje żelazne<br />
ręce i nie pytając wcale, kto, co i tam <strong>da</strong>lej, rzuca nim z taką siłą do ok<strong>na</strong>, że ten, strzaskawszy<br />
sobą ramy i szyby, z głuchym jękiem pa<strong>da</strong> <strong>na</strong> środek ulicy...<br />
Pani Strzelecka, przestraszo<strong>na</strong> może jeszcze więcej <strong>taki</strong>m ratunkiem niżeli samą <strong>na</strong>paś<strong>ci</strong>ą,<br />
nie umie ani słowa wymówić i opuszczając ku ziemi i przestrachem, i wstydem zapłonione<br />
oblicze, tuli się milcząc do ś<strong>ci</strong>any... Pan Edmund także jakoś niewiele więcej ma do mówienia,<br />
a widząc się już tu wcale niepotrzebnym, kłania się pięknie i równie milcząc odchodzi...<br />
Jed<strong>na</strong>kże cudne wdzięki pani Strzeleckiej pozostają mu tak widomie w pamię<strong>ci</strong>, że tylko o<br />
nich myśli aż do samego balu. Cóż dopiero powiedzieć o nim, kiedy te same wdzięki ujrzał<br />
podniesione po dwakroć świetną toaletą balową? a co <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e o tym, kiedy <strong>na</strong> sali balowej<br />
<strong>na</strong> jej własne wezwanie musiał do niej przystąpić i z jej ust <strong>na</strong>jpiękniejszych usłyszeć dziwnie<br />
wymowne podziękowanie za tak dzielny i <strong>taki</strong> prędki ratunek?...<br />
Pan stolnikowicz rawski, lubo <strong>na</strong>ówczas miał już pewnie lat ze trzydzieś<strong>ci</strong> kilka, nie z<strong>na</strong>ł<br />
jeszcze żadnej miłoś<strong>ci</strong>. Zajęty <strong>ci</strong>ągle sejmikami, zjaz<strong>da</strong>mi i <strong>da</strong>lekimi wyprawami za bitwą, a<br />
przez pięć lat ostatnich bezustannie konfederacją barską, nie miał ani sposobnoś<strong>ci</strong>, ani <strong>na</strong>wet<br />
czasu do tego. A miłość póź<strong>na</strong>, zwłaszcza u ludzi tak gwałtownego serca i <strong>na</strong>miętnej kompleksji,<br />
zwykła mś<strong>ci</strong>ć się surowo za lata bez niej przeżyte. Toteż w tak mś<strong>ci</strong>we obję<strong>ci</strong>a chwy<strong>ci</strong>ła<br />
o<strong>na</strong> teraz tego rycerskiego ju<strong>na</strong>ka.<br />
Do podniesienia tej <strong>na</strong>miętnej miłoś<strong>ci</strong> przyczyniło się zapewne niemało jego usposobienie<br />
ówczesne. Upadek konfederacji barskiej, sprawy <strong>taki</strong>ej, do której był przywiązany całą duszą i<br />
sercem, <strong>na</strong>pełnił go dziwnie głębokim smutkiem i przygniótł <strong>ci</strong>ężkim żalem jego wrażliwe<br />
serce. Tenże upadek konfederacji wraz z nowym rządem i ładem w kraju odebrał mu także<br />
jego dotychczasowe zaję<strong>ci</strong>e – przy żalu więc <strong>da</strong>wny wódz niespokojnej szlachty, pogromca<br />
wichrzy<strong>ci</strong>eli krajowych i sędzia doraźny powiatowych konfliktów, uczuł teraz dziwną czczość<br />
32
w duszy i niewymowne znudzenie. Do tego jeszcze ów <strong>na</strong>prężony stosunek z ojcem <strong>na</strong>pełniał<br />
go <strong>ci</strong>ągłą, nieosłodzoną niczym goryczą... Bądź jak bądź jed<strong>na</strong>k, pewną jest rzeczą, że Edmund,<br />
powró<strong>ci</strong>wszy z owego balu do siebie, nie wytrzymał ani dni kilku, ażeby nie odwiedzić<br />
pani Strzeleckiej. Przyjęty wdzięcznie i mile, w krótkim czasie po kilkakroć swoje odwiedziny<br />
powtórzył, a z<strong>na</strong>jdując z każdym dniem coraz lepsze przyję<strong>ci</strong>e, stał się niebawem jej goś<strong>ci</strong>em<br />
ledwie że nie codziennym.<br />
Wszakże ta rzecz, tak jak była, ani mogła, ani <strong>na</strong> pozór potrzebowała trwać długo. Edmund,<br />
jak wszędzie, tak i tutaj, miał <strong>na</strong>jczyś<strong>ci</strong>ejsze zamiary. Obustronne okolicznoś<strong>ci</strong> byty jak<br />
<strong>na</strong>jzupełniej odpowiednie i równe. Obustron<strong>na</strong> wzajemność wskazywała sama <strong>da</strong>lszego postępowania<br />
drogę – jakoż nie było wcale <strong>na</strong>d czym się długo <strong>na</strong>myślać. A jak to wówczas <strong>na</strong>d<br />
<strong>taki</strong>mi rzeczami <strong>na</strong>myślano się jeszcze <strong>da</strong>leko mniej niżeli dzisiaj, więc i Edmund nie o<strong>ci</strong>ągał<br />
się długo i dnia jednego z deklaracją formalną wystąpił.<br />
Deklaracja jego została bez kwestii przyjętą. Radość tedy z obu stron wielka, a jeszcze<br />
większa dlatego, że <strong>taki</strong> osobliwszy przypadek, jakby wyraźne zrządzenie Boże, zbliżył ich<br />
dotąd niez<strong>na</strong>jomych do siebie, że ta z<strong>na</strong>jomość tak szczęśliwie i z <strong>taki</strong>m zadowolnieniem<br />
stron obu zamieniła się w miłość i że uświęceniu tej miłoś<strong>ci</strong> ślubem małżeńskim żad<strong>na</strong> nie<br />
zagroziła przeszko<strong>da</strong>.<br />
Wszakże kiedy się tak <strong>ci</strong>eszą oboje i ukła<strong>da</strong>ją już przyszłe urządzenie się swoje, a może<br />
<strong>na</strong>wet dzień ślubu, pyta pani Strzelecka <strong>na</strong>wiasem, czyli nie postawi Edmundowi jakiej trudnoś<strong>ci</strong><br />
ta okoliczność, że oj<strong>ci</strong>ec rodzony, imć pan stolnik rawski, od niejakiego czasu po kilkakroć<br />
do Seredniego przyjeżdżał, występował zawsze dosyć paradnie, koni nie kazał wyprzęgać,<br />
prawił jej różne komplementy, a <strong>na</strong>wet już ją kazał zapytywać z <strong>da</strong>leka, ożyliby miał<br />
trwać <strong>da</strong>lej <strong>na</strong> tej <strong>na</strong>der mu miłej drodze, czyli wszelką porzu<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong>dzieję.<br />
Na tę wiadomość Edmund zbladł jakby ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>.<br />
Ocu<strong>ci</strong>wszy się trochę, pyta swojej oblubienicy:<br />
– I jakiż respons <strong>da</strong>łaś mu waszmość pani?<br />
I odbiera <strong>na</strong> to odpowiedź, że pani Salomea, nie chcąc sobie <strong>na</strong>razić <strong>taki</strong>ego perso<strong>na</strong>ta, a do<br />
tego jeszcze tak bliskiego przyja<strong>ci</strong>ela jw. wojewody, jakim jest imć pan stolnik, nie <strong>da</strong>ła mu<br />
właś<strong>ci</strong>wie żadnego responsu, tylko tak sobie rzecz tę zostawiła do jakiej szczęśliwej okazji...<br />
To objaśnienie dobiło stolnikowicza do reszty. Stał on jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> blady i jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> milczący<br />
przez długą chwilę, a potem westchnął głęboko i rzekł te słowa:<br />
– Ha! Bóg to sam związał i On sam tylko rozwiąże!<br />
Kiedy pan Edmund po tej scenie u pani Strzeleckiej wró<strong>ci</strong>ł do siebie, dziwnie był smutny i<br />
rozstrojony. Gdyby w tej miłoś<strong>ci</strong> i konkurencji był z<strong>na</strong>lazł dwóch, dziesię<strong>ci</strong>u, dwudziestu<br />
współzawodników innych, to byłoby go pewnie tylko o tyle więcej <strong>ci</strong>eszyło. Pewny swojej<br />
miłoś<strong>ci</strong>, byłby z nich wybił połowę, a drugą połowę wystraszył. Ale współzawodnikiem oj<strong>ci</strong>ec<br />
i jeszcze <strong>taki</strong> oj<strong>ci</strong>ec do tego!... to mu odebrało nie tylko wszelką chęć <strong>da</strong>lszego współzawodnictwa,<br />
ale tak pomieszało w nim wszelkie uczu<strong>ci</strong>a i myśli, że sam nie wiedział, co czynić.<br />
Jakoż <strong>na</strong>ówczas byłby pewnie odstąpił, lecz miłość... miłość go trzymała <strong>na</strong> żelaznej uwięzi<br />
i nie <strong>da</strong>ła ani pomyśleć o odstąpieniu.<br />
Trzeba więc było myśleć o rozmówieniu się z ojcem i myślał o tym pan Edmund. Lecz myślał<br />
tak mozolnie i długo, że minął jeden tydzień i drugi, i już trze<strong>ci</strong> zaczy<strong>na</strong>ł, a on jeszcze ani<br />
jednego słowa nie wymyślił, <strong>który</strong>m, miał przemówić do ojca. Nie zasta<strong>na</strong>wiający się nigdy<br />
dotychczas <strong>na</strong>d niczym i nie potrzebujący nigdy więcej jak mgnienie oka <strong>na</strong> to, ażeby się rzu<strong>ci</strong>ł<br />
sam jeden <strong>na</strong> cały tłum nieprzyja<strong>ci</strong>ół albo się zdecydował <strong>na</strong> jakąś ukraińską wyprawę –<br />
dzisiaj nie mógł się zdecydować <strong>na</strong> jedną krótką rozmowę – z rodzonym ojcem. Zdecydował<br />
się wszakże <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e i do ojca pojechał.<br />
33
Obaczywszy go stolnik, wiedzący zapewnię już o wszystkim, o czym i cała ziemia wiedziała,<br />
przyjął go jeszcze surowiej niż zwykle i już przy drzwiach zapytał, czego żą<strong>da</strong> od niego?<br />
To zmieszało tym bardziej Edmun<strong>da</strong>, lecz zebrawszy się, powiedział wszystko, co miał do<br />
powiedzenia. Jed<strong>na</strong>k o ile zręczny szermierz każdą bronią żelazną, o tyle całkiem nieświadomym<br />
był on szermierstwa myślą i słowem. Nie wiadomo jest wprawdzie, w jakiej formie on<br />
ojcu rzecz, swoją przedstawił, ale z odpowiedzi ojcowskiej się pokazuje, że go się spytał w<br />
końcu: azali to prawdą jest, że on sam zaczął konkurować o panią Strzelecką? – pan stolnik<br />
bowiem, zapomi<strong>na</strong>jąc całkiem swojej zwykłej powagi, wpadł wówczas w złość tak gwałtowną,<br />
że zawołał do niego:<br />
– I waść jeszcze śmiesz mnie się pytać o to! Idź! i żeby <strong>ci</strong>ę oczy moje więcej z tym nie widziały!<br />
Taka była odpowiedź ojca. Z nią, jak mnich kwestarz od zamkniętej bramy bogatego pałacu,<br />
powró<strong>ci</strong>ł Edmund do domu. Był to <strong>ci</strong>os zabójczy dla niego. Nie wiedział on teraz już<br />
wcale, co począć. Wszystko byłby potrafił, ale sprze<strong>ci</strong>wić się woli ojcowskiej w tej sprawie, o<br />
tym nie umiał <strong>na</strong>wet pomyśleć...<br />
Dziwnym się to może wy<strong>da</strong>wać komuś, że ten hardy ju<strong>na</strong>k swojego czasu, którego całe<br />
stanowisko społeczne i niemal wszystkie polityczne opinie były niezgodne z rozumieniem<br />
ojcowskim, dzisiaj prze<strong>ci</strong>wko woli ojcowskiej nie miał odwagi wykroczyć w rzeczy <strong>na</strong> pozór<br />
mniejszej. Wszakże nie powinno to dziwić nikogo; jest to bowiem jeden z <strong>na</strong>jcharakterystyczniejszych<br />
rysów owoczesnego wychowania i wyobrażeń. Według nich syn dorosły, już<br />
sam w sobie jednostka w składzie społecznym, już obywatel, nie miał wcale obowiązku w<br />
swoich opiniach politycznych lub sympatiach stronniczych oglą<strong>da</strong>ć się <strong>na</strong> <strong>taki</strong>eż opinie i sympatie<br />
ojcowskie, bo <strong>na</strong> tym właśnie zależała owa osobista swobo<strong>da</strong>, owa tak zwa<strong>na</strong> źrenica<br />
ówczesnej wolnoś<strong>ci</strong>, którą sam każdy ch<strong>ci</strong>ał mieć nietykaną dla siebie i stąd jej nie odmawiał<br />
nikomu do tego stopnia, że <strong>na</strong>wet oj<strong>ci</strong>ec jej nie odmawiał synowi. Ale przy <strong>taki</strong>ej wolnoś<strong>ci</strong>, że<br />
tak powiem, <strong>na</strong> polu, cale inny obyczaj zachowywał się w domu. Dom szlachecki ówczesny,<br />
dom, czyli rodzi<strong>na</strong>, była to instytucja tak ś<strong>ci</strong>słymi i surowymi prawami rządzo<strong>na</strong>, że nie wiedzieć,<br />
do czego ją s<strong>na</strong>dniej porów<strong>na</strong>ć, do małego państwa czy do małego zakonu? Była o<strong>na</strong><br />
wszakże <strong>na</strong> poły jednym, <strong>na</strong> poły drugim. Bo jakby państwo jakie, każdy dom <strong>taki</strong> miał swoją<br />
odrębną tradycjo<strong>na</strong>lną politykę, jak zakon mnisi swoją regułę, a jak obydwa rządzony był samowładnie.<br />
Rządził nią zwykle oj<strong>ci</strong>ec, a jego wola była tak <strong>da</strong>lece świętą nie tylko dla dzie<strong>ci</strong>,<br />
ale i dla powszechnej ówczesnej opinii, że każde prze<strong>ci</strong>wko niej wykroczenie, <strong>na</strong>wet w <strong>taki</strong>m<br />
razie, kiedy by słuszność była po stronie wykraczającego, uważane było za grzech po prostu<br />
śmiertelny i po<strong>ci</strong>ągało za sobą rodzaj hańby publicznej. Jakoż pomimo niezliczonych przysłowiów<br />
i form mówienia, potwierdzających prawdę tego stosunku ojca do swojej rodziny, jak<br />
np.: „Kto nie słucha ojca, matki...”, „Krzyw<strong>da</strong> ojcowska nie boli”, „Oj<strong>ci</strong>ec wybije, a Pan Bóg<br />
wygoi” itd. rzeczą jest wiadomą powszechnie, że komu przy<strong>da</strong>no miano „zły syn”, ten nie<br />
mógł nigdy i nigdzie mieć oka, bo <strong>ci</strong>ążyła <strong>na</strong> nim jakby połowa infamii – Władzę zaś tę wykonywali<br />
<strong>na</strong>jsurowiej ojcowie w sprawach czysto domowych, pomiędzy <strong>który</strong>mi oczewiś<strong>ci</strong>e<br />
<strong>na</strong>jpierwsze trzymały miejsce wyjś<strong>ci</strong>e za mąż i ożenienie. Jakoż w tej zwłaszcza surowoś<strong>ci</strong><br />
nikt im. przeszkadzać nie miał ani prawa, ani widział potrzeby, a jeżeli już z końcem może<br />
nie wszędzie indziej, tu jed<strong>na</strong>k zawsze każdy oj<strong>ci</strong>ec miał słuszność, a każde dziecko prze<strong>ci</strong>wne<br />
nigdy nie miało słusznoś<strong>ci</strong>...<br />
Taki był wówczas obyczaj i w nim, jak w drugiej religii, wychowywały się pokolenia ówczesne.<br />
W nim też także wychowany pan Edmund, nie śmiał ani pomyśleć o tym, ażeby bez<br />
ojcowskiego błogosławieństwa mógł do ślubu przystąpić. Będąc zaś z drugiej strony prawie<br />
więcej jak pewnym, że błogosławieństwa tego nigdy nie otrzyma od ojca, z<strong>na</strong>lazł on się w tym<br />
położeniu, w <strong>który</strong>m koniecznie trzeba było postanowić czarno lub biało: więc albo złamać<br />
34
siłą wszystkie przeszkody i bez błogosławieństwa ojca do ślubu przystąpić, albo zrzec się<br />
swej <strong>na</strong>rzeczonej <strong>na</strong> zawsze. Jakoż według wszelkiego prawdopodobieństwa jeżeli kto, to<br />
<strong>na</strong>jpewniej <strong>taki</strong> ju<strong>na</strong>k odważny, mąż zdecydowanych przymiotów, powinien by się był w oka<br />
mgnieniu przechylić i zrobić jedno lub drugie.<br />
Ale jak często praw<strong>da</strong> z<strong>da</strong>je się niepodobną do prawdy, tak i prawdopodobieństwo nie<br />
zawsze prawdą. W Choj<strong>na</strong>ckim zamiast rączej decyzji zaczy<strong>na</strong> się walka długa, bardzo<br />
chwiej<strong>na</strong> i zapewne niepospoli<strong>ci</strong>e boles<strong>na</strong>. Albowiem z jednej strony większa w nim wiara<br />
niżeli odwaga – z drugiej silniejsza miłość niżeli władza <strong>na</strong>d sobą samym. I tak targany to w<br />
jedną stronę, to w drugą, jedzie on <strong>na</strong> radę do swej <strong>na</strong>rzeczonej. Ale cóż za radę <strong>da</strong>ć może<br />
kobieta, przywiąza<strong>na</strong> <strong>na</strong>jżywszą miłoś<strong>ci</strong>ą? – oczewiś<strong>ci</strong>e spokojną i skuteczną <strong>na</strong>radę zastępują<br />
płacze i jęki, a zamiast stanowiącego środka występuje półśrodek, zamykający się w słowie:<br />
Czekajmy.<br />
– Ha! więc czekajmy – odpowia<strong>da</strong> pan stolnikowicz – i czeka.<br />
Jed<strong>na</strong>kże czekając, niepodob<strong>na</strong> mu jest nie odwiedzać tej, której odtąd poświęca wszystko,<br />
co tylko może poświę<strong>ci</strong>ć. Pan stolnikowicz odwiedza więc swoją <strong>na</strong>rzeczoną od czasu do czasu<br />
i zapewne dość często. Lecz odwiedziny <strong>taki</strong>e teraz, po odmówionym błogosławieństwie<br />
przez ojca, nie są <strong>na</strong> swoim miejscu. Są one bowiem dzisiaj prawie połową przekroczenia<br />
zakazu ojca. Odwiedziny te <strong>na</strong>wet mogą być przez złośliwych uważane jeszcze <strong>da</strong>leko gorzej;<br />
pani Salomea bowiem jest młodą wdową, pozostawioną samej sobie, i <strong>na</strong>wet nie ma nikogo z<br />
starszych w swym domu... Czuje to wszystko Edmund i dlatego nie zasta<strong>na</strong>wia swoich odwiedzin,<br />
ale stara się je odbywać kryjomo. Jeździ on więc po nocach, tam w dzień przyjeżdża,<br />
bawi godzinę lub więcej i wraca... lecz aby go nikt nie widział, czeka gdzieś w lasach do nocy.<br />
Czasem o kilka mil <strong>na</strong>około objeżdża, aby ślad zatrzeć za sobą... Czasem po kilka tygodni<br />
przesiaduje u swego przyja<strong>ci</strong>ela, pa<strong>na</strong> A<strong>da</strong>ma Cieszanowskiego w Płonnej, i stamtąd do Seredniego<br />
dojeżdża... I tak to trwa resztę zimy i całą wiosnę, i lato.<br />
Przejdźmyż teraz do opinii publicznej, do szlachty. Szlachta, oczewiś<strong>ci</strong>e, więcej sobą zajęta<br />
wzajemnie niźeli jakim bądź innym zaję<strong>ci</strong>em, wiedziała o wszystkim od samego początku.<br />
Lecz jakaż była tej szlachty o tej sprawie opinia? Oto już od samego początku Edmundowi<br />
wprost nieprzychyl<strong>na</strong>. Szlachta ta bowiem, lubo wcale nie miała dla pa<strong>na</strong> stolnika sympatii,<br />
pamiętała jed<strong>na</strong>k o tym, że to jest oj<strong>ci</strong>ec. Szlachta ta zresztą nie mogła tego przypuś<strong>ci</strong>ć, ażeby<br />
Edmund nie wiedział o tym, że jego oj<strong>ci</strong>ec zaczął konkurować o panią Strzelecką, boć się to<br />
działo publicznie i wszyscy o tym wiedzieli. W jej oczach tedy stanął tylko fakt <strong>na</strong>gi, że Edmund<br />
puszcza się z własnym ojcem w zawody, fakt zaiste już sam w sobie dość nieprzyjazne<br />
rzucający światło <strong>na</strong> sy<strong>na</strong>, wszakże niebawem jeszcze o wiele nieprzyjażniejszy dlatego, że<br />
się nim tak powszechnie zajęto. A zajmowano się nim oczewiś<strong>ci</strong>e tak samo, jak się zajmowano<br />
dotychczas samym Edmundem. Jakoż już wtedy zaczęły z wol<strong>na</strong> otwarte występować głosy<br />
prze<strong>ci</strong>wko niemu, a głosy te podnieśli <strong>na</strong>przód wszyscy ojcowie dorosłych synów, niektóre<br />
matki zapewne, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e i <strong>ci</strong>, którzy i <strong>da</strong>wniej może tylko przymusowo Edmundowi przychylni,<br />
dzisiaj, po zaszłych zmia<strong>na</strong>ch w rzeczy publicznej i przy przypisaniu tych zmian konfederacji<br />
barskiej, której Edmund <strong>na</strong>jwybitniejszym był zwolennikiem w Sanockiem, nie widzieli<br />
wcale potrzeby tajenia się z swoją ku niemu niechę<strong>ci</strong>ą. Bohaterowie sprawy upadłej,<br />
<strong>na</strong>jnieszczęśliwsi to ludzie zazwyczaj – jeżeli nieprzyja<strong>ci</strong>ele pozwolą im odjąć od ust przez<strong>na</strong>czony<br />
dla nich kielich goryczy, to przyja<strong>ci</strong>ele im go przychylą <strong>na</strong> nowo – i muszą go spełnić<br />
do d<strong>na</strong> koniecznie. A <strong>taki</strong>m bohaterem sprawy upadłej był Edmund.<br />
Owóż więc i to jedno, i tamto drugie postawiły go zaraz z samego początku w <strong>taki</strong>m stosunku<br />
do ogółu szlachty, że <strong>da</strong>wny blask jego zaczął blednąć z niesłychaną szybkoś<strong>ci</strong>ą i <strong>da</strong>wne<br />
sympatie ziębić się także tym torem. Wkrótce wszakże Edmund się u<strong>da</strong>ł po błogosławieństwo<br />
do ojca i oj<strong>ci</strong>ec mu go stanowczo odmówił. To zastanowiło dotychczasowe szemrania –<br />
35
czekano <strong>da</strong>lszych kroków Edmun<strong>da</strong>. Lecz kiedy Edmund potem zaczął <strong>na</strong> nowo bywać w<br />
Seredniem, kiedy te odwiedziny zaczęły się stawać coraz częstszymi i kiedy je jeszcze do tego<br />
odwiedzający pokrywał coraz misteniejszą tajemniczoś<strong>ci</strong>ą – to nie tylko głos opinii publicznej<br />
przeważył się stanowczo prze<strong>ci</strong>wko niemu, ale sprawiło to jakiś rodzaj tak powszechnego.<br />
wzburzenia, jak gdyby tu chodziło o jaką z spraw <strong>na</strong>jważniejszych. I jakkolwiek z<strong>da</strong>rzenie<br />
podobne dzisiaj, przy dzisiejszym zu<strong>pełny</strong>m rozchwianiu się publicznego sumienia, zaledwie<br />
by mogło obudzać dwuz<strong>na</strong>czne tu i ówdzie uśmiechy i obojętne poszepty, wówczas jed<strong>na</strong>k<br />
stało się ono sprawą całego powiatu publiczną i <strong>na</strong>wet rzeczywiś<strong>ci</strong>e sprawą tak ważną, że się<br />
nią <strong>na</strong>jpowszechniej zajęto. Było to <strong>na</strong>turalnym skutkiem tej moralnoś<strong>ci</strong> ówczesnej, która<br />
upa<strong>da</strong>jąc już wtedy stopniowo gdzie indziej, tu jed<strong>na</strong>k, w tym odosobnionym ód świata powie<strong>ci</strong>e,<br />
chowała się jeszcze w staro<strong>da</strong>wnej czerstwoś<strong>ci</strong> i sile. Moralność ta była tu wówczas<br />
jeszcze tak <strong>na</strong>wet surowa i krzepka, a sumienie społeczne było tak jednolite i jędrne, że jako<br />
morze trupa w swoich bałwa<strong>na</strong>ch, tak ono żadnej moralnej zgnilizny nie mogło znieść w<br />
swoich granic obrębie. Tu zaś poczuwało się jeszcze o tyle więcej do wyko<strong>na</strong>nia swojego<br />
prawa, ile że ta zgniliz<strong>na</strong> pokazała się <strong>na</strong> człowieku, <strong>który</strong> stał tak wysoko <strong>na</strong>d innymi i <strong>który</strong>,<br />
jak ze swej wysokoś<strong>ci</strong> dotąd przyświecał wszystkim swoimi cnotami, tak teraz z tejże samej<br />
wysokoś<strong>ci</strong> zaczął rozsiewać zaraźliwe promienie złego. Do tego powszechnego wzburzenia<br />
przyczynił się zapewne niemało surowymi cnotami jaśniejący dom Ossolińskich, dom, <strong>który</strong><br />
miał główną <strong>na</strong>d całą szlachtą przewagę, w <strong>który</strong>m było dwie dorodnych już córek i którego<br />
nieodstępnym przyja<strong>ci</strong>elem był oj<strong>ci</strong>ec Edmun<strong>da</strong> – i przyczyniły się zapewne swym groszem<br />
wdowim uboższe, starsze i mniej szczęśliwe sąsiadki młodej, bogatej i pięknej Strzeleckiej.<br />
Cokolwiek bądź, wielkie stąd powstało wzburzenie po całej ziemi. Zjeżdżano się, krzyczano,<br />
hałasowano i o niczym nie mówiono jak o tym. Śród tego czasu odsuwano się coraz bardziej<br />
od uwielbianego do nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> Edmun<strong>da</strong>, a <strong>na</strong> nie<strong>który</strong>ch zjaz<strong>da</strong>ch dziwne nieraz <strong>da</strong>wały<br />
się słyszeć względem zawziętego grzesznika zamiary. Jakoż z innym, kto wie, do czego by<br />
było przyszło, ale do <strong>taki</strong>ego stolnikowicza, <strong>który</strong> konie wywracał i butami swymi mógł był<br />
połowę szlachty wydeptać, niełatwo było przystąpić – i szlachta cała tylko ponurym, lecz zaprawdę<br />
zabijającym milczeniem objawiła swe potępienie...<br />
Tego usposobienia opinii publicznej dla siebie nie mógł Edmund nie uczuć już wtedy, kiedy<br />
dopiero jej pierwsze zaczęły <strong>na</strong> jaw występować z<strong>na</strong>mio<strong>na</strong>. Żyjący dotychczas w tak nieustannych<br />
uś<strong>ci</strong>skach miłoś<strong>ci</strong> braterskiej, czuł on każde <strong>na</strong>jmniejsze tych uś<strong>ci</strong>sków zwolnienie.<br />
Uczuwszy zaś je w samej isto<strong>ci</strong>e, uczuł je zaraz głęboko i uczuł <strong>na</strong>wet istny ból z tego powodu.<br />
Im <strong>da</strong>lej wszakże, tym dobitniej zaczęło się to usposobienie wyjawiać! Z początku <strong>da</strong>lsi,<br />
później i bliżsi z<strong>na</strong>jomi zaczęli go wyraźnie unikać. Odstąpili go wresz<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>wet i <strong>na</strong>jbliżsi.<br />
Dom jego, <strong>da</strong>wniej jak ul pszczelny rojący się gośćmi, stanął pustką bezludną. On sam, pierwszy<br />
gość każdej fety, każdego zjazdu, dziś omijany przez wszystkich. Tyloletni, nieodbity<br />
rozjemca sporów sąsiedzkich, pierwszy ukrzywdzonych obrońca, super-arbiter wszystkich<br />
spraw powiatowych, dziś, jakby nie żył <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e. Co większa <strong>na</strong>wet! Kiedy się gdzieś przypadkowo<br />
pokazał <strong>na</strong> jakim odpuś<strong>ci</strong>e, jarmarku lub targu, gdzie było mnogo szlachty jak zwykle,<br />
nie tylko go po staremu nie okolili wszyscy za pierwszym dojrzeniem, ale nikt zgoła nie<br />
po<strong>da</strong>ł mu <strong>na</strong>wet ręki, ledwie dziesiąty go pozdrowił z <strong>da</strong>leka, a zresztą każdy u<strong>ci</strong>ekał od niego,<br />
jak od pomoru lub głodu..<br />
Tak samo z drugiej znów strony postępowano z Strzelecką...<br />
I dopiero wtedy Edmun<strong>da</strong> porwał ból tak silny, że mu nie był już mocen. Szarpany przezeń,<br />
zmienił się cały do niepoz<strong>na</strong>nia. Z wesołego młodzieńca stał się mężem ponurym i chmurnym,<br />
z hałaśliwego często ju<strong>na</strong>ka milczącym mnichem. Jego twarz, rumia<strong>na</strong> i świeża, wychudła<br />
i zżółkła, bro<strong>da</strong> się zaostrzyła jakby u suchotnika, ogniste oczy w głąb policzków zapadły<br />
– z olbrzymiego budową i wzrostem męża zrobił się szkielet olbrzymi...<br />
36
Wówczas to nieszczęśliwy ten człowiek, siedząc nieraz wieczorem w ganku swojego domu,<br />
był dziwowiskiem przechodniów. Siedzącemu z głową spuszczoną ku ziemi łzy się czasem<br />
puszczały z oczu i dużymi kroplami spa<strong>da</strong>ły po wychudłych policzkach. Budził się wtedy<br />
z swych marzeń bolesnych, podnosił oczy do góry i nieodstępnemu od siebie Cieszanowskiemu<br />
skarżył się z żalem:<br />
– Hej! panie A<strong>da</strong>mie! co się to ze mną stało! Gdzież przyja<strong>ci</strong>ele moi, gdzie poplecznicy,<br />
gdzie cała szlachta moja? Gdzie <strong>ci</strong>, <strong>który</strong>ch całymi setkami wodziłem po sejmikach i bitwach;<br />
gdzie drudzy, którzy się za szczęśliwych mieli, kiedy ich w ogniu tylko <strong>ci</strong>eń mój zasłonił;<br />
gdzie wszyscy, którzy by byli dla mnie krwi utoczyli spod serca?!...<br />
Wszakże tyle wszystkich skarg jego było. Bo zresztą tylko zęby za<strong>ci</strong><strong>na</strong>ł i milczał. Ufał<br />
jeszcze sobie i myślał, że zniesie i przetrwa to wszystko. A kiedy doz<strong>na</strong>ł jakiego nowego tej<br />
srogiej klątwy dowodu, burzył się jeszcze, zrywał się i mówił z zawziętym gniewem do przyja<strong>ci</strong>ela:<br />
– Hej! niech no tylko nie grają ze mną <strong>da</strong>lej w tę grę diabelską! Boć ja wiem dobrze, czego<br />
im braknie. Zapomnieli już mojej ręki! Lecz bia<strong>da</strong> temu, bia<strong>da</strong>! mówię, kto mi pierwszy w nią<br />
wpadnie!<br />
Jakoż wtedy jak gdyby umyślnie, a było to prawie gdzieś z końcem łata, przez<strong>na</strong>czenie nieszczęsne<br />
<strong>na</strong><strong>da</strong>rzyło właśnie po temu sposobność. Miało się to stać w sposób <strong>na</strong>stępny:<br />
Jednym z obojętnych wszystkim drobnym sprawom miejscowym, a więc i sprawie stolnikowicza,<br />
był podstoli pomorski, mieszkający <strong>na</strong> murowanym zameczku w Hoczwi. Do niego<br />
dnia jednego wieczorem Choj<strong>na</strong>cki, czy to z domu umyślnie, czy powracając ze Seredniego,<br />
wstąpił w goś<strong>ci</strong>nę. Oprócz gospo<strong>da</strong>rza zastał tam kilku szlachty, pomiędzy <strong>który</strong>mi z<strong>na</strong>lazł się<br />
także i Deręgowski, stolnik ostrzeszowski.<br />
Deręgowski była to prawie druga edycja Choj<strong>na</strong>ckiego. Równy mu wzrostem, niekiełzaną<br />
fantazją i siłą, był on także jednym z <strong>na</strong>jpierwszych ju<strong>na</strong>ków; – zachodziła wszakże pomiędzy<br />
nimi ta waż<strong>na</strong> różnica, że jeżeli Choj<strong>na</strong>cki był wy<strong>da</strong>ny <strong>na</strong> białym papierze, to tamten <strong>na</strong> prostej<br />
bibule. Był on bowiem niepowś<strong>ci</strong>ągliwym burdą i haniebnie sławnym bibułą. Był wszakże<br />
przy tym niegdyś jednym z <strong>na</strong>jbliższych przyja<strong>ci</strong>ół Edmun<strong>da</strong>, Dziś odstąpił go tak samo,<br />
jak wszyscy, a będąc <strong>na</strong>jgłośniejszym krzykaczem i więcej ufającym swej sile niż inni, może<br />
też jeszcze głośniej powstawał prze<strong>ci</strong>wko niemu. Po długim niewidzeniu spotkawszy się dzisiaj,<br />
tylko się wzrokiem zmierzyli i nic więcej. Lecz kiedy gęste zaczęły krążyć kielichy, Deręgowski<br />
nie mógł się powstrzymać od równie gęstych do Choj<strong>na</strong>ckiego przy<strong>ci</strong>nków. Choj<strong>na</strong>cki<br />
zrazu wszystko to milcząc połykał, lecz kiedy go tamten <strong>na</strong>zwał bisurmanem, zaprowadzającym<br />
modę serajów – rzu<strong>ci</strong>ł się <strong>na</strong> niego i wyzwał go zrazu <strong>na</strong> rękę. Przez długą chwilę<br />
trwał jeszcze spór i usiłowanie pogodzenia zwaśnionych, ale <strong>na</strong> próżno. Śród tego sporu Deręgowski<br />
się trochę otrzeźwił i wspomniawszy <strong>na</strong> żonę i dzie<strong>ci</strong>, zmiękł był cokolwiek i miał<br />
powiedzieć do podstolego:<br />
– Bitwy mu nie odmówię, ale żeby mi stolnikowicz <strong>da</strong>ł fryszt do trzech dni, to bym go<br />
przyjął z wdzięcznoś<strong>ci</strong>ą.<br />
Ale stolnikowicz nie pozwolił ani <strong>na</strong> dzień, ani <strong>na</strong>wet do jutra.<br />
Porozbierawszy się tedy z kontuszów i żupanów, szli w dziedziniec <strong>na</strong>tychmiast. W tym<br />
pochodzie Deręgowskiemu wypa<strong>da</strong> szabla z ręki, co już bardzo złym było z<strong>na</strong>kiem, lecz kiedy<br />
się chylał po nią, wysunął mu się zza otwartej koszuli szkaplerz, noszony zawsze <strong>na</strong> piersiach.<br />
Szkaplerz ten wziął Deręgowski do ręki, pocałował i rzekł: – Panie Boże! przyjm to za spowiedź<br />
świętą ode mnie.<br />
Przytomni temu tak tym wzruszeni zostali, że jeszcze raz usiłowali przywró<strong>ci</strong>ć zgodę. Ale<br />
Choj<strong>na</strong>cki <strong>na</strong> to obró<strong>ci</strong>ł się tylko do Deręgowskiego, już stojącego <strong>na</strong> placu, i zawołał:<br />
– Bisurmaństwa nie zlizać językiem. Panie Józefie, czas!<br />
Z tymi słowami <strong>na</strong>tarł. Zwarli się tedy te dwa olbrzymy ze sobą, jakby dwie całe chorągwie.<br />
Wszakże niedługo trwała bitwa. Po kilku<strong>na</strong>stu <strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong>ach Deręgowski się zachwiał i po-<br />
37
walił się z jękiem <strong>na</strong> ziemię. Przyskoczono do niego i z<strong>na</strong>leziono <strong>na</strong> nim dwie wielkie rany, a<br />
jego samego bez zmysłów. Wzięto go <strong>na</strong> kobierzec i zaniesiono do zamku. Posłano po felczera<br />
i uczyniono wszystko, co trzeba, ale wszystko <strong>na</strong> próżno. Deręgowski umarł jeszcze tej<br />
samej nocy.<br />
Z<strong>da</strong>rzenie to, lubo nie<strong>da</strong>wno upragnione przez Choj<strong>na</strong>ckiego, nie przyniosło mu jed<strong>na</strong>k<br />
żadnej ulgi ani po<strong>ci</strong>echy. Owszem, <strong>na</strong>wet po trzeźwiejszym <strong>na</strong>myśle przygniotło go jeszcze<br />
bardziej do ziemi. Co zaś do ogółu szlachty, to stało się ono u niej <strong>ci</strong>osem dla niego zabójczym.<br />
Nikt już teraz nie hałasował ani krzyczał prze<strong>ci</strong>wko niemu, bo <strong>na</strong>jstraszliwsza zgroza<br />
zdjęła umysły wszystkich. Nikt nie pragnął losu Deręgowskiego dla siebie i dlatego wszyscy<br />
milczeli. Ale było to milczenie już zaprawdę zabójcze. Choj<strong>na</strong>ckiego postać dzisiejsza zmieniła<br />
się w jakiegoś straszliwego upiora, w jakąś plagę powiatu tak straszną, że nikt nie śmiał<br />
jej dotknąć ani wspomnieniem, lecz wszyscy pragnęli jak <strong>na</strong>jprędszego od niej zbawienia...<br />
Ostatecz<strong>na</strong> ta zmia<strong>na</strong> opinii doszła wprędce do uszu Edmun<strong>da</strong> i powaliła ducha jego do<br />
reszty. Jego boleść wewnętrz<strong>na</strong> rozlała się po całej krwi jego i zamieniła się w zabijającą tru<strong>ci</strong>znę.<br />
Pod jej morderczym działaniem zaczął schnąć już i pa<strong>da</strong>ć. Nie brakowało już – tylko<br />
jednego silniejszego weń uderzenia, ażeby ostatnie wydobyć zeń tchnienie i zmieść go z tej<br />
ziemi <strong>na</strong> zawsze. Ale niedługo trza było czekać i <strong>na</strong> to.<br />
Śród tego czasu wkrótce jesień <strong>na</strong>deszła. Z jesienią zaczęły się polowania. Polowania były<br />
to niegdyś <strong>na</strong>julubieńsze Choj<strong>na</strong>ckiego zabawy, było to w domu <strong>na</strong>jpiękniejsze pole jego ju<strong>na</strong>ckich<br />
popisów. Nie obchodziło się też <strong>da</strong>wniej żadne polowanie bez niego, a jego myśliwska<br />
powaga była tak z<strong>na</strong>mienita, że dopiero obietnica jego przyby<strong>ci</strong>a <strong>da</strong>wała każdemu z sąsiadów<br />
hasło do zapraszania innych. To go jeszcze raz ocu<strong>ci</strong>ło, pokazując mu pewnie jakiś nowy<br />
promień <strong>na</strong>dziei. Myślał może, że polowania staną się mimowolnym środkiem zbliżenia go <strong>na</strong><br />
powrót do szlachty. Smut<strong>na</strong> to była po<strong>ci</strong>echa dla tego, <strong>który</strong> niegdy sam trząsał tą całą<br />
szlachtą, ale jeszcze smutniejsza przez to, że była tylko nowym złudzeniem. Jakoż zaraz po<br />
św. Michale kilka się odbyło polowań, a o nim nikt ani pomyślał. Zapowiedziane zostały <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e<br />
wielkie łowy u Brześ<strong>ci</strong>ańskich, kasztelaniców lubaczewskich w Ustianowej, i zaproszono<br />
<strong>na</strong> nie prawie całą szlachtę sąsiednią. Dawniej czyniący zaszczyt każdemu, komu <strong>da</strong>ł<br />
się zaprosić, dzisiaj wyczekiwał on tych zaprosin jakby zbawienia. Ale minął już dzień ostatni,<br />
a zaprosiny nie przyszły.<br />
Pomimo to wszakże <strong>na</strong>brał on jeszcze jakiejś osobliwszej odwagi – i postanowił <strong>na</strong> to polowanie<br />
pojechać. Odwaga taka była to już rozpacz ostatnia, ale w tym położeniu <strong>na</strong>wet i rozpacz<br />
niedziw<strong>na</strong>.<br />
W Ustianowej w dzień polowania jeszcze może godzi<strong>na</strong> była do dnia, kiedy kilkudziesię<strong>ci</strong>u<br />
szlachty było zgromadzonych w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e. Właśnie co kończono śnia<strong>da</strong>nie i <strong>ci</strong>sza panowała<br />
powszech<strong>na</strong>, jak to zwykle przed czynem, kiedy się drzwi otworzyły i wszedł do kom<strong>na</strong>ty<br />
ów straszliwy dla wszystkich Choj<strong>na</strong>cki. Gdyby <strong>który</strong> nieboszczyk z grabu, gdyby upiór z<br />
<strong>na</strong>dgranicznej mogiły, gdyby żywa postać morowej zarazy była stanęła pomiędzy nimi – nie<br />
byłoby to <strong>na</strong> nich tak przerażającego zrobiło wrażenia, jak kiedy teraz stanął przed nimi Choj<strong>na</strong>cki.<br />
Wystraszonymi też oczyma wszyscy spojrzeli <strong>na</strong> niego, nie<strong>który</strong>m pomimo woli powypa<strong>da</strong>ły<br />
z rąk łyżki i noże, wszyscy zgrabieli <strong>na</strong> miejscu – i w całej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e grobowe zapanowało<br />
milczenie.<br />
Tymczasem Choj<strong>na</strong>cki z założonymi rękami przed siebie, z głową pochyloną ku ziemi stał<br />
i milcząc patrzał <strong>na</strong> wszystkich.<br />
Bóg sam wie tylko, jaki tam wyraz wtedy był w jego twarzy!<br />
Sce<strong>na</strong> ta trwała przez krótką chwilę, a <strong>na</strong> nią szlachta nie umiała odpowiedzieć i<strong>na</strong>czej –<br />
jak tylko <strong>pełny</strong>m grozy milczeniem.<br />
Powalony moralnie bohater, żebrał już wtedy tylko litoś<strong>ci</strong> dla siebie – ale już i litoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>wet<br />
nie było dla niego.,<br />
38
Wkrótce też, kiedy w tym tłumie jeden się znowu ocu<strong>ci</strong>ł, zerwali się razem wszyscy i jakby<br />
po śnie jakim lub przywidzeniu powybiegali w dziedziniec do koni.<br />
Choj<strong>na</strong>cki sam został w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />
Wtedy po chwili zbliżył się ku niemu wraz z Cieszanowskim ktoś litoś<strong>ci</strong>wy, zapewne<br />
młodszy z kasztelaniców, i przyniósłszy mu jakieś martwe słowo po<strong>ci</strong>echy, <strong>na</strong>mówił go, aby<br />
pojechał wraz ze wszystkimi <strong>na</strong> łowy. Choj<strong>na</strong>cki, ledwie widzący dobrze, co się z nim dzieje,<br />
wszystko <strong>da</strong>ł zrobić ze sobą.<br />
Wyjechawszy <strong>na</strong> miejsce łowów, zostawili go jego towarzysze <strong>na</strong> jakiejś wysoko położonej<br />
polanie, a sami odjechali <strong>da</strong>lej. Siedząc <strong>na</strong> koniu ze spuszczoną ku ziemi głową, słuchał<br />
przez jakiś czas psów grania i gwarów myśliwskich. Lecz kiedy te się od<strong>da</strong>liły od niego, zlazł<br />
z konia, zdjął z niego kułbakę, a oparłszy głowę <strong>na</strong> niej, położył się <strong>na</strong> murawie. Przez długą<br />
chwilę tak leżał, lecz pomału siły go zaczęły opuszczać, nieodpędzony sen zaczął gnieść mu<br />
powieki – i wresz<strong>ci</strong>e zasnął. Polowanie tymczasem trwało przez cały dzień.<br />
O samym zachodzie słońca <strong>na</strong>wołali się wszyscy myśliwi i zaczęli się zbierać <strong>na</strong> oz<strong>na</strong>czone<br />
miejsce. Zbiegając się ku sobie, kilku z nich wpadło <strong>na</strong> tę polanę, a między nimi i Cieszanowski.<br />
Ten, obaczywszy Edmun<strong>da</strong> leżącego <strong>na</strong> ziemi, zbliżył się ku niemu i zaczął wołać <strong>na</strong><br />
niego, ażeby wstawał. Ale Edmund się nie odzywał. Cieszanowski się schylił i dotknął go<br />
ręką – a Edmund był zimny jak lód.<br />
Na jego wołanie zbiegła się wkrótce niemal cała szlachta przytom<strong>na</strong> i okrążyła półkolem<br />
<strong>da</strong>wnego swego bohatera zakrzepłe zwłoki.<br />
Wszyscy <strong>na</strong> niego patrzali śród powszechnego milczenia. Wszakże w tej <strong>ci</strong>szy poważnej<br />
po niejakim <strong>na</strong>myśle miał się <strong>da</strong>ć słyszeć z tłumu głos jakiś mówiący:<br />
– Sic transit gloria mundi.<br />
Na to zaś Cieszanowski, spojrzawszy groźnie temu tłumowi w oczy:<br />
– Moś<strong>ci</strong> panowie – rzecze – nie wiem, azali nie będzie<strong>ci</strong>e z<strong>da</strong>wać <strong>ci</strong>ężkiego rachunku z tej<br />
śmier<strong>ci</strong>!<br />
Ale <strong>na</strong> to znów odezwał się jakiś głos z tlumu:<br />
– Nie mamy sobie nic do wyrzucenia. Vox; populi, vox Dei!<br />
Te słowa były jakby mową pogrzebową <strong>na</strong> grobie tego, <strong>który</strong>, nie<strong>da</strong>wno pierwszy pomiędzy<br />
całą tą szlachtą, był przez nią w tryumfie obnoszony <strong>na</strong> rękach... Kara to strasz<strong>na</strong> zaprawdę<br />
w porów<strong>na</strong>niu z <strong>na</strong>grodą!<br />
Pogrzeb jego był <strong>taki</strong> sam prawie, jak koniec ży<strong>ci</strong>a. Za jego trumną szedł tylko Cieszanowski<br />
i kilku sług wiernych nieboszczykowskich...<br />
Pan stolnik, oj<strong>ci</strong>ec, wytrwał w swoim nieprzebłaganym gniewie do ostatniego momentu i<br />
żył jeszcze kilka lat potem w <strong>na</strong>jlepszym zdrowiu.<br />
Pani Strzelecka zakończyła resztę dni swego ży<strong>ci</strong>a w klasztorze.<br />
Owóż więc <strong>taki</strong>e są te żywe tradycje, te ostatnie zwrotki owej niedokończonej pieśni, które<br />
jeszcze tu i ówdzie błądzą po tych sanockich górach...<br />
Ale i one nie istnieją już dzisiaj w swojej <strong>da</strong>wnej całoś<strong>ci</strong>.<br />
Jak lamowe kontusze, jak złote pasy ówczesne tylko w porozdzieranych kawałkach <strong>da</strong>dzą<br />
się dzisiaj z<strong>na</strong>chodzić po starych skrzyniach i trum<strong>na</strong>ch; tak i żywe po<strong>da</strong>nia o tych, którzy je<br />
niegdyś nosili, żyją już tylko w porozrywanych ułamkach.<br />
A niektóre z nich rdza wiekowa poprzeżerała <strong>na</strong> wylot, drugich złoto brantowne nieod<strong>da</strong>rtą<br />
okryło się pleśnią, z trze<strong>ci</strong>ch zaś zgoła została się tylko garść prochu.<br />
Trzebaż było dopiero Bóg sam wie tylko po jakich kątkach odszukiwać te rozpierzchnione<br />
atomy, trzeba je było z rdzy i pleśni oczyszczać i ich prawdę <strong>na</strong> starych księgach próbować – a<br />
dopiero te, które wytrzymały tę próbę, skła<strong>da</strong>ć mozolnie w całoś<strong>ci</strong>, ożywiać je starym, z grobów<br />
wskrzeszonym, duchem i do nowego obudzać ży<strong>ci</strong>a.<br />
39
Praca to nud<strong>na</strong> i żmud<strong>na</strong> zaprawdę, choć tak maluczkie tylko zwykła wy<strong>da</strong>wać owoce.<br />
Wszakże wszedłszy raz <strong>na</strong> tę drogę, <strong>na</strong>zbierawszy szczegółów dosyć i z<strong>na</strong>lazłszy klucz, jak<br />
je wiązać ze sobą, samo się to już jakoś rozwijało ze siebie i jed<strong>na</strong> po<strong>da</strong>ń gromadka, związa<strong>na</strong><br />
z sobą i ożywio<strong>na</strong>, <strong>da</strong>wała związek i ży<strong>ci</strong>e drugiej.<br />
Tak powstawały z martwych niegdyś istotnie żywe, lecz dziś już <strong>da</strong>wno popróchniałe posta<strong>ci</strong>e,<br />
tak odżyły <strong>na</strong> nowo te stare i już tak zardzewiałe prawdy, że świat dzisiejszy ledwie je<br />
sercem pojmuje i we cz<strong>ci</strong> swojej kładzie tylko <strong>na</strong> równi pamiątek...<br />
Wszakże jak w wieńcu pomiędzy liś<strong>ci</strong>e zielone i kwiaty wije się barw<strong>na</strong> nitka tej ręki, która<br />
je z sobą wiązała, tak w wiązankach tych po<strong>da</strong>ń pomiędzy stare i z<strong>na</strong>lezione prawdy wije<br />
się nitka dzisiejszego marzenia...<br />
Jest to grzech wielki – mówią niektórzy sędziowie. Grzech to jest wielki w isto<strong>ci</strong>e, ale pomimo<br />
to usprawiedliwienie z niego nietrudne. Czyjaż to bowiem wi<strong>na</strong>, że tak już bardzo popróchnieli<br />
umarli? czyjaż to wi<strong>na</strong>, że ich prochów i koś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> całe posta<strong>ci</strong>e już nie wystarcza?<br />
Mając zaś do wyboru albo <strong>da</strong>wać drobniutkie, nie mające związku ze sobą ni z<strong>na</strong>czenia ułamki,<br />
albo wedle gotowych w <strong>na</strong>turze wzorów pospajane ze sobą, <strong>da</strong>wać je w składnych całoś<strong>ci</strong>ach<br />
– wybór mój nie mógł być wcale wątpliwym.<br />
Rzeczy te zresztą dzieją się zwykle same ze siebie i całkiem pomimo woli. Patrząc bowiem<br />
<strong>na</strong> owe szkielety ludzi, ruiny zamków i domów, <strong>na</strong> blade <strong>ci</strong>enie obyczajów, praw i społeczeństw,<br />
martwe i nieme już dzisiaj, lecz <strong>taki</strong>e, które żyły niegdyś ży<strong>ci</strong>em istotnym – sam ze<br />
siebie jakiś duch wstaje, <strong>który</strong> głos za nie zabiera i w <strong>na</strong>szych oczach <strong>da</strong>wne wraca im ży<strong>ci</strong>e.<br />
Tak widząc w marmurowym grobie koś<strong>ci</strong> zmarłego człowieka, widząc kawałek złotogłowiu<br />
z szat jego, strzaskaną pochwę wy<strong>da</strong>rtego mu z grobu oręża i wpółzatarty <strong>na</strong>pis <strong>na</strong> jego<br />
trumnie, całkiem pomimo woli <strong>na</strong>szej zmarły ten człowiek wstaje przed <strong>na</strong>mi jak żywy, przywdziewa<br />
<strong>na</strong>zad <strong>na</strong> siebie swoje bogate szaty, przypasuje oręż do boku i już się poty od <strong>na</strong>s nie<br />
ustępuje, póki go z <strong>na</strong>szej strony nie ubierzemy w to wszystko, co <strong>na</strong>m o nim przynosi wiedza<br />
i przypomnienie. Wszakże nie koniec <strong>na</strong> tym: zbudzo<strong>na</strong> bowiem tym wyobraźnia zrywa się<br />
coraz silniej i postępując <strong>da</strong>lej o własnych siłach, wiedzie <strong>na</strong>s w całe tego zmartwychwstałego<br />
męża ży<strong>ci</strong>e. A kiedy potem ta wyobraźnia zaprowadzi <strong>na</strong>s do jego murowanego zameczku,<br />
zapoz<strong>na</strong> <strong>na</strong>s z jego całą rodziną i krewnymi, i sąsia<strong>da</strong>mi i z nich ułoży cały szereg tak rozmaitych<br />
scen i obrazów, że w nim się z<strong>na</strong>jdą i bitwy, i krwawe zajś<strong>ci</strong>a domowe, miłość i zawiść,<br />
prywata i poświęcenie, śmierć i <strong>ci</strong>che ży<strong>ci</strong>e domowe, poświęcone rodzinie, ojczyźnie i Bogu...<br />
a co wiedzieć <strong>na</strong>tenczas, czyli to było tak w rzeczy, czy być musiało, czyli tylko być mogło?...<br />
Czemu się zaś to dzieje, czemu ten jakiś duch niewidomy, będący w <strong>na</strong>s albo z <strong>na</strong>mi,<br />
wszystko martwe, co z<strong>na</strong>jdzie, zaraz <strong>na</strong> powrót powołuje do ży<strong>ci</strong>a i to prawdą, to snem, to<br />
marzeniem wiąże w nierozerwane całoś<strong>ci</strong>, Bóg to sam wiedzieć raczy – ja nie wiem...<br />
Tak nie wiem także, czemu mi się jawią raz po raz <strong>da</strong>wno już pogrzebane posta<strong>ci</strong>e, czemu<br />
z<strong>na</strong>m ludzi, <strong>który</strong>ch nigdy nie widziałem <strong>na</strong> ży<strong>ci</strong>u, czemu słyszę w głos ich rozmowy, perory,<br />
waśnie, czemu widzę częstokroć całe zjazdy i sejmy, i bitwy tak jakby się działy przede mną,<br />
cho<strong>ci</strong>aż nigdy przy nich nie byłem?...<br />
Tak nie wiem także, czemu z tych różnych ludzi, ich spraw i rozmów, i waśni, niektóre tylko<br />
pozostają mi trwale w pamię<strong>ci</strong>, a inne się za<strong>ci</strong>erają i giną?...<br />
Ale wszystko to ma swój grunt i przyczynę, która się z czasem wyjaśnia...<br />
Tak przez lat parę nie wiedziałem zaprawdę czemu, ile razy spojrzałem <strong>na</strong> ruinę zagórskiego<br />
klasztoru, zawsze widziałem tam mego starego Mieczuję. Był on już bardzo stary <strong>na</strong>tenczas,<br />
tylko wieniec białych jak mleko włosów okrążał jego sędziwą głowę i był już przygarbiony<br />
i drżący. Miał <strong>na</strong> sobie wypłowiały kontusz z gra<strong>na</strong>towego suk<strong>na</strong>, pas wystrzępiony <strong>na</strong><br />
biodrach i białą czapkę <strong>na</strong> głowie. W <strong>taki</strong>m stroju i <strong>taki</strong>ej posta<strong>ci</strong> siadywał on tam przed<br />
klasztorem <strong>na</strong> głazie, a jakichś kilku ludzi było zgromadzonych około niego, którzy słuchali,<br />
co mówił. Ale nie było tak zawsze. Czasem opierał swoją zgrzybiałą głowę <strong>na</strong> ręce i myślał.<br />
40
Potem znowu się budził i udzielał słuchaczom swych myśli. I jakbym go dziś jeszcze widział,<br />
jak po dłuższym <strong>na</strong>myśle patrzy przez chwilę przytomnym w oczy, potrząsa z zwątpieniem<br />
głową i mówi głosem <strong>pełny</strong>m powagi i żalu:<br />
– Nie masz nic smutniejszego, jak być starcem w dzisiejszych czasach. Pięćdziesiąt lat<br />
wojen, prowadzonych bronią żelazną i umysłową, uczyniły to, że nowy <strong>na</strong>ród osiadł <strong>na</strong> starej<br />
ziemi. Z <strong>da</strong>wnego państwa zostały się pod każdym względem tylko ruiny i zgliszcza. Nad<br />
szkieletami starych zamków i grodów unoszą się szkielety starych opinij i wyz<strong>na</strong>ń. Niektóre z<br />
nich bywają wywlekane stamtąd <strong>na</strong> krotochwilę żakom i swawolnikom, inne, przystrojone w<br />
teatralne koturny, odgrywają komedie dla wy<strong>na</strong>rodowionej i bezbożnej gawiedzi – starzec<br />
tylko białowłosy, z przytępionym wzrokiem i trzęsącą się głową, uklęka czasem pod tymi<br />
świętymi murami i złożywszy ręce w pokorze, od<strong>da</strong>je tam cześć <strong>da</strong>wnym bogom <strong>na</strong>rodu, dla<br />
<strong>który</strong>ch nie masz już nigdzie koś<strong>ci</strong>oła...<br />
I tak mówiącego obskakują go znowu wąsate pacholęta nowego wieku, przypatrują mu się,<br />
skaczą około niego, szarpią go za pas i za żupan i mówią: – Starcze! powia<strong>da</strong>j <strong>na</strong>m co, bo<br />
<strong>na</strong>m się nudzi!<br />
I dobroduszny starzec kończy z pośpiechem swoje myśli pobieżne, poprawia się <strong>na</strong> swoim<br />
omszonym głazie i zaczy<strong>na</strong> powia<strong>da</strong>ć powieś<strong>ci</strong>. Zgromadzo<strong>na</strong> rzesza, oczy wlepiwszy w niego,<br />
słucha go zrazu <strong>ci</strong>ekawie, powtarza sobie jego słowa, dziwi się jemu, że z<strong>na</strong>ł wszystkich<br />
jej ojców i dziadów... Starzec się zapala i mówi bez przerwy; jemu się z<strong>da</strong>je, że uwięziwszy<br />
ich oczy i uszy przy sobie, uwięził zarazem i serca... i głos jego podnosi się coraz wyżej, biała<br />
czapka się <strong>na</strong> bok przewiesza, wy<strong>ci</strong>ągają się ręce, w tył odlatują wyloty... Lecz wkrótce dostrzega<br />
on poniewolnie, że jego słuchacze śmieją się tam, gdzie on by płakał, gdyby miał jeszcze<br />
łzy w piersiach; inni zasie u<strong>da</strong>ją litość i współczu<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>d tym, z czego się śmiano po<br />
wszystkie czasy – i pokazuje się jawnie, że słuchaczów do mówcy nie wiąże serce, tylko oko i<br />
ucho. Wtedy <strong>na</strong>gle starcowi urywa się mowa, głowa jego opa<strong>da</strong> <strong>na</strong> piersi, oczy wlepiają się w<br />
ziemię, a z jego ust pobielałych wymykają się słowa: – Barbarus hic ego sum, quia haud intelligor<br />
illis!...<br />
Po <strong>taki</strong>m wyz<strong>na</strong>niu nie otwiera on więcej ust swoich ani patrzy <strong>na</strong>wet w tę stronę, gdzie po<br />
bezdrożach błądzą nowych pokoleń gromady... ale <strong>na</strong>tomiast wraca pomiędzy mury swej celi,<br />
owija się w resztki wypłowiałego żupa<strong>na</strong>, owija się w stare modlitwy swoje i tak czeka w<br />
spokoju, póki anioł śmier<strong>ci</strong> nie uderzy bru<strong>na</strong>tnym skrzydłem w jego łoża wezgłowie, mówiąc:<br />
– Czasy twoje się dopełniły; chodź, zawiodę <strong>ci</strong>ę aż do onej marmurowej poś<strong>ci</strong>eli, w której<br />
śpią twoi hetmani i rotmistrzowie...<br />
Tak widząc zawsze postać mego starego skarbnika pod murami klasztoru, nie wiedziałem<br />
prze<strong>ci</strong>eż, dlaczego mi się właśnie tu zjawia i zjawia w ten sposób, jak gdyby to miejsce zawierało<br />
w sobie historię ostatnich dni jego ży<strong>ci</strong>a albo <strong>na</strong>wet jego koś<strong>ci</strong> i prochy? Miałżeby tu być<br />
w samej rzeczy grób jego?...<br />
Ta myśl wszakże <strong>na</strong>wijała mi się wtenczas li tylko przelotnie. Zajęty jego ży<strong>ci</strong>em i tym, co<br />
się działo za jego ży<strong>ci</strong>a, i mając tego tyle do opowia<strong>da</strong>nia, że ledwie cząstkę zdołałem złożyć i<br />
spisać, zaję<strong>ci</strong>e się jego śmier<strong>ci</strong>ą i grobem zostawiałem sobie <strong>na</strong> później.<br />
Wszakże niebawem <strong>na</strong>uczyło mnie doświadczenie, że nie wszystko, co się z<strong>na</strong>lazło w<br />
ówoczesnych po<strong>da</strong>niach i pismach, <strong>da</strong> się opowiedzieć w dzisiejszych czasach... Niektóre<br />
rzeczy, lubo w częś<strong>ci</strong> już zapomniane, są jed<strong>na</strong>k jeszcze za świeże!.. Inne mogłyby się <strong>na</strong> jaw<br />
okazać, lecz dopełniwszy pierwej różnorakich warunków... A ponieważ o wszystkich przedmiotach<br />
dziejowych za sławnym <strong>na</strong>czelnikiem równie sławnego zakonu musiałem sobie powiedzieć<br />
z góry: Sint ut erant, aut non sint! – więc <strong>na</strong> bardzo wielką część owych po<strong>da</strong>ń musiał<br />
paść wyrok: Non sint! Tym sposobem <strong>da</strong>leko prędzej, niżeli się spodziewałem, zbliżyłem<br />
się piórem do ich d<strong>na</strong> i do końca.<br />
41
Przyszła więc kolej <strong>na</strong> ostatnie dnie i <strong>na</strong> śmierć mego starego Nieczui. O tych rzeczach<br />
<strong>na</strong>tenczas, jako odłożonych <strong>na</strong> później, mało jeszcze wiedziałem. Głuche tylko wieś<strong>ci</strong> i niepewne<br />
wspomnienia snuły mi się po pamię<strong>ci</strong>. Wszakże przyszła mi <strong>na</strong> myśl także i owa postać<br />
jego, jawiąca mi się pod murami klasztoru. Jak tedy niegdyś za jego żywą posta<strong>ci</strong>ą szedłem<br />
w ślad, aby z<strong>na</strong>lezione już wiązać i nowe odszukiwać albo dopełniać po<strong>da</strong>nia, tak dziś<br />
za jego sennym zjawiskiem poszedłem, ażeby porozrzucane ni<strong>ci</strong> tych po<strong>da</strong>ń jeszcze raz<br />
schwy<strong>ci</strong>ć i skończyć.<br />
Jakoż pokazało mi się niebawem, że owa postać sen<strong>na</strong> nie <strong>na</strong> próżno mi się zjawiała pod<br />
murami zagórskiego klasztoru. Imć pan skarbnik bowiem miał rzeczywiś<strong>ci</strong>e pod koniec ży<strong>ci</strong>a<br />
niemałe z tymi miejscami stycznoś<strong>ci</strong>. I tak <strong>na</strong>jpierwej jego siostra Jadwiga, podkomorzy<strong>na</strong><br />
sędomirska, utra<strong>ci</strong>wszy męża i z<strong>na</strong>czną część jego i własnego majątku, przeniosła się była<br />
tutaj i około roku 1781 kupiła była też samą wieś Zagórz <strong>na</strong> własność, w której zaraz po<br />
śmier<strong>ci</strong> imć pa<strong>na</strong> Ma<strong>ci</strong>eja Choj<strong>na</strong>ckiego, jej dotychczasowego dzierżawcy, stałe sobie obrała<br />
mieszkanie. U swojej siostry, z którą zawsze w <strong>na</strong>jlepszych żył stosunkach, bywał często pan<br />
skarbnik i <strong>na</strong>wet jako jej opiekun stawał w jej imieniu <strong>na</strong> są<strong>da</strong>ch. Oprócz tego miał on jeszcze<br />
i z samym klasztorem osobiste relacje, a <strong>na</strong>wet zakonnikom tamtejszym jeszcze za ży<strong>ci</strong>a swego<br />
krom innych dobrodziejstw sumę jakąś zapisał, o czym sam pisze w jednym z swych listów,<br />
mówiąc: – „Pobożnym zakonnikom zagórskim, którzy się tak troskliwie opiekują zbawieniem<br />
duszy mojej, lubo z pomocą Boską już się dla nich uczyniło cokolwiek, co ma i<br />
pewne z<strong>na</strong>czenie, i pewną niesie prowizję, prze<strong>ci</strong>eż trza będzie i <strong>na</strong><strong>da</strong>l nie umykać pamię<strong>ci</strong>...”<br />
Z <strong>da</strong>lszego <strong>ci</strong>ągu tego listu, którego tylko jed<strong>na</strong> kartka została, z<strong>da</strong>je się także wypływać, jakoby<br />
skarbnik miał był myśl już <strong>na</strong>tenczas kiedyś <strong>na</strong> stare lata osiąść w jakim, a <strong>na</strong>jpodobniej<br />
w tymże samym klasztorze. Domysł ten także potwierdzała i wieść jakaś niepew<strong>na</strong>, że w tym<br />
klasztorze był w samej rzeczy jakiś stary szlach<strong>ci</strong>c <strong>na</strong> dewocji, <strong>który</strong> całe ży<strong>ci</strong>e strawiwszy <strong>na</strong><br />
woj<strong>na</strong>ch, tam <strong>na</strong> modlitwach przeżył resztę dni swoich. Wszakże to było wszystko, co mi się<br />
<strong>da</strong>ło odszukać. Pod koniec drugiego dziesiątka teraźniejszego wieku klasztor zagórski się<br />
spalił do szczętu, a w nim spłonęły wszystkie jego papiery i wszystkie pamiątki; osieroceni<br />
zakonnicy rozeszli się po świe<strong>ci</strong>e, a z nimi zaginęły i wszystkie wieś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> zawsze...<br />
Pomimo to wszakże postanowiłem zwiedzić jeszcze raz tę ruinę. Nie mogłem się wprawdzie<br />
i po niej <strong>na</strong>der wiele spodziewać, bo od lat przeszło trzydziestu była o<strong>na</strong> zostawio<strong>na</strong> burzom<br />
i słotom, lecz prze<strong>ci</strong>eż... może jeszcze jaki kawałek <strong>na</strong>grobka? może jaka blacha ze starej<br />
trumny? może choć myśl jakaś, jeśli nie całkiem prawdziwa, to przy<strong>na</strong>jmniej podob<strong>na</strong> do<br />
prawdy?...<br />
Jed<strong>na</strong>kże błądząc między tymi murami, nie dojrzałem nic, co by odpowiedziało choć w<br />
częś<strong>ci</strong> moim poszukiwaniom. Zimne i nieme głazy dokoła, pomiędzy nimi zielska i chwasty, i<br />
owóż wszystko, co tam widziałem...<br />
Wszakże zmęczywszy się bliższym opatrywaniem głazów, kiedy wychodząc stamtąd, aby<br />
piersi <strong>na</strong>pojone zgnilizną i pleśnią świeżym odżywić powietrzem, wszedłem w <strong>da</strong>wny klasztorny<br />
kurytarz, w jednym miejscu musiałem się zatrzymać <strong>na</strong> chwilę, bo mi się z<strong>da</strong>wało widzieć<br />
ślad jakiejś żyjącej i tu zamieszkałej istoty. Kurytarz ten nie miał <strong>na</strong>d sobą już ani <strong>da</strong>chu,<br />
ani <strong>na</strong>wet sklepienia i prawa jego ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> była już <strong>na</strong> wpół zwalo<strong>na</strong>, lecz za to w lewej,<br />
która mieś<strong>ci</strong>ła w sobie niegdyś cały rząd cel klasztornych, pomiędzy drzwiami powywalanymi<br />
<strong>na</strong> wylot, ujrzałem jedne niby <strong>na</strong> powrót sprawione i <strong>na</strong> kłódkę żelazną zamknięte. To mnie<br />
zastanowiło cokolwiek, lecz wiedząc dobrze, że przed rokiem i <strong>da</strong>wniej żadnej żywej istoty<br />
tutaj nie było, odwró<strong>ci</strong>łem od tego szczegółu moją uwagę, a <strong>na</strong>tomiast zwró<strong>ci</strong>łem ją całą <strong>na</strong><br />
drzwi same, a właś<strong>ci</strong>wie <strong>na</strong> odrzwia. Odrzwia te bowiem były z jakiegoś <strong>ci</strong>emnego i twardego<br />
kamienia bardzo ładnie wykute i mając rozmiar <strong>da</strong>leko większy niżeli wszystkie drzwi inne,<br />
miały <strong>na</strong> sobie <strong>na</strong>wet jeszcze dość widne ślady zręcznie rzeźbionych floresów, przedstawionych<br />
wypukło. Z tych odrzwi wszakże pozostało teraz już tylko dwa słupy poboczne – całego<br />
42
wierzchu nie było. Na widok tego przejęło mnie jakieś smutne uczu<strong>ci</strong>e żalu, bo mi się z<strong>da</strong>wało<br />
(jak to zwykle się z<strong>da</strong>rza w podobnych razach), że ten wierzch musiał być <strong>da</strong>leko piękniejszy<br />
niż słupy boczne i że go ktoś wyjął umyślnie... Już mi się zaczęły <strong>na</strong>wijać różne domysły,<br />
różne <strong>ci</strong>emne przeczu<strong>ci</strong>a, kiedy wtem gdzieś opo<strong>da</strong>l ode mnie usłyszałem suchy i <strong>ci</strong>ężki<br />
kaszel jakiegoś starego człowieka. Obró<strong>ci</strong>łem się w tę stronę i ujrzałem staruszka, zgarbionego<br />
pod <strong>ci</strong>ężarem wiązki suchych gałęzi, <strong>który</strong> krokiem powolnym wchodził właśnie w kurytarz.<br />
Obaczywszy mnie stojącego pod drzwiami, zastanowił się cokolwiek, lecz potem zbliżył<br />
się ku mnie pomału i zrzu<strong>ci</strong>ł <strong>ci</strong>ężar swój tuż koło mnie <strong>na</strong> ziemię.<br />
– Niech będzie pochwalony...<br />
– Na wieki wieków.<br />
– To wy tu mieszka<strong>ci</strong>e, staruszku?<br />
– Ja, panie! – odpowiedział z westchnieniem starzec – a cóż robić, mój panie, kiedy człek<br />
nie ma innego przytułku...<br />
– Jakże? to nie ma<strong>ci</strong>e już żadnych krewnych ni bliskich?<br />
– Może i są tam gdzie jeszcze! ale któż ich tam teraz odszuka, kiedyśmy się ze trzydzieś<strong>ci</strong><br />
lat nie widzieli? I nie poz<strong>na</strong>liby mnie już teraz i <strong>na</strong>g<strong>na</strong>liby mnie od siebie!<br />
– A dlaczegoż tu właśnie wybraliś<strong>ci</strong>e sobie mieszkanie? wszakżesz lepiej by było gdziekolwiek<br />
bądź indziej, byle pomiędzy ludźmi.<br />
– Pomiędzy ludźmi! – powtórzył staruszek z dziwnie gorzkim uśmiechem – o! już to, panie,<br />
nie ludzie, którzy dziś mieszkają <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e. Wolę już tutaj. Tutaj przeżyłem moje lata<br />
młode, niechże już tutaj i grób z<strong>na</strong>jdę dla siebie.<br />
– Tuś<strong>ci</strong>e przeżyli lata młode? – powtórzyłem prędko i zacząłem <strong>da</strong>lej i nie<strong>ci</strong>erpliwie wybadywać<br />
staruszka. I jakież było w pierwszej chwili zdziwienie moje, kiedy się dowiedziałem od<br />
niego, że przez lat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e był ogrodniczkiem klasztornym i był w tej służbie prawie aż do<br />
spalenia klasztoru...<br />
Wszakże zdziwienie to i wynikająca stąd u<strong>ci</strong>echa były tylko chwilowe; niebawem bowiem<br />
przeko<strong>na</strong>łem się aż <strong>na</strong>dto dowodnie, że staruszek miał pamięć jak <strong>na</strong>jzupełniej starganą. W<br />
jego całym umyśle <strong>na</strong>wet był <strong>taki</strong> nieład, że mi plótł rzeczy nie mające ze sobą żadnego<br />
związku, a o czymkolwiek bądź zaczął, przechodził zaraz <strong>na</strong> Węgry, gdzie trzydzieś<strong>ci</strong> lat bawił<br />
i <strong>który</strong>ch pamięć przygłuszyła w nim wszystkie jego wspomnienia <strong>da</strong>wniejsze, a <strong>na</strong>wet i<br />
wspomnienia młodzieńcze, które zwykle u starców <strong>na</strong>jżywiej się przechowują w pamię<strong>ci</strong>. Nie<br />
tracąc wszakże jeszcze <strong>na</strong>dziei dowiedzenia się choć czegoś przy<strong>na</strong>jmniej, wyłożyłem mu<br />
krótko i zrozumiale, o co mi chodzi, i starałem się sam mu te czasy tak żywe przypomnieć,<br />
żeby już plótł, co mu się będzie podobać, byleby nie zajeżdżał <strong>na</strong> Węgry. Wysłuchawszy mnie<br />
z bardzo pocz<strong>ci</strong>wą, a <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>tężoną uwagą, oparł się o krawędź rozwalonego komi<strong>na</strong> i bardzo<br />
długo coś myślał, lecz <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e się zebrał i opowiedział mi to, co wiedział, prawie w<br />
<strong>na</strong>stępujących słowach:<br />
– Onego czasu, ale to bardzo już <strong>da</strong>wno, bo i niedobrze pamiętam, jeno jakby sen jakiś mi<br />
się to krę<strong>ci</strong>... otóż onego czasu przyjechał tu był do klasztoru jakiś pan wielki i żołnierz wielki,<br />
ale już stary, bo był siwy mało nie tak, jak i ja teraz. A ten pan był bardzo bogaty i przywiózł<br />
ze sobą z<strong>na</strong>czne skarby we wielkich skrzyniach, a ojcowie go bardzo grzecznie przyjęli.<br />
A potem wybrał sobie jedną celę i <strong>da</strong>ł do niej dorobić drzwi wielkie żelazne i odrzwia kamienne.<br />
– A to pewnie ta sama cela?<br />
– Może i ta – odpowiedział staruszek – ale już tego nie pomnę... Otóż w tej celi schował on<br />
swoje skarby i sam w niej zamieszkał, i tak Panu Bogu ślubował, że już tu swego ży<strong>ci</strong>a doko<strong>na</strong><br />
<strong>na</strong> modlitwach i <strong>na</strong> poku<strong>ci</strong>e. Ale jakoś nie dotrwał w tym ślubie. Bo jako to żołnierz był z<br />
niego wielki, tak też zaraz, jak tylko nowa się woj<strong>na</strong> zaczęła, zabrał się stąd i poszedł. A<br />
43
swoją celę zamknął i swoje skarby w niej zamknął, a tak przykazał, że jeśli zginie <strong>na</strong> wojnie,<br />
wszystkie te skarby mają się dostać ojcom, aby się Bogu modlili za jego duszę. Pomnę to <strong>na</strong>wet,<br />
że <strong>na</strong>de drzwiami tej celi był jakiś <strong>na</strong>pis, co my to nieraz go oglą<strong>da</strong>li, bal <strong>na</strong>wet i goś<strong>ci</strong>e<br />
różni go oglą<strong>da</strong>li z podziwem, bo to tam były s<strong>na</strong>dź wypisane te wszystkie skarby... A już co<br />
potem się stało, tego nie pomnę. Jeno tak mi się widzi, że ten rycerz już nie powró<strong>ci</strong>ł... O! i<br />
pewnie nie wró<strong>ci</strong>ł, bo pamiętam to dobrze, że w tej celi mieszkał potem ksiądz kaznodzieja,<br />
<strong>który</strong> się lubiał bawić ogrodem i nieraz <strong>na</strong>wet we współkę ze mną robił rydlem <strong>na</strong> grządkach...<br />
A już też wtedy i owego <strong>na</strong>pisu nie było, bo też i skarbów nie było...<br />
Zastanowiwszy się chwilę <strong>na</strong>d tym tak smutnie poszarpanym po<strong>da</strong>niem, nie mogłem wątpić<br />
jed<strong>na</strong>k, że w nim jest jakiś <strong>ci</strong>eń prawdy, a że ta praw<strong>da</strong> się nie odnosi do nikogo innego,<br />
jak tylko do nieboszczyka skarbnika, byłem więcej jak pewny. Widząc wszakże, że już się<br />
więcej od tego staruszka nie dowiem, usiłowałem przy<strong>na</strong>jmniej go <strong>na</strong>prowadzić <strong>na</strong> przypomnienie<br />
sobie koniecznie, gdzie się podział ów <strong>na</strong>pis z<strong>na</strong>d owej celi, <strong>który</strong>m nie mogło być<br />
nic innego, jak tylko ów wierzch brakujący tym odrzwiom kamiennym, które dopiero co oglą<strong>da</strong>łem.<br />
Usiłowanie moje nie <strong>da</strong>wało mi żadnej <strong>na</strong>dziei, wszakże rozmawiając z nim <strong>da</strong>lej, jakże się<br />
nie zdziwiłem, kiedy spomiędzy głazów, leżących w ką<strong>ci</strong>e tej samej celi i poprzyrastanych<br />
chwastami i trawą, <strong>na</strong> jednym z nich z<strong>da</strong>wało mi się jak <strong>na</strong>jwyraźniej widzieć wyrzeźbioną<br />
tarczę herbowną, a <strong>na</strong> niej pień o pię<strong>ci</strong>u sękach z mieczem wbitym weń z góry. Przystąpiłem<br />
w ten moment bliżej i z<strong>na</strong>lazłem tam ten sam wierzch owych odrzwi kamiennych, <strong>który</strong> tak,<br />
jak go sobie przerysowałem <strong>na</strong> prędce, kładę tutaj poniżej<br />
Oparłszy się plecyma o wyłom muru, zastępujący okno w tej celi, stałem tam <strong>na</strong>d tym głazem,<br />
sam tego nie wiem, jak długo. Tysiące myśli snuło mi się przez głowę, tysiące uczuć<br />
odzywało się w sercu. Rzeczy prawdziwe z<strong>da</strong>wały mi się całkiem niepodobne do prawdy, a<br />
prawdopodobnych <strong>na</strong>suwało się tyle! Smutek <strong>ci</strong>ężki przejął mnie wresz<strong>ci</strong>e, że rzeczy <strong>taki</strong>e<br />
jeszcze nie<strong>da</strong>wne już tak niez<strong>da</strong>rtą pokryte pleśnią!... Czy tak jest także i u innych <strong>na</strong>rodów?...<br />
O! tam wcale i<strong>na</strong>czej!... przechowują tam <strong>na</strong>jmniejsze drobnostki, przechowują <strong>na</strong>wet błędy<br />
przeszłoś<strong>ci</strong> w niezatartej pamię<strong>ci</strong> dlatego tylko, że były niegdyś własnoś<strong>ci</strong>ą ich ojców i dziadów.<br />
I taką pamięć każdy tam rozumie, i nikt jej z<strong>na</strong>czenia nie paczy, i nikt jej nie sława <strong>na</strong><br />
drodze. Dlatego żyją oni <strong>ci</strong>ałem i duchem, a mając przeszłość, mają i przyszłość przed sobą.<br />
My, czymże dzisiaj jesteśmy? Żyjemyż przy<strong>na</strong>jmniej duchem w nierozerwanej spójni z tymi,<br />
którzy <strong>na</strong>s porodzili? Nie sąż pomiędzy <strong>na</strong>mi tacy, którzy ten związek ducha i serca własnymi<br />
rozrywają rękami? Nie sąż, którzy z lekceważeniem rzucając przeszłość, niespokojną swą<br />
myślą przenoszą się w kraje cudzoziemskich idei i w nich szukają zbawienia?... Nie wiem i<br />
tak nie sądzę. Byłoby to zaprawdę szaleństwem, z którego za<strong>na</strong>dto straszne wyniknęłyby<br />
skutki, ażeby o nich moż<strong>na</strong> pomyśleć bez zgrozy. Tak myślącemu mimowolnie <strong>na</strong>sunął mi się<br />
obraz ży<strong>ci</strong>a tego staruszka, którego teraz miałem przed mymi oczyma. Staruszek ten urodził<br />
się tu <strong>na</strong> tej ziemi i z<strong>na</strong>lazł chleb i zaję<strong>ci</strong>e w klasztorze. I było mu tutaj zapewne nieźle. Ale<br />
klasztor się spalił, a z jego spaleniem zaszła zmia<strong>na</strong> i w jego losie. Ustało jego dotychczasowe<br />
zaję<strong>ci</strong>e i trzeba było innego poszukać. Ale zamiast go szukać w tej samej ziemi, o jeden zagon<br />
<strong>da</strong>lej albo o jedną wieś <strong>da</strong>lej, albo i te same grzędy uprawiać, <strong>który</strong>ch prze<strong>ci</strong>eż pożar nie<br />
zniszczył – porzu<strong>ci</strong>ł on lekkomyślnie wieś i ziemię rodzinną i poszedł w kraj <strong>da</strong>leki i cudzy,<br />
aby tam szukać chleba <strong>na</strong> dzisiaj i <strong>na</strong>dziei <strong>na</strong> przyszłość. Trzydzieś<strong>ci</strong> lat błądził po owych<br />
krajach niez<strong>na</strong>nych, przedeptał jego wszystkie ś<strong>ci</strong>eżki i drogi i pewnie niejednego się chwytał<br />
rzemiosła – ale cóż stąd za skutek? Oto stargał swe siły w krwawych z losami zapasach, doczekał<br />
się <strong>ci</strong>ężkiej, niezaradnej staroś<strong>ci</strong> i wró<strong>ci</strong>ł. Wró<strong>ci</strong>ł <strong>na</strong>zad w te miejsca, gdzie żyli jego<br />
ojcowie i gdzie on sam przeżył cały wiek swój młodzieńczy – ale te miejsca teraz już mu <strong>na</strong>wet<br />
nie były ojczyzną. Cudzoziemiec we własnym kraju, obcy <strong>na</strong> własnych grzę<strong>da</strong>ch, nie pamiętał<br />
już <strong>na</strong>wet, co się działo za jego własnego ży<strong>ci</strong>a. Tak zerwawszy zupełnie z przeszło-<br />
44
ś<strong>ci</strong>ą, nie miał jej wcale, teraźniejszość jego, o! jakaż bied<strong>na</strong> i nędz<strong>na</strong>! – a cała przyszłość – za<br />
grobem.<br />
Tak marząc smutnie <strong>na</strong>d owym głazem i porównywa jąć w marzeniu losy pojedynczego<br />
człowieka z losami krajów, ziem i <strong>na</strong>rodów, nie uważałem wcale, że już słońce się <strong>da</strong>wno<br />
schowało za góry i coraz <strong>ci</strong>emniejszy zmrok opa<strong>da</strong>ł <strong>na</strong> ziemię. Chłód wieczorny, zawiewający<br />
przez wyłom muru, zbudził mnie wszakże o tyle prędzej, ile że parę mil miałem stamtąd do<br />
siebie, a konie moje zgłodniałe już od kilku godzin <strong>na</strong> próżno czekały <strong>na</strong> mnie <strong>na</strong> górze. Jakoż<br />
żeg<strong>na</strong>jąc się zaraz dobrym słowem i <strong>da</strong>tkiem ze staruszkiem, ch<strong>ci</strong>ałem <strong>na</strong>tychmiast wychodzić.<br />
Ale staruszek, <strong>na</strong>łożywszy tymczasem ognia <strong>na</strong> rozwalonym kominie i ogrzawszy się<br />
przy nim, a teraz ważąc w ręku pieniądze, rzekł do mnie:<br />
– Już to jegomość odchodzi?<br />
Zatrzymałem się jeszcze.<br />
– Bo to widzi jegomość – mówił <strong>da</strong>lej staruszek – mnie to samemu żal wielki, że ja nie<br />
umiem już o tym powiedzieć, <strong>na</strong> co sam wtedy patrzałem. Ale to <strong>da</strong>wne czasy! już i własnych<br />
krewnych się zapomniało, a nie dopiero cudzych! Prze<strong>ci</strong>eż może ja sobie jeszcze co o tym<br />
panu przypomnę... Anoż zaraz znowu mi się coś przypomi<strong>na</strong> i to tak mi się widzi, że kiedy<br />
ten pan tutaj siedział, albo może i inny... a <strong>na</strong>wiedzali go tu drudzy panowie i chodzili nieraz z<br />
nim po ogrodzie; to wtedy przychodził tu także do niego i leśniczy z Zagórza, <strong>który</strong> mu nosił<br />
zwierzynę. A przychodziła z nim także i jego żo<strong>na</strong>, którą wołali Marcjan<strong>na</strong>... A to już <strong>taki</strong><br />
dobrze pamiętam, bo ta Marcjan<strong>na</strong> zachodziła w<strong>ci</strong>ąż do ogrodu i brała stąd jarzyny i szczepy.<br />
A z tego powodu była tutaj raz bitwa wielka pomiędzy ludźmi, przy tym i mnie się tak dobrze<br />
dostało, żem <strong>na</strong> to leżał przez kilka czasów. A kiedym był chory, to ta Marcjan<strong>na</strong> odwiedzała<br />
mnie i <strong>ci</strong>eszyła, i obiecała mi służbę drugą wy<strong>na</strong>leźć, kiedy bym tę porzu<strong>ci</strong>ł!... A już tam <strong>da</strong>lej<br />
i nie wiem, jeno mi się to jakoś tak krę<strong>ci</strong>, boć i tak było... A ta Marcjan<strong>na</strong> może jeszcze gdzie<br />
żyje, bo mło<strong>da</strong> była...<br />
Ten szczegół zajął mnie oczywiś<strong>ci</strong>e <strong>da</strong>leko więcej niżeli to wszystko, czego się dotychczas<br />
dowiedziałem z ust jego. Jakoż w <strong>da</strong>lszej, <strong>na</strong> nowo rozpoczętej rozmowie przeko<strong>na</strong>łem się, że<br />
kiedy się staruszek rozrusza i dobrze <strong>na</strong>myśli, to jeszcze niejeden szczegół mu się przypomi<strong>na</strong>.<br />
Wszakże nie mogłem już <strong>na</strong> ten raz długo z nim rozmawiać, bo było, jak to mówią, i<br />
głodno, i chłodno, i do domu <strong>da</strong>leko. Powró<strong>ci</strong>łem więc nocą do siebie – a <strong>na</strong>zajutrz rozpocząłem<br />
poszukiwania wyż wspomnionej leśniczynej Marcjanny.<br />
Poszukiwania te wkrótce jak <strong>na</strong>jlepiej się opła<strong>ci</strong>ły. Leśniczynej tej wprawdzie nie było już<br />
w Zagórzu, ale była <strong>na</strong> kupionym przez siebie folwarczku w <strong>da</strong>lekich górach. Stała się też o<strong>na</strong><br />
dla mnie skarbem nieocenionym. Urodzo<strong>na</strong> niegdyś <strong>na</strong> dworze nieboszczyka skarbnika, <strong>ci</strong>ekawa<br />
do <strong>na</strong>jwyższego stopnia i ob<strong>da</strong>rzo<strong>na</strong> osobliwą pamię<strong>ci</strong>ą, wiedziała o<strong>na</strong> nie tylko to<br />
wszystko, co sama zapamiętała, ale pamiętała i to, co gdziekolwiek słyszała. Była przy tym<br />
przez lat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e w służbie u pani podkomorzynej sędomirskiej i z<strong>na</strong>ne jej były <strong>na</strong>jskrytsze<br />
tego domu tajniki, co mnie też obchodziło <strong>na</strong>jwięcej.<br />
Tak tedy w częś<strong>ci</strong> od niej, w częś<strong>ci</strong> zaś od owego staruszka, <strong>który</strong> później, odżywiony i<br />
opatrzony, jeszcze niemało szczegółów dotyczących tej sprawy sobie przypomniał, <strong>na</strong>zbierałem<br />
ustnych po<strong>da</strong>ń tak wiele, że z ich pomocą ostatnie lata ży<strong>ci</strong>a nieboszczyka skarbnika wyjaśniły<br />
mi się prawie zupełnie.<br />
Rzeczy te wszakże są tak ś<strong>ci</strong>śle związane i z nie<strong>który</strong>mi szczegółami jego własnej, a <strong>da</strong>leko<br />
<strong>da</strong>wniejszej przeszłoś<strong>ci</strong>, i z dziejami jego bliższych przyja<strong>ci</strong>ół i krewnych, że je niepodob<strong>na</strong><br />
było rozerwać. Dlatego zostawiając je w ich <strong>na</strong>turalnej całoś<strong>ci</strong>, dopełniłem je tylko tymi<br />
wiadomoś<strong>ci</strong>ami, <strong>który</strong>ch brakło w po<strong>da</strong>niach, a które dla dzisiejszego słuchacza są prawie<br />
niezbędne – z czego wszystkiego złożoną powieść, szereg Nieczujowych powieś<strong>ci</strong> ostatecznie<br />
kończącą, opowia<strong>da</strong>m <strong>na</strong>stępnie.<br />
45
Kiedy pan skarbnik z ostatniej wojny do siebie do Bóbrki powró<strong>ci</strong>ł, dziwnie był smutny i<br />
przygnębiony.<br />
Już to raz niegdyś, kiedy mu jego młodziutka żo<strong>na</strong>, owa anielskiej dobro<strong>ci</strong> Zosia, umarła i<br />
wraz ze sobą owe niemowiątka zabrała, przy<strong>ci</strong>snęła go była także tak <strong>ci</strong>ężka żałoba, że ledwie<br />
w modlitwach i pobożnych pielgrzymkach <strong>da</strong>wne swe serce odzyskał; ale dziś było z nim<br />
jeszcze <strong>da</strong>leko gorzej, i słusznie: boć on dziś więcej <strong>da</strong>leko utra<strong>ci</strong>ł...<br />
A już to wi<strong>da</strong>ć było po nim zaraz <strong>na</strong> samym wstępie. Bo skoro tylko próg swej kom<strong>na</strong>ty<br />
przestąpił, zamiast się <strong>ci</strong>eszyć sługami, którzy z szczerą radoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong> twarzy zgromadzili się<br />
koło niego, przyjął ich chmurno i <strong>na</strong>tychmiast odprawił. A kiedy wyszli, rzu<strong>ci</strong>ł się <strong>na</strong> kola<strong>na</strong><br />
przed obrazem Chrystusa <strong>na</strong> krzyżu i długo się modlił samotnie.<br />
Wstał potem, szablę odpasał od boku i rzu<strong>ci</strong>ł ją między stare graty do skrzyni... a potem<br />
chodził chwiejącym się krokiem po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e, łzy o<strong>ci</strong>erając i płacząc.<br />
Kiedy było z południa, podstaroś<strong>ci</strong> staruszek, <strong>który</strong> jeszcze jego ojca pamiętał, odsunął po<br />
<strong>ci</strong>chutku kotarę, która ustępowała drzwi między tą kom<strong>na</strong>tą i drugą, i zaglądnął do niego.<br />
Skarbnik siedział w krześle <strong>na</strong>ówczas, dziwnie był zamyślony i smutny, lecz <strong>na</strong> szelest<br />
kotary zbudził się i patrzał długo w twarz starca.<br />
– No i cóż tam, mój stary? – spytał po chwili z westchnieniem.<br />
– Ha! i cóż by, mój panie – odpowiedział staruszek – ot! stało się i koniec.<br />
– Stało się, mój staruszku, stało – powtórzył skarbnik i umilkł, głowę opuszczając ku piersiom.<br />
Wszakże wstał zaraz i przystępując do niego, do<strong>da</strong>ł:<br />
– Proszę <strong>ci</strong>ę, każ mi tu ognia <strong>na</strong> kominie rozłożyć i niech się to pali co wieczór. I proszę<br />
<strong>ci</strong>ebie, żebyś<strong>ci</strong>e mnie choć <strong>na</strong> jakiś czas zostawili w spokoju. Chory jestem, mam ranę nie<br />
zagojoną i krew mi jeszcze <strong>ci</strong>ągle upływa... niechaj mi choć <strong>ci</strong>erpieć nikt nie przeszkadza.<br />
Gospo<strong>da</strong>ruj<strong>ci</strong>e sobie, jak chce<strong>ci</strong>e, mało mi teraz już <strong>na</strong> tym. Kiedy kto przyjedzie, nie masz<br />
mnie w domu; dosyć mam już tych ludzi, do syta. I mam już dosyć wszystkiego.<br />
Staruszek ch<strong>ci</strong>ał jeszcze coś mówić, ale skarbnik go wziął za ramię i rzekł:<br />
– Idź już, idź sobie teraz, mój stary, i nie <strong>da</strong>j mnie tu nikomu <strong>na</strong>chodzić. Chcę być spokojny<br />
i tobie się w tym poruczam.<br />
I podstaroś<strong>ci</strong> wyszedł, potrząsając głową i mrucząc.<br />
A skarbnik sobie krzesło do komi<strong>na</strong> przysunął i mały stolik postawił przy nim, a <strong>na</strong> stoliku<br />
położył księgę, w pargaminy i klamry oprawną. Księga ta była to Biblia Starego i Nowego<br />
Zakonu, przynosiła o<strong>na</strong> mu zawsze ulgę w <strong>ci</strong>erpieniach i pokrzepiała zbolałą duszę: w niej też<br />
sobie i teraz zaczął czytywać półgłosem.<br />
I tak pomiędzy modlitwą, rozmyślaniem a czytaniem pism świętych schodził mu czas jego<br />
samotny.<br />
Zamknąwszy się tak szczelnie przed całym światem, rozumiał zapewne skarbnik, że tym<br />
s<strong>na</strong>dniej przeboli i strawi ten smutek, <strong>który</strong> przyniósł ze sobą do domu. Jakoż to lekarstwo<br />
bywa często skutecznym dla innych, ale dla niego stało się prawie tru<strong>ci</strong>zną. Przyzwyczajony<br />
I<br />
46
owiem do gwarliwego ży<strong>ci</strong>a pomiędzy ludźmi, przyzwyczajony, jak to bywało <strong>da</strong>wnymi czasy,<br />
wszystkie swoje dolegliwoś<strong>ci</strong> albo mś<strong>ci</strong>ć zbrojną ręką, albo przy pełnej przebaczać, dziś –<br />
kiedy nie mógł ni jedno, ni drugie, i zamknął się jeszcze sam z sobą – buj<strong>na</strong> jego wyobraźnia i<br />
serce, pełne <strong>na</strong>jżywszego uczu<strong>ci</strong>a, tylko go jeszcze rozmarzyły tym bardziej i rozdrażniły tym<br />
głębiej. Jakoż dziwnie się wówczas odmienił był skarbnik.<br />
Czasem całe godziny przesiadywał jak martwy i patrzał w jedno miejsce szklannymi<br />
oczyma, jak gdyby już całkiem wzrok stra<strong>ci</strong>ł i czu<strong>ci</strong>e. Kiedy indziej uklękał przed świętym<br />
obrazem, modlił się głośno i bił się w piersi z taką żarliwoś<strong>ci</strong>ą i skruchą, jak gdyby grzechy<br />
całego świata miał <strong>na</strong> swoim sumieniu i ch<strong>ci</strong>ał je odmodlić za jedną godzinę. To znowu siedział<br />
zwinięty we dwoje, jak liść mrozami zwarzony, a <strong>ci</strong>che łzy spływały mu w<strong>ci</strong>ąż po policzkach.<br />
Później działo się gorzej.<br />
Kiedy bowiem duch jego, nie<strong>ci</strong>erpliwy i nieprzywykły <strong>da</strong>ć się ugi<strong>na</strong>ć niczemu, zrywał się<br />
prze<strong>ci</strong>w boleś<strong>ci</strong>om ś<strong>ci</strong>skającym jego zranione serce, to i on zrywał się wtedy i chodząc wielkimi<br />
krokami po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e albo się za<strong>ci</strong>skając w głąb krzesła, w głos sam ze sobą rozmawiał.<br />
Przed jego wyobraźnią snuły się wtedy <strong>na</strong>jstraszliwsze obrazy, które mu się czasem przedstawiały<br />
tak żywo, jak gdyby <strong>na</strong> nie patrzał zdrowymi oczyma. Więc dzisiaj widział całe pola<br />
krwią zlane i zaś<strong>ci</strong>elone trupami, jutro był w środku bitwy i okrwawioną szablą mordował<br />
nieprzyja<strong>ci</strong>oły, kiedy indziej pasował się z ludźmi w ogoniastych sukniach i pudrowanych<br />
perukach, którzy przyszli z Zachodu, ażeby i tu zaprowadzić świeżo wy<strong>na</strong>lezioną gilotynę, <strong>na</strong><br />
niej wy<strong>ci</strong>ąć połowę ludzi, a w drugiej zabić wszelką wiarę i ostatki <strong>na</strong>dziei...<br />
To znowu czasem stawał <strong>na</strong>gle <strong>na</strong> środku pokoju i mówił głośno, jakby do kogoś, <strong>który</strong><br />
stał przed nim...<br />
I z<strong>da</strong>wało się wtedy, że miał gorączkowe widzenia tak jawne, że między ich zjawiskami a<br />
rzeczywistoś<strong>ci</strong>ą nie z<strong>na</strong>chodził żadnej różnicy. Kiedy <strong>taki</strong>e widzenie minęło, był znów spokojny<br />
i <strong>ci</strong>chy i albo się modlił, albo czytał w swej księdze.<br />
Ale pamięć tych widzeń musiała zostawać przy nim, bo dnia jednego zdjął pistolety z<strong>na</strong>d<br />
łóżka, stare <strong>na</strong>boje z nich powykręcał, <strong>na</strong>bił je świeżo i położył <strong>na</strong> stoliczku przy księdze.<br />
A kiedy w parę dni potem niespokojny o niego podstaroś<strong>ci</strong> poważył się znowu wejść do<br />
kom<strong>na</strong>ty, aby mu się przypatrzyć, on przystąpił do niego i spytał: – Czego ch<strong>ci</strong>eli <strong>ci</strong> goś<strong>ci</strong>e,<br />
którzy tu wczoraj zajechali byli w dziedziniec?<br />
Podstaroś<strong>ci</strong>, <strong>który</strong> był pewnym, że żadnych goś<strong>ci</strong> nie było, niepomału się zdziwił i przypatrując<br />
mu się osobliwszymi oczyma, rzekł w końcu:<br />
– Ja nic nie wiem o żadnych goś<strong>ci</strong>ach.<br />
Skarbnik <strong>na</strong> to patrzał chwilę przed siebie, a potem rzekł niby ze smutkiem:<br />
– Jakże więc? to tu żadnych goś<strong>ci</strong> nie było?<br />
– Parę dni temu – odpowiedział staruszek – przysyłała tu pani podkomorzy<strong>na</strong>, ażeby się o<br />
zdrowie jegomoś<strong>ci</strong> dowiedzieć, pan<strong>na</strong> Stanisława kazała się kłaniać i pan kapitan to samo;<br />
wczoraj zasie przejeżdżał tędy jakiś dworzanin z leskiego zamku, <strong>który</strong> tu wstąpił ogrzać się i<br />
odpocząć, i także się wypytywał o pa<strong>na</strong>; ale krom tych nikogo tutaj nie było.<br />
– Co mi ga<strong>da</strong>sz! – zawołał <strong>na</strong> to skarbnik surowo – Niemcy byli, którzy mnie ch<strong>ci</strong>eli<br />
ząrzezać!<br />
Słysząc to podstaroś<strong>ci</strong> aż się cofnął o krok od niego, a <strong>na</strong> jego pocz<strong>ci</strong>wej twarzy niewypowiedzia<strong>na</strong><br />
wymalowała się zgroza. Lecz pomyślawszy chwilkę, przystąpił ku niemu i rzekł<br />
prawie błagalnym głosem:<br />
– Pozwól mi też, jegomość, tylko jedno słowo powiedzieć. Jestem stary, wiele już rzeczy<br />
widziałem <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e i warto mnie zawsze posłuchać. Owo tedy jegomość masz ranę <strong>na</strong> głowie,<br />
którą, jak to pewnie już widzę, przygojono zawcześnie. Teraz się to odzywa i sprowadza<br />
panu gorączkę. Ale tego tak nie potrzeba zostawiać, bo nie każde zdrowie to zniesie. Więc<br />
47
mnie słuchaj, jegomość, i albo <strong>da</strong>j zaraz sobie krwi upuś<strong>ci</strong>ć i każ się zlewać zimną wodą codziennie,<br />
albo pij zioła przy<strong>na</strong>jmniej, które ja zaraz zgotuję.<br />
– Ej! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z goryczą – już mi też krwie upuszczono niemało... zostaw<br />
mnie tylko samego, już ja to jakoś prze<strong>ci</strong>erpię.<br />
Stał jeszcze staruszek przez chwilę i patrzał, a potem mu się pokłonił do kolan i rzekł jeszcze<br />
do niego:<br />
– Ch<strong>ci</strong>ałbym też przy tym o coś jegomoś<strong>ci</strong> poprosić. Oto dyspozytorowi <strong>na</strong>szemu, a mojemu<br />
zię<strong>ci</strong>owi, <strong>da</strong>ł Bóg córkę tej nocy, dziś przed wieczorem chrz<strong>ci</strong>ć ją będziemy; otóż prosimy<br />
jegomoś<strong>ci</strong>, abyś <strong>na</strong>m ją z łaski swojej potrzymał.<br />
– Ja? – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z dziwnym <strong>na</strong> twarzy uśmiechem, – mój kochany! jam dopiero<br />
grób kopał i grzebał umarłe, a <strong>taki</strong>mi rękami nie wprowadzać w świat niemowlęta. Ale kiedy<br />
chcesz tak koniecznie, to ją potrzymaj w moim imieniu, a owo masz tutaj <strong>na</strong> krzyżmo.<br />
To mówiąc dobył z biurka sakiewkę i od<strong>da</strong>ł ją staruszkowi. Ten zaś, zważywszy ją w ręku i<br />
widząc, że jest zbyt <strong>ci</strong>ężka, sam nie wiedział, co mówić; lecz <strong>na</strong>myśliwszy się odpowiedział:<br />
– Ej! i do czego to panu <strong>taki</strong>e sobie robić wy<strong>da</strong>tki? będzie to może ze sto czerwonych lub<br />
więcej...<br />
– Nie pytaj, wiele, jeno bierz i zachowaj to dla niej.. W czasach tych, <strong>który</strong>ch o<strong>na</strong> dożyje,<br />
będzie więcej głodnych niż sytych i nie będzie kto by je miał <strong>na</strong>karmić. Toż i jej grosz się<br />
przy<strong>da</strong> za czasem. Idź więc, idź już, mój stary, i chrz<strong>ci</strong>j<strong>ci</strong>e sobie z Panem Bogiem tę dziewkę.<br />
– Kiedy już jegomość tak łaskaw – rzekł <strong>na</strong> to stary – to niech to panu Pan Bóg wy<strong>na</strong>grodzi<br />
stokrotnie. Na pamiątkę tej łaski <strong>da</strong>my jej imię Marcjan<strong>na</strong> i <strong>na</strong>uczymy ją pamiętać swojego<br />
dobrodzieja.<br />
Z wielkiej radoś<strong>ci</strong> z powodu niespodzianego <strong>da</strong>ru staruszek zapomniał całkiem o ra<strong>da</strong>ch<br />
lekarskich, dopiero co <strong>da</strong>wanych swojemu panu, i wybiegł prędko z kom<strong>na</strong>ty, a po jego wyjś<strong>ci</strong>u<br />
skarbnik znów zaczął się przechadzać wielkimi krokami i myśleć. Zrazu myślał on rzeczywiś<strong>ci</strong>e<br />
<strong>na</strong>d tym, czyliby mu nie <strong>na</strong>leżało jąć się jakiego lekarstwa, ale niebawem już przeszedł<br />
<strong>na</strong> inne myśli i wpadł w swe zwyczajne marzenia, które o tyle więcej <strong>na</strong>bierały ognia i<br />
ży<strong>ci</strong>a, o ile więcej dzień się chylił ku wieczorowi.<br />
Wkrótce też całkiem się zmierzchło <strong>na</strong> dworze, bo się to działo prawie w drugiej połowie<br />
adwentu, kiedy to dzień bywa <strong>na</strong>jkrótszy.<br />
Ze zmrokiem przyszło chłopię służebne i <strong>na</strong>łożyło ogień wielki <strong>na</strong> kominie, i zapaliło<br />
lampkę oliwną przed obrazem Chrystusa Pa<strong>na</strong>, która się tam paliła co piątek. I wyszło i <strong>ci</strong>sza<br />
zaległa staroświecką kom<strong>na</strong>tę jakby jaką grobową kaplicę.<br />
Skarbnik jeszcze przez jakiś czas przechadzał się po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e, stawał, myślał, mówił coś<br />
głosem do siebie, lecz w końcu usiadł przy kominie w swym krześle i rozłożywszy księgę,<br />
zaczął w niej szukać tego miejsca, <strong>na</strong> <strong>który</strong>m rano był przestał.<br />
A miejsce to z<strong>na</strong>jdowało się w Proroctwie Jeremiaszowym w rozdziale V, które gdy poz<strong>na</strong>ł<br />
po założonej kar<strong>ci</strong>e, czytał <strong>da</strong>lej w ten sens:<br />
– „23. Lecz ludu tego stało się serce niewierne i drażniące; odstąpili i odeszli”.<br />
„24. I nie mówili w sercu swoim: Bójmy się Pa<strong>na</strong> Boga <strong>na</strong>szego, <strong>który</strong> <strong>na</strong>m <strong>da</strong>je deszcz<br />
ranny i późny czasu swego, <strong>który</strong> <strong>na</strong>m strzeże zupełnoś<strong>ci</strong> żniwa <strong>na</strong>szego”.<br />
„25. Nieprawoś<strong>ci</strong> wasze odwró<strong>ci</strong>ły to, a grzechy wasze zahamowały dobro od was”.<br />
„26. Bo się <strong>na</strong>leźli między ludem moim niezbożnicy dybiący jako ptasznicy, zastawiający<br />
poniki i sidła <strong>na</strong> pojmanie ludzi”.<br />
Tu przerwał i głowę oparłszy <strong>na</strong> dłoni, myślał przez długą chwilę. A potem czytał <strong>da</strong>lej:<br />
– „27. Jako klatka peł<strong>na</strong> ptaków, tak domy ich pełne zdrady, dlatego urośli i zboga<strong>ci</strong>eli”.<br />
„28. Potyli i stłuś<strong>ci</strong>eli, i przestąpili słowa moje złoś<strong>ci</strong>wie. Sprawy wdowy nie sądzili, sprawy<br />
sieroty nie prostowali, a sądu ubogich nie sądzili”.<br />
„29. A więc o to ich nie<strong>na</strong>widzę, mówi Pan...”<br />
48
Tu znowu przerwał i myślał. I już zaczęły mu się przedstawiać różne obrazy, przed jego<br />
oczyma zaczęły występować różne posta<strong>ci</strong>e jak gdyby żywe: tu zgromadzenie sądów przekupnych,<br />
tu trybu<strong>na</strong>lska sesja pod przewagą obwinionego o gwałty mag<strong>na</strong>ta, tam kadencja<br />
ziemskiego sądu zagłuszo<strong>na</strong> przez zbrojną szlachtę, tu fałszywi świadkowie, krzywoprzysięzcy,<br />
łzy sierot, płacz nędzarzy w łachma<strong>na</strong>ch... Kiedy wtem <strong>da</strong>ł się słyszeć w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e szelest<br />
kotary.<br />
Obudzony tym szelestem pan skarbnik spojrzał w tę stronę i obaczył tuż pod kotarą stojącą<br />
postać człowieka.<br />
A była to postać zaprawdę dziw<strong>na</strong> w owym miejscu i czasie.<br />
Był nią bowiem człek młody, całkiem czarno ubrany; czarny miał frak <strong>na</strong> sobie ze stojącym<br />
kołnierzem i szerokimi klapami, czarne pluderki, buty ze sztylpami, czarny trójgraniasty kapelusz<br />
i czarną szpadę u boku. Nad tą piekielną <strong>ci</strong>emnoś<strong>ci</strong>ą ubioru unosiła się twarz bla<strong>da</strong><br />
jakby z koś<strong>ci</strong> słoniowej, z za<strong>da</strong>rtym nosem i błyszczącymi jak węgle oczyma. Zamiast pudrowaną<br />
peruką, która z<strong>da</strong>wała się niby niezbędną przy <strong>taki</strong>m stroju, ubra<strong>na</strong> była ta twarz przeraźliwa<br />
czarnym jak smoła włosem, <strong>który</strong>, może kiedyś w porządku, teraz jed<strong>na</strong>k się podniósł<br />
i w zjeżonych kędziorach z<strong>da</strong>wał się spa<strong>da</strong>ć <strong>na</strong> plecy.<br />
Kiedy skarbnik to widmo obaczył, wzdrygnął się w krześle i zrazu patrzał <strong>na</strong>ń rozwartymi<br />
oczyma...<br />
Tymczasem człowiek ten pokłonił mu się przystojnie i z miną wcale uśmiechnioną i<br />
grzeczną rzekł do niego głosem cokolwiek stłumionym:<br />
– Waszmość pan raczysz mi łaskawie przebaczyć, że przerywam jego samotność...<br />
Wszakże głos mówiącego nie zrobił żadnego <strong>na</strong> skarbniku wrażenia – z<strong>da</strong>wało mu się, że<br />
to jest widmo zwyczajne – jakoż dziwnie się tylko <strong>na</strong> to wszystko uśmiechnął i odwró<strong>ci</strong>wszy<br />
się <strong>na</strong>zad ku księdze, zaczął czytać w niej <strong>da</strong>lej, mówiąc:<br />
– „30. Zdumienie i dziwy stały się <strong>na</strong> tej ziemi”.<br />
Na te słowa wzdrygnął się lekko młodzieniec, tak jakby uczuł gniew lub oburzenie, jed<strong>na</strong>k<br />
.stłumił to w sobie i tylko z wyrazem żalu zaczął mówić <strong>da</strong>lej:<br />
– Panie! ty się odwracasz ode mnie. Nietrudno mi się domyśleć, że mnie oczerniono <strong>na</strong>wet<br />
i przed tobą. Lecz wierz mi, panie, że nie masz dla was ani <strong>ci</strong>enia złej myśli we mnie. Bo oto i<br />
teraz z złem mnie wysłano do <strong>ci</strong>ebie, a prze<strong>ci</strong>e ja z dobrem przychodzę.<br />
Skarbnik z<strong>da</strong>wał się słuchać tej mowy, tak jakby, słuchał swych własnych myśli, ale nie<br />
odpowiedział nic <strong>na</strong> to, tylko znów czytał <strong>da</strong>lej.<br />
– „31. Prorocy prorokowali kłamstwo, a kapłani przyklaskowali rękoma, a lud mój umiłował<br />
<strong>taki</strong>e rzeczy: cóż się tedy stanie <strong>na</strong> ostatku jego?”<br />
Na to znowu młodzieniec, opuszczając głowę ku ziemi i zakła<strong>da</strong>jąc ręce przed sobą, zaczął<br />
mówić jak gdyby do siebie:<br />
– Tak mnie niegdyś i o<strong>na</strong>, tak mnie i matka przyjęła!... Ale o<strong>na</strong>... Kobieta! Żem ją porwał i<br />
uniósł ze sobą, z<strong>da</strong>wało jej się, żem ją ch<strong>ci</strong>ał sobie przywłaszczyć! A jam ją prze<strong>ci</strong>e porwał li<br />
<strong>na</strong> to, ażeby ją wyratować i ubezpieczyć...<br />
– Dziwne rzeczy! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik, odpowia<strong>da</strong>jąc zawsze tak jakby sobie samemu –<br />
wszyscy ją ch<strong>ci</strong>eli ratować i ubezpieczać... Boże! ty będziesz sądził; jam głupi.<br />
Tu <strong>na</strong>stąpiła chwila milczenia. Skarbnik siedział milcząc i patrząc w księgę szklannymi<br />
oczyma, gość zaś stał zamyślany przez chwilę. Wszakże prędko się zbudził ostatni i zaczął<br />
mówić przerywanym, stłumionym głosem:<br />
– Tak... Przesą<strong>da</strong>mi jest jeszcze okryta ta ziemia, jak była okryta niegdyś mgłą przedstworzenną...<br />
Nadzy się rodzą wszyscy i w jed<strong>na</strong>kowych boleś<strong>ci</strong>ach i do jed<strong>na</strong>kiej za grobem przyszłoś<strong>ci</strong>:<br />
a prze<strong>ci</strong>eż... Oh! przeklęty niech będzie dzień ten, w <strong>który</strong>m upatrzono różnice pomiędzy<br />
ro<strong>da</strong>mi!<br />
49
Tymczasem skarbnik, nic nie zważając <strong>na</strong> to, zaczął znów czytać <strong>da</strong>lej w <strong>na</strong>stępującym<br />
rozdziale:<br />
– „1. Zmocnij<strong>ci</strong>e się synowie Beniami<strong>na</strong> w pośrodku Jeruzalem, a w Thek<strong>na</strong> trąb<strong>ci</strong>e w trąbę,<br />
a <strong>na</strong> Bethakarem podnieś<strong>ci</strong>e proporzec...”<br />
Ale młodzieniec, słuchający go z <strong>na</strong>tężoną uwagą, przerwał mu w tym miejscu i złożywszy<br />
ręce, zawołał głosem mocnym i niby radosnym.<br />
– Panie! twójże to głos słyszę!...<br />
Tak mówiąc, ch<strong>ci</strong>ał się zbliżyć ku niemu, lecz <strong>na</strong> ten głos zerwał się skarbnik z krzesła i<br />
stanął. Spojrzał otwartymi oczyma <strong>na</strong> goś<strong>ci</strong>a i zawołał:<br />
– Któż tu? któż tu jest znowu?<br />
Młodzieniec się cofnął pod samą kotarę.<br />
– Kto tu jest? – krzyknął skarbnik potężnym głosem i patrząc w pół<strong>ci</strong>emną kom<strong>na</strong>tę, porwał<br />
do ręki pistolet.<br />
– Kto jest?? – powtórzył czarno ubrany, za<strong>ci</strong>skając zęby ze złoś<strong>ci</strong> – ja jestem! Ja! i przychodzę<br />
<strong>ci</strong>ę wyrzu<strong>ci</strong>ć z majątku, <strong>który</strong> posia<strong>da</strong>sz bezprawnie! – To mówiąc wydobył jakiś papier<br />
z za<strong>na</strong>drza i po<strong>da</strong>wał go jemu.<br />
Ale skarbnik, nie zważając nic <strong>na</strong> to, wymierzył ku niemu pistolet i jeszcze silniej zawołał:<br />
– Ani kroku <strong>da</strong>lej, bo palę!<br />
Gość <strong>na</strong> to sięgnął ręką czy do pasa, czyli też do szpady – a wtem padł strzał, <strong>który</strong> się<br />
rozległ po całej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />
Po strzale <strong>ci</strong>sza zaległa jak w grobie.<br />
Kiedy się dym uniósł do góry, nie było ani żywej duszy w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e – tylko przestrzelo<strong>na</strong><br />
we środku chwiała się jeszcze kotara.<br />
Skarbnik zawołał <strong>na</strong> ludzi, wybiegł do drugiej izby, do sieni, ale w całym domu nie z<strong>na</strong>lazł<br />
nikogo: wszyscy byli <strong>na</strong> chrz<strong>ci</strong><strong>na</strong>ch.<br />
Kiedy powracał do siebie, tuż przy samej kotarze potknął się <strong>na</strong> czymś, leżącym <strong>na</strong> ziemi.<br />
Schylił się i podniósł jakąś niby pieczątkę w złoto oprawną. Przypatrzywszy się jej bliżej przy<br />
lampie, z<strong>na</strong>lazł, że to była w isto<strong>ci</strong>e pieczątka, jaką <strong>na</strong>ówczas przy zegarkach noszono; pieczątka<br />
była z krwawniku, a <strong>na</strong> niej wyrżnięty herb jakiś dziwny i wcale u <strong>na</strong>s nie z<strong>na</strong>ny. Była<br />
to bowiem ziemia, a raczej globus ziemski, przewiercony <strong>na</strong> wylot potężnym świdrem,<br />
oskrzydlonym dwoma skrzydłami.<br />
50
Nazajutrz rano skarbnik spał o godzinę dłużej niż zwykle.<br />
Przebudziwszy się, przetarł ręką zmarszczone czoło i myślał przez długą chwilę. Potem<br />
oglą<strong>da</strong>ł z uwagą ową pieczątkę, z<strong>na</strong>lezioną wczoraj przy progu, i często przy tym rzucał<br />
okiem <strong>na</strong> przestrzeloną kotarę. Nie mogąc wszakże niczego się stąd domyśleć prócz tego, że<br />
widmo wczorajsze nie było widmem, tylko żywym człowiekiem, wstał raźnie z łóżka i rzekł<br />
do siebie:<br />
– Coś tu się kroi nowego; trzeba się mieć <strong>na</strong> bacznoś<strong>ci</strong>.<br />
Po czym poszedł <strong>na</strong>tychmiast do łaźni i zamiast się parzyć jak zwykle, kazał lać zimną wodę<br />
<strong>na</strong> siebie tak długo, jak długo mógł ją wytrzymać.<br />
Wró<strong>ci</strong>wszy <strong>na</strong>zad, modlił się i śnia<strong>da</strong>ł skromnie jak zwykle, ale był całkiem przytomny i<br />
trzeźwy i <strong>na</strong>wet rozmawiał z chłopię<strong>ci</strong>em.<br />
Po śnia<strong>da</strong>niu kazał sobie zawołać podstaroś<strong>ci</strong>ego.<br />
– Mój kochany – rzekł surowo do starca – już też się <strong>na</strong> nikogo z was spuś<strong>ci</strong>ć nie moż<strong>na</strong>.<br />
Jakeś<strong>ci</strong>e zaczęli odprawiać te chrz<strong>ci</strong>ny, takeś<strong>ci</strong>e i mnie zostawili samego, i zostawiliś<strong>ci</strong>e bramy<br />
otworem.<br />
– Bramy były otwarte, to praw<strong>da</strong> – rzekł podstaroś<strong>ci</strong> – ale prze<strong>ci</strong>e tu nie było nikogo.<br />
– Ja wiem, że nie było nikogo – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik stanowczym głosem, rzucając pomimo<br />
woli wzrokiem <strong>na</strong> przestrzeloną kotarę – ale pomimo to domu trzeba pilnować. Odtąd równo<br />
ze zmrokiem, żeby mi bramy były pozamykane i psy pospuszczane z łańcuchów. A teraz idź,<br />
każ mi zgotować tych tam ziół twoich, a wracaj zaraz i przynoś ze sobą rejestry.<br />
Na przeglą<strong>da</strong>niu rejestrów i obliczaniu przyzbieranych przez czas jego niebytnoś<strong>ci</strong> remanentów<br />
zeszedł mu prawie dzień cały, bo skarbnik, kiedy się czym zajmował, to całą duszą i<br />
w <strong>na</strong>jdrobniejsze lubił wchodzić szczegóły; jakoż i tutaj tak czynił, i to z taką przytomnoś<strong>ci</strong>ą i<br />
trzeźwoś<strong>ci</strong>ą umysłu, że się podstaroś<strong>ci</strong> nie mógł mu dosyć <strong>na</strong>dziwić.<br />
Tak minęło dni parę. Zim<strong>na</strong> wo<strong>da</strong>, czyszczące krew zioła, <strong>na</strong>jgłówniej zaś jego włas<strong>na</strong> i<br />
sil<strong>na</strong> wola odpędziły stanowczo tę zastraszającą gorączkę, która przy innych okolicznoś<strong>ci</strong>ach<br />
Bóg wie jak smutny mogła była wziąć koniec, a z której nie pozostało teraz nic oprócz jakiegoś<br />
przygnie<strong>ci</strong>onego smutku, <strong>na</strong> <strong>który</strong> żadnego nie było lekarstwa. Przy tym smutku odzywała<br />
się jeszcze czasem w skarbniku jakaś niby obawa; osobliwie ilekroć spojrzał <strong>na</strong> ową kotarę<br />
albo przypomniał ową pieczątkę z tym jakimś nie z<strong>na</strong>nym sobie herbem, oczy jego <strong>na</strong>bierały<br />
niepewnego koloru i zapa<strong>da</strong>ł w chwilową zadumę. Lecz kiedy parę dni w spokoju minęło i ów<br />
wypadek wieczorny nie przynosił żadnego <strong>da</strong>lszego skutku, skarbnik się uspokoił zupełnie i<br />
rzekł do siebie:<br />
– Bóg sam wie tylko, co to było <strong>taki</strong>ego. Nie mam co o tym myśleć, bo też i nic nie wymyślę.<br />
Jeżeli to był świat nowy, chcący mnie w<strong>ci</strong>ągnąć do swojej służby, to i lepiej, żem się mu<br />
od razu odstrzelił, bo mnie już więcej <strong>na</strong>gabywać nie będzie. Rola moja już się skończyła <strong>na</strong><br />
świe<strong>ci</strong>e. Moi rówieśni i współpracownicy już się wszyscy pokładli <strong>na</strong> wiekuisty spoczynek – a<br />
jeśli tam jeszcze są jacy młodzi, którzy po swojemu poczy<strong>na</strong>ją pracować, to już to nie dla<br />
mnie robota. Panu Bogu tedy niech będzie chwała, że mi w tej głównej powodzi przy<strong>na</strong>jmniej<br />
ten domek zachował. Tu sobie będę siedział spokojnie, czasem wyjadę do siostry i z nią się<br />
II<br />
51
