3 - Portret
3 - Portret 3 - Portret
86 - PORTRET25 Agata Zawiszewska Polityka z romansem w tle „Numer zerowy” Pauliny Grych to kolejny, bardzo udany, kobiecy debiut ostatnich lat. Inteligentna narracja, inteligentna fabuła, inteligentna bohaterka, a na końcu happy end, sprawiają, że tę książkę czyta się z dużą przyjemnością, lecz także... z pewnym niepokojem. Dokładniej: ja odczuwałam przyjemność i niepokój. Ujawnienie subiektywności wydaje mi się w tym miejscu konieczne, ponieważ nie mogę i nie chcę – przede wszystkim sama przed sobą – zatajać faktu, że czytałam „Numer zerowy” przede wszystkim jako kobieta, a dopiero później jako pani od polskiego, która zastanawiała się, „jak to zostało zrobione”. Owa przemienność perspektyw, oscylowanie między przyjemnością a niepokojem, utrudnia, a właściwie – uniemożliwia mi jednoznaczną ocenę książki. Jako czytelniczka wykwalifikowana doceniam sprawny warsztat, jako czytelniczka o wrażliwości genderowej czuję radość z kolejnego udanego kobiecego debiutu, jako kobieta uchylam się przed apologią tradycyjnego modelu rodziny, a jednocześnie popieram kobiece strategie jej utrzymania i ochrony. Właśnie ideologia tej książki, ostateczna konstatacja, że warto i wolno zrobić wszystko, żeby mama wychowywała trójkę dzieci, a tata pracował w swoim zawodzie jak Bóg przykazał i nie zajmował się polityką (choćby prorodzinną), decyduje o zakwalifikowaniu jej do rodziny współczesnych romansów. Obce mi są ortodoksyjne postawy krytyczek feministycznych wobec romansu: lekceważenie, niechęć, czy kpina, ponieważ bliższa mi świadomość, że ten typ literatury odnosi się do realnych problemów zwykłych kobiet. W „Numerze zerowym” mamy do czynienia z nowym rodzajem problemów świata kobiecego: problemów „zwykłych” Polek, czyli żon zwykłych polityków, działających w normalnych partiach prawicowych. O ile w tradycyjnej wersji romansu zazwyczaj chodzi o skłonienie mężczyzny do wybrania tej jednej jedynej „na całe życie”, o tyle w książce Pauliny Grych pojawia się wątek nawrócenia męża z manowców polityki prawicowej na łono rodziny, której spójności – paradoksalnie – owa polityka nie sprzyja. Wprawdzie nie mogę pochwalić metod rozwiązywania problemów z mężami-politykami, które podsuwa czytelniczkom autorka książki (chodzi o aferę obyczajową sprowokowaną przez żonę, by skompromitować własnego męża. Takie postępowanie z pewnością miałoby o wiele bardziej dalekosiężne skutki polityczne niż sugeruje Paulina Grych), jednak zarówno z autorką jak i z jej czytelniczkami łączy mnie ogólne niezadowolenie z kobiecej kondycji, szczególnie w rodzinie tradycyjnej oraz w polityce konserwatystów. „Numer zerowy” uważam za istotny przejaw wariantu gatunku romansowego, którego popularność wzrasta wprost proporcjonalnie do postępów feminizmu, co znaczy, że im bardziej kobiety się emancypują – niekoniecznie z własnej woli – tym bardziej tęsknią za przestrzenią bezpieczną, zwykle – za niewinnością seksualną i wyciszoną krytyką mężczyzn. Stąd romans zaspokaja marzenia o idealnym partnerze, który wskutek świadomych zabiegów oraz charakterologicznych powabów głównej bohaterki przeobraża się emocjonalnie i zaczyna troszczyć się o nią w taki sposób, jakiego zwyczajowo oczekuje się od kobiet wobec mężczyzn. Idealny romans przywołuje zatem utracony raj wczesnego dzieciństwa, kiedy kobieta czuła się chroniona przez Ojca i zaopiekowana przez Matkę, a do tego łączy to z namiętnością wieku dojrzałego. Ale taki jest schemat romansu tradycyjnego, który rozwija wątki połączenia kobiety i mężczyzny oraz wspólnego dobicia do spokojnej
- Page 2 and 3: PORTRET25 - 87 przystani „małże
- Page 4 and 5: PORTRET25 - 89 Zapiski Noory wiele
- Page 6 and 7: PORTRET25 - 91 Ilona Godlewska Śmi
- Page 8 and 9: PORTRET25 - 93 Nina Olszewska Chło
- Page 10 and 11: PORTRET25 - 95 Marta Grabowska „P
- Page 12 and 13: PORTRET25 - 97 Joanna Bielas Nasza
- Page 14 and 15: PORTRET25 - 99 Anna Rau Casanova na
- Page 16 and 17: PORTRET25 - 101 Anita Frankowiak Fo
- Page 18 and 19: PORTRET25 - 103 Beata Biwan Pozamie
- Page 20 and 21: PORTRET25 - 105 czytania „Cukiere
- Page 22 and 23: PORTRET25 - 107 przekroczenie było
- Page 24 and 25: PORTRET25 - 109 są udziałem czło
- Page 26 and 27: PORTRET25 - 111 Maciej Dajnowski Ty
- Page 28 and 29: PORTRET25 - 113 bowatym serafim. Kr
- Page 30 and 31: PORTRET25 - 115 — rozciągają si
- Page 32 and 33: PORTRET25 - 117 czy chwytu. Nierzad
- Page 34 and 35: PORTRET25 - 119 Marta Stachniałek
- Page 36 and 37: PORTRET25 - 121 Iza Smolarek Dobry
- Page 38 and 39: PORTRET25 - 123 - Co jest, Zosiu...
- Page 40 and 41: PORTRET25 - 125 - Chcę zwrotu pien
- Page 42 and 43: PORTRET25 - 127 - No, dobrze - pan
- Page 44 and 45: PORTRET25 - 129 czek! - nie ma czas
- Page 46 and 47: PORTRET25 - 131 Paweł Zaremba * *
- Page 48 and 49: PORTRET25 - 133 Maciej Gierszewski
- Page 50 and 51: PORTRET25 - 135 Marcin Włodarski *
86 - PORTRET25<br />
Agata Zawiszewska<br />
Polityka z romansem<br />
w tle<br />
„Numer zerowy” Pauliny Grych to kolejny,<br />
bardzo udany, kobiecy debiut ostatnich<br />
lat. Inteligentna narracja, inteligentna fabuła,<br />
inteligentna bohaterka, a na końcu happy end,<br />
sprawiają, że tę książkę czyta się z dużą przyjemnością,<br />
lecz także... z pewnym niepokojem.<br />
Dokładniej: ja odczuwałam przyjemność i<br />
niepokój. Ujawnienie subiektywności wydaje<br />
mi się w tym miejscu konieczne, ponieważ<br />
nie mogę i nie chcę – przede wszystkim sama<br />
przed sobą – zatajać faktu, że czytałam „Numer<br />
zerowy” przede wszystkim jako kobieta, a<br />
dopiero później jako pani od polskiego, która<br />
zastanawiała się, „jak to zostało zrobione”. Owa<br />
przemienność perspektyw, oscylowanie między<br />
przyjemnością a niepokojem, utrudnia, a właściwie<br />
– uniemożliwia mi jednoznaczną ocenę<br />
książki. Jako czytelniczka wykwalifikowana<br />
doceniam sprawny warsztat, jako czytelniczka<br />
o wrażliwości genderowej czuję radość z kolejnego<br />
udanego kobiecego debiutu, jako kobieta<br />
uchylam się przed apologią tradycyjnego modelu<br />
rodziny, a jednocześnie popieram kobiece<br />
strategie jej utrzymania i ochrony. Właśnie<br />
ideologia tej książki, ostateczna konstatacja, że<br />
warto i wolno zrobić wszystko, żeby mama wychowywała<br />
trójkę dzieci, a tata pracował w swoim<br />
zawodzie jak Bóg przykazał i nie zajmował<br />
się polityką (choćby prorodzinną), decyduje o<br />
zakwalifikowaniu jej do rodziny współczesnych<br />
romansów.<br />
Obce mi są ortodoksyjne postawy krytyczek<br />
feministycznych wobec romansu: lekceważenie,<br />
niechęć, czy kpina, ponieważ bliższa mi świadomość,<br />
że ten typ literatury odnosi się do<br />
realnych problemów zwykłych kobiet. W „Numerze<br />
zerowym” mamy do czynienia z nowym<br />
rodzajem problemów świata kobiecego: problemów<br />
„zwykłych” Polek, czyli żon zwykłych<br />
polityków, działających w normalnych partiach<br />
prawicowych. O ile w tradycyjnej wersji romansu<br />
zazwyczaj chodzi o skłonienie mężczyzny<br />
do wybrania tej jednej jedynej „na całe życie”, o<br />
tyle w książce Pauliny Grych pojawia się wątek<br />
nawrócenia męża z manowców polityki prawicowej<br />
na łono rodziny, której spójności – paradoksalnie<br />
– owa polityka nie sprzyja. Wprawdzie<br />
nie mogę pochwalić metod rozwiązywania<br />
problemów z mężami-politykami, które podsuwa<br />
czytelniczkom autorka książki (chodzi o<br />
aferę obyczajową sprowokowaną przez żonę, by<br />
skompromitować własnego męża. Takie postępowanie<br />
z pewnością miałoby o wiele bardziej<br />
dalekosiężne skutki polityczne niż sugeruje<br />
Paulina Grych), jednak zarówno z autorką jak<br />
i z jej czytelniczkami łączy mnie ogólne niezadowolenie<br />
z kobiecej kondycji, szczególnie w<br />
rodzinie tradycyjnej oraz w polityce konserwatystów.<br />
„Numer zerowy” uważam za istotny przejaw<br />
wariantu gatunku romansowego, którego<br />
popularność wzrasta wprost proporcjonalnie do<br />
postępów feminizmu, co znaczy, że im bardziej<br />
kobiety się emancypują – niekoniecznie z własnej<br />
woli – tym bardziej tęsknią za przestrzenią<br />
bezpieczną, zwykle – za niewinnością seksualną<br />
i wyciszoną krytyką mężczyzn. Stąd romans zaspokaja<br />
marzenia o idealnym partnerze, który<br />
wskutek świadomych zabiegów oraz charakterologicznych<br />
powabów głównej bohaterki przeobraża<br />
się emocjonalnie i zaczyna troszczyć się<br />
o nią w taki sposób, jakiego zwyczajowo oczekuje<br />
się od kobiet wobec mężczyzn. Idealny romans<br />
przywołuje zatem utracony raj wczesnego<br />
dzieciństwa, kiedy kobieta czuła się chroniona<br />
przez Ojca i zaopiekowana przez Matkę, a do<br />
tego łączy to z namiętnością wieku dojrzałego.<br />
Ale taki jest schemat romansu tradycyjnego,<br />
który rozwija wątki połączenia kobiety i mężczyzny<br />
oraz wspólnego dobicia do spokojnej
PORTRET25 - 87<br />
przystani „małżeństwa”. Książka Pauliny Grych<br />
przekształca ten model, gdyż marzenia i potrzeby<br />
współczesnych kobiet zmieniły się pod<br />
wpływem doświadczeń kolejnych pokoleń oraz<br />
kolejnych naukowych prac na temat miłości.<br />
Nawet twórcy romansów już nie mogą lekceważyć<br />
faktu, potwierdzanego przez każdą długoterminową<br />
parę, że po ślubie „[nie] żyje się<br />
długo i szczęśliwie”, jak też tezy potwierdzanej<br />
przez każdą kobietę będącą dłużej z mężczyzną,<br />
że po ślubie „on się [nie] zmieni”, czyli że, na<br />
przykład, nie przestanie zajmować się polityką...<br />
Punkt ciężkości w „Numerze zerowym”<br />
przesunięty został zatem na to, co kobieta-żona<br />
jest w stanie poświęcić, aby mężczyzna-mąż<br />
przeobraził się emocjonalnie i „ucywilizował”,<br />
czyli realizował się w rodzinie i dla rodziny,<br />
a przede wszystkim – w małżeńskiej sypialni.<br />
Tak jak tradycyjny model romansu prezentował<br />
marzenie o seksualnej niewinności kobiety<br />
spotykającej doświadczonego, acz delikatnego,<br />
kochanka-przyszłego męża, tak romans Pauliny<br />
Grych zaspokaja marzenie o seksualnej niewinności<br />
żony dopieszczanej przez legalnego partnera<br />
w ramach instytucji małżeństwa. Bo choć<br />
kobiety lubią książki i filmy o „gorączce sobotniej<br />
nocy” i traktują akt ich odbioru jako „czas<br />
ucieczki lub odpoczynku” od rodziny i mężczyzny,<br />
to – jak podkreślają feministyczne analizy<br />
– większość z nich zadowolona jest z życia ze<br />
swym partnerem i chętnie wypełnia swoje obowiązki.<br />
„Numer zerowy” spełnia więc odwieczne,<br />
ukryte marzenia kobiet o cnocie – w tym<br />
wypadku: rodzinnej i małżeńskiej wierności –<br />
która za cenę zrealizowania reguł patriarchatu<br />
nagrodzona jest bogatym i godnym mężem.<br />
Książka opowiada się po stronie tradycyjnego,<br />
androcentrycznego porządku społecznego, ale<br />
wytropić w nim można również elementy subwersywne:<br />
dotyczy domeny tradycyjnie kobiecej<br />
– miłości, małżeństwa, rodziny. Autorka dowartościowuje<br />
owe kobiece marzenia, potrzeby<br />
i style życia, które są marginalizowane w życiu<br />
pozaliterackim, czyli kreuje bohaterkę, która na<br />
kilka lat świadomie rezygnuje z kariery na rzecz<br />
rodziny, a potem wraca do pracy niezagrażającej<br />
jej szczęściu rodzinnemu. Owa postać literacka<br />
realizuje odwieczne kobiece fantazje o zemście<br />
na mężczyźnie, którego za jego emocjonalną<br />
ślepotę w życiu rodzinnym spotyka kara klęski<br />
politycznej, co pozwala mu znów docenić „domowe<br />
ciepełko”. Również główna bohaterka<br />
„Numeru zerowego” jest kreacją, która z jednej<br />
strony realizuje stereotypowe wyobrażenia o<br />
idealnej żonie: delikatnej, wyrozumiałej, troskliwej<br />
i w kluczowych sprawach pozostawiającej<br />
inicjatywę mężowi, z drugiej zaś stereotypy<br />
te przekracza. Przekracza je w trzech kluczowych<br />
kwestiach – bierności życiowej bohaterki,<br />
jej charakterologicznej łagodności i seksualnej<br />
niewinności. Natalia Bukowska początkowo<br />
jest może nieśmiała i niezaradna, ale wyłącznie<br />
w sferze zawodowej, co w końcu nie dziwi –<br />
spędziła przecież kilka lat w domu, wychowując<br />
troje dzieci. Jeśli jednak wziąć pod uwagę jej<br />
życie emocjonalne i erotyczne, jest ono bogate i<br />
zróżnicowane, choć głęboko ukryte przed światem,<br />
a szczególnie przed mężem. I właśnie troska<br />
o życie emocjonalne i erotyczne we własnej<br />
małżeńskiej sypialni, czyli motywacja wypływająca<br />
ze sfery prywatnej i zmysłowej, każe jej<br />
podjąć kroki radykalne, acz skryte przed sferą<br />
publiczną. Żona posła Bukowskiego jednocześnie<br />
uosabia bierność kobiety, która za zdradę<br />
potrafi jedynie prać po pysku, nie dzielić stołu<br />
i łoża, grać obrażoną królewnę, i zaprzecza tej<br />
bierności, gdy za kulisami knuje intrygę mającą<br />
dać jej przyjaciółce dziecko z dobrymi genami, a<br />
jej samej – powrót do domu męża: skruszonego<br />
oraz, przede wszystkim, sprawnego w łożnicy.<br />
Wydaje się, że seksualność głównej bohaterki,<br />
która domaga się od męża uznania i dowartościowania<br />
tej sfery ich wspólnego życia, jest<br />
głównym motorem intrygi.<br />
Powieść i jej bohaterka intrygują z jeszcze<br />
jednego powodu. Mądrość „potoczna” akceptuje<br />
fakt, że świat oraz wartości żony-matki są odmienne<br />
od świata i wartości męża-ojca, dla Natalii<br />
najważniejsze są więc rodzina, małżeństwo i<br />
zmysłowość, dla Michała – zasady, reguły, autorytety,<br />
Bóg. Jego religią jest chrześcijaństwo, jej<br />
religią jest rodzina. W istocie dzieli ich przepaść<br />
– mimo bliskości, miłości, domu i rodziny: ona<br />
żyje jakby poza czasem, w odwiecznym „gyneceum”,<br />
on – w Polsce współczesnej. Ani rodzice,<br />
ani Kościół, ani jakakolwiek inna instytucja nie<br />
mają wpływu na postępowanie Natalii, „dzikuski”,<br />
reprezentantki porządku Natury rodem z<br />
oświeceniowej utopii, powiastki czy traktatu o<br />
wychowaniu. Natalia „z natury” zakłada rodzinę,<br />
żyje w niej i chroni ją wszelkimi dostępnymi<br />
środkami, ponieważ „Natura” nie przewiduje<br />
innych scenariuszy.<br />
Paulina Grych,<br />
Numer zerowy,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.
88 - PORTRET25<br />
Anna Brzezińska<br />
Kobieca empatia<br />
Noora Nieminen, szesnastoletnia nadzieja<br />
fińskiego łyżwiarstwa figurowego, ginie zamordowana<br />
w brutalny sposób podczas powrotu z<br />
wieczornego treningu. Jej ciało zostaje odnalezione<br />
następnego dnia w bagażniku samochodu<br />
Kati Järverperä, matki dwójki dzieci. Morderca<br />
mógł je tam łatwo podrzucić, bo kobieta nie<br />
miała zwyczaju zamykać bagażnika.<br />
Na martwym ciele dziewczyny<br />
policja odnajduje wiele ciętych ran;<br />
ustala jednak, że Noora zginęła od<br />
uderzenia w głowę, prawdopodobnie<br />
wskutek upadku. Niedługo po<br />
odnalezieniu zwłok dziewczyny<br />
policja trafia w parku na jej torbę<br />
treningową, w której znajdują<br />
się zakrwawione łyżwy. Szybko<br />
ustalono, że były one narzędziem<br />
zbrodni.<br />
Śledztwo w sprawie śmierci<br />
Noory przypada miejscowemu komisarzowi,<br />
Taskinenowi. Taskinen<br />
jest jednak ojcem drugiej po Noorze<br />
najlepszej fińskiej łyżwiarki,<br />
Silji Taskinen, która była dobrą<br />
koleżanką zmarłej dziewczyny.<br />
Jako zaangażowany osobiście w<br />
sprawę, nie może jej prowadzić i<br />
przekazuje śledztwo starszej aspirantce<br />
Marii Kallio.<br />
Maria rozpoczyna tropienie<br />
mordercy z zapałem i wcale<br />
nie przeszkadza jej to, że jest już<br />
w siódmym miesiącu ciąży. Zapał<br />
ten jednak słabnie, kiedy sprawa<br />
okazuje się być bardziej skomplikowana<br />
niż mogłoby się z początku<br />
wydawać. Krąg podejrzanych<br />
w sprawie poszerza się z każdym<br />
dniem, by objąć wreszcie całe grono<br />
znajomych i krewnych Noory: jej surowe<br />
trenerki, którym często stawiała opór, rodziców<br />
i partnera, z którym jeździła w parze, i który nie<br />
odwzajemniał jej miłości. Wyjątkowo konfliktowa<br />
osobowość Noory mogła być przyczyną<br />
wyprowadzenia z równowagi którejkolwiek z<br />
tych osób. Ponadto do podejrzanych należało<br />
zaliczyć grasującego w okolicy pedofila – mordercę,<br />
i Vesku Terasvouriego – byłego kochanka<br />
matki Noory, który, od kiedy ta go porzuciła i<br />
wróciła do męża, terroryzował całą rodzinę.<br />
Poszlaki wskazują na różne osoby, a każda z<br />
nich wydaje się mieć niezaprzeczalne alibi. Do<br />
sprawy dochodzi wątek przemytu nielegalnych<br />
środków dopingujących, których obecność we<br />
krwi Noory wykazała ekspertyza. Na domiar<br />
złego Maria jednocześnie dostaje sprawę młodej<br />
matki – morderczyni własnego dziecka;<br />
widok jego zwłok wyprowadza ją z równowagi.<br />
Sprawę komplikuje też fakt, że matka Noory,<br />
nie wytrzymując opieszałości policji, zabija Terasvouriego,<br />
którego uważa za mordercę córki.<br />
W ten sposób ginie główny podejrzany, a Maria<br />
obwinia siebie za jego śmierć. Nie uważa go<br />
za mordercę, ale sądzi, że mogła zapobiec jego<br />
śmierci. To wszystko doprowadza Kallio chwilowo<br />
do załamania. Jednak Maria nie zamierza<br />
się poddać; wie, że kobieta w policji, aby zachować<br />
stanowisko i być traktowaną na równi, musi<br />
„wyrobić sto dwadzieścia procent normy”. „Koledzy”<br />
bowiem czekają tylko na jej potknięcie.<br />
Jednak w tej sprawie jedyną osobą, której<br />
przesłuchanie mogłoby dać Marii prawdziwą<br />
wersję wydarzeń, była zmarła Noora. Ona<br />
jedyna nie miała powodu, żeby w tej sprawie<br />
kłamać. Takie przesłuchanie oczywiście wydawałoby<br />
się niemożliwe, gdyby nie fakt, że Noora<br />
od najmłodszych lat prowadziła systematycznie<br />
dzienniki. I Maria, przeszukując jej pokój, zapiski<br />
znajduje.
PORTRET25 - 89<br />
Zapiski Noory wiele w sprawie rozjaśniają,<br />
eliminują kilku podejrzanych, ale nie wskazują<br />
mordercy. Mimo to jednak Maria rozwiązuje<br />
zagadkę...<br />
Herkules Poirot, bohater kryminałów stworzony<br />
przez Agatę Christie, gardził klasycznymi<br />
metodami detektywistycznymi. Stawiał na<br />
psychologię zbrodni. Twierdził, że potrafi rozwiązać<br />
każdą zagadkę, nie ruszając się z krzesła<br />
i używając tylko swoich szarych komórek.<br />
Sherlock stosował metodę indukcji, również<br />
opartą na psychologizmie...<br />
Kallio zastosowała w sprawie Noory metodę,<br />
którą nazwała po prostu kobiecą empatią.<br />
I może się to wydać zabawne, ale trudno<br />
chyba zaprzeczyć, że kobieta w ciąży podlega<br />
różnym wahaniom nastrojów,<br />
staje się bardziej wrażliwa. Maria,<br />
której osobowość przez lata<br />
pracy w policji wśród mężczyzn<br />
stwardniała, narażona wiecznie<br />
na chamstwo i docinki, podczas<br />
ciąży potrafiła się „poryczeć” przy<br />
kolegach z pracy, na co raczej<br />
wcześniej sobie nie pozwalała.<br />
Rozwiązanie sprawy Noory pojawiło<br />
się w głowie Marii nagle<br />
i było wynikiem zrozumienia<br />
sytuacji dziewczyny, odczytania<br />
kilku aluzji, które mogłyby się<br />
wydawać bez znaczenia. Uwagę<br />
Kallio zwróciła też kilkumiesięczna,<br />
nieuzasadniona przerwa<br />
w notatkach dziewczyny...<br />
W gruncie rzeczy schemat<br />
budowy kryminału jest w „Spirali<br />
śmierci” typowy. Hermetyczny<br />
krąg osób powiązanych ze sobą,<br />
łyżwiarzy, ich trenerów i najbliższych<br />
krewnych, tworzy krąg podejrzanych<br />
i przywodzi na myśl<br />
klasyczne kryminały, w których<br />
wszyscy podejrzani znajdują się<br />
w jednym pokoju, a genialny<br />
detektyw, zadając im kolejno pytania, odkrywa<br />
mordercę. Miejscem akcji jest dzielnica Espoo,<br />
miasta w południowej Finlandii, graniczącego<br />
bezpośrednio z Helsinkami.<br />
Jeśliby sprawdzić, jak się ma „Spirala śmierci”<br />
do definicji powieści kryminalnej, za którą<br />
można przyjąć słowa twórcy gatunku, Poego:<br />
„Śledztwo będzie dla nas rozrywką” („Zabójstwo<br />
przy Rue Morgue”), to ma się nijak. Dla<br />
Marii Kallio śledztwo w sprawie Noory wydaje<br />
się raczej być koniecznością, zresztą sprawa jest<br />
w ogóle „nieprzyjazna” i trudna. Na pewno jednak<br />
jest rozrywką dla nas – czytelników. „Spirala<br />
śmierci” dużo łatwiej spełnia wyznacznik<br />
gatunkowy zawarty w definicji S. S. Van Dine’a<br />
(właściwie Willard Huntington Wright): „W<br />
powieści detektywistycznej po prostu musi być<br />
trup, i to im bardziej martwy, tym lepiej”. W<br />
„Spirali...” trup jest, i to niejeden.<br />
Kallio odbiega od klasycznego modelu detektywa-amatora,<br />
dżentelmena o wyszukanych<br />
manierach, inteligenta i eleganta z fajką. Ma<br />
bowiem życie prywatne i charakter, osobowość.<br />
Nie jest strażniczką<br />
moralności i dobrych<br />
manier. Nie przebiera<br />
w słowach, kupuje<br />
czarne, koronkowe<br />
staniki ciążowe,<br />
chodzi na siłownię,<br />
gra na gitarze<br />
elektrycznej i pije<br />
piwo. Wścieka<br />
się i ryczy. Jak to<br />
kobieta. W ciąży.<br />
Przy tym wszystkim<br />
jest bardzo<br />
kobieca w tym, jak<br />
myśli, co robi. I w<br />
tym, jak się ubiera,<br />
maluje i upina<br />
włosy. Jest szczęśliwą<br />
żoną matematyka,<br />
Anntiego,<br />
który wybacza jej<br />
stałe przenoszenie<br />
spraw zawodowych<br />
w ich życie<br />
prywatne. Oboje<br />
są pochłonięci<br />
pracą, ale znajdują<br />
czas dla siebie,<br />
świetnie sobie z<br />
tym radzą. Mające<br />
przyjść na świat<br />
dziecko, które<br />
nazywają Ziarenkiem,<br />
jeszcze bardziej<br />
zbliża ich do<br />
siebie.<br />
Kallio jest przejęta<br />
ciążą, zapisuje w<br />
dziennikach towarzyszące<br />
jej odczucia.<br />
Zauważa też zmiany<br />
w podejściu innych<br />
ludzi do niej. Z przekąsem<br />
stwierdza, że od kiedy jej ciąża stała się<br />
widoczna, w pracy wątpi się w jej kompetencje.<br />
Widzi, że kobieta w ciąży jest traktowana<br />
często jak osoba upośledzona, mniej sprawna<br />
fizycznie i psychicznie. Zdaje się, że Maria stara<br />
się udowodnić otoczeniu, że jej sprawy zawodo-
90 - PORTRET25<br />
we nie ucierpią z powodu ciąży. Pracuje bardzo<br />
intensywnie, a raz nawet zdarza się jej narazić<br />
życie dziecka. Kiedy odkrywa mordercę, spotyka<br />
się z nim sam na sam w opustoszałej wieczorem<br />
hali lodowiskowej i oznajmia mu, że jest<br />
aresztowany. Dochodzi do szarpaniny i Kallio<br />
kilkakrotnie upada niebezpiecznie. Finał całej<br />
akcji jest dla niej pomyślny, ale długo będzie<br />
jeszcze się winiła za tak nieracjonalne postępowanie,<br />
za działanie pod wpływem impulsu radości<br />
z rozwiązanej zagadki. Naraziła przecież<br />
życie Ziarenka.<br />
Fabuła „Spirali śmierci” ma, jak w klasycznej<br />
powieści detektywistycznej, odwrócony porządek.<br />
Najpierw dowiadujemy się, że dokonano<br />
zbrodni, a następnie, drogą licznych retrospekcji,<br />
wyjaśnione zostaje nam stopniowo, jak do<br />
niej doszło. Sama zbrodnia jest opisana raczej<br />
w sposób zdawkowy, bez brutalnych szczegółów.<br />
Nacisk jest tu położony na śledztwo, które<br />
nie polega na szukaniu śladów i dowodów za<br />
wszelką cenę, lecz na umiejętnościach dedukcyjnych<br />
detektyw Kallio i na jej umiejętności<br />
zrozumienia psychiki zarówno ofiary, jak i podejrzanych.<br />
Przecież to jej „kobieca empatia”<br />
pomogła ujawnić sprawcę.<br />
Maria Kallio jest także bohaterką innej tłumaczonej<br />
na język polski książki Leeny Lehtolainen,<br />
„Kobiety ze śniegu”. Jest to również<br />
kryminał, który, podobnie jak „Spiralę śmierci”,<br />
można śmiało nazwać kryminałem feministycznym<br />
z racji poruszanych w nim spraw<br />
kobiecych. Lehtolainen sięga tutaj po te same,<br />
co w „Spirali...” , motywy konstruujące powieść:<br />
zamknięte szczelnie przed światem (zwłaszcza<br />
światem mężczyzn) środowisko ośrodka psychoterapeutycznego<br />
dla kobiet, morderstwo<br />
właścicielki ośrodka (radykalnej feministki),<br />
możliwość, że każda osoba z najbliższego otoczenia<br />
ofiary może być zabójcą.<br />
Można przypuszczać, że Kallio jest porteparole<br />
autorki; wskazuje na to jej zindywidualizowana<br />
osobowość. Wiele faktów z życia Leeny<br />
Lehtolainen zostało przelanych do życiorysu<br />
fikcyjnej bohaterki. Obie feminizują, grają na<br />
gitarze, czytają - głównie kryminały. Obie też<br />
interesują się łyżwiarstwem figurowym i mają<br />
sporą wiedzę na ten temat. Obie mają w domu<br />
kota. Leehtolainen jest krytykiem, studiowała<br />
wiedzę o literaturze na uniwersytecie w Helsinkach,<br />
Kallio ma w domu okazałą bibliotekę. Leehtolainen<br />
zaczęła pisać w wieku 12 lat, Kallio<br />
od dziecka prowadziła dzienniki. Lehtolainen<br />
mieszka w małej mieścinie pod Helsinkami,<br />
Degerby, a Kallio w dużym mieście Espoo, ale<br />
całkiem niedaleko owego miejsca. Na niemieckiej<br />
stronie Leeny Leehtolainen znajduje się<br />
zdjęcie autorki. Raczej niska rudawa brunetka<br />
o niebieskich oczach. Krwistoczerwona szminka<br />
i koszula w tym samym kolorze. Tak mniej<br />
więcej wygląda Maria Kallio.<br />
Jeśli chodzi o tytuł, „Spirala śmierci” to jeden<br />
z obowiązkowych elementów wykonywanych<br />
przez łyżwiarskie pary sportowe. Była ona<br />
specjalnością Noory Nieminen i jej partnera,<br />
Jannego. Jeśli chodzi o metaforyczny sens tytułu,<br />
to dużo bardziej pasowałby on do powieści,<br />
w której padłyby więcej niż trzy trupy.<br />
Literatura skandynawska nie jest u nas zbyt<br />
popularna. Mówiąc o kryminałach zazwyczaj<br />
wymieniamy nazwiska autorów zmarłych w<br />
ubiegłym wieku, klasyków gatunku: sir Conan<br />
Doyle’a, Agatę Christie, Iana Fleminga, Georgesa<br />
Simenona czy Raymonda Chandlera.<br />
Nową jakość przynosi kryminał feministyczny,<br />
tak zwany femikrimi, kształtujący się od lat 90.<br />
XX wieku w USA i w krajach skandynawskich,<br />
szczególnie w Szwecji, pisany przez kobiety<br />
i o kobietach. Jego akcja zwykle rozgrywa się<br />
w lokalnych społecznościach. Wykształcenie<br />
autorek powieści tego nowego gatunku jest<br />
zazwyczaj nieliterackie - Leena Lehtolainen<br />
wyłamuje się z tej reguły. Przedstawicielkami<br />
femikrimi są Liza Marklund (dziennikarka),<br />
Camilla Läckberg (ekonomistka) i Karin Wahlberg<br />
(ginekolożka).<br />
Leena Lehtolainen,<br />
Spirala śmierci,<br />
przeł. Sebastian Musielak,<br />
Wyd. słowo/obraz terytoria,<br />
Gdańsk 2007.
PORTRET25 - 91<br />
Ilona Godlewska<br />
Śmierć i dziewczyna<br />
Stan wojenny wprowadzony 13 grudnia<br />
1981 r. na terenie całej Polskiej Rzeczypospolitej<br />
Ludowej doczekał się wielu monografii.<br />
Są to jednak zwykle książki poświęcone raczej<br />
przełomowym dla naszego kraju wydarzeniom<br />
niż historiom poszczególnych jednostek ludzkich.<br />
A przecież wtedy też kochano, nienawidzono,<br />
umierano. Właśnie temu innemu niż<br />
opisanemu przez historyków obrazowi 1981<br />
roku niemiecka pisarka Marielouise Janssen-<br />
Jurreit poświęciła swą debiutancką powieść pod<br />
wiele mówiącym tytułem „Zbrodnia miłości w<br />
środku Europy”.<br />
Stan wojenny ukazany przez Marielouise<br />
Janssen-Jurreit jest tylko tłem wydarzeń. Tłem,<br />
które jednak decyduje o życiu bohaterów. Nie<br />
wydarzenia grudnia 1981 roku są głównym tematem<br />
powieści, choć wdzierają się one w opisywaną<br />
przez niemiecką pisarkę rzeczywistość<br />
jakby mimochodem. Jako siła sprawcza zła dotykającego<br />
dwójkę kochanków. Stan wojenny<br />
skazuje ich bowiem na rozłąkę, jak się potem<br />
zresztą okazuje, wieczną. Niemiecka pisarka w<br />
sposób bardzo sugestywny ukazała atmosferę<br />
lat 1980-1983 w Polsce. Nie ma tu żadnej fikcji,<br />
są za to fakty. Dokładne opisy sposobów szkalowania<br />
opozycjonistów, specyfiki polskich szpitali,<br />
a nawet nonszalancji pracowników hoteli.<br />
Bohaterka powieści Marielouise Janssen-Jurreit,<br />
niejaka Nori Laetius, odwiedziła Polskę trzykrotnie:<br />
latem 1980 roku, latem i jesienią 1982.<br />
Każdy, kto pamięta tamte czasy, zdaje sobie<br />
sprawę, jak szybko zmieniały się wówczas nastroje<br />
nie tylko<br />
społeczeństwa,<br />
ale i władzy.<br />
Niemieckiej<br />
pisarce udało<br />
się jednak<br />
uchwycić tamtą<br />
aurę. Podczas pierwszej podróży Nori Laetius<br />
do Polski, nasz kraj przesiąknięty był bojowniczymi<br />
nastrojami, potem ten duch walki pod<br />
wpływem represji został nieco przyduszony. I z<br />
opowieści bohaterki „Zbrodni miłości w środku<br />
Europy” da się tę atmosferę poczuć.<br />
„Zbrodnia miłości w środku Europy” napisana<br />
została w formie fikcyjnej autobiografii.<br />
Autorka dzieła „Sexismus - Über die Abtreibung<br />
der Frauenfrage” z punktu widzenia kobiety<br />
opisuje historię pewnego przypadkowego,<br />
aczkolwiek wielkiego uczucia. Jest rok 1980.<br />
Nori Laetius mieszka w RFN. Sprawy Solidarności<br />
są jej tak samo znane, jak wówczas<br />
nam, Polakom smak pomarańczy. A jednak z<br />
Polską wiąże ją przeszłość. Przeszłość ta, wcale<br />
niechciana, stale ją prześladuje. Dziewczyna<br />
miała nieszczęście urodzić się w Kołobrzegu.<br />
I choć jej pamięć broni się przed wspomnieniami,<br />
zdaje sobie sprawę, że była świadkiem tego,<br />
co w przeszłości Europy najokrutniejsze. Wie<br />
ze słyszenia, że układała do snu jak lalki ciała<br />
małych chłopców, że jej babkę zastrzelono, gdy<br />
próbowała z własnego domu przynieść żywność,<br />
by nakarmić wnuczkę. Pod namową matki<br />
postanawia pojechać do Kołobrzegu. Gdyż, jak<br />
mówi, „wszyscy jej (matki – przypis I.G.) znajomi<br />
dawno już odbyli takie podróże ze swoimi<br />
dorosłymi dziećmi, razem oglądając pozostałości<br />
murów i inne relikty rodzinnej przeszłości,<br />
cmentarze, wyidealizowane we wspomnieniach<br />
krajobrazy [...]”. Pomimo że nie jest tego świadoma,<br />
chce też rozliczyć się z przeszłością, ma<br />
bowiem nadzieję, że właśnie tu odzyska wspomnienia,<br />
że „przypomną jej się dziecięce lata,<br />
które spoczęły w czarnej dziurze amnezji”. I<br />
choć żadnego obrazu nie udało jej się w pamięci<br />
odnaleźć, to dzięki wizycie w mieście nad Bałtykiem<br />
odmienia swoje życie.
92 - PORTRET25<br />
Nori Laetius żyła bowiem dotąd na kredyt,<br />
w cieniu lęku przed śmiercią. Wychowywana<br />
przez internat, uwikłana w małżeństwo z mężczyzną,<br />
do którego czuła co najwyżej przywiązanie.<br />
Nie chciała jednak niczego więcej, nawet<br />
dzieci, gdyż, jak uważała, demony przodków<br />
ciążą już na istnieniu zbyt wielu istot. Ten nihilizm<br />
towarzyszył jej jednak tylko do czasu…<br />
Skończył się wraz ze spotkaniem Adama.<br />
Człowieka tak jak ona obciążonego przeszłością.<br />
Pianisty i filozofa. Pomimo że tych dwoje<br />
spragnionych innego życia, zupełnie jak przeciwstawne<br />
ładunki elektryczne, przyciągało<br />
się do siebie od pierwszej wymiany zdań, ich<br />
romans nie wybuchł w Polsce, tylko w NRF,<br />
gdzie Łętowski przyjeżdża na zaproszenie<br />
Wolnego Uniwersytetu. Uproszczeniem byłoby<br />
powiedzieć, że Polaka i Niemkę połączyły<br />
tylko wspólne zainteresowania. Nori bowiem<br />
pokazała Adamowi zupełnie inny świat niż ten,<br />
do którego był przyzwyczajony. Pełen barw i<br />
smaku, choćby nieznanego podniebieniu przeciętnego<br />
Polaka w latach 80. tiramisu. On natomiast<br />
został przez nią wybrany na przewodnika<br />
po labiryncie utraconych wspomnień. To z nim<br />
bowiem odwiedzała miejsca, których wcześniej<br />
nie miała odwagi choćby przywołać w myślach.<br />
I to właśnie dzięki niemu uwolniła się z marazmu,<br />
w którym trwała u boku męża. Uczucie,<br />
które tak gwałtownie połączyło kochanków, nie<br />
trwało jednak długo. Na wieść o wybuchu stanu<br />
wojennego Adam wraca do kraju. „Historycznym<br />
sensem naszego (Polaków – przypis I.G.)<br />
istnienia jest martyrologia” – mówi jeden z bohaterów<br />
powieści Marielouise Janssen-Jurreit. I<br />
choć zanurzona od wieków w narodowym nihilizmie<br />
Niemka nie może zrozumieć, dlaczego<br />
ktoś sam skazuje się na szykany, a może i na<br />
śmierć, to jednak nie przestaje kochać. A jakby<br />
dla podkreślenia rangi tej miłości okazuje się, że<br />
jest w ciąży. Ona, kobieta wysterylizowana…<br />
Choć można odnieść wrażenie, że debiutancka<br />
powieść znanej niemieckiej działaczki<br />
ruchu feministycznego to zwykłe romansidło,<br />
którego akcja toczy się w czasie erupcji solidarnościowych<br />
ruchów, to<br />
nie jest to<br />
do końca<br />
prawda.<br />
Nie do<br />
końca, gdyż<br />
nazwą „romans”<br />
można<br />
określić<br />
każdy<br />
utwór prozatorski<br />
o<br />
t e m a t y c e<br />
miłosnej. A tymczasem choć „Zbrodnia miłości<br />
w środku Europy” rzeczywiście<br />
o uczuciu opowiada, to nie<br />
jest ono pokazane w sposób<br />
przeciętny czy sentymentalny.<br />
To nie historia, których setki<br />
wydarzają się codziennie. Bo<br />
przecież rzeczywistość wygląda<br />
właśnie tak, że ci, którzy żyją w<br />
marazmie, w marazmie umierają.<br />
A dzięki Nori Laetius<br />
wiemy, że nawet dla pojedynczych<br />
chwil, w których miłość<br />
ogarnia chaos, warto przestać<br />
żyć w odrętwieniu ciała i ducha.<br />
I zaryzykować. Bo choć to<br />
nieco banalne, to jednak prawdziwe:<br />
kto nie ryzykuje, ten nic<br />
nie dostaje.<br />
Marielouise<br />
Janssen-Jurret,<br />
Zbrodnia miłości<br />
w środku Europy,<br />
przeł.<br />
Karolina Niedenthal,<br />
PIW,<br />
Warszawa 2007.
PORTRET25 - 93<br />
Nina Olszewska<br />
Chłopaki<br />
też czasem płaczą<br />
Podejrzewam, że w każdej sekundzie, gdzieś<br />
na świecie, ktoś pisze coś o miłości... Może o<br />
szczęśliwej, może o tej niespełnionej...<br />
Nieszczęśliwa miłość to najbardziej oklepany<br />
temat świata. Cierpienie po odejściu ukochanej<br />
osoby zostało już opisane po wielokroć<br />
w każdym języku świata, nieznośną pustkę w<br />
sercu definiowano językiem poezji i prozy. Marzenia,<br />
które nie zostaną spełnione, pragnienia,<br />
do których biedny porzucony nie ma już prawa,<br />
bezsenne noce i rozpaczliwe próby pocieszenia<br />
się, rzecz jasna skazane na niepowodzenie – to<br />
wszystko już było. A Yossi Avni właśnie o tym<br />
napisał książkę... Kolejne dzieło o nieszczęściu,<br />
przepełnione łzami i wzdychaniem. Czyżby<br />
kolejne „Jezioro osobliwości”, tanie wzruszenia<br />
dla infantylnych nastolatek, znudzonych żon i<br />
starych panien? Nic bardziej mylnego.<br />
Pierwszy powód do przeczytania tej powieści:<br />
bohaterowie nieszczęśliwej miłości to geje.<br />
Nic nadzwyczajnego! Przecież media są teraz<br />
tego pełne. Popkultura podsuwa nam jak najbardziej<br />
„homofilny” schemat: jeśli chcesz być<br />
panienką na poziomie, noś w torebce pieska i<br />
chodź do fryzjera ze swoim przyjacielem gejem.<br />
Każdy film, serial i popularna powieść –<br />
aby zachować polityczną i obyczajową poprawność<br />
– ma wątek homoseksualny. Nie ma nic<br />
zabawniejszego niż różowy facet – czajniczek, z<br />
charakterystycznymi gestami, minkami, ciuszkami<br />
i piskliwym głosikiem. Czemu więc Avni<br />
posądzany jest o dokonanie swoistego przełomu?<br />
Jego geje to nie są śmieszne pedałki. To<br />
zwyczajni faceci, na odpowiedzialnych stanowiskach.<br />
Od reszty społeczeństwa nie różni ich<br />
rozbujany chód czy obcisłe spodnie. Sięgnijmy<br />
głębiej: Avni pisze o gejowskiej MIŁOŚCI.<br />
Nie o jednorazowym spotkaniu, przelotnej znajomości.<br />
Historia opłakiwana przez głównego<br />
bohatera trwała pięć lat. To nie był przypadek,<br />
tylko miłość życia – tandetne to hasło, ale prawdziwe.<br />
Kiedy główny bohater mówi o utraconym<br />
szczęściu, o tęsknocie i żalu, zatraca się<br />
świadomość, że wszystkie te uczucia dotyczą<br />
innego mężczyzny. Avni steruje tak sprawnie<br />
narracją, że omawia zagadnienie ponadczasowe,<br />
ogólnoludzkie, powszechne.<br />
Powód drugi: bohaterowi tej nieszczęśliwej,<br />
homoseksualnej miłości są Żydami. W ten sposób<br />
Izrael staje się jednym z głównych bohaterów<br />
powieści. Można być obywatelem danego<br />
państwa czy mieć taką, a nie inną narodowość i<br />
nie jest to ważna kwestia. Można, ale tak się nie<br />
dzieje w tym przypadku. Pochodzenie jest ważne.<br />
Rodzina głównego bohatera to emigranci,<br />
którzy przybyli do Izraela po wojnie. Oni<br />
i wielu im podobnych przybyszów z różnych<br />
zakątków świata spotkali się w Izraelu i stworzyli<br />
niezwykłą mozaikę kultur, zwyczajów. Ich<br />
asymilacja, ich życie ukazane jest w<br />
sposób, który górnolotnie, lecz bez<br />
przesady, można nazwać genialnym.<br />
Za pomocą maleńkich scenek,<br />
nieraz pojedynczych, czasem<br />
połączonych w dłuższe historie,<br />
autor prezentuje ten mikrokosmos.<br />
Z niezwykłym humorem i delikatnym<br />
rozczuleniem Avni przytacza<br />
rozmowy, sytuacje, korowód postaci,<br />
w tym tytułową ciotkę Farhumę.<br />
Izrael nie oznacza jednak tylko<br />
zabawnej, ubogiej sielanki: to też<br />
olbrzymi ładunek emocji, płynących<br />
z historii i bolesnej współczesności<br />
– rzeczywistości zamachów<br />
bombowych, horrendalnych cen, bezmyślnej<br />
polityki. Bohaterowie nie potrafią jednak opuścić<br />
na zawsze swojej ojczyzny, uwolnić się od<br />
niej, choć widzą wszystkie jej wady. Uciekają<br />
na chwilę, na trochę, błąkają się po innej, nieraz
94 - PORTRET25<br />
znacznie lepszej rzeczywistości i... tęsknią za<br />
domowym piekłem.<br />
Powód trzeci: „Ciotka Farhuma nie była<br />
dziwką” to piękna, przepełniona miłością i czułością,<br />
opowieść o więzi matki i syna, której nie<br />
zagraża czas, odległość ani żadne problemy. To<br />
w matce bohater znajduje oparcie po odejściu<br />
ukochanego, to matka bez zastrzeżeń akceptuje<br />
jego odmienność. Matka nie ma żalu, a nawet<br />
jeśli ma – to tego nie ujawnia, choć przecież homoseksualizm<br />
syna, a co za tym idzie - marne<br />
szanse na spełnienie w roli babci, musiały być<br />
dla niej bolesne.<br />
Powód czwarty: ta książka to portret człowieka,<br />
który chce mieć dziecko. Właściwie<br />
gdyby nie to, że bohater jest gejem, mógłby<br />
spokojnie stać się dla działaczy LPR wzorcem<br />
postawy prorodzinnej. „Tylko pedały umierają<br />
naprawdę” – nie ja to wymyśliłam. To cytat z<br />
omawianej książki. Człowiek, który pozostawia<br />
po sobie dziedzica, człowiek, którego cele<br />
i marzenia, wiara i ideały pozostają we krwi<br />
potomnych – żyje wiecznie. Tak uważa główny<br />
bohater i stąd bierze się jego frustracja. On<br />
przeminie, niczego po sobie nie zostawi.<br />
Powody do przeczytania tej książki można<br />
by mnożyć, gdyż powiedzieć o tej powieści<br />
„wielowątkowa” to mało, a każdy wątek, każde<br />
zagadnienie, poruszane jest w sposób niezwykły<br />
i niepowtarzalny, zasługujący na najwyższe<br />
uznanie. Wirtuozeria narracji, bardzo emocjonalne,<br />
ale nie rozmazane, nie infantylne, prowadzenie<br />
opowieści, sprawiają, że ta powieść ma<br />
klimat, trudno ją z czymkolwiek porównać,<br />
trudno z czymkolwiek pomylić.<br />
Podejrzewam, że w każdej sekundzie,<br />
gdzieś na świecie, ktoś pisze coś o miłości:<br />
smsa, list, książkę, wiersz, poważną<br />
naukową rozprawę. Ubiera to najważniejsze<br />
uczucie w prozę lub w poezję, w mniej<br />
lub bardziej udany sposób. Niektóre z tych<br />
dzieł na zawsze zasną w czyjejś szufladzie,<br />
inne ukażą się, choć dla dobra autora żadne<br />
wydawnictwo nie powinno do tego dopuścić.<br />
Książka „Ciotka Farhuma nie była<br />
dziwką” na szczęście została wydana, na<br />
szczęście dobrzy ludzie przetłumaczyli ją<br />
na język polski i udostępnili czytelnikom<br />
znad Wisły. Na szczęście.<br />
Yossi Avni,<br />
Ciotka Farhuma nie była dziwką,<br />
przeł. Leszek Kwiatkowski,<br />
Wyd. Sic!,<br />
Warszawa 2007.
PORTRET25 - 95<br />
Marta Grabowska<br />
„Po sobie”<br />
po mnie spływa<br />
Już jako mały berbeć stworzyłam sobie listę<br />
słów, których (oczywiście pisząc wiersz) będę<br />
unikać jak ognia. Unikanie udaje mi się mniej<br />
lub bardziej, niemniej jednak bardzo się staram.<br />
Na tej liście znajdują się słowa takie jak: „życie”<br />
(w tym miejscu ukłon dla Paulo Coelho, który<br />
tak właśnie zatytułował swoją najnowszą książkę;<br />
czekam na trylogię jego autorstwa, osobiście<br />
polecam kolejne tytuły „Mądrość” i „Dobro”),<br />
„krew”, „prawda”, „zło”, „dusza”, „serce” i tym<br />
podobne pyszne słówka, słóweńka. U Szychowiak<br />
rozkoszuję się jeszcze wielokrotnie powtarzanym<br />
„cieniem”, „strachem”, „bólem”, „snem”.<br />
I tak oto mamy trzydzieści jeden cienistych<br />
wierszy o strachu, który boli podczas snu. Nie<br />
przekonuje mnie ten tomik, choć bardzo się<br />
staram. Na dowód tego, że się staram, przejrzę z<br />
Tobą, Czytelniku, trochę wierszy z „Po sobie”.<br />
Zacznijmy od pierwszego pt. „Nago”. No<br />
dobrze, tytuł jak tytuł, podmiot liryczny obnaża<br />
się już na pierwszej stronie – dalej może być już<br />
tylko lepiej! W tym wierszu podoba mi się jedynie<br />
przerzucenie czasownika z pierwszego wersu<br />
do drugiego, choć zdaję sobie sprawę, że to<br />
przez sentyment z dzieciństwa. W dzieciństwie<br />
bowiem kochałam miłością jedyną i słuszną<br />
Halinę Poświatowską i sposób, w jaki pisała i<br />
recytowała swoje wiersze – jakby nierówno oddychała,<br />
bardziej wykrztuszając teksty z siebie.<br />
Podoba mi się też koniec tego wiersza „i ja ciągle<br />
żywa”, ale! tu też zauważam podobieństwo do<br />
wiersza Dagmary Sumary z „Dancingu”, kiedy<br />
to podmiot liryczny konstatuje „jakoś mi pełno<br />
krwi we mnie – i się poruszam”. Więc sama już<br />
nie wiem, czy cenię w tym wierszu kunszt autorki,<br />
czy własne skojarzenia (zostawię to<br />
pytanie bez odpowiedzi).<br />
Wylądowałam na jedenastej stronie –<br />
wiersz pt. „Jaśniej niż słońce”. Hmm, co my tu<br />
mamy. Ten wiersz kojarzy mi się z nieociosanym<br />
kamieniem, wyrzuciłabym z niego połowę<br />
i zostawiła końcówkę, końcówka jest dobra<br />
(choć nie będę jej bronić jak niepodległości).<br />
Dlaczego wyrzuciłabym początek? „Wyjdę jak<br />
będę gotowa. / Na schwał, na środku chodnika”.<br />
Na schwał, na środku chodnika, doceniam,<br />
że Szychowiak chciała napisać coś fajnego, ale<br />
napisać coś fajnego, jeśli zamysłem jest użycie<br />
tego samego przyimka, jest dość trudno. Oczywiście,<br />
jeśli się nie chce, żeby wyszło banalnie i<br />
bez sensu. Choć z drugiej strony, co to jest banał<br />
i może kogoś zachwyci ten wiersz – mnie nie.<br />
Owo „Na schwał, na środku chodnika” jest trochę<br />
wymuszone, jakby forma narzuciła treść. Za<br />
to końcówka mnie urzekła, „Chodź, poszukamy<br />
w sobie kogoś / tylko odwrócę głowę”, to ładne.<br />
Jestem zwolenniczką porządnie, zwyczajnie<br />
zbudowanych zdań, które posiadają jakąś treść.<br />
Może tak sceptycznie podchodzę do tomiku<br />
Szychowiak, bo moim zdaniem trochę męczy<br />
ona to dobre, normalne zdanie. Choć nie<br />
mogę powiedzieć o sobie, że jestem literacko<br />
konserwatywna i widząc zdanie bez przecinka<br />
lub zaczęte małą literą łapię się za głowę i wzrokiem<br />
szukam krucyfiksu. Jednakże masakra<br />
zdań w „Po sobie” nie wydaje mi się konieczna i<br />
dobrze uzasadniona. Bo jaki jest sens zdania na<br />
stronie dziewiętnastej w wierszu pt. „Nie było<br />
mowy o niczym” – „Chciałam cię całować pod<br />
niebem głośnym / że spływa po brodach, zagłuszając<br />
tętno” – nie wiem, o co w tym chodzi.<br />
Poza tym nie uważam, żeby gramatyka i zasady<br />
budowania zdań złożonych ograniczały twórcę,<br />
wręcz przeciwnie. Ponadto bardziej kunsztowne<br />
wydaje mi się stosowanie do zasad gramatyki,<br />
aniżeli jakieś sztubackie słowne wybryki<br />
(ot co!), dla których nie znajduję uzasadnienia<br />
w treści wierszy (choć może dlatego, że treści<br />
nie rozumiem…).
96 - PORTRET25<br />
W niektórych wierszach z „Po sobie” znajduję<br />
klimat z wierszy Krystyny Miłobędzkiej z<br />
„Po krzyku”, prawdopodobnie to słuszny trop<br />
zważywszy na analogię w tytule (choć może<br />
analogia jest przypadkowa). Klimat jest podobny,<br />
choć nie powiem, żeby wiersze Szychowiak<br />
podbiły moje wybredne literacko czterokomorowe<br />
serce na równi z utworami Miłobędzkiej,<br />
za które mogę stanąć w szranki z najgorszym<br />
Goliatem. Drobne wierszyki Szychowiak, z<br />
chaotycznie pociętą wersyfikacją, zdają się być<br />
tworzone sztucznie. Budowanie wierszy z urywanych,<br />
krótkich zdań zdaje egzamin jedynie<br />
wtedy, gdy zdania te niosą tak mocną treść, że<br />
nie powinny być już niczym dopełniane. Takie<br />
zdania-bomby, zdania-bombki, które wymagają<br />
wokół siebie pustki i na które po przeczytaniu<br />
patrzy się przez dziesięć minut gorączkowo łapiąc<br />
oddech. U Szychowiak tego nie ma. Nie<br />
zapomnę zdania z „Po krzyku” Miłobędzkiej:<br />
„kocham cię razem z twoją śmiercią”, zdania<br />
rzuconego na kartkę i doskonale wypełniającego<br />
ją całą i całą jej ciszę. U Szychowiak nie znalazłam<br />
takiego zdania, a wiersz pt. „Przestrzeń”<br />
zdaje się być jakimś podłym żartem. Pytanie o<br />
puentę, odpowiedź pocięta na trzy wersy, że puenta,<br />
to tylko przez sen i takie tam. Za dużo tej<br />
przestrzeni zdecydowanie w wierszu i nie ma<br />
na czym skupić oka, nic nie zostaje w głowie.<br />
Julia Szychowiak zadebiutowała w<br />
sposób niepewny. Dała swoim wierszom<br />
zbyt dużo swobody. Jakby nie<br />
była pewna, czy jest w stanie stanąć w<br />
ich obronie. Więc ja w końcowym akapicie<br />
tego tekstu trochę stanę i jednak<br />
napiszę, że polecam Ci, Czytelniku, tę<br />
pozycję. Może zrozumiesz z niej więcej<br />
niż ja, kiedyś porozmawiamy i powiesz:<br />
„Ten cały tomik jest o dobru”, a ja się<br />
ucieszę.<br />
Julia Szychowiak,<br />
Po sobie,<br />
Wyd. Biuro Literackie,<br />
Wrocław 2007.
PORTRET25 - 97<br />
Joanna Bielas<br />
Nasza Basia kochana<br />
Umberto Eco w swojej najbardziej bodaj<br />
radosnej książce tak oto scharakteryzował tytułowego<br />
bohatera: „Baudolino robił wrażenie<br />
człowieka, który pragnie rozmowy, jakby zależało<br />
mu na tym, żeby uwolnić się od czegoś, co<br />
bardzo długo zachowywał tylko dla siebie”. Od<br />
powołania do życia barwnego bohatera minęło<br />
już ładnych parę lat, gdy tymczasem Michał<br />
Witkowski, bazując na najlepszych wzorach, w<br />
swojej czwartej już książce postanowił wskrzesić<br />
analogiczną postać, która nie tylko opowiada<br />
anegdoty ze swego życia, rozpamiętuje<br />
przeszłość i szuka słuchacza skłonnego ogarnąć<br />
gigantyczny słowotok, lecz także kreuje rzeczywistość<br />
uznaną od tej pory za obszar własny,<br />
immanentny, za sprawą kunsztownego języka i<br />
szeregu chwytów literackich.<br />
Kim jest Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej?<br />
,,Nie powiem, dobrze odkarmiony<br />
jestem, ważę chyba ze sto kilo. I to wam<br />
powinno wystarczyć. Ale myślę, że już niedługo<br />
zabiorę się za siebie. Żylaki na nogach podleczę,<br />
zainwestuję w ciało. Tylko, że to grube tysiące<br />
od nogi, takie żylaki, w szpitalu, w Katowicach.<br />
Liczę jednak na pewien spadek... Włos mam<br />
jeszcze silny, pofaldowany, lśniący, na wodę do<br />
góry zaczesany. Wąs obowiązkowo, pachnący<br />
wodą kolońską. Okulary jak doktorek, tylko<br />
złote. Złotą bransoletę na ręce i sygnet – z mojego<br />
lombardu niespłacone fanty. [...] Na szyi<br />
najświętszą Panienkę Fatimską z lombardu, podobno<br />
poświęconą w Lourdes. Koszulę najchętniej<br />
noszę w palmy, w kolorze bahama. Spodnie<br />
szwedy. Marynarkę zieloną, z wywiniętymi rękawami,<br />
żeby podszewkę w paski bylo widać i<br />
bransoletę oraz zegarek. Mój ulubiony zespół to<br />
„Lombard”, ponieważ..., no, bo mam lombard.<br />
Znak zodiaku jestem Lew”. Ta obszerna autoprezentacja<br />
mogłaby jednak zostać podstawiona<br />
jaka charakterystyka innej bohaterki tekstu,<br />
Bożeny, która jest ,,dokładnie taka, jak ją sobie<br />
wyobrażacie”. W istocie bardzo łatwo wyobrazić<br />
sobie drobnego, podstarzałego cinkciarza-nieudacznika,<br />
sknerę, którego charakteryzuje posunięte<br />
do granic przyzwoitości asekuranctwo w<br />
interesach i zawiść wobec konkurentów. Najistotniejszym<br />
elementem, za pomocą którego<br />
została ukazana plastyczność i mentalność tej<br />
postaci, jest z pewnością język. Trudno przecenić<br />
w tym momencie wkład pracy autora, który<br />
wyraźnie chce wpisać się w topos artysty-rzemieślnika,<br />
skrupulatnie zbierającego materiał<br />
do pracy. Witkowski, co notorycznie podkreśla<br />
w wywiadach, zanim zasiadł przed laptopem i<br />
wystukał pierwsze zdanie powieści, przeprowadził<br />
imponującą liczbę wywiadów; rozmawiał w<br />
mafiozami, górnikami, rodziną zamordowanej<br />
przez Wampira kobiety, skazanymi za przestępstwa<br />
gospodarcze ,,biznesmenami”. Co zawdzięcza<br />
tym rozmowom? O wiele więcej niż<br />
,,połowę anegdoty i powiedzonko”, bo rytm<br />
opowieści i możliwość przywłaszczenia sobie<br />
optyki, która ani dla artysty, ani dla większości<br />
odbiorców jego twórczości nie była dostępna.<br />
Dlatego też gawęda szerzej znanego pod pseudonimem<br />
Barbara Radziwiłłówna Huberta to<br />
hybryda gwary śląskiej, staropolszczyzny, nacechowanego<br />
stylistycznie żargonu drobnych mafiozów<br />
oraz nie pojawiających się ponad miarę<br />
(czego nie chcieli dostrzec gazetowi recenzenci)<br />
wulgaryzmów. Czytelnik, który decyduje się<br />
na podróż z bohaterem książki Witkowskiego,<br />
wchodzi w prezentowany świat powieściowy<br />
gładko jak nóż w masło. Nic dziwnego, w trosce<br />
o dobre samopoczucie odbiorcy autor nafaszerował<br />
tekst licznymi odwołaniami do rzeczywistości<br />
lat 90. komentowanymi przez Huberta<br />
oraz... wzbogacił zawartość powieści o przypisy<br />
do leksemów pochodzących z gwary śląskiej,<br />
choć znaczenia większości z nich bez trudu<br />
można się domyślić w oparciu o kontekst.
98 - PORTRET25<br />
Celem autora na szczęście nie jest ukazanie<br />
drażniących, ,,trudnych” tematów społecznych<br />
znanych z autopsji, czy przedstawienie świata,<br />
którego częścią jest utożsamiany często z pisarzem<br />
,,Ja-narrator”(a tak niefrasobliwe komentarze<br />
zdaje się padały po publikacji ,,Lubiewa”),<br />
lecz sprawienie sympatycznego prezentu w<br />
postaci ciekawej, w jakimś sensie odkrywczej<br />
fabuły, wypełnionej farszem słownym, gdzie<br />
humor został pożeniony z nostalgicznymi klimatami<br />
w taki sposób, by odbiorca nie odczuł<br />
dyskomfortu (wszak środowisko Huberta można<br />
opisać skrótowo jednym słowem – zgnilizna),<br />
a jedynie pozytywny wymiar percepcji. Ot,<br />
ktoś mógłby powiedzieć: inteligentna rozrywka.<br />
„Barbara Radziwiłłówna...” to zatem książka<br />
iskrząca humorem, gdzie do śmiechu prowokują<br />
anegdoty bohatera oraz język, jakim ten<br />
się posługuje. Śmieszą więc desperackie próby<br />
wzbogacenia się, maniakalna oszczędność,<br />
akcentowanie raz żydowskiej, raz szlacheckiej<br />
tożsamości, czy wreszcie opis daremnej próby<br />
ogarnięcia zmian ustrojowych, które jednych<br />
wyniosły na szczyt, a nie potrafiących się dostosować<br />
do nowych zasad skazały na bytowanie<br />
na marginesie społeczeństwa.<br />
Ku marginesowi właśnie zmierza swym wypucowanym,<br />
oblepionym gadżetami maluchem<br />
Hubert, znany wszystkim jako Barbara Radziwiłłówna.<br />
Sam bohater, choć wyraźnie zafascynowany<br />
swą imienniczką, dostrzega wspólnotę<br />
ze słynną żoną Zygmunta Augusta nie tylko na<br />
płaszczyźnie zamiłowania do klejnotów, lecz<br />
także wykluczenia. Dlatego czytelnicy, których<br />
pociągał w najgłośniejszej książce Witkowskiego<br />
wątek tożsamości seksualnej, motyw<br />
kobiecości zapakowanej w męskie ciało, zwrócą<br />
z pewnością uwagę na ten wymiar osobowości<br />
utożsamiającego się z kobietą-legendą Huberta.<br />
Lista elementów kobiecości, którymi dysponuje<br />
bohater, jest znacząca. Dość wspomnieć, że narrator<br />
tekstu zwraca się w swym monologu do<br />
ukochanej ,,dwórki”, czyli Saszy, o którego jest<br />
chorobliwie zazdrosny.<br />
Wszystkie te elementy sprawiają, że Hubert,<br />
będący klasycznym wręcz typem ,,swojaka”,<br />
niezamożnego kombinatora (gdzież zresztą<br />
naszej Basi do królów polskiego biznesu - Szejka<br />
Amala, Królewiczów Gałkiewiczów, czy baronowej<br />
Kulczykowej!), budzi szczerą sympatię<br />
odbiorcy, mimo towarzyszącego lekturze przeświadczenia<br />
o nieuchronnym upadku bohatera.<br />
W istocie, powieść Witkowskiego kończy scena<br />
długo odwlekanego rozpoznania dramatycznego<br />
położenia bohatera.<br />
,,Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-<br />
Szczakowej” obok publikacji książkowej ukazała<br />
się również w formie audiobooka, czyli książki<br />
czytanej przez samego autora. Pierwszoosobowa<br />
narracja, której nie burzą wypowiedzi pochodzące<br />
od innego narratora (co było zabiegiem<br />
wykorzystanym w ,,Lubiewie”), okraszona<br />
humorem i kunsztownym, ale nie stanowiącym<br />
bariery dla czytelnika, językiem, jest idealnym<br />
wręcz materiałem na audiobooka. Sęk w tym,<br />
że po wciśnięciu w odtwarzaczu funkcji STOP<br />
lub po przerwaniu lektury w dowolnym miejscu<br />
(co ułatwiają króciutkie podrozdziały) czytelnik,<br />
mimo sympatii do uroczej kanalii, jaką jest<br />
Hubert, nie odczuwa niespełnienia i wynikającej<br />
zeń konieczności poznania dalszego ciągu<br />
fabuły. Ot, kolejne wcielenie Baudolino...<br />
Michał Witkowski,<br />
Barbara Radziwiłłówna<br />
z Jaworzna-Szczakowej,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.
PORTRET25 - 99<br />
Anna Rau<br />
Casanova na misjach<br />
Kto by to pomyślał, że z biednego maminsynka-półsieroty<br />
może wyrosnąć taki Casanowa!<br />
Dzieciństwo Szurika Korna było aż za dobre:<br />
na jego poczucie własnej wartości chuchały<br />
dbałość babki, słodycz matki i świętość pamięci<br />
o mitycznym ojcu. Tak więc, skoro Szura wychowywał<br />
się wśród dorosłych, a do tego wśród<br />
samych kobiet, wyrósł więc, zgodnie z przewidywaniami,<br />
na grzecznego, urodziwego i wyjątkowo<br />
uzdolnionego (w oczach swych najbliższych)<br />
chłopca, na co dzień otaczało go złote<br />
światło kultury, a dom wykształcił w nim umiejętność<br />
odczuwania sacrum drobnych chwil.<br />
Jego babka, Jelizawieta Iwanowna, rzeczywiście<br />
dobrze wychowała swego jedynego wnuka: ją<br />
szanował, matkę, Wierę, niemal wielbił i ogólnie<br />
był lubiany. Prócz tego, zastanawiające... Co<br />
takiego miał w sobie najmłodszy z Kornów, że<br />
zaczął przyciągać wszystkie kobiety z okolicy.<br />
Że mimochodem, nawet tego nie zauważając,<br />
sprawiał, iż w końcu zaczynały być o siebie zazdrosne,<br />
że wyrywały go sobie jak piłkę, a on<br />
w końcu tylko tak kozłował między nimi i ich<br />
zachłannym dłońmi.<br />
Szurik po prostu bardzo wcześnie odkrył<br />
kilka pożytecznych zasad, w jaki sposób ujmować<br />
kolejne kobiety: czułym, spokojnym seksem,<br />
wysłuchaniem, współczuciem. I do tego<br />
nie stosował tej nauki dla swojej egoistycznej<br />
potrzeby czy nawet dla przyjemności – on jedynie<br />
współczuł i chciał im wszystkim pomóc!<br />
Sam nie potrafił tego racjonalnie wytłumaczyć:<br />
po prostu, podczas gdy innymi mężczyznami<br />
zwyczajnie miotała żądza, on jedynie czuł<br />
niekończące się współczucie. Tak, wiedział, że<br />
w taki sposób zbawi je wszystkie! Wszystkie<br />
wyzwoli z niewoli kompleksów, z kłopotów ciążowych,<br />
z łez niewylanych. Zbawi „Alę Togusową<br />
z przechylonym na bok kokiem tłustych<br />
włosów, smutną Matyldę z martwym kotem<br />
na rękach, Walerię z poszarpanymi nogami i<br />
wspaniałym męstwem, i cherlawą Swietłanę<br />
ze sztucznymi kwiatami, i maleńką Żannę w<br />
lalczynym kapelusiku, i Stowbę z surową twarzą,<br />
i złotą Marię, która jeszcze nie podrosła, a<br />
już zajmuje swoje miejsce w kolejce... Z tyłu za<br />
wszystkimi majaczyła lwica Faina Iwanowna<br />
w zupełnie już zwierzęcej postaci, ale obnażona<br />
i skamląca, i taka litość w nim wezbrała, że<br />
wprost w niej utonął... A jeszcze w dali kłębiły<br />
się jakieś nieznajome, zapłakane, nieszczęśliwe,<br />
nawet chyba nieszczęsne, wszystkie na wskroś<br />
nieszczęśliwe...” Tak wymieniony harem Szurika<br />
to przekrój wszelkich kobiecych kłopotów,<br />
młodzieniec pokrzepiał bowiem i ironiczną<br />
karlicę, i hipochondryczkę-szpiega, i schorowaną<br />
urzędniczkę, i... Wśród tej galerii kalekich<br />
kobiecych motyli sam Szurik miał problem<br />
jedynie z trzema rzeczami: z czułym sercem, z<br />
niechęcią, czy wręcz niemożnością, powiedzenia<br />
„nie” oraz z... brakiem czasu. W końcu, w<br />
ten sposób – na własne życzenie – stał się wielkim<br />
ożywionym robotem wielofunkcyjnym: ze<br />
szczelnie zakodowanym co do minuty terminarzem<br />
oraz z licznymi ramionami ze stali – każdym<br />
wirującym w tańcu innego zajęcia. Młody<br />
człowiek poprawiał bowiem świat koleżanek ze<br />
studiów, znajomych matki, byłych dziewczyn i<br />
żon kolegów, swoich (i innych) pań-przełożonych,<br />
najchętniej poprawiłby byt wszystkich<br />
kobiet świata! I co dziwne, nie był<br />
stereotypowym macho, Don Juanem,<br />
czy kim tam jeszcze mógłby<br />
być taki zdobywca ciał niewieścich.<br />
Nie można przecież go nazwać<br />
uderzająco przystojnym, zadziwiająco<br />
inteligentnym, niewiarygodnie<br />
sprawnym czy uzdolnionym,<br />
a jednak każdy etap życia Szurika<br />
zaowocował nową kobietą.
100 - PORTRET25<br />
Młodzieniec miał przy tym jeszcze jedną<br />
bardzo przyjemną cechę: poprzednich wybranek<br />
bynajmniej nie porzucał, nie zapominał czy<br />
nawet nie „kolekcjonował” – on po prostu był<br />
wierny. Przygarniał wszystkie: i piękne, i brzydkie,<br />
doskonałe ciałem i te kalekie, niezrównoważone<br />
i pewne siebie, bezwolne i władcze. Wobec<br />
wszystkich jednako był pełen litości, usłużny i<br />
pomocny, a zarazem wobec każdej jednakowo<br />
poddany i jakby ogarnięty marazmem. Szurik<br />
za każdym razem dokładnie zaspokajał (na<br />
krótki okres) swoją kolejną kochankę i jednako<br />
później trwając w bycie pozbawionym celów i<br />
dążeń - do końca symbolicznie pozostał bezpłodny<br />
(z żadnego z jego licznych – przelicznych!<br />
– stosunków nie było nawet dziecka). Nauka<br />
w kilku szkołach nie dała mu prawdziwych<br />
owoców-awansów, uznanego wykształcenia czy<br />
choćby spełnienia życiowego. Do tego nawet<br />
jego francuszczyzna, którą się szczycił, to martwa<br />
wiedza o francuskiej teorii i gramatyce a nie<br />
rzeczywista umiejętność. Szurik wbrew pozorom<br />
czuł swoją bezwolność: „Może ja tego nie<br />
chcę? (...) Czego chcę? Pocieszyć je wszystkie?”.<br />
Seks, stała obecność i zainteresowanie kobiet,<br />
czyli to, co stanowi przedmiot pożądania wielu,<br />
dla niego były oczywistością, a nawet tylko miłosierną<br />
wzajemną usługą. Jakby nic osobistego,<br />
przecież, ot, z dobroci serca tylko dawał coś, na<br />
czym nie tyle mu zbywało, ale co tak naprawdę<br />
nie miało żadnego istotnego znaczenia. Szurik<br />
pozostaje więc do końca „niewinny” w pełnym<br />
znaczeniu tego słowa, gdyż absolutnie nie wiąże<br />
seksu oraz kolejnych zrozpaczonych<br />
i zaborczych spojrzeń<br />
kobiet ze swoimi nieprzeliczonymi<br />
wizytami w kolejnych<br />
łóżkach. Przecież nigdy niczego<br />
nie obiecywał, niczego nie<br />
komplikował, nigdy nie odczuwał<br />
tęsknoty, a raczej poczucie<br />
obowiązku, żadnej zazdrości!<br />
– a tylko nieracjonalne<br />
przywiązanie. Jednym słowem,<br />
przez całe życie posługiwał się<br />
jedynie miłosierdziem, nie zaś żądzą czy miłością.<br />
Tylko POMAGAŁ. Może tak naprawdę<br />
próbował w ten sposób pomóc sobie? Gdybyż<br />
tak dobrze znał siebie i poruszenia swojej duszy,<br />
jak przeczuwał (bo mimo wszystko nie mógł<br />
powiedzieć, iż „znał”) bolączki kobiet... Z tym<br />
pytaniem, wreszcie w pewnym nagłym olśnieniu<br />
uświadomionym, zostawiamy Szurika.<br />
„Szczerze oddany...” podtrzymuje nadany<br />
Ulickiej, w każdym aspekcie zasłużony, tytuł<br />
Czołowej-Świetnej-Pisarki-Rosyjskiej. Jej powieść<br />
jest na wskroś gatunkowo „obyczajowa”,<br />
a nie ma posmaku telenoweli, jest epopeiczna<br />
ze względu na swą uniwersalną przekrojowość<br />
i odbicie kolejnych zmian czasów w Rosji, a nie<br />
stoi na cokole, jest wielowątkowa i wielopostaciowa,<br />
a nie budzi w czytelniku uczucia przytłoczenia<br />
nadmiarem szczegółów, dat i imion.<br />
Ulicka znów pokazała swą twórczą klasę.<br />
Ludmiła Ulicka,<br />
Szczerze oddany Szurik,<br />
przeł. Elżbieta Zych,<br />
Wyd. Philip Wilson,<br />
Warszawa 2007.
PORTRET25 - 101<br />
Anita Frankowiak<br />
Format<br />
niesformatowanej<br />
kultury polskiej<br />
W tym roku ukazał się zbiór rozmów z<br />
ludźmi kultury. Wywiady ukazywały się wcześniej<br />
– w latach 1997-2006 – na łamach „Gazety<br />
Wyborczej”. Autorka rozmów, Katarzyna<br />
Bielas, interpretując tytuł swojej książki, mówi,<br />
że niesformatowani są właśnie jej rozmówcy.<br />
Wybierając dwadzieścia dyskusji kierowała się<br />
tematem, ale także kontrowersyjną ich interpretacją.<br />
Rozmówcami są ludzie znani: Nina Andrycz,<br />
Michał Witkowski, Hanna Krall, Janina<br />
Katz, Lech Janerka, Zbigniew Libera, Marek<br />
Kondrat, Sławomir Idziak, Maria Janion, Kazimiera<br />
Szczuka, Marek Koterski, Krzysztof<br />
Majchrzak, Małgorzata Braunek, Grzegorz<br />
Ciechowski, Bartosz Żurawicki, Dorota Nieznalska,<br />
Artur Żmijewski, Magdalena Mosiewicz,<br />
Wojciech Waglewski, Marian Pankowski.<br />
Trudno wymienić wszystkie poruszane tematy.<br />
Pojawiają się bowiem kwestie osobiste, kłopoty<br />
rodzinne i polityczne, niejasności ideologiczne,<br />
problemy z tożsamością. Najciekawsze jest<br />
jednak to, że mimo różnicy wieku pomiędzy<br />
rozmówcami, pewne problemy (np. polityczne)<br />
traktują jednakowo. Burzą też pewne mity i<br />
nadbudowy interpretacyjne dotyczące ich twórczości<br />
czy działalności artystycznej.<br />
Nina Andrycz opowiada bez skrupułów o<br />
usunięciu ciąży i chłodzie emocjonalnym w jej<br />
związkach. Pokazuje siebie jako kobietę niezależną,<br />
o dość skomplikowanym charakterze,<br />
dążącą do wyznaczonego celu. „Nie czułam się<br />
powołana do rodzenia dzieci i wiedziałam to od<br />
zawsze, nie miałam instynktu macierzyńskiego.<br />
[...] Miałam zawsze wstręt do ciąży, za to jako<br />
aktorka bez przerwy rozmnażałam się psychicznie”<br />
(s. 11).<br />
Michał Witkowski pokazuje, że życie ciot<br />
polega na odgrywaniu seksualnej tożsamości.<br />
Tłumaczy, że nie „czują się normalnie [...] to<br />
znaczy nie czują się jak heteroseksualna<br />
kobieta czy heteroseksualny mężczyzna.<br />
Czują się obco, kiedy wychodzą<br />
poza homoseksualne getto, z ciepłej przystani<br />
wśród ciot, z mieszkania, knajpy, dyskoteki” (s.<br />
25). Autor „Lubiewa” definiuje geja, pedała i<br />
ciotę. Wpisuje te określenia w kulturę medialną.<br />
Udowadnia, że łatwiej „zrobić” piersi niż<br />
zmienić świadomość. „Myślę, że gdyby zmiana<br />
płci była łatwa i tania, duża część ciot by<br />
się zdecydowała. Ale to jednak nie jest jeszcze<br />
transseksualizm. Transseksualista czuje presję,<br />
nie wytrzymuje zamknięcia w obcym ciele, ma<br />
w nim klaustrofobię, musi zmienić płeć, inaczej<br />
może się to skończyć samobójstwem. Znam<br />
ciotę, która sama sobie żyletką próbowała uciąć<br />
jądra” (s. 29). Pisarz interpretuje wiele wstydliwych<br />
sytuacji, a przede wszystkim udowadnia,<br />
że homoseksualizm nie może być społecznym<br />
tabu.<br />
Hanna Krall uczy czytelnika ogromnej odpowiedzialności<br />
za słowo, za opowiadanie historii,<br />
za łączenie zdarzeń. Ma poczucie obecności<br />
nieobecnych i żyjących. Pokazuje, że prawdziwą<br />
„lokomotywą” literatury nie jest zmyślenie, lecz<br />
fakty, realne życie i prawda. „W tym, co opisuje<br />
literatura faktu, nie szuka się żadnych związków<br />
przyczynowych, a mnie się wydaje, że to ona<br />
właśnie jest głównym źródłem poznania, że to<br />
w miejscach zetknięć zdarzeń, ludzi,<br />
faktów najwyraźniej przejawia<br />
się – nie chcę używać wielkich słów<br />
- Opatrzność, Bóg, Wielki Scenarzysta”<br />
(s. 57). Pisarka z ogromną<br />
pokorą opisuje cudze życie.<br />
Marek Kondrat próbuje<br />
zinterpretować swoje aktorstwo.<br />
Ale przede wszystkim otwarcie<br />
mówi o swoim statusie majątkowym<br />
i angażach reklamowych. Bez
102 - PORTRET25<br />
fałszu opowiada o propozycjach ról, o ich odrzucaniu i pewnym<br />
szczęściu zawodowym. „Prace w teatrach, role filmowe przyjmowałem<br />
głównie z powodów towarzyskich. Zawsze wdawałem się w<br />
sytuacje, które ktoś mi aranżował, coś sobą gwarantował” (s. 131).<br />
Kondrat to człowiek wrażliwy, wnikliwy obserwator ludzkiego indywiduum.<br />
To także nazwisko, za którym podąża profesjonalizm i<br />
twarz dobrze rozpoznawana w mediach.<br />
Z wywiadu z Marią Janion dowiadujemy się o jej samotności,<br />
o trudzie, jaki musiała włożyć w wykształcenie i utrzymanie<br />
pozycji zawodowej. Porusza wątek „wstydu mówienia”, który - jak<br />
się okazuje - dziewczynki mają nieświadomie zakodowany. Ona<br />
również musiała nauczyć się „mówić głośno”, „mówić, by być słyszaną<br />
przez mężczyzn”. „Głos kobiet w kulturze jest słabo słyszalny.<br />
Kobiety muszą zacząć mówić. Książki takie jak moja (chodzi o<br />
„Kobiety i duch inności” przyp. aut.) mają pomóc kobietom, żeby<br />
zaczęły mówić, ale i mężczyznom, żeby dopuścili je do głosu” (s.<br />
178).<br />
Kolejną samotną bohaterką jest Kazimiera Szczuka. Dzięki<br />
Marii Janion stała się „prawną uczestniczką sfery publicznej” (s.<br />
184). Jednakże atmosfera domu rodzinnego pozostawiła niezatarte<br />
piętno. Konflikty, awantury, niedopasowanie rodziców, nieudane<br />
małżeństwo – te wydarzenia kształtowały jej charakter. Traktowana<br />
jak „debilne dziecko” wymagała od siebie - przede wszystkim - wolności<br />
myśli. Bycie wolną, potrzeba rozwoju, bycie sobą – to elementarne<br />
pragnienia feministki.<br />
Pojawia się też wywiad z Dorotą Nieznalską, która w 1998 roku<br />
zrobiła instalację na temat gwałtu, pt. „Modus operandi”. Skoro<br />
praca miała dotyczyć fizycznego gwałtu na kobietach, autorka odwiedzała<br />
konkretne miejsca wydarzeń, rozmawiała ze zgwałconymi.<br />
„Stworzyłam pięć stalowych stołków, jakby więziennych, które w<br />
miejscu siedziska mają naciągniętą pończochę. Nad każdym wisi<br />
goła żarówka na kablu rzucająca – w ciemności – punktowe światło.<br />
W pończochach umieszczone są głośniki, z których słychać<br />
zeznania kobiet. Głosy są spokojne, żadnej histerii. To prawdziwe<br />
zeznania, które nagrały aktorki, to znaczy poproszone przeze mnie<br />
kobiety” (s. 298). Artystka przekonuje, że trzeba podejmować ważne<br />
tematy, nawet jeśli są bolesne, a prawdy nie można się bać.<br />
Wywiady były robione w różnym czasie, ale mają wątki wspólne:<br />
wyobcowanie, wewnętrzne konflikty rozmówców, sprecyzowane<br />
oczekiwania wobec życia. Bohaterami tych rozmów są ludzie silni,<br />
niezależni, uczciwi emocjonalnie i interesujący w przestrzeni zawodowej.<br />
Być może, tak jak chce autorka zbioru, są niesformatowani,<br />
czyli niezależni, wyraziści i otwarci. To indywidualiści, którzy noszą<br />
na ciele tatuaż metafizyczny, a w duszy ogromne pokłady empatii.<br />
Katarzyna Bielas,<br />
Niesformatowani. Rozmowy,<br />
Wyd. Znak,<br />
Kraków 2007.
PORTRET25 - 103<br />
Beata Biwan<br />
Pozamieniać to<br />
w cukiereczki…<br />
Mian Mian to chińska pisarka, w której dorobku<br />
twórczym znajduje się zbiór opowiadań<br />
„La la la” (1997) oraz powieści „Cukiereczki”<br />
(2000) i „Panda Sex” (2004). Do Polski „Cukiereczki”<br />
dotarły w 2007 roku za pośrednictwem<br />
wydawnictwa W.A.B. (tytuł oryginału to<br />
„Tong”). „Książka ta ucieleśnia tę odrobinę łez,<br />
których nie potrafiłam wypłakać, i tę odrobinę<br />
przerażenia, ukrytą za moimi uśmiechniętymi<br />
oczyma. Powstała, ponieważ pewnego ranka o<br />
wschodzie słońca powiedziałam sobie, że muszę<br />
wchłonąć cały lęk i brud wokół, gdy zaś już<br />
wszystko znajdzie się wewnątrz mnie, pozamieniać<br />
to w cukiereczki. A także dlatego, że jestem<br />
pewna, że zdołacie mnie za to pokochać” (s. 7).<br />
Zacytowałam fragment rozdziału „Od autorki”,<br />
który wydaje mi się bardzo pomocny w omawianiu<br />
„Cukiereczków”. Jest to esencja postawy<br />
szanghajskiej pisarki. Już w tych pierwszych<br />
słowach odnajdujemy jej wrażliwość, która nieodłącznie<br />
kojarzy mi się z wrażliwością dziecięcą.<br />
Oglądamy świat wypełniony seksem, prostytucją,<br />
alkoholizmem, narkotykami, przemocą,<br />
wojnami gangów, AIDS (wszystkim, co czyha<br />
na młodych ludzi w wielkich miastach) oczyma<br />
dziecięcej świadomości, czyli przez pryzmat naiwności<br />
i buntu, słabości i chodzenia po omacku.<br />
Z punktu widzenia dziewczynki potrafiącej<br />
przez młodzieńcze kaprysy znaleźć drogę do<br />
niebezpiecznych zabawek, które uzupełnione<br />
wygodnymi wytłumaczeniami przez długi czas<br />
potrafią się świecić i kusić, niczym niewinne cukiereczki.<br />
Mian Mian pragnie „pozamieniać w cukiereczki”.<br />
Sama wskazuje tylko (lub aż) na obszar<br />
brudu i lęku, ja rozszerzę tę płaszczyznę. Zacznę<br />
jednak od pytania: czym cechują się cukiereczki?<br />
Przede wszystkim tym, że są łatwe<br />
w spożyciu, z przyjemnością po nie sięgamy,<br />
są małe i dla wielu bardzo kuszące. Przynoszą<br />
nam chwilową rozkosz. Bywają bardzo różne,<br />
co sprawia, że mogą wzbudzić nasze zainteresowanie.<br />
Z drugiej zaś strony są zbyt małe, żeby<br />
usatysfakcjonować. Zbyt krótka jest chwila<br />
rozkoszy, którą nam przynoszą. Najczęściej nie<br />
wiemy, co naprawdę się kryje pod kolorowym<br />
papierkami, w które są opakowane. Dają tylko<br />
złudzenie.<br />
Wszystko to, co zostanie przemienione w<br />
cukiereczki, nabierze wszelkich ich cech. Narkotyki,<br />
seks, miłość, doświadczenie, wspomnienia,<br />
ból, lęk, pisanie, książkę, świadomość, egoizm,<br />
poświęcenie, chińską pop-kulturę, nocne życie<br />
Szanghaju – to tylko część rzeczy, które Mian<br />
chciałaby pozamieniać (a których z nazwy nie<br />
wymienia w odautorskim wstępie do książki).<br />
Każdą w odmienny sposób. Wszystko to, co jest<br />
negatywne, ma się zmienić w coś pozytywnego,<br />
przyprawionego nadzieją. Mian zyskała siłę.<br />
Chce ją wykorzystać, a przede wszystkim pragnie<br />
się nią dzielić.<br />
Mian Mian postanowiła przemienić brud i<br />
lęk, który poznała. Jej celem stało się przetworzenie<br />
swojego doświadczenia, żeby móc zrobić<br />
z niego coś, co można przełknąć. Coś, z czym<br />
można żyć. „Cukiereczki” nie są autobiografią,<br />
ale z pewnością są autoterapią. Pod koniec<br />
książki Mian Mian podkreśla, że to nie jest historia<br />
jej życia i dodaje: „[...] moja prawdziwa<br />
historia ma wiele wspólnego z moim dziełem,<br />
ale nie z czytelnikiem” (s. 321). Nazywając coś,<br />
łatwiej to zrozumieć, a tworząc historię Hong<br />
(głównej bohaterki), Mian musiała do wielu<br />
rzeczy się przed samą sobą przyznać, z wielu<br />
wytłumaczyć.<br />
Życie Hong i Mian ma dużo elementów<br />
wspólnych. Historia bohaterki zaczyna się w<br />
momencie rzucenia przez nią szkoły i ucieczki<br />
do Shenzhen. Jest to już pierwszy wspólny<br />
punkt. Mian również nie ukończyła szkoły<br />
średniej i wyjechała w celach zarobkowych na<br />
południe Chin. Tam obydwie zaczęły swoją<br />
przygodę z narkotykami, która przysporzyła im
104 - PORTRET25<br />
wielu bolesnych doświadczeń. Szybko okazało<br />
się, że droga, z początku niewinnie wyglądającymi<br />
narkotykami, swoistymi cukiereczkami,<br />
zawsze kończy się w ten sam sposób – upadkiem.<br />
Zarówno autorka, jak i Hong trafiają na<br />
odwyk 1 . Bohaterka również zaczyna pisać. A<br />
słowa pierwszej powieści Mian: „Zapisałam<br />
fragment historii Saininga i mojej, ponieważ<br />
czułam taki przymus. Pisanie na stałe zagościło<br />
w moim życiu: było to zalecenie lekarza.<br />
[...] Blask roziskrzonego nieba pada na moje<br />
zdruzgotanie, na moje modlitwy. Mówię sobie:<br />
«Możesz być nagą pisarką»” – zbliżony jest do<br />
wstępnych słów autorki „Cukiereczków”.<br />
Zestawienie Hong i Mian nie jest próbą<br />
utożsamienia ich ze sobą. Mian stworzyła swą<br />
historię, używając kilku elementów swej biografii.<br />
Świadomość tego powinna dodać kolejną<br />
płaszczyznę odczytania książki, a nie ją ograniczyć.<br />
Pisząc o życiu Hong, nie można pominąć<br />
tego, co było dla niej najważniejsze, czyli związku<br />
z Sainingą. Poznaje go po przyjeździe do<br />
Shenzhen. Zafascynowana przystojnym muzykiem,<br />
szybko jest gotowa zrobić dla niego<br />
wszystko. I to właśnie Saininga jako pierwszy<br />
uzależnia się od heroiny. Po wspólnej długotrwałej<br />
szarpaninie, mającej na celu zwalczenie<br />
problemu, Saining po raz pierwszy (i nie<br />
ostatni) zostawia Hong. Zrozpaczona, samotna<br />
Hong niezwłocznie ucieka w narkotyki. Rozpoczyna<br />
się okres wspominania, użalania się<br />
nad sobą oraz rozmyślania o miłości.<br />
Owe przemyślenia najczęściej mają charakter<br />
słodki i naiwny. „Róże mają kolce, podobnie<br />
jak miłość. Opadające jeden po drugim płatki<br />
róży przywodzą na myśl łzy młodej wdowy” –<br />
oto przykład. Jest to kolejny moment, w którym<br />
Mian Mian pokazuje swoją zdolność „przemieniania<br />
w cukiereczki” i utrzymywania książki w<br />
takiej konwencji.<br />
Autorka nie przekształca swojego doświadczenia<br />
w powieść, żeby pomóc tylko samej<br />
sobie. Odczuwa misję. Wierzy w siłę, jaką ma<br />
jej twórczość. Chce coś zmienić. Chce wpłynąć<br />
na to, żeby pop-kultura w Chinach była<br />
bardziej kolorowa. Marzy o przemienieniu jej<br />
w cukiereczki. Celem pisarki jest działanie na<br />
wielu płaszczyznach. Chce podzielić się wiedzą<br />
zdobytą przy zmaganiu się z problemami, które<br />
dotykają niezliczoną liczbę młodych ludzi w<br />
takich miastach jak Szanghaj. Mian to osoba<br />
popularna, nie tylko przez swą twórczość, ale<br />
1<br />
Patrz M. Mackey, Banned in China for sex, drugs,<br />
disaffection, [w:] „Asia Times Online”, kwiecień<br />
2004, artykuł zamieszczony na: http://www.atimes.<br />
com/atimes/China/FD29Ad01.html, data odwiedzin<br />
13.09.07.<br />
również przez organizację imprez tanecznych,<br />
którą zajmuje się na co dzień (jest to kolejny<br />
wspólny punkt życia autorki i jej bohaterki). Ma<br />
kontakt z młodymi ludźmi, może mieć na nich<br />
wpływ.<br />
Jednak czy „Cukiereczki” mogą być przekonujące<br />
dla młodego człowieka, prowadzącego<br />
żywot w nocnych klubach, żyjącego od jednej<br />
działki do drugiej? Czy nie okażą się owe cukiereczki<br />
zbyt słodkie? Jest to bardzo prawdopodobne.<br />
Owszem, książka nasycona jest<br />
bezpośrednimi, dosadnymi opisami seksu, prostytucji,<br />
obcowania z narkotykami itd. Przewagę<br />
jednak zyskują, często naiwne, opisy przeżyć<br />
wewnętrznych. Stworzenie takiej historii ma<br />
swoje uzasadnienie. Jest to kolejna konsekwencja<br />
potrzeby zmieniania świata przez autorkę.<br />
Mian chce dać nadzieję ludziom z podobnymi<br />
problemami. Pokazuje osoby, które odnalazły<br />
sposób na przemienianie tego brudu i lęku, który<br />
był wokół nich. Podstawą jest odnalezienie<br />
jakiegoś celu. Ukochany Hong otwiera sklep<br />
z płytami i książkami. Dla Hong czymś takim<br />
jest pisanie i organizowanie imprez tanecznych.<br />
„Zaczęłam planować imprezy taneczne<br />
na wielką skalę. Chciałabym zobaczyć tysiąc<br />
samotnych nieznajomych, tańczących radośnie<br />
na mojej imprezie. Wydaje mi się to znacznie<br />
bardziej realne niż pisanie, ponieważ uważam,<br />
że Chińczycy potrzebują tańca – potrzebują<br />
otworzyć swoje ciała. Chcę porwać wszystkich<br />
do tańca, a jeśli nie będą chcieli tańczyć, nakłonię<br />
ich do tego podstępem” (s. 304). Oczywiście,<br />
„Cukiereczki” nie mają happy endu. Możemy w<br />
nich odnaleźć nadzieję – a w takich historiach<br />
to naprawdę dużo. Pisarka pokazuje, że my sami<br />
nadajemy swojemu życiu sens i również sami go<br />
odbieramy.<br />
Mian Mian daję wiarę. Trudno jest jej się<br />
doszukać w książce „My, dzieci z dworca ZOO”,<br />
z którą „Cukiereczki” są często zestawiane. Oto<br />
wypowiedź jednej z postaci książki Christiane<br />
F.: „Po raz pierwszy władowałam sobie, jak<br />
miałam 13 lat. Puszczanie się z facetami dalej<br />
jest dla mnie obrzydliwe, ale to jedyna droga dla<br />
dziewczyny, żeby zarobić forsę na towar. Żeby<br />
przestać, trzeba wiedzieć, po co. A ja tego nie<br />
wiem”. Hong i Saining wiedzieli, po co, to dało<br />
im szansę. Taka jest zasadnicza różnica między<br />
owymi książkami, ale nie najważniejsza.<br />
Przede wszystkim „Cukiereczki” są powieścią,<br />
nie zmienia tego duży zbiór faktów z biografii<br />
Mian. „My, dzieci z dworca ZOO” to utwór autobiograficzny,<br />
spisana z zapisu magnetofonowego<br />
relacja piętnastoletniej narkomanki. Są to<br />
dwie odmienne płaszczyzny, dlatego trzeba być<br />
bardzo ostrożnym w porównywaniu obydwu<br />
utworów. Co nie zmienia faktu, że polskiemu<br />
(i, jak sądzę, nie tylko) czytelnikowi w trakcie
PORTRET25 - 105<br />
czytania „Cukiereczków” utwór Christiane F.<br />
nasuwa się na myśl niemal automatycznie.<br />
Co jeszcze powinno lub nie powinno<br />
przyjść czytelnikowi do głowy w trakcie czytania?<br />
A może inaczej, jaka jest moim zdaniem<br />
dobra recepta na udaną (satysfakcjonującą) lekturę<br />
książki? Pisałam już o wrażliwości Hong.<br />
Jeżeli rozpoczniemy czytanie, zakładając, że<br />
książka jest pisana przez pryzmat dziecięcej<br />
świadomości, wtedy książka może się obronić.<br />
Jeśli będziemy próbowali odnaleźć w niej dojrzałe<br />
przemyślenia, trochę się zawiedziemy. Ale<br />
od takiej książki jak „Cukiereczki” nie możemy<br />
oczekiwać wprowadzania nas w stan pobudzenia<br />
intelektualnego. Opisy brudnej rzeczywistości<br />
nocnego życia w wielkich miastach pojawiające<br />
się na przemian z ckliwymi rozważaniami<br />
stają się autentyczne. Musimy pamiętać, że<br />
mamy konfrontować się ze świadomością wrażliwej<br />
dziewczyny, która od 17 roku życia miała<br />
styczność tylko z narkotykami i ludźmi, którzy<br />
nie tylko zmarnowali sobie najpiękniejsze lata,<br />
jak i niejednokrotnie całe życie. Dodatkowe<br />
wytłumaczenie przynosi sama Hong: „Mam<br />
wielkie wzięcie, ale bynajmniej nie z powodów<br />
literackich. Ja tylko napisałam o dzieciakach<br />
z socjalistycznego kraju, które brały mnóstwo<br />
narkotyków [...]. Nasze idiotyczne doznania po<br />
narkotykach były całkowicie zdeterminowane<br />
przez naszą edukację. Nasze umysły były puste,<br />
a narkotyki nie potrafiły dać nam wyobraźni.<br />
Nie potrafiliśmy odczuwać przyjemności, więc<br />
uzyskaliśmy tylko zbiorowe unicestwienie nas<br />
samych” (s. 304). Jest to dość surowy wniosek,<br />
ale niezmiernie znaczący, ponieważ daje świadectwo<br />
przemiany świadomości, której atutem<br />
staje się dystans.<br />
Powyższy fragment „Cukiereczków” wprowadza<br />
bardzo ważny aspekt powieści: kwestię<br />
specyfiki życia w Chinach, jego egzotyki w<br />
oczach Europejczyka. Z jednej strony nocne<br />
życie w Szanghaju czy Pekinie można porównać<br />
z każdym innym wielkim miastem i uznać,<br />
że wszędzie dzieje się to samo. Z drugiej strony,<br />
nie możemy zapominać, że jest to kraj, w<br />
którym panuje ustrój przynoszący liczne ograniczenia.<br />
Najważniejszym ograniczeniem dla<br />
omawianej książki, którego nie można ominąć,<br />
jest zakaz jej rozpowszechniania cztery miesiące<br />
po publikacji. Powody oczywiste: problemy<br />
ukazywane w powieści oficjalnie w Chinach po<br />
prostu „nie istnieją”. Nie ma tego złego, co by na<br />
dobre nie wyszło. Wszystko, co zakazane, staje<br />
się jeszcze bardziej pociągające.<br />
Jednak nie czujemy egzotyki Chin na każdej<br />
stronie książki. Wręcz przeciwnie, odczuwamy<br />
ją dopiero, gdy następuje bezpośrednie nawiązanie<br />
do okoliczności życia w totalitarnym<br />
kraju. Jedno z nich przytoczyłam. Inne, jakże<br />
znaczące, to miejsce urodzenia Saininga, czyli<br />
„obóz reedukacji przez pracę”, gdzie poznali<br />
się jego rodzice, osadzeni tam z racji uznania<br />
ich przez władze za „artystów – przestępców<br />
politycznych” (s. 41). Zdecydowaną większość<br />
książki moglibyśmy czytać jako historię seksu,<br />
narkotyków i rock ‘n’ rolla, dziejącą się w jakimkolwiek<br />
miejscu świata, do którego dotarła kultura<br />
Zachodu.<br />
Historia Hong rozpoczyna się w roku 1989,<br />
czyli w okresie poważnych zmian w chińskiej<br />
historii, zwłaszcza jeśli chodzi o okres dziesięciu<br />
lat reform (1989-1999). Jest to czas niespokojny<br />
dla Chin. Jednak dla samej Hong owe<br />
zmiany są odczuwane przede wszystkim poprzez<br />
zwiększenie wpływów kultury zachodniej.<br />
Kultura masowa Zachodu ze wszystkim swoimi<br />
mankamentami, do których przede wszystkim<br />
należą narkotyki i wszystkie wiążące się z nimi<br />
konsekwencje, szybko zaczęła rozkwitać w Chinach.<br />
Wśród twórców, do których odwołują się<br />
bohaterowie, jest tylko kilka chińskich nazwisk,<br />
prym wiodą postaci z masowej kultury undergroundowej<br />
Zachodu, czyli takie osoby jak Jim<br />
Morrison czy Kurt Cobain.<br />
Popkultura Zachodu łatwo staje się podobna<br />
do cukiereczków. Może dać tylko chwilową<br />
rozkosz. Wtedy jest powierzchowna i bez<br />
długotrwałej wartości. Zapewne dla kogoś, dla<br />
kogo ta kultura jest bardziej odległa i egzotyczna,<br />
a taka z pewnością jest dla pisarki z Szanghaju,<br />
wyżej opisywane rozumienie jest bardzo<br />
prawdopodobne. Dowodem na to wydaje się<br />
być utwór Mian. Jest napisany w konwencji<br />
słodkości i powierzchowności. Autorka zabiera<br />
z kultury masowej Zachodu to, co się świeci,<br />
gdyż uznaje to za symbol zachodniego świata.<br />
Jednak jest ryzyko, że w efekcie tego powstanie<br />
ckliwy romans, mający w tle zmagania z seksem,<br />
narkotykami i rock ‘n’ rollem.<br />
Odczytywanie „Cukiereczków” ze świadomością<br />
odmienności obydwu kultur wydaje<br />
się ciekawe. Można szukać wielu sposobów na<br />
lekturę, która przyniesie nam satysfakcję. Szkoda,<br />
że jest to konieczne, aby być zadowolonym<br />
z lektury. Mian Mian bez wątpienia doskonale<br />
przemienia w cukiereczki. Jednak nie podzielę<br />
jej pewności, że wszyscy zdołamy ją za to pokochać.<br />
Mian Mian,<br />
Cukiereczki,<br />
przeł. Katarzyna Kulpa,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.
