02.10.2014 Views

Olsztyn 2008 - Portret

Olsztyn 2008 - Portret

Olsztyn 2008 - Portret

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

ETAPY<br />

<strong>Olsztyn</strong> <strong>2008</strong>


R o b e r t Os t a s z e w s k i<br />

ETAPY<br />

Rozmowy z pisarzami (i nie tylko)<br />

fotografie: Marta Eloy Cichocka


ISBN 978-83-60477-16-8<br />

Copyright © by Stowarzyszenie<br />

Artystyczno-Kulturalne „<strong>Portret</strong>”, <strong>2008</strong><br />

Copyright © by Robert Ostaszewski<br />

Copyright © by Marta Eloy Cichocka


Bliskie spotkania literackiego stopnia<br />

Właśnie uświadomiłem sobie, że nie tak dawno minęło<br />

dziesięć lat, odkąd mogę wpisywać sobie w papiery – posłużę<br />

się określeniem Dariusza Nowackiego – „zawód: czytelnik”.<br />

W 1997 roku zacząłem zajmować się krytyką literacką, i robię<br />

to do dziś. Co tu kryć, to szmat czasu znaczony kolejnymi<br />

szkicami, recenzjami, rozmowami z pisarzami – najwyższa<br />

więc już pora, aby przynajmniej część tekstów, rozproszonych<br />

po gazetach i czasopismach, zebrać w formie książkowej. W<br />

ten sposób chcę zrobić sobie samemu prezent (nieco spóźniony)<br />

na dziesięciolecie pracy krytycznoliterackiej, który –<br />

mam cichą nadzieję – ucieszy również czytelników.<br />

Postanowiłem zająć się najpierw dokumentacją bliskich<br />

spotkań literackiego stopnia, zebrałem więc wywiady z pisarzami<br />

i literaturoznawcami, które powstawały w ciągu prawie<br />

ośmiu ostatnich lat. Ale niniejsza książka nie jest zwyczajnym<br />

zbiorem rozmów z ludźmi literatury, jakie od czasu do czasu<br />

pojawiają się w księgarniach. Zawsze staram się poszukiwać<br />

dla moich książek nowych, świeżych form – tak też było w<br />

tym przypadku: postawiłem na formułę „dwa w jednym”,<br />

dodając do wywiadów recenzje książek odpytywanych przeze<br />

mnie autorów, o których rozmawiamy albo które zostały<br />

opublikowane mniej więcej w tym samym czasie, kiedy przeprowadzałem<br />

wywiad. Stanowią one swoiste komentarze<br />

do rozmów, bądź też wprowadzają nowy punkt widzenia na<br />

kwestie w nich poruszane.<br />

Rozmowy ułożyłem w porządku chronologicznym, za-<br />

5


czynając od przeprowadzonych najwcześniej, ale i tak okazało<br />

się, że pisarze najbardziej uznani, z największym dorobkiem<br />

znajdują się na początku tomu. Przez niektórych jestem<br />

uważany za krytyka, który skupia uwagę przede wszystkim<br />

na tekstach swoich rówieśników, „towarzyszy” kolejnym ich<br />

książkom. Niniejsza książka pokazuje, że tak nie jest; znalazły<br />

się w niej rozmowy z przedstawicielami rozmaitych<br />

pisarskich pokoleń, począwszy od autorów w wieku senioralnym<br />

(Marek Nowakowski, Włodzimierz Odojewski, Marian<br />

Pankowski), poprzez pisarzy średniego pokolenia (Hubert<br />

Klimko-Dobrzaniecki, Zbigniew Kruszyński, Piotr Szewc),<br />

a skończywszy na tych, którzy wciąż uważani są za młodych<br />

(Mariusz Sieniewicz, Ignacy Karpowicz, Daniel Odija).<br />

Wiele z pomieszczonych w tej książce wywiadów potraktować<br />

można jako formę podsumowania pewnych etapów<br />

w pisarskich biografiach moich rozmówców. Bez wątpienia<br />

część z nich jest już w innym miejscu, stawia sobie inne cele<br />

niż w momencie, kiedy rozmawialiśmy. A i ja – prawdopodobnie<br />

– jestem obecnie nieco innym krytykiem niż – powiedzmy<br />

– sześć lat temu. Nie chciałem jednak zebranych w tomie<br />

materiałów na siłę uwspółcześniać, opatrywać komentarzami,<br />

ujednolicać. Niech będą tym, czym są – świadectwem danego<br />

czasu, zapisem lekturowych przygód, które przeżywałem w<br />

tym, a nie innym momencie. Konsekwencją przyjęcia takiego<br />

właśnie założenia jest – by tak rzec – stylistyczne rozchwianie<br />

tomu: z niektórymi pisarzami jestem „na Pan”, z innymi<br />

– „na Ty”, niektóre rozmowy mają charakter bardzo oficjalny,<br />

inne przypominają kumpelską pogawędkę, przygotowywane<br />

były przy rozmaitych okazjach i dla różnych mediów. Powtórzę<br />

jednak: świadomie nie zdecydowałem się na uspójnianie<br />

pomieszczonych w tomie tekstów.<br />

6


I na koniec jeszcze jedna kwestia – tego rodzaju zbiory<br />

zwykle prowokują pytania: dlaczego znalazł się w nim pisarz<br />

X, a zabrakło miejsca dla autora Y? Taki a nie innym zestaw<br />

nazwisk w książce jest wypadkową moich chęci, możliwości<br />

i... przypadku. Z niektórymi autorami chciałem przeprowadzić<br />

wywiad i udało mi się to bez trudu, z innymi, mimo<br />

ponawianych prób, do dziś z różnych powodów nie dane mi<br />

było rozmawiać. Jest cała masa interesujących prozaików, z<br />

którymi chciałbym odbyć bliskie spotkanie literackiego stopnia.<br />

Kto wie, może kiedyś...<br />

* * *<br />

Ważną częścią książki są fotografie moich rozmówców<br />

autorstwa fotograficzki i poetki, Marty Eloy Cichockiej. Zadała<br />

sobie ona wiele trudu, podróżując po kraju i Europie,<br />

aby „zdjąć” pisarzy zaprezentowanych w „Etapach”. Niestety<br />

z różnych względów nie ze wszystkimi z nich dane się było<br />

Marcie umówić na sesje; nie chcąc jednak rezygnować z tekstów,<br />

postanowiliśmy – wraz z Wydawcą – pozostawić je bez<br />

ilustracji fotograficznej.<br />

W tym miejscu nie pozostaje mi nic innego, jak zamieścić<br />

krótkie podziękowania: po pierwsze, wszystkim pisarzom i<br />

literaturoznawcom, z którymi przeprowadziłem wywiady: za<br />

to, że znaleźli czas i ochotę na rozmowy ze mną oraz wyrazili<br />

zgodę na przedrukowanie wywiadów w tym tomie, po drugie<br />

– Marcie Eloy Cichockiej (Marta, bez Twojego udziału ta<br />

książka byłaby zupełnie inna...).<br />

Robert Ostaszewski<br />

7


Oko w oko?<br />

Leica, Hasselblad, Mamiya, Canon, Nikon, Pentax… Jeśli<br />

chodzi o przemyślne urządzenie zwane aparatem fotograficznym,<br />

to już na sam jego widok ludzie błyskawicznie dzielą się<br />

na trzy kategorie. Ta pierwsza natychmiast stara się rzucić<br />

w oczy, wcisnąć w dowolny kadr i tym sposobem uwiecznić<br />

swój czysty egocentryzm podszyty lękiem wobec przemijania<br />

czasu… Nic dziwnego więc, że ich figlarnych fizjonomii<br />

nie znajdziemy na kartkach tej książki. Druga, złożona z ludzi<br />

myślących niezależnie i krytycznie, błyskawicznie rzuca<br />

się do ucieczki – i to negocjacje z nimi, mozolne i okupione<br />

koniecznością czasochłonnych wypraw i kilkusetkilometrowych<br />

pościgów z obiektywem za pazuchą, zaowocowały serią<br />

portretów myślących ludzi, co kartki książki tej ozdabia. Tylko<br />

nielicznym wyjątkom udało się uciec. Trzecia kategoria to<br />

spryciarze, którzy połapali się nie tylko w oczywistym fakcie,<br />

że lepszy aparat fotograficzny w garści, niż wpychanie się w<br />

kadr czy też zmykanie przed nim na dach – lecz również potrafią<br />

rzeczony aparat gracko obsłużyć: w tejże grupie spryciarzy<br />

czuję się najbardziej komfortowo.<br />

Uczciwie dodam, iż fotografia uprawiana zawodowo, uzasadniona<br />

nadzieją na godziwy zarobek, wydaje mi się profesją<br />

wyjątkowo wymagającą, trudną i uciążliwą; o niebo bardziej<br />

wolę fotografię traktowaną po królewsku jako królewską<br />

przyjemność, okazję do podróży, spotkań, dyskusji i odkryć,<br />

uprawianą w chwilach wyjątkowego skupienia bądź natęże-<br />

9


nia emocji – jak dobra literatura. Być może dlatego właśnie<br />

pasjami lubię fotografować ludzi uprawiających literaturę lub<br />

też piszących o niej: poetów, pisarzy, krytyków płci obojga i<br />

niezależnie od wieku. Lubię – ze świadomością, że chociaż<br />

własny widok najczęściej działa na ego myślącego człowieka<br />

gorzej, niż wzrok Bazyliszka, to jednak żadne, nawet najżyczliwiej<br />

przestrzegane prawo kontroli własnego wizerunku nie<br />

zmieni jednej niełatwej do przełknięcia prawdy: w każdym z<br />

nas są takie sfery, do których po prostu nie mamy dostępu.<br />

I dobrze się składa, że inni widzą w nas to, czego nie dostrzegamy<br />

sami.<br />

Na tym etapie wynurzeń wypada mi wyznać, że – mimo<br />

flirtu z fotografią – nigdy wcześniej nie miałam okazji, by po<br />

uszy włączyć się w tak obszerny projekt literacko-portretowy;<br />

nigdy dotąd nie odbyłam w tak krótkim czasie tylu podróży<br />

po Polsce i nie tylko; nigdy nie nawiązałam tylu niesamowitych<br />

znajomości, które otworzyły przede mną naprawdę<br />

nowe horyzonty; i nigdy chyba nie zrobiłam tylu portretów<br />

naraz. Dlatego teraz, już całkiem na serio i ze śmiertelną powagą,<br />

chcę skorzystać z przysługującego mi w tym miejscu<br />

prawa do wysłowienia swojej wdzięczności:<br />

- Robertowi Ostaszewskiemu za inspirujący pomysł, a<br />

wydawnictwu <strong>Portret</strong> – za wysoce sprzyjające okoliczności;<br />

- Tomaszowi Białkowskiemu, Markowi S. Huberathowi,<br />

Indze Iwasiów, Piotrowi Ibrahimowi Kalwasowi, Ignacemu<br />

Karpowiczowi, Hubertowi Klimko-Dobrzanieckiemu,<br />

Zbigniewowi Kruszyńskiemu, Ewie Madeyskiej, Michałowi<br />

Pawłowi Markowskiemu, Dariuszowi Nowackiemu,<br />

Markowi Nowakowskiemu, Danielowi Odiji, Michałowi<br />

Olszewskiemu, Marianowi Pankowskiemu, Edwardowi Pasewiczowi,<br />

Mariuszowi Sieniewiczowi, Piotrowi Szewcowi,<br />

Adamowi Ubertowskiemu i Krzysztofowi Uniłowskiemu za<br />

ich bezcenny czas i pasjonujące rozmowy;<br />

10


- tudzież aniołom wcielonym w postaci Bernadetty Darskiej,<br />

Jerzego Drobota, Miłki Malzahn, Jacka Szurko i Bernadetty<br />

Żynis – za dach nad głową, jedzenie w talerzu, wannę<br />

pełną piany i miód w sercu.<br />

Bowiem bez nich wszystkich nie zrobiłabym ani jednego<br />

kroku przebytą drogą – i ani jednego zdjęcia w tej książce.<br />

Marta Eloy Cichocka<br />

P.S. Specjalne podziękowania składam małżonkowi Ingi<br />

Iwasiów za kongenialnego śledzia w Szczecinie – ale to już<br />

zupełnie inna historia.<br />

11


spotkania z pisarzami


Spotkanie z Markiem Nowakowskim<br />

(warszawskie, uliczne, jedyne w swoim rodzaju)


Marek Nowakowski – ur. w 1935 r., prozaik, mistrz<br />

małych form narracyjnych; debiutował zbiorem opowiadań<br />

„Ten stary złodziej” (1958), początkowo koncentrował uwagę<br />

na realistycznych opisach życia warszawskiego półświatka,<br />

m.in. w książkach „Benek Kwiaciarz” (1961), „Książę Nocy”<br />

(1978), potem konsekwentnie przedstawiał przemiany życia<br />

w kraju, zarówno w czasach PRL-u, m.in. „Gdzie jest droga<br />

na Walne?” (1974), „Zakon Kawalerów Mazowieckich”<br />

(1981), „Raport o stanie wojennym” (1982), jak i w okresie<br />

wolnej Polski, m.in. „Homo Polonicus” (1992), „Prawo prerii”<br />

(1999), „Stygmatycy” (2005); laureat m.in. nagrody Fundacji<br />

im. Kościelskich (1968); mieszka w Warszawie.


Pieszczochy losu i solista<br />

Pod koniec lat 80. napisał Pan opowiadanie „Bożydar”,<br />

będące swoistym autoportretem pisarza<br />

w czasach marnych – z bylejaką, magmowatą rzeczywistością,<br />

z rozpadem wszelkich wartości w tle.<br />

Autoportret to gorzki i pesymistyczny…<br />

Dla mnie „Bożydar” był próbą pobudzenia samego siebie<br />

poprzez pesymizm, o którym Pan wspomniał; próbą wydobycia<br />

z siebie energii poprzez zadawanie drażliwych pytań i<br />

pesymistyczne konstatacje w odpowiedziach. Był pobudzeniem,<br />

żeby jeszcze raz móc ruszyć do literackiego boju, dostać<br />

świeżego powietrza, jakiegoś, krótko mówiąc, rozpędu.<br />

„Bożydar” wynikał z moich własnych doświadczeń. Chodziło<br />

mi o zapisanie pewnych spostrzeżeń, pewnych intuicyjnych<br />

przeczuć. Bo ja bardziej wierzę w intuicję niż w rozum; rozumowe<br />

ujmowanie wszystkiego często rujnuje literaturę.<br />

Zapisywałem intuicje dotyczące uwikłań polskiej literatury,<br />

jej charakterystycznych zniewoleń. Z jednej strony – uwikłanie<br />

narodowe, polityczne. Ze względów wiadomych: niefart<br />

geopolityczny Polski, zabory, okupacja, Sowieci; ten cały ciąg,<br />

który spowodował, że literatura spełniać musiała zastępczą<br />

rolę nawoływania, budzenia. Żeby naród się nie zgnoił i nie<br />

wynarodowił. Ale to było dla literatury złe, obosieczne, bo<br />

wikłało ją w dydaktyzm, posłannictwo. Z drugiej strony –<br />

inna pułapka: tchórzostwo, stereotypowość. Nawet jeśli literatura<br />

nie była uwikłana w jakieś funkcje zastępcze, to była…<br />

piszcząca, jakby nie mówiła pełnym głosem. Zbytnio ulegała<br />

też modom i nowinkom, które odbierały jej własny głos.<br />

Duża była nieautentyczność tej literatury.<br />

19


Nie dostrzegał Pan niczego autentycznego<br />

w literaturze tworzonej przed rokiem 1989?<br />

Ja nie mówię, że en bloc była nieautentyczna. Ale w opowiadaniu,<br />

o którym mówimy, chodziło mi o wyrazistą negację.<br />

Żeby się sprężyć… O zebranie czarnych barw, czarnej<br />

treści. Męczyło mnie też, że bardzo mocny był konwenans<br />

duszący człowieka piszącego. Mnie samego też. „Bożydar” to<br />

przecież tekst przede wszystkim o moich kłopotach i niewygodach.<br />

Nie chciałem występować w roli sędziego, który<br />

surowo rozlicza świat. Myślałem o własnym gospodarstwie<br />

pisarskim. Męczyła mnie niewola konwenansu, stereotypu,<br />

brak możliwości wypowiadania się pełnym głosem, tłumienie,<br />

duszenie tego głosu przez rozmaite czynniki, które już<br />

nazwałem. Męczył mnie też ten czas rumowiska, rozsypywania<br />

się komunizmu, zanikania tej formacji, która przez tyle<br />

lat panowała nad naszym życiem. Ta cała nieokreśloność,<br />

niepewność tego, co będzie, a co też – znowu intuicyjnie –<br />

wcale nie przedstawiało mi się szalenie optymistycznie. I to<br />

były właśnie niektóre powody, jakie skłoniły mnie do napisania<br />

„Bożydara”. Nieokreśloność dała mi impuls do pisania. I<br />

także samotność, przeczucie, że głos literatury staje się głuchy,<br />

że, jeśli nie jest wpisany w patriotyzm czy coś innego, to<br />

głuchnie, nie ma zupełnie odzewu. I jeszcze serwilizm literatury.<br />

Takie rzeczy…<br />

Pisał Pan w „Bożydarze”: „Marny to los pisarza.<br />

Kurwa albo kapłan”. Czy nie widział Pan innej<br />

możliwości, innej drogi?<br />

To nie tak. Są inne drogi. Tak. Na pewno. Chciałem<br />

jedynie przedstawić wyraźnie te dwa konkretne niebezpieczeństwa,<br />

te jakby podstawowe nożyce, między którymi tkwi<br />

pisarz, i z których powinien uskoczyć, nie dać się przez nie<br />

ścisnąć.<br />

20


Nie obawiał się Pan, że „Bożydar” może się stać –<br />

by tak rzec – czymś w rodzaju pisarskiego pogrzebu,<br />

że po napisaniu tego opowiadania będzie miał<br />

Pan dosyć literatury?<br />

Kilku krytyków po przeczytaniu „Bożydara” mówiło mi:<br />

„Słuchaj, po takim tekście to już koniec, nie powinieneś pisać,<br />

doszedłeś do ściany”. Takie były oceny. A ja wcale nie uważałem,<br />

że doszedłem do ściany. Chciałem jedynie zamknąć<br />

pewien etap w moim życiu. Tak. To oczywiście łączyło się z<br />

rozpadem komunizmu. Czułem, że to dobry czas na dokonanie<br />

bilansu. Chciałem też przeformować szeregi, zreorganizować<br />

swoje legiony [śmiech] i ruszyć znowu ze swoimi<br />

pretorianami, czyli literkami na papierze.<br />

To zamknięcie było więc jednocześnie otwarciem,<br />

krokiem do przodu?<br />

Tak mi się wydawało, że ja wcale nie ogłaszam końca mojego<br />

pisarstwa, lecz jedynie koniec pewnego etapu w moim<br />

życiu. Oczywiście, jedynie moim. Nie chciałem być wcale<br />

sędzią wszystkich.<br />

W takim razie, jak Pan by ocenił ten okres zamknięty<br />

„Bożydarem”: czas zaangażowania w<br />

działalność opozycyjną, podporządkowanie jej<br />

własnego pióra?<br />

Nie… To nie jest tak. Pan zbyt racjonalnie to rozpatruje.<br />

Po pierwsze, samo zaangażowanie oceniam pozytywnie. To<br />

był świetny okres ożywienia społecznego w moim życiu. Jestem<br />

na ogół typem aspołecznym. Wtedy jednak zaangażowałem<br />

się w działanie jakiejś większości społeczeństwa. Nie<br />

mówię, że całości, bo to by była przesada. Ale chyba ci, którzy<br />

21


w pewnym momencie powiedzieli „dosyć”, ci, którym Solidarność<br />

objawiła się jako nadzieja, stanowili większość. Nastąpiła<br />

naturalna, obywatelska łączność. Ja sam nie podejmowałem<br />

żadnego racjonalnego programu, nie mówiłem sobie:<br />

„od dzisiaj będę pisarzem opozycyjnym”. Poza tym chciałem<br />

mieć osobisty udział w rozwalaniu całego tego komunistycznego<br />

burdelu. Po prostu. Wspominam to jako dobre, ciekawe<br />

doświadczenie. To było kilka ciekawych lat.<br />

Czy jednak zaangażowanie nie doprowadziło w<br />

pewnym stopniu do ograniczenia Pana swobody<br />

pisarskiej?<br />

Nie, nie czuję, że odbyło się to z uszczerbkiem dla mojego<br />

pisarskiego gospodarstwa. Zresztą... jak to?! Przecież<br />

„Raport o stanie wojennym” pisałem nie z obywatelskiego<br />

obowiązku, ale z potrzeby rejestracji tego, co się wtedy działo.<br />

Bo miałem przeczucie, że ten czas, pamięć o nim, że to<br />

będzie – być może – zacierane, fałszowane, że pozostanie<br />

tylko ogólny obraz, kilka dat, że nie zostanie nic z klimatu,<br />

smaku, realiów, detali tamtych czasów. „Raport…” był próbą<br />

rejestracji życia codziennego w okresie powstawania Solidarności<br />

i stanu wojennego. Miałem wtedy taki dobry impuls<br />

pisarski, wynikający ze zmagania się z polską rzeczywistością<br />

uwikłaną w politykę. O, tak bym to właśnie ujął… To nie<br />

tak, że ja byłem, czy starałem się być, pisarzem politycznym.<br />

Chciałem jedynie opisać, jak polityka wdarła się w życie ludzi,<br />

jak oni się z niej otrząsali albo angażowali się w działalność<br />

opozycyjną. Taka była idea powstania „Raportu…” –<br />

rejestrować wydarzenia od strony ludzi, którzy zaczęli walkę<br />

z komunistycznym porządkiem. I to było całkowicie szczere.<br />

Zapisywałem to, co mnie wtedy – jak najbardziej subiektywnie<br />

– uderzało. To dotyczy i „Raportu…”, i innych książek:<br />

„Notatek z codzienności”, „Dwóch dni z Aniołem”, „Grisza,<br />

ja tiebie skażu”. A właśnie… Myślę, że tytułowe opowiadanie<br />

22


z tego ostatniego tomu nie zostało docenione. A to ważny<br />

tekst psychologiczno-społeczny, w którym chodzi o problem<br />

donosicielstwa, zdrady, kapowania. To był szalenie ważny<br />

problem w społeczeństwie zniewolonym, zdegenerowanym<br />

przez ustrój totalitarny. Ale i dzisiaj ciągle to jeszcze wyskakuje.<br />

Czy nie jest tak?<br />

Oczywiście, kontrowersje wokół lustracji…<br />

Problem zdrady, donoszenia, wiarołomstwa wciąż jest aktualny.<br />

A ów tekst tego właśnie dotyczył. I to w odniesieniu<br />

do konkretnej sytuacji. Zapisywałem tam własne doświadczenia.<br />

Wiedziałem, że ktoś z kręgu moich znajomych jest<br />

uchem i okiem bezpieki. Byłem tego intuicyjnie pewien. Tak<br />

samo było w więzieniu, kiedy zamknęli mnie na Mokotowie.<br />

Wiedziałem, że ktoś z siedzących pod celą jest kapusiem.<br />

Skończyły się czasy PRL-u, zaczął się nowy okres<br />

w Pana pisarstwie. Czy nie czuł Pan, że w latach<br />

90. młodzi pisarze odsunęli Pana i innych literatów<br />

starszego pokolenia na dalszy plan, wypchnęli<br />

z rynku literackiego?<br />

Wie Pan, w moim przypadku to się wiąże z rzeczą oczywistą:<br />

zawsze byłem solistą. Programowo podkreślałem<br />

niechęć do związków z wszelkimi grupami. Nie należałem<br />

nawet do pokolenia „Współczesności”, choć mnie do niego<br />

przypisano. Nosiłem do tego czasopisma teksty, znałem ludzi<br />

z tego kręgu, z niektórymi się zaprzyjaźniłem. Tylko tyle.<br />

Tak samo nie chciałem być całkowicie przypisany do KOR-u<br />

czy opozycji. A mówiąc o latach ostatnich – chyba nie pasowałem<br />

do nowych porządków i w literaturze, i w polityce,<br />

do tego nowego układu grup, sił nacisku. Żadnej z nich nie<br />

stałem się heroldem.<br />

23


Ustawiając się z boku, ryzykuje Pan jednak, że<br />

Pana głos stanie się głuchy, będzie słabo słyszalny,<br />

dotrze do niewielu.<br />

Zawsze wierzę – chociaż może jestem kimś w rodzaju<br />

ostatniego Mohikanina – że jednak literatura wygrywa. Nigdy<br />

nie łudziłem się, że literatura taka, jaką uprawiam ja czy<br />

inni, może być masowa. Ale wierzę, że są gdzieś czytający, do<br />

których warto docierać, których moja literatura może ożywić.<br />

Oczywiście, teraz są dość ciężkie czasy dla literatury. Mamy<br />

na łeb człowieka ogromne naciski reklamy i rozmaitych sił<br />

medialnych, które mogą zrobić z gówna zjawisko, z gówna<br />

wartość. Sam wolę nie brać udziału w tym całym medialnym<br />

cyrku. Chcę jedynie na boku robić swoje. Odnoszę wrażenie,<br />

że jedynie stojąc z boku, można zachować własną tożsamość.<br />

Każdy, kto decyduje się wskoczyć na to targowisko, ryzykuje,<br />

że może zostać wciągnięty przez wir, w którym może stracić<br />

to, co jest właściwością jego pisarstwa, może stracić też<br />

osobowość, może stać się prostytutką. Mówię tu skrótowo,<br />

celowo wulgaryzując. Właściwie w naszej literaturze dominuje<br />

teraz działalność modniarsko-medialno-targowa. Myślę,<br />

że pisarzowi czasami trudno jest się w tym wszystkim<br />

odnaleźć. Ale może, jeśli się postara, choć wymaga to – bo<br />

ja wiem czego? – siły, konsekwencji, może uporu. Być może<br />

ceną jest potem milczenie, niedocenienie, gorycz. Ale to są<br />

po prostu koszty niezależności. A znowu, kto powiedział, że<br />

pisarz musi być „Bożydarem”, pieszczochem losu? Nikt tego<br />

nie zagwarantuje. To sami pisarze chcą być pieszczochami<br />

losu, chcą być kochani i wielbieni. To takie słodkie złudzenia<br />

literatów. Raz im się udaje, raz nie. Trudno. Ryzyko zawodowe.<br />

Bo dla mnie pisanie to już zawód.<br />

Zawód: pisarz… Również młodzi pisarze chcą<br />

być jedynie zawodowcami, rzemieślnikami pióra,<br />

żeby nie musieć poczuwać się do jakiegokolwiek<br />

posłannictwa.<br />

24


Tak, bez posłannictwa. A jeśli już jest, to ukryte, to już jest<br />

szyfr dla dobrych kryptografów, odczytujących zaszyfrowane<br />

teksty. A gdy o mnie chodzi: nie chcę wygłaszać kazań, nie<br />

chcę swojego pisarstwa interpretować. Najgorsze, co może<br />

być, to zamienić się w egzegetę własnych tekstów, kapłana<br />

własnego pisania czy – mówiąc bardziej trywialnie – propagandystę.<br />

Tego, broń Boże, nie można robić. To psuje, truje<br />

pisarstwo, zmienia osobowość i wyobraźnię pisarza. Może<br />

nawet zamienić go w kurwę, co już jest fatalne.<br />

W Pana tekstach powstających w okresie PRL-u<br />

widać poszukiwanie przestrzeni swobody, wolności…<br />

Tak. Po latach absolutnie już jestem tego pewien. To jedna<br />

z podstawowych moich spraw: mieć trochę powietrza,<br />

luzu. W PRL-u żyliśmy pod dusznym kloszem, ale można<br />

tam było znaleźć enklawy swobody. Te moje poszukiwania<br />

też były w dużej mierze intuicyjne. Człowiek był wtedy jak<br />

ryba wyrzucona na brzeg i ciągle próbująca dostać się do<br />

wody, choćby nawet płytkiej i brudnej.<br />

A teraz, czy czuje się Pan wolny jako pisarz i człowiek?<br />

Kiedy nie wciągam się zbytnio w śmiecie medialne, kiedy<br />

nie zalewa mnie błoto z gazet i telewizji, te wszystkie bzdurstwa,<br />

to jestem wolny. Jeżeli zbyt wiele poświęcam uwagi<br />

temu chłamowi, to czuję się przytłoczony, zabrudzony. To<br />

taka reakcja estetyczno-psychiczna. Czuję się wtedy jałowy,<br />

czuję, że wysycha mi umysł i wyobraźnia. Jak odejdę od tego<br />

wszystkiego do ludzi – choćby nawet głupich – to jest mi<br />

lepiej.<br />

25


Właśnie – ludzie… W Pana tekstach często człowiek<br />

pokazywany jest jako – dosłownie i metaforycznie<br />

– wór nieczystości. Ale to pesymistyczne<br />

postrzeganie ludzi najwyraźniej nie osłabia Pana<br />

zainteresowania nimi, nie zmniejsza otwartości,<br />

chęci wysłuchania ich.<br />

Jestem taką ciekawą małpą po prostu. Ciekawą… Dam<br />

Panu konkretny przykład. Ostatnio zainteresowało mnie<br />

zwierzęce w gruncie rzeczy, ale dla mnie niezwykle ciekawe,<br />

środowisko tych młodych, z ogolonymi łbami, gotowych na<br />

wszystko łobuzów o strasznie pustych, ale dzikich i okrutnych<br />

jednocześnie, oczach. Teraz trochę chodzę po obrzeżach<br />

tego świata.<br />

Jak Pan by teraz, mniej więcej 10 lat po napisaniu<br />

„Bożydara”, określił swoją pisarską kondycję?<br />

Próbuję dookreślić ją w książce, nad którą pracuję. „Empire”<br />

– taki będzie jej tytuł. Ten tekst będzie kwintesencją<br />

czegoś – dokładnie jeszcze nie mogę powiedzieć czego – dla<br />

mnie niezwykle istotnego. To będzie stustronicowa powiastka,<br />

stanowiąca łącznik pomiędzy „Bożydarem”, a tym, co jest<br />

obecnie. Będzie to – tak planuję – próba powrotu do źródeł,<br />

do korzeni; próba konstatacji na temat życia codziennego i<br />

duchowego; wskazanie korelacji między materialnym a duchowym;<br />

a także próba rozliczenia się z pojęciem mitu. Mitu<br />

rozumianego jako tworzenie mitologii z realnego świata.<br />

Temu tematowi zresztą poświęciłem już jedną – pisaną autentycznie<br />

z potrzeby serca – książkę, czyli „Księcia Nocy”.<br />

„Empire” jest próbą określenia mojego stosunku do świata<br />

złudzeń, bajd, mitologii i zarazem jego fundamentu realnego,<br />

zwykle ponurego, śmierdzącego, brutalnego i prymitywnego.<br />

Ale ten fundament jest istotny. Nie można się od niego od-<br />

26


ywać. Jeśli się ktoś od niego oderwie, to może Bóg wie gdzie<br />

poszybować, zamienić się w balon. A potem balon pęka i nie<br />

zostaje z niego nic.<br />

[2000]<br />

27


Dlaczego pisze – dlaczego czytam?<br />

Najnowszy tekst Marka Nowakowskiego, dłuższe opowiadanie<br />

„Empire”, jest jedną z tych próz, które prowokują<br />

raczej do pisania wokół nich, snucia dygresji, mnożenia<br />

dopowiedzeń, niźli pisania o nich samych, przygotowywania<br />

lekturowej instrukcji obsługi. Dobrze sprawdzają się – może<br />

to niezbyt wyszukana metafora, ale trudno, na razie nie mam<br />

innej – jako trampolina, umożliwiająca odbicie się myślą; w<br />

takim przypadku bardziej interesuje mnie, czy tekst Nowakowskiego<br />

dobrze służy „skokom”, a nie – jak został zrobiony.<br />

Opowiadanie Nowakowskiego, podobnie jak przedstawiony<br />

w nim hotel, którego nazwa umieszczona została w<br />

tytule, sprawia nieco staroświeckie wrażenie. Mamy tutaj<br />

opowiedzianą „po bożemu”, w konwencji realistycznej, historię<br />

inicjacyjną. Głównym bohaterem jest nastoletni Hektor,<br />

ustawiony pomiędzy matką a ojcem, którzy reprezentują diametralnie<br />

odmienne strategie życiowe. Matka ma zdroworozsądkowe<br />

podejście do bytu, twardo trzyma się rzeczywistości<br />

(„surowa, niedostępna. Lita skała. Żadnej szczeliny na<br />

sentymenty”). Ojciec natomiast wydaje się być początkowo<br />

niepodzielnym władcą cesarstwa wyobraźni. Stara się umknąć<br />

starości, odsunąć od siebie brzydotę i zło świata (akcja opowiadania<br />

rozgrywa się tuż po wojnie), roztaczając wspomnienia<br />

jakże wspaniałej – ponoć – młodości, albo zajmując się<br />

hobbystycznie studiami nad historią starożytną. Początkowo<br />

Hektor pozostaje pod przemożnym wpływem ojca, który<br />

wprowadza go w świat o wiele piękniejszy, bogatszy, bardziej<br />

inspirujący niż ten, z którym zetknąć się może w sennym,<br />

podwarszawskim miasteczku. Ojciec jest czarnoksiężnikiem<br />

wyobraźni, magiem słowa, a Hektor – jego niezwykle pojętnym<br />

uczniem.<br />

28


Gdzie w tym wszystkim inicjacja i w co? Chodzi przede<br />

wszystkim o zderzenie prawdy i fikcji, życiowego konkretu i<br />

sugestywnych urojeń. Ojciec Hektora okazuje się nie czarnoksiężnikiem,<br />

który magią słowa ratuje przed złem świata, ale<br />

jedynie zręcznym prestidigitatorem, potrafiącym łudzić słuchaczy<br />

pozorami prawdy. Hektor dowiaduje się, że historie<br />

opowiadane przez ojca były w większości wyssane z palca, że<br />

„piękny, upragniony świat” należał jedynie do uniwersum fikcji.<br />

Narracja zmierza do zdemaskowania ojca, co – niestety –<br />

jest w opowiadaniu nazbyt przewidywalne. Już po kilkunastu<br />

stronach można się bez trudu zorientować, że Hektor prędzej<br />

czy później pozna się na sztuczkach ojca i zobaczy w nim<br />

takiego człowieka, jakiego widzi matka: słabeusza, nieudacznika,<br />

który, nie umiejąc poradzić sobie z życiem, ucieka w<br />

fikcję. Wynika to w dużym stopniu z faktu, że Nowakowskiego<br />

interesuje chyba głównie przedstawienie dość abstrakcyjnego<br />

zderzenia „żywiołu życia” z „żywiołem fikcji”. Brakuje<br />

mi w tym opowiadaniu tła psychologicznego, psychomachii<br />

rozgrywającej się pomiędzy matką a ojcem, której stawką by<br />

była przyszłość Hektora. Postacie w „Empire” są właściwie<br />

płaskie, jednostronne. Autor niewiele miejsca poświęcił napięciom,<br />

iskrzeniom między głównymi bohaterami; niejasny<br />

jest stosunek Hektora do matki, ledwie zaznaczone zostały<br />

skomplikowane relacje między jego rodzicami (kobieta wyraźnie<br />

gardzi starszym od niej mężem, zdradza go, poniża, a<br />

on znosi to wszystko).<br />

Wydaje mi się również, że do historii rozsnuwanej w<br />

„Empire” niezbyt pasuje styl prozy Nowakowskiego. Autor<br />

„Księcia Nocy” wypracował sobie styl – ujmę to w największym<br />

uproszczeniu – „sprawozdawczy”, którego najważniejszą<br />

składową są zdania pojedyncze (często równoważniki<br />

zdań), poprzez które pisarz próbuje ściśle, bez retorycznych<br />

ozdobników przekładać rzeczywistość na słowa. Styl ten<br />

29


świetnie sprawdzał się we wszelkiego rodzaju „notatkach z<br />

rzeczywistości”, jednak w „Empire”, gdzie trzeba było przybliżyć<br />

czytelnikowi świat wyobraźni jednego z bohaterów,<br />

wyraźne stały się wszelkie jego ograniczenia. Nowakowski<br />

jedynie zapewnia czytelnika, że ojciec Hektora potrafił czarować<br />

słowem, nie daje jednak w tekście próbek owych czarów.<br />

Nowakowski poniósł więc porażkę, popełnił tekstowy<br />

kiks? „Empire” na pewno nie jest książką wybitną. Zaryzykuję<br />

jednak stwierdzenie, że będzie to pozycja istotna w dorobku<br />

autora „Benka Kwiaciarza”. Dlaczego? Powody są – jak<br />

sądzę – dwa. W nowej książce Nowakowski pośrednio odpowiada<br />

na pytanie, dlaczego pisze. Odpowiedź ta wyłania się<br />

nie tylko z historii Hektora, ale również ze wspomnieniowonostalgicznego<br />

posłowia, zatytułowanego „Tak się zaczynało”.<br />

Nowakowski pozostawia Hektora w dość dramatycznym<br />

momencie: bohater odkrywa, że świat wyobraźni jest wprawdzie<br />

piękny, kuszący, ale nieautentyczny, a wcześniej jeszcze<br />

dotarło do niego, że otaczająca go rzeczywistość jest intensywnie<br />

prawdziwa, ale niezbyt atrakcyjna sama w sobie. Innymi<br />

słowy: umiejscowienie się bohatera tylko po jednej stronie<br />

granicy pomiędzy rzeczywistym a zmyślonym powoduje egzystencjalny<br />

dyskomfort, poczucie braku, niekompletności. Z<br />

owym dyskomfortem – zdaje się podpowiadać pisarz w posłowiu<br />

– można sobie jednak poradzić. Nowakowski pisze, że<br />

w młodości fascynowały go (zresztą nie tylko jego, w końcu<br />

prawie całość tekstu „Tak się zaczynało” została napisana w<br />

pierwszej osobie liczby mnogiej, co sugeruje, że pisarz odtwarza<br />

doświadczenie wspólnotowe) dwa typy ludzi: obdarzeni<br />

cechami przywódczymi buntownicy oraz „mitomani i<br />

bajarze, którzy fantazją tworzyli urojone krainy”. Jedni wciągali<br />

przyszłego pisarza w „żywioł życia”, drudzy – w „żywioł<br />

fikcji”. Żaden z tych „żywiołów” sam w sobie nie wydawał się<br />

30


wystarczająco fascynujący: życie smakowało najlepiej przyprawione<br />

wyobraźnią, fantazja musiała być zakotwiczona w<br />

„twardej” rzeczywistości. Jak można je zespolić? Oczywiście<br />

– dzięki literaturze. Pisarstwo takie, jakie uprawia Nowakowski,<br />

rodzi się z niemożliwego do zaspokojenia głodu zarazem<br />

życia, jak i zmyślenia. Literatura staje miejscem mediacji<br />

między konkretem a ułudą, spotkania rzeczywistości z mitologią.<br />

Oczywiście, mitologią jak najbardziej prywatną, która<br />

ułatwiać ma piszącemu orientowanie się w świecie.<br />

W „Tak się zaczynało” Nowakowski pisze: „Jest wieczór.<br />

Duży, czarny stół w środkowym pokoju we Włochach. Z jednej<br />

strony ojciec, obłożony zeszytami – sprawdza klasówki z<br />

matmy. Z drugiej strony stołu matka, też obłożona stosem<br />

prac uczniowskich, przygotowuje się do lekcji na następny<br />

dzień! A ja pośrodku. Piszę”. Ten obraz w metaforycznym<br />

skrócie oddaje chyba najlepiej istotę pisarstwa Nowakowskiego.<br />

Wbity klinem w rzeczywistość, znajdujący się „pośrodku”<br />

– wcale nie z boku czy gdzie indziej – zamieszania<br />

zwanego codziennością, Nowakowski poprzez pisanie stara<br />

się zbudować dla siebie przestrzeń wolności; cały czas jest w<br />

zwarciu z rzeczywistością, ale potrafi uwolnić się od jej duszącego<br />

uścisku dzięki wyobraźni.<br />

Co jakiś czas pojawiają się w prozie Nowakowskiego zawęźlenia,<br />

teksty stanowiące coś w rodzaju punktów granicznych,<br />

będące próbą krytycznego spojrzenia na dotychczasową<br />

drogę pisarską i jednocześnie wyznaczenia kierunków<br />

nowych poszukiwań. Takim tekstem było pisane pod koniec<br />

lat 80. opowiadanie „Bożydar”, takim jest i „Empire”. W minionej<br />

dekadzie Nowakowski był najaktywniejszym twórczo<br />

prozaikiem starszego pokolenia. Ale też – chyba najbardziej<br />

niedocenionym, przemilczanym w gruncie rzeczy. Liczne<br />

książki – wymienię tutaj dla przykładu „Homo Polonicusa”<br />

(1992), „Tapetę” (1996), „Prawo prerii” (1999) – w których<br />

31


autor „Notatek z codzienności” starał się na gorąco opisywać<br />

przemiany, jakie zaszły w naszym społeczeństwie po upadku<br />

PRL-u, rodzenie się – w bólach, a jakże – „konsumpcyjnego<br />

raju”, lęki i nadzieje, jakie są udziałem nas wszystkich żyjących<br />

w III Rzeczypospolitej, właściwie nie znalazły czytelników.<br />

Co więcej, zostały zignorowane przez krytykę, mimo iż dopominała<br />

się ona niejednokrotnie prozy realistycznej, opisującej<br />

teraźniejszość. Również tomy „Powidoków”, nostalgicznych<br />

mikrohistorii, układających się w obraz odchodzącej już<br />

coraz bardziej w przeszłość dawnej Warszawy, nie wytrzymały<br />

konkurencji choćby warszawskich próz Andrzeja Stasiuka<br />

czy Krzysztofa Vargi. I chyba nie wszystko da się w tym<br />

przypadku wytłumaczyć twórczą zadyszką Nowakowskiego.<br />

W latach 90. doświadczyliśmy po prostu terroru młodości<br />

w literaturze; wystarczyło być pięknym trzydziestoletnim,<br />

mieć jedną czy dwie wydane książki, aby zasłużyć na sążniste<br />

omówienia, pochwały i nagrody. W tej sytuacji wyprawa do<br />

źródeł własnego pisarstwa, podjęta przez Nowakowskiego w<br />

„Empire”, ma prawdopodobnie cel do pewnego stopnia autoterapeutyczny.<br />

Pisarz spogląda wstecz, dokonuje swoistego<br />

bilansu zysków i strat, jakie przynieść może uprawianie literatury,<br />

aby upewnić samego siebie, że mimo wszystko wciąż<br />

jeszcze warto pisać, choćby po to, by zachować dla siebie – o<br />

czym już wspominałem – przestrzeń wolności.<br />

Na koniec odpowiedzieć muszę na pytanie: dlaczego<br />

czytam „Empire” (i wbijam weń klin recenzenckiego omówienia),<br />

mimo iż – jak pisałem wyżej – proza ta wydaje mi<br />

się nieco już staroświecka. Innymi słowy: co mnie zaintrygowało<br />

w tej prozie. Chodzi tu o pewną analogię (wiem, wiem,<br />

analogie bywają zwodnicze, bo spłaszczają obraz świata, ale<br />

czasami warto się nimi posłużyć). Wydaje mi się, że najmłodsi<br />

prozaicy, urodzeni w latach 70., znajdują się w sytuacji<br />

podobnej jak kilkadziesiąt lat temu Nowakowski. Z jednej<br />

32


strony, kusi ich – ale też wciąga – chaos nieustannie podlegającej<br />

zmianom rzeczywistości, z drugiej – świat wyobraźni.<br />

Oczywiście, zmieniła się i rzeczywistość (żyjemy przecież w<br />

dobie ponowoczesnej), a i wyobraźnia (otwarta na nieskończoność<br />

biblioteki). Od roku 1989 prozaicy średniego i starszego<br />

pokolenia trzymają się bliżej świata wyobraźni, mitologizując,<br />

rekonstruując przeszłość, z rzadka jedynie zajmując<br />

się teraźniejszością. Najmłodsi natomiast – mam tu na myśli<br />

choćby Mariusza Sieniewicza, Michała Witkowskiego czy<br />

Daniela Odiję – zanurzają się w otaczającą ich rzeczywistość,<br />

aby doprawić ją wyobraźnią, stworzyć o niej opowieść. Jakie<br />

są przyczyny tego zwrotu młodych ku teraźniejszości? Po<br />

trosze wynika on na pewno z chęci znalezienia odmiennego<br />

od wykoncypowanego przez starszych kolegów z branży pomysłu<br />

na literaturę. Jednak przede wszystkim stanowi próbę<br />

zrozumienia i oswojenia świata. Pisanie, opowiadanie historii<br />

pozwala – choć na chwilę – zapanować nad chaosem rzeczywistości.<br />

A to już coś...<br />

Marek Nowakowski,<br />

„Empire”,<br />

Wydawnictwo Książkowe „Twój Styl”,<br />

Warszawa 2001.<br />

33


Spotkanie z Włodzimierzem Odojewskim<br />

(w stylowym gabinecie pisarza, nieco onieśmielające)


Włodzimierz Odojewski – ur. w 1930 r., prozaik, dramatopisarz,<br />

krytyk literacki, publicysta; przez długie lata związany<br />

z Rozgłośnią Polskiego Radia Wolna Europa (1972-<br />

1992); debiutował powieścią „Wyspa ocalenia” (czytana w<br />

odcinkach w Polskim Radiu w 1951 r.), największe uznanie<br />

przyniosła pisarzowi powieść „Zasypie wszystko, zawieje...”<br />

(1973), ukazująca losy Polaków na Kresach południowowschodnich<br />

podczas II wojny światowej; oprócz tego wydał,<br />

m.in.: zbiory opowiadań „Zmierzch świata” (1962) i „Jedźmy,<br />

wracajmy” (1993) oraz powieść „Oksana” (1999); laureat<br />

m.in. nagrody Fundacji im. Kościelskich (1966); mieszka w<br />

Warszawie i Monachium.