azem posmucę, czasem też po staremu odwiedzę jakie miejsce cudowne, a zresztą już tak<br />
sam w sobie dosnuję tej reszty mego sierocego żywota, którego i tak już nie powinno być<br />
wiele.<br />
Tak mówił skarbnik.<br />
Ale jak nikt nie wiedział jeszcze, gdzie się kończy jego rola <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e, tak i on też nie<br />
wiedział. A świat jest nielitoś<strong>ci</strong>wy <strong>na</strong>d ludźmi. Nie <strong>da</strong>ruje nikomu ani jednego dnia ży<strong>ci</strong>a, ani<br />
jednej krwi kropli, jeżeli ta mu potrzebną. A choćby się schować przed nim w <strong>na</strong>jodleglejszy<br />
zakątek i zamknąć <strong>na</strong> cztery zamki, to i zakątek odszuka, i zamki rozbije, a sługę swego weźmie<br />
gwałtem do służby.<br />
Owoż tak także się stało z skarbnikiem i niedługo już trwała ta jego samotność.<br />
Jakoż zaraz dnia <strong>na</strong>stępnego, prawie w pierwszej popołudniowej godzinie <strong>da</strong>ły się słyszeć<br />
dzwonki zajeżdżających sanek przed gankiem. W chwilę potem weszli z szumem i brzękiem<br />
do iżby pan Załęski, podstoli drohicki, stary i <strong>da</strong>wny przyja<strong>ci</strong>el skarbnika, i pan Łaszewski,<br />
łowczyc sanocki, człowiek młodszy i trochę więcej światowy, a <strong>na</strong>wet z <strong>da</strong>la powinowaty<br />
Nieczujom.<br />
– Jak <strong>ci</strong>ebie kocham, panie Mar<strong>ci</strong>nie – zawołał zaraz <strong>na</strong> wstępie wesoły, choć białowłosy<br />
podstoli – jak <strong>ci</strong>ebie kocham z duszy, tak to się nie godzi! Jakżeż? przyjechać zdrowo, zamknąć<br />
się i nie pokazać nikomu, to jest peccatum mortale i bo<strong>da</strong>j czy <strong>ci</strong> go przepuś<strong>ci</strong>my.<br />
To mówiąc, objął skarbnika w ramio<strong>na</strong> i lubo miał wąsy jeszcze nierozmarznięte, obcałował<br />
go z obu stron twarzy, po czym objął go znowu łowczyc, nie <strong>da</strong>jąc mu ani słowa wymówić.<br />
Skarbnik, <strong>który</strong> wmówił w siebie w swej melancholii, że wszyscy jego rówieśnicy już wyginęli<br />
do nogi, obaczywszy od razu dwóch z nich żywych, rumianych, wesołych, pomimo<br />
woli aż się uśmiechnął z radoś<strong>ci</strong> i rzekł prawie wesoło:<br />
– Już co za to, to was serdecznie przepraszam, ale powiem prawdę, żem nie miał jakoś serca<br />
po temu.<br />
– Ale cóż tam u trzechset katów! – zawołał <strong>na</strong> to podstoli – bywał człek prze<strong>ci</strong>e już nieraz<br />
<strong>na</strong> wozie, toż już ma zaraz leźć w myszą jamę, że się raz z<strong>na</strong>lazł pod wozem?<br />
Ale tej wesołoś<strong>ci</strong> skarbnik już nie podzielił i spojrzawszy <strong>na</strong> podstolego, odpowiedział<br />
poważnie:<br />
– Niech <strong>ci</strong> to Pan Bóg w swej łasce przebaczy, aleś powiedział bluźnierstwo. Boś ty nie<br />
<strong>da</strong>rmo przeżył lat tyle i umiesz dobrze rozróżnić...<br />
– Pozwółże <strong>na</strong>m waszmość dobrodziej – przerwał prędko pan łowczyc – ażebyśmy się wytłumaczyli<br />
dokładnie. Boć i my mamy serca i umiemy czuć tak głęboko, jak ważność sprawy<br />
tego wymaga. Ale przy tym tak sobie mówimy: Co jest, to jest, ale czy lepiej będzie waszmoś<strong>ci</strong>,<br />
jeśli się zafrasujesz przed czasem? czy to się zgadza z religią? czy to się zgadza z rozumem?<br />
A <strong>na</strong> to skarbnik:<br />
– Czy się zgadza, czyli nie zgadza, nie chcę rozstrzygać, ale to wiem z pewnoś<strong>ci</strong>ą, że się<br />
musi zgodzić, skoro jest rzeczywistą potrzebą serca.<br />
– Ale <strong>da</strong>j no pokój – zawołał <strong>na</strong> to podstoli – jak mnie kochasz, <strong>da</strong>j pokój. Bo czyż to my<br />
nie z<strong>na</strong>my Nieczujów? czy to oni są <strong>ci</strong>, Którzy pod każdym brzemieniem ugi<strong>na</strong>ją kola<strong>na</strong> i <strong>da</strong>ją<br />
się zagryzać frasunkom? Jako żywo, nie oni. A nie dopieroż ty, panie bra<strong>ci</strong>e, któremu ledwie<br />
pięćdziesiątka się kończy i <strong>który</strong> masz rękę taką, że choćby i dwadzieś<strong>ci</strong>a lat jeszcze rycerski,<br />
obejdziesz się i bez paska św. Fran<strong>ci</strong>szka, boć <strong>ci</strong> go pewnie nie trzeba.<br />
– Już by się tam może i bez paska obeszło – odpowiedział skarbnik z uśmiechem – aleć to<br />
już minęło. Już się też i czasy jakoś zmieniają <strong>na</strong> inne. Dawniej Francuzi, <strong>na</strong>ród <strong>na</strong>jwięcej<br />
rycerski od wszystkich, <strong>da</strong>wał <strong>na</strong>m przykład w tym względzie. A dzisiaj, cóż i Francuzi? Mają<br />
52
wojnę u siebie, lecz jaką? Rzezają się nożami po gardłach, gdzie kto kogo popadnie. Owoż i<br />
nowomodne rycerstwo.<br />
Na te słowa łowczyc uśmiechnął się do podstolego, co kiedy obaczył skarbnik, zapytał prosto:<br />
– Cóż to jest, panie bra<strong>ci</strong>e? – A <strong>na</strong> to podstoli:<br />
– Ej! to my się śmiejemy ze swego. Boć tu i między <strong>na</strong>s tymi czasy zaplątało się jakieś subiektum,<br />
które się tam podobno także trochę rzezało z Francuzy. Jakoż cud<strong>na</strong> to prawie figura,<br />
jeno że jakoś mente captus cokolwiek. Dziwne rzeczy, co ple<strong>ci</strong>e, jeno że czasem aż mrowie<br />
przechodzi od tego. Jakoż i byłoby się bać czego w rzeczy, gdyby nie to, że owego straszliwego<br />
rycerza każdy z <strong>na</strong>s wziąłby jak kota w dwa palce i przez dom by przerzu<strong>ci</strong>ł.<br />
– Już też i u <strong>na</strong>s poczy<strong>na</strong>ją się jawić te dziwy – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – i kto też to <strong>na</strong>m <strong>na</strong>wozi?<br />
– O innych nie wiem – odpowiedział podstoli – a ten tutaj przyjechał z jw. chorążym, przy<br />
<strong>który</strong>m się wiesza, nie wiedzieć dobrze, czy jako dworzanin, czy jako przyja<strong>ci</strong>el. Już to jedno<br />
jest dziwne, ale cóż powiesz <strong>na</strong> to, panie bra<strong>ci</strong>e, że ten człowieczek się <strong>na</strong>jbardziej wypytuje o<br />
<strong>ci</strong>ebie, powia<strong>da</strong>, że z<strong>na</strong> twoją siostrę, imć panią podkomorzynę z Warszawy, i <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>s obligował,<br />
abyśmy go do <strong>ci</strong>ebie zawieźli.<br />
– Do mnie? – rzekł skarbnik z zdziwieniem – a jakżeż się zowie?<br />
– Zowie się Flawiusz.<br />
– Flawiusz? – powtórzył skarbnik i machnął ręką przed siebie – osobliwy być może człowiek,<br />
ale też i osobliwe <strong>na</strong>zwisko.<br />
– A! panie bra<strong>ci</strong>e! – rzekł <strong>na</strong> to łowczyc z uśmiechem – nie <strong>taki</strong>e to liche koniecznie <strong>na</strong>zwisko,<br />
bo pominąwszy tego Flawiusza, <strong>który</strong> był sławnym legistą i <strong>na</strong>pisał Jus Civile Flavianum,<br />
toż ród ten prze<strong>ci</strong>e przez Wespazja<strong>na</strong> cesarza przyszedł <strong>na</strong>wet i do tronu.<br />
– Zapomi<strong>na</strong>sz, panie bra<strong>ci</strong>e – zauważał <strong>na</strong> to Nieczuja – że był jeszcze i trze<strong>ci</strong> Flawiusz,<br />
którego zwano Fimbria, a <strong>który</strong> się dzierżył <strong>ci</strong>ągle Mariusza, prowadząc wojny, haniebnymi<br />
okru<strong>ci</strong>eństwy się pastwił <strong>na</strong>d żołnierzami Mitry<strong>da</strong>tesa i Sulli, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e zdradziecko się targnął<br />
<strong>na</strong> ży<strong>ci</strong>e szlachetnego Mucjusza Scevoli...<br />
– Już to <strong>na</strong>sz Flawiusz <strong>na</strong>jpodobniej pochodzi od tego – dorzu<strong>ci</strong>ł z uśmiechem podstoli –<br />
lubo są, którzy mu przypisują progeniturę od jakiegoś z<strong>na</strong>komitego <strong>na</strong>szego rodu...<br />
Na to skarbnik .spojrzał jakby z niedowierzaniem <strong>na</strong> podstolego i zapytał po chwili:<br />
– A dlaczegoż by się miał taić z swoim własnym <strong>na</strong>zwiskiem?<br />
– Ej! ja tam temu nie wierzę – odpowiedział podstoli – bo któż by mieniał siekierkę <strong>na</strong> kijek?<br />
ale tak mówią, że ma być mo<strong>da</strong> teraz we Francji nie tylko ubierać się w togi rzymskie, ale<br />
też brać także i rzymskie <strong>na</strong>zwiska.<br />
– Dziw<strong>na</strong> by to była mo<strong>da</strong> zaprawdę – rzekł <strong>na</strong> to łowczyc – lecz mniejsza o to. Ale ten<br />
człowiek w samej rzeczy mnie niepomału zadziwia. Kilka razy go już widziałem <strong>na</strong> własne<br />
oczy, a jeszcze zawsze mi się tak z<strong>da</strong>je, jak gdyby to nie był człowiek żywy, jeno jakieś widmo<br />
zaklęte, które mi się jak we śnie pojawia. Pierwszy raz <strong>na</strong>wet wcale dziwnie mi się pojawił.<br />
Było to w Warszawie w owych dniach powszechnego rozpasania i grozy, kiedy tłumy<br />
pijanego, rozkiełzanego ludu włóczyły się po ulicach, dobijały się gwałtem do więzień i wywlekały<br />
stamtąd upatrzone przez siebie ofiary... Było to wtedy, kiedy już kilka szubienic<br />
skrzypiało <strong>na</strong> różnych miejscach, kiedy książę prymas się zbudził i obaczył przed swoimi<br />
ok<strong>na</strong>mi wbity w ziemię drewniany słup ze złowrogim drewnianym ramieniem, sięgającym do<br />
pałacu jak gdyby po niego. Książę prymas dnia tego zażył proszek przysłany mu z małą karteczką<br />
od króla, <strong>na</strong> kilku szubienicach zachwiały się trupy <strong>na</strong> wietrze i zgoła strach wielkooki<br />
owionął wszystkich, jakiekolwiek kto miał sumienie... Owóż tedy dnia tego przed świtem,<br />
będąc <strong>na</strong>ówczas do<strong>da</strong>ny <strong>na</strong> służbę panu wojewodzie, wybiegłem <strong>na</strong> miasto, ażeby widzieć, co<br />
się dzieje. Noc jeszcze była, zaledwie poczy<strong>na</strong>ło się szarzeć cokolwiek. Tłumy ludu snuły się<br />
53
po ulicach, inne stawały <strong>na</strong> placach publicznych, szum i gwar jakby w ulu mruczał po całym<br />
mieś<strong>ci</strong>e, a <strong>na</strong>d miastem z<strong>da</strong>ło się, jakby wisiał jakiś anioł straszliwy w powietrzu, zapowia<strong>da</strong>jąc<br />
dzień ostateczny... Wtedy, z <strong>da</strong>la ode mnie, gdzieś podobno od Krakowskiego Przedmieś<strong>ci</strong>a,<br />
<strong>na</strong>d<strong>ci</strong>ągnął z szumem zbity z przodu, a <strong>da</strong>lej rozwleczony tłum rozmaitego pospólstwa.<br />
Jedni byli o<strong>da</strong>r<strong>ci</strong> i pijani, drudzy krwią obryzgani i błotem, niektórzy z nich wlekli jakieś<br />
belki drewniane <strong>na</strong> sznurach, a wszyscy mieli różnorodną broń w rękach, pałające piekielnymi<br />
ogniami oczy, bladość trupią <strong>na</strong> twarzach, krwawą gorączkę <strong>na</strong> ustach... Na czele<br />
tego tłumu, <strong>ci</strong>ągnącego z przytłumionym gwarem <strong>na</strong>przód, <strong>który</strong> tylko jak we mgle widziałem,<br />
szedł młody człowiek, <strong>który</strong> się z<strong>da</strong>wał nie iść po ziemi, ale le<strong>ci</strong>eć w powietrzu. Człowiek<br />
ten był całkiem czarno ubrany, włosy czarne rozwiewały się spod trójgraniastego kapelusza<br />
za nim w powietrzu; w ręku niósł szpadę podniesioną do góry, u której ostrza per modum<br />
chorągwi była przywiąza<strong>na</strong> jakaś chustka barw<strong>na</strong> jedwab<strong>na</strong>.<br />
Z twarzy tego człowieka, która była bla<strong>da</strong> jakby z koś<strong>ci</strong> słoniowej, błyszczał jakiś ogień <strong>taki</strong><br />
przerażający, że mnie aż dreszcz przeniknął; w całej posta<strong>ci</strong> i w ruchu tego człowieka było<br />
coś tak nieludzkiego, że mi ta postać uwięzia <strong>na</strong> wieki wieków w pamię<strong>ci</strong>, cho<strong>ci</strong>aż wcale niedługo<br />
<strong>na</strong> nią patrzałem, bo cały ten tłum ludu wraz z nim <strong>na</strong> czele prze<strong>ci</strong>ągnął w zmroku tylko<br />
jak widmo jakieś senne przede mną... Kiedy potem przed samym wieczorem wojewo<strong>da</strong> mnie<br />
z kartką wyprawił do księdza Hugo<strong>na</strong>, a rzecz była tak <strong>na</strong>gła, że wpadłem jak piorun do jego<br />
antykamery; pierwszy człowiek, <strong>który</strong> z kom<strong>na</strong>ty księdza Hugo<strong>na</strong> także tak jak piorun wypadł<br />
do antykamery i potrą<strong>ci</strong>wszy mnie w ramię, prosto do sieni wyle<strong>ci</strong>ał, był to ten sam czarny<br />
młodzieniec, którego rano <strong>na</strong> czele owego tłumu widziałem. Wypadek ten tak mnie przeraził,<br />
żem zdrętwiał <strong>na</strong> miejscu i nie uważałem wcale, że ksiądz Hugo tymczasem do mnie przystąpił<br />
i wyjąwszy mi kartkę z ręki, obrócony bokiem do ok<strong>na</strong>, zaczął ją czytać pomału... O <strong>da</strong>lszą<br />
rzecz tu nie chodzi – zakończył dobitnie łowczyc – ale ten sam młodzieniec, którego tam dnia<br />
jednego dwakroć <strong>na</strong> tak różnych od siebie miejscach widziałem, jest teraz tu u chorążego <strong>na</strong><br />
zamku.<br />
Po tej powieś<strong>ci</strong> łowczyca wszyscy w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e umilkli. Obojętny podstoli przegiął się <strong>na</strong><br />
ka<strong>na</strong>pie i zaczął się bawić złotymi fręzlami u pasa, łowczyc się czegoś zadumał, jak gdyby<br />
sobie przypomi<strong>na</strong>ł te czasy nie<strong>da</strong>wne, w <strong>który</strong>ch się działa opowiedzia<strong>na</strong> przez niego sce<strong>na</strong> –<br />
a skarbnik, zamyśliwszy się mocno, chodził dosyć niespokojnymi krokami po izbie.<br />
Tymczasem wniesiono wino, marcepany, pierniki i inne przekąski. Po<strong>na</strong>lewano kielichy i<br />
postawiono przed każdym, ale nikt ich nie tykał.<br />
Wkrótce wszakże zbudził się pierwszy podstoli i podnosząc kielich do góry, rzekł do<br />
skarbnika wesoło:<br />
– Dziwnych zaprawdę przyszło <strong>na</strong>m dożyć czasów! Ale to zwykła kolej ludzkich losów <strong>na</strong><br />
ziemi, boć nie z<strong>da</strong>rzyło się s<strong>na</strong>dź jeszcze nikomu w <strong>taki</strong>ch samych umierać czasach, w jakich<br />
się niegdy urodził. Każdy z <strong>na</strong>s, umierając, zostawia koło siebie świat cale inny, niżeli ten był,<br />
<strong>który</strong> zastał <strong>na</strong> ziemi, boć to ta wiekuista zmia<strong>na</strong> to jest conditio et anima vitae. A czy ta<br />
zmia<strong>na</strong> jest taka, czy in<strong>na</strong>; czy po aksamitnych deliach i sobolich kołpakach <strong>na</strong>stają włoskie i<br />
hiszpańskie płaszczyki, jak było czasu Zygmuntów, czy po długich z złotymi guzami żupa<strong>na</strong>ch<br />
<strong>na</strong>stępują żupany krótkie i buty podpi<strong>na</strong>ne sprzączkami, jak za Ja<strong>na</strong> Kazimierza, czy<br />
wresz<strong>ci</strong>e po <strong>na</strong>szych długich kontuszach ogoniaste suknie i peruki, toż to podobno <strong>na</strong> jedno<br />
wychodzi; boć i tych ogoniastych sukni nie będzie <strong>na</strong> wieki, a po nich, któż wie znów, jaka<br />
nowa <strong>na</strong>dejdzie mo<strong>da</strong> albo która stara się wró<strong>ci</strong>? Ot! i tak to zawsze <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e.<br />
– Ha! tak to bywa! – rzekł <strong>na</strong> to łowczyc, budząc się z zamyślenia.<br />
– Ale, panie bra<strong>ci</strong>e – zabrał znowu głos pan podstoli, obracając się do skarbnika – à propos<br />
zamku leskiego, a czy wiesz ty o tym, że jw. chorąży jest tu od kilku tygodni?<br />
– Właś<strong>ci</strong>wie nie wiem, a lubo się od was dowiaduję <strong>na</strong>wiasem, jed<strong>na</strong>k nic mnie to nie obchodzi.<br />
54
– A to źle, panie bra<strong>ci</strong>e, bo z<strong>da</strong>je mi się, żeby <strong>ci</strong> trzeba pokazać mu się przy tej okazji.<br />
– A to dlaczego?<br />
– Bo tu tymi dniami różne wieś<strong>ci</strong> chodzą około tej Bóbrki i prawie to jest, dlaczegośmy<br />
przyjechali do <strong>ci</strong>ebie.<br />
– Cóż <strong>taki</strong>ego?<br />
– Powia<strong>da</strong>ją, że panowie Grabowscy z Myczkowiec kupują ją od chorążego i już la<strong>da</strong><br />
dzień targu dobiją.<br />
– Tak mówią? – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z zastanowieniem – ale nie z<strong>da</strong>je mi się, żeby to mogło<br />
być. Bo <strong>na</strong>jpierwej panowie Grabowscy nie poczy<strong>na</strong>liby kup<strong>na</strong>, nie uwiadomiwszy mnie<br />
wprzódy; a po wtóre i chorąży nie może sprze<strong>da</strong>ć tej wsi beze mnie, boć prze<strong>ci</strong>e ja mam pozostawione<br />
pierwszeństwo jeszcze od wojewody.<br />
– Mój bra<strong>ci</strong>e! – odpowiedział <strong>na</strong> to podstoli – ani <strong>na</strong> jedno, ani <strong>na</strong> drugie nie ma się tu co<br />
spuszczać. Bo do pierwszego, to ja <strong>ci</strong> dziś za nikogo nie ręczę. Takie jakieś czasy <strong>na</strong>dchodzą,<br />
że każdy chwyta, co może, nie pytając wcale <strong>na</strong> <strong>da</strong>wny obyczaj, a czasem ani <strong>na</strong> własne sumienie.<br />
A co do drugiego, to wojewo<strong>da</strong> <strong>da</strong>wno już w grobie, a z nim i jego słowo jest w grobie.<br />
A tej sprawy nie <strong>na</strong>leży <strong>ci</strong> zaniedbywać, bo ty Bóbrkę trzymasz za sześćdziesiąt tysięcy, a<br />
Bóbrka warta dzisiaj ze dwakroć. I to, co warte <strong>na</strong>d sumę zastawną, to wszystko jest twoje.<br />
Boć prze<strong>ci</strong>e pomnę dobrze, kiedy ją brał od wojewody twój oj<strong>ci</strong>ec, nie było tu ani dworu, ani<br />
żadnych prawie budynków. Połowa gruntów ornych były to chaszcze, zarośla i wydmy, które<br />
on sam wykarczował i sprawił. Osady <strong>na</strong>wet nie było, tylko kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e chatek ubogich. A<br />
dzisiaj co jest? Gdzież tu jest wieś taka druga w sąsiedztwie?<br />
– Wszystko to tak jest, panie bra<strong>ci</strong>e – odpowiedział <strong>na</strong> to Nieczuja – i <strong>na</strong>wet takeśmy ją<br />
cenili już za wojewody; dzisiaj o<strong>na</strong> warta jest więcej. I <strong>na</strong>wet o wiele więcej, bo <strong>ci</strong> powiem<br />
pomiędzy <strong>na</strong>mi, że <strong>na</strong> dzisiejsze pieniądze ja bym <strong>da</strong>ł za nią i trzykroć, a <strong>na</strong>wet i <strong>na</strong>dto coś<br />
jeszcze. Wszakże pomnisz, żem dwadzieś<strong>ci</strong>a i kilka lat temu <strong>da</strong>ł za Rabbe sto sześćdziesiąt<br />
tysięcy, a gdzież tu jest porów<strong>na</strong>nie? Lecz powracając do rzeczy, zawsze tak mówię, że to nie<br />
może być, boć prze<strong>ci</strong>e oprócz sumy zastawnej mam ja tam jeszcze i drugie sto tysięcy <strong>na</strong><br />
zamku.<br />
– Och! te Rabbe! te Rabbe! – zawołał <strong>na</strong> to Załęski – com się za nie musiał bić z panem<br />
podstolim sanockim i do dziś kresę noszę od niego. Ale mi nie żal zresztą, bo mi to przypomi<strong>na</strong><br />
<strong>na</strong>szą młodość, kochany Mar<strong>ci</strong>nie. Gdzie te czasy! gdzie te czasy! Dzisiaj i podstoli już<br />
w grobie, i o Karsznickich nie słychać, i Błoński, chorąży, nieboszczyk, i ot! wszyscy się jakoś<br />
już gubią powoli. Co roku po kilka głów siwych się spuszcza do grobu, a nie masz, kto by<br />
godny siadł <strong>na</strong> ich miejscu. La<strong>da</strong> kilka lat jeszcze, a nie będzie przed kim i czapki uchylić!<br />
Wszyscy <strong>na</strong> to westchnęli, lecz nim <strong>który</strong> miał czas odpowiedzieć, <strong>da</strong>ły się znowu słyszeć<br />
dzwonki zajeżdżających sanek w dziedzińcu.<br />
– Szczęśliwy dzień dzisiaj mam – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z uśmiechem – otóż i nowi goś<strong>ci</strong>e<br />
<strong>na</strong>m przybywają.<br />
W tej też chwili otworzyły się drzwi dosyć raźnie i wszedł do kom<strong>na</strong>ty jakiś szlach<strong>ci</strong>c<br />
szumny i okazały. Był on niskiego wzrostu i dobrze zażywny, a lubo już był podłysiały i<br />
zresztą siwy, sumiaste wąsy miał wyczernione z żołnierska. Miał zresztą <strong>na</strong> sobie krótki żupan<br />
lamowany i kontusz karmazynowy ze złotymi guzami, <strong>na</strong> piersiach złoty łańcuszek od<br />
zegarka i złote <strong>na</strong> palcach pierś<strong>ci</strong>enie, a <strong>na</strong> koniec żółte buty, <strong>na</strong>jmniej do zimy i sanek stosowne,<br />
i czapkę białą z pióreczkiem. W całej tej posta<strong>ci</strong> było wi<strong>da</strong>ć wcale niesmaczne zamiłowanie<br />
w świe<strong>ci</strong>dłach, które raziło jeszcze o tyle więcej, ile że było to czasy, w <strong>który</strong>ch nikt<br />
zacny nie myślał o zewnętrznej okazałoś<strong>ci</strong> i strojach.<br />
Obaczywszy go, skarbnik obró<strong>ci</strong>ł się ku niemu, ale patrzał <strong>na</strong>ń tak, jakby go nie z<strong>na</strong>ł.<br />
– Waszmość pan mnie nie poz<strong>na</strong>jesz? – zapytał gość trochę zakłopotany, lecz sztukujący<br />
się to powagą, to flegmą ile możnoś<strong>ci</strong>.<br />
55
– Coś sobie przypomi<strong>na</strong>m, ale nie jestem pewny...<br />
– Jestem Małdrzykiewicz, jeneralny komisarz dóbr leskich...<br />
– Ah! Imć pan Małdrzykiewicz! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – niegdy komen<strong>da</strong>nt zamkowej milicji<br />
za wojewody, Przypomi<strong>na</strong>m sobie dokładnie. Bardzo tedy się <strong>ci</strong>eszę... Ale czemuż mam<br />
podziękować ten zaszczyt?...<br />
Na to pan Małdrzykiewicz dobył z kieszeni pozłacanej tabakiery i zażywszy szczyptę potężną,<br />
rzekł głosem nie podniesionym, ale dobitnym i tryumfująco-szyderskim:<br />
– Mój pan, jaśnie wielmożny Mniszech, chorąży wielki koronny a starosta sancoki, przysyła<br />
waszmość panu przeze mnie sumę zastawną, za którą trzymasz Bóbrkę, i prosi, ażeby mu<br />
wieś była <strong>na</strong> powrót w posia<strong>da</strong>nie od<strong>da</strong><strong>na</strong>.<br />
Mówiąc to jeneralny komisarz mniemał zapewne, iż się go skarbnik ulęknie i nie będzie<br />
mógł miejsca z<strong>na</strong>leźć dla niego.<br />
Ale tymczasem skarbnik odsunął się o krok cały od niego, zmierzył go z flegmą od stóp do<br />
głowy i odpowiedział:<br />
– Raczysz waszmość odpowiedzieć swojemu panu, że ja ani wsi nie od<strong>da</strong>m, ani pieniędzy<br />
nie przyjmę, póki się nie rozmówię z nim samym.<br />
– Już to z<strong>na</strong>ć nie <strong>na</strong> wiele się przy<strong>da</strong> – rzekł <strong>na</strong> to Małdrzykiewicz, zażywając znowu tabaki<br />
– bo suma zastaw<strong>na</strong> już jest z kasy wy<strong>da</strong><strong>na</strong> i do niej <strong>na</strong>zad powró<strong>ci</strong>ć nie może. Jakoż i wieś<br />
także jeneralnemu ekonomowi pod zarząd od<strong>da</strong><strong>na</strong>, <strong>który</strong> tu zapewne w tych czasach przyjedzie.<br />
Na to zaś skarbnik dość sucho:<br />
– Jeneralny ekonom jak prędko przyjedzie, tak jeszcze prędzej odjedzie; o to zaś, czy moja<br />
rozmowa z jw. chorążym <strong>na</strong> co się przy<strong>da</strong>, czy nie, waćpan się wcale nie frasuj, bo jak we<br />
wszystkim innym, tak i tu sobie <strong>da</strong>m radę bez niego, tu zaś jeszcze o tyle łatwiej, ile że mi się<br />
dowiadywać nie trzeba, czyja to sztuczka.<br />
– Jeżeli waszmość pan myślisz – odpowiedział Małdrzykiewicz, mieszając się trochę – że<br />
w tym są jakie sztuki, to się waszmość mylisz zupełnie. Lecz mniejsza o to. Życzę szczęśliwego<br />
w rozmowie z jw. chorążym sukcesu.<br />
– Zeg<strong>na</strong>m waćpa<strong>na</strong> – zakończył krótko pan skarbnik.<br />
Po tych słowach Jeneralny komisarz ukłonił się wszystkim dosyć niezgrabnie i wyszedł, a<br />
skarbnik, lubo z jego rozmowy <strong>na</strong>leżałoby wnosić, że się nie obawiał zupełnie tej sprawy, po<br />
jego wyjś<strong>ci</strong>u zamyślił się jed<strong>na</strong>k i milcząc przechodził się po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />
– To wszystko bardzo ładnie – odezwał się, przerywając milczenie, podstoli – ale prze<strong>ci</strong>ebym<br />
pragnął <strong>ci</strong>ę spytać, dlaczego właśnie teraz tak przyjąłeś jw. pa<strong>na</strong> Maldrzykiewicza?<br />
– Bo nie<strong>na</strong>widzę tego subiektum – odpowiedział skarbnik porywczo. – Nie<strong>na</strong>widziłem go<br />
<strong>da</strong>wno, a tym więcej nie<strong>na</strong>widzę go teraz, kiedy tak utył i stłuś<strong>ci</strong>ał w czasie, w <strong>który</strong>m wszyscy<br />
inni pochudli: – „Jako klatka peł<strong>na</strong> ptaków, tak domy ich pełne zdrady, dlatego urośli i<br />
zboga<strong>ci</strong>eli” – czytam właśnie u Jeremiasza proroka i owóż to także z nich jeden. Korzysta z<br />
czasu i kiedy inni, duszą i <strong>ci</strong>ałem się poświęcając, tracą, on ma rozum i zbiera. A ja, przyz<strong>na</strong>m<br />
<strong>ci</strong> się, ani <strong>taki</strong>ch rozumów, ani <strong>taki</strong>ch ludzi znieść nie mogę.<br />
– Nie masz tu wątpienia – zauważył podstoli – że to nie śp. pan Tar<strong>na</strong>wiedki, kochany <strong>na</strong>sz<br />
stolnik borudki, <strong>który</strong> tę funkcję sprawował za wojewody; jakoż i o tym wiemy, że to jest liche<br />
subiektum, ale co <strong>który</strong> z <strong>na</strong>s mógłby powiedzieć bez szkody, to tobie prze<strong>ci</strong>eż może by<br />
lepiej przemilczeć. Zwłaszcza też tutaj, gdzie chodzi o rzecz tak ważną dla <strong>ci</strong>ebie. Bo lubo ja<br />
wprawdzie także .tak nie rozumiem, żeby <strong>taki</strong> pan, jak chorąży koronny, <strong>da</strong>ł się <strong>taki</strong>emu Małdrzykiewiczowi<br />
kierować, jed<strong>na</strong>k to zawsze bliższy jest sługa pa<strong>na</strong>, niżeli człek obcy. Jego<br />
słowo może niewiele z<strong>na</strong>czy, ale <strong>na</strong> równej wadze la<strong>da</strong> co już przeważy.<br />
56
– Jego słowo – powtórzył skarbnik – zapewne, jego słowo mogło przeważyć, ale ponieważ<br />
wiem pewnie, że zawsze prze<strong>ci</strong>w mnie ważyć będzie, dlatego też nie dbam już o nie. Trzeba<br />
wam bowiem wiedzieć, że ja w tym jegomoś<strong>ci</strong>u mam od <strong>da</strong>w<strong>na</strong> głównego wroga.<br />
– Ja to już o tym słyszałem – rzekł <strong>na</strong> to podstoli – ale ledwie bym temu mógł <strong>da</strong>ć wiarę;<br />
bo za cóż zresztą mógłby mieć coś do <strong>ci</strong>ebie? Wszakżeś<strong>ci</strong>e nigdy w żadnych nie bywali ze<br />
sobą relacjach.<br />
– Nie bywaliśmy z sobą, to praw<strong>da</strong> – odpowiedział skarbnik z uśmiechem – ale prze<strong>ci</strong>e raz<br />
ja go miałem w <strong>taki</strong>ej bliskiej relacji, że mi tego nie zapomni do śmier<strong>ci</strong>. Śmiać mi się chce <strong>na</strong><br />
to wspomnienie, bo mi to przypomi<strong>na</strong> czasy mojej krwi młodej i mojej fantazji, która i dobrze,<br />
że już minęła, bo s<strong>na</strong>dź nie byłoby dzisiaj już z nią się gdzie podziać.<br />
– Powiedz też i <strong>na</strong>m, co to było, bo, jak mi Bóg miły, nie wiemy.<br />
– Ej! toż to nie wiem, czy <strong>na</strong>wet sam przy tym nie byłeś, panie Janie – zauważył <strong>na</strong> to Nieczuja<br />
– bo się to działo w Lesku czasu konfederacji, w sam dzień <strong>na</strong>wrócenia świętego Piotra<br />
i Pawła...<br />
– O! już<strong>ci</strong> byłem tam wtenczas, bo i gdzież bym był indziej? ale prze<strong>ci</strong>e nie pomnę... Tedy<br />
zaczął pan skarbnik opowia<strong>da</strong>ć w ten sens:<br />
– Owo więc kiedyś<strong>ci</strong>e wy pod komendą Pieniążka, zwerbowawszy owych sto Węgrów pod<br />
Balogrodem, <strong>ci</strong>ągnęli jak chmura gradowa <strong>na</strong> Lesko, ja z ojcem moim byliśmy wtedy <strong>na</strong> zamku.<br />
Nie wiedzieliśmy jeszcze o niczym, jeno że to już wtedy gęsto wieś<strong>ci</strong> o konfederacji biegały,<br />
a mój oj<strong>ci</strong>ec, nieboszczyk, z<strong>na</strong>jąc dobrze tę szlachtę <strong>na</strong>szą, supponebat, i słusznie, że<br />
la<strong>da</strong> dzień i tu coś wybuchnie – tedy mowa była o tym przez cały obiad i wojewo<strong>da</strong> był jakoś<br />
bardzo frasowny. Mój oj<strong>ci</strong>ec, będąc jako tak stary żołnierz i mąż z gruntu stateczny wszelkim<br />
konfederacjom prze<strong>ci</strong>wny, wtórował wojewodzie w owym frasunku po przyja<strong>ci</strong>elsku, toż i<br />
pan pisarz sanocki, jako dudy wojewodzińskie (bo go też tak <strong>na</strong>zywano); – ale pan kasztelan<br />
Malicki, człek gorącej fantazji, a wojewody nieprzeparty oponent, cho<strong>ci</strong>aż zachowujący się<br />
politycznie, a z nim też i inni goś<strong>ci</strong>e, co młodsi, brali otwar<strong>ci</strong>e stronę konfederacji i jakoś tak<br />
ugłaskali jej adwersarzów, że i umilkli <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e, a pan kasztelan <strong>na</strong>wet ch<strong>ci</strong>ał już podnosić<br />
zdrowie wareckiego starosty, od czego go prze<strong>ci</strong>eż mój oj<strong>ci</strong>ec jakoś szczęśliwie powstrzymał,<br />
podnosząc czym prędzej zdrowie księ<strong>ci</strong>a biskupa Sołtyka. Czym bardzo zręcznie pomiędzy<br />
obydwie strony wystrzelił, nie uraziwszy żadnej, a <strong>na</strong>wet in hoc casu dogodziwszy obydwom,<br />
bo książę biskup był niepomału kochany <strong>na</strong>wet i przez <strong>na</strong>jbardziej konfederacf<strong>ci</strong>ch stronników,<br />
a był też także osobistym przyja<strong>ci</strong>elem wojewody i <strong>na</strong>wet goś<strong>ci</strong>ł u niego, kiedy po sejmie<br />
convocationis z nieboszczykiem hetmanem <strong>da</strong>li fugam z Warszawy, co niech im będzie<br />
per non sunt przepuszczone <strong>na</strong> strasznym sądzie, bo prawdę mówiąc, nie było przed kim u<strong>ci</strong>ekać.<br />
Tak już się zaczęły jakoś moderować prze<strong>ci</strong>wne sobie sentymenty i głowy i <strong>na</strong>wet wojewo<strong>da</strong><br />
już był mrugnął coś <strong>na</strong> marszałka, aby po<strong>da</strong>no kordiałów francuskich, kiedy wtem<br />
wpadł do sali ja<strong>da</strong>lnej, ot! ten sam imć pan Małdrzykiewicz i porwawszy marszałka <strong>na</strong> stronę,<br />
zaczął mu coś szwargotać <strong>na</strong> ucho. A był ten Małdrzykiewicz <strong>na</strong>ówczas komen<strong>da</strong>ntem zamkowej<br />
milicji i nosił mundur tego samego kroju, jak cudzoziemskie autoramenty, jeno barwy<br />
wojewodzińskiej; miał też i trójgraniasty kapelusz z pomponem, i ogromne szablisko z furdymentem<br />
i felcechem u boku. Ja, obaczywszy go wtedy, mimowolnie się roześmiałem, bo<br />
prawie śmiesz<strong>na</strong> to była figura: tu <strong>taki</strong>e srogie szablisko u boku i buty palone jakby dwa<br />
działa <strong>na</strong> nogach, a tu talki strach wielkooki <strong>na</strong> twarzy! – Tymczasem marszałek, odebrawszy<br />
nowinę od niego, wraz ją komunikował wojewodzie <strong>na</strong> ucho, a wojewo<strong>da</strong> zerwał się jakby<br />
oparzony z krzesełka, zbladł jako ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> i załamawszy ręce przed sobą, zawołał głucho: –<br />
Konfedera<strong>ci</strong>! – Wiadomość ta różny efekt zrobiła <strong>na</strong> różnych, <strong>ci</strong> się smucą, owi się <strong>ci</strong>eszą, ale<br />
pluralitas w strachu; aż dopiero wojewodzi<strong>na</strong>, <strong>da</strong>ma wielce roztrop<strong>na</strong> i zac<strong>na</strong>, wyklarowała<br />
materię, mówiąc głosem spokojnym: – No i cóż w tym strasznego!... Moś<strong>ci</strong> marszałku! proszę<br />
powiedzieć panom konfederatom, że kiedy zechcą przyjąć goś<strong>ci</strong>nę pod <strong>na</strong>szym <strong>da</strong>chem,<br />
57
przyjmiemy ich wedle <strong>na</strong>szego przemożenia i braterskich afektów. – Na to kasztelan, nie mogąc<br />
się posiąść z radoś<strong>ci</strong>, rzu<strong>ci</strong>ł się zaraz ku wojewodzinie całować jej ręce, ale wojewo<strong>da</strong><br />
jakby tego nie słyszał. Wstał on prędko od stołu i wziąwszy mego ojca pod ramię, poszedł z<br />
nim do kąta, <strong>na</strong>radzając się z nim coś bardzo gwarliwie. Co tam mówili, nie wiem, uważałem<br />
to tylko, że mój oj<strong>ci</strong>ec musiał być zrazu z<strong>da</strong>nia wojewodziny, bo wojewo<strong>da</strong> załamał przed<br />
nim ręce i dziwnie frasobliwym głosem zawołał: – Ale zmiłuj się, panie Mar<strong>ci</strong>nie, ja tego<br />
nullo modo zrobić nie mogę! Kto to wie jeszcze, co z tego będzie? Nie deklarowali się z królem!<br />
Oprócz panów Potockich nikogo przy nich nie widzę! – Tedy zamyślił się <strong>na</strong>d tym mój<br />
oj<strong>ci</strong>ec, a wtem i pan pisarz do nich przystąpił i tak znów we trzech zaczęli radzić. Lecz kiedy<br />
oni tak radzą, a pani wojewodzi<strong>na</strong> znów ze swej strony różne tu i ówdzie wy<strong>da</strong>je rozkazy,<br />
konfedera<strong>ci</strong>, u <strong>który</strong>ch krótkie bywało consilium, wpadli tymczasem <strong>na</strong> zamek i nie pytając<br />
wcale ani o wojewodę, ani o jego ludzi, rzu<strong>ci</strong>li się prawie szturmem <strong>na</strong> dolne gmachy, dobijając<br />
się ante omnia do piwnic, gdzie były amunicje i arse<strong>na</strong>ły. Znów tedy z tą nowiną wpadł<br />
Małdrzykiewicz, ale już ledwie dusza żyła w tym kawalerze, cho<strong>ci</strong>aż to <strong>na</strong> nim się opierała<br />
cała zamku obro<strong>na</strong>. Ja też już nie czekałem, co się <strong>da</strong>lej dziać będzie <strong>na</strong> sali, a jako to byłem<br />
gorący i pierwszej bitwy dziwnie łakomy, wysmyknąłem się milczkiem ze sali i zbiegłem <strong>na</strong><br />
dół do konfederatów. Konfedera<strong>ci</strong> wtenczas, przypuś<strong>ci</strong>wszy szturm <strong>na</strong><strong>da</strong>remny do bramy żelaznej,<br />
prowadzącej do piwnic, stanęli przed nią, <strong>na</strong>radzając się, kogo mają wysłać do wojewody<br />
o wy<strong>da</strong>nie im prochów i amunicji. Nie podobała mi się taka kunktacja, jakoż krzyknąłem<br />
<strong>na</strong> nich: – Moś<strong>ci</strong> panowie! Próżno myśli<strong>ci</strong>e o wyprawie poselstwa, bo się tam brzydkie<br />
rzeczy dzieją <strong>na</strong> zamku! Imć pan komen<strong>da</strong>nt milicji już tam <strong>na</strong>bija muszkiety i zaraz tu <strong>na</strong><br />
was polecą jak grad loftiki i grandkulki! – Na te słowa moje, kiedy to hukną do bramy – puś<strong>ci</strong>ła!<br />
Nuż tedy gospo<strong>da</strong>rować! Było dziewięć solówek prochu, nuż je <strong>na</strong> dwór wytaczać. Były<br />
w beczkach kule, ołowie, leżały w stosach arkebuzy, muszkiety stare, berdysze, osęki i różne<br />
inne wojownicze <strong>na</strong>rzędzia. Ci tedy biorą to, drudzy owo, ten zaraz muszkiet wiesza <strong>na</strong> sobie,<br />
innemu się berdylsz podoba. A kiedy się to dzieje, ja patrzę, a tu sunie imć pan Małdrzykiewicz<br />
z kluczami w ręku, człapiąc butami, a trzęsąc się cały od strachu. Nawet i kapelusza<br />
przez, rewerencję nie miał już <strong>na</strong> głowie. Patrzę ja, co z tego będzie, i śmieję się do rozpuku.<br />
On zaś obaczywszy, co się to dzieje, i że już kluczów wcale nie trzeba, trzyma te klucze w<br />
ręku i stanął sobie pod bramą, jak baranek wzdychając. Tedy ja, chcąc sobie krotochwilę wyprawić<br />
z tego częstochowskiego rycerza, przystąpiłem <strong>na</strong>gle z gołą szablą ku niemu i rzekę:<br />
– Moś<strong>ci</strong> Małdrzykiewiczu! a dlaczego to waść tak późno z kluczami?<br />
– Panie mój miłosierny! – zawoła on – śpieszyłem się, jak mogłem, a cho<strong>ci</strong>aż <strong>na</strong> to nie<br />
było zgody pomiędzy <strong>na</strong> długim drzewcu, służący w <strong>da</strong>wnych czasach za uzbrojenie piechoty<br />
państwem, wżdy je przyniosłem.<br />
– Tak! przyniosłeśl ale to jeszcze nie koniec! Bo wiedz waść o tym, że tu trza iść z konfederacją!<br />
– kiedy usłyszał te słowa, zdechł, już myślałem, że padnie, ale opamiętał się jakoś i<br />
po<strong>ci</strong>ągnąwszy mnie ukradkiem za połę, ażeby inni nie obaczyli:<br />
– Zmiłuj się waszmość! – rzecze <strong>ci</strong>chym głosem – co waszmość mówisz! jakby to tam<strong>ci</strong><br />
usłyszeli, gotowi by doprawdy... A <strong>na</strong> to ja srogim głosem: – Jak to, nie pójdziesz z konfederaty?<br />
– I porwawszy go lewą ręką za czuprynę, którą miał jeszcze wtedy, pochyliłem go przed<br />
sobą ku ziemi, a podniósłszy prawą ręką szablę <strong>na</strong>d jego karkiem, zawołałem: – Albo pójdziesz<br />
z konfederacją, albo zaraz <strong>ci</strong>ę zetnę! – Kląkł przede mną i zaczął wołać ze łzami: –<br />
Pójdę, panie! ale jakże by! oczewiś<strong>ci</strong>e, że pójdę! – Parol? – Parol. – Puś<strong>ci</strong>łem go. Wstał nieborak<br />
ledwie żywy cokolwiek, a ja wtedy zawołałem do konfederatów: – Słyszy<strong>ci</strong>e,<br />
waszmość! Ma<strong>ci</strong>e tu towarzysza, <strong>który</strong> z całą milicją swoją accedit do konfederacji! – ale oni<br />
to już widzieli sami, więc tedy w śmiech jedni, aż się biorą za brzuchy, drudzy zaś obstępują<br />
Małdrzykiewicza, ś<strong>ci</strong>skając go jako kolegę. Aż ktoś ufający <strong>na</strong>prawdę łotrowi rzecze do niego:<br />
– Biegajże waść po żołnierzy i staw się tu z nimi <strong>na</strong>tychmiast! – Na te słowa Małdrzykie-<br />
58
wicz odżył <strong>na</strong> nowo i kiedy to skoczy w dziedziniec, ledwieśmy mogli dostrzec, gdzie zniknął.<br />
Co się <strong>da</strong>lej stało z tą konfederacją, to już wie<strong>ci</strong>e: nie przyjęli oni ofiarowanego im przez<br />
wojewodzinę traktamentu i ruszyli <strong>da</strong>lej. A Małdrzykiewicz oczewiś<strong>ci</strong>e nie poszedł. Wypadek<br />
jego w piwnicy, <strong>który</strong> byłby go niezawodnie pozbawił służby u wojewody, utaił się. Szczęś<strong>ci</strong>em<br />
dla niego i mnie zależało <strong>na</strong> tym, ażeby się ta rzecz nie wy<strong>da</strong>ła, a więc samem ją trzymał<br />
w sekre<strong>ci</strong>e. Tym sposobem Małdrzykiewicz został <strong>na</strong><strong>da</strong>l w swej służbie, ale został k... w<br />
moich oczach, bo nie dotrzymał parolu. Później, kiedy i mnie samemu wolno było pójść do<br />
konfederacji, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e i niektórzy świadkowie owej piwnicznej sceny popowracali do domów,<br />
rozgłosiła się ta rzecz tędy owędy i mało <strong>który</strong> z byłych konfederatów <strong>na</strong>zywał komen<strong>da</strong>nta<br />
zamkowej milicji i<strong>na</strong>czej, jak przez cztery litery. Doniosło się to potem i do wojewody i<br />
niewiele już brakowało do tego, żeby Małdrzykiewicz rzeczywiś<strong>ci</strong>e służby nie stra<strong>ci</strong>ł, ale <strong>na</strong><br />
swoje szczęś<strong>ci</strong>e miał czworo dzie<strong>ci</strong>, a stąd i protekcję wojewodziny za sobą, i tylko inną<br />
funkcję mu <strong>da</strong>no. Później z latami zapomniało się to zupełnie... ale Małdrzykiewicz sam dobrze<br />
pamiętał i jako widzę już nie zapomni do śmier<strong>ci</strong>.<br />
Słuchający śmieli się z tego z<strong>da</strong>rzenia, a pan podstoli mówił:<br />
– Ha! panie bra<strong>ci</strong>e! wystrychnąłeś szlach<strong>ci</strong>ca <strong>na</strong> dudka, nie dziwże się teraz, że <strong>ci</strong> tego nie<br />
może zapomnieć.<br />
A pan łowczyc znów z swojej strony <strong>da</strong>wał różne rady, będąc <strong>taki</strong>ego rozumienia, że w<br />
tym wypadku trzeba by jw. Małdrzykiewicza koniecznie jakoś po<strong>ci</strong>ągnąć <strong>na</strong> swoją stronę, bo<br />
przy z<strong>na</strong>cznej słaboś<strong>ci</strong> charakteru jw. chorążego końcem końców źle może być z Bóbrką. Ale<br />
skarbnik tej opinii nie dzielił i będąc zawsze tego staroświeckiego z<strong>da</strong>nia, że im ród z<strong>na</strong>komitszy,<br />
tym i duch szlachetniejszy, i delikatniejsze sumienie, był tak pewnym, jak dnia jutrzejszego,<br />
że chorąży nie będzie w stanie i<strong>na</strong>czej sobie postąpić, tylko tak, jak każe sumienie.<br />
Stąd mały spór wszczął się pomiędzy nimi, <strong>który</strong> tak się prze<strong>ci</strong>ągnął, że i wieczerzę <strong>da</strong>no, i<br />
uprzątniono, i przeniesiono się <strong>na</strong> powrót do pierwszej kom<strong>na</strong>ty, a opinie jeszcze <strong>ci</strong>ągle się<br />
tarły ze sobą, trzymając jedne za tradycjo<strong>na</strong>lną krwi szlachetnoś<strong>ci</strong>ą, a drugie za prawem <strong>na</strong>tury<br />
i potwierdzającym go doświadczeniem. Śród tego sporu, właśnie kiedy gąsiory miodu i<br />
postne grzanki stawiano <strong>na</strong> stole, wszedł podstaroś<strong>ci</strong> do kom<strong>na</strong>ty i po<strong>da</strong>ł list skarbnikowi,<br />
mówiąc:<br />
– Od jw. podkomorzyny sędomirskiej przywiózł konny posłaniec.<br />
Skarbnik pieczątkę rozłamał <strong>na</strong>tychmiast i list prędko przeczytał. Ale smut<strong>na</strong> jakaś wiadomość<br />
musiała być w liś<strong>ci</strong>e, bo skła<strong>da</strong>jąc go <strong>na</strong> powrót, rzekł dziwnie smutnym głosem do<br />
siebie:<br />
– Jeszcze też trzeba było i tego!<br />
Wstał potem, przeszedł się kilkakroć w zamyśleniu po izbie i przystąpiwszy do swoich goś<strong>ci</strong>,<br />
rzekł im z westchnieniem:<br />
– Zaprawdę, wierz<strong>ci</strong>e mi, mili bra<strong>ci</strong>a, że dziwnie <strong>ci</strong>ężkie czasy <strong>na</strong> <strong>na</strong>s przychodzą. Szczęśliwy<br />
będzie ten, kto się nie <strong>da</strong> zabić zgryzotom przed czasem i <strong>taki</strong> sam dotrwa do śmier<strong>ci</strong>,<br />
jaki przeżył całe swe ży<strong>ci</strong>e.<br />
59
III<br />
Państwo leskie, niegdyś tak rozległe i wielkie, że się od Sanu roz<strong>ci</strong>ągało aż do granic pilznieńskiego<br />
powiatu, przeszło prawie w całoś<strong>ci</strong> przez Mariannę Ossolińską w ręce familii<br />
Mniszchow. Część tylko jed<strong>na</strong>, skła<strong>da</strong>jąca się z wsi ledwie dziesię<strong>ci</strong>u, dostała się równie wianem<br />
za drugą córkę Potockim. Lesko zaś samo z kilkudziesię<strong>ci</strong>ą wiosek posiadł Józef Mniszech,<br />
niegdyś chorąży koronny i starosta sanocki. Pan ten był to jeden z tych ludzi, którzy,<br />
nie mając w sobie nic do<strong>da</strong>tniego, żyją ży<strong>ci</strong>em koterii, w której się urodzili i wzrośli.<br />
Całym jego dążeniem było utrzymać odziedziczoną po przodkach puś<strong>ci</strong>znę w całoś<strong>ci</strong>, do<strong>da</strong>ć<br />
do niej, ile moż<strong>na</strong>, jeszcze nowego splendoru, a nie wykroczyć nigdzie z granic przyzwoitoś<strong>ci</strong>.<br />
I u<strong>da</strong>ło mu się to dosyć dobrze: bo nie skalawszy niczym sumienia, śród powszechnego<br />
rozbi<strong>ci</strong>a osiadł <strong>na</strong> z<strong>na</strong>komitej fortunie, wziął urząd wielki koronny i ozdobił się pięknym orderem<br />
i gwiazdą. I wszystko zresztą szło mu dosyć szczęśliwie oprócz administracji majątku,<br />
która mu się całkiem nie wiodła. Sam się nie z<strong>na</strong>jąc <strong>na</strong> niczym, a ufając każdemu, lubo u<strong>da</strong>wał<br />
surowość i wielką dbałość o małe rzeczy, był jed<strong>na</strong>k okra<strong>da</strong>nym <strong>na</strong> wszystkie strony i nie<br />
był w stanie temu zaradzić. Za jego czasów też i majątek leski z<strong>na</strong>komi<strong>ci</strong>e podupadł, większą<br />
połowę wiosek wyprze<strong>da</strong>no, w innych było gospo<strong>da</strong>rstwo <strong>na</strong>jgorsze, a i zamek sam <strong>na</strong>wet,<br />
niegdyś tak wspaniały i świetny, a teraz pustką stojący, zaczął się chylić, zarastać mchem i<br />
chwastami i pa<strong>da</strong>ć.<br />
W zamku tym już od lat kilku<strong>na</strong>stu prawie <strong>ci</strong>ągła panowala <strong>ci</strong>sza jak w grobie. Ożywiał on<br />
się li wtenczas, kiedy sam chorąży przyjechał i osiadł <strong>na</strong> nim <strong>na</strong> dni kilka lub kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e dla<br />
sprawdzenia rachunków. Teraz, już od dwóch tygodni, także <strong>taki</strong> ruch był <strong>na</strong> zamku. Chorąży<br />
sam z wielkim dworem zajechał i sprawował swe interesa. Ale jak zawsze i wszędzie, tak i tu<br />
także sprawował on je nie osobiś<strong>ci</strong>e, tylko przez swoich pełnomocników, którzy, założywszy<br />
swą kancelarią w ja<strong>da</strong>lnej sali, przez cały dzień tam siedzieli dla słuchania stron, czynienia z<br />
nimi układów, odbierania <strong>na</strong>leżytoś<strong>ci</strong> itd. Chorąży sam siedział zwykle aż w ostatniej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e<br />
za wielką salą i pisał listy, przeglą<strong>da</strong>ł rachunki albo czytał książki światowe.<br />
Dziś była to już prawie trze<strong>ci</strong>a godzi<strong>na</strong>, ale jeszcze przedobiadowa, bo chorąży ja<strong>da</strong>ł zazwyczaj<br />
późno, a z nim i dwór cały. Ale sprawy dnia tego były już załatwione i w sali ja<strong>da</strong>lnej<br />
już nie było nikogo. Tylko w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e wielkiej, do której się wchodziło z kurytarza <strong>na</strong> prawo,<br />
a która była antykamerą za wojewody, siedział imć pan Małdrzykiewicz, wypoczywając<br />
po dziennej pracy, zażywając tabakę i oczekując obiadu. Wkrótce do tej kom<strong>na</strong>ty wbiegł młody<br />
człowiek, z francuska, ale całkiem czarno ubrany, z bladą jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> twarzą i czarnymi<br />
włosami, dziwnie rozrzuconymi po głowie. Człowiek ten młody, którego postać już się <strong>na</strong>m<br />
przypomi<strong>na</strong> skądinąd, miał coś tak dziwnie ożywionego w sobie, że się z<strong>da</strong>wało, jakby nie<br />
krew, ale żywe srebro kipiące miał w żyłach. Jakoż było wi<strong>da</strong>ć zaraz <strong>na</strong> pierwszy rzut oka, że<br />
jest to jeden z owych temperamentów krwistych, <strong>który</strong>m gorące serce nie <strong>da</strong>je ani jednej<br />
chwili spokoju, a podbudzając w nich co moment coraz nowe i gwałtowne <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong>, zawsze<br />
umysłem, a często <strong>na</strong>wet samym sumieniem igra jak piłką. Tacy ludzie są zdolni występku,<br />
a <strong>na</strong>wet zbrodni, jakoż rzadko im młodość mija bez uczynków dwuz<strong>na</strong>cznych, w później-<br />
60
szym wieku ich <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong> przechodzą często w <strong>na</strong>łogi i topią ich w sobie <strong>na</strong> zawsze; lecz<br />
jeśli z tych walk z sobą samymi wypłyną zwy<strong>ci</strong>ęsko, bywają z nich dobrzy ludzie, zdolni<br />
uczuć głębokich i trwałych. Ten, któż wie, jakiej przyszłoś<strong>ci</strong> niósł w sobie zarody?<br />
Teraz, przyskoczywszy do Małdrzykiewicza, porwał go ręką gwałtowną za ramię i zaczął<br />
mówić z niesłychaną szybkoś<strong>ci</strong>ą:<br />
– Słuchaj waść tedy, uspokoiłem się z chorążym do reszty. Niech się szlach<strong>ci</strong>c siedm razy<br />
postawi <strong>na</strong> głowie, nic nie poradzi! Albo podkomorzanka za Bóbrkę, albo Bóbrki już nie obaczy<br />
jak swego ucha. Krę<strong>ci</strong>ł się jeszcze chorąży o te sto tysięcy, ale to głupstwo. A gdzie<br />
skrypt? gdzie skrypt, Małdrzykiewiczu?...<br />
– A może go i ma? – rzekł Małdrzykiewicz z uwagą.<br />
– Ma? cha cha cha, ma? nie z<strong>na</strong>sz waść szlachty, panie Jakubie, nie masz wyobrażenia.<br />
Żeby on miał skrypt, <strong>taki</strong> frant szlach<strong>ci</strong>c, zastawnik! to on by był się nie upomi<strong>na</strong>ł o prowizję<br />
przez tyle lat? to byłby wojewody jeszcze nie męczył i nie domagał się drugiej wsi? to byłby<br />
go nie oprymował przy<strong>na</strong>jmniej tak samo, jak niegdyś o Zabrodzie, a jak tu widzę z listów?<br />
fe, fe! śmiej się z tego, panie Jakubie! Nie z<strong>na</strong>sz szlachty-dworaków, zastawników, dożywotników,<br />
procesowiczów – to pijawki prawdziwe, <strong>taki</strong>e same, jak niegdy wszyscy. Jak oblegali<br />
króla, jak oblegali sejmy, jak się zaja<strong>da</strong>li pomiędzy sobą o starostwa i synekury, otóż tak samo<br />
i <strong>ci</strong>, którzy oblegają mag<strong>na</strong>tów. Dum subera suberant, subera suberare memento! to jest ich<br />
Ewangelia! Drzeć łyka, kiedy się <strong>da</strong>je, i jak zaczęli odzierać Rzeczpospolitę z łyka jeszcze za<br />
króla Ludwika, tak ją <strong>da</strong>rli dopóty, aż póki, ot! co z niej nie zostało! Tak, tak, panie bra<strong>ci</strong>e,<br />
tylko słuchaj, co mówię: każde słowo jak kamień <strong>ci</strong>sowy, możesz <strong>na</strong> nim budować, co chcesz.<br />
To wszystko jednym tchem powiedziawszy, przeszedł się parę razy, a raczej przebiegł<br />
przez izbę i znów przyskoczył do Małdrzykiewicza.<br />
– Słuchaj! – mówił on <strong>da</strong>lej – mnie o nic nie chodzi, bo to głupstwo. Pieniądze, dostatki,<br />
tytuły, fur<strong>da</strong>! Bóbrka, Zagórz, podkomorzanka, Nieczuja, je m'en moque! c'est rien! Rzeczy<br />
puste, obłu<strong>da</strong>, blichtry, fałsz!... Ale te oczy!!!<br />
Słuchaj! te oczy jej, te dwa wulkany... oh! O! czemuż o<strong>na</strong> nie jest córką chłopa, szewca,<br />
Cyga<strong>na</strong>!,.. Ale nic, i tak będzie. Tylko Małdrzykiewiczu! pamiętaj, żebyś mi dotrzymał we<br />
wszystkim, tak jakeśmy umówili. Bo patrz, patrz! – To mówiąc, wydobył sztylet z za<strong>na</strong>drza: –<br />
Patrz, to żelazo utopiłbym w tobie, i śmierć!<br />
– Ale już ja dotrzymam pewnie – rzekł <strong>na</strong> to <strong>da</strong>wny komen<strong>da</strong>nt milicji, zażywając z flegmą<br />
tabaki – o mnie się pan nie bój, panie Flawiuszu, bo u mnie parol szlachecki.<br />
– Oh! wy! z waszym parolem!<br />
– No! obaczymy – prowadził <strong>da</strong>lej komisarz – obaczymy, kto lepiej dotrzyma. A ja panu<br />
powia<strong>da</strong>m z góry: czy pan się do podkomorzanki do<strong>ci</strong>śniesz, czy nie, tego nie wiem, ale że<br />
imć pan Nieczuja pójdzie z Bóbrki; to jak amen w pa<strong>ci</strong>erzu. Ja swoje zrobię, punctum, nie ma<br />
co mówić. Ale to waszmość wiedz, że z tym szlach<strong>ci</strong>cem niełatwa sprawa. Ja mam sposoby<br />
<strong>na</strong> niego, ale to tylko co do Bóbrki, co zaś się tyczy podkomorzanki...<br />
– To już mnie zostaw, mnie! – zawołał Flawiusz – a ja nie mam sposobów? cha cha cha! a<br />
nie użyłem ich już z pięćdziesiąt...<br />
– Które się <strong>na</strong> nic nie z<strong>da</strong>ły – rzekł Małdrzykiewicz, zażywając tabakę.<br />
– Na nic! – krzyknął Flawiusz, tupnąwszy nogą w posadzkę, że aż ok<strong>na</strong> zadrżały – sacr!...<br />
Tak! <strong>na</strong> nic, ale obaczysz jeszcze!<br />
To rzekłszy, patrzył przenikliwymi oczyma w Małdrzykiewicza, stojąc jak posąg i milcząc.<br />
A wtem się <strong>ci</strong>chutko drzwi otworzyły i wszedł pan skarbnik do izby.<br />
Skarbnik <strong>na</strong>tenczas dziwnie pięknie wyglą<strong>da</strong>ł. Był on wysoki wzrostem i zbudowany silnie<br />
jakby z żelaza. Jego wyniosłej i wspaniałej figury nie psuła żad<strong>na</strong> otyłość, a kiedy w twarzy<br />
jego spokojnej, choć cokolwiek surowej, odbijało się jakby uosobienie uczu<strong>ci</strong>a własnej godnoś<strong>ci</strong>,<br />
włos przyprószony siwizną do<strong>da</strong>wał mu niepospolitej powagi. Do tego miał on <strong>na</strong> sobie<br />
61
kontusz czarny, sięgający poniżej kolan, i czarny żupan gredyturowy z kolorowymi guzikami,<br />
karabelę w jaszczur oprawną u boku, białą czapkę pod pachą i mały krzyżyk złoty <strong>na</strong> lewej<br />
piersi, wyniesiony z ostatniej wojny.<br />
Tak wszedłszy do izby, kiedy obaczył owego czarno ubranego młodzieńca, z<strong>da</strong>wało się,<br />
jakby mu się twarz trochę zmieniła, zachował wszakże całkowitą przytomność i popatrzywszy<br />
<strong>na</strong> Małdrzykiewicza, zapytał:<br />
– Czy jw. chorąży jest u siebie?<br />
Ale zamiast odpowiedzi Małdrzykiewicza, przytomny młodzieniec obró<strong>ci</strong>ł się do niego i<br />
zawołał wesoło:<br />
– A! Imć pan Nieczuja! Witamy, całym sercem witamy! Waszmość pan przychodzisz do<br />
chorążego względem owego zastawu Bóbrki. Tedy my to tu z panem jak <strong>na</strong>jpiękniej zrobimy,<br />
lubo zapewne nie obejdzie się bez trudnoś<strong>ci</strong>. Wiedz waszmość bowiem, że chorąży jest bardzo<br />
niedobrze udysponowany dla pa<strong>na</strong>...<br />
Kiedy to mówił Flawiusz, Nieczuja spojrzał z góry <strong>na</strong> niego i cofnął się o pół kroku, a<br />
tamten <strong>na</strong> to;<br />
– Cha cha cha! śmiać mi się chce doprawdy. Waszmość u<strong>ci</strong>ekasz ode mnie, jak gdybym<br />
był diabłem. Cha cha cha! kule mnie się nie imają? a co? ale mnie pokrop święconą wodą, to<br />
się zaraz przeko<strong>na</strong>sz. Cha cha cha! Tedy powiem waszmoś<strong>ci</strong>...<br />
Ale <strong>na</strong> to pan skarbnik spojrzał jeszcze raz <strong>na</strong> mówiącego, <strong>który</strong> w tej chwili dziwnie jakoś<br />
był ożywiony i dziwnie poufale się dobierał do niego; tedy skarbnik zrobiwszy krok <strong>na</strong>. środek<br />
pokoju, pozostawił młodzika za sobą, a sam spytał po raz wtóry Małdrzykiewicza:<br />
– Czy jest pan chorąży u siebie?<br />
Młodzieniec, zbity tym z fantazji zupełnie, zamilkł <strong>na</strong> chwilę, a tymczasem Małdrzykiewicz<br />
odpowiedział mrukliwie, nie ruszając się z miejsca:<br />
– Jw. chorąży jest u siebie, ale nie przyjmuje nikogo, bo jest pisaniem listów zajęty.<br />
– Raczysz waszmość – rzekł <strong>na</strong> to Nieczuja – zameldować mnie panu, bo ja chcę się z nim<br />
widzieć.<br />
– Ale ja mówiłem już o tym z jw. chorążym – odpowiedział Małdrzykiewicz, wstając i<br />
przystępując do niego – i powia<strong>da</strong>m waszmoś<strong>ci</strong>, że się to <strong>na</strong> nic nie przy<strong>da</strong>. Jestem tu ja, plenipotent,<br />
i oto ten pan...<br />
– Ale o cóż chodzi! – zawołał prędko w tej chwili Flawiusz – kiedy pan skarbnik chce się<br />
koniecznie sam widzieć z chorążym...<br />
– To proszę za mną! – rzekł <strong>na</strong> to z gniewem Małdrzykiewicz i drzwi otworzył.<br />
– Albo przede mną! – do<strong>da</strong>ł dobitnie skarbnik i wyszedł pierwszy w kurytarz.<br />
Słysząc to Flawiusz, spojrzał <strong>na</strong> skarbnika z uwagą i uśmiechnąwszy się złośliwie, został<br />
sam jeden w izbie.<br />
Tymczasem Małdrzykiewicz, wprowadziwszy skarbnika do sali ja<strong>da</strong>lnej, w której były porozwieszane<br />
po ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch wspaniałe Kmitów, Stadnickich, Ossolińskich portrety, sam poszedł<br />
zameldować goś<strong>ci</strong>a swojemu panu. Wkrótce Małdrzykiewicz powró<strong>ci</strong>ł i wyszedł <strong>na</strong> powrót<br />
do swojej izby, a skarbnik, oparłszy się o krawędź stołu, zaczął się przypatrywać tym poważnym<br />
posta<strong>ci</strong>om, które wyglą<strong>da</strong>jąc z ram złotych z<strong>da</strong>wały się patrzeć <strong>na</strong> niego tak śmiałymi i<br />
pocz<strong>ci</strong>wymi oczyma, że lubo niewielką miał <strong>na</strong>dzieję dobrego, a przy<strong>na</strong>jmniej łatwego zakończenia<br />
swej sprawy, jed<strong>na</strong>k mu serce urosło i <strong>na</strong>brało otuchy.<br />
Wkrótce <strong>da</strong>ły się słyszeć w przyległej sali prędkie kroki delikatnych trzewików, drzwi<br />
otworzyły się <strong>na</strong>gle i przed skarbnikiem stanął pan Mniszech.<br />
Pan chorąży koronny miał już lat wtedy około pięćdziesiąt, ale był raźny i żwawy, jak gdyby<br />
młody. Średniego wzrostu, lecz nieotyły, ubierał on się jak <strong>na</strong>jś<strong>ci</strong>ślej wedle mody francuskiej.<br />
Więc miał <strong>na</strong> sobie bramowany frak aksamitny, koronkowe żaboty, trzewiki i jedwabne<br />
pończochy, pudrowane włosy w harcap z tyłu zwinięte i cały był woniejący, jak sklep drogich<br />
62
pachnideł. Jego twarz wyrażała dziwną łagodność i słodycz, jego oczy były pełne tego miłego<br />
blasku, <strong>który</strong> <strong>na</strong>jlepiej świadczy o wrodzonej dobro<strong>ci</strong> serca i czystego sumienia, a koło jego<br />
ust igrał uśmiech pełen zalecającej się uprzejmoś<strong>ci</strong>. Jakoż bardzo to ładnie było, kiedy wbiegłszy<br />
prędko do sali, pokłonił się ręką i głową skarbnikowi i zawołał:<br />
– A! pan Nieczuja, skarbnik zakroczymski, przyja<strong>ci</strong>el niegdy mojego teś<strong>ci</strong>a!<br />
Ale już mu to bardzo było nie do twarzy, kiedy zaczął się gniewać, a ch<strong>ci</strong>ał się gniewać <strong>na</strong><br />
serio.<br />
– Waszmość pan – mówił on prędko i dosyć surowo – przychodzisz do mnie w interesie tej<br />
wioski, którą trzymasz w zastawie. Jakże to o<strong>na</strong> się zowie? a! Bóbrka! Otóż muszę panu powiedzieć,<br />
że to bardzo nieładnie od pa<strong>na</strong> stawiać przeszkody w interesie tak dla mnie korzystnym,<br />
jaki mi proponują panowie Grabowscy. Pan trzymasz Bóbrkę, jak się to pokazuje z papierów,<br />
już lat blisko pięćdziesiąt, trzymasz ją po <strong>da</strong>wnemu za bezcen, dorobiłeś się <strong>na</strong> niej,<br />
jak słyszę, ogromnego majątku... czego panu szczerze winszuję... ale dlaczegoż pan nie<br />
chcesz od<strong>da</strong>ć tej Bóbrki? Prze<strong>ci</strong>eż, z<strong>da</strong>je mi się, już dosyć. I nie godzi się zresztą za dobrodziejstwa,<br />
a niech tam będzie zresztą, za przyjaźń mojego teś<strong>ci</strong>a tak czarno się wywdzięczać<br />
jego sukcesorom.<br />
– Jw. panie! – rzekł <strong>na</strong> to z przyzwoitym uszanowaniem skarbnik – wiele by tu trzeba, jak<br />
widzę, rozprawiać, ażeby tę sprawę wyświe<strong>ci</strong>ć...<br />
– Ale mój drogi panie! – zawołał <strong>na</strong> to prędko chorąży – sprawa ta już jest tak wyświeco<strong>na</strong>,<br />
że ją wróble <strong>na</strong> <strong>da</strong>chach śpiewają. Dawnymi czasy opa<strong>da</strong>liś<strong>ci</strong>e panowie hurmami <strong>na</strong>szych<br />
ojców i dziadów i każdy z was brał, co mu się podobało. Ojcowie <strong>na</strong>si byli boga<strong>ci</strong>, a może<br />
was zresztą potrzebowali, i roz<strong>da</strong>wali wam wioski to w dzierżawy, to w zastawy, to w dożywo<strong>ci</strong>a,<br />
i nie dbali o to, że z nich intrat nie mieli. Ale te <strong>da</strong>wne czasy już przeminęły. My nie<br />
jesteśmy już tak boga<strong>ci</strong>, ży<strong>ci</strong>e dziś coraz droższe, intraty mniejsze, <strong>da</strong>wne zresztą stosunki<br />
pomiędzy bra<strong>ci</strong>ą szlachtą ustały... a panowie chce<strong>ci</strong>e, żeby wasze beneficja nigdy nie ustawały.<br />
Ja panu muszę powiedzieć prawdę, że mi bardzo drogim jest wspomnienie pańskiej przyjaźni<br />
z moim śp. teś<strong>ci</strong>em i ja sam pańską przyjaźń ceniłbym sobie bardzo wysoko, jed<strong>na</strong>k zechcesz<br />
pan z laski swojej mieć wzgląd <strong>na</strong> to, że ja tutaj nie mieszkam i z tej przyjaźni nie jestem<br />
w stanie korzystać. Cóż dopiero powiedzieć o tym, żebym miał jeszcze z jej przyczyny<br />
tak z<strong>na</strong>czne ponosić straty?...<br />
– Jw. panie! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z godnoś<strong>ci</strong>ą, podnosząc rękę do góry – racz jw. pan zaniechać<br />
tych uwag, bo nie odpowia<strong>da</strong>ją one ani prawdzie, ani <strong>na</strong>wet przyzwoitoś<strong>ci</strong>.<br />
– Przyzwoitoś<strong>ci</strong>? hm? – powtórzył półgłosem z uśmiechem chorąży, a tymczasem skarbnik<br />
także powtórzył:<br />
– Tak jest, przyzwoitoś<strong>ci</strong>. Jw. pan mieszasz osoby i mieszasz sprawy, i śmiem uczynić tę<br />
uwagę, że nie wiesz dokładnie, z kim mówisz.<br />
Chorąży się znów <strong>na</strong> to z lelkka uśmiechnął, a skarbnik mówił <strong>da</strong>lej:<br />
– Więc tedy Bóbrkę wziął od jw. wojewody w zastaw nie ja, ale śp. mój oj<strong>ci</strong>ec i nie brał jej<br />
wcale dlatego, ażeby miał zasia<strong>da</strong>ć <strong>na</strong> wojewodzińskim jurgiel<strong>ci</strong>, bo był posesjo<strong>na</strong>tem i miał<br />
wsi kilka własnych w sędomirskiem <strong>na</strong>d Wisłą. Memu ojcu było Mar<strong>ci</strong>n <strong>na</strong> imię i mnie jest<br />
Mar<strong>ci</strong>n; on był zakroczymskim skarbnikiem i mnie tytułują skarbnikiem, ale ja nim nie jestem<br />
i jeżeliby mi się jaki tytuł już koniecznie <strong>na</strong>leżał, to raczej tytuł majora, z którą to rangą z<br />
ostatniej wojny wyszedłem i gdzie mnie jw. pan mogłeś był widzieć <strong>na</strong> własne oczy, gdybyś<br />
był raczył zwró<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong> mnie uwagę.<br />
– Tak, tak, ranga majora, to bardzo ładnie... – dorzu<strong>ci</strong>ł w tym miejscu chorąży.<br />
– Co się zaś tyczy Bóbrki – mówił <strong>da</strong>lej Nieczuja – to muszę jw. panu powiedzieć, że jej<br />
nie brał w zastaw <strong>na</strong>wet mój oj<strong>ci</strong>ec, bo jej nie było <strong>na</strong>tenczas, tylko był to szmat pola i lasu, a<br />
<strong>na</strong> nim chat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e bez budynków gospo<strong>da</strong>rskich i dworu. Ze ją nie wziął tanio i nie<br />
trzymał <strong>na</strong><strong>da</strong>l tanio, <strong>na</strong>jlepszy w tym dowód, że za te sześćdziesiąt tysięcy wziął i Zabrodzie<br />
63
<strong>na</strong>tenczas, a kiedy jw. wojewo<strong>da</strong> Zabrodzie -sprze<strong>da</strong>ł, oj<strong>ci</strong>ec mój, lubo był, jak jw. pan mówisz,<br />
z wojewodą w przyjaźni, żadnej nie żą<strong>da</strong>ł defalki i za tę samą sumę przy samej Bóbrce<br />
pozostał. Ze <strong>na</strong> tej wiosce trochę fortuny przyrobił, tego nie przeczę; ale nie winien on tego<br />
wcale tej wiosce, tylko winien swej własnej pracy i temu, że w wieś tę włożył pewnie ze sto<br />
tysięcy, które, jak widzę, już się nigdy nie wrócą. Po śmier<strong>ci</strong> ojca ja zostałem przy tym zastawie.<br />
Ja, wyz<strong>na</strong>ję to panu otwar<strong>ci</strong>e, nie byłem już z jw. wojewodą w żadnych przyjaznych stosunkach,<br />
bo sentymenty <strong>na</strong>sze innymi <strong>na</strong>s prowadziły drogami; pomimo to prze<strong>ci</strong>eż, kiedy jw.<br />
wojewo<strong>da</strong> po konfederacji potrzebował gotówki, zaliczyłem mu z .mojej kieszeni sto tysięcy,<br />
od <strong>który</strong>ch, li tylko przez pamięć przyjaźni mojego ojca, żadnej nie żą<strong>da</strong>łem prowizji. Jak zaś<br />
ta suma była <strong>da</strong>wa<strong>na</strong> i bra<strong>na</strong>, <strong>na</strong>uczy jw. pa<strong>na</strong> skrypt ten, <strong>który</strong> oto mam zaszczyt prezentować<br />
jw. panu...<br />
To mówiąc, dobył skrypt z kieszeni i od<strong>da</strong>ł go chorążemu.<br />
– Jakże więc! jakże? – mówił, rozwijając papier, chorąży – to pan masz rzeczywiś<strong>ci</strong>e<br />
skrypt <strong>na</strong> tę sumę? A proszę pa<strong>na</strong>? to mnie, jak widzę, całkiem obałamucono względem tej<br />
sumy...<br />
– Jw. panie! – odezwał się <strong>na</strong> to z śmiałoś<strong>ci</strong>ą skarbnik – pa<strong>na</strong> tutaj, o ile wiem, a wiem to z<br />
pewnoś<strong>ci</strong>ą, bałamucą nie w jednym względzie. Nie powinienem się mieszać do tego, bo to nie<br />
moje rzeczy, ale nie mogę się powstrzymać, ażebym tego nie powiedział, bo mi żal tego państwa,<br />
które sam pamiętam tak rozległym, tak wielkim, a które teraz tak się co rok, co pół roku<br />
umniejsza i pa<strong>da</strong>. I tak panowie upa<strong>da</strong><strong>ci</strong>e, my upa<strong>da</strong>my z wami i tak wszystko już jakoś psuje<br />
się, i ginie <strong>na</strong>m w oczach – a za jakie pół wieku, kto wie, azali prócz wieś<strong>ci</strong> jeszcze co po <strong>na</strong>s<br />
zostanie!...<br />
Chorąży tymczasem skrypt przeczytał z uwagą i opierając się o stół plecyma, a skrypt złożony<br />
trzymając w ręku, odpowiedział ze smutkiem:<br />
– To bardzo, bardzo prawdę pan mówisz... Ale, proszę pa<strong>na</strong>, cóż <strong>na</strong> to robić?... Więc tedy<br />
<strong>na</strong> mocy tego skryptu pan dobrodziej masz sto tysięcy w skarbie leskiego państwa?<br />
– Pozwól mi pan chorąży poprawić – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – że nie <strong>na</strong> mocy tego skryptu,<br />
tylko <strong>na</strong> mocy tego, że te pieniądze <strong>da</strong>łem istotnie panu wojewodzie. Czy nie masz o nich<br />
żadnego wspomnienia, w rachunkach wojewodzińskich?<br />
– A! owszem, owszem. Te sto tysięcy stoją zapisane wyraźnie. Tylko mi Małdrzykiewicz<br />
jakoś niewyraźnie tę pozycję objaśnił...<br />
– Czy wolno mi się zapytać, co powiedział imć pan Małdrzykiewicz?...<br />
– O! nie. nie, nie, nic wcale złego. A zresztą, jak tylko ta suma zapisa<strong>na</strong> w moich rachunkach,<br />
a pan masz skrypt z mego teś<strong>ci</strong>a podpisem, to już nie ma co mówić o tym. Więc pan<br />
dobrodziej tedy wraz ze sumą zastawną żą<strong>da</strong>sz zwrotu także i tej sumy?<br />
– Jw. panie! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – ja ani tej, ani tamtej sumy nie żą<strong>da</strong>m. Ja <strong>da</strong>łem panu<br />
wojewodzie tę gumę <strong>na</strong> to, że mając zawsze zamiar kupienia Bóbrki <strong>na</strong> własność, uważałem<br />
ją po prostu jako część <strong>na</strong>leżytoś<strong>ci</strong> spłaconą <strong>na</strong>przód, Pan wojewo<strong>da</strong> nie miał nic prze<strong>ci</strong>w temu,<br />
tylko nie lubiąc się wyprze<strong>da</strong>wać z puś<strong>ci</strong>zny, prosił mnie, ażebym niekoniecznie <strong>na</strong> zakończenie<br />
tej sprawy <strong>na</strong><strong>ci</strong>erał, <strong>da</strong>jąc mi słowo, że mnie z Bóbrki nie ruszy. To słowo miało<br />
swój wigor aż do śmier<strong>ci</strong> pa<strong>na</strong> Ossolińskiego i po jego śmier<strong>ci</strong> jeszcze lat kilka; aż dopiero<br />
teraz, kiedy się <strong>na</strong> mnie inne powaliły nieszczęś<strong>ci</strong>a, kiedy się <strong>na</strong> <strong>na</strong>s wszystkich zwaliły klęski<br />
<strong>taki</strong>e, że nie wiemy jeszcze, azali je znieść potrafimy <strong>na</strong> sobie... teraz także podniesiono <strong>na</strong><br />
mnie rękę i z zamku, ażeby mnie <strong>na</strong> starość z tej wsi wyg<strong>na</strong>ć, w której się urodziłem, w której<br />
całe ży<strong>ci</strong>e moje przeżyłem, w której leżą koś<strong>ci</strong> mojego ojca, mojej żony <strong>na</strong>jukochańszej, moich<br />
dwojga do dziś nieodżałowanych niemowląt i w <strong>który</strong>ch grobie jest miejsce przygotowane<br />
i dla mnie!... Ale...<br />
Tu głos skarbnika mimo woli się stłumił i dwie łzy duże jak perły potoczyły mu się po policzkach.<br />
64
– Ale panie majorze! – zawołał <strong>na</strong> to z współczu<strong>ci</strong>em chorąży, porywając go i ś<strong>ci</strong>skając za<br />
rękę – proszę tylko się uspokoić... a <strong>na</strong>de wszystko proszę mi wierzyć, że słowo mego teś<strong>ci</strong>a<br />
jest mi święte <strong>na</strong> zawsze i pewnie go panu dotrzymam. Przyz<strong>na</strong>m się panu <strong>na</strong>wet, że to nie<br />
moja wi<strong>na</strong>, że panu wypowiedziano ten zastaw. Wszystkiemu temu winien ten nieznośny<br />
Małdrzykiewicz. Ja jemu przed rokiem <strong>da</strong>łem plenipotencję do interesów leskiego państwa i<br />
on zaraz pa<strong>na</strong> pozwał do sądu...<br />
– A dlaczegoż zaraz pozywać?<br />
– A! bo pa<strong>na</strong> nie było w domu.<br />
– Jak to? więc <strong>na</strong>wet wtenczas, kiedy ja <strong>na</strong>stawiałem pierś moją...<br />
– Ano widzisz pan, widzisz pan! – zawołał <strong>na</strong> to chorąży – co to ja mam z tymi ludźmi!<br />
– Ach! panie chorąży! – rzekł <strong>na</strong> to z powagą Nieczuja – bo któż też <strong>taki</strong>ch ludzi <strong>na</strong> pełnomocników<br />
sobie dobiera! wszakże jest tyle szlachty, posesjo<strong>na</strong>tów, mających dobrą sławę,<br />
rękojmię...<br />
– Proszę pa<strong>na</strong>, niech no pan raczy usiąść; pomówimy o tym obszernie. Przyz<strong>na</strong>m się panu,<br />
że <strong>na</strong>wet bardzo się <strong>ci</strong>eszę, że pa<strong>na</strong> tutaj poz<strong>na</strong>ję... No, więc tedy, ja kazałem <strong>na</strong>tychmiast ten<br />
proces powstrzymać, a dowiedziawszy się, że pan już jesteś u siebie, zgłosić się do pa<strong>na</strong> <strong>na</strong><br />
drodze zwyczajnej... Tymczasem przyjechali tu do mnie panowie Grabowscy, ofiarując mi<br />
z<strong>na</strong>czną sumę za Bóbrkę...<br />
– Ale <strong>na</strong> miłość Boga – przerwał prędko Nieczuja – <strong>na</strong> cóż tutaj Grabowskich, kiedy ja jestem?<br />
Ja panu chorążemu każdego czasu <strong>da</strong>m tę samą sumę, jaką <strong>da</strong>dzą Grabowscy...<br />
– Ale zapewne! <strong>na</strong> cóż tutaj Grabowskich! Ale to temu wszystkiemu winien jest Małdrzykiewicz.<br />
– O! ten Małdrzykiewicz! – zawołał <strong>na</strong> to skrabnik – bo<strong>da</strong>jby on pa<strong>na</strong> tylko nie kosztował<br />
tyle, ile niewart z koś<strong>ci</strong>ami.<br />
– O! już teraz mnie nic kosztować nie będzie – rzekł z <strong>przy<strong>ci</strong>sk</strong>iem chorąży – wypędzać go<br />
nie będę, bo służył tak długo u mego teś<strong>ci</strong>a i zresztą ma on swoje dobre strony i jest mi zawsze<br />
potrzebny; ale już mi tu odtąd całkiem nową kontrolę zaprowadzi pan Flawiusz.<br />
– Kto <strong>taki</strong>? – spytał <strong>ci</strong>ekawie skarbnik.<br />
– Imć pan Flawiusz – odpowiedział chorąży – czy go pan nie z<strong>na</strong>sz? Wszakże to on jeździł<br />
podobno do pa<strong>na</strong> z wypowiedzeniem zastawu.<br />
– On jeździł? nie, ja go nie widziałem <strong>na</strong> oczy... ale go tutaj widziałem. Więc to on ma<br />
kontrolować Małdrzykiewicza? – zapytał skarbnik, patrząc w twarz chorążego z uwagą.<br />
– Czy pa<strong>na</strong> to dziwi?<br />
– A! przyz<strong>na</strong>m się panu – zawołał <strong>na</strong> to Nieczuja, zrywając się z miejsca – że to trochę za<br />
wiele!<br />
– Jak to? jak to? bo ja pa<strong>na</strong> nie rozumiem zupełnie.<br />
– Ale panie chorąży! jakżeż? <strong>taki</strong>ego pędziwiatra jakiegoś...<br />
Ale chorąży się <strong>na</strong> to uśmiechnął i wytrzymawszy chwilkę, odpowiedział:<br />
– Lubo panu co do Małdrzykiowicza nic zgoła nie przeczę, tu jed<strong>na</strong>k powiem panu otwar<strong>ci</strong>e,<br />
że się pan mylisz. Pan bowiem nie wiesz, kto to jest ten pan Flawiuez. A więc panu powiem,<br />
że to jest człowiek, <strong>który</strong> był przez lat cztery <strong>na</strong> <strong>na</strong>ukach w Paryżu. Tak jak on się z<strong>na</strong><br />
<strong>na</strong> <strong>na</strong>ukach, a osobliwie <strong>na</strong> matematycznych, o tym my obydwa nie mamy <strong>na</strong>wet wyobrażenia.<br />
Dosyć panu powiedzieć, że powró<strong>ci</strong>wszy z Paryża, był u księdza Hugo<strong>na</strong> prawą ręką we<br />
wszystkich jego operacjach fi<strong>na</strong>nsowych, a prze<strong>ci</strong>eż panu nie może być niewiadomo, jak<br />
wielką rolę u księdza Hugo<strong>na</strong> odgrywały fi<strong>na</strong>nse...<br />
A <strong>na</strong> to skarbnik:<br />
– Ja tam nie sądzę tych <strong>na</strong>uk, bo ich nie słyszałem od niego, ale to panu chorążemu powiem<br />
z pewnoś<strong>ci</strong>ą, że jak; Małdrzykiewiczowi <strong>na</strong> koniec całkiem nie stanie rachunków, tak<br />
ten młody jegomość pewnie ich nie poprawi. I powiem <strong>na</strong>wet więcej: bo tak mi się widzi, że<br />
65
jego tu wcale nie sprowadziły pa<strong>na</strong> chorążego rachunki, tylko s<strong>na</strong>dź jego własne rachuby,<br />
<strong>który</strong>ch ja się już po troszę domyślam... ale <strong>który</strong>m także końca nie dojdzie, za to mu ręczę.<br />
– Jak to? jak to? – zapytał znowu z uśmiechem chorąży.<br />
Skarbnik się zabierał do odpowiedzi, ale wtem wbiegł Małdrzykiewicz do sali, wołając zaraz<br />
z progu:<br />
– Jw. krajczy koronny i podobno brat jw. pa<strong>na</strong> właśnie zajechali przed ganek.<br />
– Ah! mój szwagier! jakże się <strong>ci</strong>eszę! – zawołał chorąży – więc tedy, panie majorze... ah!<br />
ale zrobisz mi pan wielką przyjemność, jeżeli u mnie <strong>na</strong> obiedzie zostaniesz. Mój szwagier,<br />
pan Potocki, to prze<strong>ci</strong>e <strong>da</strong>wny z<strong>na</strong>jomy, a jest z nim pewnie i pan Ko<strong>na</strong>raki, to kolega. Co?<br />
więc dobrze? niepraw<strong>da</strong>?<br />
– Kiedy pan chorąży tak każe, to z chę<strong>ci</strong>ą zostanę, tylko ja muszę się spieszyć, bo właśnie<br />
list odebrałem od mojej siostry...<br />
– Więc nie będziemy mieli już czasu mówić z sobą o Bóbrce? co? – zapytał z uśmiechem<br />
chorąży – tak, rzeczywiś<strong>ci</strong>e, bo ja pojutrze odjeżdżam z tymi pa<strong>na</strong>mi. Więc tedy teraz mówię<br />
panu z pewnoś<strong>ci</strong>ą, żebyś pan był o nią jak <strong>na</strong>jzupełniej spokojny. Proszę ją uważać za swoją, a<br />
ja tu będę <strong>na</strong> wiosnę i interes skończymy. Tymczasem pójdę powitać goś<strong>ci</strong>... ah! ale po cóż ja<br />
skrypt ten trzymam w ręku?... to chyba niech już u mnie zostanie?... albo proszę.<br />
– Ale owszem, niech u pa<strong>na</strong> zostanie, wszakże to tak jakby u mnie. Zresztą, to za<strong>da</strong>tek <strong>na</strong><br />
Bóbrkę...<br />
– Dobrze, dobrze... jak pan sam zechcesz... owszem, <strong>ci</strong>eszyć mnie będzie.<br />
W chwilę potem wprowadził chorąży do sali swych nowych goś<strong>ci</strong>, <strong>który</strong>ch było aż siedm<br />
osób.<br />
Był tedy obiad suty, <strong>na</strong> połowę francuski, ale pod koniec staropolski, jak Bóg przykazał, z<br />
kielichami <strong>na</strong> dobrą miarę i gawędką serdeczną aż późno w noc o nie<strong>da</strong>wnych woj<strong>na</strong>ch i krajowych<br />
wypadkach.<br />
Nazajutrz rano było znów sute śnia<strong>da</strong>nie, przy <strong>który</strong>m, kiedy dobrze pod<strong>ci</strong>ągniono win<br />
przednich i sektów hiszpańskich, skarbnik się rozweselił i poglą<strong>da</strong>jąc to <strong>na</strong> portrety przodków,<br />
porozwieszane po ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch, to <strong>na</strong> swoich współbiesiadników, zawołał głośno:<br />
– Niepodobniśmy do nich, bo niepodobni, ale prze<strong>ci</strong>e to <strong>taki</strong> krew i fantazja ta sama, z którą<br />
bo<strong>da</strong>jby żyć i umierać!<br />
– Brawo! brawo! – zawołali -wszyscy dokoła i ś<strong>ci</strong>skając rękę starego żołnierza, <strong>na</strong>mawiali<br />
go bardzo, aby został z nimi do końca.<br />
Ale skarbnik, chcąc nie chcąc, musiał się im wymówić i po południu wyjechał do siostry.<br />
66
IV<br />
Ażeby zrozumieć <strong>da</strong>lszy tok tej powieś<strong>ci</strong>, wypa<strong>da</strong> <strong>na</strong>m teraz cofnąć się w tył o rok cały i<br />
zatrzymać się <strong>na</strong> chwilę w Warszawie.<br />
Owoż tedy działo się to w roku 1793, w samą rocznicę koro<strong>na</strong>cji królewskiej. W dzień ten<br />
odbywały się zwykle solenne <strong>na</strong>bożeństwa w koś<strong>ci</strong>ołach, wszystkie gwardie i wojska konstytujące<br />
w Warszawie występowały w <strong>na</strong>jwiększej paradzie, po rogach ulic porozstawiane były<br />
konne i piesze patrole i tłumy ludu zalegały ulice i place, osobliwie też te, którędy w wielkiej<br />
paradzie miał prze<strong>ci</strong>ągać sam król z swoim licznym i świetnym orszakiem.<br />
Tak też było i dzisiaj.<br />
Nieprzeliczone tłumy rozmaitego ludu snuły się tam i sam po Krakowskim Przedmieś<strong>ci</strong>u,<br />
gwarząc o tym i owym i przyrównując obchód dzisiejszy do różnych innych obchodów, jako<br />
Bożego Ciała, Konstytucji Trze<strong>ci</strong>ego Maja i założenia węgielnego kamienia do koś<strong>ci</strong>oła pod<br />
tytułem Opatrznoś<strong>ci</strong>, i innych tym podobnych. Pomiędzy te gromady ludu, po obudwóch stro<strong>na</strong>ch<br />
ulic prze<strong>ci</strong>ągające, przele<strong>ci</strong>ała czasem jakaś parad<strong>na</strong> kareta, otoczo<strong>na</strong> pozło<strong>ci</strong>stymi hajdukami<br />
lub bośniakami, to znowu in<strong>na</strong>, poprzedzo<strong>na</strong> lauframi, a <strong>ci</strong>ągnąca za sobą kilku<strong>na</strong>stu<br />
<strong>na</strong>dwornej husarii, to przesunęło się kilku jeżdźćów paradnych <strong>na</strong> przepysznie ubranych koniach,<br />
to cały oddział tej lub owej konnicy, śpieszący kłusem <strong>na</strong> przez<strong>na</strong>czone dla siebie miejsce.<br />
A kiedy to się działo, jedną z bocznych ulic, prowadzących <strong>na</strong> Krakowskie Przedmieś<strong>ci</strong>e,<br />
<strong>na</strong>djechała skrom<strong>na</strong> parokon<strong>na</strong> kareta, która ch<strong>ci</strong>ała zapewne wjechać w ową główną, tłumem<br />
<strong>na</strong>bitą ulicę i nią pojechać <strong>da</strong>lej. Widząc to wszakże dwaj gwardiacy konni koronni, którzy<br />
stali <strong>na</strong> rogu ulicy i mieli <strong>na</strong>kaz nieprzepuszczania żadnego powozu, <strong>da</strong>li z <strong>da</strong>leka z<strong>na</strong>k stangretowi,<br />
aby <strong>na</strong>wró<strong>ci</strong>ł albo się w miejscu zatrzymał. Stangret stanął, a obró<strong>ci</strong>wszy się <strong>na</strong> koźle,<br />
zapukał do okienka i powia<strong>da</strong>jąc paniom swoim, że <strong>da</strong>lej jechać nie moż<strong>na</strong>, spytał ich, co<br />
ma teraz uczynić?<br />
A w kare<strong>ci</strong>e siedziało dwie kobiet, bardzo różnych od siebie wiekiem. Jed<strong>na</strong> z nich była to<br />
nie sędziwa, ale już poważ<strong>na</strong> matro<strong>na</strong>, która lubo się stosowała ubiorem do mody i wybrednych<br />
wymagań owoczesnej Warszawy, pamiętała jed<strong>na</strong>k o tym, że wiek, przynoszący ze sobą<br />
siwiznę, oz<strong>na</strong>cza strojom pewną granicę i <strong>na</strong>kazuje powagę. Druga zaś była to młodziutka i<br />
ledwie co dojrzewająca panienka. Była o<strong>na</strong> cudownie pięk<strong>na</strong>. Jej twarz, więcej okrągła niż<br />
ś<strong>ci</strong>ągła, skła<strong>da</strong>ła się z <strong>na</strong>jpiękniejszych, jakie moż<strong>na</strong> wymarzyć, rysów. Jej włosy <strong>ci</strong>emne,<br />
<strong>na</strong>dzwyczajnie bogate, delikatne i lśniące, byłyby pewnie zaćmiły <strong>na</strong>jpiękniejsze <strong>na</strong>ówczas<br />
warkocze sławnej z pięknoś<strong>ci</strong> jenerałowej Grabowskiej, gdyby były ch<strong>ci</strong>ały pójść z nią w zawody,<br />
a jej duże, czarne, myślące oczy byłyby pewnie zachwy<strong>ci</strong>ły samego króla, gdyby się<br />
były raz tylko pokazały <strong>na</strong> tych, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch bywał, salo<strong>na</strong>ch. Ale to być nie mogło; panienka ta<br />
bowiem była jeszcze tak mło<strong>da</strong>, w jej oczach było tyle niewinnego, niezaćmionego blasku, a<br />
w jej twarzy całej tyle porannej, przedświtowej świeżoś<strong>ci</strong>, że <strong>na</strong> pierwszy rzut oka nietrudno<br />
było odgadnąć, iż tam dusza śni jeszcze <strong>da</strong>leko więcej o kwiatkach wiosny i aniołach niebieskich,<br />
niżeli o rzeczywistym otaczającym ją świe<strong>ci</strong>e – a o świetnych salo<strong>na</strong>ch szumiącej za-<br />
67
awami Warszawy marzy ledwie tak samo, jak o czarownych pałacach i królach z opowia<strong>da</strong>nych<br />
przez jej piastunki powieś<strong>ci</strong>.<br />
Kiedy więc stangret zapytał, czy ma <strong>na</strong>wró<strong>ci</strong>ć, czy czekać, starsza z tych <strong>da</strong>m zamyśliła się<br />
trochę, a nie<strong>ci</strong>erpliwsza panienka spytała prędko:<br />
– No i cóż my teraz poczniemy, <strong>ci</strong>o<strong>ci</strong>u?<br />
– Doprawdy, sama nie wiem, co robić – odpowiedziała starsza – objeżdżać, to <strong>da</strong>leko, i<br />
przyjedziemy za późno; ha! to chyba już przejdźmy piechotą...<br />
– I <strong>na</strong>jlepiej piechotą – rzekł <strong>na</strong> to stangret – toż to już blisko i sucho. A ja tutaj zaczekam,<br />
a jak się skończy para<strong>da</strong>, za paniami przyjadę.<br />
Powiedziawszy to, ufny swym doświadczonym koniom stangret założył lejce <strong>na</strong> poręcz kozła<br />
i właśnie miał zeskoczyć <strong>na</strong> ziemię, aby drzwiczki otworzyć, kiedy wtem do karety zbliżył<br />
się jakiś młody człowiek i chwy<strong>ci</strong>ł prędko prawą ręką za klamkę.<br />
Młody ten człowiek był po francusku, ale całkiem czarno ubrany, <strong>na</strong> ramio<strong>na</strong>ch miał zarzucony<br />
piękny płaszczyk hiszpański, a <strong>na</strong> głowie maleńki trójgraniasty kapelusz. Twarz jego,<br />
lubo bla<strong>da</strong> i z nosem troszeczkę za<strong>da</strong>rtym, nie była wcale brzydką, tylko oczy czarne gorzały<br />
jakimś niezwyczajnym płomieniem i sprawiały trochę straszne wrażenie, do czego także niemało<br />
się przyczyniały jego czarne jak heban włosy, <strong>na</strong> przekór modzie ani pudrowane, ani<br />
katagonem ujęte.<br />
Grzeczny ten kawaler, <strong>na</strong> usługi <strong>da</strong>mom pośpieszający, otworzył <strong>na</strong>tychmiast drzwiczki i<br />
po<strong>da</strong>ł ramię wysia<strong>da</strong>jącej z karety matronie. Ta, lubo widocznie nie była przygotowaną <strong>na</strong><br />
taką grzeczność całkiem niez<strong>na</strong>jomego człowieka, przyzwyczajo<strong>na</strong> jed<strong>na</strong>k do podobnego rodzaju<br />
grzecznoś<strong>ci</strong>, przyjęła jego ramię z wdzięcznym <strong>na</strong> twarzy uśmiechem; lecz kiedy przyszła<br />
kolej <strong>na</strong> tamtą, mło<strong>da</strong> panienka, obaczywszy tego człowieka, zbladła <strong>na</strong>gle jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>,<br />
zmieniła się <strong>na</strong> twarzy prawie do niepoz<strong>na</strong>nia i z<strong>da</strong>wało się, jak gdyby była bliską omdlenia.<br />
Wrażenie to wszakże trwało tylko przez mgnienie oka, po czym wi<strong>da</strong>ć było, że zebrała swe<br />
siły i nie po<strong>da</strong>wszy wcale grzecznemu kawalerowi ramienia, zeskoczyła ze stopnia karety w<br />
prze<strong>ci</strong>wległą mu stronę. Śród tego czasu <strong>ci</strong>otka podziękowała za wyrządzoną sobie usługę<br />
<strong>pełny</strong>m wdzięcznoś<strong>ci</strong>, lecz milczącym ukłonem i obiedwie <strong>da</strong>my, zostawiając kłaniającego się<br />
im kawalera przy kare<strong>ci</strong>e, przeszły <strong>na</strong> chodnik pod kamienice.<br />
Postępując <strong>da</strong>lej prosto ku Krakowskiemu Przedmieś<strong>ci</strong>u, kiedy się już od<strong>da</strong>liły o kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e<br />
kroków od swego powrozu, mło<strong>da</strong> panienka, która widocznie już odetchnęła swobodniej,<br />
po<strong>ci</strong>ągnęła <strong>ci</strong>otkę za połę płaszcza, mówiąc do niej półgłosem:<br />
– Moja <strong>ci</strong>o<strong>ci</strong>u, niech się <strong>ci</strong>o<strong>ci</strong>a oglądnie, bo mnie się z<strong>da</strong>je, że on idzie za <strong>na</strong>mi.<br />
– Któż <strong>taki</strong>?<br />
– Ale ten... ten... prze<strong>ci</strong>e to ten.<br />
– Ale któż <strong>taki</strong>? moje dziecko, bo ja nic nie wiem.<br />
– Ach! prze<strong>ci</strong>e to ten sam... kupiec jakiś czy coś... co się co wieczór zjawia pod <strong>na</strong>szymi<br />
ok<strong>na</strong>mi... co ten list do mnie przysyłał...<br />
– Ach! doprawdy? to chodźmy prędko, bo jeszcze gotów się <strong>na</strong>s uczepić.<br />
To mówiąc, przyśpieszyły kroku obiedwie <strong>da</strong>my i weszły właśnie <strong>na</strong> środek Krakowskiego<br />
Przedmieś<strong>ci</strong>a, chcąc przebiec prędko <strong>na</strong> tamtą stronę.<br />
Ale w tymże momen<strong>ci</strong>e wypadł z bocznej ulicy prze<strong>ci</strong>wnej cały oddział gwardii konnej koronnej<br />
i puś<strong>ci</strong>ł się pędem do góry. Tłumy ludu, snujące się pośrodku ulicy, prysnęły jak odstrzelone<br />
w bok ku chodnikom, a pod gwałtownym uderzeniom tych tłumów, kiedy jed<strong>na</strong> fala<br />
porwała <strong>ci</strong>otkę i gdzieś <strong>da</strong>leko ze sobą uniosła, mło<strong>da</strong> panienka tak się <strong>na</strong>gle przelękła, że się<br />
zachwiała <strong>na</strong> nogach i upadła zemdlo<strong>na</strong> <strong>na</strong> miejscu.<br />
Wtedy szybki jak strzała zjawił się przy niej ów czarno ubrany młodzian, porwał ją w<br />
swoje ramio<strong>na</strong> i jednym skokiem wniósł ją do sieni pierwszej lepszej kamienicy, której drzwi<br />
były otwarte.<br />
68
Śród tego czasu oddział kawalerii przele<strong>ci</strong>ał, a za nim zaczęły się sypać różnego rodzaju<br />
paradne poczty i powozy. Tłumy ludu, widząc, że nie ma się już czego obawiać, a jest co podziwiać,<br />
spłynęły <strong>na</strong> .powrót <strong>na</strong> ulice z chodników i kiedy wszystkich oczy się obró<strong>ci</strong>ły ku<br />
prze<strong>ci</strong>ągającym błyszczącym orszakom, nikt nie uważał i nie pamiętał, co się dopiero stało w<br />
tym miejscu.<br />
Ale tuż zaraz przed drugą kamienicą obok tej, do której Została wniesio<strong>na</strong> omdlała panienka,<br />
stało podtenczas dwóch Innych młodzieńców. Wyszli oni właśnie przed chwilą ze twojego<br />
mieszkania i wysławszy swego ozłoconego strzelał po karetę, która stała opo<strong>da</strong>l i nie mogła<br />
się do nich przez tłumy prze<strong>ci</strong>snąć, patrzyli wprost <strong>na</strong> ulicę. A ulica patrzyła <strong>na</strong> nich, bo też<br />
było co widzieć.<br />
Byli to bowiem dwaj bardzo piękni młodzieńcy i byli bardzo paradnie ubrani.<br />
Więc pierwszy z nich był to smukły młodzian słusznego wzrostu, <strong>który</strong> lubo tak młody, że<br />
ledwie pierwszy mech mu zapowia<strong>da</strong>ł <strong>na</strong>dzieję wąsów, stał jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong> bardzo pewnych nogach<br />
i miał w swojej posta<strong>ci</strong> coś tak wspaniałego i siebie pewnego, że gdyby usposobienie jego<br />
umysłu i serca odpowia<strong>da</strong>ło jego posta<strong>ci</strong> zewnętrznej, to moż<strong>na</strong> by go postawić za wzór<br />
wszystkiej młodzieży. Tego też także <strong>na</strong>leżało się po nim spodziewać, jego twarz bowiem,<br />
ś<strong>ci</strong>ągła i rysów bardzo szlachetnych, jego oczy, duże niebieskie, i czoło wzniosłe, myślące,<br />
o<strong>ci</strong>enione pięknymi kędziorami długich blond włosów, nie tylko do<strong>da</strong>wały jego posta<strong>ci</strong> <strong>na</strong>dzwyczaj<br />
wiele powabu, ale i <strong>na</strong>jkorzystniej świadczyły o jego duszy, niby całkiem otwar<strong>ci</strong>e<br />
występującej spod tej pięknej powłoki. Do tego wszystkiego miał on <strong>na</strong> sobie suty kontusz<br />
karmazynowy ze złotymi kameryzowanymi guzami, żupan biały morowy w złote muszki i<br />
listki, pas w karpia łuskę bogaty, bu<strong>ci</strong>ki żółte <strong>na</strong> czerwonych obcasach, białą czapkę z kasztankiem<br />
i kitką o brylantowej spince, i karabelę u .boku z rękojeś<strong>ci</strong>ą od koralów i pereł.<br />
Drugi, lubo już po francusku, był jed<strong>na</strong>k równie bogato, a jeszcze <strong>na</strong>wet o wiele pretensjo<strong>na</strong>lniej<br />
ubrany, zwracał on bowiem publiczną uwagę <strong>na</strong> siebie nie tylko bogatymi złotymi<br />
haftami u Wierzchniej sukni, błyszczącymi kolberty<strong>na</strong>mi u kamizelki i pajęczej delikatnoś<strong>ci</strong><br />
żabotami, ale jeszcze i orderem Białego Orla albo świętego Stanisława i jakąś drugą gwiazdą<br />
<strong>na</strong> piersiach, które to honorowe oz<strong>na</strong>ki o tyle większe jeszcze zdziwienie obudzały w patrzących,<br />
ile że to był także człek bardzo młody, mogący teraz ledwie zaczy<strong>na</strong>ć swoją światową<br />
karierę.<br />
Ci młodzi ludzie, nie tak bardzo zaję<strong>ci</strong> podziwianiem pańskich orszaków i karet, które zapewne<br />
już nieraz i z bliska widzieli, uważali to dobrze, że pośród tłumu jakaś mło<strong>da</strong> panienka<br />
zemdlała i że ją jakiś młody człowiek z mieszczańska ubrany porwał w ramio<strong>na</strong> i uniósł.<br />
Wiedzieli <strong>na</strong>wet i to niewątpliwie, do której ją wniósł kamienicy, i lubo śród publicznego<br />
zgiełku i gwaru żadnych sobie <strong>na</strong>d tym wypadkiem jeszcze nie uczynili uwag, mieli jed<strong>na</strong>k<br />
obadwa oczy <strong>na</strong> drzwi tej kamienicy nie bez <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong> zwrócone. Z<strong>da</strong>wało się, jakby obadwa<br />
wyglą<strong>da</strong>li rozwiązania tego z<strong>da</strong>rzenia, które lubo dość proste i <strong>na</strong>turalne <strong>na</strong> pozór, mogło<br />
jed<strong>na</strong>k ukrywać w sobie wykradzenie, porwanie, zemstę lub jakąś inną awanturę podobną, dla<br />
młodych zawsze <strong>ci</strong>ekawą i w ich młodej wyobraźni przybierającą jakieś fantastyczne kształty<br />
i kolory.<br />
Czekali tedy przez jedną chwilkę <strong>ci</strong>erpliwie, lecz kiedy minęła jed<strong>na</strong> chwilka i druga, z<br />
owej kamienicy nikt nie wychodził, a tu coraz nowe i coraz świetniejsze orszaki zwracały<br />
wszystkich oczy <strong>na</strong> siebie, nie zostawiając <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>dziei, aby ktoś inny sobie owo z<strong>da</strong>rzenie<br />
przypomniał i wszedł w nie jako pośrednik lub świadek; młodzieniec blondyn, w polskie suknie<br />
przybrany, odezwał się do swego towarzysza:<br />
– A co? chyba chodźmy tam, bo to coś długo trwa to trzeźwienie?<br />
– Ej! a co <strong>na</strong>m do tego? czy my to marszałkowscy? – rzekł <strong>na</strong> to drugi, wi<strong>da</strong>ć niewielką<br />
chęć mający do interwencji. Ale <strong>na</strong> to z nie<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>ą zawołał blondyn, biorąc tarntego pod<br />
ramię:<br />
69
– Ale chodź no, chodź. Ja już wiem, dlaczego ty nie masz ochoty wejść do tej spelunki...<br />
order i gwiaz<strong>da</strong> <strong>ci</strong> nie pozwala; ale order i gwiaz<strong>da</strong> nie powinny przeszkadzać nikomu do niesienia<br />
nieszczęśliwym pomocy. A zresztą, ta nieszczęśliwa, to <strong>da</strong>ma...<br />
– Otóż to dlatego podobno tyś <strong>taki</strong> skory, że to <strong>da</strong>ma, a jeszcze do tego mło<strong>da</strong> i podobno<br />
niebrzydka – rzekł <strong>na</strong> to tamten z uśmiechem i <strong>da</strong>ł się pierwszemu pomimo woli po<strong>ci</strong>ągnąć ze<br />
sobą.<br />
Weszli tedy spiesznie do owej sieni, która była i dość obszer<strong>na</strong>, i dosyć <strong>ci</strong>em<strong>na</strong>, ale <strong>na</strong><br />
próżno się oglą<strong>da</strong>li <strong>na</strong> tę stronę i ową, w całej tej sieni bowiem ani żywej duszy nie było.<br />
– Ot masz!... – rzekł <strong>na</strong> to żabotowy kawaler – nec locus...<strong>da</strong>jmy sobie pokój, bo się jeszcze<br />
przez to spóźnimy <strong>na</strong> <strong>na</strong>bożeństwo i król jegomość będzie <strong>na</strong>m to potem pamiętał.<br />
– Już tam król jegomość czeka tylko <strong>na</strong> to, rychło ty twoją personą tę paradę uświetnisz!...<br />
chodźmy no <strong>da</strong>lej.<br />
I <strong>ci</strong>ągnąc <strong>da</strong>lej za sobą nieskorego dworaka, przyszli tak razem w samą głąb sieni, gdzie<br />
obaczyli <strong>na</strong> pół otwarte drzwiczki, prowadzące do jakiejś <strong>ci</strong>emnej sklepionej komórki, będącej<br />
zapewne mieszkaniem kamienicznego stróża i mającej w ś<strong>ci</strong>anie drzwiom prze<strong>ci</strong>wległej<br />
małe zakratowane okienko, wychodzące w dziedziniec.<br />
Odważniejszy i <strong>ci</strong>ekawszy młodzieniec trą<strong>ci</strong>ł drzwi nogą, które się zaraz otworzyły <strong>na</strong><br />
ś<strong>ci</strong>ężaj – i owoż jaka ich oczom zdziwionym przedstawiła się sce<strong>na</strong>:<br />
Na środku komórki stało jakieś stare, ob<strong>da</strong>rte, po<strong>da</strong>rtymi skórami obite, poręczowe krzesło.<br />
W tym krześle <strong>na</strong> wpół siedziała, a <strong>na</strong> wpół leżała przyniesio<strong>na</strong> z ulicy panienka, która piękną<br />
swą główkę w bok przewiesiwszy, z<strong>da</strong>wała się być <strong>ci</strong>ągle omdlała. Tuż przed nią <strong>na</strong> ziemi<br />
klęczał ów czarno ubrany, kapeluszowy młodzieniec, <strong>który</strong>, zamiast ją trzeźwić, jak kazało<br />
sumienie, trzymał jej rączki obydwie w swoich gorących dłoniach i okrywając je konwulsyjnymi<br />
pocałunkami, szeptał jakieś niezrozumiałe, lecz równie konwulsyjne zaklę<strong>ci</strong>a.<br />
Obaczywszy to obaj wchodzący, żabotowy kawaler się roześmiał i zawołał z ironią:<br />
– Bon! no! widzieliśmy... a teraz chodźmy.<br />
– Ale kontuszowy oburzył się <strong>na</strong> to i stanąwszy w oka mgnieniu <strong>na</strong>d młodzieńcem klęczącym,<br />
groźnym głosem zawołał:<br />
– A wać co robisz <strong>taki</strong>ego!<br />
To mówiąc, nie <strong>da</strong>l mu <strong>na</strong>wet czasu do odpowiedzi, tylko porwawszy silną ręką za kołnierz,<br />
postawił go jakby świecę przed sobą.<br />
Przestraszony i odurzony tym niespodziewanym obrotem swojej sprawy i swojej osoby,<br />
czarno ubrany młodzieniec stał przez chwilę jak wryty, kontuszowy kawaler porwał czym<br />
prędzej za dzban z wodą, aby trzeźwić omdlałą panienkę, ale pan<strong>na</strong> tymczasem <strong>na</strong> ów krzyk<br />
głośny <strong>na</strong>d sobą sama się z krzesła zerwała a obaczywszy tylu ludzi około siebie, jeszcze więcej<br />
tym przestraszo<strong>na</strong>, cofnęła się ku ś<strong>ci</strong>anie, stojąc tam z główką opuszczoną ku ziemi i założonymi<br />
<strong>na</strong> piersiach rękami.<br />
– Pani! – rzekł do niej prędko jej zbawca – niech się pani nie obawia niczego... czy pani<br />
z<strong>na</strong>sz tego jegomoś<strong>ci</strong>?<br />
– Ja... nie z<strong>na</strong>m... – odpowiedziała <strong>ci</strong>chym szeptem panienka.<br />
– A więc jakże wać śmiałeś!... – krzyknął do niego blondyn; ale tymczasem tamten,<br />
otrzeźwiwszy się całkiem, skoczył do niego z <strong>na</strong>jwiększą pasją:<br />
– Co! – krzyknął on jeszcze głośniej – a cóż panu do tego? co pan się mieszasz w sprawę...<br />
Monsieur! ça n’ira pas comme ca!– do<strong>da</strong>ł mitygując się trochę.<br />
– Et comment? – krzyknął blondyn.<br />
– Vous m'avez insulté, vous avez commis...<br />
– Pas d'explication! Je n'en veux aucune!... Votre nom. monsieur?<br />
– Mon nom... – powtórzył za<strong>ci</strong><strong>na</strong>jąc się trochę, lecz do<strong>da</strong>ł dobitnie: – Jestem Flawiusz... i<br />
z<strong>na</strong> mnie cała Warszawa.<br />
70
– Fla-wiusz?!.. – powtórzył prze<strong>ci</strong>ągle blondyn i uśmiechając się ironicznie, odsunął się<br />
od niego, kłaniając mu się zimno i nie bez szyderstwa.<br />
– Cóż to jest? cóż to ma z<strong>na</strong>czyć? – zawołał Flawiusz.<br />
– To ma z<strong>na</strong>czyć – odpowiedział blondyn ozięble – że z waś<strong>ci</strong>ą nie mam nic do czynienia i<br />
żebyś się waść wynosił.<br />
– Ja! – krzyknął <strong>na</strong> to z wś<strong>ci</strong>ekłoś<strong>ci</strong>ą Flawiusz i już omalże się nie rzu<strong>ci</strong>ł <strong>na</strong> swego prze<strong>ci</strong>wnika.<br />
Ale go w tym zapędzie powstrzymał drugi, żabotowy kawaler, mówiąc do niego:<br />
– Ale nie zapomi<strong>na</strong>j się pan prze<strong>ci</strong>e... Wszakże będąc Flawiuszem, trudno jest żą<strong>da</strong>ć honorowej<br />
satysfakcji od kogoś...<br />
Te słowa jakby piorunem raziły nieszczęśliwego młodzieńca. Wi<strong>da</strong>ć było po nim, że całe<br />
piekło rozdzierających uczuć zawrzało mu w sercu. Stanął, wpółobłąkanymi oczyma spojrzał<br />
<strong>na</strong> mówiącego i porwawszy się obydwiema rękami za włosy, stał tak przez jedno oka mgnienie,<br />
jak odurzony. Ale w ten moment się zerwał, podniósł z ziemi kapelusz i ochrypłym głosem<br />
zawołał:<br />
– Eh bien! Messieurs! mais nous nous verrons encore! Po czym jak gdyby strzała wyle<strong>ci</strong>ał<br />
z <strong>ci</strong>emnej izdebki. Wszakże w tym samym momen<strong>ci</strong>e <strong>da</strong>ł się słyszeć kobiecy krzyk w sieni i z<br />
nim prawie razem otworzyły się gwałtownie drzwi od izdebki, a przez nie wpadła wystraszo<strong>na</strong>,<br />
zalękła, ledwie mówić mogąca, <strong>ci</strong>otka omdlałej panny. Obydwie te kobiety, kiedy się obaczyły<br />
<strong>na</strong>wzajem, z nieopisanym krzykiem radośni padły sobie w ramio<strong>na</strong> i przez długą chwilę<br />
nie było nic słychać tylko łzy i szlochanie.<br />
Śród tego czasu żabotowy kawaler przystąpił do swego towarzysza, mówiąc do niego półgłosem:<br />
– Mais vraiment, mnie się w<strong>ci</strong>ąż z<strong>da</strong>je, comme si j'etais au theatre... ale może dosyć już tego?<br />
Król jegomość już pewnie w koś<strong>ci</strong>ele...<br />
Ale kontuszowy młodzieniec jakby tego nie słyszał, patrząc <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> <strong>ci</strong>eszące się sobą kobiety<br />
z osobliwszym zaję<strong>ci</strong>em.<br />
W tejże chwili odwró<strong>ci</strong>ła się <strong>ci</strong>otka i patrząc z wyrazem wdzięcznoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> obydwóch młodzieńców,<br />
rzekła do nich z słodyczą:<br />
– A więc panom to mam podziękować wyratowanie...<br />
– Pani! – rzekł <strong>na</strong> to blondyn – żad<strong>na</strong> <strong>na</strong>jmniejsza wdzięczność <strong>na</strong>m się nie <strong>na</strong>leży... przybyliśmy<br />
tutaj, kiedy ta pani już była wyratowa<strong>na</strong>... mais le sauveur...<br />
– Oh! mer<strong>ci</strong>, mille fois mer<strong>ci</strong>! o! bo cóż też to się nie dzieje teraz w tej Warszawie! A więc<br />
jeszcze raz panom dziękuję...<br />
– Pani pozwoli, żebyśmy jej ofiarowali karetę – przerwał prędko blondyn.<br />
– Nie, nie, dziękuję panom – odpowiedziała <strong>ci</strong>otka – ja tu mam swoją karetę o parę kroków...<br />
pragnę tylko się spytać panów, kogo ten los szczęśliwy z<strong>da</strong>rza mi poz<strong>na</strong>ć...<br />
– Ja jestem Jędrzej Rudnicki – odpowiedział blondyn z ukłonem – a to jest...<br />
Tu ch<strong>ci</strong>ał przedstawić swojego przyja<strong>ci</strong>ela, lecz kiedy się obró<strong>ci</strong>ł ku niemu, nie było go już<br />
w izdebce...<br />
– Pański towarzysz właśnie co wyszedł – odpowiedziała za niego <strong>ci</strong>otka – jeszcze raz tedy<br />
panu dziękuję i proszę wierzyć, że do końca ży<strong>ci</strong>a wdzięczną panu będzie Łaszewska, podczaszy<strong>na</strong><br />
przemyska, i jej kuzynka Stanisława, podkomorzanka sędomirska. Ale śmiem się<br />
spodziewać, że to nie raz ostatni mam przyjemność widzieć pa<strong>na</strong>...<br />
– Owszem, pani, będę sobie to miał za obowiązek, choćby dziś jeszcze prezentować się<br />
pani i zapytać o zdrowie panny Stanisławy.<br />
To mówiąc po<strong>da</strong>ł obudwom <strong>da</strong>mom ramio<strong>na</strong> i odprowadził ich do karety, która rzeczywiś<strong>ci</strong>e,<br />
podług przyrzeczenia stangreta, czekała jeszcze w przecznicy. Tam, pomógłszy <strong>da</strong>mom<br />
wleźć po stopniach do tej arki Noego, zamknął za nimi drzwiczki i odebrawszy od nich ukłon<br />
ostatni, odszedł powolnym krokiem do siebie.<br />
71
Idąc wszakże, bardzo był zamyślony. O czym myślał, trudno odgadnąć, to jed<strong>na</strong>k pew<strong>na</strong>,<br />
że tak był cały wewnątrz siebie schowany, tak jakąś ważną kombi<strong>na</strong>cją czy tak głębokim wrażeniem<br />
zajęty, że wcale nie widział, co się działo około niego, i lubo był właś<strong>ci</strong>wie <strong>na</strong> <strong>na</strong>bożeństwo<br />
solenne i <strong>na</strong> różne dzisiejsze festyny wybrany, cale o tym zapomniał i szedł prosto do<br />
domu.<br />
Ale przed jego domem stała właśnie kareta, w której już siedział i wiernie czekał <strong>na</strong> niego<br />
jego żabotowy towarzysz.<br />
– Jędruś! Jędruś! – zawołał <strong>na</strong> niego przez drzwiczki otwarte – a chodźże prędko i sia<strong>da</strong>j,<br />
bo już i tak będzie za późno!<br />
