06.11.2014 Views

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny ...

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

<strong>Aby</strong> <strong>rozpocząć</strong> <strong>lekturę</strong>,<br />

<strong>kliknij</strong> <strong>na</strong> <strong>taki</strong> <strong>przy<strong>ci</strong>sk</strong> ,<br />

<strong>który</strong> <strong>da</strong> <strong>ci</strong> <strong>pełny</strong> dostęp do spisu treś<strong>ci</strong> książki.<br />

Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wy<strong>da</strong>wniczym<br />

LITERATURA.NET.PL<br />

<strong>kliknij</strong> <strong>na</strong> logo poniżej.


ZYGMUNT KACZKOWSKI<br />

GRÓB NIECZUI<br />

TOM I<br />

2


Tower Press 2000<br />

Copyright by Tower Press, G<strong>da</strong>ńsk 2000<br />

3


WSTĘP<br />

Ktokolwiek będziesz kiedy w tym od<strong>da</strong>lonym zakątku podkarpackiej krainy, kędy się schodzą<br />

<strong>da</strong>wnej Małopolski i Rusi Czerwonej granice – od<strong>da</strong>wszy cześć twoją niepoliczonym tej ziemi<br />

pamiątkom przeszłoś<strong>ci</strong> – nie zapomnij też także zapytać o miejsce, z którego <strong>na</strong>jlepiej wi<strong>da</strong>ć<br />

ruinę zagórskiego klasztoru.<br />

Miejsce to z<strong>na</strong>jdziesz z łatwoś<strong>ci</strong>ą, bo <strong>ci</strong> go wskażą karczmy i kopce załuskie, położone<br />

przy samym goś<strong>ci</strong>ńcu; lecz <strong>na</strong> górze tak bardzo wysokiej, że z niej wi<strong>da</strong>ć nie tylko tę ogromną<br />

i także <strong>na</strong> wzgórzu położoną ruinę, jak gdyby <strong>na</strong> dole, ale wi<strong>da</strong>ć zarazem i cały krąg ziemi,<br />

otoczonej górami dokoła, przerzniętej Sanem przez środek i tak dziwnym urokiem po<strong>ci</strong>ągającej<br />

ku sobie, że i ty, lubo obcy i żadnym <strong>da</strong>wniejszym z nią nie związany wspomnieniem,<br />

wzrokiem twoim musisz przylgnąć do niej <strong>na</strong> długo.<br />

Ty wszakże niebawem przywiążesz się do niej i sercem i poświę<strong>ci</strong>sz jej cząstkę twojego<br />

<strong>na</strong>jtkliwszego uczu<strong>ci</strong>a, i niezapomnianą myśl o niej uniesiesz z sobą <strong>na</strong> zawsze. Ziemia ta<br />

bowiem tyle ma w sobie od Boga <strong>da</strong>rowanej pięknoś<strong>ci</strong>, tyle w niej jeszcze nie pogrzebanych<br />

pamiątek zamierzchającej przeszłoś<strong>ci</strong>, a wszystko to jeszcze tak żywe, tak wymowne i tak<br />

chwytające za. serce, że z<strong>da</strong>je się, jakoby sama śmierć tutaj, żałując ży<strong>ci</strong>a w grób zepchniętego<br />

za wcześnie, pootwierała wszystkie groby i trumny i siedząc przy nich, opowia<strong>da</strong>ła dzieje<br />

przeszłoś<strong>ci</strong>.<br />

I jeśli tylko masz serce i umiesz z wiarą przyjmować tułające się po tych grobach wspomnienia,<br />

jeżeli umiesz rozmówić się z starą basztą zamkową i sterczącymi kolum<strong>na</strong>mi krużganku,<br />

z spróchniałą trumną i zardzewiałym w niej pancerzem lub kordem, z podruzgotaną<br />

kopią i zagnie<strong>ci</strong>oną w boju ostatnim misiurką, z olbrzymią skałą, zwieszającą się z góry wyniosłej,<br />

z wpółrozwaloną kapliczką u dołu i żebrakiem-staruszkiem siedzącym przy niej <strong>na</strong><br />

głazie – to twój umysł i serce już się stąd nie oderwą i gotów będziesz w pierwszym lepszym<br />

dworcu goś<strong>ci</strong>ny poszukać, ażeby się jak <strong>na</strong>jbliżej obez<strong>na</strong>ć z tą ziemią, która ma tyle czarującej<br />

pięknoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> licu i tyle tajemniczego uroku w swym łonie.<br />

Jakoż i o goś<strong>ci</strong>nę pewnie <strong>ci</strong> trudno nie będzie, bo tutaj, w jakiej cz<strong>ci</strong> ziemia przechowuje<br />

pamiątki ojców i dziadów, w <strong>taki</strong>ej cz<strong>ci</strong> także u ludzi są ich cnoty i obyczaje. Więc w każdym<br />

domu, do którego <strong>ci</strong>ę los twój zawiedzie, czy to będzie starożytne, sczerniałe, niespożyte wiekami<br />

zamczysko, czy z gruzów <strong>da</strong>wnego szlacheckiego zameczku wyświeżone mieszkanie,<br />

czy wresz<strong>ci</strong>e stary dwór modrzewiowy, nową strzechą pokryty – wszędzie z<strong>na</strong>jdziesz otwarte<br />

serca i progi, wszędzie będziesz powitany po Bogu i wszędzie otoczony tą pradziadowską<br />

cz<strong>ci</strong>ą i miłoś<strong>ci</strong>ą, która dziś już niez<strong>na</strong><strong>na</strong> <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e, tu po staremu chowa się jeszcze dla białowłosych<br />

starców i goś<strong>ci</strong>. Tutaj też pewnie <strong>ci</strong> <strong>na</strong> niczym nie braknie, bo tu stół zawsze dla<br />

<strong>ci</strong>ebie <strong>na</strong>kryty, misy pełne i dzbany niepróżne, i gospo<strong>da</strong>rz serdeczny, i gospodyni uprzejma, i<br />

zgoła wszystko <strong>ci</strong> rade jak bratu... a kiedy co wieczór ogień <strong>na</strong> kominie rozpłonie i już <strong>ci</strong>ę w<br />

krześle wyzłacanym posadzą, i wszyscy się koło <strong>ci</strong>ebie zgromadzą, i sam gospo<strong>da</strong>rz stoliczek<br />

z zapleśniałą butelką węgrzy<strong>na</strong> ku tobie posunie: to wtedy <strong>ci</strong>sza taka poważ<strong>na</strong> zasiędzie, jak<br />

gdyby w koś<strong>ci</strong>ele, a babunia-staruszka zacznie tobie tak cudne opowia<strong>da</strong>ć powieś<strong>ci</strong>, że <strong>ci</strong> się<br />

z<strong>da</strong>wać będzie, jakobyś jeszcze nic podobnego nie słyszał. W tych bowiem powieś<strong>ci</strong>ach wystąpi<br />

przed <strong>ci</strong>ebie cały świat <strong>da</strong>wno umarły, jak żywy, i wystąpią przed <strong>ci</strong>ebie ich sejmy i<br />

zjazdy, i czyny, i boje, i pokażą się tobie ich twarze i domy, i serca tak jawnie i żywo, że <strong>ci</strong> się<br />

z<strong>da</strong>wać będzie, jakoby i w tobie samym ten stary duch wskrzesnął <strong>na</strong> nowo, jakbyś ty sam<br />

miał pancerz <strong>na</strong> piersiach i szablę u boku, z nimi tu przeżył całe twe ży<strong>ci</strong>e, z nimi podzielił<br />

wszystko aż do grobu nie mając jeszcze ani przeczu<strong>ci</strong>a dni łez i niedoli.<br />

4


Ten widok ziemi tak pięknej i tylą pamiątek zasianej, ten dom półstaroświecki do dziś<br />

dnia, ta goś<strong>ci</strong>nność serdecz<strong>na</strong>, ten węgrzyn spleśniały, ta babka-staruszka z swoją czarującą<br />

powieś<strong>ci</strong>ą – wszystko to <strong>ci</strong>ebie tak wzruszy, roz<strong>ci</strong>ekawi, rozmarzy, że już <strong>ci</strong>ę widzę, jako <strong>na</strong>zajutrz<br />

do świtu pniesz się przez gęste zarośle do zawieszonej <strong>na</strong>d wioską ruiny, tam własnymi<br />

rękami oczyszczasz z mchu stare głazy i wyczytujesz z nich wpółzatarte <strong>na</strong>pisy; potem się<br />

spuszczasz do grobów, otwierasz trumny i przypatrujesz się prochom i koś<strong>ci</strong>om; potem zstępujesz<br />

do wsi, pytasz się o <strong>na</strong>jstarszych ludzi i z nimi długie rozpoczy<strong>na</strong>sz gawędy... zgoła<br />

ba<strong>da</strong>sz <strong>na</strong>jpilniej i umarłe, i żywe, ażebyś odgrzebał jeszcze choć kilka odłamków tych czarujących<br />

wieś<strong>ci</strong> zza grobów, które w tym ży<strong>ci</strong>u <strong>na</strong>szym, zagłuszonym samochwalczymi wrzaski<br />

wrzekomego postępu, a przytłumionym nieukojoną tęsknotą i bólem, tyle <strong>na</strong>szemu sercu<br />

przynoszą ulgi i orzeźwiającego wytchnienia.<br />

Ale któż wie, azali przyjdzie <strong>ci</strong> kiedy do tego? – Kto wie, czy <strong>ci</strong>ebie, mieszkańca puszcz<br />

<strong>na</strong>dniemeńskieh albo równin podolskich lub mazowieckich, albo błyszczącej zabawami Warszawy,<br />

jaki los szczególniejszy w to ustronie zaniesie? – Kto wie zresztą, czy wtedy, kiedy tu<br />

będziesz, już i tej ziemi nietkniętej żelazne nie poprzerzy<strong>na</strong>ją koleje? czy tych skał pięknych<br />

nie powysadzają w powietrze, czy tych borów odwiecznych nie powy<strong>ci</strong><strong>na</strong>ją do szczętu, czy<br />

tych gór samych nie rozorzą lub nie powiercą <strong>na</strong> wylot? – O! to wtedy i nie przychodź tu<br />

wcale, bo nic tu już dla <strong>ci</strong>ebie .nie będzie. Kiedy te stare zamki się zamienią <strong>na</strong> warsztaty i<br />

kuźnie, te cudowne ruiny w fun<strong>da</strong>menta pod wiadukty i mosty, a te dwory i dworki <strong>na</strong> mieszkania<br />

dla tej nowej wędrówki <strong>na</strong>rodów, która tłuszczą przemysłowo-kramarską zalewa świat<br />

od zachodu: wtedy stare po<strong>da</strong>nia i pieśni już <strong>na</strong> zawsze umilkną, nie mające przytułku wspomnienie<br />

precz za wiekami ule<strong>ci</strong>, a i sama śmierć <strong>na</strong>wet, jeszcze dziś tak wymow<strong>na</strong> i żywa,<br />

wstąpi do grobu przed tym nowym wprawdzie, lecz niemniej przeto zabijającym ży<strong>ci</strong>em.<br />

Dlatego dzisiaj, póki czas jeszcze, chodź, ja <strong>ci</strong>ę w tej żmudnej ze starymi grobami rozmowie<br />

choć w częś<strong>ci</strong> wyręczę.<br />

A jakem <strong>ci</strong>ę niegdyś oprowadzał po tych zamkach i dworach i pokazywał <strong>da</strong>wne ich ży<strong>ci</strong>e i<br />

ludzi, i za ostatnim z ich rodu opowia<strong>da</strong>ł zachowane przez niego powieś<strong>ci</strong>, tak <strong>ci</strong> dziś całą tę<br />

ziemię jakby <strong>na</strong> dłoni pokażę i tego starca grób <strong>ci</strong> pokażę, i jeszcze jedną powieść o nim samym<br />

opowiem.<br />

Owóż tedy stoimy <strong>na</strong> górze wyniosłej, zajmującej prawie środkowe miejsce pomiędzy miasteczkami<br />

Sanokiem a Leskiem.<br />

Grunt ten, którego się stopa twoja dotyka, <strong>na</strong>leżał od <strong>na</strong>j<strong>da</strong>wniejszych czasów do Kmitów,<br />

którzy tu mieli zamek wielki, murowany z kamienia, <strong>na</strong> szczy<strong>ci</strong>e góry Sobieńskiej. Zamek<br />

ten, niegdyś warowny i zbrojny, błyszczał z<strong>na</strong>komitą świetnoś<strong>ci</strong>ą. W nim przyjmował Kmita<br />

Władysława Jagiełłę po ślubie wziętym w Sanoku z Elżbietą Granowską; w nim gromadziła<br />

się bit<strong>na</strong> szlachta sanocka przed każdym wyjś<strong>ci</strong>em <strong>na</strong> boje i po każdym zwy<strong>ci</strong>ęskim powro<strong>ci</strong>e;<br />

w nim odbywały się owe królewskie biesiady, pełne <strong>na</strong>jwymyślniejszych igrzysk i wschodniego<br />

przepychu, <strong>który</strong>ch wieś<strong>ci</strong> jeszcze do dziś dnia błąkają się po chatach tutejszego wiejskiego<br />

ludu... Tu <strong>na</strong> <strong>taki</strong>ch igrzyskach w broń i odwagę się wprawiał sławny ów Zyndram z Maszkowic,<br />

prosty szlach<strong>ci</strong>c sanocki, <strong>który</strong> wszakże niedługo potem wespół z Witoldem hetmanił<br />

wojskom polskim między Grunwaldem i Tannenbergiem; tu <strong>na</strong> tym zamku czasu Zygmunta<br />

Starego gromadzili się pierwsi lumi<strong>na</strong>rze i pierwsi sek<strong>ci</strong>arze Rzeczypospolitej, przebywał tu<br />

Klemens Janicki i Mar<strong>ci</strong>n Bielski, Przyłuski i Orzechowski, z<strong>na</strong>chodzli <strong>na</strong> koniec przytułek i<br />

tacy, jak Krowicki, sakramentariusz, Pełka, zabójca Drohojowskiego, Odolińscy, Rozborscy, a<br />

wresz<strong>ci</strong>e Balowie, wówczas zachwiani w wierze i budujący ariańskie koś<strong>ci</strong>oły po swoich dobrach.<br />

Wszystko to się gromadziło <strong>na</strong> zamku u wojewody i marszałka wielkiego koronnego,<br />

odbywało ze sobą zawzięte spory, ważyło główne sprawy krajowe, które lubo w Rzeczypospolitej<br />

nieraz smutne <strong>na</strong> długie wieki wywoływały za sobą skutki, tutaj kończyły się zawsze<br />

5


hucznymi biesia<strong>da</strong>mi przy odgłosie trąb i moździerzy, <strong>który</strong>m <strong>ci</strong>chymi głosy wtórowali różnych<br />

<strong>na</strong>rodów lutniś<strong>ci</strong>, krwawymi nieraz zgiełkami goszczący rycerze i szlachta, a lud okoliczny<br />

oniemiałym podziwem. W tym zamku w owe czasy i inne, ach! ileż to świetnych się<br />

odegrało dramatów, w <strong>który</strong>ch miały udział pierwsze Rzeczypospolitej głowy, a o <strong>który</strong>ch<br />

wieść niepiśmien<strong>na</strong> utonęła w niepamię<strong>ci</strong> <strong>na</strong> zawsze!... Dzisiaj z tego wszystkiego tylko kilka<br />

głazów olbrzymich pozostało w mchach i zaroślach. Ale i te jeszcze, zawieszone jak gniazdo<br />

orle <strong>na</strong> szczy<strong>ci</strong>e jednej z <strong>na</strong>jwyższych gór okolicznych, jak zawsze w orle krainy podnoszą<br />

myśl <strong>na</strong>szą i serce, tak czasem z<strong>da</strong>ją się chwiać w swych odwiecznych podstawach, jakieś<br />

głosy chropawe <strong>da</strong>ją się słyszeć pomiędzy nimi, duch zamku wstaje z swojej kamiennej poś<strong>ci</strong>eli,<br />

wychyla się <strong>na</strong> świat do połowy, wymawiając słowa powtarzane za ży<strong>ci</strong>a: Non omnis<br />

moriar!<br />

Ta rui<strong>na</strong> leży po twojej lewej i patrzy nieruchomie <strong>na</strong> starożytną Grzegorza z Sanoka kolebkę,<br />

która jak żebrak-staruszek, położywszy się krzyżem <strong>na</strong> brzegach Sanu i zwiesiwszy<br />

zamek swój stary ze stromej skały <strong>na</strong>d wodę, z nią szepce razem swojej <strong>da</strong>wnej świetnoś<strong>ci</strong><br />

wspomnienia i swoje do dziś dnia jeszcze nie wysłuchane skargi... Sanok dzisiejszy, o! jakiż<br />

to obraz upadku, zubożenia i nędzy! Kiedy pełni poświęcenia się i zapału szermierze niezmordowanie<br />

walczą o prawa ubogich w świe<strong>ci</strong>e koteryj – sami ubodzy, nie wiedząc nic o<br />

tym, coraz głębiej się pogrążają w ubóstwo. Wolność i równość dla wszystkich, wchodząca w<br />

ży<strong>ci</strong>e w tych krajach, za kłopoty i trudy, i niezaradność niemowlęcego ży<strong>ci</strong>a, jeszcze zawsze<br />

nic-innego nie <strong>da</strong>je oprócz <strong>da</strong>lekich <strong>na</strong>dziei – a dobry byt, spokój i szczęś<strong>ci</strong>e domowe zabrała<br />

z sobą usunięta opieka <strong>da</strong>wnych panujących i możnych. Tak, samym sobie pozostawione,<br />

wyludniają się gminy, upa<strong>da</strong>ją wsie i w coraz większe ubóstwo pogrążają miasteczka. Na tej<br />

też drodze i stary Sanok doszedł dziś do tej nędzy, że w niej nie-tylko coraz więcej się chyli i<br />

upa<strong>da</strong>, ale <strong>na</strong>wet za<strong>ci</strong>era w sobie wszelkie wspomnienie <strong>da</strong>wnego szczęś<strong>ci</strong>a i zamożnoś<strong>ci</strong>. A<br />

prze<strong>ci</strong>eż <strong>da</strong>wniej było tu ludno, było bogato, a często <strong>na</strong>wet i szumno. Zamek tutejszy, którego<br />

rok zbudowania utonął w zmroku nierozjaśnionej przeszłoś<strong>ci</strong>, podczas wojen ruskich zburzony,<br />

już Kazimierz Wielki odbudował <strong>na</strong> nowo i <strong>na</strong><strong>da</strong>ł zarazem miastu prawo niemieckie.<br />

Król Władysław Jagiełło z okazji tutaj branego swego trze<strong>ci</strong>ego ślubu i w <strong>da</strong>nk za sowite<br />

przyję<strong>ci</strong>e, którego doświadczył od tutejszych mieszczan i szlachty, ob<strong>da</strong>rzył miasto z<strong>na</strong>cznymi<br />

przywilejami, które, później przez króla Kazimierza Jagiellończyka potwierdzone i pomnożone,<br />

wspomagając jego rzemiosła, rozszerzając jego handel z Węgrami i Rusią i ustalając<br />

jego dochody, otworzyły mu drogę do zamożnoś<strong>ci</strong> i wzrostu. Z tej ojcowskiej opieki królów<br />

umieli mieszczanie dzielnie i skrzętnie korzystać – a jak rychło przyszli do z<strong>na</strong>komitej<br />

zamożnoś<strong>ci</strong> i siły, i jak szlachetnie umieli tymi wpół<strong>na</strong><strong>da</strong>nymi, a wpół<strong>na</strong>bytymi środkami<br />

rozrządzać, świadczy <strong>na</strong>jlepiej sam Zygmunt Stary, <strong>który</strong> w przywileju (z roku 1510) pozwalającym<br />

im miejskie wodo<strong>ci</strong>ągi przeprowadzać przez grunta królewskie, mówi o nich wyraźnie:<br />

„...że do wspomożenia dobra Rzeczypospolitej podług sił swoich r ę k a m i i n o g a m<br />

i chwytają wszelką sposobność”. W późniejszym czasie z łaski swojego brata, króla Zygmunta<br />

Augusta, królowa węgierska Izabella ten zamek wraz z miastem posiadła, co się także<br />

niemało przyczyniła do jego wzrostu, a podług wieś<strong>ci</strong>, jeszcze żywej do dziś dnia, <strong>na</strong>wet mu<br />

szczęś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> <strong>da</strong>lsze czasy przyniosło. Nigdy bowiem już odtąd nie <strong>na</strong>wiedziła go żad<strong>na</strong> klęska,<br />

omijały go wojny, pomory i głody – a kiedy inne kraje i miasta częstokroć w jednym roku<br />

utrącały swoje kilkudziesię<strong>ci</strong>oletnie dobytki i zamieniając się w obraz z samych ruin i zgliszczów<br />

złożony, zaledwie w pokoleniach <strong>na</strong>stępnych do <strong>da</strong>wnego wracały stanu – ziemia ta, <strong>na</strong><br />

ustroniu leżąca i swoimi górami jak murem otoczo<strong>na</strong> dokoła, wraz ze swoją stolicą, tak pracowitą<br />

i skrzętną, rosła <strong>ci</strong>ągle w zamożność i zaludniała się gęś<strong>ci</strong>ej jak inne.<br />

To też było powodem, że kiedy indziej ziemie tłuste, pszeniczne nie mogły się nigdy dostatecznie<br />

i trwale zaludnić, mniej urodzajne góry tutejsze roiły się ludem pracowitym i<br />

szlachtą, która, dzieląc się <strong>ci</strong>ągle swymi nie-obszernymi dziedzictwy, dziw<strong>na</strong> rzecz, w jakich<br />

6


nieraz wertepach budowała swe dworki i jakie nieprzystępne wierzchowiny i wydmy zamieniała<br />

w role rodzajne. Ale to także było powodem, że w tej ziemi, nieprzystępnej dla wojen i<br />

wichrów światowych, w <strong>taki</strong>ej czystoś<strong>ci</strong> także chowała się stara cnota, że niezmienione z pokolenia<br />

<strong>na</strong> pokolenie przechodziły: waleczność w boju, poświęcenie się dla wspólnego dobra,<br />

religijność uczu<strong>ci</strong>a, miłość pomiędzy sobą braterska i owa szczególniejsza pokora, która,<br />

zmiesza<strong>na</strong> z dziką czasem fantazją i butą, pozostanie po wieczne czasy <strong>na</strong>jwybitniejszą cechą<br />

tutejszego lat <strong>da</strong>wnych mieszkańca. Ten spokój wewnętrzny, wiekowy tej odgraniczonej od<br />

innych ziemi stał się powodem <strong>na</strong> koniec, że się tutaj uchowała tak czysta domowa i publicz<strong>na</strong><br />

moralność, że wszystkich sumienia i serca były jak jedno, że sprawa jednego stawała się<br />

zaraz sprawą wszystkich, że <strong>na</strong>jmniejsze zgorszenie wywoływało zaraz sąd i oburzenie powszechne,<br />

a co <strong>na</strong>jwiększa, że od <strong>na</strong>j<strong>da</strong>wniejszych czasów do końca pamięć publicz<strong>na</strong> nie<br />

zachowała prawie ni jednej tu popełnionej zbrodni lub głośniejszego występku.<br />

Taka była niegdyś ta ziemia, która, strzeżo<strong>na</strong> <strong>na</strong> zachód obronnymi murami odrzykońskiego<br />

zamku i obejmując stąd ku północy odwieczne Junoszów-Załuskich, Strzemieńczyków-<br />

Trze<strong>ci</strong>eskich, Ossoriów-Bukowskich siedziby, roz<strong>ci</strong>ągała się. aż po kopce ziem krasiczyńskich,<br />

starożytną Krasickich-Rogalitów kolebkę. Dalej ku północnemu wschodowi strzegła ją<br />

swoją cudowną opieką Pacławska Kalwaria, a od samego wschodu wspaniały zamek Dobromilskich<br />

Herburtów i równie świetną przeszłość mający gród Maryny Mniszchównej.<br />

Wszakże wszystkie te zamki i grody, strzegące niegdyś z swych szczytów granic tej ziemi<br />

rozległej, już są <strong>da</strong>leko za tobą. Barczyste góry, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch <strong>da</strong>wniej spoczywały ich niezdobyte<br />

warownie, nikną stąd w sinych mgłach od<strong>da</strong>lenia: tylko garby wyniosłe i z nich do góry<br />

wystrzelające ruiny rysują <strong>ci</strong> się jakby jakieś fantastyczne posta<strong>ci</strong>e, to <strong>na</strong> niebieskim tle widnokręgu,<br />

to w twojej własnej pamię<strong>ci</strong>. I z<strong>da</strong>je <strong>ci</strong> się, jakobyś sen miał i widział starców, stojących<br />

w <strong>da</strong>leko zakrojonym półkolu, którzy, splótłszy się ramio<strong>na</strong>mi ze sobą, poglą<strong>da</strong>ją w milczeniu<br />

swoimi pozarastanymi twarzami, czy nie zasłyszą jeszcze choćby echa tej pieśni, którą<br />

niegdy <strong>taki</strong>m olbrzymim śpiewali chórem, nie dośpiewawszy do końca...<br />

Ale za to przed tobą rozwija się okolica, w której, do skał i borów niedostępnych przyrosłe,<br />

jeszcze czasem się odzywają ostatnie zwrotki tej pieśni.<br />

Jest to obraz prześliczny, mało mu równych <strong>na</strong> ziemi, a ledwie <strong>który</strong> piękniejszy...<br />

Więc <strong>na</strong>jpierwej <strong>na</strong> ostatnim krańcu południowego nieba malują <strong>ci</strong> się wspaniałe szczyty<br />

Karpat, wielkie, silne, barczyste, zbite gęsto ku sobie i tak czarnymi borami okryte, jak gdyby<br />

od dnia stworzenia dopiero im jeden wiek minął i jeszcze ludzka ręka ich nie dotknęła. Spomiędzy<br />

tych borów czarnych wyglą<strong>da</strong>ją tu i ówdzie ostre i <strong>na</strong>gie połonin głowy, które niebieskawą<br />

ob<strong>ci</strong>ągnąwszy się barwą, jakby mogiły <strong>na</strong> ukraińskim stepie, z<strong>da</strong>ją się łączyć ze sobą,<br />

u<strong>ci</strong>ekać ku wschodowi i ginąć. Patrząc nieraz <strong>na</strong> tę grupę połonin, które istotnie są jakby w<br />

ruchu, z<strong>da</strong>ło mi się, że to są branki zakaukaskie lub greckie, które światoburcy w swoim<br />

krwawym <strong>na</strong> Europę pochodzie prowadzili tędy ze sobą. Pozarastanych, czarnych i strasznych<br />

<strong>na</strong>jeźdźców Bóg słowiański powstrzymał w pędzie i w te góry barczyste zamienił – a lekkie<br />

branki, wyrwawszy się wtedy z ich straszliwego obję<strong>ci</strong>a, pozarzucały błękitne zasłony <strong>na</strong> głowy<br />

i ch<strong>ci</strong>ały u<strong>ci</strong>ec do domu. Ale żelazne skamieniałych olbrzymów dłonie przytrzymały końce<br />

ich szaty i nie puś<strong>ci</strong>ły od siebie. I tak to tutaj zostało <strong>na</strong> zawsze... Bliżej <strong>ci</strong>ebie występuje w<br />

wyrazistszej posta<strong>ci</strong> olbrzymiej objętoś<strong>ci</strong> Magora, koło niej stoi ostrym grzbietem zjeżony<br />

Otryt, a po jej lewej podnosi dumnie poorane zmarszczkami czoło niebotyczny Łopiennik;<br />

przed nią zaś wlecze się krokiem leniwym stary Żuków w po<strong>da</strong>rtych szatach, oglą<strong>da</strong>jąc się nie<br />

bez zazdroś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> swoją młodszą siostrę Czulnię, już tymczasem młodymi zaroślami okrytą.<br />

Na tym tle gór niebotycznych i nieprzejrzanych lasów rysuje się z <strong>da</strong>wną potęgą i wspaniałoś<strong>ci</strong>ą<br />

wymurowa<strong>na</strong> <strong>na</strong> wzgórzu fara leska – a stojąc w <strong>taki</strong>ej <strong>ci</strong>szy i <strong>taki</strong>ej powadze, jak<br />

matka-opiekunka opuszczonych przez ojca sierotek z prawdziwie ma<strong>ci</strong>erzyńską miłoś<strong>ci</strong>ą tuli<br />

7


do siebie całą gromadkę domków podupadłego miasteczka, z <strong>który</strong>ch jedne z<strong>da</strong>ją się zbiegać<br />

do wielkiej Skały Pogańskiej, stojącej wysoko <strong>na</strong>d miasteczkiem <strong>na</strong> górze, drugie od niej<br />

u<strong>ci</strong>ekać do zamku, <strong>który</strong> tuż obok, otoczony niezliczoną lip starożytnych gromadą, dumne<br />

swe <strong>da</strong>chy wznosi <strong>na</strong>d ich <strong>na</strong>jwyższe wierzchołki.<br />

Skała, o której tutaj wspomi<strong>na</strong>m, jest to ogrom<strong>na</strong> masa jednostajnego albo przez długie<br />

wieki zrośniętego ze sobą kamienia, która, stojąc <strong>na</strong> stromej górze <strong>na</strong>d miastem, z <strong>da</strong>leka wyglą<strong>da</strong><br />

jak część starego, zrujnowanego zamczyska, z basztą obronną <strong>na</strong> przedzie; z bliska,<br />

lubo trudno przypuś<strong>ci</strong>ć, żeby to mógł być twór ludzkiej ręki, wi<strong>da</strong>ć tu jed<strong>na</strong>k niby okno, gładko<br />

w ś<strong>ci</strong>anie północno-wschodniej wy<strong>ci</strong>ęte, i wi<strong>da</strong>ć ślady schodów kamiennych. A więc i tutaj<br />

kiedyś mieszkali ludzie. Lecz któż wie, jacy i kiedy? Może tu jaki carzyk lub hetman której z<br />

hord <strong>na</strong>jezdniczych założył niezdobytą dla siebie twierdzę? może jacy zgłodzeni i okrwawieni<br />

wyg<strong>na</strong>ńcy, u<strong>ci</strong>ekający przed jakimi hor<strong>da</strong>mi, tu się schowali <strong>na</strong> chwilę? może tu niegdy siedzieli<br />

zbójcy i stąd wypa<strong>da</strong>li w równiny <strong>na</strong> łupieże i mordy? – Dzisiaj tutaj spokojnie i <strong>ci</strong>cho.<br />

Mech tylko rośnie w rozpadli<strong>na</strong>ch tych skalisk i pną się po niej karłowate krzewiny – a do<br />

mchów i zarośli tulą się roje gminnych po<strong>da</strong>ń i pieśni, zwieszając swoje cudowne kwiaty <strong>na</strong><br />

pokarm duszy wędrowca.<br />

Sędziwy zamek, stojący prawie pod miastem <strong>na</strong> dole, starożyt<strong>na</strong> to jeszcze Stadnickich i<br />

Ossolińskich, a później Mniszchów siedziba. Przechodząc zawsze wianem z rodu do rodu, od<br />

<strong>na</strong>j<strong>da</strong>wniejszych czasów prawie w niczym nie zmienił swojej zewnętrznej posta<strong>ci</strong>. Ozdobne<br />

wspaniałymi rzę<strong>da</strong>mi kolumn i ogromną wystawą piersi obró<strong>ci</strong>wszy ku południowi, barczystymi<br />

plecyma swymi obró<strong>ci</strong>ł się ku północy i ani patrzy w tę stronę. Czasem tylko, a mianowi<strong>ci</strong>e<br />

wieczorem, kiedy go słońce zachodzące oświe<strong>ci</strong>, z<strong>da</strong>je się niby obracać <strong>na</strong> prawo i gwarzyć<br />

coś z tymi starożytnymi drzewy, które go otaczają z tej strony i chylą się wszystkie ku<br />

niemu. Z tej strony także, niby z podziemiów zamku i ogrodu, wypływa San już szeroki,<br />

przejrzysty i niebieski jak błękit majowy, a rozlewając się stąd coraz wspanialej i szerzej w<br />

zachwycającej pięknoś<strong>ci</strong> dolinę, jednym brzegiem podmywa cały szereg skał ubarwionych<br />

powojem i kwitnącymi bluszczami. Od tego obrazu oddziela <strong>ci</strong>ebie pasmo łąk i zielonych<br />

pagórków, które z<strong>da</strong>ją się niby falami zastygniętego morza, lecz <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch wszędzie z<strong>na</strong>jdujesz<br />

zajmujące twe oko przedmioty: tam <strong>na</strong> stromym pagórku między starymi drzewami stoi<br />

samot<strong>na</strong> cerkiewka, tutaj z falistej przeguby wychyla się wioska, ówdzie osłoniony sa<strong>da</strong>mi<br />

skromny <strong>na</strong> wzgórku bieleje dworek, tam przy drodze <strong>na</strong> skałce stoi krzyż i kapliczka – a w<br />

pośrodku San płynie, a Sanem płyną jodły masztowe i tratwy i śpiew flisaków rozlega się po<br />

doli<strong>na</strong>ch i górach...<br />

Oprócz tego, jak po twej lewej wiszą tuż prawie <strong>na</strong>d tobą sobieńskiego zamku <strong>na</strong>rożne węgły<br />

i mury – tak znów po prawej, niby u stóp twoich, uderzają <strong>ci</strong>ę swoją wielkoś<strong>ci</strong>ą i rozległoś<strong>ci</strong>ą<br />

ruiny zagórskiego klasztoru, które o ile ocalały z ostatniego pożaru, tak w swej całoś<strong>ci</strong> się<br />

zachowują jeszcze do dziś dnia.<br />

Dlatego stoi tu jeszcze nietknięty cały front tutejszego koś<strong>ci</strong>oła i wszystkie ś<strong>ci</strong>any klasztoru,<br />

i mury ogradzające go niegdyś dokoła – a wszystko to jeszcze tak ogorzałe i tak swym<br />

nieszczęś<strong>ci</strong>em wymowne, że z<strong>da</strong>je <strong>ci</strong> się, jak gdybyś widział jeszcze dymy unoszące się <strong>na</strong>d<br />

gruzami i widział mnichów, błądzących z pochylonymi głowami pomiędzy mury i szukających<br />

niedopalonych swych skarbów po zgliszczach.<br />

I mnichy te rzeczywiś<strong>ci</strong>e błądzili tu długo, i błąkali po świe<strong>ci</strong>e: szukali resztek swych skarbów<br />

w popiołach i serc litoś<strong>ci</strong>wych u ludzi; lecz nie z<strong>na</strong>lazłszy ni jednych, ni drugich, wyszli<br />

z tych ruin z bólem w sercu i łzami w oczach, aby już nigdy nie wró<strong>ci</strong>ć...<br />

A w rui<strong>na</strong>ch została <strong>ci</strong>sza ponura jak w grobie.<br />

Pomiędzy mury i sterczącymi ku niebu kolumny leżą w nieładzie porozwalane głazy: tam<br />

spory kawał marmurowego <strong>na</strong>grobku, tu anioł biały, obrócony twarzą do ziemi, indziej rycerz<br />

kamienny bez rąk i bez głowy, tam ptak wiecznej <strong>ci</strong>emnoś<strong>ci</strong> i śmier<strong>ci</strong>, sowa bez nóg i bez<br />

8


skrzydeł... Nad tym straszliwym polem podwójnej śmier<strong>ci</strong> wiecznie ze samej siebie się odradzająca<br />

<strong>na</strong>tura odnosi swoje nieodbite zwy<strong>ci</strong>ęstwo i okrywa te łomy głazów mchem i zielenią,<br />

i tu i ówdzie wypędza w górę olbrzymie chwasty i krzewy. Przez rozwalone <strong>da</strong>chy całym<br />

swym blaskiem świecące, słońce ogrzewa swym <strong>ci</strong>epłem to <strong>na</strong>dgrobowe ży<strong>ci</strong>e tak samo, jak<br />

ży<strong>ci</strong>e róży rumieniejącej się z brzegu <strong>na</strong> skale i lilii białej, wychylającej twarz swoją z topielisk,<br />

i pieszczonego w grządeczce fijołka. Jakóż i tutaj już <strong>na</strong>d murami zaczy<strong>na</strong>ją wspi<strong>na</strong>ć się<br />

róże i wiążąc gałązki swoje z listkami bluszczów zielonych i trawek, plotą z nich długie festony<br />

i wieńce. Tak już i <strong>na</strong> tym olbrzymim grobie zaczy<strong>na</strong> we dnie nowe maluczkie ży<strong>ci</strong>e<br />

przygłuszać wielkie wspomnienie śmier<strong>ci</strong>...<br />

Lecz kiedy słońce się schowa za góry i chłod<strong>na</strong> noc ziemię okryje, i blady księżyc wypłynie<br />

<strong>na</strong> niebo, wtedy tu in<strong>na</strong> gra się zaczy<strong>na</strong>.<br />

Wtedy tu wszystkie te mnichy wracają <strong>na</strong>zad, którzy stąd wyszli <strong>na</strong> wiekuiste sieroctwo.<br />

Jedni z nich usia<strong>da</strong>ją , <strong>na</strong> głazach i opierają swe twarze zgrzybiałe <strong>na</strong> rękach, jak gdyby ch<strong>ci</strong>eli<br />

ukryć łzy swoje albo się od<strong>da</strong>wali wspomnieniom; drudzy idą w gmach <strong>da</strong>wnego koś<strong>ci</strong>oła i<br />

tam się gubią między murami. Na widok <strong>da</strong>wnych swych opiekunów kamienny rycerz wstaje<br />

<strong>na</strong> nogi i miecz podnosi do góry, sowa uderza w skrzydła i unosi się w górę, a biały anioł<br />

otwiera groby i budzi ze snu umarłych. Ci, jedni w skórach lwich i lampar<strong>ci</strong>ch, drudzy w pancerzach<br />

i hełmach, inni w delie i długie żupany odziani, wstają <strong>na</strong> nogi, prze<strong>ci</strong>erają swoje koś<strong>ci</strong>ane<br />

czoła, gromadzą się w środku <strong>da</strong>wnej świątyni i razem z mnichami długi rozpoczy<strong>na</strong>ją<br />

rozhowor; i tak razem coś gwarzą i radzą, i oglą<strong>da</strong>ją smutne gruzy pysznej niegdyś świątyni, i<br />

łzy wylewają <strong>na</strong> gruzach... Inni przez murów wyłomy i bramy wyglą<strong>da</strong>ją w świat żywych;<br />

radzi by widzieć, jaki to świat jest i gdzie się podziało to wszystko, co mu pozostawili puś<strong>ci</strong>zną?...<br />

Aż <strong>na</strong>gle światła się zapalają <strong>na</strong> ołtarzach, kapłan staje <strong>na</strong> stopniach i poczy<strong>na</strong> się <strong>na</strong>bożeństwo<br />

jak <strong>da</strong>wniej – a oni wszyscy uklękają <strong>na</strong> grobach, koś<strong>ci</strong>ste ręce w krzyż skła<strong>da</strong>ją <strong>na</strong><br />

piersiach i komę głowy pochylają ku ziemi...<br />

I tak garstka umarłych modli się Bogu za żywych.<br />

Widzi to zawsze lud okoliczny i z tego rankiem dziwne wieś<strong>ci</strong> roznosi po chatach. Widzi<br />

to czasem przejeżdżający podróżny i z niemą trwogą z miejsc tych straszliwych u<strong>ci</strong>eka. Lecz<br />

słyszy o tym człowiek myśli i serca, rozważa pilnie i mówi: Jeszcze ta pamięć śmier<strong>ci</strong> ma<br />

więcej siły żywotnej, niżeli sztuczne maluczkie ży<strong>ci</strong>e.<br />

Jakoż tak jest w isto<strong>ci</strong>e.<br />

Jeszcze tu bowiem w tej ziemi, nie zawianej powietrzem materialnego postępu, nie zalanej<br />

gwarliwą czeredą wielbi<strong>ci</strong>eli dnia dzisiejszego nie umilkły ze wszystkim te głosy, które wieki<br />

pozostawiają wiekom, pokolenia po<strong>da</strong>ją pokoleniom jako <strong>na</strong>jdroższą po sobie puś<strong>ci</strong>znę. Jeszcze<br />

tutaj w tej ziemi każden kamień coś ga<strong>da</strong>, każ<strong>da</strong> wąska droży<strong>na</strong> ma swoją żywą powiastkę,<br />

każden dom swoje dzieje, nieprzerwanie się <strong>ci</strong>ągniące do dziś dnia, a ginące swoim początkiem<br />

w zapomnianej już gdzie indziej przeszłoś<strong>ci</strong>. Tak jeszcze tutaj cała przeszłość ma<br />

żywe ży<strong>ci</strong>e, a lubo to ży<strong>ci</strong>e, wzięte w karby wprost mu prze<strong>ci</strong>wnych warunków, rozbryzgnęło<br />

się w drobne cząsteczki i objawia się tylko w <strong>na</strong>der maluczkich i rozproszonych odłamkach,<br />

toć tych odłamków jeszcze zawsze jest tyle, że z nich myśl ludzka z kochającym sercem we<br />

spółce wiąże długie i nieprzerwane całoś<strong>ci</strong> z taką samą łatwoś<strong>ci</strong>ą, jak zgrab<strong>na</strong> i prawdziwym<br />

uczu<strong>ci</strong>em pięknoś<strong>ci</strong> kierowa<strong>na</strong> ręka dziewicy wije wieńce z luźnie rosnących w ogrodzie<br />

kwiatów.<br />

Patrząc z tej góry <strong>na</strong> ten obraz gór, wiosek, zamków, koś<strong>ci</strong>ołów i dworów, któren w swojej<br />

całoś<strong>ci</strong> staje przed twymi oczyma i przedstawia <strong>ci</strong> serce, główne niegdyś tętno sanockiej ziemi,<br />

razem z nim i ta myśl staje widomie przed tobą. Będąc obz<strong>na</strong>jomiony z każdym po<strong>da</strong>niem,<br />

błąkającym się po tych miejscach, wtajemniczony w dzieje każdego zamku, koś<strong>ci</strong>oła i<br />

domu, pamiętając gawędy wszystkich starców tej ziemi do nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> jeszcze żyjących – kiedy<br />

to wszystko w dziwnym bezładzie i sprzeczkach kłębi się w twojej pamię<strong>ci</strong> – tutaj stajesz się<br />

9


panem tego wszystkiego, porozrywane wieś<strong>ci</strong> dzielą się same z siebie <strong>na</strong> oddziały i grupy,<br />

pokrewne łączą się z sobą i wszystko razem potem zbiega się w całość tak jednolitą i spójną, a<br />

tak bogatą i rozmaitą w swych częś<strong>ci</strong>ach, że w niej ani jednego nie brakuje ogniwa – i ten<br />

duch owych wieków, którego promienie z<strong>da</strong>ły <strong>ci</strong> się tak rozpierzchnione i połamane, tutaj<br />

staje w całej potędze swojej przed tobą i dla każdego głazu ma nowe tchnienie i ży<strong>ci</strong>e. Reszty<br />

doko<strong>na</strong> serce i <strong>na</strong> widok tego obrazu samo z siebie się budzące przeczu<strong>ci</strong>e...<br />

Odkąd też luźne po<strong>da</strong>nia, gawędy starców i pradziadowskie notaty <strong>na</strong>zbierały się u mnie w<br />

<strong>taki</strong>ej iloś<strong>ci</strong>, żem je zaczął grupować i skła<strong>da</strong>ć w powieś<strong>ci</strong>, nigdy nie pominąłem tego miejsca,<br />

ażebym <strong>na</strong> nim chwil kilku nie spoczął. Czasem po kilka godzin tutaj bawiłem; nieraz dopiero<br />

zmrok mnie <strong>na</strong>pomniał, że już nie czytam w tej księdze olbrzymiej, rozpostartej przede mną,<br />

tylko we własnej pamię<strong>ci</strong> i sercu...<br />

Wszakże i <strong>taki</strong>e czytanie, jak się odbywało miłoś<strong>ci</strong>ą, tak nie było bez z<strong>na</strong>mienitej korzyś<strong>ci</strong>.<br />

Słowa bowiem tej księgi i słowa pamię<strong>ci</strong> zlewały się wówczas w jedno, objaśniały i dopełniały<br />

się wzajem i obudzając coraz większą <strong>ci</strong>ekawość, posuwały ją coraz <strong>da</strong>lej i <strong>da</strong>lej.<br />

Tym sposobem pomimo woli zapuszczałem się nieraz w te czasy, które tylko jak widma<br />

senne występują z nieprzetartej mgły od<strong>da</strong>lonych od dziejowej jasnoś<strong>ci</strong> wieków; czasy te,<br />

kiedy Wielkopolska roi się jak ul pszczelny pracowitym ludem i szlachtą herbową, w Małopolsce<br />

mniej szlachty, lecz za to coraz więksi i coraz możniejsi powstają panowie – a tutaj<br />

ledwie pierwsze i to w równi<strong>na</strong>ch <strong>na</strong> brzegach Sanu się pokazują osady. Zaledwie wiek jeden<br />

upływa, Wielkopolska już prawie przeludnia się szlachtą i po pięćdziesię<strong>ci</strong>u rycerzy jednego<br />

herbu stawia pod jedną chorągwią – w Małopolsce już nieledwie tak samo się rozradzają panowie,<br />

tytułują się komesami, murują zamki obronne <strong>na</strong>d granicą węgierską i aż do brzegów<br />

Sanu zasięgają po ziemi – tutaj wtedy dopiero powstaje Sanok, poniżej niego zasia<strong>da</strong>ją Kmitowie<br />

i zakła<strong>da</strong>ją kamień węgielny do zamku <strong>na</strong> Sobniu. Wszakże odtąd zaczy<strong>na</strong> się ta ziemia<br />

już coraz żwawiej zaludniać: przychodzą Balowie z Węgier i zabierają całe góry aż po sam<br />

Bieszczad pod swoje dziedzictwo, <strong>na</strong> żyźniejszych doli<strong>na</strong>ch zasia<strong>da</strong>ją niewyposażeni u siebie<br />

małopolscy przybysze i wszystko rośnie, i wzmaga się. Wkrótce potem sobieński zamek jaśnieje<br />

już <strong>na</strong>jwykwintniejszą świetnoś<strong>ci</strong>ą, a domy szlacheckie rozradzają się do <strong>taki</strong>ej potęgi i<br />

liczby, że <strong>da</strong>ją królom własną chorągiew <strong>na</strong> boje i spomiędzy nich wychodzi <strong>taki</strong> Zyndram z<br />

Maszkowic, <strong>który</strong> z księ<strong>ci</strong>em Witoldem dzieli się władzą hetmańską.<br />

Jed<strong>na</strong>k jeszcze <strong>na</strong>ówczas jak ziemia, tak ludzie mają swój własny, całkiem do innych wieków<br />

niepodobny charakter. Na ziemi role rzadkie, a gęstsze pasieki, bory <strong>ci</strong>emne i nieprzebyte,<br />

pełne dzikiego zwierza i zbójców – a pomiędzy borami tu i ówdzie z <strong>da</strong>leka od siebie dwory,<br />

murowane z kamienia albo <strong>na</strong> wysokich podmurowaniach drewniane, a wszystkie obronne.<br />

Każdy dwór jak forteca, a każdy szlach<strong>ci</strong>c nie rolnik jeszcze, ale w<strong>ci</strong>ąż żołnierz albo myśliwy.<br />

Kiedy jest za domem, to się bije z Ordą, z Krzyżaki, Węgry albo zdradliwą Wołoszą – a kiedy<br />

w domu, to poluje <strong>na</strong> dziki, niedźwiedzie i zbójcę. Czasem się pokazuje <strong>na</strong> zamku sobieńskim<br />

i tam uczestniczy w biesia<strong>da</strong>ch, igrzyskach i bur<strong>da</strong>ch. Zamek ten wówczas jest pełen bajecznej<br />

już dla <strong>na</strong>s świetnoś<strong>ci</strong>, ale ta świetność przedstawia dziwną zaiste mieszaninę wschodniego<br />

przepychu z rodowitą prostotą. I jak w charakterze ówczesnego szlach<strong>ci</strong>ca czy pa<strong>na</strong> miesza<br />

się społem niewieś<strong>ci</strong>a tkliwość z barbarzyńską dzikoś<strong>ci</strong>ą – tak w jego domu obok prostej lawy<br />

dębowej błyszczy przepysz<strong>na</strong> złotolita makata – tak i on sam wresz<strong>ci</strong>e w dzień powszedni w<br />

baranim kożuchu i grubych butach, a w święto kąpie się w sobolach, jedwabiach i zło<strong>ci</strong>e. Pomimo<br />

tej pozornej sprzecznoś<strong>ci</strong> wszakże była tam niezrozumiała dziś wielkość w tych ludziach,<br />

nie dlatego tak wielka, że od <strong>na</strong>s <strong>da</strong>leka, ale że wielka w isto<strong>ci</strong>e. Pomimo tej pozornej<br />

sprzecznoś<strong>ci</strong> bowiem każdy mąż wówczas był z jednej sztuki, i jeden, i ten sam zawsze i<br />

wszędzie. Zatonął on czasem w miękkoś<strong>ci</strong>ach i zbytkach i ugrzązł <strong>na</strong>d miarę w biesiadzie, ale<br />

były to tylko przemijające fantazje, które nie miały żadnego wpływu <strong>na</strong> hart jego duszy i surowe<br />

sumienie. Toteż kiedy głos surmy bojowej albo jęki o pomoc wołającego u<strong>ci</strong>sku dole-<br />

10


<strong>ci</strong>ały do jego uszu, porzucał on bez <strong>na</strong>mysłu swoje biesiadnicze rozkosze, kładł pancerz <strong>na</strong><br />

siebie i sia<strong>da</strong>ł <strong>na</strong> konia. Sprawowanie rycerskich obowiązków było <strong>da</strong>leko większą dla niego<br />

rozkoszą niżeli <strong>na</strong>jwymyślniejsza biesia<strong>da</strong>. Toż równie święte były mu wszystkie obowiązki,<br />

<strong>który</strong>ch go <strong>na</strong>uczono z pa<strong>ci</strong>erzem. Zaledwie umiał on czytać, rzadko sam stawiać litery, ale w<br />

tym wszystkim, co <strong>na</strong>leżało do jego zawodu, był mistrzem nieporów<strong>na</strong>nym i dlatego rycerski<br />

swój zawód <strong>na</strong>zywał r z e m i o s ł e m. A tego rzemiosła duszą były dwa <strong>na</strong>jświętsze uczu<strong>ci</strong>a<br />

jakich godne jest serce ludzkie: była to wiara święta i miłość ojczyzny. W tych świętoś<strong>ci</strong><br />

obronie walczyć było <strong>na</strong>jpierwszym obowiązkiem tego rzemiosła, a w ich obrębie zginąć <strong>na</strong>jpiękniejszym<br />

zaszczytom. Dlatego rzemiosło to już sami starzy <strong>na</strong>zywali zakonem i jak po<br />

zakonnemu wykonywali prawa tego zakonu, tak też i godni byli tego <strong>na</strong>zwiska. Rycerze niemieckiego<br />

zakonu tak zwani Krzyżacy, nosili krzyż <strong>na</strong> swych szatach; ale <strong>ci</strong> go nosili w sercu:<br />

toteż <strong>ci</strong> tylko byli w rzeczy zakonnymi rycerzami świętego krzyża, za krzyż walczyli do ostatnich<br />

dni swego ży<strong>ci</strong>a i krzyż im się dostał w <strong>na</strong>grodę po śmier<strong>ci</strong>.<br />

Głównym słońcem, pod którego promieniami i <strong>ci</strong>epłem wzrósł i wychował się ten zakon<br />

rycerski, nie mający równego sobie <strong>na</strong> ziemi, była bez żadnej wątpliwoś<strong>ci</strong> i mogła być tylko<br />

tak czysta, głęboka i niezachwia<strong>na</strong> wiara chrześ<strong>ci</strong>jańska, która <strong>na</strong>ówczas zastopowała sobą<br />

całą wiedzę i filozofię i <strong>na</strong> swych rękach kołysała wszystkie uczu<strong>ci</strong>a.<br />

Wiara też taka chowała się zrazu i <strong>na</strong> zamku kmitowskim.<br />

Lecz z czasem, kiedy z powodu różnych rzeczywistych i urojonych <strong>na</strong>dużyć zaczęła się<br />

szerzyć po Europie środkowej wolnomyślność, a za nią tworzyć różne sekty religijne, i kiedy<br />

toż sek<strong>ci</strong>arstwo już bez powodu zaczęło z<strong>na</strong>chodzić i w Polsce dla siebie odgłos i opar<strong>ci</strong>e, to i<br />

zamek sobieński zachwiał się w wierze i stał się niebawem jakby gospodą nie tylko dla apostołów<br />

i kaznodziejów kacerskich, ale <strong>na</strong>wet dla wszystkich głów niespokojnych całego państwa.<br />

Z tą zmianą <strong>na</strong> zamku, <strong>który</strong> był i <strong>na</strong>jwyższym, i środkowym punktem całej ziemi sanockiej,<br />

cała ta krai<strong>na</strong> wstępuje w wigilię zmian wielkich i cale nowej dla siebie epoki. Kmita<br />

bowiem przyjmuje kacerzy i libertynów u siebie, biesiaduje z nimi, rozprawia i rzuca pomysły<br />

różnych rokoszów i niespokojów – a <strong>na</strong> te biesiady przyjeżdża także i szlachta i bierze udział<br />

gorący w tym wszystkim. Lecz kiedy Kmita po owych ekscentrycznych biesia<strong>da</strong>ch, uśpiony<br />

szmerem woniejących wód, tryskających z marmurowej fontanny, pod bisiorami złotolitej<br />

kotary jak <strong>na</strong>jspokojniej usypia, kiedy jego żo<strong>na</strong>, poboż<strong>na</strong> i zac<strong>na</strong> Górków<strong>na</strong>, modląc się <strong>na</strong><br />

przetłumaczonym przez Wróbla dla siebie psałterzu, gorące prośby zanosi do Boga o oświecenie<br />

tych głów oszalałych – szlachta nic może strawić tych po<strong>ci</strong>ągających ku sobie nowinek i<br />

jeżdżąc po nocach od dworu do dworu, ra<strong>da</strong> by <strong>na</strong> tuj drodze jak <strong>na</strong>jprędzej przystąpić do<br />

czynu. Z tego powodu robi się niesłychany rozgwar po całej ziemi, wszczy<strong>na</strong>ją się spory pomiędzy<br />

sąsiady, powstają <strong>na</strong> się <strong>na</strong>jlepsi dotychczas przyja<strong>ci</strong>ele, burzą się dzie<strong>ci</strong> prze<strong>ci</strong>w rodzicom<br />

i zgoła przygotowuje się epoka <strong>na</strong>jswarliwszej a<strong>na</strong>rchii...<br />

Najgoręcej wszakże ze wszystkich chwytają się tych nowinek Balowie. Są oni możni <strong>na</strong>ówczas<br />

i rozrodzeni; dziedziczą <strong>na</strong> Nowym Tańcu, Średniej Wsi, Hoczwi i <strong>da</strong>lej aż po sam<br />

Bieszczad; <strong>na</strong> swoich dobrach trzymają liczną czeladź wojskową, mają z<strong>na</strong>mienite koligacje<br />

w Krakowskiem i Sędomirskiem i prawie się równoważą z Kmitami. Ci tedy stają się głównymi<br />

przywódcami różnowierczych zastępów, odstępują uroczyś<strong>ci</strong>e od wiary, osadzają kacerzów<br />

w Hoczwi, po wielu miejscach budują zbory, a później <strong>na</strong>wet stawiają całkiem nowe<br />

koś<strong>ci</strong>oły, z <strong>który</strong>ch jeden, ariański, wybudowany w Średniej Wsi, stoi jeszcze w swojej pierwotnej<br />

posta<strong>ci</strong> do dziś dnia. Ci nowowiercy z<strong>na</strong>mionują się <strong>taki</strong>m zapałem i wytrwałoś<strong>ci</strong>ą, że<br />

w końcu, kiedy w całej ziemi sanockiej już nikomu się nie śni o nowej wierze, oni wszyscy<br />

chowają się w <strong>da</strong>wnym odstępstwie, utrzymują <strong>ci</strong>ągłe stosunki z kalwi<strong>na</strong>mi w kraju i za granicą,<br />

dzie<strong>ci</strong> swe wysyłają <strong>na</strong> <strong>na</strong>uki do Niemiec i z taką gorliwoś<strong>ci</strong>ą przestrzegają swej nowej<br />

wiary, że uczuwających chęć <strong>na</strong>wrócenia się swoich synów i wnuków <strong>na</strong>wet przeklęctwami i<br />

11


gwałty do wytrwałoś<strong>ci</strong> w odstępstwie zmuszają. I w ich to rodzinie z<strong>da</strong>rza się ten wypadek, że<br />

kiedy młodzieniec, ko<strong>na</strong>jący <strong>na</strong> łożu śmiertelnym, rozpaczającym głosem błaga o katolickiego<br />

kapła<strong>na</strong>, rodzo<strong>na</strong> matka przenosi raczej śmierć jego, niżeliby miała go widzieć odstępującego<br />

od wiary, w której żyli jego rodzice.<br />

Ta śmierć straszliwa była jed<strong>na</strong>k już ostatnim ważniejszym wypadkiem sek<strong>ci</strong>arskiego żywota<br />

Balów.<br />

Od dłuższego czasu już bowiem cala sanocka fortu<strong>na</strong> Kmitów przeszła była w ręce Stadnickich,<br />

a z tym przejś<strong>ci</strong>em i cała ziemia sanocka zaczęła przechodzić pomału w tę nową fazę<br />

swojego ży<strong>ci</strong>a, do którego się przygotowywała już od czasu śmier<strong>ci</strong> Zygmunta Starego. Jakoż<br />

całkiem in<strong>na</strong> postać rzeczy już teraz, niżeli była za Kmitów. Zamek sobienski już jest w ruinie,<br />

a w jego miejsce podniósł się, nie <strong>taki</strong> wprawdzie dumny i wzniosły, ale niemniej poważny<br />

i wiele gładszej powierzchownoś<strong>ci</strong> zamek leski. Powstało przy nim, wzniosło się i zamurowało<br />

po częś<strong>ci</strong> miasteczko Lesko; w nim stanął koś<strong>ci</strong>ół piękny, obmurowany i uposażony<br />

dostatnio. W miasteczku Lesku osia<strong>da</strong>ją rękodzielnicy i kupcy, zaczy<strong>na</strong> ożywiać się handel<br />

i przemysł i zgoła wszelka możliwa cywilizacja osia<strong>da</strong> w mieś<strong>ci</strong>e i stamtąd rozprzestrzenia się<br />

<strong>na</strong> wsie. A wszystko to ma źródło swoje w Stadnickich. Stadniccy wprawdzie sami pod owe<br />

czasy liczą pomiędzy sobą niemało głów niespokojnych. Dziedzicząc <strong>na</strong> Żmigrodzie, Łańcu<strong>ci</strong>e,<br />

Lesku i mnóstwie innych majątków, utrzymują tysiączne <strong>na</strong> swoich zamkach milicje.<br />

Tymi milicjami prowadzą prawie wojny domowe z Herburtami i Drohojowskimi, oblegają i<br />

zabijają się wzajem, a <strong>na</strong> zamku leskim chowa się <strong>na</strong>wet przez jakiś czas krótki ów sławny<br />

Stanisław, <strong>na</strong>zwany „Diabłem”, <strong>który</strong> później całą prawie Europę sławą swojego ju<strong>na</strong>ctwa<br />

<strong>na</strong>pełnia, staje się jednym z <strong>na</strong>jgłówniejszych filarów Zebrzydowskiego rokoszu, a w końcu<br />

ginie w wojnie domowej, zażegnionej prze<strong>ci</strong>wko Opalińskiemu. Pomimo to wszakże Stadniccy<br />

wpływami swymi o wiele pod każdym względem przenoszą Kmitów. Chowa się bowiem u<br />

nich już europejska oświata, pielęgnują się poważne i stateczne <strong>na</strong>uki i kwitnie w całym blasku<br />

owa miłość braterska dla uboższej od siebie bra<strong>ci</strong>, która jest jedną z głównych cech różniących<br />

<strong>na</strong>sze rody zamożne od zagranicznych książąt i grafów. Coś z tej nieswojskiej pańskoś<strong>ci</strong><br />

chowało się w zamku Kmitów i dlatego tak bardzo ich pamięć tutaj zaćmili Stadniccy.<br />

I słusznie. Kiedy bowiem Kmita chował <strong>na</strong> swoim zamku wędrujących śpiewaków, <strong>ci</strong> chowali<br />

uczonych i sami się od<strong>da</strong>wali <strong>na</strong>ukom. Tamten utrzymywał zbrojną czeredę pancernych sług i<br />

ju<strong>na</strong>ków, <strong>ci</strong> chowali dwór liczny z zacnych przyja<strong>ci</strong>ół złożony. Tamten spraszał szlachtę sąsiednią<br />

do siebie i wyprawiał im uczty, igrzyska i pląsy, <strong>ci</strong> z bra<strong>ci</strong>ą uboższą dzielili się chlebem<br />

powszednim i trwałym. Jakoż już w owych czasach państwo leskie liczyło przeszło dwudziestu<br />

dzierżawców i zastawników, z <strong>który</strong>ch każdy trzymał wieś za bezcen albo gdy trzymał<br />

ją drożej, to kwit <strong>na</strong> odebraną tenutę dostawał rokrocznie w <strong>da</strong>runku.<br />

Tak już <strong>na</strong>ówczas, ojcowską opieką możniejszego od siebie brata nęco<strong>na</strong>, zaczęła się ś<strong>ci</strong>ągać<br />

w te strony szlachta i zaludniać wsie okoliczne; później osadzały się z wol<strong>na</strong> i <strong>da</strong>lsze wioski,<br />

a pomiędzy je wszystkie rozprzestrzeniała się z zamku oświata, gładkość obyczajów i te<br />

wszystkie tradycjo<strong>na</strong>lne cnoty domowe, które później, <strong>na</strong>brawszy jednolitego ducha i form<br />

wyrobionych, stały się dla młodzieży szkołą tak wyborną i odpowiednią swym celom, że ją<br />

żad<strong>na</strong> nie zdołała zastąpić wszechnica...<br />

Stadnickich wpływ <strong>na</strong> tę ziemię jest <strong>ci</strong>ągle zbawienny i ważny. Za ich powodem bowiem<br />

ś<strong>ci</strong>ągają się tutaj nie tylko dzierżawcy i zastawnicy przez nich zapomagani, lecz osia<strong>da</strong>ją także<br />

<strong>na</strong> wsiach dziedzicznych rody już z<strong>na</strong>ne gdzie indziej. Jakoż już wtedy, to jest około końca<br />

panowania Zygmunta III, z<strong>na</strong>chodzimy około państwa leskiego ugrupowanych Korabitów-<br />

Laskowskich, Gryfitów-Bobowskich, Jastrzębców-Strzeleckich, Leliwitów-Krajewskich i<br />

Górskich.<br />

12


Lecz około tego czasu już zasługami około ucywilizowania i zaludnienia tej ziemi zaczy<strong>na</strong>ją<br />

się dzielić ze Stadnickimi i inni, a Balowie <strong>na</strong>wet sami <strong>na</strong> własną rękę puszczają się z<br />

nimi w zawody.<br />

W familii Balów zachodzi wtedy wielka zmia<strong>na</strong>. Przechodzą oni bowiem wszyscy <strong>na</strong> powrót<br />

<strong>na</strong> łono koś<strong>ci</strong>oła i stają się <strong>na</strong>jgorliwszymi katolikami. W tym z<strong>da</strong>rzeniu występuje <strong>na</strong>jjaśniej<br />

peł<strong>na</strong> zacnoś<strong>ci</strong>, powagi i poświęcenia się postać Piotra Bala, później podkomorzego sanockiego<br />

i głowy familii. Z odstępczych w wierze urodzony rodziców, będąc <strong>na</strong> <strong>na</strong>uki wysłany<br />

<strong>na</strong> jakąś nowowierczą wszechnicę do Niemiec, sam się przeniósł do Ingolsztadu, już tam<br />

<strong>na</strong> łono katolickiego koś<strong>ci</strong>oła powró<strong>ci</strong>ł i przywiózł ze sobą do kraju niezachwiane postanowienie<br />

wszystko ze swojej strony poświę<strong>ci</strong>ć, ażeby całowiekowe grzechy swojego rodu zatrzeć<br />

i imieniowi <strong>da</strong>wną, niepokalaną sławę przywró<strong>ci</strong>ć. Walki te, jakie zwodził ze swymi<br />

rodzicami, uporczywie trzymającymi się błędów kacerskich, i to zwodził w ten sposób, że ani<br />

prze<strong>ci</strong>wko swojemu postanowieniu, ani prze<strong>ci</strong>wko powadze rodzi<strong>ci</strong>elskiej nie zgrzeszył,<br />

przedstawiały obraz tym więcej zajmujący i wzniosły, ile że w końcu prze<strong>ci</strong>e uporczywość ich<br />

ugiął i zamarłą wiarę w nich wskrzesił. Za staruszkami, rewokującymi swe religijne odstępstwo,<br />

powracają do <strong>da</strong>wnej wiary i inni, a młody Piotr pierwszy wstęp swój w świat rzeczywisty<br />

uświetnia czynem tak wzniosłym i pięknym, że całą familię swoją, skła<strong>da</strong>jącą się z głów<br />

kilkudziesię<strong>ci</strong>u, własną ręką do pańskiej świątyni wprowadza i od<strong>da</strong>je <strong>na</strong> powrót <strong>na</strong> usługi<br />

Matce Najświętszej i jej ukrzyżowanemu Synowi.<br />

Tak pięknie zacząwszy, zachęca on się jeszcze tym więcej do usług krajowi i wierze. Jakoż<br />

zamiast zasia<strong>da</strong>ć wygodnie <strong>na</strong> <strong>który</strong>m ze swoich zabudowanych i zaopatrzonych we wszystko<br />

majątków, idzie on w głąb gór i borów i tam zakła<strong>da</strong> miasteczko Balogród. Tam zmurowuje<br />

zamek i osadziwszy go licznym za<strong>ci</strong>ągiem zbrojnych, za ich pomocą całe góry sanockie <strong>na</strong><br />

zawsze oczyszcza z opryszków. Jednocześnie w Balogrodzie muruje koś<strong>ci</strong>ół, zakła<strong>da</strong> liczne<br />

wsie w okolicy, stawia wszędzie koś<strong>ci</strong>oły i przy nich s z k ó ł k i dla ludu buduje. Wykonując<br />

te prace ogromne w górach, nie zapomi<strong>na</strong> on i o całej ziemi sanockiej; jakoż on to jest także,<br />

<strong>który</strong> w Nowym Tańcu nowy funduje koś<strong>ci</strong>ół, z Hoczwi resztę kacerzy kalwińskich wyrzuca,<br />

jezuitów sprowadza do Kros<strong>na</strong>, muruje im dom i zaopatruje w dochody, a <strong>na</strong> koniec i klasztor<br />

Fran<strong>ci</strong>szkanów w Sanoku, spalony do gruntu, odbudowuje <strong>na</strong> nowo i zakonników do niego<br />

sprowadza. Śród tak pracowitego i pełnego poświęceń zawodu doczekuje się późnej staroś<strong>ci</strong>,<br />

której lata ostatnie poświęca pracom piśmiennym o religii i dziejach Koś<strong>ci</strong>oła.<br />

Tak oczyś<strong>ci</strong>wszy góry tutejsze z niebezpiecznych włóczęgów i zbójców i pobudowawszy<br />

wsie w głównych miejscach, ubezpieczył on komunikację z Węgrami i założył fun<strong>da</strong>menta do<br />

zaludnienia tych borów, dotychczas ledwie zagorzałym myśliwym dostępnych.<br />

Jakoż od tego czasu zaczy<strong>na</strong>ją się rzeczywiś<strong>ci</strong>e zaludniać te góry, a zaludnienie to postępuje<br />

jak <strong>na</strong> owe czasy w sposób tak szybki, że zaledwie półtora wieku potrzeba <strong>na</strong> to, ażeby<br />

cały ten obszar ogromny aż po sam Bieszczad zasiadł się dobrze osadzonymi wsiami, i to<br />

wsiami <strong>taki</strong>mi, z <strong>który</strong>ch prawie <strong>na</strong> każdej mieszkał osobiś<strong>ci</strong>e jej właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>el, a później <strong>na</strong>wet i<br />

kilku.<br />

Za panowania Augustów góry tutejsze r o j ą s i ę j u ż s z l a c h t ą o s i a d ł ą i l u d e<br />

m – a za konfederacji barskiej, kiedy Pieniążek pierwszy jej sztan<strong>da</strong>r tu w górach podnosi, to<br />

zaraz w pierwszym dniu z samych okolic Balogrodu zbiega się do niego sto szlachty zbrojnej,<br />

<strong>który</strong>mi ima dnia tego sto Węgrów za<strong>ci</strong>ężnych wojewodzińskich, u<strong>ci</strong>ekających tędy za Bieszczad.<br />

Nim tenże Pieniążek ze twoim oddziałem do Sanoka dochodzi, ze setki szlachty robi mu<br />

się d w i e s e t e k – a kiedy we trzy dni później konfederacja całej już ziemi sanockiej zebrała<br />

się pod Rymanowem, to liczyła już 6000 zbrojnego ludu, pomiędzy <strong>który</strong>m było 600<br />

ludzi za<strong>ci</strong>ężnych księ<strong>ci</strong>a Mar<strong>ci</strong><strong>na</strong> Lubomirskiego, 100 Tatarów, a 2000 samej szlachty sanockiej.<br />

13


To są już fakta dziejowe, liczebne, które tutaj <strong>na</strong>dmienić o tyle więcej miałem sobie za<br />

obowiązek, ile że <strong>taki</strong>e zaludnienie nieurodzajnych gór tutejszych w porów<strong>na</strong>niu z ówczesnym<br />

zaludnieniem innych, <strong>da</strong>leko żyźniejszych okolic, łatwo mogłoby zrodzić powątpiewanie<br />

w prawdę mojego po<strong>da</strong>nia. A tymczasem praw<strong>da</strong> ta nie tylko się opiera i <strong>na</strong> piśmiennych, i<br />

ustnych swego czasu dowo<strong>da</strong>ch, ale te dowody są jeszcze do tego stopnia szczegółowe i jasne,<br />

że nie zostawiają pola <strong>na</strong>jmniejszemu wątpieniu. Jakoż sam przyz<strong>na</strong>ć to muszę, że gdyby nie<br />

tak całkiem niezaprzeczone, bardzo często by przyszło zwątpić o prawdzie ich po<strong>da</strong>ń, bo nieraz<br />

<strong>taki</strong>e przynoszą wieś<strong>ci</strong>, które dziś w oczach z<strong>na</strong>jącego położenie tego kraiku tracą wszelkie<br />

pozory prawdy i wyglą<strong>da</strong>ją nieraz jakby poprzetwarzane <strong>ci</strong>enie dziejowych z<strong>da</strong>rzeń, błąkające<br />

się między chatami wiejskiego ludu.<br />

Tak <strong>na</strong> przykład jest wieść jakaś niepew<strong>na</strong> o jakimś panu bogatym i wielkim, <strong>który</strong> kiedyś<br />

przed laty miał mieszkać pod samym Bieszczadem, w małej wiosce Żubracze. Wieść ta opisuje<br />

ze szczegółami wyniosły i uzbrojony dwór jego i dziwne rzeczy rozpowia<strong>da</strong> o jego córce.<br />

Tej wieś<strong>ci</strong> dziwnej, już <strong>na</strong> pierwszy rzut oka niepodob<strong>na</strong> <strong>da</strong>ć wiarę, bo wieś Żubracze jest<br />

ostatnią wsią pod samym Bieszczadem, leży w tak nieprzystępnym wertepie i pomiędzy tak<br />

ogromnymi borami, że jeszcze dziś moż<strong>na</strong> by tego <strong>na</strong>zwać odważnym, kto by sobie ją obrał<br />

<strong>na</strong> stałe mieszkanie. A tymczasem owa wieść niby niepodob<strong>na</strong> do prawdy jest samą prawdą –<br />

<strong>na</strong> tej wsi bowiem w r. 1765 mieszkał w isto<strong>ci</strong>e szlach<strong>ci</strong>c możny i z<strong>na</strong>mienity, a do tego jeszcze<br />

princeps nobilitatis, bo podkomorzy sanocki, Hieronim Bal, urodzony z Justyny Stadnickiej<br />

ze Żmigro<strong>da</strong>, fun<strong>da</strong>torki wołkowyjskiego koś<strong>ci</strong>oła, która później była za Orzechowskim,<br />

a mający za sobą, tak jak jeden z jego przodków, Tarłównę, której było Jadwiga <strong>na</strong> imię. I nie<br />

mieszkał tu wcale dla jakiegoś osobliwego powodu, bo oprócz tej posia<strong>da</strong>ł on jeszcze wsi<br />

kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e w samej ziemi sanockiej i utrzymywał dwór <strong>na</strong>jz<strong>na</strong>komitszy wśród wielki, bogaty<br />

i ludny, i urzędował <strong>na</strong> podkomorstwie aż do ostatnich dni swego ży<strong>ci</strong>a.<br />

I tak samo jak Bal <strong>na</strong> Żubraczem, mieszkał pod owe czasy <strong>na</strong> Jabłonkach Urbański, podstoli,<br />

a później jenerał; <strong>na</strong> Smereku, Kalnicy i Łuhu Łoś młody, a <strong>da</strong>lej inni, którzy wszyscy<br />

się <strong>da</strong>dzą wyliczyć i wymienić imiennie, a wielu z nich <strong>na</strong>wet opisać ze szczegółami.<br />

Patrząc dziś <strong>na</strong> te wioski, jak są opuszczone, nieintratne i biedne, zaprawdę pojąć jest trudno,<br />

jak w owe czasy mogli tu mieszkać ludzie tacy, którzy się ubierali w aksamity, jedwabie i<br />

złoto, utrzymywali dwory liczne, otwarte, wesołe, trawili ży<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> biesia<strong>da</strong>ch i ucztach i jeszcze<br />

synom swoim i wnukom zostawiali nie z<strong>na</strong>ne już dzisiaj dostatki.<br />

Ależ czyż to tylko tę jedną rzecz z owych czasów pojąć <strong>na</strong>m trudno?<br />

Całe te czasy dzisiaj już <strong>na</strong>m są dziwne! niezrozumiałe nigdy zupełnie, a domniemane li<br />

tylko wtedy, jeżeli im z góry przyz<strong>na</strong>my miłość braterską, dziś już wcale nie z<strong>na</strong>ną, patriarchalną<br />

prostotę i błogosławieństwo Boże, spoczywające bezustannie <strong>na</strong>d nimi.<br />

Wróćmy wszakże do Zubraczego. Do tego Bala bowiem, <strong>na</strong>ówczas tam zamieszkałego,<br />

wiąże się szczególniejsze z<strong>da</strong>rzenie, które o tyle jaśniejsze rzuca światło <strong>na</strong> tamte czasy i<br />

tamtych ludzi, ile że samą prawdę w sobie zawiera. Opowiem je tak, jak się do mnie dostało.<br />

Podkomorzy, żeniąc się z Jadwigą Tarłówną, miał już włosy przyprószone siwizną. Małżeństwo<br />

to przez lat kilka Pan Bóg żadnym nie błogosławił potomstwem. Dojmowało to podkomorzego<br />

o tyle głębiej, ile że miał się już za ostatniego potomka tej zamożnej i tak z<strong>na</strong>komitej<br />

rodziny, bo lubo był jeszcze jeden Bal, jego brat lub synowiec, dziedziczący <strong>na</strong> Nowosiółkach,<br />

lecz ten poszedłszy <strong>na</strong> kresy, od lat długich żadnej o sobie nie <strong>da</strong>wał wieś<strong>ci</strong>. Wszak<br />

Pan Bóg <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e ulitował się <strong>na</strong>d podkomorstwem i <strong>da</strong>ł im córkę, która się urodziła dnia 4<br />

grudnia w roku 1765. Wielka stąd radość w domu, sute chrz<strong>ci</strong>ny, przy <strong>który</strong>ch nowo <strong>na</strong>rodzone<br />

dzie<strong>ci</strong>ę dostaje imię Barbara. Jed<strong>na</strong>kże wielkie to wesele zmienia się <strong>na</strong>gle w jeszcze <strong>da</strong>leko<br />

większą żałobę. Po chrz<strong>ci</strong><strong>na</strong>ch bowiem rozweseleni goś<strong>ci</strong>e zabierają podkomorzego <strong>na</strong> dni<br />

14


kilka ze sobą, a tymczasem podkomorzy<strong>na</strong> <strong>na</strong>gle zapa<strong>da</strong> w słabość i umiera. Podkomorzy<br />

powraca do domu, a zastawszy żonę <strong>na</strong> katafalku, apopleksją rażony, upa<strong>da</strong> przy jej zwłokach<br />

nieżywy. Dziesięć dni ży<strong>ci</strong>a dopiero licząca Basia zostaje wprawdzie panią wsi kilku<strong>na</strong>stu, ale<br />

zarazem i sierotą, w <strong>na</strong>jnieszczęśliwszym pozostawioną stanie. Nigdzie bowiem w bliskoś<strong>ci</strong><br />

nie było krewnych bliższych, a cho<strong>ci</strong>aż jacy byli, to <strong>ci</strong>, przy zatamowanej przez zaspy i burze<br />

zimowe komunikacji, może i długo nic nie wiedzieli. Tak to dzie<strong>ci</strong>ę pozostawione dworowi,<br />

<strong>który</strong> po śmier<strong>ci</strong> podkomorstwa jeszcze się jakiś czas trzyma, lecz niebawem już się zaczy<strong>na</strong><br />

rozłazić. Wkrótce wszakże zjawiają się skądeś dwaj <strong>da</strong>lecy krewni podkomorzego imieniem<br />

Karszniccy, którzy kto wie, azali <strong>na</strong>wet z <strong>da</strong>la byli mu krewni. Karszniccy-Leliwi<strong>ci</strong> byli<br />

wprawdzie po kilkakrotnie spokrewnieni z Balami, a <strong>na</strong>jbliżej przez Fran<strong>ci</strong>szka Karsznickiego,<br />

podkomorzego halickiego, <strong>który</strong> miał za sobą Balównę, a którego córka jedy<strong>na</strong> była za<br />

Bobowskim; ale jak <strong>ci</strong> wszyscy już <strong>na</strong>ówczas nie żyli, tak o tamtych nikt nic prawie nie wiedział.<br />

Pewną rzeczą jest jed<strong>na</strong>k, że jakimkolwiek pieczętowali się herbem, byli to wielcy hultaje,<br />

nie mający żadnej własnoś<strong>ci</strong> i hultający po świe<strong>ci</strong>e od <strong>da</strong>w<strong>na</strong>. Przybywszy oni do Żubraczego,<br />

zaczęli w nim zaraz gospo<strong>da</strong>rować. Jakoż iś<strong>ci</strong>e hultajskie było to gospo<strong>da</strong>rstwo, do<br />

którego stanowczo i głównie dopomogły im burze zimowe tak gwałtowne i trwałe, że po ich<br />

przyby<strong>ci</strong>u do Żubraczego przez kilka tygodni nie było tam żadnego przystępu. Te kilka tygodni<br />

było dostatecznymi dla Karsznickich do uskutecznienia tego wszystkiego, co leżało w ich<br />

niecnych zamiarach. Jakoż przez ten czas popakowali oni wszystkie złota, srebra i kosztownoś<strong>ci</strong>,<br />

które zapełniły kilka sań drabnych; przez ten czas porozpędzali resztę sług wiernych<br />

nieboszczykowskich, wyprawiając ich w większej częś<strong>ci</strong> do bliskich Węgier; przysposabiając<br />

zaś ostatki ruchomego majątku do tym łatwiejszego wywozu, spędzonymi z Zubraczego chłopami<br />

torowali tymczasem drogi do jak <strong>na</strong>jprędszego wyjazdu. Niebawem też powyprawiali<br />

<strong>na</strong>przód wyładowane kosztownoś<strong>ci</strong>ami sanie, za nimi inne sprzęty większej wartoś<strong>ci</strong>, a<br />

wresz<strong>ci</strong>e i sami, niemowlęcą Basie w pieluszkach zabrawszy z sobą, wyruszyli w drogę. Jed<strong>na</strong>kże<br />

jadąc, zapewnie dobrze podchmieleni <strong>na</strong> burzę i więcej transportem dóbr zrabowanych,<br />

niżeli ich właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>elką zaję<strong>ci</strong>, dzie<strong>ci</strong>ę to drobne w jakiejś zamie<strong>ci</strong> około Jabłonek zgubili i nie<br />

wiedząc nic o tym, <strong>da</strong>lej odjechali.<br />

Wszakże <strong>na</strong>d tą dzie<strong>ci</strong>ną, pozbawioną ludzkiej opieki w tej chwili, czuwa wyraźnie opieka<br />

Boska. Maluczką Basię bowiem, zagrożoną zmarznię<strong>ci</strong>em w śniegowej zaspie, z<strong>na</strong>jduje pocz<strong>ci</strong>wa<br />

wieśniaczka z Jabłonek, przynosi ją do swej chaty, ogrzewa, odkarmia i otacza ma<strong>ci</strong>erzyńską<br />

miłoś<strong>ci</strong>ą i pieczą. Karszniccy, ujechawszy mil parę, spostrzegają się, że dzie<strong>ci</strong>ę zgubili,<br />

wracają <strong>na</strong>zad i odszukują je dnia drugiego w wieśniaczej cha<strong>ci</strong>e, lecz <strong>na</strong> prośbę usilną<br />

<strong>ci</strong>eszącej się nią <strong>na</strong>d wszelki wyraz jej przypadkowej matki, zostawiają ją u niej do czasu z<br />

do<strong>da</strong>tkiem wprawdzie z<strong>na</strong>cznej <strong>na</strong>grody, ale też i z <strong>na</strong>jsroższym rozkazem niewyjawienia tej<br />

tajemnicy.<br />

Po u<strong>ci</strong>szeniu się burz i przywróceniu komunikacji dowiaduje się szlachta o wszystkim, co<br />

się stało w Żubraczem. Zawsze jak <strong>na</strong>jsurowiej i z zakonną prawie soli<strong>da</strong>rnoś<strong>ci</strong>ą przestrzegająca<br />

zacnoś<strong>ci</strong> obywatelskiej, burzy się taż szlachta tym niesłychanym wypadkiem; burzy się,<br />

zjeżdża po domach, wykrzykuje i grozi krwawą zemstą Karsznickim; lecz w braku bliższych<br />

krewnych ukrzywdzonej dzie<strong>ci</strong>ny, w braku <strong>na</strong>wet krewnych <strong>taki</strong>ch, którzy by dla zysku pragnęli<br />

dla siebie tak korzystnej <strong>na</strong>d ogromną fortuną opieki, sprawa ta pomału upa<strong>da</strong> i gaśnie.<br />

A kiedy wresz<strong>ci</strong>e szlachta doprowadza do tego, że przez obranych do tego pełnomocników<br />

odszukuje gdzieś <strong>na</strong> Podolu Karsznickich, to już się to staje po czasie: Karszniccy bowiem<br />

wtedy wykazują sądownie im przyz<strong>na</strong>ną opiekę.<br />

O małej Basi nikt nic nie wie i o nią nie pyta. Karszniccy wszakże pamiętają o niej aż<br />

<strong>na</strong>dto dobrze; jakoż po dwóch le<strong>ci</strong>ech odbierają ją milczkiem od przybranej matki wieśniaczej<br />

i równie milczkiem od<strong>da</strong>ją ją <strong>na</strong> wychowanie do klasztoru panien benedyktynek w Przemyślu.<br />

Jakie w sprawie tego wychowania pomiędzy Karsznickimi a przełożoną klasztoru zawarte<br />

15


zostały umowy, pokażą to <strong>da</strong>lsze tej historii wypadki – <strong>na</strong> teraz całą tę sprawę pokrywa nieprzerwane<br />

milczenie i podczas kiedy Karszniccy wedle swojego upodobania gospo<strong>da</strong>rują <strong>na</strong><br />

pozostałych po podkomorzym majątkach, o młodej Balównie tylko bajeczne jakieś wieś<strong>ci</strong><br />

krążą przez lat całych czter<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e.<br />

Przez cały ten prze<strong>ci</strong>ąg czasu młodziutka Basia zostaje <strong>na</strong> wychowaniu w pomienionym<br />

klasztorze. Ale jakież to jest wychowanie! Oto zakonnice obchodzą się z nią wprawdzie łagodnie,<br />

ale utrzymują ją w jak <strong>na</strong>jzupełniejszej niewiadomoś<strong>ci</strong> wszystkiego, co się dzieje <strong>na</strong><br />

świe<strong>ci</strong>e. Basia nie umie ani czytać, ani pisać, Basia nie ma o niczym pojęć <strong>na</strong>jmniejszych, ani<br />

o Bogu, ani o ludziach, ani o tym wszystkim, co żywie <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e. Basia <strong>na</strong>wet nie wie, azali<br />

jest świat jaki. Jej oko nie wyglądnęło nigdy za mury klasztoru, nie widziało nigdy żadnego<br />

obcego człowieka. Cały świat jej z<strong>na</strong>jomy, to klasztor – a cała ludzkość, to zakonnice. Wychowa<strong>na</strong><br />

w <strong>taki</strong>ej niewiadomoś<strong>ci</strong> wszystkiego, nie usposobio<strong>na</strong> <strong>na</strong>wet o tyle, ażeby mogła<br />

zostać siostrą zakonną, z<strong>da</strong>je się, że już <strong>da</strong>je <strong>na</strong>jpewniejszą rękojmię Karsznickim, że się o<br />

majątek swój nigdy już nie upomni. Ale <strong>na</strong>d Basią czuwa <strong>ci</strong>ągle opatrzność Boska.<br />

Z<strong>da</strong>rza się tedy <strong>na</strong> jednym dniu letnim, w skwarne południowe godziny, że kiedy w klasztorze<br />

jest jakieś niezwyczajne zaję<strong>ci</strong>e, furta klasztor<strong>na</strong> zostaje <strong>na</strong> chwilę otwartą. Czter<strong>na</strong>sty<br />

rok wtedy licząca już Basia z<strong>na</strong>jduje się w pobliżu tej furty i po raz pierwszy w ży<strong>ci</strong>u przez<br />

nią w świat zaklasztorny wyglą<strong>da</strong>. Na widok tego świata, o <strong>który</strong>m dotychczas nie miała ani<br />

marzenia, młodziutka dziewczy<strong>na</strong> staje zdziwio<strong>na</strong> jak wryta i całym wzrokiem, całą duszą,<br />

całym sercem obejmuje ten obraz, <strong>który</strong> jej się wy<strong>da</strong>je jakimś cudownym zjawiskiem. A ten<br />

obraz do tego jeszcze tak piękny cudownie! Przed samą furtą bowiem płynie San jasnobłękitny<br />

i przejrzysty jak kryształ. Szeroki on jest <strong>na</strong>d jej wszelkie poję<strong>ci</strong>a, a <strong>na</strong> jego drugim brzegu<br />

wi<strong>da</strong>ć ogrody i domy, a <strong>da</strong>lej miasto murowane z kamienia, rozś<strong>ci</strong>elające się ku górze, a <strong>na</strong>d<br />

miastem wi<strong>da</strong>ć dwa wielkie ze złoconymi krzyżami <strong>na</strong> wieżach koś<strong>ci</strong>oły, a <strong>na</strong>d koś<strong>ci</strong>ołami <strong>na</strong><br />

górze, już prawie pod niebem, wi<strong>da</strong>ć zamek wspaniały i wielki! – Wszystko to Basie dziwnie<br />

ku sobie po<strong>ci</strong>ąga, sama nie wie, co robi, i mimo woli wybiega za furtę. Wszakże tam z większą<br />

<strong>da</strong>leko <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>ą niż miastu przypatruje się wodzie i widząc ją tak błękitną, tak chłodną,<br />

tak czystą, że w niej policzyć moż<strong>na</strong> wszystkie <strong>na</strong>jpiękniejsze kamyczki, dziwny do niej<br />

uczuwa po<strong>ci</strong>ąg; ch<strong>ci</strong>ałaby koniecznie użyć tej wody do syta. Jakoż nie <strong>na</strong>myślając się długo,<br />

zstępuje z brzegu i wstępuje w koryto rzeki, a pojąc się rozkoszą jej chłodu i igrając z jej<br />

drobniutkimi falami, postępuje coraz <strong>da</strong>lej i <strong>da</strong>lej przy brzegu pod wodę i zapomniawszy o<br />

klasztorze zupełnie, mknie gdzieś z <strong>da</strong>la od furty.<br />

W niedługo chwilę spostrzegają się panny, że Basi nie masz, lecz nie mogąc przypuś<strong>ci</strong>ć,<br />

ażeby wyszła za furtę, która pod ową porę już była <strong>na</strong> powrót zamknięta, szukają ją w obrębach<br />

klasztoru. A kiedy wresz<strong>ci</strong>e klasztorni słudzy wybiegają za furtę, to znów, nie mogąc<br />

przypuś<strong>ci</strong>ć, ażeby Basia się odważyła wejść do wody, szukają ją tylko <strong>na</strong> lądzie, krzyk tedy,<br />

płacz i rozgwar w klasztorze, ale zgubionej Basi jak nie było, tak nie ma.<br />

Chcącym odszukać tę zajmującą <strong>na</strong>s zgubę, nie <strong>na</strong>leży <strong>na</strong>m trzymać się mniszek, które ją<br />

nie z<strong>na</strong>lazły, ale wejść raczej <strong>na</strong> tę drogę, <strong>na</strong> której istotnie z<strong>na</strong>lezioną została. A droga to<br />

zaprawdę i <strong>da</strong>leka, i dziw<strong>na</strong>.<br />

Owóż tedy <strong>na</strong> granicach ziemi sanockiej, od strony województwa sędomirskiego a pilznieńskiego<br />

powiatu, leży miasteczko Niebylec. Na tym Niebylcu, <strong>na</strong> Lutczy, Konieczkowej i<br />

przyległoś<strong>ci</strong>ach dziedziczył pan Mar<strong>ci</strong>n Junosza Łempicki, łowczy nurskiej ziemi, <strong>który</strong> z<br />

pierwszej żony, Kaczkowskiej, podkomorzanki bełskiej, miał jedynego sy<strong>na</strong> – z drugiej, niewiadomej<br />

z <strong>na</strong>zwiska, żadnego nie zostawił potomstwa – a z trze<strong>ci</strong>ej, Elżbiety z Brześ<strong>ci</strong>ańskich,<br />

miał jede<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e córek i jednego sy<strong>na</strong>, Konstantego. Kiedy Konstanty był jeszcze w<br />

pieluszkach, pan łowczy nurskiej ziemi pożeg<strong>na</strong>ł się z tym światem, zostawując żonę z trzy<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>orgiem<br />

dzie<strong>ci</strong> i z z<strong>na</strong>komitym wprawdzie majątkiem, ale bez żadnej opieki. Wszakże<br />

pani Łempicka, prawdziwy typ matki, gospodyni i obywatelki swojego czasu, obchodzi się<br />

16


s<strong>na</strong>dnie bez opieki, a <strong>na</strong>wet bez cudzej porady. Zarządza o<strong>na</strong> pozostałą po mężu fortuną wybornie<br />

i wychowuje drobne jeszcze swe dzie<strong>ci</strong> z <strong>na</strong>dzwyczajną troskliwoś<strong>ci</strong>ą i oględnoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong><br />

przyszłość; lecz przy tym nie zapomi<strong>na</strong> także i o obowiązkach macochy i równie zapobiegliwie<br />

stara się o to, ażeby mogła <strong>na</strong>jstarszego sy<strong>na</strong> swojego męża, z pierwszej żony urodzonego,<br />

jak <strong>na</strong>jlepiej ożenić i przyszłość mu ubezpieczyć. Syn ten, przyszły dziedzic Niebylca, a<br />

dziś już <strong>na</strong>miestnik w królewskiej chorągwi, liczy już lat blisko trzydzieś<strong>ci</strong> i stoi ze swoją<br />

chorągwią w Przemyślu. Obmyśliwszy mu kilka stosownych partyj, jedzie pani Łempicka do<br />

niego do Przemyśla, ażeby go do wyboru jednej z nich skłonić. Pan <strong>na</strong>miestnik wszakże się<br />

waha i postanowienie swoje <strong>na</strong> czas późniejszy odkła<strong>da</strong>. Nie zadowalnia to jego macochę,<br />

lecz widząc, że <strong>na</strong> ten raz musi od swego zamiaru odstąpić, wybiera się z rezyg<strong>na</strong>cją <strong>na</strong> powrót<br />

do domu. Jed<strong>na</strong>kże w samą wigilię wyjazdu, robiąc różne sprawunki w mieś<strong>ci</strong>e, każe się<br />

wieźć także do klasztoru p.p. benedyktynek, ażby tam, wybornie przez nich sporządzanych,<br />

pierników <strong>na</strong>kupić. Dzieje się to prawie w tę samą chwilę, kiedy Basia zniknęła. I trzeba właśnie<br />

<strong>taki</strong>ego z<strong>da</strong>rzenia, żeby pani Łempicka sama ją tuż przy moś<strong>ci</strong>e z<strong>na</strong>lazła. Uderzo<strong>na</strong> widokiem<br />

pięknej i ślicznie wyrośniętej panienki, kąpiącej się w sukienkach w Sanie, zatrzymuje<br />

swój powóz i w<strong>da</strong>je się z nią w rozmowę. Na zapytanie: Kto by była? – dowiaduje się<br />

pani Łempicka od zalęknionej dziewczynki li tyle, że się <strong>na</strong>zywa Basia i że jest z klasztoru.<br />

Trud<strong>na</strong> jest <strong>da</strong>lsza z tą szczególniejszą dziewczyną rozmowa, bo pomimo wzrostu i wieku,<br />

jest o<strong>na</strong> dzieckiem, zaledwie umiejącym szczebiotać i nie mającym o niczym wyobrażenia.<br />

Dowiaduje się prze<strong>ci</strong>eż pani łowczyni od niej <strong>na</strong> koniec, że jej myślą nie było wcale od zakonnic<br />

u<strong>ci</strong>ekać, a jeśli nie powró<strong>ci</strong>ła do klasztoru dotychczas, to tylko dlatego, iż się obawia<br />

słusznie zasłużonej kary za przestąpienie furty klasztornej. Pani łowczy<strong>na</strong> wszakże, przez to<br />

tym bardziej poczuwająca się do obowiązku zasłonienia swoją powagą tej dzie<strong>ci</strong>ęcej winowajczyni,<br />

prędko tę bojaźń w niej uspokaja i sama ją do klasztoru odwozi.<br />

Tymczasem w klasztorze w samej rzeczy ogrom<strong>na</strong> burza się zebrała <strong>na</strong> Basię. Przełożo<strong>na</strong> i<br />

starsze panny, zamiast się szczerze u<strong>ci</strong>eszyć powrotem zgubionej dziewczynki, koniecznie ją<br />

chcą ukarać. Przestraszo<strong>na</strong> dziewczy<strong>na</strong> tuli się z drżeniem i płaczem do pani łowczynej, która<br />

też z całym zapałem bierze ją w swoją obronę i w końcu rzeczywiś<strong>ci</strong>e od kary ochrania. Wypadek<br />

ten przywiązuje Basie do tej nowej opiekunki tak mocno i tkliwie, że kiedy przychodzi<br />

do pożeg<strong>na</strong>nia, zaledwie się zdoła od niej oderwać. Ale to także pozyskuje dla Basi całe serce<br />

pani Łempickiej, która po częś<strong>ci</strong> z litoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>d biedną niez<strong>na</strong>jomą sierotą, po częś<strong>ci</strong> z <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong><br />

okrywającej ją tajemnicy, pozostaje umyślnie jeszcze dni kilka w Przemyślu i skarbiąc<br />

sobie różnymi sposobami serce zakonnic, codziennie Basię odwiedza.<br />

Doświadczonej i biegłej w podobnych sprawach matronie nietrudno było już od dni kilku<br />

odkryć całą tajemnicę, otaczającą Basię i zamierzony cel jej pobytu w klasztorze. A po wykry<strong>ci</strong>u<br />

tego i o<strong>na</strong> także stawia sobie cel względem Basi i zwierza się z niego tylko swojemu<br />

pasierbowi. Nieskory do ożenienia Łempicki nie bardzo rączo chwyta się tego, lecz <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>ą<br />

wiedziony, z chę<strong>ci</strong>ą przystaje <strong>na</strong> to, ażeby i on z macochą odwiedził Balównę u kraty, <strong>na</strong><br />

co pozwolenie u przełożonej przez zapobiegliwą łowczynę już wyrobione. Pani Łempicka<br />

<strong>na</strong>wet przez te dni kilka zrobiła <strong>da</strong>leko więcej, usposobiła o<strong>na</strong> bowiem całkiem do swoich<br />

zamiarów Basię i widziała się <strong>na</strong>wet po dwakroć z owoczesnym biskupem przemyskim, Józefem<br />

Skierskim, i miała z nim długie <strong>na</strong>rady. Dosyć że:<br />

„... tak ułatwiwszy wszystko – pisze sam pan Junosza-Łempicki, wówczas <strong>na</strong>miestnik,<br />

później rotmistrz chorągwi pancernej – przywiodła mnie moja macocha do furty, a ja, zachwycony<br />

anielską pięknoś<strong>ci</strong>ą osieroconej dzie<strong>ci</strong>ny, a <strong>na</strong>wet jej niewiadomoś<strong>ci</strong>ą nęcony, od<br />

razu przylgnąłem do usnutego projektu pani matki i bez <strong>na</strong>jmniejszego oporu ze strony panny,<br />

pod pretekstem przewiezienia ją <strong>na</strong> spacer <strong>na</strong> górę zamkową, Przemysława imię noszącą,<br />

wywieźliśmy młodą Balównę z klasztoru wprost do katedry, gdzie ówczesny biskup przemyski,<br />

Skierski, herbu Jastrzębiec, <strong>da</strong>l <strong>na</strong>m ślub za indultem”.<br />

17


Tym sposobem ta nieszczęśliwa ofiara drapieżnoś<strong>ci</strong> krewniaków w oka mgnieniu prawie<br />

uwolnioną została z wiekuistego więzienia i los jej przyszły, odpowiedni jej ogromnej fortunie,<br />

jej imieniowi i wrodzonym przymiotom umysłu i serca, zabezpieczony <strong>na</strong> zawsze.<br />

Wszakże nie koniec <strong>na</strong> tym, dziwne bowiem jeszcze koleje miało przejść to małżeństwo,<br />

zanim wolno mu było w spokoju pożywać owoce bólów, poświęceń i szczęś<strong>ci</strong>a.<br />

Łempicki, wziąwszy ślub w katedrze przemyskiej, lubo żo<strong>na</strong> jego była mu już przez koś<strong>ci</strong>ół<br />

od<strong>da</strong><strong>na</strong>, u<strong>ci</strong>eka z nią jed<strong>na</strong>k czym prędzej, jak z ukradzionym towarem. Jeszcze dnia<br />

tego samego wyjeżdża on do Niebylca, gdzie <strong>na</strong> zamku murowanym, odziedziczonym wraz z<br />

majątkiem po ojcu, sia<strong>da</strong>. Obwarowuje on się zewnątrz od wszelkich spodziewanych <strong>na</strong>padów,<br />

a pod tą obroną z dziwnie tkliwym i bogobojnym uczu<strong>ci</strong>em używa szczęś<strong>ci</strong>a, które o tyle<br />

jest większym i czystszym, i świętszym od zwykłych dni majowych małżeńskich, ile że żo<strong>na</strong><br />

tutaj nie jest jeszcze kobietą, lecz dzieckiem, a mąż jest nie tylko kochankiem i mężem, ale<br />

zarazem <strong>na</strong>uczy<strong>ci</strong>elem i prawie ojcem. Z <strong>na</strong>jtkliwszym też uczu<strong>ci</strong>em pisze sam o tym Łempicki:<br />

„Sądzę, że Ewa, <strong>na</strong> świat przyszedłszy – są jego słowa – więcej się wszystkiemu nie dziwiła,<br />

wszystkim nie bawiła, jak młodziuch<strong>na</strong> żonka moja, która prócz ołtarzy w koś<strong>ci</strong>ele i<br />

kurytarzy w klasztorze nic nie z<strong>na</strong>ła. Ale pocz<strong>ci</strong>we to było serce, serdecznie mnie pokochała.<br />

Pod przewodnictwem mojej macochy kształ<strong>ci</strong>ć się zaczęła, a <strong>na</strong>uki od abecadła z nią zacząć<br />

musiałem. Lecz wszystko, co jej pokazywałem, pojmowała sercem i wyrabiał się w niej powoli<br />

ten duch szczytny, ten rozsądek i ta godność, które były głównymi cechami późniejszego<br />

jej ży<strong>ci</strong>a”.<br />

To szczęś<strong>ci</strong>e wszakże, mające tak głębokie podstawy moralne, nie miało trwać długo. Niebawem<br />

bowiem dowiadują się Karszniccy o wykradzeniu Balówny i jej ślubie z Łempickim.<br />

Karszniccy do tego czasu jak <strong>na</strong>jhaniebniej pogospo<strong>da</strong>rowali w majątkach swojej pupilki.<br />

Oprócz zabranych kosztownoś<strong>ci</strong> i sprzętów cennych roztrwonili oni cały i wszelki jej majątek<br />

ruchomy, co większa! wsie <strong>taki</strong>e, jak Hoczew z przyległoś<strong>ci</strong>ami, Teleśnicę, Sannę, Zawoż i<br />

Zwierzyń posprze<strong>da</strong>wali zupełnie, a inne powypuszczali w zastaw lub w długoletnie dzierżawy.<br />

A od <strong>taki</strong>ego męża, jakim był Łempicki, pan <strong>na</strong> Niebylcu, towarzysz chorągwi pancernej,<br />

a do tego jeszcze sławny swojego czasu legista , <strong>na</strong>leżało im się spodziewać sprawy niełatwej,<br />

bo <strong>na</strong>wet liczyć mogli <strong>na</strong> to z pewnoś<strong>ci</strong>ą, że nie tylko ich o rachunki z dóbr wezwie do sądu i<br />

z sądu nie puś<strong>ci</strong>, ale jeszcze i za <strong>taki</strong>e obejś<strong>ci</strong>e się z Basią zadośćuczynienia poszuka. Wszakże<br />

pomimo to wszystko nie tracą jeszcze serca Karszniccy. Ich pokalane sumienia nie kaja się<br />

<strong>na</strong>jpodstępniejszych intryg i <strong>na</strong> nieszczęś<strong>ci</strong>e służą im dobrze po temu towarzyszące czasowi<br />

stosunki. O owych czasach wiele by dzisiaj powia<strong>da</strong>ć, bo to były pierwsze lata po tak zwanej<br />

rewindykacji Galicji – ist<strong>na</strong> wieża Babel opinij, uczuć, wyobrażeń, władz, sądów itd. – pole,<br />

jak <strong>na</strong>jrozłożyś<strong>ci</strong>ej otwarte wszystkiemu i wszystkim – toteż je krótko charakteryzuje Łempicki,<br />

mówiąc: „I pod samą miarę siedzimy w tym kale, ani w nim się utopić, ani wygrzebać<br />

się zeń nie możemy”.<br />

Toteż <strong>taki</strong>e pole jak <strong>na</strong>jlepiej posłużyło Karsznickim. Wkrótce bowiem Łempicki, obwiniony<br />

o tajemne knowania prze<strong>ci</strong>wko cesarzowej-królowej, wzięty jest <strong>na</strong> swym zamku, otoczony<br />

strażą i odwieziony <strong>na</strong> zamek krakowski.<br />

Zaledwie zaś jego wzięto, Karszniccy zbrojno <strong>na</strong>pa<strong>da</strong>ją <strong>na</strong> zamek w Niebylcu, palą go, a<br />

śród pożaru porywają Basie i osadzają znowu w klasztorze.<br />

Tymczasem Łempicki, uwięziony w Krakowie, przechodzi męki piekielne. Oderwany od<br />

żony, od majątku i swojej własnej rodziny, dręczy on się kolejną niespokojnoś<strong>ci</strong>ą o wszystko,<br />

bo wszystko teraz zostawione jest <strong>na</strong> pastwę dowolną Karsznickim. Dobywa też on wszelkich<br />

sił z siebie, ażeby się uniewinnić i jak <strong>na</strong>jprędzej wolność odzyskać, ale jakoś mu to nie idzie.<br />

18


„In<strong>da</strong>gowany, odpowia<strong>da</strong> jak <strong>na</strong> prawego szlach<strong>ci</strong>ca przystało” – ale mu to <strong>na</strong>jmniej pomaga.<br />

Po ukończeniu śledztwa papiery odesłane do Wiednia, z tych papierów żad<strong>na</strong> wi<strong>na</strong> się nie<br />

pokazuje <strong>na</strong> niego, lecz pomimo to więzień pozostawiony w więzieniu.<br />

Śród tego czasu Karszniccy, niezadowoleni jeszcze tym wcale, co już uskutecznili, nie zasypiają<br />

zgoła swej sprawy. Posia<strong>da</strong>ją oni <strong>na</strong> powrót Balównę w swych ręku, ale chcą jeszcze<br />

prawność tego posia<strong>da</strong>nia mieć po sobie. W tym celu po<strong>da</strong>li oni o unieważnienie jej ślubu z<br />

Łempickim, wkrótce też sami jadą do Wiednia, mataczą, kręcą i w końcu – po kilkumiesięcznych<br />

zabiegach – uzyskują w isto<strong>ci</strong>e wyrok unieważniający samowolny ślub małoletniej Balównęj.<br />

Z tym wyrokiem śpieszą się oni czym prędzej do Przemyśla i już są w Przemyślu, i już<br />

biegną z nim do biskupa, kiedy wstępując w progi biskupiego pałacu, dostrzegają w nim niezwyczajną<br />

żałobę. Przerażeni pytają: co by to było? – i dowiadują się, że biskup przemyski,<br />

Skierski, zgasł przeszłej nocy. Przybyli więc o dzień jeden za późno, albowiem w prawie koś<strong>ci</strong>elnym<br />

jest powiedziano wyraźnie: że kiedy ksiądz, <strong>który</strong> złączył małżeństwo, umiera, ślub<br />

<strong>da</strong>ny przezeń pozostaje ważnym <strong>na</strong> zawsze. Tak więc i wyrok Karsznickich istnym zrządzeniem<br />

opatrznoś<strong>ci</strong> Boskiej, czuwającym w<strong>ci</strong>ąż <strong>na</strong>d sierotą, spełza <strong>na</strong> niczym.<br />

Po usunię<strong>ci</strong>u jednej przeszkody, stojącej złączeniu się <strong>na</strong> powrót małżeństwa <strong>na</strong> drodze, z<br />

równą szybkoś<strong>ci</strong>ą usuwa się i druga. Wszakże i Łempickiego nie uwalnia z więzienia ani jego<br />

niewinność, ani zdolność prawnicza, ani jaki bądź przewidziany koniec tej sprawy, tylko także<br />

<strong>taki</strong> sam nieprzewidziany przypadek, także zrządzenie tej samej opatrznoś<strong>ci</strong>, czuwającej bez<br />

przerwy <strong>na</strong>d Basią. Łempicki bowiem w<strong>ci</strong>ąż siedzi i żadnej nie ma <strong>na</strong>dziei. Lecz z<strong>da</strong>rza się,<br />

że Stanisław August, król polski, odwiedza Kraków <strong>na</strong>ówczas. Lubo Kraków <strong>na</strong>leżał podtenczas<br />

jeszcze do krajów pozostałych pod rządem Stanisława Augusta, cesarzowa-królowa<br />

trzymała <strong>na</strong> zamku krakowskim swych więźniów – <strong>taki</strong>e to były czasy i <strong>taki</strong>e stosunki! – król,<br />

będąc w Krakowie, odwiedza zamek i w zamku się dopytuje o więźniów. Korzysta z tego<br />

szczęśliwego z<strong>da</strong>rzenia Łempicki, uzyskuje posłuchanie u króla i opowia<strong>da</strong> mu całe swoje<br />

położenie. Wzruszony tym położeniem mo<strong>na</strong>rcha obiecuje więźniowi wstawić się za nim do<br />

cesarzowej-królowej i <strong>na</strong> jego szczęś<strong>ci</strong>e dotrzymuje swej obietnicy, po czym w isto<strong>ci</strong>e wkrótce<br />

Łempicki, uniewinniony zupełnie, wypuszczony <strong>na</strong> wolność.<br />

Pierwszym krokiem Łempickiego po odzyskaniu wolnoś<strong>ci</strong> było oczywiś<strong>ci</strong>e połączenie się<br />

z żoną. Jakoż w isto<strong>ci</strong>e z Krakowa jedzie on wprost do Przemyśla, odbiera swoją <strong>na</strong>jukochańszą<br />

żonę z klasztoru i uwozi ją z sobą do Niebylca. Szczęś<strong>ci</strong>e jego domowe powraca <strong>na</strong>zad,<br />

które teraz jeszcze o tyle większą ma cenę, o ile jeszcze większymi tru<strong>da</strong>mi i <strong>ci</strong>erpieniami jest<br />

odkupione. Nie jest to szczęś<strong>ci</strong>e wszakże bez dni pochmurnych. Pomiędzy wonne kwiaty miłoś<strong>ci</strong><br />

i wzajemnego szacunku plotą się także piołuny. A tymi są głównie majątkowe straty i<br />

zawikłania. Łempicki bowiem, ożeniwszy się z jedną z <strong>na</strong>jbogatszych panien swojego czasu,<br />

nie tylko za nią rzeczywiś<strong>ci</strong>e nic nie wziął, ale jeszcze przez nią niemało ze swego uronił. Na<br />

Niebylcu spalono mu zamek i wszystkie gospo<strong>da</strong>rskie budynki, zrabowano mu wszystkie zasoby<br />

i poniszczono dobytki. Wraca on z żoną do domu, ale w domu zastaje tylko ruinę, pustkę<br />

i zniszczenie. Wszakże go to wcale nie zraża. Bez skargi <strong>na</strong> ustach, a z ufnoś<strong>ci</strong>ą w błogosławieństwo<br />

Boże, po<strong>da</strong>je on sobie z żoną rękę do obopólnej wytrwałoś<strong>ci</strong> i pracy. I praca mu<br />

idzie sporo, i Pan Bóg mu błogosławi. Wkrótce też odbudowuje swój zamek, stawia nowe<br />

budynki i gospo<strong>da</strong>rstwo swoje do <strong>da</strong>wnego przywodzi ładu. Jednocześnie wytacza proces<br />

Karsznickim o żonine majątki. Krząta on się około tego umiejętnie i zręcznie, ale już tu idzie<br />

oporniej. „Sto procesów przeprowadza kolejno” – ale nie każden z nich pożą<strong>da</strong>ne przynosi<br />

owoce. Sądownictwo ówczesne służy więcej krzywdzącym niż ukrzywdzonym i w tym <strong>na</strong>jwiększa<br />

przeszko<strong>da</strong>. W kilka lat także umierają Karszniccy, a z ich śmier<strong>ci</strong>ą niektóre sprawy<br />

same przez się pa<strong>da</strong>ją. Inne rozwlekają się jeszcze bardziej, przedłużają się w lat dziesiątki i<br />

<strong>da</strong>lej!... Jed<strong>na</strong>kże po le<strong>ci</strong>ech dwudziestu i kilku kończy on te procesy i z majątków żoninych<br />

19


odbiera w całoś<strong>ci</strong> Średnią Wieś, Zubracze, Solinę, Polanczyk i inne. Rozległe te posiadłoś<strong>ci</strong>,<br />

wyniszczone do <strong>na</strong>jwyższego stopnia, wymagają jak <strong>na</strong>jstaranniejszego zarządu, aby mogły<br />

do <strong>da</strong>wnego bytu powró<strong>ci</strong>ć. Z <strong>da</strong>la nie <strong>da</strong> się <strong>taki</strong> zarząd prowadzić i są już wtedy te czasy, w<br />

<strong>który</strong>ch o wierne sługi równie trudno, jak o dobrych przyja<strong>ci</strong>ół. Dlatego Basia a dzisiejsza<br />

pani Łempicka proponuje mężowi, ażeby odtąd w Średniej Wsi zamieszkali. Mąż <strong>na</strong> to zezwala,<br />

ale nie mogąc znieść rozdziału ze swoim ukochanym Niebylcem, wkrótce sam do niego<br />

.powraca. Odtąd pani Łempicka sama w Średniej Wsi mieszka – i tu dopiero występuje ta<br />

osobliwszych cnót pani w całej swojej wielkoś<strong>ci</strong> i blasku. Całym majątkiem swoim o<strong>na</strong> sama<br />

zarządza. Nie trzyma żadnego rządcy ani podstaroś<strong>ci</strong>ego, lecz wszędzie rządzi przez wło<strong>da</strong>rzów,<br />

przez chłopów. I wszystko pod jej ręką rośnie, rozwija się i przychodzi do stanu bogactwa.<br />

Na wszystkich wsiach stają nowe budynki, wszystkie role obfitują w urodzaj, wszystkie<br />

gromady przychodzą do zamożnoś<strong>ci</strong>. Z groma<strong>da</strong>mi osobliwie umie się o<strong>na</strong> obchodzić. Nie<br />

jest o<strong>na</strong> ich panią, lecz opiekunką i matką. Z<strong>na</strong> o<strong>na</strong> każdego gospo<strong>da</strong>rza, każde dziecko we<br />

wsiach swoich i wie, co się dzieje pod każdą strzechą. Nie znosi nigdzie głodu i niedostatku i<br />

wszystkich własną wspomaga ręką. Zaprowadza spichrzę gromadzkie i <strong>na</strong>dzór starszyzny <strong>na</strong>d<br />

pracą i rządzeniem się wszystkich, i tym sposobem ubezpiecza ich dobry byt materialny.<br />

Szczególniejszy wszakże wzgląd jeszcze ma o<strong>na</strong> <strong>na</strong> ich stronę moralną. Nie <strong>ci</strong>erpi nigdzie<br />

lenistwa, pijaństwa, kradzieży i ażeby te chwasty wyplenić z gruntu, osobne ku temu tworzy<br />

instytucje. Tymi instytucjami .są wszędzie sądy gromadzkie, które nie tyle mają <strong>na</strong> celu karę,<br />

ale głównie poprawę, a w razie niepoprawnoś<strong>ci</strong> banicję. Tym sposobem staje się o<strong>na</strong> fun<strong>da</strong>torką<br />

nie tylko dobrego bytu swych włoś<strong>ci</strong>an, ale podnosi ich z czasem do tego stopnia moralnie,<br />

że nie masz u nich przykładu żadnego występku, a oni sami stają się w długie czasy pamiętnym<br />

przykładem dla swoich bra<strong>ci</strong> sąsiednich.<br />

Lecz <strong>taki</strong>ch celów dopiąć może tylko <strong>taki</strong> charakter, jakim pod każdym względem jaśnieje<br />

osieroco<strong>na</strong> niegdyś Balów<strong>na</strong>. Była o<strong>na</strong> pobożną całą duszą i sercem, ale bez ostentacji i wielomówstwa.<br />

Modliła się Bogu nie godzinkami, lecz uczynkami, modliła się całym ży<strong>ci</strong>em<br />

swoim. Dobro bliźnich było u niej zawsze <strong>na</strong> pierwszym miejscu, jej własne <strong>na</strong> miejscu ostatnim.<br />

Hoj<strong>na</strong> i szczodrobliwa dla wszystkich, dla siebie była oszczęd<strong>na</strong> i wyrachowa<strong>na</strong>; pobłażająca<br />

wszystkim, a <strong>na</strong>jsurowsza dla siebie, nie położyła się nigdy do snu, jeżeli, obliczając<br />

się z swoim sumieniem, nie wyrachowała się przed sobą z doko<strong>na</strong>nego <strong>na</strong> tym dniu pocz<strong>ci</strong>wego<br />

uczynku. Jej serce było zawsze w zgodzie z rozumem, a jej rozsądek umiał po prostu<br />

rozwiązywać wszystkie <strong>na</strong>jzawikłańsze trudnoś<strong>ci</strong>. Nie mieszkając z mężem w latach ostatnich,<br />

odwiedzała go często i jego przyjmowała u siebie, otaczając go zawsze <strong>na</strong>jtkliwszą miłoś<strong>ci</strong>ą<br />

i głębokim szacunkiem. Jej dom <strong>na</strong>leżał do <strong>na</strong>jgoś<strong>ci</strong>nniejszych w okolicy, a jej umiejętność<br />

przyjmowania wszystkich goś<strong>ci</strong> z równą uprzejmoś<strong>ci</strong>ą, lecz przy tym z godnoś<strong>ci</strong>ą a bez<br />

próżnej i niezmierzonej wystawy, żyje w pamię<strong>ci</strong> sędziwych sąsiadów do dziś dnia.<br />

Śród tak <strong>ci</strong>chego w swoim rodzinnym zakątku, a prze<strong>ci</strong>e pełnego <strong>taki</strong>ch cnót świetnych<br />

zawodu, umarła ta świątobliwa matro<strong>na</strong> w roku 1823. Jej pogrzeb <strong>na</strong>leży do <strong>na</strong>jświetniejszych<br />

i wystawnoś<strong>ci</strong>ą podejmowaną przez męża, i mnogoś<strong>ci</strong>ą mów pogrzebowych, lecz głównie<br />

owym płaczem tysiąco-głośnym jej licznych gromad, które jednym, nieutulonym jękiem, jakby<br />

lamentem całej ziemi, <strong>na</strong>pełniły powietrze.<br />

Mąż o kilka lat jeszcze ją przeżył, umierając dopiero W roku 1830.<br />

Z tego małżeństwa pozostała li jed<strong>na</strong> córka Zofia, która była za hrabim Ankwiczem.<br />

Tak więc te góry tutejsze, nie tylko że były tak zaludnione, jakimi się pokazują w Nieczujowych<br />

powieś<strong>ci</strong>ach, ale <strong>na</strong>wet się rodzili i mieszkali w nich ludzie tacy, <strong>na</strong> jakich dzisiaj<br />

wzmóc się nie umieją <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>jpołożystsze doliny. I te cnoty domowe i publiczne, i owe obyczaje<br />

<strong>da</strong>wne, <strong>na</strong> mocy <strong>który</strong>ch utrzymywał się tak nieporów<strong>na</strong>nie piękny stosunek włoś<strong>ci</strong>an do<br />

panów, dlatego właśnie, że ta krai<strong>na</strong> była tak górzysta i obcym żywiołom tak nieprzystęp<strong>na</strong>,<br />

20


chowały się tutaj w <strong>taki</strong>ej czystoś<strong>ci</strong>, że tak jak w powieś<strong>ci</strong>ach Nieczui, tak i w nietkniętych<br />

piórem późniejszych po<strong>da</strong>niach, wszystko, co dobre, pocz<strong>ci</strong>we i czyste, to swoje, a co tylko<br />

występne lub tylko dziwaczne, to pewnie jakiś z krain obcych tu przywleczony niestatek.<br />

Rozpatrując się tak w pisanych, jak ustnych pamiątkach domowego ży<strong>ci</strong>a tej ziemi, dziwić<br />

się trzeba zaiste, jak surowo przestrzegano tutaj zacnoś<strong>ci</strong> i cnoty, i jak silną i czynną była pod<br />

tym względem opinia publicz<strong>na</strong>. Wszyscy mieszkańcy tutejsi byli tu niby jakimś zakonnym<br />

stowarzyszeniem, w <strong>który</strong>m kapituła, złożo<strong>na</strong> ze starszych, bezustannie czuwała <strong>na</strong>d moralnoś<strong>ci</strong>ą<br />

stowarzyszenia. Jej policja była tak czuj<strong>na</strong>, że <strong>na</strong>jmniejsza drobnostka nie uchodziła jej<br />

wiedzy, jej sąd był zawsze doraźny, często <strong>na</strong>wet tak srogi, że śmierć przynosił obwinionemu.<br />

Niżej opowiem wypadek, stwierdzający to po<strong>da</strong>nie, tutaj zaś wspomnę o tym, że nie kto<br />

inny, tylko tak sil<strong>na</strong> opinia publicz<strong>na</strong> sprawiła to, że od <strong>na</strong>j<strong>da</strong>wniejszych czasów, aż do ostatnich,<br />

dzieje tutejsze nie przypomi<strong>na</strong>ją ani jednego głośniejszego występku, ni jednej zbrodni.<br />

W ostatnich latach dopiero, kiedy rozwiązłość obyczajów za Sasów rozgrzeszyła całą Rzeczpospolitą<br />

do tego stopnia, że owoczesne dzieje domowe skła<strong>da</strong>ją się niemal z samych burd,<br />

zajazdów, zabójstw i innych gwałtów, i tutaj także popełnioną została zbrodnia, która wszakże,<br />

lubo niemniej jasne rzuca światło <strong>na</strong> stan ówczesnych obyczajów i moralinoś<strong>ci</strong> publicznej,<br />

zawiera w sobie jeszcze jeden rys <strong>taki</strong>, że dla niego samego z<strong>da</strong>rzenie to powinno wzbudzić<br />

<strong>na</strong>sze zaję<strong>ci</strong>e.<br />

Z<strong>da</strong>rzenie zaś to było <strong>na</strong>stępujące:<br />

Jan Prosper <strong>na</strong> Załuskach, Gostkowie i Łasku, Junosza z Tabaszów Załuski, kuchmistrz<br />

Wielkiego Księstwa Litewskiego, Chę<strong>ci</strong>ński, zawistowski starosta i Orła Białego kawaler,<br />

dziedziczył w ziemi sanockiej <strong>na</strong> miasteczku Jasienicy i okrążających go wsiach kilku<strong>na</strong>stu.<br />

Dobra te wszystkie były niegdyś częś<strong>ci</strong>ą dóbr odrzykońskich, czyli kamienieckich, które po<br />

Kamienieckich, Betma<strong>na</strong>ch, Bonerach przeszły do Firlejów, przez Firlejównę do Tarnowskich,<br />

przez Tarnowską do Wierzbowskich, a przez Ludwikę Wierzbowską dostały się Hieronimowi<br />

Załuskiemu, kasztelanowi rawskiemu, <strong>który</strong> był ojcem kuchmistrza. Pan kuchmistrz<br />

sam, mający Szołdrską za sobą i z nią dzie<strong>ci</strong> siedmioro, rezydował <strong>na</strong> Jasienicy. Był to co do<br />

imienia i co do majątku pan z<strong>na</strong>komity, bo oprócz Jasienicy posia<strong>da</strong>ł jeszcze tu Jabłonicę z<br />

przyległoś<strong>ci</strong>ami, a w Sieradzkiem państwo łaskie i państwo gostkowskie <strong>na</strong> rozgraniczu Sieradzkiego<br />

i Łęczyckiego. Przy tym wszystkim jed<strong>na</strong>k był on umysłu spokojnego, a zamiast<br />

hucznym ówczesnym biesiadom, raczej <strong>na</strong>ukom, rodzinie i gospo<strong>da</strong>rstwu od<strong>da</strong>ny, sam też<br />

wszystkie swoje majątki administrował. Pomimo to wszakże wieś Jabłonica z przyległoś<strong>ci</strong>ami<br />

dostała się około roku 1740 imć panu Antoniemu Baranowskiemu, stolnikowi dobrzyńskiemu,<br />

za małą sumę w zastaw trzechletni. Ten Baranowski, jaki człowiek był, trudno wiedzieć;<br />

pew<strong>na</strong> rzecz tylko, że przybył tutaj z ziemi dobrzyńskiej, że szukał tędy wsi do dzierżawy lub<br />

kup<strong>na</strong>, że mu się Jabłonica podobała <strong>na</strong>d inne, że ją ch<strong>ci</strong>ał kupić koniecznie, a kiedy tego<br />

otrzymać nie mógł, poty męczył pa<strong>na</strong> kuchmistrza, póki jej nie otrzymał w zastaw trzechletni.<br />

Jakoż ją trzymał trzy lata, a po trzech le<strong>ci</strong>ech wyprosił sobie rok czwarty: lecz kiedy po<br />

czwartym ch<strong>ci</strong>ał jeszcze pozostać <strong>da</strong>lej, pan kuchmistrz nie ch<strong>ci</strong>ał <strong>na</strong> to żadną miarą zezwolić.<br />

Po długich prośbach wszakże zezwala Załuski jeszcze <strong>na</strong> rok jeden, ale pod tym warunkiem,<br />

ze <strong>na</strong> rok przyszły o świętym Janie ma mu być Jabłonica od<strong>da</strong><strong>na</strong> bez żadnych kwestyj. Baranowski<br />

zostaje, lecz już w biegu tego piątego roku <strong>da</strong>je się słyszeć z tym wszędzie, że z Jabłonicy<br />

za nic się nie ustąpi. Nie<strong>ci</strong>erpliwi to dosyć kuchmistrza, lecz znie<strong>ci</strong>erpliwia <strong>da</strong>leko<br />

więcej, kiedy wysławszy <strong>na</strong> kilka dni przed świętym Janem swego rachmistrza, imć pa<strong>na</strong> Jełczyckiego,<br />

do Baranowskiego z wezwaniem, ażeby sobie sumę zastawną odebrał, dostaje od<br />

niego stanowczą odpowiedź, że sumy tej nie odbierze, że ma inne do niego pretensje i Bóg nie<br />

wie, co jeszcze, a w końcu, że z Jabłonicy żadną miarą się nie ustąpi.<br />

Pisarzem grodzkim sanockim był <strong>na</strong>ówczas imć pan Józef Malicki, późniejszy kasztelan,<br />

Woj<strong>ci</strong>ech Wielogórski regentem, a susceptantem Aleksander Rzepicki – do nich się tedy, jako<br />

21


do siedzących <strong>ci</strong>ągle w Sanoku, u<strong>da</strong>je pan kuchmistrz, jak ma sobie w tej sprawie postąpić.<br />

Imć pan Malicki, przejrzawszy dokumenta, zapewnia kuchmistrza, że byle tylko sumę zastawną<br />

wraz z kontraktem zastawu złożył w kancelarii grodzkiej sanockiej, to pan Baranowski<br />

<strong>na</strong>jniezawodniej będzie zmuszony od<strong>da</strong>ć mu Jabłonicę <strong>na</strong>tychmiast. Pan kuchmistrz tedy,<br />

zabrawszy z sobą to wszystko, zabiera także swego rachmistrza Pełczyckiego i w sam dzień<br />

<strong>na</strong>wrócenia świętego Piotra i Pawła u<strong>da</strong>je się do Sanoka, pewny tego, że wszystko jak <strong>na</strong>jlepiej<br />

załatwi, <strong>na</strong>zajutrz do domu wró<strong>ci</strong>, a w kilka dni potem Jabłonicę odbierze.<br />

Nie była to wszakże sprawa tak łatwa. Baranowski bowiem, lubo sam może nie tyle zły i<br />

mniej zręczny, ma jed<strong>na</strong>k dziwnie sprężystą podporę w plenipoten<strong>ci</strong>e swoim, imć panu Mietelskim.<br />

Ten Mietelski jest to szczwany lis palestrancki, <strong>który</strong> całe ży<strong>ci</strong>e przepędził <strong>na</strong> trybu<strong>na</strong>łach<br />

i sądowych kadencjach, to jako plenipotent, to delator, to wresz<strong>ci</strong>e świadek lub poplecznik<br />

<strong>na</strong>jęty. Przez tego Mietelskiego śledzi Baranowski każdy krok Załuskiego, jakoż się<br />

dowiaduje i o tym, jaką on odpowiedź odebrał od Malickiego. Dowiaduje się wresz<strong>ci</strong>e, że z<br />

deportacją sumy zastawnej sam pan kuchmistrz w dniu świętego Piotra i Pawła ma u<strong>da</strong>ć się<br />

do Sanoka. To mu też odbiera ostatnią <strong>na</strong>dzieję, jakoż do przynoszącego mu tę wiadomość<br />

Mietelskiego powia<strong>da</strong> z żalem:<br />

– Jużeśmy teraz całkowi<strong>ci</strong>e przepadli. La<strong>da</strong> jaki rajca z <strong>ci</strong>ebie, Mietelski! a inną drogą może<br />

bym się prze<strong>ci</strong>e usiedział był w Jablonicy, boćby bez niej nie zgłodniał pan kuchmistrz.<br />

Ale <strong>na</strong> to Mietelski:<br />

– I tak się waszmość jeszcze usiedzisz. Mam. ja sposoby <strong>na</strong> wszystko. Owo więc i <strong>na</strong> to<br />

jest sposób, a ma się tam oprzeć o kogo pan kuchmistrz, mam i ja się też oprzeć o kogo w<br />

Sanoku. Toż to nie tylko tam pan Malicki i panowie grodowi; jest tam prze<strong>ci</strong>e i chorągiew<br />

pancer<strong>na</strong>, a w tej chorągwi są tam Kunicki i Waryczeńko, a jegomość masz zasie swoich.<br />

– Więc cóż powia<strong>da</strong>sz, Mietelski?<br />

– Pojedziemy i my do Sanoka – odpowia<strong>da</strong> Mietelski – a tam obaczymy. – Jakoż rzeczywiś<strong>ci</strong>e,<br />

kiedy pan kuchmistrz dopiero <strong>na</strong> dzień świętego Piotra i Pawła wybiera się do Sanoka,<br />

Baranowski z Mietelskim już w wigilię tam przybywają.<br />

W Sanoku wówczas stoi rzeczywiś<strong>ci</strong>e chorągiew pancer<strong>na</strong>. Jest to chorągiew jw. Józefa<br />

Mniszcha, kasztela<strong>na</strong> krakowskiego, której <strong>na</strong>miestnikiem jest imć pan Ludwik Lubieniecki,<br />

Antoni Osuchowski chorążym, a z towarzystwa bawią przy niej <strong>na</strong>ówczas imć pan Kosobucki,<br />

Jan i Mikołaj Bukowscy, Józef Siedliski, Witski i kilku innych. Pomiędzy tymi wszakże<br />

z<strong>na</strong>jdują się jeszcze dwa indywidua, jeden Kunicki, a drugi Waryczeńko, zwany czasem Waręzki,<br />

o <strong>który</strong>ch trudno przypuś<strong>ci</strong>ć, ażeby byli istotnymi towarzyszami chorągwi, bo <strong>na</strong> to nie<br />

zezwalają ich późniejsze uczynki. Towarzystwo w chorągwi było tak z<strong>na</strong>mienitym zaszczytem,<br />

że o niego ubiegały się <strong>na</strong>jpierwsze imio<strong>na</strong>; towarzyszem chorągwi nie mógł być wówczas,<br />

tylko szlach<strong>ci</strong>c herbowy, z<strong>na</strong>nego powszechnie domu, a <strong>na</strong>wet i dla <strong>taki</strong>ch jeszcze uzyskanie<br />

tego zaszczytu było pod owe czasy taką trudnoś<strong>ci</strong>ą, że <strong>na</strong>wet szlach<strong>ci</strong>c osiadły i piastujący<br />

już ten albo ów urząd w powie<strong>ci</strong>e miał siebie za szczęśliwego, jeżeli go za pomocą<br />

instancyj i długich zachodów uzyskał. W <strong>taki</strong>ej chorągwi zresztą, której każdy prosty towarzysz<br />

nie mógł pójść pod komendę <strong>na</strong>wet jenerała cudzoziemskiego autoramentu i która<br />

przeto skła<strong>da</strong>ła się prawie z samego kwiatu ówczesnego obywatelstwa, <strong>na</strong>wet za Sasów przestrzegano<br />

z taką surowoś<strong>ci</strong>ą honoru, zacnoś<strong>ci</strong> i czystoś<strong>ci</strong> spraw wszelkich, że o tym, ażeby się<br />

.pod nią jako istotny towarzysz mógł z<strong>na</strong>jdować człowiek podejrzanego charakteru i wolnego<br />

sumienia, nie moż<strong>na</strong> ani pomyśleć. Kunicki i Waryczeńko, lubo ich manifest pani kuchmistrzowej<br />

litewskiej <strong>taki</strong>mi zowie, nie mogli być jed<strong>na</strong>k towarzyszami chorągwi. Jakoż i<strong>na</strong>czej<br />

i całkiem prawdziwie wyjaśnia <strong>na</strong>m to tradycja. Chorągiew taka, konsystująca w Sanoku, jeżeli<br />

się samowolnie nie mieszała w sprawy powiatowe albo prywatne, nie miała właś<strong>ci</strong>wie nic<br />

do czynienia. Lubo więc obowiązkiem było, ażeby chorągiew taka była o każdej porze przy<strong>na</strong>jmniej<br />

w trze<strong>ci</strong>ej częś<strong>ci</strong> towarzystwem okryta, towarzysze jej jed<strong>na</strong>k, będąc po <strong>na</strong>jwiększej<br />

22


częś<strong>ci</strong> szlachtą osiadłą, mającą w domu swoje własne zaję<strong>ci</strong>a, nie siedzieli nigdy w chorągwi,<br />

kontentując się tym, że się po kilka razy do roku zbierali <strong>na</strong> koło rycerskie, że swoich luzaków,<br />

czyli pocztów utrzymywali w Sanoku i zresztą sami byli <strong>na</strong> każde zawołanie gotowi.<br />

Porucznikowi jed<strong>na</strong>k albo <strong>na</strong>miestnikowi, komenderującemu chorągwią, przykro było siedzieć<br />

w miasteczku z samym tylko chorążym; asystując zresztą wedle zwyczaju sądowym<br />

kadencjom, procesom koś<strong>ci</strong>elnym i wszystkim innym miejscowym obchodom, rad by był<br />

mieć zawsze przy sobie choć taką z towarzystwa reprezentację. Nie mogąc jej zaś mieć ze<br />

strony towarzyszów chorągwi, <strong>który</strong>ch <strong>na</strong>jwięcej kilku przy nim bawiło, przysposabiał ją sobie<br />

sztucznie. O to zaś wcale nie było trudno. Albowiem wówczas, przy długoletnim spokoju i<br />

ogromnym rozmnożeniu się szlachty, mnóstwo było młodzieży w kraju, którzy żadnego nie<br />

z<strong>na</strong>chodzili zaję<strong>ci</strong>a. Było też wielu ludzi, którzy, śród powszechnego nieładu przywłaszczywszy<br />

sobie <strong>na</strong>zwisko, stopień wojskowy lub urząd jaki, włóczyli się z miejsca <strong>na</strong> miejsce, szukając<br />

utrzymania dla siebie w powszechnie zachowywanej goś<strong>ci</strong>nnoś<strong>ci</strong>. Drudzy, posłużywszy<br />

czas jaki <strong>na</strong> Kresach, porzucali <strong>ci</strong>ężką tamtejszą służbę i <strong>na</strong> lekszą w kraj się puszczali; inni<br />

dla jakiego łotrostwa wykluczeni z chorągwi lub z regimentu, ze zmyśloną historią niewinnego<br />

prześladowania za<strong>ci</strong>ągali się w jakiej <strong>da</strong>lekiej krainie do nowej służby. Tacy więc goś<strong>ci</strong>e,<br />

lubo zresztą niewielką ich ob<strong>da</strong>rzano ufnoś<strong>ci</strong>ą i w chorągwiach okrytych, konsystujących po<br />

wielkich miastach, żadnego im nie <strong>da</strong>wano przystępu – w chorągwiach jed<strong>na</strong>k <strong>taki</strong>ch, <strong>który</strong>m<br />

zwykle brakowało nie tylko okry<strong>ci</strong>a, ale <strong>na</strong>wet reprezentacji, częstokroć łatwego doz<strong>na</strong>wali<br />

przyję<strong>ci</strong>a. Jakoż za <strong>taki</strong>ch goś<strong>ci</strong> także <strong>na</strong>leży mieć Kunickiego, a przede wszystkim już Waryczeńka,<br />

<strong>który</strong> <strong>na</strong>wet nie miał ustalonego <strong>na</strong>zwiska.<br />

Jakoż imć pan stolnik dobrzyński, przybywszy wraz z swoim Mietelskim do Sanoka, nie<br />

u<strong>da</strong>ł się wcale do nich; tylko rozkazawszy w gospodzie zgotować obiad i <strong>na</strong>kupiwszy win<br />

różnych gatunków, jak gdyby nic nigdy nie było, całą chorągiewną starszyznę do siebie zaprosił.<br />

Na tę fetę stawili się z chę<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong>miestnik, chorąży i wszyscy towarzysze. Jedzono, pito i<br />

bawiono się aż do ra<strong>na</strong>; rano zaś imć pan Lubieniecki, mający swe gospo<strong>da</strong>rstwo we wsi Zahutyniu,<br />

o ćwierć mili od Sanoka odległej, do siebie znów wszystkich zawezwał. Wkrótce też<br />

zajechały przed gospodę karabony i kałamaszki i widzieli to wszyscy, jak całe to towarzystwo,<br />

śród rozgłośnie śpiewanych pieśni i gęstego strzelania z rusznic i pistoletów, wyjechało precz<br />

z miasta. W Zahutyniu de noviter repertis goś<strong>ci</strong><strong>na</strong> – i tu dopiero stolnik dobrzyński, zostawiając<br />

Mietelskiemu robotę około Kunickiego i Waryczeńka, sam przed starszyzną zaczy<strong>na</strong><br />

rozwodzić żale <strong>na</strong> pa<strong>na</strong> kuchmistrza, opowia<strong>da</strong>jąc, jako go gnębi i zdziera, i teraz jeszcze chce<br />

z posia<strong>da</strong>nej prawnie dzierżawy wyrzu<strong>ci</strong>ć. Burzą się <strong>na</strong> to winem i bezsennoś<strong>ci</strong>ą porozgrzewane<br />

umysły – lecą klątwy i groźby <strong>na</strong> wszystkich koronnych i litewskich kuchmistrzów –<br />

dostaje się przy tym wojewodom, starostom i kasztelanom – a wrzekomo ukrzywdzonemu<br />

szlach<strong>ci</strong>cowi dostaje się ręka bratnia i obietnica pomocy.<br />

Dzieje się to już w sam dzień świętego Piotra i Pawła. W ten dzień też w samej isto<strong>ci</strong>e<br />

przyjeżdża do Sanoka i kuchmistrz. Ale pan wielki, z wielkim jeżdżący dworem, przyjeżdża<br />

późno i nim dla siebie miejsce z<strong>na</strong>jduje w gospodzie, słońce już bliskie zachodu. Obawiając<br />

się, aby go z przyję<strong>ci</strong>em deportowanych pieniędzy nie odroczono do jutra, posyła Pełczyckiego<br />

do pa<strong>na</strong> pisarza. Pan pisarz, grzeczny i uprzejmy dla wszystkich, uprzedzającym jest dla<br />

tak z<strong>na</strong>komitego dygnitarza i odpowia<strong>da</strong> przez Pełczyckiego, że czekać będzie w kancelarii i<br />

deportowane pieniądze przyjmie – choćby też i przy świecach.<br />

Pan kuchmistrz tedy się wybiera powoli i nim się wybrał, zmrok już zapa<strong>da</strong> <strong>na</strong> dworze. O<br />

zmroku dopiero wychodzi on z swojej gospody, idzie z nim razem Pełczycki, a za nim hajducy<br />

<strong>na</strong> noszach drewnianych niosą sumę zastawną. Kiedy tak idąc do grodu, którego kancelarie<br />

z<strong>na</strong>jdowały się w przyziemiach zamku, położonego <strong>na</strong> drugim końcu miasta, przychodzi <strong>na</strong><br />

rynek, w rynku, śród nieprzejrzanego już zmroku, z niewiadomego miejsca <strong>da</strong>je się słyszeć<br />

jakiś gromki głos, wołający:<br />

23


–Śmierć to niosą, nie pieniądze!<br />

Pan kuchmistrz nie zrozumiał sam dobrze, ale zrozumiał Pełczycki i powtórzywszy mu te<br />

słowa, mówi do niego:<br />

– Jw. panie! bo<strong>da</strong>jby tu <strong>na</strong> <strong>na</strong>s nie było jakiej zasadzki.<br />

Ale Załuski, w swoim czystym sumieniu i dobrym rozumieniu o ludziach, zbywa niczym<br />

Pełczyckiego i tak w milczeniu dochodzą wszyscy do zamku.<br />

W zamku, w kancelarii grodzkiej, zastali istotnie światło i pp. Malickiego, Wielogórskiego<br />

i Rzepeckiego czekających z aktami. Wszakże ledwie pan kuchmistrz, wszedłszy do kancelarii,<br />

zaczął się witać z imć panem pisarzem – <strong>da</strong>je się słyszeć tumult jakiś <strong>na</strong> dziedzińcu zamkowym.<br />

Nie moż<strong>na</strong> zrazu rozpoz<strong>na</strong>ć, co się to dzieje, ale słychać wyraźnie brzęk szabel, różne<br />

pomieszane hałasy jakby pijanych ludzi, a między nimi i głosy: bij, zabij! <strong>taki</strong>ego a <strong>taki</strong>ego<br />

sy<strong>na</strong>! – Kuchmistrz spoglą<strong>da</strong> z zdziwieniem <strong>na</strong> pa<strong>na</strong> pisarza, ten zaś <strong>na</strong>wzajem <strong>na</strong> niego – a<br />

tymczasem drzwi od samejże kancelarii otwierają się z wielkim łoskotem i cała ta hurma<br />

krzykaczy wpa<strong>da</strong> wewnątrz do izby. Na jej czele wi<strong>da</strong>ć <strong>na</strong>jpierwej Lubienieckiego, Baranowskiego<br />

i Kunickiego, za nimi wpa<strong>da</strong> Mietelski i Waryczeńko, a <strong>da</strong>lej kilku<strong>na</strong>stu jeszcze<br />

uzbrojonych, <strong>który</strong>ch wszakże już niepodob<strong>na</strong> rozpoz<strong>na</strong>ć. Prze<strong>ci</strong>wko tym <strong>na</strong>pastnikom powstaje<br />

z pasją imć pan pisarz grodzki, lecz <strong>ci</strong> wszczy<strong>na</strong>ją od razu <strong>taki</strong> tumult i hałas, że jego<br />

głos ginie śród wrzawy. Tymczasem Baranowski rzuca się <strong>na</strong> kuchmistrza, lżąc go śród tego<br />

rozgwaru <strong>na</strong>jbrzydszymi słowami; Załuski się cofa za stół do kąta, ale w tej chwili <strong>na</strong>pa<strong>da</strong>ją<br />

<strong>na</strong> niego Kunicki i Waryczeńko, i kiedy jeden rozmachanymi rękami strąca mu z głowy kapuzę,<br />

drugi dobytą spod kier<strong>ci</strong> szablą, tnie go w głowę tuż koło lewego oka. Cię<strong>ci</strong>e to nie tylko<br />

że trafia kuchmistrza w miejsce tak słabe, jak skronie, lecz jest zarazem tak silne, że go od<br />

razu powala <strong>na</strong> ziemię...<br />

Widząc to imć pan Pełczycki, dobywa szabli i <strong>na</strong> czele kuchmistrzowskich hajduków rzuca<br />

się z wś<strong>ci</strong>ekłoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong> <strong>na</strong>pastników, ale w tej chwili od nich już żadnego nie doz<strong>na</strong>je oporu, bo<br />

wszyscy oni, obaczywszy kuchmistrza leżącego <strong>na</strong> ziemi, sami się jak <strong>na</strong>jprędzej wynoszą.<br />

Wkrótce potem <strong>ci</strong>sza już jest w kancelarii grodzkiej sanockiej – panowie grodowi za<strong>ci</strong>ągają<br />

w akta deportację sumy zastawnej i sporządzają akt eksposesji Baranowskiego, a kuchmistrzowscy<br />

hajducy <strong>na</strong> tychże samych noszach, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch przynieśli pieniądze do zamku,<br />

odnoszą teraz zranionego swojego pa<strong>na</strong> do jego gospody.<br />

Złożywszy Załuskiego <strong>na</strong> łożu w gospodzie, Pełczycki przywołuje <strong>na</strong>tychmiast felczerów,<br />

przywozi lekarza zamkowego z Leska, posyła po jakiegoś mnicha lekarza do Kros<strong>na</strong> i jednocześnie<br />

rozsyła konnych posłańców z zawiadomieniem o doko<strong>na</strong>nej zbrodni <strong>na</strong> wszystkie<br />

strony. Zabiegi te jed<strong>na</strong>k niewiele pomagają choremu. Załuski leży bez przytomnoś<strong>ci</strong> przez<br />

noc całą aż do ra<strong>na</strong>, a rano lekarze oświadczają sfrasowanemu Pełczyckiemu, że tylko jeden<br />

Bóg może mu pomóc, a i od Boga będzie to cudem...<br />

Nazajutrz wszakże jeszcze w czas przed południem zjeżdża się do Sanoka niemało<br />

szlachty sąsiedniej i przybiega także rozstawionymi przez Pełczyckiego końmi pani kuchmistrzowa<br />

litewska. Pani kuchmistrzowa pa<strong>da</strong> z rozdzierającym serce lamentem <strong>na</strong> kola<strong>na</strong> u łoża<br />

męża – a oburzo<strong>na</strong> tą zbrodnią szlachta, rzuca się w miasto za odszukaniem Baranowskiego,<br />

Mietelskiego, Kunickiego i Waryczeńki. Poszukiwania ich są <strong>da</strong>remne, ani jednego z nich<br />

bowiem nie masz już w mieś<strong>ci</strong>e – szlachta rzuca się w pogoń za nimi, drudzy czepiają się<br />

pozostałych w mieś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>miestnika i chorążego, z czego wszczy<strong>na</strong> się tumult, hałas i rąbani<strong>na</strong>,<br />

przy czym pomiędzy innymi, poz<strong>na</strong>czonymi z lekka, jeden z młodych Gumowskich jest<br />

tak zesiekany, że do sześ<strong>ci</strong>u tygodni potem goi się z ran swoich w Sanoku.<br />

Przez <strong>na</strong>stępne dni <strong>ci</strong>ągle nowa szlachta się zjeżdża do miasta, a do czwartego dnia rano<br />

wszystko, co tylko żyje, co tylko szablę nosi w całej ziemi sanockiej, jest zgromadzone w<br />

mieś<strong>ci</strong>e. Szczupły Sanok rozpiera się pod tym niespodziewanym zjazdem, jego domki nie są<br />

24


w stanie wszystkich goś<strong>ci</strong> pomieś<strong>ci</strong>ć – wszakże <strong>ci</strong> goś<strong>ci</strong>e nie są wybredni i mieszczą się <strong>na</strong><br />

pod<strong>da</strong>szach i w sieniach, drudzy się kwaterują w chatach wiejskich <strong>na</strong> sanockiej posadzie,<br />

inni się <strong>na</strong>wet rozkła<strong>da</strong>ją obozem <strong>na</strong>d Sanem. Szlachta ta, zgromadzo<strong>na</strong> ze wszystkich kątów,<br />

przez całe dnie oblega gospodę, w której leży Załuski, a co z<strong>na</strong>czniejsi idą go <strong>na</strong>ocznie oglą<strong>da</strong>ć;<br />

drudzy, uraczywszy się po winiarniach <strong>na</strong> ten niespodziewany frasunek, wywołują po<br />

ulicach pomstę Bożą <strong>na</strong> zbrodniów, inni <strong>na</strong>wet wpa<strong>da</strong>ją <strong>na</strong> zamek, to znów do kwatery chorągwi<br />

i grożą tak panom grodowym, jak i Lubienieckiemu srogim rozsiekaniem i śmier<strong>ci</strong>ą. Poplecznicy<br />

i przyja<strong>ci</strong>ele Załuskich nie zaniedbują niczego, ażeby usposobienie szlachty <strong>na</strong><br />

swojej stronie utrzymać, jakoż co dzień, co godzi<strong>na</strong>, <strong>da</strong>ją tu i ówdzie ognia poostrzone szabelki.<br />

Jed<strong>na</strong>k ażeby nigdzie do tumultu nie przyszło, czuwa pilnie chorągiew pancer<strong>na</strong>. Chorągiew<br />

ta już od dni kilku jest całkowi<strong>ci</strong>e okryta, ani jednego nie brakuje w niej towarzysza,<br />

ani jednego luzaka. Główną komendę ma <strong>na</strong>d nią imć pan Mar<strong>ci</strong>n Nieczuja-Ślaski, <strong>który</strong><br />

przez swoje ży<strong>ci</strong>e już niejednej porucznikował chorągwi i tu też postępuje sobie dziwnie surowo.<br />