Dwadzieścia lat jak cmentarzysko<br />

Po opublikowaniu „Oksany” wielu krytyków zastanawiało<br />

się, czy zamierza Pan powrócić jeszcze<br />

do pracy nad kolejną częścią cyklu podolskiego,<br />

powieścią, której fragmenty ukazały się w czasopismach<br />

emigracyjnych prawie 20 lat temu.<br />

Tak, nawet do tej powieści powróciłem. Kiedyś, przygotowując<br />

jej fragment do druku w „Kulturze” paryskiej, dałem<br />

jej roboczy tytuł „Odejść, zapomnieć, żyć”, potem do tego<br />

tytułu się przywiązałem, choć na własny użytek nazywam tę<br />

powieść „Katarzyną”. W ubiegłym roku sięgnąłem do teczki<br />

z ukończonymi pod koniec lat 70. pięcioma rozdziałami; pisanie<br />

tej powieści przerwały mi wtedy wydarzenia w Polsce,<br />

konieczność intensywnego przerzucenia się na publicystykę, i<br />

później trudno mi było do niej nawiązać. Teraz skracam stary<br />

tekst, dopisuję nowe łącza. Mam tego może nieco więcej niż<br />

jedną trzecią zamierzonego kiedyś konspektu powieści.<br />

Możemy więc liczyć na to, że kolejna część cyklu<br />

prędzej czy później pojawi się na półkach księgarń?<br />

Może tak, może nie… Przygotowuję ją z dużym lękiem.<br />

Ponad 20 lat zajmowałem się czymś innym. Od tamtego<br />

czasu nie tylko ja się zmieniłem. Mój sposób patrzenia na<br />

wiele spraw, moje sądy o wielu zjawiskach i wydarzeniach,<br />

ale pewnie i stylistyka mojej prozy też uległa jakiejś ewolucji.<br />

Nie wiem, czy potrafię w styl, rytm fragmentów pisanych lata<br />

temu, w ich atmosferę w sposób udany trafić. Wiem tylko, że<br />

wszystko to, wokół czego kręciło się kiedyś całe moje pisanie,<br />

dalej mnie interesuje. Wydawca czeka na tę powieść, obiecuje<br />

prędkie wydanie.<br />

37


Czekają też czytelnicy.<br />

I to, prawdę powiedziawszy, właśnie napawa mnie lękiem.<br />

Dlaczego?<br />

Bo wyczekiwana powieść może się okazać niewypałem.<br />

Nie wiem, czy pisane teraz rozdziały dorównują gęstością<br />

tamtym, napisanym w latach 70. Czy tamte uda mi się odpowiednio<br />

zestroić z tym, co piszę teraz? Jeden z tamtych<br />

rozdziałów, publikowany kiedyś w „Wiadomościach” londyńskich,<br />

a przedrukowany w początkach lat 90. przez warszawskie<br />

„Regiony”, Henryk Bereza określił w swoich „Dotknięciach”<br />

tak: „Wł. Odojewski – przeczytałem ‘Etap’. Nie<br />

wiem, czy tak było u Odojewskiego w ‘Zmierzchu świata’,<br />

ale teraz jest to uwznioślona konwencjonalność. W duchu<br />

konwencjonalności niespodziewanie tkwi coś prawdziwego,<br />

jest to prawdziwość snu, w stanach przedzawałowych. Tę<br />

prawdziwość sprzedaje Odojewski w postaci Katarzyny. Ideologiczność<br />

mowy karła o najazdach z Azji aż nieprzyzwoita,<br />

aż nie do zniesienia…”. Nie bardzo rozumiem wprawdzie, co<br />

to znaczy „uwznioślona konwencjonalność”, która jest „prawdziwa”,<br />

za mądre to dla mnie, myślę jednak, znając Henryka<br />

Berezę, że znaczy coś odrażającego. Tym bardziej, iż zaraz w<br />

następnym zdaniu komunikuje, że „utwierdza się w swych<br />

myślach o Odojewskim”. Na odrażające sprawy w prozie,<br />

zwłaszcza propagowanej przez „szkołę Berezy”, jest, jak się<br />

zdaje, wciąż niesłabnąca moda. Nie wiem, czy nadziejom<br />

krytyka sprostam. Zwłaszcza, że Azja zdaje się dla Berezy<br />

krynicą odnowy moralnej, dla mnie natomiast tym nie jest.<br />

38


Wspomniał Pan, że przez dwadzieścia lat, przebywając<br />

na emigracji, zajmował się Pan czymś innym<br />

niż powieściopisarstwo. W tym okresie wiele<br />

czasu poświęcał Pan działalności publicystycznej<br />

czy krytycznoliterackiej. Jak Pan ocenia owe lata i<br />

tę część własnej pracy pisarskiej?<br />

W jakimś wywiadzie przed laty, ale już danym w Polsce,<br />

powiedziałem, że patrzę na tamten okres jak na cmentarzysko;<br />

że zmarnowałem ponad dwadzieścia lat. Wielu moich<br />

przyjaciół i znajomych rzuciło się wtedy na mnie z pretensjami:<br />

„Jak możesz tak mówić! Przecież o coś walczyłeś! Twoja<br />

praca miała głęboki sens. Prowadziłeś dział kulturalno-literacki<br />

w Radiu Wolna Europa, prezentowałeś tam dobrą,<br />

niedostępną w kraju literaturę, oceniałeś literaturę krajową,<br />

różne wydarzenia kulturalne w Polsce i na świecie”. To prawda,<br />

RWE miało wtedy cztery-pięć milionów słuchaczy; to<br />

była potrzebna, wspaniała i owocna praca. Jeżeli chodzi o<br />

mój udział, to chociażby zapoznanie słuchaczy (w dużych<br />

fragmentach lub w całości) z ponad pięciuset zakazanymi w<br />

Polsce, nieznanymi książkami. Kto miałby w kraju pojęcie o<br />

Koestlerach, Sołżenicynach, Pasternakach, o Orłosiu – przez<br />

dwadzieścia lat zakazanym w kraju! A poza tym w każdym<br />

miesiącu cała masa publicystyki kulturalnej, recenzji, kwadransów<br />

poetyckich. Licząc po rachunkach wypłat, to z moim<br />

działem RWE współpracowała w tamtym czasie z kraju ponad<br />

setka autorów piszących recenzje, felietony, komentarze<br />

kulturalne pod pseudonimami. Pisarzy, naukowców, dziennikarzy.<br />

Przemycając swe teksty przez różnych ludzi jadących<br />

na Zachód, różnymi „okazjami”, różnymi tzw. kanałami. I z<br />

dumą muszę powiedzieć, że nikt, jeśli chodzi o mój dział,<br />

nie wpadł. W ten sposób mogłem słuchaczom przekazywać<br />

ostre, przenikliwe oceny „z wewnątrz kraju”, autorom zaś<br />

owych przemycanych materiałów pozwalało to na wypowie-<br />

39


dzenie się w gorąco obchodzących ich sprawach oraz (chociaż<br />

o pieniądzach w Polsce mówić nie wypada!!!) dawało<br />

honoraria, które przynajmniej częściowo uniezależniały ich<br />

od różnych krajowych mocodawców. To była rzeczywiście<br />

wielka, cenna praca. A jednak… Bo chociaż ci, którzy po<br />

tamtej mojej telewizyjnej wypowiedzi (wracam do tego, co<br />

powiedziałem wcześniej), napadając na mnie, mieli rację, to<br />

jednak i ja ją miałem. Odszedłem do wytężonej pracy redakcyjnej<br />

i publicystycznej kosztem prozy. Czasem mam nawet<br />

z tego powodu koszmarne sny, że – jak to się dawniej mówiło<br />

– zdradziłem swe powołanie. Gdybym (jeszcze w Polsce) na<br />

przełomie lat 60. i 70. potrafił być dyskretny, ostrożny tak,<br />

jak byłem kilka lat wcześniej, gdy pisałem „Zasypie wszystko,<br />

zawieje…”, kiedy to pewne tylko, wybrane fragmenty publikowałem,<br />

inne zaś – z góry wiedząc, że opublikowane być nie<br />

mogą – chowałem głęboko do szuflady i nawet przyjaciołom<br />

ich nie pokazywałem (żeby nie obciążać czyjejś świadomości,<br />

a że bez osłonek napisałem o Katyniu, to nawet żona nie wiedziała),<br />

i gdybym był cierpliwy, nie pchał się z tą powieścią do<br />

wydawnictwa, gdybym wreszcie potrafił z nią poczekać, trzymając<br />

na dnie szuflady… to pewnie żyłbym względnie spokojnie<br />

i w następnych dziesięcioleciach. Napisałbym może<br />

dwie, może trzy następne powieści z tego cyklu. Bo ja już<br />

wtedy miałem w głowie te teksty, do których teraz próbuję<br />

wrócić. Nawiązuję przecież do projektów, konspektów, fragmentów<br />

jeszcze z lat 60. Tylko czy to było wówczas możliwe?<br />

Gdybym wiedział, że Polska odzyska niepodległość w tym i<br />

tym czasie. To może. Ale kto to wiedział? Poza tym, każdy<br />

piszący, zresztą w ogóle każdy artysta, jest niecierpliwy – chce<br />

usłyszeć swoją symfonię, chce zobaczyć swój obraz wystawiony<br />

w galerii, chce widzieć swą książkę na wystawie księgarni.<br />

No więc życie potoczyło się, jak się potoczyło.<br />

40


Ale przecież pisał Pan w tym czasie – na emigracji<br />

– nie tylko teksty publicystyczne, ale również<br />

opowiadania.<br />

Jednakże pisanie jakiejś większej prozy odeszło w sferę<br />

marzeń. Tak, pisywałem od czasu do czasu jakieś opowiadanie.<br />

Ale przeważnie na urlopie czy w dni wolne od pracy w<br />

rozgłośni. Dopadałem prozy na krótko. Często tylko zaczynałem<br />

jakiś tekst, inny nieraz udawało mi się dociągnąć do<br />

połowy, niekiedy notowałem już nawet pointę, a potem nie<br />

miałem czasu albo ochoty na dokończenie czy na wyszlifowanie,<br />

więc później szło to do teczki i ginęło mi z oczu. Teraz<br />

porządkuję swoje archiwum, bo kiedyś to wreszcie trzeba<br />

zrobić, wyciągam stare teksty, czasem czytam ze zdumieniem,<br />

najczęściej jednak w strachu, że przecież się starzeję, że<br />

to potem ktoś wyrzuci po mojej śmierci. I niekiedy próbuję<br />

kończyć. Wprowadzając zamęt w głowach naszych niezwykle<br />

zajętych krytyków, bo na ostatniej stronie utworu znajdują<br />

się dwie daty – jakaś sprzed dwudziestu, a nawet więcej, lat<br />

i dzisiejsza. Nie wiedzą więc, co o tym sądzić. I tak właśnie<br />

widzę – poza kontynuowaniem pisania powieści „Odejść,<br />

zapomnieć, żyć” – moją przyszłą pracę literacką. Teraz właśnie<br />

wydałem tom „Jedźmy, wracajmy” poszerzony o sześć<br />

takich starych-nowych, czyli dokończonych, czy też dopracowanych<br />

po latach, opowiadań. Co zresztą nie jest u mnie<br />

niczym szczególnym. Bardzo często bowiem nad jakimś tekstem<br />

(od czasu do czasu wyciągając go z teczki) pracowałem<br />

latami. A żeby zaznaczyć, że to jednak już inna książka niż<br />

wydana przez „Znak” przed laty, do tytułu dodałem „i inne<br />

opowiadania”. Pewnie jeszcze pod koniec tego roku wydam<br />

tom opowiadań o tematyce emigracyjnej pt. „Zapomniane,<br />

nieuśmierzone” – też w ten sam sposób poszerzony.<br />

41


Mówi Pan o latach straconych dla pracy pisarskiej.<br />

Ale przecież w tym czasie napisał Pan wiele<br />

interesujących tekstów publicystycznych czy<br />

krytycznoliterackich, co potwierdzają wydane w<br />

latach 90. dwa wybory tychże tekstów: „Raptularz<br />

krytyczny” i „Notatnik półprywatny”. Przypomnę<br />

choćby przejmujący artykuł wspomnieniowy, napisany<br />

po śmierci Józefa Czapskiego, „W noc kiedy<br />

umarł…”.<br />

Być może ma Pan rację. Ale z tekstami publicystycznymi<br />

różnie bywa, bo jest w nich przecież jakaś doraźność. Czasem<br />

po latach są już tylko jakimś świadectwem czegoś, niczym<br />

więcej. A jeżeli chodzi o teksty wspomnieniowe, to tak jakoś<br />

w pewnym okresie się złożyło, że gdy ktoś ze sfer artystycznych,<br />

czy to na emigracji, czy w kraju, umarł, na mnie spadał<br />

obowiązek pisania audycji zwanej u nas „nekrologiem”. A u<br />

podłoża wspomnieniowego tekstu o Czapskim tkwił autentyczny<br />

sen.<br />

Przejdźmy do Pana ostatniej powieści, „Oksany”.<br />

Wzbudziła ona duże zainteresowanie krytyków,<br />

ale jej oceny były diametralnie różne.<br />

Faktycznie, moja powieść miała zaskakująco wiele recenzji.<br />

Zresztą, na tę ich ilość głosy zdecydowanie negatywne<br />

były trzy albo cztery; i to jeszcze niepoparte przekonującymi<br />

argumentami, raczej – epitetami. Zaśmiewałem się nieraz<br />

aż do bólu brzucha. Bo zdarzało się, że zawodowi krytycy,<br />

należący do tzw. czołówki, nazywali w recenzjach mojego<br />

narratora raz Robertem, innym razem bodajże Wacławem.<br />

Co świadczy o specyficznej uwadze przy zawodowych lekturach<br />

tych panów. Jeżeli jednak, ażeby dorobić parę groszy do<br />

nędznej zazwyczaj pensji redaktorskiej lub uniwersyteckiej,<br />

42


przemłócić trzeba jeszcze kilkanaście książek miesięcznie i je<br />

zrecenzować – to człowiek przestaje się czemukolwiek dziwić.<br />

Dobrze, że prowadząc już razem, dodatkowo, rozmowę o<br />

„Oksanie”, nie pomylili jej z powieścią jakiegoś innego autora.<br />

Choć te ich recenzje były sympatyczne. Nie dostrzegłem<br />

jednak (poza nielicznymi wyjątkami), aby recenzenci zwrócili<br />

uwagę na to w powieści, na co ja położyłem największy nacisk<br />

pisząc „Oksanę”, mianowicie na powtarzalność zła, nieumiejętność<br />

korzystania synów z doświadczeń ojców, niezdolność<br />

ludzi do wyciągania wniosków z tragicznych lekcji historii.<br />

Nie zainteresowały ich przypominane natrętnie przez narratora<br />

okropności Wołynia i Podola sprzed pięćdziesięciu lat<br />

(które wielokrotnie opisywałem w swej wcześniejszej twórczości),<br />

nakładające się teraz na wypadki nieomal identyczne<br />

w Krajnie na pograniczu serbsko-chorwackim, w Bośni i<br />

Hercegowinie, w muzułmańskiej enklawie wokół Sarajewa.<br />

Najczęściej pisze się u nas o Srebrenicy, a takich Srebrenic<br />

było przecież na Bałkanach kilkanaście. Świat napiętnował<br />

je (przynajmniej werbalnie), no i co z tego?! Ledwie kilka<br />

lat minęło i okazało się, że dalej można eksterminować całe<br />

narody (myślę o Kosowie i Czeczenii), z tym samym okrucieństwem,<br />

z traktowaniem człowieka innej nacji, innej religii,<br />

innych poglądów jak insekta. Mężczyzn trzeba zabić, bo<br />

mogliby w przyszłości zagrozić, kobiety przed zadaniem im<br />

śmierci trzeba wykorzystać (najczęściej zbiorowo), by zaspokoić<br />

swe potrzeby seksualne, dzieci trzeba zlikwidować, aby<br />

usunąć potencjalnych przyszłych mścicieli. Wszystko to w<br />

mojej powieści jest (aż natrętnie!), ale kogo to dziś w Polsce<br />

obchodzi? Nasz kraj to jak gdyby klasyczny przykład kilku<br />

procent społeczeństwa konsumpcyjnego w najgorszym wydaniu<br />

i wielkie masy ludzi wciąż ubożejących, coraz bardziej<br />

obojętniejących na wszystko, co nie dotyczy spraw bytowych.<br />

Więc rzeczywiście – kogo to może obchodzić... Proszę<br />

43


Pana, stroniczka czy dwie w „Oksanie”, gdzie narrator mówi<br />

o zabraniu gwałtem pewnej wdowie przez sąsiada Serba jej<br />

trzech córek, młodych dziewcząt do serbskiego burdelu żołnierskiego,<br />

wykorzystaniu ich seksualnie i jeszcze tejże nocy<br />

zabiciu dwóch z nich – to prawda. Rzeczywiście odstąpiłem<br />

to zdarzenie znajomemu z „Süddeutsche Zeitung” i na tych<br />

łamach można je znaleźć z fotografią i nazwiskiem bandyty.<br />

Sam nie mogłem o tym pisać, pióro się cofało. Tak samo<br />

autentyczny w „Oksanie” jest opis pogromu pół wieku wcześniej<br />

wsi Huta Pieniacka, dokonanego przez ludzi z „Hałyczyny”,<br />

czyli SS-Galizien; mogę Panu nawet pokazać zdjęcie<br />

tego wspomnianego w powieści kamienia pamiątkowego, na<br />

którego postawienie zezwolili okolicznym Polakom jeszcze<br />

Sowieci, kamienia znaczącego miejsca tamtej wstrząsająco<br />

okrutnej zbrodni, z napisem, że „faszyści wymordowali…”<br />

itd., chociaż jacy faszyści, jakiej nacji, tego już w napisie nie<br />

pozwolono umieścić. Ten kamień zresztą wielokrotnie smarowano<br />

w ostatnich latach farbą i kałem. Czy dziś jeszcze<br />

istnieje – nie wiem. Że istniał – mam dowód, zdjęcie w zbiorach.<br />

A krytyka zazwyczaj odmierzała – na ile Odojewski napisał<br />

romans i na ile romans jest literaturą wyższego rzędu. A<br />

nie dostrzegła choćby zakotwiczenia fabuły w starogreckim<br />

micie. Co chyba znaczy, że wykształcenie klasyczne bardzo u<br />

nas spsiało. Nawet wśród dorabiających sobie do pensji profesorów<br />

uniwersytetów i profesorskich córek parających się<br />

krytyką. Podupadła chyba także znajomość klasycznej literatury.<br />

No, ale cóż, kto dzisiaj czyta choćby Eurypidesa?!<br />

Nie zmienia to jednak faktu, że wątek romansowy<br />

w Pana powieści jest, i to tak wyrazisty, że wielu<br />

krytyków właśnie na nim skupiło uwagę. Wystarczy<br />

przypomnieć kilka tytułów recenzji: „Wakacyjny<br />

romans”, „Pochwała romansu”, „Przekroczenie<br />

romansu”…<br />

44


Oczywiście, jest w „Oksanie” i romans. Tylko że tego nie<br />

muszę się wstydzić. „Anna Karenina” czy „Pani Bovary” to<br />

także romanse. Warstwa romansowa „Oksany” jednak zanurzona<br />

jest głęboko w historię i jednocześnie w wyrazistą,<br />

różnymi wypadkami naznaczoną rzeczywistość współczesną.<br />

A że w tym moim „romansie” nie ma przeróżnych wykrzywień,<br />

w jakich nasza młodsza literatura teraz z rozkoszą się<br />

pławi, to już nic na to nie poradzę, nie interesuje mnie to.<br />

Lecz, oczywiście, takie głupio-mądre poklepywania drażnią.<br />

Bo jeżeli zawodowy krytyk mówi, że mojej „Oksany”<br />

nie doczytał do końca (i to występując z okazji wydania tej<br />

powieści w telewizji) i za to ma czelność brać publiczne pieniądze,<br />

to nie świadczy to źle o mnie i mojej powieści, ale<br />

o nim samym. Zresztą, naprawdę z recenzjami to jest tak,<br />

jak mawiał Antoni Słonimski – nieważne czy dobra, czy zła,<br />

ważne, żeby była długa i z nazwiskiem. Długich zaś miałem<br />

sporo. A sama „Oksana”… Cóż, zwróciła uwagę czytelników,<br />

sprzedaje się bardzo dobrze. Jak zaś na książkę z tak męczącą,<br />

trudną, jak u mnie, stylistyką – to nawet świetnie. A że<br />

nie jest w duchu dzisiejszej specyficznej mody romansowej,<br />

tej, którą nazywam „literaturą rozporkową”, to już nic na to<br />

nie poradzę; do tego typu literatury nie dorosłem i już życia<br />

nie starczy, żeby dorosnąć. Żeby nie było nieporozumień,<br />

wyjaśniam: tym mianem opatruję ową przelewającą się przez<br />

naszą literaturę (zwłaszcza młodszą i najmłodszą) falę jakiejś<br />

dziesiątej wody po Przybyszewskim (tyle, że u Przybyszewskiego<br />

chodziło jeszcze o nagą duszę, a w tych dzisiejszych<br />

produktach pseudoliterackich chodzi tylko o nagą… No<br />

właśnie, wiadomo!), a może po odkrytym nagle przez nasz<br />

rynek literacki, we Francji zaś nieomal zapomnianym, Georgesie<br />

Bataille’u? Zresztą, być może, co do korzeni tej mody<br />

się mylę. Może należałoby jej szukać (w też już nie bardzo<br />

dziś czytanym) pisarzu amerykańskim, Roth’cie? W każdym<br />

45


azie musi tam być seks wybrzydzony do granic wytrzymałości,<br />

jednocześnie zaś tak ułatwiony, jak zjedzenie rogalika<br />

na śniadanie – zwykła czynność fizjologiczna. Musi tam być<br />

jeszcze bezinteresowne okrucieństwo (to znaczy, że się za<br />

nim nie kryje żadna nienawiść rasowa, religijna, klasowa czy<br />

narodowościowa), okrucieństwo czyste, stające się nie tylko<br />

pożywką uczuciową i seksualną człowieka, ale kamieniem<br />

węgielnym jego filozofii istnienia. I do tego w wielu utworach<br />

duża porcja zwykłego chamstwa, ot, coś takiego, przy czym<br />

osławione niegdyś „Słuchaj, Kaśka, jak tam będzie względem<br />

tego co i owszem…” było szczytem europejskiej elegancji. A<br />

jeszcze literatura ta pisana jest uproszczonym, ordynarnym<br />

językiem. W dużej mierze zniknęła z niej wszelka walka o<br />

jakieś pryncypia, która była filarem literatury dawniejszej,<br />

przepadło zupełnie ukazywanie cnót obywatelskich (chyba<br />

że w ośmieszających je obrazach), uczuć wyższych; trudno<br />

w niej uświadczyć też czegoś, co wielcy Rosjanie nazywali<br />

„dostojeństwem duszy”. Jeszcze tylko krok, a doczekamy się<br />

powieści o dolach i niedolach wypróżniania.<br />

To bardzo surowa ocena. Czy cała współczesna<br />

polska proza wygląda Pana zdaniem aż tak źle?<br />

Czy nie dostrzega Pan w niej żadnych ciekawych<br />

zjawisk?<br />

Na pewno zbyt mało czytam tych książek, aby silić się<br />

na podsumowania. Jednych autorów czytam z zainteresowaniem,<br />

innych – nie. Są tacy, których śledzę od debiutu i<br />

którzy sprawiają mi radość, gdy widzę, jak „rosną”. Innych<br />

odrzucam po dziesięciu, dwudziestu stronach i zazwyczaj<br />

nie mylę się, gdy myślę, że nie ma co zawracać sobie nimi w<br />

przyszłości głowy. Nie sądzę, że wystawianie cenzurek kolegom<br />

po piórze jest zasadne. Jakiej literatury nie uznaję –<br />

powiedziałem. Moim zdaniem, literatura musi mówić coś o<br />

46


otaczającym, wciąż zmieniającym się świecie, zastanawiać się<br />

nad nim, coś próbować z jego tajemnicy wyjaśnić, powinna<br />

mówić o reakcjach ludzkich na nowe wciąż zjawiska, musi<br />

być zaangażowana w historię, w sprawy swojej grupy, musi<br />

mieć jakiś kręgosłup moralny, musi jej na czymś zależeć, o<br />

coś musi walczyć. Nie może się ograniczać jedynie do fizjologii.<br />

Albo psychopatii.<br />

A jak Pan ocenia prozę Gustawa Herlinga-Grudzińskiego?...<br />

Skąd to pytanie? Wydaje mi się, że z<br />

roku na rok odnaleźć można coraz więcej punktów<br />

wspólnych w pisarstwie Pana i Herlinga: interesują<br />

Panów jako pisarzy podobne problemy, choćby<br />

kwestia zła w świecie i historia, osadzacie Panowie<br />

swoją prozę w podobnych kontekstach kulturowych<br />

i historycznych.<br />

Być może. Zacznę jednak od tego, że proza Herlinga jest<br />

mi formalnie obca. Ale ja go bardzo wysoko cenię. Kolosalne<br />

wrażenie zrobił na mnie kiedyś „Inny świat”. Przeczytałem<br />

tę książkę w połowie lat 60., kiedy Wiktor Woroszylski przemycił<br />

jej egzemplarz z Francji do kraju. Zawsze miałem w<br />

pamięci jego chłodne, czy nawet zimne, spojrzenie na rzeczywistość<br />

łagrową, i w ogóle rosyjską, choć moje spojrzenie<br />

było – jak mi się wydaje – emocjonalnie gorące. Z uwagą<br />

śledziłem jego publicystykę. Zaczynałem lekturę „Kultury”<br />

paryskiej od jego „Dziennika pisanego nocą”. Bardzo cenię<br />

niektóre jego opowiadania. Jeżeli zaś doszukiwać się jakichś<br />

podobieństw losowych, to może tylko w tym, że on był zaangażowany<br />

w pracę w „Kulturze” paryskiej, ja – w RWE,<br />

że mieliśmy okres posuchy literackiej. Herling dopiero wtedy,<br />

gdy zerwał z Jerzym Giedroyciem (co obserwowałem ze<br />

zgrozą, że taka wieloletnia przyjaźń może się tak rozsypać),<br />

rozpisał się na dobre i wyszło kilka jego książek prozator-<br />

47


skich. Mnie również pomogło wrócić do prozy zamknięcie<br />

RWE (co wtedy wydawało mi się przedwczesne, dziś zaś<br />

uważam za błogosławione, bo rozgłośnia byłaby rozszarpywana<br />

przez krajowe kliki politykierów). A o swoim powrocie<br />

do literatury już wcześniej mówiłem.<br />

Jeśli już mowa o powrotach: czy zamierza Pan<br />

wrócić na stałe do kraju?<br />

Na stałe – nie. Za dużo bieżących spraw tego kraju stało<br />

się mi obcymi. I obyczajów. Myślę, że będę jak dotychczas<br />

wędrował na osi Warszawa-Monachium-pewna mała miejscowość<br />

niedaleko Paryża. Tak długo, jak sił starczy.<br />

[2000]<br />

48


Iskrzący styk<br />

W roku 1993 ukazał się tom opowiadań Włodzimierza<br />

Odojewskiego „Jedźmy, wracajmy”; do obecnego wydania<br />

tejże książki autor dołączył pięć „nowych” tekstów, co zasygnalizował<br />

w tytule. Dlaczego słowo „nowe” opatrzyłem cudzysłowem?<br />

Otóż jedynie dwa z dodanych opowiadań („Koń<br />

pułkownika”, „Ogród pełen światła”) rzeczywiście powstały<br />

niedawno, w roku 1999. Pozostałe trzy („Sezon w Wenecji”,<br />

„Cyrk przyjechał, cyrk odjechał”, „Swoi i obcy”) Odojewski<br />

zaczął pisać jeszcze w latach 70. albo 80. i dopiero niedawno<br />

je ukończył. Na pozór w tej procedurze uzupełniania, przekomponowywania<br />

kolejnych wydań nie ma nic zaskakującego.<br />

Autor „Zasypie wszystko, zawieje…” robił już tak wielokrotnie.<br />

Tym razem jednak uzupełnienia zmieniły wymowę<br />

całej książki, sprawiły, że akcenty interpretacyjne należy stawiać<br />

inaczej. Krótko mówiąc, to już zupełnie inna książka.<br />

Często pisze się o Odojewskim, że jest pisarzem jednej<br />

fabuły, że wciąż – może nawet nieco obsesyjnie – powraca<br />

do tych samych tematów, problemów, nawet obrazów: wojny<br />

na Kresach południowo-wschodnich, skomplikowanych stosunków<br />

między Polakami i Ukraińcami, problemów pamięci<br />

obciążonej wspomnieniami zbrodni. Nie zgadzam się do<br />

końca z tym rozpoznaniem, mimo iż trudno jest podważyć<br />

fakt, że w centrum dzieła Odojewskiego stoi cykl podolski, w<br />

którym te właśnie kwestie przedstawione zostały najpełniej.<br />

Sądzę natomiast, że autor „Wyspy ocalenia” nie tyle jest pisarzem<br />

jednej fabuły, co – jednego losu.<br />

Życiorysy większości bohaterów prozy Odojewskiego<br />

wpisane są – oczywiście w rozmaitych wersjach i wariantach<br />

– w ten sam wzorzec losu. Rodzą się kilka, albo kilkanaście,<br />

lat przed II wojną światową, mają rodzinne związki z Kresami,<br />

ich inicjacja w dorosłość – niekiedy także w świat erotyki<br />

i seksu – zbiega się w czasie z doświadczeniami okropieństw<br />

wojny; po wojnie opuszczają prywatne ojczyzny, niosąc w sobie,<br />

niczym ropiejącą drzazgę, pamięć o zniszczonych przez<br />

49


historię „światach” i złu, jakie człowiek zdolny jest wyrządzić<br />

innym. Dodanie w nowej wersji „Jedźmy, wracajmy” trzech<br />

opowiadań („Sezon w Wenecji”, „Koń pułkownika”, „Cyrk<br />

przyjechał, cyrk odjechał”), ukazujących postaci chłopców<br />

tuż przed wrześniem 1939 roku i w pierwszych latach wojny,<br />

sprawiło, że ów wzorzec losu zarysowany został wyrazistszą<br />

kreską. Kompozycja tomu nabrała w ten sposób większej<br />

spójności; przeżycia i doznania bohaterów w czasach powojennych<br />

zdają się być bardziej umotywowane.<br />

Trudno przeoczyć zbieżność „Jedźmy, wracajmy” z tekstami<br />

cyklu podolskiego. Marek, główny bohater trzech opowiadań<br />

z nowej książki Odojewskiego, to nieomalże alter ego<br />

Piotra Czerestwienskiego – mimo iż Piotr jest trochę starszy<br />

od Marka – którego sylwetka najpełniej wyłania się z „Wyspy<br />

ocalenia”. Wydaje mi się, że tom w kształcie, jaki ostatecznie<br />

nadał mu autor, pozwala czytelnikowi wyobrazić sobie,<br />

jak mógłby wyglądać, zamierzony przez pisarza, ciąg dalszy<br />

cyklu. Bo Odojewski zamierzał przecież przedstawić powojenne<br />

losy głównych bohaterów cyklu: Czerestwienskiego,<br />

Katarzyny i Pawła Woynowiczów.<br />

„Jedźmy, wracajmy” pokazuje też, jak mocno proza Odojewskiego<br />

osadzona jest w biografii pisarza. Oczywiście, w<br />

tym przypadku nie mamy do czynienia z prostym rozpisaniem<br />

doświadczeń twórcy na konkretne postaci czy sytuacje.<br />

Podobnie jak świat Kresów jest zarazem mocno osadzony<br />

w realiach czasu i miejsca, ale przecież wykreowany (choćby<br />

przez powołanie do istnienie fikcyjnych miejscowości czy<br />

przestrzeni), tak samo przeżycia pisarza przetworzone zostały<br />

dzięki pracy wyobraźni, czy – inaczej rzecz ujmując –<br />

rozszczepione w pryzmacie wyobraźni autora na dziesiątki<br />

stworzonych przezeń bohaterów. Nie ulega jednak dla mnie<br />

wątpliwości, że „korzenie” prozy Odojewskiego tkwią w kilku<br />

obrazach utrwalonych w pamięci pisarza, który jako kilkunastoletni<br />

chłopak przebywał w czasie wojny na Kresach.<br />

Właśnie: wyobraźnia… W wydaniu „Jedźmy, wracajmy” z<br />

roku 1993 kluczowym miejscem tomu jest opowiadanie ty-<br />

50


tułowe. Czytając je kilka lat temu, odniosłem wrażenie, że<br />

główny bohater jest postacią niejasną, może nawet niezbyt<br />

spójną. Rzecz dzieje się w latach 60., bohater, dorastający<br />

przed wojną na Kresach, odbywa wraz z synem podróż w rodzinne<br />

strony. Zastanawiała mnie jego niechęć do rozmów z<br />

synem na temat swojego życia na Kresach, a nawet objawiająca<br />

się nieomal na każdym kroku chęć skrócenia do minimum<br />

podróży w czasie i przestrzeni. I trudno tę nerwowość, może<br />

nawet zniecierpliwienie, wytłumaczyć zagrożeniem (podróżowali<br />

nielegalnie, bez zgody władz sowieckich), zmianami,<br />

jakie odcisnęło komunistyczne panowanie na znanych bohaterowi<br />

miejscach, czy lękiem przed powrotem do traumatycznych<br />

wspomnień. Bohater zdecydowanie chętniej niż do<br />

realnych przestrzeni dawnych Kresów wracał w przestrzeń<br />

pamięci, w której tkwiły wyraźne, uchwytne nieomalże ze<br />

wszystkimi zapachami i barwami, obrazy przeszłości.<br />

W obecnej wersji „Jedźmy, wracajmy” otwierający tom<br />

tekst „Sezon w Wenecji” dialoguje z opowiadaniem tytułowym.<br />

Najogólniej rzecz ujmując, jest to historia o sile wyobraźni<br />

zdolnej ochronić człowieka – przynajmniej przez<br />

krótki czas – przed złem historii. Jedna z bohaterek tekstu<br />

mówi wprost: „Wyobraźnia może w najstraszniejszych chwilach<br />

przynieść ocalenie….”. I tak właśnie dzieje się w opowiadaniu.<br />

W zalanych piwnicach domu bohaterowie tworzą<br />

wyimaginowaną Wenecję, w której ukrywają się przed tym<br />

wszystkim, co przyniósł ze sobą wrzesień 1939 roku. Dzięki<br />

sile wyobraźni – zaprawionej odrobiną szaleństwa – udaje się<br />

im zamknąć w przestrzeni wyłączonej, do której zło ma jedynie<br />

ograniczony dostęp.<br />

„Sezon w Wenecji” zwraca uwagę na kwestię wyobraźni w<br />

prozie Odojewskiego – kwestię mającą zasadnicze znaczenie<br />

zarówno dla kreowanych przez pisarza postaci, jak i dla całości<br />

twórczości pisarza. W wielu tekstach Odojewskiego bohaterowie<br />

zmagają się z problemem „zmierzchu świata”, zagłady<br />

prywatnej ojczyzny. Zniszczony świat młodości bohaterów<br />

zakotwicza się w ich pamięci. Tyle tylko, że ten utrwa-<br />

51


lony we wspomnieniach obraz nasyca się częstokroć tworami<br />

wyobraźni, odrywając się przez to od realnego pierwowzoru.<br />

Inaczej rzecz ujmując: rzeczywiste miesza się z wyimaginowanym,<br />

co sprawia, że zapamiętany obraz przeszłości staje<br />

się czymś w rodzaju kopii bez oryginału. Prawdopodobnie<br />

dlatego właśnie bohater opowiadania tytułowego z taką niechęcią,<br />

wyraźnym zawodem, podróżował po Kresach. Obraz<br />

tych miejsc – doprawiony wyobraźnią – który pielęgnował w<br />

pamięci, zaczął żyć własnym życiem, tworząc świat zupełnie<br />

inny od znanego kiedyś.<br />

I być może w udatnym połączeniu kreacyjności i wierności<br />

historycznym realiom tkwi wartość prozy Odojewskiego<br />

– czy nawet jej siła, zdolność narkotycznego nieomalże uzależniania<br />

czytelnika od wykreowanego przez pisarza świata.<br />

Ta moc wyobraźni sprawiła, że to, co pod piórem wielu<br />

autorów zamieniało się jedynie w wypracowanie na temat<br />

martyrologii, nabrało niezwykłej intensywności, nieomalże<br />

dotykalności kształtów. Proza autora „Zasypie wszystko, zawieje…”<br />

potrafi wzbudzać rezonans w wyobraźni czytelnika.<br />

A to już jest w naszej prozie – niestety – coraz rzadsze.<br />

Włodzimierz Odojewski,<br />

„Jedźmy, wracajmy i inne opowiadania”,<br />

Wydawnictwo Książkowe „Twój Styl”,<br />

Warszawa 2000.<br />

52


Spotkanie z Piotrem Szewcem<br />

(przy wybornym rosole, w mieszkaniu na Chomiczówce)


Piotr Szewc – ur. w 1961 r., prozaik, poeta, eseista; debiutował<br />

tomem wierszy „Świadectwo” (1983), autor, m.in.<br />

powieści „Zagłada” (1987), „Zmierzchy i poranki” (2000, finalistka<br />

Nagrody Literackiej Nike), tomu esejów poświęconych<br />

Julianowi Stryjkowskiemu „Syn kapłana” (2001), zbioru<br />

wierszy „Całkiem prywatnie” (2006); mieszka w Warszawie.


Metafizyka, mitografia i rękaw koszuli<br />

Debiutował Pan jeszcze w latach 80., przypomnę:<br />

tomem poetyckim „Świadectwo” (1983) i głośną<br />

powieścią „Zagłada” (1987). W latach 90. próbowano<br />

przypisać Pana do tzw. pokolenia trzydziestolatków.<br />

Dlaczego o tym wspominam? Pana<br />

wiersze znalazły się w antologii młodej poezji<br />

„Macie swoich poetów”, biogram – w „Parnasiebis”.<br />

Mam jednak wrażenie, że trudno Pana do<br />

wspólnoty trzydziestolatków przypisać. Jak Pan<br />

by umiejscowił się na mapie współczesnej literatury?<br />

Metrykalnie wszystko się zgadza: jestem „schyłkowym”<br />

trzydziestolatkiem. Ale… nie czuję duchowej łączności – takiej<br />

łączności, która by coś istotnego dla mnie znaczyła – z<br />

grupą autorów, których nazwiska znalazły się w wymienionych<br />

przez Pana książkach. Choć są wyjątki, na przykład,<br />

Krzysztof Ćwikliński czy Marian Kisiel. Dlaczego widzę<br />

się trochę osobno? Bardzo wcześnie – dziś uważam, że zbyt<br />

wcześnie – debiutowałem w prasie, bo jeszcze w 1978 roku.<br />

„Zagładę” pisałem w latach 1981-1983, tymczasem moi metrykalni<br />

koledzy zaczęli drukować, a pewnie i pisać, trochę<br />

później. W latach, gdy kształtował się mój gust literacki, czytałem<br />

akurat nie rówieśników, ale pisarzy o wiele ode mnie<br />

starszych. Nigdy nie usiłowałem szukać dla siebie miejsca<br />

w którejkolwiek artystycznej czy pokoleniowej wspólnocie,<br />

choć rozumiem, że taka wspólnota może oferować doraźne<br />

pożytki w myśl formuły bałamutnie głoszącej, iż duży może<br />

więcej. Krótko mówiąc, starałem się i staram być w pełni<br />

samodzielny w tym, co robię.<br />

57


Wspominał Pan o starszych autorach, których<br />

Pan czytał. Jacy więc pisarze wyznaczają dla Pana<br />

przestrzeń tradycji?<br />

Moje pisarstwo – tak mi się wydaje – pozostaje w ścisłym<br />

związku z tradycją. Nie zrywam ustalonych konwencji literackich,<br />

nie ustanawiam nowych, mam zachowawczy stosunek<br />

do języka. (Czy to nie zgroza składać takie deklaracje?).<br />

Odczuwam przynależność do tego, co w literaturze polskiej<br />

napisano. Jest całe mnóstwo autorów, których podziwiam i<br />

czytam, niezależnie od tego, co ich utwory znaczą dla moich<br />

rówieśników. Przykładem niech będzie twórczość Orzeszkowej<br />

czy Dąbrowskiej, które uważam za wspaniałe pisarki, a<br />

które niekoniecznie czytane są przez tzw. trzydziestolatków.<br />

Na marginesie: Kuśniewicz za wielką pisarkę uważał Orzeszkową,<br />

a Stryjkowski – pamiętam dobrze – wychwalał prozę<br />

Dąbrowskiej.<br />

Jeżeli już padły nazwiska Orzeszkowej i Dąbrowskiej…<br />

Co uważa Pan za ważne czy inspirujące<br />

dla siebie w prozie tych pisarek? Myślę, że warto o<br />

to zapytać, ponieważ ich książki uważane są przez<br />

młodych pisarzy raczej za „biblioteczne zabytki”,<br />

po które sięgają tylko literaturoznawcy.<br />

Ważna jest dla mnie ich wierność realiom. Pisarki te<br />

wykazują swoistą pokorę wobec rzeczywistości. Nie tyle ją<br />

przekształcają, upiększają (do czego mają przecież prawo),<br />

ile ukazują – owszem, przez pryzmat swojej wrażliwości i<br />

doświadczeń – w takim widzeniu, w takim ukształtowaniu<br />

materii, w jakim ona rzeczywiście istnieje. Ich utwory nie<br />

zrywają więzów z realnym życiem i prawdziwym światem.<br />

I to jest mi bliskie. Jeszcze jedno – są mistrzyniami opisu,<br />

przez dzisiejszą prozę prawie całkowicie zarzuconego (domyślam<br />

się zresztą dlaczego). A wydawałoby się, że umiejętność<br />

opisu…<br />

58


Pana proza wpisywana jest w nurt mitograficzny,<br />

który ostatnio znowu mocno zaznacza się w naszej<br />

prozie.<br />

Sądzę, że przypisanie mnie do nurtu mitograficznego jest<br />

tylko do pewnego stopnia słuszne. To jest jak z ową koszulą,<br />

która nie całkiem chce się zmieścić w ciasnej szafie i jej rękaw<br />

pozostaje na zewnątrz. Innymi słowy, próba zakwalifikowania<br />

moich powieści do nurtu mitograficznego jest niewystarczająca.<br />

Jeżeli już jesteśmy przy temacie krytycznoliterackich<br />

schematów, w które wpycha się teksty: Przemysław<br />

Czapliński lansuje ostatnio tezę o obecności<br />

w nowej prozie nurtu nostalgicznego…<br />

To właściwie coś pokrewnego nurtowi mitograficznemu.<br />

Teza Czaplińskiego ma na celu porządkowanie różnorodnych<br />

zjawisk prozatorskich.<br />

Oczywiście. Ale mam trochę inne pytanie, chociaż<br />

dotykające kwestii nostalgii w literaturze. Na<br />

ile próba, jaką podjął Pan właściwie w obu powieściach,<br />

próba opisania świata, który ma zaczepienie<br />

w przeszłości, co więcej, świata, który już nie<br />

istnieje, wynika z chęci dokonywania pewnych<br />

archeologiczno-literackich poszukiwań, a w jakim<br />

stopniu wiąże się z tym, co – przynajmniej dla<br />

mnie – jest najważniejsze w Pana prozie: poszukiwaniem<br />

świata i jednocześnie językowego idiomu<br />

zdolnego ów świat uchwycić w opisie?<br />

Jeśli chodzi o to, co Pan nazwał archeologiczno-literackimi<br />

poszukiwaniami: one rzeczywiście istnieją w mojej<br />

prozie. Dlaczego zwracam się ku przeszłości? Teraźniejszość<br />

59


jest krucha, przyszłość niepewna, pewne jest tylko to, co było.<br />

Interesuje mnie i klimat przedwojennego prowincjonalnego<br />

miasta, i żywoty zamieszkujących wtedy to miasto ludzi. To<br />

rzeczy szalenie ważne i ciekawe, warte myślowej i artystycznej<br />

penetracji. Pragnę opowiadać o nich spokojnie i cierpliwie,<br />

ze starannością, na jaką w pełni zasługują. Pamiętam<br />

przy tym o swoich autorskich racjach, spisuję bowiem własną<br />

wersję przeszłości. Nie chcę, aby ta wersja kurczowo trzymała<br />

się faktografii, rozumianej zresztą szeroko, a nawet tego, co<br />

zwiemy prawdopodobieństwem. I nie trzyma się. Dlatego w<br />

moich powieściach – a już szczególnie wyraźnie widać to w<br />

„Zmierzchach i porankach” – dzieją się rzeczy, o których z<br />

czystym sumieniem można powiedzieć: niezwykłe, osobliwe.<br />

Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy „Zagładzie”.<br />

Próbuje Pan w tej powieści jak najwierniej<br />

zapisać Księgę Dnia. Jednak stworzenie w literaturze<br />

takiej Księgi – pełnej, wyczerpującej, domkniętej<br />

– jest niemożliwe.<br />

To prawda, dlatego tylko próbuję. A to, że próbuję – jakoś<br />

w „Zagładzie” wyrażam, prowadząc swoistą grę tyleż ze<br />

sobą samym, ile z czytelnikiem. Przecież ów zamiar spisania<br />

Księgi Dnia wzięty jest w cudzysłów. Moim zamiarem jest<br />

zademonstrowanie pewnego dążenia, pewnej tendencji. A<br />

temu staraniu towarzyszy świadomość, że jest ono w gruncie<br />

rzeczy niewykonalne. Zbieram jednak drobiny, okruchy, dowartościowuję<br />

to, co często umyka potocznemu poznaniu.<br />

Próbuje Pan zrekonstruować Całość z drobin,<br />

fragmentów rzeczywistości?<br />

Tak. Tworzy się specyficzna hierarchia rzeczy, zdarzeń<br />

i wartości. Otóż w tym sposobie widzenia rzeczywistości<br />

60


wszystko jest, lub ma być, nieomal równoważne. To, co mówię,<br />

jest ryzykowne. Przecież, na przykład, miłosne niespełnienie<br />

mojego bohatera jest faktem donioślejszym niż senne<br />

gruchanie synogarlicy.<br />

Przejdźmy do najnowszej Pana powieści, „Zmierzchów<br />

i poranków”. Powieść ta jest do pewnego<br />

stopnia kontynuacją „Zagłady”, jednak wyraźny<br />

jest w niej – jak mi się zdaje – również pewien całkiem<br />

nowy ton.<br />

Słusznie Pan zauważył, że „Zmierzchy i poranki” jedynie<br />

w pewnym stopniu są rozwinięciem „Zagłady”. Obie<br />

powieści za bohatera obrały to samo miasto – Zamość – i<br />

osadzone są w tym samym, z grubsza rzecz ujmując, czasie:<br />

obejmują jeden z letnich dni przed wojną, „Zagłada” – lipcowy,<br />

„Zmierzchy i poranki” – sierpniowy. Ale „Zmierzchy<br />

i poranki” w duchowym i artystycznym planie różnią się od<br />

„Zagłady”. Nie mnie te zagadnienia analizować. Zwrócę tylko<br />

uwagę na silnie w „Zmierzchach i porankach” obecną perspektywę<br />

sakralną.<br />

Często przy okazji omawiania Pana prozy pojawia<br />

się słowo „metafizyka”. Jak dla mnie, Pana proza<br />

jest próbą zapisu – czy może raczej dotknięcia słowem<br />

– sfery metafizyki codzienności.<br />

Jest – na pewno jest próbą dotknięcia. Oczywiście, to metafizyka<br />

codzienności zupełnie inna od tej, o której mówiło<br />

się, na przykład, w odniesieniu do Mirona Białoszewskiego.<br />

Nie jest jednak właściwe, moim zdaniem, dokonywanie tego<br />

typu rozróżnień [śmiech], oburzyliby się krytycy.<br />

61


W nowej powieści zdecydowanie bardziej w porównaniu<br />

z „Zagładą” zdaje się pana interesować<br />

rzeczywistość, świat wokół nas, mimo iż powieść<br />

zanurzona jest przecież w przeszłości.<br />

Mnie się zdaje, iż to, co wydobywa słowo (oczywiście coś<br />

odrzucając, bo nie ma innego sposobu, o czym wiemy od<br />

Wisławy Szymborskiej), że sposób prowadzenia narracji w<br />

„Zmierzchach i porankach”, sprawia – i tu może tkwić zasadnicza<br />

różnica między tą powieścią a „Zagładą” – iż rzeczywistość<br />

zdaje się gęstsza, intensywniejsza. To zaś, że ukazuję ją<br />

na różnych płaszczyznach, odsłania jej rozmaite, od powierzchownych<br />

po głębokie, warstwy.<br />

A jak w takim razie ma się zainteresowanie rzeczywistością<br />

do poszukiwań w sferze metafizyki,<br />

poszukiwań pulsującego jądra rzeczy? Krytycy<br />

piszący o „Zmierzchach i porankach” szczególnie<br />

mocno akcentują metafizyczny wymiar tej książki.<br />

Katarzyna Bieńkowska napisała, że „punkt widzenia<br />

‘Zmierzchów i poranków’, to punkt widzenia<br />

samego Boga”.<br />

Słowo „Bóg” wprawdzie nie pojawia się w tekście książki,<br />

ale niejako wpisane jest już w motto mojej powieści. Przypomnę<br />

je: „Ty kochasz wszystkie rzeczy, które są, i nie brzydzisz<br />

się niczym, co uczyniłeś. Anibyś nie ukształcił rzeczy nienawistnych<br />

Tobie” (Księga Mądrości 11, 24). A więc nie ma<br />

wątpliwości, że Bóg kocha wszystko, co stworzył, kocha najmniejszą<br />

drobinę rzeczywistości. Rzeczy piękne i brzydkie,<br />

wzniosłe i trywialne, ułomne, kalekie, skażone grzechem. I<br />

ja, pisząc o Bożym świecie, tej drobiny nie mogę – nie wolno<br />

mi! – zlekceważyć, ani w jakiś sposób unieważnić. Ta drobina<br />

– niech przypomnę koślawą ławeczkę Fajgi Katz czy zgubio-<br />

62


ną w sadzie sfatygowaną wstążkę – jest widocznie konieczna,<br />

skoro powołano ją do istnienia. I domaga się, by o niej co najmniej<br />

wiedzieć. Próbując docierać do wspomnianego przez<br />

Pana jądra rzeczy, zbliżam przeciwstawne na pozór sfery:<br />

niską-materialną i wysoką-duchową. A samo jądro rzeczy<br />

[śmiech]… Pisarze dobierają się do niego, jak który umie.<br />

Zbliżają się do niego o milimetry, o centymetry. Nie kpię, bo<br />

tak jest. Pewnie to nieskromne, ale i ja chciałbym być o ten<br />

centymetr od jądra rzeczy bliżej…<br />

Wielokrotnie podkreślano poetyckość Pana prozy.<br />

Czy owa poetyckość jest sposobem na dotarcie<br />

do wąskiej przestrzeni między sferami rzeczywistą<br />

i metafizyczną?<br />

Jest to mój naturalny sposób pisania – nie muszę się specjalnie<br />

starać, aby tak było. Powiedzmy, że to moja przypadłość.<br />

A jak by Pan określił relacje między pisaną przez<br />

Pana poezją a prozą?<br />

Przykro mi, że zawiodę Pana, ale tej relacji nie określę.<br />

I na koniec pytanie, którego trudno nie zadać. Czy<br />

wrócimy jeszcze, dzięki Pana kolejnym powieściom,<br />

do powiatu zamojskiego?<br />

Zapewne tak, bo w powiecie zamojskim mi dobrze. Powiat<br />

zamojski obdarza mnie nadmiarem, o jakichkolwiek<br />

niedosytach nie może być mowy.<br />

[2000]<br />

63


Jesteś, świecie, jesteś<br />

Piotr Szewc długo kazał czekać czytelnikom na swoją kolejną<br />

powieść. Zadebiutował jako prozaik w roku 1987 doskonale<br />

przyjętą przez krytykę „Zagładą”, a potem zamilkł na<br />

prawie trzynaście lat, co szczególnie zdziwiło rówieśników<br />

pisarza, nastawionych na szybkie wyzyskiwanie pierwszych,<br />

choćby najmniejszych nawet, sukcesów. Autorzy „Paransubis”,<br />

Paweł Dunin-Wąsowicz i Krzysztof Varga, pisali przy<br />

okazji omawiania debiutu prozatorskiego Szewca: „Zdumiewające,<br />

że autor nie poszedł za ciosem i nie napisał kolejnych<br />

powieści”. Dlaczego tak się stało? Być może nie ja powinienem<br />

odpowiadać na to pytanie, ale spróbuję zaproponować<br />

swoją hipotezę, gdyż – jak sądzę – pozwoli mi to na dookreślenie<br />

ważnej właściwości pisarstwa Szewca. Autor „Zagłady”<br />

tworzy prozę długiego oddechu. Cóż to znaczy? Mam na<br />

myśli prozę, której zamysł długo dojrzewa w wyobraźni pisarza,<br />

czekając na właściwy ton, zdanie czy choćby metaforę,<br />

wprawiającą w ruch narracyjną machinę. Żeby przekonać się,<br />

że tak właśnie jest w przypadku Szewca, wystarczy sięgnąć<br />

po pisane przez tego autora wiersze. Swoisty szkic pomysłu<br />

„Zmierzchów i poranków” znajduje się w wierszu „Dowody<br />

rzeczowe”: „Pan Bóg od rana składa dowody na istnienie<br />

świata / Ale nie wiadomo kto je zobaczy i powie co znaczą?”<br />

(swoją drogą, krytycy często wskazują na poetyckość prozy<br />

Szewca, nie porównują jednak prozy i poezji tego autora,<br />

choć tworzą one przecież, co trudno przeoczyć, całość, której<br />

części wzajemnie się dookreślają). Wersy te to wręcz nowa<br />

powieść w poetyckim skrócie. Potrzeba było jednak długich<br />

lat, aby w wyobraźni pisarza dokonał się przekład tego dwuwiersza<br />

na język prozy. Pisarstwo długiego oddechu ogniskuje<br />

uwagę czytelnika na pojedynczych zdaniach, słowach czy<br />

metaforach, w sposób wyrazisty, precyzyjny budując obrazy,<br />

64


a często rezygnując przy tym z fabuły. Proza taka wymusza<br />

na czytelniku specyficzny tryb lektury, wymaga skupienia i<br />

czasu, skoncentrowania się na niespiesznie zmieniających się<br />

obrazach. Tego rodzaju prozy nie można połykać w pośpiechu,<br />

w wolnych chwilach. Najlepiej smakuje czytana jednym<br />

ciągiem, bez przerw.<br />

Na pozór „Zmierzchy i poranki” niewiele różnią się od<br />

„Zagłady”. Autor ponownie zaprasza czytelnika do powiatu<br />

zamojskiego, fabuła powieści znowu jest zamknięta w ramach<br />

jednego letniego, przedwojennego dnia, ukazywanego<br />

od świtu do zmierzchu. W nowej powieści Szewca spotkamy<br />

też postaci znane z poprzedniej: kupca Hersze Bauma<br />

czy szynkarza Rosenzweiga. Narracyjna tkanka obu powieści<br />

utkana jest z poetyckich opisów, odtwarzających detale, drobiny<br />

bytu, zdarzenia banalne, codzienne, na pozór nieważne.<br />

Najłatwiej uchwytne novum to zmiana czasu narracji: w<br />

„Zagładzie” narrator snuje opowieści w czasie teraźniejszym,<br />

w „Zmierzchach i porankach” – w przeszłym. Autor jednak,<br />

budując tekstowy świat z podobnych elementów, zupełnie<br />

inaczej w nowej powieści rozstawia akcenty.<br />

W „Zagładzie” Szewc starał się zrekonstruować „Księgę<br />

Dnia”, wchodził w rolę skryptora-kronikarza próbującego<br />

ożywić poprzez opis kruszyny przeszłości, które często jako<br />

nazbyt zwyczajne, wypełniające codzienność zwykłych ludzi,<br />

zagubione zostają w kreślonych przez badaczy panoramach<br />

historycznych. Przywoływał ulotne doznania zmysłowe,<br />

trwające jedynie chwilę obrazy, nagłe koincydencje rzeczy i<br />

zjawisk, które nie mają szans trafić nawet do dzieł historycznych<br />

w rodzaju „Życie codzienne w…”, wymykając się wszelkim<br />

metodom porządkowania i dokumentowania przeszłości.<br />

Zdawał sobie przy tym sprawę z zawodności pamięci i<br />

pozornej jedynie ścisłości utrwalania tego, co przeszłe. Mimo<br />

to powtarzał, niczym magiczne zaklęcie: „Widzieć. Być. Za-<br />

65


pamiętywać. Utrwalać skrupulatnie. Jeszcze jedna fotografia.<br />

I jeszcze jedna. Podążać za uciekającym. Nie przegapić”. Dążył<br />

do tego, aby „Księga Dnia” była jak najkompletniejsza,<br />

wspomagając ułomną pamięć wyobraźnią. Była więc powieść<br />

Szewca książką o zagładzie ogromnych połaci czasu, znikaniu<br />

ich w niepamięci. Inaczej rzecz ujmując: Szewc sprzeciwiał<br />

się swoją powieścią historii skupiającej się na wielkich<br />

nazwiskach i wydarzeniach zmieniających losy państw czy<br />

społeczeństw.<br />

Narrator w „Zagładzie” mocno zaznaczał swoją obecność<br />

w tekście, zwracał się wprost do czytelnika, którego oprowadzał<br />

po (re)konstruowanych zaginionych lądach przeszłości.<br />

Postać narratora wskazywała na nasze, arcyludzkie, problemy<br />

ze straconym czasem, który – jak zdaje się twierdzić Szewc<br />

wbrew Marcelowi Proustowi – bezskutecznie próbujemy<br />

odzyskać. Jedyne, co jest w zasięgu naszych możliwości, to<br />

dopisywanie kolejnych stronic do „Księgi Dnia” ze świadomością,<br />

że nigdy nie uda się postawić w niej ostatniej kropki.<br />

W „Zmierzchach i porankach” narrator wycofuje się poza<br />

kreowany świat, nie zwraca już bezpośrednio do czytelnika.<br />

Szewc wyraźnie przesuwa akcent z problemu czasu na kwestię<br />

rzeczywistości – wyprawa w „poszukiwaniu straconego<br />

czasu” z pierwszej powieści zamienia się w tropienie utraconej<br />

przez współczesnych rzeczywistości.<br />

Prawdopodobnie „Zmierzchy i poranki” odczytywane<br />

będą przede wszystkim jako powieść metafizyczna, czy mitograficzna,<br />

niczym próba uchwycenia świata jako boskiej emanacji<br />

albo Całości, odczytania w chaosie zjawisk „przejrzystego<br />

wzoru”, objawiającego się poprzez mocno zaznaczony<br />

rytm powtórzeń. Dla mnie jednak książka Szewca to utwór<br />

o świecie, o rzeczywistości. Co więcej, autor – jak mi się zdaje<br />

– chce każdym zdaniem nowej prozy zaświadczyć: „Jesteś,<br />

świecie, jesteś!”; dać coś w rodzaju literackiego dowodu na ist-<br />

66


nienie świata wbrew tym, którym obecnie rzeczywistość jawi<br />

się jako niepewna, rozmyta, pozbawiona trwałych podstaw.<br />

Stefan Szymutko w książce „Rzeczywistość jako zwątpienie<br />

w literaturze i literaturoznawstwie” pisze: „Rzeczywistość to<br />

współczesny absolut i nic dziwnego, że współcześni traktują<br />

absolut tak, jak go traktowano w innych epokach: boją się<br />

absolutu”. Ale i – dodam – lekceważą to, co wymyka się ich<br />

poznaniu. Tak właśnie rozumiem metafizyczność wpisaną<br />

w powieść Szewca: sferą sacrum jest tu rzeczywistość. Każdy<br />

poranek to przecież – wedle Szewca – cud, jakby kolejna<br />

odsłona aktu stworzenia, sprawiająca, że świat wyłania się „z<br />

mroku, czyli niebytu”. Autor chce opisać jak najdokładniej<br />

to, co „realne, prawdziwe i powszednie”, a przy tym coraz<br />

trudniejsze do uchwycenia w świecie nadmiaru. W jaki sposób<br />

można dotrzeć do rzeczywistości, zarazem potwierdzając<br />

jej „twardą” realność? Szewc zdaje się wskazywać, że poprzez<br />

słowo, opowieść, odtwarzanie świata w języku. Bohaterka<br />

(może nie jest to najlepsze określenie w odniesieniu do prozy<br />

Szewca, w której trudno wskazać postaci pierwszo- i drugoplanowe,<br />

bo wszystko w niej jest równie ważne: mały Piotruś,<br />

ptak chodzący po polu, blik słońca…) „Zmierzchów i<br />

poranków”, Fajga Katz, rozmawia ze znajomą po raz kolejny<br />

„o sprawach im obu wiadomych, po to tylko, aby upewnić<br />

się, że te sprawy są im naprawdę znane, a powtórzone lepiej<br />

zapadają w pamięć i stają się bardziej rzeczywiste”. Podobnie<br />

Szewc, dotykając słowem rzeczywistości, próbując skrupulatnie<br />

ją opisać, stara się poświadczyć realność świata. Bo świat<br />

wręcz domaga się zainteresowania, uważnego spojrzenia, słowa.<br />

Nie przez przypadek w „Zmierzchach i porankach” tak<br />

mocno uwypuklony jest motyw samotności rzeczy, zjawisk,<br />

istot. Bez kogoś (czegoś), kto (co) poświęca światu choćby<br />

ulotne spojrzenie, choćby moment uwagi, realność świata zostaje<br />

nadwątlona.<br />

67


Ale sprawa wcale nie jest tak prosta: również słowa mogą<br />

podważać realność świata, zastępując świat jego językowym<br />

fantomem. Oprócz mocno zakotwiczonego w konkrecie<br />

powiatu zamojskiego istnieje przecież „podniebny powiat”,<br />

odbijający ów realny, ale starający się od niego oderwać, stać<br />

się odbiciem, obrazem pozbawionym ciężaru zwykłości. Motyw<br />

„podniebnego powiatu” odczytać można jako przestrogę<br />

– choć oczywiście nie jest to jedyna możliwa interpretacja<br />

– przed pokładaniem zbytniego zaufania w słowach, które<br />

sprzyjać mogą tworzeniu nierzeczywistości.<br />

Słowem można poświadczać realność świata, ale równie<br />

dobrze można tę realność podważać. Ta rysa niejednoznaczności<br />

naznacza całą powieść. Nie jest to zresztą rysa jedyna.<br />

Katarzyna Bieńkowska w recenzji nowej powieści Szewca<br />

(„Nowe Książki” 2000, nr 3) podkreśla, że ukazana w niej<br />

została „czasoprzestrzenna Jedność”. Oczywiście, trudno zaprzeczyć,<br />

że owa Jedność jest wyraziście przedstawiona na<br />

powierzchni prozy Szewca. Wystarczy jednak nieco dokładniej<br />

przyjrzeć się tej Jedności, aby dojrzeć zaznaczające się<br />

w kreowanym porządku świata niejednoznaczności. Rytm<br />

natury i kultury, powtarzalność zjawisk nadająca porządek<br />

narracji zestawiane są z wielokrotnie podkreślaną incydentalnością,<br />

wyjątkowością chwil. Trwałość zagrożona jest kruchością,<br />

jak choćby w przypadku kamienic, które, ustawione<br />

wzdłuż boków rynku, potwierdzają niejako porządek stron<br />

świata, ale poznaczone liszajami odpadającego tynku – zwiastują<br />

rozpad. Ciągłemu ruchowi, nieustannej zmienności zjawisk<br />

autor przeciwstawia bezruch, zastyganie czasu. Szewc<br />

pisze: „Każdy bez mała krok to wstąpienie w odróżniający<br />

się od opuszczonego dopiero co świat”. Poza tym narrator<br />

ukazuje świat z rozmaitych punktów widzenia. Obrazy powiatu<br />

uzyskane w ten sposób wcale nie są jednorodne. Szewc<br />

pokazuje, że Świat składa się z nieskończonej ilości światów,<br />

i że niemożliwe jest opisanie ich wszystkich.<br />

68


Przyznam, że już „Zagłada” wydała mi się książką świetną<br />

i dojrzałą. Ale „Zmierzchy i poranki” są powieścią jeszcze<br />

lepszą. Paradoksalnie wartość nowej powieści Szewca<br />

zasadza się dla mnie na tym, co w porównaniu z debiutem<br />

pisarza niektórzy uznać mogą za usterkę. „Zagłada” z narratorem<br />

prowadzącym czytelnika za rękę i zapętlającą się<br />

narracją sprawiała wrażenie książki aż nadto dopracowanej,<br />

podopinanej; autor jakby nie dowierzał przenikliwości czytelnika<br />

i zbyt wyraźnie podsuwał mu interpretacyjne tropy.<br />

W „Zmierzchach i porankach” więcej jest niejednoznaczności,<br />

być może nawet wahania autora, niepewności co do ostatecznego<br />

kształtu rozsnuwanej opowieści. Myślę, że dobrze<br />

zrobiło prozie Szewca przesunięcie w cień narratora. Widać,<br />

że pisarz, mimo iż nie zamierza opuszczać powiatu zamojskiego,<br />

nie chce jedynie odcinać kuponów od debiutanckiej<br />

sławy i szuka nowych rozwiązań.<br />

Piotr Szewc,<br />

„Zmierzchy i poranki”,<br />

Wydawnictwo Literackie,<br />

Kraków 2000.<br />

69


Spotkanie z Danielem Odiją<br />

(w <strong>Olsztyn</strong>ie, w knajpie literackiej, której już nie ma)


Daniel Odija – ur. w 1974 r., prozaik; debiutował tomem<br />

opowiadań „Podróże w miejscu” (2000), opublikował także<br />

powieści „Ulica” (2001), „Tartak” (2003) oraz zbiór opowiadań<br />

„Szklana huta” (2005); nominowany do Literackiej Nagrody<br />

Nike; mieszka w Słupsku.


Pokorny i zarażony<br />

Po wydaniu „Tartaku” stałeś się z dnia na dzień<br />

jednym z najbardziej rozpoznawalnych młodych<br />

prozaików, pokazujesz się w mediach, udzielasz<br />

wywiadów. Jak sobie z tym radzisz?<br />

Ograniczam picie piwa, bo już nie daję rady [śmiech]. A<br />

poważnie: cieszę się, bo jest to dla mnie dowód, że nie piszę<br />

tylko dla siebie, że ktoś chce czytać moje książki i przeżywać<br />

to, co sam przeżywałem w trakcie pisania.<br />

Pytałem o ten medialny szum nie przez przypadek.<br />

W porównaniu z innymi młodymi pisarzami<br />

nie eksponujesz we własnych tekstach samego<br />

siebie, swojej biografii, czy właściwie – robisz to w<br />

sposób zawoalowany, nie wprost.<br />

Dobrze zauważyłeś, że nie wprost. Wprawdzie w „Ulicy”<br />

i „Tartaku” chciałem pokazać pewną krainę, wymyślony<br />

od początku świat, który byłby odmienny trochę od naszego<br />

choćby przez to, że wykreowany środkami literackimi – ale<br />

mimo to świat przeżyty przeze mnie, zakotwiczony jakoś<br />

w mojej biografii. W każdym z bohaterów moich książek<br />

znajduje się cząstka mnie, nawet w postaciach kobiecych.<br />

Rozpisuję własne doświadczenia na wielu bohaterów, bo, po<br />

pierwsze, łatwiej mi w ten sposób, jak sądzę, zainteresować<br />

czytelnika moimi historiami, po drugie, mogę wpisywać w<br />

nich więcej niuansów psychologicznych, przeżyć, emocji takich,<br />

których istnienia mogę się w sobie jedynie domyślać<br />

albo chciałbym się domyślać.<br />

75


Traktujesz więc pisanie jako swego rodzaju poznawczo-psychologiczny<br />

poligon, na którym testujesz<br />

możliwości samego siebie?<br />

Siebie i przede wszystkim świata. Piszę książki między<br />

innymi po to, aby zrozumieć świat. Tworzenie literatury wymusza<br />

na mnie dokładniejszą obserwację rzeczywistości, a<br />

uważność w oglądzie świata pobudza mnie do pisania. Tworzy<br />

się więc rodzaj sprzężenia zwrotnego.<br />

I faktycznie świat wydaje ci się aż tak ciekawy, że<br />

warto poświęcać mu tyle zainteresowania? Z twoich<br />

powieści wynika raczej, że jest przerażający.<br />

Bez ciekawości świata nie chciałoby mi się żyć. Myślę,<br />

że rozbudza się ona już w dzieciństwie i jeśli udaje się ją zachować<br />

do końca życia, to świat zawsze będzie interesujący,<br />

piękny i przerażający zarazem.<br />

Mówisz o ciekawości świata, ale w twojej prozie<br />

widać też ciekawość literatury, jest w niej wiele nawiązań<br />

literackich. Gdyby ktoś chciał się czepiać,<br />

to mógłby powiedzieć, na przykład, że „Ulica”<br />

powstała z inspiracji prozą Andrzeja Stasiuka, a<br />

„Tartak” – „Prawiekiem…” Olgi Tokarczuk.<br />

Powiedziałbym raczej, że pewne fragmenty mojej prozy<br />

są inspirowane tekstami innych pisarzy. Piszę kawałkami, co<br />

wymusza niestety mój styl życia, piszę akapitami i staram<br />

się, aby każdy z nich zawierał samodzielny, wyrazisty obraz,<br />

co do pewnego stopnia wynika z mojego kompleksu poezji,<br />

którą zawsze chciałem pisać. I to właśnie te pojedyncze akapity<br />

są nawiązaniami. Właściwie nawet składam w nich hołd<br />

ulubionym pisarzom. Fragment „Knajpa i nie tylko” z „Tar-<br />

76


taku” jest hołdem złożonym Hrabalowi, a patetyczne rozważania<br />

brata Marty o Bogu – Dostojewskiemu. Przy czym<br />

to wszystko jest wykoślawione, zmienione przeze mnie albo<br />

przez moją nieudolność, albo z potrzeby takiej a nie innej<br />

narracji. Więc w gruncie rzeczy masz rację, te nawiązania w<br />

moich książkach są. Stasiuk i Tokarczuk sporo znaczyli na<br />

początku mojego pisania. Zawsze jednak starałem się czytać<br />

przede wszystkim mistrzów, bo tylko obcowanie z największą<br />

literaturą ma sens. Czytam więc Dostojewskiego, Kafkę,<br />

Manna czy Grassa, tych, którym udało się stworzyć w prozie<br />

własny, odrębny świat. To, że mają oni jakiś wpływ na<br />

mnie – ani mnie nie zawstydza, ani przestrasza. Niektórzy<br />

mówią wprawdzie: jak będziesz za dużo czytał, to sam będziesz<br />

nieświadomie z innych zżynał. Nie mają racji. Czytanie<br />

wzbogaca mnie. I nie boję się, że czyjeś pisanie mnie<br />

zarazi, że zabije czy wytłumi moją osobowość. Jeśli już, to<br />

czuję się zarażony światem. Literatura to zaledwie skromne<br />

dopełnienie świata.<br />

Czy nie jest jednak w tobie zbyt wiele pokory wobec<br />

świata i literackich mistrzów? Czy nie obawiasz<br />

się, że to wytłumi twój głos?<br />

Nie, wręcz przeciwnie, pokora pomaga mi ten głos wydobyć.<br />

Bierze się ona z faktu, że mam świadomość, że kiedyś się<br />

urodziłem i kiedyś umrę. Każdego to spotka i nie uratuje go<br />

żadna, choćby najlepsza książka. Czasami dociera do mnie,<br />

że napisanie książki jest niczym wobec urodzenia i wychowania<br />

dziecka przez kobietę. Książkę napiszę, wypluję z siebie i<br />

potem nie muszę się już martwić jej „wychowaniem”, zajmują<br />

się tym wydawcy, redaktorzy, krytycy. Na dobrą sprawę literatura<br />

jest o wiele mniejszym fenomenem niż otaczający nas<br />

świat.<br />

77


Mimo to pozostańmy jednak przy literaturze. W<br />

„Ulicy” opisałeś rzeczywistość miejskich przedmieść,<br />

w „Tartaku” – popegeerowską wieś. Czy zamierzasz<br />

napisać coś w rodzaju „Komedii ludzkiej”<br />

naszych czasów, taką panoramę rzeczywistości?<br />

Wszystko do tego zmierza, ale samoistnie, bez z góry<br />

założonego planu. Bierze się to stąd, że swoje życie i pisanie<br />

postrzegam jako ciągłą ewolucję. Nie wiem jeszcze, czy<br />

ku lepszemu, czy gorszemu. Każda kolejna książka w moim<br />

przypadku jest podsumowaniem pewnego etapu życia, niekoniecznie<br />

nawet przeżytego, wystarczy, że zaobserwowanego.<br />

Każda kolejna książka wynika jakoś z poprzedniej, więc w<br />

sumie składają się w całość. Czuję po prostu potrzebę, aby tak<br />

było. Ale kto wie, może kiedyś przyjdzie mi do głowy, żeby<br />

spróbować czegoś zupełnie innego, sprawdzić się w innych<br />

odmianach prozy, napisać, na przykład, horror czy kryminał.<br />

Nie sądzę jednak, żeby starczyło mi czasu, ochoty i umiejętności,<br />

żeby wypróbować wiele gatunków literackich. Dla<br />

mnie najważniejsze jest, że piszę i robię to z coraz większą<br />

świadomością. Ale z drugiej strony, im większą mam świadomość<br />

pisarską, tym trudniej jest mi pisać.<br />

Wracając do „Tartaku”, jak narodził się pomysł tej<br />

powieści? Z obrazu wsi, konkretnego miejsca, czy<br />

wyszedłeś od drobin opisów, bardzo istotnych w<br />

tym tekście, takich chociażby jak opisy mgły czy<br />

much?<br />

Obie moje powieści wzięły się właściwie z takich opisowych<br />

drobin. Wpadłem na ich pomysł przy zamiataniu martwych<br />

much. Patrzyłem na te martwe korpusiki, utożsamiłem<br />

się nawet z nimi. Na dobrą sprawę moje książki wzięły się z<br />

78


ozmyślań o życiu i śmierci, czy nawet – ze zderzenia życia<br />

i śmierci. To, co robię teraz w prozie, narodziło się w roku<br />

1997, kiedy to zmarły cztery bliskie mi osoby, a w drodze<br />

było moje pierwsze dziecko. Fabuły „Ulicy” i „Tartaku” są tak<br />

pomyślane, żeby pokazać, zilustrować rozmyślania o życiu i<br />

śmierci, miłości i nienawiści.<br />

Jesteś kojarzony z tzw. młodą prozą północy,<br />

przedstawiającą ponure marginesy rzeczywistości.<br />

Co ciekawe, takich ponurych klimatów jest w<br />

prozie młodych pisarzy coraz więcej. Nowe książki<br />

Wojciecha Kuczoka („Gnój”) i Mariusza Sieniewicza<br />

(„Czwarte niebo”) kończą się, podobnie<br />

jak twój „Tartak”, katastrofą, zniszczeniem, rozpadem.<br />

Czy jest to komentarz do tego, co widzisz<br />

wokoło?<br />

Ale u mnie rozpad zapowiada narodziny nowego świata,<br />

bo na zgliszczach tartaku może wyrosnąć coś nowego.<br />

Uświadomiłem sobie, że możliwości świata, w którym żyjemy,<br />

już się wyczerpały, więc znajdujemy się w przełomowym<br />

momencie. A ponure klimaty u mnie wynikają pewnie też z<br />

tego, że żyję w mieście, w którym jest ogromne bezrobocie.<br />

I widzę, jak brak pracy wysysa z ludzi energię, łamie im kręgosłupy,<br />

pozbawia nadziei. Widzę, że ci ludzie nie wierzą już<br />

w nic i po prostu się rozpadają. I może tak to się powinno<br />

skończyć, rozpadem. Oczywiście, w moich powieściach pojawiają<br />

się też elementy komiczne, bo takie są potrzeby literatury.<br />

Nie chcę całkowicie dobić czytelnika pesymizmem. Nie<br />

zmienia to jednak faktu, że rzeczywistość jest momentami<br />

tak straszna, że nie chce się jej oglądać. Można wprawdzie<br />

odwrócić głowę, ale smród i tak pozostanie.<br />

79


Twoje pisanie rodzi się więc na styku przeciwieństw:<br />

życia i śmierci, fikcji i rzeczywistości,<br />

miłości i nienawiści, fascynacji światem i obrzydzenia.<br />

Tak, wtedy jest eksplozja. I płonie tartak.<br />

I powstaje dobra proza.<br />

[2003]<br />

80


Przemijanie i nie tylko<br />

Prozie Daniela Odiji jest pewnie daleko jeszcze do doskonałości,<br />

ale jego książki są wyraziste, przejmujące i mało<br />

kogo pozostawiają obojętnym, a to już nie byle jaka wartość<br />

w czasach, w których wciąż, niestety, dominuje prozatorska<br />

konfekcja – nijaka, choć poprawna. Ta proza ma swoich gorących<br />

zwolenników i równie – jeśli nie bardziej – gorących<br />

przeciwników. Zapisy do przeciwnych obozów zaczęły się po<br />

wydaniu w roku 2001 „Ulicy”. Jedni krytycy uważali, że Odija<br />

stworzył ciekawy obraz „zakazanej” dzielnicy, wstydliwego<br />

obszaru nędzy i beznadziei, funkcjonującego na marginesie<br />

naszego społeczeństwa bardzo ograniczonego sukcesu. Drudzy<br />

starali się udowodnić, że „Ulica” jest powieścią wtórną,<br />

niezbyt udanie odświeżającą klisze „prozy lumpowskiej”.<br />

Podobnie sprawy się mają po wydaniu drugiej powieści tego<br />

autora, „Tartaku”. Przez jednych Odija jest chwalony za ponowne<br />

wzięcie się za bary z ponurą rzeczywistością – tym razem<br />

światem „cywilizacji postpegeerowskiej” – przez drugich<br />

ganiony za schematyzm, nadmiar czarnej farby w obrazie<br />

świata czy nawet naiwność.<br />

Przyznam od razu, że bardzo cenię prozę Odiji, ale wcale<br />

nie za to, za co najczęściej chwali się jego pisarstwo. To<br />

prawda, autor „Tartaku” ma zmysł obserwacyjny jak mało<br />

który młody prozaik; potrafi wnikliwie opisać rzeczywistość,<br />

empatycznie, ale bez złudzeń; umie z mikroopowieści przedstawiających<br />

losy wielu bohaterów złożyć spójną opowieść;<br />

ciekawie łączy dosadną mowę swoich bohaterów z językiem<br />

literackim w opisach. Ale nie można – moim zdaniem – postrzegać<br />

Odiji wyłącznie jako, ujmę rzecz w skrócie, speca<br />

od rzeczywistości czy też kogoś w rodzaju literackiego reportażysty,<br />

który w tekstach przedstawia mniej lub bardziej<br />

mroczne sfery teraźniejszości i wystawia jej rachunek. Odija<br />

81


pisze przede wszystkim o przemijaniu i rozpadzie, to właśnie<br />

jest najważniejszy temat jego prozy, z tym problemem pisarz<br />

się zmaga. W „Ulicy” nie było to może jeszcze tak bardzo wyraźne<br />

jak w „Tartaku”. Jednak wystarczyło wczytać się nieco<br />

uważniej w tę powieść, aby odkryć, że najważniejszymi wydarzeniami<br />

w życiu mieszkańców ulicy Długiej, bohaterów tej<br />

książki, są narodziny i śmierć. Wszystko, co dzieje się pomiędzy<br />

tymi punktami granicznymi, sprowadzić można jedynie<br />

do powolnego znikania, rozpadu. Tak samo znikała cała ulica<br />

Długa, której nie było już na mapie, bo na jej miejscu planowano<br />

wybudowanie supermarketu. Bohaterowie „Ulicy”<br />

nie przeciwstawiają się przemijaniu, biernie poddają się bezlitosnemu<br />

determinizmowi, o czym świadczy przerażające<br />

memento umieszczone na murze jednej z kamienic: „Odpuść<br />

sobie, stary, robaki przeżyją wszystkich”.<br />

W „Tartaku” temat przemijania jest już nieomal „na<br />

wierzchu” narracji od pierwszej strony powieści. W otwierającym<br />

tekst fragmencie „Powietrze i nie tylko” główny<br />

bohater, Józef Myśliwski, obserwuje postać żony, oświetlaną<br />

blaskiem błyskawic: „Zobaczył twarz żony. Jej oczy zapadły<br />

w cień oczodołów, a zęby zbyt wyraźnie wysunęły się spod<br />

warg (…). Józef pomyślał, że pod twarzą, którą widzimy w<br />

świetle dnia, kryje się zawsze ta druga, ukryta później pod<br />

wiekiem trumny”. Podobne obrazy często powtarzają się w<br />

powieści. Bohaterowie obserwują własne twarze, na których<br />

kolejne lata zaznaczają coraz wyraźniejsze znaki, lękają się<br />

pustki, która napiera na nich ze wszystkich stron, mają wizje<br />

trupów i rozkładu. A o wizje i koszmary nie jest w przypadku<br />

tych ludzi trudno, w końcu żyją w popegeerowskiej wsi, w<br />

której nędza i beznadzieja prawie z każdego zrobiła alkoholika.<br />

Takie wizje ma, na przykład, Tosiek (właściwie jemu jednemu<br />

udaje się wyrwać z alkoholowego ciągu): „Widział, jak<br />

jego ciało błyskawicznie gnije, a z oczu zostają dziury. Robaki<br />

o dziwnych kształtach wyjadały mu twarz”.<br />

82


Odija przedstawia nieodwracalne i zarazem tragiczne<br />

postępy przemijania na dwóch scenach, większej i mniejszej.<br />

Na pierwszej mamy mieszkańców popegeerowskich bloków,<br />

ludzi żyjących bez pracy i nadziei. Na nic już nie czekają, nie<br />

spodziewają się, że ich los w jakikolwiek sposób się odmieni.<br />

Trwają, obserwując rozkład ich świata (czego wyrazistym<br />

symbolem jest grzyb przeżerający ściany bloków), i poddają<br />

się apatii. Takich miejsc poza czasem, enklaw rozpadu, jest w<br />

naszym kraju sporo. Dziennikarze dosyć dokładnie spenetrowali<br />

i przedstawili je w reportażach telewizyjnych i prasowych<br />

(najgłośniejszy był reportaż telewizyjny „Arizona” Ewy<br />

Borzęckiej). Odija dodał do ich obrazu tylko kilka wyrazistszych<br />

kresek.<br />

Bardziej interesujące jest to, co dzieje się na mniejszej<br />

scenie. Odija w centrum powieści umieścił Józefa Myśliwskiego<br />

i jego najbliższą rodzinę, żonę Marię i syna Krzysztofa.<br />

Józef to jedyny bogacz w okolicy, właściciel tytułowego<br />

tartaku i sporego obszaru ziemi, twardy człowiek, który do<br />

wszystkiego doszedł sam ciężką pracą. Ale i on ponosi porażkę,<br />

zostaje zagarnięty przez apatię i zniechęcenie; przegrywa<br />

zarówno jako mąż (niekochana, maltretowana żona żyje w<br />

ciągłym strachu, a w końcu ulega wypadkowi, który skazuje<br />

ją na wózek do końca życia) oraz ojciec (Krzysztof popełnia<br />

morderstwo, a wyciągnięty dzięki łapówkom z więzienia, odchodzi<br />

z domu), jak i biznesmen (majątek zżerają długi, Józef<br />

podpala tartak, aby nie oddać go w ręce wierzycieli).<br />

Historię Józefa można by odczytać jako typową – i nazbyt<br />

moralizującą zarazem – opowieść o patologiach wczesnego<br />

kapitalizmu: Józef stawia wszystko na jedną kartę,<br />

zbyt wiele myśli o majątku i pieniądzach, a za mało o innych<br />

ludziach, jest pyszny i bezwzględny, ponosi więc zasłużoną<br />

karę. Ale wbrew pozorom Józef nie jest wcale stereotypową<br />

postacią, motywacji jego działań nie można sprowadzić<br />

83


tylko i wyłącznie do żądzy pieniądza. Myśliwski przeniósł<br />

się z miasta na wieś, co nie jest wcale typowym posunięciem<br />

polskiego biznesmena, który woli raczej ciasne i ciemne<br />

miejskie dżungle niż otwarte przestrzenie pól. Dlaczego to<br />

zrobił? Nie tylko po to, aby poszukać swojej „szansy na sukces”,<br />

ale również, żeby uciec od miejsca naznaczonego ciężką<br />

chorobą i śmiercią jego rodziców. Majątek, wielki dom, który<br />

miał się zapełnić dziećmi, nerwowe poszukiwanie egoistycznych<br />

przyjemności i spełnienia, to wszystko miało osłonić<br />

Józefa przed przemijaniem, oddalić od niego myśl o starości<br />

i śmierci. Myśliwski poniósł porażkę nie tylko dlatego, że nie<br />

był dobrym człowiekiem, że trafił na nielojalnych pracowników,<br />

mściwego polityka i bezwzględne banki, ale naprawdę<br />

przegrał w momencie, kiedy zrozumiał, że wszelkie jego gorączkowe<br />

zabiegi pozbawione były sensu, bo nie ochronią go<br />

przed skutkami przemijania i rozpadu.<br />

W historii rodziny Myśliwskich jest naddatek symboliczny<br />

(doprawianie obrazu „twardej”, opisywanej momentami<br />

wręcz naturalistycznie, rzeczywistości metaforami i symbolami<br />

staje się powoli znakiem firmowym Odiji). Maria,<br />

która urodziła syna w oborze, Józef, który „robi w drzewie”,<br />

Krzysztof, chcący przewodzić dwunastce kumpli, stanowią<br />

razem rodzinę świętą na opak, naznaczoną złem i nieszczęściem.<br />

Sensem istnienia rodziny świętej był Jezus, ten, który<br />

zmarł, ale po trzech dniach zmartwychwstał, pokonując<br />

śmierć. Historia rodziny Myśliwskich prowadzi jedynie do<br />

rozpadu, zapowiadającego samotną śmierć bliskich sobie niegdyś<br />

ludzi, śmierć, po której żadnego zmartwychwstania nie<br />

będzie.<br />

Można by powiedzieć: Odija zajął się tematem starym<br />

jak świat, pisze przecież tylko o przemijaniu. Ale w naszych<br />

czasach, kiedy panuje swoisty terror młodości i zdrowia, gdy<br />

robi się wiele, aby przemijanie i śmierć uczynić niewidzialny-<br />

84


mi dla ludzi – w założeniu – jedynie radosnych konsumentów,<br />

jest to właściwie temat, który trzeba odkryć na nowo. I<br />

dobrze, że robi to pisarz młody, niespełna trzydziestoletni.<br />

Na razie Odija skupia uwagę na przestrzeniach marginesów<br />

teraźniejszości, gdzie rozpad i przemijanie są łatwo zauważalne.<br />

Jestem ciekaw, jakie efekty przyniosłoby odkrywanie<br />

ich w enklawach beztroskiej teraźniejszości. Ale nie wiem,<br />

czy autor „Tartaku” pójdzie tą drogą.<br />

Daniel Odija,<br />

„Tartak”,<br />

Wydawnictwo „Czarne”,<br />

Wołowiec 2003.<br />

85


Spotkanie z Michałem Olszewskim<br />

(internetowe, choć obaj mieszkamy w Krakowie)


Michał Olszewski – ur. w 1977 r., prozaik, dziennikarz;<br />

autor zbiorów opowiadań „Do Amsterdamu” (2003, pierwsza<br />

nagroda w trzeciej edycji konkursu prozatorskiego wydawnictwa<br />

Znak) i „Chwalcie łąki umajone” (2006); mieszka w<br />

Krakowie.