106 - PORTRET25<br />
Joanna Szydłowska<br />
Europa pod<br />
specjalnym nadzorem<br />
Kiedy w 1966 r. czechosłowacka komedia<br />
ze scenariuszem Bohumiła Hrabala i Jiŕi<br />
Menzla „Pociągi pod specjalnym nadzorem”<br />
trafiła do kin, inny Jurij – tym razem Andruchowycz<br />
– był zaledwie sześcioletnim młodym<br />
człowiekiem i – jeśli wierzyć przekazom literackim<br />
– z niewytłumaczalną determinacją obserwował<br />
ruch pociągów, nie na filmowej stacji<br />
Konsomlaty wprawdzie, ale w rodzinnym Iwano-Frankowsku.<br />
Miłość do pociągów została<br />
Andruchowyczowi już na stałe, czego dowodzi<br />
nie tylko oś fabularna wielu jego tekstów, ale i<br />
wdzięczny rys lokomotywy na okładce ostatniej<br />
jego publikacji.<br />
Pociąg jest metaforą fizykalnego przemieszczania<br />
się w przestrzeni, ale i wehikułem, który<br />
umożliwia podróż przez czas (dziedzictwo<br />
kulturowe, tradycję, język). Unieruchamiając<br />
podróżnego w izolowanej przestrzeni wagonu,<br />
pociąg wtłacza peregrynatora w czasoprzestrzeń<br />
„między”, pozwala dryfować „ponad”.<br />
(Nie)komfortowa sytuacja uwalnia człowieka<br />
od naturalnej poniekąd więzi z miejscem, czyni<br />
obcym przesuwającym się krajobrazom, okrutnie<br />
obojętnym dla sylwetek za oknem. Jednocześnie<br />
buduje nową wrażliwość, wyposaża w<br />
zaskakujący kontekst, bogaci.<br />
Wojaże autora „Moscoviady” – te geograficzne<br />
i te intelektualne – są wyraźnie ukierunkowane.<br />
W sensie geopolitycznym oscylują<br />
wokół – jak sam mówi – „miłosnego trójkąta<br />
Ukraina – Europa – Rosja”. Andruchowycza fascynuje<br />
fenomen Mitteleuropy. W tym sensie autor<br />
uzurpuje sobie prawo dopisania następnych<br />
rozdziałów traktatów intelektualnych wielkich<br />
poprzedników – Miłosza czy Kundery. Ambicje<br />
redefinicyjne biorą swe źródło w dojmującym<br />
poczuciu zmiany historycznej, socjokulturowej,<br />
ekonomicznej, które determinują zastosowanie<br />
nowych sposobów konceptualizacji zjawiska z<br />
priorytetem dla wrażliwości postmodernistycznej<br />
Różni.<br />
Jedną z najbardziej inspirujących refleksji<br />
Andruchowycza jest teza, iż Europa to obecnie doświadczenie<br />
nierozpoznawalne. To kontynent w stanie<br />
transformacji, dryfujący w stronę niewiadomego.<br />
Rozmywają się znaki spacjalne Europy, labilne są też<br />
jej granice. Sama w sobie jest raczej punktem wyjścia,<br />
potencją definiowanych po Ingardenowsku „miejsc<br />
niedookreślenia”, a nie strukturą constans, której spodziewać<br />
by się można po dostojeństwie metafory Starego<br />
Kontynentu. „Europa to taka geograficzna ameba,<br />
która nieustannie zmienia kontury [...] Byłoby wprost<br />
grzechem, gdybyśmy nie skorzystali z tej «bezgraniczności».<br />
Do tego przypada nam wyjątkowo zaszczytna<br />
misja – udowodnić Europie, że jest znacznie większa<br />
niż sama sądzi” (s. 15).<br />
Jurij Andruchowycz nie przestaje zdumiewać się<br />
dynamiką trwającego wciąż i rozgrywanego na różnych<br />
planach kawałkowania i dzielenia substancji Europy.<br />
W tym kontekście niezapomniane są rozliczne sceny<br />
na lotniskach, dworcach, przejściach granicznych ilustrujące<br />
istnienie dziwacznych klas i podklas, które acz<br />
nie funkcjonujące w oficjalnym dyskursie publicznym,<br />
to są świetnie wyczuwalne w uzusie językowym. Andruchowycz<br />
inteligentnie żongluje nacechowanymi<br />
semantycznie wyrażeniami. Z manierą dewianta pisze:<br />
„obywatel Niedo-Europy”, „prawdziwy Europejczyk”,<br />
„Europa i Coś Innego”, każąc odbiorcy podjąć rzucaną<br />
rękawicę.<br />
Ten Ukrainiec, Europejczyk, „zdeklarowany okcydentalista”<br />
i człowiek wolny z przekonania z przerażeniem<br />
przyjmuje wszechobecność i wszechpotęgę<br />
struktur opresyjnych: policji, celników, strażników,<br />
ci podobnie jak perfekcyjnie zorganizowane struktury<br />
biurokratyczne Brukseli, klasyfikują, segregują<br />
– wznoszą mury w imię jedności. W jednym z najbardziej<br />
inspirujących esejów „Z nienapisanej książki<br />
«Granice Europy»” (vide pomysł fabularyzacyjny<br />
Kapuścińskiego z „Wojny futbolowej”) otrzymujemy<br />
przejmująco sugestywny zapis doświadczania granicy.<br />
Jest konstytutywny limes i pokusa jego przekroczenia;<br />
jest klaustrofobia zamknięcia i marzenia o otwartości.<br />
„Ale ta bliskość niewidzialnej linii, ta granica, której
PORTRET25 - 107<br />
przekroczenie było absolutnie niemożliwe [...] i ta<br />
na wpół rozmyta w gorącym, rozchwianym powietrzu<br />
niepewna perspektywa tworzyły szczególny<br />
efekt osiągalności nieosiągalnego. Czy może odwrotnie<br />
– nieosiągalności osiągalnego? Chyba właśnie<br />
od tamtej pory wiem, po co w ogóle istnieją<br />
granice” (s. 18).<br />
Pisanie Andruchowycza jest pisaniem lokalnym,<br />
konkretnie zakorzenionym, naturalnie wyrastającym<br />
z biografii i dalekim od koniunkturalności<br />
mody literackiej. Lokalność jest tu punktem wyjścia<br />
dla refleksji uniwersalizującej o aspiracjach komparatystycznych.<br />
Same teksty, jak na eseistyczną formę<br />
przystało, są czymś w rodzaju dziennika intelektualnego<br />
autora: spójne kompozycyjnie i merytorycznie,<br />
czasami finezyjnie spuentowane („Oksana, ich<br />
liebe dich”).<br />
Szczególnie atrakcyjna poznawczo jest sfera<br />
namysłu nad miejscem rodzinnej Ukrainy w przestrzeni<br />
geopolityki i kultury transformującej się<br />
Europy. Soczysta, obrazowa proza Andruchowycza<br />
kreuje fascynujące obrazy obyczajowości tej części<br />
świata: wraz z siermiężnością życia, cichą pokorą<br />
pozbawionych elektryczności miast, lichym stanem<br />
dróg, szaleństwem pijanych nocy, niegustownym<br />
strojem kobiet, zapachem wódki i czosnku, wszechobecną<br />
pauperyzacją. „Przepaść dzieląca nas od nich<br />
zaczyna wydawać się nie do przebycia, wrażenie,<br />
że beznadziejnie utknęliśmy na zabitym dechami<br />
końcu świata – niezbywalne, a europejska retoryka<br />
najwyższych władz zdaje się z kolei znakomitym<br />
przykładem czarnego humoru. Trzeba się wreszcie<br />
odprężyć i zacząć czerpać przyjemność z tego,<br />
co mamy i co jest niezmienne, to znaczy również z<br />
warstw brudu w wagonie i kiełbasowatości ludzi, i<br />
smrodu, i ślamazarności. Trzeba kochać tę rzeczywistość<br />
– jest wyjątkowa” (s. 86-87).<br />
Ale ten stereotyp zostaje przekroczony. Jeśli<br />
tak by nie było, narracja Andruchowycza skazałaby<br />
się na programową niekonkluzywność obserwacji<br />
reporterskiej. Tymczasem autor „Ostatniego terytorium”<br />
odważnie artykułuje swoje ambiwalentne<br />
emocje wobec Ukrainy. To alternacja miłości i<br />
nienawiści; wstydu i dumy. Andruchowycz słusznie<br />
poszukując miejsca Ukrainy w przestrzeni relacji<br />
między Zachodem a imperium rosyjskim, dokumentuje<br />
i analizuje ciężar postkolonialnego bagażu<br />
i równe wielki balast raczkującej demokracji. Z troską<br />
rejestruje nastroje społeczne oscylujące między<br />
zajadłym antyimperializmem a niewytłumaczalną i<br />
nieodwzajemnioną miłością do Rosji; między rusofobią<br />
a rusofilstwem. Rozumie, że proces wyzwalania<br />
się z paradygmatu moralności wasala rozpisany<br />
jest na długie lata.<br />
Wiele z tych konkluzji jest polskiemu odbiorcy<br />
zaskakująco bliskich. Nolens volens przynależymy<br />
do wspólnoty postkomunistycznej braci. Etnostereotypy,<br />
w wersji auto- i heterostereotypów, są<br />
rozpisane u Andruchowycza w kształt imponującej<br />
partytury. Wojny toczą się na różnych<br />
poziomach: w świadomości reprezentantów<br />
etnosu ukraińskiego, rosyjskiego i polskiego. W<br />
tym sensie trudna do przecenienia jest lekcja<br />
Andruchowycza, który pokazuje nam Ukrainę<br />
różną od tej konsekwentnie standaryzowanej w<br />
polskich mediach przez ducha Pomarańczowej<br />
Rewolucji. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie,<br />
że nad Wisłą często traktuje się Ukrainę<br />
paternalistycznie, jak młodszą siostrę, która<br />
skazana jest na cierpliwe oczekiwanie momentu<br />
dojrzewania. W narracji Andruchowycza kompromitacji<br />
podlega tak sztuczna fraternizacja,<br />
jak i retoryka besserwiserów.<br />
Jurij Andruchowycz,<br />
Diabeł tkwi w serze,<br />
przekł. Katarzyna Kotyńska,<br />
Ola Hnatiuk, Renata Rusnak,<br />
Wyd. Czarne, Wołowiec 2007.
108 - PORTRET25<br />
Bernadetta Darska<br />
Lament życia<br />
zanurzonego w śmierci<br />
Najnowszy tom poezji Tamary Bołdak-<br />
Janowskiej to tom szczególny z kilku powodów.<br />
Zatytułowany „Roz-działy” jest faktycznie<br />
dokonaniem pewnego cięcia literackiego,<br />
wyznaczeniem symbolicznej cezury czasowej,<br />
wskazującej wyraźnie na okres „przed” i „po”.<br />
Po pierwsze, Bołdak-Janowska tomem tym żegna<br />
się z poezją. Mamy więc do czynienia z poetyckim<br />
pożegnaniem, manifestem nawet, który<br />
przeradza się w testament. Na okładce czytamy<br />
deklarację pisarki: „Książką tą żegnam się z poezją.<br />
Dziś poezję zastąpiło »robienie« wierszy<br />
na masową skalę, niebawem pewnie znów coś<br />
innego zastąpi ten proceder – ale to już nie moje<br />
zmartwienie”. Po drugie, autorka „Opowiadań<br />
naiwnych” żegna się „Roz-działami” z przedwcześnie<br />
zmarłą córką, Marceliną. Można by w<br />
tym miejscu powiedzieć, że kontynuuje literacką<br />
tradycję trenów, znaną chociażby za sprawą<br />
Jana Kochanowskiego żegnającego się z Urszulką<br />
lub wierszy Władysława Broniewskiego<br />
poświęconych córce, Ance. Córka – jako postać<br />
autentyczna i kreacja literacka – jest dla Bołdak<br />
-Janowskiej nie tylko opłakiwanym dzieckiem,<br />
ale też przyjacielem, partnerem rozmów o świecie<br />
i kimś, kto pozwala upewnić się we własnym<br />
istnieniu. Po trzecie wreszcie, pisarka wraca do<br />
miejsc rodzinnych, do wymarłych Narejek, i w<br />
przejmujący sposób opisuje zderzenie świata,<br />
który żyje, ze światem, który obumiera lub już<br />
umarł. Martwe wioski przy granicy z Białorusią<br />
nie po raz pierwszy pojawiają się jako temat<br />
twórczości Bołdak-Janowskiej. Znajdziemy je<br />
chociażby w tomie „Jeśli poezja jest bezsilna”,<br />
gdzie w jednym z wierszy autorka pisze: „Tu już<br />
nie jeżdżą pociągi. / Umarłe szyny mają kolor<br />
złoty”. Opuszczone miejsca zdają się jedynie<br />
pogłębiać samotność człowieka. Autorka poświęca<br />
temu tematowi całą trzecią część tomu.<br />
Po czwarte, można by tytułowe „Roz-działy”<br />
potraktować jako przydzielone każdemu porcje<br />
cierpienia, przy czym – co ważne – los daruje<br />
je nie tylko człowiekowi, ale też miejscom i<br />
rzeczom. Roz-dzielić sprawiedliwie znaczyłoby<br />
więc naznaczyć bólem, rozdrapać ledwo zagojoną<br />
ranę pamięci, by krwawiła za sprawą współistnienia<br />
żywych z umarłymi, pamiętanych z<br />
zapomnianymi, kochanych z obojętnymi.<br />
Tom poezji Bołdak-Janowskiej, podzielony<br />
na cztery części, zdaje się zmierzać od ciszy do<br />
krzyku, który ciszę rozbija; od porządku pogodzenia<br />
się, spokoju do chaosu i rozpaczy, której<br />
nie da się zdyscyplinować rozsądkiem. Bołdak-<br />
Janowska wyraźnie też buduje poetycką narrację<br />
od ogółu do konkretu. W przypadku autorki<br />
„Opowiadań naiwnych” zderzenie konkretności<br />
z ogólnością odbywa się nie na zasadzie przeciwstawienia,<br />
ale odsłonięcia pozorów takiego<br />
zderzenia. Bołdak-Janowska zdaje się mówić,<br />
że dramat jednostki jest zawsze po części dramatem<br />
ludzkości, że niepowtarzalność miesza<br />
się tu z uniwersalnością, że opuszczona wieś, to<br />
nie tylko przygnębiająca przestrzeń, ale pamięć<br />
o przeżyciach tych, którzy kiedyś tu mieszkali;<br />
że bezimienni, anonimowi kiedyś się nazywali,<br />
byli rozpoznawani. Dzięki takiemu podejściu<br />
pisarka pokazuje niejednoznaczność rzeczywistości<br />
oraz krzywdzący wydźwięk łatwych i<br />
prostych klasyfikacji.<br />
Część pierwsza tomu Bołdak-Janowskiej<br />
zatytułowana jest „Cisza”. Pisarka konsekwentnie<br />
zainteresowana jest tym, w jaki sposób kobiecość<br />
funkcjonuje w kulturze i przez kulturę<br />
jest wykorzystywana. Jednocześnie w pierwszym<br />
rozdziale interesuje ją przestrzeń jako<br />
zapis lub odtworzenie stanów ducha człowieka.<br />
Autorka „Szmatek-notatek” momentami zdaje<br />
się być zaangażowana społecznie. Dostrzega<br />
upadek, upokorzenie i fałsz, które coraz częściej
PORTRET25 - 109<br />
są udziałem człowieka. Pisze np. o „używanej”<br />
wolności („Wolność”, s. 17), o hałasie kłamstwa,<br />
który „stał się potężniejszy od literatury pozadzieranej”<br />
(„Szlifierki”, s. 17), zestawia ze sobą<br />
myszy i ludzi, którzy walczą o okruchy chleba<br />
(„Podstawa”, s. 16). Przytłaczający wydaje się jej<br />
materializm życia, prozaiczność, która wyparła<br />
ideę – w wierszu „Pytanie Pani Zet o minimalizowanie”<br />
czytamy:<br />
„Za każdym razem,<br />
kiedy pomyślę, że do życia<br />
wystarczy mi jedzenie i dach,<br />
chcę się walnąć w mordę z krzykiem:<br />
kobieto, co ty mówisz!” (s. 17-18).<br />
Bołdak-Janowską interesuje także forma<br />
kobiecości, maski i stroje, które kształtują model<br />
idealnej kobiety. Porównuje żeńskość do<br />
bycia cebulą. Prawda o kobiecie jest głęboko<br />
ukryta, przed innymi odsłania ona jedynie kolejne<br />
cebulowe warstwy. Jej funkcjonowanie jest<br />
definiowane przez nieobecność, przez nagość,<br />
prywatność, intymność. Bołdak-Janowska w<br />
wierszu „Obecność” pisze:<br />
„Lubią, gdy ona jest tym,<br />
co można zdejmować.<br />
Płoszyć. Aż wypłoszą cebulę z cebuli”<br />
(s. 19).<br />
I dalej – gdzie sprzeczności tkwiące w kobiecie<br />
są ciągle przez pisarkę eksponowane:<br />
„Rozkochuje, łamie. Słodka, gorzka,<br />
zawsze jest.<br />
W nadmiarze. Na zapas. Upodobana<br />
i uporządkowana<br />
jak weki w spiżarni” (s. 19).<br />
Bołdak-Janowska przygląda się także<br />
ograniczeniom języka. Nie tylko zadaje pytanie,<br />
na ile jesteśmy w stanie wyrazić to, co chcemy,<br />
ale też jak bardzo nasz zasób słów wpływa na<br />
komunikat. Dostrzega, że język jest źródłem<br />
przemocy i służy do odprawiania rytuałów<br />
władzy. W poetyckim manifeście zatytułowanym<br />
znacząco „Nieudana rozmowa z Tamarą<br />
Literaturą” oskarża literaturę o sprzedajność, o<br />
nazbyt łatwe pogodzenie się z tym, że książka<br />
stała się towarem. Bołdak-Janowska wyraźnie<br />
opowiada się po stronie tekstu, który nie jest<br />
tylko rozrywką, ale mówi coś ważnego o człowieku.<br />
Rozpaczliwie oskarża i wyrzeka się tej<br />
literatury, która zdradziła:<br />
„[...] I książki są książkami władzy.<br />
I literatura jest zgrywaniem pana,<br />
i wyciekła na autostrady,<br />
i pędzi jak głupia, i ja już jej nie chcę.<br />
Jetzt ist Auschwitz überall“ (s. 22).<br />
Część trzecia, zatytułowana „OOOEEELA-<br />
AA“, intryguje swoją konstrukcją. Autorka<br />
rozpisuje kolejne teksty poetyckie na litery alfabetu,<br />
próbując zbudować historię zamkniętą,<br />
opowieść, gdzie odtworzeniu ulegają prywatne<br />
dramaty, ale też tragedie wieku XX. Nie dziwi<br />
więc w takim kontekście przywołanie obozów<br />
koncentracyjnych. Część trzecia zamienia się<br />
w głos na temat świata, który powoli zapomina<br />
o Auschwitz; świata, dla którego upodlenie<br />
człowieka podczas II wojny światowej staje się<br />
pustym znaczeniowo faktem historycznym.<br />
Bołdak-Janowska upomina się o pamięć. Staje<br />
po stronie prywatnego doświadczenia, brutalnie<br />
wtłoczonego w tryby historii. Przejmująco<br />
brzmią fragmenty, gdzie ów apel i lęk przed zapomnieniem<br />
wyraża się w zawołaniu: „Proszę,<br />
wynieś z mojej śmierci / pamięć obozu, prosiła”<br />
(s. 44); „Proszę, zapamiętaj moją pamięć” (s. 44);<br />
„Proszę, zrób mi jeszcze trochę naszyjników /<br />
z poplątanych kamieni matki” (s. 45). Bołdak<br />
-Janowska przytacza tutaj autentyczną historię<br />
o kobiecie, która poprosiła ją o wykonanie<br />
biżuterii z kamieni, które zostały jej z obozu.<br />
Niemcy ograbiali więźniarki ze złota, wydłubane<br />
kamienie uznając za bezwartościowe - pisarka<br />
opowiadała tę historię podczas spotkania<br />
promującego książkę, któremu towarzyszła<br />
wystawa biżuterii wykonanej własnoręcznie<br />
przez Tamarę Bołdak-Janowską. Życie i śmierć<br />
zataczają jednak koło. To, co umarło, ulega<br />
ożywieniu, to zaś, co przetrwało, oddaje hołd<br />
martwemu. Pamięć o kobiecie zostaje wskrzeszona<br />
dzięki odtworzeniu na nowo jej biżuterii.<br />
Autorka „Opowiadań naiwnych” odsłania odmienny<br />
sposób wykorzystywania kamieni przez<br />
obie płcie: kobiety noszą kamienie dla ozdoby,<br />
mężczyźni rzucają kamieniami w innych ludzi.<br />
W alfabecie stanowiącym prywatną historię XX<br />
wieku przeczytamy:<br />
„Ponawlekaj, proszę, od nowa<br />
kamienie mojej matki,<br />
bez zakalca, lekkie niech będą, ze<br />
współczesnym pomysłem,<br />
niech w nich będzie twoje nazwisko,<br />
z myślnikiem.<br />
Moją matką okręcę sobie szyję.<br />
Zrobi się ciepło po chwili.<br />
W kojącym szeregu” (s. 47).
110 - PORTRET25<br />
Dzięki biżuterii powstałej w nowym, wolnym<br />
świecie zachowana zostaje ciągłość kobiecych<br />
losów. Oto kobieta pomaga kobiecie,<br />
obie łączą swoje siły, by zachować pamięć o<br />
jeszcze innej kobiecie. W ten samoodtwarzający<br />
rytm utrwalania wpisuje się część ostatnia,<br />
najbardziej osobista i trudna, bo poświęcona<br />
zmarłej córce autorki. „Białe requiem” to żal<br />
nad śmiercią niepotrzebną, śmiercią wbrew naturalnemu<br />
porządkowi, wreszcie śmiercią, która<br />
ciągle przypomina o życiu. Wspominanie córki<br />
zamienia się w próbę własnego przetrwania.<br />
Odejście Marceli burzy ustalony porządek, który<br />
teraz trzeba odbudować w samotności. Jedenaste<br />
piętro, na którym mieszka autorka, staje<br />
się rodzajem zamkniętej celi, w której blisko jest<br />
śmierć, a daleko życie:<br />
„To ja, twoja matka, matka wieżowiec<br />
spod gołębia<br />
jedenastu wciśniętych pięter,<br />
jedenastu wyjętych szuflad,<br />
matka, która się nie poznaje”.<br />
(„Jedenaście”, s. 50).<br />
Życie bez Marceli to także nazywanie świata<br />
od nowa. Wszystkie słowa straciły swoje znaczenie.<br />
Konieczne okazuje się stworzenie języka<br />
od początku. Pisarka musi przełamać własną<br />
niemoc, zacząć mówić – to pierwszy krok w<br />
stronę życia. Jak jednak wypowiadać jakiekolwiek<br />
słowa, gdy każde jest skażone śmiercią?<br />
Jak opowiadać, gdy odczuwa się tylko postępującą<br />
niemoc, bezradność, ograniczenie? W<br />
wierszu „Eroica” czytamy:<br />
„Córka nie żyje. Następne słowa<br />
stawiają opór,<br />
przez to, że nie istnieje słowo,<br />
które wskrzesza” (s. 51).<br />
Towarzyszymy poetce w intymnej próbie<br />
zrozumienia córki, która odeszła. Jej ból<br />
zaczyna pochłaniać czytelnika. Widać krew:<br />
„Tuż przy sztuce zmyłeś wiadrem kranówy /<br />
jej nową jednoramienną czerwoną pelerynkę, /<br />
kwadrans po tym, jak ją z niej zabrano” (s. 52).<br />
Słychać spadające ciało: „Moje Spada Wciąż<br />
We Mnie, rozrywa, milczę w kawałkach, / i natychmiast<br />
podskakuje jakiś przedmiot na stole”<br />
(s. 57). Matka, która urodziła, fizycznie odczuwa<br />
umieranie części siebie. Przeżywa na nowo.<br />
Jak przy porodzie dziecko zostaje wyrwane z<br />
ciała kobiety do życia, tak teraz to samo dziecko<br />
rozerwano dla śmierci. Bołdak-Janowska<br />
usiłuje zrozumieć. Nie pyta: dlaczego? Chce<br />
poczuć, choć na chwilę być znowu blisko, pojąć<br />
ten krótki moment, gdy spadająca z jedenastego<br />
piętra córka czuła się wolna?, przerażona?, radosna?,<br />
pełna żalu? Wiedzieć, co wtedy myślała<br />
– to największe pragnienie pisarki:<br />
„Czy ja mogę spróbować tego smaku?<br />
Wystarczy stanąć na nieujeżdżzonym<br />
paarapecie?<br />
Jak smakuje wtedy powietrze, gdy<br />
bez strachu?<br />
Czy to smak pnia, kolumny, uziemienia?<br />
[...]<br />
Porzuć ciało, zanim ono porzuci<br />
i żadnej innej filozofii?<br />
(„Pytania do samobójczyni”, s. 60-61)<br />
„Roz-działy” Tamary Bołdak-Janowskiej to<br />
poezja, która uderza. Angażuje. Porusza. Nie<br />
tylko prywatnym dramatem. Autorka „Szmatek-notatek”,<br />
co bardzo ważne, nie epatuje własną<br />
tragedią. My jej się tylko domyślamy, my ją<br />
przeczuwamy, nagle sami zaczynamy ją odczuwać.<br />
Bołdak-Janowska łączy śmierć i narodziny,<br />
matkę i córkę, przeszłość i przyszłość, historię<br />
i osobiste doświadczenie. Prywatne staje się tu<br />
uniwersalne. Wiersze pomieszczone w tomie<br />
układają się w portret kobiety doświadczonej<br />
przez los. Kobiety zmagającej się z ostatecznością,<br />
matki opłakującej córkę, przyjaciółki<br />
płaczącej nad rozstaniem z przyjaciółką, pisarki<br />
walczącej ze słowem i o słowo, wreszcie kobiety<br />
pamiętającej żywe Narejki. „Roz-działy”<br />
mogłyby być portretem kobiety pokonanej. Ale<br />
tak nie jest. To poezja dająca świadectwo przetrwania,<br />
opowiedzenia się po stronie pamięci.<br />
Symboliczne odtwarzanie biżuterii z poobozowych<br />
kamieni symbolizuje bardzo wyraźnie<br />
kobiecą siłę. I choć roz-dział się dokonał, został<br />
zamknięty, to jednak zaczynają się kolejne etapy.<br />
Je też trzeba zapamiętać. Dlatego tom poezji<br />
Bołdak-Janowskiej jest opowieścią o bólu zobowiązanym<br />
do pocieszenia, o kobiecości zmuszonej<br />
do pamiętania. To treny otwierające się<br />
na przymus życia.<br />
Tamara Bołdak-Janowska,<br />
Roz-działy,<br />
Wyd. Stowarzyszenie<br />
Wspólnota Kulturowa „Borussia”,<br />
Olsztyn 2007.
PORTRET25 - 111<br />
Maciej Dajnowski<br />
Tygiel.<br />
Jedenastozgłoskowiec<br />
alchemiczny<br />
o wywarach historii<br />
Najpiękniejszy krąg taneczny tworzy tuzin<br />
postaci ucieleśniających miesiące. W kosmosie z<br />
bazaltowych złomów, stąpając po mozaice Zodiaku,<br />
skacząc z grzbietu na grzbiet kolejnych<br />
monstrów — to Byk, to Skorpion, to dzbany<br />
Wodnika — splecione dłońmi, w szatach z wiatru<br />
i zapachu cząbrów, błękitne i złote, i białe,<br />
wirują razem z ruchem nieboskłonu. Zwarte<br />
palcami w pierścień siedmiu planet, siedmiu<br />
dni tygodnia, czterech kwadr księżyca, przebiegają<br />
komnaty kalendarza: ponad trzysta cel<br />
mniszych, naw śpiewnych, dusznych buduarów.<br />
I megarony, i normandzkie aule, cubicula, tolosy<br />
i gimnazjony, świetlice, salony, komory, alkowy<br />
i strychy, poczekalnie i piwnice, sale posiedzeń i<br />
gabinety freudystów — różaniec dni.<br />
W tym karnawałowym wirowaniu zdają się<br />
czasem jedną osobą, co przedzierzga się w coraz<br />
nowe szaty z każdym krokiem — to w postny<br />
habit, to w łuskę syreny, w pstrokate gacie —<br />
szatki arlekina, biskupi fiolet, cesarską purpurę,<br />
w bikini, w topless, w trykoty cyrkowca, w<br />
kostium rozpusty, w obżarstwo i w ruję. Figury<br />
tańca: walka postu z tłuszczem, słone zapasy śledzika<br />
i kaca, poranny grymas Polaka przy kawie<br />
— dzień dobry, Polsko, trwaj, matko wyrodna;<br />
suchoty wieszcza, Wielka Emigracja, i druga,<br />
trzecia, i ta do Irlandii. Takoż pląs śmierci —<br />
pełzają opaci i generały w zapasach z kostuchą.<br />
Tuż aktor‐pajac, co raz był Hamletem, za młodu<br />
udział brał w proteście przeciw wojskowej<br />
juncie, potem ciut spokorniał i margarynę reklamował<br />
w mediach, idzie w prysiudy. Przy<br />
nim wzięty pisarz, co rząd sprawował dusz w<br />
dekadzie mrozów, choć potem wyszło na jaw, że<br />
ciekawsze pisał donosy dla tajnej policji. Obaj<br />
trą biodra o łęk kościotrupiej miednicy w tańcu<br />
dygotów i spazmów. I inni z nimi, w histerycznym<br />
łuku wygięci, w wosku śmierci tężeć nie<br />
chcą, inni — z nich kapie formaliny rosa, a inni<br />
jeszcze — ci uronią ochłap wnętrzny, bo taniec<br />
wszczęli przy obdukcji...<br />
Nowa figura pląsów: Waga Sumień - ten leci<br />
na łeb, ten na szali frunie. Chryst i Antychryst o<br />
twarzy ministra. I Biczownicy. I Apokalipsa.<br />
***<br />
Szczęsne narody, co znają iloczas. Ich język<br />
dźwięczy niczym dukat bity, długie i krótkie<br />
głoski ważąc śmiele — krótkie jak pszczoły<br />
złote, długie — czarne trzmiele buczące<br />
smolnym basem niby w cerkwi.<br />
Polszczyzna tego nie zna śpiewu. I<br />
nie cierpi.<br />
***<br />
Zatem jesteśmy skazani na obraz,<br />
na akwarelę i subtelną transparencję<br />
farbki, na gamę barw laserunkiem<br />
mieniących się w tęczowe dopełnienia,<br />
skalę kolorów świetlistych i błękitno-złotych,<br />
jak u braci Limbourg,<br />
jak na miniaturach Botticella. A<br />
broń nas przy tym, Panie Boże, przed<br />
tłustą paletą Tintoretta, przed tym<br />
brązem zwalistym, co ożywa rzeźbą,<br />
przed purpurą spowitą w cienie, przed spleśniałą<br />
zielenią Veronesa. I nie chcemy także, by<br />
postaci nasze odlane były w ołowiu, co przytrafia<br />
się freskom Michała Anioła, nie chcemy,<br />
by każdy ich mięsień wyobrażał ból tworzywa<br />
i ogrom kamieniarskich zmęczeń, i zakwasy.<br />
Pragniemy umoczyć pędzelek w wodzie ledwie<br />
zaprawionej pigmentem i kreślić sylwetki ulotne<br />
jak w teatrze cieni — na Jawie, we śnie lub<br />
zgoła na czarnofigurowych kraterach.<br />
Więc krąg jest wieńcem plecionym z żarnowca,<br />
z gałęzi dzikiej śliwy z jej drobnym owo-
112 - PORTRET25<br />
cem, z jarzębin, z nenufaru, z pręcin tataraku, z<br />
jałowca i nieśmiertelników, z koniczyny. I jest<br />
tańczonym kręgiem — warkoczem sylwetek, co<br />
tworzą obłęk widzialnego czasu. Bo każda —<br />
pozostając alegorią — może być gruszą i chłopem<br />
przy kosie, stateczną mieszczką w krochmalonym<br />
czepcu i czarnej sosny skręconym<br />
konarem. I biegną — tańczą — skaczą — sypią<br />
śniegiem — spod ziemi zwilgłej erygują pąkiem<br />
— zrzucają jabłka w syconej czerwieni — i krokiem<br />
z karczmy Brueghela tupią w płótno.<br />
***<br />
Przy odrobinie egzaltacji tak właśnie można<br />
by było opisać fryz pieca kaflowego, co zdobił<br />
salon na piętrze willi przy Jaśkowej Dolinie 44.<br />
Fryz przedstawiający personifikacje dwunastu<br />
miesięcy z właściwymi im atrybutami — narzędziami<br />
prac rolnych, owocami lub gałązkami<br />
pokrytymi kwieciem.<br />
Piec zaś był w istocie niezwykły — by znów<br />
nieco pofolgować entuzjazmom — jak triumfalna<br />
brama, jak Łuk Tytusa, jak Porta Nigra, jak<br />
na Manhattanie budynek Chryslera. Więc raz<br />
— że duży, a dwa — że strojny. Przy stropach<br />
trzy sześćdziesiąt, sięgał niemal sufitu, czworogranny,<br />
spiętrzony jak tort, jak pryzma torfu, jak<br />
fort artyleryjski sadzący się ku bladym plafonom<br />
chmur, podobny wieżom Sumeru, piramidom<br />
Majów, wiszącym ogrodom Semiramis — jak<br />
one zielony. Gdybyśmy znów kazali rozprawiać<br />
o nim Szeherezadzie, wzmianka o skale szmaragdu<br />
nie byłaby nie na miejscu. Acheiropoieton<br />
— nie ręką stworzony — trzeba by rzec, bo<br />
pęki, kłącza, łodygi szkliwa wytryskać się zdawały<br />
z łąk parkietu niczym winorośl i splatały<br />
się żywym płomieniem w strukturę filigranową<br />
i potężną zarazem w sposób nieogarniony rozumem<br />
ni wyobraźnią. Fasety kafli otwierały<br />
na siedmiu jego piętrach przestrzenie przygody,<br />
w które oko zapuszczało się z lękiem równym<br />
fascynacji.<br />
Więc przyziemie przedstawiało dymne<br />
warsztaty stoczni Klawittera albo Schichaua,<br />
wilgotny zapach doków, kratownice, pęki iskier<br />
z elektrycznych łuków przy spawaniu. Katedry<br />
hal osuwały się chłodnym cieniem w sieć kanałów<br />
portu, a żurawie wspinały się na szczudłatych,<br />
pajęczych palcach stóp. Ciężkie liniowce<br />
wychodziły w morze seledynowej glazury, kopcąc<br />
z kominów równie potężnych jak mrukliwe<br />
baterie dział.<br />
A piętro wyżej — niby w dalszym planie —<br />
w rudawej poświacie płonęła Wyspa Spichrzów<br />
i trzaskały pięćsetletnie mury. Z głuchym pomrukiem<br />
waliły się w Motławę pryzmaty ścian<br />
i kłębami pary ubiegała woda chłostana płomieniem<br />
i obrywami wyżarzonej cegły.<br />
Nad nią, na przezroczystych fajansach powietrza<br />
chybotały się alianckie bombowce, tłuste,<br />
zadbane, dokarmione trotylem i lotniczą naftą<br />
chmury-krowy niosące pożogę. Kiedy drzwiczki<br />
pieca stały otworem, poblask kładł się na<br />
nierównościach<br />
k a f l i<br />
nicz y m<br />
warkoc<br />
z y k i<br />
piorunów.<br />
Wreszcie ponad burzą królowała sfera empireum,<br />
gdzie niebo gwiazd stałych służyło za<br />
estradę chórom cherubim o byczym karku i efefot.<br />
Katarzyna Szalewska
PORTRET25 - 113<br />
bowatym serafim. Krąg zodiaku jak koło odpustowej<br />
loterii wirował, rzucając dookoła barwne<br />
błyski. Horoskopowe monstra szczerzyły kły<br />
i stroiły groźne miny w swoim teatralnym panopticum,<br />
nie bardzo serio traktując rolę stróżów<br />
świata. Panna ściskała gorset — a obfitość<br />
biustu pęczniejącego pod sznurówką zdradzała<br />
narodowość artysty i jego cokolwiek Plattdeutsch<br />
zmodyfikowane gusta. Strzelec zezował<br />
w jej kierunku i napinał się niczym woltyżer —<br />
Priap a niedołęga. Skorpion krążył jak opętany<br />
w kręgu płomienia. Byk wierzgał jak na rodeo.<br />
Żywioł cyrkowy zdominował niebiańską menażerię<br />
całkowicie i oto krąg nieboskłonu stawał<br />
się na naszych oczach wysypaną trocinami areną,<br />
a gwiezdne bestie — aktorami przedstawienia<br />
prowincjonalnym wieczorem święcącego<br />
sukcesy na prowincjonalnym przedmieściu.<br />
***<br />
Szczęsne narody, co śnią samogłoski — bazyliki<br />
przegłosów, marmur włoski wzdłużeń,<br />
dyftongów panoptica dzikie. Pochyłe, labializowane,<br />
smykiem smagane ciemne passeggiaty, w<br />
miejsce polskiego „e, i, o, u, a, y”.<br />
***<br />
Podobny piec zdobił mieszkanie prababci<br />
na piętrze nad Czerwonym Sztrallem, trzy<br />
kroki od ulicy Mickiewicza, wówczas głównej<br />
w Wilnie. Tyle, że jego metopy pokrywały<br />
scenki bukoliczne z życia ziemiaństwa. Kozak<br />
rozpłatan, płat kozaka, ochłap. Ułan na plastry,<br />
talarki z ułana. Kirasjer ścięty, z woltyżera plama,<br />
rozpruty huzar i artylerzysta przebity lancą.<br />
Zastrzelony prystaw.<br />
I Kalinowski z partią brnie w przesieki, i<br />
kosy kują, i śmierć Ellenai. I pan Słowacki w<br />
fezie, i Mickiewicz — w ciasnych uliczkach<br />
Stambułu kusztyka. Na Cytadeli pięć drzew<br />
szubienicznych. Towiański ma widzenie Marii<br />
w Antoszwińciach. Pułaski w Ameryce, pod<br />
Pskowem Batory, i pan Beniowski — król Madagaskaru.<br />
Wyprawa Zaliwskiego. Samosierra<br />
— już szwoleżerów huragan rozdziera blejtramy<br />
kafli; rusza w wąwóz rusztów. Biegną Nabielak<br />
z Wysockim śród figur jak widma bielejących w<br />
nocnym parku…<br />
A piętro wyżej — niby w dalszym planie<br />
— w rudawej poświacie świtu pierwszy pruski<br />
czołg wjeżdżał w pszenicę, stalowa stodoła na<br />
dwóch parach gąsienic. Potem pod jego ciężarem<br />
trzaskał pierwszy pień zdziczałej gruszy w<br />
dawnym sadzie Daniłojciów, a pocisk z działa<br />
uderzał w kolumienki ganku. Kraśna sotnia<br />
jeźdźców rozwijała się w ataku na karabiny maszynowe.<br />
Pierwszy padał esauł, w pełnym galopie<br />
w krzew dzikiej róży, w krwawą gwiazdę<br />
głogów. Kwiat-owoc dzikiej róży, głogi, tarnina,<br />
szakłak, eksplozje krwi z tętnic.<br />
A wyżej — różowe zboża i wierzby z obrazów<br />
Malczewskiego. I fauny, i staruchy z koromysłem,<br />
Nike i sfinksy w babskim niepokoju. A<br />
wyżej — niebo Chełmońskiego i smugi babiego<br />
lata, i rozpędzone podwody, i zaprzęgi wołów. A<br />
jeszcze wyżej — złote empireum, w nim Zmartwychwstała<br />
Polska w trupim gieźle. Milknę tutaj,<br />
choć rzec bym pragnął, że jest ciut tłustawa<br />
jak na dzisiejsze normy sexappealu.<br />
***<br />
Ale należy się nam opowieść o piecu przy<br />
Jaśkowej. Którego fryz — tu się tłumaczę z<br />
dygresji — kubek był w kubek jak ten nad<br />
Czerwonym Sztrallem. Tyle tylko może, że w<br />
narożach miast ułanów Beliny-Prażmowskiego<br />
przedstawiał Huzarów Śmierci z wrzeszczańskich<br />
koszar, a konie ich nie drobiły kopytkiem<br />
przed Zmartwychwstałą, lecz ziały płomieniami<br />
argonu i tlenu z czarnych pysków rozwartych w<br />
imię Świętej Rzeszy.<br />
Fryz — korowód pór roku, tan miesięcy,<br />
pląs pogód. Stopy w etruskim skręcie depczą<br />
trawę, która soki wypuszcza jasne, urobione w<br />
szkliwie.<br />
***<br />
Sierpień rozsiadł się w mieście zapachem<br />
mirabelek osypujących się z drzew pomiędzy<br />
blokami. Zanim zastąpi go czerwona rewolucja<br />
dzikich róż i głogów, pozapalał gwiazdy owoców<br />
w głębinach ałyczy i białe bąble śnieguliczki.<br />
A te przejrzałe śliwki, te mirabelki walały się<br />
wszędzie na przydrożach ścieżek osiedlowych i<br />
ich kwaskowata woń nasycała powietrze myślą<br />
o rychłym babim lecie. Dziady sokalskie rozkładały<br />
sienniki w kępach dzikiej śliwy i leżąc<br />
na wznak łapały prosto w otwarte usta moszcz<br />
kapiący z nabrzmiałych owoców, a ziemią płynęły<br />
strugi soku, łącząc się w zlewiska, delty,<br />
estuaria. W rzeki Eufrat i Tygrys, Gichon i Piszon.<br />
A w falach ich baraszkowały behemoty i<br />
wszelka morska żywina, i potwór. Stada mew<br />
unosiły się nad wodami i raz za razem dawały<br />
nura w żółty odmęt, by wznieść się na powrót z<br />
podgardlem jak pelikan, pełnym raków, ramienionogów<br />
i śledzi.<br />
W takim właśnie pejzażu, w dioramie<br />
pierwszych tygodni świata…
114 - PORTRET25<br />
***<br />
Drzwi otworzyłem nieco zaspany i pierwsze<br />
zdanie nie tyle wyrwało mnie ze snu, ile pogrążyło<br />
bardziej w jego odmęcie, utwierdzając w<br />
przekonaniu, że wciąż dryfuję w golfsztromach<br />
majaczeń.<br />
— Potrzebujemy zduna. Ubierz się, a już!<br />
***<br />
Może jednak zacznę jeszcze raz od nowa<br />
— wobec braku wyraźnych porządków w tej<br />
historii chronologia posłuży przynajmniej za<br />
namiastkę jakiegoś spoiwa.<br />
Otóż taki by można dać tej opowieści incipit:<br />
jest na Sienkiewicza spółdzielnia kominiarska.<br />
Sienkiewicza to krótka przecznica Jaśkowej,<br />
stąd i tę przyjazną cechę ma Jaśkówka, że<br />
znacznie częściej niż na innych ulicach napotkać<br />
tu można kominiarza — ba! — dwóch, trzech,<br />
często też w najkorzystniejszej kombinacji — z<br />
rowerem, szczotką kominiarską i w cylindrze. A<br />
mistrz kominiarskiego fachu w cylindrze i na<br />
bicyklu — o tym wie każdy smarkul — wróży<br />
powodzenie wszelkim przedsięwzięciom. Stąd<br />
też autochtoni Jaśkowej i okolic częściej od<br />
pozostałych gdańszczan trzymają się za guziki,<br />
częściej się też nerwowo rozglądają w poszukiwaniu<br />
trzech kobiet w okularach. Jak poucza<br />
bowiem Clavicula Salomonis, a podobnie —<br />
traktaty Trithemiusa i Kirchera, taki właśnie<br />
jest sposób najpewniejszy na zagwarantowanie<br />
sobie dobrej fortuny. Kominiarz — guzik —<br />
trzy niewiasty w brylach. Nierzadkim też widokiem<br />
są tutaj nieśmiało się formujące grupki<br />
mieszkańców innych dzielnic, którzy przedzierają<br />
się przez pajęczyny i mgły lasu okalającego<br />
Jäschkentaler Weg, aby także zakosztować słodyczy<br />
kominiarskiego szczęścia.<br />
O złudo! Dosyć ci u nas kominiarzy i dla<br />
wszystkich starczy — wraz z rowerami nawet<br />
i w cylindrach. Lecz kobiet w okularach — nie<br />
uświadczysz. Nie czyta przecież procent dziewięćdziesiąt<br />
rodaków naszych, a okular szpeci.<br />
Szczególnie damy w balzakowskim wieku jak<br />
ognia strzegą się noszenia bryli. Szkiełko odbiera<br />
oku blask — mawiają, pożytek zaś z czytania<br />
— raczej nikły.<br />
Toteż — niestety — zarówno miejscowi,<br />
jak i przybyli z nieodległego Brętowa, czy z<br />
Oliwy, niewiele zażywają szczęścia mimo rzeczywistych<br />
w tej mierze wysiłków spółdzielni<br />
kominiarskiej.<br />
***<br />
Pośród rzeczonych kominiarzy jeden szczególniejszą<br />
moją przykuł uwagę. Jest to mężczyzna<br />
wysoki, o pociągłej, nieco końskiej twarzy,<br />
cery śniadej, włosów czarnych. Widziany z<br />
pewnej odległości, sprawia pozór osobnika długiego<br />
niezwyczajnie i już przez to samo nieco<br />
niesamowitego, które to wrażenie wzmacnia,<br />
naturalnie, jedwabny czarny cylinder — emblemat<br />
profesji. Z bliska — a miałem okazję<br />
dwukrotnie się o tym przekonać, gdy dżentelmen<br />
ten sprawdzał drożność kominów<br />
w moim domu — nie tyle jest on długim<br />
ponad miarę, ile raczej wielkim, przez co<br />
nawet zacnie zaokrąglony brzuszek nie<br />
jest w stanie odmienić pierwotnie nabytego<br />
przeświadczenia, że oto mamy do<br />
czynienia z człowiekiem‐tyką.<br />
Póki zresztą obserwowałem go z<br />
dystansu, póty zdawał mi się być przybyszem<br />
z innego wymiaru rzeczywistości<br />
— z dymensji egzotycznej wgłąb się<br />
ciągnących sztolni kominowych, szybów<br />
wentylacyjnych, świetlnych studni, z<br />
krainy cegieł znaczonych tłustą sadzą,<br />
dymnych lochów, labiryntów. Labiryntów<br />
dwojakich, bowiem jedne z nich,<br />
zabudowane sitami, rusztami, szybrami,<br />
setką pułapek czyhających na nieostrożnego,<br />
meandrują trzewiowym skrętem<br />
w tężyźnie ścian, w tkance budynków.<br />
Podchodzą nas dziesiątkami oczu i<br />
uszu, siecią szpiegowskich ekstensji intubowanych<br />
w panieński wstyd łazienek<br />
naszych i kuchni. Te drugie zaś błędniki<br />
— tych natura słoneczna i napowietrzna<br />
fot. Katarzyna Szalewska
PORTRET25 - 115<br />
— rozciągają się amfiteatrami gołębich dachów,<br />
ławeczek rozpiętych na niebotycznych wysokościach<br />
krokwi, pośród sroczych gniazd, piorunochronów<br />
i anten.<br />
W tej dziedzinie pośredniej, pomiędzy piekłem<br />
sadz ulegających tajemniczym samozapłonom<br />
i niebieską podmalówką chmur umieszczałem<br />
zawsze mego kominiarza, tym chętniej<br />
łapiąc się na jego widok za guzik, że jako rasowy<br />
Polak jestem zakutym racjonalistą, hołdującym<br />
kilkuset zaledwie niegroźnym zabobonom.<br />
Cóż… Wszyscy blakniemy przy bliższym<br />
poznaniu — czar demonicznego mistrza prysł,<br />
gdy raz na odchodnym po kontroli rzucił:<br />
„Najlepszego życzy kominiarz. Teraz zagrać w<br />
totka”. Stracił na egzotyce i szczęście przestał<br />
przynosić.<br />
Ale od tego momentu upłynęło już nieco<br />
wody w Motławie, Strzyży i Raduni, a Martwą<br />
Wisłę ze Szkarpawą parokrotnie skuły lody i<br />
rozkuły przedwiośnia. Tym bardziej więc niespodziewaną<br />
była trzecia wizyta pana Antoniego.<br />
Od razu wyjaśniam — nie mam pojęcia,<br />
jakie naprawdę imię nosi mój kominiarz, ale będąc<br />
przezeń wplątanym w łańcuch wypadków<br />
nieoczekiwanych i niepokojących, z których niniejszym<br />
zdaję sprawę, jakieś miano nadać mu<br />
przecież muszę. Imię Antoniego będzie w tej<br />
sytuacji w sam raz właściwe, a w każdym razie<br />
nie gorsze niźli jakie inne.<br />
***<br />
— Potrzebujemy zduna. Ubierz się, a już!<br />
Tak właśnie brzmiało powitanie, które niczym<br />
kamyk spod nieostrożnej stopy poruszyło<br />
późniejszą lawinę wypadków. Może należało<br />
zareagować po męsku, butnie i zdecydowanie<br />
odrzucając wszelkie propozycje? Może trzeba<br />
się było wdać w dłuższą dyskusję, ustalić, w<br />
czym tkwi sedno przedwieczornego najścia?<br />
Może… może…<br />
— Nie jestem przecież zdunem — wymamrotałem<br />
zamiast tego jedynie, wciąż, jak<br />
już rzekłem, uplątany w przędziwo snów, ale<br />
jednak trafiając w nogawkę dżinsów.<br />
— No to zaraz będziesz. Ubierajże się chyżo!<br />
— odpowiedział, a chwilę później galopowaliśmy<br />
już w dół Jaśkowej.<br />
Wzdłuż szpaleru dwa sezony temu posadzonych<br />
jarzębin, stado dzików ryło trawnik.<br />
Niektóre samochody zwalniały na ten widok,<br />
inne nie. Mój cicerone nie zwrócił na nie uwagi,<br />
ciągnąc mnie nieomalże za połę płaszcza. Dziki<br />
na chwilę uniosły ryje znad darni, a potem<br />
spokojnie powróciły do swego zajęcia. Trwało<br />
to tak krótko, że nie zdążyłem się przestraszyć.<br />
Światła aut odbijały się w mokrym asfalcie.<br />
***<br />
Trzeba tu poświęcić słów kilka willi pod<br />
numerem 44. Jak większość budynków przy<br />
Jaśkówce, jest ona eklektycznym pałacykiem,<br />
o rysie — niech no już jej będzie — neobarokowym.<br />
Uwodzi zresztą bardziej samą bryłą —<br />
której nie brak ni wieży z fantazyjnym hełmem,<br />
ni wykusza, ni okien-triforiów — niźli fasadą.<br />
Ta — na tle sąsiedztwa chlubiącego się deseniami<br />
fachwerków, inkrustacjami pruskiego muru,<br />
cegłą-licówką lub groteskowymi sztukateriami<br />
— wypada blado, zdobna jedynie szaro-buropstrokatym<br />
tynkiem.<br />
W czasach mego dzieciństwa było tutaj<br />
przedszkole. Potem — do niedawna jeszcze —<br />
konsulat ukraiński. Od lat kilku, odkąd Ukraińcy<br />
przenieśli się na Chrzanowskiego (wyemigrowali<br />
stąd też w tamtym okresie Białorusini,<br />
których konsulat sąsiadował przez miedzę),<br />
budynek stoi pusty, a ogród… No właśnie, willa<br />
pod numerem 44 ma też ogród — kilka egzotycznych<br />
drzew iglastych stanowi pozostałość<br />
po dendrologicznych pasjach przedwojennych<br />
właścicieli. To zresztą nic szczególnego na ulicy,<br />
gdzie na poszczególnych posesjach natknąć<br />
się można na miłorząb lub kaukaski skrzydłorzech.<br />
Jest też w ogrodzie fontanna, czy też raczej<br />
jej resztki, w postaci stężałej na postumencie<br />
zwiewnej jakiejś nimfy z nadżartego porostem<br />
piaskowca. Rzeczywisty zarys tej figury coraz<br />
to trudniejszy jest do określenia z winy erozji,<br />
choć niejasne jakieś wspomnienie mi podpowiada,<br />
że znałem ową rzeźbę niegdyś w dniach<br />
jej chwały. Przypomnieć sobie jej rysy jednak —<br />
to wydaje się wymagać nadludzkiego wysiłku i<br />
powieki zaczynają mi się kleić na samą myśl o<br />
tym… Tymczasem wchodzimy przez kutą furtę<br />
w gąszcz ogrodu w pacht oddanego stepom z<br />
„Marii” Malczewskiego. Dzikie maki z cykorią,<br />
wyka i rumianki, ruta, powój z lucerną, piołun i<br />
łopiany plenią się śród traw. W powietrzu włada<br />
mocna woń wrotyczu.<br />
***<br />
Na dachu siedziało ich już ze trzech —<br />
dwaj praktykanci kominiarscy w czarnych jarmułkach<br />
i strażak z rogu Sosnowej i Batorego<br />
w żółtym kasku z podniesioną przyłbicą i w<br />
obszernym kombinezonie. Przycupnęli, gdzie<br />
kto mógł — na kalenicy i ławeczce rozpiętej<br />
między dwoma dymnikami. Twarze mieli umorusane<br />
i zmęczone.
116 - PORTRET25<br />
— Przypatrz się dobrze — powiedział<br />
Antoni wrzucając w czeluść komina drucianą<br />
szczotkę na linie obciążonej kulą. Powoli wysnuwał<br />
sznur spomiędzy palców, jakby sondując<br />
głębokość dna. Obaj czeladnicy przytrzymywali<br />
go przy tym za pętle parcianego pasa,<br />
jakby ktoś lub coś miało go znienacka<br />
pociągnąć w ciemności.<br />
W pewnej chwili drgnął, sznur<br />
napiął się zaś, jakby na niewidzialnym<br />
haku uwiesił się sum czy ogromny<br />
okoń. Ciągnęli teraz we czterech z<br />
wyraźnym trudem, dopóki opór nie<br />
zelżał, a szczotka nie wyskoczyła z<br />
komina z głośnym świstem. Aspirant<br />
straży zapalił czołówkę — jeż ze stalowych<br />
drutów zalśnił od krwi.<br />
— Tam jest mój brat — wyszeptał<br />
Antoni bezsilnym tonem. — Tędy<br />
przejść nie damy rady. Ktoś musi od<br />
pieca — I nim zdążyłem się wymówić,<br />
zwlókł mnie przez świetlik, strych i<br />
strome schody do smaganego przeciągiem<br />
salonu.<br />
Pozostali wkroczyli tuż za nami.<br />
Flary w ręku strażaka i jednego z czeladników<br />
rozświetliły mroki i pierwsze,<br />
co ujrzałem, to były mosiężne<br />
wrota paleniska. A było czego się<br />
przestraszyć. Wysoko umieszczone,<br />
miały pozór końskiej głowy — pyska<br />
jakiegoś apokaliptycznego potwora,<br />
szczerzącego zęby, rżącego na koniec<br />
świata, kąsającego i toczącego pianę.<br />
Odskoczyłem, ale tymczasem strażak<br />
zaczął coś wreszcie tłumaczyć.<br />
— Nie musisz rozumieć jego<br />
konstrukcji, ale musisz go umieć czytać.<br />
Te reliefy tutaj to opis drogi, taki<br />
rodzaj mapy, żebyś się nie pogubił.<br />
Dobrze wszystko zapamiętaj. Niektóre<br />
takie piece to są jakby latarnie<br />
morskie czasu. Kominem czy szybem<br />
wentylacyjnym możesz czasami przepełznąć<br />
w inne miejsce — do innego<br />
domu, miasta, innego kraju. Dzieje się tak,<br />
ponieważ sieć kominowa istnieje wszędzie, na<br />
całym świecie, a przynajmniej wszędzie tam,<br />
gdzie są miasta. I wszystkie te dymne ciągi się<br />
łączą ze sobą w jedno potężne i splątane kłącze.<br />
Każdy kominiarz o tym wie, chociaż z różnych<br />
przyczyn głośno się o tym nie mówi. Zdarza się,<br />
szczególnie nowym w zawodzie, że wchodzą do<br />
komina na warszawskiej Starówce, a wychodzą<br />
w Odessie z wędzarni lub zlatują do paleniska<br />
jakimś herzogom w Grazu. Stąd pewnie różne<br />
historie o diabłach. Ale bywa i tak, że spuszczają<br />
się w szyb w piątek i w pośpiechu, już myślą<br />
są na weekendowej imprezie, a wyłażą w tureckiej<br />
łaźni we wtorek lub zgoła sto lat wcześniej.<br />
Z czego się te skoki w czasie biorą, nie wiemy.<br />
Chyba stąd, że te kominy są wieczne, wieczna<br />
i nieskończona jest sieć ścieżek wentylacyjnych.<br />
Teraz już wiesz, czemu nie ma młodych<br />
mistrzów kominiarskich? To niebezpieczny zawód,<br />
a doświadczenie zdobywa się powoli. Latami.<br />
I wiesz, czemu ci żyjący przynoszą szczęście?<br />
Mają go w nadmiarze.<br />
Przerwał, a ja nerwowo przełknąłem ślinę,<br />
czując w powietrzu, że wrabia się mnie tu w coś<br />
groźniejszego niźli się mogłem wcześniej spodziewać.<br />
— Sieć ma wiele złych tajemnic. O niektórych<br />
wolałbym nie pamiętać — Kominiarz dochodził<br />
powoli do siebie i przejął pałeczkę. —<br />
Czasami z nieznanych przyczyn zamykają się w<br />
pewnym miejscu jej odnogi i jeżeli coś zwabi<br />
kominiarza w taki ślepy zaułek, może tam być<br />
uwięziony tygodniami, może też nigdy nie wrócić.<br />
Mój młodszy brat właśnie tkwi gdzieś zatrzaśnięty<br />
i nie wiemy nawet, czy jeszcze żyje.<br />
Wiemy tylko z grubsza, gdzie i kiedy buszował<br />
— na drugim końcu tej drogi powinien był znaleźć<br />
piec gdzieś w Wilnie, u progu lat czterdziestych.<br />
Pisał dysertację o ogniach świętego Elma<br />
— dodał bez związku.<br />
— Niektóre, wyróżnione piece, kominki czy<br />
paleniska, z przyczyn również dla nas zakrytych<br />
rzucają w głąb sieci jasny blask — Strażak<br />
podjął temat ponownie. — Doświadczone oko<br />
rozróżnia je bezbłędnie i potrafi się tymi promieniami<br />
kierować w mroku korytarzy. To dlatego<br />
nazwałem ten tu latarnią morską. Pomiędzy<br />
niektórymi z tych pieców istnieje zresztą<br />
dodatkowy rodzaj więzi, jakby ścieżki na skróty.<br />
Próbujemy dojść, czy są one dziełem tych samych<br />
zdunów, czy też rzecz bierze się z układu<br />
gwiazd w chwili powołania ich do żaru. W każdym<br />
razie tak właśnie jest. Z tego tu względnie<br />
prosta droga wiedzie do mieszkania nad<br />
kawiarnią Czerwony Sztrall. To ci coś mówi. I<br />
to ci powinno też starczyć za tłumaczenie, dlaczego<br />
prosimy o pomoc.<br />
***<br />
Opasany liną z wilczych jelit opuszczałem<br />
się w wąski, ceglany przełyk. Niewielki krąg<br />
światła rzucany przez czołówkę, cisza, kwaśny<br />
smród sadzy. Czasem klinowałem się w<br />
zdradliwych przewężeniach, czasem mijałem<br />
poziomo lub skośnie odbijające od głównego<br />
szybu odgałęzienia pełne tajemniczych szeptów<br />
i chrobotów; czasem wreszcie zawisałem znienacka,<br />
majtając nogami w nagle rozwartej próżni<br />
i bezskutecznie starałem się wymacać wokół<br />
siebie ślad choćby jakiegoś stopnia, podparcia
PORTRET25 - 117<br />
czy chwytu. Nierzadko uderzała mnie od spodu<br />
fala konwekcyjnego prądu — czasem gorąca,<br />
czasem niosąca zapachy obcej kuchni, czasem<br />
— duszący opar czadu. Nasuwałem wówczas na<br />
twarz maskę zaopatrzoną w zwierzęcy ryj filtra<br />
i — całkiem już w niej oślepły i stumaniony,<br />
brnąłem dalej w dół.<br />
Musiałem dotrzeć znacznie poniżej poziomu<br />
piwnic, nic jednak nie wskazywało, by<br />
system dymnych korytarzy miał się skończyć.<br />
Przeciwnie. Pajęcze odnogi bocznych kanałów<br />
trafiały się teraz znacznie częściej, podobnie —<br />
puste, szerokie hale o sufitach zwieńczonych<br />
stalaktytami z antracytu — wielkie pęcherze<br />
powietrza, co rozdymały ni stąd, ni z owąd ciasną<br />
arterię komina.<br />
W jednej z takich sal lśniących w blasku<br />
czołowej lampki mozaikami kryształu górskiego,<br />
agatów i ametystów dostrzegłem wlot<br />
bocznego kanału, w głębi którego migotał nikły<br />
płomyk. Oto był — jak mi się zdaje — odległy<br />
poblask mej latarni — pieca nad Czerwonym<br />
Sztrallem.<br />
***<br />
Przemierzałem w ciemnościach niezliczone<br />
sale, tunele rozgałęzione jak poroża podziemnych<br />
bestii, skaliste katedry o kolumnach<br />
wyniesionych w mrok, portykach domyślnych<br />
raczej niźli w swym ogromie dających się dojrzeć.<br />
Nie wszędzie byłem sam. Brnąc na wschód<br />
i wstecz stulecia napotykałem tłumy bieżeńców<br />
prących w beznadziejnym pochodzie ku<br />
Ziemiom Odzyskanym, obróconych jednak<br />
ku przeszłości, ku stracie, w nostalgii i w bezsilnej<br />
goryczy, bardziej drepczących w miejscu<br />
niż ciągnących gdzie bądź swe walizki i wózki.<br />
Przepychałem się pod prąd tego Styksu wapiennych<br />
twarzy, po to jedynie, by znów utknąć,<br />
wepchnięty między auta na zaleszczyckim moście<br />
lub porwany przez falę wycofujących się<br />
żołnierzy w wełnianych szynelach. Ruszałem<br />
wówczas jakąś okólnią, bocznicą, nie zawsze w<br />
pełni rozwiniętą odnogą czasu, płonym pnączem<br />
na skróty lub naokół wiodącym ku przeznaczonemu<br />
celowi.<br />
Mijałem skalne kominy, którymi w kłębach<br />
dymu pięły się ku niebu ciemne sylwetki, ale nie<br />
wpuszczono mnie tam — smutne czerniawe<br />
demony grodziły drogę. Mijałem wagony towarowe<br />
pełne oczu śledzących przez szczeliny desek,<br />
lecz przeganiano mnie. Precz goniły duchy<br />
o otwartych potylicach.<br />
Zalazłem wreszcie i w wyższe dziedziny,<br />
lecz broda urosła mi przez ten czas i posiwiała.<br />
Powoli na powrót ścieżki kuliły się w sobie coraz<br />
węższe i węższe, za to odległe światło przybierało<br />
na sile. Wreszcie udało mi się wspiąć po<br />
jakichś przedpotopowych pajęczynach, przecisnąć<br />
pośród korzeni Puszczy Nalibockiej i<br />
Rudnickiej, siecią drenów i kanaliz podpełznąć<br />
pod przedmieścia Wilna. Górą turkotały gąsienice<br />
i żelazne obręcze kół armatnich, kiedy<br />
dotarłem do głównego burzowca.<br />
***<br />
Szczęsne narody, gdy znają nosówkę, co huczy<br />
echem niczym puszczyk nocą, szczęsne, gdy<br />
„ę” i „ą” się w mowie złocą — liściem, jagodą,<br />
pąkiem, bożą krówką.<br />
***<br />
Stałem w tym wymalowanym sepią pokoju<br />
tyłem do pieca, przodem do wschodniego narożnika<br />
z ikoną i lampadką. Za drzwiami rozbrzmiewała<br />
rozmowa i rozpoznawałem wszystkie<br />
od lat niesłyszane głosy. Zamiast nacisnąć<br />
mosiężną klamkę pochyliłem się i przywarłem<br />
okiem do dziurki od klucza. Sól szczypała w<br />
oczy, a w dziurce widać było niewiele, a przecież<br />
przysiągłbym, że w beżowych plamach<br />
rozpoznaję znajome sylwetki i ruchy. Mógłbym<br />
zawołać, mógłbym wejść, przekroczyć próg,<br />
pozostać. Nie myślałem, co robią tutaj razem,<br />
odeszli w odstępach tylu lat od siebie i dlaczego<br />
schronili się w najmniej odpowiednim miejscu,<br />
w momencie wkroczenia Rosjan. Zapragnąłem<br />
wywieść ich stąd, przeprowadzić przez rubieże<br />
korzeni, grzybni i podziemnych wichrów. Lecz<br />
oto w fotelu siedział człowiek, po którego tu<br />
przybyłem — w czarnym swetrze i gazowej<br />
masce zasłaniającej oblicze. Tkwił bez ruchu i<br />
w milczeniu, pogrążony w stuporze, uplątany<br />
w siwą brodę. Podszedłem doń. Tak oto żywi,<br />
choć obcy, odbierają nam prawa powrotu do<br />
naszych zmarłych.<br />
***<br />
Za oknem zwróconym ku Tatarskiej słychać<br />
było stłumione hałasy. To kelnerzy w kawiarnianym<br />
ogródku uprzątali ze stołów kufle, szklanki<br />
i kryształowe pucharki do lodów, potykając się<br />
o wyplatane z brzozy fotele. Powiewali białymi<br />
ręcznikami i w jakimś nerwowym uniesieniu,<br />
zapamiętani w swoim tańcu upodabniali się do<br />
aniołów. Znikało szkło i porcelana, migały w ich<br />
dłoniach spodki i srebrne widelczyki do ciast.<br />
Na koniec najstarszy nachylił się i nagle zgasły<br />
sznury żarówek rozpięte pomiędzy drzewami<br />
aż do ulicy Wileńskiej. Zgasły po raz ostatni w<br />
tym sezonie, tego lata i w tym świecie.<br />
Za oknem, które wychodziło na oficyny i<br />
studzienne podwórze, w kępie wrotyczu i dzikich<br />
rumianów stała kruszejąca statua — nie
118 - PORTRET25<br />
nimfy jednak, lecz starca wspartego o postument<br />
słonecznego zegara. Poszarzałe oczodoły<br />
rzeźby utkwione były w moim oknie i zrozumiałem,<br />
że tylko jeden mężczyzna w masce<br />
i umorusany sadzami, jeden z dwóch może<br />
opuścić ten pokój. Czas — alchemik oparty o<br />
pień zegara — nie pozwala bowiem bezkarnie<br />
brnąć w swoje dziedziny, ani bezkarnie obcować<br />
z córą swą, historią. Ktokolwiek zakosztuje jej<br />
gorzkiego łona, płaci solą, węglem ciała, eterem<br />
oddechu. Ktokolwiek rzuca wyzwania córce<br />
jego starszej, pamięci, opłaca to utratą mowy i<br />
piastrami na powiekach. Jeżeli więc jeden z nas<br />
ma stąd wyjść, ceną jest sztuka za sztukę.<br />
***<br />
Gdy zdarłem maskę gazową, która upodabniała<br />
go do czerwia, ujrzałem oblicze oszpecone<br />
siwą brodą i poorane zmarszczkami. Oczy zarosły<br />
solą łez i nie wątpię, że widział niewiele,<br />
tyle może, co i ja. Staliśmy tak naprzeciw siebie<br />
w niezdecydowaniu, podobni czy jednacy w<br />
czerni kominiarskich kombinezonów, sędziwi i<br />
starzy. Odjęła nam pamięć barwy słowa, odjęła<br />
nam historia światła za oknem, ciemność ogarniała<br />
pokój, niemota puchła w ustach gipsem.<br />
***<br />
Zaświadcza kominiarz Antoni, że jeden z<br />
nas powrócił znad Sztralla, szlakiem podziemnych<br />
ptaków i kwaśnych sadz. Nikt jednak nie<br />
wie, kim jest ów dziad na wpół ślepy i tylko niewyraźne<br />
wydający pomruki. Nikt nie wie, czy to<br />
ja jestem, czy ten drugi, i który z nas pozostał<br />
w domu naznaczonym sepią, wbijając wzrok w<br />
zamknięte drzwi pokoju, gdzie trwa rozmowa<br />
ukochanych głosów. Jeden z nas siedzi skrępowany<br />
brodą, cierpiąc tęsknotę i lęk równoczesny.<br />
Drugi, rozcięty pamięcią, spaceruje Jaśkówką i<br />
zarazem patrzy na starca, na drzwi malowane<br />
białą olejną i na piec, i fryz jego, gdzie postaci<br />
tuzin pląsa lekkimi stopy rozsnuwając pasma<br />
babiego lata, czerwieniąc zimowe jabłka, rdzą<br />
smagając rżyska. Śród mgieł jesiennych, po liliowych<br />
wrzosach, ku pierwszym lodem ściętym<br />
taflom jezior, krokiem tanecznym, wrony w<br />
aureoli niosąc, podąża orszak Dionizosa — ku<br />
nocy, ku majakom, ku snom, ku pamięci trawionej<br />
w genach, których nikt nie dziedziczy.<br />
***<br />
Szczęsne narody znają „ł” zębowe. Nieszczęsne,<br />
które w jego miejsce — nowe.<br />
Maciej Dajnowski – urodził się w<br />
1972 w Gdańsku. Autor dwóch zbiorów<br />
opowiadań: „Opowieści garmażeryjne”<br />
(Kraków 1999) i „Promieniowanie reliktowe”<br />
(Kraków 2004).
PORTRET25 - 119<br />
Marta Stachniałek<br />
pralinarnia<br />
Na rogu ciągu osiedlowych sklepów, aptek i taśmy barów wenezuelskich<br />
stanął i tak stał. W skali rzeczywistej, bez zbliżeń, i innych zoomów.<br />
Groteska sama w sobie nie jest sprawcza literacko, dlatego powinnaś<br />
dokończyć tło, że pieszych obcasy, że autobusów rozkłady, że środy środek,<br />
że w ogóle. Stał. W ręku scenariusz, w którym grał stażystkę czytającą<br />
matrioszkę. Wyłaził z siebie. Powolnie jak najedzone amerykanki. Akcja<br />
w bufecie telefonicznym. Słuchawka od prysznica krzyczy strumieniami jak<br />
trąba. Teraz był słonicą, nadal czytającą. Zbliżenie: poezję współczesną<br />
pod redakcją Pralin, pisma poświęconego sztuce. Nakład: sztuk kilka.<br />
Autobusy w trumnach, przechodnie przybici szpilkami do tablicy ogłoszeń<br />
i stażystka, masażysta, smażalnia ryb, wystawa żakietów, wstążka, cięcie<br />
ja (apostrof) i włosy<br />
A żydówki? One też golą głowy i uprawiają autyzm przy ścianie.<br />
Nie patrz tak na mnie jakbym nagle okazała się, załóżmy, Jankiem.<br />
Łysość kobiet wskazuje na ich emocjonalny filigran, i jeszcze<br />
na samoświadomość, zupełnie inaczej niż u pseudokibiców.<br />
Jednak też siedzę na trybunach, ale trochę innego widowiska.<br />
Gwiżdżę na nie. Mam konfetti w majtkach i w buzi. Buziaczki,<br />
pozdrawiam wszystkich biernych pielgrzymów oraz osoby otyłe.<br />
Chodzę po mojej utożsamii. Jej koszerność polega na niełączeniu<br />
stylów. Ja jestem minimalizm. Janek z pierwszej zwrotki też jest<br />
minimalizm. Mała czarna. Rozlałaś. Wszystko nagle się rozmyło<br />
jakbyś dostała gazem w oczy jak kiedyś żydówki
120 - PORTRET25<br />
antypiosenka o końcu świata bez linii melodycznej<br />
twoja prognoza sprawdza się. myślę o wojnie, np. w jugosławii.<br />
dziewczynki pod spódnicami matek. serbskie fallusy też.<br />
nośny dźwięk: bieg oficerek po ciemnoszarych kamyczkach,<br />
na które srają suki i szczenięta, zaraz przed rozstrzeleniem.<br />
nie ma jak uciec. nie ma to jak uciec. rozwiązane sznurowadła<br />
w środku centrum handlowego. opis przyrody jak wyżej.<br />
dzieci strzelają do siebie z telefonów komórkowych.<br />
matki w zakrwawionych butach od gino rossi posuwają się<br />
na ruchomych schodach. owczy pęd. spęd markowego bydła.<br />
twarze jak łby Konic, i to rżenie zaraz po szybkim zerżnięciu.<br />
nasze apokalipsy rozchodzą się w momencie dochodzenia.<br />
porozmawiamy o tym kiedyś w warszawie belgradzie nadziei<br />
na inne zakończenie. na inną burzę. a teraz wracajmy już<br />
do swoich żon kochanek psów (kojarzą się z wiernością)<br />
na swoją prywatną wojnę domową, do swoich pocisków<br />
Marta Stachniałek (Mari Paz Jimenez<br />
Loque) – rocznik ’85, mieszka w Olsztynie,<br />
studiuje na UWM. Zagląda do „Nieszuflady”,<br />
debiutowała w „Portrecie”. Od jakiegoś<br />
czasu zajmuje się eksperymentalną<br />
prozą poetycką, mapami sytuacyjno-wysokościowymi<br />
w dużej skali oraz rzeczoznawstwem.<br />
Pisze z francuską werwą.
PORTRET25 - 121<br />
Iza Smolarek<br />
Dobry dzień<br />
Kwadryl sekstylu wymagającej Wenus do<br />
pary z zatroskanym, ale z reguły odpowiedzialnym,<br />
Uranem gwarantuje ci tydzień...<br />
Anka małymi łyczkami popija mocną, dobrą<br />
kawę. Ze skupieniem wpatruje się w monitor<br />
komputera. Ance nie należy przeszkadzać.<br />
Anka jest bardzo zamyślona.<br />
- Hmm, hmmm – mruczy.<br />
Przechodzę obok dużego lustra, machinalnie<br />
przygładzając groszkowy żakiet. Czy się denerwuję?<br />
Pewnie, że się denerwuję. Rozmowa<br />
w takich warunkach o intymnych sprawach jest<br />
jednym z największych sprawdzianów w moim<br />
życiu.<br />
– Weź sobie cukierka – doradza Anka, nie<br />
odrywając oczu od monitora. – Malaga, niezłe.<br />
Kręcę głową, starając się opanować nieznośne<br />
drżenie kolan.<br />
Zgłaszają się do nas osoby interesujące, niebanalne,<br />
atrakcyjne, wykształcone, które pragną znaleźć<br />
w tym zabieganym świecie odrobinę miejsca<br />
na Miłość.<br />
– Kogo masz? – pyta nieuważnie.<br />
– Piotr, rozwiedziony, średnie, 35 lat, przedsiębiorca<br />
– recytuję, zerkając w kartkę z błękitno-żółtym<br />
nadrukiem.<br />
– Nic się nie martw. Łatwizna. Pamiętaj tylko,<br />
żeby zamknąć wszystkie bramki.<br />
***<br />
Kiedy się pan już wystudzi na tym swoim<br />
optycznym fotelu, a na wprost pana wystudzi się<br />
taśmociąg programu z telewizji cyfrowej w poszerzonym<br />
pakiecie, a obok wystudzi się szklanka<br />
po martini bianco, z przypadkową muszką<br />
owocówką odurzoną martini bianco, kiedy nagle<br />
dostrzeże pan, że na pańskich kolanach od<br />
dawna nie studzi się już żadna lilablond, wtedy<br />
może być pan pewien – życie zaczęło wysysać z<br />
pana sen. A ze snem tlen. A z tlenem wszystkie<br />
fantazje. I noc ma pan z głowy, kochanieńki, będzie<br />
się pan tłukł bezowocnie jak muszka owocówka<br />
w stygnącej półdrzemce, w stygnącym<br />
mieszkaniu z przyschniętą, tygodniową jajecznicą<br />
w kuchence Mastercook.<br />
A nagle nieprzydatna męskość powlecze się<br />
za panem wiernie, jak zużuty pasek od szlafroka.<br />
Klimatyzacja szumi dyskretnie. Odruchowo<br />
liczę sztachety w płocie.<br />
– Czego się pan napije? Kawy? Herbaty?<br />
Wody? – gram na zwłokę, badając teren.<br />
Sztachety w płocie poruszają się, facet obciąga<br />
zabawny T-shirt z napisem „I ty możesz<br />
mnie przeskoczyć!”, podnosi głowę.<br />
– Niczego, dziękuję. Możemy już zaczynać.<br />
Łapię oddech, uśmiecham się. „Sprawiaj<br />
wrażenie osoby kompetentnej, ale wyluzowanej,<br />
dyskretnej, ale pewnej oferty, z którą przychodzisz.<br />
Słuchaj, bardzo uważnie słuchaj, potakuj,<br />
notuj, utrzymując jednak kontakt wzrokowy.<br />
Co pewien czas powtarzaj, jako swoje, wnioski,<br />
do których w trakcie rozmowy dochodzi klient.<br />
W ten sposób dasz do zrozumienia, że go akceptujesz,<br />
że się z nim zgadzasz. Ta część nie<br />
powinna zająć ci więcej niż 15 minut”.<br />
– Co takiego zaszło w pańskim życiu, że jest<br />
pan samotny? – mineralna z trudem mieści mi<br />
się w gardle. Bąbelki falują przed oczami. Prze-
122 - PORTRET25<br />
cież facet w każdej chwili może potraktować<br />
mnie jak intruza, odburknąć coś, w najlepszym<br />
przypadku dać do zrozumienia, że ma gdzieś<br />
moje psychologizowanie. Co gorsza, będzie<br />
miał rację. Stuprocentową rację. Wtedy nastąpi<br />
koniec. Wtedy nie zamknę bramki. Wtedy mnie<br />
Anka wyleje.<br />
– Z moją ostatnią dziewczyną układało mi<br />
się najlepiej. Jednak w końcu nam nie zagrało.<br />
Różnica charakterów. Nie myśleliśmy o ślubie,<br />
ale komu w dzisiejszych czasach potrzebny jest<br />
ślub? Poza tym po rozstaniu z moją małżonką,<br />
przez długi czas byłem zrażony do zawierania<br />
formalnych związków...<br />
Popłynęło. Słucham, potakuję, notuję, notuję,<br />
notuję – mam już cztery strony! Rozmowa<br />
zaczyna mnie wciągać, na chwilę zapominam,<br />
po co spotkałam się z tym łysiejącym trzydziestoparolatkiem,<br />
który bardzo lubi podkreślać<br />
swoją wybitną rolę w życiu wszystkich znanych<br />
mu kobiet. Nagle łapię się na tym – błąd! – że<br />
nie powinnam jednak zapomnieć, że muszę<br />
czym prędzej wrócić do swojej roli, bo on mnie<br />
w końcu zagnie, bo zdoła mi się wymknąć.<br />
– Właściwie – mój klient dochodzi do odkrywczej<br />
konkluzji – jeśli jestem taki przebojowy,<br />
to może nie potrzebuję pomocy?<br />
Robi mi się gorąco.<br />
– Pomocy? Z całą pewnością – nie! Za to<br />
przydałoby się panu kilka okazji do zawarcia<br />
nowych znajomości. Widzi pan – wyciągam<br />
czystą kartkę, znowu chwytam długopis, szkicuję<br />
– tu jest pan, a to pańskie codzienne środowisko.<br />
Najbliższe otoczenie. Mieszka pan tu, tą<br />
trasą porusza się pan do pracy, robi pan zakupy<br />
w tym sklepie, tu chodzi do fryzjera, tu do multipleksu,<br />
tu grywa pan w golfa. Grywa pan w<br />
golfa? No, właśnie. Tu jest warsztat mechanika,<br />
tu – dziobię w nierówne kółka – siłownia i salon<br />
fitness...<br />
Pochyla się nad kartką. Plus dla mnie.<br />
– W ten sposób, poruszając się utartymi<br />
ścieżkami, znacznie zawęża sobie pan okazje<br />
do zawierania nowych znajomości. Spotyka pan<br />
ciągle te same osoby, widuje te same twarze.<br />
Nie ma pan czasu na nowe rozrywki, nie może<br />
pozwolić sobie na przygodne spotkania. Pański<br />
czas jest cenny, tymczasem traci go<br />
pan na w y s e l e k c j o n o w a n i e<br />
– celowo to podkreślam – w y s e -<br />
l e k c j o n o w a n i e właściwej<br />
partnerki spośród grona kobiet,<br />
które spotyka pan na co dzień.<br />
Znowu go mam, bo kiwa głową.<br />
– My to robimy za pana! -<br />
triumfuję usłużnie. - Pan zleca nam<br />
wykonanie tego zadania, co jest zagwarantowane<br />
umową, i nie musi się już o nic martwić.<br />
Biuro wyszukuje panu, według wszystkich<br />
wskazań, które sobie zaraz dokładnie określimy,<br />
kobiety odpowiadające pańskim oczekiwaniom<br />
i wymaganiom...<br />
„Oczekiwania” i „wymagania” działają na<br />
niego stymulująco. Rozpromienia się jak ekran<br />
radzieckiego Rubina.<br />
– ... przed spotkaniem otrzymuje pan dokładną<br />
charakterystykę polecanej osoby. Wtedy<br />
decyduje pan, czy jest nią zainteresowany...<br />
– Zdjęcia – pada nieśmiertelne pytanie.<br />
Wiara w kartonową, błyszczącą podobiznę, od<br />
czasu wynalezienia camera obscura, jest magiczna.<br />
Co ja mówię, magiczna. Wręcz bałwochwalcza.<br />
Przygryzam tylko wargi.<br />
– Oczywiście, będę mógł zobaczyć zdjęcia?<br />
Przejrzeć katalog? Może mi go pani już pokazać?<br />
Jestem na to przygotowana. Jestem na to<br />
uwrażliwiona. Więc odrabiam lekcję na piątkę<br />
z plusem.<br />
– A, zdjęcia. Oczywiście. Porozmawiamy<br />
również o zdjęciach. Na razie proszę wypełnić<br />
ankiety – rozkładam przed nim trzy karty z<br />
mnóstwem tabelek – oraz odpowiedzieć na te<br />
pytania. W ten sposób zbadamy pański temperament<br />
oraz określimy główne cechy charakteru,<br />
które są niezmiernie istotne podczas procesu<br />
łączenia w pary – recytuję z uśmiechem. – A tu<br />
jeszcze niespodzianka! Proszę przez chwilę poczuć<br />
się dzieckiem i narysować dom, drzewko<br />
i człowieka. To nie musi być arcydzieło, ważne,<br />
aby rysunki były spontaniczne. Proszę się nie<br />
przejmować, wielu ludzi sądzi, że nie potrafi<br />
malować, tymczasem efekty bywają zaskakujące,<br />
a przy tym bardzo dla nas cenne – rakiem<br />
wycofuję się z pokoju. Od uśmiechu boli mnie<br />
cała twarz. – Zostawiam pana samego na kilkanaście<br />
minut, testy nie powinny być rozwiązywane<br />
w mojej obecności, nie może się pan sugerować<br />
moimi podpowiedziami, a takie byłyby<br />
zakusy... – już plotę trzy po trzy.<br />
Mam kompletnie mokre wnętrza dłoni i<br />
kompletnie dość jego łysiny.<br />
W sekretariacie opadam na tandetny fotel.<br />
– I jak? – machinalnie pyta Anka, nie odrywając<br />
oczu od monitora.<br />
– Spoko – momentalnie się prostuję. – Norma.<br />
Już jest mój.<br />
– No, popatrz, popatrz. A Zośce nie wychodzi.<br />
Faktycznie, Zośka stoi przy swojej półce i<br />
ciska teczkami.
PORTRET25 - 123<br />
- Co jest, Zosiu...? - pytam zachęcająco. -<br />
Opowiedz!<br />
– Patologia, patologia! – wybucha, ale niezbyt<br />
głośno, bo ściany w biurze są cienkie. –<br />
Stara, głupia baba z pretensjami. Pożałowania<br />
godna dziewica! Wyobraź sobie, pięćdziesiąt<br />
cztery lata, a wciąż panna! Średnie wykształcenie,<br />
ale chce tylko faceta z wyższym, a makijaż<br />
ma taki, że skandal! U fryzjera była ostatni raz<br />
z okazji śmierci Stalina. Zarabia osiem tysięcy, a<br />
jakie skąpiradło...<br />
– Zosia sobie nie radzi – zimno zauważa<br />
Anka. - Zgłoszę Zosię na dodatkowe szkolenie<br />
do centrali.<br />
Za dodatkowe szkolenia musimy płacić<br />
z własnej kieszeni. Taka umowa. Zośka jest<br />
wściekła.<br />
– Wcisnę cipie program, choćby nie wiem<br />
co. Niech się potem biuro męczy z taką patologią!<br />
Wiemy, jak wiele osób ma niespełnione marzenie<br />
w swoim życiu – spotkać kogoś wyjątkowego,<br />
pokochać i być pokochanym. Dlatego właśnie<br />
tyle osób korzysta z usług biura Kaprys. Każdego<br />
dnia tysiące ludzi swój czas poświęca na realizację<br />
zawodowych marzeń. My w tym czasie czynimy<br />
starania, żeby ich życie stało się pełniejsze i szczęśliwsze.<br />
***<br />
Oczywiście, to nie jest beznadziejna sprawa:<br />
zawsze można wrzucić wsteczny bieg bez patrzenia<br />
w boczne lusterka. Stanąć przed lustrem,<br />
ukradkiem zrolować sobie tłuszczyk, odstawić<br />
architektoniczny majstersztyk na twarzy, zunifikować<br />
się kolagenem, potem zajrzeć do sąsiada,<br />
dawny kumpel od panienek na wrzosowiskach<br />
na pewno się ucieszy, odkurzyć manierkę,<br />
zdemontować kamerkę i wejść do netu. Na czat.<br />
Na forum tematyczne. Prędzej czy później trafi<br />
się jakaś dorastająca bardzolilablond, która jest<br />
nieco do przodu, więc oprócz zwykłego chłopaka<br />
chce mieć podtatusiałego pisarza/malarza/<br />
dygnitarza/od biedy merchandisera, ale za to z<br />
polotem. Wtedy można już świętować, można<br />
odkorkować do monitora wino i klikać sobie<br />
empatycznie jedną ręką o życiu, drugą zawsze<br />
trzymając w rezerwie.<br />
I co dalej, co? I to, dokładnie to, o co nam<br />
szło. Funkiel nówka nieśmigana. Mamy ją w<br />
garści. W tanim pakiecie 1 GB. Zostaje tylko<br />
pewien niewygodny problem: kto rozmasuje<br />
bolący krzyż, kto ogrzeje nereczki, wypierze<br />
niewirtualne majteczki i przypomni o odbiorze<br />
wyników badania prostaty?<br />
***<br />
Dzwoni telefon. Dziś Aga ma dyżur. Niechętnie<br />
odkłada „Kwestię pokoleń”.<br />
– Biuro Kaprys, słucham? Tak, oczywiście...<br />
Jasne, słucham, słucham...<br />
Aga kreśli niezrozumiałe zdania na kawałku<br />
kartki. Im bardziej jest opanowana, tym bardziej<br />
widzimy, że ma trudną sprawę.<br />
– Proszę pani, jesteśmy biurem profesjonalnym,<br />
z wieloletnim stażem. Działamy na licencji...<br />
Nie, proszę pani, to jest wykluczone.<br />
Wykresy Agi stają się coraz bardziej nerwowe.<br />
– Dobieramy naszych klientów według od<br />
lat sprawdzonych metod. Oczywiście, nie jesteśmy<br />
nieomylni, tym niemniej doświadczenie<br />
pozwala nam twierdzić...<br />
Anka kiwa głową. Aga jest dobra. Aga to<br />
profesjonalistka. Poza tym bardzo kreatywna i<br />
wykształcona, ma doktorat ze stosunków międzyludzkich.<br />
Taka Aga to skarb dla naszego<br />
oddziału.<br />
– Owszem, może się pani umówić na indywidualną<br />
rozmowę z pani doradcą, ale nie<br />
wiem, czy na tym etapie jest to konieczne, szkoda<br />
pani cennego czasu. Swoje uwagi może pani<br />
sformułować w imejlu, codziennie odbieramy<br />
pocztę, czytamy wszystkie listy, zawsze odpowiadamy...<br />
Kto jest pani doradcą personalnym?<br />
Wysoka blondynka w niebieskim żakiecie? –<br />
Aga spogląda na Zośkę. Ja zerkam na Zośkę.<br />
Anka, nie odrywając wzroku od monitora, potrząsa<br />
głową.<br />
– Oczywiście, rozumiem pani wzburzenie.<br />
Ja też jestem bardzo wrażliwa na poprawne, eleganckie<br />
zachowanie mężczyzny wobec kobiety,<br />
toteż w pełni utożsamiam się z pani uczuciami...<br />
Zerkam na kartkę. Zdania kreślone przez<br />
Agę układają się w wyraźne: kurwajebanamać.<br />
Z kwiatkiem w ramce.<br />
– Proszę pani, staramy się dobierać ściśle<br />
według przedstawionych nam preferencji.<br />
Sprawdzamy dane osobowe naszych klientów,<br />
jesteśmy zarejestrowani w GIODO. Nie możemy<br />
jednak ręczyć za indywidualne zachowania<br />
podczas spotkań z polecanym partnerem, partnerką.<br />
Bierzemy pod uwagę państwa zastrzeżenia...<br />
Zośka wychodzi, musi dokończyć rozmowę.<br />
Musi wyrobić normę, musi sprzedać program.<br />
– Dobrze – kapituluje Aga – jeśli uważa<br />
pani, że to konieczne, zapraszam do biura na<br />
krótką rozmowę. Powiedzmy – stuka w kalendarz<br />
– tak za godzinę? Okej, jesteśmy umówione.