Wszyscy towarzysze są <strong>ci</strong>ągle pod bronią; odwach jest utrzymany porządnie; Lubieniecki<br />

i Osuchowski wraz z pocztowymi, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch pa<strong>da</strong> podejrzenie wspólnictwa zbrodni,<br />

obłożeni, to honorowym, to rzeczywistym aresztem; bezustanne ronty prze<strong>ci</strong>ągają ulice i<br />

zgoła cala ziemia sanocka za pomocą porozsyłanych komend wzięta jest w czujną policję,<br />

ażeby w niej choć jednego z zbrodniarzy wyśledzić. Takie <strong>na</strong>prężenie trwa przez dni siedem.<br />

Siódmego dnia wieczór kuchmistrz, wy<strong>ci</strong>eńczony <strong>na</strong> siłach, umiera. Wieść ta jak błyskawica<br />

rozbiega się po mieś<strong>ci</strong>e. Wskutek niej nowy rozruch się robi. Zbija się w tłumy szlachta, grozi<br />

i tym, i owym, i w swej zapamiętałoś<strong>ci</strong> grozi <strong>na</strong>wet samemu miastu. Niewiele brakowało do<br />

tego, żeby rozżartym tłumom trza było poświę<strong>ci</strong>ć jednego z uwięzionych towarzyszów, dlaczego<br />

zapewne Lubieniecki wraz z Osuchowskim zaraz po śmier<strong>ci</strong> kuchmistrza znikają także<br />

bez wieś<strong>ci</strong>. Czuj<strong>na</strong> wszakże i <strong>ci</strong>ągle czyn<strong>na</strong> chorągiew utrzymuje spokój powszechny, późną<br />

nocą rozchodzą się tłumy <strong>na</strong> swoje leże, a tymczasem pani kuchmistrzowa litewska wraz z<br />

przybyłymi krewnymi i całym dworem przygotowuje się do solennego aktu oskarżenia, mającego<br />

się odbyć <strong>na</strong>zajutrz.<br />

Jakoż w isto<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>zajutrz zaraz rano zaczy<strong>na</strong> się ten akt pompatyczny. Wtedy corpus<br />

exsangue śp. kuchmistrza ubrane jest w szaty jego imieniowi i tytułom odpowiednie. Ciało to,<br />

położone <strong>na</strong> mary, kirem obwieszone dokoła, niosą w żałobę poubierani hajducy z nieboszczykowskimi<br />

herbami. Za <strong>ci</strong>ałem z rozgłośnym jękiem i niepowstrzymanymi łzami, <strong>ci</strong>ężką<br />

żałobą okryta, postępuje pozostała po zmarłym wdowa; koło niej idzie, wtórząc głośno i łzom,<br />

i jękom matczynym, siedmioro drobnych, osieroconych dziatek. Dalej kilku krewnych przybyłych,<br />

cały dwór nieboszczyka kuchmistrza i wszyscy słudzy, wszystko to w <strong>ci</strong>ężkiej po<br />

swoim panu żałobie. Za nimi wresz<strong>ci</strong>e <strong>ci</strong>ągnie kilkaset szlachty, jedni z głowami pochylonymi<br />

w smutku ku ziemi, drudzy z okiem pałającym zemstą i szukającym zbrodniarzy. Około tego<br />

ogromnego konduktu <strong>ci</strong>śnie się lud pospolity tłumami, pomiędzy które prze<strong>ci</strong>ągają konne i<br />

piesze poczty towarzystwa chorągwi.<br />

Wszystko to <strong>ci</strong>ągnie krokiem powolnym <strong>na</strong> zamek i wchodzi wresz<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> zamkowy dziedziniec.<br />

Tam prze<strong>ci</strong>w nim wychodzą starosta i sędzia, i pisarz, i zgoła cały sąd grodzki.<br />

Okryta kirem i łzami zala<strong>na</strong> wdowa śp. kuchmistrza, prezentuje sądowi jego wybladłe zwłoki:<br />

w imieniu swoim, w imieniu sierot, przyprowadzonych za sobą, i całej nieboszczyka familii,<br />

zanosi o<strong>na</strong> żałosną skargę <strong>na</strong> to srogie zabójstwo do sądu, prosi o sądowne obejrzenie zwłok<br />

nieboszczyka, o wyraźne uz<strong>na</strong>nie i ogłoszenie doko<strong>na</strong>nego <strong>na</strong> nim zabójstwa, a wresz<strong>ci</strong>e błaga<br />

o ukaranie zbrodniarzy. Tym skargom i prośbom towarzyszy rozgłośny płacz samej wdowy,<br />

jęk dzie<strong>ci</strong>, szlochanie krewnych, sług i przyja<strong>ci</strong>ół zmarłego, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e i stokroć jeszcze<br />

głośniejszy gwar zgromadzonej tak tłumnie szlachty, z ust której tutaj wyrywają się tylko niezrozumiałe<br />

groźby, tam wyraźniejsze przeklęctwa, ale gdzie indziej także i wcale zrozumiałe<br />

25


prze<strong>ci</strong>w samemu sądowi zarzuty: jakoby i on był winien w częś<strong>ci</strong> tej zbrodni, będąc ze zbrodniarzami<br />

w zmowie i odbywając umyślnie dlatego sprawę kuchmistrza w nocy!...<br />

Na taką skargę i prośbę dobitną, popartą jakimi dwiema lub trzema setkami szabel, sąd jest<br />

dziwnie usłużny. Oglą<strong>da</strong> on <strong>na</strong>tychmiast ranę nieboszczyka kuchmistrza i uz<strong>na</strong>je ją bez wątpienia<br />

śmiertelną; ze swej strony, wedle sił wszelkich, utula w żalu wdowę i płaczące sieroty;<br />

jakoż także bezzwłocznie deleguje od siebie urodzonego imć pa<strong>na</strong> Pawła Cieszanowskiego z<br />

Grabówki, ażeby tenże zbrodnię tę za spełnioną, a imć panów: Baranowskiego, Mietelskiego,<br />

Kunickiego i Waryczeńkę za zabójców śp. kuchmistrza swoim czystym i zrozumiałym głosem<br />

ogłosił.<br />

Na tym się kończy akt ten solenny, po czym pani kuchmistrzowa zabiera zwłoki mężowskie<br />

do dóbr familijnych, szlachta się pomału rozjeżdża do domów i tylko chorągiew pancer<strong>na</strong><br />

pozostaje w Sanoku.<br />

Chorągiew zostaje cała, po zniknieniu bowiem rzeczywistych zabójców, o nią tu chodzi<br />

<strong>na</strong>jwięcej. U jej <strong>na</strong>miestnika i chorążego motorowie tej zbrodni z<strong>na</strong>leźli dla siebie opar<strong>ci</strong>e, a<br />

to jest plama niemała. Chorągiew nie może tego sobie zapomnieć i dlatego zbiera się <strong>na</strong> koło.<br />

Koło to jest burzliwe i gwarne, bo każdy czuje, jak wielką jest ta plama, a nikt nie widzi <strong>na</strong><br />

nią żadnego środka. Wszakże wśród tej rozgwarnej <strong>na</strong>rady zdobywa sobie znowu główny głos<br />

imć pan Nieczuja-Ślaski i powstawszy za stołem tak mówi:<br />

– Moś<strong>ci</strong> panowie i bra<strong>ci</strong>a! <strong>da</strong>wnymi czasy służba w chorągwi pancernej była <strong>na</strong>jpiękniejszym<br />

w Rzeczypospolitej zazczytem. Chorągiew była tak jako koś<strong>ci</strong>ół: kto do niej wstąpił<br />

jakby się zbliżył ku samemu Bogu. Na chorągwi nie mogła być żad<strong>na</strong> skaza ani <strong>na</strong>wet <strong>ci</strong>eń<br />

żaden, a każdego jej towarzysza słowo ważyło tak jak przysięga. Toteż wówczas chorągiew<br />

stawała i za rząd, i za sądy, i nieraz za to, czego by żaden sąd nie potrafił. W dzisiejszych czasach<br />

cóż się to między <strong>na</strong>mi nie dzieje? Oto chorągiew <strong>na</strong>sza, zamiast czuwać <strong>na</strong>d całoś<strong>ci</strong>ą<br />

Rzeczypospolitej, <strong>na</strong>d sądów powagą i zacnoś<strong>ci</strong>ą obywateli, jeszcze sama <strong>da</strong>je pochop zbrodniarzom!<br />

Powia<strong>da</strong>ją wszyscy, że to jest wypadek: ale tak nie jest, panowie bra<strong>ci</strong>a! Plama ta<br />

nie jest wypadku skutkiem, jeno skutkiem tego, żeśmy wszyscy, jako jesteśmy, zmaleli, żeśmy<br />

podupadli <strong>na</strong> duchu i zubożeli <strong>na</strong> cnotach ojcowskich, żeśmy zgoła z olbrzymów poszli w<br />

niedorostki i karły! Zamiast stać mężnie <strong>na</strong> straży <strong>na</strong>jpierwej wiary świętej, a potem ojczyzny,<br />

pilnujemy głównie <strong>na</strong>szej własnej szkatuły i gardła – zamiast przestrzegać surowo czystoś<strong>ci</strong><br />

sumienia, popuszczamy sobie cugli codziennie więcej i rozpasujemy <strong>na</strong> wszystko – zamiast<br />

się ćwiczyć w <strong>da</strong>wnym rycerskim rzemiośle i po staremu rwać się choćby i z łańcucha domowych<br />

obowiązków do posługi publicznej, zastawiamy się pierwszym lepszym przybyszem,<br />

<strong>da</strong>jemy zja<strong>da</strong>ć rdzy <strong>na</strong>sze misiurki i kordy, a sami się rwiemy do pierzyn! Z żelaznych mężów<br />

zeszliśmy <strong>na</strong> łątki słomiane, z opatrznych i pracowitych ojców w słabe i niezaradne dzie<strong>ci</strong>ęta.<br />

Huc decrevere gigantes!<br />

Tak mówi Nieczuja i powia<strong>da</strong> <strong>na</strong> koniec ze smutkiem, że co się stało, to się już odstać nie<br />

może. Ale potrzeba przy<strong>na</strong>jmniej, ażeby drugi raz się co podobnego nie stało.<br />

– A pewni tego będziemy dopiero wtedy, jeżeli służbę około chorągwi będziemy pełnić<br />

wedle starego zwyczaju. Więc ani <strong>na</strong>m się w tej służbie <strong>da</strong>ć zastępować niez<strong>na</strong>jomym adwenom,<br />

ani zezwalać <strong>na</strong> to, ażeby się la<strong>da</strong> kto chlubił tytułem towarzysza, ani przy kielichu i za<br />

przekupstwem afektów odprawować obiory. A kiedy w choragwi nie będzie <strong>na</strong>miestnikował<br />

ten, <strong>który</strong> mieszka <strong>na</strong>jbliżej Sanoka; ani do egzakcji po<strong>da</strong>tków wybrany ten, <strong>który</strong> przychudł<br />

<strong>na</strong> swojej wiosce, ażeby się też <strong>na</strong> egzakcji podkarmił; ani chorągwi <strong>na</strong>szej nie będzie nosić<br />

ten, <strong>który</strong> nie ma co nosić u siebie w domu – tedy i ład będzie, i bezpieczeństwo pod każdym<br />

względem i nie stanie się nigdy podobny teraźniejszemu wypadek.<br />

26


Tak skończywszy swą mowę, proponuje <strong>na</strong>jpierwej zupełną puryfikację chorągwi i całkiem<br />

nowe obiory, potem <strong>na</strong>pisanie listu o tym do jw. rotmistrza; a wresz<strong>ci</strong>e, ażeby odtąd przy<strong>na</strong>jmniej<br />

przez czas jakiś kilku<strong>na</strong>stu towarzyszów mieszkało w<strong>ci</strong>ąż przy chorągwi.<br />

Lubo <strong>ci</strong>erpkie zaiste są prawdy powiedziane przez starego imć pa<strong>na</strong> Nieczuję, nikt jed<strong>na</strong>k<br />

się prze<strong>ci</strong>w nim nie odzywa i wszyscy jednogłośnie zgadzają się <strong>na</strong> poczynione przez niego<br />

wnioski. Puryfikuje się tedy chorągiew w ten sposób, że z niej wychodzą <strong>na</strong> zawsze nieobecni<br />

już Lubieniecki, Osuchowski, Kunicki i Waryczeńko i <strong>na</strong>wet z pocztowych, którzy byli przy<br />

owym zabójstwie, żaden nie pozostaje w chorągwi. Następują <strong>na</strong>tychmiast wybory i te wypa<strong>da</strong>ją<br />

<strong>na</strong>jlepiej. Namiestnictwo bowiem dostaje się imć panu Ossorii-Bukowskiemu z Nozdrca,<br />

<strong>który</strong> później był podkomorzym tej ziemi, a chorąstwo imć panu Błońskiemu z Bereski, <strong>który</strong><br />

później był stolnikiem sanockim i którego pierwsza konfederacja ch<strong>ci</strong>ała mieć koniecznie<br />

marszałkiem.<br />

Po <strong>na</strong>pisaniu o tym relacji do Mniszcha kilku<strong>na</strong>stu towarzyszy zostaje przy chorągwi –<br />

wszyscy inni się rozjeżdżają do domów – i <strong>da</strong>w<strong>na</strong> <strong>ci</strong>sza rozlega się w mieś<strong>ci</strong>e Sanoku.<br />

Taka też sama <strong>ci</strong>sza zalega i w Jasienicy, <strong>na</strong> <strong>da</strong>wnym dworze nieboszczyka kuchmistrza.<br />

Po jego pogrzebie, odprawionym z wielką pompą owemu czasowi właś<strong>ci</strong>wą, pozostała wdowa<br />

wynosi się stąd <strong>na</strong> zawsze i zamieszkuje w miasteczku Łasku w województwie sieradzkim.<br />

Opiekę <strong>na</strong>d pozostałymi majątkami, <strong>na</strong>d sobą samą i siedmiorgiem sierotek porucza o<strong>na</strong><br />

stryjeczno-rodzonemu bratu śp. męża, Jędrzejowi Stanisławowi Załuskiemu, podówczas już<br />

biskupowi krakowskiemu, <strong>który</strong> z ojcowską troskliwoś<strong>ci</strong>ą zajmuje się wychowaniem starszych<br />

jej dzie<strong>ci</strong>. Popiera on także całym wpływem swoim proces prze<strong>ci</strong>wko zabójcom kuchmistrza,<br />

lecz dla ich niebytnoś<strong>ci</strong> i <strong>na</strong>wet zaginionych zupełnie o nich wieś<strong>ci</strong>, nie doprowadza<br />

do żadnego skutku. Pani kuchmistrzowa więc wresz<strong>ci</strong>e zarzuca <strong>da</strong>lsze poszukiwania, nosi<br />

sama przez lat kilka grubą po mężu żałobę; tę żałobę zamienia później <strong>na</strong> habit zakonnicy i w<br />

tak wiernej pamię<strong>ci</strong> nieodżałowanej swej straty, od<strong>da</strong><strong>na</strong> wychowaniu dzie<strong>ci</strong>, modlitwom i<br />

miłosiernym uczynkom, pomstę za krzywdy swoje pozostawia samemu Bogu.<br />

Od tego czasu mija lat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e.<br />

Zajęta po większej częś<strong>ci</strong> hucznymi biesia<strong>da</strong>mi i biesiadniczymi bur<strong>da</strong>mi szlachta, zapomi<strong>na</strong><br />

już całkiem o doko<strong>na</strong>nej <strong>na</strong> śp. kuchmistrzu litewskim zbrodni. Zapomi<strong>na</strong> o<strong>na</strong> o niej<br />

tym bardziej, ile że dotychczas żaden z jej motorów ni wyko<strong>na</strong>wców nigdzie <strong>na</strong> jaw nie wyszedł;<br />

<strong>na</strong>wet o samym Baranowskim, <strong>który</strong> tu prze<strong>ci</strong>eż swoje dobytki i ową sumę zastawną<br />

zostawił, nie <strong>da</strong>ła się słyszeć żad<strong>na</strong> wieść nigdy. Wszystko to gdzieś się podziało, zniknęło,<br />

przepadło.<br />

Aż dnia jednego, kiedy pani kuchmistrzowa litewska, już późnymi latami zgarbio<strong>na</strong> matro<strong>na</strong>,<br />

lecz zawsze jeszcze habit zakonny nosząca i mieszkająca <strong>na</strong>ówczas w Lasku, o wieczornej<br />

godzinie z kilką pań innych w wielkiej dworu swojego kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e, <strong>da</strong>je jej z<strong>na</strong>ć służący, że<br />

jakiś pielgrzym, powracający ze Ziemi Świętej, prosi o wstęp i posłuchanie u pni. Świątobliwa<br />

matro<strong>na</strong> chętnie zezwala <strong>na</strong> to – jakoż wkrótce otwierają się drzwi i wchodzi przez nie<br />

starzec białowłosy, z długą po pas białą brodą, w strój zwyczajny pielgrzymów przybrany,<br />

<strong>który</strong> się zbliża wprost, do pani Załuskiej i prosi, ażeby mu pozwoliła pomówić z, sobą słów<br />

kilka <strong>na</strong> osobnoś<strong>ci</strong>. Zniepokojo<strong>na</strong> tym cokolwiek staruszka, <strong>na</strong>myślała się trochę, lecz <strong>na</strong> usilne<br />

prośby pielgrzyma odchodzą do przyległej kom<strong>na</strong>ty przytomne <strong>da</strong>my, a o<strong>na</strong>, pozostawszy<br />

sama z pielgrzymem, pyta go, czego by żą<strong>da</strong>ł. Wszakże <strong>na</strong>tenczas pielgrzym rzuca się przed<br />

nią <strong>na</strong> kola<strong>na</strong> i mówi przerywanymi słowy:<br />

– Nie powstanę ze ziemi, póki mi nie przebaczysz,<br />

– Któż jesteś? cóżeś mi winien? – pyta pani Załuska.<br />

– Jestem Baranowski – powia<strong>da</strong> starzec klęczący.<br />

Na wspomnienie tego <strong>na</strong>zwiska, ba, <strong>na</strong>wet wprost <strong>na</strong> widok samego zabójcy męża przerażoną<br />

matronę porywa tak gwałtowne uczu<strong>ci</strong>e zgrozy i żalu, że przez długą chwilę stoi <strong>na</strong>d<br />

27


starcem jak gdyby niema i nie jest w stanie ani słowa przemówić. Jed<strong>na</strong>k po chwili, powró<strong>ci</strong>wszy<br />

do władzy <strong>na</strong>d sobą, wymawia z łkaniem te słowa:<br />

– Bóg mi każe przebaczać, przebaczam, bo<strong>da</strong>jby i On <strong>ci</strong> tak samo przebaczył.<br />

Po czym pielgrzym powstaje z ziemi i znika.<br />

Co się później stało z tym Baranowskim, rzecz niewiadoma. Tutaj w Sanockiem żad<strong>na</strong><br />

wieść o nim nic nie przynosi. Zapewne resztę swojego pokutniczego ży<strong>ci</strong>a skończył w jakim<br />

klasztorze.<br />

Taka jest powieść rzetel<strong>na</strong> o zabitym Załuskim. Po<strong>da</strong>ję ją tak, jak się sama skła<strong>da</strong> z manifestu<br />

pani Załuskiej, wniesionego do grodu, i z żywej tradycji. Jakoż wszystko tu jest prawdziwe:<br />

i owo podstępne wmieszanie w to towarzyszy chorągwi, i <strong>na</strong>pad wieczorny, i owe rącze<br />

uję<strong>ci</strong>e się całej szlachty za zabitym, i puryfikacja chorągwi, i <strong>na</strong>wet owo po<strong>da</strong>nie o zjawieniu<br />

się Baranowskiego po powro<strong>ci</strong>e ze Ziemi Świętej, które nie tylko się utrzymuje w domu<br />

tak słynnym z oświaty, rozumu i <strong>na</strong>uk, jak dom Załuskich, ale powtarzane mi było niemal<br />

przez wszystkich starców tej ziemi, przechowujących <strong>da</strong>wne tradycje. Chcąc też główne mementa<br />

tego z<strong>da</strong>rzenia rozebrać, wiele by się <strong>da</strong>ło powiedzieć o owych czasach, które po tysiąckroć<br />

już sądzone i obrabiane, jed<strong>na</strong>kże jeszcze różnie się przedstawiają u różnych...<br />

To wszakże, o ile by mnie zawiodło <strong>na</strong> szerokie pole obyczajowo-dziejowej rozprawy, o<br />

tyle niewłaś<strong>ci</strong>wym jest skromnemu wstępowi do jeszcze skromniejszej powieś<strong>ci</strong>...<br />

Jakoż <strong>na</strong>tomiast przejdę raczej do jeszcze jednego wspomnienia z domowych dziejów tej<br />

ziemi, które, tak samo jak poprzednicze, powinno nie tylko <strong>da</strong>ć <strong>na</strong>m prawdziwe i jasne wyobrażenie<br />

o potędze i sile owoczesnej opinii publicznej, lecz przez powłokę, dziś tak okrzyczanego<br />

(powszechnie za szeczero-polskie mianego, a w rzeczy żywcem z Niemiec do <strong>na</strong>s<br />

przeniesionego) saskiego pijaństwa i biesiadniczoś<strong>ci</strong> przepuś<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong>s w głąb ówczesnego <strong>na</strong>rodowego<br />

sumienia, które zaprawdę jeszcze <strong>da</strong>leko godniejszym jest tego, ażebyśmy dzisiaj<br />

zawiązali w nim <strong>na</strong> powrót <strong>da</strong>wnego pokrewieństwa stosunki, niżeli bezwzględną obrzu<strong>ci</strong>wszy<br />

go klątwą, <strong>na</strong> zawsze go się wyparli. Z<strong>da</strong>rzenie to odnosi się do familii Choj<strong>na</strong>ckich, zamieszkałej<br />

<strong>na</strong>ówczas w Sanockiem. Nazwisko to występowało już nieraz w różnych rymowanych<br />

i nierymowanych powieś<strong>ci</strong>ach i Choj<strong>na</strong>ckiego figura różne już przybierała posta<strong>ci</strong>e. Figura<br />

ta wszakże nie wszędzie jest taką samą, jaką była niegdyś w isto<strong>ci</strong>e; gdzieniegdzie <strong>na</strong>wet<br />

jest o<strong>na</strong> zlaną z trzech różnych osób całoś<strong>ci</strong>ą, z <strong>który</strong>ch każ<strong>da</strong> miała w rzeczy wcale odrębne<br />

z<strong>na</strong>czenie i stanowisko, i swój właś<strong>ci</strong>wy charakter.<br />

Nie wspomi<strong>na</strong>m tu o tym dlatego, ażebym, <strong>na</strong> wzór własnego popisu łaknącej i uboczne<br />

względy <strong>na</strong> celu mającej krytyki, ch<strong>ci</strong>ał prostować poetyczne zmyślenie, często wiele piękniejsze<br />

od prawdy, ale głównie dlatego, że do zrozumienia rzeczywistego faktu niezbędną jest<br />

z<strong>na</strong>jomość rzeczywistych premisów.<br />

Owóż tedy Choj<strong>na</strong>ccy, piszący się z Choj<strong>na</strong>t, a używający klejnotu Trzaska, jak <strong>da</strong>wno byli<br />

zamieszkali w Poz<strong>na</strong>ńskiem, Sędomirskiem i Rawskiem, tak nie<strong>da</strong>wno w Sanockiem. Dopiero<br />

Józef Ossoliński, wojewo<strong>da</strong> wołyński, żeniąc się, a (jak wówczas mówiono) przystając do<br />

Stadnickiej, wojewodzianki także wołyńskiej, osia<strong>da</strong>jąc <strong>na</strong> żoninym majątku Lesku i przyprowadzając<br />

tutaj ze sobą kilku szlachty, swoich dworzan, czyli przyja<strong>ci</strong>ół, przyprowadził<br />

także i Choj<strong>na</strong>ckich. Przybyły z nim był to pan Ma<strong>ci</strong>ej Choj<strong>na</strong>cki, stolnik rawski, potem pisarz,<br />

a w końcu <strong>na</strong>wet tytułujący się sędzię grodzkim sanockim.<br />

Był to mąż <strong>na</strong>dzwyczaj poważny i po staremu stateczny, nie był nigdy dworzaninem, lecz<br />

za to szczególnie wiernym przyja<strong>ci</strong>elem Ossolińskiego. Takim zawsze się mienił i miał <strong>na</strong>wet<br />

wszelkie prawo do tego, bo nie tylko nie odstępował nigdy Ossolińskiego w żadnej opinii ani<br />

w żadnej przygodzie, ale <strong>na</strong>dto był on sam <strong>na</strong>wet spokrewniony z z<strong>na</strong>komitymi domami, i<br />

kiedy jeden z jego przodków miał za sobą Ogińską, drugi ożeniony był z Ossolińską, wdową<br />

28


po Korytku. Jakoż pan stolnik, przyszedłszy tutaj, lubo wziął zaraz Zagórz, jedną z <strong>na</strong>jpiękniejszych<br />

wsi państwa leskiego w dzierżawę, kupił jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>tychmiast wieś Strwiążyk, ażeby<br />

miał i własne w tej ziemi dziedzictwo.<br />

Ten Choj<strong>na</strong>cki, z Gostomskiej albo może <strong>na</strong>wet Stadnickiej, miał dwóch synów, Edmun<strong>da</strong><br />

i Antoniego. Młodszy o wiele Antoni nie odz<strong>na</strong>czył się żadną osobliwoś<strong>ci</strong>ą i dożywszy w<br />

spokoju bardzo późnej staroś<strong>ci</strong>, ledwie trzydzieś<strong>ci</strong> lat temu, jak umarł – starszy zaś Edmund,<br />

nie posia<strong>da</strong>jący nigdy żadnego urzędu i tytułujący się zawsze tylko stolnikowiczem rawskim,<br />

to jest właś<strong>ci</strong>wie ów zawołany ju<strong>na</strong>k swojego czasu, do którego tak mnogie i tak charakterystyczne<br />

się wiążą powieś<strong>ci</strong>.<br />

Jaka była jego młodość <strong>na</strong>jpierwsza, niepodob<strong>na</strong> powiedzieć z pewnoś<strong>ci</strong>ą. Według niedokładnego<br />

po<strong>da</strong>nia miał on być w różnych szkołach i już w szkołach miał się odz<strong>na</strong>czać swoim<br />

charakterem burzliwym i zręcznoś<strong>ci</strong>ą w robieniu bronią; miał też być także przez jakiś czas<br />

krótki <strong>na</strong> dworze samego króla, gdzie jed<strong>na</strong>k jego charakter niesforny nie dopuś<strong>ci</strong>ł mu dłuższego<br />

pobytu. Pew<strong>na</strong> rzecz wszakże, że kiedy wró<strong>ci</strong>ł w progi ojcowskie, był to młodzieniec,<br />

<strong>który</strong> wzrostem przenosił <strong>na</strong>jsłuszniejszych o głowę, <strong>który</strong> rwał postronki jak ni<strong>ci</strong> i konie<br />

wywracał, lecz przy tym także posia<strong>da</strong>ł wielką ogładę światową, nieobce mu były <strong>na</strong>uki i<br />

umiejętność kilku języków. Jego dzieje publiczne, że je tak <strong>na</strong>zwę w braku innego wyrazu, są<br />

już skądinąd dostatecznie z<strong>na</strong>jome. Nie miał on równego w całej sanockiej ziemi, i to <strong>na</strong>wet<br />

pod żadnym względem, bo jak zręcznoś<strong>ci</strong>ą, odwagą i siłą przenosił wszystkich, tak górował<br />

<strong>na</strong>d nimi sprężystym charakterem, niepokalanym sumieniem i głową. Jakoż jest to rzecz osobliwa<br />

w Choj<strong>na</strong>ckim, że jak był z charakterem dziwnie <strong>na</strong>miętnym i <strong>na</strong>wet gwałtownym, jak<br />

całą ziemią tą trząsał, rwał sejmiki w Sądowej Wiszni albo <strong>na</strong> przekór zrywać je chcącym,<br />

własną wolą je utrzymywał lub skła<strong>da</strong>ł; jak się zrywał do sądów, do <strong>na</strong>padów i miewał nieraz<br />

<strong>na</strong>jwybredniejsze różnych wojen pomysły; jak wyraźnie jakiś duch dziki, nieokiełzany wichrzył<br />

nim <strong>ci</strong>ągle i podpalał w nim głowę i serce – tak w rzeczy samej był to człowiek <strong>na</strong>jdelikatniejszego<br />

sumienia, <strong>na</strong>jtkliwszych uczuć i z wszystkich o nim krążących, zapewne nieraz<br />

różnie poprzekręcanych, po<strong>da</strong>ń ani jedno go nie obwinia o żadną krzywdę wyrządzoną drugiemu,<br />

ani <strong>na</strong>wet o <strong>ci</strong>eń <strong>taki</strong>ej krzywdy.<br />

Wyświeca to jeszcze <strong>da</strong>leko jaśniej pogląd <strong>na</strong> jego ży<strong>ci</strong>e domowe i familijne stosunki, o<br />

które <strong>na</strong>m głównie tu chodzi.<br />

Owoż tedy ten Edmund, <strong>który</strong> powró<strong>ci</strong>wszy do rodzi<strong>ci</strong>elskiego domu, stał się niebawem<br />

ulubieńcom, ba, prawie bożkiem całej sanockiej ziemi, jednę miał prze<strong>ci</strong>e osobę, która nie<br />

dzieliła wcale tego tak powszechnego afektu. A tą osobą był <strong>na</strong> jego nieszczęś<strong>ci</strong>e jego rodzony<br />

oj<strong>ci</strong>ec. Poważny i stateczny pan stolnik, <strong>na</strong> poły niby jakiś surowy Rzymianin, a <strong>na</strong> poły<br />

roztropny polityk i dworak, nie podobał sobie od razu w synie, <strong>który</strong> ob<strong>da</strong>rzony wcale innymi<br />

przymiotami umysłu i serca, wcale też inną obrał sobie swego żywota drogę. Pan Ma<strong>ci</strong>ej,<br />

dumny ze swoich tak bliskich z wojewodą stosunków i pamiętny swych <strong>da</strong>wnych tak z<strong>na</strong>komitych<br />

koligacyj rodowych, ch<strong>ci</strong>ałby był widzieć swojego sy<strong>na</strong> całkowi<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> owej drodze, <strong>na</strong><br />

której się przychodziło do z<strong>na</strong>mienitych fortun i szumnego z<strong>na</strong>czenia. W tym, a nie innym<br />

celu zapewne posyłał on tego sy<strong>na</strong> do szkół, utrzymywał go tam z niemałym kosztem <strong>na</strong> stopie<br />

wyższej, wkrę<strong>ci</strong>ł go potem <strong>na</strong> dwór królewski i za protekcją Ossolińskiego i innych panów<br />

torował mu drogę do <strong>da</strong>lszej sobie upodobanej promocji; a tymczasem ten Edmund, nie tylko<br />

z pracowitych zabiegów ojcowskich nic a nic nie korzystał, lecz jeszcze, powró<strong>ci</strong>wszy do domu,<br />

okazał się od razu <strong>na</strong> drodze zamysłom ojcowskim diametralnie prze<strong>ci</strong>wnej. Zamiast<br />

gładkiego i ugrzecznionego młodzieńca, szermierz rycersko-ju<strong>na</strong>cki – zamiast roztropnego i<br />

układnego dworaka, człowiek prosty i prawdomówny – zamiast kornego i aplikującego się<br />

panom stronnika, niezawisły w swych z<strong>da</strong>niach, śmiały, odważny obrońca osobistej swobody<br />

– nie podobał się Edmund ojcu do tego stopnia, że w krótkim czasie stał się nie tylko obojętnym<br />

dla niego, ale miejsce obojętnoś<strong>ci</strong> zastąpił <strong>na</strong>wet pewien rodzaj odrazy. Jakoż w podob-<br />

29


nym razie, a z innym synem byłby sobie pan stolnik postąpił zapewne i<strong>na</strong>czej, ale Edmun<strong>da</strong><br />

osobiste przymioty i jego tak doraźnie zdobyte i tak z<strong>na</strong>mienite z<strong>na</strong>czenie w powie<strong>ci</strong>e, wynikający<br />

stąd zresztą o tyle jeszcze przykrzejszy stosunek jego do ojca, zniewoliły <strong>na</strong>wet nie<strong>na</strong>wistnego<br />

pa<strong>na</strong> stomika do tak oględnego obejś<strong>ci</strong>a się z nim, że zamiast mu jawnie okazywać<br />

swą niechęć, od<strong>da</strong>ł mu swoją dziedziczną wieś Strwiążyk w bezwarunkową dzierżawę.<br />

Na tej wsi siedząc i mając za sobą niemal całą sanocką szlachtę, wszedł on dopiero zupełnie<br />

w swoją rolę właś<strong>ci</strong>wą. Jakoż <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> koniu, trząsając sam sejmikami i szlacheckimi<br />

zjaz<strong>da</strong>mi, polując tu <strong>na</strong> niedźwiedzie i dziki, a gdzie indziej <strong>na</strong> stronników wichrzącej po<br />

kraju Familii, opierał on się nieraz w swoich wy<strong>ci</strong>eczkach o Węgry, a <strong>na</strong>wet aż o Kresy. Tak<br />

minęły dwa lub trzy lata ostatnie panowania Augusta III i pierwsze cztery lata panowania nowego<br />

króla.<br />

Z wybuchem konfederacji barskiej Edmund oczywiś<strong>ci</strong>e jest pierwszy, <strong>który</strong> się jej chwyta z<br />

zapałem. W wystąpieniu zbrojnym tutejszej ziemi uprzedza go wprawdzie zrządzeniem przypadku<br />

Pieniążek, ale Choj<strong>na</strong>cki już za moment jest przy niej i kiedy inni <strong>ci</strong>ągną przez Sanok<br />

<strong>na</strong> pola rymanowskie, on z osobnym oddziałem puszcza się <strong>na</strong> werbunek do Bukowska, Nowego<br />

Tańca i Dukli. Od zebrania się pod Rymanowem służy on <strong>ci</strong>ągle przy tej konfederacji aż<br />

do jej końca. Ale i tutaj zdradza się głównie jego z jednej strony niesforny, a z drugiej całkiem<br />

dla siebie bezinteresowny charakter. Pomimo to bowiem, iż w tych rozpierzchnionych rozruchach,<br />

gdzie kto nie chce oz<strong>da</strong>bia się szumnym tytułem marszałka albo regimentarza, o nic by<br />

łatwiej nie było jemu, jak o okry<strong>ci</strong>e się <strong>taki</strong>m lub tym podobnym błyskotliwym honorem: nie<br />

wi<strong>da</strong>ć go nigdzie sięgającego ani po tytuł, ani po wyłączną dla siebie władzę; – prze<strong>ci</strong>wnie<br />

<strong>na</strong>wet, on to sam pierwszy proponuje <strong>na</strong> marszałka konfederacji sanockiej imć pa<strong>na</strong> Bronickiego<br />

z Nowego Tyńca i proponuje go właśnie dlatego, że jest „mężem oględnym i ma doświadczenie<br />

wojenne”. Edmund sam dla siebie rezygnuje z wszystkiego – on chce „się bić<br />

tylko” przy tej niezmiernie szczęśliwej okazji. Jakoż bije się on teraz do syta. A ażeby mógł<br />

się wybić <strong>na</strong> wszystkie strony, nie wiąże się z nikim <strong>na</strong> długo. Podczas konfederacji wi<strong>da</strong>ć go<br />

niemal wszędzie, gdzie tylko dobrej bitwy <strong>na</strong>dzieja. Jest on więc przy Kazimierzu Puławskim<br />

i przy Fran<strong>ci</strong>szku, jest jakiś czas przy księ<strong>ci</strong>u Mar<strong>ci</strong>nie Lubomirskim, wiesza się potem przy<br />

Bierzyńskim i ma szczęś<strong>ci</strong>e być czynnym w owej sławnej bitwie w miasteczku Pilznie, którą<br />

tam z taką chwałą stoczył pułkownik Sawa. Takie miotanie się we wszystkie strony, <strong>taki</strong>e<br />

gorące pragnienie boju, z<strong>na</strong>mionuje jego charakter rycersko-ju<strong>na</strong>cki, ale to świadczy także o<br />

<strong>da</strong>wnej tego charakteru niestałoś<strong>ci</strong> i jakby jego wewnętrznym roz<strong>da</strong>r<strong>ci</strong>u. Jakoż nie moż<strong>na</strong> powiedzieć<br />

i<strong>na</strong>czej, jak tylko, że był to człowiek ob<strong>da</strong>rzony z<strong>na</strong>mienitymi przymiotami, lecz<br />

jego duch nie miał spójni, nie miał więzi wewnętrznej. A <strong>taki</strong>ch wielu było <strong>na</strong>ówczas – od<br />

Ksawerego Branickiego i pa<strong>na</strong> Szczęsnego aż do <strong>taki</strong>ch Kirkorów i Dzierżanowskich było ich<br />

prawie tysiące i wszyscy w grun<strong>ci</strong>e rzeczy byli jed<strong>na</strong>cy – bo <strong>taki</strong>e głównie owoce wy<strong>da</strong>wał<br />

ówczesny, równie ni spójni wewnętrznej, ni więzi swej nie mający duch czasu.<br />

Pośród konfederacji trwającej przybywa Choj<strong>na</strong>cki po kilka razy w Sanockie. Czy przybywa<br />

<strong>na</strong> wypoczynek po tru<strong>da</strong>ch wojennych? Nie, nigdy; lecz zawsze po to, ażeby obaczyć, co<br />

też robi szlachta sanocka, i aby tych, którzy istotnie przyszli odpocząć, <strong>na</strong> nowo do pracy <strong>na</strong>pędzić.<br />

Jakoż za każdym jego przyby<strong>ci</strong>em wiąże się nowa konfederacyjka w Sanockiem i rusza<br />

w pole...<br />

Po upadku konfederacji wszyscy, którzy zostali przy ży<strong>ci</strong>u, już powró<strong>ci</strong>li do domu, lecz<br />

Choj<strong>na</strong>ckiego długo jeszcze nie ma. Już myślano, że zginął, ale nic, wcale. Jak mawiał zwykle:<br />

„Od tych much ani bąków (tak <strong>na</strong>zywał dla rozróżnienia kule karabinowe i działowe) ja<br />

pewnie nie zginę” – tak też się stało w isto<strong>ci</strong>e. Nic zginął od nich i po skończeniu konfederacji<br />

u<strong>da</strong>ł się za jej jeneralnoś<strong>ci</strong>ą aż do Bawarii. Nie<strong>na</strong>sycony pię<strong>ci</strong>oletnią rozrywką, miał jeszcze<br />

<strong>da</strong>lsze <strong>na</strong>dzieje. Wszakże w Bawarii przeko<strong>na</strong>ł się aż <strong>na</strong>dto prędko, że już czas żadnych nie<br />

mieć <strong>na</strong>dziei. Więc wró<strong>ci</strong>ł i wró<strong>ci</strong>ł prosto do kraju.<br />

30


Na świętego Szymo<strong>na</strong> i Judy jarmark roczny odbywa się w Krośnie. Na tym jarmarku jak<br />

zwykle zgromadzo<strong>na</strong> jest mnoga liczba szlachty sanockiej. Słońce jesienne już się schyliło ku<br />

zachodowi i prawie zmrok już zapa<strong>da</strong>. Szlachta, pokończywszy swe jarmarkowe zaję<strong>ci</strong>a,<br />

gromadzi się tu i ówdzie po dwóch, po kilku, po kilku<strong>na</strong>stu. Ci się wypytują o wzajemne nowiny,<br />

tam<strong>ci</strong> opowia<strong>da</strong>ją o wkraczających wojskach cesarzowej-królowej, inni przypomi<strong>na</strong>ją<br />

sobie ostatnie boje, przypomi<strong>na</strong>ją rannych i płaczą poległych. Dostaje się tam pewnie niejedno<br />

wspomnienie i Choj<strong>na</strong>ckiemu, o <strong>który</strong>m do .dziś dnia nie masz ni jednej wieś<strong>ci</strong>... kiedy wtem,<br />

jakby czarnoksięskim przywołany zaklę<strong>ci</strong>em, zjawia się żywy i cały Choj<strong>na</strong>cki <strong>na</strong> rynku. W<br />

tej podróży towarzyszy mu pan A<strong>da</strong>m Cieszanowski, łowczyc podobno sieradzki, ale także z<br />

ziemi sanockiej, <strong>który</strong> z ran odniesionych w jednym z ostatnich bojów goił się tam. gdzieś <strong>na</strong>d<br />

Du<strong>na</strong>jcem czy Wisłą i odtąd nieodstępnym jest przyja<strong>ci</strong>elem Edmun<strong>da</strong>.<br />

Poz<strong>na</strong>wszy szlachta swego ulubionego Choj<strong>na</strong>ckiego, nie może się posiąść z radoś<strong>ci</strong>. Szał<br />

jakiś osobliwy <strong>na</strong>pa<strong>da</strong> wszystkich. Porywają go <strong>na</strong> ręce i niosą do gospody w tryumfie. Do<br />

gospody, zbiega jaka pięćdziesiątka <strong>ci</strong>ekawych. Długo w noc trwa gawę<strong>da</strong>, ożywio<strong>na</strong> zapewnię<br />

niejednym wiwatem <strong>na</strong> cześć przybyłego... Wszakże nie koniec <strong>na</strong> tym. Nazajutrz rano<br />

wszyscy Sanoczanie wybierają się razem w podróż do domu. Biorą pomiędzy siebie Choj<strong>na</strong>ckiego<br />

i wiozą go jakby jakiego zbawcę lub <strong>na</strong>czelnika nowej konfederacji. Po drodze gęsto<br />

wstępują do dworów i zapraszają się sami jakby z kuligiem w goś<strong>ci</strong>nę. Współziemianie ich<br />

przyjmują z zwykłą sobie ochotą i podejmują u. siebie wedle możnoś<strong>ci</strong>. Dosyć że robi się z<br />

tego jakiś rodzaj tryumfalnego obchodu, <strong>który</strong> zapewne w rzeczy ucz<strong>ci</strong>ć miał pamięć samej<br />

konfederacji, lecz że jej wyobrazi<strong>ci</strong>elem <strong>na</strong>jlepszym i ostatnim jej losów ostatnich zwiastunem<br />

był tutaj Choj<strong>na</strong>cki, więc wszystkie wieńce tego tryumfu dostają się Choj<strong>na</strong>ckiemu i stąd<br />

do tego już <strong>da</strong>wniej tak czczonego bohatera teraz jeszcze nowa przywiązuje się chwała i cale<br />

nowym otacza go blaskiem. Cały też oświecony promieniami tej chwały i blasku, osia<strong>da</strong> on<br />

znowu w Strwiążyku i po staremu, lubo teraz o wiele już <strong>ci</strong>chszy i spokojniejszy, używa cz<strong>ci</strong> i<br />

miłoś<strong>ci</strong> braterskiej po całej ziemi.<br />

Jed<strong>na</strong>k niestety! głośny ten tryumf jest już ostatnim echem jego głośnego ży<strong>ci</strong>a. Nieodrodny<br />

syn swego czasu, kiedy ten czas się spełnił do ostatniej godziny, nie ma już także w sobie<br />

warunków ży<strong>ci</strong>a. Nad uwieńczoną głową bohatera swojego czasu wisi już wtedy straszliwy<br />

wyrok nieodwołalnych przez<strong>na</strong>czeń, <strong>który</strong> bądź co bądź musi się spełnić koniecznie. Jakoż<br />

spełnia on się w isto<strong>ci</strong>e – i Choj<strong>na</strong>cki niebawem wypełnia dni swoje tak samo, jak ten duch,<br />

<strong>który</strong> go zrodził i utrzymywał przy ży<strong>ci</strong>u. Na jego śmierć wprawdzie skła<strong>da</strong>ją się całkiem proste<br />

wypadki, ale wszystko to dziwnie Boża prowadzi ręka, tak dziwnie, że nie zostawia <strong>na</strong>m<br />

nic jak pokorne milczenie.<br />

Owoż tedy Choj<strong>na</strong>cki, zasiadłszy <strong>na</strong> powrót w Strwiążyku, używa cz<strong>ci</strong> i miłoś<strong>ci</strong> całej tej<br />

ziemi jak <strong>da</strong>wniej. Cześć ta jest <strong>na</strong>wet teraz jeszcze <strong>da</strong>leko większa, bo krom nowego blasku<br />

jest on dziś poważniejszy, doświadczeńszy i tak w z<strong>na</strong>jomość ludzi, jak wiadomoś<strong>ci</strong> bogatszy.<br />

Pomimo to jego stosunek do ojca jest <strong>taki</strong> sam, jak <strong>da</strong>wniej, a <strong>na</strong>wet w rzeczy jeszcze cokolwiek<br />

gorszy. Pogorszyły go bowiem różnice politycznych opinij, które, <strong>da</strong>wniej różne tylko w<br />

zarodzie, dziś wyszły <strong>na</strong> jaw w <strong>na</strong>jrzeczywistszej praktyce. Edmund, jeden z <strong>na</strong>jgorliwszych<br />

stronników konfederacji barskiej – a jego oj<strong>ci</strong>ec, lubo może nie całkiem stronnik Stanisława<br />

Augusta, ale wraz z wojewodą stronnik spokoju i <strong>da</strong>wnego porządku. Im zaś więcej się <strong>da</strong>ją<br />

uczuwać skutki panowania nowego króla, które stolnik wraz z zgodnymi ze sobą w opinii<br />

<strong>na</strong>zywa wprost skutkami konfederacji barskiej, im przez to więcej się wzmaga jego niechęć<br />

ku <strong>da</strong>wnym konfederatom—tym jego serce jeszcze więcej się burzy prze<strong>ci</strong>w swemu konfederackimu<br />

synowi i stosunek ten wresz<strong>ci</strong>e przybiera aż tak wyraźne formy, że Edmund, czując<br />

to, jak <strong>da</strong>lece niemiłym jest ojcu, wcale nie bywa u niego. Zachodzą wszakże wtedy cale nowe<br />

okolicznoś<strong>ci</strong>.<br />

31


Oto klucz seredeński, <strong>na</strong>leżący do państwa leskiego, a wcale nie<strong>da</strong>leko od Zagórza odległy,<br />

trzyma prawem zastawu alboli też dzierżawy imć pani Salomea Strzelecka, skarbnikowa gostyńska.<br />

Jest to mło<strong>da</strong>, nie więcej jak dwudziestodwuletnia wdowa, nie tylko z<strong>na</strong>mienita niezwykłą<br />

pięknoś<strong>ci</strong>ą, ale przy tym i z<strong>na</strong>mieni<strong>ci</strong>e bogata, posia<strong>da</strong>jąca prócz rozległego i zasobnego<br />

gospo<strong>da</strong>rstwa jeszcze i z<strong>na</strong>czne sumy gotowe, pozostałe i zapisane jej testamentem po<br />

mężu. Na świętą Katarzynę tegoż samego roku jest <strong>da</strong>ny wielki bal <strong>na</strong> zamku leskim, <strong>na</strong> <strong>który</strong><br />

zaproszo<strong>na</strong> jest nie tylko prawie cała szlachta okolicz<strong>na</strong>, ale zjeżdżają się także i z<strong>na</strong>komitsi<br />

panowie, jako Józef Potocki, krajczy koronny, i Józef Mniszech, chorąży wielki koronny a<br />

starosta sanocki obadwa starający się o córki wojewody Ossolińskiego. Pomiędzy zaproszonymi<br />

liczy się także i pani Salomea Strzelecka. Przybywa o<strong>na</strong> wcześnie, ażeby z<strong>na</strong>leźć gospodę<br />

dla siebie i z<strong>na</strong>chodzi ją u jednego z mieszczan tutejszych, <strong>który</strong> <strong>na</strong> pomieszczenie się i<br />

rozłożenie toalety balowej odstępuje jej swoich obudwóch izb, sam się wynosząc czy do szopy<br />

odległej, czy też do którego z sąsiadów. Ludzie pani Strzeleckiej umieszczają się w stajni,<br />

a o<strong>na</strong> sama tylko ze swoją służebną, zakwaterowawszy się w izbach, zaczy<strong>na</strong> zabierać się do<br />

ubierania. Pod ową porę, upatrzywszy ją wprzódy zapewne, wchodzi do tych izb jakiś człowiek<br />

pijany, wrzekomo niegdyś przez nią nie zaspokojony a od<strong>da</strong>lony sługa, i upomi<strong>na</strong> się<br />

tytułem zatrzymanej zapłaty o jakąś sumę, tak z<strong>na</strong>czną, że pani Strzelecka, pomimo całego<br />

przestrachu, widzi się być zmuszoną stanowczo mu jej odmówić. Napastnik wszakże nie myśli<br />

wcale odstąpić i po gwałtownym swarze rzuca się <strong>na</strong> wystraszone niewiasty. Powstaje stąd<br />

krzyk, płacz i hałas, <strong>który</strong> przez nie domknięte ok<strong>na</strong> rozchodzi się po ulicy...<br />

Na ten bal zamkowy do Leska przyjechał także i Edmund. A czy to mając jeszcze dość<br />

czasu do swego pojedynczego ubrania, czy może dla jakiej innej sprawy istotnej, wychodzi<br />

wieczór w miasto i w ową porę właśnie z<strong>na</strong>jduje się pod ok<strong>na</strong>mi owego domku, do którego<br />

zajechała pani Strzelecka. Słysząc jakiś krzyk i płacz kobiet, i wyraźny przy tym glos <strong>na</strong>pa<strong>da</strong>jącego<br />

<strong>na</strong> nie mężczyzny, nie <strong>na</strong>myśla się ani chwili i wpa<strong>da</strong> w tym momen<strong>ci</strong>e do izby. Obaczywszy<br />

zaś <strong>na</strong> własne oczy, co się tam dzieje, porywa owego <strong>na</strong>pastnika w swoje żelazne<br />

ręce i nie pytając wcale, kto, co i tam <strong>da</strong>lej, rzuca nim z taką siłą do ok<strong>na</strong>, że ten, strzaskawszy<br />

sobą ramy i szyby, z głuchym jękiem pa<strong>da</strong> <strong>na</strong> środek ulicy...<br />

Pani Strzelecka, przestraszo<strong>na</strong> może jeszcze więcej <strong>taki</strong>m ratunkiem niżeli samą <strong>na</strong>paś<strong>ci</strong>ą,<br />

nie umie ani słowa wymówić i opuszczając ku ziemi i przestrachem, i wstydem zapłonione<br />

oblicze, tuli się milcząc do ś<strong>ci</strong>any... Pan Edmund także jakoś niewiele więcej ma do mówienia,<br />

a widząc się już tu wcale niepotrzebnym, kłania się pięknie i równie milcząc odchodzi...<br />

Jed<strong>na</strong>kże cudne wdzięki pani Strzeleckiej pozostają mu tak widomie w pamię<strong>ci</strong>, że tylko o<br />

nich myśli aż do samego balu. Cóż dopiero powiedzieć o nim, kiedy te same wdzięki ujrzał<br />

podniesione po dwakroć świetną toaletą balową? a co <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e o tym, kiedy <strong>na</strong> sali balowej<br />

<strong>na</strong> jej własne wezwanie musiał do niej przystąpić i z jej ust <strong>na</strong>jpiękniejszych usłyszeć dziwnie<br />

wymowne podziękowanie za tak dzielny i <strong>taki</strong> prędki ratunek?...<br />

Pan stolnikowicz rawski, lubo <strong>na</strong>ówczas miał już pewnie lat ze trzydzieś<strong>ci</strong> kilka, nie z<strong>na</strong>ł<br />

jeszcze żadnej miłoś<strong>ci</strong>. Zajęty <strong>ci</strong>ągle sejmikami, zjaz<strong>da</strong>mi i <strong>da</strong>lekimi wyprawami za bitwą, a<br />

przez pięć lat ostatnich bezustannie konfederacją barską, nie miał ani sposobnoś<strong>ci</strong>, ani <strong>na</strong>wet<br />

czasu do tego. A miłość póź<strong>na</strong>, zwłaszcza u ludzi tak gwałtownego serca i <strong>na</strong>miętnej kompleksji,<br />

zwykła mś<strong>ci</strong>ć się surowo za lata bez niej przeżyte. Toteż w tak mś<strong>ci</strong>we obję<strong>ci</strong>a chwy<strong>ci</strong>ła<br />

o<strong>na</strong> teraz tego rycerskiego ju<strong>na</strong>ka.<br />

Do podniesienia tej <strong>na</strong>miętnej miłoś<strong>ci</strong> przyczyniło się zapewne niemało jego usposobienie<br />

ówczesne. Upadek konfederacji barskiej, sprawy <strong>taki</strong>ej, do której był przywiązany całą duszą i<br />

sercem, <strong>na</strong>pełnił go dziwnie głębokim smutkiem i przygniótł <strong>ci</strong>ężkim żalem jego wrażliwe<br />

serce. Tenże upadek konfederacji wraz z nowym rządem i ładem w kraju odebrał mu także<br />

jego dotychczasowe zaję<strong>ci</strong>e – przy żalu więc <strong>da</strong>wny wódz niespokojnej szlachty, pogromca<br />

wichrzy<strong>ci</strong>eli krajowych i sędzia doraźny powiatowych konfliktów, uczuł teraz dziwną czczość<br />

32


w duszy i niewymowne znudzenie. Do tego jeszcze ów <strong>na</strong>prężony stosunek z ojcem <strong>na</strong>pełniał<br />

go <strong>ci</strong>ągłą, nieosłodzoną niczym goryczą... Bądź jak bądź jed<strong>na</strong>k, pewną jest rzeczą, że Edmund,<br />

powró<strong>ci</strong>wszy z owego balu do siebie, nie wytrzymał ani dni kilku, ażeby nie odwiedzić<br />

pani Strzeleckiej. Przyjęty wdzięcznie i mile, w krótkim czasie po kilkakroć swoje odwiedziny<br />

powtórzył, a z<strong>na</strong>jdując z każdym dniem coraz lepsze przyję<strong>ci</strong>e, stał się niebawem jej goś<strong>ci</strong>em<br />

ledwie że nie codziennym.<br />

Wszakże ta rzecz, tak jak była, ani mogła, ani <strong>na</strong> pozór potrzebowała trwać długo. Edmund,<br />

jak wszędzie, tak i tutaj, miał <strong>na</strong>jczyś<strong>ci</strong>ejsze zamiary. Obustronne okolicznoś<strong>ci</strong> byty jak<br />

<strong>na</strong>jzupełniej odpowiednie i równe. Obustron<strong>na</strong> wzajemność wskazywała sama <strong>da</strong>lszego postępowania<br />

drogę – jakoż nie było wcale <strong>na</strong>d czym się długo <strong>na</strong>myślać. A jak to wówczas <strong>na</strong>d<br />

<strong>taki</strong>mi rzeczami <strong>na</strong>myślano się jeszcze <strong>da</strong>leko mniej niżeli dzisiaj, więc i Edmund nie o<strong>ci</strong>ągał<br />

się długo i dnia jednego z deklaracją formalną wystąpił.<br />

Deklaracja jego została bez kwestii przyjętą. Radość tedy z obu stron wielka, a jeszcze<br />

większa dlatego, że <strong>taki</strong> osobliwszy przypadek, jakby wyraźne zrządzenie Boże, zbliżył ich<br />

dotąd niez<strong>na</strong>jomych do siebie, że ta z<strong>na</strong>jomość tak szczęśliwie i z <strong>taki</strong>m zadowolnieniem<br />

stron obu zamieniła się w miłość i że uświęceniu tej miłoś<strong>ci</strong> ślubem małżeńskim żad<strong>na</strong> nie<br />

zagroziła przeszko<strong>da</strong>.<br />

Wszakże kiedy się tak <strong>ci</strong>eszą oboje i ukła<strong>da</strong>ją już przyszłe urządzenie się swoje, a może<br />

<strong>na</strong>wet dzień ślubu, pyta pani Strzelecka <strong>na</strong>wiasem, czyli nie postawi Edmundowi jakiej trudnoś<strong>ci</strong><br />

ta okoliczność, że oj<strong>ci</strong>ec rodzony, imć pan stolnik rawski, od niejakiego czasu po kilkakroć<br />

do Seredniego przyjeżdżał, występował zawsze dosyć paradnie, koni nie kazał wyprzęgać,<br />

prawił jej różne komplementy, a <strong>na</strong>wet już ją kazał zapytywać z <strong>da</strong>leka, ożyliby miał<br />

trwać <strong>da</strong>lej <strong>na</strong> tej <strong>na</strong>der mu miłej drodze, czyli wszelką porzu<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong>dzieję.<br />

Na tę wiadomość Edmund zbladł jakby ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>.<br />

Ocu<strong>ci</strong>wszy się trochę, pyta swojej oblubienicy:<br />

– I jakiż respons <strong>da</strong>łaś mu waszmość pani?<br />

I odbiera <strong>na</strong> to odpowiedź, że pani Salomea, nie chcąc sobie <strong>na</strong>razić <strong>taki</strong>ego perso<strong>na</strong>ta, a do<br />

tego jeszcze tak bliskiego przyja<strong>ci</strong>ela jw. wojewody, jakim jest imć pan stolnik, nie <strong>da</strong>ła mu<br />

właś<strong>ci</strong>wie żadnego responsu, tylko tak sobie rzecz tę zostawiła do jakiej szczęśliwej okazji...<br />

To objaśnienie dobiło stolnikowicza do reszty. Stał on jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> blady i jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> milczący<br />

przez długą chwilę, a potem westchnął głęboko i rzekł te słowa:<br />

– Ha! Bóg to sam związał i On sam tylko rozwiąże!<br />

Kiedy pan Edmund po tej scenie u pani Strzeleckiej wró<strong>ci</strong>ł do siebie, dziwnie był smutny i<br />

rozstrojony. Gdyby w tej miłoś<strong>ci</strong> i konkurencji był z<strong>na</strong>lazł dwóch, dziesię<strong>ci</strong>u, dwudziestu<br />

współzawodników innych, to byłoby go pewnie tylko o tyle więcej <strong>ci</strong>eszyło. Pewny swojej<br />

miłoś<strong>ci</strong>, byłby z nich wybił połowę, a drugą połowę wystraszył. Ale współzawodnikiem oj<strong>ci</strong>ec<br />

i jeszcze <strong>taki</strong> oj<strong>ci</strong>ec do tego!... to mu odebrało nie tylko wszelką chęć <strong>da</strong>lszego współzawodnictwa,<br />

ale tak pomieszało w nim wszelkie uczu<strong>ci</strong>a i myśli, że sam nie wiedział, co czynić.<br />

Jakoż <strong>na</strong>ówczas byłby pewnie odstąpił, lecz miłość... miłość go trzymała <strong>na</strong> żelaznej uwięzi<br />

i nie <strong>da</strong>ła ani pomyśleć o odstąpieniu.<br />

Trzeba więc było myśleć o rozmówieniu się z ojcem i myślał o tym pan Edmund. Lecz myślał<br />

tak mozolnie i długo, że minął jeden tydzień i drugi, i już trze<strong>ci</strong> zaczy<strong>na</strong>ł, a on jeszcze ani<br />

jednego słowa nie wymyślił, <strong>który</strong>m, miał przemówić do ojca. Nie zasta<strong>na</strong>wiający się nigdy<br />

dotychczas <strong>na</strong>d niczym i nie potrzebujący nigdy więcej jak mgnienie oka <strong>na</strong> to, ażeby się rzu<strong>ci</strong>ł<br />

sam jeden <strong>na</strong> cały tłum nieprzyja<strong>ci</strong>ół albo się zdecydował <strong>na</strong> jakąś ukraińską wyprawę –<br />

dzisiaj nie mógł się zdecydować <strong>na</strong> jedną krótką rozmowę – z rodzonym ojcem. Zdecydował<br />

się wszakże <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e i do ojca pojechał.<br />

33


Obaczywszy go stolnik, wiedzący zapewnię już o wszystkim, o czym i cała ziemia wiedziała,<br />

przyjął go jeszcze surowiej niż zwykle i już przy drzwiach zapytał, czego żą<strong>da</strong> od niego?<br />

To zmieszało tym bardziej Edmun<strong>da</strong>, lecz zebrawszy się, powiedział wszystko, co miał do<br />

powiedzenia. Jed<strong>na</strong>k o ile zręczny szermierz każdą bronią żelazną, o tyle całkiem nieświadomym<br />

był on szermierstwa myślą i słowem. Nie wiadomo jest wprawdzie, w jakiej formie on<br />

ojcu rzecz, swoją przedstawił, ale z odpowiedzi ojcowskiej się pokazuje, że go się spytał w<br />

końcu: azali to prawdą jest, że on sam zaczął konkurować o panią Strzelecką? – pan stolnik<br />

bowiem, zapomi<strong>na</strong>jąc całkiem swojej zwykłej powagi, wpadł wówczas w złość tak gwałtowną,<br />

że zawołał do niego:<br />

– I waść jeszcze śmiesz mnie się pytać o to! Idź! i żeby <strong>ci</strong>ę oczy moje więcej z tym nie widziały!<br />

Taka była odpowiedź ojca. Z nią, jak mnich kwestarz od zamkniętej bramy bogatego pałacu,<br />

powró<strong>ci</strong>ł Edmund do domu. Był to <strong>ci</strong>os zabójczy dla niego. Nie wiedział on teraz już<br />

wcale, co począć. Wszystko byłby potrafił, ale sprze<strong>ci</strong>wić się woli ojcowskiej w tej sprawie, o<br />

tym nie umiał <strong>na</strong>wet pomyśleć...<br />

Dziwnym się to może wy<strong>da</strong>wać komuś, że ten hardy ju<strong>na</strong>k swojego czasu, którego całe<br />

stanowisko społeczne i niemal wszystkie polityczne opinie były niezgodne z rozumieniem<br />

ojcowskim, dzisiaj prze<strong>ci</strong>wko woli ojcowskiej nie miał odwagi wykroczyć w rzeczy <strong>na</strong> pozór<br />

mniejszej. Wszakże nie powinno to dziwić nikogo; jest to bowiem jeden z <strong>na</strong>jcharakterystyczniejszych<br />

rysów owoczesnego wychowania i wyobrażeń. Według nich syn dorosły, już<br />

sam w sobie jednostka w składzie społecznym, już obywatel, nie miał wcale obowiązku w<br />

swoich opiniach politycznych lub sympatiach stronniczych oglą<strong>da</strong>ć się <strong>na</strong> <strong>taki</strong>eż opinie i sympatie<br />

ojcowskie, bo <strong>na</strong> tym właśnie zależała owa osobista swobo<strong>da</strong>, owa tak zwa<strong>na</strong> źrenica<br />

ówczesnej wolnoś<strong>ci</strong>, którą sam każdy ch<strong>ci</strong>ał mieć nietykaną dla siebie i stąd jej nie odmawiał<br />

nikomu do tego stopnia, że <strong>na</strong>wet oj<strong>ci</strong>ec jej nie odmawiał synowi. Ale przy <strong>taki</strong>ej wolnoś<strong>ci</strong>, że<br />

tak powiem, <strong>na</strong> polu, cale inny obyczaj zachowywał się w domu. Dom szlachecki ówczesny,<br />

dom, czyli rodzi<strong>na</strong>, była to instytucja tak ś<strong>ci</strong>słymi i surowymi prawami rządzo<strong>na</strong>, że nie wiedzieć,<br />

do czego ją s<strong>na</strong>dniej porów<strong>na</strong>ć, do małego państwa czy do małego zakonu? Była o<strong>na</strong><br />

wszakże <strong>na</strong> poły jednym, <strong>na</strong> poły drugim. Bo jakby państwo jakie, każdy dom <strong>taki</strong> miał swoją<br />

odrębną tradycjo<strong>na</strong>lną politykę, jak zakon mnisi swoją regułę, a jak obydwa rządzony był samowładnie.<br />

Rządził nią zwykle oj<strong>ci</strong>ec, a jego wola była tak <strong>da</strong>lece świętą nie tylko dla dzie<strong>ci</strong>,<br />

ale i dla powszechnej ówczesnej opinii, że każde prze<strong>ci</strong>wko niej wykroczenie, <strong>na</strong>wet w <strong>taki</strong>m<br />

razie, kiedy by słuszność była po stronie wykraczającego, uważane było za grzech po prostu<br />

śmiertelny i po<strong>ci</strong>ągało za sobą rodzaj hańby publicznej. Jakoż pomimo niezliczonych przysłowiów<br />

i form mówienia, potwierdzających prawdę tego stosunku ojca do swojej rodziny, jak<br />

np.: „Kto nie słucha ojca, matki...”, „Krzyw<strong>da</strong> ojcowska nie boli”, „Oj<strong>ci</strong>ec wybije, a Pan Bóg<br />

wygoi” itd. rzeczą jest wiadomą powszechnie, że komu przy<strong>da</strong>no miano „zły syn”, ten nie<br />

mógł nigdy i nigdzie mieć oka, bo <strong>ci</strong>ążyła <strong>na</strong> nim jakby połowa infamii – Władzę zaś tę wykonywali<br />

<strong>na</strong>jsurowiej ojcowie w sprawach czysto domowych, pomiędzy <strong>który</strong>mi oczewiś<strong>ci</strong>e<br />

<strong>na</strong>jpierwsze trzymały miejsce wyjś<strong>ci</strong>e za mąż i ożenienie. Jakoż w tej zwłaszcza surowoś<strong>ci</strong><br />

nikt im. przeszkadzać nie miał ani prawa, ani widział potrzeby, a jeżeli już z końcem może<br />

nie wszędzie indziej, tu jed<strong>na</strong>k zawsze każdy oj<strong>ci</strong>ec miał słuszność, a każde dziecko prze<strong>ci</strong>wne<br />

nigdy nie miało słusznoś<strong>ci</strong>...<br />

Taki był wówczas obyczaj i w nim, jak w drugiej religii, wychowywały się pokolenia ówczesne.<br />

W nim też także wychowany pan Edmund, nie śmiał ani pomyśleć o tym, ażeby bez<br />

ojcowskiego błogosławieństwa mógł do ślubu przystąpić. Będąc zaś z drugiej strony prawie<br />

więcej jak pewnym, że błogosławieństwa tego nigdy nie otrzyma od ojca, z<strong>na</strong>lazł on się w tym<br />

położeniu, w <strong>który</strong>m koniecznie trzeba było postanowić czarno lub biało: więc albo złamać<br />

34


siłą wszystkie przeszkody i bez błogosławieństwa ojca do ślubu przystąpić, albo zrzec się<br />

swej <strong>na</strong>rzeczonej <strong>na</strong> zawsze. Jakoż według wszelkiego prawdopodobieństwa jeżeli kto, to<br />

<strong>na</strong>jpewniej <strong>taki</strong> ju<strong>na</strong>k odważny, mąż zdecydowanych przymiotów, powinien by się był w oka<br />

mgnieniu przechylić i zrobić jedno lub drugie.<br />

Ale jak często praw<strong>da</strong> z<strong>da</strong>je się niepodobną do prawdy, tak i prawdopodobieństwo nie<br />

zawsze prawdą. W Choj<strong>na</strong>ckim zamiast rączej decyzji zaczy<strong>na</strong> się walka długa, bardzo<br />

chwiej<strong>na</strong> i zapewne niepospoli<strong>ci</strong>e boles<strong>na</strong>. Albowiem z jednej strony większa w nim wiara<br />

niżeli odwaga – z drugiej silniejsza miłość niżeli władza <strong>na</strong>d sobą samym. I tak targany to w<br />

jedną stronę, to w drugą, jedzie on <strong>na</strong> radę do swej <strong>na</strong>rzeczonej. Ale cóż za radę <strong>da</strong>ć może<br />

kobieta, przywiąza<strong>na</strong> <strong>na</strong>jżywszą miłoś<strong>ci</strong>ą? – oczewiś<strong>ci</strong>e spokojną i skuteczną <strong>na</strong>radę zastępują<br />

płacze i jęki, a zamiast stanowiącego środka występuje półśrodek, zamykający się w słowie:<br />

Czekajmy.<br />

– Ha! więc czekajmy – odpowia<strong>da</strong> pan stolnikowicz – i czeka.<br />

Jed<strong>na</strong>kże czekając, niepodob<strong>na</strong> mu jest nie odwiedzać tej, której odtąd poświęca wszystko,<br />

co tylko może poświę<strong>ci</strong>ć. Pan stolnikowicz odwiedza więc swoją <strong>na</strong>rzeczoną od czasu do czasu<br />

i zapewne dość często. Lecz odwiedziny <strong>taki</strong>e teraz, po odmówionym błogosławieństwie<br />

przez ojca, nie są <strong>na</strong> swoim miejscu. Są one bowiem dzisiaj prawie połową przekroczenia<br />

zakazu ojca. Odwiedziny te <strong>na</strong>wet mogą być przez złośliwych uważane jeszcze <strong>da</strong>leko gorzej;<br />

pani Salomea bowiem jest młodą wdową, pozostawioną samej sobie, i <strong>na</strong>wet nie ma nikogo z<br />

starszych w swym domu... Czuje to wszystko Edmund i dlatego nie zasta<strong>na</strong>wia swoich odwiedzin,<br />

ale stara się je odbywać kryjomo. Jeździ on więc po nocach, tam w dzień przyjeżdża,<br />

bawi godzinę lub więcej i wraca... lecz aby go nikt nie widział, czeka gdzieś w lasach do nocy.<br />

Czasem o kilka mil <strong>na</strong>około objeżdża, aby ślad zatrzeć za sobą... Czasem po kilka tygodni<br />

przesiaduje u swego przyja<strong>ci</strong>ela, pa<strong>na</strong> A<strong>da</strong>ma Cieszanowskiego w Płonnej, i stamtąd do Seredniego<br />

dojeżdża... I tak to trwa resztę zimy i całą wiosnę, i lato.<br />

Przejdźmyż teraz do opinii publicznej, do szlachty. Szlachta, oczewiś<strong>ci</strong>e, więcej sobą zajęta<br />

wzajemnie niźeli jakim bądź innym zaję<strong>ci</strong>em, wiedziała o wszystkim od samego początku.<br />

Lecz jakaż była tej szlachty o tej sprawie opinia? Oto już od samego początku Edmundowi<br />

wprost nieprzychyl<strong>na</strong>. Szlachta ta bowiem, lubo wcale nie miała dla pa<strong>na</strong> stolnika sympatii,<br />

pamiętała jed<strong>na</strong>k o tym, że to jest oj<strong>ci</strong>ec. Szlachta ta zresztą nie mogła tego przypuś<strong>ci</strong>ć, ażeby<br />

Edmund nie wiedział o tym, że jego oj<strong>ci</strong>ec zaczął konkurować o panią Strzelecką, boć się to<br />

działo publicznie i wszyscy o tym wiedzieli. W jej oczach tedy stanął tylko fakt <strong>na</strong>gi, że Edmund<br />

puszcza się z własnym ojcem w zawody, fakt zaiste już sam w sobie dość nieprzyjazne<br />

rzucający światło <strong>na</strong> sy<strong>na</strong>, wszakże niebawem jeszcze o wiele nieprzyjażniejszy dlatego, że<br />

się nim tak powszechnie zajęto. A zajmowano się nim oczewiś<strong>ci</strong>e tak samo, jak się zajmowano<br />

dotychczas samym Edmundem. Jakoż już wtedy zaczęły z wol<strong>na</strong> otwarte występować głosy<br />

prze<strong>ci</strong>wko niemu, a głosy te podnieśli <strong>na</strong>przód wszyscy ojcowie dorosłych synów, niektóre<br />

matki zapewne, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e i <strong>ci</strong>, którzy i <strong>da</strong>wniej może tylko przymusowo Edmundowi przychylni,<br />

dzisiaj, po zaszłych zmia<strong>na</strong>ch w rzeczy publicznej i przy przypisaniu tych zmian konfederacji<br />

barskiej, której Edmund <strong>na</strong>jwybitniejszym był zwolennikiem w Sanockiem, nie widzieli<br />

wcale potrzeby tajenia się z swoją ku niemu niechę<strong>ci</strong>ą. Bohaterowie sprawy upadłej,<br />

<strong>na</strong>jnieszczęśliwsi to ludzie zazwyczaj – jeżeli nieprzyja<strong>ci</strong>ele pozwolą im odjąć od ust przez<strong>na</strong>czony<br />

dla nich kielich goryczy, to przyja<strong>ci</strong>ele im go przychylą <strong>na</strong> nowo – i muszą go spełnić<br />

do d<strong>na</strong> koniecznie. A <strong>taki</strong>m bohaterem sprawy upadłej był Edmund.<br />

Owóż więc i to jedno, i tamto drugie postawiły go zaraz z samego początku w <strong>taki</strong>m stosunku<br />

do ogółu szlachty, że <strong>da</strong>wny blask jego zaczął blednąć z niesłychaną szybkoś<strong>ci</strong>ą i <strong>da</strong>wne<br />

sympatie ziębić się także tym torem. Wkrótce wszakże Edmund się u<strong>da</strong>ł po błogosławieństwo<br />

do ojca i oj<strong>ci</strong>ec mu go stanowczo odmówił. To zastanowiło dotychczasowe szemrania –<br />

35


czekano <strong>da</strong>lszych kroków Edmun<strong>da</strong>. Lecz kiedy Edmund potem zaczął <strong>na</strong> nowo bywać w<br />

Seredniem, kiedy te odwiedziny zaczęły się stawać coraz częstszymi i kiedy je jeszcze do tego<br />

odwiedzający pokrywał coraz misteniejszą tajemniczoś<strong>ci</strong>ą – to nie tylko głos opinii publicznej<br />

przeważył się stanowczo prze<strong>ci</strong>wko niemu, ale sprawiło to jakiś rodzaj tak powszechnego.<br />

wzburzenia, jak gdyby tu chodziło o jaką z spraw <strong>na</strong>jważniejszych. I jakkolwiek z<strong>da</strong>rzenie<br />

podobne dzisiaj, przy dzisiejszym zu<strong>pełny</strong>m rozchwianiu się publicznego sumienia, zaledwie<br />

by mogło obudzać dwuz<strong>na</strong>czne tu i ówdzie uśmiechy i obojętne poszepty, wówczas jed<strong>na</strong>k<br />

stało się ono sprawą całego powiatu publiczną i <strong>na</strong>wet rzeczywiś<strong>ci</strong>e sprawą tak ważną, że się<br />

nią <strong>na</strong>jpowszechniej zajęto. Było to <strong>na</strong>turalnym skutkiem tej moralnoś<strong>ci</strong> ówczesnej, która<br />

upa<strong>da</strong>jąc już wtedy stopniowo gdzie indziej, tu jed<strong>na</strong>k, w tym odosobnionym ód świata powie<strong>ci</strong>e,<br />

chowała się jeszcze w staro<strong>da</strong>wnej czerstwoś<strong>ci</strong> i sile. Moralność ta była tu wówczas<br />

jeszcze tak <strong>na</strong>wet surowa i krzepka, a sumienie społeczne było tak jednolite i jędrne, że jako<br />

morze trupa w swoich bałwa<strong>na</strong>ch, tak ono żadnej moralnej zgnilizny nie mogło znieść w<br />

swoich granic obrębie. Tu zaś poczuwało się jeszcze o tyle więcej do wyko<strong>na</strong>nia swojego<br />

prawa, ile że ta zgniliz<strong>na</strong> pokazała się <strong>na</strong> człowieku, <strong>który</strong> stał tak wysoko <strong>na</strong>d innymi i <strong>który</strong>,<br />

jak ze swej wysokoś<strong>ci</strong> dotąd przyświecał wszystkim swoimi cnotami, tak teraz z tejże samej<br />

wysokoś<strong>ci</strong> zaczął rozsiewać zaraźliwe promienie złego. Do tego powszechnego wzburzenia<br />

przyczynił się zapewne niemało surowymi cnotami jaśniejący dom Ossolińskich, dom, <strong>który</strong><br />

miał główną <strong>na</strong>d całą szlachtą przewagę, w <strong>który</strong>m było dwie dorodnych już córek i którego<br />

nieodstępnym przyja<strong>ci</strong>elem był oj<strong>ci</strong>ec Edmun<strong>da</strong> – i przyczyniły się zapewne swym groszem<br />

wdowim uboższe, starsze i mniej szczęśliwe sąsiadki młodej, bogatej i pięknej Strzeleckiej.<br />

Cokolwiek bądź, wielkie stąd powstało wzburzenie po całej ziemi. Zjeżdżano się, krzyczano,<br />

hałasowano i o niczym nie mówiono jak o tym. Śród tego czasu odsuwano się coraz bardziej<br />

od uwielbianego do nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> Edmun<strong>da</strong>, a <strong>na</strong> nie<strong>który</strong>ch zjaz<strong>da</strong>ch dziwne nieraz <strong>da</strong>wały<br />

się słyszeć względem zawziętego grzesznika zamiary. Jakoż z innym, kto wie, do czego by<br />

było przyszło, ale do <strong>taki</strong>ego stolnikowicza, <strong>który</strong> konie wywracał i butami swymi mógł był<br />

połowę szlachty wydeptać, niełatwo było przystąpić – i szlachta cała tylko ponurym, lecz zaprawdę<br />

zabijającym milczeniem objawiła swe potępienie...<br />

Tego usposobienia opinii publicznej dla siebie nie mógł Edmund nie uczuć już wtedy, kiedy<br />

dopiero jej pierwsze zaczęły <strong>na</strong> jaw występować z<strong>na</strong>mio<strong>na</strong>. Żyjący dotychczas w tak nieustannych<br />

uś<strong>ci</strong>skach miłoś<strong>ci</strong> braterskiej, czuł on każde <strong>na</strong>jmniejsze tych uś<strong>ci</strong>sków zwolnienie.<br />

Uczuwszy zaś je w samej isto<strong>ci</strong>e, uczuł je zaraz głęboko i uczuł <strong>na</strong>wet istny ból z tego powodu.<br />

Im <strong>da</strong>lej wszakże, tym dobitniej zaczęło się to usposobienie wyjawiać! Z początku <strong>da</strong>lsi,<br />

później i bliżsi z<strong>na</strong>jomi zaczęli go wyraźnie unikać. Odstąpili go wresz<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>wet i <strong>na</strong>jbliżsi.<br />

Dom jego, <strong>da</strong>wniej jak ul pszczelny rojący się gośćmi, stanął pustką bezludną. On sam, pierwszy<br />

gość każdej fety, każdego zjazdu, dziś omijany przez wszystkich. Tyloletni, nieodbity<br />

rozjemca sporów sąsiedzkich, pierwszy ukrzywdzonych obrońca, super-arbiter wszystkich<br />

spraw powiatowych, dziś, jakby nie żył <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e. Co większa <strong>na</strong>wet! Kiedy się gdzieś przypadkowo<br />

pokazał <strong>na</strong> jakim odpuś<strong>ci</strong>e, jarmarku lub targu, gdzie było mnogo szlachty jak zwykle,<br />

nie tylko go po staremu nie okolili wszyscy za pierwszym dojrzeniem, ale nikt zgoła nie<br />

po<strong>da</strong>ł mu <strong>na</strong>wet ręki, ledwie dziesiąty go pozdrowił z <strong>da</strong>leka, a zresztą każdy u<strong>ci</strong>ekał od niego,<br />

jak od pomoru lub głodu..<br />

Tak samo z drugiej znów strony postępowano z Strzelecką...<br />

I dopiero wtedy Edmun<strong>da</strong> porwał ból tak silny, że mu nie był już mocen. Szarpany przezeń,<br />

zmienił się cały do niepoz<strong>na</strong>nia. Z wesołego młodzieńca stał się mężem ponurym i chmurnym,<br />

z hałaśliwego często ju<strong>na</strong>ka milczącym mnichem. Jego twarz, rumia<strong>na</strong> i świeża, wychudła<br />

i zżółkła, bro<strong>da</strong> się zaostrzyła jakby u suchotnika, ogniste oczy w głąb policzków zapadły<br />

– z olbrzymiego budową i wzrostem męża zrobił się szkielet olbrzymi...<br />

36


Wówczas to nieszczęśliwy ten człowiek, siedząc nieraz wieczorem w ganku swojego domu,<br />

był dziwowiskiem przechodniów. Siedzącemu z głową spuszczoną ku ziemi łzy się czasem<br />

puszczały z oczu i dużymi kroplami spa<strong>da</strong>ły po wychudłych policzkach. Budził się wtedy<br />

z swych marzeń bolesnych, podnosił oczy do góry i nieodstępnemu od siebie Cieszanowskiemu<br />

skarżył się z żalem:<br />

– Hej! panie A<strong>da</strong>mie! co się to ze mną stało! Gdzież przyja<strong>ci</strong>ele moi, gdzie poplecznicy,<br />

gdzie cała szlachta moja? Gdzie <strong>ci</strong>, <strong>który</strong>ch całymi setkami wodziłem po sejmikach i bitwach;<br />

gdzie drudzy, którzy się za szczęśliwych mieli, kiedy ich w ogniu tylko <strong>ci</strong>eń mój zasłonił;<br />

gdzie wszyscy, którzy by byli dla mnie krwi utoczyli spod serca?!...<br />

Wszakże tyle wszystkich skarg jego było. Bo zresztą tylko zęby za<strong>ci</strong><strong>na</strong>ł i milczał. Ufał<br />

jeszcze sobie i myślał, że zniesie i przetrwa to wszystko. A kiedy doz<strong>na</strong>ł jakiego nowego tej<br />

srogiej klątwy dowodu, burzył się jeszcze, zrywał się i mówił z zawziętym gniewem do przyja<strong>ci</strong>ela:<br />

– Hej! niech no tylko nie grają ze mną <strong>da</strong>lej w tę grę diabelską! Boć ja wiem dobrze, czego<br />

im braknie. Zapomnieli już mojej ręki! Lecz bia<strong>da</strong> temu, bia<strong>da</strong>! mówię, kto mi pierwszy w nią<br />

wpadnie!<br />

Jakoż wtedy jak gdyby umyślnie, a było to prawie gdzieś z końcem łata, przez<strong>na</strong>czenie nieszczęsne<br />

<strong>na</strong><strong>da</strong>rzyło właśnie po temu sposobność. Miało się to stać w sposób <strong>na</strong>stępny:<br />

Jednym z obojętnych wszystkim drobnym sprawom miejscowym, a więc i sprawie stolnikowicza,<br />

był podstoli pomorski, mieszkający <strong>na</strong> murowanym zameczku w Hoczwi. Do niego<br />

dnia jednego wieczorem Choj<strong>na</strong>cki, czy to z domu umyślnie, czy powracając ze Seredniego,<br />

wstąpił w goś<strong>ci</strong>nę. Oprócz gospo<strong>da</strong>rza zastał tam kilku szlachty, pomiędzy <strong>który</strong>mi z<strong>na</strong>lazł się<br />

także i Deręgowski, stolnik ostrzeszowski.<br />

Deręgowski była to prawie druga edycja Choj<strong>na</strong>ckiego. Równy mu wzrostem, niekiełzaną<br />

fantazją i siłą, był on także jednym z <strong>na</strong>jpierwszych ju<strong>na</strong>ków; – zachodziła wszakże pomiędzy<br />

nimi ta waż<strong>na</strong> różnica, że jeżeli Choj<strong>na</strong>cki był wy<strong>da</strong>ny <strong>na</strong> białym papierze, to tamten <strong>na</strong> prostej<br />

bibule. Był on bowiem niepowś<strong>ci</strong>ągliwym burdą i haniebnie sławnym bibułą. Był wszakże<br />

przy tym niegdyś jednym z <strong>na</strong>jbliższych przyja<strong>ci</strong>ół Edmun<strong>da</strong>, Dziś odstąpił go tak samo,<br />

jak wszyscy, a będąc <strong>na</strong>jgłośniejszym krzykaczem i więcej ufającym swej sile niż inni, może<br />

też jeszcze głośniej powstawał prze<strong>ci</strong>wko niemu. Po długim niewidzeniu spotkawszy się dzisiaj,<br />

tylko się wzrokiem zmierzyli i nic więcej. Lecz kiedy gęste zaczęły krążyć kielichy, Deręgowski<br />

nie mógł się powstrzymać od równie gęstych do Choj<strong>na</strong>ckiego przy<strong>ci</strong>nków. Choj<strong>na</strong>cki<br />

zrazu wszystko to milcząc połykał, lecz kiedy go tamten <strong>na</strong>zwał bisurmanem, zaprowadzającym<br />

modę serajów – rzu<strong>ci</strong>ł się <strong>na</strong> niego i wyzwał go zrazu <strong>na</strong> rękę. Przez długą chwilę<br />

trwał jeszcze spór i usiłowanie pogodzenia zwaśnionych, ale <strong>na</strong> próżno. Śród tego sporu Deręgowski<br />

się trochę otrzeźwił i wspomniawszy <strong>na</strong> żonę i dzie<strong>ci</strong>, zmiękł był cokolwiek i miał<br />

powiedzieć do podstolego:<br />

– Bitwy mu nie odmówię, ale żeby mi stolnikowicz <strong>da</strong>ł fryszt do trzech dni, to bym go<br />

przyjął z wdzięcznoś<strong>ci</strong>ą.<br />

Ale stolnikowicz nie pozwolił ani <strong>na</strong> dzień, ani <strong>na</strong>wet do jutra.<br />

Porozbierawszy się tedy z kontuszów i żupanów, szli w dziedziniec <strong>na</strong>tychmiast. W tym<br />

pochodzie Deręgowskiemu wypa<strong>da</strong> szabla z ręki, co już bardzo złym było z<strong>na</strong>kiem, lecz kiedy<br />

się chylał po nią, wysunął mu się zza otwartej koszuli szkaplerz, noszony zawsze <strong>na</strong> piersiach.<br />

Szkaplerz ten wziął Deręgowski do ręki, pocałował i rzekł: – Panie Boże! przyjm to za spowiedź<br />

świętą ode mnie.<br />

Przytomni temu tak tym wzruszeni zostali, że jeszcze raz usiłowali przywró<strong>ci</strong>ć zgodę. Ale<br />

Choj<strong>na</strong>cki <strong>na</strong> to obró<strong>ci</strong>ł się tylko do Deręgowskiego, już stojącego <strong>na</strong> placu, i zawołał:<br />

– Bisurmaństwa nie zlizać językiem. Panie Józefie, czas!<br />

Z tymi słowami <strong>na</strong>tarł. Zwarli się tedy te dwa olbrzymy ze sobą, jakby dwie całe chorągwie.<br />

Wszakże niedługo trwała bitwa. Po kilku<strong>na</strong>stu <strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong>ach Deręgowski się zachwiał i po-<br />

37


walił się z jękiem <strong>na</strong> ziemię. Przyskoczono do niego i z<strong>na</strong>leziono <strong>na</strong> nim dwie wielkie rany, a<br />

jego samego bez zmysłów. Wzięto go <strong>na</strong> kobierzec i zaniesiono do zamku. Posłano po felczera<br />

i uczyniono wszystko, co trzeba, ale wszystko <strong>na</strong> próżno. Deręgowski umarł jeszcze tej<br />

samej nocy.<br />

Z<strong>da</strong>rzenie to, lubo nie<strong>da</strong>wno upragnione przez Choj<strong>na</strong>ckiego, nie przyniosło mu jed<strong>na</strong>k<br />

żadnej ulgi ani po<strong>ci</strong>echy. Owszem, <strong>na</strong>wet po trzeźwiejszym <strong>na</strong>myśle przygniotło go jeszcze<br />

bardziej do ziemi. Co zaś do ogółu szlachty, to stało się ono u niej <strong>ci</strong>osem dla niego zabójczym.<br />

Nikt już teraz nie hałasował ani krzyczał prze<strong>ci</strong>wko niemu, bo <strong>na</strong>jstraszliwsza zgroza<br />

zdjęła umysły wszystkich. Nikt nie pragnął losu Deręgowskiego dla siebie i dlatego wszyscy<br />

milczeli. Ale było to milczenie już zaprawdę zabójcze. Choj<strong>na</strong>ckiego postać dzisiejsza zmieniła<br />

się w jakiegoś straszliwego upiora, w jakąś plagę powiatu tak straszną, że nikt nie śmiał<br />

jej dotknąć ani wspomnieniem, lecz wszyscy pragnęli jak <strong>na</strong>jprędszego od niej zbawienia...<br />

Ostatecz<strong>na</strong> ta zmia<strong>na</strong> opinii doszła wprędce do uszu Edmun<strong>da</strong> i powaliła ducha jego do<br />

reszty. Jego boleść wewnętrz<strong>na</strong> rozlała się po całej krwi jego i zamieniła się w zabijającą tru<strong>ci</strong>znę.<br />

Pod jej morderczym działaniem zaczął schnąć już i pa<strong>da</strong>ć. Nie brakowało już – tylko<br />

jednego silniejszego weń uderzenia, ażeby ostatnie wydobyć zeń tchnienie i zmieść go z tej<br />

ziemi <strong>na</strong> zawsze. Ale niedługo trza było czekać i <strong>na</strong> to.<br />

Śród tego czasu wkrótce jesień <strong>na</strong>deszła. Z jesienią zaczęły się polowania. Polowania były<br />

to niegdyś <strong>na</strong>julubieńsze Choj<strong>na</strong>ckiego zabawy, było to w domu <strong>na</strong>jpiękniejsze pole jego ju<strong>na</strong>ckich<br />

popisów. Nie obchodziło się też <strong>da</strong>wniej żadne polowanie bez niego, a jego myśliwska<br />

powaga była tak z<strong>na</strong>mienita, że dopiero obietnica jego przyby<strong>ci</strong>a <strong>da</strong>wała każdemu z sąsiadów<br />

hasło do zapraszania innych. To go jeszcze raz ocu<strong>ci</strong>ło, pokazując mu pewnie jakiś nowy<br />

promień <strong>na</strong>dziei. Myślał może, że polowania staną się mimowolnym środkiem zbliżenia go <strong>na</strong><br />

powrót do szlachty. Smut<strong>na</strong> to była po<strong>ci</strong>echa dla tego, <strong>który</strong> niegdy sam trząsał tą całą<br />

szlachtą, ale jeszcze smutniejsza przez to, że była tylko nowym złudzeniem. Jakoż zaraz po<br />

św. Michale kilka się odbyło polowań, a o nim nikt ani pomyślał. Zapowiedziane zostały <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e<br />

wielkie łowy u Brześ<strong>ci</strong>ańskich, kasztelaniców lubaczewskich w Ustianowej, i zaproszono<br />

<strong>na</strong> nie prawie całą szlachtę sąsiednią. Dawniej czyniący zaszczyt każdemu, komu <strong>da</strong>ł<br />

się zaprosić, dzisiaj wyczekiwał on tych zaprosin jakby zbawienia. Ale minął już dzień ostatni,<br />

a zaprosiny nie przyszły.<br />

Pomimo to wszakże <strong>na</strong>brał on jeszcze jakiejś osobliwszej odwagi – i postanowił <strong>na</strong> to polowanie<br />

pojechać. Odwaga taka była to już rozpacz ostatnia, ale w tym położeniu <strong>na</strong>wet i rozpacz<br />

niedziw<strong>na</strong>.<br />

W Ustianowej w dzień polowania jeszcze może godzi<strong>na</strong> była do dnia, kiedy kilkudziesię<strong>ci</strong>u<br />

szlachty było zgromadzonych w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e. Właśnie co kończono śnia<strong>da</strong>nie i <strong>ci</strong>sza panowała<br />

powszech<strong>na</strong>, jak to zwykle przed czynem, kiedy się drzwi otworzyły i wszedł do kom<strong>na</strong>ty<br />

ów straszliwy dla wszystkich Choj<strong>na</strong>cki. Gdyby <strong>który</strong> nieboszczyk z grabu, gdyby upiór z<br />

<strong>na</strong>dgranicznej mogiły, gdyby żywa postać morowej zarazy była stanęła pomiędzy nimi – nie<br />

byłoby to <strong>na</strong> nich tak przerażającego zrobiło wrażenia, jak kiedy teraz stanął przed nimi Choj<strong>na</strong>cki.<br />

Wystraszonymi też oczyma wszyscy spojrzeli <strong>na</strong> niego, nie<strong>który</strong>m pomimo woli powypa<strong>da</strong>ły<br />

z rąk łyżki i noże, wszyscy zgrabieli <strong>na</strong> miejscu – i w całej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e grobowe zapanowało<br />

milczenie.<br />

Tymczasem Choj<strong>na</strong>cki z założonymi rękami przed siebie, z głową pochyloną ku ziemi stał<br />

i milcząc patrzał <strong>na</strong> wszystkich.<br />

Bóg sam wie tylko, jaki tam wyraz wtedy był w jego twarzy!<br />

Sce<strong>na</strong> ta trwała przez krótką chwilę, a <strong>na</strong> nią szlachta nie umiała odpowiedzieć i<strong>na</strong>czej –<br />

jak tylko <strong>pełny</strong>m grozy milczeniem.<br />

Powalony moralnie bohater, żebrał już wtedy tylko litoś<strong>ci</strong> dla siebie – ale już i litoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>wet<br />

nie było dla niego.,<br />

38


Wkrótce też, kiedy w tym tłumie jeden się znowu ocu<strong>ci</strong>ł, zerwali się razem wszyscy i jakby<br />

po śnie jakim lub przywidzeniu powybiegali w dziedziniec do koni.<br />

Choj<strong>na</strong>cki sam został w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />

Wtedy po chwili zbliżył się ku niemu wraz z Cieszanowskim ktoś litoś<strong>ci</strong>wy, zapewne<br />

młodszy z kasztelaniców, i przyniósłszy mu jakieś martwe słowo po<strong>ci</strong>echy, <strong>na</strong>mówił go, aby<br />

pojechał wraz ze wszystkimi <strong>na</strong> łowy. Choj<strong>na</strong>cki, ledwie widzący dobrze, co się z nim dzieje,<br />

wszystko <strong>da</strong>ł zrobić ze sobą.<br />

Wyjechawszy <strong>na</strong> miejsce łowów, zostawili go jego towarzysze <strong>na</strong> jakiejś wysoko położonej<br />

polanie, a sami odjechali <strong>da</strong>lej. Siedząc <strong>na</strong> koniu ze spuszczoną ku ziemi głową, słuchał<br />

przez jakiś czas psów grania i gwarów myśliwskich. Lecz kiedy te się od<strong>da</strong>liły od niego, zlazł<br />

z konia, zdjął z niego kułbakę, a oparłszy głowę <strong>na</strong> niej, położył się <strong>na</strong> murawie. Przez długą<br />

chwilę tak leżał, lecz pomału siły go zaczęły opuszczać, nieodpędzony sen zaczął gnieść mu<br />

powieki – i wresz<strong>ci</strong>e zasnął. Polowanie tymczasem trwało przez cały dzień.<br />

O samym zachodzie słońca <strong>na</strong>wołali się wszyscy myśliwi i zaczęli się zbierać <strong>na</strong> oz<strong>na</strong>czone<br />

miejsce. Zbiegając się ku sobie, kilku z nich wpadło <strong>na</strong> tę polanę, a między nimi i Cieszanowski.<br />

Ten, obaczywszy Edmun<strong>da</strong> leżącego <strong>na</strong> ziemi, zbliżył się ku niemu i zaczął wołać <strong>na</strong><br />

niego, ażeby wstawał. Ale Edmund się nie odzywał. Cieszanowski się schylił i dotknął go<br />

ręką – a Edmund był zimny jak lód.<br />

Na jego wołanie zbiegła się wkrótce niemal cała szlachta przytom<strong>na</strong> i okrążyła półkolem<br />

<strong>da</strong>wnego swego bohatera zakrzepłe zwłoki.<br />

Wszyscy <strong>na</strong> niego patrzali śród powszechnego milczenia. Wszakże w tej <strong>ci</strong>szy poważnej<br />

po niejakim <strong>na</strong>myśle miał się <strong>da</strong>ć słyszeć z tłumu głos jakiś mówiący:<br />

– Sic transit gloria mundi.<br />

Na to zaś Cieszanowski, spojrzawszy groźnie temu tłumowi w oczy:<br />

– Moś<strong>ci</strong> panowie – rzecze – nie wiem, azali nie będzie<strong>ci</strong>e z<strong>da</strong>wać <strong>ci</strong>ężkiego rachunku z tej<br />

śmier<strong>ci</strong>!<br />

Ale <strong>na</strong> to znów odezwał się jakiś głos z tlumu:<br />

– Nie mamy sobie nic do wyrzucenia. Vox; populi, vox Dei!<br />

Te słowa były jakby mową pogrzebową <strong>na</strong> grobie tego, <strong>który</strong>, nie<strong>da</strong>wno pierwszy pomiędzy<br />

całą tą szlachtą, był przez nią w tryumfie obnoszony <strong>na</strong> rękach... Kara to strasz<strong>na</strong> zaprawdę<br />

w porów<strong>na</strong>niu z <strong>na</strong>grodą!<br />

Pogrzeb jego był <strong>taki</strong> sam prawie, jak koniec ży<strong>ci</strong>a. Za jego trumną szedł tylko Cieszanowski<br />

i kilku sług wiernych nieboszczykowskich...<br />

Pan stolnik, oj<strong>ci</strong>ec, wytrwał w swoim nieprzebłaganym gniewie do ostatniego momentu i<br />

żył jeszcze kilka lat potem w <strong>na</strong>jlepszym zdrowiu.<br />

Pani Strzelecka zakończyła resztę dni swego ży<strong>ci</strong>a w klasztorze.<br />

Owóż więc <strong>taki</strong>e są te żywe tradycje, te ostatnie zwrotki owej niedokończonej pieśni, które<br />

jeszcze tu i ówdzie błądzą po tych sanockich górach...<br />

Ale i one nie istnieją już dzisiaj w swojej <strong>da</strong>wnej całoś<strong>ci</strong>.<br />

Jak lamowe kontusze, jak złote pasy ówczesne tylko w porozdzieranych kawałkach <strong>da</strong>dzą<br />

się dzisiaj z<strong>na</strong>chodzić po starych skrzyniach i trum<strong>na</strong>ch; tak i żywe po<strong>da</strong>nia o tych, którzy je<br />

niegdyś nosili, żyją już tylko w porozrywanych ułamkach.<br />

A niektóre z nich rdza wiekowa poprzeżerała <strong>na</strong> wylot, drugich złoto brantowne nieod<strong>da</strong>rtą<br />

okryło się pleśnią, z trze<strong>ci</strong>ch zaś zgoła została się tylko garść prochu.<br />

Trzebaż było dopiero Bóg sam wie tylko po jakich kątkach odszukiwać te rozpierzchnione<br />

atomy, trzeba je było z rdzy i pleśni oczyszczać i ich prawdę <strong>na</strong> starych księgach próbować – a<br />

dopiero te, które wytrzymały tę próbę, skła<strong>da</strong>ć mozolnie w całoś<strong>ci</strong>, ożywiać je starym, z grobów<br />

wskrzeszonym, duchem i do nowego obudzać ży<strong>ci</strong>a.<br />

39


Praca to nud<strong>na</strong> i żmud<strong>na</strong> zaprawdę, choć tak maluczkie tylko zwykła wy<strong>da</strong>wać owoce.<br />

Wszakże wszedłszy raz <strong>na</strong> tę drogę, <strong>na</strong>zbierawszy szczegółów dosyć i z<strong>na</strong>lazłszy klucz, jak<br />

je wiązać ze sobą, samo się to już jakoś rozwijało ze siebie i jed<strong>na</strong> po<strong>da</strong>ń gromadka, związa<strong>na</strong><br />

z sobą i ożywio<strong>na</strong>, <strong>da</strong>wała związek i ży<strong>ci</strong>e drugiej.<br />

Tak powstawały z martwych niegdyś istotnie żywe, lecz dziś już <strong>da</strong>wno popróchniałe posta<strong>ci</strong>e,<br />

tak odżyły <strong>na</strong> nowo te stare i już tak zardzewiałe prawdy, że świat dzisiejszy ledwie je<br />

sercem pojmuje i we cz<strong>ci</strong> swojej kładzie tylko <strong>na</strong> równi pamiątek...<br />

Wszakże jak w wieńcu pomiędzy liś<strong>ci</strong>e zielone i kwiaty wije się barw<strong>na</strong> nitka tej ręki, która<br />

je z sobą wiązała, tak w wiązankach tych po<strong>da</strong>ń pomiędzy stare i z<strong>na</strong>lezione prawdy wije<br />

się nitka dzisiejszego marzenia...<br />

Jest to grzech wielki – mówią niektórzy sędziowie. Grzech to jest wielki w isto<strong>ci</strong>e, ale pomimo<br />

to usprawiedliwienie z niego nietrudne. Czyjaż to bowiem wi<strong>na</strong>, że tak już bardzo popróchnieli<br />

umarli? czyjaż to wi<strong>na</strong>, że ich prochów i koś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> całe posta<strong>ci</strong>e już nie wystarcza?<br />

Mając zaś do wyboru albo <strong>da</strong>wać drobniutkie, nie mające związku ze sobą ni z<strong>na</strong>czenia ułamki,<br />

albo wedle gotowych w <strong>na</strong>turze wzorów pospajane ze sobą, <strong>da</strong>wać je w składnych całoś<strong>ci</strong>ach<br />

– wybór mój nie mógł być wcale wątpliwym.<br />

Rzeczy te zresztą dzieją się zwykle same ze siebie i całkiem pomimo woli. Patrząc bowiem<br />

<strong>na</strong> owe szkielety ludzi, ruiny zamków i domów, <strong>na</strong> blade <strong>ci</strong>enie obyczajów, praw i społeczeństw,<br />

martwe i nieme już dzisiaj, lecz <strong>taki</strong>e, które żyły niegdyś ży<strong>ci</strong>em istotnym – sam ze<br />

siebie jakiś duch wstaje, <strong>który</strong> głos za nie zabiera i w <strong>na</strong>szych oczach <strong>da</strong>wne wraca im ży<strong>ci</strong>e.<br />

Tak widząc w marmurowym grobie koś<strong>ci</strong> zmarłego człowieka, widząc kawałek złotogłowiu<br />

z szat jego, strzaskaną pochwę wy<strong>da</strong>rtego mu z grobu oręża i wpółzatarty <strong>na</strong>pis <strong>na</strong> jego<br />

trumnie, całkiem pomimo woli <strong>na</strong>szej zmarły ten człowiek wstaje przed <strong>na</strong>mi jak żywy, przywdziewa<br />

<strong>na</strong>zad <strong>na</strong> siebie swoje bogate szaty, przypasuje oręż do boku i już się poty od <strong>na</strong>s nie<br />

ustępuje, póki go z <strong>na</strong>szej strony nie ubierzemy w to wszystko, co <strong>na</strong>m o nim przynosi wiedza<br />

i przypomnienie. Wszakże nie koniec <strong>na</strong> tym: zbudzo<strong>na</strong> bowiem tym wyobraźnia zrywa się<br />

coraz silniej i postępując <strong>da</strong>lej o własnych siłach, wiedzie <strong>na</strong>s w całe tego zmartwychwstałego<br />

męża ży<strong>ci</strong>e. A kiedy potem ta wyobraźnia zaprowadzi <strong>na</strong>s do jego murowanego zameczku,<br />

zapoz<strong>na</strong> <strong>na</strong>s z jego całą rodziną i krewnymi, i sąsia<strong>da</strong>mi i z nich ułoży cały szereg tak rozmaitych<br />

scen i obrazów, że w nim się z<strong>na</strong>jdą i bitwy, i krwawe zajś<strong>ci</strong>a domowe, miłość i zawiść,<br />

prywata i poświęcenie, śmierć i <strong>ci</strong>che ży<strong>ci</strong>e domowe, poświęcone rodzinie, ojczyźnie i Bogu...<br />

a co wiedzieć <strong>na</strong>tenczas, czyli to było tak w rzeczy, czy być musiało, czyli tylko być mogło?...<br />

Czemu się zaś to dzieje, czemu ten jakiś duch niewidomy, będący w <strong>na</strong>s albo z <strong>na</strong>mi,<br />

wszystko martwe, co z<strong>na</strong>jdzie, zaraz <strong>na</strong> powrót powołuje do ży<strong>ci</strong>a i to prawdą, to snem, to<br />

marzeniem wiąże w nierozerwane całoś<strong>ci</strong>, Bóg to sam wiedzieć raczy – ja nie wiem...<br />

Tak nie wiem także, czemu mi się jawią raz po raz <strong>da</strong>wno już pogrzebane posta<strong>ci</strong>e, czemu<br />

z<strong>na</strong>m ludzi, <strong>który</strong>ch nigdy nie widziałem <strong>na</strong> ży<strong>ci</strong>u, czemu słyszę w głos ich rozmowy, perory,<br />

waśnie, czemu widzę częstokroć całe zjazdy i sejmy, i bitwy tak jakby się działy przede mną,<br />

cho<strong>ci</strong>aż nigdy przy nich nie byłem?...<br />

Tak nie wiem także, czemu z tych różnych ludzi, ich spraw i rozmów, i waśni, niektóre tylko<br />

pozostają mi trwale w pamię<strong>ci</strong>, a inne się za<strong>ci</strong>erają i giną?...<br />

Ale wszystko to ma swój grunt i przyczynę, która się z czasem wyjaśnia...<br />

Tak przez lat parę nie wiedziałem zaprawdę czemu, ile razy spojrzałem <strong>na</strong> ruinę zagórskiego<br />

klasztoru, zawsze widziałem tam mego starego Mieczuję. Był on już bardzo stary <strong>na</strong>tenczas,<br />

tylko wieniec białych jak mleko włosów okrążał jego sędziwą głowę i był już przygarbiony<br />

i drżący. Miał <strong>na</strong> sobie wypłowiały kontusz z gra<strong>na</strong>towego suk<strong>na</strong>, pas wystrzępiony <strong>na</strong><br />

biodrach i białą czapkę <strong>na</strong> głowie. W <strong>taki</strong>m stroju i <strong>taki</strong>ej posta<strong>ci</strong> siadywał on tam przed<br />

klasztorem <strong>na</strong> głazie, a jakichś kilku ludzi było zgromadzonych około niego, którzy słuchali,<br />

co mówił. Ale nie było tak zawsze. Czasem opierał swoją zgrzybiałą głowę <strong>na</strong> ręce i myślał.<br />

40


Potem znowu się budził i udzielał słuchaczom swych myśli. I jakbym go dziś jeszcze widział,<br />

jak po dłuższym <strong>na</strong>myśle patrzy przez chwilę przytomnym w oczy, potrząsa z zwątpieniem<br />

głową i mówi głosem <strong>pełny</strong>m powagi i żalu:<br />

– Nie masz nic smutniejszego, jak być starcem w dzisiejszych czasach. Pięćdziesiąt lat<br />

wojen, prowadzonych bronią żelazną i umysłową, uczyniły to, że nowy <strong>na</strong>ród osiadł <strong>na</strong> starej<br />

ziemi. Z <strong>da</strong>wnego państwa zostały się pod każdym względem tylko ruiny i zgliszcza. Nad<br />

szkieletami starych zamków i grodów unoszą się szkielety starych opinij i wyz<strong>na</strong>ń. Niektóre z<br />

nich bywają wywlekane stamtąd <strong>na</strong> krotochwilę żakom i swawolnikom, inne, przystrojone w<br />

teatralne koturny, odgrywają komedie dla wy<strong>na</strong>rodowionej i bezbożnej gawiedzi – starzec<br />

tylko białowłosy, z przytępionym wzrokiem i trzęsącą się głową, uklęka czasem pod tymi<br />

świętymi murami i złożywszy ręce w pokorze, od<strong>da</strong>je tam cześć <strong>da</strong>wnym bogom <strong>na</strong>rodu, dla<br />

<strong>który</strong>ch nie masz już nigdzie koś<strong>ci</strong>oła...<br />

I tak mówiącego obskakują go znowu wąsate pacholęta nowego wieku, przypatrują mu się,<br />

skaczą około niego, szarpią go za pas i za żupan i mówią: – Starcze! powia<strong>da</strong>j <strong>na</strong>m co, bo<br />

<strong>na</strong>m się nudzi!<br />

I dobroduszny starzec kończy z pośpiechem swoje myśli pobieżne, poprawia się <strong>na</strong> swoim<br />

omszonym głazie i zaczy<strong>na</strong> powia<strong>da</strong>ć powieś<strong>ci</strong>. Zgromadzo<strong>na</strong> rzesza, oczy wlepiwszy w niego,<br />

słucha go zrazu <strong>ci</strong>ekawie, powtarza sobie jego słowa, dziwi się jemu, że z<strong>na</strong>ł wszystkich<br />

jej ojców i dziadów... Starzec się zapala i mówi bez przerwy; jemu się z<strong>da</strong>je, że uwięziwszy<br />

ich oczy i uszy przy sobie, uwięził zarazem i serca... i głos jego podnosi się coraz wyżej, biała<br />

czapka się <strong>na</strong> bok przewiesza, wy<strong>ci</strong>ągają się ręce, w tył odlatują wyloty... Lecz wkrótce dostrzega<br />

on poniewolnie, że jego słuchacze śmieją się tam, gdzie on by płakał, gdyby miał jeszcze<br />

łzy w piersiach; inni zasie u<strong>da</strong>ją litość i współczu<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>d tym, z czego się śmiano po<br />

wszystkie czasy – i pokazuje się jawnie, że słuchaczów do mówcy nie wiąże serce, tylko oko i<br />

ucho. Wtedy <strong>na</strong>gle starcowi urywa się mowa, głowa jego opa<strong>da</strong> <strong>na</strong> piersi, oczy wlepiają się w<br />

ziemię, a z jego ust pobielałych wymykają się słowa: – Barbarus hic ego sum, quia haud intelligor<br />

illis!...<br />

Po <strong>taki</strong>m wyz<strong>na</strong>niu nie otwiera on więcej ust swoich ani patrzy <strong>na</strong>wet w tę stronę, gdzie po<br />

bezdrożach błądzą nowych pokoleń gromady... ale <strong>na</strong>tomiast wraca pomiędzy mury swej celi,<br />

owija się w resztki wypłowiałego żupa<strong>na</strong>, owija się w stare modlitwy swoje i tak czeka w<br />

spokoju, póki anioł śmier<strong>ci</strong> nie uderzy bru<strong>na</strong>tnym skrzydłem w jego łoża wezgłowie, mówiąc:<br />

– Czasy twoje się dopełniły; chodź, zawiodę <strong>ci</strong>ę aż do onej marmurowej poś<strong>ci</strong>eli, w której<br />

śpią twoi hetmani i rotmistrzowie...<br />

Tak widząc zawsze postać mego starego skarbnika pod murami klasztoru, nie wiedziałem<br />

prze<strong>ci</strong>eż, dlaczego mi się właśnie tu zjawia i zjawia w ten sposób, jak gdyby to miejsce zawierało<br />

w sobie historię ostatnich dni jego ży<strong>ci</strong>a albo <strong>na</strong>wet jego koś<strong>ci</strong> i prochy? Miałżeby tu być<br />

w samej rzeczy grób jego?...<br />

Ta myśl wszakże <strong>na</strong>wijała mi się wtenczas li tylko przelotnie. Zajęty jego ży<strong>ci</strong>em i tym, co<br />

się działo za jego ży<strong>ci</strong>a, i mając tego tyle do opowia<strong>da</strong>nia, że ledwie cząstkę zdołałem złożyć i<br />

spisać, zaję<strong>ci</strong>e się jego śmier<strong>ci</strong>ą i grobem zostawiałem sobie <strong>na</strong> później.<br />

Wszakże niebawem <strong>na</strong>uczyło mnie doświadczenie, że nie wszystko, co się z<strong>na</strong>lazło w<br />

ówoczesnych po<strong>da</strong>niach i pismach, <strong>da</strong> się opowiedzieć w dzisiejszych czasach... Niektóre<br />

rzeczy, lubo w częś<strong>ci</strong> już zapomniane, są jed<strong>na</strong>k jeszcze za świeże!.. Inne mogłyby się <strong>na</strong> jaw<br />

okazać, lecz dopełniwszy pierwej różnorakich warunków... A ponieważ o wszystkich przedmiotach<br />

dziejowych za sławnym <strong>na</strong>czelnikiem równie sławnego zakonu musiałem sobie powiedzieć<br />

z góry: Sint ut erant, aut non sint! – więc <strong>na</strong> bardzo wielką część owych po<strong>da</strong>ń musiał<br />

paść wyrok: Non sint! Tym sposobem <strong>da</strong>leko prędzej, niżeli się spodziewałem, zbliżyłem<br />

się piórem do ich d<strong>na</strong> i do końca.<br />

41


Przyszła więc kolej <strong>na</strong> ostatnie dnie i <strong>na</strong> śmierć mego starego Nieczui. O tych rzeczach<br />

<strong>na</strong>tenczas, jako odłożonych <strong>na</strong> później, mało jeszcze wiedziałem. Głuche tylko wieś<strong>ci</strong> i niepewne<br />

wspomnienia snuły mi się po pamię<strong>ci</strong>. Wszakże przyszła mi <strong>na</strong> myśl także i owa postać<br />

jego, jawiąca mi się pod murami klasztoru. Jak tedy niegdyś za jego żywą posta<strong>ci</strong>ą szedłem<br />

w ślad, aby z<strong>na</strong>lezione już wiązać i nowe odszukiwać albo dopełniać po<strong>da</strong>nia, tak dziś<br />

za jego sennym zjawiskiem poszedłem, ażeby porozrzucane ni<strong>ci</strong> tych po<strong>da</strong>ń jeszcze raz<br />

schwy<strong>ci</strong>ć i skończyć.<br />

Jakoż pokazało mi się niebawem, że owa postać sen<strong>na</strong> nie <strong>na</strong> próżno mi się zjawiała pod<br />

murami zagórskiego klasztoru. Imć pan skarbnik bowiem miał rzeczywiś<strong>ci</strong>e pod koniec ży<strong>ci</strong>a<br />

niemałe z tymi miejscami stycznoś<strong>ci</strong>. I tak <strong>na</strong>jpierwej jego siostra Jadwiga, podkomorzy<strong>na</strong><br />

sędomirska, utra<strong>ci</strong>wszy męża i z<strong>na</strong>czną część jego i własnego majątku, przeniosła się była<br />

tutaj i około roku 1781 kupiła była też samą wieś Zagórz <strong>na</strong> własność, w której zaraz po<br />

śmier<strong>ci</strong> imć pa<strong>na</strong> Ma<strong>ci</strong>eja Choj<strong>na</strong>ckiego, jej dotychczasowego dzierżawcy, stałe sobie obrała<br />

mieszkanie. U swojej siostry, z którą zawsze w <strong>na</strong>jlepszych żył stosunkach, bywał często pan<br />

skarbnik i <strong>na</strong>wet jako jej opiekun stawał w jej imieniu <strong>na</strong> są<strong>da</strong>ch. Oprócz tego miał on jeszcze<br />

i z samym klasztorem osobiste relacje, a <strong>na</strong>wet zakonnikom tamtejszym jeszcze za ży<strong>ci</strong>a swego<br />

krom innych dobrodziejstw sumę jakąś zapisał, o czym sam pisze w jednym z swych listów,<br />

mówiąc: – „Pobożnym zakonnikom zagórskim, którzy się tak troskliwie opiekują zbawieniem<br />

duszy mojej, lubo z pomocą Boską już się dla nich uczyniło cokolwiek, co ma i<br />

pewne z<strong>na</strong>czenie, i pewną niesie prowizję, prze<strong>ci</strong>eż trza będzie i <strong>na</strong><strong>da</strong>l nie umykać pamię<strong>ci</strong>...”<br />

Z <strong>da</strong>lszego <strong>ci</strong>ągu tego listu, którego tylko jed<strong>na</strong> kartka została, z<strong>da</strong>je się także wypływać, jakoby<br />

skarbnik miał był myśl już <strong>na</strong>tenczas kiedyś <strong>na</strong> stare lata osiąść w jakim, a <strong>na</strong>jpodobniej<br />

w tymże samym klasztorze. Domysł ten także potwierdzała i wieść jakaś niepew<strong>na</strong>, że w tym<br />

klasztorze był w samej rzeczy jakiś stary szlach<strong>ci</strong>c <strong>na</strong> dewocji, <strong>który</strong> całe ży<strong>ci</strong>e strawiwszy <strong>na</strong><br />

woj<strong>na</strong>ch, tam <strong>na</strong> modlitwach przeżył resztę dni swoich. Wszakże to było wszystko, co mi się<br />

<strong>da</strong>ło odszukać. Pod koniec drugiego dziesiątka teraźniejszego wieku klasztor zagórski się<br />

spalił do szczętu, a w nim spłonęły wszystkie jego papiery i wszystkie pamiątki; osieroceni<br />

zakonnicy rozeszli się po świe<strong>ci</strong>e, a z nimi zaginęły i wszystkie wieś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> zawsze...<br />

Pomimo to wszakże postanowiłem zwiedzić jeszcze raz tę ruinę. Nie mogłem się wprawdzie<br />

i po niej <strong>na</strong>der wiele spodziewać, bo od lat przeszło trzydziestu była o<strong>na</strong> zostawio<strong>na</strong> burzom<br />

i słotom, lecz prze<strong>ci</strong>eż... może jeszcze jaki kawałek <strong>na</strong>grobka? może jaka blacha ze starej<br />

trumny? może choć myśl jakaś, jeśli nie całkiem prawdziwa, to przy<strong>na</strong>jmniej podob<strong>na</strong> do<br />

prawdy?...<br />

Jed<strong>na</strong>kże błądząc między tymi murami, nie dojrzałem nic, co by odpowiedziało choć w<br />

częś<strong>ci</strong> moim poszukiwaniom. Zimne i nieme głazy dokoła, pomiędzy nimi zielska i chwasty, i<br />

owóż wszystko, co tam widziałem...<br />

Wszakże zmęczywszy się bliższym opatrywaniem głazów, kiedy wychodząc stamtąd, aby<br />

piersi <strong>na</strong>pojone zgnilizną i pleśnią świeżym odżywić powietrzem, wszedłem w <strong>da</strong>wny klasztorny<br />

kurytarz, w jednym miejscu musiałem się zatrzymać <strong>na</strong> chwilę, bo mi się z<strong>da</strong>wało widzieć<br />

ślad jakiejś żyjącej i tu zamieszkałej istoty. Kurytarz ten nie miał <strong>na</strong>d sobą już ani <strong>da</strong>chu,<br />

ani <strong>na</strong>wet sklepienia i prawa jego ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> była już <strong>na</strong> wpół zwalo<strong>na</strong>, lecz za to w lewej,<br />

która mieś<strong>ci</strong>ła w sobie niegdyś cały rząd cel klasztornych, pomiędzy drzwiami powywalanymi<br />

<strong>na</strong> wylot, ujrzałem jedne niby <strong>na</strong> powrót sprawione i <strong>na</strong> kłódkę żelazną zamknięte. To mnie<br />

zastanowiło cokolwiek, lecz wiedząc dobrze, że przed rokiem i <strong>da</strong>wniej żadnej żywej istoty<br />

tutaj nie było, odwró<strong>ci</strong>łem od tego szczegółu moją uwagę, a <strong>na</strong>tomiast zwró<strong>ci</strong>łem ją całą <strong>na</strong><br />

drzwi same, a właś<strong>ci</strong>wie <strong>na</strong> odrzwia. Odrzwia te bowiem były z jakiegoś <strong>ci</strong>emnego i twardego<br />

kamienia bardzo ładnie wykute i mając rozmiar <strong>da</strong>leko większy niżeli wszystkie drzwi inne,<br />

miały <strong>na</strong> sobie <strong>na</strong>wet jeszcze dość widne ślady zręcznie rzeźbionych floresów, przedstawionych<br />

wypukło. Z tych odrzwi wszakże pozostało teraz już tylko dwa słupy poboczne – całego<br />

42


wierzchu nie było. Na widok tego przejęło mnie jakieś smutne uczu<strong>ci</strong>e żalu, bo mi się z<strong>da</strong>wało<br />

(jak to zwykle się z<strong>da</strong>rza w podobnych razach), że ten wierzch musiał być <strong>da</strong>leko piękniejszy<br />

niż słupy boczne i że go ktoś wyjął umyślnie... Już mi się zaczęły <strong>na</strong>wijać różne domysły,<br />

różne <strong>ci</strong>emne przeczu<strong>ci</strong>a, kiedy wtem gdzieś opo<strong>da</strong>l ode mnie usłyszałem suchy i <strong>ci</strong>ężki<br />

kaszel jakiegoś starego człowieka. Obró<strong>ci</strong>łem się w tę stronę i ujrzałem staruszka, zgarbionego<br />

pod <strong>ci</strong>ężarem wiązki suchych gałęzi, <strong>który</strong> krokiem powolnym wchodził właśnie w kurytarz.<br />

Obaczywszy mnie stojącego pod drzwiami, zastanowił się cokolwiek, lecz potem zbliżył<br />

się ku mnie pomału i zrzu<strong>ci</strong>ł <strong>ci</strong>ężar swój tuż koło mnie <strong>na</strong> ziemię.<br />

– Niech będzie pochwalony...<br />

– Na wieki wieków.<br />

– To wy tu mieszka<strong>ci</strong>e, staruszku?<br />

– Ja, panie! – odpowiedział z westchnieniem starzec – a cóż robić, mój panie, kiedy człek<br />

nie ma innego przytułku...<br />

– Jakże? to nie ma<strong>ci</strong>e już żadnych krewnych ni bliskich?<br />

– Może i są tam gdzie jeszcze! ale któż ich tam teraz odszuka, kiedyśmy się ze trzydzieś<strong>ci</strong><br />

lat nie widzieli? I nie poz<strong>na</strong>liby mnie już teraz i <strong>na</strong>g<strong>na</strong>liby mnie od siebie!<br />

– A dlaczegoż tu właśnie wybraliś<strong>ci</strong>e sobie mieszkanie? wszakżesz lepiej by było gdziekolwiek<br />

bądź indziej, byle pomiędzy ludźmi.<br />

– Pomiędzy ludźmi! – powtórzył staruszek z dziwnie gorzkim uśmiechem – o! już to, panie,<br />

nie ludzie, którzy dziś mieszkają <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e. Wolę już tutaj. Tutaj przeżyłem moje lata<br />

młode, niechże już tutaj i grób z<strong>na</strong>jdę dla siebie.<br />

– Tuś<strong>ci</strong>e przeżyli lata młode? – powtórzyłem prędko i zacząłem <strong>da</strong>lej i nie<strong>ci</strong>erpliwie wybadywać<br />

staruszka. I jakież było w pierwszej chwili zdziwienie moje, kiedy się dowiedziałem od<br />

niego, że przez lat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e był ogrodniczkiem klasztornym i był w tej służbie prawie aż do<br />

spalenia klasztoru...<br />

Wszakże zdziwienie to i wynikająca stąd u<strong>ci</strong>echa były tylko chwilowe; niebawem bowiem<br />

przeko<strong>na</strong>łem się aż <strong>na</strong>dto dowodnie, że staruszek miał pamięć jak <strong>na</strong>jzupełniej starganą. W<br />

jego całym umyśle <strong>na</strong>wet był <strong>taki</strong> nieład, że mi plótł rzeczy nie mające ze sobą żadnego<br />

związku, a o czymkolwiek bądź zaczął, przechodził zaraz <strong>na</strong> Węgry, gdzie trzydzieś<strong>ci</strong> lat bawił<br />

i <strong>który</strong>ch pamięć przygłuszyła w nim wszystkie jego wspomnienia <strong>da</strong>wniejsze, a <strong>na</strong>wet i<br />

wspomnienia młodzieńcze, które zwykle u starców <strong>na</strong>jżywiej się przechowują w pamię<strong>ci</strong>. Nie<br />

tracąc wszakże jeszcze <strong>na</strong>dziei dowiedzenia się choć czegoś przy<strong>na</strong>jmniej, wyłożyłem mu<br />

krótko i zrozumiale, o co mi chodzi, i starałem się sam mu te czasy tak żywe przypomnieć,<br />

żeby już plótł, co mu się będzie podobać, byleby nie zajeżdżał <strong>na</strong> Węgry. Wysłuchawszy mnie<br />

z bardzo pocz<strong>ci</strong>wą, a <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>tężoną uwagą, oparł się o krawędź rozwalonego komi<strong>na</strong> i bardzo<br />

długo coś myślał, lecz <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e się zebrał i opowiedział mi to, co wiedział, prawie w<br />

<strong>na</strong>stępujących słowach:<br />

– Onego czasu, ale to bardzo już <strong>da</strong>wno, bo i niedobrze pamiętam, jeno jakby sen jakiś mi<br />

się to krę<strong>ci</strong>... otóż onego czasu przyjechał tu był do klasztoru jakiś pan wielki i żołnierz wielki,<br />

ale już stary, bo był siwy mało nie tak, jak i ja teraz. A ten pan był bardzo bogaty i przywiózł<br />

ze sobą z<strong>na</strong>czne skarby we wielkich skrzyniach, a ojcowie go bardzo grzecznie przyjęli.<br />

A potem wybrał sobie jedną celę i <strong>da</strong>ł do niej dorobić drzwi wielkie żelazne i odrzwia kamienne.<br />

– A to pewnie ta sama cela?<br />

– Może i ta – odpowiedział staruszek – ale już tego nie pomnę... Otóż w tej celi schował on<br />

swoje skarby i sam w niej zamieszkał, i tak Panu Bogu ślubował, że już tu swego ży<strong>ci</strong>a doko<strong>na</strong><br />

<strong>na</strong> modlitwach i <strong>na</strong> poku<strong>ci</strong>e. Ale jakoś nie dotrwał w tym ślubie. Bo jako to żołnierz był z<br />

niego wielki, tak też zaraz, jak tylko nowa się woj<strong>na</strong> zaczęła, zabrał się stąd i poszedł. A<br />

43


swoją celę zamknął i swoje skarby w niej zamknął, a tak przykazał, że jeśli zginie <strong>na</strong> wojnie,<br />

wszystkie te skarby mają się dostać ojcom, aby się Bogu modlili za jego duszę. Pomnę to <strong>na</strong>wet,<br />

że <strong>na</strong>de drzwiami tej celi był jakiś <strong>na</strong>pis, co my to nieraz go oglą<strong>da</strong>li, bal <strong>na</strong>wet i goś<strong>ci</strong>e<br />

różni go oglą<strong>da</strong>li z podziwem, bo to tam były s<strong>na</strong>dź wypisane te wszystkie skarby... A już co<br />

potem się stało, tego nie pomnę. Jeno tak mi się widzi, że ten rycerz już nie powró<strong>ci</strong>ł... O! i<br />

pewnie nie wró<strong>ci</strong>ł, bo pamiętam to dobrze, że w tej celi mieszkał potem ksiądz kaznodzieja,<br />

<strong>który</strong> się lubiał bawić ogrodem i nieraz <strong>na</strong>wet we współkę ze mną robił rydlem <strong>na</strong> grządkach...<br />

A już też wtedy i owego <strong>na</strong>pisu nie było, bo też i skarbów nie było...<br />

Zastanowiwszy się chwilę <strong>na</strong>d tym tak smutnie poszarpanym po<strong>da</strong>niem, nie mogłem wątpić<br />

jed<strong>na</strong>k, że w nim jest jakiś <strong>ci</strong>eń prawdy, a że ta praw<strong>da</strong> się nie odnosi do nikogo innego,<br />

jak tylko do nieboszczyka skarbnika, byłem więcej jak pewny. Widząc wszakże, że już się<br />

więcej od tego staruszka nie dowiem, usiłowałem przy<strong>na</strong>jmniej go <strong>na</strong>prowadzić <strong>na</strong> przypomnienie<br />

sobie koniecznie, gdzie się podział ów <strong>na</strong>pis z<strong>na</strong>d owej celi, <strong>który</strong>m nie mogło być<br />

nic innego, jak tylko ów wierzch brakujący tym odrzwiom kamiennym, które dopiero co oglą<strong>da</strong>łem.<br />

Usiłowanie moje nie <strong>da</strong>wało mi żadnej <strong>na</strong>dziei, wszakże rozmawiając z nim <strong>da</strong>lej, jakże się<br />

nie zdziwiłem, kiedy spomiędzy głazów, leżących w ką<strong>ci</strong>e tej samej celi i poprzyrastanych<br />

chwastami i trawą, <strong>na</strong> jednym z nich z<strong>da</strong>wało mi się jak <strong>na</strong>jwyraźniej widzieć wyrzeźbioną<br />

tarczę herbowną, a <strong>na</strong> niej pień o pię<strong>ci</strong>u sękach z mieczem wbitym weń z góry. Przystąpiłem<br />

w ten moment bliżej i z<strong>na</strong>lazłem tam ten sam wierzch owych odrzwi kamiennych, <strong>który</strong> tak,<br />

jak go sobie przerysowałem <strong>na</strong> prędce, kładę tutaj poniżej<br />

Oparłszy się plecyma o wyłom muru, zastępujący okno w tej celi, stałem tam <strong>na</strong>d tym głazem,<br />

sam tego nie wiem, jak długo. Tysiące myśli snuło mi się przez głowę, tysiące uczuć<br />

odzywało się w sercu. Rzeczy prawdziwe z<strong>da</strong>wały mi się całkiem niepodobne do prawdy, a<br />

prawdopodobnych <strong>na</strong>suwało się tyle! Smutek <strong>ci</strong>ężki przejął mnie wresz<strong>ci</strong>e, że rzeczy <strong>taki</strong>e<br />

jeszcze nie<strong>da</strong>wne już tak niez<strong>da</strong>rtą pokryte pleśnią!... Czy tak jest także i u innych <strong>na</strong>rodów?...<br />

O! tam wcale i<strong>na</strong>czej!... przechowują tam <strong>na</strong>jmniejsze drobnostki, przechowują <strong>na</strong>wet błędy<br />

przeszłoś<strong>ci</strong> w niezatartej pamię<strong>ci</strong> dlatego tylko, że były niegdyś własnoś<strong>ci</strong>ą ich ojców i dziadów.<br />

I taką pamięć każdy tam rozumie, i nikt jej z<strong>na</strong>czenia nie paczy, i nikt jej nie sława <strong>na</strong><br />

drodze. Dlatego żyją oni <strong>ci</strong>ałem i duchem, a mając przeszłość, mają i przyszłość przed sobą.<br />

My, czymże dzisiaj jesteśmy? Żyjemyż przy<strong>na</strong>jmniej duchem w nierozerwanej spójni z tymi,<br />

którzy <strong>na</strong>s porodzili? Nie sąż pomiędzy <strong>na</strong>mi tacy, którzy ten związek ducha i serca własnymi<br />

rozrywają rękami? Nie sąż, którzy z lekceważeniem rzucając przeszłość, niespokojną swą<br />

myślą przenoszą się w kraje cudzoziemskich idei i w nich szukają zbawienia?... Nie wiem i<br />

tak nie sądzę. Byłoby to zaprawdę szaleństwem, z którego za<strong>na</strong>dto straszne wyniknęłyby<br />

skutki, ażeby o nich moż<strong>na</strong> pomyśleć bez zgrozy. Tak myślącemu mimowolnie <strong>na</strong>sunął mi się<br />

obraz ży<strong>ci</strong>a tego staruszka, którego teraz miałem przed mymi oczyma. Staruszek ten urodził<br />

się tu <strong>na</strong> tej ziemi i z<strong>na</strong>lazł chleb i zaję<strong>ci</strong>e w klasztorze. I było mu tutaj zapewne nieźle. Ale<br />

klasztor się spalił, a z jego spaleniem zaszła zmia<strong>na</strong> i w jego losie. Ustało jego dotychczasowe<br />

zaję<strong>ci</strong>e i trzeba było innego poszukać. Ale zamiast go szukać w tej samej ziemi, o jeden zagon<br />

<strong>da</strong>lej albo o jedną wieś <strong>da</strong>lej, albo i te same grzędy uprawiać, <strong>który</strong>ch prze<strong>ci</strong>eż pożar nie<br />

zniszczył – porzu<strong>ci</strong>ł on lekkomyślnie wieś i ziemię rodzinną i poszedł w kraj <strong>da</strong>leki i cudzy,<br />

aby tam szukać chleba <strong>na</strong> dzisiaj i <strong>na</strong>dziei <strong>na</strong> przyszłość. Trzydzieś<strong>ci</strong> lat błądził po owych<br />

krajach niez<strong>na</strong>nych, przedeptał jego wszystkie ś<strong>ci</strong>eżki i drogi i pewnie niejednego się chwytał<br />

rzemiosła – ale cóż stąd za skutek? Oto stargał swe siły w krwawych z losami zapasach, doczekał<br />

się <strong>ci</strong>ężkiej, niezaradnej staroś<strong>ci</strong> i wró<strong>ci</strong>ł. Wró<strong>ci</strong>ł <strong>na</strong>zad w te miejsca, gdzie żyli jego<br />

ojcowie i gdzie on sam przeżył cały wiek swój młodzieńczy – ale te miejsca teraz już mu <strong>na</strong>wet<br />

nie były ojczyzną. Cudzoziemiec we własnym kraju, obcy <strong>na</strong> własnych grzę<strong>da</strong>ch, nie pamiętał<br />

już <strong>na</strong>wet, co się działo za jego własnego ży<strong>ci</strong>a. Tak zerwawszy zupełnie z przeszło-<br />

44


ś<strong>ci</strong>ą, nie miał jej wcale, teraźniejszość jego, o! jakaż bied<strong>na</strong> i nędz<strong>na</strong>! – a cała przyszłość – za<br />

grobem.<br />

Tak marząc smutnie <strong>na</strong>d owym głazem i porównywa jąć w marzeniu losy pojedynczego<br />

człowieka z losami krajów, ziem i <strong>na</strong>rodów, nie uważałem wcale, że już słońce się <strong>da</strong>wno<br />

schowało za góry i coraz <strong>ci</strong>emniejszy zmrok opa<strong>da</strong>ł <strong>na</strong> ziemię. Chłód wieczorny, zawiewający<br />

przez wyłom muru, zbudził mnie wszakże o tyle prędzej, ile że parę mil miałem stamtąd do<br />

siebie, a konie moje zgłodniałe już od kilku godzin <strong>na</strong> próżno czekały <strong>na</strong> mnie <strong>na</strong> górze. Jakoż<br />

żeg<strong>na</strong>jąc się zaraz dobrym słowem i <strong>da</strong>tkiem ze staruszkiem, ch<strong>ci</strong>ałem <strong>na</strong>tychmiast wychodzić.<br />

Ale staruszek, <strong>na</strong>łożywszy tymczasem ognia <strong>na</strong> rozwalonym kominie i ogrzawszy się<br />

przy nim, a teraz ważąc w ręku pieniądze, rzekł do mnie:<br />

– Już to jegomość odchodzi?<br />

Zatrzymałem się jeszcze.<br />

– Bo to widzi jegomość – mówił <strong>da</strong>lej staruszek – mnie to samemu żal wielki, że ja nie<br />

umiem już o tym powiedzieć, <strong>na</strong> co sam wtedy patrzałem. Ale to <strong>da</strong>wne czasy! już i własnych<br />

krewnych się zapomniało, a nie dopiero cudzych! Prze<strong>ci</strong>eż może ja sobie jeszcze co o tym<br />

panu przypomnę... Anoż zaraz znowu mi się coś przypomi<strong>na</strong> i to tak mi się widzi, że kiedy<br />

ten pan tutaj siedział, albo może i inny... a <strong>na</strong>wiedzali go tu drudzy panowie i chodzili nieraz z<br />

nim po ogrodzie; to wtedy przychodził tu także do niego i leśniczy z Zagórza, <strong>który</strong> mu nosił<br />

zwierzynę. A przychodziła z nim także i jego żo<strong>na</strong>, którą wołali Marcjan<strong>na</strong>... A to już <strong>taki</strong><br />

dobrze pamiętam, bo ta Marcjan<strong>na</strong> zachodziła w<strong>ci</strong>ąż do ogrodu i brała stąd jarzyny i szczepy.<br />

A z tego powodu była tutaj raz bitwa wielka pomiędzy ludźmi, przy tym i mnie się tak dobrze<br />

dostało, żem <strong>na</strong> to leżał przez kilka czasów. A kiedym był chory, to ta Marcjan<strong>na</strong> odwiedzała<br />

mnie i <strong>ci</strong>eszyła, i obiecała mi służbę drugą wy<strong>na</strong>leźć, kiedy bym tę porzu<strong>ci</strong>ł!... A już tam <strong>da</strong>lej<br />

i nie wiem, jeno mi się to jakoś tak krę<strong>ci</strong>, boć i tak było... A ta Marcjan<strong>na</strong> może jeszcze gdzie<br />

żyje, bo mło<strong>da</strong> była...<br />

Ten szczegół zajął mnie oczywiś<strong>ci</strong>e <strong>da</strong>leko więcej niżeli to wszystko, czego się dotychczas<br />

dowiedziałem z ust jego. Jakoż w <strong>da</strong>lszej, <strong>na</strong> nowo rozpoczętej rozmowie przeko<strong>na</strong>łem się, że<br />

kiedy się staruszek rozrusza i dobrze <strong>na</strong>myśli, to jeszcze niejeden szczegół mu się przypomi<strong>na</strong>.<br />

Wszakże nie mogłem już <strong>na</strong> ten raz długo z nim rozmawiać, bo było, jak to mówią, i<br />

głodno, i chłodno, i do domu <strong>da</strong>leko. Powró<strong>ci</strong>łem więc nocą do siebie – a <strong>na</strong>zajutrz rozpocząłem<br />

poszukiwania wyż wspomnionej leśniczynej Marcjanny.<br />

Poszukiwania te wkrótce jak <strong>na</strong>jlepiej się opła<strong>ci</strong>ły. Leśniczynej tej wprawdzie nie było już<br />

w Zagórzu, ale była <strong>na</strong> kupionym przez siebie folwarczku w <strong>da</strong>lekich górach. Stała się też o<strong>na</strong><br />

dla mnie skarbem nieocenionym. Urodzo<strong>na</strong> niegdyś <strong>na</strong> dworze nieboszczyka skarbnika, <strong>ci</strong>ekawa<br />

do <strong>na</strong>jwyższego stopnia i ob<strong>da</strong>rzo<strong>na</strong> osobliwą pamię<strong>ci</strong>ą, wiedziała o<strong>na</strong> nie tylko to<br />

wszystko, co sama zapamiętała, ale pamiętała i to, co gdziekolwiek słyszała. Była przy tym<br />

przez lat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e w służbie u pani podkomorzynej sędomirskiej i z<strong>na</strong>ne jej były <strong>na</strong>jskrytsze<br />

tego domu tajniki, co mnie też obchodziło <strong>na</strong>jwięcej.<br />

Tak tedy w częś<strong>ci</strong> od niej, w częś<strong>ci</strong> zaś od owego staruszka, <strong>który</strong> później, odżywiony i<br />

opatrzony, jeszcze niemało szczegółów dotyczących tej sprawy sobie przypomniał, <strong>na</strong>zbierałem<br />

ustnych po<strong>da</strong>ń tak wiele, że z ich pomocą ostatnie lata ży<strong>ci</strong>a nieboszczyka skarbnika wyjaśniły<br />

mi się prawie zupełnie.<br />

Rzeczy te wszakże są tak ś<strong>ci</strong>śle związane i z nie<strong>który</strong>mi szczegółami jego własnej, a <strong>da</strong>leko<br />

<strong>da</strong>wniejszej przeszłoś<strong>ci</strong>, i z dziejami jego bliższych przyja<strong>ci</strong>ół i krewnych, że je niepodob<strong>na</strong><br />

było rozerwać. Dlatego zostawiając je w ich <strong>na</strong>turalnej całoś<strong>ci</strong>, dopełniłem je tylko tymi<br />

wiadomoś<strong>ci</strong>ami, <strong>który</strong>ch brakło w po<strong>da</strong>niach, a które dla dzisiejszego słuchacza są prawie<br />

niezbędne – z czego wszystkiego złożoną powieść, szereg Nieczujowych powieś<strong>ci</strong> ostatecznie<br />

kończącą, opowia<strong>da</strong>m <strong>na</strong>stępnie.<br />

45


Kiedy pan skarbnik z ostatniej wojny do siebie do Bóbrki powró<strong>ci</strong>ł, dziwnie był smutny i<br />

przygnębiony.<br />

Już to raz niegdyś, kiedy mu jego młodziutka żo<strong>na</strong>, owa anielskiej dobro<strong>ci</strong> Zosia, umarła i<br />

wraz ze sobą owe niemowiątka zabrała, przy<strong>ci</strong>snęła go była także tak <strong>ci</strong>ężka żałoba, że ledwie<br />

w modlitwach i pobożnych pielgrzymkach <strong>da</strong>wne swe serce odzyskał; ale dziś było z nim<br />

jeszcze <strong>da</strong>leko gorzej, i słusznie: boć on dziś więcej <strong>da</strong>leko utra<strong>ci</strong>ł...<br />

A już to wi<strong>da</strong>ć było po nim zaraz <strong>na</strong> samym wstępie. Bo skoro tylko próg swej kom<strong>na</strong>ty<br />

przestąpił, zamiast się <strong>ci</strong>eszyć sługami, którzy z szczerą radoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong> twarzy zgromadzili się<br />

koło niego, przyjął ich chmurno i <strong>na</strong>tychmiast odprawił. A kiedy wyszli, rzu<strong>ci</strong>ł się <strong>na</strong> kola<strong>na</strong><br />

przed obrazem Chrystusa <strong>na</strong> krzyżu i długo się modlił samotnie.<br />

Wstał potem, szablę odpasał od boku i rzu<strong>ci</strong>ł ją między stare graty do skrzyni... a potem<br />

chodził chwiejącym się krokiem po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e, łzy o<strong>ci</strong>erając i płacząc.<br />

Kiedy było z południa, podstaroś<strong>ci</strong> staruszek, <strong>który</strong> jeszcze jego ojca pamiętał, odsunął po<br />

<strong>ci</strong>chutku kotarę, która ustępowała drzwi między tą kom<strong>na</strong>tą i drugą, i zaglądnął do niego.<br />

Skarbnik siedział w krześle <strong>na</strong>ówczas, dziwnie był zamyślony i smutny, lecz <strong>na</strong> szelest<br />

kotary zbudził się i patrzał długo w twarz starca.<br />

– No i cóż tam, mój stary? – spytał po chwili z westchnieniem.<br />

– Ha! i cóż by, mój panie – odpowiedział staruszek – ot! stało się i koniec.<br />

– Stało się, mój staruszku, stało – powtórzył skarbnik i umilkł, głowę opuszczając ku piersiom.<br />

Wszakże wstał zaraz i przystępując do niego, do<strong>da</strong>ł:<br />

– Proszę <strong>ci</strong>ę, każ mi tu ognia <strong>na</strong> kominie rozłożyć i niech się to pali co wieczór. I proszę<br />

<strong>ci</strong>ebie, żebyś<strong>ci</strong>e mnie choć <strong>na</strong> jakiś czas zostawili w spokoju. Chory jestem, mam ranę nie<br />

zagojoną i krew mi jeszcze <strong>ci</strong>ągle upływa... niechaj mi choć <strong>ci</strong>erpieć nikt nie przeszkadza.<br />

Gospo<strong>da</strong>ruj<strong>ci</strong>e sobie, jak chce<strong>ci</strong>e, mało mi teraz już <strong>na</strong> tym. Kiedy kto przyjedzie, nie masz<br />

mnie w domu; dosyć mam już tych ludzi, do syta. I mam już dosyć wszystkiego.<br />

Staruszek ch<strong>ci</strong>ał jeszcze coś mówić, ale skarbnik go wziął za ramię i rzekł:<br />

– Idź już, idź sobie teraz, mój stary, i nie <strong>da</strong>j mnie tu nikomu <strong>na</strong>chodzić. Chcę być spokojny<br />

i tobie się w tym poruczam.<br />

I podstaroś<strong>ci</strong> wyszedł, potrząsając głową i mrucząc.<br />

A skarbnik sobie krzesło do komi<strong>na</strong> przysunął i mały stolik postawił przy nim, a <strong>na</strong> stoliku<br />

położył księgę, w pargaminy i klamry oprawną. Księga ta była to Biblia Starego i Nowego<br />

Zakonu, przynosiła o<strong>na</strong> mu zawsze ulgę w <strong>ci</strong>erpieniach i pokrzepiała zbolałą duszę: w niej też<br />

sobie i teraz zaczął czytywać półgłosem.<br />

I tak pomiędzy modlitwą, rozmyślaniem a czytaniem pism świętych schodził mu czas jego<br />

samotny.<br />

Zamknąwszy się tak szczelnie przed całym światem, rozumiał zapewne skarbnik, że tym<br />

s<strong>na</strong>dniej przeboli i strawi ten smutek, <strong>który</strong> przyniósł ze sobą do domu. Jakoż to lekarstwo<br />

bywa często skutecznym dla innych, ale dla niego stało się prawie tru<strong>ci</strong>zną. Przyzwyczajony<br />

I<br />

46


owiem do gwarliwego ży<strong>ci</strong>a pomiędzy ludźmi, przyzwyczajony, jak to bywało <strong>da</strong>wnymi czasy,<br />

wszystkie swoje dolegliwoś<strong>ci</strong> albo mś<strong>ci</strong>ć zbrojną ręką, albo przy pełnej przebaczać, dziś –<br />

kiedy nie mógł ni jedno, ni drugie, i zamknął się jeszcze sam z sobą – buj<strong>na</strong> jego wyobraźnia i<br />

serce, pełne <strong>na</strong>jżywszego uczu<strong>ci</strong>a, tylko go jeszcze rozmarzyły tym bardziej i rozdrażniły tym<br />

głębiej. Jakoż dziwnie się wówczas odmienił był skarbnik.<br />

Czasem całe godziny przesiadywał jak martwy i patrzał w jedno miejsce szklannymi<br />

oczyma, jak gdyby już całkiem wzrok stra<strong>ci</strong>ł i czu<strong>ci</strong>e. Kiedy indziej uklękał przed świętym<br />

obrazem, modlił się głośno i bił się w piersi z taką żarliwoś<strong>ci</strong>ą i skruchą, jak gdyby grzechy<br />

całego świata miał <strong>na</strong> swoim sumieniu i ch<strong>ci</strong>ał je odmodlić za jedną godzinę. To znowu siedział<br />

zwinięty we dwoje, jak liść mrozami zwarzony, a <strong>ci</strong>che łzy spływały mu w<strong>ci</strong>ąż po policzkach.<br />

Później działo się gorzej.<br />

Kiedy bowiem duch jego, nie<strong>ci</strong>erpliwy i nieprzywykły <strong>da</strong>ć się ugi<strong>na</strong>ć niczemu, zrywał się<br />

prze<strong>ci</strong>w boleś<strong>ci</strong>om ś<strong>ci</strong>skającym jego zranione serce, to i on zrywał się wtedy i chodząc wielkimi<br />

krokami po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e albo się za<strong>ci</strong>skając w głąb krzesła, w głos sam ze sobą rozmawiał.<br />

Przed jego wyobraźnią snuły się wtedy <strong>na</strong>jstraszliwsze obrazy, które mu się czasem przedstawiały<br />

tak żywo, jak gdyby <strong>na</strong> nie patrzał zdrowymi oczyma. Więc dzisiaj widział całe pola<br />

krwią zlane i zaś<strong>ci</strong>elone trupami, jutro był w środku bitwy i okrwawioną szablą mordował<br />

nieprzyja<strong>ci</strong>oły, kiedy indziej pasował się z ludźmi w ogoniastych sukniach i pudrowanych<br />

perukach, którzy przyszli z Zachodu, ażeby i tu zaprowadzić świeżo wy<strong>na</strong>lezioną gilotynę, <strong>na</strong><br />

niej wy<strong>ci</strong>ąć połowę ludzi, a w drugiej zabić wszelką wiarę i ostatki <strong>na</strong>dziei...<br />

To znowu czasem stawał <strong>na</strong>gle <strong>na</strong> środku pokoju i mówił głośno, jakby do kogoś, <strong>który</strong><br />

stał przed nim...<br />

I z<strong>da</strong>wało się wtedy, że miał gorączkowe widzenia tak jawne, że między ich zjawiskami a<br />

rzeczywistoś<strong>ci</strong>ą nie z<strong>na</strong>chodził żadnej różnicy. Kiedy <strong>taki</strong>e widzenie minęło, był znów spokojny<br />

i <strong>ci</strong>chy i albo się modlił, albo czytał w swej księdze.<br />

Ale pamięć tych widzeń musiała zostawać przy nim, bo dnia jednego zdjął pistolety z<strong>na</strong>d<br />