Ani harcownik, ani autorytet<br />

Czy Twoim zdaniem obecnie istnieje jeszcze coś<br />

takiego jak etos pisarza?<br />

Raczej nie. Cezura jest oczywista: w okolicy roku 1989<br />

etos rozpadł się, podobnie jak sparciały ze starości „płaszcz<br />

Konrada”. Pisarz nie ma obecnie powinności, ma wolność, z<br />

której może korzystać na wiele różnych sposobów.<br />

Czy pisarz powinien, mówiąc górnolotnie, poczuwać<br />

się do jakichkolwiek obowiązków wobec społeczeństwa<br />

albo chociaż czytelnika? A jeśli – tak,<br />

to do jakich?<br />

Czasy, kiedy pisarz traktowany był jak harcownik na polu<br />

bitwy, jako zmieniający świat, chyba już minęły. Trochę podobnie<br />

jak w dziennikarstwie, gdzie co jakiś czas odżywa pytanie,<br />

czy dziennikarz powinien tylko opisywać, czy poprzez<br />

opisywanie zmieniać. I przeważa odpowiedź, że od zmieniania<br />

są inni, ci, którzy czytają. Pisząc, nie bardzo myślę o<br />

modelowym czytelniku. Bardziej interesuje mnie spotkanie<br />

oko w oko i to, żeby człowieka, który kupił i przeczytał moją<br />

książkę, nie lekceważyć, tylko próbować zrozumieć, tak jak<br />

on próbuje zrozumieć mnie. Umiejętność słuchania ludzi to<br />

wystarczająco ciężki obowiązek nakładany na pisarza.<br />

W zeszłym roku krytycy obwieścili powrót prozy<br />

zaangażowanej. Uważasz, że tworzysz taką prozę?<br />

Nie wiem. Napisałem książkę, która nie odwraca się plecami<br />

od rzeczywistości, tylko próbuje ją przeniknąć. Jeżeli<br />

napiszę kolejną, będzie podobna. Być może w czasach zalewu<br />

literatury autotematycznej zainteresowanie światem<br />

91


wystarcza, by napisać książkę zaangażowaną. Nie potrafię<br />

jednak w ogóle znaleźć wyznaczników prozy zaangażowanej.<br />

Bo niby co: pisać o polityce, opowiadać się za lewicą, za<br />

biedotą, patrzeć ze współczuciem? Tak rozumiana literatura<br />

zaangażowana jest mi całkowicie obca. Jeżeli już, to bardziej<br />

interesujący jest pewien głód świata, chęć poznania go i przewiercenia<br />

na wskroś. Takie zaangażowanie niezmiernie mi<br />

się podoba.<br />

Często narzeka się u nas na upadek autorytetów.<br />

Ujmując rzecz nieco inaczej: twierdzi się, że ludzie,<br />

szczególnie młodzi, wcale autorytetów nie<br />

potrzebują. Czy mimo to istnieje szansa, żeby pisarz,<br />

który trafia ze swoim przekazem – przynajmniej<br />

teoretycznie – do tysięcy czytelników, mógł<br />

utrzymać autorytet?<br />

Nie wiem, czy czytelnicy w ogóle tych autorytetów poszukują,<br />

czy chcą, żeby pisarz pokazywał drogę, wytyczał<br />

szlaki. Ja takiej potrzeby nie widzę. Co za tym idzie – pisarz<br />

nie może utrzymywać autorytetu, bo go nie posiada, przynajmniej<br />

w kwestiach moralnych czy społecznych.<br />

Po „urynkowieniu” literatury pisarze wciągnięci<br />

zostali w machinę promocyjno-marketingową.<br />

Czy można, Twoim zdaniem, być jednocześnie<br />

wiernym sobie, własnym poglądom, wizjom świata,<br />

a zarazem konstruować skuteczny wizerunek<br />

medialny?<br />

Na pewno wciągnięcie w wir marketingowy nie oznacza<br />

sprzedania siebie, chyba że mamy do czynienia z pisarzami,<br />

którzy nie lubią opuszczać swojej pustelni i reagują alergicznie<br />

na każdy objaw zainteresowania. Ja nie widzę nic złego w<br />

92


spotkaniach z czytelnikami: wydałem książkę, cieszę się, że są<br />

ludzie, którzy chcą o niej rozmawiać. Być może za tym kryje<br />

się pytanie: czy to źle, że pisarze zarabiają na swoich książkach?<br />

Według mnie, nic w tym złego – zarabiali zawsze, tyle<br />

że w różnych formach, zarabiają i teraz. Poza tym promocja<br />

promocji nierówna – mogę spotykać się z czytelnikami, występować<br />

w telewizji, ale nie zamierzam sprzedawać wszystkiego,<br />

co mam w sobie. Dla mnie sformułowanie „konstruować<br />

skuteczny wizerunek medialny” brzmi przerażająco.<br />

Nie chcę nic konstruować, chcę być sobą. Oczywiście nie<br />

jestem naiwny i zdaję sobie sprawę, że to nie do końca możliwe.<br />

Co, na przykład, zrobisz, gdy na spotkaniu autorskim<br />

czytelnik spyta o twoją rodzinę, o to, czy ćpałeś, a jeżeli tak,<br />

to jakie narkotyki, ile miałeś kochanek w ciągu ostatniego<br />

miesiąca? Otworzysz się, czy powiesz: „To nie pana sprawa!”.<br />

Ja zrobię to drugie, ale implikacje wcale nie są oczywiste: z<br />

jednej strony, zachowuję teren intymny wyłącznie dla siebie,<br />

z drugiej – żeby to zrobić, muszę nałożyć maskę człowieka<br />

zamkniętego. Na szczęście pisarze nie są zmuszani do podejmowania<br />

takich wyborów jak aktorzy, piłkarze czy jurorzy<br />

„Idola”. Literackie pozy, fochy, strojenie min miało większe<br />

znaczenie dawniej, kiedy słowo pisane cieszyło się większym<br />

szacunkiem. Teraz pisarze zeszli na drugi plan. Nie muszą<br />

się więc zastanawiać, czy reklamować samochód, czy też odmówić,<br />

czy pojawić się na imprezie promocyjnej margaryny,<br />

czy nie. Dzięki Bogu, żaden marketingowy demon nie<br />

podsuwa mi takich pomysłów. Zwracam zresztą uwagę, że<br />

rozmawiamy o bardzo niejasnych kwestiach: „skuteczny wizerunek<br />

medialny”, co to znaczy? Humory i żądania widzów,<br />

czytelników są równie kapryśne jak marcowa pogoda. Dzisiaj<br />

spodoba się agresywny typek, który rozpieprzy w trakcie rozmowy<br />

połowę studia i dzięki temu sprzeda 19 egzemplarzy<br />

książki więcej, jutro przeciwnie: nieufne leśne stworzenie,<br />

93


które pisze gęsim piórem gdzieś pod korzeniami drzew. Nie<br />

ma reguł.<br />

Kim obecnie jest pisarz: hobbystą, który po pracy<br />

skrobie teksty, a może specyficznym pracownikiem<br />

branży rozrywkowej? A może, jak podpowiadał<br />

kilka lat temu Przemysław Czapliński, kimś z<br />

trójki: rzemieślnik, kpiarz, immoralista?<br />

Czapliński używa pojęć, które nie wykluczają się wzajemnie.<br />

Przykładem Jerzy Pilch, który jednocześnie jest rzemieślnikiem,<br />

w całym pozytywnym tego słowa znaczeniu,<br />

kpiarzem, a i z potocznie rozumianą moralnością nie bardzo<br />

mu po drodze. Ja nie widzę prostej, jednoznacznej odpowiedzi,<br />

bo przecież hobbysta również może pracować w branży<br />

rozrywkowej. Na pewno tylko nieliczni pisarze polscy są w<br />

stanie utrzymać się z tego, co napiszą, reszta traktuje literaturę<br />

jako czynność wykonywaną na marginesach powszednich<br />

zajęć. I znowu: to dobrze, bo nie zamykają się wyłącznie w<br />

świecie książek, są zmuszeni do uczestnictwa w rzeczywistości,<br />

to źle, bo trudniej im znaleźć wyciszenie, które do stworzenia<br />

dobrej literatury jest chyba niezbędne.<br />

[2004]<br />

94


Nużąca droga do…<br />

Lektura debiutanckiej książki Michała Olszewskiego<br />

przypomina mi długą podróż samochodem… powiedzmy do<br />

Amsterdamu. Na początku jest przyjemnie, jazda w nieznane<br />

daje adrenalinowego kopa; patrzę przez szyby, za którymi<br />

migają interesujące obrazki, niecierpliwie wyglądam kolejnych<br />

atrakcji. Z czasem jednak robi się coraz bardziej nudno<br />

i niewygodnie, widoki za szybami już nie cieszą, zaczynam<br />

się rozglądać za przydrożnymi knajpami i parkingami, a koniec<br />

końców nie mogę się doczekać, kiedy będę na miejscu.<br />

Zbiór opowiadań „Do Amsterdamu” otwiera zdecydowanie<br />

najlepszy tekst w całym tomie, zatytułowany „Sprawa rodzinna”.<br />

Po przeczytaniu tego opowiadania naprawdę wiele<br />

obiecywałem sobie po prozie Olszewskiego. Niestety, okazało<br />

się, że dalej jest już tylko gorzej i że znowu będę musiał<br />

powtarzać truizmy o nierównej, jak to zwykle w przypadku<br />

debiutanta bywa, książce.<br />

„Do Amsterdamu” składa się z opowiadań, które spaja kilku<br />

przewijających się przez nie bohaterów. Olszewski przedstawia<br />

losy grupki, „załogi”, dwudziestokilkulatków pochodzących<br />

z tego samego, prowincjonalnego Krótkiego Miasta<br />

(odpowiadającego realiom Ełku, rodzinnego miasta autora);<br />

to ich nadzieje, frustracje i zmagania z rzeczywistością III<br />

RP interesują pisarza. Czyżby kolejny zbiór realistycznych<br />

obrazków, kolejna książka o rzeczywistości, pisana z punktu<br />

widzenia „roczników 70.”? – Olszewski urodził się w roku<br />

1977. Początkowo miałem nadzieję, że jednak pisarz dołoży<br />

do tego, ostatnimi czasy mocno eksploatowanego, tematu<br />

coś swojego. W „Sprawie rodzinnej” głównym bohaterem a<br />

zarazem narratorem jest Młody, świeżo upieczony magister<br />

ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego, pracujący w audycie,<br />

nieźle ustawiony w świecie „Warszawki” i czujący się tam<br />

95


niczym pan życia. Ma dobrą pracę i jeszcze lepsze perspektywy,<br />

przekonany jest, że będzie podążał wyraźnie wyznaczoną<br />

ścieżką kariery wprost ku pokaźnej sumce na koncie, „ustronnemu<br />

osiedlu na obrzeżach stolicy” i domkowi letniskowemu<br />

w okolicy przyjemnej. Ale od czasu do czasu coś go gnębi,<br />

jak sam stwierdza: „gorycz czasami dolega”. O co chodzi? O<br />

rysy na konstruowanym przez bohatera wizerunku młodego<br />

człowieka sukcesu. Znajomy zarzuca Młodemu – fakt, że po<br />

wódce i nieco żartobliwie, ale jednak – że się sprzedał, bo<br />

porzucił ideały dla kasy. Sam Młody niby zadomowił się w<br />

stolicy, ale jednak narzeka, że „Warszawa nigdy moim miejscem<br />

nie będzie”, a ponieważ w rodzinnym mieście czuje się<br />

już obco, więc właściwie nie ma przestrzeni, którą mógłby<br />

uznać za własną. Niby chce zostać w kraju, nie ma zamiaru<br />

wyjeżdżać w poszukiwaniu jeszcze lepszych perspektyw, ale<br />

mimo to Polski nie lubi („Polska to jest potwornie smutny,<br />

szary kraj, rozjebany przez komunistycznych architektów, zarówno<br />

tych od budynków, jak i tych od dusz, a jedyne, czego<br />

można się tu dorobić w szybkim tempie, to wrzody na żołądku”).<br />

Owa gorycz, niepewność, może nawet wyrzuty sumienia,<br />

sprawiają, że Młody decyduje się na szaloną awanturę:<br />

po śmierci babki, z którą był mocno związany emocjonalnie,<br />

decyduje się na wykradzenie jej ciała z kostnicy i pochowanie<br />

wbrew woli rodziny na wiejskim cmentarzu, na którym babka<br />

chciała spocząć; chce, aby po śmierci znalazła się „na swoim”,<br />

w wybranym przez siebie miejscu. Historia ze „Sprawy<br />

rodzinnej”, doprawiona nieco czarnym humorem, wygląda<br />

na żywcem wyjętą z czeskiej prozy, ale nie jest tylko i wyłącznie<br />

intertekstualną igraszką. W tym opowiadaniu Olszewski<br />

uchwycił bardzo ważny temat. Jest to opowieść o wykorzenieniu<br />

młodych ludzi z prowincji. Dwudziestolatkowie<br />

uciekają z zapyziałych miast i miasteczek, szukając życiowej<br />

szansy, mitycznego „Amsterdamu” z marzeń, i lądują najczę-<br />

96


ściej w Warszawie, tym – jak stwierdza inny bohater książki,<br />

Jasiu – „wyśnionym eldorado mazowieckim”. Nie zawsze jednak<br />

potrafią do końca „zaaklimatyzować” się w warszawskim<br />

raju. Dociera do nich, że zawieszani są w próżni, że nie mają<br />

własnego „miejsca”. Oczywiście, że próżnię da się wypełnić –<br />

społeczeństwo konsumpcyjne oferuje w tym przypadku wiele<br />

możliwości – a żal i gorycz wygłuszyć. Mimo to ssanie pustki<br />

co jakiś czas daje się we znaki, czego dowodem są przypadki<br />

Młodego. I tutaj wbrew pozorom wcale nie chodzi jedynie o<br />

publicystykę, prozatorski opis nowej migracji, nowego pokolenia<br />

nomadów, poszukujących pracy, pieniędzy, a przy okazji<br />

i szczęścia. Kwestią zasadniczą jest sprawa zakorzeniania, czy<br />

właściwie – jego braku. Tu tkwi dramat młodych ludzi, którzy<br />

dają się skusić produkowanym w społeczeństwie konsumpcyjnym<br />

symulakrom szczęśliwego i „prawdziwego” życia.<br />

Problem „korzeni” nie jest oczywiście w naszej prozie nowy,<br />

w końcu wałkowany był na wszystkie strony w poprzedniej<br />

dekadzie – choćby w prozie „trzydziestolatków”. Jednak w<br />

przypadku pisarzy starszych od Olszewskiego był to w dużej<br />

mierze problem udawany, niejako pożyczony od ojców i<br />

dziadków po to, aby móc wpisać się mitologię rozmaitych<br />

kresowych miejsc. Autor „Do Amsterdamu” przedstawia natomiast<br />

rzeczywiste problemy ludzi z jego pokolenia.<br />

Olszewski chwycił więc niezły temat, ale niestety szybko<br />

wypuścił go z rąk. Jeszcze w następującym po „Sprawie rodzinnej”<br />

opowiadaniu zatytułowanym „Pieśń na wejście” autor<br />

próbował rozwijać temat wykorzeniania młodych, ukazując<br />

alternatywną wobec losów Młodego historię chłopaka z<br />

prowincji próbującego swoich sił w „Warszawce”. Bohaterem<br />

opowiadania jest Jasiu, któremu po studiach nie udało się na<br />

dłużej zaczepić w stolicy, więc wrócił do Krótkiego Miasta,<br />

gdzie zaczął żyć ze sprzedaży uprawianej przez siebie marihuany.<br />

Już w „Pieśni na wejście” pojawiają się narkotykowe<br />

97


klimaty, które z opowiadania na opowiadanie coraz bardziej<br />

wciągają autora. W kolejnych opowiadaniach Olszewski skupia<br />

uwagę przede wszystkim na osiedlowo-narkotykowych<br />

sprawach, portretuje bohaterów zażywających i sprzedających<br />

narkotyki. To prawda, że bohaterowie ci – na przykład,<br />

z zamykającego tom opowiadania tytułowego – podobnie jak<br />

Młody nie mają własnego miejsca w świecie, szukają drogi<br />

do własnych „Amsterdamów”. Ale to już nieco inna historia<br />

– o outsiderach zafascynowanych „sztucznymi rajami”, żyjących<br />

wbrew światu i jego porządkowi. Tacy ludzie trafiają<br />

się w każdym pokoleniu niezależnie od czasu, historycznych<br />

przypadków i sytuacji społeczno-ekonomicznej. Wielokrotnie<br />

opisywano ich w prozie, ostatnio można mówić nawet o<br />

pewnej modzie na literaturę narkotykową. Rzadko ma ona<br />

większą wartość literacką, właściwie jedynie Tomaszowi Piątkowi<br />

w „Heroinie” udało się stworzyć przejmujący a zarazem<br />

efektowny literacko obraz ludzi penetrujących „sztuczne<br />

raje”. W porównaniu z powieścią Piątka proza Olszewskiego<br />

wypada blado, przede wszystkim dlatego, że krakowski<br />

autor podaje narkotykowe historie w konwencji postnego realizmu.<br />

Inaczej rzecz ujmując, w następujących po „Sprawie<br />

rodzinnej” opowiadaniach młody pisarz nie zaskoczył mnie<br />

ani przenikliwością w odkrywaniu interesującego go wycinka<br />

rzeczywistości, ani literacką wynalazczością, ani wyjątkową<br />

sprawnością językową. A to sprawiło, że lekturowa droga do<br />

ostatniej kropki „Do Amsterdamu” była dla mnie nużąca.<br />

Olszewski napisał jedną książkę, otrzymał za nią główną<br />

nagrodę w prestiżowym – było nie było – konkursie wydawnictwa<br />

„Znak”. Stanowi to pewne osiągnięcie, które jednak<br />

nie zmieniło faktu, że – przynajmniej dla mnie – jest on zaledwie<br />

nieźle zapowiadającym się prozaikiem. Aby stać się<br />

pisarzem ważnym, musi jeszcze sporo popracować, bo w „Do<br />

Amsterdamu” szwankuje i kompozycja, i styl; poza tym Ol-<br />

98


szewski daje się zbyt łatwo prowadzić mocno wydeptanym<br />

przez poprzedników ścieżkom narracyjnym. Nie pozostaje<br />

mi więc nic innego, jak zakończyć zwyczajowym w przypadku<br />

debiutów grepsem: poczekajmy do następnej książki tego<br />

autora…<br />

Michał Olszewski,<br />

„Do Amsterdamu”,<br />

Wydawnictwo „Znak”,<br />

Kraków 2003.<br />

99


Spotkanie z Mariuszem Sieniewiczem<br />

(znowu w <strong>Olsztyn</strong>ie, zagłębiu młodej polskiej prozy)


Mariusz Sieniewicz – ur. w 1972 r., prozaik, felietonista;<br />

debiutował powieścią „Prababka” (1999), opublikował także<br />

powieści „Czwarte niebo” (2003) i „Rebelia” (2007) oraz<br />

zbiór opowiadań „Żydówek nie obsługujemy” (2005); nominowany<br />

do Literackiej Nagrody Nike i Paszportów „Polityki”;<br />

mieszka w <strong>Olsztyn</strong>ie.


Każdy bywa Żydówką<br />

Twoja nowa książka ma tytuł „Żydówek nie obsługujemy”.<br />

Czyżbyś zapisał się do Młodzieży<br />

Wszechpolskiej?<br />

Nie, nie należę do tej zaszczytnej organizacji [śmiech].<br />

Nie potrafię bronić polskości w tak wiarygodny i zaangażowany<br />

sposób, jak robią to ci zacni ludzie. Takich jak ja Młodzież<br />

nie obsługuje.<br />

Pewnie jednak liczyłeś się z tym, że tak prowokacyjny<br />

tytuł może zachęcać do absurdalnych, aberracyjnych<br />

odczytań Twojej prozy?<br />

Książka zawsze może być zaduszona absurdalnymi odczytaniami,<br />

a więc podzielę los mojej głównej bohaterki. Dla<br />

mnie ten tytuł ma znaczenie głęboko egzystencjalne i wewnętrzne,<br />

a nie literackie czy medialne. Nie czuję się prowokatorem<br />

na zewnątrz. Tym tytułem siebie prowokuję. Jeśli<br />

odczytania będą, dla przykładu, „holokaustowo-antysemickie”,<br />

to znaczy, że żyjemy wciąż w kraju moralnego szantażu,<br />

gdzie pewne słowa, symbole, idee nie mogą być wypowiadane<br />

otwarcie, gdyż są niczym kamień u szyi, który ściąga człowieka<br />

na samo dno bagna stereotypów i resentymentów.<br />

Kim jest tytułowa Żydówka? Wyjaśniasz tę kwestię<br />

w kilku miejscach książki, ale za każdym razem<br />

inaczej.<br />

Prowadzę ironiczne i przekorne śledztwo, poszukując<br />

Żydówki. Raz jest ona myślą, raz panną młodą, innym razem<br />

urzędnikiem. Stanowi figurę tego, co nazwać by można<br />

Innym, Obcym. Ta książka jest próbą postawienia rzeczy-<br />

105


wistości w stan podejrzenia, po to, aby wychwycić zdarzenia<br />

czy ludzi, którzy lądują poza nawiasem wspólnoty. Przecież<br />

wszyscy jesteśmy nabierani przez współczesną kulturę, zaczyna<br />

ona zdradzać coraz bardziej totalizujące czy nawet totalitarne<br />

rysy. Mówię tu zarówno o kulturze pop, jak i ogólnie<br />

o pewnym klimacie kulturowym, w którym funkcjonujemy.<br />

Co więcej: poprawność polityczna nakazuje nam w bardzo<br />

podobny sposób myśleć o sobie i świecie. Wszelkie odmienne<br />

stany mentalne, które w sobie nosimy, są z jednej strony wypierane<br />

z dyskursu publicznego, z drugiej – muszą się gdzieś<br />

odkładać. Dlatego Żydówka jest problemem mentalnym,<br />

duchowym, a nie rasowym. To symbol zakamuflowanych<br />

upiorów. Żydówka wreszcie to Inny, zamknięty w kazamatach<br />

naszego mózgu. Tworzymy sobie wewnętrznego kapo,<br />

strażnika czy policjanta po to, aby tylko broń Boże nie wyskoczyć<br />

z czymś, co by nie zgadzało się z ogólną, dominującą<br />

praktyką.<br />

Z tego wynika, że każdy z nas ma w sobie Żydówkę?<br />

Chyba każdy miał, ma lub będzie mieć i dopuści ją do<br />

głosu – choćby na chwilę, ale jednak. Żydówką się nie tyle<br />

jest, co się nią bywa. W każdej chwili może zdarzyć się nam<br />

taka sytuacja, że zostaniemy wrzuceni na minę odmienności,<br />

że ta Żydówka się nagle ujawni, wywracając całkiem nasze<br />

życie. Co ciekawe – najczęściej dramat odmienności rozgrywa<br />

się w oswojonej scenerii, a im bardziej jest ona swojska,<br />

tym większe jest poczucie absurdu. W każdym z moich<br />

opowiadań pojawia się sytuacja, kiedy nagle człowiek musi<br />

zedrzeć z twarzy maskę i pokazać spotworniałą, a czasami<br />

upodloną twarz Innego.<br />

106


Twoje opowiadania zaczynają się zwykle od realistycznych<br />

scen, by nagle przejść w groteskowe,<br />

wykrzywione wizje. Skąd ta skłonność do osuwania<br />

się w groteskę?<br />

Simone Weil powiedziała kiedyś, że sprzeczność jest<br />

dźwignią transcendencji. Poprzez groteskę doświadczamy<br />

tego, co nas przerasta. Wydaje mi się, że nie można dzisiejszego<br />

świata opisać w realistyczny sposób. Trzeba w codzienności<br />

szukać szczelin i szyfrów, które by o nas samych mówiły<br />

więcej niż czysto realistyczny opis. Poza tym, im bardziej<br />

coś jest oczywiste, tym bardziej pozorne. Albo inaczej: im<br />

mocniej próbuję okiełznać słowem rzeczywistość, tym mocniej<br />

stawia ona opór, wierzga, wywala jęzor. Stąd pewnie groteska.<br />

W opowiadaniach odbijasz się od świata, aby znaleźć<br />

się w przestrzeni wyobraźni, snu, czasami<br />

diabolicznego wyolbrzymienia. Źródła inspiracji<br />

szukasz w obserwacji świata czy w wyobraźni?<br />

To naczynia połączone. Dwa pasożyty, które karmią się<br />

człowiekiem. Żeby opisać obserwowany świat, nie mogę<br />

używać jego języka, bo wtedy mnie okłamuje. Muszę sięgnąć<br />

po języki wręcz wrogie zwykłemu opisywactwu. Spróbować<br />

dobrać się do świata poprzez groteskę, oniryzm czy absurd.<br />

Rzeczywistość jest mową pograniczną różnych języków.<br />

Szukając nowych języków opisu świata, dosyć<br />

daleko odchodzisz od tzw. poprawności politycznej.<br />

Parafrazujesz, przerabiasz modlitwy czy nasz<br />

hymn. Niektórzy czytelnicy mogą to odebrać jako<br />

tanią prowokację.<br />

107


Wobec takich oskarżeń jestem bezbronny... Cóż, no to<br />

będę w ich oczach tanim pisarzem. W swoich oczach walczę<br />

o coś innego, o coś więcej. Jeśli mam być uczciwy, to nie<br />

mogę być poprawny politycznie, patrząc na to, co się dookoła<br />

dzieje. Poprawność polityczna to trumna literatury. Elementy<br />

prowokacyjne w mojej książce znalazły się tylko po to, aby<br />

zachęcić do patrzenia na innych ludzi przez pryzmat „ja”,<br />

a nie „my”, do podejrzliwego traktowania gotowych prawd.<br />

Nic tak nie osłabia duchowo człowieka, jak przeświadczenie,<br />

że wszystko jest oczywiste i niepodważalne niczym dogmat.<br />

Żyjemy w wynaturzonym, zdegradowanym świecie, więc i<br />

formy religijności są zdegradowane, wykoślawione. Często<br />

nasze modlitwy urągają nam samym. Dlatego Bóg czy religia<br />

nie powinny być oczywistościami, nie mogą istnieć tylko poprzez<br />

określony zestaw modlitw czy rytuałów. Trzeba wejść<br />

w bardziej dynamiczną religijność. Uważam się za człowieka<br />

religijnego, ale nie chcę, żeby to była religia, która łuszczy<br />

się i odpada jak tynk. Koniec końców powiem tak – książka<br />

„Żydówek nie obsługujemy” jest w gruncie rzeczy obliczona<br />

na moją własną religijność i zakorzenienie we wspólnocie.<br />

Prowokuję samego siebie do jeszcze intensywniejszego<br />

przeżywania tego, co święte i przeklęte. Jeśli ktoś rozpozna<br />

w książce przynajmniej część swoich doświadczeń i lęków,<br />

uznam, że było warto.<br />

[2005]<br />

108


Groteską w rzeczywistość<br />

O nowej książce Mariusza Sieniewicza, zbiorze opowiadań<br />

„Żydówek nie obsługujemy”, na pewno będzie głośno.<br />

Zresztą, już po opublikowaniu w czasopiśmie „FA-art” pierwotnej<br />

wersji opowiadania tytułowego – a było to dosyć dawno,<br />

bo w roku 2000., kiedy Sieniewicz nie należał do pisarzy<br />

przesadnie znanych – wielu czytelników i krytyków zwróciło<br />

uwagę na ten tekst. Trudno się temu dziwić, zważywszy, że<br />

olsztyński pisarz porusza w nim – jak równie w całej nowej<br />

książce – wciąż bardzo drażliwy u nas temat odmienności, inności<br />

i wykluczenia. Przypomnę, „Żydówek nie obsługujemy”<br />

to przedstawiana w konwencji onirycznej historia, dokonującej<br />

się w hipermarkecie, przemiany młodego mężczyzny w<br />

Żydówkę i późniejszych prześladowań kobiety traktowanej<br />

jak towar. W opowiadaniu tym autor splótł w jeden bolesny<br />

węzeł historyczne traumy i współczesne lęki.<br />

Podejrzewam, że komentatorzy książki Sieniewicza<br />

skoncentrują się przede wszystkim na kwestiach związanych<br />

z przewijającym się we wszystkich tekstach tomu motywem<br />

wykluczenia. W końcu pisarz zadbał o to, żeby dostarczyć<br />

pełnowartościową pożywkę interpretatorom tropiącym i hołubiącym<br />

inność w literaturze. Oprócz Żydówki w książce<br />

pojawia się bowiem cała galeria mniej lub bardziej prześladowanych<br />

i marginalizowanych odmieńców: kloszardzi-performerzy<br />

z tekstem „Złota akszyn”, Filip Piszczajko, czyli „Banderas<br />

przeciętności” z „Ból brzucha od ucha do ucha” czy też<br />

Debile z „O, kurna! W głowie wujnia!”. Poza tym Sieniewicz<br />

penetruje – może raczej: otwiera – sferę wykluczenia mentalnego,<br />

przestrzeń, w której każdy człowiek ukrywa lęki, psychiczne<br />

zwichnięcia, agresję, ale też nadmierną wrażliwość<br />

czy upokorzenia. Niczym psychoterapeuta wywleka ze swoich<br />

bohaterów to, czego oni starają się nie wiedzieć albo co<br />

109


próbują skryć przed bezlitosnymi bliźnimi. Są to oczywiście<br />

tematy interesujące, wręcz domagające się pogłębionej analizy.<br />

Ja jednak w mniejszym stopniu zajmę się tym, o czym<br />

Sieniewicz pisze, a w większym – jak pisze.<br />

Autor „Żydówek nie obsługujemy” zaliczany jest do grupy<br />

młodych prozaików opisujących teraźniejszość, tworzących<br />

tzw. prozę zaangażowaną. To stworzone ad hoc, funkcjonujące<br />

na zasadzie hasła wywoławczego, pojęcie nie jest zbyt<br />

precyzyjne, co potwierdza choćby przypadek Sieniewicza,<br />

który z każdą wydaną książką staje się pisarzem coraz bardziej<br />

osobnym. Większość pisarzy zmagających się z naszą<br />

współczesnością wykorzystuje w swoich tekstach rozmaicie<br />

modyfikowane techniki realistyczne. Sieniewicz już we<br />

wcześniej wydanych książkach, „Prababce” i „Czwartym niebie”,<br />

przełamywał konwencję realistyczną elementami groteski<br />

i absurdu. W „Żydówek nie obsługujemy” zdecydowanie<br />

postawił na groteskę. Króluje tu żywioł nieokiełznanej wyobraźni,<br />

czasami absurdalnej i przewrotnej, to znowu mrocznej.<br />

Sieniewicz ma – rzadką u naszych pisarzy – łatwość kreowania<br />

niesamowitych, dziwnych sytuacji i motywów, a przy<br />

tym umie budować z nich spójne, konsekwentne fabularnie<br />

opowieści.<br />

Charakterystyczne dla nowej prozy olsztyńskiego pisarza<br />

jest zestawianie rozmaitych sfer rzeczywistości, poszukiwanie<br />

przejść między nimi, punktów stycznych czy przyległych.<br />

Jawa miesza się w opowiadaniach ze snem, rzeczywiste z wyobrażonym,<br />

przeżyte z przeczutym. Ta strategia najwyraźniejsza<br />

jest w opowiadaniach „Ból brzucha od ucha do ucha”<br />

i tytułowym. Ale i w innych tekstach raz po raz pojawia się<br />

swoista niejednoznaczność kreowanego świata, a może nawet<br />

„dziwność istnienia” (nie przez przypadek przywołuję frazę<br />

Witkacego, który – moim zdaniem – jest jednym z patronów<br />

prozy Sieniewicza). Semantyczne rozedrganie tej prozy<br />

110


potęguje dodatkowo dyskretnie stosowana intertekstualność<br />

(choćby Gombrowiczowska aura w „Posuń się, posuń! Bo cię<br />

posunę!”) i wieloznaczna symbolika (najciekawsze symbole<br />

to Żydówka i Pani Prezydentowa, wymierzająca klapsy Piszczajce).<br />

Odmieńcy, wykluczeni, ludzie przeżywający groteskowe<br />

apokalipsy prywatnych światów… Zdawać by się mogło, że<br />

Sieniewicz jest w nowej książce poważny aż do bólu (swoich<br />

bohaterów) i ponury. Nic bardziej mylnego. W opowiadaniach<br />

znaleźć można sporą dawkę komizmu, który objawia<br />

się przede wszystkim w warstwie językowej tekstów. Sieniewicz<br />

bawi się różnymi stylami i formami mowy, przerabia/<br />

podrabia teksty kultury tak masowej, jak i wysokiej, a że do<br />

tego umie nieźle zakręcić słowem i ma poczucie humoru –<br />

efekt jest świetny.<br />

Na koniec powinienem wreszcie wyjaśnić, dlaczego zamiast<br />

pisać o wykluczonych w opowiadaniach Sieniewicza,<br />

o odmieńcach prześladowanych przez większość, zająłem się<br />

głównie specyfiką wykonanej przez pisarza pisarskiej roboty.<br />

Autor „Żydówek nie obsługujemy” udowodnił, że o rzeczywistości<br />

nie trzeba koniecznie pisać realistycznie. Uderzył<br />

w rzeczywistość groteską i dzięki temu dotarł do głębszych<br />

warstw świata niż jego koledzy uprawiający wyżej wspomnianą<br />

prozę zaangażowaną. I – oczywiście – dał nadzieję, że w<br />

najbliższych latach wcale nie jesteśmy skazani na zgrzebny<br />

realizm.<br />

Mariusz Sieniewicz,<br />

„Żydówek nie obsługujemy”,<br />

Wydawnictwo W.A.B.,<br />

Warszawa 2005.<br />

111


Spotkanie z Marianem Pankowskim<br />

(w Hotelu Francuskim w Krakowie, rano, jak dla mnie<br />

– w środku nocy)


Marian Pankowski – ur. w 1919 r., prozaik, poeta, dramaturg,<br />

tłumacz; więzień hitlerowskich obozów zagłady; od<br />

1945 mieszka w Belgii; jeden z najoryginalniejszych, a przy<br />

tym wciąż niedocenianych, pisarzy współczesnych; debiutował<br />

w 1938 r. (w „Sygnałach”) wierszem „Czytanie w zieleni”;<br />

autor, m.in. tomu prozy poetyckiej „Smagła swoboda” (1955),<br />

zbiorów opowiadań „Matuga idzie. Przygody” (1958) oraz<br />

„Kozak i inne opowieści” (1965), powieści „Rudolf ” (1980),<br />

„Pątnicy z Macierzyzny” (1987) i „Z Auszwicu do Belsen”<br />

(2000); w 2007 roku wydał „Ostatni zlot aniołów”, za który<br />

otrzymał Literacką Nagrodę Gdynia.; nominowany do Literackiej<br />

Nagrody Nike; mieszka w Brukseli.


Ciało i zakamarki duszy<br />

Porozmawiajmy o „Rudolfie”, wznowionej właśnie<br />

Pana powieści…<br />

W Polsce to właściwie całkiem świeża książka, bo jej<br />

pierwsze wydanie przeszło tutaj praktycznie bez echa.<br />

Przypomnę: to był rok 1984.<br />

Zły czas dla tego rodzaju literatury, jak mówią teraz homoseksualiści<br />

– okres przedemancypacyjny.<br />

Jedna z dwóch głównych postaci „Rudolfa”, Niemiec<br />

Thomas-Rudolf, miała swój pierwowzór. Co<br />

sprawiło, że zainteresował się Pan tą osobą?<br />

To fakt, spotkałem Niemca, urodzonego w Łodzi, świetnie<br />

operującego językiem polskim. Początkowo zaintrygowało<br />

mnie, że mogę rozmawiać z Niemcem po polsku i to<br />

Niemcem wyjątkowym, pozbawionym kompleksów, otwarcie<br />

przyznającym się do swojego homoseksualizmu. Od rzemyczka<br />

do koniczka – zaczęła się znajomość, korespondencja<br />

i okazało się, że jestem jego jedynym znajomym spoza świata<br />

– jak to się dzisiaj mówi – gejowskiego, który podchodzi normalnie,<br />

tolerancyjnie do jego spraw i obsesji. Koniec końców<br />

pokazał mi swoje wspomnienia, ponad 100 stron rękopisu.<br />

Tam znalazłem historię miłości do Berbera Yazyta, ta opowieść<br />

dała mi impuls do napisania „Rudolfa”.<br />

Czy wydając tę powieść, nie obawiał się Pan, że<br />

zostanie Panu przypięta etykietka pisarza gejowskiego?<br />

117


Już pierwsi czytelnicy tego tekstu zaczęli pytać mnie, czy<br />

jestem homoseksualistą. Początkowo się broniłem, tłumaczyłem,<br />

ale szybko przestałem, bo zdałem sobie sprawę, że tego<br />

rodzaju pytania potwierdzają jedynie, iż powieść jest sugestywna,<br />

dobrze napisana. Poza tym miałem świadomość, że<br />

występuję w słusznej sprawie, chociaż dokonałem – by tak<br />

rzec – przestępstwa, transgresji, złamałem pewne normy.<br />

Broniłem ciała, które w naszej kulturze jest więzione, niwelowane,<br />

przemieniane w przeanieloną abstrakcję. Dzisiaj już<br />

jedynie z uśmiechem odpowiadam na tego rodzaju pytania i<br />

nieco prowokująco stwierdzam, że wszystko zależy od kąta,<br />

pod jakim się na moją powieść spojrzy. „Rudolf ” nie jest jednak<br />

tylko i wyłącznie historią gejowską. Dla mnie przede<br />

wszystkim jest to powieść o konflikcie natury i kultury. Czy<br />

taki konflikt jest nieunikniony? To przeciwstawienie jest<br />

ważne dla całej mojej twórczości. Tak też jest w „Rudolfie”.<br />

Thomas reprezentuje nieskażoną, tryumfującą naturę. Narratorowi-Polakowi<br />

powierzyłem rolę obrońcy kultury, może<br />

trochę nieuczciwie, bo jednak staję po stronie Thomasa. A<br />

jeśli chodzi o moje widzenie sprawy tego konfliktu, powiem<br />

tak – nie mam tu żadnej pewności... Z jednej strony, jestem<br />

człowiekiem kultury, z drugiej – lubię zaglądać w rozmaite<br />

zakazane „dziury” życia, pod wstydliwą podszewkę kulturalnego<br />

świata. Moja wizja człowieczeństwa jest poszerzona o<br />

wszelkie zakamarki zarówno duszy, jak i ciała.<br />

W „Rudolfie” wraca Pan także do swoich obrachunków<br />

z polskością. W języku swojej prozy robi<br />

Pan „w polszczyźnie rozróbę” – taką samą rozróbę<br />

robi Pan w kramie z arcypolskimi wartościami,<br />

mitami, stereotypami.<br />

Prawda, ale to wcale nie znaczy, że od polskości odchodzę,<br />

choć czasami traktuję ją polemicznie. W mojej twórczo-<br />

118


ści nie ma bezpośrednich deklaracji polskości, ale mój język,<br />

moja mowa literacka jest właściwie sztandarem polskości.<br />

Teraz nikt nie pisze po polsku jak ja, więcej – nikt tak pisać<br />

nie umie. Współcześni pisarze używają specyficznej gwary,<br />

języka mówionego, uproszczonego – jak ja to nazywam –<br />

rock’ and rollowego. Zapominają o korzeniach polszczyzny.<br />

W „Rudolfie” pisze Pan: „Słowa mają swój dom”.<br />

Jaki jest dom słów języka Pana prozy?<br />

Mój język zakorzeniony jest w mowie okolic mojego<br />

rodzinnego Sanoka, gdzie zderzały się różne gwary i języki,<br />

tworząc coś w rodzaju wschodniej mowy polskiej. Fundamenty<br />

mojego stylu są więc z sanockiego drewna. Potem<br />

układałem na nich kolejne elementy wynikające z bagażu<br />

moich doświadczeń – czasu wojny, zderzenia z inną od naszej<br />

kulturą Belgii, gdzie zamieszkałem, czy kontaktów literackich.<br />

Ogromne znaczenie dla mnie jako pisarza miało<br />

poznanie belgijskiego dramaturga Michela de Ghelderode<br />

i jego dzieł. Po przeczytaniu jego tekstów zrozumiałem, że<br />

mogę pisać, podobnie jak on, o wszystkim, nawet schodząc w<br />

niziny ciała i życia ludzkiego, językiem książęco bogatym.<br />

I to chyba różnorodność Pańskiego „domu słowa”<br />

sprawia, że lektura każdego zdania Pańskiej prozy<br />

jest swoistą przygodą językową, wędrówką po<br />

ścieżce, która nie wiadomo gdzie zaprowadzi.<br />

Cieszę się, że tak Pan widzi moje zdania. Dodam, że odkąd<br />

piszę – „piszę na głos”, czerpiąc ogromną radość z układania<br />

i odczytywania swoich tekstów; czasami to nawet radość<br />

masturbacyjna [śmiech]. Mam muzyczne podejście do<br />

słowa.<br />

119


W wielu tekstach – również w „Rudolfie” – zderza<br />

Pan różne systemy wartości, dyskursy, wizje świata,<br />

pokazuje walkę sprzeczności. To może prowadzić<br />

do pewnego zamętu. Bohater „Rudolfa” stwierdza<br />

przecież, że żyje w „Absurdii”. Czy Pan też żyje w<br />

tej krainie?<br />

To pytanie powinno być dużo szersze, bo problem dotyczy<br />

nie tylko mnie, ale wszystkich ludzi na świecie. Świat<br />

jest pełen nicości, bardzo gęstej, dotkliwej. Przed tą nicością<br />

bronię się marzeniami o ładzie, który tworzy człowiek, ładzie<br />

opartym na tolerancji i pewnej piramidzie istnień, na<br />

szczycie której stoi różnie pojmowany Bóg jako gwarant tego<br />

ładu. Wiem, to utopia, ale gdybym nie wierzył w tę utopię,<br />

to pewnie nigdy nie byłbym katolikiem, nigdy nie byłbym<br />

człowiekiem myślącym i życzliwym wobec ludzi.<br />

Czy w takim razie Pańskie transgresje są próbą<br />

oswajania nicości, poszukiwaniem nowych sensów,<br />

nowych sposobów rozumienia świata?<br />

Jest Pan dla mnie zbyt łaskawy, bo obawiam się, że moje<br />

transgresje są jednak gestami burzącymi w pewnym stopniu<br />

ład istniejący. Ale transgresja potrzebna jest artyście, prowadzi<br />

go ku nowym odkryciom, często też w tej podróży go<br />

rani, a także – mówiąc metaforycznie – zarysowuje szkło w<br />

oknach ludzi prostych i nieprzygotowanych.<br />

[2005]<br />

120


Pojedynek natury z kulturą<br />

„Polak w dwuznacznych sytuacjach” – taki tytuł widnieje<br />

na okładce wydanej w roku 2000 książki, zawierającej<br />

wywiad-rzekę z Marianem Pankowskim, przeprowadzony<br />

przez Krystynę Rutę-Rutkowską. Trudno chyba o trafniejsze<br />

określenie autora „Rudolfa”, bo sytuacja, w jakiej znajduje<br />

się ten senior polskiej literatury (urodzony, przypomnę, w<br />

roku 1919), rzeczywiście jest dwuznaczna, a może nawet –<br />

paradoksalna. Pankowski, mimo iż bez wątpienia należy do<br />

najlepszych, najoryginalniejszych pisarzy współczesnych – to<br />

nie tylko moja opinia – wciąż jest „źle obecny” w świecie literackim,<br />

a w świadomości czytelników – praktycznie nieobecny;<br />

i to pomimo tego, że dwie z jego książek nominowane<br />

były do Nagrody Nike, która, jak wiadomo, stanowi dosyć<br />

skuteczną machinę promocyjną. Recepcja obfitej i różnorodnej<br />

twórczości Pankowskiego, obejmującej prozę, poezję, dramaty,<br />

przedstawia się wręcz żenująco mizernie, kolejne książki<br />

autora „W stronę miłości” nie wywołują większego echa.<br />

Dlaczego pisarz taki jak Pankowski, który powinien stać w<br />

jednym szeregu z najlepszymi, błąka się wciąż po odległych<br />

marginesach współczesnej literatury?<br />

Zdaje mi się, że pisarz ten płaci wysoką cenę za niezależność<br />

i ostentacyjne lekceważenie rytuałów polskiego życia<br />

zbiorowego, a także za radykalizm projektów pisarskich.<br />

Pankowski zawsze szedł pod prąd oczekiwań stawianych<br />

polskiemu pisarzowi, więcej – pisarzowi pozostającemu na<br />

emigracji, czy może raczej – zwyczajnie nie przejmował się<br />

nimi. Po tym, jak wyszedł cało z koszmaru niemieckich obozów<br />

koncentracyjnych, Pankowski zaraz po wojnie zamieszkał<br />

w Belgii. Współpracował z emigracyjnymi instytucjami<br />

kulturalnymi, między innymi z Instytutem Literackim, ale<br />

jednocześnie już od 1958 roku stale publikował w oficjalnym<br />

121


obiegu PRL-u, jego dramaty wystawiane były przez polskie<br />

teatry, a on sam regularnie odwiedzał kraj, co wszystko razem<br />

wzięte narażało go na zarzut kolaboracji z PRL-owskimi władzami.<br />

Co więcej, autor „Rudolfa” nie mieszał się w awantury<br />

ideologiczne rozpolitykowanej emigracji, a w wielu tekstach<br />

bezkompromisowo poczynał sobie z kwestią polskości, narodowymi<br />

mitami i stereotypami, z tradycją i historią.<br />

Pankowskiemu przypięto łatkę skandalisty, który nazbyt<br />

chętnie sięga po tematy kontrowersyjne i prowokacyjne, nazbyt<br />

wiele miejsca poświęca roztrząsaniu ciemnych stron<br />

ludzkiej cielesności czy seksualności. To prawda, że wiele<br />

książek pisarza dotyka tematów wciąż w Polsce bardzo drażliwych,<br />

dla przykładu: w „Rudolfie” jest to homoseksualizm,<br />

w „Putcie” – pedofilia, w „Pątnikach z Macierzyzny” – katolicyzm<br />

w wersji, jak określa sam Pankowski, „stadionowej”,<br />

„dożynkowej”, a w „Z Auszwicu do Belsen” – wywracana<br />

na nice obozowa martyrologia. Tyle tylko, że w przypadku<br />

tych książek nie chodzi wcale o tanią prowokację, obliczoną<br />

na wywołanie skandalu w celach promocyjnych, lecz raczej<br />

„skandal” wolnomyślicielstwa, niezależności myśli, która nie<br />

cofa się przed transgresją i drwi sobie z ograniczeń wciąż<br />

jeszcze mocno świętoszkowatej polskiej kultury.<br />

Myślę, że przypadek „Rudolfa” dobrze ilustruje specyfikę<br />

recepcji twórczości Pankowskiego w kraju. Ta niewielka<br />

powieść po raz pierwszy ukazała się w 1980 roku, w małym<br />

nakładzie, w londyńskiej Oficynie Poetów i Malarzy. Cztery<br />

lata później pojawiła się w pierwszym obiegu krajowym.<br />

W latach 80. „Rudolf ” pozostał praktycznie niezauważony<br />

a właściwie – jak stwierdził Pankowski w przywoływanym<br />

już przeze mnie wywiadzie-rzece – stał się popularny „w<br />

pewnych kręgach”, czyli światku gejowskim. Wzrastające<br />

zainteresowanie literaturą gejowską, wywołane sukcesem<br />

„Lubiewa” Michała Witkowskiego, spowodowało, że Korpo-<br />

122


acja Ha!art postanowiła wznowić powieść Pankowskiego, co<br />

z jednej strony cieszy, bo książka ma wreszcie szansę trafić<br />

do szerszej publiczności, z drugiej jednak strony, niepokoi,<br />

bo umieszczenie jej w kontekście literatury gejowskiej może<br />

spłaszczyć jej odbiór.<br />

Oczywiście, wątek gejowski jest w „Rudolfie” wyraziście<br />

zarysowany, w powieści znajdują się opisy pikiet, spotkań w<br />

publicznych szaletach, szalonych gejowskich imprez, postaci<br />

młodych mężczyzn sprzedających swoje ciała. Pankowski<br />

podchodzi do tematu gejowskiego chyba nawet radykalniej<br />

niż Witkowski (a przecież książka powstała ponad ćwierć<br />

wieku temu!), akcentując panseksualizm światka gejowskiego,<br />

zanurzenie w cielesności i „radość zdrowobydlęcą” z<br />

transgresji. Jednak „Rudolf ” nie jest tylko i wyłącznie powieścią<br />

gejowską, problematyka tej powieści jest zdecydowanie<br />

szersza.<br />

Pankowski w „Rudolfie” zderza postawy dwóch głównych<br />

bohaterów. Jednym z nich jest Polak-narrator, zarazem alter<br />

ego autora, mieszkający w Belgii, drugim – Thomas-Rudolf,<br />

urodzony w Łodzi Niemiec, homoseksualista. Historia ich<br />

znajomości stanowi zarazem rozpisaną na głosy dyskusję o<br />

napięciach między kulturą a naturą oraz o koncepcji człowieczeństwa.<br />

Polak staje po stronie kultury, rozumu, wartości<br />

pozapinanych na ostatni guzik, sterylności, Niemiec opowiada<br />

się za rozbuchaną naturą, nieokiełznanym życiem, z<br />

którego wrażenia i emocje czerpie się pełnymi garściami, bez<br />

oglądania się na to, co wypada, a co nie. Bohaterowie spierają<br />

się, dyskutują, nawet w specyficzny sposób „pojedynkują<br />

się”, co Pankowski przedstawił w iście Gombrowiczowskich<br />

scenach „walki” na tatuaże (Polak pokazuje numer obozowy,<br />

Niemiec – tatuaż z imieniem ukochanego) czy obrazy (Polak<br />

prowadzi Rudolfa do muzeum malarstwa, gdzie znajdują się<br />

„Hieronimboszaki” i „Brojglaki”, Niemiec wysyła narratoro-<br />

123


wi obrazki rodzajowe ze scenkami z życia światka gejowskiego).<br />

Kto tryumfuje w tym sporze? Zdawać się może, że Pankowski<br />

wyraźnie kibicuje Rudolfowi. Moim zdaniem jednak,<br />

autor „Rudolfa” podpowiada nieco inne rozwiązanie, chociaż<br />

robi to nie wprost: nie należy opowiadać się jednoznacznie<br />

ani za kulturą, ani za naturą, bo najistotniejsze jest, żeby<br />

utrzymywać napięcie między nimi, ciągle zderzać ze sobą<br />

kulturę i naturę, kolejnymi transgresjami poszerzać ich granice.<br />

Co przekonuje mnie, że taki właśnie punkt widzenia<br />

bliski jest autorowi „Rudolfa”? Przede wszystkim język tej<br />

powieści, a i całej twórczości Pankowskiego, jej styl będący<br />

permanentną „w polszczyźnie rozróbą”, szaleńczą „jazdą na<br />

oklep na słowach”. Autor „Matuga idzie” korzysta ze wszystkich<br />

rejestrów polszczyzny, splata subtelne odniesienia literackie<br />

z często obscenicznym konkretem mowy potocznej,<br />

miesza poezję z prozą, tworząc niepowtarzalny, jedyny w<br />

swoim rodzaju styl – styl, w którym „szumy, zlepy, ciągi” z<br />

rzeczywistości stapiają się w nierozerwalną całość z elementami<br />

wziętymi z biblioteki. Było to możliwe tylko dlatego, że<br />

Pankowski, obserwując naturę, nie zapominał o kulturze, a<br />

chłonąc kulturę, nie tracił z oczu natury.<br />

Marian Pankowski,<br />

„Rudolf ”,<br />

Korporacja „Ha!art”,<br />

Kraków 2005.<br />

124


Spotkanie z Tomaszem Białkowskim<br />

(długie, lecz zajmujące)


Tomasz Białkowski – ur. w 1969 r., prozaik; debiutował<br />

zbiorem opowiadań „Leze” (2002), opublikował sztukę<br />

„Drzewo”, wydał także powieści „Dłużyzny” (2005), „Pogrzeby”<br />

(2006) oraz „Mistrzostwo Świata” (<strong>2008</strong>); mieszka<br />

w <strong>Olsztyn</strong>ie.


Dłużyzny o miłości<br />

Twoja nowa książka, minipowieść „Dłużyzny”,<br />

wydana została w nietypowy sposób: w integralny<br />

sposób połączono ją z nowym numerem „<strong>Portret</strong>u”.<br />

Nie obawiałeś się, że przez to będzie miała<br />

utrudnioną drogę do czytelnika, bo przecież po<br />

czasopisma literacko-kulturalne sięga coraz mniej<br />

osób?<br />

Nie nazwałbym tego obawą. Problem jest o wiele szerszy.<br />

Ludzie nie tylko nie czytają czasopism literackich, ale<br />

też rzadko sięgają po książki, które nie zostały wydane w<br />

wielkich wydawnictwach. Dzieje się tak z bardzo prostego<br />

powodu – czytelnicy nie wiedzą o ich istnieniu, bo nie mają<br />

jak się dowiedzieć. Nie ma tu bowiem wielkich pieniędzy i<br />

ekspansywnej reklamy. Owszem, wydanie książki w wielkim<br />

wydawnictwie jest bardzo korzystne – przede wszystkim<br />

ze względów marketingowych. Ma się wtedy gwarancję,<br />

że książka dotrze do każdej księgarni, że będzie miała dużą<br />

akcję promocyjną. Przyznam, że próbowałem wydać „Dłużyzny”<br />

w trzech dużych wydawnictwach. Wszędzie jednak<br />

uznawano, że książka jest interesująca, ale... „<strong>Portret</strong>owy”<br />

pomysł powiązania książki z pismem wydał mi się bardzo<br />

ciekawy. Proponuje dyskusję nad miejscem i rolą książki w<br />

dzisiejszych czasach. „Dłużyzny” miały być w centrum tej<br />

dyskusji – „Dlaczego nie”, pomyślałem.<br />

Czemu właśnie taki tytuł, czemu „Dłużyzny”, gdy<br />

przecież książka krótka, a akcja w niej wartka?<br />

Wiesz, tytuł jest trochę przewrotny. Dłużyzny kojarzą się<br />

nam jako swoisty zapełniacz czasu, coś nudnego, zbędnego,<br />

co dzieje się tak po prostu, ale nie ma żadnego znaczenia. Coś<br />

129


niepotrzebnego i przegadanego. Pragniemy niesamowitości,<br />

wielkich wzruszeń, emocji, żeby za wszelką cenę coś się działo.<br />

Tymczasem rzeczy najważniejsze nie dzieją się wcale w<br />

potężnych wzlotach i upadkach. Dzieją się w codzienności,<br />

w zwykłym zmaganiu się z każdym dniem, z każdą chwilą, z<br />

tym, co je wypełnia, co wydaje się takie normalne, zwyczajne,<br />

oczywiste. Właśnie w oczywistości, na którą przystajemy<br />

często bezrefleksyjnie, tkwi najwięcej tajemnic i najwięcej<br />

znaczeń.<br />

Ta przewrotność, o której wspomniałem, ma miejsce<br />

także na poziomie języka, bo tekst, jak powiedziałeś,<br />

jest krótki, dynamiczny, skondensowany,<br />

duża w tym rola zastosowanej inwersji. Mam niejasne<br />

przeczucie, że dla Ciebie „dłużyzny” to także<br />

nazwa pewnego stanu psychicznego narratora.<br />

Czy tak?<br />

Hmm... Na pewno można dokonać i takiej interpretacji.<br />

Syn, powieściowy narrator, jest przecież spleciony z ojcem<br />

węzłem przywiązania i odrzucenia. Trwa w stanie specyficznego<br />

zawieszenia, takiej „dłużyzny”, gdzie nic się pozornie<br />

nie dzieje, lata mijają, a przeszłość jest ciągle żywa. Narrator<br />

chce odciąć się od ojca, ale nie umie. Nie potrafi przeciąć pępowiny<br />

przeznaczenia – jeśli w ogóle w przypadku ojca możemy<br />

mówić o pępowinie. On nienawidzi, ale na swój sposób<br />

ciągle kocha, chce kochać i uczy się każdego dnia, jak żyć w<br />

takich skrajnościach.<br />

Kiedy skończyłeś pisać „Dłużyzny”? Pytam nie<br />

przez przypadek: w Twoją książkę wpisana jest<br />

historia toksycznych układów rodzinnych, więc<br />

ktoś może Ci zarzucić, że ściągnąłeś pomysł od<br />

Kuczoka, głównego obecnie speca od opisywania<br />

rodzinnych tragedii.<br />

130


Związek ojca z synem to temat tak stary, że chyba tego<br />

typu porównania „Dłużyznom” nie grożą. Przecież motyw ten<br />

obecny jest i w Biblii, i w mitologii, i w tylu utworach literackich.<br />

Hasło wywoławcze jest więc na tyle szerokie, że trudno<br />

tu mówić o jakichkolwiek współzależnościach. „Gnój” ukazał<br />

się zresztą w tym samym czasie, kiedy krakowski „Ha!art”<br />

publikował fragmenty „Dłużyzn” [pierwsza połowa 2003<br />

roku]. Do pisania „Dłużyzn” przystępowałem dwukrotnie<br />

i zawsze rzecz się rozbijała o formę. Dwa razy niszczyłem<br />

to, co napisałem. Dopiero gdy przyjąłem styl oparty przede<br />

wszystkim na inwersji, wszystko poszło do przodu.<br />

W debiutanckim zbiorze, „Leze”, zdecydowanie<br />

stawiałeś na realizm. W „Dłużyznach” realizm<br />

przełamany jest groteską. Skąd ta nowa tendencja?<br />

Czy to tylko na potrzeby tej jednej książki?<br />

Realizm kojarzy mi się z krzykiem, buntem, a w takim<br />

razie u mnie realizm już się wypalił. Wypalił się w „portretowym”<br />

modlitewniku w tekście „Zesrała się bieda i płacze”<br />

– taki to był tytuł. Chłopi opici winem, z jednej strony, z drugiej<br />

– facet, który chciał dać im zarobić. Zgadnij, z czym odszedł?<br />

Zasuwał dalej sam. Przychodzi mi do głowy też taka<br />

historia: ona chciałaby mieć dziecko, ale ją na to nie stać. Prawie<br />

płacze. W przerwach popija drinka, a na koniec odjeżdża<br />

z mężem kurewsko drogim samochodem do posiadłości pod<br />

miastem. Ja też tam byłem, miód i wino piłem, i nie będę<br />

ściemniać, że kupę forsy zostawiłem. Te gęby przedwyborcze...<br />

nowe miejsca pracy... Robota jest, tyle że mało komu<br />

się chce za siedem stów wstawać o szóstej rano. Mnie też by<br />

się nie chciało. Problem polega na tym, że człowiek powinien<br />

pracować. Bo praca uszlachetnia, kto rano wstaje, temu Bozia<br />

daje, na kaca najlepsza praca. Słowem, długotrwałe siedzenie<br />

w chałupie demoralizuje, rodzi bierność, niską samoocenę,<br />

131


lęgną się lęki, a im dłużej się siedzi, tym trudniej ruszyć się<br />

z domu. Realizm skończył się wraz z „Leze”, z chłoporobotnikami<br />

ryjącymi rów pod kabel w „Rozchremie”. Usłyszałem<br />

kiedyś w autobusie dwie kobiety: żałowały, że mąż ich sąsiadki<br />

był tak głupi, że się powiesił. Gdyby pod samochód wpadł,<br />

renta by przynajmniej była. Zatkało mnie. Taki jest ten nasz<br />

dzisiejszy realizm. Jakby rodem z Rosji Gubernialnej. Jakbyśmy<br />

o wieki się cofnęli. A to nasze dzisiaj przecież. Groteska<br />

likwiduje patos, przecina wzniosłość, ujawnia ciemną stronę<br />

tego, co jest, ale co na poważnie chyba trudno zrozumieć.<br />

Zresztą pisarz swoim realizmem świata nie zmieni. Kto tak<br />

myśli, jest naiwny, niebezpieczny nawet. Goethe pisze, że<br />

należy bać się półmędrców i półgłupców. Pisarz, który świat<br />

chce zmieniać, jest półgłupcem. Pisarz świat opowiada.<br />

Ojciec z „Dłużyzn” to prawdziwy demon zła: katuje<br />

żonę, znęca się psychicznie nad synem, molestuje<br />

dziewczynki, śpi ze swoim studentem, a do<br />

tego jeszcze jest tchórzem i kłamcą. Czy nie przesadziłeś<br />

nieco? Nie za dużo w kreacji tej postaci<br />

jest kiczu niczym w trzeciorzędnym serialu?<br />

Wiesz, to dosyć zabawne, jak bardzo się boimy słowa kicz<br />

i jak często używamy go wtedy, gdy chcemy, aby coś było<br />

nam obce, dalekie. Myślę, że w kiczu jest bardzo dużo z nas<br />

samych, z tego, czego nie chcemy widzieć, na co zamykamy<br />

oczy. W tym, co wydaje się kiczem, jest bardzo dużo naszej<br />

rzeczywistości. Hermann Broch napisał w książce „Kilka<br />

uwag o kiczu”, że kicz okazuje się często takim obcym ciałem,<br />

które dokonuje złamania sztuki dobrej. Co więcej, każdy<br />

system wartości może być, jego zdaniem, zdeprawowany kiczem.<br />

Podaje przykłady religii, której kapłani chwalą wojnę,<br />

czy poezji sławiącej władców. To jest kicz. W „Dłużyznach”<br />

też dochodzi do pewnego rodzaju złamania, zakorzenienia<br />

132


się ciała obcego w rodzinie. Owo ciało obce stanowi właśnie<br />

ojciec. To on, teoretycznie opoka rodziny, jest jej największym<br />

wrogiem. Jest więc też kiczem, bo jego społeczna rola<br />

odbiega od tej, jaką sprawuje naprawdę. Miast siły scalającej,<br />

mamy siłę destrukcyjną. Ale to nie powoduje, że syn od ojca<br />

się odwraca. Może to właśnie jest ten kicz, ale kicz życiowy.<br />

Że nie umiemy powiedzieć: to jest czarne, a to białe, to<br />

chcemy, to odrzucamy. Zawsze się pojawiają jakieś szarości,<br />

jakaś szansa usprawiedliwienia, próba zapomnienia, i usiłujemy<br />

oswoić ciało obce. Spowodować, aby kazanie ku chwale<br />

walki nie brzmiało fałszywie, aby poezja „w służbie” mimo<br />

wszystko była wielka i aby ludzi, którzy są nam bliscy, było za<br />

co kochać. Syn nie chce i nie umie odwrócić się od ojca, choć<br />

wie, że ten jest kiczem, jest ciałem obcym. Może więc kicz<br />

to tak naprawdę nasza rzeczywistość, druga strona tej samej<br />

monety – z jednej strony – sielanka, z drugiej – koszmar.<br />

Z jednej strony, mamy w książce w miarę realistyczny<br />

opis prowincjonalnej mieściny, z drugiej –<br />

groteskowo wykrzywiony obraz relacji między bohaterami.<br />

To trochę zgrzyta. Nie kusiło Cię, żeby<br />

konsekwentnie postawić na groteskę, skonstruować<br />

obraz miasteczka jak z koszmarnego snu?<br />

Nie. Chore relacje pokazane w zwyczajnym, aż przesadnie<br />

normalnym, otoczeniu są nie tylko bardziej wyraziste, ale<br />

i prawdziwsze. Nie jest sztuką stworzyć koszmar ze snu, wykreować<br />

świat wyobraźni, może i straszny, ale od początku<br />

nierealny. Prawdziwe koszmary dzieją się właśnie w takich<br />

zwyczajnych miasteczkach, w czterech ścianach, w duszach<br />

pozornie normalnych i spokojnych ludzi. Wariaci rzadziej<br />

zabijają niż prawi obywatele. Przemoc – i ta fizyczna, i ta<br />

duchowa – dzieje się często w ciszy i ułudzie spokoju. Tam,<br />

gdzie bardzo boli, nie zawsze jest wielki wrzask. Częściej za-<br />

133


ciśnięcie zębów i obsesyjne przywiązanie. Nie ma w tym nic<br />

z sennej mary, za to wiele z rzeczywistości.<br />

Styl Twojej nowej prozy jest celowo sztuczny,<br />

udziwniony. Pobrzmiewają w nim frazy z Gombrowicza<br />

i język kresowy. Czemu to służy?<br />

To świadomy zabieg, który również służy pokazaniu zagubienia<br />

bohaterów. Zewsząd słyszymy tyle pięknych, bardzo<br />

poprawnie zbudowanych zdań – w telewizji, w radiu, w<br />

prasie. Jesteśmy informowani, dawkuje się nam określoną<br />

wiedzę, ale tak naprawdę komunikaty te przypominają często<br />

jedynie bełkot. Nie niosą w sobie autentycznego przekazu.<br />

Mamy za to kłamstwo, złudzenie, oszustwo. Bohaterowie<br />

„Dłużyzn” mówią innym językiem niż używany potocznie.<br />

Ale miejscami bardzo podobnym. Oni nie umieją mówić<br />

normalnie, nie umieją istnieć prawdziwie. Nawet dążąc ku<br />

swoim pragnieniom, nie potrafią oprzeć się kłamstwu, oszukują<br />

siebie i innych. Ten język to pewnego rodzaju maska,<br />

odcięcie się od świata. Znakomitym przykładem takiego postępowania<br />

jest spowiedź ojca.<br />

Dla mnie „Dłużyzny” to książka z ducha Gombrowiczowska,<br />

bo skupiasz się w niej na problemie<br />

„formy”, a właściwie – agresji wiążącej się z narzucaniem<br />

formy, pewnego rodzaju – by tak rzec<br />

– gwałtu zadawanego formą, zła rodzącego się ze<br />

zderzenia form. Czy te tropy Gombrowiczowskie<br />

były dla Ciebie ważne?<br />

Każdy z bohaterów ma swoje dwie formy. Jedna, którą<br />

łatwiej porzucić, łatwiej o niej zapomnieć, to ta nadana nam<br />

przez społeczeństwo. Stereotyp po prostu. Jeśli Ukrainka, to<br />

dziwka, jeśli przemoc domowa, to ojciec, jeśli zdolny student,<br />

to potem naukowiec, jeśli bogaty, to nieuczciwy dorobkie-<br />

134


wicz itp. Z drugą formą o wiele trudniej walczyć. Jest nią<br />

przymus, jaki sami sobie nakładamy, rodzaj obsesji, od której<br />

nie chcemy i nie możemy się uwolnić. Jest więc syn, który<br />

musi być z ojcem i musi poczuć, że ojciec go kocha. Jest ojciec,<br />

który musi odnaleźć swego studenta. Jest student, który<br />

musi zatrzymać Ingę, i jest mąż Ingi, który musi ją odnaleźć,<br />

i jest sama Inga, która musi tu zostać. I jest gospodarz, który<br />

musi zarabiać, i studenci, którzy muszą wynajmować pokoje.<br />

Oni wszyscy coś muszą. A jeśli muszą, to rodzi się i przymus,<br />

i wielkie pragnienie. Uciekają od formy i sami ją sobie<br />

nadają, przyprawiają gęby, co więcej, zaczynają dobrze czuć<br />

się ze swoimi gębami. Jest to rodzaj szamotania naznaczony<br />

od początku klęską. Bo bez gęby ich nie ma, gęby przybierają<br />

nie takie, jakie akurat trzeba. Szukają wzajemnej bliskości, a<br />

zarazem ranią się. Sprzeczność goni sprzeczność. A forma...<br />

forma rodzi w tym wypadku brak porozumienia, brak szansy<br />

na porozumienie. Bo forma to kreacja, to wymyślenie, a wymyślony<br />

ojciec, to nie jest ojciec, wymyślona Inga, to nie jest<br />

Inga, wymyślony Bolesław, to nie jest prawdziwy on.<br />

Wydaje mi się, że wbrew pozorom „Dłużyzny” nie<br />

są właściwie historią rodzinnej tragedii, ale raczej<br />

opowieścią o złu, którym „zarażają się” ludzie.<br />

I o tandecie tego zła. Czy tak? Który z tych dwóch<br />

wątków obecnych w Twojej książce jest dla Ciebie<br />

istotniejszy?<br />

Wiesz, że chyba żaden. Dla mnie to nie jest ani historia<br />

rodzinnego dramatu, ani opis skumulowanego tam zła. „Dłużyzny”<br />

to jest opowieść o potrzebie miłości, o rozpaczliwym<br />

poszukiwaniu uczucia. Każdy z bohaterów szuka miłości.<br />

Szuka po omacku, to prawda, rani, rozdaje ciosy, ale przede<br />

wszystkim chce kochać. Oni są w stanie zrobić wszystko, aby<br />

doświadczyć uczucia. Przybiera to wręcz karykaturalną for-<br />

135


mę, bo z góry skazane jest na klęskę. Oni nie tak odczytują<br />

sygnały, znajdują się nie w tym miejscu i nie w tym czasie,<br />

przeciwko nim są wszystkie możliwe okoliczności, ale oni i<br />

tak chcą jednego... chcą kochać. Syn szuka uczucia ojca, ojciec<br />

swego studenta, obaj są związani emocjami z matką, student<br />

pragnie miłości Ukrainki itd. Może nie tam, gdzie trzeba,<br />

lokują swoje uczucia... Może byliby mniej żałośni, gdyby kochać<br />

nie chcieli... Kto wie… Przecież poprzez potrzebę miłości<br />

wszyscy stają się bardziej ludzcy, nawet ojciec, pozornie<br />

jednoznacznie zły. Tak sobie myślałem, że gdyby „puścić” tę<br />

opowieść od końca, to by wyszło oczyszczenie, sielanka prawie.<br />

Dobre zakończenie przyjąć łatwiej, bardzo łatwo udawać,<br />

że zła nie ma, że to tylko nasza chora wyobraźnia płata figle.<br />

Ale miłość, tak przynajmniej mi się zdaje, wymaga spontaniczności.<br />

A gdzie tu spontaniczność, kiedy twoi bohaterowie<br />

pozatrzaskiwani są w swoich formach? Może miłość dla<br />

nich to także forma narzucana z zewnątrz? Nie, pozostałbym<br />

przy tym, że to ich wewnętrzna, głęboko skrywana potrzeba.<br />

Miłość jest spontaniczna, ale wtedy, gdy jesteśmy pewni, gdy<br />

nie musimy się bać, gdy mamy poczucie, że to coś jest pewnego<br />

rodzaju opoką. Bohaterowie „Dłużyzn” takiej pewności<br />

nie mają. Stąd pewnego rodzaju gra, sztuczność, forma. Oni<br />

nie mają pewności, że ich potrzeba miłości zostanie zaspokojona,<br />

nie mają czasem nawet podstaw do nadziei. Syn nie<br />

ma pewności, że ojciec go kocha, Bolesław nie ma szans na<br />

spełnione uczucie Ingi, ojciec chyba się nie zbliży do Bolesława<br />

tak, jak by tego pragnął. Miłość więc także wymaga od<br />

nich przejaskrawienia, sztuczności – bo opiera się tylko na<br />

niepewności i braku szansy.<br />

I jeszcze o formie… Są w Twojej książce takie oto<br />

niepokojące zdania: „Kiedy się morduje, potrzebna<br />

jest forma. Kiedy się morduje na raty, forma jest<br />

potrzebna szczególnie”. Co to znaczy?<br />

136


Każdy, kto czyta takie zdanie, może powiedzieć, jak je<br />

rozumie. Autor, kiedy już skończy książkę, jest jedynie jej<br />

czytelnikiem. Każdemu czynowi nadajemy określoną formę,<br />

mniej lub bardziej świadomi. Pewne zachowania muszą wyglądać<br />

w określony sposób i my o tym wiemy, i my się do tego<br />

dostosowujemy. Wchodzimy w pewną formę. Dzieje się tak<br />

zarówno w przypadku zachowań bardzo konwencjonalnych,<br />

jak i nacechowanych emocjami. I tak jak pewna forma obowiązuje<br />

w przypadku emocji pozytywnych – czułość wymaga<br />

przytulenia, pocałowania itp. – tak i forma wymagana jest w<br />

przypadku emocji negatywnych. A zabijanie do takich należy.<br />

Jest rodzina, małżeństwo, dziecko i rodzice – i jest śmierć,<br />

która nie przychodzi sama z siebie. Przywołany przez Ciebie<br />

cytat dotyczy mordowania matki, tej strasznej tajemnicy, która<br />

łączy syna i ojca. I właśnie przywołanie formy nienawiści<br />

jest tutaj szczególnie ważne. Bo wobec zabijania człowiek jest<br />

sam, przeraźliwie sam. Tutaj ojciec i syn są razem, powiązani<br />

przymusem tajemnicy. Muszą przywlec formę obojętności:<br />

obojętności wobec własnego okrucieństwa, wobec tego, co się<br />

dzieje, wobec śmierci, wreszcie zapomnieć, że forma systematycznego<br />

wyniszczenia drugiego człowieka jest tak naprawdę<br />

formą zabijania. Wrócić do punktu wyjścia i rozpaczać nad<br />

śmiercią – zatoczyć pętlę własnych emocji i oszukać samego<br />

siebie.<br />

Na koniec z nieco innej beczki. W <strong>Olsztyn</strong>ie jest<br />

mnóstwo interesujących prozaików: Bołdak-<br />

Janowska, Schilling, Wilengowska, Kowalewski,<br />

Sieniewicz, Onichimowski, Ty. Można nawet powiedzieć,<br />

że <strong>Olsztyn</strong> jest prawdziwym zagłębiem<br />

współczesnej prozy, najważniejszym jej ośrodkiem.<br />

Dlaczego tak się dzieje?<br />

Ja bym dodał jeszcze Piotra Siweckiego.<br />

137


Faktycznie, przeoczyłem Piotra…<br />

No i Kazimierza Brakonieckiego – pamiętam, jak chodziłem<br />

do niego, by pokazać mu pierwsze teksty. Zresztą nie<br />

ja jeden. Ale do rzeczy. Pierwsze, co mi przychodzi na myśl,<br />

że wymienieni przez Ciebie autorzy byli lub są związani z<br />

„Borussią” lub „<strong>Portret</strong>em”. Może na taki trop skierować<br />

myślenie... Kiedyś rozmawiając z Siweckim, stwierdziliśmy,<br />

że <strong>Olsztyn</strong> to jest taki trochę Iwanofrankowsk, trochę takie<br />

