recenzje - Portret

recenzje - Portret recenzje - Portret

portret.org.pl
from portret.org.pl More from this publisher
02.10.2014 Views

w ogóle nazwisko Marii Dulębianki, z którą poetka przeżyła wspólnie ponad dwadzieścia lat. W tym dyskursie samobójstwo przedstawia się jako atak serca, a AIDS staje się tętniakiem mózgu” (s. 4-5). Tomasik udowadnia, że późniejsi biografowie lub – szerzej – odbiorcy spuścizny literackiej twórców zatrzymali się na poziomie poprawności, unifikacji, a nawet przeciętności, uznając, że właśnie taka wersja będzie najkorzystniejsza. W efekcie odebrano możliwość poznawania niezwykłości, indywidualności, a nawet genialności. Autor „Homobiografii” pokazuje, że w prywatności twórców tkwi wielki potencjał nowego odczytania ich dzieł – ale nie tylko. To także przyczynek do poszerzenia naszej wiedzy na temat życia literackiego, ówczesnego społeczeństwa, czy stosowanych kamuflaży w literaturze. W efekcie od-czytywanie czy też prze-pisywanie staje się wyzwaniem i prawdziwą literacką przygodą. Co ciekawe i warte zaznaczenia, Krzysztofa Tomasika trudno oskarżyć o nadinterpretacje, choć zdarza mu się przesada w formułowaniu postulatów. Chętni, by to uczynić, znajdą się z pewnością, zwłaszcza że biograficzne śledztwo autora obejmuje twórców – tak można by chyba powiedzieć – kanonicznych. Tyle że autor korzysta z tekstów już opublikowanych – dzienników, listów, wywiadów. W pewnym sensie wydobywa na światło dzienne to, co już zostało ujawnione, tyle że świadomie zostało niedostrzeżone. Tomasik, korzystając z popularnej metafory „żyć w szafie” i „wyjść z szafy”, zauważa: „Bohaterowie mojej książki byli w szafie, bo w takich czasach przyszło im żyć, a nie zdobyli się na stworzenie alternatywy. Teraz są w szafie, bo nie pozwala się im stamtąd wyjść” (s. 7). Postulat stworzenia alternatywy jest jednak dość dyskusyjny. Owszem, opisywani pisarze nie doświadczali tak rozbudowanego życia środowiskowego jak współcześni homoseksualiści, ale wielu z nich miało za sobą to, co współcześnie określamy mianem coming outu, 168 nie ukrywali się. Część z nich wolała nie upubliczniać swojej orientacji, zachowując tę informację jedynie dla najbliższych. Metaforyczne powtórne zamknięcie w szafie jest ważnym dostrzeżeniem funkcjonowania praktyk dyscyplinujących w społeczeństwie. Tyle że zarzucanie opisywanym twórcom, że „nie zdobyli się na stworzenie alternatywy”, niebezpiecznie zbliża się do narzucania oczekiwanych rozwiązań, stanowi próbą unifikacji, a więc niesie w sobie potencjalnie założenie, że istnieje ktoś, kto może uznać, że „X jest homoseksualistą dobrym”, a „Y złym”, że pewne zachowania są słuszne, inne zaś nie. Książkę Tomasika czyta się faktycznie jak zaproszenie do dyskusji (taką ideę deklaruje autor we wstępie). Poszczególne eseje zachęcają do sięgnięcia po dzienniki czy listy opisywanych twórców. Inspirują także do własnych poszukiwań, do uważnego czytania i dostrzegania treści czasami tylko sygnalizowanych. Odsłaniają fascynujący świat ówczesnego życia literackiego. Wycieczka w prywatność, którą proponuje Tomasik, jest zatem także wyprawą nieoficjalną w innym znaczeniu. Oto przed czytelnikiem otwierają się drzwi do świata ludzi niezwykle inteligentnych, niebanalnych i fascynujących, a wiedza o prywatności generuje jednocześnie zaznajomienie się ze społeczeńswem. Lektura „Homobiografii” tylko zachęca do tego, by spotkanie przeciągnąć choć trochę, by pobyć w tej atmosferze nieco dłużej. Nie będzie więc z pewnością zaskoczeniem, gdy czytelnicy książki Tomasika wybiorą się do księgarń i bibliotek, a tam zaczną wypytywać o dzienniki Jarosława Iwaszkiewicza, Zygmunta Mycielskiego czy listy Konstantego Jeleńskiego. 