recenzje - Portret

recenzje - Portret recenzje - Portret

portret.org.pl
from portret.org.pl More from this publisher
02.10.2014 Views

poezja Agata Chmiel błękitna rapsodia odchodziły nagle. światło odcinało się od gałęzi i miękko spadało na trawnik. jeszcze przez moment widziałem błąkające się w paprociach, niewiele od nich większe, Annę i Marię, przerażone zapowiedzią mgły, jej pospiesznymi narodzinami. wracajmy już do domu – mówiła Anna, układając kłębuszek twarzy na ramieniu siostry. w sukienkach jasnych jak łupiny laskowych orzechów zawsze nosiły wióry czasu, kamyki. rozrosły się prędko jak witraże bluszczu; wkrótce nie poznałbym gatunku kwiatów, który wychylił się z pączków ich dłoni – jak z pewnej odległości nie poznawałem już grudek ziemi, przeciekających przez palce kobiety, którą najwyraźniej musiałem kochać, zajętej teraz przesadzaniem roślin: ich matki. cierpliwie ocierała łodygi, przyglądała się kształtom korzeni z uwagą, z jaką, zanim się poznaliśmy, potrafiła tylko prowadzić zielnik. kiedyś myślałem, że mnie również zasuszy i rozetrze w palcach. teraz to one zacierały się w moich oczach, nie widząc, że stają się tylko pożółkłą kartką; oddalały się, jakby nie miały wyjścia. nie mogłem ich zatrzymać, wyodrębnić, wykroić z miąższu kierunku. czemu mnie zostawiały, nie wiedziałem; jeszcze przez chwilę chciałem im coś opowiedzieć: dziś w środku dnia przyśnił mi się nagle ból – i że umarłem. deszcz zbierał się w załamkach szosy. nie słuchały, zbyt się spieszyły. zbyt się spieszyły zostawać. dom nagle stał się niedostępnym zakamarkiem, schowały się tak szczelnie – przestawałem wiedzieć, czy jest za kim tęsknić: tym razem to wcale nie była zabawa. jeszcze czasem chmury przybierają kształty ich twarzy; to bardzo głupio chodzić po twarzach. nie wiem, czy kiedyś wrócą. nawet wspomnienia zaczynają się rozpływać jak pogrążone w zatoce snu ciała. tamtego ranka, kiedy mleko bez ostrzeżenia wypełzło z kubeczków i rozlało się na cały ogród, Maria po raz pierwszy opowiedziała Annie wstęp do baśni o tym, że niektóre miejsca są tylko kolorem; zupełnie jakby wiedziała. 78 Agata Chmiel – ur. w 1986 r. Publikowała w prasie literackiej (m.in. w „Opcjach”, „Wakacie”, „Frazie”). Laureatka konkursów poetyckich, m.in. im. H. Poświatowskiej, „O Laur Czerwonej Róży”, im. Z. Herberta.

poezja moce z trudem, plując i charcząc, pachnąc gnijącymi liśćmi, wyrzuca z siebie ducha. podłoże jest sypkie, trzeszczą nóżki chrząszczy. do warg przywierają skrawki żaru, dni są upalnie długie. w ściółce lęgną się błędne ogniki. tylko zdania są opuszczone jak domy, pisane kurzem i wilgotne. dopiero wieczorami przychodzą po nas burze, szarpią za język. pierwszy raz w życiu widzę gromy rzucane na niebo jak ziarno. kiełkuje, rośnie. z każdym grzmotem ciarki tulą się do spodów stóp; owady strachu jak niezapowiedziani goście. nawoływania pociągów, skalpeli tnących przestrzeń. mijają. potem krople, pierwsi siepacze deszczu. charcząc i rzężąc, drżąc po czubki słów, plując płomieniem – wyrzuca z siebie moc. trafiają się także muchy i opiłki żelaza. stoję obok, cierpliwie podtrzymuję opadającą głowę. trochę wiem o upiorach, któregoś ranka tak się zdarzyło, że zapomniałam się obudzić, chociaż wstawałam, chodziłam, zaklinałam, choć na czworakach wlokły się za mną plamy światła. znaki na wodzie były wyraźne, dla chcących odejść wiatr splatał się w kładki, płótna targały się w znane kształty, węzły rozplatały się – jak gdyby próbując uciec. mało brakowało, a stałabym się rodzinnym sekretem, trzymaliby mnie pod kluczem. mosiądz pod palcami puchłby lub kruszył się i pękał, zamki w drzwiach usypiałyby jak zdobyte warownie. ale kiedy, kaszląc, wyciąga ducha na światło, nie wspominam o najlepszych sposobach, o śladach rozżarzonego żelaza, o cierpkich wywarach zdań wyszeptanych po zmierzchu, dojrzewających znakach pleśni na dłoniach owoców. te wciąż są jadalne, ale móc przełknąć coś – to najmniej. nieoczekiwanie, bez ostrzeżenia, wciąż jestem. stąd wiem: dziwne rzeczy będą się dziać, nieustannie. skład map zwykle zaczyna się od niebezpiecznych zdarzeń. wiedzą o tym kreślarze, zapadnięte doliny ich oczu rozgraniczają stare i nowe państwa. drążenie skał, rzeki o ustach kotów próbujące zwinąć się w kłębek, a w ich zakolach miasta rozrysowują się jak kwiaty. bluszcz mógłby być trujący, ale to słowa całkiem innej bajki. podłużne wędrówki myszy, lemingów i ludów; nadchodzą w najmniej spodziewany wieczór, choć może powinien był nas ostrzec szmer udający wiatr, błądzenie ołówka po wielkim, śliskim jak niebo papierze. ludzie mijający nas w parku poruszają się z pośpiechem jak zwiadowcy albo uciekinierzy. mgła najpierw za odległymi drzewami, skrada się powoli, jeszcze z wyraźnym namysłem. jest hordą barbarzyńców, germańskim plemieniem o wilgotnym od moczarów spojrzeniu. między pniami błyskają światła, nie wiadomo, reflektory samochodów, czy włócznie, ale już wkrótce zostaną pochłonięte ogniska latarni. przerywamy poważną rozmowę w pół słowa. nie wiem, czy myślisz o tym samym, co ja: że jest już za późno. pachnie imbirem i goździkami, w powietrzu jest też szczypta oceanów. nabrzeża jeszcze nie zaczęły na dobre butwieć. pętla zacieśnia się, nadchodzą wyrzuty sumienia. łakomie patrzą na nas zza gałęzi, z bliska. stoimy przy lampie ulicznej, w promieniu kilkunastu kroków jednym, jedynym ogniu. dwie pieczenie. 79