łóżka, stare <strong>na</strong>boje z nich powykręcał, <strong>na</strong>bił je świeżo i położył <strong>na</strong> stoliczku przy księdze.<br />

A kiedy w parę dni potem niespokojny o niego podstaroś<strong>ci</strong> poważył się znowu wejść do<br />

kom<strong>na</strong>ty, aby mu się przypatrzyć, on przystąpił do niego i spytał: – Czego ch<strong>ci</strong>eli <strong>ci</strong> goś<strong>ci</strong>e,<br />

którzy tu wczoraj zajechali byli w dziedziniec?<br />

Podstaroś<strong>ci</strong>, <strong>który</strong> był pewnym, że żadnych goś<strong>ci</strong> nie było, niepomału się zdziwił i przypatrując<br />

mu się osobliwszymi oczyma, rzekł w końcu:<br />

– Ja nic nie wiem o żadnych goś<strong>ci</strong>ach.<br />

Skarbnik <strong>na</strong> to patrzał chwilę przed siebie, a potem rzekł niby ze smutkiem:<br />

– Jakże więc? to tu żadnych goś<strong>ci</strong> nie było?<br />

– Parę dni temu – odpowiedział staruszek – przysyłała tu pani podkomorzy<strong>na</strong>, ażeby się o<br />

zdrowie jegomoś<strong>ci</strong> dowiedzieć, pan<strong>na</strong> Stanisława kazała się kłaniać i pan kapitan to samo;<br />

wczoraj zasie przejeżdżał tędy jakiś dworzanin z leskiego zamku, <strong>który</strong> tu wstąpił ogrzać się i<br />

odpocząć, i także się wypytywał o pa<strong>na</strong>; ale krom tych nikogo tutaj nie było.<br />

– Co mi ga<strong>da</strong>sz! – zawołał <strong>na</strong> to skarbnik surowo – Niemcy byli, którzy mnie ch<strong>ci</strong>eli<br />

ząrzezać!<br />

Słysząc to podstaroś<strong>ci</strong> aż się cofnął o krok od niego, a <strong>na</strong> jego pocz<strong>ci</strong>wej twarzy niewypowiedzia<strong>na</strong><br />

wymalowała się zgroza. Lecz pomyślawszy chwilkę, przystąpił ku niemu i rzekł<br />

prawie błagalnym głosem:<br />

– Pozwól mi też, jegomość, tylko jedno słowo powiedzieć. Jestem stary, wiele już rzeczy<br />

widziałem <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e i warto mnie zawsze posłuchać. Owo tedy jegomość masz ranę <strong>na</strong> głowie,<br />

którą, jak to pewnie już widzę, przygojono zawcześnie. Teraz się to odzywa i sprowadza<br />

panu gorączkę. Ale tego tak nie potrzeba zostawiać, bo nie każde zdrowie to zniesie. Więc<br />

47


mnie słuchaj, jegomość, i albo <strong>da</strong>j zaraz sobie krwi upuś<strong>ci</strong>ć i każ się zlewać zimną wodą codziennie,<br />

albo pij zioła przy<strong>na</strong>jmniej, które ja zaraz zgotuję.<br />

– Ej! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z goryczą – już mi też krwie upuszczono niemało... zostaw<br />

mnie tylko samego, już ja to jakoś prze<strong>ci</strong>erpię.<br />

Stał jeszcze staruszek przez chwilę i patrzał, a potem mu się pokłonił do kolan i rzekł jeszcze<br />

do niego:<br />

– Ch<strong>ci</strong>ałbym też przy tym o coś jegomoś<strong>ci</strong> poprosić. Oto dyspozytorowi <strong>na</strong>szemu, a mojemu<br />

zię<strong>ci</strong>owi, <strong>da</strong>ł Bóg córkę tej nocy, dziś przed wieczorem chrz<strong>ci</strong>ć ją będziemy; otóż prosimy<br />

jegomoś<strong>ci</strong>, abyś <strong>na</strong>m ją z łaski swojej potrzymał.<br />

– Ja? – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z dziwnym <strong>na</strong> twarzy uśmiechem, – mój kochany! jam dopiero<br />

grób kopał i grzebał umarłe, a <strong>taki</strong>mi rękami nie wprowadzać w świat niemowlęta. Ale kiedy<br />

chcesz tak koniecznie, to ją potrzymaj w moim imieniu, a owo masz tutaj <strong>na</strong> krzyżmo.<br />

To mówiąc dobył z biurka sakiewkę i od<strong>da</strong>ł ją staruszkowi. Ten zaś, zważywszy ją w ręku i<br />

widząc, że jest zbyt <strong>ci</strong>ężka, sam nie wiedział, co mówić; lecz <strong>na</strong>myśliwszy się odpowiedział:<br />

– Ej! i do czego to panu <strong>taki</strong>e sobie robić wy<strong>da</strong>tki? będzie to może ze sto czerwonych lub<br />

więcej...<br />

– Nie pytaj, wiele, jeno bierz i zachowaj to dla niej.. W czasach tych, <strong>który</strong>ch o<strong>na</strong> dożyje,<br />

będzie więcej głodnych niż sytych i nie będzie kto by je miał <strong>na</strong>karmić. Toż i jej grosz się<br />

przy<strong>da</strong> za czasem. Idź więc, idź już, mój stary, i chrz<strong>ci</strong>j<strong>ci</strong>e sobie z Panem Bogiem tę dziewkę.<br />

– Kiedy już jegomość tak łaskaw – rzekł <strong>na</strong> to stary – to niech to panu Pan Bóg wy<strong>na</strong>grodzi<br />

stokrotnie. Na pamiątkę tej łaski <strong>da</strong>my jej imię Marcjan<strong>na</strong> i <strong>na</strong>uczymy ją pamiętać swojego<br />

dobrodzieja.<br />

Z wielkiej radoś<strong>ci</strong> z powodu niespodzianego <strong>da</strong>ru staruszek zapomniał całkiem o ra<strong>da</strong>ch<br />

lekarskich, dopiero co <strong>da</strong>wanych swojemu panu, i wybiegł prędko z kom<strong>na</strong>ty, a po jego wyjś<strong>ci</strong>u<br />

skarbnik znów zaczął się przechadzać wielkimi krokami i myśleć. Zrazu myślał on rzeczywiś<strong>ci</strong>e<br />

<strong>na</strong>d tym, czyliby mu nie <strong>na</strong>leżało jąć się jakiego lekarstwa, ale niebawem już przeszedł<br />

<strong>na</strong> inne myśli i wpadł w swe zwyczajne marzenia, które o tyle więcej <strong>na</strong>bierały ognia i<br />

ży<strong>ci</strong>a, o ile więcej dzień się chylił ku wieczorowi.<br />

Wkrótce też całkiem się zmierzchło <strong>na</strong> dworze, bo się to działo prawie w drugiej połowie<br />

adwentu, kiedy to dzień bywa <strong>na</strong>jkrótszy.<br />

Ze zmrokiem przyszło chłopię służebne i <strong>na</strong>łożyło ogień wielki <strong>na</strong> kominie, i zapaliło<br />

lampkę oliwną przed obrazem Chrystusa Pa<strong>na</strong>, która się tam paliła co piątek. I wyszło i <strong>ci</strong>sza<br />

zaległa staroświecką kom<strong>na</strong>tę jakby jaką grobową kaplicę.<br />

Skarbnik jeszcze przez jakiś czas przechadzał się po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e, stawał, myślał, mówił coś<br />

głosem do siebie, lecz w końcu usiadł przy kominie w swym krześle i rozłożywszy księgę,<br />

zaczął w niej szukać tego miejsca, <strong>na</strong> <strong>który</strong>m rano był przestał.<br />

A miejsce to z<strong>na</strong>jdowało się w Proroctwie Jeremiaszowym w rozdziale V, które gdy poz<strong>na</strong>ł<br />

po założonej kar<strong>ci</strong>e, czytał <strong>da</strong>lej w ten sens:<br />

– „23. Lecz ludu tego stało się serce niewierne i drażniące; odstąpili i odeszli”.<br />

„24. I nie mówili w sercu swoim: Bójmy się Pa<strong>na</strong> Boga <strong>na</strong>szego, <strong>który</strong> <strong>na</strong>m <strong>da</strong>je deszcz<br />

ranny i późny czasu swego, <strong>który</strong> <strong>na</strong>m strzeże zupełnoś<strong>ci</strong> żniwa <strong>na</strong>szego”.<br />

„25. Nieprawoś<strong>ci</strong> wasze odwró<strong>ci</strong>ły to, a grzechy wasze zahamowały dobro od was”.<br />

„26. Bo się <strong>na</strong>leźli między ludem moim niezbożnicy dybiący jako ptasznicy, zastawiający<br />

poniki i sidła <strong>na</strong> pojmanie ludzi”.<br />

Tu przerwał i głowę oparłszy <strong>na</strong> dłoni, myślał przez długą chwilę. A potem czytał <strong>da</strong>lej:<br />

– „27. Jako klatka peł<strong>na</strong> ptaków, tak domy ich pełne zdrady, dlatego urośli i zboga<strong>ci</strong>eli”.<br />

„28. Potyli i stłuś<strong>ci</strong>eli, i przestąpili słowa moje złoś<strong>ci</strong>wie. Sprawy wdowy nie sądzili, sprawy<br />

sieroty nie prostowali, a sądu ubogich nie sądzili”.<br />

„29. A więc o to ich nie<strong>na</strong>widzę, mówi Pan...”<br />

48


Tu znowu przerwał i myślał. I już zaczęły mu się przedstawiać różne obrazy, przed jego<br />

oczyma zaczęły występować różne posta<strong>ci</strong>e jak gdyby żywe: tu zgromadzenie sądów przekupnych,<br />

tu trybu<strong>na</strong>lska sesja pod przewagą obwinionego o gwałty mag<strong>na</strong>ta, tam kadencja<br />

ziemskiego sądu zagłuszo<strong>na</strong> przez zbrojną szlachtę, tu fałszywi świadkowie, krzywoprzysięzcy,<br />

łzy sierot, płacz nędzarzy w łachma<strong>na</strong>ch... Kiedy wtem <strong>da</strong>ł się słyszeć w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e szelest<br />

kotary.<br />

Obudzony tym szelestem pan skarbnik spojrzał w tę stronę i obaczył tuż pod kotarą stojącą<br />

postać człowieka.<br />

A była to postać zaprawdę dziw<strong>na</strong> w owym miejscu i czasie.<br />

Był nią bowiem człek młody, całkiem czarno ubrany; czarny miał frak <strong>na</strong> sobie ze stojącym<br />

kołnierzem i szerokimi klapami, czarne pluderki, buty ze sztylpami, czarny trójgraniasty kapelusz<br />

i czarną szpadę u boku. Nad tą piekielną <strong>ci</strong>emnoś<strong>ci</strong>ą ubioru unosiła się twarz bla<strong>da</strong><br />

jakby z koś<strong>ci</strong> słoniowej, z za<strong>da</strong>rtym nosem i błyszczącymi jak węgle oczyma. Zamiast pudrowaną<br />

peruką, która z<strong>da</strong>wała się niby niezbędną przy <strong>taki</strong>m stroju, ubra<strong>na</strong> była ta twarz przeraźliwa<br />

czarnym jak smoła włosem, <strong>który</strong>, może kiedyś w porządku, teraz jed<strong>na</strong>k się podniósł<br />

i w zjeżonych kędziorach z<strong>da</strong>wał się spa<strong>da</strong>ć <strong>na</strong> plecy.<br />

Kiedy skarbnik to widmo obaczył, wzdrygnął się w krześle i zrazu patrzał <strong>na</strong>ń rozwartymi<br />

oczyma...<br />

Tymczasem człowiek ten pokłonił mu się przystojnie i z miną wcale uśmiechnioną i<br />

grzeczną rzekł do niego głosem cokolwiek stłumionym:<br />

– Waszmość pan raczysz mi łaskawie przebaczyć, że przerywam jego samotność...<br />

Wszakże głos mówiącego nie zrobił żadnego <strong>na</strong> skarbniku wrażenia – z<strong>da</strong>wało mu się, że<br />

to jest widmo zwyczajne – jakoż dziwnie się tylko <strong>na</strong> to wszystko uśmiechnął i odwró<strong>ci</strong>wszy<br />

się <strong>na</strong>zad ku księdze, zaczął czytać w niej <strong>da</strong>lej, mówiąc:<br />

– „30. Zdumienie i dziwy stały się <strong>na</strong> tej ziemi”.<br />

Na te słowa wzdrygnął się lekko młodzieniec, tak jakby uczuł gniew lub oburzenie, jed<strong>na</strong>k<br />

.stłumił to w sobie i tylko z wyrazem żalu zaczął mówić <strong>da</strong>lej:<br />

– Panie! ty się odwracasz ode mnie. Nietrudno mi się domyśleć, że mnie oczerniono <strong>na</strong>wet<br />

i przed tobą. Lecz wierz mi, panie, że nie masz dla was ani <strong>ci</strong>enia złej myśli we mnie. Bo oto i<br />

teraz z złem mnie wysłano do <strong>ci</strong>ebie, a prze<strong>ci</strong>e ja z dobrem przychodzę.<br />

Skarbnik z<strong>da</strong>wał się słuchać tej mowy, tak jakby, słuchał swych własnych myśli, ale nie<br />

odpowiedział nic <strong>na</strong> to, tylko znów czytał <strong>da</strong>lej.<br />

– „31. Prorocy prorokowali kłamstwo, a kapłani przyklaskowali rękoma, a lud mój umiłował<br />

<strong>taki</strong>e rzeczy: cóż się tedy stanie <strong>na</strong> ostatku jego?”<br />

Na to znowu młodzieniec, opuszczając głowę ku ziemi i zakła<strong>da</strong>jąc ręce przed sobą, zaczął<br />

mówić jak gdyby do siebie:<br />

– Tak mnie niegdyś i o<strong>na</strong>, tak mnie i matka przyjęła!... Ale o<strong>na</strong>... Kobieta! Żem ją porwał i<br />

uniósł ze sobą, z<strong>da</strong>wało jej się, żem ją ch<strong>ci</strong>ał sobie przywłaszczyć! A jam ją prze<strong>ci</strong>e porwał li<br />

<strong>na</strong> to, ażeby ją wyratować i ubezpieczyć...<br />

– Dziwne rzeczy! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik, odpowia<strong>da</strong>jąc zawsze tak jakby sobie samemu –<br />

wszyscy ją ch<strong>ci</strong>eli ratować i ubezpieczać... Boże! ty będziesz sądził; jam głupi.<br />

Tu <strong>na</strong>stąpiła chwila milczenia. Skarbnik siedział milcząc i patrząc w księgę szklannymi<br />

oczyma, gość zaś stał zamyślany przez chwilę. Wszakże prędko się zbudził ostatni i zaczął<br />

mówić przerywanym, stłumionym głosem:<br />

– Tak... Przesą<strong>da</strong>mi jest jeszcze okryta ta ziemia, jak była okryta niegdyś mgłą przedstworzenną...<br />

Nadzy się rodzą wszyscy i w jed<strong>na</strong>kowych boleś<strong>ci</strong>ach i do jed<strong>na</strong>kiej za grobem przyszłoś<strong>ci</strong>:<br />

a prze<strong>ci</strong>eż... Oh! przeklęty niech będzie dzień ten, w <strong>który</strong>m upatrzono różnice pomiędzy<br />

ro<strong>da</strong>mi!<br />

49


Tymczasem skarbnik, nic nie zważając <strong>na</strong> to, zaczął znów czytać <strong>da</strong>lej w <strong>na</strong>stępującym<br />

rozdziale:<br />

– „1. Zmocnij<strong>ci</strong>e się synowie Beniami<strong>na</strong> w pośrodku Jeruzalem, a w Thek<strong>na</strong> trąb<strong>ci</strong>e w trąbę,<br />

a <strong>na</strong> Bethakarem podnieś<strong>ci</strong>e proporzec...”<br />

Ale młodzieniec, słuchający go z <strong>na</strong>tężoną uwagą, przerwał mu w tym miejscu i złożywszy<br />

ręce, zawołał głosem mocnym i niby radosnym.<br />

– Panie! twójże to głos słyszę!...<br />

Tak mówiąc, ch<strong>ci</strong>ał się zbliżyć ku niemu, lecz <strong>na</strong> ten głos zerwał się skarbnik z krzesła i<br />

stanął. Spojrzał otwartymi oczyma <strong>na</strong> goś<strong>ci</strong>a i zawołał:<br />

– Któż tu? któż tu jest znowu?<br />

Młodzieniec się cofnął pod samą kotarę.<br />

– Kto tu jest? – krzyknął skarbnik potężnym głosem i patrząc w pół<strong>ci</strong>emną kom<strong>na</strong>tę, porwał<br />

do ręki pistolet.<br />

– Kto jest?? – powtórzył czarno ubrany, za<strong>ci</strong>skając zęby ze złoś<strong>ci</strong> – ja jestem! Ja! i przychodzę<br />

<strong>ci</strong>ę wyrzu<strong>ci</strong>ć z majątku, <strong>który</strong> posia<strong>da</strong>sz bezprawnie! – To mówiąc wydobył jakiś papier<br />

z za<strong>na</strong>drza i po<strong>da</strong>wał go jemu.<br />

Ale skarbnik, nie zważając nic <strong>na</strong> to, wymierzył ku niemu pistolet i jeszcze silniej zawołał:<br />

– Ani kroku <strong>da</strong>lej, bo palę!<br />

Gość <strong>na</strong> to sięgnął ręką czy do pasa, czyli też do szpady – a wtem padł strzał, <strong>który</strong> się<br />

rozległ po całej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />

Po strzale <strong>ci</strong>sza zaległa jak w grobie.<br />

Kiedy się dym uniósł do góry, nie było ani żywej duszy w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e – tylko przestrzelo<strong>na</strong><br />

we środku chwiała się jeszcze kotara.<br />

Skarbnik zawołał <strong>na</strong> ludzi, wybiegł do drugiej izby, do sieni, ale w całym domu nie z<strong>na</strong>lazł<br />

nikogo: wszyscy byli <strong>na</strong> chrz<strong>ci</strong><strong>na</strong>ch.<br />

Kiedy powracał do siebie, tuż przy samej kotarze potknął się <strong>na</strong> czymś, leżącym <strong>na</strong> ziemi.<br />

Schylił się i podniósł jakąś niby pieczątkę w złoto oprawną. Przypatrzywszy się jej bliżej przy<br />

lampie, z<strong>na</strong>lazł, że to była w isto<strong>ci</strong>e pieczątka, jaką <strong>na</strong>ówczas przy zegarkach noszono; pieczątka<br />

była z krwawniku, a <strong>na</strong> niej wyrżnięty herb jakiś dziwny i wcale u <strong>na</strong>s nie z<strong>na</strong>ny. Była<br />

to bowiem ziemia, a raczej globus ziemski, przewiercony <strong>na</strong> wylot potężnym świdrem,<br />

oskrzydlonym dwoma skrzydłami.<br />

50


Nazajutrz rano skarbnik spał o godzinę dłużej niż zwykle.<br />

Przebudziwszy się, przetarł ręką zmarszczone czoło i myślał przez długą chwilę. Potem<br />

oglą<strong>da</strong>ł z uwagą ową pieczątkę, z<strong>na</strong>lezioną wczoraj przy progu, i często przy tym rzucał<br />

okiem <strong>na</strong> przestrzeloną kotarę. Nie mogąc wszakże niczego się stąd domyśleć prócz tego, że<br />

widmo wczorajsze nie było widmem, tylko żywym człowiekiem, wstał raźnie z łóżka i rzekł<br />

do siebie:<br />

– Coś tu się kroi nowego; trzeba się mieć <strong>na</strong> bacznoś<strong>ci</strong>.<br />

Po czym poszedł <strong>na</strong>tychmiast do łaźni i zamiast się parzyć jak zwykle, kazał lać zimną wodę<br />

<strong>na</strong> siebie tak długo, jak długo mógł ją wytrzymać.<br />

Wró<strong>ci</strong>wszy <strong>na</strong>zad, modlił się i śnia<strong>da</strong>ł skromnie jak zwykle, ale był całkiem przytomny i<br />

trzeźwy i <strong>na</strong>wet rozmawiał z chłopię<strong>ci</strong>em.<br />

Po śnia<strong>da</strong>niu kazał sobie zawołać podstaroś<strong>ci</strong>ego.<br />

– Mój kochany – rzekł surowo do starca – już też się <strong>na</strong> nikogo z was spuś<strong>ci</strong>ć nie moż<strong>na</strong>.<br />

Jakeś<strong>ci</strong>e zaczęli odprawiać te chrz<strong>ci</strong>ny, takeś<strong>ci</strong>e i mnie zostawili samego, i zostawiliś<strong>ci</strong>e bramy<br />

otworem.<br />

– Bramy były otwarte, to praw<strong>da</strong> – rzekł podstaroś<strong>ci</strong> – ale prze<strong>ci</strong>e tu nie było nikogo.<br />

– Ja wiem, że nie było nikogo – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik stanowczym głosem, rzucając pomimo<br />

woli wzrokiem <strong>na</strong> przestrzeloną kotarę – ale pomimo to domu trzeba pilnować. Odtąd równo<br />

ze zmrokiem, żeby mi bramy były pozamykane i psy pospuszczane z łańcuchów. A teraz idź,<br />

każ mi zgotować tych tam ziół twoich, a wracaj zaraz i przynoś ze sobą rejestry.<br />

Na przeglą<strong>da</strong>niu rejestrów i obliczaniu przyzbieranych przez czas jego niebytnoś<strong>ci</strong> remanentów<br />

zeszedł mu prawie dzień cały, bo skarbnik, kiedy się czym zajmował, to całą duszą i<br />

w <strong>na</strong>jdrobniejsze lubił wchodzić szczegóły; jakoż i tutaj tak czynił, i to z taką przytomnoś<strong>ci</strong>ą i<br />

trzeźwoś<strong>ci</strong>ą umysłu, że się podstaroś<strong>ci</strong> nie mógł mu dosyć <strong>na</strong>dziwić.<br />

Tak minęło dni parę. Zim<strong>na</strong> wo<strong>da</strong>, czyszczące krew zioła, <strong>na</strong>jgłówniej zaś jego włas<strong>na</strong> i<br />

sil<strong>na</strong> wola odpędziły stanowczo tę zastraszającą gorączkę, która przy innych okolicznoś<strong>ci</strong>ach<br />

Bóg wie jak smutny mogła była wziąć koniec, a z której nie pozostało teraz nic oprócz jakiegoś<br />

przygnie<strong>ci</strong>onego smutku, <strong>na</strong> <strong>który</strong> żadnego nie było lekarstwa. Przy tym smutku odzywała<br />

się jeszcze czasem w skarbniku jakaś niby obawa; osobliwie ilekroć spojrzał <strong>na</strong> ową kotarę<br />

albo przypomniał ową pieczątkę z tym jakimś nie z<strong>na</strong>nym sobie herbem, oczy jego <strong>na</strong>bierały<br />

niepewnego koloru i zapa<strong>da</strong>ł w chwilową zadumę. Lecz kiedy parę dni w spokoju minęło i ów<br />

wypadek wieczorny nie przynosił żadnego <strong>da</strong>lszego skutku, skarbnik się uspokoił zupełnie i<br />

rzekł do siebie:<br />

– Bóg sam wie tylko, co to było <strong>taki</strong>ego. Nie mam co o tym myśleć, bo też i nic nie wymyślę.<br />

Jeżeli to był świat nowy, chcący mnie w<strong>ci</strong>ągnąć do swojej służby, to i lepiej, żem się mu<br />

od razu odstrzelił, bo mnie już więcej <strong>na</strong>gabywać nie będzie. Rola moja już się skończyła <strong>na</strong><br />

świe<strong>ci</strong>e. Moi rówieśni i współpracownicy już się wszyscy pokładli <strong>na</strong> wiekuisty spoczynek – a<br />

jeśli tam jeszcze są jacy młodzi, którzy po swojemu poczy<strong>na</strong>ją pracować, to już to nie dla<br />

mnie robota. Panu Bogu tedy niech będzie chwała, że mi w tej głównej powodzi przy<strong>na</strong>jmniej<br />

ten domek zachował. Tu sobie będę siedział spokojnie, czasem wyjadę do siostry i z nią się<br />

II<br />

51


azem posmucę, czasem też po staremu odwiedzę jakie miejsce cudowne, a zresztą już tak<br />

sam w sobie dosnuję tej reszty mego sierocego żywota, którego i tak już nie powinno być<br />

wiele.<br />

Tak mówił skarbnik.<br />

Ale jak nikt nie wiedział jeszcze, gdzie się kończy jego rola <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e, tak i on też nie<br />

wiedział. A świat jest nielitoś<strong>ci</strong>wy <strong>na</strong>d ludźmi. Nie <strong>da</strong>ruje nikomu ani jednego dnia ży<strong>ci</strong>a, ani<br />

jednej krwi kropli, jeżeli ta mu potrzebną. A choćby się schować przed nim w <strong>na</strong>jodleglejszy<br />

zakątek i zamknąć <strong>na</strong> cztery zamki, to i zakątek odszuka, i zamki rozbije, a sługę swego weźmie<br />

gwałtem do służby.<br />

Owoż tak także się stało z skarbnikiem i niedługo już trwała ta jego samotność.<br />

Jakoż zaraz dnia <strong>na</strong>stępnego, prawie w pierwszej popołudniowej godzinie <strong>da</strong>ły się słyszeć<br />

dzwonki zajeżdżających sanek przed gankiem. W chwilę potem weszli z szumem i brzękiem<br />

do iżby pan Załęski, podstoli drohicki, stary i <strong>da</strong>wny przyja<strong>ci</strong>el skarbnika, i pan Łaszewski,<br />

łowczyc sanocki, człowiek młodszy i trochę więcej światowy, a <strong>na</strong>wet z <strong>da</strong>la powinowaty<br />

Nieczujom.<br />

– Jak <strong>ci</strong>ebie kocham, panie Mar<strong>ci</strong>nie – zawołał zaraz <strong>na</strong> wstępie wesoły, choć białowłosy<br />

podstoli – jak <strong>ci</strong>ebie kocham z duszy, tak to się nie godzi! Jakżeż? przyjechać zdrowo, zamknąć<br />

się i nie pokazać nikomu, to jest peccatum mortale i bo<strong>da</strong>j czy <strong>ci</strong> go przepuś<strong>ci</strong>my.<br />

To mówiąc, objął skarbnika w ramio<strong>na</strong> i lubo miał wąsy jeszcze nierozmarznięte, obcałował<br />

go z obu stron twarzy, po czym objął go znowu łowczyc, nie <strong>da</strong>jąc mu ani słowa wymówić.<br />

Skarbnik, <strong>który</strong> wmówił w siebie w swej melancholii, że wszyscy jego rówieśnicy już wyginęli<br />

do nogi, obaczywszy od razu dwóch z nich żywych, rumianych, wesołych, pomimo<br />

woli aż się uśmiechnął z radoś<strong>ci</strong> i rzekł prawie wesoło:<br />

– Już co za to, to was serdecznie przepraszam, ale powiem prawdę, żem nie miał jakoś serca<br />

po temu.<br />

– Ale cóż tam u trzechset katów! – zawołał <strong>na</strong> to podstoli – bywał człek prze<strong>ci</strong>e już nieraz<br />

<strong>na</strong> wozie, toż już ma zaraz leźć w myszą jamę, że się raz z<strong>na</strong>lazł pod wozem?<br />

Ale tej wesołoś<strong>ci</strong> skarbnik już nie podzielił i spojrzawszy <strong>na</strong> podstolego, odpowiedział<br />

poważnie:<br />

– Niech <strong>ci</strong> to Pan Bóg w swej łasce przebaczy, aleś powiedział bluźnierstwo. Boś ty nie<br />

<strong>da</strong>rmo przeżył lat tyle i umiesz dobrze rozróżnić...<br />

– Pozwółże <strong>na</strong>m waszmość dobrodziej – przerwał prędko pan łowczyc – ażebyśmy się wytłumaczyli<br />

dokładnie. Boć i my mamy serca i umiemy czuć tak głęboko, jak ważność sprawy<br />

tego wymaga. Ale przy tym tak sobie mówimy: Co jest, to jest, ale czy lepiej będzie waszmoś<strong>ci</strong>,<br />

jeśli się zafrasujesz przed czasem? czy to się zgadza z religią? czy to się zgadza z rozumem?<br />

A <strong>na</strong> to skarbnik:<br />

– Czy się zgadza, czyli nie zgadza, nie chcę rozstrzygać, ale to wiem z pewnoś<strong>ci</strong>ą, że się<br />

musi zgodzić, skoro jest rzeczywistą potrzebą serca.<br />

– Ale <strong>da</strong>j no pokój – zawołał <strong>na</strong> to podstoli – jak mnie kochasz, <strong>da</strong>j pokój. Bo czyż to my<br />

nie z<strong>na</strong>my Nieczujów? czy to oni są <strong>ci</strong>, Którzy pod każdym brzemieniem ugi<strong>na</strong>ją kola<strong>na</strong> i <strong>da</strong>ją<br />

się zagryzać frasunkom? Jako żywo, nie oni. A nie dopieroż ty, panie bra<strong>ci</strong>e, któremu ledwie<br />

pięćdziesiątka się kończy i <strong>który</strong> masz rękę taką, że choćby i dwadzieś<strong>ci</strong>a lat jeszcze rycerski,<br />

obejdziesz się i bez paska św. Fran<strong>ci</strong>szka, boć <strong>ci</strong> go pewnie nie trzeba.<br />

– Już by się tam może i bez paska obeszło – odpowiedział skarbnik z uśmiechem – aleć to<br />

już minęło. Już się też i czasy jakoś zmieniają <strong>na</strong> inne. Dawniej Francuzi, <strong>na</strong>ród <strong>na</strong>jwięcej<br />

rycerski od wszystkich, <strong>da</strong>wał <strong>na</strong>m przykład w tym względzie. A dzisiaj, cóż i Francuzi? Mają<br />

52


wojnę u siebie, lecz jaką? Rzezają się nożami po gardłach, gdzie kto kogo popadnie. Owoż i<br />

nowomodne rycerstwo.<br />

Na te słowa łowczyc uśmiechnął się do podstolego, co kiedy obaczył skarbnik, zapytał prosto:<br />

– Cóż to jest, panie bra<strong>ci</strong>e? – A <strong>na</strong> to podstoli:<br />

– Ej! to my się śmiejemy ze swego. Boć tu i między <strong>na</strong>s tymi czasy zaplątało się jakieś subiektum,<br />

które się tam podobno także trochę rzezało z Francuzy. Jakoż cud<strong>na</strong> to prawie figura,<br />

jeno że jakoś mente captus cokolwiek. Dziwne rzeczy, co ple<strong>ci</strong>e, jeno że czasem aż mrowie<br />

przechodzi od tego. Jakoż i byłoby się bać czego w rzeczy, gdyby nie to, że owego straszliwego<br />

rycerza każdy z <strong>na</strong>s wziąłby jak kota w dwa palce i przez dom by przerzu<strong>ci</strong>ł.<br />

– Już też i u <strong>na</strong>s poczy<strong>na</strong>ją się jawić te dziwy – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – i kto też to <strong>na</strong>m <strong>na</strong>wozi?<br />

– O innych nie wiem – odpowiedział podstoli – a ten tutaj przyjechał z jw. chorążym, przy<br />

<strong>który</strong>m się wiesza, nie wiedzieć dobrze, czy jako dworzanin, czy jako przyja<strong>ci</strong>el. Już to jedno<br />

jest dziwne, ale cóż powiesz <strong>na</strong> to, panie bra<strong>ci</strong>e, że ten człowieczek się <strong>na</strong>jbardziej wypytuje o<br />

<strong>ci</strong>ebie, powia<strong>da</strong>, że z<strong>na</strong> twoją siostrę, imć panią podkomorzynę z Warszawy, i <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>s obligował,<br />

abyśmy go do <strong>ci</strong>ebie zawieźli.<br />

– Do mnie? – rzekł skarbnik z zdziwieniem – a jakżeż się zowie?<br />

– Zowie się Flawiusz.<br />

– Flawiusz? – powtórzył skarbnik i machnął ręką przed siebie – osobliwy być może człowiek,<br />

ale też i osobliwe <strong>na</strong>zwisko.<br />

– A! panie bra<strong>ci</strong>e! – rzekł <strong>na</strong> to łowczyc z uśmiechem – nie <strong>taki</strong>e to liche koniecznie <strong>na</strong>zwisko,<br />

bo pominąwszy tego Flawiusza, <strong>który</strong> był sławnym legistą i <strong>na</strong>pisał Jus Civile Flavianum,<br />

toż ród ten prze<strong>ci</strong>e przez Wespazja<strong>na</strong> cesarza przyszedł <strong>na</strong>wet i do tronu.<br />

– Zapomi<strong>na</strong>sz, panie bra<strong>ci</strong>e – zauważał <strong>na</strong> to Nieczuja – że był jeszcze i trze<strong>ci</strong> Flawiusz,<br />

którego zwano Fimbria, a <strong>który</strong> się dzierżył <strong>ci</strong>ągle Mariusza, prowadząc wojny, haniebnymi<br />

okru<strong>ci</strong>eństwy się pastwił <strong>na</strong>d żołnierzami Mitry<strong>da</strong>tesa i Sulli, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e zdradziecko się targnął<br />

<strong>na</strong> ży<strong>ci</strong>e szlachetnego Mucjusza Scevoli...<br />

– Już to <strong>na</strong>sz Flawiusz <strong>na</strong>jpodobniej pochodzi od tego – dorzu<strong>ci</strong>ł z uśmiechem podstoli –<br />

lubo są, którzy mu przypisują progeniturę od jakiegoś z<strong>na</strong>komitego <strong>na</strong>szego rodu...<br />

Na to skarbnik .spojrzał jakby z niedowierzaniem <strong>na</strong> podstolego i zapytał po chwili:<br />

– A dlaczegoż by się miał taić z swoim własnym <strong>na</strong>zwiskiem?<br />

– Ej! ja tam temu nie wierzę – odpowiedział podstoli – bo któż by mieniał siekierkę <strong>na</strong> kijek?<br />

ale tak mówią, że ma być mo<strong>da</strong> teraz we Francji nie tylko ubierać się w togi rzymskie, ale<br />

też brać także i rzymskie <strong>na</strong>zwiska.<br />

– Dziw<strong>na</strong> by to była mo<strong>da</strong> zaprawdę – rzekł <strong>na</strong> to łowczyc – lecz mniejsza o to. Ale ten<br />

człowiek w samej rzeczy mnie niepomału zadziwia. Kilka razy go już widziałem <strong>na</strong> własne<br />

oczy, a jeszcze zawsze mi się tak z<strong>da</strong>je, jak gdyby to nie był człowiek żywy, jeno jakieś widmo<br />

zaklęte, które mi się jak we śnie pojawia. Pierwszy raz <strong>na</strong>wet wcale dziwnie mi się pojawił.<br />

Było to w Warszawie w owych dniach powszechnego rozpasania i grozy, kiedy tłumy<br />

pijanego, rozkiełzanego ludu włóczyły się po ulicach, dobijały się gwałtem do więzień i wywlekały<br />

stamtąd upatrzone przez siebie ofiary... Było to wtedy, kiedy już kilka szubienic<br />

skrzypiało <strong>na</strong> różnych miejscach, kiedy książę prymas się zbudził i obaczył przed swoimi<br />

ok<strong>na</strong>mi wbity w ziemię drewniany słup ze złowrogim drewnianym ramieniem, sięgającym do<br />

pałacu jak gdyby po niego. Książę prymas dnia tego zażył proszek przysłany mu z małą karteczką<br />

od króla, <strong>na</strong> kilku szubienicach zachwiały się trupy <strong>na</strong> wietrze i zgoła strach wielkooki<br />

owionął wszystkich, jakiekolwiek kto miał sumienie... Owóż tedy dnia tego przed świtem,<br />

będąc <strong>na</strong>ówczas do<strong>da</strong>ny <strong>na</strong> służbę panu wojewodzie, wybiegłem <strong>na</strong> miasto, ażeby widzieć, co<br />

się dzieje. Noc jeszcze była, zaledwie poczy<strong>na</strong>ło się szarzeć cokolwiek. Tłumy ludu snuły się<br />

53


po ulicach, inne stawały <strong>na</strong> placach publicznych, szum i gwar jakby w ulu mruczał po całym<br />

mieś<strong>ci</strong>e, a <strong>na</strong>d miastem z<strong>da</strong>ło się, jakby wisiał jakiś anioł straszliwy w powietrzu, zapowia<strong>da</strong>jąc<br />

dzień ostateczny... Wtedy, z <strong>da</strong>la ode mnie, gdzieś podobno od Krakowskiego Przedmieś<strong>ci</strong>a,<br />

<strong>na</strong>d<strong>ci</strong>ągnął z szumem zbity z przodu, a <strong>da</strong>lej rozwleczony tłum rozmaitego pospólstwa.<br />

Jedni byli o<strong>da</strong>r<strong>ci</strong> i pijani, drudzy krwią obryzgani i błotem, niektórzy z nich wlekli jakieś<br />

belki drewniane <strong>na</strong> sznurach, a wszyscy mieli różnorodną broń w rękach, pałające piekielnymi<br />

ogniami oczy, bladość trupią <strong>na</strong> twarzach, krwawą gorączkę <strong>na</strong> ustach... Na czele<br />

tego tłumu, <strong>ci</strong>ągnącego z przytłumionym gwarem <strong>na</strong>przód, <strong>który</strong> tylko jak we mgle widziałem,<br />

szedł młody człowiek, <strong>który</strong> się z<strong>da</strong>wał nie iść po ziemi, ale le<strong>ci</strong>eć w powietrzu. Człowiek<br />

ten był całkiem czarno ubrany, włosy czarne rozwiewały się spod trójgraniastego kapelusza<br />

za nim w powietrzu; w ręku niósł szpadę podniesioną do góry, u której ostrza per modum<br />

chorągwi była przywiąza<strong>na</strong> jakaś chustka barw<strong>na</strong> jedwab<strong>na</strong>.<br />

Z twarzy tego człowieka, która była bla<strong>da</strong> jakby z koś<strong>ci</strong> słoniowej, błyszczał jakiś ogień <strong>taki</strong><br />

przerażający, że mnie aż dreszcz przeniknął; w całej posta<strong>ci</strong> i w ruchu tego człowieka było<br />

coś tak nieludzkiego, że mi ta postać uwięzia <strong>na</strong> wieki wieków w pamię<strong>ci</strong>, cho<strong>ci</strong>aż wcale niedługo<br />

<strong>na</strong> nią patrzałem, bo cały ten tłum ludu wraz z nim <strong>na</strong> czele prze<strong>ci</strong>ągnął w zmroku tylko<br />

jak widmo jakieś senne przede mną... Kiedy potem przed samym wieczorem wojewo<strong>da</strong> mnie<br />

z kartką wyprawił do księdza Hugo<strong>na</strong>, a rzecz była tak <strong>na</strong>gła, że wpadłem jak piorun do jego<br />

antykamery; pierwszy człowiek, <strong>który</strong> z kom<strong>na</strong>ty księdza Hugo<strong>na</strong> także tak jak piorun wypadł<br />

do antykamery i potrą<strong>ci</strong>wszy mnie w ramię, prosto do sieni wyle<strong>ci</strong>ał, był to ten sam czarny<br />

młodzieniec, którego rano <strong>na</strong> czele owego tłumu widziałem. Wypadek ten tak mnie przeraził,<br />

żem zdrętwiał <strong>na</strong> miejscu i nie uważałem wcale, że ksiądz Hugo tymczasem do mnie przystąpił<br />

i wyjąwszy mi kartkę z ręki, obrócony bokiem do ok<strong>na</strong>, zaczął ją czytać pomału... O <strong>da</strong>lszą<br />

rzecz tu nie chodzi – zakończył dobitnie łowczyc – ale ten sam młodzieniec, którego tam dnia<br />

jednego dwakroć <strong>na</strong> tak różnych od siebie miejscach widziałem, jest teraz tu u chorążego <strong>na</strong><br />

zamku.<br />

Po tej powieś<strong>ci</strong> łowczyca wszyscy w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e umilkli. Obojętny podstoli przegiął się <strong>na</strong><br />

ka<strong>na</strong>pie i zaczął się bawić złotymi fręzlami u pasa, łowczyc się czegoś zadumał, jak gdyby<br />

sobie przypomi<strong>na</strong>ł te czasy nie<strong>da</strong>wne, w <strong>który</strong>ch się działa opowiedzia<strong>na</strong> przez niego sce<strong>na</strong> –<br />

a skarbnik, zamyśliwszy się mocno, chodził dosyć niespokojnymi krokami po izbie.<br />

Tymczasem wniesiono wino, marcepany, pierniki i inne przekąski. Po<strong>na</strong>lewano kielichy i<br />

postawiono przed każdym, ale nikt ich nie tykał.<br />

Wkrótce wszakże zbudził się pierwszy podstoli i podnosząc kielich do góry, rzekł do<br />

skarbnika wesoło:<br />

– Dziwnych zaprawdę przyszło <strong>na</strong>m dożyć czasów! Ale to zwykła kolej ludzkich losów <strong>na</strong><br />

ziemi, boć nie z<strong>da</strong>rzyło się s<strong>na</strong>dź jeszcze nikomu w <strong>taki</strong>ch samych umierać czasach, w jakich<br />

się niegdy urodził. Każdy z <strong>na</strong>s, umierając, zostawia koło siebie świat cale inny, niżeli ten był,<br />

<strong>który</strong> zastał <strong>na</strong> ziemi, boć to ta wiekuista zmia<strong>na</strong> to jest conditio et anima vitae. A czy ta<br />

zmia<strong>na</strong> jest taka, czy in<strong>na</strong>; czy po aksamitnych deliach i sobolich kołpakach <strong>na</strong>stają włoskie i<br />

hiszpańskie płaszczyki, jak było czasu Zygmuntów, czy po długich z złotymi guzami żupa<strong>na</strong>ch<br />

<strong>na</strong>stępują żupany krótkie i buty podpi<strong>na</strong>ne sprzączkami, jak za Ja<strong>na</strong> Kazimierza, czy<br />

wresz<strong>ci</strong>e po <strong>na</strong>szych długich kontuszach ogoniaste suknie i peruki, toż to podobno <strong>na</strong> jedno<br />

wychodzi; boć i tych ogoniastych sukni nie będzie <strong>na</strong> wieki, a po nich, któż wie znów, jaka<br />

nowa <strong>na</strong>dejdzie mo<strong>da</strong> albo która stara się wró<strong>ci</strong>? Ot! i tak to zawsze <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e.<br />

– Ha! tak to bywa! – rzekł <strong>na</strong> to łowczyc, budząc się z zamyślenia.<br />

– Ale, panie bra<strong>ci</strong>e – zabrał znowu głos pan podstoli, obracając się do skarbnika – à propos<br />

zamku leskiego, a czy wiesz ty o tym, że jw. chorąży jest tu od kilku tygodni?<br />

– Właś<strong>ci</strong>wie nie wiem, a lubo się od was dowiaduję <strong>na</strong>wiasem, jed<strong>na</strong>k nic mnie to nie obchodzi.<br />

54


– A to źle, panie bra<strong>ci</strong>e, bo z<strong>da</strong>je mi się, żeby <strong>ci</strong> trzeba pokazać mu się przy tej okazji.<br />

– A to dlaczego?<br />

– Bo tu tymi dniami różne wieś<strong>ci</strong> chodzą około tej Bóbrki i prawie to jest, dlaczegośmy<br />

przyjechali do <strong>ci</strong>ebie.<br />

– Cóż <strong>taki</strong>ego?<br />

– Powia<strong>da</strong>ją, że panowie Grabowscy z Myczkowiec kupują ją od chorążego i już la<strong>da</strong><br />

dzień targu dobiją.<br />

– Tak mówią? – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z zastanowieniem – ale nie z<strong>da</strong>je mi się, żeby to mogło<br />

być. Bo <strong>na</strong>jpierwej panowie Grabowscy nie poczy<strong>na</strong>liby kup<strong>na</strong>, nie uwiadomiwszy mnie<br />

wprzódy; a po wtóre i chorąży nie może sprze<strong>da</strong>ć tej wsi beze mnie, boć prze<strong>ci</strong>e ja mam pozostawione<br />

pierwszeństwo jeszcze od wojewody.<br />

– Mój bra<strong>ci</strong>e! – odpowiedział <strong>na</strong> to podstoli – ani <strong>na</strong> jedno, ani <strong>na</strong> drugie nie ma się tu co<br />

spuszczać. Bo do pierwszego, to ja <strong>ci</strong> dziś za nikogo nie ręczę. Takie jakieś czasy <strong>na</strong>dchodzą,<br />

że każdy chwyta, co może, nie pytając wcale <strong>na</strong> <strong>da</strong>wny obyczaj, a czasem ani <strong>na</strong> własne sumienie.<br />

A co do drugiego, to wojewo<strong>da</strong> <strong>da</strong>wno już w grobie, a z nim i jego słowo jest w grobie.<br />

A tej sprawy nie <strong>na</strong>leży <strong>ci</strong> zaniedbywać, bo ty Bóbrkę trzymasz za sześćdziesiąt tysięcy, a<br />

Bóbrka warta dzisiaj ze dwakroć. I to, co warte <strong>na</strong>d sumę zastawną, to wszystko jest twoje.<br />

Boć prze<strong>ci</strong>e pomnę dobrze, kiedy ją brał od wojewody twój oj<strong>ci</strong>ec, nie było tu ani dworu, ani<br />

żadnych prawie budynków. Połowa gruntów ornych były to chaszcze, zarośla i wydmy, które<br />

on sam wykarczował i sprawił. Osady <strong>na</strong>wet nie było, tylko kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e chatek ubogich. A<br />

dzisiaj co jest? Gdzież tu jest wieś taka druga w sąsiedztwie?<br />

– Wszystko to tak jest, panie bra<strong>ci</strong>e – odpowiedział <strong>na</strong> to Nieczuja – i <strong>na</strong>wet takeśmy ją<br />

cenili już za wojewody; dzisiaj o<strong>na</strong> warta jest więcej. I <strong>na</strong>wet o wiele więcej, bo <strong>ci</strong> powiem<br />

pomiędzy <strong>na</strong>mi, że <strong>na</strong> dzisiejsze pieniądze ja bym <strong>da</strong>ł za nią i trzykroć, a <strong>na</strong>wet i <strong>na</strong>dto coś<br />

jeszcze. Wszakże pomnisz, żem dwadzieś<strong>ci</strong>a i kilka lat temu <strong>da</strong>ł za Rabbe sto sześćdziesiąt<br />

tysięcy, a gdzież tu jest porów<strong>na</strong>nie? Lecz powracając do rzeczy, zawsze tak mówię, że to nie<br />

może być, boć prze<strong>ci</strong>e oprócz sumy zastawnej mam ja tam jeszcze i drugie sto tysięcy <strong>na</strong><br />

zamku.<br />

– Och! te Rabbe! te Rabbe! – zawołał <strong>na</strong> to Załęski – com się za nie musiał bić z panem<br />

podstolim sanockim i do dziś kresę noszę od niego. Ale mi nie żal zresztą, bo mi to przypomi<strong>na</strong><br />

<strong>na</strong>szą młodość, kochany Mar<strong>ci</strong>nie. Gdzie te czasy! gdzie te czasy! Dzisiaj i podstoli już<br />

w grobie, i o Karsznickich nie słychać, i Błoński, chorąży, nieboszczyk, i ot! wszyscy się jakoś<br />

już gubią powoli. Co roku po kilka głów siwych się spuszcza do grobu, a nie masz, kto by<br />

godny siadł <strong>na</strong> ich miejscu. La<strong>da</strong> kilka lat jeszcze, a nie będzie przed kim i czapki uchylić!<br />

Wszyscy <strong>na</strong> to westchnęli, lecz nim <strong>który</strong> miał czas odpowiedzieć, <strong>da</strong>ły się znowu słyszeć<br />

dzwonki zajeżdżających sanek w dziedzińcu.<br />

– Szczęśliwy dzień dzisiaj mam – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z uśmiechem – otóż i nowi goś<strong>ci</strong>e<br />

<strong>na</strong>m przybywają.<br />

W tej też chwili otworzyły się drzwi dosyć raźnie i wszedł do kom<strong>na</strong>ty jakiś szlach<strong>ci</strong>c<br />

szumny i okazały. Był on niskiego wzrostu i dobrze zażywny, a lubo już był podłysiały i<br />

zresztą siwy, sumiaste wąsy miał wyczernione z żołnierska. Miał zresztą <strong>na</strong> sobie krótki żupan<br />

lamowany i kontusz karmazynowy ze złotymi guzami, <strong>na</strong> piersiach złoty łańcuszek od<br />

zegarka i złote <strong>na</strong> palcach pierś<strong>ci</strong>enie, a <strong>na</strong> koniec żółte buty, <strong>na</strong>jmniej do zimy i sanek stosowne,<br />

i czapkę białą z pióreczkiem. W całej tej posta<strong>ci</strong> było wi<strong>da</strong>ć wcale niesmaczne zamiłowanie<br />

w świe<strong>ci</strong>dłach, które raziło jeszcze o tyle więcej, ile że było to czasy, w <strong>który</strong>ch nikt<br />

zacny nie myślał o zewnętrznej okazałoś<strong>ci</strong> i strojach.<br />

Obaczywszy go, skarbnik obró<strong>ci</strong>ł się ku niemu, ale patrzał <strong>na</strong>ń tak, jakby go nie z<strong>na</strong>ł.<br />

– Waszmość pan mnie nie poz<strong>na</strong>jesz? – zapytał gość trochę zakłopotany, lecz sztukujący<br />

się to powagą, to flegmą ile możnoś<strong>ci</strong>.<br />

55


– Coś sobie przypomi<strong>na</strong>m, ale nie jestem pewny...<br />

– Jestem Małdrzykiewicz, jeneralny komisarz dóbr leskich...<br />

– Ah! Imć pan Małdrzykiewicz! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – niegdy komen<strong>da</strong>nt zamkowej milicji<br />

za wojewody, Przypomi<strong>na</strong>m sobie dokładnie. Bardzo tedy się <strong>ci</strong>eszę... Ale czemuż mam<br />

podziękować ten zaszczyt?...<br />

Na to pan Małdrzykiewicz dobył z kieszeni pozłacanej tabakiery i zażywszy szczyptę potężną,<br />

rzekł głosem nie podniesionym, ale dobitnym i tryumfująco-szyderskim:<br />

– Mój pan, jaśnie wielmożny Mniszech, chorąży wielki koronny a starosta sancoki, przysyła<br />

waszmość panu przeze mnie sumę zastawną, za którą trzymasz Bóbrkę, i prosi, ażeby mu<br />

wieś była <strong>na</strong> powrót w posia<strong>da</strong>nie od<strong>da</strong><strong>na</strong>.<br />

Mówiąc to jeneralny komisarz mniemał zapewne, iż się go skarbnik ulęknie i nie będzie<br />

mógł miejsca z<strong>na</strong>leźć dla niego.<br />

Ale tymczasem skarbnik odsunął się o krok cały od niego, zmierzył go z flegmą od stóp do<br />

głowy i odpowiedział:<br />

– Raczysz waszmość odpowiedzieć swojemu panu, że ja ani wsi nie od<strong>da</strong>m, ani pieniędzy<br />

nie przyjmę, póki się nie rozmówię z nim samym.<br />

– Już to z<strong>na</strong>ć nie <strong>na</strong> wiele się przy<strong>da</strong> – rzekł <strong>na</strong> to Małdrzykiewicz, zażywając znowu tabaki<br />

– bo suma zastaw<strong>na</strong> już jest z kasy wy<strong>da</strong><strong>na</strong> i do niej <strong>na</strong>zad powró<strong>ci</strong>ć nie może. Jakoż i wieś<br />

także jeneralnemu ekonomowi pod zarząd od<strong>da</strong><strong>na</strong>, <strong>który</strong> tu zapewne w tych czasach przyjedzie.<br />

Na to zaś skarbnik dość sucho:<br />

– Jeneralny ekonom jak prędko przyjedzie, tak jeszcze prędzej odjedzie; o to zaś, czy moja<br />

rozmowa z jw. chorążym <strong>na</strong> co się przy<strong>da</strong>, czy nie, waćpan się wcale nie frasuj, bo jak we<br />

wszystkim innym, tak i tu sobie <strong>da</strong>m radę bez niego, tu zaś jeszcze o tyle łatwiej, ile że mi się<br />

dowiadywać nie trzeba, czyja to sztuczka.<br />

– Jeżeli waszmość pan myślisz – odpowiedział Małdrzykiewicz, mieszając się trochę – że<br />

w tym są jakie sztuki, to się waszmość mylisz zupełnie. Lecz mniejsza o to. Życzę szczęśliwego<br />

w rozmowie z jw. chorążym sukcesu.<br />

– Zeg<strong>na</strong>m waćpa<strong>na</strong> – zakończył krótko pan skarbnik.<br />

Po tych słowach Jeneralny komisarz ukłonił się wszystkim dosyć niezgrabnie i wyszedł, a<br />

skarbnik, lubo z jego rozmowy <strong>na</strong>leżałoby wnosić, że się nie obawiał zupełnie tej sprawy, po<br />

jego wyjś<strong>ci</strong>u zamyślił się jed<strong>na</strong>k i milcząc przechodził się po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />

– To wszystko bardzo ładnie – odezwał się, przerywając milczenie, podstoli – ale prze<strong>ci</strong>ebym<br />

pragnął <strong>ci</strong>ę spytać, dlaczego właśnie teraz tak przyjąłeś jw. pa<strong>na</strong> Maldrzykiewicza?<br />

– Bo nie<strong>na</strong>widzę tego subiektum – odpowiedział skarbnik porywczo. – Nie<strong>na</strong>widziłem go<br />

<strong>da</strong>wno, a tym więcej nie<strong>na</strong>widzę go teraz, kiedy tak utył i stłuś<strong>ci</strong>ał w czasie, w <strong>który</strong>m wszyscy<br />

inni pochudli: – „Jako klatka peł<strong>na</strong> ptaków, tak domy ich pełne zdrady, dlatego urośli i<br />

zboga<strong>ci</strong>eli” – czytam właśnie u Jeremiasza proroka i owóż to także z nich jeden. Korzysta z<br />

czasu i kiedy inni, duszą i <strong>ci</strong>ałem się poświęcając, tracą, on ma rozum i zbiera. A ja, przyz<strong>na</strong>m<br />

<strong>ci</strong> się, ani <strong>taki</strong>ch rozumów, ani <strong>taki</strong>ch ludzi znieść nie mogę.<br />

– Nie masz tu wątpienia – zauważył podstoli – że to nie śp. pan Tar<strong>na</strong>wiedki, kochany <strong>na</strong>sz<br />

stolnik borudki, <strong>który</strong> tę funkcję sprawował za wojewody; jakoż i o tym wiemy, że to jest liche<br />

subiektum, ale co <strong>który</strong> z <strong>na</strong>s mógłby powiedzieć bez szkody, to tobie prze<strong>ci</strong>eż może by<br />

lepiej przemilczeć. Zwłaszcza też tutaj, gdzie chodzi o rzecz tak ważną dla <strong>ci</strong>ebie. Bo lubo ja<br />

wprawdzie także .tak nie rozumiem, żeby <strong>taki</strong> pan, jak chorąży koronny, <strong>da</strong>ł się <strong>taki</strong>emu Małdrzykiewiczowi<br />

kierować, jed<strong>na</strong>k to zawsze bliższy jest sługa pa<strong>na</strong>, niżeli człek obcy. Jego<br />

słowo może niewiele z<strong>na</strong>czy, ale <strong>na</strong> równej wadze la<strong>da</strong> co już przeważy.<br />

56


– Jego słowo – powtórzył skarbnik – zapewne, jego słowo mogło przeważyć, ale ponieważ<br />

wiem pewnie, że zawsze prze<strong>ci</strong>w mnie ważyć będzie, dlatego też nie dbam już o nie. Trzeba<br />

wam bowiem wiedzieć, że ja w tym jegomoś<strong>ci</strong>u mam od <strong>da</strong>w<strong>na</strong> głównego wroga.<br />

– Ja to już o tym słyszałem – rzekł <strong>na</strong> to podstoli – ale ledwie bym temu mógł <strong>da</strong>ć wiarę;<br />

bo za cóż zresztą mógłby mieć coś do <strong>ci</strong>ebie? Wszakżeś<strong>ci</strong>e nigdy w żadnych nie bywali ze<br />

sobą relacjach.<br />

– Nie bywaliśmy z sobą, to praw<strong>da</strong> – odpowiedział skarbnik z uśmiechem – ale prze<strong>ci</strong>e raz<br />

ja go miałem w <strong>taki</strong>ej bliskiej relacji, że mi tego nie zapomni do śmier<strong>ci</strong>. Śmiać mi się chce <strong>na</strong><br />

to wspomnienie, bo mi to przypomi<strong>na</strong> czasy mojej krwi młodej i mojej fantazji, która i dobrze,<br />

że już minęła, bo s<strong>na</strong>dź nie byłoby dzisiaj już z nią się gdzie podziać.<br />

– Powiedz też i <strong>na</strong>m, co to było, bo, jak mi Bóg miły, nie wiemy.<br />

– Ej! toż to nie wiem, czy <strong>na</strong>wet sam przy tym nie byłeś, panie Janie – zauważył <strong>na</strong> to Nieczuja<br />

– bo się to działo w Lesku czasu konfederacji, w sam dzień <strong>na</strong>wrócenia świętego Piotra<br />

i Pawła...<br />

– O! już<strong>ci</strong> byłem tam wtenczas, bo i gdzież bym był indziej? ale prze<strong>ci</strong>e nie pomnę... Tedy<br />

zaczął pan skarbnik opowia<strong>da</strong>ć w ten sens:<br />

– Owo więc kiedyś<strong>ci</strong>e wy pod komendą Pieniążka, zwerbowawszy owych sto Węgrów pod<br />

Balogrodem, <strong>ci</strong>ągnęli jak chmura gradowa <strong>na</strong> Lesko, ja z ojcem moim byliśmy wtedy <strong>na</strong> zamku.<br />

Nie wiedzieliśmy jeszcze o niczym, jeno że to już wtedy gęsto wieś<strong>ci</strong> o konfederacji biegały,<br />

a mój oj<strong>ci</strong>ec, nieboszczyk, z<strong>na</strong>jąc dobrze tę szlachtę <strong>na</strong>szą, supponebat, i słusznie, że<br />

la<strong>da</strong> dzień i tu coś wybuchnie – tedy mowa była o tym przez cały obiad i wojewo<strong>da</strong> był jakoś<br />

bardzo frasowny. Mój oj<strong>ci</strong>ec, będąc jako tak stary żołnierz i mąż z gruntu stateczny wszelkim<br />

konfederacjom prze<strong>ci</strong>wny, wtórował wojewodzie w owym frasunku po przyja<strong>ci</strong>elsku, toż i<br />

pan pisarz sanocki, jako dudy wojewodzińskie (bo go też tak <strong>na</strong>zywano); – ale pan kasztelan<br />

Malicki, człek gorącej fantazji, a wojewody nieprzeparty oponent, cho<strong>ci</strong>aż zachowujący się<br />

politycznie, a z nim też i inni goś<strong>ci</strong>e, co młodsi, brali otwar<strong>ci</strong>e stronę konfederacji i jakoś tak<br />

ugłaskali jej adwersarzów, że i umilkli <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e, a pan kasztelan <strong>na</strong>wet ch<strong>ci</strong>ał już podnosić<br />

zdrowie wareckiego starosty, od czego go prze<strong>ci</strong>eż mój oj<strong>ci</strong>ec jakoś szczęśliwie powstrzymał,<br />

podnosząc czym prędzej zdrowie księ<strong>ci</strong>a biskupa Sołtyka. Czym bardzo zręcznie pomiędzy<br />

obydwie strony wystrzelił, nie uraziwszy żadnej, a <strong>na</strong>wet in hoc casu dogodziwszy obydwom,<br />

bo książę biskup był niepomału kochany <strong>na</strong>wet i przez <strong>na</strong>jbardziej konfederacf<strong>ci</strong>ch stronników,<br />

a był też także osobistym przyja<strong>ci</strong>elem wojewody i <strong>na</strong>wet goś<strong>ci</strong>ł u niego, kiedy po sejmie<br />

convocationis z nieboszczykiem hetmanem <strong>da</strong>li fugam z Warszawy, co niech im będzie<br />

per non sunt przepuszczone <strong>na</strong> strasznym sądzie, bo prawdę mówiąc, nie było przed kim u<strong>ci</strong>ekać.<br />

Tak już się zaczęły jakoś moderować prze<strong>ci</strong>wne sobie sentymenty i głowy i <strong>na</strong>wet wojewo<strong>da</strong><br />

już był mrugnął coś <strong>na</strong> marszałka, aby po<strong>da</strong>no kordiałów francuskich, kiedy wtem<br />

wpadł do sali ja<strong>da</strong>lnej, ot! ten sam imć pan Małdrzykiewicz i porwawszy marszałka <strong>na</strong> stronę,<br />

zaczął mu coś szwargotać <strong>na</strong> ucho. A był ten Małdrzykiewicz <strong>na</strong>ówczas komen<strong>da</strong>ntem zamkowej<br />

milicji i nosił mundur tego samego kroju, jak cudzoziemskie autoramenty, jeno barwy<br />

wojewodzińskiej; miał też i trójgraniasty kapelusz z pomponem, i ogromne szablisko z furdymentem<br />

i felcechem u boku. Ja, obaczywszy go wtedy, mimowolnie się roześmiałem, bo<br />

prawie śmiesz<strong>na</strong> to była figura: tu <strong>taki</strong>e srogie szablisko u boku i buty palone jakby dwa<br />

działa <strong>na</strong> nogach, a tu talki strach wielkooki <strong>na</strong> twarzy! – Tymczasem marszałek, odebrawszy<br />

nowinę od niego, wraz ją komunikował wojewodzie <strong>na</strong> ucho, a wojewo<strong>da</strong> zerwał się jakby<br />

oparzony z krzesełka, zbladł jako ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> i załamawszy ręce przed sobą, zawołał głucho: –<br />

Konfedera<strong>ci</strong>! – Wiadomość ta różny efekt zrobiła <strong>na</strong> różnych, <strong>ci</strong> się smucą, owi się <strong>ci</strong>eszą, ale<br />

pluralitas w strachu; aż dopiero wojewodzi<strong>na</strong>, <strong>da</strong>ma wielce roztrop<strong>na</strong> i zac<strong>na</strong>, wyklarowała<br />

materię, mówiąc głosem spokojnym: – No i cóż w tym strasznego!... Moś<strong>ci</strong> marszałku! proszę<br />

powiedzieć panom konfederatom, że kiedy zechcą przyjąć goś<strong>ci</strong>nę pod <strong>na</strong>szym <strong>da</strong>chem,<br />

57


przyjmiemy ich wedle <strong>na</strong>szego przemożenia i braterskich afektów. – Na to kasztelan, nie mogąc<br />

się posiąść z radoś<strong>ci</strong>, rzu<strong>ci</strong>ł się zaraz ku wojewodzinie całować jej ręce, ale wojewo<strong>da</strong><br />

jakby tego nie słyszał. Wstał on prędko od stołu i wziąwszy mego ojca pod ramię, poszedł z<br />

nim do kąta, <strong>na</strong>radzając się z nim coś bardzo gwarliwie. Co tam mówili, nie wiem, uważałem<br />

to tylko, że mój oj<strong>ci</strong>ec musiał być zrazu z<strong>da</strong>nia wojewodziny, bo wojewo<strong>da</strong> załamał przed<br />

nim ręce i dziwnie frasobliwym głosem zawołał: – Ale zmiłuj się, panie Mar<strong>ci</strong>nie, ja tego<br />

nullo modo zrobić nie mogę! Kto to wie jeszcze, co z tego będzie? Nie deklarowali się z królem!<br />

Oprócz panów Potockich nikogo przy nich nie widzę! – Tedy zamyślił się <strong>na</strong>d tym mój<br />

oj<strong>ci</strong>ec, a wtem i pan pisarz do nich przystąpił i tak znów we trzech zaczęli radzić. Lecz kiedy<br />

oni tak radzą, a pani wojewodzi<strong>na</strong> znów ze swej strony różne tu i ówdzie wy<strong>da</strong>je rozkazy,<br />

konfedera<strong>ci</strong>, u <strong>który</strong>ch krótkie bywało consilium, wpadli tymczasem <strong>na</strong> zamek i nie pytając<br />

wcale ani o wojewodę, ani o jego ludzi, rzu<strong>ci</strong>li się prawie szturmem <strong>na</strong> dolne gmachy, dobijając<br />

się ante omnia do piwnic, gdzie były amunicje i arse<strong>na</strong>ły. Znów tedy z tą nowiną wpadł<br />

Małdrzykiewicz, ale już ledwie dusza żyła w tym kawalerze, cho<strong>ci</strong>aż to <strong>na</strong> nim się opierała<br />

cała zamku obro<strong>na</strong>. Ja też już nie czekałem, co się <strong>da</strong>lej dziać będzie <strong>na</strong> sali, a jako to byłem<br />

gorący i pierwszej bitwy dziwnie łakomy, wysmyknąłem się milczkiem ze sali i zbiegłem <strong>na</strong><br />

dół do konfederatów. Konfedera<strong>ci</strong> wtenczas, przypuś<strong>ci</strong>wszy szturm <strong>na</strong><strong>da</strong>remny do bramy żelaznej,<br />

prowadzącej do piwnic, stanęli przed nią, <strong>na</strong>radzając się, kogo mają wysłać do wojewody<br />

o wy<strong>da</strong>nie im prochów i amunicji. Nie podobała mi się taka kunktacja, jakoż krzyknąłem<br />

<strong>na</strong> nich: – Moś<strong>ci</strong> panowie! Próżno myśli<strong>ci</strong>e o wyprawie poselstwa, bo się tam brzydkie<br />

rzeczy dzieją <strong>na</strong> zamku! Imć pan komen<strong>da</strong>nt milicji już tam <strong>na</strong>bija muszkiety i zaraz tu <strong>na</strong><br />

was polecą jak grad loftiki i grandkulki! – Na te słowa moje, kiedy to hukną do bramy – puś<strong>ci</strong>ła!<br />

Nuż tedy gospo<strong>da</strong>rować! Było dziewięć solówek prochu, nuż je <strong>na</strong> dwór wytaczać. Były<br />

w beczkach kule, ołowie, leżały w stosach arkebuzy, muszkiety stare, berdysze, osęki i różne<br />

inne wojownicze <strong>na</strong>rzędzia. Ci tedy biorą to, drudzy owo, ten zaraz muszkiet wiesza <strong>na</strong> sobie,<br />

innemu się berdylsz podoba. A kiedy się to dzieje, ja patrzę, a tu sunie imć pan Małdrzykiewicz<br />

z kluczami w ręku, człapiąc butami, a trzęsąc się cały od strachu. Nawet i kapelusza<br />

przez, rewerencję nie miał już <strong>na</strong> głowie. Patrzę ja, co z tego będzie, i śmieję się do rozpuku.<br />

On zaś obaczywszy, co się to dzieje, i że już kluczów wcale nie trzeba, trzyma te klucze w<br />

ręku i stanął sobie pod bramą, jak baranek wzdychając. Tedy ja, chcąc sobie krotochwilę wyprawić<br />

z tego częstochowskiego rycerza, przystąpiłem <strong>na</strong>gle z gołą szablą ku niemu i rzekę:<br />

– Moś<strong>ci</strong> Małdrzykiewiczu! a dlaczego to waść tak późno z kluczami?<br />

– Panie mój miłosierny! – zawoła on – śpieszyłem się, jak mogłem, a cho<strong>ci</strong>aż <strong>na</strong> to nie<br />

było zgody pomiędzy <strong>na</strong> długim drzewcu, służący w <strong>da</strong>wnych czasach za uzbrojenie piechoty<br />

państwem, wżdy je przyniosłem.<br />

– Tak! przyniosłeśl ale to jeszcze nie koniec! Bo wiedz waść o tym, że tu trza iść z konfederacją!<br />

– kiedy usłyszał te słowa, zdechł, już myślałem, że padnie, ale opamiętał się jakoś i<br />

po<strong>ci</strong>ągnąwszy mnie ukradkiem za połę, ażeby inni nie obaczyli:<br />

– Zmiłuj się waszmość! – rzecze <strong>ci</strong>chym głosem – co waszmość mówisz! jakby to tam<strong>ci</strong><br />

usłyszeli, gotowi by doprawdy... A <strong>na</strong> to ja srogim głosem: – Jak to, nie pójdziesz z konfederaty?<br />

– I porwawszy go lewą ręką za czuprynę, którą miał jeszcze wtedy, pochyliłem go przed<br />

sobą ku ziemi, a podniósłszy prawą ręką szablę <strong>na</strong>d jego karkiem, zawołałem: – Albo pójdziesz<br />

z konfederacją, albo zaraz <strong>ci</strong>ę zetnę! – Kląkł przede mną i zaczął wołać ze łzami: –<br />

Pójdę, panie! ale jakże by! oczewiś<strong>ci</strong>e, że pójdę! – Parol? – Parol. – Puś<strong>ci</strong>łem go. Wstał nieborak<br />

ledwie żywy cokolwiek, a ja wtedy zawołałem do konfederatów: – Słyszy<strong>ci</strong>e,<br />

waszmość! Ma<strong>ci</strong>e tu towarzysza, <strong>który</strong> z całą milicją swoją accedit do konfederacji! – ale oni<br />

to już widzieli sami, więc tedy w śmiech jedni, aż się biorą za brzuchy, drudzy zaś obstępują<br />

Małdrzykiewicza, ś<strong>ci</strong>skając go jako kolegę. Aż ktoś ufający <strong>na</strong>prawdę łotrowi rzecze do niego:<br />

– Biegajże waść po żołnierzy i staw się tu z nimi <strong>na</strong>tychmiast! – Na te słowa Małdrzykie-<br />

58


wicz odżył <strong>na</strong> nowo i kiedy to skoczy w dziedziniec, ledwieśmy mogli dostrzec, gdzie zniknął.<br />

Co się <strong>da</strong>lej stało z tą konfederacją, to już wie<strong>ci</strong>e: nie przyjęli oni ofiarowanego im przez<br />

wojewodzinę traktamentu i ruszyli <strong>da</strong>lej. A Małdrzykiewicz oczewiś<strong>ci</strong>e nie poszedł. Wypadek<br />

jego w piwnicy, <strong>który</strong> byłby go niezawodnie pozbawił służby u wojewody, utaił się. Szczęś<strong>ci</strong>em<br />

dla niego i mnie zależało <strong>na</strong> tym, ażeby się ta rzecz nie wy<strong>da</strong>ła, a więc samem ją trzymał<br />

w sekre<strong>ci</strong>e. Tym sposobem Małdrzykiewicz został <strong>na</strong><strong>da</strong>l w swej służbie, ale został k... w<br />

moich oczach, bo nie dotrzymał parolu. Później, kiedy i mnie samemu wolno było pójść do<br />

konfederacji, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e i niektórzy świadkowie owej piwnicznej sceny popowracali do domów,<br />

rozgłosiła się ta rzecz tędy owędy i mało <strong>który</strong> z byłych konfederatów <strong>na</strong>zywał komen<strong>da</strong>nta<br />

zamkowej milicji i<strong>na</strong>czej, jak przez cztery litery. Doniosło się to potem i do wojewody i<br />

niewiele już brakowało do tego, żeby Małdrzykiewicz rzeczywiś<strong>ci</strong>e służby nie stra<strong>ci</strong>ł, ale <strong>na</strong><br />

swoje szczęś<strong>ci</strong>e miał czworo dzie<strong>ci</strong>, a stąd i protekcję wojewodziny za sobą, i tylko inną<br />

funkcję mu <strong>da</strong>no. Później z latami zapomniało się to zupełnie... ale Małdrzykiewicz sam dobrze<br />

pamiętał i jako widzę już nie zapomni do śmier<strong>ci</strong>.<br />

Słuchający śmieli się z tego z<strong>da</strong>rzenia, a pan podstoli mówił:<br />

– Ha! panie bra<strong>ci</strong>e! wystrychnąłeś szlach<strong>ci</strong>ca <strong>na</strong> dudka, nie dziwże się teraz, że <strong>ci</strong> tego nie<br />

może zapomnieć.<br />

A pan łowczyc znów z swojej strony <strong>da</strong>wał różne rady, będąc <strong>taki</strong>ego rozumienia, że w<br />

tym wypadku trzeba by jw. Małdrzykiewicza koniecznie jakoś po<strong>ci</strong>ągnąć <strong>na</strong> swoją stronę, bo<br />

przy z<strong>na</strong>cznej słaboś<strong>ci</strong> charakteru jw. chorążego końcem końców źle może być z Bóbrką. Ale<br />

skarbnik tej opinii nie dzielił i będąc zawsze tego staroświeckiego z<strong>da</strong>nia, że im ród z<strong>na</strong>komitszy,<br />

tym i duch szlachetniejszy, i delikatniejsze sumienie, był tak pewnym, jak dnia jutrzejszego,<br />

że chorąży nie będzie w stanie i<strong>na</strong>czej sobie postąpić, tylko tak, jak każe sumienie.<br />

Stąd mały spór wszczął się pomiędzy nimi, <strong>który</strong> tak się prze<strong>ci</strong>ągnął, że i wieczerzę <strong>da</strong>no, i<br />

uprzątniono, i przeniesiono się <strong>na</strong> powrót do pierwszej kom<strong>na</strong>ty, a opinie jeszcze <strong>ci</strong>ągle się<br />

tarły ze sobą, trzymając jedne za tradycjo<strong>na</strong>lną krwi szlachetnoś<strong>ci</strong>ą, a drugie za prawem <strong>na</strong>tury<br />

i potwierdzającym go doświadczeniem. Śród tego sporu, właśnie kiedy gąsiory miodu i<br />

postne grzanki stawiano <strong>na</strong> stole, wszedł podstaroś<strong>ci</strong> do kom<strong>na</strong>ty i po<strong>da</strong>ł list skarbnikowi,<br />

mówiąc:<br />

– Od jw. podkomorzyny sędomirskiej przywiózł konny posłaniec.<br />

Skarbnik pieczątkę rozłamał <strong>na</strong>tychmiast i list prędko przeczytał. Ale smut<strong>na</strong> jakaś wiadomość<br />

musiała być w liś<strong>ci</strong>e, bo skła<strong>da</strong>jąc go <strong>na</strong> powrót, rzekł dziwnie smutnym głosem do<br />

siebie:<br />

– Jeszcze też trzeba było i tego!<br />

Wstał potem, przeszedł się kilkakroć w zamyśleniu po izbie i przystąpiwszy do swoich goś<strong>ci</strong>,<br />

rzekł im z westchnieniem:<br />

– Zaprawdę, wierz<strong>ci</strong>e mi, mili bra<strong>ci</strong>a, że dziwnie <strong>ci</strong>ężkie czasy <strong>na</strong> <strong>na</strong>s przychodzą. Szczęśliwy<br />

będzie ten, kto się nie <strong>da</strong> zabić zgryzotom przed czasem i <strong>taki</strong> sam dotrwa do śmier<strong>ci</strong>,<br />

jaki przeżył całe swe ży<strong>ci</strong>e.<br />

59


III<br />

Państwo leskie, niegdyś tak rozległe i wielkie, że się od Sanu roz<strong>ci</strong>ągało aż do granic pilznieńskiego<br />

powiatu, przeszło prawie w całoś<strong>ci</strong> przez Mariannę Ossolińską w ręce familii<br />

Mniszchow. Część tylko jed<strong>na</strong>, skła<strong>da</strong>jąca się z wsi ledwie dziesię<strong>ci</strong>u, dostała się równie wianem<br />

za drugą córkę Potockim. Lesko zaś samo z kilkudziesię<strong>ci</strong>ą wiosek posiadł Józef Mniszech,<br />

niegdyś chorąży koronny i starosta sanocki. Pan ten był to jeden z tych ludzi, którzy,<br />

nie mając w sobie nic do<strong>da</strong>tniego, żyją ży<strong>ci</strong>em koterii, w której się urodzili i wzrośli.<br />

Całym jego dążeniem było utrzymać odziedziczoną po przodkach puś<strong>ci</strong>znę w całoś<strong>ci</strong>, do<strong>da</strong>ć<br />

do niej, ile moż<strong>na</strong>, jeszcze nowego splendoru, a nie wykroczyć nigdzie z granic przyzwoitoś<strong>ci</strong>.<br />

I u<strong>da</strong>ło mu się to dosyć dobrze: bo nie skalawszy niczym sumienia, śród powszechnego<br />

rozbi<strong>ci</strong>a osiadł <strong>na</strong> z<strong>na</strong>komitej fortunie, wziął urząd wielki koronny i ozdobił się pięknym orderem<br />

i gwiazdą. I wszystko zresztą szło mu dosyć szczęśliwie oprócz administracji majątku,<br />

która mu się całkiem nie wiodła. Sam się nie z<strong>na</strong>jąc <strong>na</strong> niczym, a ufając każdemu, lubo u<strong>da</strong>wał<br />

surowość i wielką dbałość o małe rzeczy, był jed<strong>na</strong>k okra<strong>da</strong>nym <strong>na</strong> wszystkie strony i nie<br />

był w stanie temu zaradzić. Za jego czasów też i majątek leski z<strong>na</strong>komi<strong>ci</strong>e podupadł, większą<br />

połowę wiosek wyprze<strong>da</strong>no, w innych było gospo<strong>da</strong>rstwo <strong>na</strong>jgorsze, a i zamek sam <strong>na</strong>wet,<br />

niegdyś tak wspaniały i świetny, a teraz pustką stojący, zaczął się chylić, zarastać mchem i<br />

chwastami i pa<strong>da</strong>ć.<br />

W zamku tym już od lat kilku<strong>na</strong>stu prawie <strong>ci</strong>ągła panowala <strong>ci</strong>sza jak w grobie. Ożywiał on<br />

się li wtenczas, kiedy sam chorąży przyjechał i osiadł <strong>na</strong> nim <strong>na</strong> dni kilka lub kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e dla<br />

sprawdzenia rachunków. Teraz, już od dwóch tygodni, także <strong>taki</strong> ruch był <strong>na</strong> zamku. Chorąży<br />

sam z wielkim dworem zajechał i sprawował swe interesa. Ale jak zawsze i wszędzie, tak i tu<br />

także sprawował on je nie osobiś<strong>ci</strong>e, tylko przez swoich pełnomocników, którzy, założywszy<br />

swą kancelarią w ja<strong>da</strong>lnej sali, przez cały dzień tam siedzieli dla słuchania stron, czynienia z<br />

nimi układów, odbierania <strong>na</strong>leżytoś<strong>ci</strong> itd. Chorąży sam siedział zwykle aż w ostatniej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e<br />

za wielką salą i pisał listy, przeglą<strong>da</strong>ł rachunki albo czytał książki światowe.<br />

Dziś była to już prawie trze<strong>ci</strong>a godzi<strong>na</strong>, ale jeszcze przedobiadowa, bo chorąży ja<strong>da</strong>ł zazwyczaj<br />

późno, a z nim i dwór cały. Ale sprawy dnia tego były już załatwione i w sali ja<strong>da</strong>lnej<br />

już nie było nikogo. Tylko w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e wielkiej, do której się wchodziło z kurytarza <strong>na</strong> prawo,<br />

a która była antykamerą za wojewody, siedział imć pan Małdrzykiewicz, wypoczywając<br />

po dziennej pracy, zażywając tabakę i oczekując obiadu. Wkrótce do tej kom<strong>na</strong>ty wbiegł młody<br />

człowiek, z francuska, ale całkiem czarno ubrany, z bladą jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> twarzą i czarnymi<br />

włosami, dziwnie rozrzuconymi po głowie. Człowiek ten młody, którego postać już się <strong>na</strong>m<br />

przypomi<strong>na</strong> skądinąd, miał coś tak dziwnie ożywionego w sobie, że się z<strong>da</strong>wało, jakby nie<br />

krew, ale żywe srebro kipiące miał w żyłach. Jakoż było wi<strong>da</strong>ć zaraz <strong>na</strong> pierwszy rzut oka, że<br />

jest to jeden z owych temperamentów krwistych, <strong>który</strong>m gorące serce nie <strong>da</strong>je ani jednej<br />

chwili spokoju, a podbudzając w nich co moment coraz nowe i gwałtowne <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong>, zawsze<br />

umysłem, a często <strong>na</strong>wet samym sumieniem igra jak piłką. Tacy ludzie są zdolni występku,<br />

a <strong>na</strong>wet zbrodni, jakoż rzadko im młodość mija bez uczynków dwuz<strong>na</strong>cznych, w później-<br />

60


szym wieku ich <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong> przechodzą często w <strong>na</strong>łogi i topią ich w sobie <strong>na</strong> zawsze; lecz<br />

jeśli z tych walk z sobą samymi wypłyną zwy<strong>ci</strong>ęsko, bywają z nich dobrzy ludzie, zdolni<br />

uczuć głębokich i trwałych. Ten, któż wie, jakiej przyszłoś<strong>ci</strong> niósł w sobie zarody?<br />

Teraz, przyskoczywszy do Małdrzykiewicza, porwał go ręką gwałtowną za ramię i zaczął<br />

mówić z niesłychaną szybkoś<strong>ci</strong>ą:<br />

– Słuchaj waść tedy, uspokoiłem się z chorążym do reszty. Niech się szlach<strong>ci</strong>c siedm razy<br />

postawi <strong>na</strong> głowie, nic nie poradzi! Albo podkomorzanka za Bóbrkę, albo Bóbrki już nie obaczy<br />

jak swego ucha. Krę<strong>ci</strong>ł się jeszcze chorąży o te sto tysięcy, ale to głupstwo. A gdzie<br />

skrypt? gdzie skrypt, Małdrzykiewiczu?...<br />

– A może go i ma? – rzekł Małdrzykiewicz z uwagą.<br />

– Ma? cha cha cha, ma? nie z<strong>na</strong>sz waść szlachty, panie Jakubie, nie masz wyobrażenia.<br />

Żeby on miał skrypt, <strong>taki</strong> frant szlach<strong>ci</strong>c, zastawnik! to on by był się nie upomi<strong>na</strong>ł o prowizję<br />

przez tyle lat? to byłby wojewody jeszcze nie męczył i nie domagał się drugiej wsi? to byłby<br />

go nie oprymował przy<strong>na</strong>jmniej tak samo, jak niegdyś o Zabrodzie, a jak tu widzę z listów?<br />

fe, fe! śmiej się z tego, panie Jakubie! Nie z<strong>na</strong>sz szlachty-dworaków, zastawników, dożywotników,<br />

procesowiczów – to pijawki prawdziwe, <strong>taki</strong>e same, jak niegdy wszyscy. Jak oblegali<br />

króla, jak oblegali sejmy, jak się zaja<strong>da</strong>li pomiędzy sobą o starostwa i synekury, otóż tak samo<br />

i <strong>ci</strong>, którzy oblegają mag<strong>na</strong>tów. Dum subera suberant, subera suberare memento! to jest ich<br />

Ewangelia! Drzeć łyka, kiedy się <strong>da</strong>je, i jak zaczęli odzierać Rzeczpospolitę z łyka jeszcze za<br />

króla Ludwika, tak ją <strong>da</strong>rli dopóty, aż póki, ot! co z niej nie zostało! Tak, tak, panie bra<strong>ci</strong>e,<br />

tylko słuchaj, co mówię: każde słowo jak kamień <strong>ci</strong>sowy, możesz <strong>na</strong> nim budować, co chcesz.<br />

To wszystko jednym tchem powiedziawszy, przeszedł się parę razy, a raczej przebiegł<br />

przez izbę i znów przyskoczył do Małdrzykiewicza.<br />

– Słuchaj! – mówił on <strong>da</strong>lej – mnie o nic nie chodzi, bo to głupstwo. Pieniądze, dostatki,<br />

tytuły, fur<strong>da</strong>! Bóbrka, Zagórz, podkomorzanka, Nieczuja, je m'en moque! c'est rien! Rzeczy<br />

puste, obłu<strong>da</strong>, blichtry, fałsz!... Ale te oczy!!!<br />

Słuchaj! te oczy jej, te dwa wulkany... oh! O! czemuż o<strong>na</strong> nie jest córką chłopa, szewca,<br />

Cyga<strong>na</strong>!,.. Ale nic, i tak będzie. Tylko Małdrzykiewiczu! pamiętaj, żebyś mi dotrzymał we<br />

wszystkim, tak jakeśmy umówili. Bo patrz, patrz! – To mówiąc, wydobył sztylet z za<strong>na</strong>drza: –<br />

Patrz, to żelazo utopiłbym w tobie, i śmierć!<br />

– Ale już ja dotrzymam pewnie – rzekł <strong>na</strong> to <strong>da</strong>wny komen<strong>da</strong>nt milicji, zażywając z flegmą<br />

tabaki – o mnie się pan nie bój, panie Flawiuszu, bo u mnie parol szlachecki.<br />

– Oh! wy! z waszym parolem!<br />

– No! obaczymy – prowadził <strong>da</strong>lej komisarz – obaczymy, kto lepiej dotrzyma. A ja panu<br />

powia<strong>da</strong>m z góry: czy pan się do podkomorzanki do<strong>ci</strong>śniesz, czy nie, tego nie wiem, ale że<br />

imć pan Nieczuja pójdzie z Bóbrki; to jak amen w pa<strong>ci</strong>erzu. Ja swoje zrobię, punctum, nie ma<br />

co mówić. Ale to waszmość wiedz, że z tym szlach<strong>ci</strong>cem niełatwa sprawa. Ja mam sposoby<br />

<strong>na</strong> niego, ale to tylko co do Bóbrki, co zaś się tyczy podkomorzanki...<br />

– To już mnie zostaw, mnie! – zawołał Flawiusz – a ja nie mam sposobów? cha cha cha! a<br />

nie użyłem ich już z pięćdziesiąt...<br />

– Które się <strong>na</strong> nic nie z<strong>da</strong>ły – rzekł Małdrzykiewicz, zażywając tabakę.<br />

– Na nic! – krzyknął Flawiusz, tupnąwszy nogą w posadzkę, że aż ok<strong>na</strong> zadrżały – sacr!...<br />

Tak! <strong>na</strong> nic, ale obaczysz jeszcze!<br />

To rzekłszy, patrzył przenikliwymi oczyma w Małdrzykiewicza, stojąc jak posąg i milcząc.<br />

A wtem się <strong>ci</strong>chutko drzwi otworzyły i wszedł pan skarbnik do izby.<br />

Skarbnik <strong>na</strong>tenczas dziwnie pięknie wyglą<strong>da</strong>ł. Był on wysoki wzrostem i zbudowany silnie<br />

jakby z żelaza. Jego wyniosłej i wspaniałej figury nie psuła żad<strong>na</strong> otyłość, a kiedy w twarzy<br />

jego spokojnej, choć cokolwiek surowej, odbijało się jakby uosobienie uczu<strong>ci</strong>a własnej godnoś<strong>ci</strong>,<br />

włos przyprószony siwizną do<strong>da</strong>wał mu niepospolitej powagi. Do tego miał on <strong>na</strong> sobie<br />

61


kontusz czarny, sięgający poniżej kolan, i czarny żupan gredyturowy z kolorowymi guzikami,<br />

karabelę w jaszczur oprawną u boku, białą czapkę pod pachą i mały krzyżyk złoty <strong>na</strong> lewej<br />

piersi, wyniesiony z ostatniej wojny.<br />

Tak wszedłszy do izby, kiedy obaczył owego czarno ubranego młodzieńca, z<strong>da</strong>wało się,<br />

jakby mu się twarz trochę zmieniła, zachował wszakże całkowitą przytomność i popatrzywszy<br />

<strong>na</strong> Małdrzykiewicza, zapytał:<br />

– Czy jw. chorąży jest u siebie?<br />

Ale zamiast odpowiedzi Małdrzykiewicza, przytomny młodzieniec obró<strong>ci</strong>ł się do niego i<br />

zawołał wesoło:<br />

– A! Imć pan Nieczuja! Witamy, całym sercem witamy! Waszmość pan przychodzisz do<br />

chorążego względem owego zastawu Bóbrki. Tedy my to tu z panem jak <strong>na</strong>jpiękniej zrobimy,<br />

lubo zapewne nie obejdzie się bez trudnoś<strong>ci</strong>. Wiedz waszmość bowiem, że chorąży jest bardzo<br />

niedobrze udysponowany dla pa<strong>na</strong>...<br />

Kiedy to mówił Flawiusz, Nieczuja spojrzał z góry <strong>na</strong> niego i cofnął się o pół kroku, a<br />

tamten <strong>na</strong> to;<br />

– Cha cha cha! śmiać mi się chce doprawdy. Waszmość u<strong>ci</strong>ekasz ode mnie, jak gdybym<br />

był diabłem. Cha cha cha! kule mnie się nie imają? a co? ale mnie pokrop święconą wodą, to<br />

się zaraz przeko<strong>na</strong>sz. Cha cha cha! Tedy powiem waszmoś<strong>ci</strong>...<br />

Ale <strong>na</strong> to pan skarbnik spojrzał jeszcze raz <strong>na</strong> mówiącego, <strong>który</strong> w tej chwili dziwnie jakoś<br />

był ożywiony i dziwnie poufale się dobierał do niego; tedy skarbnik zrobiwszy krok <strong>na</strong>. środek<br />

pokoju, pozostawił młodzika za sobą, a sam spytał po raz wtóry Małdrzykiewicza:<br />

– Czy jest pan chorąży u siebie?<br />

Młodzieniec, zbity tym z fantazji zupełnie, zamilkł <strong>na</strong> chwilę, a tymczasem Małdrzykiewicz<br />

odpowiedział mrukliwie, nie ruszając się z miejsca:<br />

– Jw. chorąży jest u siebie, ale nie przyjmuje nikogo, bo jest pisaniem listów zajęty.<br />

– Raczysz waszmość – rzekł <strong>na</strong> to Nieczuja – zameldować mnie panu, bo ja chcę się z nim<br />

widzieć.<br />

– Ale ja mówiłem już o tym z jw. chorążym – odpowiedział Małdrzykiewicz, wstając i<br />

przystępując do niego – i powia<strong>da</strong>m waszmoś<strong>ci</strong>, że się to <strong>na</strong> nic nie przy<strong>da</strong>. Jestem tu ja, plenipotent,<br />

i oto ten pan...<br />

– Ale o cóż chodzi! – zawołał prędko w tej chwili Flawiusz – kiedy pan skarbnik chce się<br />

koniecznie sam widzieć z chorążym...<br />

– To proszę za mną! – rzekł <strong>na</strong> to z gniewem Małdrzykiewicz i drzwi otworzył.<br />

– Albo przede mną! – do<strong>da</strong>ł dobitnie skarbnik i wyszedł pierwszy w kurytarz.<br />

Słysząc to Flawiusz, spojrzał <strong>na</strong> skarbnika z uwagą i uśmiechnąwszy się złośliwie, został<br />

sam jeden w izbie.<br />

Tymczasem Małdrzykiewicz, wprowadziwszy skarbnika do sali ja<strong>da</strong>lnej, w której były porozwieszane<br />

po ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch wspaniałe Kmitów, Stadnickich, Ossolińskich portrety, sam poszedł<br />

zameldować goś<strong>ci</strong>a swojemu panu. Wkrótce Małdrzykiewicz powró<strong>ci</strong>ł i wyszedł <strong>na</strong> powrót<br />

do swojej izby, a skarbnik, oparłszy się o krawędź stołu, zaczął się przypatrywać tym poważnym<br />

posta<strong>ci</strong>om, które wyglą<strong>da</strong>jąc z ram złotych z<strong>da</strong>wały się patrzeć <strong>na</strong> niego tak śmiałymi i<br />

pocz<strong>ci</strong>wymi oczyma, że lubo niewielką miał <strong>na</strong>dzieję dobrego, a przy<strong>na</strong>jmniej łatwego zakończenia<br />

swej sprawy, jed<strong>na</strong>k mu serce urosło i <strong>na</strong>brało otuchy.<br />

Wkrótce <strong>da</strong>ły się słyszeć w przyległej sali prędkie kroki delikatnych trzewików, drzwi<br />

otworzyły się <strong>na</strong>gle i przed skarbnikiem stanął pan Mniszech.<br />

Pan chorąży koronny miał już lat wtedy około pięćdziesiąt, ale był raźny i żwawy, jak gdyby<br />

młody. Średniego wzrostu, lecz nieotyły, ubierał on się jak <strong>na</strong>jś<strong>ci</strong>ślej wedle mody francuskiej.<br />

Więc miał <strong>na</strong> sobie bramowany frak aksamitny, koronkowe żaboty, trzewiki i jedwabne<br />

pończochy, pudrowane włosy w harcap z tyłu zwinięte i cały był woniejący, jak sklep drogich<br />

62


pachnideł. Jego twarz wyrażała dziwną łagodność i słodycz, jego oczy były pełne tego miłego<br />

blasku, <strong>który</strong> <strong>na</strong>jlepiej świadczy o wrodzonej dobro<strong>ci</strong> serca i czystego sumienia, a koło jego<br />

ust igrał uśmiech pełen zalecającej się uprzejmoś<strong>ci</strong>. Jakoż bardzo to ładnie było, kiedy wbiegłszy<br />

prędko do sali, pokłonił się ręką i głową skarbnikowi i zawołał:<br />

– A! pan Nieczuja, skarbnik zakroczymski, przyja<strong>ci</strong>el niegdy mojego teś<strong>ci</strong>a!<br />

Ale już mu to bardzo było nie do twarzy, kiedy zaczął się gniewać, a ch<strong>ci</strong>ał się gniewać <strong>na</strong><br />

serio.<br />

– Waszmość pan – mówił on prędko i dosyć surowo – przychodzisz do mnie w interesie tej<br />

wioski, którą trzymasz w zastawie. Jakże to o<strong>na</strong> się zowie? a! Bóbrka! Otóż muszę panu powiedzieć,<br />

że to bardzo nieładnie od pa<strong>na</strong> stawiać przeszkody w interesie tak dla mnie korzystnym,<br />

jaki mi proponują panowie Grabowscy. Pan trzymasz Bóbrkę, jak się to pokazuje z papierów,<br />

już lat blisko pięćdziesiąt, trzymasz ją po <strong>da</strong>wnemu za bezcen, dorobiłeś się <strong>na</strong> niej,<br />

jak słyszę, ogromnego majątku... czego panu szczerze winszuję... ale dlaczegoż pan nie<br />

chcesz od<strong>da</strong>ć tej Bóbrki? Prze<strong>ci</strong>eż, z<strong>da</strong>je mi się, już dosyć. I nie godzi się zresztą za dobrodziejstwa,<br />

a niech tam będzie zresztą, za przyjaźń mojego teś<strong>ci</strong>a tak czarno się wywdzięczać<br />

jego sukcesorom.<br />

– Jw. panie! – rzekł <strong>na</strong> to z przyzwoitym uszanowaniem skarbnik – wiele by tu trzeba, jak<br />

widzę, rozprawiać, ażeby tę sprawę wyświe<strong>ci</strong>ć...<br />

– Ale mój drogi panie! – zawołał <strong>na</strong> to prędko chorąży – sprawa ta już jest tak wyświeco<strong>na</strong>,<br />

że ją wróble <strong>na</strong> <strong>da</strong>chach śpiewają. Dawnymi czasy opa<strong>da</strong>liś<strong>ci</strong>e panowie hurmami <strong>na</strong>szych<br />

ojców i dziadów i każdy z was brał, co mu się podobało. Ojcowie <strong>na</strong>si byli boga<strong>ci</strong>, a może<br />

was zresztą potrzebowali, i roz<strong>da</strong>wali wam wioski to w dzierżawy, to w zastawy, to w dożywo<strong>ci</strong>a,<br />

i nie dbali o to, że z nich intrat nie mieli. Ale te <strong>da</strong>wne czasy już przeminęły. My nie<br />

jesteśmy już tak boga<strong>ci</strong>, ży<strong>ci</strong>e dziś coraz droższe, intraty mniejsze, <strong>da</strong>wne zresztą stosunki<br />

pomiędzy bra<strong>ci</strong>ą szlachtą ustały... a panowie chce<strong>ci</strong>e, żeby wasze beneficja nigdy nie ustawały.<br />

Ja panu muszę powiedzieć prawdę, że mi bardzo drogim jest wspomnienie pańskiej przyjaźni<br />

z moim śp. teś<strong>ci</strong>em i ja sam pańską przyjaźń ceniłbym sobie bardzo wysoko, jed<strong>na</strong>k zechcesz<br />

pan z laski swojej mieć wzgląd <strong>na</strong> to, że ja tutaj nie mieszkam i z tej przyjaźni nie jestem<br />

w stanie korzystać. Cóż dopiero powiedzieć o tym, żebym miał jeszcze z jej przyczyny<br />

tak z<strong>na</strong>czne ponosić straty?...<br />

– Jw. panie! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z godnoś<strong>ci</strong>ą, podnosząc rękę do góry – racz jw. pan zaniechać<br />

tych uwag, bo nie odpowia<strong>da</strong>ją one ani prawdzie, ani <strong>na</strong>wet przyzwoitoś<strong>ci</strong>.<br />

– Przyzwoitoś<strong>ci</strong>? hm? – powtórzył półgłosem z uśmiechem chorąży, a tymczasem skarbnik<br />

także powtórzył:<br />

– Tak jest, przyzwoitoś<strong>ci</strong>. Jw. pan mieszasz osoby i mieszasz sprawy, i śmiem uczynić tę<br />

uwagę, że nie wiesz dokładnie, z kim mówisz.<br />

Chorąży się znów <strong>na</strong> to z lelkka uśmiechnął, a skarbnik mówił <strong>da</strong>lej:<br />

– Więc tedy Bóbrkę wziął od jw. wojewody w zastaw nie ja, ale śp. mój oj<strong>ci</strong>ec i nie brał jej<br />

wcale dlatego, ażeby miał zasia<strong>da</strong>ć <strong>na</strong> wojewodzińskim jurgiel<strong>ci</strong>, bo był posesjo<strong>na</strong>tem i miał<br />

wsi kilka własnych w sędomirskiem <strong>na</strong>d Wisłą. Memu ojcu było Mar<strong>ci</strong>n <strong>na</strong> imię i mnie jest<br />

Mar<strong>ci</strong>n; on był zakroczymskim skarbnikiem i mnie tytułują skarbnikiem, ale ja nim nie jestem<br />

i jeżeliby mi się jaki tytuł już koniecznie <strong>na</strong>leżał, to raczej tytuł majora, z którą to rangą z<br />

ostatniej wojny wyszedłem i gdzie mnie jw. pan mogłeś był widzieć <strong>na</strong> własne oczy, gdybyś<br />

był raczył zwró<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong> mnie uwagę.<br />

– Tak, tak, ranga majora, to bardzo ładnie... – dorzu<strong>ci</strong>ł w tym miejscu chorąży.<br />

– Co się zaś tyczy Bóbrki – mówił <strong>da</strong>lej Nieczuja – to muszę jw. panu powiedzieć, że jej<br />

nie brał w zastaw <strong>na</strong>wet mój oj<strong>ci</strong>ec, bo jej nie było <strong>na</strong>tenczas, tylko był to szmat pola i lasu, a<br />

<strong>na</strong> nim chat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e bez budynków gospo<strong>da</strong>rskich i dworu. Ze ją nie wziął tanio i nie<br />

trzymał <strong>na</strong><strong>da</strong>l tanio, <strong>na</strong>jlepszy w tym dowód, że za te sześćdziesiąt tysięcy wziął i Zabrodzie<br />

63


<strong>na</strong>tenczas, a kiedy jw. wojewo<strong>da</strong> Zabrodzie -sprze<strong>da</strong>ł, oj<strong>ci</strong>ec mój, lubo był, jak jw. pan mówisz,<br />

z wojewodą w przyjaźni, żadnej nie żą<strong>da</strong>ł defalki i za tę samą sumę przy samej Bóbrce<br />

pozostał. Ze <strong>na</strong> tej wiosce trochę fortuny przyrobił, tego nie przeczę; ale nie winien on tego<br />

wcale tej wiosce, tylko winien swej własnej pracy i temu, że w wieś tę włożył pewnie ze sto<br />

tysięcy, które, jak widzę, już się nigdy nie wrócą. Po śmier<strong>ci</strong> ojca ja zostałem przy tym zastawie.<br />

Ja, wyz<strong>na</strong>ję to panu otwar<strong>ci</strong>e, nie byłem już z jw. wojewodą w żadnych przyjaznych stosunkach,<br />

bo sentymenty <strong>na</strong>sze innymi <strong>na</strong>s prowadziły drogami; pomimo to prze<strong>ci</strong>eż, kiedy jw.<br />

wojewo<strong>da</strong> po konfederacji potrzebował gotówki, zaliczyłem mu z .mojej kieszeni sto tysięcy,<br />

od <strong>który</strong>ch, li tylko przez pamięć przyjaźni mojego ojca, żadnej nie żą<strong>da</strong>łem prowizji. Jak zaś<br />

ta suma była <strong>da</strong>wa<strong>na</strong> i bra<strong>na</strong>, <strong>na</strong>uczy jw. pa<strong>na</strong> skrypt ten, <strong>który</strong> oto mam zaszczyt prezentować<br />

jw. panu...<br />

To mówiąc, dobył skrypt z kieszeni i od<strong>da</strong>ł go chorążemu.<br />

– Jakże więc! jakże? – mówił, rozwijając papier, chorąży – to pan masz rzeczywiś<strong>ci</strong>e<br />

skrypt <strong>na</strong> tę sumę? A proszę pa<strong>na</strong>? to mnie, jak widzę, całkiem obałamucono względem tej<br />

sumy...<br />

– Jw. panie! – odezwał się <strong>na</strong> to z śmiałoś<strong>ci</strong>ą skarbnik – pa<strong>na</strong> tutaj, o ile wiem, a wiem to z<br />

pewnoś<strong>ci</strong>ą, bałamucą nie w jednym względzie. Nie powinienem się mieszać do tego, bo to nie<br />

moje rzeczy, ale nie mogę się powstrzymać, ażebym tego nie powiedział, bo mi żal tego państwa,<br />

które sam pamiętam tak rozległym, tak wielkim, a które teraz tak się co rok, co pół roku<br />

umniejsza i pa<strong>da</strong>. I tak panowie upa<strong>da</strong><strong>ci</strong>e, my upa<strong>da</strong>my z wami i tak wszystko już jakoś psuje<br />

się, i ginie <strong>na</strong>m w oczach – a za jakie pół wieku, kto wie, azali prócz wieś<strong>ci</strong> jeszcze co po <strong>na</strong>s<br />

zostanie!...<br />

Chorąży tymczasem skrypt przeczytał z uwagą i opierając się o stół plecyma, a skrypt złożony<br />

trzymając w ręku, odpowiedział ze smutkiem:<br />

– To bardzo, bardzo prawdę pan mówisz... Ale, proszę pa<strong>na</strong>, cóż <strong>na</strong> to robić?... Więc tedy<br />

<strong>na</strong> mocy tego skryptu pan dobrodziej masz sto tysięcy w skarbie leskiego państwa?<br />

– Pozwól mi pan chorąży poprawić – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – że nie <strong>na</strong> mocy tego skryptu,<br />

tylko <strong>na</strong> mocy tego, że te pieniądze <strong>da</strong>łem istotnie panu wojewodzie. Czy nie masz o nich<br />

żadnego wspomnienia, w rachunkach wojewodzińskich?<br />

– A! owszem, owszem. Te sto tysięcy stoją zapisane wyraźnie. Tylko mi Małdrzykiewicz<br />

jakoś niewyraźnie tę pozycję objaśnił...<br />

– Czy wolno mi się zapytać, co powiedział imć pan Małdrzykiewicz?...<br />

– O! nie. nie, nie, nic wcale złego. A zresztą, jak tylko ta suma zapisa<strong>na</strong> w moich rachunkach,<br />

a pan masz skrypt z mego teś<strong>ci</strong>a podpisem, to już nie ma co mówić o tym. Więc pan<br />

dobrodziej tedy wraz ze sumą zastawną żą<strong>da</strong>sz zwrotu także i tej sumy?<br />

– Jw. panie! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – ja ani tej, ani tamtej sumy nie żą<strong>da</strong>m. Ja <strong>da</strong>łem panu<br />

wojewodzie tę gumę <strong>na</strong> to, że mając zawsze zamiar kupienia Bóbrki <strong>na</strong> własność, uważałem<br />

ją po prostu jako część <strong>na</strong>leżytoś<strong>ci</strong> spłaconą <strong>na</strong>przód, Pan wojewo<strong>da</strong> nie miał nic prze<strong>ci</strong>w temu,<br />

tylko nie lubiąc się wyprze<strong>da</strong>wać z puś<strong>ci</strong>zny, prosił mnie, ażebym niekoniecznie <strong>na</strong> zakończenie<br />

tej sprawy <strong>na</strong><strong>ci</strong>erał, <strong>da</strong>jąc mi słowo, że mnie z Bóbrki nie ruszy. To słowo miało<br />

swój wigor aż do śmier<strong>ci</strong> pa<strong>na</strong> Ossolińskiego i po jego śmier<strong>ci</strong> jeszcze lat kilka; aż dopiero<br />

teraz, kiedy się <strong>na</strong> mnie inne powaliły nieszczęś<strong>ci</strong>a, kiedy się <strong>na</strong> <strong>na</strong>s wszystkich zwaliły klęski<br />

<strong>taki</strong>e, że nie wiemy jeszcze, azali je znieść potrafimy <strong>na</strong> sobie... teraz także podniesiono <strong>na</strong><br />

mnie rękę i z zamku, ażeby mnie <strong>na</strong> starość z tej wsi wyg<strong>na</strong>ć, w której się urodziłem, w której<br />

całe ży<strong>ci</strong>e moje przeżyłem, w której leżą koś<strong>ci</strong> mojego ojca, mojej żony <strong>na</strong>jukochańszej, moich<br />

dwojga do dziś nieodżałowanych niemowląt i w <strong>który</strong>ch grobie jest miejsce przygotowane<br />

i dla mnie!... Ale...<br />

Tu głos skarbnika mimo woli się stłumił i dwie łzy duże jak perły potoczyły mu się po policzkach.<br />

64


– Ale panie majorze! – zawołał <strong>na</strong> to z współczu<strong>ci</strong>em chorąży, porywając go i ś<strong>ci</strong>skając za<br />

rękę – proszę tylko się uspokoić... a <strong>na</strong>de wszystko proszę mi wierzyć, że słowo mego teś<strong>ci</strong>a<br />

jest mi święte <strong>na</strong> zawsze i pewnie go panu dotrzymam. Przyz<strong>na</strong>m się panu <strong>na</strong>wet, że to nie<br />

moja wi<strong>na</strong>, że panu wypowiedziano ten zastaw. Wszystkiemu temu winien ten nieznośny<br />

Małdrzykiewicz. Ja jemu przed rokiem <strong>da</strong>łem plenipotencję do interesów leskiego państwa i<br />

on zaraz pa<strong>na</strong> pozwał do sądu...<br />

– A dlaczegoż zaraz pozywać?<br />

– A! bo pa<strong>na</strong> nie było w domu.<br />

– Jak to? więc <strong>na</strong>wet wtenczas, kiedy ja <strong>na</strong>stawiałem pierś moją...<br />

– Ano widzisz pan, widzisz pan! – zawołał <strong>na</strong> to chorąży – co to ja mam z tymi ludźmi!<br />

– Ach! panie chorąży! – rzekł <strong>na</strong> to z powagą Nieczuja – bo któż też <strong>taki</strong>ch ludzi <strong>na</strong> pełnomocników<br />

sobie dobiera! wszakże jest tyle szlachty, posesjo<strong>na</strong>tów, mających dobrą sławę,<br />

rękojmię...<br />

– Proszę pa<strong>na</strong>, niech no pan raczy usiąść; pomówimy o tym obszernie. Przyz<strong>na</strong>m się panu,<br />

że <strong>na</strong>wet bardzo się <strong>ci</strong>eszę, że pa<strong>na</strong> tutaj poz<strong>na</strong>ję... No, więc tedy, ja kazałem <strong>na</strong>tychmiast ten<br />

proces powstrzymać, a dowiedziawszy się, że pan już jesteś u siebie, zgłosić się do pa<strong>na</strong> <strong>na</strong><br />

drodze zwyczajnej... Tymczasem przyjechali tu do mnie panowie Grabowscy, ofiarując mi<br />

z<strong>na</strong>czną sumę za Bóbrkę...<br />

– Ale <strong>na</strong> miłość Boga – przerwał prędko Nieczuja – <strong>na</strong> cóż tutaj Grabowskich, kiedy ja jestem?<br />

Ja panu chorążemu każdego czasu <strong>da</strong>m tę samą sumę, jaką <strong>da</strong>dzą Grabowscy...<br />

– Ale zapewne! <strong>na</strong> cóż tutaj Grabowskich! Ale to temu wszystkiemu winien jest Małdrzykiewicz.<br />

– O! ten Małdrzykiewicz! – zawołał <strong>na</strong> to skrabnik – bo<strong>da</strong>jby on pa<strong>na</strong> tylko nie kosztował<br />

tyle, ile niewart z koś<strong>ci</strong>ami.<br />

– O! już teraz mnie nic kosztować nie będzie – rzekł z <strong>przy<strong>ci</strong>sk</strong>iem chorąży – wypędzać go<br />

nie będę, bo służył tak długo u mego teś<strong>ci</strong>a i zresztą ma on swoje dobre strony i jest mi zawsze<br />

potrzebny; ale już mi tu odtąd całkiem nową kontrolę zaprowadzi pan Flawiusz.<br />

– Kto <strong>taki</strong>? – spytał <strong>ci</strong>ekawie skarbnik.<br />

– Imć pan Flawiusz – odpowiedział chorąży – czy go pan nie z<strong>na</strong>sz? Wszakże to on jeździł<br />

podobno do pa<strong>na</strong> z wypowiedzeniem zastawu.<br />

– On jeździł? nie, ja go nie widziałem <strong>na</strong> oczy... ale go tutaj widziałem. Więc to on ma<br />

kontrolować Małdrzykiewicza? – zapytał skarbnik, patrząc w twarz chorążego z uwagą.<br />

– Czy pa<strong>na</strong> to dziwi?<br />

– A! przyz<strong>na</strong>m się panu – zawołał <strong>na</strong> to Nieczuja, zrywając się z miejsca – że to trochę za<br />

wiele!<br />

– Jak to? jak to? bo ja pa<strong>na</strong> nie rozumiem zupełnie.<br />

– Ale panie chorąży! jakżeż? <strong>taki</strong>ego pędziwiatra jakiegoś...<br />

Ale chorąży się <strong>na</strong> to uśmiechnął i wytrzymawszy chwilkę, odpowiedział:<br />

– Lubo panu co do Małdrzykiowicza nic zgoła nie przeczę, tu jed<strong>na</strong>k powiem panu otwar<strong>ci</strong>e,<br />

że się pan mylisz. Pan bowiem nie wiesz, kto to jest ten pan Flawiuez. A więc panu powiem,<br />

że to jest człowiek, <strong>który</strong> był przez lat cztery <strong>na</strong> <strong>na</strong>ukach w Paryżu. Tak jak on się z<strong>na</strong><br />

<strong>na</strong> <strong>na</strong>ukach, a osobliwie <strong>na</strong> matematycznych, o tym my obydwa nie mamy <strong>na</strong>wet wyobrażenia.<br />

Dosyć panu powiedzieć, że powró<strong>ci</strong>wszy z Paryża, był u księdza Hugo<strong>na</strong> prawą ręką we<br />

wszystkich jego operacjach fi<strong>na</strong>nsowych, a prze<strong>ci</strong>eż panu nie może być niewiadomo, jak<br />

wielką rolę u księdza Hugo<strong>na</strong> odgrywały fi<strong>na</strong>nse...<br />

A <strong>na</strong> to skarbnik:<br />

– Ja tam nie sądzę tych <strong>na</strong>uk, bo ich nie słyszałem od niego, ale to panu chorążemu powiem<br />

z pewnoś<strong>ci</strong>ą, że jak; Małdrzykiewiczowi <strong>na</strong> koniec całkiem nie stanie rachunków, tak<br />

ten młody jegomość pewnie ich nie poprawi. I powiem <strong>na</strong>wet więcej: bo tak mi się widzi, że<br />

65


jego tu wcale nie sprowadziły pa<strong>na</strong> chorążego rachunki, tylko s<strong>na</strong>dź jego własne rachuby,<br />

<strong>który</strong>ch ja się już po troszę domyślam... ale <strong>który</strong>m także końca nie dojdzie, za to mu ręczę.<br />

– Jak to? jak to? – zapytał znowu z uśmiechem chorąży.<br />

Skarbnik się zabierał do odpowiedzi, ale wtem wbiegł Małdrzykiewicz do sali, wołając zaraz<br />

z progu:<br />

– Jw. krajczy koronny i podobno brat jw. pa<strong>na</strong> właśnie zajechali przed ganek.<br />

– Ah! mój szwagier! jakże się <strong>ci</strong>eszę! – zawołał chorąży – więc tedy, panie majorze... ah!<br />

ale zrobisz mi pan wielką przyjemność, jeżeli u mnie <strong>na</strong> obiedzie zostaniesz. Mój szwagier,<br />

pan Potocki, to prze<strong>ci</strong>e <strong>da</strong>wny z<strong>na</strong>jomy, a jest z nim pewnie i pan Ko<strong>na</strong>raki, to kolega. Co?<br />

więc dobrze? niepraw<strong>da</strong>?<br />

– Kiedy pan chorąży tak każe, to z chę<strong>ci</strong>ą zostanę, tylko ja muszę się spieszyć, bo właśnie<br />

list odebrałem od mojej siostry...<br />

– Więc nie będziemy mieli już czasu mówić z sobą o Bóbrce? co? – zapytał z uśmiechem<br />

chorąży – tak, rzeczywiś<strong>ci</strong>e, bo ja pojutrze odjeżdżam z tymi pa<strong>na</strong>mi. Więc tedy teraz mówię<br />

panu z pewnoś<strong>ci</strong>ą, żebyś pan był o nią jak <strong>na</strong>jzupełniej spokojny. Proszę ją uważać za swoją, a<br />

ja tu będę <strong>na</strong> wiosnę i interes skończymy. Tymczasem pójdę powitać goś<strong>ci</strong>... ah! ale po cóż ja<br />

skrypt ten trzymam w ręku?... to chyba niech już u mnie zostanie?... albo proszę.<br />

– Ale owszem, niech u pa<strong>na</strong> zostanie, wszakże to tak jakby u mnie. Zresztą, to za<strong>da</strong>tek <strong>na</strong><br />

Bóbrkę...<br />

– Dobrze, dobrze... jak pan sam zechcesz... owszem, <strong>ci</strong>eszyć mnie będzie.<br />

W chwilę potem wprowadził chorąży do sali swych nowych goś<strong>ci</strong>, <strong>który</strong>ch było aż siedm<br />

osób.<br />

Był tedy obiad suty, <strong>na</strong> połowę francuski, ale pod koniec staropolski, jak Bóg przykazał, z<br />

kielichami <strong>na</strong> dobrą miarę i gawędką serdeczną aż późno w noc o nie<strong>da</strong>wnych woj<strong>na</strong>ch i krajowych<br />

wypadkach.<br />

Nazajutrz rano było znów sute śnia<strong>da</strong>nie, przy <strong>który</strong>m, kiedy dobrze pod<strong>ci</strong>ągniono win<br />

przednich i sektów hiszpańskich, skarbnik się rozweselił i poglą<strong>da</strong>jąc to <strong>na</strong> portrety przodków,<br />

porozwieszane po ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch, to <strong>na</strong> swoich współbiesiadników, zawołał głośno:<br />

– Niepodobniśmy do nich, bo niepodobni, ale prze<strong>ci</strong>e to <strong>taki</strong> krew i fantazja ta sama, z którą<br />

bo<strong>da</strong>jby żyć i umierać!<br />

– Brawo! brawo! – zawołali -wszyscy dokoła i ś<strong>ci</strong>skając rękę starego żołnierza, <strong>na</strong>mawiali<br />

go bardzo, aby został z nimi do końca.<br />

Ale skarbnik, chcąc nie chcąc, musiał się im wymówić i po południu wyjechał do siostry.<br />

66


IV<br />

Ażeby zrozumieć <strong>da</strong>lszy tok tej powieś<strong>ci</strong>, wypa<strong>da</strong> <strong>na</strong>m teraz cofnąć się w tył o rok cały i<br />

zatrzymać się <strong>na</strong> chwilę w Warszawie.<br />

Owoż tedy działo się to w roku 1793, w samą rocznicę koro<strong>na</strong>cji królewskiej. W dzień ten<br />

odbywały się zwykle solenne <strong>na</strong>bożeństwa w koś<strong>ci</strong>ołach, wszystkie gwardie i wojska konstytujące<br />

w Warszawie występowały w <strong>na</strong>jwiększej paradzie, po rogach ulic porozstawiane były<br />

konne i piesze patrole i tłumy ludu zalegały ulice i place, osobliwie też te, którędy w wielkiej<br />

paradzie miał prze<strong>ci</strong>ągać sam król z swoim licznym i świetnym orszakiem.<br />

Tak też było i dzisiaj.<br />

Nieprzeliczone tłumy rozmaitego ludu snuły się tam i sam po Krakowskim Przedmieś<strong>ci</strong>u,<br />

gwarząc o tym i owym i przyrównując obchód dzisiejszy do różnych innych obchodów, jako<br />

Bożego Ciała, Konstytucji Trze<strong>ci</strong>ego Maja i założenia węgielnego kamienia do koś<strong>ci</strong>oła pod<br />

tytułem Opatrznoś<strong>ci</strong>, i innych tym podobnych. Pomiędzy te gromady ludu, po obudwóch stro<strong>na</strong>ch<br />

ulic prze<strong>ci</strong>ągające, przele<strong>ci</strong>ała czasem jakaś parad<strong>na</strong> kareta, otoczo<strong>na</strong> pozło<strong>ci</strong>stymi hajdukami<br />

lub bośniakami, to znowu in<strong>na</strong>, poprzedzo<strong>na</strong> lauframi, a <strong>ci</strong>ągnąca za sobą kilku<strong>na</strong>stu<br />

<strong>na</strong>dwornej husarii, to przesunęło się kilku jeżdźćów paradnych <strong>na</strong> przepysznie ubranych koniach,<br />

to cały oddział tej lub owej konnicy, śpieszący kłusem <strong>na</strong> przez<strong>na</strong>czone dla siebie miejsce.<br />

A kiedy to się działo, jedną z bocznych ulic, prowadzących <strong>na</strong> Krakowskie Przedmieś<strong>ci</strong>e,<br />

<strong>na</strong>djechała skrom<strong>na</strong> parokon<strong>na</strong> kareta, która ch<strong>ci</strong>ała zapewne wjechać w ową główną, tłumem<br />

<strong>na</strong>bitą ulicę i nią pojechać <strong>da</strong>lej. Widząc to wszakże dwaj gwardiacy konni koronni, którzy<br />

stali <strong>na</strong> rogu ulicy i mieli <strong>na</strong>kaz nieprzepuszczania żadnego powozu, <strong>da</strong>li z <strong>da</strong>leka z<strong>na</strong>k stangretowi,<br />

aby <strong>na</strong>wró<strong>ci</strong>ł albo się w miejscu zatrzymał. Stangret stanął, a obró<strong>ci</strong>wszy się <strong>na</strong> koźle,<br />

zapukał do okienka i powia<strong>da</strong>jąc paniom swoim, że <strong>da</strong>lej jechać nie moż<strong>na</strong>, spytał ich, co<br />

ma teraz uczynić?<br />

A w kare<strong>ci</strong>e siedziało dwie kobiet, bardzo różnych od siebie wiekiem. Jed<strong>na</strong> z nich była to<br />

nie sędziwa, ale już poważ<strong>na</strong> matro<strong>na</strong>, która lubo się stosowała ubiorem do mody i wybrednych<br />

wymagań owoczesnej Warszawy, pamiętała jed<strong>na</strong>k o tym, że wiek, przynoszący ze sobą<br />

siwiznę, oz<strong>na</strong>cza strojom pewną granicę i <strong>na</strong>kazuje powagę. Druga zaś była to młodziutka i<br />

ledwie co dojrzewająca panienka. Była o<strong>na</strong> cudownie pięk<strong>na</strong>. Jej twarz, więcej okrągła niż<br />

ś<strong>ci</strong>ągła, skła<strong>da</strong>ła się z <strong>na</strong>jpiękniejszych, jakie moż<strong>na</strong> wymarzyć, rysów. Jej włosy <strong>ci</strong>emne,<br />

<strong>na</strong>dzwyczajnie bogate, delikatne i lśniące, byłyby pewnie zaćmiły <strong>na</strong>jpiękniejsze <strong>na</strong>ówczas<br />

warkocze sławnej z pięknoś<strong>ci</strong> jenerałowej Grabowskiej, gdyby były ch<strong>ci</strong>ały pójść z nią w zawody,<br />

a jej duże, czarne, myślące oczy byłyby pewnie zachwy<strong>ci</strong>ły samego króla, gdyby się<br />

były raz tylko pokazały <strong>na</strong> tych, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch bywał, salo<strong>na</strong>ch. Ale to być nie mogło; panienka ta<br />

bowiem była jeszcze tak mło<strong>da</strong>, w jej oczach było tyle niewinnego, niezaćmionego blasku, a<br />

w jej twarzy całej tyle porannej, przedświtowej świeżoś<strong>ci</strong>, że <strong>na</strong> pierwszy rzut oka nietrudno<br />

było odgadnąć, iż tam dusza śni jeszcze <strong>da</strong>leko więcej o kwiatkach wiosny i aniołach niebieskich,<br />

niżeli o rzeczywistym otaczającym ją świe<strong>ci</strong>e – a o świetnych salo<strong>na</strong>ch szumiącej za-<br />

67


awami Warszawy marzy ledwie tak samo, jak o czarownych pałacach i królach z opowia<strong>da</strong>nych<br />

przez jej piastunki powieś<strong>ci</strong>.<br />

Kiedy więc stangret zapytał, czy ma <strong>na</strong>wró<strong>ci</strong>ć, czy czekać, starsza z tych <strong>da</strong>m zamyśliła się<br />

trochę, a nie<strong>ci</strong>erpliwsza panienka spytała prędko:<br />

– No i cóż my teraz poczniemy, <strong>ci</strong>o<strong>ci</strong>u?<br />

– Doprawdy, sama nie wiem, co robić – odpowiedziała starsza – objeżdżać, to <strong>da</strong>leko, i<br />

przyjedziemy za późno; ha! to chyba już przejdźmy piechotą...<br />

– I <strong>na</strong>jlepiej piechotą – rzekł <strong>na</strong> to stangret – toż to już blisko i sucho. A ja tutaj zaczekam,<br />

a jak się skończy para<strong>da</strong>, za paniami przyjadę.<br />

Powiedziawszy to, ufny swym doświadczonym koniom stangret założył lejce <strong>na</strong> poręcz kozła<br />

i właśnie miał zeskoczyć <strong>na</strong> ziemię, aby drzwiczki otworzyć, kiedy wtem do karety zbliżył<br />

się jakiś młody człowiek i chwy<strong>ci</strong>ł prędko prawą ręką za klamkę.<br />

Młody ten człowiek był po francusku, ale całkiem czarno ubrany, <strong>na</strong> ramio<strong>na</strong>ch miał zarzucony<br />

piękny płaszczyk hiszpański, a <strong>na</strong> głowie maleńki trójgraniasty kapelusz. Twarz jego,<br />

lubo bla<strong>da</strong> i z nosem troszeczkę za<strong>da</strong>rtym, nie była wcale brzydką, tylko oczy czarne gorzały<br />

jakimś niezwyczajnym płomieniem i sprawiały trochę straszne wrażenie, do czego także niemało<br />

się przyczyniały jego czarne jak heban włosy, <strong>na</strong> przekór modzie ani pudrowane, ani<br />

katagonem ujęte.<br />

Grzeczny ten kawaler, <strong>na</strong> usługi <strong>da</strong>mom pośpieszający, otworzył <strong>na</strong>tychmiast drzwiczki i<br />

po<strong>da</strong>ł ramię wysia<strong>da</strong>jącej z karety matronie. Ta, lubo widocznie nie była przygotowaną <strong>na</strong><br />

taką grzeczność całkiem niez<strong>na</strong>jomego człowieka, przyzwyczajo<strong>na</strong> jed<strong>na</strong>k do podobnego rodzaju<br />

grzecznoś<strong>ci</strong>, przyjęła jego ramię z wdzięcznym <strong>na</strong> twarzy uśmiechem; lecz kiedy przyszła<br />

kolej <strong>na</strong> tamtą, mło<strong>da</strong> panienka, obaczywszy tego człowieka, zbladła <strong>na</strong>gle jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>,<br />

zmieniła się <strong>na</strong> twarzy prawie do niepoz<strong>na</strong>nia i z<strong>da</strong>wało się, jak gdyby była bliską omdlenia.<br />

Wrażenie to wszakże trwało tylko przez mgnienie oka, po czym wi<strong>da</strong>ć było, że zebrała swe<br />

siły i nie po<strong>da</strong>wszy wcale grzecznemu kawalerowi ramienia, zeskoczyła ze stopnia karety w<br />

prze<strong>ci</strong>wległą mu stronę. Śród tego czasu <strong>ci</strong>otka podziękowała za wyrządzoną sobie usługę<br />

<strong>pełny</strong>m wdzięcznoś<strong>ci</strong>, lecz milczącym ukłonem i obiedwie <strong>da</strong>my, zostawiając kłaniającego się<br />

im kawalera przy kare<strong>ci</strong>e, przeszły <strong>na</strong> chodnik pod kamienice.<br />

Postępując <strong>da</strong>lej prosto ku Krakowskiemu Przedmieś<strong>ci</strong>u, kiedy się już od<strong>da</strong>liły o kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e<br />

kroków od swego powrozu, mło<strong>da</strong> panienka, która widocznie już odetchnęła swobodniej,<br />

po<strong>ci</strong>ągnęła <strong>ci</strong>otkę za połę płaszcza, mówiąc do niej półgłosem:<br />

– Moja <strong>ci</strong>o<strong>ci</strong>u, niech się <strong>ci</strong>o<strong>ci</strong>a oglądnie, bo mnie się z<strong>da</strong>je, że on idzie za <strong>na</strong>mi.<br />

– Któż <strong>taki</strong>?<br />

– Ale ten... ten... prze<strong>ci</strong>e to ten.<br />

– Ale któż <strong>taki</strong>? moje dziecko, bo ja nic nie wiem.<br />

– Ach! prze<strong>ci</strong>e to ten sam... kupiec jakiś czy coś... co się co wieczór zjawia pod <strong>na</strong>szymi<br />

ok<strong>na</strong>mi... co ten list do mnie przysyłał...<br />

– Ach! doprawdy? to chodźmy prędko, bo jeszcze gotów się <strong>na</strong>s uczepić.<br />

To mówiąc, przyśpieszyły kroku obiedwie <strong>da</strong>my i weszły właśnie <strong>na</strong> środek Krakowskiego<br />

Przedmieś<strong>ci</strong>a, chcąc przebiec prędko <strong>na</strong> tamtą stronę.<br />

Ale w tymże momen<strong>ci</strong>e wypadł z bocznej ulicy prze<strong>ci</strong>wnej cały oddział gwardii konnej koronnej<br />

i puś<strong>ci</strong>ł się pędem do góry. Tłumy ludu, snujące się pośrodku ulicy, prysnęły jak odstrzelone<br />

w bok ku chodnikom, a pod gwałtownym uderzeniom tych tłumów, kiedy jed<strong>na</strong> fala<br />

porwała <strong>ci</strong>otkę i gdzieś <strong>da</strong>leko ze sobą uniosła, mło<strong>da</strong> panienka tak się <strong>na</strong>gle przelękła, że się<br />

zachwiała <strong>na</strong> nogach i upadła zemdlo<strong>na</strong> <strong>na</strong> miejscu.<br />

Wtedy szybki jak strzała zjawił się przy niej ów czarno ubrany młodzian, porwał ją w<br />

swoje ramio<strong>na</strong> i jednym skokiem wniósł ją do sieni pierwszej lepszej kamienicy, której drzwi<br />

były otwarte.<br />

68


Śród tego czasu oddział kawalerii przele<strong>ci</strong>ał, a za nim zaczęły się sypać różnego rodzaju<br />

paradne poczty i powozy. Tłumy ludu, widząc, że nie ma się już czego obawiać, a jest co podziwiać,<br />

spłynęły <strong>na</strong> .powrót <strong>na</strong> ulice z chodników i kiedy wszystkich oczy się obró<strong>ci</strong>ły ku<br />

prze<strong>ci</strong>ągającym błyszczącym orszakom, nikt nie uważał i nie pamiętał, co się dopiero stało w<br />

tym miejscu.<br />

Ale tuż zaraz przed drugą kamienicą obok tej, do której Została wniesio<strong>na</strong> omdlała panienka,<br />

stało podtenczas dwóch Innych młodzieńców. Wyszli oni właśnie przed chwilą ze twojego<br />

mieszkania i wysławszy swego ozłoconego strzelał po karetę, która stała opo<strong>da</strong>l i nie mogła<br />

się do nich przez tłumy prze<strong>ci</strong>snąć, patrzyli wprost <strong>na</strong> ulicę. A ulica patrzyła <strong>na</strong> nich, bo też<br />

było co widzieć.<br />

Byli to bowiem dwaj bardzo piękni młodzieńcy i byli bardzo paradnie ubrani.<br />

Więc pierwszy z nich był to smukły młodzian słusznego wzrostu, <strong>który</strong> lubo tak młody, że<br />

ledwie pierwszy mech mu zapowia<strong>da</strong>ł <strong>na</strong>dzieję wąsów, stał jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong> bardzo pewnych nogach<br />

i miał w swojej posta<strong>ci</strong> coś tak wspaniałego i siebie pewnego, że gdyby usposobienie jego<br />

umysłu i serca odpowia<strong>da</strong>ło jego posta<strong>ci</strong> zewnętrznej, to moż<strong>na</strong> by go postawić za wzór<br />

wszystkiej młodzieży. Tego też także <strong>na</strong>leżało się po nim spodziewać, jego twarz bowiem,<br />

ś<strong>ci</strong>ągła i rysów bardzo szlachetnych, jego oczy, duże niebieskie, i czoło wzniosłe, myślące,<br />

o<strong>ci</strong>enione pięknymi kędziorami długich blond włosów, nie tylko do<strong>da</strong>wały jego posta<strong>ci</strong> <strong>na</strong>dzwyczaj<br />

wiele powabu, ale i <strong>na</strong>jkorzystniej świadczyły o jego duszy, niby całkiem otwar<strong>ci</strong>e<br />

występującej spod tej pięknej powłoki. Do tego wszystkiego miał on <strong>na</strong> sobie suty kontusz<br />

karmazynowy ze złotymi kameryzowanymi guzami, żupan biały morowy w złote muszki i<br />

listki, pas w karpia łuskę bogaty, bu<strong>ci</strong>ki żółte <strong>na</strong> czerwonych obcasach, białą czapkę z kasztankiem<br />

i kitką o brylantowej spince, i karabelę u .boku z rękojeś<strong>ci</strong>ą od koralów i pereł.<br />

Drugi, lubo już po francusku, był jed<strong>na</strong>k równie bogato, a jeszcze <strong>na</strong>wet o wiele pretensjo<strong>na</strong>lniej<br />

ubrany, zwracał on bowiem publiczną uwagę <strong>na</strong> siebie nie tylko bogatymi złotymi<br />

haftami u Wierzchniej sukni, błyszczącymi kolberty<strong>na</strong>mi u kamizelki i pajęczej delikatnoś<strong>ci</strong><br />

żabotami, ale jeszcze i orderem Białego Orla albo świętego Stanisława i jakąś drugą gwiazdą<br />

<strong>na</strong> piersiach, które to honorowe oz<strong>na</strong>ki o tyle większe jeszcze zdziwienie obudzały w patrzących,<br />

ile że to był także człek bardzo młody, mogący teraz ledwie zaczy<strong>na</strong>ć swoją światową<br />

karierę.<br />

Ci młodzi ludzie, nie tak bardzo zaję<strong>ci</strong> podziwianiem pańskich orszaków i karet, które zapewne<br />

już nieraz i z bliska widzieli, uważali to dobrze, że pośród tłumu jakaś mło<strong>da</strong> panienka<br />

zemdlała i że ją jakiś młody człowiek z mieszczańska ubrany porwał w ramio<strong>na</strong> i uniósł.<br />

Wiedzieli <strong>na</strong>wet i to niewątpliwie, do której ją wniósł kamienicy, i lubo śród publicznego<br />

zgiełku i gwaru żadnych sobie <strong>na</strong>d tym wypadkiem jeszcze nie uczynili uwag, mieli jed<strong>na</strong>k<br />

obadwa oczy <strong>na</strong> drzwi tej kamienicy nie bez <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong> zwrócone. Z<strong>da</strong>wało się, jakby obadwa<br />

wyglą<strong>da</strong>li rozwiązania tego z<strong>da</strong>rzenia, które lubo dość proste i <strong>na</strong>turalne <strong>na</strong> pozór, mogło<br />

jed<strong>na</strong>k ukrywać w sobie wykradzenie, porwanie, zemstę lub jakąś inną awanturę podobną, dla<br />

młodych zawsze <strong>ci</strong>ekawą i w ich młodej wyobraźni przybierającą jakieś fantastyczne kształty<br />

i kolory.<br />

Czekali tedy przez jedną chwilkę <strong>ci</strong>erpliwie, lecz kiedy minęła jed<strong>na</strong> chwilka i druga, z<br />

owej kamienicy nikt nie wychodził, a tu coraz nowe i coraz świetniejsze orszaki zwracały<br />

wszystkich oczy <strong>na</strong> siebie, nie zostawiając <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>dziei, aby ktoś inny sobie owo z<strong>da</strong>rzenie<br />

przypomniał i wszedł w nie jako pośrednik lub świadek; młodzieniec blondyn, w polskie suknie<br />

przybrany, odezwał się do swego towarzysza:<br />

– A co? chyba chodźmy tam, bo to coś długo trwa to trzeźwienie?<br />

– Ej! a co <strong>na</strong>m do tego? czy my to marszałkowscy? – rzekł <strong>na</strong> to drugi, wi<strong>da</strong>ć niewielką<br />

chęć mający do interwencji. Ale <strong>na</strong> to z nie<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>ą zawołał blondyn, biorąc tarntego pod<br />

ramię:<br />

69


– Ale chodź no, chodź. Ja już wiem, dlaczego ty nie masz ochoty wejść do tej spelunki...<br />

order i gwiaz<strong>da</strong> <strong>ci</strong> nie pozwala; ale order i gwiaz<strong>da</strong> nie powinny przeszkadzać nikomu do niesienia<br />

nieszczęśliwym pomocy. A zresztą, ta nieszczęśliwa, to <strong>da</strong>ma...<br />

– Otóż to dlatego podobno tyś <strong>taki</strong> skory, że to <strong>da</strong>ma, a jeszcze do tego mło<strong>da</strong> i podobno<br />

niebrzydka – rzekł <strong>na</strong> to tamten z uśmiechem i <strong>da</strong>ł się pierwszemu pomimo woli po<strong>ci</strong>ągnąć ze<br />

sobą.<br />

Weszli tedy spiesznie do owej sieni, która była i dość obszer<strong>na</strong>, i dosyć <strong>ci</strong>em<strong>na</strong>, ale <strong>na</strong><br />

próżno się oglą<strong>da</strong>li <strong>na</strong> tę stronę i ową, w całej tej sieni bowiem ani żywej duszy nie było.<br />

– Ot masz!... – rzekł <strong>na</strong> to żabotowy kawaler – nec locus...<strong>da</strong>jmy sobie pokój, bo się jeszcze<br />

przez to spóźnimy <strong>na</strong> <strong>na</strong>bożeństwo i król jegomość będzie <strong>na</strong>m to potem pamiętał.<br />

– Już tam król jegomość czeka tylko <strong>na</strong> to, rychło ty twoją personą tę paradę uświetnisz!...<br />

chodźmy no <strong>da</strong>lej.<br />

I <strong>ci</strong>ągnąc <strong>da</strong>lej za sobą nieskorego dworaka, przyszli tak razem w samą głąb sieni, gdzie<br />

obaczyli <strong>na</strong> pół otwarte drzwiczki, prowadzące do jakiejś <strong>ci</strong>emnej sklepionej komórki, będącej<br />

zapewne mieszkaniem kamienicznego stróża i mającej w ś<strong>ci</strong>anie drzwiom prze<strong>ci</strong>wległej<br />

małe zakratowane okienko, wychodzące w dziedziniec.<br />

Odważniejszy i <strong>ci</strong>ekawszy młodzieniec trą<strong>ci</strong>ł drzwi nogą, które się zaraz otworzyły <strong>na</strong><br />

ś<strong>ci</strong>ężaj – i owoż jaka ich oczom zdziwionym przedstawiła się sce<strong>na</strong>:<br />

Na środku komórki stało jakieś stare, ob<strong>da</strong>rte, po<strong>da</strong>rtymi skórami obite, poręczowe krzesło.<br />

W tym krześle <strong>na</strong> wpół siedziała, a <strong>na</strong> wpół leżała przyniesio<strong>na</strong> z ulicy panienka, która piękną<br />

swą główkę w bok przewiesiwszy, z<strong>da</strong>wała się być <strong>ci</strong>ągle omdlała. Tuż przed nią <strong>na</strong> ziemi<br />

klęczał ów czarno ubrany, kapeluszowy młodzieniec, <strong>który</strong>, zamiast ją trzeźwić, jak kazało<br />

sumienie, trzymał jej rączki obydwie w swoich gorących dłoniach i okrywając je konwulsyjnymi<br />

pocałunkami, szeptał jakieś niezrozumiałe, lecz równie konwulsyjne zaklę<strong>ci</strong>a.<br />

Obaczywszy to obaj wchodzący, żabotowy kawaler się roześmiał i zawołał z ironią:<br />

– Bon! no! widzieliśmy... a teraz chodźmy.<br />

– Ale kontuszowy oburzył się <strong>na</strong> to i stanąwszy w oka mgnieniu <strong>na</strong>d młodzieńcem klęczącym,<br />

groźnym głosem zawołał:<br />

– A wać co robisz <strong>taki</strong>ego!<br />

To mówiąc, nie <strong>da</strong>l mu <strong>na</strong>wet czasu do odpowiedzi, tylko porwawszy silną ręką za kołnierz,<br />

postawił go jakby świecę przed sobą.<br />

Przestraszony i odurzony tym niespodziewanym obrotem swojej sprawy i swojej osoby,<br />

czarno ubrany młodzieniec stał przez chwilę jak wryty, kontuszowy kawaler porwał czym<br />

prędzej za dzban z wodą, aby trzeźwić omdlałą panienkę, ale pan<strong>na</strong> tymczasem <strong>na</strong> ów krzyk<br />

głośny <strong>na</strong>d sobą sama się z krzesła zerwała a obaczywszy tylu ludzi około siebie, jeszcze więcej<br />

tym przestraszo<strong>na</strong>, cofnęła się ku ś<strong>ci</strong>anie, stojąc tam z główką opuszczoną ku ziemi i założonymi<br />

<strong>na</strong> piersiach rękami.<br />

– Pani! – rzekł do niej prędko jej zbawca – niech się pani nie obawia niczego... czy pani<br />

z<strong>na</strong>sz tego jegomoś<strong>ci</strong>?<br />

– Ja... nie z<strong>na</strong>m... – odpowiedziała <strong>ci</strong>chym szeptem panienka.<br />

– A więc jakże wać śmiałeś!... – krzyknął do niego blondyn; ale tymczasem tamten,<br />

otrzeźwiwszy się całkiem, skoczył do niego z <strong>na</strong>jwiększą pasją:<br />

– Co! – krzyknął on jeszcze głośniej – a cóż panu do tego? co pan się mieszasz w sprawę...<br />

Monsieur! ça n’ira pas comme ca!– do<strong>da</strong>ł mitygując się trochę.<br />

– Et comment? – krzyknął blondyn.<br />

– Vous m'avez insulté, vous avez commis...<br />

– Pas d'explication! Je n'en veux aucune!... Votre nom. monsieur?<br />

– Mon nom... – powtórzył za<strong>ci</strong><strong>na</strong>jąc się trochę, lecz do<strong>da</strong>ł dobitnie: – Jestem Flawiusz... i<br />

z<strong>na</strong> mnie cała Warszawa.<br />

70


– Fla-wiusz?!.. – powtórzył prze<strong>ci</strong>ągle blondyn i uśmiechając się ironicznie, odsunął się<br />

od niego, kłaniając mu się zimno i nie bez szyderstwa.<br />

– Cóż to jest? cóż to ma z<strong>na</strong>czyć? – zawołał Flawiusz.<br />

– To ma z<strong>na</strong>czyć – odpowiedział blondyn ozięble – że z waś<strong>ci</strong>ą nie mam nic do czynienia i<br />

żebyś się waść wynosił.<br />

– Ja! – krzyknął <strong>na</strong> to z wś<strong>ci</strong>ekłoś<strong>ci</strong>ą Flawiusz i już omalże się nie rzu<strong>ci</strong>ł <strong>na</strong> swego prze<strong>ci</strong>wnika.<br />

Ale go w tym zapędzie powstrzymał drugi, żabotowy kawaler, mówiąc do niego:<br />

– Ale nie zapomi<strong>na</strong>j się pan prze<strong>ci</strong>e... Wszakże będąc Flawiuszem, trudno jest żą<strong>da</strong>ć honorowej<br />

satysfakcji od kogoś...<br />

Te słowa jakby piorunem raziły nieszczęśliwego młodzieńca. Wi<strong>da</strong>ć było po nim, że całe<br />

piekło rozdzierających uczuć zawrzało mu w sercu. Stanął, wpółobłąkanymi oczyma spojrzał<br />

<strong>na</strong> mówiącego i porwawszy się obydwiema rękami za włosy, stał tak przez jedno oka mgnienie,<br />

jak odurzony. Ale w ten moment się zerwał, podniósł z ziemi kapelusz i ochrypłym głosem<br />

zawołał:<br />

– Eh bien! Messieurs! mais nous nous verrons encore! Po czym jak gdyby strzała wyle<strong>ci</strong>ał<br />

z <strong>ci</strong>emnej izdebki. Wszakże w tym samym momen<strong>ci</strong>e <strong>da</strong>ł się słyszeć kobiecy krzyk w sieni i z<br />

nim prawie razem otworzyły się gwałtownie drzwi od izdebki, a przez nie wpadła wystraszo<strong>na</strong>,<br />

zalękła, ledwie mówić mogąca, <strong>ci</strong>otka omdlałej panny. Obydwie te kobiety, kiedy się obaczyły<br />

<strong>na</strong>wzajem, z nieopisanym krzykiem radośni padły sobie w ramio<strong>na</strong> i przez długą chwilę<br />

nie było nic słychać tylko łzy i szlochanie.<br />

Śród tego czasu żabotowy kawaler przystąpił do swego towarzysza, mówiąc do niego półgłosem:<br />

– Mais vraiment, mnie się w<strong>ci</strong>ąż z<strong>da</strong>je, comme si j'etais au theatre... ale może dosyć już tego?<br />

Król jegomość już pewnie w koś<strong>ci</strong>ele...<br />

Ale kontuszowy młodzieniec jakby tego nie słyszał, patrząc <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> <strong>ci</strong>eszące się sobą kobiety<br />

z osobliwszym zaję<strong>ci</strong>em.<br />

W tejże chwili odwró<strong>ci</strong>ła się <strong>ci</strong>otka i patrząc z wyrazem wdzięcznoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> obydwóch młodzieńców,<br />

rzekła do nich z słodyczą:<br />

– A więc panom to mam podziękować wyratowanie...<br />

– Pani! – rzekł <strong>na</strong> to blondyn – żad<strong>na</strong> <strong>na</strong>jmniejsza wdzięczność <strong>na</strong>m się nie <strong>na</strong>leży... przybyliśmy<br />

tutaj, kiedy ta pani już była wyratowa<strong>na</strong>... mais le sauveur...<br />

– Oh! mer<strong>ci</strong>, mille fois mer<strong>ci</strong>! o! bo cóż też to się nie dzieje teraz w tej Warszawie! A więc<br />

jeszcze raz panom dziękuję...<br />

– Pani pozwoli, żebyśmy jej ofiarowali karetę – przerwał prędko blondyn.<br />

– Nie, nie, dziękuję panom – odpowiedziała <strong>ci</strong>otka – ja tu mam swoją karetę o parę kroków...<br />

pragnę tylko się spytać panów, kogo ten los szczęśliwy z<strong>da</strong>rza mi poz<strong>na</strong>ć...<br />

– Ja jestem Jędrzej Rudnicki – odpowiedział blondyn z ukłonem – a to jest...<br />

Tu ch<strong>ci</strong>ał przedstawić swojego przyja<strong>ci</strong>ela, lecz kiedy się obró<strong>ci</strong>ł ku niemu, nie było go już<br />

w izdebce...<br />

– Pański towarzysz właśnie co wyszedł – odpowiedziała za niego <strong>ci</strong>otka – jeszcze raz tedy<br />

panu dziękuję i proszę wierzyć, że do końca ży<strong>ci</strong>a wdzięczną panu będzie Łaszewska, podczaszy<strong>na</strong><br />

przemyska, i jej kuzynka Stanisława, podkomorzanka sędomirska. Ale śmiem się<br />

spodziewać, że to nie raz ostatni mam przyjemność widzieć pa<strong>na</strong>...<br />

– Owszem, pani, będę sobie to miał za obowiązek, choćby dziś jeszcze prezentować się<br />

pani i zapytać o zdrowie panny Stanisławy.<br />

To mówiąc po<strong>da</strong>ł obudwom <strong>da</strong>mom ramio<strong>na</strong> i odprowadził ich do karety, która rzeczywiś<strong>ci</strong>e,<br />

podług przyrzeczenia stangreta, czekała jeszcze w przecznicy. Tam, pomógłszy <strong>da</strong>mom<br />

wleźć po stopniach do tej arki Noego, zamknął za nimi drzwiczki i odebrawszy od nich ukłon<br />

ostatni, odszedł powolnym krokiem do siebie.<br />

71


Idąc wszakże, bardzo był zamyślony. O czym myślał, trudno odgadnąć, to jed<strong>na</strong>k pew<strong>na</strong>,<br />

że tak był cały wewnątrz siebie schowany, tak jakąś ważną kombi<strong>na</strong>cją czy tak głębokim wrażeniem<br />

zajęty, że wcale nie widział, co się działo około niego, i lubo był właś<strong>ci</strong>wie <strong>na</strong> <strong>na</strong>bożeństwo<br />

solenne i <strong>na</strong> różne dzisiejsze festyny wybrany, cale o tym zapomniał i szedł prosto do<br />

domu.<br />

Ale przed jego domem stała właśnie kareta, w której już siedział i wiernie czekał <strong>na</strong> niego<br />

jego żabotowy towarzysz.<br />

– Jędruś! Jędruś! – zawołał <strong>na</strong> niego przez drzwiczki otwarte – a chodźże prędko i sia<strong>da</strong>j,<br />

bo już i tak będzie za późno!<br />

Ale Jędruś popatrzał <strong>na</strong> niego jakimiś tak zamglonymi oczyma, że ledwie go poz<strong>na</strong>ł, a poz<strong>na</strong>wszy<br />

go, odpowiedział mu z flegmą:<br />

– Jedź już sam chyba. Ja dzisiaj nigdzie już nie pojadę.<br />

To rzekłszy, obró<strong>ci</strong>ł się w bramę i poszedł wolnym krokiem do siebie.<br />

Pani podczaszy<strong>na</strong> przemyska mieszkała przy ulicy Se<strong>na</strong>torskiej w domu swym własnym,<br />

<strong>który</strong> odziedziczyła po matce, niegdyś stolnikowej sędomirskiej. Od śmier<strong>ci</strong> męża mieszkała<br />

o<strong>na</strong> <strong>ci</strong>ągle w Warszawie, wychowując tam swoją córkę jedyną, a z nią razem i swoją synowicę,<br />