Ale Jędruś popatrzał <strong>na</strong> niego jakimiś tak zamglonymi oczyma, że ledwie go poz<strong>na</strong>ł, a poz<strong>na</strong>wszy<br />
go, odpowiedział mu z flegmą:<br />
– Jedź już sam chyba. Ja dzisiaj nigdzie już nie pojadę.<br />
To rzekłszy, obró<strong>ci</strong>ł się w bramę i poszedł wolnym krokiem do siebie.<br />
Pani podczaszy<strong>na</strong> przemyska mieszkała przy ulicy Se<strong>na</strong>torskiej w domu swym własnym,<br />
<strong>który</strong> odziedziczyła po matce, niegdyś stolnikowej sędomirskiej. Od śmier<strong>ci</strong> męża mieszkała<br />
o<strong>na</strong> <strong>ci</strong>ągle w Warszawie, wychowując tam swoją córkę jedyną, a z nią razem i swoją synowicę,<br />
Stasię, córkę śp. podkomorzego sędomirskiego, <strong>który</strong>, zmarłszy młodo <strong>na</strong> Wołoszczyźnie,<br />
zostawił żonę swoją, Jadwigę, siostrę rodzoną jw. Nieczui, <strong>na</strong> obszernych wprawdzie, lecz<br />
zadłużonych dobrach w Sędomirskiem <strong>na</strong>d Wisłą. Dopóki córka podczaszynej przemyskiej<br />
była jeszcze panną, matka jej prowadziła dom wesoły, otwarty, <strong>który</strong> wprawdzie się nie mógł<br />
liczyć do <strong>na</strong>jpierwszych w Warszawie, ale w <strong>który</strong>m przy obyczajach staropolskich i staropolskiej<br />
fantazji, złagodzonej troszeczkę nowoczesną cywilizacją, bawiono się przewybornie. Od<br />
czasu wszakże, kiedy jej córka, wyszedłszy za młodego podstolica wieluńskiego, opuś<strong>ci</strong>ła<br />
dom ma<strong>ci</strong>erzyński i została w nim tylko ledwie co dorosła, a jeszcze edukację kończąca Stasia<br />
– dom ten stał się bardzo poważnym i <strong>ci</strong>chym i bywały w nim tylko stateczne matki z dorastającymi<br />
córkami, osiwiali referen<strong>da</strong>rze lub inni starce podobni, pomiędzy <strong>który</strong>ch się czasem<br />
zabłąkał jakiś prałat stateczny albo pracujący <strong>na</strong>d tajemniczym dziełem uczony. Tak też<br />
poważnie i <strong>ci</strong>cho płynęło ży<strong>ci</strong>e tym obydwom kobietom. Słuchając co dzień rano mszy świętej,<br />
trawiąc resztę dnia <strong>na</strong>d robotą i czytaniu <strong>na</strong>uczających książek, a cały wieczór zwykle <strong>na</strong><br />
statecznej z doświadczonymi lub uczonymi ludźmi rozmowie, obce one były zupełnie temu<br />
gwarliwemu, owoczesnemu światu, <strong>który</strong> błyskotkami swej głośno brzmiącej, a pustej sławy<br />
tak zgubne sidła zastawiał <strong>na</strong> umysły i serca młodzieży. O owych balach świetnych i miliomy<br />
pożerających festy<strong>na</strong>ch, <strong>który</strong>mi wirowała <strong>na</strong>ówczas rozpaczliwie szalo<strong>na</strong> Warszawa, dochodziły<br />
ich tylko z <strong>da</strong>la jakieś niepewne wieś<strong>ci</strong>, niezrozumiałym szumom zaklętych lasów podobne<br />
– a cho<strong>ci</strong>aż <strong>ci</strong>otka sama czasem się dowiedziała o tym lub owym głośmiejszym tego<br />
świata z<strong>da</strong>rzeniu, nie udzielała go prze<strong>ci</strong>eż nigdy swej wychowance, utrzymując ją, ile możnoś<strong>ci</strong>,<br />
w jak <strong>na</strong>jwiększej nieświadomoś<strong>ci</strong> tego, co już przeszło w krew społeczeństwa, a co<br />
podkopało do gruntu stare cnoty i obyczaje <strong>na</strong>rodu. Tak wychowywała się Stasia, kształcąc<br />
umysł i serce <strong>na</strong> głębokich, religijnych zasa<strong>da</strong>ch i wyrabiając w sobie już zawczasu ów spokojny,<br />
jednostajny, lecz pewny siebie charakter, <strong>który</strong> zdobił tak niezrów<strong>na</strong>nym blaskiem półanielskie<br />
posta<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>szych matek i babek, zostawiając ledwie doś<strong>ci</strong>gniony wzór pokoleniom<br />
<strong>na</strong>stępnym.<br />
Pomimo to wszystko wszakże nie zapomi<strong>na</strong>ła troskliwa <strong>ci</strong>otka i o tym, że ostatecznym<br />
przez<strong>na</strong>czeniem panienki jest wyjść za mąż, a do tego potrzeba konieczmie wejść pierwej w<br />
świat ten. gdzie się zwykle spotyka kandy<strong>da</strong>tów <strong>na</strong> mężów. Wprowadzenie tedy w świat Stasi<br />
miało już niezawodnie tego kar<strong>na</strong>wału <strong>na</strong>stąpić, lecz ażeby się to dobrze u<strong>da</strong>ło, trzeba było<br />
już przedtem obz<strong>na</strong>jomić Stasię choć z <strong>da</strong>leka z tym światem – a do tego był przez<strong>na</strong>czony<br />
dzień właśnie dzisiejszy. Obydwie panie miały być <strong>na</strong> solennym <strong>na</strong>bożeństwie w koś<strong>ci</strong>ele,<br />
72
przypatrzyć się z bliska paradzie, a potem kilka domów z wizytami objechać. I wyjechały już<br />
rzeczywiś<strong>ci</strong>e, ale owóż jakie zaraz <strong>na</strong> pierwszym kroku ich spotkało z<strong>da</strong>rzenie!<br />
Z<strong>da</strong>rzenie też to nie mogło im obudwom wyjść z głowy. Powró<strong>ci</strong>wiszy do domu, <strong>ci</strong>otka<br />
przez parę godzin o niczym innym nie mówiła, jak o tym. Już powiedziała wszystko, co tylko<br />
mogła była powiedzieć, już o Flawiuszu wyczerpała wszystkie możliwe domysły, już go odsądziła<br />
od cz<strong>ci</strong> i wiary, <strong>na</strong>z<strong>na</strong>czyła mu pochodzenie <strong>na</strong>j<strong>ci</strong>emniejsze, jakie być może, zrobiła<br />
go jakimś kupczykiem, farmazanem pewnie, a może i jakobinem, już wy<strong>ci</strong>ągnęła stąd wszystkie<br />
konstelacje możliwe, już o Rudnidkim i jego towarzyszu wypowiedziała wszystko – a<br />
prze<strong>ci</strong>eż jeszcze <strong>ci</strong>ągle mówiła.<br />
Pani podczaszy<strong>na</strong> lubiła mówić – Stasia <strong>ci</strong>ągle milczała.<br />
– Ale bo też ty. Stasiu – mówiła <strong>da</strong>lej <strong>ci</strong>otka, a już prawie wieczór się zbliżał <strong>na</strong>tenczas –<br />
milczysz tak jak zaklęta. Toż prze<strong>ci</strong>e także się coś odezwij. Jakżeż? tu <strong>taki</strong> straszny się z<strong>da</strong>rzył<br />
wypadek, tu byłaś w tak wielkim niebezpieczeństwie, tu prawie już całkiem przepadłaś...<br />
i Bóg de wyratował prawie tak jakby cudem: a ty <strong>na</strong> to wszystko milczysz, jakby nic nigdy nie<br />
było.<br />
– Ja milczę, <strong>ci</strong>o<strong>ci</strong>u – odpowiedziała podkomorzanka – bo nie mam co <strong>na</strong> to powiedzieć.<br />
Przypadek z<strong>da</strong>rzył, żem <strong>na</strong> ulicy upadła, zlękłam się trochę i nie mogłam tak prędko do przytomnoś<strong>ci</strong><br />
powró<strong>ci</strong>ć, ale niebezpieczeństwa tak bardzo wielkiego nie było. Bo prze<strong>ci</strong>eż nie<br />
mogę myśleć, żeby mnie ten pan Flawiusz ch<strong>ci</strong>ał zabić. Praw<strong>da</strong> jest, że jak spojrzę <strong>na</strong> tego<br />
człowieka, to mnie dreszcz jakiś przechodzi; on jakiś bardzo straszny mi się wy<strong>da</strong>je... ale<br />
znowu tak myślę sobie, że cóżem ja jemu win<strong>na</strong>? On mnie nie może zrobić nic złego.<br />
– O! zapewne – zabrała głos <strong>ci</strong>otka – on <strong>ci</strong> nie może nic zrobić złego i teraz już pewnie nie<br />
zrobi, bo już będziemy się mieć <strong>na</strong> bacznoś<strong>ci</strong>, ale prze<strong>ci</strong>e... ach! bo co to za człowiek! co to za<br />
człowiek! I stąd <strong>taki</strong>e koncepty! chodzić popod ok<strong>na</strong>, starać się jakiś list tobie od<strong>da</strong>ć, a potem<br />
jeszcze porywać!... Ale też za to Rudinickiemu trzeba to przyz<strong>na</strong>ć, że się z<strong>na</strong>lazł prawdziwie<br />
po kawalersku. Nie z<strong>na</strong>ł <strong>ci</strong>ę, nie wiedział kto, skąd i dlaczego tam jesteś, a stanął tak walecznie<br />
w twojej obronie. I jestem pew<strong>na</strong>, że byłby się bił <strong>na</strong>wet o <strong>ci</strong>ebie, i to <strong>na</strong>tychmiast, gdyby<br />
był z<strong>na</strong>lazł godnego siebie prze<strong>ci</strong>wnika. Ale tak, już<strong>ci</strong> trudno. I <strong>na</strong>wet to mi się w nim podoba,<br />
bo to dowodzi zastanowienia i <strong>da</strong>je mu bardzo piękne, zwłaszcza w tak młodym wieku, świadectwo.<br />
Już to w ogóle cały ten Rudnicki bardzo mi się podoba... Jak to jemu <strong>na</strong> imię, bo już<br />
zapomniałam?<br />
– Jędrzej – powiedziała <strong>ci</strong>chutko Stasia.<br />
– Ach, praw<strong>da</strong>, Jędrzej – powtórzyła podczaszy<strong>na</strong> – sam mi to <strong>na</strong>wet powiedział. Ale<br />
szko<strong>da</strong>, że nie powiedział i herbu, bo byłabym zaraz wiedziała, czy się dobrze domyślam...<br />
Ale to pewnie tak jest... On jest tam wasz, Sanoczanin... Jaćmierz to jest gniazdo Rudnickich...<br />
A jeżeli tak jest, to wyobraźże sobie to szczególne z<strong>da</strong>rzenie, że ja z<strong>na</strong>m jego ojca. O!<br />
pamiętam dobrze jakby dzisiaj się działo, kiedy się starał o Chwalibożankę. Ci Chwalibogowie<br />
mieszkali w Suszycy, a kiedy myśmy mieszkali w Przemyskiem, tośmy tam dosyć często<br />
z moim mężem bywali. O<strong>na</strong> za mojej pamię<strong>ci</strong> umarła, ale pomimo to utrzymywał się tam<br />
dwór wielki, pański, bo pan Chwalibóg był bardzo bogaty. Ale i Rudnicki był także bogaty i<br />
jeździł zawsze z wielkim dworom. Przypomi<strong>na</strong>m to sobie dobrze, że ile razyśmy wyjeżdżali<br />
do Suszycy, to mój mąż zawsze mawiał: „Żebyśmy tylko tam pa<strong>na</strong> Rudnickiego nie zastali,<br />
bobyśmy nocowali <strong>na</strong> dworze”. Ale to tylko był żart mego męża, bo Rudnickiego za coś tam z<br />
<strong>da</strong>wnych czasów nie lubiał. Toż i syn jego musi być także bogaty i pewnie, wi<strong>da</strong>ć to <strong>na</strong>wet po<br />
jego ubraniu. Nie ubiera się lepiej pan jenerał Byszewski, cho<strong>ci</strong>aż pierwszy elegant, mało też<br />
co boga<strong>ci</strong>ej występuje sam książę Radziwiłł, jak go tutaj przed kilką laty widziałam <strong>na</strong> balu u<br />
księ<strong>ci</strong>a wojewody ziem ruskich. Bardzom <strong>ci</strong>ekawa poz<strong>na</strong>ć bliżej tego Rudnickiego, bo i kto to<br />
wie jeszcze... Pan Bóg zsyła <strong>na</strong> ludzi przypadki, ale nigdy się to nie dzieje bez celu... Ale ty,<br />
Stasiu, siedzisz i siedzisz, a tu już czwarta godzi<strong>na</strong>. Dzisiaj po tych festy<strong>na</strong>ch pewnie i do <strong>na</strong>s<br />
73
ktoś się zabłąka. Idźże, moje dziecko, do siebie i ubierz się. Tylko pamiętaj to, co <strong>ci</strong> mówiłam.<br />
Nikomu nic ani słowa. Ani Józi, ani Basi, ani Marysi, bo to, jakby wyszło <strong>na</strong> jaw pomiędzy<br />
<strong>na</strong>sze babki kochane, to by się z tego zrobił jakiś <strong>taki</strong> komeraż, żebyśmy go nie zmyły ze<br />
siebie do śmier<strong>ci</strong>. A tak, nie byłyśmy w koś<strong>ci</strong>ele, bośmy się nie mogły prze<strong>ci</strong>snąć i koniec.<br />
Zamyślo<strong>na</strong> Stasia zbudziła się z swego marzenia i poszła powolnym krokiem do garderoby,<br />
a jej <strong>ci</strong>otka, rozkazawszy światła przygotować w salonie i powiedzieć w antykamerze, że<br />
przyjmuje dziś wszystkich, zaczęła się przechodzić po przyległej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e, myśląc jeszcze<br />
w<strong>ci</strong>ąż o rannym wypadku.<br />
W pół godziny potem pierwszy gość, którego zameldowano, był nie kto inny, tylko pan Jędrzej<br />
Rudnicki.<br />
Pani podczaszy<strong>na</strong> wyszła prędko prze<strong>ci</strong>wko niemu do głównego salonu, ale jakże się zadziwiła,<br />
spotykając tam wcale kogo innego. Z<strong>da</strong>wało jej się <strong>na</strong> razie, jakby z nią grano komedię.<br />
Ale to jej się tylko z<strong>da</strong>wało <strong>na</strong> pierwszy rzut oka; przypatrzywszy się bowiem bliżej, bez<br />
trudnoś<strong>ci</strong> poz<strong>na</strong>ła, że to był ten sam Rudnioki, tylko po francusku ubrany. Suknie francuskie<br />
<strong>na</strong>wet <strong>da</strong>leko piękniej się wy<strong>da</strong>wały <strong>na</strong> tym pięknym młodzieńcu, a jego zgrab<strong>na</strong> i smukła<br />
figura, nie ginąc teraz w szerokich zwojach zamaszystego kontusza i <strong>ci</strong>ężkiego żupa<strong>na</strong>, spod<br />
aksamitnego błękitnego koloru fraka, spod haftowanej złotem atłasowej kamzelki i przezroczystych<br />
batystów wyglą<strong>da</strong>ła całkiem, swobodnie, w całej swojej świetnoś<strong>ci</strong> i blasku. Tylko<br />
tych pięknych jasnowłosych kędziorów było cokolwiek szko<strong>da</strong>, które, upudrowane <strong>na</strong> biało, w<br />
jednej częś<strong>ci</strong> się zamieniły w piżony, a zresztą, zebrane razem, musiały się schować w czarny<br />
kitajkowy katagon.<br />
– Ach! to pan Rudnicki w isto<strong>ci</strong>e – rzekła do niego podczaszy<strong>na</strong>, nie mogąc ukryć zupełnie<br />
swojego zdziwienia – zaledwie pa<strong>na</strong> poz<strong>na</strong>łam.<br />
– Pani mnie pewnie dlatego nie poz<strong>na</strong>łaś od razu – odpowiedział <strong>na</strong> to z uśmiechem kawaler<br />
– że dzisiaj rano wcale w innym mnie widziałaś ubiorze.<br />
– Tak... ale bo też panowie, muszę to powiedzieć otwar<strong>ci</strong>e, tak często teraz zmienia<strong>ci</strong>e<br />
stroje, że doprawdy moż<strong>na</strong> i <strong>na</strong>wet trzeba <strong>na</strong>s usprawiedliwić, jeżeli czasem się omylimy.<br />
Osobliwie też już <strong>na</strong>s starych, którzyśmy się przyzwyczaili za młodu całą Polskę widzieć w<br />
jednym, staroświeckim wprawdzie już dzisiaj, lecz niemniej przeto zawsze pięknym ubiorze.<br />
Ale to mo<strong>da</strong>, mo<strong>da</strong> – a któż też będzie trzymał się mody, jeśli nie młodzi?<br />
To mówiąc, zbliżyła się do ka<strong>na</strong>py i wskazała zarazem goś<strong>ci</strong>owi wygodne miejsce w bliskim<br />
siebie fotelu.<br />
– Pani podczaszy<strong>na</strong> masz słuszność zupełną – mówił <strong>da</strong>lej młodzieniec, zabierając wskazane<br />
sobie miejsce – bez mody moglibyśmy się wprawdzie obejść bezpiecznie, cho<strong>ci</strong>aż bez<br />
niej podobno nigdy nie obchodzono się w Polsce; ale jak <strong>na</strong>m prze<strong>ci</strong>wko modzie godzi się<br />
występować dopóty, dopóki jest modą, tak znowu sądzę, że już <strong>na</strong>m przed nią uchylić się<br />
trzeba wtedy, kiedy się zamieniła w obyczaj. Tak <strong>na</strong> przykład dzisiaj, kto mieszka stale W<br />
Warszawie i chce żyć w towarzystwie, temu niepodob<strong>na</strong> jest prawie nosić kontusz i żupan.<br />
Starym to wolno, ale młody już tego nie może, bo pomiędzy młodymi będzie sam jeden w<br />
kontuszu. Kto by tak się ubierał, posądzono by go, i słusznie, o chęć odróżnienia się rzeczą<br />
taką, jaką się nie <strong>na</strong>leży odróżniać. Czasy kontuszów zresztą już, z<strong>da</strong>je mi się, niepowrotnie<br />
minęły; żałują tego niektórzy, i słusznie, ale jeszcze zawsze im ta pozostaje po<strong>ci</strong>echa, że suknia<br />
nie stanowi człowieka.<br />
Pani podczaszy<strong>na</strong> słuchała tego z uwagą, ale nie mogła ukryć pewnego zdziwienia <strong>na</strong> twarzy,<br />
czego dostrzegłszy w ten moment Rudnicki, powiedział zaraz:<br />
– Panią to dziwi, co mówię, a to zapewne dlatego, żeś mnie rano widziała w kontuszu. Ale<br />
ja się pani <strong>na</strong>tychmiast wytłumaczę z tego, jeżeli powiem, że ubierając się zwykle tak jak<br />
świat cały, prze<strong>ci</strong>eż zawsze kontusza używam w <strong>taki</strong>ch okazjach, które mają charakter publiczny.<br />
I w <strong>taki</strong>ch razach zawsze tej sukni używać będę... ale nie zgadzam się w opinii z tymi<br />
74
pa<strong>na</strong>mi, którzy mają sobie za obowiązek swoimi wylotami zmiatywać <strong>na</strong>m puder z peruk w<br />
salo<strong>na</strong>ch.<br />
– Ja się zupełnie przychylam do z<strong>da</strong>nia pa<strong>na</strong> – rzekła <strong>na</strong> to podczaszy<strong>na</strong> – bo co czas przynosi<br />
ze sobą, trudno temu stawiać zaporę.<br />
– Nie tylko trudno – do<strong>da</strong>ł do tego młodzieniec – ale <strong>na</strong>wet i próżno, jeżeli to, co ten czas<br />
przynosi, jest wynikłoś<strong>ci</strong>ą rzeczywistej potrzeby. A któż też zechce zaprzeczyć temu, że przekształcenie<br />
się <strong>na</strong>szego społeczeństwa gruntowne jest nie tylko potrzebą, ale i koniecznoś<strong>ci</strong>ą?<br />
prawie wiek cały strawiliśmy w bezczynnoś<strong>ci</strong> zupełnej, pozostaliśmy za wszystkimi oświeconymi<br />
<strong>na</strong>ro<strong>da</strong>mi i ich moralnym progresem – i dzisiaj wielkie mamy prace przed sobą, nim<br />
<strong>na</strong>pędzimy to, cośmy przez cały wiek zaniedbali.<br />
– Pan dotknąłeś materii, o której, lubo dziś wszyscy mówią, niełatwo mieć jed<strong>na</strong>k pewne i<br />
jasne wyobrażenie. Zwłaszcza też <strong>na</strong>m starzejącym się albo już wcale starym prawie całkiem<br />
już niepodob<strong>na</strong>. Nam wolno już tylko błogosławić temu nowemu pokoleniu, które z <strong>taki</strong>m<br />
zapałem bierze się do pracy w tej Pańskiej Winnicy, do której wszyscy powołani, a tak mało<br />
wybranych. Cieszy mnie to wszakże <strong>na</strong>d wszelki wyraz, że w panu, <strong>który</strong> jaszcze jesteś tak<br />
młodym, zastaję z<strong>da</strong>nia tak już dojrzałe i zajmujące się <strong>na</strong>jważniejszymi kwestiami czasu. A<br />
co jeszcze ku większej powinno być dla pa<strong>na</strong> pochwale, to niezawodnie to, iż zaję<strong>ci</strong>e się tak<br />
ważnymi rzeczami nie przeszkadza mu wcale w pełnieniu tak szlachetnych obowiązków<br />
względem swych bliźnich, jakich <strong>na</strong>m dzisiaj właśnie tak jawne złożyłeś dowody.<br />
– Pani!... – odezwał się <strong>na</strong> to, pochylając głowę, Rudnicki.<br />
– O! niech pan nie myśli – przerwała prędko podczaszy<strong>na</strong> – że pa<strong>na</strong> chcą obsypywać pustymi<br />
komplementami, które dziś <strong>taki</strong> dobry kurs mają w Warszawie. Taki czyn piękny <strong>da</strong> się<br />
tylko wdzięcznoś<strong>ci</strong>ą zapła<strong>ci</strong>ć, a wdzięczność szczera, serdecz<strong>na</strong>, nie bywa nigdy wymowną.<br />
W zamian też za wymowę, a zadość mojemu wdzięcznemu sercu, pozwól się pan zapytać, czy<br />
nie zachodzi tutaj wypadek, że ja z<strong>na</strong>łam pańskich rodziców? pan nie jesteś właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>elem Jaćmierza?<br />
– Ja jestem <strong>na</strong> teraz właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>elem tylko wsi jednej, do jaćmierskiego klucza <strong>na</strong>leżącej, ale<br />
sam Jaćmierz powinien być kiedyś także moim dziedzictwem, bo jest własnoś<strong>ci</strong>ą mojego ojca.<br />
– Ach! to widzi pan! – zawołała z radoś<strong>ci</strong>ą podczaszy<strong>na</strong> – bo ja z<strong>na</strong>łam pańskich rodziców!<br />
Tu pani podczaszy<strong>na</strong> zaczęła z osobliwszą wymową opowia<strong>da</strong>ć swojemu goś<strong>ci</strong>owi, gdzie i<br />
kiedy poz<strong>na</strong>ła jego ojca, jak z<strong>na</strong>ła matkę, jacy to ludzie byli, jakie domy, jakie czasy całkiem<br />
inne i do dzisiejszych już niepodobne!<br />
Rudnicki słuchał tego wszystkiego nie bez zaję<strong>ci</strong>a, bo mu to przynosiło <strong>na</strong>jprzyjemniejsze<br />
wspomnienia zwłaszcza o jego matce, której nigdy bez łez nie wspomniał, ale pomimo to<br />
prze<strong>ci</strong>eż czegoś się niepokoił i mimo woli oglą<strong>da</strong>ł. Bacznemu oku podczaszynej, lubo <strong>ci</strong>ągle<br />
mówiącej, nie uszedł ten Rudnickiego niepokój, a w jej przenikliwym rozumie już się nowy<br />
domysł stąd usnuł, ale wtem weszła jej synowica do salonu.<br />
Stasia wyglą<strong>da</strong>ła w tej chwili prześlicznie. Miała <strong>na</strong> sobie suknię białą kaszemirową, spiętą<br />
w pasie białym sznurem jedwabnym, włosy długie w bogatych rozpuszczone kędziorach i<br />
sznureczek dużych pereł <strong>na</strong> szyi. To był cały jej strój <strong>na</strong> dzisiaj, prosty i skromny jak jej umysł<br />
i serce, ale jakżeż przy tym cudowny!<br />
Obaczywszy ją, młody Jędrzej stanął jakby olśniony.<br />
Dziewczy<strong>na</strong> także zatrzymała się w miejscu.<br />
Oboje oczy opuś<strong>ci</strong>li ku ziemi, jakby nie mieli odwagi spojrzeć po raz wtóry <strong>na</strong> siebie.<br />
I tak trwała chwila milczenia.<br />
Chwila ta wszakże była dla nich obojga tak wymowną, tak stanowczą i ważną, że po niej<br />
z<strong>da</strong>ło im się, jak gdyby się z<strong>na</strong>li już <strong>da</strong>wno i kochali się jakąś miłoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong>powietrzną, póła-<br />
75
nielską, siostrzaną i wiedzieli o wszystkich swoich uczu<strong>ci</strong>ach i myślach... I nie zostawało im<br />
nic już, jak tylko te uczu<strong>ci</strong>a i myśli zamienić w słowa. Wszakże za chwilę i to się stało.<br />
– Stasiu! – odezwała się pierwsza podczaszy<strong>na</strong> – to jest pan Rudnicki. Czy nie poz<strong>na</strong>jesz?<br />
– Owszem, <strong>ci</strong>o<strong>ci</strong>u – odpowiedziała śmiało – <strong>na</strong> pierwszy rzut oka poz<strong>na</strong>łam.<br />
– Pani pozwoli się spytać – rzekł młodzieniec do panny – czy pani czuje się całkiem dobrze<br />
po dzisiejszym wypadku?<br />
– Zupełnie dobrze. Brakowało mi tylko tego, żebym panu mogła sama podziękować za jego<br />
pomoc i opiekę...<br />
– Pani jesteś za<strong>na</strong>dto <strong>na</strong> mnie łaskawą... nie zrobiłem bowiem nic <strong>taki</strong>ego, co by było godne<br />
choćby tylko uwagi. Ilu mężczyzn w Warszawie, tylu gotowych do podobnej usługi. A<br />
więc prze<strong>ci</strong>wnie, ja tylko powinienem być wdzięcznym szczególnemu losowi, <strong>który</strong> mi z<strong>da</strong>rzył<br />
szczęś<strong>ci</strong>e ubieżenia innych w tym obowiązku i po<strong>da</strong>ł przez to niewymownie szczęśliwą<br />
dla mnie sposobność przeko<strong>na</strong>nia się <strong>na</strong>ocznie, że wypadek dzisiejszy nie przyniósł zdrowiu<br />
pani żadnych szkodliwych skutków.<br />
– Moje cale nieszczęś<strong>ci</strong>e – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzanka z uśmiechem – było to tylko, żem<br />
z przestrachu zemdlała, co jest bardzo nieładnie... Z zemdlenia zwykle żadne nie wynikają<br />
skutki. Ale pan z<strong>na</strong>lazłeś się w położeniu, które w <strong>da</strong>nym razie mogłoby ważne za sobą po<strong>ci</strong>ągnąć<br />
<strong>na</strong>stępstwa. Wolnoż mi spytać się pa<strong>na</strong>, czy pan się jeszcze jakich <strong>na</strong>stępstw spodziewasz?<br />
Pani podczaszy<strong>na</strong> dopiero teraz się spotrzegła, że w rozmowie z swym goś<strong>ci</strong>em opuś<strong>ci</strong>ła<br />
pytanie, które powinno być było koniecznym, ale tym czasem odpowiedział Rudnicki:<br />
– Mogę panią jak <strong>na</strong>jsolenniej zapewnić, że z mego Sporu z tym panem żadne <strong>da</strong>lsze nie<br />
wynikną <strong>na</strong>stępstwa. Kładziemy ży<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>sze <strong>na</strong> szali losu, ale li tylko wtenczas, kiedy obydwie<br />
szale są równe. Jest to może przesąd starowiekowy i w grun<strong>ci</strong>e rzeczy niesprawiedliwy,<br />
ale podług tych wyobrażeń i taka walka jest także przesądem, a przesądy jedne nie mogą istnieć<br />
bez drugich.<br />
– Toś pan <strong>na</strong>s uspokoił fi<strong>na</strong>lnie – dorzu<strong>ci</strong>ła do tego <strong>ci</strong>otka – bośmy tylko tego jeszcze się<br />
obawiały.<br />
Ledwie tych słów domówiła podczaszy<strong>na</strong>, kiedy nowych zameldowano goś<strong>ci</strong>. Weszły jakieś<br />
dwie poważne matrony, które zabrawszy miejsce <strong>na</strong> opróżnionej ka<strong>na</strong>pie, bardzo ożywioną<br />
o dzisiejszych festy<strong>na</strong>ch zaczęły z gospodynią rozmowę. Zaś pomiędzy Rudnickim i<br />
podkomorzanką, którzy opo<strong>da</strong>l tuż zasiedli przy sobie, osob<strong>na</strong> się zawiązała rozmowa.<br />
– Pani już z<strong>na</strong> cokolwiek <strong>na</strong>sz świat warszawski – pytał młodzieniec – świat ten tak szumny<br />
i gwarny, którego celem zabawa?<br />
– O! nie, zupełnie. I to do tego stopnia go nie z<strong>na</strong>m, że gdybym dziś powró<strong>ci</strong>ła <strong>na</strong> wieś, to<br />
nie umiałabym o nim <strong>na</strong>wet tyle powiedzieć, ile każdy wie <strong>na</strong> prowincji.<br />
– To wielka szko<strong>da</strong>, może nie tyle dla pani, ile dla tego świata, <strong>który</strong> tak wdzięczne hołdy<br />
skła<strong>da</strong> pięknoś<strong>ci</strong>.<br />
– A <strong>na</strong>wet czasem i wtedy – odpowiedziała, oczy spuszczając, Stasia – kiedy ta piękność<br />
<strong>na</strong> nie nie zasługuje.<br />
– I to się z<strong>da</strong>rza... tylko mnie jednemu nie z<strong>da</strong>rzy się nigdy, bo jestem wielkim nieukiem co<br />
do niezasłużonych grzecznoś<strong>ci</strong>.<br />
– Tego jeszcze dotychczas nie dostrzegłam po panu...<br />
– I pani nie dostrzeżesz nigdy...<br />
– Ale wracając do świata – zawró<strong>ci</strong>ła prędko podkomorzanka – to ja się <strong>na</strong>wet przyz<strong>na</strong>ć<br />
muszę do tego, że lubo także piękne rzeczy o nim mi powia<strong>da</strong>ją, jakoś nie mam do niego<br />
sympatii...<br />
– Czy pani wiesz także czemu, czy ten brak sympatii jest tylko, instynktowy?<br />
76
– Instynktowy zupełnie i pewnie krzywdę mu czynię <strong>taki</strong>m niewdzięcznym instynktem,<br />
czego bardzo żałuję.<br />
– Ja nie mogę powiedzieć, żebym z panią ten instynkt podzielał, cho<strong>ci</strong>ażbym wolał, żeby<br />
tak było... Ale to tylko stąd pochodzi, że z<strong>na</strong>m ten świat prawie tak jak siebie samego i mam o<br />
nim moje przeko<strong>na</strong>nie, a gdzie się ma przeko<strong>na</strong>nie, tam już być nie może instynktu. Ale to<br />
przeko<strong>na</strong>nie moje za to bardzo się godzi z pani instynktem. Ja nie potępiam tego świata z góry<br />
jak inni, bo są tam złe rzeczy, ale są także i dobre, są piękne i <strong>na</strong> brzydkich nie braknie, są<br />
szlachetne i są... znowu inne. Ot, tak zupełnie, jak między wszystkimi ludźmi. Ale tego im<br />
<strong>da</strong>rować nie mogę, że się tak bawią szalenie. I patrząc <strong>na</strong> to, nieraz mnie bardzo smutne<br />
przejmują uczu<strong>ci</strong>a, bo się obawiam, ażeby po tym kar<strong>na</strong>wale nie <strong>na</strong>stąpił wielki post z suchotami.<br />
– Są to słowa, które zawsze <strong>ci</strong>o<strong>ci</strong>a powtarza. I mama moja pisze to we wszystkich listach.<br />
Tak mówią także i <strong>na</strong> prowincji, a osobliwie u <strong>na</strong>s...<br />
– Ach! u <strong>na</strong>s, u <strong>na</strong>s! gdzie już <strong>da</strong>wno post wielki, cho<strong>ci</strong>aż kar<strong>na</strong>wału nie było! – powtórzył<br />
z żalem młodzieniec. – Ja, ile razy odbiorę list z domu, ile razy wspomnę moją ziemię rodzinną,<br />
tyle razy mi łzy stają w oczach. Jak ja tu żyję swobodnie, jak się bawię wybornie, jak jestem<br />
wesół i <strong>na</strong> niczym mi zgoła nie braknie – a tam!... Może już tylko <strong>ci</strong>enie pozostały z tych<br />
ludzi, którzy niegdyś byli tak czerstwi i zdrowi, może ojca mego własnego nie poz<strong>na</strong>m, może<br />
już domy nie będą stać <strong>na</strong> tym miejscu, <strong>na</strong> <strong>który</strong>m ich zostawiłem w dzie<strong>ci</strong>ęctwie!... Ale cóż<br />
tam! Bawmy się przez to i szalejmy do końca, wszakże to nie<strong>da</strong>leko.<br />
Pani <strong>da</strong>wno była w Sanockiem? – spytał po chwili milczenia młodzieniec.<br />
– O! <strong>da</strong>wno! – odpowiedziała ze smutkiem dziewczy<strong>na</strong> – już będzie blisko trzy lata. Miałam<br />
<strong>na</strong>dzieję wró<strong>ci</strong>ć już w tym roku do mojej matki, ale się to jakoś rozchwiało. Uradzono<br />
tak, żebym jeszcze tutaj została do wiosny i weszła. w świat trochę... to jest, chcę mówić w<br />
światek jakiś maleńki, <strong>który</strong> dla mnie dostępny. Może to lepiej tak będzie i pewnie lepiej,<br />
kiedy tak uradzili starsi, ale ja bym wolała była <strong>na</strong> wieś powró<strong>ci</strong>ć. Pomiędzy tymi kamienicami...<br />
jakoś tu duszno w Warszawie. Na wsi <strong>da</strong>leko swobodniej. Kiedy sobie przypomnę te<br />
lata, które przeżyłam w Zagórzu, nie mogę się patrzeć <strong>na</strong> te mury. I potem taka mnie jakaś<br />
przejmuje tęsknota, tak bym ch<strong>ci</strong>ała stąd u<strong>ci</strong>ec czym prędzej, że gdybym nie wiedziała o tym,<br />
że się to <strong>na</strong> nic nie przy<strong>da</strong>, to bym zaraz list <strong>na</strong>pisała do mamy.<br />
Młodzieniec ją słuchał z coraz większą uwagą, a o<strong>na</strong> mówiła tak <strong>da</strong>lej:<br />
– Ach! bo jak to tam ładnie w Zagórzu! Tam jest ogród wielki około domu, a w nim tyle<br />
drzew starych i <strong>taki</strong>ch wielkich, jakich tu nigdzie nie wi<strong>da</strong>ć... Pomiędzy alejami rozś<strong>ci</strong>elają się<br />
długie i szerokie gazony, gdzieśmy zawsze grywali w wolanta... Pod samym domem jest wiry<strong>da</strong>rz<br />
z kwiatami i moje grządki maleńkie, które zawsze podług mojego planu uprawiał i<br />
zasiewał ogrodnik... Na dole rzeka płynie, <strong>na</strong> której wieczorem wi<strong>da</strong>ć ognie jakby się błąkające<br />
<strong>na</strong>szych starych rybaków... Z <strong>da</strong>leka wi<strong>da</strong>ć góry ogromne, <strong>na</strong>jeżone lasami, w <strong>który</strong>ch<br />
<strong>da</strong>wniej mieszkali zbójcy... Ale dziś już ich nie ma – i jesteśmy całkiem spokojni.<br />
Czy pan także mieszka czasami <strong>na</strong> wsi, czy <strong>na</strong> zawsze w Warszawie? – zapytała po chwili<br />
milczenia dziewczy<strong>na</strong>.<br />
– Ja? ja, pani? – odpowiedział roztargniony młodzieniec – ja, tak... o cztery mile, ale nie<br />
byłem nigdy w Zagórzu.<br />
– Ja pa<strong>na</strong> nie rozumiem – szepnęła <strong>ci</strong>cho podkomorzanka, spuszczając oczy ku ziemi.<br />
– Odpowiedziałem pani coś niewyraźnie... przepraszam panią. Z<strong>da</strong>je mi się, że chodzi o to,<br />
czy <strong>da</strong>leko ode mnie jest do Zagórza?<br />
– Jak to? alboż to pan także mieszka w Sanockiem?<br />
– Tak, pani. Tam jest moje miejsce rodzinne, tam leży mój majątek i tam będzie kiedyś<br />
moje stałe mieszkanie.<br />
77
– Cio<strong>ci</strong>a miewa szczególniejsze przeczu<strong>ci</strong>a... – zauważyła <strong>na</strong> to po chwili zamyślenia podkomorzanka.<br />
– Tak, pani – mówił <strong>da</strong>lej młodzieniec – ziemia ta jest i moją ojczyzną, i ja bardzo kocham<br />
tę ziemię, ale niestety! nie wyniosłem z niej wspomnień tak pięknych, jak pani. Nie jest też<br />
tak pięknie w Jaćmierzu. Podziwiają tam wprawdzie goś<strong>ci</strong>e pałac nowy od stropu aż do posadzek,<br />
anszantują się <strong>ci</strong>eplarniami i wielkich żuissansów doz<strong>na</strong>ją, rozsia<strong>da</strong>jąc się po aksamitnych<br />
meblach wiedeńskich – ale mnie jakoś tam zimno w tych o<strong>ci</strong>eplonych pałacach. A w<br />
<strong>na</strong>szym starym, murowanym dworze, lubo niejed<strong>na</strong> szybka była przyklejo<strong>na</strong> papierem, a<br />
drzwi bywały otwarte <strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>eżaj, jakże <strong>ci</strong>epło mi było! Lecz nie ma czemu się dziwić. Pałac<br />
dziesiejszy ogrzewają tam drzewem – a stary dwór ogrzewało serce mojej nieboszczki matki...<br />
które <strong>da</strong>wno już w grobie.<br />
Kiedy tych ostatnich słów domawial młodzieniec, taka <strong>ci</strong>ężkość owładnęła głos jego, że nie<br />
mógł już <strong>da</strong>lej mówić i umilkł. Słuchająca go z udziałem dziewczy<strong>na</strong>, pomimo woli podzieliła<br />
także i jego smutek, a to uczu<strong>ci</strong>e wywokilo dwie łe^ki <strong>taki</strong>e czyste, niewinne, szczere, że jakby<br />
dwie <strong>na</strong>jpiękniejsze perły zakrę<strong>ci</strong>ły się w jej dużych, czarnych myślących oczach. Spojrzał<br />
<strong>na</strong> nią młodzieniec i patrzył przez chwilę z niewymownym współczu<strong>ci</strong>em, ale <strong>na</strong>gle, jak gdyby<br />
błyskawicą ze snu zbudzony, zerwał się z miejsca.<br />
Za małą chwilę już igo nie było w salonie.<br />
Przed kamienicą <strong>na</strong> dole czekał <strong>na</strong> niego powóz.<br />
Doszedłszy do powozu, stanął przy drzwiczkach i <strong>na</strong>myślał się czegoś, jakby mu żal było,<br />
że tak prędko wyszedł z salonu albo jakby nie wiedział, dokąd ma jechać.<br />
– Gdzież pojedziemy, panie? – zapytał stangret, oglą<strong>da</strong>jący się z kozła <strong>na</strong> niego.<br />
– Gdzie?... cóż się pytasz!... Do wojewody.<br />
78
Przy ulicy Piwnej, tuż obok domu sławnego pasztetnika Szutowskiego, stała kamienica o<br />
jednym piętrze, która miała pozór prywatnego pałacu. Ok<strong>na</strong> były duże, w kamiennych ramach<br />
ze starożytnymi ozdobami, pomiędzy ok<strong>na</strong>mi były powyrabiane z muru kolumny, od frontu<br />
balkon wielki, <strong>który</strong> się wspierał <strong>na</strong> barkach czterech pobielanych tytanów, a <strong>na</strong> <strong>który</strong>m po<br />
rogach stało dwóch rycerzy kamiennych. Pod balkonem, <strong>na</strong>d bramą wjezdną były wmurowane<br />
dwie tarcze kamienne, a <strong>na</strong> jednej z nich był wyrżnięty w wypukło-rzeźbie herb Pomian: żubrza<br />
głowa, przebita krótkim mieczem z góry od lewego boku <strong>na</strong> wskroś, a <strong>na</strong>d nią, się unosiła<br />
koro<strong>na</strong>, z której wychodziło ramię, uzbrojone drugim mieczem <strong>taki</strong>mże samym. Druga<br />
obok niej tarcza była zupełnie próż<strong>na</strong>, ale była jeszcze o tyle wypukła, że mógł się <strong>na</strong> niej<br />
wygodnie zmieś<strong>ci</strong>ć herb drugi, którego wszakże, wyczekując Bóg wie jak wiele lat, do dziś<br />
dnia jeszcze nie otrzymała. Przypatrując się tym ozdobom, mimowolnie się obudzała <strong>ci</strong>ekawość,<br />
kto też być może właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>elem tego opuszczonego pałacu i dlaczego, choć ten .dom jest<br />
tak stary, druga tarcza jest do dziś dnia bez herbu? Wszakże trudno to było odgadnąć. Tego<br />
tylko moż<strong>na</strong> się było domyślać, że ten herb <strong>na</strong>leży do jednego z tych rodów, które się piszą z<br />
Rojewa, bo przy mieczu brakowało tam właśnie tego kółka, które jednemu z przodków tej<br />
Pomiańczyków dzielnicy za jakiś niepozwolony romans kazał był odjąć król Władysław IV; –<br />
przy czym zresztą i ten <strong>na</strong>trącał się domysł, że właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>el tego pałacu musiał także, <strong>na</strong> wzór<br />
swego Władysławowskiego pradziadka, mieć większe szczęn<strong>ci</strong>e do niepozwolonych niż pozwolonych<br />
romansów, bo tę drugą tarczę zostawił zapewne <strong>na</strong> herb swojej żony, której jed<strong>na</strong>k<br />
jeszcze do dziś dnia nie z<strong>na</strong>lazł.<br />
Ale któż wie, kiedy to było!<br />
Dzisiaj już dom ten tra<strong>ci</strong>ł z każdym dniem więcej pozory prywatnego pałacu. Na dole były<br />
sklepy, a przy sklepach przed domem siedziały przekupki. Nad pierwszym piątrem było domurowane<br />
drugie piąterko w <strong>da</strong>chu. W dziedzińcu <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w starej była wy<strong>ci</strong>ągnięta nowa<br />
oficy<strong>na</strong> o piętrze, która umyślnie była tak zbudowa<strong>na</strong>, żeby mogła jak .<strong>na</strong>jwięcej zmieś<strong>ci</strong>ć<br />
mieszkańców i która w samej rzeczy mieś<strong>ci</strong>ła ich wielu i samych ubogich, zaś w głębi dziedzińca<br />
z<strong>na</strong>jdujące się stajnie i wozownie były <strong>na</strong>jęte dorożkom.<br />
Nad tymi stajniami było znowu piąterko, a w nim kilka niewielkich izdebek. W tych izdebkach<br />
mieszkał siwowłosy i mocno już przygarbiony staruszek, o <strong>który</strong>m jed<strong>na</strong>k także nie o<br />
wiele wiedziano więcej, jak o kamienicy. Był on tu niby pański burgrabia, <strong>który</strong> od lat dwudziestu<br />
rządził samowładnie tym domem, ale jeszcze za czasu jurydyk zasia<strong>da</strong>ł jako właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>el<br />
<strong>na</strong> posiedzeniach w ratuszu i był ławnikiem, a raz <strong>na</strong>wet obrany wójtem. Zresztą nikt nic o<br />
nim nie wiedział. Mieszkał on sam w swoich izdebkach, nikomu zgoła się nie udzielał i tylko<br />
zarządem domu trudnił się z wielką pilnoś<strong>ci</strong>ą. Jako burgrabia był wcale znośnym, a ubożsi<br />
lokatorowie <strong>na</strong>wet go bardzo chwalili. Powia<strong>da</strong>li o nim, że jest wyrozumiałym, a kiedy potrzeba,<br />
to i litoś<strong>ci</strong>wym, i widziano nieraz łzy jego, uronione <strong>na</strong>d bliźnich ubóstwem. Kiedy<br />
<strong>który</strong> z ubogich mieszkańców nie pła<strong>ci</strong>ł czynszu, on go nie pozywał, nie grabił, a <strong>na</strong>wet czasem<br />
czynsz zaległy <strong>da</strong>rował, ale <strong>na</strong> oz<strong>na</strong>czony termin kazał się wyprowadzić. Z <strong>taki</strong>ego postępku<br />
jed<strong>na</strong>k nie zaniedbał się nigdy usprawiedliwiać i mawiał wtedy zazwyczaj :<br />
V<br />
79
– Gdyby to była moja własność, to bym pewnie <strong>na</strong> to nie zważał, ale to własność cudza, a<br />
do tego sieroca. Trzeba mieć wzgląd <strong>na</strong> to, trzeba, bo sierota to już <strong>na</strong>juboższy ze wszystkich.<br />
Kiedy to mówił lub co innego, uważano, że staruszek nie miał czysto-polskiej wymowy;<br />
mówił dobrze, ale trochę za miękko wymawiał, a kiedy się z<strong>da</strong>rzyło, że gderał lekko <strong>na</strong> sługi<br />
w dziedzińcu albo coś mruczał pod nosem, to było słychać wyraźnie same słowa francuskie.<br />
Wnoszono stąd, że jest cudzoziemcem, ale nie było ma to żadnego innego dowodu. Staruszek<br />
bowiem nosił się zawsze po polsku, jakoż we dnie codziennie wi<strong>da</strong>ć było <strong>na</strong> nim żupan popielatego<br />
koloru, pasik stary jedwabny, kozłowe buty i czapeczkę rogatą <strong>na</strong> głowie – a kiedy<br />
w niedzielę lub święto ubrał się w kontusz gra<strong>na</strong>towy, włożył białą konfe<strong>da</strong>ratkę <strong>na</strong> głowę i z<br />
grubą trz<strong>ci</strong>ną w prawicy, a z książeczką pod pachą szedł do koś<strong>ci</strong>oła, to już <strong>taki</strong> Polak był z<br />
niego, że próżno by lepszego szukać w całej Warszawie. I zresztą nic zgoła cudzoziemskiego<br />
nie pokazywał po sobie – chybaby to aż zaglądnąć do jego książki <strong>na</strong>bożnej, która pomimo to<br />
wszystko bo<strong>da</strong>j czy nie była francuską...<br />
Otóż ten staruszek, powró<strong>ci</strong>wszy dziś z <strong>na</strong>bożeństwa, siadł sobie w swojej drugiej izdebce<br />
w ką<strong>ci</strong>ku i kończył <strong>ci</strong>chym szeptem modlitwy, <strong>który</strong>ch nie doczytał w koś<strong>ci</strong>ele. Już był prawie<br />
<strong>na</strong> ostatniej stronicy, kiedy się drzwi otworzyły z łoskotem i wpadł Flawiusz do niego.<br />
Flawiusz wracał prosto z Krakowskiego Przedmieś<strong>ci</strong>a, gdzie go tak szkarad<strong>na</strong> spotkała<br />
kontuzja, a był bardzo zirytowany. Jego twarz, zwykle bla<strong>da</strong>, mieniła się teraz w <strong>ci</strong>enie sinych<br />
i pąsowych kolorów, jego oczy były pełne jakiegoś niepewnego siebie i prawie rozpaczliwego<br />
ognia, jego usta drgały od ichwili do chwili jak w fetorze. Staruszek jed<strong>na</strong>k nie zważał nic <strong>na</strong><br />
to i nie witając goś<strong>ci</strong>a, kończył swoje modlitwy. Flawiusz z<strong>da</strong>wał się mieć wzgląd <strong>na</strong> to poważne<br />
zaję<strong>ci</strong>e staruszka i nie przeszkadzając mu, zaczął wielkimi krokami chodzić po izbie,<br />
oddychając z głębi piersi i burząc włosy <strong>na</strong> głowie.<br />
W chwilę potem staruszek zamknął książkę, zdjął okulary i poprawiwszy się w swoim starym<br />
poręczowym krzesełku, zapytał:<br />
– Et bien, mon enfant! comment ca va-t-il? m'apportez vous de bonnes nouvelles aujourd'-<br />
hui?<br />
– Oh! je t'apporte des nouvelles... à ravir! ah! – zawołał <strong>na</strong> to Flawiusz, uderzając się ręką<br />
w czoło.<br />
Staruszek patrzał <strong>na</strong> niego wzrokiem <strong>pełny</strong>m <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>, ale zarazem i trwogi, lecz milczał.<br />
– Słuchaj, dziadku!– zawołał Flawiusz po chwili, porywając staruszka konwulsyjnie drgającą<br />
ręką za ramię – słuchaj! czy ja się nigdy od <strong>ci</strong>ebie nie dowiem, kto jestem?...<br />
To mówiąc, patrzał w twarz starca przeszywającym wzrokiem, ale starzec spuś<strong>ci</strong>ł oczy ku<br />
ziemi i milczał.<br />
– Milczysz?... o! ty jesteś twardszy od głazu, nielitos<strong>ci</strong>wszy od skały, ty jesteś... słuchaj,<br />
starcze! tobie się z<strong>da</strong>je, żeś ty mi dobrodziejstwo wyświadczył, żeś mnie, z<strong>na</strong>lazłszy gdzieś<br />
pod cudzym płotem, podniósł, otulił i wychował, a tyś mnie wychował ma to, aby mnie mękom<br />
<strong>na</strong>jsroższym od<strong>da</strong>ć <strong>na</strong> pastwę, aby mnie <strong>da</strong>ć <strong>na</strong> ofiarę ogniom piekielnym i wiecznym!<br />
Tyś mi <strong>da</strong>ł serce, abym czuł zgotowane dla mnie <strong>ci</strong>erpienia, tyś mi <strong>da</strong>ł rozum, abym widział<br />
tym jawniej upodlenie moje, tyś mnie zrobił do człowieka podobnym <strong>na</strong> to, ażebym był bydlę<strong>ci</strong>em<br />
pomiędzy ludźmi, deptany i poniewierany przez wszystkich i nie mający prawa ani<br />
<strong>na</strong>wet do skargi! To twoje dobrodziejstwa!... Oh! żeby ziemia wyrzu<strong>ci</strong>ła tych z swego wnętrza...<br />
– Przebóg żywy! <strong>da</strong>j pokój! – zawołał <strong>na</strong> to, skła<strong>da</strong>jąc ręce staruszek – o mnie mów, co <strong>ci</strong><br />
się tylko podoba, ale nie tykaj tych, którzy <strong>ci</strong>ę <strong>na</strong> świat wy<strong>da</strong>li. Byli to zacni ludzie obcoje.<br />
Matka twoja to była córka moja...<br />
– Córka twoja! o! nieszczęśliwy!<br />
– To była córka moja – powtórzył z <strong>ci</strong>ężkim westchnieniem staruszek – a oj<strong>ci</strong>ec...<br />
80
– Oj<strong>ci</strong>ec! oj<strong>ci</strong>ec! – powtarzał Flawiusz – tego mi od<strong>da</strong>j...<br />
– O! gdybym mógł <strong>ci</strong> go od<strong>da</strong>ć!<br />
– Możesz, lecz nie chcesz!<br />
– On już nie żyje... Nie .mów o nim... Spokój umarłym... – powtarzał <strong>ci</strong>chym głosem staruszek.<br />
– Nie żyje! cha cha cha! – zaśmiał się przeraźliwym głosem młodzieniec – za dziecko mnie<br />
masz, mój staruszku! On już nie żyje, ale dla mnie, bo się schował przede mną, bo mi ch<strong>ci</strong>ał<br />
ukraść moje <strong>na</strong>zwisko, i ukradł je! I porzu<strong>ci</strong>ł mnie <strong>na</strong> śmie<strong>ci</strong>sku tego świata, aby mnie każdy<br />
potrącał, deptał, plugawił, a ja, abym się nie mógł upomnieć krzywd moich! To oj<strong>ci</strong>ec mój!...<br />
A jest drugi, <strong>który</strong> go z<strong>na</strong> i wie, kto jest i gdzie go szukać, i patrzy z zimną krwią <strong>na</strong> sieroctwo<br />
moje, <strong>na</strong> upodlenie moje, <strong>na</strong> męki moje – i milczy przede mną jak grób! To dziad mój!...<br />
Tak mówiąc, przeszedł się jeszcze parę razy po izbie i siadł w drugim ką<strong>ci</strong>e, zakrył twarz<br />
wykrzywioną szerokimi rękami, opierając się łok<strong>ci</strong>ami <strong>na</strong> stole. Cisza była przez chwilę i słychać<br />
było tylko stłumione łkanie młodzieńca. Staruszek patrzał <strong>na</strong> niego z współczu<strong>ci</strong>em i<br />
wzdychał <strong>ci</strong>ężko, lecz nie mogąc znieść dłużej jego łez i <strong>ci</strong>erpień widoku, tak zaczął mówić:<br />
– Uspokój się, moje dziecko, nie męcz dłużej i mnie, i siebie... bo i <strong>na</strong> cóż się to przy<strong>da</strong>ło?<br />
Sce<strong>na</strong> dzisiejsza, od czasu twojego powrotu z Paryża, powtarzała się między <strong>na</strong>mi już kilka<br />
razy i oprócz łez i zgryzot żadnych innych nie przyniosła owoców. I nie przyniesie nigdy... To,<br />
co tam kiedyś się stało, było wielkim nieszczęś<strong>ci</strong>em, ale to nieszczęś<strong>ci</strong>e <strong>da</strong>ło <strong>ci</strong> ży<strong>ci</strong>e. Ch<strong>ci</strong>ałem,<br />
ażeby ta sprawa wzięła <strong>taki</strong> obrót, jaki by mógł być dla <strong>ci</strong>ebie <strong>na</strong>jlepszy, ch<strong>ci</strong>ałem, abyś,<br />
dostawszy ży<strong>ci</strong>e, dostał zarazem <strong>na</strong>zwisko – i wierz mi, że nie szczędziłem ku temu żadnych<br />
usiłowań ani trudów, ani <strong>na</strong>wet poświęceń, ale nie moż<strong>na</strong> było... Mieliśmy do czynienia z<br />
człowiekiem, <strong>który</strong> miał zresztą wcale nieheroiczny charakter, ale był niewzruszonym w przesą<strong>da</strong>ch...<br />
Twoja matka jeszcze żyła <strong>na</strong>tenczas... I o<strong>na</strong> także nie szczędziła niczego, ażeby <strong>ci</strong><br />
przyszłość zapewnić... Chorą będąc i już tak <strong>ci</strong>erpieniami zmęczoną, że tylko <strong>ci</strong>eń .się zrobił z<br />
tej nie<strong>da</strong>wno tak pięknej kobiety, nie wahała się prze<strong>ci</strong>eż tak <strong>da</strong>lekich podejmować podróży,<br />
do jakich on <strong>na</strong>s zniewalał. Jakoż dwa razy jeździliśmy za nim do Lwowa, raz <strong>na</strong> wieś do niego,<br />
a raz do matki jego, która <strong>na</strong>s nie przyjęła i wypędzić kazała z domu... O! było pracy i<br />
trudów niemało, a co <strong>ci</strong>erpień i zgryzot, i bólu, tego nikt nie potrafi wyliczyć!... Ale pomimo<br />
to wszystko nie potrafiliśmy nic doprowadzić do skutku. Wszystkie środki się wyczerpały i<br />
<strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e i sił już <strong>na</strong>m nie stało... I zamieszkaliśmy wtenczas w Wiśniczu, gdziem ja miał<br />
dom <strong>da</strong>rowany od księ<strong>ci</strong>a, mego <strong>da</strong>wnego pa<strong>na</strong>, za wieloletnie usługi. Tam dopiero Bóg się<br />
zlitował <strong>na</strong>d <strong>na</strong>mi i pozwolił choć jakąś część tych zamiarów doprowadzić do skutku, które<br />
<strong>na</strong>s kosztowały tyle <strong>da</strong>remnych zabiegów. A i to by jeszcze nie było się stało, gdyby nie pocz<strong>ci</strong>wi<br />
konfedera<strong>ci</strong>, którzy się ujęli za twoją nieszczęśliwą matką i tobą. Modliłem się za nich<br />
zawsze i do śmier<strong>ci</strong> modlić się będę: byli to świę<strong>ci</strong> ludzie! szko<strong>da</strong> i wielka szko<strong>da</strong>, że tak<br />
smutnego doczekali się końca... Gdyby oni byli nie upadli i nie rozproszyli się Bóg wie którędy<br />
po świe<strong>ci</strong>e, gdyby był ksiądz ten, <strong>który</strong> ślub <strong>da</strong>wał, nie przepadł gdzieś <strong>na</strong> zawsze bez śladu,<br />
gdyby była matka twoja jeszcze choć ze dwa lata pożyła: wszystko byłoby dzisiaj i<strong>na</strong>czej!<br />
Ale tak, kiedy drużbowie i swaty gdzieś poginęli, księdza nie moż<strong>na</strong> było w całej Polsce odpytać,<br />
matka twoja w kilka miesięcy potem <strong>na</strong> zawsze się pożeg<strong>na</strong>ła z <strong>na</strong>mi – a on, kiedyśmy<br />
przyjechali do niego, ani <strong>na</strong>s poz<strong>na</strong>ć nie ch<strong>ci</strong>ał, ani sobie <strong>da</strong>ł mówić cokolwiek o synu – to<br />
chwała Bogu, moje dziecko, że się to przy<strong>na</strong>jmniej zrobiło, bo i to już jest wiele. Dostałem<br />
wkrótce potem tę kamienicę od niego; sprze<strong>da</strong>wszy dom mój w Wiśniczu pobudowałem tu<br />
oficyny i urządziłem tak tę ruinę, że zaczęła przynosić dochody. Tymi docho<strong>da</strong>mi mogliśmy<br />
żyć obadwa swobodnie, ja miałem <strong>ci</strong>ebie czym wychowywać i przez czas twego dzie<strong>ci</strong>ęctwa<br />
uzbierałem jeszcze tyle, żem <strong>ci</strong>ę mógł wysłać <strong>na</strong> cztery lata do Paryża – a kiedyś, jeżeli dotrzymamy<br />
<strong>da</strong>nego przeze mnie słowa, jeśli się upomi<strong>na</strong>ć nie będziem o <strong>na</strong>leżące się tobie <strong>na</strong>zwisko<br />
i nie rozgłosim przed światem tajemnicy <strong>na</strong>szej przedwcześnie, to ta kamienica pozo-<br />
81
stanie przy tobie i z dwojga złego, które <strong>na</strong>m zagrażały, jeszcze zawsze zostaniesz przy mniejszym.<br />
– Przy mniejszym? – powtórzył Flawiusz, patrząc dziwnymi oczyma <strong>na</strong> starca – o dziadku,<br />
dziadku! jakże ty nie umiesz czuć mego położenia!<br />
– Moje dziecko, ja pewnie czuję to położenie aż <strong>na</strong>dto dobrze i Bóg widział, ilem trudów i<br />
ofiar nie poniósł, ażeby je zmienić, kiedy jeszcze była pora po temu. Lecz kiedym się przeko<strong>na</strong>ł,<br />
ze nic innego zrobić nie było moż<strong>na</strong>, a zrobiłem to wszystko, co się zrobić <strong>da</strong>ło, nie widzę,<br />
dlaczego bym miał jeszcze rozpaczać, kiedy to się już <strong>na</strong> nic nie przy<strong>da</strong>? A zresztą, moje<br />
dziecko, czyż to tak wiele zależy człowiekowi <strong>na</strong> tym pustym <strong>na</strong>zwisku, które tylko obowiązków<br />
przysparza, a oprócz tego nie przynosi nic więcej? czyż to <strong>na</strong>zwisko stanowi człowieka?<br />
– To jest praw<strong>da</strong>, to śmieszność – rzekł <strong>na</strong> to Flawiusz – że mnie czasem <strong>na</strong>pa<strong>da</strong>ją te myśli<br />
i z taką gwałtownoś<strong>ci</strong>ą odzywa się we mnie żądza tego pustego blichtru, <strong>który</strong> jest niczym w<br />
rzeczy i <strong>który</strong>m sam całym sercem pogardzam. Czyż to nie wiem, żem jest tak dobry, jak<br />
wszyscy, kiedym wraz z nimi <strong>na</strong> podobieństwo Boskie stworzony? czym nie lepszy od wielu,<br />
usposobiwszy się własną pracą .do <strong>na</strong>jpierwszych w społeczeństwie zawodów, uszlachetniwszy<br />
serce <strong>na</strong>jgorętszą miłoś<strong>ci</strong>ą u<strong>ci</strong>śnionej ludzkoś<strong>ci</strong>, podniósłszy ducha mego odwiecznymi<br />
praw<strong>da</strong>mi i gotowoś<strong>ci</strong>ą poświęcenia się za nie? czyż mi uganiać za złudliwymi blichtrami<br />
przesądnych, karłowatych koteryj, mnie, któremu świat cały stoi otworem od końca do końca,<br />
<strong>który</strong> mam <strong>taki</strong>e wielkie posłannictwo przed sobą i taką przyszłość pełną rzeczywistej zasługi<br />
i chwały?... Mnież to dobijać się o tę szmatę pargaminową, <strong>na</strong> której wymalowane krzyż lub<br />
podkowa?– Masz słuszność, dziadku, ja śmieszny jestem wtedy, kiedy mi <strong>taki</strong>e myśli przychodzą.<br />
– Ale popatrz no ty się <strong>na</strong> mnie i z innej strony. Popatrz ty <strong>na</strong> mnie i uważ, w jakim<br />
społeczeństwie ja żyję? I powiedz mi, bez tego kawałka krzyża lub podkowy kim ja jestem<br />
pomiędzy nimi? – Jestem parią, <strong>który</strong> nie ma <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>zwiska człowieka. Ja, człowiek cały jak<br />
oni, z sercem zdolnym <strong>na</strong>jgorętszej miłoś<strong>ci</strong>, z umysłem ogarniającym ich całą przeszłość i<br />
przyszłość, sięgający duchem moim <strong>da</strong>leko wyżej niżeli ich <strong>na</strong>jszczęśliwsze przeczu<strong>ci</strong>a, ja<br />
jestem niczym, sługa sług tych, przed <strong>który</strong>m zamknięte są <strong>na</strong>wet antykamery! – I ot, patrz! co<br />
się dzieje. Jest drobniutka, nic nie z<strong>na</strong>cząca dziewczy<strong>na</strong>. Ta dziewczy<strong>na</strong> stała się bóstem<br />
moim. Jej oczy zawierają w sobie całe niebo niewymownych rozkoszy, jej usta zapowia<strong>da</strong>ją<br />
mi przyszłość, która mieś<strong>ci</strong> w .sobie urzeczywistnienie wszystkich <strong>na</strong>jpiękniejszych snów<br />
moich i marzeń, gdyby stanęła u mego boku, stałaby się moim aniołem stróżem i otworzyłaby<br />
mi bramy Edenu <strong>na</strong> ziemi. Ta dziewczy<strong>na</strong> jest to córka jakiegoś nieboszczyka szlach<strong>ci</strong>ca, którego<br />
nie z<strong>na</strong>ł nikt w całej Warszawie, i żyjącej szlach<strong>ci</strong>anki, która ma jakąś wieś <strong>na</strong> Podgórzu.<br />
Jej <strong>na</strong>zwisko nie ma więcej blasku jak świętojański robaczek, jej posag nie stanie może <strong>na</strong>wet<br />
za oficynę <strong>na</strong>szego domu. I cóż też jest <strong>na</strong>turalniejszego, mój dziadku, jak żeby ta dziewczy<strong>na</strong><br />
została moją żoną? Czy taka myśl jest niekonsekwencją? cóż myślisz?<br />
– Ja nie wiem – odpowiedział staruszek.<br />
– Ale ja wiem – rzekł Flawiusz – taka myśl jest występkiem, taka myśl jest zbrodnią, bo ja<br />
jestem parią, któremu niewzbronne jest tylko powietrze, wo<strong>da</strong> i chodzenie po cudzej ziemi.<br />
Ale poczekaj no, starcze! <strong>da</strong>j <strong>ci</strong> Boże pożyć jeszcze lat kilka...<br />
– Ale poczekaj, no, moje .dziecko – odezwał się <strong>na</strong> to staruszek – bo twoje widzenie rzeczy jest<br />
przesadzone. Wyobrażenia twoje urodziły i ustaliły się we Francji, a to jest kraj wcale inny...<br />
– O! zapewne, że inny! – zawołał Flawiusz.<br />
– Jeżeli chcesz, pomówmy o tym – mówił <strong>da</strong>lej staruszek – jest to przedmiot <strong>na</strong>dzwyczaj<br />
ważny, osobliwie dla <strong>ci</strong>ebie, <strong>który</strong>, wychowawszy się w wyobrażeniach zastosowanych do<br />
społeczeństwa innego, zaczy<strong>na</strong>sz zawód twój tutaj...<br />
– Nie, <strong>da</strong>jmy temu pokój – przerwał prędko młodzieniec – bo jest to przedmiot nie tylko<br />
ważny, ale podług mnie <strong>na</strong>wet tak bardzo ważny, że <strong>na</strong>d wyobrażeniami o nim strawiłem za<strong>na</strong>dto<br />
wiele czasu i pracy, ażeby zmia<strong>na</strong> ich mogła być u mnie dziełem jednej chwili. Krótko<br />
82
zaś mówiąc, tamto kraj inny i to jest inny, ale i tu, i tam mieszkają ludzie – a ludziom, czy ich<br />
siedziby są pod górami, czy <strong>na</strong>d wo<strong>da</strong>mi, czy w Europie, czy w Ameryce, Pan Bóg jedne <strong>da</strong>ł<br />
prawa i jedne prawa <strong>da</strong>ła <strong>na</strong>tura.<br />
– Ale nie jedną przeszłość i niejed<strong>na</strong>kowe warunki bytu – zarzu<strong>ci</strong>ł dziadek.<br />
– To nie ma nic do rzeczy – odpowiedział prędko młodzieniec – ale słuchaj no mnie, mój<br />
dziadku, o coś się <strong>ci</strong>ebie zapytam.<br />
To mówiąc, przeszedł się wpodłuż izby i prze<strong>ci</strong>ągnąwszy ręką po czole, zapytał:<br />
– Słuchaj no mnie, jak to jest u was? Jeżeli <strong>taki</strong>ego Flawiusza obrazi szlach<strong>ci</strong>c i <strong>taki</strong> Flawiusz<br />
czuje się obrażonym i zażą<strong>da</strong> zadośćuczynienia za krzywdę, czy ten szlach<strong>ci</strong>c jest obowiązany<br />
podnieść rzuconą mu rękawicę, czy nie?<br />
– Ha! to wedle okolicznoś<strong>ci</strong>– odpowiedział staruszek– <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej bywa, że w <strong>taki</strong>ch wypadkach<br />
rękawica pozostaje <strong>na</strong> ziemi.<br />
– I <strong>na</strong> to nie ma żadnego ratunku?<br />
– Jeżeli z tamtej strony jest upór, to nie ma, ale jeżeli jest rzeczywiste uczu<strong>ci</strong>e godnoś<strong>ci</strong>, to<br />
<strong>na</strong>stępuje przeproszenie. Bo każdy człowiek szlachetny, jeśli bić się nie może, powinien przeprosić.<br />
– Jak to nie może? mów raczej, nie chce.<br />
– Jeśli szala nierów<strong>na</strong>, to nie może.<br />
– Jakże? i ty to mówisz?<br />
– Mówię tak, bo <strong>taki</strong> jest dotychczas obyczaj; jak będzie inny, będę mówił i<strong>na</strong>czej.<br />
– A mnie się z<strong>da</strong>je – zawołał <strong>na</strong> to młodzieniec – że jeśli ktoś tylko umiał uczuć obrazę, to<br />
już tym samym okazał się godnym zadośćuczynienia i nikt mu go nie powinien odmówić!<br />
– Tak <strong>na</strong>m powia<strong>da</strong> <strong>na</strong>sz zdrowy rozum i zapewne kiedyś przyjdzie do tego, że <strong>taki</strong> obyczaj<br />
się między ludźmi ustali, ale dziś jeszcze tak nie jest.<br />
– Nie jest – powtórzył Flawiuisz, chodząc w zamyśleniu po izbie.<br />
– Ach! mój dziadku! – zawołał on z głębokim uczu<strong>ci</strong>em po chwili – tylko <strong>na</strong> jedną godzinę,<br />
tylko <strong>na</strong> jeden kwadrans <strong>da</strong>j mi jakieś <strong>na</strong>zwisko, a potem weź go sobie, <strong>na</strong> zawsze, <strong>na</strong><br />
wieki! nigdy się on nie upomnę!<br />
– Widzę – mówił <strong>na</strong> to z niespokojnoś<strong>ci</strong>ą staruszek – żeś się w jakąś awanturę zaplątał albo<br />
chcesz się zaplątać. Moim z<strong>da</strong>niem <strong>na</strong>jlepiej <strong>taki</strong>ch rzeczy unikać, zwłaszcza kiedy się jest<br />
w położeniu podobnym twojemu i kiedy się mieszka w kraju tak surowym w przesą<strong>da</strong>ch. Czy<br />
nie powiesz mi, co to jest <strong>taki</strong>ego?<br />
– Ej! to nic... gdzież tam! nic wcale... Położenie moje się pogorszyło cokolwiek. W chwili<br />
kiedy miałem stanąć <strong>na</strong> pewnych nogach albo może <strong>na</strong>wet u celu, upadłem jeszcze <strong>da</strong>leko<br />
niżej. Zwy<strong>ci</strong>ężo<strong>na</strong> sprawa podoba się Katonowi, ale kobiety trzymają zwykle z bogami, <strong>który</strong>m<br />
się podobają zwy<strong>ci</strong>ęzcy. Być może <strong>na</strong>wet, że dostanę rywala. Ha! ale to próżno! Nie mam<br />
zwyczaju płakać i <strong>na</strong>rzekać, a obaczymy, kto wytrwa.<br />
– Moje dziecko, mówisz jakby hieroglifami. Tobie coś przykrego się stało. Zrazu myślałem,<br />
że <strong>ci</strong>ę tylko tak gorzki szał <strong>na</strong>padł, jak <strong>ci</strong>ę zwykł często <strong>na</strong>pa<strong>da</strong>ć, ale teraz widzę, że się<br />
to stało dla jakiegoś powodu. Powód ten bardzo mnie zajmuje. Wiesz, ile <strong>ci</strong>ę kocham, wiesz,<br />
że tylko dla <strong>ci</strong>ebie żyję, twoje smutki i twoje radoś<strong>ci</strong> to wszystko moje. Chodź, siądź tutaj<br />
przy mnie, wyspowia<strong>da</strong>j się ze wszystkiego przede mną, <strong>ci</strong>ężar twojego serca zrzuć <strong>na</strong> mnie,<br />
ja go przyjmę w całoś<strong>ci</strong>. No, chodź i sia<strong>da</strong>j tu przy mnie.<br />
– Dobry jesteś, mój dziadku – rzekł <strong>na</strong> to młodzieniec ze łzami w oczach – pocz<strong>ci</strong>wy jesteś,<br />
<strong>na</strong>jlepszy, ale ty, mój staruszku, nic mi nie pomożesz – Z tymi słowami <strong>na</strong> ustach przystąpił<br />
do starca, patrzał <strong>na</strong> niego przez chwilę, a potem klęknął przy nim i oparłszy głowę <strong>na</strong><br />
jego kola<strong>na</strong>ch, płakał rzewnymi łzami.<br />
– O! jakże my nieszczęśliwi jesteśmy obadwa!<br />
83
– Uspokój się, moje dziecko – mówił <strong>na</strong> to staruszek – nieszczęś<strong>ci</strong>a nie są wieczne, tak jak<br />
nic nie masz wiecznego <strong>na</strong> ziemi. Są ludzie, którzy się rodzą pod nieszczęśliwą gwiazdą. Ja w<br />
to wierzę. Jest to niby fatalizm, ale nim nie jest w isto<strong>ci</strong>e, bo pod tymi z<strong>da</strong>rzeniami, które się<br />
w <strong>na</strong>szych oczach wiążą tylko w jakiś fatalny związek, jest zwykle ukryta jakaś myśl wyższa,<br />
wyrok opatrznoś<strong>ci</strong> lub wola Boża, której my <strong>na</strong>szym krótkim wzrokiem dojrzeć nie możemy.<br />
Ale są tacy ludzie, ja sam ich z<strong>na</strong>łem niemało. Ci ludzie, ś<strong>ci</strong>ągnąwszy <strong>na</strong> siebie klątwę <strong>taki</strong>ej<br />
fatalnoś<strong>ci</strong>, jakikolwiek krok zrobią w swym ży<strong>ci</strong>u, to <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej fałszywy. W ich sercach bywa<br />
zawsze <strong>na</strong>jlepsza wola, <strong>na</strong>jszlachetniejsze uczu<strong>ci</strong>e, ale kiedy przystąpią do czynu, zawsze<br />
zaszkodzą sobie, a nie pomogą nikomu. I tak jeden błąd po<strong>ci</strong>ąga drugi za sobą i te błędy wiążą<br />
się w <strong>taki</strong> łańcuch nieskończony, że <strong>na</strong> koniec nic im się już nie wiedzie. Ich całe posta<strong>ci</strong>e<br />
okrąża <strong>na</strong>wet jakaś tak błęd<strong>na</strong> atmosfera, że otaczającym ich ludziom wszystko się w nich<br />
wy<strong>da</strong>je i<strong>na</strong>czej. Ich <strong>na</strong>jpiękniejsze myśli <strong>na</strong>pełniają zgrozą słuchaczów, ich <strong>na</strong>jszlachetniejsze<br />
uczu<strong>ci</strong>a nie wzbudzają żadnego udziału, ich cnoty <strong>na</strong>wet mają pozory występków. Ja, kiedy<br />
się patrzę <strong>na</strong> twoje ży<strong>ci</strong>e, pomimo woli <strong>na</strong> tę myśl przychodzę. Bo i cóż myśleć o ży<strong>ci</strong>u człowieka,<br />
którego już samo poczę<strong>ci</strong>e było grzechem rodziców? – Ale po<strong>ci</strong>esz się, moje dziecko.<br />
Pan Bóg jest litoś<strong>ci</strong>wszy od ludzi. Wiele jest grzechów <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e, <strong>który</strong>ch nie przebaczą ludzie,<br />
a On je przebaczy. Grzechy się mażą, a z nimi niepowodzenia i fatalnoś<strong>ci</strong> biorą swój<br />
koniec. I twoje niepowodzenia się skończą. Nie wiem, co <strong>ci</strong>ebie czeka, stary jestem i może<br />
tego już nie dożyję, lecz pewny jestem, że kiedyś, a może już bardzo niebawem, i tobie słońce<br />
zaświe<strong>ci</strong>. Ty masz serce wielkie i czułe, masz umysł bystry i sięgający wysoko, <strong>na</strong><strong>ci</strong>erpiałeś<br />
się wiele i masz wszelkie prawo do szczęś<strong>ci</strong>a. Ale twoje serce jest za<strong>na</strong>dto drażliwe i wrzące,<br />
umysł nieoględny, gwałtowny, a stąd za<strong>na</strong>dto bujne myśli i bezmierne pragnienia. A żyjąc<br />
pomiędzy ludźmi, trzeba czuć koniecznie po ludzku, trzeba się <strong>na</strong> świat zapatrywać po ludzku,<br />
trzeba być koniecznie człowiekiem. Kto chce być więcej niżeli człowiekiem, dla tego<br />
zawsze się z<strong>na</strong>jdzie Golgotha – a ludzkie szczęś<strong>ci</strong>e jest zgotowane tylko li dla ludzi. Trzeba<br />
więc rozsądku i miary, a potem wszystko się z<strong>na</strong>jdzie. A dla <strong>ci</strong>ebie jeszcze wiele rzeczy z<strong>na</strong>leźć<br />
się może. Kto wie, jakie spaść mogą kiedyś <strong>na</strong> <strong>ci</strong>ebie fortuny, kto wie, jakie się tobie<br />
otworzą świetnoś<strong>ci</strong>? A wszakże on także jest tylko człowiekiem. Jeżeli jeszcze żyje, lubo był<br />
twardym jak głaz, któż wie, czy się kiedyś nie zmiękczy? Czas zmiękcza głazy, poruszają się<br />
sumienia <strong>na</strong>jzatwardzialszych grzeszników, kruszą się serca zbrodniarzy. W Boskich ręku są<br />
<strong>na</strong>sze losy, w <strong>na</strong>szych <strong>ci</strong>erpliwość i pokora, którą nigdy nie omija <strong>na</strong>gro<strong>da</strong>.<br />
Kiedy skończył staruszek, Flawiusz podniósł głowę do góry, popatrzył mu w twarz dziwnie<br />
spokojnymi oczyma i spytał:<br />
– Dziadku! czy ty mi nigdy nie powiesz, kto on jest i jak się <strong>na</strong>zywa?<br />
– Ja? nigdy – odpowiedział stanowczo starzec.<br />
– Nigdy?<br />
– Przysiągłem przed krucyfiksem <strong>na</strong> zbawienie duszy mojej.<br />
– O! czemu ty przysięgałeś!<br />
– <strong>Aby</strong> <strong>ci</strong>ebie ochronić od głodu i nędzy. To był jedyny ratunek.<br />
Flawiusz ch<strong>ci</strong>ał jeszcze coś <strong>na</strong> to powiedzieć, kiedy wtem <strong>da</strong>ły się słyszeć jakieś głosy<br />
przed drzwiami. W tej też chwili weszli do izby sławny w rok później Konopka i kilku innej<br />
młodzieży różnego stroju.<br />
Flawiusz się zerwał i wybiegł ku nim, a powitawszy ich, wyprowadził zaraz do swego<br />
mieszkania, które się z<strong>na</strong>jdowało w tym samym domu od frontu.<br />
84
VI<br />
Pomiędzy osobami, zajmującymi pierwsze miejsca w owoczesnym wielkim świe<strong>ci</strong>e warszawskim,<br />
z<strong>na</strong>jdował się także i pan Rogaliński, wojewo<strong>da</strong> inflancki.<br />
Był to potomek jednej z <strong>na</strong>jz<strong>na</strong>komitszych Wielkopolskich rodzin, która, pieczętując się<br />
Łodzią i będąc spokrewnioną z Leszczyńskimi, Opalińskimi, Zebrzydowskimi i tak <strong>da</strong>lej, posia<strong>da</strong>ła<br />
swojego czasu równie z<strong>na</strong>komitą fortunę.<br />
Rodzi<strong>na</strong> ta wszakże już w ostatnich latach panowania Augusta III podupadła była cokolwiek.<br />
Skła<strong>da</strong>ła o<strong>na</strong> się wtenczas głównie z dwóch bra<strong>ci</strong> rodzonych: starszego Filipa, <strong>który</strong> był<br />
podczaszym pilznieńskim i dziedziczył <strong>na</strong> Jaworzu i kilku wsiach innych, i z młodszego Kaspra,<br />
o <strong>który</strong>meśmy wspomnieli u góry. Obadwa <strong>ci</strong> bra<strong>ci</strong>a już niewiele posia<strong>da</strong>li fortuny, ale<br />
obadwa także poszli w świat całkiem różnymi od siebie drogami.<br />
Pan podczaszy pilznieńaki trzymał się partii saskiej i mieszkał wprawdzie w<strong>ci</strong>ąż <strong>na</strong> wsi, ale<br />
prowadząc dom otwarty i <strong>da</strong>wnej świetnoś<strong>ci</strong> swojego imienia odpowiedni, nie tylko fortuny<br />
swej nie pomnożył, ale jej z<strong>na</strong>cznie <strong>na</strong>dszarpnął. Wcześnie też dorósł i dojrzał syn jego, Tadeusz,<br />
<strong>który</strong> kiedy podczas konfederacji barskiej .cały pułk jazdy swoim kosztem postawił,<br />
ten pułk przez nieostrożność do miesiąca utra<strong>ci</strong>ł i sam się dostał w niewolę <strong>na</strong> zamek krakowski<br />
– fortunę swoją przez to prawie całkiem uronił i to do tego stopnia, że została mu się <strong>na</strong><br />
końcu tylko wieś jed<strong>na</strong>, Podolany, dziedziczo<strong>na</strong> niegdyś po Zebrzydowskich.<br />
Nie ufając stronnictwu, którego się trzymał jego brat i synowiec, drugi wyobrazi<strong>ci</strong>el tego<br />
z<strong>na</strong>komitego rodu, Kasper, rzu<strong>ci</strong>ł się już zawczasu w drogę zupełnie prze<strong>ci</strong>wną. Wychowany<br />
częś<strong>ci</strong>ą w Wiedniu, częś<strong>ci</strong>ą we Lwowie, i już <strong>na</strong> ławach szkolnych spoufalony z młodzieżą<br />
<strong>na</strong>jpierwszych domów, umiał on się zbliżyć <strong>na</strong>tychmiast do króla Stanisława Augusta, jak<br />
tylko ten osiadł <strong>na</strong> tronie. Skarbiąc sobie pomału ufność i łaskę panującego i zakła<strong>da</strong>jąc <strong>na</strong> tej<br />
drodze fun<strong>da</strong>menty do swojej przyszłej kariery, był oczewiś<strong>ci</strong>e tak roztropnym, że do niczego<br />
<strong>taki</strong>ego nie przyłożył otwar<strong>ci</strong>e swej ręki, co by było być mogło tej karierze szkodliwym.<br />
Wskutek tego rósł bezustannie w z<strong>na</strong>czeniu w kole swojej koterii i awansując w tytułach i<br />
urzę<strong>da</strong>ch, został już wkrótce członkiem Rady Nieustającej, w której miał wydział fi<strong>na</strong>nsów.<br />
Później, a mianowi<strong>ci</strong>e w roku 1787, jako potomek tak z<strong>na</strong>komitej familii, posia<strong>da</strong>jący z<strong>na</strong>czne<br />
dobra w Galicji, a zresztą tak wysoki urzędnik w Królestwie Polskim, otrzymał od cesarza<br />
Józefa patent <strong>na</strong> tytuł hrabi – a <strong>na</strong> koniec w Polsce został mianowany wojewodą inflanckim.<br />
Powia<strong>da</strong>no <strong>na</strong>ówczas, że ten tytuł ostatni kupił sobie po prostu za cenę pię<strong>ci</strong>u tysięcy dukatów,<br />
<strong>na</strong> co wszakże nie było żadnego dowodu i <strong>na</strong> co zresztą nie potrzeba dowodu, jeśli tylko<br />
kupujący i sprze<strong>da</strong>jący taką bańkę mydlaną byli wzajemnie ze swego handlu konten<strong>ci</strong>.<br />
Jed<strong>na</strong>k te rozmaite próżnostki nie przeszkadzały wojewodzie zajmować się poważnymi i<br />
wcale pożytecznymi pracami. Jest bowiem rzeczą pewną, że był to człowiek <strong>na</strong> swoje czasy<br />
z<strong>na</strong>komi<strong>ci</strong>e uczony; jego <strong>na</strong>ukę, roztropność i rozległe wiadomoś<strong>ci</strong> w różnych kierunkach<br />
cenił wysoko nie tylko sam panujący, ale i cała światła powszechność; pracował <strong>na</strong>wet sam z<br />
piórem w ręku i <strong>na</strong> tej drodze znosił się bardzo często z księ<strong>ci</strong>em jenerałem ziem podolskich,<br />
a będąc jednym z bardzo czynnych współpracowników owoczesnych pism periodycznych, był<br />
zarazem, jako człowiek zamożny, jednym z głównych mece<strong>na</strong>sów owoczesnej literatury. A w<br />
<strong>taki</strong>m stanie rzeczy, lubo wojewo<strong>da</strong> miał niektóre swe strony słabe, a ze stron swoich moc-<br />
85
nych nie korzystał zawsze stanowczo, nietrudno jed<strong>na</strong>k pojąć, że nie miał wcale opinii dwuz<strong>na</strong>cznej:<br />
owszem <strong>na</strong>wet, gdzie tylko o nim wspomniano, z<strong>na</strong>jdowano go mężem zacnym i<br />
nieskalanym, ceniono wysoko jego <strong>na</strong>ukę i pracę i chwalono powszechnie, klasycznym stylem,<br />
gust do cnoty i szlachetnych uczynków.<br />
W swoim prywatnym ży<strong>ci</strong>u wojewo<strong>da</strong> się także poprowadził niegorzej. Nauczony przykładem<br />
brata i synowca, lubo fortuny nic nie przyrobił, starał się ją przy<strong>na</strong>jmniej utrzymać; jakoż<br />
posia<strong>da</strong>ł zawsze Rogoźną, Albigową, Krzaczkową z przyległoś<strong>ci</strong>ami pod Łańcutem i miał <strong>na</strong><br />
Podolu Hołhocze, majątek z<strong>na</strong>czny, wzięty wianem za żoną. Cała ta fortu<strong>na</strong> nie była wprawdzie<br />
tak wielka, jaka by się była z<strong>da</strong>ła wojewodzie, liczącemu się do <strong>na</strong>jpierwszych dygnitarzy<br />
w dwóch oddzielnych prowincjach, ale rządzo<strong>na</strong> dobrze, przy roztropnym zastosowaniu wy<strong>da</strong>tków<br />
do intrat, wystarczała mu jakoś i nie zniewalała do nieodpowiednich swojemu stanowi<br />
oszczędnoś<strong>ci</strong>.<br />
Co do familijnych stosunków nie moż<strong>na</strong> wiedzieć z pewnoś<strong>ci</strong>ą, ile w nich byt szczęśliwym<br />
– wiadomo tylko, że był po dwakroć żo<strong>na</strong>tym. Z pierwszej żony, która wniosła mu tylko nieziszczoną<br />
<strong>na</strong>dzieję posagu, miał jedną córkę, z drugiej, wdowy po Zabielskim, było, jak mówią,<br />
pięć córek, może <strong>na</strong>wet i więcej, co trudno było wiedzieć z pewnoś<strong>ci</strong>ą, bo były to wtedy<br />
jeszcze niedorosłe panienki, które się wychowywały we Lwowie, a i tam <strong>na</strong>wet były trzymane<br />
z guwer<strong>na</strong>ntkami w niedostępnych dla goś<strong>ci</strong> apartamentach.<br />
We Lwowie miał wojewo<strong>da</strong> kamienicę swą własną, czyli tak zwany pałac przy Ormiańskiej<br />
ulicy, <strong>który</strong> miał urządzony bogato i <strong>na</strong>wet tak obszerne miał w nim salony, że w nich<br />
przyjmował cesarza Józefa podczas jego bytnoś<strong>ci</strong> we Lwowie. We Lwowie też była jego właś<strong>ci</strong>wa<br />
siedziba, ale jego urząd w Królestwie Polskim i stanowisko u dworu Stanisława Augusta<br />
kazały mu także nie zaniedbywać Warszawy, jakoż miał dom także i w Warszawie i przepędzał<br />
tu zwykle <strong>na</strong>jmniej kilka miesięcy co roku.<br />
Teraz już prawie rok cały mieszkał nieprzerwanie w Warszawie – i miał do tego dosyć<br />
ważne powody.<br />
Głównym wszakże spomiędzy tych wszystkich mniej lub więcej ważnych powodów była<br />
jego córka <strong>na</strong>jstarsza, którą koniecznie ch<strong>ci</strong>ał wy<strong>da</strong>ć za mąż i to wy<strong>da</strong>ć nie tylko stosownie,<br />
ale <strong>na</strong>wet i dobrze. Wprawdzie wymagał tego po nim w każdym razie obowiązek ojcowski; w<br />
tym stanie rzeczy jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>kazywał mu to jeszcze szczególnie wzgląd <strong>na</strong> szczupły majątek,<br />
wzgląd <strong>na</strong> własne stanowisko w dwóch społeczeństwach i <strong>na</strong> inne dzie<strong>ci</strong>, <strong>który</strong>ch było tuk<br />
wiele.<br />
Zamiar ten wszakże był niełatwym do uskutecznienia.<br />
Młodzież owoczes<strong>na</strong> bogata, pomiędzy którą wkradła się była wielka wystawność, elegancja,<br />
gra, a <strong>na</strong>wet tu i ówdzie rozpusta, była zajęta swoją zwykłą zabawą i dopóki jej do tego<br />
starczyło środków, nie myślała wcale o ożenieniu. Kiedy się <strong>który</strong> z własnego popędu żenił, to<br />
tylko z wielkim posagiem, a <strong>który</strong> musiał się żenić, ten już nie był bogaty. Oprócz tego<br />
wszakże zachodziła tu jeszcze i druga trudność, która stąd wypływała, że <strong>na</strong>jstarsza córka<br />
hrabiego już z dziecka nie zapowia<strong>da</strong>ła wcale pięknoś<strong>ci</strong>.<br />
Co wszystko rozważywszy zawczasu, roztropny hrabia równie zawczasu całkiem inny plan<br />
sobie względem swej córki założył. I plan ten <strong>na</strong>wet w wielkiej częś<strong>ci</strong> wyko<strong>na</strong>ł. Jakoż <strong>na</strong>tenczas<br />
jeszcze, kiedy jego córka miała zaledwie lat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e, rozpatrzył on się pomiędzy<br />
młodzieżą prawie równą jej wiekiem i wybrawszy sobie <strong>taki</strong>ego, <strong>który</strong> mu odpowia<strong>da</strong>ł pod<br />
każdym względem, przysposobił go sobie zawczasu. Tego młodzieńca wprowadził on w dom<br />
swój, zaczął się nim opiekować jak drugi oj<strong>ci</strong>ec, przyzwyczaił i przywiązał go do całej swojej<br />
rodziny, a kierując tak swoją opiekę, ażeby się pomiędzy tym młodzieńcem a jego córką zawiązały<br />
stosunki jak <strong>na</strong>jbliższej przyjaźni, czuwał już bezustannie <strong>na</strong>d tym dziełem swej<br />
przezornoś<strong>ci</strong>, oczekując <strong>ci</strong>erpliwie tej pory, w której będzie mógł swoją pracę ostatecznym<br />
uwieńczyć skutkiem.<br />
86
I praca ta, jak dotychczas, wiodła się wojewodzie jak <strong>na</strong>jpomyślniej.<br />
Młodzieńcem tym bowiem, przez. niego upatrzonym i przyswojonym, był pan Jędrzej<br />
Rudnicki. Jędrzej był ,synem bardzo bogatych rodziców. Jego oj<strong>ci</strong>ec posia<strong>da</strong>ł miasteczko Jaćmierz,<br />
otoczone kilkoma dużymi wsiami, inny majątek z<strong>na</strong>czny <strong>na</strong> granicy śląskiej, a jeszcze<br />
oprócz ziemi mówiono o nim, że ma sumy bajońskie. Wprawdzie oj<strong>ci</strong>ec Jędrzeja także się po<br />
raz wtóry ożenił i także z wdową, tak jak i wojewo<strong>da</strong>, ale ta wdowa, mając jedną córkę z<br />
pierwszego męża, nie miała żadnych już dzie<strong>ci</strong> – i Jędrzej był jedy<strong>na</strong>kiem. Oprócz tego Jędrzej<br />
był bardzo pocz<strong>ci</strong>wym chłopcem. Poz<strong>na</strong>ł go wojewo<strong>da</strong> jeszcze będącego w konwik<strong>ci</strong>e<br />
we Lwowie, zaczął się .nim opiekować, co parę dni do siebie zapraszać – a Jędruś, z<strong>na</strong>jdując<br />
w jego domu po twardych pracach konwiktowych bardzo wesołą rozrywkę, po surowych twarzach<br />
swych profesorów twarze tak uśmiechnione i miłe, po nieubłaganych sercach swoich<br />
dozorców serca <strong>taki</strong>e przyjazne i dobre, tak się do tego domu przywiązał, jakby to był dom<br />
jego własny. Przyczyniły się do tego niemało jego domowe, familijne stosunki, które później<br />
poz<strong>na</strong>my – tu dość powiedzieć, że w przywiązaniu się młodzieńca do swego domu wojewo<strong>da</strong><br />
nie mógł mieć więcej nic do życzenia.<br />
Co do przywiązania się młodzieńca do panny, to się także dosyć u<strong>da</strong>ło, cho<strong>ci</strong>aż w tym było<br />
<strong>da</strong>leko więcej trudnoś<strong>ci</strong>.<br />
Pan<strong>na</strong> Melania bowiem, nie zapowia<strong>da</strong>jąc już z dziecka pięknoś<strong>ci</strong>, jakeśmy o tym wspomnieli<br />
powyżej, dorosła pięknie, ale była wcale nieładną. Jakoż była to teraz dosyć słusz<strong>na</strong> i<br />
szczupła blondynka, której pomimo to jed<strong>na</strong>k nie brakowało <strong>ci</strong>ała. Jej twarz, po<strong>ci</strong>ągła i peł<strong>na</strong>,<br />
może nie miała rysów zupełnie szpetnych, rysy te <strong>na</strong>wet były dość regularne – ale nie było w<br />
nich ani <strong>ci</strong>enia urody. Do tego jeszcze żółtawa cera, <strong>na</strong> której błyszczały dwa dosyć silne <strong>na</strong><br />
licach rumieńce, wąskie i blade usta i włosy <strong>ci</strong>emnoblond, zbliżające się bardzo do rudego<br />
koloru, czyniły z niej postać, lubo niebrzydką bezwzglęnie, ale nieładną <strong>na</strong>wet pomiędzy<br />
brzydkimi.<br />
Ale nikogo nie upośledził Pan Bóg tak bez litoś<strong>ci</strong>, żeby mu wszystko odebrał, a przy<strong>na</strong>jmniej<br />
nie pozostawił drogi do <strong>na</strong>grodzenia sobie niedostatku tych <strong>da</strong>rów, <strong>który</strong>mi zawsze <strong>na</strong><br />
ślepo wła<strong>da</strong> często nielitoś<strong>ci</strong>wa <strong>na</strong>tura. Tak też i pan<strong>na</strong> Melania w zamian za wdzięki przemijające<br />
miała niemało wrodzonych przymiotów <strong>taki</strong>ch, które nigdy nie giną, Na swoje szczęś<strong>ci</strong>e<br />
poz<strong>na</strong>ła o<strong>na</strong> zawczasu, że musząc ustąpić innym swoim współzawodniczkom <strong>na</strong> tej drodze,<br />
<strong>na</strong> której one zwykle celują, równie zawczasu zaczęła się starać o to, ażeby je prześ<strong>ci</strong>gnąć<br />
<strong>na</strong> innej. Jakoż, rzecz dziw<strong>na</strong>, z jaką osobliwszą pilnoś<strong>ci</strong>ą od<strong>da</strong>ła się o<strong>na</strong> <strong>na</strong>ukom już<br />
wtedy, kiedy jej rówieśnice myślały tylko o nieprzerwanych rozrywkach. Starsi przyja<strong>ci</strong>ele<br />
domowi pamiętali ją wszyscy, kiedy małą jeszcze będąc dziewczynką, przesiadywała dnie i<br />
noce <strong>na</strong>d książką i niczym od niej się nie <strong>da</strong>ła oderwać. Nieraz rodzice wybierali się <strong>na</strong><br />
.<strong>da</strong>lekie przejażdżki, często goś<strong>ci</strong>e bywali w domu i wyprawiano dla nich różne stateczne zabawy,<br />
do <strong>który</strong>ch zawsze zapraszano Melanią, ale o<strong>na</strong> w tym wszystkim prawie nigdy nie<br />
brała udziału. A jeśli się kiedy z<strong>da</strong>rzyło, że dla jakiej rozrywki kilka godzin dziennych strawiła<br />
bez pracy, to za to zwykle, kiedy w całym domu światła pogaszono, w jej pokoiku jeszcze<br />
późno w noc paliła się lampka oliw<strong>na</strong> i kto by był zajrzał do niej, byłby ją widział siedzącą<br />
przy stoliku <strong>na</strong>d książką, odpędzającą sen silną wolą i pracą. Przy <strong>taki</strong>ej pracy <strong>ci</strong>erpiało<br />
niemało jej delikatne zdrowie, jej oczka się coraz bardziej zmniejszały, żółkły lica i cała postać<br />
się pochylała i więdła; jakoż ostrzegano ją o tym i zwracano jej uwagę <strong>na</strong> urodę i zdrowie.<br />
Ale o<strong>na</strong> zawsze odpowia<strong>da</strong>ła <strong>na</strong> to: – Brzydszą, jak jestem, nie będę, a rozumniejszą być<br />
mogę i być trzeba koniecznie. – I trwała w swym przedsięwzię<strong>ci</strong>u z niezwichnioną stałoś<strong>ci</strong>ą.<br />
Przy tak z<strong>na</strong>komi<strong>ci</strong>e wykształconym i pielęgnującym <strong>na</strong>uki ojcu z<strong>na</strong>lazła o<strong>na</strong> do spełnienia<br />
swojego przedsięwzię<strong>ci</strong>a <strong>na</strong>dzwyczaj wiele ułatwień, a przy <strong>taki</strong>ej pilnoś<strong>ci</strong>, jakiekolwiek być<br />
mogły jej usposobienia wrodzone, nie mogła prawie uchybić celu. Jakoż dzisiaj wojewodzianka<br />
liczyła się już stanowczo do <strong>na</strong>jwięcej wykształconych kobiet swojego czasu. Z każ-<br />
87
dym prawie cudzoziemcem, prezentującym się w domu jej ojca lub spotkanym w innych salo<strong>na</strong>ch<br />
warszawskich, rozmawiała jego własnym językiem, z<strong>na</strong>ła całą literaturę polską tak, jak<br />
ją moż<strong>na</strong> było z<strong>na</strong>ć <strong>na</strong>ówczas <strong>na</strong>jlepiej, a utwory literatur obcych były jej z<strong>na</strong>ne <strong>na</strong>wet <strong>da</strong>leko<br />
dokładniej niżeli samym uczonym, którzy, nie z osobliwszą pilnoś<strong>ci</strong>ą od<strong>da</strong>jąc się umiejętnoś<strong>ci</strong>om<br />
obcych języków, nie mieli do nich tak łatwego przystępu.<br />
Wszakże przy pilnoś<strong>ci</strong> około <strong>na</strong>uk nie zaniedbywała o<strong>na</strong> i strony humanitarnej swego umysłu<br />
i serca. Ci, którzy ją z<strong>na</strong>li bliżej, chwalili <strong>na</strong>de wszystko jej umysł wzniosły, otwarty, szlachetny,<br />
jej serce tkliwe, zdolne uczuć głębokich i trwałych, i unosili się <strong>na</strong>d jej charakterem,<br />
<strong>pełny</strong>m spokoju, statecznoś<strong>ci</strong>, powagi i owej <strong>na</strong>d wszystkie cnoty <strong>na</strong>jpiękniejszej skromnoś<strong>ci</strong>,<br />
która tak wdzięcznie zdobi każdą rzeczywistą zasługę, a jest <strong>na</strong>jwspanialszą koroną każdej<br />
wykształconej kobiety.<br />
Pannę Melanię Jędrzej z<strong>na</strong>ł jeszcze dzieckiem – a dzieląc z nią wszystkie półdzie<strong>ci</strong>ęce<br />
uczu<strong>ci</strong>a i myśli, już <strong>na</strong>tenczas się niepomału do niej przywiązał. Później, wyrabiając sobie z<br />
nią razem pierwsze jaśniejsze o głównych rzeczach poję<strong>ci</strong>a i utrwalając w sobie jed<strong>na</strong>kowe<br />
uczu<strong>ci</strong>a, zlał się z nią duchem jakby w jakąś dwoistą istotę, która wszakże jedną tylko myślała<br />
głową i jedno posia<strong>da</strong>ła uczu<strong>ci</strong>e. W <strong>da</strong>lszym czasie, kiedy Jędrzej już jako młodzian półmęskim<br />
okiem zaczął się rozpatrywać po świe<strong>ci</strong>e i tymże samym okiem przypatrywać się spotykanym<br />
w świe<strong>ci</strong>e kobietom, nie mógł on tego nie dostrzec, jak tamte kobiety są piękne, a jak<br />
Melania jest brzydką. Ale <strong>na</strong> szczęś<strong>ci</strong>e Melanii Jędrzej żył w bardzo bliskich stosunkach z<br />
owoczesną młodzieżą i lubo sam nie miał żadnych <strong>na</strong> tej drodze doświadczeń, od tej młodzieży<br />
niejednokrotnie dowiadywał się o tym, jaka pod tymi błyskotliwymi wdziękami sławnych z<br />
pięknoś<strong>ci</strong> kobiet kryje się często szkara<strong>da</strong>. Tak uprzedzony z góry do otaczającego go świata,<br />
wzburzony nieraz do gruntu nowymi doświadczeniami innych, znudzony czczoś<strong>ci</strong>ą, a częstokroć<br />
bezwstydem ówczesnych salonowych paplanin, kiedy się z<strong>na</strong>lazł u boku swojej rówieśnicy<br />
i przyja<strong>ci</strong>ółki, z<strong>da</strong>wało mu się, jak gdyby po długim i nużącym brodzeniu po skwarnej<br />
afrykańskiej pustyni z<strong>na</strong>lazł się u brzegu zielonej, orzeźwiającej oazy. Jej czyste, niezbrukane<br />
uczu<strong>ci</strong>a były dla niego balsamem, <strong>który</strong> odżywiał jego boleś<strong>ci</strong>ą znękane serce, jej wzniosłe i<br />
szlachetne myśli chroniły jego chwiejący się umysł od chwilowego upadku – a spokój jej duszy<br />
i religij<strong>na</strong> ufność w ostateczne zwy<strong>ci</strong>ęstwo cnoty, do<strong>da</strong>wały hartu jego charakterowi i<br />
obudzały tym gorętsze pragnienie czynów i poświęcenia. Przy niej czuł się Jędrzej o wiele<br />
lepszym i moralnie silniejszym i jakiekolwiek być mogły jego wrodzone sympatie, wyrobiło<br />
się w nim dla niej tak głębokie uczu<strong>ci</strong>e szacunku, a stąd przyjaźń tak otwarta i szczera, że się<br />
jej nie mógł zaprzeć przed sobą .samym i nie zapierał przed nikim.<br />
Widząc to, wojewo<strong>da</strong> był bardzo zadowolony i już myślał stanowczo o połączeniu tych<br />
dwojga osób, komunikując się coraz częś<strong>ci</strong>ej z Jędrzeja ojcem, a <strong>na</strong>wet i z jego macochą. Ale<br />
nie moż<strong>na</strong> było się bardzo z tym śpieszyć, bo nie były to czasy po temu. Nie<strong>da</strong>wno co skończyła<br />
się jed<strong>na</strong> woj<strong>na</strong>, w której Jędrzej już czynny miał udział pod komendą księ<strong>ci</strong>a Józefa, a<br />
teraz znowu kto tylko cokolwiek głębiej widział, nie mógł się nie spodziewać nowych i zapewne<br />
jeszcze niez<strong>na</strong>nych wypadków. Wiedział to wojewo<strong>da</strong> i wiedział jeszcze <strong>da</strong>leko lepiej<br />
od niego <strong>ci</strong>ekawy i gorąco czujący Jędrzej – było <strong>na</strong>wet pomiędzy nimi <strong>na</strong> tej drodze niejakie<br />
porozumienie, które, lubo nie łączyło .ich z<strong>da</strong>ń różnych od siebie w jedno, stanowiło wszakże<br />
aż <strong>na</strong>dto ważny powód do zaniechania wszelkich myśli o sprawach prywatnych. Nie pozostawało<br />
tedy nic wojewodzie, jak ze swoim <strong>da</strong>wnym zamiarem <strong>na</strong> teraz umilknąć i czekać <strong>ci</strong>erpliwie<br />
swobodniejszego czasu.<br />
Tak stały rzeczy, kiedy <strong>na</strong>dszedł dzień świętej Katarzyny.<br />
Wojewo<strong>da</strong> dzisiaj, odbywszy swoją obowiązkową asystencję <strong>na</strong> <strong>na</strong>bożeństwie, był tylko<br />
krótką chwilę <strong>na</strong> zamku i zaraz do siebie powró<strong>ci</strong>ł. Nie były to już te czasy, w <strong>który</strong>ch czynny<br />
członek Rady Nieustającej nie <strong>da</strong>wał się nikomu wyprzedzać w dworszczyznie. Od chwili<br />
upadku Konstytucji Trze<strong>ci</strong>ego Maja, której był zapalonym zwolennikiem i współmotorem,<br />
88
ardzo on się w swej gorliwoś<strong>ci</strong> o rzecz publiczną oziębił i coraz bardziej się od czynnoś<strong>ci</strong><br />
usuwał. Uważano to <strong>na</strong>wet, iż i u dworu bywał teraz tylko o tyle, o ile musiał, i różnie o tym<br />
mówiono: ale wojewo<strong>da</strong> sam nigdy tej drażliwej materii nie tykał, i jak się rzecz miała w isto<strong>ci</strong>e,<br />
nie objaśniał nikogo.<br />
Powró<strong>ci</strong>wszy do siebie, trochę był niespokojny, bo już się była rozeszła wieść głucha o jakimś<br />
roztratowaniu młodej panienki przez gwardię konną koronną, inni coś wspomi<strong>na</strong>li o<br />
wykradzeniu, inni opowia<strong>da</strong>li jakąś dziwnie niejasną awanturę, w której miał mieć udział<br />
Rudnicki. Po południu posyłał wojewo<strong>da</strong> do Rudnickiego, ale nie zastano go w domu, i tak w<br />
niepewnoś<strong>ci</strong> zeszedł dzień do wieczora.<br />
W wieczór kilka osób obcych pojawiło się w salonie wojewody. Przyszło parę matron poważnych<br />
i zajęło z Melanią główne miejsce salonu. Przyszło kilka uczonych, kilku z<strong>na</strong>komitszych<br />
wojskowych, a z nimi i ksiądz Podlewski, tytułujący się kanonikiem i proboszczem<br />
rawskim, ale od niejakiego czasu mieszkający <strong>ci</strong>ągle w Warszawie. Był to mąż z<strong>na</strong>komitych<br />
zdolnoś<strong>ci</strong>, niemłody już, ale pełen młodzieńczej energii, żył w bardzo bliskich stosunkach z<br />
księdzem podkanclerzym Hugonem, wspólnie z nim pracował i podobno za jego protekcją<br />
dostąpienia jakiejś wyższej posady oczekiwał. Dziś ksiądz podkanclerzy, jak wiadomo, był w<br />
Dreźnie, przyja<strong>ci</strong>el jego wszakże w Warszawie pozostał i opiekując się nie<strong>który</strong>mi sprawami<br />
księdza podkanclerzego, miał <strong>na</strong>dzwyczaj rozgałęzione w stolicy stosunki, dosyć przyjazne z<br />
wojewodą, lecz <strong>da</strong>leko bliższe z Rudnickim.<br />
Rozmowa gromadzących się w salonie wojewody osób toczyła się zwykle około poważnych<br />
<strong>na</strong>ukowych lub politycznych przedmiotów; teraz wszakże nie mówiono o niczym innym<br />
jak tylko o tej jakiejś awanturze dzisiejszej, o której jed<strong>na</strong>k nic nie wiedziano pewnego. Młody<br />
sekretarz pa<strong>na</strong> marszałka utrzymywał, że to było wykradzenie, które się nie u<strong>da</strong>ło, ksiądz<br />
kanonik wietrzył w tym jakąś intrygę dworską i marszcząc brwi <strong>na</strong> to, w swoim jak zwykle<br />
niepowś<strong>ci</strong>ągliwym ferworze, wybuchał z gniewem i oburzeniem, rotmistrz gwardii koronnej<br />
śmiał się i stawiał sto butelek szampa<strong>na</strong> za tym, że w tej plotce brukowej nie masz ani krzty<br />
prawdy – tylko wojewo<strong>da</strong>, zachowując statecznie swoją klasyczną flegmę, nie wyrywał się z<br />
żadnym nie dowiedzionym z<strong>da</strong>niem i mówił:<br />
– Ale poczekaj<strong>ci</strong>eż asaństwo, jak się dowiemy prawdy, osądzimy tę sprawę, jak każe<br />
słuszność. Pokaże <strong>na</strong>m się tu pewnie niebawem jegomość pan Rudnicki, a kiedy był temu, jak<br />
powia<strong>da</strong><strong>ci</strong>e, przytomny, to <strong>na</strong>m <strong>na</strong> wiarygodnej relacji nie braknie.<br />
Ale mijała siódma godzi<strong>na</strong>, <strong>na</strong>dchodziła już ósma, a Rudnickiego nie było. Pan<strong>na</strong> Melania<br />
zaczęła się już nie<strong>ci</strong>erpliwić cokolwiek, ale nie śmiała nic mówić, aż się odezwał kanonik.<br />
– Ale ten pan Jędrzej, jak widzę, nudziarz niepospolity. A wiedział prze<strong>ci</strong>e, że tutaj będę i<br />
że mamy z sobą co do mówienia.<br />
Na te słowa wojewo<strong>da</strong> spojrzał ba<strong>da</strong>wczym wzrokiem <strong>na</strong> mówiącego, a ośmielo<strong>na</strong> Melania<br />
rzekła przystępując do ojca:<br />
– Może byśmy posłali, papo, do pa<strong>na</strong> Jędrzeja, bo zaczy<strong>na</strong>m się w isto<strong>ci</strong>e obawiać, czy mu<br />
się nie z<strong>da</strong>rzył jakiś niespodziewany przypadek.<br />
Ale wojewo<strong>da</strong> dobył spod atłasowej kamizelki licznymi wisiorami ob<strong>ci</strong>ążonego zegarka,<br />
spojrzał <strong>na</strong>ń przy lampie z uwagą i odpowiedział córce:<br />
– Mamy teraz pięćdziesiąt siedm minut <strong>na</strong> ósmą, jeżeli nie przyjdzie do wpół do dziewiątej,<br />
to poszlemy do niego i <strong>na</strong> godzinę dziewiątą będziemy mieli wiadomość.<br />
Pan<strong>na</strong> Melania westchnęła i siadła <strong>na</strong> powrót <strong>na</strong> swoje miejsce, a tymczasem jej oj<strong>ci</strong>ec,<br />
spojrzawszy parę razy z uwagą <strong>na</strong> kanonika, tak zaczął mówić:<br />
– Przerwaliśmy materię, którą pan pułkownik wniósł <strong>na</strong> stół, a która domaga się swego<br />
końca. Waćpan dobrodziej tedy, księże kanoniku, jesteś rozumienia, że dobrze jest dla młodzieży,<br />
jeśli rzucając się <strong>na</strong> tę stronę i ową, wszystkiego spróbuje i wszystkiego sama <strong>na</strong> sobie<br />
doświadczy; co więcej! raczyłeś <strong>na</strong>m <strong>na</strong>wet powiedzieć, iż być to może tylko z tym większą<br />
89
dla jej późniejszego ży<strong>ci</strong>a korzyś<strong>ci</strong>ą, jeśli <strong>na</strong> samym wstępie w świat rzeczywisty przejdzie<br />
przez krwawe z losem zawistnym zapasy, czyli (że twoje własne tu powtórzę wyrazy) w uszy<br />
jej się <strong>na</strong>leje. Masz bowiem taką, z własnego doświadczenia konwikcję, iż charakteru stateczność<br />
i męska wytrwałość w raz powziętych zamiarach, nie będąc nikomu <strong>da</strong>ną od Pa<strong>na</strong> Boga,<br />
<strong>da</strong> się tylko wyrobić przez <strong>ci</strong>ężkie walki i trudy. Takie jest z<strong>da</strong>nie waćpa<strong>na</strong>. Ja z mojej strony<br />
nie śmiem wprost utrzymywać, że to z<strong>da</strong>nie nie zgadza się z prawdą, bo też i trudno zaprzeczyć,<br />
że <strong>na</strong>s <strong>na</strong> nie <strong>na</strong>prowadzają niektóre doświadczenia czerpane z ży<strong>ci</strong>a. Ale żeby to była<br />
jedy<strong>na</strong> droga, alboli też <strong>na</strong>jlepsza, <strong>na</strong> której moż<strong>na</strong> sobie wytrwały, pewny i roztropny uformować<br />
charakter, ośmielę się zanegować stanowczo i moje argumenty zaraz waćpanudobrodziejowi<br />
wyłuszczę.<br />
Tu wojewo<strong>da</strong> dobył złotej tabakiery z portretem króla Stanisława Augusta i zażywając tabakę,<br />
patrzył w oczy kanonikowi wzrokiem <strong>taki</strong>m, jak gdyby mu nim już z góry ogłaszał, że<br />
jego z<strong>da</strong>nie zburzy do gruntu i <strong>na</strong> miazgę rozetrze. I byłoby się to stało <strong>na</strong>jniezawodniej, jeśli<br />
nie za pomocą samychże argumentów, to za pomocą ich klasycznej długoś<strong>ci</strong>, ale wtem wszedł<br />
Rudnicki.<br />
Na widok oczekiwanego goś<strong>ci</strong>a zerwali się wszyscy z miejsc swych i zarzu<strong>ci</strong>li go gwarem<br />
różnobrzmiących zapytań, a kiedy <strong>na</strong>wet poważne matrony opuś<strong>ci</strong>ły <strong>na</strong> chwilę ka<strong>na</strong>pę, ażeby<br />
do <strong>ci</strong>ekawego goś<strong>ci</strong>a się zbliżyć, jeden tylko wojewo<strong>da</strong> pozostał nieruchomy <strong>na</strong> swoim miejscu,<br />
czekając <strong>ci</strong>erpliwie u<strong>ci</strong>szenia się gwaru. Nim się jed<strong>na</strong>k to stało, Rudnicki, znie<strong>ci</strong>erpliwiony<br />
<strong>na</strong>tarczywoś<strong>ci</strong>ą <strong>ci</strong>ekawych, odpowiedział w głos wszystkim:<br />
– Ale co też państwu <strong>taki</strong>ego? skąd awantura? ja o żadnej nic nie wiem. – To rzekłszy,<br />
prze<strong>da</strong>rł się przez tłum zastępujących mu osób i przystąpił do wojewody, witając go ukłonem<br />
<strong>pełny</strong>m uszanowania.<br />
– Jak się masz, panie Jędrzeju? – rzekł wojewo<strong>da</strong> z flegmą, zażywając tabakę – bardzo się<br />
<strong>ci</strong>eszę, że <strong>ci</strong>ę widzę całego, bo <strong>na</strong>s tu już straszono wieś<strong>ci</strong>ą, żeś miał jakąś przygodę. Jakże<br />
tedy? czy była jaka przygo<strong>da</strong> w samej rzeczy?<br />
– Nie wiem, czy to moż<strong>na</strong> zwać przygodą – odpowiedział Rudnicki – jeżeli się jest świadkiem<br />
czegoś, co się obok <strong>na</strong>s dzieje?<br />
– Cóż więc się stało? co się stało? – spytało kilka głosów razem, a nie pytająca o nic, ale<br />
zapewne <strong>na</strong>jwięcej <strong>ci</strong>ekawa, Melania stanęła w tej chwili za fotelem ojcowskim, patrząc w<br />
twarz sia<strong>da</strong>jącego <strong>na</strong> miejsce wskazane młodzieńca i milcząc.<br />
– Ale nic się zgoła nie stało – odpowiedział raz jeszcze Jędrzej – rzecz <strong>na</strong>jzwyczajniejsza<br />
pod słońcem, niewarta <strong>na</strong>wet wspomnienia.<br />
– Powiedzże <strong>na</strong>m z łaski swojej i tę rzecz zwyczajną – rzekł wojewo<strong>da</strong> – niechaj przy<strong>na</strong>jmniej<br />
wiemy, z czego .urosła plotka.<br />
– Z czegóż to plotka nie urośnie w Warszawie? – odpowiedział Rudnicki – tu był ten wypadek,<br />
że jakaś panienka, przestraszywszy się <strong>na</strong>głego tętentu <strong>na</strong>djeżdżającej gwardii konnej<br />
koronnej, <strong>na</strong> ulicy omdlała i została wniesioną do <strong>na</strong>jbliższego domu. Ja byłem przypadkowo<br />
temu przytomny, widziałem jak taż panienka wkrótce powró<strong>ci</strong>ła do przytomnoś<strong>ci</strong>, jak ją odszukała<br />
jej matka czy <strong>ci</strong>otka i jak ją zabrała z sobą do domu. I owóż cała ta wielka awantura.<br />
– Proszę asaństwa – rzekł <strong>na</strong> to wojewo<strong>da</strong> – to w isto<strong>ci</strong>e nie było z czego robić tak wielkiego<br />
hałasu.<br />
– Alboż to nie mówiłem? – zauważał z zadowoleniem rotmistrz gwardii koronnej – byłbym<br />
się założył nie tylko o sto butelek szampa<strong>na</strong>, ale <strong>na</strong>wet o ży<strong>ci</strong>e.<br />
– Jakże więc? – spytał <strong>ci</strong>ekawie marszałkowski sekretarz – to nie było przy tym żadnego<br />
sporu ani zajś<strong>ci</strong>a, ani nic podobnego?<br />
– Był tam wprawdzie jakiś jegomość – odpowiedział Jędrzej – któremu się z<strong>da</strong>wało, żem<br />
tam był niepotrzebmym i ch<strong>ci</strong>ał się <strong>na</strong> mnie pogniewać, ale nie przyszło do tego.<br />
– Jak to nie przyszło? Któż to był ten jegomość? – .spytano z różnych miejsc.<br />
90
– Ten jegomość był to jakiś aplikant czy kupczyk, czy coś podobnego... nie wiem. Podobno<br />
<strong>na</strong>zywa się Flawiusz.<br />
– Flawiusz tam był? – zawołał prędko kanonik – Flawiusz? a toż go z<strong>na</strong>sz prze<strong>ci</strong>e?<br />
– Nie, nie z<strong>na</strong>m zupełnie.<br />
– Któż to jest ten jegomość, pan Flawiusz? – zapytał hrabia.<br />
– Flawiusz – odpowiedział kanonik – jest to młody człowiek, pełen z<strong>na</strong>komitych zdolnoś<strong>ci</strong>.<br />
Nie<strong>da</strong>wno wró<strong>ci</strong>ł z Paryża, gdzie był <strong>na</strong> akademii, a teraz aplikował w zawo<strong>da</strong>ch politycznym<br />
i fi<strong>na</strong>nsowym przy księdzu Hugonie.<br />
– Dziw<strong>na</strong> rzecz, że go nie z<strong>na</strong>m – rzekł wojewo<strong>da</strong> – musi to być młodzieniec obiecującej<br />
przyszłoś<strong>ci</strong>, kiedy go ksiądz Hugo wziął pod swoją protekcję. Ale przyz<strong>na</strong>m się, że i dziwne<br />
nosi <strong>na</strong>zwisko.<br />
– A któż była ta nieszczęśliwa panienka – zapytała z kolei Melania – która omdlała z przestrachu?<br />
– Ta panienka? – powtórzył Jędrzej – ta panienka nie wiem także, kto była? podobno ze<br />
wsi.<br />
– A czegóż ch<strong>ci</strong>ał ten pan Flawiusz od pa<strong>na</strong>? jakie miał prawa do gniewu? czy to była jego<br />
<strong>na</strong>rzeczo<strong>na</strong> ta pan<strong>na</strong>? – pytali wszyscy.<br />
– Przepraszam państwa, że nie odpowiem <strong>na</strong> te pytania. Wszystko już powiedziałem, com<br />
wiedział, a zresztą nie masz <strong>na</strong>wet i o co pytać, bo cóż komu <strong>na</strong> tym zależy?<br />
To rzekłszy Rudnicki, wstał z miejsca, ażeby się usunąć <strong>ci</strong>ekawym z widoku, ale ledwie co<br />
wstał, kanonik wziął go <strong>na</strong>tychmiast pod ramię i poprowadził ku oknu. Melania odprowadziła<br />
ich wzrokiem, zdradzającym nie tylko <strong>ci</strong>ekawość, ale <strong>na</strong>wet jakby jakiś instynktowy niepokój;<br />
spojrzał także <strong>na</strong> odchodzących i wojewo<strong>da</strong> swymi czarnymi, spod gęstych szpakowatych<br />
brwi błyszczącymi oczyma; ale tymczasem kanonik, doszedłszy z Jędrzejem do <strong>na</strong>jod<strong>da</strong>leńszego<br />
ok<strong>na</strong> salonu, stanął w framudze i rzekł:<br />
– Proszę <strong>ci</strong>ę, powiedz no mi, co to tam miałeś z Flawiuszem?<br />
– Albo cóż księdzu kanonikowi <strong>na</strong> tym zależy?<br />
– Zależy mi bardzo wiele, potem się dowiesz.<br />
– Spór miałem z nim przy tej pannie omdlałej, którego skutkiem było to, żem go za drzwi<br />
wyrzu<strong>ci</strong>ł.<br />
– Jak to? za drzwi! – zawołał z przestrachem kanonik.<br />
– Aha, za drzwi – odpowiedział z uśmiechem Rudnicki.<br />
– Ale zmiłuj się, cóż to było?<br />
– Było to, że się z<strong>na</strong>lazł tak, jak się człowiek szlachetny nie powinien z<strong>na</strong>chodzić.<br />
– Ach! proszę <strong>ci</strong>ę, Flawiusz! zaledwie mogę temu <strong>da</strong>ć wiarę.<br />
– No, ale któż bo jest, u Pa<strong>na</strong> Boga, ten Flawiusz?<br />
Kanonik milczał i myślał przez chwilę. Potem zań rzekł <strong>na</strong> pół w zamyśleniu:<br />
– To bardzo źle, bardzo źle się stało... To trza koniecznie zagładzić... Ja się spodziewam,<br />
że kiedyś go obraził, to nie będziesz miał nic prze<strong>ci</strong>w temu, ażeby go przeprosić.<br />
– .Jak to? przeprosić?... ja! pa<strong>na</strong> Flawiusza?<br />
Kanonik patrzał <strong>na</strong> niego z jakimś dziwnym wyrazem półuśmiechu, a półzadziwienia, a<br />
potem, załamawszy ręce,zawołał:<br />
– O! karmazynowe rozumy! – o wielkie serca, kulejące w pargaminowych kaj<strong>da</strong><strong>na</strong>ch! czyż<br />
nie zdoła<strong>ci</strong>e nigdy ucz<strong>ci</strong>ć godnoś<strong>ci</strong> człowieka? I teraz, teraz to pora po temu...<br />
– To wszystko bardzo ładnie – przerwał młodzieniec – lecz koniec końców...<br />
– No, <strong>da</strong>j no pokój – przerwał mu znowu kanonik – już ja to biorę <strong>na</strong> siebie.<br />
