recenzje - Portret

recenzje - Portret recenzje - Portret

portret.org.pl
from portret.org.pl More from this publisher
02.10.2014 Views

ecenzje „pasikonik usiadł na szybie w nocy przodem do nas na zewnątrz było ciemno w pokoju paliło się światło dlatego zobaczył książki jabłka na stole niedopitą herbatę”. Jest zresztą język jego poezji mechanizmem, który odwraca porządek świata, zawraca proces technicyzacji, co świetnie pokazują wiersze „Kamienie” i „Wysiedlony”. W pierwszym rozrzucone w lesie i na polach kamienie są elementem dawnego – jak pisze Sobol – nieznającego granic planowania, „nasieniem / miasta w uśpieniu oczekującym na deszcz”, chwilowo – jak trzeba to czytać – niespełnioną potencjalnością techniki i kultury, na razie (a może: znów? stale?) przegrywającą z potęgą natury. W drugim dostajemy prosty, ale sugestywny obraz zrujnowanego domu, który na powrót przejmuje natura: „Drzewo wiśniowe rośnie, jak powinno, w kuchni”. Równie sugestywne obrazy otwierają wiersz „Muzeum Techniki w Chlewiskach”: innych. Pozostający w nieustającym ruchu język skrzy się. Nie daje się pochwycić. Nie daje skatalogować. Michał Sobol, Działania i chwile, Wyd. Mamiko, Nowa Ruda 2007. „Ceglany komin zasiedliła para bocianów, Wąż syczy w zaroślach, które oplatają wielki piec, Zadomowione od lat zwierzęta przyglądają się nam, Popołudniowym turystom, chcącym zwiedzić zabytkową hutę”. Ale najpełniej ten mechanizm jest pokazany w wierszu „Wyładunki” (który jak wiele innych w tym tomie może być czytany jako utwór metapoetycki); po opisie banalnej sceny wyładunku (obojętnie: węgla, piasku, żwiru) na podwórku przychodzi taka oto zwrotka: „Dopiero gdy za zakrętem umilknie zluzowany motor, Odsłoni się oczom sylwetka kopca, prawie święta, Jajo złożone przez ptaka, który przed chwilą odfrunął, Jajo, z którego pod szuflą może coś się wykluje”. W tych zaczerpniętych z ludowej mitologii obrazach (kopiec, ptak, jajo) przegląda się klęska cywilizacji, klęska kultury i techniki, ale też człowieka, który porzucił naturę, czyli: porzucił samego siebie, a jeszcze dodatkowo – spod nich prześwituje nadzieja nieprzypadkowo skoligacona z pracą. Tom opatrzony został bowiem mottem z Hezjoda: „Tego bogowie i ludzie nie lubią, co żyje bezczynnie”. Bezczynność znaczy dla Sobola zbędność – tak było i w pierwszym tomie: „jeśli nie wiesz do czego służy jakaś rzecz / na pewno jest ozdobą” („piosenki”). Bogowie i ludzie nie lubią tego, co bezczynne, nawet – chciałoby się dopowiedzieć – jeśli to wiersz. I takie maksymalistyczne wymagania wiersz Michała Sobola spełnia. Schowany pośród opanowanej mowy żywioł wiersza pracuje nieustannie: ciągły ruch znaczeń i słów, stylistyczna odwaga, mocny wers o skupionej wewnętrznej energii – to język tej poezji. Ciągłe działanie języka, który w tych wierszach jest zawsze nie-bezczynny (to podwójne zaprzeczenie dobrze oddaje nieoczywistość tej formy wiersza, jej skrytość) – nie służy żadnej ideologii. Służy bowiem wolności. Dzięki temu ruchliwemu językowi człowiek zamknięty w ciele i przyrodzie, odzyskuje wolność. I ten katalog nie wyczerpuje – co też świadczy o skali działań, jakie podejmują te wiersze – opisu tego tomu. Brakuje jeszcze w nim refleksji historiozoficznej (świetny wiersz „Wiek żelazny”). Brakuje w nim wierszy autobiograficznych, w których osoby głównego bohatera pączkują we wspomnieniach (w tych wierszach – „brat weterynarz i ja”, „brat hydraulik i ja” itd. – jest Sobol jeszcze bardziej niż w pozostałych podobny do Seamusa Heaneya). Brakuje pewnie i 56