Stasię, córkę śp. podkomorzego sędomirskiego, <strong>który</strong>, zmarłszy młodo <strong>na</strong> Wołoszczyźnie,<br />

zostawił żonę swoją, Jadwigę, siostrę rodzoną jw. Nieczui, <strong>na</strong> obszernych wprawdzie, lecz<br />

zadłużonych dobrach w Sędomirskiem <strong>na</strong>d Wisłą. Dopóki córka podczaszynej przemyskiej<br />

była jeszcze panną, matka jej prowadziła dom wesoły, otwarty, <strong>który</strong> wprawdzie się nie mógł<br />

liczyć do <strong>na</strong>jpierwszych w Warszawie, ale w <strong>który</strong>m przy obyczajach staropolskich i staropolskiej<br />

fantazji, złagodzonej troszeczkę nowoczesną cywilizacją, bawiono się przewybornie. Od<br />

czasu wszakże, kiedy jej córka, wyszedłszy za młodego podstolica wieluńskiego, opuś<strong>ci</strong>ła<br />

dom ma<strong>ci</strong>erzyński i została w nim tylko ledwie co dorosła, a jeszcze edukację kończąca Stasia<br />

– dom ten stał się bardzo poważnym i <strong>ci</strong>chym i bywały w nim tylko stateczne matki z dorastającymi<br />

córkami, osiwiali referen<strong>da</strong>rze lub inni starce podobni, pomiędzy <strong>który</strong>ch się czasem<br />

zabłąkał jakiś prałat stateczny albo pracujący <strong>na</strong>d tajemniczym dziełem uczony. Tak też<br />

poważnie i <strong>ci</strong>cho płynęło ży<strong>ci</strong>e tym obydwom kobietom. Słuchając co dzień rano mszy świętej,<br />

trawiąc resztę dnia <strong>na</strong>d robotą i czytaniu <strong>na</strong>uczających książek, a cały wieczór zwykle <strong>na</strong><br />

statecznej z doświadczonymi lub uczonymi ludźmi rozmowie, obce one były zupełnie temu<br />

gwarliwemu, owoczesnemu światu, <strong>który</strong> błyskotkami swej głośno brzmiącej, a pustej sławy<br />

tak zgubne sidła zastawiał <strong>na</strong> umysły i serca młodzieży. O owych balach świetnych i miliomy<br />

pożerających festy<strong>na</strong>ch, <strong>który</strong>mi wirowała <strong>na</strong>ówczas rozpaczliwie szalo<strong>na</strong> Warszawa, dochodziły<br />

ich tylko z <strong>da</strong>la jakieś niepewne wieś<strong>ci</strong>, niezrozumiałym szumom zaklętych lasów podobne<br />

– a cho<strong>ci</strong>aż <strong>ci</strong>otka sama czasem się dowiedziała o tym lub owym głośmiejszym tego<br />

świata z<strong>da</strong>rzeniu, nie udzielała go prze<strong>ci</strong>eż nigdy swej wychowance, utrzymując ją, ile możnoś<strong>ci</strong>,<br />

w jak <strong>na</strong>jwiększej nieświadomoś<strong>ci</strong> tego, co już przeszło w krew społeczeństwa, a co<br />

podkopało do gruntu stare cnoty i obyczaje <strong>na</strong>rodu. Tak wychowywała się Stasia, kształcąc<br />

umysł i serce <strong>na</strong> głębokich, religijnych zasa<strong>da</strong>ch i wyrabiając w sobie już zawczasu ów spokojny,<br />

jednostajny, lecz pewny siebie charakter, <strong>który</strong> zdobił tak niezrów<strong>na</strong>nym blaskiem półanielskie<br />

posta<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>szych matek i babek, zostawiając ledwie doś<strong>ci</strong>gniony wzór pokoleniom<br />

<strong>na</strong>stępnym.<br />

Pomimo to wszystko wszakże nie zapomi<strong>na</strong>ła troskliwa <strong>ci</strong>otka i o tym, że ostatecznym<br />

przez<strong>na</strong>czeniem panienki jest wyjść za mąż, a do tego potrzeba konieczmie wejść pierwej w<br />

świat ten. gdzie się zwykle spotyka kandy<strong>da</strong>tów <strong>na</strong> mężów. Wprowadzenie tedy w świat Stasi<br />

miało już niezawodnie tego kar<strong>na</strong>wału <strong>na</strong>stąpić, lecz ażeby się to dobrze u<strong>da</strong>ło, trzeba było<br />

już przedtem obz<strong>na</strong>jomić Stasię choć z <strong>da</strong>leka z tym światem – a do tego był przez<strong>na</strong>czony<br />

dzień właśnie dzisiejszy. Obydwie panie miały być <strong>na</strong> solennym <strong>na</strong>bożeństwie w koś<strong>ci</strong>ele,<br />

72


przypatrzyć się z bliska paradzie, a potem kilka domów z wizytami objechać. I wyjechały już<br />

rzeczywiś<strong>ci</strong>e, ale owóż jakie zaraz <strong>na</strong> pierwszym kroku ich spotkało z<strong>da</strong>rzenie!<br />

Z<strong>da</strong>rzenie też to nie mogło im obudwom wyjść z głowy. Powró<strong>ci</strong>wiszy do domu, <strong>ci</strong>otka<br />

przez parę godzin o niczym innym nie mówiła, jak o tym. Już powiedziała wszystko, co tylko<br />

mogła była powiedzieć, już o Flawiuszu wyczerpała wszystkie możliwe domysły, już go odsądziła<br />

od cz<strong>ci</strong> i wiary, <strong>na</strong>z<strong>na</strong>czyła mu pochodzenie <strong>na</strong>j<strong>ci</strong>emniejsze, jakie być może, zrobiła<br />

go jakimś kupczykiem, farmazanem pewnie, a może i jakobinem, już wy<strong>ci</strong>ągnęła stąd wszystkie<br />

konstelacje możliwe, już o Rudnidkim i jego towarzyszu wypowiedziała wszystko – a<br />

prze<strong>ci</strong>eż jeszcze <strong>ci</strong>ągle mówiła.<br />

Pani podczaszy<strong>na</strong> lubiła mówić – Stasia <strong>ci</strong>ągle milczała.<br />

– Ale bo też ty. Stasiu – mówiła <strong>da</strong>lej <strong>ci</strong>otka, a już prawie wieczór się zbliżał <strong>na</strong>tenczas –<br />

milczysz tak jak zaklęta. Toż prze<strong>ci</strong>e także się coś odezwij. Jakżeż? tu <strong>taki</strong> straszny się z<strong>da</strong>rzył<br />

wypadek, tu byłaś w tak wielkim niebezpieczeństwie, tu prawie już całkiem przepadłaś...<br />

i Bóg de wyratował prawie tak jakby cudem: a ty <strong>na</strong> to wszystko milczysz, jakby nic nigdy nie<br />

było.<br />

– Ja milczę, <strong>ci</strong>o<strong>ci</strong>u – odpowiedziała podkomorzanka – bo nie mam co <strong>na</strong> to powiedzieć.<br />

Przypadek z<strong>da</strong>rzył, żem <strong>na</strong> ulicy upadła, zlękłam się trochę i nie mogłam tak prędko do przytomnoś<strong>ci</strong><br />

powró<strong>ci</strong>ć, ale niebezpieczeństwa tak bardzo wielkiego nie było. Bo prze<strong>ci</strong>eż nie<br />

mogę myśleć, żeby mnie ten pan Flawiusz ch<strong>ci</strong>ał zabić. Praw<strong>da</strong> jest, że jak spojrzę <strong>na</strong> tego<br />

człowieka, to mnie dreszcz jakiś przechodzi; on jakiś bardzo straszny mi się wy<strong>da</strong>je... ale<br />

znowu tak myślę sobie, że cóżem ja jemu win<strong>na</strong>? On mnie nie może zrobić nic złego.<br />

– O! zapewne – zabrała głos <strong>ci</strong>otka – on <strong>ci</strong> nie może nic zrobić złego i teraz już pewnie nie<br />

zrobi, bo już będziemy się mieć <strong>na</strong> bacznoś<strong>ci</strong>, ale prze<strong>ci</strong>e... ach! bo co to za człowiek! co to za<br />

człowiek! I stąd <strong>taki</strong>e koncepty! chodzić popod ok<strong>na</strong>, starać się jakiś list tobie od<strong>da</strong>ć, a potem<br />

jeszcze porywać!... Ale też za to Rudinickiemu trzeba to przyz<strong>na</strong>ć, że się z<strong>na</strong>lazł prawdziwie<br />

po kawalersku. Nie z<strong>na</strong>ł <strong>ci</strong>ę, nie wiedział kto, skąd i dlaczego tam jesteś, a stanął tak walecznie<br />

w twojej obronie. I jestem pew<strong>na</strong>, że byłby się bił <strong>na</strong>wet o <strong>ci</strong>ebie, i to <strong>na</strong>tychmiast, gdyby<br />

był z<strong>na</strong>lazł godnego siebie prze<strong>ci</strong>wnika. Ale tak, już<strong>ci</strong> trudno. I <strong>na</strong>wet to mi się w nim podoba,<br />

bo to dowodzi zastanowienia i <strong>da</strong>je mu bardzo piękne, zwłaszcza w tak młodym wieku, świadectwo.<br />

Już to w ogóle cały ten Rudnicki bardzo mi się podoba... Jak to jemu <strong>na</strong> imię, bo już<br />

zapomniałam?<br />

– Jędrzej – powiedziała <strong>ci</strong>chutko Stasia.<br />

– Ach, praw<strong>da</strong>, Jędrzej – powtórzyła podczaszy<strong>na</strong> – sam mi to <strong>na</strong>wet powiedział. Ale<br />

szko<strong>da</strong>, że nie powiedział i herbu, bo byłabym zaraz wiedziała, czy się dobrze domyślam...<br />

Ale to pewnie tak jest... On jest tam wasz, Sanoczanin... Jaćmierz to jest gniazdo Rudnickich...<br />

A jeżeli tak jest, to wyobraźże sobie to szczególne z<strong>da</strong>rzenie, że ja z<strong>na</strong>m jego ojca. O!<br />

pamiętam dobrze jakby dzisiaj się działo, kiedy się starał o Chwalibożankę. Ci Chwalibogowie<br />

mieszkali w Suszycy, a kiedy myśmy mieszkali w Przemyskiem, tośmy tam dosyć często<br />

z moim mężem bywali. O<strong>na</strong> za mojej pamię<strong>ci</strong> umarła, ale pomimo to utrzymywał się tam<br />

dwór wielki, pański, bo pan Chwalibóg był bardzo bogaty. Ale i Rudnicki był także bogaty i<br />

jeździł zawsze z wielkim dworom. Przypomi<strong>na</strong>m to sobie dobrze, że ile razyśmy wyjeżdżali<br />

do Suszycy, to mój mąż zawsze mawiał: „Żebyśmy tylko tam pa<strong>na</strong> Rudnickiego nie zastali,<br />

bobyśmy nocowali <strong>na</strong> dworze”. Ale to tylko był żart mego męża, bo Rudnickiego za coś tam z<br />

<strong>da</strong>wnych czasów nie lubiał. Toż i syn jego musi być także bogaty i pewnie, wi<strong>da</strong>ć to <strong>na</strong>wet po<br />

jego ubraniu. Nie ubiera się lepiej pan jenerał Byszewski, cho<strong>ci</strong>aż pierwszy elegant, mało też<br />

co boga<strong>ci</strong>ej występuje sam książę Radziwiłł, jak go tutaj przed kilką laty widziałam <strong>na</strong> balu u<br />

księ<strong>ci</strong>a wojewody ziem ruskich. Bardzom <strong>ci</strong>ekawa poz<strong>na</strong>ć bliżej tego Rudnickiego, bo i kto to<br />

wie jeszcze... Pan Bóg zsyła <strong>na</strong> ludzi przypadki, ale nigdy się to nie dzieje bez celu... Ale ty,<br />

Stasiu, siedzisz i siedzisz, a tu już czwarta godzi<strong>na</strong>. Dzisiaj po tych festy<strong>na</strong>ch pewnie i do <strong>na</strong>s<br />

73


ktoś się zabłąka. Idźże, moje dziecko, do siebie i ubierz się. Tylko pamiętaj to, co <strong>ci</strong> mówiłam.<br />

Nikomu nic ani słowa. Ani Józi, ani Basi, ani Marysi, bo to, jakby wyszło <strong>na</strong> jaw pomiędzy<br />

<strong>na</strong>sze babki kochane, to by się z tego zrobił jakiś <strong>taki</strong> komeraż, żebyśmy go nie zmyły ze<br />

siebie do śmier<strong>ci</strong>. A tak, nie byłyśmy w koś<strong>ci</strong>ele, bośmy się nie mogły prze<strong>ci</strong>snąć i koniec.<br />

Zamyślo<strong>na</strong> Stasia zbudziła się z swego marzenia i poszła powolnym krokiem do garderoby,<br />

a jej <strong>ci</strong>otka, rozkazawszy światła przygotować w salonie i powiedzieć w antykamerze, że<br />

przyjmuje dziś wszystkich, zaczęła się przechodzić po przyległej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e, myśląc jeszcze<br />

w<strong>ci</strong>ąż o rannym wypadku.<br />

W pół godziny potem pierwszy gość, którego zameldowano, był nie kto inny, tylko pan Jędrzej<br />

Rudnicki.<br />

Pani podczaszy<strong>na</strong> wyszła prędko prze<strong>ci</strong>wko niemu do głównego salonu, ale jakże się zadziwiła,<br />

spotykając tam wcale kogo innego. Z<strong>da</strong>wało jej się <strong>na</strong> razie, jakby z nią grano komedię.<br />

Ale to jej się tylko z<strong>da</strong>wało <strong>na</strong> pierwszy rzut oka; przypatrzywszy się bowiem bliżej, bez<br />

trudnoś<strong>ci</strong> poz<strong>na</strong>ła, że to był ten sam Rudnioki, tylko po francusku ubrany. Suknie francuskie<br />

<strong>na</strong>wet <strong>da</strong>leko piękniej się wy<strong>da</strong>wały <strong>na</strong> tym pięknym młodzieńcu, a jego zgrab<strong>na</strong> i smukła<br />

figura, nie ginąc teraz w szerokich zwojach zamaszystego kontusza i <strong>ci</strong>ężkiego żupa<strong>na</strong>, spod<br />

aksamitnego błękitnego koloru fraka, spod haftowanej złotem atłasowej kamzelki i przezroczystych<br />

batystów wyglą<strong>da</strong>ła całkiem, swobodnie, w całej swojej świetnoś<strong>ci</strong> i blasku. Tylko<br />

tych pięknych jasnowłosych kędziorów było cokolwiek szko<strong>da</strong>, które, upudrowane <strong>na</strong> biało, w<br />

jednej częś<strong>ci</strong> się zamieniły w piżony, a zresztą, zebrane razem, musiały się schować w czarny<br />

kitajkowy katagon.<br />

– Ach! to pan Rudnicki w isto<strong>ci</strong>e – rzekła do niego podczaszy<strong>na</strong>, nie mogąc ukryć zupełnie<br />

swojego zdziwienia – zaledwie pa<strong>na</strong> poz<strong>na</strong>łam.<br />

– Pani mnie pewnie dlatego nie poz<strong>na</strong>łaś od razu – odpowiedział <strong>na</strong> to z uśmiechem kawaler<br />

– że dzisiaj rano wcale w innym mnie widziałaś ubiorze.<br />

– Tak... ale bo też panowie, muszę to powiedzieć otwar<strong>ci</strong>e, tak często teraz zmienia<strong>ci</strong>e<br />

stroje, że doprawdy moż<strong>na</strong> i <strong>na</strong>wet trzeba <strong>na</strong>s usprawiedliwić, jeżeli czasem się omylimy.<br />

Osobliwie też już <strong>na</strong>s starych, którzyśmy się przyzwyczaili za młodu całą Polskę widzieć w<br />

jednym, staroświeckim wprawdzie już dzisiaj, lecz niemniej przeto zawsze pięknym ubiorze.<br />

Ale to mo<strong>da</strong>, mo<strong>da</strong> – a któż też będzie trzymał się mody, jeśli nie młodzi?<br />

To mówiąc, zbliżyła się do ka<strong>na</strong>py i wskazała zarazem goś<strong>ci</strong>owi wygodne miejsce w bliskim<br />

siebie fotelu.<br />

– Pani podczaszy<strong>na</strong> masz słuszność zupełną – mówił <strong>da</strong>lej młodzieniec, zabierając wskazane<br />

sobie miejsce – bez mody moglibyśmy się wprawdzie obejść bezpiecznie, cho<strong>ci</strong>aż bez<br />

niej podobno nigdy nie obchodzono się w Polsce; ale jak <strong>na</strong>m prze<strong>ci</strong>wko modzie godzi się<br />

występować dopóty, dopóki jest modą, tak znowu sądzę, że już <strong>na</strong>m przed nią uchylić się<br />

trzeba wtedy, kiedy się zamieniła w obyczaj. Tak <strong>na</strong> przykład dzisiaj, kto mieszka stale W<br />

Warszawie i chce żyć w towarzystwie, temu niepodob<strong>na</strong> jest prawie nosić kontusz i żupan.<br />

Starym to wolno, ale młody już tego nie może, bo pomiędzy młodymi będzie sam jeden w<br />

kontuszu. Kto by tak się ubierał, posądzono by go, i słusznie, o chęć odróżnienia się rzeczą<br />

taką, jaką się nie <strong>na</strong>leży odróżniać. Czasy kontuszów zresztą już, z<strong>da</strong>je mi się, niepowrotnie<br />

minęły; żałują tego niektórzy, i słusznie, ale jeszcze zawsze im ta pozostaje po<strong>ci</strong>echa, że suknia<br />

nie stanowi człowieka.<br />

Pani podczaszy<strong>na</strong> słuchała tego z uwagą, ale nie mogła ukryć pewnego zdziwienia <strong>na</strong> twarzy,<br />

czego dostrzegłszy w ten moment Rudnicki, powiedział zaraz:<br />

– Panią to dziwi, co mówię, a to zapewne dlatego, żeś mnie rano widziała w kontuszu. Ale<br />

ja się pani <strong>na</strong>tychmiast wytłumaczę z tego, jeżeli powiem, że ubierając się zwykle tak jak<br />

świat cały, prze<strong>ci</strong>eż zawsze kontusza używam w <strong>taki</strong>ch okazjach, które mają charakter publiczny.<br />

I w <strong>taki</strong>ch razach zawsze tej sukni używać będę... ale nie zgadzam się w opinii z tymi<br />

74


pa<strong>na</strong>mi, którzy mają sobie za obowiązek swoimi wylotami zmiatywać <strong>na</strong>m puder z peruk w<br />

salo<strong>na</strong>ch.<br />

– Ja się zupełnie przychylam do z<strong>da</strong>nia pa<strong>na</strong> – rzekła <strong>na</strong> to podczaszy<strong>na</strong> – bo co czas przynosi<br />

ze sobą, trudno temu stawiać zaporę.<br />

– Nie tylko trudno – do<strong>da</strong>ł do tego młodzieniec – ale <strong>na</strong>wet i próżno, jeżeli to, co ten czas<br />

przynosi, jest wynikłoś<strong>ci</strong>ą rzeczywistej potrzeby. A któż też zechce zaprzeczyć temu, że przekształcenie<br />

się <strong>na</strong>szego społeczeństwa gruntowne jest nie tylko potrzebą, ale i koniecznoś<strong>ci</strong>ą?<br />

prawie wiek cały strawiliśmy w bezczynnoś<strong>ci</strong> zupełnej, pozostaliśmy za wszystkimi oświeconymi<br />

<strong>na</strong>ro<strong>da</strong>mi i ich moralnym progresem – i dzisiaj wielkie mamy prace przed sobą, nim<br />

<strong>na</strong>pędzimy to, cośmy przez cały wiek zaniedbali.<br />

– Pan dotknąłeś materii, o której, lubo dziś wszyscy mówią, niełatwo mieć jed<strong>na</strong>k pewne i<br />

jasne wyobrażenie. Zwłaszcza też <strong>na</strong>m starzejącym się albo już wcale starym prawie całkiem<br />

już niepodob<strong>na</strong>. Nam wolno już tylko błogosławić temu nowemu pokoleniu, które z <strong>taki</strong>m<br />

zapałem bierze się do pracy w tej Pańskiej Winnicy, do której wszyscy powołani, a tak mało<br />

wybranych. Cieszy mnie to wszakże <strong>na</strong>d wszelki wyraz, że w panu, <strong>który</strong> jaszcze jesteś tak<br />

młodym, zastaję z<strong>da</strong>nia tak już dojrzałe i zajmujące się <strong>na</strong>jważniejszymi kwestiami czasu. A<br />

co jeszcze ku większej powinno być dla pa<strong>na</strong> pochwale, to niezawodnie to, iż zaję<strong>ci</strong>e się tak<br />

ważnymi rzeczami nie przeszkadza mu wcale w pełnieniu tak szlachetnych obowiązków<br />

względem swych bliźnich, jakich <strong>na</strong>m dzisiaj właśnie tak jawne złożyłeś dowody.<br />

– Pani!... – odezwał się <strong>na</strong> to, pochylając głowę, Rudnicki.<br />

– O! niech pan nie myśli – przerwała prędko podczaszy<strong>na</strong> – że pa<strong>na</strong> chcą obsypywać pustymi<br />

komplementami, które dziś <strong>taki</strong> dobry kurs mają w Warszawie. Taki czyn piękny <strong>da</strong> się<br />

tylko wdzięcznoś<strong>ci</strong>ą zapła<strong>ci</strong>ć, a wdzięczność szczera, serdecz<strong>na</strong>, nie bywa nigdy wymowną.<br />

W zamian też za wymowę, a zadość mojemu wdzięcznemu sercu, pozwól się pan zapytać, czy<br />

nie zachodzi tutaj wypadek, że ja z<strong>na</strong>łam pańskich rodziców? pan nie jesteś właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>elem Jaćmierza?<br />

– Ja jestem <strong>na</strong> teraz właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>elem tylko wsi jednej, do jaćmierskiego klucza <strong>na</strong>leżącej, ale<br />

sam Jaćmierz powinien być kiedyś także moim dziedzictwem, bo jest własnoś<strong>ci</strong>ą mojego ojca.<br />

– Ach! to widzi pan! – zawołała z radoś<strong>ci</strong>ą podczaszy<strong>na</strong> – bo ja z<strong>na</strong>łam pańskich rodziców!<br />

Tu pani podczaszy<strong>na</strong> zaczęła z osobliwszą wymową opowia<strong>da</strong>ć swojemu goś<strong>ci</strong>owi, gdzie i<br />

kiedy poz<strong>na</strong>ła jego ojca, jak z<strong>na</strong>ła matkę, jacy to ludzie byli, jakie domy, jakie czasy całkiem<br />

inne i do dzisiejszych już niepodobne!<br />

Rudnicki słuchał tego wszystkiego nie bez zaję<strong>ci</strong>a, bo mu to przynosiło <strong>na</strong>jprzyjemniejsze<br />

wspomnienia zwłaszcza o jego matce, której nigdy bez łez nie wspomniał, ale pomimo to<br />

prze<strong>ci</strong>eż czegoś się niepokoił i mimo woli oglą<strong>da</strong>ł. Bacznemu oku podczaszynej, lubo <strong>ci</strong>ągle<br />

mówiącej, nie uszedł ten Rudnickiego niepokój, a w jej przenikliwym rozumie już się nowy<br />

domysł stąd usnuł, ale wtem weszła jej synowica do salonu.<br />

Stasia wyglą<strong>da</strong>ła w tej chwili prześlicznie. Miała <strong>na</strong> sobie suknię białą kaszemirową, spiętą<br />

w pasie białym sznurem jedwabnym, włosy długie w bogatych rozpuszczone kędziorach i<br />

sznureczek dużych pereł <strong>na</strong> szyi. To był cały jej strój <strong>na</strong> dzisiaj, prosty i skromny jak jej umysł<br />

i serce, ale jakżeż przy tym cudowny!<br />

Obaczywszy ją, młody Jędrzej stanął jakby olśniony.<br />

Dziewczy<strong>na</strong> także zatrzymała się w miejscu.<br />

Oboje oczy opuś<strong>ci</strong>li ku ziemi, jakby nie mieli odwagi spojrzeć po raz wtóry <strong>na</strong> siebie.<br />

I tak trwała chwila milczenia.<br />

Chwila ta wszakże była dla nich obojga tak wymowną, tak stanowczą i ważną, że po niej<br />

z<strong>da</strong>ło im się, jak gdyby się z<strong>na</strong>li już <strong>da</strong>wno i kochali się jakąś miłoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong>powietrzną, póła-<br />

75


nielską, siostrzaną i wiedzieli o wszystkich swoich uczu<strong>ci</strong>ach i myślach... I nie zostawało im<br />

nic już, jak tylko te uczu<strong>ci</strong>a i myśli zamienić w słowa. Wszakże za chwilę i to się stało.<br />

– Stasiu! – odezwała się pierwsza podczaszy<strong>na</strong> – to jest pan Rudnicki. Czy nie poz<strong>na</strong>jesz?<br />

– Owszem, <strong>ci</strong>o<strong>ci</strong>u – odpowiedziała śmiało – <strong>na</strong> pierwszy rzut oka poz<strong>na</strong>łam.<br />

– Pani pozwoli się spytać – rzekł młodzieniec do panny – czy pani czuje się całkiem dobrze<br />

po dzisiejszym wypadku?<br />

– Zupełnie dobrze. Brakowało mi tylko tego, żebym panu mogła sama podziękować za jego<br />

pomoc i opiekę...<br />

– Pani jesteś za<strong>na</strong>dto <strong>na</strong> mnie łaskawą... nie zrobiłem bowiem nic <strong>taki</strong>ego, co by było godne<br />

choćby tylko uwagi. Ilu mężczyzn w Warszawie, tylu gotowych do podobnej usługi. A<br />

więc prze<strong>ci</strong>wnie, ja tylko powinienem być wdzięcznym szczególnemu losowi, <strong>który</strong> mi z<strong>da</strong>rzył<br />

szczęś<strong>ci</strong>e ubieżenia innych w tym obowiązku i po<strong>da</strong>ł przez to niewymownie szczęśliwą<br />

dla mnie sposobność przeko<strong>na</strong>nia się <strong>na</strong>ocznie, że wypadek dzisiejszy nie przyniósł zdrowiu<br />

pani żadnych szkodliwych skutków.<br />

– Moje cale nieszczęś<strong>ci</strong>e – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzanka z uśmiechem – było to tylko, żem<br />

z przestrachu zemdlała, co jest bardzo nieładnie... Z zemdlenia zwykle żadne nie wynikają<br />

skutki. Ale pan z<strong>na</strong>lazłeś się w położeniu, które w <strong>da</strong>nym razie mogłoby ważne za sobą po<strong>ci</strong>ągnąć<br />

<strong>na</strong>stępstwa. Wolnoż mi spytać się pa<strong>na</strong>, czy pan się jeszcze jakich <strong>na</strong>stępstw spodziewasz?<br />

Pani podczaszy<strong>na</strong> dopiero teraz się spotrzegła, że w rozmowie z swym goś<strong>ci</strong>em opuś<strong>ci</strong>ła<br />

pytanie, które powinno być było koniecznym, ale tym czasem odpowiedział Rudnicki:<br />

– Mogę panią jak <strong>na</strong>jsolenniej zapewnić, że z mego Sporu z tym panem żadne <strong>da</strong>lsze nie<br />

wynikną <strong>na</strong>stępstwa. Kładziemy ży<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>sze <strong>na</strong> szali losu, ale li tylko wtenczas, kiedy obydwie<br />

szale są równe. Jest to może przesąd starowiekowy i w grun<strong>ci</strong>e rzeczy niesprawiedliwy,<br />

ale podług tych wyobrażeń i taka walka jest także przesądem, a przesądy jedne nie mogą istnieć<br />

bez drugich.<br />

– Toś pan <strong>na</strong>s uspokoił fi<strong>na</strong>lnie – dorzu<strong>ci</strong>ła do tego <strong>ci</strong>otka – bośmy tylko tego jeszcze się<br />

obawiały.<br />

Ledwie tych słów domówiła podczaszy<strong>na</strong>, kiedy nowych zameldowano goś<strong>ci</strong>. Weszły jakieś<br />

dwie poważne matrony, które zabrawszy miejsce <strong>na</strong> opróżnionej ka<strong>na</strong>pie, bardzo ożywioną<br />

o dzisiejszych festy<strong>na</strong>ch zaczęły z gospodynią rozmowę. Zaś pomiędzy Rudnickim i<br />

podkomorzanką, którzy opo<strong>da</strong>l tuż zasiedli przy sobie, osob<strong>na</strong> się zawiązała rozmowa.<br />

– Pani już z<strong>na</strong> cokolwiek <strong>na</strong>sz świat warszawski – pytał młodzieniec – świat ten tak szumny<br />

i gwarny, którego celem zabawa?<br />

– O! nie, zupełnie. I to do tego stopnia go nie z<strong>na</strong>m, że gdybym dziś powró<strong>ci</strong>ła <strong>na</strong> wieś, to<br />

nie umiałabym o nim <strong>na</strong>wet tyle powiedzieć, ile każdy wie <strong>na</strong> prowincji.<br />

– To wielka szko<strong>da</strong>, może nie tyle dla pani, ile dla tego świata, <strong>który</strong> tak wdzięczne hołdy<br />

skła<strong>da</strong> pięknoś<strong>ci</strong>.<br />

– A <strong>na</strong>wet czasem i wtedy – odpowiedziała, oczy spuszczając, Stasia – kiedy ta piękność<br />

<strong>na</strong> nie nie zasługuje.<br />

– I to się z<strong>da</strong>rza... tylko mnie jednemu nie z<strong>da</strong>rzy się nigdy, bo jestem wielkim nieukiem co<br />

do niezasłużonych grzecznoś<strong>ci</strong>.<br />

– Tego jeszcze dotychczas nie dostrzegłam po panu...<br />

– I pani nie dostrzeżesz nigdy...<br />

– Ale wracając do świata – zawró<strong>ci</strong>ła prędko podkomorzanka – to ja się <strong>na</strong>wet przyz<strong>na</strong>ć<br />

muszę do tego, że lubo także piękne rzeczy o nim mi powia<strong>da</strong>ją, jakoś nie mam do niego<br />

sympatii...<br />

– Czy pani wiesz także czemu, czy ten brak sympatii jest tylko, instynktowy?<br />

76


– Instynktowy zupełnie i pewnie krzywdę mu czynię <strong>taki</strong>m niewdzięcznym instynktem,<br />

czego bardzo żałuję.<br />

– Ja nie mogę powiedzieć, żebym z panią ten instynkt podzielał, cho<strong>ci</strong>ażbym wolał, żeby<br />

tak było... Ale to tylko stąd pochodzi, że z<strong>na</strong>m ten świat prawie tak jak siebie samego i mam o<br />

nim moje przeko<strong>na</strong>nie, a gdzie się ma przeko<strong>na</strong>nie, tam już być nie może instynktu. Ale to<br />

przeko<strong>na</strong>nie moje za to bardzo się godzi z pani instynktem. Ja nie potępiam tego świata z góry<br />

jak inni, bo są tam złe rzeczy, ale są także i dobre, są piękne i <strong>na</strong> brzydkich nie braknie, są<br />

szlachetne i są... znowu inne. Ot, tak zupełnie, jak między wszystkimi ludźmi. Ale tego im<br />

<strong>da</strong>rować nie mogę, że się tak bawią szalenie. I patrząc <strong>na</strong> to, nieraz mnie bardzo smutne<br />

przejmują uczu<strong>ci</strong>a, bo się obawiam, ażeby po tym kar<strong>na</strong>wale nie <strong>na</strong>stąpił wielki post z suchotami.<br />

– Są to słowa, które zawsze <strong>ci</strong>o<strong>ci</strong>a powtarza. I mama moja pisze to we wszystkich listach.<br />

Tak mówią także i <strong>na</strong> prowincji, a osobliwie u <strong>na</strong>s...<br />

– Ach! u <strong>na</strong>s, u <strong>na</strong>s! gdzie już <strong>da</strong>wno post wielki, cho<strong>ci</strong>aż kar<strong>na</strong>wału nie było! – powtórzył<br />

z żalem młodzieniec. – Ja, ile razy odbiorę list z domu, ile razy wspomnę moją ziemię rodzinną,<br />

tyle razy mi łzy stają w oczach. Jak ja tu żyję swobodnie, jak się bawię wybornie, jak jestem<br />

wesół i <strong>na</strong> niczym mi zgoła nie braknie – a tam!... Może już tylko <strong>ci</strong>enie pozostały z tych<br />

ludzi, którzy niegdyś byli tak czerstwi i zdrowi, może ojca mego własnego nie poz<strong>na</strong>m, może<br />

już domy nie będą stać <strong>na</strong> tym miejscu, <strong>na</strong> <strong>który</strong>m ich zostawiłem w dzie<strong>ci</strong>ęctwie!... Ale cóż<br />

tam! Bawmy się przez to i szalejmy do końca, wszakże to nie<strong>da</strong>leko.<br />

Pani <strong>da</strong>wno była w Sanockiem? – spytał po chwili milczenia młodzieniec.<br />

– O! <strong>da</strong>wno! – odpowiedziała ze smutkiem dziewczy<strong>na</strong> – już będzie blisko trzy lata. Miałam<br />

<strong>na</strong>dzieję wró<strong>ci</strong>ć już w tym roku do mojej matki, ale się to jakoś rozchwiało. Uradzono<br />

tak, żebym jeszcze tutaj została do wiosny i weszła. w świat trochę... to jest, chcę mówić w<br />

światek jakiś maleńki, <strong>który</strong> dla mnie dostępny. Może to lepiej tak będzie i pewnie lepiej,<br />

kiedy tak uradzili starsi, ale ja bym wolała była <strong>na</strong> wieś powró<strong>ci</strong>ć. Pomiędzy tymi kamienicami...<br />

jakoś tu duszno w Warszawie. Na wsi <strong>da</strong>leko swobodniej. Kiedy sobie przypomnę te<br />

lata, które przeżyłam w Zagórzu, nie mogę się patrzeć <strong>na</strong> te mury. I potem taka mnie jakaś<br />

przejmuje tęsknota, tak bym ch<strong>ci</strong>ała stąd u<strong>ci</strong>ec czym prędzej, że gdybym nie wiedziała o tym,<br />

że się to <strong>na</strong> nic nie przy<strong>da</strong>, to bym zaraz list <strong>na</strong>pisała do mamy.<br />

Młodzieniec ją słuchał z coraz większą uwagą, a o<strong>na</strong> mówiła tak <strong>da</strong>lej:<br />

– Ach! bo jak to tam ładnie w Zagórzu! Tam jest ogród wielki około domu, a w nim tyle<br />

drzew starych i <strong>taki</strong>ch wielkich, jakich tu nigdzie nie wi<strong>da</strong>ć... Pomiędzy alejami rozś<strong>ci</strong>elają się<br />

długie i szerokie gazony, gdzieśmy zawsze grywali w wolanta... Pod samym domem jest wiry<strong>da</strong>rz<br />

z kwiatami i moje grządki maleńkie, które zawsze podług mojego planu uprawiał i<br />

zasiewał ogrodnik... Na dole rzeka płynie, <strong>na</strong> której wieczorem wi<strong>da</strong>ć ognie jakby się błąkające<br />

<strong>na</strong>szych starych rybaków... Z <strong>da</strong>leka wi<strong>da</strong>ć góry ogromne, <strong>na</strong>jeżone lasami, w <strong>który</strong>ch<br />

<strong>da</strong>wniej mieszkali zbójcy... Ale dziś już ich nie ma – i jesteśmy całkiem spokojni.<br />

Czy pan także mieszka czasami <strong>na</strong> wsi, czy <strong>na</strong> zawsze w Warszawie? – zapytała po chwili<br />

milczenia dziewczy<strong>na</strong>.<br />

– Ja? ja, pani? – odpowiedział roztargniony młodzieniec – ja, tak... o cztery mile, ale nie<br />

byłem nigdy w Zagórzu.<br />

– Ja pa<strong>na</strong> nie rozumiem – szepnęła <strong>ci</strong>cho podkomorzanka, spuszczając oczy ku ziemi.<br />

– Odpowiedziałem pani coś niewyraźnie... przepraszam panią. Z<strong>da</strong>je mi się, że chodzi o to,<br />

czy <strong>da</strong>leko ode mnie jest do Zagórza?<br />

– Jak to? alboż to pan także mieszka w Sanockiem?<br />

– Tak, pani. Tam jest moje miejsce rodzinne, tam leży mój majątek i tam będzie kiedyś<br />

moje stałe mieszkanie.<br />

77


– Cio<strong>ci</strong>a miewa szczególniejsze przeczu<strong>ci</strong>a... – zauważyła <strong>na</strong> to po chwili zamyślenia podkomorzanka.<br />

– Tak, pani – mówił <strong>da</strong>lej młodzieniec – ziemia ta jest i moją ojczyzną, i ja bardzo kocham<br />

tę ziemię, ale niestety! nie wyniosłem z niej wspomnień tak pięknych, jak pani. Nie jest też<br />

tak pięknie w Jaćmierzu. Podziwiają tam wprawdzie goś<strong>ci</strong>e pałac nowy od stropu aż do posadzek,<br />

anszantują się <strong>ci</strong>eplarniami i wielkich żuissansów doz<strong>na</strong>ją, rozsia<strong>da</strong>jąc się po aksamitnych<br />

meblach wiedeńskich – ale mnie jakoś tam zimno w tych o<strong>ci</strong>eplonych pałacach. A w<br />

<strong>na</strong>szym starym, murowanym dworze, lubo niejed<strong>na</strong> szybka była przyklejo<strong>na</strong> papierem, a<br />

drzwi bywały otwarte <strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>eżaj, jakże <strong>ci</strong>epło mi było! Lecz nie ma czemu się dziwić. Pałac<br />

dziesiejszy ogrzewają tam drzewem – a stary dwór ogrzewało serce mojej nieboszczki matki...<br />

które <strong>da</strong>wno już w grobie.<br />

Kiedy tych ostatnich słów domawial młodzieniec, taka <strong>ci</strong>ężkość owładnęła głos jego, że nie<br />

mógł już <strong>da</strong>lej mówić i umilkł. Słuchająca go z udziałem dziewczy<strong>na</strong>, pomimo woli podzieliła<br />

także i jego smutek, a to uczu<strong>ci</strong>e wywokilo dwie łe^ki <strong>taki</strong>e czyste, niewinne, szczere, że jakby<br />

dwie <strong>na</strong>jpiękniejsze perły zakrę<strong>ci</strong>ły się w jej dużych, czarnych myślących oczach. Spojrzał<br />

<strong>na</strong> nią młodzieniec i patrzył przez chwilę z niewymownym współczu<strong>ci</strong>em, ale <strong>na</strong>gle, jak gdyby<br />

błyskawicą ze snu zbudzony, zerwał się z miejsca.<br />

Za małą chwilę już igo nie było w salonie.<br />

Przed kamienicą <strong>na</strong> dole czekał <strong>na</strong> niego powóz.<br />

Doszedłszy do powozu, stanął przy drzwiczkach i <strong>na</strong>myślał się czegoś, jakby mu żal było,<br />

że tak prędko wyszedł z salonu albo jakby nie wiedział, dokąd ma jechać.<br />

– Gdzież pojedziemy, panie? – zapytał stangret, oglą<strong>da</strong>jący się z kozła <strong>na</strong> niego.<br />

– Gdzie?... cóż się pytasz!... Do wojewody.<br />

78


Przy ulicy Piwnej, tuż obok domu sławnego pasztetnika Szutowskiego, stała kamienica o<br />

jednym piętrze, która miała pozór prywatnego pałacu. Ok<strong>na</strong> były duże, w kamiennych ramach<br />

ze starożytnymi ozdobami, pomiędzy ok<strong>na</strong>mi były powyrabiane z muru kolumny, od frontu<br />

balkon wielki, <strong>który</strong> się wspierał <strong>na</strong> barkach czterech pobielanych tytanów, a <strong>na</strong> <strong>który</strong>m po<br />

rogach stało dwóch rycerzy kamiennych. Pod balkonem, <strong>na</strong>d bramą wjezdną były wmurowane<br />

dwie tarcze kamienne, a <strong>na</strong> jednej z nich był wyrżnięty w wypukło-rzeźbie herb Pomian: żubrza<br />

głowa, przebita krótkim mieczem z góry od lewego boku <strong>na</strong> wskroś, a <strong>na</strong>d nią, się unosiła<br />

koro<strong>na</strong>, z której wychodziło ramię, uzbrojone drugim mieczem <strong>taki</strong>mże samym. Druga<br />

obok niej tarcza była zupełnie próż<strong>na</strong>, ale była jeszcze o tyle wypukła, że mógł się <strong>na</strong> niej<br />

wygodnie zmieś<strong>ci</strong>ć herb drugi, którego wszakże, wyczekując Bóg wie jak wiele lat, do dziś<br />

dnia jeszcze nie otrzymała. Przypatrując się tym ozdobom, mimowolnie się obudzała <strong>ci</strong>ekawość,<br />

kto też być może właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>elem tego opuszczonego pałacu i dlaczego, choć ten .dom jest<br />

tak stary, druga tarcza jest do dziś dnia bez herbu? Wszakże trudno to było odgadnąć. Tego<br />

tylko moż<strong>na</strong> się było domyślać, że ten herb <strong>na</strong>leży do jednego z tych rodów, które się piszą z<br />

Rojewa, bo przy mieczu brakowało tam właśnie tego kółka, które jednemu z przodków tej<br />

Pomiańczyków dzielnicy za jakiś niepozwolony romans kazał był odjąć król Władysław IV; –<br />

przy czym zresztą i ten <strong>na</strong>trącał się domysł, że właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>el tego pałacu musiał także, <strong>na</strong> wzór<br />

swego Władysławowskiego pradziadka, mieć większe szczęn<strong>ci</strong>e do niepozwolonych niż pozwolonych<br />

romansów, bo tę drugą tarczę zostawił zapewne <strong>na</strong> herb swojej żony, której jed<strong>na</strong>k<br />

jeszcze do dziś dnia nie z<strong>na</strong>lazł.<br />

Ale któż wie, kiedy to było!<br />

Dzisiaj już dom ten tra<strong>ci</strong>ł z każdym dniem więcej pozory prywatnego pałacu. Na dole były<br />

sklepy, a przy sklepach przed domem siedziały przekupki. Nad pierwszym piątrem było domurowane<br />

drugie piąterko w <strong>da</strong>chu. W dziedzińcu <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w starej była wy<strong>ci</strong>ągnięta nowa<br />

oficy<strong>na</strong> o piętrze, która umyślnie była tak zbudowa<strong>na</strong>, żeby mogła jak .<strong>na</strong>jwięcej zmieś<strong>ci</strong>ć<br />

mieszkańców i która w samej rzeczy mieś<strong>ci</strong>ła ich wielu i samych ubogich, zaś w głębi dziedzińca<br />

z<strong>na</strong>jdujące się stajnie i wozownie były <strong>na</strong>jęte dorożkom.<br />

Nad tymi stajniami było znowu piąterko, a w nim kilka niewielkich izdebek. W tych izdebkach<br />

mieszkał siwowłosy i mocno już przygarbiony staruszek, o <strong>który</strong>m jed<strong>na</strong>k także nie o<br />

wiele wiedziano więcej, jak o kamienicy. Był on tu niby pański burgrabia, <strong>który</strong> od lat dwudziestu<br />

rządził samowładnie tym domem, ale jeszcze za czasu jurydyk zasia<strong>da</strong>ł jako właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>el<br />

<strong>na</strong> posiedzeniach w ratuszu i był ławnikiem, a raz <strong>na</strong>wet obrany wójtem. Zresztą nikt nic o<br />

nim nie wiedział. Mieszkał on sam w swoich izdebkach, nikomu zgoła się nie udzielał i tylko<br />

zarządem domu trudnił się z wielką pilnoś<strong>ci</strong>ą. Jako burgrabia był wcale znośnym, a ubożsi<br />

lokatorowie <strong>na</strong>wet go bardzo chwalili. Powia<strong>da</strong>li o nim, że jest wyrozumiałym, a kiedy potrzeba,<br />

to i litoś<strong>ci</strong>wym, i widziano nieraz łzy jego, uronione <strong>na</strong>d bliźnich ubóstwem. Kiedy<br />

<strong>który</strong> z ubogich mieszkańców nie pła<strong>ci</strong>ł czynszu, on go nie pozywał, nie grabił, a <strong>na</strong>wet czasem<br />

czynsz zaległy <strong>da</strong>rował, ale <strong>na</strong> oz<strong>na</strong>czony termin kazał się wyprowadzić. Z <strong>taki</strong>ego postępku<br />

jed<strong>na</strong>k nie zaniedbał się nigdy usprawiedliwiać i mawiał wtedy zazwyczaj :<br />

V<br />

79


– Gdyby to była moja własność, to bym pewnie <strong>na</strong> to nie zważał, ale to własność cudza, a<br />

do tego sieroca. Trzeba mieć wzgląd <strong>na</strong> to, trzeba, bo sierota to już <strong>na</strong>juboższy ze wszystkich.<br />

Kiedy to mówił lub co innego, uważano, że staruszek nie miał czysto-polskiej wymowy;<br />

mówił dobrze, ale trochę za miękko wymawiał, a kiedy się z<strong>da</strong>rzyło, że gderał lekko <strong>na</strong> sługi<br />

w dziedzińcu albo coś mruczał pod nosem, to było słychać wyraźnie same słowa francuskie.<br />

Wnoszono stąd, że jest cudzoziemcem, ale nie było ma to żadnego innego dowodu. Staruszek<br />

bowiem nosił się zawsze po polsku, jakoż we dnie codziennie wi<strong>da</strong>ć było <strong>na</strong> nim żupan popielatego<br />

koloru, pasik stary jedwabny, kozłowe buty i czapeczkę rogatą <strong>na</strong> głowie – a kiedy<br />

w niedzielę lub święto ubrał się w kontusz gra<strong>na</strong>towy, włożył białą konfe<strong>da</strong>ratkę <strong>na</strong> głowę i z<br />

grubą trz<strong>ci</strong>ną w prawicy, a z książeczką pod pachą szedł do koś<strong>ci</strong>oła, to już <strong>taki</strong> Polak był z<br />

niego, że próżno by lepszego szukać w całej Warszawie. I zresztą nic zgoła cudzoziemskiego<br />

nie pokazywał po sobie – chybaby to aż zaglądnąć do jego książki <strong>na</strong>bożnej, która pomimo to<br />

wszystko bo<strong>da</strong>j czy nie była francuską...<br />

Otóż ten staruszek, powró<strong>ci</strong>wszy dziś z <strong>na</strong>bożeństwa, siadł sobie w swojej drugiej izdebce<br />

w ką<strong>ci</strong>ku i kończył <strong>ci</strong>chym szeptem modlitwy, <strong>który</strong>ch nie doczytał w koś<strong>ci</strong>ele. Już był prawie<br />

<strong>na</strong> ostatniej stronicy, kiedy się drzwi otworzyły z łoskotem i wpadł Flawiusz do niego.<br />

Flawiusz wracał prosto z Krakowskiego Przedmieś<strong>ci</strong>a, gdzie go tak szkarad<strong>na</strong> spotkała<br />

kontuzja, a był bardzo zirytowany. Jego twarz, zwykle bla<strong>da</strong>, mieniła się teraz w <strong>ci</strong>enie sinych<br />

i pąsowych kolorów, jego oczy były pełne jakiegoś niepewnego siebie i prawie rozpaczliwego<br />

ognia, jego usta drgały od ichwili do chwili jak w fetorze. Staruszek jed<strong>na</strong>k nie zważał nic <strong>na</strong><br />

to i nie witając goś<strong>ci</strong>a, kończył swoje modlitwy. Flawiusz z<strong>da</strong>wał się mieć wzgląd <strong>na</strong> to poważne<br />

zaję<strong>ci</strong>e staruszka i nie przeszkadzając mu, zaczął wielkimi krokami chodzić po izbie,<br />

oddychając z głębi piersi i burząc włosy <strong>na</strong> głowie.<br />

W chwilę potem staruszek zamknął książkę, zdjął okulary i poprawiwszy się w swoim starym<br />

poręczowym krzesełku, zapytał:<br />

– Et bien, mon enfant! comment ca va-t-il? m'apportez vous de bonnes nouvelles aujourd'-<br />

hui?<br />

– Oh! je t'apporte des nouvelles... à ravir! ah! – zawołał <strong>na</strong> to Flawiusz, uderzając się ręką<br />

w czoło.<br />

Staruszek patrzał <strong>na</strong> niego wzrokiem <strong>pełny</strong>m <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>, ale zarazem i trwogi, lecz milczał.<br />

– Słuchaj, dziadku!– zawołał Flawiusz po chwili, porywając staruszka konwulsyjnie drgającą<br />

ręką za ramię – słuchaj! czy ja się nigdy od <strong>ci</strong>ebie nie dowiem, kto jestem?...<br />

To mówiąc, patrzał w twarz starca przeszywającym wzrokiem, ale starzec spuś<strong>ci</strong>ł oczy ku<br />

ziemi i milczał.<br />

– Milczysz?... o! ty jesteś twardszy od głazu, nielitos<strong>ci</strong>wszy od skały, ty jesteś... słuchaj,<br />

starcze! tobie się z<strong>da</strong>je, żeś ty mi dobrodziejstwo wyświadczył, żeś mnie, z<strong>na</strong>lazłszy gdzieś<br />

pod cudzym płotem, podniósł, otulił i wychował, a tyś mnie wychował ma to, aby mnie mękom<br />

<strong>na</strong>jsroższym od<strong>da</strong>ć <strong>na</strong> pastwę, aby mnie <strong>da</strong>ć <strong>na</strong> ofiarę ogniom piekielnym i wiecznym!<br />

Tyś mi <strong>da</strong>ł serce, abym czuł zgotowane dla mnie <strong>ci</strong>erpienia, tyś mi <strong>da</strong>ł rozum, abym widział<br />

tym jawniej upodlenie moje, tyś mnie zrobił do człowieka podobnym <strong>na</strong> to, ażebym był bydlę<strong>ci</strong>em<br />

pomiędzy ludźmi, deptany i poniewierany przez wszystkich i nie mający prawa ani<br />

<strong>na</strong>wet do skargi! To twoje dobrodziejstwa!... Oh! żeby ziemia wyrzu<strong>ci</strong>ła tych z swego wnętrza...<br />

– Przebóg żywy! <strong>da</strong>j pokój! – zawołał <strong>na</strong> to, skła<strong>da</strong>jąc ręce staruszek – o mnie mów, co <strong>ci</strong><br />

się tylko podoba, ale nie tykaj tych, którzy <strong>ci</strong>ę <strong>na</strong> świat wy<strong>da</strong>li. Byli to zacni ludzie obcoje.<br />

Matka twoja to była córka moja...<br />

– Córka twoja! o! nieszczęśliwy!<br />

– To była córka moja – powtórzył z <strong>ci</strong>ężkim westchnieniem staruszek – a oj<strong>ci</strong>ec...<br />

80


– Oj<strong>ci</strong>ec! oj<strong>ci</strong>ec! – powtarzał Flawiusz – tego mi od<strong>da</strong>j...<br />

– O! gdybym mógł <strong>ci</strong> go od<strong>da</strong>ć!<br />

– Możesz, lecz nie chcesz!<br />

– On już nie żyje... Nie .mów o nim... Spokój umarłym... – powtarzał <strong>ci</strong>chym głosem staruszek.<br />

– Nie żyje! cha cha cha! – zaśmiał się przeraźliwym głosem młodzieniec – za dziecko mnie<br />

masz, mój staruszku! On już nie żyje, ale dla mnie, bo się schował przede mną, bo mi ch<strong>ci</strong>ał<br />

ukraść moje <strong>na</strong>zwisko, i ukradł je! I porzu<strong>ci</strong>ł mnie <strong>na</strong> śmie<strong>ci</strong>sku tego świata, aby mnie każdy<br />

potrącał, deptał, plugawił, a ja, abym się nie mógł upomnieć krzywd moich! To oj<strong>ci</strong>ec mój!...<br />

A jest drugi, <strong>który</strong> go z<strong>na</strong> i wie, kto jest i gdzie go szukać, i patrzy z zimną krwią <strong>na</strong> sieroctwo<br />

moje, <strong>na</strong> upodlenie moje, <strong>na</strong> męki moje – i milczy przede mną jak grób! To dziad mój!...<br />

Tak mówiąc, przeszedł się jeszcze parę razy po izbie i siadł w drugim ką<strong>ci</strong>e, zakrył twarz<br />

wykrzywioną szerokimi rękami, opierając się łok<strong>ci</strong>ami <strong>na</strong> stole. Cisza była przez chwilę i słychać<br />

było tylko stłumione łkanie młodzieńca. Staruszek patrzał <strong>na</strong> niego z współczu<strong>ci</strong>em i<br />

wzdychał <strong>ci</strong>ężko, lecz nie mogąc znieść dłużej jego łez i <strong>ci</strong>erpień widoku, tak zaczął mówić:<br />

– Uspokój się, moje dziecko, nie męcz dłużej i mnie, i siebie... bo i <strong>na</strong> cóż się to przy<strong>da</strong>ło?<br />

Sce<strong>na</strong> dzisiejsza, od czasu twojego powrotu z Paryża, powtarzała się między <strong>na</strong>mi już kilka<br />

razy i oprócz łez i zgryzot żadnych innych nie przyniosła owoców. I nie przyniesie nigdy... To,<br />

co tam kiedyś się stało, było wielkim nieszczęś<strong>ci</strong>em, ale to nieszczęś<strong>ci</strong>e <strong>da</strong>ło <strong>ci</strong> ży<strong>ci</strong>e. Ch<strong>ci</strong>ałem,<br />

ażeby ta sprawa wzięła <strong>taki</strong> obrót, jaki by mógł być dla <strong>ci</strong>ebie <strong>na</strong>jlepszy, ch<strong>ci</strong>ałem, abyś,<br />

dostawszy ży<strong>ci</strong>e, dostał zarazem <strong>na</strong>zwisko – i wierz mi, że nie szczędziłem ku temu żadnych<br />

usiłowań ani trudów, ani <strong>na</strong>wet poświęceń, ale nie moż<strong>na</strong> było... Mieliśmy do czynienia z<br />

człowiekiem, <strong>który</strong> miał zresztą wcale nieheroiczny charakter, ale był niewzruszonym w przesą<strong>da</strong>ch...<br />

Twoja matka jeszcze żyła <strong>na</strong>tenczas... I o<strong>na</strong> także nie szczędziła niczego, ażeby <strong>ci</strong><br />

przyszłość zapewnić... Chorą będąc i już tak <strong>ci</strong>erpieniami zmęczoną, że tylko <strong>ci</strong>eń .się zrobił z<br />

tej nie<strong>da</strong>wno tak pięknej kobiety, nie wahała się prze<strong>ci</strong>eż tak <strong>da</strong>lekich podejmować podróży,<br />

do jakich on <strong>na</strong>s zniewalał. Jakoż dwa razy jeździliśmy za nim do Lwowa, raz <strong>na</strong> wieś do niego,<br />

a raz do matki jego, która <strong>na</strong>s nie przyjęła i wypędzić kazała z domu... O! było pracy i<br />

trudów niemało, a co <strong>ci</strong>erpień i zgryzot, i bólu, tego nikt nie potrafi wyliczyć!... Ale pomimo<br />

to wszystko nie potrafiliśmy nic doprowadzić do skutku. Wszystkie środki się wyczerpały i<br />

<strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e i sił już <strong>na</strong>m nie stało... I zamieszkaliśmy wtenczas w Wiśniczu, gdziem ja miał<br />

dom <strong>da</strong>rowany od księ<strong>ci</strong>a, mego <strong>da</strong>wnego pa<strong>na</strong>, za wieloletnie usługi. Tam dopiero Bóg się<br />

zlitował <strong>na</strong>d <strong>na</strong>mi i pozwolił choć jakąś część tych zamiarów doprowadzić do skutku, które<br />

<strong>na</strong>s kosztowały tyle <strong>da</strong>remnych zabiegów. A i to by jeszcze nie było się stało, gdyby nie pocz<strong>ci</strong>wi<br />

konfedera<strong>ci</strong>, którzy się ujęli za twoją nieszczęśliwą matką i tobą. Modliłem się za nich<br />

zawsze i do śmier<strong>ci</strong> modlić się będę: byli to świę<strong>ci</strong> ludzie! szko<strong>da</strong> i wielka szko<strong>da</strong>, że tak<br />

smutnego doczekali się końca... Gdyby oni byli nie upadli i nie rozproszyli się Bóg wie którędy<br />

po świe<strong>ci</strong>e, gdyby był ksiądz ten, <strong>który</strong> ślub <strong>da</strong>wał, nie przepadł gdzieś <strong>na</strong> zawsze bez śladu,<br />

gdyby była matka twoja jeszcze choć ze dwa lata pożyła: wszystko byłoby dzisiaj i<strong>na</strong>czej!<br />

Ale tak, kiedy drużbowie i swaty gdzieś poginęli, księdza nie moż<strong>na</strong> było w całej Polsce odpytać,<br />

matka twoja w kilka miesięcy potem <strong>na</strong> zawsze się pożeg<strong>na</strong>ła z <strong>na</strong>mi – a on, kiedyśmy<br />

przyjechali do niego, ani <strong>na</strong>s poz<strong>na</strong>ć nie ch<strong>ci</strong>ał, ani sobie <strong>da</strong>ł mówić cokolwiek o synu – to<br />

chwała Bogu, moje dziecko, że się to przy<strong>na</strong>jmniej zrobiło, bo i to już jest wiele. Dostałem<br />

wkrótce potem tę kamienicę od niego; sprze<strong>da</strong>wszy dom mój w Wiśniczu pobudowałem tu<br />

oficyny i urządziłem tak tę ruinę, że zaczęła przynosić dochody. Tymi docho<strong>da</strong>mi mogliśmy<br />

żyć obadwa swobodnie, ja miałem <strong>ci</strong>ebie czym wychowywać i przez czas twego dzie<strong>ci</strong>ęctwa<br />

uzbierałem jeszcze tyle, żem <strong>ci</strong>ę mógł wysłać <strong>na</strong> cztery lata do Paryża – a kiedyś, jeżeli dotrzymamy<br />

<strong>da</strong>nego przeze mnie słowa, jeśli się upomi<strong>na</strong>ć nie będziem o <strong>na</strong>leżące się tobie <strong>na</strong>zwisko<br />

i nie rozgłosim przed światem tajemnicy <strong>na</strong>szej przedwcześnie, to ta kamienica pozo-<br />

81


stanie przy tobie i z dwojga złego, które <strong>na</strong>m zagrażały, jeszcze zawsze zostaniesz przy mniejszym.<br />

– Przy mniejszym? – powtórzył Flawiusz, patrząc dziwnymi oczyma <strong>na</strong> starca – o dziadku,<br />

dziadku! jakże ty nie umiesz czuć mego położenia!<br />

– Moje dziecko, ja pewnie czuję to położenie aż <strong>na</strong>dto dobrze i Bóg widział, ilem trudów i<br />

ofiar nie poniósł, ażeby je zmienić, kiedy jeszcze była pora po temu. Lecz kiedym się przeko<strong>na</strong>ł,<br />

ze nic innego zrobić nie było moż<strong>na</strong>, a zrobiłem to wszystko, co się zrobić <strong>da</strong>ło, nie widzę,<br />

dlaczego bym miał jeszcze rozpaczać, kiedy to się już <strong>na</strong> nic nie przy<strong>da</strong>? A zresztą, moje<br />

dziecko, czyż to tak wiele zależy człowiekowi <strong>na</strong> tym pustym <strong>na</strong>zwisku, które tylko obowiązków<br />

przysparza, a oprócz tego nie przynosi nic więcej? czyż to <strong>na</strong>zwisko stanowi człowieka?<br />

– To jest praw<strong>da</strong>, to śmieszność – rzekł <strong>na</strong> to Flawiusz – że mnie czasem <strong>na</strong>pa<strong>da</strong>ją te myśli<br />

i z taką gwałtownoś<strong>ci</strong>ą odzywa się we mnie żądza tego pustego blichtru, <strong>który</strong> jest niczym w<br />

rzeczy i <strong>który</strong>m sam całym sercem pogardzam. Czyż to nie wiem, żem jest tak dobry, jak<br />

wszyscy, kiedym wraz z nimi <strong>na</strong> podobieństwo Boskie stworzony? czym nie lepszy od wielu,<br />

usposobiwszy się własną pracą .do <strong>na</strong>jpierwszych w społeczeństwie zawodów, uszlachetniwszy<br />

serce <strong>na</strong>jgorętszą miłoś<strong>ci</strong>ą u<strong>ci</strong>śnionej ludzkoś<strong>ci</strong>, podniósłszy ducha mego odwiecznymi<br />

praw<strong>da</strong>mi i gotowoś<strong>ci</strong>ą poświęcenia się za nie? czyż mi uganiać za złudliwymi blichtrami<br />

przesądnych, karłowatych koteryj, mnie, któremu świat cały stoi otworem od końca do końca,<br />

<strong>który</strong> mam <strong>taki</strong>e wielkie posłannictwo przed sobą i taką przyszłość pełną rzeczywistej zasługi<br />

i chwały?... Mnież to dobijać się o tę szmatę pargaminową, <strong>na</strong> której wymalowane krzyż lub<br />

podkowa?– Masz słuszność, dziadku, ja śmieszny jestem wtedy, kiedy mi <strong>taki</strong>e myśli przychodzą.<br />

– Ale popatrz no ty się <strong>na</strong> mnie i z innej strony. Popatrz ty <strong>na</strong> mnie i uważ, w jakim<br />

społeczeństwie ja żyję? I powiedz mi, bez tego kawałka krzyża lub podkowy kim ja jestem<br />

pomiędzy nimi? – Jestem parią, <strong>który</strong> nie ma <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>zwiska człowieka. Ja, człowiek cały jak<br />

oni, z sercem zdolnym <strong>na</strong>jgorętszej miłoś<strong>ci</strong>, z umysłem ogarniającym ich całą przeszłość i<br />

przyszłość, sięgający duchem moim <strong>da</strong>leko wyżej niżeli ich <strong>na</strong>jszczęśliwsze przeczu<strong>ci</strong>a, ja<br />

jestem niczym, sługa sług tych, przed <strong>który</strong>m zamknięte są <strong>na</strong>wet antykamery! – I ot, patrz! co<br />

się dzieje. Jest drobniutka, nic nie z<strong>na</strong>cząca dziewczy<strong>na</strong>. Ta dziewczy<strong>na</strong> stała się bóstem<br />

moim. Jej oczy zawierają w sobie całe niebo niewymownych rozkoszy, jej usta zapowia<strong>da</strong>ją<br />

mi przyszłość, która mieś<strong>ci</strong> w .sobie urzeczywistnienie wszystkich <strong>na</strong>jpiękniejszych snów<br />

moich i marzeń, gdyby stanęła u mego boku, stałaby się moim aniołem stróżem i otworzyłaby<br />

mi bramy Edenu <strong>na</strong> ziemi. Ta dziewczy<strong>na</strong> jest to córka jakiegoś nieboszczyka szlach<strong>ci</strong>ca, którego<br />

nie z<strong>na</strong>ł nikt w całej Warszawie, i żyjącej szlach<strong>ci</strong>anki, która ma jakąś wieś <strong>na</strong> Podgórzu.<br />

Jej <strong>na</strong>zwisko nie ma więcej blasku jak świętojański robaczek, jej posag nie stanie może <strong>na</strong>wet<br />

za oficynę <strong>na</strong>szego domu. I cóż też jest <strong>na</strong>turalniejszego, mój dziadku, jak żeby ta dziewczy<strong>na</strong><br />

została moją żoną? Czy taka myśl jest niekonsekwencją? cóż myślisz?<br />

– Ja nie wiem – odpowiedział staruszek.<br />

– Ale ja wiem – rzekł Flawiusz – taka myśl jest występkiem, taka myśl jest zbrodnią, bo ja<br />

jestem parią, któremu niewzbronne jest tylko powietrze, wo<strong>da</strong> i chodzenie po cudzej ziemi.<br />

Ale poczekaj no, starcze! <strong>da</strong>j <strong>ci</strong> Boże pożyć jeszcze lat kilka...<br />

– Ale poczekaj, no, moje .dziecko – odezwał się <strong>na</strong> to staruszek – bo twoje widzenie rzeczy jest<br />

przesadzone. Wyobrażenia twoje urodziły i ustaliły się we Francji, a to jest kraj wcale inny...<br />

– O! zapewne, że inny! – zawołał Flawiusz.<br />

– Jeżeli chcesz, pomówmy o tym – mówił <strong>da</strong>lej staruszek – jest to przedmiot <strong>na</strong>dzwyczaj<br />

ważny, osobliwie dla <strong>ci</strong>ebie, <strong>który</strong>, wychowawszy się w wyobrażeniach zastosowanych do<br />

społeczeństwa innego, zaczy<strong>na</strong>sz zawód twój tutaj...<br />

– Nie, <strong>da</strong>jmy temu pokój – przerwał prędko młodzieniec – bo jest to przedmiot nie tylko<br />

ważny, ale podług mnie <strong>na</strong>wet tak bardzo ważny, że <strong>na</strong>d wyobrażeniami o nim strawiłem za<strong>na</strong>dto<br />

wiele czasu i pracy, ażeby zmia<strong>na</strong> ich mogła być u mnie dziełem jednej chwili. Krótko<br />

82


zaś mówiąc, tamto kraj inny i to jest inny, ale i tu, i tam mieszkają ludzie – a ludziom, czy ich<br />

siedziby są pod górami, czy <strong>na</strong>d wo<strong>da</strong>mi, czy w Europie, czy w Ameryce, Pan Bóg jedne <strong>da</strong>ł<br />

prawa i jedne prawa <strong>da</strong>ła <strong>na</strong>tura.<br />

– Ale nie jedną przeszłość i niejed<strong>na</strong>kowe warunki bytu – zarzu<strong>ci</strong>ł dziadek.<br />

– To nie ma nic do rzeczy – odpowiedział prędko młodzieniec – ale słuchaj no mnie, mój<br />

dziadku, o coś się <strong>ci</strong>ebie zapytam.<br />

To mówiąc, przeszedł się wpodłuż izby i prze<strong>ci</strong>ągnąwszy ręką po czole, zapytał:<br />

– Słuchaj no mnie, jak to jest u was? Jeżeli <strong>taki</strong>ego Flawiusza obrazi szlach<strong>ci</strong>c i <strong>taki</strong> Flawiusz<br />

czuje się obrażonym i zażą<strong>da</strong> zadośćuczynienia za krzywdę, czy ten szlach<strong>ci</strong>c jest obowiązany<br />

podnieść rzuconą mu rękawicę, czy nie?<br />

– Ha! to wedle okolicznoś<strong>ci</strong>– odpowiedział staruszek– <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej bywa, że w <strong>taki</strong>ch wypadkach<br />

rękawica pozostaje <strong>na</strong> ziemi.<br />

– I <strong>na</strong> to nie ma żadnego ratunku?<br />

– Jeżeli z tamtej strony jest upór, to nie ma, ale jeżeli jest rzeczywiste uczu<strong>ci</strong>e godnoś<strong>ci</strong>, to<br />

<strong>na</strong>stępuje przeproszenie. Bo każdy człowiek szlachetny, jeśli bić się nie może, powinien przeprosić.<br />

– Jak to nie może? mów raczej, nie chce.<br />

– Jeśli szala nierów<strong>na</strong>, to nie może.<br />

– Jakże? i ty to mówisz?<br />

– Mówię tak, bo <strong>taki</strong> jest dotychczas obyczaj; jak będzie inny, będę mówił i<strong>na</strong>czej.<br />

– A mnie się z<strong>da</strong>je – zawołał <strong>na</strong> to młodzieniec – że jeśli ktoś tylko umiał uczuć obrazę, to<br />

już tym samym okazał się godnym zadośćuczynienia i nikt mu go nie powinien odmówić!<br />

– Tak <strong>na</strong>m powia<strong>da</strong> <strong>na</strong>sz zdrowy rozum i zapewne kiedyś przyjdzie do tego, że <strong>taki</strong> obyczaj<br />

się między ludźmi ustali, ale dziś jeszcze tak nie jest.<br />

– Nie jest – powtórzył Flawiuisz, chodząc w zamyśleniu po izbie.<br />

– Ach! mój dziadku! – zawołał on z głębokim uczu<strong>ci</strong>em po chwili – tylko <strong>na</strong> jedną godzinę,<br />

tylko <strong>na</strong> jeden kwadrans <strong>da</strong>j mi jakieś <strong>na</strong>zwisko, a potem weź go sobie, <strong>na</strong> zawsze, <strong>na</strong><br />

wieki! nigdy się on nie upomnę!<br />

– Widzę – mówił <strong>na</strong> to z niespokojnoś<strong>ci</strong>ą staruszek – żeś się w jakąś awanturę zaplątał albo<br />

chcesz się zaplątać. Moim z<strong>da</strong>niem <strong>na</strong>jlepiej <strong>taki</strong>ch rzeczy unikać, zwłaszcza kiedy się jest<br />

w położeniu podobnym twojemu i kiedy się mieszka w kraju tak surowym w przesą<strong>da</strong>ch. Czy<br />

nie powiesz mi, co to jest <strong>taki</strong>ego?<br />

– Ej! to nic... gdzież tam! nic wcale... Położenie moje się pogorszyło cokolwiek. W chwili<br />

kiedy miałem stanąć <strong>na</strong> pewnych nogach albo może <strong>na</strong>wet u celu, upadłem jeszcze <strong>da</strong>leko<br />

niżej. Zwy<strong>ci</strong>ężo<strong>na</strong> sprawa podoba się Katonowi, ale kobiety trzymają zwykle z bogami, <strong>który</strong>m<br />

się podobają zwy<strong>ci</strong>ęzcy. Być może <strong>na</strong>wet, że dostanę rywala. Ha! ale to próżno! Nie mam<br />

zwyczaju płakać i <strong>na</strong>rzekać, a obaczymy, kto wytrwa.<br />

– Moje dziecko, mówisz jakby hieroglifami. Tobie coś przykrego się stało. Zrazu myślałem,<br />

że <strong>ci</strong>ę tylko tak gorzki szał <strong>na</strong>padł, jak <strong>ci</strong>ę zwykł często <strong>na</strong>pa<strong>da</strong>ć, ale teraz widzę, że się<br />

to stało dla jakiegoś powodu. Powód ten bardzo mnie zajmuje. Wiesz, ile <strong>ci</strong>ę kocham, wiesz,<br />

że tylko dla <strong>ci</strong>ebie żyję, twoje smutki i twoje radoś<strong>ci</strong> to wszystko moje. Chodź, siądź tutaj<br />

przy mnie, wyspowia<strong>da</strong>j się ze wszystkiego przede mną, <strong>ci</strong>ężar twojego serca zrzuć <strong>na</strong> mnie,<br />

ja go przyjmę w całoś<strong>ci</strong>. No, chodź i sia<strong>da</strong>j tu przy mnie.<br />

– Dobry jesteś, mój dziadku – rzekł <strong>na</strong> to młodzieniec ze łzami w oczach – pocz<strong>ci</strong>wy jesteś,<br />

<strong>na</strong>jlepszy, ale ty, mój staruszku, nic mi nie pomożesz – Z tymi słowami <strong>na</strong> ustach przystąpił<br />

do starca, patrzał <strong>na</strong> niego przez chwilę, a potem klęknął przy nim i oparłszy głowę <strong>na</strong><br />

jego kola<strong>na</strong>ch, płakał rzewnymi łzami.<br />

– O! jakże my nieszczęśliwi jesteśmy obadwa!<br />

83


– Uspokój się, moje dziecko – mówił <strong>na</strong> to staruszek – nieszczęś<strong>ci</strong>a nie są wieczne, tak jak<br />

nic nie masz wiecznego <strong>na</strong> ziemi. Są ludzie, którzy się rodzą pod nieszczęśliwą gwiazdą. Ja w<br />

to wierzę. Jest to niby fatalizm, ale nim nie jest w isto<strong>ci</strong>e, bo pod tymi z<strong>da</strong>rzeniami, które się<br />

w <strong>na</strong>szych oczach wiążą tylko w jakiś fatalny związek, jest zwykle ukryta jakaś myśl wyższa,<br />

wyrok opatrznoś<strong>ci</strong> lub wola Boża, której my <strong>na</strong>szym krótkim wzrokiem dojrzeć nie możemy.<br />

Ale są tacy ludzie, ja sam ich z<strong>na</strong>łem niemało. Ci ludzie, ś<strong>ci</strong>ągnąwszy <strong>na</strong> siebie klątwę <strong>taki</strong>ej<br />

fatalnoś<strong>ci</strong>, jakikolwiek krok zrobią w swym ży<strong>ci</strong>u, to <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej fałszywy. W ich sercach bywa<br />

zawsze <strong>na</strong>jlepsza wola, <strong>na</strong>jszlachetniejsze uczu<strong>ci</strong>e, ale kiedy przystąpią do czynu, zawsze<br />

zaszkodzą sobie, a nie pomogą nikomu. I tak jeden błąd po<strong>ci</strong>ąga drugi za sobą i te błędy wiążą<br />

się w <strong>taki</strong> łańcuch nieskończony, że <strong>na</strong> koniec nic im się już nie wiedzie. Ich całe posta<strong>ci</strong>e<br />

okrąża <strong>na</strong>wet jakaś tak błęd<strong>na</strong> atmosfera, że otaczającym ich ludziom wszystko się w nich<br />

wy<strong>da</strong>je i<strong>na</strong>czej. Ich <strong>na</strong>jpiękniejsze myśli <strong>na</strong>pełniają zgrozą słuchaczów, ich <strong>na</strong>jszlachetniejsze<br />

uczu<strong>ci</strong>a nie wzbudzają żadnego udziału, ich cnoty <strong>na</strong>wet mają pozory występków. Ja, kiedy<br />

się patrzę <strong>na</strong> twoje ży<strong>ci</strong>e, pomimo woli <strong>na</strong> tę myśl przychodzę. Bo i cóż myśleć o ży<strong>ci</strong>u człowieka,<br />

którego już samo poczę<strong>ci</strong>e było grzechem rodziców? – Ale po<strong>ci</strong>esz się, moje dziecko.<br />

Pan Bóg jest litoś<strong>ci</strong>wszy od ludzi. Wiele jest grzechów <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e, <strong>który</strong>ch nie przebaczą ludzie,<br />

a On je przebaczy. Grzechy się mażą, a z nimi niepowodzenia i fatalnoś<strong>ci</strong> biorą swój<br />

koniec. I twoje niepowodzenia się skończą. Nie wiem, co <strong>ci</strong>ebie czeka, stary jestem i może<br />

tego już nie dożyję, lecz pewny jestem, że kiedyś, a może już bardzo niebawem, i tobie słońce<br />

zaświe<strong>ci</strong>. Ty masz serce wielkie i czułe, masz umysł bystry i sięgający wysoko, <strong>na</strong><strong>ci</strong>erpiałeś<br />

się wiele i masz wszelkie prawo do szczęś<strong>ci</strong>a. Ale twoje serce jest za<strong>na</strong>dto drażliwe i wrzące,<br />

umysł nieoględny, gwałtowny, a stąd za<strong>na</strong>dto bujne myśli i bezmierne pragnienia. A żyjąc<br />

pomiędzy ludźmi, trzeba czuć koniecznie po ludzku, trzeba się <strong>na</strong> świat zapatrywać po ludzku,<br />

trzeba być koniecznie człowiekiem. Kto chce być więcej niżeli człowiekiem, dla tego<br />

zawsze się z<strong>na</strong>jdzie Golgotha – a ludzkie szczęś<strong>ci</strong>e jest zgotowane tylko li dla ludzi. Trzeba<br />

więc rozsądku i miary, a potem wszystko się z<strong>na</strong>jdzie. A dla <strong>ci</strong>ebie jeszcze wiele rzeczy z<strong>na</strong>leźć<br />

się może. Kto wie, jakie spaść mogą kiedyś <strong>na</strong> <strong>ci</strong>ebie fortuny, kto wie, jakie się tobie<br />

otworzą świetnoś<strong>ci</strong>? A wszakże on także jest tylko człowiekiem. Jeżeli jeszcze żyje, lubo był<br />

twardym jak głaz, któż wie, czy się kiedyś nie zmiękczy? Czas zmiękcza głazy, poruszają się<br />

sumienia <strong>na</strong>jzatwardzialszych grzeszników, kruszą się serca zbrodniarzy. W Boskich ręku są<br />

<strong>na</strong>sze losy, w <strong>na</strong>szych <strong>ci</strong>erpliwość i pokora, którą nigdy nie omija <strong>na</strong>gro<strong>da</strong>.<br />

Kiedy skończył staruszek, Flawiusz podniósł głowę do góry, popatrzył mu w twarz dziwnie<br />

spokojnymi oczyma i spytał:<br />

– Dziadku! czy ty mi nigdy nie powiesz, kto on jest i jak się <strong>na</strong>zywa?<br />

– Ja? nigdy – odpowiedział stanowczo starzec.<br />

– Nigdy?<br />

– Przysiągłem przed krucyfiksem <strong>na</strong> zbawienie duszy mojej.<br />

– O! czemu ty przysięgałeś!<br />

– <strong>Aby</strong> <strong>ci</strong>ebie ochronić od głodu i nędzy. To był jedyny ratunek.<br />

Flawiusz ch<strong>ci</strong>ał jeszcze coś <strong>na</strong> to powiedzieć, kiedy wtem <strong>da</strong>ły się słyszeć jakieś głosy<br />

przed drzwiami. W tej też chwili weszli do izby sławny w rok później Konopka i kilku innej<br />

młodzieży różnego stroju.<br />

Flawiusz się zerwał i wybiegł ku nim, a powitawszy ich, wyprowadził zaraz do swego<br />

mieszkania, które się z<strong>na</strong>jdowało w tym samym domu od frontu.<br />

84


VI<br />

Pomiędzy osobami, zajmującymi pierwsze miejsca w owoczesnym wielkim świe<strong>ci</strong>e warszawskim,<br />

z<strong>na</strong>jdował się także i pan Rogaliński, wojewo<strong>da</strong> inflancki.<br />

Był to potomek jednej z <strong>na</strong>jz<strong>na</strong>komitszych Wielkopolskich rodzin, która, pieczętując się<br />

Łodzią i będąc spokrewnioną z Leszczyńskimi, Opalińskimi, Zebrzydowskimi i tak <strong>da</strong>lej, posia<strong>da</strong>ła<br />

swojego czasu równie z<strong>na</strong>komitą fortunę.<br />

Rodzi<strong>na</strong> ta wszakże już w ostatnich latach panowania Augusta III podupadła była cokolwiek.<br />

Skła<strong>da</strong>ła o<strong>na</strong> się wtenczas głównie z dwóch bra<strong>ci</strong> rodzonych: starszego Filipa, <strong>który</strong> był<br />

podczaszym pilznieńskim i dziedziczył <strong>na</strong> Jaworzu i kilku wsiach innych, i z młodszego Kaspra,<br />

o <strong>który</strong>meśmy wspomnieli u góry. Obadwa <strong>ci</strong> bra<strong>ci</strong>a już niewiele posia<strong>da</strong>li fortuny, ale<br />

obadwa także poszli w świat całkiem różnymi od siebie drogami.<br />

Pan podczaszy pilznieńaki trzymał się partii saskiej i mieszkał wprawdzie w<strong>ci</strong>ąż <strong>na</strong> wsi, ale<br />

prowadząc dom otwarty i <strong>da</strong>wnej świetnoś<strong>ci</strong> swojego imienia odpowiedni, nie tylko fortuny<br />

swej nie pomnożył, ale jej z<strong>na</strong>cznie <strong>na</strong>dszarpnął. Wcześnie też dorósł i dojrzał syn jego, Tadeusz,<br />

<strong>który</strong> kiedy podczas konfederacji barskiej .cały pułk jazdy swoim kosztem postawił,<br />

ten pułk przez nieostrożność do miesiąca utra<strong>ci</strong>ł i sam się dostał w niewolę <strong>na</strong> zamek krakowski<br />

– fortunę swoją przez to prawie całkiem uronił i to do tego stopnia, że została mu się <strong>na</strong><br />

końcu tylko wieś jed<strong>na</strong>, Podolany, dziedziczo<strong>na</strong> niegdyś po Zebrzydowskich.<br />

Nie ufając stronnictwu, którego się trzymał jego brat i synowiec, drugi wyobrazi<strong>ci</strong>el tego<br />

z<strong>na</strong>komitego rodu, Kasper, rzu<strong>ci</strong>ł się już zawczasu w drogę zupełnie prze<strong>ci</strong>wną. Wychowany<br />

częś<strong>ci</strong>ą w Wiedniu, częś<strong>ci</strong>ą we Lwowie, i już <strong>na</strong> ławach szkolnych spoufalony z młodzieżą<br />

<strong>na</strong>jpierwszych domów, umiał on się zbliżyć <strong>na</strong>tychmiast do króla Stanisława Augusta, jak<br />

tylko ten osiadł <strong>na</strong> tronie. Skarbiąc sobie pomału ufność i łaskę panującego i zakła<strong>da</strong>jąc <strong>na</strong> tej<br />

drodze fun<strong>da</strong>menty do swojej przyszłej kariery, był oczewiś<strong>ci</strong>e tak roztropnym, że do niczego<br />

<strong>taki</strong>ego nie przyłożył otwar<strong>ci</strong>e swej ręki, co by było być mogło tej karierze szkodliwym.<br />

Wskutek tego rósł bezustannie w z<strong>na</strong>czeniu w kole swojej koterii i awansując w tytułach i<br />

urzę<strong>da</strong>ch, został już wkrótce członkiem Rady Nieustającej, w której miał wydział fi<strong>na</strong>nsów.<br />

Później, a mianowi<strong>ci</strong>e w roku 1787, jako potomek tak z<strong>na</strong>komitej familii, posia<strong>da</strong>jący z<strong>na</strong>czne<br />

dobra w Galicji, a zresztą tak wysoki urzędnik w Królestwie Polskim, otrzymał od cesarza<br />

Józefa patent <strong>na</strong> tytuł hrabi – a <strong>na</strong> koniec w Polsce został mianowany wojewodą inflanckim.<br />

Powia<strong>da</strong>no <strong>na</strong>ówczas, że ten tytuł ostatni kupił sobie po prostu za cenę pię<strong>ci</strong>u tysięcy dukatów,<br />

<strong>na</strong> co wszakże nie było żadnego dowodu i <strong>na</strong> co zresztą nie potrzeba dowodu, jeśli tylko<br />

kupujący i sprze<strong>da</strong>jący taką bańkę mydlaną byli wzajemnie ze swego handlu konten<strong>ci</strong>.<br />

Jed<strong>na</strong>k te rozmaite próżnostki nie przeszkadzały wojewodzie zajmować się poważnymi i<br />

wcale pożytecznymi pracami. Jest bowiem rzeczą pewną, że był to człowiek <strong>na</strong> swoje czasy<br />

z<strong>na</strong>komi<strong>ci</strong>e uczony; jego <strong>na</strong>ukę, roztropność i rozległe wiadomoś<strong>ci</strong> w różnych kierunkach<br />

cenił wysoko nie tylko sam panujący, ale i cała światła powszechność; pracował <strong>na</strong>wet sam z<br />

piórem w ręku i <strong>na</strong> tej drodze znosił się bardzo często z księ<strong>ci</strong>em jenerałem ziem podolskich,<br />

a będąc jednym z bardzo czynnych współpracowników owoczesnych pism periodycznych, był<br />

zarazem, jako człowiek zamożny, jednym z głównych mece<strong>na</strong>sów owoczesnej literatury. A w<br />

<strong>taki</strong>m stanie rzeczy, lubo wojewo<strong>da</strong> miał niektóre swe strony słabe, a ze stron swoich moc-<br />

85


nych nie korzystał zawsze stanowczo, nietrudno jed<strong>na</strong>k pojąć, że nie miał wcale opinii dwuz<strong>na</strong>cznej:<br />

owszem <strong>na</strong>wet, gdzie tylko o nim wspomniano, z<strong>na</strong>jdowano go mężem zacnym i<br />

nieskalanym, ceniono wysoko jego <strong>na</strong>ukę i pracę i chwalono powszechnie, klasycznym stylem,<br />

gust do cnoty i szlachetnych uczynków.<br />

W swoim prywatnym ży<strong>ci</strong>u wojewo<strong>da</strong> się także poprowadził niegorzej. Nauczony przykładem<br />

brata i synowca, lubo fortuny nic nie przyrobił, starał się ją przy<strong>na</strong>jmniej utrzymać; jakoż<br />

posia<strong>da</strong>ł zawsze Rogoźną, Albigową, Krzaczkową z przyległoś<strong>ci</strong>ami pod Łańcutem i miał <strong>na</strong><br />

Podolu Hołhocze, majątek z<strong>na</strong>czny, wzięty wianem za żoną. Cała ta fortu<strong>na</strong> nie była wprawdzie<br />

tak wielka, jaka by się była z<strong>da</strong>ła wojewodzie, liczącemu się do <strong>na</strong>jpierwszych dygnitarzy<br />

w dwóch oddzielnych prowincjach, ale rządzo<strong>na</strong> dobrze, przy roztropnym zastosowaniu wy<strong>da</strong>tków<br />

do intrat, wystarczała mu jakoś i nie zniewalała do nieodpowiednich swojemu stanowi<br />

oszczędnoś<strong>ci</strong>.<br />

Co do familijnych stosunków nie moż<strong>na</strong> wiedzieć z pewnoś<strong>ci</strong>ą, ile w nich byt szczęśliwym<br />

– wiadomo tylko, że był po dwakroć żo<strong>na</strong>tym. Z pierwszej żony, która wniosła mu tylko nieziszczoną<br />

<strong>na</strong>dzieję posagu, miał jedną córkę, z drugiej, wdowy po Zabielskim, było, jak mówią,<br />

pięć córek, może <strong>na</strong>wet i więcej, co trudno było wiedzieć z pewnoś<strong>ci</strong>ą, bo były to wtedy<br />

jeszcze niedorosłe panienki, które się wychowywały we Lwowie, a i tam <strong>na</strong>wet były trzymane<br />

z guwer<strong>na</strong>ntkami w niedostępnych dla goś<strong>ci</strong> apartamentach.<br />

We Lwowie miał wojewo<strong>da</strong> kamienicę swą własną, czyli tak zwany pałac przy Ormiańskiej<br />

ulicy, <strong>który</strong> miał urządzony bogato i <strong>na</strong>wet tak obszerne miał w nim salony, że w nich<br />

przyjmował cesarza Józefa podczas jego bytnoś<strong>ci</strong> we Lwowie. We Lwowie też była jego właś<strong>ci</strong>wa<br />

siedziba, ale jego urząd w Królestwie Polskim i stanowisko u dworu Stanisława Augusta<br />

kazały mu także nie zaniedbywać Warszawy, jakoż miał dom także i w Warszawie i przepędzał<br />

tu zwykle <strong>na</strong>jmniej kilka miesięcy co roku.<br />

Teraz już prawie rok cały mieszkał nieprzerwanie w Warszawie – i miał do tego dosyć<br />

ważne powody.<br />

Głównym wszakże spomiędzy tych wszystkich mniej lub więcej ważnych powodów była<br />

jego córka <strong>na</strong>jstarsza, którą koniecznie ch<strong>ci</strong>ał wy<strong>da</strong>ć za mąż i to wy<strong>da</strong>ć nie tylko stosownie,<br />

ale <strong>na</strong>wet i dobrze. Wprawdzie wymagał tego po nim w każdym razie obowiązek ojcowski; w<br />

tym stanie rzeczy jed<strong>na</strong>k <strong>na</strong>kazywał mu to jeszcze szczególnie wzgląd <strong>na</strong> szczupły majątek,<br />

wzgląd <strong>na</strong> własne stanowisko w dwóch społeczeństwach i <strong>na</strong> inne dzie<strong>ci</strong>, <strong>który</strong>ch było tuk<br />

wiele.<br />

Zamiar ten wszakże był niełatwym do uskutecznienia.<br />

Młodzież owoczes<strong>na</strong> bogata, pomiędzy którą wkradła się była wielka wystawność, elegancja,<br />

gra, a <strong>na</strong>wet tu i ówdzie rozpusta, była zajęta swoją zwykłą zabawą i dopóki jej do tego<br />

starczyło środków, nie myślała wcale o ożenieniu. Kiedy się <strong>który</strong> z własnego popędu żenił, to<br />

tylko z wielkim posagiem, a <strong>który</strong> musiał się żenić, ten już nie był bogaty. Oprócz tego<br />

wszakże zachodziła tu jeszcze i druga trudność, która stąd wypływała, że <strong>na</strong>jstarsza córka<br />

hrabiego już z dziecka nie zapowia<strong>da</strong>ła wcale pięknoś<strong>ci</strong>.<br />

Co wszystko rozważywszy zawczasu, roztropny hrabia równie zawczasu całkiem inny plan<br />

sobie względem swej córki założył. I plan ten <strong>na</strong>wet w wielkiej częś<strong>ci</strong> wyko<strong>na</strong>ł. Jakoż <strong>na</strong>tenczas<br />

jeszcze, kiedy jego córka miała zaledwie lat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e, rozpatrzył on się pomiędzy<br />

młodzieżą prawie równą jej wiekiem i wybrawszy sobie <strong>taki</strong>ego, <strong>który</strong> mu odpowia<strong>da</strong>ł pod<br />

każdym względem, przysposobił go sobie zawczasu. Tego młodzieńca wprowadził on w dom<br />

swój, zaczął się nim opiekować jak drugi oj<strong>ci</strong>ec, przyzwyczaił i przywiązał go do całej swojej<br />

rodziny, a kierując tak swoją opiekę, ażeby się pomiędzy tym młodzieńcem a jego córką zawiązały<br />

stosunki jak <strong>na</strong>jbliższej przyjaźni, czuwał już bezustannie <strong>na</strong>d tym dziełem swej<br />

przezornoś<strong>ci</strong>, oczekując <strong>ci</strong>erpliwie tej pory, w której będzie mógł swoją pracę ostatecznym<br />

uwieńczyć skutkiem.<br />

86


I praca ta, jak dotychczas, wiodła się wojewodzie jak <strong>na</strong>jpomyślniej.<br />

Młodzieńcem tym bowiem, przez. niego upatrzonym i przyswojonym, był pan Jędrzej<br />

Rudnicki. Jędrzej był ,synem bardzo bogatych rodziców. Jego oj<strong>ci</strong>ec posia<strong>da</strong>ł miasteczko Jaćmierz,<br />

otoczone kilkoma dużymi wsiami, inny majątek z<strong>na</strong>czny <strong>na</strong> granicy śląskiej, a jeszcze<br />

oprócz ziemi mówiono o nim, że ma sumy bajońskie. Wprawdzie oj<strong>ci</strong>ec Jędrzeja także się po<br />

raz wtóry ożenił i także z wdową, tak jak i wojewo<strong>da</strong>, ale ta wdowa, mając jedną córkę z<br />

pierwszego męża, nie miała żadnych już dzie<strong>ci</strong> – i Jędrzej był jedy<strong>na</strong>kiem. Oprócz tego Jędrzej<br />

był bardzo pocz<strong>ci</strong>wym chłopcem. Poz<strong>na</strong>ł go wojewo<strong>da</strong> jeszcze będącego w konwik<strong>ci</strong>e<br />

we Lwowie, zaczął się .nim opiekować, co parę dni do siebie zapraszać – a Jędruś, z<strong>na</strong>jdując<br />

w jego domu po twardych pracach konwiktowych bardzo wesołą rozrywkę, po surowych twarzach<br />

swych profesorów twarze tak uśmiechnione i miłe, po nieubłaganych sercach swoich<br />

dozorców serca <strong>taki</strong>e przyjazne i dobre, tak się do tego domu przywiązał, jakby to był dom<br />

jego własny. Przyczyniły się do tego niemało jego domowe, familijne stosunki, które później<br />

poz<strong>na</strong>my – tu dość powiedzieć, że w przywiązaniu się młodzieńca do swego domu wojewo<strong>da</strong><br />

nie mógł mieć więcej nic do życzenia.<br />

Co do przywiązania się młodzieńca do panny, to się także dosyć u<strong>da</strong>ło, cho<strong>ci</strong>aż w tym było<br />

<strong>da</strong>leko więcej trudnoś<strong>ci</strong>.<br />

Pan<strong>na</strong> Melania bowiem, nie zapowia<strong>da</strong>jąc już z dziecka pięknoś<strong>ci</strong>, jakeśmy o tym wspomnieli<br />

powyżej, dorosła pięknie, ale była wcale nieładną. Jakoż była to teraz dosyć słusz<strong>na</strong> i<br />

szczupła blondynka, której pomimo to jed<strong>na</strong>k nie brakowało <strong>ci</strong>ała. Jej twarz, po<strong>ci</strong>ągła i peł<strong>na</strong>,<br />

może nie miała rysów zupełnie szpetnych, rysy te <strong>na</strong>wet były dość regularne – ale nie było w<br />

nich ani <strong>ci</strong>enia urody. Do tego jeszcze żółtawa cera, <strong>na</strong> której błyszczały dwa dosyć silne <strong>na</strong><br />

licach rumieńce, wąskie i blade usta i włosy <strong>ci</strong>emnoblond, zbliżające się bardzo do rudego<br />

koloru, czyniły z niej postać, lubo niebrzydką bezwzglęnie, ale nieładną <strong>na</strong>wet pomiędzy<br />

brzydkimi.<br />

Ale nikogo nie upośledził Pan Bóg tak bez litoś<strong>ci</strong>, żeby mu wszystko odebrał, a przy<strong>na</strong>jmniej<br />

nie pozostawił drogi do <strong>na</strong>grodzenia sobie niedostatku tych <strong>da</strong>rów, <strong>który</strong>mi zawsze <strong>na</strong><br />

ślepo wła<strong>da</strong> często nielitoś<strong>ci</strong>wa <strong>na</strong>tura. Tak też i pan<strong>na</strong> Melania w zamian za wdzięki przemijające<br />

miała niemało wrodzonych przymiotów <strong>taki</strong>ch, które nigdy nie giną, Na swoje szczęś<strong>ci</strong>e<br />

poz<strong>na</strong>ła o<strong>na</strong> zawczasu, że musząc ustąpić innym swoim współzawodniczkom <strong>na</strong> tej drodze,<br />

<strong>na</strong> której one zwykle celują, równie zawczasu zaczęła się starać o to, ażeby je prześ<strong>ci</strong>gnąć<br />

<strong>na</strong> innej. Jakoż, rzecz dziw<strong>na</strong>, z jaką osobliwszą pilnoś<strong>ci</strong>ą od<strong>da</strong>ła się o<strong>na</strong> <strong>na</strong>ukom już<br />

wtedy, kiedy jej rówieśnice myślały tylko o nieprzerwanych rozrywkach. Starsi przyja<strong>ci</strong>ele<br />

domowi pamiętali ją wszyscy, kiedy małą jeszcze będąc dziewczynką, przesiadywała dnie i<br />

noce <strong>na</strong>d książką i niczym od niej się nie <strong>da</strong>ła oderwać. Nieraz rodzice wybierali się <strong>na</strong><br />

.<strong>da</strong>lekie przejażdżki, często goś<strong>ci</strong>e bywali w domu i wyprawiano dla nich różne stateczne zabawy,<br />

do <strong>który</strong>ch zawsze zapraszano Melanią, ale o<strong>na</strong> w tym wszystkim prawie nigdy nie<br />

brała udziału. A jeśli się kiedy z<strong>da</strong>rzyło, że dla jakiej rozrywki kilka godzin dziennych strawiła<br />

bez pracy, to za to zwykle, kiedy w całym domu światła pogaszono, w jej pokoiku jeszcze<br />

późno w noc paliła się lampka oliw<strong>na</strong> i kto by był zajrzał do niej, byłby ją widział siedzącą<br />

przy stoliku <strong>na</strong>d książką, odpędzającą sen silną wolą i pracą. Przy <strong>taki</strong>ej pracy <strong>ci</strong>erpiało<br />

niemało jej delikatne zdrowie, jej oczka się coraz bardziej zmniejszały, żółkły lica i cała postać<br />

się pochylała i więdła; jakoż ostrzegano ją o tym i zwracano jej uwagę <strong>na</strong> urodę i zdrowie.<br />

Ale o<strong>na</strong> zawsze odpowia<strong>da</strong>ła <strong>na</strong> to: – Brzydszą, jak jestem, nie będę, a rozumniejszą być<br />

mogę i być trzeba koniecznie. – I trwała w swym przedsięwzię<strong>ci</strong>u z niezwichnioną stałoś<strong>ci</strong>ą.<br />

Przy tak z<strong>na</strong>komi<strong>ci</strong>e wykształconym i pielęgnującym <strong>na</strong>uki ojcu z<strong>na</strong>lazła o<strong>na</strong> do spełnienia<br />

swojego przedsięwzię<strong>ci</strong>a <strong>na</strong>dzwyczaj wiele ułatwień, a przy <strong>taki</strong>ej pilnoś<strong>ci</strong>, jakiekolwiek być<br />

mogły jej usposobienia wrodzone, nie mogła prawie uchybić celu. Jakoż dzisiaj wojewodzianka<br />

liczyła się już stanowczo do <strong>na</strong>jwięcej wykształconych kobiet swojego czasu. Z każ-<br />

87


dym prawie cudzoziemcem, prezentującym się w domu jej ojca lub spotkanym w innych salo<strong>na</strong>ch<br />

warszawskich, rozmawiała jego własnym językiem, z<strong>na</strong>ła całą literaturę polską tak, jak<br />

ją moż<strong>na</strong> było z<strong>na</strong>ć <strong>na</strong>ówczas <strong>na</strong>jlepiej, a utwory literatur obcych były jej z<strong>na</strong>ne <strong>na</strong>wet <strong>da</strong>leko<br />

dokładniej niżeli samym uczonym, którzy, nie z osobliwszą pilnoś<strong>ci</strong>ą od<strong>da</strong>jąc się umiejętnoś<strong>ci</strong>om<br />

obcych języków, nie mieli do nich tak łatwego przystępu.<br />

Wszakże przy pilnoś<strong>ci</strong> około <strong>na</strong>uk nie zaniedbywała o<strong>na</strong> i strony humanitarnej swego umysłu<br />

i serca. Ci, którzy ją z<strong>na</strong>li bliżej, chwalili <strong>na</strong>de wszystko jej umysł wzniosły, otwarty, szlachetny,<br />

jej serce tkliwe, zdolne uczuć głębokich i trwałych, i unosili się <strong>na</strong>d jej charakterem,<br />

<strong>pełny</strong>m spokoju, statecznoś<strong>ci</strong>, powagi i owej <strong>na</strong>d wszystkie cnoty <strong>na</strong>jpiękniejszej skromnoś<strong>ci</strong>,<br />

która tak wdzięcznie zdobi każdą rzeczywistą zasługę, a jest <strong>na</strong>jwspanialszą koroną każdej<br />

wykształconej kobiety.<br />

Pannę Melanię Jędrzej z<strong>na</strong>ł jeszcze dzieckiem – a dzieląc z nią wszystkie półdzie<strong>ci</strong>ęce<br />

uczu<strong>ci</strong>a i myśli, już <strong>na</strong>tenczas się niepomału do niej przywiązał. Później, wyrabiając sobie z<br />

nią razem pierwsze jaśniejsze o głównych rzeczach poję<strong>ci</strong>a i utrwalając w sobie jed<strong>na</strong>kowe<br />

uczu<strong>ci</strong>a, zlał się z nią duchem jakby w jakąś dwoistą istotę, która wszakże jedną tylko myślała<br />

głową i jedno posia<strong>da</strong>ła uczu<strong>ci</strong>e. W <strong>da</strong>lszym czasie, kiedy Jędrzej już jako młodzian półmęskim<br />

okiem zaczął się rozpatrywać po świe<strong>ci</strong>e i tymże samym okiem przypatrywać się spotykanym<br />

w świe<strong>ci</strong>e kobietom, nie mógł on tego nie dostrzec, jak tamte kobiety są piękne, a jak<br />

Melania jest brzydką. Ale <strong>na</strong> szczęś<strong>ci</strong>e Melanii Jędrzej żył w bardzo bliskich stosunkach z<br />

owoczesną młodzieżą i lubo sam nie miał żadnych <strong>na</strong> tej drodze doświadczeń, od tej młodzieży<br />

niejednokrotnie dowiadywał się o tym, jaka pod tymi błyskotliwymi wdziękami sławnych z<br />

pięknoś<strong>ci</strong> kobiet kryje się często szkara<strong>da</strong>. Tak uprzedzony z góry do otaczającego go świata,<br />

wzburzony nieraz do gruntu nowymi doświadczeniami innych, znudzony czczoś<strong>ci</strong>ą, a częstokroć<br />

bezwstydem ówczesnych salonowych paplanin, kiedy się z<strong>na</strong>lazł u boku swojej rówieśnicy<br />

i przyja<strong>ci</strong>ółki, z<strong>da</strong>wało mu się, jak gdyby po długim i nużącym brodzeniu po skwarnej<br />

afrykańskiej pustyni z<strong>na</strong>lazł się u brzegu zielonej, orzeźwiającej oazy. Jej czyste, niezbrukane<br />

uczu<strong>ci</strong>a były dla niego balsamem, <strong>który</strong> odżywiał jego boleś<strong>ci</strong>ą znękane serce, jej wzniosłe i<br />

szlachetne myśli chroniły jego chwiejący się umysł od chwilowego upadku – a spokój jej duszy<br />

i religij<strong>na</strong> ufność w ostateczne zwy<strong>ci</strong>ęstwo cnoty, do<strong>da</strong>wały hartu jego charakterowi i<br />

obudzały tym gorętsze pragnienie czynów i poświęcenia. Przy niej czuł się Jędrzej o wiele<br />

lepszym i moralnie silniejszym i jakiekolwiek być mogły jego wrodzone sympatie, wyrobiło<br />

się w nim dla niej tak głębokie uczu<strong>ci</strong>e szacunku, a stąd przyjaźń tak otwarta i szczera, że się<br />

jej nie mógł zaprzeć przed sobą .samym i nie zapierał przed nikim.<br />

Widząc to, wojewo<strong>da</strong> był bardzo zadowolony i już myślał stanowczo o połączeniu tych<br />

dwojga osób, komunikując się coraz częś<strong>ci</strong>ej z Jędrzeja ojcem, a <strong>na</strong>wet i z jego macochą. Ale<br />

nie moż<strong>na</strong> było się bardzo z tym śpieszyć, bo nie były to czasy po temu. Nie<strong>da</strong>wno co skończyła<br />

się jed<strong>na</strong> woj<strong>na</strong>, w której Jędrzej już czynny miał udział pod komendą księ<strong>ci</strong>a Józefa, a<br />

teraz znowu kto tylko cokolwiek głębiej widział, nie mógł się nie spodziewać nowych i zapewne<br />

jeszcze niez<strong>na</strong>nych wypadków. Wiedział to wojewo<strong>da</strong> i wiedział jeszcze <strong>da</strong>leko lepiej<br />

od niego <strong>ci</strong>ekawy i gorąco czujący Jędrzej – było <strong>na</strong>wet pomiędzy nimi <strong>na</strong> tej drodze niejakie<br />

porozumienie, które, lubo nie łączyło .ich z<strong>da</strong>ń różnych od siebie w jedno, stanowiło wszakże<br />

aż <strong>na</strong>dto ważny powód do zaniechania wszelkich myśli o sprawach prywatnych. Nie pozostawało<br />

tedy nic wojewodzie, jak ze swoim <strong>da</strong>wnym zamiarem <strong>na</strong> teraz umilknąć i czekać <strong>ci</strong>erpliwie<br />

swobodniejszego czasu.<br />

Tak stały rzeczy, kiedy <strong>na</strong>dszedł dzień świętej Katarzyny.<br />

Wojewo<strong>da</strong> dzisiaj, odbywszy swoją obowiązkową asystencję <strong>na</strong> <strong>na</strong>bożeństwie, był tylko<br />

krótką chwilę <strong>na</strong> zamku i zaraz do siebie powró<strong>ci</strong>ł. Nie były to już te czasy, w <strong>który</strong>ch czynny<br />

członek Rady Nieustającej nie <strong>da</strong>wał się nikomu wyprzedzać w dworszczyznie. Od chwili<br />

upadku Konstytucji Trze<strong>ci</strong>ego Maja, której był zapalonym zwolennikiem i współmotorem,<br />

88


ardzo on się w swej gorliwoś<strong>ci</strong> o rzecz publiczną oziębił i coraz bardziej się od czynnoś<strong>ci</strong><br />

usuwał. Uważano to <strong>na</strong>wet, iż i u dworu bywał teraz tylko o tyle, o ile musiał, i różnie o tym<br />

mówiono: ale wojewo<strong>da</strong> sam nigdy tej drażliwej materii nie tykał, i jak się rzecz miała w isto<strong>ci</strong>e,<br />

nie objaśniał nikogo.<br />

Powró<strong>ci</strong>wszy do siebie, trochę był niespokojny, bo już się była rozeszła wieść głucha o jakimś<br />

roztratowaniu młodej panienki przez gwardię konną koronną, inni coś wspomi<strong>na</strong>li o<br />

wykradzeniu, inni opowia<strong>da</strong>li jakąś dziwnie niejasną awanturę, w której miał mieć udział<br />

Rudnicki. Po południu posyłał wojewo<strong>da</strong> do Rudnickiego, ale nie zastano go w domu, i tak w<br />

niepewnoś<strong>ci</strong> zeszedł dzień do wieczora.<br />

W wieczór kilka osób obcych pojawiło się w salonie wojewody. Przyszło parę matron poważnych<br />

i zajęło z Melanią główne miejsce salonu. Przyszło kilka uczonych, kilku z<strong>na</strong>komitszych<br />

wojskowych, a z nimi i ksiądz Podlewski, tytułujący się kanonikiem i proboszczem<br />

rawskim, ale od niejakiego czasu mieszkający <strong>ci</strong>ągle w Warszawie. Był to mąż z<strong>na</strong>komitych<br />

zdolnoś<strong>ci</strong>, niemłody już, ale pełen młodzieńczej energii, żył w bardzo bliskich stosunkach z<br />

księdzem podkanclerzym Hugonem, wspólnie z nim pracował i podobno za jego protekcją<br />

dostąpienia jakiejś wyższej posady oczekiwał. Dziś ksiądz podkanclerzy, jak wiadomo, był w<br />

Dreźnie, przyja<strong>ci</strong>el jego wszakże w Warszawie pozostał i opiekując się nie<strong>który</strong>mi sprawami<br />

księdza podkanclerzego, miał <strong>na</strong>dzwyczaj rozgałęzione w stolicy stosunki, dosyć przyjazne z<br />

wojewodą, lecz <strong>da</strong>leko bliższe z Rudnickim.<br />

Rozmowa gromadzących się w salonie wojewody osób toczyła się zwykle około poważnych<br />

<strong>na</strong>ukowych lub politycznych przedmiotów; teraz wszakże nie mówiono o niczym innym<br />

jak tylko o tej jakiejś awanturze dzisiejszej, o której jed<strong>na</strong>k nic nie wiedziano pewnego. Młody<br />

sekretarz pa<strong>na</strong> marszałka utrzymywał, że to było wykradzenie, które się nie u<strong>da</strong>ło, ksiądz<br />

kanonik wietrzył w tym jakąś intrygę dworską i marszcząc brwi <strong>na</strong> to, w swoim jak zwykle<br />

niepowś<strong>ci</strong>ągliwym ferworze, wybuchał z gniewem i oburzeniem, rotmistrz gwardii koronnej<br />

śmiał się i stawiał sto butelek szampa<strong>na</strong> za tym, że w tej plotce brukowej nie masz ani krzty<br />

prawdy – tylko wojewo<strong>da</strong>, zachowując statecznie swoją klasyczną flegmę, nie wyrywał się z<br />

żadnym nie dowiedzionym z<strong>da</strong>niem i mówił:<br />

– Ale poczekaj<strong>ci</strong>eż asaństwo, jak się dowiemy prawdy, osądzimy tę sprawę, jak każe<br />

słuszność. Pokaże <strong>na</strong>m się tu pewnie niebawem jegomość pan Rudnicki, a kiedy był temu, jak<br />

powia<strong>da</strong><strong>ci</strong>e, przytomny, to <strong>na</strong>m <strong>na</strong> wiarygodnej relacji nie braknie.<br />

Ale mijała siódma godzi<strong>na</strong>, <strong>na</strong>dchodziła już ósma, a Rudnickiego nie było. Pan<strong>na</strong> Melania<br />

zaczęła się już nie<strong>ci</strong>erpliwić cokolwiek, ale nie śmiała nic mówić, aż się odezwał kanonik.<br />

– Ale ten pan Jędrzej, jak widzę, nudziarz niepospolity. A wiedział prze<strong>ci</strong>e, że tutaj będę i<br />

że mamy z sobą co do mówienia.<br />

Na te słowa wojewo<strong>da</strong> spojrzał ba<strong>da</strong>wczym wzrokiem <strong>na</strong> mówiącego, a ośmielo<strong>na</strong> Melania<br />

rzekła przystępując do ojca:<br />

– Może byśmy posłali, papo, do pa<strong>na</strong> Jędrzeja, bo zaczy<strong>na</strong>m się w isto<strong>ci</strong>e obawiać, czy mu<br />

się nie z<strong>da</strong>rzył jakiś niespodziewany przypadek.<br />

Ale wojewo<strong>da</strong> dobył spod atłasowej kamizelki licznymi wisiorami ob<strong>ci</strong>ążonego zegarka,<br />

spojrzał <strong>na</strong>ń przy lampie z uwagą i odpowiedział córce:<br />

– Mamy teraz pięćdziesiąt siedm minut <strong>na</strong> ósmą, jeżeli nie przyjdzie do wpół do dziewiątej,<br />

to poszlemy do niego i <strong>na</strong> godzinę dziewiątą będziemy mieli wiadomość.<br />

Pan<strong>na</strong> Melania westchnęła i siadła <strong>na</strong> powrót <strong>na</strong> swoje miejsce, a tymczasem jej oj<strong>ci</strong>ec,<br />

spojrzawszy parę razy z uwagą <strong>na</strong> kanonika, tak zaczął mówić:<br />

– Przerwaliśmy materię, którą pan pułkownik wniósł <strong>na</strong> stół, a która domaga się swego<br />

końca. Waćpan dobrodziej tedy, księże kanoniku, jesteś rozumienia, że dobrze jest dla młodzieży,<br />

jeśli rzucając się <strong>na</strong> tę stronę i ową, wszystkiego spróbuje i wszystkiego sama <strong>na</strong> sobie<br />

doświadczy; co więcej! raczyłeś <strong>na</strong>m <strong>na</strong>wet powiedzieć, iż być to może tylko z tym większą<br />

89


dla jej późniejszego ży<strong>ci</strong>a korzyś<strong>ci</strong>ą, jeśli <strong>na</strong> samym wstępie w świat rzeczywisty przejdzie<br />

przez krwawe z losem zawistnym zapasy, czyli (że twoje własne tu powtórzę wyrazy) w uszy<br />

jej się <strong>na</strong>leje. Masz bowiem taką, z własnego doświadczenia konwikcję, iż charakteru stateczność<br />

i męska wytrwałość w raz powziętych zamiarach, nie będąc nikomu <strong>da</strong>ną od Pa<strong>na</strong> Boga,<br />

<strong>da</strong> się tylko wyrobić przez <strong>ci</strong>ężkie walki i trudy. Takie jest z<strong>da</strong>nie waćpa<strong>na</strong>. Ja z mojej strony<br />

nie śmiem wprost utrzymywać, że to z<strong>da</strong>nie nie zgadza się z prawdą, bo też i trudno zaprzeczyć,<br />

że <strong>na</strong>s <strong>na</strong> nie <strong>na</strong>prowadzają niektóre doświadczenia czerpane z ży<strong>ci</strong>a. Ale żeby to była<br />

jedy<strong>na</strong> droga, alboli też <strong>na</strong>jlepsza, <strong>na</strong> której moż<strong>na</strong> sobie wytrwały, pewny i roztropny uformować<br />

charakter, ośmielę się zanegować stanowczo i moje argumenty zaraz waćpanudobrodziejowi<br />

wyłuszczę.<br />

Tu wojewo<strong>da</strong> dobył złotej tabakiery z portretem króla Stanisława Augusta i zażywając tabakę,<br />

patrzył w oczy kanonikowi wzrokiem <strong>taki</strong>m, jak gdyby mu nim już z góry ogłaszał, że<br />

jego z<strong>da</strong>nie zburzy do gruntu i <strong>na</strong> miazgę rozetrze. I byłoby się to stało <strong>na</strong>jniezawodniej, jeśli<br />

nie za pomocą samychże argumentów, to za pomocą ich klasycznej długoś<strong>ci</strong>, ale wtem wszedł<br />

Rudnicki.<br />

Na widok oczekiwanego goś<strong>ci</strong>a zerwali się wszyscy z miejsc swych i zarzu<strong>ci</strong>li go gwarem<br />

różnobrzmiących zapytań, a kiedy <strong>na</strong>wet poważne matrony opuś<strong>ci</strong>ły <strong>na</strong> chwilę ka<strong>na</strong>pę, ażeby<br />

do <strong>ci</strong>ekawego goś<strong>ci</strong>a się zbliżyć, jeden tylko wojewo<strong>da</strong> pozostał nieruchomy <strong>na</strong> swoim miejscu,<br />

czekając <strong>ci</strong>erpliwie u<strong>ci</strong>szenia się gwaru. Nim się jed<strong>na</strong>k to stało, Rudnicki, znie<strong>ci</strong>erpliwiony<br />

<strong>na</strong>tarczywoś<strong>ci</strong>ą <strong>ci</strong>ekawych, odpowiedział w głos wszystkim:<br />

– Ale co też państwu <strong>taki</strong>ego? skąd awantura? ja o żadnej nic nie wiem. – To rzekłszy,<br />

prze<strong>da</strong>rł się przez tłum zastępujących mu osób i przystąpił do wojewody, witając go ukłonem<br />

<strong>pełny</strong>m uszanowania.<br />

– Jak się masz, panie Jędrzeju? – rzekł wojewo<strong>da</strong> z flegmą, zażywając tabakę – bardzo się<br />

<strong>ci</strong>eszę, że <strong>ci</strong>ę widzę całego, bo <strong>na</strong>s tu już straszono wieś<strong>ci</strong>ą, żeś miał jakąś przygodę. Jakże<br />

tedy? czy była jaka przygo<strong>da</strong> w samej rzeczy?<br />

– Nie wiem, czy to moż<strong>na</strong> zwać przygodą – odpowiedział Rudnicki – jeżeli się jest świadkiem<br />

czegoś, co się obok <strong>na</strong>s dzieje?<br />

– Cóż więc się stało? co się stało? – spytało kilka głosów razem, a nie pytająca o nic, ale<br />

zapewne <strong>na</strong>jwięcej <strong>ci</strong>ekawa, Melania stanęła w tej chwili za fotelem ojcowskim, patrząc w<br />

twarz sia<strong>da</strong>jącego <strong>na</strong> miejsce wskazane młodzieńca i milcząc.<br />

– Ale nic się zgoła nie stało – odpowiedział raz jeszcze Jędrzej – rzecz <strong>na</strong>jzwyczajniejsza<br />

pod słońcem, niewarta <strong>na</strong>wet wspomnienia.<br />

– Powiedzże <strong>na</strong>m z łaski swojej i tę rzecz zwyczajną – rzekł wojewo<strong>da</strong> – niechaj przy<strong>na</strong>jmniej<br />

wiemy, z czego .urosła plotka.<br />

– Z czegóż to plotka nie urośnie w Warszawie? – odpowiedział Rudnicki – tu był ten wypadek,<br />

że jakaś panienka, przestraszywszy się <strong>na</strong>głego tętentu <strong>na</strong>djeżdżającej gwardii konnej<br />

koronnej, <strong>na</strong> ulicy omdlała i została wniesioną do <strong>na</strong>jbliższego domu. Ja byłem przypadkowo<br />

temu przytomny, widziałem jak taż panienka wkrótce powró<strong>ci</strong>ła do przytomnoś<strong>ci</strong>, jak ją odszukała<br />

jej matka czy <strong>ci</strong>otka i jak ją zabrała z sobą do domu. I owóż cała ta wielka awantura.<br />

– Proszę asaństwa – rzekł <strong>na</strong> to wojewo<strong>da</strong> – to w isto<strong>ci</strong>e nie było z czego robić tak wielkiego<br />

hałasu.<br />

– Alboż to nie mówiłem? – zauważał z zadowoleniem rotmistrz gwardii koronnej – byłbym<br />

się założył nie tylko o sto butelek szampa<strong>na</strong>, ale <strong>na</strong>wet o ży<strong>ci</strong>e.<br />

– Jakże więc? – spytał <strong>ci</strong>ekawie marszałkowski sekretarz – to nie było przy tym żadnego<br />

sporu ani zajś<strong>ci</strong>a, ani nic podobnego?<br />

– Był tam wprawdzie jakiś jegomość – odpowiedział Jędrzej – któremu się z<strong>da</strong>wało, żem<br />

tam był niepotrzebmym i ch<strong>ci</strong>ał się <strong>na</strong> mnie pogniewać, ale nie przyszło do tego.<br />

– Jak to nie przyszło? Któż to był ten jegomość? – .spytano z różnych miejsc.<br />

90


– Ten jegomość był to jakiś aplikant czy kupczyk, czy coś podobnego... nie wiem. Podobno<br />

<strong>na</strong>zywa się Flawiusz.<br />

– Flawiusz tam był? – zawołał prędko kanonik – Flawiusz? a toż go z<strong>na</strong>sz prze<strong>ci</strong>e?<br />

– Nie, nie z<strong>na</strong>m zupełnie.<br />

– Któż to jest ten jegomość, pan Flawiusz? – zapytał hrabia.<br />

– Flawiusz – odpowiedział kanonik – jest to młody człowiek, pełen z<strong>na</strong>komitych zdolnoś<strong>ci</strong>.<br />

Nie<strong>da</strong>wno wró<strong>ci</strong>ł z Paryża, gdzie był <strong>na</strong> akademii, a teraz aplikował w zawo<strong>da</strong>ch politycznym<br />

i fi<strong>na</strong>nsowym przy księdzu Hugonie.<br />

– Dziw<strong>na</strong> rzecz, że go nie z<strong>na</strong>m – rzekł wojewo<strong>da</strong> – musi to być młodzieniec obiecującej<br />

przyszłoś<strong>ci</strong>, kiedy go ksiądz Hugo wziął pod swoją protekcję. Ale przyz<strong>na</strong>m się, że i dziwne<br />

nosi <strong>na</strong>zwisko.<br />

– A któż była ta nieszczęśliwa panienka – zapytała z kolei Melania – która omdlała z przestrachu?<br />

– Ta panienka? – powtórzył Jędrzej – ta panienka nie wiem także, kto była? podobno ze<br />

wsi.<br />

– A czegóż ch<strong>ci</strong>ał ten pan Flawiusz od pa<strong>na</strong>? jakie miał prawa do gniewu? czy to była jego<br />

<strong>na</strong>rzeczo<strong>na</strong> ta pan<strong>na</strong>? – pytali wszyscy.<br />

– Przepraszam państwa, że nie odpowiem <strong>na</strong> te pytania. Wszystko już powiedziałem, com<br />

wiedział, a zresztą nie masz <strong>na</strong>wet i o co pytać, bo cóż komu <strong>na</strong> tym zależy?<br />

To rzekłszy Rudnicki, wstał z miejsca, ażeby się usunąć <strong>ci</strong>ekawym z widoku, ale ledwie co<br />

wstał, kanonik wziął go <strong>na</strong>tychmiast pod ramię i poprowadził ku oknu. Melania odprowadziła<br />

ich wzrokiem, zdradzającym nie tylko <strong>ci</strong>ekawość, ale <strong>na</strong>wet jakby jakiś instynktowy niepokój;<br />

spojrzał także <strong>na</strong> odchodzących i wojewo<strong>da</strong> swymi czarnymi, spod gęstych szpakowatych<br />

brwi błyszczącymi oczyma; ale tymczasem kanonik, doszedłszy z Jędrzejem do <strong>na</strong>jod<strong>da</strong>leńszego<br />

ok<strong>na</strong> salonu, stanął w framudze i rzekł:<br />

– Proszę <strong>ci</strong>ę, powiedz no mi, co to tam miałeś z Flawiuszem?<br />

– Albo cóż księdzu kanonikowi <strong>na</strong> tym zależy?<br />

– Zależy mi bardzo wiele, potem się dowiesz.<br />

– Spór miałem z nim przy tej pannie omdlałej, którego skutkiem było to, żem go za drzwi<br />

wyrzu<strong>ci</strong>ł.<br />

– Jak to? za drzwi! – zawołał z przestrachem kanonik.<br />

– Aha, za drzwi – odpowiedział z uśmiechem Rudnicki.<br />

– Ale zmiłuj się, cóż to było?<br />

– Było to, że się z<strong>na</strong>lazł tak, jak się człowiek szlachetny nie powinien z<strong>na</strong>chodzić.<br />

– Ach! proszę <strong>ci</strong>ę, Flawiusz! zaledwie mogę temu <strong>da</strong>ć wiarę.<br />

– No, ale któż bo jest, u Pa<strong>na</strong> Boga, ten Flawiusz?<br />

Kanonik milczał i myślał przez chwilę. Potem zań rzekł <strong>na</strong> pół w zamyśleniu:<br />

– To bardzo źle, bardzo źle się stało... To trza koniecznie zagładzić... Ja się spodziewam,<br />

że kiedyś go obraził, to nie będziesz miał nic prze<strong>ci</strong>w temu, ażeby go przeprosić.<br />

– .Jak to? przeprosić?... ja! pa<strong>na</strong> Flawiusza?<br />

Kanonik patrzał <strong>na</strong> niego z jakimś dziwnym wyrazem półuśmiechu, a półzadziwienia, a<br />

potem, załamawszy ręce,zawołał:<br />

– O! karmazynowe rozumy! – o wielkie serca, kulejące w pargaminowych kaj<strong>da</strong><strong>na</strong>ch! czyż<br />

nie zdoła<strong>ci</strong>e nigdy ucz<strong>ci</strong>ć godnoś<strong>ci</strong> człowieka? I teraz, teraz to pora po temu...<br />

– To wszystko bardzo ładnie – przerwał młodzieniec – lecz koniec końców...<br />

– No, <strong>da</strong>j no pokój – przerwał mu znowu kanonik – już ja to biorę <strong>na</strong> siebie.<br />

– Ale nic ksiądz kanonik nie bierz <strong>na</strong> siebie – odpowiedział stanowczym głosem Jędrzej –<br />

bo ja względem pa<strong>na</strong> Flawiusza nie obowiązuję się do niczego i zawiodę wszystkie <strong>na</strong>dzieje.<br />

91


– Dobrze, dobrze – rzekł <strong>na</strong> to z uśmiechem kanonik – z<strong>na</strong>m <strong>ci</strong>ę za<strong>na</strong>dto dobrze, ażebym<br />

miał nie wiedzieć, czego się mam po tobie spodziewać. Zresztą mniejsza o to. Powiedzże mi<br />

teraz, czy był u <strong>ci</strong>ebie Prozor?<br />

– Nie, nie był.<br />

– A Sierakowski?<br />

– Także nie.<br />

– Tedy nic nie wiesz. Odebraliśmy listy... są ważne wiadomoś<strong>ci</strong>... z<strong>da</strong>je się, że będziemy<br />

musieli tymi czasy kogoś wyprawić do Drez<strong>na</strong>.<br />

– Do Drez<strong>na</strong>? – podchwy<strong>ci</strong>ł prędko Jędrzej, chwytając za rękę księdza – ja pojadę.<br />

– Dla czegóż tak <strong>ci</strong> się to podoba? – zapytał z uśmiechem kanonik.<br />

– Tak... miałbym teraz ochotę – odpowiedział prze<strong>ci</strong>ągle Jędrzej, reflektując się trochę –<br />

nudzi mnie ta Warszawa... a zresztą jak potrzeba, dlaczegoż byś<strong>ci</strong>e nie mieli wyprawić mnie,<br />

kiedy mnie to łatwiej niż komu innemu?<br />

– Zapewne... i zapewne tak będzie. Ale to jeszcze kto wie kiedy? W każdym wypadku bądź<br />

u mnie jutro rano. A teraz powracajmy do goś<strong>ci</strong>...<br />

To rzekłszy wziął kanonik Jędrzeja <strong>na</strong> powrót pod ramię i zbliżył się z nim do głównego<br />

stołu.<br />

Patrząc <strong>na</strong> nich, wojewo<strong>da</strong> zmarszczył brwi trochę, lecz rzekł niby z niechcenia:<br />

– Już tego po posiedzeniu sekretnym... czy solwowane do jutra, czy tylko chwila spoczynku?<br />

– Solvitur, solvitur, <strong>na</strong>wet aż do przyszłego roku – odpowiedział <strong>na</strong> to kanonik, rzucając<br />

z<strong>na</strong>czącym wzrokiem <strong>na</strong> Jędrzeja.<br />

– A, co temu, to nie mogę <strong>da</strong>ć wiary – rzekł wojewo<strong>da</strong> – bo jak widzę waćpanowię obadwa<br />

ma<strong>ci</strong>e tyle pomiędzy sobą sekretów, że się i jednego dnia nie może<strong>ci</strong>e obejść bez siebie.<br />

– Nasze sekrety, moś<strong>ci</strong> hrabio – rzekł ksiądz – mogłyby być drukowane w gaze<strong>ci</strong>e, bo też<br />

pewnie od nich nikogo głowa nie zaboli.<br />

– Tak się spodziewałem – odpowiedział wojewo<strong>da</strong> i zaczął mówić <strong>da</strong>lej do księdza obszernie,<br />

długo i dosyć mglisto, z czego się jed<strong>na</strong>k kanonikowi nietrudno było domyśleć, że<br />

wojewo<strong>da</strong> w pomienionych sekretach wietrzy rzeczy <strong>taki</strong>e, które mu się wcale nie podobają;<br />

mówił przy tym wiele o dzisiejszej młodzieży, która jest tak usposobioną, że raczej by ją trzeba<br />

zimną wodą oblewać, niżeli tajemniczymi rozmowami rozpłomieniać jej wyobraźnię i<br />

jeszcze bardziej niepokoić i tak już nie<strong>ci</strong>erpliwe umysły. Z tego wywiązała się długo dysertacja<br />

o stanie dzisiejszym kraju i innych ważnych sprawach publicznych.<br />

Z początkiem tej długiej i zawikłanej rozmowy, w której brali udział prawie wszyscy mężczyźni,<br />

Jędrzej usiadł <strong>na</strong> boku, bliżej kobiet, a tuż przy Melanii. Ale nie uważał tego zupełnie.<br />

Był jakiś zamyślony, patrzał szklannymi oczyma przed siebie i niby się budził co chwila, ale<br />

zaraz znów w zamyślenie zapa<strong>da</strong>ł. Z<strong>da</strong>wało się, jakby w tych chwilach budzenia się przypomi<strong>na</strong>ł<br />

sobie, że siedzi obok Melanii, i czuł to, że <strong>na</strong>leży mu z nią rozmawiać, a nie wiedział,<br />

co by miał mówić.<br />

Melania patrzyła <strong>na</strong> niego wzrokiem <strong>pełny</strong>m niespokojnoś<strong>ci</strong>, ale także milczała.<br />

Naresz<strong>ci</strong>e Jędrzej zbudził się jeszcze raz, przetarł ręką po czole, obró<strong>ci</strong>ł się do niej i spytał:<br />

– Pani była dzisiaj w koś<strong>ci</strong>ele?<br />

Na te słowa Melania popatrzyła wielkimi oczyma <strong>na</strong> niego, pytanie to miało w sobie tyle<br />

chłodu, ile obojętnoś<strong>ci</strong> i <strong>taki</strong>e lodowate zrobiło <strong>na</strong> niej wrażenie, że ją dreszcz mimowolny<br />

przejął. Spuś<strong>ci</strong>ła oczy i odpowiedziała:<br />

– Pan Jędrzej dziś jakiś roztargniony.<br />

– Dlaczegoż pani? o! nie! zupełnie nie. Jestem <strong>taki</strong> jak zawsze – odrzu<strong>ci</strong>ł żywo młodzieniec.<br />

Ośmielo<strong>na</strong> tymi słowy Melania mówiła <strong>da</strong>lej:<br />

92


– Mnie się z<strong>da</strong>je, że pan Jędrzej jakiś inny jest dzisiaj. Ale ja się temu nie dziwię. Widzieć<br />

kogoś bliskim nieszczęś<strong>ci</strong>a, a jeszcze do tego kobietę, to nie może nie zrobić <strong>na</strong> <strong>na</strong>szym sercu<br />

wrażenia...<br />

– Tak! istotnie... pani ma słuszność... <strong>taki</strong> wypadek bardzo jest wzruszającym.<br />

– I pan nie wie doprawdy, kto była ta panienka? – zapytała <strong>ci</strong>chszym głosem Melania.<br />

Jędrzej spojrzał <strong>na</strong> nią, zatrzymał się chwilę, lecz odpowiedział:<br />

– Wiem, pani. To była podkomorzanka sędomirska, mieszkająca dziś z matką swoją w Zagórzu,<br />

o kilka mil ode mnie.<br />

– A dlaczegoż pan tego nie powiedziałeś wszystkim?<br />

– Miałem słuszne do tego powody. Pamiętałem <strong>na</strong> to, że ten wypadek się z<strong>da</strong>rzył młodej<br />

panience w Warszawie, gdzie dosyć jakiegoś <strong>ci</strong>enia tylko, ażeby czyjeś dobre imię <strong>na</strong>razić <strong>na</strong><br />

po<strong>ci</strong>ski tysiąca plotek i komerażów.<br />

– Pan sobie postąpiłeś bardzo roztropnie – odpowiedziała z umysłem Melania. – Ale wie<br />

pan, że ja z<strong>na</strong>m tę pannę podkomorzankę. O<strong>na</strong> bawi przy pani podczaszynie przemyskiej,<br />

przyja<strong>ci</strong>ółce, a <strong>na</strong>wet <strong>da</strong>lekiej krewnej mojej nieboszczki matki. O<strong>na</strong> jest jeszcze bardzo młodziutka,<br />

ale bardzo ład<strong>na</strong>.<br />

– Ach! jaka ład<strong>na</strong>! – zawołał nieuważny młodzieniec. Melania umilkła. Lekkie rumieńce<br />

jej <strong>na</strong> twarz wystąpiły, ale to przeszło niebawem.<br />

– I proszę pa<strong>na</strong> – zapytała znowu po chwili – cóż pan tam miałeś za zajś<strong>ci</strong>e z tym jakimś<br />

panem Flawiuszem? Jędrzej opowiedział mniej więcej całe z<strong>da</strong>rzenie.<br />

Melania myślała <strong>na</strong>d tym przez chwilę. Namyśliwszy się zaś, rzekła do niego:<br />

– Kiedy się to tak stało, to ja bym była z<strong>da</strong>nia, że panu by wypa<strong>da</strong>ło koniecznie ten spór z<br />

Flawiuszem w dobry sposób załatwić. Bo jeżeli pan tego nie zrobisz, to on, szukając koniecznie<br />

środka do pomsty <strong>na</strong>d panem, z<strong>da</strong>rzenie to sam po całej Warszawie rozniesie i przez to<br />

gotów jeszcze o tyle więcej dobre imię podkomorzanki <strong>na</strong> złośliwe domysły <strong>na</strong>razić. Przeproszony<br />

zaś jak <strong>na</strong>jprędzej, będzie milczał, a z nim i inni umilkną.<br />

– Tak pani sądzi?<br />

– Ja tak sądzę, bo <strong>taki</strong> wniosek sam ze siebie wynika.<br />

– Ale zmiłuj się pani, jakżeż <strong>taki</strong>ego Flawiusza przepraszać?<br />

– A to dlaczego?<br />

– Bo Flawiusz.<br />

– Więc pan będziesz się bił z nim?<br />

– Nie mogę.<br />

– A! to trzeba przeprosić.<br />

– To go tym uszanuję!<br />

– Czy to grzech będzie? czy on nie jest człowiekiem? i czy każdy z <strong>na</strong>s nie był pierwej<br />

człowiekiem nim wszystkim innym?<br />

– Pani mówisz bardzo rozsądnie, ale są rzeczy, które mają dla siebie całkiem inne prawidła.<br />

– Nie mogę się zgodzić <strong>na</strong> żadne prawidła, które się nie zgadzają z rozsądkiem.<br />

– O pani! – zawołał <strong>na</strong> to Jędrzej – niech pani tylko rozsądku nie przyjmuje za <strong>na</strong>jwyższego<br />

sędziego ludzkich uczynków. Tak sądząc, ozdobiłabyś pani krzyżami <strong>na</strong>grody wszystkich<br />

tchórzów, wszystkich polityków siedzących <strong>na</strong> dwóch stołkach i wszystkich samolubów dbających<br />

o swoje szpichrze i kalety, a potępiłabyś niejedno <strong>na</strong>jszlachetniejsze serce za to tylko,<br />

że mu nie posłużyło szczęś<strong>ci</strong>e.<br />

Nastąpiła chwila milczenia.<br />

W tej chwili z uderzeniem godziny dziesiątej wszyscy powstali z miejsc swych i zaczęli się<br />

żeg<strong>na</strong>ć. Wstał także i Jędrzej.<br />

– Więc pan nie myślisz tego pa<strong>na</strong> przeprosić? – zapytała półgłosem Melania.<br />

93


– Nie, pani – odpowiedział stanowczo Jędrzej.<br />

Melania ch<strong>ci</strong>ała jeszcze coś <strong>na</strong> to powiedzieć, ale już nie było czasu do tego. Wszyscy się<br />

żeg<strong>na</strong>li i wychodzili.<br />

Za chwilę już nikogo nie było w salonie.<br />

Wojewo<strong>da</strong>, powiedziawszy córce dobranoc, wyszedł także do swojej sypialni.<br />

Ale Melania, zabrawszy <strong>na</strong> powrót swoje miejsce w fotelu, pozostała jeszcze w salonie,<br />

peł<strong>na</strong> jakichś dziwnie niespokojnych myśli i peł<strong>na</strong> <strong>na</strong>jsprzeczniejszych ze sobą uczuć, z <strong>który</strong>ch<br />

sobie sama sprawy z<strong>da</strong>ć nie umiała.<br />

I długo tak samot<strong>na</strong> siedziała, przechodząc od myśli do marzeń, a od marzeń do snów, coraz<br />

więcej mglistych i niewyraźnych.<br />

Naresz<strong>ci</strong>e lampa zgasła i otoczyła ją nieprze<strong>da</strong>rtą <strong>ci</strong>emnoś<strong>ci</strong>ą.<br />

Oby tak z dniem dzisiejszym nie zgasło i słońce jej ży<strong>ci</strong>a, które dotychczas <strong>taki</strong>m jasnym<br />

blaskiem oświecało drogi jej upragnionej przyszłoś<strong>ci</strong>!<br />

94


VII<br />

Dzień świętej Katarzyny był dla młodego Jędrzeja rzeczywiś<strong>ci</strong>e fatalnym.<br />

Być wprawdzie mogło, że dzień ten, jakkolwiek zatrważające były jego pierwsze objawy,<br />

mieś<strong>ci</strong>ł w sobie zarody jego przyszłego szczęś<strong>ci</strong>a. Tak sobie myślał Jędrzej. Takie myśli przychodzą<br />

<strong>na</strong>wet śród rzeczywistych niebezpieczeństw <strong>na</strong>tenczas, kiedy się jest młodym, <strong>pełny</strong>m<br />

wiary w swe siły i w przyszłość <strong>na</strong>jlepszą; ale zawsze wypadki dnia dzisiejszego <strong>na</strong>pełniły go<br />

jakimś niepokojem, jakimś zamyśleniem pochmurnym, jakimś smutkiem umysłu i serca, którego<br />

lubo nie mógł do<strong>ci</strong>ec prawdziwej przyczyny, czuł jed<strong>na</strong>k jego <strong>ci</strong>ężar nieznośny.<br />

Od chwili do chwili <strong>na</strong>wet dreszcz go przejmował całego i z<strong>da</strong>wało mu się, jak gdyby dzisiaj<br />

podniosła się przed nim zasło<strong>na</strong> i odkryła mu jakieś drogi <strong>ci</strong>emne i kolcami zjeżone, jakieś<br />

światła niepewne i <strong>ci</strong>enie pełne nieodgadnionych tajemnic, jakiś świat cały, pełen trudów<br />

i walk, pełen niebezpieczeństw dla dobrej sławy i ży<strong>ci</strong>a, pełen grozy i przepowiedni, objawionych<br />

niezrozumiałymi głosami.<br />

Wszystko mu było dziś nie <strong>na</strong> rękę, lubo sam nie wiedział dlaczego. Położył się spać i snu<br />

nie miał. Przywidywały mu się jakieś larwy straszne i twarzyczki anielskie i miał inne to złote,<br />

to zatrważające widzenia, które się przed nim, jakby w ruchomym kalejdoskopie ustawicznie<br />

zmieniały.<br />

Jed<strong>na</strong> twarz tylko unosiła się <strong>na</strong>d nim w powietrzu, zawsze jed<strong>na</strong> i nieodmien<strong>na</strong>, otoczo<strong>na</strong><br />

lazurowym światłem czystego nieba, uśmiechnio<strong>na</strong> promieniem rajskiego szczęś<strong>ci</strong>a, ozłoco<strong>na</strong><br />

cudownym blaskiem jakichś krain <strong>na</strong>dziemskich.<br />

Była to twarz Stanisławy.<br />

Tak minęła noc cała.<br />

Bóg wie jaką tam noc przepędziła Melania i z jakimi myślami obudziła się ze snu!<br />

Jędrzej wstał czerstwy i trzeźwy, choć trochę chmurny i zamyślony. Pierwsza myśl, która<br />

mu się z dnia wczorajszego dziś <strong>na</strong>sunęła, było to, że obiecał kanonikowi być dzisiaj rano u<br />

niego. Sprawom, jakie miał z tym zacnym kapłanem i jego przyja<strong>ci</strong>ółmi, <strong>da</strong>wał zawsze pierwsze<br />

miejsce <strong>na</strong>d wszystko inne – toż i dziś ani przypuś<strong>ci</strong>ł do siebie żadnej innej myśli, tylko<br />

ubrał się prędko i do niego pośpieszył.<br />

Ksiądz proboszcz rawski, lubo pochodził od zamożnej i szlachetnej familii i miał z<strong>na</strong>czne<br />

fundusze prywatne, obracając je prawie w całoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> cele publiczne i korzyść ubogich bliźnich,<br />

sam żył w dobrowolnym ubóstwie. Mieszkał w kamienicy starej, <strong>na</strong>d drugim piątrem w<br />

pod<strong>da</strong>szu, i miał tylko trzy maleńkie i niskie izdebki. Tam przepędzał całe ranki <strong>na</strong> statecznych<br />

z zacnymi przyja<strong>ci</strong>ółmi rozmowach, całe noce przy stoliku <strong>na</strong>d książkami lub z piórem<br />

w ręku. Czy to przy pracy, czy przy goś<strong>ci</strong>ach, przesiadywał zawsze w ostatnim pokoju i w<br />

każdym razie drzwi jak <strong>na</strong>jstaranniej zamykał. Nie lubiał, aby mu przeszkadzano, i trzeba<br />

było dobrze pukać do niego, aby go wresz<strong>ci</strong>e do otworzenia przymusić, a czasem, zwłaszcza<br />

kiedy się z gośćmi zaga<strong>da</strong>ł, to i <strong>na</strong>jwytrwalsze pukanie <strong>na</strong> nic się nie przy<strong>da</strong>ło.<br />

Dziś jed<strong>na</strong>k Jędrzej, jako gość oczekiwany, zastał drzwi dla siebie otwarte. Wszedłszy do<br />

ostatniego pokoju, lubo to było jeszcze tak rano, z<strong>na</strong>lazł tam już kilka osób, pomiędzy <strong>który</strong>-<br />

95


mi trzech było wojskowych. Rozmawiano o rzeczach publicznych, <strong>na</strong>dzwyczaj tedy <strong>ci</strong>ekawych.<br />

Były to czasy, w <strong>który</strong>ch każdy dzień prawie dorzucał z<strong>na</strong>czną wagę <strong>na</strong> tę lub ową<br />

szalę, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch się przeważały losy opinij społecznych, losy państw i <strong>na</strong>rodów.<br />

I były to straszne te czasy, pełne tajemnic, przepowiedni i grozy.<br />

Duch dziewięt<strong>na</strong>stego wieku zapowia<strong>da</strong>ł ognistymi grobami swe <strong>na</strong> świat przyjś<strong>ci</strong>e.<br />

Francja już cała gorzała wtedy niezgaszonym płomieniem – Niemcy się rozpadły jak ziemia,<br />

skwarnymi upałami zwarzo<strong>na</strong> – <strong>da</strong>wno zagasłe wulkany nowym ogniem wybuchały we<br />

Włoszech – Polska drżała w <strong>na</strong>jgłębszych swych podwali<strong>na</strong>ch.<br />

Było więc o czym rozmawiać. Czytano listy z kraju i z zagranicy, roztrząsano opinie i sentymenty,<br />

przychylano się ku wojnom, ku gwałtownym wstrząśnieniom, mówiono o rozpaczy<br />

jak o rzeczy koniecznej i śmierć przenoszono <strong>na</strong>d ży<strong>ci</strong>e, nie radząc się wcale rozsądku, <strong>na</strong><br />

<strong>który</strong> już miejsca nie było. Tak trwała rozmowa przeszło godzinę, kiedy wtem <strong>da</strong>ło się słyszeć<br />

nowe pukanie do drzwi. Kanonik wyszedł i powró<strong>ci</strong>ł za chwilę z Flawiuszem. Flawiusz, stanąwszy<br />

<strong>na</strong> progu i obaczywszy Jędrzeja, stanął jak wryty.<br />

Jędrzej spojrzał <strong>na</strong> niego i przybrał postawę sztywną i nieugiętą.<br />

– Monsieur! – zaczął mówić Flawiusz...<br />

– Ale co tam, monsieur! – zawołał prędko kanonik – posprzeczaliś<strong>ci</strong>e się wczoraj niechcący,<br />

po<strong>da</strong>j<strong>ci</strong>e sobie teraz ręce i kwita! No! panie Jędrzeju!<br />

Jędrzej założył rękę za kamizelkę.<br />

Wszakże <strong>na</strong> to kanonik załamał ręce przed sobą i zawołał prawie ze łzami:<br />

– Ale przez Pa<strong>na</strong> Boga żywego! Jędrzeju!...<br />

Wszyscy przytomni spojrzeli prawie z zadziwieniem <strong>na</strong> niego.<br />

Co widząc Jędrzej, zaczerwienił się cały i przystąpiwszy z nietajoną nie<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>ą do<br />

Flawiusza, rzekł do niego:<br />

– Obraziłem pa<strong>na</strong> wczoraj, więc przepraszam... Bardzo pa<strong>na</strong> przepraszam.<br />

– Ano! więc o cóż chodzi! – zawołał <strong>na</strong> to kanonik, obracając się do Flawiusza – wszakże<br />

już po gniewie i po obrazie? niepraw<strong>da</strong>ż?<br />

– Już – odpowiedział Flawiusz przez zęby, obracając się plecyma do Rudnickiego.<br />

Widząc to, kanonik westchnął z głębi piersi i zaczął długie kazanie o niezgodzie domowej.<br />

Ale Jędrzeja niebawem głowa zabolała i opuś<strong>ci</strong>wszy mieszkanie księdza, powró<strong>ci</strong>ł dosyć<br />

kwaśny do siebie.<br />

Przez parę dni <strong>na</strong>stępnych Jędrzej zupełnie nie wychodził z domu.<br />

Co dzień wojewo<strong>da</strong> albo raczej wojewodzianka przysyłała do niego, zapytując o zdrowie, a<br />

Jędrzej co dzień posyłał do kanonika, zapytując o swoją podróż do Drez<strong>na</strong>.<br />

Nic by teraz nie było przyjemniejszym dla niego jak jakaś podróż <strong>da</strong>leka.<br />

Co godzi<strong>na</strong>, co chwila przychodziła mu <strong>na</strong> myśl pięk<strong>na</strong> Stanisława, ale tuż za nią przychodziła<br />

<strong>na</strong> mysi Melania – a ile razy o Melanii pomyślał, zawsze mu się jakoś tak <strong>ci</strong>ężko zrobiło<br />

<strong>na</strong> sercu, tak duszno w piersiach, że mu się w samej rzeczy z<strong>da</strong>wało, jakby był chorym. A<br />

czasem <strong>na</strong>wet było mu tak, jakby się odzywało do niego jego własne i już obrażone sumienie<br />

– pokazywała mu się wtedy żywa postać Melanii, <strong>ci</strong>cha, milcząca i dziwnie pobłażającym<br />

wzrokiem patrząca <strong>na</strong> niego – ale ten wzrok spokojny <strong>na</strong> wskroś go przeszywał i musiał się<br />

Jędrzej chować przed nim, i wtedy rzeczywiś<strong>ci</strong>e był chorym.<br />

Ale w parę dni podczaszy<strong>na</strong> przysłała do niego, prosząc go <strong>na</strong> herbatę do siebie. Jędrzej był<br />

zdrów wtedy jak ryba. Ubrał się w oka mgnieniu i jeszcze dopiero światła zaczy<strong>na</strong>no zapalać,<br />

kiedy się z<strong>na</strong>lazł w podczaszynej salonie.<br />

Wchodząc dopiero, spostrzegł się, jaką popełnił niezręczność. Ale nie frasował się bardzo<br />

swoim etykietalnym grzechem, <strong>który</strong> może gdzie indziej byłby <strong>na</strong>zwał nieszczęś<strong>ci</strong>em. Tutaj<br />

<strong>na</strong>wet nie było do tego powodu. Podczaszy<strong>na</strong>, kobieta serca, a nie niewolnica etykiety, przy-<br />

96


jęła go serdecznie, jakakolwiek to była godzi<strong>na</strong>. Ze skromną wprawdzie, ale też i zupełnie<br />

szczerą radoś<strong>ci</strong>ą przyjęła go pięk<strong>na</strong> podkomorzanka.<br />

O! i jakżeż szczęśliwym był przy niej!<br />

Jeżeli kiedy, to tu <strong>na</strong>jpewniej powinien się był przeko<strong>na</strong>ć o tym, że przede wszystkim innym<br />

jest się człowiekiem.<br />

Ale <strong>na</strong> to nie miał on teraz czasu. Wszystkie myśli codzienne, choćby nie wiem jak ważne,<br />

ulotniły się z jego pamię<strong>ci</strong>. Wszystkie inne uczu<strong>ci</strong>a zakrzepły teraz i zbladły, i umilkło <strong>na</strong>wet<br />

samo, przed chwilą jeszcze tak rozdrażnione, sumienie.<br />

Pięk<strong>na</strong> Stanisława była dzisiaj cudowną.<br />

Miała <strong>na</strong> sobie suknię jasnobłękitnego koloru z <strong>ci</strong>ężkiej jedwabnej materii, sznur ogromnych<br />

korali <strong>na</strong> szyi i jakiś kwiatek pąsowy we włosach. Było to całe jej ubranie, tak, pojedyncze<br />

i proste, że zepsuty smak ówczesnego świata nie śmiał o nim <strong>na</strong>wet zamarzyć i byłby je<br />

niezawodnie <strong>na</strong>jsurowiej potępił. Ale Jędrzejowi ta prostota <strong>na</strong>dzwyczaj się podobała. Jemu<br />

już z góry podobało się wszystko, co tylko odnosiło się do Stanisławy – a zwłaszcza dzisiaj!<br />

Była o<strong>na</strong> bowiem jakaś tak promieniejąca radoś<strong>ci</strong>ą, od jej twarzy bił jakiś <strong>taki</strong> uśmiech wesoły,<br />

a w jej oczach było tyle pogodnego, jasnego blasku, że z<strong>da</strong>wało się Jędrzejowi, jak gdyby<br />

ją otaczała jakaś atmosfera <strong>na</strong>dziemska, zla<strong>na</strong> z księżycowego światła i tęczy, a peł<strong>na</strong> tej balsamicznej<br />

woni, jaką ziemia się łączy z niebem w jasny dzień majowej pogody.<br />

Stanisława była dziś w złotoróżowym humorze. Jak obłoczek różowy, ozłocony po brzegach<br />

promieniami jasnego słońca, płynęła o<strong>na</strong> po majowym błęki<strong>ci</strong>e swoich marzeń półanielskich,<br />

półsennych...<br />

Jędrzej stał zrazu <strong>na</strong> ziemi jak człowiek umiejący czuć i kochać pięknoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>tury, ale patrzący<br />

przy tym w niebo i tęskniący za jakąś nie z<strong>na</strong>ną dotąd krainą, w której by było więcej<br />

ducha, mniej ziemi, więcej uczu<strong>ci</strong>a, a choćby szału, a mniej wymierzonego, klasycznego rozsądku,<br />