Czarne. Tyle, że my jeszcze nie umiemy/nie umieliśmy<br />

wygenerować z tego pewnego rodzaju dobrej mody, dobrego<br />

snobizmu. Nie umiemy na tak wielką skalę spowodować, by<br />

prowincja <strong>Olsztyn</strong> była czymś ważnym i oczywistym jako<br />

punkt odniesienia. Wiem, że Bernadetta Darska kończy pisać<br />

książkę o autorach stąd i zjawisku, które ja na swój użytek<br />

nazwę „<strong>Olsztyn</strong> prozatorski”, pewnie dowiemy się więc czegoś<br />

więcej.<br />

Trzymasz się raczej z dala od układów środowiskowo-towarzyskich.<br />

Nie lubisz grupowych akcji?<br />

W tym środowisku jest wiele osobowości. Szanuję to, co<br />

robią. Każdy z nas jednak działa na własny rachunek. Jedni<br />

potrzebują kontaktów stolikowych, ja nie. Co wcale nie znaczy,<br />

że nie wiem, co dzieje się w środowisku. Dzisiaj akurat<br />

wpadła mi w ręce książka Filipa Onichimowskiego.<br />

[2005]<br />

138


Tandeta zła<br />

Fabuła „Dłużyzn”, drugiej książki w dorobku olsztyńskiego<br />

pisarza, Tomasza Białkowskiego, przypomina historie z<br />

popularnych ostatnimi czasy powieści o rodzinnych powikłaniach,<br />

traumach, które fundują sobie ci, którzy powinni dbać<br />

o siebie nawzajem i chronić się, ale z opiekunów zmieniają się<br />

w katów – takich jak „Gnój” Wojciecha Kuczoka czy „Harar”<br />

Radosława Kobierskiego. Ale to jedynie powierzchowne podobieństwo.<br />

Chociaż – bez dwóch zdań – jest w „Dłużyznach”<br />

tyle opisów zła, które wyrządzają sobie najbliżsi, że można by<br />

nimi obdzielić kilka tekstów. Głównymi bohaterami minipowieści<br />

Białkowskiego są ojciec i syn, którzy – ni to uciekając,<br />

ni to podróżując bez celu – trafiają do prowincjonalnego mazurskiego<br />

miasteczka. Ojciec dręczył fizycznie i psychicznie<br />

swoją żonę, doprowadzając ją koniec końców do śmierci (a to<br />

jeszcze nie wszystko, bo na sumieniu ma także sporo zbrodni<br />

i występków przeciwko osobom niezwiązanym z nim rodzinnie).<br />

Syn, który nie miał dość sił i odwagi, aby ująć się<br />

za matką, stanąć w jej obronie, związany jest z rodzicielem<br />

poczuciem winy i nie umie wyplątać się z toksycznej relacji.<br />

Co więcej, chyba nawet nie do końca chce, bo odnajduje w<br />

sobie pewne podobieństwo do ojca, choć oczywiście nie jest<br />

aż tak okrutny, jak rodzic. Tak czy inaczej, nie rozerwie tej<br />

chorej więzi z ojcem, co doprowadzi go na dno, w przenośni<br />

i dosłownie. Czyżby była to kolejna w naszej prozie opowieść<br />

o mężczyźnie-zdechlaku (syn jest przecież w wieku chrystusowym,<br />

a mimo to jest niestabilny emocjonalnie, mimozowaty<br />

niczym dręczony burzą hormonów nastolatek), który nie<br />

radzi sobie z traumami dzieciństwa?<br />

Nie do końca. Fabuła w „Dłużyznach” ma właściwie charakter<br />

pretekstowy, spełnia rolę rozrusznika tekstowej maszynerii<br />

zaprojektowanej przez Białkowskiego. Podobnie rzecz<br />

139


się ma ze scenerią akcji: to jedynie rodzaj stylowej (choć styl<br />

to specyficzny) dekoracji, skądinąd doskonale znanej. Bohaterowie<br />

przybywają do mieściny jakby żywcem wyjętej z<br />

książek młodych prozaików, którzy opisują rozliczne nędze<br />

życia na prowincji, dając nam mocno przyczernioną wersję<br />

realizmu (mam tu na myśli choćby niektóre książki Daniela<br />

Odiji, Michała Olszewskiego czy Mariusza Sieniewicza, ale<br />

również debiutancki tom opowiadań samego Białkowskiego,<br />

„Leze”). Mieściną trzęsie spasiony rzeźnik, jedyny, który<br />

tworzy tam jakiekolwiek miejsca pracy, młodzi przesiadują<br />

pod knajpą albo zajmują się łobuzowaniem czy gangsterką.<br />

Ojciec tak w jednym zdaniu opisuje to miejsce i jego mieszkańców:<br />

„Lud prosty, bez zajęcia stałego, z myślami samobójczymi,<br />

nad miastem fetor się unosi...”. I znowu – to fetor<br />

zarazem metaforyczny, jak i dosłowny. Metaforyczny, bo cała<br />

małomiasteczkowa społeczność jest przegniła, trudno tam<br />

znaleźć choćby jedną normalną, sympatyczną i szczęśliwą<br />

osobę, a dosłowny, bo nad miasteczkiem unosi się smród z<br />

pękniętej rury kanalizacyjnej. Białkowski – jak mi się zdaje<br />

– ma jednak świadomość, że posługuje się zgranymi kartami,<br />

stosuje schematy i szablony doskonale już znane, wielokrotnie<br />

w prozie ostatnich lat wypróbowywane. Gra nimi jednak<br />

nie bez przyczyny.<br />

Wszystko to służyć ma uwypukleniu problemu, który<br />

jest w „Dłużyznach” najistotniejszy. Białkowskiego interesuje<br />

przede wszystkim specyfika relacji międzyludzkich – pod<br />

tym względem olsztyński autor jest nieodrodnym uczniem<br />

Witolda Gombrowicza. Pisarz kreśli ich groteskową, przerysowaną<br />

wizję. Pomijam już kwestię, iż praktycznie każde<br />

spotkanie ludzi, każdy rodzaj więzi zamienia się w pojedynek,<br />

starcie osobowości, w którym jedna osoba stara się podporządkować<br />

sobie inną – to oczywistość. Ojciec uzależnia<br />

od siebie syna, były uczeń ojca, Bolesław, próbuje wpływać<br />

140


na niego, a sam Bolesław jest bezwolną kukiełką w rękach<br />

swojej dawnej dziewczyny, Ukrainki, Ingi – i tak dalej. Najważniejsze<br />

w zaprojektowanej przez Białkowskiego sieci relacji<br />

między bohaterami jest napięcie pomiędzy bliskością i<br />

obcością. Inaczej rzecz ujmując: im bohaterowie są bliżej ze<br />

sobą związani, tym większy dzieli ich emocjonalny dystans,<br />

im mocniejsza jest łącząca ich więź, tym skuteczniej ranią się<br />

i niszczą. Doskonale ilustruje to jedna z obsesji ojca, który<br />

wszystkim podaje rękę. Po co? Tak to sam tłumaczy: „Tylko<br />

trzy podania ręki między mną a świątobliwością są. Ja wikaremu,<br />

ten zwierzchności, co z ręką w Rzymie się znalazła.<br />

Niezwykłość! Internet żaden, telewizja. Człowiek przez człowieka<br />

do człowieka. Namacalnie, dotykalnie, czując. Pośrednia<br />

bezpośredniość!”. Tyle tylko, że ta „pośrednia bezpośredniość”<br />

do niczego dobrego nie prowadzi, bo u Białkowskiego<br />

„człowiek przez człowieka do człowieka” trafia jedynie po to,<br />

aby go zranić, bo ma świadomość, że najłatwiej jest ugodzić<br />

kogoś, atakując jego bliskiego.<br />

Aby jak najlepiej przedstawić wynaturzenie, groteskowość<br />

relacji między bohaterami – ich, co tu kryć, nieludzkość<br />

– Białkowski posłużył się specyficznym stylem, celowo<br />

dziwacznym i sztucznym, opartym na inwersji, wytrącającym<br />

czytelnika ze zwykłego rytmu lektury, zmuszającym<br />

do wzmożonej uwagi. Równie sztuczne, „przegięte” (choć<br />

oczywiście – zaznaczę – nie w najpopularniejszym ostatnimi<br />

czasy znaczeniu tego słowa, bo nie chodzi tu o przegięcie<br />

ciot, chociaż pojawia się w minipowieści Białkowskiego również<br />

wątek homoseksualny) są wszystkie postaci z „Dłużyzn”.<br />

Ojciec, wykładowca wyższej uczelni, jawi się jako kiczowaty<br />

demon zła. Nie tylko zadręczył swoją żonę, zniszczył życie<br />

synowi, ale również molestował małą dziewczynkę i sypiał<br />

ze swoim studentem. Na dodatek to chorobliwy kłamca i<br />

tchórz. Mieszkająca w miasteczku Ukrainka, mimo że ma<br />

141


męża, sypia z mężczyznami dla pieniędzy. Rzeźnik trzęsący<br />

całą mieściną jest grubym, obleśnym facetem prowadzącym<br />

podwójne życie. I tak dalej...<br />

Bohaterowie „Dłużyzn” nie potrafią zbudować normalnych<br />

relacji między sobą, umieją tylko ranić się nawzajem,<br />

poniżać, dręczyć. A do tego pozostają w klinczu, z którego<br />

nie są w stanie wyjść. Syn będzie towarzyszył ojcu aż do końca,<br />

pójdzie za nim nawet na zatracenie. Trudno powiedzieć,<br />

co tak naprawdę nim kieruje. Może przywiązanie, słabość,<br />

świadomość współuczestnictwa w zbrodni, a może pełne<br />

rezygnacji przeświadczenie, że cokolwiek by zrobił i tak nie<br />

odmieni swojego losu na lepsze. Co tu kryć, „Dłużyzny” są<br />

opowieścią, w której nie ma miejsca na happy end.<br />

Po co Białkowski zainscenizował ten groteskowy teatrzyk<br />

niebezpiecznych, niszczących związków? Chyba po to, aby<br />

przedstawić moralitetową opowieść o tandecie zła, któremu<br />

ulegają zwykli ludzie. Cóż, jakie czasy, takie zło...<br />

Tomasz Białkowski,<br />

„Dłużyzny”,<br />

Wydawnictwo „<strong>Portret</strong>”,<br />

<strong>Olsztyn</strong> 2005.<br />

142


Spotkanie ze Zbigniewem Kruszyńskim<br />

(w restauracji, ze szczękiem sztućców w tle)


Zbigniew Kruszyński – ur. w 1957 r., prozaik; debiutował<br />

powieścią „Schwedenkräuter” (1995); wydał także powieść<br />

„Szkice historyczne” (1996) oraz zbiory opowiadań<br />

„Na lądach i morzach” (1999) oraz „Powrót Aleksandra”<br />

(2006); nominowany do Literackiej Nagrody Nike; mieszka<br />

w Szwecji i Polsce.


Dystans jak powietrze<br />

W drugiej połowie lat 90. Pana literacka obecność<br />

w Polsce była bardzo intensywna: wydał Pan trzy<br />

książki, które zdobyły dwie nominacje do Nagrody<br />

Nike i zebrały wiele pochlebnych recenzji. I<br />

nagle, po wydaniu w roku 1999 zbioru opowiadań<br />

„Na lądach i morzach”, zniknął Pan na długie lata.<br />

Dlaczego?<br />

Dopiero Pan mi uświadomił, że faktycznie sporo lat przeleciało.<br />

Nigdy jednak nie miałem poczucia, że wycofuję się z<br />

pisania, porzucam je – po prostu piszę szalenie powoli. Z drugiej<br />

strony – może jednak potrzebowałem kilku lat przerwy.<br />

Inna sprawa, że wydanie trzech książek w krótkich odstępach<br />

czasu mogło sugerować moją niesamowitą pracowitość, która<br />

– niestety [śmiech] – nie ma miejsca. Mój rytm pisania jest<br />

bardzo wolny, potrzebuję całego pustego dnia, pozbawionego<br />

zamętu, telefonów, jakichkolwiek spotkań, aby napisać dwie<br />

strony. Ten rytm został jeszcze spowolniony przeprowadzką<br />

do Polski, remontem domu. Nie bez znaczenia, jak sądzę, jest<br />

również to, że w Szwecji prowadzę warsztaty translatorskie,<br />

gdzie młodym, zdolnym ludziom pomagam tłumaczyć literaturę<br />

szwedzką na język polski, i to mnie trochę hamuje.<br />

Doświadczenie translatorskie zmienia optykę, podejście do<br />

literatury. Każdy pisarz – nawet słaby – żyje w błogim przekonaniu,<br />

że to, co napisał, jest niepowtarzalne, jedyne w swoim<br />

rodzaju, że tego nie da się powiedzieć innymi słowami, a<br />

grzebanie w przekładach uczy, że każdy tekst ma charakter<br />

wariantowy, łatwo poddaje się poprawkom i przeróbkom.<br />

Nie obawiał się Pan, że przez tę długoletnią nieobecność<br />

wymyka się Panu szansa na mocniejsze<br />

zaistnienie w naszej literaturze? Przypomnę, lata<br />

147


90. były czasem autopromocji pisarzy – momentami<br />

nawet bardzo nachalnej – szczególnie tych z<br />

roczników 60. Pan z tej drogi zrezygnował.<br />

Wie Pan, wydaje mi się, że lepiej być poza grupami, modą,<br />

formacjami, właściwie – poza czasem. Dobra literatura powstaje<br />

z wycofania, z dystansu – to one są powietrzem pisania.<br />

Wszelkie przepychanki promocyjne są żałosne. Powiem tak:<br />

to nie moja sprawa, ja tylko staram się napisać jak najlepszą<br />

książkę – tylko tyle. Reszta mnie nie obchodzi, podobnie jak<br />

wszelkie rozważania dotyczące gatunku tego, co piszę: czy to<br />

długie opowiadania, czy krótkie powieści. Pewnie lepiej by<br />

się stało, gdybym skroił powieść, którą wydawcy odebraliby<br />

korzystniej. Rzekłbym: piszę tak daleko, jak się da, bez premedytacji<br />

gatunkowej, a dopiero potem przyglądam się, co z<br />

tego wyszło. I może nawet to lepsze, uczciwsze zamieścić w<br />

zbiorze opowiadanie, które jest zepsutą powieścią. Zresztą w<br />

mojej nowej książce dużo jest zepsutych – czasem celowo –<br />

rzeczy: zepsute opowiadanie wigilijne, zepsute opowiadanie<br />

o miłości, zepsuta powieść w końcu.<br />

Chyba jest Pan dla siebie zbyt surowy. Wracając<br />

do kwestii dystansu: w debiutanckiej powieści<br />

„Schwedenkräuter” opisywał Pan przypadki emigranta,<br />

ale – podobnie jak wielu innych naszych<br />

pisarzy w ostatnich latach – niechętnie używał<br />

Pan słowa „emigracja”, zastępując go innym –<br />

„przemieszczenie”. Skąd ta niechęć?<br />

W nazywaniu w miarę bezbolesnego wyjazdu z kraju<br />

„emigracją” jest coś nieprzystojnego, bo słowo „emigracja” jest<br />

dla mnie mocno wartościujące. Na marginesie: dziś mamy<br />

inflację słów, terminów. Dla przykładu, w szkole pisze się dziś<br />

„eseje”, ja bym nigdy nie powiedział, że napisałem esej, bo to<br />

148


słowo ma dla mnie zbyt wielką wagę. Nawet słowo „pisarz”<br />

jest dla mnie wciąż wartościujące, dlatego wolę raczej mówić<br />

o sobie, że jestem autorem tego i owego. Dla mnie pisarz<br />

to jest ktoś, kto ma czterdzieści centymetrów swoich książek<br />

na półce. Dlatego wolę mówić o „przemieszczeniu”. To<br />

zresztą jeden z dużych tematów naszych czasów, może nawet<br />

trochę demonizowany, również przeze mnie. W ludziach<br />

przemieszczonych jest być może pewna skaza psychiczna,<br />

nadmierna skłonność do wielości, kosmopolityzmu. Żyłem<br />

jak człowiek przemieszczony, ale zauważyłem w końcu, że<br />

jednak bardziej służy mi jedność, stąd może wziął się mój<br />

powrót do kraju. Inna sprawa – temat emigracji wydaje się<br />

dzisiaj już nieco zamierzchły, choć dla mnie wciąż ważny.<br />

Emigracja jest głębokim doświadczeniem egzystencjalnym,<br />

ale ma też swój wymiar literacki. Tworzenie literatury polega<br />

na tym, że autor stara się jak najszybciej stworzyć pełną iluzję<br />

rzeczywistości kompletnej, zupełnie wyposażonej. I emigracja<br />

coś takiego podsuwa, następuje przecież podmiana świata,<br />

w którym się żyje. Emigracja jest literacka ze swojej natury:<br />

sprowadza człowieka do nicości, którą próbuje on wypełnić<br />

pisaniem… i ma w końcu te swoje 10 centymetrów na półce.<br />

Przemieszczenie jednak powoduje zamęt, wpycha<br />

w chaos, przynosi problemy z tożsamością, co jest<br />

widoczne choćby u głównego bohatera tytułowego<br />

opowiadania z Pana nowej książki, „Powrotu<br />

Aleksandra”.<br />

Tak, to są przypadłości towarzyszące przemieszczeniu,<br />

wyjazdowi, które mnie prześladują od pierwszej mojej książki.<br />

I to one powodują, że powrót Aleksandra okazuje się nieudany…<br />

149


Aleksander nigdzie nie wraca, jedynie przemieszcza<br />

się z miejsca na miejsce.<br />

To jest oczywiście ogromny dyskomfort psychiczny dla<br />

kogoś, kto tego doświadcza, jednak literacko – choć może nie<br />

mnie to osądzać – jest to temat bardzo płodny. Przemieszczenie<br />

– jak mawiał Czesław Miłosz – przynosi w darze<br />

nowe oczy, nowe spojrzenie. Wszystko wokoło domaga się<br />

nagle opisu, bo jest inne, nieoswojone – krawężniki są inne,<br />

skrzynki pocztowe są inne… Oczywiście jedynie do pewnego<br />

momentu, bo ten temat, jak każdy inny, w końcu się wyczerpuje,<br />

a wtedy zaczyna się odczuwać ochotę na powrót. Zacząłem<br />

ten powrót, pisząc opowiadania do tomu „Na lądach<br />

i morzach”, wymyślone w Szwecji i tam przede wszystkim<br />

pisane…<br />

To zabawne, bo ta książka odczytywana była u nas<br />

jako wnikliwa diagnoza polskiej rzeczywistości.<br />

Pisząc tę książkę, podjąłem się zadania właściwie beznadziejnego:<br />

opisać dzięki wysiłkowi wyobraźni i pamięci<br />

rzeczywistość, której nie widać. Cieszę się, że w pewnym<br />

stopniu udało mi się, jeśli odczytania książki były takie a nie<br />

inne, choć przecież utkałem ją z zupełnie innych niż polskie<br />

doświadczeń, a moja znajomość polskiej rzeczywistości<br />

wtedy zasadzała się na nielicznych wyjazdach, lekturze gazet<br />

czy słuchaniu radia. A przy tym – nie ma dla mnie nic bardziej<br />

interesującego niż rzeczywistość. Proza, która ulatuje<br />

w regiony wyzwolonej wyobraźni, moim zdaniem, nie jest<br />

ciekawa, ponieważ zanika w niej niespodzianka. Dla mnie<br />

prymarna jest rzeczywistość in crudo, wcale nie przygody języka,<br />

jak wielu krytyków stara mi się wmówić. Język jest częścią<br />

rzeczywistości, w której żyjemy, równie materialną jak<br />

szklanka piwa czy Pana magnetofon, a czasami istniejącą na-<br />

150


wet w sposób bardziej dotkliwy, bolesny – i stąd może bierze<br />

się nadobecność języka w mojej prozie. Chociaż nie ma prostego<br />

przełożenia rzeczywistości na język, ani biograficznego<br />

konkretu na tekst literacki, więc „Powrót Aleksandra” wcale<br />

nie jest autobiograficzny, jak mi niektórzy sugerują.<br />

Wydaje mi się jednak, że Pana proza powstaje z<br />

iskrzenia na styku rzeczywistości i języka, autobiografii<br />

i fikcji…<br />

W pewnym sensie pisanie zawsze jest autobiograficzne,<br />

nawet interpunkcja jest autobiograficzna. Autorzy są zazwyczaj<br />

ludźmi pozbawionymi wyobraźni, więc piszą o tym, czego<br />

sami doświadczyli.<br />

Wyrafinowany styl Pana prozy świadczy o tym, że<br />

wyobraźni – przynajmniej językowej – wcale Panu<br />

nie brak.<br />

Ależ skąd – jest właśnie odwrotnie. Mój styl wcale nie<br />

jest wyrafinowany, lecz – konieczny, stanowi rodzaj obrony<br />

przed pustką. Być może – jak to mówią poloniści – nadorganizacja<br />

językowa mojej prozy jest nieco wyniszczająca,<br />

również dla czytelnika, ale tylko dzięki niej mogę obronić się<br />

przed zasysającą mnie pustką, mnożąc reguły porządku. Nie<br />

ma w tym jednak żadnego wyrafinowania, ani – mam taką<br />

nadzieję – maniery.<br />

W „Schwedenkräuter” pisał Pan, że „styl to odchylenie”.<br />

Tego rodzaju styl chyba dobrze przystaje do<br />

opisu doświadczenia ludzi przemieszczonych?<br />

O stylu jako odchyleniu pisał już wcześniej Jean Starobinski…<br />

Przyznam, że tego rodzaju rozmowa, dotykająca spraw<br />

151


warsztatowych, jest dla mnie trudna. To jest trochę tak, jakby<br />

Pan mówił o aktorce, że ma ładne nogi. I co z tego?<br />

Aktorka „używa” nóg w określony sposób i w określonym<br />

celu. Chodzi mi właśnie o sposoby użycia<br />

tych nóg.<br />

[śmiech] Trudno mi dalej brnąć w ten temat. Myślę jednak,<br />

że każdy prozaik chciałby pisać jak Gustave Flaubert<br />

czy Guy de Maupassant, czyli krystalicznie przezroczyście.<br />

Ta przezroczystość jest dla mnie ideałem, choć nie zawsze<br />

udaje się ją osiągnąć.<br />

152<br />

Tu bym się z Panem nie zgodził, nie sądzę, aby<br />

przezroczysty styl nadawał się najlepiej do opisu<br />

rzeczywistości, w której tkwimy – chaotycznej,<br />

nadmiarowej. Wystarczy wczytać się w wydane u<br />

nas ostatnio prozy autorów, którzy próbują dobrać<br />

się do świata przy pomocy rozmaicie modyfikowanego<br />

realizmu. Jeśli starają się pisać przezroczyście,<br />

świat im się wymyka.<br />

Tak, te książki – jeśli myślimy o tych samych – są słabe, w<br />

tej kwestii nie ma sporu. Myślę jednak, że każdy chciałby pisać<br />

w sposób krystaliczny, tylko jest to niezwykle trudne, tym<br />

bardziej, że obciążeni jesteśmy dodatkowo całym bagażem<br />

konwencji literackich, przeczytanych książek, co pogłębiać<br />

może jeszcze stylistyczny zamęt.<br />

Zostawmy sprawy stylu i wróćmy do kwestii rzeczywistości.<br />

Oprócz historii ludzi przemieszczonych<br />

opisywał Pan – szczególnie w opowiadaniach<br />

– również losy osób marginalizowanych. Czy<br />

marginalizacja jest dla Pana tylko odmianą przemieszczenia<br />

czy też – całkiem odmienną sytuacją<br />

egzystencjalną?


Może najpierw wytłumaczę, skąd właściwie biorą się takie<br />

postaci w moich tekstach. Wybierając je, trochę sobie ułatwiam<br />

pisanie. Mam wątłą wyobraźnię fabularną, nie umiem<br />

rozwijać fabuł, nie mnożę postaci i wątków. Staram się nad<br />

tym pracować, nieco zmieniać moje pisanie, choć oczywiście<br />

nie za wszelką cenę – w końcu twierdzenie, że literatura jest<br />

zbiorem dobrze opowiedzianych historii, to jedynie płaski<br />

komunał. Jeśli dysponuje się historią, którą można ciekawie<br />

rozwinąć fabularnie – to czemu nie, można z niej skorzystać.<br />

Nie mając pod ręką takiej historii, sięgam po postaci<br />

i sytuacje graniczne, bo właśnie dzięki nim mogę odsłonić<br />

rzeczywistość głębiej. Nie dysponując tym wszystkim, co ma<br />

zazwyczaj rasowy beletrysta, wypożyczam sobie dobrze zarysowane<br />

postaci, choćby żebraka siedzącego przy skrzyżowaniu<br />

czy ankietera chodzącego po mieszkaniach.<br />

A czy nie jest tak, że spoglądając na świat z punktu<br />

widzenia ludzi marginalizowanych, można go zobaczyć<br />

wyraziściej, ostrzej?<br />

W tym jest coś – mówię o tym z zawstydzeniem – z voyeuryzmu;<br />

każdy pisarz jest po trochu voyeurem, który powołuje<br />

do życia szemrane postaci, podejrzane typy, stuknięte persony<br />

i podgląda je bezkarnie, stojąc za ich plecami.<br />

Jednym z najistotniejszych tematów w Pana nowej<br />

książce jest problem klęski komunikacji między<br />

ludźmi, braku porozumienia. Czy ta klęska wynika<br />

z przemieszczenia, zmarginalizowania ludzi,<br />

czy ze specyfiki naszych czasów?<br />

I z tego, i z tego. Być może jest to szalenie banalna konstatacja<br />

– literatura w większości składa się z banalnych<br />

konstatacji, jej wartość tkwi w sposobie opowiadania – ale<br />

153


im więcej mamy, posłużę się dzikim rzeczownikiem, komunikatorów,<br />

tym trudniej jest się nam porozumieć, dotrzeć z<br />

przekazem do innych. Początkowo temat komunikacji nie<br />

wydawał mi się kluczowy w nowej książce, stopniowo jednak<br />

nabierał znaczenia, choć oczywiście rozwidla się on w różne<br />

odnogi tematyczne: obcości, samotności czy tożsamości.<br />

Krótkie opowiadania z „Powrotu Aleksandra”<br />

rozwijają wątki obecne w „Na lądach i morzach”,<br />

tekst tytułowy potraktować można jako ciąg dalszy<br />

„Schwedenkräuter”. Czy Pana następna książka<br />

będzie rozwinięciem „Szkiców historycznych”?<br />

A wie Pan, że nie jest to wykluczone. Mam pomysł na<br />

powieść o teczkach, którymi teraz tak mocno wielu ludzi<br />

żyje. Złożyłem nawet wniosek w IPN-ie, żeby zobaczyć, jak<br />

taka teczka wygląda, jak były pisane te dokumenty. W „Szkicach<br />

historycznych” dominuje aura permanentnej inwigilacji.<br />

Może więc jakiś dalszy ciąg z tego pomysłu się wykluje.<br />

Ale mam nadzieję, że nie będziemy czekać na tę<br />

książkę znowu sześć lat?<br />

Nie, mam już nawet podpisany cyrograf z wydawnictwem<br />

na konkretny termin. Postaram się pracować solidnie<br />

[śmiech].<br />

[2006]<br />

154


Bezpaństwowiec w delegacji<br />

Od listopada 2005 na łamach „Tygodnika Powszechnego”<br />

toczyła się dyskusja na temat kondycji naszej literatury,<br />

podczas której (literaturo)znawcy prześcigali się w czarnowidztwie.<br />

Ponoć między Odrą a Bugiem nie ma już literatury,<br />

a zamiast niej panoszy się komercyjnie sformatowana,<br />

tandetna i pozbawiona znaczenia „literaturka”. Najwyższy<br />

czas pakować się i emigrować (tylko gdzie, bo – jak się zdaje<br />

– wszędzie szaleje ta sama zaraza?). Chyba jednak wcale nie<br />

jest tak źle, jak się niektórym wydaje, skoro pojawiają się takie<br />

książki jak nowy zbiór opowiadań Kruszyńskiego.<br />

Przez kilka ładnych lat autor „Powrotu Aleksandra” był<br />

nieobecny na naszej scenie literackiej, nie od rzeczy więc będzie<br />

przypomnienie, co wcześniej na niej zdziałał. Kruszyński<br />

zadebiutował w 1995 roku powieścią „Schwedenkräuter”<br />

i nieomal z miejsca okrzyknięty został jednym z najbardziej<br />

obiecujących prozaików młodszego pokolenia. Potem wydał<br />

jeszcze kolejną powieść „Szkice historyczne” (1996) i tom<br />

opowiadań „Na lądach i morzach” (1999). Obie książki wyróżniono<br />

nominacjami do nagrody literackiej Nike.<br />

Czym pisarz zjednał sobie przychylność czytelników?<br />

Przede wszystkim wyrafinowanym, gęstym stylem swojej<br />

prozy, który sprawiał, że lektura jego tekstów zamieniała się<br />

w językową przygodę – w rodzaju sportów ekstremalnych,<br />

bo Kruszyński poczynał sobie z polszczyzną dosyć odważnie.<br />

Autorowi „Szkiców historycznych” udała się rzecz nie lada<br />

jaka: snując opowieści na różne tematy – o doświadczeniach<br />

polskiego emigranta („Schwedenkräuter”), o ponurych latach<br />

schyłku PRL-u („Szkice historyczne”) czy ludziach żyjących<br />

w III RP na marginesie rzeczywistości („Na lądach i<br />

morzach”) – jednocześnie opowiadał o przemianach języka,<br />

sprawdzał, na ile rozmaite style przydatne są do opisu jego<br />

155


własnych doświadczeń (pisarstwo Kruszyńskiego tworzone<br />

jest na solidnym fundamencie autobiograficznym), z poetycką<br />

wrażliwością badał granice języka, a przy tym za każdym<br />

razem odciskał na tekstach wyrazistą sygnaturę autorską.<br />

Krótko rzecz ujmując: proza Kruszyńskiego była oryginalna i<br />

rozpoznawalna. I kiedy wydawało się, że pisarz jest na najlepszej<br />

drodze do uplasowania się w czołówce naszych autorów,<br />

nagle zamilkł na lata.<br />

W „Powrocie Aleksandra” Kruszyński rozwija tematy<br />

z poprzednich książek. Na pozór nowy tom rozpada się<br />

na dwie części: pięć krótkich opowiadań („Czat”, „Nulla”,<br />

„Spis respondentów”, „Marrakech”, „Spotkanie z Marią”) i<br />

obszerne, stanowiące ponad połowę objętości książki, opowiadanie<br />

tytułowe. Krótkie teksty są kontynuacją „Na lądach<br />

i morzach”, gdzie Kruszyński pisał o jednej z plag naszych<br />

czasów – wykluczeniu spychającym na życiowy out ludzi,<br />

którzy nie chcą, albo nie mogą, dopasować się do zmieniających<br />

się standardów rzeczywistości. W nowym tomie skupia<br />

uwagę na innej klęsce – na braku komunikacji między<br />

ludźmi. Bohater „Czatu”, namiętny uczestnik internetowych<br />

forów, postrzegający innych nie jako ludzi z krwi i kości,<br />

ale nicki („zła_laska”, „żonkoś_gość”), umawia się z kobietą<br />

„w realu”. Ta nie przychodzi, ignoruje jego chęć spotkania.<br />

Wtedy dociera do niego, że ważny jest nie ulotny kontakt<br />

w wirtualnej przestrzeni, ale „gotowość do spotkania z innym”,<br />

i zaczyna nieco obsesyjnie zabawiać się w umawianie<br />

ze sobą ludzi poznanych na czacie. Bohaterowie „Spotkania<br />

z Marią” za to próbują spotkać się dzięki anonsowi w piśmie<br />

„Kontakt”, lecz im się to nie udaje, bo mylą dzień i godzinę<br />

spotkania. Ankieter w groteskowym „Spisie respondentów”<br />

poddaje odpytywane osoby specyficznej „próbie komunikacji”.<br />

W taki sposób Kruszyński wskazuje na paradoks – że<br />

dzięki nowym technologiom kontakt z innymi ludźmi jest<br />

156


ardzo ułatwiony, co jednak nie przekłada się na poprawienie<br />

jakości rzeczywistej komunikacji między ludźmi, nie sprawia,<br />

że poznają się lepiej, że czują się mniej samotni. Co więcej<br />

– zdaje się tę komunikację blokować, bo mimo iż wszyscy<br />

żyją w stałym kontakcie, to jednak są wciąż obok siebie, oddzieleni<br />

niczym szybą informacyjnym szumem, uwikłani w<br />

puste, rytualne gesty nastawione wyłącznie na podtrzymanie<br />

kontaktu. Gdzie tkwi przyczyna komunikacyjnej klęski? Być<br />

może w braku wiary – to tylko jedna z podpowiedzi Kruszyńskiego<br />

– że „świat trwa w realu”.<br />

Przypuszczam, że najczęściej komentowanym i analizowanym<br />

tekstem z nowej książki Kruszyńskiego będzie opowiadanie<br />

tytułowe. W końcu traktuje ono o problemach z<br />

polską tożsamością, prywatnych rozliczeniach z PRL-owską<br />

przeszłością i powikłanych losach człowieka, któremu historia<br />

zwichnęła życiorys, zmuszając do emigracji, czyli kwestiach,<br />

które ostatnimi czasy w naszej prozie spychane są na<br />

plan dalszy. Opowiadanie jest właściwie dalszym ciągiem historii<br />

bohatera-narratora „Schwedenkräuter”.<br />

Aleksander, Polak na stałe mieszkający w Szwecji, po<br />

długich latach nieobecności przyjeżdża do Polski, właściwie<br />

ot tak sobie, bez konkretnego powodu i planu. W latach 80.<br />

musiał jak wielu ludzi zaangażowanych w działalność opozycyjną<br />

emigrować. Chociaż słowo „emigracja” nie jest chyba w<br />

tym przypadku najbardziej adekwatne. Kruszyński niechętnie<br />

posługuje się nim – podobnie jak wielu innych pisarzy z<br />

jego pokolenia i nieco młodszych, choćby Janusz Rudnicki,<br />

który zamiast o emigracji pisze o „delegacji” – bo wikła go<br />

ono w niewygodny, uwierający niczym staromodny gorset,<br />

kontekst. Autor „Powrotu Aleksandra” emigrantów przemianowuje<br />

na „przemieszczonych”.<br />

Aleksander nie odczuwa już dotkliwych skutków przemieszczenia.<br />

Okrzepł, odnalazł się w szwedzkiej rzeczy-<br />

157


wistości, stał się posiadaczem dwóch paszportów („Niezły<br />

wynik jak na bezpaństwowca, którym był jeszcze w końcu<br />

lat osiemdziesiątych” – komentuje narrator opowiadania).<br />

Wydaje się, że Aleksander zamierza odbyć typową „podróż<br />

w poszukiwaniu straconego czasu”, nieco nostalgiczną, trochę<br />

sentymentalną wyprawę do miejsc, w których upłynęły<br />

mu dzieciństwo i młodość. I faktycznie – początkowo jedzie<br />

do rodzinnego miasta, odwiedza cmentarz, dawne mieszkania,<br />

wspomina wydarzenia z przeszłości. Jednak stopniowo<br />

zbacza ze ścieżki pamięci, zamiast wizytować dawno niewidziane<br />

miejsca – przesiaduje w knajpach, zamiast spotykać<br />

się ze znajomymi z przeszłości – odwiedza salon masażu i<br />

umawia się z prostytutką. Przeszłość wymyka się Aleksandrowi,<br />

on sam wymyka się sobie, czując, „że obejmuje go<br />

przedawnienie”, że nie ma już wiele wspólnego z dawnym<br />

Aleksandrem. Nostalgiczny powrót do ojczyzny zamienia się<br />

w sex-wycieczkę europejskiego turysty, „bywałego i oblatanego,<br />

właściciela dwóch paszportów, karty visa i american,<br />

członka klubu Wojażer w randze globtrotera”.<br />

Zaznaczyłem wcześniej, że jedynie na pozór nowy tom<br />

Kruszyńskiego rozpada się na dwie części. W gruncie rzeczy<br />

również opowiadanie tytułowe traktuje o komunikacyjnej<br />

klęsce, porażce Aleksandra, który uświadamia sobie, że<br />

nie ma szans na powrót do przeszłości, na skomunikowanie<br />

się z sobą sprzed lat, bo „przemieszczenie” spowodowało<br />

„przedawnienie” ja z przeszłości. Znamienne jest zakończenie<br />

opowiadania. Już po powrocie do domu w Szwecji Aleksander<br />

wyobraża sobie, że w salonie zasiadają jego bliscy i<br />

znajomi z dawnych lat. Ostatnie zdanie tekstu brzmi; „Zebraliśmy<br />

się tutaj – ktoś musiałby zacząć”. Ale nikt nie zacznie<br />

– powrót jest niemożliwy.<br />

Z tego, co napisałem do tej pory, może wynikać, że Kruszyński<br />

w „Powrocie Aleksandra” jedynie rozwija wcześniej-<br />

158


sze pomysły. Czy nie ma w tych opowiadaniach żadnych nowinek?<br />

Otóż są. Kruszyński uprościł nieco styl swojej prozy,<br />

stylistyczne fajerwerki nie wybuchają już w tekstach nowych<br />

opowiadań tak często jak w poprzednich książkach. Wyszło<br />

to jednak pisarstwu autora „Szkiców historycznych” na dobre,<br />

bo dzięki temu teksty są bardziej spójne, precyzyjne, fabularne.<br />

Wychodzi na to, że długie milczenie dobrze zrobiło<br />

Kruszyńskiemu.<br />

Zbigniew Kruszyński,<br />

„Powrót Aleksandra”,<br />

Wydawnictwo Literackie,<br />

Kraków 2006.<br />

159


Spotkanie z Jackiem Dukajem<br />

i Markiem S. Huberathem<br />

(o mało nie skończyło się skandalem, ale o tym – sza!)


Jacek Dukaj – ur. w 1974 r., prozaik, publicysta, jeden z<br />

najbardziej obiecujących pisarzy z nurtu fantastyki, uznawany<br />

za następcę Stanisława Lema; debiutował książką „Xavras<br />

Wyżryn” (1997); wydał m.in. powieści „Czarne oceany”<br />

(2001), „Inne pieśni” (2003), „Perfekcyjna niedoskonałość”<br />

(2004), „Lód” (2007); wielokrotny laureat prestiżowej nagrody<br />

im. Zajdla, nominowany do Paszportów „Polityki”; mieszka<br />

w Tarnowie.<br />

Marek S. Huberath (na zdjęciu)(pseud.) – ur. w 1954 r.,<br />

prozaik, pracownik UJ; jeden z ciekawszych twórców polskiej<br />

fantastyki; debiutował książką „Ostatni, którzy wyszli z raju”<br />

(1996); autor m.in. „Drugiej podobizny w alabastrze” (1996),<br />

„Gniazda światów” (1999) czy „Miast pod Skałą” (2005);<br />

ostatnio wydał zbiór opowiadań „Balsam długiego pożegnania”<br />

(2006); trzykrotny zdobywca nagrody im. Zajdla; mieszka<br />

w Krakowie.


Fantaści nie wierzą w zielone ludziki<br />

Jaka jest kondycja polskiej fantastyki według jej<br />

najwyżej cenionych autorów?<br />

Marek S. Huberath: Odpowiem nie wprost: jeżeli czytelnik<br />

sięga w księgarni na półkę z fantastyką i wybiera pierwszą<br />

z brzegu książkę polskiego autora, to szansa, że lektura<br />

go rozczaruje, jest mniejsza, niż gdyby sięgnął po pierwszą z<br />

brzegu książkę pisarza amerykańskiego. Wydawanie najlepszych<br />

fantastów przez prestiżowe oficyny pomaga wypracować<br />

standardy porządnie zrobionej fantastyki. Ale to zaczęło<br />

się niedawno, dwa, trzy lata temu.<br />

Jacek Dukaj: Zaszły duże zmiany na rynku wydawniczym<br />

– na lepsze. Pojawili się nowi wydawcy fantastyki, wychodzi<br />

sporo debiutów. Pod tym względem nigdy nie było<br />

tak dobrze jak teraz. Ale z drugiej strony, jakość wydawanych<br />

książek spadła, łatwość zaistnienia w druku powoduje, że pojawiają<br />

się teksty, które wcześniej ugrzęzłyby w szufladach<br />

autorów. To jednak nie powód do rozpaczy, bo dzięki temu<br />

odtwarza się zdrowy model rynku – piramida, w której u<br />

dołu jest masa tekstów słabych i średnich, a u góry – nieliczne<br />

dobre albo wybitne.<br />

Wielu krytyków nadal traktuje książki z kręgu fantastyki<br />

z przymrużeniem oka jako literaturę nie do<br />

końca ambitną, właściwie – drugiej kategorii.<br />

MSH: To prawda, spotykam czasami źle przygotowanych<br />

dziennikarzy, którzy nagle zaczynają na poważnie pytać, czy<br />

rzeczywiście wierzę w zielone ludziki. Znamienne jest choćby<br />

to, że najlepsza, moim zdaniem, książka 2003 roku, „Inne<br />

pieśni” Dukaja – nie zasłużyła w oczach jurorów nagrody<br />

Nike choćby na nominację.<br />

165


Może fantaści są sami sobie winni? Tkwią w murach<br />

środowiskowego getta…<br />

MSH: Cóż, to getto jest faktem. Czytelnicy fantastyki są<br />

dobrze zorganizowani i łączy ich autentyczna pasja. Dzięki<br />

temu mam możliwość poznawania opinii odbiorców moich<br />

książek. Nie wiem jednak, dlaczego to getto jest tak trwałe.<br />

Ale co jakiś czas pojawiają się pisarze, którzy wyprawiają się<br />

poza jego mury.<br />

JD: To fenomen fantastyki. Nie ma drugiej odmiany literatury,<br />

która tworzyłaby tak mocne więzi między czytelnikami,<br />

i czytelnikami a pisarzami, tak mocne struktury – fandomy.<br />

Ale istnieją podobne fenomeny socjologiczne. W USA<br />

pisano o strukturze szkolnych społeczności po masakrach w<br />

Jonesboro i Columbine. Fascynacja fantastyką zaczyna się<br />

prawie zawsze w okresie dojrzewania. Istnieje silny mechanizm<br />

odrzucenia przez grupę rówieśniczą, który widać już,<br />

na przykład, w wielu hollywoodzkich filmach. Otóż cechą<br />

charakterystyczną kasty „odrzuconych” (obok nieatrakcyjności<br />

fizycznej i dobrych stopni) jest tendencja do ucieczki w<br />

światy prywatne, wymyślone, co wiąże się z nałogiem czytania,<br />

zainteresowaniem naukami ścisłymi oraz tworzeniem<br />

silnej więzi z innymi podobnymi „nerdami”. Nie twierdzę, że<br />

fandom stanowi proste odbicie tych mechanizmów, ale występują<br />

tu pewne korelacje.<br />

Od prozy głównego nurtu wymaga się, aby tłumaczyła<br />

rzeczywistość, najlepiej przy użyciu<br />

oswojonych narzędzi realistycznych. Fantastyka<br />

siłą rzeczy wykorzystuje inne strategie, być może<br />

trudniejsze w odbiorze?<br />

JD: Obserwuję u nas obsesję realistycznego opisywania<br />

166


zeczywistości. Doceniana jest proza maksymalnie wiernie<br />

odbijająca zjawiska społeczne lub polityczne, które akurat<br />

są na medialnym topie. Taka proza zamienia się w parapublicystykę.<br />

A przecież wartość literatury tkwi w tym, czego<br />

nie można dostrzec, wyglądając przez okno bądź oglądając<br />

telewizję. Pisarz ma przefiltrować przez siebie rzeczywistość,<br />

skupiając się na tym, co oryginalne i wykrzywione, a nie – co<br />

typowe. Im bardziej ten osobisty filtr jest nieoczywisty, tym<br />

lepiej dla literatury. Dobra proza fantastyczna wymaga wysiłku<br />

od czytelnika, który otwierając książkę, przenosi się do<br />

świata dla niego niezrozumiałego. To jak przeprowadzka do<br />

innego kraju, gdzie wszystko jest egzotyczne.<br />

Częsty jest zarzut, że nasza fantastyka jest wtórna<br />

wobec fantastyki obcej...<br />

JD: Prawie cała fantastyka, niezależnie od tego, gdzie powstaje,<br />

jest wtórna wobec kanonu fantastyki. Tylko nieliczni<br />

autorzy poszukują nowych rozwiązań. W fantastyce jest to<br />

łatwiejsze do wychwycenia niż w innych gatunkach, bo w<br />

końcu kopiuje się światy fikcyjne – wciąż te same krasnoludy,<br />

te same statki kosmiczne, ci sami Obcy. Wtedy pojawia się<br />

zawód – można pokazać tyle nowych rzeczy, a wciąż sięga się<br />

po mocno wytarte pomysły.<br />

Sposobem na to jest chyba miksowanie elementów<br />

różnych stylistyk, konwencji lub gatunków.<br />

Dla przykładu: w prozie Panów pojawiają się często<br />

wątki romansowe, które zazwyczaj nie mają<br />

kluczowego znaczenia dla przebiegu fabuły, ale<br />

przyciągają uwagę.<br />

MSH: To wynik troski o wiarygodność, bo jeśli pojawiają<br />

się w opowieści bohaterki i bohaterowie, to muszą zaistnieć<br />

między nimi jakieś relacje.<br />

167


JD: Są one częścią kreowanej rzeczywistości, którą trudno<br />

wyłączyć, projektując kompletny świat. Nie przypominam<br />

sobie jednak, bym kiedykolwiek użył romansu jako motoru<br />

fabularnego. Ale zauważmy, o czym rozmawiamy: o fabule,<br />

akcji, bohaterach, kompletności kreowanych światów. W fantastyce<br />

atrakcyjność fabuły, wyrazista intryga, jasna struktura<br />

opowieści to rzecz oczywista. Zupełnie inaczej jest w przypadku<br />

prozy z naszego tzw. głównego nurtu, w którym albo<br />

fabuła jest poszatkowana, albo nie ma jej wcale, bo autorzy<br />

traktują ją podejrzliwie jako przynależną do literatury popularnej.<br />

MSH: Bo stworzenie solidnej fabuły jest trudne i wymaga<br />

od pisarza wysiłku. A jeśli ktoś nigdy nie sklecił dobrej<br />

fabuły, to istnieje uzasadnione podejrzenie, że po prostu nie<br />

potrafi tego zrobić.<br />

JD: Gdy debiutanci pytają mnie, co mają zrobić, żeby nauczyć<br />

się dobrze pisać, odpowiadam: napisz kryminał, to najlepsze<br />

ćwiczenie fabularne, bo w kryminale nie można sobie<br />

odpuścić, trzeba mieć precyzyjny plan i realizować go punkt<br />

po punkcie.<br />

A opinie, że powieści fantastyczne są przegadane?<br />

JD: Nasza proza głównego nurtu jest zupełnie inna od<br />

tej, którą uważa się za mainstream na świecie. Tam powstają<br />

właśnie książki mające po 700 stron. I to są dopiero powieści!<br />

Niepokoi mnie, że u nas nie ma tego mięsa fabularnego, porządnych,<br />

epickich powieści, a zamiast tego dominuje proza,<br />

która powinna być jedynie przyprawą, wisienką na torcie. To<br />

zaburza proporcje. Na wszelkiego rodzaju eksperymenty powinno<br />

być miejsce. Ale nie powinny stanowić głównej części<br />

literatury.<br />

168


Jak powstają fikcyjne światy?<br />

MSH: Powinny być wiarygodne na wszystkich poziomach.<br />

Jeśli dialog, to taki, który sam mógłbym prowadzić.<br />

Jeśli wymyślam nazwę, to długo wymawiam ją w myślach, bo<br />

powinna dawać złudne poczucie rzeczywistych realiów.<br />

JD: Tworzenie wiarygodnego świata fantastycznego to<br />

paradoksalna sprawa. Trzeba stosować sztuczki – omówienia,<br />

skojarzenia, rozbudowane opisy. Bo zwykle czytelnik ma<br />

podstawową wiedzę o świecie, w którym rozgrywa się akcja<br />

książki. A w fantastyce wykreowany świat jest naturalny tylko<br />

dla bohaterów – dla pisarza i czytelników już nie. Lecz gdy<br />

pisarz zaczyna objaśniać własną kreację, zdradza przed czytelnikiem,<br />

że sam nie wierzy w niepodległość wykreowanego<br />

świata. Dlatego staram się ukrywać „szwy” tworzonych światów,<br />

choć to trudne i wymaga kolosalnej pracy nad tekstem.<br />

W napisanym cztery lata temu szkicu „SF po Lemie”<br />

wskazywał Pan cztery główne nurty obecne<br />

w fantastyce polskiej: s.f. socjologiczną, religijną,<br />

rozrywkową i fantasy.<br />

JD: Literatura to przede wszystkim indywidualności pisarskie,<br />

a nie nurty lub trendy. W tamtym szkicu musiałem<br />

dokonać pewnej generalizacji, z historycznego punktu widzenia<br />

pewnie słusznej. Co się zmieniło? Ekspansja wydawnictw<br />

takich jak Fabryka Słów i Runa spowodowała sprzężenie<br />

zwrotne – nagle okazało się, że pisanie fantastyki się opłaca,<br />

wobec tego pojawiła się grupa pisarzy, którzy wykorzystują<br />

koniunkturę. Co zabawne – pisarze, którzy w latach 80.<br />

niejako programowo pisali w sposób rozrywkowy, pieniędzy<br />

z tego wówczas nie mieli, bo nie trafili w odpowiedni czas –<br />

dotowano właśnie tych „ambitnych”. Jeśli chodzi o nowe te-<br />

169


maty – pojawiła się fantastyka militarna, której prekursorem<br />

był Tomasz Pacyński, autor „Września”. Wyraźna jest też dominacja<br />

fantasy. Są obiecujący autorzy: Wit Szostak, Łukasz<br />

Orbitowski, Anna Brzezińska, Jarosław Grzędowicz.<br />

Nie kusiło Panów nigdy, by napisać „zwyczajną”<br />

powieść?<br />

JD: W fantastyce mamy do dyspozycji nieskończoną ilość<br />

możliwych światów. Nie widzę powodu, by rezygnować z tej<br />

obfitości.<br />

[2006]<br />

170


Zło spod Skały<br />

Marek S. Huberath był do tej pory znany i ceniony głównie<br />

w środowisku miłośników fantastyki. Za sprawą „Miast<br />

pod Skałą” ma szansę trafić do szerszej publiczności. I to nie<br />

tylko dlatego, że książkę opublikowało duże wydawnictwo,<br />

ale przede wszystkim dzięki temu, że jest to jedna z najlepszych<br />

i najoryginalniejszych powieści ostatnich miesięcy.<br />

Czyli – fantaści górą! Huberath – publikujący pod pseudonimem<br />

pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego –<br />

już wcześniej dał się poznać jako interesujący prozaik, czego<br />

przykładem choćby powieść „Gniazdo światów” uhonorowana<br />

prestiżową nagrodą im. Zajdla (nie jedyną w dorobku autora).<br />

Ale, moim zdaniem, dopiero ostatnia książka pokazuje<br />

pełnię możliwości krakowskiego pisarza.<br />

Pojęcie „fantasy” odnoszone jest zazwyczaj do prozy<br />

przedstawiającej na poły baśniowy, na poły legendarny świat<br />

walczących z rozmaicie objawiającym się złem bohaterów,<br />

którzy na swojej drodze spotykają czarodziejów, elfy, smoki<br />

czy inne stwory nie z tej ziemi. Twórcy tej odmiany fantastyki<br />

chętnie odwołują się do sag celtyckich czy germańskich,<br />

a także do historii i obyczajowości średniowiecza. Huberath<br />

porwał się natomiast na rzecz niezwykłą – w „Miastach pod<br />

Skałą” motywy charakterystyczne dla prozy spod znaku Tolkiena<br />

połączył z historiami zaczerpniętymi z opowieści biblijnych<br />

i apokryfów, tworząc coś, co nazwać by można fantasy<br />

biblijną.<br />

Pisarz stopniowo, umiejętnie budując atmosferę tajemniczości,<br />

a nawet grozy, odwlekając rozwiązanie wpisanych<br />

w akcję zagadek, opisuje przypadki Humphreya Adamsa<br />

Jra. Jest to nieco sfrustrowany i zagubiony w życiu historyk<br />

kultury śródziemnomorskiej, przebywający na stypendium w<br />

Rzymie. Podczas zwiedzania Watykanu wchodzi do znajdu-<br />

171


jącego się pod wzgórzem watykańskim korytarza-labiryntu,<br />

który – jak się okazuje – stanowi przejście do innych światów<br />

(a właściwie: zaświatów). Adams trafia najpierw do Miasta<br />

pod Skałą rządzonego na totalitarną modłę przez Człekousta<br />

(inne jego imię – Azazel), a potem do mrocznego państwa<br />

Pana z Morza (inaczej – Samaela), które okazują się krainami<br />

umarłych. Poznaje tam kolejne kobiety: Lilianę, Evę-Natalię<br />

stworzoną specjalnie dla niego w wyniku eksperymentu, a<br />

na koniec Renatę. Bohater spada na samo dno zaświatowej<br />

hierarchii, jest niewolnikiem, ale stopniowo oswaja się z realiami<br />

światów pod Skałą, mężnieje, zmieniając się w zupełnie<br />

innego człowieka niż był przed wejściem w watykańskie<br />

podziemia. Jak kończy się historia Adamsa? Tego oczywiście<br />

nie zdradzę, aby nie odbierać czytelnikom przyjemności śledzenia<br />

jego zmiennych losów.<br />

Dlaczego „Miasta pod Skałą” uważam za powieść wyjątkową?<br />

Powodów jest co najmniej kilka. Huberath tak skonstruował<br />

książkę, że można odczytywać ją na kilku poziomach<br />

różniących się stopniem pokomplikowania i oporu, jaki<br />

tekst stawia odbiorcy, który może odnaleźć rozmaite przyjemności<br />

lekturowe. Wskażę tylko trzy z nich. Na poziomie<br />

podstawowym powieść jest barwną, obfitującą w przygody i<br />

nagłe zwroty akcji opowieścią o przemianie wymoczkowatego<br />

naukowca w twardego faceta. Można także potraktować<br />

ją jako swoistą grę intertekstualną, w której autor przetwarza<br />

historię praojca Adama. „Miasta pod Skałą” są także –<br />

to kolejny poziom – książką o złu wciąż obecnym w życiu<br />

ludzi, mimo iż nieustannie zwalczanym, zamykanym „pod<br />

skałą”. Zło symbolizują w powieści postaci upadłych aniołów<br />

– Człekousta i Pana z Morza, jakże ludzkich w swoich<br />

słabościach.<br />

Siła nowej książki Huberatha nie tkwi wyłącznie w bogactwie<br />

ciekawie splecionych tematów. Niezwykła wyobraź-<br />

172


nia i sprawność narracyjna pisarza sprawiają, że powieść ma<br />

wprost narkotyczną moc przykuwania uwagi. Mimo iż książka<br />

– jak na współczesne standardy – jest ogromna objętościowo<br />

(prawie 800 stron!), przeczytałem ją jednym (długim)<br />

tchem, nie mogąc się od niej oderwać. Warto więc zarezerwować<br />

sobie dwa albo trzy dni, aby spędzić je z książką Huberatha<br />

– naprawdę warto odwiedzić miasta pod Skałą.<br />

Marek S. Huberath,<br />

„Miasta po Skałą”,<br />

Wydawnictwo Literackie,<br />

Kraków 2005.<br />

173


Dukaj Lemobójca<br />

Sytuacja fantastyki jest w naszym życiu literackim dosyć<br />

dziwaczna. Książki autorów piszących ten rodzaj prozy<br />

osiągają znaczące nakłady, czasopisma „branżowe” sprzedają<br />

się w ilościach, o których redaktorzy zwykłych pism literackich<br />

mogą tylko pomarzyć, a mimo to całe zjawisko wciąż<br />

ma charakter niszowy. Poza zdeklarowanymi fanami prozy<br />

fantastycznej mało kto się nią interesuje, co więcej, niewiele<br />

osób spoza środowiska fantastów posiada choćby, elementarną<br />

wiedzę na temat jej bieżących dokonań. Uniwersytecki<br />

literaturoznawca, zapytany o polskich autorów fantastyki,<br />

wymieni na pewno Stanisława Lema, ale z kolejnymi autorami<br />

z pewnością będzie miał już problemy. A jest przecież<br />

spora grupa interesujących pisarzy sf, o czym przekonać się<br />

można choćby czytając artykuł Jacka Dukaja „Sf po Lemie”<br />

(„Dekada Literacka” 2002, nr 1/2).<br />

Dlaczego tak właśnie jest? Ujmując rzecz całą z przymrużeniem<br />

oka – winny jest Lem, który stał się postacią tak znaczącą,<br />

wielką, że zepchnął w cień resztę twórców prozy fantastycznej.<br />

A sprawa jest o tyle paradoksalna, że autor „Bajek<br />

robotów” od dobrych kilkunastu lat nie pisze już prozy fabularnej,<br />

bardziej jest publicystą – czy nawet myślicielem – niźli<br />

pisarzem. Aby proza sf mogła wyjść z Lemowego cienia,<br />

ktoś musi wielkiego pisarza symbolicznie uśmiercić. Może<br />

to zrobić tylko autor, który pisze dobre książki, a do tego ma<br />

na tyle szczęścia, że zostanie zauważony przez media, co pozwala<br />

na wyjście z obiegu niszowego. Czy jest jakiś kandydat<br />

na Lemobójcę? Wszystko wskazuje na to, że kimś takim<br />

stanie się Jacek Dukaj, który z książki na książkę pisze coraz<br />

lepszą prozę i jest już jako tako kojarzony w szerszym kręgu<br />

odbiorców od czasu, kiedy inspirowana opowiadaniem tego<br />

pisarza animacja „Katedra” Tomasza Bagińskiego otrzymała<br />

nominację do Oskara.<br />

174


Ten może nieco ryzykowny koncept z Lemobójcą wymyśliłem<br />

po lekturze nowej powieści Dukaja zatytułowanej<br />

„Inne pieśni”. Głównym bohaterem tej książki jest niejaki<br />

Hieronim Berbelek zwany Kratistobójcą, człowiek gotowy<br />

rzucić wyzwanie najpotężniejszym ludziom, tzw. kratistosom,<br />

którzy nie tylko rządzą światem, ale również kształtują<br />

go siłą swojej woli. Ale po kolei. W jednej recenzji trudno jest<br />

przedstawić i omówić wszystkie wątki wpisane w „Inne pieśni”,<br />

powieść jak na obecne standardy gigantyczną, gdyż ma<br />

627 stron. Tym bardziej, że mimo wartkiej akcji i wciągającej<br />

intrygi, jest to proza bardzo gęsta, aż puchnąca od znaczeń,<br />

pełna pomieszanych konwencji i form. Czytelnik znajdzie<br />

w nowym tekście Dukaja, elementy klasycznej sf (loty w<br />

przestrzeni kosmicznej), fantasy (kratistosi, którzy mają nieomal<br />

„czarodziejską” moc wpływania na ludzi i świat), traktatu<br />

filozoficznego, prezentującego i komentującego przede<br />

wszystkim myśl starożytnych Greków (cała „fizyka” wymyślonego<br />

przez Dukaja świata zgodna jest z poglądami tychże,<br />

na przykład – w świecie tym ziemia umieszczona jest w centrum<br />

wszechświata), fikcji politycznej czy raczej historycznej<br />

(alternatywna wizja rozwoju Europy), a wreszcie – powieści<br />

Gombrowiczowskich (kwestia „formy”). Z konieczności<br />

skrótowo przedstawię świat przedstawiony Dukaja skupiając<br />

się na jednym – dla mnie najciekawszym – wątku.<br />

Pisarz na potrzeby „Innych pieśni” wymyślił nowy świat.<br />

Żadna to niespodzianka, posiada on bowiem – co podkreślają<br />

niemal wszyscy krytycy piszący o jego książkach – niesamowitą<br />

wprost wyobraźnię i łatwość kreowania alternatywnych<br />

rzeczywistości. Jest to świat, którego wizja wyprowadzona<br />

została – jak już wspominałem – z filozofii starogreckiej.<br />

Akcja powieści rozgrywa się w Europie, Afryce, na Księżycu<br />

(zasiedlonym przez ludzi) i w przestrzeni kosmicznej, w<br />

XII wieku PUR, czyli Po Upadku Rzymu. Trudno jednak to<br />

175


wskazanie czasu akcji odnieść do naszego kalendarza, tym<br />

bardziej, że Dukaj zaciera wszelkie wyznaczniki czasu. I tak,<br />

Vodenburg, miasto, w którym rozpoczyna się akcja powieści,<br />

przypomina dziewiętnastowieczne europejskie metropolie,<br />

strategie wojenne przywodzą na myśl średniowieczne metody<br />

walki, ale do tego pojawiają się jeszcze gadżety naszego<br />

świata, czyli statki powietrzne i kosmiczne. Główny bohater<br />

powieści, Berbelek, postać bardzo złożona i barwna, staje na<br />

czele kampanii przeciwko zagrażającej ziemskiej cywilizacji<br />

Adynatosom (wiąże się to ze skomplikowaną grą polityczną<br />

i „przeformowywaniem” samego Berbeleka).<br />

Kim są owi Adynatosi? Autor „Innych pieśni” wprowadził<br />

do powieści doskonale znany z kultury masowej motyw „zagrożenia<br />

z kosmosu”, albo inaczej – „inwazji Obcych”. Motyw<br />

mocno już wyeksploatowany i strywializowany, szczególnie<br />

przez kino hoolywoodzkie. Któż z nas nie oglądał filmów,<br />

w których okrutne bestie albo bliżej niezidentyfikowane glutowate<br />

stwory próbowały zawładnąć naszą planetą i wytępić<br />

ludzi (ewentualnie zamienić ich w niewolników)?! Zarówno<br />

twórcy takich filmów, jak i prozy, zdają się mieć największy<br />

problem właśnie z przedstawieniem tych Obcych, których w<br />

końcu albo antropomorfizują, albo maksymalnie udziwniają.<br />

Dukajowi udało się dosyć zgrabnie rozwiązać ten problem.<br />

Adynatosi zdają się być czystym chaosem. Właściwie nawet<br />

nie za bardzo wiadomo, kim są, skąd pochodzą i czego chcą.<br />

Bohaterowie powieści poznają Obcych wyłącznie po efektach<br />

ich bliskości: wszystko, z czym stykają się Adynatosi,<br />

traci swoją formę. Najwyraźniej jest to widoczne w zajętych<br />

przez nich ziemskich enklawach, nazywanych Skrzywieniami.<br />

Natura i „forma” Obcych stanowi dla bohaterów „Innych<br />

pieśni” zagadkę niemożliwą do rozwikłania i opisania,<br />

choćby dlatego, że nie posiadają takiego języka ani zbioru<br />

pojęć, zdolnych objąć te doświadczenia. I nic dziwnego, w<br />

176


końcu ludzie żyjący w świecie, w którym forma ma ogromne<br />

znaczenie, nagle spotykają się z czymś, co żadnej formy nie<br />

ma. (Dukaj tak oto opisuje Skrzywienie: „Wraz z przekroczeniem<br />

Żółwiej Rzeki przekroczyli granice języka. Trzeba<br />

szukać przybliżenia w złożeniach, odwróceniach i kaleczeniu<br />

znanego. Na przykład: nie drzewo, lecz zdrewniały mięsień<br />

wybity spod ziemi na sześćdziesiąt pusów, wyciągnięta ku<br />

niebu kończyna pogrzebanego pod dżunglą olbrzyma. Albo<br />

nie liana, lecz kręty płomień (a dotknięta parzy). I inna liana<br />

– napięta żyła, w której pulsuje ciemna maź”).<br />

Inwazja Obcych może mieć fatalne następstwa. Gdyby<br />

Adynatosi wygrali, zginęliby wszyscy ludzie i ich cywilizacja,<br />

wszystko, co jest na ziemi, zamieniłoby się w bezkształtną<br />

magmę materii, splatanie organicznego z nieorganicznym,<br />

ludzkiego ze zwierzęcym, zwierzęcego z roślinnym. Co więcej,<br />

zginęłaby nawet pamięć o ludziach, znikłyby wszelkie<br />

ślady naszej cywilizacji. Dlatego właśnie kratistosi i kratistobójca<br />

Berbelek mimo różnic interesów, skomplikowanych<br />

uwarunkowań politycznych i zadawnionych sporów jednoczą<br />

się, aby odeprzeć inwazję. Jak w każdym dobrym tekście sf,<br />

również w nowej powieści Dukaja historia świata wyobrażonego<br />

służy przede wszystkim ukazaniu problemów naszej<br />

rzeczywistości. Autor „Czarnych oceanów” już we wcześniejszych<br />

książkach dał się poznać jako krytyk cywilizacji Zachodu.<br />

W „Innych pieśniach” pyta przede wszystkim, skąd się<br />

bierze w naszym świecie chaos. Po lekturze powieści od razu<br />

nasuwa się odpowiedź: z kosmosu, ze świata Obcych. Tak, ale<br />

dlaczego Obcy wybrali właśnie Ziemię na miejsce inwazji?<br />

Czy nie jest tak, że spięty mocną obręczą formy świat przyciąga<br />

chaos, a przy tym jest wobec niego bezradny, bo nie<br />

ma w nim (tym świecie) narzędzi poznawczych, umożliwiających<br />

oswojenie tego, co formy nie posiada? Zachód narzuca<br />

globalizującemu się światu swoją wyrazistą formę. To gwa-<br />

177


antuje nam, ukształtowanym przez tę cywilizację, poznawczy<br />

komfort, bo niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy,<br />

wszędzie trafiamy na ślady tych samych form i schematów,<br />

które znamy i rozumiemy. Ale każda forma jest dialektyczna<br />

– im trwalsza, tym bezpieczniejsza i „łatwiejsza w obsłudze”<br />

– ale też jej trwałość szybko zamienia się w zapowiadające<br />

rozpad skostnienie. Wtedy łatwo o pęknięcia w niej, w które<br />

wsącza się chaos – i o tym właśnie jest nowa powieść Dukaja:<br />

o chaosie, który zawsze będzie dla nas zagrożeniem, niezależnie<br />

od tego, jak wielkie uczynimy postępy w „formowaniu”<br />

świata.<br />

Podkreślę raz jeszcze: skupiłem uwagę tylko na jednym z<br />

wątków wpisanych w „Inne pieśni”. Tę powieść można czytać<br />

na wiele, gwarantujących lekturową satysfakcję, sposobów.<br />

Poza tym proza Dukaja inspiruje do myślenia o świecie,<br />

o coraz bardziej komplikującej się rzeczywistości, w której<br />

przyszło nam żyć. Przyznam, że rzadko mi się zdarza, aby jakaś<br />

proza tak długo zajmowała moją uwagę jak „Inne pieśni”.<br />

Dlatego właśnie jestem skłonny wybaczyć Dukajowi pewne<br />

potknięcia: nadmierne narracyjne gadulstwo („Inne pieśni”<br />

można by nieco „odchudzić” i wyszłoby to książce tylko na<br />

dobre) czy skłonność do nazbyt szczegółowych, a przez to<br />

skomplikowanych, opisów rozmaitych urządzeń i wynalazków<br />

alternatywnego świata (które czytelnicy zapewne będą<br />

po prostu opuszczać niczym przysłowiowe już opisy przyrody<br />

z „Nad Niemnem”). Bo i tak, jeżeli komukolwiek uda się<br />

zepchnąć Lema z pozycji pierwszego polskiego fantasty, to<br />

na pewno będzie to właśnie Dukaj.<br />

Jacek Dukaj,<br />

„Inne pieśni”,<br />

Wydawnictwo Literackie,<br />

Kraków 2003.<br />

178


Spotkanie z Adamem Ubertowskim<br />

(na krakowskim bruku, gdzie rozmawialiśmy głównie – co tu<br />

kryć – o piłce kopanej)


Adam Ubertowski – ur. w 1967 r., prozaik, jeden z nielicznych<br />

polskich autorów konsekwentnie rozwijających<br />

postmodernistyczny projekt pisarski; debiutował powieścią<br />

„Podróż do ostatniej strony” (1995, pod pseud. „Hubert<br />

Adamowski”), wydał także powieści „Szkice do obrazu batalistycznego”<br />

(1998), „Szczególny przypadek pani Pullmanowej”<br />

(2001), „Bicz boży” (2003) i „Rezydenci” (2005); mieszka<br />

w Sopocie.