ecenzje Daria Bruszewska Słowa o słowach Jak pisać o książce, po przeczytaniu której zapada cisza? Jak używać słów, kiedy po lekturze wiadomo, że słowa są niepewne, zawodzą, przynoszą cierpienie? Czy potrzeba nam nowego słownika, by o „Słowniku” pisać? Jenny Erpenbeck to urodzona w Berlinie Wschodnim wschodząca gwiazda niemieckiej prozy. A może raczej – wciąż wschodząca gwiazda, ponieważ w swoim rodzinnym kraju zyskała już uznanie zarówno krytyków, jak i czytelników. W Polsce na wydanie czeka jej debiutancka „Opowieść o starym dziecku”, a tymczasem Wydawnictwo Czarne podsuwa nam w swojej serii „Inna Europa, inna literatura” pochodzący z 2005 roku „Słownik”. Niełatwo tworzy się słownik własnych pojęć. Jeszcze trudniej swój własny świat zdefiniować przez słowa. Tym bardziej, gdy jest się dzieckiem, mieszka się w mieście, w którym „prawie zawsze świeci słońce”, i w którym rosną, niczym trawa, betonowe pomniki „ku czci”, oraz gdy od początku słowa są „obciążone milczeniem jak kulą u nogi”. Bohaterka powieści na naszych oczach, na kartach książki, nie tylko dojrzewa, ale też przekonuje się, że „nie można dziś dojechać na słowach jak na szynach, zawsze tą samą drogą do tej samej rzeczy”. Świat stworzony piórem Erpenbeck, to świat totalitaryzmu, świat, w którym nie tylko słychać wystrzały z pistoletu, ale i rzeczywistość, która budzi naszą grozę z powodu względności wszystkich ważnych pojęć. Temat podjęty przez autorkę nie jest wcale nowatorski, wielu już próbowało pisać o totalitaryzmie (niektórym się to nawet udało), ale z pewnością oryginalna jest perspektywa, z której ów totalitaryzm poznajemy. Niewinne i naiwne dziecko w możliwie najprostszy sposób usiłuje sobie wytłumaczyć to, co widzi, a także to, czego zobaczyć nie może. Stara się ogarnąć swoim umysłem zarówno sytuacje widziane na ulicy, jak i te zasłyszane. Podejmuje wyzwanie zrozumienia świata, w którym słychać strzały, w którym ludzie znikają bez żadnej przyczyny, a kobietę z autobusu wyprowadza się ciągnąc za włosy. Oczywiste wydaje się, że nawet dorosłemu człowiekowi trudno to pojąć… Nie jest to książka łatwa w odbiorze i szybko znika pierwsze skojarzenie – skojarzenie z „Chłopcem w pasiastej piżamie”. Bo choć w obydwu przypadkach mamy do czynienia z dzieckiem jako podmiotem mówiącym, to jednak nietrudno odnieść wrażenie, że Jenny Erpenbeck poszła o wiele dalej w swojej „zabawie” z maskami. Autorka pozwala swojej dorosłej narratorce mówić o przeszłości w taki sposób, jakby nadal była dzieckiem. I choć narracja jest bardzo zagmatwana, pozbawiona akcji w potocznym rozumieniu tego słowa, pełna nieprzewidzianych skojarzeń, odniesień i powtórzeń, to nie mamy wątpliwości, że jest to pamiętnik tworzony z wielkim wyczuciem. Poetyckość niejednokrotnie bierze górę nad „prozatorstwem” i sięgając po tę książkę trzeba być przygotowanym na to, że niektóre zdania po prostu trzeba czytać kilkakrotnie. Bohaterka jest młodą dziewczyną tkwiąca w świecie, który dzieli się na dwa małe „podświaty” – niemalże idylliczny dom rodzinny, w którym wszystko wydaje się być takie, jakie być powinno, gdzie są rodzice, niania, gosposia, który jest odwiedzany przez wpływowych znajomych ojca oraz ten drugi, niebezpieczny, niepewny, ten, w którym nigdy nie można być samemu. Świat, w którym dochodzi do przerażających zdarzeń, w którym ludziom obcina się ręce… Symbolicznym wydaje się moment, w którym bohaterka dorasta, a ma to miejsce, gdy ojciec zabiera ją do niedostępnej dotąd krainy śniegu i tam pozwala dotknąć tego, o czym nigdy wcześniej jej nie mówił. Dziewczyna nie tylko dowiaduje się, czym w „pałacu” zajmował się jej ojciec, ale też, w jaki sposób można zmusić ludzi do „mówienia”. „Najlepsze miejsce, dzięki któremu można wydobyć prawdę, zarówno z mężczyzn, jak i z kobiet, leży między nogami” – mówi ojciec, a nasza bohaterka jest w stanie odpowiedzieć zaledwie „Aha”. Po raz kolejny dziewczyna zostaje zmuszona do przedefiniowania stworzonych uprzednio teorii, co gorsza – nowych definicji wymagają pojęcia wygenerowane przy udziale samego ojca. Okazuje się, że to otaczający ją ludzie stworzyli ten straszny, brutalny system, ona sama zaś – stała się ofiarą owego systemu, a jednak teraz już nie potrafi się z tego wyswobodzić. I kiedy staje przed decyzją, kiedy – wydaje się – ma wolny wybór, ponownie wybiera życie z tymi, którzy wykreowali ów świat zła. Znamienne wydają się słowa bohaterki: „Ojciec powiedział (..) prawdę”, i dalsze – że kocha prawdę. Jakby zupełnie nieistotnym zdawał jej się fakt, że prawda głoszona przez jej ojca nijak ma się do prawdy ogólnie przyjętej, jakby nieistotne było to, że jego czyny i poglądy pozbawiły wielu ludzi życia. 57