<strong>który</strong>m go <strong>na</strong> uwięzi przy ławach codziennego ży<strong>ci</strong>a trzymano.. I odrosły mu skrzydła<br />

od ramion, w jego sercu zawrzał prąd jakiś ognisty, unoszący go w niedojrzane dotychczas<br />

krainy... Młodzieniec otrząsł się <strong>na</strong>gle z ziemskiego pyłu i w niebo pole<strong>ci</strong>ał... Różowy obłok<br />

ze złotymi brzegami był mu sternikiem w tej <strong>na</strong>powietrznej podróży.<br />

Oboje młodzi rozmawiali ze sobą jak dzie<strong>ci</strong>.<br />

Przedmiotem ich rozmowy były znów tylko drzewka domowego ogrodu, ognie rybaków<br />

błąkające się nocą po skalistej karpackiej rzece, smutne wspomnienie serca nieboszczki matki,<br />

tęsknota za miejscem rodzinnym i za tymi górami, w <strong>który</strong>ch tak świeże, wonne, orzeźwiające<br />

powietrze... W tej rozmowie nie było ani krzty książkowego rozumu, ledwie <strong>ci</strong>eń jakiś rozsądku;<br />

ale było tyle wiosennej świeżoś<strong>ci</strong>, tyle miłoś<strong>ci</strong> dla świata i ludzi, i tyle tajemniczego,<br />

zachwycającego uroku, że Jędrzej stra<strong>ci</strong>ł ziemię zupełnie z oczu, stra<strong>ci</strong>ł świadomość czasu i<br />

przestrzeni i zaledwie zachował świadomość siebie...<br />

W salonie podczaszynej było dziś wiele osób: bawiono się żywą, zajmującą rozmową, po<strong>da</strong>wano<br />

kawę, herbatę, wino, owoce, torty, ktoś grał <strong>na</strong> klawikordzie, jakaś pan<strong>na</strong> śpiewała i<br />

ktoś deklamował – Jędrzej brał od czasu do czasu udział w ogólnej rozmowie, pił wino i jadł<br />

owoce, słuchał śpiewu i deklamacji, ale o tym wszystkim nic zgoła nie wiedział.<br />

Kiedy wszedł do salonu, j e s z c z e nie było nikogo – a kiedy się spostrzegł, że jest w<br />

salonie, już nie było nikogo.<br />

Podczaszy<strong>na</strong> patrzała <strong>na</strong> to roztargnienie Jędrzeja z wielkim zadowoleniem i kiedy już<br />

wszyscy goś<strong>ci</strong>e wyszli, wyniosła list jakiś z przyległego pokoju i po<strong>da</strong>jąc go Jędrzejowi, rzekła<br />

do niego z uśmiechem:<br />

– Odebrałam dzisiaj list bardzo orygi<strong>na</strong>lny. Muszę go panu pokazać i <strong>ci</strong>ekawam, jak też<br />

pan go osądzisz?<br />

97


Na te słowa podkomorzanka się mocno zarumieniła i zrobiła ruch <strong>taki</strong>, jak gdyby ch<strong>ci</strong>ała<br />

przeszkodzić, żeby list ten doszedł do ręki Jędrzeja, ale to się u<strong>da</strong>ć nie mogło – odeszła więc<br />

ze smutną minką do ok<strong>na</strong>.<br />

Tymczasem Jędrzej rozwinął ten list i zbliżywszy się do świecy, czytał go <strong>ci</strong>cho.<br />

Był to list pisany przez Flawiusza do podczaszynej. List ten był <strong>na</strong>strzępiony szumnymi<br />

ogólnikami, ale przy tym pełen gorącego uczu<strong>ci</strong>a, które, podnosząc się raz do pożaru i sięgając<br />

iskrzącymi się rakietami do nieba, drugi raz się zniżało do <strong>na</strong>juleglejszej i prawie pełzającej<br />

pokory. Dziwne zaprawdę było wrażenie, jakie ten list sprawiał <strong>na</strong> czytającym: było bowiem<br />

zeń wi<strong>da</strong>ć człowieka kochającego się do szaleństwa, krwawo rozpaczającego o dobrą<br />

przyszłość swojej miłoś<strong>ci</strong> i gotowego w tej rozpaczy chwy<strong>ci</strong>ć się wszystkiego, czego tylko<br />

moż<strong>na</strong> ludzką dosięgnąć ręką. Jakoż ta stro<strong>na</strong> listu mogła rzeczywiś<strong>ci</strong>e wzbudzić współczu<strong>ci</strong>e<br />

– ale druga jego stro<strong>na</strong> była peł<strong>na</strong> <strong>na</strong>jszumniejszej ambicji, opartej <strong>na</strong> <strong>na</strong>jgorętszej wierze w<br />

ziszczenie się jakichś mglistych i wypiętrzonych ambicyj, ale nie opartej <strong>na</strong> żadnej rzeczywistej<br />

podstawie. To było śmieszne. Całym zaś sensem tego długiego listu była prośba do podczaszynej<br />

o pozwolenie przedstawienia się jej osobiś<strong>ci</strong>e. To była już tylko śmiesz<strong>na</strong> niezręczność.<br />

– I cóż pan sądzisz o tej korespondencji? – zapytała podczaszy<strong>na</strong>.<br />

– Ja, pani? – powtórzył Jędrzej – mnie się z<strong>da</strong>je, że to pisał ktoś, <strong>który</strong> ma lekkie pomieszanie<br />

rozumu.<br />

– Otóż i mnie się tak z<strong>da</strong>je – powtórzyła podczaszy<strong>na</strong> ze śmiechem i mówiła polem wiele o<br />

tych osobliwszych dziś czasach, w <strong>który</strong>ch skądeś się biorą ludzie szczególniejszych pretensyj<br />

i szczególnie przewrotnego rozumu.<br />

Ale Jędrzej niewiele z tego rozumiał.<br />

On był cały zatopiony w tym świe<strong>ci</strong>e, <strong>który</strong> mu się dziś odkrył w całej swojej pięknoś<strong>ci</strong> i<br />

tak go upoił swoim nieopisanym urokiem.<br />

Cały też upojony i zupełnie sobie nieprzytomny wyszedł z salonu.<br />

Przez te dwa tygodnie bywał u podczaszynej prawie codziennie i codziennie się więcej<br />

upajał, nie myśląc wcale .<strong>na</strong>d stanem serca swego i nie mając <strong>na</strong>wet siły po temu. Stanisława<br />

była mu wszystkim – i oprócz niej nic więcej nie widział.<br />

Przez ten czas był tylko kilka razy u wojewody.<br />

Siedząc obok Melanii, był zamyślony i milczał, a <strong>na</strong> zapytania odpowia<strong>da</strong>ł przez zęby.<br />

Melania widziała to, że w nim jakaś waż<strong>na</strong> zachodzi zmia<strong>na</strong>, ale nie mogła do<strong>ci</strong>ec tego przyczyny.<br />

Jej domysły trącały o wszystkie niepodobieństwa, ale ani razu nie potrą<strong>ci</strong>ły o prawdę.<br />

O coś podobnego jak sprzeniewierzenie się nie mogła o<strong>na</strong> Jędrzeja ani <strong>na</strong>wet we śnie posądzić.<br />

Tym gorzej dla niej! Im głębsza wiara, tym boleśniejsze rozczarowanie!<br />

Wszakże po dwóch tygodniach stan ten serca Jędrzeja –. stan złotych marzeń <strong>na</strong> lazurowym<br />

tle nieba – <strong>na</strong>jpiękniejsza chwila ludzkiego ży<strong>ci</strong>a, czyniąca <strong>na</strong>s podobnymi aniołom, nie<br />

każdemu dostęp<strong>na</strong>, a u każdego tak krótko trwająca – skończyła się prostym i <strong>da</strong>wniej już<br />

przewidzianym wypadkiem.<br />

Jednego dnia bowiem, przed samym wieczorem, wpadł do niego kanonik i lubo się tego<br />

nie spodziewał, zastał go w domu.<br />

Rozmarzony młodzieniec właśnie dzisiaj zaczął się był trzeźwić cokolwiek. Obok serdecznych<br />

marzeń zaczęły mu się w głowie rozjaśniać myśli i zwracać jego uwagę <strong>na</strong> stan jego serca<br />

i różne stosunki i obowiązki dla ludzi.<br />

Obok Stanisławy zaczęła stawać przed nim Melania, jego przyja<strong>ci</strong>ółka, towarzyszka lat<br />

dzie<strong>ci</strong>ęcych i wiecznie mu towarzysząca do dziś dnia, dzieląca sercem wszystkie jego smutki i<br />

wszystkie żałoś<strong>ci</strong>, wspomagająca go rozsądkiem we wszystkich wątpliwoś<strong>ci</strong>ach jego niedoświadczonego<br />

ży<strong>ci</strong>a i mająca już miejsce trwałe w jego sercu <strong>na</strong> całą przyszłość. Jędrzej za-<br />

98


czął rozmyślać <strong>na</strong>d tym dziwnym swym położeniem, w <strong>który</strong>m by mu się trzeba koniecznie<br />

rozedrzeć – ale wtem wszedł kanonik.<br />

– Chwała Bogu – zawołał zacny kapłan – że <strong>ci</strong>ę zastaję w domu. Oto masz listy, posyłaj<br />

zaraz po konie pocztowe i niech <strong>ci</strong>ę Bóg prowadzi.<br />

– Jak to? co? jak to? – zapytał Jędrzej – to ja mam jechać koniecznie?<br />

– A toż co znowu! – zawołał kanonik – to sam się <strong>na</strong>parłeś tej podróży i <strong>da</strong>łeś słowo, a teraz<br />

<strong>ci</strong>ę to zadziwia?<br />

– Ja <strong>da</strong>łem słowo? – powtórzył Jędrzej.<br />

– W imię Ojca i Sy<strong>na</strong>! – rzekł żeg<strong>na</strong>jąc się kapłan i patrzał <strong>na</strong> Jędrzeja z zadziwieniem i<br />

niepokojem.<br />

Jędrzej, odebrawszy już przedtem listy od kanonika, chodził teraz po pokoju i wy<strong>ci</strong>ągając<br />

rękę, ustawicznie prze<strong>ci</strong>erał czoło. Albo się w nim odbywała jakaś walka wewnętrz<strong>na</strong>, albo go<br />

tylko pamięć opuś<strong>ci</strong>ła <strong>na</strong> chwilę, którą ch<strong>ci</strong>ał gwałtem przywołać. Jedno czy drugie stało się<br />

wszakże i wkrótce Jędrzej przystąpił z wypogodzoną twarzą do księdza i po<strong>da</strong>jąc mu rękę,<br />

rzekł prawie wesoło:<br />

– Przepraszam pa<strong>na</strong>... byłem czegoś roztargniony i nieprzytomny... jadę dziś w nocy, tylko<br />

muszę jeszcze <strong>na</strong> moment wpaść do wojewody, aby się z nim pożeg<strong>na</strong>ć.<br />

– No! to z tym mniejsza! – rzekł odetchnąwszy kanonik – tylko tam z wojewodą nie zapuszczaj<br />

się w <strong>na</strong>dto długie gawędy.<br />

– Choćby w <strong>na</strong>jdłuższych – odpowiedział Jędrzej – to zawsze nie powiem, tylko tyle, ile<br />

sam zechcę. A zresztą nie z<strong>na</strong>m człowieka godniejszego bezwzględnej ufnoś<strong>ci</strong> od wojewody.<br />

– I ja także, ale mam zwyczaj ufać tylko tym ludziom, którzy są ze mną jednego z<strong>da</strong>nia.<br />

Ale wiele by mówić o tym, a tu nie ma <strong>na</strong> to czasu. Więc kiedyż jedziesz?<br />

– Dziś jeszcze w nocy.<br />

– Im prędzej, tym lepiej. Żeg<strong>na</strong>m <strong>ci</strong>ę tedy i niech Bóg prowadzi. Kiedy się obaczymy i w<br />

jakich okolicznoś<strong>ci</strong>ach, Bóg to sam tylko wiedzieć może. Mam jed<strong>na</strong>k w każdym razie <strong>na</strong>dzieję,<br />

iż się obaczymy niebawem i będziem się witać wesoło. A kiedy się tak witać mamy,<br />

żeg<strong>na</strong>jmyż się także wesoło, a przy<strong>na</strong>jmniej niesmutno.<br />

I to mówiąc, objął młodzieńca w swoje ramio<strong>na</strong>, zrobił krzyż święty <strong>na</strong>d jego głową i wyrwawszy<br />

się w ten moment z jego przyja<strong>ci</strong>elskiego obję<strong>ci</strong>a, zniknął z kom<strong>na</strong>ty, jak gdyby go<br />

w niej nigdy nie było.<br />

Jędrzej zaś kazał w ten moment zaprzęgać, ubrał się prędko i pojechał do wojewody.<br />

U wojewody nikt nic jeszcze nie wiedział o tej podróży i kiedy Jędrzej <strong>na</strong> samym wstępie<br />

oświadczył, że się przyszedł pożeg<strong>na</strong>ć, i oj<strong>ci</strong>ec, i córka <strong>na</strong>dzwyczajnie się zadziwili.<br />

Oj<strong>ci</strong>ec <strong>na</strong>wet nie ch<strong>ci</strong>ał zrazu uwierzyć, myśląc, że to są jakieś żarty albo komedia, a kiedy<br />

się przeko<strong>na</strong>ł, że to jest prawdą istotną, zaczął Jędrzeja wybadywać jak <strong>na</strong>jusilniej, jakie by<br />

były tej podróży powody. I tu dopiero Jędrzej po raz pierwszy i dość dowodnie się przeko<strong>na</strong>ł,<br />

jak <strong>da</strong>leko się roz<strong>ci</strong>ągała <strong>na</strong>d nim opieka hrabiego i jak <strong>da</strong>lece w tym domu go uważano za<br />

swego. Hrabia bowiem wziął Jędrzeja <strong>na</strong> prawdziwe tortury. Ani mu się w głowie pomieś<strong>ci</strong>ć<br />

nie mogło, żeby w jego domu wychowany młodzieniec, żeby jego zięć przyszły mógł mieć<br />

przed nim jakie bądź tajemnice, a cóż dopiero tak ważne, jak podróż za granicę? Jędrzej się<br />

po<strong>ci</strong>ł jak w łaźni. Gdyby był to przewidział, byłby się uzbroił w jakąś zręczną wymówkę, ale<br />

tak nie mógł ufać sobie, że mu się u<strong>da</strong> powód jakiś zmyślić tak zręcznie, żeby się <strong>na</strong> nim wojewo<strong>da</strong><br />

nie poz<strong>na</strong>ł. Dać mu zaś do zrozumienia rzeczywisty powód podróży, z<strong>da</strong>wało mu się<br />

niepodobieństwem. Aż <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e sam wojewo<strong>da</strong> wpadł <strong>na</strong> myśl, że w tym nie może być nic<br />

innego jak jakaś sprawa honorowa i sam to <strong>na</strong>trą<strong>ci</strong>ł.<br />

Na szczęś<strong>ci</strong>e Jędrzej miał dosyć przytomnoś<strong>ci</strong>, ażeby się tego domysłu uchwy<strong>ci</strong>ć i kilką<br />

słowy w nim wojewodę utwierdzić. Wojewo<strong>da</strong> tedy nie miał już co <strong>na</strong> to powiedzieć i tylko<br />

bardzo czule i z ojcowską troskliwoś<strong>ci</strong>ą go żeg<strong>na</strong>ł. To pożeg<strong>na</strong>nie wszakże dziwne <strong>na</strong> Ję-<br />

99


drzeju zrobiło wrażenie. Przy nim bowiem, zimnemu zresztą i prawie niczym niewzruszonemu<br />

dyploma<strong>ci</strong>e, głos całkiem się zmienił, łzy mu stanęły w oczach i zaledwie mógł mówić.<br />

Jędrzej płakał jak dziecko. Nie umiał być niewdzięcznym, widząc, jak go kochano...<br />

Wszakże to pożeg<strong>na</strong>nie jeszcze niczym było wobec tej sceny, jaka go czekała z Melanią.<br />

Melania nie była przytomną jego rozmowie z ojcem i nic o powo<strong>da</strong>ch podróży jeszcze nie<br />

wiedziała. Była o<strong>na</strong> przez ten czas w swoim pokoju. Zapewne się Panu Bogu modliła, aby jej<br />

<strong>da</strong>ł siłę <strong>na</strong>d sobą przy pożeg<strong>na</strong>niu, albo może <strong>na</strong>wet, aby ten wyjazd odwró<strong>ci</strong>ł. Wiele nieraz<br />

od Pa<strong>na</strong> Boga wymagamy, zwłaszcza kiedy jesteśmy w nieszczęś<strong>ci</strong>u...<br />

Wojewo<strong>da</strong> przeczuwał to, że ta sce<strong>na</strong> może się stać cokolwiek jaskrawą, a przy<strong>na</strong>jmniej, że<br />

jest niebezpieczną dla jego córki, która właś<strong>ci</strong>wie nie była jeszcze niczym upoważnioną do<br />

otwartego żalu przy pożeg<strong>na</strong>niu z Jędrzejem – i dlatego uczynił rozumną introdukcję, jak tylko<br />

weszła do salonu Melania.<br />

Ale cóż pomogą choćby <strong>na</strong>jwymowniejsze introdukcje sercu, które jest pod przemocą<br />

uczu<strong>ci</strong>a?<br />

Melania była bladą, jakby jej wszystka krew ustąpiła z twarzy; <strong>na</strong> jej licach wybladłych<br />

osiadła boleść tak wyraź<strong>na</strong>, tak niezgłębio<strong>na</strong> i przejmująca, że Jędrzej <strong>na</strong> jej widok oniemiał.<br />

Teraz dopiero rozjaśniły się przed nim jego wszystkie do niej stosunki, teraz dopiero poz<strong>na</strong>ł,<br />

czym on jest dla niej i jakie by powinny być jego względem niej obowiązki.<br />

Poz<strong>na</strong>ł, mówię, ale czy uczuł także i sercem? Jego serce nie ostrzegałoż go o tym i <strong>da</strong>wniej?<br />

Jego serce czyż dzisiaj żadnego nie miało głosu?<br />

Nie będziemy tego w tej chwili rozstrzygać.<br />

Wiemy tylko, że był blady teraz jak nigdy, z<strong>da</strong>wało się, jakby drżał mimowolnie, a <strong>na</strong> jego<br />

twarzy malował się jakiś wyraz. niepewnoś<strong>ci</strong> samego siebie i jakiegoś przestrachu.<br />

– Pan odjeżdża – wymówiła <strong>ci</strong>chym, stłumionym głosem wojewodzianka.<br />

– Z boleś<strong>ci</strong>ą serca, lecz muszę – odpowiedział równie <strong>ci</strong>cho młodzieniec.<br />

– Ta podróż nie <strong>da</strong> się żadną miarą usunąć ani <strong>na</strong>wet odroczyć? – zapytała już śmielej cokolwiek<br />

i patrząc mu w oczy Melania.<br />

– Na żaden sposób – odpowiedział stanowczo Jędrzej. Na te słowa Melania się <strong>na</strong>gle zarumieniła<br />

i znowu <strong>na</strong>gle pobladła, ale w jej oczach zagrały ognie jakby jakiejś myśli prędkiej<br />

a groźnej i z tym ogniem porwała go za rękę, pytając nie<strong>ci</strong>erpliwymi usty:<br />

– Pan jedzie po śmierć swoją lub cudzą! To Flawiusz! Widząc to wojewo<strong>da</strong> odszedł w kąt<br />

prze<strong>ci</strong>wległy salonu, a tymczasem Jędrzej, przerażony tym jeszcze więcej, odpowiedział wyraźnie:<br />

– Mogę panią jak <strong>na</strong>jsolenniej zaręczyć, że ta podróż nie ma żadnego związku z Flawiuszem.<br />

– Ach! i cóż pa<strong>na</strong> tak <strong>na</strong>gle od <strong>na</strong>s od<strong>da</strong>la? Te słowa wymówiła Melania głosem tak rzewnym<br />

i tak z głębi serca wy<strong>da</strong>rtym, że Jędrzej aż się wstrząsł <strong>na</strong> nie, lecz całą siłą panując <strong>na</strong>d<br />

sobą, rzekł do niej półgłosem:<br />

– Jeśli mi pani <strong>da</strong>sz słowo, że dotrzymasz tajemnicy <strong>na</strong>wet przed ojcem...<br />

– Nawet przed ojcem... – powtórzyła prędko Melania.<br />

– Więc powiem pani – rzekł Jędrzej – że tej podróży sprawa kraju wymaga.<br />

Melania patrzyła przez kilka sekund w twarz jego, potem odetchnęła z głębi piersi, jakby<br />

jej <strong>ci</strong>ężar spadł z serca, i zaraz rękę wy<strong>ci</strong>ągnęła ku niemu, mówiąc głosem pogodnym:<br />

– Jedź pan... z panem moje modlitwy i błogosławieństwa!<br />

Jędrzej spojrzał <strong>na</strong> nią z uczu<strong>ci</strong>em uwielbienia, uś<strong>ci</strong>snął po<strong>da</strong>ną sobie rękę, pożeg<strong>na</strong>ł jeszcze<br />

raz wojewodę i wyszedł prędko z salonu.<br />

Zbiegłszy po scho<strong>da</strong>ch <strong>na</strong> dół, wskoczył do czekającej <strong>na</strong> niego karety i kazał się zawieźć<br />

do siebie.<br />

100


Powró<strong>ci</strong>wszy do swego mieszkania, zastał już wszystkie rzeczy popakowane i wszystko do<br />

podróży gotowe. Uradowany podróżą służący czekał już tylko <strong>na</strong> niego i ledwie go obaczył,<br />

zawołał prędko:<br />

– Już, panie, wszystko gotowe, niech tylko jaśnie pan jeszcze tę suknię aksamitną zrzu<strong>ci</strong> ze<br />

siebie, bo szko<strong>da</strong> tego <strong>na</strong> drogę.<br />

– Czekaj no, <strong>da</strong>j mi pokój! – odpowiedział Jędrzej słudze i zaczął chodzić wielkimi krokami<br />

po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />

Na jego twarzy wi<strong>da</strong>ć było szczególniejszą nie<strong>ci</strong>erpliwość i pomieszanie. Chodził chwiejącym<br />

się krokiem, wy<strong>ci</strong>ągał nie<strong>ci</strong>erpliwie mankiety od rękawów i miął żaboty <strong>na</strong> piersiach,<br />

dotykając się drżącą ręką swego lewego boku, jak gdyby tam czuł boleść jakąś albo boleśne<br />

ś<strong>ci</strong>śnienie. Wi<strong>da</strong>ć inne już teraz przychodziły mu myśli do głowy, a co gorsza, inne podobno<br />

w nim się odzywały uczu<strong>ci</strong>a.<br />

Nie<strong>ci</strong>erpliwy służący patrzał <strong>na</strong> niego ze zdziwieniem.<br />

– Jaśnie panie! – mówił on – konie pocztowe la<strong>da</strong> chwila <strong>na</strong>dejdą, trzeba <strong>na</strong>m śpieszyć się<br />

z pakowaniem.<br />

– Precz! – zawołał Jędrzej do niego – precz! do antykamery! i nie pokazuj się, aż <strong>ci</strong>ę zawołam.<br />

I wypędziwszy sługę, sam został w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />

W samotnoś<strong>ci</strong> wezbrały jeszcze bardziej jego nie<strong>ci</strong>erpliwe uczu<strong>ci</strong>a. Jego suknia już była<br />

całkiem pomięta, fryzura <strong>na</strong>jzupełniej zburzo<strong>na</strong>. Wszakże nie koniec <strong>na</strong> tym. Niebawem bowiem<br />

zaczął ręce łamać przed sobą jakby w <strong>na</strong>jsroższej rozpaczy, a kiedy mu łzy <strong>na</strong>gle trysnęły<br />

z oczu, uderzył się ręką w czoło i zawołał do siebie głosem <strong>pełny</strong>m rozpaczliwego żalu:<br />

– Okropność!... ja jej nigdy już nie obaczę!... Z tymi słowami rzu<strong>ci</strong>ł się w fotel, zakrył<br />

twarz obydwiema rękami i płakał, łkając głośno jak dziecko. Ale po krótkiej chwili zerwał się.<br />

– Nie! to być nie może! muszę ją widzieć!... raz jeszcze! obaczę... i pożeg<strong>na</strong>m <strong>na</strong> zawsze!<br />

Ledwie tych słów domówił, miał już płaszcz <strong>na</strong> sobie i kapelusz <strong>na</strong> głowie.<br />

– Hej! niech zajeżdża! – zawołał <strong>na</strong> służącego.<br />

– Któż, panie?<br />

– No, któż? kareta!<br />

– On już wyprzągł.<br />

– To nie trza! – zawołał Jędrzej i pobiegł pieszo do pani podczaszynej przemyskiej.<br />

Pani podczaszy<strong>na</strong> siedziała ze Stasią w salonie i była zajęta czytaniem jakiejś książki<br />

światowej. Nie spodziewała się o<strong>na</strong> już dziś nikogo, bo to było już blisko dziewiątej, i była<br />

trochę w negliżu. Kiedy jej więc zameldowano Jędrzeja, wybiegła prędko do przyległej kom<strong>na</strong>ty,<br />

aby poprawić sobie koło stroju.<br />

Jędrzej zastał Stanisławę samą w salonie.<br />

Nie było w tym nic dziwnego, już się to nieraz i przedtem z<strong>da</strong>rzało. Ale dziś Stanisława,<br />

czy to jakimś szczególniejszym ostrzeżo<strong>na</strong> instynktem, czy dlatego, że obaczyła go tak bardzo<br />

pomieszanym i jeszcze z nieoschłymi łzami <strong>na</strong> twarzy, przelękła się go i powstawszy z ka<strong>na</strong>py,<br />

wpatrzyła się weń wystraszonymi oczyma.<br />

Jędrzej ukłonił się jej, ale milczał.<br />

To jeszcze więcej zmieszało młodziutką dziewczynę, która, nie umiejąc taić wzruszeń<br />

swojego serca, a tutaj może <strong>na</strong>wet nie widząc tego potrzeby, zapytała otwar<strong>ci</strong>e:<br />

– Co panu?...<br />

– Pani! – rzekł <strong>na</strong> to Jędrzej, zbierając wszystkie swe siły – przychodzę do pani z ważną i<br />

niewymownie smutną dla mnie nowiną.<br />

– Przez Pa<strong>na</strong> Boga! cóż to?<br />

– Nic, pani. Przychodzę się żeg<strong>na</strong>ć. Odjeżdżam.<br />

101


– Pan jedzie! – zawołała podkomorzanka i jakby ją opuś<strong>ci</strong>ły siły, <strong>na</strong> powrót <strong>na</strong> ka<strong>na</strong>pie<br />

usiadła, spuszczając oczy ku ziemi i skubiąc chusteczkę trzymaną w ręku.<br />

Jędrzej patrzał, drżąc i nie mogąc odetchnąć z wzruszenia. Ale w tej chwili dwie łzy duże<br />

jak perły wytrysnęły jej z oczu i upadły prosto <strong>na</strong> chustkę.<br />

Te łzy <strong>taki</strong>e jawne i wymowniejsze <strong>na</strong>d wszystko, co ludzkie usta mogą powiedzieć, odebrały<br />

Jędrzejowi pamięć wszystkiego, co kiedykolwiek się stało, odebrały mu przytomność i<br />

wszelką władzę <strong>na</strong>d sobą. Zerwał się jakby piorunem rażony i rzu<strong>ci</strong>ł się przed nią <strong>na</strong> kola<strong>na</strong>.<br />

Porwał jej ręce i <strong>przy<strong>ci</strong>sk</strong>ając je do ust, wymówił <strong>ci</strong>ężkim łkającym głosem:<br />

– O Boże! czemuż muszę odjeżdżać!<br />

– Nie jedź... – szepnęła <strong>ci</strong>chym głosem dziewczy<strong>na</strong>.<br />

– O! mój aniele! – łkał <strong>da</strong>lej młodzieniec – czemuż nie wiedziałem pierwej, że mi tak <strong>ci</strong>ężko<br />

będzie odjechać!<br />

– Nie jedź... – szepnęła jeszcze <strong>ci</strong>szej dziewczy<strong>na</strong> i ch<strong>ci</strong>ała <strong>da</strong>lej coś mówić, ale łzy jej<br />

stłumiły głos w piersiach.<br />

W tej chwili powró<strong>ci</strong>ła podczaszy<strong>na</strong>, lecz obaczywszy, co się dzieje, zatrzymała się w progu.<br />

Przez kilka sekund nie wiedziała, co robić.<br />

Ale wtem obaczyła ją Stasia i wzdrygnęła się.<br />

Zbudzony Jędrzej zerwał się <strong>na</strong> nogi i stanął <strong>na</strong> boku w dziwnie trwożnej postawie.<br />

Podczaszy<strong>na</strong> weszła do salonu.<br />

Przez długą chwilę trwało powszechne milczenie.<br />

Wszyscy mieli do mówienia tak wiele – a nikt nie umiał słów z<strong>na</strong>leźć.<br />

Aż <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e podczaszy<strong>na</strong> odezwała się sama:<br />

– Och! dzie<strong>ci</strong>, dzie<strong>ci</strong>!... Nietrudno mi się było domyśleć już <strong>da</strong>wniej, że do tego przyjdzie<br />

pomiędzy wami... Ja nic <strong>na</strong> to nie mówię...Z<strong>da</strong>je mi się, że widzę w tym Boskie zrządzenie...<br />

Bóg też sam zaczął, Bóg to jakoś skończy... Ale trza mieć <strong>ci</strong>erpliwość, bo nie od <strong>na</strong>s zależy...<br />

Ma<strong>ci</strong>e oboje rodziców, oni niech sądzą...<br />

Jędrzej słuchał tej mowy i sam nie wiedział, co się z nim dzieje.<br />

Słowa podczaszynej ochłodziły go bardzo. Pomimo woli przypomniała mu się teraz ta sce<strong>na</strong>,<br />

którą przed godziną miał w domu wojewody. Było to niemal jej powtórzenie. Zachodziły<br />

pomiędzy tymi dwiema sce<strong>na</strong>mi wprawdzie wielkie różnice, ale te mu się teraz wy<strong>da</strong>ły niczym.<br />

I objął go dreszcz straszny od stóp do głowy, i jakaś niez<strong>na</strong><strong>na</strong> dotychczas trwoga zatrzęsła<br />

jego sumieniem... Z<strong>da</strong>ło mu się, jakby <strong>ci</strong>ężki popełnił występek, jakby był zbrodniem<br />

<strong>na</strong>jpodlejszym w świe<strong>ci</strong>e...<br />

I pod wrażeniem tej myśli, która jakby gromem weń uderzyła, zerwał się z miejsca, chwy<strong>ci</strong>ł<br />

Stanisławę za rękę, przy<strong>ci</strong>snął ją do ust i rzekł do niej:<br />

– Na wieki!<br />

Po czym się rzu<strong>ci</strong>ł ku drzwiom, przele<strong>ci</strong>ał jak wicher koło podczaszynej – i zniknął.<br />

Na próżno zdumio<strong>na</strong> podczaszy<strong>na</strong> ch<strong>ci</strong>ała go choć <strong>na</strong> chwilę zatrzymać, zanim dostrzegła,<br />

co się stało, on już był <strong>na</strong> ulicy.<br />

Po jego wyjś<strong>ci</strong>u młodziutka Stasia była jak odurzo<strong>na</strong>. Łzy lały się strumieniami z jej oczu,<br />

a przez płacz spazmatyczny, pomimo gęstych zapytań <strong>ci</strong>otki, nie mogła ani słowa wymówić.<br />

Należało się obawiać, i słusznie, aby biedną dziewczynę jakaś <strong>ci</strong>ężka nie powaliła choroba. I<br />

byłoby się to stało <strong>na</strong>jniezawodniej, bo <strong>na</strong>wet było wi<strong>da</strong>ć po niej, jak niewymownie <strong>ci</strong>erpiała,<br />

ale śród tego <strong>ci</strong>erpienia ostatnie słowa Jędrzeja: Na wieki! – brzmiały jej <strong>ci</strong>ągle w uszach i te<br />

jej od<strong>da</strong>ły <strong>na</strong> powrót siły i ochroniły od <strong>ci</strong>erpień <strong>na</strong><strong>da</strong>l.<br />

W tych słowach ważnych mieś<strong>ci</strong>ła się cała jej ufność i wiara, wszystkie <strong>na</strong>dzieje <strong>na</strong> przyszłość,<br />

całe jej ży<strong>ci</strong>e!<br />

Ale czy <strong>taki</strong>e z<strong>na</strong>czenie przywiązywał do tych słów i ten także, <strong>który</strong> je wypowiedział?...<br />

Było to wielkie pytanie.<br />

102


Nie przyszło ono wszakże ani przyjść mogło <strong>na</strong> myśl Stanisławie. Te słowa podniosły ją i<br />

utrzymały przy zdrowiu i wierze. Na drugi dzień Stanisława była tylko smutną, jak po pożeg<strong>na</strong>niu<br />

swojego oblubieńca, ale oblubieńca <strong>taki</strong>ego, którego wkrótce miała znowu obaczyć i<br />

zapewne się z nim połączyć – <strong>na</strong> wieki.<br />

W kilka dni przyjechała do Warszawy jej matka. Dowiedziała się o<strong>na</strong> od podczaszynej o<br />

wszystkim, co dotyczyło jej córki. Długie i rozmaite były pomiędzy obydwiema matro<strong>na</strong>mi<br />

debaty, jak tu wypa<strong>da</strong> postąpić.<br />

Ale <strong>na</strong> koniec zdecydowała się matka zabrać córkę ze sobą <strong>na</strong> wieś, ażeby już nigdy do<br />

Warszawy nie wró<strong>ci</strong>ć.<br />

I odtąd już była Stanisława <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> wsi u matki.<br />

Tymczasem Jędrzej, wybiegłszy tak <strong>na</strong>gle z salonu podczaszynej, dopadł czym prędzej do<br />

domu, a z<strong>na</strong>lazłszy już konie pocztowe zaprzężone do podróżnego powozu, rzu<strong>ci</strong>ł się jak był<br />

do powozu i kazał pędzić co prędzej.<br />

Jakie były jego uczu<strong>ci</strong>a, jakie myśli, jaka ta podróż cała, nic już o tym nie wiemy.<br />

Wiadomo <strong>na</strong>m tylko tyle, że istotnie był w Dreźnie, a z Drez<strong>na</strong> się u<strong>da</strong>ł do Lipska. W miesiącu<br />

styczniu do Warszawy powró<strong>ci</strong>ł, ale tylko dwa dni zabawił i do Wil<strong>na</strong> wyjechał.<br />

Wkrótce potem wybuchła woj<strong>na</strong>.<br />

W tej wojnie Jędrzej służył zrazu jako adiutant Sierakowskiego, ale niebawem przeszedł<br />

do linii i w linii bił się do końca.<br />

Po ukończonej wojnie powró<strong>ci</strong>ł do Galicji, do ojcowskiego majątku, i osiadł w Górkach,<br />

wsi <strong>na</strong>leżącej do jaćmierskiego klucza, a od<strong>da</strong>nej mu tymczasowo przez ojca.<br />

Jesteśmy tedy znowu u końca roku 1794 i w owej chwili, kiedy skarbnik, załatwiwszy tymczasowo<br />

swe majątkowe sprawy z chorążym koronnym <strong>na</strong> leskim zamku, puszcza się do Zagórza<br />

do swojej siostry.<br />

103


VIII<br />

Pani podkomorzy<strong>na</strong> sędomirska przyszła do posia<strong>da</strong>nia wsi Zagórza przez kupno. Jej mąż<br />

nieboszczyk, <strong>da</strong>wniejszy stolnikowicz sędomirski, wziąwszy za nią dwie wioski dziedziczne<br />

w Sędomirskiem, dorobił się był z<strong>na</strong>cznej fortuny. Był to człowiek z<strong>na</strong>komitej głowy, a cnót<br />

jeszcze z<strong>na</strong>komitszych zapewne, kiedy mając lat zaledwie czterdzieś<strong>ci</strong>, był już obrany podkomorzym,<br />

co się rzadko komu z<strong>da</strong>rzyło. Ale przy rozumie i cnotach był on za<strong>na</strong>dto przedsiębiorczym<br />

– i to się stało przyczyną jego własnej zguby, a wielu zmartwień i zgryzot dla<br />

żony. Ufając swojej głowie i siłom młodego wieku, <strong>na</strong>kupował on był wsi <strong>da</strong>leko więcej, niżeli<br />

miał gotowizny, i zaprowadzając wszędzie rządne i rachunkowe gospo<strong>da</strong>rstwo, zrazu się<br />

bardzo rzetelnie i bez kłopotu z poza<strong>ci</strong>ąganych długów wypłacał. I końcem końców byłby się<br />

niezawodnie ze wszystkiego wypła<strong>ci</strong>ł, bo mu się wiodło bardzo szczęśliwie i jego rachuby nie<br />

omylały go nigdy. Ale podkomorzy, pomimo wielkiej dbałoś<strong>ci</strong> o swój byt materialny, był także<br />

człowiekiem zacnym i pamiętał o tym, że oprócz gospo<strong>da</strong>rzem i ojcem jest także i obywatelem<br />

kraju, względem którego także się ma obowiązki. Jakoż póki tych obowiązków dopełniał<br />

tylko w swoim powie<strong>ci</strong>e, nie przeszkadzało to nic jego sprawom majątkowym. Ale podkomorzy<br />

włożył także <strong>na</strong> siebie niemało obowiązków względem całej ojczyzny. Z tych obowiązków<br />

tedy wyniknęło w końcu, iż wyjechawszy w jakimś poselstwie do Wołoszczyzny i<br />

Turek, w Jassach zachorował <strong>na</strong>gle i umarł.<br />

Jego żo<strong>na</strong> została się tutaj <strong>na</strong> obszernym wprawdzie majątku, ale ob<strong>ci</strong>ążony licznymi i zawikłanymi<br />

długami.<br />

Przybył jej wtedy w pomoc brat jej, imć pan skarbnik, ale skarbnik, tęgi wprawdzie do<br />

kor<strong>da</strong>, lecz żaden jurysta, nie umiał jej pomóc i<strong>na</strong>czej, jak tylko w ten sposób, że pozostawił<br />

powikłane majątki wierzy<strong>ci</strong>elom <strong>na</strong> łaskę, a za wyratowane pieniądze kupił siostrze wieś Zagórz,<br />

nie<strong>da</strong>leko położoną od Bóbrki. Po żołniersku to wprawdzie i jednym <strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong>em roz<strong>ci</strong>ął<br />

skarbnik ten węzeł gordyjski, ale podobno nie z wielką oględnoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong> przyszłość, bo siostrze<br />

jego dostała się wieś intrat<strong>na</strong> i duża i <strong>na</strong>wet trochę gotówki, ale z wierzy<strong>ci</strong>elami nieboszczyka<br />

nie zostały poczynione ostateczne układy, a ponieważ <strong>na</strong> skryptach nieboszczykowskich był<br />

także i tu, i ówdzie kładziony podpis podkomorzynej, więc wierzy<strong>ci</strong>ele dzisiaj obracali się do<br />

niej i prowadzili z nią <strong>ci</strong>ągłe procesy. Procesy te toczyły się w forum tarnowskim i były od<strong>da</strong>ne<br />

całkowi<strong>ci</strong>e jednemu z tamtejszych patronów, <strong>który</strong> wprawdzie <strong>ci</strong>ągle podkomorzynę<br />

upewniał, że wszystko idzie jak moż<strong>na</strong> <strong>na</strong>jlepiej, ale podobno tam te rzeczy stały wcale i<strong>na</strong>czej.<br />

Jakkolwiek bądź, podkomorzy<strong>na</strong> dzisiaj posia<strong>da</strong>ła dziedzicznie Zagórz i rządziła się w nim<br />

dość dobrze. Sama się wprawdzie <strong>na</strong> gospo<strong>da</strong>rstwie niewiele z<strong>na</strong>ła, ale miała do tego wybornego<br />

człowieka.<br />

A był ten człowiek <strong>da</strong>leki krewny jej męża, <strong>który</strong> wstąpiwszy za młodu do cesarskiego<br />

wojska, służył w nim przez lat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e i wyszedł z rangą, kapita<strong>na</strong>. Przez ten czas prawie<br />

całkiem się był zniemczył, <strong>na</strong>brał form dziwnych i sztywnych i <strong>na</strong>wet język sobie był złamał.<br />

Cały, jak był, wyglą<strong>da</strong>ł i dosyć dziwnie, i śmiesznie. Niskiego wzrostu, pękaty, tłusty, całą<br />

twarz miał ogoloną jak Niemiec. Całą głowę miał łysą i tylko z tyłu podczesywał sobie jasno-<br />

104


siwawe włosy <strong>na</strong> czoło, które w dzień powszedni podpi<strong>na</strong>ł wielkim, półokrągłym grzebieniem,<br />

a w święto zawijał w harcap, a <strong>na</strong> łysinę kładł czubatą, ru<strong>da</strong>wego koloru perukę. Jego<br />

twarz okrągła, jak dynia, musiała mieć pewnie jakiś zdecydowany wyraz, ale tego wyrazu nie<br />

moż<strong>na</strong> było w żaden sposób uchwy<strong>ci</strong>ć, bo <strong>na</strong>jpierwej kapitan miał krzywe usta, które z<strong>da</strong>wały<br />

się <strong>ci</strong>ągle uśmiechać, a oprócz tego jedno z ócz jego było do połowy zamknięte, które od czasu<br />

do czasu mrugało, a kiedy to mrugało, tamto spoglą<strong>da</strong>ło tak ostro, że patrząc <strong>na</strong> tych ócz<br />

dwoje, tak między sobą niezgodnych, a zawieszonych <strong>na</strong>d wykrzywionymi ustami, moż<strong>na</strong><br />

było pęknąć od śmiechu.<br />

Kapitan się ubierał z niemiecka, ale podobno raczej z cu<strong>da</strong>cka: nosił bowiem <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej<br />

frak gra<strong>na</strong>towy ze stalowymi guzikami i niesłychanie długim a wąskim ogonem, wielki krawat<br />

włosienny <strong>na</strong> szyi i buty ze sztylpami. Do tego kładł <strong>na</strong> głowę zwykle trójgraniasty kapelusz,<br />

ale czasem, kiedy miał fantazję po temu, brał czapkę wielką czworograniastą, która mu<br />

jak bróg siedziała <strong>na</strong> głowie, i wtedy wyglą<strong>da</strong>ł istotnie jak straszydło <strong>na</strong> wróble.<br />

Tego człowieka kto po raz pierwszy obaczył, był przeko<strong>na</strong>ny, że trafił <strong>na</strong> kandy<strong>da</strong>ta do<br />

czubków. Kapitan bowiem oprócz swej cu<strong>da</strong>ckiej powierzchownoś<strong>ci</strong>, jakichś dziwnych grymasów<br />

i niewyraźnej, sepleniącej wymowy mówił jeszcze do tego częstokroć rzeczy, które<br />

żadną miarą nie licowały z rozumem. Orygi<strong>na</strong>lne miewał zawsze koncepty, a kiedy co opowia<strong>da</strong>ł<br />

ze swego ży<strong>ci</strong>a, to same <strong>taki</strong>e rzeczy, które <strong>na</strong> pozór nie miały żadnego sensu. Pomiędzy<br />

innymi utrzymywał także, że miał trzy żony, które wszystkie żyją do dziś dnia. Ale jakim<br />

się to stało sposobem? Oto odebrawszy wiadomość o śmier<strong>ci</strong> swej pierwszej żony, z którą nie<br />

mieszkał, ożenił się z drugą, ale niebawem dowiedział się, że wiadomość była mylną, a żo<strong>na</strong><br />

pierwsza przy ży<strong>ci</strong>u. W obawie tedy procesu o dwużeństwo, ożenił się z trze<strong>ci</strong>ą. I wytoczono<br />

mu proces istotnie; ale go wolno puszczono, bo dowiódł przed sądem, że ma trzy żony: a jakkolwiek<br />

<strong>na</strong> <strong>taki</strong>ego, <strong>który</strong> pojął dwie żony, jest <strong>ci</strong>ężki w kodeksie paragraf, wszakże <strong>na</strong> poślubienie<br />

trzech żon nie masz paragrafu żadnego. Takich anegdot opowia<strong>da</strong>ł on mnóstwo i Bóg<br />

sam wie, co to było? Może tylko misterne i głębokie satyry.<br />

l to było <strong>na</strong>jpodobniejsze. Kapitan bowiem był tylko tuli nielogicznym w rozmowie, ale jego<br />

uczynki były <strong>na</strong>dzwyczaj logiczne. I tak zarządzał on gospo<strong>da</strong>rstwem w Zagórza i zarządzał<br />

wybornie. U niego w polu był ład <strong>taki</strong> jak w książce – a między służbą jak w wojsku.<br />

Dyscypli<strong>na</strong>r<strong>na</strong> tablica wisiała wypisa<strong>na</strong> przed kancelarią i z wypa<strong>da</strong>jącej Z niej cyfry za każdą<br />

przewinę nie brakło nikomu ani marnej jednostki. W sobotę wieczór zaglą<strong>da</strong>ł regularnie do<br />

swojej czarnej księgi i podług dyscypli<strong>na</strong>rnej tablicy wymierzał kary, ale za to w niedzielę<br />

rano zaglą<strong>da</strong>ł do białej księgi i z niej roz<strong>da</strong>wał <strong>na</strong>grody. I tak wszystko tam było usystematyzowane<br />

ledwie nie do śmiesznoś<strong>ci</strong>, ale do śmiesznoś<strong>ci</strong> niedoświadczonych chłystków albo<br />

starych młokosów, bo ten ład, <strong>na</strong> cyfrach oparty, był fun<strong>da</strong>mentem i duszą całej gospo<strong>da</strong>rskiej<br />

machiny i przynosił dla wszystkich <strong>na</strong>jpiękniejsze owoce. Nikt tam nie marzył o niebieskich<br />

mig<strong>da</strong>łach i nikt nie był przez całe ży<strong>ci</strong>e biedny, ale każdy pracował rzetelnie i sumiennie w<br />

swoim zawodzie, każdy był okryty i syty i ćwiczył siły, i gromadził zapasy <strong>na</strong> przyszłość. Zagórz<br />

wtedy ogromne przynosił dochody, podkomorzynie wystarczało dla siebie i innych i<br />

jeszcze się zostawało <strong>na</strong> dogodzenie fantazjom.<br />

Jakoż pod tym względem był kapitan nieoceniony i dlatego i podkomorzy<strong>na</strong>, i wszyscy<br />

przebaczali mu jego cu<strong>da</strong>ctwa. Kapitan wiedział o tym i dumnym był z tego, czasem niestworzone<br />

rzeczy plótł o swoim gospo<strong>da</strong>rskim rozumie, ale za to żadnej innej nie wymagał <strong>na</strong>grody,<br />

jak tylko utrzymania się <strong>na</strong> swoim stanowisku do śmier<strong>ci</strong>.<br />

Wieś Zagórz leżała w bardzo pięknej okolicy. Stanisława miała smak wcale niezły, kiedy<br />

umiała piękność tego miejsca ocenić i tak się do niego przywiązała. Dokoła góry wielkie, gęstymi<br />

zarośnięte borami, w dole pięk<strong>na</strong> i położysta doli<strong>na</strong>, środkiem rzeka Osława, w <strong>da</strong>li<br />

klasztor wspaniały, zamurowany i okryty dostatnio, położony wyniośle. Brzegiem wieś z<br />

chatek i sadów sple<strong>ci</strong>o<strong>na</strong>, w środku ogród wielki, pełen drzew starożytnych, a w ogrodzie<br />

105


dwór ogromny, okolony dębowymi częstokołami pod zasłoną głogowych płotów, cokolwiek<br />

okopany i niby trochę obronny. Dwór ten był <strong>na</strong> wysokim, kilkołok<strong>ci</strong>owym podmurowaniu,<br />

ale sam zbudowany z drzewa. Jeden wielki ganek wyprowadzał w dziedziniec, a drugi w<br />

ogród, gdzie się pięły powoje i winogrady po ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch i gdzie były grządki kwiatowe, pielęgnowane<br />

niegdyś przez Stasię. Wewnątrz dworu były obszerne i dostatnie kom<strong>na</strong>ty, poobijane<br />

makatami i barwnym płótnem, pooz<strong>da</strong>biane pięknymi kominkami i kolum<strong>na</strong>mi, pełne luster,<br />

zegarów i innych częstokroć drogo cenionych sprzętów, które z wielką starannoś<strong>ci</strong>ą zbierał<br />

jeszcze nieboszczyk Choj<strong>na</strong>cki, a co wszystko ryczałtem zakupiła po nim podkomorzy<strong>na</strong>.<br />

Oprócz tego było tam jeszcze wiele i innych rzeczy wcale z<strong>na</strong>cznej wartoś<strong>ci</strong>, jako to: sreber<br />

domowych, makat, kobierców, drogocennych obrazów i tym podobnych, które podkomoży<strong>na</strong><br />

poprzywoziła ze sobą i <strong>który</strong>mi dom swój przyozdobiła. Toteż <strong>na</strong> samym wstępie widziało się<br />

zaraz, że się wstępuje w dom zamożny, dostatni, którego zamożność nie od dziś się <strong>da</strong>tuje, ale<br />

o którą dbają jeszcze i dzisiaj.<br />

Żeby tylko taką samą dbałość roztaczano i <strong>na</strong> te sprawy, które się odprawiały po forach!<br />

Ale o tym podkomorzy<strong>na</strong> podobno niewiele myślała. Podkomorzy<strong>na</strong> miała już dzisiaj lat<br />

czterdzieś<strong>ci</strong> z okładem, ale w uczu<strong>ci</strong>ach i myślach zachowała świeżość jeszcze prawie dziewiczą.<br />

Urodzo<strong>na</strong> i wychowa<strong>na</strong> w domu zamożnym ani umiała pojąć tego, co to jest niedostatek,<br />

i o tym <strong>na</strong>jmniej myślała. Była to jeszcze wcale przystoj<strong>na</strong> kobieta. Słusz<strong>na</strong> brunetka, z<br />

dużymi czarnymi jak węgle oczyma, miała bardzo wiele powagi, a może <strong>na</strong>wet i trochę dumy<br />

w swojej całej postawie. W jej twarzy było wi<strong>da</strong>ć cokolwiek śladów przebolałego <strong>ci</strong>erpienia,<br />

co zapewne stąd pochodziło, że stra<strong>ci</strong>ła kilkoro dzie<strong>ci</strong>, stra<strong>ci</strong>ła męża, którego <strong>na</strong>de wszystko<br />

kochała. Ale to wszystko przeszlo... Człowiek stworzony jest <strong>na</strong> to, ażeby <strong>ci</strong>erpiał i zapomi<strong>na</strong>ł<br />

<strong>ci</strong>erpienia, i był zawsze gotów do nowych <strong>ci</strong>erpień i bólów...<br />

Dzisiaj podkomorzy<strong>na</strong> była głównie zajęta swoją córką jedyną. Stanisława od tego czasu,<br />

jak powró<strong>ci</strong>ła z Warszawy, bardzo się odmieniła. Z pół dzie<strong>ci</strong>nnej, smukłej, lecz wiotkiej<br />

dziewczynki stała się teraz pan<strong>na</strong> form skończonych i <strong>pełny</strong>ch. Jakoż był to istotnie wzór<br />

dziewiczej pięknoś<strong>ci</strong>. Jej rysy twarzy, <strong>na</strong>jregulamieszych rozmiarów, jej oko duże, pełne spokojnych<br />

myśli i jednostajnego blasku, jej wzrost wyniosły i ruchy zgrabne, okrągłe, ale zarazem<br />

poważne, uczyniły z niej postać łączącą w sobie <strong>ci</strong>szę grecką i rzymską powagę... Jeżeli<br />

tym oz<strong>na</strong>kom zewnętrznym odpowia<strong>da</strong>ł i jej charakter, to moż<strong>na</strong> było pozazdroś<strong>ci</strong>ć <strong>taki</strong>ej<br />

córki podkomorzynie...<br />

Ale przejdźmy do z<strong>da</strong>rzeń.<br />

Dzisiaj był to już wieczór, wczesny jeszcze, lecz <strong>ci</strong>emny i świszczący zamie<strong>ci</strong>ą po szybach,<br />

jakim <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej bywa wieczór grudniowy. Ale w dobrze zaopatrzonej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e <strong>ci</strong>cho było i<br />

<strong>ci</strong>epło, <strong>na</strong> stoliku przed ka<strong>na</strong>pą palił się staroświecki kaganiec z zegarem, a przy nim Stanisława<br />

siedziała pochylo<strong>na</strong> <strong>na</strong>d jakąś drobną robótką.<br />

W tej chwili weszła podkomorzy<strong>na</strong> do tej kom<strong>na</strong>ty i rzu<strong>ci</strong>wszy okiem <strong>na</strong> córkę, wzruszyła<br />

mimo woli ramio<strong>na</strong>mi i rzekła:<br />

– Jaka też ty jesteś zim<strong>na</strong> <strong>na</strong> wszystko, Stasiu, to doprawdy ja nie pojmuję. Ja przez cały<br />

dzień chodzę od ok<strong>na</strong> do ok<strong>na</strong>, wyglą<strong>da</strong>m go tędy i tędy i sama już nie wiem, co myśleć, że<br />

go dotychczas nie ma, a ty siedzisz sobie spokojnie jak posąg i ani myślisz o tym, że wujowi<br />

twojemu mógł się z<strong>da</strong>rzyć jakiś przypadek.<br />

Ale <strong>na</strong> to odpowiedziała Stasia:<br />

– Nie mam zwyczaju martwić się niczym, dopóki nie mam do tego powodu. Wujaszek odpisał<br />

<strong>na</strong>m, że przyjedzie; z<strong>na</strong>m wujaszka, że nigdy słowa nie chybia, a gdy dotrzymać nie może,<br />

uwia<strong>da</strong>mia zawczasu, i jestem jak, <strong>na</strong>jzupełniej spokojną.<br />

– Bardzo <strong>ci</strong> winszuję tego rozsądku i spokoju, będziesz żyć długo i będziesz szczęśliwa.<br />

Ale ja tego nie umiem. Ja wiem, że wuj był wczoraj <strong>na</strong> leskim zamku, tam <strong>na</strong> tym zamku jest<br />

106


Flawiusz... to jest jakiś szaleniec... wuj także nie <strong>na</strong> zimno kąpany... kto wie, do czego tam<br />

przyjść mogło pomiędzy nimi?<br />

– Ja jestem pewną, że do niczego nie przyszło. Taki pan Flawiusz mógł być strasznym li<br />

dla mnie i to wtedy, kiedym była półdzieckiem, ale dzisiaj już nie jest strasznym i dla mnie. A<br />

cóż dopiero dla mężczyzny i do tego jeszcze żołnierza? A zresztą ten pan Flawiusz jest za<strong>na</strong>dto<br />

głośnym w swoich pogróżkach, aby mógł być strasznym w isto<strong>ci</strong>e... Groził on także i<br />

Rudnickiemu, a prze<strong>ci</strong>e mu nic nie zrobił...<br />

– Wszystko to praw<strong>da</strong>... ale ja się <strong>taki</strong>m heroizmem nie mogę pochwalić. Od złych ludzi<br />

zawsze się złego obawiam i nie mogę być wtedy spokojną.<br />

– Ale proszę mamy, gdzież też <strong>na</strong> to jest dowód, że ten Flawiusz jest istotnie zły człowiek?<br />

– Aa! piękne rzeczy! to może i z niego zechcesz zrobić anioła?<br />

– Ja w nim anioła nie widzę – odpowiedziała spokojnie Stasia – bo wątpię, ażeby aniołem<br />

był ktokolwiek <strong>na</strong> ziemi. Ale też nie wiem także, dlaczego zeń uczyniono szata<strong>na</strong>? Moż<strong>na</strong> nie<br />

mieć dla niego sympatii, tak jak ja jej nie mam zupełnie, moż<strong>na</strong> mieć <strong>na</strong>wet wstręt do niego,<br />

tak jak i ja go mam troszkę, ale to wszystko nie dowodzi jeszcze, żeby człowiek <strong>na</strong>m wstrętny<br />

był już złym niezawodnie. <strong>Aby</strong> kogoś uz<strong>na</strong>ć złym i za <strong>taki</strong>ego ogłaszać światu, trzeba mieć <strong>na</strong><br />

to koniecznie z jego uczynków dowody – a czy my wiemy coś o uczynkach pa<strong>na</strong> Flawiusza?<br />

– Jakże więc? to i ty nic nie wiesz o jego uczynkach?<br />

– Mnie wie wiadomo nic zgoła.<br />

– A owo wykradzenie <strong>ci</strong>ebie w Warszawie?<br />

– Ja o tym nic nie wiem. Bo on mnie nie wykra<strong>da</strong>ł zupełnie, tylko mnie wyratował. Wyratowawszy<br />

mnie, o ile sobie przypomi<strong>na</strong>m jak przez sen, ch<strong>ci</strong>ał mi tam podobno deklarować<br />

swą miłość, co było dość niestosownym i zresztą cała ta myśl była od rzeczy... ale... miłość<br />

nie<strong>który</strong>ch ludzi, jak to prawie codziennie widzimy, nie zawsze ma czas <strong>na</strong> to, ażeby siebie<br />

samą osądzić...<br />

– Ale proszę <strong>ci</strong>ebie – przerwała matka – tylko ty mnie <strong>da</strong>j pokój z tym twoim usprawiedliwianiem<br />

Flawiusza. Ja to pojmuję bardzo, iż widząc go kochającego się w tobie i wiedząc, że<br />

możesz się tylko litować <strong>na</strong>d jego miłoś<strong>ci</strong>ą, robisz, co możesz, litujesz się <strong>na</strong>d nim. Ja to pojmuję,<br />

jest to ludzkie uczu<strong>ci</strong>e... ale tym razem to piękne uczu<strong>ci</strong>e upa<strong>da</strong> w kał. Ten szatan wybiłby<br />

alboby wytruł <strong>na</strong>s wszystkich do nogi, gdyby tylko wiedział, że mu to do osiągnię<strong>ci</strong>a<br />

jego zamiarów pomoże...<br />

A kiedy podkomorzy<strong>na</strong> tych słów domawiała, wszedł kapitan do kom<strong>na</strong>ty.<br />

– No! dobry wieczór! – mówił on akcentem mocno niemieckim, obracając się do podkomorzyny–<br />

no! więc powiem Jadwisi, że pan brat już za moment zajedzie.<br />

– Gdzież zajedzie? czy tutaj?<br />

– No, pewnie tutaj.<br />

– A skądże stryj wie o tym?<br />

– No, muszę wiedzieć prze<strong>ci</strong>e, bo on się utopił w zaspie tu .<strong>na</strong> granicy i przysłał tu swego<br />

bursza, no! to ja posłał po niego cztery konie i ludzi.<br />

– To on zagrzązł w zamie<strong>ci</strong>! – zawołała podkomorzy<strong>na</strong> – czemuż mi stryj tego zaraz nie<br />

powiedział?<br />

– A <strong>na</strong> co ja miał to ga<strong>da</strong>ć? żeby się Jadwisia martwiła? a teraz, kiedy on tu, to ja mówię.<br />

– Już to stryj zawsze pocz<strong>ci</strong>wy!– zawołała podkomorzy<strong>na</strong>, a wtem i dzwonki sań <strong>da</strong>ły się<br />

słyszeć przed gankiem.<br />

Podkomorzy<strong>na</strong> wybiegła prze<strong>ci</strong>wko oczekiwanemu goś<strong>ci</strong>owi, ale nim kilka kom<strong>na</strong>t przebiegła,<br />

skarbnik wszedł już do pierwszej.<br />

Imć pan Nieczuja, pomimo zmrożenia i kopania się przez zamie<strong>ci</strong>e, był w <strong>na</strong>jlepszym humorze.<br />

Załatwiwszy sprawę swoją wedle życzenia i rozweseliwszy się z gośćmi <strong>na</strong> zamku,<br />

całkiem zapomniał o swoich smutkach i moż<strong>na</strong> go było do rany przykła<strong>da</strong>ć.<br />

107


Podkomorzy<strong>na</strong> była z tego <strong>na</strong>dzwyczajnie kontenta i witała brata jeszcze z tym większą radoś<strong>ci</strong>ą,<br />

on zaś, od<strong>da</strong>jąc jej braterskie uś<strong>ci</strong>ski i przytuliwszy siostrzenicę do swojej szerokiej<br />

piersi, wy<strong>ci</strong>ągnął rękę do kapita<strong>na</strong>:<br />

– Dzielny, mężny, waleczny kapitanie! jak się masz! co tam? gospo<strong>da</strong>rujesz z kłopotami<br />

jak zawsze!<br />

– No, jako tako, jako tako – odpowia<strong>da</strong>ł kapitan – urodziło się, chwała Bogu, to się teraz i<br />

młó<strong>ci</strong>.<br />

– Młó<strong>ci</strong>sz? młó<strong>ci</strong>sz przez cały tydzień snopy, a co sobotę parobki?<br />

– No, nie tak mocno, nie tak mocno. Jest już teraz porządek, <strong>na</strong>uczyli się, <strong>na</strong>uczyli.<br />

– Bardzo wierzę, że się musieli <strong>na</strong>uczyć, kiedyś ich uczył z tak potężnej tablicy – rzekł <strong>na</strong><br />

to skarbnik z uśmiechem, dochodząc wraz z wszystkimi do ostatniej kom<strong>na</strong>ty.<br />

– Mój bra<strong>ci</strong>szku! – odezwała się w tej chwili podkomorzy<strong>na</strong> – tyś zziąbł i pewnieś głodny,<br />

ja każę <strong>da</strong>wać wieczerzę, a potem zasiądziemy do poga<strong>da</strong>nki.<br />

– A nie pilniejsza poga<strong>da</strong>nka niżeli wieczerza? – zapytał skarbnik.<br />

– Nie, nie, nie pilniejsza, tylko będzie dłuższa cokolwiek.<br />

– Chwałaż Bogu i za to, bo już myślałem, że tu już jakie periculum in mora.<br />

Podkomorzy<strong>na</strong> wyszła, a skarbnik tymczasem żartował sobie ze Stasią, prześladując ją<br />

amantami.<br />

Wkrótce potem <strong>da</strong>no wieczerzę.<br />

Po wieczerzy wszyscy powró<strong>ci</strong>li <strong>na</strong>zad do ostatniej kom<strong>na</strong>ty, obsiedli stolik przed ka<strong>na</strong>pą<br />

dokoła – i zaczęła się ra<strong>da</strong> familij<strong>na</strong> pomiędzy nielicznymi potomkami tego zacnego, ale dogasającego<br />

już rodu.<br />

Skarbnik, jako głowa familii, zabrał głos pierwszy, mówiąc do siostry:<br />

– Z twojego listu, <strong>który</strong> odebrałem przed pię<strong>ci</strong>a dniami, wyrozumiałem, że <strong>ci</strong>ę jakieś <strong>na</strong>głe<br />

<strong>na</strong>padły zgryzoty. Z <strong>ci</strong>rcumstancji i różnych innych premisów domyślam ja się wprawdzie, o<br />

co tu chodzi, ale nie chcę prejudykować i od<strong>da</strong>ję tobie głos pierwszy... Zaindukuj więc, moje<br />

dziecko, twoją sprawę, a my, wyrozumiawszy ją dokumentnie, poradzimy <strong>na</strong> nią, co będziem<br />

mogli.<br />

– Nie ma tutaj tak bardzo co indukować – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzy<strong>na</strong>, zmiesza<strong>na</strong> trochę<br />

solennoś<strong>ci</strong>ą uczynionego przez brata wstępu – i nie będzie podobno bardzo co sądzić. Bo oto<br />

cała rzecz jest taka. Ułożyłam sobie wyjechać <strong>na</strong> całą zimę do Lwowa, mam już wszystko do<br />

podróży gotowe, lecz przed wyjazdem ch<strong>ci</strong>ałam jeszcze zasięgnąć twojej rady.<br />

Na to oświadczenie krótkie i węzłowate skarbnik spojrzał <strong>na</strong> siostrę i milczał przez chwilę.<br />

– No! to nie ma co robić – odezwał się <strong>na</strong> to kapitan, korzystając z milczenia – kiedy Jadwisia<br />

tak chce, to trzeba jechać.<br />

– Zapewne – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – kiedy Jadwisia zechce, to będzie mogła pojechać. Ale<br />

ja sądzę, że nim się przedsięweźmie jakiś krok ważny, a do tego kosztowny, <strong>na</strong>leży pierwej<br />

zba<strong>da</strong>ć jego powody i osądzić sumiennie, czyli jest rzeczywiś<strong>ci</strong>e potrzebny.<br />

– Ale o powo<strong>da</strong>ch tu nie ma <strong>na</strong>wet co mówić, bo ich jest więcej jak trzeba.<br />

Na te słowa skarbnik już brwi zmarszczył widocznie i odpowiedział:<br />

– Ha! więc o nich nie mówmy.<br />

Wszakże zapytał po chwili:<br />

– Powiedz<strong>ci</strong>eż mi tedy przy<strong>na</strong>jmniej, <strong>na</strong> jakim punk<strong>ci</strong>e stoi wasza sprawa z Rudnickim?<br />

Stanisława się <strong>na</strong> to lekko zarumieniła, a podkomorzy<strong>na</strong> odpowiedziała krótko:<br />

– Na żadnym.<br />

Ale tego skarbnik już nie mógł wytrzymać i zauważał:<br />

– Odpowia<strong>da</strong>sz mi tak, jakbyś się <strong>na</strong> mnie gniewała, a rozumiem prze<strong>ci</strong>eż, żem <strong>ci</strong> nie <strong>da</strong>ł<br />

do tego żadnego powodu.<br />

108


– Przepraszam <strong>ci</strong>ebie, kochany bra<strong>ci</strong>e – odpowiedziała <strong>na</strong> to prędko podkomorzy<strong>na</strong>, ś<strong>ci</strong>skając<br />

rękę braterską – ale jestem już tak tym wszystkim znudzo<strong>na</strong>, że każde wspomnienie o<br />

tym wszystką krew we mnie burzy. Już bym wolała... sama nie wiem co, niżeli patrzeć <strong>na</strong> te<br />

certamenty nieznośne, <strong>na</strong> te intrygi różne i Bóg sam nie wie jakie inne historie! Jedną mam<br />

córkę i tej nie moż<strong>na</strong> wy<strong>da</strong>ć za mąż po ludzku!<br />

– Moje dziecko – rzekł <strong>na</strong> to pogodnie skarbnik – temu się nie ma co dziwić. Już to tak wi<strong>da</strong>ć<br />

jest zapisano, żeby żad<strong>na</strong> panienka, pochodząca od Nieczujów, czy to po mieczu, czyli też<br />

po kądzieli, nie wyszła za mąż zwyczajnym <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e trybem. Świętej pamię<strong>ci</strong> mój oj<strong>ci</strong>ec<br />

opowia<strong>da</strong>ł mi kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e historyj, potwierdzających tę <strong>na</strong>szą predesty<strong>na</strong>cję, i mówił przy tym:<br />

„Jeśli waść kiedy będziesz miał córkę, miej ją dobrze <strong>na</strong> oku, bo Nieczujówny prędkie są a<br />

zuchwałe, gorące miewają serca a siarczystą fantazję, rozumy tęgie, lecz nóżki małe i słabe,<br />

toż i o pośliznię<strong>ci</strong>e się im nietrudno. Ale się waść nie frasuj bardzo, bo pomimo to Pan Bóg<br />

czuwa <strong>na</strong>d nimi i po różnych niepowodzeniach wy<strong>da</strong>ją się tandem dobrze i przyzwoi<strong>ci</strong>e”. –<br />

Ale <strong>na</strong> co tu sięgać tak <strong>da</strong>leko? Wszakże i ty sama poszaś za mąż jak gdyby cudem. Nosiłaś<br />

<strong>na</strong> palcu – pierś<strong>ci</strong>onek Wisłockiego i dla niego było przygotowane wesele, a stanęłaś <strong>na</strong> kobiercu<br />

z Michałowskim.<br />

– Ale to były inne czasy! i cala rzecz in<strong>na</strong>! – odpowiedziała podkomorzy<strong>na</strong>.<br />

– Zapewne – mówił <strong>da</strong>lej pan skarbnik – że to były inne czasy <strong>na</strong>tenczas. Ale, moje dziecko,<br />

ziemia zawsze ta sama, ludzie <strong>ci</strong> sami i ten sam Pan Bóg <strong>na</strong>d nimi! Powiedz<strong>ci</strong>eż mi tedy<br />

<strong>na</strong>jpierw, jak stoi<strong>ci</strong>e z Rudnickim, bo ja zgoła nic nie wiem. Wiem tylko tyle, że zagaił swoją<br />

sprawę około Stasi w Warszawie, wiem, że się bił potem statecznie i pięknie, bom się wypytywał<br />

o niego i <strong>na</strong>wet sam go w ogniu widziałem. Przyjechał z jakąś depeszą do Naczelnika<br />

od Sierakowskiego albo też od Zajączka, bo już tego nie pomnę; a że właśnie była okazja po<br />

temu, więc stanął z <strong>na</strong>mi i nie ma co mówić, bił się regularnie jak stary żołnierz. Co mnie <strong>na</strong>wet<br />

dziwiło, bo to smyk jeszcze i nie wiem, skąd praktyka i doświadczenie? Jakoż uważałem<br />

to prawie, że jeszcze trochę za gorący. W moich oczach wszył się był sam jeden w taką gęstwinę,<br />

że już myślałem: po nim! Ale jakoś go stamtąd drudzy, <strong>na</strong> to patrzący, wypruli. Niedobra<br />

to taka siarczystość, bo moż<strong>na</strong> zbyć duszę bez potrzeby, a <strong>na</strong>wet i bez korzyś<strong>ci</strong>, ale<br />

młodemu to i nie szkodzi: dostanie plejzer, <strong>na</strong>uka; a wyjdzie cało, po<strong>ci</strong>echa. Tym też sposobem<br />

<strong>na</strong>biera się doświadczenia.<br />

– To wujaszek widział pa<strong>na</strong> Jędrzeja w wojnie? – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzanka z dziwnie<br />

rozpromienioną w tej chwili twarzą – a wujaszek <strong>na</strong>m o tym nic nie wspomi<strong>na</strong>ł?<br />

– Nie było też co i wspomi<strong>na</strong>ć – odpowiedział skarbnik – bo owo tyle tego wszystkiego, co<br />

mówię. Wyczerkiesiwszy się przyzwoi<strong>ci</strong>e w tej niewielkiej okazji, że aż <strong>na</strong> nim potrzaskał<br />

jego opięty mundurek... a także to jest smykostwo brać <strong>ci</strong>asny mundur do eksperiencji...<br />

– Ale on, mnie się z<strong>da</strong>je – odezwała się Stanisława – nie przyjeżdżał tam do eksperiencji,<br />

tylko z depeszami, jak powia<strong>da</strong> wujaszek...<br />

– A! z depeszami... praw<strong>da</strong>... wcale nieźle go bronisz... ale choć i tak, to zawsze w służbie<br />

<strong>ci</strong>asny mundur, to smykostwo...<br />

– No więc cóż się <strong>da</strong>lej stało?<br />

– A prawie nic już. Tylko po bitwie przyskoczył do mnie i spytał:<br />

– „To waszmość jesteś imć pan Nieczuja?” – „A tak jest”. – „Pozwól mi, waszmość –<br />

mówi on – uś<strong>ci</strong>skać rękę starego konfederata. Jestem Jędrzej Rudnicki. Polecam się waszmoś<strong>ci</strong><br />

i proszę mnie zachować w swojej przyjaźni. Mówiłbym więcej, ale służba. Da Bóg kiedyś,<br />

przy swobodniejszym czasie, nie zaniedbam się znowu zaprezentować waszmoś<strong>ci</strong>. Tymczasem<br />

Panu Bogu polecam”. – I to mówiąc spiął konia, a tęgiego miał bachmata pod sobą, bo<strong>da</strong>j<br />

nie turecki prawdziwy, zniknął mi jakby iskra sprzed oczu. Trudno było i<strong>na</strong>czej, bo kiedy<br />

służba, to służba. Ale teraz, to już i nie rozumiem, dlaczego... siedzi tutaj podobno w Górkach,<br />

o mil kilka ode mnie...<br />

109


– Albo i to, proszę <strong>ci</strong>ebie! – zawołała podkomorzy<strong>na</strong>– kiedy myśli rzetelnie około Stasi, to<br />

nie powinienże się zaprezentować jej rodzonemu wujowi?<br />

–Ale proszę mamy – odezwała się Stanisława – prze<strong>ci</strong>e to jeszcze nie u<strong>ci</strong>ekło...<br />

– Mhm – mruknął <strong>na</strong> to skarbnik, spoglą<strong>da</strong>jąc z uśmiechem <strong>na</strong> siostrzenicę – no, ale powiedz<strong>ci</strong>eż<br />

mi tedy porządkiem... bo jeszcze zawsze nic nie wiem. Więc pan Rudnicki bywa u<br />

was, i często?<br />

– Bywa – odpowiedziała matka – ale co tam z <strong>taki</strong>ego bywania? Przyjedzie, siedzi, opowia<strong>da</strong><br />

różne historie i nie ma co prze<strong>ci</strong>w niemu powiedzieć, dosyć to człowiek oświatowy, a<br />

<strong>na</strong>wet i niegłupi; ale co to z tego wszystkiego? Ja <strong>taki</strong>ch wszystkich ceregielów nie lubię.<br />

Kiedy młody zacznie zajeżdżać do <strong>taki</strong>ego domu, gdzie pan<strong>na</strong> jest <strong>na</strong> w<strong>da</strong>niu, powinien być<br />

raz, drugi i trze<strong>ci</strong>, i koniec. Albo się deklarować, albo się pokłonić i z Panem Bogiem. Nie<br />

będzie ten, będzie drugi. A <strong>taki</strong>e wszystkie kunktacje i <strong>na</strong>mysły, i oglą<strong>da</strong>nia się poza siebie, to<br />

się <strong>na</strong> nic nie z<strong>da</strong>ło. Może to modne, ale nie dla wszystkich wygodne. To są tylko próżne bałamuctwa.<br />

I ja bym się ledwie nie założyła o to, że w tym panu Jędrzeju nie masz szczerych<br />

chę<strong>ci</strong>, bo gdyby były, to by ich w tajemnicy nie trzymał.<br />

– Więc tedy – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – pan Jędrzej bywa, tylko jeszcze nic nie powiedział.<br />

No! a cóż Stasia <strong>na</strong> to?<br />

– Ale co tam Stasia! – rzekła matka – o<strong>na</strong> wierzy w niego jak w Pismo święte i gotowa jest<br />

czekać, choćby i całe ży<strong>ci</strong>e. Ale to tak nie idzie. Pięk<strong>na</strong> to cnota <strong>ci</strong>erpliwość, ale tu nie <strong>na</strong><br />

miejscu.<br />

– No i cóż ty <strong>na</strong> to, Stasieńko? – zapytał skarbnik.<br />

–Ja? – odpowiedziała pewnym głosem podkomorzanka – mama już z<strong>na</strong> moje myśli. Ja<br />

wierzę.<br />

– Otóż to masz jej konfesję! – zawołała podkomorzy<strong>na</strong> – ale spytaj ją się, <strong>na</strong> czym opiera<br />

tę wiarę, to podobno dowodu nie stanie.<br />

–Już to żad<strong>na</strong> wiara podobno – zabrała głos Stanisława – nie ma tak bardzo długich dowodów.<br />

Wierzy się tak, bo tak Pan Bóg <strong>na</strong>tchnął serce człowieka. Ale ja tu znowu nie jestem tak<br />

całkiem bez dowodów, żeby mnie moż<strong>na</strong> o lekkomyślność obwinić. Prze<strong>ci</strong>eż pamięta mama,<br />

że kiedyśmy powró<strong>ci</strong>ły z Warszawy i zaczęły głośne wieś<strong>ci</strong> chodzić o wojnie, mama mi wtedy<br />

w<strong>ci</strong>ąż powtarzała: – „Wybij ty sobie z głowy tego twego Jędrzeja, bo to nic z tego nie będzie.<br />

Woj<strong>na</strong> kto wie jak długo potrwa, a choć się .skończy, to po wojnie każdy ma inne myśli, niż<br />

miał przed wojną”. – Ale ja mówiłam <strong>na</strong> to: – „Choćby woj<strong>na</strong> trwała nie wiedzieć jak długo,<br />

to ja jestem pewną, że Jędrzej zdrów i cały powró<strong>ci</strong>, a jak powró<strong>ci</strong> do domu, to i do mnie powró<strong>ci</strong>”.<br />

– Otóż jak mówiłam, tak się też stało. I teraz mówię: Jeśli pan Jędrzej się nie oświadcza,<br />

to musi mieć jakieś ważne do tego powody. Albo może nie ma jeszcze dosyć majątku,<br />

albo mu domu brakuje, albo się może sprze<strong>ci</strong>wiają rodzice, albo kto wie, jaka tam jest przeszko<strong>da</strong>,<br />

ale że jest jakaś przeszko<strong>da</strong>, to pew<strong>na</strong>. Ta przeszko<strong>da</strong> się przy pomocy Boskiej i jego<br />

dobrych chę<strong>ci</strong>ach usunie i wtedy Jędrzej przyjedzie i pokłoni się mamie, prosząc o moją rękę.<br />

Tak jest, to też i nie może być i<strong>na</strong>czej, ja z<strong>na</strong>m dobrze Jędrzeja.<br />

Skarbnik słuchał tego wywodu podkomorzanki z wielkim zadowoleniem, ale matka prze<strong>ci</strong>wnie.<br />

Patrzała o<strong>na</strong> prawie z niechę<strong>ci</strong>ą i rzekła zaraz:<br />

– Otóż masz jej codzienne słowa! Ale ty dziecko jesteś, moja panno Stanisławo! Ty nie<br />

z<strong>na</strong>sz świata i ludzi. A jeśli Jędrzej jeździ sobie do <strong>na</strong>s tylko tak dla rozrywki i ani myśli o<br />

deklaracji?<br />

– Nie, moja mamo. Gdyby pan Jędrzej o deklaracji nie myślał, to by u <strong>na</strong>s nie bywał.<br />

– No, więc dobrze. A jeśli przeszkód tych nie usunie, które, prawdę mówiąc, Bóg wie, skąd<br />

by się wziąć mogły u niego?<br />

– On przeszkody usunie.<br />

110


– Hm! – mruknęła podkomorzy<strong>na</strong>, wzruszając ramio<strong>na</strong>mi – mówisz tak jakby z Pisma. Niby<br />

to Jędrzej jest wszechmogącym!<br />

– On nie jest wszechmogącym, ale to zrobi.<br />

– To jest doprawdy osobliwsza dziewczy<strong>na</strong> – rzekła podkomorzy<strong>na</strong>, obracając się do<br />

skarbnika. A <strong>na</strong> to odezwał się milczący dotychczas kapitan:<br />

– No? a jak pan Jędrzej jeździ do panny Stanisławy, aby spolował jej posag? hę? a co pan<strong>na</strong><br />

Stanisława powie <strong>na</strong> to? hę?<br />

Ale <strong>na</strong> to nie tylko pan<strong>na</strong> Stanisława, ale nikt nie odpowiedział, a <strong>na</strong>tomiast zabrał głos<br />

skarbnik, obracając się do siostry:<br />

– Powiedzże mi, kocha<strong>na</strong> siostro, cóż przez to myślisz zrobić lepszego, jeśli do Lwowa<br />

wyjedziesz?<br />

– Przez to rzecz skończę krótko i węzłowato, albo tak, albo owak. Jeżeli pan Jędrzej ma<br />

zamysły rzetelne, to za <strong>na</strong>mi przyjedzie, a w mieś<strong>ci</strong>e to już tak nie uchodzi, jak <strong>na</strong> wsi. W<br />

mieś<strong>ci</strong>e się będziem widzieć codziennie, będziemy <strong>na</strong> widoku ludziom i światu, i w mieś<strong>ci</strong>e to<br />

już jest całkiem co innego. A zresztą w mieś<strong>ci</strong>e nie będzie ten, to będzie drugi i dziesiąty, i<br />

setny...<br />

– Już ja mamie dziękuję za wszystkich innych...<br />

– Ale poczekaj no, wysłuchaj no mnie do końca. Bo tu nie o to idzie, żeby <strong>ci</strong>ę wy<strong>da</strong>ć koniecznie<br />

za innego, ale jak <strong>ci</strong>ę obskoczą i <strong>ci</strong>, i owi, jak to w mieś<strong>ci</strong>e bywa zwyczajnie, to już<br />

chybaby był z kamienia... albo też pokaże się jawnie, że doprawdy mu to nie w głowie.<br />

– To praw<strong>da</strong> – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – to środek delikatny, ucz<strong>ci</strong>wy i wcale niezły; ale dlaczegoż<br />

się aż <strong>taki</strong>ch misternych dobierać środków? Po cóż jechać po taką rzecz aż do Lwowa<br />

i kupować ją za drogie pieniądze, której tutaj dostanie <strong>na</strong> grun<strong>ci</strong>e gratis, kosztem jednego zapytania?<br />

–Już to, co do podróży do Lwowa, to ja mam i inne przyczyny – powiedziała podkomorzy<strong>na</strong>.<br />

– A, jeżeli inne, to co innego, ale ja się podobno i tych innych przyczyn domyślam. Będzie<br />

to pewnie drugi amant Stasieńki?<br />

– Oczywiś<strong>ci</strong>e! – odpowiedziała podkomorzy<strong>na</strong> i powstawszy z miejsca, tak <strong>da</strong>lej mówiła: –<br />

Bo też, proszę <strong>ci</strong>ebie, czy się to godzi! I gdyby to już zrobił kto inny, mniejsza o to, ale pan<br />

chorąży koronny, żeby <strong>da</strong>wał u siebie przytułek ludziom tego rodzaju i przyjeżdżającym w<br />

celach <strong>taki</strong>ch haniebnych, to jest zaledwie podob<strong>na</strong>.<br />

– Mnie się z<strong>da</strong>je, moje dziecko – rzekł skarbnik – że ty niesłusznie chorążego obwiniasz,<br />

bo już<strong>ci</strong>ż rzecz jas<strong>na</strong>, że on o tym nic nie wie.<br />

– Jakże? więc już wiesz tę całą historię? – zapytała podkomorzy<strong>na</strong>.<br />

– Złożywszy razem to, co się jeszcze stało w Warszawie i to, com się tutaj dowiedział,<br />

wyjaśnia mi się rzecz cała o tyle, że się reszty domyślam.<br />

– No, więc wyobraź sobie! I żeby też się <strong>taki</strong>e rzeczy działy <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e! Jakiś kupczyk czy<br />

pisarczyk, czy coś podobnego, żeby też śmiał oczy podnieść <strong>na</strong> Stasię! I to jeszcze z jakim<br />

zuchwalstwem! Ch<strong>ci</strong>ał ją wykra<strong>da</strong>ć w Warszawie, pisał listy do podczaszynej i jeszcze tutaj<br />

przyjeżdża! I wyobraź sobie mój przestrach. Jesteśmy kiedyś w koś<strong>ci</strong>ele, modlimy się jak<br />

zwykle, nic o niczym nie wiedząc; aż tu wychodzimy z koś<strong>ci</strong>oła, ja patrzę, a Stasia czegoś<br />

zbladła i przy<strong>ci</strong>snęła się do mnie. Patrzę bliżej, kto stoi pod chórem? Imć pan Flawiusz. W<br />

jakimś czarnym płaszczyku, z kapeluszem trójgraniastym pod pachą, jak istny szatan wyglą<strong>da</strong>ł.<br />

Ludzie się przed nim żeg<strong>na</strong>li i obchodzili go jak <strong>na</strong>j<strong>da</strong>lej. We mnie aż krew zastygła.<br />

Oprócz tego, jak mi to powia<strong>da</strong>ją, jeszcze i tu popod ok<strong>na</strong> się krę<strong>ci</strong>. Trzebaż jeszcze tylko<br />

tego, żeby powiedziano, że tutaj bywa i o moją córkę się stara! Sama myśl ta <strong>na</strong>pełnia mnie<br />

taką zgrozą, że cała od niej drętwieję. Ten zły duch śni mi się <strong>na</strong>wet po nocach i zrywam się<br />

ze snu i zasnąć potem nie mogę. A <strong>na</strong> co mnie tego?... Otóż i z tych, i z owych przyczyn po-<br />

111


stanowiłam wyjechać do Lwowa i skończyć już raz tę historię. I jestem pewną, że ty nic mieć<br />

nie będziesz prze<strong>ci</strong>wko temu, bo to jest rzecz koniecz<strong>na</strong> i <strong>na</strong> dzisiaj jedy<strong>na</strong>.<br />

Na to tedy zabrał głos skarbnik:<br />

– Zaraz tedy, moje dziecko, rozbierzemy tę sprawę, tylko idźmy porządkiem, kategorycznie.<br />

Owo więc co do Flawiusza nie ma kwestii, że się to bardzo źle stało, iż <strong>taki</strong>ego pędziwiatra<br />

jakiegoś i bo<strong>da</strong>j nie coś gorszego jeszcze, nie wystraszono od razu. Trudno było tego wymagać<br />

od pani podczaszynej przemyskiej, bo cóż może kobieta? Ale co Rudnicki, to mógł był<br />

go dokumentnie wystraszyć. Jużby tam zresztą był przez to cześ<strong>ci</strong> nie stra<strong>ci</strong>ł, żeby się pobił <strong>na</strong><br />

szablę i z szewcem. A byłoby przy tym prze<strong>ci</strong>e i satysfakcji cokolwiek wjechać z szablą <strong>na</strong><br />

harcap i batystowe żaboty...<br />

– Saperment! – zawołał <strong>na</strong> to całkiem niespodziewanie kapitan – saperment, żeby ja dostał<br />

był <strong>taki</strong> jakobiner! ja bym jemu wystrzelił proś<strong>ci</strong>uteńko do głowy. No! to oni prze<strong>ci</strong>e zabili<br />

Marię Antoanettę...<br />

– O! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik do siostry – otóż zaraz masz dowód, że się nie masz czego<br />

obawiać Flawiusza. I ja tak myślę istotnie. Bo końcem końców, cóż zrobi? Będzie jeździł popod<br />

ok<strong>na</strong>, będzie się wam przypatrywał w koś<strong>ci</strong>ele i to będzie trwać poty, póki nie trafi <strong>na</strong><br />

kapita<strong>na</strong>, a kapitan, jak mu palnie z arkebuza proś<strong>ci</strong>uteńko do głowy...<br />

– Ale bo tobie żarty <strong>na</strong> myśli, mój bra<strong>ci</strong>e...<br />

– Nie, moje dziecko, serio to mówię, imć pa<strong>na</strong> Flawiusza nie ma się co obawiać...<br />

– Ale ja rozumiem, że nie ma się co obawiać jego tam gwałtu jakiegoś albo <strong>na</strong>padu, ale<br />

proszę <strong>ci</strong>ę, cóż pocznę, jeżeli mi go ktoś w dom mój przywiezie? A to może zaprawdę la<strong>da</strong><br />

chwila <strong>na</strong>stąpić.<br />

– Hm, zapewne, to by było niemiłe – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z <strong>na</strong>mysłem.<br />

– I potem te ga<strong>da</strong>nia, te plotki, te komeraże! Proszę <strong>ci</strong>ę, czyż moż<strong>na</strong> do tego dopuś<strong>ci</strong>ć, żeby<br />

o pannę <strong>taki</strong>ego rodu, <strong>taki</strong>ch koligacyj, wychowania, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e posagu...<br />

– To by było niemiłe – powtórzył skarbnik – ale <strong>na</strong> to moim z<strong>da</strong>niem nie ma innego sposobu,<br />

tylko trza pannę jak <strong>na</strong>jprędzej wy<strong>da</strong>wać za mąż. Przejdźmy zatem do imć pa<strong>na</strong> Jędrzeja.<br />

Owóż tedy w tym punk<strong>ci</strong>e to ja bardzo sobie podobam w Stasi. Jej sentyment stateczny i jej<br />

niezachwianą ufność w Jędrzeja trzeba w niej umieć uszanować. Daj Boże każdemu <strong>taki</strong>ej<br />

żony, która by w nim miała taką ufność jeszcze przed ślubem. I ma o<strong>na</strong> istotnie swoje powody,<br />

że jemu ufa. Jakoż i o nim to dobrze .świadczy, że potrafił wpoić taką ufność ku sobie. Ja<br />

też trzymam tutaj za Stasią i trzymam także za Jędrzejem. I mam także taką samą wiarę, jak<br />

o<strong>na</strong>, że się to zrobi powoli. Nie rozumiem wprawdzie, dlaczego młody i tak ognisty kawaler<br />

tutaj trochę kunktuje, ależ to mogą być tysiączne powody... Zresztą też i czasu nie minęło<br />

jeszcze tak wiele... Co się działo w Warszawie, to nie powinno wchodzić w rachubę... Nastała<br />

woj<strong>na</strong>... A po wojnie wszakże to nie<strong>da</strong>wno, jakośmy powró<strong>ci</strong>li do domów! Jędrzej teraz jest<br />

starszy i już sam się pewno <strong>na</strong>myśla <strong>na</strong>d każdym krokiem; ma rodziców, a rodzice mają także<br />

swe z<strong>da</strong>nia... i tak <strong>da</strong>lej, i tak <strong>da</strong>lej, co wszystko go dosyć jeszcze usprawiedliwia i broni od<br />

potępienia stanowczo. To kunktatorstwo wszakże jest <strong>na</strong>m tu bardzo nie <strong>na</strong> rękę i trzeba by<br />

<strong>na</strong>m je koniecznie przeważyć. Ja sam jestem za tym, bo już to widziałem nieraz, że kto długo<br />

myśli, ten się łatwo rozmyśli. Jakoż dosko<strong>na</strong>łym remedium <strong>na</strong> to byłaby podróż do Lwowa,<br />

ale ja tej podróży byłbym z innych względów prze<strong>ci</strong>wny...<br />

– Proszę <strong>ci</strong>ę, z jakich?<br />

– Ze względów majątkowych. Chcąc zabawić przez całą zimę we Lwowie, to trzeba by zaraz<br />

kamienicę <strong>na</strong>jmować, trzeba brać z sobą ludzi, konie, powozy, kuchnie, srebra i porządki<br />

domowe; trza frekwentować bale, reduty i wszystkie inne assamble, trzeba też <strong>da</strong>ć jaki figiel u<br />

siebie... a to wszystko dziś niesłychanie kosztuje. Nuż dopiero sukienki, a kornety, a czuby,<br />

nuż koronki, a pudry, a inne rozmaite wymysły, od czego się pewnie dyspensować nie będzie<strong>ci</strong>e,<br />

widząc to także <strong>na</strong> innych. A <strong>na</strong> to, to już pójdą tysiące.<br />

112


– Ej! nie będzie to tak wiele kosztować – rzekła podkomorzy<strong>na</strong> – prze<strong>ci</strong>eż mamy chwała<br />

Bogu sukien aż <strong>na</strong>dto. O precjozach nie ma co i wspomi<strong>na</strong>ć, boby <strong>na</strong>m wystarczyło jeszcze i<br />

kogo ubrać przy sobie. Wy<strong>da</strong>tki będą więc małe, <strong>na</strong> które mam moją podręczną szkatułkę. A<br />

zresztą kapitan młó<strong>ci</strong>, to <strong>na</strong>m coś prze<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>młó<strong>ci</strong>.<br />

– Moje dziecko, kapitan wam ani <strong>na</strong> korki do trzewików nie <strong>na</strong>młó<strong>ci</strong>. To Lwów! to drożyz<strong>na</strong>!<br />

kroku jednego nie zrobisz, żebyś się nie musiała opła<strong>ci</strong>ć. A ze srebrem ani się tam pokazuj.<br />

Kiedy nie rzu<strong>ci</strong>sz dukata za po<strong>da</strong>nie płaszcza lub kapelusza, to drugi raz nikt <strong>na</strong> <strong>ci</strong>ebie nie<br />

spojrzy.<br />

– Prze<strong>ci</strong>eż sądzę, że <strong>da</strong>mom po<strong>da</strong>je kapelusze i młodzież, która tak słynie z grzecznoś<strong>ci</strong>...<br />

– To jeszcze gorzej, bo drożej. Tym znów trza pła<strong>ci</strong>ć i<strong>na</strong>czej, trzeba ich karmić, poić, kapele<br />

dla nich sprowadzać... Kiedy by się jeszcze .skończyło <strong>na</strong> <strong>taki</strong>ej zapła<strong>ci</strong>e. Boć to nic dzisiaj<br />

<strong>da</strong>rmo nie <strong>da</strong>ją, a słyszałem ja nieraz podczas wojny w obozach, jaką to monetą każą sobie<br />

<strong>ci</strong> łotrzykowie pła<strong>ci</strong>ć za po<strong>da</strong>wanie płaszczów i kapeluszów. Bo<strong>da</strong>jby ich paralusz <strong>na</strong>ruszył,<br />

nieraz i słuchać nie moż<strong>na</strong> było. Pfe, miasto! po co to jechać do miasta! To tylko dla<br />

wielkich panów albo dla rzemieślniczków, albo dla wykpigroszów i innego wędrownego <strong>na</strong>rodu;<br />

ale my szlachta, ziemianie, którzyśmy się porodzili <strong>na</strong> <strong>na</strong>szych skibach, żyjmy też sobie<br />

<strong>na</strong> tych skibach w łasce Boskiej do śmier<strong>ci</strong>.<br />

– Ale, mój bra<strong>ci</strong>szku, już też mi tego nie zechcesz odmówić, żebym choć <strong>na</strong> jedną zimę<br />

pojechała do miasta, zwłaszcza też teraz, kiedy jest tego rzeczywista potrzeba. I nie tylko mi<br />

nie odmówisz, ale i sam też z <strong>na</strong>mi pojedziesz...<br />

– Ja? w imię Ojca i Sy<strong>na</strong>! a po cóż ja też do miasta? chybaby wróble miejskie postraszyć<br />

albo zgromadzić koło siebie lamparty. Toż to we Lwowie, jak powia<strong>da</strong>ją, <strong>na</strong> lekarstwo już nie<br />

obaczy kontusza ani czapki rogatej, ani butów barwistych! Kędy spojrzysz, peruki a peruki, że<br />

aż duszno od samego pudru i piżma. Chyba żebym też i ja łeb wsadził w perukę i posypał się<br />

pudrem! Cha cha cha! masz tobie, moś<strong>ci</strong>a podkomorzyno, jakiego byś ze mnie zrobiła błaz<strong>na</strong>!<br />

– Ale żartujesz, żartujesz sobie, bra<strong>ci</strong>szku! nie jest tam tak jeszcze we Lwowie. Większa<br />

połowa osób, <strong>na</strong>wet w dystyngowanym świe<strong>ci</strong>e, ubiera się jeszcze po polsku; mówią <strong>na</strong>wet,<br />

że u– pani kasztelanowej kamieńskiej nie ma nikt wstępu w niemieckich sukniach, a prze<strong>ci</strong>eż<br />

u niej gromadzi się pierwsze towarzystwo.<br />

– Tedy zapewne puste u niej bywają ś<strong>ci</strong>any, cho<strong>ci</strong>aż zaprawdę wstyd by był i hańba szlach<strong>ci</strong>e<br />

mieszkającej we Lwowie, gdyby <strong>taki</strong>ej zacnej matrony nie odwiedzali tak gęsto, jak o<strong>na</strong><br />

sama zapragnie. Miałem szczęś<strong>ci</strong>e być jej prezentowanym przed kilką laty we Lwowie, kiedym<br />

tam dla kompromisu Załęskich siedział kilka dni, byłem też u niej <strong>na</strong> wsi, kiedym jeździł<br />

do Besarabii za końmi, ale tak mówię, że. jako żyję, nie widziałem kobiety sentymentów tak<br />

męskich i <strong>taki</strong>ego dow<strong>ci</strong>pu. Chyba że to aż Stasia kiedyś ją zakasuje...<br />

– Widzisz więc, bra<strong>ci</strong>e kochany, i tobie tam nie braknie <strong>na</strong> statecznej rozrywce, a oprócz<br />

pani kasztelanowej z<strong>na</strong>jdziesz tam pewnie niemało i innych zacnych z<strong>na</strong>jomych. Kto tyle żył<br />

w świe<strong>ci</strong>e, jak ty, ten też musi być także temu światu z<strong>na</strong>jomym. A prawdę mówiąc, rozrywka<br />

teraz byłaby <strong>ci</strong> bardzo potrzebną. Na<strong>ci</strong>erpiałeś się tyle, przeszedłeś tyle zgryzot i bólów, czas<br />

by też także i rozweselić się trochę...<br />

– Ej! nie czas to <strong>na</strong>m teraz do wesel, nie czas! I raczej mówić, bo<strong>da</strong>jbyśmy byli nigdy nie<br />

doczekali...<br />

– Ot! już i stara piosnka! – przerwała podkomorzy<strong>na</strong> – jeżeli mnie kochasz, nie wspomnisz<br />

mi o żadnych smutkach już ani słowa. U mnie jest <strong>taki</strong> przepis, że nie wolno nikomu mieć<br />

twarzy smutnej. Na smutek, <strong>na</strong> pomarszczone czoło, <strong>na</strong> brwi ś<strong>ci</strong>ągnięte i wszystkie tym podobne<br />

oz<strong>na</strong>ki nieukontentowania są osobne paragrafy, wypisane <strong>na</strong> dyscypli<strong>na</strong>rnej tablicy.<br />

Praw<strong>da</strong>, kapitanie?<br />

Ale kapitan drzemał z lekka i kiwał głową jak słonecznik <strong>na</strong> wietrze.<br />

Tedy mówił <strong>da</strong>lej pan skarbnik:<br />

113


– Nie, moje dziecko, żart <strong>na</strong> stronę, ja rzeczywiś<strong>ci</strong>e jestem prze<strong>ci</strong>wny tej podróży do Lwowa,<br />

i to, jak mówię, z majątkowych powodów. Nie idzie tu o te miejskie wy<strong>da</strong>tki, bo i tobie<br />

<strong>na</strong> gotówce nie braknie, i może by też wresz<strong>ci</strong>e, kiedy by tego było potrzeba, i wujaszek ruszył<br />

tam jakiej szkatułki, ażeby też między równymi sobie nie być ostatnim. Nie przeczę <strong>na</strong>wet,<br />

że w grun<strong>ci</strong>e rzeczy jest i fortu<strong>na</strong> po temu, boć kiedy by to złożyć razem i moje, i twoje,<br />

to posag Stasi może by dolazł i do milio<strong>na</strong>... tych <strong>na</strong>szych dutków teraźniejszych. Ale popatrz<br />

no, moje dziecko, w jakim stanie jest ta <strong>na</strong>sza fortu<strong>na</strong>? Ot! ja dopiero co omal nie wyle<strong>ci</strong>ałem<br />

z Bóbrki i cho<strong>ci</strong>aż sobie poradziłem <strong>na</strong> to skutecznie, jed<strong>na</strong>k zawsze jeszcze wiszę tylko <strong>na</strong><br />

obietnicy jak ptak <strong>na</strong> gałęzi. Obietnica to Mniszcha, nie ma co mówić, ale choćby też i królewska,<br />

zawsze to jeszcze nie rzecz. Toż i ty także z twoim Zagórzem jeszcze nie stoisz <strong>na</strong><br />

pewnych nogach. Te twoje palestranty tarnowskie wcale mi się nie podobają. Wloką, wloką i<br />

wloką od lat dziesię<strong>ci</strong>u, a skutku nic. Proces jak trwał, tak i trwa. A proces to zaprawdę niemały,<br />

rozziawił gębę <strong>na</strong> cały Zagórz, a pożarłby jeszcze i więcej. Nuż przegrasz?<br />

– Ale gdzie tam, mój bra<strong>ci</strong>e! to wcale nie może być. Ja tam nie z<strong>na</strong>m dokładnie wszystkich<br />

szczegółów tego procesu, ale wiem, że o tym ani mowy nie może być, żeby mi mieli aż Zagórz<br />

zabierać!...<br />

– No, i ja też tak myślę, ale zawsze to tak bywa <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e, że dopóki się nie stoi <strong>na</strong> pewnych<br />

nogach, to się nie przym<strong>na</strong>ża wy<strong>da</strong>tków. Jakoż, choć tam ta podróż do Lwowa, porwawszy<br />

<strong>na</strong>m <strong>na</strong>wet i kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e tysięcy, nie potrafiłaby <strong>na</strong>s zrujnować, nie jestem ja prze<strong>ci</strong>eż za<br />

nią i wolałbym, żeby się bez niej obeszło. Może być, że o swoim czasie i ja też będę za tą podróżą,<br />

ale pierwej inną rzecz <strong>ci</strong> zaproponuję.<br />

– Słucham <strong>ci</strong>ę, mój bra<strong>ci</strong>szku, z uwagą.<br />

Tedy skarbnik tak mówił <strong>da</strong>lej:<br />

– Nie jestem ja wcale za tym, żeby kawalera wprost zapytywać w oczy, w jakich intencjach<br />

bywa w domu, gdzie pan<strong>na</strong> jest <strong>na</strong> wy<strong>da</strong>niu. Praktykowano to <strong>da</strong>wniej za <strong>na</strong>szych ojców,<br />

praktykuje się jeszcze i dzisiaj; ale ja tego nie chwalę. Jest to zawsze rodzaj przymówki, a<br />

przymówka to robota kwestarska, w której jest pew<strong>na</strong> dozis upodlenia się, bardzo dla kwestarza<br />

stosow<strong>na</strong>, ale wcale nieodpowiednia dla nikogo, <strong>który</strong> umie cenić swoją godność i nie ma<br />

chę<strong>ci</strong> poniewierania się własną ręką. Mimo to jed<strong>na</strong>k dowiedzieć <strong>na</strong>m się o tym trzeba koniecznie,<br />

co wiedzieć chcemy. A jak <strong>na</strong> wszystko <strong>na</strong> tym świe<strong>ci</strong>e są skuteczne sposoby, tak<br />

też i <strong>na</strong> to. Bo chcąc się dowiedzieć czegoś, niekoniecznie trza pytać o to, dosyć czasem popatrzeć<br />

w oczy... Czasem też i inni coś wiedzą, moż<strong>na</strong> tedy delikatnie wyba<strong>da</strong>ć innych... Takeśmy<br />

to postępowali niegdyś, kiedyśmy jeszcze miewali własny <strong>na</strong>sz pradziadowski rozumek,<br />

a rozumek to był mały i prosty, ale jak <strong>ci</strong>ebie kocham, skuteczny. Z nim nie przychodziliśmy<br />

nigdy do desperacji i wiedzieliśmy zawsze, co robić...<br />

Tu kapitan chrapnął troszeczkę, zląkł się swego własnego chrapnię<strong>ci</strong>a i zbudził się. Przetarł<br />

oczy, zażył tabaki i zaczął słuchać. Skarbnik zaś, uśmiechnąwszy się, prowadził <strong>da</strong>lej swój<br />

wniosek:<br />

– Owóż tedy i tutaj moż<strong>na</strong> użyć tego prostego rozumu i z nim po prostu do Jaćmierza pojechać.<br />

Imć pan Rudnicki oj<strong>ci</strong>ec, <strong>da</strong>wniej podkomorzyc krakowski, a dzisiaj ot! i nie wiem doprawdy,<br />

jak go tam tytułują, jest mi <strong>da</strong>wno i bardzo <strong>da</strong>wny z<strong>na</strong>jomy. Byłem jeszcze prawie<br />

wyrostkiem, kiedym go poz<strong>na</strong>ł w Suszycy, gdzie się starał razem z jw. starostą bełskim o<br />

Chwalibożankę, i wtedy z<strong>da</strong>rzyło mi się <strong>na</strong>wet wyrządzić jemu niepoślednią przysługę. Później,<br />

czasu konfederacji barskiej, przypadkowym sposobem stałem się mu znowu pomocnym...<br />

i tak mogę powiedzieć, żem to ja jego ożenił.<br />

– To wujaszka wiążą z panem Rudnickim <strong>taki</strong>e bliskie stosunki – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzanka<br />

– a wujaszek <strong>na</strong>m o tym nic nie powia<strong>da</strong>ł?<br />

– Ot! bo mi to jakoś wyle<strong>ci</strong>ało z pamię<strong>ci</strong>! Dawne też to czasy są, moje dziecko! i czasy <strong>taki</strong>e,<br />

z <strong>który</strong>ch niemało do pamiętania zostało... Zapomniały się większe rzeczy, cóż się nie<br />

114


miały zapomnieć mniejsze?... Ale kiedy mi się teraz to <strong>na</strong>sunęło, to wam tę całą historię opowiem.<br />

Tu przyniesiono wino, skarbnik sobie <strong>na</strong>lał lampeczkę, kapitanowi drugą, trą<strong>ci</strong>ł z nim żartem<br />

z życzeniem dobrego snu i zaczął opowia<strong>da</strong>ć mniej więcej w ten sens.<br />

115


IX<br />

Owóż tedy – zaczął swoje opowia<strong>da</strong>nie pan skarbnik – działo się to prawie pierwszego roku<br />

<strong>na</strong>szej konfederacji. Ja z ojcem moim byliśmy <strong>na</strong> Kalwarii Pacławskiej, <strong>na</strong> zwyczajnym<br />

odpuś<strong>ci</strong>e letnim, i odprawiwszy <strong>na</strong>bożeństwo przystojne, które przy staro<strong>da</strong>wnej mego ojca<br />

zelozji do trze<strong>ci</strong>ego dnia się prze<strong>ci</strong>ągnęło, jużeśmy stamtąd wracali. A <strong>na</strong> <strong>taki</strong>e odpusty jeździł<br />

mój oj<strong>ci</strong>ec zazwyczaj dworno i prawie szumno, bo mawiał: – Kiedy się pragniemy ucz<strong>ci</strong>wie<br />

prezentować przed ludźmi, tedy jeszcze ucz<strong>ci</strong>wiej powinniśmy stawać przed Panem Bogiem.<br />

– Więc lubośmy <strong>na</strong> ten odpust szli pieszo z domu aż <strong>na</strong> miejsce, szła za <strong>na</strong>mi otwarta karoca o<br />

czterech koniach, za nią bryka, ładow<strong>na</strong> ofiarami i jałmużną dla kalwaryjskiego klasztoru, a<br />

za bryką jeszcze i konie wierzchowe, żeby to nie być w kłopo<strong>ci</strong>e, kiedy by trzeba gdzieś <strong>na</strong><br />

bok odskoczyć albo też in casum jakiej <strong>na</strong>paś<strong>ci</strong>. Ale wracając jużeśmy też miejsca zabrali w<br />

karocy i kazaliśmy się powozić. Kiedyśmy więc ruszyli z miejsca, oglądnie się oj<strong>ci</strong>ec tędy<br />

owędy i rzeknie do mnie: – Pomodliliśmy się Panu Bogu jak przy<strong>na</strong>leży, godziłoby się też z<br />

powrotem zażyć jakiej rozrywki. Owo więc albo pojedźmy pod ruinę dobromilskiego zamku i<br />

od<strong>da</strong>jmy cześć temu miejscu, które już prawie świętym jest dla <strong>na</strong>s; albo wstąpmy w goś<strong>ci</strong>nę<br />

do pa<strong>na</strong> Chwaliboga, <strong>który</strong> mieszka w Suszycy. Tu waść się przypatrzysz z góry <strong>na</strong>szej kochanej<br />

ziemi, jako jest piękną i godną <strong>na</strong>szej miłoś<strong>ci</strong> zawsze, a krwie w każdej potrzebie, i<br />

obsłuchasz się <strong>ci</strong>ekawych rzeczy o Herburtach i innych staro<strong>da</strong>wnych rycerzach, które <strong>ci</strong> będę<br />

powia<strong>da</strong>ł; – tam zaś obaczysz dom zacny i ludny, prawie pański dostatkiem, a prze<strong>ci</strong>e po staremu<br />

serdeczny. Wybieraj tedy raźnie, bo nie ma czasu do długiego <strong>na</strong>mysłu. – Sam tedy nie<br />

wiedziałem, co wybrać, i to mi się podobało, i tamto, więc rzeknę ojcu: – Panie ojcze! a nuż<br />

po staremu: et haec fa<strong>ci</strong>en<strong>da</strong>, et haec non omitten<strong>da</strong>? – Jakże tedy? dwa grzyby w barszcz? –<br />

powie oj<strong>ci</strong>ec – anoż pomnę po twoich kalwaryjskich modlitwach, przy <strong>który</strong>cheś się waść<br />

pracowi<strong>ci</strong>e oglą<strong>da</strong>ł, że bo<strong>da</strong>j czyś <strong>na</strong> jeden zasłużył. – A mówił to chmurno, tedy powiem mu<br />

prędko: – Jedźmy już chyba do pa<strong>na</strong> Chwaliboga, bom to dziwne rzeczy słyszał był o tym<br />

dworze.<br />

Więc tedy oj<strong>ci</strong>ec już rozchmurzony kazał jechać prosto do Suszycy, a przez drogę tak mówił:<br />

– A żebyś waść wiedział, że pan Chwalibóg tytułuje się kasztelanem halickim. Już to porzu<strong>ci</strong>ł<br />

ten urząd, a <strong>na</strong> jego miejsce nominowany pan Rozwadowski, ale tytuł ten mu się zawsze<br />

<strong>na</strong>leży, bo nie postąpił <strong>na</strong> inny. A jego żo<strong>na</strong> Rozwadowska jest z domu, dzisiejszego<br />

kasztela<strong>na</strong> halickiego rodzo<strong>na</strong> siostra, więc obadwa to zacne bardzo imio<strong>na</strong> i trza <strong>na</strong> to pamiętać.<br />

Anoż znowu nie bardzo, bośmy to także nie la<strong>da</strong> skąd się wzięli <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e. Więc z<br />

respektem, a miernie, żeby też miejsce zostało i vice versa <strong>na</strong> respekt. A z samym jegomoś<strong>ci</strong>ą<br />

ostrożnie, bo ma zwyczaj roz<strong>da</strong>wać prezenty, tedy trza wiedzieć, z jakim fantem co począć.<br />

Tedy i to jeszcze <strong>ci</strong> powiem, że <strong>da</strong>wnymi laty lubiał on bardzo wyprawiać różne igrzyska u<br />

siebie, więc tedy harce <strong>na</strong> broń rozmaitą. Kiedy kto do <strong>taki</strong>ej eksperiencji zaprosi, denegare<br />

nie moż<strong>na</strong>, bo kto nie chce wy<strong>ci</strong>ągnąć szabli, temu po<strong>da</strong>ją kota i każą mu go <strong>ci</strong>ągnąć za ogon;<br />

tedy w tym cała sztuka, aby uniknąć zaproszenia od <strong>taki</strong>ego, po <strong>który</strong>m się umiarkuje, że się<br />

mu nie <strong>da</strong> rady.<br />

116


I tak mi oj<strong>ci</strong>ec różne <strong>da</strong>wał <strong>na</strong>uki aż do samej Suszycy. Alem ani pomyślał, żeby to <strong>taki</strong><br />

dwór miał być w tej Suszycy. Spojrzę tedy, ba! a tu nie dworno, jeno prawie zamczysto. Idą<br />

piątra i skrzydła murowane, bielone, a wszystko pod <strong>da</strong>chówką i blachą. Jest i baszta graniasta,<br />

i inne zabudowania duże po obudwóch stro<strong>na</strong>ch dziedzińca, a dziedziniec ogromny, choćby<br />

też i we Lwowie mógłby obstać za rynek. A wszystko to razem obwiedzione srogim murem<br />

dokoła – jest też brama murowa<strong>na</strong> o piątrze, a <strong>na</strong>około niej przyzwoita galeria.<br />

Wjeżdżamy tedy – a tu gwałt, hałas, wrzawa, ludzi pełno w dziedzińcu, jakby <strong>na</strong> jakim<br />

jarmarku. Patrzymy bliżej, jedni się potykają <strong>na</strong> koniach, inni się przypatrują z koni, drudzy<br />

pieszo. W wielkim ganku kamiennym siedzi kasztelan, koło niego goś<strong>ci</strong>e, jakoż i <strong>da</strong>my. Służba<br />

roznosi kielichy, piją, wołają: – wiwat! – a kapela <strong>da</strong>je salwy z galerii, nie żałując trąb,<br />

tarabanów i kotłów. Przez tłum ludzi i koni nie moż<strong>na</strong> było jak <strong>na</strong>leży zajechać i oj<strong>ci</strong>ec mój<br />

był <strong>na</strong> to markotny, mówiąc: – Już <strong>na</strong>m, widzę, trza dojść pieszo do ganku, jakbyśmy przyjechali<br />

za służbą. – Ale prze<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>s jakoś zawczasu obaczyl pan Chwalibóg i ojca poz<strong>na</strong>ł, jakoż<br />

nie tylko sam zaczął wiać chustką ku <strong>na</strong>m, ale też i sy<strong>na</strong> wysłał, <strong>który</strong> <strong>na</strong>s przybiegł powitać.<br />

Młokosik to był jeszcze, Kazimierz mu było <strong>na</strong> imię i był prawie <strong>na</strong> równi ze mną, tylko<br />

mniejszy cokolwiek. Ale złote serce i fantazja niczego; zabraliśmy zaraz czułą przyjaźń ze<br />

sobą i przez lat kilka kolegowaliśmy razem w konfederacji. Ożenił się potem gdzieś <strong>na</strong> Podolu,<br />

a dziś i nie wiem, co się z nim dzieje.<br />

Otóż więc kasztelanic zbliżył się do <strong>na</strong>s i eksplikując ojca, że dla po<strong>da</strong>gry sam powstać nie<br />

może, witał <strong>na</strong>s w jego imieniu i z przystojną atencją prowadził zaraz w ganek. A tu już woła<br />

do ojca kasztelan:<br />

– Otóż to mi gość upragniony! kolega! G<strong>da</strong>ńszczanin! hej! a <strong>da</strong>j<strong>ci</strong>e no mi kielicha! a to syn<br />

twój, panie Mar<strong>ci</strong>nie? jest po<strong>ci</strong>echa dla siebie, jest co i ludziom pokazać. A będzie prawie<br />

rówieśny mojemu. Niechże tedy <strong>da</strong> Pan Bóg, aby w <strong>taki</strong>ej przyjaźni żyli ze sobą, jak i ich ojcowie!<br />

To mówiąc, wypił zaraz kielich do mego ojca i wlał w niego drugi, a tuż zaraz i trze<strong>ci</strong>, przy<br />

czym też i mnie nie minęła kolej i podpiliśmy z Kazimierzem <strong>na</strong> fantazję cokolwiek. Tedy<br />

oj<strong>ci</strong>ec został przy kasztelanie, a my szliśmy do <strong>da</strong>m. Pani kasztelanowa, nie ma co mówić,<br />

zac<strong>na</strong> bardzo matro<strong>na</strong>, jeno trochę ułom<strong>na</strong>, przyjęła mnie uprzejmie i bardzo chwaliła pobożność<br />

<strong>na</strong>szą, żeśmy to dopiero teraz powracali z odpustu. Przymówiła się też do <strong>na</strong>s i pan<strong>na</strong>,<br />

ależ to pan<strong>na</strong>, bo<strong>da</strong>j czym widział gdzie urodziwszą. Bo to wzrostem jakby mło<strong>da</strong> sosenka,<br />

włosy <strong>ci</strong>emne, a oczy jasne jak błękit. Kiedy co przemówiła, człowiek aż się rozpływał i żebym<br />

się był zaraz nie dowiedział, jak to tam było, to kto wie, co by się stało i ze mną? Ale już<br />

tam za jej krzesłem stał i wtedy kawaler, <strong>który</strong>, jak wi<strong>da</strong>ć, był jej zapisany od Boga. Stał i<br />

szeptał jej coś ustawicznie do ucha i wi<strong>da</strong>ć było, że pan<strong>na</strong> wcale go mile słuchała. Spojrzę<br />

tedy, ba! nie kawaler, ale prawie perso<strong>na</strong>. Nieosobliwie słuszny, ale też i niemały, wąs i czupry<strong>na</strong><br />

od <strong>ci</strong>emnej gwiazdy, a już <strong>na</strong> nim ledwie nie sam aksamit i złoto. A z<strong>da</strong>ło mi się tak,<br />

jakbym go kiedyś gdzieś widział. Mrugnę tedy <strong>na</strong> Kazimierza, aby mnie z nim zapoz<strong>na</strong>ł, a on<br />

<strong>na</strong> to:<br />

– Alboż to się panowie między sobą nie z<strong>na</strong><strong>ci</strong>e? wszakże Sanoczanie obadwa. To pan<br />

Rudnicki z Jaćmierza, podkomorzyc krakowski.<br />

Toż i jemu moje powiedział <strong>na</strong>zwisko. A on mnie zaraz w ramio<strong>na</strong>:<br />

– Panie bra<strong>ci</strong>e i jak Pa<strong>na</strong> Boga kocham żywego, tak bym był nigdy nie poz<strong>na</strong>ł! A toż to<br />

jeszcze nie<strong>da</strong>wno żaczkiem <strong>ci</strong>ebie widziałem u ojca! A teraz już i mnie przerósł o głowę. Ale<br />

jakżeż, toż to nie w konfederacji?<br />

– A waszmość? – rzekłem – wżdy i waszmoś<strong>ci</strong> nic nie brakuje.<br />

– Ale ja byłem pod Rymanowem i trochę <strong>da</strong>lej, jenom się jeszcze <strong>na</strong> mały czas wró<strong>ci</strong>ł do<br />

domu.<br />

To mówiąc, rzu<strong>ci</strong>ł okiem <strong>na</strong> pannę, a pan<strong>na</strong> oczy ku ziemi. Tedy ja mówię tymczasem:<br />

117


– O! i ja bym był tam pewnie, ale cóż? kiedy mi jeszcze nie wolno.<br />

– Czy pan skarbnik nie chce zezwolić?<br />

– A nie chce.<br />

– Poczekaj waść – rzecze mi Rudnicki – ja tobie wyrobię pozwolenie u ojca i pójdziem razem.<br />

Ale kiedy ja pójdę, to siła jeszcze zabiorę z sobą i bo<strong>da</strong>jby nie wszystkich.<br />

To mówiąc, znowu rzu<strong>ci</strong>ł okiem <strong>na</strong> pannę, a pan<strong>na</strong> <strong>na</strong> to:<br />

– Bo<strong>da</strong>jby tylko niektórzy nie przeczuli tego, że ich waszmość chcesz zabierać ze sobą, i<br />

właśnie dlatego nie przyjechali.<br />

– Ale przyjadą dziś, niezawodnie przyjadą – rzeki <strong>na</strong> to kasztelanic – mam ja już wiadomoś<strong>ci</strong>,<br />

że nocowali w Samborze.<br />

Widzę ja tedy, że tu jakieś tajemnice wieszają się między panną i podkomorzycem krakowskim,<br />

więc pomówiwszy jeszcze słów kilka, wziąłem zaraz Kazimierza pod ramię i odprowadziłem<br />

<strong>na</strong> stronę. Poszliśmy tedy niby przypatrzyć się harcom, ale kiedyśmy się już od<strong>da</strong>lili od<br />

<strong>da</strong>m, rzeknę ja do niego, jak to pomiędzy młodymi niewiele potrzeba do konfidencji:<br />

– Panie bra<strong>ci</strong>e! cóż to jest <strong>taki</strong>ego? Już <strong>na</strong> pierwszy rzut oka nie może to być tajno nikomu,<br />

że podkomorzyc się ma dobrze do imć panny kasztelanki, ale też wi<strong>da</strong>ć zarazem, że w tej imprezie<br />

coś mu stoi <strong>na</strong> drodze. Rad bym tedy wiedzieć, co wy o tym myśli<strong>ci</strong>e, bo kiedy by była<br />

wasza wola po temu, dobrze by pocz<strong>ci</strong>wemu człowiekowi dopomóc. – A <strong>na</strong> to kasztelanic:<br />

– Otóż właśnie miałem z tobą pomówić o tym, bo już my tu dobrze sobie łamiemy głowę i<br />

mamy różne projekta, jeno nie ma kim ich wyko<strong>na</strong>ć.<br />

A jakom to był smyk cały <strong>na</strong>tenczas i fantazja była we mnie jak płomień, a rozwagi ni za<br />

złamany szeląg, tedy mu mówię zaraz:<br />

– A toż to do mnie z <strong>taki</strong>mi rzeczami jak w dym, panie bra<strong>ci</strong>e! Dajże mi zaraz rękę, już ja z<br />

tobą i z Rudnickim <strong>na</strong> zawsze... cho<strong>ci</strong>aż prawdę mówiąc, nie wiem jeszcze prze<strong>ci</strong>wko komu?<br />

Tedy mnie zaraz uś<strong>ci</strong>skał i opowiedział całą historię w ten sens:<br />

– Owóż tedy – mówi mi kasztelanie – Rudnicki zaczął tu zajeżdżać do mojej siostry, a jako<br />

to jest chłopak zacny i przystojny, i zresztą acceptabilis pod każdym względem, więc i podobał<br />

się. Mówiąc pomiędzy <strong>na</strong>mi, moja siostra także go kocha. Jakoż i rodzice nie mieli zrazu<br />

nic prze<strong>ci</strong>w temu, bo Rudnickiemu choćby i po <strong>na</strong>jpierwszą rękę sięgnąć nie grzech. Były też<br />

zrazu jak <strong>na</strong>jlepsze aspekty. Ale tymczasem wybuchła konfederacja. Rudnicki poszedł. A tu<br />

tymczasem ni stąd, ni zowąd zjawia się w domu <strong>na</strong>szym jw. starosta bełski, <strong>który</strong> od razu <strong>da</strong>ł<br />

poz<strong>na</strong>ć rodzicom, że ma intencje względem ich córki. Starosta bełski w grun<strong>ci</strong>e rzeczy niczym<br />

nie jest lepszy od Rudnickiego. Ma on może troszkę większą fortunę, lecz to prawie <strong>na</strong><br />

jedno, bo i ten nieubogi, a czy się kto pieczętuje Pomianem i pisze się z Rojewa, czy Radwanem<br />

i pisze się z Rudnik, toż to także <strong>na</strong> jedno. Ale jw. pan starosta jest <strong>na</strong>jpierwej jaśnie<br />

wielmożnym; po wtóre ma order świętego Huberta, po trze<strong>ci</strong>e ma aspekt bliski <strong>na</strong> kasztelanią,<br />

więc to tak jakoś zbałamu<strong>ci</strong>ło ojca, że mu się ten starosta <strong>na</strong>de wszystko podobał. Nie podobał<br />

on się wprawdzie ani mojej matce, ani też siostrze, ale u <strong>na</strong>s wszystko <strong>na</strong> ojcu. Jeszczeż trzeba<br />

tego nieszczęś<strong>ci</strong>a, że podkomorzyc poszedł do konfederacji i przez parę miesięcy go tutaj<br />

nie było, więc przez ten czas starosta, zajechawszy tu za dwukrotnym <strong>na</strong>wrotem i traktując<br />

rzecz z pańska, a przy tym mądrze, tak mego ojca dla siebie pozyskał, że ani klinem mu go nie<br />

wybijesz. Już <strong>na</strong>s <strong>na</strong>wet i desperacja brała, bo te rzeczy stały tak blisko, żeśmy się bali, ażeby<br />

oj<strong>ci</strong>ec za pierwszym lepszym <strong>na</strong>tar<strong>ci</strong>em starosty, zwłaszcza też kiedy parę kubków <strong>na</strong>leje, nie<br />

kazał klęknąć Maryni z nim <strong>na</strong> kobiercu. Otóż w tej desperacji posłałem ja zaraz milczkiem<br />

po Rudnickiego, <strong>który</strong>, lubo z wielką trudnoś<strong>ci</strong>ą, dostał urlop, przyjechał prze<strong>ci</strong>e i jest. Starosta<br />

dzisiaj przyjedzie, myślimy tedy, co by to zrobić, a trza coś zrobić koniecznie, bo Rudnicki<br />

do konfederacji powracać musi, a jak tu zostawi starostę, wszystko weźmie w łeb i przepadnie<br />

<strong>na</strong> wieki.<br />

– Tak to jest, panie bra<strong>ci</strong>e? – rzekłem ja <strong>na</strong> to – no więc cóż ma<strong>ci</strong>e za projekt?<br />

118


– My mamy różne projekta – mówi mi kasztelanic – ale wszystko to warte niewiele. Chyba<br />

żeby aż się miał bić z nim Rudnieki, ale to dubius eventus.<br />

– A żeby też jakim sposobem tego pa<strong>na</strong> starostę <strong>na</strong> dudka wystrychnąć? co?<br />

– Ba! gdyby to moż<strong>na</strong>! ale to trudno, bo się ma <strong>na</strong> bacznoś<strong>ci</strong> i człek zgoła niegłupi, a podobno<br />

mu i <strong>na</strong> fantazji nie brakuje, kiedy tego będzie potrzeba.<br />

– A gdyby też z tej fantazji korzystać, jeśli pew<strong>na</strong>?<br />

– O! – zawołał kasztelanie – otóż my to właśnie myślimy i to po prostu w ten sposób, żeby<br />

go do konfederacji zawezwać. On do konfederacji nie pójdzie, bo <strong>na</strong> prze<strong>ci</strong>wnej drodze widzi<br />

swoją karierę, a mój oj<strong>ci</strong>ec znowu jest anima et corde za konfederacją, więc by się <strong>na</strong> tym<br />

niezawodnie rozeszli. Ale jakże to zrobić? to by trzeba zrobić jakoś dosyć publicznie, żeby też<br />

z tego został płat wyraźny <strong>na</strong> panu staroś<strong>ci</strong>e, a tu jak <strong>na</strong> nieszczęś<strong>ci</strong>e nie masz nigdzie blisko<br />

konfederatów. Ja tu trzymam umyślnie kilku<strong>na</strong>stu szlachty w goś<strong>ci</strong>nie i nie puszczam ich z<br />

domu, ale to wszystko <strong>na</strong> nic się póty nie przy<strong>da</strong>, póki nie będziemy tu mieli choć kilku<strong>na</strong>stu<br />

konfederatów. Ja bym ich może gdzie i odszukał, bo się tu kręcą tędy owędy, ale jakże mnie<br />

znowu wypa<strong>da</strong> sprowadzać konfederatów tutaj?... Rudnicki się boi odstąpić stąd choćby <strong>na</strong><br />

chwilę, bo jest zdecydowany bić się w końcu choćby i <strong>na</strong> śmierć z starostą, a z tych szlachty<br />

wysyłałem już kilku, ale to do niczego!<br />

– Czekaj no, panie bra<strong>ci</strong>e – rzeknę ja <strong>na</strong> to – może to będzie z trudnoś<strong>ci</strong>ą, może się jakoś<br />

<strong>na</strong>myślimy i<strong>na</strong>czej, ale musimy my temu zaradzić koniecznie. Pierwsza rzecz jest, żebyś<strong>ci</strong>e<br />

mnie stąd nie puś<strong>ci</strong>li. Mój oj<strong>ci</strong>ec jutro pewnie wyjedzie, niechże więc sobie jedzie, bo to i<br />

lepiej będzie; mój oj<strong>ci</strong>ec by pewnie ważył za starostą, bo i sam jest konfederacji prze<strong>ci</strong>wny.<br />

Ale mnie już nie– puść<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> żaden sposób...<br />

– Ale nie puś<strong>ci</strong>my <strong>ci</strong>ę, o to bądź pewnym. Jakoż to mówiąc, kiwnął zaraz po podkomorzyca,<br />

<strong>który</strong> też w ten moment do <strong>na</strong>s przystąpił i tak we trzech zaczęliśmy się <strong>da</strong>lej <strong>na</strong>radzać.<br />

Ten tedy tak radzi, a ten owak, a podkomorzyc powia<strong>da</strong>:<br />

– Ale co tam te długie ceregiele! To do niczego! Wezmę ja tu breviter tego perukarza <strong>na</strong><br />

szable i kurtę mu skroję taką, że go rodzo<strong>na</strong> matka nie poz<strong>na</strong>... ot! i krótka sprawa, i po<br />

wszystkiemu!<br />

Ale kasztelanic odmawia i ja też także, myślę zaś sobie: Niech też pierwej obaczę subiektum,<br />

może też potem i sam poradzę.<br />

Ale wtem, kiedy tak radzimy, zajeżdża wielka i zgoła pańska kareta w dziedziniec, a bardzo<br />

to szumno i hucznie. Foryś, kozaki, złotolite liberie, cug sześ<strong>ci</strong>okonny i zgoła huczno za<br />

katy. Ciągną mnie tedy za poły i powia<strong>da</strong>ją: – starosta! – Zbliżamy się więc pomału do tego<br />

pańskiego powozu, jakoż widzimy zaraz wysia<strong>da</strong>jącego zeń pa<strong>na</strong> starostę i widzimy także,<br />

jako wieje chustką ku niemu kasztelan, wita go z afektami, każe przynosić kielichów, a co<br />

więcej, każe grać salwy trębaczom.<br />

Myślę sobie: niedobrze.<br />

A tymczasem starosta się wita, prezentuje <strong>na</strong> wszystkie strony, prawi komplementy jak z<br />

płatka. Przypatruję mu się więc bliżej, lecz widzę, że to także figura. Był on wprawdzie ubrany<br />

z francuska i miał dziwnie kędzierzawą i wypudrowaną perukę <strong>na</strong> łbie; ale pod peruką<br />

twarz wcale pięk<strong>na</strong>, oko czarne otwarte, wzrost wysoki, cho<strong>ci</strong>aż trochę przy<strong>ci</strong>enki, ale postawa<br />

śmiała i swego pew<strong>na</strong>. Idzie tedy do <strong>da</strong>m. Nuż dopiero tam w komplementy! ale to tak, że<br />

ażem się zapomniał. Bo to <strong>na</strong> wszystkie tony, jakby grała kapela. Więc i jejmoś<strong>ci</strong>, i pannie, i<br />

innym <strong>da</strong>mom, i mężczyznom się tam dostało, a każdemu nieskąpo, każdemu składnie i coraz<br />

innym językiem. Więc do <strong>da</strong>m po francusku, do kanonika po ła<strong>ci</strong>nie, a do Włocha malarza po<br />

włosku. Aż inny duch wstąpił z nim w całe koło, jakby kto różdżką tknął czarodziejską.<br />

Myślę sobie: to jeszcze gorzej.<br />

Nasłuchawszy się tedy tej rozmowy do syta, odstąpiłem cokolwiek i zacząłem się przypatrywać<br />

jego ekwipażom, bo za karetą był jeszcze i kocz oprócz tego, Bóg to już sam wie <strong>na</strong><br />

119


co. Aleć on musiał wiedzieć. Przypatruję się tedy temu, ale i tu wszystko i ładne, i rozumne, i<br />

składne. Konie jak katy, służba, rozpakowująca bagaże, skrzęt<strong>na</strong>, powozy śklące jak lustra i<br />

nowiuteńkie jak z igły. A <strong>na</strong> powozach pomalowane herby. Przypatruję się tedy bliżej i widzę<br />

tarczą dwoistą. Na jednej z nich Pomian, żubrza głowa, krótkim mieczem przebita, a rączka<br />

miecza bez kółka, jako to właśnie noszą <strong>ci</strong>, którzy się piszą z Rojowa. Ale druga tarcza herbow<strong>na</strong><br />

próż<strong>na</strong>, a jest.<br />

Myślę sobie tedy: to już <strong>na</strong>jgorzej. Bo już to miejsce <strong>na</strong> herb kasztelanki i musi też kawaler<br />

mieć już jakieś obietnice, kiedy sobie tak postępuje jawnie.<br />

Przypatrywałem się tedy jeszcze jakiś czas harcom, lecz lubo piękne były, niewiele mnie<br />

one zajmowały pod ową porę, bom miał już głowę <strong>na</strong>bitą starostą. Wkrótce też przybiegł do<br />

domu Kazimierz i powiedział mi, że w tej chwili odebrał wiadomość, że Przemyślanie i in<strong>na</strong><br />

szlachta z tej strony Sambora mieli dnia wczorajszego conventiculum we Felsztynie i że radzili<br />

<strong>na</strong>d tym, jakby się mieli skonfederować i z <strong>który</strong>m konfederackim oddziałem połączyć.<br />

Prezydował tej sesji imć pan Gadomski i miano go tam obrać marszałkiem, ale z tego wszystkiego<br />

<strong>na</strong> końcu nic, bo się po staremu porozjeżdżali do domów, nic nie zrobiwszy.<br />

Tedy <strong>na</strong> to bardzo kasztelanic <strong>na</strong>rzekał. Ale ja jemu mówię:<br />

– Poczekaj no jeszcze, panie bra<strong>ci</strong>e. Bo to z tej wiadomoś<strong>ci</strong> nie moż<strong>na</strong> sądzić o tych ludziach<br />

<strong>na</strong> pewno. Trudnoż mieli zaraz trąbić przed całym światem, choć też i co uradzili. – A<br />

on <strong>na</strong> to:<br />

– Masz rację, to chyba ja jeszcze poszlę do Felszty<strong>na</strong> i to już do samego Gadomskiego.<br />

– Na każdy wypadek, poszlij. Wszakże to stąd do Felszty<strong>na</strong> nie więcej jak mila. A z tymi<br />

już i wieczór się zbliżył. Jeźdźcy pozsia<strong>da</strong>li z koni i jedni poszli się przebierać, drudzy wprost<br />

<strong>na</strong> pokoje, gdzie ich już gospo<strong>da</strong>rstwo czekali. Poszedłem też i ja do przez<strong>na</strong>czonej dla <strong>na</strong>s<br />

kwatery, gdzie przyszedł także mój oj<strong>ci</strong>ec. Ale on wziął tylko pas paradniejszy i kontusz karmazynowy<br />

<strong>na</strong> siebie, ja zaś musiałem się całkiem wystroić, bo mi powiedziano, że będą tańce,<br />

które zawsze bywają, jak przyjedzie starosta. Ale ani się komu śniło, <strong>na</strong> jakich to tańcach się<br />

skończy!<br />

Ubrawszy się, idę więc i ja <strong>na</strong> pokoje. Ale pomimo to że się nie spieszyłem, zastałem dopiero<br />

preparatywy. W wielkiej sali <strong>na</strong> chórze kapela instrumenty stroi, a w przyległej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e<br />

kasztelan kielichami <strong>na</strong>straja fantazję taneczników. Jest też i co przekąsić. Jedzą jak ber<strong>na</strong>rdyni,<br />

piją jak susły. Patrzę bliżej, co robi starosta? Aleć pije także niczego. Stoi on między<br />

kasztelanem, moim ojcem a inną szlachtą zacniejszą, przypowia<strong>da</strong>, dow<strong>ci</strong>pami strzela, a co<br />

przypowieść, to jeden kielich, a co dow<strong>ci</strong>p, to drugi. Mój oj<strong>ci</strong>ec <strong>ci</strong>ągnie także, jako to po odpuś<strong>ci</strong>e.<br />

Wezmą mnie tedy pomiędzy siebie młodsi, więc i my <strong>na</strong>lewamy po kropli. Już się też<br />

<strong>da</strong>my zaczy<strong>na</strong>ją schodzić do wielkiej sali; już i smyczki się odzywają. Mówimy tedy sobie:<br />

trzeba kończyć, bo kiedy muzykan<strong>ci</strong> mają <strong>na</strong>smarowane smyczki, to i myśmy się dłużej nie<br />

powinni smarować. Już się więc zabieramy, kiedy wtem zrywa się gwar między starszymi.<br />

Słucham lepiej i patrzę, a tu mój oj<strong>ci</strong>ec rzuca się wprost do starosty:<br />

– A co to mi waść głupstwa ga<strong>da</strong>sz! patrzaj<strong>ci</strong>e go! smyk jakiś! że się utytułował drążkowym<br />

starostwem i zawiesił wyproszoną w antykamerze gwiazdkę <strong>na</strong> piersiach, to już <strong>na</strong>m tu<br />

będzie pstrykał w nos jakoby osa! A co to? a kto to waść jesteś <strong>taki</strong>? hę?<br />

Starosta trzymał kielich w ręku i tak skostniał z kielichem. Lecz zaczął mówić:<br />

– Ale panie stolniku, opamiętaj się pan, boś <strong>na</strong>lał w pałkę...<br />

A to już <strong>na</strong>dto było dla nieboszczyka, więc kiedy huknie <strong>na</strong> niego:<br />

– A co to mówisz, k... jeden! – I tu mu się wyrwało cztery litery, pomiędzy <strong>który</strong>mi, jako to<br />

stary żołnierz, kiedy był w gniewie, nieosobliwie przebierał. Starosta także mu coś odrzu<strong>ci</strong>ł, a<br />

mój oj<strong>ci</strong>ec już się aż trzęsie cały. Dobył szabli i w niego. Starosta do szpady. Więc mój oj<strong>ci</strong>ec<br />

po polsku:<br />

– Hej! <strong>da</strong>j<strong>ci</strong>e mu szablę, bo rozsiekam tego szelmę w kawałki!<br />

120


A starosta znowu klnie po francusku i broni się szpadą jak może. Więc my pomiędzy nich.<br />

Chwytamy ojca za ramio<strong>na</strong>, za ręce.<br />

– Puszczaj! kto w Boga wierzy! – wola oj<strong>ci</strong>ec – sto dni odpustu, kto mi nie zastąpi!<br />

Ale my nie puszczamy. A tu kasztelan podnosi ręce do góry, woła z krzesła:<br />

– Na miłość Boga! nie <strong>da</strong>j<strong>ci</strong>e! panie skarbniku! Mar<strong>ci</strong>nie! jak mnie kochasz! <strong>na</strong> zbawienie<br />

duszy twojej! On się sumituje! on deprekuje!<br />

My też także wołamy, chwytamy za pas, za wyloty. Prze<strong>ci</strong>eśmy jakoś zmitygowali. Starosta<br />

odżył. Oj<strong>ci</strong>ec odstąpił, ale chodzi bokiem, szablę ś<strong>ci</strong>ska w garś<strong>ci</strong>, wąs gryzie. Ale mówi w<br />

głos:<br />

– A czy mnie tu diabli wnieśli do tej <strong>na</strong>widzonej Suszycy! Najeżdżają jakieś wier<strong>ci</strong>pięty,<br />

infestują obywatelstwo i <strong>na</strong>wet dla siwej głowy respektu nie mają! A to co <strong>taki</strong>ego?<br />

Tam znowu kasztelan mityguje starostę. Starosta się niby fuka, ale się też i zgi<strong>na</strong>. Ale wnet<br />

oj<strong>ci</strong>ec znów poskoczy do niego:<br />

– Waszmość się staraj o szablę i o świadka, bo ja się <strong>na</strong> rożny nie biję, a swego nie <strong>da</strong>ruję!<br />

Mam lat siedmdziesiąt z okładem, ale jeszcze <strong>ci</strong>ę zgolę razem i ze świadkiem! Popamiętasz<br />

waść ruski miesiąc, jaki to trza mieć respekt dla starszych!<br />

A kasztelan i inni tymczasem godzą.<br />

Było wiele ga<strong>da</strong>nia, ale ich prze<strong>ci</strong>eż zgodzili.<br />

Starosta sam przystąpił do ojca i mówił:<br />

– Obraziłem waszmość pa<strong>na</strong>, ale też i przepraszam. Nie mógłbym tego przenieść <strong>na</strong> siebie,<br />

gdybym się bił ze starcem <strong>taki</strong>m sędziwym i tak szanowanym. – A oj<strong>ci</strong>ec <strong>na</strong> to:<br />

– No, więc tego, więc niechaj będzie. Pokora mury łamie, a ja prze<strong>ci</strong>e nie z muru. Ale <strong>na</strong><br />

drugi raz waszmość pamiętaj <strong>na</strong> to, że starostwa i gwiazdy to rzeczy ludzkie, a człowiek rzecz<br />

Boska. Wiec to trza przede wszystkim umieć uszanować człowieka. Albo to zresztą wiesz, co<br />

za człowiek w kim siedzi, cho<strong>ci</strong>a gwiaz<strong>da</strong> go nie oświeca? Otóż wiedz o tym, żeś jeszcze rakiem<br />

chodził po ziemi, kiedym już ja moje służby odbył w trzech wojskach. I żebym był<br />

ch<strong>ci</strong>ał, byłbym się okrył gwiaz<strong>da</strong>mi jak via lactea i byłyby się synekury <strong>na</strong> mnie posypały jak<br />

gwiazdy. Ale s<strong>na</strong>dź mi się to nie z<strong>da</strong>ło, kiedym to odepchnął od siebie. Siedzę dzisiaj <strong>na</strong> roli,<br />

chodzę za pługiem i skarbnikuję panom bra<strong>ci</strong>om sąsiadom, ale nie olśnę od widoku starosty<br />

ani też wojewody!<br />

I tak mu wypowiedział kazanie, i wypito po parę kielichów i już było niby to dobrze.<br />

Więceśmy poszli do wielkiej sali, starosta z <strong>na</strong>mi. Kapela zagrała taniec. Starosta rej wodzi,<br />

menuety, figury wymyśla, wykręca się <strong>na</strong> dwóch piętach, a <strong>na</strong> czas i <strong>na</strong> jednej. Widząc to<br />

ktoś mówi sobie:<br />

– Bo<strong>da</strong>j też upadł! – A podkomorzyc <strong>na</strong> to:<br />

– Nie upadnie, bo dusza poszła w pięty, więc waży. Patrzymy więc, a Rudnicki i mało tańcuje,<br />

jeno coś bokiem kroi, wąsa krę<strong>ci</strong>, a ma w<strong>ci</strong>ąż <strong>na</strong> oku starostę. Aż gdy taniec się skończył<br />

i starosta stanął w małym kółku między <strong>da</strong>mami, gdzie była także i kasztelanka, i im tam coś<br />

prawi, chwiejąc się <strong>na</strong> tę stronę i ową, jako trz<strong>ci</strong><strong>na</strong> <strong>na</strong> wietrze, przystępuje Rudnicki do tego<br />

kółka i zrazu milczy, i tylko słucha. Ale <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e rzeknie głośno te słowa:<br />

– Pachną tu tęgo perfumy, ale słychać nieźle i tchórza. Ale starosta jakoś tego nie zrozumiał<br />

i rzekł do niego:<br />

– Ale mój Rudnicki! (a z<strong>na</strong>li się <strong>da</strong>wniej) – cóż też masz za żarty orygi<strong>na</strong>lne! – A <strong>na</strong> to<br />

Rudnicki, patrząc ostro mu w oczy:<br />

– Orygi<strong>na</strong>lne może, ale prawdziwe pewnie.<br />

– Cóż to jest? – spytał trochę zakłopotany starosta – prze<strong>ci</strong>eż sądzę, że nie chcesz moją<br />

<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>ą się bawić...<br />

– Jam już się twoją <strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>ą zabawił dosyć...<br />

– Proszę <strong>ci</strong>ę bardzo, bo ja <strong>taki</strong>ch rzeczy nie znoszę...<br />

121


– Zniosłeś lepsze dopiero...<br />

– Basta! – krzyknął starosta; ale podkomorzyc, czy to nie rozumiejąc z<strong>na</strong>czenia tego słowa:<br />

basta! choć z<strong>na</strong>ne, czy może tak po prostu <strong>na</strong> krzyk prze<strong>ci</strong>wnika krzyknął sobie. Jakoż zaraz<br />

zgiełk, wrzawa, tumult. Bur<strong>da</strong> nowa.<br />

Idą hurmą do drugiej kom<strong>na</strong>ty. Tam zrywają się starzy. Hałas. Ten to mówi, ten owo, tylko<br />

Rudnicki jeden mówi krótko, że się będzie bić ze starostą. Starosta czepia się <strong>na</strong> nowo mojego<br />

ojca, mówi, że to z jego przyczyny, woli się bić z moim ojcem. Oj<strong>ci</strong>ec woła: – Bene! – bierz<br />

szablę, ja też także do szabli, inni sobie – kasztelan ręce łamie, błaga, zakli<strong>na</strong>, a tu się ruszyć<br />

nie może. Krótko mówiąc, sądny dzień wszędzie. Trwa to może z jakie dziesięć pa<strong>ci</strong>erzy i<br />

dłużej.<br />

A kiedy się tak certują, kto się ma z kim mierzyć <strong>na</strong>jpierw, a już <strong>na</strong>wet i kasztelan przyz<strong>na</strong>je,<br />

że się trza zmierzyć koniecznie – zagra <strong>na</strong>gle kapela w sali. Zaglą<strong>da</strong>my czym prędzej: a<br />

tu dziw niewidziany. Wielka sala jakby ją <strong>na</strong>bił nowymi gośćmi, idą zaraz polskiego, a w<br />

pierwszą parę pan Gadomski z kasztelanową. Dalej inni, lecz wszyscy jakoś dziwnie ubrani:<br />

więc <strong>na</strong> tym kurta łososiowa, <strong>na</strong> drugim pancerz, a trze<strong>ci</strong> też w koszulce dru<strong>ci</strong>anej, a wszyscy<br />

zbrojni od stóp do głowy. Wpa<strong>da</strong> Kazimierz do ojca, woła: – Konfedera<strong>ci</strong>!<br />

Na te słowa kasztelan powstał <strong>na</strong> nogi; jakoś i po<strong>da</strong>gra ustąpiła przed konfederatami! oparł<br />

się kasztelan <strong>na</strong> synu ja mu pomogłem z drugiej strony i takeśmy go wprowadzili do wielkiej<br />

sali. Tedy go zaraz wszyscy witają, my obstępujemy konfederatów; pan Gadomski <strong>na</strong>m mówi,<br />

że się skonfederował i że ku Krakowu po<strong>ci</strong>ągnie, zabierając ze sobą wszystkich, kogo tylko<br />

z<strong>na</strong>jdzie <strong>na</strong> drodze.<br />

A <strong>na</strong> to się odzywa Rudnicki:<br />

– Wszyscy my tu pójdziemy, jeno się pierwej wybijemy pomiędzy sobą.<br />

– A to co znowu? – zawołał marszałek – <strong>da</strong>łbym ja wam bić się pomiędzy sobą. A czy to<br />

nie ma teraz gdzie indziej okazji <strong>na</strong>razić zdrowia swego <strong>na</strong> szwank? A! to by mi się podobało!<br />

– Ale bo tu – rzekł podkomorzyc – posądzono kogoś, że perfumami tchórza gasi, ale go<br />

jeszcze nie zgasił.<br />

W śmiech tedy wszyscy. A starosta jakby go barszczem oblał, jakoż rzu<strong>ci</strong>ł się zaraz i zawołał:<br />

– Otóż żebym panu <strong>da</strong>ł dowód, jak niewczesne są żarty pańskie, <strong>da</strong>ję rękę imć panu marszałkowi,<br />

że pierwszy ,się łączę z jego konfederacją – ale się pierwej rozprawię z panem... <strong>na</strong><br />

pistolety.<br />

– Słowo i rękę waszmoś<strong>ci</strong> solennie przyjmuję – rzekł <strong>na</strong> to z powagą marszałek – ale ani<br />

sobie mówić pozwolę o pistoletach. Od tej chwili jesteś waszmość pod moją komendą i w<br />

moim obozie, a wiesz waszmość, że to gardłem pachnie pojedynek w obozie?<br />

Ale już ledwie <strong>da</strong>li tych słów marszałkowi domówić. Krzyk, hałas in honorem starosty,<br />

jedni z serca, drudzy też dla krotochwili. Kasztelan przy tym nie był, kiedy się to stało, więc<br />

kiedy mu powiedziano, aż się porwał za głowę:<br />

– A coś waszmość zrobił, moś<strong>ci</strong> panie starosto! – jakoż się zaraz zachmurzył i do<strong>da</strong>ł: –<br />