Fizyczna przyjemność z pisania<br />

Czy mam do czynienia z Adamem Ubertowskim<br />

czy Hubertem Adamowskim? Skąd wziął się pomysł,<br />

aby debiutancką powieść, „Podróż do ostatniej<br />

strony”, wydać pod pseudonimem?<br />

Taki chwyt pasował mi do postmodernistycznej konwencji<br />

tej powieści, tworzył w niej kolejną płaszczyznę fikcyjności,<br />

następny element układanki. To ukrycie autora jest czytelne,<br />

jak mi się zdaje, daje wrażenie sztuczności – w końcu Hubert<br />

Adamowski już dziwnie brzmi. Sam tytuł książki wskazuje,<br />

że będzie ona bardzo „książkowa”, papierowa. To „zagranie”<br />

autorem wydawało mi się zabawne – choć nie wiem, czy tak<br />

jest w rzeczywistości.<br />

Wbrew pozorom to nie jest oczywiste wytłumaczenie.<br />

Dla przykładu – Krzysztof Uniłowski w<br />

recenzji z „Podróży do ostatniej strony” postawił<br />

tezę, że posłużyłeś się pseudonimem, żeby nie<br />

podpisywać się własnym nazwiskiem pod książką<br />

lżejszą, w gruncie rzeczy komercyjną.<br />

Zdecydowanie bardziej komercyjny był, moim zdaniem,<br />

„Szczególny przypadek pani Pullmanowej”, więc to chyba<br />

nie było celem. Zresztą trudno uznać „Podróż…” za książkę<br />

lekką, wiele osób, które próbowało przeczytać tę powieść,<br />

grzęzło, bo jej literackość okazywała się dla nich zbyt gęsta.<br />

Inna sprawa, że chciałem, aby tę książkę dobrze się czytało,<br />

żeby było to coś w rodzaju powieści łotrzykowskiej, którą<br />

czyta się z wypiekami na twarzy. Z tego, co usłyszałem od<br />

moich czytelników, wynika, że nie do końca mi się to udało.<br />

183


Jesteś chyba jedynym obecnie pisarzem, który<br />

konsekwentnie rozwija swój postmodernistyczny,<br />

fabulacyjny projekt prozy. Skąd się bierze ta konsekwencja<br />

po tym, kiedy już dawno temu ogłoszono<br />

koniec postmodernizmu w polskiej prozie?<br />

Chodzi Ci o rozbijanie tekstu na cząstki? Już gdy pisałem<br />

„Szkice do obrazu batalistycznego”, a miałem wtedy siedemnaście<br />

lat, stosowałem taką metodę, a o postmodernizmie nie<br />

słyszałem. Nawet pisząc „Podróż…” nie miałem świadomości,<br />

że jestem postmodernistą i że „postmodernizm” to ważne<br />

słowo.<br />

Miałem na myśli przede wszystkim świadomość<br />

gry – z konwencją i czytelnikiem – bardzo wyraźną<br />

w Twojej prozie.<br />

To wychodzi poniekąd przy okazji. Traktuję literaturę<br />

bardzo poważnie, ale jednocześnie chcę mieć przyjemność<br />

z pisania. Pisanie tekstu krok po kroku, według z góry założonego<br />

planu, jest dla mnie zwyczajnie nudne i żmudne.<br />

Moja metoda pisania jest trochę podobna do montowania<br />

filmów, kiedy pewne sceny po nakręceniu albo się wyrzuca,<br />

albo przestawia się ich kolejność. Podobnie postępuję z moimi<br />

tekstami. Lubię mieć fizyczną przyjemność z pisania – po<br />

prostu. A wrażenie tekstowych gier pojawia się – jak wspominałem<br />

– niejako samo z siebie, mimochodem.<br />

Czyli chodzi o przyjemność tekstu… A wracając<br />

do kwestii postmodernizmu – jesteś kolejnym pisarzem<br />

postmodernistycznym, który twierdzi, że<br />

początkowo o postmodernizmie nie miał bladego<br />

pojęcia. Interesuje mnie w takim razie, skąd wzięła<br />

się ta zbieżność Twojego pisania z postmodernistyczną<br />

estetyką? Czy to wynik lektur?<br />

184


Nie jestem literaturoznawcą, więc wiele rzeczy w literaturze<br />

mnie zaskakiwało, było dla mnie odkryciem, choćby<br />

to, że pisarze tworzący powieści w XVIII wieku bawili się<br />

formą, podobnie jak pisarze w wieku XX. Im więcej czytam,<br />

im więcej poznaję literaturę, tym bardziej przekonuję się, że<br />

wszystko już było, wszystkie drzwi zostały otwarte, można<br />

jedynie poszerzać przejścia. To zresztą nie dotyczy tylko literatury.<br />

Weźmy choćby globalizację – przecież to nie jest<br />

współczesny wynalazek, świat był silnie zglobalizowany już<br />

w XVI wieku. Globalizacja była potworna. Podobnie jest z<br />

postmodernizmem, nazwano tak pewien nurt w literaturze<br />

współczesnej, ale postmodernizm możemy znaleźć w tekstach<br />

dużo wcześniejszych, nie tylko w XX wieku. Ale pewnie<br />

jest coś takiego jak duch czasu, pewna zbieżność zdarzeń,<br />

które odkładają się w ludziach.<br />

W przywoływanej już przeze mnie recenzji Uniłowskiego<br />

jest podany cały zestaw pisarzy amerykańskich,<br />

do których ponoć nawiązywałeś…<br />

Kompletnie ich wtedy nie znałem.<br />

Tak mi się wydawało…<br />

Podam przykład: w tej powieści jest taka scena, gdy zagubieni<br />

bohaterowie pochylają się nad mapą i jeden z nich<br />

mówi: „Coś tu nie gra, albo to nie jest ta mapa, albo to nie<br />

jest ten świat”. I to zdanie miało być koronnym dowodem, że<br />

znam całą postmodernistyczną filozofię. A to było zupełnie<br />

intuicyjnie napisane, wynikało z fizycznego doświadczenia:<br />

prawie zawsze, gdy jadę samochodem, to stwierdzam, że<br />

między mapą a rzeczywistością jest szokująca różnica. W realnym<br />

świecie są zakręty, których nie ma na mapie.<br />

185


Ale przecież coś czytałeś, jakaś literatura musiała<br />

ukształtować w Tobie taką a nie inną wrażliwość,<br />

taką a nie inną intuicję. Co to było?<br />

Nie sądzę, bym był szczególnie oryginalny w tym względzie.<br />

W czasach szkolnych czytałem tak zwane wszystko,<br />

zrobiłem sobie w głowie listę najważniejszych książek i czytałem<br />

jedną po drugiej. Po latach widzę, że niektóre lektury<br />

pamiętam lepiej, inne zupełnie mi się zapodziały w niepamięci.<br />

Tak się składa, że bliskie są mi książki nieodległe geograficznie:<br />

czesko-galicyjskie, rosyjskie, niemieckojęzyczne,<br />

coś tam anglosaskiego. Banał. Dlatego myślę, że mniej ważne<br />

jest to, co się czyta, niż - jak się odczytuje.<br />

Z jednej strony jawisz się jako pisarz, który czerpie<br />

inspiracje z biblioteki, z innych książek, ale z<br />

drugiej – w „Pullmanowej” czy „Rezydentach” widać<br />

także inspiracje rzeczywistością. Które z nich<br />

są dla Ciebie ważniejsze?<br />

Trudno mi odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie.<br />

Gdyby ktoś postawił mi jako zarzut, że w moich książkach za<br />

dużo jest odniesień do literatury czy sztuki, to na pewno ciężko<br />

by mi było dyskutować, bo faktycznie jest ich sporo. Nie<br />

próbuję „fotografować” rzeczywistości, lecz przepuszczam ją<br />

przez różne media i jednym z nich jest właśnie książka. Bardzo<br />

lubię odwołania do dzieł kultury, uważam, że można z<br />

tego czerpać bez granic.<br />

A w takim razie skąd wziąłeś motyw zamieszek<br />

ulicznych z „Rezydentów”? Wiesz, widziałeś chyba<br />

zamieszki w latach 80… Właśnie – ale w latach<br />

80. i 90. nie pisałeś o tych zadymach, a tworzyłeś<br />

„tekstowe światy”. Kluczowa jest chyba kwestia:<br />

186


dlaczego wtedy zamykałeś się „w bibliotece” i czemu<br />

potem zwróciłeś się ku temu, co brane z rzeczywistości?<br />

To trudne pytanie. Może trochę dorosłem?<br />

Chodzi raczej o przedyskutowanie takiego zagadnienia:<br />

dlaczego w latach 80. cała masa pisarzy<br />

ignorowała to, co było za oknem, skupiając się na<br />

tworzeniu wykreowanych światów. Krytycy mówią<br />

oczywiście o emigracji wewnętrznej czy socparnasizmie…<br />

A co Ty o tym sądzisz?<br />

To chyba kwestia generacji. Kończąc „Szkice…” miałem<br />

ledwie dwadzieścia lat, w gruncie rzeczy bardzo mało jeszcze<br />

przeżyłem. O czym miałbym więc pisać, jak nie o swoich wyobrażeniach<br />

karmionych fikcją?<br />

Chcesz powiedzieć, że proza erudycyjna jest przywilejem<br />

młodości?<br />

Pewnie trochę tak, paradoksalnie. Z drugiej strony – kiedyś<br />

bardziej wierzyłem w wagę literatury, w jej wpływ, że tak<br />

powiem, na losy świata. Teraz znaczenie literatury – szczególnie<br />

dla ludzi młodszych – maleje. Wychowałem się z takim<br />

przeświadczeniem, że słowo ma znaczenie fundamentalne,<br />

że z powodu książki może wybuchnąć rewolucja, jak to<br />

było chociażby w 1968 roku, kiedy „zapalnikiem” okazały się<br />

„Dziady”. Teraz już nie ma takiego myślenia, literatura nie<br />

jest dla mnie przedmiotem takiego kultu jak kiedyś. Z drugiej<br />

strony – nie widzę wcale żadnej linearności w moim pisaniu.<br />

Mam po prostu pomysły na kolejne książki i próbuję napisać<br />

je tak, jak czuję. Teraz, na przykład, znowu piszę rzecz mocno<br />

zanurzoną w literaturze. Z tego, co mówisz, wynika więc, że<br />

się niejako cofnąłem lub zatoczyłem koło.<br />

187


To wcale nie chodzi o cofanie. Wydaje mi się jednak,<br />

że da się wyznaczyć taką linię rozwojową w<br />

Twoim pisarstwie. Z książki na książkę odchodzisz<br />

bardziej od awangardowych struktur tekstu,<br />

mocniej odbijasz się od rzeczywistości, budujesz<br />

coraz bardziej rozbudowane fabuły…<br />

Po prostu wsłuchuję się w głos ludu [śmiech]. Mój ojciec,<br />

kiedy czytał „Rezydentów”, ciągle powtarzał: „Szukam<br />

historii – gdzie tu jest historia?”. Chociaż, moim zdaniem,<br />

„Rezydenci”, na przykład, są bardziej skomplikowaną konstrukcyjnie<br />

książką niż „Pullmanowa…”, mimo że są tekstem<br />

późniejszym, trudniej się ich czyta.<br />

Jeśli już mowa o „Szczególnym przypadku pani<br />

Pullmanowej”: czy ta książka nie była próbą skoku<br />

na rynek, stworzenia interesującej powieści popularnej,<br />

czyli „do czytania dla zwykłych ludzi”?<br />

Szczerze: mam pomysł na książkę, piszę i nie zastanawiam,<br />

czy ona da się sprzedać, czy nie; czy czytelnicy padną<br />

na kolana, czy wzruszą ramionami. Staram się jak najlepiej<br />

opracować pomysł i mieć przy tym przyjemność z pisania. A<br />

czy czytelnicy będą mieli przyjemność z lektury, to już inna<br />

kwestia.<br />

„Pullmanowa…” jest także książką o Sopocie.<br />

Sporo motywów trójmiejskich jest również w „Rezydentach”.<br />

Czy uważasz się za pisarza trójmiejskiego?<br />

Uważam się na pewno za mieszkańca Trójmiasta, nie<br />

Gdańska, Sopotu lub Gdyni, lecz Trójmiasta właśnie. To<br />

jest dla mnie jedna, zwarta przestrzeń miejska, prawdę po-<br />

188


wiedziawszy w ogóle nie rozumiem, jak można stawiać tutaj<br />

jakiekolwiek granice. I takie postrzeganie na pewno determinuje<br />

określone czyny formalno-treściowe. Ten obszar ma<br />

swój niepowtarzalny zapach i smak, tutaj żyje się inaczej niż<br />

w głębi kraju; weź pod uwagę, że my po pracy możemy sobie<br />

wyskoczyć na plażę, tak jak w Krakowie idzie się na Rynek.<br />

A co sądzisz o tzw. prozie gdańskiej?<br />

No właśnie: skoro, moim zdaniem, coś takiego, jak<br />

„Gdańsk”, już nie istnieje, to jak może istnieć proza gdańska?<br />

Pisarzem gdańskim mógł być Grass, ponieważ w jego<br />

młodości Gdynia była oddzielona granicą państwową, a starówka<br />

gdańska znajdowała się pośrodku tego prowincjonalnego<br />

wówczas, zastygłego w czasie miasta. Dzisiaj Gdańsk –<br />

szczególnie w znaczeniu staromiejskim – to jedna z dzielnic<br />

aglomeracji, położona w dodatku na jej skraju. Atrakcyjna<br />

dla niemieckojęzycznych turystów, ale mniej istotna z punktu<br />

widzenia tubylczych traktów życiowych, biznesowych, zakupowych<br />

czy nawet rozrywkowych. Szczególnie poza sezonem<br />

to jest wieczorami kompletna martwota, w odróżnieniu<br />

od Sopotu, który nie zasypia przez okrągły rok. Tworzenie<br />

więc dziś jakiegoś mitu Gdańska to spore nadużycie.<br />

Na koniec pytanie z gatunku trudnych, a może nawet<br />

irytujących. Mówiłeś o przyjemności z pisania,<br />

ale intryguje mnie, dlaczego Ty, było nie było<br />

poważny biznesmen, piszesz? Co daje Ci pisanie<br />

– oprócz, o czym już wspominałeś, przyjemności –<br />

jaki masz cel, wymyślając kolejne historie?<br />

To wcale nie jest takie trudne pytanie. Najpierw zostałem<br />

pisarzem, jeszcze nieomal w kołysce, a poważnym biznesmenem<br />

nie jestem, nigdy nie byłem i pewnie już, niestety, nie<br />

189


ędę. A dlaczego się pisze? Skąd taka potrzeba w człowieku?<br />

To chyba jakiś zgubny imperatyw wewnętrzny, odmiana potrzeby<br />

ojcostwa lub nadania sensu swojej obecności. Silniejszy<br />

od rozsądku, bo przecież tyle pożytecznych rzeczy można<br />

by zrobić w tym czasie, gdy tworzymy te nasze nikomu niepotrzebne<br />

konstrukcje słowne.<br />

[2006]<br />

190


Nie być (O)obcym<br />

Sięgając po kolejną książkę Adama Ubertowskiego, nieodmiennie<br />

zastanawiam się, dlaczego jest tak źle, kiedy jest<br />

tak dobrze - oczywiście z tą prozą. Dobrze - bo prozaik z<br />

Trójmiasta ma już na koncie kilka dobrych albo świetnych<br />

książek, zarówno takich o nieco lżejszym, popularnym zakroju,<br />

jak chociażby powieść „Szczególny przypadek pani Pullmanowej”<br />

(2001), jak i ambitniejszych, przykładem choćby<br />

„Bicz boży” z roku 2003. Źle - bo pisarstwo Ubertowskiego<br />

wciąż jest mocno niszowe, autor ma wprawdzie grono - co<br />

tu kryć, niezbyt liczne - wiernych czytelników, ale szerzej<br />

nie jest znany, recenzje książek autora „Podróży do ostatniej<br />

strony” (1995) z rzadka pojawiają się w opiniotwórczych<br />

gazetach czy periodykach, wiodący na rynku wydawcy nie<br />

zabijają się, walcząc o możliwość wydania kolejnych tekstów<br />

Ubertowskiego. A szkoda, gdyż - zaznaczę od razu - ja akurat<br />

pisarstwo Ubertowskiego cenię i żałuję, że tak niewielu czytelników<br />

sięga po książki tego autora.<br />

Można by rzecz całą zbyć standardowymi w takich przypadkach<br />

tłumaczeniami, że pisarz zwyczajnie nie miał szczęścia<br />

albo nie dość skutecznie i wytrwale promował swoją<br />

osobę i teksty. Tak, oczywiście, również te czynniki mogły<br />

odgrywać jakąś rolę, sądzę jednak, że „tajemnica” niszowości<br />

Ubertowskiego jest nieco inna. Z jednej strony, prozaik<br />

wypracował klarowny, lekki a przy tym efektowny styl, którym<br />

z łatwością może uwieść czytelnika, obiecując rozmaite<br />

„przyjemności tekstu”. Z drugiej jednak strony, za pomocą<br />

lekkiego i przyjemnego - by nie rzec: lekkostrawnego - stylu<br />

przedstawia tematy i problemy, które wymagają od czytelnika<br />

sporego intelektualnego wysiłku, a wiadomo, że współcześnie<br />

czytający nie przepadają za zbytnim trudzeniem się<br />

nad tekstem. Inaczej rzecz ujmując, powieści Ubertowskiego<br />

191


przywodzą mi na myśl skomplikowane układanki, do których<br />

autor dołącza jedynie bardzo uproszczoną instrukcję<br />

obsługi, zachęcając czytelnika, aby sam spróbował poukładać<br />

elementy wedle własnego pomysłu. Jeszcze inaczej - komuś,<br />

kto nie lubi tekstowych szarad, książki Ubertowskiego wydać<br />

się mogą mętne, ale - zapewniam - są po prostu zwyczajnie<br />

wielowykładalne, wręcz proszą się o mnogość interpretacji<br />

i wiele możliwości interpretacyjnych zapewniają. A to - jak<br />

wiadomo - cecha dobrej literatury.<br />

Podobnie jest w ostatniej powieści trójmiejskiego pisarza,<br />

zatytułowanej „Rezydenci” (2005). Książka ma wyraźną<br />

klamrę, zaczyna się i kończy scenami na dworcu kolejowym.<br />

Do Trójmiasta przyjeżdża niejaki Kobayashi, postać dosyć<br />

tajemnicza: wiadomo jedynie, że wygląda jak Azjata i że<br />

został przysłany tu w jakiejś misji przez swojego szefa. Na<br />

dworcu czeka na niego zabójca, ale bohater wychodzi cało<br />

z zamachu. Trudno powiedzieć, jaki cel ma misja, tym bardziej,<br />

że Kobayashi już na miejscu przekonuje się, iż numery<br />

telefonów, pod którymi miał otrzymać dalsze instrukcje, nie<br />

odpowiadają. Co więcej, przypadkowo trafia do hotelu, gdzie<br />

- jak się okazuje - czekano na niego, o czym nie wiedział, od<br />

dziesięciu lat, po czym zaczyna administrować hotelem. Kobayashi<br />

to właściwie postać ontologicznie niejasna, być może<br />

jest zwyczajnym pracownikiem wielkiej korporacji, która<br />

chce rozszerzać swoje wpływy za granicą, ale niewykluczone<br />

także, że szefem bohatera jest... Szatan, a on sam należy<br />

do diabelskich zastępów (co potwierdzałyby jego niezwykłe<br />

zdolności przenikania ludzkich myśli i wpływania na ludzi,<br />

choć z drugiej strony, mógł on je przecież nabyć podczas korporacyjnych<br />

szkoleń umiejętności interpersonalnych).<br />

Akcja powieści rozgrywa się w scenerii współczesnego<br />

Trójmiasta, choć Ubertowski mocno sobie z nią igra: w<br />

wykreowanej przez pisarza przestrzeni w Zatoce Gdańskiej<br />

192


stoją platformy wiertnicze, wydobywające ropę, a całą aglomeracją<br />

wstrząsają krwawe protesty ni to sfrustrowanych<br />

pracowników, ni to anarchistów czy alterglobalistów, brutalnie<br />

pacyfikowane przez policjantów (na czele „rewolucjonistów”<br />

stoi charyzmatyczny wąsacz z Matką Boską w klapie<br />

marynarki - nietrudno zgadnąć, na kim wzorowana była ta<br />

postać). Ubertowski prowadzi równolegle historie kilkunastu<br />

postaci, mniej lub bardziej wyeksponowanych, których losy<br />

w pewnym stopniu się splatają. Oprócz wspomnianego już<br />

przeze mnie Kobayashiego są: Kowalski, młody pracownik<br />

korporacji, uważany za geniusza finansowego, fakturzystka, z<br />

którą Kowalski spędza szalone, pełne seksu weekendy, Marta,<br />

pracownica hotelu, z którą związuje się Kobayashi, szef Kowalskiego,<br />

wieloletnia kochanka szefa, biznesmen, który marzy<br />

o tym, aby któregoś dnia wyjść ze swojego biura i zniknąć,<br />

rozpłynąć się we mgle, policjant, który zabija przywódcę<br />

„rewolucjonistów”, jego żona, popierająca protesty i nienawidząca<br />

męża broniącego systemu tak mocno, że koniec końców<br />

go zabija... A do tego dochodzą jeszcze odautorskie dygresje,<br />

w pewnym stopniu autotematyczne, w których pisarz<br />

komentuje rozwój fabuły i wyraża opinie na tematy rozmaite,<br />

a więc do pewnego stopnia także staje się powieściową personą.<br />

Już ta pobieżna prezentacja bohaterów „Rezydentów”<br />

pokazuje, jak różne są to osoby; jednak jest coś, co wszystkie<br />

je łączy - wszyscy zmierzają ku przełomowym momentom w<br />

życiu, stają przed koniecznością dokonania wyborów, które<br />

w znaczny sposób odmienią ich losy. Nawiązując do „kolejowej”<br />

ramy powieści - będą musieli wybrać, do jakiego pociągu<br />

mają wsiąść i gdzie nim pojechać.<br />

Tytuł powieści może wydawać się wieloznaczny, skoro<br />

słowo „rezydent” oznacza - przepisuję ze „Słownika języka<br />

polskiego” - 1) „pracownika wywiadu na terenie obcego<br />

państwa”, 2) „przedstawiciela dyplomatycznego, zwłaszcza<br />

193


przedstawiciela państwa protektora w państwie zależnym”,<br />

3) „ubogiego krewnego, przyjaciela lub pracownika mieszkającego<br />

u tej osoby i będącej na jej utrzymaniu”. Podobnie<br />

jak w przypadku jakże odmiennych bohaterów powieści, którzy<br />

jednak mają wspólny im problem, tak też, jeśli chodzi<br />

o rozmaite znaczenia słowa „rezydent”, mają one - by tak<br />

rzec - wspólny rdzeń: rezydent - niezależnie od tego, czy jest<br />

to pracownik wywiadu, przedstawiciel dyplomatyczny czy<br />

mieszkający kątem ubogi krewny - to ktoś, kto nie jest u siebie,<br />

przebywa w przestrzeni obcej i musi się liczyć z tym, że<br />

w każdej chwili może być zmuszony ją opuścić. Przechodząc<br />

na wyższy poziom abstrakcji - powieść Ubertowskiego wskazuje<br />

przede wszystkim, że każdemu człowiekowi przypisana<br />

jest kondycja rezydenta, naznaczona niepewnością, fundująca<br />

emocjonalny i życiowy dyskomfort. Nie znaczy to, że<br />

człowiek skazany jest na bycie rezydentem aż po kres swych<br />

dni, można zadomowić się w świecie i życiu, znaleźć własne<br />

miejsca i oswoić je, ale jest to możliwe tylko wtedy, gdy znajdzie<br />

się wreszcie życiowy cel i umie się go zrealizować. A<br />

cele bywają rozmaite: dla jednego jest to miłość, odnalezienie<br />

mitycznej drugiej połówki, dla drugiego - praca otwierająca<br />

możliwość zrobienia kariery, dla jeszcze innego - ideologiczne<br />

zaangażowanie. Trzeba jedynie wiedzieć, czego się chce,<br />

a - jak pokazują przypadki bohaterów „Rezydentów” - takiej<br />

wiedzy wcale nie zdobywa się łatwo.<br />

Jako się rzekło, proza Ubertowskiego jest wielowykładalna,<br />

więc zaproponowana przeze mnie interpretacja powieści<br />

jest tylko jedną z możliwych. „Rezydentów” da się odczytać<br />

także jako opowieść o poszukiwaniu miłości (to wersja dla<br />

wielbicielek prozy kobiecej), o przypadku komplikującym<br />

życie bohaterów (tę interpretację powinni docenić ci, którzy<br />

w literaturze szukają potwierdzenia tezy, że inni mają zdecydowanie<br />

gorzej niż oni) czy o duchu permanentnej rewolty,<br />

194


która wprawdzie wywraca na nice ludzkie losy, ale za to nie<br />

pozwala zastygnąć w jednej formie (to dla sfrustrowanych<br />

pracowników wielkich korporacji). A pewnie bez większego<br />

trudu dałoby się wykoncypować jeszcze kilka czy kilkanaście<br />

innych odczytań „Rezydentów”.<br />

Adam Ubertowski,<br />

„Rezydenci”,<br />

Wydawnictwo „FA-art”,<br />

Bytom-Katowice 2005.<br />

195


Spotkanie z Hubertem Klimko-Dobrzanieckim<br />

(możliwe dzięki komunikatorom, z autorem<br />

przemieszczającym się gdzieś między Islandią a Austrią)


Hubert Klimko-Dobrzaniecki – ur. w 1967 r., prozaik,<br />

poeta; wydał dwa tomy wierszy w języku islandzkim, a po<br />

polsku tomy opowiadań „Dom Róży. Krýsuvík” (2006), „Wariat”<br />

(2007), „Kołysanka dla wisielca” (2007) oraz powieść<br />

„Raz. Dwa. Trzy” (2007); nominowany do Literackiej Nagrody<br />

Nike i Paszportów „Polityki”, a także do Literackiej<br />

Nagrody Europy Środkowej Angelus; mieszka w Wiedniu.


Tylko (i aż) opowiadacz<br />

Większość naszych pisarzy młodszego pokolenia<br />

ma biografie podobne i, co tu kryć, nudne. Kończą<br />

studia, najczęściej humanistyczne, pracują w<br />

rozmaitych instytucjach kulturalnych i od czasu<br />

do czasu skrobią książki. Ty, człowiek dziesiątków<br />

profesji, który mieszkał w różnych krajach, wielokrotny<br />

mąż i ojciec, przeżyłeś tyle, że można by<br />

tym obdzielić kilkanaście osób. Czy tak bogaty życiorys<br />

pomaga, czy przeszkadza w pisaniu?<br />

Nie przeszkadza mi tak zwany bogaty życiorys. I nie<br />

tylko w pisaniu. Nie jestem pewien, czy te kilkanaście osób<br />

chciałoby otrzymać choć mikroskopijną cząstkę z tego, co<br />

przeżyłem, bo w większej części nie był to taniec na kobiercach<br />

utkanych z płatków róż. Ludzie cenią sobie święty spokój<br />

i proste życie, a ci, którzy takim nie zostali obdarowani,<br />

rekompensują sobie to w inny sposób. U mnie jest to pisanie.<br />

Każdy otrzymał inną trasę do przejścia, najważniejsze, żeby<br />

w tym wszystkim nie stracić poczucia humoru.<br />

Bez dwóch zdań – masz poczucie humoru, ale humor<br />

w Twoich książkach jest raczej słodko-gorzki,<br />

śmieszno-smutny; taki bardziej „czeski” niż „polski”.<br />

Ja nie wiem, co to jest humor czeski lub polski. Ludzie<br />

mają poczucie humoru lub nie. Kiedyś, jeszcze za czasów studenckich,<br />

piłem wódkę w akademiku „Zbyszko” w Poznaniu<br />

z pewnym Murzynem z Kabindy i ten student rozśmieszył<br />

mnie do łez: ktoś mu złośliwie powiedział, że „dzień dobry”<br />

po portugalsku, to po polsku „pana nie ma w domu”. Murzyn<br />

otworzył wrota i wiadomo, co powiedział, ale prócz tej<br />

201


wpadki, a może to było zamierzone, był bardzo śmiesznym<br />

człowiekiem, opowiadającym właśnie takie historie śmieszno-smutne,<br />

a wcale w Czechach nie był i Hrabala czy Haška<br />

nie czytał.<br />

Zadebiutowałeś, jak na obecne standardy, późno,<br />

bo dopiero w 2006 roku tomem „Dom Róży.<br />

Krýsuvík” (pomijam książkę „Stacja Bielawa Zachodnia”<br />

z roku 2003, bo mało kto miał ją w ręku).<br />

Kiedy właściwie zacząłeś pisać?<br />

Pewna babcia z Czech zadebiutowała w wieku 76 lat. I<br />

był to świetny debiut, dobra powieść. Ta babcia, z uwagi na<br />

wiek, nie mogła robić tego, co chętnie czynią młodzi twórcy,<br />

ale owa sprawa nie dotyczyła bezpośrednio literatury. Faktem<br />

jest, że bardzo młodzi piszący są niezwykle sprawni warsztatowo,<br />

ale często oprócz tych zdolności w jeździe po poręczach<br />

słowotwórczych bez trzymanki, nie mają nic wartościowego<br />

do powiedzenia, choć od tej reguły są wyjątki. Ja oczywiście<br />

nie zacząłem pisać w tym roku, kiedy wyszła moja książka.<br />

Czasami człowiek musi poczekać, a w pisaniu oprócz talentu<br />

i twardego tyłka potrzeba też odrobiny pokory. Chyba, że się<br />

ma własne wydawnictwo.<br />

W „Domu Róży…” umieściłeś historie rozgrywające<br />

się na Islandii. W następnych książkach<br />

„wróciłeś” do Polski. Które doświadczenia są dla<br />

Ciebie ważniejsze: te z obczyzny czy polskie?<br />

Siła opowieści jest dla mnie najważniejsza. Miejsca są<br />

mniej istotne. Po usunięciu geograficznych dekoracji i tak<br />

zawsze pozostaje ten sam nudysta. Człowiek jest wszędzie<br />

taki sam. Może mu brakować pieniędzy lub może mieć ich<br />

nadmiar – ale w środku jesteśmy tacy sami. A dekoracje to<br />

świetna rzecz, choć bardzo często są omyłkowo odbierane.<br />

202


Większość młodych pisarzy skupionych jest na<br />

własnym ego. Ty zdajesz się zainteresowany przede<br />

wszystkim historiami innych ludzi – dlaczego?<br />

Czy są ciekawsi niż Twoja historia?<br />

Bo ja nie jestem już młodym pisarzem, choć późnym debiutantem.<br />

Wyłysiałem, utyłem, nie rosnę, chce mi się spać po<br />

północy. Ale kiedyś mieszkałem w Amsterdamie, upalałem<br />

się regularnie, miałem wizje, kochała się we mnie księżniczka<br />

z Pernambuco, nosiłem dziwne ubrania (do dnia dzisiejszego<br />

noszę nietypowe nakrycia głowy, ale teraz to raczej ze względu<br />

na przeciągi), i jakoś nigdy nie miałem potrzeby pisania o<br />

tym. Ludzie mają ciekawe historie do opowiedzenia. Trzeba<br />

je tylko umiejętnie z nich wyciągnąć i przetworzyć.<br />

Ludzie dzielą się – to moja prywatna klasyfikacja<br />

– na tych, którzy lubią opowiadać, i tych, którzy<br />

lubią słuchać. Do których Ty należysz?<br />

Ja, pod tym względem, jestem schizofrenikiem. Uwielbiam<br />

słuchać i tak samo uwielbiam opowiadać. Mam dwie<br />

natury, które nie kolidują ze sobą, to znaczy do tej pory żaden<br />

szpital psychiatryczny mnie nie chciał zamknąć. Żeby pisać,<br />

trzeba nie tylko czytać i opowiadać, trzeba też słuchać. Nie<br />

słyszałem jeszcze o ciekawym pisarzu kompletnie głuchym<br />

od dzieciństwa, choć o ślepym reżyserze – owszem. Nawet w<br />

tamtym roku dali mu nagrodę i było to w Polsce.<br />

W Twojej prozie sporo jest postaci outsiderów, odmieńców,<br />

Innych. Czemu akurat takie postaci Cię<br />

zajmują?<br />

Czy księgowy, wychodzący od lat do pracy na ósmą i<br />

wracający po szesnastej, jest postacią ciekawą? Chyba nie, ale<br />

203


jeśli się dowiemy, że ten księgowy po szesnastej znęca się nad<br />

kotem, spinając mu uszy klamerką, że wkłada go do worka i<br />

kręci nim nad głową, odmawiając przy tym dziesiątkę różańca,<br />

a potem wystawia tego zakręconego kota przez balkon,<br />

żeby ze strachu załatwiał się na dewotki idące do kościoła – o,<br />

to już jest ciekawy księgowy. Takiemu warto poświęcić kilka<br />

karteczek. Literatura żywi się rzeczami dziwnymi, to jest jej<br />

naturalna karma, a odmieńcy są tu uprzywilejowani, ale tylko<br />

na kartach powieści, w życiu jest zazwyczaj odwrotnie...<br />

Mam wrażenie, że przyciągam wariatów.<br />

I jak radzisz sobie z tym jako zwykły człowiek, bo<br />

jako pisarz – przecież świetnie?<br />

Granica pomiędzy obłędem a tak zwaną normalnością<br />

jest bardzo cienka. I prywatnie uważam, jako zwykły człowiek,<br />

że lepszy prawdziwy wariat niż normalny świr.<br />

W dwóch ostatnich Twoich książkach, „Wariacie”<br />

i „Raz. Dwa. Trzy”, wracasz do swojej sudeckiej<br />

„małej ojczyzny”. Co ona Ci dała?<br />

Moja mała ojczyzna dała mi jedną bardzo ważną rzecz:<br />

nauczyła mnie marzyć. Kto nie potrafi marzyć, bardziej<br />

cierpi.<br />

Czy nie obawiałeś się, że „Wariat” nazbyt przypomina<br />

książki poświęcone „małym ojczyznom”,<br />

powstające w poprzedniej dekadzie, choćby teksty<br />

Stefana Chwina czy Pawła Huelle?<br />

Nie, nie obawiałem się. Bardzo cenię sobie prozę tych<br />

pisarzy. Oni mają swój Gdańsk, a ja mam swoją Bielawę w<br />

„Wariacie”. Na szczęście Bielawa leży daleko od Gdańska.<br />

204


Chwin i Huelle to prawdziwi pisarze, ja jestem tylko opowiadaczem,<br />

daleka droga przede mną. I jeśli „Wariat” w jakiś<br />

sposób nawiązuje do ich twórczości, odbieram to wyłącznie<br />

jako komplement.<br />

W Twojej prozie jest sporo wątków autobiograficznych.<br />

Jak sądzisz, co dla pisarza jest ważniejsze:<br />

korzystanie z własnych doświadczeń, czy wyobraźnia?<br />

Wyobraźnia u pisarza to rzecz kapitalna. Pisarz bez wyobraźni,<br />

proszę wybaczyć banał, to jak kapłan bez wiary. Bez<br />

wyobraźni nie sposób pisać kreatywnie, nie można, na przykład,<br />

przetworzyć własnych doświadczeń, o które pytasz, bo<br />

wtedy mielibyśmy do czynienia z jakimś zwykłym pamiętnikarstwem<br />

czy kronikarstwem. Choć byli w naszej historii<br />

kronikarze z wybujałą wyobraźnią. Wspomnieć tu należy, na<br />

przykład, Wincentego Kadłubka.<br />

Jakie masz pomysły na następne książki? Wciąż<br />

będziesz pisał o Bielawie i okolicach, czy o innych<br />

miejscach i ludziach?<br />

O tym dowiedzą się czytelnicy z następnej książki. Od<br />

jakiegoś czasu jestem przesądny. Kiedyś się wygadałem i pewien<br />

uzdolniony słuchacz trafił z moją opowieścią do nominacji<br />

oscarowych.<br />

Zdradzisz, kto to taki i co to za opowieść?<br />

Obawiam się, że po ujawnieniu tych informacji mógłbym<br />

być odesłany na wyspę, którą właśnie opuściłem.<br />

[2007]<br />

205


Opowieści (po)graniczne<br />

Hubert Klimko-Dobrzaniecki pojawił się w naszej literaturze<br />

na dobrą sprawę znikąd, a dokładniej… z Islandii<br />

(teraz, ponoć, przenosi się do Austrii). Ten niemłody już<br />

autor (rocznik 1967) debiutował jako prozaik dosyć późno,<br />

bo w roku 2003, kompletnie niezauważonym tomem opowiadań<br />

„Stacja Bielawa Zachodnia” (ma też na koncie dwa<br />

tomy wierszy po islandzku). Dopiero wydana w zeszłym<br />

roku książka „Dom Róży. Krýsuvík” zyskała uznanie na tyle<br />

duże, że tom nominowany został do Nagrody Nike. Akcja<br />

obu pomieszczonych tam opowiadań rozgrywa się w scenerii<br />

islandzkiej, a bohaterem jednego z nich, „Domu Róży”, jest<br />

Polak, pracujący w domu starców. Z wydanych teraz niemal<br />

jednocześnie dwóch kolejnych książek Klimko-Dobrzanieckiego<br />

można się między innymi dowiedzieć, skąd ów Polak<br />

pochodzi i co sprawiło, że znalazł się na odległym krańcu<br />

Europy.<br />

„Wariat” i „Raz. Dwa. Trzy” są tekstami bardzo odmiennymi,<br />

szczególnie pod względem formalnym, łączy je jednak<br />

miejsce, w którym rozgrywają się opowiadane przez autora<br />

historie – jest to Bielawa i jej bliskie okolice, dolnośląska<br />

„mała ojczyzna” pisarza (tam właśnie się urodził). Tom opowiadań<br />

„Wariat” na pozór jest typową aż do bólu opowieścią<br />

małoojczyźnianą. Autor przedstawia zagubioną w sudeckiej<br />

dolinie mieścinę, która – jak to zwykle w tego rodzaju<br />

prozie – znajduje się jednocześnie gdzieś na krańcu świata,<br />

na uboczu, a jednocześnie dla narratora stanowi Centrum.<br />

Snuje więc historie z kulturowego pogranicza, skupiając<br />

uwagę przede wszystkim na dziwakach i odmieńcach. Pisze<br />

o dentyście Tannenbaumie, który postanowił zostać rzeźnikiem,<br />

co nie skończyło się dla niego dobrze („Rzeźnia”),<br />

o kobiecie, który zapragnęła zamienić się w anioła („Kwie-<br />

206


cia”), czy o mężczyźnie, któremu wydaje się, że jest kolejnym<br />

wcieleniem Mesjasza (tytułowy „Wariat”). Stopniowo jednak<br />

na plan pierwszy w tomie wysuwa się postać młodego chłopaka,<br />

alter ego autora (w prozie Klimko-Dobrzanieckiego<br />

wyraźne są ślady autobiograficzne). Lubi on „włókienniczą<br />

mieścinę”, w której mieszka, stopniowo poznaje ją, mówi o<br />

niej z wyraźną sympatią, może nawet z pasją. Im jednak jest<br />

starszy, tym częściej marzy, żeby wypuścić się poza granice<br />

doskonale poznanej „małej ojczyzny”, podejmuje nawet wraz<br />

z nauczycielem geografii próbę nielegalnego przekroczenia<br />

granicy polsko-czechosłowackiej (dzieje się to w czasach<br />

PRL-u) – nieudaną („Marzenia”). Dlaczego chce się wyrwać<br />

z Bielawy? Z różnych powodów. Jest ciekawy świata, który<br />

jawi mu się jako lepszy od tego, który już zdołał oswoić („Za<br />

górami był inny świat. Świat orzeszków w cukrowej polewie,<br />

świat dobrego piwa”), z czasem zauważa też coraz wyraźniejsze<br />

oznaki upadku swojej „małej ojczyzny” („Są miejsca na<br />

mapie, które stają się końcem świata. Tętniące niegdyś tory<br />

kończą się nagle w szczerym polu. A to pole coraz bardziej<br />

zarasta”). Do tego jest niespokojnym duchem, który czeka<br />

tylko na moment, kiedy będzie miał paszport w ręku i zacznie<br />

spełniać swoje marzenia, ruszając w świat.<br />

Napisałem, że „Wariat” jest opowieścią małoojczyźnianą<br />

jedynie pozornie. Dlaczego? W rozmaitych odmianach prozy<br />

„małych ojczyzn”, od „Weisera Dawidka” Pawła Huellego<br />

począwszy a na „Domu dziennym, domu nocnym” Olgi<br />

Tokarczuk skończywszy, gra toczyła się właściwie o tę samą<br />

stawkę – o zakorzenienie, odbudowanie historycznej ciągłości,<br />

ponowne wpisanie w dzieje wspólnoty. Temu służyło katalogowanie<br />

materialnych śladów pozostałych po rozmaitych<br />

„zaginionych Atlantydach” czy przypominanie opowieści o<br />

Obcych, którzy kiedyś latami żyli obok Polaków. I nie ma<br />

znaczenia, że często szło o zakorzenienie jedynie w micie, rekonstruowanym<br />

z antykwaryczną skrupulatnością. U Klimko-Dobrzanieckiego<br />

jest odmiennie: młody bohater „Wariata”<br />

konsekwentnie zmierza do przecięcia więzów z rodzin-<br />

207


nym miejscem. Nie znaczy to, że chce całkowicie wyprzeć<br />

z pamięci sudecką „małą ojczyznę”, ale też nie targają nim<br />

żadne „wzniosłe tęsknoty” za nią. To już zupełnie inny typ<br />

bohatera, który w każdej chwili chce być wolny, niezależny<br />

od czegokolwiek i kogokolwiek, aby móc spakować plecak<br />

(raczej niewielki) i ruszyć, gdzie oczy poniosą (jak najdalej)<br />

– dla niego bardziej od trwałości czy ciągłości liczy się zmiana.<br />

Tekstowi „Raz. Dwa. Trzy” daleko jest od przejrzystości<br />

i prostoty opowieści pomieszczonych w „Wariacie”, składają<br />

się nań trzy fragmentaryczne, „zwichrowane”, przenikające<br />

się monologi. To rozchwianie powieści ma swoje fabularne<br />

uzasadnienie, oddawać ma zagubienie trzech młodych chłopaków,<br />

dorastających u schyłku PRL-u w małej sudeckiej<br />

mieścinie, chociaż – jak sądzę – chaos początkowych partii<br />

książki, w których trudno się jest zorientować, z którym akurat<br />

bohaterem mamy w danym fragmencie do czynienia, po<br />

trosze wynika też albo z nieporadności pisarza, albo kulejącej<br />

redakcji. Bohaterów „Raz. Dwa. Trzy” łączy nie tylko miejsce,<br />

w którym przyszło im mieszkać – życie każdego z nich<br />

naznaczone jest wyraźną skazą. Jeden z nich we wczesnym<br />

dzieciństwie traci matkę, a ojciec praktycznie nie zajmuje się<br />

nim, nie zapewnia mu podstawowej opieki. Chłopak reaguje<br />

na to permanentnym buntem, kontestuje wszelkie wartości,<br />

sypia z własną kuzynką. Dwaj następni są ofiarami toksycznych<br />

matek, które nie umieją ułożyć sobie relacji z mężczyznami<br />

i swoje frustracje wyładowują na synach: jeden z nich<br />

odkrywa w sobie skłonności homoseksualne, drugi cierpi na<br />

wstydliwą fizyczną przypadłość (rośnie mu biust, co wymaga<br />

leczenia hormonalnego, na które nie godzi się matka). Każdy<br />

z nich na własny sposób stara się poradzić sobie z życiowym<br />

dyskomfortem i jednocześnie odpowiedzieć na fundamentalne<br />

pytania: „Kim właściwie jestem? Co chcę osiągnąć?”.<br />

A nie jest to wcale łatwe dla tych „odmieńców”, którzy nie<br />

znajdują wsparcia nawet u swoich najbliższych.<br />

208


„Wariat” jest opowieścią o wykorzenianiu się z „małej<br />

ojczyzny”, zaś „Raz. Dwa. Trzy” przedstawia konsekwencje<br />

braku zakorzenienia innego rodzaju. Trzej bohaterowie powieści<br />

znajdują się poza wyraźnie zaznaczonymi granicami<br />

płci, rodziny czy systemu społecznego, tkwią w przestrzeni<br />

(po)granicznej, gdzie króluje niepewność, generująca lęki i<br />

frustracje; trudno tam o jasne reguły czy drogowskazy pokazujące<br />

wyraźną ścieżkę życia. Nic więc dziwnego, że bohaterowie<br />

„Raz. Dwa. Trzy” miotają się, wypróbowują rozmaite<br />

role społeczne, przerzucają się ze skrajności w skrajność,<br />

wciąż nie mogąc odnaleźć tego, co nadałoby sens ich życiu,<br />

ukoiło lęki albo zwyczajnie przyniosło szczęście (tylko jeden<br />

z bohaterów, gej, koniec końców układa sobie życie, stając się<br />

właścicielem zakładu fryzjerskiego, o czym zawsze marzył).<br />

Inaczej rzecz ujmując: umiejscowienie w przestrzeni (po)granicznej<br />

daje im wolność, ale jest to wolność trudna.<br />

W prozie Klimko-Dobrzanieckiego aż roi się od dziwaków,<br />

wariatów, odmieńców czy niespokojnych duchów – cóż,<br />

pisarza interesują przecież szeroko rozumiane przestrzenie<br />

geograficznego, kulturowego, społecznego (po)granicza, gdzie<br />

o tego rodzaju typy nie jest trudno. Zdaje się, że autor „Wariata”<br />

– sam należący do niespokojnych duchów – odnalazł<br />

własną pisarską ścieżkę, prowadzącą go do snucia opowieści<br />

(po)granicznych. Jak na mój gust wybrał dobrze i powinien<br />

dalej tą ścieżką podążać.<br />

Hubert Klimko-Dobrzaniecki,<br />

„Wariat”,<br />

Wydawnictwo „<strong>Portret</strong>”,<br />

<strong>Olsztyn</strong> 2007;<br />

„Raz. Dwa. Trzy”,<br />

Korporacja „Ha!art”,<br />

Kraków 2007.<br />

209


Spotkanie z Ignacym Karpowiczem<br />

(w kuchni oficyny Willi Decjusza, przerywane<br />

raz po raz wejściami pisarzy i tłumaczy<br />

z różnych stron świata)


Ignacy Karpowicz – ur. w 1976 r., prozaik; debiutował<br />

powieścią „Niehalo” (2006), wydał także powieści „Cud”<br />

(2007) i prozę podróżną „Nowy Kwiat Cesarza” (2007);<br />

nominowany do Paszportów „Polityki”; mieszka głównie w<br />

Warszawie.