124 - PORTRET25<br />
– Nie dało się inaczej – wzdycha do nas,<br />
odkładając słuchawkę. - Kompletnie spalone<br />
spotkanie. Kobieta twierdzi, że dostała od biura<br />
jakąś patologię. Wściekła się i chciała nasłać na<br />
nas dziennikarzy. Mówi, że wyłudzamy kasę.<br />
Anka przytomnieje. Odrywa się od monitora,<br />
migiem wyłącza komputer, zakłada<br />
kurteczkę, chwyta walizeczkę, maluje<br />
usta markowym błyszczykiem, cała się<br />
błyszczy markowo, od razu widać, że<br />
szefowa, od razu widać, że interes dobrze<br />
się kręci. Woła do nas, stojąc już<br />
na progu:<br />
– To pa, lecę na spa! Trzymajcie się,<br />
kochane! Radźcie sobie, no i do jutra! –<br />
dzielnie całuje powietrze.<br />
– Do jutra – zgadzam się i zaraz<br />
wracam do swojego klienta z drzewami,<br />
domkiem i człowiekiem z profilu<br />
podobnym do niedźwiedzia grizzli.<br />
Muszę zapłacić czesne za studia i mieć<br />
coś na piątkową imprezę, więc nie ma<br />
rady, trzeba, kurwa, sprzedać program.<br />
***<br />
On nie przychodzi, chociaż ona<br />
czeka. Ona musi czekać, ponieważ kiedy<br />
on był u niej ostatnim razem, czyli<br />
jakieś cztery i pół roku temu, powiedział,<br />
że chyba jednak coś z tego będzie,<br />
że jednak ją chyba kocha, tylko<br />
trudno mu się pozbierać po ostatnim<br />
związku i trzeba to zrozumieć, trzeba<br />
umieć zrozumieć faceta i on wie, że ona<br />
umie, bo ona jest taka jedyna, od razu<br />
to wyczuł, dlatego w ogóle chciał zaryzykować,<br />
pomimo że trudno się mu pozbierać<br />
po ostatnim związku. Ona nie<br />
może go zdradzić, tak myśli, gdyby ona<br />
teraz, po czterech latach, umówiła się<br />
z jakimś innym facetem, chociażby na<br />
kawę, broń boże, do kina, to on mógłby<br />
akurat wtedy chcieć wrócić i ona by go<br />
zraniła, a to źle, bo on i tak nie może<br />
pozbierać się po ostatnim związku.<br />
Zośka ma dzisiaj bardzo dobry<br />
dzień. Sprzedała dwie „dwójki” i jedną „trójkę”,<br />
płatność w całości kartą. Krząta się po sekretariacie,<br />
zaparza herbatę, częstuje nas sałatką<br />
grecką, nuci.<br />
Pan bardzo introwertyczny; lubi proste i<br />
nieskomplikowane sytuacje. Chce rozłożyć odpowiedzialność<br />
życiową na dwie osoby (np. kredyt),<br />
potrzebuje niezależności, „piwko” nie leczy jego samotności<br />
– z czego zdaje sobie sprawę. Potrzebuje<br />
czasu na otwarcie się.<br />
Typ humoru: politycy (bo P. ich nie lubi!),<br />
Smoleń/Laskowik, Drozda, „Ale plama”. Filmy:<br />
nie telenowele!, thriller, s-f (klasyka; „Gwiezdne<br />
Wojny” 4 cz.). Muzyka: nie hard rock, jazz, tak:<br />
klasyczna, pop, rock lata 60/70 i 80. Typ erotyczny:<br />
twarz: pociągła, nos niezbyt duży, oczy – kolor bez<br />
znaczenia, szatynka, lepiej nie: ruda, choć ostatecznie<br />
może być; włosy raczej proste niż kręcone,<br />
długie; biust średni, figura kształtna i proporcjon__________<br />
Aga szturcha mnie w bok, długopis kreśli<br />
nieładny ślad na biurku. Będę mieć przechlapane.<br />
To biurko Anki.<br />
– Czego? - burczę, ale na inne komentarze<br />
jest już za późno.<br />
Do sekretariatu wchodzi pani. Bogato<br />
ubrana pani.<br />
– Ależ dzień dobry!<br />
– Dzień dobry, dzień dobry, jaką miłą<br />
wiosnę nam pani przyniosła!<br />
Anka i Zośka zginają się wpół. Niżej nie<br />
mogą, bo dawno nie były na siłowni, a praca<br />
jednak siedząca.<br />
– Witam – cedzi pani.<br />
– Pani nie jest jeszcze naszą klientką?<br />
Była pani umówiona? Jeśli nie, nic nie<br />
szkodzi! Skąd się pani o nas dowiedziała?<br />
Ile przyjaciółek nas pani poleciło? Widziała<br />
pani naszą ostatnią reklamę w lokalnej prasie?<br />
Jest pani samotna i chce zmienić ten<br />
stan? – niezły ptaszek z tej Anki. Już nie<br />
chodzi, już podskakuje, już fruwa lekko dookoła<br />
klientki. – Ja się panią zajmę, och, ja<br />
się zajmę! Herbatki? Kawki? Gazetki?<br />
– Pieniędzy.<br />
– Przyszła pani dopłacić pieniądze?<br />
Ma już pani ochotę na rozpoczęcie realizacji<br />
programu małżeńskiego? Ma pani<br />
dość samotnych wieczorów, pustych niedziel,<br />
niespełnionych obietnic, randek w<br />
ciemno, przypadkowych znajomości, tego<br />
myszmaszu codziennego, tej mamałygi nietrafionych<br />
ludzi, którzy dziwnym trafem<br />
stają wciąż na pani drodze, ponieważ do tej<br />
pory nie korzystała pani z pomocy naszego<br />
niezawodnego biura? Zaraz kogoś dla pani<br />
znajdziemy, zaraz kogoś pani zaoferujemy, zaraz<br />
pani wyprodukujemy najprzystojniejszego<br />
mężczyznę na świecie z najbardziej zbliżonymi<br />
cechami inter-exter... – Anka przestaje być<br />
ptaszkiem. Anka sfruwa na ziemię, przysiada u<br />
stóp klientki i merda ogonkiem. Anka się ślini.<br />
Hau, hau!<br />
– Pieniędzy.<br />
– O.<br />
– Pieniędzy.<br />
– To znaczy?
PORTRET25 - 125<br />
– Chcę zwrotu pieniędzy. Zrywam z wami<br />
umowę.<br />
– O.<br />
– Tak, zrywam umowę. Chcę zwrotu pieniędzy.<br />
– O.<br />
– Pani jest naszą klientką i chce zerwać<br />
umowę, pomimo że zaczęliśmy ją już realizować<br />
– uśmiecham się, odwracając wzrok od Anki,<br />
która kuli ogon i liże łapę. – To niemożliwe.<br />
– Trudne – mówi pani. - Ale możliwe.<br />
– A gdzie jest pani karta? Gdzie jest pani<br />
umowa, pani lista spotkań, pani karta życzeń,<br />
pani rozpis cech wymarzonego partnera? – histeryzuje<br />
Anka.<br />
– Bo jeśli dałaby nam pani jeszcze trochę<br />
czasu, to znaleźlibyśmy odpowiedniego partnera...<br />
w końcu – Zosia starannie zaciera ostatnie<br />
słowo.<br />
– Nie mam czasu na czekanie – mówi miło<br />
pani. - Chcę pieniędzy.<br />
– Wie pani, że każdy u nas może znaleźć<br />
swoją drugą połowę,<br />
tylko nie każdemu<br />
wystarcza na<br />
to cierpliwości? -<br />
grozi Anka.<br />
– Wiem. Chcę<br />
pieniędzy.<br />
– Ale co takiego<br />
zaszło w<br />
pani życiu? Co się<br />
przesunęło, co się<br />
wylało, dlaczego<br />
chce pani zrezygnować<br />
ze swojego<br />
szczęścia, ze swojej<br />
jedynej i może już<br />
ostatniej szansy na<br />
znalezienie kogoś<br />
fot. Joanna Szewczyk<br />
normalnego, kogoś<br />
bezinteresownego, kogoś bez<br />
reszty podporządkowanego pani<br />
rozlicznym i, nie chcę użyć tego<br />
słowa, ale muszę, wygórowanym<br />
oczekiwaniom? Czy pani zdaje<br />
sobie sprawę, jakie to trudne wyszukać<br />
odpowiedniego partnera,<br />
zwłaszcza dla kobiet, zwłaszcza<br />
po czterdziestce, zwłaszcza z takimi<br />
wymaganiami?<br />
– Wiem – celuje pani. – Dlatego<br />
wybrałam wasze biuro. To<br />
znaczy myślałam, że wybrałam.<br />
A tu, proszę, nie.<br />
– Ale co się stało, co się stało<br />
– łka Anka.<br />
– Zrywam umowę. Chcę pieniędzy – mówi<br />
pani uprzejmie.<br />
– Aga, możesz porozmawiać z panią? –<br />
Anka chwyta się rozpaczliwie. Aga wstaje z<br />
miną brzytwy.<br />
– Bardzo panią proszę, tu, do pokoju, bo tak<br />
się składa, że akurat mamy pod ręką wolny pokój<br />
– mówi bardzo profesjonalnie. – Mój klient<br />
spóźni się pół godziny, więc z przyjemnością<br />
znajdę dla pani czas.<br />
– Ależ nie trzeba – sztywnieje klientka. – Ja<br />
tylko zrywam umowę. Chcę pieniędzy.<br />
– Mimo to jednak delikatnie nalegam na<br />
kilka chwil pogawędki. Będę bardzo zobowiązana,<br />
jeśli zechce przekazać mi pani garść cennych<br />
uwag na temat pracy naszego biura – Aga<br />
jest kompetentna. Ma doktorat ze standardów<br />
europejskich profesjonalnej obsługi klienta.<br />
Taka Aga to skarb dla oddziału.<br />
– Skoro pani nalega – mięknie klientka, a<br />
Aga prowadzi ją do pokoju, w którym ani dziś,<br />
ani jutro nie pojawi się inny klient. Na pożegnanie<br />
macha do<br />
nas pięścią.<br />
***<br />
Doradca personalny.<br />
Poufna<br />
szufladka, do której<br />
zgarnia się brudy<br />
spod wielu dywanów.<br />
Przyjazna<br />
gumka-myszka,<br />
która ściera ślad<br />
nieudanych związków,<br />
w zamian<br />
ofiarując złudną<br />
biel możliwości zawarcia<br />
tylu nowych<br />
związków, ile dusza<br />
zapragnie. Potwór<br />
cywilizacyjny, specyfik zaleczający raka samotności.<br />
Dynamiczna, empatyczna, dyskretna,<br />
konkretna, ale z wyczuciem. Z wyzuciem z atawistycznych<br />
odruchów: jeśli ktoś chce ciebie<br />
wrobić, to wiej! Wrabiająca i dająca się wrobić<br />
maszynka do przepoczwarzania pojedynczych<br />
fantazji na całe programy. Na pakiety członkowskie,<br />
zapewniające klientom możliwość poznania,<br />
po uprzednim zaakceptowaniu, pięciu,<br />
ośmiu, dwunastu, dwudziestu, nieograniczonej<br />
liczby parnterek/partnerów, spośród których<br />
ten on/ ta ona, to ten jedyny/a. Bezszelestna zakonnica<br />
w taniej odzieży z doszywanymi metkami<br />
znanych projektantów, żeby się dobrze<br />
prezentowało. Sumienna katarynka, za tysiąc
126 - PORTRET25<br />
dwieście brutto obracająca milionami katarakt<br />
tych, którzy dostali od losu już wszystko oprócz<br />
jednego: mieć szczęście w życiu, pokochać i<br />
być pokochanym. Zawsze na straży, zawsze bez<br />
twarzy. Święta Mikołajka, spisująca długie listy<br />
życzeń, czynna przez cały rok, bez względu na<br />
skoki temperatury oraz ciśnienia. Najohydniejszy<br />
z oszustów, pobierający myto od złudzeń.<br />
***<br />
Czasami zastanawiam się, dlaczego płacą mi<br />
tak beztrosko kwoty, za które mogliby migrować,<br />
przynajmniej na czas wystarczający, gdzieś<br />
na soczyste Chalkidiki, żeby spędzić tam chwile<br />
słodkie na układaniu się w cielesne konstelacje<br />
z tubylczynkami, według życzenia i ile dusza<br />
zapragnie. Dlaczego rozpuszczają okrągłe sumy<br />
w niewiadomej, machając mi przed nosem gotowym<br />
przepisem na „drugą połowę”? Dlaczego<br />
nie wpłacą tego na dobrze oprocentowane<br />
rachunki, żeby z odsetek swobodnie utrzymywać<br />
rój perfekcyjnych lilablond i dwie ambitne,<br />
lecz wciąż niedocenione poetki? Dlaczego<br />
nie zainwestują w megahipersuperkomputer z<br />
turbodoładowaniem plus pełen barek do nocnych<br />
klikań o empatycznych brzegach? Oni są<br />
w stanie kupić niemal wszystko, mają pieniądze,<br />
przywykli więc do tego, żeby nie wchodzić<br />
w podejrzane interesy. Tymczasem nagle w ich<br />
życiorysach zdarza się niemiłe pac. Dziura w<br />
planach. Bolesne doznania nocne, kiedy nawet<br />
kot nie chce ogrzać pęcherza. Dół i światełko<br />
w lodówce zamiast późnej kolacji, anarchia w<br />
zmywarce, dwadzieścia sześć par skarpet, a<br />
wszystkie brudne. Byłe żony w szczęśliwych<br />
związkach, a oni w towarzystwie milczących rybików,<br />
w milczących wannach z martwym hydromasażem.<br />
Wtedy się budzą, wyciągają ręce z<br />
nocnika, przychodzą do mnie, wręczają łapówkę<br />
i chcą, żebym im za to pomogła wrobić kogoś w<br />
odpowiedzialność za brudną robotę. Za bardzo<br />
brudną robotę. Za ich życie.<br />
***<br />
– Piątek, piątek, niezły początek – nuci Aga.<br />
I wie, o czym nuci.<br />
Każdy, kto pracował w biurze matrymonialnym,<br />
wie. Miasto dyszy imprezą. Ten, kto<br />
z własnej woli zostaje dzisiaj bez pary, to dziwak<br />
albo impotent. U nas od rana urywają się<br />
telefony. Starym klientom przypominają się<br />
niewykorzystane spotkania w pakiecie, nowi są<br />
spotkań bardzo ciekawi i już-już chcą wypróbować,<br />
jak się gra w te klocki. A reszta sama nie<br />
wie, czego chce, ale na wszelki wypadek dzwoni.<br />
Albo przychodzi.<br />
– Dzień dobry – na progu staje mężczyzna<br />
(na oko 42 lata, wykształcenie średnie,<br />
sektor bankowości dla małych i średnich<br />
przedsiębiorstw, trzy i pół tysiąca na rękę,<br />
rozwiedziony, dwójka dzieci).<br />
– Chciałem...<br />
– Dzień dobry, dzień dobry! – uśmiecha<br />
się Anka, nie odrywając wzroku od<br />
monitora.<br />
- W czym możemy panu pomóc,<br />
bardzo chcemy panu pomóc, jesteśmy<br />
szczęśliwi, że zdecydował się pan nas<br />
odwiedzić. Zosia z panem porozmawia,<br />
Zosiu!<br />
– Dzień dobry, dzień dobry! – wtóruje<br />
Zosia. – Pan jest zainteresowany<br />
naszym biurem, czytał pan nasze oferty<br />
i postanowił raz na zawsze zerwać z<br />
samotnością? Mądra decyzja! Ba, nawet<br />
bardzo mądra!<br />
– Nie, nie, dziękuję, ja tylko chciałem...<br />
– wycofuje się pan.<br />
Natychmiast go otaczamy, osaczamy<br />
go z trzech stron i już musi być nasz.<br />
Nie damy mu uciec, nie damy mu zbiec!<br />
Chodź tu nieszczęsny, cip, cip! Mężczyzna<br />
w biurze matrymonialnym to bardzo<br />
reglamentowany towar. Na osiem ryczących<br />
czterdziestek z wyższym wykształceniem<br />
i wyższą stopą zdarza się jeden<br />
niewydarzony pawian, z kosztami, alimentami,<br />
zapaleniem woreczka żółciowego,<br />
skazą w płucach, z przykrótkimi<br />
nogawkami wystrzępionych spodni, ale<br />
za to facet! Obiekt westchnień każdej<br />
kierowniczki oddziału, machina napędowa<br />
biznesu, rachityczna marchewka, na<br />
którą będzie można skusić kolejne wypasione<br />
oślice. „Jak to: pani się zastanowi?!<br />
W pani wieku? Na co czekać? My już<br />
nawet mamy dla pani pewnego mężczyznę...!”<br />
I wtedy każda, gwiazda-nie-gwiazda, tupiąc ze<br />
zniecierpliwienia, kupuje pakiet na sto spotkań.<br />
Nie ma zmiłuj!<br />
– Interesują pana nasze oferty? – Zosia pyta<br />
uprzejmie i robi krok naprzód, podtykając panu<br />
katalog jak miskę z zupą.<br />
– Chciałby pan coś zmienić w swoim życiu?<br />
Dodać mu jasnych barw? – zachodzę go od tyłu<br />
i na wszelki wypadek nogą tarasuję wyjściowe<br />
drzwi.<br />
– Agnieszko, zaproś pana do pokoju rozmów!<br />
– Anka uśmiecha się promiennie, nie odrywając<br />
oczu od monitora.<br />
– Zapraszam pana, ten pokój rozmów akurat<br />
jest wolny – mówi Aga. – Mój klient spóźni<br />
się pół godziny, więc z przyjemnością znajdę dla<br />
pana czas.
PORTRET25 - 127<br />
– No, dobrze – pan jest zrezygnowany, drepcze<br />
posłusznie, zamyka za sobą drzwi.<br />
– Mamy go – mruczy Anka. – Już go mamy.<br />
Aga jest świetna.<br />
– To patologia – syczy Zośka. – Widziałyście,<br />
wyglądał jak typowa patologia! Jest wściekła,<br />
bo znowu pozwoliła sobie sprzątnąć sprzed<br />
nosa klienta.<br />
A normę wyrobić trzeba.<br />
Tak. Jestem zawodowym słuchaczem, wielofunkcyjnym<br />
czasoodwracaczem, nieuleczalnym<br />
marketerem ciał opuszczonych, dusz wzgardzonych,<br />
niewyżytych rąk. Ludzie przychodzą do<br />
mnie po to, żeby przekonać się, że ich plany w<br />
odpowiednich warunkach mogą nabierać rangi<br />
domowej klechdy, żeby usłyszeć z moich ust to,<br />
w co sami dawno już przestali wierzyć. Błagają,<br />
aby ich przenicowane na wylot kukły zamienić<br />
w piękne księżniczki, walecznych rycerzy, zatopić<br />
w formalinie dobrych wrażeń, rozgrzeszyć<br />
z nagości, pogłaskać wydęte brzuchy, sfastrygować<br />
sinawe wątroby.<br />
Płacą mi za to, żebym pomagała reanimować<br />
ich gnijące marzenia.<br />
Sąsiadka, mijając mnie czasem na schodach,<br />
mamrocze: Tfu! Ta robi w burdelu! I nawet nie<br />
zdaje sobie sprawy, jak bardzo w swojej ocenie<br />
jest bliska prawdy.<br />
***<br />
– ...proszę się zastanowić, lepszej ofery pan<br />
nie znajdzie – mówi stuprocentowa Aga, z żalem<br />
pozwalając panu na wycofywanie się rakiem<br />
z naszego przybytku spełnionych marzeń. – Na<br />
wszelki wypadek zachowam pana kartę, oczywiście<br />
tylko przez pewien czas, gdyby się jednak<br />
pan zastanowił.<br />
– O, tak, pan z całą pewnością się zastanowi<br />
– parska Zośka, unosząc brwi. – Lepszej oferty<br />
pan nie znajdzie.<br />
Anka spokojnie przenosi myszką obiekt z<br />
jednej strony monitora na drugą.<br />
– I co – pyta niezobowiązująco – zostanie<br />
naszym klientem?<br />
– Nie był zainteresowany biurem – mówi<br />
Aga, starannie dobierając słowa. - Przyszedł,<br />
żeby sprzedać encyklopedię. To akwizytor.<br />
– Nie powiedziałaś mu, że jako jedyni na<br />
polskim rynku działamy na licencji biur ze Stanów<br />
Zjednoczonych? Że mamy najwięcej ofert<br />
oraz sprawdzone metody poszukiwania partnerek?<br />
Że trafiają do nas ludzie inteligentni, wykształceni,<br />
o odpowiednim statusie społecznym<br />
i majątkowym? – spokojnie pyta Anka.<br />
– To akwizytor. Przyszedł sprzedać encyklopedię<br />
– Aga nerwowo macha łyżeczką w<br />
filiżance z napisem: U nas dobrze się kojarzy!<br />
– Poza tym dopiero myśli o rozwodzie, jeszcze<br />
mieszka z żoną...<br />
– Więc jednak odpowiedni! – triumfuje<br />
Anka. I zaraz poważnieje. Tak bardzo poważnieje,<br />
że nawet kwiatki na naszych ulotkach robią<br />
się dziwnie szare.<br />
– Więc jednak odpowiedni – powtarza z<br />
naciskiem, który nie wróży niczego dobrego.<br />
– Słuchajcie, dostałam właśnie imejla<br />
z centrali. Szef nas pozdrawia i życzy<br />
wielu sukcesów w sprzedaży. Jednocześnie<br />
zawiadamia, że w poniedziałek<br />
będzie u nas kontrola. Nasz oddział ma<br />
dobre wyniki, prowadzi w rankingach,<br />
ale jednak to wciąż nie to. Wciąż nie<br />
jesteście wystarczająco zmotywowane.<br />
Wciąż wam się nie chce wystarczająco<br />
siebie zmotywować.<br />
Anka wie, co mówi. Anka jest perfekt.<br />
Anka została stworzona, aby pomóc<br />
w walce z niedoskonałościami<br />
biura. Czy oczyszczająco-tonizująca<br />
Anka została stworzona dla mnie? Tak,<br />
jeśli moje życie jest mieszane i tłuste,<br />
jeśli mam specyficzne problemy lub zależy<br />
mi na codziennym oczyszczaniu.<br />
Czym się wyróżnia? Emanuje podwójnym<br />
ciepłem, które rozprowadzane<br />
delikatnie, ale skutecznie, na pewno<br />
zostawia ślad trwały i hiperboliczny.<br />
Że alogiczny? Nie szkodzi! Dla optymalnego<br />
efektu należy stosować razem<br />
z płynnym charakterem, omijając okolice<br />
oczu.<br />
– Zośka, ile sprzedałaś programów<br />
w tym miesiącu? – pyta groźnie, skanując<br />
zakamarki naszych dusz. – No,<br />
ile sprzedałaś i ile było zapłaconych w<br />
całości?<br />
Zosia sięga po swój kajecik, mała,<br />
malutka, kruszynka taka, mieści się<br />
prawie w Ankowym puzderku.<br />
– Dwadzieścia dwie „jedynki”,<br />
osiemnaście „dwójek”, siedem „trójek”<br />
i jedną „czwórkę” – mamrocze niepotrzebnie,<br />
bo Anka to wszystko ma u<br />
siebie. Czyli na monitorze.<br />
– Jedną „czwórkę”? Czy ja się przesłyszałam?<br />
Tylko jedną „czwórkę”?<br />
Zosi już nie ma, już się wtapia w brudnawą<br />
wykładzinę, już siada jak pyłek pod blaszką liścia<br />
dorodnej draceny.<br />
– Czy wy wiecie, ile osób dzisiaj ma niespeł-
128 - PORTRET25<br />
nione pragnienie: pokochać i być kochanym?<br />
Czy wy zdajecie sobie sprawę z tego, ile samotnych<br />
błąka się bezskutecznie po Internecie? Czy<br />
pomyślałyście o tym, że puby, dyskoteki, randki<br />
w ciemno przynoszą im tylko kolejne rozczarowania?<br />
Czy to nie naszą pasją jest profesjonalna<br />
pomoc w łączeniu ludzi w pary?<br />
Robi się niebezpiecznie, wolę dezerterować;<br />
skoczę ci po pizzę, kochana nasza Anko, po pieróg<br />
calzone z podwójnym serem, z dromaderem<br />
rozdrobnionym w sosie słodko-kwaśnym, po<br />
cukierki z rogu obfitości albo do pobliskiej perfumerii<br />
po kolejny element twojego nieodzownego<br />
dress-codu. Sprzedałam w tym miesiącu<br />
mniej programów niż Zośka, Zośka to mamut<br />
sprzedaży, my, w porównaniu, to nędzni wyrobnicy,<br />
niemrawi doradcy personalni samotnych,<br />
opuszczonych klientów, którzy aż dyszą, żeby<br />
się z kimś spotkać, tylko my im tego bronimy,<br />
my się obijamy, gnuśniejemy w tym swoim<br />
przekonaniu, że istnieje świat inny poza biurem,<br />
bardziej świeży i nietykalny, bardziej niewyobrażalny<br />
niż marne pięć szans na poznanie<br />
odpowiedniego partnera w pakiecie. Jak<br />
srodze się mylimy! Więc skoczę ci lepiej<br />
po tortellini na ostro, nasza kochana<br />
Aneczko.<br />
– Czy wy wiecie, ile programów<br />
sprzedała w kwietniu Warszawa?!<br />
Programy to nasz chleb, programy<br />
to nasz szał. Kto nie wie, co to program,<br />
niewiele w życiu miał. Każdy klient, po<br />
indywidualnej rozmowie z naszym doradcą,<br />
podczas której zostają rozpoznane,<br />
zdefiniowane i naszkicowane jego<br />
potrzeby w kwestii kochania, jest wtajemniczany<br />
w system pakietowy. Może<br />
dowolnie wybierać między programem<br />
podstawowym, tak zwanym „jedynkowym”,<br />
gdzie partnerów poznaje trzech<br />
i nie wolno kaprysić przy rozdawaniu,<br />
„dwójkowym”, gdzie wzrasta liczba prezentowanych<br />
przez biuro partnerów,<br />
matrymonialnych bestsellerów; trzeba<br />
oraz należy pokręcić nosem, na przykład<br />
nad włosami prezentowanej przez biuro<br />
osoby (tylko szatynka? A miała przecież<br />
być cudowna lilablond!) i w ogóle<br />
jest się bardziej cool... aż do mitycznej<br />
„czwórki”. „Czwórka” to nosorożec, gigant<br />
wśród gigantów, film klasy A. Za<br />
dwa i pół tysiąca, plus VAT, można mieć<br />
wszystko (w przypadku mężczyzn) lub<br />
prawie wszystko (w przypadku kobiet).<br />
Terminy, limuzyny, wędrownego grajka,<br />
zgraję nimfetek poważnie myślących o<br />
trwałym związku, czterdziestoletniego<br />
kawalera bez maniery starego kawalera<br />
za to z domkiem na Sumatrze i sztucznym śniegiem<br />
w wiszącym ogrodzie, po prostu, wierzcie,<br />
szał.<br />
- I co ja powiem w centrali? – marszczy się<br />
Anka. – Że nie sprzedałyście?!<br />
No, tak, karalny fakt: nie sprzedać. Podczas<br />
gdy zagubieni samotni już tupią nam na progu.<br />
– Ktoś tupie nam na progu – podrywam się<br />
z miejsca. – Pójdę zobaczyć. Może nieśmiały i<br />
trzeba go zachęcić...?<br />
– Nie trzeba nam nieśmiałych – mamrocze<br />
Zośka. – Kolejna patologia...<br />
– Dzień dobry, ja tu chciałem...<br />
– Dzień dobry, dzień dobry, w czym mogę<br />
panu pomóc?<br />
– Ja znalazłem za wycieraczką samochodu<br />
taką kartkę...<br />
– A... Ma pan naszą ulotkę! Jedną z tysiąca<br />
naszych fantastycznych ulotek, rozrzucanych<br />
każdego ranka po całym mieście w celu upolowania<br />
najwłaściwszego/najwłaściwszej! Jest pan<br />
zainteresowany, tak?<br />
– W sumie...<br />
– Zaproś pana do pokoju rozmów –<br />
rozpływa się Anka, wracając wzrokiem do<br />
monitora.<br />
– Zapraszam pana do pokoju rozmów<br />
– uśmiecham się świeżo. Naturalnie i świeżo.<br />
– Moja klientka właśnie poinformowała<br />
mnie, że spóźni się pół godziny, więc z<br />
przyjemnością znajdę dla pana czas.<br />
Płynę, jadę, frunę, pan pachnie najnowszym<br />
guccim, dzisiaj jest piątek, dobry<br />
początek, będzie może „trójeczka”, będzie<br />
może – ach! Nie śmiem myśleć! Bardzo się<br />
płonię, kiedy o tym w myślach wspomnę,<br />
ale może i będzie „czwóreczka”?!<br />
Zamykam drzwi, ukradkiem łowiąc<br />
wściekłe spojrzenie Zośki.<br />
– Co pana do nas sprowadza? Ma pan<br />
już dość samotnych wieczorów, rozgadanych<br />
telewizorów, tej fonii bez konkretnego<br />
obrazu, bez głębokiego jak dekolt przekazu,<br />
a czeka pan na miłość?<br />
– Czy biuro Kaprys daje jakieś gwarancje?<br />
– Oczywiście, że tak. W społeczeństwie<br />
wciąż pokutuje obraz peerelowskich biur,<br />
ekhm, matrymonialnych, prowadzonych<br />
w ciasnych pokoikach szarych mrówkowców,<br />
gdzie, ekhm, swatką była starsza pani,<br />
dorabiająca sobie do nędznej renciny. My<br />
przełamujemy ten schemat. Jesteśmy inni,<br />
nowi, nas stworzyły potrzeby rynku, coraz<br />
bardziej wymagający klient, który – bieda-
PORTRET25 - 129<br />
czek! – nie ma czasu na życie pozazawodowe.<br />
A jeśli już czas znajdzie, dostrzega wokół siebie<br />
wiele mówiącą pustkę. A kto dziś wytrzyma z<br />
wiele mówiącą pustką?<br />
– Żebym, wie pani, nie zapłacił okrągłej<br />
sumki, bo wcale nie jesteście tani, to pani wie,<br />
bo pani sprzedaje, a firma okaże się krzak i<br />
zniknie.<br />
– Nasze biuro działa na licencji ze Stanów<br />
Zjednoczonych. Tam podobne biura od lat są<br />
normą społeczną. Typowy Amerykanin, kiedy<br />
poczuje się samotny, po prostu idzie do biura<br />
i ma. U nas...<br />
– Wie pani, są takie czasy, że może być różnie.<br />
Dzisiaj interes się kręci, jutro się odkręci i<br />
kropka. A ja nie będę mógł odzyskać swoich<br />
pieniędzy.<br />
– Rozumiem pańskie obawy, obecnie jesteśmy<br />
niekwestionowanym liderem na rynku<br />
polskich usług zapoznawczo-matrymonialnych.<br />
Jako jedyni stworzyliśmy sieć biur w większych<br />
miastach Polski. Docelowo planujemy...<br />
– A słyszała pani, że w jednym biurze, na<br />
pewno wie pani w jakim, to mieli prawie same<br />
kobiety i czterech dyżurnych facetów, którzy<br />
obskakiwali wszystko, co się ruszało...<br />
– Tak, oczywiście, my wiemy, że wiele osób<br />
ma jedno, za to największe marzenie w życiu:<br />
pokochać i być pokochanym. Wraz ze zmianami,<br />
jakie zachodzą w naszym kraju, rosną oczekiwania<br />
i wymagania ludzi. Także w takiej dziedzinie<br />
jak kontakty międzyludzkie. Zyskujemy<br />
dużą grupę coraz młodszych klientów dzięki<br />
wysokiej jakości obsługi i profesjonalizmowi,<br />
jaki cechuje nasze działania.<br />
– ... A kiedy ktoś chciał wycofać pieniądze,<br />
wtedy się dowiadywał, że nie ma, przepadło, bo<br />
już zaczęli realizować jego marzenia.<br />
– Uhm, ma pan rację, dzięki naszym działaniom<br />
marketingowym docieramy do ludzi, którzy<br />
wcześniej nie planowali skorzystania z biura<br />
matrymonialnego. Także dzięki przekazom<br />
z ust do ust zyskujemy coraz więcej klientów.<br />
Polecają nas osoby, które za naszym pośrednictwem<br />
znalazły kogoś wyjątkowego, pokochały i<br />
są kochane.<br />
– Ja bym chciał tylko dowiedzieć się, czy<br />
mam szanse przez biuro Kaprys...<br />
– Wszystkie osoby zainteresowane skorzystaniem<br />
z usług biura Kaprys zapraszamy<br />
do osobistej wizyty w jednym z biur na terenie<br />
całej Polski. W czasie rozmowy prowadzonej<br />
przez personalnego doradcę<br />
przekażemy informacje na temat biur<br />
Kaprys oraz metod działania, jakimi<br />
posługujemy się przy doborze partnerów.<br />
– Bo, widzi pani, ja już próbowałem przez<br />
Internet, ale to wszystko na nic, jak te kobiety<br />
kłamią, pani sobie nie wyobraża, pisze taka, że<br />
ma dwadzieścia lat i czuje się kwitnąco, a potem<br />
przychodzi na spotkanie zmęczona dwudziestoośmiolatka...<br />
– Tak, tak, rozumiem. W czasie takiej rozmowy<br />
staramy się dowiedzieć jak najwięcej o<br />
osobie zainteresowanej i jej oczekiwaniach w<br />
stosunku do potencjalnego partnera/partnerki.<br />
– Ale, wie pani, ja właściwie jeszcze nie jestem<br />
po rozwodzie. Dopiero myślę...<br />
– Ależ, oczywiście, rozumiem wszystko,<br />
niech się pan tu czuje dobrze. Przyjemna rozmowa,<br />
pełna informacji, pozwoli panu zdecydować,<br />
czy Kaprys jest właściwym miejscem na<br />
poszukiwanie partnerki/partnera.<br />
– Mój kolega poznał jedną w pubie, gwarantowała,<br />
że jest wolna, całkiem swawolna,<br />
przysyłała esemesy, gwarantowała ekscesy, a<br />
kiedy ją niespodziewanie spotkał w supermarkecie,<br />
kupowała kaszkę ryżową. Tłumaczyła się,<br />
że to niby dla synka siostry, ale – kobiety! Kto<br />
je tam wie!<br />
– No tak, no tak, zdarza się. Ale nie u nas.<br />
Ponadto gwarantujemy panu całkowite bezpieczeństwo;<br />
naszych klientów dokładnie badamy,<br />
sprawdzamy dane osobowe, przyjmujemy tylko<br />
osoby formalnie wolne, zdecydowane na trwały<br />
związek.<br />
- A macie ładne lilablondynki...?<br />
I tu pan już jest mój! Pan jest przełamany,<br />
pan jest kupiony, pan jest zachęcony, zniewolony<br />
pakiecikami, ramkami, mackami, obwolutami,<br />
testami na wykrywalność cech stadnych, które<br />
przydadzą się w rozkoszach związku, pan jest<br />
mój, jest mój, dusza śpiewa, zamknęłam bramkę,<br />
mam w dupie Ankę, zamknęłam bramkę!<br />
– Zapraszam pana do terminala, ma pan<br />
przy sobie kartę, na pewno srebrną kartę, oh, jakie<br />
faux-pas, pan ma złotą kartę! „Czwóreczka”<br />
musi być jak malowanie, całość zapłacona od<br />
razu, dzisiaj jest piątek, dobry początek, zapraszam<br />
pana do kasy, fakturkę możemy wystawić<br />
na firmę, chce pan faktureczkę, pan poczeka<br />
chwileczkę, wrzuci pan w koszty, jak to zapiszemy?<br />
Niech pana głowa nie boli, doradztwo<br />
personalne, taka rubryczka, numer pięć be w<br />
kategorii, korzysta pan czasem z konsultacji<br />
specjalisty w firmie, no nie? No, to z nami też<br />
się pan konsultował właśnie i można to w koszty<br />
wrzucić. Dziękujemy, dziękujemy, do widzenia,<br />
do przyjemnego zobaczenia,<br />
mamy nadzieję, że nigdy więcej się<br />
tu nie zjawisz, że odtąd będziemy<br />
komunikować się z tobą wyłącznie<br />
imejlami; strasznie się wyperfumo-
130 - PORTRET25<br />
wałeś tym guccim, paskudnie się oblałeś, zwariować<br />
można, trzeba otworzyć okna, przewietrzyć<br />
pokój rozmów, aż głowa boli tak się oblał<br />
perfumem, burak jeden!<br />
Aga mi gratuluje, Aga mi winszuje, Zośka<br />
ściska i podnosi kciuk do góry, jestem zwycięzcą,<br />
jestem the greatest!<br />
Tylko Anka nie przerywa monitorowania<br />
monitora, nie cieszy się wcale, nie płacze ze<br />
szczęścia, nie głaszcze mnie czule po głowie.<br />
Ściągnęła usta, błyszczyk jej się marszczy na<br />
wargach, co jest, Aneczko, co?<br />
– Dostałam imejla od klienta. Właściwie od<br />
klientów – cedzi, wcierając mi w twarz słowa<br />
drobne jak papryczki pepperoni. – Wisłocka i<br />
Stangrodzki. Spotykają się od miesiąca. Radośni<br />
jak szczeniaki. Planują wspólną przyszłość.<br />
Chcą zawiesić program, być może całkiem zrezygnować<br />
już z naszej pomocy. Są bardzo tobie<br />
wdzięczni, bo, jak piszą, to ty ich skojarzyłaś.<br />
Jeszcze nie rozumiem, jeszcze się krztuszę<br />
w duszy ze szczęścia, chociaż groza papryczki<br />
powoli wypala mi dziury, psuje makijaż.<br />
– Stangrodzki! Metr dziewięćdziesiąt, rozwodnik<br />
bez zobowiązań, mieszkanie w mieście<br />
i dom na obrzeżach. Kadra zarządzająca!<br />
Fakt, Stangrodzki, cud, malina i miód! Teraz<br />
wszystkie patrzą na mnie z naganą, powoli<br />
świdrują źrenicami mój dress-code, mój troskliwie<br />
podlewany image doradcy personalnego,<br />
moje z trudem pielone niebiesie anioła stróża<br />
dla ubogich. Anka, nie odrywając wzroku od<br />
monitora, sięga do biurka, do szuflady, gdzie<br />
pomiędzy starannie posegregowanymi poradnikami<br />
„Jak być dobrym sprzedawcą”, „Jak się<br />
nie ugiąć, a nagiąć”, „Jak kupować, ale tak, aby<br />
się sprzedawało”, między podpaskami a sztucznymi<br />
palcami, trzyma rozwiązanie ostateczne,<br />
mój ostateczny krach. Jeszcze nie wiem, po co,<br />
jeszcze nie wiem, na co i co, ale już się dzieje, już<br />
się świat nie śmieje.<br />
– Stangrodzki! – powtarza jak w amoku. –<br />
Stangrodzki! I Wisłocka.<br />
– Wisłocka, ta patologia – mruczy Zośka.<br />
Aga chowa się pod stół. Stary numer barmana<br />
z saloonu, który już wie, że zaraz będzie<br />
strzelanina.<br />
– Ty kretynko – odbezpiecza Anka. – Ty<br />
skończona idiotko! Dałaś takiego faceta pierwszej<br />
lepszej cipie! Przecież on był u nas zaledwie<br />
cztery tygodnie! Zmarnowałaś nam faceta! On<br />
już nie wróci! Nie wróci! Co z resztą wrzeszczących,<br />
tupiących kobiet z pretensjami?! I kto ci<br />
kazał, kretynko, łączyć ludzi w pary?! – wali mi<br />
w oczy z dwururki.<br />
Nikt nie kazał, fakt, pospieszyłam się, zapędziłam<br />
się w swojej misyjnej misji, zaplątałam<br />
się w swoją sutannę, ale to już nieważne, to już<br />
niepoważne, Anka wypala, ja się wypalam, ja<br />
się unoszę z dziurą w głowie, z dziurą w kieszeniach,<br />
z dziurawym sumieniem, moje<br />
strzępki fruwają nieznacznie, siadają na<br />
wykładzinie, na każdej dziewczynie, na<br />
wystylizowanych meblach i zwiotczałych<br />
ulotkach z niebieskim paskiem i żółtym<br />
kwiatkiem oraz napisem: Jesteś sam?<br />
Zmień ten stan!<br />
***<br />
Anka ze skupieniem wpatruje się w<br />
monitor. Ance nie należy przeszkadzać.<br />
Anka jest młoda. Anka w necie szuka miłości.<br />
Iza Smolarek – urodzona w czasach<br />
szalejących doktryn i ustabilizowanych<br />
kolejek do mięsnego, w którym można<br />
było nabyć mydło i enerdowskie buty.<br />
Pisarka, dziennikarka, animator. Stypendystka<br />
Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.<br />
Tworzy poetycko i kryminalnie.<br />
W „Portrecie” w 2006 roku wydała tomik<br />
„się lenienie”, który został dobrze przyjęty<br />
przez krytykę literacką. Ma kota na<br />
punkcie słów.
PORTRET25 - 131<br />
Paweł Zaremba<br />
* * *<br />
Odnajduję cię pod grubą<br />
warstwą czasu<br />
wyklinającą i złorzeczącą<br />
Zgiętą w pół-szukającą<br />
śladów na śniegu<br />
Krzyczącą w ścianę drzew<br />
– tak cię znajduję<br />
Wyrzuconą z jakiejś bajki<br />
przez złego czarownika<br />
i biegnącą z tego smutku<br />
boso po trawie<br />
Na powitanie pierwszego<br />
świtu w twoim życiu<br />
Wyciągam ręce<br />
Przed siebie<br />
w mgłę<br />
z twoich włosów wykręcam rosę<br />
Odnajduję cię w jednej kropelce<br />
mordowanej przez słońce<br />
Paweł Zaremba – ur. w 1982 r.; studiował<br />
filozofię i pedagogikę na UMK w<br />
Toruniu. Debiutował w „Undergruncie”<br />
i udzielał się też na rozmaitych wieczorach<br />
literackich organizowanych przez to<br />
pismo. Obecnie mieszka w Grudziądzu i<br />
pracuje dla jednej z komercyjnych stacji<br />
radiowych.
132 - PORTRET25<br />
Dagna Kądziela<br />
herbatnik<br />
czwarta rano<br />
telefon już nie karmi brzucha<br />
motylami<br />
myśli płyną oklepaną metaforą<br />
w głowie woda<br />
gotuje się na herbatę<br />
zieloną<br />
jak moje pojęcie o związkach<br />
pragnienie mistrza<br />
jeszcze nie czyni mnie Małgorzatą<br />
co najwyżej tą od Jasia<br />
Dagna Monika Kądziela - rocznik 1989,<br />
debiutowała w „Cogito”. Kilka jej wierszy<br />
ukazało się w „Antologii Postgeneracji”.<br />
Obecnie gromadzi materiały do swojej<br />
pierwszej książki.
PORTRET25 - 133<br />
Maciej Gierszewski<br />
Latawiec<br />
[...] Sycylia i świat były dla mnie jednym i tym samym<br />
(Elio Vittorini, „Sycylijska rozmowa”)<br />
Leżę plackiem na nadmorskiej plaży w Barcellonie.<br />
Plaża jest kamienista, na szczęście nie są to rzetelne<br />
kamienie, a kamyczki wielkości pestek od wiśni. Są<br />
ciemne, przez co plaża, na pierwszy rzut oka, sprawia<br />
wrażenie zapuszczonej, brudnej i zaniedbanej. Morze<br />
przede mną, parking samochodowy za mną. Z jednej<br />
strony słychać szum fal, z drugiej szmer podjeżdżających<br />
aut. Pierwszy jest nieustający, drugi pojawia się<br />
raz za razem. W oddali, prawie na wprost, majaczą<br />
Wyspy Eolskie. Po prawej, czyli na wschodzie, Przylądek<br />
Milazzo. Objadłem się zielonymi figami. Leżę<br />
plackiem, smażę się.<br />
Justyna siedzi nad brzegiem morza i za pomocą<br />
kamieni czyści sobie klapki, a potem płucze je w słonej<br />
wodzie. Następnie grzebie piętami w piasku przed<br />
sobą, żłobi podłużne rowki, bo, jak powiada, jest to<br />
najlepszy sposób pozbycia się zrogowaciałego naskórka,<br />
taki „naturalny pilling”, o czym się przekonała dwa<br />
lata temu na wakacjach w Grecji. „O, jakie będę miała<br />
gładkie, miłe w dotyku pięty”. Na jej twarzy maluje<br />
się skupienie, cała jest pochłonięta wykonywaną<br />
czynnością. Nie sprawia wrażenia znużonej. Po chwili<br />
zaczyna opowiadać, jak było w Grecji, jak z Karoliną<br />
i jej siostrą marnowały czas na plaży, która była dużo<br />
piękniejsza niż ta tutaj, bo była to „specjalna plaża dla<br />
turystów z zimnych krajów”.<br />
Plan na dzisiejszy dzień jest prosty i pozytywy zarazem:<br />
nie zwiedzamy Barcellony, będziemy cały dzień<br />
byczyć się nad morzem, będziemy się opalać, objadać<br />
owocami, spacerować, czytać, pływać. Musimy odpocząć<br />
po przygodach w Palermo. Należy zwolnić. Zresztą<br />
nasz przemądrzały przewodnik „Planuj. Zwiedzaj.<br />
Podróżuj” milczy o Barcellonie, nie wspomina o niej<br />
ani słowem, jakby nie istniała. Chociaż pewnie nie jest<br />
prawdą, że nie ma w tej miejscowości nic ciekawego<br />
do zwiedzania. Na tej wyspie każde miasto, miasteczko,<br />
o czym się już przekonaliśmy, ma swoją historię,<br />
zwykle ciekawą i zawiłą, która przetrwała do naszych<br />
czasów, zatrzymana w porozrzucanych kamieniach i<br />
zabytkach.<br />
„Spójrz – mówi do mnie Ania – miąższ<br />
zielonych fig wygląda tak mało apetycznie, jak<br />
takie czerwonobiałe glizdy, a jest taki pyszny.<br />
Gdy mu się przyglądam, to mam wrażenie, że<br />
za chwilę zacznie się ruszać, takim robaczkowym,<br />
wijącym ruchem. Jakby miał wyjść na zewnątrz”.<br />
Spoglądam na rozerwaną na pół figę,<br />
którą trzyma w palcach. Potwierdzam skinieniem<br />
głowy, podnoszę wzrok na jej piegowatą<br />
twarz. Przez chwilę nie mogę oderwać wzroku<br />
od jej roześmianych oczu. „Chcesz figę?”, pyta.<br />
Nie chcę, jestem objedzony.<br />
Nad głową słyszę furkot, jakby uparte trzepotanie<br />
ptasich skrzydeł. Spoglądam, to biały<br />
romb latawca. Jest to ładny latawiec, domowej<br />
roboty, a nie kupiony w supermarkecie z zabawkami.<br />
Obłożony białym pakowym papierem, na<br />
którym jest coś napisane, ma długi ogon, upleciony<br />
z czerwonych kokard. Zacząłem śledzić<br />
wzrokiem jego powietrzne poczynania, był<br />
prawie nade mną, nisko. Poruszał się z trudem,<br />
ślizgał w powietrzu, opadał, oddalał od brzegu,<br />
ale wciąż był niewysoko. Zrozumiałem, że wiatr<br />
od morza musi być za słaby, by unieść go daleko<br />
i wysoko. Chłopiec, może sześcioletni, który go<br />
razem z dziadkiem puszczał, był niepocieszony.<br />
Dziadek przejął od chłopca żyłkę latawca, zwinął<br />
ją trochę, latawiec znów był prawie nad moją<br />
głową, następnie ustawił się bokiem do brzegu,<br />
uniósł wysoko nad głowę, wyprostowaną lewą<br />
rękę, by szybkim ruchem ją zniżyć, zginając w<br />
łokciu, tak by prawie dotknąć kolan. Szarpał<br />
żyłką kilka razy, z daleka wyglądał komicznie.<br />
Latawiec nadal znajdował się nad moją głową,<br />
był jednak wyżej, dużo wyżej. Dziadek chce oddać<br />
żyłkę chłopcu. Jednak nie jest on już zainteresowany<br />
zabawą „latającym smokiem”.<br />
Przygląda się Ani i Justynie. Przygląda się<br />
z ciekawością i bez zażenowania. Nie mogę
134 - PORTRET25<br />
powiedzieć, że je podgląda, nie ma w jego zachowaniu<br />
sztuczności. Jego zainteresowanie jest<br />
żywe, a jego ciekawość kobiet naturalna Przechylił<br />
głowę i kiwa nią delikatnie, wygląda jak<br />
ptak, jak sroka, która podziwia lewym okiem<br />
swoje, zdobyte z wielkim trudem, świecidełka.<br />
Przysłuchuje się rozmowie, choć nie rozumie<br />
pewnie ani słowa, zresztą nie słowa go interesują,<br />
a ciała dziewczyn. Jestem pewien, że w tej<br />
chwili, mimo strojów kąpielowych, są dla niego<br />
całkiem nagie. Nie ma w jego zachowaniu,<br />
gestach, wzroku nic erotycznego. Może wydają<br />
mu się nieśmiertelnym wcieleniem nagości.<br />
Czymś, co będzie wspominał przez lata i dlatego<br />
stara się je zapamiętać takie, jakie są, bez<br />
dodatkowych kontekstów, bez wrogiego pożądania.<br />
Może za kilkadziesiąt lat opisze tę scenę<br />
tak jak ja teraz. Czy wspomni wtedy o mnie,<br />
świadku, niemym obserwatorze? A może w tej<br />
chwili jestem dla niego przezroczysty?<br />
Zazdroszczę mu. Zazdroszczę ufności. Zazdroszczę<br />
wiary. Wciąż zadaję sobie pytanie,<br />
dlaczego on potrafi tak patrzeć, a ja już nie.<br />
Dlaczego w nim jest wiara. Dlaczego w dorosłym<br />
mężczyźnie nie może przetrwać wiara<br />
i ufność sześcioletniego chłopca. Czy byłoby<br />
to zbyt niebezpieczne? Sześciolatek jest zdolny<br />
dostrzegać cuda w każdej rzeczy, każdym<br />
przedmiocie, każdej zabawie, każdym posiłku,<br />
potrafi je zobaczyć, przejrzeć na wylot i zrozumieć<br />
ich nagość. Wszystko jest dla niego naturalnym<br />
zjawiskiem. Jak na przykład teraz z<br />
ciał Ani i Justyny czerpie pewność swego bycia.<br />
Ponieważ jest teraz i tylko teraz. Jest tą chwilą.<br />
Śmierć może istnieje, widział ją przecież na<br />
pomarszczonej twarzy babci, gdy wynosili ją<br />
z domu w otwartej trumnie, ubraną w czarne<br />
koronki, ale to wspomnienie nie zagarnia, nie<br />
przekreśla jego pewności, jedynie utwierdza<br />
fot. archiwum <strong>Portret</strong>u<br />
w przekonaniu, że jest cały. Codziennie może<br />
wypuszczać latawce. Wystarczy trochę papieru,<br />
dwa lekkie patyki z balsy i żyłka, nic więcej,<br />
wiatr od morza wieje zawsze. Latawiec jest<br />
wołaniem, potwierdzeniem ufności, wyznaniem<br />
wiary. Wypuszczać go będzie tak długo, jak będzie<br />
miał wiarę. Ale później, potem zrozumie,<br />
że za rzeczami stoją inne rzeczy, które przysypuje<br />
szary popiół Etny.<br />
Dziadek ściąga latawiec na ziemię, składa<br />
parasol, zwija obozowisko, pakując wszystkie<br />
przedmioty do dwóch toreb, bez słowa łapie<br />
chłopca za rękę i prowadzi do samochodu.<br />
Chłopiec cały czas patrzy w naszym kierunku,<br />
nawet gdy samochód zaczyna odjeżdżać, nie<br />
może oderwać od nas wzroku. Macham mu<br />
ręką na pożegnanie, ale nie odmachuje, pewnie<br />
mnie nie widzi. Zbliża się sjesta. Powoli plaża<br />
się wyludnia, oprócz nas zostają dwie osoby,<br />
które potem, gdy upał staje się nie do wytrzymania,<br />
również odchodzą. Wciąż czuję się<br />
objedzony. Kładę się na plecach, przykrywam<br />
twarz koszulką. Zasypiam. Śni mi się, że jestem<br />
chłopcem, że mam pięć lat, że jestem z mamą<br />
i jej koleżanką na plaży nad Jeziorem Charzykowskim,<br />
że biegam nago, że bawię się nadmuchaną<br />
dętką od samochodu, że łapię cierniki w<br />
strumyku, który wpływa do jeziora, że z pomostu<br />
wchodzę do łódki, że ktoś podaje mi zieloną<br />
figę.<br />
Maciej Gierszewski - ur.<br />
1975, poeta, były redaktor<br />
naczelny „Pro Arte”.<br />
Wiersze publikował m.in.<br />
w: „Kresach”, „Studium”,<br />
„Kwartalniku Artystycznym”,<br />
„Pograniczach”,<br />
„Toposie”, „Czasie Kultury”,<br />
„Kursywie”, „LiteRacjach”,<br />
„Lampie i Iskrze<br />
Bożej”. Opublikował arkusz<br />
poetycki pt. „podrabiane<br />
przepaście” (Brzeg 2003),<br />
debiutował tomem wierszy<br />
pt. „Profile” („<strong>Portret</strong>”,<br />
Olsztyn 2006). Prowadzi<br />
antologię oniryczną: www.<br />
outremer.blog.pl. Mieszka<br />
w Poznaniu.
PORTRET25 - 135<br />
Marcin Włodarski<br />
* * *<br />
Odwieczne pytanie<br />
jak opisać niebo piekło<br />
wzlatujące łabędzie<br />
i inne cuda<br />
jak opisać ciebie<br />
na przykład twoje stopy<br />
jeśli w końcu łabędzie opadną<br />
na piekło zasłuży<br />
pierwszy lepszy<br />
a ty nie będziesz mogła<br />
o własnych siłach się obudzić<br />
i podreptać niezgrabnie<br />
ze starością swoją na biodrach<br />
uroczo jak niegdyś moja babcia<br />
powąchać wszystko poczuć<br />
niebo objąć samotne bez ciebie<br />
odpowiedzieć na każde pytanie<br />
Mąż<br />
Mam wyższe wykształcenie i pracę zgodną z nim<br />
mieszkam w zapadłej dziurze i cieszę się<br />
uznaniem kilku pijanych chłopaków<br />
reszta ma mnie za jebniętego poetę nauczyciela<br />
którego ojciec grzeje wódę po kilka tygodni<br />
są jeszcze inni ale nie wiem co myślą.<br />
Mam do sprzedania kawalerkę<br />
siedemnaście metrów kwadratowych<br />
której nikt nie chce kupić bo wszyscy ludzie<br />
cenią sobie przestrzeń życiową<br />
oni nie wiedzą nic na temat<br />
przestrzeni życiowej nie wiedzą<br />
że to zależy od głowy.<br />
Mam żonę i komputer wysokiej klasy<br />
kupiliśmy też kanapę i fotele żeby przyjezdni<br />
goście mieli gdzie spać i ruchać się<br />
jeździmy Volkswagenem Polo i gadamy o śmierci<br />
która kiedyś nadejdzie i że boimy się jej<br />
później podszczypujemy się zwalniam<br />
i skręcamy na pizzę. Bywa smacznie.
136 - PORTRET25<br />
Gady cholerne<br />
Jestem trujący<br />
zabawki którymi się bawiłem<br />
miały urywane głowy<br />
zabawki moich kolegów<br />
też miały urywane głowy<br />
oni też są trujący<br />
nie przeczytałem<br />
Reduty Ordona<br />
nikt nie przeczytał<br />
wszyscy byli trujący<br />
wpędzali do grobu<br />
obdzierali ze skóry<br />
mieliśmy już czternaście lat<br />
i nie byliśmy patriotami<br />
nie mieliśmy rąk i mózgów<br />
zamiast papieża<br />
mieliśmy pijanych ojców<br />
w miejsce wideo<br />
rozbierające się w piwnicy<br />
trujące koleżanki<br />
do dziś podoba nam się<br />
nasze trujące życie.<br />
Marcin Włodarski – ur. w 1976 r., mieszka<br />
w Suszu. Autor dwóch tomów wierszy:<br />
„Sommy” (2002) i „Po własnych śladach”<br />
(2005). Zajmuje się działem<br />
poezji w „Portrecie”.
PORTRET25 - 137<br />
Jarosław Czechowicz<br />
Epitafium dla Szymona<br />
Śmierć przyjaciela jest bolesną traumą, której<br />
cień pozostaje w duszy na zawsze. Z tym<br />
tragicznym zdarzeniem można mierzyć się na<br />
różne sposoby. Najczęstszym z nich jest utrwalenie<br />
w pamięci żywych wspomnień, zezwolenie<br />
na to, aby człowiek, którego już nie ma, nadal<br />
trwał w myślach i w sercu. Pożegnać zmarłego<br />
przyjaciela, to oddać mu hołd. Można wygłosić<br />
mowę pogrzebową. Można zamówić nekrolog<br />
i powiadomić świat o swoim cierpieniu. Można<br />
także napisać o zmarłym książkę, w której<br />
bez zbędnego sentymentalizmu, ale z dużą dozą<br />
subtelności i finezji, pozostawi się go nadal w<br />
świecie żywych, nadając mu byt literacki i budując<br />
jednocześnie „pomnik trwalszy niż ze spiżu”.<br />
Hubert Klimko-Dobrzaniecki napisał książkę<br />
o człowieku, którego życie będzie trwać nadal<br />
w każdym czytelniku, który z uwagą przeczyta<br />
„Kołysankę dla wisielca”. Ta z pozoru prosta, a<br />
jednocześnie nasycona wielością znaczeń i uniwersalnych<br />
myśli, opowieść pomaga pamiętać<br />
Szymona Kurana jako człowieka wyjątkowego,<br />
a w swej wyjątkowości jednocześnie prostego i<br />
zwyczajnego.<br />
Kompozytor, muzyk, skrzypek jazzowy. W<br />
roku 1984 wygrał konkurs na drugiego koncertmistrza<br />
w Islandzkiej Orkiestrze Symfonicznej<br />
w Reykjaviku. To spowodowało, iż jego drugą<br />
po Polsce ojczyzną stała się daleka Islandia.<br />
Chłodna wyspa, na której narodziła się gorąca<br />
i żarliwa przyjaźń między autorem „Kołysanki<br />
dla wisielca” a wrażliwym muzykiem, którego<br />
wrażliwość nie pozwoliła na to, by dłużej<br />
mierzył się z brutalnym światem. Nawet tam,<br />
gdzie ten świat wydaje się mniej surowy, gdzie<br />
żyje się w swoim własnym, odizolowanym od<br />
reszty ludzkości tempie i rytmie. Klimko-Dobrzaniecki<br />
napisał książkę o bliskiej mu osobie<br />
i bliskiej ziemi. Chociaż Szymon jest postacią,<br />
wokół której rodzą się kolejne wątki tej osobliwej<br />
historii, to także Islandia jest niemym, choć<br />
wyraźnie sportretowanym, bohaterem „Kołysanki”.<br />
Ścisłą więź, jaką stworzyły w wyobraźni<br />
losy Kurana i sama wyspa, autor podkreśla, gdy<br />
mówi o twórczości Szymona i o fatalistycznym<br />
dualizmie, jaki spowodował jego tragiczny koniec<br />
życia, a w konsekwencji napisanie książki:<br />
„To była muzyka dwubiegunowa, podobnie<br />
jak osobowość Szymona, jak jego przypadłość<br />
bezlitośnie sklasyfikowana w leksykonie chorób<br />
psychiatrycznych. Wielkie wzloty i wielkie<br />
upadki. Euforia i depresja, plus i minus, góra i<br />
dół, życie i śmierć. W nim i w jego muzyce nie<br />
było środka. Morze i zaraz góry. Tak jak w krajobrazie<br />
Islandii”.<br />
Ten literacki hołd dla muzyka jest jednocześnie<br />
barwną i przekonującą opowieścią o losach<br />
emigrantów odnajdujących swój azyl na odciętej<br />
od świata wyspie, która staje się ich nowym<br />
domem. Islandia jest swoistym mikroświatem<br />
i oswojonym przez wszystkich w jednakowym<br />
stopniu terenem. Podczas krótkiego spaceru<br />
można bowiem zajrzeć w okna domu premiera,<br />
by po chwili znaleźć się przy publicznych szaletach,<br />
od których znowu jest niedaleka droga do<br />
centrum miasta, gdzie codziennie można widzieć<br />
te same twarze mijane na ulicach. Islandię<br />
oswaja nie tylko sam autor i jego przyjaciel,<br />
ale także wielu skrajnie od siebie różnych ludzi,<br />
których jednoczy, wycisza i uspokaja rytm życia<br />
na wyspie gejzerów, długich polarnych nocy i<br />
równie długich, słonecznych dni. Poznajemy<br />
więc ekscentrycznego chorwackiego malarza<br />
Bora, który systematycznie i skutecznie urozmaica<br />
życie znajomym swoimi szalonymi pomysłami,<br />
a w wolnych chwilach karmi oswojoną<br />
orkę. Możemy przeczytać dramatyczną historię<br />
życia Skalp, wyjaśniającą etymologię przydomku<br />
nadanego dziewczynie przez autora. Przedstawi<br />
się nam Niemka Helga, zwolenniczka<br />
życia uporządkowanego, uwikłana w romans z<br />
Borem. Dowiemy się również, w jakich okolicznościach<br />
autor poznał swoją przyszłą żonę<br />
i matkę urodzonego w Islandii syna.<br />
Każda z tych postaci, podobnie jak sam autor,<br />
poszukuje własnego miejsca na maleńkiej<br />
wyspie. Z różnych życiowych powodów stała<br />
się ona ich kryjówką i miejscem, w którym<br />
odpoczywają od bolesnej przeszłości przeżytej<br />
na odległym kontynencie. Każda z tych osób<br />
zapisuje się trwale w pamięci Klimko-Dobrzanieckiego<br />
i pozwala mu piękniej opowiedzieć<br />
historię Szymona, który mógł funkcjonować w<br />
rzeczywistym świecie głównie dzięki kontaktom<br />
z przyjaznymi mu ludźmi. Autor dokładnie<br />
wywołuje z pamięciowej kliszy obrazy zdarzeń<br />
i wspomnianych ludzi, których zarejestrował
138 - PORTRET25<br />
kiedyś przypadkowo a niezwykle wyraźnie. I<br />
najważniejsze jest to, iż owa przypadkowość<br />
nabiera głębszego sensu i że to właśnie Islandia<br />
nadaje taki sens. Jak sam autor pisze: „Okazuje<br />
się, że pewne miejsca i sytuacje, pewni ludzie,<br />
zainteresowania, gusta potrafią się zbiec nawet<br />
na końcu świata”. Wspomnienia miejsc, sytuacji<br />
i ludzi budują tę chwytającą za serce opowieść,<br />
która tak naprawdę niesie w sobie ogromny<br />
smutek, ale snuta jest z subtelnym wyczuciem<br />
taktu i została ubarwiona specyficznym poczuciem<br />
humoru, budującym chwilami groteskowy<br />
i zwyczajnie zabawny obraz minionych zdarzeń.<br />
„Kołysanka dla wisielca” to także próba<br />
zmierzenia się z cudzym samobójstwem, próba<br />
zrozumienia tego czynu i pogodzenia się z<br />
faktem, iż drugi człowiek – trawestując to, co<br />
napisał Hermann Hesse w „Wilku stepowym”<br />
– nie daje się pokonać przez samo życie, tylko<br />
ginie z własnej ręki. Autor wydaje się rozumieć<br />
rozpaczliwy czyn przyjaciela. „Teraz wiem, że<br />
samobójcy to ludzie całkowicie wolni, a tym samym<br />
nieposłuszni, to odważni wariaci, którzy<br />
sami wybierają swoje miejsce i czas, ubiegają<br />
Pana Boga, prowadzą z Nim jeden do zera”. I<br />
ten odważny wariat nadal gra swoją muzykę<br />
w „łubinowym morzu”, jakie pokazał kiedyś<br />
swemu przyjacielowi i które stało się miejscem<br />
intymnego rozstania dwóch mężczyzn, których<br />
dzieliło tak wiele, a łączyło zamiłowanie<br />
do estetycznego piękna, odzwierciedlającego<br />
się w Islandii. Ta Islandia, o której Klimko-<br />
Dobrzaniecki tak sugestywnie pisał w swoim<br />
debiutanckim „Domu Róży” i której w „Kołysance...”<br />
nadał swoistą tożsamość. Tylko dzięki<br />
Islandii i niezatartym wspomnieniom mógł on<br />
obdarzyć nas tak urokliwą i zajmującą opowieścią.<br />
Opowieścią wyszeptaną wręcz do ucha. Bo<br />
po co głośno mówić o tym, który teraz już śpi,<br />
a którego snu przerywać nie należy. Można o<br />
nim tylko w ciszy pisać, a literackie epitafium<br />
oddać w ręce tych, którzy docenią siłę tęsknoty<br />
i nieukojonego żalu po stracie przyjaciela.<br />
Hubert Klimko-Dobrzaniecki,<br />
Kołysanka dla wisielca,<br />
Wyd. Czarne,<br />
Wołowiec 2007.
PORTRET25 - 139<br />
Joanna Szydłowska<br />
Fantom nowego pogranicza<br />
Będę protestować przeciw umieszczaniu<br />
tej książki li tylko w kontekście oficjalnie<br />
„tradycyjnie skomplikowanych” stosunków<br />
polsko-niemieckich. Niechaj tę problematykę<br />
podejmują światli dyplomaci, niechaj rozpisują<br />
w różnych wariantach zaprawieni w bojach<br />
retorycznych publicyści i wcielają w życie natchnieni<br />
szlachetną ideą orędownicy wszelkiej<br />
maści pojednań. „Obwód głowy”, jak na zbiór<br />
reportaży przystało, za nic ma moc generalizacji<br />
i „waży sobie lekce” presję uogólnienia. Rasowy<br />
reporter zawsze pochyla się nad szczegółem,<br />
nad z pozoru nic nieznaczącym drobiazgiem, by<br />
z tej mgławicy faktograficznych ułamków sklecić<br />
zajmującą historię: zawsze o człowieku – a<br />
nie o polityce, ekonomii czy historii. Włodzimierz<br />
Nowak – nie nowicjusz przecież w pejzażu<br />
polskiego reportażu – realizuje tę technikę<br />
mistrzowsko.<br />
Spoiwem tematycznym i problemowym<br />
zbioru Włodzimierza Nowaka nie są stosunki<br />
polsko-niemieckie jako takie, ale fantom pogranicza,<br />
z wszystkimi tego pojęcia konsekwencjami.<br />
Nie bez racji autor w jednym z tekstów<br />
(„Brzegi coraz bliżej, rybka daleko”) przywołuje<br />
zbiór reportaży Mariana Brandysa. I choć nie<br />
wymienia tytułu, to miłośnicy piśmiennictwa<br />
dokumentarnego wiedzą, że chodzi tu o klasykę<br />
spod znaku szlachetnych w formie reportaży ze<br />
zbioru „O królach i kapuście”. Marian Brandys<br />
przemierzał polskie szlaki przygraniczne w<br />
nowiu nastającej epoki gomułkowskiej (1959),<br />
zapowiadającej przezwyciężenie traumy epoki<br />
pieców, ale i coraz bardziej dystansującej się<br />
wobec zdobyczy Października. Przyszły autor<br />
„Końca świata szwoleżerów” chciał dostrzec<br />
w tej wyraźnie zorientowanej geopolitycznie<br />
przestrzeni pogranicza symptomy oczekiwanej<br />
stabilizacji politycznej i wytęsknionego zakorzenienia<br />
tysięcy nowych mieszkańców Nowych<br />
Ziem. Poszukiwał znaków zamknięcia czasów<br />
wojny i wznosił (ugruntowywał) mity fundacyjne<br />
przesuniętego na zachód młodego państwa.<br />
Ze względów oczywistych w narracji Brandysa<br />
nie znajdziemy śladów schizofrenicznego rozdarcia<br />
między retoryką oficjalnych mitów „odwiecznie<br />
polskiego, piastowskiego Zachodu” a<br />
kultywowaną w domowym zaciszu pamięcią<br />
utraconych przestrzeni na Kresach. Po półwieczu<br />
owo Brandysowe zacięcie historyczne czytać trzeba<br />
ze świadomością raf, które autor musiał inteligentnie<br />
wymijać poruszając się w sferze newralgicznej<br />
realności polsko-niemieckiego sąsiedztwa.<br />
W zbiorze Włodzimierza Nowaka nie zostało<br />
nic z tamtej obserwacji pogranicza. Dziś nikt już<br />
nie uzurpuje sobie praw do rejestracji piastowskich<br />
orłów na fasadach ratuszy i kamienic; ograniczoną<br />
nośność posiadają ikony obrońców polskiego<br />
trwania na rubieżach, strzegących przed „nawałą<br />
germanizacyjną” polskiego języka i obyczaju. Bo też<br />
zmieniło się pogranicze.<br />
Za jeden z najciekawszych aspektów interesującego<br />
nas tomu uznać należy utrwalenie momentu<br />
transformacji pogranicza polsko-niemieckiego,<br />
bądź jak chcą niektórzy badacze – inicjacji<br />
pogranicza po 1989 r. „Obwód głowy” pokazuje pogranicze<br />
nowe, ale kultywujące pamięć przeszłości.<br />
Niczym kadry taśmy filmowej przesuwają się przed<br />
naszymi oczami ponure obrazy nieprzepuszczalnej,<br />
porytej zasiekami, bezludnej strefy pogranicza. Na<br />
martwotę przestrzeni nakładały się reglamentowane,<br />
fasadowe kontakty między Polską a bratnią<br />
NRD. A pośród tego wszystkiego, a może na przekór<br />
wszystkiemu – ludzie – homo transgressivus. Ci,<br />
od zawsze umiejący omijać graniczne przepisy, na<br />
przekór retoryce oficjalności żyjący w zadziwiającej<br />
symbiozie ponadgranicznej (transgranicznej): „Na<br />
Nysie kończyła się Polska i świat, więc po co komu<br />
niemiecki” (s. 49) – wspominają dawne realia bohaterowie.<br />
Dopiero otwarcie granicy na skutek wejścia Polski<br />
do Unii wygenerowało autentyczny efekt pogranicza,<br />
doprowadziło do znaczących transformacji<br />
w sferze socjalnej, demograficznej, ekonomicznej,<br />
gospodarczej, kulturowej. To niezwykle łakomy<br />
kąsek dla badań socjologicznych – nie bez racji w<br />
instytutach uniwersytetów powstają już katedry i<br />
zakłady socjologii pogranicza. Pióro Włodzimierza<br />
Nowaka rejestruje te przemiany, ale odżegnuje<br />
się od jakichkolwiek podsumowań. Nowak wie, że<br />
wszystko tu znajduje się wciąż in statu nascendi i to<br />
właśnie jest największą wartością pogranicza.<br />
Nowe pogranicze w ujęciu Włodzimierza Nowaka<br />
nie jest ani piękne, ani brzydkie; ani raj to, ani<br />
piekło – autor odżegnuje się od kategoryzacyjnej
140 - PORTRET25<br />
perspektywy waloryzacyjnej. Alternatywne obrazy<br />
„przygranicznego raju” i „kurewskiego miasta” nie<br />
wykluczają się. Bo też „Obwód głowy” pokazuje po<br />
prostu inspiracyjną i kreacyjną moc pogranicza. To<br />
fenomen przestrzeni generującej postawy dynamiczne,<br />
przedsiębiorcze, fantazyjne, nierzadko ryzykowne.<br />
Wirtuozeria techniki narracyjnej sprawiła,<br />
że i odbiorcy zapominają „obruszyć się”, „fuknąć”,<br />
„pogniewać”. A dzieje się tak, mimo iż portretowani<br />
bohaterowie są nierzadko trochę „felerni”. Nie<br />
romansują bynajmniej z prawem i policją, z desperacją<br />
omijają patrole graniczne, notorycznie łamią<br />
przepisy, pielęgnują nielegalne interesy, trudnią się<br />
nierządem i z upodobaniem klną. A jednak przekonują<br />
nas do siebie, w przedziwny sposób cenimy ich<br />
determinację. Juma, tak jak i inne obszary patologii<br />
strefy pogranicza, wielokrotnie była przedmiotem<br />
opisu socjologów. Nowak wie, że ten wizerunek ma<br />
się nijak do kolorowych zdjęć z markowych folderów<br />
promujących wymianę transgraniczną czy dokumentujących<br />
intelektualną prężność środowiska<br />
Uniwersytetu Europejskiego Viadrina. Ale to także<br />
część prawdy o tej przestrzeni.<br />
Autor konsekwentne ośmiesza mity, stereotypy<br />
i mody – różnego autoramentu. Może to być<br />
lament eurosceptyków lub laudacja euroentuzjastów<br />
(vide „Dwie siwiutkie euroobywatelki siedzą<br />
na euroławce pod eurodrzewem”, s. 41). Dostaje<br />
się ikonom antyheroicznego Szwejka i posłusznego<br />
żołnierza Wehrmachtu. Desakralizacji podlega<br />
nawet szlachetna i stosunkowo świeża legenda<br />
pomocy humanitarnej początków „Solidarności”.<br />
Także w warstwie fabularnej i stylistycznej Nowak<br />
inteligentnie funkcjonalizuje ograne konwencje.<br />
Tak dzieje się ze schematem ckliwej podróży sentymentalnej<br />
do małej ojczyzny, z szekspirowską<br />
sztampą miłości ponad podziałami (stanowymi i<br />
etnicznymi), z fabularyzacją dezercji z Wehrmachtu.<br />
Pod piórem Włodzimierza Nowaka schemat<br />
uzyskuje nową jakość. Wielką zasługą autora jest to,<br />
że z przykurzonej rekwizytorni wydobył określone<br />
tematy i motywy, i pokusił się o ich adaptację na<br />
gruncie literatury dokumentarnej. Wątki te, mimo<br />
iż piekielnie atrakcyjne fabularyzacyjnie – z czego<br />
korzystała przez lata kultura popularna (vide Kapitan<br />
Kloss i dzielni chłopcy z czołgiem) – straszyły<br />
widmem emocjonalnej łatwizny i nie poddawały się<br />
rudymentom intelektualnej konceptualizacji, nie<br />
mówiąc już o kategoryzowaniu schematów literatury<br />
popularnej w kategoriach prawdy i fałszu. Ale<br />
Nowak, poruszając się na gruncie literatury dokumentarnej,<br />
nie musi dbać o pozory prawdziwości.<br />
Najdalej posunięte nieprawdopodobieństwa fabuły<br />
są prawdziwe, bo uprawomocnia je status gatunku<br />
reportażowego. Tyle i aż tyle.<br />
Nowak opowiada traumatyczne historie<br />
wojenno-okupacyjne jakby jeszcze raz, jakby na<br />
przekór istniejącej obfitej literaturze. Lebensborn,<br />
tortury, eutanazja – to hasła, które odsyłają<br />
do konkretnych tytułów i autorów z klasyką<br />
Szmaglewskiej i Nałkowskiej na czele. „Obwód<br />
głowy” dokumentuje – pozornie tylko banalny<br />
fakt – „trwania wojny” w psychice jej ofiar i<br />
ustawicznej aktualności zdarzeń sprzed sześćdziesięciu<br />
lat. Przed Nowakiem robili to i Cezary<br />
Chlebowski, i Marian Brandys, i Krzysztof<br />
Kąkolewski. W „Obwodzie głowy” autor nie<br />
boi się sięgnąć po frenezję i makabrę. Powstają<br />
opisy wstrząsające estetycznie i poruszające<br />
moralnie, także dlatego, iż dotyczą obserwacji z<br />
obu stron barykady.<br />
Ale najlepsze reportaże to takie, które zaskakują<br />
w warstwie informacyjno-poznawczej.<br />
Najdoskonalszym tego przykładem jest<br />
reportaż „Noc w Wildenhagen”: porażający w<br />
warstwie treściowej, świetny dramaturgicznie,<br />
żonglujący regułami konwencji narracyjnych.<br />
To tekst szalenie empatyczny, egzemplifikujący<br />
skrajne emocje bohaterów, a przy tym wzorcowo<br />
realizujący zasady etyki zawodowej w kwestii<br />
szacunku wobec opisywanego człowieka.<br />
Włodzimierz Nowak,<br />
Obwód głowy,<br />
Wyd. Czarne,<br />
Wołowiec 2007.
Bernadetta Żynis<br />
PORTRET25 - 141<br />
Bez słowa, bez słowa - ani rusz<br />
Po ciepłym przyjęciu francuskiego tłumaczenia<br />
powieść „Tworki” została wznowiona i<br />
wydana w Polsce po raz drugi (pierwsze wydanie<br />
– 1999 rok). Nie jest to jednak powieściowy<br />
debiut Marka Bieńczyka. Znamy jego wcześniejszy<br />
„Terminal” (również wydany dwukrotnie<br />
– 1994 i 1998 rok, i też przetłumaczony na<br />
język francuski).<br />
Tego pracownika IBL-u można kojarzyć<br />
rownież z badaniami literackimi („Czarny<br />
człowiek. Krasiński wobec śmierci”), badaniami<br />
nad melancholią („Melancholia. O tych, co<br />
nigdy nie odnajdą straty” i „Oczy Dürera. O<br />
melancholii romantycznej”), z felietonami dotyczącymi<br />
wina („Kroniki wina” 2001), a także z<br />
tłumaczeniami z literatury francuskiej (Barthes,<br />
Kundera, Cioran, Baudelaire, Proust). Z pewnością<br />
jeszcze parę ważnych szczegółów w życiorysie<br />
tego niezwykle ciekawego pisarza by się<br />
znalazło, ale my poprzestańmy na tym. Już tej<br />
wyliczanki wszak wystarczy, by przewidzieć nieśmiało,<br />
że to szerokie spektrum zainteresowań<br />
i działalności wpłynie na kształt powieściowego<br />
świata. I tak będzie – eseistyka, felieton, fabuła,<br />
dyskursywność… Eklektyzm, który składa się<br />
na to, co nazywamy postmodernizmem. Bo i też<br />
zaliczany jest Bieńczyk do pisarzy postmodernistycznych.<br />
Powiedzieć jednak by można, że to<br />
postmodernizm melancholijny, taki, co szuka<br />
straty, której nigdy nie odnajdzie, taki, który<br />
nie czując gruntu pod nogami, oprze się na ruchomym<br />
lądzie słowa, taki, co widząc, że nicość<br />
nas otacza, zrezygnowany będzie jej ulegał nie<br />
ulegając. Bo jest coś wielkiego w tym zmaganiu<br />
się z nicością, w tym wybieraniu słów, w tkaniu<br />
opowieści, choć pod nimi pustka, jest coś wzruszającego<br />
w trwaniu przy tej świadomości, że<br />
nawet gdy są słowa, to i tak obok „utrata”.<br />
Od czego zaczyna się ta opowieść? Wcale<br />
nie od tego, że „Jurek ogórek kiełbasa i sznurek”<br />
dostał pracę w buchalterii szpitala psychiatrycznego<br />
w Tworkach w pamiętnym 1943 roku,<br />
kiedy to prześladowania hitlerowskie osiągały<br />
swoje apogeum (a i tak jeszcze nie osiągnęły),<br />
ani od tego, że zobaczył „dziewczę cud miód” i<br />
zachwycił się jej niesłowiańską bynajmniej urodą,<br />
ani od tego, że potem pojawił się ten „inny”,<br />
Olek, piłkarski mistrz, co Cracovii strzelił gola<br />
w pucharze, a na dodatek „bardziej amerykański<br />
był”. Tak dobrze zapowiadający romans, musiał<br />
się skomplikować (a w każdym razie starał się<br />
o komplikacje dla podniesienia adrenaliny i<br />
obudzenia czytelniczej ciekawości, bo romans<br />
romansem, a czytelnik i ekonomia swoją drogą…).<br />
Tak więc wcale nie od tego, bo każdy wie<br />
już, że: „Tak, na początku było pismo, niezbyt<br />
ładne…” (s. 7). I że „nie spieszyły się słowa do<br />
kropki” (s. 7). Więc trzeba było jakoś je poskładać<br />
i co z tego, że do tej kropki, która wcale<br />
niczego nie kończy.<br />
„Teraz szyny są szersze…” (s. 11) - mimochodem<br />
zauważa narrator, który snuje swą opowieść<br />
„z dzisiaj” (już dawno po wojnie, a przecież<br />
wciąż sytuujemy się wobec niej). Nasz opowiadający<br />
jeździ co „wtorek, więc do Tworek” i tam<br />
na szpitalnej ławeczce, na laptopie wystukuje<br />
tę historię, co jest niczyja (może tylko jego), a<br />
zaczęła się „od pisma”, od znalezionego listu,<br />
do którego trzeba było dorobić wszystko inne<br />
– jakiś inny początek i jakiś inny koniec – jakieś<br />
usprawiedliwienie dla tej korespondencji i dla<br />
naszego nieustannego głodu historii, głodu powieści,<br />
który nie opuszcza nas nawet w obliczu<br />
końca światów. Dla naszego „Dlaczego?”<br />
Jest wojna, hitlerowskie Niemcy pogrążają<br />
się w szaleństwie, a z nimi cały świat, wszyscy<br />
ludzie, kto jeszcze żyw. Jest wojna, ale i młodość,<br />
i apetyt na piękno, i zabawę, i kochanie, i<br />
pracę, i jedzenie, i życie. Więc jakby na przekór<br />
traceniu tego, co mija, bo i tak musi, młodzi ludzie<br />
żyją – najpiękniej jak umieją, tak pięknie,<br />
jak tylko sobie można marzyć z kiedyś, z przyszłości,<br />
z własnej „starości”, że tak mogła wyglądać<br />
młodość wcale nie „durna i chmurna”, ale<br />
„sielska, anielska”. Bo i świat kreowany mozolnie<br />
przez narratora tak się jawi – jak marzenie o<br />
pięknym, młodym życiu, o tym, że możliwa jest<br />
taka ekspresja piękna i radości, entuzjazmu, miłosnego<br />
zapatrzenia, że nic – także wojna – nie<br />
są w stanie temu przeszkodzić. W oczach młodych<br />
bohaterów nawet niemieccy strażnicy są<br />
jedynie poczciwi. Bezradni wobec entuzjazmu<br />
sami pozwalają się w jakiś sposób nim zarazić.<br />
Sonia, choć to nie z jej perspektywy toczy<br />
się historia życia (i śmierci), wydaje się ucieleśnieniem<br />
tego, co piękne, młode, szczere, spontaniczne.<br />
Swym wdziękiem oczarowuje wszystkich<br />
dookoła, dla niej podejmuje się najbardziej<br />
ryzykowne działania, ona dostaje najlepsze<br />
nagrody. Można by rzec, że swym wdziękiem<br />
zaczarowuje świat i ludzi. Z pewnością nar-
142 - PORTRET25<br />
rator rysuje ją idealną kreską. Soni nie sposób<br />
nie lubić, nie kochać jej, nie pragnąć. Jej można<br />
tylko pożądać – jako kobiety, przyjaciółki, pracownika.<br />
I choć świat zrodzony w wyobraźni<br />
narratora nie przekonuje mnie właśnie dlatego,<br />
że nazbyt wyidealizował postacie bohaterów, to<br />
dobrze, uważam, stało się, że mechanizm, który<br />
pchnął Sonię w stronę „tej drogi, tej decyzji”,<br />
pozostaje niewyjaśniony. Pozostał tajemnicą, a<br />
dzięki temu osnową tej opowieści, węzłem tej<br />
historii.<br />
Otóż w apogeum swojego powodzenia, ze<br />
wszech stron doświadczanej sympatii, w niepojęty<br />
dla jej przyjaciół sposób „ona się zgadza<br />
i [...] całą sobą, skupioną w okrzyku, pokornie<br />
i śmiało, ze zgrozą i spokojem staje, jak tylu<br />
przed nią do drogi” (s. 9). „Sonia niedosiężna,<br />
nadto więc kobieca” (s. 30) robi coś przeciwko<br />
sobie, przyjaciołom, swojej miłości, przeciwko<br />
instynktowi życia i przeżycia za wszelką cenę.<br />
I ta jej decyzja nie została wyjaśniona. Mimo<br />
starań, mimo drobiazgowej próby odtworzenia<br />
dżemu z brukwi i wodnistej zupy, kenkarty i policyjnej<br />
godziny. Świat przedstawiony wyraźnie<br />
rozpada się na dwie części – tę piękną, młodą,<br />
zakochaną, szczęśliwą i tę, która huczy echem<br />
na horyzoncie. I nawet jeśli na początku tylko<br />
„wariatom” to echo przeszkadza, dotrze ono i<br />
do bohaterów, którzy chcieliby za cenę opowieści<br />
uratować się od śmierci. I tak sobie myślę, że<br />
Sonia, właśnie dlatego, że jest tak piękna i tak<br />
pięknie żyje, nie może tkwić w tym kłamstwie,<br />
w tej nieuczciwości, która przecież nie jest ani<br />
jej kłamstwem, ani jej nieuczciwością, ale jakoś<br />
stała się i jej. Jest tak „nadto”, że nie może być<br />
byle jak, na niby, może być tylko „naprawdę”.<br />
Sonia jest taka, jaki mógłby być świat (s. 35), ale<br />
on taki nie jest i nie chce być, świat układa się w<br />
inną historię. Można rzec – c`est la vie – trzeba<br />
umierać. I zdaje się, że to jedyne fatum, któremu<br />
ulegamy – my tu i oni tam. „I była ich szóstka”<br />
(s. 39), a nawet więcej, bo jeszcze Marcel z<br />
żoną i jej siostrą, którzy przepadli w Polskim<br />
Hotelu, i mama Jurka… „I była ich szóstka”, a<br />
potem już tylko mniej i mniej. „Utrata odejmuje<br />
cośkolwiek od ładnej całości” (s. 20).<br />
Przemysław Czapliński, analizując powieściopisarstwo<br />
Bieńczyka, uplasował je po stronie<br />
nieepickiego modelu prozy, czyli powieści<br />
siebie świadomych, metafikcyjnych, eksponujących<br />
swą literackość, chętnie nawiązujących<br />
do innych utworów za pomocą cytatów, aluzji,<br />
pastiszów… Tak jest i w „Tworkach” – narrator<br />
dyskretnie, a przecież dokonuje dekonstrukcji<br />
iluzji mimetyczności, zwraca uwagę na budulec<br />
świata przedstawionego – i za pomocą „Jurka<br />
sznurka, burka, Jurka w pół nurka, Jureczka<br />
smuteczka, Jureczku w porządeczku”, i z powodu<br />
licznie używanych cytatów, i nawiązań<br />
do literatury, i z powodu liryzmu opisów. Ale ta<br />
deziluzja jest podtrzymywana też dzięki temu,<br />
że Jurek składa wierszyki: „Pierwszy dzień pracy,<br />
drugi dzień uniesienia. Sonia wyzwala fale<br />
wzruszenia” (s. 33), które sprawiają, iż wersy w<br />
wierszach same mu się rozpadajają „średniówką<br />
dokładnie na środku” (s. 31). I są jeszcze dyskusje<br />
z Antyplatonem o zasadności (i jakości)<br />
pisania dziś. A dziś stać nas jedynie na „pisadła”,<br />
na utwory, które są zapisem rozpadającego<br />
się sensu, rozpadającej się formy i formuły,<br />
pisadła, na które składają się dość przypadkowo<br />
poskładane słowa: „od braku powszechnego referenta<br />
wiruje oberwana oś ziemi” (s. 45). Stać<br />
nas jedynie na „rymy” pacjenta szpitala w Tworkach…<br />
Jureczkowi smuteczkowi nie spodobały<br />
się teorie Antyplatona, ale czy „jego”, „Jurka<br />
mazurka”, historia całkiem podobnie nie rozpadła<br />
się z braku sensu, czy jego i Soni, i Olka, i<br />
Marcela… historie nie rozsypują się jak koraliki<br />
z pękniętej nitki. Tkać opowieść, tkać, ale nici,<br />
czy tego chcemy, czy nie – rwą się i rwą, kłam<br />
zadając możliwościom spełnienia naszych pragnień,<br />
by opowieść trwała, składała nas i świat,<br />
nas ze światem i z losem. Wcale nie dlatego, że<br />
to jedynie „wariata opowieści”. Wobec utraty,<br />
śmierci, przemijania, wojny… – każda opowieść<br />
po prostu musi się rwać (i urwać) i jest to jedyne<br />
fatum, jedyna konieczność, której ulegamy<br />
my i tkaniny naszych opowiadań. Jurek ogórek<br />
nie chce przyjąć do wiadomości, że pisadło to<br />
wcale nie dziwadło, „spadło i zbladło. Drymadło,<br />
owadło. A zwłaszcza ha, ha, ziewadło” (s.<br />
45). Niedługo będzie musiał sam antyplatoński<br />
gest uznać. Są jedynie cienie. Nie ma, nie ma,<br />
nie znajdziesz idei. Możesz tylko opowiedzieć<br />
o pannie pięknej, o miłości pierwszej, ale i tę<br />
historię cudną urwiesz w pół i na koniec zostaniesz<br />
„bez słów”. Żyjemy nie tylko w cieniu,<br />
który został pozbawiony swego źródła, żyjemy<br />
bez słów wobec tego, co nieuniknione i nieopowiedziane<br />
pozostaje. Gdyby nie to, że kilka<br />
razy pojawiły się, jak sądzę, jedynie literówki<br />
(niechcące, niezamierzone błędy) w wydanym<br />
nam tekście, napisałabym, że już na poziomie<br />
samych słów następuje utrata – już same słowa<br />
tracą siebie. Tak, żyjemy ze słowami czy bez nad<br />
Utratą.<br />
Marek Bieńczyk,<br />
Tworki,<br />
wyd. II,<br />
Wydawnictwo Sic!,<br />
Warszawa 2007.