Dwie sroki za ogon, już też to całkiem nowa mo<strong>da</strong>.<br />

A Rudnicki za<strong>ci</strong>era ręce i mówi:<br />

– Nic to mu nie zaszkodzi, panie kasztelanie! Przetrzęsie się trochę i woń perfum się rozejdzie<br />

od niego, i tchórz .wywietrzeje, i wypolszczeje też trochę, bo przyz<strong>na</strong>j sam pan kasztelan,<br />

że za<strong>na</strong>dto sfrancuział.<br />

A kasztelan śmiał się i mówił:<br />

– Bo<strong>da</strong>j <strong>ci</strong>ebie! moś<strong>ci</strong> Rudnicki! ot! <strong>taki</strong> to nie ma jak my starzy z wąsami i z swoją własną<br />

czupryną! Wiele to razy się tu piło i nie tak jak dzisiaj, a powiedź sam, czy było kiedy choć<br />

raz tyle hałasu?<br />

122


– Bośmy byli swoi – zakończył podkomorzyc – a to wi<strong>da</strong>ć, że cudzy. – Kasztelan pomyślał<br />

trochę, ale znów się zachmurzył i do<strong>da</strong>ł:<br />

– I cudzy może się także przyswoić, a wy niby to swoi, a zrobiliś<strong>ci</strong>e mi jakby <strong>na</strong> złość.<br />

Rzeknę ja tedy Rudnickiemu <strong>na</strong> ucho:<br />

– Jakoś tu widzę koło kasztela<strong>na</strong> wieje wiatr marcowy, raz pogodne, raz słotno. A Rudnicki<br />

<strong>na</strong> to:<br />

– Nic to nie szkodzi, po marcu kwie<strong>ci</strong>eń, a po kwietniu maj <strong>na</strong>dchodzi. – Ale prze<strong>ci</strong>e trochę<br />

markotno mu było.<br />

Jed<strong>na</strong>k już nie odstąpił od swego. Były jeszcze tany i hulanka serdecz<strong>na</strong> i bawili się wszyscy.<br />

I starosta się <strong>na</strong>wet rozweselił, choć mu tam pewno gorzko było około serca. My już nic,<br />

tylko myślimy sobie: będzie tu dopiero <strong>na</strong>zajutrz robota, bośmy pewni byli, że starosta nie<br />

dotrzyma parolu. Aleśmy się w tym omylili. Bo dotrzymał i <strong>na</strong>wet pięknie: powozy <strong>na</strong>jętymi<br />

końmi poodsyłał do domu, a wszystkie swoje bachmaty i ludzi <strong>da</strong>ł marszałkowi do dyspozycji.<br />

Bardzo się to podobało kasztelanowi, jakoż tak czule się z nim żeg<strong>na</strong>ł, że aż mu łzy stały<br />

w oczach.<br />

Mnie aż się serce krajało, żem nie mógł iść z tą konfederacją – ale nic nie pomogło. Oj<strong>ci</strong>ec<br />

był niewzruszony. Kiedy więc już sia<strong>da</strong>li <strong>na</strong> koń, pan<strong>na</strong> w ganku płakała, a nie wiedziano za<br />

kim, bo obadwa to brali do siebie; szepnąłem jeszcze Rudnickiemu:<br />

– Pilnujże tam, panie bra<strong>ci</strong>e, jakoś nieźle starostę, bo kiedy sam tutaj wró<strong>ci</strong>, kto wie, co<br />

będzie Ale on <strong>na</strong> to:<br />

– Już się tam nie bój o to. Będę ja jemu dobrze świe<strong>ci</strong>ł sam sobą i chybaby to był cud od<br />

Boga, żeby choć jeden z <strong>na</strong>s tam nie został.<br />

I tak tedy obadwa poszli razem <strong>na</strong> wojnę. Tu skarbnik przerwał swoje opowia<strong>da</strong>nie, <strong>na</strong>pił<br />

się wi<strong>na</strong>, obudził kapita<strong>na</strong>, <strong>który</strong> już znowu zachrapał, i właśnie miał mówić <strong>da</strong>lej, kiedy<br />

wtem zapytała podkomorzy<strong>na</strong>:<br />

– Jakże? więc koniec <strong>na</strong> tym? a to chyba zginął starosta bełski?<br />

– Nie, moje dziecko, zaraz <strong>ci</strong> to opowiem.<br />

– Ja bardzo <strong>ci</strong>ekawam – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzanka.<br />

– To tym lepiej dla opowia<strong>da</strong>jącego – zauważył Nieczuja – ale pilnuj się dobrze, boby tu<br />

długo trzeba rozprawiać, aby wyświe<strong>ci</strong>ć <strong>da</strong>lszą starosty historię, a ja będę mówił krótko i węzłowato,<br />

i prawdę mówiąc, nic mi tam do starosty.<br />

– I <strong>na</strong>s też nie obchodzi starosta – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzy<strong>na</strong> – chcemy tylko wiedzieć, jak<br />

się ożenił Rudnicki?<br />

– O co też i mnie idzie.<br />

– Owóż tedy – zaczął <strong>da</strong>lej <strong>ci</strong>ągnąć swoje opowia<strong>da</strong>nie Nieczuja – jakie tam losy spotykały<br />

z początku tych obydwóch amantów, tego i nie wiem, bom to musiał siedzieć <strong>na</strong>tenczas w<br />

domu i jenom wieś<strong>ci</strong> chwytał o wojnie. Ale w niedługim czasie byłem i ja też w tej wojnie. I z<br />

różnym szczęś<strong>ci</strong>em, jak to zwykle w okazjach, a zwłaszcza pod la<strong>da</strong> jakimi wodzami; jakoż to<br />

szczęś<strong>ci</strong>e wkrótce skończyło się <strong>na</strong> tym, że <strong>na</strong>s w puch rozbito u Pilz<strong>na</strong>... Ja i sześ<strong>ci</strong>u jeszcze<br />

konfederatów uszliśmy jakoś szczęśliwie, a omyliwszy pogoń, dostaliśmy się w góry i tamtędy<br />

przerżnęliśmy się aż nie<strong>da</strong>leko Wiśnicza. Mieliśmy zamiar albo dotrzeć do którego z zamków<br />

obronnych około Bobrku lub Lanckorony, albo też dostać się do Bierzyńskiego, o <strong>który</strong>m<br />

wielki rozgłos się właśnie wtedy rozlegał wszędzie. Byliśmy bardzo ostrożni, ale jużeśmy się<br />

wtenczas nie mieli czego tak bardzo obawiać, bo <strong>na</strong>sz oddzialik wyrósł był przez drogę do<br />

dwudziestu i kilku szabel, konie były tęgie, ludzie także nieszpetni, tylko żeśmy byli zmęczeni<br />

bezsennoś<strong>ci</strong>ą do tego stopnia, że <strong>na</strong>m trzeba było koniecznie choć dwudniowego spoczynku.<br />

Kiedyśmy więc przyjechali <strong>na</strong>d Wiśnicz, wielkie <strong>na</strong>s wzięło łakomstwo do miasteczka zajechać<br />

i tam wypocząć, bo to spoczynek <strong>na</strong>jlepszy w mieś<strong>ci</strong>e. Chodziło tylko o to, żeby się <strong>na</strong>-<br />

123


przód dowiedzieć, kto tam jest w mieś<strong>ci</strong>e. Podsuwamy się tedy, łapiemy jakiegoś wasze<strong>ci</strong>a: –<br />

A co tam?<br />

– O panie! – rzecze <strong>na</strong>m pocz<strong>ci</strong>wi<strong>na</strong> – u <strong>na</strong>s konfederatów kupa. Pozwlekali się gdzieś od<br />

gór, co ich tam kędyś rozbito.<br />

Tedy dobra <strong>na</strong>sza, ale i nie ze wszystkim – ale już śmiało jedziemy w miasto. Głów<strong>na</strong><br />

rzecz teraz, żeby jakiś dom z<strong>na</strong>leźć niezły i dość obszerny, aby się w nim wygodnie pomieś<strong>ci</strong>ć.<br />

Patrzę tedy: ten maleńki, ten bez stajen, ów jakiś <strong>na</strong>dto o<strong>da</strong>rty, ale <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e wybrałem<br />

jeden niewielki wprawdzie, ale ze szopą i stajnią, i z dziedzińcem u przodu. A przed bramą<br />

stoi jakiś już podeszły, a niewielki człowieczek, ubrany z polska, ale w kapeluszu pilśniowym.<br />

Widząc ten człowieczek, że się zbliżamy ku niemu, a jest <strong>na</strong>s tylu, wyszedł do <strong>na</strong>s,<br />

skła<strong>da</strong> ręce, modli się: – Ej! Panowie! miń<strong>ci</strong>e mnie, miń<strong>ci</strong>e! ja ubogi! córkę mam chorą! miejsca<br />

nie ma! już mnie też wszyscy minęli! – A mówi z polska jakoś mię<strong>ci</strong>utko. Pytam tedy: – A<br />

kto waść za jeden?<br />

– Jestem Francuz! – powia<strong>da</strong> – byłem za fechmistrza u księ<strong>ci</strong>a, a potem za marszałka, a <strong>na</strong><br />

końcu burgrabią. Za tyloletnie moje wysługi książę mi dom ten <strong>da</strong>rował.<br />

– Moś<strong>ci</strong> panie burgrabio! – rzeknę ja <strong>na</strong> to – tedy ty <strong>na</strong>m znów za <strong>na</strong>sze wysługi <strong>da</strong>sz pomieszczenie<br />

w tym domu.<br />

A tu już zajeżdżają, drudzy zsia<strong>da</strong>ją z koni, pakują się do szopy i odmykają stajnie, inni się<br />

pchają do domu. Stary płacze.<br />

– Nie płacz – rzekłem – toż <strong>ci</strong>ę tu nikt nie będzie rabował.<br />

– Ej! Panie drogi! córkę mam chorą w domu, dzie<strong>ci</strong>ątko małe.<br />

– Więc będziemy sprawować <strong>ci</strong>ę <strong>ci</strong>cho.<br />

Jakoż <strong>na</strong>jęczal się dość staruszek, bo mu pozabierali słomy i sia<strong>na</strong> i do komory się <strong>na</strong>wiasem<br />

dobrali, a roztasowali się po jednej stronie domu, w dwóch małych izbach, które były<br />

próżne; ale to nic nie pomogło, bo żołnierz głodny a przemęczony nie ma uwagi <strong>na</strong> nic. Naniósłszy<br />

słomy, kładziem się spać, choć to było jeszcze rano, jeno pochmurno, i ja położyłem<br />

się także; drudzy, <strong>na</strong> <strong>który</strong>ch kolej, czuwają.<br />

Zasnąłem sobie tedy jak kamień. Kiedym się zbudził, już się zmierzchało. Inni śpią jeszcze.<br />

Posnęli też i <strong>ci</strong> zdrajcy, którzy byli <strong>na</strong> czatach, alem ich już nie budził, biorąc sam czuwanie<br />

<strong>na</strong> siebie. Ale że mi ckliwo było jakoś ,w żołądku, poszedłem <strong>na</strong> drugą stronę do <strong>na</strong>szego<br />

gospo<strong>da</strong>rza. Tam dwie izdebki znowu, schludne dosyć, ale ubogie bardzo. Przy oknie<br />

siedziała mło<strong>da</strong> jeszcze kobieta i prawie pięk<strong>na</strong>, ale bla<strong>da</strong> jak śmierć. Dzie<strong>ci</strong>ątko małe, chłopiec<br />

tęgi o czarnych oczach, leżał w kołysce i bawił się jakimś rupie<strong>ci</strong>em. Sam siedział w ką<strong>ci</strong>e<br />

i był tak smutny, że miał prawie <strong>ci</strong>ągle łzy w oczach. Witam go tedy z francuska. Spojrzał<br />

<strong>na</strong> mnie z zdziwieniem i wypogodniał. Prze<strong>ci</strong>e to zawsze dźwięk mowy ojczystej porusza<br />

serce. Nabrał też zaraz lepszej ufnoś<strong>ci</strong> ku mnie. Spowia<strong>da</strong>ł mi się, jako był niegdyś dosyć dobrze<br />

podszyty, a teraz biedny i bez żadnych widoków. Jeszczeż i dzie<strong>ci</strong>ątko mu przybyło <strong>na</strong><br />

głowę. Pytam tedy:<br />

– A to żo<strong>na</strong> wasze<strong>ci</strong>?<br />

– Nie – rzecze – to córka moja.<br />

– Zamęż<strong>na</strong>?<br />

– Tak... zamęż<strong>na</strong>...<br />

– A mąż byłże także Francuz czy Polak?<br />

– Polak był, ale go już nie ma.<br />

– Gdzie ,się podział? Umarł-li albo go też zabito?<br />

– Bo<strong>da</strong>jby go już zabito!<br />

I skarżył mi się, córka płakała. Żal mi się zrobiło tego bie<strong>da</strong>ctwa, jakoż im zaraz przyrzekłem,<br />

że nie weźmiemy nic od nich <strong>da</strong>rmo, a cośmy wzięli, zapła<strong>ci</strong>my jak słusznie. Ś<strong>ci</strong>skał<br />

mnie za kola<strong>na</strong>, wyniósł miodu gąsiorek i jakąś przekąskę. Posilamy się, a staruszek tysiączne<br />

124


opowia<strong>da</strong> historie. Już się tedy dobrze zaczęło zmierzchać. A o mocnym już zmroku słyszę ja<br />

nowy hałas przed bramą. Biegnę do ok<strong>na</strong>, patrzę, a tam kilku nowych konfederatów <strong>na</strong> koniach.<br />

Kiwają <strong>na</strong> <strong>na</strong>s, do bramy się dobijają. Z przodu, <strong>na</strong> tęgim skarogniadym bachma<strong>ci</strong>e, ale<br />

spienionym wskroś, siedzi dzielny jakiś mężczyz<strong>na</strong>, wąsy sute, konfederatka mu kipi <strong>na</strong> głowie,<br />

i woła do <strong>na</strong>s:<br />

– Hej! kto w Boga wierzy, otwieraj! Dam dwadzieś<strong>ci</strong>a czerwieńców za nocleg.<br />

Stary mówi: – Otworzę. – Ja powia<strong>da</strong>m: – Daj pokój – ale on <strong>taki</strong> koniecznie otworzyć i<br />

mówi: – Już mi też wszystko jedno, a dwadzieś<strong>ci</strong>a dukatów nie z<strong>na</strong>jdę. – Myślę sobie: i to<br />

racja, dobrze mu i dwadzieś<strong>ci</strong>a czerwieńców. Kiedy wtem spojrzy o<strong>na</strong> kobieta <strong>na</strong> ok<strong>na</strong> i<br />

krzyknie. Patrzymy: mdleje. Stary do niej, ja też za dzbanek z wodą, trzeźwimy. I dotrzeżwiliśmy<br />

się cokolwiek.<br />

Ale tymczasem <strong>na</strong> dworze huk coraz większy, walą do bramy, brama puszcza. Pobudzili<br />

się <strong>na</strong>si <strong>na</strong> tamtej stronie, wybiegają, wybiegam ja też do sieni. A owi już pozłazili z koni,<br />

prowadzą do stajen; ów mężczyz<strong>na</strong> w kipiącej konfederatce idzie wprost do mnie. Przypatrzę<br />

mu się lepiej:<br />

– Chryste Panie! toż to starosta bełski! – zawołałem skła<strong>da</strong>jąc ręce.<br />

– A waść mnie skąd z<strong>na</strong>sz? – pyta. A ja mówię:<br />

– A toż to nie<strong>da</strong>wno szliśmy razem w taniec u pa<strong>na</strong> Chwaliboga w Suszycy. – Spojrzał <strong>na</strong><br />

mnie:<br />

– To i waść tam byłeś! Bo<strong>da</strong>jże was pozabijano, coś<strong>ci</strong>e ze mnie zrobili! Starostwo poszło<br />

<strong>na</strong> grzyby, gwiaz<strong>da</strong> w kąt, postrzelono mnie w udo, jeszcze chwała Bogu, żem gardła nie <strong>da</strong>ł!<br />

Ot! wasze wojny głupie, z motykami <strong>na</strong> słońce!<br />

Ale ja puszczam pomimo uszu te inwektywy, z respektem mówiąc, już cale głupie, i pytam:<br />

–Ale skądże się waszmość tu wziąłeś? zapewne z gór? czy was tam także rozbito?<br />

– W puch.<br />

– A pod czyjąż komendą służyłeś?<br />

– A diabli ich tam wiedzą! niech ich tam piorun z taką komendą!<br />

– A Rudnicki tam był?<br />

– Był, ale już po nim. –<br />

– Zginął?<br />

– Oho! jak swego ucha, tak go waść nie obaczysz.<br />

Ś<strong>ci</strong>snęła mnie ta nowi<strong>na</strong> za serce, a on tymczasem bierze za klamkę i chce wnijść do izdebki.<br />

Ale jam mu zastąpił, mówiąc:<br />

– Nie idź waść tam, bo tu chorzy.<br />

– Ale tam są kobiety.<br />

– To i lepiej, z<strong>na</strong>jdą się łóżka wygodne. Zastępuję mu jeszcze ode drzwi, ale on <strong>taki</strong> przy<strong>ci</strong>snął<br />

drzwi i wszedł. Ale jeno co wszedł, spojrzał <strong>na</strong> owego staruszka, spojrzał <strong>na</strong> kobietę, i<br />

zbladł. Stary się rzu<strong>ci</strong>ł ku niemu, złożył ręce: – Zbawco mój! – Ale starosta jakby też trutkę<br />

zażył, zachwiał się <strong>na</strong> nogach, zatoczył się do przypiecka i siadł. Złożył ręce przed sobą, patrzy,<br />

tam<strong>ci</strong> też patrzą <strong>na</strong> niego.<br />

Już mi więc i nietrudno domyśleć się całego sekretu. Patrzę tedy <strong>na</strong> niego i śmiech mnie<br />

porwał zrazu. Mówię więc:<br />

– Rwałeś się tu, panie bra<strong>ci</strong>e, do tej izby jak opętany, a teraz, jako widzę, siedzisz w matni<br />

jak piskorz. Nie obejdzie się tu bez tego, żebyś się w <strong>da</strong>nk za twoje rycerskie zasługi i nie<br />

ożenił.<br />

Spojrzał <strong>na</strong> mnie dziwnie litoś<strong>ci</strong>wymi oczyma – ale staruszek jeszcze litoś<strong>ci</strong>wszymi, a kobieta<br />

prawie już jakby w obraz cudowny, przy czym także rzu<strong>ci</strong>ła okiem w kołyskę.<br />

125


Ja też jeszcze lepiej sobie dworuję, przychodzą inni konfedera<strong>ci</strong>, dowiadują się, jaka rzecz,<br />

pomagają mi.<br />

Francuz stawia miód przed starostą, częstuje <strong>na</strong>s – u <strong>na</strong>s coraz weselej, ale starosta coraz<br />

smutniejszy. Zwiądł, jakby powismo lnu, ledwie mu się głowa trzyma <strong>na</strong> karku.<br />

Wtedy ja wystąpiłem <strong>na</strong>przód i rzekłem krótko w ten sens:<br />

– Moś<strong>ci</strong> panowie! Oto jest pan starosta bełski, <strong>na</strong>sz kolega i brat. A oto jest jego żo<strong>na</strong>, a<br />

tam jego synek, w kołysce. Ale jako to imć pan starosta jest skory do służby około ojczyzny i<br />

spieszył się mocno do konfederacji, tak i zapomniał z pośpiechu wziąć ślub ze swoją żoną<br />

przed wojną. Teraz kiedy się tu przypadkowo zjechali pan starosta chce to <strong>na</strong>prawić i prosi<br />

waszmość panów <strong>na</strong> swoje wesele. Niechajże tedy biegnie kto zaraz po księdza, aby tu szedł<br />

ze stułą i z organistą i <strong>da</strong>wał zaraz ślub.<br />

Wybiegło kilku. Starosta patrzał przez chwilę <strong>na</strong> mnie i potem wstał. Zaczął się rzucać.<br />

– A to co jest <strong>taki</strong>ego? panowie myśli<strong>ci</strong>e mi robić gwałt?<br />

Ale <strong>na</strong> to wypadła zaraz owa kobieta ku niemu z dosadnymi racjami, a <strong>który</strong>ś z <strong>na</strong>szych<br />

dobył pistoletu zza pasa i wymierzył mu z lekka w pierś. Starosta znowu opadł, siadł <strong>na</strong> przypiecku<br />

– i już <strong>ci</strong>cho.<br />

Niebawem też przyszedł ksiądz, ale nie proboszcz tamtejszy, jeno jakiś konfederacki kapelan.<br />

Już też wiedział o wszystkim, a że był frant, więc wystąpił od razu z gratulacjami imć<br />

panu staroś<strong>ci</strong>e i staroś<strong>ci</strong>nie i zgoła postępował sobie z powagą, jakby nic o niczym nie wiedział.<br />

Starosta też już zgłupiał do reszty i sam nie wiedział, co robi.<br />

Dano mu tedy ślub formalny, jak przy<strong>na</strong>leży.<br />

Po ślubie, kiedy pić cokolwiek zaczęto, a konfedera<strong>ci</strong> huknęli pieśń staroświecką weselną,<br />

biorę ja księdza <strong>na</strong> bok i mówię mu:<br />

– Wy<strong>da</strong>j no mi, jegomość, dokument ślubu <strong>na</strong> piśmie, z pieczę<strong>ci</strong>ami i podpisami świadków.<br />

Powia<strong>da</strong> wprawdzie starosta, że Rudnicki zginął, ale żołnierze mają rogatą duszę i czasem<br />

powstają z martwych. A kiedy by zginął Rudnieki, to i tak documentum mi nie zawadzi.<br />

Poszedł tedy ksiądz i za jakie pół godziny lub więcej przyniósł mi <strong>taki</strong> dokument ze srogimi<br />

pieczę<strong>ci</strong>ami koś<strong>ci</strong>elnymi. Kazałem go tedy podpisać świadkom i schowałem go sobie w<br />

za<strong>na</strong>drze.<br />

I już tam <strong>da</strong>lej nie wiem, co tam zrobili z sobą <strong>ci</strong> Francuziska, polscy i francuscy prawdziwi,<br />

jeno to mi się widzi, ze był tam wart Pac pałaca, a pałac Paca, jakoż i dobrze, ze się to<br />

pożeniło.<br />

Jeszcze też była z godzi<strong>na</strong> do dnia, kiedy się zrobił alarm po mieś<strong>ci</strong>e.<br />

Francuzi za piec – a my <strong>na</strong> koń i <strong>da</strong>lej.<br />

Poszliśmy wtedy ku Lanckoronie, gdzie, jak mówiono, trzymał się jeszcze Beniowski.<br />

Ale jeszcześmy do Lanckorony nie doszli, kiedym się dowiedział z pewnoś<strong>ci</strong>ą, że Rudnicki<br />

nie zginął. Wkrótce też potem przez jednego z konfederatów powracającego do domu wpraktykowałem<br />

mu ów dokument, <strong>który</strong> go zapewne niepomału u<strong>ci</strong>eszył. Pojechał też zaraz z nim<br />

do kasztela<strong>na</strong> – i potem w parę miesięcy się z kasztelanką już bez przeszkody ożenił. Wracając<br />

raz od konfederacji <strong>na</strong> spoczynek do domu, wstąpiłem do Jaćmierza. Przyjmowali mnie<br />

Rudniccy jakoby brata. Jakoż zacny to dom był potem, kochany i szanowany powszechnie, a<br />

o<strong>na</strong> sama to już była wielbio<strong>na</strong>, jak gdyby jaka półświęta. Panie Boże! świeć tam jej duszy –<br />

wcześnie bie<strong>da</strong>czka umarła.<br />

Kiedy skarbnik skończył swoje opowia<strong>da</strong>nie, trwała chwila milczenia. Każdy coś sobie<br />

myślał, ale nikt nic nie mówił. Aż znowu skarbnik zabrał głos, mówiąc:<br />

– Otóż <strong>taki</strong>e to było ożenienie się ojca imć pa<strong>na</strong> Jędrzeja. Powiedziałem z góry, żem go<br />

wyswatał, jakoż tak było. Więc my to <strong>da</strong>wni z<strong>na</strong>jomi i mamy sobie prze<strong>ci</strong>e coś do podziękowania.<br />

Pojadę tedy do niego, zastanę tam pewno Jędrzeja, wyrozumiem go trochę, a może<br />

całkiem, a <strong>na</strong> koniec po staremu, otwar<strong>ci</strong>e poga<strong>da</strong>m sobie ze starym. Przy lampeczce, przy<br />

126


wspomnieniach młodoś<strong>ci</strong>, przy odświeżeniu afektów pójdzie to gładko i ucz<strong>ci</strong>wie, i po swojemu,<br />

tak jak to <strong>da</strong>wniej bywało. A kiedy Pan Bóg pozwoli, to się wszystko ukończy zaraz,<br />

słowo się <strong>da</strong>, słowo się weźmie, i do Zagórza zawitamy z kapelą.<br />

– Bardzo pocz<strong>ci</strong>wie to mówi wujaszek – rzekła <strong>na</strong> to podkomorzanka z westchnieniem. A<br />

podkomorzy<strong>na</strong> do<strong>da</strong>ła:<br />

– Ha! kiedyś tak łaskaw, bra<strong>ci</strong>szku, to już jedź chyba. Daj Panie Boże! żeby się tak stało.<br />

Obeszłoby się w <strong>taki</strong>m razie bez podróży do Lwowa.<br />

Na tych słowach skończyło się posiedzenie familijne, a że to już póź<strong>na</strong> była godzi<strong>na</strong>, wszyscy,<br />

w <strong>na</strong>jlepszych <strong>na</strong>dziejach u<strong>da</strong>li się <strong>na</strong> spoczynek.<br />

127


X<br />

Nazajutrz rano skarbnik się wybrał do Jaćmierza. Nie miał przed sobą więcej jak małe<br />

cztery mile, toż i zawczasu zajechał. Jakoż już po południu pokazały mu się <strong>na</strong> wzgórku<br />

czerwone <strong>da</strong>chy jaćmierskiego pałacu, przed nim gęste i wyniosłe kolumny, obok niego, a w<br />

połączeniu z nim, jakieś gmachy oszklone, przed nim zaś rozległe ogrody, w <strong>który</strong>ch różne<br />

krzewiny i drzewa, poobwijane starannie w słomę.<br />

Już też tu dzisiaj i<strong>na</strong>czej – myślał sobie skarbnik, skręcając ku pałacowi – czysto, szkląco,<br />

po pańsku albo też po modnemu. Ha! nie ma co mówić. Wygodniej mieszkać w murowanym<br />

pałacu niżeli w drewnianym dworku, a kogo stać <strong>na</strong> to, czemu ma sobie żałować! Daj Panie<br />

Boże <strong>na</strong>m wszystkim, abyśmy się pomurowali, kryształami oszklili i pootaczali jak <strong>na</strong>jpiękniejszymi<br />

ogrody. A jeśli tylko przez to nie utra<strong>ci</strong>my <strong>na</strong> <strong>na</strong>szej cno<strong>ci</strong>e, <strong>na</strong> fantazji i sercu, toż<br />

to nie będzie z niczyją szkodą, a dla <strong>na</strong>s pewnie z korzyś<strong>ci</strong>ą.<br />

Tak sobie myśląc, zajechał właśnie w dziedziniec; woźnica strzelił po staremu dwukrotnie<br />

z bicza i stanął jak wryty przed małym gankiem, <strong>na</strong> czterech słupach opartym i blachą okrytym.<br />

Wysiadłszy z sanek, kiedy nikt nie wychodził <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w niemu, zaczął się rozpatrywać<br />

po dziedzińcu. Jakoż zaraz go to uderzyło, że tuż przy pałacu stało jezcze jedno skrzydło starego<br />

dworu, odrapane, sczerniałe, pod starym jeszcze, nie <strong>na</strong>prawionym <strong>da</strong>chem. Z<strong>da</strong>ło się,<br />

jakby umyślnie była pozostawio<strong>na</strong> próbka tego, co tu było <strong>da</strong>wniej, aby tym lepiej wy<strong>da</strong>ło się<br />

to, co już później zrobiono. Skarbnik dziwił się temu, ale już się i <strong>na</strong>dziwił do syta, i pooglą<strong>da</strong>ł<br />

wszystkie budynki, stojące wkoło dziedzińca, i <strong>na</strong>dziwował się dosyć rozległym i kosztownym<br />

<strong>ci</strong>eplarniom – a jeszcze zawsze nikt nie wychodził ku niemu.<br />

Po długiej chwili dopiero zjawił się lokaj, cały w galony zaszyty, w trzewikach, w pończochach,<br />

z głową wypudrowaną i spojrzawszy <strong>na</strong> niego z góry, spytał przez zęby:<br />

– Pan do kogo przyjechał? do pani hrabinej czy do .starszego pa<strong>na</strong>?<br />

– Ja tu nie z<strong>na</strong>m żadnej hrabinej – odpowiedział skarbnik mrukliwie, ale też nie bez zdziwienia<br />

– prowadź mnie asan do pa<strong>na</strong>.<br />

– A to tam, do starego dworu – odpowiedział służalec i zaraz zniknął.<br />

Skarbnik stał zdumiony przez chwilę i tak mu się jakoś smutno zrobiło <strong>na</strong> sercu, że byłby<br />

<strong>da</strong>ł jeszcze co za to, gdyby był mógł zaraz sprzed ganku <strong>na</strong>wró<strong>ci</strong>ć i także zniknąć. Skarbnik<br />

przeczuł od razu, co się tu dzieje, ale przeczu<strong>ci</strong>a mylą, trudnoż zresztą tak od kogoś odjeżdżać<br />

– poszedł wiec do starego dworu. Ale i tam jakoś nikt nie wychodził. Wszedł do sieni – pusto,<br />

wszedł do antykamery – antykamera wielka, zarzuco<strong>na</strong> rozlicznymi gratami, brud<strong>na</strong> <strong>na</strong>d podziw,<br />

ale w niej ani żywego ducha.<br />

Wszakże z drugiej kom<strong>na</strong>ty doszły go jakieś głosy, męskie, grube, wesołe. Zrzu<strong>ci</strong>ł więc<br />

szubę ze siebie, otworzył drzwi i wszedł, ale prawie nieśmiało. Wszedłszy niepostrzeżony,<br />

zatrzymał się przy drzwiach i <strong>na</strong>jpierw przypatrzył się temu z uwagą, co mu się tu przedstawiło.<br />

A więc była to wielka kom<strong>na</strong>ta, równie brud<strong>na</strong> jak antykamera, w ką<strong>ci</strong>e jej stało łóżko, starą<br />

<strong>na</strong>kryte kołdrą, z poobdzieranym <strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>anie dywanem, z wytartym <strong>na</strong> ziemi niedźwiedziem.<br />

128


Kilka sprzętów staroświeckich i wyszarzanych w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e. Pod oknem stół, <strong>na</strong> nim dzbany<br />

cynowe, butelki próżne i kubki. Koło stołu stało krzesło poręczowe, a w nim siedział starzec<br />

jakiś, <strong>który</strong> się oparł o poręcz, głowę <strong>na</strong> bok przychylił i chrapał. Był to starzec nie tak ubogo,<br />

jak wytarto ubrany; z jego pasa litego wisiały już tylko strzępki, jego buty czerwone przybrały<br />

kolor szary <strong>na</strong> nosach i wszystkich fał<strong>da</strong>ch. Był on nieotyły, niechudy, ale twarz miał <strong>na</strong>brzękłą,<br />

oczy podsiniałe i pomarszczone, cały wierzch głowy łysy, około którego wisiały siwe<br />

włosy dokoła jak strzecha <strong>na</strong> wietrze. Przypatrzył się skarbnik bliżej temu starcowi i ręce załamał<br />

przed sobą. Ten starzec bowiem, był to oj<strong>ci</strong>ec Jędrzeja.<br />

Około niego, tuż koło stołu, stał oparty ber<strong>na</strong>rdyn, czerwony jak burak, chwiejący się <strong>na</strong><br />

nogach, z kielichem w ręku.<br />

Przy ber<strong>na</strong>rdynie szlach<strong>ci</strong>c jakiś w popielatym żupanie, chudy jak szczypa, z zakwitłym<br />

nosem, z zielonymi oczyma, z zesiniałymi usty, z wąsami <strong>na</strong>strzępionymi do góry, <strong>który</strong> się<br />

trzymał pod boki i kiwał się ustawicznie ku ber<strong>na</strong>rdynowi.<br />

Przed szlach<strong>ci</strong>cem i ber<strong>na</strong>rdynem stał jakiś mały przysadkowaty jegomość, w długim po<br />

kostki, jeszcze z saskich czasów, gra<strong>na</strong>towym żupanie, <strong>który</strong>, co chwila trzaskając w palce jak<br />

z bicza, coś im tam dowodził.<br />

Czwarty towarzysz leżał <strong>na</strong> poprzek sofy i spał jak zabity.<br />

Obaczywszy to skarbnik, stał z załamanymi rękami przez chwilę i nie wiedział, co robić. I<br />

ból, i smutek, i jakaś trwoga odjęły mu wszelką władzę <strong>na</strong>d sobą – z<strong>da</strong>wało mu się, że jest <strong>na</strong><br />

cmentarzu i widzi nie domarłych do reszty trupów z epoki saskiej, dobijających kielichami<br />

ostatnią iskierkę ży<strong>ci</strong>a, która im pozostała... Przerażający to widok! Nie pogrzebani umarli!<br />

Tymczasem ber<strong>na</strong>rdyn dojrzał go, obró<strong>ci</strong>ł się z kielichem ku niemu, czerwo<strong>na</strong> twarz mu się<br />

roześmiała i krzyknął:<br />

– Hej! patrz<strong>ci</strong>e jeno! to <strong>na</strong>sz! to <strong>na</strong>sz! Imć pan skarbnik dobrodziej! człek starej <strong>da</strong>ty,<br />

pierwszy biba swojego czasu! hej! a chodźże sam do mnie! z pełną <strong>ci</strong>ę czekam, jako w dym<br />

do <strong>ci</strong>ebie!<br />

A drugi wołał:<br />

– Skarbniczeńku kochany! rybeńko moja! a chodźże do <strong>na</strong>s, <strong>ci</strong>ebie <strong>na</strong>m brakowało!<br />

A trze<strong>ci</strong> wtórzył, trzaskając w palce:<br />

– To <strong>na</strong>sz! to <strong>na</strong>sz!<br />

Ale skarbnikowi się twarz wykrzywiła <strong>na</strong> te trupie hałasy, wy<strong>ci</strong>ągnął rękę przed siebie,<br />

jakby się bał, żeby go <strong>który</strong> z tych ichmoś<strong>ci</strong>ów nie dotknął, i wymówił półgłosem:<br />

– Przepraszam... nie mam honoru z<strong>na</strong>ć...<br />

– Jak to! więc mnie już nie z<strong>na</strong>sz! – zawołał <strong>na</strong> to chudy szlach<strong>ci</strong>c w popielatym żupanie –<br />

a toż to piliśmy w Bóbrce przez trzy dni, trzy nocy, jeszcze za ży<strong>ci</strong>a twojego ojca!<br />

– Za ży<strong>ci</strong>a mojego ojca były szczęśliwe czasy...<br />

– Tfu! – krzyknął tamten – otóż to mi polityk!<br />

– Skarbniku kochaneczku! – zawołał drugi – jak <strong>ci</strong>ebie kocham, pij! Właśnie dlatego, że<br />

<strong>taki</strong>e czasy! dobry trunek <strong>na</strong> frasunek, mówili starzy, a ja powia<strong>da</strong>m, <strong>na</strong>jlepszy! Pij, rybeńko<br />

kochany!<br />

– Tfu! – krzyknął jeszcze popielaty towarzysz, a tymczasem gospo<strong>da</strong>rz domu chrapnął<br />

mocniej i zbudził się. Przetarł oczy, spojrzał przed siebie:<br />

– A kto tu?<br />

Skarbnik patrzał <strong>na</strong> niego i milczał.<br />

– Któż to jest? – powtórzył starzec, prze<strong>ci</strong>erając jeszcze raz oczy – z<strong>da</strong>je mi się, że z<strong>na</strong>jomy,<br />

ale żeby mnie kto zabił, nie potrafię sobie przypomnieć. Proszęż sia<strong>da</strong>ć przy<strong>na</strong>jmniej.<br />

– Panie podkomorzycu dobrodzieju – mówił <strong>na</strong> to skarbnik – widzę, że pamięć już <strong>ci</strong> podziękowała<br />

za służbę. A pamiętaszże dom kasztela<strong>na</strong> w Suszycy?<br />

129


– Dom kasztela<strong>na</strong> w Suszycy?... – powtórzył starzec i myślał trochę, ale ocknął się mówiąc:<br />

– Jakże chcesz! prze<strong>ci</strong>eż stamtąd wziąłem był pierwszą żonę moją.<br />

– A pamiętasz starostę bełskiego, twojego rywala? Jakeśmy go sztuką do konfederacji<br />

zwabili! jakem ja go potem złowił w Wiśniczu? jak go tam konfedera<strong>ci</strong> do ożenienia zmusili?<br />

– Konfedera<strong>ci</strong>? – mówił starzec, myśląc usilnie, a potem do<strong>da</strong>ł: – konfederacja, toż to była<br />

w tym roku, kiedy jednego miesiąca nie było...<br />

– Jak to jednego miesiąca nie było? – zapytał skarbnik.<br />

– A nie było, december był zginął...<br />

– Panie podkomorzycu! – rzekł skarbnik <strong>na</strong> to żałosnym głosem – cóż się też z tobą dzieje?<br />

Starzec wlepił oczy w ziemię, opuś<strong>ci</strong>ł głowę i milczał.<br />

Inni goś<strong>ci</strong>e powynosili się tymczasem po jednemu do drugiej kom<strong>na</strong>ty i gdzieś pomknęli.<br />

Skarbnik patrzał z wielką uwagą <strong>na</strong> starca, starzec milczał. Naresz<strong>ci</strong>e znowu zabrał głos<br />

pierwszy:<br />

– Więc nie przypomi<strong>na</strong>sz mnie sobie całkiem?<br />

– Coś jak przez sen mi się krę<strong>ci</strong>... przepraszam waszmość pa<strong>na</strong> dobrodzieja... wiek mój,<br />

kłopoty...<br />

– Więc nie pamiętasz Nieczuję?<br />

Starzec spojrzał <strong>na</strong> niego:<br />

– A! Nieczuja! – rzekł wresz<strong>ci</strong>e – coś to się był u mego teś<strong>ci</strong>a porwał do szabli <strong>na</strong> starostę<br />

bełskiego? o! pamiętam, pamiętam...<br />

– Nie, to nie ja byłem, był to mój oj<strong>ci</strong>ec, ale i ja tam byłem. A ja ten jestem, <strong>który</strong> <strong>ci</strong> podczas<br />

konfederacji przysłał dokument ślubu starosty...<br />

– Dokument ślubu... – powtórzył starzec – a! prezentowałem go kasztelanowi, tak, praw<strong>da</strong>,<br />

i potem już żadnej kwestii nie było. Ale patrzjże, waszmość, jak się to zapomniało. Musi też<br />

to być bardzo <strong>da</strong>wno już temu, musi to być już ze dwieś<strong>ci</strong>e lat <strong>na</strong>jmniej...<br />

– Ale co też ga<strong>da</strong>sz! – zawołał <strong>na</strong> to skarbnik z żalem – wieleż lat, jakeś powtórnie żo<strong>na</strong>ty?<br />

– O! to już tylko Bóg wie! ale pewnie musi być ze sto pięćdziesiąt albo i więcej.<br />

Dobrą musi mieć żonę – pomyślał skarbnik.<br />

– A wieleż lat ma syn twój, imć pan Jędrzej?<br />

– O! syn mój młody jeszcze i nieżo<strong>na</strong>ty.<br />

– Gdziesz mieszka Jędrzej? bywa tu często?<br />

– Mieszka w Górkach, bywa często; bywałby częś<strong>ci</strong>ej jeszcze, gdyby nie to, że się jakoś<br />

nie lubią z macochą. Prawdę mówiąc, ma też i rację cokolwiek... Bóg mnie to tak jakoś pokarał...<br />

Tu się starzec znowu zamyślił, ale teraz zaczęły mu widocznie przychodzić jakieś myśli<br />

trzeźwiejsze, oko zamglone zaczęło się trochę wyjaśniać i cała twarz <strong>na</strong>bierała jakiegoś smutnego<br />

wprawdzie, ale zdecydowanego wyrazu. Skarbnik się już wszystkiego dorozumiewał<br />

pomału i patrzał coraz z większą uwagą <strong>na</strong> starca, a ten tymczasem mówił <strong>da</strong>lej:<br />

– Nie było to jak za mojej nieboszczki! żyliśmy po staremu w spokoju, w zgodzie, w błogosławieństwie<br />

Bożym. Dom był stary i mały, ale wiele szczęś<strong>ci</strong>a się w nim mieś<strong>ci</strong>ło. Dzie<strong>ci</strong>ę<br />

się <strong>na</strong>m pięknie chowało i mieliśmy z niego po<strong>ci</strong>echę. Odwiedzali <strong>na</strong>s <strong>na</strong>si kochani sąsiedzi i<br />

dzielili się z <strong>na</strong>mi <strong>na</strong>szym powodzeniem i szczęś<strong>ci</strong>em. Ale nieboszczka umarła... Napłakałem<br />

się, <strong>na</strong>bolałem... ale Bóg tak ch<strong>ci</strong>ał, trudno się Jemu sprze<strong>ci</strong>wiać. Pozostała mi jeszcze dzie<strong>ci</strong><strong>na</strong>,<br />

ot! i było to jakoś, i byłoby do końca. Ale nieszczęś<strong>ci</strong>e ch<strong>ci</strong>ało, że mnie <strong>na</strong>jechał ten <strong>na</strong>widzony<br />

starosta bełski. Męczył mnie o jakiś dokument, ten to dokument ślubu, o <strong>który</strong>m mówisz,<br />

żeś mi go przysłał. Jakoż miałem go wtenczas, alem go nie <strong>da</strong>ł. Powiedziałem, żem<br />

stra<strong>ci</strong>ł. Ale stąd ze starostą z<strong>na</strong>jomość, ba! i przyjaźń <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e. Był on u mnie, pojechałem ja<br />

też do niego. Ot! i com sobie stamtąd przywiózł <strong>na</strong> głowę!<br />

– Cóż to, panie bra<strong>ci</strong>e? czyż to żo<strong>na</strong> twoja...<br />

130


– A już<strong>ci</strong>, siostra starosty.<br />

– Siostra! – zawołał skarbnik.<br />

– Rodzoniuteńka i nieodrod<strong>na</strong> – powtórzył stary – ot! i tak to się przyszło <strong>na</strong> biedę.<br />

– Ej! panie bra<strong>ci</strong>e – zawołał skarbnik – jeśli tylko tyle nieszczęś<strong>ci</strong>a jest w twoim ży<strong>ci</strong>u, żeś<br />

się ożenił z kobietą, która może trochę rej wodzi <strong>na</strong>d tobą, jak się tego domyślam, toż to, panie<br />

bra<strong>ci</strong>e, nie ma czego rozpaczać. Najzłośliwsza kobieta prze<strong>ci</strong>e to zawsze kobieta, a w sercu<br />

kobiety dużo jest pereł i złota. O to tylko idzie, żeby je umieć wydobyć. Ale starzec machnął<br />

tylko ręką <strong>na</strong> to i umilkł. W tymże momen<strong>ci</strong>e wszedł <strong>taki</strong> sam drugi ugalonowany i upudrowany<br />

służący i spytał z progu:<br />

– Pani hrabi<strong>na</strong> pyta, czy jegomość będzie jadł z swoim goś<strong>ci</strong>em u siebie, czy przyjdzie do<br />

sali?<br />

A zmierzchało się już <strong>na</strong>tenczas, więc pan Rudnicki nie dowidział, a że i nie dosłyszał lub<br />

nie uważał, więc służący musiał ponowić pytanie. Starzec myślał przez chwilę, a potem spytał:<br />

– A cóż mówi pani hrabi<strong>na</strong>?<br />

– Pani hrabi<strong>na</strong> prosi.<br />

– A więc chodźmy, panie Nieczujo – rzekł starzec – poz<strong>na</strong>sz też moją żonę.<br />

Skarbnik pomyślał sobie: jeżeli ta hrabi<strong>na</strong> wie, jakem ożenił jej brata, to będę jej miłym<br />

goś<strong>ci</strong>em. Ale może też i nie wie? Powia<strong>da</strong>ją, że <strong>na</strong> tym modnym świe<strong>ci</strong>e nie masz szczeroś<strong>ci</strong><br />

<strong>na</strong>wet i pomiędzy rodzeństwem. Wierzmy w to, panie Mar<strong>ci</strong>nie, i mając po staremu czyste<br />

sumienie, miejmy też i odwagę.<br />

Szli tedy do salonów hrabinej.<br />

Tu już świat całkiem inny.<br />

Nie kom<strong>na</strong>ty, ale salony. Woskowane posadzki, perskie przed ka<strong>na</strong>pami kobierce, ś<strong>ci</strong>any<br />

od karmazynów i złota, u stropu lustra wielkie, pełno świec białych woskowych. Sprzęty paradne,<br />

wielkie po ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch zwier<strong>ci</strong>adła, kolumny i konsole, a <strong>na</strong> nich wazy z kwiatami, woń<br />

cudzoziemska <strong>na</strong>pełnia powietrze, słychać muzykę z <strong>da</strong>la...<br />

Kiedy weszli do głównego salonu, zastali tam kilka <strong>da</strong>m, kilku mężczyzn. Damy w czubach<br />

i fiokach, mężczyźni w pończochach, trzewikach, pudrowani, wysznurowani jak lalki.<br />

Poważnego robro<strong>na</strong>, <strong>na</strong>turalnej czupryny, staropolskiego wąsa ani <strong>na</strong> oko – <strong>da</strong>wny, prosty,<br />

<strong>na</strong>turalny obyczaj zastąpiła we wszystkim cudzoziemska, sprowadzo<strong>na</strong> zza morza, mister<strong>na</strong><br />

sztuka.<br />

W tej chwili jed<strong>na</strong> z <strong>da</strong>m siedziała przy klawikordzie i wygrywała jakieś piosenki swawolne,<br />

jeden z kawalerów wtórował jej <strong>na</strong> gitarze, drugi trzymał w ręku flotrowers. Bardzo pięk<strong>na</strong><br />

to była muzyka, ale skarbnik <strong>na</strong> nią nie zważał – on szukał oczyma przede wszystkim hrabinej.<br />

Wyobrażał ją sobie całkiem do brata podobną, a więc chudą, wysoką, o czarnych<br />

oczach i włosach – ale tymczasem było to całkiem prze<strong>ci</strong>wnie.<br />

Pani Rudnicka bowiem była to otyła i bardzo <strong>na</strong>wet otyła blondynka. Była tak otyła, że<br />

chodzenie <strong>na</strong> własnych nogach stało się dla niej <strong>ci</strong>ężką <strong>na</strong>d siły pracą, od której uwalniając<br />

się, kazała sobie zrobić fotel <strong>na</strong> dużych, skórą oblamowanych kółkach i w tym fotelu kazała<br />

się wozić <strong>na</strong>wet po pokojach. Teraz także w tym fotelu siedziała i trzymając w jednej ręce<br />

lornetkę, przez którą <strong>na</strong> grających patrzała, w drugiej trzymała wyzłacany pierzasty wachlarz,<br />

<strong>który</strong>m około swojej twarzy rumianej ochładzała powietrze.<br />

Właśnie skończono muzykę.<br />

– Ah! que c'est joli! que c'est charmant! n'est ce pas, ma chére?... Monsieur Adolphe,<br />

mam’selle Florence, je vous remer<strong>ci</strong>e. C'est une chanson à rawir! cela va au coeur! n'est ce<br />

pas, ma petite?<br />

A mówiąc to obracała się <strong>ci</strong>ągle do panny, która przy niej siedziała. Była to jeszcze bardzo<br />

mło<strong>da</strong> panienka, szczupła, bla<strong>da</strong>, bardzo delikatnej przeźroczystej cery, szatynka. Patrząc <strong>na</strong><br />

131


nią, z<strong>da</strong>wało się widzieć stworzenie tylko w połowie <strong>na</strong>leżące do ziemi, jakiś kwiatek wypędzony<br />

sztucznie, wychuchany w <strong>ci</strong>eplarniach. Było to <strong>na</strong>jżywsze prze<strong>ci</strong>wieństwo z matką <strong>na</strong><br />

oko. Mówimy z matką, bo była to córka hrabiny. Ale pomimo to z<strong>da</strong>nia ich z<strong>da</strong>wały się być<br />

aż <strong>na</strong>dto zgodne ze sobą, przy<strong>na</strong>jmniej teraz powtórzyła zaraz za matką:<br />

– C'est à ravir. Cela va au coeur.<br />

Przez tę chwileczkę skarbnik był już w .salonie i stojąc przy drzwiach, widział i słyszał<br />

wszystko, co moż<strong>na</strong> było widzieć i słyszeć. Kiedy się muzyka skończyła, stary wziął go pod<br />

ramię, mówiąc:<br />

– Chodźmyż do mojej żony.<br />

Przystąpili tedy do gospodyni domu, mąż prezentował swojego goś<strong>ci</strong>a:<br />

– Imć pan Nieczuja prezentuje się tobie.<br />

– A! pan Nieczuja! – rzekła <strong>na</strong> to hrabi<strong>na</strong> – brat pani podkomorzyny sędomirskiej. Niechże<br />

pan raczy usiąść.<br />

– Tak, moś<strong>ci</strong>a dobrodziejko, brat rodzony – odpowiedział skarbnik, zabierając miejsce tuż<br />

przy niej.<br />

– Le coeur me le disait bien, que c'est lid. – rzekła hrabi<strong>na</strong> do córki – il commence par<br />

,,moś<strong>ci</strong>a dobrodziejk’’ finira par ,,asani’’. Asan dobrodziej <strong>da</strong>leko mieszka od Jaćmierza?<br />

– Kilka mil, pół dnia jazdy, jeżeli drogi niezłe.<br />

–Siostra asa<strong>na</strong> dobrodzieja mieszka podobno w Zadwórzu?<br />

– Zagórz <strong>na</strong>zywa się jej posiadłość – poprawił skarbnik.<br />

– Ah! Zagórz! praw<strong>da</strong>. Nie mogę nigdy spamiętać, cho<strong>ci</strong>aż mój pasierb tak często tam bywa...<br />

Pani podkomorzy<strong>na</strong> ma córkę podobno i bardzo ładną...<br />

– Jaka to szko<strong>da</strong> – odezwała się <strong>na</strong> to pan<strong>na</strong> – że mieszkamy tak <strong>da</strong>leko od Zagórza. Ja<br />

bardzo wiele dobrego słyszałam o pannie podkomorzance i bardzo bym była szczęśliwa, gdyby<br />

mi los z<strong>da</strong>rzył poz<strong>na</strong>ć ją osobiś<strong>ci</strong>e...<br />

– Patience, ma chère! laissez faire votre frère... il vous procurera cette con<strong>na</strong>issance... Siostrzenica<br />

asa<strong>na</strong> dobrodzieja, o której moja córka tyle dobrego słyszała, podobno ma iść za<br />

mąż. Powia<strong>da</strong>no <strong>na</strong>m, że ma konkurenta... jakże się to mówi? Ernestynko! poprawże matkę,<br />

kawalera podobno... tak przy<strong>na</strong>jmniej mówi <strong>na</strong>sza pan<strong>na</strong> służąca.<br />

Ernestynka oczy spuś<strong>ci</strong>ła ku ziemi i mimo woli umilkła. Skarbnik także nie bardzo wiedział,<br />

co mówić; jeszcze mu się nie z<strong>da</strong>rzyło coś podobnego widzieć i słyszeć. Wszakże się<br />

zebrał <strong>na</strong> koniec:<br />

– Moś<strong>ci</strong>a dobrodziejko – rzekł on – o pan<strong>na</strong>ch nie moż<strong>na</strong> nic pewnego powiedzieć, aż póki<br />

<strong>na</strong> kobiercu nie staną. Krę<strong>ci</strong> się ten, krę<strong>ci</strong> się ów, kręcą się różni, ale <strong>który</strong> z nich szuka żony,<br />

a <strong>który</strong> tylko rozrywki, trudno to z góry powiedzieć. My też niewiele zważamy <strong>na</strong> to i nikomu<br />

też nie wierzymy...<br />

– I bardzo dobrze państwo robi<strong>ci</strong>e – rzekła <strong>na</strong> to hrabi<strong>na</strong> – osobliwie jeżeli sami tacy<br />

wietrznicy u was bywają, jak mój pasierb kochany... O ile ja wiem, kocha się w trzech pan<strong>na</strong>ch<br />

od razu, a ile by jeszcze do tego trza doliczyć mężatek, tego już nie wiem... Dosko<strong>na</strong>ły<br />

człowieczek! korzysta z swojej młodoś<strong>ci</strong>, jak może...<br />

To wymówiła hrabi<strong>na</strong> niby z niechcenia i zaraz spytała męża:<br />

– Mój kochanku! a cóż się dzieje z obiadem? czy każesz <strong>da</strong>wać, czy chcesz, ażebyśmy zaczekali<br />

<strong>na</strong> Jędrzeja?<br />

Stary Rudnicki, <strong>który</strong> się zdrzymał cokolwiek, siedząc obok skarbnika, ocknął się <strong>na</strong>gle i rzekł:<br />

– Jak się tobie podoba... a cóż ja...<br />

– Jak to co ty? – spytała, patrząc mężowi w oczy, hrabi<strong>na</strong> – gospo<strong>da</strong>rz domu, twoja wola...<br />

A wtem wszedł Jędrzej do salonu.<br />

Jędrzej od tego czasu, jakeśmy go po raz ostatni widzieli, także się z<strong>na</strong>cznie odmienił.<br />

Zmężniał, a może i wyrósł <strong>na</strong>wet cokolwiek; jego twarz młodzieniaszkowata <strong>na</strong>brała męskie-<br />

132


go, statecznego wyrazu, jego postać cała jeszcze więcej powagi. Z<strong>da</strong>wało się <strong>na</strong>wet, jakby tej<br />

powagi było w nim więcej, niżeli odpowia<strong>da</strong>ło jego tak jeszcze młodemu wiekowi, skąd wynikała<br />

jakaś, jeżeli nie surowość, to sztywność, która wprawdzie nic nie raziła, ale stanowiła<br />

w nim cechę jemu tylko właś<strong>ci</strong>wą.<br />

Jędrzej zbliżył się <strong>na</strong>jpierw do ojca i z rewerencją pocałował go w ramię, potem z <strong>da</strong>la<br />

ukłonił się matce, ś<strong>ci</strong>snął siostrę za rękę i zaraz do skarbnika przystąpił.<br />

– Panie majorze! – rzekł on, ś<strong>ci</strong>skając go za obydwie ręce – spodziewam się, że pan sobie<br />

mnie przypomi<strong>na</strong>sz. Mam sobie to za <strong>na</strong>jmilszą przyjemność, że pa<strong>na</strong> znowu i w dobrym<br />

zdrowiu oglą<strong>da</strong>m. Moim to było obowiązkiem odszukać pa<strong>na</strong> w Bóbrce i złożyć mu moje<br />

uszanowanie, moją winą, że się to nie stało dotychczas. Wszakże nim się to stanie, proszę i<br />

tutaj przyjąć zapewnienie mojego szacunku dla jednego z <strong>na</strong>jzacniejszych obywateli tej ziemi,<br />

a mojego, że się z tym muszę pochwalić, szanownego kolegi.<br />

– Cenię i ja sobie wysoko tę miłą sposobność – rzeki skarbnik – która mi dozwala obaczyć<br />

znowu tego młodego adiutanta, z <strong>który</strong>m tak osobliwą zrobiłem z<strong>na</strong>jomość, bo prawie w<br />

ogniu... Ale jakżeś mi wyrósł, panie adiutan<strong>ci</strong>e, jak zmężniał... No i jakżeż? wyszło się cało z<br />

tych praktyk?<br />

– Jeśli o mnie tu chodzi, to dosyć cało...<br />

– Chwała Bogu i za to – rzekł skarbnik – mnie i to szczęś<strong>ci</strong>e się nie dostało w udziale. Ja w<br />

październiku byłem ranny i wyleżałem prawie do pół listopa<strong>da</strong>.<br />

Śród tej rozmowy hrabi<strong>na</strong> przypatrywała się <strong>ci</strong>ągle przez lornetkę rozmawiającym, a kiedy<br />

z jednej i drugiej strony przypomniano kilka scen z ostatniej wojny, o<strong>na</strong> się obró<strong>ci</strong>ła do córki,<br />

cedząc pomiędzy zęby:<br />

– Voilà de bien belles choses! les souvenirs de la guerre!. que c'est interessant... surtout<br />

pour les <strong>da</strong>mes!<br />

– Quant à moi – odpowiedziała <strong>na</strong> to córka, lubo dosyć nieśmiało – je ne demande pas<br />

mieux.<br />

– Oh! grandę hèroinę que vous êtes!<br />

W tym momen<strong>ci</strong>e Jędrzej odszedł powitać inne osoby w salonie się z<strong>na</strong>jdujące, a hrabi<strong>na</strong><br />

się odezwała do pozostałego skarbnika:<br />

– Asan dobrodziej byłeś także uczestnikiem tej wojny?<br />

– Tak, moś<strong>ci</strong>a dobrodziejko, cokolwiek, o ile mi pozwoliły moje siły.<br />

– A to <strong>na</strong>leży bardzo powinszować asanu dobrodziejowi, mając zwłaszcza wzgląd <strong>na</strong> wiek<br />

jego. Mój brat służył także niegdyś wojskowo, ale mi opowia<strong>da</strong>ł, że aby być żołnierzem, trzeba<br />

być nie tylko młodym, ale mieć także i osobliwszą pasję do tego.<br />

– Brat pani nie miał żadnej pasji do tego? – zapytał skarbnik z uśmiechem.<br />

Hrabi<strong>na</strong> spojrzała z <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong> niego, a wtem <strong>da</strong>no z<strong>na</strong>ć do obiadu. Wszyscy przeszli<br />

do sali ja<strong>da</strong>lnej.<br />

Sia<strong>da</strong>no do stołu parami i skarbnikowi wypadło miejsce koło panny Ernestyny. Korzystał z<br />

tego skarbnik i poz<strong>na</strong>wszy usposobienie matki, pragnął poz<strong>na</strong>ć i córkę, która, dosyć milcząca<br />

przy matce, teraz siedząc od niej opo<strong>da</strong>l, była wcale rozmowną. Sama <strong>na</strong>wet zaczęła mówiąc:<br />

– Pan major po raz pierwszy jesteś w Jaćmierzu?<br />

– Nie, pani – odpowiedział skarbnik – byłem tu parę razy, ale jeszcze za ży<strong>ci</strong>a nieboszczki<br />

matki imć pa<strong>na</strong> Jędrzeja.<br />

–Wtedy musiało tu wyglą<strong>da</strong>ć wcale i<strong>na</strong>czej. Wyobrażam sobie dokładnie, jak tu było. Zapewne<br />

tak samo, jak w domu nieboszczyka mojego ojca. Staroświeckie kom<strong>na</strong>ty, jakieś <strong>ci</strong>emne<br />

obrazy <strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch, w większej częś<strong>ci</strong> dębowe meble, służba ubra<strong>na</strong> z kozacka, a zresztą w<br />

domu po prostu, po staropolsku.<br />

133


– Moś<strong>ci</strong>a panno hrabianko – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik, a ten tytuł jej się z prawa <strong>na</strong>leżał i dlatego<br />

tak śmiało wymawiał go surowy w przestrzeganiu <strong>na</strong>leżących się tytułów skarbnik – nie<br />

byłbym myślał wcale, żeby dom ojca pani tak był wyglą<strong>da</strong>ł.<br />

– Czy pan major z<strong>na</strong>ł mego ojca?<br />

– Nie, pani.<br />

– Dlatego pan tak mówisz. Mój oj<strong>ci</strong>ec nieboszczyk był to szlach<strong>ci</strong>c starej i bardzo starej<br />

<strong>da</strong>ty, bardzo pobożny, bardzo dobry, ale też bardzo surowy. Cały dom <strong>na</strong>sz był to jakby przez<br />

niego samego zrobiony i <strong>na</strong>kręcany codziennie zegarek, wiedział on o każdym <strong>na</strong>jdrobniejszym<br />

kółeczku i każde musiało tak chodzić, jak on mu przykazał. O! pamiętam go dobrze,<br />

lubo jeszcze małym byłam dzieckiem, kiedy <strong>na</strong>s <strong>na</strong> zawsze porzu<strong>ci</strong>ł... pamiętam dobrze, jak<br />

każdego poranku, obszedłszy sam wszystkie ką<strong>ci</strong>ki swojego gospo<strong>da</strong>rstwa, w czym się mimo<br />

wieku nie <strong>da</strong>ł nigdy nikomu wyręczyć, zawsze potem przychodził do mego pokoiku i po całych<br />

godzi<strong>na</strong>ch się przysłuchiwał, jak mi guwer<strong>na</strong>ntka <strong>da</strong>wała lekcje... Szko<strong>da</strong>, że pan major<br />

nie z<strong>na</strong>łeś mojego ojca...<br />

– Z tych kilku słów które się dowiaduję od pani, i mnie już przychodzi żałować tego... Ależ<br />

to próżne żale!... Oj<strong>ci</strong>ec pani już <strong>na</strong>s porzu<strong>ci</strong>ł, a mnie niebawem czeka taż sama droga, toż i<br />

z<strong>na</strong>jdziemy się tam obadwa i bo<strong>da</strong>j czy nieprędzej porozumiemy się ze sobą niżeli wy tu, którzy<br />

zostanie<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> ziemi...<br />

– Dlaczegóż pan major tak mówi? czy pan z<strong>na</strong>jduje, że młodsze pokolenie gorsze jest od<br />

tego, które się już chyli ku ziemi?<br />

– Tak nie sądzę, bo byłby to sąd wynoszący mnie samego, a poniżający innych. Ale to bym<br />

powiedział, że już jakoś świat cały się zmienia. Jakoś coraz i<strong>na</strong>czej, coraz mętniej jest <strong>na</strong> tym<br />

świe<strong>ci</strong>e. Stare ży<strong>ci</strong>e jeszcze nie obumarło, a urodziło się i wyrosło już nowe. Jed<strong>na</strong> niegdyś<br />

rodzi<strong>na</strong> roz<strong>da</strong>rła się <strong>na</strong> dwie połowice; <strong>ci</strong> chcą dwór zająć dla siebie, a drugich wyrugować <strong>na</strong><br />

folwark, drudzy się opierają, jak mogą, i owóż walka krwawa w samym środku dziedzińca. A<br />

jest to walka zawzięta i prawie strasz<strong>na</strong>, właśnie jakoby walka w sercu jednego człowieka.<br />

Nieszczęśliwy ten, <strong>który</strong> jej dożył i bo<strong>da</strong>jby nie doczekał jej końca...<br />

– Może ja nie rozumiem dobrze, o co tu chodzi – rzekła hrabianka – ale tak mi się z<strong>da</strong>je, że<br />

prawie tylko o suknie...<br />

Na te słowa skarbnik spojrzał z uwagą <strong>na</strong> Ernestynę, patrzał <strong>na</strong> nią przez chwilę, a potem<br />

rzekł:<br />

– Już to mnie staremu to i sukien żal niepomału, ale .jeszcze by to była wielka łaska od<br />

Boga, gdyby się tylko <strong>na</strong> tym skończyło. Być to może, nie przeczę, ale przyz<strong>na</strong>m się pani, że<br />

jakoś temu nie wierzę. Ile bowiem dotychczas mogłem zaobserwować, z<strong>na</strong>lazłem zawsze, że<br />

co in<strong>na</strong> suknia, to i inny jest człowiek. Jakoż dziwne zaprawdę to rzeczy, bo <strong>ci</strong> ludzie prze<strong>ci</strong>eż<br />

<strong>na</strong> tej samej porodzili się ziemi, tym samym mówią językiem, choć podobno nie zawsze, ale<br />

zawsze to są gałązki z jednego drzewa, a pomimo to powiem pani otwar<strong>ci</strong>e, że nikt mi nie<br />

wy<strong>da</strong>je się więcej obcym, jak oni.<br />

– Czy i mój brat Jędrzej jest panu tak obcym? To pytanie znowu zastanowiło skarbnika, nie<br />

wiedział zrazu, co odpowiedzieć, lecz nie wiedząc także, dlaczego by miał prawdę ukrywać,<br />

odpowiedział <strong>na</strong>reszczie:<br />

– Nie, pani. Z Jędrzejem z<strong>da</strong>je mi się, że jestem bardzo blisko powinowaty.<br />

Tu z<strong>da</strong>wało się, jakby Ernesty<strong>na</strong> przez ten czas, nim odebrała odpowiedź, wstrzymała oddech<br />

i wyczekiwała tej odpowiedzi nie tylko z nie<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>ą, ale z jakimś rodzajem obawy.<br />

Potem zaś odetchnęła i odpowiedziała <strong>na</strong>tychmiast:<br />

– Takem to sobie marzyła...<br />

Skarbnik uważał to i stąd różne myśli zaczęły mu się roić po głowie. Trwała chwilka milczenia.<br />

Po niej znowu zabrała głos Ernesty<strong>na</strong>.<br />

134


– Pan major powiedziałeś dopiero, że my młodzi nie potrafimy tak łatwo porozumieć się ze<br />

sobą, jak się panowie starzy rozumieliś<strong>ci</strong>e niegdy. Nie wiem, jakie pan do tych słów przywiązałeś<br />

z<strong>na</strong>czenie... Ale nie mogę panu tego zamilczeć, iż u <strong>na</strong>s młodych o porozumienie się z<br />

sobą jest tak nietrudno, że czasem bywa ono dziełem jednego momentu. Przytoczę panu przykład...<br />

albo zresztą i więcej. Ale <strong>na</strong>jpierw jeden. Mój brat Jędrzej...<br />

– Za pozwoleniem pani, czy pan Jędrzej jest pani istotnie bratem?<br />

– Oh! i więcej jak bratem! – rzekła <strong>na</strong> to z uczu<strong>ci</strong>em hrabianka, ale zatrzymawszy się<br />

chwilę, do<strong>da</strong>ła – to jest, właś<strong>ci</strong>wie wziąwszy, on mi nie jest <strong>na</strong>wet i krewnym. Bo<br />

ja jestem z innej matki i innego ojca, i on także z zupełnie innych rodziców, tylko że matka<br />

moja poszła za jego ojca, że pod jednym mieszkamy <strong>da</strong>chem i do jednej <strong>na</strong>leżymy rodziny,<br />

więc się <strong>na</strong>zywamy rodzeństwem.<br />

– Tak i mnie to mówiono – rzekł skarbnik – ale przerwałem pani, słucham tedy z uwagą.<br />

Ale Ernesty<strong>na</strong> odpowiedzała <strong>na</strong> to już innym tonem, <strong>na</strong> pół zarumienio<strong>na</strong>, a <strong>na</strong> połowę z<br />

uśmiechem:<br />

– Cho<strong>ci</strong>aż wcale nie ma co słuchać... ot! szczebiotanie kobiece!<br />

– Bardzo panią przepraszam. Szczebiotanie szczebiotaniu nierówne, ja panią słucham z<br />

osobliwym zaję<strong>ci</strong>em.<br />

– Pan major jesteś zbyt grzeczny... Ale za to szczebiotanie niechże i pan mi coś opowie.<br />

Coś o pani podkomorzynie, o pannie Stanisławie... bardzo by mnie to zajmowało.<br />

– Cóż ja pani mogę powiedzieć o nich? ot! sobie domatorki, siedzą <strong>na</strong> wsi, chwalą Pa<strong>na</strong><br />

Boga, trochę się bawią gospo<strong>da</strong>rstwem, trochę tam swymi szmatkami... i tak czas przechodzi.<br />

– A! nie muszą to być <strong>taki</strong>e domatorki zupełne! Ja mam o nich może nie zupełne, ale dość<br />

szczegółowe wyobrażenie i jestem pewną, że to są bardzo dystyngowane osoby. Przyz<strong>na</strong>m się<br />

panu, że mam <strong>na</strong>wet dla nich osobliwszą sympatię. Jaka to szko<strong>da</strong>, że tak <strong>da</strong>leko mieszkamy<br />

od siebie. Jestem przeko<strong>na</strong><strong>na</strong>, że żylibyśmy ze sobą w bardzo bliskich stosunkach, a ja z panną<br />

Stanisławą w <strong>na</strong>jś<strong>ci</strong>ślejszej przyjaźni...<br />

Skarbnik patrzał <strong>na</strong> nią ze zdziwieniem.<br />

– Czy pani widziała kiedy moją siostrzenicę? – zapytał po chwili milczenia.<br />

– Nie, ale wiem <strong>na</strong>jdokładniej, jak wyglą<strong>da</strong> i z<strong>na</strong>m ją tak dobrze, jak bym ją z<strong>na</strong>ła w isto<strong>ci</strong>e.<br />

– A! to pani musi z<strong>na</strong>ć wiele ludzi w ten sposób – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik z uśmiechem.<br />

– Dosyć – odpowiedziała równie z uśmiechem hrabianka – a teraz jeszcze i pa<strong>na</strong> poz<strong>na</strong>łam,<br />

z czego bardzo się <strong>ci</strong>eszę.<br />

– Pani jesteś zbyt łaskawą <strong>na</strong> mnie starego – powiedział skarbnik z komplementem.<br />

– Nie rozumiem dlaczego pan się <strong>na</strong>zywasz starym? Ja widzę w panu mężczyznę w samej<br />

sile męskiego wieku. Kto za kilka miesięcy dobija się rangi majora, kiedy inni, jak Jędrzej <strong>na</strong><br />

przykład, pozostają przy porucznikostwie do końca, ten z<strong>da</strong>je mi się jest jeszcze młodym i<br />

wiele młodszym od innych. Wieleż pan masz lat? ja bym panu nie liczyła więcej jak <strong>na</strong> czterdzieś<strong>ci</strong>.<br />

– Bo<strong>da</strong>j też panią! – zawołał <strong>na</strong> to skarbnik z szczerze wesołym uśmiechem. – Bo<strong>da</strong>j też<br />

panią! pani mnie tu gotowa jeszcze <strong>na</strong> młodzika wystrychnąć. A pięćdziesiąt! pięćdziesiąt! i<br />

to prawie z okładem. Cha cha cha! tak to, tak, moś<strong>ci</strong>a pani!<br />

– Ej! pan sobie żartuje!<br />

– Ale to pani, pani sobie w łasce swojej żartuje! a godzi to się! a z <strong>taki</strong>ego starego! a jak to<br />

rozumniutko, a misternie, a gładko, oj! kobiety, kobiety!<br />

– A czy to pan się obawia kobiet? – mówiła <strong>da</strong>lej Ernesty<strong>na</strong> figlarnie – czy panu zrobiły<br />

kiedy co niedobrego kobiety? Nie oneż to są ozdobą tego padołu płaczu, osłodą w tego ży<strong>ci</strong>a<br />

goryczach, po<strong>ci</strong>echą w smutkach i <strong>na</strong>jpewniejszą przystanią w burzy dla serc stroskanych lub<br />

skołatanych boleś<strong>ci</strong>ą? Pomyśl pan tylko, czym by to był ten świat bez kobiet?<br />

135


– A jeszcze bez <strong>taki</strong>ch jak pani. Ej! bo<strong>da</strong>jże też panią! a jakie to młodziutkie, a jakie mądre!<br />

ot! przy pani, to i świat cały się zmienia, i wszystko się jakoś i<strong>na</strong>czej wy<strong>da</strong>je! ot! i stary<br />

się gotów rozchmurzyć, ba! a jeszcze odmłodnieć Ej! ale grzech by to był śmiertelny zbałamu<strong>ci</strong>ć;<br />

starego. A prawdę mówiąc, to i nie warto. Bo to właśnie jakoby w samotrzask, <strong>na</strong>stawiony<br />

<strong>na</strong> ślicznego szczygiełka, ułapiła się sowa! Cha cha cha! a co? może to niepraw<strong>da</strong>?<br />

Dajże mi pani rączkę, niech ją pocałuję serdecznie i będzie kwita.<br />

To mówiąc skarbnik, wziął rączkę Ernestyny i cmoknął ją solennie, jakby kto z bata wystrzelił,<br />

in barbam całemu towarzystwu, siedzącemu przy stole.<br />

Na ten trzask <strong>na</strong>gły wszyscy goś<strong>ci</strong>e się ocu<strong>ci</strong>li. Spostrzegła się hrabianka i jej twarz cala<br />

oblała się żywym rumieńcem, spostrzegł się także i skarbnik i także mu to jakoś nic <strong>na</strong> rękę<br />

wypadło, ale już było za późno. Zaczęły się głośno śmiechy i szepty dokoła, a pani domu rzekła<br />

w głos, obracając się do skarbnika.<br />

– Pan major dobrodziej, jak widzę, traktuje żołnierkę <strong>na</strong>wet i przy stole.<br />

– Tam do diabła! – mruknął skarbnik pod nosem, lecz podkręcając wąsa, odpowiedział<br />

głośno:<br />

– Moś<strong>ci</strong>a dobrodziejko! Nie jest to tak <strong>da</strong>lece żołnierka, ile raczej turnieje: a gdzie <strong>taki</strong>e<br />

<strong>da</strong>my zasia<strong>da</strong>ją z wieńcami w galerii, już by to był nie żołnierz, kto by kopii nie skruszył.<br />

Ot! i wykrę<strong>ci</strong>ł się stary skarbnik konceptem. Jakoż wszyscy się śmieli, mężczyźni wołali:<br />

brawo! kobiety patrzały z zadowoleniem <strong>na</strong> zakłopotanego skarbnika, tylko matka Ernestyny<br />

skrzywiła usta i wymówiła półgębkiem:<br />

– Voilà ce que c'est que de recevoir monsieur un tel! fi! le plus mauvais genre que je con<strong>na</strong>isse!<br />

Ale <strong>na</strong> szczęś<strong>ci</strong>e mówiącej skarbnik tego nie słyszał, jakoż i w tym momen<strong>ci</strong>e skończył się<br />

obiad i wszyscy wstali od stołu. Wszakże pomimo to nie skończyła się jeszcze indyg<strong>na</strong>cja<br />

gospodyni domu, która nim jeszcze odjechała ze swoją karetą do bawialnego salonu, przywołała<br />

Ernestynę do siebie i szkaradnie ją strofowała. Nie było słychać, co jej mówiła, ale było<br />

wi<strong>da</strong>ć, że jej twarz przytym była peł<strong>na</strong> gniewu i złoś<strong>ci</strong>, i było wi<strong>da</strong>ć <strong>na</strong>wet, że ją uderzyła wachlarzem<br />

po ręce. Od tego momentu Emesty<strong>na</strong> już ani <strong>na</strong> krok nie odstępowała od matki, była<br />

smut<strong>na</strong> i zupełnie milcząca, a za niedługą chwilę wyszła i nie wró<strong>ci</strong>ła już więcej.<br />

Skarbnik widział to wszystko i rozmaite w nim stąd budziły się myśli, lecz jeszcze rozmaitsze<br />

uczu<strong>ci</strong>a.<br />

Wszakże pomimo tych uczuć i myśli nie <strong>na</strong>leżało mu zapomi<strong>na</strong>ć, po co tutaj przyjechał.<br />

Jakoż zaraz po obiedzie przysunął się do Jędrzeja i zaczął z nim obszerniejszą rozmowę.<br />

I rozmowa ta była rzeczywiś<strong>ci</strong>e obszerną i ożywioną, ale nie szła wcale tym torem, jaki jej<br />

skarbnik ustawicznie, lecz <strong>na</strong><strong>da</strong>remnie <strong>na</strong><strong>da</strong>wał.<br />

Jędrzej był wymowniejszym i obrotniejszym od niego i z łatwoś<strong>ci</strong>ą sobie ster zdobył i<br />

utrzymał przy sobie.<br />

Jakoż kiedy mówiono o wojnie i o położeniu kraju, o możliwej przyszłoś<strong>ci</strong>, skarbnik był<br />

zupełnie swobodnym i mógł mówić wszystko, co mu się podobało, ale jak tylko, choć z <strong>da</strong>la,<br />

zaczął potrącać o stosunki familijne, domowe albo też o wspomnienia warszawskie, Jędrzej<br />

go podchwytywał <strong>na</strong>tychmiast i sprowadzał rzecz znowu do przedmiotów ogólnych.<br />

Skarbnik się krę<strong>ci</strong>ł.<br />

Nie tracąc jed<strong>na</strong>k jeszcze całkiem <strong>na</strong>dziei, ch<strong>ci</strong>ał już <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e jakim bądź sposobem zbliżyć<br />

się do niego, ch<strong>ci</strong>ał, żeby mu Jędrzej z którejkolwiek bądź strony swoje serce otworzył,<br />

myśląc, i słusznie, iż doprowadziwszy go do otwartoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> jednej drodze, łatwo go potem wyspowia<strong>da</strong><br />

<strong>na</strong> każdej. Ale i to mu się nie u<strong>da</strong>ło. Jędrzej był <strong>na</strong>jotwartszym co do myśli, z<strong>da</strong>ń,<br />

uczuć ogólnych – ale co do rzeczy prywatnych, dotyczących jego własnej osoby albo stosunków<br />

rodzinnych, zamknął się w sobie, jakby ślimak w swym domku, i nie <strong>da</strong>ł skarbnikowi<br />

pola ani <strong>na</strong>wet do żadnego domysłu.<br />

136


Skarbnik się zga<strong>da</strong>ł, umęczył, spo<strong>ci</strong>ł, i bez żadnego skutku.<br />

To usiłowanie <strong>da</strong>remne, to zupełne chybienie celu wprowadziło go w humor <strong>na</strong>jgorszy.<br />

Myślał jeszcze różnie, ale już nic nie mógł wymyśleć. Patrzał tylko <strong>na</strong> Jędrzeja spod oka i<br />

prawie z wyrazem niechę<strong>ci</strong>. Pomimo to wszystko nie mógł on wcale tego młodzieńca potępić.<br />

Pomimo niechę<strong>ci</strong> bowiem, jaką w nim wywołała taka niewzruszo<strong>na</strong> ku niemu nieufność, nie<br />

mógł on tego zaprzeczyć, iż całe usposobienie Jędrzeja w ogóle dosyć mu się podobało. Z<strong>na</strong>lazł<br />

on w nim pomimo młodego wieku prawie już dojrzałego człowieka, myślącego szlachetnie,<br />

czującego po ludzku, pełnego miłoś<strong>ci</strong> dla świata i ludzi, pełnego zapału do poświęceń i<br />

czynów. Widział on w nim wprawdzie już bardzo wiele nowego, wiele tak zwanych nowatorskich<br />

opinij, ale te w jego ustach jakoś tak były czyste, tak szlachetne, a <strong>na</strong>wet tak całkiem<br />

swoje, że skarbnik, pomimo całej swej zakrzepłoś<strong>ci</strong> w zasa<strong>da</strong>ch przeszłego wieku, byłby je<br />

sam bez wyjątku podpisał. Co więcej <strong>na</strong>wet, te niby nowe opinie, to rozszerzenie widokręgu<br />

ludzkich myśli i uczuć, to podniesienie się <strong>na</strong>d za<strong>ci</strong>eśnione <strong>da</strong>wnych widoków i <strong>na</strong>dziei granice,<br />

które zastał w Jędrzeju, nie tylko go o nim uprzedziło <strong>na</strong>jlepiej, ale <strong>na</strong>wet samemu, nie<br />

podupadłemu jeszcze zupełnie <strong>na</strong> <strong>da</strong>wnej fantazji skarbnikowi, <strong>da</strong>ło jak gdyby jakiś nowy<br />

oddech i ży<strong>ci</strong>e, wlało w jego duszę i serce jakieś ożywiające tchnienie, o <strong>który</strong>m dotychczas<br />

jeszcze i nie śmiał zamarzyć starzejący się żołnierz, ostatnią wojną już pochylony do grobu.<br />

Jakoż wszystko to było bardzo ładne, ale nie o to tutaj chodziło.<br />

Skarbnik, jak wiadomo, przyjechał po to, ażeby Jędrzeja poz<strong>na</strong>ł i wyrozumiał – a tu do tego<br />

ani podobieństwa nie było... Dziwne to było staremu odchodzić z kwitkiem od <strong>taki</strong>ego<br />

młodzika; ale nie było <strong>na</strong> to rady... Skarbnik się jakoś smutnie o tym wszystkim zamyślił...<br />

Ale ta obopól<strong>na</strong> rozmowa, choć bezskutecz<strong>na</strong> zupełnie, trwała jed<strong>na</strong>k dość długo.<br />

Przez ten czas grano i śpiewano w salonie. Macocha Jędrzeja się przewybornie bawiła –<br />

oj<strong>ci</strong>ec się jego nudził. Jakoż on to <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e do skarbnika przystąpił, mówiąc:<br />

– A co, panie kolego? jakże się bawisz?<br />

– Dosko<strong>na</strong>le, <strong>na</strong>dspodziewanie. Poga<strong>da</strong>liśmy sobie z Jędrzejem pewnie z jaką godzinę.<br />

Rozumnego masz sy<strong>na</strong>, panie podkomorzycu.<br />

– A! bywał w świe<strong>ci</strong>e. Ludzie go chwalą, <strong>na</strong>wet i moja żo<strong>na</strong> go chwali. Ale to już póź<strong>na</strong><br />

godzi<strong>na</strong>... tutaj assamble trwają do północy... my starzy nie zwyczajni do tego...<br />

– Służę <strong>ci</strong>, służę – rzekł skarbnik – bo i ja już mam dosyć... Tylko się trzeba pożeg<strong>na</strong>ć.<br />

– Pożeg<strong>na</strong>ć? a niech Bóg broni! – zawołał <strong>na</strong> to prędko staruszek – tutaj nie ma tego zwyczaju.<br />

Moja żo<strong>na</strong> tego nie lubi. Chodźmy prosto i koniec.<br />

Jakoż wyszli <strong>na</strong>tychmiast.<br />

Przeszedłszy apartamenty pałacu, dostali się <strong>na</strong> powrót do starego kom<strong>na</strong>ty, gdzie skarbnik<br />

<strong>na</strong>tychmiast rzu<strong>ci</strong>ł się w krzesło, ręce założył przed siebie i z głębi piersi odetchnął. Z<strong>da</strong>wało<br />

się, jakby <strong>na</strong>jwiększego <strong>ci</strong>ężaru się pozbył i lżej mu się zrobiło <strong>na</strong> sercu.<br />

Stary usiadł <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w niemu i równym mu zawtórzył westchnieniem.<br />

– Ej! tak to, tak, panie skarbniku! – mówił stary – tempora mutantur et nos mutamur in illis<br />

Siedząc tam w tych zaczarowanych pałacach, przypatrywałem się tobie z uwagą, jakoż i przypomniałem<br />

<strong>ci</strong>ę sobie zupełnie. O! pamiętam, pamiętam! Z<strong>na</strong>łem <strong>ci</strong>ę jeszcze żaczkiem małym,<br />

z<strong>na</strong>lem już młodzieńcem w Suszycy, byłeś tu u mnie już mężem. Żyła jeszcze moja nieboszczka<br />

Marynia wtedy... Inneż to były czasy, oj! jakie inne! I gdzie się to wszystko podziało?<br />

Jako sen przeminęło i jako sen <strong>na</strong>wet wyle<strong>ci</strong>ało ż pamię<strong>ci</strong>.<br />

– Gdzie się to wszystko podziało? mówisz – rzekł skarbnik <strong>na</strong> to – ot! poszło tam, gdzie<br />

wszystko, co było. Ale dlaczego <strong>taki</strong>e skutki zostawiło po sobie, oto jest kwestia, którą rad<br />

bym rozwiązać.<br />

Stary patrzył <strong>na</strong> niego.<br />

– Cóż myślisz? – spytał.<br />

– A pozwolisz mi mówić otwar<strong>ci</strong>e, po staremu, tak jak to <strong>da</strong>wniej...<br />

137


– Ale mów, czyż to bronię? wszak tu nie ma sekretów?<br />

– Otóż <strong>ci</strong> powiem krótko, żeś sam winien wszystkiemu. Bo kto to widział jednej z respektem<br />

kądzieli, że już gorzej nie powiem, <strong>da</strong>ć się wziąć za czuprynę i do tego punktu poniżyć.<br />

Hej! hej! żeby to <strong>na</strong> mnie! Do jednej doby widziałbyś, panie bra<strong>ci</strong>e, jakiego bym tu zagrał<br />

kuranta i jakby tu wszystko tańcowało po moim smyczku!<br />

– Ej! tak to mówisz!... – rzekł stary z westchnieniem – toż i ja tak myślałem <strong>da</strong>wniej, a<br />

prze<strong>ci</strong>eż się nie u<strong>da</strong>ło. A teraz już mi ani pomyśleć.<br />

– Żeś już <strong>da</strong>wniej tego nie zrobił, to źle, ale przez to nie widzę wcale, dlaczego byś nie<br />

miał jeszcze dziś wró<strong>ci</strong>ć do swego prawa? Czyż to i dzisiaj nie jesteś tak samo panem swojego<br />

domu, jak pierwej?<br />

– Oj! nie jestem! nie jestem! Już mnie tu za nic nikt nie ma. Jużem tu niewart i za hetkę<br />

pętelkę. A czy to nie widziałeś? Toż to i sługi <strong>na</strong>wet mnie nie słuchają, bo i sługi nie moje.<br />

– Ależ to – wszystko fur<strong>da</strong>, panie podkomorzycu! a toż bym jednego dnia cały dwór wysadził<br />

w powietrze! I miałbym się obawiać jednej słabej podwiki, którą wożą w kare<strong>ci</strong>e?<br />

– Ej! nie wiesz, panie bra<strong>ci</strong>e – rzekł półgłosem podkomorzyc – to Herod! Herod, mówię,<br />

nikt nic z nią nie potrafi. A zresztą, tak to mówił i Jędruś, kiedy z wojny powró<strong>ci</strong>ł, i tak obiecał<br />

zrobić, a prze<strong>ci</strong>e umilkł.<br />

– Bo i Jędruś musiał się brać słomianą ręką do tego!<br />

– Ej nie! brał on się dobrze, że aż cały dom trzeszczał... powypędzał wszystkie rezydenty,<br />

Francuzy, Włochy, bo była tu tego ćma... potłukł <strong>na</strong>wet nie<strong>który</strong>ch, cha cha cha! że aż strzęple<br />

le<strong>ci</strong>ały, sam to <strong>na</strong> własne oczy widziałem – ale prze<strong>ci</strong>eż <strong>na</strong> koniec ustał. On powia<strong>da</strong> jeszcze,<br />

że to prze<strong>ci</strong>e przerobi, <strong>da</strong>j mu Boże! ale nie wiem, czy się to u<strong>da</strong> zupełnie? Chybaby to aż<br />

wtedy, gdy się ożeni, bo też wtedy i Jaćmierz posiędzie...<br />

– No! i cóż? a jakże? myśli o ożenieniu?<br />

– O! już<strong>ci</strong> myśli, ale są tu różne przeszkody.<br />

–A jakież może mieć Jędrzej przeszkody? młody, zdrów, fortuny nie brak...<br />

– Ej! bo to różne są bałamuctwa – rzek stary – a wszystko to moja żo<strong>na</strong>...<br />

To mówiąc wstał, dobył z szafki jakiejś spleśniałej, <strong>na</strong>lał skarbnikowi kubek i sobie kubek,<br />

<strong>na</strong>pił się do niego, przysunął krzesło ku niemu i tak mówił <strong>da</strong>lej:<br />

– Bo to widzisz, panie bra<strong>ci</strong>e, moja żo<strong>na</strong> ma córkę, którą dzisiaj poz<strong>na</strong>łeś... Bardzo to dobre<br />

dziecko, oj! nie taka jak matka. Nieraz o<strong>na</strong> tu do mnie zabiega, aby mnie rozweselić; zabiegałaby<br />

częś<strong>ci</strong>ej, gdyby nie matka. Nieraz mnie o<strong>na</strong> już ochroniła przed niejedną przykroś<strong>ci</strong>ą<br />

i zawsze chroni, cho<strong>ci</strong>aż zawsze też pokutuje za to. Otóż ta córka, mówiąc pomiędzy <strong>na</strong>mi,<br />

nie ma żadnego posagu...<br />

– Poczekaj no, panie bra<strong>ci</strong>e – przerwał Nieczuja – dlaczegoż mówisz to pod sekretem?<br />

– A! bo to sekret! Oj! <strong>da</strong>łaby mi moja żo<strong>na</strong>, gdyby wiedziała, że ja to mówię. O<strong>na</strong> zawsze<br />

u<strong>da</strong>je o swojej córce, że to pan<strong>na</strong> posaż<strong>na</strong>.<br />

– A tak nie jest w isto<strong>ci</strong>e?<br />

– A już<strong>ci</strong> nie jest. Bo o<strong>na</strong> miała fortunę, to jest, moja żo<strong>na</strong> ją miała, trochę po mężu, a trochę<br />

swojej, ale jak po śmier<strong>ci</strong> swojego pierwszego męża wyjechała do Włoch, a nuż potem do<br />

Francji, więc i stra<strong>ci</strong>ła wszystko. Oj! i <strong>na</strong> tym ja się złowiłem, bom to o tym nie wiedział,<br />

anim się tego domyślał... Gdybym był o tym wiedział, byłbym nigdy tego nie zrobił, bo<br />

gdzieżbym był tak krzywdził Jędrzeja?<br />

– A teraz jakże? nie zapisałeś jej nic z twego majątku?<br />

– Nic, ani grosza – odpowiedział z tajemniczym tryumfem starzec – ani złamanego szeląga.<br />

Już to, co było gotówki w kasie, to wzięła, ale ze ziemi nic. A <strong>na</strong>wet jest i tak jeszcze gotówka<br />

<strong>na</strong> skryptach, a to tego już nie tknie.<br />

– Ej! ale to jeszcze nie koniec – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – bo o<strong>na</strong> kiedykolwiek <strong>ci</strong>ebie podpadnie<br />

i zapis prze<strong>ci</strong>e wymoże.<br />

138


– O! już co to, w żaden sposób, nie ugryzie ani zębami.<br />

– Tak to się ga<strong>da</strong>.<br />

– O! co nie, to nie. Słuchaj, panie bra<strong>ci</strong>e, a nie powiesz nikomu? bo to jest sekret.<br />

– Hm! toż to nie wiesz, jakim jest do sekretów?<br />

– No, więc <strong>ci</strong> powiem, że już tego zrobić <strong>na</strong>wet i nie może, bom już ja wszystko <strong>na</strong> Jędrusia<br />

przepisał. Sprowadziliśmy <strong>ci</strong>chuteńko adwokata ze Lwowa, niby to dla jakichś spraw innych,<br />

ja pojechałem do Górek, <strong>na</strong>pisała się transakcja po formie, adwokat ją <strong>da</strong>ł za<strong>ci</strong>ągnąć do<br />

ksiąg tabularnych, położono pieczęć i koniec. Niechże się teraz i <strong>na</strong> głowie postawi...<br />

– A, to widzę pan Jędrzej niby to młody, ale gdzie dotkniesz, to niech się schowa i stary.<br />

– O! Jędruś ma! ma tu, tak jak trzeba – mówił z u<strong>ci</strong>echą starzec, przepijając do goś<strong>ci</strong>a.<br />

– Oj! ma! – powtórzył skarbnik – no, ale miałeś mi mówić o córce twojej żony...<br />

– Otóż tedy Ernesty<strong>na</strong> właś<strong>ci</strong>wie nie ma żadnego posagu – mówił <strong>da</strong>lej oj<strong>ci</strong>ec Jędrzeja – a<br />

moja żo<strong>na</strong>, wiedząc o tym <strong>na</strong>jlepiej, ch<strong>ci</strong>ałaby ją jakoś tak wy<strong>da</strong>ć za mąż, żeby to dobrze było.<br />

Otóż upatrzyła sobie do tego Jędrusia...<br />

– No, a Jędrzej?<br />

– A Jędrzej... ot! już i nie wiem <strong>na</strong> pewno, jak to tam teraz stoi. Z początku, jak jeno przyjechał,<br />

bardzo się jakoś nie lubił z moją żoną... były <strong>na</strong>wet i awantury... powypędzał Francuzy,<br />

Włochy pobił...<br />

– To już wiem, a teraz?<br />

– A teraz jakoś to trochę przy<strong>ci</strong>chło. Może też i doprawdy Ernestynka mu się podoba, ja<br />

tam już nie wiem, bo to i z Jędrzejem nie tak się łatwo doga<strong>da</strong>ć...<br />

– I tobie także niełatwo?<br />

– A zapewne, że nie tak łatwo. Już to ja się nie mogę <strong>na</strong> niego skarżyć, dobry jest, pocz<strong>ci</strong>wy<br />

i zawsze z respektem, ale prawdę mówiąc, panie bra<strong>ci</strong>e, już bym ja jemu <strong>da</strong>rował ten respekt,<br />

żeby tylko był trochę otwartszy przede mną...<br />

I stary westchnął, skarbnik także westchnął, a stary mówił <strong>da</strong>lej:<br />

– Już to ja się domyślam po trochę, czemu on mi nie powia<strong>da</strong> wszystkiego... bo to ja teraz,<br />

ot! i <strong>na</strong>piję się czasem, i zapomi<strong>na</strong>m się często... a tacy ludzie nie do sekretów. Ot! i ma rację<br />

mój Jędruś.<br />

– Ale, panie bra<strong>ci</strong>e, a czemuż tak pić, żeby się aż zapomi<strong>na</strong>ć?<br />

– Et! tak to się ga<strong>da</strong>! prze<strong>ci</strong>e <strong>da</strong>wniej tego nie było. Ale teraz bie<strong>da</strong> człeka przy<strong>ci</strong>śnie, żo<strong>na</strong><br />

sadła za skórę zaleje, przyjdą inne frasunki, to i co robić? Wypije się jeden kubek, za nim drugi,<br />

a kiedy przyjdzie trze<strong>ci</strong>, to już i więcej nie trzeba. Bo to ja stary już teraz, panie bra<strong>ci</strong>e, i<br />

styrany, i słaby, to tam niewiele potrzeba.<br />

– Hej! hej! panie podkomorzycu! co się to z <strong>ci</strong>ebie zrobiło! Kiedy sobie <strong>ci</strong>ebie przypomnę,<br />

jakiś był jeszcze przed dwudziestą laty, prawie wierzyć teraz nie mogę, że mam tego samego<br />

przed sobą!<br />

– Ej! panie bra<strong>ci</strong>e! bo się też to i czasy zmieniły. Gdzie to <strong>da</strong>wniej, jacyż przyja<strong>ci</strong>ele, sąsiedzi,<br />

zgoła ludzi huk było zawsze koło mnie; dzisiaj, ot! patrz, co za ludzie! Jakieś małpy się<br />

kręcą, jakby jakie straszydła, człek nie ma do kogo ani słowa przemówić... to i sam nie wie, co<br />

już ma począć ze sobą. A do tego jeszcze i żo<strong>na</strong>! to już żeby rycerz, kuty z samego żelaza,<br />

pewnie by nie wytrzymał.<br />

– Ha! tak to, tak – mówił skarbnik z westchnieniem – idzie <strong>na</strong>m starym <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e! Jednego<br />

żo<strong>na</strong>, drugiego ra<strong>na</strong> odniesio<strong>na</strong> <strong>na</strong> wojnie, trze<strong>ci</strong>ego strata fortuny, czwartego znów co<br />

innego, dość że nie to, to owo, i tak <strong>na</strong>s wszystkich coś domęcza powoli! Ale mówiliśmy o<br />

Jędrusiu. Więc tedy nie wiesz, czy mu się Ernesty<strong>na</strong> podoba, czy nie?<br />

– Już tego nie wiem. Widzę tylko, że ustał w sporach głośnych z macochą, a z Emestyną w<br />

wielkiej żyje przyjaźni; ale niechby już i to było zresztą. Ja bym nie miał nic prze<strong>ci</strong>w temu, bo<br />

139


choćby się i z nią ożenił, to już by zawsze odebrał dom i fortunę <strong>na</strong> siebie, a jejmość <strong>taki</strong><br />

prze<strong>ci</strong>eby złożyła koronę.<br />

– To zapewne – rzeki skarbnik – ale to mi się jakoś nie z<strong>da</strong>je. Mówiłem ja z Ernestyną i z<br />

tej rozmowy tak mi się z<strong>da</strong>je, że Ernesty<strong>na</strong> ma serce wolne. Jakoż i to mi się z<strong>da</strong>je, że Jędruś<br />

jakoby był zajęty gdzie indziej. A ty, panie bra<strong>ci</strong>e, nic nie wiesz o tym, czyli Jędruś nie konkurował<br />

albo też jeszcze teraz nie konkuruje o którą inną?<br />

– O! otóż to jest! a jakże bym nie miał wiedzieć? prze<strong>ci</strong>e to już jest tak jak po słowie.<br />

– Po słowie?–zapytał skarbnik zdziwiony–a z kimże?<br />

– A już<strong>ci</strong> prze<strong>ci</strong>e z wojewodzianką inflancką.<br />

– Z kim? z kim? – zapytał jeszcze raz skarbnik.<br />

– Z wojewodzianką inflancką, córką wojewody, hrabi Rogalińskiego...<br />

– Tfu! niechże was tu sam diabeł! – krzyknął <strong>na</strong> to Nieczuja i zerwawszy się z krzesła, zaczął<br />

się przechodzić po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />

– Czy to czary, czy kołtun, czy opętanie! no! jako żyję, nic podobnegom nie widział!... –<br />

mruczał sobie skarbnik pod nosem i przechodząc się nie<strong>ci</strong>erpliwymi krokami, dziwnie był<br />

niespokojny. Ale się opamiętał po chwili i przystąpiwszy znów do starego, spytał łagodnie:<br />

– Ej! panie bra<strong>ci</strong>e! czy tylko znów <strong>ci</strong> december nie zginął?<br />

– A jak to myślisz?<br />

– Już<strong>ci</strong> tak myślę, że mi coś mówisz, co nie jest prawdą. Bo już<strong>ci</strong> to żadną miarą nie może<br />

być, żeby Jędruś był po słowie z wojewodzianką.<br />

– Otóż masz! prze<strong>ci</strong>e wiem dokumentnie, pisał do mnie sam wojewo<strong>da</strong>, pisałem ja też do<br />

niego. Pisała <strong>na</strong>wet i moja żo<strong>na</strong>.<br />

– Jakże? więc twoja żo<strong>na</strong> pisała, do wojewody i zezwoliła <strong>na</strong> zaślubiny Jędrzeja z wojewodzianką,<br />

a tu znów swoją własną córkę swata za niego?<br />

– Już ja tam tego nie wiem, jak to jest teraz, jeno to <strong>ci</strong> powia<strong>da</strong>m, że wojewo<strong>da</strong> go sobie<br />

życzył i wojewodzianka była także za nim, i już to miało przyjść do skutku <strong>na</strong> pewno... ale<br />

potem wybuchła woj<strong>na</strong>...<br />

– Więc te zrękowiny się odbyły jeszcze przed wojną?<br />

– O! przed... to jeszcze przeszłego roku albo też <strong>na</strong>wet i <strong>da</strong>wniej...<br />

– I <strong>taki</strong> były zrękowiny?<br />

– Już to czyli formalne, to tego nie wiem...<br />

– Ej! ot ple<strong>ci</strong>esz trzy po trzy, sam nie wiesz co. A może też i prawdę, ale licho <strong>ci</strong>ę tam zrozumie.<br />

Już to w tym domu pono wszystko kury czubate. Bo<strong>da</strong>jbym był... dyszel złamał pierwej,<br />

nimem tutaj przyjechał.<br />

Tak mrucząc sobie pod nosem znie<strong>ci</strong>erpliwiony skarbnik, przechadzał się znów po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e,<br />

kiedy wtem do kom<strong>na</strong>ty wbiegł Jędrzej. Był on już do odjazdu przygotowany i widocznie<br />

się śpieszył.<br />

– Zaga<strong>da</strong>łem się tam z tymi pa<strong>na</strong>mi – zaczął on zaraz od progu – i zapomniałem o tym, że<br />

panowie starsi lubią wczesny spoczynek. Ale chwała Bogu zastaję jeszcze pa<strong>na</strong> majora <strong>na</strong><br />

nogach i mogę się z nim pożeg<strong>na</strong>ć.<br />

– A myśmy się tu znów zaga<strong>da</strong>li z tatulem – rzekł <strong>na</strong> to major – ale jakoś nie bardzo trafiamy<br />

z sobą do ładu.<br />

– Mój oj<strong>ci</strong>ec – powiedział <strong>na</strong> to półgłosem Jędrzej – ma już troszeczkę za słabą pamięć...<br />

– Tak... – rzekł <strong>na</strong> to z powagą skarbnik – ale tu jakoś i inni, którzy mają i mocną pamięć, i<br />

dosyć bystre rozumy, nie bardzo jaśni są dla mnie. W ogóle mówiąc, ten <strong>na</strong>sz świat młody<br />

podobno bardzo mętny jest jeszcze.<br />

To zastanowiło Jędrzeja, lecz odpowiedział w ten moment:<br />

– Pomimo to jestem pewny, że się wyklaruje zupełnie.<br />

Skarbnik spojrzał mu w oczy i rzekł:<br />

140


– Życzę mu tego całym sercem, cho<strong>ci</strong>aż nie mogę powiedzieć, ażebym także tak wierzył.<br />

Na te słowa Jędrzej tak <strong>na</strong>gle się zmienił, że jego twarz cała przybrała inny zupełnie wyraz.<br />

Z<strong>da</strong>wało się, jakby go kto skry<strong>ci</strong>e pchnął nożem pomiędzy żebra i on uczuł ten ból okropny, i<br />

utłumił go w sobie. Jakoż już innym głosem wymówił potem te słowa:<br />

– Ha! to smutne zaprawdę, kiedy się nie ma wiary, ale <strong>na</strong> to nie masz ratunku. Trzeba czekać<br />

<strong>ci</strong>erpliwie, póki się wiara nie stwierdzi czynem.<br />

I nie <strong>da</strong>jąc już majorowi pola do drugiej podobnej uwagi, do<strong>da</strong>ł <strong>na</strong>tychmiast, po<strong>da</strong>jąc mu<br />

rękę:<br />

– Ja się żeg<strong>na</strong>m z panem majorem, ale mam <strong>na</strong>dzieję, że go jutro jeszcze tutaj zastanę.<br />

– Bardzo tego żałuję, ale muszę tę <strong>na</strong>dzieję omylić, bo jutro jak <strong>na</strong>jraniej wyjadę. Moja siostra<br />

wyjeżdża tymi dniami <strong>na</strong> całą zimę do Lwowa, więc mi ją trzeba wyprawiać.<br />

– Pani podkomorzy<strong>na</strong> wyjeżdża do Lwowa... – powtórzył Jędrzej, ale to <strong>taki</strong>m głosem, że<br />

kto nie ch<strong>ci</strong>ał, to widział, jak niespodziewane a silne zrobiła ta wiadomość <strong>na</strong> nim wrażenie.<br />

Co więcej! Jędrzej zbladł teraz jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong> i zachwiał się <strong>na</strong> nogach do tego stopnia, że aż się<br />

musiał przysunąć do stołu i oprzeć ręką o krawędź. Wyglą<strong>da</strong>ł w tej chwili tak jak ten, <strong>który</strong><br />

się dowiedział niespodziewanie, że go omyliły od razu jego wszystkie rachuby.<br />

– Pan mi powia<strong>da</strong>sz wcale niespodziewaną nowinę – mówił on <strong>da</strong>lej jeszcze zawsze tym<br />

samym głosem – która mnie dziwi o tyle więcej, ile że miałem przyjemność być u pani podkomorzynej<br />

w przeszłym tygodniu i nie było o tym ani wspomnienia.<br />

A skarbnik <strong>na</strong> to z swoją zwykłą krwią zimną i konsekwentną powagą:<br />

– Nie rozumiem wcale, dlaczego to pa<strong>na</strong> zadziwia, pa<strong>na</strong>, <strong>który</strong> tak dobrze wiesz o tym, że<br />

się nie zawsze to mówi, co się ma w sercu lub w głowie.<br />

Ta zabijająca uwaga jeszcze więcej zmieszała Jędrzeja.<br />

Wstrząsł się, zbladł jeszcze bardziej, spojrzał w twarz skarbnikowi, ale zaraz spuś<strong>ci</strong>ł oczy<br />

ku ziemi. Z<strong>da</strong>ło się, jakby <strong>ci</strong>erpiał piekielnie.<br />

Jakoż dziwne zaprawdę było położenie Jędrzeja w tej chwili: był obwinianym w oczy, czuł<br />

się niewinnym – a usprawiedliwić się nie mógł.<br />

Z<strong>da</strong>je się jed<strong>na</strong>k, iż chęć usprawiedliwienia się odzywała się w nim raz za razem, lecz<br />

również raz za razem powstrzymywała ją sil<strong>na</strong> wola: wi<strong>da</strong>ć przy<strong>na</strong>jmniej było, iż jakaś zawzięta<br />

walka w nim się toczyła, której wszystkie przejś<strong>ci</strong>a odbijały się w twarzy.<br />

Wszystko to wszakże trwało tylko kró<strong>ci</strong>utką chwilkę.<br />

Peł<strong>na</strong> żywego uczu<strong>ci</strong>a i ufnoś<strong>ci</strong> w swe siły młodość ma ten przywilej, że jako prędko pod<br />

<strong>ci</strong>osem niespodziewanego wrażenia pa<strong>da</strong>, tak równie prędko z <strong>taki</strong>ego upadku się podnosi.<br />

Jakoż i Jędrzej już w oka mgnieniu się znów ocu<strong>ci</strong>ł i kiedy twarz jego rozpromieniło <strong>na</strong>gle<br />

czy to uczu<strong>ci</strong>e zapału, czy odważne postanowienie, rów<strong>na</strong>jące się zapałowi, rzekł do skarbnika<br />

te słowa:<br />

– Ha! kiedy tak już koniecznie, tedy żeg<strong>na</strong>m pa<strong>na</strong> majora, ale mam tę <strong>na</strong>dzieję, że niebawem<br />

się obaczymy. Tymczasem zaś proszę pa<strong>na</strong> zawieźć moje ukłony pani podkomorzynie, a<br />

jeśli łaska, pannę podkomorzankę poprosić, ażeby dla swego sanockiego sąsia<strong>da</strong> zachowała<br />

pierwszy taniec <strong>na</strong> balu u pani kasztelanowej kamieńskiej.<br />

I nie <strong>da</strong>jąc już skarbnikowi czasu do wymówienia ani jednego słowa, ś<strong>ci</strong>snął go za obydwie<br />

ręce, nie żeg<strong>na</strong>ł się <strong>na</strong>wet już z ojcem, <strong>który</strong> drzemał w krzesełku, i wybiegł prędko z kom<strong>na</strong>ty.<br />

Skarbnik stał jeszcze przez chwilę <strong>na</strong> swoim miejscu i patrzał we drzwi, które się za Jędrzejem<br />

zamknęły.<br />

Z<strong>da</strong>je się, że musiał myśleć <strong>na</strong>d jego ostatnimi słowami, czyli sobie choć przez nie nie potrafi<br />

tej zawikłanej kwestii rozjaśnić, ale za wiele ta kwestia zawierała w sobie rzeczy nowych<br />

dla starego i niewtajemniczonego w intrygi nowego świata szlach<strong>ci</strong>ca, ażeby je mógł do jakiegokolwiek<br />

sprowadzić ładu.<br />

141


Mówił jeszcze potem jaką godzinę z ojcem Jędrzeja, ale i od niego już się nic nie dowiedział.<br />

Przespał się tedy u niego, <strong>na</strong>zajutrz do Zagórza powró<strong>ci</strong>ł, a w parę dni potem podkomorzy<strong>na</strong><br />

z córką wyjechały <strong>na</strong> zimę do Lwowa.<br />

142


XI<br />

Zjazd <strong>na</strong> zimę onego roku był bardzo liczny we Lwowie.<br />

Lwów, stawszy się przed dwudziestą i kilką laty stolicą całkiem odosobnionej prowincji,<br />

podniósł się z<strong>na</strong>cznie, ożywił się i wyrobił sobie właś<strong>ci</strong>wą i wcale odrębną od innych miast<br />

fizjonomię. Do nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> jeszcze będący głównie tylko z<strong>na</strong>cznym składem towarów i siedliskiem<br />

bogatych kupców, zamożnych mieszczan i Żydów, dzisiaj się prawie przepełnił mag<strong>na</strong>tami<br />

i z<strong>na</strong>komitszą szlachtą, którzy nie mając już nic do czynienia <strong>na</strong> <strong>da</strong>wnych swoich<br />

urzę<strong>da</strong>ch koronnych i wojewódzkich, już choćby tylko dla rozpędzenia nudów ś<strong>ci</strong>ągali się<br />

zwykle <strong>na</strong> całą zimę do miasta. Zima ta wszakże przynosiła nie tylko zwykłą miejską rozrywkę<br />

<strong>na</strong> długie wieczory, lecz przynosiła także zwykle dość huczne i wesołe zapusty, a co <strong>na</strong>jważniejsza,<br />

przynosiła także kontrakty.<br />

W tym roku, po doko<strong>na</strong>nym ostatecznym podziale, przybyło jeszcze więcej nudzących się,<br />

chcących się rozweselić lub kontraktowe sprawy mających; popowracało wielu, którzy jeszcze<br />

do lat ostatnich zajmowali urzędy w Warszawie; poprzybywali i <strong>ci</strong>, którzy piastowali stopnie<br />

wojskowe. Ludność <strong>na</strong>pływowa, złożo<strong>na</strong> po <strong>na</strong>jwiększej częś<strong>ci</strong> z zamożnej szlachty, a zresztą<br />

z demisjonowanych wojskowych, z różnorodnej młodzieży i ich licznych służalców, wzrosła<br />

teraz do <strong>taki</strong>ej liczby, że zrównoważyła prawie <strong>da</strong>wnych stałych mieszkańców.<br />

Całkiem też i<strong>na</strong>czej wyglą<strong>da</strong>ło dziś miasto.<br />

Pustką stojące do nie<strong>da</strong>w<strong>na</strong> pałace zaludniły się dzisiaj <strong>na</strong> nowo, ledwie nie każ<strong>da</strong> kamienica<br />

przy rynku i ulicach główniejszych była wy<strong>na</strong>jęta jakiemuś ze wsi przybyłemu domowi, a<br />

nie stały próżno większe mieszkania i przy ulicach innych. O którejkolwiek wyjść było godzinie,<br />

spotykało się mnóstwo <strong>na</strong>jrozmaitszych powozów: tu czterokon<strong>na</strong> kareta, otoczo<strong>na</strong> kozakami<br />

w barwie pańskiego herbu, tam kocz angielski, uprzężony czterma angielskimi końmi w<br />

pozło<strong>ci</strong>stych szorach z czubami, poprzedzony forysiem i wiozący za sobą dwóch ugalolonowanych<br />

lokai, tędy się wlecze <strong>ci</strong>ężka <strong>da</strong>nglowska karoca, <strong>ci</strong>ągnio<strong>na</strong> olbrzymimi fryzami,<br />

tamtędy sunie jakaś arka Noego, ople<strong>ci</strong>o<strong>na</strong> złoto-zielonym wieńcem, ozdobio<strong>na</strong> rzeźbionymi<br />

ptakami albo głowami po rogach, obsadzo<strong>na</strong> pajukami i huzarami, jak sikawka podczas pożaru.<br />

Pomiędzy powozy przebiegają jeźdźcy-panowie i jeźdźcy-słudzy, po chodnikach tłumią się<br />

piesi; tu kontuszowa szlachta w niedźwiedzich szubach, tam mieszczanie w długich kapotach,<br />

baranich czapkach i pasach litych, tu poważni Ormianie w tułubach. Niemcy z harcapami w<br />

trójgraniastych kapeluszach i płaszczach, Żydzi w atłasach i kitajach, żołnierze, kozacy dworscy,<br />

liberia, przekupki, ulicznicy, żebracy. A wszędzie zgiełk, tartas, wrzawa, o wszystkich<br />

godzi<strong>na</strong>ch i po wszystkich ulicach.<br />

Po domach różnie, jak Bóg <strong>da</strong>ł, jak czas przynosi, albo jaka czyja fantazja. Więc tutaj długie<br />

i poważne gawędy o ostatnich wypadkach, o politycznych sprawach, tam rozgłośne<br />

wspomnienia świeżych wojen, bitew i szturmów, indziej wesołe uczty, tańce i zabawy – a<br />

pomiędzy to wszystko szumi gra zapamiętała, szalo<strong>na</strong>, pienią się kubki i roztruchany, rozpaczliwe<br />

<strong>na</strong> rozpacz lekarstwo – i jak wąż jadowity, z <strong>na</strong>dkąszonym jabłkiem rajskim w plugawych<br />

zębach, przesuwa się, w kłębach swych zaraźliwych, rozpusta. – Tylko w świątyniach<br />

143


Pańskich, przed obrazami ukrzyżowanego Chrystusa i Matki Jego bolesnej, wi<strong>da</strong>ć klęczące<br />

posta<strong>ci</strong>e z <strong>ci</strong>ężkim smutkiem <strong>na</strong> licu, z <strong>ci</strong>chą łzą w oku, z krwawą żałobą w sercu. Jakoż wi<strong>da</strong>ć<br />

zarazem, że pod owymi zewnętrznymi objawami codziennego, gwarnego, hucznego ży<strong>ci</strong>a<br />

płyną całe strumienie krwawego bólu, ukrywające się przed oczyma całego świata, jawne tylko<br />

samemu Bogu.<br />

W domu wojewody inflanckiego jednostaj<strong>na</strong> powaga i <strong>ci</strong>sza jak zawsze. Wojewo<strong>da</strong> jeszcze<br />

przeszłego roku, przewidując <strong>na</strong>d<strong>ci</strong>ągające chmury groźne <strong>na</strong> polityczny horyzont, a wiedząc,<br />

że im nie potrafi zaradzić, usunął się zawczasu z Warszawy i zamieszkał swój pałac we Lwowie.<br />

Tu przeczekał on wszystkie przez ten czas zaszłe wypadki, tu przebolał wszystkie nieszczęś<strong>ci</strong>a<br />

ogólne i inne, swoje własne zawody, nie wypadłszy przy tym ani <strong>na</strong> chwilę z swej<br />

równowagi klasycznej. Wojewo<strong>da</strong> dzisiaj był <strong>taki</strong> sam, jak przed półtora roku – ta sama postać<br />

chu<strong>da</strong>, wysoka, chłod<strong>na</strong>, ta sama gładkość form dyplomatyczno-wielkoświatowa, ta sama<br />

twarz, peł<strong>na</strong> uprzejmej powagi – tylko gęste brwi jego były teraz trochę więcej ś<strong>ci</strong>ągnięte i<br />

jed<strong>na</strong> zmarszczka przybyła <strong>na</strong> czole. Ale też tyle było wszystkiego, więcej zmian po nim żadne<br />

nie dostrzegało oko i żadnych zmian też nikt się nie domyślał.<br />

Wojewo<strong>da</strong> dzisiaj prowadził dom <strong>taki</strong> jak zawsze. Przyjmował wszystkich, którzy tylko<br />

mieli prawo do jakiejkolwiek dystynkcji. Ale pomimo to, że jego pokoje były otwarte dla<br />

zwykłych goś<strong>ci</strong> po kilka razy <strong>na</strong> tydzień, nie było w nich nigdy <strong>na</strong>tłoku. Wojewodę już i w<br />

Warszawie z<strong>na</strong>jdowano za<strong>na</strong>dto poważnym, a jego dom trochę za chłodnym, ażeby się <strong>na</strong>dto<br />

licznie gromadzono do niego – a cóż dopiero teraz, gdzie jednocześnie poczy<strong>na</strong>ły się bale i<br />

kontrakty, i cóż dopiero tutaj, gdzie było tyle domów i wystawniejszych, i szumniejszych, i<br />

większych, a oprócz tego jeszcze gry, maskarady i Bogusławskiego reprezentacje sceniczne?<br />

Wojewody recepcyj<strong>na</strong> kom<strong>na</strong>ta była tu pustą <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej.<br />

Dziś był to już wieczór. W głównej kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e paliło się sześć świec woskowych <strong>na</strong> podłużnym<br />

przedka<strong>na</strong>powym stole i rzucało jakieś smętne światło <strong>na</strong> <strong>ci</strong>emno-a<strong>da</strong>maszkowe obi<strong>ci</strong>a,<br />

<strong>na</strong> orzechowe i mahoniowe sprzęty, <strong>na</strong> wiszące gęsto <strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>ch malatury olejne, po<br />

<strong>na</strong>jwiększej częś<strong>ci</strong> szkoły staroniemieckiej. Tylko <strong>na</strong>d ka<strong>na</strong>pą wiszący obraz Chrystusa, modlącego<br />

się <strong>na</strong> górze Oliwnej, błyszczał jakąś wyższą, promienistszą jasnoś<strong>ci</strong>ą, ale i tutaj myśl<br />

uderzająca z tego obrazu, jak nie obiecywała po<strong>ci</strong>echy dla człowieka w tym ży<strong>ci</strong>u, tak nie<br />

rozweselała światła kom<strong>na</strong>ty. Kom<strong>na</strong>ty tej atmosfera była jakaś <strong>ci</strong>ężka, dusz<strong>na</strong>, przytłumiająca<br />

oddech i swobodne uczu<strong>ci</strong>e.<br />

Koło stołu w staroświeckim, głębokim krześle siedział wojewo<strong>da</strong>. Siedział on jak zwyczajnie,<br />

z nogą założoną <strong>na</strong> nogę, z głową podniesioną do góry, trzymając w ręku złotą tabakierkę<br />

z portretem Stanisława Augusta.<br />

Naprze<strong>ci</strong>w niego, w drugim <strong>taki</strong>mże samym krześle, siedział gość jego. Był to mężczyz<strong>na</strong>,<br />

o ile się z<strong>da</strong>wać mogło, dosyć słusznego wzrostu, wy<strong>ci</strong>ągnięty i chudy jak wojewo<strong>da</strong>, ale<br />

młodszy od niego. Ile miał lat, trudno było odgadnąć; wiele tam było sztuki, która zakrywała<br />

<strong>na</strong>turę. Siwiejące albo może już osiwiałe włosy zmusił staranny puder do trwałego milczenia,<br />

twarz ś<strong>ci</strong>ągłą, chudą odmłodniła brzytew angielska i maś<strong>ci</strong>e, a brwi czarne jak węgiel i równie<br />

czarne, lubo już trochę przyćmione oczy, same przez się nie wy<strong>da</strong>wały wieku. A choćby<br />

zresztą ze zmarszczków około oczu i z przeglą<strong>da</strong>jącej przez delikatne bielidla zielonkowatej<br />

cery moż<strong>na</strong> było wnosić <strong>na</strong> jaką pięćdziesiątkę lub więcej, toż znowu za to ubiór jego francuski,<br />

elegancki do <strong>na</strong>jwyższego stopnia, <strong>na</strong><strong>da</strong>wały tyle lotnego wdzięku całej tej niezdecydowanej<br />

figurze, że gdyby był jej ktoś <strong>da</strong>wał tylko lat pracowitych trzydzieś<strong>ci</strong>, to także trudno<br />

było zaprzeczyć. – My – wszakże, kiedy by <strong>na</strong>m o to chodziło, moglibyśmy się prawie dokładnie<br />

tych lat doliczyć, albowiem tym goś<strong>ci</strong>em był <strong>na</strong>m z<strong>na</strong>ny już <strong>da</strong>wniej starosta bełski.<br />

– Moś<strong>ci</strong> panie starosto! – mówił wojewo<strong>da</strong> z powagą, prowadząc <strong>da</strong>lej już od pól godziny<br />

toczącą się rozmowę – tedy pan masz, jak mówisz, niezachwiane postanowienie coute que<br />

coute zakończyć tę swoją dotychczasową samotność. Jest to myśl tedy, której ja wcale nie<br />

144


ganię, i owszem, chwalę. Bo jakkolwiek tam miłym może być z wielu względów stan wolny,<br />

jed<strong>na</strong>k zawsze pokazuje się w końcu, i to <strong>na</strong>wet bardzo dowodnie, że człowiek już od Pa<strong>na</strong><br />

Boga stworzony jest do małżeństwa. Ale znów z drugiej strony, przy zawieraniu małżeństwa<br />

bardzo być trzeba uważnym i z tysiąca rozmaitych względów ani jednego nie spuszczać z oka,<br />

albowiem wszystkie są ważne. Te rozmaite względy trzeba jeszcze o tyle więcej brać <strong>na</strong> uwagę,<br />

ile że <strong>na</strong>wet i <strong>na</strong>jwiększa ostrożność jeszcze nie <strong>da</strong>je rękojmi, że się nie omylimy. Ja w<br />

moim ży<strong>ci</strong>u po dwakroć zawierałem związki małżeńskie i lubo mogę to o sobie powiedzieć,<br />

że ani razu nie zawierałem ich bez statecznego <strong>na</strong>mysłu, prze<strong>ci</strong>eż raz tylko trafiłem tak, że<br />

mnie moje przewidzenia nie omyliły. W drugim moim związku małżeńskim odkryły mi się po<br />

ślubie rzeczy całkiem niespodziewane, które kogo innego byłyby może <strong>na</strong>wet o niepokój domowy<br />

przywiodły; jed<strong>na</strong>k ja, dostrzegłszy ich dosyć zawczasu, tak szczęśliwie umiałem mogącym<br />

z nich wyniknąć skutkom zapobiec, że byłem potem całkiem zadowolony. Tę tylko<br />

muszę zrobić z moich doświadczeń uwagę, iż tam, gdzie miałem główny wzgląd <strong>na</strong> urodzenie<br />

i wychowanie, nie omyliłem się ani o jedną jotę w rachubie, tam zaś, gdzie dla obfitszego<br />

wyposażenia przymrużyłem jedno oko <strong>na</strong> urodzenie, pokazały się wkrótce zawody. I tak to<br />

bywa zawsze podobno!<br />

– Pan hrabia <strong>na</strong>byłeś tego przeko<strong>na</strong>nia przez doświadczenie – odpowiedział <strong>na</strong> to z równą<br />

powagą, ale i z przymileniem, starosta – które już ja od lat wielu mam za prin<strong>ci</strong>pium. Dobre<br />

jest bardzo odpowiednie wyposażenie, ale główny wzgląd zawsze powinniśmy mieć <strong>na</strong> pochodzenie<br />

i wychowanie. Każdy żeniący się zresztą powinien sam mieć tyle majątku, ile do<br />

utrzymania domu, odpowiedniego jego imieniowi i towarzyskiej pozycji, potrzeba. Ja, z mojej<br />

strony, przyz<strong>na</strong>m się <strong>na</strong>wet panu hrabiemu, iż gdybym był w położeniu wybierania pomiędzy<br />

partiami, z <strong>który</strong>ch by jed<strong>na</strong> miała posag za<strong>na</strong>dto wielki, a druga żadnego zgoła posagu, caeteris<br />

paribus, jak mówią ła<strong>ci</strong>nnicy, <strong>da</strong>leko dłużej bym się zasta<strong>na</strong>wiał <strong>na</strong>d wejś<strong>ci</strong>em w związek<br />

małżeński z osobą zbytecznie bogatą, niżeli z całkiem ubogą. Jest to może rodzaj przesądu we<br />

mnie, ale nie waham się tego powiedzieć, iżby mi to było niemiło, gdyby mówiono o mnie,<br />

żem się ożenił bogato.<br />

– Bardzo szlachetne masz pan starosta sentymenty – rzekł wojewo<strong>da</strong> z uśmiechem zadowolenia<br />

– i bardzo słuszne. Niemiło jest, kiedy się ma komuś do podziękowania fortunę, a<br />

jeszcze niemiłej, kiedy ta fortu<strong>na</strong> <strong>na</strong>leży z prawa do żony. W <strong>taki</strong>m wypadku nie jest się do<br />

pewnego punktu tym, czym bywali <strong>na</strong>si ojcowie, a do <strong>który</strong>ch żony mówiły: – Panie i mężu<br />

mój! – jak <strong>na</strong>m o tym piszą historykowie.<br />

– Tak, moś<strong>ci</strong> hrabio! – mówił .<strong>da</strong>lej starosta – z tego też punktu wychodząc i ja w mojej<br />

żonie pragnąłbym z<strong>na</strong>leźć tylko urodzenie i wychowanie. O urodzeniu już się samo przez się<br />

rozumie, że jest koniecznym, bo mezalians, podług mego rozumienia, jest to moralne samobójstwo;<br />

co do wychowania zaś, .ani <strong>na</strong>wet pojmuję, jak moż<strong>na</strong> zawrzeć związek z kobietą,<br />

która nie byłaby w stanie robić honorów domu tak, jak <strong>na</strong>sz dom tego wymaga. Z tego względu,<br />

wyz<strong>na</strong>m to panu hrabiemu otwar<strong>ci</strong>e i proszę to nie brać za czczy komplement, za wzór<br />

<strong>taki</strong>ej dosko<strong>na</strong>łoś<strong>ci</strong> uważam pannę hrabiankę Melanię. Szczęśliwy oj<strong>ci</strong>ec, <strong>który</strong> w swym<br />

dziecku potrafił zgromadzić tyle nieporów<strong>na</strong>nych przymiotów!<br />

– Pan starosta dobrodziej – rzekł <strong>na</strong> to wojewo<strong>da</strong> z uśmiechem nieutajonej wdzięcznoś<strong>ci</strong> –<br />

jesteś zbyt łaskaw <strong>na</strong> mnie. W isto<strong>ci</strong>e rzeczy – i dlaczegóż bym nie miał tego wyz<strong>na</strong>ć otwar<strong>ci</strong>e,<br />

kiedy mi to tak z<strong>na</strong>komity z<strong>na</strong>wca przyz<strong>na</strong>je? – Melania jest bardzo pocz<strong>ci</strong>wym dzieckiem;<br />

jak długo żyje, nie <strong>da</strong>ła mi jeszcze do <strong>na</strong>jmniejszego nieukontentowania powodu, a w<br />

<strong>na</strong>ukach postąpiła <strong>na</strong>wet <strong>da</strong>leko wyżej <strong>na</strong>d moje własne żą<strong>da</strong>nia. Jakoż śmiem się spodziewać,<br />

i to nie bez słusznych powodów, że kiedy jej Pan Bóg pozwoli wyjść za mąż, zasłuży<br />

sobie nie tylko <strong>na</strong> szacunek męża i całego koła z<strong>na</strong>jomych, ale zdobędzie sobie <strong>na</strong>wet pewne<br />

nieobojętne stanowisko w całym towarzystwie, do którego będzie <strong>na</strong>leżeć.<br />

145


– Jestem o tym przeko<strong>na</strong>ny <strong>na</strong>jmocniej – mówił <strong>da</strong>lej starosta – i <strong>na</strong>wet przyz<strong>na</strong>m się panu<br />

hrabiemu otwar<strong>ci</strong>e, że od niejakiego czasu myśl ta mnie bardzo żywo zajmuje. Poz<strong>na</strong>wszy<br />

cokolwiek bliżej pannę Melanię i jej z<strong>na</strong>komite i świetne wychowanie, wyobrażam sobie, i to<br />

z coraz żywszym uczu<strong>ci</strong>em prawdziwej rozkoszy, jak niewymownie szczęśliwym ten będzie,<br />

któremu się skarb <strong>taki</strong> dostanie. Myśl ta <strong>na</strong>wet – mówił <strong>da</strong>lej, mieniąc się trochę starosta –<br />

prześladuje mnie <strong>ci</strong>ągle tak uporczywie, iż z<strong>da</strong>jąc sobie z niej sprawę, nie mogłem i<strong>na</strong>czej<br />

osądzić, jak tylko, że to nie jest myśl sama, ale <strong>na</strong>jżywsze i dość niespokojne, a pod posta<strong>ci</strong>ą<br />

myśli się objawiające, uczu<strong>ci</strong>e... Nie wiem, jakby kto inny postąpił sobie w tym razie, ale ja,<br />

<strong>który</strong> mam zwyczaj każdą rzecz zgłębić do gruntu i wyba<strong>da</strong>ć wszechstronnie, tak też sobie<br />

postąpiłem i tutaj...<br />

Mówiąc te słowa starosta, patrzał <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> wojewodę, czy .się nie zlituje <strong>na</strong>d nim i nie zechce<br />

się reszty domyśleć; ale wojewo<strong>da</strong> był także mężem gruntownym i z nielitoś<strong>ci</strong>wą krwią<br />

zimną czekał <strong>da</strong>lszego <strong>ci</strong>ągu.<br />

– Jakoż rozważywszy całą tę sprawę dokładnie – mówił <strong>da</strong>lej starosta – i zestawiwszy<br />

wszystkie możliwe okolicznoś<strong>ci</strong> i skutki, z<strong>na</strong>lazłem u siebie, iżby to może nie było nieodpuszczonym<br />

grzechem z mej strony, gdybym tę myśl prowadził prosto do urzeczywistnienia...<br />

Tu się znowu starosta <strong>na</strong> chwilę zatrzymał i już <strong>na</strong>wet litoś<strong>ci</strong>wym okiem spojrzał <strong>na</strong> wojewodę,<br />

ale wojewo<strong>da</strong> patrzał tylko uważnie <strong>na</strong> niego i czekał końca. To już trochę zmieszało<br />

starostę, bo mu .się z<strong>da</strong>wało, że w tym miejscu wojewo<strong>da</strong> powinien był mu koniecznie dopomóc,<br />

lecz mówił <strong>da</strong>lej:<br />

– Tu znowu nie wiem, jakby sobie był <strong>który</strong> inny postąpił, ja jed<strong>na</strong>k, nie zapomi<strong>na</strong>jąc nigdy<br />

o tym, komu się w jakiej sprawie pierwszeństwo <strong>na</strong>leży, lubo jeszcze zupełnie nic o tym<br />

nie wiem, jakie tę propozycję moją <strong>na</strong>potkają gdzie indziej trudnoś<strong>ci</strong>, postanowiłem sobie<br />

u<strong>da</strong>ć się z tym <strong>na</strong>jpierwej do ojca i wyz<strong>na</strong>wszy moją intencję otwar<strong>ci</strong>e, jego o z<strong>da</strong>nie zapytać.<br />

Tu wstał starosta i <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e dokończył:<br />

– Racz tedy, moś<strong>ci</strong> hrabio, całą tę sprawę nieomylnym ocenić z<strong>da</strong>niem, a ponieważ nie<br />

masz w tym nic <strong>na</strong>głego, ch<strong>ci</strong>ej łaskawie oz<strong>na</strong>czyć, kiedy mam przyjechać po twoją światłą<br />

decyzję, która mi każe albo o równe ojcowskim względy starać się u hrabianki, albo też, zarzu<strong>ci</strong>wszy<br />

zamiar nieodpowiedni, zachować się <strong>na</strong> zawsze w dotychczasowej dla niej i jej<br />

zacnego ojca przyjaźni.<br />

Teraz dopiero wojewo<strong>da</strong> wy<strong>ci</strong>ągnął rękę ku niemu i odpowiedział:<br />

– Moś<strong>ci</strong> starosto! waćpan dobrodziej <strong>da</strong>jesz mi dowody bardzo wysoko cenionych przeze<br />

mnie względów, głównie przez to, że tak zaszczytne miejsce w swym sercu <strong>da</strong>jesz mojemu<br />

domowi, ale nie mniej i przez to, iż postępujesz sobie przy tym z tak rozsądnym uwzględnieniem<br />

rodzi<strong>ci</strong>elskiej powagi. Jakoż proszę mi wierzyć, iż za to wszystko z<strong>na</strong>jdziesz we mnie<br />

nie tylko wdzięczność, ale i <strong>na</strong>jlepsze chę<strong>ci</strong> dla siebie...<br />

Starosta ś<strong>ci</strong>skał powtórnie ręce wojewody i dziękował mu, mówiąc:<br />

– Słowa te nie zapewniają mi jeszcze stanowczego przyję<strong>ci</strong>a, ale otwierają mi drogę do<br />

<strong>da</strong>lszego działania. Pozwól tedy, jw. hrabio...<br />

– Tak, kochany starosto – przerwał mu wojewo<strong>da</strong> – z milą chę<strong>ci</strong>ą otwieram panu z mojej<br />

strony tę drogę i <strong>da</strong>ję moje ojcowskie pozwolenie postępowania umiarkowanym krokiem <strong>da</strong>lej<br />

ku powziętym zamiarom. Mówię wszakże wyraźnie: umiarkowanym krokiem, albowiem<br />

umiarkowanie jest tutaj z wielu względów konieczne, o <strong>który</strong>ch to wzglę<strong>da</strong>ch pomówimy ze<br />

sobą obszerniej.<br />

To mówiąc wojewo<strong>da</strong> zadzwonił, a kiedy wszedł <strong>na</strong> głos dzwonka służący, spytał go:<br />

–Czy pan<strong>na</strong> Melania już powró<strong>ci</strong>ła od księżnej?<br />

– Już, jaśnie panie.<br />

Dawszy z<strong>na</strong>k służącemu, ażeby odszedł, rzekł wojewo<strong>da</strong> do swego goś<strong>ci</strong>a:<br />

146


– Moja córka już powró<strong>ci</strong>ła i zapewne niebawem tu przyjdzie. Nie jest tedy pora poczy<strong>na</strong>ć<br />

nową debatę, a to o tyle więcej, ile że ważny traktując przedmiot, dosyć wiele zabierze czasu.<br />

Jeżeli <strong>ci</strong> tedy, panie starosto, <strong>na</strong> tym zależy, ażebyśmy ze sobą porozmawiali zawczasu, to<br />

czekam pa<strong>na</strong> kiedykolwiek w tych dniach przed południem...<br />

– Nie omieszkam zaraz jutro służyć panu hrabiemu– odpowiedział starosta – a wtem weszła<br />

do kom<strong>na</strong>ty Melania.<br />

Melania była dzisiaj bardzo ładnie ubra<strong>na</strong>. Koronki, <strong>ci</strong>emnego koloru jedwab i złoto dobijały<br />

się o pierwszeństwo w elegancji jej stroju. Pomimo to jed<strong>na</strong>k ogólne wrażenie, jaki jej<br />

strój <strong>na</strong> patrzącym wywierał, nie było ani wesołe, ani pretensjo<strong>na</strong>lne; prze<strong>ci</strong>wnie <strong>na</strong>wet, było<br />

coś dziwnie smutnego, coś, że tak powiem, tragicznie poważnego w jej całej posta<strong>ci</strong>, do czego<br />

strój jej się niemało przyczyniał. A ta jakaś przejmująca tragiczność <strong>na</strong>jmocniej uderzała z jej<br />

twarzy. Twarz jej była dziś całkiem in<strong>na</strong>, niżeliśmy ją widzieli w Warszawie. Nie możemy<br />

powiedzieć, że Melania wprost wyładniała, ale zrobiła się jakaś tak dziw<strong>na</strong> metamorfoza z<br />

całym wyrazem jej twarzy, że z<strong>da</strong>wało się, jak gdyby całkiem inne myśli i inne uczu<strong>ci</strong>a ożywiały<br />

jej rysy. Ale nie masz się temu co dziwić. Ciało jest tylko formą, w której duch<br />

wszechwładnie panuje. Jak ten duch się podnosi, jak pa<strong>da</strong>, jak się uszlachetnia lub zwierzę<strong>ci</strong>eje,<br />

jak się wyższym ożywia <strong>na</strong>tchnieniem albo jakieś przechodzi zawody i bolę – wszystko<br />

to się <strong>na</strong> jego formie wiotkiej wy<strong>ci</strong>ska i niezatarte pozostawia po sobie ślady. Najpiękniejsze z<br />

<strong>na</strong>tury twarze <strong>na</strong>pełniają <strong>na</strong>s czasem obrzydzeniem i grozą – <strong>na</strong>jbrzydsze nieraz po<strong>ci</strong>ągają<br />

jakąś niez<strong>na</strong>ną siłą <strong>na</strong>sze serca ku sobie, wzbudzając ufność bez granic i wymuszają <strong>na</strong> <strong>na</strong>s<br />

cześć i szacunek. W Melanii, któż wie, jaka czynność jej ducha wywołała taką odmianę w<br />

twarzy; pewną wszakże jest rzeczą, że musiało to być przy<strong>na</strong>jmniej jakieś uczu<strong>ci</strong>e czyste, pełne<br />

szlachetnoś<strong>ci</strong> i siły, kiedy wy<strong>ci</strong>śnione przezeń ślady <strong>na</strong> twarzy wypadły tak <strong>na</strong> jej korzyść.<br />

Zmianę tę musiał dostrzec już <strong>da</strong>wniej starosta bełski, kiedy, nie będąc wcale wielbi<strong>ci</strong>elem<br />

pogardzającego zewnętrznymi formami ducha, postanowił zgłosić się o jej rękę: dziś wszakże<br />

musiała mu się Melania wy<strong>da</strong>ć jeszcze stokroć piękniejszą, bo jak tylko ją zoczył, ledwie jej<br />

pozwolił przywitać ojca, posunął zaraz ku niej z całą wiązanką <strong>na</strong>jgrzeczniejszych i <strong>na</strong>jpiękniejszych<br />

słówek, które też tak jak kwiatów wiązankę rozwiązał przed nią i po ziemi rozsypał.<br />

Wojewodzianka wszakże za te wszystkie rzeczy tak piękne nie <strong>na</strong>grodziła go <strong>na</strong>wet tak<br />

z<strong>da</strong>wkową monetą, jaką jest uśmiech w salonie, i z<strong>da</strong>je się, że te grzecznoś<strong>ci</strong> musiały zrobić<br />

<strong>na</strong> niej w tej chwili <strong>na</strong>wet nieprzyjemne wrażenie, bo aby się już powtórzyć nie mogły, sprowadziła<br />

<strong>na</strong>tychmiast rozmowę do jak <strong>na</strong>jpoważniejszych przedmiotów. Grzeczny kawaler <strong>da</strong>ł<br />

się swej <strong>da</strong>mie sprowadzić <strong>na</strong> tor jej odpowiedni z uprzedzającą skwapliwoś<strong>ci</strong>ą i rozmawiał o<br />

rzeczach ważnych. Wszakże nie dosyć było tego Melanii. Była o<strong>na</strong> w tej chwili w jakimś<br />

usposobieniu tak rozdrażnionym, obecność starosty tak jej była zbyteczną, że co kiedy indziej<br />

byłoby jej <strong>na</strong>wet <strong>na</strong> myśl nie przyszło, teraz byłaby w stanie <strong>na</strong>wet niegrzecznoś<strong>ci</strong>ą pozbyć się<br />

goś<strong>ci</strong>a z kom<strong>na</strong>ty. Tak też się toczyła rozmowa. Melania mówiła o dzisiejszych okropnych,<br />

straszliwych, zabijających czasach.<br />

– Tyle klęsk, tyle nieszczęść – mówiła z osobliwszym zapałem Melania – tyle zniszczenia<br />

dokoła i my jeszcze żyjemy! to prawdziwie cud Pa<strong>na</strong> Boga. Ale że się ta cudem uratowa<strong>na</strong><br />

iskierka ży<strong>ci</strong>a tylko wesołym gwarem, zabawami i <strong>na</strong>wet tańcem objawia, to już przechodzi<br />

moje poję<strong>ci</strong>e. Wracam teraz od księżnej. Jakie stroje, jaka wystawność, jaki zbytek we<br />

wszystkim, a do tego jakie wesołe twarze, jakie uśmiechy, jakie rumieńce, to niech się schowa<br />

<strong>na</strong>wet Warszawa w <strong>na</strong>jświetniejszych swych czasach! Być może, że to jest jakieś nie<strong>na</strong>turalne,<br />

a może <strong>na</strong>wet nieprzyzwoite uczu<strong>ci</strong>e we mnie, ale przyz<strong>na</strong>ję się do tego, żem się patrzeć<br />

<strong>na</strong> to nie mogła. Trudno winę tego kłaść <strong>na</strong> kobiety, bo one już <strong>da</strong>wno są usprawiedliwione z<br />

swego zamiłowania w strojach i wesołych rozrywkach – ale widzieć dziś młodych mężczyzn,<br />

pływających w koronkach i unoszących się w sztucznej woni róż i fijołków, to jest w isto<strong>ci</strong>e<br />

147


<strong>na</strong>d moje siły. Jeszcze do tego, jak się odezwała kapela, dosyć, nie mogłam dłużej dosiedzieć<br />

w salonie...<br />

Przy wspomnieniu o koronkach u mężczyzn wojewo<strong>da</strong> z zadziwieniem spojrzał <strong>na</strong> córkę, a<br />

starosta przebiegł wzrokiem po swoich własnych koronkach, ale zaraz rzekł <strong>na</strong> to z bardzo<br />

uprzejmym uśmiechem:<br />

– Pani mówisz cudownie! Słuchałbym panią dzień i noc i nigdy nie miałbym dosyć. Lubo<br />

ja sam jeszcze nie mogę się pozbyć zupełnie koronek...<br />

– Ach! doprawdy, nie uważałam...<br />

– Nic to nie szkodzi – mówił <strong>da</strong>lej <strong>ci</strong>ągle uśmiechniony starosta – owszem, ja się zupełnie<br />

piszę <strong>na</strong> z<strong>da</strong>nie pani, a to o tyle więcej, ile że pani czynisz zarzut z koronek tylko mężczyznom<br />

młodym, a ja się do nich wcale nie liczę. Mais à présent, vous voilà <strong>da</strong>ns un diiemme!<br />

Bo jeśli pani mi zechcesz powiedzieć, że jeszcze nie jestem tak bardzo stary, to mnie pani<br />

musisz uczynić winnym koronkowego zarzutu; a jeśli mnie zechcesz od zarzutu uwolnić, to<br />

musisz przyz<strong>na</strong>ć, żem stary. A co? – pytał z uśmiechem zadowolenia starosta – złapałem panią,<br />

niepraw<strong>da</strong>ż?<br />

– A! panno Melanio! – odezwał się wojewo<strong>da</strong> – trzeba by to jakoś wybrnąć z tej niebezpiecznej<br />

zasadzki.<br />

– Ale bo pan starosta... w samej isto<strong>ci</strong>e... – mówiła zakłopota<strong>na</strong> Melania.<br />

– Cha cha cha! – zaśmiał się <strong>na</strong> to dobrotliwie starosta, całując z gracją rękę Melanii – niechże<br />

się pani tym nie kłopocze. Wierny jej sługa i <strong>na</strong>jwierniejszy przyja<strong>ci</strong>el tylko z prawdziwą<br />

rozkoszą przyjmie od pani tak koronkowe zarzuty, zwłaszcza że te koronki tak prawdziwie<br />

brabanckie;<br />

– Ale pan starosta – mówiła <strong>da</strong>lej, wychodząc powoli z zakłopotania, Melania – nie mógłbyś<br />

wcale wziąć tego zarzutu do siebie. Bo ja to mówiłam tylko do młodzieży, a pan starosta,<br />

<strong>który</strong> zajmujesz już tak stateczną pozycję w świe<strong>ci</strong>e, <strong>który</strong> jesteś nie kawalerem, lecz wdowcem...<br />

– Ja? – przerwał pomimo woli dosyć raźnie starosta, lecz mówił <strong>da</strong>lej <strong>na</strong>jzwyczajniejszym<br />

tonem – ja wdowcem? pani sobie z łaski swojej żartuje...<br />

Tu się Melania jeszcze gorzej zmieszała, a wojewo<strong>da</strong> zapytał:<br />

– Jak to? panie starosto? więc nie byłeś nigdy żo<strong>na</strong>ty?<br />

– Jak długo żyję! – odpowiedział starosta – cha cha cha! wie<strong>ci</strong>e państwo! że to jest dosko<strong>na</strong>łe!<br />

I czy pan hrabia byłeś rzeczywiś<strong>ci</strong>e tego przeko<strong>na</strong>nia, że ja jestem wdowcem?<br />

–Odkąd pa<strong>na</strong> z<strong>na</strong>m – rzekł wojewo<strong>da</strong> – zawsze miałem taką opinię.<br />

– A to jest dobre! to ledwie do uwierzenia! ale prze<strong>ci</strong>e <strong>ci</strong>ekaw jestem, skąd się mogło<br />

wziąć to mniemanie, które mnie dziwi tym bardziej, ile że mi się już parę razy z<strong>da</strong>rzyło, że<br />

mnie miano za wdowca.<br />

– Kto mnie <strong>da</strong>ł to wyobrażenie o panu – mówił wojewo<strong>da</strong> –i tego już nie pamiętam, bo też<br />

i <strong>da</strong>wne to czasy... to jest, tak – poprawił wojewo<strong>da</strong> – lat temu kilka, wszakże jestem pewny,<br />

że musiał mnie ktoś o tym upewnić, kiedy miałem dotychczas tę opinię. Ale ażeby, jak to<br />

moim zwyczajem, i z tak drobnego szczegółu wy<strong>ci</strong>ągnąć dla siebie <strong>na</strong>ukę, owóż dowód <strong>na</strong>jlepszy,<br />

jak mało moż<strong>na</strong> budować <strong>na</strong>wet <strong>na</strong> długoletnich, a tylko pobieżnie uzyskanych opiniach.<br />

– A! rzeczywiś<strong>ci</strong>e! – mówił <strong>na</strong> to starosta – jak niewiele są warte, choćby też <strong>na</strong>jlepszy<br />

kurs mające opinie, tylko ten może wiedzieć, <strong>który</strong> każdą wiadomość ważniejszą usiłuje<br />

sprawdzić dowodnie.<br />

W tym sensie mówił starosta i <strong>da</strong>lej, ale już i wymowa jakoś mu nie bardzo służyła, i nie<br />

miał się zresztą czegoś osobliwego spodziewać po tym wieczorze, chyba jeszcze jakiej osobliwej<br />

przymówki. Postanowił tedy wynieść się jak <strong>na</strong>jprędzej – i za chwilę już go nie było w<br />

salonie.<br />

148


Wojewo<strong>da</strong> został sam <strong>na</strong> sam z córką.<br />

Jak tylko się drzwi zamknęły, Melania odetchnęła swobodnie, jakby jej jaki <strong>ci</strong>ężar spadł z<br />

serca, a oj<strong>ci</strong>ec się do niej odezwał:<br />

– Moje dziecko, zrobiłaś dotkliwą przymówkę staroś<strong>ci</strong>e. Widzisz, jak to trzeba być zawsze<br />

uważną i jak mało moż<strong>na</strong> ufać <strong>na</strong>turalnemu biegowi myśli, nie strzegąc go jak <strong>na</strong>jpilniej rozumem.<br />

– Ach! mój ojcze! – rzekła <strong>na</strong> to z westchnieniem Melania – już ja sama dziś nie wiem, co<br />

mówię.<br />

– A, to jest bardzo niedobrze. Ale czy są tego jakie osobliwe powody?<br />

– Oh! i jak ważne do tego!<br />

– No, i cóż to być może? czy jest może jaka od Jędrzeja wiadomość?<br />

– Nie od niego, lecz o nim.<br />

– Cóż więc <strong>ci</strong> powia<strong>da</strong>no?<br />

–Ojcze! – zawołała Melania ze łzami w oczach i załamując ręce z boleś<strong>ci</strong> – on się kocha w<br />

kim innym!<br />

Wojewo<strong>da</strong> patrzał przez chwilę <strong>na</strong> córkę i <strong>na</strong>wet ruszył się trochę z miejsca, lecz odpowiedział<br />

poważnie:<br />

– Sia<strong>da</strong>j no, moje dziecko, nie trza się zbytecznie unosić.<br />

– On się kocha w kim innym! – powtórzyła jeszcze raz bied<strong>na</strong> dziewczy<strong>na</strong>, jak gdyby nie<br />

była pewną, czy ją oj<strong>ci</strong>ec zrozumiał. Ale oj<strong>ci</strong>ec rzeki z flegmą:<br />

– Sia<strong>da</strong>j no, moje dziecko; <strong>taki</strong>ego rezultatu <strong>na</strong>leżało się <strong>da</strong>wno spodziewać.<br />

– O! czyż się mogłam tego spodziewać po nim! – zawołała z płaczem Melania, upa<strong>da</strong>jąc <strong>na</strong><br />

powrót w krzesło.<br />

– Ja się sam tego nie spodziewałem pierwej, ale kiedy z Drez<strong>na</strong> powró<strong>ci</strong>ł i nie zabawił w<br />