poezja<br />

Agata Chmiel<br />

błękitna rapsodia<br />

odchodziły nagle. światło odcinało się od gałęzi i miękko spadało na trawnik.<br />

jeszcze przez moment widziałem błąkające się w paprociach, niewiele od nich większe,<br />

Annę i Marię, przerażone zapowiedzią mgły, jej pospiesznymi narodzinami. wracajmy już do domu –<br />

mówiła Anna, układając kłębuszek twarzy na ramieniu siostry.<br />

w sukienkach jasnych jak łupiny laskowych orzechów zawsze nosiły wióry czasu, kamyki. rozrosły<br />

się prędko jak witraże bluszczu; wkrótce nie poznałbym gatunku kwiatów,<br />

który wychylił się z pączków ich dłoni –<br />

jak z pewnej odległości nie poznawałem już grudek ziemi, przeciekających przez palce<br />

kobiety, którą najwyraźniej musiałem kochać, zajętej teraz przesadzaniem roślin: ich matki.<br />

cierpliwie ocierała łodygi, przyglądała się kształtom korzeni<br />

z uwagą, z jaką, zanim się poznaliśmy, potrafiła tylko prowadzić zielnik.<br />

kiedyś myślałem, że mnie również zasuszy i rozetrze w palcach.<br />

teraz to one zacierały się w moich oczach, nie widząc, że stają się tylko pożółkłą kartką;<br />

oddalały się, jakby nie miały wyjścia. nie mogłem ich zatrzymać, wyodrębnić, wykroić z miąższu kierunku.<br />

czemu mnie zostawiały, nie wiedziałem; jeszcze przez chwilę chciałem im coś opowiedzieć:<br />

dziś w środku dnia przyśnił mi się nagle ból – i że umarłem. deszcz zbierał się w załamkach szosy. nie słuchały,<br />

zbyt się spieszyły. zbyt się spieszyły zostawać. dom nagle stał się niedostępnym zakamarkiem,<br />

schowały się tak szczelnie – przestawałem wiedzieć, czy jest za kim tęsknić:<br />

tym razem to wcale nie była zabawa.<br />

jeszcze czasem chmury przybierają kształty ich twarzy; to bardzo głupio chodzić po twarzach.<br />

nie wiem, czy kiedyś wrócą. nawet wspomnienia zaczynają się rozpływać jak pogrążone w zatoce snu ciała.<br />

tamtego ranka, kiedy mleko bez ostrzeżenia wypełzło z kubeczków i rozlało się na cały ogród,<br />

Maria po raz pierwszy opowiedziała Annie wstęp do baśni o tym, że niektóre miejsca są tylko kolorem;<br />

zupełnie jakby wiedziała.<br />

78<br />

Agata Chmiel – ur. w 1986 r. Publikowała w prasie<br />

literackiej (m.in. w „Opcjach”, „Wakacie”, „Frazie”). Laureatka<br />

konkursów poetyckich, m.in. im. H. Poświatowskiej, „O Laur<br />

Czerwonej Róży”, im. Z. Herberta.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!