2. „Dzienniki 1911-1955” Jarosława Iwaszkiewicza to pierwszy tom planowanego trzytomowego wydania zapisków pisarza. Obejmuje on okres 44 lat, co już jest faktem imponującym. Pierwsze notatki są jeszcze stosunkowo dziecinne, niedojrzałe, pisane pod wpływem chwili. To w nich homoerotyczne skłonności Iwaszkiewicza ujawniają się, można by rzec, bez ograniczeń. Czytamy o cierpieniach, pragnieniach, o miłości – a wszystko to w dość egzaltowanym tonie. Dość szybko styl notatek ulega zmianie. Zwierzenia natury erotycznoemocjonalnej są kamuflowane, na plan pierwszy natomiast wysuwają się refleksje dotyczące pisania, codzienności, podróży, przyjaciół, lektur itp. Dzienniki Iwaszkiewicza czyta się z dużym zainteresowaniem, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że autor bardzo mocno kontroluje i selekcjonuje to, co zapisze, a tym samym – prawdopodobnie – przekaże potomnym. Nietrudno więc zgodzić się z tezą postawioną przez Marka Radziwona na łamach „Gazety Wyborczej”: „Zapiski Iwaszkiewicza rozczarują natomiast tych, którzy spodziewają się wyczerpującego dzieła na miarę legendarnych dzienników Zofii Nałkowskiej lub Marii Dąbrowskiej”. Iwaszkiewicz niewątpliwie toczy wewnętrzną walkę pomiędzy autentycznością zapisu a kreacją, wynikającą ze świadomości, że dzienniki będą kiedyś drukowane. Czytamy: „Niebezpieczeństwo takich zapisków jak poprzedni jest to, że w moim wieku i w mojej sytuacji nie mogą one nigdy być zupełnie szczere, na dnie ich zawsze musi tkwić myśl o tym, że kiedyś będą one wywleczone na światło dzienne i drukowane” (s. 292). Zdarza mu się jednak notować coś, co temu przeczy:

„Dla mnie dziennik jest raczej chwilowym od czasu do czasu notowaniem dla siebie przeżyć i myśli. [...] i jeżeli nawet będzie kiedyś drukowany, to nigdy o tym nie myślę, nie piszę go do druku – jedynie i wyłącznie dla siebie” (s. 452). Czuje się też odpowiedzialny jako świadek epoki za to, co zapisze i co dzięki temu przetrwa. Widać to wyraźnie w jego przerażeniu na wieść o pisaniu pamiętników przez Jana Lechonia: „[...] Lechoń napełnił mnie pewnego rodzaju odrazą, jak tyle zresztą razy, i przypomniawszy sobie, co usłyszałem, że on będzie pisał pamiętniki o naszej epoce, uprzytomniłem sobie, iż pamiętniki te mogą być wypaczone przez jednostronność i dziwne spojrzenie tego człowieka na świat i na wszystkie jego zjawiska” (s. 126). Ma wątpliwości dotyczące pisania dziennika: „[...] straszno mi trochę, że ja się wziąłem do takiej pisaniny, nikomu niepotrzebnej” (s. 132). Nie przeszkadza mu to jednak porównywać swoich zapisków z pisaniem Gide’a. Dzienniki Iwaszkiewicza to także intrygujący zapis okresu wojny. Zapiskom twórcy towarzyszy specyficzna perspektywa. Z jednej strony empatia w stosunku do płonącego getta, pomoc po sasiedzku żydowskiej rodzinie, świadomość dziejącego się właśnie końca świata, kruchości życia, z drugiej zaś Stawisko zostaje sportretowane jako miejsce, którego wojna właściwie nie dotyka. Iwaszkiewiczowie mają pieniądze, nie brak im jedzenia, są blisko wydarzeń na tyle, by o nich wiedzieć, ale i dość daleko, by mieć poczucie bezpieczeństwa. Angażują się w pomoc innym, ale Stawisko stanowi prywatną opokę, coś nie do ruszenia. Iwaszkiewicz pisze: „Z opuszczonymi rękami patrzymy, jak wznoszą się bure dymy