PORTRET25 - 143<br />
Krzysztof Hoffman<br />
Kapryśniak<br />
1.<br />
Nie zapominajmy, że:<br />
„Z mówienia o języku niewiele wynika,<br />
podobnie jak z mówienia o aniołach. Anioł jest<br />
stworzeniem doskonałym i chociaż jedyne<br />
prawdziwe zagrożenie płynie ze strony Boga<br />
lub jego braku, na aniele<br />
możesz się łatwo poślizgnąć. Niektórzy nasi poeci<br />
piszą w języku aniołów, inni się w nim spowiadają,<br />
bo to język na czasie, czas jest teraźniejszy<br />
i innego nie będzie”.<br />
(„Czy ktoś już się rozegrał?”)<br />
2.<br />
Szkic dotyczący działalności literackiej Adama<br />
Wiedemanna, który podałby tezę, iż jest to literatura<br />
niełatwa do zgrabnego przedstawienia krytycznego, nie<br />
powiedziałby jednocześnie nic. Nie mogę jednak powstrzymać<br />
się od wrażenia, iż właśnie taka postawa wynika<br />
z jego twórczego dossier: utrudnić temu, kto czyta<br />
jego książki, a także i temu, kto o nich pisze, jakąkolwiek<br />
wygodną klasyfikację. Mówiąc inaczej, spodziewać się<br />
można po bohaterze niniejszych notatek, iż zaraz napisze<br />
kolejną książkę, która swoiście w geście palinodii<br />
postawi wcześniejsze diagnozy jeśli nie pod znakiem<br />
zapytania, to przynajmniej w kłopotliwej sytuacji. Niemniej<br />
takie proteuszowe metamorfozy również można<br />
starać się nazwać. Dla mnie jest to po prostu „literacki<br />
kaprys”.<br />
3.<br />
Po pierwsze, jest to kaprys dziecięcy,<br />
a więc coś ulotnego, efemerycznego, co<br />
dąży ku temu, by szybko zniknąć, pozostawiając<br />
jednak po sobie ślad w pamięci,<br />
a jednocześnie coś urzekającego swoją<br />
(być może pozorną) naiwnością, łatwowiernością,<br />
iż „skoro tak chcę, to tak ma<br />
być”. Literat ma kaprys, żeby coś napisać,<br />
więc to pisze. Raz będzie to czysta<br />
gatunkowo bajka („Bajki zwierzęce”),<br />
kiedy indziej podskórnie przesycone<br />
seksualnością oniryczne pływy narracji<br />
(„Sceny łóżkowe”), przy jeszcze innej<br />
okazji fikcyjne, bo czerpane ze świata fikcji kultury,<br />
anegdoty (jak to miało miejsce w jednym z<br />
numerów „Twórczości”, gdzie pojawił się zbiór<br />
„Z legend o Mozarcie”).<br />
Kaprys w tym pierwszym znaczeniu jest<br />
„chwilową, łatwo zmieniającą się zachcianką;<br />
fantazją, dziwactwem”. Ma w sobie coś z mitu<br />
twórczego szaleństwa: oto siadam, dopada mnie<br />
fantazja, moja wrażliwość językowa zaczyna<br />
pracować za mnie i mam zachciankę, aby coś<br />
napisać. To radosne grymaszenie, a także flirtowanie<br />
z czytelnikiem, z konwencją grymaszenia.<br />
Jest to kaprys przelotny, ale też taki, któremu<br />
trzeba dogodzić. Efektem jest nie tylko<br />
satysfakcja, ale i… paradoksalnie szansa na porozumienie.<br />
Jeżeli kapryszę, stawiam twardo na<br />
swoim, przedkładam to, co i jak chcę powiedzieć<br />
nad to, kto mnie wysłucha – ostatecznie<br />
mogę wpaść w rolę błazna, przywdziewając szaty<br />
kroju buffo. Taki literacki histrion nie epatuje<br />
kaprysami per se – lecz kaprysi, bo ma do tego<br />
prawo. Czy przy takim rozumieniu należy się<br />
dziwić słowom Wiedemanna, iż „Mickiewicz<br />
niespecjalnie […] jednak czytam go jakoś tak<br />
obojętnie, bez cienia sympatii, sam nie wiem<br />
czemu, po prostu tak już jest i koniec, może to<br />
kwestia poczucia humoru, w momencie, kiedy<br />
jemu się wydaje, że napisał coś strasznie śmiesznego,<br />
to mnie akurat wcale nie do śmiechu, a<br />
przecież wiadomo, że «najlepiej porozumieć się<br />
opowiadając sobie nawzajem dowcipy, czy też<br />
anegdotki»” („Res Publica Nowa”, 1998 nr 7/8,<br />
wyr. moje – KH).<br />
4.<br />
Kaprys w drugim znaczeniu to kaprys losu –<br />
ten, który przychodzi niespodzianie, coś zmienia,<br />
wyciska sobą piętno, tak jak kaprys pogody<br />
czasem daje w kość, nagle zaskoczy feerią barw<br />
niczym kaprys mody.<br />
Ten rodzaj kaprysu jest – w mojej roboczej<br />
typologii – najbardziej zagadkowy. Nie możemy<br />
go przewidzieć, a jednak wiemy, że jest.<br />
U Wiedemanna objawia się zmienną sytuacją<br />
głównych bohaterów jego twórczości, tj. autora<br />
i czytelnika. Niekiedy ma się wrażenie, iż<br />
po jednej stronie tekstu jest kobieta, po drugiej<br />
mężczyzna, lecz po chwili role się odwracają.<br />
Czasem ma się wrażenie, iż tekst jest pisany
144 - PORTRET25<br />
przez dziecko i dla dziecka (ot, na przykład taki<br />
dystych: „Syczy żmija do robaka / Mówi robak:<br />
«Toś ty taka!»”).<br />
Jeśli jest to kaprys losu, to losem jest tutaj<br />
język – twór nieprzewidziany, zastany i zarazem<br />
nieprzewidywalny, zmienny. Co było pierwsze<br />
– tytuł książki prozatorskiej „Sęk, pies, brew”,<br />
czy może najpierw autor napisał pięć opowiadań,<br />
a potem dał francuski tytuł „Pięć krótkich<br />
utworów”, czyli właśnie Cinq pičces breves? Na<br />
to pytanie nie znajdziemy odpowiedzi, niemniej<br />
znaczącym jest, iż w posłowiu do swego tomu<br />
Wiedemann pisze: „Reszty dokonał przypadek<br />
i mój brak wyobraźni”.<br />
5.<br />
Wiedemannowski kaprys ma jeszcze jedno<br />
znaczenie. W terminologii muzycznej jest to<br />
„utwór instrumentalny polifoniczny, oparty na<br />
technice imitacyjnej, mający swobodną budowę<br />
i pogodny charakter”. Definicja ta obowiązuje<br />
do XVII wieku, później w wieku XIX zaczyna<br />
kojarzyć się z wirtuozerią i maestrią.<br />
O pogodzie ducha już wspominałem. Lecz<br />
być może to właśnie te trzy czynniki fundujące<br />
kaprys muzyczny (1. polifonia, 2. imitacja<br />
i 3. swoboda) stanowią summę działań artystycznych<br />
pisarza. Tom poetycki „Rozrusznik”<br />
kończy lista „sampli”. Tworzą ją teksty kultury<br />
– podstawy i źródła – poszczególnych utworów,<br />
które jednak nie powstały na zasadzie prostego<br />
kopiowania, lecz wsłuchania się w owe źródła,<br />
cięcia, przetwarzania i komponowania na nowo.<br />
Oto kaprys współczesny – kaprys, w którym<br />
polifonia zbudowana jest z tak wielu głosów, iż<br />
zlewają się w jeden, nie zaś imitacja, to naczelna<br />
dyrektywa kompozycyjną, bowiem w świecie, w<br />
którym kultura ma status podejrzanej, nie można<br />
kopiować wprost, lecz na zasadzie swobodnego<br />
przetworzenia imitacyjnego.<br />
Taki aspekt muzyczny pełni u Wiedemenna<br />
jeszcze jedną funkcję: daje rytm. Przypomnę<br />
tylko, że dla Greków rhytmos stanowił<br />
podstawę życia. I jeśli jest coś, co scala i ożywia<br />
tę hybrydyczną twórczość, to właśnie literackie<br />
tętno dyktowane przez język sensu largo. W<br />
„Bajkach zwierzęcych” będzie to rym, w książce<br />
„Długo w noc – Sonata” – rytm splotu języków<br />
muzyki, obrazu i słowa (akcent odsyłający nas<br />
do źródeł poezji), w „Scenach łóżkowych” – język<br />
wideoklipu, gdzie każdy ze snów, jakkolwiek<br />
stanowi płynną całość, rozrywa się przez<br />
nieprzewidziane cięcia narracyjnych asocjacji, w<br />
„Pensum” wreszcie, do którego cała ta opowieść<br />
zmierza, a w którym można znaleźć (w tekście<br />
o takim samym tytule) słowa o „poczuciu bezpieczeństwa,<br />
jakie daje wyraźny rytm” – naprzemienność<br />
wierszy i, co prawda nielicznych, lecz<br />
dobrze sprawdzających się w roli kontrapunktu,<br />
ilustracji.<br />
6.<br />
Jakie jest „Pensum”? Tym razem kaprys autora<br />
polega na tym, że... kaprysi jakby mniej, o stopień<br />
słabiej, że ponad własne nieprzewidywalne humory<br />
przedkłada coś, na czym mu zależy, albo też po prostu<br />
kaprysi inaczej. Incipit wiersza o tytule „Wiersz<br />
Vivienne” brzmi następująco: „Vivienne pisze w<br />
tym wierszu, że nie lubi”. Cała pierwsza strofa, zaczynając<br />
od słów „nie lubi”, jest w istocie tłumaczeniem<br />
wiersza pod tytułem „The Vegan Bar and Gaming<br />
Lounge” autorstwa nowozelandzkiej poetki<br />
Vivienne Plumb. Tłumaczeniem trzymającym się<br />
na tyle blisko tekstu, że właściwsze być może byłoby<br />
stwierdzenie, iż strofa jest przekładem utworu<br />
na język polski, z gramatyczną zamianą pierwszej<br />
osoby na trzecią. Owa więź z oryginałem rozszczelnia<br />
się jednak pod koniec fragmentu, choćby wtedy,<br />
gdy na wzmiankę o trupach pojawia się wtrącenie<br />
„o rany!”. W części drugiej anglojęzyczny utwór nie<br />
panuje już samodzielnie, lecz przeplata się w nim<br />
tekst „inny”. Tam, gdzie były pierwotnie słowa o<br />
raczej „nieznacznej hojności” w nalewaniu drinków,<br />
narrator snuje dygresję na temat włosa, który<br />
pojawił się parę wersów wcześniej. Gdy Plumb w<br />
kodzie swego wiersza pisze: „In the hotel I woke in<br />
the / obsequious dark, not knowing / where I am,<br />
where I was, / not knowing”, u Wiedemanna jest:<br />
„Vivienne wyrusza z powrotem, jest już w hotelu,<br />
ciemności / są obsequious, tego słowa też nie znam,<br />
ale brzmi / dobrze, ponownie wprowadza element<br />
grozy, bo Vivienne / czuje się zagubiona, «nie wie,<br />
gdzie jest» i «nie wie, gdzie była»”. Pod tekstem<br />
„The Vegan Bar and Gaming Lounge” świeci już<br />
tylko biel kartki, lecz „Wiersz Vivienne” roztacza<br />
jeszcze trzecią strofę:<br />
„Tłumaczyłbym ten wiersz dalej,<br />
ale mi się skończył.<br />
Mimo że leci Prokofiew, słyszę teraz<br />
Elę Mielczarek z jej »Hotelem Grand«,<br />
ciiisza<br />
wśród hotelowych ścian, mieszkam<br />
tutaj w hotelu<br />
i widok mam na Binks. Cześć, Binks, jak się<br />
masz? Binks<br />
w odpowiedzi się włącza, wyrzuca ciepłe fale<br />
sztucznego wiatru z kuchni,<br />
czuję wyraźnie obierki, jak na wsi,<br />
kiedy babcia siekała żarcie dla świń.<br />
Miałem zamiar dodać,<br />
że wszystko mi jedno, gdzie jestem,<br />
ale wiersz Vivienne<br />
wpędził mnie w melancholię,<br />
mogłem go dzisiaj nie czytać”.
PORTRET25 - 145<br />
Niby wszystko jasne. Jest tekst oryginału (jawnie<br />
zasygnalizowany, a do którego czytelnik wcale<br />
nie musi zaglądać), jest komentarz, jest wiersz, który<br />
powstaje pod wpływem jego lektury... Lecz jak<br />
powstaje? U Wiedemanna podmiot mówi: „Tłumaczyłbym<br />
ten wiersz dalej, ale mi się skończył”.<br />
Pierwszą strofę można jeszcze określić mianem<br />
przekładu, druga powstaje co najwyżej na motywach<br />
źródła. Czy jest to zatem jedynie zapis pracy<br />
tłumacza wraz z jego uwagami, dygresjami i wątpliwościami?<br />
Czy raczej wiersz o wierszu, tak jak<br />
sugeruje to tytuł? W palimpsestowej tkance utworu<br />
prześwieca przez siebie szereg tekstów: wiersz Vivienne<br />
Plumb, jego przekład na język polski, komentarz<br />
do przekładu, tekst rzeczywistości, która<br />
wraz z przynoszonymi zapachami otwiera na proustowską<br />
modłę tekst pamięci i wspomnień, wreszcie<br />
sam „Wiersz Vivienne”, który powstaje na styku<br />
poprzednich, lecz nie stanowi żadnego poziomu<br />
meta, miesza porządki, zazębia je. Wydać by się mogło,<br />
iż cały urok wiersza, jak to nierzadko zdarzało<br />
się w przypadku utworów z „Rozrusznika” (1998),<br />
zasadza się na owym pomieszaniu z poplątaniem;<br />
jednak tak nie jest, „Wiersz Vivienne” nie wyczerpuje<br />
się w hyfologicznej gmatwaninie. I jakkolwiek<br />
domeną poezji jest budzenie poczucia niedosytu, to<br />
całość rozładowuje pointa, która w swej prostocie i<br />
naiwności pragnie być brana jak najbardziej serio.<br />
Być może właśnie dlatego najnowszy tom Wiedemanna<br />
czyta się bez poczucia zmęczenia, jakie<br />
nachodzi nawet najwierniejszych czytelników poezji,<br />
gdy zabierają się za autorów stosujących wszelkie<br />
retoryczne wybiegi i zabiegi, byle tylko wytrącić<br />
czytelnikowi z dłoni zalążki interpretacji – „Pensum”<br />
nazywa niektóre rzeczy wprost i robi to bez<br />
skrępowania. Jeśli Joanna Orska pisała o poprzednim<br />
tomie „Kalipso” (2004), iż autor „dąży raczej<br />
do spłaszczania znaczeń, jakich wehikuł stanowiła<br />
liryka, i obniża styl, aż przyprawi tradycję o utratę<br />
znaczenia” („Odra”, luty 2006), to – niezależnie, czy<br />
zgodzimy się z ową diagnozą, czy też nie – rzeczony<br />
zbiór wierszy po prostu taki nie jest. W miejscu<br />
potencjalnego spłaszczenia pojawia się otwartość,<br />
w miejscu utraty znaczeń – emocje i uczucia. Wystarczy<br />
popatrzeć na to, jak kończą się poszczególne<br />
wiersze: „Chciałbym ci czymś zagrozić, inaczej cię<br />
stracę” („Czy ktoś już się rozegrał”), „jest tak piękny,<br />
/ że nie odważyłbym się go dotknąć, to wszystko”<br />
(„Chłopiec”), i wyjątkowa w swej melodii fraza:<br />
„jedna dusza przypada na 5-10 osób; w każdej z<br />
nich się kochałem” („[do ośmiu]”).<br />
Wiedemann stara się swojego czytelnika zjednać<br />
poprzez okazywanie mu syntonicznej wrażliwości,<br />
zabiega o niego, podczas gdy wśród jego<br />
kolegów-poetów lansuje się postawę niedosiężnego<br />
arystokraty obwarowanego lustrami ironii.<br />
7.<br />
Nie chcę przez to powiedzieć, iż<br />
„Pensum” to książka dla łaknących ckliwych<br />
momentów, w której wiersze od pierwszej do<br />
ostatniej strony epatują czytelnika opisami samopoczucia<br />
podmiotu. Rzecz w tym, iż pierwiastki<br />
zgrywy czy podpuchy nie spełniają się<br />
w sobie samych, lecz stanowią raczej poręczny<br />
wehikuł przemycania treści, jakie – co chwila<br />
słychać takowy głos – nie przystoją współczesnej<br />
poezji, tj. treści pozbawionych konwencji<br />
błazenady. A karnawałowej scenerii u Wiedemanna<br />
nie brakuje. Wyliczać można długo:<br />
„Bo też nigdy nie jest tak,<br />
że wszystko na ciebie pasuje,<br />
nawet jeśli twój rozmiar pasuje<br />
wszystkim”. („[wakacje]”)<br />
„Mamusiu!<br />
Tak wołają żołnierze w akcji,<br />
kurwy w czasie pracy”. („[o zapach]”)<br />
„Panią złapał kaszel<br />
i zepsuł pół Sarabandy. Zepsuł całą,<br />
bo sam się rozkaszlałem”. („[tysiąc]”)<br />
„W tej sytuacji musi dojść<br />
do rękoczynów, chociaż<br />
trudno wykonać abstrakcję<br />
gołymi rękami, a ręce<br />
z natury raczej są gołe. Pojęcie rękawiczek<br />
całkiem słusznie przyciąga<br />
wszystko, co najgorsze”. („Pensum”)<br />
Zabawa z wieloma frazami, których<br />
nie ujawniam, aby nie popsuć już całkowicie<br />
przyjemności lektury, polega na odkrywaniu,<br />
że za słowami, które przy pierwszej, drugiej i<br />
trzeciej lekturze, wydawały się absolutnie przejrzyste,<br />
w istocie rozlega się tłumiony chichot.<br />
Wszystkie te figle można rzecz jasna potraktować<br />
również jako kaprys, lecz jest w nim wówczas<br />
duża doza kabaretu, jednym słowem jest<br />
to kapryśność kabareciarska. Inaczej mówiąc,<br />
powtórzę raz jeszcze, teksty przynoszą kpiarską<br />
czy też ludyczną nutę nie z samej potrzeby rozrywki,<br />
lecz aby rozładować treści, które inaczej<br />
grzmiałyby pompatycznością i były nie do zniesienia.<br />
I tak, wiersz „Useful Knowledge”, który<br />
wygląda na purnonsensowny kolaż z napisów
146 - PORTRET25<br />
informacyjnych, co udają jedynie, iż ich autor<br />
znał język angielski („In case of emergency<br />
force side windows out to exit. / Wet is banished.<br />
Routine suffers the same fate. [...] To alert<br />
train crew open door and press strip”), zamyka<br />
przeróbka cytatu z Nietzschego, którą czytam<br />
już bez uśmiechu: „What he doesn’t know, can<br />
hurt you”.<br />
8.<br />
Jako czynnik w silnym stopniu nieznany<br />
w twórczości Wiedemanna traktuję nagromadzenie<br />
w „Pensum” elementów nostalgicznych,<br />
obrotów za plecy, przypatrywania się upływowi<br />
czasu. Widać, iż nie jest to pierwsza książka poety,<br />
gdyż niejednokrotnie w swoich wierszach<br />
sugeruje, że pewna praca poetycka została wykonana,<br />
a wraz z nią przyszła wiedza, do tej pory<br />
niedostępna. „Nie jest chyba złudzeniem, że życie<br />
to stopniowe / zbieranie argumentów, czy<br />
raczej pozbywanie się ich. / Rodzimy się z gotową<br />
argumentacją i dopiero / po jakimś czasie<br />
brak nam słów” – w takim duchu pisze autor już<br />
w drugim wierszu z „Pensum”, w sonecie „[brylant]”.<br />
Jeśli kolejny tekst otwierają słowa: „Przewidywalność<br />
przyszłości wzrasta” („[wakacje]”),<br />
to podmiot mówi w nich nie tyle o tym, co ma<br />
nadejść, ile o przeszłości. Właśnie dzięki temu,<br />
iż minione wydarzenia zaczynają układać się w<br />
historię o możliwej do obserwacji logice, rośnie<br />
też przewidywalność owej opowieści. Widać,<br />
że coś się skończyło, coś przeminęło: „Gdy jesteśmy<br />
młodzi, / myślimy, że jest śmieszniej,<br />
że jest niebywale / wyposażone zaplecze” („[na<br />
zaplecze]”), „Jak można z puentą czekać aż na<br />
koniec wiersza? / W życiu tak nie jest. Puentę<br />
mamy już za sobą / i cieszmy się nią, bez żalu,<br />
bez rymu, bez wtórności” („Muza”), a nawet<br />
coś zostało utracone: „numery się kasują razem<br />
z telefonem” („[na zaplecze]”). Rzeka czasu w<br />
wypadku poezji Wiedemanna nie okazuje się<br />
wytartą metaforą – porywa, jej nurt przyspiesza,<br />
zniewala, na końcu zaś szumi wodospad, który<br />
ciska i roztrzaskuje o skały: „świat się starzeje do<br />
tyłu / i kiedy jest już naszym wnukiem, umieramy”<br />
(„Nauczyć się chodzić”). Lecz, aby nic nie<br />
było aż tak oczywiste, na czytelnika, który już<br />
myśli, że znalazł klucz do wszystkich zamków<br />
tej poezji, czeka też podstępna i kapryśna mina:<br />
„Natomiast z pierwszego pobytu w Wiedniu<br />
zachowałem raczej przykre wspomnienia. /<br />
Wspomnienia... wspomnienia. To jest bardzo<br />
ładne zdanie teraz. / W ogóle bardzo ładny<br />
motyw” („Moje balety”).<br />
9.<br />
Nie są to rzecz jasna zapiski wyczerpujące temat,<br />
lecz nie mają też takich ambicji. W ich niepełności<br />
coś jest na rzeczy. Jeśli wolno mi bowiem<br />
odwrócić na chwilę konwencję i pobawić się w kapryśnego<br />
krytyka, musiałbym stwierdzić, iż tym, co<br />
mi doskwiera, jest – tak jak jawi się to w niniejszych<br />
notatkach – swoista atomizacja „Pensum”. Wiedemann<br />
podsuwa swoim czytelnikom popisy sprawności<br />
językowej, dowody wyczulenia na melodię<br />
języka, chwytliwe motta do kolejnych szkiców, lecz<br />
tym samym, przykuwając uwagę do coraz to nowszej<br />
gnomy, tracimy z pola widzenia większą całość.<br />
Najnowszy tom rozprasza się na pamiętliwe fragmenty,<br />
ponad którymi nie potrafię zbudować całościowej<br />
narracji. Zaobserwować to można zresztą w<br />
recepcji krytycznej „Pensum” – jeśli pisano o rzeczonym<br />
tomie, a pisano w jak najbardziej pochwalnej<br />
tonacji, składając słuszne laudacje – obróbce<br />
poddawano poszczególne frazy. Nie zdobyłem się<br />
nigdzie na próbę diagnozy globalnej, gdzie wybrane<br />
cytaty służyłyby za egzemplifikację pewnej myśli<br />
przecinającej tom wszerz – od początku do końca<br />
(bo za takową nie można potraktować refleksji na<br />
temat czasu. Gdyby tak zrobić, dobra jedna trzecia<br />
książek poetyckich znalazłaby się w tej samej kategorii).<br />
Brakuje mi porozumiewawczego łypnięcia<br />
okiem, które autor posyłałby nie ze środka wierszy<br />
(szczególnie cenię pod tym względem sąsiadujące<br />
ze sobą sonety: „Korespondencja Iwaszkiewicza<br />
i Andrzejewskiego”, „Końskie zdrowie”, „Wesele<br />
Fingala”, „[do ośmiu]”), lecz ponad nimi. Ale czy<br />
nie jest to jedna z nielicznych (tym razem) pułapek<br />
zastawionych na nie dość dociekliwego czytelnika,<br />
albo też na czytelnika o „niepotrzebnych”<br />
(nadmiernych) wymaganiach? Na to pytanie nie<br />
znajduję odpowiedzi, a przecież łapię jeszcze jedną<br />
chwytliwą myśl...<br />
10.<br />
„Zawsze podążaj za tym, kto cię naciągnął.<br />
W ten sposób<br />
nie unikniesz sukcesu”<br />
(„[siano]”)<br />
Adam Wiedemann,<br />
Pensum,<br />
seria: Wielkopolska Biblioteka Poezji,<br />
Wyd. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i<br />
Centrum Animacji Kultury w Poznaniu,<br />
Poznań 2007.
PORTRET25 - 147<br />
Nina Olszewska<br />
Skandaliczny brak skandalu<br />
Autorka: Ewa Madeyska. Tytuł: „Katoniela”. Główna<br />
bohaterka: katoliczka Aniela. Bardziej katoliczka<br />
czy bardziej Aniela, chciałoby się zapytać po wstępnym,<br />
czytelniczym zaprzyjaźnieniu z tą panią. Sama<br />
zainteresowana pewnie odpowiedziałaby, że katoliczką<br />
nie jest. Nie wierzy. Nie praktykuje. Do sakramentów<br />
nie przystępuje. Po chwili z lekkim zakłopotaniem<br />
sprecyzowałaby: szukam. I tu ją mamy. Pyta tylko, niby<br />
niczego nie zakłada z góry, pragmatyczna taka, powątpiewa,<br />
ale... gdzieś głęboko siedzi w tej Anieli strach,<br />
że faktycznie mogłaby szukać i nie znaleźć. Bo w tej<br />
dziedzinie „nie znaleźć” to tyle samo, co zostać skazaną<br />
na samotność w wymiarze kosmicznym. A tego Aniela<br />
się boi. Bo Aniela samotność zna. Jak to jest być dzieckiem<br />
nie do końca chcianym, nieumiejętnie kochanym,<br />
jak to jest w małżeństwo bez miłości z głupoty się władować,<br />
wie doskonale. Jak to jest gubić się w życiu, co<br />
krok upadać, ciosy znosić, Aniela wie.<br />
Skandalizująca, szokująca, łamiąca tabu, antykatolicka.<br />
Strach się bać. Antykościelna według autorki.<br />
Według sporej części krytyków. Według anonimowego,<br />
a jednocześnie wszechwiedzącego autora noty wydawniczej.<br />
Ciekawa sprawa – ja też tę książkę czytałam i<br />
nijak tego policzka wymierzonego strukturom Kościoła<br />
nie widzę. I skandalu nie widzę, i tabu mi się jakoś<br />
szczególnie nie połamało. Skandal w obecnych czasach<br />
to słowo-banał, słowo-nic, skandal to jest jak Doda<br />
ujawnia, że majtek nie nosi. Antykatolicka? Raczej antyrodzinna,<br />
przepojona goryczą jakąś niewiadomego<br />
pochodzenia pod adresem podstawowej komórki społecznej,<br />
bez względu na religijne tło. Wyraźną antypatię<br />
autorki do Kościoła wyczuwa się raczej w warstwie<br />
leksykalnej niż w faktycznej fabule powieści.<br />
Książka Madeyskiej od strony technicznej prezentuje<br />
się bardzo ciekawie. W narracji brakuje jakiegokolwiek<br />
usystematyzowania, porządku, „Katoniela”<br />
to zlepek wspomnień, myśli, skojarzeń, przywoływanych<br />
chaotycznie, budujących w pewnym sensie<br />
nastrój niedomówienia, z lekka zamglony, niejasny.<br />
Przez powieść przewijają się różnego rodzaju wątki,<br />
słowne strzępki, pojedyncze zdania, które dokładnie<br />
omówione, wyjaśnione, zamienione w konkretne historie<br />
zostają dopiero razem z zakończeniem książki.<br />
Język powieści, chwilami wręcz niesmaczny i przekoloryzowany,<br />
przybiera momentami stylizację biblijną,<br />
do symboli chrześcijańskich nawiązuje (karty choroby<br />
wiszące na łóżkach pacjentów jak napis INRI<br />
na krzyżu; szeol kubła na śmieci), nie ucieka przed<br />
przekraczaniem norm językowo-obyczajowych. Muszę<br />
przyznać, że warstwa językowa powieści zrobiła<br />
na mnie początkowo spore wrażenie, jednak w miarę<br />
czytania zrobiła się ciężka, nieco nudnawa, chwilami<br />
niesmaczna, podsumowując: ciekawie, ale bez rewelacji.<br />
O bohaterach można w dużym skrócie powiedzieć:<br />
niemal wszyscy mężczyźni są źli, niemal<br />
wszystkie kobiety nieszczęśliwe. Teoretycznie.<br />
Radość i spełnienie, którego kobiety mogłyby zaznać,<br />
odbierane są im, rzecz jasna, przez owych<br />
złych mężczyzn i nieludzki, ponury katolicyzm.<br />
Istnienie schematu: rodzina, w której żona krzywdzona<br />
jest w ten czy inny sposób przez męża, lecz<br />
nie odchodzi od niego i trwa dzielnie w swoim<br />
cierpieniu, zostało automatycznie zrzucone<br />
na karb niehumanitarnej działalności Kościoła.<br />
Matka Anieli cierpi, Aniela cierpi, Marta, siostra<br />
głównej bohaterki, umiera jako młoda kandydatka<br />
na zakonnicę – wszystko przez katolicyzm. Czy<br />
słusznie? Książka przepełniona jest żalem: pretensjami<br />
Anieli do losu (Boga?), w związku ze<br />
śmiercią siostry, chorobą matki, chorobą własną,<br />
mężem fanatykiem religijnym i potworem jednocześnie.<br />
Mnóstwo żalu, mnóstwo żółci, które<br />
tak łatwo przekuć w deklarację antykatolickiego<br />
charakteru książki. Za duże uproszczenie, według<br />
mnie. Trudno przyjąć, że wszystkie nieudane małżeństwie,<br />
które mimo wszystko się nie rozpadają,<br />
i wszystkie złe emocje z tego wynikające, to efekt<br />
przywiązania ludzi do religii i z religią tą związanej<br />
przysięgi małżeńskiej. Lepiej nie porywać się<br />
na stwierdzenie, że wszyscy działacze kościelni to<br />
psychopaci. Nawet w książce Madeyskiej zupełnie<br />
zgodnie i szczęśliwie funkcjonuje małżeństwo<br />
Poli, przyjaciółki Anieli, z Jerzykiem – zaangażowanym<br />
jak najbardziej w ruchy religijne. Czyli<br />
jednak można...?<br />
Jeśli „Katoniela” piętnuje jakiekolwiek zjawiska,<br />
to, pomimo antykatolickiego zacietrzewienia,<br />
najbardziej dostaje się wszelkiego rodzaju patologiom<br />
społecznym, układom patriarchalnym, nie<br />
Kościołowi. Antyrodzinna – tak, feministyczna –<br />
tak. Antykatolicka? Może to niezły wabik, chwyt<br />
reklamowy, ale teoria bez przełożenia na praktykę.<br />
Nie wiem, czy to Madeyska nieumiejętnie zrealizowała<br />
swój zamysł, czy raczej kampania reklamowa<br />
książki nie do końca oddaje jej sens. Wiem<br />
na pewno, że zapowiadanego szumnie skandalu<br />
nijak się nie dopatrzyłam, ale trzeba przyznać,<br />
że „Katoniela” to całkiem niezły kawałek prozy, z<br />
którym warto się zapoznać.<br />
Ewa Madeyska,<br />
Katoniela,<br />
Wydawnictwo Literackie,<br />
Kraków 2007.
148 - PORTRET25<br />
Hanna Jaxa-Rożen<br />
Dla wszystkich byliśmy<br />
równie nieważni<br />
Niby nie sposób zrozumieć ludobójstwa,<br />
eksterminacji, niszczenia jednego narodu przez<br />
inny, rzekomo lepszy i wybrany. A jednak w historii<br />
ludzkości zdarzył się Holokaust, tragedia<br />
europejskich Żydów, której ogrom poznajemy<br />
dzięki świadectwom tych, którzy przeżyli.<br />
Literatura Holokaustu ma charakter międzynarodowy,<br />
powstała w wielu językach i wielu<br />
formach pisarskich i dzięki niej wiemy, że: „...<br />
to nie tylko śmierć, ale całkowita destrukcja;<br />
nie morderstwo, z którym wiąże się pewien<br />
sens gwałtu na osobie, lecz anihilacja tak masowa<br />
i niezróżnicowana, że niemal pozbawiająca<br />
śmierć jakichkolwiek osobistych aspektów,<br />
a przez to czyniąca ją praktycznie anonimową<br />
bądź absurdalną” (A.H. Rosenfeld, Rozważania<br />
o literaturze Holocaustu, przeł. B. Krawcowicz,<br />
Warszawa 2003, s. 19).<br />
Skojarzenie największej w historii hekatomby<br />
z książką Emira Suljagicia „Pocztówki z<br />
grobu” nie jest ani oryginalne, ani bezzasadne<br />
– sam autor czyni takie porównanie: „Wracając<br />
zrozumiałem, że droga do Srebrenicy nie jest<br />
drogą prowadzącą w przestrzeni, lecz w czasie,<br />
to skok wstecz, podróż do ostatniej enklawy<br />
bałkańskiego nazizmu. Pomyślałem, że Srebrenica<br />
to taka nasza »mała« Treblinka, oddalona o<br />
cztery godziny jazdy z Sarajewa i trochę mniej<br />
z Tuzli. W pewnej chwili, gdy szedłem przez<br />
główny rynek miejski, zmagając się z napierającymi<br />
wspomnieniami, przyłapałem się na tym,<br />
że stąpam na palcach – uczucie, że depczę po<br />
zwłokach najbliższych było tak silne, że niemal<br />
namacalne (s. 134-135).<br />
Jeszcze bardziej niezrozumiały od samego<br />
ludobójstwa staje się więc fakt, że ledwie pięćdziesiąt<br />
lat od katastrofy II wojny światowej, w<br />
tej samej Europie, która na własnej skórze jej<br />
doświadczyła, znów się ono wydarzyło. Wydarzyło<br />
się o raptem kilkaset kilometrów od krajów,<br />
które uważają się za strażników standardów<br />
etycznych, wydarzyło się w obliczu zbrodniczej<br />
obojętności narodów. I jak bardzo nie podobałaby<br />
się nam współczesna amerykańska polityka<br />
jednostronnych decyzji, nie można zapomnieć,<br />
że ani Unia Europejska, ani NATO, ani nawet<br />
ONZ, w obliczu ludobójstwa dziejącego się na<br />
ich progu nie zareagowały na prośby zdanych<br />
na łaskę i niełaskę mieszkańców Bośni i nie<br />
zdobyły się na skuteczne działanie.<br />
Wróćmy jednak do książki.<br />
„Pocztówki z grobu” to niezwykła opowieść,<br />
swoisty album, składający się z przeplatających<br />
się ze sobą obrazów – ni mniej, ni więcej, tylko<br />
właśnie pocztówek z grobu.<br />
Przede wszystkim jest to osobista opowieść<br />
autora, wspominającego wojnę bałkańską. Chociaż<br />
przedstawiane nam obrazy dążą raczej do<br />
prostoty, lakonicznego opisu (czy można inaczej<br />
opisywać tragedię?), autor nie unika refleksji nad<br />
sobą i otaczającą go rzeczywistością.<br />
Ta refleksja chwilami<br />
stanowi nieledwie spowiedź<br />
– paradoksalnie jednak tylko<br />
przez absolutną szczerość wobec<br />
własnych uczuć i przeżyć<br />
można oddać sprawiedliwość<br />
kilkuletniej egzystencji ludzi,<br />
których już nie ma, spróbować<br />
przybliżyć nam ich odczucia.<br />
Rękojmią obiektywizmu<br />
świadectwa ocalonego jest<br />
jego autentyczność: „Był 18<br />
maja 1992 roku. Mój pierwszy<br />
dzień w Srebrenicy. Spędzę<br />
tutaj następne trzy lata, ponad<br />
tysiąc podobnych do siebie<br />
dni. [...] Pamiętam ten dzień<br />
jako jedyny w moim życiu,<br />
kiedy poczułem się całkowicie<br />
wolny, choć brzmi to dziwnie,<br />
zważywszy, że wojska serbskie<br />
otoczyły miasto, dzień, w<br />
którym po raz pierwszy poczułem<br />
głęboki wewnętrzny<br />
imperatyw, żeby przeżyć. To<br />
jedyne uczucie, jakie zapamiętałem”<br />
(s. 13).<br />
Jednak istotą książki,<br />
impulsem, z którego się zrodziła,<br />
nie jest potrzeba własnych wyznań. W<br />
tragicznie powtarzającym się cyklu nieliczni
PORTRET25 - 149<br />
ocaleni zawsze spisują swoje opowieści po to, by<br />
oddać hołd tym, którzy nie przeżyli. Jedynym<br />
usprawiedliwieniem własnej egzystencji po tak<br />
wielkiej katastrofie staje się ocalenie pamięci o<br />
towarzyszach niedoli. Jak pisze Emir Suljagić:<br />
„Przeżyłem tak, jak oni umarli” i dalej „...jestem<br />
przekonany, że miejsce urodzenia jest nieistotne<br />
w porównaniu z miejscem śmierci. Pierwsze nic<br />
o nas nie mówi [...]; drugie mówi wszystko o<br />
naszych poglądach, przekonaniach, wyborach,<br />
którym zostaliśmy wierni do końca, póki nie<br />
dosięgła nas śmierć” (s. 7).<br />
Nic dziwnego więc, że najbardziej dręczy<br />
autora „Pocztówek” właśnie bezimienność ofiar,<br />
to, że zginęli na darmo: „O nich właśnie myślę,<br />
o tych postaciach pozbawionych nazwiska, bez<br />
tożsamości, które staną się bezimiennymi liczbami.<br />
Ilu takich się przewinęło, ilu z nich któregoś<br />
dnia po prostu nie zjawiło się tam, gdzie byli<br />
jeszcze wczoraj, a my nie odczuliśmy ich braku,<br />
bo to miejsce zajęli inni, którzy też później<br />
odeszli. Znikali bezgłośnie, równie cicho, jak<br />
istnieli, tak jakby nagle przestali spacerować po<br />
miejscowym targu [...]” (s. 163). Przeplatające<br />
się obrazy rejestrują wydarzenia wielkie i małe,<br />
znaczące i pozornie błahe. W rzeczywistości<br />
jednak nic nie jest tu bez znaczenia – historia<br />
objawia nam zarówno swą nieludzką twarz, dla<br />
której niczym jest jednostka, jak i tę skupioną<br />
na czynach pojedynczych osób, na decyzjach,<br />
które choć zapadają w ciągu sekund, decydują<br />
o życiu lub śmierci. Z perspektywy mieszkańca<br />
zatłoczonej enklawy przede wszystkim widać<br />
Historię bezosobową, w okrutnie przypadkowy<br />
sposób pochłaniającą ludzkie istnienia tysiącami,<br />
dziesiątkami, setkami tysięcy: „Po czterech<br />
eksplozjach na betonie została setka martwych<br />
chłopców, zabitych w chwili, gdy biegali za piłką,<br />
i kto wie, ilu jeszcze okaleczonych, których<br />
nawet nie przyjęto do przepełnionego szpitala”<br />
(s. 133). Lub inny fragment: „Dziesięć tysięcy<br />
ludzi, dziesięć tysięcy trumien, dziesięć tysięcy<br />
grobów [...]! [...] na łamach gazet dopuszczamy<br />
się gwałtu na ich śmierci, nigdy nie pytając o<br />
ich życie. Nic nie wiemy o tych ludziach, ani<br />
bardziej, ani mniej wspaniałych od innych, ani<br />
lepszych, ani gorszych. Wspaniałych, bo byli<br />
ludźmi. Bo wierzę, że pozostali nimi do końca”<br />
(s. 9). Tym ważniejsze stają się jednak szczegóły,<br />
bo tylko one pozwalają sprowadzić tragedię<br />
do wymiaru dającego się objąć wyobraźnią.<br />
Chociaż potrafi ona zawieść i bezpośredniego<br />
obserwatora, któremu nie znane jest znaczenie<br />
dziejących się obok wydarzeń: „Reakcja generała<br />
nas zaskoczyła: wspiął się na dach budynku<br />
i wywiesił błękitną flagę ONZ. Niewyspani,<br />
zmęczeni, brudni i w przeważającej części niewykształceni<br />
świadkowie z pewnością nie zdawali<br />
sobie sprawy, że na ich oczach rozgrywa się<br />
historia” (s. 121).<br />
Wszystkie te powieści mieszają się ze sobą,<br />
przechodzą jedna w drugą, tworząc niezwykłą<br />
relację - prostą w przekazie i wstrząsającą w odbiorze.<br />
W efekcie książka wykracza daleko poza<br />
relację ze Srebrenicy, wykracza nawet poza rolę<br />
pomnika budowanego jej mieszkańcom. Na<br />
nowo stawia ona pytania o sens życia, przyjaźni,<br />
miłości, ludzkiej solidarności. Wydawało się, że<br />
po doświadczeniach II wojny światowej, po tym,<br />
jak liczni świadkowie dali świadectwo okropnościom,<br />
kiedy zredagowaliśmy i zobowiązaliśmy<br />
się do przestrzegania praw człowieka, na cywilizowanym<br />
podobno kontynencie europejskim,<br />
ludobójstwo nie może już mieć miejsca. Emir<br />
Suljagić w „Pocztówkach z grobu” uświadamia<br />
nam, jak bardzo się myliliśmy, jak niewiele trzeba,<br />
aby ludzie żyjący obok siebie zaczęli się zabijać<br />
w imię zatargów etnicznych, tylko dlatego,<br />
że sąsiad wyznaje inną religię i ma inną narodowość.<br />
Co gorsze, autor „Pocztówek” podkreśla<br />
nie tylko absurdalność sytuacji, ale i jej niesprawiedliwość,<br />
nierówność sił: „To nie była walka<br />
dwóch wspólnot wierzących, że unicestwienie<br />
wroga jest warunkiem własnego przetrwania.<br />
To była wojna, w której jedna wspólnota z góry<br />
została skazana na śmierć” (s. 97).<br />
U Emira Suljagicia znajdujemy pytanie, które<br />
z punktu widzenia cywilizowanego człowieka<br />
(wcześniej naczytał się książek o szlachetności<br />
i godności człowieka i, dodajmy, siedzi sobie<br />
bezpiecznie w ciepłych kapciach we własnym<br />
fotelu) jest niedopuszczalne, wręcz nie mieści<br />
się w głowie: „Tak czy inaczej<br />
zbrodnia pozostaje zbrodnią i<br />
nie da się ukryć, że niektórzy<br />
ludzie broniący mojego życia<br />
również dopuścili się czynów<br />
niedopuszczalnych w świetle<br />
prawa. Nie chcę ich osądzać<br />
[...]. Tylko zadaję pytanie: Czy<br />
każda zbrodnia rzeczywiście<br />
jest zbrodnią?” (s. 98). Jednak<br />
z perspektywy świadka wojny,<br />
młodego chłopca, a potem<br />
mężczyzny, takie pytania wydają<br />
się zasadne, więcej, aż do<br />
bólu uprawnione. Szczęśliwi<br />
ci, którzy nie tylko nie muszą<br />
na nie udzielać odpowiedzi,<br />
ale również ich zadawać.<br />
Książka składa się z rozdziałów<br />
o tytułach na tyle<br />
wymownych, że zbytecznym<br />
zdają się jakiekolwiek<br />
dopowiedzenia: „Przetrwanie”,<br />
„Wojna”, „Beznadzieja”,<br />
„Upadek”, „Ludzie”. Gdyby ktoś jednak zapytał<br />
o krótką charakterystykę treści, to można odpowiedzieć:<br />
to książka o beznadziei wojny, upadku
150 - PORTRET25<br />
oblężonego miasta, a przede wszystkim o ludziach<br />
wrzuconych w wir wydarzeń wojennych,<br />
którzy pozbawieni swoich domów, zamknięci<br />
w niewielkiej enklawie doświadczali boleśnie,<br />
czym jest człowieczeństwo w sytuacjach granicznych:<br />
„Po tym, jak wiosną 1993 Serbowie<br />
znów zwyciężyli cały świat, a reszta świata nie<br />
wiadomo który już raz z rzędu nie miała dość<br />
odwagi, by pomóc nam przeżyć, amerykańska<br />
administracja zaczęła dożywiać enklawę z powietrza”<br />
(s. 73) lub równie przejmujący fragment:<br />
„Za dnia walczyliśmy z Serbami, nocą,<br />
jedni przeciwko drugim, o każdy kęs pożywienia,<br />
o każde plastikowe opakowanie. Ludzie<br />
porzucali wszelkie zasady, przekraczali granice<br />
przyzwoitości, znów tracili godność. Walka o<br />
przetrwanie przybrała nową formę” (s. 74-75).<br />
Chyba najbardziej przerażające<br />
w wojnie bałkańskiej było<br />
przyzwolenie społeczności międzynarodowej<br />
na zbrodnie, które się<br />
tam dokonały. Że dopóki wspólnota<br />
muzułmańska walczyła, miała<br />
jakieś – choćby niewielkie – szanse<br />
przeżycia. Z chwilą jednak, kiedy<br />
okrążona Srebrenica zrezygnowała<br />
z walki zbrojnej, oddając się pod<br />
międzynarodową opiekę krajów<br />
cywilizowanych, teoretycznie wyznających<br />
wszelkie etyczne standardy<br />
wyznaczonych przez siebie<br />
spraw człowieka - zginęła: „Nie<br />
minęło nawet pół roku, a serbscy<br />
żołnierze zajęli opuszczone okopy i<br />
w trakcie pozorowanego zawieszenia<br />
broni, pod bokiem wypranych z<br />
emocji, obojętnych żołnierzy holenderskich,<br />
zabrali to, czego w czasie<br />
wojny wziąć nie zdołali” (s. 103).<br />
Emir Suljagić jest naznaczony śmiercią,<br />
po przeżyciu oblężenia Srebrenicy już nigdy<br />
nie będzie tym samym człowiekiem, jego człowieczeństwo,<br />
jak wielu innych, zostało zdegradowane.<br />
Co gorsze, sam autor wychylony jest<br />
ku umarłym i jak sam pisze, nieustannie zdradza<br />
żywych z umarłymi: „Nie wiem, dlaczego,<br />
ale zostaliśmy zniszczeni, i to najpierw jako ludzie,<br />
a dopiero potem jako wspólnota. [...] Od<br />
tamtej pory wciąż zwodzę mężczyzn i kobiety,<br />
którzy pojawiają się w moim życiu. Zdradzam<br />
ich z martwymi. I nie wiedzieć czemu, właśnie<br />
tam, wśród wspomnień, wśród wszystkich tych<br />
cieni, czuję się najlepiej” (s. 15).<br />
Dla mnie jako czytelniczki najmocniejsze<br />
słowa, które pozostaną po lekturze<br />
„Pocztówek”, to wyznanie, które stało się tytułem<br />
tej recenzji: „Dla wszystkich byliśmy równie<br />
nieważni” (s. 31). Czy jest coś gorszego niż u<br />
progu dorosłego życia dowiedzieć się, że nikogo<br />
nie obchodzę, że wyczytane mądrości można<br />
między bajki włożyć, że wszystkie dotychczasowe<br />
wartości zdewaluowały się i nie mają znaczenia,<br />
a ja nikogo nie interesuję? Te słowa bolą<br />
tym bardziej, że przecież i my zaliczamy się do<br />
tych „wszystkich”.<br />
Emir Suljagić,<br />
Pocztówki z grobu,<br />
przeł. Agnieszka Łasek,<br />
Wyd. Czarne,<br />
Wołowiec 2007.
PORTRET25 - 151<br />
Rafał Derda<br />
Jeden wielki spoiler<br />
Dobrze, że są poeci tacy jak Miłosz Biedrzycki.<br />
Poeci, którzy zgrabnie potrafią zamanifestować<br />
swój dystans wobec najświętszych<br />
literackich „sacrum”, czyli poetyckiej funkcji<br />
języka, i są w stanie w obrębie tego dystansu<br />
wygospodarować sobie pole do językowych eksploracji,<br />
których wyniki, niczym raporty z odległych<br />
lingwistycznych galaktyk, otrzymujemy<br />
raz po raz w charakterze tomików. Mało jest<br />
twórców świadomych tak bardzo upadku, który<br />
leży u praprzyczyn semiotycznej<br />
arbitralności, arbitralności,<br />
w której jesteśmy zanurzeni,<br />
wysyłając z toni mniej lub bardziej<br />
zborne sygnały. Jednocześnie<br />
mało jest takich piszących,<br />
którzy by z równą czułością<br />
i sympatią pochylali się nad<br />
tym upadkiem. Wynikiem tej<br />
ambiwalentnej postawy jest<br />
twórczość niezwykła, czasem<br />
fantasmagoryczna, niekiedy<br />
zamykająca się przed nami w<br />
mglistej hermetyce, lecz równie<br />
często otwierająca przed nami<br />
nowe wymiary składni, odkrywająca<br />
spójne, choć zupełnie<br />
nowe związki w frazeologii.<br />
Co więcej, nie jest to twórczość<br />
siermiężna, eksploatująca na<br />
siłę słowo, niczym kierownik<br />
w sklepach sieci „Boża krówka”,<br />
co niestety zdarza się niekiedy (w poezji,<br />
nie w marketach) części neolingwistów. Pisanie<br />
Biedrzyckiego jest lekkie, a nawet, choć narażam<br />
się takim stwierdzeniem na śmieszność,<br />
pełne niewymuszonej radości i swobody. Autor<br />
uwodzi język, nie molestując go przy tym, rzecz<br />
rzadka w obecnych czasach i godna pochwały.<br />
Wchodząc w tak intymny romans z językiem,<br />
wiersze krakowskiego poety są, biorąc<br />
metaforę ze świata filmu, wielkimi spoilerami.<br />
Spoilery streszczają, lub też za pomocą odpowiednich<br />
wycinków, zdradzają intrygę danego<br />
filmu. Sposób pisania Biedrzyckiego można<br />
metaforycznie pojmować jako uprawianie sztuki<br />
spoilerowania, gdyż bezlitośnie unieszkodliwia<br />
ona fabuły, jakimi otulamy się, używając<br />
języka; fabuły, dzięki którym możliwe jest na<br />
co dzień odgrywanie wielkiego społecznego<br />
spektaklu. Poeta nie tylko dekonstruuje wyżej<br />
wspomniane fabuły, ale i wznosi na ich gruzach<br />
swoje własne budowle, będące w małym, lecz<br />
przestronnym światku jego tomiku, równoprawne<br />
z historiami obowiązującymi w świecie<br />
na zewnątrz „Sofostrofy”. Jego taktyka psuje<br />
nam trwającą od kilku tysięcy lat zabawę w jednoznaczność<br />
i dopasowywanie imponderabiliów<br />
do słów. Zabawa ta zresztą nigdy nie miała<br />
jasnych, klarownych zasad, a nawet jeśli kiedyś<br />
miała, to każdy tylko udawał, że się ich trzyma.<br />
Biedrzycki nie udaje, dzięki czemu może<br />
w pełni bawić się swym pisaniem, a czytelnicy<br />
odbierający na podobnych falach<br />
lekturą jego wierszy.<br />
Autor jest konsekwentny w swych literackich<br />
ekskursjach i przy pobieżnym<br />
spojrzeniu można odnieść mylne wrażenie,<br />
że „Sofostrofa” jest pewnym powieleniem<br />
wcześniejszych osiągnięć stylu Biedrzyckiego,<br />
na przykład tomiku „pył/łyp”.<br />
Osoba tak twierdząca miałaby swoje racje,<br />
byłyby to jednak racje powierzchowne i<br />
niekompletne. Nawet w oderwanym nieco<br />
uniwersum autora „Słońca na asfalcie”<br />
obowiązują prawa ewolucji i doskonalenia<br />
się podmiotu lirycznego. Nie mamy<br />
w „Sofostrofie” wierszy rozczochranych,<br />
napisanych tylko i wyłącznie dla swego<br />
nieusprawiedliwionego niczym istnienia,<br />
jak to się na wydanym w zeszłym wieku<br />
„pył/łypie” zdarzało (np. „kielce/widelce”<br />
s. 28). Fajerwerki wyobraźni w wydanej w<br />
tym roku książeczce są bardziej kontrolowane,<br />
dzięki czemu tomik zyskuje na efektowności<br />
nie tracąc w niczym na cechującej poprzednie<br />
zbiory wierszy wybuchowości.<br />
Zwykła ludzka zawiść (nic, co ludzkie,<br />
nie jest mi obce) powoduje, że pałam<br />
chęcią odwetu na talencie i zdolnościach,<br />
które doprowadziły do napisania „Sofostrofy”.<br />
W związku z tym postanowiłem<br />
wypuścić mojego osobistego spoilera,<br />
wskazując fragmenty będące najbardziej<br />
godnymi zapamiętania...<br />
Najzabawniejszy fragment: „[...] na<br />
balecie o Olafie Ostesonie, co długo spał,<br />
/ właśnie tak zrobiłem: drzymłem se [...]”<br />
(„W deltę”).<br />
Najbardziej frapujący fragment: „To<br />
jest moje pismo obrazkowe do ciebie /
152 - PORTRET25<br />
Wszystko co mam, odkładam na potem. / Aż<br />
robią się sągi i są na półtora człowieka” („Maków”).<br />
Najbardziej hermetyczny fragment: „w taki<br />
dzień wszystkie pieśni są pieśniami z fuzli, / nie<br />
robią mi na zasadę przyjemności [...]” („dziki<br />
piwowar”).<br />
Fragment najbardziej liryczny: „[...] Na<br />
rogu Mazowieckiej i Kmiecej /pod punktowcami<br />
pasł się koń. /Krowy pasły się na Błoniach”<br />
(„Codziennie memłam, ostrożnie”).<br />
Na koniec najbardziej futurystyczny fragment,<br />
choć może nie do końca: „[...] a ty B.<br />
skądżeś jest? / Kraków Tonie, panie profesorze!<br />
/ wszyscy dalej się rozglądać, patrzeć, gdzie? /<br />
ale nie tonie. nie, to nie” („B. S.”).<br />
Moja zemsta nie jest jednak całkowita, a<br />
może i nawet trzeba by rzec, że całkowicie nieudana.<br />
Każdy czytelnik tomiku może bowiem<br />
uznać inne utwory za swoje „naj”, czym bardziej<br />
chyba zachęcam do samodzielnej konfrontacji<br />
z tekstami. Mam jednak wrażenie, że chyba tak<br />
miało być, że tak być powinno. Zapraszam do<br />
lektury.<br />
MLB,<br />
Sofostrofa i inne wiersze,<br />
Wyd. a5,<br />
Warszawa 2007.
PORTRET25 - 153<br />
Kamil J. Bałuk<br />
Zimny obiektywizm<br />
Piotr Kuśmirek należy do poetów swego<br />
rodzaju naznaczonych, a to z prostego powodu<br />
– oprócz tego, że zgarnął trochę prestiżowych<br />
nagród w cenionych poetyckich zmaganiach,<br />
wygrał 4 lata temu poetycki konkurs im. Jacka<br />
Bierezina. To oznacza, że otrzymał miano<br />
„młodego, zdolnego” i został zauważony jako<br />
niezmiernie perspektywiczny debiutant. Jest<br />
więc w doborowym towarzystwie, że wspomnę<br />
choćby Martę Podgórnik, Krzysztofa Siwczyka<br />
czy Edwarda Pasewicza. Jego debiutancki<br />
tomik nie był może tak rewelacyjny, jak propozycje<br />
niektórych zwycięzców czy nawet nominowanych<br />
do wspomnianego konkursu, ale<br />
prezentował pewną spójność, styl, konsekwencję<br />
i chłód, który pozostaje lejtmotywem również<br />
w Kuśmirka poetyckiej propozycji numer<br />
dwa. Propozycji, która, nawiasem mówiąc, również<br />
została wydana w nagrodę za zwycięstwo w<br />
konkursie – tym razem chodziło o „Tyską Zimę<br />
Poetycką”.<br />
Pozwolę sobie na mały żart:<br />
WASTED<br />
chmury zakryły ją, świadomość jakości ginie<br />
gdzieś pod poduszką<br />
nic nie trwa wiecznie, o ile w ogóle się zacznie<br />
to polowanie na niedźwiadki<br />
Wciąż nieokreślona funkcja kursywy<br />
nie ma już odwrotu – stało się.<br />
To przesadzony, ale mający w sobie coś z<br />
prawdy, schemat wierszy w „Zimnych zabawkach”.<br />
Po pierwsze, pojawiają się tu (zwykle zupełnie<br />
niepotrzebnie) rozmaite zwierzęta. Tak<br />
jest w nawiązującym być może do „Elegii na<br />
odejście” Herberta wierszu „Elegia na wejście”.<br />
Kuśmirek umieścił tam kilka zgrabnych określeń<br />
(„jest takie miejsce, gdzie nawet ciemność<br />
rozprasza się sama”), a wiersz jawi się jako twór<br />
o mrocznej, gęstej atmosferze. Niestety, na koniec<br />
wyskakują jakieś podejrzane „ślepe słonie<br />
i jeże”, co być może miało na celu udziwnienie<br />
lub stworzenie nastroju choroby i alienacji, ale<br />
rozbroiło cały wiersz. W innych utworach również<br />
pojawiają się rozmaite kurczęta czy owady.<br />
Jeśli kogoś uderza moja liryczna zoofobia,<br />
to przepraszam z góry. O niebo lepiej prezentuje<br />
się za to wiersz „Elegia na wyjście”, gdzie<br />
zresztą podmiot liryczny deklaruje „zostawianie<br />
zwierząt”, co (a nie mówiłem?) wychodzi poezji<br />
Kuśmirka na dobre.<br />
Drugą wadą pojawiającą się w tomiku<br />
jest zjawisko, którego znak to moje „nic nie<br />
trwa wiecznie”. W niektórych wierszach pojawiają<br />
się oczywistości, potoczne sformułowania,<br />
niestety wciąż użyte właśnie jako „potoczne<br />
sformułowania”, nie innowacja poetycka. Inny,<br />
acz relewantny problem: tomik jest miejscami<br />
zupełnie przegadany, przypatrzmy się chociażby<br />
frazom w wierszu „Kadr”, gdzie tautologiczna<br />
„melodia, którą słychać”, miesza się z naiwną<br />
wariacją słowną na temat słowa „łamać” („patyki,<br />
obietnice, kości”). Podobnym przykładem<br />
banału mogą być „tlące się przeczucia” z innego<br />
utworu. Czasami metafory są niejasne i wydumane<br />
(„już nie dziwi, że ogniska uzależniają jak<br />
ukąszenia pszczół”, o ile to metafora). W moim<br />
zmyślonym przykładzie są i kolejne cechy wierszy<br />
Kuśmirka: krótke, zwykle jednowyrazowe,<br />
czasem obcojęzyczne tytuły. Tu akurat nie dopatrywałbym<br />
się wielkiej wady, szkoda tylko, że<br />
większość ma: żaden, mętny, zrozumiały tylko<br />
dla autora (niepotrzebne skreślić) związek z<br />
wierszem – nie uzupełnia go i stoi jakby obok.<br />
No i wreszcie – kursywa. Wtrącenia, które przez<br />
poetę zostały obdarzone pochyleniem, czasami<br />
wprowadzają do narracji poetyckiej jakiś drugi<br />
głos, być może odzywające się myśli. Często<br />
jednak po prostu dezintegrują całość wiersza<br />
„Jeszcze nie wiem, co opisuję” - wyznaje podmiot<br />
liryczny w jednym z wierszy i po części ma<br />
rację.<br />
Bo Kuśmirek ma spory talent, i to trzeba<br />
przyznać zanim recenzja zostanie uznana za<br />
negatywną. Jego podmiot liryczny jest zagubiony,<br />
wyziębiony, słowa kluczowe według mnie są<br />
chłodne i (nomen omen) zimne: „sen”, „woda”,<br />
„niebieski”, „lód”, „ciemność” etc. Klimat wierszy<br />
jest niesłychanie spójny, a to nie lada sztuka.<br />
A więc Kuśmirek jest świetny w zestawianiu<br />
wierszy, w tworzeniu spójnej całości. Wie też,<br />
że pierwszy wiersz bywa dla tomiku kluczowy<br />
– w „Pokoleniu” tworzy bardzo ciekawy i niepokojący<br />
obraz wychodzących z wody szarych ludzi<br />
o zapiaszczonych powiekach. Udało się też<br />
Kuśmirkowi nie popsuć nic w pseudoautobiograficznym<br />
wierszu „Białko”, opowiadającym<br />
o rwaniu mleczy i zabijaniu królika. Tu postawiono<br />
na konkret – i bardzo dobrze. Szkoda,
154 - PORTRET25<br />
że późniejsze wiersze, jeśli nawet mają fajne<br />
momenty, to bardzo często są czymś popsute.<br />
Dla przykładu „tajemnice szyszek” w „Głodzie”<br />
nie mogą się przebić przez banał umieszczenia<br />
w obrębie utworu śmierci papieża.<br />
Pochwaliłem konkret („Pokolenie”,<br />
„Białko”), bo konkret w takiej poezji wychodzi<br />
najlepiej. Kuśmirek nie pisze wierszy regularnych,<br />
rymowanych, nie stwierdziłem tu żadnego<br />
kunsztu formalnego, za to można niestety<br />
zauważyć kilkukrotne niesprawności warsztatowe.<br />
Jeśli obrazy w wierszu nie są sugestywne,<br />
to przy tak wybranej formie wszystko wydaje<br />
się rozmazane i nieciekawe. Przebija się wspomniany<br />
klimat, który jednak nie może uratować<br />
całości, a jedynie wciąż utrzymać wiarę w „zdolnego”,<br />
chociaż pewnie coraz mniej „młodego” -<br />
ale kto się tą drugą cechą w poezji przejmuje?<br />
Piotr Kuśmirek,<br />
Zimne zabawki,<br />
Biblioteka Tyskiej Zimy Poetyckiej,<br />
Wyd. Teatr Mały,<br />
Tychy 2007.
PORTRET25 - 155<br />
Aleksandra Rudzka<br />
Oszczędź nam, Jelinko!<br />
Elfride Jelinek, zwana też pieszczotliwie<br />
Jelinką, dostała Nagrodę Nobla, jak wiadomo,<br />
więc na pewien szacunek zasługuje, co też<br />
wiadomo. Z całym szacunkiem zatem śmiem<br />
twierdzić, że autorka „Pianistki” ma ze sobą,<br />
a przynajmniej ze swoim pisaniem, poważny<br />
problem. „Pianistka” była szokująca i intrygująca,<br />
„Amatorki” prowokujące, ale „Żądza” to po<br />
prostu bełkot.<br />
Najnowsza, wydana po polsku, książka Jelinek<br />
reklamowana jest jako zlepek kryminału,<br />
powieści porno i opowiastki brukowej. W zamyśle<br />
zapewne miała to być błyskotliwa gra z<br />
tymi trzema konwencjami, choć tak naprawdę<br />
wątpię, czy był tu jakiś zamysł (sądzę, iż zdania<br />
w porządku losowym pozlepiał ze sobą jakiś<br />
komputer i że nikt tego przed wydaniem nie<br />
przeczytał).<br />
Z tego, co da się wydedukować z treści, jest<br />
to historia Kurta Janisha i jego dwóch kochanek:<br />
bogatej wdowy Gerti i bezdomnej szesnastolatki<br />
Gabi. Kurt jest żandarmem w małej<br />
austriackiej mieścinie i to dzięki swej pracy ma<br />
wiele okazji do poznawania licznych dam. Jego<br />
wyborami sercowymi kieruje jedno – nieruchomości.<br />
Tytułowa „Żądza” nie dotyczy bowiem<br />
spraw cielesnych, ale domów i gruntów. Seks<br />
jest dla żandarma złem koniecznym, daniną<br />
płaconą rozpaczliwie go pragnącym kobietom.<br />
Za to posiadanie, np. domku jednorodzinnego,<br />
podnieca go prawdziwie. Jest to opisywane jako<br />
pewna ułomność, którą zarażona jest znaczna<br />
część społeczeństwa austriackiego. Ułomność<br />
nie ominęła też syna żandarma. Młodzieniec<br />
zaciąga coraz to nowe kredyty, byle tylko mieć,<br />
mieć, posiadać jak najwięcej. Intryga zapętla się<br />
w czasie pewnego stosunku (duszenie dziewczyny<br />
członkiem), a kończy się trupem na powierzchni<br />
jeziora. Ale to nie sama intryga jest<br />
ważna. Narratorka zresztą nie potrafi długo<br />
utrzymać jej w tajemnicy. Prawdziwym bohaterem<br />
„Żądzy” jest język.<br />
Niesamowite rzeczy robi z językiem Jelinek<br />
(o ile oczywiście wnioskować można z tłumaczenia).<br />
Słowa i zdania żyją tu własnym życiem.<br />
Struktura jest niemal szatkowana, mielona, a<br />
potem zlepiona i złożona na nowo. Przypomina<br />
to, z każdą stroną bardziej, zabawę dziecka<br />
albo monolog szaleńca (stawiam na to drugie).<br />
Świetny jest sposób żartowania autorki. Próbuje<br />
nam wcisnąć jakiś żart, albo kiepski rym, po<br />
czym sama stwierdza, że to było tanie, ale „musiało”.<br />
No urocze, po prostu!<br />
Przy lekturze „Żądzy” (jeśli już ktoś koniecznie<br />
musi się jej oddawać) trzeba pamiętać,<br />
że o czymkolwiek jest fragment czy zdanie,<br />
na pewno jest o seksie. Tu wszystko jest zwierzęce,<br />
seksualne, podrobowe i fizjologiczne.<br />
Bywa też bardzo zabawne. Penis, na przykład,<br />
ma nieskończenie wiele synonimów, osobiście<br />
najbardziej podobały mi się: skalpel, łodyżka i<br />
bicz z mięsa. Naprawdę zdąża to momentami<br />
w stronę ostrego sado-maso albo i gorzej. Przez<br />
takie nagromadzenie cielesności czy wręcz mięsowatości,<br />
bałabym się nawet zakopać tę książkę<br />
w ogródku, bo takie to żywe, że pewnie by<br />
wylazło.<br />
Cecha języka Jelinek, która dyskwalifikuje<br />
ją zupełnie jako pisarkę, to agresja, z którą nie<br />
mogę się pogodzić czy choćby czytelniczo zżyć.<br />
Żółć się leje obficie na każdego bohatera, jakby<br />
autorka nienawidziła ich wszystkich i była<br />
gotowa udusić całe to wielkie austriackie towarzystwo.<br />
Nienawidzi kobiet, ale jeszcze bardziej<br />
mężczyzn. Brzydzi się dziećmi i nastolatkami.<br />
Nie ma tu współczucia czy litości. Każda najmniejsza<br />
słabość zostaje naświetlona i wyszydzona.<br />
Sądząc po treści książki (może zupełnie niesłusznie)<br />
narratorka cierpi katusze przez bycie<br />
członkinią społeczności, którą opisała. Powinno<br />
to również boleć czytelników, taki wniosek nasuwa<br />
się sam. Pani Jelinek mogłaby nam tego<br />
oszczędzić i po prostu się gdzieś wyprowadzić.<br />
Ile jeszcze dzieł ośmieszających austriackie słabości<br />
można napisać? Jak dla mnie, to na razie<br />
jest o jedną „Żądzę” za dużo.<br />
Elfriede Jelinek,<br />
Żądza,<br />
przeł. Agnieszka Kowaluk,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.
156 - PORTRET25<br />
Marta Więckiewicz<br />
Naukowe refleksje<br />
o „parciu na szkło”<br />
„Znani z tego, że są znani. Celebryci w kulturze<br />
tabloidów” to jedna z książek należących<br />
do serii wydawniczej „Popkultura i media”.<br />
Autorem publikacji i redaktorem naukowym<br />
całego cyklu jest profesor Wiesław Godzic,<br />
medioznawca i filmoznawca. Jego najbardziej<br />
znane książki to: „Oglądanie i inne przyjemności<br />
kultury popularnej”, „Rozumieć telewizję”,<br />
„Telewizja i jej gatunki po «Wielkim Bracie»”,<br />
„Telewizja jako kultura”. Dotychczas w serii<br />
„Popkultura i media” przygotowanej przez Wydawnictwa<br />
Akademickie i Profesjonalne ukazały<br />
się książki: „Życie codzienne z telewizorem”<br />
Mateusza Halawy, „Biodra<br />
Elvisa Presleya” Mariusza<br />
Czubaja i „Święty ład” Alberta<br />
Jawłowskiego.<br />
Cykl adresowany jest<br />
do studentów nauk społecznych<br />
(przede wszystkim<br />
antropologii i kulturoznawstwa),<br />
a także do<br />
wszystkich osób zainteresowanych<br />
mediami i<br />
współczesnymi zjawiskami<br />
społecznymi. Szczególnym,<br />
bo wymienionym z nazwiska,<br />
adresatem książki<br />
„Znani z tego, że są znani.<br />
Celebryci w kulturze tabloidów”<br />
jest premier Jarosław<br />
Kaczyński. Medioznawca<br />
zwraca uwagę na to, że politycy<br />
muszą znać mechanizmy<br />
kultury popularnej i<br />
wiedzieć, jakim społeczeństwem rządzą. Tymczasem<br />
premier Kaczyński jest, zdaniem autora,<br />
„zadufanym i przekonanym o swojej wyższości<br />
naiwnym krytykiem popkultury”. Politycy powinni<br />
wyciągnąć wnioski z przedstawionego<br />
przez Godzica faktu, że „głosy oddane w wyborach<br />
na niejedną partię polityczną zostały w<br />
Polsce przebite liczbą SMS-ów, przesłanych<br />
przez oglądających «Big Brothera» czy «Idola»”.<br />
Książka „Znani z tego, że są znani. Celebryci<br />
w kulturze tabloidów” dotyczy ludzi<br />
określanych mianem celebrities i zjawisk z nimi<br />
związanych. Godzic twierdzi, że jeśli chcemy<br />
zrozumieć współczesną kulturę i siebie samych,<br />
musimy więcej mówić o „pozornie żałosnych<br />
reprezentacjach, o pozbawionych gustów niechlujnych<br />
wytworach medialnych”. Zygmunt<br />
Bauman nawiązał do wspomnianej tezy, pisząc<br />
w przedmowie do książki Godzica: „O kim to<br />
winniśmy mówić więcej? O owych dziwnych<br />
ludziach-zjawach zwanych celebrities, postaciach<br />
tak fizycznie dalekich a duchowo bliskich, obcych<br />
a wszak bardziej od najbliższych sąsiadów<br />
nam znanych, znanych nam i wszystkim niemal<br />
innym ludziom przez nas spotykanym...”.<br />
Godzic bada fenomen celebrities. Stara się<br />
wyjaśnić związek tabloidów z ludźmi znanymi<br />
z tego, że są znani. Następnie przechodzi do<br />
refleksji nad postacią Michała Wiśniewskiego,<br />
którego uważa za wzorcowego celebrytę. W<br />
kolejnych rozdziałach autor skupia się na zagadnieniach<br />
związanych z krótkotrwałą popularnością,<br />
uzyskiwaną chociażby dzięki udziałowi<br />
w programie „Taniec z gwiazdami”. Godzic<br />
analizuje również obecność problematyki celebrities<br />
w programie Ewy Drzyzgi „Rozmowy<br />
w toku”. W kolejnej części pracy wyodrębnia<br />
i opisuje różne kategorie celebrytów. Końcowy<br />
rozdział zawiera podsumowanie rozważań o<br />
tożsamości celebrities.<br />
Czytelników może razić słowo celebryta,<br />
które pojawia się w tytule książki. Językowi puryści<br />
zarzucali Godzicowi stworzenie „potworka<br />
językowego”. Tymczasem słowo celebryta<br />
nie zostało wymyślone przez medioznawcę. Pojawiło<br />
się już wcześniej w „Polityce”. Na łamach<br />
tego tygodnika we wrześniu 2006 roku Edyta<br />
Gietka pisała o sławnych ludziach, którzy przekraczają<br />
granice prywatności: sprzedają prasie<br />
kolorowej relacje ze swoich ślubów, publikują<br />
zdjęcia dzieci, zwołują konferencje prasowe, aby<br />
mówić o problemach małżeńskich. Dziennikarka<br />
zaproponowała spolszczenie słowa celebrities<br />
i tak powstało zaczerpnięte przez Godzica kontrowersyjne<br />
określenie: celebryci.<br />
Celebryta to osoba znana z tego, że jest<br />
dobrze znana. W 1961 roku taką definicję<br />
w książce „The Image: A Guide to Pseudo-<br />
Events in America” sformułował Daniel Boorstin.<br />
Choć od stworzenia definicji minęło wiele
PORTRET25 - 157<br />
lat, nie straciła ona na aktualności. Godzic pisze:<br />
„Dawniej plotkowaliśmy z sąsiadami, dzisiaj<br />
plotkujemy z obcymi o obcych, ale przez<br />
tę czynność oni – obcy stają się dla nas bliżsi<br />
i bardziej swojscy”. Celebryci są jednocześnie<br />
znani i obcy, bliscy i dalecy. Dalecy i obcy, bo<br />
nie znamy ich osobiście. Bliscy i znani, bo o ich<br />
problemach osobistych wiemy niejednokrotnie<br />
więcej niż o trudnościach, z jakimi zmagają się<br />
nasi znajomi czy członkowie rodziny.<br />
Wytwórnią celebrities stał się program „Taniec<br />
z gwiazdami”, a jeszcze wcześniej – reality<br />
show „Big Brother”. Szczególne znaczenie<br />
„Wielkiego Brata” wynika z faktu, że nastąpiło<br />
tu przesunięcie granicy prywatności. Życie<br />
prywatne stało się życiem na pokaz. Jak napisał<br />
Mirosław Pęczak w recenzji książki Godzica na<br />
łamach „Polityki”: „Istotą gwiazdorstwa stało<br />
się sprzedawanie prywatności”. Celebryci pozwalają<br />
na naruszanie własnej prywatności.<br />
Polskie Badania Czytelnictwa prowadzone<br />
od lutego do lipca 2007 roku wykazały, że<br />
w pierwszej trójce najczęściej czytanych<br />
gazet są aż dwa tabloidy.<br />
„Gazeta Wyborcza” jest czytana<br />
przez 20,25 % respondentów, po<br />
„Fakt” sięga 19,17 % osób, a „Super<br />
Express” jest czytany przez 8,95 %<br />
badanych. Rok wcześniej liderem<br />
był „Fakt”, „Gazeta Wyborcza”<br />
znajdowała się na drugim, a „Super<br />
Express” – na trzecim miejscu. Jednym<br />
z powodów, dla których „Fakt”<br />
tak dobrze radzi sobie na rynku<br />
mediów, jest sposób traktowania<br />
przez gazetę problematyki celebrities.<br />
Ciekawe jest spostrzeżenie Godzica,<br />
że nazwa działu o celebrytach<br />
w „Fakcie” to „Ludzie”, a w „Super<br />
Expressie” – „Gwiazdy”. Ta różnica<br />
wiele mówi o podejściu obu tabloidów<br />
do znanych osób.<br />
Wolimy traktować celebrities<br />
jako zwyczajnych ludzi niż jako<br />
bogów (ewentualnie traktujemy ich<br />
jako „bogów-na-wyciągnięcie-ręki”). Godzic<br />
pisze o celebrytach: „To nie są postaci, których<br />
szat chcemy dotknąć, ani nie uważamy ich za<br />
jakiekolwiek wyrocznie czy autorytety”. Dzieje<br />
się tak dlatego, że celebrities są „spłoszone i<br />
niepewne swojej chwilowej popularności”. Medioznawca<br />
zauważa, że chęć bycia sławnym coraz<br />
częściej staje się motywem działań, jednak<br />
wciąż jest to motywacja ukrywana bądź wypierana.<br />
Autor stwierdza, że polscy celebrities mają<br />
kłopoty z postrzeganiem własnej popularności,<br />
ponieważ na ogół widzą ją jako kategorię opozycyjną<br />
wobec sztuki. Nie wypada być popularnym<br />
ani dążyć do popularności.<br />
Zjawisko celebrities zaczyna być komentowane<br />
przez samą branżę. Świadczy o tym<br />
pojawienie się programu „Magiel towarzyski”,<br />
świadczą o tym niektóre odcinki programu<br />
„Rozmowy w toku”. K.A.S.A stworzył nawet<br />
piosenkę po tytułem „Znana (z tego, że jest<br />
znana)”. Dotyczy ona osoby znanej, ale nie do<br />
końca wiadomo, skąd:<br />
„Może ona reklamuje silikon.<br />
Może gra w serialu, może znam ją stąd.<br />
Może sama jest produktem, nie wiem, lecz<br />
Chcę dowiedzieć wreszcie się, kim ona<br />
jest”.<br />
Osoby, które chciałyby stać się celebrities,<br />
mogą książkę „Znani z tego, że są znani. Celebryci<br />
w kulturze tabloidów” potraktować<br />
jako podręcznik – podręcznik zawierający dość<br />
gorzkie dla celebrytów przesłanie. Celebrities są<br />
powoływani do życia i uśmiercani przez media.<br />
Ich żywot jest bardzo krótki. Godzic zauważa<br />
jednak, że w tej medialnej śmierci celebrities<br />
nie ma niczego tragicznego<br />
– jest to po prostu powrót danej osoby<br />
na właściwe miejsce w hierarchii<br />
społecznej.<br />
„Znani z tego, że są znani” to<br />
pierwsza w Polsce tak obszerna praca<br />
poświęcona celebrities. Refleksje<br />
dotyczące celebrytów są oparte na<br />
bogatym i precyzyjnie opisanym<br />
materiale (przede wszystkim są to<br />
publikacje prasowe i programy telewizyjne).<br />
Niewątpliwą zaletą książki<br />
jest umieszczenie analizowanych zagadnień<br />
w szerokim kontekście społeczno-kulturowym.<br />
Pozwala to w<br />
miarę precyzyjnie nazwać poszczególne<br />
problemy.<br />
Na uwagę zasługuje fakt, że autor<br />
nie tylko opisuje pewne zjawiska,<br />
ale i dogłębnie analizuje je, pokazuje<br />
mechanizmy nimi rządzące i ich<br />
przemiany. Zwraca między innymi<br />
uwagę na rozwój zjawiska celebrities. Już XVIIwieczne<br />
relacje o londyńskich dandysach mogą<br />
budzić pewne skojarzenia związane z celebrytami.<br />
Godzic zauważa, że zjawisko celebrities wywodzi<br />
się z instytucji gwiazd filmowych i jego<br />
początków należałoby szukać w amerykańskim<br />
przemyśle kinowym z pierwszej połowy XX<br />
wieku. Znany dziś kształt zjawiska celebrities to<br />
jednak produkt lat 90. ubiegłego stulecia.<br />
Wprowadzane przez Godzica rozróżnienia,<br />
np. pomiędzy gwiazdami filmowymi a celebrytami,<br />
są bardzo przydatne. Granice pomiędzy<br />
różnymi zjawiskami z dziedziny popkultury ule-
158 - PORTRET25<br />
gają bowiem zatarciu. Nawet Beata Tyszkiewicz<br />
została przez jednego z internautów określona<br />
mianem „znana z tego, że jest znana”. Tabloidy<br />
i programy rozrywkowe tak silnie wpływają na<br />
świadomość konsumentów mediów, że dla części<br />
z nich inny świat zdaje się nie istnieć.<br />
Godzic twierdzi, że refleksja nad istotą zjawiska<br />
celebrities jest „podstawą do zrozumienia<br />
dynamiki mechanizmów kultury, w której żyjemy;<br />
że celebrities nie błyszczą na peryferiach<br />
kultury, ale w samym jej centrum; że nie są żałosnym<br />
marginesem, ale esencją kultury, jakiejkolwiek<br />
kultury – także wysokiej, także wtedy,<br />
gdy ta z jakichś powodów jest obrażona na jej<br />
popularną odmianę”. Autor konsekwentnie<br />
udowadnia tę na pozór kontrowersyjną tezę.<br />
Jest zdania, że celebrities tworzą nową sferę publiczną,<br />
a także są wytworem przemysłu kulturowego<br />
i w tym sensie stanowią również zagadnienie<br />
o charakterze ekonomicznym.<br />
W niektórych kręgach nie wypada przyznawać,<br />
że ogląda się „Taniec z gwiazdami” i nie<br />
wypada wiedzieć, kim jest Katarzyna Cichopek.<br />
Interesowanie się celebrities nie należy do dobrego<br />
tonu. Tymczasem Wiesław Godzic przekonuje,<br />
że potrzebne jest bliższe przyjrzenie<br />
się ludziom i zjawiskom, które<br />
dla znacznej części społeczeństwa<br />
wiele znaczą. Medioznawca uważa,<br />
że choć celebryta nie jest wielkim<br />
człowiekiem, a jedynie głośnym nazwiskiem,<br />
to może zaktywizować<br />
masy do pozytywnych działań.<br />
Książka „Znani z tego, że są<br />
znani. Celebryci w kulturze tabloidów”<br />
wiąże się z propagowaniem<br />
przez profesora Godzica edukacji<br />
medialnej. Podczas czatu w Wirtualnej<br />
Polsce badacz mówił o potrzebie<br />
budowania wrażliwości medialnej,<br />
wspomniał też o swojej walce o<br />
edukację telewizyjną i internetową.<br />
„Znani z tego, że są znani” to książka,<br />
która wpisuje się w ten nurt działań<br />
badacza, bo uczy w krytyczny sposób<br />
odbierać i analizować przekazy medialne.<br />
Wiesław Godzic,<br />
Znani z tego, że są znani.<br />
Celebryci w kulturze tabloidów,<br />
Wydawnictwa Akademickie<br />
i Profesjonalne,<br />
Warszawa 2007.
Bernadetta Darska<br />
Przygotowanie do umierania<br />
PORTRET25 - 159<br />
Powieść W.G. Sebalda pt. „Austerlitz” jest<br />
portretem nie tylko człowieka skażonego przez<br />
wyparte z pamięci doświadczenie wojny. To<br />
także opowieść o miejscach i przedmiotach,<br />
które ciągle żyją celebrowaniem minionych dni,<br />
w których słychać echo dawnych wydarzeń,<br />
wreszcie takich przestrzeni, gdzie można znaleźć<br />
i poczuć obecność osób, które były ważne w<br />
naszym życiu, ale odeszły bezpowrotnie. „Austerlitz”<br />
to także wielka pochwała sztuki opowiadania<br />
i przechowywania dzięki przekazowi<br />
ustnemu własnej historii. Słuchający zamienia<br />
się tu w gwaranta przetrwania, opowiadający<br />
zaś czuje, że dzięki osobistej narracji jego przeżycia<br />
ulegają ponownemu odtworzeniu.<br />
Powieść W.G. Sebalda przypomina „Drogę<br />
żelazną” Ahaarona Appelfelda. Tu również<br />
mamy do czynienia z próbą oswojenia i zagospodarowania<br />
czasu po Wielkiej Katastrofie,<br />
jaką była II wojna światowa. Bohater książki<br />
Appelfelda jest żydowskim kupcem, który<br />
większość dni w roku spędza na podróżach. Ich<br />
celem jest zbieranie i kupowanie starych żydowskich<br />
ksiąg, świeczników, skrzyń i innych cennych<br />
przedmiotów. Nie to jednak jest najważniejsze.<br />
Erwin Sigielbaum żyje myślą o zemście<br />
na mężczyźnie, który zamordował jego rodziców<br />
w obozie koncentracyjnym. Tak więc obok<br />
polowania na przedmioty mające zachować<br />
pamięć o wymordowanym narodzie, odbywa<br />
się też polowanie na człowieka. Bohater przez<br />
czterdzieści lat jeździ tą samą trasą, celebruje te<br />
same potrawy, odprawia rytuały spotkań z ludźmi<br />
i miejscami. Podróż staje się umacnianiem<br />
pamięci oraz wydobywaniem własnego życia z<br />
chaosu nienawiści i zemsty. Kolejne przystanki,<br />
hotele, zajazdy, ludzie, którzy, choć anonimowi,<br />
stają się potwierdzeniem istnienia własnego i<br />
tego w ogóle, zamkniętego w przestrzeni, która<br />
stopniowo pochłania naszego wędrowca. Z kolei<br />
Austerlitz, bohater powieści W.G. Sebalda,<br />
również odbywa swoją podróż. Najpierw jest<br />
ona ucieczką z miejsca, w którym się wychował,<br />
chęcią opuszczenia przygnębiającego, zimnego<br />
domu pastora. Później to poszukiwanie śladów<br />
samego siebie. Pastor i jego żona, którzy wychowali<br />
bohatera, zamieniają się w duchowych<br />
morderców. Zniszczyli bowiem wszelkie ślady<br />
dotyczące jego pochodzenia, nie podzielili się z<br />
przybranym synem wiedzą, jaką posiadali. Tym<br />
samym Austerlitz musi szukać właściwie po<br />
omacku. Wcześniejsze przeczucie zamienia się<br />
w pewność – jest człowiekiem bez tożsamości.<br />
By nadać sens własnej egzystencji, musi zbudować<br />
swoją podmiotowość od podstaw. Podróże<br />
Austerlitza zamieniają się w szukanie śladów, w<br />
odwiedzanie miejsc, w słuchanie tego, co mury,<br />
ulice, fotografie mogą dopowiedzieć. Pozbawiony<br />
przeszłości usiłuje ją przywrócić do życia.<br />
Musi jednak zadowolić się jedynie resztkami.<br />
Pełna rekonstrukcja nie jest możliwa.<br />
Powieść W.G. Sebalda jest tak naprawdę<br />
zapisem jednej rozmowy, tyle że trwającej przez<br />
kilkadziesiąt lat z mniej lub bardziej długimi<br />
odstępami. Narrator spotyka Austerlitza przypadkowo<br />
– w dworcowych poczekalniach, w<br />
kawiarniach; czasami z nim się umawia, zdarza<br />
się też, że otrzymuje kartkę pocztową z adresem,<br />
która jest tak naprawdę zaproszeniem do<br />
zaproszeniem do miejsca aktualnego pobytu<br />
Austerlitza. Ważny dla zobrazowania charakteru<br />
kontaktów obu mężczyzn jest fragment opisujący<br />
spotkanie po blisko dwudziestu latach:<br />
„A więc także i tego wieczoru w barze Great<br />
Eastern Hotel, nie komentując ani jednym<br />
słowem naszego czysto przypadkowego spotkania<br />
po tak długim czasie, Austerlitz podjął<br />
rozmowę mniej więcej w tym samym miejscu,<br />
gdzie kiedyś się urwała” (s. 52-53). Narrator następująco<br />
opisuje sposób mówienia Austerlitza:<br />
„Od początku zdumiewało mnie, że Austerlitz,<br />
mówiąc, nadaje kształt myślom, że jakby w roztargnieniu<br />
umie złożyć najbardziej wyważone<br />
zdania i że układając swoje rzeczowe wiadomości<br />
w formę opowiadania, zbliża się stopniowo<br />
do pewnego rodzaju metafizyki historii, w której<br />
wspominane zdarzenia ponownie ożywają”<br />
(s. 17). Narracja tytułowego bohatera wiąże losy<br />
człowieka z miejscami, w których ten przebywa.<br />
Austerlitz dostrzega naznaczenie przestrzeni<br />
przez ludzi, swoistą stygmatyzację za<br />
sprawą obecności. Wystarczy przywołać w tym<br />
miejcu jego spacer po Terezinie, fortecznym<br />
mieści zamienionym w czasie wojny w getto,<br />
gdzie bohater próbuje odszukać ślady matki.<br />
Warto w tym miejscu wspomnieć, że w książce<br />
znajdziemy wiele fotografii, obrazujących to, o<br />
czym opowiada Austerlitz. W Terezinie wyraźnie<br />
panuje duszna atmosfera obojętności ludzi i<br />
naznaczenia miejsc; miasto zdaje się trwać poza<br />
czasem, w specyficznym zawieszeniu za sprawą<br />
tragedii tych, których sprowadzono tu w trakcie<br />
wojny. Czytamy na przykład następujący opis:<br />
„Ale najbardziej niesamowite w mieście Terezin
160 - PORTRET25<br />
były dla mnie drzwi i bramy, bo wszystkie bez<br />
wyjątku zdawały się zagradzać dostęp do jakiejś<br />
nigdy dotąd niespenetrowanej ciemności, gdzie,<br />
jak pomyślałem – mówił Austerlitz – panuje<br />
kompletny bezruch, jeśli nie liczyć łuszczącego<br />
się tynku i pająków, które snują swoje nici,<br />
śpiesznymi odnóżami przemykają po posadzce<br />
albo zawisają wyczekująco na kunsztownie<br />
utkanej sieci” (s. 234, 238).<br />
W.G. Sebald spisuje historię człowieka<br />
bez tożsamości. Z dzieciństwa bohater pamięta<br />
niewiele. Najmocniej utkwił mu w pamięci<br />
moment, gdy zaczęto się do niego zwracać nie<br />
jego imieniem, a wszystkie ubrania, do których<br />
był przyzwyczajony, zniknęły, i odtąd musiał<br />
się ubierać tak, jak inni angielscy chłopcy. Kolejne<br />
traumatyczne doświadczenie ma miejsce<br />
pod koniec szkoły, kiedy to bohater dowiaduje<br />
się, że od tej pory będzie się nazywał zupełnie<br />
inaczej. Właśnie wtedy zaczyna się jego podróż<br />
bez końca, szukanie śladów, odkrywanie<br />
własnego języka z przeszłości. Austerlitz toczy<br />
żmudne śledztwo, w którym podejrzanym jest<br />
on sam. Musi bowiem nie tylko znaleźć miejsca<br />
i osoby z czasów, zanim znalazł się na plebanii<br />
w Anglii, ale też odnaleźć dawnego siebie. Bohater<br />
podlega tożsamościowemu rozdwojeniu –<br />
z jednej strony, chce znać przeszłość, z drugiej<br />
- musi częściowo wyrzec się teraźniejszości.<br />
Ważnym punktem odniesienia dla losów<br />
Austerlitza staje się dworzec. To na dworcu<br />
spotyka się często z tym, który wysłuchuje jego<br />
historii; to na dworcu po raz ostatni widział<br />
swoją matkę; to dworzec wreszcie staje się synonimem<br />
miejsca, które poprzez ciągłą zmianę,<br />
daje – co paradoksalne – element stałości. Przestrzeń<br />
dworca zamienia się w miejsce, w którym<br />
wszystko może się wydarzyć, gdzie jest szansa<br />
umocnienia nadziei i wiary, że coś się jeszcze<br />
zmieni. To jednocześnie obszar utrwalonej pamięci,<br />
na zgliszczach rodzi się nowe, ale stare<br />
daje fundament, ciągle więc istnieje. Czytamy:<br />
„Przesiadując na dworcu – mówił Austerlitz<br />
– czułem za każdym razem niemal przymus,<br />
by wyobrażać sobie, gdzie w tej przestrzeni,<br />
poprzegradzanej potem innymi murami, a teraz<br />
znowu zmieniającej postać, znajdowały się<br />
izby pacjentów azylu, i często zadawałem sobie<br />
pytanie, czy nagromadzone tam przez stulecia<br />
cierpienie i ból naprawdę przeminęły, czy nie<br />
natykamy się na nie jeszcze dziś, krążąc po korytarzach<br />
i schodach, a w każdym razie czasem,<br />
gdy chłodny powiew muskał mi czoło, takie<br />
właśnie miałem poczucie” (s. 161).<br />
Docierając do Very, opiekunki z czasów,<br />
gdy miał kilka lat, trafia na ślad samego siebie.<br />
Dzięki opowieściom kobiety próbuje odtworzyć<br />
własne dzieciństwo. Odwiedza miejsca, w<br />
których przebywał; próbuje przywołać emocje,<br />
które wówczas odczuwał; szuka znaków pozostawionych<br />
przez matkę. To dlatego obsesyjnie<br />
ogląda film, w którym zarejestrowano „zwyczajne”<br />
życie w getcie. Szuka, wypatruje, chce<br />
się upewnić. Problem w tym, że pewność już nigdy<br />
się nie pojawi. Jego tożsamość może zostać<br />
odbudowana z okruchów wspomnień, z oszukiwania<br />
siebie, że pamięta, z przekonania, że<br />
uda się oszukać czas i spotkać się z tymi, którzy<br />
bezpowrotnie odeszli. Mamy więc tu do czynienia<br />
z rodzeniem się tożsamości, której podstawą<br />
jest złudzenie.<br />
W dialogu narratora i bohatera nie ma równowagi<br />
sił. W centrum zainteresowania jest<br />
Austerlitz. Nim interesuje się narrator. Również<br />
sam Austerlitz interesuje się sobą – bo<br />
próbuje odkryć siebie z czasów, których nie<br />
pamięta. Narrator jedynie pyta, częściej tylko<br />
słucha, przypomina sobie, jak wyglądało dane<br />
spotkanie z Austerlitzem. O nim, słuchającym,<br />
i przechowującym historię, tak naprawdę nie<br />
dowiadujemy się nic. Pełni więc, z jednej strony<br />
funkcję służebną, z drugiej, niezwykle istotną –<br />
bo bez słuchacza nie byłoby opowieści.<br />
Powieść W.G. Sebalda rozbija linearność<br />
konsekwencją opowieści. Historia, którą Austerlitz<br />
opowiada narratorowi, dzieje się poza<br />
czasem. Obaj mężczyźni mogą się spotkać na<br />
drugi dzień, za kilka dni, po kilku, a nawet kilkudziesięciu<br />
latach, a wszystko dzieje się tak, jak<br />
gdyby nie było przerwy w rozmowie. Co więcej,<br />
widują się w różnych miastach i okazuje się, że<br />
także miejsce nie jest w stanie rozbić opowieści<br />
Austerlitza. Człowiek bez tożsamości jest tak<br />
mocno zdeterminowany, by tożsamość odzyskać<br />
lub wykształcić, że zdaje się nie zważać na<br />
ograniczenia czasu. Nadzieję daje mu rozpaczliwa<br />
wiara, że możliwe jest spotkanie z tymi, których<br />
nie ma. Dzięki takiemu przekonaniu nie<br />
faworyzuje ani teraźniejszości, ani przeszłości,<br />
żyje bowiem teraz i wtedy jednocześnie.<br />
W.G. Sebald,<br />
Austerlitz,<br />
przeł. Małgorzata Łukasiewicz,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.
PORTRET25 - 161<br />
Kaja Zaleska-Korziuk<br />
* * *<br />
Mam zimne ręce<br />
słońce rzuca szare światło<br />
ubiera ludzi w szaliki<br />
przesiąka przeze mnie<br />
ktoś rzucił papierosa na torowisko<br />
widzisz?<br />
syczy od zimna kamieni<br />
a jego dym wsiąka pomiędzy nie<br />
zapada się w głąb ziemi<br />
aż przejdzie nią na wylot<br />
potem wyleci poza nią i znajdzie ostateczne dno<br />
widzę<br />
zanurzasz mnie w parze swojego oddechu<br />
w dymie przesiąkniętym człowiekiem<br />
przez chwilę czekam, kiedy zacznie<br />
opadać pomiędzy kamienie<br />
na torowisku<br />
obserwuję ciebie i tamto naraz<br />
żeby twój oddech nie opadł z tobą<br />
ale nie opada<br />
wznosi się tylko tam gdzie nie możemy<br />
patrzeć gdzie nie możemy rozumieć.
162 - PORTRET25<br />
* * *<br />
1.<br />
Obrastasz w słoje jak ja<br />
obrastam w przeszłość<br />
pulsujesz moją krwią<br />
pod swoją korą<br />
nie obejmiemy nieba<br />
nie przerośniemy ziemi<br />
i spróchniejesz a ja tylko zgasnę<br />
2.<br />
dwa punkty – ptaki w najwyższych rejonach nieba.<br />
Kaja Zaleska-Korziuk – ma prawie siedemnaście<br />
lat; mieszka w Pasłęku i uczy się<br />
w I LO w Elblągu. W zeszłym roku została<br />
laureatką konkursu Społecznego Towarzystwa<br />
Oświatowego „Poezja mojej małej<br />
ojczyzny”, w którym przewodniczącym<br />
jury był Ernest Bryll, i dostała nagrodę jury<br />
oraz nagrodę internautów (nagrodzony w<br />
tym konkursie wiersz został opublikowany<br />
w zbiorowym tomiku pokonkursowym). W<br />
kwietniu tego roku wygrała lokalny konkurs<br />
na zestaw wierszy, w którym członkami<br />
jury byli: Wojciech Kass, Tadeusz Dąbrowski<br />
oraz Krzysztof Kuczkowski.