Niepewność i żarty<br />

W Twoich notach biograficznych można wyczytać,<br />

że mieszkasz w Kostaryce i Etiopii. Teraz jesteś<br />

od jakiegoś czasu na stypendium w Krakowie.<br />

Gdzie Ty właściwie mieszkasz?<br />

Przez trzy-cztery lata mieszkałem w rzeczonej Kostaryce,<br />

czy w ogóle w Ameryce Środkowej, bo w krajach sąsiadujących<br />

z Kostaryką również, na wakacje przenosiłem się<br />

do Etiopii, a od czasu do czasu wpadałem do Polski. Gdy<br />

wyszła moja pierwsza książka, wróciłem do kraju. Początkowo<br />

chciałem wprawdzie powrócić do mojego latino świata,<br />

ale okazało się, że stanąłem przed wyborem: albo pisanie w<br />

Polsce, albo powrót do dawnej rzeczywistości. I jakoś tak z<br />

rozpędu zostałem. Teraz mieszkam w Krakowie, a co potem,<br />

nie wiem.<br />

Czyli jesteś człowiekiem drogi?<br />

Niestety. Trochę już jestem zmęczony tą drogą.<br />

Z Twojej najnowszej książki, „Nowego Kwiatu<br />

Cesarza”, można się dowiedzieć, co porabiałeś w<br />

Etiopii. A co robiłeś na Kostaryce?<br />

Byłem tłumaczem i nie miało to nic wspólnego z literaturą.<br />

Moje zadanie polegało na tłumaczeniu z jednego języka<br />

na drugi i trzeci tekstów czy wypowiedzi z dziedzin, o których<br />

miałem blade pojęcie, bo nie trącały wcale sfery kultury,<br />

a wręcz przeciwnie.<br />

215


Jak to się stało, że trafiłeś aż do Kostaryki. Czy<br />

dlatego, że Ty, urodzony pod Białymstokiem,<br />

chciałeś uciec jak najdalej od – posłużę się frazą z<br />

„Niehalo” – „Polski be, czyli fuj”?<br />

Z Polski be, czyli fuj, gdyby kurczowo trzymać się czasownika<br />

„uciekać”, uciekłem już po maturze, żeby studiować<br />

na Uniwersytecie Warszawskim. Od lat pełnoletnich więc<br />

nie mieszkam w Białymstoku. Po studiach jednak rzeczywistość<br />

jest tak skonstruowana, że trzeba zacząć utrzymywać<br />

się samodzielnie, musiałem przyjąć na tak zwaną klatę trud<br />

zarabiania pieniędzy. Wymyśliłem sobie, że skoro już muszę<br />

zarabiać, to najlepiej robić to za granicą, że jeśli, na przykład,<br />

będę musiał myć kible, to jednak lepiej myć je w obcym kraju,<br />

choć ekskrementy oddziaływują na zmysły podobnie w tropikach<br />

i klimacie umiarkowanym, to znaczy – umiarkowanie.<br />

Zupełnym przypadkiem trafiłem na ofertę pracy w Ameryce<br />

Środkowej, pojechałem i – też pewnie przypadkiem – zostałem<br />

kilka lat. Przypadkiem i na lata, bo przypadki w moim<br />

życiu są przewlekłe i chroniczne. Ale zwykle tak bywa, że jak<br />

za czymś nie przepadam, właśnie to dostaję.<br />

Czy dla Ciebie ważniejsze jest podróżowanie, czy<br />

pisanie?<br />

Zdecydowanie pisanie, nie lubię podróżować. Wprawdzie<br />

podróżuję, ale jestem przykładem człowieka, który ze<br />

względną łatwością dostaje tylko to, na co nie ma ochoty.<br />

Pewnie gdybym marzył o podróżowaniu, to całe życie spędziłbym<br />

w Białymstoku, a ponieważ podróżowanie mnie<br />

męczy, to podróżuję. Taka karma, często pieska.<br />

Ale to paradoksalne. Jeździsz do miejsc, które<br />

nie są zbyt często przez Polaków odwiedzane, co<br />

216


więcej, skoro w książce zdałeś relację z pobytów<br />

w Etiopii, podróżowanie powinno być dla Ciebie<br />

istotnym doświadczeniem.<br />

To prawda, ale, by znaleźć analogię, tego rodzaju doświadczenie<br />

przypomina sytuację kobiety, która nie chce mieć<br />

dziecka, ale jednak zachodzi w ciążę i dziecko rodzi, a potem<br />

kocha, bo głupio nie kochać. Z drugiej strony, ponieważ niespecjalnie<br />

przepadam za podróżowaniem, jeśli już się przemieszczam,<br />

to staram się wykonać plan maksimum. Przede<br />

wszystkim staram się trafiać do miejsc prowincjonalnych.<br />

Kraje ze znanego mi świata latino, Kostaryka, Gwatemala,<br />

Nikaragua, Panama, to są państwa absolutnie nieważne, no,<br />

może poza Panamą, bo tam jest Kanał Panamski. Etiopia w<br />

zasadzie również jest krajem nieobecnym i nieważnym, choć<br />

niby lokalnym mocarstwem.<br />

Mocarstwem na glinianych nogach.<br />

Tak, jest mocarstwem tylko dlatego, że inne kraje Rogu<br />

Afryki są bardzo słabe. Etiopia to praktycznie jedyne państwo<br />

Rogu, które jako tako funkcjonuje. Ma dość sił i pieniędzy,<br />

by wdawać się w militarne awantury z Somalią i Erytreą,<br />

by podtrzymywać fasadę demokratycznych instytucji, a<br />

nawet by zorganizować masowe umieranie swoich obywateli,<br />

tych etnicznie niewygodnych, na przykład, z Ogadenu.<br />

Państwo upadłe nie ma środków, by zorganizować masowe<br />

umieranie. Bo głód, co zabrzmi paradoksalnie, sporo kosztuje;<br />

głód wymaga sprawnej logistyki. Trzeba opłacić żołnierzy,<br />

zablokować drogi, przeciąć łącza komunikacyjne, przetrzymać<br />

sankcje nieruchawego ONZ i tak dalej. Ale, wracając do<br />

tematu, skoro już odwiedziłem Amerykę Środkową i Etiopię,<br />

to, jeśli mam gdzieś jechać, wybieram te kraje, które znam.<br />

Właściwie jedyne miejsce, które chciałbym jeszcze zobaczyć,<br />

217


to Arktyka – dużo białego i zimnego, i nie ma nic, żadnej<br />

kultury, nie licząc fok.<br />

To zupełnie nie dla mnie, za zimo.<br />

Może trochę za zimno. Ale, powtórzę, skoro już muszę<br />

gdzieś jeździć, to wybieram miejsca, które już znam. A arktyczna<br />

pustka, choć tam nie byłem, wydaje się znajoma...<br />

Czyli trochę jak Andrzej Stasiuk, który wciąż odwiedza<br />

te same środkowoeuropejskie zadupia?<br />

Trochę tak. Ja też zdecydowanie wolę zadupia, stolice<br />

prowincji niż – by tak rzec – miasta-miasta, na przykład,<br />

nigdy, z rozmysłem oczywiście, nie byłem w Paryżu. To nie<br />

jest takie proste, nie pojechać do Paryża, ale mnie się udało.<br />

Dobór odwiedzanych miejsc zależy od tego, czego się szuka.<br />

Mnie, na przykład, bardziej interesuje, w jaki sposób ludzie<br />

piją piwo i dlaczego od dwunastej w południe do czwartej<br />

rano, niż wytwory kultury. A niestety, jak się jest w mieście<br />

takim, jak przywołany tutaj Paryż, trudno jest od kultury<br />

uciec. W etiopskich miasteczkach zaś nie jest to problem.<br />

Tam znowu trudno jest uciec od Etiopczyka [śmiech], ale to<br />

inna kwestia.<br />

Czy pisząc „Nowy Kwiat Cesarza”, miałeś ambicje,<br />

aby wypracować zupełnie nowy styl prozy podróżnej?<br />

Długo nad tym rozmyślałem. Książkę o Etiopii pisałem,<br />

oczywiście z przerwami, pięć lat i prace trwały do ostatniej<br />

chwili, zresztą bardzo dużo napisanego tekstu wyrzuciłem.<br />

Ostateczna forma tej książki została wypracowana w opozycji<br />

do tego, co mnie nieszczególnie pociągało, czyli czegoś, co<br />

218


nazwać by można, na potrzeby naszej rozmowy, klasycznym<br />

reportażem.<br />

A więc jednak w opozycji do „Cesarza” Ryszarda<br />

Kapuścińskiego.<br />

Nie do końca. Dla mnie „Cesarz” Kapuścińskiego nie<br />

jest reportażem. Traktuję reportaż jako formę, w której jedną<br />

z najistotniejszych rzeczy jest wierność faktom, detalom,<br />

szczegółom. Kapuściński zaś nigdy nie ukrywał, że nie nagrywał,<br />

robił notatki po kilku miesiącach itd. To nie jest metoda<br />

pracy reportażysty, a to dlatego, że pamięć jest jednak<br />

zawodna i o ile w kluczowych kwestiach można na niej polegać,<br />

o tyle już w sprawach drobnych nie, bo, dla przykładu,<br />

jeśli nie utrwali się choćby koloru obuwia, to taki szczegół<br />

szybko z pamięci ulatuje. W „Cesarzu” znaleźć można sporo<br />

drobnych elementów, które nie zgadzają się z rzeczywistością<br />

w ujęciu reportażowym. Jest to świetna beletrystyka, która<br />

korzysta z kostiumu reportażowego. Dlatego nie pisałem<br />

mojej opowieści o Etiopii w opozycji do Kapuścińskiego. A<br />

wracając do zmagań z formą mojej książki: to, na co nie zgadzałem<br />

się, to reportaż, w którym nacisk położony jest na<br />

przezroczystość czy przejrzystość; że oto reportażysta jedzie<br />

sobie w naszym imieniu gdzieś daleko, jest mądry, stara się<br />

nie ingerować w rzeczywistość, potem składa obserwacje w<br />

spójną interpretację obcego nam świata i podaje to w taki<br />

sposób, jakby odsłaniał przed nami pewien rodzaj prawdy.<br />

Dla mnie takie ujęcie jedynie sprawia wrażenie przezroczystości,<br />

a w gruncie rzeczy jest zawsze bardzo subiektywną<br />

wizją. Co więcej, reportażyści starają się ową subiektywność<br />

zamieść pod dywan. Ja na taką przezroczystą wizję reportażu<br />

się nie zgadzam, czy raczej: ona mnie zupełnie nie pociąga, w<br />

związku z czym postanowiłem podejść do zagadnienia z innej<br />

strony: postawiłem na absolutnie przerysowany, zdefor-<br />

219


mowany subiektywizm. Moim zdaniem, jest to propozycja,<br />

pomysł na pisanie o Innym równoważny do tego, do którego<br />

przyzwyczaił nas klasyczny reportaż.<br />

Nie obawiałeś się, że stawiając na przerysowany<br />

subiektywizm, sprawisz, że powstanie książka w<br />

większym stopniu o Tobie niż o Etiopii?<br />

Powtórzę, w tym, co nazywam klasycznym reportażem,<br />

ten subiektywizm zawsze jest, tylko zakamuflowany. Gdy zastanawiałem<br />

się nad tym, jak opisać Etiopię, jak przedstawić<br />

Inność, nie godziłem się również na to, że dokonam scalenia,<br />

na potrzeby czytelnika, obrazu obcego świata, dlatego<br />

że byłoby to, moim zdaniem, wyjątkowo nieuczciwe, a to<br />

dlatego, że ja, wychowany w innej kulturze, mogę wprawdzie<br />

nieco zbliżyć się do obcego świata, ale nie mogę rościć<br />

sobie pretensji do ogarnięcia go w całości. W związku z tym,<br />

chcąc przedstawić Etiopię, jaką zobaczyłem albo poczułem<br />

na własnej skórze, zdecydowałem się na pokazywanie tego<br />

kraju w migawkach; nawet jeśli pojawiają się w mojej książce<br />

fragmenty scalające, to próbuję, nie wiem, na ile udatnie, je<br />

rozbijać, bo scalenie jest zawsze gówno warte, jest ukłonem w<br />

stronę konwencji, pewnego sposobu pisania o Obcym. Jakiś<br />

czas temu odbył się w Gdańsku panel poświęcony twórczości<br />

Kapuścińskiego, na który, tak się złożyło, zostałem zaproszony.<br />

Dyskusja, w której miałem przyjemność uczestniczyć,<br />

została bardzo trafnie zatytułowana przez dra Millatiego: „O<br />

podróżach, które nie kształcą”. Myślę, że w tym przypadku<br />

znacząca jest różnica pokoleniowa. Przywołani przeze mnie<br />

w książce Zbigniew Herbert czy Ryszard Kapuściński należeli<br />

do pokolenia, które żyło jeszcze w świecie możliwym do<br />

ogarnięcia...<br />

Świat był wtedy prostszy w obsłudze.<br />

220


A teraz żyjemy w świecie pourywanym, świecie złożonym<br />

z ułomków, w związku z tym, jeśli chcę pisać o świecie, nie<br />

widzę innej formuły niż ta polegająca na zestawianiu drobiazgów<br />

czy fragmentów. Oczywiście, można nadawać im pewną<br />

strukturę, ale trzeba mieć świadomość, że nie objaśnia ona<br />

niczego poza samą sobą.<br />

Ostatnimi czasy powstaje u nas sporo prozy podróżnej,<br />

ale o dziwo, tworzą ją przede wszystkim<br />

pisarze średniego pokolenia, tacy chociażby jak<br />

wspomniany już Stasiuk czy Mariusz Wilk, prawie<br />

wcale nie biorą się natomiast za ten temat pisarze<br />

młodszego pokolenia. Być może jest tak, jak<br />

podpowiadałeś, że świat jest zbyt skomplikowany,<br />

wymyka się opisowi, więc ludziom młodym, niedoświadczonym<br />

trudno jest się do niego dobrać.<br />

Co o tym sądzisz?<br />

Można jeszcze mówić o tak zwanej drugiej stronie medalu.<br />

Chciał nie chciał, świat homogenizuje się w przyspieszonym<br />

tempie. Powiedzmy – mogę zafundować sobie podróż<br />

dookoła świata, podczas której będę zatrzymywał się<br />

w sieci hoteli „Holiday Inn” i na dobrą sprawę Kalkutę od<br />

Gwatemali czy jakiejś stolicy afrykańskiej będą odróżniały<br />

tylko dekoracje: tu morze, tam góry, tu śnieg, tam upał – ale<br />

wszędzie zobaczę właściwie to samo. Ci, którzy decydują się<br />

na udział w zorganizowanych wycieczkach, dostają dokładnie<br />

to samo, co mają u siebie – zmienia się tylko fototapeta,<br />

na którą patrzą. To wszystko razem wzięte sprawia, że nie da<br />

się już pisać o Obcym tak jak kiedyś. Po pierwsze, świat jest<br />

trudniejszy w obsłudze, jego instrukcja nie została za dobrze<br />

przetłumaczona, a po drugie, jest mniejsza potrzeba pisania<br />

o dalekim-podobnym świecie, bo po co pisać o czymś, co jest<br />

możliwe do dotknięcia dla każdego.<br />

221


Zostawmy dalekie kraje i wróćmy do Polski, bo<br />

przecież w pierwszych książkach, szczególnie w<br />

debiutanckiej powieści „Niehalo”, zmagałeś się z<br />

opisem naszej smutnawej rzeczywistości. Wiele<br />

osób wskazywało, że w tej powieści dominuje złość<br />

na rzeczywistość. Z czego ona wynikała?<br />

Bardzo bawiło mnie to, że uznano, iż w tej książce pisałem<br />

sam o sobie, o własnych doświadczeniach, na siłę szukano w<br />

niej autobiografizmu. A tymczasem główny bohater „Niehalo”<br />

jest moim przeciwieństwem. Nieszczególnie przepadam<br />

za tak zwaną literaturą zaangażowaną, postanowiłem więc<br />

napisać książkę – choć początkowo nie zostało to tak odczytane,<br />

co też mnie rozbawiło – będącą parodią tego rodzaju<br />

literatury, będącą parodią tego powszechnego, ogólnego narzekania<br />

młodych na stary świat, w którym się wychowali.<br />

Przy okazji chodziło mi również o to, aby ta historia była<br />

dobrze osadzona w realiach, ale przy tym nie chciałem, by<br />

była czymś w rodzaju literackiej wersji „Dnia świra”. Chciałem<br />

frustracją i agresją w tekście zagrać, ale tak, żeby zostały<br />

one czymś przełamane. Zauważ, frustracja i agresja Adasia<br />

Miauczyńskiego niczemu nie służą; oglądamy jeden dzień z<br />

życia bohatera albo życie w jednym dniu, ale od początku do<br />

końca filmu widzimy to samo, bohater się nie zmienia. Mnie<br />

zależało na stworzeniu postaci, która próbuje coś zmienić,<br />

rozpieprzyć świat. I stąd wzięło się „Niehalo”.<br />

Zwróciłbym w tym kontekście uwagę na jedną<br />

istotną cechę Twojego pisarstwa – zawiera ono<br />

niesamowitą dawkę humoru i ironii. To, niestety,<br />

jest rzadkie u naszych pisarzy, zazwyczaj nadmiernie<br />

ponurych, pompatycznych.<br />

222


Wynika to pewnie stąd, że we własnym życiu nie jestem w<br />

stanie utracić dystansu do samego siebie, co pewnie w oczywisty<br />

sposób przekłada się na to, jaka literatura jest mi bliska<br />

i jakie teksty sam piszę. Nie potrafię w nic ani w nikogo tak<br />

do końca się wempatować. Nawet gdy mam jakieś problemy,<br />

doły, to ciągle dostrzegam w tych stanach również komiczne<br />

strony. Tak jak niektórzy wierzą w Boga, tak ja wierzę w dystans<br />

i poczucie humoru; dla mnie receptą na życie, czy przeżycie,<br />

kolejnych dni nie jest modlitwa do wyższej istoty, ale<br />

właśnie dystans i śmiech ze wszystkiego. Uważam, że można<br />

żartować z absolutnie wszystkich rzeczy, łącznie ze strasznymi,<br />

choć należy to czynić nie ze wszystkimi i nie wszędzie.<br />

Do tego, aby żartować z rzeczy, z których u nas<br />

śmiać się nie wypada – a takich jest wiele, chyba<br />

nazbyt wiele – trzeba mieć wiele odwagi. Ty ją bezsprzecznie<br />

masz. Przypomnę tylko jeden z Twoich<br />

licznych żartów, reklamę papierosów Monte<br />

Cassino z powieści „Niehalo”: „Na słonecznych<br />

stokach Italii rośnie najlepszy tytoń świata, który<br />

przygotowujemy specjalnie dla Ciebie. Sekret<br />

jego niezwykłego smaku i aromatu leży w ziemi<br />

od około sześćdziesięciu lat. To właśnie leżący<br />

tam bohaterowie nadają Twoim ukochanym papierosom<br />

tak podniecający, męski i zdecydowany<br />

smak ze swoistą nutką goryczy i zastanowienia.<br />

Papierosy Monte Cassino. I TY MOŻESZ BYĆ<br />

BOHATEREM! Żywym”. Czasami tego rodzaju<br />

odwaga może być nieomalże samobójcza.<br />

U mnie ta odwaga jest pomieszana z głupotą. „Niehalo”<br />

pisałem za granicą i trochę, co tu kryć, zapomniałem, jak wygląda<br />

rzeczywistość RP, zapomniałem, jakie są nasze salony<br />

kulturalne, w ogóle nie zastanawiałem się, co wypada, a co<br />

nie, co uchodzi – co płazem nie przejdzie. Teraz, kiedy po-<br />

223


mieszkałem już trochę w Polsce, czuję, że to wszystko jest<br />

trudniejsze, bardziej skomplikowane. Żyjąc tu, jestem poddawany,<br />

albo sam się poddaję, szantażom i naciskom. Nie chodzi<br />

o to, że ktoś konkretny mnie szantażuje, ale o pewną aurę,<br />

sugestie, że, dla przykładu, jak śmiem żartować z Popiełuszki,<br />

skoro on oddał życie w słusznej sprawie...<br />

Także za Ciebie, za nas wszystkich!<br />

Właśnie – więc odczuwa się naciski, że jeżeli już ktoś<br />

chce sobie żartować z takich postaci, to niech nie robi tego<br />

publicznie, jeśli musi, to tylko w gronie znajomych. Moim<br />

zdaniem, tego rodzaju myślenie jest, z jednej strony, bardzo<br />

cyniczne, z drugiej zaś wyjątkowo kłamliwe. Gdyby rozwinąć<br />

to logicznie, to by oznaczało, że te osoby, ci nasi bohaterowie<br />

pomnikowi, nie byli aż tak wielcy, skoro nawet mały żart<br />

może im zaszkodzić, umniejszyć to, co zrobili; to by oznaczało,<br />

że to, co zrobili, wcale nie było aż tak wspaniałe. Moje żartowanie<br />

ze wszystkiego, dotykanie rozmaitych tabu, traktuję<br />

jako swoisty hołd złożony osobom, z których żartuję.<br />

Zgadzam się z Tobą, choć sądzę, że powszechnego<br />

zrozumienia u nas raczej nie znajdziesz.<br />

Nie znajdę, ale też książki kupowane są przez mniejszość<br />

czytającą, nie docierają do szerokich mas ludzkich, więc ryzyko<br />

jest stosunkowo niewielkie.<br />

Po lekturze „Niehalo” i „Cudu” odniosłem wrażenie,<br />

że odchodzisz od prozy opisującej rzeczywistość<br />

w stronę prozy wywiedzionej z wyobraźni.<br />

Czy to tylko przypadek, czy trwalsza tendencja?<br />

224


Myślę, że jest w tym coś na rzeczy. Nie potrafię pisać<br />

książek wedle z góry ułożonego planu, jak chociażby Marek<br />

Krajewski czy Andrzej Sapkowski, którzy mają, jak czytałem<br />

w wywiadach, wszystko zaplanowane w szczegółach. Nie jestem<br />

w stanie w ten sposób pracować, nie umiem pisać, gdy<br />

wiem, co się przydarzy moim bohaterom. Mam tylko ogólną<br />

koncepcję, albo, na przykład, pierwsze i ostatnie zdanie, ale<br />

reszta stanowi dla mnie niespodziankę, zagadkę.<br />

Pisanie jest więc dla Ciebie poszukiwaniem?<br />

Tak: ciągle szukam odpowiedzi, moi bohaterowie nie zawsze<br />

robią to, czego chcę, chciałbym kogoś uśmiercić, a on<br />

nie chce zginąć... To, co piszę, musi mnie samego zajmować,<br />

ale też musi zajmować czytelników. Życie, czyli konkret,<br />

jest zajmujące, ale każdy ma przecież tego pod dostatkiem,<br />

a znacznie ciekawsza jest rzeczywistość subiektywnie przetworzona<br />

przez autora. Cierpienie, problemy, grypy każdy<br />

ma na co dzień, więc nie ma powodu, by wydawać trzydzieści<br />

złotych, żeby o tym przeczytać.<br />

W gruncie rzeczy chcesz „sprzedawać” czytelnikom<br />

swój prywatny świat.<br />

Po trosze. Oczywiste, że jestem skazany na samego siebie,<br />

tego akurat nie przeskoczę, dopóki piszę, jestem właśnie skazany<br />

na samego siebie. Pewnie są jakieś elementy wspólne w<br />

tekstach, które do tej pory napisałem albo nad którymi teraz<br />

pracuję, ale przez to, że ja się jednak nudzę, pracując, chcę,<br />

aby to były różne teksty, różne propozycje. Zaczynam pisać<br />

i przyglądam się, co z tego wynika; czasami nie wynika nic.<br />

Gdybym dokładnie wiedział, co chcę w tekstach przekazać,<br />

to pewnie porzuciłbym beletrystykę na rzecz pisania podręczników.<br />

Moim zdaniem, wartościowa literatura opiera się<br />

225


na niepewności. Oczywiście, w żaden sposób nie chcę deprecjonować<br />

pisania podług planu, ale ja nie potrafiłbym wątpić,<br />

mając grafik, a ponieważ nie potrafię nie wątpić, to... mamy<br />

to, co mamy [śmiech].<br />

Wydajesz się pisarzem, który trzyma się nieco na<br />

dystans wobec środowiska literackiego, ciekaw<br />

więc jestem, co sądzisz na temat „ręcznego sterowania”<br />

literaturą przy pomocy takich haseł jak<br />

chociażby „literatura zaangażowana” czy „literatura<br />

polityczna”?<br />

Mogę sobie wyobrazić sytuację, gdy prowadzi to do powstania<br />

tekstów intrygujących i ciekawych, choć trudno jest<br />

mi w tej chwili podać konkretny przykład. Jak już wspominałem,<br />

nie znoszę literatury zaangażowanej, podporządkowanej<br />

jakimkolwiek hasłom, ale pewien klimat, to, o czym tak<br />

dużo ostatnimi czasy mówi się w środowiskach związanych<br />

z „Ha!artem” czy „Krytyką Polityczną”, może wydać ciekawe<br />

owoce, mogą powstać niezłe powieści, ale wcale nie dlatego,<br />

że jakieś hasło jest nośne, tylko dlatego, że wezmą się za to<br />

dobrze piszące osoby. Z drugiej strony, takie rzucanie haseł<br />

jest o tyle bez sensu, że dobrzy pisarze doskonale się bez nich<br />

obejdą. Hasła lepiej służą raczej do porządkowania literatury<br />

niż jej inspirowania.<br />

Ale nawet z dobrymi pisarzami bywa różnie. Nie<br />

wiem, czy wpadła Ci w ręce antologia „Trafieni. 7<br />

opowiadań o AIDS”?<br />

Wpadła, ale zaraz wypadła.<br />

Ta książka pokazała, że nawet dobrzy pisarze mają<br />

problem z pisaniem na zadany temat.<br />

226


Przyznam, że też miałbym problem, jak wybrnąć z takiego<br />

zadania; raczej wyszedłbym z tego na tarczy, nie z tarczą,<br />

a to dlatego, że ja właśnie nie potrafię pisać na zadany temat.<br />

Może nawet udałoby mi się napisać dobry tekst o „trafionych”,<br />

ale tylko pod warunkiem, że nie miałbym narzuconego<br />

tematu.<br />

[2007]<br />

227


Cud-trup<br />

Ignacy Karpowicz był sprawcą jednego z głośniejszych<br />

debiutów 2006 roku, szybko został doceniony przez krytyków<br />

i czytelników, o czym świadczy nominacja do Paszportów<br />

„Polityki” za powieść „Niehalo”. Wielu początkujących autorów<br />

odniósłszy taki – jak na nasze warunki – sukces, koncentruje<br />

się głównie na budowaniu własnego wizerunku medialnego<br />

i odmienianiu w wywiadach na wszelkie sposoby mile<br />

brzmiącej dla ich ucha frazy: „Jestem pisarzem”. Co zrobił<br />

Karpowicz? Wziął się ostro do roboty i dzięki temu niespełna<br />

rok po debiucie wydał kolejną powieść, „Cud”. Zdradzę<br />

od razu, Karpowicz uczynił krok naprzód, „Cud” jest zdecydowanie<br />

lepszy od „Niehalo”. W pierwszej książce widoczna<br />

była debiutancka niecierpliwość, autor chciał zbyt wiele srok<br />

złapać za ogon, nie umiał dostatecznie panować nad swoją –<br />

co tu kryć – niebanalną i rozbuchaną wyobraźnią, przez co<br />

tekst był rozchwiany kompozycyjnie, niespójny. Karpowicz<br />

zbyt wyraźnie nawiązywał też do mocno zużytego modelu<br />

tzw. prozy zaangażowanej. Rzecz ujmując inaczej: „Niehalo”<br />

miało lepsze i gorsze fragmenty. „Cud” w porównaniu z<br />

debiutem jest powieścią zdecydowanie bardziej przemyślaną,<br />

poukładaną, z narracją prowadzoną już pewną ręką.<br />

Pomysł nowej książki Karpowicza jest zwariowany, groteskowy,<br />

ale tego właśnie po autorze „Niehalo” można się było<br />

spodziewać. Główny bohater, dwudziestokilkuletni Mikołaj,<br />

ginie w wypadku już na pierwszej stronie powieści, a potem...<br />

Ciało trupa zachowuje stałą temperaturę, trzydzieści sześć i<br />

siedem stopnia (lekarz tak to komentuje: „po raz pierwszy<br />

w historii mamy do czynienia z chorym nieboszczykiem” –<br />

cytuję tę frazę, żeby pokazać specyficzne poczucie humoru<br />

autora), nie ma widocznych oznak rozkładu. I to właśnie wokół<br />

martwego, przewożonego z miejsca na miejsce Mikołaja<br />

rozwija się akcja powieści. Oprócz tego znajdują się w niej<br />

zapiski ojca Mikołaja, w których Karpowicz brawurowo posłużył<br />

się stylizacją biblijną, przedstawiające historię rodziny<br />

228


ohatera i jego dzieciństwo. Wynika z nich, że ojciec pisał,<br />

poddając się woli boskiego posłańca, zwiastującego wyjątkowość<br />

Mikołaja. Tyle tylko, że równie dobrze niebiański<br />

wysłannik mógł być przywidzeniem rzadko trzeźwiejącego<br />

rodziciela.<br />

Martwy Mikołaj – jak już wspominałem – staje się katalizatorem<br />

wydarzeń. Niezwykłych, tak jak niezwykła jest<br />

jego kondycja – ciepłego trupa. Zakochuje się w nim młoda<br />

lekarka Anna, mająca niejasne przeczucia, że już go wcześniej<br />

spotkała, chociaż nie wie, gdzie i w jakich okolicznościach, i<br />

że to kontakt z nim, choć martwym, odmieni jej bezbarwne,<br />

pozbawione sensu życie. Lekarze starają się jak najdłużej<br />

zatrzymać zmarłego u siebie, licząc na medyczne rewelacje,<br />

które mogą przynieść im rozgłos. Rodzina próbuje odzyskać<br />

jego ciało. A zwykli ludzie, powiadomieni przez brukowiec o<br />

przypadku Mikołaja, pragną dotrzeć do niego, licząc na bliżej<br />

nieokreślony cud, uzdrowienie czy po prostu otuchę. Każdy<br />

zdaje się czegoś od Mikołaja chcieć, każdy w związku z jego<br />

cudownymi właściwościami na coś liczy.<br />

Powieść Karpowicza nie jest tylko groteskową, prześmiewczą<br />

opowieścią o ludziach, którzy wbrew zdrowemu<br />

rozsądkowi, wbrew stylowi życia, w którym materia zdecydowanie<br />

dominuje nad duchem, liczą na boską ingerencję,<br />

kontakt z tajemnicą. Istotniejszy w tej książce jest całkiem<br />

inny cud, by tak rzec – bardziej przyziemny i zwyczajny. Kluczowe<br />

w tekście powieści jest pytanie, kto jest bardziej martwy:<br />

Mikołaj czy ludzie wokół niego? Karpowicz tworzy całą<br />

galerię postaci, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowych,<br />

zmagających się z nieudanym, byle jakim życiem. Rodzice<br />

Mikołaja, Anna, jej eks-narzeczony Artur, była dziewczyna<br />

Mikołaja, kobieta, która go śmiertelnie potrąciła – życie ich<br />

wszystkich tkwi w martwym punkcie. Wprawdzie pracują,<br />

imprezują, kochają się z kimś, jedzą, robią wszystko, co każdy<br />

żywy człowiek, ale na dobrą sprawę są niczym martwi, bo ich<br />

życie nie ma znaczenia i celu. Żyją z rozpędu, nie wiedząc<br />

po co, cierpią, ale nie robią nic, aby coś zmienić na lepsze.<br />

229


Nie rozumieją siebie i nie potrafią zrozumieć innych, nawet<br />

najbliższych. Potrzebny jest dopiero impuls z zewnątrz, przypadek,<br />

nagły zbieg okoliczności, aby wreszcie przejrzeli na<br />

oczy, chcieli coś zmienić.<br />

W powieści Karpowicza takim impulsem staje się ciepły<br />

trup; zapoczątkowany śmiercią głównego bohatera ciąg wydarzeń<br />

powoduje, że bohaterowie powieści wreszcie zaczynają<br />

żyć naprawdę albo chociaż mają nadzieję, że tak właśnie<br />

żyć będą. I to jest właśnie cud. Cóż, to przesłanie nie jest<br />

może nazbyt odkrywcze, ale w czym innym upatrywałbym<br />

wartość tej prozy. Młody pisarz przekonująco i przejmująco<br />

opowiada – podobnie zresztą jak w „Niehalo” – o ludziach<br />

zagubionych, którzy nie radzą sobie ze zbyt skomplikowaną<br />

jak dla nich rzeczywistością. Ucieka przy tym – co zapisuję<br />

autorowi zdecydowanie na plus – od zgrzebnego realizmu.<br />

Pisze o zwykłych ludziach, ale podstawia im jak w gabinecie<br />

luster krzywe zwierciadło groteski; wcale nie po to, aby<br />

ich wyszydzić czy ośmieszyć – chce przez ten prosty zabieg<br />

ukazać ich inaczej, może pełniej. Jest w prozie Karpowicza i<br />

powaga, i humor, jest zwyczajna rzeczywistość i niezwyczajna<br />

wyobraźnia. I jest jeszcze coś, co pozwala sądzić, że autor<br />

„Cudu” na dobre zadomowi się w naszej literaturze i nieraz<br />

sprawi czytelnikom wiele przyjemności – wyrazisty, niebanalny,<br />

dobrze ustawiony styl.<br />

Ignacy Karpowicz,<br />

„Cud”,<br />

Wydawnictwo „Czarne”,<br />

Wołowiec 2006.<br />

230


Spotkanie z Ewą Madeyską<br />

(krótka, internetowa rozprawa między katoliczką a ateistą)


Ewa Madeyska – ur. w 1971 r., prozaiczka; zadebiutowała<br />

powieścią „Katoniela” (2007), za którą otrzymała nominację<br />

do Nagrody Nike; mieszka w Warszawie.


Wyrafinowana forma niewolnictwa<br />

Czy jest Pani katoliczką?<br />

Jestem.<br />

Co sprawiło, że zdecydowała się Pani napisać „Katonielę”,<br />

powieść mocno skandalizującą, wyraźnie<br />

antykatolicką?<br />

Skąd przekonanie, że powieść jest skandalizująca lub antykatolicka?<br />

Nie opisałam żadnych spektakularnych skandali<br />

ani obyczajowych, ani społecznych. Chyba, że samym skandalem<br />

jest dotykanie tego, co w naszym kraju ex definitione nie<br />

powinno być dotykane, poszturchiwane, oceniane: polskiego<br />

katolicyzmu, a raczej pewnych postaw polskich katolików.<br />

Czy w związku z tym moja powieść może być odczytywana<br />

jako antykatolicka? Nie sądzę. Piętnuję – i będę się przy tym<br />

upierać – wyłącznie zachowania ludzi, którzy w przestrzeni<br />

Kościoła katolickiego odnaleźli narzędzia do manipulowania<br />

innymi ludźmi. Bardzo ostre narzędzia. I dlatego właśnie<br />

napisałam tę książkę. Aby pokazać, że władza (czasem<br />

pozorna i mizerna), jaką dają nieodpowiedzialnym ludziom<br />

tego rodzaju narzędzia, niszczy innych zarówno na poziomie<br />

duchowym, jak również cielesnym.<br />

Nie obawiała się Pani reakcji czytelników? U nas raz po<br />

raz ktoś występuje do sądów z doniesieniami o popełnieniu<br />

przestępstwa obrazy uczuć religijnych.<br />

Nie obawiałam się reakcji czytelników. Gdyby pojawił się<br />

we mnie podobny lęk – nigdy nie napisałabym tej książki. A<br />

napisałam, wydałam i do tej pory nie otrzymałam pozwu do<br />

sądu o obrazę uczuć religijnych. Nie sądzę, aby „Katoniela”<br />

235


yła powieścią obrazoburczą. Nie dyskutuję z dogmatami,<br />

z nauczaniem Kościoła, nie podważam prawd objawionych.<br />

Nie o tym opowiada historia Anieli.<br />

Do tej pory pisarze, którzy krytycznie podchodzili<br />

do katolicyzmu, skupiali uwagę głównie na sferze<br />

rytualnej, stadności przeżywania uniesień religijnych<br />

czy anachronizmach religijności potocznej.<br />

Dla przykładu, Marian Pankowski w „Pątnikach<br />

z Macierzyzny” pisał o „katolicyzmie stadionowym”.<br />

Pani skupiła uwagę, by tak rzec, na życiu<br />

codziennym katolików, na tym, co się dzieje za zamkniętymi<br />

drzwiami katolickich domów. Dlaczego<br />

akurat ten temat tak Panią zainteresował?<br />

Bo interesuje mnie to, co dzieje się za zamkniętymi<br />

drzwiami. Lubię podglądać innych przez dziurkę od klucza<br />

i podsłuchiwać obcych pod ich drzwiami. Lubię zaglądać<br />

przez niezasłonięte firany do cudzych domów i obserwować<br />

pulsujące hałasem rodziny. Wybrałam ten temat, bo uznałam,<br />

że warto uchylić drzwi i okna do tej pory szczelnie zamknięte.<br />

Rodzina jest pasjonującą mikrogrupą. To, co w niej się<br />

dzieje, ma wpływ na całe nasze życie.<br />

Katolicy chyba Pani dopiekli. Co najbardziej u<br />

naszych katolików Panią irytuje?<br />

Nie irytują mnie wszyscy katolicy. Niektórzy. A u nich<br />

najbardziej drażnią mnie: fanatyzm, moralność z niepoliczalnymi<br />

dnami i kontekstami, manipulowanie innymi, wykorzystywanie<br />

do własnych interesów Dekalogu i Pana Boga-Ochroniarza,<br />

pewność o nieomylności religii katolickiej,<br />

pogarda dla każdego rodzaju inności.<br />

Jak Pani sądzi, z czego to wynika? Czy z tego, że<br />

są to po prostu źli ludzie, czy winna jest specyfika<br />

236


polskiego katolicyzmu, może – powiem ostrożniej<br />

– pewnego nurtu w nim, w którym przymyka się<br />

oko na nietolerancję i pomiatanie innymi?<br />

Chyba z kondycji natury człowieka – słabej, wygodnej i<br />

permisywnej. A że w tym przypadku odwieczne, wewnętrzne<br />

ułomności ludzkie łączą się z nurtem, o którym pan mówi<br />

– katalog grzechów polskiego katolicyzmu wobec bliźnich<br />

staje się coraz większy.<br />

„Była katoliczką”. To pierwsze zdanie Pani powieści<br />

i najkrótsza charakterystyka głównej bohaterki.<br />

Aniela jest jednak na bakier z religią. Dlaczego<br />

tak właśnie ustawiła Pani swoją bohaterkę? Chodziło<br />

o uzyskanie dystansu wobec katolicyzmu?<br />

A pamięta pan kolejne zdanie? „Wyboru wyznania dokonali<br />

za nią rodzice, a za nich ich rodzice, a za nich, i tak dalej”.<br />

Charakterystyczne „na bakier” Anieli z religią wynika przede<br />

wszystkich z sytuacji przymusu. Aniela nie chce poddać się<br />

opresji katolicyzmu, buntuje się, bo musi chodzić do kościoła,<br />

bo musi odmawiać pacierze, bo musi przystąpić do Pierwszej<br />

Komunii Świętej. Przede wszystkim jednak chce zrozumieć,<br />

dlaczego „musi”. I słyszy: „bo tak”. Nic więcej. To nieuczciwa<br />

postawa wobec dziecka (wobec dorosłego zresztą też). W<br />

istocie – postawa Anieli buduje dystans do katolicyzmu, ale<br />

nie uwalnia bohaterki z opresji wyznania. Boję się, że bardzo<br />

trudno poradzić sobie z tym rodzajem zniewolenia. Bo religia,<br />

która opiera się na przymusie, jest wyrafinowaną formą<br />

niewolnictwa.<br />

Anielę dręczą ludzie, którzy wciąż mają Boga na<br />

ustach, ale zdają się nie mieć miłości w sercu: toksyczna<br />

matka, potworna teściowa, nawiedzony<br />

mąż, który traktuje ją jak służącą i seks-maszynę...<br />

237


Ona, mimo iż jest kobietą inteligentną i w pewnym<br />

stopniu stanowczą, dosyć bezwolnie się temu<br />

poddaje. Czyżby syndrom ofiary?<br />

Aniela nie jest taka bezwolna, jak Pan sądzi. Posługuje się<br />

swoimi metodami, równie patologicznymi jak eschatologiczne<br />

manipulacje Totalnego: kłamie, nie sypia z mężem, a jeśli<br />

już – nigdy bezinteresownie. Znajduje własny, choć kontrowersyjny<br />

i pewnie wcale nie najlepszy, sposób na przetrwanie<br />

– przynajmniej przez chwilę – w kolejnej katolickiej opresji:<br />

sakramentalnym małżeństwie.<br />

A wracając do męża Anieli, czyli Totalnego, charyzmatycznego<br />

lidera Ruchu Odnowy w Duchu<br />

Świętym. W Pani powieści ruchy religijne, które<br />

mnożyły się jak grzyby po deszczu szczególnie<br />

w latach 80., to istna wylęgarnia zła, pełna bezwzględnych<br />

facetów manipulujących innymi i kobiet<br />

ze „ślinotokiem waginalnym”. Jestem mniej<br />

więcej w Pani wieku, też przyglądałem się tym ruchom<br />

– zaznaczę, z boku, bo dosyć wcześnie porzuciłem<br />

„owczarnię Pana” – i wydawały mi się raczej<br />

śmieszne niż straszne – te dziewczyny w workowatych<br />

swetrach, pryszczaci chłopcy brzdąkający na<br />

gitarach, a do tego atmosfera wymuszonej radości.<br />

Mnie te ruchy odrzucały raczej ze względów estetycznych<br />

niż etycznych. Pani doświadczenia były<br />

chyba inne?<br />

Bo może weszłam w ten świat głębiej niż Pan. Nie zatrzymałam<br />

się na poziomie estetycznym. Próbowałam docierać<br />

do tego, co mistyczne. Za zasłonami mistyki odkrywałam<br />

powoli sporo naciąganej ideologii, sekciarstwa i manipulacji.<br />

Charyzmatyczny Ruch Odnowy w Duchu Świętym nie jest<br />

wylęgarnią zła. Ludzie gotowi do poszukiwania Boga emo-<br />

238


cjonalno-ekstatycznymi sposobami mają szansę Go znaleźć<br />

w Odnowie. Nie jestem pewna jednak, czy znajdują Transcendencję,<br />

czy też swoje wyobrażenie o niej. Nie mam prawa<br />

tego oceniać. Totalny zaś jest postacią, która jaskrawo i<br />

jednak z przesadą egzemplifikuje powszechny typ katolika,<br />

który tylko mówi o Bogu. I realizuje ten rodzaj moralności,<br />

który streszcza przysłowiowe: wszystko można, co nie można,<br />

byle z cicha i z ostrożna.<br />

Zapytam o drobiazg, który mnie zaintrygował. Pisze<br />

Pani, że Totalny dostał dyspensę na używanie<br />

prezerwatyw. Faktycznie bywały takie przypadki?<br />

Nie jestem pewna. Podejrzewam, że Totalny znalazł sobie<br />

pyszne usprawiedliwienie swojego dwuznacznego postępowania.<br />

Z jednej strony kierowała nim pozorna troska o dobro<br />

żony, o jej zdrowie, strach przed kolejnym poronieniem, z<br />

drugiej – wyzwanie czystości, seksualnej ascezy było ponad<br />

jego możliwości. Wybrnął z niewygodnej, głównie dla siebie,<br />

sytuacji, używając autorytetu Kościoła.<br />

Poddaje Pani także mocnej krytyce instytucję rodziny.<br />

Prawie wszystkie rodziny przedstawione w<br />

powieści są dysfunkcjonalne, co więcej, ludzie zaczynają<br />

w miarę normalnie radzić sobie z życiem<br />

i samymi sobą dopiero wtedy, gdy ich rodziny się<br />

rozpadają. Pani zdaniem faktycznie aż tak źle jest<br />

z rodziną w Polsce?<br />

Nie jestem ani socjologiem, ani psychologiem, „Katoniela”<br />

zaś nie jest naukowym dziełem prezentującym stan<br />

badań nad rodziną polską. Pokazuje kilka dysfunkcyjnych<br />

rodzin, ale pokazuje też rodziny normalne, na przykład, Poli<br />

i Jerzyka. Pola realizuje ulubiony w kręgu naszej tradycji mit<br />

matki-Polki. A że rodziny się rozpadają? Szczęśliwe się nie<br />

239


ozpadają, a w nieszczęśliwych trudno żyć.<br />

Na koniec może pospekulujmy: gdyby miała Pani<br />

możliwość wpływu na zmiany w polskim Kościele,<br />

co chciałaby Pani zmienić?<br />

Moje spekulacje byłyby tak heretyckie, że Święte Oficjum<br />

mogłoby się zainteresować moją osobą. Wolę milczeć, tym<br />

bardziej, że nie mam i nie będę miała wpływu na żadne reformy<br />

Kościoła.<br />

[2007]<br />

240


Katodulszczyzna<br />

W Polsce, gdzie wierzący katolicy stanowią zdecydowaną<br />

większość, niewiele jest w głównym nurcie prozy o tematyce<br />

religijnej. Ot, taki paradoks (już poeci zdecydowanie częściej<br />

od prozaików piszą o Bogu i sprawach wiary, ale któż teraz<br />

czyta wiersze?!). Od czasu do czasu ktoś (choćby Jerzy<br />

Sosnowski) opisze poważne religijne rozterki intelektualisty,<br />

ktoś inny zaś (Andrzej Horubała) przedstawi rozterki zdecydowanie<br />

lżejszego kalibru, w rodzaju: jak mieć udane i urozmaicone<br />

życie seksualne, nie łamiąc przy tym przykazań, a<br />

jeszcze inny (Marian Pankowski) przyjrzy się fenomenowi<br />

polskiego „katolicyzmu stadionowo-pielgrzymkowego”. I<br />

tyle tylko. Dlatego dobrze, że pojawia się taka powieść jak<br />

„Katoniela” Ewy Madeyskiej.<br />

Zaznaczę od razu: ta książka jest kontrowersyjna, wiele<br />

osób pewnie oburzy się po jej lekturze. Gdyby przeczytał<br />

ją ojciec Rydzyk (ale raczej nie przeczyta, wiadomo, od<br />

„diabelstw” lepiej trzymać się z dala), na pewno przekląłby<br />

grubymi słowami Madeyską na antenie swojej rozgłośni. Autorka<br />

poruszyła bowiem temat wstydliwy i bolesny, próbując<br />

pokazać, jakie piekło rozmodleni, wciąż mający Boga na<br />

ustach, ludzie potrafią zgotować swoim bliskim w czterech<br />

ścianach dokładnie zamkniętych mieszkań.<br />

Już pierwsze zdanie „Katonieli”, a brzmi ono: „Była katoliczką”,<br />

wskazuje, jak sprofilowana jest opowieść. Kto był<br />

katoliczką? Aniela, główna bohaterka powieści, urodzona na<br />

początku lat 70. w Białymstoku. Madeyska przedstawia ponad<br />

trzydzieści lat zmagań Anieli z Bogiem, własną (nie)wiarą<br />

i aż zanadto praktykującymi katolikami – w rwanej, rozbijanej<br />

retrospekcjami narracji, która – jak sądzę – oddawać<br />

ma stan duchowego zagubienia i emocjonalnego rozchwiania<br />

bohaterki. Aniela, jako się rzekło, jest katoliczką, wychowu-<br />

241


je się w rodzinie, w której prawie wszyscy są gorliwymi katolikami,<br />

przystępuje do kolejnych sakramentów, chodzi na<br />

religię i do kościoła, ale gdy tylko zaczyna w miarę samodzielnie<br />

myśleć, bierze wszystko, co związane z religią, na<br />

dystans. To prawda, że nie znajduje w sobie gorliwości matki<br />

i starszej siostry (nieomal świętej, która po maturze wstępuje<br />

do zakonu), nieustannie klepiących modlitwy. Trudno jednak<br />

powiedzieć, że jest całkiem niewierząca, choć do Boga<br />

ma pretensje, iż dwa razy zabrał jej podziwianą i ukochaną<br />

siostrę: pierwszy raz, gdy zamknęła się w zakonie, drugi –<br />

gdy umarła na raka. Co więc takiego sprawia, że Aniela żyjąc<br />

pośród ludzi wierzących (i to mocno), manifestujących swoją<br />

wiarę na każdym kroku oraz umacniających się duchowo w<br />

rozmaitych stowarzyszeniach i ruchach religijnych, sama pozostaje<br />

z religią na bakier? Że nie jest w stanie zaakceptować<br />

pewnych obowiązków religijnych (na przykład, spowiedzi) i<br />

że od katolicyzmu wręcz ją odstręcza podwójna moralność,<br />

obłuda, nieszczerość bliskich i znajomych? Obserwuje matkę,<br />

która kocha tylko Boga i starszą, „lepszą” córkę, a Anielę<br />

traktuje nieomal jak powietrze. Widzi ojca, który notorycznie<br />

zdradza żonę, kłamie i grzeszy. Otaczają ją ludzie, którzy<br />

poniżają siebie nawzajem, unieszczęśliwiają się, znęcają nad<br />

innymi fizycznie i psychicznie, dręczą latami – bo przecież<br />

prawdziwemu katolikowi nie wypada się rozwodzić, co nie<br />

przeszkadza równocześnie w ciągłych modłach, bieganiu do<br />

kościoła i przyjmowaniu komunii...<br />

Aniela w dorosłym życiu powiela błędy bliskich, jakby<br />

zaczadzona duszną atmosferą toksycznej rodziny. Zachodzi<br />

w ciążę z Totalnym i wychodzi za niego za mąż. Ów Totalny<br />

to prawdziwy czarny charakter powieści Madeyskiej. Na pozór<br />

jest marzeniem każdej moherowej matki, charyzmatycznym<br />

liderem Ruchu Odnowy w Duchu Świętym, oddanym<br />

całym sobą Bogu i Kościołowi. Szybko okazuje się jednak,<br />

242


że on także jest zakłamany (ukrywa przed matką i ludźmi<br />

ze wspólnoty, że uprawiał seks przedmałżeński). Co więcej,<br />

tak bardzo chce być najlepszy w służbie Bogu, tak mocno<br />

stara się być chodzącym ideałem, że nie waha się krzywdzić<br />

ludzi, którzy mu w tym „przeszkadzają”. Czyli między<br />

innymi Anielę, która nie chce odgrywać roli idealnej żony<br />

idealnego katolickiego męża. Totalny znęca się więc nad nią<br />

psychicznie, poniża, zmusza do wypełniania obowiązków<br />

małżeńskich (jest erotomanem, oczywiście zakłamanym: „Bo<br />

jakkolwiek był [Totalny] święty, w kościele ręce wznoszący,<br />

przed katoprzyjaciółmi ascetę udający, to skamlał o seks”),<br />

zaniedbuje rodzinę. Koniec końców Anieli udaje się od niego<br />

uwolnić, choć nie bez trudu.<br />

Nie zaryzykowałbym twierdzenia, że Madeyska napisała<br />

powieść antykatolicką. „Katoniela” pokazuje jedynie, że ekstatyczna<br />

miłość do Boga i gorliwość w praktykach religijnych<br />

mogą iść w parze z nienawiścią do ludzi i zaniedbywaniem<br />

bliskich. Inaczej rzecz ujmując: że pośród katolików z krzyżykiem<br />

na piersi, Matką Boską w klapie i Bogiem na ustach<br />

też zdarzają się – i to dosyć często – dranie. Nie ulega za to<br />

dla mnie wątpliwości, że autorka napisała powieść antyrodzinną.<br />

Do tej pory tak radykalnie i szczerze jak Madeyskiej<br />

piekło życia w toksycznej rodzinie udało się opisać chyba<br />

tylko Izabeli Filipiak w „Absolutnej amnezji”. W prawie<br />

wszystkich przedstawionych w „Katonieli” rodzinach patologia<br />

goni patologię, przemoc fizyczna i psychiczna jest<br />

na porządku dziennym. Madeyska opisuje dramaty kobiet,<br />

które latami tkwią w niszczących je związkach, bo nie mają<br />

dość siły albo odwagi, żeby je zerwać i zacząć samodzielne<br />

życie. Napisałem „prawie”, bo jest w powieści jeden wyjątek:<br />

koleżanka Anieli, Pola, ma kochającego męża i gromadkę<br />

udanych, szczęśliwych dzieci. Ale było to możliwe pewnie<br />

tylko dlatego, że ojciec Poli, który katował swoją żonę, zmarł<br />

243


dosyć młodo, więc koleżanka Anieli nie zdążyła przesiąknąć<br />

rodzinnymi toksynami.<br />

Być może Madeyska odmalowała w swojej powieści ludzi<br />

ze środowiska gorliwych katolików w nazbyt ciemnych<br />

barwach, upodabniając ich wizerunki do powykrzywianych<br />

karykatur. Momentami też autorka może nazbyt dociska<br />

pedał melodramatyzmu (na przykład: gdy Anieli udaje się<br />

wreszcie wywikłać z małżeństwa z Totalnym, okazuje się, że<br />

na dodatek ma jeszcze raka) i pozwala sobie na dość tanie<br />

prowokacje językowe (dla przykładu – opisując pierwszą komunię<br />

bohaterki, używa niezbyt fortunnej frazy: „zgromadzono<br />

drugoklasistów na umschlagplatzu Bożego daru miłości”).<br />

Skoro Madeyska jednak – jak sądzę – chciała stworzyć<br />

prozę niepokojącą, włożyć kij w mrowisko, musiała postawić<br />

na wyrazistość. I dobrze. Może „Katoniela” sprowokuje czytelników<br />

do dyskusji.<br />

Ewa Madeyska,<br />

„Katoniela”,<br />

Wydawnictwo Literackie,<br />

Kraków 2007.<br />

244


Spotkanie z Piotrem Ibrahimem Kalwasem<br />

(z pisarzem-wędrowcem, jak zwykle będącym w drodze)


Piotr Ibrahim Kalwas – ur. w 1963 r., prozaik, podróżnik;<br />

autor powieści „Salam” (2003), „Czas” (2005), „Drzwi”<br />

(2006), „Rasa mystica” (<strong>2008</strong>); mieszka w Warszawie, ale<br />

dużo podróżuje.


Przemykanie przez czas i świat<br />

W porównaniu z innymi polskimi prozaikami ma<br />

Pan bardzo nietypowy, barwny życiorys. Jest Pan<br />

jedynym – przynajmniej jedynym znanym mi –<br />

polskim pisarzem-muzułmaninem. Co spowodowało,<br />

że zdecydował się Pan przejść na islam?<br />

Nie wydaje mi się, żeby mój życiorys był jakoś specjalnie<br />

barwny; moje życie nie jest ani wcale wyjątkowe, ani jakieś<br />

szczególne. Ale, tak, chyba jak na razie, jestem jedynym polskim<br />

pisarzem muzułmańskim. Wielokrotnie pytano mnie o<br />

motywy przyjęcia islamu. To jest tak złożone i chyba tak bardzo<br />

prywatne, że nie potrafię w kilku zdaniach na to pytanie<br />

odpowiedzieć. Myślę, że prozaiczna odpowiedź: pragnienie<br />

poczucia sensu życia i bycia – musi Panu wystarczyć. Proszę<br />

mi wybaczyć, boję się patetyczności.<br />

A może – mam taką intuicję – Pana wybór islamu<br />

wziął się z tego, że szukał Pan religii bardziej wyrazistej,<br />

„twardej”, fundamentalistycznej (w pozytywnym<br />

tego słowa znaczeniu) niż katolicyzm,<br />

szczególnie ten w wersji polskiej?<br />

Tak, chyba tak. Katolicyzm mnie zawiódł i nie dawał mi<br />

poczucia bezpieczeństwa duchowego. Miałem z nim złe doświadczenia<br />

w swoim życiu dziecięcym i nastoletnim. Porzuciłem<br />

go na korzyść religii – w moim mniemaniu – o wiele<br />

bardziej „twardej”, jak pan to określił, całościowej i opartej<br />

na niezmiennych fundamentach, takich samych od samego<br />

początku. A religia jest dla mnie niezbędna.<br />

W powieści „Czas” pisał Pan: „Wszyscy ludzie<br />

Proroka i ja. Ich, czyli nas, też się u nas nie lubi.<br />

249


Gdzie? No, na Powiślu. (...) Ale tutaj z kolei nie<br />

lubi się was. Kogo was? Czasami mówię ‘nas’, czasami<br />

‘was’. Czasami płaczę. Właściwie to gdzie<br />

jest mój dom?”. Być polskim muzułmaninem – to<br />

chyba nie jest prosta sprawa?<br />

Tak, nie jest prosta, ale też nie demonizowałbym tego<br />

za bardzo. Muzułmanów w Polsce się nie lubi, bo w Polsce<br />

w ogóle od zarania nie lubi się wszystkich obcych: Żydów,<br />

Arabów, Murzynów, Wietnamczyków itd. Szczególnie tych<br />

o innym kolorze skóry czy innowierców. Polska zawsze była<br />

ksenofobicznym krajem, zawsze mocno stała szeroko rozumianym<br />

rasizmem i nietolerancją, i wszelkie twierdzenia o<br />

„polskiej, historycznej tolerancji” są mocno naciągane. Ale ja<br />

obracam się tylko w małym kręgu ludzi otwartych i tolerancyjnych;<br />

każdego, kto nawet tylko trochę jest rasistą, wykluczam<br />

z grona swoich znajomych. Więc nie cierpię za bardzo<br />

z powodu swojego wyznania. Przemykam się.<br />

Spotkał się Pan w Polsce bezpośrednio z przejawami<br />

nietolerancji religijnej?<br />

Oczywiście, wystarczy kliknąć w polski internet. Po prostu<br />

zieje nienawiścią do Innego. W internecie ludzie są anonimowi<br />

i myślę, że dlatego właśnie bardzo szczerzy i prawdziwi<br />

w swoich wypowiedziach. Nie muszą krępować się żadną<br />

poprawnością. Ja, osobiście, jak powiedziałem powyżej, żyję<br />

w małym, zamkniętym kręgu ludzi o wysokim poziomie tolerancji.<br />

Ludzi różnych wyznań, ras, narodowości. Dla mnie<br />

ważny jest człowiek, a nie Polak. Świat, a nie Polska czy jakikolwiek<br />

inny kraj. Chwała Bogu, nie jestem patriotą.<br />

Pan zdaje się nie mieć problemów z poruszaniem<br />

kwestii religijnych, nawet drażliwych. Czy stało<br />

250


się tak dlatego, że zmieniając wyznanie, uzyskał<br />

Pan pewien dystans wobec religii?<br />

Nie mam żadnego dystansu do religii. Jak można mieć<br />

dystans do czegoś, co stanowi o istocie mojego życia? Według<br />

mnie najbardziej religijną książką, jaką dotychczas czytałem,<br />

jest „Kosmos” Gombrowicza, a największymi pisarzami<br />

religijnymi są Heidegger i Wittgenstein. Teraz już sam<br />

Pan rozumie, że nie mam żadnego dystansu do religii.<br />

Z innej beczki: był Pan jednym ze scenarzystów<br />

„Świata według Kiepskich”, jak Pan stwierdził,<br />

„najgłupszego serialu w historii polskiej telewizji”,<br />

przez niektórych uważanego już jednak za<br />

kultowy. To chyba musiało być ciekawe doświadczenie?<br />

To była chałtura dla zarobienia pieniędzy. Coś, co robi<br />

wielu artystów, aby żyć. Bardzo ciekawa chałtura. Miło wspominam<br />

okres tworzenia tego serialu. Moja głupota osiągnęła<br />

wtedy cudowne apogeum.<br />

Czy próbował Pan potem współpracować jeszcze<br />

z telewizją?<br />

Jakieś drobiazgi, niewarte wspominania.<br />

A co sprawiło, że zaczął Pan pisać prozę? Przypomnę,<br />

zadebiutował Pan w roku 2003 powieścią<br />

„Salam”, wcześniej niespecjalnie udzielając się w<br />

życiu literackim.<br />

Sprawiła to moja żona, którą zamęczałem od lat nieustannym<br />

wspominaniem przeszłości, a dzieciństwa w szczegól-<br />

251


ności. Ja nie mogę żyć bez wspominania, jest mi to niezbędne<br />

jak powietrze. Moja żona kazała mi to wszystko spisać, co<br />

też uczyniłem.<br />

Pisze Pan specyficzną odmianę prozy podróżnej,<br />

w której przedstawia Pan wędrówkę zarazem w realnej<br />

przestrzeni, jak i do wnętrza samego siebie.<br />

Która z nich jest dla Pana istotniejsza? A może<br />

obie są równie ważne?<br />

Jak wyżej: nie mogę żyć bez przeszłości. I mieszam ją z<br />

mocno różną od europejskiej rzeczywistością Afryki i Azji.<br />

Wspomnienia podstawówki, kolonii letnich i zapachów<br />

kotletów mielonych, przemieszane z jazzem, który uwielbiam,<br />

widziane z perspektywy Mauretanii, Erytrei czy Indii<br />

– wszystko to razem wzięte tworzy moje dzisiejsze życie.<br />

To wszystko trwa, jest jednym, ciągłym, wiecznym. Pachnie,<br />

śmierdzi, pulsuje. To jest religijne odczucie. Rytm.<br />

Podróżuje Pan po krajach, które nie są masowo<br />

odwiedzane przez turystów, albo w krajach dobrze<br />

przez nich rozpoznanych szuka Pan – by tak rzec –<br />

własnych ścieżek. Dlaczego?<br />

Niekoniecznie i nie zawsze. Właściwie tylko do Erytrei<br />

pojechałem z konkretnym zadaniem znalezienia śladów z<br />

książeczki dzieciństwa, podarowanej mi kiedyś przez mojego<br />

dziadka. Do innych krajów jadę zazwyczaj, bo znajduję tani<br />

bilet w promocji. Nawet w krajach turystycznych, takich jak,<br />

na przykład, Egipt czy Tunezja, jest wiele Tajemnicy. Jest mi<br />

trochę wszystko jedno, czy pojadę do Azerbejdżanu, Syrii<br />

czy Indii. Wszędzie znajduję to, czego szukam. Staram się<br />

tylko opuszczać Europę, bo wtedy znajduję Innego bardziej<br />

wyraźnie zarysowanego, ale niewykluczone, że za jakiś czas<br />

252


ędę pisać o Innym z drugiej ulicy w Warszawie. To jest Spotkanie.<br />

Nie umiem tego precyzyjnie nazwać i boję się to jednoznacznie<br />

określić. To jest nieuchwytne, ulotne, zamglone. I<br />

chyba dobrze. Piszę o tym, jak umiem. I tyle.<br />

A może wybór takich a nie innych miejsc jest podyktowany<br />

chęcią ucieczki od Zachodu?<br />

Nie uciekam od Zachodu. Zachód jest we mnie, wożę go<br />

ze sobą zawsze. Kłócę się z nim, spieram, bluzgam na niego,<br />

wyzywam, a potem przytulam się do niego i głaszczę go po<br />

głowie. On jest stary i bardzo schorowany. Może bierze za<br />

dużo leków? Zachód umiera i jest w tym umieraniu fascynujący.<br />

Martwię się o jego majątek. Nie chciałbym, aby został<br />

zmarnowany i roztrwoniony. Myślę o tych, którzy go kiedyś<br />

przejmą...<br />

Zresztą często w swoich tekstach krytykuje Pan<br />

Zachód. Co się najbardziej w nim Panu nie podoba?<br />

Tak, właśnie, wyzywam go od najgorszych, a potem całuję<br />

czule. Nie podoba mi się ten stary, bogaty, zadufany w sobie<br />

dziadyga, ale codziennie chylę przed nim czoła. Nie podoba<br />

mi się, że tak strasznie zatracił w sobie człowieka. Ale może<br />

się mylę.<br />

Czy jest takie miejsce, kraj, w którym Pan jeszcze<br />

nie był, a który koniecznie chciałby Pan zobaczyć?<br />

Chciałbym pojechać śladami Ryszarda Kapuścińskiego.<br />

To mój niedościgły wzór. Chciałbym dowiedzieć się, gdzie<br />

dokładnie mieszkał w Lagos, stanąć pod tym oknem, przez<br />

253


które wyglądał na brudną, biedną, rozwrzeszczaną nigeryjską<br />

ulicę i tak sobie postać przez chwilę... I jeszcze parę krajów.<br />

Na przykład, Wyspa św. Tomasza koło Gabonu. Mała,<br />

hermetyczna społeczność daleko od wszystkiego. Ja kocham<br />

małe wyspy.<br />

Często wraca Pan w książkach także do czasów i<br />

doświadczeń własnego dzieciństwa. Czy to dla<br />

Pana szczególny czas?<br />

Tak, tak jak wyżej. Czuję się ciągle małym chłopcem. To<br />

jest bardzo dobre uczucie. Czyste.<br />

[<strong>2008</strong>]<br />

254


Między Powiślem a Indiami<br />

Przemierzać Indie, mając w ręku wcale nie przewodniki<br />

czy mniej lub bardziej literackie opisy tego kraju, lecz fundamentalną<br />

rozprawę niemieckiego filozofa, Martina Heideggera,<br />

„Bycie i czas”?! To bardzo nietypowa lektura podróżna.<br />

Takiej ekstrawagancji można się było jednak po Piotrze Ibrahimie<br />

Kalwasie spodziewać. W nowej prozie autora „Czasu”<br />

zdecydowanie bardziej zaskakuje jednak co innego – pisarz,<br />

który do tej pory w kolejnych książkach zdawał relacje ze<br />

swoich peregrynacji głównie po krajach Afryki Północnej,<br />

tym razem opisuje wyprawy do Indii.<br />

Choć w tym przypadku sprawa tematu nowej książki<br />

wcale nie jest do końca jasna, skoro autor zastrzega: „Ta<br />

książka jest »około Indii«, nie o Indiach”. Czy, pisząc to,<br />

Kalwas jedynie asekuruje się, przygotowuje sobie swoiste<br />

alibi, doskonale wiedząc, że nie będzie w stanie przybliżyć<br />

czytelnikowi całego kulturalno-religijnego bogactwa tego<br />

wielkiego i pełnego kontrastów kraju? Niekoniecznie. To raczej<br />

kwestia świadomego wyboru autora. Znamienne jest, że<br />

Kalwas w „Rasa mystica” nie opisuje największych atrakcji<br />

turystycznych Indii, co więcej, w większości przypadków nie<br />

podaje nawet nazw miejsc i miejscowości, które odwiedza.<br />

Bo też nie jest to książka przeznaczona dla czytelników, którzy<br />

w prozie podróżnej chcą widzieć przede wszystkim alternatywne,<br />

literackie przewodniki turystyczne. Takie a nie inne<br />

podejście do tematu wynika, z jednej strony, z pokory autora,<br />

który w paratekście umieszczonym na skrzydełku okładki<br />

wyznaje: „Indie mnie wciągnęły, omotały, naznaczyły. Żaden<br />

opis nie odda tej pulsującej, mistycznej, prastarej hinduskiej<br />

rzeczywistości, tego ‘tu i teraz w Indiach’”. Z drugiej strony<br />

– z przekonania, że „Rasa mystica” to „reportaż wewnętrzny<br />

bardziej niż zewnętrzny”, kolejna w pisarstwie tego autora<br />

255


podróż do źródeł siebie – chyba najdalsza jak dotąd i obfitująca<br />

w najbardziej intensywne doznania.<br />

Jak to zazwyczaj w prozie Kalwasa bywa, impulsem do<br />

podróży w przestrzeni i w czasie, w głąb egzotycznego kraju i<br />

w głąb siebie, stają się fundamentalne pytania, na które pisarz<br />

ciągle – bezskutecznie – poszukuje odpowiedzi: kim jestem?<br />

gdzie jest moje miejsce? jaki jest cel, ku któremu powinienem<br />

dążyć? Stawia je sobie ponownie w ważnym dla niego momencie<br />

życia. Kupuje mieszkanie na Powiślu, gdzie spędził<br />

dzieciństwo i które dawno temu opuścił wraz z rodzicami.<br />

Co więcej, robi wszystko, aby wyglądało ono tak jak dawniej,<br />

rekonstruuje jego wygląd na podstawie zdjęć z końca<br />

lat sześćdziesiątych. Jakby chciał cofnąć czas, aby dotrzeć do<br />

siebie samego z tamtych lat – małego chłopca, przed którym<br />

było całe życie. Jakby chciał przenieść się do innej czasoprzestrzeni.<br />

Po co? Między innymi odpowiedzi na to pytanie szuka,<br />

podróżując po Indiach.<br />

Odległe, egzotyczne miejsca i kraje, które odwiedza Kalwas,<br />

są dla pisarza czymś w rodzaju luster, w których próbuje<br />

się przejrzeć, a w centralnym miejscu owych luster zawsze<br />

znajdują się inni (może powinienem napisać – Inni). To właśnie<br />

spotkania z ludźmi dostarczają – jak sądzę – autorowi<br />

„Drzwi” najistotniejszych doświadczeń. Szczególnie mocno<br />

jest to zaznaczone w „Rasa mystica”. W Indiach styka się<br />

z rozmaitymi ludźmi, na krócej i na dłużej: z trzema „Najświętszymi<br />

z Najświętszych”, którzy od lat tkwią w bezruchu,<br />

w tych samych pozach, z ulicznym sprzedawcą książek,<br />

z rodziną muzyka, którego spotkał w pociągu... Sporo jest<br />

tych spotkań. Podczas wielu z nich nie padają nawet żadne<br />

słowa, albo autor wymienia z innymi (Innymi) jedynie konwencjonalne<br />

zwroty. Ale też nie o rozmowę chodzi głównie<br />

Kalwasowi, lecz o stanięcie twarzą w twarz (Twarz) z innym<br />

(Innym). Nie przez przypadek przecież w nowej książce pi-<br />

256


sarz raz po raz odwołuje się do klasyków filozofii spotkania<br />

i dialogu, Martina Buber i Emmanuela Levinasa. Czemu<br />

służą te spotkania? Kalwas próbuje zobaczyć w ich twarzach<br />

swoją twarz, poza fundamentalnymi – zdawać by się mogło<br />

– różnicami odkryć coś, co ich łączy. A także zrozumieć coś,<br />

co na pozór trudno jest pojąć – że każdy z nas ma w sobie Innego<br />

(Innych). Takim Innym jest choćby Kalwas jako kilkuczy<br />

kilkunastoletnie dziecko, które mieszkało w tym samym<br />

mieszkaniu na Powiślu, gdzie pisarz powrócił jako dojrzały<br />

mężczyzna; dziecko, które ciągle nawiedza go w snach.<br />

Przyznam, mam słabość do prozy Kalwasa, pisarza,<br />

który, nie oglądając się na literackie mody, robi swoje, drąży<br />

własne obsesje. Mam jednak jedno zastrzeżenie czy – może<br />

raczej – wątpliwość. Pisarz debiutował powieścią „Salam”<br />

wcale nie tak dawno, bo w roku 2003, ma już na koncie cztery<br />

książki. Wszystkie one skonstruowane zostały wedle tego<br />

samego wzoru: Kalwas jednocześnie podróżuje po odległych<br />

krajach i przestrzeniach własnej pamięci, spisuje „reportaże<br />

zewnętrzne” pomieszane z „reportażami wewnętrznymi”. Jak<br />

na razie ta konsekwencja – moim zdaniem – przynosi ciekawe<br />

efekty, nie wiem jednak, czy na dłuższą metę nie okaże się<br />

zabójcza. Oby nie...<br />

Piotr Ibrahim Kalwas,<br />

„Rasa mystica. Traktat około Indii”,<br />

Wydawnictwo Prószyński i S-ka,<br />

Warszawa <strong>2008</strong>.<br />

257


Spotkanie z Edwardem Pasewiczem<br />

(sieciowe, z poetą, który stał się prozaikiem<br />

z miłości do ubranek z H&M)


Edward Pasewicz – ur. w 1971 r., poeta, prozaik, kompozytor;<br />

autor tomów wierszy: „Dolna Wilda” (2001), „Wiersze<br />

dla Róży Filipowicz” (2004) i „Henry Berrymana Pięśni”<br />

(2006); nominowany do Literackiej Nagrody Gdynia; opublikował<br />

także powieść kryminalną „Śmierć w darkroomie”<br />

(2007); mieszka w Poznaniu.