– Ale nic ksiądz kanonik nie bierz <strong>na</strong> siebie – odpowiedział stanowczym głosem Jędrzej –<br />
bo ja względem pa<strong>na</strong> Flawiusza nie obowiązuję się do niczego i zawiodę wszystkie <strong>na</strong>dzieje.<br />
91
– Dobrze, dobrze – rzekł <strong>na</strong> to z uśmiechem kanonik – z<strong>na</strong>m <strong>ci</strong>ę za<strong>na</strong>dto dobrze, ażebym<br />
miał nie wiedzieć, czego się mam po tobie spodziewać. Zresztą mniejsza o to. Powiedzże mi<br />
teraz, czy był u <strong>ci</strong>ebie Prozor?<br />
– Nie, nie był.<br />
– A Sierakowski?<br />
– Także nie.<br />
– Tedy nic nie wiesz. Odebraliśmy listy... są ważne wiadomoś<strong>ci</strong>... z<strong>da</strong>je się, że będziemy<br />
musieli tymi czasy kogoś wyprawić do Drez<strong>na</strong>.<br />
– Do Drez<strong>na</strong>? – podchwy<strong>ci</strong>ł prędko Jędrzej, chwytając za rękę księdza – ja pojadę.<br />
– Dla czegóż tak <strong>ci</strong> się to podoba? – zapytał z uśmiechem kanonik.<br />
– Tak... miałbym teraz ochotę – odpowiedział prze<strong>ci</strong>ągle Jędrzej, reflektując się trochę –<br />
nudzi mnie ta Warszawa... a zresztą jak potrzeba, dlaczegoż byś<strong>ci</strong>e nie mieli wyprawić mnie,<br />
kiedy mnie to łatwiej niż komu innemu?<br />
– Zapewne... i zapewne tak będzie. Ale to jeszcze kto wie kiedy? W każdym wypadku bądź<br />
u mnie jutro rano. A teraz powracajmy do goś<strong>ci</strong>...<br />
To rzekłszy wziął kanonik Jędrzeja <strong>na</strong> powrót pod ramię i zbliżył się z nim do głównego<br />
stołu.<br />
Patrząc <strong>na</strong> nich, wojewo<strong>da</strong> zmarszczył brwi trochę, lecz rzekł niby z niechcenia:<br />
– Już tego po posiedzeniu sekretnym... czy solwowane do jutra, czy tylko chwila spoczynku?<br />
– Solvitur, solvitur, <strong>na</strong>wet aż do przyszłego roku – odpowiedział <strong>na</strong> to kanonik, rzucając<br />
z<strong>na</strong>czącym wzrokiem <strong>na</strong> Jędrzeja.<br />
– A, co temu, to nie mogę <strong>da</strong>ć wiary – rzekł wojewo<strong>da</strong> – bo jak widzę waćpanowię obadwa<br />
ma<strong>ci</strong>e tyle pomiędzy sobą sekretów, że się i jednego dnia nie może<strong>ci</strong>e obejść bez siebie.<br />
– Nasze sekrety, moś<strong>ci</strong> hrabio – rzekł ksiądz – mogłyby być drukowane w gaze<strong>ci</strong>e, bo też<br />
pewnie od nich nikogo głowa nie zaboli.<br />
– Tak się spodziewałem – odpowiedział wojewo<strong>da</strong> i zaczął mówić <strong>da</strong>lej do księdza obszernie,<br />
długo i dosyć mglisto, z czego się jed<strong>na</strong>k kanonikowi nietrudno było domyśleć, że<br />
wojewo<strong>da</strong> w pomienionych sekretach wietrzy rzeczy <strong>taki</strong>e, które mu się wcale nie podobają;<br />
mówił przy tym wiele o dzisiejszej młodzieży, która jest tak usposobioną, że raczej by ją trzeba<br />
zimną wodą oblewać, niżeli tajemniczymi rozmowami rozpłomieniać jej wyobraźnię i<br />
jeszcze bardziej niepokoić i tak już nie<strong>ci</strong>erpliwe umysły. Z tego wywiązała się długo dysertacja<br />
o stanie dzisiejszym kraju i innych ważnych sprawach publicznych.<br />
Z początkiem tej długiej i zawikłanej rozmowy, w której brali udział prawie wszyscy mężczyźni,<br />
Jędrzej usiadł <strong>na</strong> boku, bliżej kobiet, a tuż przy Melanii. Ale nie uważał tego zupełnie.<br />
Był jakiś zamyślony, patrzał szklannymi oczyma przed siebie i niby się budził co chwila, ale<br />
zaraz znów w zamyślenie zapa<strong>da</strong>ł. Z<strong>da</strong>wało się, jakby w tych chwilach budzenia się przypomi<strong>na</strong>ł<br />
sobie, że siedzi obok Melanii, i czuł to, że <strong>na</strong>leży mu z nią rozmawiać, a nie wiedział,<br />
co by miał mówić.<br />
Melania patrzyła <strong>na</strong> niego wzrokiem <strong>pełny</strong>m niespokojnoś<strong>ci</strong>, ale także milczała.<br />
Naresz<strong>ci</strong>e Jędrzej zbudził się jeszcze raz, przetarł ręką po czole, obró<strong>ci</strong>ł się do niej i spytał:<br />
– Pani była dzisiaj w koś<strong>ci</strong>ele?<br />
Na te słowa Melania popatrzyła wielkimi oczyma <strong>na</strong> niego, pytanie to miało w sobie tyle<br />
chłodu, ile obojętnoś<strong>ci</strong> i <strong>taki</strong>e lodowate zrobiło <strong>na</strong> niej wrażenie, że ją dreszcz mimowolny<br />
przejął. Spuś<strong>ci</strong>ła oczy i odpowiedziała:<br />
– Pan Jędrzej dziś jakiś roztargniony.<br />
– Dlaczegoż pani? o! nie! zupełnie nie. Jestem <strong>taki</strong> jak zawsze – odrzu<strong>ci</strong>ł żywo młodzieniec.<br />
Ośmielo<strong>na</strong> tymi słowy Melania mówiła <strong>da</strong>lej:<br />
92
– Mnie się z<strong>da</strong>je, że pan Jędrzej jakiś inny jest dzisiaj. Ale ja się temu nie dziwię. Widzieć<br />
kogoś bliskim nieszczęś<strong>ci</strong>a, a jeszcze do tego kobietę, to nie może nie zrobić <strong>na</strong> <strong>na</strong>szym sercu<br />
wrażenia...<br />
– Tak! istotnie... pani ma słuszność... <strong>taki</strong> wypadek bardzo jest wzruszającym.<br />
– I pan nie wie doprawdy, kto była ta panienka? – zapytała <strong>ci</strong>chszym głosem Melania.<br />
Jędrzej spojrzał <strong>na</strong> nią, zatrzymał się chwilę, lecz odpowiedział:<br />
– Wiem, pani. To była podkomorzanka sędomirska, mieszkająca dziś z matką swoją w Zagórzu,<br />
o kilka mil ode mnie.<br />
– A dlaczegoż pan tego nie powiedziałeś wszystkim?<br />
– Miałem słuszne do tego powody. Pamiętałem <strong>na</strong> to, że ten wypadek się z<strong>da</strong>rzył młodej<br />
panience w Warszawie, gdzie dosyć jakiegoś <strong>ci</strong>enia tylko, ażeby czyjeś dobre imię <strong>na</strong>razić <strong>na</strong><br />
po<strong>ci</strong>ski tysiąca plotek i komerażów.<br />
– Pan sobie postąpiłeś bardzo roztropnie – odpowiedziała z umysłem Melania. – Ale wie<br />
pan, że ja z<strong>na</strong>m tę pannę podkomorzankę. O<strong>na</strong> bawi przy pani podczaszynie przemyskiej,<br />
przyja<strong>ci</strong>ółce, a <strong>na</strong>wet <strong>da</strong>lekiej krewnej mojej nieboszczki matki. O<strong>na</strong> jest jeszcze bardzo młodziutka,<br />
ale bardzo ład<strong>na</strong>.<br />
– Ach! jaka ład<strong>na</strong>! – zawołał nieuważny młodzieniec. Melania umilkła. Lekkie rumieńce<br />
jej <strong>na</strong> twarz wystąpiły, ale to przeszło niebawem.<br />
– I proszę pa<strong>na</strong> – zapytała znowu po chwili – cóż pan tam miałeś za zajś<strong>ci</strong>e z tym jakimś<br />
panem Flawiuszem? Jędrzej opowiedział mniej więcej całe z<strong>da</strong>rzenie.<br />
Melania myślała <strong>na</strong>d tym przez chwilę. Namyśliwszy się zaś, rzekła do niego:<br />
– Kiedy się to tak stało, to ja bym była z<strong>da</strong>nia, że panu by wypa<strong>da</strong>ło koniecznie ten spór z<br />
Flawiuszem w dobry sposób załatwić. Bo jeżeli pan tego nie zrobisz, to on, szukając koniecznie<br />
środka do pomsty <strong>na</strong>d panem, z<strong>da</strong>rzenie to sam po całej Warszawie rozniesie i przez to<br />
gotów jeszcze o tyle więcej dobre imię podkomorzanki <strong>na</strong> złośliwe domysły <strong>na</strong>razić. Przeproszony<br />
zaś jak <strong>na</strong>jprędzej, będzie milczał, a z nim i inni umilkną.<br />
– Tak pani sądzi?<br />
– Ja tak sądzę, bo <strong>taki</strong> wniosek sam ze siebie wynika.<br />
– Ale zmiłuj się pani, jakżeż <strong>taki</strong>ego Flawiusza przepraszać?<br />
– A to dlaczego?<br />
– Bo Flawiusz.<br />
– Więc pan będziesz się bił z nim?<br />
– Nie mogę.<br />
– A! to trzeba przeprosić.<br />
– To go tym uszanuję!<br />
– Czy to grzech będzie? czy on nie jest człowiekiem? i czy każdy z <strong>na</strong>s nie był pierwej<br />
człowiekiem nim wszystkim innym?<br />
– Pani mówisz bardzo rozsądnie, ale są rzeczy, które mają dla siebie całkiem inne prawidła.<br />
– Nie mogę się zgodzić <strong>na</strong> żadne prawidła, które się nie zgadzają z rozsądkiem.<br />
– O pani! – zawołał <strong>na</strong> to Jędrzej – niech pani tylko rozsądku nie przyjmuje za <strong>na</strong>jwyższego<br />
sędziego ludzkich uczynków. Tak sądząc, ozdobiłabyś pani krzyżami <strong>na</strong>grody wszystkich<br />
tchórzów, wszystkich polityków siedzących <strong>na</strong> dwóch stołkach i wszystkich samolubów dbających<br />
o swoje szpichrze i kalety, a potępiłabyś niejedno <strong>na</strong>jszlachetniejsze serce za to tylko,<br />
że mu nie posłużyło szczęś<strong>ci</strong>e.<br />
Nastąpiła chwila milczenia.<br />
W tej chwili z uderzeniem godziny dziesiątej wszyscy powstali z miejsc swych i zaczęli się<br />
żeg<strong>na</strong>ć. Wstał także i Jędrzej.<br />
– Więc pan nie myślisz tego pa<strong>na</strong> przeprosić? – zapytała półgłosem Melania.<br />
93
– Nie, pani – odpowiedział stanowczo Jędrzej.<br />
Melania ch<strong>ci</strong>ała jeszcze coś <strong>na</strong> to powiedzieć, ale już nie było czasu do tego. Wszyscy się<br />
żeg<strong>na</strong>li i wychodzili.<br />
Za chwilę już nikogo nie było w salonie.<br />
Wojewo<strong>da</strong>, powiedziawszy córce dobranoc, wyszedł także do swojej sypialni.<br />
Ale Melania, zabrawszy <strong>na</strong> powrót swoje miejsce w fotelu, pozostała jeszcze w salonie,<br />
peł<strong>na</strong> jakichś dziwnie niespokojnych myśli i peł<strong>na</strong> <strong>na</strong>jsprzeczniejszych ze sobą uczuć, z <strong>który</strong>ch<br />
sobie sama sprawy z<strong>da</strong>ć nie umiała.<br />
I długo tak samot<strong>na</strong> siedziała, przechodząc od myśli do marzeń, a od marzeń do snów, coraz<br />
więcej mglistych i niewyraźnych.<br />
Naresz<strong>ci</strong>e lampa zgasła i otoczyła ją nieprze<strong>da</strong>rtą <strong>ci</strong>emnoś<strong>ci</strong>ą.<br />
Oby tak z dniem dzisiejszym nie zgasło i słońce jej ży<strong>ci</strong>a, które dotychczas <strong>taki</strong>m jasnym<br />
blaskiem oświecało drogi jej upragnionej przyszłoś<strong>ci</strong>!<br />
94
VII<br />
Dzień świętej Katarzyny był dla młodego Jędrzeja rzeczywiś<strong>ci</strong>e fatalnym.<br />
Być wprawdzie mogło, że dzień ten, jakkolwiek zatrważające były jego pierwsze objawy,<br />
mieś<strong>ci</strong>ł w sobie zarody jego przyszłego szczęś<strong>ci</strong>a. Tak sobie myślał Jędrzej. Takie myśli przychodzą<br />
<strong>na</strong>wet śród rzeczywistych niebezpieczeństw <strong>na</strong>tenczas, kiedy się jest młodym, <strong>pełny</strong>m<br />
wiary w swe siły i w przyszłość <strong>na</strong>jlepszą; ale zawsze wypadki dnia dzisiejszego <strong>na</strong>pełniły go<br />
jakimś niepokojem, jakimś zamyśleniem pochmurnym, jakimś smutkiem umysłu i serca, którego<br />
lubo nie mógł do<strong>ci</strong>ec prawdziwej przyczyny, czuł jed<strong>na</strong>k jego <strong>ci</strong>ężar nieznośny.<br />
Od chwili do chwili <strong>na</strong>wet dreszcz go przejmował całego i z<strong>da</strong>wało mu się, jak gdyby dzisiaj<br />
podniosła się przed nim zasło<strong>na</strong> i odkryła mu jakieś drogi <strong>ci</strong>emne i kolcami zjeżone, jakieś<br />
światła niepewne i <strong>ci</strong>enie pełne nieodgadnionych tajemnic, jakiś świat cały, pełen trudów<br />
i walk, pełen niebezpieczeństw dla dobrej sławy i ży<strong>ci</strong>a, pełen grozy i przepowiedni, objawionych<br />
niezrozumiałymi głosami.<br />
Wszystko mu było dziś nie <strong>na</strong> rękę, lubo sam nie wiedział dlaczego. Położył się spać i snu<br />
nie miał. Przywidywały mu się jakieś larwy straszne i twarzyczki anielskie i miał inne to złote,<br />
to zatrważające widzenia, które się przed nim, jakby w ruchomym kalejdoskopie ustawicznie<br />
zmieniały.<br />
Jed<strong>na</strong> twarz tylko unosiła się <strong>na</strong>d nim w powietrzu, zawsze jed<strong>na</strong> i nieodmien<strong>na</strong>, otoczo<strong>na</strong><br />
lazurowym światłem czystego nieba, uśmiechnio<strong>na</strong> promieniem rajskiego szczęś<strong>ci</strong>a, ozłoco<strong>na</strong><br />
cudownym blaskiem jakichś krain <strong>na</strong>dziemskich.<br />
Była to twarz Stanisławy.<br />
Tak minęła noc cała.<br />
Bóg wie jaką tam noc przepędziła Melania i z jakimi myślami obudziła się ze snu!<br />
Jędrzej wstał czerstwy i trzeźwy, choć trochę chmurny i zamyślony. Pierwsza myśl, która<br />
mu się z dnia wczorajszego dziś <strong>na</strong>sunęła, było to, że obiecał kanonikowi być dzisiaj rano u<br />
niego. Sprawom, jakie miał z tym zacnym kapłanem i jego przyja<strong>ci</strong>ółmi, <strong>da</strong>wał zawsze pierwsze<br />
miejsce <strong>na</strong>d wszystko inne – toż i dziś ani przypuś<strong>ci</strong>ł do siebie żadnej innej myśli, tylko<br />
ubrał się prędko i do niego pośpieszył.<br />
Ksiądz proboszcz rawski, lubo pochodził od zamożnej i szlachetnej familii i miał z<strong>na</strong>czne<br />
fundusze prywatne, obracając je prawie w całoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> cele publiczne i korzyść ubogich bliźnich,<br />
sam żył w dobrowolnym ubóstwie. Mieszkał w kamienicy starej, <strong>na</strong>d drugim piątrem w<br />
pod<strong>da</strong>szu, i miał tylko trzy maleńkie i niskie izdebki. Tam przepędzał całe ranki <strong>na</strong> statecznych<br />
z zacnymi przyja<strong>ci</strong>ółmi rozmowach, całe noce przy stoliku <strong>na</strong>d książkami lub z piórem<br />
w ręku. Czy to przy pracy, czy przy goś<strong>ci</strong>ach, przesiadywał zawsze w ostatnim pokoju i w<br />
każdym razie drzwi jak <strong>na</strong>jstaranniej zamykał. Nie lubiał, aby mu przeszkadzano, i trzeba<br />
było dobrze pukać do niego, aby go wresz<strong>ci</strong>e do otworzenia przymusić, a czasem, zwłaszcza<br />
kiedy się z gośćmi zaga<strong>da</strong>ł, to i <strong>na</strong>jwytrwalsze pukanie <strong>na</strong> nic się nie przy<strong>da</strong>ło.<br />
Dziś jed<strong>na</strong>k Jędrzej, jako gość oczekiwany, zastał drzwi dla siebie otwarte. Wszedłszy do<br />
ostatniego pokoju, lubo to było jeszcze tak rano, z<strong>na</strong>lazł tam już kilka osób, pomiędzy <strong>który</strong>-<br />
95
mi trzech było wojskowych. Rozmawiano o rzeczach publicznych, <strong>na</strong>dzwyczaj tedy <strong>ci</strong>ekawych.<br />
Były to czasy, w <strong>który</strong>ch każdy dzień prawie dorzucał z<strong>na</strong>czną wagę <strong>na</strong> tę lub ową<br />
szalę, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch się przeważały losy opinij społecznych, losy państw i <strong>na</strong>rodów.<br />
I były to straszne te czasy, pełne tajemnic, przepowiedni i grozy.<br />
Duch dziewięt<strong>na</strong>stego wieku zapowia<strong>da</strong>ł ognistymi grobami swe <strong>na</strong> świat przyjś<strong>ci</strong>e.<br />
Francja już cała gorzała wtedy niezgaszonym płomieniem – Niemcy się rozpadły jak ziemia,<br />
skwarnymi upałami zwarzo<strong>na</strong> – <strong>da</strong>wno zagasłe wulkany nowym ogniem wybuchały we<br />
Włoszech – Polska drżała w <strong>na</strong>jgłębszych swych podwali<strong>na</strong>ch.<br />
Było więc o czym rozmawiać. Czytano listy z kraju i z zagranicy, roztrząsano opinie i sentymenty,<br />
przychylano się ku wojnom, ku gwałtownym wstrząśnieniom, mówiono o rozpaczy<br />
jak o rzeczy koniecznej i śmierć przenoszono <strong>na</strong>d ży<strong>ci</strong>e, nie radząc się wcale rozsądku, <strong>na</strong><br />
<strong>który</strong> już miejsca nie było. Tak trwała rozmowa przeszło godzinę, kiedy wtem <strong>da</strong>ło się słyszeć<br />
nowe pukanie do drzwi. Kanonik wyszedł i powró<strong>ci</strong>ł za chwilę z Flawiuszem. Flawiusz, stanąwszy<br />
<strong>na</strong> progu i obaczywszy Jędrzeja, stanął jak wryty.<br />
Jędrzej spojrzał <strong>na</strong> niego i przybrał postawę sztywną i nieugiętą.<br />
– Monsieur! – zaczął mówić Flawiusz...<br />
– Ale co tam, monsieur! – zawołał prędko kanonik – posprzeczaliś<strong>ci</strong>e się wczoraj niechcący,<br />
po<strong>da</strong>j<strong>ci</strong>e sobie teraz ręce i kwita! No! panie Jędrzeju!<br />
Jędrzej założył rękę za kamizelkę.<br />
Wszakże <strong>na</strong> to kanonik załamał ręce przed sobą i zawołał prawie ze łzami:<br />
– Ale przez Pa<strong>na</strong> Boga żywego! Jędrzeju!...<br />
Wszyscy przytomni spojrzeli prawie z zadziwieniem <strong>na</strong> niego.<br />
Co widząc Jędrzej, zaczerwienił się cały i przystąpiwszy z nietajoną nie<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>ą do<br />
Flawiusza, rzekł do niego:<br />
– Obraziłem pa<strong>na</strong> wczoraj, więc przepraszam... Bardzo pa<strong>na</strong> przepraszam.<br />
– Ano! więc o cóż chodzi! – zawołał <strong>na</strong> to kanonik, obracając się do Flawiusza – wszakże<br />
już po gniewie i po obrazie? niepraw<strong>da</strong>ż?<br />
– Już – odpowiedział Flawiusz przez zęby, obracając się plecyma do Rudnickiego.<br />
Widząc to, kanonik westchnął z głębi piersi i zaczął długie kazanie o niezgodzie domowej.<br />
Ale Jędrzeja niebawem głowa zabolała i opuś<strong>ci</strong>wszy mieszkanie księdza, powró<strong>ci</strong>ł dosyć<br />
kwaśny do siebie.<br />
Przez parę dni <strong>na</strong>stępnych Jędrzej zupełnie nie wychodził z domu.<br />
Co dzień wojewo<strong>da</strong> albo raczej wojewodzianka przysyłała do niego, zapytując o zdrowie, a<br />
Jędrzej co dzień posyłał do kanonika, zapytując o swoją podróż do Drez<strong>na</strong>.<br />
Nic by teraz nie było przyjemniejszym dla niego jak jakaś podróż <strong>da</strong>leka.<br />
Co godzi<strong>na</strong>, co chwila przychodziła mu <strong>na</strong> myśl pięk<strong>na</strong> Stanisława, ale tuż za nią przychodziła<br />
<strong>na</strong> mysi Melania – a ile razy o Melanii pomyślał, zawsze mu się jakoś tak <strong>ci</strong>ężko zrobiło<br />
<strong>na</strong> sercu, tak duszno w piersiach, że mu się w samej rzeczy z<strong>da</strong>wało, jakby był chorym. A<br />
czasem <strong>na</strong>wet było mu tak, jakby się odzywało do niego jego własne i już obrażone sumienie<br />
– pokazywała mu się wtedy żywa postać Melanii, <strong>ci</strong>cha, milcząca i dziwnie pobłażającym<br />
wzrokiem patrząca <strong>na</strong> niego – ale ten wzrok spokojny <strong>na</strong> wskroś go przeszywał i musiał się<br />
Jędrzej chować przed nim, i wtedy rzeczywiś<strong>ci</strong>e był chorym.<br />
Ale w parę dni podczaszy<strong>na</strong> przysłała do niego, prosząc go <strong>na</strong> herbatę do siebie. Jędrzej był<br />
zdrów wtedy jak ryba. Ubrał się w oka mgnieniu i jeszcze dopiero światła zaczy<strong>na</strong>no zapalać,<br />
kiedy się z<strong>na</strong>lazł w podczaszynej salonie.<br />
Wchodząc dopiero, spostrzegł się, jaką popełnił niezręczność. Ale nie frasował się bardzo<br />
swoim etykietalnym grzechem, <strong>który</strong> może gdzie indziej byłby <strong>na</strong>zwał nieszczęś<strong>ci</strong>em. Tutaj<br />
<strong>na</strong>wet nie było do tego powodu. Podczaszy<strong>na</strong>, kobieta serca, a nie niewolnica etykiety, przy-<br />
96
jęła go serdecznie, jakakolwiek to była godzi<strong>na</strong>. Ze skromną wprawdzie, ale też i zupełnie<br />
szczerą radoś<strong>ci</strong>ą przyjęła go pięk<strong>na</strong> podkomorzanka.<br />
O! i jakżeż szczęśliwym był przy niej!<br />
Jeżeli kiedy, to tu <strong>na</strong>jpewniej powinien się był przeko<strong>na</strong>ć o tym, że przede wszystkim innym<br />
jest się człowiekiem.<br />
Ale <strong>na</strong> to nie miał on teraz czasu. Wszystkie myśli codzienne, choćby nie wiem jak ważne,<br />
ulotniły się z jego pamię<strong>ci</strong>. Wszystkie inne uczu<strong>ci</strong>a zakrzepły teraz i zbladły, i umilkło <strong>na</strong>wet<br />
samo, przed chwilą jeszcze tak rozdrażnione, sumienie.<br />
Pięk<strong>na</strong> Stanisława była dzisiaj cudowną.<br />
Miała <strong>na</strong> sobie suknię jasnobłękitnego koloru z <strong>ci</strong>ężkiej jedwabnej materii, sznur ogromnych<br />
korali <strong>na</strong> szyi i jakiś kwiatek pąsowy we włosach. Było to całe jej ubranie, tak, pojedyncze<br />
i proste, że zepsuty smak ówczesnego świata nie śmiał o nim <strong>na</strong>wet zamarzyć i byłby je<br />
niezawodnie <strong>na</strong>jsurowiej potępił. Ale Jędrzejowi ta prostota <strong>na</strong>dzwyczaj się podobała. Jemu<br />
już z góry podobało się wszystko, co tylko odnosiło się do Stanisławy – a zwłaszcza dzisiaj!<br />
Była o<strong>na</strong> bowiem jakaś tak promieniejąca radoś<strong>ci</strong>ą, od jej twarzy bił jakiś <strong>taki</strong> uśmiech wesoły,<br />
a w jej oczach było tyle pogodnego, jasnego blasku, że z<strong>da</strong>wało się Jędrzejowi, jak gdyby<br />
ją otaczała jakaś atmosfera <strong>na</strong>dziemska, zla<strong>na</strong> z księżycowego światła i tęczy, a peł<strong>na</strong> tej balsamicznej<br />
woni, jaką ziemia się łączy z niebem w jasny dzień majowej pogody.<br />
Stanisława była dziś w złotoróżowym humorze. Jak obłoczek różowy, ozłocony po brzegach<br />
promieniami jasnego słońca, płynęła o<strong>na</strong> po majowym błęki<strong>ci</strong>e swoich marzeń półanielskich,<br />
półsennych...<br />
Jędrzej stał zrazu <strong>na</strong> ziemi jak człowiek umiejący czuć i kochać pięknoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>tury, ale patrzący<br />
przy tym w niebo i tęskniący za jakąś nie z<strong>na</strong>ną dotąd krainą, w której by było więcej<br />
ducha, mniej ziemi, więcej uczu<strong>ci</strong>a, a choćby szału, a mniej wymierzonego, klasycznego rozsądku,<br />
<strong>który</strong>m go <strong>na</strong> uwięzi przy ławach codziennego ży<strong>ci</strong>a trzymano.. I odrosły mu skrzydła<br />
od ramion, w jego sercu zawrzał prąd jakiś ognisty, unoszący go w niedojrzane dotychczas<br />
krainy... Młodzieniec otrząsł się <strong>na</strong>gle z ziemskiego pyłu i w niebo pole<strong>ci</strong>ał... Różowy obłok<br />
ze złotymi brzegami był mu sternikiem w tej <strong>na</strong>powietrznej podróży.<br />
Oboje młodzi rozmawiali ze sobą jak dzie<strong>ci</strong>.<br />
Przedmiotem ich rozmowy były znów tylko drzewka domowego ogrodu, ognie rybaków<br />
błąkające się nocą po skalistej karpackiej rzece, smutne wspomnienie serca nieboszczki matki,<br />
tęsknota za miejscem rodzinnym i za tymi górami, w <strong>który</strong>ch tak świeże, wonne, orzeźwiające<br />
powietrze... W tej rozmowie nie było ani krzty książkowego rozumu, ledwie <strong>ci</strong>eń jakiś rozsądku;<br />
ale było tyle wiosennej świeżoś<strong>ci</strong>, tyle miłoś<strong>ci</strong> dla świata i ludzi, i tyle tajemniczego,<br />
zachwycającego uroku, że Jędrzej stra<strong>ci</strong>ł ziemię zupełnie z oczu, stra<strong>ci</strong>ł świadomość czasu i<br />
przestrzeni i zaledwie zachował świadomość siebie...<br />
W salonie podczaszynej było dziś wiele osób: bawiono się żywą, zajmującą rozmową, po<strong>da</strong>wano<br />
kawę, herbatę, wino, owoce, torty, ktoś grał <strong>na</strong> klawikordzie, jakaś pan<strong>na</strong> śpiewała i<br />
ktoś deklamował – Jędrzej brał od czasu do czasu udział w ogólnej rozmowie, pił wino i jadł<br />
owoce, słuchał śpiewu i deklamacji, ale o tym wszystkim nic zgoła nie wiedział.<br />
Kiedy wszedł do salonu, j e s z c z e nie było nikogo – a kiedy się spostrzegł, że jest w<br />
salonie, już nie było nikogo.<br />
Podczaszy<strong>na</strong> patrzała <strong>na</strong> to roztargnienie Jędrzeja z wielkim zadowoleniem i kiedy już<br />
wszyscy goś<strong>ci</strong>e wyszli, wyniosła list jakiś z przyległego pokoju i po<strong>da</strong>jąc go Jędrzejowi, rzekła<br />
do niego z uśmiechem:<br />
– Odebrałam dzisiaj list bardzo orygi<strong>na</strong>lny. Muszę go panu pokazać i <strong>ci</strong>ekawam, jak też<br />
pan go osądzisz?<br />
97
Na te słowa podkomorzanka się mocno zarumieniła i zrobiła ruch <strong>taki</strong>, jak gdyby ch<strong>ci</strong>ała<br />
przeszkodzić, żeby list ten doszedł do ręki Jędrzeja, ale to się u<strong>da</strong>ć nie mogło – odeszła więc<br />
ze smutną minką do ok<strong>na</strong>.<br />
Tymczasem Jędrzej rozwinął ten list i zbliżywszy się do świecy, czytał go <strong>ci</strong>cho.<br />
Był to list pisany przez Flawiusza do podczaszynej. List ten był <strong>na</strong>strzępiony szumnymi<br />
ogólnikami, ale przy tym pełen gorącego uczu<strong>ci</strong>a, które, podnosząc się raz do pożaru i sięgając<br />
iskrzącymi się rakietami do nieba, drugi raz się zniżało do <strong>na</strong>juleglejszej i prawie pełzającej<br />
pokory. Dziwne zaprawdę było wrażenie, jakie ten list sprawiał <strong>na</strong> czytającym: było bowiem<br />
zeń wi<strong>da</strong>ć człowieka kochającego się do szaleństwa, krwawo rozpaczającego o dobrą<br />
przyszłość swojej miłoś<strong>ci</strong> i gotowego w tej rozpaczy chwy<strong>ci</strong>ć się wszystkiego, czego tylko<br />
moż<strong>na</strong> ludzką dosięgnąć ręką. Jakoż ta stro<strong>na</strong> listu mogła rzeczywiś<strong>ci</strong>e wzbudzić współczu<strong>ci</strong>e<br />
– ale druga jego stro<strong>na</strong> była peł<strong>na</strong> <strong>na</strong>jszumniejszej ambicji, opartej <strong>na</strong> <strong>na</strong>jgorętszej wierze w<br />
ziszczenie się jakichś mglistych i wypiętrzonych ambicyj, ale nie opartej <strong>na</strong> żadnej rzeczywistej<br />
podstawie. To było śmieszne. Całym zaś sensem tego długiego listu była prośba do podczaszynej<br />
o pozwolenie przedstawienia się jej osobiś<strong>ci</strong>e. To była już tylko śmiesz<strong>na</strong> niezręczność.<br />
– I cóż pan sądzisz o tej korespondencji? – zapytała podczaszy<strong>na</strong>.<br />
– Ja, pani? – powtórzył Jędrzej – mnie się z<strong>da</strong>je, że to pisał ktoś, <strong>który</strong> ma lekkie pomieszanie<br />
rozumu.<br />
– Otóż i mnie się tak z<strong>da</strong>je – powtórzyła podczaszy<strong>na</strong> ze śmiechem i mówiła polem wiele o<br />
tych osobliwszych dziś czasach, w <strong>który</strong>ch skądeś się biorą ludzie szczególniejszych pretensyj<br />
i szczególnie przewrotnego rozumu.<br />
Ale Jędrzej niewiele z tego rozumiał.<br />
On był cały zatopiony w tym świe<strong>ci</strong>e, <strong>który</strong> mu się dziś odkrył w całej swojej pięknoś<strong>ci</strong> i<br />
tak go upoił swoim nieopisanym urokiem.<br />
Cały też upojony i zupełnie sobie nieprzytomny wyszedł z salonu.<br />
Przez te dwa tygodnie bywał u podczaszynej prawie codziennie i codziennie się więcej<br />
upajał, nie myśląc wcale .<strong>na</strong>d stanem serca swego i nie mając <strong>na</strong>wet siły po temu. Stanisława<br />
była mu wszystkim – i oprócz niej nic więcej nie widział.<br />
Przez ten czas był tylko kilka razy u wojewody.<br />
Siedząc obok Melanii, był zamyślony i milczał, a <strong>na</strong> zapytania odpowia<strong>da</strong>ł przez zęby.<br />
Melania widziała to, że w nim jakaś waż<strong>na</strong> zachodzi zmia<strong>na</strong>, ale nie mogła do<strong>ci</strong>ec tego przyczyny.<br />
Jej domysły trącały o wszystkie niepodobieństwa, ale ani razu nie potrą<strong>ci</strong>ły o prawdę.<br />
O coś podobnego jak sprzeniewierzenie się nie mogła o<strong>na</strong> Jędrzeja ani <strong>na</strong>wet we śnie posądzić.<br />
Tym gorzej dla niej! Im głębsza wiara, tym boleśniejsze rozczarowanie!<br />
Wszakże po dwóch tygodniach stan ten serca Jędrzeja –. stan złotych marzeń <strong>na</strong> lazurowym<br />
tle nieba – <strong>na</strong>jpiękniejsza chwila ludzkiego ży<strong>ci</strong>a, czyniąca <strong>na</strong>s podobnymi aniołom, nie<br />
każdemu dostęp<strong>na</strong>, a u każdego tak krótko trwająca – skończyła się prostym i <strong>da</strong>wniej już<br />
przewidzianym wypadkiem.<br />
Jednego dnia bowiem, przed samym wieczorem, wpadł do niego kanonik i lubo się tego<br />
nie spodziewał, zastał go w domu.<br />
Rozmarzony młodzieniec właśnie dzisiaj zaczął się był trzeźwić cokolwiek. Obok serdecznych<br />
marzeń zaczęły mu się w głowie rozjaśniać myśli i zwracać jego uwagę <strong>na</strong> stan jego serca<br />
i różne stosunki i obowiązki dla ludzi.<br />
Obok Stanisławy zaczęła stawać przed nim Melania, jego przyja<strong>ci</strong>ółka, towarzyszka lat<br />
dzie<strong>ci</strong>ęcych i wiecznie mu towarzysząca do dziś dnia, dzieląca sercem wszystkie jego smutki i<br />
wszystkie żałoś<strong>ci</strong>, wspomagająca go rozsądkiem we wszystkich wątpliwoś<strong>ci</strong>ach jego niedoświadczonego<br />
ży<strong>ci</strong>a i mająca już miejsce trwałe w jego sercu <strong>na</strong> całą przyszłość. Jędrzej za-<br />
98
czął rozmyślać <strong>na</strong>d tym dziwnym swym położeniem, w <strong>który</strong>m by mu się trzeba koniecznie<br />
rozedrzeć – ale wtem wszedł kanonik.<br />
– Chwała Bogu – zawołał zacny kapłan – że <strong>ci</strong>ę zastaję w domu. Oto masz listy, posyłaj<br />
zaraz po konie pocztowe i niech <strong>ci</strong>ę Bóg prowadzi.<br />
– Jak to? co? jak to? – zapytał Jędrzej – to ja mam jechać koniecznie?<br />
– A toż co znowu! – zawołał kanonik – to sam się <strong>na</strong>parłeś tej podróży i <strong>da</strong>łeś słowo, a teraz<br />
<strong>ci</strong>ę to zadziwia?<br />
– Ja <strong>da</strong>łem słowo? – powtórzył Jędrzej.<br />
– W imię Ojca i Sy<strong>na</strong>! – rzekł żeg<strong>na</strong>jąc się kapłan i patrzał <strong>na</strong> Jędrzeja z zadziwieniem i<br />
niepokojem.<br />
Jędrzej, odebrawszy już przedtem listy od kanonika, chodził teraz po pokoju i wy<strong>ci</strong>ągając<br />
rękę, ustawicznie prze<strong>ci</strong>erał czoło. Albo się w nim odbywała jakaś walka wewnętrz<strong>na</strong>, albo go<br />
tylko pamięć opuś<strong>ci</strong>ła <strong>na</strong> chwilę, którą ch<strong>ci</strong>ał gwałtem przywołać. Jedno czy drugie stało się<br />
wszakże i wkrótce Jędrzej przystąpił z wypogodzoną twarzą do księdza i po<strong>da</strong>jąc mu rękę,<br />
rzekł prawie wesoło:<br />
– Przepraszam pa<strong>na</strong>... byłem czegoś roztargniony i nieprzytomny... jadę dziś w nocy, tylko<br />
muszę jeszcze <strong>na</strong> moment wpaść do wojewody, aby się z nim pożeg<strong>na</strong>ć.<br />
– No! to z tym mniejsza! – rzekł odetchnąwszy kanonik – tylko tam z wojewodą nie zapuszczaj<br />
się w <strong>na</strong>dto długie gawędy.<br />
– Choćby w <strong>na</strong>jdłuższych – odpowiedział Jędrzej – to zawsze nie powiem, tylko tyle, ile<br />
sam zechcę. A zresztą nie z<strong>na</strong>m człowieka godniejszego bezwzględnej ufnoś<strong>ci</strong> od wojewody.<br />
– I ja także, ale mam zwyczaj ufać tylko tym ludziom, którzy są ze mną jednego z<strong>da</strong>nia.<br />
Ale wiele by mówić o tym, a tu nie ma <strong>na</strong> to czasu. Więc kiedyż jedziesz?<br />
– Dziś jeszcze w nocy.<br />
– Im prędzej, tym lepiej. Żeg<strong>na</strong>m <strong>ci</strong>ę tedy i niech Bóg prowadzi. Kiedy się obaczymy i w<br />
jakich okolicznoś<strong>ci</strong>ach, Bóg to sam tylko wiedzieć może. Mam jed<strong>na</strong>k w każdym razie <strong>na</strong>dzieję,<br />
iż się obaczymy niebawem i będziem się witać wesoło. A kiedy się tak witać mamy,<br />
żeg<strong>na</strong>jmyż się także wesoło, a przy<strong>na</strong>jmniej niesmutno.<br />
I to mówiąc, objął młodzieńca w swoje ramio<strong>na</strong>, zrobił krzyż święty <strong>na</strong>d jego głową i wyrwawszy<br />
się w ten moment z jego przyja<strong>ci</strong>elskiego obję<strong>ci</strong>a, zniknął z kom<strong>na</strong>ty, jak gdyby go<br />
w niej nigdy nie było.<br />
Jędrzej zaś kazał w ten moment zaprzęgać, ubrał się prędko i pojechał do wojewody.<br />
U wojewody nikt nic jeszcze nie wiedział o tej podróży i kiedy Jędrzej <strong>na</strong> samym wstępie<br />
oświadczył, że się przyszedł pożeg<strong>na</strong>ć, i oj<strong>ci</strong>ec, i córka <strong>na</strong>dzwyczajnie się zadziwili.<br />
Oj<strong>ci</strong>ec <strong>na</strong>wet nie ch<strong>ci</strong>ał zrazu uwierzyć, myśląc, że to są jakieś żarty albo komedia, a kiedy<br />
się przeko<strong>na</strong>ł, że to jest prawdą istotną, zaczął Jędrzeja wybadywać jak <strong>na</strong>jusilniej, jakie by<br />
były tej podróży powody. I tu dopiero Jędrzej po raz pierwszy i dość dowodnie się przeko<strong>na</strong>ł,<br />
jak <strong>da</strong>leko się roz<strong>ci</strong>ągała <strong>na</strong>d nim opieka hrabiego i jak <strong>da</strong>lece w tym domu go uważano za<br />
swego. Hrabia bowiem wziął Jędrzeja <strong>na</strong> prawdziwe tortury. Ani mu się w głowie pomieś<strong>ci</strong>ć<br />
nie mogło, żeby w jego domu wychowany młodzieniec, żeby jego zięć przyszły mógł mieć<br />
przed nim jakie bądź tajemnice, a cóż dopiero tak ważne, jak podróż za granicę? Jędrzej się<br />
po<strong>ci</strong>ł jak w łaźni. Gdyby był to przewidział, byłby się uzbroił w jakąś zręczną wymówkę, ale<br />
tak nie mógł ufać sobie, że mu się u<strong>da</strong> powód jakiś zmyślić tak zręcznie, żeby się <strong>na</strong> nim wojewo<strong>da</strong><br />
nie poz<strong>na</strong>ł. Dać mu zaś do zrozumienia rzeczywisty powód podróży, z<strong>da</strong>wało mu się<br />
niepodobieństwem. Aż <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e sam wojewo<strong>da</strong> wpadł <strong>na</strong> myśl, że w tym nie może być nic<br />
innego jak jakaś sprawa honorowa i sam to <strong>na</strong>trą<strong>ci</strong>ł.<br />
Na szczęś<strong>ci</strong>e Jędrzej miał dosyć przytomnoś<strong>ci</strong>, ażeby się tego domysłu uchwy<strong>ci</strong>ć i kilką<br />
słowy w nim wojewodę utwierdzić. Wojewo<strong>da</strong> tedy nie miał już co <strong>na</strong> to powiedzieć i tylko<br />
bardzo czule i z ojcowską troskliwoś<strong>ci</strong>ą go żeg<strong>na</strong>ł. To pożeg<strong>na</strong>nie wszakże dziwne <strong>na</strong> Ję-<br />
99
drzeju zrobiło wrażenie. Przy nim bowiem, zimnemu zresztą i prawie niczym niewzruszonemu<br />
dyploma<strong>ci</strong>e, głos całkiem się zmienił, łzy mu stanęły w oczach i zaledwie mógł mówić.<br />
Jędrzej płakał jak dziecko. Nie umiał być niewdzięcznym, widząc, jak go kochano...<br />
Wszakże to pożeg<strong>na</strong>nie jeszcze niczym było wobec tej sceny, jaka go czekała z Melanią.<br />
Melania nie była przytomną jego rozmowie z ojcem i nic o powo<strong>da</strong>ch podróży jeszcze nie<br />
wiedziała. Była o<strong>na</strong> przez ten czas w swoim pokoju. Zapewne się Panu Bogu modliła, aby jej<br />
<strong>da</strong>ł siłę <strong>na</strong>d sobą przy pożeg<strong>na</strong>niu, albo może <strong>na</strong>wet, aby ten wyjazd odwró<strong>ci</strong>ł. Wiele nieraz<br />
od Pa<strong>na</strong> Boga wymagamy, zwłaszcza kiedy jesteśmy w nieszczęś<strong>ci</strong>u...<br />
Wojewo<strong>da</strong> przeczuwał to, że ta sce<strong>na</strong> może się stać cokolwiek jaskrawą, a przy<strong>na</strong>jmniej, że<br />
jest niebezpieczną dla jego córki, która właś<strong>ci</strong>wie nie była jeszcze niczym upoważnioną do<br />
otwartego żalu przy pożeg<strong>na</strong>niu z Jędrzejem – i dlatego uczynił rozumną introdukcję, jak tylko<br />
weszła do salonu Melania.<br />
Ale cóż pomogą choćby <strong>na</strong>jwymowniejsze introdukcje sercu, które jest pod przemocą<br />
uczu<strong>ci</strong>a?<br />
Melania była bladą, jakby jej wszystka krew ustąpiła z twarzy; <strong>na</strong> jej licach wybladłych<br />
osiadła boleść tak wyraź<strong>na</strong>, tak niezgłębio<strong>na</strong> i przejmująca, że Jędrzej <strong>na</strong> jej widok oniemiał.<br />
Teraz dopiero rozjaśniły się przed nim jego wszystkie do niej stosunki, teraz dopiero poz<strong>na</strong>ł,<br />
czym on jest dla niej i jakie by powinny być jego względem niej obowiązki.<br />
Poz<strong>na</strong>ł, mówię, ale czy uczuł także i sercem? Jego serce nie ostrzegałoż go o tym i <strong>da</strong>wniej?<br />
Jego serce czyż dzisiaj żadnego nie miało głosu?<br />
Nie będziemy tego w tej chwili rozstrzygać.<br />
Wiemy tylko, że był blady teraz jak nigdy, z<strong>da</strong>wało się, jakby drżał mimowolnie, a <strong>na</strong> jego<br />
twarzy malował się jakiś wyraz. niepewnoś<strong>ci</strong> samego siebie i jakiegoś przestrachu.<br />
– Pan odjeżdża – wymówiła <strong>ci</strong>chym, stłumionym głosem wojewodzianka.<br />
– Z boleś<strong>ci</strong>ą serca, lecz muszę – odpowiedział równie <strong>ci</strong>cho młodzieniec.<br />
– Ta podróż nie <strong>da</strong> się żadną miarą usunąć ani <strong>na</strong>wet odroczyć? – zapytała już śmielej cokolwiek<br />
i patrząc mu w oczy Melania.<br />
– Na żaden sposób – odpowiedział stanowczo Jędrzej. Na te słowa Melania się <strong>na</strong>gle zarumieniła<br />
i znowu <strong>na</strong>gle pobladła, ale w jej oczach zagrały ognie jakby jakiejś myśli prędkiej<br />
a groźnej i z tym ogniem porwała go za rękę, pytając nie<strong>ci</strong>erpliwymi usty:<br />
– Pan jedzie po śmierć swoją lub cudzą! To Flawiusz! Widząc to wojewo<strong>da</strong> odszedł w kąt<br />
prze<strong>ci</strong>wległy salonu, a tymczasem Jędrzej, przerażony tym jeszcze więcej, odpowiedział wyraźnie:<br />
– Mogę panią jak <strong>na</strong>jsolenniej zaręczyć, że ta podróż nie ma żadnego związku z Flawiuszem.<br />
– Ach! i cóż pa<strong>na</strong> tak <strong>na</strong>gle od <strong>na</strong>s od<strong>da</strong>la? Te słowa wymówiła Melania głosem tak rzewnym<br />
i tak z głębi serca wy<strong>da</strong>rtym, że Jędrzej aż się wstrząsł <strong>na</strong> nie, lecz całą siłą panując <strong>na</strong>d<br />
sobą, rzekł do niej półgłosem:<br />
– Jeśli mi pani <strong>da</strong>sz słowo, że dotrzymasz tajemnicy <strong>na</strong>wet przed ojcem...<br />
– Nawet przed ojcem... – powtórzyła prędko Melania.<br />
– Więc powiem pani – rzekł Jędrzej – że tej podróży sprawa kraju wymaga.<br />
Melania patrzyła przez kilka sekund w twarz jego, potem odetchnęła z głębi piersi, jakby<br />
jej <strong>ci</strong>ężar spadł z serca, i zaraz rękę wy<strong>ci</strong>ągnęła ku niemu, mówiąc głosem pogodnym:<br />
– Jedź pan... z panem moje modlitwy i błogosławieństwa!<br />
Jędrzej spojrzał <strong>na</strong> nią z uczu<strong>ci</strong>em uwielbienia, uś<strong>ci</strong>snął po<strong>da</strong>ną sobie rękę, pożeg<strong>na</strong>ł jeszcze<br />
raz wojewodę i wyszedł prędko z salonu.<br />
Zbiegłszy po scho<strong>da</strong>ch <strong>na</strong> dół, wskoczył do czekającej <strong>na</strong> niego karety i kazał się zawieźć<br />
do siebie.<br />
100
Powró<strong>ci</strong>wszy do swego mieszkania, zastał już wszystkie rzeczy popakowane i wszystko do<br />
podróży gotowe. Uradowany podróżą służący czekał już tylko <strong>na</strong> niego i ledwie go obaczył,<br />
zawołał prędko:<br />
– Już, panie, wszystko gotowe, niech tylko jaśnie pan jeszcze tę suknię aksamitną zrzu<strong>ci</strong> ze<br />
siebie, bo szko<strong>da</strong> tego <strong>na</strong> drogę.<br />
– Czekaj no, <strong>da</strong>j mi pokój! – odpowiedział Jędrzej słudze i zaczął chodzić wielkimi krokami<br />
po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />
Na jego twarzy wi<strong>da</strong>ć było szczególniejszą nie<strong>ci</strong>erpliwość i pomieszanie. Chodził chwiejącym<br />
się krokiem, wy<strong>ci</strong>ągał nie<strong>ci</strong>erpliwie mankiety od rękawów i miął żaboty <strong>na</strong> piersiach,<br />
dotykając się drżącą ręką swego lewego boku, jak gdyby tam czuł boleść jakąś albo boleśne<br />
ś<strong>ci</strong>śnienie. Wi<strong>da</strong>ć inne już teraz przychodziły mu myśli do głowy, a co gorsza, inne podobno<br />
w nim się odzywały uczu<strong>ci</strong>a.<br />
Nie<strong>ci</strong>erpliwy służący patrzał <strong>na</strong> niego ze zdziwieniem.<br />
– Jaśnie panie! – mówił on – konie pocztowe la<strong>da</strong> chwila <strong>na</strong>dejdą, trzeba <strong>na</strong>m śpieszyć się<br />
z pakowaniem.<br />
– Precz! – zawołał Jędrzej do niego – precz! do antykamery! i nie pokazuj się, aż <strong>ci</strong>ę zawołam.<br />
I wypędziwszy sługę, sam został w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />
W samotnoś<strong>ci</strong> wezbrały jeszcze bardziej jego nie<strong>ci</strong>erpliwe uczu<strong>ci</strong>a. Jego suknia już była<br />
całkiem pomięta, fryzura <strong>na</strong>jzupełniej zburzo<strong>na</strong>. Wszakże nie koniec <strong>na</strong> tym. Niebawem bowiem<br />
zaczął ręce łamać przed sobą jakby w <strong>na</strong>jsroższej rozpaczy, a kiedy mu łzy <strong>na</strong>gle trysnęły<br />
z oczu, uderzył się ręką w czoło i zawołał do siebie głosem <strong>pełny</strong>m rozpaczliwego żalu:<br />
– Okropność!... ja jej nigdy już nie obaczę!... Z tymi słowami rzu<strong>ci</strong>ł się w fotel, zakrył<br />
twarz obydwiema rękami i płakał, łkając głośno jak dziecko. Ale po krótkiej chwili zerwał się.<br />
– Nie! to być nie może! muszę ją widzieć!... raz jeszcze! obaczę... i pożeg<strong>na</strong>m <strong>na</strong> zawsze!<br />
Ledwie tych słów domówił, miał już płaszcz <strong>na</strong> sobie i kapelusz <strong>na</strong> głowie.<br />
– Hej! niech zajeżdża! – zawołał <strong>na</strong> służącego.<br />
– Któż, panie?<br />
– No, któż? kareta!<br />
– On już wyprzągł.<br />
– To nie trza! – zawołał Jędrzej i pobiegł pieszo do pani podczaszynej przemyskiej.<br />
Pani podczaszy<strong>na</strong> siedziała ze Stasią w salonie i była zajęta czytaniem jakiejś książki<br />
światowej. Nie spodziewała się o<strong>na</strong> już dziś nikogo, bo to było już blisko dziewiątej, i była<br />
trochę w negliżu. Kiedy jej więc zameldowano Jędrzeja, wybiegła prędko do przyległej kom<strong>na</strong>ty,<br />
aby poprawić sobie koło stroju.<br />
Jędrzej zastał Stanisławę samą w salonie.<br />
Nie było w tym nic dziwnego, już się to nieraz i przedtem z<strong>da</strong>rzało. Ale dziś Stanisława,<br />
czy to jakimś szczególniejszym ostrzeżo<strong>na</strong> instynktem, czy dlatego, że obaczyła go tak bardzo<br />
pomieszanym i jeszcze z nieoschłymi łzami <strong>na</strong> twarzy, przelękła się go i powstawszy z ka<strong>na</strong>py,<br />
wpatrzyła się weń wystraszonymi oczyma.<br />
Jędrzej ukłonił się jej, ale milczał.<br />
To jeszcze więcej zmieszało młodziutką dziewczynę, która, nie umiejąc taić wzruszeń<br />
swojego serca, a tutaj może <strong>na</strong>wet nie widząc tego potrzeby, zapytała otwar<strong>ci</strong>e:<br />
– Co panu?...<br />
– Pani! – rzekł <strong>na</strong> to Jędrzej, zbierając wszystkie swe siły – przychodzę do pani z ważną i<br />
niewymownie smutną dla mnie nowiną.<br />
– Przez Pa<strong>na</strong> Boga! cóż to?<br />
– Nic, pani. Przychodzę się żeg<strong>na</strong>ć. Odjeżdżam.<br />
101
– Pan jedzie! – zawołała podkomorzanka i jakby ją opuś<strong>ci</strong>ły siły, <strong>na</strong> powrót <strong>na</strong> ka<strong>na</strong>pie<br />
usiadła, spuszczając oczy ku ziemi i skubiąc chusteczkę trzymaną w ręku.<br />
Jędrzej patrzał, drżąc i nie mogąc odetchnąć z wzruszenia. Ale w tej chwili dwie łzy duże<br />
jak perły wytrysnęły jej z oczu i upadły prosto <strong>na</strong> chustkę.<br />
Te łzy <strong>taki</strong>e jawne i wymowniejsze <strong>na</strong>d wszystko, co ludzkie usta mogą powiedzieć, odebrały<br />
Jędrzejowi pamięć wszystkiego, co kiedykolwiek się stało, odebrały mu przytomność i<br />
wszelką władzę <strong>na</strong>d sobą. Zerwał się jakby piorunem rażony i rzu<strong>ci</strong>ł się przed nią <strong>na</strong> kola<strong>na</strong>.<br />
Porwał jej ręce i <strong>przy<strong>ci</strong>sk</strong>ając je do ust, wymówił <strong>ci</strong>ężkim łkającym głosem:<br />
– O Boże! czemuż muszę odjeżdżać!<br />
– Nie jedź... – szepnęła <strong>ci</strong>chym głosem dziewczy<strong>na</strong>.<br />
– O! mój aniele! – łkał <strong>da</strong>lej młodzieniec – czemuż nie wiedziałem pierwej, że mi tak <strong>ci</strong>ężko<br />
będzie odjechać!<br />
– Nie jedź... – szepnęła jeszcze <strong>ci</strong>szej dziewczy<strong>na</strong> i ch<strong>ci</strong>ała <strong>da</strong>lej coś mówić, ale łzy jej<br />
stłumiły głos w piersiach.<br />
W tej chwili powró<strong>ci</strong>ła podczaszy<strong>na</strong>, lecz obaczywszy, co się dzieje, zatrzymała się w progu.<br />
Przez kilka sekund nie wiedziała, co robić.<br />
Ale wtem obaczyła ją Stasia i wzdrygnęła się.<br />
Zbudzony Jędrzej zerwał się <strong>na</strong> nogi i stanął <strong>na</strong> boku w dziwnie trwożnej postawie.<br />
Podczaszy<strong>na</strong> weszła do salonu.<br />
Przez długą chwilę trwało powszechne milczenie.<br />
Wszyscy mieli do mówienia tak wiele – a nikt nie umiał słów z<strong>na</strong>leźć.<br />
Aż <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e podczaszy<strong>na</strong> odezwała się sama:<br />
– Och! dzie<strong>ci</strong>, dzie<strong>ci</strong>!... Nietrudno mi się było domyśleć już <strong>da</strong>wniej, że do tego przyjdzie<br />
pomiędzy wami... Ja nic <strong>na</strong> to nie mówię...Z<strong>da</strong>je mi się, że widzę w tym Boskie zrządzenie...<br />
Bóg też sam zaczął, Bóg to jakoś skończy... Ale trza mieć <strong>ci</strong>erpliwość, bo nie od <strong>na</strong>s zależy...<br />
Ma<strong>ci</strong>e oboje rodziców, oni niech sądzą...<br />
Jędrzej słuchał tej mowy i sam nie wiedział, co się z nim dzieje.<br />
Słowa podczaszynej ochłodziły go bardzo. Pomimo woli przypomniała mu się teraz ta sce<strong>na</strong>,<br />
którą przed godziną miał w domu wojewody. Było to niemal jej powtórzenie. Zachodziły<br />
pomiędzy tymi dwiema sce<strong>na</strong>mi wprawdzie wielkie różnice, ale te mu się teraz wy<strong>da</strong>ły niczym.<br />
I objął go dreszcz straszny od stóp do głowy, i jakaś niez<strong>na</strong><strong>na</strong> dotychczas trwoga zatrzęsła<br />
jego sumieniem... Z<strong>da</strong>ło mu się, jakby <strong>ci</strong>ężki popełnił występek, jakby był zbrodniem<br />
<strong>na</strong>jpodlejszym w świe<strong>ci</strong>e...<br />
I pod wrażeniem tej myśli, która jakby gromem weń uderzyła, zerwał się z miejsca, chwy<strong>ci</strong>ł<br />
Stanisławę za rękę, przy<strong>ci</strong>snął ją do ust i rzekł do niej:<br />
– Na wieki!<br />
Po czym się rzu<strong>ci</strong>ł ku drzwiom, przele<strong>ci</strong>ał jak wicher koło podczaszynej – i zniknął.<br />
Na próżno zdumio<strong>na</strong> podczaszy<strong>na</strong> ch<strong>ci</strong>ała go choć <strong>na</strong> chwilę zatrzymać, zanim dostrzegła,<br />
co się stało, on już był <strong>na</strong> ulicy.<br />
Po jego wyjś<strong>ci</strong>u młodziutka Stasia była jak odurzo<strong>na</strong>. Łzy lały się strumieniami z jej oczu,<br />
a przez płacz spazmatyczny, pomimo gęstych zapytań <strong>ci</strong>otki, nie mogła ani słowa wymówić.<br />
Należało się obawiać, i słusznie, aby biedną dziewczynę jakaś <strong>ci</strong>ężka nie powaliła choroba. I<br />
byłoby się to stało <strong>na</strong>jniezawodniej, bo <strong>na</strong>wet było wi<strong>da</strong>ć po niej, jak niewymownie <strong>ci</strong>erpiała,<br />
ale śród tego <strong>ci</strong>erpienia ostatnie słowa Jędrzeja: Na wieki! – brzmiały jej <strong>ci</strong>ągle w uszach i te<br />
jej od<strong>da</strong>ły <strong>na</strong> powrót siły i ochroniły od <strong>ci</strong>erpień <strong>na</strong><strong>da</strong>l.<br />
W tych słowach ważnych mieś<strong>ci</strong>ła się cała jej ufność i wiara, wszystkie <strong>na</strong>dzieje <strong>na</strong> przyszłość,<br />
całe jej ży<strong>ci</strong>e!<br />
Ale czy <strong>taki</strong>e z<strong>na</strong>czenie przywiązywał do tych słów i ten także, <strong>który</strong> je wypowiedział?...<br />
Było to wielkie pytanie.<br />
102
Nie przyszło ono wszakże ani przyjść mogło <strong>na</strong> myśl Stanisławie. Te słowa podniosły ją i<br />
utrzymały przy zdrowiu i wierze. Na drugi dzień Stanisława była tylko smutną, jak po pożeg<strong>na</strong>niu<br />
swojego oblubieńca, ale oblubieńca <strong>taki</strong>ego, którego wkrótce miała znowu obaczyć i<br />
zapewne się z nim połączyć – <strong>na</strong> wieki.<br />
W kilka dni przyjechała do Warszawy jej matka. Dowiedziała się o<strong>na</strong> od podczaszynej o<br />
wszystkim, co dotyczyło jej córki. Długie i rozmaite były pomiędzy obydwiema matro<strong>na</strong>mi<br />
debaty, jak tu wypa<strong>da</strong> postąpić.<br />
Ale <strong>na</strong> koniec zdecydowała się matka zabrać córkę ze sobą <strong>na</strong> wieś, ażeby już nigdy do<br />
Warszawy nie wró<strong>ci</strong>ć.<br />
I odtąd już była Stanisława <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> wsi u matki.<br />
Tymczasem Jędrzej, wybiegłszy tak <strong>na</strong>gle z salonu podczaszynej, dopadł czym prędzej do<br />
domu, a z<strong>na</strong>lazłszy już konie pocztowe zaprzężone do podróżnego powozu, rzu<strong>ci</strong>ł się jak był<br />
do powozu i kazał pędzić co prędzej.<br />
Jakie były jego uczu<strong>ci</strong>a, jakie myśli, jaka ta podróż cała, nic już o tym nie wiemy.<br />
Wiadomo <strong>na</strong>m tylko tyle, że istotnie był w Dreźnie, a z Drez<strong>na</strong> się u<strong>da</strong>ł do Lipska. W miesiącu<br />
styczniu do Warszawy powró<strong>ci</strong>ł, ale tylko dwa dni zabawił i do Wil<strong>na</strong> wyjechał.<br />
Wkrótce potem wybuchła woj<strong>na</strong>.<br />
W tej wojnie Jędrzej służył zrazu jako adiutant Sierakowskiego, ale niebawem przeszedł<br />
do linii i w linii bił się do końca.<br />
Po ukończonej wojnie powró<strong>ci</strong>ł do Galicji, do ojcowskiego majątku, i osiadł w Górkach,<br />
wsi <strong>na</strong>leżącej do jaćmierskiego klucza, a od<strong>da</strong>nej mu tymczasowo przez ojca.<br />
Jesteśmy tedy znowu u końca roku 1794 i w owej chwili, kiedy skarbnik, załatwiwszy tymczasowo<br />
swe majątkowe sprawy z chorążym koronnym <strong>na</strong> leskim zamku, puszcza się do Zagórza<br />
do swojej siostry.<br />
103
VIII<br />
Pani podkomorzy<strong>na</strong> sędomirska przyszła do posia<strong>da</strong>nia wsi Zagórza przez kupno. Jej mąż<br />
nieboszczyk, <strong>da</strong>wniejszy stolnikowicz sędomirski, wziąwszy za nią dwie wioski dziedziczne<br />
w Sędomirskiem, dorobił się był z<strong>na</strong>cznej fortuny. Był to człowiek z<strong>na</strong>komitej głowy, a cnót<br />
jeszcze z<strong>na</strong>komitszych zapewne, kiedy mając lat zaledwie czterdzieś<strong>ci</strong>, był już obrany podkomorzym,<br />
co się rzadko komu z<strong>da</strong>rzyło. Ale przy rozumie i cnotach był on za<strong>na</strong>dto przedsiębiorczym<br />
– i to się stało przyczyną jego własnej zguby, a wielu zmartwień i zgryzot dla<br />
żony. Ufając swojej głowie i siłom młodego wieku, <strong>na</strong>kupował on był wsi <strong>da</strong>leko więcej, niżeli<br />
miał gotowizny, i zaprowadzając wszędzie rządne i rachunkowe gospo<strong>da</strong>rstwo, zrazu się<br />
bardzo rzetelnie i bez kłopotu z poza<strong>ci</strong>ąganych długów wypłacał. I końcem końców byłby się<br />
niezawodnie ze wszystkiego wypła<strong>ci</strong>ł, bo mu się wiodło bardzo szczęśliwie i jego rachuby nie<br />
omylały go nigdy. Ale podkomorzy, pomimo wielkiej dbałoś<strong>ci</strong> o swój byt materialny, był także<br />
człowiekiem zacnym i pamiętał o tym, że oprócz gospo<strong>da</strong>rzem i ojcem jest także i obywatelem<br />
kraju, względem którego także się ma obowiązki. Jakoż póki tych obowiązków dopełniał<br />
tylko w swoim powie<strong>ci</strong>e, nie przeszkadzało to nic jego sprawom majątkowym. Ale podkomorzy<br />
włożył także <strong>na</strong> siebie niemało obowiązków względem całej ojczyzny. Z tych obowiązków<br />
tedy wyniknęło w końcu, iż wyjechawszy w jakimś poselstwie do Wołoszczyzny i<br />
Turek, w Jassach zachorował <strong>na</strong>gle i umarł.<br />
Jego żo<strong>na</strong> została się tutaj <strong>na</strong> obszernym wprawdzie majątku, ale ob<strong>ci</strong>ążony licznymi i zawikłanymi<br />
długami.<br />
Przybył jej wtedy w pomoc brat jej, imć pan skarbnik, ale skarbnik, tęgi wprawdzie do<br />
kor<strong>da</strong>, lecz żaden jurysta, nie umiał jej pomóc i<strong>na</strong>czej, jak tylko w ten sposób, że pozostawił<br />
powikłane majątki wierzy<strong>ci</strong>elom <strong>na</strong> łaskę, a za wyratowane pieniądze kupił siostrze wieś Zagórz,<br />
nie<strong>da</strong>leko położoną od Bóbrki. Po żołniersku to wprawdzie i jednym <strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong>em roz<strong>ci</strong>ął<br />
skarbnik ten węzeł gordyjski, ale podobno nie z wielką oględnoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong> przyszłość, bo siostrze<br />
jego dostała się wieś intrat<strong>na</strong> i duża i <strong>na</strong>wet trochę gotówki, ale z wierzy<strong>ci</strong>elami nieboszczyka<br />
nie zostały poczynione ostateczne układy, a ponieważ <strong>na</strong> skryptach nieboszczykowskich był<br />
także i tu, i ówdzie kładziony podpis podkomorzynej, więc wierzy<strong>ci</strong>ele dzisiaj obracali się do<br />
niej i prowadzili z nią <strong>ci</strong>ągłe procesy. Procesy te toczyły się w forum tarnowskim i były od<strong>da</strong>ne<br />
całkowi<strong>ci</strong>e jednemu z tamtejszych patronów, <strong>który</strong> wprawdzie <strong>ci</strong>ągle podkomorzynę<br />
upewniał, że wszystko idzie jak moż<strong>na</strong> <strong>na</strong>jlepiej, ale podobno tam te rzeczy stały wcale i<strong>na</strong>czej.<br />
Jakkolwiek bądź, podkomorzy<strong>na</strong> dzisiaj posia<strong>da</strong>ła dziedzicznie Zagórz i rządziła się w nim<br />
dość dobrze. Sama się wprawdzie <strong>na</strong> gospo<strong>da</strong>rstwie niewiele z<strong>na</strong>ła, ale miała do tego wybornego<br />
człowieka.<br />
A był ten człowiek <strong>da</strong>leki krewny jej męża, <strong>który</strong> wstąpiwszy za młodu do cesarskiego<br />
wojska, służył w nim przez lat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e i wyszedł z rangą, kapita<strong>na</strong>. Przez ten czas prawie<br />
całkiem się był zniemczył, <strong>na</strong>brał form dziwnych i sztywnych i <strong>na</strong>wet język sobie był złamał.<br />
Cały, jak był, wyglą<strong>da</strong>ł i dosyć dziwnie, i śmiesznie. Niskiego wzrostu, pękaty, tłusty, całą<br />
twarz miał ogoloną jak Niemiec. Całą głowę miał łysą i tylko z tyłu podczesywał sobie jasno-<br />
104
siwawe włosy <strong>na</strong> czoło, które w dzień powszedni podpi<strong>na</strong>ł wielkim, półokrągłym grzebieniem,<br />
a w święto zawijał w harcap, a <strong>na</strong> łysinę kładł czubatą, ru<strong>da</strong>wego koloru perukę. Jego<br />
twarz okrągła, jak dynia, musiała mieć pewnie jakiś zdecydowany wyraz, ale tego wyrazu nie<br />
moż<strong>na</strong> było w żaden sposób uchwy<strong>ci</strong>ć, bo <strong>na</strong>jpierwej kapitan miał krzywe usta, które z<strong>da</strong>wały<br />
się <strong>ci</strong>ągle uśmiechać, a oprócz tego jedno z ócz jego było do połowy zamknięte, które od czasu<br />
do czasu mrugało, a kiedy to mrugało, tamto spoglą<strong>da</strong>ło tak ostro, że patrząc <strong>na</strong> tych ócz<br />
dwoje, tak między sobą niezgodnych, a zawieszonych <strong>na</strong>d wykrzywionymi ustami, moż<strong>na</strong><br />
było pęknąć od śmiechu.<br />
Kapitan się ubierał z niemiecka, ale podobno raczej z cu<strong>da</strong>cka: nosił bowiem <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej<br />
frak gra<strong>na</strong>towy ze stalowymi guzikami i niesłychanie długim a wąskim ogonem, wielki krawat<br />
włosienny <strong>na</strong> szyi i buty ze sztylpami. Do tego kładł <strong>na</strong> głowę zwykle trójgraniasty kapelusz,<br />
ale czasem, kiedy miał fantazję po temu, brał czapkę wielką czworograniastą, która mu<br />
jak bróg siedziała <strong>na</strong> głowie, i wtedy wyglą<strong>da</strong>ł istotnie jak straszydło <strong>na</strong> wróble.<br />
Tego człowieka kto po raz pierwszy obaczył, był przeko<strong>na</strong>ny, że trafił <strong>na</strong> kandy<strong>da</strong>ta do<br />
czubków. Kapitan bowiem oprócz swej cu<strong>da</strong>ckiej powierzchownoś<strong>ci</strong>, jakichś dziwnych grymasów<br />
i niewyraźnej, sepleniącej wymowy mówił jeszcze do tego częstokroć rzeczy, które<br />
żadną miarą nie licowały z rozumem. Orygi<strong>na</strong>lne miewał zawsze koncepty, a kiedy co opowia<strong>da</strong>ł<br />
ze swego ży<strong>ci</strong>a, to same <strong>taki</strong>e rzeczy, które <strong>na</strong> pozór nie miały żadnego sensu. Pomiędzy<br />
innymi utrzymywał także, że miał trzy żony, które wszystkie żyją do dziś dnia. Ale jakim<br />
się to stało sposobem? Oto odebrawszy wiadomość o śmier<strong>ci</strong> swej pierwszej żony, z którą nie<br />
mieszkał, ożenił się z drugą, ale niebawem dowiedział się, że wiadomość była mylną, a żo<strong>na</strong><br />
pierwsza przy ży<strong>ci</strong>u. W obawie tedy procesu o dwużeństwo, ożenił się z trze<strong>ci</strong>ą. I wytoczono<br />
mu proces istotnie; ale go wolno puszczono, bo dowiódł przed sądem, że ma trzy żony: a jakkolwiek<br />
<strong>na</strong> <strong>taki</strong>ego, <strong>który</strong> pojął dwie żony, jest <strong>ci</strong>ężki w kodeksie paragraf, wszakże <strong>na</strong> poślubienie<br />
trzech żon nie masz paragrafu żadnego. Takich anegdot opowia<strong>da</strong>ł on mnóstwo i Bóg<br />
sam wie, co to było? Może tylko misterne i głębokie satyry.<br />
l to było <strong>na</strong>jpodobniejsze. Kapitan bowiem był tylko tuli nielogicznym w rozmowie, ale jego<br />
uczynki były <strong>na</strong>dzwyczaj logiczne. I tak zarządzał on gospo<strong>da</strong>rstwem w Zagórza i zarządzał<br />
wybornie. U niego w polu był ład <strong>taki</strong> jak w książce – a między służbą jak w wojsku.<br />
Dyscypli<strong>na</strong>r<strong>na</strong> tablica wisiała wypisa<strong>na</strong> przed kancelarią i z wypa<strong>da</strong>jącej Z niej cyfry za każdą<br />
przewinę nie brakło nikomu ani marnej jednostki. W sobotę wieczór zaglą<strong>da</strong>ł regularnie do<br />
swojej czarnej księgi i podług dyscypli<strong>na</strong>rnej tablicy wymierzał kary, ale za to w niedzielę<br />
rano zaglą<strong>da</strong>ł do białej księgi i z niej roz<strong>da</strong>wał <strong>na</strong>grody. I tak wszystko tam było usystematyzowane<br />
ledwie nie do śmiesznoś<strong>ci</strong>, ale do śmiesznoś<strong>ci</strong> niedoświadczonych chłystków albo<br />
starych młokosów, bo ten ład, <strong>na</strong> cyfrach oparty, był fun<strong>da</strong>mentem i duszą całej gospo<strong>da</strong>rskiej<br />
machiny i przynosił dla wszystkich <strong>na</strong>jpiękniejsze owoce. Nikt tam nie marzył o niebieskich<br />
mig<strong>da</strong>łach i nikt nie był przez całe ży<strong>ci</strong>e biedny, ale każdy pracował rzetelnie i sumiennie w<br />
swoim zawodzie, każdy był okryty i syty i ćwiczył siły, i gromadził zapasy <strong>na</strong> przyszłość. Zagórz<br />
wtedy ogromne przynosił dochody, podkomorzynie wystarczało dla siebie i innych i<br />
jeszcze się zostawało <strong>na</strong> dogodzenie fantazjom.<br />
Jakoż pod tym względem był kapitan nieoceniony i dlatego i podkomorzy<strong>na</strong>, i wszyscy<br />
przebaczali mu jego cu<strong>da</strong>ctwa. Kapitan wiedział o tym i dumnym był z tego, czasem niestworzone<br />
rzeczy plótł o swoim gospo<strong>da</strong>rskim rozumie, ale za to żadnej innej nie wymagał <strong>na</strong>grody,<br />
jak tylko utrzymania się <strong>na</strong> swoim stanowisku do śmier<strong>ci</strong>.<br />
Wieś Zagórz leżała w bardzo pięknej okolicy. Stanisława miała smak wcale niezły, kiedy<br />
umiała piękność tego miejsca ocenić i tak się do niego przywiązała. Dokoła góry wielkie, gęstymi<br />
zarośnięte borami, w dole pięk<strong>na</strong> i położysta doli<strong>na</strong>, środkiem rzeka Osława, w <strong>da</strong>li<br />
klasztor wspaniały, zamurowany i okryty dostatnio, położony wyniośle. Brzegiem wieś z<br />
chatek i sadów sple<strong>ci</strong>o<strong>na</strong>, w środku ogród wielki, pełen drzew starożytnych, a w ogrodzie<br />
105
dwór ogromny, okolony dębowymi częstokołami pod zasłoną głogowych płotów, cokolwiek<br />
okopany i niby trochę obronny. Dwór ten był <strong>na</strong> wysokim, kilkołok<strong>ci</strong>owym podmurowaniu,<br />
ale sam zbudowany z drzewa. Jeden wielki ganek wyprowadzał w dziedziniec, a drugi w<br />
ogród, gdzie się pięły powoje i winogrady po ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch i gdzie były grządki kwiatowe, pielęgnowane<br />
niegdyś przez Stasię. Wewnątrz dworu były obszerne i dostatnie kom<strong>na</strong>ty, poobijane<br />
makatami i barwnym płótnem, pooz<strong>da</strong>biane pięknymi kominkami i kolum<strong>na</strong>mi, pełne luster,<br />
zegarów i innych częstokroć drogo cenionych sprzętów, które z wielką starannoś<strong>ci</strong>ą zbierał<br />
jeszcze nieboszczyk Choj<strong>na</strong>cki, a co wszystko ryczałtem zakupiła po nim podkomorzy<strong>na</strong>.<br />
Oprócz tego było tam jeszcze wiele i innych rzeczy wcale z<strong>na</strong>cznej wartoś<strong>ci</strong>, jako to: sreber<br />
domowych, makat, kobierców, drogocennych obrazów i tym podobnych, które podkomoży<strong>na</strong><br />
poprzywoziła ze sobą i <strong>który</strong>mi dom swój przyozdobiła. Toteż <strong>na</strong> samym wstępie widziało się<br />
zaraz, że się wstępuje w dom zamożny, dostatni, którego zamożność nie od dziś się <strong>da</strong>tuje, ale<br />
o którą dbają jeszcze i dzisiaj.<br />
Żeby tylko taką samą dbałość roztaczano i <strong>na</strong> te sprawy, które się odprawiały po forach!<br />
Ale o tym podkomorzy<strong>na</strong> podobno niewiele myślała. Podkomorzy<strong>na</strong> miała już dzisiaj lat<br />
czterdzieś<strong>ci</strong> z okładem, ale w uczu<strong>ci</strong>ach i myślach zachowała świeżość jeszcze prawie dziewiczą.<br />
Urodzo<strong>na</strong> i wychowa<strong>na</strong> w domu zamożnym ani umiała pojąć tego, co to jest niedostatek,<br />
i o tym <strong>na</strong>jmniej myślała. Była to jeszcze wcale przystoj<strong>na</strong> kobieta. Słusz<strong>na</strong> brunetka, z<br />
dużymi czarnymi jak węgle oczyma, miała bardzo wiele powagi, a może <strong>na</strong>wet i trochę dumy<br />
w swojej całej postawie. W jej twarzy było wi<strong>da</strong>ć cokolwiek śladów przebolałego <strong>ci</strong>erpienia,<br />
co zapewne stąd pochodziło, że stra<strong>ci</strong>ła kilkoro dzie<strong>ci</strong>, stra<strong>ci</strong>ła męża, którego <strong>na</strong>de wszystko<br />
kochała. Ale to wszystko przeszlo... Człowiek stworzony jest <strong>na</strong> to, ażeby <strong>ci</strong>erpiał i zapomi<strong>na</strong>ł<br />
<strong>ci</strong>erpienia, i był zawsze gotów do nowych <strong>ci</strong>erpień i bólów...<br />
Dzisiaj podkomorzy<strong>na</strong> była głównie zajęta swoją córką jedyną. Stanisława od tego czasu,<br />
jak powró<strong>ci</strong>ła z Warszawy, bardzo się odmieniła. Z pół dzie<strong>ci</strong>nnej, smukłej, lecz wiotkiej<br />
dziewczynki stała się teraz pan<strong>na</strong> form skończonych i <strong>pełny</strong>ch. Jakoż był to istotnie wzór<br />
dziewiczej pięknoś<strong>ci</strong>. Jej rysy twarzy, <strong>na</strong>jregulamieszych rozmiarów, jej oko duże, pełne spokojnych<br />
myśli i jednostajnego blasku, jej wzrost wyniosły i ruchy zgrabne, okrągłe, ale zarazem<br />
poważne, uczyniły z niej postać łączącą w sobie <strong>ci</strong>szę grecką i rzymską powagę... Jeżeli<br />
tym oz<strong>na</strong>kom zewnętrznym odpowia<strong>da</strong>ł i jej charakter, to moż<strong>na</strong> było pozazdroś<strong>ci</strong>ć <strong>taki</strong>ej<br />
córki podkomorzynie...<br />
Ale przejdźmy do z<strong>da</strong>rzeń.<br />
Dzisiaj był to już wieczór, wczesny jeszcze, lecz <strong>ci</strong>emny i świszczący zamie<strong>ci</strong>ą po szybach,<br />
jakim <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej bywa wieczór grudniowy. Ale w dobrze zaopatrzonej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e <strong>ci</strong>cho było i<br />
<strong>ci</strong>epło, <strong>na</strong> stoliku przed ka<strong>na</strong>pą palił się staroświecki kaganiec z zegarem, a przy nim Stanisława<br />
siedziała pochylo<strong>na</strong> <strong>na</strong>d jakąś drobną robótką.<br />
W tej chwili weszła podkomorzy<strong>na</strong> do tej kom<strong>na</strong>ty i rzu<strong>ci</strong>wszy okiem <strong>na</strong> córkę, wzruszyła<br />
mimo woli ramio<strong>na</strong>mi i rzekła:<br />
– Jaka też ty jesteś zim<strong>na</strong> <strong>na</strong> wszystko, Stasiu, to doprawdy ja nie pojmuję. Ja przez cały<br />
dzień chodzę od ok<strong>na</strong> do ok<strong>na</strong>, wyglą<strong>da</strong>m go tędy i tędy i sama już nie wiem, co myśleć, że<br />
go dotychczas nie ma, a ty siedzisz sobie spokojnie jak posąg i ani myślisz o tym, że wujowi<br />
twojemu mógł się z<strong>da</strong>rzyć jakiś przypadek.<br />
Ale <strong>na</strong> to odpowiedziała Stasia:<br />
– Nie mam zwyczaju martwić się niczym, dopóki nie mam do tego powodu. Wujaszek odpisał<br />
<strong>na</strong>m, że przyjedzie; z<strong>na</strong>m wujaszka, że nigdy słowa nie chybia, a gdy dotrzymać nie może,<br />
uwia<strong>da</strong>mia zawczasu, i jestem jak, <strong>na</strong>jzupełniej spokojną.<br />
– Bardzo <strong>ci</strong> winszuję tego rozsądku i spokoju, będziesz żyć długo i będziesz szczęśliwa.<br />
Ale ja tego nie umiem. Ja wiem, że wuj był wczoraj <strong>na</strong> leskim zamku, tam <strong>na</strong> tym zamku jest<br />
106
Flawiusz... to jest jakiś szaleniec... wuj także nie <strong>na</strong> zimno kąpany... kto wie, do czego tam<br />
przyjść mogło pomiędzy nimi?<br />
– Ja jestem pewną, że do niczego nie przyszło. Taki pan Flawiusz mógł być strasznym li<br />
dla mnie i to wtedy, kiedym była półdzieckiem, ale dzisiaj już nie jest strasznym i dla mnie. A<br />
cóż dopiero dla mężczyzny i do tego jeszcze żołnierza? A zresztą ten pan Flawiusz jest za<strong>na</strong>dto<br />
głośnym w swoich pogróżkach, aby mógł być strasznym w isto<strong>ci</strong>e... Groził on także i<br />
Rudnickiemu, a prze<strong>ci</strong>e mu nic nie zrobił...<br />
– Wszystko to praw<strong>da</strong>... ale ja się <strong>taki</strong>m heroizmem nie mogę pochwalić. Od złych ludzi<br />
zawsze się złego obawiam i nie mogę być wtedy spokojną.<br />
– Ale proszę mamy, gdzież też <strong>na</strong> to jest dowód, że ten Flawiusz jest istotnie zły człowiek?<br />
– Aa! piękne rzeczy! to może i z niego zechcesz zrobić anioła?<br />
– Ja w nim anioła nie widzę – odpowiedziała spokojnie Stasia – bo wątpię, ażeby aniołem<br />
był ktokolwiek <strong>na</strong> ziemi. Ale też nie wiem także, dlaczego zeń uczyniono szata<strong>na</strong>? Moż<strong>na</strong> nie<br />
mieć dla niego sympatii, tak jak ja jej nie mam zupełnie, moż<strong>na</strong> mieć <strong>na</strong>wet wstręt do niego,<br />
tak jak i ja go mam troszkę, ale to wszystko nie dowodzi jeszcze, żeby człowiek <strong>na</strong>m wstrętny<br />
był już złym niezawodnie. <strong>Aby</strong> kogoś uz<strong>na</strong>ć złym i za <strong>taki</strong>ego ogłaszać światu, trzeba mieć <strong>na</strong><br />
to koniecznie z jego uczynków dowody – a czy my wiemy coś o uczynkach pa<strong>na</strong> Flawiusza?<br />
– Jakże więc? to i ty nic nie wiesz o jego uczynkach?<br />
– Mnie wie wiadomo nic zgoła.<br />
– A owo wykradzenie <strong>ci</strong>ebie w Warszawie?<br />
– Ja o tym nic nie wiem. Bo on mnie nie wykra<strong>da</strong>ł zupełnie, tylko mnie wyratował. Wyratowawszy<br />
mnie, o ile sobie przypomi<strong>na</strong>m jak przez sen, ch<strong>ci</strong>ał mi tam podobno deklarować<br />
swą miłość, co było dość niestosownym i zresztą cała ta myśl była od rzeczy... ale... miłość<br />
nie<strong>który</strong>ch ludzi, jak to prawie codziennie widzimy, nie zawsze ma czas <strong>na</strong> to, ażeby siebie<br />
samą osądzić...<br />
– Ale proszę <strong>ci</strong>ebie – przerwała matka – tylko ty mnie <strong>da</strong>j pokój z tym twoim usprawiedliwianiem<br />
Flawiusza. Ja to pojmuję bardzo, iż widząc go kochającego się w tobie i wiedząc, że<br />
możesz się tylko litować <strong>na</strong>d jego miłoś<strong>ci</strong>ą, robisz, co możesz, litujesz się <strong>na</strong>d nim. Ja to pojmuję,<br />
jest to ludzkie uczu<strong>ci</strong>e... ale tym razem to piękne uczu<strong>ci</strong>e upa<strong>da</strong> w kał. Ten szatan wybiłby<br />
alboby wytruł <strong>na</strong>s wszystkich do nogi, gdyby tylko wiedział, że mu to do osiągnię<strong>ci</strong>a<br />
jego zamiarów pomoże...<br />
A kiedy podkomorzy<strong>na</strong> tych słów domawiała, wszedł kapitan do kom<strong>na</strong>ty.<br />
– No! dobry wieczór! – mówił on akcentem mocno niemieckim, obracając się do podkomorzyny–<br />
no! więc powiem Jadwisi, że pan brat już za moment zajedzie.<br />
– Gdzież zajedzie? czy tutaj?<br />
– No, pewnie tutaj.<br />
– A skądże stryj wie o tym?<br />
– No, muszę wiedzieć prze<strong>ci</strong>e, bo on się utopił w zaspie tu .<strong>na</strong> granicy i przysłał tu swego<br />
bursza, no! to ja posłał po niego cztery konie i ludzi.<br />
– To on zagrzązł w zamie<strong>ci</strong>! – zawołała podkomorzy<strong>na</strong> – czemuż mi stryj tego zaraz nie<br />
powiedział?<br />
– A <strong>na</strong> co ja miał to ga<strong>da</strong>ć? żeby się Jadwisia martwiła? a teraz, kiedy on tu, to ja mówię.<br />
– Już to stryj zawsze pocz<strong>ci</strong>wy!– zawołała podkomorzy<strong>na</strong>, a wtem i dzwonki sań <strong>da</strong>ły się<br />
słyszeć przed gankiem.<br />
Podkomorzy<strong>na</strong> wybiegła prze<strong>ci</strong>wko oczekiwanemu goś<strong>ci</strong>owi, ale nim kilka kom<strong>na</strong>t przebiegła,<br />
skarbnik wszedł już do pierwszej.<br />
Imć pan Nieczuja, pomimo zmrożenia i kopania się przez zamie<strong>ci</strong>e, był w <strong>na</strong>jlepszym humorze.<br />
Załatwiwszy sprawę swoją wedle życzenia i rozweseliwszy się z gośćmi <strong>na</strong> zamku,<br />
całkiem zapomniał o swoich smutkach i moż<strong>na</strong> go było do rany przykła<strong>da</strong>ć.<br />
107
Podkomorzy<strong>na</strong> była z tego <strong>na</strong>dzwyczajnie kontenta i witała brata jeszcze z tym większą radoś<strong>ci</strong>ą,<br />
on zaś, od<strong>da</strong>jąc jej braterskie uś<strong>ci</strong>ski i przytuliwszy siostrzenicę do swojej szerokiej<br />
piersi, wy<strong>ci</strong>ągnął rękę do kapita<strong>na</strong>:<br />
– Dzielny, mężny, waleczny kapitanie! jak się masz! co tam? gospo<strong>da</strong>rujesz z kłopotami<br />
jak zawsze!<br />
– No, jako tako, jako tako – odpowia<strong>da</strong>ł kapitan – urodziło się, chwała Bogu, to się teraz i<br />
młó<strong>ci</strong>.<br />
– Młó<strong>ci</strong>sz? młó<strong>ci</strong>sz przez cały tydzień snopy, a co sobotę parobki?<br />
– No, nie tak mocno, nie tak mocno. Jest już teraz porządek, <strong>na</strong>uczyli się, <strong>na</strong>uczyli.<br />
– Bardzo wierzę, że się musieli <strong>na</strong>uczyć, kiedyś ich uczył z tak potężnej tablicy – rzekł <strong>na</strong><br />
to skarbnik z uśmiechem, dochodząc wraz z wszystkimi do ostatniej kom<strong>na</strong>ty.<br />
– Mój bra<strong>ci</strong>szku! – odezwała się w tej chwili podkomorzy<strong>na</strong> – tyś zziąbł i pewnieś głodny,<br />
ja każę <strong>da</strong>wać wieczerzę, a potem zasiądziemy do poga<strong>da</strong>nki.<br />
– A nie pilniejsza poga<strong>da</strong>nka niżeli wieczerza? – zapytał skarbnik.<br />
– Nie, nie, nie pilniejsza, tylko będzie dłuższa cokolwiek.<br />
– Chwałaż Bogu i za to, bo już myślałem, że tu już jakie periculum in mora.<br />
Podkomorzy<strong>na</strong> wyszła, a skarbnik tymczasem żartował sobie ze Stasią, prześladując ją<br />
amantami.<br />
Wkrótce potem <strong>da</strong>no wieczerzę.<br />
Po wieczerzy wszyscy powró<strong>ci</strong>li <strong>na</strong>zad do ostatniej kom<strong>na</strong>ty, obsiedli stolik przed ka<strong>na</strong>pą<br />
dokoła – i zaczęła się ra<strong>da</strong> familij<strong>na</strong> pomiędzy nielicznymi potomkami tego zacnego, ale dogasającego<br />
już rodu.<br />
Skarbnik, jako głowa familii, zabrał głos pierwszy, mówiąc do siostry:<br />
– Z twojego listu, <strong>który</strong> odebrałem przed pię<strong>ci</strong>a dniami, wyrozumiałem, że <strong>ci</strong>ę jakieś <strong>na</strong>głe<br />
<strong>na</strong>padły zgryzoty. Z <strong>ci</strong>rcumstancji i różnych innych premisów domyślam ja się wprawdzie, o<br />
co tu chodzi, ale nie chcę prejudykować i od<strong>da</strong>ję tobie głos pierwszy... Zaindukuj więc, moje<br />
dziecko, twoją sprawę, a my, wyrozumiawszy ją dokumentnie, poradzimy <strong>na</strong> nią, co będziem<br />
mogli.<br />
– Nie ma tutaj tak bardzo co indukować – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzy<strong>na</strong>, zmiesza<strong>na</strong> trochę<br />
solennoś<strong>ci</strong>ą uczynionego przez brata wstępu – i nie będzie podobno bardzo co sądzić. Bo oto<br />
cała rzecz jest taka. Ułożyłam sobie wyjechać <strong>na</strong> całą zimę do Lwowa, mam już wszystko do<br />
podróży gotowe, lecz przed wyjazdem ch<strong>ci</strong>ałam jeszcze zasięgnąć twojej rady.<br />
Na to oświadczenie krótkie i węzłowate skarbnik spojrzał <strong>na</strong> siostrę i milczał przez chwilę.<br />
– No! to nie ma co robić – odezwał się <strong>na</strong> to kapitan, korzystając z milczenia – kiedy Jadwisia<br />
tak chce, to trzeba jechać.<br />
– Zapewne – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – kiedy Jadwisia zechce, to będzie mogła pojechać. Ale<br />
ja sądzę, że nim się przedsięweźmie jakiś krok ważny, a do tego kosztowny, <strong>na</strong>leży pierwej<br />
zba<strong>da</strong>ć jego powody i osądzić sumiennie, czyli jest rzeczywiś<strong>ci</strong>e potrzebny.<br />
– Ale o powo<strong>da</strong>ch tu nie ma <strong>na</strong>wet co mówić, bo ich jest więcej jak trzeba.<br />
Na te słowa skarbnik już brwi zmarszczył widocznie i odpowiedział:<br />
– Ha! więc o nich nie mówmy.<br />
Wszakże zapytał po chwili:<br />
– Powiedz<strong>ci</strong>eż mi tedy przy<strong>na</strong>jmniej, <strong>na</strong> jakim punk<strong>ci</strong>e stoi wasza sprawa z Rudnickim?<br />
Stanisława się <strong>na</strong> to lekko zarumieniła, a podkomorzy<strong>na</strong> odpowiedziała krótko:<br />
– Na żadnym.<br />
Ale tego skarbnik już nie mógł wytrzymać i zauważał:<br />
– Odpowia<strong>da</strong>sz mi tak, jakbyś się <strong>na</strong> mnie gniewała, a rozumiem prze<strong>ci</strong>eż, żem <strong>ci</strong> nie <strong>da</strong>ł<br />
do tego żadnego powodu.<br />
108
– Przepraszam <strong>ci</strong>ebie, kochany bra<strong>ci</strong>e – odpowiedziała <strong>na</strong> to prędko podkomorzy<strong>na</strong>, ś<strong>ci</strong>skając<br />
rękę braterską – ale jestem już tak tym wszystkim znudzo<strong>na</strong>, że każde wspomnienie o<br />
tym wszystką krew we mnie burzy. Już bym wolała... sama nie wiem co, niżeli patrzeć <strong>na</strong> te<br />
certamenty nieznośne, <strong>na</strong> te intrygi różne i Bóg sam nie wie jakie inne historie! Jedną mam<br />
córkę i tej nie moż<strong>na</strong> wy<strong>da</strong>ć za mąż po ludzku!<br />
– Moje dziecko – rzekł <strong>na</strong> to pogodnie skarbnik – temu się nie ma co dziwić. Już to tak wi<strong>da</strong>ć<br />
jest zapisano, żeby żad<strong>na</strong> panienka, pochodząca od Nieczujów, czy to po mieczu, czyli też<br />
po kądzieli, nie wyszła za mąż zwyczajnym <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e trybem. Świętej pamię<strong>ci</strong> mój oj<strong>ci</strong>ec<br />
opowia<strong>da</strong>ł mi kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e historyj, potwierdzających tę <strong>na</strong>szą predesty<strong>na</strong>cję, i mówił przy tym:<br />
„Jeśli waść kiedy będziesz miał córkę, miej ją dobrze <strong>na</strong> oku, bo Nieczujówny prędkie są a<br />
zuchwałe, gorące miewają serca a siarczystą fantazję, rozumy tęgie, lecz nóżki małe i słabe,<br />
toż i o pośliznię<strong>ci</strong>e się im nietrudno. Ale się waść nie frasuj bardzo, bo pomimo to Pan Bóg<br />
czuwa <strong>na</strong>d nimi i po różnych niepowodzeniach wy<strong>da</strong>ją się tandem dobrze i przyzwoi<strong>ci</strong>e”. –<br />
Ale <strong>na</strong> co tu sięgać tak <strong>da</strong>leko? Wszakże i ty sama poszaś za mąż jak gdyby cudem. Nosiłaś<br />
<strong>na</strong> palcu – pierś<strong>ci</strong>onek Wisłockiego i dla niego było przygotowane wesele, a stanęłaś <strong>na</strong> kobiercu<br />
z Michałowskim.<br />
– Ale to były inne czasy! i cala rzecz in<strong>na</strong>! – odpowiedziała podkomorzy<strong>na</strong>.<br />
– Zapewne – mówił <strong>da</strong>lej pan skarbnik – że to były inne czasy <strong>na</strong>tenczas. Ale, moje dziecko,<br />
ziemia zawsze ta sama, ludzie <strong>ci</strong> sami i ten sam Pan Bóg <strong>na</strong>d nimi! Powiedz<strong>ci</strong>eż mi tedy<br />
<strong>na</strong>jpierw, jak stoi<strong>ci</strong>e z Rudnickim, bo ja zgoła nic nie wiem. Wiem tylko tyle, że zagaił swoją<br />
sprawę około Stasi w Warszawie, wiem, że się bił potem statecznie i pięknie, bom się wypytywał<br />
o niego i <strong>na</strong>wet sam go w ogniu widziałem. Przyjechał z jakąś depeszą do Naczelnika<br />
od Sierakowskiego albo też od Zajączka, bo już tego nie pomnę; a że właśnie była okazja po<br />
temu, więc stanął z <strong>na</strong>mi i nie ma co mówić, bił się regularnie jak stary żołnierz. Co mnie <strong>na</strong>wet<br />
dziwiło, bo to smyk jeszcze i nie wiem, skąd praktyka i doświadczenie? Jakoż uważałem<br />
to prawie, że jeszcze trochę za gorący. W moich oczach wszył się był sam jeden w taką gęstwinę,<br />
że już myślałem: po nim! Ale jakoś go stamtąd drudzy, <strong>na</strong> to patrzący, wypruli. Niedobra<br />
to taka siarczystość, bo moż<strong>na</strong> zbyć duszę bez potrzeby, a <strong>na</strong>wet i bez korzyś<strong>ci</strong>, ale<br />
młodemu to i nie szkodzi: dostanie plejzer, <strong>na</strong>uka; a wyjdzie cało, po<strong>ci</strong>echa. Tym też sposobem<br />
<strong>na</strong>biera się doświadczenia.<br />
– To wujaszek widział pa<strong>na</strong> Jędrzeja w wojnie? – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzanka z dziwnie<br />
rozpromienioną w tej chwili twarzą – a wujaszek <strong>na</strong>m o tym nic nie wspomi<strong>na</strong>ł?<br />
– Nie było też co i wspomi<strong>na</strong>ć – odpowiedział skarbnik – bo owo tyle tego wszystkiego, co<br />
mówię. Wyczerkiesiwszy się przyzwoi<strong>ci</strong>e w tej niewielkiej okazji, że aż <strong>na</strong> nim potrzaskał<br />
jego opięty mundurek... a także to jest smykostwo brać <strong>ci</strong>asny mundur do eksperiencji...<br />
– Ale on, mnie się z<strong>da</strong>je – odezwała się Stanisława – nie przyjeżdżał tam do eksperiencji,<br />
tylko z depeszami, jak powia<strong>da</strong> wujaszek...<br />
– A! z depeszami... praw<strong>da</strong>... wcale nieźle go bronisz... ale choć i tak, to zawsze w służbie<br />
<strong>ci</strong>asny mundur, to smykostwo...<br />
– No więc cóż się <strong>da</strong>lej stało?<br />
– A prawie nic już. Tylko po bitwie przyskoczył do mnie i spytał:<br />
– „To waszmość jesteś imć pan Nieczuja?” – „A tak jest”. – „Pozwól mi, waszmość –<br />
mówi on – uś<strong>ci</strong>skać rękę starego konfederata. Jestem Jędrzej Rudnicki. Polecam się waszmoś<strong>ci</strong><br />
i proszę mnie zachować w swojej przyjaźni. Mówiłbym więcej, ale służba. Da Bóg kiedyś,<br />
przy swobodniejszym czasie, nie zaniedbam się znowu zaprezentować waszmoś<strong>ci</strong>. Tymczasem<br />
Panu Bogu polecam”. – I to mówiąc spiął konia, a tęgiego miał bachmata pod sobą, bo<strong>da</strong>j<br />
nie turecki prawdziwy, zniknął mi jakby iskra sprzed oczu. Trudno było i<strong>na</strong>czej, bo kiedy<br />
służba, to służba. Ale teraz, to już i nie rozumiem, dlaczego... siedzi tutaj podobno w Górkach,<br />
o mil kilka ode mnie...<br />
109
– Albo i to, proszę <strong>ci</strong>ebie! – zawołała podkomorzy<strong>na</strong>– kiedy myśli rzetelnie około Stasi, to<br />
nie powinienże się zaprezentować jej rodzonemu wujowi?<br />
–Ale proszę mamy – odezwała się Stanisława – prze<strong>ci</strong>e to jeszcze nie u<strong>ci</strong>ekło...<br />
– Mhm – mruknął <strong>na</strong> to skarbnik, spoglą<strong>da</strong>jąc z uśmiechem <strong>na</strong> siostrzenicę – no, ale powiedz<strong>ci</strong>eż<br />
mi tedy porządkiem... bo jeszcze zawsze nic nie wiem. Więc pan Rudnicki bywa u<br />
was, i często?<br />
– Bywa – odpowiedziała matka – ale co tam z <strong>taki</strong>ego bywania? Przyjedzie, siedzi, opowia<strong>da</strong><br />
różne historie i nie ma co prze<strong>ci</strong>w niemu powiedzieć, dosyć to człowiek oświatowy, a<br />
<strong>na</strong>wet i niegłupi; ale co to z tego wszystkiego? Ja <strong>taki</strong>ch wszystkich ceregielów nie lubię.<br />
Kiedy młody zacznie zajeżdżać do <strong>taki</strong>ego domu, gdzie pan<strong>na</strong> jest <strong>na</strong> w<strong>da</strong>niu, powinien być<br />
raz, drugi i trze<strong>ci</strong>, i koniec. Albo się deklarować, albo się pokłonić i z Panem Bogiem. Nie<br />
będzie ten, będzie drugi. A <strong>taki</strong>e wszystkie kunktacje i <strong>na</strong>mysły, i oglą<strong>da</strong>nia się poza siebie, to<br />
się <strong>na</strong> nic nie z<strong>da</strong>ło. Może to modne, ale nie dla wszystkich wygodne. To są tylko próżne bałamuctwa.<br />
I ja bym się ledwie nie założyła o to, że w tym panu Jędrzeju nie masz szczerych<br />
chę<strong>ci</strong>, bo gdyby były, to by ich w tajemnicy nie trzymał.<br />
– Więc tedy – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – pan Jędrzej bywa, tylko jeszcze nic nie powiedział.<br />
No! a cóż Stasia <strong>na</strong> to?<br />
– Ale co tam Stasia! – rzekła matka – o<strong>na</strong> wierzy w niego jak w Pismo święte i gotowa jest<br />
czekać, choćby i całe ży<strong>ci</strong>e. Ale to tak nie idzie. Pięk<strong>na</strong> to cnota <strong>ci</strong>erpliwość, ale tu nie <strong>na</strong><br />
miejscu.<br />
– No i cóż ty <strong>na</strong> to, Stasieńko? – zapytał skarbnik.<br />
–Ja? – odpowiedziała pewnym głosem podkomorzanka – mama już z<strong>na</strong> moje myśli. Ja<br />
wierzę.<br />
– Otóż to masz jej konfesję! – zawołała podkomorzy<strong>na</strong> – ale spytaj ją się, <strong>na</strong> czym opiera<br />
tę wiarę, to podobno dowodu nie stanie.<br />
–Już to żad<strong>na</strong> wiara podobno – zabrała głos Stanisława – nie ma tak bardzo długich dowodów.<br />
Wierzy się tak, bo tak Pan Bóg <strong>na</strong>tchnął serce człowieka. Ale ja tu znowu nie jestem tak<br />
całkiem bez dowodów, żeby mnie moż<strong>na</strong> o lekkomyślność obwinić. Prze<strong>ci</strong>eż pamięta mama,<br />
że kiedyśmy powró<strong>ci</strong>ły z Warszawy i zaczęły głośne wieś<strong>ci</strong> chodzić o wojnie, mama mi wtedy<br />
w<strong>ci</strong>ąż powtarzała: – „Wybij ty sobie z głowy tego twego Jędrzeja, bo to nic z tego nie będzie.<br />
Woj<strong>na</strong> kto wie jak długo potrwa, a choć się .skończy, to po wojnie każdy ma inne myśli, niż<br />
miał przed wojną”. – Ale ja mówiłam <strong>na</strong> to: – „Choćby woj<strong>na</strong> trwała nie wiedzieć jak długo,<br />
to ja jestem pewną, że Jędrzej zdrów i cały powró<strong>ci</strong>, a jak powró<strong>ci</strong> do domu, to i do mnie powró<strong>ci</strong>”.<br />
– Otóż jak mówiłam, tak się też stało. I teraz mówię: Jeśli pan Jędrzej się nie oświadcza,<br />
to musi mieć jakieś ważne do tego powody. Albo może nie ma jeszcze dosyć majątku,<br />
albo mu domu brakuje, albo się może sprze<strong>ci</strong>wiają rodzice, albo kto wie, jaka tam jest przeszko<strong>da</strong>,<br />
ale że jest jakaś przeszko<strong>da</strong>, to pew<strong>na</strong>. Ta przeszko<strong>da</strong> się przy pomocy Boskiej i jego<br />
dobrych chę<strong>ci</strong>ach usunie i wtedy Jędrzej przyjedzie i pokłoni się mamie, prosząc o moją rękę.<br />
Tak jest, to też i nie może być i<strong>na</strong>czej, ja z<strong>na</strong>m dobrze Jędrzeja.<br />
Skarbnik słuchał tego wywodu podkomorzanki z wielkim zadowoleniem, ale matka prze<strong>ci</strong>wnie.<br />
Patrzała o<strong>na</strong> prawie z niechę<strong>ci</strong>ą i rzekła zaraz:<br />
– Otóż masz jej codzienne słowa! Ale ty dziecko jesteś, moja panno Stanisławo! Ty nie<br />
z<strong>na</strong>sz świata i ludzi. A jeśli Jędrzej jeździ sobie do <strong>na</strong>s tylko tak dla rozrywki i ani myśli o<br />
deklaracji?<br />
– Nie, moja mamo. Gdyby pan Jędrzej o deklaracji nie myślał, to by u <strong>na</strong>s nie bywał.<br />
– No, więc dobrze. A jeśli przeszkód tych nie usunie, które, prawdę mówiąc, Bóg wie, skąd<br />
by się wziąć mogły u niego?<br />
– On przeszkody usunie.<br />
110
– Hm! – mruknęła podkomorzy<strong>na</strong>, wzruszając ramio<strong>na</strong>mi – mówisz tak jakby z Pisma. Niby<br />
to Jędrzej jest wszechmogącym!<br />
– On nie jest wszechmogącym, ale to zrobi.<br />
– To jest doprawdy osobliwsza dziewczy<strong>na</strong> – rzekła podkomorzy<strong>na</strong>, obracając się do<br />
skarbnika. A <strong>na</strong> to odezwał się milczący dotychczas kapitan:<br />
– No? a jak pan Jędrzej jeździ do panny Stanisławy, aby spolował jej posag? hę? a co pan<strong>na</strong><br />
Stanisława powie <strong>na</strong> to? hę?<br />
Ale <strong>na</strong> to nie tylko pan<strong>na</strong> Stanisława, ale nikt nie odpowiedział, a <strong>na</strong>tomiast zabrał głos<br />
skarbnik, obracając się do siostry:<br />
– Powiedzże mi, kocha<strong>na</strong> siostro, cóż przez to myślisz zrobić lepszego, jeśli do Lwowa<br />
wyjedziesz?<br />
– Przez to rzecz skończę krótko i węzłowato, albo tak, albo owak. Jeżeli pan Jędrzej ma<br />
zamysły rzetelne, to za <strong>na</strong>mi przyjedzie, a w mieś<strong>ci</strong>e to już tak nie uchodzi, jak <strong>na</strong> wsi. W<br />
mieś<strong>ci</strong>e się będziem widzieć codziennie, będziemy <strong>na</strong> widoku ludziom i światu, i w mieś<strong>ci</strong>e to<br />
już jest całkiem co innego. A zresztą w mieś<strong>ci</strong>e nie będzie ten, to będzie drugi i dziesiąty, i<br />
setny...<br />
– Już ja mamie dziękuję za wszystkich innych...<br />
– Ale poczekaj no, wysłuchaj no mnie do końca. Bo tu nie o to idzie, żeby <strong>ci</strong>ę wy<strong>da</strong>ć koniecznie<br />
za innego, ale jak <strong>ci</strong>ę obskoczą i <strong>ci</strong>, i owi, jak to w mieś<strong>ci</strong>e bywa zwyczajnie, to już<br />
chybaby był z kamienia... albo też pokaże się jawnie, że doprawdy mu to nie w głowie.<br />
– To praw<strong>da</strong> – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – to środek delikatny, ucz<strong>ci</strong>wy i wcale niezły; ale dlaczegoż<br />
się aż <strong>taki</strong>ch misternych dobierać środków? Po cóż jechać po taką rzecz aż do Lwowa<br />
i kupować ją za drogie pieniądze, której tutaj dostanie <strong>na</strong> grun<strong>ci</strong>e gratis, kosztem jednego zapytania?<br />
–Już to, co do podróży do Lwowa, to ja mam i inne przyczyny – powiedziała podkomorzy<strong>na</strong>.<br />
– A, jeżeli inne, to co innego, ale ja się podobno i tych innych przyczyn domyślam. Będzie<br />
to pewnie drugi amant Stasieńki?<br />
– Oczywiś<strong>ci</strong>e! – odpowiedziała podkomorzy<strong>na</strong> i powstawszy z miejsca, tak <strong>da</strong>lej mówiła: –<br />
Bo też, proszę <strong>ci</strong>ebie, czy się to godzi! I gdyby to już zrobił kto inny, mniejsza o to, ale pan<br />
chorąży koronny, żeby <strong>da</strong>wał u siebie przytułek ludziom tego rodzaju i przyjeżdżającym w<br />
celach <strong>taki</strong>ch haniebnych, to jest zaledwie podob<strong>na</strong>.<br />
– Mnie się z<strong>da</strong>je, moje dziecko – rzekł skarbnik – że ty niesłusznie chorążego obwiniasz,<br />
bo już<strong>ci</strong>ż rzecz jas<strong>na</strong>, że on o tym nic nie wie.<br />
– Jakże? więc już wiesz tę całą historię? – zapytała podkomorzy<strong>na</strong>.<br />
– Złożywszy razem to, co się jeszcze stało w Warszawie i to, com się tutaj dowiedział,<br />
wyjaśnia mi się rzecz cała o tyle, że się reszty domyślam.<br />
– No, więc wyobraź sobie! I żeby też się <strong>taki</strong>e rzeczy działy <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e! Jakiś kupczyk czy<br />
pisarczyk, czy coś podobnego, żeby też śmiał oczy podnieść <strong>na</strong> Stasię! I to jeszcze z jakim<br />
zuchwalstwem! Ch<strong>ci</strong>ał ją wykra<strong>da</strong>ć w Warszawie, pisał listy do podczaszynej i jeszcze tutaj<br />
przyjeżdża! I wyobraź sobie mój przestrach. Jesteśmy kiedyś w koś<strong>ci</strong>ele, modlimy się jak<br />
zwykle, nic o niczym nie wiedząc; aż tu wychodzimy z koś<strong>ci</strong>oła, ja patrzę, a Stasia czegoś<br />
zbladła i przy<strong>ci</strong>snęła się do mnie. Patrzę bliżej, kto stoi pod chórem? Imć pan Flawiusz. W<br />
jakimś czarnym płaszczyku, z kapeluszem trójgraniastym pod pachą, jak istny szatan wyglą<strong>da</strong>ł.<br />
Ludzie się przed nim żeg<strong>na</strong>li i obchodzili go jak <strong>na</strong>j<strong>da</strong>lej. We mnie aż krew zastygła.<br />
Oprócz tego, jak mi to powia<strong>da</strong>ją, jeszcze i tu popod ok<strong>na</strong> się krę<strong>ci</strong>. Trzebaż jeszcze tylko<br />
tego, żeby powiedziano, że tutaj bywa i o moją córkę się stara! Sama myśl ta <strong>na</strong>pełnia mnie<br />
taką zgrozą, że cała od niej drętwieję. Ten zły duch śni mi się <strong>na</strong>wet po nocach i zrywam się<br />
ze snu i zasnąć potem nie mogę. A <strong>na</strong> co mnie tego?... Otóż i z tych, i z owych przyczyn po-<br />
111
stanowiłam wyjechać do Lwowa i skończyć już raz tę historię. I jestem pewną, że ty nic mieć<br />
nie będziesz prze<strong>ci</strong>wko temu, bo to jest rzecz koniecz<strong>na</strong> i <strong>na</strong> dzisiaj jedy<strong>na</strong>.<br />
Na to tedy zabrał głos skarbnik:<br />
– Zaraz tedy, moje dziecko, rozbierzemy tę sprawę, tylko idźmy porządkiem, kategorycznie.<br />
Owo więc co do Flawiusza nie ma kwestii, że się to bardzo źle stało, iż <strong>taki</strong>ego pędziwiatra<br />
jakiegoś i bo<strong>da</strong>j nie coś gorszego jeszcze, nie wystraszono od razu. Trudno było tego wymagać<br />
od pani podczaszynej przemyskiej, bo cóż może kobieta? Ale co Rudnicki, to mógł był<br />
go dokumentnie wystraszyć. Jużby tam zresztą był przez to cześ<strong>ci</strong> nie stra<strong>ci</strong>ł, żeby się pobił <strong>na</strong><br />
szablę i z szewcem. A byłoby przy tym prze<strong>ci</strong>e i satysfakcji cokolwiek wjechać z szablą <strong>na</strong><br />
harcap i batystowe żaboty...<br />
– Saperment! – zawołał <strong>na</strong> to całkiem niespodziewanie kapitan – saperment, żeby ja dostał<br />
był <strong>taki</strong> jakobiner! ja bym jemu wystrzelił proś<strong>ci</strong>uteńko do głowy. No! to oni prze<strong>ci</strong>e zabili<br />
Marię Antoanettę...<br />
– O! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik do siostry – otóż zaraz masz dowód, że się nie masz czego<br />
obawiać Flawiusza. I ja tak myślę istotnie. Bo końcem końców, cóż zrobi? Będzie jeździł popod<br />
ok<strong>na</strong>, będzie się wam przypatrywał w koś<strong>ci</strong>ele i to będzie trwać poty, póki nie trafi <strong>na</strong><br />
kapita<strong>na</strong>, a kapitan, jak mu palnie z arkebuza proś<strong>ci</strong>uteńko do głowy...<br />
– Ale bo tobie żarty <strong>na</strong> myśli, mój bra<strong>ci</strong>e...<br />
– Nie, moje dziecko, serio to mówię, imć pa<strong>na</strong> Flawiusza nie ma się co obawiać...<br />
– Ale ja rozumiem, że nie ma się co obawiać jego tam gwałtu jakiegoś albo <strong>na</strong>padu, ale<br />
proszę <strong>ci</strong>ę, cóż pocznę, jeżeli mi go ktoś w dom mój przywiezie? A to może zaprawdę la<strong>da</strong><br />
chwila <strong>na</strong>stąpić.<br />
– Hm, zapewne, to by było niemiłe – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z <strong>na</strong>mysłem.<br />
– I potem te ga<strong>da</strong>nia, te plotki, te komeraże! Proszę <strong>ci</strong>ę, czyż moż<strong>na</strong> do tego dopuś<strong>ci</strong>ć, żeby<br />
o pannę <strong>taki</strong>ego rodu, <strong>taki</strong>ch koligacyj, wychowania, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e posagu...<br />
– To by było niemiłe – powtórzył skarbnik – ale <strong>na</strong> to moim z<strong>da</strong>niem nie ma innego sposobu,<br />
tylko trza pannę jak <strong>na</strong>jprędzej wy<strong>da</strong>wać za mąż. Przejdźmy zatem do imć pa<strong>na</strong> Jędrzeja.<br />
Owóż tedy w tym punk<strong>ci</strong>e to ja bardzo sobie podobam w Stasi. Jej sentyment stateczny i jej<br />
niezachwianą ufność w Jędrzeja trzeba w niej umieć uszanować. Daj Boże każdemu <strong>taki</strong>ej<br />
żony, która by w nim miała taką ufność jeszcze przed ślubem. I ma o<strong>na</strong> istotnie swoje powody,<br />
że jemu ufa. Jakoż i o nim to dobrze .świadczy, że potrafił wpoić taką ufność ku sobie. Ja<br />
też trzymam tutaj za Stasią i trzymam także za Jędrzejem. I mam także taką samą wiarę, jak<br />
o<strong>na</strong>, że się to zrobi powoli. Nie rozumiem wprawdzie, dlaczego młody i tak ognisty kawaler<br />
tutaj trochę kunktuje, ależ to mogą być tysiączne powody... Zresztą też i czasu nie minęło<br />
jeszcze tak wiele... Co się działo w Warszawie, to nie powinno wchodzić w rachubę... Nastała<br />
woj<strong>na</strong>... A po wojnie wszakże to nie<strong>da</strong>wno, jakośmy powró<strong>ci</strong>li do domów! Jędrzej teraz jest<br />
starszy i już sam się pewno <strong>na</strong>myśla <strong>na</strong>d każdym krokiem; ma rodziców, a rodzice mają także<br />
swe z<strong>da</strong>nia... i tak <strong>da</strong>lej, i tak <strong>da</strong>lej, co wszystko go dosyć jeszcze usprawiedliwia i broni od<br />
potępienia stanowczo. To kunktatorstwo wszakże jest <strong>na</strong>m tu bardzo nie <strong>na</strong> rękę i trzeba by<br />
<strong>na</strong>m je koniecznie przeważyć. Ja sam jestem za tym, bo już to widziałem nieraz, że kto długo<br />
myśli, ten się łatwo rozmyśli. Jakoż dosko<strong>na</strong>łym remedium <strong>na</strong> to byłaby podróż do Lwowa,<br />
ale ja tej podróży byłbym z innych względów prze<strong>ci</strong>wny...<br />
– Proszę <strong>ci</strong>ę, z jakich?<br />
– Ze względów majątkowych. Chcąc zabawić przez całą zimę we Lwowie, to trzeba by zaraz<br />
kamienicę <strong>na</strong>jmować, trzeba brać z sobą ludzi, konie, powozy, kuchnie, srebra i porządki<br />
domowe; trza frekwentować bale, reduty i wszystkie inne assamble, trzeba też <strong>da</strong>ć jaki figiel u<br />
siebie... a to wszystko dziś niesłychanie kosztuje. Nuż dopiero sukienki, a kornety, a czuby,<br />
nuż koronki, a pudry, a inne rozmaite wymysły, od czego się pewnie dyspensować nie będzie<strong>ci</strong>e,<br />
widząc to także <strong>na</strong> innych. A <strong>na</strong> to, to już pójdą tysiące.<br />
112
– Ej! nie będzie to tak wiele kosztować – rzekła podkomorzy<strong>na</strong> – prze<strong>ci</strong>eż mamy chwała<br />
Bogu sukien aż <strong>na</strong>dto. O precjozach nie ma co i wspomi<strong>na</strong>ć, boby <strong>na</strong>m wystarczyło jeszcze i<br />
kogo ubrać przy sobie. Wy<strong>da</strong>tki będą więc małe, <strong>na</strong> które mam moją podręczną szkatułkę. A<br />
zresztą kapitan młó<strong>ci</strong>, to <strong>na</strong>m coś prze<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>młó<strong>ci</strong>.<br />
– Moje dziecko, kapitan wam ani <strong>na</strong> korki do trzewików nie <strong>na</strong>młó<strong>ci</strong>. To Lwów! to drożyz<strong>na</strong>!<br />
kroku jednego nie zrobisz, żebyś się nie musiała opła<strong>ci</strong>ć. A ze srebrem ani się tam pokazuj.<br />
Kiedy nie rzu<strong>ci</strong>sz dukata za po<strong>da</strong>nie płaszcza lub kapelusza, to drugi raz nikt <strong>na</strong> <strong>ci</strong>ebie nie<br />
spojrzy.<br />
– Prze<strong>ci</strong>eż sądzę, że <strong>da</strong>mom po<strong>da</strong>je kapelusze i młodzież, która tak słynie z grzecznoś<strong>ci</strong>...<br />
– To jeszcze gorzej, bo drożej. Tym znów trza pła<strong>ci</strong>ć i<strong>na</strong>czej, trzeba ich karmić, poić, kapele<br />
dla nich sprowadzać... Kiedy by się jeszcze .skończyło <strong>na</strong> <strong>taki</strong>ej zapła<strong>ci</strong>e. Boć to nic dzisiaj<br />
<strong>da</strong>rmo nie <strong>da</strong>ją, a słyszałem ja nieraz podczas wojny w obozach, jaką to monetą każą sobie<br />
<strong>ci</strong> łotrzykowie pła<strong>ci</strong>ć za po<strong>da</strong>wanie płaszczów i kapeluszów. Bo<strong>da</strong>jby ich paralusz <strong>na</strong>ruszył,<br />
nieraz i słuchać nie moż<strong>na</strong> było. Pfe, miasto! po co to jechać do miasta! To tylko dla<br />
wielkich panów albo dla rzemieślniczków, albo dla wykpigroszów i innego wędrownego <strong>na</strong>rodu;<br />
ale my szlachta, ziemianie, którzyśmy się porodzili <strong>na</strong> <strong>na</strong>szych skibach, żyjmy też sobie<br />
<strong>na</strong> tych skibach w łasce Boskiej do śmier<strong>ci</strong>.<br />
– Ale, mój bra<strong>ci</strong>szku, już też mi tego nie zechcesz odmówić, żebym choć <strong>na</strong> jedną zimę<br />
pojechała do miasta, zwłaszcza też teraz, kiedy jest tego rzeczywista potrzeba. I nie tylko mi<br />
nie odmówisz, ale i sam też z <strong>na</strong>mi pojedziesz...<br />
– Ja? w imię Ojca i Sy<strong>na</strong>! a po cóż ja też do miasta? chybaby wróble miejskie postraszyć<br />
albo zgromadzić koło siebie lamparty. Toż to we Lwowie, jak powia<strong>da</strong>ją, <strong>na</strong> lekarstwo już nie<br />
obaczy kontusza ani czapki rogatej, ani butów barwistych! Kędy spojrzysz, peruki a peruki, że<br />
aż duszno od samego pudru i piżma. Chyba żebym też i ja łeb wsadził w perukę i posypał się<br />
pudrem! Cha cha cha! masz tobie, moś<strong>ci</strong>a podkomorzyno, jakiego byś ze mnie zrobiła błaz<strong>na</strong>!<br />
– Ale żartujesz, żartujesz sobie, bra<strong>ci</strong>szku! nie jest tam tak jeszcze we Lwowie. Większa<br />
połowa osób, <strong>na</strong>wet w dystyngowanym świe<strong>ci</strong>e, ubiera się jeszcze po polsku; mówią <strong>na</strong>wet,<br />
że u– pani kasztelanowej kamieńskiej nie ma nikt wstępu w niemieckich sukniach, a prze<strong>ci</strong>eż<br />
u niej gromadzi się pierwsze towarzystwo.<br />
– Tedy zapewne puste u niej bywają ś<strong>ci</strong>any, cho<strong>ci</strong>aż zaprawdę wstyd by był i hańba szlach<strong>ci</strong>e<br />
mieszkającej we Lwowie, gdyby <strong>taki</strong>ej zacnej matrony nie odwiedzali tak gęsto, jak o<strong>na</strong><br />
sama zapragnie. Miałem szczęś<strong>ci</strong>e być jej prezentowanym przed kilką laty we Lwowie, kiedym<br />
tam dla kompromisu Załęskich siedział kilka dni, byłem też u niej <strong>na</strong> wsi, kiedym jeździł<br />
do Besarabii za końmi, ale tak mówię, że. jako żyję, nie widziałem kobiety sentymentów tak<br />
męskich i <strong>taki</strong>ego dow<strong>ci</strong>pu. Chyba że to aż Stasia kiedyś ją zakasuje...<br />
– Widzisz więc, bra<strong>ci</strong>e kochany, i tobie tam nie braknie <strong>na</strong> statecznej rozrywce, a oprócz<br />
pani kasztelanowej z<strong>na</strong>jdziesz tam pewnie niemało i innych zacnych z<strong>na</strong>jomych. Kto tyle żył<br />
w świe<strong>ci</strong>e, jak ty, ten też musi być także temu światu z<strong>na</strong>jomym. A prawdę mówiąc, rozrywka<br />
teraz byłaby <strong>ci</strong> bardzo potrzebną. Na<strong>ci</strong>erpiałeś się tyle, przeszedłeś tyle zgryzot i bólów, czas<br />
by też także i rozweselić się trochę...<br />
– Ej! nie czas to <strong>na</strong>m teraz do wesel, nie czas! I raczej mówić, bo<strong>da</strong>jbyśmy byli nigdy nie<br />
doczekali...<br />
– Ot! już i stara piosnka! – przerwała podkomorzy<strong>na</strong> – jeżeli mnie kochasz, nie wspomnisz<br />
mi o żadnych smutkach już ani słowa. U mnie jest <strong>taki</strong> przepis, że nie wolno nikomu mieć<br />
twarzy smutnej. Na smutek, <strong>na</strong> pomarszczone czoło, <strong>na</strong> brwi ś<strong>ci</strong>ągnięte i wszystkie tym podobne<br />
oz<strong>na</strong>ki nieukontentowania są osobne paragrafy, wypisane <strong>na</strong> dyscypli<strong>na</strong>rnej tablicy.<br />
Praw<strong>da</strong>, kapitanie?<br />
Ale kapitan drzemał z lekka i kiwał głową jak słonecznik <strong>na</strong> wietrze.<br />
Tedy mówił <strong>da</strong>lej pan skarbnik:<br />
113
– Nie, moje dziecko, żart <strong>na</strong> stronę, ja rzeczywiś<strong>ci</strong>e jestem prze<strong>ci</strong>wny tej podróży do Lwowa,<br />