PORTRET25 - 163<br />
Ewa Berent<br />
Rdzafragm. powieści<br />
Szczerze mówiąc nienawidziłam wsi i całego<br />
tego śmierdzącego zdrowiem życia. Do tej<br />
pory czuję zapach stęchlizny i łajna, na wspomnienie<br />
którego zbiera mi się na mdłości. Kacprowi,<br />
chłopakowi z okolicy, koledze Rafała,<br />
kiedy chciałam sprawić przyjemność, mówiłam:<br />
„Jesteś taki fajny, że normalnie, słowo bym dała,<br />
z miasta”. Prostował się na te słowa dumnie i<br />
zadzierał nos wyżej niż wszystkie pretensjonalne<br />
nastolatki, jakie w życiu znałam. Wtedy<br />
jeszcze nie wiedziałam, co go tak zachwycało w<br />
mieście i dlaczego tam po prostu nie pojechał.<br />
Ludzi z miasta nie znosiłam tak samo jak tych<br />
ze wsi, nie różnili się bowiem między sobą niczym<br />
specjalnym.<br />
fot. archiwum Autorki<br />
Spędzaliśmy we trójkę większość wieczorów,<br />
weekendów i dni, które Rafał miał wolne<br />
od pracy. Oczywiście robiliśmy też przerwy na<br />
szybki numerek, z których Kacper był wykluczony.<br />
Z czasem nie umiałam już powiedzieć,<br />
czemu właściwie zgadzałam się na seks za szopą.<br />
Prawdopodobnie z nudów. A może się mylę,<br />
może raczej z powodu znienawidzonego przeze<br />
mnie rozdwojenia?<br />
Zasypiając marzyłam o jedwabistej, wilgotnej<br />
Julce. Wyobrażałam sobie odurzający zapach, doskonałe<br />
ciało, miękkie kształty. Ale nigdy nie myślałam<br />
o jej twarzy, nieprzytomnych oczach, przygryzionej<br />
wardze, niedbale wyskubanych brwiach,<br />
broniłam się przed pożądaniem człowieka, nie<br />
tego chciałam i nie do tego dążyłam. Robiłam się<br />
mokra na myśl o jej biuście i dłoniach intuicyjnie<br />
znajdujących moje najczulsze miejsca. Wsuwałam<br />
rękę pod kołdrę i pokonawszy przestrzeń brzucha<br />
zaczynałam zawstydzające, idealne pieszczoty,<br />
którym poddawałam się bezwiednie czekając na<br />
jedyną, prawdziwie dozwoloną rozkosz. Lubiłam<br />
się masturbować, czasem myślę nawet, że lubiłam<br />
to bardziej niż pieprzenie się<br />
z realną osobą. Znałam doskonale<br />
moje gładkie, śliskie<br />
wnętrze, ten obszar intymny,<br />
delikatny, osłonięty od świata<br />
grubą powłoką ciała, który<br />
uspokaja, pozwala zapomnieć<br />
na chwilę o strachu,<br />
rozluźnić wiecznie napięte<br />
mięśnie, zapaść się w miękką<br />
jak wata nieświadomość.<br />
Masturbując się zawsze myślałam<br />
o dziewczynach.<br />
Gdyby Rafał wiedział,<br />
że jego męskość jest dla<br />
mnie wiecznym pośmiewiskiem,<br />
że czerpię z niego<br />
złość potrzebną mi do życia,<br />
przypuszczam, że znacznie<br />
szybciej poczułabym smak<br />
torfu, a on – smak bezsilności.<br />
Tymczasem jednak Rafał<br />
puszył się dumnie przed<br />
Kacprem. To on był prawdziwym samcem, tym<br />
samcem, który ma samicę. Był doskonalszy i bardziej<br />
męski od wszystkich nieszczęśników we wsi,<br />
którzy, tak jak Kacper, mieli kutasa, ale nie mają jak<br />
mu ulżyć.<br />
Czasem zastanawiałam się nad tym, jak by było<br />
z Kacprem. Był młodszy, trochę wyższy i drobniej<br />
zbudowany niż Rafał a przy tym mniej pewny sie-
164 - PORTRET25<br />
bie i delikatniejszy. Chciałam porównać ich penisy<br />
i jądra, sprawdzić, który jest większy, a który grubszy,<br />
czyje jaja są potężniejsze i twardsze. Mogłabym<br />
kazać im się kochać nawzajem, między sobą,<br />
po to, by móc obserwować ruchy ich pośladków,<br />
mięśnie na nogach i ramionach, klatkę piersiową<br />
i mimikę twarzy. Wsłuchiwałabym się w ich oddechy<br />
i ostatnie, spazmatyczne jęki. Porównałabym<br />
ich spermę, musieliby się spuścić w swoje dłonie, a<br />
potem wyciągnąć je w moim kierunku tak, żebym<br />
mogła przyjrzeć się białawej mazi schowanej we<br />
wgłębieniach potężnych rąk. Wyobrażałam sobie<br />
bezgraniczne piękno zamknięte w tych szorstkich,<br />
brutalnie nieczułych mięśniach i w scenie upokarzającej<br />
ich, a przy tym nadającej im delikatności<br />
niezbędnej do osiągnięcia prawdziwej siły. O ileż<br />
potężniejsi by byli, gdyby umieli pragnąć się nawzajem.<br />
Tak właśnie wyglądały nasze dni: ja marzyłam<br />
o zespoleniu tych dwóch męskich ciał, Rafał czekał<br />
na popołudniowy numerek, którego bliskość<br />
przepowiadał rozedrgany członek, a Kacper zdawał<br />
się być nieświadomy niczego, szczerze naiwny<br />
i bezgrzeszny. Pewnie nawet, kiedy walił sobie<br />
konia, robił to w sposób czysty i prosty, tak jak jadł<br />
albo spał, traktując wszystkie te czynności jako coś<br />
oczywistego i najnaturalniejszego na świecie. Jedyną<br />
rysą na jego srebrnobiałej postaci było grzeszne<br />
pragnienie bycia tym z miasta. Pożądał przepychu<br />
wielkich ulic, zapachu spalin, poczucia przynależności<br />
do cywilizacji i siły, bycia częścią stolicy.<br />
Pragnął prawa do pogardy i pobłażliwości dla tych<br />
z mniejszych miejscowości. Ja byłam z miasta i<br />
wiedziałam, że budzi w nim to szczerą zazdrość, a<br />
jednak mimo tego chciał opiekować się mną czule.<br />
Naprawdę mnie lubił, sądzę, że było to w jego życiu<br />
pierwsze uczucie prawdziwej sympatii. Myślę<br />
też, że miękkość torfu w ustach, a potem metaliczny<br />
smak krwi, były boleśniejsze dla niego niż dla<br />
mnie, mimo że to on bił mnie i że to ja wdychałam<br />
wilgoć ziemi i zginałam się wpół z bólu. To Kacper<br />
był tym, który jako pierwszy wymierzył mi cios w<br />
szczękę. Krwawiło mi z ust, miałam rozcięty język,<br />
wargi i poharatane dziąsła. Pamiętam uczucie drętwienia<br />
mięśni z lewej strony twarzy i twardy ucisk<br />
na czaszce.<br />
Rafał nigdy nie był zazdrosny, kiedy zostawałam<br />
sama z Kacprem. Czuł się silnym przywódcą,<br />
którego pozycji nie ośmieliłby się zagrozić samiec<br />
tak słaby i tak niepewny jak Kacper, co z resztą było<br />
zgodne z prawdą. Kiedy Rafał pomagał ojcu nosząc<br />
skrzynki z piwem, układając puszki koncentratu<br />
pomidorowego na zapleczu, zamiatając podłogę i<br />
jeżdżąc po towar do hurtowni, ja, jeśli nie byłam<br />
akurat zajęta niczym innym, spędzałam czas z Kacprem.<br />
Najczęściej siedzeliśmy na nasypie kolejowym<br />
i obmyślaliśmy plan na kolejne dni, albo piliśmy<br />
lemoniadę pod brudną ścianą sklepu. Był to czas<br />
leniwy, pozbawiony sensu i celowości. Przetaczał<br />
się niezdarnie przez nic i nikogo niepopędzany,<br />
dawał mi odpocząć, uspokoić się i znudzić,<br />
tak bardzo, że ta gnuśność stała się w końcu nie<br />
do zniesienia. Drażniła powolnością i irytowała<br />
wyniszczającą przewidywalnością. Zaczęłam<br />
szukać wytchnienia, dłuższego i trwalszego niż<br />
– tylko przynoszący chwilową ulgę – tydzień<br />
wypraw do kościoła z Julką, gdzie, zapominając<br />
o bożym świecie, oddawałam się rozpuście<br />
zlizując kwaśną wilgoć z jęczącej podnieceniem<br />
dziewczyny. Julka na tych kilka chwil była moją<br />
dziewczyną, gotową zrobić wszystko w zamian<br />
za rozładowanie napięcia i orgazm, który był<br />
rozkosznym prezentem ode mnie dla niej.<br />
Z rodzicami nie rozmawiałam. Wiem, że<br />
matka kilkakrotnie dzwoniła dowiedzieć się,<br />
jak sobie radzę w nowej sytuacji. Za każdym<br />
razem, gdy słyszałam dźwięk telefonu, wybiegałam<br />
z domu tak, że z czasem ciotka już na<br />
samym początku rozmowy mówiła do matki:<br />
„Nie ma jej, wyszła”. Przypuszczam, że potem<br />
trajkotały jeszcze jakiś czas, matka zniesmaczona<br />
śmiechem ciotki, a ciotka nie próbująca nawet<br />
zrozumieć pytań matki. Prawdopodobnie<br />
rozmawiały o mnie, niewiele więcej je bowiem<br />
łączyło. Nie wiem, czy ojciec czasem podchodził<br />
do telefonu, żeby na własne uszy przekonać<br />
się, jak świetnie sobie radzi jego córka. Pewnie<br />
nie, pochylony nad biurkiem nie miał czasu na<br />
głupią gadaninę. Czasem wydawało mi się, że<br />
widzę dokładnie kratkę na jego flanelowej koszuli<br />
i czuję słodkawy zapach, tak jakbym stała<br />
tuż koło niego śledząc, bezpiecznie niezauważona,<br />
delikatne ruchy jego ciała. Pracował jak<br />
zawsze w skupieniu, co jakiś czas tylko wstając,<br />
żeby zrobić sobie kawę albo herbatę, a zaraz potem<br />
z powrotem usiąść za wielkim biurkiem i<br />
wpatrywać się w tysiące rozrzuconych kartek,<br />
z których każda była cenniejsza niż złoto. Tak<br />
wyobrażałam go sobie długo, czasem nawet godzinami,<br />
zanim wreszcie zdobywałam się na to,<br />
żeby podejść i dotknąć dłonią miękkiego materiału<br />
koszuli. Wydawało mi się wtedy, że odwraca<br />
się z uśmiechem i obejmuje mnie ramieniem.<br />
Czasem siadałam mu na chwilę na kolanach<br />
tylko po to, żeby poczuć jego ciepło. W moich<br />
marzeniach nigdy nie pachniał słodkawo, zawsze<br />
świeżo i męsko, ładnym zapachem płynu<br />
do mycia ciała albo delikatnymi perfumami.<br />
Był wtedy moim przystojnym ojcem. Czasem<br />
tylko, kiedy myślałam o nim jako o staruszku,<br />
pozwalałam mu na słodką woń, zmarszczki i<br />
charczący głos.<br />
Ojciec zawsze dużo palił, najczęściej Marlboro,<br />
twierdząc, że to papierosy jego młodości,<br />
że kowboje jego czasów nie wzięliby do ust<br />
niczego mniej szlachetnego niż złoty szlug, że<br />
gówno go obchodzi, że teraz palą to tylko dresy<br />
albo rozpuszczone cizie. Nie była to prawda.
PORTRET25 - 165<br />
Jego młodość skończyła się dużo przed tym,<br />
jak pojawiły się reklamy z przystojniakami na<br />
koniu, którzy w tle mieli piękne kaniony Ameryki.<br />
Obawiam się, że gdyby chciał palić to, co<br />
faktycznie palił w wieku lat piętnastu, musiałby<br />
sięgnąć po smród gorszy od smrodu, którym raczyliśmy<br />
się razem z Rafałem zaopatrywani w<br />
tanim, wiejskim sklepie.<br />
Czasem, kiedy ojciec wychodził z domu,<br />
zakradałam się do gabinetu, siadałam w fotelu,<br />
który otulał mnie wytartą, ciepłą skórą i<br />
zapalałam szluga. Lubiłam patrzeć na ciemne<br />
drewno biurka, zarzucone książkami półki i<br />
niewielkie okno słabo oświetlające pokój. Wydawało<br />
mi się, że przestaję istnieć, że zanurzona<br />
w fotelu przenoszę się w inny świat. Dym zawisał<br />
na chwilę nad głową, a potem rozpływał<br />
się bezdźwięcznie mieszając się z powietrzem<br />
i zapachem papieru. Dopiero po jakimś czasie<br />
ośmielałam się położyć nogi na biurku. Odchylałam<br />
się wtedy trochę do tyłu tak, że na wpół<br />
leżałam a na wpół siedziałam, i zaciągając się<br />
głęboko papierosem wyobrażałam sobie, że jestem<br />
moim ojcem. Nie wiem, czy matka wiedziała<br />
o wyprawach do gabinetu. Rzadko tam<br />
zaglądała twierdząc, że nie może znieść smrodu<br />
papierosów, kurzu zalegającego na książkach,<br />
których nikomu nie wolno było dotykać, i tego<br />
skąpego światła, które sprawiało, że dostawała<br />
ataków klaustrofobii. Dzięki temu, kiedy ojca<br />
nie było, czułam się w gabinecie prawie bezkarna.<br />
Nie musiałam bać się nagłego wtargnięcia<br />
matki, krzyków, że palę i wyrzutów, że trzymam<br />
nogi na biurku, które przecież „nie jest do tego<br />
przeznaczone”. Upajałam się uczuciem wolności,<br />
którą udało mi się wykraść w tajemnicy, na<br />
chwilę tylko, wolności która smakowała skórą i<br />
drewnem.<br />
Kiedy ojciec wracał, wykradałam się z gabinetu<br />
tak, żeby mnie nie zauważył, przemykałam<br />
pod ścianą do przyległego pokoju, który<br />
miał być kiedyś pokojem gościnnym, a który z<br />
czasem stał się krainą zapomnienia. Był maleńki,<br />
ładnie oświetlony, kwadratowy, z niewielką<br />
wnęką na jednej ze ścian. Za mały i za daleko<br />
od głównej części domu, żeby służyć za pokój<br />
któremuś z członków rodziny, był pomieszczeniem<br />
bezpańskim. Matka wstawiła tam łóżko<br />
na wypadek, gdybyśmy mieli gości, ale z czasem<br />
okazało się, że goście wolą sypialnie na piętrze,<br />
które są większe i zarazem przytulniejsze. Zaczęto<br />
więc znosić do pokoju przy gabinecie coraz<br />
to nowe niepotrzebne w domu rzeczy. Był<br />
więc dywan z salonu i komoda która znudziła<br />
się Ricie, stosy mało potrzebnych książek, na<br />
które nigdzie nie było już miejsca, stare albumy,<br />
maszyna do szycia, szafa, która niegdyś była<br />
moja, a w której teraz przechowywaliśmy dawno<br />
nienoszone ubrania. Pokój zamykany był od<br />
środka na zasuwę, a od zewnątrz na klucz, i przypuszczam,<br />
że wszyscy o nim zapomnieli. Ojciec<br />
chciał w nim sypiać na wypadek, gdyby pracował<br />
do późna albo jakby miał ochotę na popołudniową<br />
drzemkę. Okazało się jednak, że drzemka nadchodzi<br />
tak nagle i niespodziewanie, że nie sposób<br />
przed nią uciec z fotela do pokoju, a w zarwane<br />
noce lepiej wspiąć się po schodach do sypialni,<br />
gdzie czeka świeża pościel i wyrobione łóżko, niż<br />
męczyć się na starym, twardym materacu. Byłam<br />
jedyną osobą, która w miarę regularnie odwiedzała<br />
tę porzuconą przez wszystkich przestrzeń,<br />
najczęściej zresztą, kiedy musiałam szybko uciekać<br />
z gabinetu i nie było czasu na niezauważone<br />
przedostanie się do głównej części domu. Zawsze<br />
lubiłam takie światy bezpańskie, obszary opuszczone,<br />
zapomniane, pachnące samotnością, a przy<br />
tym spragnione czułości, za którą gotowe były oddać<br />
wolność. Można je było urabiać, kształtować,<br />
zmieniać. Odnajdywałam w nich świat zamknięty,<br />
niezwykły, ukrytą w realności oazę moich dzikich<br />
fantazji i pragnień, moich światów zmyślonych.<br />
Czasem, kiedy słyszałam dźwięk telefonu i<br />
głos ciotki witający moją matkę, wyobrażałam sobie,<br />
że ojciec wychodzi z gabinetu i czeka nerwowo<br />
w kolejce do słuchawki. Kiedy jednak wydawało<br />
mi się, że faktycznie słyszę jego głos pytający,<br />
jak sobie radzę, czułam budzącą się złość.<br />
Kacper często próbował się dowiedzieć, czemu<br />
nie rozmawiam z rodzicami i dlaczego właściwie<br />
mnie tu wysłali. Ciekawiła go zbrodnia, która musiała<br />
być tak wielka, że karą za nią było pozbawienie<br />
mnie miasta i zesłanie na wieś. Rafał nigdy o<br />
nic nie pytał. Myślę, że gówno go obchodziło, kim<br />
była panna, którą posuwał. Ważne było, żeby sobie<br />
ulżyć. Choć może jestem niesprawiedliwa, może<br />
nie pytał, bo nie chciał być wścibski, bo czuł, że to<br />
nie jego sprawa i że skoro ja nie pytam o nic jego,<br />
to on nie powinien pytać mnie.<br />
Kacper chciał wiedzieć wszystko. Musiałam<br />
godzinami opowiadać mu o tym, jak jeździ się<br />
metrem, ile mamy linii autobusów, jakie sklepy, ile<br />
ma najwyższy budynek, czy jest dużo biurowców.<br />
Podejrzewam, że znał odpowiedzi na te pytania<br />
lepiej niż ja. To nie był chłopak ze wsi, który w<br />
życiu nie widział innego pojazdu poza traktorem.<br />
Myślę, że gdyby tylko chciał, mógłby już tysiąc<br />
razy być w mieście i zobaczyć wszystko na własne<br />
oczy, dotknąć tych cholernych bramek metra,<br />
które tak go fascynowały. Jego ojciec był zamożnym<br />
człowiekiem, z dużym gospodarstwem i dość<br />
otwartym umysłem, stać by go było na opłacenie<br />
synowi studiów albo chociaż kilkudniowej wycieczki.<br />
To Kacper nie chciał, wystarczało mu bycie<br />
„tak fajnym, że normalnie tak jakby z miasta”.<br />
Miał swój mit i swoje marzenie, i jego spełnienie<br />
byłoby ostatnią rzeczą, jakiej naprawdę pragnął.<br />
Upał południa wzmagał kurz unoszący się nad
166 - PORTRET25<br />
ziemią. Siedzieliśmy pod sklepem, oparci o szarą<br />
ścianę budynku, z nogami wyciągniętymi przed<br />
siebie, ubrudzeni pyłem i uśpieni słońcem. Miałam<br />
spierzchnięte usta i każde słowo rozrywało twardą<br />
skorupę warg aż do krwi, zmieniając mówienie w<br />
męczarnię. Ból głowy uniemożliwiał najmniejszy<br />
nawet ruch, skóra piekła, w płucach, powodując<br />
duszności, osiadał unoszący się piasek. Z trudem<br />
wyciągnęłam rękę i dotknęłam rozgrzanych dżinsów<br />
na udzie Kacpra. Poklepałam go przyjaźnie<br />
próbując zwrócić na siebie uwagę. Wszystko działo<br />
się w zwolnionym tempie, każdy oddech był dla<br />
mnie torturą, widziałam swoją dłoń, która opadała<br />
na spodnie Kacpra i nie wiedziałam, czy będę miała<br />
tyle siły, żeby ją unieść z powrotem. Spytałam go<br />
charczącym głosem, dlaczego nie pojedzie do miasta,<br />
zaproponowałam, żeby zatrzymał się u mnie<br />
w domu, jak tylko rodzice zgodzą się przyjąć mnie<br />
z powrotem pod swój dach. Wydawało mi się, że<br />
się uśmiechnął. Myślę, że jego język był równie<br />
spuchnięty, co mój. „Daj spokój” – powiedział. – „A<br />
co ja będę w mieście robić? Wyśmieją mnie jeszcze<br />
i ich znienawidzę”. Czułam, jak zbiera mi się<br />
na wymioty. Policzki zaczęły mi martwieć, do ust<br />
napłynęła ślina, wstrząsnął mną krótki, niekontrolowany<br />
skurcz. Poderwałam się z ziemi, a potem,<br />
kilkanaście metrów dalej, oparta ręką o drzewo za<br />
sklepem i zgięta wpół pozwoliłam, żeby kolejny<br />
skurcz zakończył się falą śmierdzącej, żółtawej brei.<br />
Usłyszałam z daleka otwierane tylne drzwi sklepu<br />
i karcący głos Rafała: „Żadnego więcej piwa“, szumiało<br />
mi w głowie.<br />
Wróciłam powoli pod ścianę do Kacpra. Siedział<br />
z półotwartymi ustami tępo wpatrzony przed<br />
siebie. Uzmysłowiłam sobie, po raz pierwszy, jaki<br />
był głupi i jak ta bezmyślność mnie odstręczała, jak<br />
bardzo niezdolna byłabym go szanować, jak gardziłam<br />
tym żałosnym, spoconym chłopaczkiem.<br />
Nie rozumiałam jego fascynacji miastem. Myślę,<br />
że miał rację mówiąc, że go wyśmieją, myślę, że<br />
wolał marzyć o kilkudziesięciu liniach autobusowych<br />
niż faktycznie je zobaczyć. Poczułam się<br />
upokorzona. Nagle, świadomość, że ten chłopak z<br />
premedytacją odrzuca metro i tramwaje, dotknęła<br />
mnie do żywego. Zrozumiałam, że to najbardziej<br />
upokarzający rodzaj odrzucenia, jaki znam, że to<br />
najgłębsza i najprawdziwsza pogarda, jakiej kiedykolwiek<br />
doznałam, że to okrucieństwo w czystej<br />
formie. „Jesteś obrzydliwy” – powiedziałam,<br />
patrząc, jak próbuje ułożyć klejące się do ciała<br />
spodenki. To było jedyne, o co mogłam go jawnie<br />
oskarżyć. Tania, śmieszna zemsta, która przyniosła<br />
kolejną falę wstydu. Zaśmiał się.<br />
Spędziliśmy pod sklepem cały dzień, półprzytomni<br />
z gorąca i odurzeni piwem. Wymiotowałam<br />
jeszcze dwa razy, chociaż nie bardzo już miałam<br />
czym. Kwaśny smak w ustach mieszał się z gorzkawym<br />
posmakiem papierosów, które dostaliśmy<br />
od Rafała. Przyniósł nam ekskluzywne, jak na<br />
nas, Pall Malle. Zapytałam, czy nie ma czegoś<br />
do jedzenia, ale okazało się wkrótce, że bułkę,<br />
którą dostałam, natychmiast zwróciłam, zostałam<br />
więc przy szlugach, które, chociaż piekły w<br />
przełyku, nie prowokowały wymiotów, a tym<br />
samym oszczędzały mi latania za sklep. Nie<br />
pamiętam, czy ciotka kiedykolwiek dowiedziała<br />
się, że jej podopieczna upiła się butelką piwa i<br />
spędziła cały dzień leżąc, z równie nieprzytomnym<br />
chłopakiem, pod ścianą wielobranżowego.<br />
Rafał lubił, jak przesiadywaliśmy z Kacprem<br />
pod sklepem, miał wtedy poczucie, że kontroluje<br />
sytuację, że nie dzieje się nic, o czym by nie wiedział.<br />
Myślę też, że liczył po cichu na szybki numerek,<br />
kiedy ojciec pójdzie akurat coś załatwić.<br />
Kilka razy mu się to udało. Zaplecze pachniało<br />
piwnicą. Słabo oświetlone rzędy puszek, skrzyń<br />
i kartonów sprawiały przygnębiające wrażenie,<br />
betonowa podłoga o szaroburym kolorze budziła<br />
obrzydzenie. Drzwi na dwór były ciężkie,<br />
metalowe, pomalowane na zielono, z ogromnym<br />
ryglem biegnącym przez sam środek, natomiast<br />
drzwi do sklepu były białe i mniej potężne, ale<br />
równie wytrzymałe. Brak okien powodował, że<br />
po zamknięciu obu par drzwi w pomieszczeniu<br />
robiło się czarno i nawet w środku dnia trzeba<br />
było włączać światło, które niemrawo płynęło<br />
z żarówki zwisającej z sufitu na kilku kolorowych<br />
kablach. Jedynym miejscem, gdzie mogliśmy<br />
się położyć, była podłoga, najczęściej więc<br />
pieprzyliśmy się na stojąco. Czasem opierałam<br />
się plecami o ścianę, a Rafał unosił mnie lekko<br />
przytrzymując brudnymi od kurzu ramionami,<br />
które nie miały w sobie nic z magii opalonego,<br />
umięśnionego robotnika, za to śmierdziały<br />
brudem i zatęchłym potem. Czasem brał mnie<br />
od tyłu, ale musiałam wtedy cały czas opierać<br />
się rękami o ścianę, żeby nie uderzyć głową w<br />
beton. Niekiedy ryzykowaliśmy seks na podłodze.<br />
Kładłam się wtedy na podartych pudłach i<br />
obejmowałam udami biodra Rafała. Bolał mnie<br />
kręgosłup ocierający się rytmicznie o twardą i<br />
szorstką powierzchnię. Oczy zachodziły łzami,<br />
a ciało nie mogło się zdecydować, czy ciche,<br />
urywane jęki są spełnieniem rozkoszy, czy błaganiem<br />
o litość, świadectwem nieskończonego<br />
cierpienia.<br />
Wolałam, jak pieprzył mnie od tyłu. Było w<br />
tym coś tak zwierzęcego i tak głęboko nieludzkiego,<br />
że nie potrafiłam się temu oprzeć. Zostawałam<br />
zredukowana do cipki, ale to nie o cipkę<br />
chodziło, tylko o poniżenie, o wstyd i nienawiść<br />
tak silne, że pozbawiające mnie czucia. Kiedy<br />
ból stawał się nie do wytrzymania, jedyne, co mi<br />
pozostawało, to odciąć się od siebie samej. Nie<br />
kłamię. Chaos oraz rodzące się z niego wyolbrzymienia<br />
i wynaturzenia potrzebne są mi do<br />
wykreowania sytuacji, które pobudzą wszystkie<br />
te uczucia i myśli, które były, ale których nie
PORTRET25 - 167<br />
sposób sobie przypomnieć i opisać.<br />
Można uzależnić się od wszystkiego, to<br />
jedna z najważniejszych rzeczy, jakich się kiedykolwiek<br />
nauczyłam. Skoro tak, to wszystko<br />
można też rzucić, trzeba tylko przetrzymać rozrywający<br />
ciało i umysł głód. Skoro tak, to we<br />
wszystkim można znaleźć zapomnienie i ukojenie.<br />
To smutne – pić codziennie do nieprzytomności,<br />
udając, że rzeczywistość po alkoholu<br />
jest przyjaźniejsza i mniej bolesna. Mnie nigdy<br />
nie interesowała zmiana świadomości, sztuczne<br />
otępienie umysłu. Nie szukałam krainy szczęśliwszej.<br />
Nie potrzebowałam niczego poza sobą,<br />
żeby odnaleźć najpotworniejsze, mrożące krew<br />
w żyłach obszary. Nie potrzebowałam też niczego<br />
poza sobą, żeby od tych obszarów uciec,<br />
żeby znaleźć lekarstwo na to, co mnie dręczy<br />
mordując powoli od środka. Nigdy nie musiałam<br />
wsadzać palców głęboko w gardło i łechtać<br />
ścianki przełyku, żeby zwymiotować, ja po prostu<br />
wymiotowałam – to jedna z najważniejszych<br />
umiejętności, jakie kiedykolwiek zdobyłam.<br />
Kamienie były ciepłe, rozgrzane przez<br />
słońce, które już od ponad miesiąca świeciło<br />
nieprzerwanie nadając wszystkiemu złotawy<br />
kolor. Wygazowana cola zaklejała usta i oblepiała<br />
zęby, by w końcu osiąść na języku grubą<br />
warstwą cukru. Zdawało mi się, że ta słodycz<br />
krystalizowała się pokrywając miękkość języka<br />
białą zbroją, pękająca z cichym trzaskiem przy<br />
każdym słowie. Paliliśmy, jak zwykle wypuszczając<br />
długie strumienie dymu, znikające leniwie<br />
w drgającym od żaru upalnym powietrzu.<br />
Kacper leżał półnagi na nasypie, z głową opartą<br />
na zwiniętej koszulce. Oddychał z trudem, jak<br />
gdyby dusił się powoli przygnieciony przez<br />
ciężkie powietrze. Wydawało mi się, że każdy<br />
kolejny wdech unoszący nieznacznie pokrytą<br />
potem klatkę piersiową będzie tym ostatnim,<br />
po którym nic już nie zmąci otępiającej ciszy.<br />
Obserwowałam ciemne włoski, biegnące szerokim<br />
łukiem od klamry paska aż do szyi, które<br />
posklejane gorącymi kroplami lśniły w słońcu<br />
odcinając się wyraźnie od białej jeszcze skóry.<br />
Pamiętam uczucie obrzydzenia na myśl, że miałabym<br />
ich dotknąć. Kacper uniósł się na łokciu<br />
rozrywając zastygłą wokół siebie powłokę powietrza,<br />
poczułam delikatną, ale zarazem ostrą<br />
woń potu, która błyskawicznie wyciekła przez<br />
pęknięcia w skorupie po to tylko, by zmieszać<br />
się z zapachem papierosów i wraz z nim rozpłynąć<br />
się po chwili w powietrzu.<br />
Ogarniała mnie senność. Ze stanu błogości<br />
wyrwał mnie nagły ból w dłoni, kiedy dotknęłam<br />
brązowej od rdzy szyny biegnącej przez<br />
szare kamyki nasypu. Rozgrzany metal parzył.<br />
Wydawało mi się, że czuję drewniany zapach<br />
rodzinnego domu, mieszający się z zapachem<br />
parującej kawy. Wiedziałam, że prawdopodobnie<br />
zaraz będę musiała ukucnąć i z cichym stuknięciem<br />
postawić kubek na ziemi, pozwalając tym<br />
samym wygrać buntującemu się ciału. Chciałam,<br />
żeby szyna wbijała się coraz głębiej w moją dłoń i<br />
wierzyłam, że kiedy wreszcie odwrócę rękę, zobaczę<br />
biegnący wzdłuż linii papilarnych rdzawy ślad,<br />
który zostanie tam już na zawsze i o którym będę<br />
mogła mówić z dumą „moje znamię”.<br />
Wyobrażałam sobie, jak rdza przenika przez<br />
skórę, a potem przez włókna mięśni, docierając w<br />
końcu do żyły i barwiąc krew na rudawy kolor.<br />
Nocami słyszałam chrzęst tej krwi przeciskającej<br />
się przez chropowate, srebrzyste jak stal tętnice.<br />
Czułam zimny smak metalu w ustach i wiedziałam,<br />
że rdza w moim ciele nie da mi spokoju, że<br />
już zaledwie chwile dzielą mnie od momentu, kiedy<br />
do szczypiącego chłodu dołączy smak gorzki<br />
i szorstki, a potem obudzę się pewnego dnia ze<br />
skórą naznaczoną brązowymi, wyżartymi plamami.<br />
Tymczasem dłoń była gładka, trochę jedynie<br />
zaróżowiona i ciepła, przypominająca bardziej<br />
skórę rozgrzanego snem dziecka niż powłokę mającą<br />
skrywać samounicestwiające się ciało. Przekręciłam<br />
się na bok, jak gdyby wierząc, że zmiana<br />
perspektywy zmieni mój świat, ale poczułam jedynie<br />
ostrość kamyków na ramieniu i upał spływający<br />
mi na plecy. Ogarnął mnie paraliżujący strach i<br />
bezsilność, miałam wrażenie, jakby niemoc zajęła<br />
całe moje ciało i umysł, zostawiając mnie, niezdolną<br />
się poruszyć, na łaskę i niełaskę losu. To<br />
uczucie klęski towarzyszyło mi, odkąd pamiętam.<br />
Myślę, że przegrałam wszystkie możliwe bitwy, że<br />
byłam przeznaczona do upadku i że ten upadek<br />
tkwił we mnie mocniej i pewniej niż jakakolwiek<br />
inna siła, determinował moje ruchy i myśli.<br />
Ewa Berent – rocznik ‘85, urodziła się i<br />
mieszka w Warszawie. Studiowała kulturoznawstwo<br />
na Uniwersytecie Warszawskim,<br />
obecnie studiuje politologię w Collegium<br />
Civitas. Powieść „Rdza”, której fragmenty<br />
prezentujemy, ukaże się w pierwszym<br />
kwartale 2008 roku w „Portrecie”.<br />
Debiut.
168 - PORTRET25<br />
Dawid Majer<br />
SYNKOPA<br />
Światło dnia odsłania wnętrze jej pokoju –<br />
nad stołem obraz Matki Boskiej,<br />
cały utrzymany w niebiesko-zielonych odcieniach,<br />
podobnie kafelki w łazience, gdzie pachnie<br />
pleśnią i lawendą.<br />
Przypominam sobie, że mam jechać do centrum.<br />
Nie mam biletu, nie wziąłem numeru telefonu od niej.<br />
Moje niegramatyczne serce widzi,<br />
jak deszcz pogodnie godzi się z gruntem.<br />
Przy samochodach i na przystankach<br />
poruszenie. Naturalna kolej rzeczy.<br />
Nawrócić się nawet na siebie nie sposób<br />
bez papierosa. Nigdy właściwie nie myślę<br />
wychodzić. Wychodzę.<br />
2002-2005
PORTRET25 - 169<br />
PUNKT ZERO<br />
teraz w jej oczach<br />
kurczy się centrum,<br />
zanika strzelisty wzwód<br />
katedr, na srebrne fallusy wieżowców<br />
zachodzi blask śliwek<br />
i rdzy,<br />
jest niska – ma jakieś<br />
metr sześćdziesiąt wzrostu,<br />
wróci tam<br />
jeszcze dziś –<br />
za kilka godzin –<br />
gdy tylko miasto odpowie gwiazdom,<br />
ona zrobi się na bóstwo<br />
godne ofiary<br />
7 V 2007<br />
Dawid Majer – ur. w 1981 r. Absolwent filozofii na UG. Poeta i<br />
publicysta. W latach studenckich redaktor magazynu „Przesuw”<br />
i organizator wydarzeń literacko-muzycznych w Trójmieście<br />
związanych z tym pismem. Autor broszury komentującej wystawę<br />
Marka Zygmunta „Sztuka Końca II” (Galeria DA, 2003). Publikował<br />
m.in. w „[fo:pa]”, „Autografie”, „Biuletynie Fotograficznym”,<br />
„Portrecie” oraz portalach internetowych („charhizma<br />
presse”, „yass.art.pl”, „independent.pl”, „lead.pl”). Dawniej<br />
współpracował z „Dziennikiem Bałtyckim”, obecnie zaś z „Pomorskim<br />
Przeglądem Gospodarczym”. Wyróżniony w XI konkursie<br />
im. Mieczysława Czychowskiego. Mieszka w Gdańsku.
170 - PORTRET25<br />
Marta Chyła<br />
Wywczas<br />
Taki ze mnie językoznawca jak ze sztucznej<br />
waginy pokrowiec na okulary. Kiedyś pomogłam<br />
ludziom z koła językoznawców z<br />
kolorowaniem literek; bardzo odpowiedzialna<br />
praca wymagająca wykształcenia plastycznego.<br />
Moje malowanie spodobało się do tego stopnia,<br />
że zaproponowano mi czynne uczestnictwo<br />
w kole. Ja na to, że nieee, nieee, mam Bardzo<br />
Ważny Wykład Monograficzny z psychoanalizy<br />
w literaturze podczas spotkań koła.<br />
How horrible and true and strange<br />
And there is no possible change<br />
Nie dlatego, że nie lubię gramatyk, językoznawstw<br />
i tym podobnych. Zwyczajnie mi nie<br />
po drodze być językoznawcą. Ehe.<br />
Ale na wspólny wyjazd w góry było mi po<br />
drodze jak najbardziej. Kupiłam specjalistyczne<br />
buty, żeby nie wyglądać nazbyt cepersko i niewykwalifikowanie.<br />
W pociągu usiadłam przodem<br />
do kierunku jazdy, do zawietrznej. Trafiło<br />
mi się miejsce nr 44. Kolega Moniki zdawał<br />
relację z meczu przez smsy. Widać było dolną<br />
połowę pomarańczowego słońca.<br />
Wyglądało jak filiżanka. Kiedy zniknęło<br />
w polu za drzewami, księżyc<br />
raził nas w oczy. „Zabrania się korzystać<br />
z ustępu podczas postoju na<br />
stacji”. Drzwi toalety nie zamykały<br />
się, podobnie jak nasze usta podczas<br />
gry ,,Zgadnij, kim jestem”.<br />
Kobieta?<br />
Tak.<br />
Polska?<br />
Tak.<br />
Literatura?<br />
Poniekąd.<br />
XX wiek?<br />
Tak.<br />
Związana jeszcze z jakąś gałęzią<br />
kultury?<br />
Hm…Tak.<br />
Znamy ją?<br />
He he, tak.<br />
Marta, to ty?!<br />
Hłe hłe hłe!<br />
Tym sposobem byłam obok Owsiaka, Moniki<br />
Levinsky, Matki Teresy, Hitlera, De Gaulle’a<br />
i Marylina Mansona. Udało mi się raz wygrać<br />
w karty. Później już tylko przegrywałam.<br />
Opowieści z krypty. Eis cwaj drai fir funf<br />
seks eis cwaj drai fir funf seks eis cwaj drai fir<br />
funf seks. Kto widział UFO, kto nawiedzony<br />
dom, czarną mszę, diabła, w kogo wstąpił duch<br />
zakonnicy. Boję się przechodzących korytarzem<br />
ludzi. Boję się ludzi w moim przedziale i księżyca<br />
też się boję. Pola za oknem otula mgła.<br />
Wiatr gnie sieroce smerki<br />
[…………………………]<br />
Cicho się moja dusza<br />
Po mgławych drogach wlecze<br />
Kiedy zaczynało się robić widno, oczy zamykały<br />
mi się na pół godziny po wtuleniu<br />
się w rękaw Moniki. Wciskałam się w siedzenie.<br />
Pachniało jedzeniem i wszystkimi<br />
tyłkami siedzącymi wcześniej na moim<br />
miejscu. Otworzyłam oczy na postoju<br />
w jakiejś wsi niedaleko Nowego Targu.<br />
Miałam na policzku odbity napis PKP i<br />
w ustach trochę włosów Doroty lub Moniki.<br />
Wzięłam do ust cukierka kawowego<br />
i zaczęłam się przyglądać kobiecie błąkającej<br />
się po dworcu o czwartej nad ranem.<br />
Do mojej rozrywki przyłączyły się Marta<br />
i Monika. Kobieta kręciła się po trawniku<br />
naprzeciwko naszego okna. Sprawiała<br />
wrażenie, jakby zgubiła pieniądze w gęstej<br />
trawie. Odstawiła walizkę, rozejrzała<br />
uważnie dookoła. Zakasała spódnicę do<br />
góry, spuściła na dół wielkie majty i ku<br />
naszemu ,,o kurwa!” wypięła się w stronę<br />
wagonu i zrobiła wielką kupę. Marta zaczęła<br />
się gorączkowo śmiać, Monika nie<br />
wiedziała, co powiedzieć. Wyjęłam cukierka<br />
na papierek i zaczęłam patrzeć w ścianę.
PORTRET25 - 171<br />
Po ziemi chodząc zwyczajnie<br />
Przecież swój ślad poznaczycie<br />
Zrobili mi zdjęcie, jak śpię w pozycji embrionalnej.<br />
Kiedy się je odpowiednio odwróci<br />
wyglądam, jakbym się modliła do Allacha.<br />
I nagle modlitwy zostały wysłuchane. Bóg-<br />
Ojciec powiedział ,,stań się” i sru, wyrosły góry,<br />
przez niego wszystko się stało. I tak już zostały,<br />
bo wszyscy wiedzieli, że były dobre. Przyciągają<br />
turystów i zasadniczo są malownicze. Taki twór<br />
przyrody, sterylnie obojętny wobec ludzkich nastrojów<br />
i losów. Góry. Hen! Eoop!<br />
Nasze miejsce zakwaterowania, trzypiętrowa<br />
willa na Ustupie 11c z widokiem na Giewont,<br />
miała wszystko, czego może chcieć pensjonariuszka<br />
od pensjonatu. Kolorowy telewizor<br />
z transmisjami meczów, piłkarzyki w piwnicy,<br />
rakiety do tenisa, ślizgawka i huśtawki, miejsce<br />
na ognisko, społeczny prysznic.<br />
Kiedy w Polsce źle się będzie działo, Giewont<br />
wstanie i zaprowadzi porządek. Dlaczego<br />
on jeszcze leży?!<br />
Na obiad najlepsze placki ziemniaczane<br />
(byle z solą i bez sosów),<br />
kotlety schabowe, młode ziemniaki,<br />
jajko sadzone, jeśli ktoś gardzi mielonym.<br />
Zupy podobno dobre. Od razu<br />
nas, nieprzytomnych ceprów z północy,<br />
powitano herbatą. Lub kawą, jeśli<br />
ktoś wolał. Wtaszczyłam swój dobytek<br />
na trzecie piętro po drewnianych<br />
schodach.<br />
Ku wichrom dąży strzelistym,<br />
Spowitym w słoneczne złota.<br />
Gdzie o bezbrzeżnych<br />
przestrzeniach<br />
Samotna śni tęsknota.<br />
Nie miałam problemu z wejściem,<br />
bo od tygodnia wchodziłam kilka razy<br />
dziennie po schodach na siódme piętro mojego<br />
bloku (na ósmym mieszka pieprznięty babus), a<br />
czasem nawet próbowałam biegać (nastawienie<br />
budzika, wyłączanie go o piątej rano uznaję za<br />
próbę).<br />
Pokój nr 6 był doskonale ulokowany, bowiem<br />
naprzeciwko znajdowała się łazienka, a<br />
tuż obok pokój chłopaków. Kierując się zasadą<br />
,,łóżek nigdy dość” zajęłam dwa z sześciu,<br />
uznając podział za korzystny. Druga Marta<br />
zrobiła podobnie, Monika i Dorota zadowoliły<br />
się tylko jednym. Wyrzuciłam ciuchy na łóżko<br />
pod oknem, bo nie starczyło dla mnie szafki,<br />
poszłam pod prysznic w klapkach z gazety, po<br />
wcześniejszym oderwaniu z nich obciachowych<br />
niebieskich sztucznych kwiatków. Glebnęłam<br />
się na środkowe łóżko. Idziemy zwiedzać. To se<br />
idźcie. Poszłam spać na 3 godziny. Druga Marta<br />
zrobiła podobnie. Nie obchodziło mnie, że to<br />
idealny sposób na bratanie się, zobaczenie, co<br />
jest za płotem, że przyjechałam oglądać, podziwiać<br />
i bawić się w zakopiańskiego dandysa.<br />
Liczyła się tylko moja wygoda, mój sen i moje<br />
łóżko.<br />
Dandyzm zakopiański polega na tym, aby<br />
kosztem nawet chwilowej nieprzyjemności zadziwić<br />
innych i móc to zdziwienie przerzucić<br />
jak złośliwy nowotwór na mózgi innych w ten<br />
sposób, iżby samo zdziwienie nad czysto zewnętrzną<br />
niespodzianką chwili stało się chwilowym<br />
prawem danego układu.<br />
Ale: zakopiański dandys gardzi tak nędznym<br />
zajęciem, jak zadziwienie innych. Zostawia<br />
to różnym przyjemniaczkom, migdalącym<br />
się przy kawiarnianych stolikach (…). Dandys<br />
zakopiański dąży przede wszystkim, aby zadziwić<br />
siebie. Zdziwienie tych drugich jest<br />
drugorzędnym skutkiem, wtórnym procesem,<br />
refleksem.<br />
Krupówki. Niemal całuję tę ziemię<br />
świętą, po której przechadzał się Witkacy.<br />
Spoglądam tłumowi w oczy, turystom<br />
w nozdrza, facetowi przebranemu za<br />
białego niedźwiedzia w ryj. I odechciewa<br />
mi się. Podpuszczam Karola, żeby<br />
klepnął w tyłek gościa przebranego za<br />
Papę Smerfa. Biorę sok pomarańczowy.<br />
Słychać Monikę Brodkę ze sklepu muzycznego.<br />
Śpiewamy razem z nią. Namawiam<br />
ludzi, żeby poszukali ze mną teatru<br />
Witkacego. Chramcówki 15. Internet<br />
nie kłamał, rzeczywiście mają przerwę<br />
urlopową. Zawsze, jak jestem, mają tą<br />
jebaną przerwę urlopową.<br />
Pierwszy raz, od kiedy jestem na Pęksowym<br />
Brzyzku, nie padało. Zadumałam<br />
się na chwilę, sunęłam jak zjawa między<br />
grobami. Sprytnie wślizgnęłam się między<br />
licealistów słuchających o Genezypie Kapenie.<br />
Zrobiłam „He, He” i wyszłam, bo wszystko<br />
wiedziałam. Z cmentarza do kościółka. Podoba<br />
mi się połączenie religijności z ludowością.<br />
Drewniana Matka Boska Polichromowana i<br />
serwetki szydełkiem. Zrobiłam In nomine Patris<br />
i Syna, kupiłam odgrzewanego gofra z bitą<br />
śmietaną. Myślę przez chwilę o polewie jagodowej.<br />
Przełykam głośno ślinę, ale nic nie mówię.<br />
Rozglądam się w poszukiwaniu Internetu.<br />
Kupuję dwa oscypki od najładniejszej kobiety.<br />
Białe, żeby sobie nie wyobrażać, w czym mogły
172 - PORTRET25<br />
być maczane, czym odciskane. Biały to zawsze<br />
czysty i niewinny. Łapie nas deszcz. Lipiec jest<br />
w Zakopanem najbardziej deszczowym miesiącem.<br />
Zjadam jednego oscypka. Bluzka szybko<br />
mi wysycha w promieniach południowego<br />
słońca.<br />
Piekę sobie oscypka w bułce i piję z Martą<br />
Sofię na pół. Wypisuję pocztówki.<br />
Wśród chipsów, piwa, wina<br />
W drewnianej świetlicy<br />
Oglądam drugą (dłuższą!) połowę<br />
Na ścianach wiszą rogi<br />
I górskie potoki<br />
Halo? jak tu jest? Mamo, mecza oglądam!<br />
Jestem w ustępie…znaczy…Ustupie.<br />
To cześć. Hy hy hy.<br />
Postawiłam 2 zł, że Włochy wygrają 2:1,<br />
bez karnych. Nikt dobrze nie wytypował, ale ja<br />
i tak skakałam do sufitu. Dla śmiechu zrobiłam<br />
dziewczynom striptiz, który stał się tradycją.<br />
Rano ogarniał nas spazmatyczny śmiech,<br />
kiedy padło słowo ,,kefir”. I tylko: skąd ja mam<br />
tyle siniaków? Potem busem do Doliny Chochołowskiej.<br />
Pozuję na wieszcza i zakopiańskiego<br />
dandysa. Robię sobie zdjęcia, jak patrzę w<br />
dal. Z Izą mówimy, że nie wchodzimy dla ładnych<br />
widoków, uniesień estetycznych, czy dla<br />
poznania ekstazy, jaką kierowani byli piewcy<br />
piękna gór. Wchodzimy z czysto praktycznych<br />
pobudek – żeby mieć tyłek twardy jak skała,<br />
którym by można wyciągać gwoździe, stalowe<br />
uda miażdżące orzechy włoskie i łydki, których<br />
Gombrowicz by pozazdrościł. Mówimy to<br />
całkiem poważnie, ale zaraz wybuchamy śmiechem.<br />
Umieram! Taka była mądra, a teraz umiera.<br />
Niebo widać bardzo blisko. Nigdy nie będę<br />
tak blisko Opatrzności. Szczytuję. Na widok<br />
niebotycznych szczytów, o które roztrącają się<br />
obłoki, duch ludzki korzy się przed wszechmocą<br />
Stwórcy. Na widok szmaragdowych jezior,<br />
blaskiem lśniących potoków, upaja się wzrok<br />
harmonią barw; przy szumie wodospadów rozpływa<br />
się dusza w uniesieniu nad pięknością<br />
natury. Gdzie szumna siklawa mknie po skale,<br />
piję wodę i czuję się jak górska koza… Myślę o<br />
tym, że chciałabym go spotkać i inhalować się<br />
jego potem.<br />
Schronisko Ornak. Jemy pieguski z czekoladą<br />
i orzechami. Ale i tak najlepsze w góry są<br />
snickersy. W schronisku za 3,50. Dużo zakonnic.<br />
Nie mam pojęcia, jak one wytrzymują w<br />
taki upał w swoich czarnych pelerynach. Jedna<br />
patrzy na mnie jak na antychrysta, bo przeszłam<br />
się po trawie na skróty do baru. Trzy razy,<br />
specjalnie. Chcę wejść do męskiej toalety, bo w<br />
damskiej był tłok. Gimnazjaliści nieco ostudzają<br />
mnie w zamyśle. Idę nad Smerczyński Staw.<br />
W ciemnosmerczyńskich skał zwaliska<br />
Gdzie pawiookie drzemią stawy…<br />
Mam kamyczka w bucie. Idziemy razem<br />
jakiś czas.<br />
Wieczorem robimy drugie ognisko i odczyt<br />
referatów o nazwach szczytów. Przenosimy<br />
imprezę do pokoju nr 6. Musimy szybko posprzątać.<br />
Nawet już nie pamiętam, co piliśmy.<br />
Nazywają mnie Marfą. Druga Marta jest Martą<br />
Pietrowną. Mówimy tak do siebie w towarzystwie.<br />
Harenda 2a. Dom Kasprowicza. Rozsiadam<br />
się wygodnie w fotelu, Karol siada na łóżku.<br />
Gdyby nie ciuchy, wyglądalibyśmy jak małżeństwo<br />
z początku wieku. Ja jak famfatal, on jak<br />
Sabała. Podniecam się pastelami Witkacego i<br />
ludowym malarstwem na szkle, będącym inspiracją<br />
dla kilku wierszy Kasprowicza.<br />
Dorota z ADHD wchodzi mi co chwila w<br />
kadr.<br />
Wchodzimy okrężną drogą na Gubałówkę.<br />
Zawsze, kiedy wchodziłam, było błoto. Teraz<br />
upał, że można było śmiało się rozebrać do stanika.<br />
Piję Kroplę Beskidu, ocieram pot z czoła,<br />
spoglądam na krowy (głównie brązowe), snopki<br />
i na panoramę. Zatrzymujemy się pod każdym<br />
cieniem, chwaląc drzewa. Na Gubałówce zjadam<br />
frytki i uganiam się za kotem. Jakiś obcokrajowiec<br />
mówi o nas ,,nice girls”. Dosiadam<br />
drewnianego koguta, cykamy fotki z dziewczynami.<br />
Małe dzieci patrzą na nas z podejrzliwością.<br />
Zjeżdżamy PKL. Chciałabym pójść na<br />
strzelnicę. Chłopaki strzelają pierwsi po kilka<br />
razy, nic im się nie udaje. Uznaję, że strzelba jest<br />
rozregulowana i nie strzelam.<br />
Wesołe miasteczko ,,Smokoland”. Nie ma<br />
autodromu! Idę z Rafałem do wagonika kolejki.<br />
Śmieję się, że po raz pierwszy na wycieczce<br />
mam kogoś między udami. W przypływie odwagi<br />
idę na Krejzi Dęs. Tylko dlatego, że już raz<br />
byłam na Kortowiadzie i wiem, że od tego się<br />
nie umiera.<br />
Idę z Przemkiem do sklepu. Zamyśliłam się,<br />
analizując przebieg naszej rozmowy. Nagle jakiś<br />
zwierz zamuczał, podskoczyłam i niemal wdrapałam<br />
się na słup. Przemek się śmiał, że boję się<br />
krowy. Wcale się nie bałam, tylko się przestraszyłam,<br />
bo wydawało mi się bez okularów, że<br />
jest na środku ulicy i chce mnie zaatakować.<br />
Wieczorem zabrakło wódki. Idę z Karolem,<br />
Dorotą i Moniką na stację benzynową i kupu-
PORTRET25 - 173<br />
ję Starogardzką. Jacyś kolesie pytają mnie, czy<br />
wiemy, gdzie jest jakieś disko bandżo. Odpowiadam<br />
jak prawdziwy językoznawca: my nietutejsze.<br />
Dziewczyny zdradzają Tajemnicę Kefiru.<br />
Karol trochę się żenuje na myśl, że jestem przedstawicielką<br />
relatywizmu moralnego i zostawia<br />
nas, ale najpierw gramy w Pytania Osobiste.<br />
Odpowiadałam z pełną szczerością, a wszyscy<br />
myśleli, że kłamię. Sposób mojej wypowiedzi i<br />
opis nietendencyjnych sytuacji powodował, że<br />
myśleli, że zmyślam. Powiedziałam eee tam i<br />
wypiłam swoją Starogardzką.<br />
Laski narzekają na odciski większe od palców,<br />
a pięt nie mają wcale. Ja nie mam na co narzekać.<br />
Mam zakwasy, ale zawsze udaje mi się<br />
je rozruszać następnego dnia i mieć mnóstwo<br />
miejsca na nowe. Mam twardą dupę niczym<br />
młoda klacz. Nie mogę się położyć, żeby coś<br />
mnie nie bolało. Z balkonu muska mnie górskie<br />
powietrze. Jest lekkie i rześkie, zupełnie inne<br />
niż w Olsztynie podczas duchoty. Tu, nawet<br />
kiedy jest gorąco, czuć wilgoć w powietrzu.<br />
Budzę się rano. W powietrzu czuć przetrawioną<br />
wódę, kiła i syf dookoła, nikt by nigdy<br />
nie powiedział, że w pokoju mieszkają cztery<br />
dziewczyny. Pełno butelek, kiepów na balkonie,<br />
opakowań szklanych i plastikowych, nadgryzionego<br />
jedzenia, nadgryzionych szklanek, nowych<br />
odcisków i siniaków. Zamykam oko, które<br />
otworzyłam, naciągam na nie kołdrę. Nie ma<br />
Marty. Marta nie pójdzie na śniadanie.<br />
Poszła. Mówimy, że nie idziemy na Morskie<br />
Oko i do Doliny Pięciu Stawów. Idziemy<br />
pozmywać po całej grupie. Druga Marta, Pietrowna,<br />
wymigała się. Z Moniką robimy sobie<br />
kawy, pozwalam, by słońce tańczyło mi po<br />
karku. Biorę prysznic i sprzątam ten syf, kiedy<br />
dziewczyny śpią.<br />
Opowiadamy sobie nasze sny i o odpowiedniej<br />
porze wychodzimy z Domu Wypoczynkowego.<br />
Marta Pietrowna zakłada chustę i wygląda<br />
jak pierdolony talib. He. Księżniczka Gangesu.<br />
Monika zostaje Księżniczką Eufratu. Ja, żeby<br />
być bliską sąsiadką, przybieram imię Księżniczki<br />
Tygrysu. Mogłam też być Księżniczką Irkucka,<br />
ale nie dało rady. Urządzamy sobie Dzień<br />
Księżniczki. Chujowo brzmi, ale można sobie<br />
odpocząć. Wozimy się taksówkami i autobusami<br />
miejskimi, wdzięcznie się poruszamy od<br />
sklepu odzieżowego do kawiarni, od kawiarni<br />
do restauracji, od restauracji do stoiska z torebkami.<br />
Idź księżniczko między ludzi<br />
Idź i myśli piękne budź<br />
A gdy myśl się piękna zbudzi<br />
Sama zarżnie wszelką chuć<br />
Jesteśmy świeże i rześkie, podczas gdy reszta<br />
grupy wchodzi na czworakach oglądać jakąś<br />
wodę i parę kamieni. Pijemy dwa razy kawę<br />
mrożoną, jemy desery lodowe, lody włoskie, lizanję<br />
ze szpinakiem i pieczarkami, taką sobie,<br />
kolę lajt, nestea.<br />
Nasyci się księżniczka<br />
Swoim kawalerem<br />
I także nasz będzie<br />
To pewne, jak zero zerem.<br />
Podrywamy sprzedawców w hałsie, chcemy<br />
kupić manekina na spółę, poważnie zastanawiam<br />
się nad jego lewą dłonią. Nie mam wyrzutów<br />
sumienia, że nie byłam nad Morskim<br />
O., bo byłam już kilka razy. A do Doliny Pięciu<br />
S. nie miałabym już siły.<br />
Zmienił się na moment system idei. Poprzez<br />
pęcherze i otarcia zaszły zmiany w układach<br />
psychicznych. Początkowo zmiany są nieznaczne<br />
i w tym właśnie groźne. Możemy je określić<br />
jako przesunięcie wartości w kierunku stanów<br />
przyjemności.<br />
Wracamy w tym samym momencie, co<br />
reszta grupy. Skąd Litwini wracają?<br />
Odczyt fragmentu pracy magisterskiej Rafała.<br />
Bądi dądi.<br />
Wieczorem pijemy u chłopaków. Iza opowiada<br />
swoje pierwsze przygody z papierosami.<br />
W nocy gramy w piwnicy w piłkę piwniczną.<br />
Trzeba jak najgłupiej odbić piłkę. Zdecydowanie<br />
obejmuję prowadzenie. Kiedy wszycy wychodzą,<br />
gram z Karolem w piłkarzyki. Jestem<br />
dobra w ataku, ale żałosna w obronie. Cokolwiek<br />
by to znaczyło.<br />
Następnego dnia (?!) budzę się o 05:12.<br />
Muszę zrobić śniadanie. Odwlekałam, jak tylko<br />
się da i wypadło, że robię wcześnie, bo rano jest<br />
wyprawa. Kroję pomidory i ustawiam sztućce,<br />
Karol wstawia wodę na herbę i układa mięso.<br />
Jestem z siebie dumna do tej pory, aż się dowiaduję,<br />
że przez całe życie źle kroiłam pomidory.<br />
Wyrzuty odczytuję jako zamach na indywidualizm<br />
i strzelam focha, po czym wszystko wraca<br />
do normy. Będę kroić pomidory, jak tylko będę<br />
chciała.<br />
Jedziemy busem pod Kasprowy. Wjeżdżamy<br />
kolejką PKL. Polskie Koleje Liniowe. Fares<br />
refunded only if cable car, funicular or lift is not<br />
operation. Nerwowo trzymam się czyjegoś łokcia.<br />
Nie dość, że tłoczno, to ciasno i wysoko.
174 - PORTRET25<br />
Wniebowstąpienie. Szumi w uszach, zatykają<br />
się wszystkie otwory. Żuję gumę, nic złego mi<br />
się nie dzieje.<br />
Ku turniom płynie krzesanym<br />
Ku ścieżkom nad przepaściami<br />
Gdzie widmo bożych tajemnic<br />
Zmaga się w szumach z nami<br />
Oglądam z punktu widokowego obrazy. Pozuję<br />
do zdjęć, grupa się zastanawia, czy więcej<br />
jest ze mnie Juliusza czy Adama. Na każdym<br />
Nie jestem w stanie dalej pójść. Ludzie za<br />
mną niecierpliwią się, ale ja już doprowadziłam<br />
się do takiego stanu, że małość, małość czuję i<br />
nie ufam żadnemu ze swoich ruchów. I wiem,<br />
że jak tylko się poruszę, runę w dół. Nie dlatego,<br />
że kamień będzie ruchomy albo śliski. Dlatego,<br />
że jestem mała i niepewna. Każę mówić im o<br />
mnie dobre rzeczy. Powoli zaczynam wierzyć w<br />
prawdziwą nutę komplementów i wiem, że nic<br />
nie jest w stanie mnie zniszczyć. Nawet biegłam<br />
wzdłuż przepaści, bo zaczęłam wierzyć w siebie,<br />
pomimo braków umiejętności.<br />
fot. archiwum Autorki<br />
zdjęciu robię inną minę i staję się konkurencyjna<br />
dla widoków. Tetryczna<br />
tłuszcza nie istnieje. Przypominające<br />
skwarki, zasuszone babcie opalone na<br />
czerwono biegają po górach z kijkami.<br />
Mają przeciwsłoneczne okulary, obcisły sportowy<br />
strój i opaskę na siwych włosach. Uśmiechają<br />
się protezami do słońca i wyprzedzają takich<br />
amatorów jak ja bez trudności. Na postoju<br />
matka drze mordę na dziecko. Wygląda to tak<br />
żałośnie, że śmiejemy się w rękawy. Robi mi się<br />
przykro, zapycham się połową snickersa. Czuję<br />
małość. Małość czuję. Wobec córki, matki, gór,<br />
snickersa, kosodrzewiny. Rozległe przestrzenie<br />
utwierdzają mnie w przekonaniu, że jestem ziarenkiem<br />
piasku. Wyżej odnawia mi się wmówiony,<br />
zaleczony lęk wysokości. Patrzę w dół<br />
w przepaść, wyobrażam sobie, że po ostrych<br />
kamieniach z mojej rozbitej głowy wylewa się<br />
krew.<br />
Patrzę ze szczytu w dół: pode mną<br />
Przepaść rozwarła paszczę ciemną<br />
Rozstaliśmy się przy wejściu na<br />
Świnicę. Odważni i nie zmęczeni poszli<br />
w górę, odważni i lekko podenerwowani<br />
postanowili schodzić okrężną<br />
drogą i podziwiać widoki, zamiast rozglądać<br />
się za łańcuchami, patrzeć na swoje stopy i się<br />
modlić. Zostałam jakiś czas przy rozwidleniu<br />
z Księżniczką Gangesu, Eufratu, z Karolem i<br />
Dorotą. Po miejscu słońca na niebie obliczam,<br />
w którą stronę jest Olsztyn i macham, myśląc<br />
o. Miałam zasięg, więc chciałam zadzwonić do<br />
rodziców (,,póki jeszcze żyję” – pomyślałam,<br />
patrząc w dół).<br />
Taki tam spokój…Na gór zbocza<br />
Światła się zlewa mgła przezrocza<br />
W senną zieleń gór.<br />
Na wyświetlaczu siedzi mucha. Machnęłam<br />
ręką. Siedzi dalej. Zaczęłam ruszać energicznie<br />
komórką, żeby ją zrzucić. Dalej siedzi. Była tak
PORTRET25 - 175<br />
zmęczona, że nie była w stanie odlecieć. Rzodkiew<br />
i powietrze wpływało niekorzystnie na jej<br />
instynkt przetrwania. Prztyknęłam w nią palcem<br />
i dopiero wolno odleciała. To się nazywa<br />
wolność.<br />
Zaczęliśmy schodzić. Nogi mi drżały, ale<br />
już nie czułam się byle czym. Po osiągnięciu<br />
optymalnej wysokości dla siebie czułam się Panią<br />
Świata, Zwycięzczynią śmierci, piekła i szatana.<br />
Skakałam w dół, wierząc w swoje brązowe<br />
adidasy przed kostkę i w ludzi, którzy układali<br />
kamienie, po których dane mi było stąpać.<br />
Jak lekko<br />
Turnię zawisłą na rękach<br />
Utrzymać<br />
I nie paść<br />
Gdy<br />
W oczach przewraca się<br />
obnażona ziemia<br />
Do góry dnem krajobrazu<br />
Niebo strącając w przepaść!<br />
Przy schodzeniu nuciliśmy popowe piosenki.<br />
Wypatrywaliśmy yeti. Podobno facet z dużą<br />
stopą to skarb. W myśl zasady ,,duża stopa,<br />
duży but”. Każdy mijający z mijanym wymienia<br />
pozdrowienie. Bycie blisko ludzi i blisko nieba.<br />
Chcę się położyć na zeszłorocznym śniegu.<br />
Chcę z niego ulepić bałwana gołymi rękoma,<br />
żeby inni wędrowcy mogli się uśmiechnąć.<br />
Ganges wybija mi ten pomysł z głowy mówiąc,<br />
że pod śniegiem może być przepaść. Wzdrygam<br />
się i biorę trochę śniegu, jest lepki, ale brudny.<br />
Rzucam w kogo się da. Karol wchodzi do jamy<br />
pod płaską skałą osiadłą na malutkich kamyczkach.<br />
Po raz pierwszy boję się o kogoś na tej<br />
wyprawie. Chociaż przez moment.<br />
Jeziorka w wyższych partiach pokrywa kra.<br />
Chcę zapamiętać, jak wygląda kosodrzewina.<br />
Stawy wyglądały pięknie. Skały w świetle<br />
przedpołudniowego słońca. Cała scenografia<br />
usprawiedliwiła do tej pory niezrozumiałe wiersze<br />
o górach, pełne patosu i egzaltacji. Zrozumieliśmy<br />
kontekst i artyści stali się nam bliżsi.<br />
Sami mieliśmy ochotę przysiąść na skale, posłuchać<br />
siklawy i napisać pean, hymn czy chociażby<br />
sonet. Byłam tak zaaferowana, że udało mi się<br />
tylko: ,,hej, góry/hej, góry”. Ściągam buty i moczę<br />
nogi w stawie. Rzucamy kaczki z Karolem.<br />
Żadnej trzciny ani rechotu żab, choć much pełno,<br />
głównie gryzących. Jedna robi mi czerwony<br />
ślad na ręku. Roślinność przywodzi na myśl<br />
Grecję albo Palestynę. Karol nuci Wydry ,,Jedną<br />
z tych dróg/kiedyś nawet przechadzał się Bóg”.<br />
Myślę o Opaczności rodem z Tetmajera. On tu<br />
chadzał na pewno, Wydra ma rację. Zamiast<br />
iść do schroniska, wchodzimy na pomniejszą<br />
górkę, z której widać cały nasz szlak i piękną<br />
panoramę. Wpierniczamy fistaszki, nic do siebie<br />
nie mówiąc. Spokojnie obserwuję, co dzieje<br />
się na dole, patrzę na szczyty, badam chmury i<br />
łupię orzeszki. Doznaję całkowitej harmonii ze<br />
światem, żyję w symbiozie ze wszystkim, nawet<br />
z burczeniem w brzuchu Doroty, pytającej po<br />
śniadaniu, co będzie na obiad. Jestem trochę<br />
skołowana, więc Karol pomaga mi zejść.<br />
Tak mknąc po szczycie i po hali<br />
Z ogniem tęsknicy ginie w dali…<br />
W Murowańcu Księżniczka Gangesu zasypia<br />
na przejściu. Ma swoją chustę taliba, dwie<br />
zakonnice patrzą na nią podejrzliwie. Nie zdążyłam<br />
zrobić zdjęcia. Setka czystej za 12 zł. Też<br />
coś. Siedzimy na zewnątrz, oddajemy się oglądaniu<br />
zdjęć i zadumie. Ganges chce pić. Idę z<br />
nią po wrzątek do schroniska. Kubek trzeba<br />
mieć swój, nie mamy, więc prosimy o pożyczenie.<br />
- Na ile? – pyta babsko w okienku od wydawania<br />
wrzątku.<br />
- Na chwilę.<br />
- Na jaką chwilę?<br />
- Na taaaaaaaką długą chwilę – mówię i<br />
rozcapierzam łapy na całą szerokość, zabieram<br />
porcelanowy kubeczek, biorę Gangesównę pod<br />
ramię i wychodzę. Kubeczka będą żałować, phi.<br />
Królewnie Gangesu.<br />
Przyszli ze Świnicy i z Zawratu. Wykończeni,<br />
ale szczęśliwi. Piję z Karolem jakobsa,<br />
karmimy się paluszkami.<br />
Wieczorem odczyt referatu o nazwach zespołów<br />
hip-hopowych. Wypijam trzy hajnekeny,<br />
trochę szampana.<br />
Budzę się wcześnie. Czytam przez moment,<br />
ale zaraz z błyskiem w oku biorę z parapetu<br />
moją blendamed łajt i po cichu smaruję chłopakom<br />
klamkę. Hy hy, jak na kolonii.<br />
Rano po śniadaniu, które nie było tak dobre<br />
jak moje i Karola, piliśmy kawę. Gadamy o<br />
tym, że nie lubimy, kiedy facet nosi koszulki bez<br />
rękawów. Obleśne! Co za ohyda! Bez rękawów!<br />
A przestań! No, paskudne! Nic mnie bardziej<br />
nie brzydzi! Ganges daje mi jakieś znaki. Na ławeczce<br />
obok siedzi letnik w koszulce bez rękawów.<br />
Tłumię śmiech, skupiając się na wzorkach
176 - PORTRET25<br />
na ceracie i moim piekącym lewym ramieniu.<br />
Karol przynosi przeciwpodrażniacz Izy, smaruję<br />
się. Marta Pietrowna mówi, że w sumie koszulki<br />
bez rękawów nie są takie złe, żeby facet siedzący<br />
obok nie czuł się fatalniej niż wyglądał.<br />
Chłopaki nie zauważyli rano pasty na<br />
klamce, bo ich drzwi otwierają się do wewnątrz.<br />
Kiedy Karol wracał spod prysznica, trafił w pastę<br />
ręką, a cały pokój nr 6 miał ubaw jak jakie<br />
pensjonarki.<br />
Ostatnia wizyta na Krupówkach. Myślę o<br />
kupieniu przyrządu do robienia dużej ilości baniek<br />
mydlanych w krótkim czasie. Uśmiecham<br />
się do chłopaka, spuszcza mi z dwudziestu do<br />
dziesięciu. Mówię, że za mało, więc sprzeda<br />
mi za dziewięć, ale ja już macham ręką, robię<br />
niechętną minę, choć skręcam się ze śmiechu.<br />
Oglądam się za drewnianymi laskami. Bardzo<br />
ciekawy gadżet. Ostatecznie kupuję czerwone<br />
korale. Karol je zakłada, kilku facetów ogląda<br />
się za jego tyłkiem. Odbiera mi cały splendor.<br />
Zjadam pierogi z kapustą i grzybami w Gazowej<br />
Kuźni. W ostatniej chwili podrywam się i<br />
życzę sobie bez skwarków. Już raz taki numer<br />
zrobili. Umierałam z głodu, zamówiłam pierogi,<br />
które zgwałcili mi skwarkami. Było mi niedobrze<br />
z głodu, ale nie zjadłam.<br />
Przez moment miałam ochotę kupić drewnianego,<br />
czerwonego konia. Urzekła mnie jego<br />
symbolika, ale nie daję po sobie poznać.<br />
Idę z Przemkiem, Karolem i Dorotą pod<br />
Wielką Krokiew. Wjeżdżamy wyciągiem pod<br />
próg, muszę sobie powtarzać w myślach, jaka<br />
jestem dzielna. Bardzo wysoko. Nie zjechałabym<br />
nawet sankami. Zaskakuje nas burza,<br />
w pośpiechu zjeżdżamy na dół. Piszczymy na<br />
dworcu przy każdym uderzeniu. Ja się nie boję,<br />
ale lubię się podrzeć i posłuchać, że są tacy, którzy<br />
w razie czego obronią bądź wyślą zwłoki<br />
rodzicom.<br />
Nie chcę wracać. Dla ludzi słabych Zakopane<br />
jest prawie jak zabójca (oczywiście w czasie<br />
dostatecznie długim), jak spotkanie z demoniczną<br />
kobietą. Dla rzeczywistych Tytanów Ducha<br />
(o ile tacy w ogóle istnieją) jest ono miejscem,<br />
w którym kondensuje się ich istota, roztwierają<br />
nowe dla nich horyzonty i twórczość artystyczna,<br />
społeczna czy naukowa, stwarza nowe formy<br />
i buduje nowe wartości.<br />
Odwlekam pakowanie, jak tylko się da. W<br />
atmosferze Zakopanego, pełnej wściekłego dopingu<br />
ospałych fagocytów, unosi się subtelny narkotyk,<br />
którym omamieni twórcy wszelkich dziedzin<br />
pogrążają się w zupełny omphalopsychizm, czyli<br />
nieokiełznaną kontemplację swych metafizycznych<br />
pępków, bez żadnej uwagi, że dzieła ich coraz słabsze<br />
i mniej mające wspólności z rzeczywistością,<br />
stają się tylko obrazami, mogącymi zainteresować<br />
jedynie psychopatologów lub ludzi oddających się<br />
perwersji we wszelkich kierunkach.<br />
Nie mogę wysiedzieć w pociągu. Piję likier<br />
z buteleczki w kształcie plemnika, śpiewam i<br />
skaczę po siedzeniach.<br />
Już nie spotkamy kobiety robiącej kupę. Ale<br />
jaj kupa nadal będzie na trawniku.<br />
Opowiadam o swoich limerykach.<br />
Nie mogę zasnąć. Zasypiam na 10 minut i<br />
zaraz się budzę.<br />
Tata przyjeżdża po mnie na dworzec.<br />
Wypakowuję się. Ubrania śmierdzą oscypkami.<br />
Marta Chyła – ur. w 1984 r.; mieszka w<br />
Olsztynie, czasami pojedzie na jakąś wycieczkę;<br />
studentka filologii polskiej UWM.<br />
Interesuje się środkami wyrazu, których<br />
styl wyznaczany jest przez anegdotyczność,<br />
ironiczność i figuratywność. Maluje,<br />
pisze, czasami wyprowadza jamnika na<br />
podwórko. Publikowała w „Cegle”.<br />
Po raz pierwszy w „Portrecie”.
PORTRET25 - 177<br />
Damian Gądek<br />
wewnętrzny drzewo-stan<br />
w centrum miasta stoi drzewo<br />
uporczywie traci korę<br />
nie myślę o tym ale dziesięć razy<br />
bardziej nim jestem<br />
pochłaniam wilgoć masy<br />
razem z chlorofilem<br />
bierzemy udział w fotosyntezie<br />
zbędnych emocji<br />
wszystko kwaśnieje w oczach<br />
ludzie różnią się tylko<br />
stopniem fermentacji<br />
przechodzimy<br />
schylamy się pod niewidzialnymi<br />
pręcikami poszarpanych odczuć<br />
zobacz jak to drzewo brutalnie traci korę<br />
Damian Gądek – ur. w 1984 r., poeta,<br />
student Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.<br />
Dotychczas publikował w internecie.<br />
Debiut poetycki.
178 - PORTRET25<br />
Milena Maćkowiak<br />
Przystanek<br />
Cienka skóra powiek przepuszcza słońce.<br />
Nie słyszę samochodów. Wszystko jest daleko<br />
ode mnie. Czuję dotyk obcych dłoni na głowie.<br />
Tylko ten dotyk się liczy. Jest mi dobrze. Palce<br />
zanurzone w moich włosach. Czułość, jakiej<br />
wcześniej nie zaznałam od mężczyzny, czułość,<br />
za jaką zawsze będę tęsknić. Taką czułość daje<br />
się drugiemu człowiekowi nie czekając na nic w<br />
zamian. Dotyk czysty, a jednocześnie tak przepełniony<br />
erotyzmem. Myślę, że większość kobiet<br />
chciałaby kochać się z tymi dłońmi.<br />
Pamiętam, jak w ten sposób pieściła moje<br />
włosy babcia. W akcie poddania kładłam głowę<br />
na jej kolanach. Głaskała moje włosy swoją<br />
szorstką dłonią. Zawsze pachniała cytrynowym<br />
kremem.<br />
Nie chcę, by to wszystko skończyło się teraz.<br />
Pragnę być dotykana w ten sposób jeszcze bardzo<br />
długo. Żeby tylko mu nie przeszkodzić. Nie<br />
przerwać. Siedzę nieruchomo, zachłannie łapiąc<br />
każdy jego ruch. Odpręża mnie. Cały świat jest<br />
obok. Zapominam o płaczącej w domu matce, o<br />
trudnej miłości ojca. Nie myślę o tym, że znowu<br />
mi się z nim nie układa. Jego dłonie leczą,<br />
uzdrawiają. Czuję się znów czysta.<br />
Powoli uniosłam powieki. Stał przed mną.<br />
Facet po trzydziestce. Facet z twarzą dziecka.<br />
Miał szczęśliwe, nieobecne oczy. Uśmiechał się.<br />
Uśmiechał się do siebie.<br />
Szczęśliwy, bo spełniał swoje marzenie. Nie<br />
walczył ze sobą, po prostu zrobił to, na co miał<br />
ochotę. W prosty sposób sięgnął po to, czego<br />
pragnął. Nie bał się, spróbował. Wszystko było<br />
naturalne. Dwójka obcych ludzi czerpiąca radość<br />
ze swojej bliskości.<br />
Dotarło do mnie, że jest upośledzony. Upośledzony?!<br />
Człowiek, który stał przede mną,<br />
umiał więcej niż inni. Było mi boleśnie wstyd.<br />
Wstyd za siebie, za moich rodziców, za wszystkich<br />
mężczyzn, którzy mnie dotykali.<br />
Wracam często na ten przystanek. Słyszę<br />
każdy nadjeżdżający samochód, rozmawiających<br />
ludzi. Nikt mnie już tak nie dotyka jak on<br />
wtedy. Jednak nie chciałabym, nie mogłabym,<br />
nie potrafiłabym z nim żyć.<br />
fot. Agnieszka Dąbrowska<br />
Milena Maćkowiak – ur. 1987 r., mieszka<br />
w Olsztynie, studiuje filologię polską<br />
na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim.<br />
Swoją prozę czytała na spotkaniu z serii<br />
NPO – „Najmłodszy Piszący Olsztyn”.<br />
Debiut prozatorski.
PORTRET25 - 179<br />
Ewa Socha<br />
obrazki<br />
dla ciebie bezbronnej w złości pięknej<br />
triumfującej smutnej pokonanej<br />
na udomowionej podłodze<br />
wszystkie drogi poprowadziła palcem<br />
do małego stołu<br />
talerzem rosołu ustaliła siódmy dzień<br />
wszystko było poza nią<br />
czasem<br />
kiedy indziej były rysunki lwich królików<br />
i niebieskich dżdżownic<br />
patrzy w oczy małemu Buddzie<br />
jak wrócę z przedszkola dorysuję niebo<br />
zamilkł a usta doskonalsze niż słowa<br />
przemknęły przez policzek<br />
o niebo spokojniejsza<br />
chciałabym żeby zamiast tysiąca słów było jedno<br />
i żeby nie było poezji. każdy modli się do każdego<br />
zajdziesz w ciążę. pamiętasz ślimaki z plasteliny<br />
albo jak gumową piłkę toczył po plaży. nasze też tak będą<br />
– z fusów cedzi. robi dzióbek<br />
pod olszyną naciągnięta na koronki dotykam ziemi<br />
trzeba umieć leżeć i nie pieścić się<br />
między piersiami bębnią wskazówki palców<br />
nie rozumiem raka<br />
i chyba będę się bała<br />
wytłumacz mi świt może się rozjaśni<br />
moja mała frido kocham cię z dnia na dzień<br />
brzegiem jesteś. lewym i prawym<br />
zależy w którym kierunku przez ciebie idę<br />
żeby nie zwariować czasem warto mieć cycki<br />
napisz mi jeszcze czułe miejsce<br />
i sprowadź deszcz
180 - PORTRET25<br />
matrioszka<br />
galaktyka brzucha i piersi. ładnie ci<br />
jakbyś chciała być jeszcze bardziej<br />
wywołuję twarze starych kobiet<br />
a kiedy jestem już podobna<br />
nie pamiętam co mądrego chciałam powiedzieć<br />
wilgoć skleja kolejne warstwy<br />
żółtego pyłu i drewna<br />
skręca włosy<br />
wracamy pod dach<br />
wszystko co może się stać<br />
od pośladków po uszy<br />
śnisz przesadnie. po czasie<br />
mają w sobie coś ludzkiego<br />
te nasze bajki. wychodzą na jaw<br />
partyzantki w lesie<br />
mam wszystko w biodrach<br />
chłopiec dziewczynka<br />
chłopiec i chyba jeszcze<br />
nie potrafię zostawić świata jakim jest<br />
Ewa Socha – ur. w 1981 r. Absolwentka<br />
Wydziału Chemicznego Politechniki Łódzkiej,<br />
doktorantka tego samego wydziału.<br />
Od 2005 roku pisze wiersze, publikuje w<br />
internecie na portalach poetyckich, m.in.<br />
jako Lena Achmatowicz, Rysio Kluska.
PORTRET25 - 181<br />
Bernadetta Żynis<br />
Refleksja na brudem<br />
także wymaga refleksji…<br />
Tę książkę warto przeczytać z kilku przynajmniej<br />
powodów. Jednym z nich jest to, że<br />
Mary Douglas rozprawia się z przesądami, które<br />
nie przestają nas nękać, mimo że na naszych<br />
idealnie wytartych z kurzu stolikach RTV, w<br />
naszych płaskich telewizorach odbieramy już<br />
programy stacji Discovery. Autorka świetnie<br />
napisanego, krytycznego wstępu (stanowiącego<br />
jednocześnie i analizę myśli Douglas, i merytoryczną<br />
z nią dyskusję), Joanna Tokarska-Bakir,<br />
twierdzi, że „Czystość i zmaza” „to jedna z setki<br />
najważniejszych książek, jakie ukazały się po<br />
drugiej wojnie światowej” (s. 7). Ale dla mnie<br />
ta książka jest po prostu ciekawa. Napisana (i<br />
przetłumaczona) dobrym językiem, nieprzesadnie<br />
hermeneutycznym nawet dla kogoś, kto<br />
na temat etnografii, antropologii czy filozofii<br />
kulturowej ma niewiele do powiedzenia.<br />
„Czystość i zmaza” została wydana po raz<br />
pierwszy w 1966 roku (w Polsce to pierwsze<br />
wydanie). I wniosła (wtedy, w latach sześćdziesiątych),<br />
a u nas już, jak myślę, utrwaliła, pewien<br />
sposób antyesencjalistycznego myślenia nie tylko<br />
o regułach kształtujących kultury tzw. pierwotne.<br />
Ponadto dzieło to stanowi jeszcze jeden<br />
głos w dyskusji dotyczącej sposobu konstruowania<br />
i utrzymywania w mocy naszych przekonań,<br />
wiary, poglądów oraz zasad kreowania<br />
przestrzeni życia społecznego i sankcjonowania<br />
społecznego porządku. W latach sześćdziesiątych<br />
książka ta sprowokowała środowiska naukowe<br />
do licznych dyskusji, u nas albo jesteśmy<br />
w trakcie tych dysput, albo mamy (jak mi się<br />
wydaje) je za sobą. Z pewnością jednak „Czystość<br />
i zmaza” pozostaje aktualna i dziś.<br />
Mary Doglas urodziła się w 1921 roku.<br />
Droga jej naukowej kariery nie była łatwa –<br />
Tokarska-Bakir przytacza historię, kiedy to<br />
Douglas musiała sprzedać futro matki, by pojechać<br />
na międzynarodowy kongres (s. 11). Ale<br />
trudniejsze było poczucie osamotnienia – i w<br />
związku z marginalizacją jej badań, i w związku<br />
z brakiem afrykanistów w londyńskim instytucie.<br />
Poza tym wybrała rolę tkaczki przeciwko<br />
prządce (której zadaniem było dostarczanie<br />
informacji; rolą tkaczki było przeprowadzanie<br />
teoretycznych uogólnień – przypis ze s. 10),<br />
co już nie ułatwiało jej pracy (rolą kobiety jest<br />
wybrać skromniejszą funkcję). Można by więc<br />
metaforycznie uznać, że sama na sobie<br />
doświadczyła ostracyzmu wynikającego<br />
z uznania jej (jej prac, postawy)<br />
za „brudne”. Ratunkiem dla niej okazała<br />
się praca popularyzatorska, dzięki<br />
której Douglas nie tylko pomogła<br />
lepiej zrozumieć zmiany, jakim podlegają<br />
społeczeństwa, ale i przełamała<br />
ignorowanie w społecznym dyskursie<br />
swoich wyników badań i przemyśleń.<br />
Przesunęła granicę „brudu”, wymuszając<br />
przez uznanie swych badań,<br />
uznane również siebie – kobiety i naukowca.<br />
Dociekania Douglas opierają się<br />
na przekonaniu bliskiemu nurtowi<br />
kulturowemu w badaniach antropologicznych<br />
– że tym, co kształtuje nasze<br />
przekonania, co pozwala nam zdobywać<br />
wiedzę o świecie i o nas samych,<br />
jest nie tyle bezpośredni kontakt z tak<br />
zwaną „rzeczywistością”, ile schematy<br />
poznawcze, które determinują nasze<br />
wrażenia (s. 78) i choć w ogóle dzięki<br />
nim możliwe jest poznanie, to też powodują, że<br />
jest ono ograniczone i „sztywne” – „Okazuje się,<br />
że ignorujemy lub kwestionujemy niewygodne<br />
fakty, które nie dają się dopasować, tak by nie<br />
naruszyć owych ustalonych założeń. Z zasady<br />
wszystko, co zauważamy, podlega wstępnej<br />
selekcji i strukturacji w samym akcie postrzegania”<br />
(s. 78) 1 . Douglas będzie interesowało to,<br />
co się w akcie postrzegania „nie mieści”, co „nie<br />
przechodzi przez społeczny filtr. I tu autorka<br />
rozwija teorię anomalii i sposobu postępowania<br />
z nimi oraz teorię wieloznaczności (niemożności<br />
przypisania do żadnego przyjętego przez nas<br />
schematu tego, co je „przerasta”, co może być<br />
zdefiniowane, a jest „doświadczane”).<br />
Analizy swoje Mary Douglas zaczyna<br />
od pokazania, że lęk, który był zawsze ko-<br />
1<br />
U nas ciekawe prace (i badania) w tym zakresie<br />
prowadzi Jerzy Trzebiński. Artykuł i bibliografia<br />
ciekawszych pozycji w: tegoż, Narracja jako sposób<br />
rozumienia świata, w: Praktyki opowiadania, red. B.<br />
Owczarek, Z. Mitosek, W. Grajewski, Kraków 2001,<br />
s. 87–126.
182 - PORTRET25<br />
jarzony z kulturami pierwotnymi, jest im tak<br />
naprawdę daleki, a religijność ludów, zwanych<br />
prymitywnymi, jest pełna radości i poufałej zażyłości<br />
z bóstwami. Tak więc to nie pierwotny<br />
lęk religijny winien stanowić podstawowy wątek<br />
w badaniach nad rozumieniem pierwotnych<br />
religii (i społecznego porządku przez tenże<br />
ustanawianego), ale… higiena (rozumiana jako<br />
stosunek do brudu, który to stosunek odzwierciedla<br />
układy społeczne – religijne, kulturowe,<br />
moralne…, w jakich żyjemy). Dzięki temu spostrzeżeniu<br />
(popartemu przez wielomiesięczne<br />
obserwacje afrykańskiego ludu Lele) Douglas<br />
wprowadziła do społecznego (oficjalnego) dyskursu<br />
niektóre przynajmniej z odseparowanych<br />
obszarów ludzkiego doświadczenia (s. 70). To<br />
zaskakujące wskazanie istotnego węzła dla<br />
stanowienia kulturowego porządku jest przez<br />
Douglas konsekwentnie uzasadniane i prowadzone.<br />
Teza jej pracy brzmi: „Nie ma czegoś takiego<br />
jak brud absolutny. Brud istnieje<br />
tylko w oku patrzącego” (s. 46). Dalej<br />
definiuje brud jako „wykroczenie przeciw<br />
porządkowi”, a wyeliminowanie<br />
brudu stanowi, według niej, niezbędne<br />
zachowanie, służące organizacji otoczenia<br />
(s. 46): „…brud, który zwykle jest<br />
niszczący, może niekiedy stać nietwórczy”<br />
(s. 190). Douglas będzie się uważnie<br />
przyglądać owemu „niekiedy”, swoim<br />
spostrzeżeniom pozostanie wierna,<br />
i pracowicie będzie nas prowadziła<br />
poprzez brud, zmazę i nieczystość, nie<br />
po to, by nas zgorszyć, ale by wymusić<br />
refleksję nad tym, o czym nauczyliśmy<br />
się nie myśleć. Pokaże, że (niejako automatyczne)<br />
„Nasze unikanie brudu<br />
nie wynika ze strachu czy bezmyślności<br />
– to twórcza aktywność.” I dalej, że:<br />
„rytuały czystości i nieczystości są źródłem<br />
jedności doświadczenia” (s .46). I<br />
choć autorka za główny wątek obiera higienę<br />
(i co się z tym wiąże - stosunek do<br />
brudu), to nie po to, by brud deprecjonować,<br />
ale wprost przeciwnie – by pokazać, jak<br />
nieodzownym jest on składnikiem utrzymania<br />
społecznego (kulturowego, moralnego, religijnego)<br />
ładu: „…wartości moralne są podtrzymywane,<br />
zasady społeczne zaś definiowane przez<br />
wiarę w zagrożenie nieczystością…” (s. 47).<br />
Koncepcja Douglas została ściśle powiązana<br />
z życiem społecznym, gdyż – jak wykazuje<br />
– niektóre rodzaje niebezpiecznych kontaktów<br />
posiadają ładunek symboliczny (np. przekonanie,<br />
że podanie ręki znienawidzonemu politykowi<br />
skala nas samych). Ponadto pokazuje, jak<br />
bardzo pozorna jest różnica między naszym<br />
własnym punktem widzenia a perspektywą kultur<br />
pierwotnych, przynajmniej jeżeli chodzi o<br />
stosunek do rytualnej nieczystości. Douglas jest<br />
przekonana, że między kulturami pierwotnymi<br />
a naszą nie ma specjalnie dużej różnicy. Jesteśmy<br />
niezwykle podobni w sposobie konstruowania<br />
społecznych zasad współżycia. Stąd wiele uwagi<br />
poświęca autorka ukrytym motywom towarzyszącym<br />
bytowi takich wyrażeń jak „kultura prymitywna”,<br />
czy „rasa”. Zwraca uwagę na utajone<br />
przekonanie o naszej (europejskiej) wyższości i<br />
pokazuje, jak bardzo wpływa ono na interpretację<br />
wyników badań. „Właściwym punktem wyjścia<br />
byłoby uznanie zarazem jedności ludzkiego<br />
doświadczenia i jego zróżnicowania…” (s. 114).<br />
Kolejnym ciekawym zagadnieniem podniesionym<br />
przez Douglas jest przyjrzenie się zjawisku<br />
zmiany tego, co uznawaliśmy za brudne<br />
– przesuwanie granic, detabuizacja, spóźniony<br />
bunt…<br />
Jak społeczeństwa radzą sobie z „nieczystością”?<br />
Na przykład „usuwają” ją poprzez<br />
wprowadzenie systemu tabu, totemów,<br />
rytuałów 2 ... i sankcji za przekroczenie<br />
wyznaczonych ram. Gdyby dopuścić<br />
do nadmiernego zainteresowania anomaliami<br />
(czyli tym, co nie mieści się w<br />
schemacie kulturowym), wymagałoby to<br />
przedefiniowania kulturowego paradygmatu.<br />
Trwałość społeczeństwa jest zagwarantowana<br />
– między innymi – trwałością<br />
paradygmatu potwierdzającego<br />
tożsamość grupy (i jednostki w tej grupie).<br />
Sposoby radzenia sobie z anomaliami<br />
(odmiennością) pozwala odebrać im<br />
moc wprowadzania zmian w przyjętym<br />
status quo.<br />
W „Czystości i zmazie” stawiany jest<br />
też problem rytuałów. O nich to Barbara<br />
Skarga powiedziała kiedyś, że są<br />
„drogowskazami sensu”. Mary Douglas<br />
miast skupiać się na krytyce tychże, jako<br />
usztywniających życie społeczne, martwych,<br />
bezdusznych i jedynie zewnętrznych<br />
sposobów zachowania, docenia ich<br />
wartość (tak jak wcześniej wartość brudu). Pisze:<br />
„Rytuały społeczne kreują rzeczywistość, która<br />
bez nich byłaby niczym” (s. 101). Korzystając z<br />
prac Durkheima i Radcliffe-Brown, Lienhardt,<br />
Tuner, Lévi-Straussa rozwija i modyfikuje nasze<br />
rozumienie rytualnych gestów. Chodzi Douglas<br />
i o to, że rytuał nie pełni jedynie wtórnej<br />
roli wobec doświadczenia „postępując za nim<br />
o krok” (s. 102), ale czyni on dostępną wiedzę,<br />
której w inny sposób nie można by było uzyskać”<br />
(s. 102) i co więcej – rytuał potrafi modyfikować<br />
nasze doświadczenie, ponieważ działa jak język<br />
2<br />
Dokładne wyliczenie sposobów dyskwalifikowania<br />
anomalii przedstawia Douglas na stronach 80-81.
PORTRET25 - 183<br />
i „Pewnych rzeczy nie można doświadczyć bez<br />
rytuału” (s. 102), i „Rytuał i mowa pozwalają ponownie<br />
stwierdzić, co się wydarzyło…” (s. 105).<br />
Douglas uznaje siłę rytualnych form oddziaływania<br />
na spójność i trwałość grup społecznych:<br />
„Zakazy stanowią odbicie kosmicznych założeń<br />
i ideału ładu społecznego” (s. 110).<br />
Ciekawym wydaje się też sposób przeprowadzania<br />
obrony wrażliwości kultur pierwotnych<br />
(wcześniej pisałam o wadze, jaką przykłada<br />
Douglas do przyjętych epitetów „pierwotny”<br />
czy „prymitywny”). Otóż przekonanie, że „…<br />
wszechświat jest antropologiczny w tym sensie,<br />
że musi być interpretowany w odniesieniu do<br />
człowieka” (s. 121) dotyczy wszystkich kultur.<br />
Tak samo jak przyjęcie, iż łazienki z górnego<br />
piętra są dla kobiet, a z dołu dla mężczyzn jest<br />
niczym innym, jak powtórzeniem gestu kobiety<br />
z plemienia Dinka, która przestrzeń nowego<br />
domu dzieli na część dla mężczyzn, i dla kobiet.<br />
Łączenie kosmosu z życiem osobistym i społecznym<br />
to sposób myślenia charakterystyczny<br />
dla jak najbardziej współczesnych społeczeństw.<br />
Douglas jest przekonana, że „Przyznaje się [...]<br />
bezosobowym elementom wszechświata zdolność<br />
dokonywania rozróżnień, która pozwala<br />
im interweniować w sprawy ludzkie i wspierać<br />
swoim działaniem kodeksy moralne” (s. 124), ale<br />
nie oznacza to, że kultury pierwotne nie umieją<br />
rozróżniać elementów rzeczywistości (zewnętrzych<br />
i wewnętrznych, indywidualnych i społecznych,<br />
subiektywnych i obiektywnych…). Po<br />
prostu w pewnych sferach symbolicznych nikt z<br />
nas nie dąży do spójności intelektualnej i posługiwanie<br />
się takimi podziałami zdaje się zupełnie<br />
zbędne. Różni nas nie sposób myślenia, ale<br />
instytucje społeczne (s. 128).<br />
Z dużą pasją odpiera też badaczka zarzuty,<br />
jakoby kultury pierwotne mogły stanowić<br />
odpowiednik nowoczesnego człowieka neurotycznego<br />
lub dziecka. Wykazuje, że nie można<br />
przeprowadzić analogii między neurotykiem/<br />
dzieckiem a człowiekiem plemiennym – prowadzenie<br />
takich porównań to skrzywienie interpretacyjne<br />
(s. 153), pomijające bogactwo i<br />
rozmaitość symboliki.<br />
Rozdział VII i VII dotyczą sposobów ustanawiania<br />
granic zewnętrznych i wewnętrznych.<br />
Tu autorka skupia się przede wszystkim na rytualizacji<br />
„naszego” (cały czas oczywiście mówimy<br />
o kulturach pierwotnych, choć, jak pisałam,<br />
różnice nie są tak wielkie, jakbyśmy może chcieli)<br />
stosunku do ciała i tego, co w nim uchodzi<br />
za nieczyste. Wnioski z badań są podobne: „…<br />
nieczystość kastowa [...] nie jest niczym więcej,<br />
niż pozostaje we własnych oczach. Jest ona systemem<br />
symbolicznym opartym na wizerunku<br />
ciała, którego podstawową potrzebą jest<br />
uporządkowanie hierarchii społecznej”<br />
(s. 159). Gdyż rytuały dotyczące naszego<br />
ciała „…działają w sferze ciała politycznego<br />
poprzez medium symboliczne, którym<br />
jest materialne ciało ludzkie” (s. 162).<br />
„…symbole nieczystości są równie<br />
nieodzowne jak użycie czerni w rysunku”<br />
(s. 207), pisze Mary Douglas, podsumowując<br />
efekt swych badań nad nieczystością.<br />
Cieszy mnie, że badaczce udało się<br />
przeprowadzić tak ciekawie wywód dotyczący<br />
funkcji nieczystości w naszym życiu<br />
społecznym, choć o wiele ważniejsze<br />
wydaje mi się pokazanie mechanizmów<br />
kształtujących naszą wyobraźnię i pokora,<br />
z jaką autorka przyznaje, że mechanizmy<br />
te, choć mogą się częstokroć wydawać<br />
uciążliwe, niesprawiedliwe, niezrozumiałe<br />
i nieuzasadnione, są niezbędne dla<br />
istnienia każdej kultury – też<br />
naszej.<br />
Mary Douglas,<br />
Czystość i zmaza,<br />
przeł. Marta Buholc,<br />
wstępem opatrzyła<br />
Joanna Tokarska-Bakir,<br />
PIW,<br />
Warszawa 2007.