ecenzje<br />

„pasikonik usiadł na szybie w nocy przodem do nas<br />

na zewnątrz było ciemno w pokoju paliło się światło<br />

dlatego zobaczył książki jabłka na stole niedopitą herbatę”.<br />

Jest zresztą język jego poezji mechanizmem, który odwraca<br />

porządek świata, zawraca proces technicyzacji, co świetnie pokazują<br />

wiersze „Kamienie” i „Wysiedlony”. W pierwszym rozrzucone<br />

w lesie i na polach kamienie są elementem dawnego – jak pisze<br />

Sobol – nieznającego granic planowania, „nasieniem / miasta w<br />

uśpieniu oczekującym na deszcz”, chwilowo – jak trzeba to czytać<br />

– niespełnioną potencjalnością techniki i kultury, na razie (a może:<br />

znów? stale?) przegrywającą z potęgą natury. W drugim dostajemy<br />

prosty, ale sugestywny obraz zrujnowanego domu, który na powrót<br />

przejmuje natura: „Drzewo wiśniowe rośnie, jak powinno, w kuchni”.<br />

Równie sugestywne obrazy otwierają wiersz „Muzeum Techniki w<br />

Chlewiskach”:<br />

innych. Pozostający w nieustającym<br />

ruchu język skrzy się. Nie daje się<br />

pochwycić. Nie daje skatalogować.<br />

Michał Sobol,<br />

Działania i chwile,<br />

Wyd. Mamiko,<br />

Nowa Ruda 2007.<br />

„Ceglany komin zasiedliła para bocianów,<br />

Wąż syczy w zaroślach, które oplatają wielki piec,<br />

Zadomowione od lat zwierzęta przyglądają się nam,<br />

Popołudniowym turystom, chcącym zwiedzić zabytkową hutę”.<br />

Ale najpełniej ten mechanizm jest pokazany w wierszu<br />

„Wyładunki” (który jak wiele innych w tym tomie może być czytany<br />

jako utwór metapoetycki); po opisie banalnej sceny wyładunku<br />

(obojętnie: węgla, piasku, żwiru) na podwórku przychodzi taka oto<br />

zwrotka:<br />

„Dopiero gdy za zakrętem umilknie zluzowany motor,<br />

Odsłoni się oczom sylwetka kopca, prawie święta,<br />

Jajo złożone przez ptaka, który przed chwilą odfrunął,<br />

Jajo, z którego pod szuflą może coś się wykluje”.<br />

W tych zaczerpniętych z ludowej mitologii obrazach (kopiec,<br />

ptak, jajo) przegląda się klęska cywilizacji, klęska kultury i techniki,<br />

ale też człowieka, który porzucił naturę, czyli: porzucił samego<br />

siebie, a jeszcze dodatkowo – spod nich prześwituje nadzieja<br />

nieprzypadkowo skoligacona z pracą. Tom opatrzony został bowiem<br />

mottem z Hezjoda: „Tego bogowie i ludzie nie lubią, co żyje<br />

bezczynnie”. Bezczynność znaczy dla Sobola zbędność – tak było<br />

i w pierwszym tomie: „jeśli nie wiesz do czego służy jakaś rzecz<br />

/ na pewno jest ozdobą” („piosenki”). Bogowie i ludzie nie lubią<br />

tego, co bezczynne, nawet – chciałoby się dopowiedzieć – jeśli to<br />

wiersz. I takie maksymalistyczne wymagania wiersz Michała Sobola<br />

spełnia. Schowany pośród opanowanej mowy żywioł wiersza pracuje<br />

nieustannie: ciągły ruch znaczeń i słów, stylistyczna odwaga, mocny<br />

wers o skupionej wewnętrznej energii – to język tej poezji. Ciągłe<br />

działanie języka, który w tych wierszach jest zawsze nie-bezczynny<br />

(to podwójne zaprzeczenie dobrze oddaje nieoczywistość tej formy<br />

wiersza, jej skrytość) – nie służy żadnej ideologii. Służy bowiem<br />

wolności. Dzięki temu ruchliwemu językowi człowiek zamknięty w<br />

ciele i przyrodzie, odzyskuje wolność.<br />

I ten katalog nie wyczerpuje – co też świadczy o skali działań,<br />

jakie podejmują te wiersze – opisu tego tomu. Brakuje jeszcze w nim<br />

refleksji historiozoficznej (świetny wiersz „Wiek żelazny”). Brakuje<br />

w nim wierszy autobiograficznych, w których osoby głównego<br />

bohatera pączkują we wspomnieniach (w tych wierszach – „brat<br />

weterynarz i ja”, „brat hydraulik i ja” itd. – jest Sobol jeszcze bardziej<br />

niż w pozostałych podobny do Seamusa Heaneya). Brakuje pewnie i<br />

56

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!