i to, jak mówię, z majątkowych powodów. Nie idzie tu o te miejskie wy<strong>da</strong>tki, bo i tobie<br />
<strong>na</strong> gotówce nie braknie, i może by też wresz<strong>ci</strong>e, kiedy by tego było potrzeba, i wujaszek ruszył<br />
tam jakiej szkatułki, ażeby też między równymi sobie nie być ostatnim. Nie przeczę <strong>na</strong>wet,<br />
że w grun<strong>ci</strong>e rzeczy jest i fortu<strong>na</strong> po temu, boć kiedy by to złożyć razem i moje, i twoje,<br />
to posag Stasi może by dolazł i do milio<strong>na</strong>... tych <strong>na</strong>szych dutków teraźniejszych. Ale popatrz<br />
no, moje dziecko, w jakim stanie jest ta <strong>na</strong>sza fortu<strong>na</strong>? Ot! ja dopiero co omal nie wyle<strong>ci</strong>ałem<br />
z Bóbrki i cho<strong>ci</strong>aż sobie poradziłem <strong>na</strong> to skutecznie, jed<strong>na</strong>k zawsze jeszcze wiszę tylko <strong>na</strong><br />
obietnicy jak ptak <strong>na</strong> gałęzi. Obietnica to Mniszcha, nie ma co mówić, ale choćby też i królewska,<br />
zawsze to jeszcze nie rzecz. Toż i ty także z twoim Zagórzem jeszcze nie stoisz <strong>na</strong><br />
pewnych nogach. Te twoje palestranty tarnowskie wcale mi się nie podobają. Wloką, wloką i<br />
wloką od lat dziesię<strong>ci</strong>u, a skutku nic. Proces jak trwał, tak i trwa. A proces to zaprawdę niemały,<br />
rozziawił gębę <strong>na</strong> cały Zagórz, a pożarłby jeszcze i więcej. Nuż przegrasz?<br />
– Ale gdzie tam, mój bra<strong>ci</strong>e! to wcale nie może być. Ja tam nie z<strong>na</strong>m dokładnie wszystkich<br />
szczegółów tego procesu, ale wiem, że o tym ani mowy nie może być, żeby mi mieli aż Zagórz<br />
zabierać!...<br />
– No, i ja też tak myślę, ale zawsze to tak bywa <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e, że dopóki się nie stoi <strong>na</strong> pewnych<br />
nogach, to się nie przym<strong>na</strong>ża wy<strong>da</strong>tków. Jakoż, choć tam ta podróż do Lwowa, porwawszy<br />
<strong>na</strong>m <strong>na</strong>wet i kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e tysięcy, nie potrafiłaby <strong>na</strong>s zrujnować, nie jestem ja prze<strong>ci</strong>eż za<br />
nią i wolałbym, żeby się bez niej obeszło. Może być, że o swoim czasie i ja też będę za tą podróżą,<br />
ale pierwej inną rzecz <strong>ci</strong> zaproponuję.<br />
– Słucham <strong>ci</strong>ę, mój bra<strong>ci</strong>szku, z uwagą.<br />
Tedy skarbnik tak mówił <strong>da</strong>lej:<br />
– Nie jestem ja wcale za tym, żeby kawalera wprost zapytywać w oczy, w jakich intencjach<br />
bywa w domu, gdzie pan<strong>na</strong> jest <strong>na</strong> wy<strong>da</strong>niu. Praktykowano to <strong>da</strong>wniej za <strong>na</strong>szych ojców,<br />
praktykuje się jeszcze i dzisiaj; ale ja tego nie chwalę. Jest to zawsze rodzaj przymówki, a<br />
przymówka to robota kwestarska, w której jest pew<strong>na</strong> dozis upodlenia się, bardzo dla kwestarza<br />
stosow<strong>na</strong>, ale wcale nieodpowiednia dla nikogo, <strong>który</strong> umie cenić swoją godność i nie ma<br />
chę<strong>ci</strong> poniewierania się własną ręką. Mimo to jed<strong>na</strong>k dowiedzieć <strong>na</strong>m się o tym trzeba koniecznie,<br />
co wiedzieć chcemy. A jak <strong>na</strong> wszystko <strong>na</strong> tym świe<strong>ci</strong>e są skuteczne sposoby, tak<br />
też i <strong>na</strong> to. Bo chcąc się dowiedzieć czegoś, niekoniecznie trza pytać o to, dosyć czasem popatrzeć<br />
w oczy... Czasem też i inni coś wiedzą, moż<strong>na</strong> tedy delikatnie wyba<strong>da</strong>ć innych... Takeśmy<br />
to postępowali niegdyś, kiedyśmy jeszcze miewali własny <strong>na</strong>sz pradziadowski rozumek,<br />
a rozumek to był mały i prosty, ale jak <strong>ci</strong>ebie kocham, skuteczny. Z nim nie przychodziliśmy<br />
nigdy do desperacji i wiedzieliśmy zawsze, co robić...<br />
Tu kapitan chrapnął troszeczkę, zląkł się swego własnego chrapnię<strong>ci</strong>a i zbudził się. Przetarł<br />
oczy, zażył tabaki i zaczął słuchać. Skarbnik zaś, uśmiechnąwszy się, prowadził <strong>da</strong>lej swój<br />
wniosek:<br />
– Owóż tedy i tutaj moż<strong>na</strong> użyć tego prostego rozumu i z nim po prostu do Jaćmierza pojechać.<br />
Imć pan Rudnicki oj<strong>ci</strong>ec, <strong>da</strong>wniej podkomorzyc krakowski, a dzisiaj ot! i nie wiem doprawdy,<br />
jak go tam tytułują, jest mi <strong>da</strong>wno i bardzo <strong>da</strong>wny z<strong>na</strong>jomy. Byłem jeszcze prawie<br />
wyrostkiem, kiedym go poz<strong>na</strong>ł w Suszycy, gdzie się starał razem z jw. starostą bełskim o<br />
Chwalibożankę, i wtedy z<strong>da</strong>rzyło mi się <strong>na</strong>wet wyrządzić jemu niepoślednią przysługę. Później,<br />
czasu konfederacji barskiej, przypadkowym sposobem stałem się mu znowu pomocnym...<br />
i tak mogę powiedzieć, żem to ja jego ożenił.<br />
– To wujaszka wiążą z panem Rudnickim <strong>taki</strong>e bliskie stosunki – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzanka<br />
– a wujaszek <strong>na</strong>m o tym nic nie powia<strong>da</strong>ł?<br />
– Ot! bo mi to jakoś wyle<strong>ci</strong>ało z pamię<strong>ci</strong>! Dawne też to czasy są, moje dziecko! i czasy <strong>taki</strong>e,<br />
z <strong>który</strong>ch niemało do pamiętania zostało... Zapomniały się większe rzeczy, cóż się nie<br />
114
miały zapomnieć mniejsze?... Ale kiedy mi się teraz to <strong>na</strong>sunęło, to wam tę całą historię opowiem.<br />
Tu przyniesiono wino, skarbnik sobie <strong>na</strong>lał lampeczkę, kapitanowi drugą, trą<strong>ci</strong>ł z nim żartem<br />
z życzeniem dobrego snu i zaczął opowia<strong>da</strong>ć mniej więcej w ten sens.<br />
115
IX<br />
Owóż tedy – zaczął swoje opowia<strong>da</strong>nie pan skarbnik – działo się to prawie pierwszego roku<br />
<strong>na</strong>szej konfederacji. Ja z ojcem moim byliśmy <strong>na</strong> Kalwarii Pacławskiej, <strong>na</strong> zwyczajnym<br />
odpuś<strong>ci</strong>e letnim, i odprawiwszy <strong>na</strong>bożeństwo przystojne, które przy staro<strong>da</strong>wnej mego ojca<br />
zelozji do trze<strong>ci</strong>ego dnia się prze<strong>ci</strong>ągnęło, jużeśmy stamtąd wracali. A <strong>na</strong> <strong>taki</strong>e odpusty jeździł<br />
mój oj<strong>ci</strong>ec zazwyczaj dworno i prawie szumno, bo mawiał: – Kiedy się pragniemy ucz<strong>ci</strong>wie<br />
prezentować przed ludźmi, tedy jeszcze ucz<strong>ci</strong>wiej powinniśmy stawać przed Panem Bogiem.<br />
– Więc lubośmy <strong>na</strong> ten odpust szli pieszo z domu aż <strong>na</strong> miejsce, szła za <strong>na</strong>mi otwarta karoca o<br />
czterech koniach, za nią bryka, ładow<strong>na</strong> ofiarami i jałmużną dla kalwaryjskiego klasztoru, a<br />
za bryką jeszcze i konie wierzchowe, żeby to nie być w kłopo<strong>ci</strong>e, kiedy by trzeba gdzieś <strong>na</strong><br />
bok odskoczyć albo też in casum jakiej <strong>na</strong>paś<strong>ci</strong>. Ale wracając jużeśmy też miejsca zabrali w<br />
karocy i kazaliśmy się powozić. Kiedyśmy więc ruszyli z miejsca, oglądnie się oj<strong>ci</strong>ec tędy<br />
owędy i rzeknie do mnie: – Pomodliliśmy się Panu Bogu jak przy<strong>na</strong>leży, godziłoby się też z<br />
powrotem zażyć jakiej rozrywki. Owo więc albo pojedźmy pod ruinę dobromilskiego zamku i<br />
od<strong>da</strong>jmy cześć temu miejscu, które już prawie świętym jest dla <strong>na</strong>s; albo wstąpmy w goś<strong>ci</strong>nę<br />
do pa<strong>na</strong> Chwaliboga, <strong>który</strong> mieszka w Suszycy. Tu waść się przypatrzysz z góry <strong>na</strong>szej kochanej<br />
ziemi, jako jest piękną i godną <strong>na</strong>szej miłoś<strong>ci</strong> zawsze, a krwie w każdej potrzebie, i<br />
obsłuchasz się <strong>ci</strong>ekawych rzeczy o Herburtach i innych staro<strong>da</strong>wnych rycerzach, które <strong>ci</strong> będę<br />
powia<strong>da</strong>ł; – tam zaś obaczysz dom zacny i ludny, prawie pański dostatkiem, a prze<strong>ci</strong>e po staremu<br />
serdeczny. Wybieraj tedy raźnie, bo nie ma czasu do długiego <strong>na</strong>mysłu. – Sam tedy nie<br />
wiedziałem, co wybrać, i to mi się podobało, i tamto, więc rzeknę ojcu: – Panie ojcze! a nuż<br />
po staremu: et haec fa<strong>ci</strong>en<strong>da</strong>, et haec non omitten<strong>da</strong>? – Jakże tedy? dwa grzyby w barszcz? –<br />
powie oj<strong>ci</strong>ec – anoż pomnę po twoich kalwaryjskich modlitwach, przy <strong>który</strong>cheś się waść<br />
pracowi<strong>ci</strong>e oglą<strong>da</strong>ł, że bo<strong>da</strong>j czyś <strong>na</strong> jeden zasłużył. – A mówił to chmurno, tedy powiem mu<br />
prędko: – Jedźmy już chyba do pa<strong>na</strong> Chwaliboga, bom to dziwne rzeczy słyszał był o tym<br />
dworze.<br />
Więc tedy oj<strong>ci</strong>ec już rozchmurzony kazał jechać prosto do Suszycy, a przez drogę tak mówił:<br />
– A żebyś waść wiedział, że pan Chwalibóg tytułuje się kasztelanem halickim. Już to porzu<strong>ci</strong>ł<br />
ten urząd, a <strong>na</strong> jego miejsce nominowany pan Rozwadowski, ale tytuł ten mu się zawsze<br />
<strong>na</strong>leży, bo nie postąpił <strong>na</strong> inny. A jego żo<strong>na</strong> Rozwadowska jest z domu, dzisiejszego<br />
kasztela<strong>na</strong> halickiego rodzo<strong>na</strong> siostra, więc obadwa to zacne bardzo imio<strong>na</strong> i trza <strong>na</strong> to pamiętać.<br />
Anoż znowu nie bardzo, bośmy to także nie la<strong>da</strong> skąd się wzięli <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e. Więc z<br />
respektem, a miernie, żeby też miejsce zostało i vice versa <strong>na</strong> respekt. A z samym jegomoś<strong>ci</strong>ą<br />
ostrożnie, bo ma zwyczaj roz<strong>da</strong>wać prezenty, tedy trza wiedzieć, z jakim fantem co począć.<br />
Tedy i to jeszcze <strong>ci</strong> powiem, że <strong>da</strong>wnymi laty lubiał on bardzo wyprawiać różne igrzyska u<br />
siebie, więc tedy harce <strong>na</strong> broń rozmaitą. Kiedy kto do <strong>taki</strong>ej eksperiencji zaprosi, denegare<br />
nie moż<strong>na</strong>, bo kto nie chce wy<strong>ci</strong>ągnąć szabli, temu po<strong>da</strong>ją kota i każą mu go <strong>ci</strong>ągnąć za ogon;<br />
tedy w tym cała sztuka, aby uniknąć zaproszenia od <strong>taki</strong>ego, po <strong>który</strong>m się umiarkuje, że się<br />
mu nie <strong>da</strong> rady.<br />
116
I tak mi oj<strong>ci</strong>ec różne <strong>da</strong>wał <strong>na</strong>uki aż do samej Suszycy. Alem ani pomyślał, żeby to <strong>taki</strong><br />
dwór miał być w tej Suszycy. Spojrzę tedy, ba! a tu nie dworno, jeno prawie zamczysto. Idą<br />
piątra i skrzydła murowane, bielone, a wszystko pod <strong>da</strong>chówką i blachą. Jest i baszta graniasta,<br />
i inne zabudowania duże po obudwóch stro<strong>na</strong>ch dziedzińca, a dziedziniec ogromny, choćby<br />
też i we Lwowie mógłby obstać za rynek. A wszystko to razem obwiedzione srogim murem<br />
dokoła – jest też brama murowa<strong>na</strong> o piątrze, a <strong>na</strong>około niej przyzwoita galeria.<br />
Wjeżdżamy tedy – a tu gwałt, hałas, wrzawa, ludzi pełno w dziedzińcu, jakby <strong>na</strong> jakim<br />
jarmarku. Patrzymy bliżej, jedni się potykają <strong>na</strong> koniach, inni się przypatrują z koni, drudzy<br />
pieszo. W wielkim ganku kamiennym siedzi kasztelan, koło niego goś<strong>ci</strong>e, jakoż i <strong>da</strong>my. Służba<br />
roznosi kielichy, piją, wołają: – wiwat! – a kapela <strong>da</strong>je salwy z galerii, nie żałując trąb,<br />
tarabanów i kotłów. Przez tłum ludzi i koni nie moż<strong>na</strong> było jak <strong>na</strong>leży zajechać i oj<strong>ci</strong>ec mój<br />
był <strong>na</strong> to markotny, mówiąc: – Już <strong>na</strong>m, widzę, trza dojść pieszo do ganku, jakbyśmy przyjechali<br />
za służbą. – Ale prze<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>s jakoś zawczasu obaczyl pan Chwalibóg i ojca poz<strong>na</strong>ł, jakoż<br />
nie tylko sam zaczął wiać chustką ku <strong>na</strong>m, ale też i sy<strong>na</strong> wysłał, <strong>który</strong> <strong>na</strong>s przybiegł powitać.<br />
Młokosik to był jeszcze, Kazimierz mu było <strong>na</strong> imię i był prawie <strong>na</strong> równi ze mną, tylko<br />
mniejszy cokolwiek. Ale złote serce i fantazja niczego; zabraliśmy zaraz czułą przyjaźń ze<br />
sobą i przez lat kilka kolegowaliśmy razem w konfederacji. Ożenił się potem gdzieś <strong>na</strong> Podolu,<br />
a dziś i nie wiem, co się z nim dzieje.<br />
Otóż więc kasztelanic zbliżył się do <strong>na</strong>s i eksplikując ojca, że dla po<strong>da</strong>gry sam powstać nie<br />
może, witał <strong>na</strong>s w jego imieniu i z przystojną atencją prowadził zaraz w ganek. A tu już woła<br />
do ojca kasztelan:<br />
– Otóż to mi gość upragniony! kolega! G<strong>da</strong>ńszczanin! hej! a <strong>da</strong>j<strong>ci</strong>e no mi kielicha! a to syn<br />
twój, panie Mar<strong>ci</strong>nie? jest po<strong>ci</strong>echa dla siebie, jest co i ludziom pokazać. A będzie prawie<br />
rówieśny mojemu. Niechże tedy <strong>da</strong> Pan Bóg, aby w <strong>taki</strong>ej przyjaźni żyli ze sobą, jak i ich ojcowie!<br />
To mówiąc, wypił zaraz kielich do mego ojca i wlał w niego drugi, a tuż zaraz i trze<strong>ci</strong>, przy<br />
czym też i mnie nie minęła kolej i podpiliśmy z Kazimierzem <strong>na</strong> fantazję cokolwiek. Tedy<br />
oj<strong>ci</strong>ec został przy kasztelanie, a my szliśmy do <strong>da</strong>m. Pani kasztelanowa, nie ma co mówić,<br />
zac<strong>na</strong> bardzo matro<strong>na</strong>, jeno trochę ułom<strong>na</strong>, przyjęła mnie uprzejmie i bardzo chwaliła pobożność<br />
<strong>na</strong>szą, żeśmy to dopiero teraz powracali z odpustu. Przymówiła się też do <strong>na</strong>s i pan<strong>na</strong>,<br />
ależ to pan<strong>na</strong>, bo<strong>da</strong>j czym widział gdzie urodziwszą. Bo to wzrostem jakby mło<strong>da</strong> sosenka,<br />
włosy <strong>ci</strong>emne, a oczy jasne jak błękit. Kiedy co przemówiła, człowiek aż się rozpływał i żebym<br />
się był zaraz nie dowiedział, jak to tam było, to kto wie, co by się stało i ze mną? Ale już<br />
tam za jej krzesłem stał i wtedy kawaler, <strong>który</strong>, jak wi<strong>da</strong>ć, był jej zapisany od Boga. Stał i<br />
szeptał jej coś ustawicznie do ucha i wi<strong>da</strong>ć było, że pan<strong>na</strong> wcale go mile słuchała. Spojrzę<br />
tedy, ba! nie kawaler, ale prawie perso<strong>na</strong>. Nieosobliwie słuszny, ale też i niemały, wąs i czupry<strong>na</strong><br />
od <strong>ci</strong>emnej gwiazdy, a już <strong>na</strong> nim ledwie nie sam aksamit i złoto. A z<strong>da</strong>ło mi się tak,<br />
jakbym go kiedyś gdzieś widział. Mrugnę tedy <strong>na</strong> Kazimierza, aby mnie z nim zapoz<strong>na</strong>ł, a on<br />
<strong>na</strong> to:<br />
– Alboż to się panowie między sobą nie z<strong>na</strong><strong>ci</strong>e? wszakże Sanoczanie obadwa. To pan<br />
Rudnicki z Jaćmierza, podkomorzyc krakowski.<br />
Toż i jemu moje powiedział <strong>na</strong>zwisko. A on mnie zaraz w ramio<strong>na</strong>:<br />
– Panie bra<strong>ci</strong>e i jak Pa<strong>na</strong> Boga kocham żywego, tak bym był nigdy nie poz<strong>na</strong>ł! A toż to<br />
jeszcze nie<strong>da</strong>wno żaczkiem <strong>ci</strong>ebie widziałem u ojca! A teraz już i mnie przerósł o głowę. Ale<br />
jakżeż, toż to nie w konfederacji?<br />
– A waszmość? – rzekłem – wżdy i waszmoś<strong>ci</strong> nic nie brakuje.<br />
– Ale ja byłem pod Rymanowem i trochę <strong>da</strong>lej, jenom się jeszcze <strong>na</strong> mały czas wró<strong>ci</strong>ł do<br />
domu.<br />
To mówiąc, rzu<strong>ci</strong>ł okiem <strong>na</strong> pannę, a pan<strong>na</strong> oczy ku ziemi. Tedy ja mówię tymczasem:<br />
117
– O! i ja bym był tam pewnie, ale cóż? kiedy mi jeszcze nie wolno.<br />
– Czy pan skarbnik nie chce zezwolić?<br />
– A nie chce.<br />
– Poczekaj waść – rzecze mi Rudnicki – ja tobie wyrobię pozwolenie u ojca i pójdziem razem.<br />
Ale kiedy ja pójdę, to siła jeszcze zabiorę z sobą i bo<strong>da</strong>jby nie wszystkich.<br />
To mówiąc, znowu rzu<strong>ci</strong>ł okiem <strong>na</strong> pannę, a pan<strong>na</strong> <strong>na</strong> to:<br />
– Bo<strong>da</strong>jby tylko niektórzy nie przeczuli tego, że ich waszmość chcesz zabierać ze sobą, i<br />
właśnie dlatego nie przyjechali.<br />
– Ale przyjadą dziś, niezawodnie przyjadą – rzeki <strong>na</strong> to kasztelanic – mam ja już wiadomoś<strong>ci</strong>,<br />
że nocowali w Samborze.<br />
Widzę ja tedy, że tu jakieś tajemnice wieszają się między panną i podkomorzycem krakowskim,<br />
więc pomówiwszy jeszcze słów kilka, wziąłem zaraz Kazimierza pod ramię i odprowadziłem<br />
<strong>na</strong> stronę. Poszliśmy tedy niby przypatrzyć się harcom, ale kiedyśmy się już od<strong>da</strong>lili od<br />
<strong>da</strong>m, rzeknę ja do niego, jak to pomiędzy młodymi niewiele potrzeba do konfidencji:<br />
– Panie bra<strong>ci</strong>e! cóż to jest <strong>taki</strong>ego? Już <strong>na</strong> pierwszy rzut oka nie może to być tajno nikomu,<br />
że podkomorzyc się ma dobrze do imć panny kasztelanki, ale też wi<strong>da</strong>ć zarazem, że w tej imprezie<br />
coś mu stoi <strong>na</strong> drodze. Rad bym tedy wiedzieć, co wy o tym myśli<strong>ci</strong>e, bo kiedy by była<br />
wasza wola po temu, dobrze by pocz<strong>ci</strong>wemu człowiekowi dopomóc. – A <strong>na</strong> to kasztelanic:<br />
– Otóż właśnie miałem z tobą pomówić o tym, bo już my tu dobrze sobie łamiemy głowę i<br />
mamy różne projekta, jeno nie ma kim ich wyko<strong>na</strong>ć.<br />
A jakom to był smyk cały <strong>na</strong>tenczas i fantazja była we mnie jak płomień, a rozwagi ni za<br />
złamany szeląg, tedy mu mówię zaraz:<br />
– A toż to do mnie z <strong>taki</strong>mi rzeczami jak w dym, panie bra<strong>ci</strong>e! Dajże mi zaraz rękę, już ja z<br />
tobą i z Rudnickim <strong>na</strong> zawsze... cho<strong>ci</strong>aż prawdę mówiąc, nie wiem jeszcze prze<strong>ci</strong>wko komu?<br />
Tedy mnie zaraz uś<strong>ci</strong>skał i opowiedział całą historię w ten sens:<br />
– Owóż tedy – mówi mi kasztelanie – Rudnicki zaczął tu zajeżdżać do mojej siostry, a jako<br />
to jest chłopak zacny i przystojny, i zresztą acceptabilis pod każdym względem, więc i podobał<br />
się. Mówiąc pomiędzy <strong>na</strong>mi, moja siostra także go kocha. Jakoż i rodzice nie mieli zrazu<br />
nic prze<strong>ci</strong>w temu, bo Rudnickiemu choćby i po <strong>na</strong>jpierwszą rękę sięgnąć nie grzech. Były też<br />
zrazu jak <strong>na</strong>jlepsze aspekty. Ale tymczasem wybuchła konfederacja. Rudnicki poszedł. A tu<br />
tymczasem ni stąd, ni zowąd zjawia się w domu <strong>na</strong>szym jw. starosta bełski, <strong>który</strong> od razu <strong>da</strong>ł<br />
poz<strong>na</strong>ć rodzicom, że ma intencje względem ich córki. Starosta bełski w grun<strong>ci</strong>e rzeczy niczym<br />
nie jest lepszy od Rudnickiego. Ma on może troszkę większą fortunę, lecz to prawie <strong>na</strong><br />
jedno, bo i ten nieubogi, a czy się kto pieczętuje Pomianem i pisze się z Rojewa, czy Radwanem<br />
i pisze się z Rudnik, toż to także <strong>na</strong> jedno. Ale jw. pan starosta jest <strong>na</strong>jpierwej jaśnie<br />
wielmożnym; po wtóre ma order świętego Huberta, po trze<strong>ci</strong>e ma aspekt bliski <strong>na</strong> kasztelanią,<br />
więc to tak jakoś zbałamu<strong>ci</strong>ło ojca, że mu się ten starosta <strong>na</strong>de wszystko podobał. Nie podobał<br />
on się wprawdzie ani mojej matce, ani też siostrze, ale u <strong>na</strong>s wszystko <strong>na</strong> ojcu. Jeszczeż trzeba<br />
tego nieszczęś<strong>ci</strong>a, że podkomorzyc poszedł do konfederacji i przez parę miesięcy go tutaj<br />
nie było, więc przez ten czas starosta, zajechawszy tu za dwukrotnym <strong>na</strong>wrotem i traktując<br />
rzecz z pańska, a przy tym mądrze, tak mego ojca dla siebie pozyskał, że ani klinem mu go nie<br />
wybijesz. Już <strong>na</strong>s <strong>na</strong>wet i desperacja brała, bo te rzeczy stały tak blisko, żeśmy się bali, ażeby<br />
oj<strong>ci</strong>ec za pierwszym lepszym <strong>na</strong>tar<strong>ci</strong>em starosty, zwłaszcza też kiedy parę kubków <strong>na</strong>leje, nie<br />
kazał klęknąć Maryni z nim <strong>na</strong> kobiercu. Otóż w tej desperacji posłałem ja zaraz milczkiem<br />
po Rudnickiego, <strong>który</strong>, lubo z wielką trudnoś<strong>ci</strong>ą, dostał urlop, przyjechał prze<strong>ci</strong>e i jest. Starosta<br />
dzisiaj przyjedzie, myślimy tedy, co by to zrobić, a trza coś zrobić koniecznie, bo Rudnicki<br />
do konfederacji powracać musi, a jak tu zostawi starostę, wszystko weźmie w łeb i przepadnie<br />
<strong>na</strong> wieki.<br />
– Tak to jest, panie bra<strong>ci</strong>e? – rzekłem ja <strong>na</strong> to – no więc cóż ma<strong>ci</strong>e za projekt?<br />
118
– My mamy różne projekta – mówi mi kasztelanic – ale wszystko to warte niewiele. Chyba<br />
żeby aż się miał bić z nim Rudnieki, ale to dubius eventus.<br />
– A żeby też jakim sposobem tego pa<strong>na</strong> starostę <strong>na</strong> dudka wystrychnąć? co?<br />
– Ba! gdyby to moż<strong>na</strong>! ale to trudno, bo się ma <strong>na</strong> bacznoś<strong>ci</strong> i człek zgoła niegłupi, a podobno<br />
mu i <strong>na</strong> fantazji nie brakuje, kiedy tego będzie potrzeba.<br />
– A gdyby też z tej fantazji korzystać, jeśli pew<strong>na</strong>?<br />
– O! – zawołał kasztelanie – otóż my to właśnie myślimy i to po prostu w ten sposób, żeby<br />
go do konfederacji zawezwać. On do konfederacji nie pójdzie, bo <strong>na</strong> prze<strong>ci</strong>wnej drodze widzi<br />
swoją karierę, a mój oj<strong>ci</strong>ec znowu jest anima et corde za konfederacją, więc by się <strong>na</strong> tym<br />
niezawodnie rozeszli. Ale jakże to zrobić? to by trzeba zrobić jakoś dosyć publicznie, żeby też<br />
z tego został płat wyraźny <strong>na</strong> panu staroś<strong>ci</strong>e, a tu jak <strong>na</strong> nieszczęś<strong>ci</strong>e nie masz nigdzie blisko<br />
konfederatów. Ja tu trzymam umyślnie kilku<strong>na</strong>stu szlachty w goś<strong>ci</strong>nie i nie puszczam ich z<br />
domu, ale to wszystko <strong>na</strong> nic się póty nie przy<strong>da</strong>, póki nie będziemy tu mieli choć kilku<strong>na</strong>stu<br />
konfederatów. Ja bym ich może gdzie i odszukał, bo się tu kręcą tędy owędy, ale jakże mnie<br />
znowu wypa<strong>da</strong> sprowadzać konfederatów tutaj?... Rudnicki się boi odstąpić stąd choćby <strong>na</strong><br />
chwilę, bo jest zdecydowany bić się w końcu choćby i <strong>na</strong> śmierć z starostą, a z tych szlachty<br />
wysyłałem już kilku, ale to do niczego!<br />
– Czekaj no, panie bra<strong>ci</strong>e – rzeknę ja <strong>na</strong> to – może to będzie z trudnoś<strong>ci</strong>ą, może się jakoś<br />
<strong>na</strong>myślimy i<strong>na</strong>czej, ale musimy my temu zaradzić koniecznie. Pierwsza rzecz jest, żebyś<strong>ci</strong>e<br />
mnie stąd nie puś<strong>ci</strong>li. Mój oj<strong>ci</strong>ec jutro pewnie wyjedzie, niechże więc sobie jedzie, bo to i<br />
lepiej będzie; mój oj<strong>ci</strong>ec by pewnie ważył za starostą, bo i sam jest konfederacji prze<strong>ci</strong>wny.<br />
Ale mnie już nie– puść<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> żaden sposób...<br />
– Ale nie puś<strong>ci</strong>my <strong>ci</strong>ę, o to bądź pewnym. Jakoż to mówiąc, kiwnął zaraz po podkomorzyca,<br />
<strong>który</strong> też w ten moment do <strong>na</strong>s przystąpił i tak we trzech zaczęliśmy się <strong>da</strong>lej <strong>na</strong>radzać.<br />
Ten tedy tak radzi, a ten owak, a podkomorzyc powia<strong>da</strong>:<br />
– Ale co tam te długie ceregiele! To do niczego! Wezmę ja tu breviter tego perukarza <strong>na</strong><br />
szable i kurtę mu skroję taką, że go rodzo<strong>na</strong> matka nie poz<strong>na</strong>... ot! i krótka sprawa, i po<br />
wszystkiemu!<br />
Ale kasztelanic odmawia i ja też także, myślę zaś sobie: Niech też pierwej obaczę subiektum,<br />
może też potem i sam poradzę.<br />
Ale wtem, kiedy tak radzimy, zajeżdża wielka i zgoła pańska kareta w dziedziniec, a bardzo<br />
to szumno i hucznie. Foryś, kozaki, złotolite liberie, cug sześ<strong>ci</strong>okonny i zgoła huczno za<br />
katy. Ciągną mnie tedy za poły i powia<strong>da</strong>ją: – starosta! – Zbliżamy się więc pomału do tego<br />
pańskiego powozu, jakoż widzimy zaraz wysia<strong>da</strong>jącego zeń pa<strong>na</strong> starostę i widzimy także,<br />
jako wieje chustką ku niemu kasztelan, wita go z afektami, każe przynosić kielichów, a co<br />
więcej, każe grać salwy trębaczom.<br />
Myślę sobie: niedobrze.<br />
A tymczasem starosta się wita, prezentuje <strong>na</strong> wszystkie strony, prawi komplementy jak z<br />
płatka. Przypatruję mu się więc bliżej, lecz widzę, że to także figura. Był on wprawdzie ubrany<br />
z francuska i miał dziwnie kędzierzawą i wypudrowaną perukę <strong>na</strong> łbie; ale pod peruką<br />
twarz wcale pięk<strong>na</strong>, oko czarne otwarte, wzrost wysoki, cho<strong>ci</strong>aż trochę przy<strong>ci</strong>enki, ale postawa<br />
śmiała i swego pew<strong>na</strong>. Idzie tedy do <strong>da</strong>m. Nuż dopiero tam w komplementy! ale to tak, że<br />
ażem się zapomniał. Bo to <strong>na</strong> wszystkie tony, jakby grała kapela. Więc i jejmoś<strong>ci</strong>, i pannie, i<br />
innym <strong>da</strong>mom, i mężczyznom się tam dostało, a każdemu nieskąpo, każdemu składnie i coraz<br />
innym językiem. Więc do <strong>da</strong>m po francusku, do kanonika po ła<strong>ci</strong>nie, a do Włocha malarza po<br />
włosku. Aż inny duch wstąpił z nim w całe koło, jakby kto różdżką tknął czarodziejską.<br />
Myślę sobie: to jeszcze gorzej.<br />
Nasłuchawszy się tedy tej rozmowy do syta, odstąpiłem cokolwiek i zacząłem się przypatrywać<br />
jego ekwipażom, bo za karetą był jeszcze i kocz oprócz tego, Bóg to już sam wie <strong>na</strong><br />
119
co. Aleć on musiał wiedzieć. Przypatruję się tedy temu, ale i tu wszystko i ładne, i rozumne, i<br />
składne. Konie jak katy, służba, rozpakowująca bagaże, skrzęt<strong>na</strong>, powozy śklące jak lustra i<br />
nowiuteńkie jak z igły. A <strong>na</strong> powozach pomalowane herby. Przypatruję się tedy bliżej i widzę<br />
tarczą dwoistą. Na jednej z nich Pomian, żubrza głowa, krótkim mieczem przebita, a rączka<br />
miecza bez kółka, jako to właśnie noszą <strong>ci</strong>, którzy się piszą z Rojowa. Ale druga tarcza herbow<strong>na</strong><br />
próż<strong>na</strong>, a jest.<br />
Myślę sobie tedy: to już <strong>na</strong>jgorzej. Bo już to miejsce <strong>na</strong> herb kasztelanki i musi też kawaler<br />
mieć już jakieś obietnice, kiedy sobie tak postępuje jawnie.<br />
Przypatrywałem się tedy jeszcze jakiś czas harcom, lecz lubo piękne były, niewiele mnie<br />
one zajmowały pod ową porę, bom miał już głowę <strong>na</strong>bitą starostą. Wkrótce też przybiegł do<br />
domu Kazimierz i powiedział mi, że w tej chwili odebrał wiadomość, że Przemyślanie i in<strong>na</strong><br />
szlachta z tej strony Sambora mieli dnia wczorajszego conventiculum we Felsztynie i że radzili<br />
<strong>na</strong>d tym, jakby się mieli skonfederować i z <strong>który</strong>m konfederackim oddziałem połączyć.<br />
Prezydował tej sesji imć pan Gadomski i miano go tam obrać marszałkiem, ale z tego wszystkiego<br />
<strong>na</strong> końcu nic, bo się po staremu porozjeżdżali do domów, nic nie zrobiwszy.<br />
Tedy <strong>na</strong> to bardzo kasztelanic <strong>na</strong>rzekał. Ale ja jemu mówię:<br />
– Poczekaj no jeszcze, panie bra<strong>ci</strong>e. Bo to z tej wiadomoś<strong>ci</strong> nie moż<strong>na</strong> sądzić o tych ludziach<br />
<strong>na</strong> pewno. Trudnoż mieli zaraz trąbić przed całym światem, choć też i co uradzili. – A<br />
on <strong>na</strong> to:<br />
– Masz rację, to chyba ja jeszcze poszlę do Felszty<strong>na</strong> i to już do samego Gadomskiego.<br />
– Na każdy wypadek, poszlij. Wszakże to stąd do Felszty<strong>na</strong> nie więcej jak mila. A z tymi<br />
już i wieczór się zbliżył. Jeźdźcy pozsia<strong>da</strong>li z koni i jedni poszli się przebierać, drudzy wprost<br />
<strong>na</strong> pokoje, gdzie ich już gospo<strong>da</strong>rstwo czekali. Poszedłem też i ja do przez<strong>na</strong>czonej dla <strong>na</strong>s<br />
kwatery, gdzie przyszedł także mój oj<strong>ci</strong>ec. Ale on wziął tylko pas paradniejszy i kontusz karmazynowy<br />
<strong>na</strong> siebie, ja zaś musiałem się całkiem wystroić, bo mi powiedziano, że będą tańce,<br />
które zawsze bywają, jak przyjedzie starosta. Ale ani się komu śniło, <strong>na</strong> jakich to tańcach się<br />
skończy!<br />
Ubrawszy się, idę więc i ja <strong>na</strong> pokoje. Ale pomimo to że się nie spieszyłem, zastałem dopiero<br />
preparatywy. W wielkiej sali <strong>na</strong> chórze kapela instrumenty stroi, a w przyległej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e<br />
kasztelan kielichami <strong>na</strong>straja fantazję taneczników. Jest też i co przekąsić. Jedzą jak ber<strong>na</strong>rdyni,<br />
piją jak susły. Patrzę bliżej, co robi starosta? Aleć pije także niczego. Stoi on między<br />
kasztelanem, moim ojcem a inną szlachtą zacniejszą, przypowia<strong>da</strong>, dow<strong>ci</strong>pami strzela, a co<br />
przypowieść, to jeden kielich, a co dow<strong>ci</strong>p, to drugi. Mój oj<strong>ci</strong>ec <strong>ci</strong>ągnie także, jako to po odpuś<strong>ci</strong>e.<br />
Wezmą mnie tedy pomiędzy siebie młodsi, więc i my <strong>na</strong>lewamy po kropli. Już się też<br />
<strong>da</strong>my zaczy<strong>na</strong>ją schodzić do wielkiej sali; już i smyczki się odzywają. Mówimy tedy sobie:<br />
trzeba kończyć, bo kiedy muzykan<strong>ci</strong> mają <strong>na</strong>smarowane smyczki, to i myśmy się dłużej nie<br />
powinni smarować. Już się więc zabieramy, kiedy wtem zrywa się gwar między starszymi.<br />
Słucham lepiej i patrzę, a tu mój oj<strong>ci</strong>ec rzuca się wprost do starosty:<br />
– A co to mi waść głupstwa ga<strong>da</strong>sz! patrzaj<strong>ci</strong>e go! smyk jakiś! że się utytułował drążkowym<br />
starostwem i zawiesił wyproszoną w antykamerze gwiazdkę <strong>na</strong> piersiach, to już <strong>na</strong>m tu<br />
będzie pstrykał w nos jakoby osa! A co to? a kto to waść jesteś <strong>taki</strong>? hę?<br />
Starosta trzymał kielich w ręku i tak skostniał z kielichem. Lecz zaczął mówić:<br />
– Ale panie stolniku, opamiętaj się pan, boś <strong>na</strong>lał w pałkę...<br />
A to już <strong>na</strong>dto było dla nieboszczyka, więc kiedy huknie <strong>na</strong> niego:<br />
– A co to mówisz, k... jeden! – I tu mu się wyrwało cztery litery, pomiędzy <strong>który</strong>mi, jako to<br />
stary żołnierz, kiedy był w gniewie, nieosobliwie przebierał. Starosta także mu coś odrzu<strong>ci</strong>ł, a<br />
mój oj<strong>ci</strong>ec już się aż trzęsie cały. Dobył szabli i w niego. Starosta do szpady. Więc mój oj<strong>ci</strong>ec<br />
po polsku:<br />
– Hej! <strong>da</strong>j<strong>ci</strong>e mu szablę, bo rozsiekam tego szelmę w kawałki!<br />
120
A starosta znowu klnie po francusku i broni się szpadą jak może. Więc my pomiędzy nich.<br />
Chwytamy ojca za ramio<strong>na</strong>, za ręce.<br />
– Puszczaj! kto w Boga wierzy! – wola oj<strong>ci</strong>ec – sto dni odpustu, kto mi nie zastąpi!<br />
Ale my nie puszczamy. A tu kasztelan podnosi ręce do góry, woła z krzesła:<br />
– Na miłość Boga! nie <strong>da</strong>j<strong>ci</strong>e! panie skarbniku! Mar<strong>ci</strong>nie! jak mnie kochasz! <strong>na</strong> zbawienie<br />
duszy twojej! On się sumituje! on deprekuje!<br />
My też także wołamy, chwytamy za pas, za wyloty. Prze<strong>ci</strong>eśmy jakoś zmitygowali. Starosta<br />
odżył. Oj<strong>ci</strong>ec odstąpił, ale chodzi bokiem, szablę ś<strong>ci</strong>ska w garś<strong>ci</strong>, wąs gryzie. Ale mówi w<br />
głos:<br />
– A czy mnie tu diabli wnieśli do tej <strong>na</strong>widzonej Suszycy! Najeżdżają jakieś wier<strong>ci</strong>pięty,<br />
infestują obywatelstwo i <strong>na</strong>wet dla siwej głowy respektu nie mają! A to co <strong>taki</strong>ego?<br />
Tam znowu kasztelan mityguje starostę. Starosta się niby fuka, ale się też i zgi<strong>na</strong>. Ale wnet<br />
oj<strong>ci</strong>ec znów poskoczy do niego:<br />
– Waszmość się staraj o szablę i o świadka, bo ja się <strong>na</strong> rożny nie biję, a swego nie <strong>da</strong>ruję!<br />
Mam lat siedmdziesiąt z okładem, ale jeszcze <strong>ci</strong>ę zgolę razem i ze świadkiem! Popamiętasz<br />
waść ruski miesiąc, jaki to trza mieć respekt dla starszych!<br />
A kasztelan i inni tymczasem godzą.<br />
Było wiele ga<strong>da</strong>nia, ale ich prze<strong>ci</strong>eż zgodzili.<br />
Starosta sam przystąpił do ojca i mówił:<br />
– Obraziłem waszmość pa<strong>na</strong>, ale też i przepraszam. Nie mógłbym tego przenieść <strong>na</strong> siebie,<br />
gdybym się bił ze starcem <strong>taki</strong>m sędziwym i tak szanowanym. – A oj<strong>ci</strong>ec <strong>na</strong> to:<br />
– No, więc tego, więc niechaj będzie. Pokora mury łamie, a ja prze<strong>ci</strong>e nie z muru. Ale <strong>na</strong><br />
drugi raz waszmość pamiętaj <strong>na</strong> to, że starostwa i gwiazdy to rzeczy ludzkie, a człowiek rzecz<br />
Boska. Wiec to trza przede wszystkim umieć uszanować człowieka. Albo to zresztą wiesz, co<br />
za człowiek w kim siedzi, cho<strong>ci</strong>a gwiaz<strong>da</strong> go nie oświeca? Otóż wiedz o tym, żeś jeszcze rakiem<br />
chodził po ziemi, kiedym już ja moje służby odbył w trzech wojskach. I żebym był<br />
ch<strong>ci</strong>ał, byłbym się okrył gwiaz<strong>da</strong>mi jak via lactea i byłyby się synekury <strong>na</strong> mnie posypały jak<br />
gwiazdy. Ale s<strong>na</strong>dź mi się to nie z<strong>da</strong>ło, kiedym to odepchnął od siebie. Siedzę dzisiaj <strong>na</strong> roli,<br />
chodzę za pługiem i skarbnikuję panom bra<strong>ci</strong>om sąsiadom, ale nie olśnę od widoku starosty<br />
ani też wojewody!<br />
I tak mu wypowiedział kazanie, i wypito po parę kielichów i już było niby to dobrze.<br />
Więceśmy poszli do wielkiej sali, starosta z <strong>na</strong>mi. Kapela zagrała taniec. Starosta rej wodzi,<br />
menuety, figury wymyśla, wykręca się <strong>na</strong> dwóch piętach, a <strong>na</strong> czas i <strong>na</strong> jednej. Widząc to<br />
ktoś mówi sobie:<br />
– Bo<strong>da</strong>j też upadł! – A podkomorzyc <strong>na</strong> to:<br />
– Nie upadnie, bo dusza poszła w pięty, więc waży. Patrzymy więc, a Rudnicki i mało tańcuje,<br />
jeno coś bokiem kroi, wąsa krę<strong>ci</strong>, a ma w<strong>ci</strong>ąż <strong>na</strong> oku starostę. Aż gdy taniec się skończył<br />
i starosta stanął w małym kółku między <strong>da</strong>mami, gdzie była także i kasztelanka, i im tam coś<br />
prawi, chwiejąc się <strong>na</strong> tę stronę i ową, jako trz<strong>ci</strong><strong>na</strong> <strong>na</strong> wietrze, przystępuje Rudnicki do tego<br />
kółka i zrazu milczy, i tylko słucha. Ale <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e rzeknie głośno te słowa:<br />
– Pachną tu tęgo perfumy, ale słychać nieźle i tchórza. Ale starosta jakoś tego nie zrozumiał<br />
i rzekł do niego:<br />
– Ale mój Rudnicki! (a z<strong>na</strong>li się <strong>da</strong>wniej) – cóż też masz za żarty orygi<strong>na</strong>lne! – A <strong>na</strong> to<br />
Rudnicki, patrząc ostro mu w oczy:<br />
– Orygi<strong>na</strong>lne może, ale prawdziwe pewnie.<br />
– Cóż to jest? – spytał trochę zakłopotany starosta – prze<strong>ci</strong>eż sądzę, że nie chcesz moją<br />
<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>ą się bawić...<br />
– Jam już się twoją <strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>ą zabawił dosyć...<br />
– Proszę <strong>ci</strong>ę bardzo, bo ja <strong>taki</strong>ch rzeczy nie znoszę...<br />
121
– Zniosłeś lepsze dopiero...<br />
– Basta! – krzyknął starosta; ale podkomorzyc, czy to nie rozumiejąc z<strong>na</strong>czenia tego słowa:<br />
basta! choć z<strong>na</strong>ne, czy może tak po prostu <strong>na</strong> krzyk prze<strong>ci</strong>wnika krzyknął sobie. Jakoż zaraz<br />
zgiełk, wrzawa, tumult. Bur<strong>da</strong> nowa.<br />
Idą hurmą do drugiej kom<strong>na</strong>ty. Tam zrywają się starzy. Hałas. Ten to mówi, ten owo, tylko<br />
Rudnicki jeden mówi krótko, że się będzie bić ze starostą. Starosta czepia się <strong>na</strong> nowo mojego<br />
ojca, mówi, że to z jego przyczyny, woli się bić z moim ojcem. Oj<strong>ci</strong>ec woła: – Bene! – bierz<br />
szablę, ja też także do szabli, inni sobie – kasztelan ręce łamie, błaga, zakli<strong>na</strong>, a tu się ruszyć<br />
nie może. Krótko mówiąc, sądny dzień wszędzie. Trwa to może z jakie dziesięć pa<strong>ci</strong>erzy i<br />
dłużej.<br />
A kiedy się tak certują, kto się ma z kim mierzyć <strong>na</strong>jpierw, a już <strong>na</strong>wet i kasztelan przyz<strong>na</strong>je,<br />
że się trza zmierzyć koniecznie – zagra <strong>na</strong>gle kapela w sali. Zaglą<strong>da</strong>my czym prędzej: a<br />
tu dziw niewidziany. Wielka sala jakby ją <strong>na</strong>bił nowymi gośćmi, idą zaraz polskiego, a w<br />
pierwszą parę pan Gadomski z kasztelanową. Dalej inni, lecz wszyscy jakoś dziwnie ubrani:<br />
więc <strong>na</strong> tym kurta łososiowa, <strong>na</strong> drugim pancerz, a trze<strong>ci</strong> też w koszulce dru<strong>ci</strong>anej, a wszyscy<br />
zbrojni od stóp do głowy. Wpa<strong>da</strong> Kazimierz do ojca, woła: – Konfedera<strong>ci</strong>!<br />
Na te słowa kasztelan powstał <strong>na</strong> nogi; jakoś i po<strong>da</strong>gra ustąpiła przed konfederatami! oparł<br />
się kasztelan <strong>na</strong> synu ja mu pomogłem z drugiej strony i takeśmy go wprowadzili do wielkiej<br />
sali. Tedy go zaraz wszyscy witają, my obstępujemy konfederatów; pan Gadomski <strong>na</strong>m mówi,<br />
że się skonfederował i że ku Krakowu po<strong>ci</strong>ągnie, zabierając ze sobą wszystkich, kogo tylko<br />
z<strong>na</strong>jdzie <strong>na</strong> drodze.<br />
A <strong>na</strong> to się odzywa Rudnicki:<br />
– Wszyscy my tu pójdziemy, jeno się pierwej wybijemy pomiędzy sobą.<br />
– A to co znowu? – zawołał marszałek – <strong>da</strong>łbym ja wam bić się pomiędzy sobą. A czy to<br />
nie ma teraz gdzie indziej okazji <strong>na</strong>razić zdrowia swego <strong>na</strong> szwank? A! to by mi się podobało!<br />
– Ale bo tu – rzekł podkomorzyc – posądzono kogoś, że perfumami tchórza gasi, ale go<br />
jeszcze nie zgasił.<br />
W śmiech tedy wszyscy. A starosta jakby go barszczem oblał, jakoż rzu<strong>ci</strong>ł się zaraz i zawołał:<br />
– Otóż żebym panu <strong>da</strong>ł dowód, jak niewczesne są żarty pańskie, <strong>da</strong>ję rękę imć panu marszałkowi,<br />
że pierwszy ,się łączę z jego konfederacją – ale się pierwej rozprawię z panem... <strong>na</strong><br />
pistolety.<br />
– Słowo i rękę waszmoś<strong>ci</strong> solennie przyjmuję – rzekł <strong>na</strong> to z powagą marszałek – ale ani<br />
sobie mówić pozwolę o pistoletach. Od tej chwili jesteś waszmość pod moją komendą i w<br />
moim obozie, a wiesz waszmość, że to gardłem pachnie pojedynek w obozie?<br />
Ale już ledwie <strong>da</strong>li tych słów marszałkowi domówić. Krzyk, hałas in honorem starosty,<br />
jedni z serca, drudzy też dla krotochwili. Kasztelan przy tym nie był, kiedy się to stało, więc<br />
kiedy mu powiedziano, aż się porwał za głowę:<br />
– A coś waszmość zrobił, moś<strong>ci</strong> panie starosto! – jakoż się zaraz zachmurzył i do<strong>da</strong>ł: –<br />
Dwie sroki za ogon, już też to całkiem nowa mo<strong>da</strong>.<br />
A Rudnicki za<strong>ci</strong>era ręce i mówi:<br />
– Nic to mu nie zaszkodzi, panie kasztelanie! Przetrzęsie się trochę i woń perfum się rozejdzie<br />
od niego, i tchórz .wywietrzeje, i wypolszczeje też trochę, bo przyz<strong>na</strong>j sam pan kasztelan,<br />
że za<strong>na</strong>dto sfrancuział.<br />
A kasztelan śmiał się i mówił:<br />
– Bo<strong>da</strong>j <strong>ci</strong>ebie! moś<strong>ci</strong> Rudnicki! ot! <strong>taki</strong> to nie ma jak my starzy z wąsami i z swoją własną<br />
czupryną! Wiele to razy się tu piło i nie tak jak dzisiaj, a powiedź sam, czy było kiedy choć<br />
raz tyle hałasu?<br />
122
– Bośmy byli swoi – zakończył podkomorzyc – a to wi<strong>da</strong>ć, że cudzy. – Kasztelan pomyślał<br />
trochę, ale znów się zachmurzył i do<strong>da</strong>ł:<br />
– I cudzy może się także przyswoić, a wy niby to swoi, a zrobiliś<strong>ci</strong>e mi jakby <strong>na</strong> złość.<br />
Rzeknę ja tedy Rudnickiemu <strong>na</strong> ucho:<br />
– Jakoś tu widzę koło kasztela<strong>na</strong> wieje wiatr marcowy, raz pogodne, raz słotno. A Rudnicki<br />
<strong>na</strong> to:<br />
– Nic to nie szkodzi, po marcu kwie<strong>ci</strong>eń, a po kwietniu maj <strong>na</strong>dchodzi. – Ale prze<strong>ci</strong>e trochę<br />
markotno mu było.<br />
Jed<strong>na</strong>k już nie odstąpił od swego. Były jeszcze tany i hulanka serdecz<strong>na</strong> i bawili się wszyscy.<br />
I starosta się <strong>na</strong>wet rozweselił, choć mu tam pewno gorzko było około serca. My już nic,<br />
tylko myślimy sobie: będzie tu dopiero <strong>na</strong>zajutrz robota, bośmy pewni byli, że starosta nie<br />
dotrzyma parolu. Aleśmy się w tym omylili. Bo dotrzymał i <strong>na</strong>wet pięknie: powozy <strong>na</strong>jętymi<br />
końmi poodsyłał do domu, a wszystkie swoje bachmaty i ludzi <strong>da</strong>ł marszałkowi do dyspozycji.<br />
Bardzo się to podobało kasztelanowi, jakoż tak czule się z nim żeg<strong>na</strong>ł, że aż mu łzy stały<br />
w oczach.<br />
Mnie aż się serce krajało, żem nie mógł iść z tą konfederacją – ale nic nie pomogło. Oj<strong>ci</strong>ec<br />
był niewzruszony. Kiedy więc już sia<strong>da</strong>li <strong>na</strong> koń, pan<strong>na</strong> w ganku płakała, a nie wiedziano za<br />
kim, bo obadwa to brali do siebie; szepnąłem jeszcze Rudnickiemu:<br />
– Pilnujże tam, panie bra<strong>ci</strong>e, jakoś nieźle starostę, bo kiedy sam tutaj wró<strong>ci</strong>, kto wie, co<br />
będzie Ale on <strong>na</strong> to:<br />
– Już się tam nie bój o to. Będę ja jemu dobrze świe<strong>ci</strong>ł sam sobą i chybaby to był cud od<br />
Boga, żeby choć jeden z <strong>na</strong>s tam nie został.<br />
I tak tedy obadwa poszli razem <strong>na</strong> wojnę. Tu skarbnik przerwał swoje opowia<strong>da</strong>nie, <strong>na</strong>pił<br />
się wi<strong>na</strong>, obudził kapita<strong>na</strong>, <strong>który</strong> już znowu zachrapał, i właśnie miał mówić <strong>da</strong>lej, kiedy<br />
wtem zapytała podkomorzy<strong>na</strong>:<br />
– Jakże? więc koniec <strong>na</strong> tym? a to chyba zginął starosta bełski?<br />
– Nie, moje dziecko, zaraz <strong>ci</strong> to opowiem.<br />
– Ja bardzo <strong>ci</strong>ekawam – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzanka.<br />
– To tym lepiej dla opowia<strong>da</strong>jącego – zauważył Nieczuja – ale pilnuj się dobrze, boby tu<br />
długo trzeba rozprawiać, aby wyświe<strong>ci</strong>ć <strong>da</strong>lszą starosty historię, a ja będę mówił krótko i węzłowato,<br />
i prawdę mówiąc, nic mi tam do starosty.<br />
– I <strong>na</strong>s też nie obchodzi starosta – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzy<strong>na</strong> – chcemy tylko wiedzieć, jak<br />
się ożenił Rudnicki?<br />
– O co też i mnie idzie.<br />
– Owóż tedy – zaczął <strong>da</strong>lej <strong>ci</strong>ągnąć swoje opowia<strong>da</strong>nie Nieczuja – jakie tam losy spotykały<br />
z początku tych obydwóch amantów, tego i nie wiem, bom to musiał siedzieć <strong>na</strong>tenczas w<br />
domu i jenom wieś<strong>ci</strong> chwytał o wojnie. Ale w niedługim czasie byłem i ja też w tej wojnie. I z<br />
różnym szczęś<strong>ci</strong>em, jak to zwykle w okazjach, a zwłaszcza pod la<strong>da</strong> jakimi wodzami; jakoż to<br />
szczęś<strong>ci</strong>e wkrótce skończyło się <strong>na</strong> tym, że <strong>na</strong>s w puch rozbito u Pilz<strong>na</strong>... Ja i sześ<strong>ci</strong>u jeszcze<br />
konfederatów uszliśmy jakoś szczęśliwie, a omyliwszy pogoń, dostaliśmy się w góry i tamtędy<br />
przerżnęliśmy się aż nie<strong>da</strong>leko Wiśnicza. Mieliśmy zamiar albo dotrzeć do którego z zamków<br />
obronnych około Bobrku lub Lanckorony, albo też dostać się do Bierzyńskiego, o <strong>który</strong>m<br />
wielki rozgłos się właśnie wtedy rozlegał wszędzie. Byliśmy bardzo ostrożni, ale jużeśmy się<br />
wtenczas nie mieli czego tak bardzo obawiać, bo <strong>na</strong>sz oddzialik wyrósł był przez drogę do<br />
dwudziestu i kilku szabel, konie były tęgie, ludzie także nieszpetni, tylko żeśmy byli zmęczeni<br />
bezsennoś<strong>ci</strong>ą do tego stopnia, że <strong>na</strong>m trzeba było koniecznie choć dwudniowego spoczynku.<br />
Kiedyśmy więc przyjechali <strong>na</strong>d Wiśnicz, wielkie <strong>na</strong>s wzięło łakomstwo do miasteczka zajechać<br />
i tam wypocząć, bo to spoczynek <strong>na</strong>jlepszy w mieś<strong>ci</strong>e. Chodziło tylko o to, żeby się <strong>na</strong>-<br />
123
przód dowiedzieć, kto tam jest w mieś<strong>ci</strong>e. Podsuwamy się tedy, łapiemy jakiegoś wasze<strong>ci</strong>a: –<br />
A co tam?<br />
– O panie! – rzecze <strong>na</strong>m pocz<strong>ci</strong>wi<strong>na</strong> – u <strong>na</strong>s konfederatów kupa. Pozwlekali się gdzieś od<br />
gór, co ich tam kędyś rozbito.<br />
Tedy dobra <strong>na</strong>sza, ale i nie ze wszystkim – ale już śmiało jedziemy w miasto. Głów<strong>na</strong><br />
rzecz teraz, żeby jakiś dom z<strong>na</strong>leźć niezły i dość obszerny, aby się w nim wygodnie pomieś<strong>ci</strong>ć.<br />
Patrzę tedy: ten maleńki, ten bez stajen, ów jakiś <strong>na</strong>dto o<strong>da</strong>rty, ale <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e wybrałem<br />
jeden niewielki wprawdzie, ale ze szopą i stajnią, i z dziedzińcem u przodu. A przed bramą<br />
stoi jakiś już podeszły, a niewielki człowieczek, ubrany z polska, ale w kapeluszu pilśniowym.<br />
Widząc ten człowieczek, że się zbliżamy ku niemu, a jest <strong>na</strong>s tylu, wyszedł do <strong>na</strong>s,<br />
skła<strong>da</strong> ręce, modli się: – Ej! Panowie! miń<strong>ci</strong>e mnie, miń<strong>ci</strong>e! ja ubogi! córkę mam chorą! miejsca<br />
nie ma! już mnie też wszyscy minęli! – A mówi z polska jakoś mię<strong>ci</strong>utko. Pytam tedy: – A<br />
kto waść za jeden?<br />
– Jestem Francuz! – powia<strong>da</strong> – byłem za fechmistrza u księ<strong>ci</strong>a, a potem za marszałka, a <strong>na</strong><br />
końcu burgrabią. Za tyloletnie moje wysługi książę mi dom ten <strong>da</strong>rował.<br />
– Moś<strong>ci</strong> panie burgrabio! – rzeknę ja <strong>na</strong> to – tedy ty <strong>na</strong>m znów za <strong>na</strong>sze wysługi <strong>da</strong>sz pomieszczenie<br />
w tym domu.<br />
A tu już zajeżdżają, drudzy zsia<strong>da</strong>ją z koni, pakują się do szopy i odmykają stajnie, inni się<br />
pchają do domu. Stary płacze.<br />
– Nie płacz – rzekłem – toż <strong>ci</strong>ę tu nikt nie będzie rabował.<br />
– Ej! Panie drogi! córkę mam chorą w domu, dzie<strong>ci</strong>ątko małe.<br />
– Więc będziemy sprawować <strong>ci</strong>ę <strong>ci</strong>cho.<br />
Jakoż <strong>na</strong>jęczal się dość staruszek, bo mu pozabierali słomy i sia<strong>na</strong> i do komory się <strong>na</strong>wiasem<br />
dobrali, a roztasowali się po jednej stronie domu, w dwóch małych izbach, które były<br />
próżne; ale to nic nie pomogło, bo żołnierz głodny a przemęczony nie ma uwagi <strong>na</strong> nic. Naniósłszy<br />
słomy, kładziem się spać, choć to było jeszcze rano, jeno pochmurno, i ja położyłem<br />
się także; drudzy, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch kolej, czuwają.<br />
Zasnąłem sobie tedy jak kamień. Kiedym się zbudził, już się zmierzchało. Inni śpią jeszcze.<br />
Posnęli też i <strong>ci</strong> zdrajcy, którzy byli <strong>na</strong> czatach, alem ich już nie budził, biorąc sam czuwanie<br />
<strong>na</strong> siebie. Ale że mi ckliwo było jakoś ,w żołądku, poszedłem <strong>na</strong> drugą stronę do <strong>na</strong>szego<br />
gospo<strong>da</strong>rza. Tam dwie izdebki znowu, schludne dosyć, ale ubogie bardzo. Przy oknie<br />
siedziała mło<strong>da</strong> jeszcze kobieta i prawie pięk<strong>na</strong>, ale bla<strong>da</strong> jak śmierć. Dzie<strong>ci</strong>ątko małe, chłopiec<br />
tęgi o czarnych oczach, leżał w kołysce i bawił się jakimś rupie<strong>ci</strong>em. Sam siedział w ką<strong>ci</strong>e<br />
i był tak smutny, że miał prawie <strong>ci</strong>ągle łzy w oczach. Witam go tedy z francuska. Spojrzał<br />
<strong>na</strong> mnie z zdziwieniem i wypogodniał. Prze<strong>ci</strong>e to zawsze dźwięk mowy ojczystej porusza<br />
serce. Nabrał też zaraz lepszej ufnoś<strong>ci</strong> ku mnie. Spowia<strong>da</strong>ł mi się, jako był niegdyś dosyć dobrze<br />
podszyty, a teraz biedny i bez żadnych widoków. Jeszczeż i dzie<strong>ci</strong>ątko mu przybyło <strong>na</strong><br />
głowę. Pytam tedy:<br />
– A to żo<strong>na</strong> wasze<strong>ci</strong>?<br />
– Nie – rzecze – to córka moja.<br />
– Zamęż<strong>na</strong>?<br />
– Tak... zamęż<strong>na</strong>...<br />
– A mąż byłże także Francuz czy Polak?<br />
– Polak był, ale go już nie ma.<br />
– Gdzie ,się podział? Umarł-li albo go też zabito?<br />
– Bo<strong>da</strong>jby go już zabito!<br />
I skarżył mi się, córka płakała. Żal mi się zrobiło tego bie<strong>da</strong>ctwa, jakoż im zaraz przyrzekłem,<br />
że nie weźmiemy nic od nich <strong>da</strong>rmo, a cośmy wzięli, zapła<strong>ci</strong>my jak słusznie. Ś<strong>ci</strong>skał<br />
mnie za kola<strong>na</strong>, wyniósł miodu gąsiorek i jakąś przekąskę. Posilamy się, a staruszek tysiączne<br />
124
opowia<strong>da</strong> historie. Już się tedy dobrze zaczęło zmierzchać. A o mocnym już zmroku słyszę ja<br />
nowy hałas przed bramą. Biegnę do ok<strong>na</strong>, patrzę, a tam kilku nowych konfederatów <strong>na</strong> koniach.<br />
Kiwają <strong>na</strong> <strong>na</strong>s, do bramy się dobijają. Z przodu, <strong>na</strong> tęgim skarogniadym bachma<strong>ci</strong>e, ale<br />
spienionym wskroś, siedzi dzielny jakiś mężczyz<strong>na</strong>, wąsy sute, konfederatka mu kipi <strong>na</strong> głowie,<br />
i woła do <strong>na</strong>s:<br />
– Hej! kto w Boga wierzy, otwieraj! Dam dwadzieś<strong>ci</strong>a czerwieńców za nocleg.<br />
Stary mówi: – Otworzę. – Ja powia<strong>da</strong>m: – Daj pokój – ale on <strong>taki</strong> koniecznie otworzyć i<br />
mówi: – Już mi też wszystko jedno, a dwadzieś<strong>ci</strong>a dukatów nie z<strong>na</strong>jdę. – Myślę sobie: i to<br />
racja, dobrze mu i dwadzieś<strong>ci</strong>a czerwieńców. Kiedy wtem spojrzy o<strong>na</strong> kobieta <strong>na</strong> ok<strong>na</strong> i<br />
krzyknie. Patrzymy: mdleje. Stary do niej, ja też za dzbanek z wodą, trzeźwimy. I dotrzeżwiliśmy<br />
się cokolwiek.<br />
Ale tymczasem <strong>na</strong> dworze huk coraz większy, walą do bramy, brama puszcza. Pobudzili<br />
się <strong>na</strong>si <strong>na</strong> tamtej stronie, wybiegają, wybiegam ja też do sieni. A owi już pozłazili z koni,<br />
prowadzą do stajen; ów mężczyz<strong>na</strong> w kipiącej konfederatce idzie wprost do mnie. Przypatrzę<br />
mu się lepiej:<br />
– Chryste Panie! toż to starosta bełski! – zawołałem skła<strong>da</strong>jąc ręce.<br />
– A waść mnie skąd z<strong>na</strong>sz? – pyta. A ja mówię:<br />
– A toż to nie<strong>da</strong>wno szliśmy razem w taniec u pa<strong>na</strong> Chwaliboga w Suszycy. – Spojrzał <strong>na</strong><br />
mnie:<br />
– To i waść tam byłeś! Bo<strong>da</strong>jże was pozabijano, coś<strong>ci</strong>e ze mnie zrobili! Starostwo poszło<br />
<strong>na</strong> grzyby, gwiaz<strong>da</strong> w kąt, postrzelono mnie w udo, jeszcze chwała Bogu, żem gardła nie <strong>da</strong>ł!<br />
Ot! wasze wojny głupie, z motykami <strong>na</strong> słońce!<br />
Ale ja puszczam pomimo uszu te inwektywy, z respektem mówiąc, już cale głupie, i pytam:<br />
–Ale skądże się waszmość tu wziąłeś? zapewne z gór? czy was tam także rozbito?<br />
– W puch.<br />
– A pod czyjąż komendą służyłeś?<br />
– A diabli ich tam wiedzą! niech ich tam piorun z taką komendą!<br />
– A Rudnicki tam był?<br />
– Był, ale już po nim. –<br />
– Zginął?<br />
– Oho! jak swego ucha, tak go waść nie obaczysz.<br />
Ś<strong>ci</strong>snęła mnie ta nowi<strong>na</strong> za serce, a on tymczasem bierze za klamkę i chce wnijść do izdebki.<br />
Ale jam mu zastąpił, mówiąc:<br />
– Nie idź waść tam, bo tu chorzy.<br />
– Ale tam są kobiety.<br />
– To i lepiej, z<strong>na</strong>jdą się łóżka wygodne. Zastępuję mu jeszcze ode drzwi, ale on <strong>taki</strong> przy<strong>ci</strong>snął<br />
drzwi i wszedł. Ale jeno co wszedł, spojrzał <strong>na</strong> owego staruszka, spojrzał <strong>na</strong> kobietę, i<br />
zbladł. Stary się rzu<strong>ci</strong>ł ku niemu, złożył ręce: – Zbawco mój! – Ale starosta jakby też trutkę<br />
zażył, zachwiał się <strong>na</strong> nogach, zatoczył się do przypiecka i siadł. Złożył ręce przed sobą, patrzy,<br />
tam<strong>ci</strong> też patrzą <strong>na</strong> niego.<br />
Już mi więc i nietrudno domyśleć się całego sekretu. Patrzę tedy <strong>na</strong> niego i śmiech mnie<br />
porwał zrazu. Mówię więc:<br />
– Rwałeś się tu, panie bra<strong>ci</strong>e, do tej izby jak opętany, a teraz, jako widzę, siedzisz w matni<br />
jak piskorz. Nie obejdzie się tu bez tego, żebyś się w <strong>da</strong>nk za twoje rycerskie zasługi i nie<br />
ożenił.<br />
Spojrzał <strong>na</strong> mnie dziwnie litoś<strong>ci</strong>wymi oczyma – ale staruszek jeszcze litoś<strong>ci</strong>wszymi, a kobieta<br />
prawie już jakby w obraz cudowny, przy czym także rzu<strong>ci</strong>ła okiem w kołyskę.<br />
125
Ja też jeszcze lepiej sobie dworuję, przychodzą inni konfedera<strong>ci</strong>, dowiadują się, jaka rzecz,<br />
pomagają mi.<br />
Francuz stawia miód przed starostą, częstuje <strong>na</strong>s – u <strong>na</strong>s coraz weselej, ale starosta coraz<br />
smutniejszy. Zwiądł, jakby powismo lnu, ledwie mu się głowa trzyma <strong>na</strong> karku.<br />
Wtedy ja wystąpiłem <strong>na</strong>przód i rzekłem krótko w ten sens:<br />
– Moś<strong>ci</strong> panowie! Oto jest pan starosta bełski, <strong>na</strong>sz kolega i brat. A oto jest jego żo<strong>na</strong>, a<br />
tam jego synek, w kołysce. Ale jako to imć pan starosta jest skory do służby około ojczyzny i<br />
spieszył się mocno do konfederacji, tak i zapomniał z pośpiechu wziąć ślub ze swoją żoną<br />
przed wojną. Teraz kiedy się tu przypadkowo zjechali pan starosta chce to <strong>na</strong>prawić i prosi<br />
waszmość panów <strong>na</strong> swoje wesele. Niechajże tedy biegnie kto zaraz po księdza, aby tu szedł<br />
ze stułą i z organistą i <strong>da</strong>wał zaraz ślub.<br />
Wybiegło kilku. Starosta patrzał przez chwilę <strong>na</strong> mnie i potem wstał. Zaczął się rzucać.<br />
– A to co jest <strong>taki</strong>ego? panowie myśli<strong>ci</strong>e mi robić gwałt?<br />
Ale <strong>na</strong> to wypadła zaraz owa kobieta ku niemu z dosadnymi racjami, a <strong>który</strong>ś z <strong>na</strong>szych<br />
dobył pistoletu zza pasa i wymierzył mu z lekka w pierś. Starosta znowu opadł, siadł <strong>na</strong> przypiecku<br />
– i już <strong>ci</strong>cho.<br />
Niebawem też przyszedł ksiądz, ale nie proboszcz tamtejszy, jeno jakiś konfederacki kapelan.<br />
Już też wiedział o wszystkim, a że był frant, więc wystąpił od razu z gratulacjami imć<br />
panu staroś<strong>ci</strong>e i staroś<strong>ci</strong>nie i zgoła postępował sobie z powagą, jakby nic o niczym nie wiedział.<br />
Starosta też już zgłupiał do reszty i sam nie wiedział, co robi.<br />
Dano mu tedy ślub formalny, jak przy<strong>na</strong>leży.<br />
Po ślubie, kiedy pić cokolwiek zaczęto, a konfedera<strong>ci</strong> huknęli pieśń staroświecką weselną,<br />
biorę ja księdza <strong>na</strong> bok i mówię mu:<br />
– Wy<strong>da</strong>j no mi, jegomość, dokument ślubu <strong>na</strong> piśmie, z pieczę<strong>ci</strong>ami i podpisami świadków.<br />
Powia<strong>da</strong> wprawdzie starosta, że Rudnicki zginął, ale żołnierze mają rogatą duszę i czasem<br />
powstają z martwych. A kiedy by zginął Rudnieki, to i tak documentum mi nie zawadzi.<br />
Poszedł tedy ksiądz i za jakie pół godziny lub więcej przyniósł mi <strong>taki</strong> dokument ze srogimi<br />
pieczę<strong>ci</strong>ami koś<strong>ci</strong>elnymi. Kazałem go tedy podpisać świadkom i schowałem go sobie w<br />
za<strong>na</strong>drze.<br />
I już tam <strong>da</strong>lej nie wiem, co tam zrobili z sobą <strong>ci</strong> Francuziska, polscy i francuscy prawdziwi,<br />
jeno to mi się widzi, ze był tam wart Pac pałaca, a pałac Paca, jakoż i dobrze, ze się to<br />
pożeniło.<br />
Jeszcze też była z godzi<strong>na</strong> do dnia, kiedy się zrobił alarm po mieś<strong>ci</strong>e.<br />
Francuzi za piec – a my <strong>na</strong> koń i <strong>da</strong>lej.<br />
Poszliśmy wtedy ku Lanckoronie, gdzie, jak mówiono, trzymał się jeszcze Beniowski.<br />
Ale jeszcześmy do Lanckorony nie doszli, kiedym się dowiedział z pewnoś<strong>ci</strong>ą, że Rudnicki<br />
nie zginął. Wkrótce też potem przez jednego z konfederatów powracającego do domu wpraktykowałem<br />
mu ów dokument, <strong>który</strong> go zapewne niepomału u<strong>ci</strong>eszył. Pojechał też zaraz z nim<br />
do kasztela<strong>na</strong> – i potem w parę miesięcy się z kasztelanką już bez przeszkody ożenił. Wracając<br />
raz od konfederacji <strong>na</strong> spoczynek do domu, wstąpiłem do Jaćmierza. Przyjmowali mnie<br />
Rudniccy jakoby brata. Jakoż zacny to dom był potem, kochany i szanowany powszechnie, a<br />
o<strong>na</strong> sama to już była wielbio<strong>na</strong>, jak gdyby jaka półświęta. Panie Boże! świeć tam jej duszy –<br />
wcześnie bie<strong>da</strong>czka umarła.<br />
Kiedy skarbnik skończył swoje opowia<strong>da</strong>nie, trwała chwila milczenia. Każdy coś sobie<br />
myślał, ale nikt nic nie mówił. Aż znowu skarbnik zabrał głos, mówiąc:<br />
– Otóż <strong>taki</strong>e to było ożenienie się ojca imć pa<strong>na</strong> Jędrzeja. Powiedziałem z góry, żem go<br />
wyswatał, jakoż tak było. Więc my to <strong>da</strong>wni z<strong>na</strong>jomi i mamy sobie prze<strong>ci</strong>e coś do podziękowania.<br />
Pojadę tedy do niego, zastanę tam pewno Jędrzeja, wyrozumiem go trochę, a może<br />
całkiem, a <strong>na</strong> koniec po staremu, otwar<strong>ci</strong>e poga<strong>da</strong>m sobie ze starym. Przy lampeczce, przy<br />
126
wspomnieniach młodoś<strong>ci</strong>, przy odświeżeniu afektów pójdzie to gładko i ucz<strong>ci</strong>wie, i po swojemu,<br />
tak jak to <strong>da</strong>wniej bywało. A kiedy Pan Bóg pozwoli, to się wszystko ukończy zaraz,<br />
słowo się <strong>da</strong>, słowo się weźmie, i do Zagórza zawitamy z kapelą.<br />
– Bardzo pocz<strong>ci</strong>wie to mówi wujaszek – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzanka z westchnieniem. A<br />
podkomorzy<strong>na</strong> do<strong>da</strong>ła:<br />
– Ha! kiedyś tak łaskaw, bra<strong>ci</strong>szku, to już jedź chyba. Daj Panie Boże! żeby się tak stało.<br />
Obeszłoby się w <strong>taki</strong>m razie bez podróży do Lwowa.<br />
Na tych słowach skończyło się posiedzenie familijne, a że to już póź<strong>na</strong> była godzi<strong>na</strong>, wszyscy,<br />
w <strong>na</strong>jlepszych <strong>na</strong>dziejach u<strong>da</strong>li się <strong>na</strong> spoczynek.<br />
127
X<br />
Nazajutrz rano skarbnik się wybrał do Jaćmierza. Nie miał przed sobą więcej jak małe<br />
cztery mile, toż i zawczasu zajechał. Jakoż już po południu pokazały mu się <strong>na</strong> wzgórku<br />
czerwone <strong>da</strong>chy jaćmierskiego pałacu, przed nim gęste i wyniosłe kolumny, obok niego, a w<br />
połączeniu z nim, jakieś gmachy oszklone, przed nim zaś rozległe ogrody, w <strong>który</strong>ch różne<br />
krzewiny i drzewa, poobwijane starannie w słomę.<br />
Już też tu dzisiaj i<strong>na</strong>czej – myślał sobie skarbnik, skręcając ku pałacowi – czysto, szkląco,<br />
po pańsku albo też po modnemu. Ha! nie ma co mówić. Wygodniej mieszkać w murowanym<br />
pałacu niżeli w drewnianym dworku, a kogo stać <strong>na</strong> to, czemu ma sobie żałować! Daj Panie<br />
Boże <strong>na</strong>m wszystkim, abyśmy się pomurowali, kryształami oszklili i pootaczali jak <strong>na</strong>jpiękniejszymi<br />
ogrody. A jeśli tylko przez to nie utra<strong>ci</strong>my <strong>na</strong> <strong>na</strong>szej cno<strong>ci</strong>e, <strong>na</strong> fantazji i sercu, toż<br />
to nie będzie z niczyją szkodą, a dla <strong>na</strong>s pewnie z korzyś<strong>ci</strong>ą.<br />
Tak sobie myśląc, zajechał właśnie w dziedziniec; woźnica strzelił po staremu dwukrotnie<br />
z bicza i stanął jak wryty przed małym gankiem, <strong>na</strong> czterech słupach opartym i blachą okrytym.<br />
Wysiadłszy z sanek, kiedy nikt nie wychodził <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w niemu, zaczął się rozpatrywać<br />
po dziedzińcu. Jakoż zaraz go to uderzyło, że tuż przy pałacu stało jezcze jedno skrzydło starego<br />
dworu, odrapane, sczerniałe, pod starym jeszcze, nie <strong>na</strong>prawionym <strong>da</strong>chem. Z<strong>da</strong>ło się,<br />
jakby umyślnie była pozostawio<strong>na</strong> próbka tego, co tu było <strong>da</strong>wniej, aby tym lepiej wy<strong>da</strong>ło się<br />
to, co już później zrobiono. Skarbnik dziwił się temu, ale już się i <strong>na</strong>dziwił do syta, i pooglą<strong>da</strong>ł<br />
wszystkie budynki, stojące wkoło dziedzińca, i <strong>na</strong>dziwował się dosyć rozległym i kosztownym<br />
<strong>ci</strong>eplarniom – a jeszcze zawsze nikt nie wychodził ku niemu.<br />
Po długiej chwili dopiero zjawił się lokaj, cały w galony zaszyty, w trzewikach, w pończochach,<br />
z głową wypudrowaną i spojrzawszy <strong>na</strong> niego z góry, spytał przez zęby:<br />
– Pan do kogo przyjechał? do pani hrabinej czy do .starszego pa<strong>na</strong>?<br />
– Ja tu nie z<strong>na</strong>m żadnej hrabinej – odpowiedział skarbnik mrukliwie, ale też nie bez zdziwienia<br />
– prowadź mnie asan do pa<strong>na</strong>.<br />
– A to tam, do starego dworu – odpowiedział służalec i zaraz zniknął.<br />
Skarbnik stał zdumiony przez chwilę i tak mu się jakoś smutno zrobiło <strong>na</strong> sercu, że byłby<br />
<strong>da</strong>ł jeszcze co za to, gdyby był mógł zaraz sprzed ganku <strong>na</strong>wró<strong>ci</strong>ć i także zniknąć. Skarbnik<br />
przeczuł od razu, co się tu dzieje, ale przeczu<strong>ci</strong>a mylą, trudnoż zresztą tak od kogoś odjeżdżać<br />
– poszedł wiec do starego dworu. Ale i tam jakoś nikt nie wychodził. Wszedł do sieni – pusto,<br />
wszedł do antykamery – antykamera wielka, zarzuco<strong>na</strong> rozlicznymi gratami, brud<strong>na</strong> <strong>na</strong>d podziw,<br />
ale w niej ani żywego ducha.<br />
Wszakże z drugiej kom<strong>na</strong>ty doszły go jakieś głosy, męskie, grube, wesołe. Zrzu<strong>ci</strong>ł więc<br />
szubę ze siebie, otworzył drzwi i wszedł, ale prawie nieśmiało. Wszedłszy niepostrzeżony,<br />
zatrzymał się przy drzwiach i <strong>na</strong>jpierw przypatrzył się temu z uwagą, co mu się tu przedstawiło.<br />
A więc była to wielka kom<strong>na</strong>ta, równie brud<strong>na</strong> jak antykamera, w ką<strong>ci</strong>e jej stało łóżko, starą<br />
<strong>na</strong>kryte kołdrą, z poobdzieranym <strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>anie dywanem, z wytartym <strong>na</strong> ziemi niedźwiedziem.<br />
128
Kilka sprzętów staroświeckich i wyszarzanych w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e. Pod oknem stół, <strong>na</strong> nim dzbany<br />
cynowe, butelki próżne i kubki. Koło stołu stało krzesło poręczowe, a w nim siedział starzec<br />
jakiś, <strong>który</strong> się oparł o poręcz, głowę <strong>na</strong> bok przychylił i chrapał. Był to starzec nie tak ubogo,<br />
jak wytarto ubrany; z jego pasa litego wisiały już tylko strzępki, jego buty czerwone przybrały<br />
kolor szary <strong>na</strong> nosach i wszystkich fał<strong>da</strong>ch. Był on nieotyły, niechudy, ale twarz miał <strong>na</strong>brzękłą,<br />
oczy podsiniałe i pomarszczone, cały wierzch głowy łysy, około którego wisiały siwe<br />
włosy dokoła jak strzecha <strong>na</strong> wietrze. Przypatrzył się skarbnik bliżej temu starcowi i ręce załamał<br />
przed sobą. Ten starzec bowiem, był to oj<strong>ci</strong>ec Jędrzeja.<br />
Około niego, tuż koło stołu, stał oparty ber<strong>na</strong>rdyn, czerwony jak burak, chwiejący się <strong>na</strong><br />
nogach, z kielichem w ręku.<br />
Przy ber<strong>na</strong>rdynie szlach<strong>ci</strong>c jakiś w popielatym żupanie, chudy jak szczypa, z zakwitłym<br />
nosem, z zielonymi oczyma, z zesiniałymi usty, z wąsami <strong>na</strong>strzępionymi do góry, <strong>który</strong> się<br />
trzymał pod boki i kiwał się ustawicznie ku ber<strong>na</strong>rdynowi.<br />
Przed szlach<strong>ci</strong>cem i ber<strong>na</strong>rdynem stał jakiś mały przysadkowaty jegomość, w długim po<br />
kostki, jeszcze z saskich czasów, gra<strong>na</strong>towym żupanie, <strong>który</strong>, co chwila trzaskając w palce jak<br />
z bicza, coś im tam dowodził.<br />
Czwarty towarzysz leżał <strong>na</strong> poprzek sofy i spał jak zabity.<br />
Obaczywszy to skarbnik, stał z załamanymi rękami przez chwilę i nie wiedział, co robić. I<br />
ból, i smutek, i jakaś trwoga odjęły mu wszelką władzę <strong>na</strong>d sobą – z<strong>da</strong>wało mu się, że jest <strong>na</strong><br />
cmentarzu i widzi nie domarłych do reszty trupów z epoki saskiej, dobijających kielichami<br />
ostatnią iskierkę ży<strong>ci</strong>a, która im pozostała... Przerażający to widok! Nie pogrzebani umarli!<br />
Tymczasem ber<strong>na</strong>rdyn dojrzał go, obró<strong>ci</strong>ł się z kielichem ku niemu, czerwo<strong>na</strong> twarz mu się<br />
roześmiała i krzyknął:<br />
– Hej! patrz<strong>ci</strong>e jeno! to <strong>na</strong>sz! to <strong>na</strong>sz! Imć pan skarbnik dobrodziej! człek starej <strong>da</strong>ty,<br />
pierwszy biba swojego czasu! hej! a chodźże sam do mnie! z pełną <strong>ci</strong>ę czekam, jako w dym<br />
do <strong>ci</strong>ebie!<br />
A drugi wołał:<br />
– Skarbniczeńku kochany! rybeńko moja! a chodźże do <strong>na</strong>s, <strong>ci</strong>ebie <strong>na</strong>m brakowało!<br />
A trze<strong>ci</strong> wtórzył, trzaskając w palce:<br />
– To <strong>na</strong>sz! to <strong>na</strong>sz!<br />
Ale skarbnikowi się twarz wykrzywiła <strong>na</strong> te trupie hałasy, wy<strong>ci</strong>ągnął rękę przed siebie,<br />
jakby się bał, żeby go <strong>który</strong> z tych ichmoś<strong>ci</strong>ów nie dotknął, i wymówił półgłosem:<br />
– Przepraszam... nie mam honoru z<strong>na</strong>ć...<br />
– Jak to! więc mnie już nie z<strong>na</strong>sz! – zawołał <strong>na</strong> to chudy szlach<strong>ci</strong>c w popielatym żupanie –<br />
a toż to piliśmy w Bóbrce przez trzy dni, trzy nocy, jeszcze za ży<strong>ci</strong>a twojego ojca!<br />
– Za ży<strong>ci</strong>a mojego ojca były szczęśliwe czasy...<br />
– Tfu! – krzyknął tamten – otóż to mi polityk!<br />
– Skarbniku kochaneczku! – zawołał drugi – jak <strong>ci</strong>ebie kocham, pij! Właśnie dlatego, że<br />
<strong>taki</strong>e czasy! dobry trunek <strong>na</strong> frasunek, mówili starzy, a ja powia<strong>da</strong>m, <strong>na</strong>jlepszy! Pij, rybeńko<br />
kochany!<br />
– Tfu! – krzyknął jeszcze popielaty towarzysz, a tymczasem gospo<strong>da</strong>rz domu chrapnął<br />
mocniej i zbudził się. Przetarł oczy, spojrzał przed siebie:<br />
– A kto tu?<br />
Skarbnik patrzał <strong>na</strong> niego i milczał.<br />
– Któż to jest? – powtórzył starzec, prze<strong>ci</strong>erając jeszcze raz oczy – z<strong>da</strong>je mi się, że z<strong>na</strong>jomy,<br />
ale żeby mnie kto zabił, nie potrafię sobie przypomnieć. Proszęż sia<strong>da</strong>ć przy<strong>na</strong>jmniej.<br />
– Panie podkomorzycu dobrodzieju – mówił <strong>na</strong> to skarbnik – widzę, że pamięć już <strong>ci</strong> podziękowała<br />
za służbę. A pamiętaszże dom kasztela<strong>na</strong> w Suszycy?<br />
129
– Dom kasztela<strong>na</strong> w Suszycy?... – powtórzył starzec i myślał trochę, ale ocknął się mówiąc:<br />
– Jakże chcesz! prze<strong>ci</strong>eż stamtąd wziąłem był pierwszą żonę moją.<br />
– A pamiętasz starostę bełskiego, twojego rywala? Jakeśmy go sztuką do konfederacji<br />
zwabili! jakem ja go potem złowił w Wiśniczu? jak go tam konfedera<strong>ci</strong> do ożenienia zmusili?<br />
– Konfedera<strong>ci</strong>? – mówił starzec, myśląc usilnie, a potem do<strong>da</strong>ł: – konfederacja, toż to była<br />
w tym roku, kiedy jednego miesiąca nie było...<br />
– Jak to jednego miesiąca nie było? – zapytał skarbnik.<br />
– A nie było, december był zginął...<br />
– Panie podkomorzycu! – rzekł skarbnik <strong>na</strong> to żałosnym głosem – cóż się też z tobą dzieje?<br />
Starzec wlepił oczy w ziemię, opuś<strong>ci</strong>ł głowę i milczał.<br />
Inni goś<strong>ci</strong>e powynosili się tymczasem po jednemu do drugiej kom<strong>na</strong>ty i gdzieś pomknęli.<br />
Skarbnik patrzał z wielką uwagą <strong>na</strong> starca, starzec milczał. Naresz<strong>ci</strong>e znowu zabrał głos<br />
pierwszy:<br />
– Więc nie przypomi<strong>na</strong>sz mnie sobie całkiem?<br />
– Coś jak przez sen mi się krę<strong>ci</strong>... przepraszam waszmość pa<strong>na</strong> dobrodzieja... wiek mój,<br />
kłopoty...<br />
– Więc nie pamiętasz Nieczuję?<br />
Starzec spojrzał <strong>na</strong> niego:<br />
– A! Nieczuja! – rzekł wresz<strong>ci</strong>e – coś to się był u mego teś<strong>ci</strong>a porwał do szabli <strong>na</strong> starostę<br />
bełskiego? o! pamiętam, pamiętam...<br />
– Nie, to nie ja byłem, był to mój oj<strong>ci</strong>ec, ale i ja tam byłem. A ja ten jestem, <strong>który</strong> <strong>ci</strong> podczas<br />
konfederacji przysłał dokument ślubu starosty...<br />
– Dokument ślubu... – powtórzył starzec – a! prezentowałem go kasztelanowi, tak, praw<strong>da</strong>,<br />
i potem już żadnej kwestii nie było. Ale patrzjże, waszmość, jak się to zapomniało. Musi też<br />
to być bardzo <strong>da</strong>wno już temu, musi to być już ze dwieś<strong>ci</strong>e lat <strong>na</strong>jmniej...<br />
– Ale co też ga<strong>da</strong>sz! – zawołał <strong>na</strong> to skarbnik z żalem – wieleż lat, jakeś powtórnie żo<strong>na</strong>ty?<br />
– O! to już tylko Bóg wie! ale pewnie musi być ze sto pięćdziesiąt albo i więcej.<br />
Dobrą musi mieć żonę – pomyślał skarbnik.<br />
– A wieleż lat ma syn twój, imć pan Jędrzej?<br />
– O! syn mój młody jeszcze i nieżo<strong>na</strong>ty.<br />
– Gdziesz mieszka Jędrzej? bywa tu często?<br />
– Mieszka w Górkach, bywa często; bywałby częś<strong>ci</strong>ej jeszcze, gdyby nie to, że się jakoś<br />
nie lubią z macochą. Prawdę mówiąc, ma też i rację cokolwiek... Bóg mnie to tak jakoś pokarał...<br />
Tu się starzec znowu zamyślił, ale teraz zaczęły mu widocznie przychodzić jakieś myśli<br />
trzeźwiejsze, oko zamglone zaczęło się trochę wyjaśniać i cała twarz <strong>na</strong>bierała jakiegoś smutnego<br />
wprawdzie, ale zdecydowanego wyrazu. Skarbnik się już wszystkiego dorozumiewał<br />
pomału i patrzał coraz z większą uwagą <strong>na</strong> starca, a ten tymczasem mówił <strong>da</strong>lej:<br />
– Nie było to jak za mojej nieboszczki! żyliśmy po staremu w spokoju, w zgodzie, w błogosławieństwie<br />
Bożym. Dom był stary i mały, ale wiele szczęś<strong>ci</strong>a się w nim mieś<strong>ci</strong>ło. Dzie<strong>ci</strong>ę<br />
się <strong>na</strong>m pięknie chowało i mieliśmy z niego po<strong>ci</strong>echę. Odwiedzali <strong>na</strong>s <strong>na</strong>si kochani sąsiedzi i<br />
dzielili się z <strong>na</strong>mi <strong>na</strong>szym powodzeniem i szczęś<strong>ci</strong>em. Ale nieboszczka umarła... Napłakałem<br />
się, <strong>na</strong>bolałem... ale Bóg tak ch<strong>ci</strong>ał, trudno się Jemu sprze<strong>ci</strong>wiać. Pozostała mi jeszcze dzie<strong>ci</strong><strong>na</strong>,<br />
ot! i było to jakoś, i byłoby do końca. Ale nieszczęś<strong>ci</strong>e ch<strong>ci</strong>ało, że mnie <strong>na</strong>jechał ten <strong>na</strong>widzony<br />
starosta bełski. Męczył mnie o jakiś dokument, ten to dokument ślubu, o <strong>który</strong>m mówisz,<br />
żeś mi go przysłał. Jakoż miałem go wtenczas, alem go nie <strong>da</strong>ł. Powiedziałem, żem<br />
stra<strong>ci</strong>ł. Ale stąd ze starostą z<strong>na</strong>jomość, ba! i przyjaźń <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e. Był on u mnie, pojechałem ja<br />
też do niego. Ot! i com sobie stamtąd przywiózł <strong>na</strong> głowę!<br />
– Cóż to, panie bra<strong>ci</strong>e? czyż to żo<strong>na</strong> twoja...<br />
130
– A już<strong>ci</strong>, siostra starosty.<br />
– Siostra! – zawołał skarbnik.<br />
– Rodzoniuteńka i nieodrod<strong>na</strong> – powtórzył stary – ot! i tak to się przyszło <strong>na</strong> biedę.<br />
– Ej! panie bra<strong>ci</strong>e – zawołał skarbnik – jeśli tylko tyle nieszczęś<strong>ci</strong>a jest w twoim ży<strong>ci</strong>u, żeś<br />
się ożenił z kobietą, która może trochę rej wodzi <strong>na</strong>d tobą, jak się tego domyślam, toż to, panie<br />
bra<strong>ci</strong>e, nie ma czego rozpaczać. Najzłośliwsza kobieta prze<strong>ci</strong>e to zawsze kobieta, a w sercu<br />
kobiety dużo jest pereł i złota. O to tylko idzie, żeby je umieć wydobyć. Ale starzec machnął<br />
tylko ręką <strong>na</strong> to i umilkł. W tymże momen<strong>ci</strong>e wszedł <strong>taki</strong> sam drugi ugalonowany i upudrowany<br />
służący i spytał z progu:<br />
– Pani hrabi<strong>na</strong> pyta, czy jegomość będzie jadł z swoim goś<strong>ci</strong>em u siebie, czy przyjdzie do<br />
sali?<br />
A zmierzchało się już <strong>na</strong>tenczas, więc pan Rudnicki nie dowidział, a że i nie dosłyszał lub<br />
nie uważał, więc służący musiał ponowić pytanie. Starzec myślał przez chwilę, a potem spytał:<br />
– A cóż mówi pani hrabi<strong>na</strong>?<br />
– Pani hrabi<strong>na</strong> prosi.<br />
– A więc chodźmy, panie Nieczujo – rzekł starzec – poz<strong>na</strong>sz też moją żonę.<br />
Skarbnik pomyślał sobie: jeżeli ta hrabi<strong>na</strong> wie, jakem ożenił jej brata, to będę jej miłym<br />
goś<strong>ci</strong>em. Ale może też i nie wie? Powia<strong>da</strong>ją, że <strong>na</strong> tym modnym świe<strong>ci</strong>e nie masz szczeroś<strong>ci</strong><br />
<strong>na</strong>wet i pomiędzy rodzeństwem. Wierzmy w to, panie Mar<strong>ci</strong>nie, i mając po staremu czyste<br />
sumienie, miejmy też i odwagę.<br />
Szli tedy do salonów hrabinej.<br />
Tu już świat całkiem inny.<br />
Nie kom<strong>na</strong>ty, ale salony. Woskowane posadzki, perskie przed ka<strong>na</strong>pami kobierce, ś<strong>ci</strong>any<br />
od karmazynów i złota, u stropu lustra wielkie, pełno świec białych woskowych. Sprzęty paradne,<br />
wielkie po ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch zwier<strong>ci</strong>adła, kolumny i konsole, a <strong>na</strong> nich wazy z kwiatami, woń<br />
cudzoziemska <strong>na</strong>pełnia powietrze, słychać muzykę z <strong>da</strong>la...<br />
Kiedy weszli do głównego salonu, zastali tam kilka <strong>da</strong>m, kilku mężczyzn. Damy w czubach<br />
i fiokach, mężczyźni w pończochach, trzewikach, pudrowani, wysznurowani jak lalki.<br />
Poważnego robro<strong>na</strong>, <strong>na</strong>turalnej czupryny, staropolskiego wąsa ani <strong>na</strong> oko – <strong>da</strong>wny, prosty,<br />
<strong>na</strong>turalny obyczaj zastąpiła we wszystkim cudzoziemska, sprowadzo<strong>na</strong> zza morza, mister<strong>na</strong><br />
sztuka.<br />
W tej chwili jed<strong>na</strong> z <strong>da</strong>m siedziała przy klawikordzie i wygrywała jakieś piosenki swawolne,<br />
jeden z kawalerów wtórował jej <strong>na</strong> gitarze, drugi trzymał w ręku flotrowers. Bardzo pięk<strong>na</strong><br />
to była muzyka, ale skarbnik <strong>na</strong> nią nie zważał – on szukał oczyma przede wszystkim hrabinej.<br />
Wyobrażał ją sobie całkiem do brata podobną, a więc chudą, wysoką, o czarnych<br />
oczach i włosach – ale tymczasem było to całkiem prze<strong>ci</strong>wnie.<br />
Pani Rudnicka bowiem była to otyła i bardzo <strong>na</strong>wet otyła blondynka. Była tak otyła, że<br />
chodzenie <strong>na</strong> własnych nogach stało się dla niej <strong>ci</strong>ężką <strong>na</strong>d siły pracą, od której uwalniając<br />
się, kazała sobie zrobić fotel <strong>na</strong> dużych, skórą oblamowanych kółkach i w tym fotelu kazała<br />
się wozić <strong>na</strong>wet po pokojach. Teraz także w tym fotelu siedziała i trzymając w jednej ręce<br />
lornetkę, przez którą <strong>na</strong> grających patrzała, w drugiej trzymała wyzłacany pierzasty wachlarz,<br />
<strong>który</strong>m około swojej twarzy rumianej ochładzała powietrze.<br />
Właśnie skończono muzykę.<br />
– Ah! que c'est joli! que c'est charmant! n'est ce pas, ma chére?... Monsieur Adolphe,<br />
mam’selle Florence, je vous remer<strong>ci</strong>e. C'est une chanson à rawir! cela va au coeur! n'est ce<br />
pas, ma petite?<br />
A mówiąc to obracała się <strong>ci</strong>ągle do panny, która przy niej siedziała. Była to jeszcze bardzo<br />
mło<strong>da</strong> panienka, szczupła, bla<strong>da</strong>, bardzo delikatnej przeźroczystej cery, szatynka. Patrząc <strong>na</strong><br />
131
nią, z<strong>da</strong>wało się widzieć stworzenie tylko w połowie <strong>na</strong>leżące do ziemi, jakiś kwiatek wypędzony<br />
sztucznie, wychuchany w <strong>ci</strong>eplarniach. Było to <strong>na</strong>jżywsze prze<strong>ci</strong>wieństwo z matką <strong>na</strong><br />
oko. Mówimy z matką, bo była to córka hrabiny. Ale pomimo to z<strong>da</strong>nia ich z<strong>da</strong>wały się być<br />
aż <strong>na</strong>dto zgodne ze sobą, przy<strong>na</strong>jmniej teraz powtórzyła zaraz za matką:<br />
– C'est à ravir. Cela va au coeur.<br />
Przez tę chwileczkę skarbnik był już w .salonie i stojąc przy drzwiach, widział i słyszał<br />
wszystko, co moż<strong>na</strong> było widzieć i słyszeć. Kiedy się muzyka skończyła, stary wziął go pod<br />
ramię, mówiąc:<br />
– Chodźmyż do mojej żony.<br />
Przystąpili tedy do gospodyni domu, mąż prezentował swojego goś<strong>ci</strong>a:<br />
– Imć pan Nieczuja prezentuje się tobie.<br />
– A! pan Nieczuja! – rzekła <strong>na</strong> to hrabi<strong>na</strong> – brat pani podkomorzyny sędomirskiej. Niechże<br />
pan raczy usiąść.<br />
– Tak, moś<strong>ci</strong>a dobrodziejko, brat rodzony – odpowiedział skarbnik, zabierając miejsce tuż<br />
przy niej.<br />
– Le coeur me le disait bien, que c'est lid. – rzekła hrabi<strong>na</strong> do córki – il commence par<br />
,,moś<strong>ci</strong>a dobrodziejk’’ finira par ,,asani’’. Asan dobrodziej <strong>da</strong>leko mieszka od Jaćmierza?<br />
– Kilka mil, pół dnia jazdy, jeżeli drogi niezłe.<br />
–Siostra asa<strong>na</strong> dobrodzieja mieszka podobno w Zadwórzu?<br />
– Zagórz <strong>na</strong>zywa się jej posiadłość – poprawił skarbnik.<br />
– Ah! Zagórz! praw<strong>da</strong>. Nie mogę nigdy spamiętać, cho<strong>ci</strong>aż mój pasierb tak często tam bywa...<br />
Pani podkomorzy<strong>na</strong> ma córkę podobno i bardzo ładną...<br />
– Jaka to szko<strong>da</strong> – odezwała się <strong>na</strong> to pan<strong>na</strong> – że mieszkamy tak <strong>da</strong>leko od Zagórza. Ja<br />
bardzo wiele dobrego słyszałam o pannie podkomorzance i bardzo bym była szczęśliwa, gdyby<br />
mi los z<strong>da</strong>rzył poz<strong>na</strong>ć ją osobiś<strong>ci</strong>e...<br />
– Patience, ma chère! laissez faire votre frère... il vous procurera cette con<strong>na</strong>issance... Siostrzenica<br />
asa<strong>na</strong> dobrodzieja, o której moja córka tyle dobrego słyszała, podobno ma iść za<br />
mąż. Powia<strong>da</strong>no <strong>na</strong>m, że ma konkurenta... jakże się to mówi? Ernestynko! poprawże matkę,<br />
kawalera podobno... tak przy<strong>na</strong>jmniej mówi <strong>na</strong>sza pan<strong>na</strong> służąca.<br />
Ernestynka oczy spuś<strong>ci</strong>ła ku ziemi i mimo woli umilkła. Skarbnik także nie bardzo wiedział,<br />
co mówić; jeszcze mu się nie z<strong>da</strong>rzyło coś podobnego widzieć i słyszeć. Wszakże się<br />
zebrał <strong>na</strong> koniec:<br />
– Moś<strong>ci</strong>a dobrodziejko – rzekł on – o pan<strong>na</strong>ch nie moż<strong>na</strong> nic pewnego powiedzieć, aż póki<br />
<strong>na</strong> kobiercu nie staną. Krę<strong>ci</strong> się ten, krę<strong>ci</strong> się ów, kręcą się różni, ale <strong>który</strong> z nich szuka żony,<br />
a <strong>który</strong> tylko rozrywki, trudno to z góry powiedzieć. My też niewiele zważamy <strong>na</strong> to i nikomu<br />
też nie wierzymy...<br />
– I bardzo dobrze państwo robi<strong>ci</strong>e – rzekła <strong>na</strong> to hrabi<strong>na</strong> – osobliwie jeżeli sami tacy<br />
wietrznicy u was bywają, jak mój pasierb kochany... O ile ja wiem, kocha się w trzech pan<strong>na</strong>ch<br />
od razu, a ile by jeszcze do tego trza doliczyć mężatek, tego już nie wiem... Dosko<strong>na</strong>ły<br />
człowieczek! korzysta z swojej młodoś<strong>ci</strong>, jak może...<br />
To wymówiła hrabi<strong>na</strong> niby z niechcenia i zaraz spytała męża:<br />
– Mój kochanku! a cóż się dzieje z obiadem? czy każesz <strong>da</strong>wać, czy chcesz, ażebyśmy zaczekali<br />
<strong>na</strong> Jędrzeja?<br />
Stary Rudnicki, <strong>który</strong> się zdrzymał cokolwiek, siedząc obok skarbnika, ocknął się <strong>na</strong>gle i rzekł:<br />
– Jak się tobie podoba... a cóż ja...<br />
– Jak to co ty? – spytała, patrząc mężowi w oczy, hrabi<strong>na</strong> – gospo<strong>da</strong>rz domu, twoja wola...<br />
A wtem wszedł Jędrzej do salonu.<br />
Jędrzej od tego czasu, jakeśmy go po raz ostatni widzieli, także się z<strong>na</strong>cznie odmienił.<br />
Zmężniał, a może i wyrósł <strong>na</strong>wet cokolwiek; jego twarz młodzieniaszkowata <strong>na</strong>brała męskie-<br />
132
go, statecznego wyrazu, jego postać cała jeszcze więcej powagi. Z<strong>da</strong>wało się <strong>na</strong>wet, jakby tej<br />
powagi było w nim więcej, niżeli odpowia<strong>da</strong>ło jego tak jeszcze młodemu wiekowi, skąd wynikała<br />
jakaś, jeżeli nie surowość, to sztywność, która wprawdzie nic nie raziła, ale stanowiła<br />
w nim cechę jemu tylko właś<strong>ci</strong>wą.<br />
Jędrzej zbliżył się <strong>na</strong>jpierw do ojca i z rewerencją pocałował go w ramię, potem z <strong>da</strong>la<br />
ukłonił się matce, ś<strong>ci</strong>snął siostrę za rękę i zaraz do skarbnika przystąpił.<br />
– Panie majorze! – rzekł on, ś<strong>ci</strong>skając go za obydwie ręce – spodziewam się, że pan sobie<br />
mnie przypomi<strong>na</strong>sz. Mam sobie to za <strong>na</strong>jmilszą przyjemność, że pa<strong>na</strong> znowu i w dobrym<br />
zdrowiu oglą<strong>da</strong>m. Moim to było obowiązkiem odszukać pa<strong>na</strong> w Bóbrce i złożyć mu moje<br />
uszanowanie, moją winą, że się to nie stało dotychczas. Wszakże nim się to stanie, proszę i<br />
tutaj przyjąć zapewnienie mojego szacunku dla jednego z <strong>na</strong>jzacniejszych obywateli tej ziemi,<br />
a mojego, że się z tym muszę pochwalić, szanownego kolegi.<br />
– Cenię i ja sobie wysoko tę miłą sposobność – rzeki skarbnik – która mi dozwala obaczyć<br />
znowu tego młodego adiutanta, z <strong>który</strong>m tak osobliwą zrobiłem z<strong>na</strong>jomość, bo prawie w<br />
ogniu... Ale jakżeś mi wyrósł, panie adiutan<strong>ci</strong>e, jak zmężniał... No i jakżeż? wyszło się cało z<br />
tych praktyk?<br />
– Jeśli o mnie tu chodzi, to dosyć cało...<br />
– Chwała Bogu i za to – rzekł skarbnik – mnie i to szczęś<strong>ci</strong>e się nie dostało w udziale. Ja w<br />
październiku byłem ranny i wyleżałem prawie do pół listopa<strong>da</strong>.<br />
Śród tej rozmowy hrabi<strong>na</strong> przypatrywała się <strong>ci</strong>ągle przez lornetkę rozmawiającym, a kiedy<br />
z jednej i drugiej strony przypomniano kilka scen z ostatniej wojny, o<strong>na</strong> się obró<strong>ci</strong>ła do córki,<br />
cedząc pomiędzy zęby:<br />
– Voilà de bien belles choses! les souvenirs de la guerre!. que c'est interessant... surtout<br />
pour les <strong>da</strong>mes!<br />
– Quant à moi – odpowiedziała <strong>na</strong> to córka, lubo dosyć nieśmiało – je ne demande pas<br />
mieux.<br />
– Oh! grandę hèroinę que vous êtes!<br />
W tym momen<strong>ci</strong>e Jędrzej odszedł powitać inne osoby w salonie się z<strong>na</strong>jdujące, a hrabi<strong>na</strong><br />
się odezwała do pozostałego skarbnika:<br />
– Asan dobrodziej byłeś także uczestnikiem tej wojny?<br />
– Tak, moś<strong>ci</strong>a dobrodziejko, cokolwiek, o ile mi pozwoliły moje siły.<br />
– A to <strong>na</strong>leży bardzo powinszować asanu dobrodziejowi, mając zwłaszcza wzgląd <strong>na</strong> wiek<br />
jego. Mój brat służył także niegdyś wojskowo, ale mi opowia<strong>da</strong>ł, że aby być żołnierzem, trzeba<br />
być nie tylko młodym, ale mieć także i osobliwszą pasję do tego.<br />
– Brat pani nie miał żadnej pasji do tego? – zapytał skarbnik z uśmiechem.<br />
Hrabi<strong>na</strong> spojrzała z <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong> niego, a wtem <strong>da</strong>no z<strong>na</strong>ć do obiadu. Wszyscy przeszli<br />
do sali ja<strong>da</strong>lnej.<br />
Sia<strong>da</strong>no do stołu parami i skarbnikowi wypadło miejsce koło panny Ernestyny. Korzystał z<br />
tego skarbnik i poz<strong>na</strong>wszy usposobienie matki, pragnął poz<strong>na</strong>ć i córkę, która, dosyć milcząca<br />
przy matce, teraz siedząc od niej opo<strong>da</strong>l, była wcale rozmowną. Sama <strong>na</strong>wet zaczęła mówiąc:<br />
– Pan major po raz pierwszy jesteś w Jaćmierzu?<br />
– Nie, pani – odpowiedział skarbnik – byłem tu parę razy, ale jeszcze za ży<strong>ci</strong>a nieboszczki<br />
matki imć pa<strong>na</strong> Jędrzeja.<br />
–Wtedy musiało tu wyglą<strong>da</strong>ć wcale i<strong>na</strong>czej. Wyobrażam sobie dokładnie, jak tu było. Zapewne<br />
tak samo, jak w domu nieboszczyka mojego ojca. Staroświeckie kom<strong>na</strong>ty, jakieś <strong>ci</strong>emne<br />
obrazy <strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch, w większej częś<strong>ci</strong> dębowe meble, służba ubra<strong>na</strong> z kozacka, a zresztą w<br />
domu po prostu, po staropolsku.<br />
133
– Moś<strong>ci</strong>a panno hrabianko – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik, a ten tytuł jej się z prawa <strong>na</strong>leżał i dlatego<br />
tak śmiało wymawiał go surowy w przestrzeganiu <strong>na</strong>leżących się tytułów skarbnik – nie<br />
byłbym myślał wcale, żeby dom ojca pani tak był wyglą<strong>da</strong>ł.<br />
– Czy pan major z<strong>na</strong>ł mego ojca?<br />
– Nie, pani.<br />
– Dlatego pan tak mówisz. Mój oj<strong>ci</strong>ec nieboszczyk był to szlach<strong>ci</strong>c starej i bardzo starej<br />
<strong>da</strong>ty, bardzo pobożny, bardzo dobry, ale też bardzo surowy. Cały dom <strong>na</strong>sz był to jakby przez<br />
niego samego zrobiony i <strong>na</strong>kręcany codziennie zegarek, wiedział on o każdym <strong>na</strong>jdrobniejszym<br />
kółeczku i każde musiało tak chodzić, jak on mu przykazał. O! pamiętam go dobrze,<br />
lubo jeszcze małym byłam dzieckiem, kiedy <strong>na</strong>s <strong>na</strong> zawsze porzu<strong>ci</strong>ł... pamiętam dobrze, jak<br />
każdego poranku, obszedłszy sam wszystkie ką<strong>ci</strong>ki swojego gospo<strong>da</strong>rstwa, w czym się mimo<br />
wieku nie <strong>da</strong>ł nigdy nikomu wyręczyć, zawsze potem przychodził do mego pokoiku i po całych<br />
godzi<strong>na</strong>ch się przysłuchiwał, jak mi guwer<strong>na</strong>ntka <strong>da</strong>wała lekcje... Szko<strong>da</strong>, że pan major<br />
nie z<strong>na</strong>łeś mojego ojca...<br />
– Z tych kilku słów które się dowiaduję od pani, i mnie już przychodzi żałować tego... Ależ<br />
to próżne żale!... Oj<strong>ci</strong>ec pani już <strong>na</strong>s porzu<strong>ci</strong>ł, a mnie niebawem czeka taż sama droga, toż i<br />
z<strong>na</strong>jdziemy się tam obadwa i bo<strong>da</strong>j czy nieprędzej porozumiemy się ze sobą niżeli wy tu, którzy<br />
zostanie<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> ziemi...<br />
– Dlaczegóż pan major tak mówi? czy pan z<strong>na</strong>jduje, że młodsze pokolenie gorsze jest od<br />
tego, które się już chyli ku ziemi?<br />
– Tak nie sądzę, bo byłby to sąd wynoszący mnie samego, a poniżający innych. Ale to bym<br />
powiedział, że już jakoś świat cały się zmienia. Jakoś coraz i<strong>na</strong>czej, coraz mętniej jest <strong>na</strong> tym<br />
świe<strong>ci</strong>e. Stare ży<strong>ci</strong>e jeszcze nie obumarło, a urodziło się i wyrosło już nowe. Jed<strong>na</strong> niegdyś<br />
rodzi<strong>na</strong> roz<strong>da</strong>rła się <strong>na</strong> dwie połowice; <strong>ci</strong> chcą dwór zająć dla siebie, a drugich wyrugować <strong>na</strong><br />
folwark, drudzy się opierają, jak mogą, i owóż walka krwawa w samym środku dziedzińca. A<br />
jest to walka zawzięta i prawie strasz<strong>na</strong>, właśnie jakoby walka w sercu jednego człowieka.<br />
Nieszczęśliwy ten, <strong>który</strong> jej dożył i bo<strong>da</strong>jby nie doczekał jej końca...<br />
– Może ja nie rozumiem dobrze, o co tu chodzi – rzekła hrabianka – ale tak mi się z<strong>da</strong>je, że<br />
prawie tylko o suknie...<br />
Na te słowa skarbnik spojrzał z uwagą <strong>na</strong> Ernestynę, patrzał <strong>na</strong> nią przez chwilę, a potem<br />
rzekł:<br />
– Już to mnie staremu to i sukien żal niepomału, ale .jeszcze by to była wielka łaska od<br />
Boga, gdyby się tylko <strong>na</strong> tym skończyło. Być to może, nie przeczę, ale przyz<strong>na</strong>m się pani, że<br />
jakoś temu nie wierzę. Ile bowiem dotychczas mogłem zaobserwować, z<strong>na</strong>lazłem zawsze, że<br />
co in<strong>na</strong> suknia, to i inny jest człowiek. Jakoż dziwne zaprawdę to rzeczy, bo <strong>ci</strong> ludzie prze<strong>ci</strong>eż<br />
<strong>na</strong> tej samej porodzili się ziemi, tym samym mówią językiem, choć podobno nie zawsze, ale<br />
zawsze to są gałązki z jednego drzewa, a pomimo to powiem pani otwar<strong>ci</strong>e, że nikt mi nie<br />
wy<strong>da</strong>je się więcej obcym, jak oni.<br />
– Czy i mój brat Jędrzej jest panu tak obcym? To pytanie znowu zastanowiło skarbnika, nie<br />
wiedział zrazu, co odpowiedzieć, lecz nie wiedząc także, dlaczego by miał prawdę ukrywać,<br />
odpowiedział <strong>na</strong>reszczie:<br />
– Nie, pani. Z Jędrzejem z<strong>da</strong>je mi się, że jestem bardzo blisko powinowaty.<br />
Tu z<strong>da</strong>wało się, jakby Ernesty<strong>na</strong> przez ten czas, nim odebrała odpowiedź, wstrzymała oddech<br />
i wyczekiwała tej odpowiedzi nie tylko z nie<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>ą, ale z jakimś rodzajem obawy.<br />
Potem zaś odetchnęła i odpowiedziała <strong>na</strong>tychmiast:<br />
– Takem to sobie marzyła...<br />
Skarbnik uważał to i stąd różne myśli zaczęły mu się roić po głowie. Trwała chwilka milczenia.<br />
Po niej znowu zabrała głos Ernesty<strong>na</strong>.<br />
134
– Pan major powiedziałeś dopiero, że my młodzi nie potrafimy tak łatwo porozumieć się ze<br />
sobą, jak się panowie starzy rozumieliś<strong>ci</strong>e niegdy. Nie wiem, jakie pan do tych słów przywiązałeś<br />
z<strong>na</strong>czenie... Ale nie mogę panu tego zamilczeć, iż u <strong>na</strong>s młodych o porozumienie się z<br />
sobą jest tak nietrudno, że czasem bywa ono dziełem jednego momentu. Przytoczę panu przykład...<br />
albo zresztą i więcej. Ale <strong>na</strong>jpierw jeden. Mój brat Jędrzej...<br />
– Za pozwoleniem pani, czy pan Jędrzej jest pani istotnie bratem?<br />
– Oh! i więcej jak bratem! – rzekła <strong>na</strong> to z uczu<strong>ci</strong>em hrabianka, ale zatrzymawszy się<br />
chwilę, do<strong>da</strong>ła – to jest, właś<strong>ci</strong>wie wziąwszy, on mi nie jest <strong>na</strong>wet i krewnym. Bo<br />
ja jestem z innej matki i innego ojca, i on także z zupełnie innych rodziców, tylko że matka<br />
moja poszła za jego ojca, że pod jednym mieszkamy <strong>da</strong>chem i do jednej <strong>na</strong>leżymy rodziny,<br />
więc się <strong>na</strong>zywamy rodzeństwem.<br />
– Tak i mnie to mówiono – rzekł skarbnik – ale przerwałem pani, słucham tedy z uwagą.<br />
Ale Ernesty<strong>na</strong> odpowiedzała <strong>na</strong> to już innym tonem, <strong>na</strong> pół zarumienio<strong>na</strong>, a <strong>na</strong> połowę z<br />
uśmiechem:<br />
– Cho<strong>ci</strong>aż wcale nie ma co słuchać... ot! szczebiotanie kobiece!<br />
– Bardzo panią przepraszam. Szczebiotanie szczebiotaniu nierówne, ja panią słucham z<br />
osobliwym zaję<strong>ci</strong>em.<br />
– Pan major jesteś zbyt grzeczny... Ale za to szczebiotanie niechże i pan mi coś opowie.<br />
Coś o pani podkomorzynie, o pannie Stanisławie... bardzo by mnie to zajmowało.<br />
– Cóż ja pani mogę powiedzieć o nich? ot! sobie domatorki, siedzą <strong>na</strong> wsi, chwalą Pa<strong>na</strong><br />
Boga, trochę się bawią gospo<strong>da</strong>rstwem, trochę tam swymi szmatkami... i tak czas przechodzi.<br />
– A! nie muszą to być <strong>taki</strong>e domatorki zupełne! Ja mam o nich może nie zupełne, ale dość<br />
szczegółowe wyobrażenie i jestem pewną, że to są bardzo dystyngowane osoby. Przyz<strong>na</strong>m się<br />
panu, że mam <strong>na</strong>wet dla nich osobliwszą sympatię. Jaka to szko<strong>da</strong>, że tak <strong>da</strong>leko mieszkamy<br />
od siebie. Jestem przeko<strong>na</strong><strong>na</strong>, że żylibyśmy ze sobą w bardzo bliskich stosunkach, a ja z panną<br />
Stanisławą w <strong>na</strong>jś<strong>ci</strong>ślejszej przyjaźni...<br />
Skarbnik patrzał <strong>na</strong> nią ze zdziwieniem.<br />
– Czy pani widziała kiedy moją siostrzenicę? – zapytał po chwili milczenia.<br />
– Nie, ale wiem <strong>na</strong>jdokładniej, jak wyglą<strong>da</strong> i z<strong>na</strong>m ją tak dobrze, jak bym ją z<strong>na</strong>ła w isto<strong>ci</strong>e.<br />
– A! to pani musi z<strong>na</strong>ć wiele ludzi w ten sposób – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z uśmiechem.<br />
– Dosyć – odpowiedziała równie z uśmiechem hrabianka – a teraz jeszcze i pa<strong>na</strong> poz<strong>na</strong>łam,<br />
z czego bardzo się <strong>ci</strong>eszę.<br />
– Pani jesteś zbyt łaskawą <strong>na</strong> mnie starego – powiedział skarbnik z komplementem.<br />
– Nie rozumiem dlaczego pan się <strong>na</strong>zywasz starym? Ja widzę w panu mężczyznę w samej<br />
sile męskiego wieku. Kto za kilka miesięcy dobija się rangi majora, kiedy inni, jak Jędrzej <strong>na</strong><br />
przykład, pozostają przy porucznikostwie do końca, ten z<strong>da</strong>je mi się jest jeszcze młodym i<br />
wiele młodszym od innych. Wieleż pan masz lat? ja bym panu nie liczyła więcej jak <strong>na</strong> czterdzieś<strong>ci</strong>.<br />
– Bo<strong>da</strong>j też panią! – zawołał <strong>na</strong> to skarbnik z szczerze wesołym uśmiechem. – Bo<strong>da</strong>j też<br />
panią! pani mnie tu gotowa jeszcze <strong>na</strong> młodzika wystrychnąć. A pięćdziesiąt! pięćdziesiąt! i<br />
to prawie z okładem. Cha cha cha! tak to, tak, moś<strong>ci</strong>a pani!<br />
– Ej! pan sobie żartuje!<br />
– Ale to pani, pani sobie w łasce swojej żartuje! a godzi to się! a z <strong>taki</strong>ego starego! a jak to<br />
rozumniutko, a misternie, a gładko, oj! kobiety, kobiety!<br />
– A czy to pan się obawia kobiet? – mówiła <strong>da</strong>lej Ernesty<strong>na</strong> figlarnie – czy panu zrobiły<br />
kiedy co niedobrego kobiety? Nie oneż to są ozdobą tego padołu płaczu, osłodą w tego ży<strong>ci</strong>a<br />
goryczach, po<strong>ci</strong>echą w smutkach i <strong>na</strong>jpewniejszą przystanią w burzy dla serc stroskanych lub<br />
skołatanych boleś<strong>ci</strong>ą? Pomyśl pan tylko, czym by to był ten świat bez kobiet?<br />
135
– A jeszcze bez <strong>taki</strong>ch jak pani. Ej! bo<strong>da</strong>jże też panią! a jakie to młodziutkie, a jakie mądre!<br />
ot! przy pani, to i świat cały się zmienia, i wszystko się jakoś i<strong>na</strong>czej wy<strong>da</strong>je! ot! i stary<br />
się gotów rozchmurzyć, ba! a jeszcze odmłodnieć Ej! ale grzech by to był śmiertelny zbałamu<strong>ci</strong>ć;<br />
starego. A prawdę mówiąc, to i nie warto. Bo to właśnie jakoby w samotrzask, <strong>na</strong>stawiony<br />
<strong>na</strong> ślicznego szczygiełka, ułapiła się sowa! Cha cha cha! a co? może to niepraw<strong>da</strong>?<br />
Dajże mi pani rączkę, niech ją pocałuję serdecznie i będzie kwita.<br />
To mówiąc skarbnik, wziął rączkę Ernestyny i cmoknął ją solennie, jakby kto z bata wystrzelił,<br />
in barbam całemu towarzystwu, siedzącemu przy stole.<br />
Na ten trzask <strong>na</strong>gły wszyscy goś<strong>ci</strong>e się ocu<strong>ci</strong>li. Spostrzegła się hrabianka i jej twarz cala<br />
oblała się żywym rumieńcem, spostrzegł się także i skarbnik i także mu to jakoś nic <strong>na</strong> rękę<br />
wypadło, ale już było za późno. Zaczęły się głośno śmiechy i szepty dokoła, a pani domu rzekła<br />
w głos, obracając się do skarbnika.<br />
– Pan major dobrodziej, jak widzę, traktuje żołnierkę <strong>na</strong>wet i przy stole.<br />
– Tam do diabła! – mruknął skarbnik pod nosem, lecz podkręcając wąsa, odpowiedział<br />
głośno:<br />
– Moś<strong>ci</strong>a dobrodziejko! Nie jest to tak <strong>da</strong>lece żołnierka, ile raczej turnieje: a gdzie <strong>taki</strong>e<br />
<strong>da</strong>my zasia<strong>da</strong>ją z wieńcami w galerii, już by to był nie żołnierz, kto by kopii nie skruszył.<br />
Ot! i wykrę<strong>ci</strong>ł się stary skarbnik konceptem. Jakoż wszyscy się śmieli, mężczyźni wołali:<br />
brawo! kobiety patrzały z zadowoleniem <strong>na</strong> zakłopotanego skarbnika, tylko matka Ernestyny<br />
skrzywiła usta i wymówiła półgębkiem:<br />
– Voilà ce que c'est que de recevoir monsieur un tel! fi! le plus mauvais genre que je con<strong>na</strong>isse!<br />
Ale <strong>na</strong> szczęś<strong>ci</strong>e mówiącej skarbnik tego nie słyszał, jakoż i w tym momen<strong>ci</strong>e skończył się<br />
obiad i wszyscy wstali od stołu. Wszakże pomimo to nie skończyła się jeszcze indyg<strong>na</strong>cja<br />
gospodyni domu, która nim jeszcze odjechała ze swoją karetą do bawialnego salonu, przywołała<br />
Ernestynę do siebie i szkaradnie ją strofowała. Nie było słychać, co jej mówiła, ale było<br />
wi<strong>da</strong>ć, że jej twarz przytym była peł<strong>na</strong> gniewu i złoś<strong>ci</strong>, i było wi<strong>da</strong>ć <strong>na</strong>wet, że ją uderzyła wachlarzem<br />
po ręce. Od tego momentu Emesty<strong>na</strong> już ani <strong>na</strong> krok nie odstępowała od matki, była<br />