184 - PORTRET25<br />
Sławomir Iwasiów<br />
W głębinach<br />
Krakowski Kazimierz u schyłku lat<br />
osiemdziesiątych. Wiatr przemian z zachodu<br />
wieje, ale jeszcze słabo. Nastoletni Kuba boryka<br />
się z problemami dojrzewania. Szkoła jest dla<br />
niego codzienną męczarnią: koledzy dokuczają<br />
mu przy każdej sposobności. Od rodziców oddziela<br />
go międzypokoleniowa bariera. Ucieka w<br />
świat książek, muzyki i filmów. Pisze wiersze;<br />
zapisuje całe zeszyty emocjonalnymi i naiwnymi<br />
tekstami, w których dominują fantastyczne<br />
rojenia. Kiedy pewnego dnia w tajemniczych<br />
okolicznościach ginie szkolny woźny, Kuba zostaje<br />
wciągnięty w wir wydarzeń, o jakich mógł<br />
tylko śnić.<br />
Podzielona na trzy części, obszerna<br />
powieść Łukasza Orbitowskiego pod tytułem<br />
„Tracę ciepło”, rozpoczyna się jak autobiograficzne<br />
wspomnienie dzieciństwa. Czytelnik<br />
poznaje rozterki Kuby: rówieśnicy robią mu<br />
obrzydliwe i brutalne kawały (na zajęciach<br />
technicznych Konrad, kolega z klasy, przypala<br />
mu skórę prądnicą), dziewczyny omijają go<br />
szerokim łukiem, lekcje śmiertelnie nudzą, a<br />
zza okiennej szyby kusi wolność ograniczona<br />
brzęczeniem dzwonka. Mało oryginalny portret<br />
przeciętnego nastolatka uzupełnia Orbitowski<br />
spostrzeżeniami z czasów transformacji ustrojowej,<br />
którą nazywa rokiem zero. Te fragmenty<br />
są interesującym świadectwem wrażliwości<br />
pokolenia trzydziestolatków (pisarz urodził się<br />
w 1977 roku) pamiętających rok 1989. Przemiany<br />
polityczno-gospodarcze mają niewielki<br />
wpływ na życie głównego bohatera, nie licząc<br />
odkryć związanych z ogólnodostępną pornografią.<br />
Wolność jest wciąż ułudą, obwarowaną<br />
licznymi zakazami i nakazami. Obyczajowy luz<br />
w postaci koszulki metalowego zespołu to dopiero<br />
niewinne pozory rewolucji wciąż przesłonięte<br />
szkolnym chałatem. Świat czternastolatka<br />
runie jednak. A właściwie utonie w chłodnych<br />
odmętach dorosłości.<br />
Główna oś powieści została wytyczona<br />
przyjaźnią słabego Kuby z sadystycznym<br />
Konradem. W pierwszej części książki ofiarę i<br />
oprawcę łączą nadprzyrodzone zdolności: widzą<br />
umarłych, którzy ingerują w świat żywych<br />
za pośrednictwem wody. Trudno powiedzieć,<br />
żeby byli tym faktem zachwyceni. Przejście<br />
pomiędzy wymiarami bohaterowie określają<br />
mianem jezior – w nich znajdują schronienie<br />
wszystkie strachy, zwidy, zjawy i lęki tego świata.<br />
Gdy ginie woźny Hadała, jeziora zalewają<br />
szkolną szatnię. Z wody wypływa duch zamordowanego<br />
syna Hadały. Chłopcy postanawiają<br />
rozwiązać zagadkę. Ich współpraca detektywistyczna<br />
przypomina zaangażowanie<br />
bohaterów powieści młodzieżowych w<br />
rodzaju „Kropli deszczu na dłoni” Ryszarda<br />
Marka Grońskiego, ale pokazanych z<br />
ironią: chłopaki piją wina, Konrad pali papierosy<br />
i nie przebiera w słowach, potrafi<br />
być brutalny i wulgarny, a jak trzeba, to<br />
komuś przyłoży. W drugiej części bohaterowie<br />
trafiają do wsi Kalborni, skrywającej<br />
tajemnicę sięgającą czasów drugiej wojny<br />
światowej (na potrzeby fabuły Orbitowski<br />
reinterpretuje legendę o Ocean-Born<br />
Mary, zielonookim widmie kobiety) i tropią<br />
ślady religijnej sekty dowodzonej przez<br />
Neojakuba od Wielkiego Dzwonu. W<br />
trzeciej części fabuła zatacza krąg i wraca<br />
do Kalborni – tutaj wszystkie duchy pod<br />
rozkazami bezwzględnego anioła, doprowadzają<br />
do rozpadu świata. Bohaterowie<br />
zostają uwięzieni w pułapce czasu, która w<br />
nieskończoność powtarza wydarzenia jednego<br />
dnia (wyobraźmy sobie makabryczną<br />
wersję „Dnia Świstaka”). W międzyczasie<br />
Kuba przechodzi przemianę wewnętrzną i<br />
wkracza w świat dorosłości – traci ciepło,<br />
a więc ochładza emocje, zapomina o młodzieńczych<br />
złudzeniach. Poza tym chłopcy<br />
dużo piją, walczą ze zmorami, niewybrednie<br />
żartują i kpią ze złych mocy. Trochę wygląda<br />
to tak, jakby Tarantino nakręcił „Pana Samochodzika”,<br />
a Rodriguez „Szatana z siódmej<br />
klasy”.<br />
Kuba i Konrad są jak lustrzane odbicie<br />
– wszystko robią odwrotnie. Kuba jest<br />
spokojny, opanowany, zawsze trzeźwo myśli<br />
i szuka najlepszego rozwiązania w trudnej<br />
sytuacji. Konrad działa impulsywnie i bez
PORTRET25 - 185<br />
zastanowienia. Kuba pielęgnuje inteligencję<br />
lekturami; Konrad jako dziecko ulicy odbiera<br />
bolesną lekcję życia. Bohaterów można polubić,<br />
chociaż razi stereotyp męskiej przyjaźni ponad<br />
wszystko. Relacja chłopców zostaje zbudowana<br />
na przemocy i cierpieniu, co być może uchodzi<br />
w sensacyjnej powieści fantasy, ale w rzeczywistości<br />
musiałoby rozpaść się jak każda więź<br />
powstała w patologicznych warunkach. Zresztą<br />
w powieści Konrad ginie i powraca jako zjawa<br />
– nie wiadomo, czy istnieje realnie, czy błąka<br />
się po zaświatach. Nie wykluczam, że Konrad<br />
jest alter ego Kuby – uzupełnieniem jego<br />
słabej osobowości. Kuba zostaje sam na sam<br />
ze swoimi imaginacjami; w finale musi sobie<br />
radzić bez pomocy przyjaciela – może<br />
upragnionej i nieosiągalnej strony swojej<br />
świadomości. Kiedy niezmordowany duet<br />
rozpracowuje zagadkę jezior, autor zmienia<br />
w powieści nastroje, zderza kontrastujące<br />
stylistyki i zaskakuje czytelnika makabrycznymi<br />
wydarzeniami.<br />
Orbitowski odważnie lawiruje pomiędzy<br />
powieściowymi gatunkami. Bierze się za<br />
jeden, żeby zaraz go porzucić i pozostawić<br />
zdziwionego czytelnika u progu następnego.<br />
Konwencja powieści obyczajowej (może nawet<br />
autobiograficznej) z wyraźnym wątkiem<br />
inicjacyjnym głównego bohatera, została<br />
przełamana elementami horroru i fantasy,<br />
co często osiąga wymiar groteskowy. Można<br />
tu odnaleźć echa romantycznej dziwności<br />
w rodzaju wczesnego Mickiewicza<br />
czy frenezji w duchu Goszczyńskiego, ale<br />
zakłóconych cyniczną postawą bohaterów.<br />
Estetyka okropności wnika w codzienność<br />
szarych ulic Kazimierza i polskiej prowincji.<br />
Najpierw śledzimy oczami Kuby przemiany<br />
postkomunistycznego Krakowa, zaraz potem<br />
jego uwikłanie w apokaliptyczne zmagania<br />
ze złem. Realistyczne opisy rzeczywistości,<br />
przeplatane są awangardowymi chwytami narracyjnymi<br />
(akcja „skacze” w czasie i przestrzeni).<br />
Bez przesady oczywiście: autor nie jest na<br />
tyle oryginalny, żeby nazywać go współczesnym<br />
mistrzem fantastyki, ale sprawnie porusza się<br />
po tradycji powieści grozy i kryminału. Jak modernista<br />
zachwycony literackimi możliwościami<br />
konstrukcyjnymi, co rusz wprowadza nowe<br />
wątki, zmienia nastroje, podsuwa kolejne rozwiązania<br />
stylistyczne, które sprawiają, że trudno<br />
jednoznacznie tę prozę zaklasyfikować.<br />
Warto sięgnąć po książkę Orbitowskiego<br />
i przekonać się, że można odświeżyć<br />
konwencje fantasy i horroru, dodając do nich<br />
pierwiastek zwyczajności. Dużo w tej powieści<br />
dziwactw, trupów i krwi, jednak nie to decyduje<br />
o jej jakości. Przede wszystkim czytelnik znajdzie<br />
tu sporo prostodusznej, egzystencjalnej zadumy<br />
nad dojrzewaniem i młodością, która być<br />
może nie odbiega od schematów wyznaczonych<br />
w ostatnich latach przez Stasiuka, Kuczoka czy<br />
Niewrzędę, ale jest łatwo przyswajalna i zgrabnie<br />
wmontowana w przygodową fabułę.<br />
Łukasz Orbitowski,<br />
Tracę ciepło,<br />
Wydawnictwo Literackie,<br />
Kraków 2007.
186 - PORTRET25<br />
Urszula Bielas<br />
Kurs z zagadką w tle<br />
Berlin, lata osiemdziesiąte ubiegłego stulecia,<br />
początkiem fabuły powieści „Kurs do Genewy”<br />
Bartłomieja Rychtera jest tajemnicze<br />
morderstwo. W mieszkaniu, gdzie woń kwitnącej<br />
akacji miesza się z dźwiękami saksofonu,<br />
ginie kobieta. Jej tożsamość czytelnik będzie<br />
mógł odkryć dopiero w ostatnich rozdziałach<br />
powieści. Zagadką staje się zatem nie tylko osoba<br />
mordercy czy motyw zabójstwa, ale również<br />
sama ofiara.<br />
Możliwość rozwiązania tajemnicy pojawia<br />
się dwadzieścia lat później w Krakowie, za sprawą<br />
Tomasza Bartela, przeciętniaka o chłodnym<br />
i pełnym dystansu wyrazie twarzy: „Należał do<br />
osób, które idąc chodnikiem, wpatrzone są w<br />
jeden punkt, ponad głowami innych przechodniów,<br />
i które nie spoglądają na bok bez wyraźnej<br />
przyczyny” (s. 9). Już dawno nauczył się, że nie<br />
należy wtykać nosa w nie swoje sprawy. Zwyczajny<br />
facet, którego codziennością jest praca<br />
– kursy taksówką po ulicach Krakowa. Czasem<br />
do nieznajomej twarzy pasażera dopasowywał<br />
zmyśloną opowieść o życiu, jakie mógłby<br />
prowadzić jego klient. Na tyle sobie pozwalał.<br />
Wieczorami ukrywał się w mieszkaniu, które<br />
wystrojem (a raczej jego brakiem) przypominało<br />
hotelowy pokój. Zawsze prawie pusta lodówka,<br />
łóżko, telewizor, stary fotel i kilka zakurzonych<br />
książek – jego azyl, schronienie przed<br />
resztą świata. Bliscy? Kiedyś byli, ale to było<br />
dawno temu. Teraz, szklaneczką wódki starannie<br />
wymazywał wspomnienia o kobiecie, którą<br />
kiedyś kochał. Przykre doświadczenia nauczyły<br />
go ostrożności i unikania kłopotliwych sytuacji.<br />
Wszystko zmienia się w pewną letnią noc,<br />
kiedy przemoknięta, pachnąca „mokrym brukiem<br />
i trawą” dziewczyna wsiada do prowadzonej<br />
przez niego taksówki. Tym razem Bartel nie<br />
potrafi dopasować żadnej historii do drobnej<br />
sylwetki znajdującej się na tylnym siedzeniu.<br />
Kim jest? Prostytutką? Rozpieszczoną córeczką<br />
tatusia, która po nocnej rozpuście w drogim<br />
klubie wraca grzecznie do domu? Albo szarą<br />
myszką zagubioną w wielkim mieście? Może<br />
być kimkolwiek. Jednak ma w sobie coś, co powoduje,<br />
że sfrustrowany i pozornie nijaki trzydziestolatek,<br />
traci kontrolę nad własnym życiem.<br />
Mężczyzna za sprawą nieznajomej zostaje<br />
uwikłany w niebezpieczną grę i jest zmuszony<br />
uciekać przed śledzącym ich grafitowym audi.<br />
Ucieczka kończy się niepowodzeniem. Dziewczyna<br />
znika. Bartelowi natomiast poza sińcami,<br />
które są wątpliwą pamiątką po spotkaniu<br />
z właścicielami audi, zostaje plecak pasażerki.<br />
Może powinien pozbyć się przedmiotu, który<br />
może sprowadzić na niego jeszcze większe kłopoty?<br />
Ale teraz nie ma już odwrotu. Wnętrze<br />
ciemnozielonego materiału kryje odpowiedź na<br />
pytanie: czego szukają właściciele grafitowego<br />
samochodu. Jak się okazuje powodem pościgu<br />
jest starodruk – „Rzecz o zakazanych sposobach<br />
czarostwa” - pochodzący z czasów, kiedy<br />
w Europie palono na stosach czarownice. Swoją<br />
wartością przyciąga nie tylko kolekcjonerów<br />
dzieł sztuki i miejscowych gangsterów, ale<br />
także właścicielkę ciemnozielonego plecaka<br />
o imieniu Estera, która niebawem zjawia się<br />
u bohatera w mieszkaniu. Dla dziewczyny<br />
wolumin jest kluczem do rozwiązania zagadki<br />
jej pochodzenia. Jako wychowanka<br />
domu dziecka jest pozbawiona jakichkolwiek<br />
informacji o swojej rodzinie. Księga to<br />
wskazówka, która może jej pomóc w odnalezieniu<br />
najbliższych.<br />
Tak oto rozpoczyna się niebezpieczna<br />
przygoda krakowskiego taksówkarza. Bartel<br />
i Estera prowadzą własne śledztwo, przenosząc<br />
czytelnika w świat filologów, utalentowanych<br />
fałszerzy nadużywających alkoholu<br />
i antykwariuszy, których największą miłością<br />
jest książka. Przemierzając wraz z bohaterami<br />
podziemia krakowskiego dworca,<br />
błąkamy się wśród straganów z książkami.<br />
Trafiamy do luksusowych hoteli i kamienic<br />
pachnących wilgocią, poszukujemy ukrytych<br />
mieszkań. Przenosimy się w czasy żelaznej<br />
kurtyny i piętnastowiecznego Krakowa. Poznajemy<br />
historie rosyjskich szpiegów, dworskich<br />
śpiewaków i dziewcząt oskarżonych<br />
o kontakty z diabłem - wszystko po to, by<br />
odnaleźć kolejny ślad prowadzący do rozwikłania<br />
zagadki.<br />
Postacie tworzone przez Rychtera skonstruowane<br />
są według pewnego schematu. Kobiety<br />
obdarzone urodą i niezwykłą osobowością,<br />
przyćmiewają swoich partnerów. Niezależnie od
PORTRET25 - 187<br />
tego, w jakich realiach pisarz umieszcza swoje<br />
bohaterki, czy jest to siedemnastowieczna, czy<br />
też socjalistyczna albo współczesna, Polska, są<br />
one zawsze takie same. Silne, żądne władzy,<br />
nieprzebierające w środkach, aby osiągnąć zamierzony<br />
cel. Uwodzą i rozkochują, porzucają,<br />
a nawet mordują. Mężczyźni uwięzieni w pajęczej<br />
sieci wdzięków płci przeciwnej stają się<br />
często jedynie pionkami w rozgrywce.<br />
Dla Rychtera kobieta to istota tajemnicza<br />
i nieobliczalna, może nawet w pewien<br />
sposób magiczna. Swoją fascynację takim<br />
rodzajem kobiecości autor przemyca wielokrotnie.<br />
Jedna z bohaterek powieści<br />
przywołuje słowa dziewiętnastowiecznego<br />
filozofa - Juliesa Micheleta, mówiąc, że<br />
„każda kobieta jest czarownicą ze swej natury<br />
[...] to talent właściwy każdej kobiecie,<br />
zgodny z jej temperamentem. [...] każda z<br />
nas rodzi się wróżką, przez skłonność do<br />
egzaltacji staje się wieszczką, miłość czyni<br />
nas czarodziejkami, a złośliwość zmienia<br />
w czarownice” (s. 207). Jak na prawdziwą<br />
powieść sensacyjną przystało, nie ma tu<br />
miejsca na Matki Polki z rozwrzeszczaną<br />
dziatwą i zmartwieniami związanymi z<br />
niezapłaconym rachunkiem za gaz. Tutaj<br />
mogą funkcjonować tylko kobiety dynamiczne,<br />
zadbane, które popołudniami pijając<br />
herbatę Earl Grey w porcelanowych<br />
filiżankach, zlecają płatnym mordercom<br />
usunięcie wroga. A co z postaciami męskimi?<br />
Po prostu są. Taksówkarz, miejscowy<br />
mafioso, adwokat, znany biznesmen, szesnastowieczny<br />
poeta – wszyscy odrobinę<br />
nijacy i łatwo ulegający silnym charakterom<br />
kobiet, które ich otaczają.<br />
Nieprzypadkowo akcja powieści zostaje<br />
umieszczona w miastach uważanych za ośrodki<br />
kultury, które corocznie swoją magią i architekturą<br />
przyciągają setki turystów. Berlin, Kraków,<br />
Praga, Genewa – wymarzone tło dla pościgów,<br />
poszukiwań, rozwiązywania zagadek i przeżywania<br />
miłości. Rychter ogranicza się jednak do<br />
niewielkich opisów miejsc, w których przebywają<br />
bohaterowie, może to powodować pewien<br />
niedosyt. Możliwe, że jest to celowy zabieg,<br />
dzięki któremu akcja powieści nie jest spowolniona,<br />
a wyobraźnia czytelnika zostaje wystarczająco<br />
pobudzona, by stworzyć własny obraz<br />
przywołanych miejsc. Kraków traci trochę ze<br />
swojej magiczności. Jest zwykłym miastem z<br />
nocnymi lokalami, gdzie rosyjscy muzycy zarabiają<br />
na chleb ściąganiem długów, a studentki<br />
dorabiają jako striptizerki. Podobnie jest z Genewą,<br />
gdzie punktem centralnym staje się bank<br />
i hotel zamieszkiwany przez bohaterów powieści.<br />
Inaczej zaś jest w przypadku Pragi, spacerując<br />
wraz z bohaterami krętymi uliczkami wśród<br />
„parterowych domków o fasadach jak ze snu<br />
cukiernika, otoczonymi parkanami lub ogrodzeniami<br />
z kutego żeliwa” (s. 232) możemy na<br />
chwilę poczuć atmosferę tego miasta. Skromny,<br />
lecz urokliwy opis Złotej Uliczki pełnej turystów,<br />
sztukmistrzów i białych dam, oddaje klimat<br />
czeskiej stolicy.<br />
Powieść „Kurs do Genewy”, którą debiutuje<br />
Bartłomiej Rychter, jest świetnym przykładem,<br />
w jaki sposób można napisać dobrą prozę<br />
sensacyjną. Pisarz za pomocą subtelnego i poetyckiego<br />
języka przedstawia: bohatera, u boku<br />
którego jest piękna kobieta (a może raczej na<br />
odwrót), miasta przez duże M, oraz tajemniczą<br />
księgę, która jest odpowiedzią na wszystkie niewiadome.<br />
Bartłomiej Rychter,<br />
Kurs do Genewy,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.
188 - PORTRET25<br />
Rafał Derda<br />
Trochę akademizmu<br />
Michał Tabaczyński jest literatem o zauważalnym<br />
już dorobku. Na dorobek ten składa się<br />
arkusz poetycki („Wiersz”, wydany w Toruniu<br />
przez Undergrunt w 2004 roku), zbiór dokonanych<br />
przez niego przekładów („Parada równości”,<br />
ha!art, rok 2005) oraz współredagowanie<br />
kontrowersyjnego, aczkolwiek medialnego,<br />
słownika „Tekstylia bis” (również ha!art, 2006).<br />
Artykuł, którego większa część traktowała o<br />
„Paradzie równości”, trafił nawet na tytułową<br />
stronę jednego z wydań „Gazety Wyborczej”, z<br />
pozaliterackich jednak powodów. W roku bieżącym<br />
autor proponuje nam zbiór swoich wierszy<br />
napisanych między rokiem 1997 a 2006.<br />
Co można powiedzieć o zbiorku trzydziestu<br />
sześciu utworów składających<br />
się na „Szkolny<br />
atlas apokalipsy”? Otóż,<br />
wbrew pozorom, powiedzieć<br />
można niewiele.<br />
Podmiot liryczny tomiku<br />
nie jest na tyle medialny,<br />
by zainteresować nim<br />
czytelnika popularnego.<br />
Czytelnik taki, upraszczając<br />
trochę, kupi raczej<br />
tomik Jasia Kapeli, o którym<br />
dowiedział się z tygodnika<br />
„Wprost”, a nie<br />
jakikolwiek inny. Zbiór<br />
Tabaczyńskiego nie jest<br />
również na tyle ciekawy,<br />
by zająć czytelnika wyrafinowanego<br />
(vide cudowna,<br />
rozpostarta pomiędzy<br />
świadomością potępienia<br />
a robakiem codzienności<br />
kreacja podmiotu w<br />
wierszach Eugeniusza<br />
Tkaczyszyna-Dyckiego).<br />
Podmiot liryczny wierszy<br />
Michała Tabaczyńskiego<br />
wydaje się być podmiotem<br />
bez historii i właściwości.<br />
Zgodnie z obowiązującym<br />
we współczesnej, „młodej” poezji<br />
idiomem podmiot ten „chodzi, widzi, opisuje”,<br />
jednakże nie można zauważyć, by jego bytność<br />
w rzeczywistości odcisnęła się w piśmie błyskotliwą<br />
frazą czy też przemyśleniem o odpowiedniej<br />
wadze egzystencjalnej/eschatologicznej.<br />
Weźmy taki utwór:<br />
Wrzesień 2003<br />
Siedzimy wszyscy - Ram, Yusef, Kevin<br />
i ja – w przesadnie meksykańskiej,<br />
mrocznej knajpie:<br />
bezzwłoczny kelner, zakaz palenia;<br />
powoli kapie<br />
wosk z naszej świeczki. Trzymam<br />
kartę win,<br />
wachluję się nią leniwie. Chociaż nastroje -<br />
kiepskie (rozmowa o polityce!),<br />
to jednak wszyscy<br />
zgadzają się (no, pewnie) poczekać na moje<br />
danie. Przemili. Wciąż towarzyscy.<br />
2003, New York<br />
(“Wrzesień 2003”, s. 40)<br />
Cóż tutaj widzimy? Trochę akademizmu<br />
(dwa czterowiersze o rymach ABBA, ABAB<br />
i przekombinowanym nieco układzie sylab:<br />
5+5 w pierwszej zwrotce, a następnie 5+8 sylab;<br />
5+5+5 w trzeciej oraz 5+5 w czwartej; druga<br />
zwrotka podobnie), lichy, nic nie mówiący<br />
obraz, atmosfera bardziej burżuazyjna niż poetycka.<br />
Nie wyczuwam w tym utworze napięcia<br />
czyniącego z tekstu poezję. Oczywiście, można<br />
poszukać klucza do utworu w tytule. Wiersz<br />
został napisany w Nowym Jorku, we wrześniu<br />
dwa lata po ataku na wieże World Trade Center).<br />
Biorąc te dane pod uwagę można wiersz<br />
odczytywać jako refleksję nad tym jak life goes<br />
on po nawet największej tragedii. Myślę jednak,<br />
że jest to tak nieczytelne w tekście, lub tak banalne,<br />
że ja się na taką interpretację nie poważam.
PORTRET25 - 189<br />
Nie jest oczywiście tak, że całość tomiku<br />
jest równie niewyrazista i nieprzekonywująca.<br />
Możemy zatrzymać się trochę nad wierszami<br />
„Zstąp, Mojżeszu” oraz „Byłeś tam, gdy ukrzyżowali<br />
Go?” (s. 20, 21), będące tłumaczeniami<br />
tekstów afroamerykańskich pieśni spirituals.<br />
Tłumaczenia te zgrabnie oddają nastrój tych<br />
pieśni, jednak, jeżeli nic się nie wie o specyficznej<br />
duchowości mieszkańców Pasa Biblijnego,<br />
wiersze te mogą być zbyte wzruszeniem<br />
ramion. Szczęśliwym trafem kultura i obyczajowość<br />
tej części Stanów Zjednoczonych mieści<br />
się w kręgu moich zainteresowań, więc z<br />
zaciekawieniem, a nawet pewną wdzięcznością<br />
przeczytałem te dwie perełki „Szkolnego atlasu<br />
apokalipsy”.<br />
Autor tomiku wydaje się lubić utwory rymowane<br />
i rytmiczne, co się zdecydowanie<br />
chwali. W jego utworach zbyt często jednak<br />
forma panuje nad treścią. Można to zauważyć<br />
na przykładzie początkowych strof mini-poematu<br />
„Exit”:<br />
nieważ sam kiedyś lubowałem się w podobnych<br />
(neo?) (post?) akademickich popisach. Utwory<br />
Tabaczyńskiego przypominają mi moje własne<br />
sprzed lat czterech, pięciu i dlatego też może<br />
(pewnie na wyrost i niesprawiedliwie) taki<br />
sprzeciw rodzi u mnie sposób pisania twórcy<br />
„Szkolnego atlasu...”. Liczyłem na więcej, gdyż<br />
autor jest osobą o nieprzeciętnym warsztacie<br />
krytycznoliterackim (może tu, paradoksalnie,<br />
kryje się część problemu) i gdyby pozwolił sobie<br />
bardziej na ekspresję niż laurkowatość, mielibyśmy<br />
poezję godną zauważenia i polecenia.<br />
Michał Tabaczyński,<br />
Szkolny atlas apokalipsy.<br />
Wiersze z lat 1997-2006,<br />
Wyd. Mamiko,<br />
Ruda Śląska 2007.<br />
(...)<br />
Daliśmy się złapać na lep tych<br />
słodkich obietnic,<br />
serię nieziemskich reklam: „Nie chrzci<br />
się przecież<br />
błogosławionych paliw” albo „Dla<br />
czystych dusz -<br />
cena co łaska” i „Tylko u nas - pomnóż<br />
swoje łaski u szafarza oktanów”.<br />
Rozniećcież -<br />
szepczą świadkowie luksusu – w nas chłód<br />
tych (może być, że oszukańczych)<br />
promocji,<br />
rzućcież pod nogi jedną z tych<br />
śmiesznych kłód<br />
(„Exit”, s. 16)<br />
Zwracam szczególną<br />
uwagę na lekko wymuszone<br />
„przecież/rozniećcież”.<br />
Jest to tylko i wyłącznie<br />
moje osobiste mniemanie,<br />
jednak największą szkodę<br />
z tak pojmowanych eksperymentów<br />
ponosi czytelnik.<br />
Mówię tu nie bez winy, po-
190 - PORTRET25<br />
Aleksandra Rudzka<br />
Parodia własnego stylu<br />
Gdy pierwszy raz zetknęłam się z twórczością<br />
Michela Fabera, było to dla mnie prawdziwe<br />
objawienie. Treść „Szkarłatnego płatka<br />
i białego” ukazuje nowe horyzonty powieściopisarstwa,<br />
pokazuje wspaniałe możliwości narracji,<br />
niemal naturalistycznej, która mimo swej<br />
wyrazistości i dosadności jest niesłychanie czuła<br />
w obejściu ze swymi bohaterami. To samo<br />
zauważyłam w genialnym „Pod skórą”. Książka<br />
ta jest dla mnie przede wszystkim trafnie i<br />
okrutnie przedstawionym obrazem stosunków<br />
damsko-męskich. Pokazuje świat, gdzie kobiety-kosmitki<br />
okaleczają się mentalnie i fizycznie,<br />
by zwabić normalnych ludzi – mężczyzn – w<br />
swe sidła. Patrzę na tę książkę jak na swoistą<br />
Planetę Małp tyle, że tu pod oczywistym „rasa<br />
ludzka kontra reszta przyrody” mamy inne treści<br />
pod cienką skórą subtelnie poprowadzonej<br />
fabuły. „Pod skórą” jest w istocie feministyczną<br />
fantazją, gdzie ciągle się ścierają ze sobą kobieca<br />
zemsta i męskie mięso. Naprawdę fascynująca<br />
proza, skrząca dowcipem i inteligencją niemal<br />
w każdym zdaniu.<br />
Po tego rodzaju przygodzie czytelniczej ma<br />
się prawo oczekiwać czegoś naprawdę genialnego<br />
w kolejnych publikacjach. Zapewne wielu<br />
czytelników Fabera, podobnie jak ja, przyznawało<br />
mu w myślach Nagrodę Nobla i marzyło<br />
po nocach o kontynuacji „Szkarłatnego płatka i<br />
białego”. A gdy wreszcie się pojawiła, niemiłym<br />
niespodziankom nie było końca. „Jabłko” rozczarowuje<br />
na każdym możliwym poziomie.<br />
Przede wszystkim rozmiar. Daje się nam,<br />
wygłodniałym fanom, szczupły zeszycik z powiększoną<br />
czcionką i mamy się niby tym zadowolić.<br />
W dodatku nie mamy do czynienia z<br />
żadnym konkretem, a tylko z opowiadaniami,<br />
by nie rzec – skrawkami narracji. Wrażenie jest<br />
fatalne. Czytam sobie i myślę, że, ot, zostało<br />
trochę luźnych notatek, ścinków w brudnopisie,<br />
to warto byłoby wydać choćby i to, skoro czytelnicy<br />
tak proszą.<br />
Właśnie! Czytelnicy proszą! Znaczną<br />
część tej małej książeczki zajęły cytaty z listów<br />
do autora, w których błaga się go o napisanie<br />
dalszych losów Sugar. Nie wiem, co pan Faber<br />
chciał osiągnąć lub udowodnić, umieszczając<br />
je w tym zbiorze. Może to, że jest potrzebny,<br />
wspaniały, wielki, że tak naprawdę nie chciał,<br />
ale skoro się tak prosili... Co by to nie było,<br />
wrażenie jest fatalne. Nawet u takiego geniusza<br />
odrobina skromności by nie zaszkodziła.<br />
Przechodząc do treści, muszę zwrócić uwagę,<br />
jak oczywisty wzór stosuje Faber w swej narracji.<br />
Najbardziej widać to w „Chmarze kobiet<br />
w wielkich kapeluszach”. Jest to opowiadanie<br />
ważkie w treści, tematem jest bowiem marsz<br />
sufrażystek ulicami Londynu. Jakże jednak<br />
zabawne są niektóre sceny. Po jednej stronie<br />
ciągle czytelnik stara się pamiętać o przełomowym<br />
momencie historycznym, który mu<br />
się przedstawia. I słusznie. Z drugiej jednak<br />
strony mamy łzy i ekstrementy. Przepis na<br />
prozę á la Faber jest prosty: ważne miejsce<br />
+ ciekawi, inteligentni bohaterowie + tyle fizjologii,<br />
ile tylko papier zmieści. Stąd wrażenie<br />
parodiowania własnego stylu. Jak inaczej<br />
bowiem spojrzeć na scenę przemarszu sufrażystek<br />
ulicami Londynu zestawioną z główną<br />
bohaterką sikającą obok w krzakach.<br />
Opowiadanie „Jak panu Badleyowi dokuczyła<br />
mucha” warte jest uwagi może nie<br />
ze względu na jakość, jest bowiem stosunkowo<br />
słabe, ale na pewno z uwagi na humor.<br />
Otóż towarzysz Williama, pan Badley, pod<br />
wpływem muchy ujrzanej na pośladkach<br />
prostytutki na chwilę przed stosunkiem,<br />
oddaje się głębokim rozważaniom na temat<br />
marności tego świata. Naprawdę wyjątkowo<br />
niesmaczne, ale przynajmniej zabawne i bez<br />
patosu (w przeciwieństwie do „Chmary kobiet<br />
w wielkich kapeluszach”).<br />
Pewną ciekawostką literacką jest opowiadanie<br />
„Clara i pan Szczur” i o ile wspomniane<br />
powyżej „Jak panu Badleyowi dokuczyła mucha”<br />
było niesmaczne, to to jest wprost obrzydliwe.<br />
Wystarczy wspomnieć, że tytułowy pan<br />
Szczur, to mężczyzna z powojenną traumą, obserwujący<br />
pasjami polowania psów na szczury<br />
w starych piwnicach londyńskich pubów. Jego<br />
największym marzeniem jest, by Clara najpierw<br />
zapuściła sobie kilkucentymetrowy paznokieć, a<br />
potem wetknęła mu go w odbyt w czasie szczurzego<br />
widowiska. Wymowa tego utworu chyba<br />
na zawsze pozostanie dla mnie zagadką.<br />
„Jabłko” dało tytuł całemu tomowi. Opo-
PORTRET25 - 191<br />
wiada o młodej Sugar (młodszej niż ją znamy<br />
ze „Szkarłatnego płatka...” o dwa lata), którą<br />
szalenie oburzyło złe traktowanie córki przez<br />
matkę na ulicy. Przyczyną sporu był tytułowy<br />
owoc. Oburzenie Sugar psuje zupełnie jej wizerunek<br />
i odbiera możność osobie Sophie. Dowiadujemy<br />
się bowiem, że los wszystkich dzieci<br />
jest jej drogi, nawet ignorowanego później jako<br />
mężczyzny Christophera. Do tej pory Sugar<br />
była dla mnie kobietą po przejściach, w której<br />
mała dziewczynka w trudnej sytuacji coś poruszyła.<br />
Od tej pory będzie już tylko kobietą,<br />
która lubi dzieci. Bardzo oryginalne!<br />
Prawdziwą przyjemność sprawiło mi „Lekarstwo”.<br />
Oto zły mężczyzna William Rackham<br />
w krańcowym stadium rozkładu. Chory,<br />
samotny i opuszczony. Biedny William rekompensuje<br />
wydatek kilkudziesięciu złotych na<br />
książkę. Poronienie Sugar, jej męka w ubikacji,<br />
a potem jeszcze wydalenie z domu, dopominały<br />
się zdecydowanie choćby tylko pisarskiej<br />
zemsty. Naszło mnie prawdziwe katharsis po<br />
przeczytaniu o nieszczęsnych zmaganiach tego<br />
podłego samca.<br />
Konkluzją powyższych wywodów niech<br />
będzie teza, że: „Szkarłatny płatek i biały” był<br />
książką wybitną, nim go „Jabłkiem” nie uzupełniono.<br />
Stanowił wspaniałą korespondencję<br />
z „Jane Eyre”. Sposób, w jaki William został<br />
upodobniony do Edwarda (ułomna<br />
ręka) czy Sugar do Jane (nauczycielka<br />
olśniewająca cały dom),<br />
daje drugie życie książce Charlotte<br />
BrÖnte. Agnes – wariatka na strychu<br />
jest tak znakomita, że dostałaby<br />
Oscara, gdyby to był film (z<br />
pewnością będzie). „Jabłko” odbiera<br />
to, co najlepsze. Niepotrzebnie dopowiada<br />
to, co powinno zostać niedopowiedziane.<br />
Z „Jane Eyre” robi<br />
się nam „Śniadanie u Tiffany’ego”.<br />
Ambitna i elokwentna prostytutka<br />
unika zamieszania uciekając na<br />
inny kontynent, gdzie dalej zmienia<br />
życie ludzi na swój sposób.<br />
Zwyczajnie – nic szczególnego.<br />
Gdyby Michel Faber darował sobie wydanie<br />
„Jabłka”, pozostałby w czytelniczej świadomości<br />
pisarzem z klasą, który wie, kiedy skończyć.<br />
Cóż, wtedy jednak, sądząc po wstępie, miliony<br />
ludzi na świecie nie mogłyby spać po nocach nie<br />
poznawszy dalszych losów ukochanej Sugar.<br />
Michel Faber,<br />
Jabłko,<br />
przeł. Maciej Świerkocki,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.
192 - PORTRET25<br />
Sebastian Żurowski<br />
Streśćmy to sobie<br />
raz jeszcze<br />
Gdy czytałem tę książkę, nie mogłem pozbyć<br />
się uczucia narastającego poirytowania.<br />
Dlaczego się irytowałem? Postaram się to<br />
wyjaśnić na przykładzie pierwszego rozdziału<br />
(„Upadek domu Torrance’ów albo horror metaphisicus<br />
versus horror phisicus – Lśnienie”) części<br />
trzeciej („Rodzinne sprawy Stanleya Kubricka”).<br />
Rozdział ten ma grubo ponad 100 stron.<br />
A co się w nim znajduje? Po pierwsze, streszczenie<br />
pracy Stephena Kinga „Dance Macabre”.<br />
Streszczenie to zajmuje 19 stron. Z tego mniej<br />
więcej połowa to bezpośrednie cytaty z Kinga.<br />
Autor monografii uznaje za konieczne streszczenie<br />
poglądów autora literackiego pierwowzoru<br />
Kubrickowskiego „Lśnienia” dla dalszej<br />
analizy filmu. Wydaje się to nawet uzasadnione.<br />
A co jest dalej? „Szczegółowe streszczenie powieści<br />
Kinga” (s. 200) - (ponad 14 stron), które<br />
jest absolutnie konieczne, bo przecież Kubrick<br />
dokonał dużych zmian w czasie adaptacji. Kolejny<br />
fragment tego rozdziału poświęcony jest<br />
już filmowi. Oprócz wstępnych uwag, dotyczących<br />
szczegółów i kulis produkcji, sporą partię<br />
(11 stron) tej części stanowi, a jakże, streszczenie<br />
fabuły – tym razem filmu. Warto wiedzieć,<br />
że „Lśnienie” Kubricka miało ostatecznie<br />
trzy wersje (tzn. było wyświetlane w kinach w<br />
trzech wersjach), na szczęście Piotr Kletowski<br />
nie streszcza ich po kolei, ale zaznacza, które<br />
sceny znalazły się w której części. Tyle dobrego,<br />
bo przecież nic nie stało na przeszkodzie,<br />
aby streścić je po kolei. To jednak nie koniec<br />
streszczania, bo w tym momencie jest pewne<br />
zaskoczenie. Autor zauważa, iż „w swym najgłębszym<br />
wymiarze Kingowskie »Lśnienie« jest<br />
w rzeczywistości przetworzeniem arcydzieła<br />
Ingmara Bergmana pt. »Godzina wilków« (s.<br />
236). Konsekwencją tej konstatacji jest to, że<br />
– jak można się domyślić – serwuje się czytelnikowi<br />
streszczenie filmu wielkiego Szweda (5<br />
stron). Dalej już następuje część, którą można<br />
nazwać interpretacyjną, choć uważam, że jest to<br />
raczej bardziej zebranie tego, co na ów temat<br />
pisali inni niż próba własnej interpretacji omawianego<br />
filmu. Rozdział kończy jeszcze tylko<br />
streszczenie poglądów Fryderyka Nietschego,<br />
bo ślady tej filozofii są zauważane wyraźnie i<br />
w „Lśnieniu”, i „Odeysei kosmicznej 2001” (7<br />
stron).<br />
Nie tylko ten rozdział jest tak kompozycyjnie<br />
zbudowany. Podobnie jest np. w partiach<br />
poświęconym filmom wojennym Kubricka (w<br />
szczególności „Full Metal Jacket”). Ta cecha<br />
książki irytowała mnie, ale z drugiej strony<br />
trzeba powiedzieć, że mimo wszystko są w niej<br />
nie tylko streszczenia i omówienia. Zresztą<br />
ich brak poniekąd powodowałby, że osobom,<br />
które nie znają bardzo dobrze wszystkich<br />
filmów reżysera, lektura byłaby utrudniona,<br />
bo czytaliby analizy odnoszące się do nieznanych<br />
treści. Jest więc to konwencja, którą<br />
jedni przyjmą, drudzy odrzucą, ale stanowisko<br />
i jednych, i drugich można zrozumieć.<br />
Bezdyskusyjnie zaletą „Filmowej odysei<br />
Stanleya Kubricka” jest to, że nie omawia<br />
ona poszczególnych filmów w kolejności<br />
chronologicznej. Autor stara się podążać za<br />
wątkami i problemami poruszanymi przez<br />
Kubricka, a nie kieruje się wyłącznie datami<br />
produkcji. Dzięki temu mamy ogląd całości<br />
dorobku Kubricka. Dorobku znowuż nie tak<br />
obfitego ilościowo, bo 13 filmów fabularnych<br />
w porównaniu z dziesiątkami tytułów, które<br />
pozostawili po sobie np. Ingmar Bergman<br />
czy Alfred Hitchcock, to niewiele. Ale dorobku<br />
świetnie ocenianego i przez krytyków,<br />
i przez widzów. W pierwszej setce rankingu<br />
najlepszych filmów, tworzonej przez użytkowników<br />
największego filmowego portalu<br />
świata Internet Movie Database, znajduje<br />
się aż sześć „Kubricków”.<br />
Trzy części monografii Kletowskiego<br />
zbudowane są wokół trzech głównych kręgów<br />
tematycznych. W pierwszej omówione<br />
są filmy kryminalne, które Kubrick nakręcił na<br />
początku swojej kariery i którymi przełamywał<br />
konwencję kina noir. W drugiej autor skupia się<br />
na wątkach wojennych, a w trzeciej na „sprawach<br />
rodzinnych”. Rzeczywiście taki trójpodział<br />
wydaje się naturalnie narzucającym, ale<br />
jednocześnie powoduje, że jeden film jest zdecydowanie<br />
za bardzo zmarginalizowany. Chodzi<br />
o „Odyseję kosmiczną 2001”, która pojawia się<br />
właściwie jedynie jako tło przy okazji rozważań<br />
o „sprawach rodzinnych” (czyli filmach „Lśnienie”<br />
i „Oczy szeroko zamknięte” oraz „Lolita”).<br />
Także „Mechaniczna pomarańcza” jest prak-
PORTRET25 - 193<br />
tycznie jedynie wspomniana w kontekście kina wojennego.<br />
Szkoda, bo te filmy zasługują na znacznie więcej.<br />
Ważną zaletą książki jest to, że autor nie zapomniał o<br />
opisaniu technicznych kulisów produkcji poszczególnych filmów.<br />
Kto, gdzie, kiedy, z kim, za ile i ile na tym zarobił. Te<br />
informacje są ważne, bo pozwalają zrozumieć, jak skomplikowanym<br />
procesem jest tworzenie filmu. Jeszcze istotniejsze<br />
jest to, że opisał najważniejszy film Kubricka, z tych, które nigdy<br />
nie powstały. Chodzi o „Napoleona”, którego scenariusz<br />
został ukończony pod koniec lat 60. XX w. Mimo że już był<br />
gotowy scenariusz oraz znaczna część dokumentacji, produkcja<br />
Napoleona nigdy nie ruszyła (m.in. dlatego, że podówczas<br />
powstało kilka innych filmów poświęconych Cesarzowi<br />
Francuzów, które okazały się komercyjnymi porażkami). Jak<br />
słusznie zauważa jednak Kletowski, nie da się mówić o kinie<br />
wojennym Kubricka bez uwzględnienia „Napoleona”.<br />
Choć tytuł tej recenzji mógłby sugerować, że moja ocena<br />
pierwszej polskiej monografii poświęconej Stanley’owi Kubrickowi<br />
jest negatywna, ona taką nie jest. „Filmowa odyseja<br />
Stanleya Kubricka” to kawał solidnej filmoznawczej roboty,<br />
który czyta się z zainteresowaniem (a partie streszczające zawsze<br />
można pominąć, jeśli się uzna, że nie są potrzebne). Jasne<br />
jest, że książka tematu nie wyczerpuje, bo i wyczerpać nie<br />
mogła. Tak jak w krótkiej recenzji trudno jest zebrać wszystko<br />
o jednej książce, tak już niemożliwością jest już ogarnięcie<br />
wielości tematów, które poruszał Kubrick w kilkunastu arcydziełach.<br />
Wielości, która nie stoi w sprzeczności z tym, że<br />
twórczość ta koncentrowała się wokół wyróżnionych przez<br />
Kletowskiego trzech wątków. Trzech, choć właściwie dwóch,<br />
bo dwa kryminały noir Kubrick nakręcił na początku kariery<br />
(„Pocałunek mordercy” i „Zabójstwo”), a potem już do tej<br />
konwencji tak wprost nie wracał.<br />
Po lekturze poirytowanie zastąpił lekki niedosyt. Niedosyt,<br />
że Kubrick nie nakręcił więcej filmów...<br />
Piotr Kletowski,<br />
Filmowa odyseja Stanleya Kubricka,<br />
Wyd. korporacja ha!art,<br />
Kraków 2006.
194 - PORTRET25<br />
Wiktoria Klera<br />
Pajęczyna<br />
„Słony wiatr”, pierwsza powieść Marka Idczaka,<br />
przenosi czytelnika w czasy PRL-u. Autor<br />
nie rozlicza przeszłości, z czasów egzotycznych<br />
dla młodego pokolenia Polaków tworzy<br />
ciekawe tło do opowiadanej historii. Taki zabieg<br />
być może nie jest oryginalny, szczególnie,<br />
iż często powraca się ostatnio do lat minionych<br />
(wspomnieć tu można między innymi książkę<br />
Michała Witkowskiego „Barbara Radziwiłłówna<br />
z Jaworzna-Szczakowej”). Dla Idczaka PRL,<br />
opowiadany bez wartościowania, dostarcza realiów<br />
wypełnianych biografią i przygodami życiowymi<br />
pierwszoplanowego bohatera.<br />
Czas trwania akcji nie został podany wprost.<br />
Nietrudno usytuować ją w kontekście wspomnianych<br />
wydarzeń historycznych. Na wstępie<br />
czytamy o reakcjach ludzi na wydarzenia roku<br />
1968 i 1970. Karol Wojtyła zostaje papieżem,<br />
kiedy bohater przenosi się z Sopotu do Berlina i<br />
do Polski wraca w okolicach ’89. To nie wszystkie<br />
zawikłania chronologiczne. Poznajemy też<br />
trudne losy mieszkańców Wybrzeża podczas II<br />
wojny światowej. W tej partii książki, podobnie<br />
jak w „Hannemanie” Stefana Chwina, uwaga<br />
nie jest zwrócona na wojnę samą w sobie, lecz<br />
na problemy, jakie wynikły z przemieszania narodowościowego<br />
w Sopocie. Okazuje się, że nawet<br />
w obliczu wielkiego zagrożenia nie wszyscy<br />
potrafili stanąć po jednej bądź drugiej stronie<br />
konfliktu. Każde rozwiązanie było wówczas złe.<br />
Przesunięcia czasu i przestrzeni stworzyły autorowi<br />
możliwości rozwinięcia wielu wątków.<br />
„Słony wiatr” to zarówno powieść sensacyjna<br />
jak i kryminał, historia miłosna i rodzinna.<br />
Aleksander Pająk był jednym z tych, którzy<br />
świetnie czuli się pod władzą komunistów.<br />
Po tragicznej śmierci ojca, już we wczesnym<br />
dzieciństwie, poczuł obowiązek finansowego<br />
odciążenia matki. Nietrudno zgadnąć, iż większość<br />
podejmowanych przez młodzieńca interesów<br />
nie była legalna, ale tylko w ten sposób<br />
mógł zarobić krocie. Swoim uporem w dążeniu<br />
do obranego celu, Alek potrafił zjednać sobie<br />
najciemniejsze typy. I tak, już w młodym<br />
wieku stał na czele wszystkich przedsięwzięć<br />
potrzebnych, ale niedozwolonych. Jego ulubionym<br />
zajęciem, traktowanym hobbystycznie,<br />
było handlowanie walutą. W niesamowicie interesujący<br />
sposób odmalowane zostało przez<br />
Idczaka zaplecze przestępczych procederów,<br />
dokładne co do najdrobniejszych szczegółów.<br />
Poczynania bohatera nie są aż tak niewiarygodne,<br />
jak działania Milicji Obywatelskiej. Osoby<br />
zaangażowane w śledztwo dotyczące Pająka są<br />
sfrustrowane brakiem pozwolenia na konkretne<br />
działania. W rezultacie tworzą grupę ludzi,<br />
sprawiającą wrażenie bohaterów kabaretowego<br />
spektaklu. Milicjanci nieskutecznie ukrywają<br />
swoje poczynania. Fakt, że trwa śledztwo, nie<br />
jest tajemnicą dla nikogo. Oczywiście najlepiej<br />
zorientowanym jest sam śledzony. Między porucznik<br />
Danutą Dobrowolską a Pająkiem pojawia<br />
się pewna nić porozumienia, mająca szansę<br />
przerodzić się w romans. Cinkciarz, pomimo<br />
wielu popełnionych zbrodni, nie budzi odrazy.<br />
Wszystko za sprawą dobrze opowiedzianej<br />
historii dzieciństwa. Czytelnik ma prawo czuć<br />
solidarność z mężczyzną, który nie może<br />
dojść do siebie po szoku z dzieciństwa,<br />
wywołanym widokiem martwego ojca.<br />
Gerard Pająk, ofiara swojej zaradności w<br />
trakcie II wojny, alkoholik, cierpiący po<br />
utracie pierwszej żony i nienarodzonego<br />
dziecka, zamarzł pewnego dnia podczas<br />
powrotu do domu. Banda miejscowych<br />
dowcipnisiów postawiła denata przed jego<br />
domem – tam znalazła go druga żona,<br />
matka Aleksandra. W psychice chłopca<br />
pozostał ślad i strach zapamiętany z<br />
chwil, kiedy ojciec odmarzał i „wsiąkał w<br />
podłogę”. To wydarzenie zadecydowało o<br />
kształcie przyszłości rodziny Pająków.<br />
Sprzedawanie dżinsów, dolarów, kartek,<br />
oszustwa i kradzieże to nie wszystkie<br />
zajęcia bohatera. Należy dodać, iż bez wahania<br />
był w stanie torturować oraz zabijać<br />
ludzi, którzy stanęli mu na drodze, lub w<br />
jakikolwiek sposób wspomnieli Gerarda i<br />
okoliczności tragedii. Zastanawiające, jak<br />
bardzo MO przymykała oczy na działalność<br />
Pająka. Struktury rządzące były na<br />
tyle zależne od ludzi pokroju bohatera,<br />
że nie interweniowały. Jest to oczywiste<br />
- wielu klientów pochodziło z elit zza<br />
wschodniej granicy. Absurd sięga zenitu w<br />
momencie, w którym Alek zostaje odde-
PORTRET25 - 195<br />
legowany z kraju, z pozwoleniem na kontynuację<br />
interesów w Berlinie. Początkowo niezadowolony,<br />
szybko przyzwyczaja się do nowego<br />
otoczenia i sytuacji. Uczy się języka, po czym<br />
ze zdziwieniem zauważa, że Niemcy nie tylko<br />
nie są święci, ale wymyślają takie „przekręty”, o<br />
jakie nigdy ich nie podejrzewał. Upada tu mit<br />
o niechęci Niemców do Polaków. Aleksander<br />
znajduje sposób, żeby przemycać deficytowe<br />
towary do ojczyzny. Na dodatek, jest coraz bardziej<br />
szanowanym obywatelem – po pierwsze,<br />
za sprawą rosnącej popularności papieża-Polaka,<br />
po drugie – zyskuje grono chętnych, młodych<br />
pracowników - adoratorów, którzy nazywają<br />
go „swoim komendantem” i porównują do<br />
Che Guevary.<br />
Idczak porusza odwieczne problemy związane<br />
z traktowaniem człowieka przez człowieka.<br />
Kilku bohaterów pamięta czasy obozów<br />
koncetracyjnych, a pobyt w jednym z nich odbija<br />
się echem między innymi w chwili przechodzenia<br />
przez granicę między Wschodnim a<br />
Zachodnim Berlinem: „W karnych ogonkach<br />
stali ludzie posegregowani według informacji<br />
na tabliczkach. W jednej sami starcy – wielu na<br />
wózkach i o kulach, prawie każdy z nakrapianą<br />
żółtą opaską na rękawie. Na ich widok Walerian<br />
westchnął, ale nie tyle ze współczuciem, co<br />
raczej w zamyśleniu, szukając jakiegoś rozumnego<br />
wytłumaczenia dla tej osobliwej skłonności<br />
do znakowania wszystkiego, nawet ludzi,<br />
a zwłaszcza do łatwości, z jaką sami się temu<br />
poddają” (s. 197). Takich momentów jest w powieści<br />
niewiele, co działa na jej korzyść. Temat<br />
wyczerpany w wielu dziełach literatury powojennej,<br />
dość szybko zostaje porzucony i ustępuje<br />
dynamicznej akcji.<br />
Ci, którzy szukają zemsty, zazwyczaj przegrywają<br />
w konfrontacji z człowiekiem o tak<br />
silnej osobowości jak bohater. W Berlinie nie<br />
po raz pierwszy ucieka śmierci, tam też układa<br />
sobie życie i płodzi syna (zupełnie jak Gerard<br />
Pająk, nie bierze pod uwagę, że mogłaby to być<br />
córka).<br />
Powrót do kraju okazuje się zaskakujący.<br />
Bohater zna sytuację polityczną Polski. Nie<br />
może dopuścić do siebie myśli, że nie będzie<br />
już istniał czarny rynek. Wiadomość o tym, iż<br />
powstaną kantory, w których każdy legalnie będzie<br />
mógł kupować i sprzedawać obcą walutę,<br />
doprowadza go do rozpaczy. Na chwilę. Bardzo<br />
szybko zaczyna snuć plany o sieci kantorów na<br />
wszystkich granicach, a także o innych interesach.<br />
Nie jest do końca przekonany o ich trafności,<br />
a kiedy słyszy o metodzie joint venture,<br />
podchodzi do niej z nieufnością, choć oczywiście<br />
nie ma pojęcia, na czym polega. Podobnie<br />
nieprzychylnie traktują Aleksandra ci, którzy<br />
nie wyjechali na zachód, w szczególności byli<br />
wspólnicy: „Kaziu tymczasem wyczuje w głosie<br />
swojego dawnego protegowanego obcy akcent.<br />
Skrzywi się i ze współczuciem pomyśli: »Zeszwabił<br />
się«” (s. 220). Pająk potrafi się przystosować<br />
do każdej sytuacji. Hołduje PRL-owi,<br />
nie władzy. Chce pracować dla kraju i ludzi w<br />
nim mieszkających. Zaspokaja ich potrzeby na<br />
zasadzie wzajemnej pomocy. Hipnotyzujący<br />
wzrok zapada w pamięć każdemu, kto spotyka<br />
sopockiego cinkciarza. Dotyczy to nie tylko postaci<br />
z powieściowej fabuły. Podobnie dzieje się<br />
z czytelnikiem.<br />
Historia tego barwnego bohatera, zawikłana<br />
jak pajęcza sieć z niespodziewanie pozytywnym<br />
zakończeniem, interesuje od pierwszego<br />
zdania. Wkradająca się gdzieniegdzie melancholia,<br />
typowa dla postrzegania przeszłych<br />
czasów, współgra tu z dystansem wobec ich<br />
politycznych aspektów. Na pierwsze miejsce<br />
wysunięte zostały codzienne problemy ludzi i<br />
sposoby radzenia sobie z otaczającą rzeczywistością.<br />
Niepowtarzalny klimat Sopotu tworzą<br />
plastyczne opisy miasta. Niemal czuć w nich<br />
wiatr od morza, spadające zimą płatki śniegu.<br />
Poruszające są także fragmenty dotyczące Berlina.<br />
Świat podzielony żelazną kurtyną jawi<br />
się postaciom jako „świat prawdziwy” - szary i<br />
smutny oraz „lunapark” – oświetlony i kolorowy.<br />
Autor słusznie zauważa, że każdy ma ochotę<br />
lunapark odwiedzać.<br />
Narrator płynnie zmieniając wątki przenosi<br />
nas do różnych światów. Poza nimi, w innym<br />
czasie lub miejscu, opowiadane historie nie<br />
miałyby prawa bytu. To otoczenie determinuje<br />
zachowania, odgórne zarządzenia kierują działaniami<br />
Pająka. Otwarte zakończenie pozwala<br />
na snucie rozważań o przyszłym losie bohatera.<br />
Być może niektórzy będą życzyli mu źle. Po<br />
prześledzeniu kilkunastu lat życia Aleksandra<br />
oczywiste jest, iż nie ma takiej sytuacji życiowej,<br />
czy politycznej, w której nie znajdzie niszy na<br />
swoje interesy. Tak, powinien ponieść karę za<br />
popełnione zbrodnie. Nie zmienia to faktu, że<br />
budzi sympatię i zainteresowanie. Być może w<br />
nowym ustroju nie będzie umiał się odnaleźć,<br />
albo wreszcie dosięgnie go zemsta. Wówczas,<br />
najprawdopodobniej, Aleksandra zastąpi jego<br />
potomek.<br />
Wrażenie, jakie wywiera „Słony wiatr”,<br />
przyczynia się do tego, że niecierpliwe czekam<br />
na kolejną powieść Idczaka.<br />
Marek Idczak,<br />
Słony wiatr,<br />
Wyd. Znak,<br />
Kraków 2007.
196 - PORTRET25<br />
Marta Konarzewska<br />
Siostrzaność mityczna,<br />
niekoniecznie ukraińska<br />
Co kojarzy ci się ze Słowenią? - zapytał<br />
mnie niedawno przyjaciel, którego poproszono<br />
o napisanie, w ramach pewnego festiwalu, kilku<br />
słów na temat tego kraju. – Ziemniaki (na<br />
okładce „Literatury na Świecie” poświęconej<br />
Słowenii – a także Ukrainie - widniał chłopiec<br />
na polu z kartoflami). Ziemniaki, kartofle<br />
- powiedziałam. No i Slawoj Žižek. Podobne<br />
pytanie nasuwa mi się teraz, kiedy mam pisać o<br />
Oksanie Zabużko: Co kojarzy ci się z Ukrainą?<br />
– pytam sama siebie.<br />
Step, Kozak na rozpędzonym rumaku, wolność,<br />
zachłanność na wiatr, niezależność – podpowiadają<br />
studia polonistyczne. Bohun – szepce<br />
popularna polska wiedza, zbudowana oczywiście<br />
na Sienkiewiczu. Bohun i jego oczy pragnące,<br />
sokole, no i Edyta Górniak wyśpiewująca doń<br />
łzawo, spod rzęs poczernionych, motylich (ach,<br />
ten Sienkiewicz, ach, Hoffman…). Skojarzeniowy<br />
banał przełamuję bardziej wnikliwym<br />
spostrzeżeniem Barbary Skargi: „Nigdy nie<br />
miałam sympatii do Ukraińców, ich okrutne<br />
czyny budziły wręcz nienawiść. Tam nagle, z<br />
daleka od naszych ziem, dostrzegłam zagubiony,<br />
nieszczęśliwy naród, który miał w sobie coś<br />
ze stepowego sokoła. Był piękny, gdy szybował,<br />
ciesząc się mocą swych skrzydeł, i straszliwy,<br />
gdy spadając jak kula, wpijał pazury w ciało<br />
zdobyczy. Ten naród chciał być wolny, tylko nie<br />
wiedział, jak dążyć do wolności”.<br />
Tak więc zagubienie, niemożność okrutna,<br />
zapalczywa i ta wolność upragniona, ta wolność<br />
w oczach, ale… Kozaka. Mit Ukrainy, to jednak<br />
mit męski, fallocentryczny, patriarchalny:<br />
mówi się, że od czasów kozackich Ukraina nie<br />
jest nacją kobiecą. A ja pytam: cóż to była Kozaczyzna?<br />
Kozak pół roku wojował, a do domu<br />
na Sicz wracał zimować. Przez cały rok kobieta<br />
musiała nie tylko zająć się chutorem, ale organizować<br />
obronę dla siebie i dzieci przed Tatarami<br />
i Turkami. Na rdzennej Ukrainie nie było wtedy<br />
rosyjskich obyczajów patriarchalnych. Było ich<br />
trochę na zachodzie, ale wynikały z wpływów<br />
polsko-katolickich, potem mieszczańskich –<br />
pisze krytycznie o owym micie Zabużko. Krytycznie,<br />
bo brak w nim miejsca dla kobiet. Cóż,<br />
chyba zgodzimy się, że oczy łzawe Edyty Górniak,<br />
czy warkocz Skorupko na piersi ukochanego,<br />
to jednak za mało? To jednak nie to? „Mit<br />
kobiety zaradnej, zapobiegliwej, potrafiącej się<br />
dostosować do twardych wymogów życia, jest w<br />
naszej kulturze równie silny jak kozacki – twierdzi<br />
Zabużko. – W przemianach lat dziewięćdziesiątych<br />
kobieta na Ukrainie – jako matka, żona, córka<br />
– okazała się plastyczniejsza. I bardziej drapieżna.<br />
Kiedy mężczyzna traci szanse na karierę, »siada«<br />
jego życie prywatne. A kobieta wciąż stara się pogodzić<br />
jedno z drugim. Kiedy mężczyzna nie ma<br />
zrozumienia w społeczeństwie, wpada w depresję,<br />
kładzie się na kanapie, czasem pije. A kobieta ciągle<br />
musi pamiętać o rodzinie, dzieciach, harować<br />
na trzech etatach: zawodowym, rodzinnym i miłosnym”.<br />
A więc kobieta silna, zaradna, proponuje<br />
pisarka. Kolejny mit. Czy wyzwalający?<br />
„Standard kobiecego szczęścia” w środowisku<br />
naukowym zakładał, że kobieta do 25 roku życia<br />
powinna wyjść za mąż, do 30 roku życia urodzić<br />
dzieci, a mąż powinien być na drabinie kariery o<br />
jeden szczebel wyżej – pierwsza wydana w Polsce<br />
książka Zabużko, „Badania nad ukraińskim seksem”,<br />
okrzyknięta biblią ukraińskiego feminizmu,<br />
miała się rozprawić z owym mitycznym standardem.<br />
„Swej powieści nadałam charakter postkomunistycznej<br />
»psychoanalizy narodowej«. Piszę o<br />
tym, jak skutki gwałtu na narodzie oddziaływują<br />
na jednostki nawet w sytuacjach intymnych. Mężczyzna<br />
za swoje poniżenie odgrywa się na kobiecie<br />
w domu, w łóżku. Nie umiemy kochać, więc<br />
nie umiemy żyć” – przekonywała sama autorka.<br />
Tak więc w „Badaniach…” Zabużko chodziło o<br />
seks. O seks jako mechanizm władzy/przemocy.<br />
„Badania…” to seks , który jest tekstem. Ale nie<br />
tekstem o seksie, tylko tekstem o narodzie. Nie<br />
tyle o kobietach także, co o relacjach władzy, o<br />
mechanizmie foucaultiańsko-przemocowym, w<br />
którym kobieta stanowi jeden z trybów.<br />
W zbiorze opowiadań „Siostro, siostro”, autorka<br />
zdaje się iść głębiej w kobiecość. Nie tyle<br />
mierzy się tu z jakimś konkretnym (ukraińskim<br />
na przykład czy słowiańskim) mitem, co kreując<br />
zmitologizowaną (na różne sposoby – od archaizacji<br />
po symulację) rzeczywistość, szuka narracji<br />
kobiecej tożsamości. Zejście w mit odbywa się w<br />
„Siostro, siostro” na różnych poziomach. Mityczna<br />
jest np. forma legendy („Bajka o kalinowej fujarce”),<br />
hiprerrzeczywistość telewizyjna („Ja, Mile-
PORTRET25 - 197<br />
na”), czy przestrzeń dzieciństwa („Dziewczynki”).<br />
Mityczna jest także sama, tak nośna w dyskursie<br />
feministycznym, kategoria siostrzaństwa. Siostrzańskie<br />
relacje bowiem to nie tylko relacje<br />
siostra-siostra w zawężającym to słowo sensie<br />
biologicznym. Relacja siostrzańska to anty- (czy<br />
poza-) patriarchalna kobieca więź. Więź możliwa,<br />
pomimo fallocentrycznej władzy stwarzania kobiety<br />
(także w jej relacjach z innymi kobietami,<br />
które kręcą się często wokół rywalizacji o mężczyznę).<br />
Relacja siostrzańska przychodzi spoza<br />
fallocentrycznego dyskursu, w którym, jak nieśmiertelnie<br />
oświadczył Jacques Lacan: „la femme<br />
n’existe pas” („kobieta nie istnieje – chyba że jako<br />
„obiekt małe a” – imitacja Fallusa), a w związku z<br />
tym, dalej nieśmiertelnie: „Nic nie da się powiedzieć<br />
o kobiecie”. Relacja siostrzańska to taka, w<br />
której o kobiecie mówić się da. Gdzie da wy-mówić<br />
się żeńskość. Kobieta przestaje być „dziurą”,<br />
a kobiecość suplementem męskości. Inaczej mówiąc,<br />
siostrzańskość to po prostu, bez koniecznej<br />
pozytywnej męskości, kobiecość. („Nie tańczmy<br />
wokół najwyższej dziury. Nie ma żadnej kobiecej<br />
przyczyny, by trzymać się porządku negacji. Kobiecość<br />
(…) jest afirmacją” – pisała H. Cixoux).<br />
Biorąc sobie za przestrzeń siostrzaństwo, decyduje<br />
się więc Zabużko mówić o kobietach. Mówić<br />
– co bardzo istotne – w perspektywie niefallocentrycznej.<br />
Karty opowiadań zapełniają różne<br />
kobiety, a co za tym idzie, różne odsłony kobiecej,<br />
nie zawsze normatywnej, tożsamości. Mamy więc<br />
zakochaną w koleżance z klasy uczennicę (poddana<br />
przemocowej aparaturze władzy państwowej<br />
i władzy nad seksualnością tożsamość lesbijska);<br />
pisarkę (niezależność intelektualna, pozbawienie<br />
tzw. „kobiecych” uczuć – empatii, czułości „jesteś<br />
niedobra... nie pozwalasz się kochać”); mężatkę,<br />
nieudolnie trenującą grę w tenisa (niezdarność<br />
wpasowania się we wzorzec poprawnej kobiecości);<br />
zagubioną w sobie i hiperświecie prezenterkę<br />
telewizyjną („ja” rzeczywiste sukcesywnie<br />
wypierane przez „ja” fantazmatyczne, ciało realne<br />
przez ciało-atrapę). Wszystkie one nie składają się<br />
nam w pełen obraz, a raczej odsłaniają fragmentaryczne<br />
profile tego, co w świecie stygmatyzującej<br />
i schematyzującej wiedze / władze kobiece.<br />
Ciekawa jest kompozycja owych profili. Zaczyna<br />
się wszystko od amorficznej, rwanej i poplątanej<br />
narracji - płodu, by poprzez narracje dziewczęce,<br />
a potem dojrzale kobiece - z których ostatnia<br />
bohaterka jest, co ważne, pisarką - podążyć ku<br />
„Autobiografii”. Zabużko niejako dopisuje więc<br />
swoją biografię (autentyzm) do fikcji, tym samym<br />
gestem zdając się wpisywać w fikcję autentyzm<br />
doświadczenia. Mówiąc o swojej pierwszej książce,<br />
autorka stwierdziła: „Zawsze, podczas każdego<br />
kolejnego tłumaczenia, powtarza się reakcja<br />
czytelniczek. Piszą do mnie: to jest moja historia.<br />
Pani napisała właśnie o mnie; nigdy o tym nikomu<br />
nie mówiłam, tylko najbliższej przyjaciółce<br />
w kuchni”. Ta jakoś ogólnie kobieca prawda,<br />
wpisana w wyjątkowość pojedynczego doświadczenia,<br />
prawda wyłaniająca się spod stylistycznego<br />
gąszczu narracji, wydaje się być dla autorki<br />
wciąż niezwykle ważna.<br />
Siostrzane opowieści, składające się na omawiany<br />
tom, wydają się nierówne. Jedne bardziej,<br />
inne mniej udane, jedne sprawnie napisane inne<br />
(jak „Kosmitka”) wręcz – głównie stylistycznie i<br />
kompozycyjnie - męczące. Sama Zabużko zdaje<br />
się odnajdować w owym stylu i kompozycji<br />
pewną sygnaturę kobiecego pisarstwa, które<br />
według niej bliższe jest poezji niż prozie. Pisze<br />
o tym tak: „[...] istnieją dwa wyraźnie odmienne<br />
typy wrażliwości artystycznej [...] – liryczny,<br />
»wewnętrzny«, i »epiczny«, zewnętrzny, pierwszy<br />
– żeński, drugi – męski [...] pisałam prozę,<br />
lecz nie odważałam się jej publikować; dręczyło<br />
mnie, że pisze ją »jakoś niepoprawnie«, bez żadnej<br />
uprzednio zaplanowanej konstrukcji, tylko<br />
tak, jak się pisze wiersze – pod wpływem uczucia.<br />
Opowiadanie »Kosmitka« stało się dla mnie<br />
dowodem na to, że w ten sposób można sprostać<br />
nie tylko drobnej nowelce, ale i większemu<br />
utworowi prozatorskiemu”. Owa poezja języka,<br />
jego asystemowość , niekonstruktywność kojarzy<br />
się z tym, co francuskie badaczki określały<br />
mianem ecriture feminine. Pisać kobietę to znaczy<br />
pisać właśnie asystemowo, asyntaktycznie,<br />
asymbolicznie. H. Cixoux notowała: „W mowie<br />
kobiet, podobnie jak w ich pisarstwie, nie<br />
przestawał odzywać się śpiew, który kiedyś był<br />
w nas, przenika nas niezauważalnie, ale głęboko<br />
i wciąż potrafi nami potężnie wstrząsnąć, śpiew,<br />
pierwotna muzyka, jaką jest zew miłości, który<br />
każda kobieta utrzymuje przy życiu”. Także tego<br />
pierwotnego śpiewu szuka w mowie Zabużko:<br />
„Nic innego nie posiada tej mocy, by zjednoczyć<br />
muzykę i mit – dwa zjawiska, dzięki którym<br />
istnienie jest znośne” – twierdzi. Jak się wydaje,<br />
potrzebna jest tu mowa niejako „sprzed” mowy.<br />
Liryczna – jak mówi Zabużko, preedypalna, jak<br />
mówi Kristeva. „[Mowa, która] - to z kolei Borkowska<br />
- pozwala zachować w języku symbolicznym<br />
szczeliny czegoś innego, właśnie owego<br />
języka presymbolicznego, matczynego, ślady<br />
innej, wcześniejszej rzeczywistości psychicznej,<br />
która gdzie indziej jest nieobecna”.<br />
Zabużko jako przykład „na żeńskość” podała<br />
„Kosmitkę”, mnie kobiecy śpiew pobrzmiewa<br />
głośniej w opowiadaniu tytułowym. „Powinnaś<br />
była mieć siostrę – cztery, nie, pięć lat młodszą.<br />
Nad całym twoim dzieciństwem krążyły bezcielesne<br />
kobiece imiona, zmieniając się miejscami i<br />
nawołując – nie wiedziałaś, z czym je połączyć,<br />
a lalkom nie miałaś odwagi ich nadawać: to nie<br />
były »lalkowe imiona«, to znaczy nie te wzięte<br />
od zwykłych ludzi, tylko jakieś nie wiadomo
198 - PORTRET25<br />
skąd – jakby w jęku samoistnie pojawiającego<br />
się imienia, które na długo brało w posiadanie<br />
twój wewnętrzny słuch (a wszystkie rozbrzmiewały<br />
jak jęk, najczęściej powtarzało się<br />
„Iwanna”), ktoś się do ciebie dobijał – ktoś, kto<br />
pragnął zostać nazwany – tak się to wszystko<br />
zaczyna, cały tom – od nawoływania siostrzanego<br />
imienia”.<br />
Najciekawsza jednak – zarówno stylistycznie<br />
jak feministycznie – wydaje mi się Zabużkowa<br />
opowieść „o kalinowej fujarce”. Ponura legenda<br />
o dwóch siostrach, o strasznym zabójstwie<br />
w czarnym lesie, przy krwawych poziomkach,<br />
opowiadana „w zimowe wieczory, gdy w kominie<br />
na przemian wyło i płakało, jakby wzywając<br />
do modlitwy za wszystkich wędrowców, zaskoczonych<br />
przez zawieruchę pod gołym niebem<br />
[...]”. Legenda Zabużkowa przenosi nas (za pomocą<br />
archaizacji językowej, a także nawiązania<br />
do jednego z głównych toposów baśniowych –<br />
toposu sióstr) w pewną przestrzeń pierwotną.<br />
W głębię kobiecej psychiki, czyli tam, gdzie –<br />
jak pisze Clarisa Pinocola Estes – kobieta jest<br />
podwójna. „Choć w zewnętrznej, etnologicznej<br />
warstwie dwie kobiety w opowieści to po prostu<br />
dwie oblubienice w społeczeństwie poligamicznym<br />
– w ujęciu archetypowym reprezentują<br />
one tajemnicę dwóch potężnych sił żeńskich w<br />
pojedynczej kobiecie”. Estes, jak przystało jungistce,<br />
wspomina o podwójności archetypicznej,<br />
jednak w przypadku Zabużko zdaje się również<br />
chodzić o podwójność wytworzoną kulturowo.<br />
Młodsza siostra - Ołenka („A Ołenka zostawała<br />
przy kołowrotku”) jest stroną kobiecości<br />
ojcowską („dziedową”) – wytresowaną do patriarchatu.<br />
Starsza, Hanna Panna, pozostaje<br />
nieokiełznaną „babiną” meduzą. „Bo, słomiany<br />
czy nie, zapach rodzinnej chaty jej samej też<br />
brzydł coraz bardziej – właściwie naprawdę dobrze<br />
czuła się w samotności, nad rzeką, w lesie<br />
czy w polu, a z ludźmi, czy to bliskimi, czy obcymi,<br />
wszystko jej było nie tak – jakby gdzieś z<br />
szerokiego świata mieli pewnego dnia powitać<br />
ją jacyś inni ludzie [...], dla tych koło niej była<br />
tylko rozpieszczoną babiną córką, co gardzi i<br />
pomiata najlepszymi we wsi kawalerami jak<br />
Cygan końmi, nie wiedzieć, na kogo czekając –<br />
ta druga, dziadowa córka zdawała im się o ileż<br />
milsza, grzeczne i dobre dziecko, a jakże, i robotna,<br />
niczego sobie [...]”.<br />
Cóż, Hanna Panna urodziła się z księżycem<br />
na czole, ma znamię czarownicy i nie zmieni<br />
tego nic. Jej życiem rządzi wiedźmowata, czarna<br />
siła faz księżyca i menstruacji. Hanna Panna<br />
jest kobiecością wyklętą, szaloną, ciemną stroną,<br />
której nie chce kultura. Siostrzane zabójstwo<br />
siostry ma więc wymiar symboliczny. Pracowita,<br />
patriarchalna, przyszykowana do małżeństwa,<br />
wpisana w normę Ołenka, zostaje uśmiercona<br />
przez siłę pragnienia, która gna gdzieś daleko,<br />
poza wieś, poza patriarchat. Jest to śmierć paradoksalna<br />
– uśmiercenie tego, co było już martwe,<br />
żeńskiego libido. Kobiecość Ołenki jest<br />
kobiecością poddaną kulturowej maskaradzie,<br />
by posłużyć się słowami Kazimiery Szczuki,<br />
„wykastrowaną bez śladu – jak lalka, albo jak<br />
umarła”. Kobiecość Hanny Panny nie daje się<br />
wykastrować, za to zostaje zepchnięta w otchłań<br />
szaleństwa („Hanusia – w jednej koszuli , wydętej<br />
na brzuchu, rozchełstana, z rozpuszczonymi<br />
włosami i czarno zapadniętymi oczami”).<br />
Jak pisze Szczuka, „martwą dziewczynę<br />
zgalwanizować może tylko matryca fallicznego<br />
porządku prawa i władzy, zaindukowanie<br />
zewnętrzną wobec niej energią”. Co się dzieje,<br />
gdy kobieta próbuje się z owej energii wyzwolić?<br />
Znamienne w prozie Zabużko jest symboliczne<br />
pęknięcie kobiety na to, co (w niej) realne<br />
i na to, co (w niej) „nieludzkie”. „W ludzkim<br />
świecie nie ma wolności”, powtarza Rada – bohaterka<br />
„Kosmitki”. Nie ma, tu bowiem panują<br />
żelazne zasady opresji. Ową opresję u ukraińskiej<br />
pisarki, co wynika z jej doświadczeń biograficznych,<br />
sygnuje niejednokrotnie KGB, czy<br />
szerzej, system totalitarny. Wyraźnie widać to w<br />
opowiadaniu „Dziewczynki”. Lesbijska miłość<br />
Lenci i Darki zostaje radykalnie przerwana za<br />
sprawą oskarżenia, jakim Darka zostaje zmuszona<br />
obarczyć ukochaną. System polityczny<br />
jest więc jednocześnie systemem opresywnym.<br />
Faucaultiański mechanizm Wiedzy/Władzy<br />
obejmuje nienormatywną seksualność ukraińskich<br />
dziewczynek.<br />
Tak więc, co kojarzy ci się ze Słowenią,<br />
zapytał mnie niedawno przyjaciel. I zanim<br />
odpowiedziałam: ziemniaki i Žižek, pomyślałam<br />
– szkoda, że nie pyta o Ukrainę, bo wtedy<br />
opowiedziałabym mu jeszcze o ukraińskich<br />
dziewczynach, które są piękne, tak piękne, aż<br />
niemożliwie do uwierzenia. Ubrane jakby trochę<br />
za bardzo wieczorowo, za złoto, w kokardy.<br />
O rysach kozackich trochę, a trochę słowiańskich.<br />
Maria Malczewskiego i dziewczyna z<br />
reklamy. Wiatr ze stepu w skośnookim spojrzeniu,<br />
policzki z okładki europejskiego magazynu.<br />
Kozacka wolność, czerwień na ustach, cekiny.<br />
Opowiedziałabym o ich urodzie zupełnie niezwykłej,<br />
powszechnej, gestniejącej. Wtedy. Dziś<br />
powiedziałabym: Oksana Zabużko. I ta kobiecość<br />
mityczna, siostrzana, podwójna.<br />
Oksana Zabużko,<br />
Siostro, siostro,<br />
przeł. Katarzyna Kotyńska<br />
i Dawid Mońko,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.
PORTRET25 - 199<br />
Miłosz Babecki<br />
„Niemal nic w moim<br />
życiu nie odbywa się<br />
normalnie”<br />
Losy Václava Havla, jego twórczości, także<br />
publicznych wystąpień i sytuacji, w których, będąc<br />
wiernym swym przekonaniom, utożsamił<br />
się z konkretną ideą czy sposobem postrzegania<br />
otaczającego świata, noszą czasem znamiona<br />
paradoksu, paradoksu czasu, w którym przyszło<br />
mu żyć i tworzyć.<br />
Jego dramaty promieniowały swym znaczeniem<br />
dalej niż sam autor był w stanie sięgnąć<br />
wzrokiem, inspirowane często osobistymi<br />
doświadczeniami, usiłowały powiedzieć coś o<br />
sytuacji jednostki przygniatanej przez aparat<br />
zniewolenia, wyrzucanej ze struktur i jednocześnie<br />
stawiającej im czoło. Sam Havel mówił, iż<br />
jego położenie i działalność wydawały mu się<br />
utkane z podejrzanie dużej liczby paradoksów,<br />
co potwierdza cytat znakomicie charakteryzujący<br />
sylwetkę i sposób postrzegania nie tylko<br />
własnej osoby, lecz również zasług: „Proszę<br />
spojrzeć, mieszam się do wszystkiego, a w niczym<br />
właściwie nie jestem specjalistą [...]. Nadzwyczaj<br />
lubię harmonię, pogodę, powszechną<br />
zgodę, pokój i po przyjacielsku rozumne porozumienie<br />
wszystkich ze wszystkimi; napięcia i<br />
konflikty [...] znoszę bardzo ciężko, mam opinię<br />
wiecznego wywrotowca i opozycjonisty, dla którego<br />
nie ma rzeczy świętych, a i moje sztuki są<br />
wszystkim, tylko nie obrazem spokoju i pogody<br />
[...], umiem pisać na swój indywidualny sposób.<br />
[...] Z biegiem lat znalazłem się na przykład w<br />
sytuacji jakiegoś działacza politycznego – a przy<br />
tym nigdy nie byłem, być nie chciałem i nawet<br />
nie mam ku temu żadnych odpowiednich predyspozycji”<br />
[V. Havel, Zaoczne przesłuchanie;<br />
rozmowy z Karelem Hvižďalą, tłum. J. Illg,<br />
Warszawa 1989].<br />
Jako podsumowanie cytowanych wyżej<br />
słów Václava Havla należy przypomnieć, iż jego<br />
dramaty były wydawane w wielu krajach, również<br />
w tych zespolonych w bloku wschodnim,<br />
gdzie zyskały szczególnie dużą popularność.<br />
Sam dramaturg otrzymał wiele prestiżowych<br />
nagród o charakterze międzynarodowym. Jeśli<br />
zaś idzie o sferę polityki, najlepszym komentarzem<br />
jest decyzja Zgromadzenia Federalnego,<br />
które dwudziestego dziewiątego grudnia tysiąc<br />
dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku<br />
jednogłośnie wybrało Václava Havla, opozycjonistę,<br />
zwalczanego, objętego zakazem druku pisarza,<br />
prezydentem Czechosłowacji. To jednak<br />
nie jedyny paradoks w życiu dysydenta-dramatopisarza.<br />
Po zdemokratyzowaniu się Czechosłowacji<br />
i przekształceniu w Republikę Czeską<br />
Václav Havel jest jeszcze dwukrotnie wybierany<br />
na ten najwyższy urząd w Czechach i sprawuje<br />
tę funkcję łącznie blisko trzynaście lat.<br />
Absurdy i paradoksy są zdaje się na trwałe<br />
wpisane w losy i niezmiennie charakteryzują<br />
tego, który w latach pięćdziesiątych za sprawą<br />
burżuazyjnego pochodzenia zmuszony został<br />
przez ówczesne władze do podtaczania beczek<br />
w browarze i miał niezwykłe trudności z kontynuowaniem<br />
edukacji, za to jako poborowy został<br />
powołany w szeregi saperów, jak sam mówi<br />
pewnie dlatego, że jego śmierć nie byłaby dla<br />
kraju żadną stratą.<br />
Śledząc losy Havla nie sposób nie wspomnieć<br />
o momentach przełomowych, które niczym<br />
specyficzne wiry zasysają go tak, iż nagle<br />
być może nawet wbrew sobie, znajduje się w<br />
centrum zainteresowania niegdyś STB (czechosłowackiej<br />
służby bezpieczeństwa), potem<br />
opinii publicznej, mediów. Wystarczy przypomnieć<br />
zainicjowaną przez niego akcję w obronie<br />
młodych muzyków rockowych, współtworzących<br />
pod koniec lat siedemdziesiątych kapelę<br />
„The plastic people of the universe”. W istocie<br />
chęć niesienia pomocy młodzieńcom postawionym<br />
przed dyspozycyjnym sądem stała się<br />
przyczyną powstania ruchu Karty 77, z samego<br />
Havla czyniąc „moralny autorytet europejskiej<br />
inteligencji”.<br />
Gdy piszę o Václavie Havlu, przede wszystkim<br />
mam przed oczami sylwetkę dramatopisarza,<br />
przedstawiciela wschodniego nurtu teatru<br />
absurdu, w pamięci zaś jego dramaty. To ważna<br />
dominanta ponieważ owo dramaturgiczne „fatum”<br />
ciąży nad nim od początku artystycznej,<br />
społecznej i politycznej działalności.<br />
Po zakończeniu ostatniej przewidzianej<br />
konstytucją Republiki Czeskiej kadencji prezydenckiej<br />
wydawało się, że Havel przejdzie na
200 - PORTRET25<br />
emeryturę, zajmie się tym, czym zwykle zajmują<br />
się byli prezydenci, tj. pisaniem pamiętników,<br />
wykładami na różnorakich, zwłaszcza amerykańskich,<br />
uczelniach, przede wszystkim zaś zadba<br />
o nadwyrężone zdrowie. Los jednak kolejny<br />
raz sprawia, że Havel znajduje się w centrum<br />
zainteresowania i to w dodatku polskiego widza<br />
i czytelnika.<br />
Kraków, wrzesień 2007 roku, Václav Havel<br />
przyjeżdża do Polski promować swą najnowszą<br />
książkę zatytułowaną „Tylko krótko proszę”. Po<br />
wielu latach on i dziennikarz Karel Hvížd`ala<br />
powracają do sprawdzonej w „Zaocznym przesłuchaniu”<br />
formuły. Havel listownie odpowiada<br />
na szereg pytań Hvížd`ali. Udzielone odpowiedzi<br />
tworzą specyficzną mozaikę, w której łączą<br />
się elementy autobiografii, dziennika intymnego,<br />
wreszcie służbowe notatki z prezydenckiego<br />
komputera opatrzone stosownym komentarzem.<br />
Promocja towarzysząca nowej<br />
książce wpisywałaby się w kanon<br />
podobnych przedsięwzięć, gdyby<br />
nie wypowiedziane przez Havla<br />
i natychmiast nagłośnione przez<br />
polskie i zagraniczne media przekonanie,<br />
tu cytat: „Odnoszę takie<br />
wrażenie, że w Polsce jak najwcześniej<br />
powinny się odbyć wolne<br />
wybory. Uważam, że byłoby<br />
w interesie wszystkich obywateli<br />
Polski, gdyby na te wybory zostali<br />
zaproszeni międzynarodowi<br />
obserwatorzy”. Kwestia obecności<br />
obserwatorów OBWE w naszym<br />
kraju miała zresztą swój dalszy<br />
ciąg. Samo wystąpienie czeskiego<br />
prezydenta przypomniało mi opisane<br />
wyżej wydarzenia i nadało<br />
lekturze nieco inny wydźwięk.<br />
„Tylko krótko proszę”, jak<br />
wspomniałem, nosi znamiona<br />
specyficznej hybrydy gatunkowej.<br />
Wyłania się z tych wspomnień<br />
nie tylko obraz męża stanu, który<br />
swymi działaniami doprowadził<br />
do bezkrwawych przemian i rynkowej<br />
transformacji ustrojowej w<br />
Czechach, nie tylko prezydenta,<br />
któremu jako pierwszemu udało<br />
się doprowadzić do organizacji szczytu Paktu<br />
Północno-Atlantyckiego w Pradze, stolicy kraju<br />
niegdyś satelickiego i pozbawionego przez Rosjan<br />
wszelkich wolnościowych złudzeń w 1968<br />
roku. To także znakomity materiał określający<br />
Havla jako człowieka. Bardziej filozofa niż polityka,<br />
czasem bardziej gwiazdę niż zwykłego<br />
człowieka, czy nawet, jak sam mówi, cytując<br />
wypowiedzi spotykających się z nim Amerykanów,<br />
księcia z bajki, któremu tak wiele się udało,<br />
przy tak wielu przeciwnościach losu.<br />
Lektura „Tylko krótko proszę” pozwala<br />
również zobaczyć takiego Havla, jakiego nie<br />
znaliśmy wcześniej; człowieka dotkniętego wieloma<br />
problemami zdrowotnymi, kilkakrotnie<br />
uciekającego przez zakusami kostuchy. I wreszcie<br />
mężczyznę dotkniętego utratą najbliższej<br />
mu osoby – zmarłej na raka żony Olgi. Havel<br />
wspominając owo nieszczęście wspomina, iż los<br />
wielokrotnie zmuszał go do odnalezienia się w<br />
roli prekursora. Pierwszy demokratyczny prezydent,<br />
pierwszy który ustąpił z funkcji (przed<br />
końcem pierwszej kadencji), także pierwszy<br />
prezydent, który umawiał się na randki i rok<br />
po śmierci żony Olgi ożenił się z aktorką Dagmarą<br />
Veškrnovą, stając się celem ataków niemal<br />
wszystkich tabloidów Republiki.<br />
Osobiste refleksje dotyczące życia państwa<br />
Havlów stanowią tylko niewielką część historii<br />
opowiedzianej w „Tylko krótko proszę”. Wiele<br />
pytań zaprojektował Karel Hvížd`ala tak, by<br />
czytelnik poznał opinie Václava Havla na temat<br />
pokojowego przejęcia władzy, kwestii gospodarczych,<br />
także kulisów życia na Hradczanach<br />
(siedzibie prezydentów Republiki). Ta część<br />
książki pozwala dostrzec takiego Havla, jakiego<br />
do tej pory nikt poza, ludźmi mu bliskimi, nie<br />
poznał. Havel zestresowany cotygodniowymi<br />
spotkaniami z premierem Vaclavem Klausem,<br />
Havel, który irytuje się koniecznością ciągłego<br />
pisania przemówień na wszelkie możliwe<br />
okazje, Havel ciągle w siebie wątpiący: w swe<br />
umiejętności językowe, które budziły jednak<br />
obiektywny podziw podczas wizyt zagranicznych,<br />
niezwykle dbający o dobre relacje wśród<br />
współpracowników i z dezaprobatą wypowiadający<br />
się na temat mechanizmów współczesnej<br />
polityki, w szczególności jej medialnego, brutalnego<br />
i nieczystego oblicza.<br />
Z tych zadziwiających niekiedy wspominków<br />
wyłania się również obraz człowieka<br />
sprzyjającego wszelkim inicjatywom kulturalnym<br />
i skorego do spotkań z muzykami, aktorami.<br />
Warto przypomnieć, że to Václav Havel<br />
zaprosił na Hradczany muzyków z The Rolling<br />
Stones, że do dziś przyjaźni się z Robertem<br />
Redfordem, że będąc zafascynowanym osobowością<br />
Sharon Stone, nazwał ją „cudem”.<br />
Słabość Vaclava Havla do świata kultury i<br />
ludzi kultury nie była tylko właściwa okresowi<br />
jego prezydentury. To swoista, choć rozumiana<br />
pozytywnie, słabość człowieka, który do polityki<br />
przeszedł ze świata literatury i sztuki właśnie.<br />
Jego ówczesny życiorys, światopogląd i przyzwyczajenia<br />
były nieraz twardo konfrontowane<br />
z rzeczywistością „postliteracką”.
PORTRET25 - 201<br />
To kolejny paradoks czasów i życiorysu<br />
Václava Havla, który przed procesem demokratyzacji<br />
sowieckich krajów satelickich był<br />
częściej obecny w świadomości literackiej i teatralnej<br />
czytelnika i widza niż obecnie.<br />
Przypomnieć warto, że w połowie lat<br />
osiemdziesiątych zaczęły ukazywać się w Polsce,<br />
publikowane w drugim obiegu sztuki Havla.<br />
W 1984 roku nakładem Niezależnej Oficyny<br />
Wydawniczej ukazali się „Spiskowcy i inne<br />
utwory dramatyczne”. Trzy lata później, w roku<br />
1987, również nakładem Niezależnej Oficyny<br />
Wydawniczej, ukazało się „Kuszenie: sztuka w<br />
dziesięciu obrazach”. Rok 1991, czyli już po wydarzeniach<br />
„aksamitnej rewolucji” w Czechach<br />
i zmianach systemowych w Polsce spowodowanych<br />
porozumieniami zawartymi przy „okrągłym<br />
stole”, przynosi fantastyczne wydarzenie,<br />
publikację zbioru dramatów Václava Havla pod<br />
wspólnym tytułem „Teatr”. Tworzą go zamieszczone<br />
chronologicznie, według dat powstania:<br />
„Audiencja”, „Wernisaż”, „Protest”, „Largo<br />
desolato”, „Kuszenie” oraz „Rewaloryzacja”.<br />
Również nieco wcześniej w 1987 „Largo desolato”<br />
wraz z „Kuszeniem” ukazało się w drugim<br />
obiegu, wydane nakładem wydawnictwa Nowa.<br />
Jednak najwcześniejszą publikowaną w Polsce<br />
sztuką było „Powiadomienie”, drukowane w<br />
całości na łamach czwartego numeru Dialogu<br />
z 1966 roku. Dwa lata później w Teatrze Kameralnym<br />
w Krakowie ma miejsce premiera<br />
„Puzuka”, w reżyserii Bohdana Hussakowskiego.<br />
Bardzo ważnym wydarzeniem były premierowe<br />
inscenizacje „Audiencji”, „Wernisażu”<br />
oraz „Protestu” w reżyserii Feliksa Falka, mające<br />
miejsce w Teatrze Powszechnym w Warszawie<br />
23 listopada 1981 roku. W końcu lat osiemdziesiątych<br />
wystawione zostały kolejne sztuki.<br />
Ponownie przez Teatr Powszechny z Warszawy,<br />
potem krakowski Teatr 38, który w lutym 1988<br />
roku ma w repertuarze „Audiencję” w reżyserii<br />
Piotra Szczerskiego.<br />
Aura dramatopisarza nie zanikła jednak i w<br />
dalszym ciągu unosi się nad Václavem Havlem.<br />
Wnikliwy czytelnik dostrzeże ją również w<br />
„Tylko krótko proszę”. Pobrzmiewają tam echa<br />
dramaturgii absurdu, zarówno na płaszczyźnie<br />
poruszanych wątków, jak i samego języka, do<br />
którego wprowadza Havel znane<br />
ze swoich dramatów liczne powtórzenia.<br />
Są one szczególnie widoczne,<br />
gdy skoncentruje się czytelnik<br />
na perspektywie czasowej,<br />
towarzyszącej zainicjowanemu<br />
przez Hvížd`alę przedsięwzięciu.<br />
Dominującą optyką jest ta<br />
reprezentowana przez zapiski<br />
datowane na rok 2005. Wówczas<br />
Václav Havel wraz żoną przebywa w Stanach<br />
Zjednoczonych. Tam bardzo często spotyka się<br />
z małżeństwem Clintonów (wspomina prywatne<br />
rozmowy z Hillary, którą namawia do uczestnictwa<br />
w polityce), także z Madeleine Albright.<br />
Przede wszystkim jednak każdego dnia stara się<br />
odwiedzać przygotowany dla niego w Bibliotece<br />
Kongresu USA gabinet, w którym odpowiada<br />
na pytania Karela Hvížd`ali.<br />
Stany Zjednoczone, panujący tam klimat,<br />
nie w sensie meteorologicznym, lecz więzi międzyludzkich,<br />
jak wnioskować można z lektury,<br />
zbawiennie wpływa na Havla. Transoceaniczna<br />
perspektywa pozwala nieco inaczej postrzegać<br />
to, co w istocie konstytuuje pozostałą część<br />
książki, której ramy wyznaczają lata 1993-2003,<br />
choć w licznych retrospekcjach powraca czeski<br />
prezydent do roku 1989, a nawet lat pięćdziesiątych.<br />
Spięta klamrą chronologiczności historia,<br />
opowiedziana przez Václava Havla, z silnie<br />
zaznaczoną perspektywą amerykańsko-czeską<br />
zdaje się być w istocie realizacją jednego z planów<br />
dramatopisarza-polityka. Kilkakrotnie na<br />
kartach „Tylko krótko proszę” dzieli się Havel z<br />
czytelnikiem zamiarem napisania sztuki teatralnej,<br />
w której opisane byłyby losy polityka po<br />
wielu latach próbującego zaadaptować się ponownie<br />
w społeczeństwie ludzi „nie polityków”.<br />
Nawet to przychodzi mu jednak z trudnościami.<br />
Dlaczego? Obserwując najnowszą historię<br />
Republiki Czeskiej widać, że nawet w byciu<br />
byłym prezydentem Havel jest prekursorem. I<br />
nawet teraz prosi się go o liczne wypowiedzi,<br />
komentarze, głosy w sprawie. Często Havel wygłasza<br />
je z własnej inicjatywy, jako osoba prywatna,<br />
znajduje się wówczas nagle w centrum<br />
zainteresowania. Najlepszym przykładem niech<br />
będzie wizyta w Krakowie.<br />
Mimo upływu lat i czasu, który przeżył będąc<br />
aktywnym politykiem, w Václavie Havlu<br />
nadal drzemie dramaturg, może nie tak zdecydowany<br />
jak niegdyś absurdysta, z pewnością<br />
jednak dostrzegalny. Ostatecznie przekonują<br />
mnie o tym niektóre z zapisków, wielokrotnie na<br />
kartach książki powtarzane, pośród nich znajdują<br />
się te o „szczupaku z Lan, którego pani M.<br />
lub E. mogłaby upiec w oryginalny sposób dla<br />
parlamentarnego konwentu<br />
seniorów”, dalej o „Panu<br />
Řechtáčce, którego prezydent<br />
prosi o naprawę, napełnienie<br />
i odesłanie zapalniczki”. Pośród<br />
innych, licznych powtórzeń<br />
najczęściej uchwytne są<br />
te dotyczące „składziku, gdzie<br />
jest odkurzacz i mieszka też<br />
nietoperz. Żarówka jest do-
202 - PORTRET25<br />
zwolona, ale tylko taka, żeby go nie<br />
obudziła i nie drażniła”.<br />
Powracające frazy, jakże podobne<br />
do ulubionego przez Václava Havla<br />
powtarzania wypowiedzi<br />
bohaterów obecnych<br />
w projektowanych przez<br />
siebie światach przedstawionych,<br />
sygnalizują,<br />
iż plan napisania sztuki<br />
teatralnej o byłym polityku,<br />
dążącym do bycia<br />
zwykłym obywatelem,<br />
chyba się zrealizował.<br />
„Tylko krótko proszę”<br />
jest takim heterogenicznym<br />
tworem, w którym<br />
wiele z dramatu faktu,<br />
konwencji ponownie<br />
zyskującej na popularności.<br />
Nad opisanymi w<br />
książce Václava Havla<br />
i Karela Hvížd`ali zdarzeniami<br />
unosi się aura<br />
paradoksu, na co zwraca<br />
uwagę również tytuł książki,<br />
którego znaczenie odkrywa przed<br />
czytelnikiem były prezydent. Ale,<br />
jak wiadomo, to niemal wrodzona<br />
właściwość czeskiego dramatopisarza,<br />
dysydenta, prezydenta,<br />
zwykłego obywatela, który w odpowiedzi na<br />
jedno z przedostatnich pytań, dotyczące odczuć<br />
towarzyszących kończącej się ostatniej kadencji<br />
prezydenckiej, stwierdza: „Niemal nic w moim<br />
życiu nie odbywa się normalnie [...]. Ostatni<br />
wieczór spędzaliśmy z przyjaciółmi z teatrów i<br />
kolegami Daszy w knajpce niedaleko Hradu, a<br />
o północy wyszliśmy na plac, żeby zobaczyć, jak<br />
opuszczają z masztu prezydencki sztandar. Podeszli<br />
do mnie ochroniarze i powiedzieli, że już<br />
kończą, ale żebym się nie obawiał, bo do rana<br />
mnie jeszcze będą pilnowali. Bardzo mi tej nocy<br />
ulżyło i jestem szczęśliwy, że już nie niosę tego<br />
brzemienia. Nie ukrywam jednak, że ten koniec<br />
był dość dziwny. I oczywiście inspirujący dla<br />
mojej learowskiej sztuki o odejściu z funkcji”.<br />
Václav Havel,<br />
Tylko krótko proszę.<br />
Rozmowa z Karelem Hvížd`alą,<br />
zapiski, dokumenty,<br />
Wyd. Znak,<br />
Kraków 2007.