Kryminalnie i gejowsko<br />

Co sprawiło, że Ty, było nie było głównie poeta,<br />

wziąłeś się za pisanie powieści, do tego kryminalnej,<br />

czego efektem jest „Śmierć w darkroomie”?<br />

Czy zainspirował Cię przypadek Świetlickiego?<br />

Pieniążki. W swojej naiwności pomyślałem, że zdobędę<br />

ich tyle dzięki powieści, że będę mógł sobie kupić nowe<br />

ubranka w H&M i 32GB Ipoda, i różne takie inne gadżety.<br />

Jak doskonale wiesz, chciałem też mieć na liposukcję i operację<br />

plastyczną. A na poważnie, spodobała mi się możliwość<br />

napisania powieści kryminalnej i przypadek Marcina miał tu<br />

ogromne znaczenie. Okrutnie mu pozazdrościłem i zabrałem<br />

się do pisania. Niestety Jahve Napletkowiec mnie pokarał i<br />

pieniążka nie zesłał, chociaż bardzo się starałem. Ale jak myślę,<br />

książka się udała, wbrew temu, co niektórzy źli i okrutni<br />

młodzi krytycy z północnej Polski o niej napisali, i mimo<br />

tego, że jeden z nich jak powiada – musiał się leczyć lekturą<br />

„Dolnej Wildy”. Ale tak to już jest, że wszystkim dogodzić<br />

się nie da.<br />

A czy wcześniej zaczytywałeś się kryminałami?<br />

Masz jakichś swoich ulubionych pisarzy kryminalnych<br />

albo jakąś odmianę tego gatunku, którą<br />

szczególnie cenisz?<br />

Noir. Ja bardzo lubię mroczne powieści. Miasto w powieści,<br />

no i będę banalny: Chandler. Czy się zaczytywałem? To<br />

dość trudne pytanie. Mój tato pochłania kryminały kilogramami.<br />

Jak byłem nastolatkiem, to strasznie mnie to wkurzało,<br />

czytałem Joyce’a oraz innych, wydawało mi się, że wawrzyny<br />

rosną mi wokół głowy, bo nie czytam tych wszystkich kryminalnych<br />

pierdół. Ale burza hormonalna przeszła, dendryty<br />

263


(przynajmniej niektóre) ponaprawiały się i zrozumiałem, że<br />

to cenny gatunek jest i tak sądzę do dziś.<br />

Twoją powieść rozmaicie dookreślano, a to jako<br />

kryminał gejowski, a to jako miejski. Co było dla<br />

Ciebie w tym projekcie pisarskim istotniejsze:<br />

stworzenie ciekawego obrazu Poznania czy ukazanie<br />

światka gejów?<br />

Chciałem napisać powieść kryminalną tak, jak umiem.<br />

Rzecz dzieje się w mieście i w środowisku (powiedzmy) gejowskim.<br />

Najważniejsze dla mnie było to, żeby ją dobrze i w<br />

miarę ciekawie napisać. Nie chciałbym odpowiadać na takie<br />

pytania, co było ważniejsze? Wiesz, gdybym chciał ukazać<br />

światek gejów, napisałbym pracę socjologiczną. Może inaczej,<br />

chciałem opisać parę ludzkich typów na tle miasta.<br />

Doszły do mnie słuchy, że niektórzy wykorzystują<br />

Twoją powieść nieomal jako przewodnik po gejowskich<br />

knajpach i miejscach Poznania. Słyszałeś<br />

o tym?<br />

No tak. Przychodzą do opisanej w powieści knajpki.<br />

Zdarzyło się tak parę razy. Ludzie lubią takie historie. Chodzą<br />

po tych samych miejscach, gdzie fikcyjni bohaterowie i<br />

to ich podnieca. Mnie tam nic do tego. Tak samo smętnie<br />

siedzę przy barze w Grzechu Warte, jak siedziałem przed<br />

napisaniem powieści. Ale jest w tym dobra zabawa. Ludzie<br />

odnajdują się w postaciach opisanych w książce, tropią, kto<br />

jest Psem, a kto Eminencją. Dość to zabawne. Czyli powieść<br />

swoje zadanie spełniła. Pokazałem jakiś światek, który nie był<br />

znany, a przynajmniej nie w wersji pokazanej przeze mnie.<br />

264


A co w ogóle sądzisz o prozie gejowskiej, o której u<br />

nas było swego czasu głośno za sprawą „Lubiewa”<br />

Michała Witkowskiego?<br />

No, najważniejsze, że się pojawiała. Na świecie to coś<br />

zupełnie normalnego, ale w naszej Częstochowskiej Bolandzie<br />

– niezbyt. Poza tym trochę mnie drażni szufladkowanie,<br />

wolałbym nie być utożsamiany z poezja gejowską, prozą gejowską,<br />

bo za moment dojdziemy do absurdu i będzie gejowski<br />

schabowy czy gejowski papier do dupy. Tak nie można.<br />

Literatura powinna dzielić się na dobrą lub złą. No, niestety<br />

stygmatyzacja jest nieunikniona w tym kraju. Już słyszałem<br />

parę razy za plecami ten podniecony niewieści nieomal szept<br />

„pisarz gejowski”, to a propos licealistów przychodzących do<br />

knajpy. Myślę, że jeszcze fajniej mają Bartek Żurawiecki i<br />

Michał Witkowski.<br />

Znasz w ogóle Witkowskiego? Jak oceniasz jego –<br />

co tu kryć, skuteczny – pomysł na autolansowanie<br />

się jako maksymalnie przegiętej cioty?<br />

Znam, znam i bardzo lubię i jako człowieka, i jako pisarza.<br />

Myślę, że ta ogromna doza kpiny i ironii, jaką serwuje<br />

w roli – jak to powiedziałeś – „maksymalnie przegiętej cioty”<br />

powinna niektórym dać sporo do myślenia. Doskonale<br />

to było widać podczas meczu Witkowski – Wojewódzki. A<br />

pomysł na lans jest po prostu świetny. Michał ma ogromne<br />

poczucie humoru, zazdroszczę mu tego czasami.<br />

Kiedy czytałem „Lubiewo”, miałem poczucie, że<br />

obcuję ze światem zupełnie dla mnie egzotycznym<br />

(nie mam zbyt wielu znajomych gejów), czego zupełnie<br />

nie czułem przy lekturze Twojej książki.<br />

Czy to wynika z faktu, że – jak zaznaczyłem – nie-<br />

265


zbyt dobrze znam ten świat, czy po prostu z tego,<br />

że różne jego sfery są zupełnie odmienne?<br />

Wiesz co, ja nie wiem, czy powinienem o tym mówić.<br />

Kiedy ukazała się książka, na kilku blogach pojawiły się recenzje<br />

i w jednej z nich trafiłem na doskonałą odpowiedź na<br />

zadane przez ciebie pytanie, więc pozwolisz, że jako ciotka<br />

postmodernista posłużę się cytatem, bo pod zdaniem Gejowskiego,<br />

z którego bloga pochodzi wypowiedź mogę się<br />

spokojnie podpisać: „Pierwszym pomnikiem – lat siedemdziesiątych<br />

i osiemdziesiątych – było oczywiście „Lubiewo”,<br />

wciąż niedościgniony wzór zabawy językiem i konwencją.<br />

Na tyle niedościgniony, że pomnik lat dziewięćdziesiątych –<br />

„Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej” – jest już<br />

słabsza. Nie, to złe słowo. Drugi pomnik jest inny – znacznie<br />

bardziej intymny, spokojniejszy. Mam wrażenie, że był próbą<br />

częściowego chociaż odcięcia się od „Lubiewa”, bo któż by<br />

chciał do końca życia występować jako autor jednej książki?<br />

Przećwiczyła to biedna Audrey Tautou, której wszystkie<br />

następne filmy (coraz bardziej rzygawiczne zresztą) są reklamowany<br />

jako „niezapomniana Amelia w filmie...”. Koszmar.<br />

Tyle, że Tautou nie ma czego bronić – sukces „Amelii” opierał<br />

się na tym, że patrzyła tymi swoimi wielkimi oczyma w kamerę<br />

i... milczała. Na nieszczęście dla widzów kinematografii<br />

francuskiej i danobrownowej w kolejnych filmach już mówi i<br />

całe to jej koszmarne aktorskie drewno wyłazi z każdej głoski.<br />

Ależ sobie w dygresję poleciałem. Ad rem. „Śmierć” jest<br />

dla mnie takim trzecim pomnikiem: pomnikiem pierwszej<br />

dekady XXI wieku. Można czepiać się braku fabuły, bo rzeczywiście<br />

niewiele się tu dzieje. No ale jak ma być inaczej,<br />

skoro chodziło bardziej o pokazanie różnych typów ludzkich,<br />

funkcjonujących w obecnej gejowskiej rzeczywistości?<br />

Można się kłócić, że tych typów jest trochę za mało a autor<br />

266


niepotrzebnie skupił się ponad miarę na tym nieszczęsnym<br />

Stasiu (to z kolei pomnik tych wszystkich sockersów, którzy<br />

występują w grajdole w ilościach przekraczających wszystkie<br />

statystyki w stosunku do świata – co jest zasługą sockersawłaściciela<br />

„Gejowa”, rzecz jasna). Mogę jednak zrozumieć<br />

chęć uniknięcia powtórzenia stereotypu przegiętej ciotki; o<br />

ciotach czytaliśmy w „Lubiewie” i wystarczy. A że pomnik<br />

jakiś taki mniejszy? No cóż, jakie czasy, taki pomnik. Lata<br />

PRL-u były czymś specjalnym, nie występującym nigdzie<br />

indziej. Dlatego były aż tak frapujące. Szaleńcza przemiana<br />

gospodarcza po rewolucji AD 1989 również dała pole do popisu<br />

temu narodowi, stąd można się również i tym okresem<br />

zafascynować. A początek XXI wieku to już niestety tylko<br />

kalki i zapożyczenia z konsumeryzmu Londynu, Berlina czy<br />

Majorki (nazwa trupiego Paryża przez gardło mi w tym kontekście<br />

nie przejdzie). Nie wiem czy to źle – wreszcie rośnie<br />

pokolenie szczęśliwsze, nie obarczone polskimi kretynizmami.<br />

Ale że jest to również pokolenie głupsze, trochę szkoda.<br />

Edward Pasewicz bawi się językiem w znacznie mniejszym<br />

stopniu niż Michał Witkowski. To też można by przekształcić<br />

w zarzut. Ale szczerze mówiąc – po co? Gdyby silił się<br />

na ekstrawagancje lingwistyczne, miałby duże szanse ponieść<br />

klęskę. Jak Żurawiecki chociażby. A tak – nie ma się do czego<br />

przyczepić. Ta książka się czyta, sporo w głowie pozostaje a<br />

sam bohater jest uroczy w tym swoim naiwnym heteroseksualizmie”<br />

(cytat pochodzi ze strony http://gejowski.blog.pl).<br />

Uczestniczyłeś w tym słynnym marszu w Poznaniu<br />

spacyfikowanym przez policję? A jeśli tak – jak<br />

to wyglądało od środka?<br />

Kręciłem się obok. To dobre słowo. Za to w następnym<br />

już tak. Wyglądało to mniej więcej tak, jak opisałem to w<br />

powieści. Okropnie i zomowsko.<br />

267


Światek literacki, z tego co wiem, jest dosyć tolerancyjny<br />

dla gejów. A jak to jest poza nim?<br />

Czasami da się żyć.<br />

Na różne rodzaju spotkania literackich często i<br />

chętnie grywasz na pianinie. Kim się właściwie<br />

czujesz: muzykiem, poetą czy prozaikiem?<br />

Najbardziej to się czuję grubym łysym i strasznym misiem.<br />

Są różne formy wyrazu, a ja jakoś tak mam, że muszę<br />

się powyrażać tu i ówdzie, więc, że tak powiem, wyrażam się<br />

w różnych mediach.<br />

Czy „Śmierć w darkroomie” to w Twoim wypadku<br />

był tylko jednorazowy „wybryk” prozatorski?<br />

No i tu kogoś zmartwię. Nie, to nie był wybryk i mam<br />

zamiar pisać dużo powieści, dostawać za nie pieniążki i kupować<br />

ubranka w H&M, coraz to nowsze wersje Ipodów i<br />

cała masę kompletnie niepotrzebnych gadżetów.<br />

[<strong>2008</strong>]<br />

268


Gejowska normalność<br />

Marcin Świetlicki w „Dwanaście” i „Trzynaście” starał się<br />

stworzyć coś w rodzaju kryminału krakowskiego. Edward<br />

Pasewicz natomiast spróbował napisać kryminał poznański i<br />

gejowski. Właściwie, pisząc o tej prozie, określenie kryminał<br />

powinienem opatrywać cudzysłowem, ale do tej kwestii jeszcze<br />

wrócę. Najpierw kilka zdań o samym Pasewiczu, który<br />

powieścią „Śmierć w darkroomie” debiutuje jako prozaik. Do<br />

tej pory dał się on poznać jako interesujący poeta średniego<br />

pokolenia (ur. 1971), autor między innymi dobrze przyjętych<br />

przez krytyków i czytelników tomów „Dolna Wilda” (2001)<br />

czy „Wiersze dla Róży Filipowicz” (2004). Pasewicz jest gejem.<br />

Nie sprzedaję tej informacji po to, aby budzić tanią sensację;<br />

zresztą, cóż to za sensacja, skoro nurt gejowski coraz<br />

mocniej zaznacza się w naszej literaturze, a na spotkaniach<br />

literackich coraz częściej bywa tak, że heterycy są w mniejszości.<br />

Sprzedaję ją dlatego, że ma znaczenie dla interpretacji<br />

interesującej mnie powieści.<br />

Pasewicz, namówiony przez redaktorów Wydawnictwa<br />

EMG na napisanie prozy kryminalnej, wywiązał się z tego<br />

zadania nieźle, chociaż na dobrą sprawę napisał kryminał<br />

mocno udawany, w którym jedynie – jak sądzę – gra, bawi<br />

się konwencjami kryminału. Oczywiście, jest w tej powieści<br />

trup, który pojawia się – jakżeby inaczej – już w prologu. Po<br />

słynnej na cały kraj poznańskiej Paradzie Równości, spacyfikowanej<br />

przez policję, w darkroomie gejowskiej knajpy<br />

Grzechu Warte klienci, nieco demoniczne bliźniaki, znajdują<br />

martwego chłopaka. Zmarły jest gejem. Właśnie – zmarły czy<br />

zabity? Oficjalne śledztwo zamyka stwierdzenie, że chłopak<br />

umarł śmiercią naturalną. Nie wierzy w to jego starszy brat,<br />

policjant Zielony, który przyjeżdża do Poznania, aby przez<br />

trzy dni prowadzić prywatne dochodzenie. Zielony to kolej-<br />

269


ny w naszych kryminałach policjant po przejściach, w średnim<br />

wieku, porzucony przez żonę-puszczalską, zgorzkniały,<br />

zagubiony, postrzegający samego siebie nieomal jako „żywego<br />

trupa” i nieustannie w trupa się zalewający (przyznam<br />

szczerze, jeśli jeszcze choćby raz spotkam tak sprofilowaną<br />

postać, to chyba zacznę wyć z nudów!). Kolejny glina-nieudacznik,<br />

któremu nic w życiu nie wychodzi, nawet śledztwo<br />

w sprawie śmierci brata; bo trudno powiedzieć, że prowadzi<br />

on jakiekolwiek dochodzenie, po prostu łazi po knajpach<br />

gejowskich, poznaje kolejnych kolegów i znajomych brata,<br />

którego przez lata zaniedbywał, ignorował, i wypija przy tym<br />

alkohol w ilościach, które powaliłyby słonia. Na rozwiązanie<br />

zagadki śmierci brata trafia właściwie przypadkiem, odkrywając<br />

mroczną tajemnicę rodzinną.<br />

Czytelnicy, którzy lubią wraz z narratorem powieści kryminalnej<br />

bawić się w stawianie hipotez i rozwiązywanie kolejnych<br />

zagadek, mających doprowadzić do odpowiedzi na<br />

kluczowe pytanie: kto zabił, nie pożywią się zbytnio książką<br />

Pasewicza; ale też intryga kryminalna wcale nie jest w niej<br />

najważniejsza. Cóż więc takiego? W gruncie rzeczy „Śmierć<br />

w darkroomie” jest przede wszystkim powieścią obyczajową<br />

ukazującą światek poznańskich gejów. Autor daje liczne migawki<br />

z gejowskich knajp i przedstawia całą galerię osobowości<br />

– bardzo, bardzo różnorodnych; wprowadza do powieści<br />

postaci autentyczne i zmyślone. Są tam „ciotki konsumpcjonistki”,<br />

„ciotki anarchistki” i „cioteczki blokersówki”, drag<br />

queens, geje emancypowani, tacy, którzy w związkach homoseksualnych<br />

szukają jedynie seksualnego spełnienia (jeden z<br />

bohaterów rzuca hasło: „Miłość, wolność, orgazm”), i tacy,<br />

którzy szukają miłości; są czuli kochankowie i masochiści<br />

(jeden z nich, Młody, chce niczym pies służyć swojemu panu,<br />

co więcej – myśli, że jest psem), jest nawet ksiądz katolicki,<br />

kontemplujący piękno młodych chłopięcych ciał (ale nic<br />

270


poza tym). Pasewicz ukazuje całą rozmaitość tego światka,<br />

którą dobrze oddaje choćby takie zdanie: „Bo ciotki się dzielą<br />

na frakcje, ugrupowania, kółka wzajemnej adoracji, kanapowe<br />

partie, a każda ciotka dzieli się jeszcze wewnętrznie”.<br />

Trudno jest uniknąć porównań powieści Pasewicza z innymi<br />

książkami z nurtu prozy gejowskiej, choćby ze słynnym<br />

„Lubiewem” Michała Witkowskiego. Jak to porównanie wypada?<br />

Z jednym zastrzeżeniem – jak mi się zdaje – lepsza i<br />

ciekawsza mimo wszystko zdaje się „Śmierć w darkroomie”.<br />

Witkowski jest oczywiście sprawniejszym pisarzem, ma lepiej<br />

ustawiony, efektowniejszy styl, ale nic w tym dziwnego,<br />

skoro Pasewicz jest dopiero u początku prozatorskiej drogi.<br />

Autor „Śmierci w darkroomie” przedstawia światek gejowski<br />

w sposób bardziej urozmaicony i wielostronny niż Witkowski.<br />

Czytając „Lubiewo”, odczuwałem swoisty efekt obcości,<br />

dziwności, świat przedstawiony przez pisarza wydawał mi<br />

się egzotyczny, choć, oczywiście, był celowo „przegięty”. W<br />

powieści Pasewicza uderzyła mnie przede wszystkim normalność<br />

ludzi z opisywanego przez niego środowiska. Tak,<br />

to prawda, są tam wariaci czy zboczeńcy, ale tacy trafiają się<br />

wszędzie. Ci ludzie kochają albo nienawidzą, są zafiksowani<br />

na seksie albo potrafią się bez niego obejść, lepiej lub gorzej<br />

radzą sobie z życiowymi problemami; są po prosty zwyczajnymi<br />

ludźmi, tylko o nieco odmiennych upodobaniach i innym<br />

stylu życia, a nie “egzotycznymi ptakami”, jak to często<br />

bywa w tekstach z nurtu gejowskiego.<br />

Ten efekt udało się uzyskać Pasewiczowi dzięki dystansowi<br />

do opisywanego środowiska. Witkowski snuł opowieść<br />

jakby z samego środka gejowskiego światka, Pasewicz, choć<br />

sam gej, potrafił spojrzeć na niego z boku. Dlatego tak, a nie<br />

inaczej zaprojektował postać głównego bohatera, Zielonego.<br />

Jest on zdecydowanie heteroseksualny, choć nie stroni od<br />

pewnych eksperymentów, o czym świadczy jego powikłana<br />

271


elacja z Młodym. To właśnie Zielony komentuje rozmaite<br />

„przegięcia” gejów, choćby ich sztuczność, która zwykłe życie<br />

zamienia w – dziecinny zdaniem Zielonego – teatrzyk.<br />

Pasewiczowi powiodło się jeszcze jedno – uniknął nadmiernego<br />

zideologizowania swojej powieści. Oczywiście, w<br />

„Śmierci w darkroomie” znajdują się wątki poboczne, w których<br />

narrator sporo uwagi poświęca kwestiom równouprawnienia<br />

mniejszości seksualnych czy braku tolerancji dla inności<br />

w naszym społeczeństwie. Dla przykładu, dwaj bohaterowie,<br />

brat Zielonego i jego chłopak, mają ogromne problemy<br />

z dominującymi, stuprocentowo męskimi ojcami, którzy nie<br />

akceptują seksualnych preferencji synów. A w końcówce powieści<br />

Pasewicz mocno dociska pedał, wskazując, że za całe<br />

zło dotykające światek gejowski odpowiedzialny jest wszechobecny<br />

system patriarchatu i niedostatek tolerancji. „Śmierć<br />

w darkroomie” nie jest jednak równościową agitką. I dobrze!<br />

Edward Pasewicz,<br />

„Śmierć w darkroomie”,<br />

Wydawnictwo EMG,<br />

Kraków 2007.<br />

272


Spotkania<br />

z literaturoznawcami<br />

i krytykami


Spotkanie z Michałem P. Markowskim<br />

(bez lęku, bo jeszcze przed aferą z Antonim Liberą)


Michał Paweł Markowski – ur. w 1962 r.; literaturoznawca,<br />

filozof, eseista, felietonista, tłumacz; jeden z najważniejszych<br />

badaczy w nurcie poststrukturalnym; autor wielu<br />

książek (m.in. „Efekt inskrypcji. Jacques Derrida i literatura”,<br />

(1997); „Pragnienie obecności. Filozofie interpretacji od<br />

Platona do Kartezjusza”, (1999); „Występek. Eseje o pisaniu<br />

i czytaniu”, (2001); „Czarny nurt. Gombrowicz, świat,<br />

literatura”, (2004); „Polska literatura nowoczesna: Leśmian,<br />

Schulz, Witkacy”, (2007); tłumacz dzieł m.in. Derridy, Foucaulta<br />

czy Rorty’ego; wykładowca na wielu uniwersytetach<br />

w Europie i Stanach Zjednoczonych; laureat m.in. Nagrody<br />

im. Kościelskich (2000); mieszka w Krakowie.


Fabuły w świecie pojęć<br />

Jesteś teoretykiem literatury, eseistą, felietonistą,<br />

filozofem, tłumaczem, wykładowcą uniwersyteckim,<br />

osobowością medialną. Imponujące! Czy<br />

któraś z tych dziedzin jest dla Ciebie najważniejsza?<br />

To trudne pytanie, bo właśnie dlatego, aby nie musieć<br />

wybierać, przywiązywać się do którejś z tych ról, mam ich<br />

tak wiele. Dla mnie niesłychanie istotna jest możliwość<br />

swobodnego przechodzenia między tymi sferami, między<br />

jednym językiem a drugim. Jako wykładowca posługuję się<br />

jednym językiem, jako felietonista innym, jako eseista jeszcze<br />

innym – i to przechodzenie między różnymi językami, z których<br />

każdy inaczej mnie określa, jest dla mnie najważniejsze.<br />

Nie ulega jednak wątpliwości, że żadna z tych ról nie byłaby<br />

możliwa do zrealizowania, gdyby nie to, że jestem związany<br />

z uniwersytetem.<br />

Żyjemy jednak w czasach wąskiej specjalizacji.<br />

Jeżeli jakiś naukowiec znajdzie swoją przestrzeń<br />

badań i ją zasiedli, to zazwyczaj niechętnie się już<br />

poza nią wyprawia. Skąd bierze się ta niechęć do<br />

badań interdyscyplinarnych, czy – jak mówisz –<br />

szukania nowych języków na wyrażenie tego samego?<br />

Po pierwsze, to zwyczajnie trudne. Aby opanować nowy<br />

język teoretyczny, filozoficzny, trzeba sporo czasu temu poświęcić.<br />

Rzadko kto decyduje się też na ryzyko utraty języka,<br />

który nazwałbym monolitycznym czy monologowym. Łatwiej<br />

posługiwać się wciąż tym samym językiem przez wiele<br />

lat, poznać wszystkie jego tajniki, niż zaryzykować przygodę<br />

279


poznania czegoś nowego. Poza tym instytucje akademickie<br />

w Polsce charakteryzują się prawem ciężkości – jeśli już ktoś<br />

opanował jakąś dyscyplinę lub subdyscyplinę i związał się z<br />

uniwersytetem, to nawet jeśli ta dyscyplina po pewnym czasie<br />

nudzi go śmiertelnie, bo z konieczności powtarza to samo<br />

przez lata, to nie zaryzykuje zmiany, bo to może skończyć<br />

się klęską. Właściwie: umysłowość polska jest statyczna, nie<br />

– dynamiczna; statyczna to znaczy skłonna do zasiedziałości;<br />

to nie jest umysłowość kolonizatorska, lecz zadomawiająca-się,<br />

co oczywiście ma fatalny wpływ na jakość dysput<br />

intelektualnych w Polsce. Właśnie – wydaje mi się, że nasza<br />

humanistyka w ogóle, a literaturoznawstwo w szczególności<br />

od dłuższego czasu drepczą w kółko. Bardzo rzadko pojawiają<br />

się idee czy dyskusje, które powodowałyby intelektualny<br />

ferment, wprowadzały do humanistyki nową jakość.<br />

Ale kto właściwie miałby tworzyć tę nową jakość?<br />

Dobre pytanie… Podam tylko jeden przykład z ostatnich<br />

miesięcy, nieco nieskromnie – własny. Byłem ostatnim wypromowanym<br />

doktorem profesora Henryka Markiewicza.<br />

Sytuacja była taka, że my praktycznie nigdy nie zgadzaliśmy<br />

się pod względem metodologicznym. Profesor Markiewicz<br />

obdarzył mnie ogromnym zaufaniem – za co jestem mu niezmiernie<br />

wdzięczny – pozwolił robić to, co robiłem, niezależnie<br />

od tego, że nie mieściło się to w jego – by tak rzec<br />

– horyzoncie osobowościowo-poznawczym. I tak trwało to<br />

przez lata, nasze relacje opierały się na wzajemnym szacunku,<br />

z mojej strony także na respekcie wobec profesora, któremu<br />

wiele zawdzięczałem itd. Ale nie dyskutowaliśmy ze<br />

sobą tak poważnie. I co się okazało? Profesor Markiewicz<br />

udzielił wywiadu do tygodnika „Europa”. Postanowiłem podyskutować<br />

po raz pierwszy z profesorem Markiewiczem, ale<br />

280


tak bez żadnych osłonek; potem jeszcze profesor odpowiadał<br />

na moją polemikę. Wydaje mi się, że była to jedna z ostatnich<br />

istotnych polemik literaturoznawczych u nas. Ale żeby<br />

coś takiego mogło nastąpić, musiało dojść do konfrontacji<br />

stanowisk diametralnie odmiennych. A to wydaje się dziś<br />

praktycznie niemożliwe – nikt nie kłóci się, bo nikt nie myśli<br />

odmiennie. Dawniej właściwie też była podobna sytuacja,<br />

panował wszechwładny strukturalizm, potem to się zmieniło,<br />

ale w gruncie rzeczy w ten sposób, że nie wyklarowała się na<br />

tyle mocno żadna konkurencyjna propozycja, żeby dało się<br />

spierać. Doszło do rozgąbczenia substancji. Wygląda to tak:<br />

profesorowie wygłaszają tezy, z którymi nie można się kłócić,<br />

bo są oczywiste. Brak prowokacji – znikła atrakcja prowokacji,<br />

która prowadziłaby do dyskusji. Bierze się to po części z<br />

tego, że prawie wszyscy uważają, że literaturoznawstwo jest<br />

nauką, która powinna głosić oczywistości.<br />

Może ta niechęć do sporu, dyskusji wynika także<br />

z tego, że literaturoznawstwo, podobnie jak literatura,<br />

po roku 1989 coraz mocniej spychane są na<br />

margines przestrzeni komunikacji społecznej?<br />

Ale czy literaturoznawstwo kiedykolwiek funkcjonowało<br />

inaczej? Nie wydaje mi się. Literaturoznawcy nigdy nie mieli<br />

większego wpływu na cokolwiek, choćby dlatego że w Polsce<br />

zdecydowanie większą atencją cieszyli się filozofowie, bo<br />

„filozof to był mędrzec, ktoś, kto dba o prawdę” itd. Zajmowanie<br />

się literaturą traktowano jako działalność podrzędną,<br />

mimo iż zajmowali się nią prawdziwi tytani polskiej humanistyki.<br />

Moim zdaniem, na przykład, Janusz Sławiński, gdyby<br />

stworzyć ranking, stałby zdecydowanie wyżej niż choćby<br />

Leszek Kołakowski. Dlaczego? Kołakowski, według mnie,<br />

nie był filozofem oryginalnym, natomiast Sławiński był niesłychanie<br />

oryginalnym literaturoznawcą. Rzecz ma się tak:<br />

281


akuje nam nie tylko intelektualnych prowokacji, ale również<br />

śmiałości i wynalazczości.<br />

Na czym taka prowokacja miałaby polegać?<br />

Siłą prowokacji jest rozluźnienie monologu – tak bym to<br />

określił. Zakładamy, że nie istnieje jeden sposób wysławiania<br />

poglądów w danej dziedzinie, wręcz przeciwnie – tych<br />

sposobów jest wiele i żaden nie powinien zajmować miejsca<br />

uprzywilejowanego. Tymczasem tak się składa, że panujące<br />

– tak je nazwijmy – idiomy błyskawicznie instytucjonalizują<br />

się i nagle okazuje się, że tak właśnie należy mówić. A to nie<br />

jest prawda, że trzeba mówić dokładnie tak, jak profesor X<br />

czy Y. Tępiona jest młodzieńcza fantazja – młody naukowiec<br />

pokonuje kolejne szczeble kariery uniwersyteckiej, uczestnicząc<br />

w rytuale podległości. Najczęściej ta podległość wynika<br />

z lenistwa duchowego, samozadowolenia, bo skoro już dostało<br />

się etat, o który trudno, to można spocząć na laurach.<br />

Trudno też o samodzielność w sytuacji, kiedy panuje zasada<br />

odwdzięczania się profesorowi poprzez kontynuowanie<br />

jego języka. Przez to wszystko brakuje spięć, starcia, żywości<br />

w dyskusjach. Jeśli już jakieś są, to toczone na bardzo letnim<br />

poziomie, co mnie bardzo boli, bo literaturoznawstwo<br />

pojmuję jako żywą rozmowę o tym, co nas zajmuje. Jeszcze<br />

jedna kwestia, którą koniecznie muszę poruszyć: zawsze<br />

podkreślam, że teorie bliskie nam, którymi się zajmujemy, są<br />

nam bliskie z pewnych określonych względów – wybieramy<br />

język, przy pomocy którego próbujemy dookreślić siebie samych,<br />

a nie wybieramy go tylko dlatego, że jest skuteczny.<br />

Skuteczność języka, czy metody, zasadza się na umiejętności<br />

jej zastosowania, a ta zależy znowu od tego, czy robimy coś<br />

z pasją, czy nie. Nie wierzę w teorię literatury jako taką, wierzę<br />

jednak, że istnieją rozmaite teorie literatury, z których<br />

282


każda jakoś odpowiada naszej osobowości, każda dostarcza<br />

języka pozwalającego lepiej wysłowić siebie i nurtujące nas<br />

problemy. Nie wierzę jednak w to, że nasza dyscyplina podlega<br />

jakiejkolwiek standaryzacji. Z tego powodu chętnie naruszyłbym<br />

opozycję nauki o literaturze i krytyki literackiej,<br />

ale to ma swoje poważne konsekwencje. Krytyka literacka,<br />

która byłaby poważnym wielogłosem na temat literatury,<br />

powinna spoglądać w stronę literaturoznawstwa, szukać tam<br />

pomysłów i inspiracji. Ale i odwrotnie – literaturoznawstwo<br />

powinno spoglądać w stronę krytyki literackiej, bo dzieją się<br />

tam rzeczy ciekawe.<br />

W ostatnich latach te sfery mocno się rozeszły: z<br />

jednej strony jest wyrafinowane literaturoznawstwo,<br />

czasami już na granicy zrozumiałości, z drugiej,<br />

krytyka literacka w wersji light, uprawiana na<br />

użytek mass mediów.<br />

Właściwie jest tylko jeden człowiek, który to łączy, czyli<br />

Przemysław Czapliński, ale to jest możliwe tylko dlatego, że<br />

kieruje pracownią krytyki literackiej. Bardzo mało jest przypadków,<br />

kiedy teoretyk literatury sensu stricto godziłby się na<br />

obniżenie poziomu swojego dyskursu, dlatego że teoretycy<br />

uważają, iż mają dostęp do mocniejszego języka, w związku z<br />

czym mogą wyraziściej stawiać problemy. Natomiast krytyk<br />

literacki, ponieważ – jak się uważa – nie używa skomplikowanego<br />

języka nafaszerowanego trudnymi pojęciami, to zajmuje<br />

się błahostkami.<br />

Wracając do kwestii marazmu panującego w humanistyce:<br />

czy po części nie wynika on z tego, że<br />

większość naszych badaczy niechętnie przygotowuje<br />

książki – zwykle raz na kilka albo nawet kilkanaście<br />

lat? Ty na ich tle wyglądasz niczym tytan<br />

pracowitości…<br />

283


Ale moje książki nie są literaturoznawcze sensu stricto.<br />

To prawda. Chodzi mi jednak o samą chęć ubierania<br />

w tekst swoich przemyśleń, której większość<br />

badaczy chyba nie ma, myślę o (użyję sformułowania<br />

komentatorów sportowych) ciągu na bramkę,<br />

żeby mieć książkę.<br />

Też nie mam takiego ciągu, posiadanie książki nie jest<br />

dla mnie celem samym w sobie, to po pierwsze. Po drugie,<br />

wyrażenie, którego użyłeś, czyli ubieranie myśli w formę<br />

książkową, nie bardzo mi odpowiada. W czym rzecz? Prawdę<br />

mówiąc, gdyby ktoś mnie zapytał, kim naprawdę się czuję,<br />

to odpowiedziałbym, że czuję się pisarzem – pisarzem, który<br />

używa pojęć i języków filozoficznych czy literaturoznawczych<br />

jako figur własnego dyskursu. Próbuję kreować fabuły<br />

w świecie pojęć, używając innego języka niż, na przykład,<br />

Wiesław Myśliwski. Ale gdy ostatnio z nim rozmawiałem,<br />

okazało się, że o wielu sprawach myślimy podobnie, tyle<br />

tylko, że on wybiera formę powieści, ja natomiast piszę, na<br />

przykład, esej o dekonstrukcji.<br />

Tworzysz więc prozę – by tak rzec – fabularno-pojęciową?<br />

To są fabuły pojęciowe – tym się zajmuję. A wracając do<br />

kwestii ubierania myśli w formę książkową – nie jest tak, że<br />

istnieje gotowa wiedza, której się dorobiłem i która ma formę<br />

gotowych przemyśleń, zapisywanych potem przeze mnie.<br />

Sytuacja jest odwrotna: tworzę pewien projekt intelektualny,<br />

który krystalizuje się dopiero w pisaniu. Muszę pisać, aby<br />

przekonać się, co sądzę o literaturze, filozofii czy świecie.<br />

Przymus pisania ma dla mnie naturę egzystencjalno-zawodową<br />

– muszę pisać książki, bo pisanie uświadamia mi, kim<br />

jestem.<br />

284


A nie kusiło Cię, żeby napisać prozę fabularną?<br />

Nie, nigdy – z jednego, zasadniczego powodu: jestem<br />

kiepskim opowiadaczem historii, nie umiem opowiadać<br />

anegdot, również czyjeś opowiadania zazwyczaj mnie nużą.<br />

Jeżeli nie mogę wyrwać się z ciągu czytanej opowieści, to<br />

zazwyczaj prędzej czy później odczuwam znużenie. Podoba<br />

mi się stwierdzenie Rolanda Barthesa, że w czytaniu mniej<br />

istotne jest podążanie za tym, co „dzieje się” w książce, ważne<br />

jest podnoszenie głowy znad książki, moment, kiedy wychodzę<br />

ze świata, w którym byłem, po to żeby przejść do innego<br />

świata, życia, pamięci, innych tekstów. Chodzi, rzecz ujmując<br />

w skrócie, o tworzenie sieci rozmaitych odniesień. To mnie<br />

interesuje – budowanie hipertekstu, z którego można wędrować<br />

w różne strony. Nie interesuje mnie za to tworzenie tekstów,<br />

które dawałyby jasną odpowiedź na pytanie, jak jest.<br />

Piszesz na ten temat szeroko w książce „Występek.<br />

Eseje o pisaniu i czytaniu”. Wracając do sprawy<br />

dookreślenia, kim jesteś: w poświęconej Gombrowiczowi<br />

książce „Czarny nurt” piszesz: „sam<br />

jestem ’literaturoznawcą’” – tak właśnie, biorąc<br />

słowo literaturoznawca w cudzysłów. Dlaczego?<br />

Nie potrafię myśleć o sobie inaczej niż w cudzysłowie –<br />

to znaczy mam do siebie, do swoich funkcji literaturoznawczych<br />

dystans. Żeby nie było nieporozumień – wypełniam je,<br />

jeśli chodzi o dydaktykę, bardzo sumiennie. Cudzysłów ma<br />

rozbroić pewność co do zajmowanych przeze mnie pozycji,<br />

bo jeśli określę się jako literaturoznawca, to będę literaturoznawcą,<br />

nikim więcej. A ja chcę być także, ale nie tylko, literaturoznawcą.<br />

Poza tym cudzysłów jest znakiem cytatu, ja to<br />

słowo przyjmuję od kogoś innego, bo to inni określają mnie<br />

przede wszystkim jako literaturoznawcę.<br />

285


A Ty chcesz pozostać swobodnym elektronem w<br />

przestrzeni rozmaitych dyskursów?<br />

Tak, dla mnie jest to kwestia po prostu życiowa, niezbędna<br />

do normalnego funkcjonowania – ta przemienność<br />

pozycji, które mogę zająć, dlatego też każda moja książka<br />

jest inna. Gdy wydałem pierwszą swoją książkę o Derridzie,<br />

natychmiast znienawidziłem swoją funkcję bycia ekspertem<br />

od Derridy. Żeby osłabić tę funkcję, wydałem książkę o Nietzschem,<br />

ale natychmiast określony zostałem jako nietzscheanista.<br />

Derridę i Nietzschego można umieścić w jednym nurcie<br />

mody poststrukturalnej, więc kolejną książkę napisałem o<br />

czymś zupełnie innym – w „Anatomii ciekawości” starałem<br />

się pokazać, jak mogłyby wyglądać „Próby” Montaigne’a pisane<br />

dzisiaj. Aby i to mnie zbytnio nie przyszpiliło, napisałem<br />

książkę o dziejach reprezantacji, „Pragnienie obecności”,<br />

w której zajmuję się teorią literatury, teologią średniowieczną<br />

i malarstwem renesansowym. Ale – rzecz ciekawa – mało kto<br />

tę książkę zauważył, choć dla mnie jest to jeden z ważniejszych<br />

moich tekstów, w którym znaleźć można najważniejsze<br />

dla mnie idee czy obsesje. Mimo moich usiłowań wciąż<br />

przypina mi się etykietki derridianisty czy nietzscheanisty, co<br />

potwierdza, że od etykietki trudno uciec – ale dlatego jeszcze<br />

bardziej staram się wobec nich zdystansować.<br />

Jaką kolejną woltę wykonasz? Jaką etykietkę podsuniesz<br />

swoim czytelnikom, aby zaraz potem<br />

spróbować ją zerwać?<br />

Moje dwie ostatnie książki są podręcznikami, porządnie<br />

napisanymi, jasno tłumaczącymi coś, co do tej pory nie zostało<br />

wystarczająco objaśnione. Zarówno „Teorie literatury<br />

XX wieku”, jak i „Polska literatura nowoczesna”, są próbami<br />

podania w wykładzie tego, co do tej pory wymykało się wy-<br />

286


kładowi. Dla przykładu – w tej drugiej książce daję nowe interpretacje<br />

autorów, których uważam za najlepszych polskich<br />

pisarzy, czyli Leśmiana, Schulza i Witkacego, interpretacje<br />

elementarne, ale przy tym wymagające i odchodzące od stereotypów.<br />

A co z Gombrowiczem?<br />

Ta książka to pierwsza część planowanej całości. Ale po<br />

kolei – polska literatura nowoczesna zaczyna się od tych<br />

właśnie trzech pisarzy, którzy kończą swoją aktywność przed<br />

wybuchem wojny. Gombrowicz przeskakuje dalej – ale oczywiście<br />

jest ich twórczym kontynuatorem. Następna książka<br />

będzie pokazywać, jak nasza literacka nowoczesność rozpada<br />

się na dwie linie: konserwatywną, która zachowuje najważniejsze<br />

przeświadczenia odnośnie podmiotu, świata czy języka,<br />

wywiedzione jeszcze z XIX wieku, oraz krytyczną, która<br />

wychodzi właśnie od Leśmiana, Schulza i Witkacego, dalej<br />

idzie poprzez Gombrowicza, Wata czy Białoszewskiego, ale<br />

już nie Miłosza czy Herberta, którzy są po drugiej stronie.<br />

Ten podział może się wydać na pierwszy rzut oka prostacki,<br />

pozwala jednak cokolwiek zrozumieć, pokazać, jak rozwijała<br />

się literatura polska.<br />

Podręcznik nie może być przecież zbytnio skomplikowany,<br />

hermetyczny.<br />

Tak, ale przy tym nie jest to podręcznik, który wykładałby<br />

rzeczy oczywiste. Pisanie historii jest dla mnie kreacją. Jak<br />

to rozumiem? Pisarze wydają książki i to są fakty, ale sensy<br />

tych książek zależą od ich interpretacji. I tak w „Polskiej literaturze<br />

nowoczesnej” pozwalam sobie na więcej w sferze interpretacyjnej.<br />

Na przykład, odrzucam niektóre wcześniejsze<br />

odczytania Leśmiana i proponuję swoje, choć dokonuję tego<br />

287


na poziomie nieco obniżonym. Chodzi mi o stworzenie czegoś<br />

w rodzaju Wulgaty na profesjonalnym poziomie – czego,<br />

moim zdaniem, brakuje w naszej nauce o literaturze. Istnieje<br />

ogromna przepaść pomiędzy publicystycznymi ujęciami literatury<br />

a wysokim dyskursem naukowym, przez który nawet<br />

studenci brną ze łzami w oczach. Interpretację rozumiem<br />

jako próbę połączenia tych dwóch poziomów, zniwelowania<br />

dystansu między nimi; ma ona doprowadzić do wprowadzenia<br />

rozważań o literaturze do przestrzeni publicznej. I to jest<br />

właśnie sfera negocjacji: występuję z własną interpretacją, ale<br />

tylko po to, aby potem ją obstukiwać, sprawdzać; chcę też,<br />

by ktoś potem przejął moją interpretację i myślał razem ze<br />

mną. W ten sposób tworzę wspólnotę interpretacyjną, którą<br />

buduję z moimi seminarzystami, ale też czytelnikami moich<br />

książek.<br />

To chyba odosobniony punkt widzenia. Dominuje<br />

u nas – rzecz ujmę w skrócie – zasada: tworzę<br />

interpretację i nie dbam, czy ktoś ją przyjmie, czy<br />

odrzuci. W tym przypadku nie ma mowy o żadnej<br />

negocjacji, o tworzeniu wspólnoty interpretacyjnej.<br />

Wydaje mi się, że – w taki a nie inny sposób określając<br />

cele moich interpretacji – kładę kres nieporozumieniom,<br />

podejrzeniom, że chcę narzucać własne interpretacje innym,<br />

że twierdzę, iż są one najlepsze z możliwych. Właściwie,<br />

tworząc interpretację, nigdy nie mam przekonania, że jest<br />

ona domknięta. Na przykład, w „Czarny nurt” jest wpisana<br />

całościowa wizja twórczości Gombrowicza, ale zdaję sobie<br />

sprawę, że jest to wizja jednostronna – celowo jednostronna,<br />

aby wyciągnąć to, co do tej pory było zamiatane pod dywan.<br />

Ale – oczywiście – nie twierdzę, że jest to obowiązująca wykładnia.<br />

288


Tak też mi się zdawało, że „Czarny nurt” jest raczej<br />

zaproszeniem do dyskusji, sporu, a nie – jak<br />

twierdzili niektórzy – próbą przekreślenia wcześniejszych<br />

dokonań gombrowiczologii.<br />

Oczywiście, w tej książce celowo wyjaskrawiałem momenty<br />

sporu z gombrowiczologami, ale jedynie po to, aby<br />

zwrócić uwagę na konkretne problemy, wcale nie po to, żeby<br />

powiedzieć, iż wszyscy ci, którzy wcześniej pisali o Gombrowiczu,<br />

nie mają racji. Ale – niestety – ta książka tak została<br />

odebrana, jako radykalna rozprawa z wszystkimi i próba<br />

zanegowania dotychczasowego dorobku nauki. Wciąż spotykam<br />

się z podobnymi opiniami. Na przykład, ostatnio spytano<br />

mnie, czy pisząc o Leśmianie, również nie będę brał pod<br />

uwagę tego, co do tej pory o nim napisano.<br />

Jeśli już jesteśmy przy naszej literaturze – niedawno<br />

wziąłeś udział w dyskusji, która toczyła się na<br />

łamach „Tygodnika Powszechnego” i dotyczyła<br />

kondycji współczesnej literatury. Chodzi o tekst<br />

„Bezpłodne przepędzanie czasu”. Wyraziłeś się w<br />

nim bardzo ostro o współczesnej prozie, właściwie<br />

powiedziałeś wprost, że to są głupstwa. Dlaczego<br />

tak sądzisz?<br />

To jest oczywiście tekst polemiczny, stąd ostrość stawianych<br />

w nim tez. Polemika to mój ulubiony gatunek, który<br />

ma charakter nietzscheański, jest wojną intelektualną, ale nie<br />

personalną. A dlaczego tak napisałem? Po części tak myślę.<br />

Według mnie stan polskiej literatury współczesnej jest bardzo<br />

słaby, o czym mogę się przekonać, czytając dużo książek<br />

i mając kontakt z pisarzami jako gospodarz poniedziałków<br />

literackich w kanale TVP Kultura. Po pierwsze, brakuje nam<br />

zróżnicowania literatury; brakuje nam chociażby porządnie<br />

zrobionej prozy popularnej na rozmaitych poziomach, do-<br />

289


ych czytadeł. Zdumiewa mnie, że polskiego pisarza nie<br />

stać na napisanie powieści, która miałaby 500 stron i którą<br />

dałoby się czytać. Tego rodzaju powieści na naszym rynku –<br />

to tłumaczenia. Nasz pisarz z trudem skrobie 150-200 stron<br />

tekstu. Po drugie, brakuje porządnej eseistyki literackiej. Po<br />

trzecie, nie ma również prozy poważniejszej, która zapewniałaby<br />

nie tylko lekturową rozrywkę, ale też zachęcała do<br />

dyskusji. Ten trójkąt jest bardzo niewyraźny, mglisty, a tylko<br />

w nim można by zacząć poważnie myśleć o literaturze.<br />

To znaczy, że po roku 1989 nie pojawiło się w naszej<br />

literaturze nic, co zrobiłoby na Tobie wrażenie,<br />

dało Ci intelektualny napęd?<br />

Mówiłem to już wielokrotnie, ale powtórzę raz jeszcze: w<br />

polskiej literaturze za mało jest Marków Bieńczyków. Bardzo<br />

podoba mi się to, że Bieńczyk pisze tylko wtedy, gdy ma coś<br />

do powiedzenia…<br />

Dlatego pisze rzadko.<br />

Tak. A wracając do kwestii kondycji naszej literatury.<br />

Wspominaliśmy o Czaplińskim – chętnie przyjmuję jego<br />

twierdzenie, że funkcją literatury jest współtworzenie publicznej<br />

debaty; on to często powtarza, jako że ma społecznikowską<br />

wizję literatury. Zgadzam się z tym o tyle, że debata<br />

publiczna w Polsce jest na niskim poziomie, więc cokolwiek<br />

by mogło podnieść jej poziom, jest warte uwagi. Z drugiej<br />

jednak strony, ten sposób myślenia o literaturze sprawia, że<br />

jest ona używana jednostronnie, na przykład, do poszerzania<br />

przestrzeni swobody wypowiedzi, demokratyzacji życia<br />

publicznego czy ochrony praw mniejszości. Na drugim<br />

biegunie mamy u nas literaturę za wszelką cenę estetyczną,<br />

której autorzy dbają o to, żeby broń Boże nie zdradzić się<br />

290


z żadnym światopoglądem, broń Boże nie powiedzieć nic o<br />

rzeczywistości. To są dwa bieguny współczesnej literatury:<br />

biegun społecznej debaty i biegun niezobowiązującego estetyzmu.<br />

Pomiędzy nimi oscyluje nasza literatura, tyle tylko,<br />

że z tej oscylacji niewiele wynika. Znamienne przecież jest,<br />

że ostatnimi czasy najczęściej komentowanym pisarzem w<br />

Polsce jest Michel Houellebecq – Francuz, a do tego prozaik<br />

średniej miary.<br />

Mam jednak nadzieję, że doczekamy się elektryzujących<br />

debat na temat polskiej literatury. Czego<br />

Tobie i sobie życzę, dziękując za rozmowę.<br />

[2006]<br />

291


Spotkanie z Dariuszem Nowackim<br />

(w Katowicach, gdzie smog, ale niezbyt dokuczliwy)


Dariusz Nowacki – ur. w 1965 r.; krytyk literacki i literaturoznawca,<br />

pracownik Uniwersytetu Śląskiego; redaktor<br />

kwartalnika „Opcje”; autor książek krytycznoliterackich<br />

„Zawód: czytelnik” (1999) i „Wielkie wczoraj” (2004) oraz<br />

rozprawy „‘Ja’ nieuniknione. O podmiocie pisarstwa Jerzego<br />

Andrzejewskiego” (2000); mieszka w Sosnowcu.


Zbędne rewindykacje<br />

Którzy prozaicy rządzą obecnie w literaturze?<br />

Pewnie ci najstarsi, najbardziej szanowani i z najbardziej<br />

rozwlekłym i bogatym dorobkiem, chociaż tych autorów jest<br />

już na scenie niewielu – mam tu na myśli nielicznych przedstawicieli<br />

roczników 30., choćby Wiesława Myśliwskiego.<br />

Choć jeśli pisarz wydaje książki co dziesięć lat, to trudno powiedzieć,<br />

że rządzi w literaturze. Inni to Włodzimierz Odojewski<br />

– chociaż właściwie niewiele wiemy o jego aktywności<br />

– czy Marek Nowakowski. Wszyscy oni mają premię za zasiedzenie,<br />

są uważani za pisarzy wybitnych, choć oczywiście<br />

nie ma na to zgody powszechnej, a przynajmniej nie w każdym<br />

przypadku. O ile powszechnie uważa się Myśliwskiego<br />

za autora wybitnego, o tyle Nowakowski, na przykład, jest<br />

pisarzem ważnym tylko dla pewnego kręgu odbiorców. To<br />

pierwszy klucz – zależność pomiędzy wiekiem, dorobkiem<br />

a pozycją. Drugi – to oczywiście klucz sukcesu medialnego,<br />

czyli rządzą ci, którzy są najgłośniejsi, tacy jak Dorota Masłowska<br />

czy Michał Witkowski. Sukces jako zasiedziałość i<br />

sukces jako rozgłos – nie ma chyba trzeciej opcji. Można by<br />

jeszcze wskazać – choć to bardziej dotyczy środowisk poetyckich<br />

– klucz snobizmu, podziwu. Dla przykładu, w żaden<br />

sposób nie jest potwierdzona na zewnątrz środowisk poetyckich<br />

legenda o ważności takich poetów, jak Andrzej Sosnowski<br />

czy Bohdan Zadura. Mamy tu do czynienia jedynie ze<br />

zgodą towarzyską, że są to jedni z najważniejszych polskich<br />

autorów.<br />

Pierwsze pytanie było właściwie rozgrzewkowe,<br />

bo chciałbym z Tobą porozmawiać o pisarzach<br />

drugiego planu, interesujących, ale zmarginalizowanych.<br />

Kogo byś do tej grupy zaliczył?<br />

To dla mnie trudne, bo zasadnicza część mojej koncepcji<br />

297


opiera się na przekonaniu o pewnej problematyczności tego<br />

drugiego planu – zgódźmy się na takie określenie, bo stwierdzenie<br />

„druga liga” jest zbyt mocno nacechowane ujemnie.<br />

Sporo zmieniło się w ostatnich latach, mniej więcej od momentu<br />

sukcesu „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”<br />

Doroty Masłowskiej – mianowicie coraz trudniej jest<br />

odwoływać się do kategorii pisarzy zaniedbanych, odrzuconych.<br />

Wydaje mi się, że samo zjawisko rewindykacji jest<br />

średnio możliwe, co może nie jest takie oczywiste, bo jeszcze<br />

dziesięć lat temu, nie mówiąc o tym, co było wcześniej,<br />

sam wielokrotnie w debatach o literaturze odwoływałem<br />

się do pisarzy wybitnych, których jednak jupitery sławy nie<br />

oświetliły. Kilka przykładów: kiedyś można było przeciwstawić<br />

sukces prozy czytelnej, rozumianej jako „proza środka”,<br />

a tworzonej przez pisarzy z roczników 60., takich jak Olga<br />

Tokarczuk czy Andrzej Stasiuk, prozie autorów z roczników<br />

50. czy nawet 40., którzy debiutowali spóźnieni. Oczywiście,<br />

trudno powiedzieć, że oni zostali całkowicie spostponowani,<br />

ale w nowej literaturze dla nowej Polski zawsze byli nieco<br />

z tyłu, z boku. Z drugiej strony, były wyraźne projekty pozostające<br />

w kontrze do prozy czytelnej – myślę o pisarzach<br />

z kręgu „Twórczości”, wydających w tzw. Zielonej Serii. Na<br />

początku lat 90. można było mówić: „proszę mi nie zawracać<br />

głowy nowymi nazwiskami, bo mamy takich ‘zawodników’,<br />

jak Krzysztof Bielecki, Tomasz Sęktas czy wczesna Zyta<br />

Rudzka”. Można też było przejmować się kolejnymi książkami<br />

Dariusza Bitner, pisarza już wtedy sprawdzonego, i przeciwstawiać<br />

je modnej prozie, którą wszyscy się zachwycali,<br />

a którą symbolizuje „Prawiek i inne czasy” Tokarczuk. Otóż<br />

to wszystko było możliwe do niedawna, ale już nie teraz – z<br />

jednego powodu. Obecnie, jak mi się zdaje, zadanie nie polega<br />

na tym, aby koniecznie dorzucić kogoś do istniejącego<br />

zestawu pisarzy, lecz by czytać pluralistycznie to, co już<br />

298


mamy. Nikogo więcej nie potrzebujemy, nie dlatego, że ktoś<br />

decyduje, iż stawka jest zamknięta, ale że współczesna proza,<br />

ta z lat pierwszych, jest na tyle wewnętrznie zróżnicowana,<br />

wielobarwna, wielostylowa, że wystarczy zagospodarować to,<br />

co już jest. Nie wydaje mi się, że dzisiaj rewindykacja ma jakiś<br />

sens. Jest też inna przyczyna, o wiele chyba ważniejsza,<br />

mianowicie instytucjonalno-wydawnicza. Jeżeli jest tak, że<br />

książki wydawane przez, było nie było, niszę, czyli wydawnictwo<br />

Lampa i Iskra Boża, od razu z marszu wchodzą na<br />

salony, jeżeli jest tak, że nowa książka Agnieszki Drotkiewicz<br />

„Dla mnie to samo” zaraz po premierze jest witana tekstem<br />

w wysokonakładowej „Polityce” – to potwierdza, że coś się<br />

zmieniło. Podobnie rzecz się ma z publikacjami Korporacji<br />

Ha!art, powszechnie omawianymi w wysokonakładowych<br />

pismach. Nie ma więc już efektu upośledzenia, który był pod<br />

koniec lat 90., kiedy to tylko książki największych, prężnych,<br />

dobrze zorganizowanych promocyjnie wydawców mogły liczyć<br />

na uwagę, a reszta tworzyła nierozróżnialną magmę offu.<br />

Podział na off i scenę główną wydaje mi się obecnie co najmniej<br />

problematyczny.<br />

Co do „Lampy” – oczywiście, autorki tego wydawnictwa,<br />

Masłowska i Drotkiewicz, odniosły sukces,<br />

każda nieco innego kalibru, ale z drugiej strony,<br />

pisarz, na którego Paweł Dunin-Wąsowicz stawiał,<br />

i chyba wciąż stawia, czyli Marek Sieprawski,<br />

zupełnie nie może przebić się do czołówki, mimo<br />

iż – moim zdaniem – wcale nie jest gorszym prozaikiem<br />

niż Drotkiewicz, a umiejętnością tworzenia<br />

fabuł zdecydowanie przewyższa Masłowską (co<br />

może nie jest znowu aż tak trudne).<br />

W tym przypadku klucz jest chyba prosty – pokoleniowy<br />

i „rasistowski” zarazem, czyli po prostu wieku. Taki<br />

299


przykład: zestawmy książki wspomnianego przez Ciebie<br />

Sieprawskiego i debiut powieściowy Jakuba Żulczyka „Zrób<br />

mi jakąś krzywdę”. Książka tego drugiego nie jest wyjątkowa,<br />

nie wyróżnia się zbytnio na tle innych, ale autor, działając na<br />

różnych polach, robiąc za dyżurnego młodego w mediach,<br />

drukując w „Playboyu” opowiadanie opatrzone promocyjnym<br />

hasłem „Sprawca najgłośniejszego debiutu roku specjalnie<br />

dla nas”, jest atrakcyjny, atrakcyjny właśnie jako młodzieniec.<br />

Sieprawski jako pisarz w średnim wieku przespał swoją<br />

szansę – a właściwie nie było koniunktury dla niego. Zresztą,<br />

sytuacja ostatnio się skomplikowała. Jeszcze niedawno było<br />

tak, że tylko przebicie się do dużego wydawnictwa powodowało<br />

zmianę w sytuacji autora. Najbardziej wyrazistym przykładem<br />

jest przypadek Sławomira Shuty, którego pierwsze<br />

książki zlekceważono, i którego dopiero wydanie powieści<br />

w oficynie W.A.B. uczyniło pisarzem. Podobna jest historia<br />

awansu Mariusza Sieniewicza czy Daniela Odiji, który od<br />

razu startował z mocnym patronatem. Tak było, ale już nie<br />

jest, skoro są takie oficyny niszowo-młodzieżowo-offowe jak<br />

Lampa… czy Korporacja… i sytuacja spluralizowania rynku<br />

wydawniczego.<br />

Wspomniałeś o jednej kategorii wykluczania –<br />

wieku. Czy są inne, które sprawiają, że autor ma<br />

mniejsze szanse na przebicie się do pisarskiej czołówki?<br />

Myślę, że w grę wchodzi tutaj też sam charakter danej<br />

prozy. Jeśli jest to proza „autystyczna”, zamknięta w wewnętrznym,<br />

słabo komunikowalnym świecie samego autora,<br />

to też jest to rodzaj upośledzenia. Kategorią wykluczającą<br />

byłaby w tym przypadku niemożność utylizacji czy<br />

funkcjonalizacji projektu pisarskiego. Jeżeli tego projektu<br />

nie można zgrabnie opakować, czy wpisać weń chwytliwe-<br />

300


go tematu przewodniego – pojawia się kłopot. Wyobraźmy<br />

sobie opowieść młodego prozaika, osadzoną w realiach małomiasteczkowych<br />

czy wiejskich, która ma być uniwersalną<br />

zadumą nad życiem i jego sensem, ale nie jest otwarta na<br />

żaden eksces tematyczny czy stylistyczny. Wychodzi z tego ni<br />

pies, ni wydra. W tym przypadku kategorią wykluczającą jest<br />

niemożność przełożenia prywatnego doświadczenia na ekscytujący<br />

komunikat. Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna<br />

kategoria – samowykluczenia. O co chodzi? Rzecz zasadza<br />

się na błędnej kalkulacji pisarza, której efektem jest rozpaczliwe<br />

poszukiwanie kompromisu, czy chęć bycia sługą dwóch<br />

panów. To, dla przykładu, dramat pisarski, skądinąd szanowanego<br />

przeze mnie, Adama Ubertowskiego, który w dwóch<br />

ostatnich powieściach czegoś takiego próbuje – z jednej<br />

strony, zabezpiecza aktywa autora prozy wysokoartystycznej,<br />

z drugiej – otwiera się na prozę popularną. A tego rodzaju<br />

komunikaty są sieroce, publiczność kwituje je wzruszeniem<br />

ramion, bo nie mają wyraźnego adresata: są zbyt dziwaczne,<br />

ekscentryczne, by mogły być pokochane jako prosta opowieść<br />

z zalecającą się fabułą, a zbyt mętne, nieokreślone, by polubili<br />

je czytelnicy szukający bardziej wyrafinowanych propozycji.<br />

Taki kompromis zwykle przynosi porażkę.<br />

A czy nie jest tak, że wszelkie projekty – nazwę je<br />

umownie – „awangardowe” również nie mają u nas<br />

szans, skazane są od razu na niszę?<br />

Wydaje mi się, że w ostatnich latach specjalnie dużo takiej<br />

prozy nie było, od dawna nikt nie zalecał się do mnie<br />

tekstami innowacyjnymi, ukazującymi nowe języki, przedstawiającymi<br />

postpostawangardowe postawy. To dobre pytanie<br />

– właściwie co się stało z „awangardystami”? Może<br />

już kompletnie przestali wierzyć w takie projekty. Poza tym<br />

zmieniła się aura literacka, innowacyjność nie jest już stawką<br />

301


w grze. Nie ma młodych pisarzy, którzy mają ambicję, żeby<br />

dać rzecz najważniejszą od czasów Homera, którzy myślą, że<br />

zmienią sposób literackiego obrazowania, dokonają literackiej<br />

rewolucji.<br />

Mówiłeś o rozmaitych kategoriach wykluczenia.<br />

A kto lub co ma moc wykluczania? Czy w ogóle<br />

ktoś ma taką moc?<br />

Najpierw należałoby chyba zdefiniować stawkę w tej<br />

grze. Można założyć – i ja jestem bardzo przywiązany do<br />

tej myśli – że istnieje grupa pisarzy, czy pewien krąg pisarzy,<br />

rozmaitych, bo nic ich nie łączy poza pewnym nastawieniem,<br />

którym nie zależy na przebijaniu się na główną scenę. Bo<br />

to dosyć niebezpieczny sposób myślenia, jeśli założymy, że<br />

jedyną stawką gry w literaturę jest sukces komercyjny czy<br />

medialny. Przy czym trzeba te dwie rzeczy odróżnić, bo nie<br />

każdy sukces medialny przekłada się na komercyjny; można<br />

świetnie funkcjonować w mediach, sprzedając poniżej 1000<br />

sztuk książek rocznie. Po pierwsze, nie mówmy więc jako o<br />

wykluczonych o tych, którzy z tego powodu wcale nie cierpią.<br />

Po drugie, coś w rodzaju samowykluczenia, o ile to w ogóle<br />

jest wykluczenie, stanowi, na przykład, długoletnie związanie<br />

się z jednym środowiskiem czy jednym wydawcą. Przychodzi<br />

mi do głowy przykład Tomasza Białkowskiego, konsekwentnie<br />

związanego z olsztyńskim „<strong>Portret</strong>em”, pisarza bez<br />

wątpienia ciekawego, w którego żywocie medialnym nic się<br />

jednak nie dzieje. Wydał trzy książki, pewnie będą następne,<br />

których jednak status pozostanie taki sam jak poprzednich.<br />

Oczywiście, jak mówię, nic na siłę, bo być może pisarzowi<br />

jest z tym dobrze, więc, powtarzam, bo jest to dla mnie ważne,<br />

nie uszczęśliwiajmy nikogo na siłę, może ten ktoś widzi<br />

w swojej postawie program skierowany przeciw Babilonowi,<br />

medialnemu targowisku próżności, może w ten sposób buduje<br />

swoją autentyczność.<br />

302


A co z całymi, spychanymi na margines grupami<br />

pisarzy? Przychodzi mi tu na myśl fantastyka,<br />

która wciąż w głównym obiegu traktowana jest po<br />

macoszemu.<br />

To dobry przykład, świetnie ilustrujący moje wątpliwości.<br />

O co chodzi? Od lat istnieje antagonizm między tzw. gettem<br />

fantastyki a głównym nurtem, wiele na ten temat powiedziano,<br />

nie raz, nie dwa się spierano. Problem polega na tym, że<br />

teza o konieczności zburzenia murów getta, czy zniesienia<br />

podziału, o którym wspomniałem przed chwilą – swoją drogą<br />

egzotycznego ze światowego punktu widzenia, bo nie istnieje<br />

on nigdzie poza Polską – jest problematyczna. Wiadomo, że<br />

proza fantastyczna dobrze funkcjonuje dzięki swojej wiernej<br />

publiczności, ale nie wiadomo, jak ta publiczność zachowa<br />

się w momencie zniesienia podziału. Być może tożsamość<br />

czytelników fantastyki zawiązuje się właśnie poprzez figury<br />

upośledzenia, wygnania. Zobaczymy zresztą, w jakim kierunku<br />

potoczy się kariera, na przykład, Jacka Dukaja. Nie wiadomo,<br />

czy pisarz, który może zadowolić i jednych, i drugich,<br />

czyli i publiczność środowiskową, i – by tak rzec – głównonurtową,<br />

a który obecnie jest w rozkroku, straci na tym czy<br />

zyska. Fantaści – jak mi się wydaje – nie są z nami do końca<br />

szczerzy, manifestując swoje upośledzenie, jednocześnie zatajają<br />

czy maskują fakt, że to upośledzenie jest źródłem ich<br />

tożsamości. Nie mówiąc już o pewnej szansie, którą doskonale<br />

wykorzystał Stanisław Lem, szansie, jaką daje zmaganie<br />

się z upośledzeniem. Lem przez lata musiał udowadniać, że<br />

jest pierwszorzędnym pisarzem drugorzędnym, aż wreszcie<br />

stał się po prostu autorem pierwszorzędnym – pomogło mu<br />

to, że działał pod ciśnieniem kompleksu. Oczywiście, to były<br />

inne realia, bo w latach 60. odrębność fantastyki była jeszcze<br />

większa. Fantaści mają jednak szansę na to, żeby wyjść poza<br />

zastane konwencje i gatunki, wprowadzić do literatury nową<br />

jakość.<br />

303


Z tego, co powiedziałeś do tej pory, wynika, że<br />

problem pisarzy drugoplanowych nie jest dla Ciebie<br />

istotny, a nawet więcej – nie ma takiego problemu.<br />

Tak, ponieważ, jak mówiłem, nie widzę potrzeby rewindykacji,<br />

która zawsze musi się odbywać w imię czegoś, na<br />

przykład, tego, że źle się dzieje w państwie literatury, albo że<br />

centrum systemu opanowane zostało przez pisarzy niegodnych<br />

uprzywilejowanej pozycji. Nie widzę takiego fałszerstwa.<br />

Poza tym – teza, że trzeba odebrać uprzywilejowaną<br />

pozycję miernotom, jest w ogóle dla mnie dyskusyjna. Bo<br />

jaka miałaby być pozycja tego, kto dokonuje rewindykacji?<br />

Musiałby to być ktoś w rodzaju strażnika systemu, regulatora,<br />

interweniującego w momencie, kiedy układ ulega rozchwianiu.<br />

Tymczasem porządek wcale nie wydaje mi się zakłócony,<br />

więcej nawet, proza ostatnich lat jest fascynująca, dawno nie<br />

było takich nieoczywistości, niespodzianek. Wrócę do mojego<br />

ulubionego przykładu – jeżeli nowa książka Drotkiewicz<br />

jest traktowana poważnie przez poważnych państwa, jeżeli<br />

jest przechwytywana przez pewne kręgi ideowe, ale także artystyczne,<br />

o czymś to świadczy. To już nie jest tak, że w niszy<br />

siedzi jakiś wariat, który dziwnie pisze, albo jest skandalistą,<br />

więc możemy go zlekceważyć. Dzisiaj trudniej jest wykonać<br />

taki gest zlekceważenia. Poza tym przestrzeń, w której funkcjonuje<br />

literatura, uległa dość poważnemu spluralizowaniu.<br />

Swoje programy literackie realizują wydawnictwa tak nieoczywiste,<br />

jak Santorski i S-ka, poważną rolę na głównym<br />

parkiecie chcą odgrywać Prószyński i S-ka czy Świat Książki.<br />

Nie ma już takiej sytuacji jak wcześniej, kiedy były ledwie<br />

dwa czy trzy wydawnictwa, specjalizujące się w publikowaniu<br />

polskiej prozy współczesnej, które rozdawały karty. Być może<br />

wynika to z faktu, że proza polska stała się atrakcyjnym towarem,<br />

po latach wróciło zainteresowanie prozą debiutancką,<br />

304


wchodzącą – może to właśnie doprowadziło do poruszenia,<br />

które, jak mówię, sprawia, że nie ma blokad, spychania na<br />

drugi plan. Zwróć uwagę, jak to się szybko zmieniło.<br />

To kwestia ostatnich dwóch, trzech lat.<br />

Tak. Pamiętam, że jeszcze w 2004 roku Przemysław Czapliński<br />

do recenzji z „Ostatnich historii” Tokarczuk dołączył<br />

notkę, w której przestrzegał przed homogenizacją prozy. O<br />

co szło? Ważny jest kontekst – to była pierwsza powieść Tokarczuk<br />

wydana w Wydawnictwie Literackim, po tym, jak<br />

autorka zrezygnowała z prowadzenia własnego wydawnictwa.<br />

Czapliński pisał, że duzi wydawcy płacą autorom coraz<br />

więcej, każdy chce się załapać na sławę i pieniądze, więc<br />

wchodzący na rynek pisarze stają się imitatorami, w tym sensie,<br />

że chcą pisać tak, jak ci autorzy, którzy już odnieśli sukces,<br />

a przez to literatura staje się przewidywalna, nieciekawa,<br />

sformatowana. Nie wydaje mi się, aby ta diagnoza potwierdziła<br />

się w jakikolwiek sposób. Poza tym wciąż jest aktualna<br />

straszna potrzeba budowania rozmaitych alternatyw, najczęściej<br />

ideologicznych, wciąż szuka się nowych rozwiązań, co<br />

wiąże się ze zjawiskiem pluralizacji mediów. Jestem przekonany,<br />

że gdyby nie chęć wymyślenia własnego pisarza, czy<br />

postawienia na literacką odrębność, nie zdarzyłby się sukces<br />

Eustachego Rylskiego. Ten pisarz był i jest potrzebny tym,<br />

którzy są konserwatywni i argumentują katolicko-narodowo<br />

– nie chcę używać słowa „prawicowi”, choć generalnie o to<br />

chodzi – którzy chcieli mieć poważnego pisarza od poważnych<br />

problemów. A z drugiej strony, jest takie horrendum jak<br />

Masłowska. Było zapotrzebowanie na drugi człon opozycji,<br />

wynikające z niezgody na Masłowską, dlatego niektóre środowiska<br />

postawiły na Rylskiego. Te wszystkie zjawiska powodują<br />

spluralizowanie literackiego rynku, a co za tym idzie<br />

305


– trudno jest mówić o wykluczaniu czy krzywdzeniu pisarzy.<br />

Czyli, reasumując, w pluralizmie siła, a ci, którzy<br />

czują się wykluczeni, zmarginalizowani, powinni<br />

spokojnie czekać na swoją szansę.<br />

To też nie do końca tak. Dla mnie wykluczenia są w istocie<br />

samowykluczeniami, przy czym myślę, że są one świadome,<br />

a raczej chciałbym wierzyć, że są kwestią wyboru, a nie<br />

– konieczności.<br />

[2006]<br />

306


Spotkanie z Krzysztofem Uniłowskim<br />

(na Uniwersytecie Śląskim, w pokoju,<br />

gdzie przesiaduje kwiat naszej krytyki)


Krzysztof Uniłowski – ur. w 1967 r.; krytyk literacki i<br />

literaturoznawca; jeden z najbardziej konsekwentnych promotorów<br />

postmodernizmu w Polsce; pracownik Uniwersytetu<br />

Śląskiego; redaktor kwartalnika „FA-art”; autor książek<br />

krytycznoliterackich „Skądinąd. Zapiski krytyczne” (1998) i<br />

„Koloniści i koczownicy. O najnowszej prozie i krytyce literackiej”<br />

(2002) oraz rozpraw „Polska proza innowacyjna w<br />

perspektywie postmodernizmu. Od Gombrowicza po utwory<br />

najnowsze” (1999) i „Granice nowoczesności. Proza polska<br />

i wyczerpanie modernizmu” (2006); mieszka w Katowicach.