smut<strong>na</strong> i zupełnie milcząca, a za niedługą chwilę wyszła i nie wró<strong>ci</strong>ła już więcej.<br />
Skarbnik widział to wszystko i rozmaite w nim stąd budziły się myśli, lecz jeszcze rozmaitsze<br />
uczu<strong>ci</strong>a.<br />
Wszakże pomimo tych uczuć i myśli nie <strong>na</strong>leżało mu zapomi<strong>na</strong>ć, po co tutaj przyjechał.<br />
Jakoż zaraz po obiedzie przysunął się do Jędrzeja i zaczął z nim obszerniejszą rozmowę.<br />
I rozmowa ta była rzeczywiś<strong>ci</strong>e obszerną i ożywioną, ale nie szła wcale tym torem, jaki jej<br />
skarbnik ustawicznie, lecz <strong>na</strong><strong>da</strong>remnie <strong>na</strong><strong>da</strong>wał.<br />
Jędrzej był wymowniejszym i obrotniejszym od niego i z łatwoś<strong>ci</strong>ą sobie ster zdobył i<br />
utrzymał przy sobie.<br />
Jakoż kiedy mówiono o wojnie i o położeniu kraju, o możliwej przyszłoś<strong>ci</strong>, skarbnik był<br />
zupełnie swobodnym i mógł mówić wszystko, co mu się podobało, ale jak tylko, choć z <strong>da</strong>la,<br />
zaczął potrącać o stosunki familijne, domowe albo też o wspomnienia warszawskie, Jędrzej<br />
go podchwytywał <strong>na</strong>tychmiast i sprowadzał rzecz znowu do przedmiotów ogólnych.<br />
Skarbnik się krę<strong>ci</strong>ł.<br />
Nie tracąc jed<strong>na</strong>k jeszcze całkiem <strong>na</strong>dziei, ch<strong>ci</strong>ał już <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e jakim bądź sposobem zbliżyć<br />
się do niego, ch<strong>ci</strong>ał, żeby mu Jędrzej z którejkolwiek bądź strony swoje serce otworzył,<br />
myśląc, i słusznie, iż doprowadziwszy go do otwartoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> jednej drodze, łatwo go potem wyspowia<strong>da</strong><br />
<strong>na</strong> każdej. Ale i to mu się nie u<strong>da</strong>ło. Jędrzej był <strong>na</strong>jotwartszym co do myśli, z<strong>da</strong>ń,<br />
uczuć ogólnych – ale co do rzeczy prywatnych, dotyczących jego własnej osoby albo stosunków<br />
rodzinnych, zamknął się w sobie, jakby ślimak w swym domku, i nie <strong>da</strong>ł skarbnikowi<br />
pola ani <strong>na</strong>wet do żadnego domysłu.<br />
136
Skarbnik się zga<strong>da</strong>ł, umęczył, spo<strong>ci</strong>ł, i bez żadnego skutku.<br />
To usiłowanie <strong>da</strong>remne, to zupełne chybienie celu wprowadziło go w humor <strong>na</strong>jgorszy.<br />
Myślał jeszcze różnie, ale już nic nie mógł wymyśleć. Patrzał tylko <strong>na</strong> Jędrzeja spod oka i<br />
prawie z wyrazem niechę<strong>ci</strong>. Pomimo to wszystko nie mógł on wcale tego młodzieńca potępić.<br />
Pomimo niechę<strong>ci</strong> bowiem, jaką w nim wywołała taka niewzruszo<strong>na</strong> ku niemu nieufność, nie<br />
mógł on tego zaprzeczyć, iż całe usposobienie Jędrzeja w ogóle dosyć mu się podobało. Z<strong>na</strong>lazł<br />
on w nim pomimo młodego wieku prawie już dojrzałego człowieka, myślącego szlachetnie,<br />
czującego po ludzku, pełnego miłoś<strong>ci</strong> dla świata i ludzi, pełnego zapału do poświęceń i<br />
czynów. Widział on w nim wprawdzie już bardzo wiele nowego, wiele tak zwanych nowatorskich<br />
opinij, ale te w jego ustach jakoś tak były czyste, tak szlachetne, a <strong>na</strong>wet tak całkiem<br />
swoje, że skarbnik, pomimo całej swej zakrzepłoś<strong>ci</strong> w zasa<strong>da</strong>ch przeszłego wieku, byłby je<br />
sam bez wyjątku podpisał. Co więcej <strong>na</strong>wet, te niby nowe opinie, to rozszerzenie widokręgu<br />
ludzkich myśli i uczuć, to podniesienie się <strong>na</strong>d za<strong>ci</strong>eśnione <strong>da</strong>wnych widoków i <strong>na</strong>dziei granice,<br />
które zastał w Jędrzeju, nie tylko go o nim uprzedziło <strong>na</strong>jlepiej, ale <strong>na</strong>wet samemu, nie<br />
podupadłemu jeszcze zupełnie <strong>na</strong> <strong>da</strong>wnej fantazji skarbnikowi, <strong>da</strong>ło jak gdyby jakiś nowy<br />
oddech i ży<strong>ci</strong>e, wlało w jego duszę i serce jakieś ożywiające tchnienie, o <strong>który</strong>m dotychczas<br />
jeszcze i nie śmiał zamarzyć starzejący się żołnierz, ostatnią wojną już pochylony do grobu.<br />
Jakoż wszystko to było bardzo ładne, ale nie o to tutaj chodziło.<br />
Skarbnik, jak wiadomo, przyjechał po to, ażeby Jędrzeja poz<strong>na</strong>ł i wyrozumiał – a tu do tego<br />
ani podobieństwa nie było... Dziwne to było staremu odchodzić z kwitkiem od <strong>taki</strong>ego<br />
młodzika; ale nie było <strong>na</strong> to rady... Skarbnik się jakoś smutnie o tym wszystkim zamyślił...<br />
Ale ta obopól<strong>na</strong> rozmowa, choć bezskutecz<strong>na</strong> zupełnie, trwała jed<strong>na</strong>k dość długo.<br />
Przez ten czas grano i śpiewano w salonie. Macocha Jędrzeja się przewybornie bawiła –<br />
oj<strong>ci</strong>ec się jego nudził. Jakoż on to <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e do skarbnika przystąpił, mówiąc:<br />
– A co, panie kolego? jakże się bawisz?<br />
– Dosko<strong>na</strong>le, <strong>na</strong>dspodziewanie. Poga<strong>da</strong>liśmy sobie z Jędrzejem pewnie z jaką godzinę.<br />
Rozumnego masz sy<strong>na</strong>, panie podkomorzycu.<br />
– A! bywał w świe<strong>ci</strong>e. Ludzie go chwalą, <strong>na</strong>wet i moja żo<strong>na</strong> go chwali. Ale to już póź<strong>na</strong><br />
godzi<strong>na</strong>... tutaj assamble trwają do północy... my starzy nie zwyczajni do tego...<br />
– Służę <strong>ci</strong>, służę – rzekł skarbnik – bo i ja już mam dosyć... Tylko się trzeba pożeg<strong>na</strong>ć.<br />
– Pożeg<strong>na</strong>ć? a niech Bóg broni! – zawołał <strong>na</strong> to prędko staruszek – tutaj nie ma tego zwyczaju.<br />
Moja żo<strong>na</strong> tego nie lubi. Chodźmy prosto i koniec.<br />
Jakoż wyszli <strong>na</strong>tychmiast.<br />
Przeszedłszy apartamenty pałacu, dostali się <strong>na</strong> powrót do starego kom<strong>na</strong>ty, gdzie skarbnik<br />
<strong>na</strong>tychmiast rzu<strong>ci</strong>ł się w krzesło, ręce założył przed siebie i z głębi piersi odetchnął. Z<strong>da</strong>wało<br />
się, jakby <strong>na</strong>jwiększego <strong>ci</strong>ężaru się pozbył i lżej mu się zrobiło <strong>na</strong> sercu.<br />
Stary usiadł <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w niemu i równym mu zawtórzył westchnieniem.<br />
– Ej! tak to, tak, panie skarbniku! – mówił stary – tempora mutantur et nos mutamur in illis<br />
Siedząc tam w tych zaczarowanych pałacach, przypatrywałem się tobie z uwagą, jakoż i przypomniałem<br />
<strong>ci</strong>ę sobie zupełnie. O! pamiętam, pamiętam! Z<strong>na</strong>łem <strong>ci</strong>ę jeszcze żaczkiem małym,<br />
z<strong>na</strong>lem już młodzieńcem w Suszycy, byłeś tu u mnie już mężem. Żyła jeszcze moja nieboszczka<br />
Marynia wtedy... Inneż to były czasy, oj! jakie inne! I gdzie się to wszystko podziało?<br />
Jako sen przeminęło i jako sen <strong>na</strong>wet wyle<strong>ci</strong>ało ż pamię<strong>ci</strong>.<br />
– Gdzie się to wszystko podziało? mówisz – rzekł skarbnik <strong>na</strong> to – ot! poszło tam, gdzie<br />
wszystko, co było. Ale dlaczego <strong>taki</strong>e skutki zostawiło po sobie, oto jest kwestia, którą rad<br />
bym rozwiązać.<br />
Stary patrzył <strong>na</strong> niego.<br />
– Cóż myślisz? – spytał.<br />
– A pozwolisz mi mówić otwar<strong>ci</strong>e, po staremu, tak jak to <strong>da</strong>wniej...<br />
137
– Ale mów, czyż to bronię? wszak tu nie ma sekretów?<br />
– Otóż <strong>ci</strong> powiem krótko, żeś sam winien wszystkiemu. Bo kto to widział jednej z respektem<br />
kądzieli, że już gorzej nie powiem, <strong>da</strong>ć się wziąć za czuprynę i do tego punktu poniżyć.<br />
Hej! hej! żeby to <strong>na</strong> mnie! Do jednej doby widziałbyś, panie bra<strong>ci</strong>e, jakiego bym tu zagrał<br />
kuranta i jakby tu wszystko tańcowało po moim smyczku!<br />
– Ej! tak to mówisz!... – rzekł stary z westchnieniem – toż i ja tak myślałem <strong>da</strong>wniej, a<br />
prze<strong>ci</strong>eż się nie u<strong>da</strong>ło. A teraz już mi ani pomyśleć.<br />
– Żeś już <strong>da</strong>wniej tego nie zrobił, to źle, ale przez to nie widzę wcale, dlaczego byś nie<br />
miał jeszcze dziś wró<strong>ci</strong>ć do swego prawa? Czyż to i dzisiaj nie jesteś tak samo panem swojego<br />
domu, jak pierwej?<br />
– Oj! nie jestem! nie jestem! Już mnie tu za nic nikt nie ma. Jużem tu niewart i za hetkę<br />
pętelkę. A czy to nie widziałeś? Toż to i sługi <strong>na</strong>wet mnie nie słuchają, bo i sługi nie moje.<br />
– Ależ to – wszystko fur<strong>da</strong>, panie podkomorzycu! a toż bym jednego dnia cały dwór wysadził<br />
w powietrze! I miałbym się obawiać jednej słabej podwiki, którą wożą w kare<strong>ci</strong>e?<br />
– Ej! nie wiesz, panie bra<strong>ci</strong>e – rzekł półgłosem podkomorzyc – to Herod! Herod, mówię,<br />
nikt nic z nią nie potrafi. A zresztą, tak to mówił i Jędruś, kiedy z wojny powró<strong>ci</strong>ł, i tak obiecał<br />
zrobić, a prze<strong>ci</strong>e umilkł.<br />
– Bo i Jędruś musiał się brać słomianą ręką do tego!<br />
– Ej nie! brał on się dobrze, że aż cały dom trzeszczał... powypędzał wszystkie rezydenty,<br />
Francuzy, Włochy, bo była tu tego ćma... potłukł <strong>na</strong>wet nie<strong>który</strong>ch, cha cha cha! że aż strzęple<br />
le<strong>ci</strong>ały, sam to <strong>na</strong> własne oczy widziałem – ale prze<strong>ci</strong>eż <strong>na</strong> koniec ustał. On powia<strong>da</strong> jeszcze,<br />
że to prze<strong>ci</strong>e przerobi, <strong>da</strong>j mu Boże! ale nie wiem, czy się to u<strong>da</strong> zupełnie? Chybaby to aż<br />
wtedy, gdy się ożeni, bo też wtedy i Jaćmierz posiędzie...<br />
– No! i cóż? a jakże? myśli o ożenieniu?<br />
– O! już<strong>ci</strong> myśli, ale są tu różne przeszkody.<br />
–A jakież może mieć Jędrzej przeszkody? młody, zdrów, fortuny nie brak...<br />
– Ej! bo to różne są bałamuctwa – rzek stary – a wszystko to moja żo<strong>na</strong>...<br />
To mówiąc wstał, dobył z szafki jakiejś spleśniałej, <strong>na</strong>lał skarbnikowi kubek i sobie kubek,<br />
<strong>na</strong>pił się do niego, przysunął krzesło ku niemu i tak mówił <strong>da</strong>lej:<br />
– Bo to widzisz, panie bra<strong>ci</strong>e, moja żo<strong>na</strong> ma córkę, którą dzisiaj poz<strong>na</strong>łeś... Bardzo to dobre<br />
dziecko, oj! nie taka jak matka. Nieraz o<strong>na</strong> tu do mnie zabiega, aby mnie rozweselić; zabiegałaby<br />
częś<strong>ci</strong>ej, gdyby nie matka. Nieraz mnie o<strong>na</strong> już ochroniła przed niejedną przykroś<strong>ci</strong>ą<br />
i zawsze chroni, cho<strong>ci</strong>aż zawsze też pokutuje za to. Otóż ta córka, mówiąc pomiędzy <strong>na</strong>mi,<br />
nie ma żadnego posagu...<br />
– Poczekaj no, panie bra<strong>ci</strong>e – przerwał Nieczuja – dlaczegoż mówisz to pod sekretem?<br />
– A! bo to sekret! Oj! <strong>da</strong>łaby mi moja żo<strong>na</strong>, gdyby wiedziała, że ja to mówię. O<strong>na</strong> zawsze<br />
u<strong>da</strong>je o swojej córce, że to pan<strong>na</strong> posaż<strong>na</strong>.<br />
– A tak nie jest w isto<strong>ci</strong>e?<br />
– A już<strong>ci</strong> nie jest. Bo o<strong>na</strong> miała fortunę, to jest, moja żo<strong>na</strong> ją miała, trochę po mężu, a trochę<br />
swojej, ale jak po śmier<strong>ci</strong> swojego pierwszego męża wyjechała do Włoch, a nuż potem do<br />
Francji, więc i stra<strong>ci</strong>ła wszystko. Oj! i <strong>na</strong> tym ja się złowiłem, bom to o tym nie wiedział,<br />
anim się tego domyślał... Gdybym był o tym wiedział, byłbym nigdy tego nie zrobił, bo<br />
gdzieżbym był tak krzywdził Jędrzeja?<br />
– A teraz jakże? nie zapisałeś jej nic z twego majątku?<br />
– Nic, ani grosza – odpowiedział z tajemniczym tryumfem starzec – ani złamanego szeląga.<br />
Już to, co było gotówki w kasie, to wzięła, ale ze ziemi nic. A <strong>na</strong>wet jest i tak jeszcze gotówka<br />
<strong>na</strong> skryptach, a to tego już nie tknie.<br />
– Ej! ale to jeszcze nie koniec – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – bo o<strong>na</strong> kiedykolwiek <strong>ci</strong>ebie podpadnie<br />
i zapis prze<strong>ci</strong>e wymoże.<br />
138
– O! już co to, w żaden sposób, nie ugryzie ani zębami.<br />
– Tak to się ga<strong>da</strong>.<br />
– O! co nie, to nie. Słuchaj, panie bra<strong>ci</strong>e, a nie powiesz nikomu? bo to jest sekret.<br />
– Hm! toż to nie wiesz, jakim jest do sekretów?<br />
– No, więc <strong>ci</strong> powiem, że już tego zrobić <strong>na</strong>wet i nie może, bom już ja wszystko <strong>na</strong> Jędrusia<br />
przepisał. Sprowadziliśmy <strong>ci</strong>chuteńko adwokata ze Lwowa, niby to dla jakichś spraw innych,<br />
ja pojechałem do Górek, <strong>na</strong>pisała się transakcja po formie, adwokat ją <strong>da</strong>ł za<strong>ci</strong>ągnąć do<br />
ksiąg tabularnych, położono pieczęć i koniec. Niechże się teraz i <strong>na</strong> głowie postawi...<br />
– A, to widzę pan Jędrzej niby to młody, ale gdzie dotkniesz, to niech się schowa i stary.<br />
– O! Jędruś ma! ma tu, tak jak trzeba – mówił z u<strong>ci</strong>echą starzec, przepijając do goś<strong>ci</strong>a.<br />
– Oj! ma! – powtórzył skarbnik – no, ale miałeś mi mówić o córce twojej żony...<br />
– Otóż tedy Ernesty<strong>na</strong> właś<strong>ci</strong>wie nie ma żadnego posagu – mówił <strong>da</strong>lej oj<strong>ci</strong>ec Jędrzeja – a<br />
moja żo<strong>na</strong>, wiedząc o tym <strong>na</strong>jlepiej, ch<strong>ci</strong>ałaby ją jakoś tak wy<strong>da</strong>ć za mąż, żeby to dobrze było.<br />
Otóż upatrzyła sobie do tego Jędrusia...<br />
– No, a Jędrzej?<br />
– A Jędrzej... ot! już i nie wiem <strong>na</strong> pewno, jak to tam teraz stoi. Z początku, jak jeno przyjechał,<br />
bardzo się jakoś nie lubił z moją żoną... były <strong>na</strong>wet i awantury... powypędzał Francuzy,<br />
Włochy pobił...<br />
– To już wiem, a teraz?<br />
– A teraz jakoś to trochę przy<strong>ci</strong>chło. Może też i doprawdy Ernestynka mu się podoba, ja<br />
tam już nie wiem, bo to i z Jędrzejem nie tak się łatwo doga<strong>da</strong>ć...<br />
– I tobie także niełatwo?<br />
– A zapewne, że nie tak łatwo. Już to ja się nie mogę <strong>na</strong> niego skarżyć, dobry jest, pocz<strong>ci</strong>wy<br />
i zawsze z respektem, ale prawdę mówiąc, panie bra<strong>ci</strong>e, już bym ja jemu <strong>da</strong>rował ten respekt,<br />
żeby tylko był trochę otwartszy przede mną...<br />
I stary westchnął, skarbnik także westchnął, a stary mówił <strong>da</strong>lej:<br />
– Już to ja się domyślam po trochę, czemu on mi nie powia<strong>da</strong> wszystkiego... bo to ja teraz,<br />
ot! i <strong>na</strong>piję się czasem, i zapomi<strong>na</strong>m się często... a tacy ludzie nie do sekretów. Ot! i ma rację<br />
mój Jędruś.<br />
– Ale, panie bra<strong>ci</strong>e, a czemuż tak pić, żeby się aż zapomi<strong>na</strong>ć?<br />
– Et! tak to się ga<strong>da</strong>! prze<strong>ci</strong>e <strong>da</strong>wniej tego nie było. Ale teraz bie<strong>da</strong> człeka przy<strong>ci</strong>śnie, żo<strong>na</strong><br />
sadła za skórę zaleje, przyjdą inne frasunki, to i co robić? Wypije się jeden kubek, za nim drugi,<br />
a kiedy przyjdzie trze<strong>ci</strong>, to już i więcej nie trzeba. Bo to ja stary już teraz, panie bra<strong>ci</strong>e, i<br />
styrany, i słaby, to tam niewiele potrzeba.<br />
– Hej! hej! panie podkomorzycu! co się to z <strong>ci</strong>ebie zrobiło! Kiedy sobie <strong>ci</strong>ebie przypomnę,<br />
jakiś był jeszcze przed dwudziestą laty, prawie wierzyć teraz nie mogę, że mam tego samego<br />
przed sobą!<br />
– Ej! panie bra<strong>ci</strong>e! bo się też to i czasy zmieniły. Gdzie to <strong>da</strong>wniej, jacyż przyja<strong>ci</strong>ele, sąsiedzi,<br />
zgoła ludzi huk było zawsze koło mnie; dzisiaj, ot! patrz, co za ludzie! Jakieś małpy się<br />
kręcą, jakby jakie straszydła, człek nie ma do kogo ani słowa przemówić... to i sam nie wie, co<br />
już ma począć ze sobą. A do tego jeszcze i żo<strong>na</strong>! to już żeby rycerz, kuty z samego żelaza,<br />
pewnie by nie wytrzymał.<br />
– Ha! tak to, tak – mówił skarbnik z westchnieniem – idzie <strong>na</strong>m starym <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e! Jednego<br />
żo<strong>na</strong>, drugiego ra<strong>na</strong> odniesio<strong>na</strong> <strong>na</strong> wojnie, trze<strong>ci</strong>ego strata fortuny, czwartego znów co<br />
innego, dość że nie to, to owo, i tak <strong>na</strong>s wszystkich coś domęcza powoli! Ale mówiliśmy o<br />
Jędrusiu. Więc tedy nie wiesz, czy mu się Ernesty<strong>na</strong> podoba, czy nie?<br />
– Już tego nie wiem. Widzę tylko, że ustał w sporach głośnych z macochą, a z Emestyną w<br />
wielkiej żyje przyjaźni; ale niechby już i to było zresztą. Ja bym nie miał nic prze<strong>ci</strong>w temu, bo<br />
139
choćby się i z nią ożenił, to już by zawsze odebrał dom i fortunę <strong>na</strong> siebie, a jejmość <strong>taki</strong><br />
prze<strong>ci</strong>eby złożyła koronę.<br />
– To zapewne – rzeki skarbnik – ale to mi się jakoś nie z<strong>da</strong>je. Mówiłem ja z Ernestyną i z<br />
tej rozmowy tak mi się z<strong>da</strong>je, że Ernesty<strong>na</strong> ma serce wolne. Jakoż i to mi się z<strong>da</strong>je, że Jędruś<br />
jakoby był zajęty gdzie indziej. A ty, panie bra<strong>ci</strong>e, nic nie wiesz o tym, czyli Jędruś nie konkurował<br />
albo też jeszcze teraz nie konkuruje o którą inną?<br />
– O! otóż to jest! a jakże bym nie miał wiedzieć? prze<strong>ci</strong>e to już jest tak jak po słowie.<br />
– Po słowie?–zapytał skarbnik zdziwiony–a z kimże?<br />
– A już<strong>ci</strong> prze<strong>ci</strong>e z wojewodzianką inflancką.<br />
– Z kim? z kim? – zapytał jeszcze raz skarbnik.<br />
– Z wojewodzianką inflancką, córką wojewody, hrabi Rogalińskiego...<br />
– Tfu! niechże was tu sam diabeł! – krzyknął <strong>na</strong> to Nieczuja i zerwawszy się z krzesła, zaczął<br />
się przechodzić po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />
– Czy to czary, czy kołtun, czy opętanie! no! jako żyję, nic podobnegom nie widział!... –<br />
mruczał sobie skarbnik pod nosem i przechodząc się nie<strong>ci</strong>erpliwymi krokami, dziwnie był<br />
niespokojny. Ale się opamiętał po chwili i przystąpiwszy znów do starego, spytał łagodnie:<br />
– Ej! panie bra<strong>ci</strong>e! czy tylko znów <strong>ci</strong> december nie zginął?<br />
– A jak to myślisz?<br />
– Już<strong>ci</strong> tak myślę, że mi coś mówisz, co nie jest prawdą. Bo już<strong>ci</strong> to żadną miarą nie może<br />
być, żeby Jędruś był po słowie z wojewodzianką.<br />
– Otóż masz! prze<strong>ci</strong>e wiem dokumentnie, pisał do mnie sam wojewo<strong>da</strong>, pisałem ja też do<br />
niego. Pisała <strong>na</strong>wet i moja żo<strong>na</strong>.<br />
– Jakże? więc twoja żo<strong>na</strong> pisała, do wojewody i zezwoliła <strong>na</strong> zaślubiny Jędrzeja z wojewodzianką,<br />
a tu znów swoją własną córkę swata za niego?<br />
– Już ja tam tego nie wiem, jak to jest teraz, jeno to <strong>ci</strong> powia<strong>da</strong>m, że wojewo<strong>da</strong> go sobie<br />
życzył i wojewodzianka była także za nim, i już to miało przyjść do skutku <strong>na</strong> pewno... ale<br />
potem wybuchła woj<strong>na</strong>...<br />
– Więc te zrękowiny się odbyły jeszcze przed wojną?<br />
– O! przed... to jeszcze przeszłego roku albo też <strong>na</strong>wet i <strong>da</strong>wniej...<br />
– I <strong>taki</strong> były zrękowiny?<br />
– Już to czyli formalne, to tego nie wiem...<br />
– Ej! ot ple<strong>ci</strong>esz trzy po trzy, sam nie wiesz co. A może też i prawdę, ale licho <strong>ci</strong>ę tam zrozumie.<br />
Już to w tym domu pono wszystko kury czubate. Bo<strong>da</strong>jbym był... dyszel złamał pierwej,<br />
nimem tutaj przyjechał.<br />
Tak mrucząc sobie pod nosem znie<strong>ci</strong>erpliwiony skarbnik, przechadzał się znów po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e,<br />
kiedy wtem do kom<strong>na</strong>ty wbiegł Jędrzej. Był on już do odjazdu przygotowany i widocznie<br />
się śpieszył.<br />
– Zaga<strong>da</strong>łem się tam z tymi pa<strong>na</strong>mi – zaczął on zaraz od progu – i zapomniałem o tym, że<br />
panowie starsi lubią wczesny spoczynek. Ale chwała Bogu zastaję jeszcze pa<strong>na</strong> majora <strong>na</strong><br />
nogach i mogę się z nim pożeg<strong>na</strong>ć.<br />
– A myśmy się tu znów zaga<strong>da</strong>li z tatulem – rzekł <strong>na</strong> to major – ale jakoś nie bardzo trafiamy<br />
z sobą do ładu.<br />
– Mój oj<strong>ci</strong>ec – powiedział <strong>na</strong> to półgłosem Jędrzej – ma już troszeczkę za słabą pamięć...<br />
– Tak... – rzekł <strong>na</strong> to z powagą skarbnik – ale tu jakoś i inni, którzy mają i mocną pamięć, i<br />
dosyć bystre rozumy, nie bardzo jaśni są dla mnie. W ogóle mówiąc, ten <strong>na</strong>sz świat młody<br />
podobno bardzo mętny jest jeszcze.<br />
To zastanowiło Jędrzeja, lecz odpowiedział w ten moment:<br />
– Pomimo to jestem pewny, że się wyklaruje zupełnie.<br />
Skarbnik spojrzał mu w oczy i rzekł:<br />
140
– Życzę mu tego całym sercem, cho<strong>ci</strong>aż nie mogę powiedzieć, ażebym także tak wierzył.<br />
Na te słowa Jędrzej tak <strong>na</strong>gle się zmienił, że jego twarz cała przybrała inny zupełnie wyraz.<br />
Z<strong>da</strong>wało się, jakby go kto skry<strong>ci</strong>e pchnął nożem pomiędzy żebra i on uczuł ten ból okropny, i<br />
utłumił go w sobie. Jakoż już innym głosem wymówił potem te słowa:<br />
– Ha! to smutne zaprawdę, kiedy się nie ma wiary, ale <strong>na</strong> to nie masz ratunku. Trzeba czekać<br />
<strong>ci</strong>erpliwie, póki się wiara nie stwierdzi czynem.<br />
I nie <strong>da</strong>jąc już majorowi pola do drugiej podobnej uwagi, do<strong>da</strong>ł <strong>na</strong>tychmiast, po<strong>da</strong>jąc mu<br />
rękę:<br />
– Ja się żeg<strong>na</strong>m z panem majorem, ale mam <strong>na</strong>dzieję, że go jutro jeszcze tutaj zastanę.<br />
– Bardzo tego żałuję, ale muszę tę <strong>na</strong>dzieję omylić, bo jutro jak <strong>na</strong>jraniej wyjadę. Moja siostra<br />
wyjeżdża tymi dniami <strong>na</strong> całą zimę do Lwowa, więc mi ją trzeba wyprawiać.<br />
– Pani podkomorzy<strong>na</strong> wyjeżdża do Lwowa... – powtórzył Jędrzej, ale to <strong>taki</strong>m głosem, że<br />
kto nie ch<strong>ci</strong>ał, to widział, jak niespodziewane a silne zrobiła ta wiadomość <strong>na</strong> nim wrażenie.<br />
Co więcej! Jędrzej zbladł teraz jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> i zachwiał się <strong>na</strong> nogach do tego stopnia, że aż się<br />
musiał przysunąć do stołu i oprzeć ręką o krawędź. Wyglą<strong>da</strong>ł w tej chwili tak jak ten, <strong>który</strong><br />
się dowiedział niespodziewanie, że go omyliły od razu jego wszystkie rachuby.<br />
– Pan mi powia<strong>da</strong>sz wcale niespodziewaną nowinę – mówił on <strong>da</strong>lej jeszcze zawsze tym<br />
samym głosem – która mnie dziwi o tyle więcej, ile że miałem przyjemność być u pani podkomorzynej<br />
w przeszłym tygodniu i nie było o tym ani wspomnienia.<br />
A skarbnik <strong>na</strong> to z swoją zwykłą krwią zimną i konsekwentną powagą:<br />
– Nie rozumiem wcale, dlaczego to pa<strong>na</strong> zadziwia, pa<strong>na</strong>, <strong>który</strong> tak dobrze wiesz o tym, że<br />
się nie zawsze to mówi, co się ma w sercu lub w głowie.<br />
Ta zabijająca uwaga jeszcze więcej zmieszała Jędrzeja.<br />
Wstrząsł się, zbladł jeszcze bardziej, spojrzał w twarz skarbnikowi, ale zaraz spuś<strong>ci</strong>ł oczy<br />
ku ziemi. Z<strong>da</strong>ło się, jakby <strong>ci</strong>erpiał piekielnie.<br />
Jakoż dziwne zaprawdę było położenie Jędrzeja w tej chwili: był obwinianym w oczy, czuł<br />
się niewinnym – a usprawiedliwić się nie mógł.<br />
Z<strong>da</strong>je się jed<strong>na</strong>k, iż chęć usprawiedliwienia się odzywała się w nim raz za razem, lecz<br />
również raz za razem powstrzymywała ją sil<strong>na</strong> wola: wi<strong>da</strong>ć przy<strong>na</strong>jmniej było, iż jakaś zawzięta<br />
walka w nim się toczyła, której wszystkie przejś<strong>ci</strong>a odbijały się w twarzy.<br />
Wszystko to wszakże trwało tylko kró<strong>ci</strong>utką chwilkę.<br />
Peł<strong>na</strong> żywego uczu<strong>ci</strong>a i ufnoś<strong>ci</strong> w swe siły młodość ma ten przywilej, że jako prędko pod<br />
<strong>ci</strong>osem niespodziewanego wrażenia pa<strong>da</strong>, tak równie prędko z <strong>taki</strong>ego upadku się podnosi.<br />
Jakoż i Jędrzej już w oka mgnieniu się znów ocu<strong>ci</strong>ł i kiedy twarz jego rozpromieniło <strong>na</strong>gle<br />
czy to uczu<strong>ci</strong>e zapału, czy odważne postanowienie, rów<strong>na</strong>jące się zapałowi, rzekł do skarbnika<br />
te słowa:<br />
– Ha! kiedy tak już koniecznie, tedy żeg<strong>na</strong>m pa<strong>na</strong> majora, ale mam tę <strong>na</strong>dzieję, że niebawem<br />
się obaczymy. Tymczasem zaś proszę pa<strong>na</strong> zawieźć moje ukłony pani podkomorzynie, a<br />
jeśli łaska, pannę podkomorzankę poprosić, ażeby dla swego sanockiego sąsia<strong>da</strong> zachowała<br />
pierwszy taniec <strong>na</strong> balu u pani kasztelanowej kamieńskiej.<br />
I nie <strong>da</strong>jąc już skarbnikowi czasu do wymówienia ani jednego słowa, ś<strong>ci</strong>snął go za obydwie<br />
ręce, nie żeg<strong>na</strong>ł się <strong>na</strong>wet już z ojcem, <strong>który</strong> drzemał w krzesełku, i wybiegł prędko z kom<strong>na</strong>ty.<br />
Skarbnik stał jeszcze przez chwilę <strong>na</strong> swoim miejscu i patrzał we drzwi, które się za Jędrzejem<br />
zamknęły.<br />
Z<strong>da</strong>je się, że musiał myśleć <strong>na</strong>d jego ostatnimi słowami, czyli sobie choć przez nie nie potrafi<br />
tej zawikłanej kwestii rozjaśnić, ale za wiele ta kwestia zawierała w sobie rzeczy nowych<br />
dla starego i niewtajemniczonego w intrygi nowego świata szlach<strong>ci</strong>ca, ażeby je mógł do jakiegokolwiek<br />
sprowadzić ładu.<br />
141
Mówił jeszcze potem jaką godzinę z ojcem Jędrzeja, ale i od niego już się nic nie dowiedział.<br />
Przespał się tedy u niego, <strong>na</strong>zajutrz do Zagórza powró<strong>ci</strong>ł, a w parę dni potem podkomorzy<strong>na</strong><br />
z córką wyjechały <strong>na</strong> zimę do Lwowa.<br />
142
XI<br />
Zjazd <strong>na</strong> zimę onego roku był bardzo liczny we Lwowie.<br />
Lwów, stawszy się przed dwudziestą i kilką laty stolicą całkiem odosobnionej prowincji,<br />
podniósł się z<strong>na</strong>cznie, ożywił się i wyrobił sobie właś<strong>ci</strong>wą i wcale odrębną od innych miast<br />
fizjonomię. Do nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> jeszcze będący głównie tylko z<strong>na</strong>cznym składem towarów i siedliskiem<br />
bogatych kupców, zamożnych mieszczan i Żydów, dzisiaj się prawie przepełnił mag<strong>na</strong>tami<br />
i z<strong>na</strong>komitszą szlachtą, którzy nie mając już nic do czynienia <strong>na</strong> <strong>da</strong>wnych swoich<br />
urzę<strong>da</strong>ch koronnych i wojewódzkich, już choćby tylko dla rozpędzenia nudów ś<strong>ci</strong>ągali się<br />
zwykle <strong>na</strong> całą zimę do miasta. Zima ta wszakże przynosiła nie tylko zwykłą miejską rozrywkę<br />
<strong>na</strong> długie wieczory, lecz przynosiła także zwykle dość huczne i wesołe zapusty, a co <strong>na</strong>jważniejsza,<br />
przynosiła także kontrakty.<br />
W tym roku, po doko<strong>na</strong>nym ostatecznym podziale, przybyło jeszcze więcej nudzących się,<br />
chcących się rozweselić lub kontraktowe sprawy mających; popowracało wielu, którzy jeszcze<br />
do lat ostatnich zajmowali urzędy w Warszawie; poprzybywali i <strong>ci</strong>, którzy piastowali stopnie<br />
wojskowe. Ludność <strong>na</strong>pływowa, złożo<strong>na</strong> po <strong>na</strong>jwiększej częś<strong>ci</strong> z zamożnej szlachty, a zresztą<br />
z demisjonowanych wojskowych, z różnorodnej młodzieży i ich licznych służalców, wzrosła<br />
teraz do <strong>taki</strong>ej liczby, że zrównoważyła prawie <strong>da</strong>wnych stałych mieszkańców.<br />
Całkiem też i<strong>na</strong>czej wyglą<strong>da</strong>ło dziś miasto.<br />
Pustką stojące do nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> pałace zaludniły się dzisiaj <strong>na</strong> nowo, ledwie nie każ<strong>da</strong> kamienica<br />
przy rynku i ulicach główniejszych była wy<strong>na</strong>jęta jakiemuś ze wsi przybyłemu domowi, a<br />
nie stały próżno większe mieszkania i przy ulicach innych. O którejkolwiek wyjść było godzinie,<br />
spotykało się mnóstwo <strong>na</strong>jrozmaitszych powozów: tu czterokon<strong>na</strong> kareta, otoczo<strong>na</strong> kozakami<br />
w barwie pańskiego herbu, tam kocz angielski, uprzężony czterma angielskimi końmi w<br />
pozło<strong>ci</strong>stych szorach z czubami, poprzedzony forysiem i wiozący za sobą dwóch ugalolonowanych<br />
lokai, tędy się wlecze <strong>ci</strong>ężka <strong>da</strong>nglowska karoca, <strong>ci</strong>ągnio<strong>na</strong> olbrzymimi fryzami,<br />
tamtędy sunie jakaś arka Noego, ople<strong>ci</strong>o<strong>na</strong> złoto-zielonym wieńcem, ozdobio<strong>na</strong> rzeźbionymi<br />
ptakami albo głowami po rogach, obsadzo<strong>na</strong> pajukami i huzarami, jak sikawka podczas pożaru.<br />
Pomiędzy powozy przebiegają jeźdźcy-panowie i jeźdźcy-słudzy, po chodnikach tłumią się<br />
piesi; tu kontuszowa szlachta w niedźwiedzich szubach, tam mieszczanie w długich kapotach,<br />
baranich czapkach i pasach litych, tu poważni Ormianie w tułubach. Niemcy z harcapami w<br />
trójgraniastych kapeluszach i płaszczach, Żydzi w atłasach i kitajach, żołnierze, kozacy dworscy,<br />
liberia, przekupki, ulicznicy, żebracy. A wszędzie zgiełk, tartas, wrzawa, o wszystkich<br />
godzi<strong>na</strong>ch i po wszystkich ulicach.<br />
Po domach różnie, jak Bóg <strong>da</strong>ł, jak czas przynosi, albo jaka czyja fantazja. Więc tutaj długie<br />
i poważne gawędy o ostatnich wypadkach, o politycznych sprawach, tam rozgłośne<br />
wspomnienia świeżych wojen, bitew i szturmów, indziej wesołe uczty, tańce i zabawy – a<br />
pomiędzy to wszystko szumi gra zapamiętała, szalo<strong>na</strong>, pienią się kubki i roztruchany, rozpaczliwe<br />
<strong>na</strong> rozpacz lekarstwo – i jak wąż jadowity, z <strong>na</strong>dkąszonym jabłkiem rajskim w plugawych<br />
zębach, przesuwa się, w kłębach swych zaraźliwych, rozpusta. – Tylko w świątyniach<br />
143
Pańskich, przed obrazami ukrzyżowanego Chrystusa i Matki Jego bolesnej, wi<strong>da</strong>ć klęczące<br />
posta<strong>ci</strong>e z <strong>ci</strong>ężkim smutkiem <strong>na</strong> licu, z <strong>ci</strong>chą łzą w oku, z krwawą żałobą w sercu. Jakoż wi<strong>da</strong>ć<br />
zarazem, że pod owymi zewnętrznymi objawami codziennego, gwarnego, hucznego ży<strong>ci</strong>a<br />
płyną całe strumienie krwawego bólu, ukrywające się przed oczyma całego świata, jawne tylko<br />
samemu Bogu.<br />
W domu wojewody inflanckiego jednostaj<strong>na</strong> powaga i <strong>ci</strong>sza jak zawsze. Wojewo<strong>da</strong> jeszcze<br />
przeszłego roku, przewidując <strong>na</strong>d<strong>ci</strong>ągające chmury groźne <strong>na</strong> polityczny horyzont, a wiedząc,<br />
że im nie potrafi zaradzić, usunął się zawczasu z Warszawy i zamieszkał swój pałac we Lwowie.<br />
Tu przeczekał on wszystkie przez ten czas zaszłe wypadki, tu przebolał wszystkie nieszczęś<strong>ci</strong>a<br />
ogólne i inne, swoje własne zawody, nie wypadłszy przy tym ani <strong>na</strong> chwilę z swej<br />
równowagi klasycznej. Wojewo<strong>da</strong> dzisiaj był <strong>taki</strong> sam, jak przed półtora roku – ta sama postać<br />
chu<strong>da</strong>, wysoka, chłod<strong>na</strong>, ta sama gładkość form dyplomatyczno-wielkoświatowa, ta sama<br />
twarz, peł<strong>na</strong> uprzejmej powagi – tylko gęste brwi jego były teraz trochę więcej ś<strong>ci</strong>ągnięte i<br />
jed<strong>na</strong> zmarszczka przybyła <strong>na</strong> czole. Ale też tyle było wszystkiego, więcej zmian po nim żadne<br />
nie dostrzegało oko i żadnych zmian też nikt się nie domyślał.<br />
Wojewo<strong>da</strong> dzisiaj prowadził dom <strong>taki</strong> jak zawsze. Przyjmował wszystkich, którzy tylko<br />
mieli prawo do jakiejkolwiek dystynkcji. Ale pomimo to, że jego pokoje były otwarte dla<br />
zwykłych goś<strong>ci</strong> po kilka razy <strong>na</strong> tydzień, nie było w nich nigdy <strong>na</strong>tłoku. Wojewodę już i w<br />
Warszawie z<strong>na</strong>jdowano za<strong>na</strong>dto poważnym, a jego dom trochę za chłodnym, ażeby się <strong>na</strong>dto<br />
licznie gromadzono do niego – a cóż dopiero teraz, gdzie jednocześnie poczy<strong>na</strong>ły się bale i<br />
kontrakty, i cóż dopiero tutaj, gdzie było tyle domów i wystawniejszych, i szumniejszych, i<br />
większych, a oprócz tego jeszcze gry, maskarady i Bogusławskiego reprezentacje sceniczne?<br />
Wojewody recepcyj<strong>na</strong> kom<strong>na</strong>ta była tu pustą <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej.<br />
Dziś był to już wieczór. W głównej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e paliło się sześć świec woskowych <strong>na</strong> podłużnym<br />
przedka<strong>na</strong>powym stole i rzucało jakieś smętne światło <strong>na</strong> <strong>ci</strong>emno-a<strong>da</strong>maszkowe obi<strong>ci</strong>a,<br />
<strong>na</strong> orzechowe i mahoniowe sprzęty, <strong>na</strong> wiszące gęsto <strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch malatury olejne, po<br />
<strong>na</strong>jwiększej częś<strong>ci</strong> szkoły staroniemieckiej. Tylko <strong>na</strong>d ka<strong>na</strong>pą wiszący obraz Chrystusa, modlącego<br />
się <strong>na</strong> górze Oliwnej, błyszczał jakąś wyższą, promienistszą jasnoś<strong>ci</strong>ą, ale i tutaj myśl<br />
uderzająca z tego obrazu, jak nie obiecywała po<strong>ci</strong>echy dla człowieka w tym ży<strong>ci</strong>u, tak nie<br />
rozweselała światła kom<strong>na</strong>ty. Kom<strong>na</strong>ty tej atmosfera była jakaś <strong>ci</strong>ężka, dusz<strong>na</strong>, przytłumiająca<br />
oddech i swobodne uczu<strong>ci</strong>e.<br />
Koło stołu w staroświeckim, głębokim krześle siedział wojewo<strong>da</strong>. Siedział on jak zwyczajnie,<br />
z nogą założoną <strong>na</strong> nogę, z głową podniesioną do góry, trzymając w ręku złotą tabakierkę<br />
z portretem Stanisława Augusta.<br />
Naprze<strong>ci</strong>w niego, w drugim <strong>taki</strong>mże samym krześle, siedział gość jego. Był to mężczyz<strong>na</strong>,<br />
o ile się z<strong>da</strong>wać mogło, dosyć słusznego wzrostu, wy<strong>ci</strong>ągnięty i chudy jak wojewo<strong>da</strong>, ale<br />
młodszy od niego. Ile miał lat, trudno było odgadnąć; wiele tam było sztuki, która zakrywała<br />
<strong>na</strong>turę. Siwiejące albo może już osiwiałe włosy zmusił staranny puder do trwałego milczenia,<br />
twarz ś<strong>ci</strong>ągłą, chudą odmłodniła brzytew angielska i maś<strong>ci</strong>e, a brwi czarne jak węgiel i równie<br />
czarne, lubo już trochę przyćmione oczy, same przez się nie wy<strong>da</strong>wały wieku. A choćby<br />
zresztą ze zmarszczków około oczu i z przeglą<strong>da</strong>jącej przez delikatne bielidla zielonkowatej<br />
cery moż<strong>na</strong> było wnosić <strong>na</strong> jaką pięćdziesiątkę lub więcej, toż znowu za to ubiór jego francuski,<br />
elegancki do <strong>na</strong>jwyższego stopnia, <strong>na</strong><strong>da</strong>wały tyle lotnego wdzięku całej tej niezdecydowanej<br />
figurze, że gdyby był jej ktoś <strong>da</strong>wał tylko lat pracowitych trzydzieś<strong>ci</strong>, to także trudno<br />
było zaprzeczyć. – My – wszakże, kiedy by <strong>na</strong>m o to chodziło, moglibyśmy się prawie dokładnie<br />
tych lat doliczyć, albowiem tym goś<strong>ci</strong>em był <strong>na</strong>m z<strong>na</strong>ny już <strong>da</strong>wniej starosta bełski.<br />
– Moś<strong>ci</strong> panie starosto! – mówił wojewo<strong>da</strong> z powagą, prowadząc <strong>da</strong>lej już od pól godziny<br />
toczącą się rozmowę – tedy pan masz, jak mówisz, niezachwiane postanowienie coute que<br />
coute zakończyć tę swoją dotychczasową samotność. Jest to myśl tedy, której ja wcale nie<br />
144
ganię, i owszem, chwalę. Bo jakkolwiek tam miłym może być z wielu względów stan wolny,<br />
jed<strong>na</strong>k zawsze pokazuje się w końcu, i to <strong>na</strong>wet bardzo dowodnie, że człowiek już od Pa<strong>na</strong><br />
Boga stworzony jest do małżeństwa. Ale znów z drugiej strony, przy zawieraniu małżeństwa<br />
bardzo być trzeba uważnym i z tysiąca rozmaitych względów ani jednego nie spuszczać z oka,<br />
albowiem wszystkie są ważne. Te rozmaite względy trzeba jeszcze o tyle więcej brać <strong>na</strong> uwagę,<br />
ile że <strong>na</strong>wet i <strong>na</strong>jwiększa ostrożność jeszcze nie <strong>da</strong>je rękojmi, że się nie omylimy. Ja w<br />
moim ży<strong>ci</strong>u po dwakroć zawierałem związki małżeńskie i lubo mogę to o sobie powiedzieć,<br />
że ani razu nie zawierałem ich bez statecznego <strong>na</strong>mysłu, prze<strong>ci</strong>eż raz tylko trafiłem tak, że<br />
mnie moje przewidzenia nie omyliły. W drugim moim związku małżeńskim odkryły mi się po<br />
ślubie rzeczy całkiem niespodziewane, które kogo innego byłyby może <strong>na</strong>wet o niepokój domowy<br />
przywiodły; jed<strong>na</strong>k ja, dostrzegłszy ich dosyć zawczasu, tak szczęśliwie umiałem mogącym<br />
z nich wyniknąć skutkom zapobiec, że byłem potem całkiem zadowolony. Tę tylko<br />
muszę zrobić z moich doświadczeń uwagę, iż tam, gdzie miałem główny wzgląd <strong>na</strong> urodzenie<br />
i wychowanie, nie omyliłem się ani o jedną jotę w rachubie, tam zaś, gdzie dla obfitszego<br />
wyposażenia przymrużyłem jedno oko <strong>na</strong> urodzenie, pokazały się wkrótce zawody. I tak to<br />
bywa zawsze podobno!<br />
– Pan hrabia <strong>na</strong>byłeś tego przeko<strong>na</strong>nia przez doświadczenie – odpowiedział <strong>na</strong> to z równą<br />
powagą, ale i z przymileniem, starosta – które już ja od lat wielu mam za prin<strong>ci</strong>pium. Dobre<br />
jest bardzo odpowiednie wyposażenie, ale główny wzgląd zawsze powinniśmy mieć <strong>na</strong> pochodzenie<br />
i wychowanie. Każdy żeniący się zresztą powinien sam mieć tyle majątku, ile do<br />
utrzymania domu, odpowiedniego jego imieniowi i towarzyskiej pozycji, potrzeba. Ja, z mojej<br />
strony, przyz<strong>na</strong>m się <strong>na</strong>wet panu hrabiemu, iż gdybym był w położeniu wybierania pomiędzy<br />
partiami, z <strong>który</strong>ch by jed<strong>na</strong> miała posag za<strong>na</strong>dto wielki, a druga żadnego zgoła posagu, caeteris<br />
paribus, jak mówią ła<strong>ci</strong>nnicy, <strong>da</strong>leko dłużej bym się zasta<strong>na</strong>wiał <strong>na</strong>d wejś<strong>ci</strong>em w związek<br />
małżeński z osobą zbytecznie bogatą, niżeli z całkiem ubogą. Jest to może rodzaj przesądu we<br />
mnie, ale nie waham się tego powiedzieć, iżby mi to było niemiło, gdyby mówiono o mnie,<br />
żem się ożenił bogato.<br />
– Bardzo szlachetne masz pan starosta sentymenty – rzekł wojewo<strong>da</strong> z uśmiechem zadowolenia<br />
– i bardzo słuszne. Niemiło jest, kiedy się ma komuś do podziękowania fortunę, a<br />
jeszcze niemiłej, kiedy ta fortu<strong>na</strong> <strong>na</strong>leży z prawa do żony. W <strong>taki</strong>m wypadku nie jest się do<br />
pewnego punktu tym, czym bywali <strong>na</strong>si ojcowie, a do <strong>który</strong>ch żony mówiły: – Panie i mężu<br />
mój! – jak <strong>na</strong>m o tym piszą historykowie.<br />
– Tak, moś<strong>ci</strong> hrabio! – mówił .<strong>da</strong>lej starosta – z tego też punktu wychodząc i ja w mojej<br />
żonie pragnąłbym z<strong>na</strong>leźć tylko urodzenie i wychowanie. O urodzeniu już się samo przez się<br />
rozumie, że jest koniecznym, bo mezalians, podług mego rozumienia, jest to moralne samobójstwo;<br />
co do wychowania zaś, .ani <strong>na</strong>wet pojmuję, jak moż<strong>na</strong> zawrzeć związek z kobietą,<br />
która nie byłaby w stanie robić honorów domu tak, jak <strong>na</strong>sz dom tego wymaga. Z tego względu,<br />
wyz<strong>na</strong>m to panu hrabiemu otwar<strong>ci</strong>e i proszę to nie brać za czczy komplement, za wzór<br />
<strong>taki</strong>ej dosko<strong>na</strong>łoś<strong>ci</strong> uważam pannę hrabiankę Melanię. Szczęśliwy oj<strong>ci</strong>ec, <strong>który</strong> w swym<br />
dziecku potrafił zgromadzić tyle nieporów<strong>na</strong>nych przymiotów!<br />
– Pan starosta dobrodziej – rzekł <strong>na</strong> to wojewo<strong>da</strong> z uśmiechem nieutajonej wdzięcznoś<strong>ci</strong> –<br />
jesteś zbyt łaskaw <strong>na</strong> mnie. W isto<strong>ci</strong>e rzeczy – i dlaczegóż bym nie miał tego wyz<strong>na</strong>ć otwar<strong>ci</strong>e,<br />
kiedy mi to tak z<strong>na</strong>komity z<strong>na</strong>wca przyz<strong>na</strong>je? – Melania jest bardzo pocz<strong>ci</strong>wym dzieckiem;<br />
jak długo żyje, nie <strong>da</strong>ła mi jeszcze do <strong>na</strong>jmniejszego nieukontentowania powodu, a w<br />
<strong>na</strong>ukach postąpiła <strong>na</strong>wet <strong>da</strong>leko wyżej <strong>na</strong>d moje własne żą<strong>da</strong>nia. Jakoż śmiem się spodziewać,<br />
i to nie bez słusznych powodów, że kiedy jej Pan Bóg pozwoli wyjść za mąż, zasłuży<br />
sobie nie tylko <strong>na</strong> szacunek męża i całego koła z<strong>na</strong>jomych, ale zdobędzie sobie <strong>na</strong>wet pewne<br />
nieobojętne stanowisko w całym towarzystwie, do którego będzie <strong>na</strong>leżeć.<br />
145
– Jestem o tym przeko<strong>na</strong>ny <strong>na</strong>jmocniej – mówił <strong>da</strong>lej starosta – i <strong>na</strong>wet przyz<strong>na</strong>m się panu<br />
hrabiemu otwar<strong>ci</strong>e, że od niejakiego czasu myśl ta mnie bardzo żywo zajmuje. Poz<strong>na</strong>wszy<br />
cokolwiek bliżej pannę Melanię i jej z<strong>na</strong>komite i świetne wychowanie, wyobrażam sobie, i to<br />
z coraz żywszym uczu<strong>ci</strong>em prawdziwej rozkoszy, jak niewymownie szczęśliwym ten będzie,<br />
któremu się skarb <strong>taki</strong> dostanie. Myśl ta <strong>na</strong>wet – mówił <strong>da</strong>lej, mieniąc się trochę starosta –<br />
prześladuje mnie <strong>ci</strong>ągle tak uporczywie, iż z<strong>da</strong>jąc sobie z niej sprawę, nie mogłem i<strong>na</strong>czej<br />
osądzić, jak tylko, że to nie jest myśl sama, ale <strong>na</strong>jżywsze i dość niespokojne, a pod posta<strong>ci</strong>ą<br />
myśli się objawiające, uczu<strong>ci</strong>e... Nie wiem, jakby kto inny postąpił sobie w tym razie, ale ja,<br />
<strong>który</strong> mam zwyczaj każdą rzecz zgłębić do gruntu i wyba<strong>da</strong>ć wszechstronnie, tak też sobie<br />
postąpiłem i tutaj...<br />
Mówiąc te słowa starosta, patrzał <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> wojewodę, czy .się nie zlituje <strong>na</strong>d nim i nie zechce<br />
się reszty domyśleć; ale wojewo<strong>da</strong> był także mężem gruntownym i z nielitoś<strong>ci</strong>wą krwią<br />
zimną czekał <strong>da</strong>lszego <strong>ci</strong>ągu.<br />
– Jakoż rozważywszy całą tę sprawę dokładnie – mówił <strong>da</strong>lej starosta – i zestawiwszy<br />
wszystkie możliwe okolicznoś<strong>ci</strong> i skutki, z<strong>na</strong>lazłem u siebie, iżby to może nie było nieodpuszczonym<br />
grzechem z mej strony, gdybym tę myśl prowadził prosto do urzeczywistnienia...<br />
Tu się znowu starosta <strong>na</strong> chwilę zatrzymał i już <strong>na</strong>wet litoś<strong>ci</strong>wym okiem spojrzał <strong>na</strong> wojewodę,<br />
ale wojewo<strong>da</strong> patrzał tylko uważnie <strong>na</strong> niego i czekał końca. To już trochę zmieszało<br />
starostę, bo mu .się z<strong>da</strong>wało, że w tym miejscu wojewo<strong>da</strong> powinien był mu koniecznie dopomóc,<br />
lecz mówił <strong>da</strong>lej:<br />
– Tu znowu nie wiem, jakby sobie był <strong>który</strong> inny postąpił, ja jed<strong>na</strong>k, nie zapomi<strong>na</strong>jąc nigdy<br />
o tym, komu się w jakiej sprawie pierwszeństwo <strong>na</strong>leży, lubo jeszcze zupełnie nic o tym<br />
nie wiem, jakie tę propozycję moją <strong>na</strong>potkają gdzie indziej trudnoś<strong>ci</strong>, postanowiłem sobie<br />
u<strong>da</strong>ć się z tym <strong>na</strong>jpierwej do ojca i wyz<strong>na</strong>wszy moją intencję otwar<strong>ci</strong>e, jego o z<strong>da</strong>nie zapytać.<br />
Tu wstał starosta i <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e dokończył:<br />
– Racz tedy, moś<strong>ci</strong> hrabio, całą tę sprawę nieomylnym ocenić z<strong>da</strong>niem, a ponieważ nie<br />
masz w tym nic <strong>na</strong>głego, ch<strong>ci</strong>ej łaskawie oz<strong>na</strong>czyć, kiedy mam przyjechać po twoją światłą<br />
decyzję, która mi każe albo o równe ojcowskim względy starać się u hrabianki, albo też, zarzu<strong>ci</strong>wszy<br />
zamiar nieodpowiedni, zachować się <strong>na</strong> zawsze w dotychczasowej dla niej i jej<br />
zacnego ojca przyjaźni.<br />
Teraz dopiero wojewo<strong>da</strong> wy<strong>ci</strong>ągnął rękę ku niemu i odpowiedział:<br />
– Moś<strong>ci</strong> starosto! waćpan dobrodziej <strong>da</strong>jesz mi dowody bardzo wysoko cenionych przeze<br />
mnie względów, głównie przez to, że tak zaszczytne miejsce w swym sercu <strong>da</strong>jesz mojemu<br />
domowi, ale nie mniej i przez to, iż postępujesz sobie przy tym z tak rozsądnym uwzględnieniem<br />
rodzi<strong>ci</strong>elskiej powagi. Jakoż proszę mi wierzyć, iż za to wszystko z<strong>na</strong>jdziesz we mnie<br />
nie tylko wdzięczność, ale i <strong>na</strong>jlepsze chę<strong>ci</strong> dla siebie...<br />
Starosta ś<strong>ci</strong>skał powtórnie ręce wojewody i dziękował mu, mówiąc:<br />
– Słowa te nie zapewniają mi jeszcze stanowczego przyję<strong>ci</strong>a, ale otwierają mi drogę do<br />
<strong>da</strong>lszego działania. Pozwól tedy, jw. hrabio...<br />
– Tak, kochany starosto – przerwał mu wojewo<strong>da</strong> – z milą chę<strong>ci</strong>ą otwieram panu z mojej<br />
strony tę drogę i <strong>da</strong>ję moje ojcowskie pozwolenie postępowania umiarkowanym krokiem <strong>da</strong>lej<br />
ku powziętym zamiarom. Mówię wszakże wyraźnie: umiarkowanym krokiem, albowiem<br />
umiarkowanie jest tutaj z wielu względów konieczne, o <strong>który</strong>ch to wzglę<strong>da</strong>ch pomówimy ze<br />
sobą obszerniej.<br />
To mówiąc wojewo<strong>da</strong> zadzwonił, a kiedy wszedł <strong>na</strong> głos dzwonka służący, spytał go:<br />
–Czy pan<strong>na</strong> Melania już powró<strong>ci</strong>ła od księżnej?<br />
– Już, jaśnie panie.<br />
Dawszy z<strong>na</strong>k służącemu, ażeby odszedł, rzekł wojewo<strong>da</strong> do swego goś<strong>ci</strong>a:<br />
146
– Moja córka już powró<strong>ci</strong>ła i zapewne niebawem tu przyjdzie. Nie jest tedy pora poczy<strong>na</strong>ć<br />
nową debatę, a to o tyle więcej, ile że ważny traktując przedmiot, dosyć wiele zabierze czasu.<br />
Jeżeli <strong>ci</strong> tedy, panie starosto, <strong>na</strong> tym zależy, ażebyśmy ze sobą porozmawiali zawczasu, to<br />
czekam pa<strong>na</strong> kiedykolwiek w tych dniach przed południem...<br />
– Nie omieszkam zaraz jutro służyć panu hrabiemu– odpowiedział starosta – a wtem weszła<br />
do kom<strong>na</strong>ty Melania.<br />
Melania była dzisiaj bardzo ładnie ubra<strong>na</strong>. Koronki, <strong>ci</strong>emnego koloru jedwab i złoto dobijały<br />
się o pierwszeństwo w elegancji jej stroju. Pomimo to jed<strong>na</strong>k ogólne wrażenie, jaki jej<br />
strój <strong>na</strong> patrzącym wywierał, nie było ani wesołe, ani pretensjo<strong>na</strong>lne; prze<strong>ci</strong>wnie <strong>na</strong>wet, było<br />
coś dziwnie smutnego, coś, że tak powiem, tragicznie poważnego w jej całej posta<strong>ci</strong>, do czego<br />
strój jej się niemało przyczyniał. A ta jakaś przejmująca tragiczność <strong>na</strong>jmocniej uderzała z jej<br />
twarzy. Twarz jej była dziś całkiem in<strong>na</strong>, niżeliśmy ją widzieli w Warszawie. Nie możemy<br />
powiedzieć, że Melania wprost wyładniała, ale zrobiła się jakaś tak dziw<strong>na</strong> metamorfoza z<br />
całym wyrazem jej twarzy, że z<strong>da</strong>wało się, jak gdyby całkiem inne myśli i inne uczu<strong>ci</strong>a ożywiały<br />
jej rysy. Ale nie masz się temu co dziwić. Ciało jest tylko formą, w której duch<br />
wszechwładnie panuje. Jak ten duch się podnosi, jak pa<strong>da</strong>, jak się uszlachetnia lub zwierzę<strong>ci</strong>eje,<br />
jak się wyższym ożywia <strong>na</strong>tchnieniem albo jakieś przechodzi zawody i bolę – wszystko<br />
to się <strong>na</strong> jego formie wiotkiej wy<strong>ci</strong>ska i niezatarte pozostawia po sobie ślady. Najpiękniejsze z<br />
<strong>na</strong>tury twarze <strong>na</strong>pełniają <strong>na</strong>s czasem obrzydzeniem i grozą – <strong>na</strong>jbrzydsze nieraz po<strong>ci</strong>ągają<br />
jakąś niez<strong>na</strong>ną siłą <strong>na</strong>sze serca ku sobie, wzbudzając ufność bez granic i wymuszają <strong>na</strong> <strong>na</strong>s<br />
cześć i szacunek. W Melanii, któż wie, jaka czynność jej ducha wywołała taką odmianę w<br />
twarzy; pewną wszakże jest rzeczą, że musiało to być przy<strong>na</strong>jmniej jakieś uczu<strong>ci</strong>e czyste, pełne<br />
szlachetnoś<strong>ci</strong> i siły, kiedy wy<strong>ci</strong>śnione przezeń ślady <strong>na</strong> twarzy wypadły tak <strong>na</strong> jej korzyść.<br />
Zmianę tę musiał dostrzec już <strong>da</strong>wniej starosta bełski, kiedy, nie będąc wcale wielbi<strong>ci</strong>elem<br />
pogardzającego zewnętrznymi formami ducha, postanowił zgłosić się o jej rękę: dziś wszakże<br />
musiała mu się Melania wy<strong>da</strong>ć jeszcze stokroć piękniejszą, bo jak tylko ją zoczył, ledwie jej<br />
pozwolił przywitać ojca, posunął zaraz ku niej z całą wiązanką <strong>na</strong>jgrzeczniejszych i <strong>na</strong>jpiękniejszych<br />
słówek, które też tak jak kwiatów wiązankę rozwiązał przed nią i po ziemi rozsypał.<br />
Wojewodzianka wszakże za te wszystkie rzeczy tak piękne nie <strong>na</strong>grodziła go <strong>na</strong>wet tak<br />
z<strong>da</strong>wkową monetą, jaką jest uśmiech w salonie, i z<strong>da</strong>je się, że te grzecznoś<strong>ci</strong> musiały zrobić<br />
<strong>na</strong> niej w tej chwili <strong>na</strong>wet nieprzyjemne wrażenie, bo aby się już powtórzyć nie mogły, sprowadziła<br />
<strong>na</strong>tychmiast rozmowę do jak <strong>na</strong>jpoważniejszych przedmiotów. Grzeczny kawaler <strong>da</strong>ł<br />
się swej <strong>da</strong>mie sprowadzić <strong>na</strong> tor jej odpowiedni z uprzedzającą skwapliwoś<strong>ci</strong>ą i rozmawiał o<br />
rzeczach ważnych. Wszakże nie dosyć było tego Melanii. Była o<strong>na</strong> w tej chwili w jakimś<br />
usposobieniu tak rozdrażnionym, obecność starosty tak jej była zbyteczną, że co kiedy indziej<br />
byłoby jej <strong>na</strong>wet <strong>na</strong> myśl nie przyszło, teraz byłaby w stanie <strong>na</strong>wet niegrzecznoś<strong>ci</strong>ą pozbyć się<br />
goś<strong>ci</strong>a z kom<strong>na</strong>ty. Tak też się toczyła rozmowa. Melania mówiła o dzisiejszych okropnych,<br />
straszliwych, zabijających czasach.<br />
– Tyle klęsk, tyle nieszczęść – mówiła z osobliwszym zapałem Melania – tyle zniszczenia<br />
dokoła i my jeszcze żyjemy! to prawdziwie cud Pa<strong>na</strong> Boga. Ale że się ta cudem uratowa<strong>na</strong><br />
iskierka ży<strong>ci</strong>a tylko wesołym gwarem, zabawami i <strong>na</strong>wet tańcem objawia, to już przechodzi<br />
moje poję<strong>ci</strong>e. Wracam teraz od księżnej. Jakie stroje, jaka wystawność, jaki zbytek we<br />
wszystkim, a do tego jakie wesołe twarze, jakie uśmiechy, jakie rumieńce, to niech się schowa<br />
<strong>na</strong>wet Warszawa w <strong>na</strong>jświetniejszych swych czasach! Być może, że to jest jakieś nie<strong>na</strong>turalne,<br />
a może <strong>na</strong>wet nieprzyzwoite uczu<strong>ci</strong>e we mnie, ale przyz<strong>na</strong>ję się do tego, żem się patrzeć<br />
<strong>na</strong> to nie mogła. Trudno winę tego kłaść <strong>na</strong> kobiety, bo one już <strong>da</strong>wno są usprawiedliwione z<br />
swego zamiłowania w strojach i wesołych rozrywkach – ale widzieć dziś młodych mężczyzn,<br />
pływających w koronkach i unoszących się w sztucznej woni róż i fijołków, to jest w isto<strong>ci</strong>e<br />
147
<strong>na</strong>d moje siły. Jeszcze do tego, jak się odezwała kapela, dosyć, nie mogłam dłużej dosiedzieć<br />
w salonie...<br />
Przy wspomnieniu o koronkach u mężczyzn wojewo<strong>da</strong> z zadziwieniem spojrzał <strong>na</strong> córkę, a<br />
starosta przebiegł wzrokiem po swoich własnych koronkach, ale zaraz rzekł <strong>na</strong> to z bardzo<br />
uprzejmym uśmiechem:<br />
– Pani mówisz cudownie! Słuchałbym panią dzień i noc i nigdy nie miałbym dosyć. Lubo<br />
ja sam jeszcze nie mogę się pozbyć zupełnie koronek...<br />
– Ach! doprawdy, nie uważałam...<br />
– Nic to nie szkodzi – mówił <strong>da</strong>lej <strong>ci</strong>ągle uśmiechniony starosta – owszem, ja się zupełnie<br />
piszę <strong>na</strong> z<strong>da</strong>nie pani, a to o tyle więcej, ile że pani czynisz zarzut z koronek tylko mężczyznom<br />
młodym, a ja się do nich wcale nie liczę. Mais à présent, vous voilà <strong>da</strong>ns un diiemme!<br />
Bo jeśli pani mi zechcesz powiedzieć, że jeszcze nie jestem tak bardzo stary, to mnie pani<br />
musisz uczynić winnym koronkowego zarzutu; a jeśli mnie zechcesz od zarzutu uwolnić, to<br />
musisz przyz<strong>na</strong>ć, żem stary. A co? – pytał z uśmiechem zadowolenia starosta – złapałem panią,<br />
niepraw<strong>da</strong>ż?<br />
– A! panno Melanio! – odezwał się wojewo<strong>da</strong> – trzeba by to jakoś wybrnąć z tej niebezpiecznej<br />
zasadzki.<br />
– Ale bo pan starosta... w samej isto<strong>ci</strong>e... – mówiła zakłopota<strong>na</strong> Melania.<br />
– Cha cha cha! – zaśmiał się <strong>na</strong> to dobrotliwie starosta, całując z gracją rękę Melanii – niechże<br />
się pani tym nie kłopocze. Wierny jej sługa i <strong>na</strong>jwierniejszy przyja<strong>ci</strong>el tylko z prawdziwą<br />
rozkoszą przyjmie od pani tak koronkowe zarzuty, zwłaszcza że te koronki tak prawdziwie<br />
brabanckie;<br />
– Ale pan starosta – mówiła <strong>da</strong>lej, wychodząc powoli z zakłopotania, Melania – nie mógłbyś<br />
wcale wziąć tego zarzutu do siebie. Bo ja to mówiłam tylko do młodzieży, a pan starosta,<br />
<strong>który</strong> zajmujesz już tak stateczną pozycję w świe<strong>ci</strong>e, <strong>który</strong> jesteś nie kawalerem, lecz wdowcem...<br />
– Ja? – przerwał pomimo woli dosyć raźnie starosta, lecz mówił <strong>da</strong>lej <strong>na</strong>jzwyczajniejszym<br />
tonem – ja wdowcem? pani sobie z łaski swojej żartuje...<br />
Tu się Melania jeszcze gorzej zmieszała, a wojewo<strong>da</strong> zapytał:<br />
– Jak to? panie starosto? więc nie byłeś nigdy żo<strong>na</strong>ty?<br />
– Jak długo żyję! – odpowiedział starosta – cha cha cha! wie<strong>ci</strong>e państwo! że to jest dosko<strong>na</strong>łe!<br />
I czy pan hrabia byłeś rzeczywiś<strong>ci</strong>e tego przeko<strong>na</strong>nia, że ja jestem wdowcem?<br />
–Odkąd pa<strong>na</strong> z<strong>na</strong>m – rzekł wojewo<strong>da</strong> – zawsze miałem taką opinię.<br />
– A to jest dobre! to ledwie do uwierzenia! ale prze<strong>ci</strong>e <strong>ci</strong>ekaw jestem, skąd się mogło<br />
wziąć to mniemanie, które mnie dziwi tym bardziej, ile że mi się już parę razy z<strong>da</strong>rzyło, że<br />
mnie miano za wdowca.<br />
– Kto mnie <strong>da</strong>ł to wyobrażenie o panu – mówił wojewo<strong>da</strong> –i tego już nie pamiętam, bo też<br />
i <strong>da</strong>wne to czasy... to jest, tak – poprawił wojewo<strong>da</strong> – lat temu kilka, wszakże jestem pewny,<br />
że musiał mnie ktoś o tym upewnić, kiedy miałem dotychczas tę opinię. Ale ażeby, jak to<br />
moim zwyczajem, i z tak drobnego szczegółu wy<strong>ci</strong>ągnąć dla siebie <strong>na</strong>ukę, owóż dowód <strong>na</strong>jlepszy,<br />
jak mało moż<strong>na</strong> budować <strong>na</strong>wet <strong>na</strong> długoletnich, a tylko pobieżnie uzyskanych opiniach.<br />
– A! rzeczywiś<strong>ci</strong>e! – mówił <strong>na</strong> to starosta – jak niewiele są warte, choćby też <strong>na</strong>jlepszy<br />
kurs mające opinie, tylko ten może wiedzieć, <strong>który</strong> każdą wiadomość ważniejszą usiłuje<br />
sprawdzić dowodnie.<br />
W tym sensie mówił starosta i <strong>da</strong>lej, ale już i wymowa jakoś mu nie bardzo służyła, i nie<br />
miał się zresztą czegoś osobliwego spodziewać po tym wieczorze, chyba jeszcze jakiej osobliwej<br />
przymówki. Postanowił tedy wynieść się jak <strong>na</strong>jprędzej – i za chwilę już go nie było w<br />
salonie.<br />
148
Wojewo<strong>da</strong> został sam <strong>na</strong> sam z córką.<br />
Jak tylko się drzwi zamknęły, Melania odetchnęła swobodnie, jakby jej jaki <strong>ci</strong>ężar spadł z<br />
serca, a oj<strong>ci</strong>ec się do niej odezwał:<br />
– Moje dziecko, zrobiłaś dotkliwą przymówkę staroś<strong>ci</strong>e. Widzisz, jak to trzeba być zawsze<br />
uważną i jak mało moż<strong>na</strong> ufać <strong>na</strong>turalnemu biegowi myśli, nie strzegąc go jak <strong>na</strong>jpilniej rozumem.<br />
– Ach! mój ojcze! – rzekła <strong>na</strong> to z westchnieniem Melania – już ja sama dziś nie wiem, co<br />
mówię.<br />
– A, to jest bardzo niedobrze. Ale czy są tego jakie osobliwe powody?<br />
– Oh! i jak ważne do tego!<br />
– No, i cóż to być może? czy jest może jaka od Jędrzeja wiadomość?<br />
– Nie od niego, lecz o nim.<br />
– Cóż więc <strong>ci</strong> powia<strong>da</strong>no?<br />
–Ojcze! – zawołała Melania ze łzami w oczach i załamując ręce z boleś<strong>ci</strong> – on się kocha w<br />
kim innym!<br />
Wojewo<strong>da</strong> patrzał przez chwilę <strong>na</strong> córkę i <strong>na</strong>wet ruszył się trochę z miejsca, lecz odpowiedział<br />
poważnie:<br />
– Sia<strong>da</strong>j no, moje dziecko, nie trza się zbytecznie unosić.<br />
– On się kocha w kim innym! – powtórzyła jeszcze raz bied<strong>na</strong> dziewczy<strong>na</strong>, jak gdyby nie<br />
była pewną, czy ją oj<strong>ci</strong>ec zrozumiał. Ale oj<strong>ci</strong>ec rzeki z flegmą:<br />
– Sia<strong>da</strong>j no, moje dziecko; <strong>taki</strong>ego rezultatu <strong>na</strong>leżało się <strong>da</strong>wno spodziewać.<br />
– O! czyż się mogłam tego spodziewać po nim! – zawołała z płaczem Melania, upa<strong>da</strong>jąc <strong>na</strong><br />
powrót w krzesło.<br />
– Ja się sam tego nie spodziewałem pierwej, ale kiedy z Drez<strong>na</strong> powró<strong>ci</strong>ł i nie zabawił w<br />
Warszawie <strong>na</strong>wet dwóch dni zu<strong>pełny</strong>ch, i do Wil<strong>na</strong> odjechał, to już wtedy <strong>na</strong>leżało <strong>na</strong>m się<br />
domyślać, że <strong>na</strong> stateczność jego sentymentu dla <strong>ci</strong>ebie niewiele moż<strong>na</strong> budować.<br />
– Nie, ojcze, ja jeszcze wtedy byłabym przysięgła za niego!<br />
– A już ja wtedy zacząłem wątpić i <strong>na</strong>wet tę myśl moją <strong>na</strong>trącałem <strong>ci</strong> delikatnie, ale, o ile<br />
sobie przypomi<strong>na</strong>m, nie ch<strong>ci</strong>ałaś mnie jeszcze zrozumieć.<br />
– Bo nie mogłam tego zrozumieć! Bo nie mogłam zrozumieć – mówiła <strong>da</strong>lej Melania –<br />
ażeby człowiek, z <strong>który</strong>m się poz<strong>na</strong>łam prawie jeszcze w kolebce, z <strong>który</strong>m jak siostra z bratem<br />
przeżyłam wszystkie lata dzie<strong>ci</strong>ęce, z <strong>który</strong>m mnie potem tak nierozerwa<strong>na</strong>, tak tkliwa,<br />
tak otwarta wiązała przyjaźń, żeśmy oboje prawie tylko jedną myśl mieli i jedno w <strong>na</strong>szych<br />
sercach uczu<strong>ci</strong>e; nie rozumiałam tego, ażeby <strong>taki</strong> przyja<strong>ci</strong>el, <strong>taki</strong> brat mój rodzony, mógł mnie<br />
potem opuś<strong>ci</strong>ć! Ojcze! czy tacy to są ludzie <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e?...<br />
– Uspokój no się, Melanio – mówił wojewo<strong>da</strong> zawsze jednostajnym swym głosem – albowiem<br />
widzę, że jesteś jeszcze za<strong>na</strong>dto wzruszoną tą jakąś wiadomoś<strong>ci</strong>ą, a to jest wcale niedobrze.<br />
W <strong>taki</strong>m usposobieniu będąc, nie moż<strong>na</strong> mieć jasność widzenia rzeczy, a rozmawiając<br />
śród zawieruchy uczuć i myśli, w której bez ładu i składu mącą się z sobą przedmioty, zaledwie<br />
<strong>na</strong> coś może się przy<strong>da</strong>ć rozmowa. Idźmy tedy porządkiem. Więc cóż <strong>ci</strong> powiedziano O<br />
Jędrzeju?<br />
Ale Melania nie odpowiedziała nic <strong>na</strong> to, tylko spojrzała dziwnie bolesnym wzrokiem <strong>na</strong><br />
ojca i z głębi serca westchnęła.<br />
– Powiedziano <strong>ci</strong>, że afekty swoje obró<strong>ci</strong>ł ku innej. I czy to jest dowiedzione?<br />
– Nie wiem, mój ojcze, nic już nie wiem... Tak mi mówiono... Wiem tylko tyle, żem dzie<strong>ci</strong>nną<br />
była <strong>na</strong>tenczas, kiedym sobie roiła, że w nim z<strong>na</strong>lazłam przyja<strong>ci</strong>ela, <strong>który</strong> mi towarzyszyć<br />
będzie do grobu. Dzie<strong>ci</strong>nną byłam, bom nie zwracała uwagi, że oprócz duszy skła<strong>da</strong> się<br />
człowiek i z <strong>ci</strong>ała. Z<strong>da</strong>wało mi się, nieszczęsnej, że <strong>na</strong>sza postać zewnętrz<strong>na</strong> jest tylko <strong>na</strong> to,<br />
ażebyśmy się widzieć mogli <strong>na</strong>wzajem, a <strong>na</strong>sze ży<strong>ci</strong>e, <strong>na</strong>sza cała istota, to jest duch tylko, to<br />
149
<strong>na</strong>sze myśli, <strong>na</strong>sze uczu<strong>ci</strong>a, <strong>na</strong>sze zasoby i bogactwa moralne... O! jakże byłam nieszczęśliwie<br />
<strong>na</strong>iwną!<br />
– Jeżeli byłaś tego mniemania – rzekł <strong>na</strong> to wojewo<strong>da</strong> – to rzeczywiś<strong>ci</strong>e rozminęłaś się z<br />
prawdą. Albowiem z ziemi jesteśmy wszyscy i rzadki to zaprawdę pomiędzy <strong>na</strong>mi człowiek,<br />
w <strong>który</strong>m nie przeważałaby ziemia. Z<strong>na</strong>jdują się <strong>na</strong>wet częstokroć ludzie, którzy tak żyją, jak<br />
gdyby się skła<strong>da</strong>li tylko z samego <strong>ci</strong>ała, i <strong>taki</strong>m ży<strong>ci</strong>em bywają bardzo szczęśliwi. Częś<strong>ci</strong>ej<br />
<strong>na</strong>wet pomiędzy nimi przebywa szczęś<strong>ci</strong>e niźli pomiędzy tymi, którzy czynią uszczerbek<br />
swojej połowie doczesnej <strong>na</strong> korzyść wiecznej. Wszakże w każdym wypadku odwrócenie<br />
uwagi od ziemi, od warunków <strong>na</strong>szego czysto ludzkiego istnienia, czyli i<strong>na</strong>czej mówiąc, zaniedbanie<br />
rzeczywistoś<strong>ci</strong>, nie może żadnych innych przynieść owoców oprócz zawodów,<br />
<strong>ci</strong>erpień, boleś<strong>ci</strong>, a w ostatku nieszczęś<strong>ci</strong>a. Nie przeczę temu, iż jeśli to umartwienie <strong>ci</strong>ała<br />
wypadnie rzeczywiś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> korzyść ducha, z<strong>na</strong>jdzie się za to <strong>na</strong>gro<strong>da</strong> po śmier<strong>ci</strong>; ale niemniej<br />
jest rzeczą pewną, iż co się tutaj opuś<strong>ci</strong>, nie powró<strong>ci</strong> się <strong>na</strong>wet i w niebie.<br />
Melania słuchała tych istotnie po ziemsku rozumnych słów ojca, tak jak się słucha muzyki,<br />
harmonijnej wprawdzie, ale nie przemawiającej do serca. Wojewo<strong>da</strong> czekał przez chwilkę<br />
efektu, a kiedy nie było żadnego, mówił <strong>da</strong>lej:<br />
– Lecz powracajmy do rzeczy. Jest to tedy jeszcze rzeczą nie dowiedzioną, że Jędrzej<br />
swoje afekty zwró<strong>ci</strong>ł ku innej. Ja wprawdzie tego po<strong>da</strong>nia niekoniecznie zaprzeczam, bo lubo<br />
nie dowiedzione, jest ono jed<strong>na</strong>k bardzo do prawdy podobne. Ale znów z drugiej strony trzeba<br />
<strong>da</strong>ć miejsce i tej, także bardzo prawdopodobnej myśli, że niestały młodzieniec, jak się prędko<br />
odwró<strong>ci</strong>ł od <strong>ci</strong>ebie, tak się może odwró<strong>ci</strong>ć od tamtej. W <strong>taki</strong>m zaś razie jest znów to do prawdy<br />
podobne, że odwró<strong>ci</strong>wszy się od tamtej, znów się do <strong>ci</strong>ebie <strong>na</strong>wró<strong>ci</strong>. Tak bywa w świe<strong>ci</strong>e i<br />
tak samo może być tutaj. Ostateczny więc wniosek, podług mojego z<strong>da</strong>nia, jest ten, że nie<br />
<strong>na</strong>leży jeszcze zupełnie porzucać <strong>da</strong>wną <strong>na</strong>dzieję. A ponieważ czynnoś<strong>ci</strong> ludzkie jakiegokolwiek<br />
rodzaju tylko wtedy mogą zaprowadzić do celu, jeżeli są skutkiem roztropnego <strong>na</strong>mysłu,<br />
jest więc rzeczą dla <strong>na</strong>s konieczną zastanowić się <strong>na</strong>d wszystkimi okolicznoś<strong>ci</strong>ami i względem<br />
<strong>da</strong>lszego postępowania z Jędrzejem, jakoż i z innymi, mogącymi się w <strong>na</strong>szym domu<br />
pojawić z podobną Jędrzejowi intencją, <strong>taki</strong> ułożyć plan, wskutek którego nie porzucalibyśmy<br />
jeszcze zupełnie Jędrzeja, a pomimo to prze<strong>ci</strong>eż nie zamykalibyśmy drogi i innym.<br />
Przy tych słowach Melania wzdrygnęła się mimo woli i spojrzała <strong>na</strong> ojca wzrokiem <strong>taki</strong>m,<br />
jakby nie dowierzała, że te słowa wyszły z ust jego; ale wojewo<strong>da</strong> nie uważał tego, zażywał<br />
właśnie tabakę, a potem mówił <strong>da</strong>lej:<br />
– Tak postępują sobie wszyscy ludzie roztropni i <strong>na</strong>m tak postępować <strong>na</strong>leży, a to o tyle<br />
więcej, ile że jedynie <strong>taki</strong>e postępowanie potrafi <strong>na</strong>s ochronić od szkody, jaka by mogła wyniknąć<br />
z doświadczonego od Jędrzeja zawodu. A postępowanie to będzie niezmiernie łatwe,<br />
bo też i samo z siebie wynika. My, gdybyśmy <strong>na</strong>wet ch<strong>ci</strong>eli, to nie moglibyśmy, nie mamy<br />
<strong>na</strong>wet prawa całkiem odrzu<strong>ci</strong>ć Jędrzeja. Sądząc bowiem jego postępowanie sumiennie, nie<br />
możemy jeszcze powiedzieć, że <strong>na</strong>s porzu<strong>ci</strong>ł stanowczo, nie możemy <strong>na</strong>wet go o to obwinić<br />
dowodnie. Wyjechał on wtedy z Warszawy <strong>na</strong>gle i równie <strong>na</strong>gle znów do Wil<strong>na</strong> odjechał, ale<br />
to jeszcze nie może mu być policzone za obojętność dla <strong>na</strong>s...<br />
–O! nie, mój ojcze! ten wyjazd wtedy tak <strong>na</strong>gły i te <strong>ci</strong>ągłe potem podróże tylko mu zaszczyt<br />
przynoszą...<br />
– Tak... niezupełnie... – mówił wojewo<strong>da</strong> – ale <strong>da</strong> się to wytłumaczyć. Więc wtedy podczas<br />
tych tam podróży nie tylko nie <strong>da</strong>ł <strong>na</strong>m swego zapomnienia dowodu, ale prze<strong>ci</strong>wnie <strong>na</strong>wet,<br />
<strong>ci</strong>ągle o <strong>na</strong>s pamiętał. Pisywał do mnie. Jego listy mam zachowane w biurze. Potem wybuchła<br />
woj<strong>na</strong>. Jędrzej wstąpił <strong>na</strong> powrót w służbę – i<strong>na</strong>czej też być nie mogło. Ale i podczas wojny<br />
nie zapomi<strong>na</strong>ł o <strong>na</strong>s. Z tego czasu mam dwa listy od niego. Po wojnie powró<strong>ci</strong>ł <strong>na</strong> wieś, do<br />
siebie. Osiadł tam stale, siedzi już trzy miesiące z okładem i nie był jeszcze ani razu we Lwowie.<br />
Jakoż tutaj dopiero zaczy<strong>na</strong> się epoka, w której w isto<strong>ci</strong>e rzeczy może mieć miejsce zo-<br />
150
ojętnienie dla <strong>na</strong>s z jego strony, a z <strong>na</strong>szej słuszne podejrzewanie go o to. Wszakże i tutaj<br />
jeszcze niepodob<strong>na</strong> nic konkludować z pewnoś<strong>ci</strong>ą. Jędrzej bowiem pomimo to, że się <strong>na</strong>m<br />
sam nie pokazał, <strong>da</strong>wał <strong>na</strong>m jed<strong>na</strong>k od czasu do czasu wiadomość o sobie. Pisał tedy do mnie<br />
raz, jak tylko z wojny powró<strong>ci</strong>ł. Ten list, pamiętasz to pewnie, jak wielką tobie przyniósł<br />
u<strong>ci</strong>echę. Dowiedziałaś się bowiem z niego nie tylko o tym, że szczęśliwie z wojny powró<strong>ci</strong>ł,<br />
ale także i o tym, że podczas wojny <strong>na</strong>wet o <strong>na</strong>s <strong>ci</strong>ągle pamiętał, a ów zwrot tego listu ostatni,<br />
w <strong>który</strong>m mówi, że swoje zdrowie i całość, wyniesione z tych niebezpieczeństw śmiertelnych,<br />
przez które przeszedł, ma tylko do podziękowania szczerym życzeniom, a zapewne i modlitewkom<br />
swoich wiernych przyja<strong>ci</strong>ół; ów zwrot, powia<strong>da</strong>m, bardzo <strong>na</strong>wet szczęśliwy pod<br />
względem stylu, ma tak niewątpliwe z<strong>na</strong>czenie, że go <strong>na</strong>wet umyślnie niepodob<strong>na</strong> wypaczyć.<br />
– Toteż tych kilka słów, to już wszystko – rzekła <strong>na</strong> to Melania – co mam od niego po<br />
wojnie! A i to jeszcze raczej jest ostatnim wspomnieniem <strong>da</strong>wnego i już wygasłego uczu<strong>ci</strong>a,<br />
niżeli nowy objaw żywej jeszcze przyjaźni... Był to ostatni promień oliwnej lampy, która dogorywając<br />
już długo, w końcu jeszcze raz całą kom<strong>na</strong>tę oświeca – i gaśnie... Przy tym płomieniu<br />
ujrzałam jasno całą piękną przeszłość mojego ży<strong>ci</strong>a, ale teraz widzę tylko tym lepiej,<br />
jaka mnie <strong>ci</strong>emność otacza...<br />
Te słowa wymówiła Melania z taką rzewnoś<strong>ci</strong>ą w głosie i z <strong>taki</strong>m głębokim smutkiem <strong>na</strong><br />
twarzy, że wojewo<strong>da</strong> się zastanowił. Obracał tabakierkę w ręku, patrzał <strong>na</strong> córkę i milczał.<br />
– Moja córko kocha<strong>na</strong> – zaczął on mówić po chwili – ty jesteś jeszcze <strong>ci</strong>ągle pod wpływem<br />
tego wrażenia, jakie <strong>na</strong> <strong>ci</strong>ebie uczyniła ta dzisiejsza wiadomość. Wrażenie to, jak widzę, jest<br />
dla <strong>ci</strong>ebie bardzo bolesnym. Nie dziwię się temu, bo młode serca mają to do siebie, że się <strong>da</strong>ją<br />
porywać uczu<strong>ci</strong>om; owszem <strong>na</strong>wet, przyjmuję to i dzielę sam z tobą tę boleść; jed<strong>na</strong>k nie mogę<br />
<strong>ci</strong> tego wyz<strong>na</strong>ć, że mi to wielką sprawia przykrość. Mamy dzisiaj dzień ważny, wypadki i<br />
okolicznoś<strong>ci</strong>, a <strong>na</strong>wet sama przyszłość prowadzenia się <strong>na</strong>szego wymaga tego, abyśmy pomówili<br />
ze sobą rozsądnie...<br />
– Nie, ojcze! – zawołała <strong>na</strong> to Melania – tu już nie ma co mówić. Już ja wiem wszystko...<br />
ja się domyślam... Ale ja nie chcę żadnych środków używać, aby Jędrzeja przy<strong>ci</strong>ągnąć... Gdzie<br />
moje własne nie wystarczyło serce, oh! i jakież to jeszcze pozostały mi środki! Ja nie mam<br />
żadnych...<br />
Tu łzy silne i łkania stłumiły jej <strong>da</strong>lszą mowę. Zakryła twarz łzami zalaną obydwiema rękami,<br />
zapadła w głąb krzesła i łkała.<br />
Wojewo<strong>da</strong> patrzał w ziemię i milczał.<br />
– Dwoje <strong>na</strong>s tylko wyszło w świat z tego domu – mówiła <strong>da</strong>lej Melania – nie możemy<br />
oboje, niech choć jedno będzie szczęśliwym...<br />
Tu znowu łzy, coraz mocniejsze i obfitsze, zalały głos jej...<br />
Wojewo<strong>da</strong> się ruszył <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e, przychylił się ku niej:<br />
– Ale moje dziecko kochane! przez Pa<strong>na</strong> Boga zakli<strong>na</strong>m <strong>ci</strong>ebie, nie pod<strong>da</strong>waj się <strong>taki</strong>m<br />
rozkiełzanym uczu<strong>ci</strong>om! Wszakże to egzaltacja, co mówię! to rozpacz prawie...<br />
– Nie, ojcze! – mówiła <strong>na</strong> to spokojniejsza trochę Melania – to nie jest rozpacz, o! to nie<br />
rozpacz! to jest jeden akt tylko, to mała sce<strong>na</strong> z ży<strong>ci</strong>a kobiety...<br />
– Ach! ale jakżeż wyobraziłaś sobie to ży<strong>ci</strong>e!<br />
– Tak, jak jest... jak jest rzeczywiś<strong>ci</strong>e. Już je z<strong>na</strong>m teraz... przeczułam je... widzę... widzę<br />
całą przyszłość do końca, oh! i pewnie dróg jej nie chybię...<br />
Wojewo<strong>da</strong> sam nie wiedział, co ma począć ze sobą.<br />
Wstał i zaczął przechodzić się po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e. Co chwila rzucał okiem <strong>na</strong> córkę, ch<strong>ci</strong>ał zapewne<br />
twarz jej obaczyć, ale tej widzieć nie mógł, bo Melania się chustką zakryła i <strong>ci</strong>snęła tę<br />
chustkę obydwiema rękami.<br />
151
Ch<strong>ci</strong>ała zapewne tym sposobem łzy swoje powstrzymać i stłumić łkanie, ale <strong>na</strong><strong>da</strong>remne<br />
były to chę<strong>ci</strong>. Łzy się lały pod chustką, a łkanie przeszło w jakiś rodzaj konwulsyjnego drgania...<br />
Widząc to wojewo<strong>da</strong>, zapewne w przeko<strong>na</strong>niu, że <strong>na</strong>jlepsza <strong>na</strong> <strong>taki</strong>e gwałtowne wzruszenia<br />
jest samotność i <strong>ci</strong>sza, wyszedł <strong>ci</strong>cho z kom<strong>na</strong>ty.<br />
Melania długo tak jeszcze siedziała.<br />
Naresz<strong>ci</strong>e łzy wyczerpały się do d<strong>na</strong>, uspokoiło się trochę wzruszenie.<br />
Melania wstała, oparła się ręką o stół i patrzyła dokoła. Cisza była jak w grobie i Melania<br />
samą była w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />
Wtedy spojrzała dziwnie żałosnym wzrokiem <strong>na</strong> drzwi, <strong>który</strong>mi wyszedł był oj<strong>ci</strong>ec, i zawołała<br />
prawie rozdzierającym głosem do siebie:<br />
– Oh! tyle czuć, tyle <strong>ci</strong>erpieć i nie mieć ani jednego serca <strong>na</strong> całym świe<strong>ci</strong>e, które by mnie<br />
tylko pojęło... o Boże!...<br />
Tu znowu się zachwiała <strong>na</strong> nogach i z<strong>da</strong>wała się pa<strong>da</strong>ć pod <strong>na</strong>wałem boleś<strong>ci</strong> – ale wola jej<br />
była jeszcze mocniejsza niż boleść – zebrała więc wszystkie siły i wyszła wolnym krokiem z<br />
kom<strong>na</strong>ty.<br />
152
XII<br />
Nazajutrz był bal u pani kasztelanowej kamieńskiej.<br />
Pani ta, celująca przy formach trochę rubasznych niepospolitym rozumem i zacnoś<strong>ci</strong>ą<br />
obywatelską, nie miała nigdy usposobień bardzo kar<strong>na</strong>wałowych, a tym mniej jeszcze teraz.<br />
Miała o<strong>na</strong> <strong>na</strong>wet pierwotnie zamiar nie <strong>da</strong>ć żadnego balu w tym roku. Zważywszy wszakże, iż<br />
<strong>taki</strong>m środkiem ujemnym nie potrafi dokazać tego, ażeby się nie bawiono zupełnie, a widząc<br />
znów z drugiej strony, iż jest tak wielka i powszech<strong>na</strong> do zabawy ochota, że z łatwoś<strong>ci</strong>ą przestąpić<br />
może zakreślone owoczesnymi okolicznoś<strong>ci</strong>ami granice – odstąpiła od swego pierwotnego<br />
zamiaru i postanowiła sama kar<strong>na</strong>wał <strong>rozpocząć</strong>, ale <strong>rozpocząć</strong> go tak, ażeby balem, u<br />
siebie <strong>da</strong>nym, wskazać miarę odpowiedniej ówczesnemu położeniu ocho<strong>ci</strong>e. W tym celu zaprosiła<br />
<strong>na</strong> bal do siebie całe towarzystwo z<strong>na</strong>komitsze, z<strong>na</strong>jdujące się podówczas we Lwowie,<br />
zawezwała wszystkich, <strong>na</strong>wet przypadkowo przyjezdnych, nie ominęła nikogo, ktokolwiek<br />
tylko był jej prezentowanym – ale <strong>na</strong> cały wieczór zapowiedziała dwa tylko tańce i zapewniła<br />
z góry, że <strong>na</strong> więcej nie pozwoli pod żadnym warunkiem. Jeżeli jej się z<strong>da</strong>rzyło kogoś osobiś<strong>ci</strong>e<br />
zapraszać, to mówiła wyraźnie:<br />
– Proszę waś<strong>ci</strong> do siebie <strong>na</strong> wieczór, ale tylko <strong>na</strong> bigos i kubek miodu, bo <strong>na</strong> więcej mnie<br />
nie stać w tych czasach. Zrobili w moich wioskach urbarium i puś<strong>ci</strong>li mnie <strong>na</strong> torbarium, więc<br />
chu<strong>da</strong> fara. Ale jeśli waść bardzo skoczny, to już wcale nie proszę, bo kapeliś<strong>ci</strong> tak się pomordowali,<br />
grając Niemcom sztajery, że ich nie stanie u mnie <strong>na</strong> więcej, jak <strong>na</strong> dwa tańce.<br />
Tak mówiła kasztelanowa, a mówiła ,,waść’’ każdemu bez różnicy stanu i wieku; z<strong>da</strong>rzyło<br />
jej się <strong>na</strong>wet, przed kilką laty w Warszawie, powiedzieć „waść” samemu królowi. Kasztelanowa<br />
kamieńska miała już lat przeszło sześćdziesiąt i była z domu Potocka.<br />
Pomimo to wszakże przybyli wszyscy. Kasztelanowa mieszkała w pałacu u świętego Jura i<br />
miała tam bardzo obszerne salony. Wszystkie te salony <strong>na</strong>pełniły się gośćmi do tego stopnia,<br />
że był tłum formalny, od drzwi wstępnych aż do ostatnich. Między tym tłumem moż<strong>na</strong> było<br />
widzieć <strong>na</strong>jświetniejsze imio<strong>na</strong> i <strong>na</strong>jpierwsze osoby kraju. A więc z<strong>na</strong>jdowali się tam książęta<br />
Czartoryscy, Jabłonowscy, Lubomirscy, Ponińscy; Potocki krajczy koronny, pisarz koronny<br />
Rzewuski i Lanckoroński; Mniszchowie, Krasiccy, Stadniccy; Tadeusz Dzieduszycki cześnik<br />
koronny i Antoni, pisarz wielki litewski; <strong>da</strong>lej Starzyńscy, Komorowski jenerał, Baworowski<br />
starosta trębowelski, Drohojowscy, Skarbkowie... i któż by zresztą wszystkich wyliczył? Pomiędzy<br />
nimi duchowieństwo wyższe ła<strong>ci</strong>ńskie i ruskie, tłumy szlachty zamożnej wiejskiej i<br />
zamieszkałej we Lwowie, matrony, <strong>da</strong>my, panny – a wszystko to w strojach <strong>na</strong>jrozmaitszych,<br />
przedstawiających <strong>na</strong>jdziwaczniejszą pstro<strong>ci</strong>znę. Wziąwszy cały ten tłum balowy od razu <strong>na</strong><br />
oko, z<strong>da</strong>wało się widzieć istotnie nie reprezentację jednego <strong>na</strong>rodu, ale jakąś kolosalną redutę,<br />
jakiś kar<strong>na</strong>wał staro<strong>da</strong>wny wenecki, w <strong>który</strong>m brakowało tylko barw kitajkowych, bo <strong>na</strong> malowanych<br />
pewnie nie brakło. Równą rozmaitość przedstawiały stroje mężczyzn jak kobiet.<br />
Więc tu mogłeś widzieć kontusz karmazynowy długi, osadzony <strong>na</strong> złotolitym lamowym żupanie,<br />
a opasany pasem kapiącym od złota – tam znowu strój polski, przy<strong>ci</strong>ęty trochę albo i więcej,<br />
<strong>ci</strong>emnobłękitnego koloru, seledynowego albo ceglastego zupełnie, bramowany srebrnymi<br />
lub złotymi sznurami, z pętlicami i guzami z węgierska – gdzie indziej suknie francuskie albo<br />
153
niemieckie, od olbrzymich peruk, pamiętających jeszcze czasy saskie, przez wszystkie mody<br />
różnorodnych piżonów i katagonów, aż do <strong>na</strong>turalnych czupryn, krótko strzyżonych a pudrowanych.<br />
Do tego stroju <strong>na</strong>jrozmaitsze haftowane fraki aksamitne, <strong>ci</strong>emnozielone lub gra<strong>na</strong>towe,<br />
z emaliowanymi lub kameryzowanymi guzikami, kamizelki z kolberty<strong>na</strong>mi, koronkowe<br />
żaboty – to znowu nowomodne fraki sukienne z wąskimi kołnierzami, a szerokimi klapami,<br />
kamizelki a la Robespieire, długie włosy, spa<strong>da</strong>jące w kędziorach <strong>na</strong> plecy, a fryzowane w<br />
krótką czuprynę <strong>na</strong>d czołem. Tu i ówdzie obok fioletów biskupich i poważnych czarnych sukni<br />
prałatów pokazywała się już i skrom<strong>na</strong> czamara, a gdzieniegdzie <strong>na</strong>wet przesunął się siwy<br />
mundur jenerała w cesarskiej służbie, stąpający <strong>na</strong> nogach, ubranych w sukno gorącoczerwonego<br />
koloru i złote galony. Wszakże większą jeszcze rozmaitoś<strong>ci</strong>ą odz<strong>na</strong>czały się stroje kobiet.<br />
Tu niesłychany przepych i <strong>na</strong>jwykwintniejsze wymysły, o jakich tylko moż<strong>na</strong> było zamarzyć.<br />
Więc <strong>na</strong>jpyszniejsze materie z francuskich jedwabiów, <strong>na</strong>jdelikatniejsze kolory, <strong>na</strong>jżywsze<br />
kwiaty rzucane to <strong>na</strong> grubych jak deska, to <strong>na</strong> pajęczej delikatnoś<strong>ci</strong> tkani<strong>na</strong>ch. Najwięcej<br />
sukien podwójnych, z <strong>który</strong>ch jednej obadwa końce prze<strong>ci</strong>ągane przez kieszenie albo też<br />
ukła<strong>da</strong>ne w fałdy olbrzymiej objętoś<strong>ci</strong>, <strong>na</strong>jzgrabniejszego rysunku. To mo<strong>da</strong>. Wszakże nie<br />
brak i <strong>na</strong> niepodległych modzie, swobodnych, fantastycznych ubiorach. Jakoż tu wi<strong>da</strong>ć jakieś<br />
orygi<strong>na</strong>lne ubranie głowy, <strong>na</strong> kształt zawojów o<strong>da</strong>lisek sultańskich, tam prosty i skromny strój<br />
starożytnej Greczynki, gdzie indziej jakaś osobliwsza fryzura, ubra<strong>na</strong> w kwiaty żywe, w korale,<br />
perły albo brylanty. Przy tych strojach, aż oko znieść nie może, tyle blasku drogich kamieni<br />
i złota, całe diademy i kolie z szmaragdów, rubinów, pereł uriańskich i białych. Wszakże<br />
pomiędzy tymi wysileniami bogactwa, mody i <strong>na</strong>jlepszego smaku tu i ówdzie pokazuje się<br />
także i ta, i owa parafial<strong>na</strong> fantazja, objawiająca się jakimś piórem ogromnym, przewieszonym<br />
<strong>na</strong>d czepcem osobliwszego kalibru, a przypomi<strong>na</strong>jącym zarazem i średniowiecznych<br />
rycerzy, i prażnikowe obiady; to znowu jakimś kornetem z bursztynu albo korala, wyobrażającym<br />
korab lub jakieś zamorskie ptaszątko; albo <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e jakąś babilońską, przedpotopową<br />
fryzurą; – ale pomiędzy to wszystko przesunie się także i staroświecki, poważny robron jakiejś<br />
stuletniej babki, która przypatruje się skromnie tym nowomodnym przepychom i opowia<strong>da</strong><br />
<strong>na</strong>wiasem jakiś bal <strong>taki</strong> z czasów Leszczyńskiego, Karola XII i drugiego Augusta.<br />
Pani kasztelanowa była całkiem czarno ubra<strong>na</strong>, całkiem po staroświecku i miała <strong>na</strong>wet<br />
czarny czepiec <strong>na</strong> głowie. Siedziała o<strong>na</strong> w głównej środkowej sali, tuż przy wielkiej ka<strong>na</strong>pie,<br />
w dużym, poręczowym, dosyć wysokim krześle i lubo gospodyni, nie wychodziła nikogo witać<br />
aż do drzwi, tylko <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w poważnym <strong>da</strong>mom zbliżała się ku środkowi salonu i tam ich<br />
witała. Ale teraz już nie ruszała się z miejsca, rozmawiając to z <strong>da</strong>mami, obok niej siedzącymi,<br />
to z całym gronem mężczyzn, które, mieniając się <strong>ci</strong>ągle, <strong>ci</strong>ągle też jej nie porzucało.<br />
Działo się to po częś<strong>ci</strong> dlatego, że jeszcze co chwila nowi przybywali goś<strong>ci</strong>e, którzy przede<br />
wszystkim przystępowali do gospodyni, aby jej się pokazać, ale może jeszcze więcej dlatego,<br />
że pani kasztelanowa, kobieta nieprzebranych konceptów i osobliwego dow<strong>ci</strong>pu, była <strong>ci</strong>ągle<br />
rozmowną, mówiła o wszystkim i o wszystkich i żadnej myśli swojej nie obwijała w bawełnę,<br />
jak to było zawsze jej zwyczajem. Jakoż, stojąc tu obok kasztelanowej, mogliśmy się różnych<br />
<strong>na</strong>j<strong>ci</strong>ekawszych rzeczy dosłuchać – ale i my, tak jak wszyscy, oprócz samej zabawy mamy<br />
jeszcze <strong>na</strong>sze partykularne cele <strong>na</strong> tym balu i nie możemy o nich zapomnieć.<br />
Na tym balu mamy <strong>na</strong>szych z<strong>na</strong>jomych. Jakoż <strong>na</strong>jpierwszego z nich spotykamy skarbnika,<br />
<strong>który</strong>, założywszy jedną rękę za kontusz, a drugą oparłszy <strong>na</strong> karabeli, przechadza się wszędzie<br />
po wszystkich salach. Na ten bal świetny i do tak zacnej a szanowanej przez siebie matrony<br />
skarbnik się ustroił jak drugi Radziwiłł: więc miał <strong>na</strong> sobie kontusz karmazynowy z<br />
ogromnymi turkusowymi, w złoto oprawnymi guzami, żupan srebrnokwie<strong>ci</strong>sty lamowy (ten to<br />
sam jeszcze, w <strong>który</strong>m się po raz pierwszy pokazał, kiedy szedł w konkur o swoją nieboszczkę<br />
Zofię), <strong>na</strong> nim pas w karpia łuskę, <strong>który</strong>, pamiętając kilku pradziadów, jak w lata, tak był i<br />
w złoto bogaty, a do tego karabela z rękojeś<strong>ci</strong>ą z drogich kamieni i czapka z piórem czaplim o<br />
154
ylantowej spince. W <strong>taki</strong>m stroju bardzo paradnie wyglą<strong>da</strong>ł, ale że było wielu jeszcze paradniej<br />
ubranych, więc to nie zwracało niczyjej uwagi i skarbnik mógł sobie swobodnie chodzić<br />
po wszystkich salach i czynić obserwacje bez żadnej przeszkody. Jakoż obserwował on<br />
wszystkich i wszystko, notując sobie swoje spostrzeżenia w pamię<strong>ci</strong>, przy czym też także nie<br />
zapomi<strong>na</strong>ł pomówić z każdym <strong>da</strong>wniej z<strong>na</strong>jomym – a niez<strong>na</strong>jomym starszym, osobliwie też<br />
szanowanym przez siebie, nie zaniedbał się i przedstawić.<br />
W tej chwili stał właśnie przed księ<strong>ci</strong>em jenerałem ziem podolskich i panem Tadeuszem<br />
Dzieduszyckim, cześnikiem koronnym, <strong>który</strong>, będąc bardzo lubionym i szanowanym przez<br />
księ<strong>ci</strong>a, oprowadzał go pod ramię po salo<strong>na</strong>ch. Staremu księ<strong>ci</strong>u prezentowało się <strong>na</strong> tym balu<br />
mnóstwo panów i szlachty, co ułatwiając im książę, chodził sam pomiędzy nich wszystkich i<br />
prawie z każdym rozmawiał. Książę sławnym był z tego, że z<strong>na</strong>ł wszystką prawie szlachtę<br />
całej niegdyś Rzeczypospolitej; czasem jakiemuś wcale niez<strong>na</strong>nemu szlach<strong>ci</strong>cowi wyliczył<br />
wszystkie jego pokrewieństwa i powinowactwa... Przy <strong>taki</strong>ej pamię<strong>ci</strong> i przy z<strong>na</strong>nej swojej<br />
uprzejmoś<strong>ci</strong>, ozdobionej prawdziwie miodopłynną wymową, a <strong>na</strong>de wszystko przy zawsze<br />
żywej chę<strong>ci</strong> utrzymania się przy popularnoś<strong>ci</strong>, nie dziw, że sobie umiał tak stanowczo podbijać<br />
serca, i nie dziw także, że <strong>na</strong> każdym liczniejszym zgromadzeniu tyle miał do czynienia.<br />
Tu zaś miał do czynienia jeszcze <strong>da</strong>leko więcej, bo tutaj prawie w połowie spotykał nowe już<br />
pokolenie, które dopiero poz<strong>na</strong>wał. Teraz zaś mówił <strong>da</strong>lej z skarbnikiem:<br />
– Dziwię się, panie majorze – mówił książę – żem <strong>ci</strong>ę dotychczas nie z<strong>na</strong>ł. A <strong>taki</strong>e to mi<br />
z<strong>na</strong>ne <strong>na</strong>zwisko! Bo i komuż nie z<strong>na</strong>ne w Polsce, dla której tyle się krwi ich wylało po różnych<br />
woj<strong>na</strong>ch? Ale <strong>ci</strong>eszę się za to, żem tak dobrze, tak blisko i w tak ważnych wypadkach<br />
z<strong>na</strong>ł twego szwagra, niegdyś jeszcze za kawalerskich czasów stolnikowicza, później podkomorzego<br />
sędomirskiego. Jeśli mnie moja pamięć nie myli, było mu Krzysztof <strong>na</strong> imię. Był to<br />
mąż wielkiej zacnoś<strong>ci</strong> i niepospolitej głowy, jak wszyscy Michałowscy; konferowałem z nim<br />
w ważnych sprawach i zawsze byłem pełen uwielbienia dla jego z<strong>na</strong>jomoś<strong>ci</strong> kraju, <strong>na</strong>uki i<br />
bystroś<strong>ci</strong> poję<strong>ci</strong>a. Umarł młodo – wiadomość o jego przedwczesnej śmier<strong>ci</strong> dotknęła mnie do<br />
żywego. Została żo<strong>na</strong>, także podobno mło<strong>da</strong>, a tak pięk<strong>na</strong>, żeśmy przed nią klękali w Puławach,<br />
a pan podkomorzy wąsy krę<strong>ci</strong>ł z radoś<strong>ci</strong>, cho<strong>ci</strong>aż za to nie mógł potem sypiać po nocach.<br />
Czy pani podkomorzymi żyje jeszcze? czy pozostały dzie<strong>ci</strong>?<br />
– Moja siostra, która się tutaj z<strong>na</strong>jduje – rzekł skarbnik... – A <strong>na</strong> to książę:<br />
– Jak to? jest tutaj? A! Panie majorze, już mi też tego nie odmówisz, ażebyś mnie jej przypomniał.<br />
To mówiąc, po<strong>da</strong>ł książę jenerał ramię skarbnikowi i szedł z nim ku podkomorzynie. Podkomorzy<strong>na</strong><br />
ze Stasią z<strong>na</strong>jdowały się w głównej sali. Stasia, ubra<strong>na</strong> biało z koralowymi i złotymi<br />
ozdobami we włosach, wyglą<strong>da</strong>ła prześlicznie. Zrobiła <strong>na</strong>wet pewne <strong>na</strong> młodzieży wrażenie<br />
i to do tego stopnia, że pani podkomorzy<strong>na</strong>, odkąd weszła do sali, była jakby jakąś kapliczką,<br />
do której <strong>ci</strong>ągła się odbywała procesja. Co chwila przystępowała do nich młodzież,<br />
prezentując się i rozmawiając z matką i córką. Przez te <strong>ci</strong>ągłe i coraz nowe rozmowy podkomorzy<strong>na</strong><br />
<strong>na</strong>wet dotychczas nie mogła z<strong>na</strong>leźć dla siebie miejsca i stała z Stasia prawie <strong>na</strong><br />
środku sali. Kiedy książę się do nich przybliżył, młodzież rozsunęła się z uszanowaniem i<br />
zrobiła poważnemu starcowi miejsce. Książę witał podkomorzynę, prawił komplimenty i<br />
matce, i córce <strong>na</strong> przemian jak młody, piękność Stasi pod niebiosa wynosił, a młodzież słuchająca<br />
z <strong>da</strong>leka zazdroś<strong>ci</strong>ła wymownemu staruszkowi i jego płynnej wymowy, i swobody w<br />
grzecznoś<strong>ci</strong>ach, i zazdroś<strong>ci</strong>ła mu pewnie wszystkiego – prócz wieku. Skarbnik stał przy nich i<br />
czasem jakie słowo do konwersacji dorzu<strong>ci</strong>ł, wszakże <strong>da</strong>leko z większym zaję<strong>ci</strong>em przypatrywał<br />
się młodzieży, po której widział, że zbliżenie się i tak poufała rozmowa księ<strong>ci</strong>a z podkomorzyną,<br />
jeszcze większe zrobiła <strong>na</strong> tej młodzieży wrażenie niż piękność Stasi. Czy to, czy<br />
owo, zawsze to skarbnika <strong>ci</strong>eszyło, że kiedy już się tyle trudów i kosztów podjęło, aby do<br />
Lwowa pojechać, przy<strong>na</strong>jmniej pierwszy krok <strong>na</strong> tej nowej drodze u<strong>da</strong>ł się nieźle. Jakoż tutaj<br />
155
to trzeba powiedzieć, że ten bal u kasztelanowej tak dobrze podkomorzynie posłużył, iż nie<br />
tylko już zaraz tutaj zwró<strong>ci</strong>ła się <strong>na</strong> Stasię jak <strong>na</strong>jpowszechniejsza uwaga, ale <strong>na</strong>wet i dom<br />
podkomorzynej stanął odtąd <strong>na</strong> tym stanowisku w opinii całego towarzystwa, <strong>na</strong> <strong>który</strong>m się<br />
jest zupełnie swobodnym co do urządzania się w <strong>da</strong>lszych towarzyskich stosunkach.<br />
Wszakże kiedy Nieczuja, dorzucając po kilka słów do ogólnej rozmowy, z <strong>taki</strong>m zadowoleniem<br />
przypatrywał się twarzom obok stojącej młodzieży, <strong>na</strong>gle prawie tak jakby zadrgnął i<br />
w jednego z nich wpatrzał się tak gwałtownie i bystro, jak gdyby kogoś <strong>da</strong>wno zmarłego albo<br />
ducha, albo upiora obaczył.<br />
Ale w tym miejscu nie stał ani duch, ani umarły, tylko młody człowiek, wyglą<strong>da</strong>jący bardzo<br />
po ludzku i bardzo <strong>na</strong>wet elegancko ubrany. Miał bowiem <strong>na</strong> sobie nie błyszczący, ale<br />
bardzo wykwintny i <strong>na</strong>jlepszego smaku ubiór francuski, pajęczej delikatnoś<strong>ci</strong> i śnieżnej białoś<strong>ci</strong><br />
żaboty i cała jego figura zresztą była raczej za<strong>na</strong>dto delikat<strong>na</strong> i wiotka niż strasz<strong>na</strong>. Ale ten<br />
młody człowiek miał twarz tak bladą, jakby z koś<strong>ci</strong> słoniowej, a oczy duże, czarne jak gałki, i<br />
tymi oczyma z <strong>taki</strong>m ogniem, z taką <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong>ą się wpatrzył w Stasię, że widząc to, moż<strong>na</strong><br />
się było go rzeczywiś<strong>ci</strong>e przestraszyć. Wszakże skarbnik miał jeszcze <strong>da</strong>leko więcej powodu<br />
istotnie go się przestraszyć: tym młodym człowiekiem bowiem nie był kto inny – jak Flawiusz.<br />
Lecz w samej rzeczy skarbnik się go nie przestraszył, bo go się nie bał nigdzie, a tym mniej<br />
tutaj – a jeśli zadrgnął i tak gwałtownie się wpatrzył w niego, to podobno tylko dlatego, że go<br />
niespodziewanie obaczył w miejscu, w <strong>który</strong>m nie mógł go się spodziewać – a może więcej<br />
jeszcze dlatego, że obaczył człowieka do którego strzelał niewinnie...<br />
Bądź co bądź, Flawiusz spostrzegł to <strong>na</strong>głe wzruszenie, któremu skarbnik uległ, ujrzawszy<br />
go niespodzianie, i po tym spostrzeżeniu lekki uśmiech przele<strong>ci</strong>ał po jego twarzy... wszakże w<br />
ten moment znowu wzrok zwró<strong>ci</strong>ł ku podkomorzynie, rozmawiającej z księ<strong>ci</strong>em, i twarz jego<br />
znów spoważniała, ł <strong>na</strong>wet ob<strong>ci</strong>ągnęła się jakimś wyrazem smutku. I smutek ten bardzo był<br />
<strong>na</strong>turalny: podkomorzy<strong>na</strong> przez swoje sukcesy wznosiła się coraz wyżej, Flawiusz zostawał<br />
zawsze <strong>na</strong> swoim miejscu – im większe od<strong>da</strong>lenie, więcej niepodobieństwa...<br />
Tymczasem, kiedy się to działo, o parę kroków od FIawiusza stanęło dwóch mężczyzn. Jeden<br />
z nich był niskiego wzrostu, w szambelańskim mundurze, z jakimś z<strong>na</strong>kiem honorowym<br />
<strong>na</strong> piersiach: ten był niez<strong>na</strong>jomy. Drugi był słuszny, także niemłody, lecz wyświeżony i ubrany<br />
po francusku, ale bardzo bogato i strojnie. To był starosta bełski. Ci obydwa panowie<br />
trzymali się pod ramio<strong>na</strong> i przypatrując się z wielką uwagą Flawiuszowi, rozmawiali ze sobą.<br />
– Więc to jest ten imć pan Flawiusz? – mówił starosta bełski – i to ma wszystko być prawdą?<br />
– A tamten <strong>na</strong> to:<br />
– On dit... vous savez... ja <strong>ci</strong> za nic nie ręczę. Ale że mason, to pew<strong>na</strong>. A presént il est une<br />
espèce sekretarza czy pełnomocnika u chorążego koronnego, mass il y a bien à dire. Chorąży<br />
za granicą, podobno w Wiedniu, a on tutaj. I powia<strong>da</strong>m <strong>ci</strong>, że jest coś osobliwego. Gdyby nie<br />
to, że mówi także po polsku, przysiągłbym, że to Francuz. Wła<strong>da</strong> zarówno obudwoma językami,<br />
a jak mówi! o co zaczepisz, à fond. A jaka wymowa, jaki sposób ujmowania sobie serc<br />
ludzkich, jaka argumentacja; nic podobnego! Spotkałem się z nim już kilka razy i zawsze mu<br />
się nie mogłem <strong>na</strong>dziwić. Tak też i inni, bo już go tu z<strong>na</strong> mnóstwo osób. A przy tym wszystkim<br />
nie masz żywego ducha, <strong>który</strong> by wiedział, kto on jest w samej rzeczy. Niby to obywatel<br />
warszawski, niby ma tam kamienicę, niby ma gdzieś, kiedyś, jakieś odbierać sukcesje, niby<br />
ma jakieś kapitały we Francji i co chcesz, wszystko; ale co jest w isto<strong>ci</strong>e, nikt tego nie wie.<br />
Dlatego też różne dochodzą domysły...<br />
– A to istotnie rzecz dziw<strong>na</strong> – rzekł <strong>na</strong> to starosta bełski – lubo mnie to nic nie obchodzi,<br />
sam jestem mocno <strong>ci</strong>ekawy przy<strong>na</strong>jmniej poz<strong>na</strong>ć to indywiduum. Czy z<strong>na</strong>sz go szambelanie?<br />
156
Ale w tym momen<strong>ci</strong>e, kiedy to mówił starosta, książę jeneral, już skończywszy swoją rozmowę<br />
z podkomorzyną i znowu wsparty <strong>na</strong> ramieniu cześnika koronnego, kiedy tuż koło<br />
Flawiusza przechodził, powitał go ręką i rzekł:<br />
– Jak się masz, panie Flawiuszu?<br />
– Do usług waszej książęcej moś<strong>ci</strong> – odpowiedział Flawiusz z ukłonem – mam się tak jak<br />
wszyscy w tych czasach.<br />
– Tak, tak, kochany panie – rzekł książę – a cóż tam twój biedny ksiądz Hugo?<br />
Tu się książę trochę ku niemu <strong>na</strong>chylił i powiedział słów kilka, <strong>który</strong>ch nikt nie mógł dosłyszeć.<br />
Flawiusz odpowiedział <strong>na</strong> nie równie półgłosem, <strong>na</strong> co wszakże książę rzekł już cokolwiek<br />
głośniej:<br />
– Osiero<strong>ci</strong>ałeś, panie, ale bądź <strong>na</strong>m spokojny. Robi się wszystko, aby <strong>ci</strong> jak <strong>na</strong>jprędzej powrócono<br />
twego ukochanego ojca...<br />
Tę rozmowę słyszeli wszyscy i zrobiła o<strong>na</strong> o tyle tylko wrażenie <strong>na</strong> słuchających, o ile mogła<br />
być zaszczytną dla młodego i niez<strong>na</strong>nego człowieka zwróco<strong>na</strong> <strong>na</strong>ń uwaga starego księ<strong>ci</strong>a.<br />
Ale słuchający także tej rozmowy starosta bełski przy ostatnich słowach, wymówionych<br />
przez księ<strong>ci</strong>a, zmieszał się i zbladł tak <strong>na</strong>gle, jak gdyby te słowa mieś<strong>ci</strong>ły obrazę jego własnej<br />
osoby. Pod tym wrażeniem starosta aż się cały przechylił <strong>na</strong>przód, jak gdyby ch<strong>ci</strong>ał słyszeć<br />
jak <strong>na</strong>jwyraźniej, co jeszcze <strong>da</strong>lej powie książę jenerał; ale książę <strong>na</strong> tym już skończył i poszedł<br />
<strong>da</strong>lej...<br />
Tymczasem zaś rzekł szambelan:<br />
– Jak to <strong>na</strong>sz książę kochany jest łaskaw i uprzejmy dla wszystkich i jak o <strong>na</strong>jdrobniejszych<br />
rzeczach pamięta! Trzeba <strong>ci</strong> bowiem wiedzieć, starosto, że ksiądz Hugo opiekował się<br />
imć panem Flawiuszem i żył z nim w <strong>na</strong>jlepszych stosunkach. Ksiądz Hugo teraz siedzi zamknięty<br />
w ołomunieckiej fortecy; książę zapewne swoimi rozległymi wpływami stara się o to,<br />
ażeby jego uwolnienie uzyskać...<br />
Starosta bełski odetchnął.<br />
– Ale podobno ch<strong>ci</strong>ałeś poz<strong>na</strong>ć Flawiusza? – zapytał <strong>na</strong>gle szambelan.<br />
– Och! nie, wcale nie... tak, może, kiedyś, przy jakiejś sposobnoś<strong>ci</strong>...<br />
– A czyż może być lepsza sposobność? – zawołał <strong>na</strong> to usłużny dla każdego szambelan –<br />
poczekaj, ja to zrobię, tak, niby z niechcenia...<br />
Jakoż trzymając starostę pod ramię, zawołał głośniej:<br />
– Monsieur Flavien, comment vous va?<br />
– Ach! Pan szambelan! – zawołał Flawiusz <strong>na</strong> to, obracając się zręcznie <strong>na</strong> jednej nodze i<br />
ś<strong>ci</strong>skając po<strong>da</strong>ną sobie rękę – vous me faites l'honneur, de me remarąuer <strong>da</strong>ns cette foulle...<br />
– Mais comment voulez vous, żebym pa<strong>na</strong> nie spostrzegł? No i jakże się pan bawisz? jak<br />
z<strong>na</strong>jdujesz <strong>na</strong>sze towarzystwo? czy jest przy<strong>na</strong>jmniej podobne do warszawskiego, bo o paryskim<br />
już ani wspomi<strong>na</strong>m.<br />
– Mais je vous assure, że jestem pełen podziwu. To, co tu widzę, mogłoby się .nie tylko<br />
mieś<strong>ci</strong>ć, ale równy podziw obudzać i w Paryżu. Que voulez-vous? <strong>taki</strong>e imio<strong>na</strong>, <strong>taki</strong>e z<strong>na</strong>komitoś<strong>ci</strong>,<br />
tyle wdzięków, a <strong>na</strong> nich tyle pereł, drogich kamieni i złota! A do tego jeszcze tant de<br />