PORTRET25 - 203<br />
Bernadetta Darska<br />
Jak zabić człowieka<br />
w czasach pokoju?<br />
Tytuł niniejszego tekstu nie służy zmyleniu<br />
czytelnika, choć tak mogłoby się wydawać. Sugeruje<br />
bowiem, że powieść Christiana Jungersena<br />
„Wyjątek” to instruktaż skutecznej zbrodni<br />
i zakrojonego na szeroką skalę ludobójstwa w<br />
czasach pokoju. Tak, oczywiście, nie jest. Z pewnością<br />
mówienie o powieści duńskiego pisarza,<br />
że jest to poradnik zabijania, byłoby ogromnym<br />
nadużyciem. Jungersen nie bawi się w łatwą<br />
sensację, w powieść kryminalną z fajerwerkami,<br />
czy w zapis akcji, w której trup ściele się gęsto,<br />
krew tworzy kałuże, a mściciel lub mścicielka<br />
dumnym spojrzeniem komunikuje swoją skuteczność.<br />
Czytelnik szukający takich właśnie<br />
atrakcji poczuje się rozczarowany.<br />
Śmierć, o której pisze Jungersen,<br />
ma wymiar o wiele poważniejszy,<br />
odarta jest z rozrywkowej formuły,<br />
jaką nadała jej współcześnie kultura<br />
popularna. Chodzi bowiem o autentyczne<br />
masowe zbrodnie z czasów<br />
wojny w Jugosławii, o prywatne dramaty<br />
prowadzące do morderstwa,<br />
o śmierć w wymiarze symbolicznym<br />
– społeczne zabijanie drugiego<br />
człowieka poprzez wrzucanie go w<br />
niebyt, niepewność, poczucie winy.<br />
Autorowi „Wyjątku” udaje się świetnie<br />
pokazać, jak rodzi się i dojrzewa<br />
zło, jak łatwo na nie przystajemy,<br />
przymykamy na nie oczy lub nawet<br />
w nim uczestniczymy, jak trudno się<br />
wycofać i jak łatwo grupa wywiera<br />
wpływ na jednostkę. I zabija – odwróconymi<br />
plecami, niechęcią, milczeniem,<br />
ignorowaniem, drobnymi<br />
złośliwościami. Jungersena interesuje<br />
osaczenie drugiego człowieka w<br />
czasach pokoju, w sytuacji nie ekstremalnej,<br />
ale codziennej, zwyczajnej.<br />
Wtedy, gdy zło odsłania swoją<br />
przeciętność. Znajdziemy tutaj dużo<br />
opisów eksperymentów z psychologii<br />
społecznej i psychologii zła, przykłady<br />
zbrodniczych działań z okresu<br />
II wojny światowej czy wojny w Jugosławii.<br />
Wszędzie okrucieństwo jest efektem<br />
działań człowieka, który – odwołam się tutaj do<br />
tytułu książki Slavenki Drakulić – „nie skrzywdziłby<br />
nawet muchy”, wszędzie odsłania się to,<br />
co urąga ważności życia i śmierci, a co Hannah<br />
Arendt nazywa „banalnością zła”.<br />
Christian Jungersen projektuje sytuację zamknięcia,<br />
klasyczną, można by tak rzec, dla wytworzenia<br />
się relacji między grupą a jednostką.<br />
Większość akcji książki dzieje się w Duńskim<br />
Centrum Informacji Ludobójstwa, miejscu<br />
pracy czterech kobiet, które są głównymi bohaterkami<br />
książki. Jungersen pokazuje je nie tylko<br />
w środowisku zawodowym, ale też<br />
odsłania ich prywatne życie. Pozwala to<br />
na bardzo wiarygodne udowodnienie<br />
dość oczywistej, ale często ignorowanej<br />
prawdy, że obie sfery życia wzajemnie<br />
na siebie wpływają. Człowiek nieszczęśliwy,<br />
stłamszony w pracy nie będzie<br />
radosny i spełniony w życiu rodzinnym.<br />
I odwrotnie – problemy domowe<br />
mogą powodować obniżenie jakości i<br />
skuteczności wykonywanych zadań w<br />
miejscu pracy.<br />
Iben i Malene są przyjaciółkami.<br />
Malene ma problemy zdrowotne, Iben<br />
często jej pomaga. Obie bardzo chętnie<br />
spędzają ze sobą czas. Malene ma tendencje<br />
do uzależniania od siebie ludzi,<br />
chce ich mieć na wyłączność. Tak jest<br />
w przypadku jej chłopaka, Rasmusa,<br />
ale też w przypadku przyjaciółki. Ta<br />
ostatnia czuje wdzięczność w stosunku<br />
do Malene – to ona pomogła jej w<br />
znalezieniu pracy. Iben podczas pobytu<br />
w Afryce została porwana, wówczas<br />
ukazało się, że w sytuacji krytycznej<br />
przejęła rolę przywódcy grupy i dzięki<br />
jej działaniu doszło do uwolnienia.<br />
Kobieta nie potrafi zapomnieć siebie,<br />
gdy była ofiarą, dlatego bardzo szybko<br />
ogarnia ją paniczny strach, gdy otrzymuje<br />
anonim. Mail podobnej treści<br />
przychodzi do Malene. Okazuje się,<br />
że ktoś grozi obu kobietom śmiercią.
204 - PORTRET25<br />
W trakcie prowadzonego prywatnie śledztwa<br />
wychodzi na jaw, że anonimy mogą mieć<br />
związek z ich pracą i z opublikowanymi tekstami<br />
na temat zbrodniarzy wojennych z byłej<br />
Jugosławii. Camilla jest starsza, zajmuje niższe<br />
stanowisko, bardziej towarzyszy obu młodym<br />
kobietom w pracy, niż w aktywnie uczestniczy<br />
w towarzyskiej relacji. Prawdziwa więź przyjaźni<br />
jest między Iben i Malene, ale Camilla jest<br />
akceptowana. Okazuje się, że niepozorna kobieta<br />
to źródło tajemnicy. Kiedyś spotykała się z<br />
mężczyzną, który brał udział w wojnie w Jugosławii<br />
i miał na swoim koncie liczne zbrodnie.<br />
Jest jeszcze czwarta bohaterka – Anne-Lise.<br />
Jej miejsce pracy to biblioteka. Kobieta zostaje<br />
oddzielona od innych pracowników zamkniętymi<br />
drzwiami. Jest ignorowana, lekceważona,<br />
na jej temat rozpuszczane są plotki, wokół niej<br />
narasta atmosfera niechęci i podejrzeń. Z wesołej,<br />
pełnej zapału, aktywnej kobiety zamienia<br />
się w kłębek nerwów. W przypadku Anne-Lise<br />
mamy do czynienia z systematycznie stosowanym<br />
mobbingiem.<br />
W miejscu pracy toczy się więc<br />
walka o wpływy. Słabsi zostają zdominowani<br />
przez silniejszego, nieśmiałość<br />
przegrywa z przebojowością, żebranie<br />
o szacunek i tolerancję spotyka się z<br />
niechęcią i odrzuceniem. Mała wojna<br />
o uprzywilejowane miejsce toczy się<br />
też w kontaktach z przełożonymi. Rywalizacją<br />
objęta jest również przestrzeń<br />
prywatna. Iben dojrzewa do uwolnienia<br />
się od wpływu Malene. Obie kobiety<br />
muszą przyznać się przed sobą, który<br />
mężczyzna i z jakich powodów jest dla<br />
nich ważny. Niezbędne staje się, by wywalczyły<br />
sobie odrobinę prywatności,<br />
prawo do czasu, z którego nie zdadzą<br />
relacji przyjaciółce. Camilla zmaga się z<br />
przeszłością. Przed nią stoi konieczność<br />
odrzucenia mężczyzny-zbrodniarza i<br />
zaakceptowanie siebie, uznanie własnej<br />
wartości. Anne-Lise obumierająca w<br />
metaforyczny sposób za sprawą złośliwości<br />
w pracy, wraca do życia, gdy<br />
szykany mijają. W jej przypadku mamy<br />
do czynienia niemal z powtórnymi narodzinami.<br />
Praca - miejsce, w którym<br />
coraz bardziej brakowało powietrza,<br />
zamienia się w przestrzeń, gdzie można<br />
oddychać pełną piersią. Anne-Lise jest<br />
nareszcie wolna.<br />
Christian Jungersen interesująco<br />
prowadzi narrację. Kolejne rozdziały<br />
książki, podporządkowane innej bohaterce,<br />
nie tylko umożliwiają zaprezentowanie wielu<br />
punktów widzenia, ale też odsłaniają powody<br />
takich a nie innych zachowań. W efekcie jesteśmy<br />
zaskakiwani nie tylko fabularnie, lecz także<br />
emocjonalnie. W momencie, gdy uznajemy<br />
którąś z bohaterek za postać negatywną, ujawniane<br />
są fakty, które pozwalają usprawiedliwić<br />
jej decyzje. Powyższe zwroty akcji powodują, że<br />
fabuła trzyma w napięciu, mimo że dzieje się<br />
w otoczeniu zwyczajnym, codziennym, zwykle<br />
domowym lub biurowym. Jungersen nie stroni<br />
zresztą od szczegółowych opisów.<br />
Duński pisarz nie tylko pokazuje,<br />
że w sytuacji krytycznej grupa<br />
wywiera wpływ na jednostkę. Pokazuje<br />
też, jak łatwo zniszczyć człowieka,<br />
usprawiedliwiając się, że tak<br />
naprawdę nie zrobiło się przeciwko<br />
niemu nic złego. W „Wyjątku” mowa<br />
więc o zabijaniu dosłownym, ale też<br />
o uśmiercaniu emocjonalnym, społeczym,<br />
zawodowym. Lekarz, z którym<br />
konsultuje się Anne-Lise, mówi: „W<br />
mojej praktyce lekarskiej mam kontakt<br />
z dziećmi cierpiącymi na poważne<br />
schorzenia i urazy psychiczne<br />
spowodowane mobbingiem. [...] O<br />
mobbingu wśród dorosłych nie mówi<br />
się tak wiele, chociaż jest równie powszechny.<br />
Być może uważacie, że<br />
przesadzam. Ale ja po prostu sprawę<br />
mobbingu wśród moich pacjentów<br />
traktuję tak samo poważnie, jak raka<br />
czy choroby serca. I wiem, że powinienem<br />
tak właśnie do tego podchodzić.<br />
[...] W rzeczywistości ludzie<br />
zabijają się nawzajem. Bez względu<br />
na to, jak wielkie środki przeznaczy<br />
się na profilaktykę i uświadamianie<br />
skutków, to i tak trzeba spojrzeć<br />
prawdzie w oczy: to leży w ludzkiej<br />
naturze” (s. 283). Nic więc dziwnego,<br />
że Anne-Lise czuje się osaczona<br />
młodością, nagle – choć nie czuła się<br />
wcześniej stara – przytłoczona swoim wiekiem,<br />
że ma wrażenie, iż cały świat jest po stronie<br />
tych, które są jej agresorkami w pracy. Nie widzi<br />
dla siebie żadnej nadziei. To dlatego tak istotna<br />
jest scena, gdy Iben przyznając rację Anne-Lise,<br />
a zaprzeczając Malene, symbolicznie przecina<br />
węzeł zła. Junkersenowi udaje się pokazać,<br />
że trudne decyzje, których efektem może być<br />
przeciwstawienie się lub poddanie się grupie,<br />
podejmujemy codziennie. I to z nich wywodzi<br />
się nasza wewnętrzna siła. Zanim Iben podejmie<br />
właściwą decyzję, zastanawia się: „Dziwne.<br />
To, co mam teraz zrobić, jest przeciwieństwem<br />
tego, czego nauczyłam się ze wszystkich filmów<br />
i książek, które przeczytałam. Przecież wierzę,<br />
że żadna grupa nie ma prawa niszczyć innych<br />
jednostek. Taka jest nasza ideologia DCIL. A ja<br />
mam teraz dokonać wyboru pomiędzy ideolo-
PORTRET25 - 205<br />
gią a współczuciem dla mojej najlepszej przyjaciółki,<br />
między ideologią i przyjaźnią” (s. 455).<br />
Jungersen sugeruje, że nie tylko inni nas zabijają<br />
– często z uśmiechem na ustach, ale też, że<br />
my bylibyśmy zdolni do zabijania. Anne-Lise z<br />
rozpaczą wykrzykuje: „Ja nie chciałam być taka.<br />
To Malene i Iben mnie taką zrobiły. Stałam się<br />
zła. Tak jak mówi Iben, nigdy nie zdołam sama<br />
się z tego wyrwać. Czuję, że mogłabym kogoś<br />
zabić. Mogłabym zostać morderczynią” (s. 609).<br />
Reakcją na zło staje się więc zło. Ofiara nie ma<br />
szans na to, by pozostać nieskażoną.<br />
Jungersen daje też pocieszenie. Jego bohaterowie<br />
nie tylko są potwierdzeniem teorii, że<br />
w każdym człowieku tkwi zło, ale też, że znajdziemy<br />
w nim pokłady dobra. To dlatego żadnej<br />
postaci nie przedstawia w czarno-białych<br />
barwach. Unika jednoznaczności. Zamiast niej<br />
natykamy na różne odcienie szarości. Przyjaźń<br />
Malene i Iben ma w sobie dużo interesowności,<br />
hierarchiczności, ale jednocześnie zdaje najwyższą<br />
próbę – oddania życia za drugą osobę. Malene<br />
niszczy drugiego człowieka, jej frustracje<br />
znajdują ujście w utrudnianiu życia koleżance<br />
w pracy, jest podła, ale też samotna, opuszczona,<br />
wiecznie zmuszona do walki o każdy dzień<br />
bez bólu. Iben z kolei nie potrafi pogodzić się<br />
z traumą afrykańskich wspomnień, chętnie<br />
wspiera przyjaciółkę w psychicznym znęcaniu<br />
się nad Anne-Lise, ale to ona jako pierwsza<br />
przeciwstawia się grupie. Camilla jest typowym<br />
przykładem kogoś, kto ze strachu przed utratą<br />
wygody i spokoju nie robi nic, gdy komuś<br />
obok dzieje się krzywda, odruchowo staje po<br />
stronie silniejszego, z drugiej jednak strony to<br />
samotna kobieta, bezskutecznie zmagająca się<br />
z kompleksami i źle ulokowaną miłością. Anne-Lise<br />
z kolei jest ofiarą, ale jednocześnie, gdy<br />
dowiaduje się o śmierci Malene, nie odczuwa<br />
żadnych emocji, a jeśli już to bliskie są one zadowoleniu.<br />
„Wyjątek” to powieść obyczajowa, thriller<br />
psychologiczny i kryminał biurowy w jednym.<br />
Mamy tu przyjaźń, miłość, nienawiść, zbrodnię,<br />
tajemnicę i dość specyficzny happy end.<br />
Dość specyficzny, bo okazuje się, że kibicujemy,<br />
wspieramy i doskonale rozumiemy bohaterkę<br />
mocno powiązaną ze zbrodnią. Jungersen na<br />
koniec daje nam żartobliwego pstryczka w noc:<br />
a widzisz? jesteś taki sam! wcale nie jesteś lepszy!<br />
zło także jest w tobie!<br />
Christian Jungersen,<br />
Wyjątek,<br />
przeł. Iwona Zimnicka,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.
206 - PORTRET25<br />
Marek Jędrasik<br />
Zniewolenie przez<br />
metaforę<br />
Książka Ewy Bińczyk „Obraz, który zniewala”<br />
przedstawia poglądy współczesnych<br />
myślicieli, podważających esencjalistyczno-referencyjny<br />
model języka. Autorka opisuje poglądy<br />
Josefa Mitterera, Ludwiga Wittgensteina,<br />
Stanleya Fisha oraz Bruna Latoura, a wszystko<br />
to w perspektywie metafory „obrazu języka,<br />
który nas zniewala”. Dobrym wprowadzeniem<br />
do tematu książki jest późna filozofia Wittgensteina.<br />
Myśliciel ten, badając istotę formalizmu<br />
językowego, dochodzi do wniosku, że metafizycznej<br />
natury znaku nie ma. Odkrywa, że nie<br />
istnieje nieporównywalna istota, specyficzna<br />
esencja języka czy znaku, która gwarantuje jego<br />
jedność. W związku z tym język jawi się dla<br />
Wittgensteina jako zbiór różnego rodzaju gier<br />
językowych, definiowanych jako całości złożone<br />
z działań werbalnych i pozawerbalnych. Są one<br />
tak ściśle ze sobą splecione, że nie można ich<br />
oddzielić od siebie, wyodrębniając niezależne<br />
części. Sama gra językowa staje się w ten sposób<br />
formą lub inaczej pewnym sposobem życia.<br />
Kategoria ta ma przedstawiać kontekstualność<br />
języka w sensie niemożliwości jego całkowitego<br />
wyodrębnienia z systemu działań pozawerbalnych.<br />
Taka możliwość występuje tylko wtedy,<br />
gdy znaczenia stają się niezależnie istniejącymi<br />
obiektami. Wittgenstein odrzuca obraz<br />
znaczenia, rozumianego jako „bryła”, w sensie<br />
określonych jednoznacznie naturalnych granic<br />
pewnego obiektu. Dla niego „znaczenie” staje<br />
się rodzajem zastosowania znaku lub funkcjami,<br />
jakie on spełnia w kontekście pozawerbalnym<br />
gry językowej.<br />
W swoich ostatnich notatkach „O pewności”<br />
Wittgenstein dostrzega, że gry językowe<br />
tworzą system. Dzięki tej kategorii Wittgenstein<br />
w jakiś sposób przenosi pojęcie gry językowej,<br />
rozpatrywanej do tej pory z perspektywy<br />
indywidualnego podmiotu, na poziom perspektywy<br />
zbiorowej, społecznej. Przestają one<br />
być rozumiane z punktu widzenia indywiduum<br />
osobowego, ale zaczynają być odnoszone do<br />
systemu społecznego.<br />
Dzięki temu pojęcie to można porównać<br />
z kategorią sieci, autorstwa dalej omawianego<br />
przez Ewę Bińczyk myśliciela Bruno Latoura,<br />
lub też do wspólnoty interpretacyjnej, występującej<br />
w poglądach literaturoznawcy Stanleya<br />
Fisha. Ten ostatni przyjmuje całkowity prymat<br />
interpretacji, która „czyni niedostępnym niezależny<br />
lub nieinterpretowany tekst, a niewyobrażalnym<br />
niezależnego, dowolnie interpretującego<br />
czytelnika”. Fish zaznacza również: „Błędem<br />
jest myśleć o interpretacji jako o działaniu<br />
potrzebującym ograniczeń, albowiem sama interpretacja<br />
jest w istocie rzeczy strukturą ograniczeń”.<br />
Widać to również w następujących<br />
słowach: „wszystkie przedmioty są tworzone,<br />
nie zaś odkrywane, są tworzone poprzez strategie<br />
interpretacyjne, które wprawiamy w ruch”.<br />
Interpretacja nie jest tu więc czynnością czysto<br />
werbalną określonego pojedynczego podmiotu.<br />
Raczej podmiot jest tu jedynie medium, za<br />
pomocą którego następuje interpretacja, odniesiona<br />
w ostateczności przez Fisha do wspólnot<br />
interpretacyjnych. Czytamy: „Komunikacja<br />
ma miejsce zawsze w obrębie kontekstu jakiejś<br />
praktyki, formy życia, która towarzyszy danej<br />
wspólnocie interpretacyjnej”. Jak Bińczyk sama<br />
stwierdza, dla Fisha podmiot jest pojęty nie tylko<br />
jako splot przekonań i pragnień, ale stanowi<br />
również efekt zastanych przesądzeń i instytucji.<br />
„Jest więc produktem społecznych i kulturowych<br />
wzorców myślenia”. Tak więc „nasza aktywność<br />
interpretacyjna już zawsze a priori warunkowana<br />
jest i ograniczana przez przesądzenia, które<br />
ją wyprzedzają”. To one tworzą kontekst rozumiany<br />
dynamicznie, będący: „rojem milczących<br />
czy niewypowiedzianych założeń, które jednocześnie<br />
porządkują świat i zmieniają się w reakcje<br />
na porządek, które same wprowadzają”. To<br />
dzięki nim: „Znaczenia pojawiają się, kiedy już<br />
dokonaliśmy określonego, wyuczonego w ramach<br />
danej wspólnoty, aktu interpretacji. Tekst<br />
nie istnieje niezależnie od swoich odczytań,<br />
dopiero w ramach interpretacji jest on konstytuowany,<br />
pojawia się jako obiekt znaczący dla<br />
nas”. Dla Fisha nie tylko cały świat potoczny<br />
jest zbiorem konwencjonalnych konstruk-
PORTRET25 - 207<br />
tów, ale również wszelkie działania podmiotu<br />
są konwencjonalnym zachowaniem w takim<br />
stopniu, w jakim daje się je zinterpretować w<br />
ramach pewnych społecznych instytucji. Z tej<br />
perspektywy każda tożsamość i różnica<br />
nie jest czymś, co znajdujemy w rzeczywistości,<br />
ale czymś, co w sposób konwencjonalny<br />
ustanawiamy jako pewną normę<br />
interpretacyjną. Czynimy to nie my, ale za<br />
pomocą nas instytucje wspólnoty.<br />
Powyższy pogląd jest zbieżny ze stanowiskiem<br />
francuskiego myśliciela Bruno<br />
Latoura. Jest on twórcą teorii aktorasieci.<br />
Ewa Bińczyk uważa jego poglądy za<br />
najbardziej radykalną formę odrzucającą<br />
esencjalistyczną ontologię oraz oparte na<br />
niej wszelkie formy dualizującego sposobu<br />
funkcjonowania rzeczywistości. Teoria<br />
aktora-sieci stanowi zasadę procesów<br />
kształtowania się obiektów oraz różnic<br />
pomiędzy nimi. Jest więc to idea dynamicznej<br />
rzeczywistości, w której nie ma<br />
nic danego, nic zastanego z góry. Nie ma<br />
statycznych struktur, tworzonych przez<br />
zdefiniowane wcześniej obiekty. Nie ma<br />
też statycznego, wyznaczającego określone<br />
miejsce kontekstu. Relacje są ustanawiane<br />
poprzez cyrkulowanie w sieci. Jest to teoria<br />
badająca procesy budowania sieci referencji<br />
poprzez różnego rodzaju translacje.<br />
Dla Latoura fakt, czyli obiekt, to zawsze<br />
efekt stabilizowania się pewnych relacji,<br />
konkretnych fragmentów sieci, w ramach<br />
sieci szerszej. Według myśliciela nie jest<br />
ona siecią ani przyrodniczą, ani społeczną,<br />
ani dyskursywną. Można powiedzieć,<br />
że posiada jednocześnie powyższe trzy<br />
wymiary, których nigdy nie można całkowicie<br />
zredukować do pozostałych. Dzięki<br />
takim poglądom Latour nie należy ani<br />
do realistów, ani do konstruktywistów<br />
społecznych, ani do pantekstualistów, do<br />
których zaliczyć można na przykład Fisha.<br />
Hybrydyczna sieć fabrykuje obiekty<br />
mieszane, wymykające się klasycznym<br />
opozycjom filozofów, takim jak podmiotprzedmiot,<br />
żywe-martwe, osobowe-bezosobowe.<br />
Są to obiekty o nieustalonym<br />
statusie ontologicznym, generowane<br />
przez całą sieć powiązań, która dzięki<br />
ich trwaniu jest zawiązywana, ustalana<br />
i stabilizowana. Owe obiekty są więc efektem<br />
serii translacji, będących mediacją, tworzeniem<br />
związków do tej pory nieistniejących poprzez<br />
przemieszczenia oraz modyfikację, likwidującą<br />
niewspółmierności heterogenetycznego materiału.<br />
Powyższe obiekty mogą ulegać antropomorfizacji,<br />
stając się aktorami, samodzielnie<br />
działającymi obiektami. Ich działanie jest niczym<br />
innym jak tworzeniem dalszych translacji,<br />
czyli rozbudowywaniem dalszych fragmentów<br />
sieci, której aktywnymi węzłami teraz się stają.<br />
Stanowiska powyższych myślicieli<br />
ukazują oczywisty związek<br />
pomiędzy esencjalizmem ontologicznym<br />
a referencyjnością języka.<br />
Antyesencjalizm jest stanowiskiem<br />
odrzucającym istnienie naturalnych<br />
istot, specyficznych natur obiektów,<br />
dzięki którym posiadają one jednoznacznie<br />
wyznaczone granice własnej<br />
tożsamości. Po ich odrzuceniu<br />
obiekty stają się teraz zrelatywizowane,<br />
określone przez kontekst nie<br />
tylko społeczny, ale również przyrodniczy<br />
czy językowy. Jak z tego<br />
można wnioskować, odrzucenie referencyjnego<br />
modelu języka wynika z<br />
zanegowania własnych natur, obiektywizujących<br />
tożsamość obiektów.<br />
Po takiej negacji znaki nie mogą być<br />
odnoszone do swoich znaczeń jako<br />
autonomicznych obiektów, niezależnie<br />
czy są one natury intelektualnej,<br />
ogólnej czy też natury konkretnej.<br />
W taki oto sposób zostają jednocześnie<br />
przekroczone stanowiska<br />
realizmu, konceptualizmu i nominalizmu,<br />
które ustanawiają znaczenie<br />
za autonomicznie istniejący obiekt.<br />
Tak więc znaczenia stają się z natury<br />
kontekstowe lub, w terminologii Latoura,<br />
sieciowe. Oznacza to odrzucenie<br />
autonomiczności języka, nie<br />
tylko wyrażającego się w poszukiwaniu<br />
istoty znaku, formalizmu, symbolizmu<br />
samego w sobie, ale również<br />
poprzez odrzucenie wszelkich pantekstualizmów<br />
lub paninterpretacjonizmów<br />
redukujących całą rzeczywistość<br />
do tekstu czy interpretacji.<br />
Trzeba uznać, że dualizm pomiędzy<br />
rzeczywistością a językiem definiuje<br />
wzajemnie obie sfery, które nabierają<br />
funkcjonalnego znaczenia tylko<br />
poprzez wzajemne odniesienia do<br />
siebie. Z punktu widzenia Latoura<br />
wszelki pantekstualizm a la Stanley<br />
Fish jest uprawianiem w dalszym<br />
ciągu pewnego rodzaju odwrotnej<br />
metafizyki esencjalizmu. Przyjmuje<br />
on w sposób ukryty istnienie autonomicznej<br />
natury znaku, tekstu, języka, w takim stopniu, w<br />
jakim nie są one definiowane przez funkcje różnych<br />
odniesień do rzeczywistości. W związku z<br />
tym trzeba zachowywać ów dualizm pomiędzy<br />
formalizmem a realnością, dualizm definicyjny<br />
dla obu stron, wręcz konstytuujący rzeczywistą,<br />
społeczną tożsamość obu tych sfer.
208 - PORTRET25<br />
Oczywiście, że trzeba go traktować jako zestaw<br />
relacji funkcjonalnych, wyznaczony przez<br />
potrzeby wspólnoty kulturowej, nie zaś jako<br />
dualizm pomiędzy dwoma samodzielnie istniejącymi<br />
naturami, istotami, esencjami znaku<br />
jako znaku oraz bytu jako bytu. Sama autorka w<br />
drugim rozdziale swojej książki wpada jednak<br />
w sidła powyższej metafizyki. W rozdziale tym<br />
opisuje hipotezę istnienia kultur przedreferencyjnych,<br />
synkretycznych, operujących myśleniem<br />
metamorficznym, magicznym. Powyższy<br />
konstrukt antropologiczno-socjologiczny ma<br />
według niej poddać w wątpliwość uniwersalność<br />
modelu referencyjnego języka. Jednak<br />
funkcja spełniona przez tę hipotezę jest wręcz<br />
odwrotna do zamierzonej, co widać wyraźnie<br />
na przykładzie używanych w tym rozdziale<br />
metafor „sklejenia języka ze światem” i „rozklejenia<br />
słowa od świata”. Pierwsza z przenośni<br />
odnosi się do kultur pierwotnych, hipotetycznie<br />
przedreferencyjnych, druga zaś – do kultur, w<br />
których funkcjonuje model referencyjno-esencjalny<br />
języka, zaś ich uzus sugeruje istnienie<br />
niezależnych świata i języka, co – jednocześnie<br />
– kwestionują myśliciele opisani w dalszej części<br />
książki. Sugestia ta jest wzmacniana poprzez<br />
nazywanie kultur przedreferencyjnych kulturami<br />
magicznymi. Do powyższych konstruktów<br />
warto odnieść teorię czynności językowych<br />
Johna L. Austina, dzięki czemu, jak uważam,<br />
możliwa jest zlikwidowania retoryki egzotycznego<br />
myślenia magicznego, metamorficznego<br />
lub też wielokanałowego. Sama autorka podsumowuje<br />
badania Austina następująco: „W<br />
efekcie okazało się, że nie da<br />
się utrzymać pojęcia czystego<br />
konstatywu jako wypowiedzi<br />
niezależnej od kontekstu, celu<br />
i sytuacji. [...] Pod wpływem<br />
trudności w znalezieniu jasnego<br />
kryterium oddzielającego<br />
performatywy od konstatacji<br />
Austin opracował teorię czynności<br />
językowych. Mówi ona,<br />
że każda czynność językowa<br />
jest zarazem czynnością lokacyjną<br />
(wypowiadaniem zdań<br />
wyposażonych w jakiś sens i<br />
jakieś odniesienie), illokucyjną<br />
(wypowiadaniem zdań mających<br />
pewną konwencjonalną<br />
moc, tj. zdań informujących,<br />
rozkazujących, ostrzegających,<br />
przyrzekających) oraz perlokucyjną<br />
(wypowiadaniem zdań<br />
powodujących skutki w sferze<br />
uczuć, myśli, działań)”. Jak<br />
widać, na podstawie teorii Austina<br />
nie da się obronić hipotezy,<br />
że istnieją kultury wielofunkcyjnego<br />
(Gellner) używania wypowiedzi (wielokanałowe)<br />
w opozycji do kultur jednokanałowych.<br />
Wszystkie kultury używają<br />
języka w sposób wielofunkcyjny. Nie da<br />
się również obronić hipotezy takiego<br />
istnienia kultur, które posiadałoby cechę<br />
funkcjonowania w nim specyficznego<br />
myślenia magicznego, metamorficznego<br />
czy tym podobnych.<br />
W świetle teorii Austina takie interpretacje<br />
można uznać jedynie za błędne<br />
sposoby opisywania działań językowych<br />
w modelu referencyjnym. W kulturach<br />
silnie zintegrowanych, w których wypowiedzi<br />
są z natury bardziej kontekstowe,<br />
mają one silnie rozwiniętą stronę illokucyjną<br />
i perlokucyjną. Strony te w ujęciu<br />
klasycznej antropologii, rozwijającej paradygmat<br />
ewolucyjny, jawiły się często<br />
jako wiara w magiczną siłę słowa. W ten<br />
sposób złożony kontekst funkcjonalny<br />
wypowiedzi był redukowany do irracjonalnego<br />
zaangażowania użytkownika.<br />
Sama stabilność i integralność kultur archaicznych<br />
prowadziła zaś do powstania<br />
u opisujących z zewnątrz daną kulturę<br />
antropologów złudzenia powszechności<br />
używania języka w sposób magiczny.<br />
Deprecjonowano w ten sposób bardziej złożony<br />
sposób użycia mowy, w którym zwraca się<br />
większą uwagę na wielość form retorycznego<br />
oddziaływania na słuchaczy. Taką wiedzę o<br />
socjotechnicznych funkcjach słowa posiadali<br />
dawni szamani i kapłani. Jawiła się ona dla antropologów,<br />
przyjmujących referencyjny model<br />
języka, jako myślenie magiczne, nie rozróżniające<br />
słowa oraz jego znaczenia.<br />
Z punktu widzenia niereferencyjnego modelu<br />
wydzielenie specyficznego typu kultury<br />
archaiczno-magicznej nie powinno jednak wystąpić.<br />
Taki podział jest również niemożliwy z<br />
perspektywy faktów przedstawionych w książce<br />
„Metafory w naszym języku” Georga Lakoffa i<br />
Marka Jonhsona. Ukazują oni na wielu przykładach<br />
powszechność i systemowość użycia<br />
metafor we współczesnej cywilizacji. Można w<br />
oparciu o nie jedynie stwierdzić, że oparty na<br />
referencyjnym modelu języka opis korzystania<br />
z metafor prowadzi na manowce myślenia<br />
magicznego. Sam podział na kultury magiczne<br />
i niemagiczne trzeba uznać za atawistyczne<br />
pozostałości paradygmatu ewolucyjnego, funkcjonującego<br />
w antropologii klasycznej. Jednym<br />
z motywów wprowadzenia przez Ewę Bińczyk<br />
tego konstruktu antropologicznego jest próba<br />
odpowiedzi na pytanie, z jakich przyczyn referencyjny<br />
obraz języka zdominował naszą kulturę.<br />
Autorka przedstawia hipotezę, że było to
PORTRET25 - 209<br />
efektem przejścia z kultur o przekazie ustnym,<br />
utożsamianych z kulturami przedreferencyjnymi,<br />
do kultur o przekazie pisemnym. Przekaz<br />
pisemny w jakiś sposób uniezależniał wypowiedzi<br />
od szerszego kontekstu społecznego,<br />
co prowadziło do wzmacniania referencyjnego<br />
modelu jego opisu. Sądzę, iż jest to słuszna hipoteza,<br />
gdy przyjmiemy ją za jeden z czynników<br />
ważnych, ale nie zasadniczych, dla tworzenia<br />
powyższego obrazu języka. Według mnie<br />
ważniejsze są raczej przyczyny, wynikające z<br />
rozwijania przez filozofię projektu poznania<br />
całkowicie autonomicznego, niepodważalnego,<br />
obiektywnego. Tutaj znajduje się zasadnicze<br />
źródło rozwijania esencjalistycznej ontologii i<br />
dualistycznego, referencyjnego modelu języka.<br />
Josef Mitterer rekonstruuje ten dualistyczny<br />
sposób mówienia, przenikający,<br />
według tego myśliciela, całą europejską<br />
tradycję intelektualną. Samo<br />
jednak określenie tego dyskursu jako<br />
„praktyki argumentowania, techniki<br />
mówienia” lub „sposobu mówienia”<br />
sprowadza go do przypadkowego,<br />
incydentalnego zdarzenia funkcjonującego<br />
w europejskiej wspólnocie<br />
kulturowej. Wówczas pomijany jest<br />
problem, dlaczego tak długo technika<br />
ta była efektywnie rozwijana<br />
i stosowana w europejskiej tradycji<br />
intelektualnej. A w końcu, jeżeli<br />
uznamy za Latourem, że każda identyczność,<br />
czy różnica powszechnie<br />
używana, jest efektem stabilizowania<br />
się pewnej sieci w określonej wspólnocie,<br />
to musimy postawić pytanie,<br />
jakie są przyczyny tej stabilizacji.<br />
Prawdopodobnie wynika to z funkcji,<br />
jakie spełniają te różnice i identyczności,<br />
nie tylko w wąsko rozumianej<br />
jedynie dyskursywnej sieci, ale<br />
w całej kulturze jako globalnej sieci<br />
dyskursywno-socjologiczno-przyrodniczej,<br />
jak ją określał Latour. W<br />
końcu dualizujący sposób mówienia<br />
wynika z projektu intelektualnego,<br />
rozwijanego przez kulturę europejską<br />
od początku filozofii greckiej. Jego celem<br />
było skonstruowanie warunków ontologicznych,<br />
które usprawiedliwiają ideę wiedzy całkowicie<br />
obiektywnej, absolutnie prawdziwej. Ta<br />
jest wtedy możliwa, gdy całkowicie odróżnimy<br />
od siebie podmiot poznania od przedmiotu.<br />
Gdyby przedmiot poznania warunkował podmiot,<br />
wtedy w zakresie tej determinacji, nie<br />
byłby poznany obiektywnie, sam w sobie. Tak<br />
więc absolutyzacja różnicy pomiędzy językiem<br />
a światem, znakiem a bytem, jest warunkiem<br />
poznania i posiadania wiedzy obiektywnej. Nie<br />
jest to kaprys wyboru jakiegoś podmiotu, który<br />
uległ zniewoleniu czy zauroczeniu przez pewien<br />
obraz, ale efekt rozwijania wielopokoleniowo<br />
pojęcia wiedzy obiektywnej, która ukształtowała<br />
całą europejską tradycję intelektualną. Sama<br />
esencjalistyczna ontologia była konstruowana<br />
jako gwarant takiego poznania. W efekcie istnienia<br />
niezależnych bytów jako swoistych natur<br />
zaistniała możliwość ustawicznego całkowitego<br />
wyodrębniania przedmiotów poznania od reszty<br />
świata. Dzięki temu poznaje się całkowicie i<br />
dokładnie różne fragmenty rzeczywistości, bez<br />
konieczności poznawania ich wszystkich.<br />
Esencjalizm jest również w europejskiej<br />
tradycji intelektualnej podstawą używania argumentacji<br />
logicznej. Metafizyka zbudowana<br />
na ich podstawie gwarantuje na poziomie bytu<br />
całkowitą jednoznaczność naszych wypowiedzi<br />
(a tylko dzięki temu może funkcjonować prawo<br />
sprzeczności oraz logiczne wnioskowanie, jak<br />
zauważył Dunst Szkot, odrzucając wieloznaczność<br />
czy analogiczność bytu). Ta jednoznaczność<br />
wyrażeń, według Nietzschego, jest niczym<br />
innym niż postulatem istnienia logicznych<br />
tożsamości oraz różnic. Mogą one być rozpatrywane<br />
w różnych aspektach: jako obiekty formalne,<br />
ontologiczne, aksjologiczne, poznawcze.<br />
Absolutna tożsamość logiczna na poziomie<br />
ontologicznym staje się swoistą naturą, istotą,<br />
esencją, samoistną, autonomiczną substancją.<br />
Zaś absolutna różnica okazuje się całkowitym<br />
wykluczaniem przeciwstawnych obiektów. To<br />
przeciwieństwa, opozycje, dualizmy, które dzięki<br />
temu gwarantują całkowitą autonomiczność<br />
absolutnych tożsamości. One nie są niczym innym<br />
niż bytami samymi w sobie, istniejącymi<br />
całkowicie niezależnie od reszty innych bytów.<br />
To gwarantuje całkowitą jednoznaczność nie<br />
tylko poznawczo-ontologiczną, ale i aksjologiczną.<br />
A przecież tylko dzięki jednoznacznej<br />
różnicy pomiędzy dobrem a złem moralność<br />
funkcjonuje w praktyce społecznej – i to jest<br />
podstawa spójności każdej wspólnoty kulturowej.<br />
Tak więc za referencyjnym modelem języka<br />
stoi system różnych funkcji, które stabilizowały<br />
europejską wspólnotę kulturową, system, który,<br />
za Latourem, można nazwać siecią dyskursywno-socjologiczno-przyrodniczą.<br />
Stanowi<br />
ona dynamiczny układ utrzymywania pewnej<br />
równowagi, której gwarantem jest jej trwanie.<br />
Można powiedzieć, że z tego punktu widzenia<br />
krytyka modelu referencyjno-esencjalistycznego<br />
języka zawsze musi być incydentalna, lokalna,<br />
zależna w swym istnieniu od jego funkcjonowania.<br />
Widać to dokładnie na przykładzie myśli<br />
Latoura, gdy chce swemu modelowi nadać<br />
wymiar aksjologiczno-polityczny. Próba ta<br />
jest w pewnym sensie jego odwrotem od tego
210 - PORTRET25<br />
wszystkiego, co wyraził w ramach swojej teorii<br />
aktora-sieci. W końcu każdy dyskurs moralny<br />
jest możliwy w wyniku ukrycia sieci jako formy<br />
fabrykacji tożsamości podmiotu. Latour z<br />
jednej strony ukazuje, że każda tożsamość, w<br />
tym podmiotowa, jest efektem stabilizowania<br />
się powiązań sieci realno-społeczno-językowej,<br />
a z drugiej strony chce, aby podmiot kontrolował<br />
politycznie rozwój powyższej sieci. Oczywiście,<br />
wtedy przyjmujemy w sposób ukryty, że<br />
ów podmiot działań politycznych jest już poza<br />
siecią. Jego działania są teraz wyznaczone tylko<br />
świadomością zagrożeń, jakie niesie niekontrolowana<br />
rozbudowa sieci. Widać z<br />
tych sprzeczności lokalność teorii Latoura<br />
dotyczącej – z punktu widzenia stabilności<br />
realnej – sieci, która jest tożsama<br />
z całą cywilizacją europejską. Latour nie<br />
zauważa, że jego kategoria puryfikacji,<br />
oczyszczania, której efektem jest absolutyzowanie<br />
niezależności obiektów, a więc<br />
tworzenie różnego rodzaju dualizmów i<br />
przeciwieństw, to nic innego, jak jeden<br />
z mechanizmów stabilizowania sieci<br />
poprzez kształtowanie tzw. „czarnych<br />
skrzynek”, tworzących złudzenie obiektywności<br />
tożsamości. Ewa Bińczyk tak<br />
opisuje wspomnianą kategorię: „Czarna<br />
skrzynka [...] to fakt, technika, procedura<br />
lub instytucja, która nie jest już kwestionowana.<br />
Jest to wszystko, czego proces<br />
fabrykacji się zakończył. Zapewnia ona<br />
wysoki poziom stabilności połączeń w<br />
sieci. [...] Poprzez czarne skrzynki praca<br />
techniczna czy naukowa staje się niewidoczna<br />
dzięki osiągniętemu sukcesowi<br />
[...], dzięki niej pewne rzeczy nie wymagają<br />
negocjowania na nowo. Dopóki<br />
nie jest ona »otwierana«, to znaczy nie<br />
problematyzuje się składających się na<br />
nią powiązań, jest ona autonomiczna i<br />
niezależna”.<br />
Jak widać, wszelkie absolutne w swej obiektywności<br />
tożsamości i różnice są niczym innym<br />
jak „czarnymi skrzynkami” Latoura. Dalej on<br />
sam stwierdza, że skutkiem tego następuje stabilizacja<br />
sieci oraz powyższych obiektów. Jeżeli<br />
tak jest, to w jakim sensie mam rozumieć metaforę<br />
Bińczyk „obrazu, który mnie zniewala”?<br />
Może lepiej byłoby mówić o „sieci, która mnie<br />
zniewala”. Problem jednak leży w tym, że używając<br />
takiej metafory zakładam samoistne, a<br />
więc esencjalne, moje istnienie, niezależne od<br />
sieci, której jestem lokalnym stabilnym węzłem.<br />
Obraz referencyjny języka, według Ewy Bińczyk,<br />
blokuje bardziej adekwatną refleksję nad<br />
nim. Jednak o jakiej adekwatności można mówić,<br />
po przyjęciu stanowiska reprezentowanych<br />
przez nią myślicieli! Chyba nie w sensie klasycznej<br />
teorii prawdy. Poprzez takie stwierdzenie<br />
chcę jedynie ukazać całkowitą niewspółmierność<br />
dwóch różnych punktów widzenia rzeczywistości,<br />
które autorka ciągle miesza. Jeden z<br />
nich można uznać za socjotechnologiczny, gdyż<br />
rozpatruje tożsamości i różnice w perspektywie<br />
funkcjonalno-technicznego instrumentalizmu.<br />
Owe obiekty i różnice między nimi są zawsze<br />
względne, definiowane przez funkcje, realizowane<br />
w kontekście lub sieci – i w takich ramach<br />
rozwija się niereferencyjny model i antyesencjalizm.<br />
Drugi punkt widzenia można określić<br />
jako moralno-podmiotowy, wyznaczony<br />
przez funkcje ideologiczne,<br />
spełniane wobec wspólnoty. Jednym<br />
słowem, mamy tu zawsze do czynienia<br />
z dyskursem, opartym na mitach<br />
korzystnych dla trwania społeczeństwa.<br />
Mity te służą społeczeństwu<br />
do ukrycia pewnej socjotechniki, co<br />
właśnie czyni referencyjny model języka<br />
oraz esencjalizm. Ewa Bińczyk<br />
nie zauważa tych dwóch funkcjonalnie<br />
niewspółmiernych dyskursów,<br />
być może dlatego, że rozpatruje zbyt<br />
lokalne sieci w ramach nauki i filozofii<br />
europejskiej – a może dlatego,<br />
że ulega zniewoleniu przez metafory,<br />
których sama używa.<br />
Ewa Bińczyk,<br />
Obraz, który nas zniewala.<br />
Współczesne ujęcie języka<br />
wobec esencjalizmu i problemu<br />
referencji.<br />
Wyd. Universitas,<br />
Kraków 2007.
PORTRET25 - 211<br />
Grzegorz Skwierczyński<br />
Cena<br />
Jeszcze ciebie nie znałem<br />
po goleniu smarowałem się wodą „Staropolska”<br />
z Grochowskiej do roboty jechało się trójką na Targówek<br />
a szóstką do matki na Żoliborz<br />
sierpień był jak zwykle chłodny i upalny<br />
w Domach Centrum poprosiłem o chustkę dla babci<br />
mówiąc: cena nie gra roli<br />
Owoce lasu (manifest komunistyczny)<br />
Na biurku stoją<br />
jogurty – owoce lasu<br />
i na talerzyku leży banan<br />
zastanawiam się destrukcyjnie<br />
ile musieli nakraść<br />
zanim to trafiło na moje biurko<br />
księżycowe banany<br />
i owoce lasu<br />
kto je rwał<br />
kto sobie włosy<br />
wyrwał<br />
Nieskończoność<br />
Jakby mnie spytać<br />
to nie mam ideałów<br />
nawet nie mam<br />
ulubionej piosenki<br />
a mój ulubiony film<br />
traktuje o zboczeńcach<br />
nie mam też poglądów<br />
politycznych<br />
ani sprecyzowanych poglądów<br />
religijnych<br />
nie mam prawa jazdy<br />
ani prawa do uprawiania malarstwa<br />
(wiem co mówię)<br />
mam 50 lat<br />
i całe życie boję się<br />
żeby mnie nie pobito<br />
i zabito<br />
siedzę pochylony<br />
oparty łokciem o kolano<br />
i kciukiem kreślę<br />
na głowie coraz szersze<br />
kręgi i znaki<br />
nieskończoności
212 - PORTRET25<br />
Szczuzi<br />
Kończy się dzień<br />
drapieżni ludzie prości<br />
idą spać<br />
budzą się drapieżnicy<br />
wyrafinowani –<br />
szczuzi<br />
i nietopezi<br />
Byłem w Mokobodach<br />
Byłem na grobie babci<br />
na miss mogile<br />
poprosiłem o to o czym wiem<br />
a o czym nie chciałbym by się dowiedziano<br />
i poczułem na sobie ciepłe słońce<br />
byłem w ośrodku<br />
i dostałem zastrzyk w dupę<br />
byłem u fryzjera<br />
gdzie siedziało sto bab<br />
w balejażach jak cholera<br />
róża na grobie<br />
pnie się jak krzyż<br />
to co bolało<br />
było dokładnie zamaskowane<br />
Grzegorz Skwierczyński – ur. w 1954 r. Studiował nauki polityczne na Uniwersytecie<br />
Warszawskim. W latach 80. i 90. mieszkał z rodziną w Olsztynie. Publikował wówczas<br />
w „Gazecie Olsztyńskiej”, „Dzienniku Pojezierza” i w innych miejscach. Po śmierci<br />
żony Danuty, od kilku lat przebywającej w Australii, został pozbawiony praw rodzicielskich.<br />
Był umieszczany w różnego rodzaju ośrodkach, podobnie, jak w różnego rodzaju<br />
ośrodkach innego typu był umieszczany, będąc dzieckiem. Ostatnie lata życia spędził w<br />
rodzinnych stronach w Mokobodach pod Siedlcami. Tam tworzył. Zmarł w październiku<br />
2005 roku. Jego wiersze są wynikiem obserwacji świata zewnętrznego i analizy świata<br />
wewnętrznego. Są jedynym mostem pomiędzy dwoma światami rozdzielonymi szeregiem<br />
sprzeczności. Schizofrenia. Schizofrenia rozpoczyna się w momencie zgody na niezgodę,<br />
jest wystawieniem białej flagi, która przybiera czarny kolor. Schizofrenia nie istnieje.<br />
Adres strony internetowej: http://non-skwierczynski.com
PORTRET25 - 213<br />
Waldemar Jocher<br />
punkty walki (jeśli patrzeć to na własne oczy)<br />
siedzimy w lesie, deszcz wywołuje nas pojedynczo,<br />
po kolei. może też dźwiga tajemnicę? oczy mamy jasne,<br />
obolałe od słońca. jego zaproszenie niesie ulgę –<br />
dzięki niemu czas i przestrzeń bez znaczenia;<br />
każdy z nas staje się nośnikiem całego świata.<br />
chłopcy, szukają męskich pomysłów i na pomysłach<br />
wszystko się kończy. nie ma dziewczyn i to jest<br />
dobra wiadomość, bo trwałość egoizmu stoi w sprzeczności<br />
z tym lasem – drzewa niczego nie podpowiedzą. wracamy.<br />
ulotny system naszych dróg (pod nimi mieszkań wiele)<br />
myśli wyssane z mlekiem matki. wędrujące<br />
po okolicach świata, sprzedają mnie tanio<br />
na ulotnych bazarach. tam piasek, bruk, sen.<br />
wczoraj wykopałem twój grób. mówię ci<br />
o tym dopiero dzisiaj, byś nie miał czasu<br />
wyrzeźbić w ziemi śladów uciekających stóp.<br />
dziś o tym nie myślmy, bądźmy o jedną chwilę<br />
dalej. ktoś zapewne odkupi naszą paranoję,<br />
te myśli są mało warte. tańsze niż hojność matek.
214 - PORTRET25<br />
słońce pije dziś gdzie indziej<br />
na ławce szklanka. obserwacje nieba<br />
wciąż pozostają jej wtórną funkcją –<br />
u mnie odwrotnie. słońce, o sobie<br />
mówi tyle, że nie jest słońcem –<br />
samo pragnieniem siebie nazywa.<br />
pragnienie dziś spóźnia się na spotkanie.<br />
tymczasem z drugiej strony rynku<br />
chmury poddają w wątpliwość istnienie<br />
tego, co widziałem wcześniej i nie jest<br />
to kwestia zmiany ławki czy też braku<br />
dopełnienia czystej kiedyś szklanki.<br />
Waldemar Jocher – ur. w 1970 r.,<br />
mieszka w Prudniku (województwo opolskie).<br />
Z wykształcenia ekonomista, obecnie<br />
pracownik samorządowy. Animator i<br />
założyciel lokalnej Grupy Inicjatyw Twórczych<br />
w Prudniku. Na koncie publikacje<br />
w „Zwojach Literackich”, „Akancie”,<br />
„Wspólnocie” oraz w Internecie. Na ukończeniu<br />
składania debiutanckiego tomiku<br />
poezji, z nieukończoną nadzieją na jego<br />
wydanie. Lubi jeść, czasem palić. Nie lubi<br />
być zjadanym i wypalanym. Zajmuje go<br />
poezja: R. Wojaczka, T. Karpowicza, E.<br />
Sonnenberg, A. Sosnowskiego, M. Podgórnik,<br />
A. Wiedemanna i Z. Herberta. Czasem<br />
z nimi jada i podpala wyobraźnię.
PORTRET25 - 215<br />
Marek Parulski<br />
Badiou.<br />
Dyskurs krytyczny czy rozpętanie?<br />
Usunąć podstawową treść jakiegoś systemu,<br />
to usunąć za jednym zamachem całą jego<br />
strukturę. Oto formalne miejsce logicznej<br />
schizofrenii Badiou. Błędem fundującym ten<br />
rodzaj samobójczej samozwrotności procedur<br />
byłaby charakterystyczna dla nowożytnej racjonalistycznej<br />
filozofii podejrzliwość wobec fable<br />
(bajka). Filozofia pada ofiarą swego własnego<br />
ratio, wikłając swój dyskurs w drugorzędną<br />
partykularność. Zmartwychwstanie<br />
Jezusa uznane zostaje za point de<br />
fable (moment bajkowy) chrześcijaństwa:<br />
„...cała reszta – narodzenie, nauczanie,<br />
śmierć – m o ż e jeszcze się broni”. A<br />
przecież Zmartwychwstanie, które jest<br />
perspektywą panoramiczną, w górę i w<br />
dół, wszerz i wzdłuż (Ukrzyżowanie), nie<br />
może być traktowane jako jeden z wielu<br />
porządków. Ono funduje tutaj wszystkie<br />
porządki, a zarazem je znosi: porządek<br />
życia, porządek materii, każdy względny<br />
porządek strukturalny – historię, politykę,<br />
stosunki społeczne. Czy Badiou tego<br />
nie rozumie? Niekoniecznie. Poszukuje<br />
przecież Wydarzenia, Pojedynczości,<br />
Uniwersalizmu – dla partykularnej<br />
rzeczywistości, rządzącej się logiką i<br />
zasadą powszechnego ekwiwalentu ekonomicznego,<br />
w ogólnej kapitałowej homogeniczności,<br />
opanowującej terytoria,<br />
wspólnoty, tożsamości, podmiotowość.<br />
Homogenizacja, kosmopolityzm, rynek,<br />
kulturalizm, postmodernizm, globalizacja,<br />
mniejszości, nacjonalizmy współczesne,<br />
fałszywa abstrakcyjna ideologiczna<br />
ogólność – to synonimy ponowoczesnej<br />
katastrofy. Śmierć Prawdy spowodowała,<br />
że: „system: kultura – technika – zarządzanie<br />
– seksualność [...] zajmuje miejsce<br />
systemu: sztuka – nauka – polityka – miłość”.<br />
Należy odwrócić tą tendencję. W<br />
tym celu Badiou proponuje paradoksalną<br />
procedurę postępowania: kopiowanie struktury<br />
chrześcijaństwa połączone z jej wymazywaniem.<br />
Ten gest całkowitej dekonstrukcyjnej swobody<br />
zdradza, być może, ponowoczesny charakter<br />
jego reakcji na ponowoczesność.<br />
Dlaczego Badiou wybrał św. Pawła do<br />
wszystkich swoich operacji? Ze względu na<br />
sposób, w jaki ten sytuował się w stosunku do<br />
„oficjalnych” apostołów Chrystusa, do zbiurokratyzowanego<br />
już nieco, „urzędowego” chrześcijaństwa,<br />
będącego formą zawłaszczania Wydarzenia<br />
(również w sensie politycznym). Także<br />
z powodu zde-centrowanego wymiaru<br />
działalności apostoła, odwoływania się<br />
do małych grup poszczególnych społeczności,<br />
poziomu pod-strukturalnego<br />
danej wspólnoty. To pozwalało pokonywać<br />
zarówno istniejące w niej podziały,<br />
jak i „obowiązującą” tam jedność, której<br />
wyrazem zewnętrznym była jakaś<br />
„oficjalna” religijność i polityczność.<br />
Tak rozumiany Paweł byłby deskrypcją<br />
myśli politycznej samego Badiou.<br />
By ukryć swą procedurę, a przy okazji<br />
„wyjąć” z chrześcijaństwa jego wywrotowy<br />
potencjał, który wiąże wyłącznie<br />
z Pawłem, i przenieść do przestrzeni<br />
postsekularnej myśli, dokonuje inwersji<br />
kanonicznych momentów chrześcijańskiej<br />
doktryny. Zmartwychwstanie<br />
(resurection) Chrystusa traktuje jako<br />
matrycę dla po-wstania (re-surrection)<br />
podmiotu (co miało nastąpić podczas<br />
słynnej podróży Pawła do Damaszku).<br />
Badiou zamienia miejscami, również w<br />
sensie czasowym, podstawowe elementy<br />
zachodzącego procesu. Na drodze<br />
do Damaszku Paweł p r z e s t a ł być<br />
podmiotem, a nie s t a w a ł się nim.<br />
Tylko tak mógł uzyskać d o s t ę p do<br />
perspektywy Zmartwychwstania. Stary<br />
podmiot, wyrażający wszystkie różnice<br />
świata antycznego, rozpadł się. W<br />
to miejsce, owszem, pojawia się nowy<br />
podmiot – ale jako projekt – określający<br />
skończony, względny, ograniczony<br />
sposób partycypacji. W Zmartwychwstaniu.<br />
Ten podmiot nie wyczerpuje całego<br />
wymiaru autentyczności Pawłowego doświadczenia,<br />
lecz oznacza decyzję teologiczną, akt<br />
racjonalizacji nowej ekonomii zbawienia. Można<br />
byłoby powiedzieć, że Paweł zastane światy
216 - PORTRET25<br />
kulturowe, umysłowe, społeczne i polityczne<br />
pokrywa nową mapą. Inicjuje nową podzielność.<br />
W tym kontekście dwa pytania Badiou<br />
zostały nieprawidłowo postawione. Czym o d z<br />
n a c z a się podmiot? To podmiot „odznacza”,<br />
nie ujawniając przy tym ani zakresu, ani rodzaju<br />
nowego podziału. Natomiast pytanie: „Kto<br />
jest podmiotem procesu prawdy?”, to językowy<br />
chwyt współczesnej psychologii, zabieg czysto<br />
ideologiczny, ustanawiający grunt właściwy dla<br />
podmiotu politycznego w ogólnym sensie.<br />
Paweł jest dla Badiou pojazdem służącym<br />
do nie w pełni przemyślanego transferu,<br />
wehikułem czasu własnej konstrukcji. Teksty<br />
Pawła, jako jedyne w Nowym Testamencie nie<br />
noszące śladów epoki, jej idiomów i okoliczności<br />
historycznych, a więc uniwersalne i p o<br />
n a d -czasowe, pozwalają w autorze widzieć<br />
kogoś nam współczesnego. Paweł byłby<br />
punktem osobliwym, luką w konfiguracji<br />
czasu, pokonującą jego inscenizacje. To<br />
pozwala Badiou na nakładanie na siebie<br />
czasów i myślenie analogiczne. Jak każda<br />
jednoznaczna, uproszczona procedura,<br />
postępowanie to może przynieść dwa<br />
przeciwstawne wyniki. Jeden oznaczałby<br />
zwycięstwo nad czasem i zwiększenie<br />
„inżynieryjnego” dostępu do rzeczywistości.<br />
Jej zasadnicze elementy podlegałyby<br />
produkcji i reprodukcji, do tego oba<br />
procesy wchodziłyby bez trudu w rudymentarny<br />
zakres świadomości podmiotu.<br />
I drugi wynik. Jeśli czas nie istnieje, to<br />
uzyskujemy całkowity kolaps możliwości,<br />
zero struktury i zero przemieszczeń, a<br />
w nie mogącym przekraczać siebie „tutaj<br />
i teraz” nie funkcjonowałaby jakakolwiek<br />
forma mediacji socjologicznego procesu.<br />
Stany równowagi „dotykałyby” procesów<br />
rozpadu w uwolnionej z ograniczeń<br />
struktury permanencji. Fragmenty „mętnej”,<br />
wedle Badiou, Księgi Apokalipsy<br />
moglibyśmy uznać za sugestię takiego<br />
osobliwego stanu rzeczy i swoiste memento.<br />
Badiou fascynuje stan b e z mediacji.<br />
Mówi nam o tym bez przerwy za pomocą<br />
figury Pawła, traktując wybiórczo<br />
składniki chrześcijaństwa. Chrystus jest<br />
wydarzeniem, a nie funkcją (poznania<br />
bądź objawienia). Jest wydarzeniem, które<br />
nam się wydarza. Wyłomem w Języku<br />
i Wiedzy. Przekracza dyskurs żydowski<br />
i grecki. Niezależnie od tego, czy Paweł podzielał<br />
ślepy entuzjazm Badiou, czy nie, jesteśmy<br />
ewidentnie wprowadzani w błąd. By to się<br />
udało, musielibyśmy dodatkowo wywołać u siebie<br />
napady wtórnego analfabetyzmu. Z jednej<br />
strony bowiem twierdzi się, że Paweł w miejsce<br />
wszystkich unieważnionych dawnych dyskursów<br />
wprowadza nowy, chrześcijański. Z drugiej,<br />
sugeruje się, iż jest to dyskurs obywający się bez<br />
mechanizmu mediacji. To sprzeczność sama w<br />
sobie. Gdyby Badiou mówił o wypieraniu dyskursów<br />
przez wydarzenie (a nie język, z zawsze<br />
mediującym znakiem), od biedy moglibyśmy to<br />
przyjąć. W rzeczy samej, a może o to mu właśnie<br />
chodzi. Jesteśmy wraz z nim w ponowoczesności,<br />
w której nastąpiła śmierć wydarzenia.<br />
Jedna z przyczyn wchodząca tu w grę to nadprodukcja<br />
dyskursów, odpowiedzialna za wypłukiwanie<br />
z całego układu substancji i treści.<br />
Dialektycznie na to patrząc sytuacja przedstawiałaby<br />
się więc dokładnie odwrotnie niż w całym<br />
schemacie Badiou. Wielu interpretatorów<br />
sądzi dziś, iż to współczesna „nierzeczywistość”<br />
choruje na brak mediacji, a wydarzenie mogłoby<br />
ją właśnie naszemu światu przywrócić. Poza<br />
tym, c o mediować? – nie ma esencji. W<br />
innym miejscu przedstawię odmienny<br />
opis składowych tej sytuacji.<br />
Czy sama p o t r z e b a wydarzenia<br />
z a p o w i a d a jego n a d e j ś c i e ?<br />
Wydarzenie (Chrystus) jest przecież<br />
Nadejściem. Zatem wydarzenie zapowiadałoby<br />
się samo w tym rozszczepieniu.<br />
Ale czy już to nie byłoby mediacją?<br />
Grzęzawisko sprzeczności i przeciwsprzeczności,<br />
które przynosi „przypowieść”<br />
Badiou, jego „wehikuł czasu” łączący<br />
stare i nowe pojęcia. Jak zatem<br />
należałoby wywołać „i m p a s j ę z y -<br />
k a” w przeniesionej do ponowoczesności<br />
sytuacji, gdzie to nie Wyjątek<br />
(dyskurs żydowski), ani Całość (dyskurs<br />
grecki), a atrofia zarazem jednego<br />
i drugiego, ustanawia swój własny tryb<br />
panowania. Na czym jednakże polega<br />
własna propozycja Badiou, czym<br />
jest i co zawiera j e g o wydarzenie?<br />
Wszak dyskurs s y n o w s k i, jakim<br />
był dyskurs chrześcijański a la św. Paweł,<br />
miał uderzyć w zastane o j c o s -<br />
t w a (judaizm, greckość), w każde kulturowe<br />
i polityczne „a priori”. Z czego<br />
skonstruować zatem atak, doprowadzić<br />
do pęknięcia n i e z r ó ż n i c o w a -<br />
n i a tej niefiguratywnej formy polityczności,<br />
odpowiedzialnej między<br />
innymi za pacyfikację wydarzenia właśnie,<br />
które zawsze wyprzedza i uprzedza<br />
jako różnicę. Już sama różnica, jako<br />
pojęcie i system, poprzez który artykułowała się<br />
nowoczesność, w swoistym akcie dekonstrukcji,<br />
czyniła wydarzenie przezroczystym, pozbawiając<br />
je zarówno metafizycznej, politycznej jak i<br />
realnej treści. Niezróżnicowanie definiuje ponowoczesne<br />
a priori, które w sposób ukryty prze-
PORTRET25 - 217<br />
jęło i kontynuuje dawne praktyki „ojcowskie”.<br />
Podejmując w tym celu wszystkie podstawowe<br />
dialektyczne gry transpozycji. Można przecież<br />
niezróżnicowanie wywieść wprost z uniwersalizmu<br />
i przeorientowania, na jakim ufundował<br />
się chrześcijański dyskurs „synowski”, oddolnie<br />
i od wewnątrz rozsadzający zastane uwarunkowania.<br />
Tylko w wydaniu Pawła być może przybrał<br />
on zresztą tę właśnie formę. Poddając dialektycznemu<br />
prześwietleniu wewnętrzną grę w<br />
Trójcy Świętej dałoby się być może prześledzić<br />
tajemny mechanizm sukcesji dyskursów. Wnioski<br />
za to mogłyby się okazać mało atrakcyjne<br />
dla naszej woli politycznej, gdyż zostałaby ona<br />
pozbawiona swego przedmiotu i uzasadnienia<br />
fundującego ją złudzenia, świadczącego o rzeczywistym<br />
charakterze każdej zmiany.<br />
Wszelkiego rodzaju rewolucje byłyby<br />
jedynie elementami modalnych pseudo-przekształceń<br />
w ramach szerszych,<br />
„niezmiennych” systemów.<br />
Niewątpliwie ponowoczesność<br />
odtwarza formalnie, ale i realnie, dwie<br />
pozycje układu, poprzedzającego i determinującego<br />
dyskurs chrześcijański,<br />
symbolizowane przez figury Greka i<br />
Żyda. Grecka Całość to odpowiednik<br />
ponowoczesnego modelu cyrkulacji<br />
skończonego materiału w skończonym<br />
obiegu. Badiou nieprawidłowo<br />
lokuje to, co najbardziej greckie na<br />
powierzchni systemu, w takich wtórnych<br />
jego kategoriach jak: poznanie i<br />
prawda, rozum i wiedza. Już na długo<br />
przed chrześcijaństwem, zwłaszcza w<br />
projekcie Platońskim, określały one<br />
nowe figury społeczne, tworzące dla<br />
greckiej formy racjonalizmu opartego<br />
na idei skończoności instytucjonalne<br />
ramy komunikacyjne. Badiou,<br />
pisząc, że grecki podmiot zależał w<br />
istotny sposób od takiego predykatu<br />
jak terytorium, nie rozumie Greka i<br />
greckiego uniwersalizmu, wyprowadzonego<br />
nie tylko z idei skończoności<br />
każdego terytorium, ale i c a ł e g o<br />
Kosmosu. I to pod każdym względem:<br />
ontologicznym, aksjologicznym, socjologicznym.<br />
Gdybyśmy dodali – przestrzennym,<br />
nie dodalibyśmy niczego<br />
nowego; przestrzeń to kategoria w<br />
ogólnym sensie aksjologiczna. Kosmos zatem<br />
był dla Greka zaledwie jakąś składową Kultury.<br />
Współczesny kulturalizm i konstruktywizm<br />
społeczny (obiekty realne daje się sprowadzić<br />
do artefaktów kultury) mają w jakiejś mierze<br />
greckie pochodzenie. Dyskurs żydowski z kolei<br />
przejawia się dzisiaj w nadprodukcji znakowej.<br />
Nikt lepiej niż Żydzi nie rozumiał idei znaku,<br />
pisma, języka. W najistotniejszym sensie tego<br />
słowa Żydzi byli zawsze nie mniej oderwani<br />
od terytorium niż Grecy. Gdzie indziej tylko<br />
ulokowali swój Kosmos – konstytuowały go<br />
z n a k i. O ile dla stoika na przykład kosmos był<br />
domem, o tyle dla Żyda ojczyzną były l i t e -<br />
r y, alfabetu hebrajskiego oczywiście. Obie te<br />
cywilizacje wyrażały w ten sposób, można powiedzieć<br />
za pomocą kryptojęzyka (wszechświat<br />
u Greków i pismo u Żydów ), własne kosmosy<br />
społeczne. A zatem dzisiaj znajdujemy się dokładnie<br />
w „tym samym momencie”, co rodzące<br />
się chrześcijaństwo. Badiou w swoisty sposób<br />
chciałby zdyskontować ten fakt.<br />
Oczywiście nie mamy do czynienia z klonem<br />
sytuacji historycznej. Uniwersalizm chrześcijański<br />
ustanawiał się na „obaleniu i<br />
odwróceniu” dwóch typów starożytnej<br />
skończoności (Całości i Znaku). Chrześcijańska<br />
Nieskończoność uczyniła z bytu<br />
i języka ostateczne horyzonty wszystkich<br />
praktyk społecznych. To wydarzenie jako<br />
r e a l n o ś ć (Badiou) zmieniło położenie<br />
podmiotu względem języka. Ponowoczesność<br />
przywróciła wymiar skończoności<br />
zarówno językowi jak i całości. To dlatego<br />
można powiedzieć, że znajdujemy się w<br />
tym samym „momencie” co historyczne<br />
chrześcijaństwo. Realność jako wydarzenie<br />
byłaby traktowana na prawach ekscesu<br />
we wszystkich tych trzech światach:<br />
greckim, żydowskim i naszym. Jest owym<br />
słynnym „skandalem” i „głupstwem”. We<br />
współczesnym krajobrazie nie odnajdziemy<br />
już jednakże rudymentów filozoficznego<br />
rozumu. Figura antyfilozofa, jaką był<br />
św. Paweł, nie ma dziś zastosowania. Filozof,<br />
wiedza – te konstrukty społeczne jako<br />
formy mediacji dziś nie funkcjonują. Nie<br />
tylko one zresztą. Współczesna zasada<br />
mediacji ulokowała się w swoim własnym<br />
zniesieniu – symulacji i niezróżnicowaniu.<br />
A więc wbrew pozorom mediacja nie<br />
umiera w tym zniesieniu, odeszła tylko od<br />
zewnętrznych form swego wyrazu. Atak<br />
na World Trade Center można uznać za<br />
poglądowy dowód na zmianę mechanizmu,<br />
w jaki nowoczesne społeczeństwo<br />
siebie zapośrednicza. Jego „właściwym”<br />
celem było przecież wprowadzenie Wydarzenia<br />
(Baudrillardowskiej stawki, realności<br />
Badiou) do społeczeństwa symulacji.<br />
Diagnoza związana z wydarzeniem jest zresztą<br />
o wiele bardziej radykalna, jego siła skierowana<br />
zostaje przeciwko nowej zasadzie, na jakiej<br />
społeczeństwo symuluje swoje własne istnienie.<br />
Atak działał zgodnie z odwróconą formułą<br />
McLuhana. Jej standardowa postać: medium is<br />
message (środek przekazu jest przekazem) opi-
218 - PORTRET25<br />
suje wewnętrzną cyrkulację samoodniesienia<br />
bez desygnatu. Logika uderzenia 11 września<br />
opierała się na odwrotnym porządku: przekaz<br />
jest środkiem przekazu. Tylko na pozór mamy<br />
tu do czynienia z tym samym równaniem. W<br />
oryginalnej McLuhanowskiej formule środek<br />
przekazu „wyprzedza” (w tradycyjnych kategoriach<br />
to ujmując – w sensie ontycznym, w<br />
nowoczesnych – technologicznym) sam przekaz,<br />
zamieniając go w siebie. Rzeczywistość nie<br />
istnieje. Ale nie w dramatycznym Baudrillardowskim<br />
znaczeniu, tylko jako dawny system<br />
mediacji. Środek przekazu odsyła już tylko do<br />
siebie w niekończącej się pętli. Jest hiperbolą<br />
samego społeczeństwa i jego praktyk komunikacyjnych.<br />
Baudrillard ma tylko częściowo rację,<br />
gdy stwierdza, iż informacja doprowadziła<br />
do zaniku komunikacji. W rzeczywistości komunikacja<br />
została przekroczona przez swoje<br />
uogólnienie, które inaczej mataforyzuje uniwersum<br />
społeczne. Wydarzenie narusza status<br />
i tryb tej mataforyzacji. Jego strategia jest następująca:<br />
przekaz staje się środkiem przekazu.<br />
Występują tu dwie procedury: w pierwszym<br />
kroku coś, co „nie istnieje” (Pawłowy dyskurs<br />
rehabilituje to, co nieistniejące), jakaś „treść”,<br />
„zjawisko”, „byt” wykluczone przez nowy model<br />
mediacji, poprzez operację mimikry przyjmuje<br />
postać środka przekazu. Przekaz, niezauważony,<br />
przedostaje się do „środka” systemu. W drugim<br />
kroku następuje coś w rodzaju dekompresji: wydarzenie<br />
„wybucha” zrzucając z siebie kokon symulacji<br />
– wnosząc ze sobą realność, zewnętrzność<br />
i przestrzeń. „Głupstwo” i „skandal”.<br />
Czy rzeczywiście Badiou chodzi tylko o<br />
kontestację aktualnego stanu rzeczy? Jakie<br />
mogą być rzeczywiste konsekwencje wszystkich<br />
operacji wchodzących w skład jego metody<br />
„odrywania”. Od początku uznaje się wszystkie<br />
treści chrześcijaństwa za point de fable. Jednocześnie,<br />
pod pozorem chrześcijańskiej egzegezy,<br />
ukrywa się konstrukcję własną, nowe wydarzenie.<br />
Chrześcijaństwo jest używane czysto retorycznie,<br />
jako poglądowy model strukturalny. A<br />
właściwie jako aksjologiczny parawan dla innej<br />
doktryny. Badiou jednakże nie podaje explicite<br />
treści s w o j e g o Wydarzenia, wytwarzając<br />
jedynie ogólną sugestię homologicznego,<br />
filogenetycznego związku z treścią chrześcijaństwa.<br />
Wyżej była mowa o tym, iż niemożliwe<br />
jest „przepisanie” części jednego systemu<br />
do drugiego po odrzuceniu jego podstawowej<br />
treści. Zmartwychwstanie nie tylko stanowi<br />
generalne przesłanie, treść Dobrej Nowiny, ale<br />
również spaja cały system formalnie. Bez treści<br />
cudzej i własnej Wydarzenie a la Badiou oznacza<br />
permanentny stan b e z mediacji. Wszystkie<br />
wymiary rzeczywistości – jakościowy, multiplikatywny,<br />
symboliczny – przestają istnieć. Jednostka<br />
zapędzana jest do pracy symbolicznej.<br />
Ona sama, jak i wszystkie jej strukturalne partycypacje,<br />
są używane bezpośrednio do funkcji<br />
symbolicznych całości. Indywiduum uczestniczy<br />
równocześnie w pochodzie symbolicznym i<br />
w pochodzie egzemplifikacji wszystkich stanów<br />
rzeczywistości. Ta mordercza praca symbolizowania<br />
pokrywa się z procesem ucieleśniania<br />
całego zakresu możliwości. Aby mogła się zrealizować<br />
potrzeba demonstratywności systemu,<br />
każdy musi go indywidualnie urzeczywistniać.<br />
Proces symbolizacji, oraz sam, szczelny bez mediacji,<br />
proces socjologiczny, muszą f i z y c z n i e<br />
eksploatować wszystkie złożone w indywiduum<br />
zasoby pozytywności i negatywności. Katastrofa<br />
nie awizuje się poprzez całościową estetyzację i<br />
organizację. Każda negatywność, bez możliwości<br />
formy oraz katalizującej i inwersywnej pracy<br />
metafory (która zmienia „prędkości”, zwroty i<br />
skale procesu socjologicznego), staje się r e a l -<br />
n a dla pojedynczej zmysłowości. Byłby to<br />
świat, który nie wytwarza swego przesunięcia.<br />
Świat bez metryki, z której mogłaby się wyłonić<br />
„odległość” między skrajnościami. Niezbędna<br />
między nimi mediacja. To rozpętanie b e z p o -<br />
ś r e d n i o ś c i jej ruchu w ksobnej asymbolicznej<br />
konwulsji.<br />
Alan Badiou,<br />
Święty Paweł.<br />
Ustanowienie uniwersalizmu,<br />
przeł. Paweł Mościcki i Julian Kutyła,<br />
seria Krytyki Politycznej,<br />
Wyd. korporacja ha!art.,<br />
Kraków 2007.<br />
Marek Parulski – ur. w 1952, zaczął<br />
mówić w wieku czterech lat, pisać zdania<br />
w sensie kultury po czterdziestce. Za<br />
bazę swej krytyki filozoficznej przyjął Kratylosa<br />
zasadę podważania wszelkich językowych<br />
identyczności, przejawiających<br />
zawsze płynny, iluzoryczny, tymczasowy<br />
i arbitralny charakter. Tropi niejawne,<br />
modalno-sieciowe praktyki językowo-kulturowe.<br />
W trakcie studiów matematycznych<br />
podał dowód metageometrycznego<br />
(„iluzjonistycznego”) statusu wszelkich<br />
systemów formalnych matematyki. Inne<br />
intelektualne koneksje: Kaspar Hauser (figura<br />
filozofii na dowolnym salonie), logika<br />
sceptycka (każde skonwencjonalizowane<br />
rozumowanie jest sprzeczne), Emile Cioran<br />
(pogarda dla złudzeń zbiorowych i indywidualnych).<br />
Redaktor „<strong>Portret</strong>u”.
PORTRET25 - 219<br />
Dawid Markiewicz<br />
huana<br />
rozkapryszona modelka z butelką coca-coli,<br />
którą pije przez słomkę jak czternastoletnia dziewczynka<br />
z reklamy. mówi, że nie będzie pozować, zwłaszcza do zdjęć.<br />
potem widzę ją siedzącą przy stole, macza herbatnika w kawie<br />
przeglądając archiwalne numery „vogue’a” i „vanity fair”<br />
ze zdjęciami sadomasochistycznych kobiet newtona.<br />
wiem, że nigdy nie założy stroju z lateksu, ale w majtkach<br />
i żółtej, rozciągniętej koszulce sex pistols wygląda równie<br />
atrakcyjnie. świeżo farbowane włosy zasłaniają jej twarz.<br />
to naprawdę uroczy widok.<br />
gdybym był polikarpem,<br />
mógłbym rozmawiać ze śmiercią<br />
musisz wiedzieć, moja miła, że nasze ciała są słabsze<br />
niż ci się wydaje. nie jesteś już młoda i niejedno widziałaś.<br />
mistrz spotkał cię po kłótni z sąsiadką z pola. wyglądałaś<br />
jak po sparingowej walce z bruce’m lee, więc nie dziw mu się,<br />
że nie wiedział, co mówi. w końcu miał swoje lata. Wiedział<br />
natomiast, że trzeba być miłym dla kobiet i pod żadnym pozorem<br />
ich nie bić, dlatego poddał się bez walki.<br />
dla mnie wciąż jesteś za stara, chociaż od naszego ostatniego<br />
spotkania minęło wiele lat i przybyło mi kilka kilogramów<br />
doświadczeń. nie dam się nabrać na twoje sztuczki,<br />
nie wyjdę ci naprzeciw i nie będziemy ze sobą rozmawiać.<br />
od mistrza nauczyłem się trzymać przeciwnika na dystans.<br />
poza tym figurujemy w zupełnie innych kategoriach<br />
wagowych. musisz też wiedzieć, że od kiedy rozstałem się<br />
z anką unikam demonicznych kobiet.
220 - PORTRET25<br />
james dean pozuje do zdjęć<br />
jak się czułeś tego deszczowego dnia, podglądany<br />
przez tego gościa przy płocie? widział dokładnie tyle, ile chciał.<br />
ulica tonęła w deszczu. twoja przygarbiona sylwetka odbijała się<br />
w kałuży. szedłeś szybko, szczelnie zawinięty w nieprzemakalny płaszcz.<br />
migawka szybko rejestrowała obraz.<br />
chesterfield wilgotniał w kąciku ust. mijałeś znajome lokale, sklepy<br />
i sale kinowe. właściwie nie lubiłeś pozować<br />
do zdjęć, ale czego nie robi się dla sławy.<br />
patrzyłeś w rozedrgany portret pod nogami, rozdeptując go<br />
z głośnym chlupnięciem. trochę nieśmiało rozglądałeś się na boki.<br />
autobus już czekał. ostatni raz odwiedziłeś rodzinne fairmont.<br />
miałeś dwadzieścia cztery lata i jeszcze nie wiedziałeś,<br />
że za pięćdziesiąt parę lat później ktoś będzie mógł wytrzeć sobie okulary<br />
ściereczką z twoim zdjęciem, jeśli tylko wpłaci 15 złotych<br />
na konto użytkownika allegro.<br />
Dawid Markiewicz – ur. w 1982 r.,<br />
mieszka w Czeladzi. Redaktor naczelny<br />
magazynu literackiego „Fatalista”, poeta,<br />
autor dwóch arkuszy poetyckich:<br />
„Ponury klown puszcza nocą latawce” i<br />
„Poranek jest tam, gdzie otwieram oczy”<br />
oraz tomiku poezji „Absynt”. Publikował<br />
m.in. w „Śląsku”, „Pro Arte”, „Plamie”,<br />
„Akancie”, „Akcencie”, „Lampie”, „Odrze”,<br />
„Kursywie”, „Tygodniu Trybunalskim”.<br />
Ukończył filologię polską z dziennikarstwem<br />
w Piotrkowie Trybunalskim. W<br />
chwili obecnej dokształca się fotograficznie<br />
w policealnej szkole „Fotoedukacja” w<br />
Piotrowicach. Jego ulubionym fotografem<br />
jest Helmut Newton. Interesuje się także<br />
muzyką, filmem i chińską sztuką walki z<br />
klasztoru Shaolin.
PORTRET25 - 221<br />
Przeplatam refleksje<br />
fajerwerkami<br />
Z Tomaszem Jamrozińskim rozmawia Urszula Pawlicka<br />
Zapraszając do drugiego albumu<br />
wierszy „Przylądek do skrócenia” powiedziałeś:<br />
„Planowałem słonecznie,<br />
ale też niepokojąco”. Mam wrażenie,<br />
że „niepokój” dominował nad blaskiem<br />
słońca. Czy zatem słowo „planowałem”<br />
można rozwinąć do stwierdzenia:<br />
„planowałem, ale nie do końca<br />
zrealizowałem”?<br />
W porównaniu z debiutem to rzecz bardzo<br />
radosna, a tym samym bardziej przystępna.<br />
Wystarczy rzut oka. W „Przylądku” sprawa wygląda<br />
tak, że tylko to, co wewnątrz, jest słoneczne,<br />
a niepokój przychodzi z zewnątrz, bierze się<br />
z tego, co obce. Otaczający świat, czyli inność,<br />
pcha się na pierwszy plan, to łatwo wyczytać i<br />
stąd wrażenie obfitości wspomnianego niepokoju.<br />
Słońce jest tam do odnalezienia, ale na<br />
własną rękę trzeba je odkrywać. Wówczas moja<br />
opowieść stanie się twoją. Niepokój to także<br />
wątki nostalgiczne, które są obowiązkowe, według<br />
mnie, dla poezji jako takiej.<br />
Po wydaniu tomu „Stenogramy”<br />
Twoja poezja kojarzona jest ze stworzoną<br />
przez Ciebie postacią tomaszka.<br />
Pojawia się on również i w tym<br />
albumie. Czy pisząc wiersze czułeś<br />
potrzebę powrotu tego bohatera lirycznego?<br />
Czy tomaszek jest nadal<br />
Twoim narzędziem do wyrażania<br />
problemów współczesnego życia, czy<br />
może pojawił się już tylko jako znak<br />
rozpoznawczy Twojego sposobu opisu<br />
świata?<br />
Musiałem rozliczyć pewien motyw, wytłumaczyć<br />
go i zarazem z wielkim hukiem pożegnać,<br />
lokując tomaszka raczej po stronie trudnej<br />
pamięci, pamięci tego, co przykre. Dzięki<br />
figurze Tomasza łatwiej mi było stanąć z boku i<br />
nabrać dystansu do siebie i rzeczywistości. Tak,<br />
„tomaszek” jest świetnym narzędziem, choć nie<br />
zamierzam się nim dłużej wysługiwać.<br />
W opinii Marka Parulskiego nt.<br />
Twojego nowego tomu znalazły się<br />
słowa: „Jamroziński bierze rozbrat<br />
ze swoim poetycko-egzystencjalnym<br />
wcieleniem-tomaszkiem”. Czy można<br />
zatem uznać, że tomaszek jest Twoim<br />
lirycznym alter ego?<br />
Po prostu, to jest bohater części wierszy.<br />
Pan Parulski ładnie i precyzyjnie to nazwał –<br />
wcieleniem, niech tak zostanie. Tomaszek to<br />
twór papierowy, choć bardzo żywy i daleki od<br />
sztuczności. Swego czasu bliski mojemu życiu,<br />
bo ratujący mnie z prawdziwych opresji, nie tylko<br />
literackich. Wiersze zakładają, przynajmniej<br />
dla mnie, szczerość, a pamiętamy jak to jest z<br />
wszelkiego rodzaju autobiografizmami, z reguły<br />
są zafałszowane, więc „tomaszek” to sprytny<br />
wybieg.<br />
Michał Tabaczyński w recenzji<br />
ze „Stenogramów”, która ukazała<br />
się w „Undergruncie” przyrównał<br />
Jamrozińskiego tomaszka do Herbertowskiego<br />
Cogito. Pan Cogito<br />
jest wezwaniem do wierności zasad i<br />
fundamentalnych wartości pomimo<br />
wielu trudności i zmagań. Jakie zatem<br />
przesłanie niesie ze sobą Twoja postać<br />
tomaszka?<br />
Żadnego. Nie Pan Cogito, jeśli już to Pan<br />
Lekka Trauma, więc gdzie tu miejsce na prze-
222 - PORTRET25<br />
słanie!? Przy okazji jest też moim dupochronem<br />
literackim, załatwia słynny problem z podmiotem<br />
i językiem służącym do opisu doświadczeń.<br />
Album wierszy „Przylądek do<br />
skrócenia” rozpoczyna wiersz „Exodus”<br />
słowami: „Historie lata są niepowtarzalne.<br />
Tym bardziej te, które<br />
/ dotyczą tomaszka, które już zimują<br />
pod twoim dachem”. W przytoczonych<br />
wersach dostrzec można niezwykłą<br />
bliskość, jaką zbudowałeś pomiędzy<br />
swoim bohaterem lirycznym,<br />
a jego odbiorcą.<br />
Czy exodus oznacza<br />
tutaj wyjście<br />
Twoich historii<br />
w świat, do innych<br />
ludzi, do<br />
mnie, do czytelnika?<br />
może już sam tytuł „Nowi lunatycy”<br />
jest po części odpowiedzią na pytanie?<br />
Jest to ostatni wiersz z tomaszkiem w tle,<br />
jaki napisałem. Mocne pożegnanie, przejście do<br />
nowej epoki. Z wielu przyczyn „Nowi lunatycy”<br />
spisani w Zakopanem to bardzo istotny tekst.<br />
W „Przylądku do skrócenia”<br />
współczesny świat rysuje się dość pesymistycznie.<br />
Czy realia, w jakich żyjemy,<br />
można podsumować w słowach:<br />
jedyne, co pewne i satysfakcjonujące<br />
Gratuluję interpretacji,<br />
jest bardzo<br />
bliska mojemu założeniu<br />
redakcyjnemu.<br />
Tom zaczynam od<br />
podania ręki, od wyjścia<br />
naprzeciw. Wers<br />
ten sprytnie odnosi<br />
się także do historii<br />
osobistej, do momentu,<br />
w jakim pojawiła się bardzo ważna dla mnie<br />
osoba. „Stenogramy” były zimnym i radykalnym<br />
projektem, chociaż nie do końca wyrachowanym,<br />
grą o inną stawkę, przekonaniem, że<br />
mogę pisać w ekstremalnym stylu, jak się dzisiaj<br />
mówi hardcore`owym.<br />
W wierszu „nowi lunatycy” padają<br />
słowa zdające się mieć charakter<br />
przełomowy w Twoim „związku” z<br />
tomaszkiem: „Już nie boję się odwracania<br />
plecami, bo z tomaszkiem rozbrat,<br />
dług przeszłości spłacony”. Jak<br />
czytelnik ma rozumieć te słowa? Czy<br />
była to chęć zakończenia historii o tomaszku<br />
(mimo iż pojawi się jeszcze w<br />
niejednym wierszu), który okazał się<br />
„wewnętrznym głosem sumienia”? A<br />
fot. archiwum <strong>Portret</strong>u<br />
to fakt, że „sprzedawczynie wiedzą,<br />
że zamiast Sophii może być Kadarka”<br />
[nasłuch]?<br />
Tak, to wielki plus częstochowskich realiów,<br />
można sprawdzić w sklepie o wdzięcznej nazwie<br />
Szarotka, choć ostatnio nie piję jakiegokolwiek<br />
wina. Kilka innych małych radości również dałoby<br />
się wyciągnąć, ale w przypadku tamtego<br />
wiersza chodziło o zaakcentowanie, że dopiero<br />
w zamknięciu, w odizolowaniu nam najlepiej.<br />
Najpełniej zbliżamy się do siebie, gdy za oknem<br />
chłód i brud, gdy zakreślimy sobie wrogie terytorium,<br />
przed jakim będziemy się bronić. To<br />
jak sakralny obrządek dzielenia świata na strefy<br />
sacrum i profanum. Intymność musi pozostać<br />
ukryta i zabezpieczona na wypadek agresji z zewnątrz.<br />
Stąd pomysł na umieszczenie zakochanych<br />
pod ziemią, gdzie paradoksalnie znajdują
PORTRET25 - 223<br />
komfort. Kilka wierszy eksploatuje ten dwuznaczny<br />
koncept, proszę się przyjrzeć.<br />
Tomaszek jest ofiarą współczesnego<br />
życia. Szybkie tempo i nowe<br />
technologie powodują, że tęskni on<br />
za spokojnym dzieciństwem. W wierszu<br />
„Astygmatyk” piszesz: „To nieprawda,<br />
że klocki wyszły z mody”.<br />
Czy uważasz zatem, że metaforyczne<br />
„klocki” mogą uchronić młode pokolenie<br />
przed chorobami globalnej wioski?<br />
Nie znam się na technologiach ani globalnych<br />
wioskach, co najwyżej znam kilka wiosek<br />
na południu kraju, ale żadna z nich nie okazała<br />
się globalna, najczęściej zapadła. Samo dzieciństwo<br />
wspominam z rozrzewnieniem, to prawda.<br />
Tam jest źródło mocy.<br />
Przywoływany już przeze mnie<br />
Michał Tabaczyński stwierdził, że<br />
dramat tomaszka tkwi w języku (zwątpienie<br />
w język) i poza językiem (tęsknota,<br />
rozłąka, oczekiwanie). Bohater<br />
liryczny odczuwa zatem cierpienie od<br />
wewnątrz i z zewnątrz. Szczęście to<br />
zjawisko „nie z tego świata”?<br />
Tabaczyński pisał wtedy o „Stenogramach”<br />
(ciekaw byłbym tego, co o sądzi o nowych wierszach).<br />
„Przylądek” opowiada o cierpieniach<br />
przychodzących z zewnątrz. Szczęście jest zjawiskiem<br />
z tego świata, z tego świata w środku,<br />
którego rzeczywistość może zaledwie nosić<br />
znamiona, często tylko śladowe ilości, jakiegoś<br />
fragmentu tylko dotyka. Na przykład, wczoraj<br />
okazało się, że maślanka pomaga na kaszel.<br />
Tabaczyński użył też wyrażenia:<br />
„tomaszek/Tomasz”. Czy zgadzasz<br />
się z postawionym przez niego znakiem<br />
dysfunkcji?<br />
Proponuję oddzielić grubą kreską, tak będzie<br />
najlepiej dla zdrowia psychicznego.<br />
W „Przylądku do skrócenia” część<br />
„wyimki” otwierają słowa Jezusa z Nazaretu:<br />
„Nie troszczcie się zbytnio o<br />
jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie<br />
troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień<br />
swojej biedy”. Motto jest zapowiedzią<br />
wierszy dość pesymistycznych, wręcz<br />
dekadenckich. Podobne uczucia wywołują<br />
tytuły wierszy, które zdają<br />
się być wyrwaną kartką z kalendarza<br />
przeciętnego człowieka. Czy tak postrzegasz<br />
życie, że jeden „dzień jest<br />
wydalaniem toksyn”, drugi „dniem<br />
żywienia obaw”, a trzeci „zaklinaniem<br />
obecności”?<br />
Napisałem parę innych wierszy z tego cyklu<br />
„Dni”, ale wypadły, na przykład „Dzień odbierania<br />
awizo”. W żadnym razie nie są pesymistyczne,<br />
no chyba że dla kogoś codzienność<br />
rysuje się tylko w szarości. Dni żyją swoim rytmem,<br />
głównie po to, żeby zbytnio nie wybiegać<br />
w przyszłość. O tych skłonnościach do zamartwiania<br />
się o jutro są wyimki, stąd słowa Chrystusa<br />
i mądrość przekazana w prostej formule.<br />
Kilka wierszy z „Przylądka do<br />
skrócenia” rozpoczyna się dedykacją.<br />
Czy osoby, do których kierujesz swój<br />
utwór, były dla Ciebie inspiracją? Co<br />
dawało Ci natchnienie i w jakich okolicznościach<br />
powstawały wiersze?<br />
Wiersz dla Marcina Zegadło to ślad wielu<br />
godzin wspólnych rozmów, nocnych pogaduszek,<br />
nie tylko o literaturze. Kontekst rodziców<br />
przy wierszu o dzieciństwie chyba nie wymaga<br />
komentarza, a co do Kasi, mojej od pół<br />
roku żony i, jak się złożyło, siostry Marcina,<br />
to właściwie większość wierszy z „Przylądka”<br />
mógłbym jej dedykować. Nie chcę jednak czytelnikowi<br />
odbierać prawa do zagarnięcia tych<br />
wierszy, niech odnosi je do swoich spraw, nie<br />
wymagam wchodzenia w moją skórę.<br />
W tomiku „Stenogramy” poruszasz<br />
problem związany ze zwątpieniem<br />
w język. Czy zgadzasz się z postawioną<br />
tezą: Tomasz Jamroziński,<br />
pisząc w wierszu „Stenogram”: „tomaszek<br />
od dość dawna spodziewał<br />
się takiego jałowego obrotu języka”,<br />
zrzuca ciężar odpowiedzialności za
224 - PORTRET25<br />
niemożność wypowiedzenia myśli na<br />
swojego bohatera lirycznego?<br />
Wiele zrzucałem na bohatera, wspominałem<br />
już o tym. Język jest giętki, ale nigdy nie<br />
powie, co myśli głowa, bo jest na odwrót – głowa<br />
myśli językiem. Lepiej już, jak będzie się<br />
wdzięczył dla samego wyginania albo niech<br />
stara się ubierać doświadczenia. U mnie jest i<br />
wdzięczenie, i zapis przeżycia. Czasami z tego<br />
wyginania biorą się ciekawe rzeczy, na przykład<br />
przepowiednie. Piszesz, że będzie gorzej, chociaż<br />
myślisz „jest super”, i nie wiedzieć czemu,<br />
za chwilę jest gorzej. Jakbyś pisała samospełniające<br />
się klątwy. Coś siedzi w tobie i musi wyleźć<br />
przy pierwszej lepszej okazji. Zwykle pisze się<br />
o tym, że czujesz to gorzej, ten brak, lecz gdy<br />
wszystko gra, ciężko jest pisać mocne wiersze.<br />
Piszę o niepokojach, o przylądkach do skrócenia,<br />
które przeszkadzają miłości, radości, ale<br />
sama radość jest we wnętrzu i niech tak zostanie,<br />
amen.<br />
Zbigniew Herbert powiedział:<br />
„Nieszczęśliwie nie ma teraz w Polsce<br />
cenzury, nieszczęśliwie – ponieważ<br />
ukształtowałem swój styl tak, by<br />
cenzurę zwodzić. Przywykłem pisać<br />
poważnie, tragiczne wiersze, teraz<br />
piszę o swoim ciele, chorobach, bezwstydnie…”.<br />
Twoja poezja, współczesna<br />
poezja w ogóle, wydaje się pobierać<br />
swoją moc i definicję właśnie z tej<br />
drugiej części wypowiedzi Herberta.<br />
Zgadzasz się z takim rozpoznaniem,<br />
„przewartościowaniem wartości”?<br />
za oknem okazuje się odzwierciedleniem<br />
stanu emocjonalnego podmiotu<br />
lirycznego. Wiersze zdają się tworzyć<br />
fabułę dobrego thrilleru, w którym<br />
bohater cierpi na schizofrenię. Wiosna:<br />
„słowa tomaszka lądują daleko<br />
poza mną” [„Parzysty”]. Zima: „to<br />
był tamten dawny tomaszek (…) trzymam<br />
zaciśnięte mocno powieki” [„W<br />
okamgnieniu”]. Kim jest ta postać<br />
„walcząca” z tomaszkiem? Czy jego<br />
„powrót na zimę” jest zapowiedzią<br />
kolejnego tomiku, a wraz z nim kolejnych<br />
zmagań podmiotu lirycznego ze<br />
swoim wewnętrznym głosem?<br />
Jeśli w ogóle będzie ciąg dalszy, bo póki co<br />
odwróciłem się od poezji, to postacią walczącą z<br />
tomaszkiem mógłby zostać, dajmy na to, Jamrozek,<br />
kolejne wcielenie autorskie. A nuż się wykluje!<br />
(śmiech) Co do spostrzeżenia z dobrym<br />
thrillerem, tak chciałem i skoro to zauważyłaś,<br />
to znak, że wyszło i fabuła kręci się należycie.<br />
Warto budować opowieść za pomocą wierszy,<br />
a nie ograniczać się do pisania wciąż tego samego<br />
wiersza na różne sposoby. Pomimo tego,<br />
że zwykle piszę samopas, pilnuję konstrukcji<br />
całej książki, układam ją w trakcie pisania, tak,<br />
żeby było ciekawiej, żeby kawałki refleksyjne<br />
przeplatały się z fajerwerkami. Między innymi<br />
właśnie pogoda za oknem przydaje się do tworzenia<br />
tej przeplotki.<br />
Dziękuję za rozmowę.<br />
Tylko to ma sens, pisanie o ciele i chorobach<br />
jest prawdziwe. Zasłanianie się powołaniem do<br />
pisania o uniwersalnych prawdach z domieszką<br />
patetycznego tonu to zabieg sztuczny i zalatujący<br />
koturnem. Pożal się Boże, wieszczenie. Stoję<br />
po stronie wywłaszczenia, choćby trąciło bezwstydem.<br />
Nie oznacza to, że chciałbym odejść<br />
od kultury, wręcz przeciwnie chcę powrócić do<br />
wartości, ale śmiało i współcześnie, bez balastu,<br />
jakim jest tradycyjne opakowanie. Nie zamierzam<br />
bawić się w Zagajewskiego, kultura wymaga<br />
świeżego podejścia.<br />
W nowym tomie Twojej poezji wyraźnie<br />
widać przebieg pór roku (od<br />
jesieni, przez lato, do zimy). Pogoda<br />
Tomasz Jamroziński – rocznik 1978.<br />
Poeta częstochowski, choć nigdy nie rymował,<br />
czego dowodem debiutancki zbiór<br />
wierszy „stenogramy” (seria Ha!artu, Kraków<br />
2004) oraz utwory poetyckie drukowane<br />
w wielu pismach literackich. Poza<br />
tym publikował recenzje krytyczne m.in.<br />
w „Studium” i „FA-arcie”, ostatnio także<br />
prozę w „Opcjach”. Powinien kończyć<br />
doktorat z literaturoznawstwa na UJ. Pracuje<br />
w południowej części kraju. W 2007<br />
roku w „Portrecie” ukazał się jego tom<br />
wierszy „Przylądek do skrócenia”.