Warszawie <strong>na</strong>wet dwóch dni zu<strong>pełny</strong>ch, i do Wil<strong>na</strong> odjechał, to już wtedy <strong>na</strong>leżało <strong>na</strong>m się<br />

domyślać, że <strong>na</strong> stateczność jego sentymentu dla <strong>ci</strong>ebie niewiele moż<strong>na</strong> budować.<br />

– Nie, ojcze, ja jeszcze wtedy byłabym przysięgła za niego!<br />

– A już ja wtedy zacząłem wątpić i <strong>na</strong>wet tę myśl moją <strong>na</strong>trącałem <strong>ci</strong> delikatnie, ale, o ile<br />

sobie przypomi<strong>na</strong>m, nie ch<strong>ci</strong>ałaś mnie jeszcze zrozumieć.<br />

– Bo nie mogłam tego zrozumieć! Bo nie mogłam zrozumieć – mówiła <strong>da</strong>lej Melania –<br />

ażeby człowiek, z <strong>który</strong>m się poz<strong>na</strong>łam prawie jeszcze w kolebce, z <strong>który</strong>m jak siostra z bratem<br />

przeżyłam wszystkie lata dzie<strong>ci</strong>ęce, z <strong>który</strong>m mnie potem tak nierozerwa<strong>na</strong>, tak tkliwa,<br />

tak otwarta wiązała przyjaźń, żeśmy oboje prawie tylko jedną myśl mieli i jedno w <strong>na</strong>szych<br />

sercach uczu<strong>ci</strong>e; nie rozumiałam tego, ażeby <strong>taki</strong> przyja<strong>ci</strong>el, <strong>taki</strong> brat mój rodzony, mógł mnie<br />

potem opuś<strong>ci</strong>ć! Ojcze! czy tacy to są ludzie <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e?...<br />

– Uspokój no się, Melanio – mówił wojewo<strong>da</strong> zawsze jednostajnym swym głosem – albowiem<br />

widzę, że jesteś jeszcze za<strong>na</strong>dto wzruszoną tą jakąś wiadomoś<strong>ci</strong>ą, a to jest wcale niedobrze.<br />

W <strong>taki</strong>m usposobieniu będąc, nie moż<strong>na</strong> mieć jasność widzenia rzeczy, a rozmawiając<br />

śród zawieruchy uczuć i myśli, w której bez ładu i składu mącą się z sobą przedmioty, zaledwie<br />

<strong>na</strong> coś może się przy<strong>da</strong>ć rozmowa. Idźmy tedy porządkiem. Więc cóż <strong>ci</strong> powiedziano O<br />

Jędrzeju?<br />

Ale Melania nie odpowiedziała nic <strong>na</strong> to, tylko spojrzała dziwnie bolesnym wzrokiem <strong>na</strong><br />

ojca i z głębi serca westchnęła.<br />

– Powiedziano <strong>ci</strong>, że afekty swoje obró<strong>ci</strong>ł ku innej. I czy to jest dowiedzione?<br />

– Nie wiem, mój ojcze, nic już nie wiem... Tak mi mówiono... Wiem tylko tyle, żem dzie<strong>ci</strong>nną<br />

była <strong>na</strong>tenczas, kiedym sobie roiła, że w nim z<strong>na</strong>lazłam przyja<strong>ci</strong>ela, <strong>który</strong> mi towarzyszyć<br />

będzie do grobu. Dzie<strong>ci</strong>nną byłam, bom nie zwracała uwagi, że oprócz duszy skła<strong>da</strong> się<br />

człowiek i z <strong>ci</strong>ała. Z<strong>da</strong>wało mi się, nieszczęsnej, że <strong>na</strong>sza postać zewnętrz<strong>na</strong> jest tylko <strong>na</strong> to,<br />

ażebyśmy się widzieć mogli <strong>na</strong>wzajem, a <strong>na</strong>sze ży<strong>ci</strong>e, <strong>na</strong>sza cała istota, to jest duch tylko, to<br />

149


<strong>na</strong>sze myśli, <strong>na</strong>sze uczu<strong>ci</strong>a, <strong>na</strong>sze zasoby i bogactwa moralne... O! jakże byłam nieszczęśliwie<br />

<strong>na</strong>iwną!<br />

– Jeżeli byłaś tego mniemania – rzekł <strong>na</strong> to wojewo<strong>da</strong> – to rzeczywiś<strong>ci</strong>e rozminęłaś się z<br />

prawdą. Albowiem z ziemi jesteśmy wszyscy i rzadki to zaprawdę pomiędzy <strong>na</strong>mi człowiek,<br />

w <strong>który</strong>m nie przeważałaby ziemia. Z<strong>na</strong>jdują się <strong>na</strong>wet częstokroć ludzie, którzy tak żyją, jak<br />

gdyby się skła<strong>da</strong>li tylko z samego <strong>ci</strong>ała, i <strong>taki</strong>m ży<strong>ci</strong>em bywają bardzo szczęśliwi. Częś<strong>ci</strong>ej<br />

<strong>na</strong>wet pomiędzy nimi przebywa szczęś<strong>ci</strong>e niźli pomiędzy tymi, którzy czynią uszczerbek<br />

swojej połowie doczesnej <strong>na</strong> korzyść wiecznej. Wszakże w każdym wypadku odwrócenie<br />

uwagi od ziemi, od warunków <strong>na</strong>szego czysto ludzkiego istnienia, czyli i<strong>na</strong>czej mówiąc, zaniedbanie<br />

rzeczywistoś<strong>ci</strong>, nie może żadnych innych przynieść owoców oprócz zawodów,<br />

<strong>ci</strong>erpień, boleś<strong>ci</strong>, a w ostatku nieszczęś<strong>ci</strong>a. Nie przeczę temu, iż jeśli to umartwienie <strong>ci</strong>ała<br />

wypadnie rzeczywiś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> korzyść ducha, z<strong>na</strong>jdzie się za to <strong>na</strong>gro<strong>da</strong> po śmier<strong>ci</strong>; ale niemniej<br />

jest rzeczą pewną, iż co się tutaj opuś<strong>ci</strong>, nie powró<strong>ci</strong> się <strong>na</strong>wet i w niebie.<br />

Melania słuchała tych istotnie po ziemsku rozumnych słów ojca, tak jak się słucha muzyki,<br />

harmonijnej wprawdzie, ale nie przemawiającej do serca. Wojewo<strong>da</strong> czekał przez chwilkę<br />

efektu, a kiedy nie było żadnego, mówił <strong>da</strong>lej:<br />

– Lecz powracajmy do rzeczy. Jest to tedy jeszcze rzeczą nie dowiedzioną, że Jędrzej<br />

swoje afekty zwró<strong>ci</strong>ł ku innej. Ja wprawdzie tego po<strong>da</strong>nia niekoniecznie zaprzeczam, bo lubo<br />

nie dowiedzione, jest ono jed<strong>na</strong>k bardzo do prawdy podobne. Ale znów z drugiej strony trzeba<br />

<strong>da</strong>ć miejsce i tej, także bardzo prawdopodobnej myśli, że niestały młodzieniec, jak się prędko<br />

odwró<strong>ci</strong>ł od <strong>ci</strong>ebie, tak się może odwró<strong>ci</strong>ć od tamtej. W <strong>taki</strong>m zaś razie jest znów to do prawdy<br />

podobne, że odwró<strong>ci</strong>wszy się od tamtej, znów się do <strong>ci</strong>ebie <strong>na</strong>wró<strong>ci</strong>. Tak bywa w świe<strong>ci</strong>e i<br />

tak samo może być tutaj. Ostateczny więc wniosek, podług mojego z<strong>da</strong>nia, jest ten, że nie<br />

<strong>na</strong>leży jeszcze zupełnie porzucać <strong>da</strong>wną <strong>na</strong>dzieję. A ponieważ czynnoś<strong>ci</strong> ludzkie jakiegokolwiek<br />

rodzaju tylko wtedy mogą zaprowadzić do celu, jeżeli są skutkiem roztropnego <strong>na</strong>mysłu,<br />

jest więc rzeczą dla <strong>na</strong>s konieczną zastanowić się <strong>na</strong>d wszystkimi okolicznoś<strong>ci</strong>ami i względem<br />

<strong>da</strong>lszego postępowania z Jędrzejem, jakoż i z innymi, mogącymi się w <strong>na</strong>szym domu<br />

pojawić z podobną Jędrzejowi intencją, <strong>taki</strong> ułożyć plan, wskutek którego nie porzucalibyśmy<br />

jeszcze zupełnie Jędrzeja, a pomimo to prze<strong>ci</strong>eż nie zamykalibyśmy drogi i innym.<br />

Przy tych słowach Melania wzdrygnęła się mimo woli i spojrzała <strong>na</strong> ojca wzrokiem <strong>taki</strong>m,<br />

jakby nie dowierzała, że te słowa wyszły z ust jego; ale wojewo<strong>da</strong> nie uważał tego, zażywał<br />

właśnie tabakę, a potem mówił <strong>da</strong>lej:<br />

– Tak postępują sobie wszyscy ludzie roztropni i <strong>na</strong>m tak postępować <strong>na</strong>leży, a to o tyle<br />

więcej, ile że jedynie <strong>taki</strong>e postępowanie potrafi <strong>na</strong>s ochronić od szkody, jaka by mogła wyniknąć<br />

z doświadczonego od Jędrzeja zawodu. A postępowanie to będzie niezmiernie łatwe,<br />

bo też i samo z siebie wynika. My, gdybyśmy <strong>na</strong>wet ch<strong>ci</strong>eli, to nie moglibyśmy, nie mamy<br />

<strong>na</strong>wet prawa całkiem odrzu<strong>ci</strong>ć Jędrzeja. Sądząc bowiem jego postępowanie sumiennie, nie<br />

możemy jeszcze powiedzieć, że <strong>na</strong>s porzu<strong>ci</strong>ł stanowczo, nie możemy <strong>na</strong>wet go o to obwinić<br />

dowodnie. Wyjechał on wtedy z Warszawy <strong>na</strong>gle i równie <strong>na</strong>gle znów do Wil<strong>na</strong> odjechał, ale<br />

to jeszcze nie może mu być policzone za obojętność dla <strong>na</strong>s...<br />

–O! nie, mój ojcze! ten wyjazd wtedy tak <strong>na</strong>gły i te <strong>ci</strong>ągłe potem podróże tylko mu zaszczyt<br />

przynoszą...<br />

– Tak... niezupełnie... – mówił wojewo<strong>da</strong> – ale <strong>da</strong> się to wytłumaczyć. Więc wtedy podczas<br />

tych tam podróży nie tylko nie <strong>da</strong>ł <strong>na</strong>m swego zapomnienia dowodu, ale prze<strong>ci</strong>wnie <strong>na</strong>wet,<br />

<strong>ci</strong>ągle o <strong>na</strong>s pamiętał. Pisywał do mnie. Jego listy mam zachowane w biurze. Potem wybuchła<br />

woj<strong>na</strong>. Jędrzej wstąpił <strong>na</strong> powrót w służbę – i<strong>na</strong>czej też być nie mogło. Ale i podczas wojny<br />

nie zapomi<strong>na</strong>ł o <strong>na</strong>s. Z tego czasu mam dwa listy od niego. Po wojnie powró<strong>ci</strong>ł <strong>na</strong> wieś, do<br />

siebie. Osiadł tam stale, siedzi już trzy miesiące z okładem i nie był jeszcze ani razu we Lwowie.<br />

Jakoż tutaj dopiero zaczy<strong>na</strong> się epoka, w której w isto<strong>ci</strong>e rzeczy może mieć miejsce zo-<br />

150


ojętnienie dla <strong>na</strong>s z jego strony, a z <strong>na</strong>szej słuszne podejrzewanie go o to. Wszakże i tutaj<br />

jeszcze niepodob<strong>na</strong> nic konkludować z pewnoś<strong>ci</strong>ą. Jędrzej bowiem pomimo to, że się <strong>na</strong>m<br />

sam nie pokazał, <strong>da</strong>wał <strong>na</strong>m jed<strong>na</strong>k od czasu do czasu wiadomość o sobie. Pisał tedy do mnie<br />

raz, jak tylko z wojny powró<strong>ci</strong>ł. Ten list, pamiętasz to pewnie, jak wielką tobie przyniósł<br />

u<strong>ci</strong>echę. Dowiedziałaś się bowiem z niego nie tylko o tym, że szczęśliwie z wojny powró<strong>ci</strong>ł,<br />

ale także i o tym, że podczas wojny <strong>na</strong>wet o <strong>na</strong>s <strong>ci</strong>ągle pamiętał, a ów zwrot tego listu ostatni,<br />

w <strong>który</strong>m mówi, że swoje zdrowie i całość, wyniesione z tych niebezpieczeństw śmiertelnych,<br />

przez które przeszedł, ma tylko do podziękowania szczerym życzeniom, a zapewne i modlitewkom<br />

swoich wiernych przyja<strong>ci</strong>ół; ów zwrot, powia<strong>da</strong>m, bardzo <strong>na</strong>wet szczęśliwy pod<br />

względem stylu, ma tak niewątpliwe z<strong>na</strong>czenie, że go <strong>na</strong>wet umyślnie niepodob<strong>na</strong> wypaczyć.<br />

– Toteż tych kilka słów, to już wszystko – rzekła <strong>na</strong> to Melania – co mam od niego po<br />

wojnie! A i to jeszcze raczej jest ostatnim wspomnieniem <strong>da</strong>wnego i już wygasłego uczu<strong>ci</strong>a,<br />

niżeli nowy objaw żywej jeszcze przyjaźni... Był to ostatni promień oliwnej lampy, która dogorywając<br />

już długo, w końcu jeszcze raz całą kom<strong>na</strong>tę oświeca – i gaśnie... Przy tym płomieniu<br />

ujrzałam jasno całą piękną przeszłość mojego ży<strong>ci</strong>a, ale teraz widzę tylko tym lepiej,<br />

jaka mnie <strong>ci</strong>emność otacza...<br />

Te słowa wymówiła Melania z taką rzewnoś<strong>ci</strong>ą w głosie i z <strong>taki</strong>m głębokim smutkiem <strong>na</strong><br />

twarzy, że wojewo<strong>da</strong> się zastanowił. Obracał tabakierkę w ręku, patrzał <strong>na</strong> córkę i milczał.<br />

– Moja córko kocha<strong>na</strong> – zaczął on mówić po chwili – ty jesteś jeszcze <strong>ci</strong>ągle pod wpływem<br />

tego wrażenia, jakie <strong>na</strong> <strong>ci</strong>ebie uczyniła ta dzisiejsza wiadomość. Wrażenie to, jak widzę, jest<br />

dla <strong>ci</strong>ebie bardzo bolesnym. Nie dziwię się temu, bo młode serca mają to do siebie, że się <strong>da</strong>ją<br />

porywać uczu<strong>ci</strong>om; owszem <strong>na</strong>wet, przyjmuję to i dzielę sam z tobą tę boleść; jed<strong>na</strong>k nie mogę<br />

<strong>ci</strong> tego wyz<strong>na</strong>ć, że mi to wielką sprawia przykrość. Mamy dzisiaj dzień ważny, wypadki i<br />

okolicznoś<strong>ci</strong>, a <strong>na</strong>wet sama przyszłość prowadzenia się <strong>na</strong>szego wymaga tego, abyśmy pomówili<br />

ze sobą rozsądnie...<br />

– Nie, ojcze! – zawołała <strong>na</strong> to Melania – tu już nie ma co mówić. Już ja wiem wszystko...<br />

ja się domyślam... Ale ja nie chcę żadnych środków używać, aby Jędrzeja przy<strong>ci</strong>ągnąć... Gdzie<br />

moje własne nie wystarczyło serce, oh! i jakież to jeszcze pozostały mi środki! Ja nie mam<br />

żadnych...<br />

Tu łzy silne i łkania stłumiły jej <strong>da</strong>lszą mowę. Zakryła twarz łzami zalaną obydwiema rękami,<br />

zapadła w głąb krzesła i łkała.<br />

Wojewo<strong>da</strong> patrzał w ziemię i milczał.<br />

– Dwoje <strong>na</strong>s tylko wyszło w świat z tego domu – mówiła <strong>da</strong>lej Melania – nie możemy<br />

oboje, niech choć jedno będzie szczęśliwym...<br />

Tu znowu łzy, coraz mocniejsze i obfitsze, zalały głos jej...<br />

Wojewo<strong>da</strong> się ruszył <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e, przychylił się ku niej:<br />

– Ale moje dziecko kochane! przez Pa<strong>na</strong> Boga zakli<strong>na</strong>m <strong>ci</strong>ebie, nie pod<strong>da</strong>waj się <strong>taki</strong>m<br />

rozkiełzanym uczu<strong>ci</strong>om! Wszakże to egzaltacja, co mówię! to rozpacz prawie...<br />

– Nie, ojcze! – mówiła <strong>na</strong> to spokojniejsza trochę Melania – to nie jest rozpacz, o! to nie<br />

rozpacz! to jest jeden akt tylko, to mała sce<strong>na</strong> z ży<strong>ci</strong>a kobiety...<br />

– Ach! ale jakżeż wyobraziłaś sobie to ży<strong>ci</strong>e!<br />

– Tak, jak jest... jak jest rzeczywiś<strong>ci</strong>e. Już je z<strong>na</strong>m teraz... przeczułam je... widzę... widzę<br />

całą przyszłość do końca, oh! i pewnie dróg jej nie chybię...<br />

Wojewo<strong>da</strong> sam nie wiedział, co ma począć ze sobą.<br />

Wstał i zaczął przechodzić się po kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e. Co chwila rzucał okiem <strong>na</strong> córkę, ch<strong>ci</strong>ał zapewne<br />

twarz jej obaczyć, ale tej widzieć nie mógł, bo Melania się chustką zakryła i <strong>ci</strong>snęła tę<br />

chustkę obydwiema rękami.<br />

151


Ch<strong>ci</strong>ała zapewne tym sposobem łzy swoje powstrzymać i stłumić łkanie, ale <strong>na</strong><strong>da</strong>remne<br />

były to chę<strong>ci</strong>. Łzy się lały pod chustką, a łkanie przeszło w jakiś rodzaj konwulsyjnego drgania...<br />

Widząc to wojewo<strong>da</strong>, zapewne w przeko<strong>na</strong>niu, że <strong>na</strong>jlepsza <strong>na</strong> <strong>taki</strong>e gwałtowne wzruszenia<br />

jest samotność i <strong>ci</strong>sza, wyszedł <strong>ci</strong>cho z kom<strong>na</strong>ty.<br />

Melania długo tak jeszcze siedziała.<br />

Naresz<strong>ci</strong>e łzy wyczerpały się do d<strong>na</strong>, uspokoiło się trochę wzruszenie.<br />

Melania wstała, oparła się ręką o stół i patrzyła dokoła. Cisza była jak w grobie i Melania<br />

samą była w kom<strong>na</strong><strong>ci</strong>e.<br />

Wtedy spojrzała dziwnie żałosnym wzrokiem <strong>na</strong> drzwi, <strong>który</strong>mi wyszedł był oj<strong>ci</strong>ec, i zawołała<br />

prawie rozdzierającym głosem do siebie:<br />

– Oh! tyle czuć, tyle <strong>ci</strong>erpieć i nie mieć ani jednego serca <strong>na</strong> całym świe<strong>ci</strong>e, które by mnie<br />

tylko pojęło... o Boże!...<br />

Tu znowu się zachwiała <strong>na</strong> nogach i z<strong>da</strong>wała się pa<strong>da</strong>ć pod <strong>na</strong>wałem boleś<strong>ci</strong> – ale wola jej<br />

była jeszcze mocniejsza niż boleść – zebrała więc wszystkie siły i wyszła wolnym krokiem z<br />

kom<strong>na</strong>ty.<br />

152


XII<br />

Nazajutrz był bal u pani kasztelanowej kamieńskiej.<br />

Pani ta, celująca przy formach trochę rubasznych niepospolitym rozumem i zacnoś<strong>ci</strong>ą<br />

obywatelską, nie miała nigdy usposobień bardzo kar<strong>na</strong>wałowych, a tym mniej jeszcze teraz.<br />

Miała o<strong>na</strong> <strong>na</strong>wet pierwotnie zamiar nie <strong>da</strong>ć żadnego balu w tym roku. Zważywszy wszakże, iż<br />

<strong>taki</strong>m środkiem ujemnym nie potrafi dokazać tego, ażeby się nie bawiono zupełnie, a widząc<br />

znów z drugiej strony, iż jest tak wielka i powszech<strong>na</strong> do zabawy ochota, że z łatwoś<strong>ci</strong>ą przestąpić<br />

może zakreślone owoczesnymi okolicznoś<strong>ci</strong>ami granice – odstąpiła od swego pierwotnego<br />

zamiaru i postanowiła sama kar<strong>na</strong>wał <strong>rozpocząć</strong>, ale <strong>rozpocząć</strong> go tak, ażeby balem, u<br />

siebie <strong>da</strong>nym, wskazać miarę odpowiedniej ówczesnemu położeniu ocho<strong>ci</strong>e. W tym celu zaprosiła<br />

<strong>na</strong> bal do siebie całe towarzystwo z<strong>na</strong>komitsze, z<strong>na</strong>jdujące się podówczas we Lwowie,<br />

zawezwała wszystkich, <strong>na</strong>wet przypadkowo przyjezdnych, nie ominęła nikogo, ktokolwiek<br />

tylko był jej prezentowanym – ale <strong>na</strong> cały wieczór zapowiedziała dwa tylko tańce i zapewniła<br />

z góry, że <strong>na</strong> więcej nie pozwoli pod żadnym warunkiem. Jeżeli jej się z<strong>da</strong>rzyło kogoś osobiś<strong>ci</strong>e<br />

zapraszać, to mówiła wyraźnie:<br />

– Proszę waś<strong>ci</strong> do siebie <strong>na</strong> wieczór, ale tylko <strong>na</strong> bigos i kubek miodu, bo <strong>na</strong> więcej mnie<br />

nie stać w tych czasach. Zrobili w moich wioskach urbarium i puś<strong>ci</strong>li mnie <strong>na</strong> torbarium, więc<br />

chu<strong>da</strong> fara. Ale jeśli waść bardzo skoczny, to już wcale nie proszę, bo kapeliś<strong>ci</strong> tak się pomordowali,<br />

grając Niemcom sztajery, że ich nie stanie u mnie <strong>na</strong> więcej, jak <strong>na</strong> dwa tańce.<br />

Tak mówiła kasztelanowa, a mówiła ,,waść’’ każdemu bez różnicy stanu i wieku; z<strong>da</strong>rzyło<br />

jej się <strong>na</strong>wet, przed kilką laty w Warszawie, powiedzieć „waść” samemu królowi. Kasztelanowa<br />

kamieńska miała już lat przeszło sześćdziesiąt i była z domu Potocka.<br />

Pomimo to wszakże przybyli wszyscy. Kasztelanowa mieszkała w pałacu u świętego Jura i<br />

miała tam bardzo obszerne salony. Wszystkie te salony <strong>na</strong>pełniły się gośćmi do tego stopnia,<br />

że był tłum formalny, od drzwi wstępnych aż do ostatnich. Między tym tłumem moż<strong>na</strong> było<br />

widzieć <strong>na</strong>jświetniejsze imio<strong>na</strong> i <strong>na</strong>jpierwsze osoby kraju. A więc z<strong>na</strong>jdowali się tam książęta<br />

Czartoryscy, Jabłonowscy, Lubomirscy, Ponińscy; Potocki krajczy koronny, pisarz koronny<br />

Rzewuski i Lanckoroński; Mniszchowie, Krasiccy, Stadniccy; Tadeusz Dzieduszycki cześnik<br />

koronny i Antoni, pisarz wielki litewski; <strong>da</strong>lej Starzyńscy, Komorowski jenerał, Baworowski<br />

starosta trębowelski, Drohojowscy, Skarbkowie... i któż by zresztą wszystkich wyliczył? Pomiędzy<br />

nimi duchowieństwo wyższe ła<strong>ci</strong>ńskie i ruskie, tłumy szlachty zamożnej wiejskiej i<br />

zamieszkałej we Lwowie, matrony, <strong>da</strong>my, panny – a wszystko to w strojach <strong>na</strong>jrozmaitszych,<br />

przedstawiających <strong>na</strong>jdziwaczniejszą pstro<strong>ci</strong>znę. Wziąwszy cały ten tłum balowy od razu <strong>na</strong><br />

oko, z<strong>da</strong>wało się widzieć istotnie nie reprezentację jednego <strong>na</strong>rodu, ale jakąś kolosalną redutę,<br />

jakiś kar<strong>na</strong>wał staro<strong>da</strong>wny wenecki, w <strong>który</strong>m brakowało tylko barw kitajkowych, bo <strong>na</strong> malowanych<br />

pewnie nie brakło. Równą rozmaitość przedstawiały stroje mężczyzn jak kobiet.<br />

Więc tu mogłeś widzieć kontusz karmazynowy długi, osadzony <strong>na</strong> złotolitym lamowym żupanie,<br />

a opasany pasem kapiącym od złota – tam znowu strój polski, przy<strong>ci</strong>ęty trochę albo i więcej,<br />

<strong>ci</strong>emnobłękitnego koloru, seledynowego albo ceglastego zupełnie, bramowany srebrnymi<br />

lub złotymi sznurami, z pętlicami i guzami z węgierska – gdzie indziej suknie francuskie albo<br />

153


niemieckie, od olbrzymich peruk, pamiętających jeszcze czasy saskie, przez wszystkie mody<br />

różnorodnych piżonów i katagonów, aż do <strong>na</strong>turalnych czupryn, krótko strzyżonych a pudrowanych.<br />

Do tego stroju <strong>na</strong>jrozmaitsze haftowane fraki aksamitne, <strong>ci</strong>emnozielone lub gra<strong>na</strong>towe,<br />

z emaliowanymi lub kameryzowanymi guzikami, kamizelki z kolberty<strong>na</strong>mi, koronkowe<br />

żaboty – to znowu nowomodne fraki sukienne z wąskimi kołnierzami, a szerokimi klapami,<br />

kamizelki a la Robespieire, długie włosy, spa<strong>da</strong>jące w kędziorach <strong>na</strong> plecy, a fryzowane w<br />

krótką czuprynę <strong>na</strong>d czołem. Tu i ówdzie obok fioletów biskupich i poważnych czarnych sukni<br />

prałatów pokazywała się już i skrom<strong>na</strong> czamara, a gdzieniegdzie <strong>na</strong>wet przesunął się siwy<br />

mundur jenerała w cesarskiej służbie, stąpający <strong>na</strong> nogach, ubranych w sukno gorącoczerwonego<br />

koloru i złote galony. Wszakże większą jeszcze rozmaitoś<strong>ci</strong>ą odz<strong>na</strong>czały się stroje kobiet.<br />

Tu niesłychany przepych i <strong>na</strong>jwykwintniejsze wymysły, o jakich tylko moż<strong>na</strong> było zamarzyć.<br />

Więc <strong>na</strong>jpyszniejsze materie z francuskich jedwabiów, <strong>na</strong>jdelikatniejsze kolory, <strong>na</strong>jżywsze<br />

kwiaty rzucane to <strong>na</strong> grubych jak deska, to <strong>na</strong> pajęczej delikatnoś<strong>ci</strong> tkani<strong>na</strong>ch. Najwięcej<br />

sukien podwójnych, z <strong>który</strong>ch jednej obadwa końce prze<strong>ci</strong>ągane przez kieszenie albo też<br />

ukła<strong>da</strong>ne w fałdy olbrzymiej objętoś<strong>ci</strong>, <strong>na</strong>jzgrabniejszego rysunku. To mo<strong>da</strong>. Wszakże nie<br />

brak i <strong>na</strong> niepodległych modzie, swobodnych, fantastycznych ubiorach. Jakoż tu wi<strong>da</strong>ć jakieś<br />

orygi<strong>na</strong>lne ubranie głowy, <strong>na</strong> kształt zawojów o<strong>da</strong>lisek sultańskich, tam prosty i skromny strój<br />

starożytnej Greczynki, gdzie indziej jakaś osobliwsza fryzura, ubra<strong>na</strong> w kwiaty żywe, w korale,<br />

perły albo brylanty. Przy tych strojach, aż oko znieść nie może, tyle blasku drogich kamieni<br />

i złota, całe diademy i kolie z szmaragdów, rubinów, pereł uriańskich i białych. Wszakże<br />

pomiędzy tymi wysileniami bogactwa, mody i <strong>na</strong>jlepszego smaku tu i ówdzie pokazuje się<br />

także i ta, i owa parafial<strong>na</strong> fantazja, objawiająca się jakimś piórem ogromnym, przewieszonym<br />

<strong>na</strong>d czepcem osobliwszego kalibru, a przypomi<strong>na</strong>jącym zarazem i średniowiecznych<br />

rycerzy, i prażnikowe obiady; to znowu jakimś kornetem z bursztynu albo korala, wyobrażającym<br />

korab lub jakieś zamorskie ptaszątko; albo <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e jakąś babilońską, przedpotopową<br />

fryzurą; – ale pomiędzy to wszystko przesunie się także i staroświecki, poważny robron jakiejś<br />

stuletniej babki, która przypatruje się skromnie tym nowomodnym przepychom i opowia<strong>da</strong><br />

<strong>na</strong>wiasem jakiś bal <strong>taki</strong> z czasów Leszczyńskiego, Karola XII i drugiego Augusta.<br />

Pani kasztelanowa była całkiem czarno ubra<strong>na</strong>, całkiem po staroświecku i miała <strong>na</strong>wet<br />

czarny czepiec <strong>na</strong> głowie. Siedziała o<strong>na</strong> w głównej środkowej sali, tuż przy wielkiej ka<strong>na</strong>pie,<br />

w dużym, poręczowym, dosyć wysokim krześle i lubo gospodyni, nie wychodziła nikogo witać<br />

aż do drzwi, tylko <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w poważnym <strong>da</strong>mom zbliżała się ku środkowi salonu i tam ich<br />

witała. Ale teraz już nie ruszała się z miejsca, rozmawiając to z <strong>da</strong>mami, obok niej siedzącymi,<br />

to z całym gronem mężczyzn, które, mieniając się <strong>ci</strong>ągle, <strong>ci</strong>ągle też jej nie porzucało.<br />

Działo się to po częś<strong>ci</strong> dlatego, że jeszcze co chwila nowi przybywali goś<strong>ci</strong>e, którzy przede<br />

wszystkim przystępowali do gospodyni, aby jej się pokazać, ale może jeszcze więcej dlatego,<br />

że pani kasztelanowa, kobieta nieprzebranych konceptów i osobliwego dow<strong>ci</strong>pu, była <strong>ci</strong>ągle<br />

rozmowną, mówiła o wszystkim i o wszystkich i żadnej myśli swojej nie obwijała w bawełnę,<br />

jak to było zawsze jej zwyczajem. Jakoż, stojąc tu obok kasztelanowej, mogliśmy się różnych<br />

<strong>na</strong>j<strong>ci</strong>ekawszych rzeczy dosłuchać – ale i my, tak jak wszyscy, oprócz samej zabawy mamy<br />

jeszcze <strong>na</strong>sze partykularne cele <strong>na</strong> tym balu i nie możemy o nich zapomnieć.<br />

Na tym balu mamy <strong>na</strong>szych z<strong>na</strong>jomych. Jakoż <strong>na</strong>jpierwszego z nich spotykamy skarbnika,<br />

<strong>który</strong>, założywszy jedną rękę za kontusz, a drugą oparłszy <strong>na</strong> karabeli, przechadza się wszędzie<br />

po wszystkich salach. Na ten bal świetny i do tak zacnej a szanowanej przez siebie matrony<br />

skarbnik się ustroił jak drugi Radziwiłł: więc miał <strong>na</strong> sobie kontusz karmazynowy z<br />

ogromnymi turkusowymi, w złoto oprawnymi guzami, żupan srebrnokwie<strong>ci</strong>sty lamowy (ten to<br />

sam jeszcze, w <strong>który</strong>m się po raz pierwszy pokazał, kiedy szedł w konkur o swoją nieboszczkę<br />

Zofię), <strong>na</strong> nim pas w karpia łuskę, <strong>który</strong>, pamiętając kilku pradziadów, jak w lata, tak był i<br />

w złoto bogaty, a do tego karabela z rękojeś<strong>ci</strong>ą z drogich kamieni i czapka z piórem czaplim o<br />

154


ylantowej spince. W <strong>taki</strong>m stroju bardzo paradnie wyglą<strong>da</strong>ł, ale że było wielu jeszcze paradniej<br />

ubranych, więc to nie zwracało niczyjej uwagi i skarbnik mógł sobie swobodnie chodzić<br />

po wszystkich salach i czynić obserwacje bez żadnej przeszkody. Jakoż obserwował on<br />

wszystkich i wszystko, notując sobie swoje spostrzeżenia w pamię<strong>ci</strong>, przy czym też także nie<br />

zapomi<strong>na</strong>ł pomówić z każdym <strong>da</strong>wniej z<strong>na</strong>jomym – a niez<strong>na</strong>jomym starszym, osobliwie też<br />

szanowanym przez siebie, nie zaniedbał się i przedstawić.<br />

W tej chwili stał właśnie przed księ<strong>ci</strong>em jenerałem ziem podolskich i panem Tadeuszem<br />

Dzieduszyckim, cześnikiem koronnym, <strong>który</strong>, będąc bardzo lubionym i szanowanym przez<br />

księ<strong>ci</strong>a, oprowadzał go pod ramię po salo<strong>na</strong>ch. Staremu księ<strong>ci</strong>u prezentowało się <strong>na</strong> tym balu<br />

mnóstwo panów i szlachty, co ułatwiając im książę, chodził sam pomiędzy nich wszystkich i<br />

prawie z każdym rozmawiał. Książę sławnym był z tego, że z<strong>na</strong>ł wszystką prawie szlachtę<br />

całej niegdyś Rzeczypospolitej; czasem jakiemuś wcale niez<strong>na</strong>nemu szlach<strong>ci</strong>cowi wyliczył<br />

wszystkie jego pokrewieństwa i powinowactwa... Przy <strong>taki</strong>ej pamię<strong>ci</strong> i przy z<strong>na</strong>nej swojej<br />

uprzejmoś<strong>ci</strong>, ozdobionej prawdziwie miodopłynną wymową, a <strong>na</strong>de wszystko przy zawsze<br />

żywej chę<strong>ci</strong> utrzymania się przy popularnoś<strong>ci</strong>, nie dziw, że sobie umiał tak stanowczo podbijać<br />

serca, i nie dziw także, że <strong>na</strong> każdym liczniejszym zgromadzeniu tyle miał do czynienia.<br />

Tu zaś miał do czynienia jeszcze <strong>da</strong>leko więcej, bo tutaj prawie w połowie spotykał nowe już<br />

pokolenie, które dopiero poz<strong>na</strong>wał. Teraz zaś mówił <strong>da</strong>lej z skarbnikiem:<br />

– Dziwię się, panie majorze – mówił książę – żem <strong>ci</strong>ę dotychczas nie z<strong>na</strong>ł. A <strong>taki</strong>e to mi<br />

z<strong>na</strong>ne <strong>na</strong>zwisko! Bo i komuż nie z<strong>na</strong>ne w Polsce, dla której tyle się krwi ich wylało po różnych<br />

woj<strong>na</strong>ch? Ale <strong>ci</strong>eszę się za to, żem tak dobrze, tak blisko i w tak ważnych wypadkach<br />

z<strong>na</strong>ł twego szwagra, niegdyś jeszcze za kawalerskich czasów stolnikowicza, później podkomorzego<br />

sędomirskiego. Jeśli mnie moja pamięć nie myli, było mu Krzysztof <strong>na</strong> imię. Był to<br />

mąż wielkiej zacnoś<strong>ci</strong> i niepospolitej głowy, jak wszyscy Michałowscy; konferowałem z nim<br />

w ważnych sprawach i zawsze byłem pełen uwielbienia dla jego z<strong>na</strong>jomoś<strong>ci</strong> kraju, <strong>na</strong>uki i<br />

bystroś<strong>ci</strong> poję<strong>ci</strong>a. Umarł młodo – wiadomość o jego przedwczesnej śmier<strong>ci</strong> dotknęła mnie do<br />

żywego. Została żo<strong>na</strong>, także podobno mło<strong>da</strong>, a tak pięk<strong>na</strong>, żeśmy przed nią klękali w Puławach,<br />

a pan podkomorzy wąsy krę<strong>ci</strong>ł z radoś<strong>ci</strong>, cho<strong>ci</strong>aż za to nie mógł potem sypiać po nocach.<br />

Czy pani podkomorzymi żyje jeszcze? czy pozostały dzie<strong>ci</strong>?<br />

– Moja siostra, która się tutaj z<strong>na</strong>jduje – rzekł skarbnik... – A <strong>na</strong> to książę:<br />

– Jak to? jest tutaj? A! Panie majorze, już mi też tego nie odmówisz, ażebyś mnie jej przypomniał.<br />

To mówiąc, po<strong>da</strong>ł książę jenerał ramię skarbnikowi i szedł z nim ku podkomorzynie. Podkomorzy<strong>na</strong><br />

ze Stasią z<strong>na</strong>jdowały się w głównej sali. Stasia, ubra<strong>na</strong> biało z koralowymi i złotymi<br />

ozdobami we włosach, wyglą<strong>da</strong>ła prześlicznie. Zrobiła <strong>na</strong>wet pewne <strong>na</strong> młodzieży wrażenie<br />

i to do tego stopnia, że pani podkomorzy<strong>na</strong>, odkąd weszła do sali, była jakby jakąś kapliczką,<br />

do której <strong>ci</strong>ągła się odbywała procesja. Co chwila przystępowała do nich młodzież,<br />

prezentując się i rozmawiając z matką i córką. Przez te <strong>ci</strong>ągłe i coraz nowe rozmowy podkomorzy<strong>na</strong><br />

<strong>na</strong>wet dotychczas nie mogła z<strong>na</strong>leźć dla siebie miejsca i stała z Stasia prawie <strong>na</strong><br />

środku sali. Kiedy książę się do nich przybliżył, młodzież rozsunęła się z uszanowaniem i<br />

zrobiła poważnemu starcowi miejsce. Książę witał podkomorzynę, prawił komplimenty i<br />

matce, i córce <strong>na</strong> przemian jak młody, piękność Stasi pod niebiosa wynosił, a młodzież słuchająca<br />

z <strong>da</strong>leka zazdroś<strong>ci</strong>ła wymownemu staruszkowi i jego płynnej wymowy, i swobody w<br />

grzecznoś<strong>ci</strong>ach, i zazdroś<strong>ci</strong>ła mu pewnie wszystkiego – prócz wieku. Skarbnik stał przy nich i<br />

czasem jakie słowo do konwersacji dorzu<strong>ci</strong>ł, wszakże <strong>da</strong>leko z większym zaję<strong>ci</strong>em przypatrywał<br />

się młodzieży, po której widział, że zbliżenie się i tak poufała rozmowa księ<strong>ci</strong>a z podkomorzyną,<br />

jeszcze większe zrobiła <strong>na</strong> tej młodzieży wrażenie niż piękność Stasi. Czy to, czy<br />

owo, zawsze to skarbnika <strong>ci</strong>eszyło, że kiedy już się tyle trudów i kosztów podjęło, aby do<br />

Lwowa pojechać, przy<strong>na</strong>jmniej pierwszy krok <strong>na</strong> tej nowej drodze u<strong>da</strong>ł się nieźle. Jakoż tutaj<br />

155


to trzeba powiedzieć, że ten bal u kasztelanowej tak dobrze podkomorzynie posłużył, iż nie<br />

tylko już zaraz tutaj zwró<strong>ci</strong>ła się <strong>na</strong> Stasię jak <strong>na</strong>jpowszechniejsza uwaga, ale <strong>na</strong>wet i dom<br />

podkomorzynej stanął odtąd <strong>na</strong> tym stanowisku w opinii całego towarzystwa, <strong>na</strong> <strong>który</strong>m się<br />

jest zupełnie swobodnym co do urządzania się w <strong>da</strong>lszych towarzyskich stosunkach.<br />

Wszakże kiedy Nieczuja, dorzucając po kilka słów do ogólnej rozmowy, z <strong>taki</strong>m zadowoleniem<br />

przypatrywał się twarzom obok stojącej młodzieży, <strong>na</strong>gle prawie tak jakby zadrgnął i<br />

w jednego z nich wpatrzał się tak gwałtownie i bystro, jak gdyby kogoś <strong>da</strong>wno zmarłego albo<br />

ducha, albo upiora obaczył.<br />

Ale w tym miejscu nie stał ani duch, ani umarły, tylko młody człowiek, wyglą<strong>da</strong>jący bardzo<br />

po ludzku i bardzo <strong>na</strong>wet elegancko ubrany. Miał bowiem <strong>na</strong> sobie nie błyszczący, ale<br />

bardzo wykwintny i <strong>na</strong>jlepszego smaku ubiór francuski, pajęczej delikatnoś<strong>ci</strong> i śnieżnej białoś<strong>ci</strong><br />

żaboty i cała jego figura zresztą była raczej za<strong>na</strong>dto delikat<strong>na</strong> i wiotka niż strasz<strong>na</strong>. Ale ten<br />

młody człowiek miał twarz tak bladą, jakby z koś<strong>ci</strong> słoniowej, a oczy duże, czarne jak gałki, i<br />

tymi oczyma z <strong>taki</strong>m ogniem, z taką <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong>ą się wpatrzył w Stasię, że widząc to, moż<strong>na</strong><br />

się było go rzeczywiś<strong>ci</strong>e przestraszyć. Wszakże skarbnik miał jeszcze <strong>da</strong>leko więcej powodu<br />

istotnie go się przestraszyć: tym młodym człowiekiem bowiem nie był kto inny – jak Flawiusz.<br />

Lecz w samej rzeczy skarbnik się go nie przestraszył, bo go się nie bał nigdzie, a tym mniej<br />

tutaj – a jeśli zadrgnął i tak gwałtownie się wpatrzył w niego, to podobno tylko dlatego, że go<br />

niespodziewanie obaczył w miejscu, w <strong>który</strong>m nie mógł go się spodziewać – a może więcej<br />

jeszcze dlatego, że obaczył człowieka do którego strzelał niewinnie...<br />

Bądź co bądź, Flawiusz spostrzegł to <strong>na</strong>głe wzruszenie, któremu skarbnik uległ, ujrzawszy<br />

go niespodzianie, i po tym spostrzeżeniu lekki uśmiech przele<strong>ci</strong>ał po jego twarzy... wszakże w<br />

ten moment znowu wzrok zwró<strong>ci</strong>ł ku podkomorzynie, rozmawiającej z księ<strong>ci</strong>em, i twarz jego<br />

znów spoważniała, ł <strong>na</strong>wet ob<strong>ci</strong>ągnęła się jakimś wyrazem smutku. I smutek ten bardzo był<br />

<strong>na</strong>turalny: podkomorzy<strong>na</strong> przez swoje sukcesy wznosiła się coraz wyżej, Flawiusz zostawał<br />

zawsze <strong>na</strong> swoim miejscu – im większe od<strong>da</strong>lenie, więcej niepodobieństwa...<br />

Tymczasem, kiedy się to działo, o parę kroków od FIawiusza stanęło dwóch mężczyzn. Jeden<br />

z nich był niskiego wzrostu, w szambelańskim mundurze, z jakimś z<strong>na</strong>kiem honorowym<br />

<strong>na</strong> piersiach: ten był niez<strong>na</strong>jomy. Drugi był słuszny, także niemłody, lecz wyświeżony i ubrany<br />

po francusku, ale bardzo bogato i strojnie. To był starosta bełski. Ci obydwa panowie<br />

trzymali się pod ramio<strong>na</strong> i przypatrując się z wielką uwagą Flawiuszowi, rozmawiali ze sobą.<br />

– Więc to jest ten imć pan Flawiusz? – mówił starosta bełski – i to ma wszystko być prawdą?<br />

– A tamten <strong>na</strong> to:<br />

– On dit... vous savez... ja <strong>ci</strong> za nic nie ręczę. Ale że mason, to pew<strong>na</strong>. A presént il est une<br />

espèce sekretarza czy pełnomocnika u chorążego koronnego, mass il y a bien à dire. Chorąży<br />

za granicą, podobno w Wiedniu, a on tutaj. I powia<strong>da</strong>m <strong>ci</strong>, że jest coś osobliwego. Gdyby nie<br />

to, że mówi także po polsku, przysiągłbym, że to Francuz. Wła<strong>da</strong> zarówno obudwoma językami,<br />

a jak mówi! o co zaczepisz, à fond. A jaka wymowa, jaki sposób ujmowania sobie serc<br />

ludzkich, jaka argumentacja; nic podobnego! Spotkałem się z nim już kilka razy i zawsze mu<br />

się nie mogłem <strong>na</strong>dziwić. Tak też i inni, bo już go tu z<strong>na</strong> mnóstwo osób. A przy tym wszystkim<br />

nie masz żywego ducha, <strong>który</strong> by wiedział, kto on jest w samej rzeczy. Niby to obywatel<br />

warszawski, niby ma tam kamienicę, niby ma gdzieś, kiedyś, jakieś odbierać sukcesje, niby<br />

ma jakieś kapitały we Francji i co chcesz, wszystko; ale co jest w isto<strong>ci</strong>e, nikt tego nie wie.<br />

Dlatego też różne dochodzą domysły...<br />

– A to istotnie rzecz dziw<strong>na</strong> – rzekł <strong>na</strong> to starosta bełski – lubo mnie to nic nie obchodzi,<br />

sam jestem mocno <strong>ci</strong>ekawy przy<strong>na</strong>jmniej poz<strong>na</strong>ć to indywiduum. Czy z<strong>na</strong>sz go szambelanie?<br />

156


Ale w tym momen<strong>ci</strong>e, kiedy to mówił starosta, książę jeneral, już skończywszy swoją rozmowę<br />

z podkomorzyną i znowu wsparty <strong>na</strong> ramieniu cześnika koronnego, kiedy tuż koło<br />

Flawiusza przechodził, powitał go ręką i rzekł:<br />

– Jak się masz, panie Flawiuszu?<br />

– Do usług waszej książęcej moś<strong>ci</strong> – odpowiedział Flawiusz z ukłonem – mam się tak jak<br />

wszyscy w tych czasach.<br />

– Tak, tak, kochany panie – rzekł książę – a cóż tam twój biedny ksiądz Hugo?<br />

Tu się książę trochę ku niemu <strong>na</strong>chylił i powiedział słów kilka, <strong>który</strong>ch nikt nie mógł dosłyszeć.<br />

Flawiusz odpowiedział <strong>na</strong> nie równie półgłosem, <strong>na</strong> co wszakże książę rzekł już cokolwiek<br />

głośniej:<br />

– Osiero<strong>ci</strong>ałeś, panie, ale bądź <strong>na</strong>m spokojny. Robi się wszystko, aby <strong>ci</strong> jak <strong>na</strong>jprędzej powrócono<br />

twego ukochanego ojca...<br />

Tę rozmowę słyszeli wszyscy i zrobiła o<strong>na</strong> o tyle tylko wrażenie <strong>na</strong> słuchających, o ile mogła<br />

być zaszczytną dla młodego i niez<strong>na</strong>nego człowieka zwróco<strong>na</strong> <strong>na</strong>ń uwaga starego księ<strong>ci</strong>a.<br />

Ale słuchający także tej rozmowy starosta bełski przy ostatnich słowach, wymówionych<br />

przez księ<strong>ci</strong>a, zmieszał się i zbladł tak <strong>na</strong>gle, jak gdyby te słowa mieś<strong>ci</strong>ły obrazę jego własnej<br />

osoby. Pod tym wrażeniem starosta aż się cały przechylił <strong>na</strong>przód, jak gdyby ch<strong>ci</strong>ał słyszeć<br />

jak <strong>na</strong>jwyraźniej, co jeszcze <strong>da</strong>lej powie książę jenerał; ale książę <strong>na</strong> tym już skończył i poszedł<br />

<strong>da</strong>lej...<br />

Tymczasem zaś rzekł szambelan:<br />

– Jak to <strong>na</strong>sz książę kochany jest łaskaw i uprzejmy dla wszystkich i jak o <strong>na</strong>jdrobniejszych<br />

rzeczach pamięta! Trzeba <strong>ci</strong> bowiem wiedzieć, starosto, że ksiądz Hugo opiekował się<br />

imć panem Flawiuszem i żył z nim w <strong>na</strong>jlepszych stosunkach. Ksiądz Hugo teraz siedzi zamknięty<br />

w ołomunieckiej fortecy; książę zapewne swoimi rozległymi wpływami stara się o to,<br />

ażeby jego uwolnienie uzyskać...<br />

Starosta bełski odetchnął.<br />

– Ale podobno ch<strong>ci</strong>ałeś poz<strong>na</strong>ć Flawiusza? – zapytał <strong>na</strong>gle szambelan.<br />

– Och! nie, wcale nie... tak, może, kiedyś, przy jakiejś sposobnoś<strong>ci</strong>...<br />

– A czyż może być lepsza sposobność? – zawołał <strong>na</strong> to usłużny dla każdego szambelan –<br />

poczekaj, ja to zrobię, tak, niby z niechcenia...<br />

Jakoż trzymając starostę pod ramię, zawołał głośniej:<br />

– Monsieur Flavien, comment vous va?<br />

– Ach! Pan szambelan! – zawołał Flawiusz <strong>na</strong> to, obracając się zręcznie <strong>na</strong> jednej nodze i<br />

ś<strong>ci</strong>skając po<strong>da</strong>ną sobie rękę – vous me faites l'honneur, de me remarąuer <strong>da</strong>ns cette foulle...<br />

– Mais comment voulez vous, żebym pa<strong>na</strong> nie spostrzegł? No i jakże się pan bawisz? jak<br />

z<strong>na</strong>jdujesz <strong>na</strong>sze towarzystwo? czy jest przy<strong>na</strong>jmniej podobne do warszawskiego, bo o paryskim<br />

już ani wspomi<strong>na</strong>m.<br />

– Mais je vous assure, że jestem pełen podziwu. To, co tu widzę, mogłoby się .nie tylko<br />

mieś<strong>ci</strong>ć, ale równy podziw obudzać i w Paryżu. Que voulez-vous? <strong>taki</strong>e imio<strong>na</strong>, <strong>taki</strong>e z<strong>na</strong>komitoś<strong>ci</strong>,<br />

tyle wdzięków, a <strong>na</strong> nich tyle pereł, drogich kamieni i złota! A do tego jeszcze tant de<br />

bon goût, i to we wszystkim... Ja w samej rzeczy, im więcej się przypatruję i przysłuchuję,<br />

tylko coraz więcej rosnę w adoracji i ch<strong>ci</strong>ałbym teraz być jak <strong>na</strong>jprędzej we Francji, ażebym<br />

opowiedział moim przyja<strong>ci</strong>ołom tamtejszym, co to jest Polska. Nie mają oni o tym ani wyobrażenia.<br />

Ale podobno i my sami sądzimy się <strong>na</strong>zbyt skromnie, bo pomimo to, że z<strong>na</strong>m<br />

Francję <strong>na</strong> wylot, szczerze to mówię panom, że Polska ma to wszystko, co Francja, a oprócz<br />

tego ma jeszcze coś więcej...<br />

– A już też grzeczny jesteś, panie Flawiuszu – rzekł <strong>na</strong> to szambelan – i bo<strong>da</strong>j czy nie<br />

<strong>na</strong>dto. Cóż powia<strong>da</strong>sz, starosto? Ach! ale panowie się podobno nie z<strong>na</strong>ją? pan Flawiusz, pan<br />

starosta bełski.<br />

157


Flawiusz się kłaniał, a starosta, wy<strong>ci</strong>ągając niedbale rękę ku niemu, mówił powolnym głosem:<br />

– Monsieur, je suis enchanté de faire votre aimable con<strong>na</strong>issance... Y a-t-il longtemps que<br />

vous êtes <strong>da</strong>ns la capitale de ce triste pays?<br />

Mówiąc te słowa starosta, nie patrzył <strong>na</strong> Flawiusza, tylko poprawiając białe wiązanie u<br />

szyi, jak był słusznym <strong>na</strong>d wielu, rozglą<strong>da</strong>ł się po<strong>na</strong>d głowy innych po zgromadzeniu. Czy<br />

starosta szukał kogoś ze z<strong>na</strong>jomych, a przez tego z<strong>na</strong>jomego może pozoru do jak <strong>na</strong>jprędszego<br />

urwania tej konwersacji, która się za<strong>na</strong>dto podobała szambelanowi, aby mu w tym dopomógł<br />

– to nie wiadomo; rzecz wszakże pew<strong>na</strong>, że nim jeszcze Flawiusz dokończył swojej<br />

krótkiej odpowiedzi <strong>na</strong> jego smutne pytanie, starosta się zerwał, zawołał:<br />

– Ach! pan jenerał! Pardon, messieurs! – i wziąwszy kogoś z przechodzących pod ramię,<br />

zniknął z nim w głębi sali.<br />

Flawiusz został z zamarłymi słowami <strong>na</strong> ustach i ze skrzywioną twarzą <strong>na</strong> miejscu.<br />

Wszakże litując się <strong>na</strong>d nim, grzeczny dla wszystkich szambelan, wy<strong>na</strong>grodził mu to, ile<br />

swojej możnoś<strong>ci</strong>, i wziąwszy jego pod ramię, także z nim zginął gdzieś w tłumie. Ale niedostatecz<strong>na</strong><br />

podobno była to dla Flawiusza <strong>na</strong>gro<strong>da</strong>. Rozmawiał on z szambelanem, ale miał<br />

humor <strong>na</strong>jgorszy. Nie mogło też być i<strong>na</strong>czej. Jeżeli bowiem <strong>taki</strong>e lekceważenie, doz<strong>na</strong>ne od<br />

bełskiego starosty, byłby uczuł każdy inny z<strong>na</strong>jdujący się w tym towarzystwie, toż <strong>da</strong>leko głębiej<br />

musiał go uczuć młodzieniec <strong>taki</strong>, <strong>który</strong> czując się <strong>ci</strong>ągle i <strong>na</strong>wet wszędzie upośledzonym<br />

i mając tę ranę zawsze otwartą, był też z <strong>na</strong>tury rzeczy <strong>na</strong>jdrażliwszym ze wszystkich. Wskutku<br />

tego nie potrzeba już prawie <strong>na</strong>dmieniać, że starosta tą salonową drobnostką <strong>na</strong>pełnił serce<br />

Flawiusza nie tylko dosyć <strong>ci</strong>erpką goryczą, ale wpoił weń <strong>na</strong>wet przez to pewną ku sobie odrazę;<br />

ale to znowu za to godzi się zauważać, iż jeżeli starosta tak się obszedł z Flawiuszem z<br />

wyrachowania, to trzeba mu przyz<strong>na</strong>ć niepowierzchowną z<strong>na</strong>jomość ludzi, a <strong>na</strong>de wszystko<br />

ową przebiegłą zręczność <strong>na</strong> polu towarzyskiej intrygi, która, z <strong>da</strong>leka zabiegając wszystkiemu,<br />

umie częstokroć jednym ziarenkiem piasku, rzuconym w drogę jakiemuś towarzyskiemu<br />

niepowodzeniu albo zgoła nieszczęś<strong>ci</strong>u, odwró<strong>ci</strong>ć je od siebie <strong>na</strong> zawsze.<br />

Ale powróćmy do skarbnika i podkomorzynej.<br />

Kiedy książę odeszedl, rzekł skarbnik do siostry:<br />

– A co, kocha<strong>na</strong> Jadwisiu? czy dobrze zrobiłem, żem <strong>ci</strong> tu księ<strong>ci</strong>a sprowadził?<br />

– Ale nic nie mogłeś zrobić lepszego! – mówiła peł<strong>na</strong> radoś<strong>ci</strong> podkomorzy<strong>na</strong> – było to arcydzieło<br />

z twojej strony i obaczysz, co stąd będą za skutki. Są to może śmiesznoś<strong>ci</strong>, ale są, a<br />

ja z<strong>na</strong>m świat i wiem o nich.<br />

– A więc widzisz – rzekł skarbnik – że <strong>taki</strong> to nie były żarty, kiedym <strong>ci</strong> mówił, że cho<strong>ci</strong>aż<br />

skarbnik niechętnie jedzie, ale kiedy już jedzie, to się też <strong>na</strong> coś i przy<strong>da</strong>. Bo to skarbnik niby<br />

bury szlach<strong>ci</strong>c z zago<strong>na</strong>, <strong>na</strong> wielkim świe<strong>ci</strong>e niebywały, a po szlifowanych posadzkach <strong>na</strong>wet<br />

i stąpać nie umie; ale większy to świat był, moje dziecko, w <strong>który</strong>m ja się obywał, i więcej<br />

śliska była ta ziemia pode mną, która krwią wylaną oślizła, a jeżelim tam umiał <strong>da</strong>ć sobie radę,<br />

toż mi jej i tutaj nie braknie. Otóż teraz jeszcze tę <strong>da</strong>ję <strong>ci</strong> radę, abyś się potem jeszcze raz<br />

do kasztelanowej zbliżyła i pomówiła z nią trochę swobodniej...<br />

– Ale już ja to zrobię – przerwała prędko podkomorzy<strong>na</strong> – tylko proszę <strong>ci</strong>ę, poradź co <strong>na</strong><br />

to, jeżeli Jędrzej nie przyjdzie. Stasia odmówiła wszystkich tancerzy, tu już się stroi kapela, a<br />

jego nie ma i nie ma... Cóż, Stasiu? będzie wstyd prze<strong>da</strong>wać pietruszkę?<br />

– Niech mama będzie spokoj<strong>na</strong> – odpowiedziała Stasia – Jędrzej pewnie przyjdzie...<br />

– Ale, moje dziecko, kiedy bo jego jeszcze może nie ma we Lwowie...<br />

– O! już jest pewnie...<br />

– Dziwną bo doprawdy masz wiarę... przyz<strong>na</strong>m <strong>ci</strong> się, że <strong>na</strong>wet tego już nie rozumiem...<br />

chyba że masz jakie tajemne wiadomoś<strong>ci</strong> od niego?<br />

Pięk<strong>na</strong> dziewczy<strong>na</strong> się <strong>na</strong> to zarumieniła, ale odpowiedziała przytomnie:<br />

158


– Prze<strong>ci</strong>eż wiem, że <strong>taki</strong>ch wiadomoś<strong>ci</strong> mi się przyjmować nie godzi, a gdyby zresztą przyszło<br />

do tego, to mama pierwsza by o tym wiedziała...<br />

– Tak się spodziewam... ale powiedzże mi, cóż robić, jeżeli Jędrzej nie przyjdzie? bo koniec<br />

końców mógł mieć <strong>na</strong>jszczersze chę<strong>ci</strong>, ale mógł mieć także przeszkody...<br />

– Ja myślę – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik, żartując – że kto ma dwóch amantów, ten nie powinien<br />

być nigdy w kłopo<strong>ci</strong>e... Nie masz Jędrzeja, jest imć pan Flawiusz.<br />

– Ale praw<strong>da</strong>! – zawołała podkomorzy<strong>na</strong> – widziałam go, stał tu dopiero... Dziw<strong>na</strong> rzecz,<br />

jakim sposobem on się tutaj z<strong>na</strong>jduje... Ale co jeszcze dziwniejsza, czy uważałeś? książę jenerał<br />

z nim tak poufale rozmawiał, jak z każdym innym, i <strong>na</strong>wet mu coś szeptał do ucha... To<br />

już doprawdy jakaś osobliwsza zagadka.<br />

– Ja w tym wcale żadnej zagadki nie widzę – rzekł skarbnik – bo już<strong>ci</strong> księ<strong>ci</strong>u także ktoś<br />

piórka skrobie, a kiedy mu je la<strong>da</strong> jako oskrobie, to mu to książę także powie do ucha... Ale że<br />

się tutaj ten jegomość z<strong>na</strong>jduje, to mnie trochę zadziwia. Jeśli nie masz w tym jakiej myłki<br />

albo jeśli się nie wszrubował nie zaproszony, toż to nie może być bez kozery. Pani kasztelanowa<br />

nie la<strong>da</strong> kogo zwykła przyjmować u siebie. Jakoż będę się starał o tym cokolwiek dowiedzieć.<br />

Ale cóż, czy i tu <strong>ci</strong> się <strong>taki</strong>m strasznym wy<strong>da</strong>je, jak tam kiedyś w koś<strong>ci</strong>ele?<br />

– Strasznym... nie... wcale... jeśli mam prawdę powiedzieć, to przypatrzywszy mu się tu z<br />

bliska, <strong>na</strong>wet nie wiem, dlaczegom go się tak bała...<br />

– A widzisz, jejmość – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – nie <strong>taki</strong> diabeł straszny, jak go malują, a ten<br />

<strong>na</strong>wet, trza przyz<strong>na</strong>ć, w tych różnych koronkach i owych woskowanych trzewiczkach wcale to<br />

jeszcze delikatny diabełek... A kiedy przyjdzie się wam zaprezentować?<br />

– O! już tego nie będzie!<br />

–Ale być może, bo to nie w twojej mocy. Więc kiedy przyjdzie i przyprowadzi go <strong>który</strong><br />

kasztelan lub wojewo<strong>da</strong>?<br />

– No... no to cóż? to już<strong>ci</strong>ż trudno... prze<strong>ci</strong>eż nie będę scen wyprawiać publicznie...<br />

– A pan<strong>na</strong> Stanisława co zrobi?<br />

– Ja będę z nim rozmawiać jak z każdym innym.<br />

– Żeby się jeszcze lepiej rozszalał? co?... oj! kobiety! kobiety! Ale rozmawiać trzeba, tylko<br />

proszę z <strong>da</strong>leka. I z <strong>da</strong>leka z wszystkimi, bo to zresztą wie Pan Bóg, co tam siedzi i w <strong>który</strong>m<br />

innym. A ja idę tymczasem <strong>na</strong> wzwiady.<br />

To rzekłszy skarbnik, znowu sobie odpłynął.<br />

Wysunął się teraz <strong>na</strong> środek sali i zaczął z <strong>da</strong>leka krążyć koło kasztelanowej, upatrując zapewne<br />

chwili, w której mniej będzie osób koło niej, aby się do niej przybliżyć. Istotnie teraz,<br />

kiedy już tylko przybywali <strong>ci</strong>, którzy się opóźnili, kasztelanowa była coraz swobodniejsza. W<br />

tej chwili <strong>na</strong>wet nikt nie stał przed nią. Roznoszono kawę białą w maleńkich filiżaneczkach i<br />

wszyscy byli kawą zaję<strong>ci</strong>; dla kasztelanowej przyniesiono filiżankę winnej polewki. Skarbnik<br />

się zbliżył.<br />

– A waść nie kawiany? – spytała go gospodyni.<br />

– Nie, moś<strong>ci</strong>a kasztelanowo dobrodziejko – odpowiedział Nieczuja – jeszczem nie przywykł<br />

do tego specjału, cho<strong>ci</strong>aż już inni i żyć nie mogą bez niego.<br />

– A sadzisz waść szwaby u siebie?<br />

– I tegom się jeszcze nie <strong>na</strong>uczył.<br />

– No, to zażyjże waść tabaki z mojego rożka i sia<strong>da</strong>j przy mnie, poga<strong>da</strong>my sobie ucz<strong>ci</strong>wie.<br />

Ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, lubię <strong>taki</strong>ch ludzi, którzy jeszcze kawy nie piją i szwabów nie sadzą.<br />

To mówiąc, skończyła właśnie swoją filiżankę polewki, po<strong>da</strong>ła skarbnikowi tabaki, <strong>który</strong>,<br />

ją zażywając i sia<strong>da</strong>jąc przy kasztelanowej, do<strong>da</strong>ł:<br />

– Nie trzeba to koniecznie sadzić <strong>taki</strong>ch rzeczy, które i same się rodzą.<br />

– A kichnijże waść <strong>na</strong> to – rzekła kasztelanowa – bo co praw<strong>da</strong>, to praw<strong>da</strong>.<br />

159


Jakby <strong>na</strong> zawołanie skarbnik, zaczmielony tabaką, wypalił z nosa jak z pistoleta, a kasztelanowa<br />

do<strong>da</strong>ła:<br />

– Otóż to jest! <strong>da</strong>j Boże zdrowie! Powiedzże mi waść teraz, jak <strong>ci</strong> się podoba ta pstroka<strong>ci</strong>z<strong>na</strong>,<br />

która, ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, <strong>na</strong>pełniła moją chałupę.<br />

– Nie ma co mówić – odpowiedział Nieczuja – a prawie tylko podziwiać. Mam teraz dopiero<br />

dobre poję<strong>ci</strong>e o tym, jak <strong>na</strong>leży szanować dom, <strong>który</strong> <strong>na</strong> zawołanie gromadzi pod swoim<br />

<strong>da</strong>chem tyle drogocennych klejnotów.<br />

– A co waść klejnotami <strong>na</strong>zywasz?<br />

– Jw. pani! dwoiste bywają w <strong>na</strong>szej Polsce klejnoty: jedne są zapisane w Paprockim, a<br />

drugie <strong>na</strong>m przysyłają zza morza. I tych, i owych jest tu miarka nieszpet<strong>na</strong>.<br />

– Owóż powiem waś<strong>ci</strong>, że są jeszcze trze<strong>ci</strong>e klejnoty, a to klejnoty serca, a i tych tu nie<br />

braknie, choć się to pozakrywało, ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, różnymi pstrokatymi szmatami.<br />

– Nie wątpię o tym – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – ale o tych klejnotach mogę <strong>na</strong>jmniej powiedzieć,<br />

bo prawdę mówiąc, krom tych <strong>na</strong>szych z<strong>na</strong>komitoś<strong>ci</strong>, które mi się z<strong>da</strong>rzyło poz<strong>na</strong>ć niegdy<br />

po różnych woj<strong>na</strong>ch, mało kogo z<strong>na</strong>m <strong>na</strong>wet i z <strong>na</strong>zwiska. A gdyby mi przyszło po tym<br />

sądzić każdego, czym go widział gdzie w ogniu, to podobno by nie zawsze był mój sąd sprawiedliwy.<br />

– Ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, może by to i niekoniecznie myliło. W tej chwili, pomiędzy prze<strong>ci</strong>ągającymi<br />

osobami przez salę, dostrzegł skarbnik Flawiusza, <strong>który</strong>, ze swoim szambelanem pod<br />

ramię, właśnie się ku nim przybliżał; korzystał więc z tego i mówił <strong>da</strong>lej:<br />

– Prze<strong>ci</strong>e ja bym się nie poważył <strong>na</strong> <strong>taki</strong> sąd wiele budować, jak też <strong>na</strong> żaden sąd <strong>taki</strong>, <strong>który</strong><br />

sądzi <strong>na</strong> oko. Ot i tutaj, przed <strong>na</strong>mi mamy teraz dwóch panów, z <strong>który</strong>ch żadnego nie przypomi<strong>na</strong>m<br />

sobie, abym go widział gdzie w ogniu...<br />

– A! bo to, ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, funkcje ich obydwu są z respektem za piecem. U tamtego –<br />

widzisz waść sam klucz szambelański za kłębem, to już nie ma co mówić; a ten drugi... otóż<br />

powiem waś<strong>ci</strong>, że to mój prawdziwy dobrodziej. Bo to trzeba waś<strong>ci</strong> wiedzieć, że mi to już od<br />

<strong>da</strong>w<strong>na</strong> siedziało w głowie, czego też te Francuzy chcą, że ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, tak się tłuką pomiędzy<br />

sobą, a dowiedzieć się o tym fun<strong>da</strong>mentalnie, ani rusz od nikogo. Ple<strong>ci</strong>e ten swoje, a<br />

tamten swoje, ale, ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, jeden głupszy jak drugi; moż<strong>na</strong> by się tego doczytać w<br />

książkach, bo już i książki pisano o tym, ale do książek u mnie oczy już słabe. Otóż mi mówi<br />

<strong>na</strong> to chorąży: – ,,Poczekaj pani, przyszłe tu pani człowieczka, <strong>który</strong> to wszystko opowie, bo<br />

też i był tam’’. – Otóż i przysłał mi tego. I powia<strong>da</strong>m to waś<strong>ci</strong>, że mnie ten chorążego człowieczek<br />

niepomału zadziwił, bo to, ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, młokos jeszcze, jako waść widzisz, ale<br />

mnie starą jeszcze i rozumu <strong>na</strong>uczył. Mieszczański to synek z Warszawy, ale żeby to było w<br />

mojej mocy, to bym go zaraz zrobiła szlach<strong>ci</strong>cem, bo też i serce po temu... Szko<strong>da</strong>, że <strong>na</strong>sz<br />

stolnik litewski już ten miecz odpasał od boku, <strong>który</strong>m <strong>na</strong> rycerzy pasował, bo on, <strong>który</strong> tak<br />

dobrze; umiał pła<strong>ci</strong>ć za rozum, jak pilno go potrzebował... Ale patrz no waść, czy to nie wojewo<strong>da</strong><br />

inflancki tam wchodzi? A! ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, to wojewo<strong>da</strong> z imć panną Melanią...<br />

W tej chwili w samej isto<strong>ci</strong>e wojewo<strong>da</strong> już się zbliżał do kaszlolanowej. Prowadził on córkę<br />

swoją pod ramię. Wojewo<strong>da</strong> wyglą<strong>da</strong>ł jak zwykle, ale Melania była niesłychanie bladą i<br />

odmienioną. Z<strong>da</strong>wało się, jakby dzisiaj dopiero z długiej powstała choroby, tak cera. jej twarzy<br />

stała się przezroczystą i cała postać tak chwiejną. Gdyby był kto wiedział, wskutku jakiej<br />

boleś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>stąpiła ta zmia<strong>na</strong>, byłby się musiał, lubo obojętny zupełnie, z całego serca <strong>na</strong>d nią<br />

litować, ale nikt się tego nie mógł <strong>na</strong>wet domyślać: im większa boleść, tym głębszą zwykle<br />

pokryta jest tajemnicą. Dlatego też i Melania z tą swoją bladoś<strong>ci</strong>ą w twarzy z<strong>da</strong>wała się<br />

wszystkim bardzo dziś zajmującą, szeptano <strong>na</strong>wet sobie i tu, i ówdzie, jak była piękną!<br />

– Moś<strong>ci</strong> wojewodo! – rzekła kasztelanowa do niego – już też zdesperowałam o waś<strong>ci</strong>. A<br />

byłoby mi było bardzo markotno, gdybym była waś<strong>ci</strong> dziś nie widziała, a osobliwie mojej<br />

ulubionej panny Melanii, <strong>na</strong> którą tu już pewnie i inni nie<strong>ci</strong>erpliwie czekają.<br />

160


Wojewo<strong>da</strong> odpowia<strong>da</strong>ł z wysadzoną grzecznoś<strong>ci</strong>ą kasztelanowej i przedłużał rozmowę, do<br />

której także i Melania się przyczyniała, lubo zapewne ostatnie kasztelanowej słowa niejedną<br />

myśl w niej wzbudziły. Skarbnik wstał z swego miejsca, usunął się trochę i przypatrywał się z<br />

<strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>ą Melanii. Stała bowiem w tej chwili przed nim wojewodzianka inflancka, bezzawodnie<br />

ta sama, z którą, podług wiadomoś<strong>ci</strong> wywiezionej z Jaćmierza, miał być już niby po<br />

słowie Jędrzej. Byłby on był niezmiernie <strong>ci</strong>ekawy poz<strong>na</strong>ć ją bliżej, z<strong>da</strong>wało mu się <strong>na</strong>wet, że<br />

jest to dla niego potrzebnym, jakoż myślał już <strong>na</strong>d tym, jakby to zrobić – ale skarbnik nie potrzebował<br />

dzisiaj myśleć <strong>na</strong>d niczym, bo mu się wszystko samo z siebie winęło jak z płatka.<br />

Ledwie też o tym pomyślał, kasztelanowa sama go z wojewodą poz<strong>na</strong>ła, do<strong>da</strong>jąc w końcu do<br />

reprezentacji:<br />

– Poz<strong>na</strong>j<strong>ci</strong>e się waszmość ze sobą, boś<strong>ci</strong>e obadwa pocz<strong>ci</strong>wi ludzie i obadwaś<strong>ci</strong>e równo<br />

pracowali dla kraju, cho<strong>ci</strong>aż, ucz<strong>ci</strong>wszy uszy, <strong>na</strong> różnych drogach.<br />

– Bardzo wysoko sobie cenię tę chwilę – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik, zwracając się do wojewody<br />

– w której mam zaszczyt prezentować się panu. Imię to jest u mnie zapisane w złotej księdze<br />

moich <strong>na</strong>jdroższych pamiątek; miałem bowiem zaszczyt służyć razem z Tadeuszem Rogalińskim<br />

i chwile te, lubo tak nieszczęśliwe, liczę jed<strong>na</strong>k do <strong>na</strong>jprzyjemniejszych mojego ży<strong>ci</strong>a.<br />

– Pan major dobrodziej – mówił mu wojewo<strong>da</strong> – <strong>da</strong>jesz mi dowody osobliwszej swej<br />

uprzejmoś<strong>ci</strong>... Tadeusz był to mój synowiec, którego i ja sobie często wspomi<strong>na</strong>m, a zawsze z<br />

prawdziwą przyjemnoś<strong>ci</strong>ą. Dał on dowody niepospolitej odwagi i poświęcenia się bez granic,<br />

<strong>na</strong> co, niestety! nie wszystkich <strong>na</strong>s stać było w owych czasach...<br />

Ale spodziewam się, że pan dobrodziej tu dłużej zabawisz i przez to <strong>na</strong>stręczysz mi <strong>na</strong>der<br />

miłą przyjemność odświeżenia sobie w pamię<strong>ci</strong>...<br />

Tu kasztelanowa coś przemówiła do wojewody, a tymczasem Melania, która dotychczas<br />

rozmawiała z kasztelanową, odezwała się do skarbnika:<br />

– Pan major także przybył do <strong>na</strong>s <strong>na</strong> całą zimę czy tylko w przejeździe?<br />

– Owszem, pani – rzekł skarbnik – zabawię tutaj <strong>na</strong>jmniej kilka tygodni. Zima przykrą jest<br />

<strong>na</strong> wsi, a osobliwie wtedy, kiedy się jest samotnym.<br />

– O! zima <strong>na</strong> wsi jest nie do przeby<strong>ci</strong>a. Czy i siostra pa<strong>na</strong> majora, pani podkomorzy<strong>na</strong> sędomirska,<br />

jest tutaj?<br />

– Jest także.<br />

– Zapewne z córką, która była <strong>na</strong> edukacji w Warszawie i bawiła u pani podczaszynej<br />

przemyskiej, <strong>na</strong>szej <strong>da</strong>wnej z<strong>na</strong>jomej. Ale i panią podkomorzynę ja kiedyś z<strong>na</strong>łam. Kiedym,<br />

dzieckiem będąc, wyjeżdżała z rodzicami <strong>na</strong> lato do Albigowej, przypomi<strong>na</strong>m sobie, że państwo<br />

podkomorstwo raz u <strong>na</strong>s byli. Jeżeli się nie mylę, była <strong>na</strong>tenczas z nimi i mała Stasia,<br />

która teraz <strong>na</strong> pannę słuszną wyrosła i ma być tak niezrów<strong>na</strong>nie piękną, że jeszcze tu nic podobnego<br />

nie widziano.<br />

– Nie wiem, pani – rzekł skarbnik, pokręcając wąsa – o ile moja siostrzenica jest piękną,<br />

ale to wiem z pewnoś<strong>ci</strong>ą, że nie jest piękniejszą od pani.<br />

– O! pan major jesteś zbyt grzecznym... – odpowiedziała Melania z zarumienieniem, ale<br />

do<strong>da</strong>ła zaraz – a o ile w tej grzecznoś<strong>ci</strong> jest zbytku, będziesz się pan mógł <strong>na</strong>jlepiej przeko<strong>na</strong>ć,<br />

kiedy <strong>na</strong>s jedną przy drugiej obaczysz. Co zapewnie wkrótce się ziś<strong>ci</strong>, bo się spodziewam,<br />

że mnie nie ominie przyjemność odnowienia tej tak <strong>da</strong>wnej i całkiem zapomnianej już z<strong>na</strong>jomoś<strong>ci</strong>...<br />

W tej chwili zbliżył się do Melanii raźnym krokiem starosta bełski, pełen słów nie tylko<br />

tak grzecznych, ale zarazem i tak obfitych, że ją zajął już wyłącznie dla siebie.<br />

Skarbnik wtedy się jeszcze <strong>da</strong>lej odsunął i przypatrywał się z <strong>na</strong>tężoną uwagą staroś<strong>ci</strong>e –<br />

był to także jego <strong>da</strong>wny z<strong>na</strong>jomy...<br />

Zostawmy tutaj skarbnika, a powróćmy jeszcze do jego siostry i siostrzenicy. Kiedy skarbnik<br />

od nich odstąpił, ażeby się przysunąć do kasztelanowej, odezwała się matka do córki:<br />

161


– Jeżeliby miało przyjść istotnie do tego, żeby <strong>na</strong>m ktoś zaprezentował tego pa<strong>na</strong> Flawiusza,<br />

to bym się tylko jednej rzeczy obawiała od niego, a to jest...<br />

– Cóż, mamo?<br />

– To jest, żeby nie wspomi<strong>na</strong>ł co o tej scenie warszawskiej...<br />

– Ale gdzieżby on o tym wspomniał?<br />

– Nie powinien by; ale ty nie z<strong>na</strong>sz ludzi... – Podkomorzy<strong>na</strong>, obróco<strong>na</strong> w tej chwili do<br />

córki, ch<strong>ci</strong>ała coś <strong>da</strong>lej mówić, ale wtem z strony prze<strong>ci</strong>wnej huknął jakiś głos <strong>na</strong>d nią:<br />

– Ma<strong>da</strong>me!<br />

Podkomorzy<strong>na</strong> się obró<strong>ci</strong>ła i ujrzała stojącego przed sobą imć pa<strong>na</strong> starostę halickiego,<br />

<strong>który</strong> trzymał Flawiusza za rękę:<br />

– Prezentuję pani imć pa<strong>na</strong> Flawiusza – mówił starosta – jeden <strong>da</strong>nser więcej nie zawadzi<br />

<strong>na</strong> balu...<br />

Pomimo to, że już była <strong>na</strong> to przygotowaną, podkomorzy<strong>na</strong> się prze<strong>ci</strong>eż zmieszała i odpowiedziała<br />

półgłosem:<br />

– Bardzo się <strong>ci</strong>eszę...<br />

Starosta halicki, powiedziawszy jakiś komplement Stasi odszedł; Flawiusz został.<br />

– Ja miałem przyjemność – mówił Flawiusz – widzieć panią nie<strong>da</strong>wno... Bawiąc się u pa<strong>na</strong><br />

chorążego koronnego, przejeżdżałem przypadkowo przez Zagórz i wstąpiłem do tamtejszego<br />

koś<strong>ci</strong>oła. Właśnie odprawiała się suma, a między modlącymi się byłyś<strong>ci</strong>e także i panie...<br />

– Mając koś<strong>ci</strong>ół tak blisko, nie opuszczamy zwykle żadnego <strong>na</strong>bożeństwa...<br />

– Bardzo to jest budujące... osobliwie dla mnie, <strong>który</strong>, przebywając <strong>na</strong>jwięcej w mieś<strong>ci</strong>e,<br />

odwykłem już od widoku tych <strong>na</strong>szych wiejskich koś<strong>ci</strong>ółków, które jak tylko są otwarte, zawsze<br />

pełne są ludzi, modlących się <strong>ci</strong>cho, skromnie, a często <strong>na</strong>wet z owymi <strong>na</strong>jcenniejszymi ze<br />

wszystkich łzami, które są tak wzruszające, że niepodob<strong>na</strong> im także łzą nie zawtórzyć...<br />

– Nasz lud wiejski jest bardzo <strong>na</strong>bożny...<br />

– Tak jest istotnie. Uważałem to we wszystkich moich po prowincji podróżach i spostrzeżenie<br />

to przynosiło mi zawsze niewymowną po<strong>ci</strong>echę. Jest bowiem rzeczą pewną, że to serce<br />

silne, czyste, dziewicze, ta niezachwia<strong>na</strong>, przeważająca <strong>na</strong>d wszystko inne wiara <strong>na</strong>szego ludu,<br />

jest niezawodną rękojmią jego wielkiej przyszłoś<strong>ci</strong>. Wszystkie <strong>na</strong>jwspanialsze zdobycze<br />

<strong>na</strong>szego <strong>na</strong>puszonego rozumu, wszystkie misterstwa <strong>na</strong>szego wszechstronnego umysłu niczym<br />

są wobec tej jednej, prostej, lecz świętej myśli, która jest jako perła wielka, osadzo<strong>na</strong> w<br />

olbrzymiej skale, i całe szeregi <strong>taki</strong>ch skal niezwalczonych ma <strong>na</strong> swoje rozkazy...<br />

– Pan bardzo pięknie mówisz o tej myśli wielkiej i nieskończonej, którą Bóg <strong>na</strong>tchnął serce<br />

<strong>na</strong>sze, abyśmy z<strong>na</strong>chodzili w niej przystań pewną we wszystkich burzach <strong>na</strong>szego ży<strong>ci</strong>a.<br />

– I mówię z serca... cho<strong>ci</strong>aż podobno nie wszyscy uwierzyliby temu, którzy byli wtedy w<br />

zagórskim koś<strong>ci</strong>ele...<br />

– Niezupełnie pa<strong>na</strong> rozumiem...<br />

– Pani mnie rozumiesz zupełnie – odpowiedział z uśmiechem Flawiusz – jeżeli do<strong>da</strong>m, że<br />

mnie ludzie tamtejsi oglą<strong>da</strong>li z osobliwym zdziwieniem i bo<strong>da</strong>j czy niektórzy nie żeg<strong>na</strong>li się<br />

przede mną ukradkiem...<br />

– Pan zapewne żartujesz – rzekła równie z uśmiechem podkomorzy<strong>na</strong> – ale gdyby się <strong>na</strong>wet<br />

coś podobnego z<strong>da</strong>rzyło, nie powinno to pa<strong>na</strong> zadziwić. Lud <strong>na</strong>sz jeszcze nie jest obyty z<br />

widokiem francuskiego ubioru...<br />

– A powinien by być <strong>da</strong>leko więcej obyty z tym wszystkim, co przynosi cywilizacja, niż<br />

każdy inny. Przejeżdżając przez Zagórz, widziałem tam między ludem <strong>da</strong>leko większą i <strong>na</strong>wet<br />

pokaźniejszą zamożność niż w wioskach innych... Jest to niewątpliwa zasługa dworu, <strong>który</strong>, o<br />

ile słyszałem, wzorowe prowadzi gospo<strong>da</strong>rstwo u siebie i wzorowo się opiekuje swoją pracowitą<br />

gromadą.<br />

162


–Pan jesteś bardzo grzeczny – rzekła <strong>na</strong> to nie bez zadowolenia podkomorzy<strong>na</strong> – ale istotnie,<br />

mogę to sobie przyz<strong>na</strong>ć bez samochwalstwa, że mam trochę staranniejszy u siebie porządek<br />

niż we wielu sąsiedztwach...<br />

– Staranność <strong>na</strong>gradza się zwykle obfitoś<strong>ci</strong>ą. Wyobrażam sobie, że w gospo<strong>da</strong>rstwie u pani<br />

musi być prawie tak samo, jak u pani kasztelanowej <strong>na</strong> balu. Co tylko może przynieść zaszczyt,<br />

pożytek, ozdobę, a wresz<strong>ci</strong>e i konieczną rozrywkę, wszystko się tu z<strong>na</strong>jduje. Przyz<strong>na</strong>ć<br />

wszakże potrzeba, że <strong>na</strong>jpiękniejszych kwiatów dostarczyła temu balowi prowincja, jak tego<br />

panie same jesteś<strong>ci</strong>e już <strong>na</strong>jniezaprzeczeńszym dowodem.<br />

– Oh! pan i mnie <strong>na</strong>wet liczysz jeszcze do kwiatów!<br />

– Szczerze to pani mówię, bo <strong>na</strong>wet nie jest to moja myśl włas<strong>na</strong>, ale <strong>na</strong>jpowszechniejsza<br />

opinia. Pan<strong>na</strong> podkomorzanka zadziwia, pani imponujesz <strong>na</strong>m wszystkim. Nam, mówię,.<br />

wszystkim, którzy mamy szczęś<strong>ci</strong>e po raz pierwszy panią oglą<strong>da</strong>ć, a cóż dopiero tym, którzy,<br />

będąc niegdyś gośćmi księ<strong>ci</strong>a jenerała, dzisiejsze swoje uwielbienia podnoszą jeszcze tak<br />

świetnymi wspomnieniami przeszłoś<strong>ci</strong>...<br />

– O! te czasy <strong>da</strong>wnej świetnoś<strong>ci</strong> Puław! – zawołała <strong>na</strong> to podkomorzy<strong>na</strong> – panowie młodzi<br />

nie może<strong>ci</strong>e mieć o tym <strong>na</strong>wet wyobrażenia i nie może<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>być go nigdy, bo coś podobnego<br />

już pewnie się nie powtórzy.<br />

– Wierzę temu i bardzo. Czasy te się nie wrócą, choćby tylko dlatego, że ta młodzież ówczes<strong>na</strong>,<br />

wykształco<strong>na</strong> po <strong>na</strong>jwiększej częś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> dworze francuskim i prawie tylko żyjąca <strong>na</strong> to,<br />

aby hołdy od<strong>da</strong>wać pięknoś<strong>ci</strong>, dzisiaj już prawie całkiem zniknęła. My, rubaszniejąc <strong>ci</strong>ągle po<br />

.służbach wojskowych, to tetryczejąc przy pracach innych, a w ogólnoś<strong>ci</strong> garbiąc się pod <strong>ci</strong>ężarem<br />

niez<strong>na</strong>nych dotychczas bólów, już nie mamy tej świeżoś<strong>ci</strong> umysłu i serca, która do <strong>taki</strong>ej<br />

służby konieczną.<br />

– Tej uwagi nie mogę panu potwierdzić zupełnie, bo pomimo to wszystko, w czym pan<br />

możesz mieć słuszność, młodzież dzisiejszą z<strong>na</strong>jduję tak grzeczną, tak <strong>na</strong>wet uprzedzającą, że<br />

<strong>na</strong> porów<strong>na</strong>niu ze swymi poprzednikami nie tylko nic nie tra<strong>ci</strong>, ale może <strong>na</strong>wet jeszcze zyskuje.<br />

– Z<strong>da</strong>nia tego nie jestem w stanie pani zaprzeczyć, bo muszę się przyz<strong>na</strong>ć otwar<strong>ci</strong>e, że<br />

moja uwaga była tylko pobieżną. W każdym razie tylko mi żałować przychodzi w imieniu<br />

tejże młodzieży, że nie będzie miała dzisiaj dostatecznego pola do potwierdzenia tej tak pochlebnej<br />

dla siebie opinii... pani kasztelanowa pozwala tylko <strong>na</strong> dwa szczególne tańce i jestem<br />

pewny, że swego postanowienia nie zmieni...<br />

Tu obró<strong>ci</strong>ł się Flawiusz do podkomorzanki i spytał zaraz:<br />

– Pani chętnie tańcuje?<br />

– Ja... dosyć chętnie... uważam taniec za bardzo zajmującą rozrywkę...<br />

– Jestem z panią <strong>na</strong>jzgodniejszy w tym z<strong>da</strong>niu, co mi niewymowne przynosi szczęś<strong>ci</strong>e, ale<br />

byłbym jeszcze <strong>da</strong>leko szczęśliwszym, gdybyś mnie pani ob<strong>da</strong>rzyła zaszczytem służenia jej do<br />

jednego z dzisiejszych tańców...<br />

Na to wezwanie Stasia się trochę zarumieniła, ale odpowiedziała przytomnie:<br />

– Do pierwszego tańca jestem już zamówio<strong>na</strong>... ale drugi chętnie będę tańcować z panem...<br />

Flawiusz się kłaniał uszczęśliwiony i mówił:<br />

– Podział zrobiony przez panią jest <strong>na</strong>jszczęśliwszy: taniec polski dostanie się Polakowi, a<br />

Flawiuszowi francuski...<br />

– Czy pan istotnie jesteś Francuzem? – spytała Stasia.<br />

– Nie, pani. Matką moją jest Polska. Francja była mi tylko <strong>na</strong>jtroskliwszą piastunką...<br />

– Ale pan porzu<strong>ci</strong>łeś piastunkę i powró<strong>ci</strong>łeś do matki, i spodziewać się <strong>na</strong>leży, że ją już nie<br />

porzu<strong>ci</strong>sz...<br />

– O! nigdy! chybaby mnie nie poz<strong>na</strong>ła i odtrą<strong>ci</strong>ła od siebie...<br />

163


– O to niech pan będzie spokojny – odpowiedziała podkomorzy<strong>na</strong> – nie postąpi tak nigdy<br />

prawdziwa matka...<br />

Kiedy to mówiła podkomorzy<strong>na</strong>, muzyka uderzyła pierwszy takt poloneza. I matka, i córka<br />

spoglądnęły <strong>na</strong> siebie i obydwie pobladły.<br />

Ale w tymże samym momen<strong>ci</strong>e, roztrą<strong>ci</strong>wszy prawie tłum zgromadzony przed tymi <strong>da</strong>mami,<br />

zjawił się Jędrzej.<br />

W jego ruchach, wyrazie twarzy i całej posta<strong>ci</strong> wi<strong>da</strong>ć było ten cały pośpiech, z jakim pędził,<br />

ażeby się w słowie postawił. Stanąwszy przed podkomorzyną i Stasią, nie był w stanie<br />

ani słowa wymówić, tak był w tej chwili zmęczony i tak pełen wzruszenia – kłaniał się tylko<br />

po kilkakroć matce i córce. Tak samo wzruszo<strong>na</strong> była podkomorzy<strong>na</strong> i Stasia, wszakże pierwsza<br />

podkomorzy<strong>na</strong> odzyskała równowagę umysłu i serca i rzekła do Jędrzeja z uśmiechem:<br />

– Nie mogę panu zarzu<strong>ci</strong>ć, żebyś nie był słownym... ale też i trudno zataić, że słowność<br />

tylko <strong>na</strong> jednej wisiała sekundzie...<br />

Ale Jędrzej już tylko uśmiechem odpowiedział podkomorzynie, w tej chwili bowiem po<strong>da</strong>ł<br />

ramię Stasi i przy<strong>ci</strong>snąwszy je <strong>na</strong> rachunek ś<strong>ci</strong>skającego ich tłumu jak <strong>na</strong>jmocniej do siebie,<br />

zniknął w głębi sali pomiędzy ustawiającymi się do tańca parami...<br />

Flawiusz został jakby olśniony <strong>na</strong> miejscu i założywszy ramio<strong>na</strong>, patrzał za szczęśliwym<br />

Jędrzejem dziwnie osowiałymi oczyma...<br />

W tej chwili stał tam także i skarbnik, <strong>który</strong>, przypatrzywszy się już temu, jak jego siostrzenica<br />

poszła w taniec z <strong>na</strong>gle zjawionym Jędrzejem, a jego siostra z jakimś innym jegomoś<strong>ci</strong>ą<br />

poważnym, zaczął się teraz przypatrywać, jak się organizował poważny, staroświecki<br />

polonez, do którego w pierwszą parę stanął książę jenerał z gospodynią domu.<br />

Kiedy Jędrzej, porwawszy Stasię od boku matki, uniósł ją z sobą pomiędzy tłum ludzi, był<br />

tą zdobyczą tak uszczęśliwiony, tak się cały od<strong>da</strong>ł upajającym go uczu<strong>ci</strong>om wzruszonego do<br />

głębi serca, że wcale nic nie wiedział i nie ch<strong>ci</strong>ał wiedzieć, co się działo około niego. Trzymającemu<br />

silnym ramieniem uwielbioną przez siebie dziewicę z<strong>da</strong>wało się w tej chwili, jakby<br />

już wszystkie stojące mu do tego szczęś<strong>ci</strong>a <strong>na</strong> drodze trudnoś<strong>ci</strong> ostatecznie zwy<strong>ci</strong>ężył, nieoceniony<br />

przez siebie skarb zdobył i ramię w ramię ze swoim aniołem wstępował właśnie <strong>na</strong> ten<br />

uś<strong>ci</strong>elony kwiatami goś<strong>ci</strong>niec ży<strong>ci</strong>a, <strong>który</strong> go długoletnią wędrówką przez <strong>na</strong>jpiękniejsze krainy<br />

miał zaprowadzić kiedyś do bramy rzeczywistego nieba i z którego przechodząc do nieba,<br />

nie miał <strong>na</strong>wet czuć żadnego przechodu...<br />

– Powiedz mi, pani, szczerze – mówił Jędrzej do Stasi, stając z nią w korowodzie par tańcujących<br />

– czy pani byłaś pewną tego, że się postawię w słowie? czy obudzala się w sercu<br />

pani wątpliwość?<br />

–Byłam pewną – odpowiedziała Stasia.<br />

– O! dziękuję pani! pani mnie uszczęśliwiasz <strong>na</strong>d wszelki wyraz. A powiedzże mi, pani,<br />

cóż by było <strong>na</strong>tenczas, gdybym był się nie stawił?<br />

– Byłam tak pewną, że pan przyjedziesz, żem <strong>na</strong>wet o tym nie pomyślała...<br />

– Pani ufność – rzekł Jędrzej, postępując za szeregiem par tańcujących – podnosi mnie stokroć<br />

wyżej, niżelibym się zdołał podnieść o własnych siłach... Pani byłaś dotychczas moim<br />

<strong>na</strong>tchnieniem, lecz odtąd będziesz źródłem, z którego będę czerpał me siły, <strong>który</strong>ch o! jakżeż<br />

wiele jeszcze mi będzie potrzeba!... Ale prze<strong>ci</strong>e, cóż byś pani była pomyślała o mnie, gdybym<br />

był nie przyjechał? Byłabyś mi pani nie uwierzyła już nigdy?<br />

– Nie wiem... lecz gdybym była miała dosyć władzy <strong>na</strong>d sobą, aby usłuchać rozsądku, to<br />

nigdy.<br />

Jędrzej spojrzał <strong>na</strong> nią trzeźwym okiem <strong>na</strong>mysłu, ale w ten moment znowu wpadł w zapał i<br />

mówił <strong>da</strong>lej:<br />

– Nie mów tak, pani, i <strong>na</strong> tej drodze, <strong>na</strong> której wierzysz, nie słuchaj nigdy rozsądku. Wiara<br />

niechaj ma miejsce pierwsze, niechaj ma głos pierwszy i głos ostatni, i niechaj trwa niewzru-<br />

164


szo<strong>na</strong> <strong>na</strong> wieki! Taka powin<strong>na</strong> być wiara w Boga, <strong>który</strong> jest wszechmogący i mogąc <strong>na</strong>m każdego<br />

momentu <strong>da</strong>ć dowody swojej <strong>na</strong>d <strong>na</strong>mi opieki, prze<strong>ci</strong>eż czasem <strong>na</strong>s tak <strong>ci</strong>ężko i długo<br />

doświadcza... a cóż dopiero wiara w słabego człowieka, <strong>który</strong> tysiącem okoliczoś<strong>ci</strong> jest tak<br />

skrępowany, że nie jest pewien jednego kroku?...<br />

– Dlatego też wiara w człowieka – odpowiedziała Stasia – nie może być nigdy tak trwała,<br />

jak wiara w Boga...<br />

– Nigdy? – zapytał Jędrzej.<br />

– Bóg jest jeden <strong>na</strong> wieki, człowiek zmienny <strong>na</strong>wet w swym krótkim ży<strong>ci</strong>u...<br />

– Nie może nigdy? – spytał jeszcze raz Jędrzej, patrząc w oczy dziewczynie.<br />

– Może... nie wiem, czasem bywają wyjątki – odpowiedziała Stasia, płoniąc się i spuszczając<br />

oczy ku ziemi, ale w ten moment znowu spojrzała mu w oczy i rzekła: wesoło: – Ale<br />

bo pan jesteś nielitoś<strong>ci</strong>wy... a to bardzo nieładnie.<br />

Reflektując się wszakże, że niekoniecznie potrzebnie to powiedziała, do<strong>da</strong>ła zaraz:<br />

– Pan mnie wyprowadzasz <strong>na</strong> jakieś <strong>taki</strong>e kwestie, które tyczą religii, a to są rzeczy, w <strong>który</strong>ch<br />

żadne kwestie nie powinny mieć miejsca. Poczekajże pan, otóż za to teraz ja będę pa<strong>na</strong><br />

kwestionować i będę także nielitoś<strong>ci</strong>wą.<br />

– Im pani więcej będziesz nielitoś<strong>ci</strong>wą, tym ja będę szczęśliwszym. Słucham panią.<br />

– Więc ja pa<strong>na</strong> będę egzaminować – mówiła Stasia – i będę bardzo nielitoś<strong>ci</strong>wą. Najpierw<br />

spytam pa<strong>na</strong>, dlaczego pan, mając być <strong>na</strong> dzisiejszym balu, przyjechałeś tak późno, że gdyby<br />

się tylko koło było złamało <strong>na</strong> drodze, już by było po balu?<br />

– Otóż <strong>na</strong> to odpowiem pani, że dlatego nie mogłem wybrać się wcześniej, bo miałem bardzo<br />

ważne zaję<strong>ci</strong>a w domu. Trza pani bowiem wiedzieć, że sprze<strong>da</strong>ję jaćmierskie państwo i –<br />

właśnie teraz miałem kupca u siebie. Sprze<strong>da</strong>ż taka jest rzeczą bardzo ważną i trudną, a tym<br />

trudniejszą dla mnie, bo oprócz trudnoś<strong>ci</strong>, jaka leży w samej sprze<strong>da</strong>ży rozległego majątku,<br />

miałem jeszcze i w tym trudnoś<strong>ci</strong>, że macocha moja się wprost temu sprze<strong>ci</strong>wia.<br />

– Pan sprze<strong>da</strong>je Jaćmierz? a nie szko<strong>da</strong> to będzie?<br />

– Może i szko<strong>da</strong>, ale byłaby większa szko<strong>da</strong>, gdybym go tak zostawił.<br />

– Kiedy pan tak mówi, to tak musi być; bo już nie chcę być całkiem nielitoś<strong>ci</strong>wą. Ale będę<br />

jeszcze nielitoś<strong>ci</strong>wą <strong>da</strong>lej. A więc jakimże znowu sposobem to się stało, że pan, siedząc w<br />

Jaćmierzu, wiedziałeś o dzisiejszym balu, i jakim sposobem, nie będąc tutaj, zostałeś <strong>na</strong>ń zaproszony?<br />

– O! jakże pani jesteś nielitoś<strong>ci</strong>wą! – rzekł z uśmiechem młodzieniec – a więc cóż już mam<br />

robić? muszę pani powiedzieć, że miałem tutaj mojego ajenta we Lwowie, <strong>który</strong> mi nie tylko<br />

doniósł sztafetą o dniu tego balu, ale mi to wyrobił, że mnie nieobecnego <strong>na</strong> ten bal zaproszono...<br />

– To bardzo ładnie... ale prze<strong>ci</strong>e, żeby się było koło złamało...<br />

– Pani koniecznie chodzi o koło – zawołał z uśmiechem Jędrzej – ba! to już muszę i to pani<br />

powiedzieć, że mi się koło złamać nie mogło, bom jechał pocztą od stacji do stacji, a mój<br />

powóz wysłałem tygodniem <strong>na</strong>przód...<br />

– Bardzoś pan sobie dobrze poradził; ale ja jeszcze będę nielitoś<strong>ci</strong>wą...<br />

Ale kiedy te słowa Stasia mówiła, krajczy koronny odbił <strong>da</strong>mę księ<strong>ci</strong>u jenerałowi, a w tej<br />

chwili i <strong>na</strong> Jędrzeja przyszła kolej od<strong>da</strong>nia <strong>da</strong>my swojej swemu poprzednikowi. Patrząc z żalem<br />

<strong>na</strong> Stasię, od<strong>da</strong>ł ją Jędrzej i nie widząc wcale, komu po<strong>da</strong>je rękę, po<strong>da</strong>ł już tę rękę <strong>da</strong>mie<br />

<strong>na</strong>stępującej i jeszcze <strong>ci</strong>ągle patrzał <strong>na</strong> Stasię...<br />

Spostrzegłszy się wresz<strong>ci</strong>e, że już czas przestać patrzeć <strong>na</strong> Stasię, a spojrzeć <strong>na</strong> swoją <strong>da</strong>mę<br />

teraźniejszą, obró<strong>ci</strong>ł głowę i spojrzał w samej isto<strong>ci</strong>e...<br />

Ale to spojrzenie było zabijające dla niego...<br />

165


Jędrzej zbladł tak <strong>na</strong>gle, jakby piorun uderzył tuż koło niego, zachwiał się <strong>na</strong> nogach i stra<strong>ci</strong>ł<br />

<strong>na</strong>wet przytomność do tego stopnia, że zaraz oczy spuś<strong>ci</strong>ł ku ziemi i <strong>na</strong>wet nie przywitał<br />

swej <strong>da</strong>my.<br />

A powinien to był jak <strong>na</strong>jprędzej uczynić, <strong>da</strong>mą tą bowiem był nie kto inny, tylko – Melania,<br />

która od samego początku <strong>ci</strong>ągle postępowała za nim z starostą bełskim.<br />

Widok jej, tak niespodziewany i tak bezpośredni po Stasi, odebrał mu zmysły zupełnie. Do<br />

tego jeszcze starosta bełski <strong>na</strong>chylił mu się do ucha i rzekł mu te słowa:<br />

– Jak się masz, Jędrzeju... proszę <strong>ci</strong>ę, nie mów tak głośno, bo słychać <strong>ci</strong>ę o pięć kroków.<br />

Była to niepotrzeb<strong>na</strong> przestroga, bo Jędrzej nie był w stanie przemówić coś choćby <strong>na</strong>j<strong>ci</strong>szej<br />

– ale ta przestroga go do reszty dobiła. Melania każde słowo słyszała, które mówił ze<br />

Stasią!<br />

Tak też było w isto<strong>ci</strong>e. Pomimo to jed<strong>na</strong>k, wi<strong>da</strong>ć było po Melanii, że pierwsze wrażenie,<br />

jakie <strong>na</strong> niej zrobiła ta podsłucha<strong>na</strong> rozmowa, już teraz przeszło – żal jej może było, że stanęła<br />

umyślnie tuż za Jędrzejem i przeko<strong>na</strong>ła się o tym dowodnie, o co go dotychczas tylko<br />

podejrzywała – ale i to już przeszło... i Melania w tej chwili była zupełnie spokojną i miała<br />

całą władzę <strong>na</strong>d sobą. Jakoż odezwała się pierwsza do niego:<br />

–A teraz ja będę nielitoś<strong>ci</strong>wą <strong>na</strong>d panem...<br />

– Pani! – przemówił Jędrzej, ale reszta stów pozostała mu w gardle.<br />

Melania postanowiła mś<strong>ci</strong>ć się i mówiła <strong>da</strong>lej:<br />

– I mam <strong>na</strong>wet prawo być nielitoś<strong>ci</strong>wą <strong>na</strong>d panem, bo nie raczyłeś mnie <strong>na</strong>wet przywitać...<br />

– Przepraszam panią – wymówił półgłosem Jędrzej.<br />

– Przebaczam panu. Pan dopiero wysiadłeś z powozu... Pędziłeś przez cały dzień i noc<br />

pocztą, aby być <strong>na</strong> tym balu, słusz<strong>na</strong> więc, że bal odniósł pierwszeństwo przede mną...<br />

– Tak... istotnie... ja dopiero co wszedłem do sali... właśnie muzyka się odezwała..<br />

– Ale tak jest... wszakże ja to sama widziałam...<br />

– Pani widziała...<br />

– Od tego momentu, jak pan wszedłeś do sali; i widzę pa<strong>na</strong> odtąd bez przerwy, nie widzia<strong>na</strong><br />

przez pa<strong>na</strong>...<br />

– Pani mi raczy łaskawie przebaczyć... prze<strong>ci</strong>eż sama pozycja moja...<br />

– Nie pozwalała panu mnie dojrzeć... I dlaczegoż pan mi <strong>taki</strong>e rzeczy powtarzasz? czy pan<br />

sądzisz, że i ja panu nie wierzę?<br />

– O ile się mogę domyślać z słów pani...<br />

– Jak to? więc pan sądzisz istotnie, że ja panu nie wierzę? ja, która pa<strong>na</strong> z<strong>na</strong>m od dzie<strong>ci</strong>ęctwa,<br />

która z<strong>na</strong>m każdą myśl pa<strong>na</strong>, każde <strong>na</strong>jdrobniejsze uczu<strong>ci</strong>e, która się podejmuję powiedzieć<br />

<strong>na</strong>przód, jak pan sobie w każdym a każdym wypadku postąpisz; jaż bym miała nie<br />

wiedzieć o tym, że pan jesteś jako skała, <strong>na</strong> której by moż<strong>na</strong> drugi koś<strong>ci</strong>ół budować?...<br />

Jędrzej westchnął z głębi piersi, Melania mówiła <strong>da</strong>lej:<br />

– Fe, panie Jędrzeju! tej wątpliwoś<strong>ci</strong> o mojej wierze w pa<strong>na</strong> nie byłabym się nigdy spodziewała<br />

po panu...<br />

– O! pani! a czyż ja mówię...<br />

– Pan tego nie mówisz, ale pan tak postępujesz, że już nic mówić nie trzeba...<br />

– Pani! pozwól mi... ja się usprawiedliwię...<br />

– Ale proszęż pa<strong>na</strong>, jak pan jesteś zabawny! Czyż pan sądzisz, że mnie potrzeba jakichkolwiek<br />

usprawiedliwień od pa<strong>na</strong>? Powia<strong>da</strong>m panu otwar<strong>ci</strong>e, że pa<strong>na</strong> z<strong>na</strong>m tak <strong>da</strong>wno i tak<br />

gruntownie, że mojej opinii o panu nic zachwiać nie zdoła, nie tylko to, co bym od kogo słyszała,<br />

nie tylko to, co bym sama słyszała, ale gdybym <strong>na</strong>wet <strong>na</strong> własne oczy widziała... Ale <strong>na</strong><br />

cóż tu mówić? pan wiesz aż <strong>na</strong>dto dobrze, jak <strong>da</strong>leko posuwam ufność moją i jak głębokie są<br />

moje przeko<strong>na</strong>nia...<br />

– Pani jesteś rzeczywiś<strong>ci</strong>e nielitoś<strong>ci</strong>wą...<br />

166


– Jakże? to pan tego nie lubisz? wszakże z<strong>da</strong>je mi się, że dopiero co prosiłeś panny podkomorzanki,<br />

aby była nielitoś<strong>ci</strong>wą <strong>na</strong>d panem, a przede mną skarżysz się <strong>na</strong> to?...<br />

W tym momen<strong>ci</strong>e polonez się skończył. Ale Melania jeszcze miała dosyć siły <strong>na</strong>d sobą, jakoż<br />

oparła się <strong>na</strong> ramieniu Jędrzeja i rzekła:<br />

–Ale kiedy pan tego nie lubisz, to ja pa<strong>na</strong> od tego uwolnię i budę litoś<strong>ci</strong>wszą <strong>na</strong>d panem.<br />

Proszę więc pa<strong>na</strong> teraz, żebyś mnie zaprowadził do pani podkomorzynej sędomirskiej i zaprezentował<br />

mnie jej i jej córce... Mój oj<strong>ci</strong>ec już się przedstawił tym <strong>da</strong>mom... wypa<strong>da</strong> więc i<br />

mnie poz<strong>na</strong>ć się z nimi. Przyz<strong>na</strong>m się panu <strong>na</strong>wet, że pannę podkomorzankę jestem bardzo<br />

<strong>ci</strong>ekawa poz<strong>na</strong>ć... po konwersacji waszej uważałam to, że musi to być bardzo wysoko wykształco<strong>na</strong><br />

panienka... Ja, w mojej prosto<strong>ci</strong>e ducha, nie potrafię zapewne wszystkich jej przymiotów<br />

ocenić, ale już samo zbliżenie się do niej będzie dla mnie pełne korzyś<strong>ci</strong>, a ile mi to<br />

szczęś<strong>ci</strong>a przyniesie, tego już panu <strong>na</strong>wet nie potrafię powiedzieć...<br />

Jędrzej nie wiedział już zupełnie, co się z nim dzieje. Szedł on jak pijany i <strong>da</strong>ł się Melanii<br />

prowadzić do podkomorzynej, która z staroś<strong>ci</strong>ną halicką i Stasią siedziała <strong>na</strong> sofie w samym<br />

rogu środkowej sali.<br />

Tam przyszedłszy, miał przedstawić Melanię tym <strong>da</strong>mom, ale słowa mu marły <strong>na</strong> ustach.<br />

Nie miał <strong>na</strong>wet tyle przytomnoś<strong>ci</strong> i siły, ażeby wymówić imię wojewodzianki inflanckiej –<br />

stał przed nimi blady jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>, chwiejący się <strong>na</strong> nogach i osłupiałymi oczyma wpatrzony w<br />

ziemię jak zbrodzień, przyprowadzony do wysłuchania wyroku śmier<strong>ci</strong>...<br />

Melania, z<strong>na</strong>jdująca przytomność w władzy <strong>na</strong>d sobą, a tę władzę w czystoś<strong>ci</strong> swego sumienia,<br />

widziała dobrze to pomieszanie Jędrzeja i miała teraz jeszcze obszerniejsze pole do<br />

zemsty: ale anielskie to serce nie z<strong>na</strong>ło zemsty prawdziwej... Melanii żal już było i tego, co<br />

Jędrzejowi powiedziała dotychczas, i nie miała już serca pastwić się <strong>na</strong>d nim <strong>da</strong>lej lub mś<strong>ci</strong>ć<br />

się... Jakoż opuś<strong>ci</strong>ła jego ramię <strong>na</strong>tychmiast i sama się przypomniała podkomorzynie i Stasi.<br />

Korzystał z tej niespodziewanej swobody swojej Jędrzej i ś<strong>ci</strong>snąwszy się swoją ręką<br />

ogromnie za czoło, jakby tym sposobem ch<strong>ci</strong>ał utłumić palące go pod czaszką płomienie,<br />

usunął się prędko od towarzystwa i zniknął w tłumie. Przebijał on się przez ten tłum z gwałtownoś<strong>ci</strong>ą<br />

u<strong>ci</strong>ekającego zbrodniarza, ażeby tylko jak <strong>na</strong>jprędzej wydobyć się z tej duszącej go<br />

atmosfery i jak <strong>na</strong>jprędzej zwarzoną piersią orzeźwiającego zaczerpnąć powietrza...<br />

Ale tak u<strong>ci</strong>ekającego schwy<strong>ci</strong>ł go nie<strong>da</strong>leko ode drzwi starosta bełski.<br />

– A ty gdzie tak prędko u<strong>ci</strong>ekasz? – spytał starosta.<br />

– Najokropniejsza migre<strong>na</strong>...<br />

– O! jakże <strong>ci</strong>ę żałuję... no, a cóż moja sztafeta przyszła zawczasu?<br />

– Bardzo... bardzo... dziękuję...<br />

– I wszystko dobrze? podkomorzanka pod niebem... Ale wiesz, że to cudow<strong>na</strong> ta twoja<br />

bella ... idę <strong>na</strong>tychmiast ją poz<strong>na</strong>ć... czy są w tej sali?...<br />

– Są... są... wszystkie razem... bardzo się dobrze zabawisz... – odpowiedział Jędrzej i wyrwawszy<br />

się prawie gwałtem z rąk brata swojej macochy, pobiegł czym prędzej <strong>da</strong>lej.<br />

Starosta popatrzył za nim, pomyślał chwilkę i potem powolnym krokiem zbliżył się do<br />

Melanii, która z tamtymi trzema <strong>da</strong>mami mieniała zwykłe, konwencjo<strong>na</strong>lne grzecznoś<strong>ci</strong>.<br />

Przybliżywszy się do nich starosta, przedstawił się podkomorzynie i Stasi, urządził małe kółko<br />

w ką<strong>ci</strong>e salonu i zasiadłszy w tym kółku obok Melanii, rozpoczął swoją wymowną, klasycznie-grzeczną,<br />

złośliwie dow<strong>ci</strong>pną, francusko-śliską rozmowę. Mitygowała go Melania, ile<br />

możnoś<strong>ci</strong>, w jego nieklasycznych wybrykach, ale niewiele to pomagało: starosta był w <strong>na</strong>jlepszym<br />

humorze...<br />

My wszakże musimy wró<strong>ci</strong>ć jeszcze raz do skarbnika.<br />

Kiedy poloneza zagrano, skarbnik, jak to już wiemy, stał przypadkiem tuż obok Flawiusza<br />

i przypatrywał się parom poczy<strong>na</strong>jącym taniec. Taniec się rzeczywiś<strong>ci</strong>e rozpoczął, wspaniałe<br />

pary malowniczym korowodem przesuwały się poprzed niego i skarbnik przypatrywał im się<br />

167


niby z wielkim zaję<strong>ci</strong>em, lecz w samej rzeczy <strong>da</strong>leko z większym jeszcze zaję<strong>ci</strong>em przypatrywał<br />

się Flawiuszowi – a lubo to czynił ukradkiem i jak to mówią, spod oka, wi<strong>da</strong>ć jed<strong>na</strong>k<br />

było, że skarbnik bardzo pilnie ba<strong>da</strong>ł całą figurę, budowę, wzrost tego <strong>ci</strong>ekawego dla siebie<br />

młodzieńca, a jego twarzy przypatrywał się z taką pilnoś<strong>ci</strong>ą, jakby ch<strong>ci</strong>ał odgadnąć z<strong>na</strong>czenie<br />

każdego jej rysu i stąd złożyć sobie albo całkowity jej wyraz, albo dojść tym sposobem jakichś<br />

zakrytych przed sobą i zagmatwanych tajemnic. Wi<strong>da</strong>ć też było po skarbniku zarazem,<br />

jakby go coś wyraźnie <strong>ci</strong>ągnęło, aby do Flawiusza przemówił, ale także, jakby go nieśmiałość<br />

lub jakaś in<strong>na</strong> siła powstrzymywała od tego.<br />

Krę<strong>ci</strong>ł tedy wąs stary szlach<strong>ci</strong>c i sam nie wiedział, co robić; ale <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e chrząknął mocno<br />

i rzekł niby do siebie:<br />

– Nie masz to prze<strong>ci</strong>e tak poważnego tańca w żadnym innym <strong>na</strong>rodzie...<br />

Na te słowa Flawiusz się oglądnął i widząc, że przy skarbniku nie masz więcej nikogo, odpowiedział<br />

mu obojętnie:<br />

– W samej isto<strong>ci</strong>e, jest to <strong>na</strong>jpiękniejszy taniec <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e...<br />

Tu wi<strong>da</strong>ć było, że Flawiusz miał także niezmyśloną ochotę zbliżyć się do skarbnika, ale się<br />

wahał; jed<strong>na</strong>k, jak to zwykle bywa u młodych, wahanie to trwało li jedną sekundę, jakoż zaraz<br />

rzekł Flawiusz:<br />

– Ale cóż też ja robię? wszakże to pan major Nieczuja...<br />

– Tak, moś<strong>ci</strong> dobrodzieju, a pan dobrodziej?<br />

– Jak to? czy pan major mnie nie poz<strong>na</strong>je? wszakże to parę tygodni dopiero temu, kiedy<br />

miałem zaszczyt siedzieć z panem przy jednym stole...<br />

– A to pewnie <strong>na</strong> leskim zamku?<br />

– A <strong>na</strong>turalnie...<br />

– Patrzajże waćpan dobrodziej, jak to u mnie pamięć już słaba albo raczej winą temu te<br />

wasze stroje. Nieprzyzwyczajony wzrok do nich nie umie was pod nimi rozróżnić...<br />

– Ja miałem przyjemność – mówił <strong>da</strong>lej Flawiusz – prezentować się siostrze pa<strong>na</strong> majora,<br />

pani podkomorzynie sędomirskiej, i przyz<strong>na</strong>m się panu dobrodziejowi, że już pa<strong>na</strong> szukałem<br />

po wszystkich salach, ażeby jednocześnie i panu złożyć moją atencję...<br />

– Co się odwlekło, to nie u<strong>ci</strong>ekło – odpowiedział skarbnik – jakoż bardzo panu dziękuję...<br />

pan już <strong>da</strong>wno we Lwowie?<br />

– Ja przyjechałem tutaj razem z panem chorążym. On wyjechał do Wiednia, a ja pozostałem...<br />

– Więc pan niestale trzymasz się chorążego?<br />

– Tak... niby stale i niby niestale ... Wiążą mnie bardzo dla mnie zaszczytne z panem chorążym<br />

stosunki, ale nie wiążą mnie stąd żadne <strong>taki</strong>e obowiązki, <strong>który</strong>m bym się musiał całkowi<strong>ci</strong>e<br />

poświę<strong>ci</strong>ć...<br />

– Powia<strong>da</strong>no <strong>na</strong>m, że pan miałeś wziąć od chorążego pełnomocnictwo do zarządzania jego<br />

majątkiem...<br />

– Ja? ale gdzież tam! ani mowy o tym nie było, ani bym przyjął <strong>na</strong> siebie coś podobnego;<br />

bo nie tylko, że nie czuję się powołanym do <strong>taki</strong>ej funkcji, ale <strong>na</strong>wet tego nie potrzebuję...<br />

Niezawisłość zresztą, cho<strong>ci</strong>ażby mierną, przenoszę <strong>na</strong>d wszelkie <strong>na</strong>jpiękniejsze w zawisłoś<strong>ci</strong><br />

widoki.<br />

– Tak, zapewne, jest to i moje z<strong>da</strong>nie... pan tedy we Lwowie bawisz sobie tylko z upodobania,<br />

czy może odtąd stałe już tutaj założysz sobie mieszkanie? Lwów jest to piękne miasto i<br />

jak widzę, bardzo się teraz podnosi.<br />

– Ja nie wiem wprawdzie jeszcze, gdzie się stale osiedlę, ale wątpię, ażebym Lwów miał<br />

wybrać do tego. Gdybym już wresz<strong>ci</strong>e miał koniecznie zamieszkać w mieś<strong>ci</strong>e, to prędzej obrałbym<br />

sobie Warszawę, gdzie mam mój dom własny i gdzie zresztą tak długo mieszkałem...<br />

– I gdzie pan urodzony zapewne?...<br />

– O! nie, panie. Ja nie jestem urodzony w Warszawie.<br />

168


– Tedy <strong>na</strong> prowincji, tak jak i my wszyscy, i także z polskich rodziców?<br />

– Mój oj<strong>ci</strong>ec był Polakiem – rzekł <strong>na</strong> to Flawiusz, mieszając się trochę i pragnąc jak <strong>na</strong>jprędzej<br />

zwró<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong> inny przedmiot rozmowę – ale moja matka była Francuzka. A pan dobrodziej<br />

zabawisz tu przez całe zapusty czy tylko do końca kontraktów?<br />

– Ja zapewne zabawię i dłużej.<br />

– Pan dobrodziej bardzo dobrze bawić się będziesz. Jak widzę, z<strong>na</strong>lazłeś tutaj mnóstwo<br />

z<strong>na</strong>jomych.<br />

– O! już to <strong>na</strong> z<strong>na</strong>jomych nie braknie, ale nie z każdym to z<strong>na</strong>jomym dobra zaraz zabawa.<br />

O ile słyszę, bawią się tu po <strong>na</strong>jwiększej częś<strong>ci</strong> w <strong>taki</strong>e sposoby, które dla mnie nie ze<br />

wszystkim przystępne. Tańce, a ja już nie do tańca – karty, a ja nie wiem, co tuz , a co kralka<br />

– gawędy o Paryżu, o królach i ich oblubienicach, a ja o tym tylko tyle, co z wieś<strong>ci</strong>. A prawdę<br />

mówiąc, może by też i warto co poga<strong>da</strong>ć o Francji, tylko nie pod tym względem. Pani kasztelanowa<br />

bardzo mi pa<strong>na</strong> chwali, żeś jej wiele rzeczy rozumnych powiedział o Francji i ostatnich<br />

tamtejszych z<strong>da</strong>rzeniach...<br />

– Pani kasztelanowa kazała sobie z<strong>da</strong>ć sprawę dokładną z rewolucji francuskiej, nie pozostało<br />

mi nic, jak wedle mojej możnoś<strong>ci</strong> spełnić jej wolę.<br />

– Ale bardzo to pięknie musiałeś się pan wywiązać z tego za<strong>da</strong>nia, kiedy sobie zasłużyłeś<br />

<strong>na</strong> pochwałę matrony, <strong>taki</strong>m celującej rozumem, a nie celującej wcale komplementami. Ja z<br />

mojej strony bardzo tego żałuję, że mnie przy tym nie było, bo lubo się to wie dokumentnie, o<br />

co tam temu <strong>na</strong>rodowi chodziło, jed<strong>na</strong>k niezłą byłoby rzeczą słyszeć o tym od <strong>na</strong>ocznego<br />

świadka.<br />

– A to rzecz niestraco<strong>na</strong>. Zostajemy obadwa we Lwowie i jeżeli panu majorowi coś <strong>na</strong> tym<br />

zależy, to możemy z<strong>na</strong>leźć niejedną tak swobodną godzinę, że się <strong>da</strong> w niej opowiedzieć to<br />

wszystko, co być może <strong>ci</strong>ekawym.<br />

– Bardzo mnie pan tym zobowiążesz. Ale to waćpan dobrodziej młody, a tu teraz zapusty,<br />

toż i trudno wiele wymagać... Jed<strong>na</strong>kże jeśliby kiedy wol<strong>na</strong> się z<strong>da</strong>rzyła godzinka, to proszę<br />

mi ją <strong>da</strong>rować, a będę ją umiał <strong>na</strong>leży<strong>ci</strong>e ocenić. Ja mieszkam wprawdzie z moją siostrą, ale<br />

mam parę kom<strong>na</strong>tek osobnych. Moja siostra <strong>na</strong> górze, a ja sobie <strong>na</strong> dole... przyz<strong>na</strong>m się panu,<br />

że nie lubię pomieszkania <strong>na</strong> piątrach; nie przywykłem do schodów i robi mi to subiekcję...<br />

Kiedy to mówił skarbnik, już było po polonezie i rozpierzchające się towarzystwo roztrą<strong>ci</strong>ło<br />

rozmawiających tak <strong>da</strong>leko od siebie, że już <strong>da</strong>lsza rozmowa stała się im niemożliwą.<br />

Mieli też podobno obadwa dosyć <strong>na</strong> dzisiaj, jakoż, nie szukając się wzajem, rozeszli się w<br />

swoje strony: Flawiusz <strong>na</strong>d spodziewanie swoje uszczęśliwiony, a skarbnik z miną także dosyć<br />

zadowoloną, lubo zamyśloną cokolwiek...<br />

W tym zamyśleniu przeszedł on się po wszystkich salach, potem zaczął się rozpatrywać,<br />

jakby szukał kogoś z z<strong>na</strong>jomych, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e obaczył siostrę i do tego całego kółka, w <strong>który</strong>m<br />

o<strong>na</strong> coraz z innymi <strong>da</strong>mami rozmowy starosty bełskiego słuchała, wolnym krokiem przystąpił.<br />

Obaczywszy skarbnika, i staroś<strong>ci</strong><strong>na</strong> halicka, i Melania, i podkomorzy<strong>na</strong>, i Stasia przemówiły<br />

po słowie do niego – tylko jeden starosta przypatrywał mu się z zniechcenia i milczał.<br />

Staroś<strong>ci</strong>e ani się śniło, że to jest jego tak bliski i tak niebezpieczny z<strong>na</strong>jomy – ale skarbnik<br />

wiedział już dobrze, kogo ma tu przed sobą, jakoż po krótkiej chwili zwró<strong>ci</strong>ł się ku niemu i<br />

rzekł do niego:<br />

– Jeśli mnie moja pamięć nie myli, to podobno będzie jw. starosta bełski?<br />

– A tak... niewątpliwie... – odpowiedział starosta, zrywając się z miejsca – ale niechże mi<br />

wolno będzie zapytać, od kogo mnie spotyka ten zaszczyt?<br />

– Jakże, panie starosto? więc nic, a nic zgoła mnie sobie nie przypomi<strong>na</strong>sz?<br />

– A czy jesteśmy z<strong>na</strong>jomi?<br />

– Oh! i jak <strong>da</strong>wni z<strong>na</strong>jomi!<br />

– Jak honor kocham, ani <strong>ci</strong>enia waćpa<strong>na</strong> dobrodzieja nie mogę z<strong>na</strong>leźć w pamię<strong>ci</strong>...<br />

169


– A pamiętaszże, panie starosto, dom nieboszczyka Chwaliboga w Suszycy?<br />

– Dom Chwaliboga... tak... to pamiętam... czy pan Chwalibóg?<br />

– Ale skądże też znowu? toż nie pamiętasz, panie, dnia tego, kiedy pan Gadomski marszałek<br />

się tak <strong>na</strong>gle był zjawił...<br />

– Ach! pamiętam coś trochę... pamiętam... czy pan Gadomski?<br />

– Ale gdzież znowu? – zawołał skarbnik śmiejąc się – przejdźmy tedy w czasy późniejsze.<br />

Więc już pewnie pamiętasz konfederację barską...<br />

– Konfederację barską? jakże chcesz, panie, prze<strong>ci</strong>eż sam w niej służyłem...<br />

– Otóż to jest. A przypomi<strong>na</strong>szże sobie miasteczko Wiśnicz i ów domek mały przy drodze,<br />

i owego staruszka Francuza...<br />

– Ach! to waćpan dobrodziej jesteś! – zawołał <strong>na</strong>gle– starosta i porwawszy równie <strong>na</strong>gle<br />

skarbnika pod ramię,. odprowadził go w ten moment od towarzystwa – to waćpan jesteś, kochany<br />

kolego! jakżeż... jakżesz się <strong>ci</strong>eszę! Ale patrz no pan, drogi panie, jak to mijają czasy!<br />

jak to pamięć człowieka niepew<strong>na</strong>! jak my się to zmieniamy! oh! niewymownie, bez pamię<strong>ci</strong><br />

się <strong>ci</strong>eszę, że pa<strong>na</strong> widzę... a jakeś mi pan zdrów, jak czerstwo wyglą<strong>da</strong>sz, jak silnie... ale to i<br />

niedziwno, <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> wsi, <strong>ci</strong>ągle w ruchu, <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> koniu... Wszakże pan Nieczuja?<br />

– A któż by inny?<br />

– Brat pani podkomorzynej?<br />

– Rodzony...<br />

– A to diabli mnie tam zanieśli... – mruknął sobie starosta pod nosem, a do<strong>da</strong>ł głośno: –<br />

pani podkomorzy<strong>na</strong> jakaż to miła, jak przyjem<strong>na</strong>, jak wykształco<strong>na</strong> osoba! a pan<strong>na</strong> podkomorzanka<br />

jaka ślicz<strong>na</strong>, to już doprawdy nie do opowiedzenia! Krótko mówiąc, jak długo żyję, tak<br />

dosko<strong>na</strong>łej pięknoś<strong>ci</strong> nie z<strong>da</strong>rzyło mi się spotkać ani tu, ani <strong>na</strong>wet w Paryżu... Cały świat jest<br />

nią zachwycony; gdyby ch<strong>ci</strong>ała tylko, cała młodzież by jej u nóg leżała. I pewnie będzie, bo<br />

pani podkomorzy<strong>na</strong> tu przez cały kar<strong>na</strong>wał zabawi. A i pan także?<br />

– A już to i ja zapewne.<br />

– Tedy w dwój<strong>na</strong>sób się <strong>ci</strong>eszę... bo to <strong>taki</strong>ego starego z<strong>na</strong>jomego nie co dzień się spotyka.<br />

A spodziewam się prze<strong>ci</strong>eż, że się będziemy często widywać. Słuchaj, panie kolego, u mnie są<br />

męskie zgromadzenia co piątek. Wybrałem piątek, bo to dzień, w <strong>który</strong>m nigdzie się nie gromadzą.<br />

Tedy cały świat u mnie. Z<strong>na</strong>jdziesz wszystko, co zechcesz, jest partia <strong>na</strong> każdą cenę,<br />

z<strong>na</strong>jdzie się i mariaszyk albo ćwik, kto go lubi; nie obchodzi się. nigdy bez poważnej gawędki,<br />

a dla <strong>taki</strong>ch starych i pocz<strong>ci</strong>wych przyja<strong>ci</strong>ół są kordialiki, słowo <strong>ci</strong> <strong>da</strong>ję, specjalne, bo to<br />

jeszcze z piwnicy mojego dzia<strong>da</strong>. Oprócz tego poz<strong>na</strong>sz tam jeszcze nie tylko całą <strong>na</strong>szą arystokrację,<br />

ale i wszystką młodzież, a to koniecznie potrzebne dla kogoś, <strong>który</strong> ma <strong>na</strong> wy<strong>da</strong>niu<br />

taką kuzynkę, o którą, ręczę za to, wszystko będzie konkurować, co żyje. Jakże tedy, mogę<br />

liczyć z pewnoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong> piątek?<br />

– Ha! kiedy tak, bo i owszem, nie omieszkam i ja też...<br />

– Ale to pewnie, sacrosante, parol, jak to mówiono w konfederacji.<br />

– Ha! to i parol.<br />

– Tedy bardzo się <strong>ci</strong>eszę, żem sobie złowił <strong>taki</strong>ego zacnego goś<strong>ci</strong>a. Jak to moja młodzież<br />

<strong>ci</strong>eszyć się będzie ze starego konfederata... Na rękach pa<strong>na</strong> nosić będą, <strong>da</strong>ję słowo honoru, a<br />

to jeszcze tym pewniej, ile że podobno do ostatniego momentu nie odpasałeś pałasza... Co to<br />

jest, kiedy w kim test z urodzenia ten duch rycerski, tak wspaniały po wszystkie czasy, a tak<br />

dzisiaj już rzadki! No, a tam w tej teraźniejszej wojnie? czyś<strong>ci</strong>e także tak dokazywali, jak<br />

niegdyś w konfederacji? a pamiętasz Wiśnicz, kolego?<br />

– Cha cha cha! już<strong>ci</strong> pamiętam – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – ale spodziewam się, że <strong>ci</strong> to <strong>na</strong> złe<br />

nie wyszło? Jesteś pewnie szczęśliwy...<br />

– Ha! może byłbym! – rzekł z westchnieniem starosta – bo <strong>ci</strong> się przyz<strong>na</strong>m, żem się w<br />

końcu przeko<strong>na</strong>ł... ale Pan Bóg nie dopuś<strong>ci</strong>ł mi tego.<br />

170


– Cóż? czy umarła?<br />

– W parę miesięcy potem.<br />

– A synek?<br />

– Także poszedł za matką! Już co tego, to do dziś dnia wyżałować nie mogę!... Byłbym<br />

miał teraz z niego po<strong>ci</strong>echę, byłbym tak jak ty pewnie zdrów, rumiany, wesoły... a tak, ot!<br />

kwaszę się, tetryczeję i już <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e zgorzkniałem do tego stopnia, że tylko to by mnie chyba<br />

mogło postawić <strong>na</strong> nogi, gdybym się jeszcze ożenił.<br />

– Ha! to smutno jest, panie bra<strong>ci</strong>e!<br />

– A zapewne, że smutno, ale cóż robić! Może się też miarkę przebierało za młodu, toż teraz<br />

Pan Bóg taką samą miarką odmierza. Ale słuchaj mnie, panie kolego! nie wspomi<strong>na</strong>j tam<br />

nikomu o tym waszym figlu wiśnickim. Niech wam Pan Bóg tego nie pamięta i ja wam już<br />

nie pamiętam, ale <strong>na</strong> tym niech będzie dosyć. Bo trzeba <strong>ci</strong> wiedzieć, że się to jakoś tak nieszczęśliwie<br />

ukryło, że się nikomu ani śni o tym. Byłem kawalerem i jestem nim do dziś dnia...<br />

Ale <strong>na</strong>wet niepotrzebnie to mówię, bo chybabym nie wiedział, z kim mam do czynienia, żebym<br />

miał coś podobnego przypuszczać... Cóż, kochany kolego?<br />

– Ale nie ma o czym mówić. Prze<strong>ci</strong>eż nie jestem babą...<br />

– No! oczewiś<strong>ci</strong>e! – zawołał uradowany starosta – jesteś mężem niedzisiejszym, żołnierzem<br />

szanowanym przez cały świat <strong>na</strong>sz, a jeszcze do tego moim, pochlebiam sobie, szczerym<br />

przyja<strong>ci</strong>elem... Dajże mi tedy rękę <strong>na</strong> piątek, ale prędzej, bo oto już grają menueta, a ja jestem<br />

angażowany... Taki stary, a jeszcze tańcuje! cha cha cha! a co, panie! – zakończył starosta i<br />

do<strong>da</strong>ł jeszcze <strong>ci</strong>cho – ale nie wy<strong>da</strong>wajże mnie i z wieku. Do widzenia więc w piątek!<br />

Tak zażył skarbnika giętki <strong>na</strong> wszystkie strony starosta.<br />

Tymczasem w sali zorganizował się już menuet i zaczęto go tańczyć. Stasia stanęła z Flawiuszem.<br />

Flawiusz odz<strong>na</strong>czał się w tym tańcu osobliwszą zręcznoś<strong>ci</strong>ą i gracją, i to do tego<br />

stopnia, że cała grupa goś<strong>ci</strong> stała około niego, przypatrując się jego wystudiowanym formom,<br />

które umiał <strong>na</strong><strong>da</strong>wać swojej zgrabnej figurze, a po <strong>który</strong>ch <strong>na</strong> pierwszy rzut oka moż<strong>na</strong> było<br />

poz<strong>na</strong>ć ów nieporów<strong>na</strong>ny talent i ochotę do tańca, co jeżeli nie jest wrodzone, <strong>da</strong> się <strong>na</strong>być<br />

tylko bardzo za młodu i tylko <strong>na</strong> ziemi oświeconej słońcem południowego nieba. Nie tańcująca<br />

młodzież zazdroś<strong>ci</strong>ła Flawiuszowi z całego serca tej zręcznoś<strong>ci</strong> francuskiej w tańcu, ale<br />

może jeszcze <strong>da</strong>leko więcej zazdroś<strong>ci</strong>ła mu pięknej podkomorzanki, która teraz niezrów<strong>na</strong>ną<br />

pięknoś<strong>ci</strong>ą swoją zwró<strong>ci</strong>ła tak powszechną uwagę <strong>na</strong> siebie, że w całym zgromadzeniu nie<br />

mówiono o niczym innym jak o niej i przepowia<strong>da</strong>no niestworzone rzeczy o różnych dobrach<br />

i milio<strong>na</strong>ch w gotówce, które to po matce, to po jej kontuszowym wujaszku miały przypa<strong>da</strong>ć <strong>na</strong> nią.<br />

Skarbnik stał <strong>na</strong> boku i przypatrywał się także tańcom, ale podobno niewiele widział, bo<br />

dziwnie był zamyślony w tej chwili. Tysiące <strong>na</strong>jróżniejszych domysłów i kombi<strong>na</strong>cyj snuło<br />

mu się po głowie, które ch<strong>ci</strong>ał koniecznie przyprowadzić do ładu, co kiedy mu się nie u<strong>da</strong>wało<br />

tak łatwo, rodziło w nim pewien niepokój i nie<strong>ci</strong>erpliwość. Do tej nie<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong> przyczyniała<br />

się także i ta uwaga, że Jędrzeja nie mógł nigdzie obaczyć <strong>na</strong> sali. Jędrzej, jak wybiegł<br />

po polonezie z sali, tak do tego momentu się nie pokazal...<br />

Wszakże wkrótce taniec się skończył.<br />

Skarbnik ch<strong>ci</strong>ał się w ten moment zbliżyć do siostry, aby ją o Jędrzeja zapytać, ale było to<br />

niepodobnym. Z<strong>na</strong>jdując się w towarzystwie, jest się jego niewolnikiem. I podkomorzy<strong>na</strong>, i<br />

skarbnik musieli każde z osob<strong>na</strong> zajmować się gośćmi, którzy przystępowali do nich z powinszowaniami<br />

i grzecznoś<strong>ci</strong>ami z powodu szczęśliwego wrażenia, jakie zrobiła Stasia.<br />

I trwało to tak jeszcze z godzinę.<br />

Aż dopiero kiedy po północy zaczęły się sale wypróżniać i podkomorzy<strong>na</strong> wraz z bratem i<br />

córką wychodzili także za tłumem goś<strong>ci</strong>, szepnęła o<strong>na</strong> do niego:<br />

– Proszę <strong>ci</strong>e, i cóż się stało z Jędrzejem?<br />

171


– Jak mi Bóg miły, tak nie wiem – odrzu<strong>ci</strong>ł skarbnik – i <strong>na</strong>wet prawdę mówiąc, trochę<br />

mnie to zadziwia.<br />

– A mnie nie trochę, bo po prostu nie mogę tego rozumieć. Powtarzam <strong>ci</strong> moją starą piosnkę,<br />

że się tu w tym jakieś osobliwsze kryją tajemnice, a może <strong>na</strong>wet i jakie intrygi,<br />

– Nie będzie tu zapewne nic tak bardzo osobliwego – zakończył półgłosem skarbnik – lecz<br />

w każdym razie, trzeba <strong>na</strong>m ,się będzie <strong>na</strong>d tym sumiennie <strong>na</strong>radzić. Tylko nie wspomi<strong>na</strong>j <strong>na</strong><br />

teraz nic o tym Stasi, bo jak uważam, idzie tu już o nią nie żartem, a może się też waży i<br />

szczęś<strong>ci</strong>e całego ży<strong>ci</strong>a.<br />

172


XIII<br />

Bal u pani kasztelanowej kamieńskiej był, jakeśmy to widzieli, <strong>na</strong>dzwyczaj ważną chwilą<br />

niemal dla wszystkich osób, występujących w <strong>na</strong>szej powieś<strong>ci</strong>.<br />

Niejed<strong>na</strong> sprawa, dotychczas prawie podrzęd<strong>na</strong> albo tylko domyśl<strong>na</strong>, wystąpiła tutaj <strong>na</strong> jaśnią<br />

i <strong>na</strong>brała właś<strong>ci</strong>wego sobie z<strong>na</strong>czenia, niejedno postanowienie, dotychczas tylko błąkające<br />

się w myśli, tutaj ostatecznie dojrzało, niejedno uczu<strong>ci</strong>e zresztą, dotychczas <strong>ci</strong>emne i niezrozumiane,<br />

wydobyło się z swego <strong>ci</strong>emnego zamknię<strong>ci</strong>a i zawołało głosem grzmiącym o<br />

swoje prawa!<br />

Chcąc sobie dokładnie z<strong>da</strong>ć sprawę ze wszystkich zmian tych, które nie tylko zaszły już<br />

rzeczywiś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> owym balu, ale które także zrodziły przez się zarody do <strong>da</strong>lszych, może niespodziewanych<br />

zupełnie, ale niemniej przeto nieodzownych wypadków, <strong>na</strong>leżałoby <strong>na</strong>m teraz,<br />

bezpośrednio po balu, być wszędzie, wszystkich podsłuchać w ich własnych domach i<br />

wszystko przejrzeć od razu.<br />

Ale niestety! nie wystarczy <strong>taki</strong>emu zachceniu myśl ludzka – a nie dopiero pióro...<br />

Nie pozostaje <strong>na</strong>m tedy nic innego, jak pod<strong>da</strong>ć się koniecznej w <strong>taki</strong>ch wypadkach kolei,<br />

która <strong>na</strong>s, lubo <strong>na</strong> dłuższej cokolwiek drodze, jed<strong>na</strong>k zawsze do tego samego zawiedzie celu.<br />

Przy tym wszakże, lubo kolejnym z<strong>da</strong>waniu sprawy, będziemy główny wzgląd mieli <strong>na</strong> to,<br />

ażeby bieg sprawoz<strong>da</strong>nia nie tamował biegu <strong>da</strong>lszych wypadków.<br />

Zaczy<strong>na</strong>jąc zaś od Jędrzeja, u<strong>da</strong> się to z łatwoś<strong>ci</strong>ą.<br />

Owóż tedy Jędrzej, usunąwszy się tak <strong>na</strong>gle z balowych tłumów, wybiegł <strong>na</strong>jpierw w galerię.<br />

Paliło mu się w głowie, niesłychaną dusznoś<strong>ci</strong>ą ś<strong>ci</strong>skało się serce – trza mu było powietrza...<br />

Ale lubo otwartej galerii miał aż <strong>na</strong>dto i to <strong>na</strong>wet dosyć mroźnego powietrza, nic mu to<br />

zgoła nie pomagało. Jego członki aż kostniały <strong>na</strong> zimnie, mroźny wiatr obejmował całą postać<br />

jego w lodowate ramio<strong>na</strong> – a pomimo to prze<strong>ci</strong>eż kipiała mu krew koło serca i zawracała się<br />

głowa pod coraz od<strong>na</strong>wiającymi się <strong>ci</strong>osami odebranych dopiero wrażeń...<br />

Ochłodziwszy się trochę <strong>na</strong> zimnie, Jędrzej po kilka razy się zapędzał, aby do sal balowych<br />

powró<strong>ci</strong>ć; ale ani razu nie doszedł <strong>da</strong>lej, jak do progu antykamery. Jak tylko z tego progu rzu<strong>ci</strong>ł<br />

okiem w głąb kom<strong>na</strong>t, oświeconych jarzącym światłem, i przypomniał sobie, że w tych<br />

kom<strong>na</strong>tach z<strong>na</strong>jduje się i Melania, i Stanisława, to go zaraz jakaś taka obejmowała trwoga,<br />

jakieś tak straszne go opanowywało uczu<strong>ci</strong>e, że tra<strong>ci</strong>ł od razu ufność w siebie i swoje siły i<br />

<strong>na</strong>zad <strong>na</strong> galerię powracał...<br />

Powró<strong>ci</strong>wszy <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e po raz ostatni od tego fatalnego progu, zbiegł ze schodów, wsiadł<br />

do powozu i kazał się zawieźć do siebie.<br />

Z<strong>na</strong>lazłszy się sam <strong>na</strong> sam w swym pomieszczeniu, odetchnął trochę swobodniej, a będąc<br />

pewnym przy<strong>na</strong>jmniej tego, że w tej chwili ani zabrnie głębiej w miłość dla Stasi, ani usłyszy<br />

<strong>ci</strong>erpkich i rozdzierających mu serce, a tak sprawiedliwych wyrzutów Melanii – zaczął się<br />

zasta<strong>na</strong>wiać <strong>na</strong>d swoim położeniem.<br />

Położenie to było w samej isto<strong>ci</strong>e fatalne.<br />

173


Położenie to stało się już niebezpiecznym <strong>na</strong>tenczas, kiedy Jędrzej poz<strong>na</strong>ł Stanisławę w<br />

Warszawie i <strong>da</strong>wszy rozwinąć się swojemu młodzieńczemu uczu<strong>ci</strong>u dla niej, nie pomyślał<br />

<strong>na</strong>tychmiast o tym, jakim by sposobem miał się odsunąć od wojewodzianki i podkopać zawczasu<br />

rachuby, jakie wojewo<strong>da</strong>, głównie zaś jego córka, zakła<strong>da</strong>li <strong>na</strong> nim od <strong>da</strong>w<strong>na</strong>. Gdyby<br />

był Jędrzej w tych rachubach widział tylko istotnie samo zimne wyrachowanie, byłby był bez<br />

wątpienia nie wahał się ani chwili cały swój stosunek z domem wojewodziańskim nie tylko<br />

podkopać, ale <strong>na</strong>wet zerwać od razu i <strong>na</strong> zawsze. Jego uczu<strong>ci</strong>e dla Stasi było już <strong>na</strong>tenczas tak<br />

silne i tak dla niego konieczne, że byłby mu nie tylko przyjaźń jednego domu, ale <strong>na</strong>wet i<br />

przyjaźń całego świata poświę<strong>ci</strong>ł. Ale o zimnej i sam tylko interes <strong>na</strong> celu mającej rachubie<br />

nie mogło tu być ani mowy. Dom wojewody, lubo nie błyszczący osobliwymi bogactwy, był<br />

jed<strong>na</strong>k domem se<strong>na</strong>torskim – Jędrzej, lubo miał przed sobą z<strong>na</strong>cznej możnoś<strong>ci</strong> widoki, był<br />

jed<strong>na</strong>k zawsze tylko zwykłym szlach<strong>ci</strong>cem, jakich było miliony w Polsce – se<strong>na</strong>torska córka<br />

mogła zawsze z<strong>na</strong>leźć sobie <strong>taki</strong>ego szlach<strong>ci</strong>ca i nie potrzebowała nigdy do z<strong>na</strong>lezienia go tak<br />

<strong>da</strong>lekich używać zabiegów. W swojej skromnej o sobie, a <strong>na</strong>jlepszej o innych, opinii tak myślał<br />

Jędrzej – a lubo może w tym względzie, przy<strong>na</strong>jmniej co do wojewody, cokolwiek się<br />

mylił, nic <strong>na</strong>m jed<strong>na</strong>k do tego – tak myślał Jędrzej, a właś<strong>ci</strong>wie mówiąc, <strong>na</strong>wet wcale nie myślał,<br />

bo myśl o zimnych rachubach nie postała mu w głowie. Prze<strong>ci</strong>wnie <strong>na</strong>wet, jeśli go wojewo<strong>da</strong><br />

jeszcze dzieckiem przyjął do swego domu i uważał <strong>ci</strong>ągle tak jak <strong>na</strong>jbliższego krewnego<br />

i nieledwie jak sy<strong>na</strong>, miał sobie to Jędrzej za zaszczyt, za łaskę prawie, za którą oprócz<br />

szczerej wdzięcznoś<strong>ci</strong>, żadnego innego nie z<strong>na</strong>jdował w sobie uczu<strong>ci</strong>a. Wszakże ta wdzięczność<br />

była jeszcze niczym prze<strong>ci</strong>wko temu, że przeżywszy tak długie lata w tak otwartej, tak<br />

szczerej, bo dzie<strong>ci</strong>ęcej jeszcze przyjaźni z Melanią, i z<strong>na</strong>jąc ją przez wszystkie te lata tak czystą,<br />

tak nieskalaną, tak anielską istotą, sam, w samej rzeczy, w samej głębi swojego serca tak<br />

stanowczo się do niej przywiązał, że tego przywiązania nie mógł w żaden sposób utaić, nie<br />

mógł nigdy się zaprzeć przed sobą. Przyjaźn ta <strong>na</strong>wet była <strong>da</strong>leko donośniejszą, niżeli wiemy<br />

z dotychczasowych wypadków: ileż to bowiem razy Jędrzej i Melania, będąc jeszcze półdziećmi,<br />

marzyli sobie o swojej, ubarwionej wprawdzie wyobraźnią dzie<strong>ci</strong>ęcą, lecz niemniej<br />

przeto rzeczywistej przyszłoś<strong>ci</strong>! Ileż to razy, budując pyszne pałace z kart, budowali je zawsze<br />

tak, że jed<strong>na</strong> połowa była przez<strong>na</strong>czo<strong>na</strong> dla niej, a druga dla niego! Ileż razy ukła<strong>da</strong>li sobie<br />

plany paradnych, nie widzialnych dotąd ogrodów, które mieli razem zakła<strong>da</strong>ć, razem w nich.<br />

szczepić drzewka, razem hodować kwiaty, razem wspaniałe stawiać altany i razem potem<br />

kiedyś, już w zgrzybiałej staroś<strong>ci</strong>, pod <strong>ci</strong>eniem drzew tych i altan rozpamiętywać dzieje długoletniej<br />

wędrówki, ręka w rękę ze sobą odbytej od kolebki do grobu! Ileż to razy ukła<strong>da</strong>li<br />

projekta <strong>da</strong>lekich gdzieś za morze podróży, wojen wielkich i długich lub jakichś wypraw długich<br />

po złote runo, wyobraźnią dzie<strong>ci</strong>ęcą tworzonych; a w tych podróżach, wyprawach, a <strong>na</strong>wet<br />

woj<strong>na</strong>ch, wszędzie byli oboje, wszędzie w tym nierozdzielnym zbrataniu, które, jak się<br />

z<strong>da</strong>wało nie mieć w ich pamię<strong>ci</strong> początku, tak miało być i bez końca! – Tych zwierzeń i planów,<br />

i rojeń dzie<strong>ci</strong>ęcych, opowia<strong>da</strong>nych sobie <strong>na</strong>wzajem z <strong>na</strong>jrzetelniejszą wiarą w ich prawdę,<br />

słuchał nieraz wojewo<strong>da</strong> z ka<strong>na</strong>py – słuchał i czasem sam im pomagał – a w końcu zawsze<br />

przybliżał się do nich, całował w czoło oboje i mówił: – Ciesz<strong>ci</strong>e się moje dzie<strong>ci</strong> i Bogu dziękuj<strong>ci</strong>e,<br />