Różnicująca moc lektury<br />

Wśród prozaików są autorzy, którzy tworzą<br />

wprawdzie ciekawą, wartościową prozę, ale nie<br />

mogą przebić się do głównego nurtu, tkwią wciąż<br />

na marginesie, w niszy, w swoistej „drugiej lidze”.<br />

Kogo byś do tej grupy zaliczył?<br />

Pamiętam, że swego czasu Jerzy Pilch w felietonie raczył<br />

wyrazić opinię, że wszystkie narzekania na dyktat mainstreamu<br />

są o tyle nieszczere, że w zasadzie nie można wskazać<br />

nic ciekawego w obszarze niszowym, jakoby przez ten główny<br />

nurt stłamszonym. Tyle tylko, że ta wypowiedź pojawiła się<br />

w szczególnym momencie – gdzieś w okolicach roku 2002 –<br />

kiedy tendencje dehumanizacyjne były jeszcze mocne, a proza<br />

niszowa, wycofana, starała się – aby przetrwać, wsłuchiwać<br />

w sygnały płynące z głównego nurtu. Przyznam, że ostatnią<br />

książką, która nie zrobiła kariery, a na mnie wywarła spore<br />

wrażenie, był „Bicz boży” Adama Ubertowskiego, wydany<br />

w 2003 roku, który miał premierę w „Twórczości” jeszcze w<br />

połowie lat 90. ubiegłego wieku. Jednak w ostatnich latach<br />

pojawiły się nowe tendencje różnicujące w obrębie literatury,<br />

które właściwie zniosły podział na główny parkiet i jego<br />

pobocza, sytuacja zdecydowanie się skomplikowała. I może<br />

właśnie nieco deprecjonująca metafora drugiej ligi jest teraz<br />

jak najbardziej na miejscu, bo mamy wprawdzie pierwszą,<br />

drugą i niższe ligi…<br />

…ale system rozgrywek jest jeden.<br />

Właśnie – a możliwości promocji do wyższej ligi zdecydowanie<br />

większe niż jeszcze kilka lat wcześniej. Do tego<br />

dochodzą próby łączenia kodów charakterystycznych dla<br />

różnych poziomów rozgrywek. Jako przykład można wska-<br />

311


zać środowisko „Ha!artu”, które, z jednej strony, odwołuje się<br />

do etosu kontrkulturowego, z drugiej strony, chce wpisać się<br />

w przestrzeń głównego nurtu. To samo dotyczy „Lampy” – a<br />

właściwie „Ha!art” przejął strategię wypróbowaną wcześniej<br />

przez „Lampę”. W efekcie trudno jest dzisiaj mówić o wyrazistej<br />

opozycji pomiędzy głównym nurtem a niszą, przestrzenią<br />

wycofania.<br />

Wciąż jednak są pisarze, którym bliżej jest do niszy<br />

niż do głównego nurtu. Co sprawia, że pisarz<br />

jest niszowy? Czy w grę wchodzą właściwości poetyki<br />

jego prozy czy czynniki pozaliterackie?<br />

Wydaje mi się, że przeważają czynniki socjologiczne, czyli<br />

kwestia wydawcy i jego możliwości dystrybucji książek oraz<br />

promocji, ale to już w mniejszym zakresie, bo przecież nawet<br />

najwięksi gracze na rynku wydawniczym nie podejmują<br />

zbyt spektakularnych akcji promocyjnych. Kluczowa jest, jak<br />

mi się zdaje, właśnie sprawa dystrybucji – czy książka trafia<br />

do największych hurtowni i sieci EMPIK-u. Do tego mogą<br />

dochodzić pozostałości z wcześniejszych etapów życia literackiego.<br />

Na pisarzu, który nie zdołał wystarczająco szybko<br />

wejść do głównego obiegu, ciąży swego rodzaju fatum, nieufność<br />

krytyków i czytelników, którzy mogą podejrzewać, że<br />

pisarz się nie sprawdził, więc siłą rzeczy skazany jest na niszę,<br />

Działa tu mechanizm samospełniającej się przepowiedni.<br />

To przypadek choćby autorów publikujących w latach 90. w<br />

tzw. Zielonej Serii – może z wyjątkiem Janusza Rudnickiego.<br />

Ale można też wskazać na elementy poetyki, które wybierane<br />

przez pisarzy automatycznie skazują ich na pozostanie w<br />

przestrzeni niskonakładowej.<br />

312


Jakie?<br />

Można by zaryzykować stwierdzenie, że zbyt daleko<br />

idąca kontestacja przekonania, iż literatura powinna zwracać<br />

się ku sprawom istotnym – związanym z powinnościami<br />

mimetycznymi, mimetyczno-krytycznymi czy też próbami<br />

poszukiwania sensu, całości, kosmicznego porządku – od<br />

razu przesuwa pisarzy w obszar podejrzany, bo zdominowany<br />

albo przez ludyczne podejście do pisarstwa, albo nadmiernie<br />

osadzony w tradycji innowacyjno-awangardowej. Z drugiej<br />

strony, można zauważyć, że z obiegu niszowego nie udało się<br />

wyjść takim chociażby pisarzom jak Sławomir Łuczak, mimo<br />

iż teoretycznie jego książki – szczególnie ostatnia, „Polska” –<br />

nie odbiegają zbytnio od modelu prozy zaangażowanej, który<br />

dominuje na głównym parkiecie. Tutaj zadziałały względy<br />

socjologiczne albo autor zwyczajnie nie miał szczęścia.<br />

Mówiłeś o tematach, strategiach, które mogą pisarzom<br />

ułatwić wejście do głównego obiegu. Kto<br />

je wskazuje? Kto jest w tym przypadku prawodawcą?<br />

Mamy tu do czynienia z procesem negocjacji, nie pojawia<br />

się więc wyraźna figura prawodawcy. W negocjacjach uczestniczy<br />

kilka stron. Swoją rolę odgrywają czytelnicy, którzy zawsze<br />

w swojej masie będą mieli skłonność raczej ku lekturze<br />

potwierdzającej ich czytelnicze kompetencje niż takiej, która<br />

byłaby odbierana jako wymierzona w ich przyzwyczajenia i<br />

przekonania. Ważną jest rola mediów, zwłaszcza masowych.<br />

Ale też nie bez znaczenia są krytycy, którzy, z jednej strony,<br />

zdają sobie sprawę z mechanizmów życia literackiego, ale z<br />

drugiej – są przywiązani do tradycyjnie rozumianych powinności<br />

literatury – i nie jest to nagana, bo nie chodzi mi o koniunkturalizm.<br />

Splot czynników powoduje, że utwierdza się<br />

313


dosyć tradycyjne wyobrażenie na temat literatury, co powoduje,<br />

że pisarzy – również tych najważniejszych, najgłośniejszych<br />

– czytamy w sposób, który czyni uprzywilejowanymi<br />

najbardziej oczywiste, konwencjonalne elementy w ich pisarstwie.<br />

Na przykład, jeżeli w książkach Mariusza Sieniewicza,<br />

Sławomira Shutego, Wojciecha Kuczoka czy Doroty Masłowskiej<br />

pojawiają się elementy, które tradycyjne konwencje<br />

biorą w pewnego rodzaju nawias, to zwykle są one w lekturze,<br />

w odczytaniach pomijane. Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze<br />

jeden fakt związany z przestrzenią niszową – wydaje mi<br />

się, że obecnie ważna jest nie tyle alternatywna literatura, co<br />

raczej alternatywna lektura. Moim zdaniem, ważne miejsce<br />

w komunikacji literackiej powinny odgrywać „niszowe sposoby<br />

czytania”, które różnicowałyby dyskurs literacki.<br />

Czyli krytycy powinni wspierać pisarzy zmarginalizowanych<br />

poprzez różnicujące odczytania?<br />

Nie tylko ich, bo na homogenizującym trybie lektury<br />

tracą także ci autorzy, którzy dobrze funkcjonują na rynku<br />

literackim dzięki jednowymiarowemu odbiorowi ich książek<br />

jako nieróżnicujących powtórzeń sprawdzonych konwencji.<br />

A to nie jest prawda o tych książkach! Potencjał różnicujący<br />

owych utworów wydobywany jest tylko w przestrzeni krytyki<br />

specjalistycznej, niszowej. Powiedziałbym nawet, że dzisiaj<br />

ważniejsze jest nie to, co czytam – czy autorów pierwszoligowych,<br />

czy drugoligowych, czy nawet popularnych – ale to, jak<br />

czytamy. Pewien ekskluzywizm pisarski tak się upowszechnił,<br />

że stał się pewnego rodzaju prerogatywą po stronie odbiorcy,<br />

czytelnika.<br />

Gdybyś miał przez różnicujące odczytanie dowartościować<br />

jakiegoś pisarza, kto by to był? Wspominałeś<br />

wcześniej o Ubertowskim…<br />

314


Rzecz w tym, że nieomal każdy jest tego wart. Najchętniej<br />

przeczytałbym różnicująco pisarzy z obszaru prozy popularnej<br />

– choćby nawet Katarzynę Grocholę. Wydaje mi się, że w<br />

tym trybie lekturowym szczególnie warto upominać się o pisarzy,<br />

którzy na rynku dobrze sobie radzą, po to, aby dyskurs<br />

homogeniczny całkowicie ich nie zawłaszczył, nie pochłonął.<br />

Przykładem takiego homogenicznego, upraszczającego odczytania<br />

jest recepcja powieści Piotra Siemiona „Finimondo”,<br />

która sporej części krytyków wydała się potwierdzeniem najbardziej<br />

rozpowszechnionych stereotypów mieszczańskich, a<br />

w rzeczywistości była przecież tekstem, który te stereotypy<br />

bierze w ewidentny, przekorny nawias, podsuwając czytelnikowi<br />

jego własne marzenia na ten temat. Taki nawias, element<br />

dystansujący, bardzo często ucieka w recepcji w obszarze<br />

głównego nurtu. A wracając do pisarzy niszowych – być<br />

może ich dowartościowanie powinno się odbywać na innych<br />

zasadach niż w przypadku pisarzy głównonurtowych. O ile<br />

kazus tych drugich zwraca uwagę przede wszystkim na komplikacje,<br />

na to, co czyni ich teksty złożonymi, niejednoznacznymi,<br />

o tyle w przypadku tych pierwszych zaakcentować<br />

trzeba przyjemność lektury. Teksty – dla przykładu – Waldemara<br />

Bawołka czy Jarosława Gibasa zalecałbym czytać jako<br />

teksty przyjemności.<br />

[2006]<br />

315


Spotkanie z Ingą Iwasiów<br />

(jak krytyk z krytykiem)


Inga Iwasiów – ur. w 1963 r., prozaiczka, poetka, eseistka,<br />

krytyk literacki, historyk literatury, profesor Uniwersytetu<br />

Szczecińskiego. Redaktor naczelna dwumiesięcznika<br />

kulturalnego „Pogranicza”. Autorka monografii „Kresy w<br />

twórczości Włodzimierza Odojewskiego. Próba feministyczna”<br />

(1994), „Opowieść i milczenie. O prozie Leopolda Tyrmanda”<br />

(2000); szkiców krytycznych „Rewindykacje. Kobieta<br />

czytająca dzisiaj” (2002); esejów „Gender dla średnio zaawansowanych.<br />

Wykłady szczecińskie” (2004); tomów poezji<br />

„Miłość” (2002) i „39/41” (2004); dwóch zbiorów opowiadań<br />

„Miasto-ja-miasto” (1998) i „Smaki i dotyki” (2006) oraz powieści<br />

„Bambino” (<strong>2008</strong>). Mieszka w Szczecinie.


Nie przemawia przeze mnie Duch Święty<br />

Piszesz prozę i poezję, zajmujesz się krytyką literacką<br />

i teorią literatury, wykładasz na uniwersytecie<br />

i redagujesz dwumiesięcznik „Pogranicza”,<br />

a to jeszcze przecież nie wszystko... Skąd bierze<br />

się u Ciebie ta mnogość pasji i zainteresowań?<br />

Czy wynika z tego, że – jak pisałaś we wstępie do<br />

„Gender dla średnio zaawansowanych” – „Jesteśmy<br />

multiczytelnikami w multipleksach multitekstów”?<br />

To jest pytanie podstawowe, ale nie umiem na nie odpowiedzieć<br />

nawet samej sobie. Jasne – jesteśmy wielofunkcyjni,<br />

trudno żyć w okopach uniwersyteckich, chociaż z drugiej<br />

strony, wielu osobom udaje się pełnić rolę szacownego uczonego.<br />

Powtarzam przy okazji tego pytania zawsze, że nie<br />

widzę zasadniczej różnicy między pisaniem akademickim,<br />

krytycznym i artystycznym. Dla mnie prawdziwą granicą<br />

jest popkultura, na pewne rzeczy, pewne formy uczestnictwa<br />

w niej, nie zgodziłabym się nigdy. Oczywiście, w próbie<br />

bycia wszędzie naraz jest neurotyczny lęk przed nieobecnością.<br />

Mam wrażenie, że nie wystarczy być nauczycielką akademicką,<br />

bo to trochę nudne. Nie wystarczy być pisarką, bo<br />

nie można z tego żyć. Nie wystarczy być krytyczką, bo to w<br />

ogóle nie jest zawód. Splot konieczności i pragnienie istnienia,<br />

w trywialnym i w egzystencjalnym sensie, każe próbować<br />

różnych zatrudnień. Myślę też, że jestem pracoholiczką,<br />

więc do czytania nie wystarczają mi same prace studenckie,<br />

muszę mieć korespondentów redakcyjnych. Nie wystarczają<br />

wykłady, potrzebuję przymusu spotkań redakcyjnych. Poza<br />

tym o wielu sprawach decyduje przypadek. Odkąd zostałam<br />

profesorem, chciałam być autorką powieści wstającą w południe.<br />

Gdybym próbowała poświęcić się poezji, cierpiałabym<br />

z powodu opóźnienia kariery uniwersyteckiej.<br />

321


Chciałbym jednak porozmawiać z Tobą przede<br />

wszystkim o krytyce literackiej. Jak udaje Ci się łączyć<br />

uprawianie krytyki z własną twórczością prozatorską<br />

czy poetycką? Nie masz z tym problemu?<br />

Z odpowiedzi na pierwsze pytanie pewnie wynika, że<br />

problemem byłoby dla mnie raczej zrezygnowanie z czegoś.<br />

Faktem jest, że ostatnio mniej piszę doraźnych tekstów krytycznych.<br />

Z powodu kilku zdarzeń, które dały mi do myślenia,<br />

a dotyczyły mnie jako pisarki. Krótko mówiąc, poczułam<br />

za bardzo, jak bolesna jest krytyka. Letnie pisanie, wymijające<br />

oceny nie interesują mnie, więc się trochę powstrzymuję.<br />

Sporo osób, choćby Wojciech Kuczok, uważa, że<br />

łączenie tych zajęć jest moralnie podejrzane, bo<br />

prędzej czy później prowadzi do tego, iż w roli<br />

krytyka „wykasza” się konkurencję, aby oczyścić<br />

sobie pole jako prozaikowi. Co o tym sądzisz?<br />

No więc sądzę, że „wykaszanie” zachodzi nie na poziomie<br />

pojedynczej aktywności krytycznej, lecz jest zadaniem<br />

salonu literackiego (powiedzmy: korporacyjnego), który ma<br />

się świetnie i umie skazać na wielkość lub niebyt. Nie jestem<br />

na tyle naiwna i zadufana w sobie, by sądzić, że mogę swoją<br />

recenzją, szkicem, książką odebrać komukolwiek pozycję.<br />

Moralna dwuznaczność ma miejsce wówczas, gdy konkretny<br />

autor nie umie uwolnić się od obsesji „ja”, nie ma do siebie<br />

dystansu. Gdy uważa, że i tak lepiej by całą tę literaturę napisał.<br />

Ja tak nie uważam, żyję literaturą, oceniam ją oczywiście<br />

zgodnie z własną wiedzą i gustem, piszę też zgodnie z własnym<br />

rozpoznaniem świata i wyznawanymi kanonami estetycznymi,<br />

ale nie koncentruję się wcale na sobie w celach autopromocyjnych.<br />

Poza tym nie byłoby mnie stać na decyzję:<br />

jestem pisarką i wobec tak błogosławionego stanu nie będę<br />

322


krytyczką. Gdybym nawet tak uważała, nie powiedziałabym<br />

tego głośno, bo to dowodzi braku zdolności do autoironii, co,<br />

moim zdaniem, jest grzechem. Pisarstwo jest tragicznym bagażem,<br />

nieśmy ten bagaż z godnością osobistą, udając przynajmniej,<br />

że to nic takiego, i nie rezygnując z codzienności, a<br />

więc czytania innych pisarzy.<br />

Często podkreślasz, że nie można uprawiać literaturoznawstwa,<br />

abstrahując od własnych doświadczeń<br />

życiowych. Dlaczego – znowu zacytuję<br />

fragment „Gender...” – „zaczynanie od osobistego<br />

kontaktu z tekstem, konfrontowanie go z własną<br />

egzystencją” jest dla Ciebie takie ważne?<br />

A z czym bym się miała konfrontować? Oczywiście, to<br />

jest taka deklaracja metodologiczna, która łatwo może poprowadzić<br />

donikąd. Tak jak wówczas, gdy mówię studentom:<br />

napiszcie swobodny esej. Do swobodnego eseju potrzeba<br />

przygotowania. Jednak podstawowe doświadczenie czytelnicze<br />

polega właśnie na czytaniu w konkretnym miejscu swojej<br />

biografii. Najintensywniej przeżywamy młodzieńcze lektury,<br />

bo wówczas najpilniej potrzebujemy sensu. Dojrzała interpretacja<br />

nie powinna tracić z oczu tej pierwotnej sytuacji komunikacyjnej,<br />

tego fenomenu. Przeczytane książki składają<br />

się również na to, kim jestem w momencie kontaktu z dziełem.<br />

W ogóle nie widzę żadnej sprzeczności pomiędzy rolą<br />

eksperta od poetyki/teorii literatury i otwarciem na własne,<br />

ludzkie doświadczenie. Różnica – jeśli istnieje – jest głównie<br />

stylistyczna i retoryczna. Ja mówię o związkach interpretacji<br />

z byciem kobietą, nauczycielką akademicką, Ingą Iwasiów, a<br />

inni udają, że przemawia przez nich Duch Święty.<br />

323


Ale czy koniec końców nie prowadzi to do swoistego<br />

„zamrożenia” dyskusji o literaturze – i tak już<br />

ostatnimi czasy niemrawych – bo przecież trudno<br />

podważyć argument w rodzaju: tak a nie inaczej<br />

interpretuję dany tekst, bo tak a nie inaczej koreluje<br />

on z moją egzystencją?<br />

Nie uważam, żebym zatrzymała się kiedykolwiek na poziomie<br />

takiej konstatacji. Praktykowany przeze mnie styl lektury<br />

jest korelatem projektów hermenutycznych z projektami<br />

poststrukturalnymi. „Ja” i „egzystencja” służą jako uprawomocnienia<br />

wielu innych cech tekstu, które widzę i nazywam<br />

w trakcie procedury interpretacyjnej. Zresztą konferencja na<br />

temat „Jakie teksty, jak nam korelują i co my na to” mogłaby<br />

być jedną z ciekawszych i bardziej ożywczych dla debaty krytycznej.<br />

A dyskusja o literaturze dla samej literatury...? Nie<br />

wiem, co to jest „literatura”, tzn. nie przyjmuję, że istnieje<br />

w jakimś samoodniesieniu, którym warto się jeszcze zajmować.<br />

Powszechnie jesteś uważana za feministkę, ale<br />

chyba inaczej postrzegasz feminizm niż „siostry”<br />

z Warszawy, choćby Kazimiera Szczuka czy Kinga<br />

Dunin?<br />

Czy ja wiem? Ostatnio przeczytałam pracę doktorską,<br />

której bohaterkami jesteśmy właśnie my trzy. Wynika z tej<br />

pracy, że mój feminizm jest projektem literackim, że moje<br />

objaśnianie świata zamienia się w kolejne, w inny tekst zarażony<br />

mną samą. Z drugiej strony, przecież uczę, prowadzę<br />

zajęcia z gender studies, więc oddziałuję (jakoś) na młodzież,<br />

coś wysyłam na zewnątrz. Natomiast niewątpliwie Kinga<br />

Dunin i Kazimiera Szczuka prowadzą dzialalność bardziej<br />

widoczną. To kwestia miejsca, biografii, przypadku. Jeśli py-<br />

324


tasz o poglądy, w większości kwestii na temat społeczeństwa<br />

i statusu w nim kobiet zgodziłybyśmy się. Tylko że ja nie pisuję<br />

felietonów i nie występuję w telewizji, więc po prostu nie<br />

wypowiadam się na tematy takie jak aborcja czy parytet.<br />

Feminizm bezsprzecznie wzbogacił nasze literaturoznawstwo,<br />

wskazał nowe ścieżki interpretacyjne.<br />

Z drugiej jednak strony, krytyka feministyczna<br />

czasami bywa mocno dziwaczna, wątpliwa.<br />

Chodzi mi o zjawisko „dopieszczania” pisarek<br />

tylko dlatego, że są kobietami. Podam przykład<br />

– jakiś czas temu młoda „pisarka”, Marta Syrwid,<br />

autorka ledwie prozatorskich wprawek, traktowana<br />

była przez Szczukę jako pisarka pełną gębą. To<br />

chyba mocne nadużycie?<br />

Ja nawet chyba tej pisarki nie znam. Ale krytyka głównonurtowa<br />

też bywa dziwaczna. Kto to jest, na przykład, Sławomir<br />

Shuty, w sensie pisarskim? I czy bycie chłopakiem, i poruszanie<br />

chłopackich tematów, nie zapewnia dobrych reakcji<br />

kolegów? Czy o te sprawy nie toczą bojów? Czemu kobiety<br />

miałyby być od tego typu zachowań wolne? Poza tym myślę,<br />

że kategoria płci i swego rodzaju „mówienia w imieniu” jest<br />

istotna, może stanowić podstawę oceny. Na przykład, powieści<br />

Marty Dzido, choć nie są bardzo dobre, wypełniły lukę,<br />

pozwoliły wielu kobietom jakoś skomunikować się z ich własnym<br />

doświadczeniem. Czy to mało? Natomiast zgadzam się:<br />

jest cały zastęp piszących o literaturze kobiet, które szukają<br />

wyłącznie „kobiecych tematów”. Ale równie wielki zastęp<br />

młodych mężczyzn bredzi na „męskie tematy”. Partykularne<br />

podejście do literatury jest ludzkie, choć dla nas może być<br />

denerwujące, ponieważ tak się składa, że my coś tam wiemy<br />

o literaturze i procesie czytania.<br />

325


Dla Ciebie chyba ważniejsze jest poszukiwanie<br />

śladów szeroko rozumianej Inności w kulturze niż<br />

tylko kobiecości?<br />

Tak, od tego po prostu zaczynałam. Intuicyjnie, zanim<br />

zostałam czytelniczką profesjonalną. Odpowiadam na te<br />

pytania w momencie, gdy toczy się dyskusja nad „Strachem”<br />

Jana Tomasza Grossa. Myślę sobie, że jesteśmy w Polsce na<br />

jakimś etapie przednowoczesnym, skoro nie umiemy przyjąć<br />

do wiadomości głównej tezy, że „zapaść moralna” oznacza<br />

możliwość istnienia czegoś poza wielkim lamentem po Holocauście.<br />

Jako studentka filologii polskiej, jeszcze zanim przeczytałam<br />

Adorna i Levinasa, miałam poczucie, że najważniejszym<br />

zadaniem jest zmierzenie się z antysemityzmem,<br />

którego zapis znajdować można przecież w wielu tekstach,<br />

od Borowskiego i Nałkowskiej, przez Rudnickiego, po wydawane<br />

od 1989 autobiograficzne teksty Idy Fink czy Janiny<br />

Bauman. Nie zajmowałam się jako naukowiec problematyką<br />

Holocaustu, ale jakaś głęboka zadra, jakieś męczące uczucie,<br />

że inność, to największe wyzwanie intelektualne, emocjonalne<br />

i etyczne, tkwi we mnie od chwili, gdy poniosłam klęskę<br />

w roli nauczycielki-praktykantki omawiającej „Medaliony” w<br />

IV klasie liceum. Ale dziś tę inność badam w odniesieniach<br />

dalekich od wskazań Levinasa. No i, niestety, potwierdzam:<br />

kobieta wciąż jest Innym kultury patriarchalnej. To hasło nie<br />

chce się zdezaktualizować.<br />

A jak oceniasz naszą literaturę ostatnich lat? Raz<br />

po raz wylewa się na nią wiadra pomyj – mam tu na<br />

myśli choćby dyskusję na temat „literaturki”, która<br />

nie tak dawno toczyła się na łamach „Tygodnika<br />

Powszechnego”.<br />

326


Tak, wciąż słyszę: nie ma nic, nic się nie wydaje. Czyżby?<br />

Jasne, zatarły się kryteria, wydawnictwa mieszają literaturę<br />

z rozrywką, nie wiadomo, co jest powieścią popularną, a co<br />

jakąś odmianą dzieła „wysokiego” (jeśli taki kwantyfikator<br />

coś może dziś znaczyć), ale nie przesadzałabym. To jest bardzo<br />

relatywne, mylimy wartość z popularnością, doniosłość z<br />

obecnością, lecz z drugiej strony – kiedy się tyle wydawało?<br />

Kiedy było tyle pism literackich, a co za tym idzie – recenzji,<br />

omówień, debiutów? W końcu też obok siebie funkcjonuje<br />

„literaturka” i pisują „starzy mistrzowie”. Dla każdego coś<br />

odpowiedniego. Oczywiście, czuję pewien niedosyt. Deficyt<br />

istotności, mówiąc patetycznie. Najbardziej mnie wkurza<br />

pomieszanie pojęć. Studenci mówiący bez zażenowania o<br />

„arcydzielnej” twórczości Paulo Coehlo. Więc bardziej mnie<br />

sytuacja niepokoi jako nauczycielkę niż jako krytyczkę. Jako<br />

krytyczka mogę się wypowiadać o książkach tak, żeby bronić<br />

swego, czyli wiary w doniosłość literatury, oczywiście nie dla<br />

niej samej, lecz w powiązaniu z życiem społecznym i egzystencją.<br />

A gdybyś miała wskazać najważniejszych dla Ciebie<br />

pisarzy współczesnych, to kto by to był?<br />

Nigdy nie wiem, co odpowiedzieć na takie pytanie. Wymienienie<br />

kilku rozmywa ich znaczenie. Wymienienie jednego<br />

czyni z niego arcymistrza. Sądzę, że takiego „mistrza nad<br />

mistrze” i „mistrzyni nad mistrzynie” (niestety) wśród żyjących<br />

pisarzy nie mamy. Bliski jest mi Tadeusz Różewicz, także<br />

dlatego, że publikuje niekiedy rzeczy słabsze, dokumentując<br />

tym samym fakt, iż pisanie jest czynnością nieodpartą.<br />

W pomyłkach i potknięciach widać to, co przybiera postać<br />

arcydzielną w tekstach najlepszych tego pisarza. Bliski mi<br />

jest Włodzimierz Odojewski, z tragiczną wizją egzystencji<br />

i swego rodzaju „nieprzystosowaniem”, na jakie cierpią jego<br />

327


ohaterowie. To zresztą strasznie ciekawe, bo Odojewski do<br />

lat 90. jest także patriarchalny, ale pod spodem tego patriarchalizmu<br />

jest coś, obraz nieszczęścia dotykającego kobiety,<br />

świadczącego o empatii wyprzedzającej ideologię. Mam<br />

dziwny stosunek do Andrzeja Stasiuka, rozmawiałam o tym<br />

ostatnio z kimś i uświadomiłam sobie, o co chodzi. Jego pisarstwo<br />

jest w gruncie rzeczy tragicznie niedokończone, zatrzymane<br />

wpół drogi ku temu, czym mogłoby być. Staje się<br />

nieco podejrzanie neokolonialne i nazbyt „męskie”, ale w tym<br />

niedostatku, w tych elementach poronionych i karlejących<br />

wbrew intencjom pisarza zawiera się dramat pisania. Jeśli<br />

idzie o kobiety – zawsze mówię, że Krytyna Kofta dziedziczy<br />

po Zofii Nałkowskiej. Poza tym ja naprawdę lubię literaturę,<br />

więc podoba mi się wiele, ale też jestem bardzo krytyczna,<br />

więc nic bez zastrzeżeń.<br />

Czy Twoim zdaniem uprawianie krytyki literackiej<br />

ma jeszcze sens? Głos krytyków jest coraz<br />

słabszy, co więcej, zaniknęła chyba – jak mi się<br />

wydaje – chęć prowadzenia dyskusji, sporów, a bez<br />

tego trudno o poważną krytykę. Nastał czas monologistów...<br />

I frustratów, owszem. Dobre monologi nie są złe, nie<br />

uważasz? Problemem jest to, że wszyscy chcemy zabrzmieć,<br />

„zaistnieć”. Tak się na to fiksujemy, że nie mamy sił na nic<br />

innego. Większość dyskusji literackich po 1989 roku, prawie<br />

każda typologia czy kategoria zaproponowana przez krytyków,<br />

skoncentrowane są na relacjach między „medialnością”<br />

a „dyskursem krytycznym”, między „centrum” a „peryferiami”<br />

itp. A może czas zadać inne pytania, przestać walczyć<br />

o udziały w świecie popkultury? Wielkie monologi byłyby<br />

oczyszczające. Spory zresztą też, ale nie o to, kto ma „większą<br />

tubę” (aż się wierzyć nie chce, ale niektórym jeszcze się<br />

328


nie znudziło gadanie na ten temat). Nie zgadzam się zresztą,<br />

że nie ma sporów. Gdzie nie ma? W mediach głównonurtowych?<br />

Są, zgoda, że może nie stanowią najważniejszych<br />

punktów programu tych mediów, jednak zarówno „Tygodnik<br />

Powszechny”, jak i „Wyborcza” czy „Dziennik”, zapraszają na<br />

łamy krytyków i proponują im agon. W prasie literackiej też<br />

się mocujemy, ankiety, wywiady itp. są ich stałym elementem.<br />

Na konferencjach tak się spieramy, że aż miło.Takie osoby z<br />

mojego pokolenia jak Przemysław Czapliński, Dariusz Nowacki,<br />

Krzysztof Uniłowski, Andrzej Skrendo, Michał Paweł<br />

Markowski to są gadające bestie. Mnie samej buzia się nie zamyka,<br />

gdy tylko mam okazję spotkać się z innymi krytykami.<br />

Na portalach, takich jak Nieszuflada, odbywa się orgia debat.<br />

Narzekając na brak sporu, trochę produkujemy tę rzeczywistość,<br />

to nasze samopoczucie, wrażenie marginesowości.<br />

Czy marginesowa pozycja krytyki literackiej – bo<br />

jednak będę się upierał, że taka właśnie jest – wynika<br />

z tego, że brakuje pośród krytyków wyrazistych<br />

osobowości, czy z faktu, że dyskurs krytycznoliteracki<br />

wypchnięty został gdzieś na odległe<br />

marginesy dyskursu publicznego?<br />

Jasne, został zepchnięty, zaanektowany, czy jakoś tam<br />

jeszcze. Jak jednak powiedziałam, myślę, że przesadzamy z<br />

tym poczuciem marginesowości. Bo kim chcielibyśmy być<br />

z racji bycia krytykami? Gwiazdami popkultury? Politykami?<br />

Ja polityczką może tak, ale nie mam czasu. Polityczką<br />

w tym sensie, że krytyka feministyczna jest polityczna, więc<br />

obecność w dyskursie publicznym powinna być moim celem<br />

strategicznym. Są przecież i inne obszary uwidocznienia się:<br />

akademia, prasa literacka, własna twórczość. Nie musimy<br />

mówić z telewizora w porze największej oglądalności. Tam i<br />

tak się nas nie spodziewają.<br />

[<strong>2008</strong>]<br />

329


Spotkanie z Piotrem Śliwińskim<br />

(szczere aż do bólu)


Piotr Śliwiński – ur. w 1962 r., krytyk i historyk literatury,<br />

jeden z najwybitniejszych znawców polskiej poezji współczesnej;<br />

pracuje na UAM w Poznaniu, autor wielu książek<br />

krytyczno- i historycznoliterackich napisanych w tandemie<br />

z Przemysławem Czaplińskim (np. „Literatura polska 1976-<br />

1998”); opublikował zbiór szkiców krytycznoliterackich<br />

„Przygody z wolnością. Uwagi o poezji współczesnej” (2002);<br />

ostatnio wydał „Świat na brudno” (2007); przewodniczący<br />

jury Literackiej Nagrody Gdynia; laureat prestiżowej Nagrody<br />

im. K. Wyki; mieszka w Poznaniu.


Czytanie i inne (zdrowsze) zajęcia<br />

Co sprawiło, że zająłeś się krytyką literacką?<br />

Zaczynałem pod koniec lat 80. w pismach podziemnych,<br />

drukując od czasu do czasu recenzje, rzadko coś większego.<br />

Wtedy wydawało mi się, że krytykiem raczej nie będę: „Może<br />

zostanę historykiem literatury XX-wiecznej – myślałem –<br />

poważnym badaczem związków prozy i polityki; połączę<br />

swoje zainteresowania polonistyczne z socjologicznymi...”.<br />

Ale czytałem na bieżąco nowości, dużo wierszy, coraz więcej.<br />

Fascynował mnie przełom, liczyłem – jak wszyscy – na<br />

narodziny nowego języka i coraz częściej coś jednak krytycznego<br />

popełniałem... Potem odważyłem się pisać o poezji...<br />

Wciągałem się w pracę różnych redakcji, na krótko w „Czas<br />

Kultury”, byłem bliski gazety mówionej „Struktury Trzecie”,<br />

którą pod koniec PRL-u redagowali Bogusława Latawiec z<br />

Edwardem Balcerzanem, miałem kontakt z „Tygodnikiem<br />

Literackim”, pisałem w „Arkuszu”, „Kresach”... Okazało się,<br />

że jako krytyk jestem może bardziej potrzebny niż w innych<br />

rolach – mimo że o tych innych rolach starałem się, i staram,<br />

nie zapominać. Usilnie wręcz: żeby nie dać się wchłonąć<br />

przez doraźności, gotowy jestem zawalić terminy, byle czytać<br />

również z innej perspektywy, książki pozornie nieużyteczne<br />

w praktyce recenzenckiej, a nawet i dydaktycznej...<br />

Wychodzi na to, że od początku kluczę między krytyką i<br />

historią, ale bardziej jeszcze między swoimi własnymi skłonnościami<br />

do bycia „w środku” i „na zewnątrz”, w życiu literackim<br />

i w czymś, co jest już tylko wspomnieniem, a mianowicie<br />

w czystym życiu akademickim.<br />

335


„Czyste życie akademickie”? Masz na myśli dydaktykę,<br />

kontakt ze studentami, czy coś innego?<br />

Studenci raczej nie tracą na tym, że wykładowca posiada<br />

jakieś inne, pozaakademickie życie, może nawet na odwrót...<br />

Pedagog przecież z pewnością próbuje dzielić się tym – na<br />

przykład, stylem, jaki wyrabia się w zetknięciu krytyka z pisarzem,<br />

czy znajomościami z ludźmi, którzy literaturę tworzą.<br />

To niebagatelne, jak myślę, żeby polonistyka była również<br />

miejscem dla pisarzy, żeby interesować się nie tylko tekstem,<br />

ale i autorem, by mówić o podmiocie, osobie i osobowości,<br />

zwielokrotniać punkty widzenia, uwzględniać doświadczenie,<br />

rozmawiać namiętnie.<br />

Więc oczywiście uważam, że lepiej mieć dodatkowe –<br />

oprócz akademickiego – życie literackie niż drugi i trzeci<br />

etat... Jednak w środowisku nadal spotyka się, i to stosunkowo<br />

często, taki oto pogląd, że krytyka nie jest prawdziwym<br />

literaturoznawstwem albo że wiąże się z rozpraszaniem<br />

uwagi, albo – z powodu jej medialności – sprzeniewierza się<br />

ideałom niezależności i obiektywizmu... Krytyk to nieomal<br />

klerk-zdrajca.<br />

W większości przypadków obiekcje tego rodzaju nie<br />

mają znaczenia, znaczenie ma pojawiająca się od czasu do<br />

czasu potrzeba ciszy i zdystansowania się, zobaczenia tego, co<br />

się dzieje, widziane z odmiennej perspektywy... Chciałbym<br />

wierzyć, że taki punkt obserwacji, osobny, niepodlegający sile<br />

grawitacji różnych środowisk czy mód, niekoniecznie musi<br />

leżeć w środku własnej samotności, że mógłby znajdować się,<br />

na przykład, na uniwersytecie... Utopijnie?<br />

Jak określiłbyś własną metodologię krytycznoliteracką?<br />

336


Nie mam chyba metodologii, której byłbym wierny, co<br />

najwyżej metodę. Metodologie interesują mnie o tyle, o ile<br />

umiem jakoś przełożyć je na praktykę, czyli zawsze – nieortodoksyjnie.<br />

Metodę nazwałbym raczej przyzwyczajeniem,<br />

czymś, co tkwi w człowieku i umożliwia mu funkcjonowanie<br />

na minimalnym poziomie. Minimalnym, bo w gruncie rzeczy<br />

wszyscy czekamy na literaturę, która nie zmieści się w<br />

metodologiach i metodach, a zamiast tego podyktuje własne<br />

warunki. Interesowała mnie dekonstrukcja, jak wszystkich,<br />

lecz pewien poziom świadomości problemów, które są dla<br />

niej charakterystyczne, zawdzięczam w większym stopniu<br />

studiom nad modernizmem, prowadzonym u nas przede<br />

wszystkim przez (i wokół) Ryszarda Nycza oraz Włodzimierza<br />

Boleckiego. Dekonstrukcja zdaje mi się odpowiedzią na<br />

problemy, które wcześniej tkwiły w samej literaturze; badanie<br />

tej literatury uwierzytelniło teorię, a zarazem z miejsca<br />

ją przekroczyło, zmieniło w narzędzie. Narzędzi używa się<br />

przecież z poczuciem, że w każdej chwili mogą okazać się<br />

nieprzydatne. I tak w kółko…<br />

Słowem, moją zasadą jest – a w każdym razie chciałbym,<br />

żeby było – nieprzywiązywanie się do narzędzi. W imię czegoś,<br />

co w samej literaturze zdaje mi się ważne i różne.<br />

Do czego – Twoim zdaniem – może nam być<br />

obecnie potrzebna krytyka literacka? Tobie – jak<br />

sądzę – pisanie o literaturze pozwala szkicować<br />

na brudno – odwołuję się do Twojej najnowszej<br />

książki, opublikowanej w 2007 roku, a zatytułowanej<br />

„Świat na brudno” – kolejne prywatne wizje<br />

rzeczywistości. Czy tak?<br />

Coś jest na rzeczy w tym, co mówisz, że w ostatniej książce<br />

wypróbowuję odpowiedzi na parę pytań, mających dla<br />

mnie znaczenie. Chciałbym jednak móc stwierdzić, że są to<br />

337


kluczowe kwestie również dla samych pisarzy – jak pisać dalej,<br />

co zrobić z wezwaniami do bycia politycznie określonym,<br />

jak mówić o miłości, jak poradzić sobie z wypłukiwaniem<br />

przez kulturę masową tajemniczości ze świata... Gadam więc<br />

z poetami, często z tymi samymi od lat... Racja.<br />

Gadam, bo gadanie, mówiąc wznioślej, kontakt, dialog,<br />

spór, jest bodaj głównym zadaniem i chyba szansą krytyki<br />

dzisiaj. Raczej nie zaprowadzimy porządku w literaturze ani<br />

– używając literatury – w rzeczywistości... I nie o porządki<br />

chodzi, bo tych jest przecież aż za dużo, ale o to, żeby się<br />

ostatecznie nie pourywało gadanie o sprawach niedoraźnych.<br />

Bardziej gadanie niż debatowanie, żywy kontakt... Jakoś tak:<br />

krytyka jest sprawą żywego kontaktu, co może nie wydaje się<br />

nadzwyczaj wyszukane, ale jest, moim zdaniem, bardzo ważne.<br />

Z powodu tej ważności nie lubię u krytyków (i pisarzy)<br />

ani zadęcia, ani jawnego zblazowania.<br />

Główną dziedziną Twoich krytycznoliterackich<br />

penetracji jest poezja. Dlaczego zdecydowałeś się<br />

być „panem od poezji”? Czy to kwestia większej –<br />

by tak rzec – czytelniczej wrażliwości na lirykę?<br />

Czy może raczej ten wybór spowodowany został<br />

tym, że – o czym piszesz, między innymi, w najnowszej<br />

książce – ostatnimi czasy poezja skuteczniej<br />

niż proza opiera się urynkowieniu, utowarowieniu?<br />

Po poezji spodziewam się więcej dobrego niż po prozie,<br />

co jest skutkiem nie tylko rynkowej nieatrakcyjności, niezależności,<br />

bezinteresowności, a co za tym idzie – i pewnej odwagi,<br />

nawet szajby, częstszej pośród poetów, ale chyba także<br />

tradycji, nierównego układu sił, przewagi kadrowej... Sam<br />

nie wiem, bo w końcu proza Tulli, Bieńczyka, Kruszyńskiego,<br />

Witkowskiego, sporo kawałków Wiedemanna, pierwszy tom<br />

338


opowiadań Kuczoka, Masłowska – te rzeczy podobają mi się<br />

równie mocno, jak wiersze Świetlickiego czy Tkaczyszyna-<br />

Dyckiego.<br />

Tylko że nie o podobanie się chodzi, a o to, jakie głosy<br />

pociągną cię za sobą, opętają... Mnie jakoś zasysają, a nawet<br />

opętują głosy poetów, Różewicz, ale i Miłosz, i paru mniej<br />

więcej rówieśników, i młodszych też. Wrażliwość? A może<br />

przypadek, jakaś predyspozycja, na którą się nie ma wpływu?<br />

Jesteś jednym z – nie tak znowu licznych – krytyków<br />

zajmujących się poezją, którzy sami nie piszą<br />

wierszy. Nigdy nie zdarzyło Ci się „popełnić” wiersza?<br />

A co sądzisz o nagminnej, szczególnie pośród<br />

poetów z młodszych pokoleń, praktyce wzajemnego<br />

recenzowania swoich tomików, wedle zasady:<br />

„ty napiszesz o mnie, ja napiszę o tobie”? Czy nie<br />

powoduje ona, że poezja staje się jeszcze bardziej<br />

gettowa, wsobna?<br />

Uff, Robert, spytaj mnie lepiej o pierwszą porażkę miłosną...<br />

No dobrze: popełniłem, nie raz, ale – wiesz – skoro<br />

mnie samo pisanie o poezji zdaje się często czymś nieomal<br />

wulgarnym, to jakże miałbym upubliczniać swoje, jak mówi<br />

Dyciu, badziewie. I nie, nie jestem facetem, który chowa urazę<br />

o niewydane czy nienapisane wiersze, albo na polu krytycznym<br />

usiłuje załatwić jakieś skryte interesy, zrekompensować<br />

coś sobie... Od dawna nie piszę wierszy, także dlatego, żeby<br />

nie czuć się ani lepszym, ani gorszym od tych, którzy piszą.<br />

Lubię poetów. Mam ich za ludzi w większości fantastycznie<br />

inteligentnych. Nie przeszkadza mi, że zajmują się<br />

recenzowaniem książek, bo niektórzy robią to świetnie. A że<br />

bywają i tacy – o których mówisz – kolesie kolesiowaci... To<br />

nigdy nie jest fajne, ale kiedy dotyczy młodych, na dorobku,<br />

339


jest dodatkowo rozpaczliwie, żałośnie nieskuteczne, zgoda,<br />

chyba nawet szkodliwe.<br />

Tylko, z drugiej strony, ludzi piszących o poezji w miarę<br />

systematycznie, przez wiele sezonów, jest u nas bardzo niewielu.<br />

Ktoś się zjawia, błyska przez rok, dwa, trzy, potem kończy<br />

doktorat, nie dostaje pracy na uczelni, wciąga go rzeczywistocha<br />

– i już, po nim, przepadł. I dlatego ci młodzi muszą<br />

się opisywać sami, żeby dorobić się recepcji poświadczonej,<br />

biografii twórczej, pochwalić się dziadkowi i dziewczynom.<br />

To zrozumiałe, choć nadal nieskuteczne.<br />

Właśnie – gettowość poezji... To obecnie jej zaleta<br />

czy raczej wada?<br />

Poezja nie jest zjawiskiem gettowym. To, że ma niewielu<br />

czytelników, nie oznacza, że jest zamknięta w getcie. Lepiej<br />

by mówić o niszy. Do niszy istnieje jakiś dostęp i można próbować<br />

się z niej wydostać, można prowadzić jakąś politykę, a<br />

nawet próbować oddziaływać z niej na resztę świata. Zjawiska<br />

niszowe miewają szersze znaczenie, cieszą się szacunkiem,<br />

magnetyzują otoczenie, mogą okazać się przyczółkiem, od<br />

którego zaczyna się kampania albo rewolucja, getto – oczywiście<br />

nie. Getta poetyckie powstają nie na skutek warunków,<br />

z winy ludzi złych, którzy nie chcą czytać wierszy, ale na<br />

własne życzenie poetów, na podłożu resentymentu, frustracji,<br />

niespełnionych ambicji. Jakiś czas temu jeden z poznańskich<br />

poetów i krytyków w jednej osobie ogłosił, że moje piękne<br />

miasto jest siedzibą szkoły metafizycznej w poezji polskiej...<br />

Na dowód swej tezy autor ów wymienił nazwiska bodaj<br />

wszystkich członków wielkopolskiego oddziału jednego ze<br />

stowarzyszeń pisarskich. Stworzył getto, w którego środku<br />

można odtąd mówić, co się chce, bez ponoszenia jakiejkolwiek<br />

odpowiedzialności. W gettach żyją sami geniusze, to<br />

jasne, żyją wcale dobrze, bo choć świat o nich nie słyszał, to<br />

ich mały światek – owszem.<br />

340


Narzekanie na słabą kondycję krytyki stało się już<br />

nieomal rytuałem. Raz po raz na łamach gazet i<br />

czasopism toczą się dyskusje pełne utyskiwań na<br />

słabość naszej krytyki. Czy Twoim zdaniem faktycznie<br />

jest aż tak źle z krytyką i krytykami?<br />

Słusznie powiedziałeś – rytuał. Nie chcę wymigiwać się<br />

od odpowiedzi na Twoje pytanie, mówiąc, że na krytykę narzekało<br />

się zawsze, w Młodej Polsce, w Dwudziestoleciu, po<br />

wojnie, nawet w okresach jej widocznego rozkwitu, jednak<br />

krytyka krytyki, uprawiana ostatnio na łamach gazet, ma sens<br />

prawie wyłącznie rytualny. Raz na pewien czas musi się odbyć.<br />

Co więcej, dopóki musi się odbyć, dopóty z literaturą i<br />

krytyką nie jest jeszcze całkiem źle, przynajmniej na giełdzie,<br />

na której wycenia się siłę społecznego rezonansu takiej lub<br />

innej dziedziny.<br />

Ale jak jest? Nienadzwyczajnie. Nie mnie oceniać, ilu<br />

wśród nas ludzi wybitnych, ale nawet gdybyśmy wszyscy byli<br />

wybitnie utalentowani i mieli żelazną wolę niezmarnowania<br />

swoich zdolności, to sytuacja i tak nie zmieniłaby się zbytnio.<br />

Bo z samych zdolności nie powstanie gazeta literacka, tygodnik,<br />

choćby dwutygodnik, coś, co byłoby przestrzenią tego<br />

żywego kontaktu, o którym mówiłem. A bez czegoś takiego<br />

nasza opinia literacka jest zubożona i będzie ubożała dalej.<br />

Coraz trudniej będzie jej odeprzeć ataki medialnego i szkolnego<br />

stereotypu. Mamy u nas nadmiar krytyki dziennikarskiej,<br />

za mało zaś literackiej, przywiązanej do literatury jako<br />

takiej, a przy tym komunikatywnej.<br />

Żeby było jasne – nie chodzi mi o jeszcze jeden „Tygodnik<br />

Kulturalny”, wygenerowany przez władzę, pismo od<br />

początku kompletnie nieżyciowe i niezdolne do przetrwania.<br />

Myślę raczej o inicjatywie wydawców, którym – do licha –<br />

powinno chyba zależeć, żeby informacja i refleksja na temat<br />

literatury krążyła jak najszybciej.<br />

341


Równie często narzeka się na mizerię polskiej literatury<br />

współczesnej. Ty również zaraz na pierwszych<br />

stronach „Świata na brudno” piszesz, że polska<br />

proza jest „zmęczona”. Ale – co znamienne – w<br />

przypisie prostujesz, że to „okropne uogólnienie”<br />

i podajesz zestaw nazwisk prozaików, którzy w<br />

ostatnich latach wydali „świetne lub interesujące<br />

książki”. Jak więc sprawa się ma z naszą literaturą?<br />

Jest słaba czy dobra?<br />

Zaplątałem się, jak widzę, ale przy stwierdzeniu „zmęczenia”<br />

pozostaję.<br />

Mało jest książek zwyczajnie interesujących. Proza środka,<br />

o której pisali koledzy z „FA-artu”, to raczej nadal życzenie<br />

niż fakt. Rekrutacja do niej odbywa się drogą zsyłki,<br />

rozwiewania złudzeń co do twórczości pisarzy, uznawanych<br />

pochopnie za artystycznie nieprzewidywalnych, nietuzinkowych.<br />

Co więcej, niektóre książki, które pasują do tego pojęcia<br />

jak ulał, na przykład „Don Juan raz jeszcze” Andrzeja<br />

Barta, przechodzą bokiem, bez większego uznania krytyki i<br />

czytelników. Myśmy chyba już przestali wierzyć w spełnienie<br />

tego życzenia.<br />

Więc słaba? Ale są ci pisarze, których nazwiska już wymieniłem,<br />

no i jeszcze jedno – każda literatura, oglądana „w<br />

trakcie”, wygląda raczej na słabą niż mocną, po prostu dlatego,<br />

że rzeczy słabszych jest zawsze więcej niż mocniejszych.<br />

Do tego dochodzi ów efekt medialny, robionego na siłę rozgłosu,<br />

który odruchowo korygujemy, mobilizując pesymizm.<br />

Nie lubię rozstrzygnięć generalnych, bo przecież zmiana<br />

na lepsze nie jest wykluczona, wystarczy, żeby zbiegły się w<br />

czasie ze trzy, cztery tytuły sugestywne i nieobliczalne.<br />

Jedna z części Twojego zbioru tekstów krytycznoliterackich,<br />

„Przygód z wolnością” z roku 2002,<br />

342


zatytułowana była – „Polowanie na arcydzieło”.<br />

Czy Twoim zdaniem po roku 1989 pojawiły się w<br />

naszej literaturze jakieś teksty-arcydzieła?<br />

Ba! „Płaskorzeźba” i „zawsze fragment” Różewicza,<br />

pierwsze trzy tomy Sosnowskiego, sporo wierszy Świetlickiego,<br />

a właściwie jego poezja jako rodzaj dość zbornej historii<br />

wewnętrznego zagubienia, Dycki, co najmniej kilka<br />

wierszy Miłosza, „Anima” Różyckiego, „Po krzyku” Miłobędzkiej,<br />

„Opowieści słychane”, „W czerwieni”... Jeszcze raz:<br />

byłbym przeciwko podbarwianiu obrazu literatury ostatnich<br />

prawie dwudziestu lat, podobnie – zastępowaniu oceny konkretnych<br />

utworów przez wątpliwe mapy tendencji, a z drugiej<br />

strony, potępienie w czambuł niczego nie wyjaśnia. Bo<br />

najpierw nieprzejednana lustracja pisarskich słabości łudzi<br />

publiczność mirażem jakiegoś raju utraconego, a potem w<br />

imię rzekomo maksymalnych wymagań popada w klasyczny<br />

obskurantyzm.<br />

Mimo wszystko wolę plątać się między sceptycyzmem i<br />

nadzieją, bo to pozostawia szansę, że jakaś rzecz uderzająca<br />

wyrwie mnie z tego stanu, jest też po prostu wyrazem realizmu<br />

i niekoniecznie, naprawdę niekoniecznie, wiąże się z<br />

obniżeniem wymagań.<br />

Jesteś przewodniczącym jury Nagrody Literackiej<br />

Gdynia. Czy nowe nagrody literackie, które<br />

stanowić miały swoistą przeciwwagę dla Nagrody<br />

Nike, spełniają swoją funkcję, by tak rzec, „robią<br />

różnicę”, wprowadzając nowe jakości, nowe możliwości<br />

do naszego życia literackiego?<br />

Tu nie o przeciwwagę idzie, tylko o wielogłos. Gdynia i<br />

Angelus pojawiły się w momencie, kiedy Nike utraciła, także<br />

ze względów politycznych, ale i z powodu zwyczajnego znu-<br />

343


dzenia opinii, status wyroczni. Dzięki temu nowe nagrody<br />

nie stały się powiernikiem wszystkich niezadowolonych z<br />

dotychczasowej omnipotencji Nike, nie musiały z nią walczyć<br />

i dobijać się owej „różnicy” na siłę.<br />

Czy spektrum uwagi poszerzyło się dzięki nowym nagrodom?<br />

Moim zdaniem – tak. Jeśli spojrzeć na nominacje i<br />

werdykty, to widać, że szansę dostały tytuły nieobecne do tej<br />

pory w otwartym obiegu: książki Foksa, Pasewicza, Baczewskiego,<br />

Środy, Pankowskiego. Nagrodę dostało „Lubiewo”,<br />

specjalną – „Skaza” Magdaleny Tulli, w końcu także Dycki,<br />

niby ceniony, lecz raczej pomijany do tej pory.<br />

A że ostatecznie nie odnosi się wrażenia, iż nowe nagrody<br />

pokazały nową, inną literaturę, stworzyły alternatywę do<br />

mainstreamu, zbulwersowały kanon? Tego nie da się zrobić<br />

gwałtownie, bo – wracam do poprzedniego pytania – w Polsce<br />

nie mamy zapasowych czy odrzuconych literatur, jakichś<br />

silnych podziemnych nurtów, które wystarczy odkopać, niestety.<br />

Swego czasu tworzyłeś bardzo płodny tandem<br />

krytyczno- i historycznoliteracki razem z Przemysławem<br />

Czaplińskim, wspólnie opublikowaliście<br />

kilka ważnych książek. Jak przebiegała i układała<br />

Ci się ta współpraca? Pytam dlatego, że – prawdę<br />

powiedziawszy – nie wyobrażam sobie, abym ja<br />

sam potrafił pracować w duecie.<br />

Dobre pytanie, bo i ja tego nie rozumiem. Bardzo się różnimy...<br />

mamy inne psychiki, estetyki, ambicje, języki, kryteria.<br />

Przemo to geniusz determinacji, ja – nie, ale – wiesz – jesteśmy<br />

nawzajem dla siebie częścią życia. Może jeszcze napiszemy<br />

coś razem.<br />

344


Uprawiamy – posłużę się formułą Darka Nowackiego<br />

– „zawód: czytelnik”. Ja też. Taki nasz<br />

wybór... Przyznam jednak, że czasami mam tego<br />

zawodu (jakże cudowna dwuznaczność słowa!!!)<br />

serdecznie dość, szczególnie wtedy, gdy zdarza mi<br />

się czytać kilka pod rząd fatalnych książek. Ty też<br />

miewasz takie chwile zniechęcenia?<br />

Ano... Szczególnie, jak zdarzy mi się utknąć w serii książek,<br />

wypełnionych duszną pretensjonalnością, bezradnie<br />

bezradnych, grepsujących swą zarozumiałą ciasnotę. Wtedy,<br />

jak kocham pisarzy, wypędziłbym ich do innych, zdrowszych<br />

zajęć, na powietrzu. I siebie też.<br />

[<strong>2008</strong>]<br />

345


Nota bibliograficzna<br />

Zdecydowana większość z zamieszczonych w książce tekstów miała<br />

swoje pierwodruki w prasie i czasopismach. Wszystkie z nich zostały<br />

przejrzane i jeśli zaszła taka potrzeba, stylistycznie wygładzone.<br />

W niektórych wprowadziłem drobne zmiany, rozszerzając je bądź<br />

skracając, by uniknąć powtórzeń lub dodać potrzebne informacje.<br />

„Pieszczochy losu i solista”. Rozmowa z Markiem Nowakowskim,<br />

„Dekada Literacka” 2000, nr 6-8.<br />

„Dlaczego pisze – dlaczego czytam?”, „Kresy” 2001, nr 4.<br />

„Dwadzieścia lat jak cmentarzysko”. Rozmowa z Włodzimierzem<br />

Odojewskim, „Dekada Literacka” 2000, nr 6-8.<br />

„Iskrzący styk”, „Tygodnik Powszechny” 2000, nr 35.<br />

„Metafizyka, mitografia i rękaw koszuli”. Rozmowa z Piotrem<br />

Szewcem, „Dekada Literacka” 2000, nr 4-5.<br />

„Jesteś, świecie, jesteś”, „Dekada Literacka” 2000, nr 4-5.<br />

„Pokorny i zarażony”. Rozmowa z Danielem Odiją, „Tin” on-line,<br />

z dnia 02 VI 2003.<br />

„Przemijanie i nie tylko”, „Dekada Literacka” 2003, nr 7-8.<br />

„Ani harcownik, ani autorytet”. Rozmowa z Michałem<br />

Olszewskim, „Dekada Literacka” 2004, nr 1.<br />

„Każdy bywa Żydówką”. Rozmowa z Mariuszem Sieniewiczem,<br />

„Książki w Tygodniku” 2005, nr 21.<br />

„Groteską w rzeczywistość”, „Książki w Tygodniku” 2005, nr 21.


„Ciało i zakamarki duszy”. Rozmowa z Marianem<br />

Pankowskim, „Książki w Tygodniku” 2005, nr 47.<br />

„Pojedynek natury z kulturą”, „Książki w Tygodniku”<br />

2005, nr 47.<br />

„Dłużyzny o miłości”. Rozmowa z Tomaszem Białkowskim,<br />

„artPapier” [on line] 2005, nr 18.<br />

„Tandeta zła”, „Gazeta Wyborcza” z dnia 11 VIII 2005 r<br />

„Dystans jak powietrze. Rozmowa ze Z. Kruszyńskim”,<br />

„artPapier” [on line] 2006, nr 15-16.<br />

„Bezpaństwowiec w delegacji”, „Gazeta Wyborcza”<br />

z dnia 21 II 2006.<br />

„Fantaści nie wierzą w zielone ludziki”. Rozmowa z Jackiem<br />

Dukajem i Markiem S. Huberathem, „Gazeta Wyborcza” z<br />

dnia 19 IV 2006.<br />

„Zło spod Skały”, „Gazeta Wyborcza” z dnia 20 VI 2006.<br />

„Dukaj Lemobójca”, „Opcje” 2004, nr 1-2.<br />

„Fizyczna przyjemność z pisania”. Rozmowa z Adamem<br />

Ubertowskim, „Dekada Literacka” 2006, nr 3.<br />

„Tylko (i aż) opowiadacz. Rozmowa z Hubertem Klimko-<br />

Dobrzanieckim, „Dekada Literacka” 2007, nr 4.<br />

„Opowieści pograniczne”, „Dekada Literacka” 2007, nr 4.<br />

„Niepewność i żarty”. Rozmowa z Ignacym Karpowiczem,<br />

„Dekada Literacka” <strong>2008</strong>, nr 2-3.


„Cud-trup”, „Gazeta Wyborcza”, z dnia 06 II 2007.<br />

„Wyrafinowana forma niewolnictwa”. Rozmowa z Ewą<br />

Madeyską, „Dekada Literacka” 2007, nr 6.<br />

„Katodulszczyna”, „Gazeta Wyborcza” z dnia 18 IX 2007.<br />

„Przemykanie przez czas i świat”. Rozmowa z Piotrem I.<br />

Kalwasem, „artPapier” [on line] <strong>2008</strong>, nr 10.<br />

„Między Powiślem a Indiami”, „Gazeta Wyborcza”<br />

z dnia 12 III <strong>2008</strong>.<br />

„Gejowska normalność”, „Gazeta Wyborcza” z dnia 22 I <strong>2008</strong>.<br />

„Fabuły w świecie pojęć”. Rozmowa z Michałem P.<br />

Markowskim, „Nowe Książki” 2006, nr 11.<br />

„Zbędne rewindykacje”. Rozmowa z Dariuszem Nowackim,<br />

„Dekada Literacka” 2006, nr 4.<br />

„Różnicująca moc lektury”. Rozmowa z Krzysztofem<br />

Uniłowskim, „Dekada Literacka” 2006, nr 4.<br />

„Nie przemawia przeze mnie Duch Święty”. Rozmowa z Ingą<br />

Iwasiów, „artPapier” [on line] <strong>2008</strong>, nr 6.<br />

„Czytanie i inne (zdrowsze) zajęcia”. Rozmowa z Piotrem<br />

Śliwińskim, „artPapier” [on line] <strong>2008</strong>, nr 8.<br />

349


SPIS TREŚCI<br />

Robert Ostaszewski, Bliskie spotkania literackiego stopnia________ 5<br />

Marta Eloy Cichocka, Oko w oko?__________________________ 9<br />

Spotkania z pisarzami<br />

Spotkanie z Markiem Nowakowskim<br />

(warszawskie, uliczne, jedyne w swoim rodzaju)<br />

Pieszczochy losu i solista (Rozmowa)_______________________ 19<br />

Dlaczego pisze – dlaczego czytam? (Recenzja „Empire”)_ _______ 28<br />

Spotkanie z Włodzimierzem Odojewskim<br />

(w stylowym gabinecie pisarza, nieco onieśmielające)<br />

Dwadzieścia lat jak cmentarzysko (Rozmowa)________________ 37<br />

Iskrzący styk<br />

(Recenzja „Jedźmy, wracajmy i innych opowiadań”)_____________ 49<br />

Spotkanie z Piotrem Szewcem<br />

(przy wybornym rosole, w mieszkaniu na Chomiczówce)<br />

Metafizyka, mitografia i rękaw koszuli (Rozmowa)_____________ 57<br />

Jesteś, świecie, jesteś (Recenzja „Zmierzchów i poranków”)______ 64<br />

Spotkanie z Danielem Odiją<br />

(w <strong>Olsztyn</strong>ie, w knajpie literackiej, której już nie ma)<br />

Pokorny i zarażony (Rozmowa)____________________________ 75<br />

Przemijanie i nie tylko (Recenzja „Tartaku”)__________________ 81<br />

Spotkanie z Michałem Olszewskim<br />

(internetowe, choć obaj mieszkamy w Krakowie)<br />

Ani harcownik, ani autorytet (Rozmowa)____________________ 91<br />

Nużąca droga do... (Recenzja „Do Amsterdamu”)______________ 95


Spotkanie z Mariuszem Sieniewiczem<br />

(znowu w <strong>Olsztyn</strong>ie, zagłębiu młodej polskiej prozy)<br />

Każdy bywa Żydówką (Rozmowa)_________________________ 105<br />

Groteską w rzeczywistość<br />

(Recenzja „Żydówek nie obsługujemy”)_ ___________________ 109<br />

Spotkanie z Marianem Pankowskim<br />

(w Hotelu Francuskim w Krakowie, rano,<br />

jak dla mnie – w środku nocy)<br />

Ciało i zakamarki duszy (Rozmowa)_______________________ 117<br />

Pojedynek natury z kulturą (Recenzja „Rudolfa”)_____________ 121<br />

Spotkanie z Tomaszem Białkowskim<br />

(długie, lecz zajmujące)<br />

Dłużyzny o miłości (Rozmowa)___________________________ 129<br />

Tandeta zła (Recenzja „Dłużyzn”)_ ________________________ 139<br />

Spotkanie ze Zbigniewem Kruszyńskim<br />

(w restauracji, ze szczękiem sztućców w tle)<br />

Dystans jak powietrze (Rozmowa)_________________________ 147<br />

Bezpaństwowiec w delegacji (Recenzja „Powrotu Aleksandra”)__ 155<br />

Spotkanie z Jackiem Dukajem i Markiem S. Huberathem<br />

(o mało nie skończyło się skandalem, ale o tym – sza!)<br />

Fantaści nie wierzą w zielone ludziki (Rozmowa)_____________ 165<br />

Zło spod Skały (Recenzja „Miast pod Skałą”<br />

Marka S. Huberatha)_ __________________________________ 171<br />

Dukaj Lemobójca (Recenzja „Innych pieśni” Jacka Dukaja)_____ 174<br />

Spotkanie z Adamem Ubertowskim<br />

(na krakowskim bruku, gdzie rozmawialiśmy głównie<br />

– co tu kryć – o piłce kopanej)<br />

Fizyczna przyjemność z pisania (Rozmowa)_________________ 183<br />

Nie być (O)obcym (Recenzja „Rezydentów”)________________ 191


Spotkanie z Hubertem Klimko-Dobrzanieckim<br />

(możliwe dzięki komunikatorom, z autorem<br />

przemieszczającym się gdzieś między Islandią a Austrią)<br />

Tylko (i aż) opowiadacz (Rozmowa)_______________________ 201<br />

Opowieści (po)graniczne (Recenzja<br />

„Wariata” i „Raz. Dwa. Trzy”)_____________________________ 206<br />

Spotkanie z Ignacym Karpowiczem<br />

(w kuchni oficyny Willi Decjusza, przerywane raz po raz wejściami pisarzy<br />

i tłumaczy z różnych stron świata)<br />

Niepewność i żarty (Rozmowa)___________________________ 215<br />

Cud-trup (Recenzja „Cudu”)_ ____________________________ 228<br />

Spotkanie z Ewą Madeyską<br />

(krótka, internetowa rozprawa między katoliczką a ateistą)<br />

Wyrafinowana forma niewolnictwa (Rozmowa)_ _____________ 235<br />

Katodulszczyzna (Recenzja „Katonieli”)____________________ 241<br />

Spotkanie z Piotrem Ibrahimem Kalwasem<br />

(z pisarzem-wędrowcem, jak zwykle będącym w drodze)<br />

Przemykanie przez czas i świat (Rozmowa)__________________ 249<br />

Między Powiślem a Indiami (Recenzja „Rasa mystica.<br />

Traktat około Indii”)____________________________________ 255<br />

Spotkanie z Edwardem Pasewiczem<br />

(sieciowe, z poetą, który stał się prozaikiem<br />

z miłości do ubranek z H&M)<br />

Kryminalnie i gejowsko (Rozmowa)_______________________ 269<br />

Gejowska normalność (Recenzja „Śmierci w darkroomie”)______ 269<br />

Spotkania z literaturoznawcami i krytykami<br />

Spotkanie z Michałem P. Markowskim<br />

(bez lęku, bo jeszcze przed aferą z Antonim Liberą)<br />

Fabuły w świecie pojęć (Rozmowa)_ _______________________ 279


Spotkanie z Dariuszem Nowackim<br />

(w Katowicach, gdzie smog, ale niezbyt dokuczliwy)<br />

Zbędne rewindykacje (Rozmowa)_ ________________________ 297<br />

Spotkanie z Krzysztofem Uniłowskim<br />

(na Uniwersytecie Śląskim, w pokoju,<br />

gdzie przesiaduje kwiat naszej krytyki)<br />

Różnicująca moc lektury (Rozmowa)_______________________ 311<br />

Spotkanie z Ingą Iwasiów<br />

(jak krytyk z krytykiem)<br />

Nie przemawia przeze mnie Duch Święty (Rozmowa)_________ 321<br />

Spotkanie z Piotrem Śliwińskim<br />

(szczere aż do bólu)<br />

Czytanie i inne (zdrowsze) zajęcia (Rozmowa)_______________ 335


Zdjęcie na okładce: Tomasz Derewońko<br />

Projekt i opracowanie graficzne: Przemysław Tymiński<br />

Zdjęcie autora książki: Marta Eloy Cichocka<br />

Zdjęcie autorki fotografii: Michał Łuczak (<strong>2008</strong>)<br />

Redakcja: Bernadetta Darska<br />

Korekta: Anna Rau<br />

Copyright © by Stowarzyszenie<br />

Artystyczno-Kulturalne „<strong>Portret</strong>”, <strong>2008</strong><br />

Copyright © by Robert Ostaszewski<br />

Copyright © by Marta Eloy Cichocka<br />

ISBN: 978-83-60477-16-8<br />

Książka ukazuje się dzięki finansowej pomocy Ministerstwa<br />

Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach programu<br />

Promocja Czytelnictwa. Dziękujemy!<br />

Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „<strong>Portret</strong>”<br />

ul. Kołobrzeska 25/14<br />

10-431 <strong>Olsztyn</strong><br />

e-mail: portret@portret.org.pl; portret@free.art.pl<br />

www.portret.org.pl<br />

Druk i oprawa: Zakład Poligraficzny „Algraf ”,<br />

ul. Harcerska 19, Biskupiec

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!