PORTRET25 - 225<br />
Psuję<br />
przyzwyczajenia<br />
Z Tomaszem Pułką rozmawia Urszula Pawlicka<br />
Na zaproszeniu na poetycki wieczór<br />
w Krakowie, jeszcze przed wydaniem<br />
debiutanckiego albumu „Rewers”,<br />
napisałeś: „Będzie browar, będą<br />
wiersze, będzie fajnie”. Nie spytam,<br />
czy było fajnie, bo zapewne tak. Ciekawi<br />
mnie natomiast Twój stosunek<br />
do tego, co robisz. Wtedy<br />
miałeś 17 lat, czym dla<br />
Ciebie było pisanie wierszy?<br />
Grą ze słowem, droczeniem<br />
się ze światem,<br />
tańcem z metaforą? Teraz<br />
wydałeś drugi tom poezji,<br />
czy nadal uważasz, że jest<br />
„fajnie”?<br />
Jako siedemnastolatek podchodziłem<br />
do pisania w bardzo<br />
żywy, spontaniczny, ale jednocześnie<br />
ironiczny sposób. I to się ani<br />
trochę nie zmieniło. Pisząc „Rewers”<br />
bardziej interesowały mnie<br />
kwestie języka, różnorodność dostępnych<br />
poetyk - wszystko było<br />
pisane na szybko, na raz, od jednego<br />
ogniska; i - jak sądzę z perspektywy<br />
czasu - to stanowi dobrą<br />
stronę tamtej książeczki, choć<br />
jej chaotyczność może być denerwująca.<br />
Czy nadal jest „fajnie”?<br />
Tak, jest fajnie, ale już znacznie<br />
spokojniej. Chillout i drinki na<br />
sennym afterparty.<br />
Łucja Abalar w recenzji z albumu<br />
„Rewers” [„Red”] zarzuciła Ci brak<br />
umiejętności pointowania, stopniowania<br />
napięcia i kondensowania<br />
rzeczywistości. Napisała również,<br />
że: „Poezja to nie tylko tworzenie<br />
pięknych zdań”. Jakiś czas temu w<br />
rozmowie z Ryszardem Chłopkiem<br />
powiedziałeś, że album, który przygotowujesz<br />
(„Paralaksa w weekend”)<br />
różni się bardzo od poprzedniego.<br />
„Bardziej przemyślany, wycyzelowany,<br />
już nie na jednym natchnieniu”.<br />
Czy to znaczy,<br />
że powoli dojrzewasz do<br />
poezji? Czy wprowadzona<br />
interpunkcja jest jedną z<br />
broni, którą użyłeś przed<br />
zarzucanymi atakami o<br />
„brak umiejętności”?<br />
Interpunkcja nie jest żadną<br />
„bronią” ani innowacją. Przecież w<br />
„Rewersie” też zdarzają się teksty<br />
z zachowaniem jej zasad. A czy<br />
dojrzewam? No, chyba tak; powolutku<br />
się rozwijam. Jeśli „Rewers”<br />
był zbieraniem emocji, zrywaniem<br />
garściami, to koncepcja „Paralaksy”<br />
opiera się na ich suszeniu, o czym<br />
zresztą traktuje wprowadzające<br />
motto.<br />
„[...] Ile umiera piękna<br />
pod spojrzeniem? Ile traci<br />
świat na naturalności, wiedząc,<br />
że podglądam?” - pytania<br />
z wiersza Szlosarka („*** [z udawaną<br />
skruchą]”) mogłyby być zadane<br />
Tobie, ponieważ słowo „podglądanie”<br />
uczyniłeś w swojej poezji słowemkluczem.<br />
Jednak obserwowany przez<br />
Ciebie świat nie emanuje pięknem, a<br />
raczej nudą pogłębianą przez szarość
226 - PORTRET25<br />
miejskiego życia. A więc, ile<br />
„traci świat na naturalności?”,<br />
oraz - czy nie czujesz<br />
się winny odbierając ludziom<br />
intymność?<br />
Dziwi mnie, jak większośc krytyków<br />
uczepiła się tego „podglądania”<br />
(śmiech). „Ile traci świat na naturalności?”<br />
- nie wiem, czy traci cokolwiek.<br />
Dla mnie „świat” jest tylko podskórną<br />
świadomością, że nigdy go nie<br />
zobaczę. A podglądanie jest bardziej<br />
namacalne od zwykłego patrzenia.<br />
Co do twierdzenia, że obserwowany<br />
przeze mnie świat „nie emanuje<br />
pięknem, a raczej nudą pogłębianą<br />
przez szarość miejskiego życia”, to -<br />
szczerze przyznam - nie widzę tego.<br />
Chyba jeszcze nie zdarzyło mi się wartościować<br />
(w pisaniu). Kategorie ładny/brzydki, biały/<br />
czarny zdecydowanie odstawiamy na bok. Interesują<br />
nas chłodne, puste i cierpkie emocje.<br />
Takie są najbardziej wyraziste.<br />
Czy chciałbyś żyć we wnętrzu<br />
szklanki, zakładając, że nigdy się nie<br />
stłucze? Być oddzielony ścianą szkła<br />
od paradoksów świata zewnętrznego?<br />
A może wystarczy Ci choć na chwilę<br />
zanurzyć się w muszli? Wyciszyć nerwy<br />
i być na plaży, gdzie „piasek miesza<br />
się z gwiazdami jej skóra zrzuca kolor<br />
jak zakrzepnięta krew”?<br />
Ja jestem bardzo, bardzo spokojnym człowiekiem;<br />
nie mam w sobie za grosz porywczości.<br />
I chciałbym, ale czegoś zupełnie innego -<br />
raczej wyjść poza siebie, poza tę szklankę. Bo<br />
jeśli piszę, to w większości przypadków po to,<br />
by poczuć coś bardziej.<br />
Do pustej szklanki „wlewamy”<br />
nasze życie. Napełniamy ją do momentu,<br />
aż nadejdzie „dzień zwrotu”.<br />
Okazuje się jednak, że „przez denko<br />
gaśnie ten słowotok”. Czy tak<br />
właśnie postrzegasz sens naszego<br />
życia? Czy wszystko, co osiągamy,<br />
staje się niczym w obliczu śmierci?<br />
t<br />
No tak... Ale - na szczęście - zostaje poezja<br />
i dobro! (śmiech) A serio – „śmierć jest<br />
taką małą dziewczynką, z luźnym warkoczykiem...”,<br />
więc lepiej się nią zaopiekować, zabrać<br />
na huśtawki.<br />
Tytuł wiersza „Wybieganie z<br />
raju” informuje, że Raj okazał się<br />
Anty-Rajem. Nie wygnanie, jak<br />
Adam i Ewa, lecz wybieganie z<br />
niego na własne życzenie.<br />
Ucieczka,<br />
ale dokąd? Piszesz:<br />
„Przyspiesz kroku, ta<br />
cegła obrasta sadzą”.<br />
Gdzie będziesz, gdy<br />
„ta niebieska cegła<br />
ulegnie dewastacji”?<br />
Czy liczysz na inny<br />
świat, bardziej „rajski”<br />
od raju?<br />
Jak to w tym wierszyku<br />
stoi: „Każde dopowiedzenie<br />
kończy się na brzegu<br />
ławki, martwieje”, więc nie<br />
odpowiem; bo i sam nie<br />
wiem. „Wybieganie z raju”<br />
ma dla mnie zupełnie inną<br />
oś, biblijną (bo rozmawiają<br />
Adam i wąż), ale wobec innego<br />
układu pojęć. Raczej<br />
kolor ścian, nowe meble i<br />
serwetki.<br />
Swoje układanie wierszy nazwałeś<br />
kiedyś „słowotokiem”. Powiedziałeś<br />
również w rozmowie z<br />
Ryszardem Chłopkiem, że pisanie<br />
Cię męczy. Czy to nie jest tak, że<br />
po napisaniu wiersza czujesz ulgę i<br />
zostawiasz czytelnika na pastwę języka<br />
(jak to określił Czesław Markiewicz<br />
w recenzji z „Rewersu” w<br />
„Wakacie”)? Czy nie boisz się, że<br />
czytelnik również może się męczyć<br />
czytając „słowotok”?<br />
W przypadku „Rewersu” - tak, to był<br />
słowotok. Podświadomie kontrolowany, ale<br />
słowotok. I racja - po napisaniu jest już w
PORTRET25 - 227<br />
porządku; dalsze losy tekstu już mnie nie<br />
interesują. Męczy sam proces pisania. A<br />
czytelnik? Chyba jest tak, że podświadomie<br />
piszemy to, co sami chcielibyśmy przeczytać.<br />
Czesław Markiewicz recenzję<br />
z „Rewersu” kończy pytaniem:<br />
„Czyżby więc Tomasz Pułka uprawiał<br />
antypoezję?” Od razu pada<br />
odpowiedź: „Jeśli tak, to jest w tej<br />
szufladce Rimbaudem” Słowo „jeśli”<br />
oznacza tylko przypuszczenie.<br />
Czy zatem<br />
uprawiasz<br />
antypoezję?<br />
Nie mam<br />
pojęcia. Ale<br />
- mówiąc<br />
brzydko -<br />
zawsze najbardziej<br />
w<br />
poezji brakowało<br />
mi<br />
s w o i s t e g o<br />
„rozpierdolu”,<br />
więc<br />
może i tak.<br />
Tyle, że - o<br />
ironio –<br />
„Paralaksa”<br />
jest na tyle<br />
spokojną<br />
książeczką,<br />
że powyższe<br />
słowa tracą<br />
na wiarygodności.<br />
Tytuł pierwszego albumu wierszy<br />
„Rewers” został wytłumaczony<br />
jako poszukiwanie „awersu świata”.<br />
Próba odnalezienia świata innego,<br />
jak sam powiedziałeś „górnolotnego”.<br />
Czy tytuł nowego tomiku<br />
„Paralaksa w weekend” oznacza, że<br />
znalazłeś sposób na jego odkrycie?<br />
Podglądanie obiektów z dwóch<br />
różnych kierunków? Ale co z paralaksą?<br />
Efektem niepokrywania się<br />
tych dwóch światów?<br />
Mhm, tak. Są takie książki w centrach<br />
handlowych, jak np. „Szachy w weekend”, albo<br />
„Golf w jedno popołudnie”. Tytuł „Paralaksa<br />
w weekend” jest wybitnie niegramatyczny (bo<br />
z jednej strony „zjawisko paralaksy omówione<br />
w weekend”, a z drugiej „paralaksa, która wytworzyła<br />
się podczas weekendu”), ale - jak sądzę<br />
- stanowi dosyć dobre wprowadzenie do tego,<br />
o czym traktuje książeczka. Zresztą są jeszcze<br />
dwa wiersze z paralaksą w tytule. Dlaczego<br />
obrazy się nie pokrywają? Bo „albo mleko na<br />
schodach, albo wieczór bezludny na statku”, a<br />
najciekawsze to, co jest pomiędzy nimi.<br />
„Jakby człowiek<br />
wcale nie<br />
był metaforą, a<br />
ledwie przedłużeniem<br />
klucza,<br />
co wychodzi poza<br />
dziurkę” („Oswajanie<br />
snu”). Muszę<br />
przyznać, że<br />
słowa te zaintrygowały<br />
mnie.<br />
Poddajesz w<br />
wątpliwość myśl<br />
niemieckiego pisarza<br />
Novalisa,<br />
który twierdził,<br />
że „Człowiek to<br />
metafora”. Jednak<br />
słowo „jakby”<br />
spowodowało, że<br />
Twoja sentencja<br />
nie przekonuje<br />
mnie. Czy mógłbyś<br />
wytłumaczyć,<br />
co jest tą „dziurką” i tym samym zaspokoić<br />
moją ciekawość?<br />
fot. Magdalena Dziadkowiec<br />
Są dwie wielkie konwencje - ta świata, i<br />
ta literacka, papierowa. A „dziurka” to właśnie<br />
one, wpisane w siebie. Myślę, że człowiek sięga<br />
troszkę dalej, poza nie. Poza definiowalne. Jest<br />
taki fajny tekst Maxa Blacka „Metafora”.
228 - PORTRET25<br />
W „Paralaksie w weekend” pojawiają<br />
się różne formy utworów. Przechodzisz<br />
ze słowotoku do oszczędności<br />
słów. Z dłuższych opisów do<br />
migawkowych scen. Czy te eksperymenty<br />
ze strukturą wiersza są znakiem<br />
poszukiwania formy? Która z<br />
nich pozostanie w Tobie na dłużej?<br />
Żadna, oczywiście. Trzeba w sobie ciągle<br />
psuć przyzwyczajenia.<br />
Większość Twoich wierszy jest<br />
bardzo osobista, przez co wydają się<br />
być wiarygodnymi. Jednak utwór<br />
„Wierszyk pani od szminek z drogerii<br />
Uroda” burzy moje dotychczasowe<br />
spostrzeżenia. Nagle podmiotem lirycznym<br />
staje się „pani od szminek”.<br />
Ubrałeś maskę „ckliwej kioskarki używającej<br />
nachalnych perfum”. Zabieg<br />
ten poddał w wątpliwość szczerość<br />
pozostałych wierszy. Kogo grasz?<br />
jest błędne. Symboliczne bycie przeciw,<br />
naznaczenie pewnego rodzaju<br />
odwróceniem tego, co bywa traktowane<br />
jako norma. Może już od urodzenia,<br />
za sprawą nazwiska, jesteś przeznaczony<br />
do buntowania się wobec<br />
konwenansów?<br />
O tak. Za chwilę przekłuję sobie nos agrafką<br />
i pójdę podpalać samochody (śmiech).<br />
Dziękuję za rozmowę.<br />
Ależ nikogo. Pani od szminek istnieje naprawdę,<br />
ma przypiętą do żakietu plakietkę z<br />
imieniem „Dagmara” i pracuje w drogerii, w<br />
Krakowie, na ulicy Królewskiej.<br />
Seria wierszy o Tomasie Halfce zajęła<br />
I miejsce w kategorii „Po debiucie”<br />
w konkursie „…jak liść 2006”. Nie jest<br />
to pierwsza nagroda, którą zgarnąłeś<br />
i, jak sądzę, nie ostatnia, skoro uważa<br />
się, że jesteś obiecującym poetą. Czy<br />
nie czujesz teraz presji i obowiązku<br />
tworzenia? Czy można by powiedzieć,<br />
że jesteś „skazany na sukces”?<br />
Och, już wolałbym być „prison break”<br />
(śmiech). Żadnej presji, ani obowiązku, nie czuję.<br />
Nie mam jeszcze fanek (śmiech).<br />
Na koniec żartobliwie: Twoje nazwisko<br />
pisane jest z błędem ortograficznym,<br />
zamiast „ó” pojawia się „u”.<br />
Podejrzewam, że wiele razy musiałeś<br />
zaznaczać, że napisanie Twojego nazwiska<br />
zgodnie z regułami ortografii<br />
Tomasz Pułka – ur. w 1988 r.; mieszka<br />
i studiuje w Krakowie. Zadebiutował<br />
tomem wierszy „Rewers” (2006). Laureat<br />
trzeciej edycji Dżonki – Nagrody Literackiej<br />
im. Stachy Zawiszanki (2007). W 2007<br />
roku w „Portrecie” ukazał się jego drugi<br />
tom poetycki „Paralaksa w weekend”.
PORTRET25 - 229<br />
TEATR<br />
„W.B.”, na podstawie „Przebudzenia się wiosny” Franka Wedekinda<br />
w tłumaczeniu z epoki, opracowanie tekstu,<br />
reżyseria i opracowanie muzyczne<br />
Jacek Jabrzyk.<br />
Scena Margines.<br />
Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie.<br />
Premiera 06.10.2007.
230 - PORTRET25<br />
Miłosz Babecki<br />
Tragedia. Ostatnia stała w świecie<br />
zmiennych<br />
Przestrzeń literacka i teatralna podobnie do<br />
muzycznej, filmowej, telewizyjnej determinowane<br />
są różnorodnego rodzaju modami. Trwa<br />
wciąż passa na modę, której istotą jest szokowanie<br />
odbiorcy łamaniem wszelkich tabu: norm i<br />
konwencji, zwłaszcza obyczajowych. Pobrzmiewają<br />
gdzieś jeszcze echa dyskusji o seksrealistach,<br />
brutalistach. Przemija zaś moda na pokoleniowość<br />
i generacyjność, pojęcia<br />
tak popularne i często spotykane w<br />
dyskusjach o najmłodszej polskiej<br />
literaturze, dramaturgii, o coraz to<br />
młodszych debiutantach.<br />
Młodość ta związana z wiekiem<br />
nastoletnim nie jest już tak<br />
buntownicza jak niegdyś. Noszenie<br />
określonych strojów, nie jest już<br />
zakazane, zmienia się paradygmat<br />
kulturowy, przesunięciu ulegają<br />
wszelkie granice. Również muzyka,<br />
jej charakter i potencjał ukryty<br />
w słowie, od dawna nie mają już<br />
tego samego ciężaru gatunkowego.<br />
Normy obyczajowe wpisane w<br />
wiek młodzieńczy, nastoletni, są<br />
także odmienne od kanonu właściwego<br />
„odległym” generacjom.<br />
Obecnie ludzie młodzi nie odczuwają<br />
tych samych rozterek związanych<br />
z wkraczaniem w dorosłość,<br />
które odczuwali ich dziadkowie<br />
czy rodzice. Rytuał inicjacji seksualnej<br />
od dawna przestał być tą granicą, za którą<br />
rozpościerała się dorosłość. W wieku mediów<br />
elektronicznych wszystko jest odkryte, uwidocznione,<br />
odarte z tajemnicy i wystawione na<br />
widok publiczny. Upadek słowa pisanego spowodował<br />
również kryzys literatury w rozumieniu<br />
choćby romantycznym. Dziś brak już książek<br />
określanych mianem zbójeckich. Literatura<br />
nie powoduje tego szczególnego, gdyż intelektualnego,<br />
konstruktywnego fermentu. Jakikolwiek<br />
ferment jest wyłącznie efektem działań<br />
sztabu kreatywnych, którzy wymyślają slogany:<br />
oburzająca, obrazoburcza, skandalizująca.<br />
Brak tabu w świecie dryfujących obrazów<br />
wyznacza również horyzont możliwych odczytań<br />
dzieł, nie tylko literackich, lecz także scenicznych,<br />
wystawionych na odbiór współczesnego<br />
widza. Wszelkie spisane dotąd refleksje,<br />
wiążą się nierozerwalnie z premierowym przedstawieniem<br />
„W.B.” w reżyserii Jacka Jabrzyka,<br />
wystawionym na deskach Sceny Margines Teatru<br />
im. Stefana Jaracza w Olsztynie.<br />
Sztuka jest reżyserską adaptacją tekstu<br />
Franka Wedekinda „Przebudzenie się wiosny”,<br />
powstałego w 1891 roku. Choć na scenie<br />
dominującą postacią jest nastolatka Wendla<br />
Bergman, widz styka się z grupą rówieśników,<br />
których łączy nie tylko wiek, nie tylko wspólna<br />
szkoła i więzy koleżeńskie. Przede wszystkim<br />
postaci połączone są niewidzialną nicią niepokojów,<br />
przesądów, wahań, pierwszych miłości<br />
i namiętności. Nicią, która niczym pajęczyna<br />
oplata ich serca i umysły.<br />
Powie ktoś, być może, że nic w tym nadzwyczajnego,<br />
że to już było, że to wpisane w kanon<br />
zachowań młodzieńczych. Być może. Znajduję<br />
przecież opinie i wypowiedzi, które tekst<br />
Wedekinda nazywają zwietrzałym. A krytycy<br />
„Tragedii dziecięcej” (podtytuł sztuki) wskazują,<br />
że przekaz nie koresponduje z konstruktem<br />
świadomościowym dzisiejszych nastolatków,<br />
którzy być może nie zdają sobie nawet sprawy z<br />
istnienia miejsc, takich jak teatry. Warto zatem<br />
zastanowić się nad ładunkiem emocjonalnym<br />
przedstawienia oraz aktualnością przekazu.<br />
Z tekstu Wedekinda Jacek Jabrzyk „wybiera”<br />
grupę nastolatków, pośród których czołowe<br />
miejsca zajmują: wspomniana już Wendla, także<br />
jej koledzy Melchior i Maurycy. To postaci zdecydowanie<br />
dominujące w swoim, rówieśniczym<br />
środowisku. Z drugiej strony, ich antagonistkami<br />
są dwie toksyczne matki. Jedna zakłamana<br />
„ortodewotka”, druga rozwiązła i prowokacyjna<br />
w zachowaniu. Pole konfliktu, wyznaczają, czyniąc<br />
je wielowymiarowymi, relacje pomiędzy<br />
rówieśnikami, przy czym kategoria płci raczej<br />
mąci obraz niż go klaruje, oraz kategoria wieku,<br />
która zasadnym czyni pogląd o uniwersalnej i<br />
ponadczasowej już chyba różnicy pokoleń (choć<br />
zastanawia wiek matek, które będąc młodymi<br />
wciąż rodzicielkami, przejawiają zupełny brak<br />
zrozumienia dla dociekań swych dzieci, a może<br />
tak perfekcyjnie kłamią?).<br />
W świecie bohaterów ogromnie ważny jest
PORTRET25 - 231<br />
odległość, dokładnie taka, by matka mogła wręczyć<br />
córce prezent. Ale ten dystans rośnie w zastraszającym<br />
tempie. Dłoń nie została podana,<br />
matka wybrała drogę konfrontacji.<br />
Relacje z toksyczną rodzicielką wpływają<br />
również na kontakty Melchiora i<br />
Maurycego. Chłopcy, nie mogąc odnaleźć<br />
trwałego wzorca zachowań, który<br />
ukształtowałby ich i określił w relacjach<br />
do siebie i do płci przeciwnej, popadają w<br />
konflikty ze sobą, z własnymi sumieniami.<br />
Mają problemy z określeniem własnej<br />
tożsamości seksualnej. Jeden „głuchnie<br />
i ślepnie”. Postanawia każdą chwilę poświęcać<br />
nauce. Drugi odpowiedzi szuka<br />
w literaturze. Znamienna jest scena, w<br />
której chwytając „Fausta”, ciska nim o ziemię.<br />
Literatura nie przystaje do życia. Nie<br />
zastąpi poprawnych i satysfakcjonujących<br />
więzi z drugim człowiekiem. Co zrobić,<br />
by takimi one pozostały? Na to pytanie<br />
nie znajdują bohaterowie odpowiedzi.<br />
Rozwiązania nie podsuwa również<br />
Wedekind, nie oferuje go także Jabrzyk,<br />
wszak nie to jest rolą dramatopisarza ani<br />
reżysera. Ich działania mają zmusić do<br />
myślenia widza. Pomocna zdaje się być<br />
rozluźniona kompozycja utworu. Jedna ze<br />
również język, przy pomocy którego konceptualizują<br />
oni swą przestrzeń i oznaczają swoje w<br />
niej miejsce, istotne są również rekwizyty.<br />
Główna bohaterka, Wendla,<br />
rozdarta w relacji z matką oraz w<br />
relacji ze szkolnym kolegą, stara się<br />
rozpoznać własne pragnienia, przede<br />
wszystkim jednak odkryć przyczyny,<br />
które powodują, że światem dorosłych<br />
rządzą kłamstwa i niedomówienia.<br />
One bowiem pozwalają manipulować<br />
młodymi. Ci, by wyzwolić<br />
się z mocy swych „prześladowców”,<br />
by wyplątać się z matni kłamstw,<br />
szukają dowodu pozwalającego obnażyć<br />
zakłamanie opiekunów. Instrumentem<br />
służącym zdemaskowaniu<br />
kłamstwa, zatrzymaniu nie<br />
wygłaszanych, lecz wypluwanych,<br />
wygodnych prawd, są fakty.<br />
Okazuje się, że pytania kierowane<br />
do matek, już nie o granice<br />
dzieciństwa, o rodzące się pożądanie,<br />
lecz o szczerość w kontaktach z<br />
drugim człowiekiem, traktowane są<br />
jak brutalne ataki zdemoralizowanej<br />
młodzieży, wymierzone w moralny<br />
porządek i prawdy wiary. Tak dzieje<br />
się w przypadku Wendli i jej<br />
matki. Symboliczny jest przeto<br />
spór bohaterek wiedziony w jednej<br />
z pierwszych odsłon. Spór<br />
o rekwizyt, o rzecz, o sukienkę,<br />
która niczym zasłona milczenia<br />
ma raz na zawsze zostać spuszczona<br />
i uchronić matkę przed<br />
dociekliwymi pytaniami córki.<br />
Bohaterki dzieli niewielka<br />
fot. Tomasz Modrzejewski.<br />
scen przedstawia losy bohaterów z perspektyw<br />
czasu. Jedna z dziewcząt poszukując miłości i<br />
szczęścia, być może także bezpieczeństwa, zabrnęła<br />
w ślepy życiowy zaułek, stając się panią<br />
do towarzystwa. Wendla Bergman zgwałcona,<br />
zachodzi w ciążę. Jej szkolni koledzy wiodą<br />
nie lepsze życie. Zaspokojenia poszukują w<br />
mrokach nocnego knajpianego życia.<br />
Istotna dla klimatu sztuki i relacji panujących<br />
pomiędzy bohaterami jest jedna z ostat-
232 - PORTRET25<br />
nich scen. To swoista klamra spinająca przedstawienie.<br />
Główne jej bohaterki to powtórnie<br />
Wendla i jej Matka. Ta ewoluowała, wyzwoliła<br />
się z pęt mentalnej niewoli. Jej postawa, ubiór<br />
pozwalają sądzić, że w kolejnych związkach z<br />
mężczyznami poszukuje fizycznej satysfakcji.<br />
Wstrząsający jest fakt, że dopiero wówczas zdobywa<br />
się na szczerość w stosunku do swej córki.<br />
Ta zaś sprawia wrażenie zatrzymanej w kadrze.<br />
Tak jakby ktoś uwięził ją w życiowej stopklatce.<br />
W krótkiej koszuli nocnej, już nie sukience, o<br />
którą walczyła z matką, lecz w białej szpitalnej,<br />
nienawistnym wzrokiem mierzy rodzicielkę.<br />
Przekonana o nadchodzącej śmierci – wyniku<br />
rzekomo śmiertelnej choroby, wydobywa prawdę.<br />
Nie grozi jej śmierć, przeciwnie, nosi w sobie<br />
nowe życie.<br />
Symboliczny szpitalny półmrok ostatniej<br />
sceny spowija losy postaci, żyjących na deskach<br />
Sceny Margines. Uporczywy brak porozumienia<br />
jest piętnem odciśniętym przez dorosłych<br />
na życiu młodych bohaterów. Dorośli nie są dla<br />
nich partnerami do rozmowy. Wypowiadane<br />
przez nich gotowe formułki i puste znaczeniowo<br />
frazy są zniekształconym przez emocjonalną<br />
przepaść echem wołania o pomoc.<br />
Bohaterowie Wedekinda zostali dotknięci<br />
syndromem „socjozy”, o której pisał myśląc o<br />
najnowszym pokoleniu polskich dramatopisarzy,<br />
Przemysław Czapliński. Socjalna patologia<br />
więzi mimo z górą stu lat jest tak samo obecna<br />
u Wedekinda.<br />
Ostatnie z pytań, które nasuwa się po wizycie<br />
w teatrze, każe nawiązać do początku<br />
rozważań. „Przebudzenie się wiosny. Tragedia<br />
dziecięca” – metaforyka przebudzenia się jest aż<br />
nadto czytelna. Oto wkracza w dorosłość nowe,<br />
młode pokolenie. Dlaczego Wedekind zdefiniował<br />
je jako tragiczne. Czy może inaczej, jak<br />
dziś postrzegać ów tragizm? Młodzi u Franka<br />
Wedekinda ukrywali się przed wzrokiem dorosłych<br />
w mrokach wieczoru, pośród drzew.<br />
Młodzi dziś całą swą intymność wystawiają na<br />
sprzedaż. Najtragiczniejsze jest chyba to, że zarówno<br />
wtedy, jak i teraz nie znajdują oni swoich<br />
przewodników. Ostatnie z pytań niech będzie<br />
odpowiedzią dla tych, którzy uważali, że tekst<br />
Wedekinda skorodował, że całe stulecie dotknęło<br />
jego treść erozją wietrzenia. Czy tragedia<br />
człowieka może spowszednieć…<br />
Miłosz Babecki – sekretarz redakcji<br />
„<strong>Portret</strong>u”; bada możliwości traktowania<br />
dramatu i teatru współczesnego jako<br />
przestrzeni medialnej, środowiska nowoczesnego<br />
komunikowania masowego.<br />
Analizuje również instrumenty kreowania<br />
rzeczywistości właściwe mediom elektronicznym,<br />
przeniesione przez dramatopisarzy<br />
do świata przedstawionego tekstów<br />
dramatycznych. Krytyk zjawisk literackich,<br />
teatralnych i kulturowych, wykładowca<br />
akademicki. Autor esejów poświęconych<br />
umasowieniu i propagandyzacji<br />
kultury współczesnej.<br />
fot. Tomasz Modrzejewski.
PORTRET25 - 233<br />
Tragedii towarzyszy ludzka bezradność<br />
Z Jackiem Jabrzykiem, reżyserem teatralnym,<br />
rozmawia Miłosz Babecki<br />
„W.B.”, Pana wizja sztuki Franka<br />
Wedekinda, historia nastolatków<br />
wydobywających się z mroków tabu<br />
dorosłości, seksualności wyrasta ze<br />
światopoglądu, przekonań i sposobu<br />
postrzegania relacji międzyludzkich,<br />
międzypokoleniowych artysty posądzanego<br />
w końcu XIX wieku o zadawanie<br />
gwałtu konserwatywnej moralności.<br />
Tymczasem obecnie rytuał<br />
wkraczania w dorosłość jednoznacznie<br />
wiązany z inicjacją seksualną został<br />
zbanalizowany, sprymitywizowany.<br />
Przestaje mieć tak zasadnicze<br />
znaczenie dla współczesnych nastolatków.<br />
Pytanie zatem o uniwersalizm<br />
sztuki Wedekinda, jej ładunek, który<br />
tak jak niegdyś eksploduje w świadomości<br />
odbiorcy czy tylko<br />
budzi uśmieszek?<br />
Rzecz w tym, że eksplozja<br />
i uśmieszek idą tu w parze.<br />
Wedekind jest ironistą. Czyli<br />
uśmieszek jest uderzeniem.<br />
Samo pokazanie dorosłych<br />
jeszcze ich nie ośmiesza. Gdyby<br />
tak było, to byłaby karykatura,<br />
jakiś banał. Uderzenie<br />
w pewne sztampy dorosłości,<br />
zakłamanie im towarzyszące<br />
następuje niejako przy okazji.<br />
Gdyby było inaczej, myślę, że<br />
Wedekind nie umieściłby w<br />
podtytule słowa tragedia. Ono<br />
niesie ze sobą pewne zobowiązania.<br />
Tragedii towarzyszy<br />
ludzka bezradność. Młodzi i<br />
dorośli u Wedekinda są bezradni.<br />
Każdy z nich walczy o<br />
swoje i w gruncie rzeczy chce<br />
dobrze. A dzieje się zupełnie<br />
inaczej. Towarzyszy temu<br />
wszystkiemu jakiś determinizm<br />
– czasu, natury, przemijania.<br />
Można by tu przywołać<br />
fragment z Koheleta „pokolenie przychodzi i<br />
pokolenie odchodzi…”, ale wtedy zaraz pojawia<br />
się patos. U Wedekinda go nie ma, bo udało mu<br />
się uchwycić pewne relacje, można powiedzieć<br />
pospolite, i zderzając je odpowiednio uzyskać<br />
tragedię. Te relacje pęcznieją, ciśnienie rośnie i<br />
to nas śmieszy. Sama tragedia jest niepozorna,<br />
nieoczekiwana. To jest uniwersalne.<br />
Jeszcze dygresja. „Przebudzenie…” jest jednym<br />
z pierwszych utworów Wedekinda. Można<br />
powiedzieć, że dużo w nim nieporadności, że<br />
jest nie do końca spójny. Ale ja osobiście myślę,<br />
że to atut. Jest coś fantastycznego w pierwszych<br />
utworach wielkich autorów. Jakaś ogromna<br />
walka z materią literacką. Są one rozedrgane,<br />
zostawiają całe przestrzenie niedopowiedzeń,<br />
co w przypadku dramatów jest skarbem. Podobna<br />
sytuacja jest z „Płatonowem” Czechowa,<br />
który osobiście uważał ten utwór za nieudany.<br />
Tymczasem, patrząc z naszej perspektywy, on<br />
właściwie nic nowego później nie<br />
napisał. Rozwijał obecne już tam<br />
tematy, oczywiście szła z tym w<br />
parze coraz większa doskonałość<br />
warsztatowa. Z Wedekindem jest<br />
podobnie. W „Lulu” możemy odnaleźć<br />
wątki i dalsze losy postaci<br />
z „Przebudzenia…”. Ale myślę, że<br />
ten utwór nie jest już tak świeży i<br />
dojmujący jak ta pierwsza tragedia<br />
dziecięca.<br />
„Przebudzenie się wiosny”,<br />
w podtytule „Tragedia<br />
dziecięca”, postrzegano<br />
jako zbiorowy portret nastolatków.<br />
Czy ta etykieta<br />
krytyków nie powinna dziś<br />
brzmieć inaczej. Czy zamiast<br />
portretu nie mamy do<br />
czynienia z pamiątkowym,<br />
nieco wyblakłym obrazkiem<br />
w kolorze sepii?
234 - PORTRET25<br />
Ja unikałbym określeń typu „zbiorowy portret”.<br />
Kojarzą mi się one z tematami szkolnych<br />
rozprawek typu: charakterystyka zbiorowa<br />
szlachty polskiej, itp. Pomijając fakt, że opis<br />
zbiorowości jest zawsze dużym uogólnieniem<br />
i często fałszuje rzeczywistość, mnie interesuje<br />
tych kilka konkretnych osób, które mają tyleż<br />
wspólnego z Wedekindem, co z aktorami grającymi<br />
te role. Biorąc „na warsztat” jakiś dramat<br />
zawsze zderzamy go z konkretem rzeczywistości<br />
w postaci tych, a nie innych aktorów. Po analizie<br />
zawsze następuje interpretacja, czyli wybieranie<br />
tematów, które nas interesują i którymi<br />
chcielibyśmy się komunikować z widzami. Inna<br />
grupa aktorów – inny portret nastolatków. My,<br />
w tych kilkunastu spotkaniach postaci, znaleźliśmy<br />
zarówno ekscytację pierwszym zbliżeniem,<br />
jak i traumę śmierci. Pamiętam opowiadanie<br />
mojej koleżanki, jak po pierwszym stosunku<br />
i opóźniającej się menstruacji stała się niemal<br />
dewotką, tzn. kilka razy dziennie chodziła do<br />
kościoła, a pomiędzy wizytami odmawiała<br />
wszystkie znane sobie modlitwy. Do czasu, kiedy<br />
wszystko wróciło do normy. Każdy dorosły<br />
człowiek ma pewnie mnóstwo tego typu przeżyć.<br />
Myślę, że dojrzewanie to czas, kiedy świata<br />
nie postrzegamy do końca realistycznie. Później<br />
odkładamy te wspomnienia do najgłębszych<br />
szufladek pamięci. Myśmy próbowali do tych<br />
szufladek zajrzeć, bo tekst Wedekinda do tego<br />
prowokuje. Jeśli jest tam jakiś portret – to nasz,<br />
grupy ludzi, którzy pracowali nad tym przedstawieniem.<br />
W przedpremierowych zapowiedziach<br />
odnajduję informację, iż jest to<br />
Pana reżyserska adaptacja. Co sprowokowało<br />
Pana do przeniesienia akcentów?<br />
Z grupy rówieśniczej wydobywa<br />
Pan jedną z bohaterek – Wendlę<br />
Bergman. Co decyduje o jej wyjątkowości,<br />
odmienności?<br />
Pierwszy powód jest banalny – ograniczenia<br />
obsadowe dyktowane sceną, na której miał<br />
powstać spektakl i jego wielkością. Reszta jest<br />
tego konsekwencją.<br />
Podczas pracy nad adaptacją przyjąłem sobie,<br />
że będę trzymał się tekstu Wedekinda w<br />
tym konkretnym tłumaczeniu, które wydaje mi<br />
się najlepszym z istniejących. W związku z tym<br />
nie wchodziło w grę „miksowanie” postaci ani<br />
tworzenie nowej historii. Jeden tylko monolog,<br />
który w oryginale mówi Janek Rilow przepisałem<br />
dla Melchiego Gabora, ale myślę, że on<br />
świetnie się z tą postacią łączy. Postanowiłem<br />
skupić się na wątkach młodych bohaterów. Te,<br />
które wybrałem, wydają mi się najbardziej wyraziste.<br />
W trakcie pracy nad adaptacją postać<br />
Wendli stała się centralną postacią spektaklu.<br />
Co nie znaczy, że inne są mniej ważne. Poprzez<br />
to, że Wendla ma sceny z rówieśnikami, a równocześnie<br />
świetnie przez Wedekinda przeprowadzony<br />
konflikt z matką, jej wątek stał się osią<br />
przedstawienia. To, o czym dotąd mówiłem, nie<br />
wiąże się z przestawianiem akcentów tylko z<br />
adaptacją. Akcenty przestawialiśmy w przypadku<br />
postaci matki. Gra ją młoda aktorka, więc jasnym<br />
było, że odpada konflikt pokoleń (między<br />
Matką a Wendlą) lub, mówiąc łagodniej, staje<br />
się drugorzędny. W trakcie pracy zauważyliśmy,<br />
że ze sceny na scenę Matka i Wendla stają się<br />
coraz bardziej równorzędnymi partnerkami. Że<br />
na końcu stają naprzeciw siebie dwie dotknięte<br />
przez los kobiety – w pełnym tego słowa znaczeniu.<br />
Że tu już nie ma miejsca na udawanie,<br />
kokietowanie, matkowanie. Jest miejsce tylko<br />
na prawdę. Bolesną, drastyczną, ostateczną. Że<br />
właściwie cały konflikt Wendli z Matką jest<br />
walką o prawdę, która zakłada partnerstwo. Ten<br />
dramat dla tych dwóch postaci jest przejściem<br />
od relacji matka-córka do relacji kobieta-kobieta,<br />
a właściwie niemożnością tego przejścia. I<br />
tym tropem poszliśmy.<br />
Poruszaliśmy już kwestie aktualności<br />
sztuki, ale odnosząc się do<br />
kontekstów, z których wyrasta utwór<br />
Wedekinda nie mogę nie zapytać, co<br />
w istocie dla Pana kryje się za podtytułem<br />
„Tragedia dziecięca”, szczególnie<br />
w takim jak nasz skomercjalizowanym<br />
świecie przedmiotów i dóbr, i<br />
co w Pana odczuciu być może tragedią<br />
dla dzisiejszych nastoletnich?<br />
Wie Pan, w ubiegłym tygodniu słyszałem w<br />
radio taką informację. Rzecz miała miejsce, zdaje<br />
się, w Rzeszowie. Matka pojechała ze swoją<br />
ciężarną córką na Śląsk i tam, w jednym z gabinetów<br />
ginekologicznych, zapłaciła za skrobankę.<br />
Po powrocie do rodzinnego miasta córka nie<br />
wytrzymała psychicznie i całą historię opowiedziała<br />
swojemu chłopakowi, który natychmiast<br />
o całym zajściu powiadomił policję i tak sprawa<br />
się wydała. Nie chodzi tu tylko o sensacyjną historyjkę,<br />
która 1:1 zgadza się z Wedekindem.<br />
Ale o problem, który nadal jest aktualny. Tym<br />
problemem jest być może lęk przed naruszeniem<br />
jakiejś struktury. A być może po prostu<br />
brak komunikacji. Jeden i drugi jest istotny.
PORTRET25 - 235<br />
Jacek Jabrzyk, fot. Tomasz Modrzejewski<br />
Uważny widz nie przeoczy z pewnością<br />
sygnalizowanego przez Pana<br />
wątku homoseksualnego. Jeden z bohaterów<br />
– Melchior ma wątpliwości<br />
może nawet problemy z określeniem<br />
własnej tożsamości seksualnej. To<br />
jednak tylko delikatny refleks, mgnienie.<br />
Jest ono determinowane<br />
wymogami<br />
poprawności obyczajowej<br />
i tylko dlatego<br />
wzmiankowane?<br />
Myślę, że seksualność<br />
młodych postaci na<br />
początku dramatu nie<br />
jest do końca świadoma.<br />
Nimi kierują pożądania,<br />
pragnienia. Łatwo ulegają<br />
różnym intymnym sytuacjom.<br />
Myślę, że byłoby<br />
dużym uproszczeniem<br />
dookreślać ich orientacje<br />
seksualne. Oni dopiero<br />
wchodzą w tę przestrzeń i<br />
sam jestem ciekaw, jak to<br />
wszystko potoczyłoby się<br />
dalej. Staraliśmy się unikać<br />
dosłowności, tworzyć temperaturę<br />
i napięcia pewnych<br />
sytuacji. Tylko tyle.<br />
Reszta jest mniej istotna.<br />
Postać Melchiora Gabora zdaje się<br />
być silnie wewnętrznie skonfliktowana.<br />
To bohater, któremu trudno dojść<br />
do porozumienia z samym sobą. W<br />
jednej ze scen chłonie wprost „Fausta”.<br />
Czy to czytelny znak dla dzisiejszego<br />
młodego odbiorcy wychowanego<br />
w epoce obrazów, epoce<br />
postliterackiej? Może bardziej<br />
przemawiają do niego „Cząstki<br />
elementarne” Houellebecqa,<br />
pojawiające się w reżyserii<br />
Wiktora Rubina w Teatrze<br />
Polskim w Bydgoszczy?<br />
Tu akurat z Wiktorem się nie zgadzam.<br />
Po pierwsze, chłopcy w tekście<br />
Wedekinda „Fausta” nie czytają, a tylko<br />
się nań powołują. A po drugie, tu nie<br />
chodzi, moim zdaniem, o wiadomości z<br />
dziedziny erotyki, bo takich przecież u<br />
Goethego by nie znaleźli. Przecież cały<br />
problem między Melchiorem a Maurycym<br />
polega na tym, że oni nie potrafią<br />
wprost wyrazić swoich pragnień.<br />
Szukają zatem odniesień, modeli, ale<br />
za każdym razem zamiast się zbliżać,<br />
oddalają się od siebie. Historia Fausta i<br />
Małgosi jest dla Maurycego peanem na<br />
cześć wolnej miłości, ale dla Melchiora,
236 - PORTRET25<br />
który jest już po scenie bicia Wendli, jest wielką<br />
traumą. Chłopcy w tę historię wpisują samych<br />
siebie. I po to, moim zdaniem, ten „Faust”.<br />
„Przebudzenie się wiosny” to zatem…?<br />
Tu jest miejsce na dygresję o tytule, która<br />
odpowie na to pytanie. Są trzy polskie tytuły<br />
tego dramatu: dwa przedwojenne („Przebudzenie<br />
się wiosny” i „Narodziny wiosny”) oraz jeden,<br />
wspólny dla kilku tłumaczeń powojennych<br />
(„Przebudzenie wiosny”). Dla mnie najtrafniejszy<br />
jest ten pierwszy, z „się”. Ten zaimek umiejscawia<br />
siłę napędową pewnych zdarzeń poza<br />
wolą człowieka. Jest coś, co dzieje się niezależnie<br />
od naszych chęci, wyobrażeń, świadomości.<br />
„Przebudzenie się wiosny” to uaktywnienie takich<br />
sił ze wszystkimi tego konsekwencjami.<br />
Dotknęliśmy wielu kwestii związanych<br />
z Pana widzeniem sztuki Wedekinda.<br />
Nie zapytałem jednak dotąd<br />
o Pański sposób pracy z tematem, z<br />
aktorami. Niektórzy reżyserzy „potrzebują<br />
społecznej traumy i mechanizmu<br />
silnego wyparcia, by podnieść<br />
temperaturę aktu twórczego i odbioru<br />
spektaklu”. Czego potrzebuje Jacek<br />
Jabrzyk?<br />
Nie wiem, skąd ten cytat i pozwoli Pan, że<br />
nie będę się w niego zagłębiał. Ja zaczynam<br />
moją drogę w tym zawodzie. Szkoła dała mi<br />
pewne narzędzia, a teraz muszę się nauczyć z<br />
nich korzystać. Jedne okazują się bezużyteczne,<br />
inne przydatne. Praca z aktorem (która dla<br />
mnie jest podstawą mojej pracy) jest niepowtarzalna,<br />
za każdym razem indywidualna. Właściwie<br />
każdy aktor wymaga nowej, swojej własnej<br />
metody. Dla mnie jest to fascynujące. Staram<br />
się, aby każda praca była spotkaniem człowieka<br />
z człowiekiem. Z tego zawsze coś wyniknie.<br />
Reszta jest reżyserią.<br />
Dziękuję za rozmowę
PORTRET25 - 237<br />
Lubię postaci kontrowersyjne<br />
Z Agnieszką Pawlak, aktorką, rozmawia Nina Olszewska<br />
Do tej pory w olsztyńskim teatrze<br />
zagrała Pani tylko gościnnie, „W.B.”<br />
to Pani pierwsza „etatowa” praca na<br />
deskach Jaracza. Jak czuje się Pani w<br />
Olsztynie i w naszym teatrze?<br />
Zarówno w Olsztynie, jak i w teatrze, czuję<br />
się bardzo dobrze. To większy teatr, w większym<br />
mieście i więcej ciekawych spektakli. Zresztą<br />
jestem tu już od marca,<br />
od czasu prób do „Ich<br />
czworo”, czyli nie tak<br />
krótko, zdążyłam się<br />
przyzwyczaić i zadomowić.<br />
Pochodzę<br />
z Ostródy, więc sam<br />
Olsztyn nie jest dla<br />
mnie obcym miejscem.<br />
których entuzjazm dodawał i pracy nad sztuką,<br />
i mnie osobiście, mnóstwo energii i zapału.<br />
„W.B.” to trudna sztuka, na dodatek<br />
reżyser, Jacek Jabrzyk, postawił na bardzo<br />
osobistą i indywidualną pracę aktora<br />
z tekstem. Zadanie mogło nie wydawać<br />
się łatwym. Jakie są Pani spostrzeżenia,<br />
refleksje związane z pracą nad sztuką?<br />
Jak ocenia Pani<br />
tutejszy zespół,<br />
warunki, publiczność<br />
porównując<br />
je z koszalińskim<br />
teatrem, w którym<br />
grała Pani dotychczas?<br />
Koszaliński teatr<br />
był moim pierwszym<br />
miejscem pracy, jednak<br />
po kilku latach<br />
uznałam, że nadszedł<br />
czas na zmianę, to był<br />
najlepszy moment.<br />
Teatry trudno porównywać,<br />
ale ogólnie<br />
mogę powiedzieć, że<br />
jestem zadowolona<br />
z pracy w Olsztynie,<br />
dobrze pracuje mi<br />
się z zespołem. Przy<br />
„W.B.” współpracowałam<br />
z bardzo<br />
młodymi aktorami,<br />
Agnieszka Pawlak, fot. Tomasz Modrzejewski
238 - PORTRET25<br />
„W.B.” to faktycznie trudna sztuka, poruszająca<br />
ważne kwestie, istotne, ponadczasowe<br />
problemy, a jednocześnie sztuka stara, bo ponadstuletnia,<br />
więc ciężka chociażby w warstwie<br />
językowej. Na dodatek odgrywałam w niej dwie<br />
różne role, co też nie jest łatwym zadaniem aktorskim.<br />
Jeśli jednak chodzi o tę „indywidualną<br />
pracę aktora z tekstem”, to nie tylko Jacek<br />
nakłania aktorów do zaangażowania się w odtwarzanie<br />
postaci, tego wymaga każda rola, w<br />
każdej sztuce. Zawsze buduję swoje bohaterki<br />
poprzez własne doświadczenia, odczucia, przeżycia.<br />
W pewnym sensie Pani postać jest<br />
bohaterką negatywną. Matka Wendli<br />
to zaściankowa, pruderyjna kobieta,<br />
która nieświadomie prowokuje, powiedzmy,<br />
„ryzykowne” zachowania<br />
córki. To taka niby Dulska, trochę<br />
śmieszna, trochę straszna. Pani druga<br />
spektaklowa postać to też matka,<br />
tym razem uwodząca kolegę syna,<br />
czyli również bohaterka jeśli nie kontrowersyjna,<br />
to budząca mieszane<br />
uczucia. Czy odgrywanie podobnych<br />
postaw to dla aktora zadanie trudne i<br />
przygnębiające czy raczej satysfakcjonujące?<br />
Na pewno ciekawiej jest grać postaci złożone,<br />
trudne, ciekawe, jednak ja staram się nie<br />
podchodzić do żadnej mojej bohaterki tak po<br />
prostu pozytywnie lub negatywnie. W odgrywanej<br />
postaci szuka się raczej dobra, a jeśli jest<br />
ewidentnie zła, to szuka się przyczyn takiego<br />
postępowania. Dla aktora lepiej jest grać postaci<br />
kontrowersyjne, bo jest się z czym zmagać,<br />
jest czego bronić. Zawsze próbuję usprawiedliwić<br />
postawy i postępowanie bohaterek, nie<br />
przyjmuję niczego tak po prostu, nie uznaję, że<br />
postać jest zła, „bo tak”, i nie przechodzę nad<br />
tym do porządku. Na pewno nie jest to przygnębiające,<br />
raczej twórcze.<br />
Dziękuję za rozmowę.<br />
Agnieszka Pawlak – ur. w 1976 r., pochodzi<br />
z Ostródy. Aktorka, śpiewaczka.<br />
Występowała w teatrach: Muzycznym im.<br />
Danuty Baduszkowej w Gdyni (1998-2000),<br />
Operze na Zamku w Szczecinie (2001)<br />
i Muzycznym w Lublinie (2003). Od roku<br />
2000 aktorka Bałtyckiego Teatru Dramatycznego<br />
im. Juliusza Słowackiego w Koszalinie,<br />
od 2007 roku w Teatrze im. Stefana<br />
Jaracza w Olsztynie. Zadebiutowała<br />
w „Przed premierą czyli z życia” Xymeny<br />
Zaniewskiej i Mariusza Chwedczuka w reż.<br />
Adama Hanuszkiewicza na scenie Teatru<br />
Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w<br />
Gdyni. Zdobyła tytuł koszalińskiej aktorki<br />
sezonu 2004/05 w plebiscycie publiczności.<br />
Na deskach olsztyńskiego teatru po<br />
raz pierwszy wystąpiła gościnnie w sztuce<br />
„Ich czworo”, obecnie gra w „W.B.” dwie<br />
role matek: pani Bergman i pani Gabor.
PORTRET25 - 239<br />
Nie graliśmy dzieci<br />
Z Agnieszką Gizą, aktorką, rozmawia Nina Olszewska<br />
Wendla to Pani pierwsza rola i<br />
chyba od razu skok na głęboką wodę,<br />
gdyż zarówno sztuka, jak i kreacja aktorska<br />
to materie skomplikowane...<br />
Pochodzę z Gdańska, mam za sobą liczne<br />
warsztaty teatralne, więc nie miałam takich<br />
strasznych problemów z opanowaniem stresu,<br />
choć oczywiście trudno porównywać te doświadczenia:<br />
większa publiczność, prawdziwy<br />
teatr... Jakieś początki jednak już miałam za<br />
sobą. Myślę, że bycie debiutantem w tej sztuce,<br />
w tej roli akurat,<br />
było atutem, bo<br />
dawało świeżość<br />
spojrzenia,<br />
zupełnie inne<br />
podejście niż<br />
miałabym na<br />
przykład za 20<br />
lat. To sztuka<br />
o dorastaniu, o<br />
różnych życiowych<br />
inicjacjach,<br />
fakt, że była to<br />
też moja inicjacja<br />
w pewnym<br />
sensie, pomógł<br />
mi w budowaniu<br />
postaci.<br />
Wendla to 14-latka, ale to akurat nie ma nic<br />
do rzeczy. Mogę powiedzieć, że to ja, Agnieszka<br />
Giza, dziewczyna, która żyje w domu pełnym<br />
kłamstwa, która wie już dużo i ma świadomość,<br />
że jest oszukiwana. Chce dominować w towarzystwie,<br />
przewodzić, chce być jak matka, zawsze<br />
piękna, zawsze w centrum. Jednocześnie<br />
zaczynają buzować hormony, dostrzega płeć<br />
przeciwną, coś zaczyna się dziać między nią a<br />
Melchiorem. Wendla robi wszystko, by poznać,<br />
zdobyć i świat dzieci, i dorosłych. Myślę, że<br />
Wendla, jej znajomi, ich problemy i zachowania,<br />
to całkowicie normalne i wciąż aktualne<br />
zjawiska.<br />
Czternastoletnia<br />
Wendla B.<br />
w i d z i a n a<br />
Pani oczami<br />
to... i czy<br />
rys charakterologiczny<br />
Wendli, jej<br />
zachowania<br />
są w Pani odczuciu<br />
modelowe<br />
i często<br />
występujące<br />
wśród młodych<br />
ludzi?<br />
Agnieszka Giza, fot. Tomasz Modrzejewski.
240 - PORTRET25<br />
W jednym z artykułów prasowych<br />
odnalazłam informację, z której wynika,<br />
iż sama sztuka i próby przygotowujące<br />
do jej wystawienia były dla<br />
aktorów bardzo wyczerpujące. O jaki<br />
rodzaj wyczerpania chodzi?<br />
Rzeczywiście, coś o wyczerpującej pracy z<br />
Jackiem zostało powiedziane w jednym z wywiadów<br />
żartem i teraz funkcjonuje jako rzecz<br />
zupełnie serio, a to nieprawda. Nie znęcał się<br />
nad nami. Faktycznie, urządzał ścieżki zdrowia,<br />
wykonywaliśmy ćwiczenia fizyczne, ale<br />
prowadziło to do sytuacji, kiedy dane kwestie<br />
wygłaszamy tak po prostu, z głębi siebie, a nie<br />
bawimy się w deklamowanie, sztuczne wygłaszanie<br />
jakichś zdań. Mieliśmy mówić sobą, a nie<br />
tekstem. Bardzo nam to pomogło w pracy nad<br />
sztuką, w zrozumieniu postaci, ale nie należy<br />
wierzyć w ten mit o wykańczaniu fizycznym.<br />
Miałam przyjemność być na próbie<br />
generalnej „W.B.”, na której widzami<br />
byli też Pani koledzy ze studium aktorskiego.<br />
Przypadkiem słyszałam<br />
wychodząc, jak upominają się wzajemnie,<br />
żeby nie mówić aktorom, że<br />
było dobrze, żeby nie zapeszyć, czy teraz,<br />
już po premierze, dowiedziała się<br />
Pani, jak otoczenie ocenia Pani grę?<br />
Nie chcę się dowiadywać, nie pytam: „jak mi<br />
poszło?”, ale z tego, co wiem, z tego, co widzę w<br />
czasie spektakli, moi koledzy i koleżanki przychodzą<br />
na „W.B.” po 3-4 razy, czyli chyba im się<br />
podoba. Cieszy mnie to, nawet nie ze względu<br />
na nas, aktorów, ale ze względu na spektakl.<br />
Dziękuję za rozmowę.<br />
Reżyser Jacek Jabrzyk stwierdził<br />
w jednym z wywiadów, że aktorzy nie<br />
zetknęli się z adaptacją sztuki, tylko<br />
czystym tekstem, który sami opracowali,<br />
sami wnieśli coś do niego. Jaki<br />
ładunek emocjonalny, bagaż doświadczeń<br />
osobistych, akcenty wnieśli państwo<br />
do XIX-wiecznego utworu scenicznego?<br />
Jacek bardzo dużo z nami rozmawiał w czasie<br />
pracy nad sztuką, opowiadałam mu o swoim<br />
dzieciństwie, pierwszych doświadczeniach<br />
z chłopcami, chłopcy opowiadali o dziewczynach...<br />
My nie graliśmy dzieci, tylko konkretne<br />
problemy. Wspominaliśmy dzieciństwo, to,<br />
jak wtedy czuliśmy, jak postrzegaliśmy świat,<br />
analizowaliśmy swoje emocje. Dzięki temu<br />
zrozumieliśmy, że ponadstuletni tekst mówi o<br />
sprawach współczesnych, a problemy Wendli są<br />
problemami wszystkich dojrzewających dziewcząt.<br />
Agnieszka Giza – z pochodzenia gdańszczanka,<br />
z wyboru – przynajmniej aktualnie<br />
– mieszkanka Olsztyna. Na razie zgłębia<br />
tajniki sztuki aktorskiej w studium przy<br />
Teatrze im. Stefana Jaracza. W „W.B.”<br />
gra tytułową Wendlę Bergman i jest to jej<br />
pierwsze „prawdziwe” doświadczenie aktorskie.
PORTRET25 - 241<br />
Marek Jędrasik<br />
Pod maską przemocy.<br />
Filozofia równowagi<br />
Markiza de Sade’a<br />
Niniejszy tekst został wydrukowany<br />
w poprzednim numerze ze znaczącymi błędami.<br />
W związku z tym publikujemy tekst ponownie,<br />
a Autora przepraszamy za zaistniałe błędy.<br />
Coraz bardziej oczywistym staje się przekonanie,<br />
że system filozoficzny Markiza de Sade’a<br />
znajduje się na poziomie tego, co przemilczał,<br />
a nie tego, co wyraził bezpośrednio. Byłoby to<br />
zgodne z poglądami Bataille’a, który już dawno<br />
zauważył, iż odczytywanie dzieła Sade’a wprost<br />
to czynność jałowa poznawczo. Jeszcze bardziej<br />
utwierdziłem się w tej opinii po lekturze pierwszej<br />
polskiej monografii myśli filozoficznej Markiza<br />
pod tytułem: „Integralna Potworność. De<br />
Sade. Filozofia libertynizmu, czyli konsekwencje<br />
śmierci Boga” autorstwa Bogdana Banasiaka,<br />
wydanej przez Wydawnictwo Thesaurus w<br />
2006 roku. Według autora tej pracy najbardziej<br />
ogólną i podstawową intencją Markiza było<br />
mówić wszystko, niezależnie od tego, jak by się<br />
ludzie owej prawdy obawiali. Sade zrealizował<br />
to, według Banasiaka, w trzech wymiarach,<br />
które określa jako: „powiedzieć wszystko”, „powiedzieć<br />
więcej” i „powiedzieć niewyrażalne”.<br />
W pierwszym wymiarze Markiz objawia się<br />
jako encyklopedysta ewidencjonujący wszystko,<br />
co należy do sfery działania zbrodniczego,<br />
działania publicznie odrzucanego przez społeczeństwo<br />
jako złe, nieprzyzwoite i niemoralne.<br />
Można powiedzieć, że jest to opis sfery działań<br />
praktycznych libertyna.<br />
Za drugi wymiar realizacji podstawowej intencji<br />
Markiza, związany z tym pierwszym,<br />
można uznać opis teoretycznej sfery jego życia,<br />
czyli kwestii poglądów, które społeczeństwo<br />
odrzucało jako przekonania niebezpieczne dla<br />
życia publicznego. Tę sferę określa filozofia libertyńska.<br />
Trzecim wymiarem realizacji filozofii<br />
Markiza, według Banasiaka, jest przestrzeń<br />
wypowiedzenia tego, co niewyrażalne. Jest ono<br />
takim ze względu na uwolnioną siłę czystej negacji.<br />
Konsekwentna demistyfikacja miała zrealizować<br />
absolutną wolność w postaci integralnej<br />
potworności utożsamianej przez niego ze<br />
stanem apatii. Siła ta nie tylko niszczy ideę<br />
Boga, czy Natury, ale również samej tożsamości<br />
osobowej, wyrażanej w pojęciach Ja i Innego.<br />
Ten trzeci wymiar, wedle Banasiaka, przekracza<br />
skrajne formy indywidualizmu, które jako konwencjonalny<br />
egoizm nadal znajdują się jeszcze<br />
na poziomie społecznego dyskursu. Jest to wymiar<br />
myśli, która przekracza nie tylko aspekt<br />
trwania indywidualnego, ale również gatunkowego.<br />
Wymiar przekraczający wszelki dyskurs<br />
werbalny, oparty na założeniu rozumu teoretycznego,<br />
dążącego do prawdy, na której to idei<br />
opiera się sam proces demistyfikacji oraz rozumu<br />
praktycznego dążącego do dobra. Na nich z<br />
kolei opiera się instynkt przetrwania i reprodukcji<br />
gatunkowej. Dla Banasiaka to, co nazywamy<br />
systemem myśli Markiza, jest wynikiem<br />
przemyślenia wszystkich konsekwencji śmierci<br />
Boga. Otrzymujemy wówczas ów trzeci wymiar.<br />
W tej sferze, twierdzi Banasiak, myśl Sade’a<br />
charakteryzuje heterologiczność, ateologiczność<br />
i monomania. W pierwszym przypadku mamy<br />
do czynienia z tym, co całkowicie przypadkowe<br />
i jednostkowe w myśleniu odrzucającym wszelką<br />
powszechnie obowiązującą prawdę, której<br />
ostatecznym fundamentem i założeniem był<br />
Bóg. W związku z tym, według autora monografii,<br />
jest to myśl filozoficznie bredząca. Aspekt<br />
ateologiczny prowadzi do porno-teologii, czyli<br />
negatywnej teologii bluźnierstwa, wyrażającego<br />
jedynie absolutne nienasycenie i niespełnienie<br />
każdej pasji na miarę Boga, którego już nie ma.<br />
To myśl bluźniąca. Myśl monomana z kolei wyraża<br />
jedynie jego obsesyjne popędy, czy pragnienia,<br />
z tego względu, że wspólna miara istnienia<br />
w postaci Boga przestała obowiązywać.<br />
Myśli takiej pozostaje jedynie obrona przed<br />
mrocznymi siłami fantazmatycznych wizji i obsesji.<br />
Jest to myśl nagabująca, myśl tworząca jedynie<br />
złudzenie wspólnoty. Dlatego Banasiak<br />
twierdzi, że Markiz odwoływał się do literatury<br />
oraz teatru jako form nie tyle wyrażania myśli<br />
własnej, co raczej tworzenia z własnych fantazmatów<br />
i zmyśleń pozoru powszechnie obowiązującej<br />
prawdy. Temu, co ma znaczenie indywidualne,<br />
jednostkowe, Markiz nadaje<br />
poprzez literaturę i teatr pozornie powszechne,
242 - PORTRET25<br />
uniwersalne znaczenie. W oparciu o przyjęcie<br />
przez Banasiaka istnienia trzeciego wymiaru<br />
myśli Markiza, czyli wypowiedzenia tego, co<br />
niewyrażalne, można sądzić, że również próbuje<br />
on odczytywać to dzieło „nie wprost”. Jednak<br />
taki sąd jest mylny. Banasiak zatrzymuje się na<br />
poziomie negatywnej metafizyki, gdyż interpretuje<br />
apatię jako wyraz integralnej potworności<br />
w ramach ukrytego założenia, że można<br />
przekroczyć metafizykę myśli europejskiej jedynie<br />
dzięki absolutnej negacji. A przecież ta jest<br />
absolutna dzięki nieskrępowanym w swym krytycyzmie<br />
pasjom, namiętnościom i pragnieniom.<br />
Nie zauważa też, że są one zawsze kierowane<br />
w sposób ukryty, przez założenia<br />
metafizyki myślenia logicznego. Takie myślenie<br />
absolutyzuje nie tylko afirmację, ale również<br />
negację, i efektem ich funkcjonowania (w interpretacji<br />
Banasiaka) jest odtworzenie podmiotu<br />
absolutnie negatywnego, całkowicie suwerennego<br />
i niezależnego w swej negatywnej autokreacji.<br />
Jego opozycja do podmiotu społecznego<br />
dyskursu zatem jest czysto retoryczna, nie wychodząca<br />
poza stereotypowe uwarunkowania<br />
dyskursu europejskiej kultury. U Markiza nie<br />
mamy emocjonalnej głębi tego, co niewyrażalne,<br />
głębi, która tak naprawdę byłaby jedynie<br />
efektem absolutyzowania własnej sfery uczuciowej,<br />
całkowicie nie kontrolowanej przez<br />
własny rozum. Nie powstaje również u Sade’a<br />
głębia intelektualno-metafizyczna rozumu w<br />
wyniku absolutyzowania mocy czystej negacji,<br />
mającej na celu zrealizowanie absolutnej, całkowicie<br />
integralnej suwerenności człowieka. Gdyby<br />
taka była, to powstałby problem retoryczności<br />
przekroczenia przez Sade’a<br />
konwencjonalnego ateizmu oraz anarchicznego<br />
indywidualizmu. Poprzez absolutną negację,<br />
jaką Banasiak przypisuje Markizowi, to wszystko,<br />
co zostało przekroczone i obalone, na powrót<br />
byłoby odtworzone. Jedynie w negatywnej<br />
formie. Właśnie po odrzuceniu Boga jako absolutnej<br />
tożsamości trzeba również odrzucić absolutną<br />
tożsamość logicznego rozumu. A to<br />
oznacza nie tylko odrzucenie ich tożsamości w<br />
formie czystej afirmacji, ale również w formie<br />
nieograniczonej negacji. To samo odnosi się do<br />
odrzucenia retoryki indywidualizmu, nie tylko<br />
w formie pozytywnej, ale również negatywnej.<br />
W efekcie absolutyzacji przez Banasiaka negatywnego<br />
aspektu systemu Markiza trzeci wymiar<br />
redukuje się do przekonań, jakie głosili libertyni<br />
w jego tekstach. Ulega rekonstrukcji<br />
jedynie dzięki radykalizacji tych poglądów<br />
przez interpretatora. Istnieje jednak nadal problem<br />
zasadności założenia, że są to poglądy samego<br />
Sade’a. Czy można je całkowicie utożsamić<br />
z jego systemem myśli? Czy takie odczytanie<br />
dzieła nie byłoby raczej odczytaniem wprost,<br />
całkowicie jednoznacznym? W takich interpretacjach<br />
pomija się bowiem całkowicie świadomość<br />
metajęzykową Markiza, czyli podstawę<br />
warsztatowego dystansu do literackich bohaterów,<br />
których sam stworzył, co też jest równoważne<br />
z odczytywaniem jego tekstów i myśli w<br />
sposób dosłowny, a nie symboliczny. Powstaje<br />
więc pytanie, czy w samych tekstach nie znajdują<br />
się klucze do interpretacji wieloznacznej,<br />
wręcz alegorycznej? Gdyby ich tam nie było,<br />
bylibyśmy skazani na całkowitą dowolność odczytania.<br />
Tak więc, czy w samych tekstach nie<br />
ma podstaw do potraktowania bohaterów, ich<br />
poglądów i działań z pewnym dystansem i ironią?<br />
Z drugiej strony, chodzi również o znalezienie<br />
takiej interpretacji, która rzeczywiście<br />
ukaże Markiza jako całkowicie współczesnego<br />
myśliciela, zastanawiającego się nad aktualnymi<br />
dla nas problemami. Weźmy dla przykładu<br />
podstawową kategorię Sade’a, jaką jest pojęcie<br />
Natury. Jak wiadomo, jej podstawowym prawem,<br />
według Markiza, jest prawo równowagi:<br />
w aspekcie fizycznym, aspekcie moralnym i, jak<br />
sądzę, formalno-literackim, a więc poznawczym.<br />
Prawo to było wielokrotnie formułowane<br />
w różnych utworach na przestrzeni całego okresu<br />
twórczości Sade’a i ogólnie głosi, że całkowita<br />
suma dobra i zła jest we wszechświecie taka<br />
sama. Na płaszczyźnie fizycznej zaś wyraża się<br />
dzięki równowadze pomiędzy procesami powstawania<br />
i niszczenia, co gwarantuje wieczny<br />
ruch natury, a na poziomie literackiego warsztatu<br />
jest wyrażane przez całkowitą formalną symetrię<br />
pomiędzy czynami i poglądami postaci<br />
dobrych i złych. Bohaterowie występni reprezentują<br />
według Sade’a twórczy, aktywny aspekt<br />
natury, a osobnicy cnotliwi – aspekt zachowawczy,<br />
bierny. To wynik przekonania Markiza, że<br />
tych pierwszych można identyfikować jako<br />
osobników z natury silnych, a tych drugich,<br />
cnotliwych – jako słabych. Tak więc wyrazem<br />
świadomości metajęzykowej Sade’a jest jego<br />
dążenie do zachowania absolutnej formalnej<br />
symetrii postaw moralnych bohaterów, czyli<br />
rzeczywistych narzędzi natury. Z tego wynikałoby,<br />
że sama natura ma nie tylko wymiar czysto<br />
materialny, ale również formalny. Markiz konstruował<br />
swoich literackich bohaterów z pełną<br />
świadomością, że ich czyny i poglądy wynikają<br />
jedynie z ich uwarunkowań. Tak więc namiętności<br />
i wyobrażenia postaci powstają w wyniku<br />
określonej ich pozycji wobec natury i innych<br />
jednostek. Wraz z takim upadkiem idei prawdy<br />
zapada się też założenie istnienia jednego świata,<br />
bytu, rzeczywistości, do której odnoszą się<br />
bohaterowie w trakcie wspólnego dyskursu. Teraz<br />
więc wyrażają oni jedynie swoje własne<br />
konkretne uwarunkowania i swoje miejsce w<br />
porównaniu z innymi, swoją siłę lub słabość.
PORTRET25 - 243<br />
Słabi tworzą własną retorykę, retorykę cnoty, co<br />
stanowi jedynie swoisty apel do mocnych, aby<br />
nie wykorzystywali swej siły wobec nich. Jednak<br />
silni, świadomi swej przewagi nad ofiarami, nie<br />
tylko wykorzystują ją praktycznie, ale również<br />
na płaszczyźnie psychologicznej, ukazując im<br />
beznadziejność ich sytuacji. Nie jest to więc już<br />
tylko napawanie się samym bólem fizycznym<br />
ofiary, ale również lękiem przed nieodwracalnością<br />
sytuacji. Można powiedzieć, że z tego<br />
punktu widzenia każda komunikacja społeczna<br />
opiera się na nieświadomości oraz ukrywaniu<br />
rzeczywistych stanowisk i pozycji, jakie zajmują<br />
wobec siebie uczestnicy zbiorowego dyskursu.<br />
W świecie de Sade’a jest dokładnie odwrotnie.<br />
Wszystko dzieje się na poziomie świadomości<br />
ofiary i kata. Każda z postaci zna z góry swą siłę<br />
i słabość, dlatego wszelki dyskurs jest skazany<br />
na niepowodzenie. Skoro nigdy nikt nikogo nie<br />
przekona do swoich racji, słabemu pozostaje jedynie<br />
wiara w Boga i jego Opatrzność, a silnemu<br />
drwiny jako forma dodatkowej rozkoszy.<br />
Oba te poglądy to jedynie wyraz pragnień kata<br />
i ofiary oparty na wyobrażeniach wyznaczonych<br />
przez pozycję w sytuacji, w której obie jednostki<br />
się znalazły. Każda więc wypowiedź wyraża też<br />
usytuowanie owych jednostek wobec innych<br />
osób, która to pozycja jest źródłem namiętności<br />
warunkujących nasze wyobrażenia i poglądy<br />
formułowane w języku. Czyli interpretację moralną<br />
świata tworzoną przez zaangażowany w<br />
język podmiot. Markiz dobrze wiedział, że w<br />
dyskursie zawsze kierujemy się moralnością,<br />
która zmusza nas do solidaryzowania się z tymi,<br />
a nie innymi osobnikami. Oczywiście zgodnie z<br />
naszą własną sytuacją. Do identyfikowania się z<br />
tymi, a nie innymi poglądami. Moralność zawsze<br />
wyraża strukturę zaangażowania jednostki<br />
w siebie i innych. A co z tymi niezaangażowanymi,<br />
którzy osiągnęli stan apatii?<br />
U Markiza występują trzy rodzaje apatii.<br />
Apatia cnotliwych wynika z niedostatku sił,<br />
w efekcie nie podejmują oni żadnych działań<br />
i są bierni. U ludzi występnych jest ona skutkiem<br />
nadmiaru energii i aktywności, czego<br />
wynikiem jest przesyt na skutek nadmiernego<br />
zaspakajania swoich potrzeb. Są to apatie, które<br />
w tekstach Markiza występują na poziomie<br />
semantycznym, na poziomie anegdoty psychologicznej.<br />
Jest wreszcie apatia będąca wynikiem<br />
równowagi, w której nie ma nadmiaru lub braku<br />
w zaspakajaniu swoich potrzeb. Tylko odchylenie<br />
od stanu równowagi może wytworzyć potrzebę<br />
– zaangażowanie emocjonalne w treści<br />
słów pewnego języka. Ten trzeci rodzaj apatii<br />
nie występuje już na poziomie semantycznym,<br />
ale jest wyrażany za pomocą czysto formalnej<br />
struktury samego tekstu. Mamy wówczas do<br />
czynienia z całkowitą symetrią poglądów oraz<br />
działań postaci cnotliwych i występnych. Zaangażowany<br />
w treści czytelnik nie dostrzega<br />
symetryczności opozycji pomiędzy bohaterami<br />
negatywnymi i pozytywnymi – to konsekwencja<br />
identyfikowania się z którymś z typów bohatera<br />
i odrzucania symetrycznej a przeciwstawnej<br />
do niego postaci. Na poziomie treści języka<br />
wyraża się to w asymetryczności traktowania<br />
wypowiedzi, w które jesteśmy zaangażowani.<br />
Markiz badając zagadnienie apatii dostrzega<br />
również, że ta sfera emocjonalnego zaangażowania<br />
w język, kształtująca podmiotowość, jest<br />
wytwarzana w celu całkowitego uspołecznienia<br />
jednostek. Tylko dzięki powstaniu u jednostki<br />
potrzeby istnienia innego podmiotu, solidarności<br />
i empatii emocjonalnej z innymi ludźmi, stajemy<br />
się członkami pewnej wspólnoty komunikacyjno-kulturowej.<br />
Powyższa sfera w sposób<br />
naturalny rozprasza energię człowieka dzięki<br />
istnieniu wyobrażeniowej podmiotowości swojej<br />
i innych. Bohaterowie negatywni dążą do<br />
likwidacji tej sfery emocjonalnej, a więc do likwidacji<br />
negatywnych stanów emocjonalnych<br />
związanych z samotnością, gdyż to one tworzą<br />
u jednostki stałą potrzebę kontaktu z innymi.<br />
Zawsze w jego trakcie porównujemy innych<br />
z sobą oraz siebie z innymi, która to potrzeba<br />
została ukształtowana w procesie wychowania<br />
i wynika z kompleksów powstałych w wyniku<br />
tego procesu. Sfera emocji związana bowiem<br />
jest z wyobrażeniem podmiotowości innych<br />
jako wynikiem naszego zaangażowania w język.<br />
Tak więc libertyn dążący do likwidacji tej<br />
własnej emocjonalności w rzeczywistości dąży<br />
do uniezależnienia się od obrazu innego, kształtowanego<br />
przez język na poziomie wyobraźni<br />
moralnej, a więc do likwidacji podmiotowości<br />
innego, wytworzonej nie tylko intelektualnie,<br />
ale również emocjonalnie przez wspólnotę<br />
wychowawczą, której był członkiem. Nie jest<br />
to tylko proces pozbywania się sumienia, ale<br />
również potrzeb emocjonalnych związanych<br />
z komunikowaniem się z innymi jednostkami<br />
jako podmiotami. W ten sposób to również<br />
proces likwidowania negatywnych emocji związanych<br />
z samotnością oraz brakiem komunikacji<br />
z innymi. Sade opisując proces pozbywania<br />
się sumienia ukazuje znaczenie powtarzalności<br />
działań, które tworzą system nawyków emocjonalno-werbalnych,<br />
tak więc wprowadzając kategorię<br />
apatii dostrzegł społeczne źródła powstawania<br />
zaangażowania w podmiotowość własną<br />
i innych. Stan apatii byłby stanem wyzwolenia<br />
emocjonalno-intelektualnego od fantazmatów<br />
tworzonych w jednostce przez społeczeństwo<br />
za pomocą języka. Wyzwolenie to można zabsolutyzować<br />
w ramach bezkrytycznego użycia<br />
negatywnej formy tego, co zostało odrzucone.<br />
Wtedy mamy jedynie do czynienia z aktem
244 - PORTRET25<br />
retoryczno-formalnym i językowym, a nie realnym,<br />
pragmatycznym, funkcjonalnym dla<br />
jednostki. Banasiak przypisuje Markizowi taką<br />
interpretację, kreując go na twórcę negatywnej<br />
metafizyki, opartej na sile absolutnej negacji.<br />
Byłoby to słuszne, gdybyśmy utożsamili myśl<br />
Markiza z poglądami zbrodniczych libertynów<br />
z jego tekstów, skoro to oni reprezentują poglądy,<br />
będące jedynie negatywną odwrotnością<br />
metafizyki bohaterów cnotliwych. Owe postacie<br />
w takim stopniu wierzą w istnienie Boga,<br />
absolutnego gwaranta ich realności oraz realności<br />
społeczeństwa i świata, będących zobiektywizowanym<br />
porządkiem moralnym, w jakim<br />
brakuje im sił na samodzielne istnienie, muszą<br />
się zatem łączyć i tworzyć zbiorowość. Inaczej<br />
to ujmując, widmowe istnienie istot słabych<br />
prowadzi do powstania wspólnoty kulturowej<br />
jako warunku ich przetrwania, a to oznacza,<br />
że słaba jednostka staje się narzędziem, instrumentem<br />
trwania innych istot, na tyle słabych, że<br />
bez kulturowej wspólnoty nie mogłyby istnieć.<br />
Tak powstaje teza, że istnienie społeczeństwa i<br />
kultury jest warunkiem przetrwania jednostek<br />
w sensie biologicznym. Stąd afirmacja kultury<br />
jako emanacji wspólnoty, opartej na wierze w<br />
boga i porządek moralny, występująca u istot<br />
słabych. Paradoksalnie, jednostki absolutnie<br />
negujące boga i porządek moralny również są<br />
całkowicie zaangażowane w tę wspólnotę za<br />
pomocą języka, którego używają do wyrażenia<br />
owej postawy negatywnej. W końcu wspólnota<br />
może powstać tylko wtedy, gdy angażujemy się<br />
w język jako kulturę, nieważne, czy w formie<br />
pozytywnej, czy też negatywnej. Kultura według<br />
Markiza, a także Nietzschego, propaguje<br />
stereotypowe poglądy ludzi cnotliwych, czyli<br />
z natury słabych, czyniąc z nich wizję świata<br />
obiektywnego. Wizja ta staje się miarą prawdziwości<br />
poglądów formułowanych w określonym<br />
języku wspólnoty. Jednak istnieją jednostki,<br />
których ze względu na biologiczne uwarunkowania<br />
nie można w sposób standardowy uspołecznić<br />
w procesie wychowania. Jako że są one<br />
nadmiernie silne biologicznie, standardowy system<br />
nagród i kar, ze względu na inną ich wrażliwość,<br />
częściowo nie odnosi spodziewanych<br />
skutków. Tu tkwi źródło powstania jednostek<br />
ocenianych przez społeczeństwo jako występne,<br />
złe, czy niemoralne. W niektórych przypadkach<br />
rekonstruują one system uwarunkowań kulturowych<br />
wspólnoty, w jakiej funkcjonują, ale w<br />
formie negatywnej. Jest on symetrycznym światem<br />
ludzi silnych, tak jak światem ludzi słabych<br />
jest kultura. Właściwie nie można go nazwać<br />
jednym światem osobników silnych, ale raczej<br />
zaznaczyć wielość światów, w których na różne<br />
sposoby parodiowana jest standardowa rzeczywistość<br />
kultury osób cnotliwych. Jednostki te i<br />
ich światy spełniają ważną ideologiczną funkcję<br />
wobec wspólnoty, tworząc pozorne, stereotypowe<br />
wyjście poza społeczeństwo i kulturę. Przy<br />
tym nie jest niezauważane to, iż stanowią również<br />
część mechanizmu społecznego.<br />
Sade był świadomy formalizmu językowego.<br />
Jako literat i filozof musiał też być świadomy<br />
różnicy pomiędzy językiem a kryptojęzykiem,<br />
pomiędzy tym, co trzeba objawić i wyrazić, a<br />
tym, co trzeba ukryć i przemilczeć w tekście,<br />
aby osiągnąć odpowiedni efekt.<br />
Można więc uznać Markiza za prekursora<br />
nie tylko Nietzschego, ale również postmodernistów<br />
jako że naturę utożsamił z tekstem,<br />
w pełni retorycznie ją wykorzystując. Uznał,<br />
że za pomocą literackiej formy lepiej wyrazi<br />
względność każdego stanowiska filozoficznego,<br />
każdego sądu i opinii. Wynika z tego, iż prawo<br />
równowagi natury funkcjonuje na wszystkich<br />
poziomach jego systemu. Niestety wielu interpretatorów<br />
jako przesłankę jego twórczości<br />
przyjmuje interpretację, w której odrzuca się<br />
prawo równowagi na rzecz przewagi zła nad<br />
dobrem. Również Bogdan Banasiak, jak sądzę,<br />
przyjął taką interpretację. Według niej de Sade<br />
miałby jakoby zmienić swoje przekonania na<br />
rzecz zasady destrukcji. Główną więc ideą natury<br />
byłaby teraz destrukcja, a nie harmonia,<br />
co może wynikać z przyjętego przez interpretatorów<br />
Sade’a a priori psychologicznego( bo<br />
opartego na anegdotach historycznych) założenia,<br />
identyfikującego poglądy Markiza z<br />
teoriami negatywnych bohaterów jego tekstów.<br />
Mniemam, że dla takiej asymetrii nie ma żadnych<br />
podstaw w jego dziele, a wręcz utrudnia<br />
ona stworzenie spoistego obrazu całego systemu.<br />
Podejście takie tworzy przeszkodę w połączeniu<br />
w jedną całość różnych aspektów jego<br />
myśli oraz różnych poziomów odniesienia: ontologicznego,<br />
formalnego i moralnego. Markiz<br />
wielokrotnie konstatuje obojętność i amoralność<br />
natury jako wyraz funkcjonowania zasady<br />
na poziomie ontologicznym, która to zasada<br />
była dla Markiza, na poziomie moralnym, a<br />
więc indywidualnym, psychologicznym, prawdopodobnie<br />
koncepcją równowagi emocjonalnej,<br />
czyli braku zaangażowania w występek<br />
oraz cnotę. Jedną i drugą Sade lokalizował na<br />
poziomie stereotypów emocjonalno-intelektualnych<br />
jako że i występek, i cnota, były dla<br />
niego wyrazem zaangażowania emocjonalnego<br />
w określony język, a kultura wytworzyła te opozycje<br />
jako elementy podmiotowości jednostek<br />
należących do pewnej wspólnoty. Osobnicy<br />
słabi reprezentują retorykę absolutnej afirmacji<br />
cnoty. Bohaterowie silni reprezentują retorykę<br />
absolutnego zła, będąc jedynie negatywnym<br />
odbiciem pozytywnej metafizyki słabych. W<br />
sposób oczywisty symetrię tych dwóch stano-
PORTRET25 - 245<br />
wisk reprezentują słynne bohaterki Markiza,<br />
czyli Justyna i Julietta. Wyrażają one stan tautologicznej<br />
powtarzalności w formie pozytywnej<br />
i negatywnej wszystkich moralnych ocen,<br />
ukrytą dzięki naszemu zaangażowaniu w słowa.<br />
Tylko dzięki temu może zaistnieć fabuła w literackich<br />
dziełach. Według takiego odczytania<br />
myśli Markiza, wyrazem naiwności jest próba<br />
rekonstrukcji jego systemu myślenia w oparciu<br />
o bezpośrednie identyfikowanie Sade’owskich<br />
poglądów z przekonaniami wyrażanymi przez<br />
literackie postacie. I to nie ze wszystkimi, ale<br />
tymi głoszonymi przez najbardziej występnych<br />
bohaterów. Tę asymetrię u swoich interpretatorów<br />
Markiz na pewno ironicznie oceniłby jako<br />
stereotypową, chrześcijańską grzeszność ich<br />
myśli. Trzeba raczej trzeba założyć, iż Markiz<br />
jako literat i filozof identyfikował się z Naturą,<br />
czyli pewnym stanem równowagi emocjonalnej<br />
będącej poza fascynacją dobrem i złem.<br />
W końcu nawet pierwsza nauczycielka Julietty,<br />
Delbene, utożsamia mądrość ze stanem bycia<br />
poza skrajnościami dziwactw i chimer. O tej<br />
identyfikacji z naturą świadczy również zachowanie<br />
samego Markiza, który zaprzeczał,<br />
że jest autorem „Nowej Justyny” i „Historii Julietty”.<br />
Można więc uznać, że według poglądów<br />
Sade’a autorem tego dzieła była sama natura<br />
wyrażana poprzez formalną symetrię pomiędzy<br />
występnymi i cnotliwymi, silnymi i słabymi, aktywnymi<br />
i biernymi. Z tej perspektywy struktura<br />
tekstu reprezentowałaby ów model natury,<br />
a dzięki niemu utożsamiałaby się z nią. Takie<br />
bycie ponad treściami byłoby również efektem<br />
całkowicie pragmatycznego użycia języka przez<br />
Markiza do zaspakajania swoich własnych<br />
potrzeb. Ta niewyrażalność nie była więc metafizyczna,<br />
ale pragmatyczna. Wszystko to, co<br />
jest poza moralnością, stanowi destrukcję dla<br />
komunikacji, a więc jest niewyrażalne w ramach<br />
solidarności ze wspólnotą. W ostatecznej<br />
konsekwencji takiej destrukcji pojawia się idea<br />
Człowieka Natury, który, skoro zlikwidował<br />
wszelkie zaangażowanie ideologiczne w język,<br />
uzyskał stan całkowitej apatii. Świadectwem<br />
tego może być wypowiedź w „Nowej Justynie”:<br />
„Natura nie mówi ani słowa”. W takim stanie<br />
jednostka nie powinna odczuwać negatywnych<br />
skutków samotności, czyli mieć poczucia, iż<br />
musi coś przekazać czy też oczekiwać takowej<br />
komunikacji ze strony innych.<br />
Czy przemoc wyrażona przez milczenie<br />
Markiza nie była czasami większa od tej wyrażanej<br />
bezpośrednio w jego tekstach? Skłaniam<br />
się do odpowiedzi pozytywnej. W końcu owo<br />
milczenie imitowało obojętność samej Natury,<br />
z którą Jedyny się utożsamiał.<br />
Marek Jędrasik – ur. w 1950 roku w<br />
Olsztynie, gdzie do dziś mieszka. Od wielu<br />
lat miłośnik filozofii. Szczególnie filozofii<br />
antycznej oraz buddyjskiej. Redaktor<br />
„<strong>Portret</strong>u”.
Publikacje Wydawnictwa „<strong>Portret</strong>”:<br />
Proza:<br />
Tomasz Białkowski, Dłużyzny (2005)<br />
Tomasz Białkowski, Leze (2002)<br />
Tomasz Białkowski, Pogrzeby (2006)<br />
Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Wariat (2007)<br />
Paweł Jaszczuk, Testament (2007)<br />
Monika Mostowik, Taka ładna (2004)<br />
Mariusz Sieniewicz, Prababka (1999)<br />
Piotr Siwecki, Hyper-Gender (2003)<br />
Jacek Wangin, Lucka rzecz (2007)<br />
Joanna Wilengowska, Japońska wioska (1999)<br />
Grzegorz Wróblewski, Android i anegdota (2007)<br />
Poezja:<br />
Maciej Gierszewski, Profile (2006)<br />
Tomasz Jamroziński, Przylądek do skrócenia (2007)<br />
Tomasz Karnowski, Wejście w świat (1999)<br />
Krzysztof Kowalewski, Abdykacja (1999)<br />
Krzysztof Kowalewski, Wersalka (2003)<br />
Karolina Madej, von von (1999)<br />
Anna Piotrowska, Sekutnice (2002)<br />
Tomasz Pułka, Paralaksa w weekend (2007)<br />
Iza Smolarek, się lenienie (2006)<br />
Jacek Uglik, Jeszcze nie całkiem umarły (2005)<br />
Marcin Włodarski, Po własnych śladach (2005)<br />
Marcin Włodarski, Sommy (2002)<br />
Felietony:<br />
Robert Ostaszewski, Odwieczna, acz nieoficjalna (2002)<br />
Szkice:<br />
Tamara Bołdak-Janowska, Szkice dla zielonego wróbla (2004)<br />
Bernadetta Darska, Ucieczki i powroty.<br />
Obrazy rzeczywistości w prozie najnowszej (2006)<br />
Grzegorz Ojcewicz, Skazani na trwanie.<br />
Odmieńcy XX wieku w esejach Jarosława Mogutina (2007)<br />
Przekłady:<br />
Aleš Čar, Awaria, tłum. Wojciech Domachowski [proza] (2006)<br />
Radek Fridrich, Z dziennika Żybrzyda,<br />
tłum. Jana i Piotr Kępscy [proza] (2005)<br />
Amir Or, Wiersz, tłum. Beata Tarnowska [poezja] (2006)<br />
Ślady. Antologia przekładów Arkadiusza Łuby (2003)
Zapowiedzi 2008:<br />
Tomasz Białkowski, Mistrzostwo Świata [proza]<br />
Ewa Berent, Rdza [proza]<br />
Ewa Furgał, Ekstremizmy [poezja]<br />
Wojciech Brzoska, przez judasza [poezja]<br />
„<strong>Portret</strong>” nr 26<br />
Maciej Melecki,<br />
Zawsze wszędzie indziej (wybór wierszy 1995-2007) [poezja]<br />
Jakobe Mansztajn, wiedeński high life [poezja]<br />
„<strong>Portret</strong>” nr 27
www<br />
portret<br />
org<br />
pl