bon goût, i to we wszystkim... Ja w samej rzeczy, im więcej się przypatruję i przysłuchuję,<br />
tylko coraz więcej rosnę w adoracji i ch<strong>ci</strong>ałbym teraz być jak <strong>na</strong>jprędzej we Francji, ażebym<br />
opowiedział moim przyja<strong>ci</strong>ołom tamtejszym, co to jest Polska. Nie mają oni o tym ani wyobrażenia.<br />
Ale podobno i my sami sądzimy się <strong>na</strong>zbyt skromnie, bo pomimo to, że z<strong>na</strong>m<br />
Francję <strong>na</strong> wylot, szczerze to mówię panom, że Polska ma to wszystko, co Francja, a oprócz<br />
tego ma jeszcze coś więcej...<br />
– A już też grzeczny jesteś, panie Flawiuszu – rzekł <strong>na</strong> to szambelan – i bo<strong>da</strong>j czy nie<br />
<strong>na</strong>dto. Cóż powia<strong>da</strong>sz, starosto? Ach! ale panowie się podobno nie z<strong>na</strong>ją? pan Flawiusz, pan<br />
starosta bełski.<br />
157
Flawiusz się kłaniał, a starosta, wy<strong>ci</strong>ągając niedbale rękę ku niemu, mówił powolnym głosem:<br />
– Monsieur, je suis enchanté de faire votre aimable con<strong>na</strong>issance... Y a-t-il longtemps que<br />
vous êtes <strong>da</strong>ns la capitale de ce triste pays?<br />
Mówiąc te słowa starosta, nie patrzył <strong>na</strong> Flawiusza, tylko poprawiając białe wiązanie u<br />
szyi, jak był słusznym <strong>na</strong>d wielu, rozglą<strong>da</strong>ł się po<strong>na</strong>d głowy innych po zgromadzeniu. Czy<br />
starosta szukał kogoś ze z<strong>na</strong>jomych, a przez tego z<strong>na</strong>jomego może pozoru do jak <strong>na</strong>jprędszego<br />
urwania tej konwersacji, która się za<strong>na</strong>dto podobała szambelanowi, aby mu w tym dopomógł<br />
– to nie wiadomo; rzecz wszakże pew<strong>na</strong>, że nim jeszcze Flawiusz dokończył swojej<br />
krótkiej odpowiedzi <strong>na</strong> jego smutne pytanie, starosta się zerwał, zawołał:<br />
– Ach! pan jenerał! Pardon, messieurs! – i wziąwszy kogoś z przechodzących pod ramię,<br />
zniknął z nim w głębi sali.<br />
Flawiusz został z zamarłymi słowami <strong>na</strong> ustach i ze skrzywioną twarzą <strong>na</strong> miejscu.<br />
Wszakże litując się <strong>na</strong>d nim, grzeczny dla wszystkich szambelan, wy<strong>na</strong>grodził mu to, ile<br />
swojej możnoś<strong>ci</strong>, i wziąwszy jego pod ramię, także z nim zginął gdzieś w tłumie. Ale niedostatecz<strong>na</strong><br />
podobno była to dla Flawiusza <strong>na</strong>gro<strong>da</strong>. Rozmawiał on z szambelanem, ale miał<br />
humor <strong>na</strong>jgorszy. Nie mogło też być i<strong>na</strong>czej. Jeżeli bowiem <strong>taki</strong>e lekceważenie, doz<strong>na</strong>ne od<br />
bełskiego starosty, byłby uczuł każdy inny z<strong>na</strong>jdujący się w tym towarzystwie, toż <strong>da</strong>leko głębiej<br />
musiał go uczuć młodzieniec <strong>taki</strong>, <strong>który</strong> czując się <strong>ci</strong>ągle i <strong>na</strong>wet wszędzie upośledzonym<br />
i mając tę ranę zawsze otwartą, był też z <strong>na</strong>tury rzeczy <strong>na</strong>jdrażliwszym ze wszystkich. Wskutku<br />
tego nie potrzeba już prawie <strong>na</strong>dmieniać, że starosta tą salonową drobnostką <strong>na</strong>pełnił serce<br />
Flawiusza nie tylko dosyć <strong>ci</strong>erpką goryczą, ale wpoił weń <strong>na</strong>wet przez to pewną ku sobie odrazę;<br />
ale to znowu za to godzi się zauważać, iż jeżeli starosta tak się obszedł z Flawiuszem z<br />
wyrachowania, to trzeba mu przyz<strong>na</strong>ć niepowierzchowną z<strong>na</strong>jomość ludzi, a <strong>na</strong>de wszystko<br />
ową przebiegłą zręczność <strong>na</strong> polu towarzyskiej intrygi, która, z <strong>da</strong>leka zabiegając wszystkiemu,<br />
umie częstokroć jednym ziarenkiem piasku, rzuconym w drogę jakiemuś towarzyskiemu<br />
niepowodzeniu albo zgoła nieszczęś<strong>ci</strong>u, odwró<strong>ci</strong>ć je od siebie <strong>na</strong> zawsze.<br />
Ale powróćmy do skarbnika i podkomorzynej.<br />
Kiedy książę odeszedl, rzekł skarbnik do siostry:<br />
– A co, kocha<strong>na</strong> Jadwisiu? czy dobrze zrobiłem, żem <strong>ci</strong> tu księ<strong>ci</strong>a sprowadził?<br />
– Ale nic nie mogłeś zrobić lepszego! – mówiła peł<strong>na</strong> radoś<strong>ci</strong> podkomorzy<strong>na</strong> – było to arcydzieło<br />
z twojej strony i obaczysz, co stąd będą za skutki. Są to może śmiesznoś<strong>ci</strong>, ale są, a<br />
ja z<strong>na</strong>m świat i wiem o nich.<br />
– A więc widzisz – rzekł skarbnik – że <strong>taki</strong> to nie były żarty, kiedym <strong>ci</strong> mówił, że cho<strong>ci</strong>aż<br />
skarbnik niechętnie jedzie, ale kiedy już jedzie, to się też <strong>na</strong> coś i przy<strong>da</strong>. Bo to skarbnik niby<br />
bury szlach<strong>ci</strong>c z zago<strong>na</strong>, <strong>na</strong> wielkim świe<strong>ci</strong>e niebywały, a po szlifowanych posadzkach <strong>na</strong>wet<br />
i stąpać nie umie; ale większy to świat był, moje dziecko, w <strong>który</strong>m ja się obywał, i więcej<br />
śliska była ta ziemia pode mną, która krwią wylaną oślizła, a jeżelim tam umiał <strong>da</strong>ć sobie radę,<br />
toż mi jej i tutaj nie braknie. Otóż teraz jeszcze tę <strong>da</strong>ję <strong>ci</strong> radę, abyś się potem jeszcze raz<br />
do kasztelanowej zbliżyła i pomówiła z nią trochę swobodniej...<br />
– Ale już ja to zrobię – przerwała prędko podkomorzy<strong>na</strong> – tylko proszę <strong>ci</strong>ę, poradź co <strong>na</strong><br />
to, jeżeli Jędrzej nie przyjdzie. Stasia odmówiła wszystkich tancerzy, tu już się stroi kapela, a<br />
jego nie ma i nie ma... Cóż, Stasiu? będzie wstyd prze<strong>da</strong>wać pietruszkę?<br />
– Niech mama będzie spokoj<strong>na</strong> – odpowiedziała Stasia – Jędrzej pewnie przyjdzie...<br />
– Ale, moje dziecko, kiedy bo jego jeszcze może nie ma we Lwowie...<br />
– O! już jest pewnie...<br />
– Dziwną bo doprawdy masz wiarę... przyz<strong>na</strong>m <strong>ci</strong> się, że <strong>na</strong>wet tego już nie rozumiem...<br />
chyba że masz jakie tajemne wiadomoś<strong>ci</strong> od niego?<br />
Pięk<strong>na</strong> dziewczy<strong>na</strong> się <strong>na</strong> to zarumieniła, ale odpowiedziała przytomnie:<br />
158
– Prze<strong>ci</strong>eż wiem, że <strong>taki</strong>ch wiadomoś<strong>ci</strong> mi się przyjmować nie godzi, a gdyby zresztą przyszło<br />
do tego, to mama pierwsza by o tym wiedziała...<br />
– Tak się spodziewam... ale powiedzże mi, cóż robić, jeżeli Jędrzej nie przyjdzie? bo koniec<br />
końców mógł mieć <strong>na</strong>jszczersze chę<strong>ci</strong>, ale mógł mieć także przeszkody...<br />
– Ja myślę – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik, żartując – że kto ma dwóch amantów, ten nie powinien<br />
być nigdy w kłopo<strong>ci</strong>e... Nie masz Jędrzeja, jest imć pan Flawiusz.<br />
– Ale praw<strong>da</strong>! – zawołała podkomorzy<strong>na</strong> – widziałam go, stał tu dopiero... Dziw<strong>na</strong> rzecz,<br />
jakim sposobem on się tutaj z<strong>na</strong>jduje... Ale co jeszcze dziwniejsza, czy uważałeś? książę jenerał<br />
z nim tak poufale rozmawiał, jak z każdym innym, i <strong>na</strong>wet mu coś szeptał do ucha... To<br />
już doprawdy jakaś osobliwsza zagadka.<br />
– Ja w tym wcale żadnej zagadki nie widzę – rzekł skarbnik – bo już<strong>ci</strong> księ<strong>ci</strong>u także ktoś<br />
piórka skrobie, a kiedy mu je la<strong>da</strong> jako oskrobie, to mu to książę także powie do ucha... Ale że<br />
się tutaj ten jegomość z<strong>na</strong>jduje, to mnie trochę zadziwia. Jeśli nie masz w tym jakiej myłki<br />
albo jeśli się nie wszrubował nie zaproszony, toż to nie może być bez kozery. Pani kasztelanowa<br />
nie la<strong>da</strong> kogo zwykła przyjmować u siebie. Jakoż będę się starał o tym cokolwiek dowiedzieć.<br />
Ale cóż, czy i tu <strong>ci</strong> się <strong>taki</strong>m strasznym wy<strong>da</strong>je, jak tam kiedyś w koś<strong>ci</strong>ele?<br />
– Strasznym... nie... wcale... jeśli mam prawdę powiedzieć, to przypatrzywszy mu się tu z<br />
bliska, <strong>na</strong>wet nie wiem, dlaczegom go się tak bała...<br />
– A widzisz, jejmość – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – nie <strong>taki</strong> diabeł straszny, jak go malują, a ten<br />
<strong>na</strong>wet, trza przyz<strong>na</strong>ć, w tych różnych koronkach i owych woskowanych trzewiczkach wcale to<br />
jeszcze delikatny diabełek... A kiedy przyjdzie się wam zaprezentować?<br />
– O! już tego nie będzie!<br />
–Ale być może, bo to nie w twojej mocy. Więc kiedy przyjdzie i przyprowadzi go <strong>który</strong><br />
kasztelan lub wojewo<strong>da</strong>?<br />
– No... no to cóż? to już<strong>ci</strong>ż trudno... prze<strong>ci</strong>eż nie będę scen wyprawiać publicznie...<br />
– A pan<strong>na</strong> Stanisława co zrobi?<br />
– Ja będę z nim rozmawiać jak z każdym innym.<br />
– Żeby się jeszcze lepiej rozszalał? co?... oj! kobiety! kobiety! Ale rozmawiać trzeba, tylko<br />
proszę z <strong>da</strong>leka. I z <strong>da</strong>leka z wszystkimi, bo to zresztą wie Pan Bóg, co tam siedzi i w <strong>który</strong>m<br />
innym. A ja idę tymczasem <strong>na</strong> wzwiady.<br />
To rzekłszy skarbnik, znowu sobie odpłynął.<br />
Wysunął się teraz <strong>na</strong> środek sali i zaczął z <strong>da</strong>leka krążyć koło kasztelanowej, upatrując zapewne<br />
chwili, w której mniej będzie osób koło niej, aby się do niej przybliżyć. Istotnie teraz,<br />
kiedy już tylko przybywali <strong>ci</strong>, którzy się opóźnili, kasztelanowa była coraz swobodniejsza. W<br />
tej chwili <strong>na</strong>wet nikt nie stał przed nią. Roznoszono kawę białą w maleńkich filiżaneczkach i<br />
wszyscy byli kawą zaję<strong>ci</strong>; dla kasztelanowej przyniesiono filiżankę winnej polewki. Skarbnik<br />
się zbliżył.<br />
– A waść nie kawiany? – spytała go gospodyni.<br />
– Nie, moś<strong>ci</strong>a kasztelanowo dobrodziejko – odpowiedział Nieczuja – jeszczem nie przywykł<br />
do tego specjału, cho<strong>ci</strong>aż już inni i żyć nie mogą bez niego.<br />
– A sadzisz waść szwaby u siebie?<br />
– I tegom się jeszcze nie <strong>na</strong>uczył.<br />
– No, to zażyjże waść tabaki z mojego rożka i sia<strong>da</strong>j przy mnie, poga<strong>da</strong>my sobie ucz<strong>ci</strong>wie.<br />
Ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, lubię <strong>taki</strong>ch ludzi, którzy jeszcze kawy nie piją i szwabów nie sadzą.<br />
To mówiąc, skończyła właśnie swoją filiżankę polewki, po<strong>da</strong>ła skarbnikowi tabaki, <strong>który</strong>,<br />
ją zażywając i sia<strong>da</strong>jąc przy kasztelanowej, do<strong>da</strong>ł:<br />
– Nie trzeba to koniecznie sadzić <strong>taki</strong>ch rzeczy, które i same się rodzą.<br />
– A kichnijże waść <strong>na</strong> to – rzekła kasztelanowa – bo co praw<strong>da</strong>, to praw<strong>da</strong>.<br />
159
Jakby <strong>na</strong> zawołanie skarbnik, zaczmielony tabaką, wypalił z nosa jak z pistoleta, a kasztelanowa<br />
do<strong>da</strong>ła:<br />
– Otóż to jest! <strong>da</strong>j Boże zdrowie! Powiedzże mi waść teraz, jak <strong>ci</strong> się podoba ta pstroka<strong>ci</strong>z<strong>na</strong>,<br />
która, ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, <strong>na</strong>pełniła moją chałupę.<br />
– Nie ma co mówić – odpowiedział Nieczuja – a prawie tylko podziwiać. Mam teraz dopiero<br />
dobre poję<strong>ci</strong>e o tym, jak <strong>na</strong>leży szanować dom, <strong>który</strong> <strong>na</strong> zawołanie gromadzi pod swoim<br />
<strong>da</strong>chem tyle drogocennych klejnotów.<br />
– A co waść klejnotami <strong>na</strong>zywasz?<br />
– Jw. pani! dwoiste bywają w <strong>na</strong>szej Polsce klejnoty: jedne są zapisane w Paprockim, a<br />
drugie <strong>na</strong>m przysyłają zza morza. I tych, i owych jest tu miarka nieszpet<strong>na</strong>.<br />
– Owóż powiem waś<strong>ci</strong>, że są jeszcze trze<strong>ci</strong>e klejnoty, a to klejnoty serca, a i tych tu nie<br />
braknie, choć się to pozakrywało, ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, różnymi pstrokatymi szmatami.<br />
– Nie wątpię o tym – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – ale o tych klejnotach mogę <strong>na</strong>jmniej powiedzieć,<br />
bo prawdę mówiąc, krom tych <strong>na</strong>szych z<strong>na</strong>komitoś<strong>ci</strong>, które mi się z<strong>da</strong>rzyło poz<strong>na</strong>ć niegdy<br />
po różnych woj<strong>na</strong>ch, mało kogo z<strong>na</strong>m <strong>na</strong>wet i z <strong>na</strong>zwiska. A gdyby mi przyszło po tym<br />
sądzić każdego, czym go widział gdzie w ogniu, to podobno by nie zawsze był mój sąd sprawiedliwy.<br />
– Ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, może by to i niekoniecznie myliło. W tej chwili, pomiędzy prze<strong>ci</strong>ągającymi<br />
osobami przez salę, dostrzegł skarbnik Flawiusza, <strong>który</strong>, ze swoim szambelanem pod<br />
ramię, właśnie się ku nim przybliżał; korzystał więc z tego i mówił <strong>da</strong>lej:<br />
– Prze<strong>ci</strong>e ja bym się nie poważył <strong>na</strong> <strong>taki</strong> sąd wiele budować, jak też <strong>na</strong> żaden sąd <strong>taki</strong>, <strong>który</strong><br />
sądzi <strong>na</strong> oko. Ot i tutaj, przed <strong>na</strong>mi mamy teraz dwóch panów, z <strong>który</strong>ch żadnego nie przypomi<strong>na</strong>m<br />
sobie, abym go widział gdzie w ogniu...<br />
– A! bo to, ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, funkcje ich obydwu są z respektem za piecem. U tamtego –<br />
widzisz waść sam klucz szambelański za kłębem, to już nie ma co mówić; a ten drugi... otóż<br />
powiem waś<strong>ci</strong>, że to mój prawdziwy dobrodziej. Bo to trzeba waś<strong>ci</strong> wiedzieć, że mi to już od<br />
<strong>da</strong>w<strong>na</strong> siedziało w głowie, czego też te Francuzy chcą, że ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, tak się tłuką pomiędzy<br />
sobą, a dowiedzieć się o tym fun<strong>da</strong>mentalnie, ani rusz od nikogo. Ple<strong>ci</strong>e ten swoje, a<br />
tamten swoje, ale, ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, jeden głupszy jak drugi; moż<strong>na</strong> by się tego doczytać w<br />
książkach, bo już i książki pisano o tym, ale do książek u mnie oczy już słabe. Otóż mi mówi<br />
<strong>na</strong> to chorąży: – ,,Poczekaj pani, przyszłe tu pani człowieczka, <strong>który</strong> to wszystko opowie, bo<br />
też i był tam’’. – Otóż i przysłał mi tego. I powia<strong>da</strong>m to waś<strong>ci</strong>, że mnie ten chorążego człowieczek<br />
niepomału zadziwił, bo to, ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, młokos jeszcze, jako waść widzisz, ale<br />
mnie starą jeszcze i rozumu <strong>na</strong>uczył. Mieszczański to synek z Warszawy, ale żeby to było w<br />
mojej mocy, to bym go zaraz zrobiła szlach<strong>ci</strong>cem, bo też i serce po temu... Szko<strong>da</strong>, że <strong>na</strong>sz<br />
stolnik litewski już ten miecz odpasał od boku, <strong>który</strong>m <strong>na</strong> rycerzy pasował, bo on, <strong>który</strong> tak<br />
dobrze; umiał pła<strong>ci</strong>ć za rozum, jak pilno go potrzebował... Ale patrz no waść, czy to nie wojewo<strong>da</strong><br />
inflancki tam wchodzi? A! ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, to wojewo<strong>da</strong> z imć panną Melanią...<br />
W tej chwili w samej isto<strong>ci</strong>e wojewo<strong>da</strong> już się zbliżał do kaszlolanowej. Prowadził on córkę<br />
swoją pod ramię. Wojewo<strong>da</strong> wyglą<strong>da</strong>ł jak zwykle, ale Melania była niesłychanie bladą i<br />
odmienioną. Z<strong>da</strong>wało się, jakby dzisiaj dopiero z długiej powstała choroby, tak cera. jej twarzy<br />
stała się przezroczystą i cała postać tak chwiejną. Gdyby był kto wiedział, wskutku jakiej<br />
boleś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>stąpiła ta zmia<strong>na</strong>, byłby się musiał, lubo obojętny zupełnie, z całego serca <strong>na</strong>d nią<br />
litować, ale nikt się tego nie mógł <strong>na</strong>wet domyślać: im większa boleść, tym głębszą zwykle<br />
pokryta jest tajemnicą. Dlatego też i Melania z tą swoją bladoś<strong>ci</strong>ą w twarzy z<strong>da</strong>wała się<br />
wszystkim bardzo dziś zajmującą, szeptano <strong>na</strong>wet sobie i tu, i ówdzie, jak była piękną!<br />
– Moś<strong>ci</strong> wojewodo! – rzekła kasztelanowa do niego – już też zdesperowałam o waś<strong>ci</strong>. A<br />
byłoby mi było bardzo markotno, gdybym była waś<strong>ci</strong> dziś nie widziała, a osobliwie mojej<br />
ulubionej panny Melanii, <strong>na</strong> którą tu już pewnie i inni nie<strong>ci</strong>erpliwie czekają.<br />
160
Wojewo<strong>da</strong> odpowia<strong>da</strong>ł z wysadzoną grzecznoś<strong>ci</strong>ą kasztelanowej i przedłużał rozmowę, do<br />
której także i Melania się przyczyniała, lubo zapewne ostatnie kasztelanowej słowa niejedną<br />
myśl w niej wzbudziły. Skarbnik wstał z swego miejsca, usunął się trochę i przypatrywał się z<br />
<strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>ą Melanii. Stała bowiem w tej chwili przed nim wojewodzianka inflancka, bezzawodnie<br />
ta sama, z którą, podług wiadomoś<strong>ci</strong> wywiezionej z Jaćmierza, miał być już niby po<br />
słowie Jędrzej. Byłby on był niezmiernie <strong>ci</strong>ekawy poz<strong>na</strong>ć ją bliżej, z<strong>da</strong>wało mu się <strong>na</strong>wet, że<br />
jest to dla niego potrzebnym, jakoż myślał już <strong>na</strong>d tym, jakby to zrobić – ale skarbnik nie potrzebował<br />
dzisiaj myśleć <strong>na</strong>d niczym, bo mu się wszystko samo z siebie winęło jak z płatka.<br />
Ledwie też o tym pomyślał, kasztelanowa sama go z wojewodą poz<strong>na</strong>ła, do<strong>da</strong>jąc w końcu do<br />
reprezentacji:<br />
– Poz<strong>na</strong>j<strong>ci</strong>e się waszmość ze sobą, boś<strong>ci</strong>e obadwa pocz<strong>ci</strong>wi ludzie i obadwaś<strong>ci</strong>e równo<br />
pracowali dla kraju, cho<strong>ci</strong>aż, ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, <strong>na</strong> różnych drogach.<br />
– Bardzo wysoko sobie cenię tę chwilę – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik, zwracając się do wojewody<br />
– w której mam zaszczyt prezentować się panu. Imię to jest u mnie zapisane w złotej księdze<br />
moich <strong>na</strong>jdroższych pamiątek; miałem bowiem zaszczyt służyć razem z Tadeuszem Rogalińskim<br />
i chwile te, lubo tak nieszczęśliwe, liczę jed<strong>na</strong>k do <strong>na</strong>jprzyjemniejszych mojego ży<strong>ci</strong>a.<br />
– Pan major dobrodziej – mówił mu wojewo<strong>da</strong> – <strong>da</strong>jesz mi dowody osobliwszej swej<br />
uprzejmoś<strong>ci</strong>... Tadeusz był to mój synowiec, którego i ja sobie często wspomi<strong>na</strong>m, a zawsze z<br />
prawdziwą przyjemnoś<strong>ci</strong>ą. Dał on dowody niepospolitej odwagi i poświęcenia się bez granic,<br />
<strong>na</strong> co, niestety! nie wszystkich <strong>na</strong>s stać było w owych czasach...<br />
Ale spodziewam się, że pan dobrodziej tu dłużej zabawisz i przez to <strong>na</strong>stręczysz mi <strong>na</strong>der<br />
miłą przyjemność odświeżenia sobie w pamię<strong>ci</strong>...<br />
Tu kasztelanowa coś przemówiła do wojewody, a tymczasem Melania, która dotychczas<br />
rozmawiała z kasztelanową, odezwała się do skarbnika:<br />
– Pan major także przybył do <strong>na</strong>s <strong>na</strong> całą zimę czy tylko w przejeździe?<br />
– Owszem, pani – rzekł skarbnik – zabawię tutaj <strong>na</strong>jmniej kilka tygodni. Zima przykrą jest<br />
<strong>na</strong> wsi, a osobliwie wtedy, kiedy się jest samotnym.<br />
– O! zima <strong>na</strong> wsi jest nie do przeby<strong>ci</strong>a. Czy i siostra pa<strong>na</strong> majora, pani podkomorzy<strong>na</strong> sędomirska,<br />
jest tutaj?<br />
– Jest także.<br />
– Zapewne z córką, która była <strong>na</strong> edukacji w Warszawie i bawiła u pani podczaszynej<br />
przemyskiej, <strong>na</strong>szej <strong>da</strong>wnej z<strong>na</strong>jomej. Ale i panią podkomorzynę ja kiedyś z<strong>na</strong>łam. Kiedym,<br />
dzieckiem będąc, wyjeżdżała z rodzicami <strong>na</strong> lato do Albigowej, przypomi<strong>na</strong>m sobie, że państwo<br />
podkomorstwo raz u <strong>na</strong>s byli. Jeżeli się nie mylę, była <strong>na</strong>tenczas z nimi i mała Stasia,<br />
która teraz <strong>na</strong> pannę słuszną wyrosła i ma być tak niezrów<strong>na</strong>nie piękną, że jeszcze tu nic podobnego<br />
nie widziano.<br />
– Nie wiem, pani – rzekł skarbnik, pokręcając wąsa – o ile moja siostrzenica jest piękną,<br />
ale to wiem z pewnoś<strong>ci</strong>ą, że nie jest piękniejszą od pani.<br />
– O! pan major jesteś zbyt grzecznym... – odpowiedziała Melania z zarumienieniem, ale<br />
do<strong>da</strong>ła zaraz – a o ile w tej grzecznoś<strong>ci</strong> jest zbytku, będziesz się pan mógł <strong>na</strong>jlepiej przeko<strong>na</strong>ć,<br />
kiedy <strong>na</strong>s jedną przy drugiej obaczysz. Co zapewnie wkrótce się ziś<strong>ci</strong>, bo się spodziewam,<br />
że mnie nie ominie przyjemność odnowienia tej tak <strong>da</strong>wnej i całkiem zapomnianej już z<strong>na</strong>jomoś<strong>ci</strong>...<br />
W tej chwili zbliżył się do Melanii raźnym krokiem starosta bełski, pełen słów nie tylko<br />
tak grzecznych, ale zarazem i tak obfitych, że ją zajął już wyłącznie dla siebie.<br />
Skarbnik wtedy się jeszcze <strong>da</strong>lej odsunął i przypatrywał się z <strong>na</strong>tężoną uwagą staroś<strong>ci</strong>e –<br />
był to także jego <strong>da</strong>wny z<strong>na</strong>jomy...<br />
Zostawmy tutaj skarbnika, a powróćmy jeszcze do jego siostry i siostrzenicy. Kiedy skarbnik<br />
od nich odstąpił, ażeby się przysunąć do kasztelanowej, odezwała się matka do córki:<br />
161
– Jeżeliby miało przyjść istotnie do tego, żeby <strong>na</strong>m ktoś zaprezentował tego pa<strong>na</strong> Flawiusza,<br />
to bym się tylko jednej rzeczy obawiała od niego, a to jest...<br />
– Cóż, mamo?<br />
– To jest, żeby nie wspomi<strong>na</strong>ł co o tej scenie warszawskiej...<br />
– Ale gdzieżby on o tym wspomniał?<br />
– Nie powinien by; ale ty nie z<strong>na</strong>sz ludzi... – Podkomorzy<strong>na</strong>, obróco<strong>na</strong> w tej chwili do<br />
córki, ch<strong>ci</strong>ała coś <strong>da</strong>lej mówić, ale wtem z strony prze<strong>ci</strong>wnej huknął jakiś głos <strong>na</strong>d nią:<br />
– Ma<strong>da</strong>me!<br />
Podkomorzy<strong>na</strong> się obró<strong>ci</strong>ła i ujrzała stojącego przed sobą imć pa<strong>na</strong> starostę halickiego,<br />
<strong>który</strong> trzymał Flawiusza za rękę:<br />
– Prezentuję pani imć pa<strong>na</strong> Flawiusza – mówił starosta – jeden <strong>da</strong>nser więcej nie zawadzi<br />
<strong>na</strong> balu...<br />
Pomimo to, że już była <strong>na</strong> to przygotowaną, podkomorzy<strong>na</strong> się prze<strong>ci</strong>eż zmieszała i odpowiedziała<br />
półgłosem:<br />
– Bardzo się <strong>ci</strong>eszę...<br />
Starosta halicki, powiedziawszy jakiś komplement Stasi odszedł; Flawiusz został.<br />
– Ja miałem przyjemność – mówił Flawiusz – widzieć panią nie<strong>da</strong>wno... Bawiąc się u pa<strong>na</strong><br />
chorążego koronnego, przejeżdżałem przypadkowo przez Zagórz i wstąpiłem do tamtejszego<br />
koś<strong>ci</strong>oła. Właśnie odprawiała się suma, a między modlącymi się byłyś<strong>ci</strong>e także i panie...<br />
– Mając koś<strong>ci</strong>ół tak blisko, nie opuszczamy zwykle żadnego <strong>na</strong>bożeństwa...<br />
– Bardzo to jest budujące... osobliwie dla mnie, <strong>który</strong>, przebywając <strong>na</strong>jwięcej w mieś<strong>ci</strong>e,<br />
odwykłem już od widoku tych <strong>na</strong>szych wiejskich koś<strong>ci</strong>ółków, które jak tylko są otwarte, zawsze<br />
pełne są ludzi, modlących się <strong>ci</strong>cho, skromnie, a często <strong>na</strong>wet z owymi <strong>na</strong>jcenniejszymi ze<br />
wszystkich łzami, które są tak wzruszające, że niepodob<strong>na</strong> im także łzą nie zawtórzyć...<br />
– Nasz lud wiejski jest bardzo <strong>na</strong>bożny...<br />
– Tak jest istotnie. Uważałem to we wszystkich moich po prowincji podróżach i spostrzeżenie<br />
to przynosiło mi zawsze niewymowną po<strong>ci</strong>echę. Jest bowiem rzeczą pewną, że to serce<br />
silne, czyste, dziewicze, ta niezachwia<strong>na</strong>, przeważająca <strong>na</strong>d wszystko inne wiara <strong>na</strong>szego ludu,<br />
jest niezawodną rękojmią jego wielkiej przyszłoś<strong>ci</strong>. Wszystkie <strong>na</strong>jwspanialsze zdobycze<br />
<strong>na</strong>szego <strong>na</strong>puszonego rozumu, wszystkie misterstwa <strong>na</strong>szego wszechstronnego umysłu niczym<br />
są wobec tej jednej, prostej, lecz świętej myśli, która jest jako perła wielka, osadzo<strong>na</strong> w<br />
olbrzymiej skale, i całe szeregi <strong>taki</strong>ch skal niezwalczonych ma <strong>na</strong> swoje rozkazy...<br />
– Pan bardzo pięknie mówisz o tej myśli wielkiej i nieskończonej, którą Bóg <strong>na</strong>tchnął serce<br />
<strong>na</strong>sze, abyśmy z<strong>na</strong>chodzili w niej przystań pewną we wszystkich burzach <strong>na</strong>szego ży<strong>ci</strong>a.<br />
– I mówię z serca... cho<strong>ci</strong>aż podobno nie wszyscy uwierzyliby temu, którzy byli wtedy w<br />
zagórskim koś<strong>ci</strong>ele...<br />
– Niezupełnie pa<strong>na</strong> rozumiem...<br />
– Pani mnie rozumiesz zupełnie – odpowiedział z uśmiechem Flawiusz – jeżeli do<strong>da</strong>m, że<br />
mnie ludzie tamtejsi oglą<strong>da</strong>li z osobliwym zdziwieniem i bo<strong>da</strong>j czy niektórzy nie żeg<strong>na</strong>li się<br />
przede mną ukradkiem...<br />
– Pan zapewne żartujesz – rzekła równie z uśmiechem podkomorzy<strong>na</strong> – ale gdyby się <strong>na</strong>wet<br />
coś podobnego z<strong>da</strong>rzyło, nie powinno to pa<strong>na</strong> zadziwić. Lud <strong>na</strong>sz jeszcze nie jest obyty z<br />
widokiem francuskiego ubioru...<br />
– A powinien by być <strong>da</strong>leko więcej obyty z tym wszystkim, co przynosi cywilizacja, niż<br />
każdy inny. Przejeżdżając przez Zagórz, widziałem tam między ludem <strong>da</strong>leko większą i <strong>na</strong>wet<br />
pokaźniejszą zamożność niż w wioskach innych... Jest to niewątpliwa zasługa dworu, <strong>który</strong>, o<br />
ile słyszałem, wzorowe prowadzi gospo<strong>da</strong>rstwo u siebie i wzorowo się opiekuje swoją pracowitą<br />
gromadą.<br />
162
–Pan jesteś bardzo grzeczny – rzekła <strong>na</strong> to nie bez zadowolenia podkomorzy<strong>na</strong> – ale istotnie,<br />
mogę to sobie przyz<strong>na</strong>ć bez samochwalstwa, że mam trochę staranniejszy u siebie porządek<br />
niż we wielu sąsiedztwach...<br />
– Staranność <strong>na</strong>gradza się zwykle obfitoś<strong>ci</strong>ą. Wyobrażam sobie, że w gospo<strong>da</strong>rstwie u pani<br />
musi być prawie tak samo, jak u pani kasztelanowej <strong>na</strong> balu. Co tylko może przynieść zaszczyt,<br />
pożytek, ozdobę, a wresz<strong>ci</strong>e i konieczną rozrywkę, wszystko się tu z<strong>na</strong>jduje. Przyz<strong>na</strong>ć<br />
wszakże potrzeba, że <strong>na</strong>jpiękniejszych kwiatów dostarczyła temu balowi prowincja, jak tego<br />
panie same jesteś<strong>ci</strong>e już <strong>na</strong>jniezaprzeczeńszym dowodem.<br />
– Oh! pan i mnie <strong>na</strong>wet liczysz jeszcze do kwiatów!<br />
– Szczerze to pani mówię, bo <strong>na</strong>wet nie jest to moja myśl włas<strong>na</strong>, ale <strong>na</strong>jpowszechniejsza<br />
opinia. Pan<strong>na</strong> podkomorzanka zadziwia, pani imponujesz <strong>na</strong>m wszystkim. Nam, mówię,.<br />
wszystkim, którzy mamy szczęś<strong>ci</strong>e po raz pierwszy panią oglą<strong>da</strong>ć, a cóż dopiero tym, którzy,<br />
będąc niegdyś gośćmi księ<strong>ci</strong>a jenerała, dzisiejsze swoje uwielbienia podnoszą jeszcze tak<br />
świetnymi wspomnieniami przeszłoś<strong>ci</strong>...<br />
– O! te czasy <strong>da</strong>wnej świetnoś<strong>ci</strong> Puław! – zawołała <strong>na</strong> to podkomorzy<strong>na</strong> – panowie młodzi<br />
nie może<strong>ci</strong>e mieć o tym <strong>na</strong>wet wyobrażenia i nie może<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>być go nigdy, bo coś podobnego<br />
już pewnie się nie powtórzy.<br />
– Wierzę temu i bardzo. Czasy te się nie wrócą, choćby tylko dlatego, że ta młodzież ówczes<strong>na</strong>,<br />
wykształco<strong>na</strong> po <strong>na</strong>jwiększej częś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> dworze francuskim i prawie tylko żyjąca <strong>na</strong> to,<br />
aby hołdy od<strong>da</strong>wać pięknoś<strong>ci</strong>, dzisiaj już prawie całkiem zniknęła. My, rubaszniejąc <strong>ci</strong>ągle po<br />
.służbach wojskowych, to tetryczejąc przy pracach innych, a w ogólnoś<strong>ci</strong> garbiąc się pod <strong>ci</strong>ężarem<br />
niez<strong>na</strong>nych dotychczas bólów, już nie mamy tej świeżoś<strong>ci</strong> umysłu i serca, która do <strong>taki</strong>ej<br />
służby konieczną.<br />
– Tej uwagi nie mogę panu potwierdzić zupełnie, bo pomimo to wszystko, w czym pan<br />
możesz mieć słuszność, młodzież dzisiejszą z<strong>na</strong>jduję tak grzeczną, tak <strong>na</strong>wet uprzedzającą, że<br />
<strong>na</strong> porów<strong>na</strong>niu ze swymi poprzednikami nie tylko nic nie tra<strong>ci</strong>, ale może <strong>na</strong>wet jeszcze zyskuje.<br />
– Z<strong>da</strong>nia tego nie jestem w stanie pani zaprzeczyć, bo muszę się przyz<strong>na</strong>ć otwar<strong>ci</strong>e, że<br />
moja uwaga była tylko pobieżną. W każdym razie tylko mi żałować przychodzi w imieniu<br />
tejże młodzieży, że nie będzie miała dzisiaj dostatecznego pola do potwierdzenia tej tak pochlebnej<br />
dla siebie opinii... pani kasztelanowa pozwala tylko <strong>na</strong> dwa szczególne tańce i jestem<br />
pewny, że swego postanowienia nie zmieni...<br />
Tu obró<strong>ci</strong>ł się Flawiusz do podkomorzanki i spytał zaraz:<br />
– Pani chętnie tańcuje?<br />
– Ja... dosyć chętnie... uważam taniec za bardzo zajmującą rozrywkę...<br />
– Jestem z panią <strong>na</strong>jzgodniejszy w tym z<strong>da</strong>niu, co mi niewymowne przynosi szczęś<strong>ci</strong>e, ale<br />
byłbym jeszcze <strong>da</strong>leko szczęśliwszym, gdybyś mnie pani ob<strong>da</strong>rzyła zaszczytem służenia jej do<br />
jednego z dzisiejszych tańców...<br />
Na to wezwanie Stasia się trochę zarumieniła, ale odpowiedziała przytomnie:<br />
– Do pierwszego tańca jestem już zamówio<strong>na</strong>... ale drugi chętnie będę tańcować z panem...<br />
Flawiusz się kłaniał uszczęśliwiony i mówił:<br />
– Podział zrobiony przez panią jest <strong>na</strong>jszczęśliwszy: taniec polski dostanie się Polakowi, a<br />
Flawiuszowi francuski...<br />
– Czy pan istotnie jesteś Francuzem? – spytała Stasia.<br />
– Nie, pani. Matką moją jest Polska. Francja była mi tylko <strong>na</strong>jtroskliwszą piastunką...<br />
– Ale pan porzu<strong>ci</strong>łeś piastunkę i powró<strong>ci</strong>łeś do matki, i spodziewać się <strong>na</strong>leży, że ją już nie<br />
porzu<strong>ci</strong>sz...<br />
– O! nigdy! chybaby mnie nie poz<strong>na</strong>ła i odtrą<strong>ci</strong>ła od siebie...<br />
163
– O to niech pan będzie spokojny – odpowiedziała podkomorzy<strong>na</strong> – nie postąpi tak nigdy<br />
prawdziwa matka...<br />
Kiedy to mówiła podkomorzy<strong>na</strong>, muzyka uderzyła pierwszy takt poloneza. I matka, i córka<br />
spoglądnęły <strong>na</strong> siebie i obydwie pobladły.<br />
Ale w tymże samym momen<strong>ci</strong>e, roztrą<strong>ci</strong>wszy prawie tłum zgromadzony przed tymi <strong>da</strong>mami,<br />
zjawił się Jędrzej.<br />
W jego ruchach, wyrazie twarzy i całej posta<strong>ci</strong> wi<strong>da</strong>ć było ten cały pośpiech, z jakim pędził,<br />
ażeby się w słowie postawił. Stanąwszy przed podkomorzyną i Stasią, nie był w stanie<br />
ani słowa wymówić, tak był w tej chwili zmęczony i tak pełen wzruszenia – kłaniał się tylko<br />
po kilkakroć matce i córce. Tak samo wzruszo<strong>na</strong> była podkomorzy<strong>na</strong> i Stasia, wszakże pierwsza<br />
podkomorzy<strong>na</strong> odzyskała równowagę umysłu i serca i rzekła do Jędrzeja z uśmiechem:<br />
– Nie mogę panu zarzu<strong>ci</strong>ć, żebyś nie był słownym... ale też i trudno zataić, że słowność<br />
tylko <strong>na</strong> jednej wisiała sekundzie...<br />
Ale Jędrzej już tylko uśmiechem odpowiedział podkomorzynie, w tej chwili bowiem po<strong>da</strong>ł<br />
ramię Stasi i przy<strong>ci</strong>snąwszy je <strong>na</strong> rachunek ś<strong>ci</strong>skającego ich tłumu jak <strong>na</strong>jmocniej do siebie,<br />
zniknął w głębi sali pomiędzy ustawiającymi się do tańca parami...<br />
Flawiusz został jakby olśniony <strong>na</strong> miejscu i założywszy ramio<strong>na</strong>, patrzał za szczęśliwym<br />
Jędrzejem dziwnie osowiałymi oczyma...<br />
W tej chwili stał tam także i skarbnik, <strong>który</strong>, przypatrzywszy się już temu, jak jego siostrzenica<br />
poszła w taniec z <strong>na</strong>gle zjawionym Jędrzejem, a jego siostra z jakimś innym jegomoś<strong>ci</strong>ą<br />
poważnym, zaczął się teraz przypatrywać, jak się organizował poważny, staroświecki<br />
polonez, do którego w pierwszą parę stanął książę jenerał z gospodynią domu.<br />
Kiedy Jędrzej, porwawszy Stasię od boku matki, uniósł ją z sobą pomiędzy tłum ludzi, był<br />
tą zdobyczą tak uszczęśliwiony, tak się cały od<strong>da</strong>ł upajającym go uczu<strong>ci</strong>om wzruszonego do<br />
głębi serca, że wcale nic nie wiedział i nie ch<strong>ci</strong>ał wiedzieć, co się działo około niego. Trzymającemu<br />
silnym ramieniem uwielbioną przez siebie dziewicę z<strong>da</strong>wało się w tej chwili, jakby<br />
już wszystkie stojące mu do tego szczęś<strong>ci</strong>a <strong>na</strong> drodze trudnoś<strong>ci</strong> ostatecznie zwy<strong>ci</strong>ężył, nieoceniony<br />
przez siebie skarb zdobył i ramię w ramię ze swoim aniołem wstępował właśnie <strong>na</strong> ten<br />
uś<strong>ci</strong>elony kwiatami goś<strong>ci</strong>niec ży<strong>ci</strong>a, <strong>który</strong> go długoletnią wędrówką przez <strong>na</strong>jpiękniejsze krainy<br />
miał zaprowadzić kiedyś do bramy rzeczywistego nieba i z którego przechodząc do nieba,<br />
nie miał <strong>na</strong>wet czuć żadnego przechodu...<br />
– Powiedz mi, pani, szczerze – mówił Jędrzej do Stasi, stając z nią w korowodzie par tańcujących<br />
– czy pani byłaś pewną tego, że się postawię w słowie? czy obudzala się w sercu<br />
pani wątpliwość?<br />
–Byłam pewną – odpowiedziała Stasia.<br />
– O! dziękuję pani! pani mnie uszczęśliwiasz <strong>na</strong>d wszelki wyraz. A powiedzże mi, pani,<br />
cóż by było <strong>na</strong>tenczas, gdybym był się nie stawił?<br />
– Byłam tak pewną, że pan przyjedziesz, żem <strong>na</strong>wet o tym nie pomyślała...<br />
– Pani ufność – rzekł Jędrzej, postępując za szeregiem par tańcujących – podnosi mnie stokroć<br />
wyżej, niżelibym się zdołał podnieść o własnych siłach... Pani byłaś dotychczas moim<br />
<strong>na</strong>tchnieniem, lecz odtąd będziesz źródłem, z którego będę czerpał me siły, <strong>który</strong>ch o! jakżeż<br />
wiele jeszcze mi będzie potrzeba!... Ale prze<strong>ci</strong>e, cóż byś pani była pomyślała o mnie, gdybym<br />
był nie przyjechał? Byłabyś mi pani nie uwierzyła już nigdy?<br />
– Nie wiem... lecz gdybym była miała dosyć władzy <strong>na</strong>d sobą, aby usłuchać rozsądku, to<br />
nigdy.<br />
Jędrzej spojrzał <strong>na</strong> nią trzeźwym okiem <strong>na</strong>mysłu, ale w ten moment znowu wpadł w zapał i<br />
mówił <strong>da</strong>lej:<br />
– Nie mów tak, pani, i <strong>na</strong> tej drodze, <strong>na</strong> której wierzysz, nie słuchaj nigdy rozsądku. Wiara<br />
niechaj ma miejsce pierwsze, niechaj ma głos pierwszy i głos ostatni, i niechaj trwa niewzru-<br />
164
szo<strong>na</strong> <strong>na</strong> wieki! Taka powin<strong>na</strong> być wiara w Boga, <strong>który</strong> jest wszechmogący i mogąc <strong>na</strong>m każdego<br />
momentu <strong>da</strong>ć dowody swojej <strong>na</strong>d <strong>na</strong>mi opieki, prze<strong>ci</strong>eż czasem <strong>na</strong>s tak <strong>ci</strong>ężko i długo<br />
doświadcza... a cóż dopiero wiara w słabego człowieka, <strong>który</strong> tysiącem okoliczoś<strong>ci</strong> jest tak<br />
skrępowany, że nie jest pewien jednego kroku?...<br />
– Dlatego też wiara w człowieka – odpowiedziała Stasia – nie może być nigdy tak trwała,<br />
jak wiara w Boga...<br />
– Nigdy? – zapytał Jędrzej.<br />
– Bóg jest jeden <strong>na</strong> wieki, człowiek zmienny <strong>na</strong>wet w swym krótkim ży<strong>ci</strong>u...<br />
– Nie może nigdy? – spytał jeszcze raz Jędrzej, patrząc w oczy dziewczynie.<br />
– Może... nie wiem, czasem bywają wyjątki – odpowiedziała Stasia, płoniąc się i spuszczając<br />
oczy ku ziemi, ale w ten moment znowu spojrzała mu w oczy i rzekła: wesoło: – Ale<br />
bo pan jesteś nielitoś<strong>ci</strong>wy... a to bardzo nieładnie.<br />
Reflektując się wszakże, że niekoniecznie potrzebnie to powiedziała, do<strong>da</strong>ła zaraz:<br />
– Pan mnie wyprowadzasz <strong>na</strong> jakieś <strong>taki</strong>e kwestie, które tyczą religii, a to są rzeczy, w <strong>który</strong>ch<br />
żadne kwestie nie powinny mieć miejsca. Poczekajże pan, otóż za to teraz ja będę pa<strong>na</strong><br />
kwestionować i będę także nielitoś<strong>ci</strong>wą.<br />
– Im pani więcej będziesz nielitoś<strong>ci</strong>wą, tym ja będę szczęśliwszym. Słucham panią.<br />
– Więc ja pa<strong>na</strong> będę egzaminować – mówiła Stasia – i będę bardzo nielitoś<strong>ci</strong>wą. Najpierw<br />
spytam pa<strong>na</strong>, dlaczego pan, mając być <strong>na</strong> dzisiejszym balu, przyjechałeś tak późno, że gdyby<br />
się tylko koło było złamało <strong>na</strong> drodze, już by było po balu?<br />
– Otóż <strong>na</strong> to odpowiem pani, że dlatego nie mogłem wybrać się wcześniej, bo miałem bardzo<br />
ważne zaję<strong>ci</strong>a w domu. Trza pani bowiem wiedzieć, że sprze<strong>da</strong>ję jaćmierskie państwo i –<br />
właśnie teraz miałem kupca u siebie. Sprze<strong>da</strong>ż taka jest rzeczą bardzo ważną i trudną, a tym<br />
trudniejszą dla mnie, bo oprócz trudnoś<strong>ci</strong>, jaka leży w samej sprze<strong>da</strong>ży rozległego majątku,<br />
miałem jeszcze i w tym trudnoś<strong>ci</strong>, że macocha moja się wprost temu sprze<strong>ci</strong>wia.<br />
– Pan sprze<strong>da</strong>je Jaćmierz? a nie szko<strong>da</strong> to będzie?<br />
– Może i szko<strong>da</strong>, ale byłaby większa szko<strong>da</strong>, gdybym go tak zostawił.<br />
– Kiedy pan tak mówi, to tak musi być; bo już nie chcę być całkiem nielitoś<strong>ci</strong>wą. Ale będę<br />
jeszcze nielitoś<strong>ci</strong>wą <strong>da</strong>lej. A więc jakimże znowu sposobem to się stało, że pan, siedząc w<br />
Jaćmierzu, wiedziałeś o dzisiejszym balu, i jakim sposobem, nie będąc tutaj, zostałeś <strong>na</strong>ń zaproszony?<br />
– O! jakże pani jesteś nielitoś<strong>ci</strong>wą! – rzekł z uśmiechem młodzieniec – a więc cóż już mam<br />
robić? muszę pani powiedzieć, że miałem tutaj mojego ajenta we Lwowie, <strong>który</strong> mi nie tylko<br />
doniósł sztafetą o dniu tego balu, ale mi to wyrobił, że mnie nieobecnego <strong>na</strong> ten bal zaproszono...<br />
– To bardzo ładnie... ale prze<strong>ci</strong>e, żeby się było koło złamało...<br />
– Pani koniecznie chodzi o koło – zawołał z uśmiechem Jędrzej – ba! to już muszę i to pani<br />
powiedzieć, że mi się koło złamać nie mogło, bom jechał pocztą od stacji do stacji, a mój<br />
powóz wysłałem tygodniem <strong>na</strong>przód...<br />
– Bardzoś pan sobie dobrze poradził; ale ja jeszcze będę nielitoś<strong>ci</strong>wą...<br />
Ale kiedy te słowa Stasia mówiła, krajczy koronny odbił <strong>da</strong>mę księ<strong>ci</strong>u jenerałowi, a w tej<br />
chwili i <strong>na</strong> Jędrzeja przyszła kolej od<strong>da</strong>nia <strong>da</strong>my swojej swemu poprzednikowi. Patrząc z żalem<br />
<strong>na</strong> Stasię, od<strong>da</strong>ł ją Jędrzej i nie widząc wcale, komu po<strong>da</strong>je rękę, po<strong>da</strong>ł już tę rękę <strong>da</strong>mie<br />
<strong>na</strong>stępującej i jeszcze <strong>ci</strong>ągle patrzał <strong>na</strong> Stasię...<br />
Spostrzegłszy się wresz<strong>ci</strong>e, że już czas przestać patrzeć <strong>na</strong> Stasię, a spojrzeć <strong>na</strong> swoją <strong>da</strong>mę<br />
teraźniejszą, obró<strong>ci</strong>ł głowę i spojrzał w samej isto<strong>ci</strong>e...<br />
Ale to spojrzenie było zabijające dla niego...<br />
165
Jędrzej zbladł tak <strong>na</strong>gle, jakby piorun uderzył tuż koło niego, zachwiał się <strong>na</strong> nogach i stra<strong>ci</strong>ł<br />
<strong>na</strong>wet przytomność do tego stopnia, że zaraz oczy spuś<strong>ci</strong>ł ku ziemi i <strong>na</strong>wet nie przywitał<br />
swej <strong>da</strong>my.<br />
A powinien to był jak <strong>na</strong>jprędzej uczynić, <strong>da</strong>mą tą bowiem był nie kto inny, tylko – Melania,<br />
która od samego początku <strong>ci</strong>ągle postępowała za nim z starostą bełskim.<br />
Widok jej, tak niespodziewany i tak bezpośredni po Stasi, odebrał mu zmysły zupełnie. Do<br />
tego jeszcze starosta bełski <strong>na</strong>chylił mu się do ucha i rzekł mu te słowa:<br />
– Jak się masz, Jędrzeju... proszę <strong>ci</strong>ę, nie mów tak głośno, bo słychać <strong>ci</strong>ę o pięć kroków.<br />
Była to niepotrzeb<strong>na</strong> przestroga, bo Jędrzej nie był w stanie przemówić coś choćby <strong>na</strong>j<strong>ci</strong>szej<br />
– ale ta przestroga go do reszty dobiła. Melania każde słowo słyszała, które mówił ze<br />
Stasią!<br />
Tak też było w isto<strong>ci</strong>e. Pomimo to jed<strong>na</strong>k, wi<strong>da</strong>ć było po Melanii, że pierwsze wrażenie,<br />
jakie <strong>na</strong> niej zrobiła ta podsłucha<strong>na</strong> rozmowa, już teraz przeszło – żal jej może było, że stanęła<br />
umyślnie tuż za Jędrzejem i przeko<strong>na</strong>ła się o tym dowodnie, o co go dotychczas tylko<br />
podejrzywała – ale i to już przeszło... i Melania w tej chwili była zupełnie spokojną i miała<br />
całą władzę <strong>na</strong>d sobą. Jakoż odezwała się pierwsza do niego:<br />
–A teraz ja będę nielitoś<strong>ci</strong>wą <strong>na</strong>d panem...<br />
– Pani! – przemówił Jędrzej, ale reszta stów pozostała mu w gardle.<br />
Melania postanowiła mś<strong>ci</strong>ć się i mówiła <strong>da</strong>lej:<br />
– I mam <strong>na</strong>wet prawo być nielitoś<strong>ci</strong>wą <strong>na</strong>d panem, bo nie raczyłeś mnie <strong>na</strong>wet przywitać...<br />
– Przepraszam panią – wymówił półgłosem Jędrzej.<br />
– Przebaczam panu. Pan dopiero wysiadłeś z powozu... Pędziłeś przez cały dzień i noc<br />
pocztą, aby być <strong>na</strong> tym balu, słusz<strong>na</strong> więc, że bal odniósł pierwszeństwo przede mną...<br />
– Tak... istotnie... ja dopiero co wszedłem do sali... właśnie muzyka się odezwała..<br />
– Ale tak jest... wszakże ja to sama widziałam...<br />
– Pani widziała...<br />
– Od tego momentu, jak pan wszedłeś do sali; i widzę pa<strong>na</strong> odtąd bez przerwy, nie widzia<strong>na</strong><br />
przez pa<strong>na</strong>...<br />
– Pani mi raczy łaskawie przebaczyć... prze<strong>ci</strong>eż sama pozycja moja...<br />
– Nie pozwalała panu mnie dojrzeć... I dlaczegoż pan mi <strong>taki</strong>e rzeczy powtarzasz? czy pan<br />
sądzisz, że i ja panu nie wierzę?<br />
– O ile się mogę domyślać z słów pani...<br />
– Jak to? więc pan sądzisz istotnie, że ja panu nie wierzę? ja, która pa<strong>na</strong> z<strong>na</strong>m od dzie<strong>ci</strong>ęctwa,<br />
która z<strong>na</strong>m każdą myśl pa<strong>na</strong>, każde <strong>na</strong>jdrobniejsze uczu<strong>ci</strong>e, która się podejmuję powiedzieć<br />
<strong>na</strong>przód, jak pan sobie w każdym a każdym wypadku postąpisz; jaż bym miała nie<br />
wiedzieć o tym, że pan jesteś jako skała, <strong>na</strong> której by moż<strong>na</strong> drugi koś<strong>ci</strong>ół budować?...<br />
Jędrzej westchnął z głębi piersi, Melania mówiła <strong>da</strong>lej:<br />
– Fe, panie Jędrzeju! tej wątpliwoś<strong>ci</strong> o mojej wierze w pa<strong>na</strong> nie byłabym się nigdy spodziewała<br />
po panu...<br />
– O! pani! a czyż ja mówię...<br />
– Pan tego nie mówisz, ale pan tak postępujesz, że już nic mówić nie trzeba...<br />
– Pani! pozwól mi... ja się usprawiedliwię...<br />
– Ale proszęż pa<strong>na</strong>, jak pan jesteś zabawny! Czyż pan sądzisz, że mnie potrzeba jakichkolwiek<br />
usprawiedliwień od pa<strong>na</strong>? Powia<strong>da</strong>m panu otwar<strong>ci</strong>e, że pa<strong>na</strong> z<strong>na</strong>m tak <strong>da</strong>wno i tak<br />
gruntownie, że mojej opinii o panu nic zachwiać nie zdoła, nie tylko to, co bym od kogo słyszała,<br />
nie tylko to, co bym sama słyszała, ale gdybym <strong>na</strong>wet <strong>na</strong> własne oczy widziała... Ale <strong>na</strong><br />
cóż tu mówić? pan wiesz aż <strong>na</strong>dto dobrze, jak <strong>da</strong>leko posuwam ufność moją i jak głębokie są<br />
moje przeko<strong>na</strong>nia...<br />
– Pani jesteś rzeczywiś<strong>ci</strong>e nielitoś<strong>ci</strong>wą...<br />
166
– Jakże? to pan tego nie lubisz? wszakże z<strong>da</strong>je mi się, że dopiero co prosiłeś panny podkomorzanki,<br />
aby była nielitoś<strong>ci</strong>wą <strong>na</strong>d panem, a przede mną skarżysz się <strong>na</strong> to?...<br />
W tym momen<strong>ci</strong>e polonez się skończył. Ale Melania jeszcze miała dosyć siły <strong>na</strong>d sobą, jakoż<br />
oparła się <strong>na</strong> ramieniu Jędrzeja i rzekła:<br />
–Ale kiedy pan tego nie lubisz, to ja pa<strong>na</strong> od tego uwolnię i budę litoś<strong>ci</strong>wszą <strong>na</strong>d panem.<br />
Proszę więc pa<strong>na</strong> teraz, żebyś mnie zaprowadził do pani podkomorzynej sędomirskiej i zaprezentował<br />
mnie jej i jej córce... Mój oj<strong>ci</strong>ec już się przedstawił tym <strong>da</strong>mom... wypa<strong>da</strong> więc i<br />
mnie poz<strong>na</strong>ć się z nimi. Przyz<strong>na</strong>m się panu <strong>na</strong>wet, że pannę podkomorzankę jestem bardzo<br />
<strong>ci</strong>ekawa poz<strong>na</strong>ć... po konwersacji waszej uważałam to, że musi to być bardzo wysoko wykształco<strong>na</strong><br />
panienka... Ja, w mojej prosto<strong>ci</strong>e ducha, nie potrafię zapewne wszystkich jej przymiotów<br />
ocenić, ale już samo zbliżenie się do niej będzie dla mnie pełne korzyś<strong>ci</strong>, a ile mi to<br />
szczęś<strong>ci</strong>a przyniesie, tego już panu <strong>na</strong>wet nie potrafię powiedzieć...<br />
Jędrzej nie wiedział już zupełnie, co się z nim dzieje. Szedł on jak pijany i <strong>da</strong>ł się Melanii<br />
prowadzić do podkomorzynej, która z staroś<strong>ci</strong>ną halicką i Stasią siedziała <strong>na</strong> sofie w samym<br />
rogu środkowej sali.<br />
Tam przyszedłszy, miał przedstawić Melanię tym <strong>da</strong>mom, ale słowa mu marły <strong>na</strong> ustach.<br />
Nie miał <strong>na</strong>wet tyle przytomnoś<strong>ci</strong> i siły, ażeby wymówić imię wojewodzianki inflanckiej –<br />
stał przed nimi blady jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>, chwiejący się <strong>na</strong> nogach i osłupiałymi oczyma wpatrzony w<br />
ziemię jak zbrodzień, przyprowadzony do wysłuchania wyroku śmier<strong>ci</strong>...<br />
Melania, z<strong>na</strong>jdująca przytomność w władzy <strong>na</strong>d sobą, a tę władzę w czystoś<strong>ci</strong> swego sumienia,<br />
widziała dobrze to pomieszanie Jędrzeja i miała teraz jeszcze obszerniejsze pole do<br />
zemsty: ale anielskie to serce nie z<strong>na</strong>ło zemsty prawdziwej... Melanii żal już było i tego, co<br />
Jędrzejowi powiedziała dotychczas, i nie miała już serca pastwić się <strong>na</strong>d nim <strong>da</strong>lej lub mś<strong>ci</strong>ć<br />
się... Jakoż opuś<strong>ci</strong>ła jego ramię <strong>na</strong>tychmiast i sama się przypomniała podkomorzynie i Stasi.<br />
Korzystał z tej niespodziewanej swobody swojej Jędrzej i ś<strong>ci</strong>snąwszy się swoją ręką<br />
ogromnie za czoło, jakby tym sposobem ch<strong>ci</strong>ał utłumić palące go pod czaszką płomienie,<br />
usunął się prędko od towarzystwa i zniknął w tłumie. Przebijał on się przez ten tłum z gwałtownoś<strong>ci</strong>ą<br />
u<strong>ci</strong>ekającego zbrodniarza, ażeby tylko jak <strong>na</strong>jprędzej wydobyć się z tej duszącej go<br />
atmosfery i jak <strong>na</strong>jprędzej zwarzoną piersią orzeźwiającego zaczerpnąć powietrza...<br />
Ale tak u<strong>ci</strong>ekającego schwy<strong>ci</strong>ł go nie<strong>da</strong>leko ode drzwi starosta bełski.<br />
– A ty gdzie tak prędko u<strong>ci</strong>ekasz? – spytał starosta.<br />
– Najokropniejsza migre<strong>na</strong>...<br />
– O! jakże <strong>ci</strong>ę żałuję... no, a cóż moja sztafeta przyszła zawczasu?<br />
– Bardzo... bardzo... dziękuję...<br />
– I wszystko dobrze? podkomorzanka pod niebem... Ale wiesz, że to cudow<strong>na</strong> ta twoja<br />
bella ... idę <strong>na</strong>tychmiast ją poz<strong>na</strong>ć... czy są w tej sali?...<br />
– Są... są... wszystkie razem... bardzo się dobrze zabawisz... – odpowiedział Jędrzej i wyrwawszy<br />
się prawie gwałtem z rąk brata swojej macochy, pobiegł czym prędzej <strong>da</strong>lej.<br />
Starosta popatrzył za nim, pomyślał chwilkę i potem powolnym krokiem zbliżył się do<br />
Melanii, która z tamtymi trzema <strong>da</strong>mami mieniała zwykłe, konwencjo<strong>na</strong>lne grzecznoś<strong>ci</strong>.<br />
Przybliżywszy się do nich starosta, przedstawił się podkomorzynie i Stasi, urządził małe kółko<br />
w ką<strong>ci</strong>e salonu i zasiadłszy w tym kółku obok Melanii, rozpoczął swoją wymowną, klasycznie-grzeczną,<br />
złośliwie dow<strong>ci</strong>pną, francusko-śliską rozmowę. Mitygowała go Melania, ile<br />
możnoś<strong>ci</strong>, w jego nieklasycznych wybrykach, ale niewiele to pomagało: starosta był w <strong>na</strong>jlepszym<br />
humorze...<br />
My wszakże musimy wró<strong>ci</strong>ć jeszcze raz do skarbnika.<br />
Kiedy poloneza zagrano, skarbnik, jak to już wiemy, stał przypadkiem tuż obok Flawiusza<br />
i przypatrywał się parom poczy<strong>na</strong>jącym taniec. Taniec się rzeczywiś<strong>ci</strong>e rozpoczął, wspaniałe<br />
pary malowniczym korowodem przesuwały się poprzed niego i skarbnik przypatrywał im się<br />
167
niby z wielkim zaję<strong>ci</strong>em, lecz w samej rzeczy <strong>da</strong>leko z większym jeszcze zaję<strong>ci</strong>em przypatrywał<br />
się Flawiuszowi – a lubo to czynił ukradkiem i jak to mówią, spod oka, wi<strong>da</strong>ć jed<strong>na</strong>k<br />
było, że skarbnik bardzo pilnie ba<strong>da</strong>ł całą figurę, budowę, wzrost tego <strong>ci</strong>ekawego dla siebie<br />
młodzieńca, a jego twarzy przypatrywał się z taką pilnoś<strong>ci</strong>ą, jakby ch<strong>ci</strong>ał odgadnąć z<strong>na</strong>czenie<br />
każdego jej rysu i stąd złożyć sobie albo całkowity jej wyraz, albo dojść tym sposobem jakichś<br />
zakrytych przed sobą i zagmatwanych tajemnic. Wi<strong>da</strong>ć też było po skarbniku zarazem,<br />
jakby go coś wyraźnie <strong>ci</strong>ągnęło, aby do Flawiusza przemówił, ale także, jakby go nieśmiałość<br />
lub jakaś in<strong>na</strong> siła powstrzymywała od tego.<br />
Krę<strong>ci</strong>ł tedy wąs stary szlach<strong>ci</strong>c i sam nie wiedział, co robić; ale <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e chrząknął mocno<br />
i rzekł niby do siebie:<br />
– Nie masz to prze<strong>ci</strong>e tak poważnego tańca w żadnym innym <strong>na</strong>rodzie...<br />
Na te słowa Flawiusz się oglądnął i widząc, że przy skarbniku nie masz więcej nikogo, odpowiedział<br />
mu obojętnie:<br />
– W samej isto<strong>ci</strong>e, jest to <strong>na</strong>jpiękniejszy taniec <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e...<br />
Tu wi<strong>da</strong>ć było, że Flawiusz miał także niezmyśloną ochotę zbliżyć się do skarbnika, ale się<br />
wahał; jed<strong>na</strong>k, jak to zwykle bywa u młodych, wahanie to trwało li jedną sekundę, jakoż zaraz<br />
rzekł Flawiusz:<br />
– Ale cóż też ja robię? wszakże to pan major Nieczuja...<br />
– Tak, moś<strong>ci</strong> dobrodzieju, a pan dobrodziej?<br />
– Jak to? czy pan major mnie nie poz<strong>na</strong>je? wszakże to parę tygodni dopiero temu, kiedy<br />
miałem zaszczyt siedzieć z panem przy jednym stole...<br />
– A to pewnie <strong>na</strong> leskim zamku?<br />
– A <strong>na</strong>turalnie...<br />
– Patrzajże waćpan dobrodziej, jak to u mnie pamięć już słaba albo raczej winą temu te<br />
wasze stroje. Nieprzyzwyczajony wzrok do nich nie umie was pod nimi rozróżnić...<br />
– Ja miałem przyjemność – mówił <strong>da</strong>lej Flawiusz – prezentować się siostrze pa<strong>na</strong> majora,<br />
pani podkomorzynie sędomirskiej, i przyz<strong>na</strong>m się panu dobrodziejowi, że już pa<strong>na</strong> szukałem<br />
po wszystkich salach, ażeby jednocześnie i panu złożyć moją atencję...<br />
– Co się odwlekło, to nie u<strong>ci</strong>ekło – odpowiedział skarbnik – jakoż bardzo panu dziękuję...<br />
pan już <strong>da</strong>wno we Lwowie?<br />
– Ja przyjechałem tutaj razem z panem chorążym. On wyjechał do Wiednia, a ja pozostałem...<br />
– Więc pan niestale trzymasz się chorążego?<br />
– Tak... niby stale i niby niestale ... Wiążą mnie bardzo dla mnie zaszczytne z panem chorążym<br />
stosunki, ale nie wiążą mnie stąd żadne <strong>taki</strong>e obowiązki, <strong>który</strong>m bym się musiał całkowi<strong>ci</strong>e<br />
poświę<strong>ci</strong>ć...<br />
– Powia<strong>da</strong>no <strong>na</strong>m, że pan miałeś wziąć od chorążego pełnomocnictwo do zarządzania jego<br />
majątkiem...<br />
– Ja? ale gdzież tam! ani mowy o tym nie było, ani bym przyjął <strong>na</strong> siebie coś podobnego;<br />
bo nie tylko, że nie czuję się powołanym do <strong>taki</strong>ej funkcji, ale <strong>na</strong>wet tego nie potrzebuję...<br />
Niezawisłość zresztą, cho<strong>ci</strong>ażby mierną, przenoszę <strong>na</strong>d wszelkie <strong>na</strong>jpiękniejsze w zawisłoś<strong>ci</strong><br />
widoki.<br />
– Tak, zapewne, jest to i moje z<strong>da</strong>nie... pan tedy we Lwowie bawisz sobie tylko z upodobania,<br />
czy może odtąd stałe już tutaj założysz sobie mieszkanie? Lwów jest to piękne miasto i<br />
jak widzę, bardzo się teraz podnosi.<br />
– Ja nie wiem wprawdzie jeszcze, gdzie się stale osiedlę, ale wątpię, ażebym Lwów miał<br />
wybrać do tego. Gdybym już wresz<strong>ci</strong>e miał koniecznie zamieszkać w mieś<strong>ci</strong>e, to prędzej obrałbym<br />
sobie Warszawę, gdzie mam mój dom własny i gdzie zresztą tak długo mieszkałem...<br />
– I gdzie pan urodzony zapewne?...<br />
– O! nie, panie. Ja nie jestem urodzony w Warszawie.<br />
168
– Tedy <strong>na</strong> prowincji, tak jak i my wszyscy, i także z polskich rodziców?<br />
– Mój oj<strong>ci</strong>ec był Polakiem – rzekł <strong>na</strong> to Flawiusz, mieszając się trochę i pragnąc jak <strong>na</strong>jprędzej<br />
zwró<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong> inny przedmiot rozmowę – ale moja matka była Francuzka. A pan dobrodziej<br />
zabawisz tu przez całe zapusty czy tylko do końca kontraktów?<br />
– Ja zapewne zabawię i dłużej.<br />
– Pan dobrodziej bardzo dobrze bawić się będziesz. Jak widzę, z<strong>na</strong>lazłeś tutaj mnóstwo<br />
z<strong>na</strong>jomych.<br />
– O! już to <strong>na</strong> z<strong>na</strong>jomych nie braknie, ale nie z każdym to z<strong>na</strong>jomym dobra zaraz zabawa.<br />
O ile słyszę, bawią się tu po <strong>na</strong>jwiększej częś<strong>ci</strong> w <strong>taki</strong>e sposoby, które dla mnie nie ze<br />
wszystkim przystępne. Tańce, a ja już nie do tańca – karty, a ja nie wiem, co tuz , a co kralka<br />
– gawędy o Paryżu, o królach i ich oblubienicach, a ja o tym tylko tyle, co z wieś<strong>ci</strong>. A prawdę<br />
mówiąc, może by też i warto co poga<strong>da</strong>ć o Francji, tylko nie pod tym względem. Pani kasztelanowa<br />
bardzo mi pa<strong>na</strong> chwali, żeś jej wiele rzeczy rozumnych powiedział o Francji i ostatnich<br />
tamtejszych z<strong>da</strong>rzeniach...<br />
– Pani kasztelanowa kazała sobie z<strong>da</strong>ć sprawę dokładną z rewolucji francuskiej, nie pozostało<br />
mi nic, jak wedle mojej możnoś<strong>ci</strong> spełnić jej wolę.<br />
– Ale bardzo to pięknie musiałeś się pan wywiązać z tego za<strong>da</strong>nia, kiedy sobie zasłużyłeś<br />
<strong>na</strong> pochwałę matrony, <strong>taki</strong>m celującej rozumem, a nie celującej wcale komplementami. Ja z<br />
mojej strony bardzo tego żałuję, że mnie przy tym nie było, bo lubo się to wie dokumentnie, o<br />
co tam temu <strong>na</strong>rodowi chodziło, jed<strong>na</strong>k niezłą byłoby rzeczą słyszeć o tym od <strong>na</strong>ocznego<br />
świadka.<br />
– A to rzecz niestraco<strong>na</strong>. Zostajemy obadwa we Lwowie i jeżeli panu majorowi coś <strong>na</strong> tym<br />
zależy, to możemy z<strong>na</strong>leźć niejedną tak swobodną godzinę, że się <strong>da</strong> w niej opowiedzieć to<br />
wszystko, co być może <strong>ci</strong>ekawym.<br />
– Bardzo mnie pan tym zobowiążesz. Ale to waćpan dobrodziej młody, a tu teraz zapusty,<br />
toż i trudno wiele wymagać... Jed<strong>na</strong>kże jeśliby kiedy wol<strong>na</strong> się z<strong>da</strong>rzyła godzinka, to proszę<br />
mi ją <strong>da</strong>rować, a będę ją umiał <strong>na</strong>leży<strong>ci</strong>e ocenić. Ja mieszkam wprawdzie z moją siostrą, ale<br />
mam parę kom<strong>na</strong>tek osobnych. Moja siostra <strong>na</strong> górze, a ja sobie <strong>na</strong> dole... przyz<strong>na</strong>m się panu,<br />
że nie lubię pomieszkania <strong>na</strong> piątrach; nie przywykłem do schodów i robi mi to subiekcję...<br />
Kiedy to mówił skarbnik, już było po polonezie i rozpierzchające się towarzystwo roztrą<strong>ci</strong>ło<br />
rozmawiających tak <strong>da</strong>leko od siebie, że już <strong>da</strong>lsza rozmowa stała się im niemożliwą.<br />
Mieli też podobno obadwa dosyć <strong>na</strong> dzisiaj, jakoż, nie szukając się wzajem, rozeszli się w<br />
swoje strony: Flawiusz <strong>na</strong>d spodziewanie swoje uszczęśliwiony, a skarbnik z miną także dosyć<br />
zadowoloną, lubo zamyśloną cokolwiek...<br />
W tym zamyśleniu przeszedł on się po wszystkich salach, potem zaczął się rozpatrywać,<br />
jakby szukał kogoś z z<strong>na</strong>jomych, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e obaczył siostrę i do tego całego kółka, w <strong>który</strong>m<br />
o<strong>na</strong> coraz z innymi <strong>da</strong>mami rozmowy starosty bełskiego słuchała, wolnym krokiem przystąpił.<br />
Obaczywszy skarbnika, i staroś<strong>ci</strong><strong>na</strong> halicka, i Melania, i podkomorzy<strong>na</strong>, i Stasia przemówiły<br />
po słowie do niego – tylko jeden starosta przypatrywał mu się z zniechcenia i milczał.<br />
Staroś<strong>ci</strong>e ani się śniło, że to jest jego tak bliski i tak niebezpieczny z<strong>na</strong>jomy – ale skarbnik<br />
wiedział już dobrze, kogo ma tu przed sobą, jakoż po krótkiej chwili zwró<strong>ci</strong>ł się ku niemu i<br />
rzekł do niego:<br />
– Jeśli mnie moja pamięć nie myli, to podobno będzie jw. starosta bełski?<br />
– A tak... niewątpliwie... – odpowiedział starosta, zrywając się z miejsca – ale niechże mi<br />
wolno będzie zapytać, od kogo mnie spotyka ten zaszczyt?<br />
– Jakże, panie starosto? więc nic, a nic zgoła mnie sobie nie przypomi<strong>na</strong>sz?<br />
– A czy jesteśmy z<strong>na</strong>jomi?<br />
– Oh! i jak <strong>da</strong>wni z<strong>na</strong>jomi!<br />
– Jak honor kocham, ani <strong>ci</strong>enia waćpa<strong>na</strong> dobrodzieja nie mogę z<strong>na</strong>leźć w pamię<strong>ci</strong>...<br />
169
– A pamiętaszże, panie starosto, dom nieboszczyka Chwaliboga w Suszycy?<br />
– Dom Chwaliboga... tak... to pamiętam... czy pan Chwalibóg?<br />
– Ale skądże też znowu? toż nie pamiętasz, panie, dnia tego, kiedy pan Gadomski marszałek<br />
się tak <strong>na</strong>gle był zjawił...<br />
– Ach! pamiętam coś trochę... pamiętam... czy pan Gadomski?<br />
– Ale gdzież znowu? – zawołał skarbnik śmiejąc się – przejdźmy tedy w czasy późniejsze.<br />
Więc już pewnie pamiętasz konfederację barską...<br />
– Konfederację barską? jakże chcesz, panie, prze<strong>ci</strong>eż sam w niej służyłem...<br />
– Otóż to jest. A przypomi<strong>na</strong>szże sobie miasteczko Wiśnicz i ów domek mały przy drodze,<br />
i owego staruszka Francuza...<br />
– Ach! to waćpan dobrodziej jesteś! – zawołał <strong>na</strong>gle– starosta i porwawszy równie <strong>na</strong>gle<br />
skarbnika pod ramię,. odprowadził go w ten moment od towarzystwa – to waćpan jesteś, kochany<br />
kolego! jakżeż... jakżesz się <strong>ci</strong>eszę! Ale patrz no pan, drogi panie, jak to mijają czasy!<br />
jak to pamięć człowieka niepew<strong>na</strong>! jak my się to zmieniamy! oh! niewymownie, bez pamię<strong>ci</strong><br />
się <strong>ci</strong>eszę, że pa<strong>na</strong> widzę... a jakeś mi pan zdrów, jak czerstwo wyglą<strong>da</strong>sz, jak silnie... ale to i<br />
niedziwno, <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> wsi, <strong>ci</strong>ągle w ruchu, <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> koniu... Wszakże pan Nieczuja?<br />
– A któż by inny?<br />
– Brat pani podkomorzynej?<br />
– Rodzony...<br />
– A to diabli mnie tam zanieśli... – mruknął sobie starosta pod nosem, a do<strong>da</strong>ł głośno: –<br />
pani podkomorzy<strong>na</strong> jakaż to miła, jak przyjem<strong>na</strong>, jak wykształco<strong>na</strong> osoba! a pan<strong>na</strong> podkomorzanka<br />
jaka ślicz<strong>na</strong>, to już doprawdy nie do opowiedzenia! Krótko mówiąc, jak długo żyję, tak<br />
dosko<strong>na</strong>łej pięknoś<strong>ci</strong> nie z<strong>da</strong>rzyło mi się spotkać ani tu, ani <strong>na</strong>wet w Paryżu... Cały świat jest<br />
nią zachwycony; gdyby ch<strong>ci</strong>ała tylko, cała młodzież by jej u nóg leżała. I pewnie będzie, bo<br />
pani podkomorzy<strong>na</strong> tu przez cały kar<strong>na</strong>wał zabawi. A i pan także?<br />
– A już to i ja zapewne.<br />
– Tedy w dwój<strong>na</strong>sób się <strong>ci</strong>eszę... bo to <strong>taki</strong>ego starego z<strong>na</strong>jomego nie co dzień się spotyka.<br />
A spodziewam się prze<strong>ci</strong>eż, że się będziemy często widywać. Słuchaj, panie kolego, u mnie są<br />
męskie zgromadzenia co piątek. Wybrałem piątek, bo to dzień, w <strong>który</strong>m nigdzie się nie gromadzą.<br />
Tedy cały świat u mnie. Z<strong>na</strong>jdziesz wszystko, co zechcesz, jest partia <strong>na</strong> każdą cenę,<br />
z<strong>na</strong>jdzie się i mariaszyk albo ćwik, kto go lubi; nie obchodzi się. nigdy bez poważnej gawędki,<br />
a dla <strong>taki</strong>ch starych i pocz<strong>ci</strong>wych przyja<strong>ci</strong>ół są kordialiki, słowo <strong>ci</strong> <strong>da</strong>ję, specjalne, bo to<br />
jeszcze z piwnicy mojego dzia<strong>da</strong>. Oprócz tego poz<strong>na</strong>sz tam jeszcze nie tylko całą <strong>na</strong>szą arystokrację,<br />
ale i wszystką młodzież, a to koniecznie potrzebne dla kogoś, <strong>który</strong> ma <strong>na</strong> wy<strong>da</strong>niu<br />
taką kuzynkę, o którą, ręczę za to, wszystko będzie konkurować, co żyje. Jakże tedy, mogę<br />
liczyć z pewnoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong> piątek?<br />
– Ha! kiedy tak, bo i owszem, nie omieszkam i ja też...<br />
– Ale to pewnie, sacrosante, parol, jak to mówiono w konfederacji.<br />
– Ha! to i parol.<br />
– Tedy bardzo się <strong>ci</strong>eszę, żem sobie złowił <strong>taki</strong>ego zacnego goś<strong>ci</strong>a. Jak to moja młodzież<br />
<strong>ci</strong>eszyć się będzie ze starego konfederata... Na rękach pa<strong>na</strong> nosić będą, <strong>da</strong>ję słowo honoru, a<br />
to jeszcze tym pewniej, ile że podobno do ostatniego momentu nie odpasałeś pałasza... Co to<br />
jest, kiedy w kim test z urodzenia ten duch rycerski, tak wspaniały po wszystkie czasy, a tak<br />
dzisiaj już rzadki! No, a tam w tej teraźniejszej wojnie? czyś<strong>ci</strong>e także tak dokazywali, jak<br />
niegdyś w konfederacji? a pamiętasz Wiśnicz, kolego?<br />
– Cha cha cha! już<strong>ci</strong> pamiętam – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – ale spodziewam się, że <strong>ci</strong> to <strong>na</strong> złe<br />
nie wyszło? Jesteś pewnie szczęśliwy...<br />
– Ha! może byłbym! – rzekł z westchnieniem starosta – bo <strong>ci</strong> się przyz<strong>na</strong>m, żem się w<br />
końcu przeko<strong>na</strong>ł... ale Pan Bóg nie dopuś<strong>ci</strong>ł mi tego.<br />
170
– Cóż? czy umarła?<br />
– W parę miesięcy potem.<br />
– A synek?<br />
– Także poszedł za matką! Już co tego, to do dziś dnia wyżałować nie mogę!... Byłbym<br />
miał teraz z niego po<strong>ci</strong>echę, byłbym tak jak ty pewnie zdrów, rumiany, wesoły... a tak, ot!<br />
kwaszę się, tetryczeję i już <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e zgorzkniałem do tego stopnia, że tylko to by mnie chyba<br />
mogło postawić <strong>na</strong> nogi, gdybym się jeszcze ożenił.<br />
– Ha! to smutno jest, panie bra<strong>ci</strong>e!<br />
– A zapewne, że smutno, ale cóż robić! Może się też miarkę przebierało za młodu, toż teraz<br />
Pan Bóg taką samą miarką odmierza. Ale słuchaj mnie, panie kolego! nie wspomi<strong>na</strong>j tam<br />
nikomu o tym waszym figlu wiśnickim. Niech wam Pan Bóg tego nie pamięta i ja wam już<br />
nie pamiętam, ale <strong>na</strong> tym niech będzie dosyć. Bo trzeba <strong>ci</strong> wiedzieć, że się to jakoś tak nieszczęśliwie<br />
ukryło, że się nikomu ani śni o tym. Byłem kawalerem i jestem nim do dziś dnia...<br />
Ale <strong>na</strong>wet niepotrzebnie to mówię, bo chybabym nie wiedział, z kim mam do czynienia, żebym<br />
miał coś podobnego przypuszczać... Cóż, kochany kolego?<br />
– Ale nie ma o czym mówić. Prze<strong>ci</strong>eż nie jestem babą...<br />
– No! oczewiś<strong>ci</strong>e! – zawołał uradowany starosta – jesteś mężem niedzisiejszym, żołnierzem<br />
szanowanym przez cały świat <strong>na</strong>sz, a jeszcze do tego moim, pochlebiam sobie, szczerym<br />
przyja<strong>ci</strong>elem... Dajże mi tedy rękę <strong>na</strong> piątek, ale prędzej, bo oto już grają menueta, a ja jestem<br />
angażowany... Taki stary, a jeszcze tańcuje! cha cha cha! a co, panie! – zakończył starosta i<br />
do<strong>da</strong>ł jeszcze <strong>ci</strong>cho – ale nie wy<strong>da</strong>wajże mnie i z wieku. Do widzenia więc w piątek!<br />
Tak zażył skarbnika giętki <strong>na</strong> wszystkie strony starosta.<br />
Tymczasem w sali zorganizował się już menuet i zaczęto go tańczyć. Stasia stanęła z Flawiuszem.<br />
Flawiusz odz<strong>na</strong>czał się w tym tańcu osobliwszą zręcznoś<strong>ci</strong>ą i gracją, i to do tego<br />
stopnia, że cała grupa goś<strong>ci</strong> stała około niego, przypatrując się jego wystudiowanym formom,<br />
które umiał <strong>na</strong><strong>da</strong>wać swojej zgrabnej figurze, a po <strong>który</strong>ch <strong>na</strong> pierwszy rzut oka moż<strong>na</strong> było<br />
poz<strong>na</strong>ć ów nieporów<strong>na</strong>ny talent i ochotę do tańca, co jeżeli nie jest wrodzone, <strong>da</strong> się <strong>na</strong>być<br />
tylko bardzo za młodu i tylko <strong>na</strong> ziemi oświeconej słońcem południowego nieba. Nie tańcująca<br />
młodzież zazdroś<strong>ci</strong>ła Flawiuszowi z całego serca tej zręcznoś<strong>ci</strong> francuskiej w tańcu, ale<br />
może jeszcze <strong>da</strong>leko więcej zazdroś<strong>ci</strong>ła mu pięknej podkomorzanki, która teraz niezrów<strong>na</strong>ną<br />
pięknoś<strong>ci</strong>ą swoją zwró<strong>ci</strong>ła tak powszechną uwagę <strong>na</strong> siebie, że w całym zgromadzeniu nie<br />
mówiono o niczym innym jak o niej i przepowia<strong>da</strong>no niestworzone rzeczy o różnych dobrach<br />
i milio<strong>na</strong>ch w gotówce, które to po matce, to po jej kontuszowym wujaszku miały przypa<strong>da</strong>ć <strong>na</strong> nią.<br />
Skarbnik stał <strong>na</strong> boku i przypatrywał się także tańcom, ale podobno niewiele widział, bo<br />
dziwnie był zamyślony w tej chwili. Tysiące <strong>na</strong>jróżniejszych domysłów i kombi<strong>na</strong>cyj snuło<br />
mu się po głowie, które ch<strong>ci</strong>ał koniecznie przyprowadzić do ładu, co kiedy mu się nie u<strong>da</strong>wało<br />
tak łatwo, rodziło w nim pewien niepokój i nie<strong>ci</strong>erpliwość. Do tej nie<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong> przyczyniała<br />
się także i ta uwaga, że Jędrzeja nie mógł nigdzie obaczyć <strong>na</strong> sali. Jędrzej, jak wybiegł<br />
po polonezie z sali, tak do tego momentu się nie pokazal...<br />
Wszakże wkrótce taniec się skończył.<br />
Skarbnik ch<strong>ci</strong>ał się w ten moment zbliżyć do siostry, aby ją o Jędrzeja zapytać, ale było to<br />
niepodobnym. Z<strong>na</strong>jdując się w towarzystwie, jest się jego niewolnikiem. I podkomorzy<strong>na</strong>, i<br />
skarbnik musieli każde z osob<strong>na</strong> zajmować się gośćmi, którzy przystępowali do nich z powinszowaniami<br />
i grzecznoś<strong>ci</strong>ami z powodu szczęśliwego wrażenia, jakie zrobiła Stasia.<br />
I trwało to tak jeszcze z godzinę.<br />
Aż dopiero kiedy po północy zaczęły się sale wypróżniać i podkomorzy<strong>na</strong> wraz z bratem i<br />
córką wychodzili także za tłumem goś<strong>ci</strong>, szepnęła o<strong>na</strong> do niego:<br />
– Proszę <strong>ci</strong>e, i cóż się stało z Jędrzejem?<br />
171
– Jak mi Bóg miły, tak nie wiem – odrzu<strong>ci</strong>ł skarbnik – i <strong>na</strong>wet prawdę mówiąc, trochę<br />
mnie to zadziwia.<br />
– A mnie nie trochę, bo po prostu nie mogę tego rozumieć. Powtarzam <strong>ci</strong> moją starą piosnkę,<br />
że się tu w tym jakieś osobliwsze kryją tajemnice, a może <strong>na</strong>wet i jakie intrygi,<br />
– Nie będzie tu zapewne nic tak bardzo osobliwego – zakończył półgłosem skarbnik – lecz<br />
w każdym razie, trzeba <strong>na</strong>m ,się będzie <strong>na</strong>d tym sumiennie <strong>na</strong>radzić. Tylko nie wspomi<strong>na</strong>j <strong>na</strong><br />
teraz nic o tym Stasi, bo jak uważam, idzie tu już o nią nie żartem, a może się też waży i<br />
szczęś<strong>ci</strong>e całego ży<strong>ci</strong>a.<br />
172
XIII<br />
Bal u pani kasztelanowej kamieńskiej był, jakeśmy to widzieli, <strong>na</strong>dzwyczaj ważną chwilą<br />
niemal dla wszystkich osób, występujących w <strong>na</strong>szej powieś<strong>ci</strong>.<br />
Niejed<strong>na</strong> sprawa, dotychczas prawie podrzęd<strong>na</strong> albo tylko domyśl<strong>na</strong>, wystąpiła tutaj <strong>na</strong> jaśnią<br />
i <strong>na</strong>brała właś<strong>ci</strong>wego sobie z<strong>na</strong>czenia, niejedno postanowienie, dotychczas tylko błąkające<br />
się w myśli, tutaj ostatecznie dojrzało, niejedno uczu<strong>ci</strong>e zresztą, dotychczas <strong>ci</strong>emne i niezrozumiane,<br />
wydobyło się z swego <strong>ci</strong>emnego zamknię<strong>ci</strong>a i zawołało głosem grzmiącym o<br />
swoje prawa!<br />
Chcąc sobie dokładnie z<strong>da</strong>ć sprawę ze wszystkich zmian tych, które nie tylko zaszły już<br />
rzeczywiś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> owym balu, ale które także zrodziły przez się zarody do <strong>da</strong>lszych, może niespodziewanych<br />
zupełnie, ale niemniej przeto nieodzownych wypadków, <strong>na</strong>leżałoby <strong>na</strong>m teraz,<br />
bezpośrednio po balu, być wszędzie, wszystkich podsłuchać w ich własnych domach i<br />
wszystko przejrzeć od razu.<br />
Ale niestety! nie wystarczy <strong>taki</strong>emu zachceniu myśl ludzka – a nie dopiero pióro...<br />
Nie pozostaje <strong>na</strong>m tedy nic innego, jak pod<strong>da</strong>ć się koniecznej w <strong>taki</strong>ch wypadkach kolei,<br />
która <strong>na</strong>s, lubo <strong>na</strong> dłuższej cokolwiek drodze, jed<strong>na</strong>k zawsze do tego samego zawiedzie celu.<br />
Przy tym wszakże, lubo kolejnym z<strong>da</strong>waniu sprawy, będziemy główny wzgląd mieli <strong>na</strong> to,<br />
ażeby bieg sprawoz<strong>da</strong>nia nie tamował biegu <strong>da</strong>lszych wypadków.<br />
Zaczy<strong>na</strong>jąc zaś od Jędrzeja, u<strong>da</strong> się to z łatwoś<strong>ci</strong>ą.<br />
Owóż tedy Jędrzej, usunąwszy się tak <strong>na</strong>gle z balowych tłumów, wybiegł <strong>na</strong>jpierw w galerię.<br />
Paliło mu się w głowie, niesłychaną dusznoś<strong>ci</strong>ą ś<strong>ci</strong>skało się serce – trza mu było powietrza...<br />
Ale lubo otwartej galerii miał aż <strong>na</strong>dto i to <strong>na</strong>wet dosyć mroźnego powietrza, nic mu to<br />
zgoła nie pomagało. Jego członki aż kostniały <strong>na</strong> zimnie, mroźny wiatr obejmował całą postać<br />
jego w lodowate ramio<strong>na</strong> – a pomimo to prze<strong>ci</strong>eż kipiała mu krew koło serca i zawracała się<br />
głowa pod coraz od<strong>na</strong>wiającymi się <strong>ci</strong>osami odebranych dopiero wrażeń...<br />
Ochłodziwszy się trochę <strong>na</strong> zimnie, Jędrzej po kilka razy się zapędzał, aby do sal balowych<br />
powró<strong>ci</strong>ć; ale ani razu nie doszedł <strong>da</strong>lej, jak do progu antykamery. Jak tylko z tego progu rzu<strong>ci</strong>ł<br />
okiem w głąb kom<strong>na</strong>t, oświeconych jarzącym światłem, i przypomniał sobie, że w tych<br />
kom<strong>na</strong>tach z<strong>na</strong>jduje się i Melania, i Stanisława, to go zaraz jakaś taka obejmowała trwoga,<br />
jakieś tak straszne go opanowywało uczu<strong>ci</strong>e, że tra<strong>ci</strong>ł od razu ufność w siebie i swoje siły i<br />
<strong>na</strong>zad <strong>na</strong> galerię powracał...<br />
Powró<strong>ci</strong>wszy <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e po raz ostatni od tego fatalnego progu, zbiegł ze schodów, wsiadł<br />
do powozu i kazał się zawieźć do siebie.<br />
Z<strong>na</strong>lazłszy się sam <strong>na</strong> sam w swym pomieszczeniu, odetchnął trochę swobodniej, a będąc<br />
pewnym przy<strong>na</strong>jmniej tego, że w tej chwili ani zabrnie głębiej w miłość dla Stasi, ani usłyszy<br />
<strong>ci</strong>erpkich i rozdzierających mu serce, a tak sprawiedliwych wyrzutów Melanii – zaczął się<br />
zasta<strong>na</strong>wiać <strong>na</strong>d swoim położeniem.<br />
Położenie to było w samej isto<strong>ci</strong>e fatalne.<br />
173
Położenie to stało się już niebezpiecznym <strong>na</strong>tenczas, kiedy Jędrzej poz<strong>na</strong>ł Stanisławę w<br />
Warszawie i <strong>da</strong>wszy rozwinąć się swojemu młodzieńczemu uczu<strong>ci</strong>u dla niej, nie pomyślał<br />
<strong>na</strong>tychmiast o tym, jakim by sposobem miał się odsunąć od wojewodzianki i podkopać zawczasu<br />
rachuby, jakie wojewo<strong>da</strong>, głównie zaś jego córka, zakła<strong>da</strong>li <strong>na</strong> nim od <strong>da</strong>w<strong>na</strong>. Gdyby<br />
był Jędrzej w tych rachubach widział tylko istotnie samo zimne wyrachowanie, byłby był bez<br />
wątpienia nie wahał się ani chwili cały swój stosunek z domem wojewodziańskim nie tylko<br />
podkopać, ale <strong>na</strong>wet zerwać od razu i <strong>na</strong> zawsze. Jego uczu<strong>ci</strong>e dla Stasi było już <strong>na</strong>tenczas tak<br />
silne i tak dla niego konieczne, że byłby mu nie tylko przyjaźń jednego domu, ale <strong>na</strong>wet i<br />
przyjaźń całego świata poświę<strong>ci</strong>ł. Ale o zimnej i sam tylko interes <strong>na</strong> celu mającej rachubie<br />
nie mogło tu być ani mowy. Dom wojewody, lubo nie błyszczący osobliwymi bogactwy, był<br />
jed<strong>na</strong>k domem se<strong>na</strong>torskim – Jędrzej, lubo miał przed sobą z<strong>na</strong>cznej możnoś<strong>ci</strong> widoki, był<br />
jed<strong>na</strong>k zawsze tylko zwykłym szlach<strong>ci</strong>cem, jakich było miliony w Polsce – se<strong>na</strong>torska córka<br />
mogła zawsze z<strong>na</strong>leźć sobie <strong>taki</strong>ego szlach<strong>ci</strong>ca i nie potrzebowała nigdy do z<strong>na</strong>lezienia go tak<br />
<strong>da</strong>lekich używać zabiegów. W swojej skromnej o sobie, a <strong>na</strong>jlepszej o innych, opinii tak myślał<br />
Jędrzej – a lubo może w tym względzie, przy<strong>na</strong>jmniej co do wojewody, cokolwiek się<br />
mylił, nic <strong>na</strong>m jed<strong>na</strong>k do tego – tak myślał Jędrzej, a właś<strong>ci</strong>wie mówiąc, <strong>na</strong>wet wcale nie myślał,<br />
bo myśl o zimnych rachubach nie postała mu w głowie. Prze<strong>ci</strong>wnie <strong>na</strong>wet, jeśli go wojewo<strong>da</strong><br />
jeszcze dzieckiem przyjął do swego domu i uważał <strong>ci</strong>ągle tak jak <strong>na</strong>jbliższego krewnego<br />
i nieledwie jak sy<strong>na</strong>, miał sobie to Jędrzej za zaszczyt, za łaskę prawie, za którą oprócz<br />
szczerej wdzięcznoś<strong>ci</strong>, żadnego innego nie z<strong>na</strong>jdował w sobie uczu<strong>ci</strong>a. Wszakże ta wdzięczność<br />
była jeszcze niczym prze<strong>ci</strong>wko temu, że przeżywszy tak długie lata w tak otwartej, tak<br />
szczerej, bo dzie<strong>ci</strong>ęcej jeszcze przyjaźni z Melanią, i z<strong>na</strong>jąc ją przez wszystkie te lata tak czystą,<br />
tak nieskalaną, tak anielską istotą, sam, w samej rzeczy, w samej głębi swojego serca tak<br />
stanowczo się do niej przywiązał, że tego przywiązania nie mógł w żaden sposób utaić, nie<br />
mógł nigdy się zaprzeć przed sobą. Przyjaźn ta <strong>na</strong>wet była <strong>da</strong>leko donośniejszą, niżeli wiemy<br />
z dotychczasowych wypadków: ileż to bowiem razy Jędrzej i Melania, będąc jeszcze półdziećmi,<br />
marzyli sobie o swojej, ubarwionej wprawdzie wyobraźnią dzie<strong>ci</strong>ęcą, lecz niemniej<br />
przeto rzeczywistej przyszłoś<strong>ci</strong>! Ileż to razy, budując pyszne pałace z kart, budowali je zawsze<br />
tak, że jed<strong>na</strong> połowa była przez<strong>na</strong>czo<strong>na</strong> dla niej, a druga dla niego! Ileż razy ukła<strong>da</strong>li sobie<br />
plany paradnych, nie widzialnych dotąd ogrodów, które mieli razem zakła<strong>da</strong>ć, razem w nich.<br />
szczepić drzewka, razem hodować kwiaty, razem wspaniałe stawiać altany i razem potem<br />
kiedyś, już w zgrzybiałej staroś<strong>ci</strong>, pod <strong>ci</strong>eniem drzew tych i altan rozpamiętywać dzieje długoletniej<br />
wędrówki, ręka w rękę ze sobą odbytej od kolebki do grobu! Ileż to razy ukła<strong>da</strong>li<br />
projekta <strong>da</strong>lekich gdzieś za morze podróży, wojen wielkich i długich lub jakichś wypraw długich<br />
po złote runo, wyobraźnią dzie<strong>ci</strong>ęcą tworzonych; a w tych podróżach, wyprawach, a <strong>na</strong>wet<br />
woj<strong>na</strong>ch, wszędzie byli oboje, wszędzie w tym nierozdzielnym zbrataniu, które, jak się<br />
z<strong>da</strong>wało nie mieć w ich pamię<strong>ci</strong> początku, tak miało być i bez końca! – Tych zwierzeń i planów,<br />
i rojeń dzie<strong>ci</strong>ęcych, opowia<strong>da</strong>nych sobie <strong>na</strong>wzajem z <strong>na</strong>jrzetelniejszą wiarą w ich prawdę,<br />
słuchał nieraz wojewo<strong>da</strong> z ka<strong>na</strong>py – słuchał i czasem sam im pomagał – a w końcu zawsze<br />
przybliżał się do nich, całował w czoło oboje i mówił: – Ciesz<strong>ci</strong>e się moje dzie<strong>ci</strong> i Bogu dziękuj<strong>ci</strong>e,<br />
że wam dozwala tak wcześnie rozpoczy<strong>na</strong>ć budowę szczęś<strong>ci</strong>a <strong>na</strong> całe ży<strong>ci</strong>e.<br />
Wszystkie te sceny, wiążące się z sobą w jeden długi łańcuch nierozłącznych od siebie<br />
ogniw, a wzmocniony jeszcze tak wyraźnymi słowami ojca, Jędrzej pamiętał tak dobrze, jak<br />
się pamięta wszystkie pierwsze wrażenia – a co więcej, Jędrzej czuł ten łańcuch <strong>na</strong> sobie, czuł<br />
go <strong>na</strong> swoich rękach i nogach i widział siebie przykutym nim do tej istoty, którą przypadek<br />
czy przez<strong>na</strong>czenie rzu<strong>ci</strong>ło jeszcze dzieckiem w jego obję<strong>ci</strong>a.<br />
W późniejszym czasie, kiedy Jędrzej już dorósł, kiedy więcej ziemi weszło w jego organizm,<br />
kiedy jego umysł trochę, więcej otrzeźwiał i lepiej rozwinięte zmysły zaczęły się stawać<br />
czulszymi <strong>na</strong> kształty i formy zewnętrzne, kiedy, mówię, <strong>na</strong>tenczas spojrzał czasem <strong>na</strong> Mela-<br />
174
nię tym okiem, jakim zwykle <strong>na</strong>jpierwiej ogarniamy każdą wzrokowi <strong>na</strong>szemu podlegającą<br />
istotę, to wtedy nieraz różne, zupełnie nowe <strong>na</strong>suwały mu się myśli, czasem <strong>na</strong>wet dość dziwne<br />
się obudzały uczu<strong>ci</strong>a. Jakoż już wtedy nie tylko to przychodziło mu <strong>na</strong> myśl, że Melania<br />
formami swoich objawów zewnętrznych nie odpowia<strong>da</strong> wcale formom marzonych przezeń i<br />
częstokroć tak już gorąco pragnionych ideałów, skąd się w jego duszy zaczął odzywać jakiś<br />
rodzaj niesmaku; – ale co <strong>da</strong>leko ważniejsza, Jędrzej zaczął coraz więcej czuć <strong>na</strong> sobie ów<br />
łańcuch, <strong>który</strong>m <strong>na</strong> samym wstępie do ży<strong>ci</strong>a był tak nielitoś<strong>ci</strong>wie związanym. Młodość, peł<strong>na</strong><br />
zapału w sercu, peł<strong>na</strong> wyobraźni w gorącej głowie, peł<strong>na</strong> jakichś niezrozumiałych pragnień w<br />
tej otwierającej się piersi, która by ch<strong>ci</strong>ała albo cały świat nowy wyrzu<strong>ci</strong>ć z siebie, albo przy<strong>na</strong>jmniej<br />
zburzyć spleśniałe twierdze starych opinii i wyz<strong>na</strong>ń – młodość, mówię, nie lubi żadnych<br />
więzów <strong>na</strong> sobie. Cho<strong>ci</strong>ażby <strong>na</strong> nic nie miała użyć swojej nieograniczonej swobody,<br />
świadomość jed<strong>na</strong>k, że tej swobody nie ma, tłumi jej serce i dławi oddech w jej piersi. Takiego<br />
samego uczu<strong>ci</strong>a doświadczał także i Jędrzej. Patrząc <strong>na</strong> innych, jako są wolni i jak mogą <strong>na</strong><br />
wstępie do ży<strong>ci</strong>a rzucać się <strong>na</strong> każdą drogę, która im się podoba i <strong>na</strong> tej drodze marzyć <strong>na</strong>jbujniejsze<br />
<strong>na</strong>dzieje – i patrząc znowu <strong>na</strong> siebie, jak jest już teraz związany i z każdej drogi<br />
będzie musiał w końcu <strong>na</strong>wró<strong>ci</strong>ć do przygotowanej dla siebie niewoli, mówił tylko do siebie:<br />
– Czemuż nie jestem jak oni! – i wtedy <strong>ci</strong>ężkie mu się z ś<strong>ci</strong>śnionej piersi wydzierało westchnienie.<br />
Uczu<strong>ci</strong>a te jed<strong>na</strong>k, lubo czasem dotkliwe, były tylko przelotne. Melania jeszcze wtenczas<br />
miała wiele okolicznoś<strong>ci</strong> za sobą. Najpierw tedy pomagało jej miejsce, pomagały jej czasy.<br />
Miejsce – Warszawa i czasy jej szalonego zepsu<strong>ci</strong>a, które może tylko z tym większą łatwoś<strong>ci</strong>ą<br />
byłyby jej zaszkodziły u innego młodzieńca, stały się silnym puklerzem dla niej w czystym i<br />
szlachetnym sercu Jędrzeja. Widział on wprawdzie co dzień to nowe, co dzień wspanialsze<br />
pięknoś<strong>ci</strong>, ale widział zarazem, jak zatrutym powietrzem oddychały te twarze anielskie, w<br />
jakim błotnistym kale walały się te perły błyszczące. Im z<strong>na</strong>komitsza piękność, tym więcej<br />
brud<strong>na</strong>, więcej grząska była koło niej ziemia. Ta myśl zrażała i utrzymywała <strong>na</strong> wodzy Jędrzeja.<br />
Tą myślą rozczarowany ze swych ideałów, powracał on do Melanii, już nie jak do<br />
przygotowanej dla siebie niewoli, ale, jakeśmy o tym już wspomnieli powyżej, jakby do brzegu<br />
zielonej, orzeźwiającej oazy. Drugą okolicznoś<strong>ci</strong>ą, która stała <strong>na</strong> straży Jędrzeja <strong>na</strong> rzecz<br />
Melanii, była jej miłość. Miłość ta, która się w niej rozwinęła trybem zwyczajnym, a rozwinęła<br />
się wcześniej, jak to zwykle się dzieje u kobiet, nie była już od <strong>da</strong>w<strong>na</strong> tajemnicą dla niego.<br />
Tę miłość czuł on w każdym jej oddechu, widział w każdym spojrzeniu, słyszał w każdym<br />
jej słowie – a lubo czuł to zarazem, że tej miłoś<strong>ci</strong> nie odpłaca równą miłoś<strong>ci</strong>ą w swym sercu –<br />
szanował ją jed<strong>na</strong>k z serca, musiał być wdzięcznym za nią i z wdzięcznoś<strong>ci</strong>ą przyjmować.<br />
Atoli trze<strong>ci</strong>ą i <strong>na</strong>jważniejszą zapewne okolicznoś<strong>ci</strong>ą, przeważającą <strong>na</strong>tenczas całą sprawę <strong>na</strong><br />
korzyść Melanii, było to, że Jędrzej do zejś<strong>ci</strong>a ze swojej dotychczasowej kolei nie miał żadnego<br />
powodu.<br />
Jakoż rzecz jest pewną, że gdyby się był <strong>taki</strong> powód nie z<strong>na</strong>lazł, Jędrzej byłby nigdy z tej<br />
kolei nie zboczył i byłby zapewne już dzisiaj <strong>na</strong>jszczęśliwszej żony dosyć zadowolonym mężem.<br />
Ale <strong>taki</strong> powód się z<strong>na</strong>leźć musiał, nie tu, to ówdzie, nie dziś, to jutro, albo może aż<br />
pozajutro, co by było jeszcze <strong>da</strong>leko gorzej. Taki powód musiał się z<strong>na</strong>leźć już dla tego samego,<br />
że ideały, choćby <strong>na</strong>jszczęśliwszej wyobraźni młodzieńczej, nie są nigdy tak bardzo wybredne,<br />
ażeby <strong>da</strong>leko piękniejsze jeszcze pierwowzory nie mogły się z<strong>na</strong>leźć w <strong>na</strong>turze; – ale<br />
jeszcze więcej dla tego, że Opatrzność nie zbudowała żadnej z dróg prowadzących do cnoty w<br />
ten sposób, ażeby po jej obudwóch stro<strong>na</strong>ch nie było <strong>da</strong>leko więcej choć pozornych powodów,<br />
kuszących <strong>na</strong>s do zboczenia z niej, niżeli jest u jej celu pokusy do wytrwania przy niej<br />
do końca. Tak jest i tak zawsze być musi – bo i<strong>na</strong>czej cnota nie byłaby cnotą, a przy<strong>na</strong>jmniej<br />
nie byłaby żadną zasługą.<br />
Bądź co bądź wszakże, <strong>taki</strong> powód się z<strong>na</strong>lazł.<br />
175
Jędrzej poz<strong>na</strong>ł Stanisławę i jakeśmy to widzieli, z<strong>na</strong>lazł w niej żywy pierwowzór <strong>da</strong>wno<br />
marzonego przez siebie ideału. Już same zewnętrzne formy tej młodziutkiej jeszcze <strong>na</strong>ówczas<br />
dziewczyny zrobiły <strong>na</strong> nim tak silne wrażenie, że mu się oprzeć nie mógł <strong>na</strong> żaden sposób –<br />
ale wzajemne udzielenie się jej sercem i duchem podbiło go dla niej do reszty. Miłość ta, do<br />
której go od lat tylu przygotowywała i usposabiała Melania, a która się w nim żadną miarą<br />
obudzić nie mogła, obudziła się teraz w jednej sekundzie, obudziła się i wulkanicznym rozgorzała<br />
płomieniem – ale się obudziła i rozgorzała dla Stasi.<br />
Pod wpływem tej tak długo tłumionej i tak <strong>na</strong>gle wybuchłej miłoś<strong>ci</strong> Jędrzej był jak pijany,<br />
jak się zwykle bywa, kiedy się ma lat dwadzieś<strong>ci</strong>a, serce mogące zmieś<strong>ci</strong>ć w sobie świat cały,<br />
a kocha się jedną tylko dziewczynę i kocha się po raz pierwszy...<br />
W pierwszych dniach Jędrzej nie z<strong>da</strong>wał sobie żadnego rachunku – był jeszcze zawsze pijany...<br />
Po kilku dniach przyszła mu myśl o Melanii. Ta myśl go przestraszyła, ta myśl go taką<br />
przejęła trwogą, że nie wiedząc, co ma począć ze sobą, u<strong>ci</strong>ekł od niej...<br />
Dawniejsze jego stosunki <strong>na</strong>stręczyły mu łatwą do tego sposobność.<br />
Potem wybuchła woj<strong>na</strong>.<br />
Podczas wojny ta trwoga, przed którą u<strong>ci</strong>ekł, u<strong>ci</strong>ekła sama od niego. Wypłoszyły ją<br />
grzmoty dział ustawiczne i trudy wojenne; wypłoszyła ją wresz<strong>ci</strong>e in<strong>na</strong> trwoga, owa olbrzymia,<br />
rozpaczliwa, śmiertel<strong>na</strong> trwoga, która jak duch złowieszczy zawiesiła się w powietrzu i<br />
powiewając strasznym całunem śmier<strong>ci</strong>, konwulsyjne sprawiała drżenia w całym <strong>na</strong>rodzie.<br />
Nie było czasu myśleć wtedy o kochających dziewczętach, nie było serca dla innej trwogi.<br />
A lubo czasem przy obozowym ognisku, kiedy sen zmorzył strudzone <strong>ci</strong>ało, pokazały się<br />
duszy jego czarne, myślące oczka albo zawiała przed nim w powietrzu biała z koralowymi<br />
ozdobami sukienka – toż to było tylko senne marzenie, podobne raczej przelotowi białego<br />
anioła <strong>na</strong>d uśpionym żołnierzem i nie mające w sobie ani jednego tchnienia zatruwającej grozy...<br />
Po wojnie Jędrzej wró<strong>ci</strong>ł do domu.<br />
Jakoż tutaj dopiero zaczy<strong>na</strong> się epoka, w której warto jest śledzić i godzi się z całą surowoś<strong>ci</strong>ą<br />
sądzić jego myśli i jego uczynki; do tego czasu bowiem Jędrzej już dojrzał zupełnie i<br />
odtąd myśli o sobie i powinien wiedzieć, co robi. Pierwszym też jego postanowieniem, gdy<br />
osiadł <strong>na</strong> wsi, było zba<strong>da</strong>ć dokładnie siebie samego, zba<strong>da</strong>ć swe położenie i wytknąć sobie<br />
<strong>na</strong><strong>da</strong>l pewną drogę postępowania. I Jędrzej zrobił to wszystko. Jakoż skutkiem tego zba<strong>da</strong>nia<br />
siebie była <strong>na</strong>jpierw ta pewność, że nie może się zaprzeć miłoś<strong>ci</strong>, którą miał i żywił dla Stasi.<br />
Miłość ta była miazgą jego uczu<strong>ci</strong>a, słońcem dla jego myśli i stała się przez to warunkiem<br />
<strong>da</strong>lszego ży<strong>ci</strong>a. Żyć bez tej miłoś<strong>ci</strong>, a wcale nie żyć, było mu dzisiaj już jedno.<br />
Z <strong>taki</strong>m usposobieniem oczewiś<strong>ci</strong>e nie miał już myśleć co o Melanii. Od<strong>da</strong>ć się jej <strong>na</strong>tenczas,<br />
kiedy już nie <strong>na</strong>leżał do siebie, nie było podobieństwem – a zmusić siebie do tego koniecznie,<br />
nie widział wcale, ażeby to mogło choćby i dla niej samej przynieść pożą<strong>da</strong>ne owoce.<br />
Pomimo to jed<strong>na</strong>k żal mu było Melanii. Wiedział on dobrze, że <strong>taki</strong> zawód z jego strony<br />
będzie ją bardzo wiele kosztować – ten zawód bolał go <strong>na</strong>wet bardzo dotkliwie, bo czuł to, że<br />
jego własne postępowanie przez cały <strong>ci</strong>ąg swojej młodoś<strong>ci</strong> w <strong>taki</strong>m razie upoważni Melanię<br />
do głębokiego żalu do niego, upoważni ją <strong>na</strong>wet do bardzo usprawiedliwionych zarzutów. Ale<br />
po<strong>ci</strong>eszał się w tym Jędrzej <strong>na</strong>tenczas. Po<strong>ci</strong>eszał się rozsądkiem Melanii, po<strong>ci</strong>eszał się wrzekomym<br />
chłodem jej umysłu i serca, po<strong>ci</strong>eszał się jej charakterem, <strong>który</strong>, <strong>na</strong>jwyższą<br />
.sumiennoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong>tchniony, potrafi w końcu sprawiedliwie osądzić jego położenie i nie zechce<br />
wymagać tego od niego, ażeby za dzie<strong>ci</strong>ęce uczu<strong>ci</strong>a swoje pokutował bólem i skrzywieniem<br />
drogi całego ży<strong>ci</strong>a.<br />
Tak rozumował Jędrzej i wskutek tego postanowił nieodmiennie odsunąć się od Melanii <strong>na</strong><br />
zawsze. A ponieważ wiedział to dobrze, że raptowne zerwanie tak za<strong>da</strong>wnionych stosunków<br />
176
mogłoby tylko <strong>na</strong>dto dotkliwe jej przynieść bóle i smutki, a tych smutków ch<strong>ci</strong>ał jej jak <strong>na</strong>jwięcej<br />
oszczędzić; więc postanowił sprawę tę odbyć jak <strong>na</strong>jpowolniej. Stosunków swoich z<br />
Melanią nie ch<strong>ci</strong>ał on zerwać, ale ch<strong>ci</strong>ał je rozchwiać pomału, i tak je póty rozchwiewać i<br />
ziębić, póki się nie rozlezą i nie oziębią zupełnie. Z <strong>taki</strong>m zamiarem w myśli pisał on listy do<br />
wojewody, które zaczął jeszcze śród wojny. O listach tych wiemy już z rozmowy wojewody z<br />
Melanią; ale nie były to <strong>taki</strong>e listy, jakimi się <strong>na</strong>m wtedy wy<strong>da</strong>wały. Listy te bowiem w isto<strong>ci</strong>e<br />
rzeczy były <strong>na</strong>dzwyczaj zimne i coraz jeszcze zimniejsze, a ktokolwiek bądź obojętny je czytał,<br />
nie mógł nie rozumieć ich celu. Jakoż wojewo<strong>da</strong>, ważący każde słówko <strong>na</strong> wadze subtelnoś<strong>ci</strong><br />
klasycznej, rozumiał je bardzo dobrze i ich cele ocenił tak trafnie, że to wskutek tych<br />
listów, a nie czego innego, dopuś<strong>ci</strong>ł starostę do siebie tak blisko, z <strong>na</strong>jgłębszym przeko<strong>na</strong>niem<br />
w grun<strong>ci</strong>e swojego serca, że niebawem <strong>na</strong>dejdzie ta chwila, w której go będzie mógł jeszcze<br />
bliżej dopuś<strong>ci</strong>ć. Że Melania i<strong>na</strong>czej rozumiała te listy, nic w tym dziwnego, bo wszakże zawsze<br />
z nie za<strong>na</strong>dto wyraźnych listów, zwłaszcza gdzie przeważa <strong>na</strong>d <strong>na</strong>mi uczu<strong>ci</strong>e, wyczytujemy<br />
to tylko, czego sercem pragniemy; a że wojewo<strong>da</strong> z powodu tych listów odzywające się w<br />
Melanii niedobre przeczu<strong>ci</strong>a prze<strong>ci</strong>wko swojemu przeko<strong>na</strong>niu uspakajał i przeczył, było to<br />
tylko wynikiem troskliwoś<strong>ci</strong> ojcowskiej.<br />
Jed<strong>na</strong>k postępowanie wojewody wskutek tych listów nie za<strong>da</strong>walniało wcale Jędrzeja.<br />
Wojewo<strong>da</strong> rozumiał te listy, ale odpisywał <strong>na</strong> nie tak, jakby ich nie rozumiał. Wojewo<strong>da</strong> wypracowywał<br />
swoje odpowiedzi z <strong>na</strong>dzwyczajną starannoś<strong>ci</strong>ą – były to w swoim rodzaju <strong>na</strong>jmisterniejsze<br />
noty dyplomatyczne, w <strong>który</strong>ch każdy niemal okres miał z<strong>na</strong>czenie dwoiste:<br />
jedno puste, ogólnikowe i nic nie z<strong>na</strong>czące, które się zawierało w samychże wierszach; a drugie<br />
bardzo dobitne, które się wprawdzie z<strong>na</strong>jdowało między wierszami, ale niemniej przeto<br />
było dla Jędrzeja aż <strong>na</strong>dto jasne. Tymi dyplomatycznymi notami przypuszczał wojewo<strong>da</strong> formalny<br />
szturm do Jędrzeja, bo lubo <strong>na</strong> pozór były to tylko grzeczne korespondencje starego j<br />
przyja<strong>ci</strong>ela, jed<strong>na</strong>k w grun<strong>ci</strong>e rzeczy stary przyja<strong>ci</strong>el czynił nieraz <strong>ci</strong>ężkie wyrzuty młodemu i<br />
kiedy go jedną ręką jak <strong>na</strong>jczulej <strong>przy<strong>ci</strong>sk</strong>ał do swojej piersi ojcowskiej, drugą <strong>na</strong>jnielitoś<strong>ci</strong>wiej<br />
go chłostał, przy czym wszakże ani <strong>na</strong>jlżejszym <strong>ci</strong>eniem nie przypuszczał tej myśli, jakoby<br />
Jędrzej mógł w samej rzeczy zerwać tak długoletnie i taką przyszłość przed sobą mające<br />
stosunki. Były to prawdziwie klasyczne korespondencje – szko<strong>da</strong>, że za<strong>na</strong>dto dla <strong>na</strong>s podrzędne,<br />
abyśmy je mogli tu powtórzyć w całoś<strong>ci</strong>.<br />
Otóż korespondencje te niewymowny Jędrzejowi przyniosły smutek; – powziął bowiem z<br />
nich przeko<strong>na</strong>nie, że zerwanie stosunków z Melanią nie <strong>da</strong> się uskutecznić tak łatwo i wymagać<br />
będzie, jeśli nie trudnych, to jed<strong>na</strong>k <strong>da</strong>leko dłuższych zabiegów.<br />
Widząc to Jędrzej, ugiął się pod tym <strong>ci</strong>ężkim przez<strong>na</strong>czeniem swojego losu, lecz się nie<br />
złamał. Czas jeden tylko mógł być tutaj skutecznym lekarstwem i Jędrzej postanowił jak <strong>na</strong>j<strong>ci</strong>erpliwiej<br />
czekać. A ażeby to lekarstwo skutkowało tym lepiej, postanowił zarazem ani <strong>na</strong><br />
krok nie wyruszać z domu, a przy<strong>na</strong>jmniej żadną miarą się nie pokazywać we Lwowie, i był<br />
tego jak <strong>na</strong>jpewniejszym, że nim zima przeminie, wojewo<strong>da</strong> się podczas kar<strong>na</strong>wału całkiem<br />
i<strong>na</strong>czej <strong>na</strong>myśli i do wiosny może dotychczasowego pretendenta do swojej córki <strong>na</strong> innego<br />
zamieni.<br />
Jakoż był to środek niezawodnie <strong>na</strong>jlepszy, a przy<strong>na</strong>jmniej <strong>na</strong>jspokojniejszy.<br />
Ale wyko<strong>na</strong>niu go przeszkodziła stanowczo nie<strong>ci</strong>erpliwość podkomorzynej.<br />
Niespodziewaną wiadomoś<strong>ci</strong>ą o jej zamiarze wyjechania do Lwowa Jędrzej nie bez powodu<br />
został uderzony tak silnie i tak boleśnie, że się aż cały zmienił i nie wiedział przez chwilę,<br />
co ma <strong>na</strong> to skarbnikowi powiedzieć.<br />
Ale Jędrzej, lubo bardzo wrażliwy, jak wszyscy ludzie żywego serca, miał jed<strong>na</strong>k niemałą<br />
ufność w swe siły – i postanowienie jego było w oka mgnieniu gotowe.<br />
Nie było tu zresztą pomiędzy czym tak bardzo wybierać. Wyjazdu podkomorzynej do<br />
Lwowa powstrzymać nie mógł, bo byłoby się to stać mogło tylko <strong>na</strong>tenczas, jeśliby był zaraz<br />
177
do Zagórza pojechał i zrobił oświadczenie po wszelkiej formie: a jakże znowu mógł się<br />
oświadczać o rękę Stasi, nie będąc rozwiązany z Melanią? – Nie pojechać zaś za podkomorzanką<br />
do Lwowa i zostawić ją przez cały kar<strong>na</strong>wał <strong>na</strong> opiece Boskiej, kiedy nie miał od niej<br />
żadnego innego zapewnienia oprócz tego, co mu mówiło serce, było także niepodobieństwem.<br />
Nie potrzebował się więc wcale <strong>na</strong>d tym <strong>na</strong>myślać, czyli ma jechać do Lwowa.<br />
Ale jadąc do Lwowa, wyobrażał on sobie swoją rolę tamtejszą wcale łatwiejszą, niżeli być<br />
miała w isto<strong>ci</strong>e. Z<strong>na</strong>jąc Melanię łagodną, więcej chłodną niżeli porywczą, wielką mistrzynię<br />
w <strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong> i panowaniu <strong>na</strong>d sobą, ani pomyślał o tym, żeby Melania mogła go spotkać<br />
i<strong>na</strong>czej, jak zwyczajnym, <strong>pełny</strong>m spokoju uśmiechem: a jeżeliby mu miała czynić jakieś wyrzuty,<br />
to mu je po<strong>da</strong> w formach jak <strong>na</strong>jskromniejszych i to kiedyś dopiero, przy sposobnoś<strong>ci</strong>,<br />
po czasie...<br />
Ale tak rozumując, zapomniał on o tym, że pod spokojną powierzchnią ukrywają się zwykle<br />
niezmierne głębie, a w tych głębiach wrą częstokroć wulkany! – Tak rozumując, Jędrzej o<br />
wielu innych rzeczach zapomniał, a głównie o tym, że już samo z<strong>na</strong>lezienie się jego <strong>na</strong> balu,<br />
<strong>na</strong> <strong>który</strong>m o Melanię ani zapytał, a stanął zaraz do tańca z podkomorzanką, było postępkiem<br />
<strong>taki</strong>m, którego nie potrafiłaby przenieść spokojnie żad<strong>na</strong> kobieta, a cóż dopiero Melania, która,<br />