że wam dozwala tak wcześnie rozpoczy<strong>na</strong>ć budowę szczęś<strong>ci</strong>a <strong>na</strong> całe ży<strong>ci</strong>e.<br />

Wszystkie te sceny, wiążące się z sobą w jeden długi łańcuch nierozłącznych od siebie<br />

ogniw, a wzmocniony jeszcze tak wyraźnymi słowami ojca, Jędrzej pamiętał tak dobrze, jak<br />

się pamięta wszystkie pierwsze wrażenia – a co więcej, Jędrzej czuł ten łańcuch <strong>na</strong> sobie, czuł<br />

go <strong>na</strong> swoich rękach i nogach i widział siebie przykutym nim do tej istoty, którą przypadek<br />

czy przez<strong>na</strong>czenie rzu<strong>ci</strong>ło jeszcze dzieckiem w jego obję<strong>ci</strong>a.<br />

W późniejszym czasie, kiedy Jędrzej już dorósł, kiedy więcej ziemi weszło w jego organizm,<br />

kiedy jego umysł trochę, więcej otrzeźwiał i lepiej rozwinięte zmysły zaczęły się stawać<br />

czulszymi <strong>na</strong> kształty i formy zewnętrzne, kiedy, mówię, <strong>na</strong>tenczas spojrzał czasem <strong>na</strong> Mela-<br />

174


nię tym okiem, jakim zwykle <strong>na</strong>jpierwiej ogarniamy każdą wzrokowi <strong>na</strong>szemu podlegającą<br />

istotę, to wtedy nieraz różne, zupełnie nowe <strong>na</strong>suwały mu się myśli, czasem <strong>na</strong>wet dość dziwne<br />

się obudzały uczu<strong>ci</strong>a. Jakoż już wtedy nie tylko to przychodziło mu <strong>na</strong> myśl, że Melania<br />

formami swoich objawów zewnętrznych nie odpowia<strong>da</strong> wcale formom marzonych przezeń i<br />

częstokroć tak już gorąco pragnionych ideałów, skąd się w jego duszy zaczął odzywać jakiś<br />

rodzaj niesmaku; – ale co <strong>da</strong>leko ważniejsza, Jędrzej zaczął coraz więcej czuć <strong>na</strong> sobie ów<br />

łańcuch, <strong>który</strong>m <strong>na</strong> samym wstępie do ży<strong>ci</strong>a był tak nielitoś<strong>ci</strong>wie związanym. Młodość, peł<strong>na</strong><br />

zapału w sercu, peł<strong>na</strong> wyobraźni w gorącej głowie, peł<strong>na</strong> jakichś niezrozumiałych pragnień w<br />

tej otwierającej się piersi, która by ch<strong>ci</strong>ała albo cały świat nowy wyrzu<strong>ci</strong>ć z siebie, albo przy<strong>na</strong>jmniej<br />

zburzyć spleśniałe twierdze starych opinii i wyz<strong>na</strong>ń – młodość, mówię, nie lubi żadnych<br />

więzów <strong>na</strong> sobie. Cho<strong>ci</strong>ażby <strong>na</strong> nic nie miała użyć swojej nieograniczonej swobody,<br />

świadomość jed<strong>na</strong>k, że tej swobody nie ma, tłumi jej serce i dławi oddech w jej piersi. Takiego<br />

samego uczu<strong>ci</strong>a doświadczał także i Jędrzej. Patrząc <strong>na</strong> innych, jako są wolni i jak mogą <strong>na</strong><br />

wstępie do ży<strong>ci</strong>a rzucać się <strong>na</strong> każdą drogę, która im się podoba i <strong>na</strong> tej drodze marzyć <strong>na</strong>jbujniejsze<br />

<strong>na</strong>dzieje – i patrząc znowu <strong>na</strong> siebie, jak jest już teraz związany i z każdej drogi<br />

będzie musiał w końcu <strong>na</strong>wró<strong>ci</strong>ć do przygotowanej dla siebie niewoli, mówił tylko do siebie:<br />

– Czemuż nie jestem jak oni! – i wtedy <strong>ci</strong>ężkie mu się z ś<strong>ci</strong>śnionej piersi wydzierało westchnienie.<br />

Uczu<strong>ci</strong>a te jed<strong>na</strong>k, lubo czasem dotkliwe, były tylko przelotne. Melania jeszcze wtenczas<br />

miała wiele okolicznoś<strong>ci</strong> za sobą. Najpierw tedy pomagało jej miejsce, pomagały jej czasy.<br />

Miejsce – Warszawa i czasy jej szalonego zepsu<strong>ci</strong>a, które może tylko z tym większą łatwoś<strong>ci</strong>ą<br />

byłyby jej zaszkodziły u innego młodzieńca, stały się silnym puklerzem dla niej w czystym i<br />

szlachetnym sercu Jędrzeja. Widział on wprawdzie co dzień to nowe, co dzień wspanialsze<br />

pięknoś<strong>ci</strong>, ale widział zarazem, jak zatrutym powietrzem oddychały te twarze anielskie, w<br />

jakim błotnistym kale walały się te perły błyszczące. Im z<strong>na</strong>komitsza piękność, tym więcej<br />

brud<strong>na</strong>, więcej grząska była koło niej ziemia. Ta myśl zrażała i utrzymywała <strong>na</strong> wodzy Jędrzeja.<br />

Tą myślą rozczarowany ze swych ideałów, powracał on do Melanii, już nie jak do<br />

przygotowanej dla siebie niewoli, ale, jakeśmy o tym już wspomnieli powyżej, jakby do brzegu<br />

zielonej, orzeźwiającej oazy. Drugą okolicznoś<strong>ci</strong>ą, która stała <strong>na</strong> straży Jędrzeja <strong>na</strong> rzecz<br />

Melanii, była jej miłość. Miłość ta, która się w niej rozwinęła trybem zwyczajnym, a rozwinęła<br />

się wcześniej, jak to zwykle się dzieje u kobiet, nie była już od <strong>da</strong>w<strong>na</strong> tajemnicą dla niego.<br />

Tę miłość czuł on w każdym jej oddechu, widział w każdym spojrzeniu, słyszał w każdym<br />

jej słowie – a lubo czuł to zarazem, że tej miłoś<strong>ci</strong> nie odpłaca równą miłoś<strong>ci</strong>ą w swym sercu –<br />

szanował ją jed<strong>na</strong>k z serca, musiał być wdzięcznym za nią i z wdzięcznoś<strong>ci</strong>ą przyjmować.<br />

Atoli trze<strong>ci</strong>ą i <strong>na</strong>jważniejszą zapewne okolicznoś<strong>ci</strong>ą, przeważającą <strong>na</strong>tenczas całą sprawę <strong>na</strong><br />

korzyść Melanii, było to, że Jędrzej do zejś<strong>ci</strong>a ze swojej dotychczasowej kolei nie miał żadnego<br />

powodu.<br />

Jakoż rzecz jest pewną, że gdyby się był <strong>taki</strong> powód nie z<strong>na</strong>lazł, Jędrzej byłby nigdy z tej<br />

kolei nie zboczył i byłby zapewne już dzisiaj <strong>na</strong>jszczęśliwszej żony dosyć zadowolonym mężem.<br />

Ale <strong>taki</strong> powód się z<strong>na</strong>leźć musiał, nie tu, to ówdzie, nie dziś, to jutro, albo może aż<br />

pozajutro, co by było jeszcze <strong>da</strong>leko gorzej. Taki powód musiał się z<strong>na</strong>leźć już dla tego samego,<br />

że ideały, choćby <strong>na</strong>jszczęśliwszej wyobraźni młodzieńczej, nie są nigdy tak bardzo wybredne,<br />

ażeby <strong>da</strong>leko piękniejsze jeszcze pierwowzory nie mogły się z<strong>na</strong>leźć w <strong>na</strong>turze; – ale<br />

jeszcze więcej dla tego, że Opatrzność nie zbudowała żadnej z dróg prowadzących do cnoty w<br />

ten sposób, ażeby po jej obudwóch stro<strong>na</strong>ch nie było <strong>da</strong>leko więcej choć pozornych powodów,<br />

kuszących <strong>na</strong>s do zboczenia z niej, niżeli jest u jej celu pokusy do wytrwania przy niej<br />

do końca. Tak jest i tak zawsze być musi – bo i<strong>na</strong>czej cnota nie byłaby cnotą, a przy<strong>na</strong>jmniej<br />

nie byłaby żadną zasługą.<br />

Bądź co bądź wszakże, <strong>taki</strong> powód się z<strong>na</strong>lazł.<br />

175


Jędrzej poz<strong>na</strong>ł Stanisławę i jakeśmy to widzieli, z<strong>na</strong>lazł w niej żywy pierwowzór <strong>da</strong>wno<br />

marzonego przez siebie ideału. Już same zewnętrzne formy tej młodziutkiej jeszcze <strong>na</strong>ówczas<br />

dziewczyny zrobiły <strong>na</strong> nim tak silne wrażenie, że mu się oprzeć nie mógł <strong>na</strong> żaden sposób –<br />

ale wzajemne udzielenie się jej sercem i duchem podbiło go dla niej do reszty. Miłość ta, do<br />

której go od lat tylu przygotowywała i usposabiała Melania, a która się w nim żadną miarą<br />

obudzić nie mogła, obudziła się teraz w jednej sekundzie, obudziła się i wulkanicznym rozgorzała<br />

płomieniem – ale się obudziła i rozgorzała dla Stasi.<br />

Pod wpływem tej tak długo tłumionej i tak <strong>na</strong>gle wybuchłej miłoś<strong>ci</strong> Jędrzej był jak pijany,<br />

jak się zwykle bywa, kiedy się ma lat dwadzieś<strong>ci</strong>a, serce mogące zmieś<strong>ci</strong>ć w sobie świat cały,<br />

a kocha się jedną tylko dziewczynę i kocha się po raz pierwszy...<br />

W pierwszych dniach Jędrzej nie z<strong>da</strong>wał sobie żadnego rachunku – był jeszcze zawsze pijany...<br />

Po kilku dniach przyszła mu myśl o Melanii. Ta myśl go przestraszyła, ta myśl go taką<br />

przejęła trwogą, że nie wiedząc, co ma począć ze sobą, u<strong>ci</strong>ekł od niej...<br />

Dawniejsze jego stosunki <strong>na</strong>stręczyły mu łatwą do tego sposobność.<br />

Potem wybuchła woj<strong>na</strong>.<br />

Podczas wojny ta trwoga, przed którą u<strong>ci</strong>ekł, u<strong>ci</strong>ekła sama od niego. Wypłoszyły ją<br />

grzmoty dział ustawiczne i trudy wojenne; wypłoszyła ją wresz<strong>ci</strong>e in<strong>na</strong> trwoga, owa olbrzymia,<br />

rozpaczliwa, śmiertel<strong>na</strong> trwoga, która jak duch złowieszczy zawiesiła się w powietrzu i<br />

powiewając strasznym całunem śmier<strong>ci</strong>, konwulsyjne sprawiała drżenia w całym <strong>na</strong>rodzie.<br />

Nie było czasu myśleć wtedy o kochających dziewczętach, nie było serca dla innej trwogi.<br />

A lubo czasem przy obozowym ognisku, kiedy sen zmorzył strudzone <strong>ci</strong>ało, pokazały się<br />

duszy jego czarne, myślące oczka albo zawiała przed nim w powietrzu biała z koralowymi<br />

ozdobami sukienka – toż to było tylko senne marzenie, podobne raczej przelotowi białego<br />

anioła <strong>na</strong>d uśpionym żołnierzem i nie mające w sobie ani jednego tchnienia zatruwającej grozy...<br />

Po wojnie Jędrzej wró<strong>ci</strong>ł do domu.<br />

Jakoż tutaj dopiero zaczy<strong>na</strong> się epoka, w której warto jest śledzić i godzi się z całą surowoś<strong>ci</strong>ą<br />

sądzić jego myśli i jego uczynki; do tego czasu bowiem Jędrzej już dojrzał zupełnie i<br />

odtąd myśli o sobie i powinien wiedzieć, co robi. Pierwszym też jego postanowieniem, gdy<br />

osiadł <strong>na</strong> wsi, było zba<strong>da</strong>ć dokładnie siebie samego, zba<strong>da</strong>ć swe położenie i wytknąć sobie<br />

<strong>na</strong><strong>da</strong>l pewną drogę postępowania. I Jędrzej zrobił to wszystko. Jakoż skutkiem tego zba<strong>da</strong>nia<br />

siebie była <strong>na</strong>jpierw ta pewność, że nie może się zaprzeć miłoś<strong>ci</strong>, którą miał i żywił dla Stasi.<br />

Miłość ta była miazgą jego uczu<strong>ci</strong>a, słońcem dla jego myśli i stała się przez to warunkiem<br />

<strong>da</strong>lszego ży<strong>ci</strong>a. Żyć bez tej miłoś<strong>ci</strong>, a wcale nie żyć, było mu dzisiaj już jedno.<br />

Z <strong>taki</strong>m usposobieniem oczewiś<strong>ci</strong>e nie miał już myśleć co o Melanii. Od<strong>da</strong>ć się jej <strong>na</strong>tenczas,<br />

kiedy już nie <strong>na</strong>leżał do siebie, nie było podobieństwem – a zmusić siebie do tego koniecznie,<br />

nie widział wcale, ażeby to mogło choćby i dla niej samej przynieść pożą<strong>da</strong>ne owoce.<br />

Pomimo to jed<strong>na</strong>k żal mu było Melanii. Wiedział on dobrze, że <strong>taki</strong> zawód z jego strony<br />

będzie ją bardzo wiele kosztować – ten zawód bolał go <strong>na</strong>wet bardzo dotkliwie, bo czuł to, że<br />

jego własne postępowanie przez cały <strong>ci</strong>ąg swojej młodoś<strong>ci</strong> w <strong>taki</strong>m razie upoważni Melanię<br />

do głębokiego żalu do niego, upoważni ją <strong>na</strong>wet do bardzo usprawiedliwionych zarzutów. Ale<br />

po<strong>ci</strong>eszał się w tym Jędrzej <strong>na</strong>tenczas. Po<strong>ci</strong>eszał się rozsądkiem Melanii, po<strong>ci</strong>eszał się wrzekomym<br />

chłodem jej umysłu i serca, po<strong>ci</strong>eszał się jej charakterem, <strong>który</strong>, <strong>na</strong>jwyższą<br />

.sumiennoś<strong>ci</strong>ą <strong>na</strong>tchniony, potrafi w końcu sprawiedliwie osądzić jego położenie i nie zechce<br />

wymagać tego od niego, ażeby za dzie<strong>ci</strong>ęce uczu<strong>ci</strong>a swoje pokutował bólem i skrzywieniem<br />

drogi całego ży<strong>ci</strong>a.<br />

Tak rozumował Jędrzej i wskutek tego postanowił nieodmiennie odsunąć się od Melanii <strong>na</strong><br />

zawsze. A ponieważ wiedział to dobrze, że raptowne zerwanie tak za<strong>da</strong>wnionych stosunków<br />

176


mogłoby tylko <strong>na</strong>dto dotkliwe jej przynieść bóle i smutki, a tych smutków ch<strong>ci</strong>ał jej jak <strong>na</strong>jwięcej<br />

oszczędzić; więc postanowił sprawę tę odbyć jak <strong>na</strong>jpowolniej. Stosunków swoich z<br />

Melanią nie ch<strong>ci</strong>ał on zerwać, ale ch<strong>ci</strong>ał je rozchwiać pomału, i tak je póty rozchwiewać i<br />

ziębić, póki się nie rozlezą i nie oziębią zupełnie. Z <strong>taki</strong>m zamiarem w myśli pisał on listy do<br />

wojewody, które zaczął jeszcze śród wojny. O listach tych wiemy już z rozmowy wojewody z<br />

Melanią; ale nie były to <strong>taki</strong>e listy, jakimi się <strong>na</strong>m wtedy wy<strong>da</strong>wały. Listy te bowiem w isto<strong>ci</strong>e<br />

rzeczy były <strong>na</strong>dzwyczaj zimne i coraz jeszcze zimniejsze, a ktokolwiek bądź obojętny je czytał,<br />

nie mógł nie rozumieć ich celu. Jakoż wojewo<strong>da</strong>, ważący każde słówko <strong>na</strong> wadze subtelnoś<strong>ci</strong><br />

klasycznej, rozumiał je bardzo dobrze i ich cele ocenił tak trafnie, że to wskutek tych<br />

listów, a nie czego innego, dopuś<strong>ci</strong>ł starostę do siebie tak blisko, z <strong>na</strong>jgłębszym przeko<strong>na</strong>niem<br />

w grun<strong>ci</strong>e swojego serca, że niebawem <strong>na</strong>dejdzie ta chwila, w której go będzie mógł jeszcze<br />

bliżej dopuś<strong>ci</strong>ć. Że Melania i<strong>na</strong>czej rozumiała te listy, nic w tym dziwnego, bo wszakże zawsze<br />

z nie za<strong>na</strong>dto wyraźnych listów, zwłaszcza gdzie przeważa <strong>na</strong>d <strong>na</strong>mi uczu<strong>ci</strong>e, wyczytujemy<br />

to tylko, czego sercem pragniemy; a że wojewo<strong>da</strong> z powodu tych listów odzywające się w<br />

Melanii niedobre przeczu<strong>ci</strong>a prze<strong>ci</strong>wko swojemu przeko<strong>na</strong>niu uspakajał i przeczył, było to<br />

tylko wynikiem troskliwoś<strong>ci</strong> ojcowskiej.<br />

Jed<strong>na</strong>k postępowanie wojewody wskutek tych listów nie za<strong>da</strong>walniało wcale Jędrzeja.<br />

Wojewo<strong>da</strong> rozumiał te listy, ale odpisywał <strong>na</strong> nie tak, jakby ich nie rozumiał. Wojewo<strong>da</strong> wypracowywał<br />

swoje odpowiedzi z <strong>na</strong>dzwyczajną starannoś<strong>ci</strong>ą – były to w swoim rodzaju <strong>na</strong>jmisterniejsze<br />

noty dyplomatyczne, w <strong>który</strong>ch każdy niemal okres miał z<strong>na</strong>czenie dwoiste:<br />

jedno puste, ogólnikowe i nic nie z<strong>na</strong>czące, które się zawierało w samychże wierszach; a drugie<br />

bardzo dobitne, które się wprawdzie z<strong>na</strong>jdowało między wierszami, ale niemniej przeto<br />

było dla Jędrzeja aż <strong>na</strong>dto jasne. Tymi dyplomatycznymi notami przypuszczał wojewo<strong>da</strong> formalny<br />

szturm do Jędrzeja, bo lubo <strong>na</strong> pozór były to tylko grzeczne korespondencje starego j<br />

przyja<strong>ci</strong>ela, jed<strong>na</strong>k w grun<strong>ci</strong>e rzeczy stary przyja<strong>ci</strong>el czynił nieraz <strong>ci</strong>ężkie wyrzuty młodemu i<br />

kiedy go jedną ręką jak <strong>na</strong>jczulej <strong>przy<strong>ci</strong>sk</strong>ał do swojej piersi ojcowskiej, drugą <strong>na</strong>jnielitoś<strong>ci</strong>wiej<br />

go chłostał, przy czym wszakże ani <strong>na</strong>jlżejszym <strong>ci</strong>eniem nie przypuszczał tej myśli, jakoby<br />

Jędrzej mógł w samej rzeczy zerwać tak długoletnie i taką przyszłość przed sobą mające<br />

stosunki. Były to prawdziwie klasyczne korespondencje – szko<strong>da</strong>, że za<strong>na</strong>dto dla <strong>na</strong>s podrzędne,<br />

abyśmy je mogli tu powtórzyć w całoś<strong>ci</strong>.<br />

Otóż korespondencje te niewymowny Jędrzejowi przyniosły smutek; – powziął bowiem z<br />

nich przeko<strong>na</strong>nie, że zerwanie stosunków z Melanią nie <strong>da</strong> się uskutecznić tak łatwo i wymagać<br />

będzie, jeśli nie trudnych, to jed<strong>na</strong>k <strong>da</strong>leko dłuższych zabiegów.<br />

Widząc to Jędrzej, ugiął się pod tym <strong>ci</strong>ężkim przez<strong>na</strong>czeniem swojego losu, lecz się nie<br />

złamał. Czas jeden tylko mógł być tutaj skutecznym lekarstwem i Jędrzej postanowił jak <strong>na</strong>j<strong>ci</strong>erpliwiej<br />

czekać. A ażeby to lekarstwo skutkowało tym lepiej, postanowił zarazem ani <strong>na</strong><br />

krok nie wyruszać z domu, a przy<strong>na</strong>jmniej żadną miarą się nie pokazywać we Lwowie, i był<br />

tego jak <strong>na</strong>jpewniejszym, że nim zima przeminie, wojewo<strong>da</strong> się podczas kar<strong>na</strong>wału całkiem<br />

i<strong>na</strong>czej <strong>na</strong>myśli i do wiosny może dotychczasowego pretendenta do swojej córki <strong>na</strong> innego<br />

zamieni.<br />

Jakoż był to środek niezawodnie <strong>na</strong>jlepszy, a przy<strong>na</strong>jmniej <strong>na</strong>jspokojniejszy.<br />

Ale wyko<strong>na</strong>niu go przeszkodziła stanowczo nie<strong>ci</strong>erpliwość podkomorzynej.<br />

Niespodziewaną wiadomoś<strong>ci</strong>ą o jej zamiarze wyjechania do Lwowa Jędrzej nie bez powodu<br />

został uderzony tak silnie i tak boleśnie, że się aż cały zmienił i nie wiedział przez chwilę,<br />

co ma <strong>na</strong> to skarbnikowi powiedzieć.<br />

Ale Jędrzej, lubo bardzo wrażliwy, jak wszyscy ludzie żywego serca, miał jed<strong>na</strong>k niemałą<br />

ufność w swe siły – i postanowienie jego było w oka mgnieniu gotowe.<br />

Nie było tu zresztą pomiędzy czym tak bardzo wybierać. Wyjazdu podkomorzynej do<br />

Lwowa powstrzymać nie mógł, bo byłoby się to stać mogło tylko <strong>na</strong>tenczas, jeśliby był zaraz<br />

177


do Zagórza pojechał i zrobił oświadczenie po wszelkiej formie: a jakże znowu mógł się<br />

oświadczać o rękę Stasi, nie będąc rozwiązany z Melanią? – Nie pojechać zaś za podkomorzanką<br />

do Lwowa i zostawić ją przez cały kar<strong>na</strong>wał <strong>na</strong> opiece Boskiej, kiedy nie miał od niej<br />

żadnego innego zapewnienia oprócz tego, co mu mówiło serce, było także niepodobieństwem.<br />

Nie potrzebował się więc wcale <strong>na</strong>d tym <strong>na</strong>myślać, czyli ma jechać do Lwowa.<br />

Ale jadąc do Lwowa, wyobrażał on sobie swoją rolę tamtejszą wcale łatwiejszą, niżeli być<br />

miała w isto<strong>ci</strong>e. Z<strong>na</strong>jąc Melanię łagodną, więcej chłodną niżeli porywczą, wielką mistrzynię<br />

w <strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong> i panowaniu <strong>na</strong>d sobą, ani pomyślał o tym, żeby Melania mogła go spotkać<br />

i<strong>na</strong>czej, jak zwyczajnym, <strong>pełny</strong>m spokoju uśmiechem: a jeżeliby mu miała czynić jakieś wyrzuty,<br />

to mu je po<strong>da</strong> w formach jak <strong>na</strong>jskromniejszych i to kiedyś dopiero, przy sposobnoś<strong>ci</strong>,<br />

po czasie...<br />

Ale tak rozumując, zapomniał on o tym, że pod spokojną powierzchnią ukrywają się zwykle<br />

niezmierne głębie, a w tych głębiach wrą częstokroć wulkany! – Tak rozumując, Jędrzej o<br />

wielu innych rzeczach zapomniał, a głównie o tym, że już samo z<strong>na</strong>lezienie się jego <strong>na</strong> balu,<br />

<strong>na</strong> <strong>który</strong>m o Melanię ani zapytał, a stanął zaraz do tańca z podkomorzanką, było postępkiem<br />

<strong>taki</strong>m, którego nie potrafiłaby przenieść spokojnie żad<strong>na</strong> kobieta, a cóż dopiero Melania, która,<br />

stanąwszy w polonezie, czy to z woli podstępnego starosty, czyli też z własnej <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>,<br />

tuż za jego plecyma, całą jego rozmowę ze Stasią co do słowa słyszała!<br />

Z tych różnych zapomnień owóż jaka niespodziewa<strong>na</strong> dla niego, lubo zresztą całkiem <strong>na</strong>tural<strong>na</strong>,<br />

wywiązała się sce<strong>na</strong>!<br />

Sce<strong>na</strong> ta wszakże, a mianowi<strong>ci</strong>e jego rozmowa z wojewodzianką, jakby już dla każdego<br />

innego była niezmiernie dotkliwą, tak dla niego stała się niemal zabójczą. Jędrzej bowiem<br />

z<strong>na</strong>l dosko<strong>na</strong>le Melanię – on z<strong>na</strong>ł każdy wyraz jej twarzy, każdy blask jej spojrzenia, każdy<br />

<strong>na</strong>jdrobniejszy od<strong>ci</strong>eń jej głosu – on z<strong>na</strong>ł to wszystko i widział, że to nie żal, nie smutek, nie<br />

uczu<strong>ci</strong>e urazy <strong>na</strong>wet przemawiało z niej wtedy, ale była to boleść <strong>na</strong>jstraszniejsza, <strong>na</strong>jkrwawsza,<br />

jakiej zaledwie zdolnym być mogło jej serce – była to rozpacz z roz<strong>da</strong>rtym sercem, z trupią<br />

bladoś<strong>ci</strong>ą twarzy, gotowa każdej chwili rzu<strong>ci</strong>ć się w ową otchłań okropną, <strong>na</strong> której dnie<br />

leży śmierć lub szaleństwo!<br />

Widok <strong>taki</strong>ego stanu Melanii przeraził go do tego stopnia, że drażliwy z <strong>na</strong>tury i stojący i<br />

tak już <strong>na</strong> dosyć śliskim grun<strong>ci</strong>e młodzieniec, stra<strong>ci</strong>ł teraz całkiem ziemię spod siebie, stra<strong>ci</strong>ł<br />

wzrok <strong>na</strong> otaczające go okolicznoś<strong>ci</strong>, stra<strong>ci</strong>ł <strong>na</strong>wet świadomość samego siebie!<br />

Z<strong>na</strong>lazłszy się sam w swoim mieszkaniu i rozmyślając <strong>na</strong>d tym niespodziewanym wypadkiem,<br />

nie wiedział sam, co by miał myśleć.<br />

Położenie jego było właś<strong>ci</strong>wie jasne, ale jasne blaskiem piekielnych płomieni, które je<br />

oświecały. Pod ustawicznym działaniem tych piekielnych płomieni Jędrzej rozgorzał gorączką<br />

i wtedy <strong>na</strong>jdziwaczniejsze myśli mu przychodziły.<br />

Więc jednej chwili ch<strong>ci</strong>ał pójść po prostu za popędem swojego .serca, bez żadnego względu<br />

<strong>na</strong> milczące zobowiązania i dzie<strong>ci</strong>ęce przyjaźnie – ale wtedy widział Melanię upa<strong>da</strong>jącą<br />

pod <strong>ci</strong>ężarem zgotowanej przez niego boleś<strong>ci</strong>, widział ją wy<strong>ci</strong>ągniętą <strong>na</strong> katafalku i patrzącą<br />

umarłymi oczyma <strong>na</strong> niego, widział już grób jej i spod grobu słyszał jej śmiertelne westchnienia,<br />

przynoszące mu klątwę <strong>na</strong> całe ży<strong>ci</strong>e!<br />

Żal mu było Melanii. Czuł to, że nie byłby w stanie poświę<strong>ci</strong>ć ją z zimną krwią swemu<br />

szczęś<strong>ci</strong>u i ży<strong>ci</strong>u. Miał więc chwile, w <strong>który</strong>ch pragnął poświę<strong>ci</strong>ć się dla niej. Lecz w <strong>taki</strong>m<br />

razie, cóż się stać mogło ze Stasią? Czyż nie taka sama, czy nie silniejsza jeszcze jej miłość<br />

niż miłość Melanii? Kiedy starsza, trzeźwiejsza, wytrawniejsza Melania nie będzie w stanie<br />

swej miłoś<strong>ci</strong> przeboleć, czyż ją łatwiej przeboli młode, słabiutkie, samym sercem tylko żyjące<br />

dziewczątko?<br />

Na tę myśl łzy stawały mu w oczach i wylewały się strumieniami <strong>na</strong> lice... i wtedy myślał<br />

już siebie dla nich obydwóch poświę<strong>ci</strong>ć. Jakaś podróż za morze, jakaś woj<strong>na</strong> w Egip<strong>ci</strong>e, <strong>na</strong>d<br />

178


Renem albo we Włoszech, miała być w <strong>taki</strong>m razie jego u<strong>ci</strong>eczką. Ale czy ta u<strong>ci</strong>eczka mogła<br />

być także ratunkiem? Podobno <strong>na</strong>jmniej. Natenczas bowiem zamiast jednej byłoby trzy ofiar,<br />

trzy nieuleczone boleś<strong>ci</strong>, a może <strong>na</strong>wet trzy śmier<strong>ci</strong>...<br />

Nie<strong>ci</strong>erpliwy z <strong>na</strong>tury, heroicznego usposobienia serca, nie umiał Jędrzej zrazu znieść tego<br />

położenia, które tak straszną miało teraźniejszość, a jeszcze straszniejszą przyszłość, i ch<strong>ci</strong>ał<br />

koniecznie jakieś heroicum, jakiś Aleksandrowski miecz z<strong>na</strong>leźć, <strong>który</strong>m by roz<strong>ci</strong>ął ten węzeł.<br />

Ale ten węzeł był tego rodzaju, że nie było <strong>na</strong> niego miecza.<br />

Pod zabijającym wpływem tej myśli, w ustawicznej walce <strong>na</strong>jgorętszej chę<strong>ci</strong> z nieubłaganą<br />

niemożnoś<strong>ci</strong>ą przebył Jędrzej noc całą.<br />

Po nocy <strong>na</strong>stąpił świt ranny ze snem pokrzepiającym, a po śnie chłodny poranek, z jasnoś<strong>ci</strong>ą<br />

dzienną w powietrzu i <strong>taki</strong>ej samej jasnoś<strong>ci</strong> udzielający myślom.<br />

W tych myślach przechodził Jędrzej znowu swe położenie – a lubo teraz tak samo, jak<br />

wczoraj, nie mógł wy<strong>na</strong>leźć żadnego środka, za pomocą którego pewnie, czysto i cało mógłby<br />

siebie wydobyć z tej niebezpiecznej toni – jed<strong>na</strong>k niekoniecznie tak czarno widział wszystkie<br />

możliwe jej wynikłoś<strong>ci</strong>.<br />

Dzisiaj już stawiał on sobie pytania, które były dowodem z<strong>na</strong>cznego otrzeźwienia się z<br />

wczorajszej gorączki i zarazem dowodem odradzającej się w nim ufnoś<strong>ci</strong>. Więc pytał siebie:<br />

czy rzeczywiś<strong>ci</strong>e ludzie umierają z boleś<strong>ci</strong>? czy nieszczęśliwa miłość musi po<strong>ci</strong>ągnąć za sobą<br />

nieszczęś<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> cale ży<strong>ci</strong>e? nie maszże <strong>na</strong> to żadnego <strong>na</strong> całym świe<strong>ci</strong>e lekarstwa? czymże się<br />

leczy połowa, może trzy czwarte, a może <strong>na</strong>wet jeszcze liczniejsza część całej ludzkoś<strong>ci</strong> ze<br />

swoich <strong>ci</strong>erpień i bólów? – I te pytania <strong>da</strong>wały Jędrzejowi otuchę, przynosiły mu <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>dzieję.<br />

Tak się uspokoiwszy cokolwiek, kiedy już nie mógł żadnego wy<strong>na</strong>leźć środka, <strong>który</strong>m by<br />

mógł czynnie do wydoby<strong>ci</strong>a siebie z tej niebezpiecznej pozycji dopomóc, wypa<strong>da</strong>ło mu odtąd<br />

tak się w swoim <strong>da</strong>lszym postępowaniu urządzić, aby przy<strong>na</strong>jmniej swojego dzisiejszego położenia<br />

jeszcze bardziej nie zepsuć. W tym względzie nie mógł on postanowić nic innego, jak<br />

zachowanie się bierne – i to postanowił.<br />

Ażeby jed<strong>na</strong>k i temu biernemu zachowaniu się, które, tak po ostatniej rozmowie ze Stasią,<br />

jak po ostatniej scenie z wojewodzianką, wcale nie było już łatwe, ile możnoś<strong>ci</strong> uś<strong>ci</strong>elić drogę;<br />

postanowił i tutaj czas wysłać przed sobą i przez kilka dni pierwszych nigdzie się nie pokazać.<br />

Jakoż przez dni kilka <strong>na</strong>stępnych siedział zamknięty u siebie.<br />

Ile przez tych dni kilka przemienił uczuć, ile znicował myśli, ile się <strong>na</strong>d różnymi kombi<strong>na</strong>cjami<br />

<strong>na</strong>silił, długo by o tym rozprawiać – to wszakże możemy powiedzieć krótko, że pomimo<br />

<strong>na</strong>jwiększych wysileń, nic nowego nie wydobył ani z serca, ni z głowy, i trwał stale jak<br />

przedtem – w przyjaźni dla wojewodzianki, a w miłoś<strong>ci</strong> dla Stasi.<br />

Przez tych dni kilka wszakże przykro mu było niezmiernie, że go nikt nie odwiedził. Nie<br />

miał on żadnej wiadomoś<strong>ci</strong> ani od podkomorzynej, ani od wojewody, nie miał <strong>na</strong>wet żadnej<br />

wiadomoś<strong>ci</strong> ze świata. Bo świat ma pod tym względem, a niezawodnie i pod wielu innymi,<br />

osobliwsze przeczu<strong>ci</strong>a. Kiedy jesteśmy zdrowi, weseli, kiedyśmy dobrą odebrali wiadomość<br />

albo mamy jakąkolwiek po<strong>ci</strong>echę, pewnie się zjawi u <strong>na</strong>s jeden i drugi, i dziesiąty przyja<strong>ci</strong>el i<br />

mamy zawsze w <strong>taki</strong>m razie <strong>na</strong>szą u<strong>ci</strong>echą z kim się podzielić – ale kiedy <strong>na</strong>s <strong>na</strong>gła <strong>na</strong>wiedzi<br />

słabość, kiedy <strong>na</strong>s spotka jakie nieszczęś<strong>ci</strong>e, kiedy <strong>na</strong>s obejmą boleś<strong>ci</strong> lub zatrują jakiekolwiek<br />

zgryzoty: stu przyja<strong>ci</strong>ół przejdzie <strong>na</strong>tenczas popod wrota <strong>na</strong>szego domu i pewnie ani<br />

jeden nie wstąpi. Tak też było i u Jędrzeja, i to go gryzło cokolwiek, bo już go znie<strong>ci</strong>erpliwiło<br />

wresz<strong>ci</strong>e to dobrowolne zamknię<strong>ci</strong>e; byłby zresztą ch<strong>ci</strong>ał wiedzieć przy<strong>na</strong>jmniej, co się dzieje<br />

<strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e. A gryzło go to jeszcze o tyle więcej, ile że już, podług swojego mniemania, mógłby<br />

był pokazać się bezpiecznie i tu, i ówdzie, a nie mógł się zdecydować <strong>na</strong> żaden sposób,<br />

gdzie by miał się pokazać pierwej.<br />

179


Wszakże od tej niepewnoś<strong>ci</strong> uwolnił się własną siłą <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e i dnia jednego wieczorem do<br />

wojewody pojechał.<br />

Jechał on tam wprawdzie ledwie nie tak jakby <strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong>e; częstokroć dziwne jakieś przejmowały<br />

go dreszcze, ale był on już teraz ochłodzony zupełnie, miał całą władzę <strong>na</strong>d sobą, a<br />

zresztą sztukował się po staremu fantazją, czyli, od<strong>da</strong>jąc nowszym wyrazom nowsze rzeczy<br />

poję<strong>ci</strong>e, z<strong>na</strong>jdował wielką pomoc w bujnej swej wyobraźni, która i utrzymywała w nim dobre<br />

rozumienie o sobie samym, i przedstawiała rzecz jeszcze niepewną w dosyć jasnych kolorach.<br />

Jędrzej tedy przyjechał do wojewody i jak gość każdy inny, kazał się anonsować.<br />

U wojewody tego wieczora było kilka osób w salonie. Był starosta bełski, <strong>który</strong> teraz bywał<br />

już niemal codziennie, był pan cześnik koronny, <strong>da</strong>wny urzędowy kolega wojewody, gość<br />

ze wszech miar z<strong>na</strong>komity i równie jak wojewo<strong>da</strong> z<strong>na</strong>komity amator nowomodnego <strong>na</strong>ówczas<br />

l'hombra – i było jeszcze ze dwie osób, mniej z<strong>na</strong>nych i obojętnych.<br />

Pomiędzy tymi osobami z<strong>na</strong>jdowała się także wojewodzianka. Na wielkim, przedka<strong>na</strong>powym<br />

stole przygotowywano właśnie herbatę i Melania była gospo<strong>da</strong>rstwem zajęta.<br />

Wojewo<strong>da</strong> był w swoim zwykłym humorze, zawsze w równej strojny mierze – nigdy go<br />

też podobno nie obaczymy innym; – ale Melania była dziś jeszcze bledszą, niżeliśmy ją widzieli<br />

<strong>na</strong> balu, a lubo ta bladość <strong>na</strong><strong>da</strong>wała <strong>na</strong>dzwyczaj zajmujący charakter jej twarzy, jed<strong>na</strong>k,<br />

kto ją z<strong>na</strong>ł <strong>da</strong>wniej, z cerą zdrową i pełną kolorów, ten mógł się jej dzisiaj <strong>na</strong>wet trochę przestraszyć.<br />

Pomimo to wszakże była dość ożywioną i krzątając się koło herbaty, dosyć różnorodną,<br />

ale przy tym bardzo przytomną i wymowną, prowadziła z różnymi gośćmi rozmowę.<br />

Patrząc <strong>na</strong> nią i widząc, jaki kontrast ta szczęśliwość moral<strong>na</strong> stanowiła z bladoś<strong>ci</strong>ą jej twarzy<br />

i wiotkoś<strong>ci</strong>ą całej posta<strong>ci</strong>, z<strong>da</strong>wało się, jak gdyby od niejakiego czasu jej duch <strong>ci</strong>ągle się<br />

wzmacniał i wzrastał, ale tym wysileniem swoim trawił zarazem <strong>ci</strong>ało.<br />

W tej chwili wszedł lokaj i zaanonsował Jędrzeja.<br />

Ale w tej chwili także Melania <strong>na</strong>gle krzyknęła i wypuś<strong>ci</strong>ła z ręki <strong>na</strong>lewkę, która, pa<strong>da</strong>jąc<br />

<strong>na</strong> filiżankę, stłukła i ją, i siebie w drobne kawałki. Jed<strong>na</strong>k jeszcze zawsze w tej samej chwili<br />

Melania lewą dłoń przyłożyła do czoła i zawołała całkiem przytomnym głosem:<br />

– Ach! jak też jestem niezgrabną!<br />

Starosta bełski patrzał <strong>na</strong> to wszystko, spojrzał potem z uwagą wojewodziance w oczy i –<br />

żaboty poprawił.<br />

Wojewo<strong>da</strong> powiedział głośno: – Prosić! – ale zarazem wstał z krzesła i postąpił o parę kroków<br />

<strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w goś<strong>ci</strong>a, co było wielką osobliwoś<strong>ci</strong>ą w tym razie i czemu się starosta jeszcze z<br />

większą przypatrywał uwagą.<br />

Kiedy wszedł Jędrzej, wojewo<strong>da</strong> go witał:<br />

– Ach! jak się masz, kochany Jędrzeju! prze<strong>ci</strong>eż, raz, prze<strong>ci</strong>e wybrałeś się do <strong>na</strong>s z tej tam<br />

twojej ziemi sanockiej, czym <strong>na</strong>s niewymownie po<strong>ci</strong>eszasz, bo jużeśmy myśleli, żeśmy <strong>ci</strong>ę <strong>na</strong><br />

zawsze stra<strong>ci</strong>li!<br />

To mówiąc wojewo<strong>da</strong>, objął go w swoje ojcowskie ramio<strong>na</strong> i całował go w głowę. Nie ma<br />

co mówić, powitanie <strong>taki</strong>e serdeczne musiało być dla Jędrzeja bardzo rozczulające.<br />

– Ale powiedzże <strong>na</strong>m – mówił wojewo<strong>da</strong> bez przerwy – cóż się stało, u Pa<strong>na</strong> Boga, żeś się<br />

<strong>na</strong>m nie pokazał dotychczas? dowiaduję się dzisiaj, że już od kilku dni bawisz we Lwowie.<br />

– Mimo <strong>na</strong>jszczerszych chę<strong>ci</strong> – odpowia<strong>da</strong>ł Jędrzej, trzymając się z całej siły – niepodob<strong>na</strong><br />

mi było krokiem wyruszyć z domu. Od tego nieszczęśliwego balu <strong>taki</strong>ego <strong>na</strong>bawiłem się<br />

przeziębienia...<br />

– Jak to? – zawołał wojewo<strong>da</strong> – alboż byłeś <strong>na</strong> balu u pani kasztelanowej? A wszakże i<br />

myśmy tam byli.<br />

– Wiem o tym, ale ja byłem tylko jedno oka mgnienie...<br />

– A! jak tamkolwiek bądź temu... już też gotów byłbym gniewać się za to – rzekł wojewo<strong>da</strong><br />

i miał mówić coś <strong>da</strong>lej. Jakoż z<strong>da</strong>je się, że Jędrzej już tu zaraz <strong>na</strong> wstępie byłby przebył<br />

180


klasyczną łaźnię, ale przeszkodził temu przytomnoś<strong>ci</strong>ą swoją starosta bełski, <strong>na</strong> którego się<br />

wojewo<strong>da</strong> obejrzał i umilkł.<br />

Jędrzej poszedł witać Melanię. Po<strong>da</strong>ł jej rękę i o<strong>na</strong> jemu po<strong>da</strong>ła. Ale Jędrzej, popatrzywszy<br />

jej w oczy, przeląkł się jej niesłychanej bladoś<strong>ci</strong>. Nie potrzeba mu było pytać się długo, skąd<br />

pochodzi ta bladość. On jednym rzutem oka ogarnął wszystko i odgadł wszystko. I jeżeli serdeczne<br />

powitanie ojca przejęło go <strong>na</strong> wskroś lodowatym dreszczem, to widok córki jakby go<br />

nożem pchnął w serce.<br />

Ale Melania była w tej chwili znów całkiem inną. Miała uśmiech radosny <strong>na</strong> twarzy i była<br />

prawie wesołą. Jędrzej nie był w stanie przemówić pierwszy, o<strong>na</strong> zaczęła:<br />

– Ach! jakże się <strong>ci</strong>eszę, że pa<strong>na</strong> znów prze<strong>ci</strong>e widzę! Nie wspomi<strong>na</strong>m już o tym, jakieśmy<br />

przechodzili o pa<strong>na</strong> obawy jeszcze za czasu wojny, ale powiem panu otwar<strong>ci</strong>e, że widząc pa<strong>na</strong><br />

<strong>na</strong> balu, a nie widząc go przez tyle dni u <strong>na</strong>s, nie mogliśmy tego zrozumieć. Gdybyśmy byli<br />

wiedzieli, gdzieś pan zamieszkał, bylibyśmy niezawodnie posłali do pa<strong>na</strong>...<br />

– Bardzo pani dziękuję...<br />

– Ale to nie dość <strong>na</strong> tym – mówiła <strong>da</strong>lej z coraz lepszym humorem Melania – bo wiesz pan<br />

o tym, że się gniewam <strong>na</strong> pa<strong>na</strong>. Bo jakżeż moż<strong>na</strong> zachorować tak <strong>na</strong>gle, stać w domu obcym i<br />

nie zawiadomić o tym swoich starych i <strong>taki</strong>ch wiernych przyja<strong>ci</strong>ół...<br />

– Mogę panią <strong>na</strong>juroczyś<strong>ci</strong>ej zapewnić – mówił, dławiąc się, Jędrzej – że nie było tego potrzeby...<br />

– Ale nie mów pan nic, proszę pa<strong>na</strong>, bo mi się nigdy z tego nie wytłumaczysz. Niewdzięczny<br />

pan jesteś i poczekaj pan, srogo pa<strong>na</strong> za to ukarzę. Nie zdmuchnę panu pałacyku z<br />

kart, jak się to niegdyś robiło, kiedyśmy <strong>taki</strong>e pałacyki stawiali, ale wymyślę jakiś inny figielek,<br />

<strong>który</strong>m panu dokuczę... A będzie tu pole do figielków szerokie, bo to teraz kar<strong>na</strong>wał, panien<br />

ładnych mnóstwo, a pan Jędrzej podobno ma dosyć tkliwe serduszko...<br />

W <strong>taki</strong>m tonie mówiła Melania <strong>da</strong>lej...<br />

Wszyscy obojętni, którzy tę rozmowę słyszeli, rozumieli ją tak, jak ją rozumianą mieć<br />

ch<strong>ci</strong>ała Melania; bo.kochająca kobieta nie mówi nigdy <strong>taki</strong>m tonem do tego, w <strong>który</strong>m istotnie<br />

się kocha albo <strong>na</strong> <strong>który</strong>m zakła<strong>da</strong> sobie sakramentalne <strong>na</strong>dzieje; ale Jędrzej, mający <strong>na</strong> tej<br />

drodze pewną przeszłość za sobą i będący w tej chwili pod tym, jakie <strong>na</strong>m już z<strong>na</strong>ne, wrażeniem,<br />

rozumiał Melanię jak <strong>na</strong>jzupełniej prze<strong>ci</strong>wnie. Z<strong>da</strong>wało mu się <strong>na</strong> razie, że go traktowano<br />

w tym domu tak, jakby już klamka zapadła – i był <strong>ci</strong>ągle jak struty... Jakoż, lubo inni<br />

całkiem obojętnie, z wielką jed<strong>na</strong>k <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>ą przysłuchiwał się tej rozmowie starosta.<br />

Wielki mistrz salonowej komedii czuł swoim komedianckim instynktem, że się tu także jakaś<br />

odegrywa komedia, ale kto ją gra i dlaczego, nie mógł jeszcze zrozumieć...<br />

Tymczasem okrążono stół i zajęto się głównie herbatą.<br />

Konwersacja urywkowa, ogól<strong>na</strong>, dozwoliła Jędrzejowi odetchnąć, zebrać rozpierzchnione<br />

swe siły i odzyskać humor, tak konieczny w salonie, a już wcale niezbędny dla niego. U<strong>da</strong>ło<br />

się mu to <strong>na</strong>wet do <strong>taki</strong>ego samego stopnia, do jakiego dopiero co przedtem się u<strong>da</strong>ło Melanii<br />

– ale także tak samo, jak niespodziewany humor Melanii zbił z tropu Jędrzeja, tak znowu teraz<br />

jego humor <strong>na</strong>pełnił nieutajonym smutkiem Melanię. Dostrzegł tego Jędrzej i istotny stan<br />

serca Melanii zaczął się mu coraz więcej rozjaśniać.<br />

Po herba<strong>ci</strong>e, kiedy już u<strong>ci</strong>chł brzęk łyżek, talerzy i nożów, wojewo<strong>da</strong>, zażywszy uroczyś<strong>ci</strong>e<br />

tabaki ze swojej złotej tabakiery z portretem króla Stanisława Augusta, zaczął kontynuacją,<br />

przed herbatą urwanej, a z cześnikiem koronnym prowadzonej rozmowy, o charakterze,<br />

przymiotach i całej polityce Fryderyka Wielkiego. Wojewo<strong>da</strong> był wielbi<strong>ci</strong>elem tego niepospolitego<br />

człowieka i króla i przebaczając mu całą przewrotność jego rozumu i całe pogaństwo<br />

serca, a przez to samo stawiając się <strong>na</strong> stanowisku bezwzględnym, unosił się <strong>na</strong>d z<strong>na</strong>komitą<br />

rolą, odegraną przez niego <strong>na</strong> scenie świata. Zgodnym z wojewodą w opinii był także<br />

starosta bełski, ale cześnik koronny, mąż głęboko religijny i zacny i tych dwóch przymiotów<br />

181


przede wszystkim wymagający od wszystkich, nie mógł żadnym sposobem Fryderyka wielbić<br />

i prze<strong>ci</strong>wko zimno-rozumowym z<strong>da</strong>niom wojewody występował z wymową, <strong>ci</strong>epłymi uczu<strong>ci</strong>ami<br />

rozegrzanego serca. Z tego prze<strong>ci</strong>wieństwa opinij wyniknął spór walny, <strong>który</strong> się toczył<br />

w ś<strong>ci</strong>słych granicach umiarkowania, ale pomimo to w bardzo ożywionej rozmowie.<br />

Z tego zaję<strong>ci</strong>a się ojca i goś<strong>ci</strong> korzystała Melania i sia<strong>da</strong>jąc <strong>na</strong> bocznej ka<strong>na</strong>pce za stołem,<br />

odezwała się do Jędrzeja:<br />

– Panie Jędrzeju! co tam panu po tych filozofiach głębokich, w <strong>który</strong>ch końcu każdy przy<br />

swoim zostanie z<strong>da</strong>niu... Sia<strong>da</strong>j pan lepiej tu przy mnie i opowia<strong>da</strong>j mi dzieje tego całego roku,<br />

w <strong>który</strong>m nie widziałam pa<strong>na</strong> ni razu, a w <strong>który</strong>m tyle ważnych zaszło wypadków...<br />

Jędrzej siadł przy Melanii.<br />

– Powiedzże mi pan – mówiła <strong>da</strong>lej Melania – jak się panu powodzi? gdzie pan mieszkasz?<br />

co robisz? co myślisz? jakie masz plany? jakie widoki przed sobą?... Czy pan mieszkasz<br />

<strong>ci</strong>ągle jeszcze w Górkach, czy już w Jaćmierzu?<br />

Bardzo zadowolony z tych pytań, Jędrzej tak mówił:<br />

– Ach, pani! co myślę, co robię, jak mi się wiedzie, księgi by o tym spisywać. Mieszkając<br />

w Warszawie, wyobrażałem sobie zawsze, że ta chwila, w której się <strong>na</strong> wieś sprowadzę i <strong>na</strong><br />

wsi stale zamieszkam, przyniesie mi, nie mówię, wielkie szczęś<strong>ci</strong>e, ale przy<strong>na</strong>jmniej wielką<br />

po<strong>ci</strong>echę. Przeczuwałem to wprawdzie, że nim ta u<strong>ci</strong>echa <strong>na</strong>stąpi, przyjdzie przeżyć zapewne<br />

kilka dni mniej po<strong>ci</strong>esznych, a może <strong>na</strong>wet i smutnych, ale miałem to przeko<strong>na</strong>nie, że się te<br />

smutki <strong>da</strong>dzą przenieść z łatwoś<strong>ci</strong>ą. Wszakże było to tylko o tyle szkodliwsze dla mnie złudzenie,<br />

o ile mniej do niego podobną okazała się rzeczywistość... Co do mego mieszkania, to<br />

mieszkam niby to w Górkach, ale <strong>na</strong>jwięcej czasu trawię w Jaćmierzu, zwłaszcza też teraz<br />

trawiłem, robiąc przedwstępne umowy o sprze<strong>da</strong>ż tego majątku...<br />

– Jak to? więc pan Jaćmierz sprze<strong>da</strong>jesz? spodziewam się prze<strong>ci</strong>eż, że się to nie dzieje<br />

wskutek jakiejś koniecznoś<strong>ci</strong>?<br />

– Nie, pani; czynię to dobrowolnie, ale czynię dlatego, ażeby <strong>taki</strong>ej koniecznoś<strong>ci</strong>, która by<br />

w dzisiejszym położeniu rzeczy musiała kiedyś, i to może już wkrótce, <strong>na</strong>stąpić, jeszcze dość<br />

wcześnie zapobiec.<br />

– Pan jesteś bardzo przezornym...<br />

– Czy to źle, pani?<br />

– Och! nie... i owszem! wszakże to wielka cnota, koniecz<strong>na</strong> w ży<strong>ci</strong>u, dla każdego potrzeb<strong>na</strong>,<br />

a dla młodego <strong>na</strong>wet bardzo zaszczyt<strong>na</strong>...<br />

Tu Melania lekko westchnęła, myśląc przy tym zapewne: Ach! czemuż ja nie byłam równie<br />

przezorną! – Ale w ten moment rozweseliła się znowu, mówiąc <strong>da</strong>lej;<br />

– No więc cóż? więc pan Jaćmierz sprze<strong>da</strong>jesz? a kiedy sprze<strong>da</strong>sz, .czy <strong>na</strong> nowo się myślisz<br />

zakupić w Sanockiem? czy może masz zamiar przenieść się do tamtego majątku, <strong>który</strong><br />

ma<strong>ci</strong>e <strong>na</strong> granicy szląskiej?<br />

– Co wtedy zrobię, jeszcze dziś nie umiem powiedzieć z pewnoś<strong>ci</strong>ą, wątpię jed<strong>na</strong>k, ażebym<br />

kupował ziemię, a przy<strong>na</strong>jmniej nie teraz. Własność ziemi wkła<strong>da</strong> <strong>na</strong> <strong>na</strong>s .niezliczone<br />

obowiązki, a, przyz<strong>na</strong>m się pani, że teraz nie jestem w stanie, nie miałbym po prostu sumienia<br />

przyjmować jakiekolwiek obowiązki <strong>na</strong> siebie. Ten rok ostatni, te różne przejś<strong>ci</strong>a, te niewymowne<br />

zgryzoty i niepowodzenia domowe, jakie w tych czasach przeszedłem i pod <strong>który</strong>mi<br />

jeszcze <strong>ci</strong>ągle się garbię, tak mnie zmęczyły, tak potargały we mnie wszelką moralną siłę i do<br />

tego stopnia podkopały ufność – w siebie samego, że jeżeli komu, to mnie pewnie trza by koniecznie<br />

odpocząć. Dlatego myślę, że jeśli się ułatwię z tą moją sprze<strong>da</strong>żą i rodziców moich,<br />

jak sobie tego życzą, urządzę w mieś<strong>ci</strong>e, to sam zapewne wyjadę przy<strong>na</strong>jmniej <strong>na</strong> rok za granicę...<br />

Na te słowa Melania spojrzała dziwnym wzrokiem <strong>na</strong> niego, wzrokiem <strong>taki</strong>m, o <strong>który</strong>m nie<br />

moż<strong>na</strong> było powiedzieć z pewnoś<strong>ci</strong>ą, czy to było niedowierzanie, czy otwarty zarzut prostego<br />

182


kłamstwa, czy może jakiś słaby odblask <strong>na</strong>dziei, uderzający ją z <strong>taki</strong>ego zamiaru podróży;<br />

wszakże był to tylko jeden rzut oka, jed<strong>na</strong> malutka chwilka, po której Melania odpowiedziała:<br />

– Wyjazd za granicę byłby zapewne bardzo skuteczny dla pa<strong>na</strong>...<br />

Na te słowa Jędrzej się zarumienił i spuś<strong>ci</strong>ł oczy ku ziemi; Melania uważała to i mówiła<br />

<strong>da</strong>lej:<br />

– Podróż za granicę, będąc jedną z <strong>na</strong>jprzyjemniejszych rozrywek, jest zarazem <strong>na</strong>jwięcej<br />

odżywiającym spoczynkiem... Ale czy to koniecznie zaraz tak silnych, a <strong>na</strong>de wszystko<br />

sztucznych chwytać się lekarstw? czy nie ma innych środków tuż pod ręką, które równie dobrze,<br />

równie łatwo, a <strong>da</strong>leko jeszcze gruntowniej leczą czczość serca... zbolałą duszę i moralne<br />

zmęczenie?...<br />

Tu Melania zaczęła się mieszać cokolwiek, było wyraźnie czuć zmianę w jej głosie, ale<br />

ufała jeszcze swym siłom i mówiła <strong>da</strong>lej:<br />

– I ja sądzę, że <strong>taki</strong>e lekarstwo się z<strong>na</strong>jdzie... Mamy prze<strong>ci</strong>eż kar<strong>na</strong>wał, zjazd <strong>taki</strong> liczny,<br />

panien ładnych, młodych tak wiele...<br />

– Nie myślę o tym zupełnie... – rzekł Jędrzej z wzrokiem wlepionym w ziemię.<br />

– Nie myślisz pan? – mówiła <strong>da</strong>lej Melania, ale głosem już coraz słabszym – a to źle bardzo.<br />

Niech pan się rozmyśli, rozweseli, rozpatrzy... trzeba pood<strong>da</strong>wać wizyty, trzeba bywać <strong>na</strong><br />

balach... to się potem z<strong>na</strong>jdzie samo ze siebie...<br />

– Bale tegoroczne – rzekł Jędrzej – już podobno całkiem dla mnie przepadły... przyjechałem<br />

późno... stra<strong>ci</strong>łem cały tydzień <strong>na</strong> niczym...<br />

Tu Melania spostrzegła się, że zaczy<strong>na</strong> wypa<strong>da</strong>ć z swej roli, jakoż zebrała wszystkie swe<br />

siły, promiennym uśmiechem twarz rozjaśniła i zaczęła mówić wesoło:<br />

– Ale nie mówże pan tak smutno, bo doprawdy gotowam pa<strong>na</strong> jeszcze... o hipokryzję posądzić;<br />

a posądzić pa<strong>na</strong> o hipokryzję byłoby taką samą niedorzecznoś<strong>ci</strong>ą, jak mnie posądzić...<br />

o co? oto <strong>na</strong> przykład o zazdrość. Mówisz pan smutno, a skądże znowu tak <strong>na</strong>gły smutek?<br />

widziałam pa<strong>na</strong> prze<strong>ci</strong>eż <strong>na</strong> balu u pani kasztelanowej i szczerze to panu mówię, serce mi się<br />

radowało li tylko dlatego, żem pa<strong>na</strong> tak wesołym widziała. Ale ten smutek dzisiejszy bo<strong>da</strong>j<br />

czy nie pochodzi ze zbytku wesołoś<strong>ci</strong> balowej. Bo ta pan<strong>na</strong> podkomorzanka coś za<strong>na</strong>dto wesoło<br />

rozmawiała mi z panem. Ej! panie Jędrzeju! czy tylko <strong>na</strong> samym wstępie w tegoroczny<br />

kar<strong>na</strong>wał nie z<strong>na</strong>lazło się samo z siebie owo <strong>na</strong>jskuteczniejsze <strong>na</strong> czczość serca lekarstwo, o<br />

<strong>który</strong>m dopiero co wspomniałam! Ale jeżeli tak jest i jeżeli tym lekarstwem miałaby być podkomorzanka,<br />

to bardzo panu winszuję. Mówię to z głębi mojego serca i z <strong>na</strong>jgłębszego przeko<strong>na</strong>nia,<br />

że bardzo panu winszuję podkomorzanki. Poz<strong>na</strong>łam ją – wychowa<strong>na</strong> wybornie, rozsąd<strong>na</strong><br />

<strong>na</strong>d podziw, a jaka pięk<strong>na</strong>, nie ma już o tym co mówić. Kiedyś<strong>ci</strong>e ramię w ramię ze<br />

sobą prze<strong>ci</strong>skali się przez tłum goś<strong>ci</strong>, aby się do poloneza ustawić, było wam jakoś tak ładnie,<br />

tak zgodnie, tak do twarzy ze sobą, że piękniejszej pary trudno by w całym Lwowie wy<strong>na</strong>leźć.<br />

Powiedzże mi pan, panie Jędrzeju, czy podobała się panu pan<strong>na</strong> Stanisława?<br />

Ale Jędrzej tylko westchnął z głębi piersi i odpowiedział jeszcze smutniej jak dotąd:<br />

– Mogę panią zaręczyć, że wszystko to, co pani mówisz, tylko się pani z<strong>da</strong>wało...<br />

Wszakże tu już się całkiem skończyła i przybra<strong>na</strong> rola Melanii. Jej twarz zamiast pogodnego<br />

uśmiechu oblała się wyrazem niewymownej boleś<strong>ci</strong>, jej usta zbladły, w jej oczach zaćmionych<br />

stanęły łzy, jakoż z <strong>na</strong>jwiększym wysileniem wstała z ka<strong>na</strong>pki, położyła rękę <strong>na</strong> ramieniu<br />

Jędrzeja i rzekła do niego:<br />

–Postępuję z panem jak siostra rodzo<strong>na</strong>, a pan mi się tak czarno wywdzięczasz...<br />

To powiedziawszy, wyszła Melania z salonu.<br />

Jędrzej został <strong>na</strong> swoim miejscu jak odurzony.<br />

Z<strong>na</strong>ł on bowiem <strong>na</strong>dto dobrze Melanię, ażeby nie widział, że ten humor wesoły, że te słowa<br />

<strong>na</strong>iwne, że cała ta niby obojętność dla niego, były to wszystko tylko szlachetne kłamstwa<br />

<strong>na</strong> jego korzyść.<br />

183


Jędrzej widział jeszcze <strong>da</strong>leko więcej. Cały ten smutek bowiem tak <strong>ci</strong>ężki, cała ta boleść<br />

tak krwawa, cała ta rozpacz tak czar<strong>na</strong>, która roz<strong>da</strong>rte serce Melanii trawiła, a którą o<strong>na</strong> z<br />

<strong>na</strong>jwyższym <strong>na</strong>tężeniem sił wszystkich ch<strong>ci</strong>ała przed nim ukryć koniecznie, była dla niego tak<br />

widoczną, tak jasną, że nie mógł wątpić o tym ani <strong>na</strong> chwilę.<br />

I jak z jednej strony te tak pożerające Melanię <strong>ci</strong>erpienia obudziły w nim litość serdeczną –<br />

tak z drugiej strony jej szlachet<strong>na</strong> chęć poświęcenia się całkiem dla niego, o której teraz już<br />

wcale nie wątpił, tak go pochwy<strong>ci</strong>ła za serce, że drżał cały z wzruszenia, i gdyby w tej chwili<br />

było trochę silniej <strong>na</strong>przeć <strong>na</strong> niego, to byłby niezawodnie pod wrażeniem <strong>na</strong>dmiaru chwilowego<br />

uczu<strong>ci</strong>a ani sobie przypomniał Stasię i po<strong>da</strong>ł rękę Melanii <strong>na</strong> zawsze!<br />

Jakoż i tak, bez żadnego silniejszego skądinąd <strong>na</strong>par<strong>ci</strong>a, uczu<strong>ci</strong>e litoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong>d <strong>ci</strong>erpiącą Melanią<br />

i uwielbienia dla niej za jej chę<strong>ci</strong> <strong>na</strong>jszlachetniejsze dla niego tak go wzruszyło do głębi<br />

i tak go uniosło w tej chwili, że postanowił sobie – wobec obrazu Chrystusa Pa<strong>na</strong>, modlącego<br />

się <strong>na</strong> górze Oliwnej, <strong>który</strong> wisiał tuż przed nim <strong>na</strong>d wielką ka<strong>na</strong>pą <strong>na</strong> ś<strong>ci</strong>anie – postanowił<br />

sobie <strong>na</strong>jświę<strong>ci</strong>ej nie przyjąć <strong>na</strong> żaden sposób tego szlachetnego poświęcenia się od Melanii i<br />

jeżeliby miał tylko wyz<strong>na</strong>ć otwar<strong>ci</strong>e podkomorzance miłość swą dla niej, wyz<strong>na</strong>ć ją wtedy<br />

dopiero, kiedy by widział, że Melania swoją boleść już przetrawiła zupełnie i mogła całkiem<br />

obojętnie znieść <strong>na</strong> sobie wiadomość o jego ślubie ze Stasią.<br />

To postanowienie, jak każdy choćby tylko trochę pocz<strong>ci</strong>wy uczynek, przyniosło wielką<br />

ulgę Jędrzejowi i uspokoiło go z<strong>na</strong>cznie, a kiedy w chwilę potem wojewo<strong>da</strong>, skończywszy<br />

swoją filozoficzną z bezwzględnego stanowiska prowadzoną rozmowę, zaprosił go do partii<br />

l'hombra z cześnikiem i starostą bełskim, Jędrzej zasiadł do gry królewskiej i grał przyzwoi<strong>ci</strong>e,<br />

jakby nic nigdy nie było.<br />

Tymczasem Melania, jak tylko weszła do swojej kom<strong>na</strong>ty, padła bezwład<strong>na</strong> <strong>na</strong> sofę i zakrywszy<br />

oczy obydwiema rękami w nieutulone łzy wybuchnęła. Płacz ten trwał kilka minut,<br />

trwał może kwadrans i był tak niesłychanie gwałtowny, że wy<strong>da</strong>rłszy w pierwszej minu<strong>ci</strong>e<br />

cały zasób łez z jej rozbolałej piersi, przeszedł potem w konwulsyjne drganie całego <strong>ci</strong>ała i<br />

głośne łkanie, które Melania <strong>na</strong> próżno usiłowała utłumić.<br />

Patrząc <strong>na</strong> nią i wnosząc z poprzedzających wypadków <strong>na</strong> jej usposobienie w tej chwili,<br />

z<strong>da</strong>wało się, że do dnia dzisiejszego, lubo już wszystko mówiło za odstępstwem Jędrzeja, w<br />

jej sercu jed<strong>na</strong>k żyła jeszcze jakaś iskierka <strong>na</strong>dziei. Teraz i ta ostatnia iskierka już zgasła –<br />

wszystkie <strong>na</strong>jstraszliwsze domysły i trwogi stanęły przed nią <strong>na</strong> jawie i piekiel<strong>na</strong> <strong>ci</strong>emność ją<br />

otoczyła dokoła. Płacz jej byt płaczem za ostatnią iskierką <strong>na</strong>dziei – był <strong>na</strong>jstraszliwszym ze<br />

wszystkich – płaczem <strong>na</strong> własnym grobie.<br />

Bied<strong>na</strong>, o! bardzo bied<strong>na</strong> była wtedy Melania!<br />

Lecz idźmy <strong>da</strong>lej. To głośne łkanie zwró<strong>ci</strong>ło uwagę jej panny służącej, jej powiernicy, imć<br />

panny Krzywieckiej. Pan<strong>na</strong> Krzywiecka było to stare i prawie zgrzybiałe, ale bardzo pocz<strong>ci</strong>we<br />

pannisko – <strong>da</strong>w<strong>na</strong> służąca wojewodzinej, niegdyś domowa mentorka Melanii, dziś jedy<strong>na</strong> jej<br />

przyja<strong>ci</strong>ółka, ostatnie serce jeszcze szczerze otwarte dla niej, ostatnia zielo<strong>na</strong> gałązka <strong>na</strong> tej<br />

ziemi, zamienionej w jej oczach w puszczę bezludną, wysuszoną i głuchą.<br />

Obaczywszy Melanię, jeszcze łkającą ostatkiem głosu, załamała ręce pocz<strong>ci</strong>wa jej przyja<strong>ci</strong>ółka<br />

i zawołała:<br />

– Ach! przez Pa<strong>na</strong> Boga żywego, cóż się to dzieje! Na głos obcej osoby Melania przestała<br />

łkać, popatrzyła <strong>na</strong> nią suchymi oczyma i rzekła:<br />

– Nic mi już... nic mi, moja kocha<strong>na</strong> Krzywiecka.<br />

To mówiąc usiłowała powstać ze sofy, ale nie miała do tego jeszcze dość siły; tylko usiadła<br />

prosto i oparłszy się ręką o poręcz, w ziemię popatrzyła.<br />

Wi<strong>da</strong>ć było po niej, że przesilenie minęło.<br />

– Nic mi już teraz–rzekła Melania słabym wprawdzie, ale dość czystym głosem – już<br />

wszystko się stało... Z<strong>na</strong>łaś mnie żywą dotąd, widzisz mnie teraz umarłą... Nie masz już duszy<br />

184


we mnie – ule<strong>ci</strong>ała... Odtąd będę już tylko wegetować... Ale i to już niedługo: przyjdzie jesień<br />

i koniec...<br />

– Ale panno hrabianko! – mówiła <strong>na</strong> to Krzywiecka – jak pannę hrabiankę kocham, tak<br />

niepotrzeb<strong>na</strong> ta desperacja. Ja pani przysięgam <strong>na</strong> wszystko, że on panią kocha tak samo, jak<br />

pierwej. Zawieruszył był sobie głowę cokolwiek, ale już i zapomniał. Odkąd jest tu we Lwowie,<br />

nie był jeszcze ani razu u podkomorzynej; co dzień tam jestem dwa razy, codziennie się<br />

dowiaduję: tam taka sama desperacja o niego, jak tutaj...<br />

– Nic, nic mi już nie mów... proszę <strong>ci</strong>ę, ani słowa. Nie chodź nigdzie, nie dowiaduj się...<br />

proszę <strong>ci</strong>ę, nie dowiaduj mi się o niczym: już ja wiem wszystko!<br />

Melania wymówiła to <strong>taki</strong>m głosem, że Krzywiecka nie miała już odwagi ani słowa przemówić.<br />

Trwała .dłuższa chwila milczenia. Melania <strong>na</strong>d czymś przemyśliwała.<br />

– Słuchaj no mnie, Krzywiecka – rzekła wresz<strong>ci</strong>e po tym <strong>na</strong>myśle – czy ja bardzo blado<br />

dziś wyglą<strong>da</strong>m? ale powiedz mi prawdę, bardzo blado?<br />

– Nie, panno hrabianko! tak, cokolwiek, ale nie tak bardzo...<br />

– O! nieprawdę ty mi powia<strong>da</strong>sz... ja musiałam bardzo blado wyglą<strong>da</strong>ć, jak śmierć... Musiało<br />

być wszystko wi<strong>da</strong>ć <strong>na</strong> mojej twarzy... On poz<strong>na</strong>ł po mnie i dlatego mi nie uwierzył...<br />

Ach! nieszczęśliwa ta moja twarz! Kiedym ch<strong>ci</strong>ała być piękną i zajmującą dla niego, byłam<br />

czerwoną i tłustą, i zdrową; a dziś, kiedy mi jak zbawienia potrzeba czerstwoś<strong>ci</strong>, wesołoś<strong>ci</strong>,<br />

rumieńców, jestem bladą jak ś<strong>ci</strong>a<strong>na</strong>... Ale słuchaj mnie, moja Krzywiecka, niektóre <strong>da</strong>my<br />

używają różnych olejków, <strong>który</strong>mi <strong>na</strong><strong>da</strong>ją świeżość swym twarzom, i za pomocą różu robią<br />

sobie sztuczne rumieńce... One się tak malują, aby kogoś znę<strong>ci</strong>ć do siebie – a ja się wymaluję,<br />

aby jego odpędzić; wszakże to wolno?... proszę <strong>ci</strong>ę, pokup mi wszystkie te rzeczy... Nie będę<br />

się pokazywać, tylko wieczorem – będę rumianą, zdrową, wesołą – on mi musi uwierzyć...<br />

I Melania, <strong>ci</strong>esząc się tym pomysłem, jakby odgrzebała połowę szczęś<strong>ci</strong>a, powró<strong>ci</strong>ła do<br />

przytomnoś<strong>ci</strong> zupełnej.<br />

Lżej jej <strong>na</strong>wet było teraz <strong>na</strong> sercu niżeli przedtem, niżeli wczoraj i od tygodnia...<br />

W niedługą chwilę potem była już <strong>na</strong> powrót w salonie.<br />

Widząc, że goś<strong>ci</strong>e są jeszcze <strong>ci</strong>ągle przy partii, siadła do fortepianu i zaczęła grać <strong>na</strong>jszaleńsze<br />

krakowiaki pod słońcem – a starosta bełski i <strong>na</strong>wet sam wojewo<strong>da</strong> nie mogli się dosyć<br />

<strong>na</strong><strong>ci</strong>eszyć z tego, że Melania była w tak wesołym humorze.<br />

185


XIV<br />

Z<strong>da</strong>jąc <strong>da</strong>lszą sprawę z wypadków zaszłych <strong>na</strong> balu u kasztelanowej kamieńskiej, przechodzimy<br />

teraz z kolei do Flawiusza.<br />

Młody ten człowiek, <strong>który</strong> dotychczas zawsze tylko w pół<strong>ci</strong>eniu <strong>na</strong>m się pokazywał, nie<br />

mógł być jeszcze przez <strong>na</strong>s obejrzanym wszechstronnie i osądzonym wedle słusznoś<strong>ci</strong>. Najsprawiedliwszy<br />

sąd o nim wy<strong>da</strong>dzą zapewne jego własne uczynki – ale i uczynki mają wartość<br />

różną w różnych okolicznoś<strong>ci</strong>ach. Ażeby zaś te okolicznoś<strong>ci</strong> okazały <strong>na</strong>m się w swoim<br />

właś<strong>ci</strong>wym świetle, potrzeba <strong>na</strong>m koniecznie rzu<strong>ci</strong>ć okiem w Flawiusza przeszłość.<br />

Owóż tedy Flawiusz przyszedł <strong>na</strong> świat pod konstelacją <strong>na</strong>jnieszczęśliwszą.<br />

Widzieliśmy go w kolebce, w owym małym domku w Wiśniczu, w stanie <strong>na</strong>jopłakańszym.<br />

W kolebce jeszcze zaparł go się jego rodzony oj<strong>ci</strong>ec – matka gasła powoli pod <strong>ci</strong>ężarem choroby,<br />

w jego domku maleńkim mieszkało ubóstwo, zgryzota, wstyd i choroba – a śmierć i<br />

nędza zaglą<strong>da</strong>ły przez ok<strong>na</strong>. Wkrótce potem jeszcze i te obydwie furie otoczyły jego kolebkę:<br />

matka umarła, a jego dziadek, nim przyrzeczoną sobie kamienicę w Warszawie rzeczywiś<strong>ci</strong>e<br />

odebrał, długo jeszcze w wielkim ubóstwie i prawie w nędzy mieszkał w Wiśniczu...<br />

Pierwsze tedy wrażenia, jakie Flawiusz <strong>na</strong> samym wstępie <strong>na</strong> świat odebrał, były zabijające.<br />

Świat, ziemia, ży<strong>ci</strong>e i sami ludzie przedstawiali mu się z swej <strong>na</strong>jczarniejszej, odrażającej<br />

strony – a lubo był on jeszcze niemowlę<strong>ci</strong>em <strong>na</strong>tenczas, a wresz<strong>ci</strong>e dzieckiem malutkim, zaledwie<br />

pierwsze bełkotającym słowa i patrzącym w świat niby niewiążącymi oczyma – niechaj<br />

nikt jed<strong>na</strong>k nie myśli, żeby wrażenia, i w tak jeszcze dzie<strong>ci</strong>ęcym odebrane wieku, nie<br />

miały swojego wpływu <strong>na</strong> umysł i serce człowieka. Młodziutka dusza stawiącego pierwsze<br />

kroki <strong>na</strong> ziemię dzie<strong>ci</strong>ę<strong>ci</strong>a, jest jako <strong>na</strong>jdelikatniejsza gąbka, która pomimo wiedzy swojej z<br />

nie<strong>na</strong>syconym łakomstwem wszystko połyka, co się koło niej przesuwa, a co połknie i wsiąknie<br />

w siebie podówczas, zachowywać zwykła <strong>da</strong>leko głębiej niżeli wszystkie późniejsze, lubo<br />

<strong>da</strong>leko większe i ważniejsze, zdobycze. Nieraz starzec, już u grobu stojący, stargawszy pamięć<br />

latami i pracą, zapomniał wszystko, co widział i przeżył przez cały <strong>ci</strong>ąg swego długoletniego<br />

ży<strong>ci</strong>a – zapomniał wojny, jakie odprawiał, urzędy, które sprawował, zapomniał <strong>na</strong>wet<br />

liczbę lat swoich i liczbę własnych swych dzie<strong>ci</strong> – ale łzy matki, uronione <strong>na</strong>d jego kolebką,<br />

gorejące światła przy jej katafalku i czarny chleb nędzy, co go ze łzami połykał, zachowuje<br />

zawsze w tak świeżej pamię<strong>ci</strong>, jak gdyby się to działo dopiero wczoraj.<br />

Lecz idźmy <strong>da</strong>lej. Kiedy dziadek Flawiusza odebrał w isto<strong>ci</strong>e kamienicę, przekazaną mu<br />

pod <strong>ci</strong>ężkimi warunkami w Warszawie, położenie jego z początku jeszcze wcale się przez to<br />

nie poprawiło. Kamienica ta bowiem była właś<strong>ci</strong>wie prywatnym pańskim pałacem i wskutek<br />

tego było jej urządzenie tego rodzaju, że nie mogła prawie żadnych przynosić dochodów. Był<br />

to właś<strong>ci</strong>wie tylko materiał, z którego moż<strong>na</strong> było zrobić kapitał przynoszący dochody, ale<br />

zrobić dopiero za pomocą z<strong>na</strong>cznych pieniężnych wkładów. Staruszek wiedział o tym, a wiedząc<br />

także, że nie ma <strong>na</strong> to żadnych funduszów, zaczął się starać o nie z <strong>na</strong>jwiększą, <strong>na</strong> jaką<br />

go stać było, skrzętnoś<strong>ci</strong>ą. Jak więc z jednej strony całą siłą jeszcze pracował, tak z drugiej<br />

strony przerabiał się w niesłychanego skąpca i to <strong>na</strong>wet do tego stopnia, że mieszkając z ma-<br />

186


łym Flawiuszem w jednej nieopalonej izdebce <strong>na</strong> strychu, żył tylko czarnym chlebem i wodą.<br />

Było to bardzo piękne, bardzo <strong>na</strong>wet szlachetne poświęcenie się tego pocz<strong>ci</strong>wego staruszka,<br />

które miało wartość jeszcze o tyle większą, ile że celem jego nie było wcale dobro jego własne,<br />

tylko dobro i przyszłość Flawiusza. Ale poświęcenie się to było li jednostronne, bo staruszek,<br />

lubo tym sposobem fundował pewny sposób do ży<strong>ci</strong>a dla swego wnuka, zaniedbywał<br />

jed<strong>na</strong>k prawie zupełnie jego wychowanie. Zaniedbanie też to miało dla Flawiusza skutki <strong>na</strong>jgorsze.<br />

Chodził on wprawdzie niby to do szkół, ale nic się zgoła nie uczył. Był to <strong>na</strong>tenczas<br />

chłopiec <strong>na</strong>dzwyczaj burzliwego i prawie dzikiego temperamentu, wskutek którego nie tylko<br />

że się nie <strong>da</strong>wał żadnym środkiem do <strong>na</strong>uki <strong>na</strong>kłonić, ale wyrobił w sobie <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>jszaleńszą<br />

<strong>na</strong>miętność do nie z<strong>na</strong>jącej żadnych granic swawoli. Swawola ta przechodziła <strong>na</strong>wet często<br />

wszelkie dotychczas praktykowane granice i kilku<strong>na</strong>stoletni Flawiusz skończył <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e <strong>na</strong><br />

tym, że musiał szkoły <strong>na</strong> zawsze porzu<strong>ci</strong>ć.<br />

Lata te wszystkie strawił Flawiusz, mało powiedzieć, w dokuczliwoś<strong>ci</strong>ach albo <strong>na</strong>wet w<br />

<strong>ci</strong>erpieniach, bo prawie w ustawicznych męczarniach. Ży<strong>ci</strong>e jego ówczesne było to ży<strong>ci</strong>e występnego<br />

człowieka, skazanego <strong>na</strong> karę. Bito go w szkole za niepoprawność w swawoli, uporze<br />

i zuchwalstwie, zamykano do szkolnych więzień i stawiano pod pręgierzem hańby i wstydu<br />

dla odstraszenia innych – a kiedy skarany już podwójnie albo potrójnie w szkole, do domu<br />

wró<strong>ci</strong>ł, to w domu zastawał zwykle tylko nową chłosta, nowe więzienie, obostrzone jeszcze<br />

do tego głodem. Widząc <strong>taki</strong>e zachowywanie się jego, staruszek gryzł się nieraz do tego stopnia,<br />

że się chwiał w swoim postanowieniu i prawie <strong>na</strong> siłach upa<strong>da</strong>ł – ale pomimo to był jeszcze<br />

tylko o tyle nielitoś<strong>ci</strong>wszym dla niego i w postępowaniu z nim trzymał się nie łagodnych<br />

francuskich, ale staropolskich, jak <strong>na</strong>jsurowszych środków. Mieszkańcy tej kamienicy, słysząc<br />

prawie codziennie jęki tego nieszczęśliwego chłopca, litowali się <strong>na</strong>d nim i wnosili za nim<br />

prośby do dziadka – i była to litość <strong>na</strong>jsprawiedliwsza – Flawiusz bowiem nie tylko że pokutował<br />

okropnie, ale któż wie jeszcze, azali nie pokutował więcej niżeli za swoje własne, za nie<br />

odpuszczone jeszcze grzechy swoich rodziców?<br />

W isto<strong>ci</strong>e rzeczy było <strong>na</strong>tenczas coś dziwnego, coś, szczególnie nie<strong>na</strong>turalnego w tym<br />

chłopcu. Pomimo to, że się niby nic zgoła nie uczył, rzeczą jed<strong>na</strong>k było <strong>na</strong>jjawniejszą dla<br />

wszystkich, że <strong>da</strong>leko więcej wiedział i umiał niżeli wszyscy jego rówieśni. Wiadomoś<strong>ci</strong> jego<br />

wprawdzie nie popłacały, bo w owych czasach, gdzie od szkółek <strong>na</strong>jmniejszych aż do <strong>na</strong>jz<strong>na</strong>komitszych<br />

uczonych wszelka <strong>na</strong>uka była zakuta w Alwarowe kaj<strong>da</strong>ny i nie przyz<strong>na</strong>wano<br />

rozumu nikomu, kto nie miał pieczę<strong>ci</strong>ami zaopatrzonego patentu <strong>na</strong> niego, wiadomoś<strong>ci</strong> samorodne<br />

popłacać nie mogły – ale te wiadomoś<strong>ci</strong> mimo to były istotne i nieraz <strong>na</strong>wet zadziwiające.<br />

Oprócz tego leżała pew<strong>na</strong> sprzeczność i w charakterze tego osobliwego chłopca. Szaleniec<br />

ten bowiem, zapamiętały nieraz przywódca zgrai lampartów ulicznych, uparty, nieugięty,<br />

zuchwały, miewał już wtedy częstokroć chwile, w <strong>który</strong>ch w <strong>na</strong>jwiększej <strong>ci</strong>szy zasia<strong>da</strong>ł samotnie<br />

w ką<strong>ci</strong>ku i zapa<strong>da</strong>ł w zamyślenie tak głębokie i długie, jak gdyby był już człowiekiem<br />

dojrzałym i o <strong>na</strong>jważniejszych rzeczach rozmyślał. Po <strong>taki</strong>m zamyśleniu zbliżał się zwykle do<br />

starca i <strong>taki</strong>e mu <strong>da</strong>wał pytania, że staruszek bardzo często <strong>na</strong> nie odpowiedzieć nie umiał, a<br />

zawsze nie mógł się dosyć <strong>na</strong>dziwić, skąd by się <strong>taki</strong>e myśli brały w tym wrzekomym nieuku i<br />

swawolniku?<br />

Będąc zaś tak twardego i niby niewzruszonego serca, że pod <strong>na</strong>jsurowszą chłostą ani jednej<br />

łzy nie uronił, po <strong>taki</strong>m zamyśleniu nieraz tak gwałtownymi i niepowstrzymanymi zalewał się<br />

łzami, że i sam dziadek w końcu z nim się zawsze rozpłakał, lubo nigdy nie wiedział rzeczywistej<br />

łez tych przyczyny. Z tego wszystkiego <strong>na</strong>leżało nie tylko to wnosić, że w Flawiuszu<br />

pod widomą powłoką nieuctwa i lenistwa z<strong>na</strong>jdują się mniej widome, lecz niemniej przeto<br />

z<strong>na</strong>mienite zdolnoś<strong>ci</strong>; – ale było także rzeczą niezaprzeczoną, że pod zwierzchnią, zardzewiałą,<br />

a może i pokalaną skorupą serca, wrą bardzo ludzkie, bardzo prawdziwe, może <strong>na</strong>wet<br />

<strong>na</strong>jpiękniejsze uczu<strong>ci</strong>a.<br />

187


Stary fechtmistrz, a późniejszy marszałek książęcy, widział to wszystko, lecz zamiast korzystać<br />

z tych po<strong>ci</strong>eszających objawów i za ich pomocą starać się swojego wnuka wszelkimi<br />

siłami <strong>na</strong> inną drogę sprowadzić, tylko się tym po<strong>ci</strong>eszał; – a będąc <strong>na</strong>ówczas tym tylko zajęty,<br />

ażeby dla niego pewną materialną podstawę uzyskać, poprawę podstawy moralnej odkła<strong>da</strong>ł<br />

tym spokojniej do późniejszego czasu, im był pewniejszym, że ją później tym silniejszymi<br />

środkami będzie mógł przedsięwziąć.<br />

Bądź co bądź wszakże, <strong>na</strong>m tylko <strong>na</strong> to główną zwró<strong>ci</strong>ć <strong>na</strong>leży uwagę, że Flawiusz, przyszedłszy<br />

<strong>na</strong> świat pod <strong>na</strong>jnieszczęśliwszymi warunkami z każdego względu, pierwsze wrażenia<br />

odbierał i pierwsze sobie wyrabiał poję<strong>ci</strong>a pod tegoż świata <strong>na</strong>jboleśniejszymi <strong>ci</strong>osami i<br />

grzęznąc ustawicznie w jego <strong>na</strong>jpoziomszym osadzie. Patrząc <strong>na</strong> to i widząc, że w tych tak<br />

nieszczęśliwych dla niego okolicznoś<strong>ci</strong>ach <strong>na</strong>wet <strong>na</strong>jlepsze chę<strong>ci</strong> jego dziadka prze<strong>ci</strong>w niemu<br />

się sprzęgły, z<strong>da</strong>wało się jakoby <strong>na</strong>d nim jakaś strasz<strong>na</strong> klątwa wisiała, jakoby stanął u jego<br />

boku jakiś duch złośliwy, nieubłagany, <strong>który</strong>, ująwszy go silnie za rękę, prowadził go w jakąś<br />

przepaść, z góry już przygotowaną dla niego. Pomimo to jed<strong>na</strong>k widzimy także, że <strong>na</strong> przekór<br />

owemu duchowi pomsty czy przeklęctwa, czy przez<strong>na</strong>czenia, <strong>który</strong> go tak grząskimi ś<strong>ci</strong>eżkami<br />

wprowadzał w ży<strong>ci</strong>e – już zawczasu wystąpił jakiś duch dobry, jakiś stróż-anioł, czyli<br />

mówiąc właś<strong>ci</strong>wie, jego własne czysto-ludzkie sumienie, które, ostrzegając go silnym głosem<br />

o grożącym mu niebezpieczeństwie, obudzało w nim <strong>ci</strong>ągle głębsze, wnętrzniejsze myśli i<br />

czyste, <strong>ci</strong>epłe, wzruszające uczu<strong>ci</strong>a.<br />

Pomiędzy tymi dwoma pierwiastkami zaczęła się już <strong>na</strong>ówczas zawzięta walka, która o<br />

tyle była jeszcze gwałtowniejsza i krwawsza, o ile się odbywała w organizmie niespokojnego,<br />

gorączkowego prawie temperamentu.<br />

Dalszej kolei tej walki nie potrzebujemy powtarzać ze szczegółami. Jest o<strong>na</strong> dla każdego<br />

bardzo łatwo domyślną, kto tylko o tym <strong>ci</strong>ągle pamiętać będzie, że była to walka wcale prze<strong>ci</strong>w<strong>na</strong><br />

walkom podobnym u ludzi innych, gdzie pierwiastek zły prowadzi zwykle wojnę li<br />

podjazdową, okolicznoś<strong>ci</strong>ową, a przede wszystkim zaczepną. Tutaj pierwiastek zły, mając<br />

przez lat kilka<strong>na</strong>ś<strong>ci</strong>e jak <strong>na</strong>jswobodniejsze pole dla siebie, ufortyfikował się, że tak powiem, i<br />

w umyśle, i w sercu i jeżeli dziś był zmuszony występować do boju, to był to długo jeszcze<br />

dla niego bój tylko odporny. Skłonnoś<strong>ci</strong> dobre, czyste, szlachetne, które się kolejno obudzały<br />

z uśpienia, musiały szturm przypuszczać do tej uzbrojonej złego ducha warowni i jeżeli im się<br />

u<strong>da</strong>ło tylko kawałek muru utrą<strong>ci</strong>ć albo jakąś maleńką basztę w gruzy zamienić, było to dla<br />

nich <strong>na</strong>ówczas już ogromne zwy<strong>ci</strong>ęstwo.<br />

Z taką walką zawziętą w swym wnętrzu wyjechał Flawiusz do Paryża <strong>na</strong> <strong>na</strong>uki – i bawił<br />

tam cztery lata.<br />

Szalony swawolnik, zastawszy tam wtedy cały <strong>na</strong>ród w <strong>na</strong>jszaleńszej swawoli, jakie przechodził<br />

koleje losu, przez jakie nieraz brnął topieliska i jak ekscentryczne znów za to obudzał<br />

w sobie uczu<strong>ci</strong>a i myśli – nie wiadomo <strong>na</strong>m jest dokładnie. To wszakże możemy powiedzieć z<br />

pewnoś<strong>ci</strong>ą, że – jak widok <strong>na</strong>szych własnych niedobrych przymiotów i niechwalebnych <strong>na</strong>łogów,<br />

doprowadzonych do ostatnich swych rezultatów przez innych, raczej odstraszające, niżeli<br />

kuszące <strong>na</strong> <strong>na</strong>s zwykł sprawiać wrażenie – tak i Flawiusz, widząc podówczas w Paryżu<br />

ludzkie szaleństwo do ostatecznoś<strong>ci</strong> już posunione, raczej się w swoim szaleństwie ochłodził,<br />

niżeliby się miał w nim utwierdzić. Cztery lata zresztą teoretycznej i praktycznej <strong>na</strong>uki, przy<br />

wrodzonych z<strong>na</strong>mienitych zdolnoś<strong>ci</strong>ach, nie mogły <strong>na</strong> niego wywrzeć innego wpływu, jak<br />

tylko bardzo zbawienny; i lubo Flawiusz nie powró<strong>ci</strong>ł z Paryża całkiem już poprawiony i<br />

przetworzony, co <strong>na</strong>wet było niepodobieństwem, powró<strong>ci</strong>ł jed<strong>na</strong>k przy<strong>na</strong>jmniej okrzesany<br />

zupełnie, oswobodzony z swej pierwotnej dzikoś<strong>ci</strong>, a przez to z<strong>na</strong>cznie usposobiony do<br />

przyjmowania uczuć czystych i myśli szlachetnych.<br />

Niewypowiedzianie szczęśliwy dla niego przypadek z<strong>da</strong>rzył, że powró<strong>ci</strong>wszy z Paryża i<br />

osiadłszy stale w Warszawie, dostał się w opiekę mężowi z<strong>na</strong>mienitego światła, <strong>na</strong>uki i cha-<br />

188


akteru, <strong>który</strong>m był owoczesny ksiądz podkanclerzy. Mąż ten, górujący rozumem i swoim<br />

wyrobionym, z<strong>na</strong>nym z niewzruszonoś<strong>ci</strong> charakterem tak <strong>da</strong>lece <strong>na</strong>d niedoświadczonym i<br />

chwiejnym, lubo także zuchwałym i zdolnym Flawiuszem, że chcąc nie chcąc musiał sobie<br />

zdobyć <strong>na</strong>d nim stanowczą przewagę; – mąż ten, mówimy, oprócz tego wszystkiego był jeszcze<br />

kapłanem, a o ile już z tego samego powodu wpływ jego <strong>na</strong> Flawiusza musiał być zbawienniejszym,<br />

nie potrzebujemy dowodzić.<br />

Jakoż w isto<strong>ci</strong>e rzeczy pod wpływem tego z<strong>na</strong>komitego męża i pod wpływem innych ludzi,<br />

z <strong>który</strong>mi za jego pośrednictwem bliższe pozawiązywał stosunki, Flawiusz się prawie całkiem<br />

przetworzył. Umysł jego, niestały i wałęsający się od jednej zasady do drugiej, osadził się<br />

teraz <strong>na</strong> pewnej, może także ekscentrycznej cokolwiek, ale niemniej przeto moralnej podstawie;<br />

– spomiędzy różnych niepewnych, nieświadomych celów ludzkiego ży<strong>ci</strong>a, wystąpił teraz<br />

przedeń cel jeden, jasny, pewny, szlachetny; – jego burzliwe serce ułagodziło się o wiele w<br />

swoich <strong>da</strong>wniejszych wybrykach i otworzyło się uczu<strong>ci</strong>om czystym, ludzkim i pięknym – i<br />

odtąd Flawiusz, jeśli nie umiał się jeszcze <strong>na</strong> nim postawić, to już wiedział przy<strong>na</strong>jmniej dosko<strong>na</strong>le,<br />

jakim być winno stanowisko zacnego człowieka w tym ży<strong>ci</strong>u i co do tego potrzeba.<br />

Podczas tego przetwarzania się jego moralnej istoty, oczewiś<strong>ci</strong>e, że owa uzbrojo<strong>na</strong> warownia,<br />

którą sobie zły duch w jego wnętrzu zbudował, runęła w gruzy – ale te gruzy jeszcze w<br />

nim pozostały...<br />

Flawiusz był już <strong>na</strong>ówczas wyłącznie pod wpływem pierwiastku dobrego – pracował on<br />

<strong>na</strong>d sobą z całym możliwym wysileniem, ażeby się stać dobrym, szlachetnym i zacnym, i to<br />

mu się coraz lepiej u<strong>da</strong>wało; – ale te gruzy owej przeklętej warowni jeszcze <strong>ci</strong>ągle w nim żyły<br />

i co chwila jeszcze nieokrzesany, obrukany głaz jakiś wystawiał zeń swoją straszliwą głowę i<br />

albo rzucał <strong>ci</strong>eń brudny <strong>na</strong> jego uczu<strong>ci</strong>a i myśli, albo rzucając się sam w jego drogi, wykrzywiał<br />

jego zamiary i czyny... Flawiusz tedy był jeszcze zawsze w ustawicznej walce, jeśli nie z<br />

sobą samym, to z owymi nieszczęsnymi pozostałoś<strong>ci</strong>ami swojej własnej przeszłoś<strong>ci</strong>, które<br />

zwykle, jak wszystkie plugawe chwasty, głębokie mają korzenie i zawsze długo, a często <strong>na</strong>wet<br />

nigdy, nie <strong>da</strong>dzą się z gruntu wyplenić.<br />

Wszakże <strong>na</strong>jwiększą pracę miał Flawiusz z <strong>na</strong>jgłówniejszym chwastem swej duszy, <strong>który</strong>m<br />

była ta myśl, zaprawdę strasz<strong>na</strong> i zabijająca: że sam nie wiedział, skąd by się wziął <strong>na</strong> tym<br />

świe<strong>ci</strong>e, i wskutek której wyrósł w nim domysł, że nie jest właś<strong>ci</strong>wie członkiem, tylko jakąś<br />

nie<strong>na</strong>turalną <strong>na</strong>roślą, jakimś pasożytem... że jest sam chwastem ludzkoś<strong>ci</strong>. Ta myśl go trapiła<br />

jak widmo, jak mara strasz<strong>na</strong> i nie <strong>da</strong>wała mu spokoju we dnie ni w nocy, odbierała mu chęć<br />

do pracy i osłabiała w nim czasem jego silną wolę uzacniania siebie do tego stopnia, że miewał<br />

chwile, w <strong>który</strong>ch opuszczał ręce zupełnie i brzydził się <strong>na</strong>wet sam sobą...<br />

Usiłowania jego, ażeby tę myśl buntowniczą uspokoić w sobie gruntownie, usiłowania<br />

czynione <strong>na</strong> wszystkich drogach możliwych, nie przynosiły żadnego skutku. O tajemnicy tej<br />

wiedział li jeden dziadek, ale ten, jakeśmy to już widzieli powyżej, był niewzruszony w milczeniu.<br />

Były już między nim i Flawiuszem <strong>da</strong>leko gwałtowniejsze sceny niżeli ta, którą <strong>na</strong>m<br />

się widzieć z<strong>da</strong>rzyło, ale i te nic nie wymogły <strong>na</strong> starcu. Powia<strong>da</strong>ł on, że przysiągł przed krucyfiksem,<br />

i nie mógł złamać przysięgi... Inne poszukiwania także żadnego nie przyniosły<br />

owocu. Flawiusz tedy został pod przeklęctwem tej myśli i pod fatalnym jej wpływem <strong>na</strong> całe<br />

swoje usposobienie, <strong>który</strong>, lubo śród zajęć i pracy nie zawsze <strong>da</strong>wał mu się uczuwać, <strong>na</strong>pełnił<br />

jed<strong>na</strong>k jego serce <strong>na</strong> zawsze <strong>na</strong>jnieznośniejszą goryczą, która o tyle jeszcze była fatalniejszą<br />

dla niego, ile że jej towarzyszyło przeko<strong>na</strong>nie, że <strong>na</strong> nią nie masz żadnego ratunku...<br />

O tym ratunku, o środkach wydoby<strong>ci</strong>a się przy<strong>na</strong>jmniej spod tak ustawicznego wpływu tej<br />

myśli, Flawiusz przemyśliwał <strong>ci</strong>ągle i bezustannie – ale nic nie mógł wymyśleć... Czasem<br />

tylko oburzało się w nim jakieś tajemne przeczu<strong>ci</strong>e, które mu powia<strong>da</strong>ło, że gdyby z<strong>na</strong>lazł<br />

<strong>ci</strong>che, spokojne, kochające serce kobiety, które by się ch<strong>ci</strong>ało dla niego poświę<strong>ci</strong>ć i dla którego<br />

on by się mógł także poświę<strong>ci</strong>ć, byłoby to wielką ulgą dla niego, stałoby się może <strong>na</strong>wet z<br />

189


czasem radykalnym lekarstwem... Jakiś ką<strong>ci</strong>k swój własny, od<strong>da</strong>lony od tego świata, o <strong>który</strong>m<br />

mu się z<strong>da</strong>wało, że nim pogardził – a w tym ką<strong>ci</strong>ku jakaś skrom<strong>na</strong>, peł<strong>na</strong> miłoś<strong>ci</strong> i współczu<strong>ci</strong>a<br />

dla niego, istota taka, która by nie tylko zdjęła z jego serca połowę tego nieznośnego <strong>ci</strong>ężaru,<br />

ale i sobą samą zastąpiła mu świat ten, w <strong>który</strong>m olśniony ustawicznie tymże <strong>ci</strong>ężarem, nie<br />

widział dla siebie żadnej przyszłoś<strong>ci</strong> – z<strong>da</strong>wało mu się, że już to samo byłoby zbawieniem dla<br />

niego. A cóż dopiero powiedzieć o tym, jeżeliby za pośrednictwem <strong>taki</strong>ej istoty wszedł w kółko<br />

jakiejś zacnej, statecznej, poważnej rodziny, gdyby go ta rodzi<strong>na</strong> przyjęła za swego, zastąpiła<br />

mu matkę nieboszczkę, zastąpiła mu niez<strong>na</strong>jomego ojca – któż wie, czy wtenczas nie<br />

potrafiłby całkiem zapomnieć o tym, o czym teraz z taką goryczą musiał ustawicznie pamiętać?<br />

Takie przeczu<strong>ci</strong>a odzywały się <strong>ci</strong>ągle w jego strapionym sercu, myśli o tego rodzaju ratunku<br />

snuły mu się <strong>ci</strong>ągle po głowie – i Flawiusz rozpatrywał się z tą myślą po świe<strong>ci</strong>e, i szukał<br />

wszędzie <strong>taki</strong>ej istoty, ale jak zawsze, tak i tutaj, poszukiwania umyślne póty pozostały bez<br />

skutku, póki im w pomoc nie przyszedł przypadek.<br />

Owo więc wtedy, dnia jednego o rannej godzinie, wszedł Flawiusz do koś<strong>ci</strong>oła świętego<br />

Krzyża. Wstępował on wtenczas już coraz częś<strong>ci</strong>ej do świątyń pańskich – nie wiemy, czyli go<br />

tam <strong>ci</strong>ągnęła już rzeczywista, serdecz<strong>na</strong> potrzeba modlitwy – pewną wszakże jest rzeczą, że<br />

widok wspaniałego przybytku Pa<strong>na</strong> Zastępów, skąd tylu ludzi wynosiło ulgę stanowczą w<br />

swoich <strong>na</strong>j<strong>ci</strong>ęższych strapieniach, ujmował i jemu o wiele tego nieznośnego <strong>ci</strong>ężaru, <strong>który</strong> go<br />

tak nielitoś<strong>ci</strong>wie przytłumiał.<br />

Dnia tego wszakże, stojąc przy wstępie do prezbiterium, kiedy się przypadkiem oglądnął,<br />

ujrzał przy bocznym ołtarzu klęczącą <strong>na</strong> schodkach bardzo piękną dziewicę. Była to mło<strong>da</strong><br />

panienka, która miała rączki złożone przed sobą, duże czarne oczy wpatrzone w główny obraz<br />

ołtarza, a w tych oczach łzy żywe i <strong>taki</strong>e rzewne, że nie moż<strong>na</strong> było patrzeć <strong>na</strong> nią bez głębokiego<br />

wzruszenia.<br />

Tą panienką była podkomorzanka Stasia, która, odebrawszy w wilią dnia tego wiadomość<br />

o wyzdrowieniu matki z <strong>ci</strong>ężkiej i niebezpiecznej choroby, wyszedłszy rankiem z ochmistrzynią<br />

swoją do miasta, <strong>na</strong>jpierw do koś<strong>ci</strong>oła wstąpiła, aby Panu Bogu podziękować za tę serdeczną<br />

po<strong>ci</strong>echę.<br />

Widok Stasi z <strong>taki</strong>mi łzami w oczach wzruszył Flawiusza do głębi – jej piękność zrobiła <strong>na</strong><br />

nim odurzające wrażenie. Z<strong>da</strong>wało mu się, jakby po długiej, bezświetlnej nocy z jej oczu uderzył<br />

dla niego świt ranny, zapowia<strong>da</strong>jąc <strong>na</strong>jwspanialszy wschód słońca...<br />

Flawiusz doczekał <strong>na</strong> miejscu, aż póki Stasia nie skończyła modlitwy, a kiedy wyszła z koś<strong>ci</strong>oła,<br />

poszedł za nią. Doprowadziwszy ją aż do domu, w <strong>który</strong>m mieszkała, wypytał<br />

odźwiernego o wszystko, czego tylko mógł się od niego dowiedzieć. A kiedy powziął o niej<br />

wiadomość, że była córką jakiejś szlach<strong>ci</strong>anki wdowy, mieszkającej gdzieś w <strong>da</strong>lekim zakątku<br />

od granic Rusi, z<strong>da</strong>ło mu się, że nie mógł trafić szczęśliwiej, i puś<strong>ci</strong>wszy wodze swoim<br />

uczu<strong>ci</strong>om, rozkołysał w sobie <strong>na</strong>jrozkoszniejsze marzenia... Flawiusz nie zalał szlachty polskiej<br />

i nie śnił o tym, że ta, im <strong>da</strong>lej zamieszkała od owych wielkich goś<strong>ci</strong>ńców, <strong>który</strong>mi cywilizacja<br />

do Polski wpływała, o tyle tylko pewniej być może nieprzystępną dla niego i o tyle<br />

prędzej się przyczyni do zamienienia jego rozkosznych marzeń w puste złudzenia...<br />

Wszakże mniejsza to było wobec tego, że puś<strong>ci</strong>wszy wodze swoim nieokiełzanym uczu<strong>ci</strong>om,<br />

otworzył on przez to drogę pozostałoś<strong>ci</strong>om tych wszystkich złych <strong>na</strong>łogów, które po<br />

swoim wychowaniu pierwotnym jeszcze zawsze przechowywał w sobie. Jakoż zaraz <strong>na</strong>ówczas<br />

owe zbrukane gruzy, które ze zburzonej złego ducha warowni w nim pozostały, zaczęły<br />

zeń po kolei wystawiać swoje szkaradne głowy i za przewództwem <strong>na</strong>miętnoś<strong>ci</strong>, a umilknieniem<br />

rozsądku, jego postępkami kierować...<br />

Widzieliśmy w swoim czasie te postępki, które go miały zbliżyć do podkomorzanki, i zaprawdę,<br />

mogliśmy się <strong>na</strong>d nimi tylko litować... Po owej scenie z młodym Rudnickim w dzień<br />

190


św. Katarzyny pisał on jeszcze list do podczaszynej przemyskiej, ale i to się już <strong>na</strong> nic nie<br />

z<strong>da</strong>ło.<br />

Wszakże wkrótce potem Stasia wyjechała do matki – a w Warszawie zaczęły chodzić coraz<br />

głośniejsze wieś<strong>ci</strong> o przyszłej wojnie.<br />

Z różnych stron różne czyniono do tego przygotowania. W jedną stronę rzu<strong>ci</strong>ł się Jędrzej –<br />

Flawiusz rzu<strong>ci</strong>ł się w drugą stronę.<br />

Obydwie te strony zeszły się z sobą – <strong>na</strong>jchwalebniej, ale <strong>na</strong>jnieszczęśliwiej – bo tylko <strong>na</strong><br />

to, ażeby jedną wspólną podzielić klęskę.<br />

Klęski <strong>taki</strong>e przytłumiają zwyczajnie umysł, rodzierają częstokroć serce.<br />

Ale młodzi ludzie, mający jeszcze ufność w sobie i przyszłość przed sobą, opierają się<br />

zwykle <strong>taki</strong>m strapieniom, budując sobie zaraz jakieś nowe <strong>na</strong>dzieje.<br />

Tylko stary skarbnik, zbliżający się już do kresu swego ży<strong>ci</strong>a i roli, upadł <strong>na</strong> chwilę pod<br />

<strong>ci</strong>ężarem tego strapienia; młodzi dotrzymali placu temu <strong>ci</strong>osowi i poszli <strong>da</strong>lej w drogę swego<br />

żywota.<br />

Flawiusz <strong>na</strong>wet nie miał ani jednego dnia swobodnego do podziału utrapień publicznych,<br />

bo prawie równocześnie z ukończeniem wojny <strong>na</strong>szły go utrapienia jego własne, <strong>da</strong>leko bliższe.<br />

W dniach onych bowiem jego dziadek staruszek zakończył ży<strong>ci</strong>e.<br />

Śmierć ta, niespodziewa<strong>na</strong> wcale, dotknęła go bardzo boleśnie – Flawiusz dopiero teraz<br />

uczuł w całej pełni swoją samotność.<br />

Wszakże w parę dni po pogrzebie do żałoby i smutków przyłączyły się jeszcze nowe obawy.<br />

Staruszek został ranny przy sypaniu okopów <strong>na</strong>d Wisłą i umarł <strong>na</strong>gle, nie zostawiając<br />

żadnego rozporządzenia swoim majątkiem.<br />

Dawniej, kiedyś Flawiusz roił sobie <strong>na</strong>dzieje, że po śmier<strong>ci</strong> dziadka, kiedy mu się dostaną<br />

w ręce jego papiery, z<strong>na</strong>jdzie w nich niezawodnie jakiś ślad swojego pochodzenia. Rzu<strong>ci</strong>ł się<br />

tedy zaraz do tych papierów i przeglą<strong>da</strong>ł je z tym większą <strong>ci</strong>ekawoś<strong>ci</strong>ą, ile że szukał w nich<br />

rozwiązania dwóch kwestyj <strong>na</strong>jważniejszych dla siebie: kwestii majątku i imienia.<br />

Ale praca jego <strong>na</strong> nic się nie przy<strong>da</strong>ła. Ani o jednym, ani o drugim nie było tam ani śladu.<br />

Nie pozostało mu tedy nic, jak u<strong>da</strong>ć się jeszcze do ksiąg miejskich. Jakoż księgi te były<br />

wymowniejsze cokolwiek od dziadkowych papierów, ale tylko cokolwiek. Flawiusz z<strong>na</strong>lazł<br />

wniesiony w nich testament swojego dzia<strong>da</strong> <strong>który</strong> mu kamienicę legował <strong>na</strong> wieczne czasy –<br />

ale nic więcej. Uspokojony przy<strong>na</strong>jmniej z tej strony, ch<strong>ci</strong>ał z<strong>na</strong>leźć jeszcze, kto był właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>elem<br />

tej kamienicy przed dziadkiem – ale o tym tam ani śladu nie było. Karty poprzednie<br />

były wszystkie wy<strong>da</strong>rte – i z<strong>da</strong>wało się, że to było zrobione umyślnie...<br />

Wypadek ten rozdrażnił <strong>na</strong> nowo w Flawiuszu przykre uczu<strong>ci</strong>e jego położenia i nową go<br />

<strong>na</strong>pełnił goryczą. Nie<strong>ci</strong>erpliwy młodzieniec zaczął <strong>na</strong> nowo czynić poszukiwania i rozpytywał<br />

o to <strong>na</strong>jsędziwszych starców całego miasta: ale nikt mu nic nie umiał powiedzieć. Nikt żadnego<br />

<strong>da</strong>wniejszego właś<strong>ci</strong><strong>ci</strong>ela tu nie pamiętał. Jakaś stara przekupka z przedmieś<strong>ci</strong>a, która niegdyś<br />

w sieni tej kamienicy sprze<strong>da</strong>wała owoce, pamiętała wprawdzie jeszcze innego burgrabię<br />

w tym domu i pamiętała także, że przez jedną zimę mieszkała tam pani tego domu, jakaś wojewodzi<strong>na</strong><br />

albo kasztelanowa gdzieś od Rusi Czerwonej, ale jak się <strong>na</strong>zywała, skąd była, to jej<br />

zupełnie ule<strong>ci</strong>ało z pamię<strong>ci</strong>... Flawiusz ch<strong>ci</strong>ał dojść czegoś z herbu umieszczonego <strong>na</strong>d bramą,<br />

ale i tu wszelkie dochodzenia nie przyniosły żadnego skutku: bo wieleż to domów używało<br />

tego herbu, a pomiędzy nimi także niejeden tylko używa go z ową małą odmianą.<br />

Całą tedy korzyś<strong>ci</strong>ą jego z tych poszukiwań było, że się tylko tą starą myślą zniepokoił <strong>na</strong><br />

nowo i <strong>na</strong> nowo zaczął myśleć o <strong>da</strong>niu sobie jakiejś statecznej podstawy w tym ży<strong>ci</strong>u.<br />

Wtedy obudziła się w nim także uśpio<strong>na</strong> cokolwiek myśl o pięknej podkomorzance. O niej,<br />

o jej domowych stosunkach, o jej rodzinie, a <strong>na</strong>wet i o Rudnickim Flawiusz wiedział już<br />

wszystko i z<strong>da</strong>wało mu się, że pomimo to wszystko, doprowadzenie do celu tej myśli nie było<br />

191


niepodobieństwem. Im więcej o tym myślał, tym więcej się tylko rozmarzał i – jak to zwykle<br />

bywa u młodych, ob<strong>da</strong>rzonych gorącym sercem, bujną wyobraźnią i pewnym wywiązującym<br />

się stąd po<strong>ci</strong>ągiem do ekscentryczno<strong>ci</strong> – doprowadził się <strong>na</strong> koniec w marzeniach swoich do<br />

tego stopnia żądzy i nie<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>, że postanowił, choćby go to miało kosztować ży<strong>ci</strong>e, pojechać<br />

koniecznie za podkomorzanką i dotrzeć do d<strong>na</strong> tę sprawę...<br />

Właś<strong>ci</strong>wy czyli świadomy mu cel tego postanowienia był może niezupełnie dorzecznym,<br />

ale był to w każdym razie jeden z jego <strong>na</strong>jszczęśliwszych instynktów...<br />

Bądź co bądź wszakże, <strong>na</strong>winął mu się wtedy chorąży koronny, <strong>który</strong> do swoich majątkowych<br />

rachunków szukał jakiegoś zdolnego człowieka. Flawiusz z woli swojego dziadka sposobił<br />

się był w Paryżu <strong>na</strong>jwięcej w <strong>na</strong>ukach matematycznych, a pracując i tam, i potem w<br />

Warszawie w wydziale fi<strong>na</strong>nsów, miał gruntowne wiadomoś<strong>ci</strong> w tym względzie. Chorąży<br />

wiedział o tym już <strong>da</strong>wniej, lecz nie śmiąc mu proponować <strong>taki</strong>ej pracy u siebie, prosił go<br />

tylko o radę, ale Flawiuszowi nie mogło nic lepiej wypaść <strong>na</strong> rękę, jakoż zabrał się zaraz i<br />

pojechał z chorążym <strong>na</strong> zamek leski.<br />

Rozmarzony swoją wypiętrzoną <strong>na</strong>dzieją, nie umiejący się niczego dorabiać, tylko wszystko<br />

zdobywać, ufny w blask jakiś, spa<strong>da</strong>jący <strong>na</strong>ń z chorążego, a do tego jeszcze lekceważący<br />

sobie do <strong>na</strong>jwyższego stopnia całkiem przez siebie nie z<strong>na</strong>ną szlachtę prowincjo<strong>na</strong>lną – Flawiusz<br />

szturm przypuś<strong>ci</strong>ł od razu i był prawie pewnym zwy<strong>ci</strong>ęstwa. Szturm ten wszakże, o ile<br />

znów niedorzeczny, a <strong>na</strong>dto jeszcze ze względu <strong>na</strong> konszachty z Małdrzykiewiczem trochę<br />

podstępem wojennym pachnący, całkiem mu się nie u<strong>da</strong>ł. Kula skarbnika wprawdzie go ominęła,<br />

ale z nią ominęło go to wszystko, w co położył swoje rachuby...<br />

Niepowodzenie to zasmu<strong>ci</strong>ło go bardzo, ale pomimo to nie zrzu<strong>ci</strong>ło go z tropu. Sce<strong>na</strong> jego<br />

działania przeniosła się do Lwowa i otworzyła mu teraz pole <strong>da</strong>leko łatwiejsze i obszerniejsze.<br />

Pierwszym aktem <strong>na</strong> tym nowym polu był, jak dla innych, tak dla niego, bal u kasztelanowej<br />

kamieńskiej. Bal ten wszakże, to złowieszczy, to zupełnie fatalny dla innych, dla niego<br />

wypadł <strong>da</strong>leko szczęśliwiej, niżeli się sam <strong>na</strong>wet spodziewał. Podkomorzy<strong>na</strong> przyjęła go<br />

uprzejmie, Stasia nie odmówiła mu tańca, a skarbnik, którego się <strong>na</strong>jwięcej obawiał ze<br />

wszystkich, skarbnik, nie tylko że się sam zbliżył do niego, ale go <strong>na</strong>wet do siebie zaprosił.<br />

Rozważywszy sobie te wszystkie z<strong>da</strong>rzenia, Flawiusz się nie posia<strong>da</strong>ł z radoś<strong>ci</strong>...<br />

Owo więc – kiedy po owym balu u kasztelanowej kamieńskiej wrzekomo szczęśliwy Jędrzej,<br />

zamknąwszy się w swoim mieszkaniu, krwawe zwodził zapasy z bólem, zgryzotą i<br />

obawą o całą przyszłość – całkiem nieszczęśliwy dotychczas Flawiusz był <strong>na</strong>jszczęśliwszym z<br />

śmiertelnych. Powtarzając .sobie każde niemal słowo uprzejmej podkomorzynej, otwartej i<br />

zupełnie swobodnej Stasi i uprzedzająco grzecznego skarbnika, sam się ś<strong>ci</strong>skał za ręce, skakał<br />

niemal po swoim pokoju i mówił do siebie:<br />

– Najukochańszy Flawiuszu! ty jesteś <strong>na</strong>jszczęśliwszym hultajem z całego świata! masz<br />

więcej szczęś<strong>ci</strong>a niżeli rozumu! wysypują się kwiaty jak z rogu obfitoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> <strong>ci</strong>ebie! Nie masz<br />

majątku, a wychowałeś się jak pierwszy panicz w Paryżu. Nie masz ojca, ale masz <strong>na</strong>jlepszych<br />

opiekunów i dobrodziejów bez końca. Kieszenie twoje nie z<strong>na</strong>ją próżni, pierwsze osoby<br />

się dobijają o <strong>ci</strong>ebie, pierwsza pan<strong>na</strong> kocha się w tobie... i czegóż ty jeszcze chcesz od tego<br />

la<strong>da</strong> jakiego świata!<br />

Tak się <strong>ci</strong>esząc, marzył <strong>na</strong>jrozkoszniejsze sny i <strong>na</strong>jsłodsze <strong>na</strong>dzieje.<br />

Flawiusz miał miłość wesołą i tej miłoś<strong>ci</strong> pełen, pełen też był <strong>na</strong>jswawolniejszego humoru.<br />

Przyzwyczajony z <strong>da</strong>w<strong>na</strong> do <strong>na</strong>głych przechodów od <strong>na</strong>jszaleńszej pustoty do nieutulonych<br />

łez i żałoby, i dzisiaj jeszcze przerzu<strong>ci</strong>ć się z jednej ostatecznoś<strong>ci</strong> w drugą było u niego dziełem<br />

jednego momentu.<br />

Teraz przyszła kolej <strong>na</strong> wesołość i dobry humor.<br />

W <strong>taki</strong>m też usposobieniu u<strong>da</strong>ł się zaraz <strong>na</strong>zajutrz do pomieszkania skarbnika, aby jak <strong>na</strong>jprędzej<br />

zadośćuczynić jego uprzejmemu wezwaniu.<br />

192


Dosyć <strong>da</strong>leko od miasta, bo <strong>na</strong> rogu ulic Halickiej i św. Ja<strong>na</strong>, gdzie dzisiaj kamienice zbite<br />

jed<strong>na</strong> przy drugiej, stał wówczas jeden samotny dom murowany o piątrze. Dom ten wyglą<strong>da</strong>ł<br />

<strong>na</strong> kształt wiejskiego pałacu, w włosko-francuskim guś<strong>ci</strong>e, a mając przed sobą dosyć obszerny<br />

dziedziniec, był ogrodzony od frontu ogromnymi sztachetami i takąż bramą, pomiędzy dwie<br />

wielkie murowane kolumny ujętą. Dom ten, obszerny, mieszczący w sobie cokolwiek już staroświeckie,<br />

ale duże kom<strong>na</strong>ty, zajmowała podkomorzy<strong>na</strong> w całoś<strong>ci</strong> i ulokowawszy się sama<br />

<strong>na</strong> piątrze, bratu swojemu od<strong>da</strong>ła trzy dostatnie kom<strong>na</strong>tki w przyziemiach.<br />

W tej chwili była to już poobiednia godzi<strong>na</strong> i skarbnik, zabrawszy miejsce wygodne przy dużym<br />

kominie, paląc lulkę turecką z ową orientalną powagą, z jaką wszyscy starzy się przybierali do<br />

tego aktu, rozmyślał sobie swym staropolskim rozumem wszystkie te nowomodne sprawy, które<br />

od niejakiego czasu, krę<strong>ci</strong>ły się koło niego i w które sam mimo woli dosyć blisko się wplątał.<br />

Lecz jakiekolwiek tam z<strong>da</strong>nie miał o tych rzeczach i ludziach, pew<strong>na</strong> jest jed<strong>na</strong>k, że w tej<br />

chwili z tego wszystkiego, jeśli go nie <strong>na</strong>jbliżej obchodził, toż prze<strong>ci</strong>e <strong>na</strong>jczęś<strong>ci</strong>ej <strong>na</strong> myśl mu<br />

się <strong>na</strong>suwał Flawiusz. Powodów do tego mogło być bardzo wiele, bo oprócz tej tam jakiejś<br />

miłoś<strong>ci</strong> Flawiusza do Stasi, skarbnik za<strong>na</strong>dto wiele faktów pamiętał z przeszłoś<strong>ci</strong> i <strong>na</strong> ostatnim<br />

balu za<strong>na</strong>dto z bliska porównywał Flawiusza z starostą bełskim, ażeby mu się nie miały<br />

<strong>na</strong>tra<strong>ci</strong>ć różne <strong>ci</strong>ekawe domysły; – ale pomimo to prze<strong>ci</strong>eż <strong>na</strong>jgłówniejszym powodem, dla<br />

którego mu się Flawiusz <strong>ci</strong>ągle <strong>na</strong> myśl <strong>na</strong>suwał, było to – że strzelał do niego. Skarbnik<br />

strzelał do człowieka, <strong>który</strong> nie przyszedł go ani zabijać, ani <strong>na</strong>pa<strong>da</strong>ć – i nie mógł sobie tego<br />

zapomnieć... Skarbnik go ani zabił, ani ranił, ale mógł i ranić, i <strong>na</strong>wet zabić – i już to samo<br />

z<strong>da</strong>ło mu się tak <strong>ci</strong>ężkim grzechem, że nie tylko nie mógł go sobie zatrzeć w pamię<strong>ci</strong>, ale czuł<br />

to w swoim sumieniu, że powinien temu człowiekowi <strong>da</strong>ć za to jakąś ze swojej strony <strong>na</strong>prawę.<br />

Wedle sumienia skarbnika był to dług prosty, za<strong>ci</strong>ągniony <strong>na</strong> rachunek Flawiusza –<br />

skarbnik żadnych długów nie <strong>ci</strong>erpiał i byłby bardzo kontent z tego, gdyby i ten <strong>na</strong> nim nie<br />

<strong>ci</strong>ężył. Skarbnik myślał <strong>na</strong>d tym, jakby to zrobić...<br />

Ale wtem wszedł Flawiusz do niego.<br />

Flawiusz witał go, sadząc się <strong>na</strong> grzecznoś<strong>ci</strong>, a <strong>na</strong>wet i lekkie pochlebstwa – skarbnik był<br />

mu rad bardzo, a lubo <strong>na</strong> jego przyby<strong>ci</strong>e nie ruszył się z miejsca, przyjął go jed<strong>na</strong>k serdecznie<br />

i poufale, mówiąc do niego:<br />

– A! otóż to mi kawaler! parolista jak mało! umiesz <strong>na</strong>wet dotrzymywać parolu myślom,<br />

bo wiedz o tym, asińdzi, że właśnie sobie myślałem, jakby to dobrze było, gdybyś się teraz<br />

pojawił. Proszę tedy, owo <strong>na</strong>prze<strong>ci</strong>w mnie miejsce... sia<strong>da</strong>j sobie, asińdzi, wygodnie, a poga<strong>da</strong>my<br />

od <strong>ci</strong>emnej gwiazdy. A palisz, asińdzi, lulkę?<br />

Flawiusz zabierał miejsce, odpowia<strong>da</strong>ł, że nigdy lulki nie pala, ale go trochę dziwiło <strong>taki</strong>e<br />

powitanie, jak gdyby z tronu – jed<strong>na</strong>k nie brał go sobie do serca, bo skarbnik był przy tym<br />

wszystkim niewątpliwie serdeczny. Skarbnik to zadziwienie chwilowe uważał dobrze, ale<br />

pomimo to trzymał się <strong>ci</strong>ągle tego samego tonu, <strong>który</strong> od razu i nie bez celu uchwy<strong>ci</strong>ł.<br />

Zaczęła się tedy długa rozmowa de publi<strong>ci</strong>s in spe et in actu, która trwała przeszło godzinę<br />

i która wypadła bardzo <strong>na</strong> korzyść Flawiusza. Skarbnik bowiem przeko<strong>na</strong>ł się z niej, że ten<br />

człowiek, tak dotychczas wątpliwy dla niego, nie tylko ma sentymenty, lubo wedle niego trochę<br />

za<strong>na</strong>dto szerokie, jed<strong>na</strong>k bardzo <strong>ci</strong>epłe i bardzo szlachetne; ale przeko<strong>na</strong>ł się także, że ten<br />

człowiek ma wiadomoś<strong>ci</strong> gruntowne i tak szczegółowe, że <strong>na</strong>wet o wielu rzeczach swojskich,<br />

osobliwie z ostatnich czasów, pod wielą względów jest w stanie każdemu bardzo <strong>ci</strong>ekawe <strong>da</strong>ć<br />

objaśnienia. Skarbnik, z usposobienia swego <strong>na</strong>de wszystko dokładnego wyrozumienia spraw<br />

<strong>na</strong>rodowych <strong>ci</strong>ekawy, uczuł się przez to w samej rzeczy dla Flawiusza ujętym – i kiedy się<br />

przedmiot, przez nich obrabiany wyczerpał, zawołał z serca do swego goś<strong>ci</strong>a:<br />

– Ale to waść, panie bra<strong>ci</strong>e, jak mi Bóg miły, <strong>da</strong>rmo chleba nie psujesz. Młody jesteś, ale<br />

miło się z tobą rozmówić. Trochę tam jeszcze latasz po regio<strong>na</strong>ch niebieskich, z <strong>który</strong>ch byś<br />

ch<strong>ci</strong>ał i to, i owo sprowadzić <strong>na</strong> ziemię, a co się ani waś<strong>ci</strong>, ani nikomu nie u<strong>da</strong>; ale bo<strong>da</strong>jby i<br />

193


tak! Nie bić tego, <strong>który</strong> nie chce ująć, jeno przyczynić, choćby też się skończyło <strong>na</strong> samej chę<strong>ci</strong>.<br />

A lubo już i te same chę<strong>ci</strong> szumią srodze i sypią <strong>taki</strong>e iskry ze siebie, jakby ch<strong>ci</strong>ały z pół<br />

świata spalić, no! toż ja się ich prze<strong>ci</strong>e nie boję. Pokazało <strong>na</strong>m się aż <strong>na</strong>dto jawnie, że gdybyśmy<br />

byli wszyscy tyle iskier mieli w sobie, byłoby <strong>na</strong>m wcale nie zaszkodziło, jeno pewnie<br />

pomogło. A cho<strong>ci</strong>aż to teraz podobno już nie bardzo pora tym iskrom, toż i dziś nie zawadzą.<br />

Powia<strong>da</strong>no już <strong>da</strong>wniej, że lepiej dmuchać, niż chuchać – a ja powia<strong>da</strong>m, że liche to piwo,<br />

które nie szumi, lichy też młodzik, <strong>który</strong> nie szumi. Diabeł tam komu po gołowąsych sensatach!<br />

Młodzi niech mają krew i fantazję, a starzy powagę i rozum, to i dobrze będzie <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e.<br />

Dopiero kiedy młodzi się zaczną poza siebie oglą<strong>da</strong>ć, a starzy po kolei przemądrzeją <strong>na</strong><br />

wywrót, nie będzie już o czym i mówić. Ale kto wie, czy kiedy do tego nie przyjdzie, boś<strong>ci</strong>e<br />

wy, młodzi, pomimo całej krwi i fantazji jakoś cudnie zmądrzeli. Powiedzże mi waść prze<strong>ci</strong>e...<br />

bo to ja bardzo tej młodzieży dzisiejszej <strong>ci</strong>ekawy. Człowiek wie, jaki świat bywał przed<br />

nim, wie, jak bywało za niego – nim zestąpi do grobu, ch<strong>ci</strong>ałby wiedzieć, co też <strong>na</strong>stanie po<br />

nim? Powiedzże mi waść z łaski swojej, któż to waś<strong>ci</strong> tam wysłał <strong>na</strong> te <strong>na</strong>uki paryskie? boś<br />

mi wspomniał <strong>na</strong>wiasem, że rodzice już wtedy nie żyli. Czyś to tak sam z własnej tam pojechał<br />

ochoty? czy się z<strong>da</strong>rzył jaki opiekun?...<br />

– Ot! nie wiem sam, co mam panu majorowi powiedzieć – rzekł <strong>na</strong> to Flawiusz, rzucając<br />

niespokojny wzrok <strong>na</strong> skarbnika – ale już to właś<strong>ci</strong>wie mówiąc, to mnie mój dziad nieboszczyk<br />

do Paryża wyprawił.<br />

– Dziad po ojcu czy też po matce? – zapytał skarbnik.<br />

– Po matce.<br />

– A więc Francuz rodowity podobno...<br />

– Tak, Francuz.<br />

– Hm! toż to dlatego i <strong>ci</strong>ągnął za edukacją francuską! A czy żyje jeszcze dziad waś<strong>ci</strong>?<br />

– Nie! niestety! już nie żyje! umarł przeszłego roku, a raczej zginął przypadkowo przy sypaniu<br />

okopów <strong>na</strong>d Wisłą...<br />

– Przy sypaniu okopów! – zawołał skarbnik – proszę waś<strong>ci</strong>! <strong>taki</strong> już zgrzybiały staruszek!...<br />

–A czy pan z<strong>na</strong>łeś mojego dzia<strong>da</strong>?–zapytał Flawiusz porywczo.<br />

– Ja? – odpowiedział skarbnik z zastanowieniem, widząc że niechcący za wiele powiedział<br />

– ja go wcale nie z<strong>na</strong>łem, tylko się tak domyślam, że już musiał być starym...<br />

– Pan pewnie nie z<strong>na</strong>łeś mojego dzia<strong>da</strong>? – zapytał jeszcze raz Flawiusz, porywając skarbnika<br />

za rękę.<br />

– A jeśli z<strong>na</strong>łem? – zapytał <strong>na</strong> to skarbnik, patrząc bystro mu w oczy.<br />

Tu Flawiusz w dziwnym z<strong>na</strong>lazł się położeniu. Przebiegła mu myśl przez głowę: czyli też<br />

skarbnik coś nie wie? Ale była to myśl tylko przelot<strong>na</strong>, jak błyskawica, a <strong>na</strong> jej miejsce <strong>na</strong>rzu<strong>ci</strong>ło<br />

mu się pytanie: co lepiej? czy rozmawiać otwar<strong>ci</strong>e o dziadku-fechtmistrzu z karmazynowym<br />

wujem podkomorzanki? czy mieć rozsądek i nie rzucać fechtmistrzów w drogę wzrastającej<br />

jego przyjaźni dla siebie? – Tam go <strong>ci</strong>ągnęło serce, tu rozum – i rozum przemógł tym razem.<br />

– Ale nie z<strong>na</strong>łeś go pan, panie majorze! – rzekł wresz<strong>ci</strong>e Flawiusz – bo prze<strong>ci</strong>eż byłbym i<br />

ja o tym coś wiedział. Ale szko<strong>da</strong>, że pan go nie z<strong>na</strong>łeś – do<strong>da</strong>ł młodzieniec, zapa<strong>da</strong>jąc <strong>na</strong><br />

powrót w krzesło – był to człowiek wielkiej zacnoś<strong>ci</strong>! Całą starość swoją poświę<strong>ci</strong>ł <strong>na</strong> to, aby<br />

mnie kiedyś dobrze było <strong>na</strong> świe<strong>ci</strong>e. Niestety! nie zawsze podobno umiałem to w nim uszanować!...<br />

– Jakże? więc rzeczywiś<strong>ci</strong>e się tyle dla waś<strong>ci</strong> poświęcał?<br />

– O! panie! – zawołał <strong>na</strong> to Flawiusz z zapałem – możesz przejść ziemię od krańca do<br />

krańca, a nie z<strong>na</strong>jdziesz <strong>taki</strong>ego poświęcenia w rodzicach dla dziecka, jakie miał ten staruszek<br />

dla wnuka! poświęcenie to wprawdzie i mnie kosztowało niemało, lecz w końcu...<br />

Tu Flawiusz umilkł i westchnął, skarbnik go obserwował przez chwilę z uwagą, a potem<br />

spytał:<br />

194


– Proszęż <strong>ci</strong>ę, panie, czy była istotnie tak wielkich poświęceń potrzeba? czy wam się <strong>da</strong>wał<br />

niedostatek uczuwać?<br />

Flawiusz milczał. Skarbnik mówił <strong>da</strong>lej po chwili:<br />

– Coś <strong>ci</strong> <strong>ci</strong>ężko <strong>na</strong> sercu. Ot! wiesz co, panie bra<strong>ci</strong>e, jeżeli łaska, popraw ale w krześle i<br />

zrzuć ten <strong>ci</strong>ężar ze serca. Jak <strong>ci</strong> dobrze życzę, tak twoje słowa, a choćby i łzy <strong>na</strong>wet, nie padną<br />

pewnie <strong>na</strong> kamień...<br />

Ale jak dla Flawiusza, <strong>który</strong> jeszcze w swym ży<strong>ci</strong>u nigdy tak przyjaznego głosu nie słyszał,<br />

i to było już dosyć. Na samo wspomnienie tego, że gdyby ch<strong>ci</strong>ał, miałby się przed kim wywnętrzyć,<br />

oddech mu się zaparł w piersi i łzy mu stanęły w oczach, lecz pomimo to nie dopuś<strong>ci</strong>ł<br />

głębszego wzruszenia. Zerwał się z krzesła, ś<strong>ci</strong>snął skarbnika z całej siły za rękę i rzekł<br />

drżącym już głosem:<br />

– Dziękuję panu! z całego serca panu dziękuję!... Ale prawie <strong>na</strong>tychmiast do<strong>da</strong>ł z uśmiechem:<br />

– Ot! dzie<strong>ci</strong>ęce to jakieś smutki i żale! kto by słuchał podobnych zwierzeń. Nie szanowałbym<br />

pa<strong>na</strong>, gdybym go ch<strong>ci</strong>ał bawić <strong>taki</strong>mi bajkami.<br />

– Ale mylisz się, panie! – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik – mylisz się całkiem, bo jeżeli co być może<br />

miłym dla starca, to <strong>na</strong>jmilszymi pewnie młodych serc szczere zwierzenia, które nie tylko jak<br />

cudny balsam odżywiają jego zakrzepłe uczu<strong>ci</strong>a, ale <strong>na</strong>dto jeszcze przenoszą go w piękne<br />

czasy jego własnej młodoś<strong>ci</strong>, która już tylko jak kwiatek uwiędły przedstawia się w mglistej<br />

jego pamię<strong>ci</strong>.<br />

– Być to może i zapewne tak bywa – odpowiedział Flawiusz – ale nie każde zwierzenia<br />

mają tę własność cudowną. Ja przeżyłem młodość bardzo prozaiczną i pospolitą, a do tego<br />

jeszcze za<strong>na</strong>dto niepodobną do tej, która się panu dostała w udziale, ażeby mogła w panu<br />

obudzić jego własne wspomnienia. Krótko mówiąc, szko<strong>da</strong> słów <strong>na</strong> to... Ale to już szósta godzi<strong>na</strong><br />

– do<strong>da</strong>ł Flawiusz, dobywając zegarka – a ja jeszcze ch<strong>ci</strong>ałem pani podkomorzynie złożyć<br />

moją atencję. Czy przyjmą mnie panie?<br />

– Jeśli są w domu, to zapewne i przyjmą – odpowiedział Nieczuja – ale cóż będziesz tam<br />

robił? U kobiety włosy długie, a resztę wiesz już... Ja z mojej strony, babskiej konwersacji –<br />

choćby nigdy <strong>na</strong> ży<strong>ci</strong>u! I tobie, panie bra<strong>ci</strong>e, tak radzę... Ot! lepiej sia<strong>da</strong>j, każemy sobie tu<br />

przynieść winka, a jeśli lubisz nowomodną herbatę, to i tę <strong>na</strong>m tu przyszlą... chyba żeś się już<br />

znudził ze starym?<br />

– Ale do czegoż znowu! – zawołał Flawiusz–szczerze panu mówię, że nie pamiętam, kiedym<br />

się bawił tak dobrze, jak dzisiaj. Ja bym tu z panem siedział choćby i dobę całą: ale nie<br />

mogę zapomi<strong>na</strong>ć o paniach! Muszę być u nich koniecznie.<br />

– Ej! a co <strong>ci</strong> tam po tym? – rzekł <strong>na</strong> to skarbnik, patrząc w oczy Flawiuszowi tak dziwnym<br />

wzrokiem, że Flawiusz aż zadrżał troszeczkę; ale skarbnik mówił <strong>da</strong>lej: – Wierz mi, że z kobietami<br />

to czas jak kamień w wodę wrzucony i nie tylko ten czas, <strong>który</strong> się z nimi przegawędzi<br />

<strong>na</strong> próżno, ale jeszcze nieraz i więcej: bo to kobiety lubią się posługiwać <strong>na</strong>mi jak służbą...<br />

– Już co w tym, to się z panem wcale nie zgadzam – rzekł wresz<strong>ci</strong>e Flawiusz, zbierając w<br />

sobie całą odwagę – i choćby przyszło <strong>na</strong>wet <strong>ci</strong>ężkie odbywać służby, wypełnię je z przyjemnoś<strong>ci</strong>ą,<br />

a obowiązku mego nie zapomnę.<br />

– Ha! kiedyś już <strong>taki</strong> służbista, to chodźmy – odpowiedział skarbnik z uśmiechem i wziąwszy<br />

świecę do ręki, prowadził go sam po wscho<strong>da</strong>ch <strong>na</strong> górę.<br />

Flawiusz postępował za nim powolnym krokiem i dziwnie sobie myślał o tym niezrozumiałym<br />

przez siebie szlach<strong>ci</strong>cu, tak karmazynowym, a tak liberalnym, tak serdecznym, a<br />

prze<strong>ci</strong>eż przy tym tak jakoś dziwnym.<br />

Ale wtem weszli <strong>na</strong> górę.<br />

Pani podkomorzy<strong>na</strong> miała dziś kilka osób w salonie.<br />

195


Przyjęła o<strong>na</strong> swojego nowego goś<strong>ci</strong>a bardzo uprzejmie, ale i sztywnie – a Stasia, która podobno<br />

w tej chwili spodziewała się całkiem kogo innego, jeszcze sztywniej od matki.<br />

Ale <strong>na</strong> tę sztywność u <strong>da</strong>m Flawiusz sobie w oka mgnieniu poradził.<br />

Flawiusz, jak to już wiemy skądinąd, był to człowiek, <strong>który</strong> mimo swojej młodoś<strong>ci</strong>, bardzo<br />

obszerne miał doświadczenie; z<strong>na</strong>ł on świat niemal we wszystkich jego ży<strong>ci</strong>a kierunkach,<br />

miał dosyć bystre poję<strong>ci</strong>e i pewną siebie wymowę, a przy tym posia<strong>da</strong>ł tę giętkość subtelną<br />

myśli i ten polor gładziutki, które w grun<strong>ci</strong>e rzeczy pustym są blichtrem, ale <strong>na</strong> wadze pięknego<br />

świata przeważają nieraz brantowne złoto. Flawiusz, kiedy ch<strong>ci</strong>ał i miał humor po temu,<br />

umiał sobie ujmować nie tylko świat piękny, lekki, ale i mniej piękny i <strong>ci</strong>ęższy cokolwiek, do<br />

tego stopnia, że gdyby ten przymiot był w stanie zapewnić szczęś<strong>ci</strong>e ży<strong>ci</strong>a, on byłby był <strong>na</strong>jszczęśliwszym<br />

z ludzi. Wszakże oprócz tego przymiotu posia<strong>da</strong>ł on jeszcze i drugi, jeśli nie<br />

więcej, to już przy<strong>na</strong>jmniej drugie tyle ważący w świe<strong>ci</strong>e, a tym przymiotem była niespracowa<strong>na</strong><br />

świadomość wszystkich dziennych wypadków. Mając <strong>na</strong>jrozliczniejsze, bo wszystkich<br />

warstw społeczeństwa dosięgające, stosunki, potrzebną do <strong>taki</strong>ego zawodu <strong>ci</strong>ekawość i pamięć,<br />

a przy tym w tej chwili prawie żadnego innego zaję<strong>ci</strong>a, wiedział on o wszyskim, co się<br />

działo gdziekolwiek, i stąd do wszystkich tych sprawek drobniutkich, które z osob<strong>na</strong> z<strong>da</strong>ją się<br />

niczym, lecz razem wzięte prze<strong>ci</strong>eż są niemal głównym warunkiem ży<strong>ci</strong>a i powodzenia <strong>na</strong><br />

wielkim świe<strong>ci</strong>e, byłby mógł być <strong>na</strong>jdzielniejszą sprężyną.<br />

Z drugiej zaś strony podkomorzy<strong>na</strong> w swojej nowej roli <strong>na</strong> wielkim świe<strong>ci</strong>e była w tym<br />

położeniu, że jej czegoś nie dostawało. Weszła o<strong>na</strong> w ten świat bez trudnoś<strong>ci</strong>, ale żyć w nim<br />

<strong>da</strong>lej i tak się prowadzić, aby choć przy<strong>na</strong>jmniej nie bardzo często parafia nie pokazywała<br />

swego zabijającego kopytka, było dla niej niesłychaną trudnoś<strong>ci</strong>ą. Strzegła się o<strong>na</strong> dotychczas<br />

z całą możliwą siłą i nie zgrzeszyła jeszcze ani razu grzechem śmiertelnym – ale grzeszków<br />

małych prze<strong>ci</strong>wko etykie<strong>ci</strong>e wielkiego świata, różnych niepowodzeń i niedogodnoś<strong>ci</strong> było już<br />

tyle, że podkomorzy<strong>na</strong> była w prawdziwej rozpaczy o swoją przyszłość. Ktoś, jakiś pomocnik,<br />

wyręczy<strong>ci</strong>el, doradca, a choćby tylko sprawoz<strong>da</strong>wca z z<strong>da</strong>rzeń codziennych, był jej jak zbawienie<br />

potrzebny – a tu jak <strong>na</strong> nieszcz<strong>ci</strong>e nikogo <strong>taki</strong>ego nie było. Skarbnik był do tego za<br />

<strong>ci</strong>ężki – o Jędrzeju i słych zaginął – a nikt inny podobny się nie <strong>na</strong>wijał.<br />

Przy tych okolicznoś<strong>ci</strong>ach tedy miał Flawiusz bardzo łatwą rolę przed sobą – i tę rolę po<br />

mistrzowsku odegrał.<br />

Pół godzinki konwersacji potocznej, w której całe setki grzecznoś<strong>ci</strong> <strong>na</strong> wszystkich rozsypał,<br />

a podkomorzynę jak ołtarz uwieńczył, oświe<strong>ci</strong>ł i okadził, wystarczyło mu <strong>na</strong> to, ażeby ją<br />

całkiem ująć dla siebie – a kiedy w drugiej półgodzinie rozwinął swe wiadomoś<strong>ci</strong> obszerne o<br />

wszystkich domach, mieszkających we Lwowie, o zapowiedzianych wieczorach i balach, o<br />

teatrach, kazaniach, mszach modnych i wszystkich innych rzeczach, modnych <strong>na</strong> wielkim<br />

świe<strong>ci</strong>e – podkomorzy<strong>na</strong> nie mogła się posiąść z radoś<strong>ci</strong> i zaśpiewała hymn prawie tak samo<br />

radosny w swym sercu, jak załoga okrętu Kolumba, kiedy się jej <strong>na</strong> oceanie pokazały zielone<br />

brzegi nowego świata.<br />

Zaraz też, korzystając z zaję<strong>ci</strong>a się całego towarzystwa konwersacją Flawiusza, wzięła niez<strong>na</strong>cznie<br />

skarbnika pod ramię i zaprowadziwszy go w framugę ok<strong>na</strong>, ową wiekuistą powiernicę<br />

salonowych tajemnic, rzekła z nie<strong>ci</strong>erpliwoś<strong>ci</strong>ą do niego:<br />

– Proszę <strong>ci</strong>ę i cóżeś się tam od Flawiusza dowiedział, bo był podobno u <strong>ci</strong>ebie ze dwie godziny?<br />

– A nicem się nie dowiedział, bom też i <strong>na</strong> nic nie kroił; to tylko mogę powiedzieć, żeś<strong>ci</strong>e<br />

mi go niepotrzebnie wymalowały tak strasznym, bo to wcale jakieś niezłe chłopczysko.<br />

– A któż <strong>ci</strong> go znowu wymalował tak strasznym?<br />

Skarbnik spojrzał z zdziwieniem <strong>na</strong> siostrę i odpowiedział:<br />

– Jeżeli się nie mylę, to podobno ty sama...<br />

196


– Ja? a toż skąd znowu? Ja <strong>ci</strong> powiem prze<strong>ci</strong>wnie, że mi się ten Flawiusz <strong>na</strong>wet wcale podoba.<br />

– Podoba <strong>ci</strong> się? a to niech Bóg błogosławi...<br />

– Ale bo tobie zawsze te żarty! – rzekła podkomorzy<strong>na</strong> z uśmiechem – on mnie się z tego<br />

względu podoba, że jak widzę, bardzo by mi to było <strong>na</strong> rękę, gdybym go mogła częś<strong>ci</strong>ej<br />

przyjmować... On tak wie wszystko i tyle ma w świe<strong>ci</strong>e relacyj, a ja tu siedzę tak jak <strong>na</strong> wyspie...<br />

W <strong>na</strong>jdrobniej szych <strong>na</strong>wet rzeczach nie mam się kim posłużyć...<br />

– Więc chcesz jego przyjąć <strong>na</strong> służbę?<br />

–Proszę <strong>ci</strong>ę, mówmy serio, bo nie mam czasu... Jak uważałeś, czy on się istotnie kocha w<br />

Stasi?<br />

–Być może, nie wiem jeszcze – rzekł skarbnik serio – ale to wiem, że gdyby się <strong>na</strong>wet kochał,<br />

to <strong>da</strong> sobie to łatwo wyperswadować.<br />

–Więcby to nic nie szkodziło, gdyby się zbliżył cokolwiek do <strong>na</strong>szego domu?<br />

– Byle nie w ten sposób, żeby go to upoważniało do utwierdzenia w sobie jakich szalonych<br />

<strong>na</strong>dziei.<br />

– Tak! ale to śliska droga... ja go nie z<strong>na</strong>m... nieporozumienia w <strong>taki</strong>ch rzeczach zachodzą<br />

tak łatwo...<br />

– Nie! tutaj nie ma <strong>taki</strong>ej obawy. Będę i ja go trzymał <strong>na</strong> smyczy i mam niezłe lekarstwo <strong>na</strong><br />

niego. A gdyby <strong>na</strong>wet tak było, żeby miał w samej rzeczy szaleć za Stasia, to wolę go mieć<br />

blisko siebie niżeli w od<strong>da</strong>leniu zu<strong>pełny</strong>m. W <strong>taki</strong>m stanie rzeczy przy<strong>na</strong>jmniej potrafię zapobiec<br />

temu, aby jakim nowym szaleństwem nie zaszkodził co Stasi. Dlatego owszem, sam jestem<br />

za tym, ażeby go nie odstręczać zupełnie.<br />

– Więc mogę go prosić o niektóre drobne grzecznoś<strong>ci</strong>?<br />

– Możesz, on <strong>na</strong>wet jest już <strong>na</strong>przód przygotowany do tego.<br />

Tak więc, jak tylko porozjeżdżali się goś<strong>ci</strong>e, a Flawiusz sam jeszcze z woli podkomorzynej<br />

pozostał, matka Stasi obsypała go <strong>taki</strong>m mnóstwem szczegółowych zapytań, a <strong>na</strong>resz<strong>ci</strong>e poleceń,<br />

że Flawiusz wyszedł z jej salonu obładowany jak wielbłąd, <strong>ci</strong>ągnący z karawaną do Mekki.<br />

Ciężar ten wszakże był tak lekkim dla niego, że nie ważący <strong>na</strong> skrupuły ani tych ani innych <strong>ci</strong>ężarów<br />

młodzieniec, już leżał w łóżku u siebie, a jeszcze nie mógł przyjść do siebie z radoś<strong>ci</strong>.<br />

Dla nieszczęśliwych przez całe ży<strong>ci</strong>e czasem i lekkomyślność jest szczęś<strong>ci</strong>em.<br />

197


198

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!