Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
poezja<br />
moce<br />
z trudem, plując i charcząc, pachnąc gnijącymi liśćmi,<br />
wyrzuca z siebie ducha. podłoże jest sypkie, trzeszczą nóżki chrząszczy.<br />
do warg przywierają skrawki żaru, dni są upalnie długie.<br />
w ściółce lęgną się błędne ogniki. tylko zdania są opuszczone jak domy, pisane kurzem i wilgotne.<br />
dopiero wieczorami przychodzą po nas burze, szarpią za język.<br />
pierwszy raz w życiu widzę gromy rzucane na niebo jak ziarno. kiełkuje, rośnie.<br />
z każdym grzmotem ciarki tulą się do spodów stóp; owady strachu jak niezapowiedziani goście.<br />
nawoływania pociągów, skalpeli tnących przestrzeń. mijają. potem krople, pierwsi siepacze deszczu.<br />
charcząc i rzężąc, drżąc po czubki słów, plując płomieniem – wyrzuca z siebie moc. trafiają się także<br />
muchy i opiłki żelaza. stoję obok, cierpliwie podtrzymuję opadającą głowę.<br />
trochę wiem o upiorach, któregoś ranka tak się zdarzyło, że zapomniałam się obudzić,<br />
chociaż wstawałam, chodziłam, zaklinałam, choć na czworakach wlokły się za mną plamy światła.<br />
znaki na wodzie były wyraźne, dla chcących odejść wiatr splatał się w kładki,<br />
płótna targały się w znane kształty, węzły rozplatały się – jak gdyby próbując uciec.<br />
mało brakowało, a stałabym się rodzinnym sekretem, trzymaliby mnie pod kluczem.<br />
mosiądz pod palcami puchłby lub kruszył się i pękał, zamki w drzwiach usypiałyby jak zdobyte warownie.<br />
ale kiedy, kaszląc, wyciąga ducha na światło, nie wspominam o najlepszych sposobach, o śladach<br />
rozżarzonego żelaza, o cierpkich wywarach zdań wyszeptanych po zmierzchu, dojrzewających znakach<br />
pleśni na dłoniach owoców. te wciąż są jadalne, ale móc przełknąć coś – to najmniej.<br />
nieoczekiwanie, bez ostrzeżenia, wciąż jestem. stąd wiem: dziwne rzeczy będą się dziać, nieustannie.<br />
skład map<br />
zwykle zaczyna się od niebezpiecznych zdarzeń. wiedzą o tym<br />
kreślarze, zapadnięte doliny ich oczu rozgraniczają stare i nowe państwa.<br />
drążenie skał, rzeki o ustach kotów próbujące zwinąć się w kłębek,<br />
a w ich zakolach miasta rozrysowują się jak kwiaty. bluszcz mógłby być trujący,<br />
ale to słowa całkiem innej bajki. podłużne wędrówki myszy, lemingów i ludów;<br />
nadchodzą w najmniej spodziewany wieczór, choć może powinien był nas ostrzec<br />
szmer udający wiatr, błądzenie ołówka po wielkim, śliskim jak niebo papierze.<br />
ludzie mijający nas w parku poruszają się z pośpiechem jak zwiadowcy albo uciekinierzy.<br />
mgła najpierw za odległymi drzewami, skrada się powoli, jeszcze z wyraźnym namysłem.<br />
jest hordą barbarzyńców, germańskim plemieniem o wilgotnym od moczarów spojrzeniu.<br />
między pniami błyskają światła, nie wiadomo, reflektory samochodów, czy włócznie,<br />
ale już wkrótce zostaną pochłonięte ogniska latarni. przerywamy poważną rozmowę<br />
w pół słowa. nie wiem, czy myślisz o tym samym, co ja: że jest już za późno.<br />
pachnie imbirem i goździkami, w powietrzu jest też szczypta oceanów.<br />
nabrzeża jeszcze nie zaczęły na dobre butwieć. pętla zacieśnia się, nadchodzą wyrzuty sumienia.<br />
łakomie patrzą na nas zza gałęzi, z bliska. stoimy przy lampie ulicznej, w promieniu kilkunastu kroków<br />
jednym, jedynym ogniu. dwie pieczenie.<br />
79