stanąwszy w polonezie, czy to z woli podstępnego starosty, czyli też z własnej <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>,<br />
tuż za jego plecyma, całą jego rozmowę ze Stasią co do słowa słyszała!<br />
Z tych różnych zapomnień owóż jaka niespodziewa<strong>na</strong> dla niego, lubo zresztą całkiem <strong>na</strong>tural<strong>na</strong>,<br />
wywiązała się sce<strong>na</strong>!<br />
Sce<strong>na</strong> ta wszakże, a mianowi<strong>ci</strong>e jego rozmowa z wojewodzianką, jakby już dla każdego<br />
innego była niezmiernie dotkliwą, tak dla niego stała się niemal zabójczą. Jędrzej bowiem<br />
z<strong>na</strong>l dosko<strong>na</strong>le Melanię – on z<strong>na</strong>ł każdy wyraz jej twarzy, każdy blask jej spojrzenia, każdy<br />
<strong>na</strong>jdrobniejszy od<strong>ci</strong>eń jej głosu – on z<strong>na</strong>ł to wszystko i widział, że to nie żal, nie smutek, nie<br />
uczu<strong>ci</strong>e urazy <strong>na</strong>wet przemawiało z niej wtedy, ale była to boleść <strong>na</strong>jstraszniejsza, <strong>na</strong>jkrwawsza,<br />
jakiej zaledwie zdolnym być mogło jej serce – była to rozpacz z roz<strong>da</strong>rtym sercem, z trupią<br />
bladoś<strong>ci</strong>ą twarzy, gotowa każdej chwili rzu<strong>ci</strong>ć się w ową otchłań okropną, <strong>na</strong> której dnie<br />
leży śmierć lub szaleństwo!<br />
Widok <strong>taki</strong>ego stanu Melanii przeraził go do tego stopnia, że drażliwy z <strong>na</strong>tury i stojący i<br />
tak już <strong>na</strong> dosyć śliskim grun<strong>ci</strong>e młodzieniec, stra<strong>ci</strong>ł teraz całkiem ziemię spod siebie, stra<strong>ci</strong>ł<br />
wzrok <strong>na</strong> otaczające go okolicznoś<strong>ci</strong>, stra<strong>ci</strong>ł <strong>na</strong>wet świadomość samego siebie!<br />
Z<strong>na</strong>lazłszy się sam w swoim mieszkaniu i rozmyślając <strong>na</strong>d tym niespodziewanym wypadkiem,<br />
nie wiedział sam, co by miał myśleć.<br />
Położenie jego było właś<strong>ci</strong>wie jasne, ale jasne blaskiem piekielnych płomieni, które je<br />
oświecały. Pod ustawicznym działaniem tych piekielnych płomieni Jędrzej rozgorzał gorączką<br />
i wtedy <strong>na</strong>jdziwaczniejsze myśli mu przychodziły.<br />
Więc jednej chwili ch<strong>ci</strong>ał pójść po prostu za popędem swojego .serca, bez żadnego względu<br />
<strong>na</strong> milczące zobowiązania i dzie<strong>ci</strong>ęce przyjaźnie – ale wtedy widział Melanię upa<strong>da</strong>jącą<br />
pod <strong>ci</strong>ężarem zgotowanej przez niego boleś<strong>ci</strong>, widział ją wy<strong>ci</strong>ągniętą <strong>na</strong> katafalku i patrzącą<br />
umarłymi oczyma <strong>na</strong> niego, widział już grób jej i spod grobu słyszał jej śmiertelne westchnienia,<br />
przynoszące mu klątwę <strong>na</strong> całe ży<strong>ci</strong>e!<br />
Żal mu było Melanii. Czuł to, że nie byłby w stanie poświę<strong>ci</strong>ć ją z zimną krwią swemu<br />
szczęś<strong>ci</strong>u i ży<strong>ci</strong>u. Miał więc chwile, w <strong>który</strong>ch pragnął poświę<strong>ci</strong>ć się dla niej. Lecz w <strong>taki</strong>m<br />
razie, cóż się stać mogło ze Stasią? Czyż nie taka sama, czy nie silniejsza jeszcze jej miłość<br />
niż miłość Melanii? Kiedy starsza, trzeźwiejsza, wytrawniejsza Melania nie będzie w stanie<br />
swej miłoś<strong>ci</strong> przeboleć, czyż ją łatwiej przeboli młode, słabiutkie, samym sercem tylko żyjące<br />
dziewczątko?<br />
Na tę myśl łzy stawały mu w oczach i wylewały się strumieniami <strong>na</strong> lice... i wtedy myślał<br />
już siebie dla nich obydwóch poświę<strong>ci</strong>ć. Jakaś podróż za morze, jakaś woj<strong>na</strong> w Egip<strong>ci</strong>e, <strong>na</strong>d<br />
178
Renem albo we Włoszech, miała być w <strong>taki</strong>m razie jego u<strong>ci</strong>eczką. Ale czy ta u<strong>ci</strong>eczka mogła<br />
być także ratunkiem? Podobno <strong>na</strong>jmniej. Natenczas bowiem zamiast jednej byłoby trzy ofiar,<br />
trzy nieuleczone boleś<strong>ci</strong>, a może <strong>na</strong>wet trzy śmier<strong>ci</strong>...<br />
Nie<strong>ci</strong>erpliwy z <strong>na</strong>tury, heroicznego usposobienia serca, nie umiał Jędrzej zrazu znieść tego<br />
położenia, które tak straszną miało teraźniejszość, a jeszcze straszniejszą przyszłość, i ch<strong>ci</strong>ał<br />
koniecznie jakieś heroicum, jakiś Aleksandrowski miecz z<strong>na</strong>leźć, <strong>który</strong>m by roz<strong>ci</strong>ął ten węzeł.<br />
Ale ten węzeł był tego rodzaju, że nie było <strong>na</strong> niego miecza.<br />
Pod zabijającym wpływem tej myśli, w ustawicznej walce <strong>na</strong>jgorętszej chę<strong>ci</strong> z nieubłaganą<br />
niemożnoś<strong>ci</strong>ą przebył Jędrzej noc całą.<br />
Po nocy <strong>na</strong>stąpił świt ranny ze snem pokrzepiającym, a po śnie chłodny poranek, z jasnoś<strong>ci</strong>ą<br />
dzienną w powietrzu i <strong>taki</strong>ej samej jasnoś<strong>ci</strong> udzielający myślom.<br />
W tych myślach przechodził Jędrzej znowu swe położenie – a lubo teraz tak samo, jak<br />
wczoraj, nie mógł wy<strong>na</strong>leźć żadnego środka, za pomocą którego pewnie, czysto i cało mógłby<br />
siebie wydobyć z tej niebezpiecznej toni – jed<strong>na</strong>k niekoniecznie tak czarno widział wszystkie<br />
możliwe jej wynikłoś<strong>ci</strong>.<br />
Dzisiaj już stawiał on sobie pytania, które były dowodem z<strong>na</strong>cznego otrzeźwienia się z<br />
wczorajszej gorączki i zarazem dowodem odradzającej się w nim ufnoś<strong>ci</strong>. Więc pytał siebie:<br />
czy rzeczywiś<strong>ci</strong>e ludzie umierają z boleś<strong>ci</strong>? czy nieszczęśliwa miłość musi po<strong>ci</strong>ągnąć za sobą<br />
nieszczęś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> cale ży<strong>ci</strong>e? nie maszże <strong>na</strong> to żadnego <strong>na</strong> całym świe<strong>ci</strong>e lekarstwa? czymże się<br />
leczy połowa, może trzy czwarte, a może <strong>na</strong>wet jeszcze liczniejsza część całej ludzkoś<strong>ci</strong> ze<br />
swoich <strong>ci</strong>erpień i bólów? – I te pytania <strong>da</strong>wały Jędrzejowi otuchę, przynosiły mu <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>dzieję.<br />
Tak się uspokoiwszy cokolwiek, kiedy już nie mógł żadnego wy<strong>na</strong>leźć środka, <strong>który</strong>m by<br />
mógł czynnie do wydoby<strong>ci</strong>a siebie z tej niebezpiecznej pozycji dopomóc, wypa<strong>da</strong>ło mu odtąd<br />
tak się w swoim <strong>da</strong>lszym postępowaniu urządzić, aby przy<strong>na</strong>jmniej swojego dzisiejszego położenia<br />
jeszcze bardziej nie zepsuć. W tym względzie nie mógł on postanowić nic innego, jak<br />
zachowanie się bierne – i to postanowił.<br />
Ażeby jed<strong>na</strong>k i temu biernemu zachowaniu się, które, tak po ostatniej rozmowie ze Stasią,<br />
jak po ostatniej scenie z wojewodzianką, wcale nie było już łatwe, ile możnoś<strong>ci</strong> uś<strong>ci</strong>elić drogę;<br />
postanowił i tutaj czas wysłać przed sobą i przez kilka dni pierwszych nigdzie się nie pokazać.<br />
Jakoż przez dni kilka <strong>na</strong>stępnych siedział zamknięty u siebie.<br />
Ile przez tych dni kilka przemienił uczuć, ile znicował myśli, ile się <strong>na</strong>d różnymi kombi<strong>na</strong>cjami<br />
<strong>na</strong>silił, długo by o tym rozprawiać – to wszakże możemy powiedzieć krótko, że pomimo<br />
<strong>na</strong>jwiększych wysileń, nic nowego nie wydobył ani z serca, ni z głowy, i trwał stale jak<br />
przedtem – w przyjaźni dla wojewodzianki, a w miłoś<strong>ci</strong> dla Stasi.<br />
Przez tych dni kilka wszakże przykro mu było niezmiernie, że go nikt nie odwiedził. Nie<br />
miał on żadnej wiadomoś<strong>ci</strong> ani od podkomorzynej, ani od wojewody, nie miał <strong>na</strong>wet żadnej<br />
wiadomoś<strong>ci</strong> ze świata. Bo świat ma pod tym względem, a niezawodnie i pod wielu innymi,<br />
osobliwsze przeczu<strong>ci</strong>a. Kiedy jesteśmy zdrowi, weseli, kiedyśmy dobrą odebrali wiadomość<br />
albo mamy jakąkolwiek po<strong>ci</strong>echę, pewnie się zjawi u <strong>na</strong>s jeden i drugi, i dziesiąty przyja<strong>ci</strong>el i<br />
mamy zawsze w <strong>taki</strong>m razie <strong>na</strong>szą u<strong>ci</strong>echą z kim się podzielić – ale kiedy <strong>na</strong>s <strong>na</strong>gła <strong>na</strong>wiedzi<br />
słabość, kiedy <strong>na</strong>s spotka jakie nieszczęś<strong>ci</strong>e, kiedy <strong>na</strong>s obejmą boleś<strong>ci</strong> lub zatrują jakiekolwiek<br />
zgryzoty: stu przyja<strong>ci</strong>ół przejdzie <strong>na</strong>tenczas popod wrota <strong>na</strong>szego domu i pewnie ani<br />
jeden nie wstąpi. Tak też było i u Jędrzeja, i to go gryzło cokolwiek, bo już go znie<strong>ci</strong>erpliwiło<br />
wresz<strong>ci</strong>e to dobrowolne zamknię<strong>ci</strong>e; byłby zresztą ch<strong>ci</strong>ał wiedzieć przy<strong>na</strong>jmniej, co się dzieje<br />
<strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e. A gryzło go to jeszcze o tyle więcej, ile że już, podług swojego mniemania, mógłby<br />
był pokazać się bezpiecznie i tu, i ówdzie, a nie mógł się zdecydować <strong>na</strong> żaden sposób,<br />
gdzie by miał się pokazać pierwej.<br />
179
Wszakże od tej niepewnoś<strong>ci</strong> uwolnił się własną siłą <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e i dnia jednego wieczorem do<br />
wojewody pojechał.<br />
Jechał on tam wprawdzie ledwie nie tak jakby <strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong>e; częstokroć dziwne jakieś przejmowały<br />
go dreszcze, ale był on już teraz ochłodzony zupełnie, miał całą władzę <strong>na</strong>d sobą, a<br />
zresztą sztukował się po staremu fantazją, czyli, od<strong>da</strong>jąc nowszym wyrazom nowsze rzeczy<br />
poję<strong>ci</strong>e, z<strong>na</strong>jdował wielką pomoc w bujnej swej wyobraźni, która i utrzymywała w nim dobre<br />
rozumienie o sobie samym, i przedstawiała rzecz jeszcze niepewną w dosyć jasnych kolorach.<br />
Jędrzej tedy przyjechał do wojewody i jak gość każdy inny, kazał się anonsować.<br />
U wojewody tego wieczora było kilka osób w salonie. Był starosta bełski, <strong>który</strong> teraz bywał<br />
już niemal codziennie, był pan cześnik koronny, <strong>da</strong>wny urzędowy kolega wojewody, gość<br />
ze wszech miar z<strong>na</strong>komity i równie jak wojewo<strong>da</strong> z<strong>na</strong>komity amator nowomodnego <strong>na</strong>ówczas<br />
l'hombra – i było jeszcze ze dwie osób, mniej z<strong>na</strong>nych i obojętnych.<br />
Pomiędzy tymi osobami z<strong>na</strong>jdowała się także wojewodzianka. Na wielkim, przedka<strong>na</strong>powym<br />
stole przygotowywano właśnie herbatę i Melania była gospo<strong>da</strong>rstwem zajęta.<br />
Wojewo<strong>da</strong> był w swoim zwykłym humorze, zawsze w równej strojny mierze – nigdy go<br />
też podobno nie obaczymy innym; – ale Melania była dziś jeszcze bledszą, niżeliśmy ją widzieli<br />
<strong>na</strong> balu, a lubo ta bladość <strong>na</strong><strong>da</strong>wała <strong>na</strong>dzwyczaj zajmujący charakter jej twarzy, jed<strong>na</strong>k,<br />
kto ją z<strong>na</strong>ł <strong>da</strong>wniej, z cerą zdrową i pełną kolorów, ten mógł się jej dzisiaj <strong>na</strong>wet trochę przestraszyć.<br />
Pomimo to wszakże była dość ożywioną i krzątając się koło herbaty, dosyć różnorodną,<br />
ale przy tym bardzo przytomną i wymowną, prowadziła z różnymi gośćmi rozmowę.<br />
Patrząc <strong>na</strong> nią i widząc, jaki kontrast ta szczęśliwość moral<strong>na</strong> stanowiła z bladoś<strong>ci</strong>ą jej twarzy<br />
i wiotkoś<strong>ci</strong>ą całej posta<strong>ci</strong>, z<strong>da</strong>wało się, jak gdyby od niejakiego czasu jej duch <strong>ci</strong>ągle się<br />
wzmacniał i wzrastał, ale tym wysileniem swoim trawił zarazem <strong>ci</strong>ało.<br />
W tej chwili wszedł lokaj i zaanonsował Jędrzeja.<br />
Ale w tej chwili także Melania <strong>na</strong>gle krzyknęła i wypuś<strong>ci</strong>ła z ręki <strong>na</strong>lewkę, która, pa<strong>da</strong>jąc<br />
<strong>na</strong> filiżankę, stłukła i ją, i siebie w drobne kawałki. Jed<strong>na</strong>k jeszcze zawsze w tej samej chwili<br />
Melania lewą dłoń przyłożyła do czoła i zawołała całkiem przytomnym głosem:<br />
– Ach! jak też jestem niezgrabną!<br />
Starosta bełski patrzał <strong>na</strong> to wszystko, spojrzał potem z uwagą wojewodziance w oczy i –<br />
żaboty poprawił.<br />
Wojewo<strong>da</strong> powiedział głośno: – Prosić! – ale zarazem wstał z krzesła i postąpił o parę kroków<br />
<strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w goś<strong>ci</strong>a, co było wielką osobliwoś<strong>ci</strong>ą w tym razie i czemu się starosta jeszcze z<br />
większą przypatrywał uwagą.<br />
Kiedy wszedł Jędrzej, wojewo<strong>da</strong> go witał:<br />
– Ach! jak się masz, kochany Jędrzeju! prze<strong>ci</strong>eż, raz, prze<strong>ci</strong>e wybrałeś się do <strong>na</strong>s z tej tam<br />
twojej ziemi sanockiej, czym <strong>na</strong>s niewymownie po<strong>ci</strong>eszasz, bo jużeśmy myśleli, żeśmy <strong>ci</strong>ę <strong>na</strong><br />
zawsze stra<strong>ci</strong>li!<br />
To mówiąc wojewo<strong>da</strong>, objął go w swoje ojcowskie ramio<strong>na</strong> i całował go w głowę. Nie ma<br />
co mówić, powitanie <strong>taki</strong>e serdeczne musiało być dla Jędrzeja bardzo rozczulające.<br />
– Ale powiedzże <strong>na</strong>m – mówił wojewo<strong>da</strong> bez przerwy – cóż się stało, u Pa<strong>na</strong> Boga, żeś się<br />
<strong>na</strong>m nie pokazał dotychczas? dowiaduję się dzisiaj, że już od kilku dni bawisz we Lwowie.<br />
– Mimo <strong>na</strong>jszczerszych chę<strong>ci</strong> – odpowia<strong>da</strong>ł Jędrzej, trzymając się z całej siły – niepodob<strong>na</strong><br />
mi było krokiem wyruszyć z domu. Od tego nieszczęśliwego balu <strong>taki</strong>ego <strong>na</strong>bawiłem się<br />
przeziębienia...<br />
– Jak to? – zawołał wojewo<strong>da</strong> – alboż byłeś <strong>na</strong> balu u pani kasztelanowej? A wszakże i<br />
myśmy tam byli.<br />
– Wiem o tym, ale ja byłem tylko jedno oka mgnienie...<br />
– A! jak tamkolwiek bądź temu... już też gotów byłbym gniewać się za to – rzekł wojewo<strong>da</strong><br />
i miał mówić coś <strong>da</strong>lej. Jakoż z<strong>da</strong>je się, że Jędrzej już tu zaraz <strong>na</strong> wstępie byłby przebył<br />
180
klasyczną łaźnię, ale przeszkodził temu przytomnoś<strong>ci</strong>ą swoją starosta bełski, <strong>na</strong> którego się<br />
wojewo<strong>da</strong> obejrzał i umilkł.<br />
Jędrzej poszedł witać Melanię. Po<strong>da</strong>ł jej rękę i o<strong>na</strong> jemu po<strong>da</strong>ła. Ale Jędrzej, popatrzywszy<br />
jej w oczy, przeląkł się jej niesłychanej bladoś<strong>ci</strong>. Nie potrzeba mu było pytać się długo, skąd<br />
pochodzi ta bladość. On jednym rzutem oka ogarnął wszystko i odgadł wszystko. I jeżeli serdeczne<br />
powitanie ojca przejęło go <strong>na</strong> wskroś lodowatym dreszczem, to widok córki jakby go<br />
nożem pchnął w serce.<br />
Ale Melania była w tej chwili znów całkiem inną. Miała uśmiech radosny <strong>na</strong> twarzy i była<br />
prawie wesołą. Jędrzej nie był w stanie przemówić pierwszy, o<strong>na</strong> zaczęła:<br />
– Ach! jakże się <strong>ci</strong>eszę, że pa<strong>na</strong> znów prze<strong>ci</strong>e widzę! Nie wspomi<strong>na</strong>m już o tym, jakieśmy<br />
przechodzili o pa<strong>na</strong> obawy jeszcze za czasu wojny, ale powiem panu otwar<strong>ci</strong>e, że widząc pa<strong>na</strong><br />
<strong>na</strong> balu, a nie widząc go przez tyle dni u <strong>na</strong>s, nie mogliśmy tego zrozumieć. Gdybyśmy byli<br />
wiedzieli, gdzieś pan zamieszkał, bylibyśmy niezawodnie posłali do pa<strong>na</strong>...<br />
– Bardzo pani dziękuję...<br />
– Ale to nie dość <strong>na</strong> tym – mówiła <strong>da</strong>lej z coraz lepszym humorem Melania – bo wiesz pan<br />
o tym, że się gniewam <strong>na</strong> pa<strong>na</strong>. Bo jakżeż moż<strong>na</strong> zachorować tak <strong>na</strong>gle, stać w domu obcym i<br />
nie zawiadomić o tym swoich starych i <strong>taki</strong>ch wiernych przyja<strong>ci</strong>ół...<br />
– Mogę panią <strong>na</strong>juroczyś<strong>ci</strong>ej zapewnić – mówił, dławiąc się, Jędrzej – że nie było tego potrzeby...<br />
– Ale nie mów pan nic, proszę pa<strong>na</strong>, bo mi się nigdy z tego nie wytłumaczysz. Niewdzięczny<br />
pan jesteś i poczekaj pan, srogo pa<strong>na</strong> za to ukarzę. Nie zdmuchnę panu pałacyku z<br />
kart, jak się to niegdyś robiło, kiedyśmy <strong>taki</strong>e pałacyki stawiali, ale wymyślę jakiś inny figielek,<br />
<strong>który</strong>m panu dokuczę... A będzie tu pole do figielków szerokie, bo to teraz kar<strong>na</strong>wał, panien<br />
ładnych mnóstwo, a pan Jędrzej podobno ma dosyć tkliwe serduszko...<br />
W <strong>taki</strong>m tonie mówiła Melania <strong>da</strong>lej...<br />
Wszyscy obojętni, którzy tę rozmowę słyszeli, rozumieli ją tak, jak ją rozumianą mieć<br />
ch<strong>ci</strong>ała Melania; bo.kochająca kobieta nie mówi nigdy <strong>taki</strong>m tonem do tego, w <strong>który</strong>m istotnie<br />
się kocha albo <strong>na</strong> <strong>który</strong>m zakła<strong>da</strong> sobie sakramentalne <strong>na</strong>dzieje; ale Jędrzej, mający <strong>na</strong> tej<br />
drodze pewną przeszłość za sobą i będący w tej chwili pod tym, jakie <strong>na</strong>m już z<strong>na</strong>ne, wrażeniem,<br />
rozumiał Melanię jak <strong>na</strong>jzupełniej prze<strong>ci</strong>wnie. Z<strong>da</strong>wało mu się <strong>na</strong> razie, że go traktowano<br />
w tym domu tak, jakby już klamka zapadła – i był <strong>ci</strong>ągle jak struty... Jakoż, lubo inni<br />
całkiem obojętnie, z wielką jed<strong>na</strong>k <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>ą przysłuchiwał się tej rozmowie starosta.<br />
Wielki mistrz salonowej komedii czuł swoim komedianckim instynktem, że się tu także jakaś<br />
odegrywa komedia, ale kto ją gra i dlaczego, nie mógł jeszcze zrozumieć...<br />
Tymczasem okrążono stół i zajęto się głównie herbatą.<br />
Konwersacja urywkowa, ogól<strong>na</strong>, dozwoliła Jędrzejowi odetchnąć, zebrać rozpierzchnione<br />
swe siły i odzyskać humor, tak konieczny w salonie, a już wcale niezbędny dla niego. U<strong>da</strong>ło<br />
się mu to <strong>na</strong>wet do <strong>taki</strong>ego samego stopnia, do jakiego dopiero co przedtem się u<strong>da</strong>ło Melanii<br />
– ale także tak samo, jak niespodziewany humor Melanii zbił z tropu Jędrzeja, tak znowu teraz<br />
jego humor <strong>na</strong>pełnił nieutajonym smutkiem Melanię. Dostrzegł tego Jędrzej i istotny stan<br />
serca Melanii zaczął się mu coraz więcej rozjaśniać.<br />
Po herba<strong>ci</strong>e, kiedy już u<strong>ci</strong>chł brzęk łyżek, talerzy i nożów, wojewo<strong>da</strong>, zażywszy uroczyś<strong>ci</strong>e<br />
tabaki ze swojej złotej tabakiery z portretem króla Stanisława Augusta, zaczął kontynuacją,<br />
przed herbatą urwanej, a z cześnikiem koronnym prowadzonej rozmowy, o charakterze,<br />
przymiotach i całej polityce Fryderyka Wielkiego. Wojewo<strong>da</strong> był wielbi<strong>ci</strong>elem tego niepospolitego<br />
człowieka i króla i przebaczając mu całą przewrotność jego rozumu i całe pogaństwo<br />
serca, a przez to samo stawiając się <strong>na</strong> stanowisku bezwzględnym, unosił się <strong>na</strong>d z<strong>na</strong>komitą<br />
rolą, odegraną przez niego <strong>na</strong> scenie świata. Zgodnym z wojewodą w opinii był także<br />
starosta bełski, ale cześnik koronny, mąż głęboko religijny i zacny i tych dwóch przymiotów<br />
181
przede wszystkim wymagający od wszystkich, nie mógł żadnym sposobem Fryderyka wielbić<br />
i prze<strong>ci</strong>wko zimno-rozumowym z<strong>da</strong>niom wojewody występował z wymową, <strong>ci</strong>epłymi uczu<strong>ci</strong>ami<br />
rozegrzanego serca. Z tego prze<strong>ci</strong>wieństwa opinij wyniknął spór walny, <strong>który</strong> się toczył<br />
w ś<strong>ci</strong>słych granicach umiarkowania, ale pomimo to w bardzo ożywionej rozmowie.<br />
Z tego zaję<strong>ci</strong>a się ojca i goś<strong>ci</strong> korzystała Melania i sia<strong>da</strong>jąc <strong>na</strong> bocznej ka<strong>na</strong>pce za stołem,<br />
odezwała się do Jędrzeja:<br />
– Panie Jędrzeju! co tam panu po tych filozofiach głębokich, w <strong>który</strong>ch końcu każdy przy<br />
swoim zostanie z<strong>da</strong>niu... Sia<strong>da</strong>j pan lepiej tu przy mnie i opowia<strong>da</strong>j mi dzieje tego całego roku,<br />
w <strong>który</strong>m nie widziałam pa<strong>na</strong> ni razu, a w <strong>który</strong>m tyle ważnych zaszło wypadków...<br />
Jędrzej siadł przy Melanii.<br />
– Powiedzże mi pan – mówiła <strong>da</strong>lej Melania – jak się panu powodzi? gdzie pan mieszkasz?<br />
co robisz? co myślisz? jakie masz plany? jakie widoki przed sobą?... Czy pan mieszkasz<br />
<strong>ci</strong>ągle jeszcze w Górkach, czy już w Jaćmierzu?<br />
Bardzo zadowolony z tych pytań, Jędrzej tak mówił:<br />
– Ach, pani! co myślę, co robię, jak mi się wiedzie, księgi by o tym spisywać. Mieszkając<br />
w Warszawie, wyobrażałem sobie zawsze, że ta chwila, w której się <strong>na</strong> wieś sprowadzę i <strong>na</strong><br />
wsi stale zamieszkam, przyniesie mi, nie mówię, wielkie szczęś<strong>ci</strong>e, ale przy<strong>na</strong>jmniej wielką<br />
po<strong>ci</strong>echę. Przeczuwałem to wprawdzie, że nim ta u<strong>ci</strong>echa <strong>na</strong>stąpi, przyjdzie przeżyć zapewne<br />
kilka dni mniej po<strong>ci</strong>esznych, a może <strong>na</strong>wet i smutnych, ale miałem to przeko<strong>na</strong>nie, że się te<br />
smutki <strong>da</strong>dzą przenieść z łatwoś<strong>ci</strong>ą. Wszakże było to tylko o tyle szkodliwsze dla mnie złudzenie,<br />
o ile mniej do niego podobną okazała się rzeczywistość... Co do mego mieszkania, to<br />
mieszkam niby to w Górkach, ale <strong>na</strong>jwięcej czasu trawię w Jaćmierzu, zwłaszcza też teraz<br />
trawiłem, robiąc przedwstępne umowy o sprze<strong>da</strong>ż tego majątku...<br />
– Jak to? więc pan Jaćmierz sprze<strong>da</strong>jesz? spodziewam się prze<strong>ci</strong>eż, że się to nie dzieje<br />
wskutek jakiejś koniecznoś<strong>ci</strong>?<br />
– Nie, pani; czynię to dobrowolnie, ale czynię dlatego, ażeby <strong>taki</strong>ej koniecznoś<strong>ci</strong>, która by<br />
w dzisiejszym położeniu rzeczy musiała kiedyś, i to może już wkrótce, <strong>na</strong>stąpić, jeszcze dość<br />
wcześnie zapobiec.<br />
– Pan jesteś bardzo przezornym...<br />
– Czy to źle, pani?<br />
– Och! nie... i owszem! wszakże to wielka cnota, koniecz<strong>na</strong> w ży<strong>ci</strong>u, dla każdego potrzeb<strong>na</strong>,<br />
a dla młodego <strong>na</strong>wet bardzo zaszczyt<strong>na</strong>...<br />
Tu Melania lekko westchnęła, myśląc przy tym zapewne: Ach! czemuż ja nie byłam równie<br />
przezorną! – Ale w ten moment rozweseliła się znowu, mówiąc <strong>da</strong>lej;<br />
– No więc cóż? więc pan Jaćmierz sprze<strong>da</strong>jesz? a kiedy sprze<strong>da</strong>sz, .czy <strong>na</strong> nowo się myślisz<br />
zakupić w Sanockiem? czy może masz zamiar przenieść się do tamtego majątku, <strong>który</strong><br />
ma<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> granicy szląskiej?<br />
– Co wtedy zrobię, jeszcze dziś nie umiem powiedzieć z pewnoś<strong>ci</strong>ą, wątpię jed<strong>na</strong>k, ażebym<br />
kupował ziemię, a przy<strong>na</strong>jmniej nie teraz. Własność ziemi wkła<strong>da</strong> <strong>na</strong> <strong>na</strong>s .niezliczone<br />
obowiązki, a, przyz<strong>na</strong>m się pani, że teraz nie jestem w stanie, nie miałbym po prostu sumienia<br />
przyjmować jakiekolwiek obowiązki <strong>na</strong> siebie. Ten rok ostatni, te różne przejś<strong>ci</strong>a, te niewymowne<br />
zgryzoty i niepowodzenia domowe, jakie w tych czasach przeszedłem i pod <strong>który</strong>mi<br />
jeszcze <strong>ci</strong>ągle się garbię, tak mnie zmęczyły, tak potargały we mnie wszelką moralną siłę i do<br />
tego stopnia podkopały ufność – w siebie samego, że jeżeli komu, to mnie pewnie trza by koniecznie<br />
odpocząć. Dlatego myślę, że jeśli się ułatwię z tą moją sprze<strong>da</strong>żą i rodziców moich,<br />
jak sobie tego życzą, urządzę w mieś<strong>ci</strong>e, to sam zapewne wyjadę przy<strong>na</strong>jmniej <strong>na</strong> rok za granicę...<br />
Na te słowa Melania spojrzała dziwnym wzrokiem <strong>na</strong> niego, wzrokiem <strong>taki</strong>m, o <strong>który</strong>m nie<br />
moż<strong>na</strong> było powiedzieć z pewnoś<strong>ci</strong>ą, czy to było niedowierzanie, czy otwarty zarzut prostego<br />
182
kłamstwa, czy może jakiś słaby odblask <strong>na</strong>dziei, uderzający ją z <strong>taki</strong>ego zamiaru podróży;<br />
wszakże był to tylko jeden rzut oka, jed<strong>na</strong> malutka chwilka, po której Melania odpowiedziała:<br />
– Wyjazd za granicę byłby zapewne bardzo skuteczny dla pa<strong>na</strong>...<br />
Na te słowa Jędrzej się zarumienił i spuś<strong>ci</strong>ł oczy ku ziemi; Melania uważała to i mówiła<br />
<strong>da</strong>lej:<br />
– Podróż za granicę, będąc jedną z <strong>na</strong>jprzyjemniejszych rozrywek, jest zarazem <strong>na</strong>jwięcej<br />
odżywiającym spoczynkiem... Ale czy to koniecznie zaraz tak silnych, a <strong>na</strong>de wszystko<br />
sztucznych chwytać się lekarstw? czy nie ma innych środków tuż pod ręką, które równie dobrze,<br />
równie łatwo, a <strong>da</strong>leko jeszcze gruntowniej leczą czczość serca... zbolałą duszę i moralne<br />
zmęczenie?...<br />
Tu Melania zaczęła się mieszać cokolwiek, było wyraźnie czuć zmianę w jej głosie, ale<br />
ufała jeszcze swym siłom i mówiła <strong>da</strong>lej:<br />
– I ja sądzę, że <strong>taki</strong>e lekarstwo się z<strong>na</strong>jdzie... Mamy prze<strong>ci</strong>eż kar<strong>na</strong>wał, zjazd <strong>taki</strong> liczny,<br />
panien ładnych, młodych tak wiele...<br />
– Nie myślę o tym zupełnie... – rzekł Jędrzej z wzrokiem wlepionym w ziemię.<br />
– Nie myślisz pan? – mówiła <strong>da</strong>lej Melania, ale głosem już coraz słabszym – a to źle bardzo.<br />
Niech pan się rozmyśli, rozweseli, rozpatrzy... trzeba pood<strong>da</strong>wać wizyty, trzeba bywać <strong>na</strong><br />
balach... to się potem z<strong>na</strong>jdzie samo ze siebie...<br />
– Bale tegoroczne – rzekł Jędrzej – już podobno całkiem dla mnie przepadły... przyjechałem<br />
późno... stra<strong>ci</strong>łem cały tydzień <strong>na</strong> niczym...<br />
Tu Melania spostrzegła się, że zaczy<strong>na</strong> wypa<strong>da</strong>ć z swej roli, jakoż zebrała wszystkie swe<br />
siły, promiennym uśmiechem twarz rozjaśniła i zaczęła mówić wesoło:<br />
– Ale nie mówże pan tak smutno, bo doprawdy gotowam pa<strong>na</strong> jeszcze... o hipokryzję posądzić;<br />
a posądzić pa<strong>na</strong> o hipokryzję byłoby taką samą niedorzecznoś<strong>ci</strong>ą, jak mnie posądzić...<br />
o co? oto <strong>na</strong> przykład o zazdrość. Mówisz pan smutno, a skądże znowu tak <strong>na</strong>gły smutek?<br />
widziałam pa<strong>na</strong> prze<strong>ci</strong>eż <strong>na</strong> balu u pani kasztelanowej i szczerze to panu mówię, serce mi się<br />
radowało li tylko dlatego, żem pa<strong>na</strong> tak wesołym widziała. Ale ten smutek dzisiejszy bo<strong>da</strong>j<br />
czy nie pochodzi ze zbytku wesołoś<strong>ci</strong> balowej. Bo ta pan<strong>na</strong> podkomorzanka coś za<strong>na</strong>dto wesoło<br />
rozmawiała mi z panem. Ej! panie Jędrzeju! czy tylko <strong>na</strong> samym wstępie w tegoroczny<br />
kar<strong>na</strong>wał nie z<strong>na</strong>lazło się samo z siebie owo <strong>na</strong>jskuteczniejsze <strong>na</strong> czczość serca lekarstwo, o<br />
<strong>który</strong>m dopiero co wspomniałam! Ale jeżeli tak jest i jeżeli tym lekarstwem miałaby być podkomorzanka,<br />
to bardzo panu winszuję. Mówię to z głębi mojego serca i z <strong>na</strong>jgłębszego przeko<strong>na</strong>nia,<br />
że bardzo panu winszuję podkomorzanki. Poz<strong>na</strong>łam ją – wychowa<strong>na</strong> wybornie, rozsąd<strong>na</strong><br />
<strong>na</strong>d podziw, a jaka pięk<strong>na</strong>, nie ma już o tym co mówić. Kiedyś<strong>ci</strong>e ramię w ramię ze<br />
sobą prze<strong>ci</strong>skali się przez tłum goś<strong>ci</strong>, aby się do poloneza ustawić, było wam jakoś tak ładnie,<br />
tak zgodnie, tak do twarzy ze sobą, że piękniejszej pary trudno by w całym Lwowie wy<strong>na</strong>leźć.<br />
Powiedzże mi pan, panie Jędrzeju, czy podobała się panu pan<strong>na</strong> Stanisława?<br />
Ale Jędrzej tylko westchnął z głębi piersi i odpowiedział jeszcze smutniej jak dotąd:<br />
– Mogę panią zaręczyć, że wszystko to, co pani mówisz, tylko się pani z<strong>da</strong>wało...<br />
Wszakże tu już się całkiem skończyła i przybra<strong>na</strong> rola Melanii. Jej twarz zamiast pogodnego<br />
uśmiechu oblała się wyrazem niewymownej boleś<strong>ci</strong>, jej usta zbladły, w jej oczach zaćmionych<br />
stanęły łzy, jakoż z <strong>na</strong>jwiększym wysileniem wstała z ka<strong>na</strong>pki, położyła rękę <strong>na</strong> ramieniu<br />
Jędrzeja i rzekła do niego:<br />
–Postępuję z panem jak siostra rodzo<strong>na</strong>, a pan mi się tak czarno wywdzięczasz...<br />
To powiedziawszy, wyszła Melania z salonu.<br />
Jędrzej został <strong>na</strong> swoim miejscu jak odurzony.<br />
Z<strong>na</strong>ł on bowiem <strong>na</strong>dto dobrze Melanię, ażeby nie widział, że ten humor wesoły, że te słowa<br />
<strong>na</strong>iwne, że cała ta niby obojętność dla niego, były to wszystko tylko szlachetne kłamstwa<br />
<strong>na</strong> jego korzyść.<br />
183
Jędrzej widział jeszcze <strong>da</strong>leko więcej. Cały ten smutek bowiem tak <strong>ci</strong>ężki, cała ta boleść<br />
tak krwawa, cała ta rozpacz tak czar<strong>na</strong>, która roz<strong>da</strong>rte serce Melanii trawiła, a którą o<strong>na</strong> z<br />
<strong>na</strong>jwyższym <strong>na</strong>tężeniem sił wszystkich ch<strong>ci</strong>ała przed nim ukryć koniecznie, była dla niego tak<br />
widoczną, tak jasną, że nie mógł wątpić o tym ani <strong>na</strong> chwilę.<br />
I jak z jednej strony te tak pożerające Melanię <strong>ci</strong>erpienia obudziły w nim litość serdeczną –<br />
tak z drugiej strony jej szlachet<strong>na</strong> chęć poświęcenia się całkiem dla niego, o której teraz już<br />
wcale nie wątpił, tak go pochwy<strong>ci</strong>ła za serce, że drżał cały z wzruszenia, i gdyby w tej chwili<br />
było trochę silniej <strong>na</strong>przeć <strong>na</strong> niego, to byłby niezawodnie pod wrażeniem <strong>na</strong>dmiaru chwilowego<br />
uczu<strong>ci</strong>a ani sobie przypomniał Stasię i po<strong>da</strong>ł rękę Melanii <strong>na</strong> zawsze!<br />
Jakoż i tak, bez żadnego silniejszego skądinąd <strong>na</strong>par<strong>ci</strong>a, uczu<strong>ci</strong>e litoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>d <strong>ci</strong>erpiącą Melanią<br />
i uwielbienia dla niej za jej chę<strong>ci</strong> <strong>na</strong>jszlachetniejsze dla niego tak go wzruszyło do głębi<br />
i tak go uniosło w tej chwili, że postanowił sobie – wobec obrazu Chrystusa Pa<strong>na</strong>, modlącego<br />
się <strong>na</strong> górze Oliwnej, <strong>który</strong> wisiał tuż przed nim <strong>na</strong>d wielką ka<strong>na</strong>pą <strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>anie – postanowił<br />
sobie <strong>na</strong>jświę<strong>ci</strong>ej nie przyjąć <strong>na</strong> żaden sposób tego szlachetnego poświęcenia się od Melanii i<br />
jeżeliby miał tylko wyz<strong>na</strong>ć otwar<strong>ci</strong>e podkomorzance miłość swą dla niej, wyz<strong>na</strong>ć ją wtedy<br />
dopiero, kiedy by widział, że Melania swoją boleść już przetrawiła zupełnie i mogła całkiem<br />
obojętnie znieść <strong>na</strong> sobie wiadomość o jego ślubie ze Stasią.<br />
To postanowienie, jak każdy choćby tylko trochę pocz<strong>ci</strong>wy uczynek, przyniosło wielką<br />
ulgę Jędrzejowi i uspokoiło go z<strong>na</strong>cznie, a kiedy w chwilę potem wojewo<strong>da</strong>, skończywszy<br />
swoją filozoficzną z bezwzględnego stanowiska prowadzoną rozmowę, zaprosił go do partii<br />
l'hombra z cześnikiem i starostą bełskim, Jędrzej zasiadł do gry królewskiej i grał przyzwoi<strong>ci</strong>e,<br />
jakby nic nigdy nie było.<br />
Tymczasem Melania, jak tylko weszła do swojej kom<strong>na</strong>ty, padła bezwład<strong>na</strong> <strong>na</strong> sofę i zakrywszy<br />
oczy obydwiema rękami w nieutulone łzy wybuchnęła. Płacz ten trwał kilka minut,<br />
trwał może kwadrans i był tak niesłychanie gwałtowny, że wy<strong>da</strong>rłszy w pierwszej minu<strong>ci</strong>e<br />
cały zasób łez z jej rozbolałej piersi, przeszedł potem w konwulsyjne drganie całego <strong>ci</strong>ała i<br />
głośne łkanie, które Melania <strong>na</strong> próżno usiłowała utłumić.<br />
Patrząc <strong>na</strong> nią i wnosząc z poprzedzających wypadków <strong>na</strong> jej usposobienie w tej chwili,<br />
z<strong>da</strong>wało się, że do dnia dzisiejszego, lubo już wszystko mówiło za odstępstwem Jędrzeja, w<br />
jej sercu jed<strong>na</strong>k żyła jeszcze jakaś iskierka <strong>na</strong>dziei. Teraz i ta ostatnia iskierka już zgasła –<br />
wszystkie <strong>na</strong>jstraszliwsze domysły i trwogi stanęły przed nią <strong>na</strong> jawie i piekiel<strong>na</strong> <strong>ci</strong>emność ją<br />
otoczyła dokoła. Płacz jej byt płaczem za ostatnią iskierką <strong>na</strong>dziei – był <strong>na</strong>jstraszliwszym ze<br />
wszystkich – płaczem <strong>na</strong> własnym grobie.<br />
Bied<strong>na</strong>, o! bardzo bied<strong>na</strong> była wtedy Melania!<br />
Lecz idźmy <strong>da</strong>lej. To głośne łkanie zwró<strong>ci</strong>ło uwagę jej panny służącej, jej powiernicy, imć<br />
panny Krzywieckiej. Pan<strong>na</strong> Krzywiecka było to stare i prawie zgrzybiałe, ale bardzo pocz<strong>ci</strong>we<br />
pannisko – <strong>da</strong>w<strong>na</strong> służąca wojewodzinej, niegdyś domowa mentorka Melanii, dziś jedy<strong>na</strong> jej<br />
przyja<strong>ci</strong>ółka, ostatnie serce jeszcze szczerze otwarte dla niej, ostatnia zielo<strong>na</strong> gałązka <strong>na</strong> tej<br />
ziemi, zamienionej w jej oczach w puszczę bezludną, wysuszoną i głuchą.<br />
Obaczywszy Melanię, jeszcze łkającą ostatkiem głosu, załamała ręce pocz<strong>ci</strong>wa jej przyja<strong>ci</strong>ółka<br />
i zawołała:<br />
– Ach! przez Pa<strong>na</strong> Boga żywego, cóż się to dzieje! Na głos obcej osoby Melania przestała<br />
łkać, popatrzyła <strong>na</strong> nią suchymi oczyma i rzekła:<br />
– Nic mi już... nic mi, moja kocha<strong>na</strong> Krzywiecka.<br />
To mówiąc usiłowała powstać ze sofy, ale nie miała do tego jeszcze dość siły; tylko usiadła<br />
prosto i oparłszy się ręką o poręcz, w ziemię popatrzyła.<br />
Wi<strong>da</strong>ć było po niej, że przesilenie minęło.<br />
– Nic mi już teraz–rzekła Melania słabym wprawdzie, ale dość czystym głosem – już<br />
wszystko się stało... Z<strong>na</strong>łaś mnie żywą dotąd, widzisz mnie teraz umarłą... Nie masz już duszy<br />
184
we mnie – ule<strong>ci</strong>ała... Odtąd będę już tylko wegetować... Ale i to już niedługo: przyjdzie jesień<br />
i koniec...<br />
– Ale panno hrabianko! – mówiła <strong>na</strong> to Krzywiecka – jak pannę hrabiankę kocham, tak<br />
niepotrzeb<strong>na</strong> ta desperacja. Ja pani przysięgam <strong>na</strong> wszystko, że on panią kocha tak samo, jak<br />
pierwej. Zawieruszył był sobie głowę cokolwiek, ale już i zapomniał. Odkąd jest tu we Lwowie,<br />
nie był jeszcze ani razu u podkomorzynej; co dzień tam jestem dwa razy, codziennie się<br />
dowiaduję: tam taka sama desperacja o niego, jak tutaj...<br />
– Nic, nic mi już nie mów... proszę <strong>ci</strong>ę, ani słowa. Nie chodź nigdzie, nie dowiaduj się...<br />
proszę <strong>ci</strong>ę, nie dowiaduj mi się o niczym: już ja wiem wszystko!<br />
Melania wymówiła to <strong>taki</strong>m głosem, że Krzywiecka nie miała już odwagi ani słowa przemówić.<br />
Trwała .dłuższa chwila milczenia. Melania <strong>na</strong>d czymś przemyśliwała.<br />
– Słuchaj no mnie, Krzywiecka – rzekła wresz<strong>ci</strong>e po tym <strong>na</strong>myśle – czy ja bardzo blado<br />
dziś wyglą<strong>da</strong>m? ale powiedz mi prawdę, bardzo blado?<br />
– Nie, panno hrabianko! tak, cokolwiek, ale nie tak bardzo...<br />
– O! nieprawdę ty mi powia<strong>da</strong>sz... ja musiałam bardzo blado wyglą<strong>da</strong>ć, jak śmierć... Musiało<br />
być wszystko wi<strong>da</strong>ć <strong>na</strong> mojej twarzy... On poz<strong>na</strong>ł po mnie i dlatego mi nie uwierzył...<br />
Ach! nieszczęśliwa ta moja twarz! Kiedym ch<strong>ci</strong>ała być piękną i zajmującą dla niego, byłam<br />
czerwoną i tłustą, i zdrową; a dziś, kiedy mi jak zbawienia potrzeba czerstwoś<strong>ci</strong>, wesołoś<strong>ci</strong>,<br />
rumieńców, jestem bladą jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>... Ale słuchaj mnie, moja Krzywiecka, niektóre <strong>da</strong>my<br />
używają różnych olejków, <strong>który</strong>mi <strong>na</strong><strong>da</strong>ją świeżość swym twarzom, i za pomocą różu robią<br />
sobie sztuczne rumieńce... One się tak malują, aby kogoś znę<strong>ci</strong>ć do siebie – a ja się wymaluję,<br />
aby jego odpędzić; wszakże to wolno?... proszę <strong>ci</strong>ę, pokup mi wszystkie te rzeczy... Nie będę<br />
się pokazywać, tylko wieczorem – będę rumianą, zdrową, wesołą – on mi musi uwierzyć...<br />
I Melania, <strong>ci</strong>esząc się tym pomysłem, jakby odgrzebała połowę szczęś<strong>ci</strong>a, powró<strong>ci</strong>ła do<br />
przytomnoś<strong>ci</strong> zupełnej.<br />
Lżej jej <strong>na</strong>wet było teraz <strong>na</strong> sercu niżeli przedtem, niżeli wczoraj i od tygodnia...<br />
W niedługą chwilę potem była już <strong>na</strong> powrót w salonie.<br />
Widząc, że goś<strong>ci</strong>e są jeszcze <strong>ci</strong>ągle przy partii, siadła do fortepianu i zaczęła grać <strong>na</strong>jszaleńsze<br />
krakowiaki pod słońcem – a starosta bełski i <strong>na</strong>wet sam wojewo<strong>da</strong> nie mogli się dosyć<br />
<strong>na</strong><strong>ci</strong>eszyć z tego, że Melania była w tak wesołym humorze.<br />
185
XIV<br />
Z<strong>da</strong>jąc <strong>da</strong>lszą sprawę z wypadków zaszłych <strong>na</strong> balu u kasztelanowej kamieńskiej, przechodzimy<br />
teraz z kolei do Flawiusza.<br />
Młody ten człowiek, <strong>który</strong> dotychczas zawsze tylko w pół<strong>ci</strong>eniu <strong>na</strong>m się pokazywał, nie<br />
mógł być jeszcze przez <strong>na</strong>s obejrzanym wszechstronnie i osądzonym wedle słusznoś<strong>ci</strong>. Najsprawiedliwszy<br />
sąd o nim wy<strong>da</strong>dzą zapewne jego własne uczynki – ale i uczynki mają wartość<br />
różną w różnych okolicznoś<strong>ci</strong>ach. Ażeby zaś te okolicznoś<strong>ci</strong> okazały <strong>na</strong>m się w swoim<br />
właś<strong>ci</strong>wym świetle, potrzeba <strong>na</strong>m koniecznie rzu<strong>ci</strong>ć okiem w Flawiusza przeszłość.<br />
Owóż tedy Flawiusz przyszedł <strong>na</strong> świat pod konstelacją <strong>na</strong>jnieszczęśliwszą.<br />
Widzieliśmy go w kolebce, w owym małym domku w Wiśniczu, w stanie <strong>na</strong>jopłakańszym.<br />
W kolebce jeszcze zaparł go się jego rodzony oj<strong>ci</strong>ec – matka gasła powoli pod <strong>ci</strong>ężarem choroby,<br />
w jego domku maleńkim mieszkało ubóstwo, zgryzota, wstyd i choroba – a śmierć i<br />
nędza zaglą<strong>da</strong>ły przez ok<strong>na</strong>. Wkrótce potem jeszcze i te obydwie furie otoczyły jego kolebkę:<br />
matka umarła, a jego dziadek, nim przyrzeczoną sobie kamienicę w Warszawie rzeczywiś<strong>ci</strong>e<br />
odebrał, długo jeszcze w wielkim ubóstwie i prawie w nędzy mieszkał w Wiśniczu...<br />
Pierwsze tedy wrażenia, jakie Flawiusz <strong>na</strong> samym wstępie <strong>na</strong> świat odebrał, były zabijające.<br />
Świat, ziemia, ży<strong>ci</strong>e i sami ludzie przedstawiali mu się z swej <strong>na</strong>jczarniejszej, odrażającej<br />
strony – a lubo był on jeszcze niemowlę<strong>ci</strong>em <strong>na</strong>tenczas, a wresz<strong>ci</strong>e dzieckiem malutkim, zaledwie<br />
pierwsze bełkotającym słowa i patrzącym w świat niby niewiążącymi oczyma – niechaj<br />
nikt jed<strong>na</strong>k nie myśli, żeby wrażenia, i w tak jeszcze dzie<strong>ci</strong>ęcym odebrane wieku, nie<br />
miały swojego wpływu <strong>na</strong> umysł i serce człowieka. Młodziutka dusza stawiącego pierwsze<br />
kroki <strong>na</strong> ziemię dzie<strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong>a, jest jako <strong>na</strong>jdelikatniejsza gąbka, która pomimo wiedzy swojej z<br />
nie<strong>na</strong>syconym łakomstwem wszystko połyka, co się koło niej przesuwa, a co połknie i wsiąknie<br />
w siebie podówczas, zachowywać zwykła <strong>da</strong>leko głębiej niżeli wszystkie późniejsze, lubo<br />
<strong>da</strong>leko większe i ważniejsze, zdobycze. Nieraz starzec, już u grobu stojący, stargawszy pamięć<br />
latami i pracą, zapomniał wszystko, co widział i przeżył przez cały <strong>ci</strong>ąg swego długoletniego<br />
ży<strong>ci</strong>a – zapomniał wojny, jakie odprawiał, urzędy, które sprawował, zapomniał <strong>na</strong>wet<br />
liczbę lat swoich i liczbę własnych swych dzie<strong>ci</strong> – ale łzy matki, uronione <strong>na</strong>d jego kolebką,<br />
gorejące światła przy jej katafalku i czarny chleb nędzy, co go ze łzami połykał, zachowuje<br />
zawsze w tak świeżej pamię<strong>ci</strong>, jak gdyby się to działo dopiero wczoraj.<br />
Lecz idźmy <strong>da</strong>lej. Kiedy dziadek Flawiusza odebrał w isto<strong>ci</strong>e kamienicę, przekazaną mu<br />
pod <strong>ci</strong>ężkimi warunkami w Warszawie, położenie jego z początku jeszcze wcale się przez to<br />
nie poprawiło. Kamienica ta bowiem była właś<strong>ci</strong>wie prywatnym pańskim pałacem i wskutek<br />
tego było jej urządzenie tego rodzaju, że nie mogła prawie żadnych przynosić dochodów. Był<br />
to właś<strong>ci</strong>wie tylko materiał, z którego moż<strong>na</strong> było zrobić kapitał przynoszący dochody, ale<br />
zrobić dopiero za pomocą z<strong>na</strong>cznych pieniężnych wkładów. Staruszek wiedział o tym, a wiedząc<br />
także, że nie ma <strong>na</strong> to żadnych funduszów, zaczął się starać o nie z <strong>na</strong>jwiększą, <strong>na</strong> jaką<br />
go stać było, skrzętnoś<strong>ci</strong>ą. Jak więc z jednej strony całą siłą jeszcze pracował, tak z drugiej<br />
strony przerabiał się w niesłychanego skąpca i to <strong>na</strong>wet do tego stopnia, że mieszkając z ma-<br />
186
łym Flawiuszem w jednej nieopalonej izdebce <strong>na</strong> strychu, żył tylko czarnym chlebem i wodą.<br />
Było to bardzo piękne, bardzo <strong>na</strong>wet szlachetne poświęcenie się tego pocz<strong>ci</strong>wego staruszka,<br />
które miało wartość jeszcze o tyle większą, ile że celem jego nie było wcale dobro jego własne,<br />
tylko dobro i przyszłość Flawiusza. Ale poświęcenie się to było li jednostronne, bo staruszek,<br />
lubo tym sposobem fundował pewny sposób do ży<strong>ci</strong>a dla swego wnuka, zaniedbywał<br />
jed<strong>na</strong>k prawie zupełnie jego wychowanie. Zaniedbanie też to miało dla Flawiusza skutki <strong>na</strong>jgorsze.<br />
Chodził on wprawdzie niby to do szkół, ale nic się zgoła nie uczył. Był to <strong>na</strong>tenczas<br />
chłopiec <strong>na</strong>dzwyczaj burzliwego i prawie dzikiego temperamentu, wskutek którego nie tylko<br />
że się nie <strong>da</strong>wał żadnym środkiem do <strong>na</strong>uki <strong>na</strong>kłonić, ale wyrobił w sobie <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>jszaleńszą<br />
<strong>na</strong>miętność do nie z<strong>na</strong>jącej żadnych granic swawoli. Swawola ta przechodziła <strong>na</strong>wet często<br />
wszelkie dotychczas praktykowane granice i kilku<strong>na</strong>stoletni Flawiusz skończył <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e <strong>na</strong><br />
tym, że musiał szkoły <strong>na</strong> zawsze porzu<strong>ci</strong>ć.<br />
Lata te wszystkie strawił Flawiusz, mało powiedzieć, w dokuczliwoś<strong>ci</strong>ach albo <strong>na</strong>wet w<br />
<strong>ci</strong>erpieniach, bo prawie w ustawicznych męczarniach. Ży<strong>ci</strong>e jego ówczesne było to ży<strong>ci</strong>e występnego<br />
człowieka, skazanego <strong>na</strong> karę. Bito go w szkole za niepoprawność w swawoli, uporze<br />
i zuchwalstwie, zamykano do szkolnych więzień i stawiano pod pręgierzem hańby i wstydu<br />
dla odstraszenia innych – a kiedy skarany już podwójnie albo potrójnie w szkole, do domu<br />
wró<strong>ci</strong>ł, to w domu zastawał zwykle tylko nową chłosta, nowe więzienie, obostrzone jeszcze<br />
do tego głodem. Widząc <strong>taki</strong>e zachowywanie się jego, staruszek gryzł się nieraz do tego stopnia,<br />
że się chwiał w swoim postanowieniu i prawie <strong>na</strong> siłach upa<strong>da</strong>ł – ale pomimo to był jeszcze<br />
tylko o tyle nielitoś<strong>ci</strong>wszym dla niego i w postępowaniu z nim trzymał się nie łagodnych<br />
francuskich, ale staropolskich, jak <strong>na</strong>jsurowszych środków. Mieszkańcy tej kamienicy, słysząc<br />
prawie codziennie jęki tego nieszczęśliwego chłopca, litowali się <strong>na</strong>d nim i wnosili za nim<br />
prośby do dziadka – i była to litość <strong>na</strong>jsprawiedliwsza – Flawiusz bowiem nie tylko że pokutował<br />
okropnie, ale któż wie jeszcze, azali nie pokutował więcej niżeli za swoje własne, za nie<br />
odpuszczone jeszcze grzechy swoich rodziców?<br />
W isto<strong>ci</strong>e rzeczy było <strong>na</strong>tenczas coś dziwnego, coś, szczególnie nie<strong>na</strong>turalnego w tym<br />
chłopcu. Pomimo to, że się niby nic zgoła nie uczył, rzeczą jed<strong>na</strong>k było <strong>na</strong>jjawniejszą dla<br />
wszystkich, że <strong>da</strong>leko więcej wiedział i umiał niżeli wszyscy jego rówieśni. Wiadomoś<strong>ci</strong> jego<br />
wprawdzie nie popłacały, bo w owych czasach, gdzie od szkółek <strong>na</strong>jmniejszych aż do <strong>na</strong>jz<strong>na</strong>komitszych<br />
uczonych wszelka <strong>na</strong>uka była zakuta w Alwarowe kaj<strong>da</strong>ny i nie przyz<strong>na</strong>wano<br />
rozumu nikomu, kto nie miał pieczę<strong>ci</strong>ami zaopatrzonego patentu <strong>na</strong> niego, wiadomoś<strong>ci</strong> samorodne<br />
popłacać nie mogły – ale te wiadomoś<strong>ci</strong> mimo to były istotne i nieraz <strong>na</strong>wet zadziwiające.<br />
Oprócz tego leżała pew<strong>na</strong> sprzeczność i w charakterze tego osobliwego chłopca. Szaleniec<br />
ten bowiem, zapamiętały nieraz przywódca zgrai lampartów ulicznych, uparty, nieugięty,<br />
zuchwały, miewał już wtedy częstokroć chwile, w <strong>który</strong>ch w <strong>na</strong>jwiększej <strong>ci</strong>szy zasia<strong>da</strong>ł samotnie<br />
w ką<strong>ci</strong>ku i zapa<strong>da</strong>ł w zamyślenie tak głębokie i długie, jak gdyby był już człowiekiem<br />
dojrzałym i o <strong>na</strong>jważniejszych rzeczach rozmyślał. Po <strong>taki</strong>m zamyśleniu zbliżał się zwykle do<br />
starca i <strong>taki</strong>e mu <strong>da</strong>wał pytania, że staruszek bardzo często <strong>na</strong> nie odpowiedzieć nie umiał, a<br />
zawsze nie mógł się dosyć <strong>na</strong>dziwić, skąd by się <strong>taki</strong>e myśli brały w tym wrzekomym nieuku i<br />
swawolniku?<br />
Będąc zaś tak twardego i niby niewzruszonego serca, że pod <strong>na</strong>jsurowszą chłostą ani jednej<br />
łzy nie uronił, po <strong>taki</strong>m zamyśleniu nieraz tak gwałtownymi i niepowstrzymanymi zalewał się<br />
łzami, że i sam dziadek w końcu z nim się zawsze rozpłakał, lubo nigdy nie wiedział rzeczywistej<br />
łez tych przyczyny. Z tego wszystkiego <strong>na</strong>leżało nie tylko to wnosić, że w Flawiuszu<br />
pod widomą powłoką nieuctwa i lenistwa z<strong>na</strong>jdują się mniej widome, lecz niemniej przeto<br />
z<strong>na</strong>mienite zdolnoś<strong>ci</strong>; – ale było także rzeczą niezaprzeczoną, że pod zwierzchnią, zardzewiałą,<br />
a może i pokalaną skorupą serca, wrą bardzo ludzkie, bardzo prawdziwe, może <strong>na</strong>wet<br />
<strong>na</strong>jpiękniejsze uczu<strong>ci</strong>a.<br />
187
Stary fechtmistrz, a późniejszy marszałek książęcy, widział to wszystko, lecz zamiast korzystać<br />
z tych po<strong>ci</strong>eszających objawów i za ich pomocą starać się swojego wnuka wszelkimi<br />
siłami <strong>na</strong> inną drogę sprowadzić, tylko się tym po<strong>ci</strong>eszał; – a będąc <strong>na</strong>ówczas tym tylko zajęty,<br />
ażeby dla niego pewną materialną podstawę uzyskać, poprawę podstawy moralnej odkła<strong>da</strong>ł<br />
tym spokojniej do późniejszego czasu, im był pewniejszym, że ją później tym silniejszymi<br />
środkami będzie mógł przedsięwziąć.<br />
Bądź co bądź wszakże, <strong>na</strong>m tylko <strong>na</strong> to główną zwró<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong>leży uwagę, że Flawiusz, przyszedłszy<br />
<strong>na</strong> świat pod <strong>na</strong>jnieszczęśliwszymi warunkami z każdego względu, pierwsze wrażenia<br />
odbierał i pierwsze sobie wyrabiał poję<strong>ci</strong>a pod tegoż świata <strong>na</strong>jboleśniejszymi <strong>ci</strong>osami i<br />
grzęznąc ustawicznie w jego <strong>na</strong>jpoziomszym osadzie. Patrząc <strong>na</strong> to i widząc, że w tych tak<br />
nieszczęśliwych dla niego okolicznoś<strong>ci</strong>ach <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>jlepsze chę<strong>ci</strong> jego dziadka prze<strong>ci</strong>w niemu<br />
się sprzęgły, z<strong>da</strong>wało się jakoby <strong>na</strong>d nim jakaś strasz<strong>na</strong> klątwa wisiała, jakoby stanął u jego<br />
boku jakiś duch złośliwy, nieubłagany, <strong>który</strong>, ująwszy go silnie za rękę, prowadził go w jakąś<br />
przepaść, z góry już przygotowaną dla niego. Pomimo to jed<strong>na</strong>k widzimy także, że <strong>na</strong> przekór<br />
owemu duchowi pomsty czy przeklęctwa, czy przez<strong>na</strong>czenia, <strong>który</strong> go tak grząskimi ś<strong>ci</strong>eżkami<br />
wprowadzał w ży<strong>ci</strong>e – już zawczasu wystąpił jakiś duch dobry, jakiś stróż-anioł, czyli<br />
mówiąc właś<strong>ci</strong>wie, jego własne czysto-ludzkie sumienie, które, ostrzegając go silnym głosem<br />
o grożącym mu niebezpieczeństwie, obudzało w nim <strong>ci</strong>ągle głębsze, wnętrzniejsze myśli i<br />
czyste, <strong>ci</strong>epłe, wzruszające uczu<strong>ci</strong>a.<br />
Pomiędzy tymi dwoma pierwiastkami zaczęła się już <strong>na</strong>ówczas zawzięta walka, która o<br />
tyle była jeszcze gwałtowniejsza i krwawsza, o ile się odbywała w organizmie niespokojnego,<br />
gorączkowego prawie temperamentu.<br />
Dalszej kolei tej walki nie potrzebujemy powtarzać ze szczegółami. Jest o<strong>na</strong> dla każdego<br />
bardzo łatwo domyślną, kto tylko o tym <strong>ci</strong>ągle pamiętać będzie, że była to walka wcale prze<strong>ci</strong>w<strong>na</strong><br />
walkom podobnym u ludzi innych, gdzie pierwiastek zły prowadzi zwykle wojnę li<br />
podjazdową, okolicznoś<strong>ci</strong>ową, a przede wszystkim zaczepną. Tutaj pierwiastek zły, mając<br />
przez lat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e jak <strong>na</strong>jswobodniejsze pole dla siebie, ufortyfikował się, że tak powiem, i<br />
w umyśle, i w sercu i jeżeli dziś był zmuszony występować do boju, to był to długo jeszcze<br />
dla niego bój tylko odporny. Skłonnoś<strong>ci</strong> dobre, czyste, szlachetne, które się kolejno obudzały<br />
z uśpienia, musiały szturm przypuszczać do tej uzbrojonej złego ducha warowni i jeżeli im się<br />
u<strong>da</strong>ło tylko kawałek muru utrą<strong>ci</strong>ć albo jakąś maleńką basztę w gruzy zamienić, było to dla<br />
nich <strong>na</strong>ówczas już ogromne zwy<strong>ci</strong>ęstwo.<br />
Z taką walką zawziętą w swym wnętrzu wyjechał Flawiusz do Paryża <strong>na</strong> <strong>na</strong>uki – i bawił<br />
tam cztery lata.<br />
Szalony swawolnik, zastawszy tam wtedy cały <strong>na</strong>ród w <strong>na</strong>jszaleńszej swawoli, jakie przechodził<br />
koleje losu, przez jakie nieraz brnął topieliska i jak ekscentryczne znów za to obudzał<br />
w sobie uczu<strong>ci</strong>a i myśli – nie wiadomo <strong>na</strong>m jest dokładnie. To wszakże możemy powiedzieć z<br />
pewnoś<strong>ci</strong>ą, że – jak widok <strong>na</strong>szych własnych niedobrych przymiotów i niechwalebnych <strong>na</strong>łogów,<br />
doprowadzonych do ostatnich swych rezultatów przez innych, raczej odstraszające, niżeli<br />
kuszące <strong>na</strong> <strong>na</strong>s zwykł sprawiać wrażenie – tak i Flawiusz, widząc podówczas w Paryżu<br />
ludzkie szaleństwo do ostatecznoś<strong>ci</strong> już posunione, raczej się w swoim szaleństwie ochłodził,<br />
niżeliby się miał w nim utwierdzić. Cztery lata zresztą teoretycznej i praktycznej <strong>na</strong>uki, przy<br />
wrodzonych z<strong>na</strong>mienitych zdolnoś<strong>ci</strong>ach, nie mogły <strong>na</strong> niego wywrzeć innego wpływu, jak<br />
tylko bardzo zbawienny; i lubo Flawiusz nie powró<strong>ci</strong>ł z Paryża całkiem już poprawiony i<br />
przetworzony, co <strong>na</strong>wet było niepodobieństwem, powró<strong>ci</strong>ł jed<strong>na</strong>k przy<strong>na</strong>jmniej okrzesany<br />
zupełnie, oswobodzony z swej pierwotnej dzikoś<strong>ci</strong>, a przez to z<strong>na</strong>cznie usposobiony do<br />
przyjmowania uczuć czystych i myśli szlachetnych.<br />
Niewypowiedzianie szczęśliwy dla niego przypadek z<strong>da</strong>rzył, że powró<strong>ci</strong>wszy z Paryża i<br />
osiadłszy stale w Warszawie, dostał się w opiekę mężowi z<strong>na</strong>mienitego światła, <strong>na</strong>uki i cha-<br />
188
akteru, <strong>który</strong>m był owoczesny ksiądz podkanclerzy. Mąż ten, górujący rozumem i swoim<br />
wyrobionym, z<strong>na</strong>nym z niewzruszonoś<strong>ci</strong> charakterem tak <strong>da</strong>lece <strong>na</strong>d niedoświadczonym i<br />
chwiejnym, lubo także zuchwałym i zdolnym Flawiuszem, że chcąc nie chcąc musiał sobie<br />
zdobyć <strong>na</strong>d nim stanowczą przewagę; – mąż ten, mówimy, oprócz tego wszystkiego był jeszcze<br />
kapłanem, a o ile już z tego samego powodu wpływ jego <strong>na</strong> Flawiusza musiał być zbawienniejszym,<br />
nie potrzebujemy dowodzić.<br />
Jakoż w isto<strong>ci</strong>e rzeczy pod wpływem tego z<strong>na</strong>komitego męża i pod wpływem innych ludzi,<br />
z <strong>który</strong>mi za jego pośrednictwem bliższe pozawiązywał stosunki, Flawiusz się prawie całkiem<br />
przetworzył. Umysł jego, niestały i wałęsający się od jednej zasady do drugiej, osadził się<br />
teraz <strong>na</strong> pewnej, może także ekscentrycznej cokolwiek, ale niemniej przeto moralnej podstawie;<br />
– spomiędzy różnych niepewnych, nieświadomych celów ludzkiego ży<strong>ci</strong>a, wystąpił teraz<br />
przedeń cel jeden, jasny, pewny, szlachetny; – jego burzliwe serce ułagodziło się o wiele w<br />
swoich <strong>da</strong>wniejszych wybrykach i otworzyło się uczu<strong>ci</strong>om czystym, ludzkim i pięknym – i<br />
odtąd Flawiusz, jeśli nie umiał się jeszcze <strong>na</strong> nim postawić, to już wiedział przy<strong>na</strong>jmniej dosko<strong>na</strong>le,<br />
jakim być winno stanowisko zacnego człowieka w tym ży<strong>ci</strong>u i co do tego potrzeba.<br />
Podczas tego przetwarzania się jego moralnej istoty, oczewiś<strong>ci</strong>e, że owa uzbrojo<strong>na</strong> warownia,<br />
którą sobie zły duch w jego wnętrzu zbudował, runęła w gruzy – ale te gruzy jeszcze w<br />
nim pozostały...<br />
Flawiusz był już <strong>na</strong>ówczas wyłącznie pod wpływem pierwiastku dobrego – pracował on<br />
<strong>na</strong>d sobą z całym możliwym wysileniem, ażeby się stać dobrym, szlachetnym i zacnym, i to<br />
mu się coraz lepiej u<strong>da</strong>wało; – ale te gruzy owej przeklętej warowni jeszcze <strong>ci</strong>ągle w nim żyły<br />
i co chwila jeszcze nieokrzesany, obrukany głaz jakiś wystawiał zeń swoją straszliwą głowę i<br />
albo rzucał <strong>ci</strong>eń brudny <strong>na</strong> jego uczu<strong>ci</strong>a i myśli, albo rzucając się sam w jego drogi, wykrzywiał<br />
jego zamiary i czyny... Flawiusz tedy był jeszcze zawsze w ustawicznej walce, jeśli nie z<br />
sobą samym, to z owymi nieszczęsnymi pozostałoś<strong>ci</strong>ami swojej własnej przeszłoś<strong>ci</strong>, które<br />
zwykle, jak wszystkie plugawe chwasty, głębokie mają korzenie i zawsze długo, a często <strong>na</strong>wet<br />
nigdy, nie <strong>da</strong>dzą się z gruntu wyplenić.<br />
Wszakże <strong>na</strong>jwiększą pracę miał Flawiusz z <strong>na</strong>jgłówniejszym chwastem swej duszy, <strong>który</strong>m<br />
była ta myśl, zaprawdę strasz<strong>na</strong> i zabijająca: że sam nie wiedział, skąd by się wziął <strong>na</strong> tym<br />
świe<strong>ci</strong>e, i wskutek której wyrósł w nim domysł, że nie jest właś<strong>ci</strong>wie członkiem, tylko jakąś<br />
nie<strong>na</strong>turalną <strong>na</strong>roślą, jakimś pasożytem... że jest sam chwastem ludzkoś<strong>ci</strong>. Ta myśl go trapiła<br />
jak widmo, jak mara strasz<strong>na</strong> i nie <strong>da</strong>wała mu spokoju we dnie ni w nocy, odbierała mu chęć<br />
do pracy i osłabiała w nim czasem jego silną wolę uzacniania siebie do tego stopnia, że miewał<br />
chwile, w <strong>który</strong>ch opuszczał ręce zupełnie i brzydził się <strong>na</strong>wet sam sobą...<br />
Usiłowania jego, ażeby tę myśl buntowniczą uspokoić w sobie gruntownie, usiłowania<br />
czynione <strong>na</strong> wszystkich drogach możliwych, nie przynosiły żadnego skutku. O tajemnicy tej<br />
wiedział li jeden dziadek, ale ten, jakeśmy to już widzieli powyżej, był niewzruszony w milczeniu.<br />
Były już między nim i Flawiuszem <strong>da</strong>leko gwałtowniejsze sceny niżeli ta, którą <strong>na</strong>m<br />
się widzieć z<strong>da</strong>rzyło, ale i te nic nie wymogły <strong>na</strong> starcu. Powia<strong>da</strong>ł on, że przysiągł przed krucyfiksem,<br />
i nie mógł złamać przysięgi... Inne poszukiwania także żadnego nie przyniosły<br />
owocu. Flawiusz tedy został pod przeklęctwem tej myśli i pod fatalnym jej wpływem <strong>na</strong> całe<br />
swoje usposobienie, <strong>który</strong>, lubo śród zajęć i pracy nie zawsze <strong>da</strong>wał mu się uczuwać, <strong>na</strong>pełnił<br />
jed<strong>na</strong>k jego serce <strong>na</strong> zawsze <strong>na</strong>jnieznośniejszą goryczą, która o tyle jeszcze była fatalniejszą<br />
dla niego, ile że jej towarzyszyło przeko<strong>na</strong>nie, że <strong>na</strong> nią nie masz żadnego ratunku...<br />
O tym ratunku, o środkach wydoby<strong>ci</strong>a się przy<strong>na</strong>jmniej spod tak ustawicznego wpływu tej<br />
myśli, Flawiusz przemyśliwał <strong>ci</strong>ągle i bezustannie – ale nic nie mógł wymyśleć... Czasem<br />
tylko oburzało się w nim jakieś tajemne przeczu<strong>ci</strong>e, które mu powia<strong>da</strong>ło, że gdyby z<strong>na</strong>lazł<br />
<strong>ci</strong>che, spokojne, kochające serce kobiety, które by się ch<strong>ci</strong>ało dla niego poświę<strong>ci</strong>ć i dla którego<br />
on by się mógł także poświę<strong>ci</strong>ć, byłoby to wielką ulgą dla niego, stałoby się może <strong>na</strong>wet z<br />
189
czasem radykalnym lekarstwem... Jakiś ką<strong>ci</strong>k swój własny, od<strong>da</strong>lony od tego świata, o <strong>który</strong>m<br />
mu się z<strong>da</strong>wało, że nim pogardził – a w tym ką<strong>ci</strong>ku jakaś skrom<strong>na</strong>, peł<strong>na</strong> miłoś<strong>ci</strong> i współczu<strong>ci</strong>a<br />
dla niego, istota taka, która by nie tylko zdjęła z jego serca połowę tego nieznośnego <strong>ci</strong>ężaru,<br />
ale i sobą samą zastąpiła mu świat ten, w <strong>który</strong>m olśniony ustawicznie tymże <strong>ci</strong>ężarem, nie<br />
widział dla siebie żadnej przyszłoś<strong>ci</strong> – z<strong>da</strong>wało mu się, że już to samo byłoby zbawieniem dla<br />
niego. A cóż dopiero powiedzieć o tym, jeżeliby za pośrednictwem <strong>taki</strong>ej istoty wszedł w kółko<br />
jakiejś zacnej, statecznej, poważnej rodziny, gdyby go ta rodzi<strong>na</strong> przyjęła za swego, zastąpiła<br />
mu matkę nieboszczkę, zastąpiła mu niez<strong>na</strong>jomego ojca – któż wie, czy wtenczas nie<br />
potrafiłby całkiem zapomnieć o tym, o czym teraz z taką goryczą musiał ustawicznie pamiętać?<br />
Takie przeczu<strong>ci</strong>a odzywały się <strong>ci</strong>ągle w jego strapionym sercu, myśli o tego rodzaju ratunku<br />
snuły mu się <strong>ci</strong>ągle po głowie – i Flawiusz rozpatrywał się z tą myślą po świe<strong>ci</strong>e, i szukał<br />
wszędzie <strong>taki</strong>ej istoty, ale jak zawsze, tak i tutaj, poszukiwania umyślne póty pozostały bez<br />
skutku, póki im w pomoc nie przyszedł przypadek.<br />
Owo więc wtedy, dnia jednego o rannej godzinie, wszedł Flawiusz do koś<strong>ci</strong>oła świętego<br />
Krzyża. Wstępował on wtenczas już coraz częś<strong>ci</strong>ej do świątyń pańskich – nie wiemy, czyli go<br />
tam <strong>ci</strong>ągnęła już rzeczywista, serdecz<strong>na</strong> potrzeba modlitwy – pewną wszakże jest rzeczą, że<br />
widok wspaniałego przybytku Pa<strong>na</strong> Zastępów, skąd tylu ludzi wynosiło ulgę stanowczą w<br />
swoich <strong>na</strong>j<strong>ci</strong>ęższych strapieniach, ujmował i jemu o wiele tego nieznośnego <strong>ci</strong>ężaru, <strong>który</strong> go<br />
tak nielitoś<strong>ci</strong>wie przytłumiał.<br />
Dnia tego wszakże, stojąc przy wstępie do prezbiterium, kiedy się przypadkiem oglądnął,<br />
ujrzał przy bocznym ołtarzu klęczącą <strong>na</strong> schodkach bardzo piękną dziewicę. Była to mło<strong>da</strong><br />
panienka, która miała rączki złożone przed sobą, duże czarne oczy wpatrzone w główny obraz<br />
ołtarza, a w tych oczach łzy żywe i <strong>taki</strong>e rzewne, że nie moż<strong>na</strong> było patrzeć <strong>na</strong> nią bez głębokiego<br />
wzruszenia.<br />
Tą panienką była podkomorzanka Stasia, która, odebrawszy w wilią dnia tego wiadomość<br />
o wyzdrowieniu matki z <strong>ci</strong>ężkiej i niebezpiecznej choroby, wyszedłszy rankiem z ochmistrzynią<br />
swoją do miasta, <strong>na</strong>jpierw do koś<strong>ci</strong>oła wstąpiła, aby Panu Bogu podziękować za tę serdeczną<br />
po<strong>ci</strong>echę.<br />
Widok Stasi z <strong>taki</strong>mi łzami w oczach wzruszył Flawiusza do głębi – jej piękność zrobiła <strong>na</strong><br />
nim odurzające wrażenie. Z<strong>da</strong>wało mu się, jakby po długiej, bezświetlnej nocy z jej oczu uderzył<br />
dla niego świt ranny, zapowia<strong>da</strong>jąc <strong>na</strong>jwspanialszy wschód słońca...<br />
Flawiusz doczekał <strong>na</strong> miejscu, aż póki Stasia nie skończyła modlitwy, a kiedy wyszła z koś<strong>ci</strong>oła,<br />
poszedł za nią. Doprowadziwszy ją aż do domu, w <strong>który</strong>m mieszkała, wypytał<br />
odźwiernego o wszystko, czego tylko mógł się od niego dowiedzieć. A kiedy powziął o niej<br />
wiadomość, że była córką jakiejś szlach<strong>ci</strong>anki wdowy, mieszkającej gdzieś w <strong>da</strong>lekim zakątku<br />
od granic Rusi, z<strong>da</strong>ło mu się, że nie mógł trafić szczęśliwiej, i puś<strong>ci</strong>wszy wodze swoim<br />
uczu<strong>ci</strong>om, rozkołysał w sobie <strong>na</strong>jrozkoszniejsze marzenia... Flawiusz nie zalał szlachty polskiej<br />
i nie śnił o tym, że ta, im <strong>da</strong>lej zamieszkała od owych wielkich goś<strong>ci</strong>ńców, <strong>który</strong>mi cywilizacja<br />
do Polski wpływała, o tyle tylko pewniej być może nieprzystępną dla niego i o tyle<br />
prędzej się przyczyni do zamienienia jego rozkosznych marzeń w puste złudzenia...<br />
Wszakże mniejsza to było wobec tego, że puś<strong>ci</strong>wszy wodze swoim nieokiełzanym uczu<strong>ci</strong>om,<br />
otworzył on przez to drogę pozostałoś<strong>ci</strong>om tych wszystkich złych <strong>na</strong>łogów, które po<br />
swoim wychowaniu pierwotnym jeszcze zawsze przechowywał w sobie. Jakoż zaraz <strong>na</strong>ówczas<br />
owe zbrukane gruzy, które ze zburzonej złego ducha warowni w nim pozostały, zaczęły<br />
zeń po kolei wystawiać swoje szkaradne głowy i za przewództwem <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong>, a umilknieniem<br />
rozsądku, jego postępkami kierować...<br />
Widzieliśmy w swoim czasie te postępki, które go miały zbliżyć do podkomorzanki, i zaprawdę,<br />
mogliśmy się <strong>na</strong>d nimi tylko litować... Po owej scenie z młodym Rudnickim w dzień<br />
190
św. Katarzyny pisał on jeszcze list do podczaszynej przemyskiej, ale i to się już <strong>na</strong> nic nie<br />
z<strong>da</strong>ło.<br />
Wszakże wkrótce potem Stasia wyjechała do matki – a w Warszawie zaczęły chodzić coraz<br />
głośniejsze wieś<strong>ci</strong> o przyszłej wojnie.<br />
Z różnych stron różne czyniono do tego przygotowania. W jedną stronę rzu<strong>ci</strong>ł się Jędrzej –<br />
Flawiusz rzu<strong>ci</strong>ł się w drugą stronę.<br />
Obydwie te strony zeszły się z sobą – <strong>na</strong>jchwalebniej, ale <strong>na</strong>jnieszczęśliwiej – bo tylko <strong>na</strong><br />
to, ażeby jedną wspólną podzielić klęskę.<br />
Klęski <strong>taki</strong>e przytłumiają zwyczajnie umysł, rodzierają częstokroć serce.<br />
Ale młodzi ludzie, mający jeszcze ufność w sobie i przyszłość przed sobą, opierają się<br />
zwykle <strong>taki</strong>m strapieniom, budując sobie zaraz jakieś nowe <strong>na</strong>dzieje.<br />
Tylko stary skarbnik, zbliżający się już do kresu swego ży<strong>ci</strong>a i roli, upadł <strong>na</strong> chwilę pod<br />
<strong>ci</strong>ężarem tego strapienia; młodzi dotrzymali placu temu <strong>ci</strong>osowi i poszli <strong>da</strong>lej w drogę swego<br />
żywota.<br />
Flawiusz <strong>na</strong>wet nie miał ani jednego dnia swobodnego do podziału utrapień publicznych,<br />
bo prawie równocześnie z ukończeniem wojny <strong>na</strong>szły go utrapienia jego własne, <strong>da</strong>leko bliższe.<br />
W dniach onych bowiem jego dziadek staruszek zakończył ży<strong>ci</strong>e.<br />
Śmierć ta, niespodziewa<strong>na</strong> wcale, dotknęła go bardzo boleśnie – Flawiusz dopiero teraz<br />
uczuł w całej pełni swoją samotność.<br />
Wszakże w parę dni po pogrzebie do żałoby i smutków przyłączyły się jeszcze nowe obawy.<br />
Staruszek został ranny przy sypaniu okopów <strong>na</strong>d Wisłą i umarł <strong>na</strong>gle, nie zostawiając<br />
żadnego rozporządzenia swoim majątkiem.<br />
Dawniej, kiedyś Flawiusz roił sobie <strong>na</strong>dzieje, że po śmier<strong>ci</strong> dziadka, kiedy mu się dostaną<br />
w ręce jego papiery, z<strong>na</strong>jdzie w nich niezawodnie jakiś ślad swojego pochodzenia. Rzu<strong>ci</strong>ł się<br />
tedy zaraz do tych papierów i przeglą<strong>da</strong>ł je z tym większą <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>ą, ile że szukał w nich<br />
rozwiązania dwóch kwestyj <strong>na</strong>jważniejszych dla siebie: kwestii majątku i imienia.<br />
Ale praca jego <strong>na</strong> nic się nie przy<strong>da</strong>ła. Ani o jednym, ani o drugim nie było tam ani śladu.<br />
Nie pozostało mu tedy nic, jak u<strong>da</strong>ć się jeszcze do ksiąg miejskich. Jakoż księgi te były<br />
wymowniejsze cokolwiek od dziadkowych papierów, ale tylko cokolwiek. Flawiusz z<strong>na</strong>lazł<br />
wniesiony w nich testament swojego dzia<strong>da</strong> <strong>który</strong> mu kamienicę legował <strong>na</strong> wieczne czasy –<br />
ale nic więcej. Uspokojony przy<strong>na</strong>jmniej z tej strony, ch<strong>ci</strong>ał z<strong>na</strong>leźć jeszcze, kto był właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>elem<br />
tej kamienicy przed dziadkiem – ale o tym tam ani śladu nie było. Karty poprzednie<br />
były wszystkie wy<strong>da</strong>rte – i z<strong>da</strong>wało się, że to było zrobione umyślnie...<br />
Wypadek ten rozdrażnił <strong>na</strong> nowo w Flawiuszu przykre uczu<strong>ci</strong>e jego położenia i nową go<br />
<strong>na</strong>pełnił goryczą. Nie<strong>ci</strong>erpliwy młodzieniec zaczął <strong>na</strong> nowo czynić poszukiwania i rozpytywał<br />
o to <strong>na</strong>jsędziwszych starców całego miasta: ale nikt mu nic nie umiał powiedzieć. Nikt żadnego<br />
<strong>da</strong>wniejszego właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>ela tu nie pamiętał. Jakaś stara przekupka z przedmieś<strong>ci</strong>a, która niegdyś<br />
w sieni tej kamienicy sprze<strong>da</strong>wała owoce, pamiętała wprawdzie jeszcze innego burgrabię<br />
w tym domu i pamiętała także, że przez jedną zimę mieszkała tam pani tego domu, jakaś wojewodzi<strong>na</strong><br />
albo kasztelanowa gdzieś od Rusi Czerwonej, ale jak się <strong>na</strong>zywała, skąd była, to jej<br />
zupełnie ule<strong>ci</strong>ało z pamię<strong>ci</strong>... Flawiusz ch<strong>ci</strong>ał dojść czegoś z herbu umieszczonego <strong>na</strong>d bramą,<br />
ale i tu wszelkie dochodzenia nie przyniosły żadnego skutku: bo wieleż to domów używało<br />
tego herbu, a pomiędzy nimi także niejeden tylko używa go z ową małą odmianą.<br />
Całą tedy korzyś<strong>ci</strong>ą jego z tych poszukiwań było, że się tylko tą starą myślą zniepokoił <strong>na</strong><br />
nowo i <strong>na</strong> nowo zaczął myśleć o <strong>da</strong>niu sobie jakiejś statecznej podstawy w tym ży<strong>ci</strong>u.<br />
Wtedy obudziła się w nim także uśpio<strong>na</strong> cokolwiek myśl o pięknej podkomorzance. O niej,<br />
o jej domowych stosunkach, o jej rodzinie, a <strong>na</strong>wet i o Rudnickim Flawiusz wiedział już<br />
wszystko i z<strong>da</strong>wało mu się, że pomimo to wszystko, doprowadzenie do celu tej myśli nie było<br />
191
niepodobieństwem. Im więcej o tym myślał, tym więcej się tylko rozmarzał i – jak to zwykle<br />
bywa u młodych, ob<strong>da</strong>rzonych gorącym sercem, bujną wyobraźnią i pewnym wywiązującym<br />
się stąd po<strong>ci</strong>ągiem do ekscentryczno<strong>ci</strong> – doprowadził się <strong>na</strong> koniec w marzeniach swoich do<br />
tego stopnia żądzy i nie<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>, że postanowił, choćby go to miało kosztować ży<strong>ci</strong>e, pojechać<br />
koniecznie za podkomorzanką i dotrzeć do d<strong>na</strong> tę sprawę...<br />
Właś<strong>ci</strong>wy czyli świadomy mu cel tego postanowienia był może niezupełnie dorzecznym,<br />
ale był to w każdym razie jeden z jego <strong>na</strong>jszczęśliwszych instynktów...<br />
Bądź co bądź wszakże, <strong>na</strong>winął mu się wtedy chorąży koronny, <strong>który</strong> do swoich majątkowych<br />
rachunków szukał jakiegoś zdolnego człowieka. Flawiusz z woli swojego dziadka sposobił<br />
się był w Paryżu <strong>na</strong>jwięcej w <strong>na</strong>ukach matematycznych, a pracując i tam, i potem w<br />
Warszawie w wydziale fi<strong>na</strong>nsów, miał gruntowne wiadomoś<strong>ci</strong> w tym względzie. Chorąży<br />
wiedział o tym już <strong>da</strong>wniej, lecz nie śmiąc mu proponować <strong>taki</strong>ej pracy u siebie, prosił go<br />
tylko o radę, ale Flawiuszowi nie mogło nic lepiej wypaść <strong>na</strong> rękę, jakoż zabrał się zaraz i<br />
pojechał z chorążym <strong>na</strong> zamek leski.<br />
Rozmarzony swoją wypiętrzoną <strong>na</strong>dzieją, nie umiejący się niczego dorabiać, tylko wszystko<br />
zdobywać, ufny w blask jakiś, spa<strong>da</strong>jący <strong>na</strong>ń z chorążego, a do tego jeszcze lekceważący<br />
sobie do <strong>na</strong>jwyższego stopnia całkiem przez siebie nie z<strong>na</strong>ną szlachtę prowincjo<strong>na</strong>lną – Flawiusz<br />
szturm przypuś<strong>ci</strong>ł od razu i był prawie pewnym zwy<strong>ci</strong>ęstwa. Szturm ten wszakże, o ile<br />
znów niedorzeczny, a <strong>na</strong>dto jeszcze ze względu <strong>na</strong> konszachty z Małdrzykiewiczem trochę<br />
podstępem wojennym pachnący, całkiem mu się nie u<strong>da</strong>ł. Kula skarbnika wprawdzie go ominęła,<br />
ale z nią ominęło go to wszystko, w co położył swoje rachuby...<br />
Niepowodzenie to zasmu<strong>ci</strong>ło go bardzo, ale pomimo to nie zrzu<strong>ci</strong>ło go z tropu. Sce<strong>na</strong> jego<br />
działania przeniosła się do Lwowa i otworzyła mu teraz pole <strong>da</strong>leko łatwiejsze i obszerniejsze.<br />
Pierwszym aktem <strong>na</strong> tym nowym polu był, jak dla innych, tak dla niego, bal u kasztelanowej<br />
kamieńskiej. Bal ten wszakże, to złowieszczy, to zupełnie fatalny dla innych, dla niego<br />
wypadł <strong>da</strong>leko szczęśliwiej, niżeli się sam <strong>na</strong>wet spodziewał. Podkomorzy<strong>na</strong> przyjęła go<br />
uprzejmie, Stasia nie odmówiła mu tańca, a skarbnik, którego się <strong>na</strong>jwięcej obawiał ze<br />
wszystkich, skarbnik, nie tylko że się sam zbliżył do niego, ale go <strong>na</strong>wet do siebie zaprosił.<br />
Rozważywszy sobie te wszystkie z<strong>da</strong>rzenia, Flawiusz się nie posia<strong>da</strong>ł z radoś<strong>ci</strong>...<br />
Owo więc – kiedy po owym balu u kasztelanowej kamieńskiej wrzekomo szczęśliwy Jędrzej,<br />
zamknąwszy się w swoim mieszkaniu, krwawe zwodził zapasy z bólem, zgryzotą i<br />
obawą o całą przyszłość – całkiem nieszczęśliwy dotychczas Flawiusz był <strong>na</strong>jszczęśliwszym z<br />
śmiertelnych. Powtarzając .sobie każde niemal słowo uprzejmej podkomorzynej, otwartej i<br />
zupełnie swobodnej Stasi i uprzedzająco grzecznego skarbnika, sam się ś<strong>ci</strong>skał za ręce, skakał<br />
niemal po swoim pokoju i mówił do siebie:<br />
– Najukochańszy Flawiuszu! ty jesteś <strong>na</strong>jszczęśliwszym hultajem z całego świata! masz<br />
więcej szczęś<strong>ci</strong>a niżeli rozumu! wysypują się kwiaty jak z rogu obfitoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> <strong>ci</strong>ebie! Nie masz<br />
majątku, a wychowałeś się jak pierwszy panicz w Paryżu. Nie masz ojca, ale masz <strong>na</strong>jlepszych<br />
opiekunów i dobrodziejów bez końca. Kieszenie twoje nie z<strong>na</strong>ją próżni, pierwsze osoby<br />
się dobijają o <strong>ci</strong>ebie, pierwsza pan<strong>na</strong> kocha się w tobie... i czegóż ty jeszcze chcesz od tego<br />
la<strong>da</strong> jakiego świata!<br />
Tak się <strong>ci</strong>esząc, marzył <strong>na</strong>jrozkoszniejsze sny i <strong>na</strong>jsłodsze <strong>na</strong>dzieje.<br />
Flawiusz miał miłość wesołą i tej miłoś<strong>ci</strong> pełen, pełen też był <strong>na</strong>jswawolniejszego humoru.<br />
Przyzwyczajony z <strong>da</strong>w<strong>na</strong> do <strong>na</strong>głych przechodów od <strong>na</strong>jszaleńszej pustoty do nieutulonych<br />
łez i żałoby, i dzisiaj jeszcze przerzu<strong>ci</strong>ć się z jednej ostatecznoś<strong>ci</strong> w drugą było u niego dziełem<br />
jednego momentu.<br />
Teraz przyszła kolej <strong>na</strong> wesołość i dobry humor.<br />
W <strong>taki</strong>m też usposobieniu u<strong>da</strong>ł się zaraz <strong>na</strong>zajutrz do pomieszkania skarbnika, aby jak <strong>na</strong>jprędzej<br />
zadośćuczynić jego uprzejmemu wezwaniu.<br />
192
Dosyć <strong>da</strong>leko od miasta, bo <strong>na</strong> rogu ulic Halickiej i św. Ja<strong>na</strong>, gdzie dzisiaj kamienice zbite<br />
jed<strong>na</strong> przy drugiej, stał wówczas jeden samotny dom murowany o piątrze. Dom ten wyglą<strong>da</strong>ł<br />
<strong>na</strong> kształt wiejskiego pałacu, w włosko-francuskim guś<strong>ci</strong>e, a mając przed sobą dosyć obszerny<br />
dziedziniec, był ogrodzony od frontu ogromnymi sztachetami i takąż bramą, pomiędzy dwie<br />
wielkie murowane kolumny ujętą. Dom ten, obszerny, mieszczący w sobie cokolwiek już staroświeckie,<br />
ale duże kom<strong>na</strong>ty, zajmowała podkomorzy<strong>na</strong> w całoś<strong>ci</strong> i ulokowawszy się sama<br />
<strong>na</strong> piątrze, bratu swojemu od<strong>da</strong>ła trzy dostatnie kom<strong>na</strong>tki w przyziemiach.<br />
W tej chwili była to już poobiednia godzi<strong>na</strong> i skarbnik, zabrawszy miejsce wygodne przy dużym<br />
kominie, paląc lulkę turecką z ową orientalną powagą, z jaką wszyscy starzy się przybierali do<br />
tego aktu, rozmyślał sobie swym staropolskim rozumem wszystkie te nowomodne sprawy, które<br />
od niejakiego czasu, krę<strong>ci</strong>ły się koło niego i w które sam mimo woli dosyć blisko się wplątał.<br />
Lecz jakiekolwiek tam z<strong>da</strong>nie miał o tych rzeczach i ludziach, pew<strong>na</strong> jest jed<strong>na</strong>k, że w tej<br />
chwili z tego wszystkiego, jeśli go nie <strong>na</strong>jbliżej obchodził, toż prze<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej <strong>na</strong> myśl mu<br />
się <strong>na</strong>suwał Flawiusz. Powodów do tego mogło być bardzo wiele, bo oprócz tej tam jakiejś<br />
miłoś<strong>ci</strong> Flawiusza do Stasi, skarbnik za<strong>na</strong>dto wiele faktów pamiętał z przeszłoś<strong>ci</strong> i <strong>na</strong> ostatnim<br />
balu za<strong>na</strong>dto z bliska porównywał Flawiusza z starostą bełskim, ażeby mu się nie miały<br />
<strong>na</strong>tra<strong>ci</strong>ć różne <strong>ci</strong>ekawe domysły; – ale pomimo to prze<strong>ci</strong>eż <strong>na</strong>jgłówniejszym powodem, dla<br />
którego mu się Flawiusz <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> myśl <strong>na</strong>suwał, było to – że strzelał do niego. Skarbnik<br />
strzelał do człowieka, <strong>który</strong> nie przyszedł go ani zabijać, ani <strong>na</strong>pa<strong>da</strong>ć – i nie mógł sobie tego<br />
zapomnieć... Skarbnik go ani zabił, ani ranił, ale mógł i ranić, i <strong>na</strong>wet zabić – i już to samo<br />
z<strong>da</strong>ło mu się tak <strong>ci</strong>ężkim grzechem, że nie tylko nie mógł go sobie zatrzeć w pamię<strong>ci</strong>, ale czuł<br />
to w swoim sumieniu, że powinien temu człowiekowi <strong>da</strong>ć za to jakąś ze swojej strony <strong>na</strong>prawę.<br />
Wedle sumienia skarbnika był to dług prosty, za<strong>ci</strong>ągniony <strong>na</strong> rachunek Flawiusza –<br />
skarbnik żadnych długów nie <strong>ci</strong>erpiał i byłby bardzo kontent z tego, gdyby i ten <strong>na</strong> nim nie<br />
<strong>ci</strong>ężył. Skarbnik myślał <strong>na</strong>d tym, jakby to zrobić...<br />
Ale wtem wszedł Flawiusz do niego.<br />
Flawiusz witał go, sadząc się <strong>na</strong> grzecznoś<strong>ci</strong>, a <strong>na</strong>wet i lekkie pochlebstwa – skarbnik był<br />
mu rad bardzo, a lubo <strong>na</strong> jego przyby<strong>ci</strong>e nie ruszył się z miejsca, przyjął go jed<strong>na</strong>k serdecznie<br />
i poufale, mówiąc do niego:<br />
– A! otóż to mi kawaler! parolista jak mało! umiesz <strong>na</strong>wet dotrzymywać parolu myślom,<br />
bo wiedz o tym, asińdzi, że właśnie sobie myślałem, jakby to dobrze było, gdybyś się teraz<br />
pojawił. Proszę tedy, owo <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w mnie miejsce... sia<strong>da</strong>j sobie, asińdzi, wygodnie, a poga<strong>da</strong>my<br />
od <strong>ci</strong>emnej gwiazdy. A palisz, asińdzi, lulkę?<br />
Flawiusz zabierał miejsce, odpowia<strong>da</strong>ł, że nigdy lulki nie pala, ale go trochę dziwiło <strong>taki</strong>e<br />
powitanie, jak gdyby z tronu – jed<strong>na</strong>k nie brał go sobie do serca, bo skarbnik był przy tym<br />
wszystkim niewątpliwie serdeczny. Skarbnik to zadziwienie chwilowe uważał dobrze, ale<br />
pomimo to trzymał się <strong>ci</strong>ągle tego samego tonu, <strong>który</strong> od razu i nie bez celu uchwy<strong>ci</strong>ł.<br />
Zaczęła się tedy długa rozmowa de publi<strong>ci</strong>s in spe et in actu, która trwała przeszło godzinę<br />
i która wypadła bardzo <strong>na</strong> korzyść Flawiusza. Skarbnik bowiem przeko<strong>na</strong>ł się z niej, że ten<br />
człowiek, tak dotychczas wątpliwy dla niego, nie tylko ma sentymenty, lubo wedle niego trochę<br />
za<strong>na</strong>dto szerokie, jed<strong>na</strong>k bardzo <strong>ci</strong>epłe i bardzo szlachetne; ale przeko<strong>na</strong>ł się także, że ten<br />
człowiek ma wiadomoś<strong>ci</strong> gruntowne i tak szczegółowe, że <strong>na</strong>wet o wielu rzeczach swojskich,<br />
osobliwie z ostatnich czasów, pod wielą względów jest w stanie każdemu bardzo <strong>ci</strong>ekawe <strong>da</strong>ć<br />
objaśnienia. Skarbnik, z usposobienia swego <strong>na</strong>de wszystko dokładnego wyrozumienia spraw<br />
<strong>na</strong>rodowych <strong>ci</strong>ekawy, uczuł się przez to w samej rzeczy dla Flawiusza ujętym – i kiedy się<br />
przedmiot, przez nich obrabiany wyczerpał, zawołał z serca do swego goś<strong>ci</strong>a:<br />
– Ale to waść, panie bra<strong>ci</strong>e, jak mi Bóg miły, <strong>da</strong>rmo chleba nie psujesz. Młody jesteś, ale<br />
miło się z tobą rozmówić. Trochę tam jeszcze latasz po regio<strong>na</strong>ch niebieskich, z <strong>który</strong>ch byś<br />
ch<strong>ci</strong>ał i to, i owo sprowadzić <strong>na</strong> ziemię, a co się ani waś<strong>ci</strong>, ani nikomu nie u<strong>da</strong>; ale bo<strong>da</strong>jby i<br />
193
tak! Nie bić tego, <strong>który</strong> nie chce ująć, jeno przyczynić, choćby też się skończyło <strong>na</strong> samej chę<strong>ci</strong>.<br />
A lubo już i te same chę<strong>ci</strong> szumią srodze i sypią <strong>taki</strong>e iskry ze siebie, jakby ch<strong>ci</strong>ały z pół<br />
świata spalić, no! toż ja się ich prze<strong>ci</strong>e nie boję. Pokazało <strong>na</strong>m się aż <strong>na</strong>dto jawnie, że gdybyśmy<br />
byli wszyscy tyle iskier mieli w sobie, byłoby <strong>na</strong>m wcale nie zaszkodziło, jeno pewnie<br />
pomogło. A cho<strong>ci</strong>aż to teraz podobno już nie bardzo pora tym iskrom, toż i dziś nie zawadzą.<br />
Powia<strong>da</strong>no już <strong>da</strong>wniej, że lepiej dmuchać, niż chuchać – a ja powia<strong>da</strong>m, że liche to piwo,<br />
które nie szumi, lichy też młodzik, <strong>który</strong> nie szumi. Diabeł tam komu po gołowąsych sensatach!<br />
Młodzi niech mają krew i fantazję, a starzy powagę i rozum, to i dobrze będzie <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e.<br />
Dopiero kiedy młodzi się zaczną poza siebie oglą<strong>da</strong>ć, a starzy po kolei przemądrzeją <strong>na</strong><br />
wywrót, nie będzie już o czym i mówić. Ale kto wie, czy kiedy do tego nie przyjdzie, boś<strong>ci</strong>e<br />
wy, młodzi, pomimo całej krwi i fantazji jakoś cudnie zmądrzeli. Powiedzże mi waść prze<strong>ci</strong>e...<br />
bo to ja bardzo tej młodzieży dzisiejszej <strong>ci</strong>ekawy. Człowiek wie, jaki świat bywał przed<br />
nim, wie, jak bywało za niego – nim zestąpi do grobu, ch<strong>ci</strong>ałby wiedzieć, co też <strong>na</strong>stanie po<br />
nim? Powiedzże mi waść z łaski swojej, któż to waś<strong>ci</strong> tam wysłał <strong>na</strong> te <strong>na</strong>uki paryskie? boś<br />
mi wspomniał <strong>na</strong>wiasem, że rodzice już wtedy nie żyli. Czyś to tak sam z własnej tam pojechał<br />
ochoty? czy się z<strong>da</strong>rzył jaki opiekun?...<br />
– Ot! nie wiem sam, co mam panu majorowi powiedzieć – rzekł <strong>na</strong> to Flawiusz, rzucając<br />
niespokojny wzrok <strong>na</strong> skarbnika – ale już to właś<strong>ci</strong>wie mówiąc, to mnie mój dziad nieboszczyk<br />
do Paryża wyprawił.<br />
– Dziad po ojcu czy też po matce? – zapytał skarbnik.<br />
– Po matce.<br />
– A więc Francuz rodowity podobno...<br />
– Tak, Francuz.<br />
– Hm! toż to dlatego i <strong>ci</strong>ągnął za edukacją francuską! A czy żyje jeszcze dziad waś<strong>ci</strong>?<br />
– Nie! niestety! już nie żyje! umarł przeszłego roku, a raczej zginął przypadkowo przy sypaniu<br />
okopów <strong>na</strong>d Wisłą...<br />
– Przy sypaniu okopów! – zawołał skarbnik – proszę waś<strong>ci</strong>! <strong>taki</strong> już zgrzybiały staruszek!...<br />
–A czy pan z<strong>na</strong>łeś mojego dzia<strong>da</strong>?–zapytał Flawiusz porywczo.<br />
– Ja? – odpowiedział skarbnik z zastanowieniem, widząc że niechcący za wiele powiedział<br />
– ja go wcale nie z<strong>na</strong>łem, tylko się tak domyślam, że już musiał być starym...<br />
– Pan pewnie nie z<strong>na</strong>łeś mojego dzia<strong>da</strong>? – zapytał jeszcze raz Flawiusz, porywając skarbnika<br />
za rękę.<br />
– A jeśli z<strong>na</strong>łem? – zapytał <strong>na</strong> to skarbnik, patrząc bystro mu w oczy.<br />
Tu Flawiusz w dziwnym z<strong>na</strong>lazł się położeniu. Przebiegła mu myśl przez głowę: czyli też<br />
skarbnik coś nie wie? Ale była to myśl tylko przelot<strong>na</strong>, jak błyskawica, a <strong>na</strong> jej miejsce <strong>na</strong>rzu<strong>ci</strong>ło<br />
mu się pytanie: co lepiej? czy rozmawiać otwar<strong>ci</strong>e o dziadku-fechtmistrzu z karmazynowym<br />
wujem podkomorzanki? czy mieć rozsądek i nie rzucać fechtmistrzów w drogę wzrastającej<br />
jego przyjaźni dla siebie? – Tam go <strong>ci</strong>ągnęło serce, tu rozum – i rozum przemógł tym razem.<br />
– Ale nie z<strong>na</strong>łeś go pan, panie majorze! – rzekł wresz<strong>ci</strong>e Flawiusz – bo prze<strong>ci</strong>eż byłbym i<br />
ja o tym coś wiedział. Ale szko<strong>da</strong>, że pan go nie z<strong>na</strong>łeś – do<strong>da</strong>ł młodzieniec, zapa<strong>da</strong>jąc <strong>na</strong><br />
powrót w krzesło – był to człowiek wielkiej zacnoś<strong>ci</strong>! Całą starość swoją poświę<strong>ci</strong>ł <strong>na</strong> to, aby<br />
mnie kiedyś dobrze było <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e. Niestety! nie zawsze podobno umiałem to w nim uszanować!...<br />
– Jakże? więc rzeczywiś<strong>ci</strong>e się tyle dla waś<strong>ci</strong> poświęcał?<br />
– O! panie! – zawołał <strong>na</strong> to Flawiusz z zapałem – możesz przejść ziemię od krańca do<br />
krańca, a nie z<strong>na</strong>jdziesz <strong>taki</strong>ego poświęcenia w rodzicach dla dziecka, jakie miał ten staruszek<br />
dla wnuka! poświęcenie to wprawdzie i mnie kosztowało niemało, lecz w końcu...<br />
Tu Flawiusz umilkł i westchnął, skarbnik go obserwował przez chwilę z uwagą, a potem<br />
spytał:<br />
194
– Proszęż <strong>ci</strong>ę, panie, czy była istotnie tak wielkich poświęceń potrzeba? czy wam się <strong>da</strong>wał<br />
niedostatek uczuwać?<br />
Flawiusz milczał. Skarbnik mówił <strong>da</strong>lej po chwili:<br />
– Coś <strong>ci</strong> <strong>ci</strong>ężko <strong>na</strong> sercu. Ot! wiesz co, panie bra<strong>ci</strong>e, jeżeli łaska, popraw ale w krześle i<br />
zrzuć ten <strong>ci</strong>ężar ze serca. Jak <strong>ci</strong> dobrze życzę, tak twoje słowa, a choćby i łzy <strong>na</strong>wet, nie padną<br />
pewnie <strong>na</strong> kamień...<br />
Ale jak dla Flawiusza, <strong>który</strong> jeszcze w swym ży<strong>ci</strong>u nigdy tak przyjaznego głosu nie słyszał,<br />
i to było już dosyć. Na samo wspomnienie tego, że gdyby ch<strong>ci</strong>ał, miałby się przed kim wywnętrzyć,<br />
oddech mu się zaparł w piersi i łzy mu stanęły w oczach, lecz pomimo to nie dopuś<strong>ci</strong>ł<br />
głębszego wzruszenia. Zerwał się z krzesła, ś<strong>ci</strong>snął skarbnika z całej siły za rękę i rzekł<br />
drżącym już głosem:<br />
– Dziękuję panu! z całego serca panu dziękuję!... Ale prawie <strong>na</strong>tychmiast do<strong>da</strong>ł z uśmiechem:<br />
– Ot! dzie<strong>ci</strong>ęce to jakieś smutki i żale! kto by słuchał podobnych zwierzeń. Nie szanowałbym<br />
pa<strong>na</strong>, gdybym go ch<strong>ci</strong>ał bawić <strong>taki</strong>mi bajkami.<br />
– Ale mylisz się, panie! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – mylisz się całkiem, bo jeżeli co być może<br />
miłym dla starca, to <strong>na</strong>jmilszymi pewnie młodych serc szczere zwierzenia, które nie tylko jak<br />
cudny balsam odżywiają jego zakrzepłe uczu<strong>ci</strong>a, ale <strong>na</strong>dto jeszcze przenoszą go w piękne<br />
czasy jego własnej młodoś<strong>ci</strong>, która już tylko jak kwiatek uwiędły przedstawia się w mglistej<br />
jego pamię<strong>ci</strong>.<br />
– Być to może i zapewne tak bywa – odpowiedział Flawiusz – ale nie każde zwierzenia<br />
mają tę własność cudowną. Ja przeżyłem młodość bardzo prozaiczną i pospolitą, a do tego<br />
jeszcze za<strong>na</strong>dto niepodobną do tej, która się panu dostała w udziale, ażeby mogła w panu<br />
obudzić jego własne wspomnienia. Krótko mówiąc, szko<strong>da</strong> słów <strong>na</strong> to... Ale to już szósta godzi<strong>na</strong><br />
– do<strong>da</strong>ł Flawiusz, dobywając zegarka – a ja jeszcze ch<strong>ci</strong>ałem pani podkomorzynie złożyć<br />
moją atencję. Czy przyjmą mnie panie?<br />
– Jeśli są w domu, to zapewne i przyjmą – odpowiedział Nieczuja – ale cóż będziesz tam<br />
robił? U kobiety włosy długie, a resztę wiesz już... Ja z mojej strony, babskiej konwersacji –<br />
choćby nigdy <strong>na</strong> ży<strong>ci</strong>u! I tobie, panie bra<strong>ci</strong>e, tak radzę... Ot! lepiej sia<strong>da</strong>j, każemy sobie tu<br />
przynieść winka, a jeśli lubisz nowomodną herbatę, to i tę <strong>na</strong>m tu przyszlą... chyba żeś się już<br />
znudził ze starym?<br />
– Ale do czegoż znowu! – zawołał Flawiusz–szczerze panu mówię, że nie pamiętam, kiedym<br />
się bawił tak dobrze, jak dzisiaj. Ja bym tu z panem siedział choćby i dobę całą: ale nie<br />
mogę zapomi<strong>na</strong>ć o paniach! Muszę być u nich koniecznie.<br />
– Ej! a co <strong>ci</strong> tam po tym? – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik, patrząc w oczy Flawiuszowi tak dziwnym<br />
wzrokiem, że Flawiusz aż zadrżał troszeczkę; ale skarbnik mówił <strong>da</strong>lej: – Wierz mi, że z kobietami<br />
to czas jak kamień w wodę wrzucony i nie tylko ten czas, <strong>który</strong> się z nimi przegawędzi<br />
<strong>na</strong> próżno, ale jeszcze nieraz i więcej: bo to kobiety lubią się posługiwać <strong>na</strong>mi jak służbą...<br />
– Już co w tym, to się z panem wcale nie zgadzam – rzekł wresz<strong>ci</strong>e Flawiusz, zbierając w<br />
sobie całą odwagę – i choćby przyszło <strong>na</strong>wet <strong>ci</strong>ężkie odbywać służby, wypełnię je z przyjemnoś<strong>ci</strong>ą,<br />
a obowiązku mego nie zapomnę.<br />
– Ha! kiedyś już <strong>taki</strong> służbista, to chodźmy – odpowiedział skarbnik z uśmiechem i wziąwszy<br />
świecę do ręki, prowadził go sam po wscho<strong>da</strong>ch <strong>na</strong> górę.<br />
Flawiusz postępował za nim powolnym krokiem i dziwnie sobie myślał o tym niezrozumiałym<br />
przez siebie szlach<strong>ci</strong>cu, tak karmazynowym, a tak liberalnym, tak serdecznym, a<br />
prze<strong>ci</strong>eż przy tym tak jakoś dziwnym.<br />
Ale wtem weszli <strong>na</strong> górę.<br />
Pani podkomorzy<strong>na</strong> miała dziś kilka osób w salonie.<br />
195
Przyjęła o<strong>na</strong> swojego nowego goś<strong>ci</strong>a bardzo uprzejmie, ale i sztywnie – a Stasia, która podobno<br />
w tej chwili spodziewała się całkiem kogo innego, jeszcze sztywniej od matki.<br />
Ale <strong>na</strong> tę sztywność u <strong>da</strong>m Flawiusz sobie w oka mgnieniu poradził.<br />
Flawiusz, jak to już wiemy skądinąd, był to człowiek, <strong>który</strong> mimo swojej młodoś<strong>ci</strong>, bardzo<br />
obszerne miał doświadczenie; z<strong>na</strong>ł on świat niemal we wszystkich jego ży<strong>ci</strong>a kierunkach,<br />
miał dosyć bystre poję<strong>ci</strong>e i pewną siebie wymowę, a przy tym posia<strong>da</strong>ł tę giętkość subtelną<br />
myśli i ten polor gładziutki, które w grun<strong>ci</strong>e rzeczy pustym są blichtrem, ale <strong>na</strong> wadze pięknego<br />
świata przeważają nieraz brantowne złoto. Flawiusz, kiedy ch<strong>ci</strong>ał i miał humor po temu,<br />
umiał sobie ujmować nie tylko świat piękny, lekki, ale i mniej piękny i <strong>ci</strong>ęższy cokolwiek, do<br />
tego stopnia, że gdyby ten przymiot był w stanie zapewnić szczęś<strong>ci</strong>e ży<strong>ci</strong>a, on byłby był <strong>na</strong>jszczęśliwszym<br />
z ludzi. Wszakże oprócz tego przymiotu posia<strong>da</strong>ł on jeszcze i drugi, jeśli nie<br />
więcej, to już przy<strong>na</strong>jmniej drugie tyle ważący w świe<strong>ci</strong>e, a tym przymiotem była niespracowa<strong>na</strong><br />
świadomość wszystkich dziennych wypadków. Mając <strong>na</strong>jrozliczniejsze, bo wszystkich<br />
warstw społeczeństwa dosięgające, stosunki, potrzebną do <strong>taki</strong>ego zawodu <strong>ci</strong>ekawość i pamięć,<br />
a przy tym w tej chwili prawie żadnego innego zaję<strong>ci</strong>a, wiedział on o wszyskim, co się<br />
działo gdziekolwiek, i stąd do wszystkich tych sprawek drobniutkich, które z osob<strong>na</strong> z<strong>da</strong>ją się<br />
niczym, lecz razem wzięte prze<strong>ci</strong>eż są niemal głównym warunkiem ży<strong>ci</strong>a i powodzenia <strong>na</strong><br />
wielkim świe<strong>ci</strong>e, byłby mógł być <strong>na</strong>jdzielniejszą sprężyną.<br />
Z drugiej zaś strony podkomorzy<strong>na</strong> w swojej nowej roli <strong>na</strong> wielkim świe<strong>ci</strong>e była w tym<br />
położeniu, że jej czegoś nie dostawało. Weszła o<strong>na</strong> w ten świat bez trudnoś<strong>ci</strong>, ale żyć w nim<br />
<strong>da</strong>lej i tak się prowadzić, aby choć przy<strong>na</strong>jmniej nie bardzo często parafia nie pokazywała<br />
swego zabijającego kopytka, było dla niej niesłychaną trudnoś<strong>ci</strong>ą. Strzegła się o<strong>na</strong> dotychczas<br />
z całą możliwą siłą i nie zgrzeszyła jeszcze ani razu grzechem śmiertelnym – ale grzeszków<br />
małych prze<strong>ci</strong>wko etykie<strong>ci</strong>e wielkiego świata, różnych niepowodzeń i niedogodnoś<strong>ci</strong> było już<br />
tyle, że podkomorzy<strong>na</strong> była w prawdziwej rozpaczy o swoją przyszłość. Ktoś, jakiś pomocnik,<br />
wyręczy<strong>ci</strong>el, doradca, a choćby tylko sprawoz<strong>da</strong>wca z z<strong>da</strong>rzeń codziennych, był jej jak zbawienie<br />
potrzebny – a tu jak <strong>na</strong> nieszcz<strong>ci</strong>e nikogo <strong>taki</strong>ego nie było. Skarbnik był do tego za<br />
<strong>ci</strong>ężki – o Jędrzeju i słych zaginął – a nikt inny podobny się nie <strong>na</strong>wijał.<br />
Przy tych okolicznoś<strong>ci</strong>ach tedy miał Flawiusz bardzo łatwą rolę przed sobą – i tę rolę po<br />
mistrzowsku odegrał.<br />
Pół godzinki konwersacji potocznej, w której całe setki grzecznoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> wszystkich rozsypał,<br />
a podkomorzynę jak ołtarz uwieńczył, oświe<strong>ci</strong>ł i okadził, wystarczyło mu <strong>na</strong> to, ażeby ją<br />
całkiem ująć dla siebie – a kiedy w drugiej półgodzinie rozwinął swe wiadomoś<strong>ci</strong> obszerne o<br />
wszystkich domach, mieszkających we Lwowie, o zapowiedzianych wieczorach i balach, o<br />
teatrach, kazaniach, mszach modnych i wszystkich innych rzeczach, modnych <strong>na</strong> wielkim<br />
świe<strong>ci</strong>e – podkomorzy<strong>na</strong> nie mogła się posiąść z radoś<strong>ci</strong> i zaśpiewała hymn prawie tak samo<br />
radosny w swym sercu, jak załoga okrętu Kolumba, kiedy się jej <strong>na</strong> oceanie pokazały zielone<br />
brzegi nowego świata.<br />
Zaraz też, korzystając z zaję<strong>ci</strong>a się całego towarzystwa konwersacją Flawiusza, wzięła niez<strong>na</strong>cznie<br />
skarbnika pod ramię i zaprowadziwszy go w framugę ok<strong>na</strong>, ową wiekuistą powiernicę<br />
salonowych tajemnic, rzekła z nie<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>ą do niego:<br />
– Proszę <strong>ci</strong>ę i cóżeś się tam od Flawiusza dowiedział, bo był podobno u <strong>ci</strong>ebie ze dwie godziny?<br />
– A nicem się nie dowiedział, bom też i <strong>na</strong> nic nie kroił; to tylko mogę powiedzieć, żeś<strong>ci</strong>e<br />
mi go niepotrzebnie wymalowały tak strasznym, bo to wcale jakieś niezłe chłopczysko.<br />
– A któż <strong>ci</strong> go znowu wymalował tak strasznym?<br />
Skarbnik spojrzał z zdziwieniem <strong>na</strong> siostrę i odpowiedział:<br />
– Jeżeli się nie mylę, to podobno ty sama...<br />
196
– Ja? a toż skąd znowu? Ja <strong>ci</strong> powiem prze<strong>ci</strong>wnie, że mi się ten Flawiusz <strong>na</strong>wet wcale podoba.<br />
– Podoba <strong>ci</strong> się? a to niech Bóg błogosławi...<br />
– Ale bo tobie zawsze te żarty! – rzekła podkomorzy<strong>na</strong> z uśmiechem – on mnie się z tego<br />
względu podoba, że jak widzę, bardzo by mi to było <strong>na</strong> rękę, gdybym go mogła częś<strong>ci</strong>ej<br />
przyjmować... On tak wie wszystko i tyle ma w świe<strong>ci</strong>e relacyj, a ja tu siedzę tak jak <strong>na</strong> wyspie...<br />
W <strong>na</strong>jdrobniej szych <strong>na</strong>wet rzeczach nie mam się kim posłużyć...<br />
– Więc chcesz jego przyjąć <strong>na</strong> służbę?<br />
–Proszę <strong>ci</strong>ę, mówmy serio, bo nie mam czasu... Jak uważałeś, czy on się istotnie kocha w<br />
Stasi?<br />
–Być może, nie wiem jeszcze – rzekł skarbnik serio – ale to wiem, że gdyby się <strong>na</strong>wet kochał,<br />
to <strong>da</strong> sobie to łatwo wyperswadować.<br />
–Więcby to nic nie szkodziło, gdyby się zbliżył cokolwiek do <strong>na</strong>szego domu?<br />
– Byle nie w ten sposób, żeby go to upoważniało do utwierdzenia w sobie jakich szalonych<br />
<strong>na</strong>dziei.<br />
– Tak! ale to śliska droga... ja go nie z<strong>na</strong>m... nieporozumienia w <strong>taki</strong>ch rzeczach zachodzą<br />
tak łatwo...<br />
– Nie! tutaj nie ma <strong>taki</strong>ej obawy. Będę i ja go trzymał <strong>na</strong> smyczy i mam niezłe lekarstwo <strong>na</strong><br />
niego. A gdyby <strong>na</strong>wet tak było, żeby miał w samej rzeczy szaleć za Stasia, to wolę go mieć<br />
blisko siebie niżeli w od<strong>da</strong>leniu zu<strong>pełny</strong>m. W <strong>taki</strong>m stanie rzeczy przy<strong>na</strong>jmniej potrafię zapobiec<br />
temu, aby jakim nowym szaleństwem nie zaszkodził co Stasi. Dlatego owszem, sam jestem<br />
za tym, ażeby go nie odstręczać zupełnie.<br />
– Więc mogę go prosić o niektóre drobne grzecznoś<strong>ci</strong>?<br />
– Możesz, on <strong>na</strong>wet jest już <strong>na</strong>przód przygotowany do tego.<br />
Tak więc, jak tylko porozjeżdżali się goś<strong>ci</strong>e, a Flawiusz sam jeszcze z woli podkomorzynej<br />
pozostał, matka Stasi obsypała go <strong>taki</strong>m mnóstwem szczegółowych zapytań, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e poleceń,<br />
że Flawiusz wyszedł z jej salonu obładowany jak wielbłąd, <strong>ci</strong>ągnący z karawaną do Mekki.<br />
Ciężar ten wszakże był tak lekkim dla niego, że nie ważący <strong>na</strong> skrupuły ani tych ani innych <strong>ci</strong>ężarów<br />
młodzieniec, już leżał w łóżku u siebie, a jeszcze nie mógł przyjść do siebie z radoś<strong>ci</strong>.<br />
Dla nieszczęśliwych przez całe ży<strong>ci</strong>e czasem i lekkomyślność jest szczęś<strong>ci</strong>em.<br />
197
198