z ich domów, z ich ciał. To bardzo trudne do zrozumienia i do przeżycia. Zrozumieć tego nawet nie próbujemy, ale przeżyć to trzeba” (s. 220-221). Dowiadujemy się również o spotkaniach pisarzy, w trakcie których czytano nowe utwory i dyskutowano. Wątpliwości natury moralnej budzi prezentacja Jerzego Andrzejewskiego. Iwaszkiewicz komentuje: „Nie ostygły jeszcze popioły getta, a on już pisał na ten temat opowiadanie. Transponował tę straszną rzeczywistość w jakiś świat zorganizowany, skomponowany. To chyba nigdy nie może się udać” (s. 225). Portret Iwaszkiewicza wyłaniający się z jego zapisków to obraz człowieka świadomego swojej wartości, często znużonego codziennością, pisanie stawiającego na pierwszym miejscu. Znaczący wydaje się w tym kontekście dialog, jaki ma miejsce między pisarzem a Polą Gojawiczyńską: „- Właściwie mówiąc – powiada – ciebie nic nie obchodzi oprócz twojego pisania. Odpowiadam jej: - Czyż tak nie powinno być?” (s. 261). Pisarz wielokrotnie akcentuje swoją samotność. Czuje się nierozumiany, często krytykuje żonę za jej brak czułości, za nadmiar zainteresowania życiem codziennym, by za chwilę rozpisywać się nad tym, jak ważna jest dla niego jej obecność i jak ceni fakt, że razem idą przez życie. Biadolenie nad własnym losem notowane jest w bardzo nierównym stylu. Czasami przypomina dość żałosne i dziecinne użalanie się nas sobą. Podobnie zmienny jest jego stosunek do żony. Możemy przeczytać: „Życia nie można drugi raz wybierać, ale chyba zawsze wybrałbym małżeństwo z Hanią [...]” (s. 292). Kilka stron dalej jest już mniej sielankowo: „Zadziwiające, jak ta kobieta nawet na odległość potrafi zalać sadła za skórę, a co najważniejsze, przeszkodzić w pracy. Ona po prostu wymyśla wszelki złośliwości spokojnie i skwapliwie dlaa mnie, jakby instynktownie” (s. 298). Następnie: „I myślę także o Hani, z wielką miłością i z wielką wdzięcznością. Czymże było moje życie bez niej? Nie miałoby sensu ani treści wewnętrznej, nie miałoby bez niej znaczenia ani cierpienie ani szczęście” (s. 376). Iwaszkiewicz nie tylko rozpaczliwie analizuje własną samotność, ale jest też przekonany, że jego życie jest nazbyt zwyczajne, w przeciwieństwie do jego wnętrza. Może to nastręczać trudności ewentualnemu biografowi, który – jak pisze – „nie weźmie pod uwagę moich przeżyć, która to intensywność nadaje barwę nawet najpospolitszym przebiegom” (s. 409). Pisarz wspomina nienarodzone dziecko (Iwaszkiewiczowa w 1935 roku chorowała psychicznie, wówczas miała aborcję) – „[...] najboleśniej przeze mnie w każdej chwili życia odczuwane, to które nas oddzieliło” (s. 453). Piotr Mitzner zauważa, że nie wiadomo, kto zdecydował się na usunięcie ciąży u chorej Anny, nie wiadomo też, czy powiadomiono o tym jej męża i czy sama zainteresowana o fakcie bycia w ciąży wówczas wiedziała. Tomasik natomiast w swoich „Homobiografiach” retorycznie pyta, dlaczego po nielegalnym zabiegu i skorzystaniu z dobrodziejstwa wyboru Iwaszkiewiczowie nie zaangażowali się w walkę na rzecz świadomego macierzyństwa. Z zapisków Iwaszkiewicza nie wynika wcale, by pisarz wykonaną aborcję traktował jako wybór i coś, co przyniosło małżeństwu ulgę. Skąd zatem taki postulat u Tomasika? Obok Stawiska – domu jest jeszcze Sandomierz, miejsce, w którym Iwaszkiewicz może oddawać się swojej największej miłości – literaturze. Notuje: „Tęsknię bardziej do Sandomierza niż do Stawiska” (s. 509). Pod koniec tomu coraz częściej pojawiają się refleksje na temat starości. I znowu zdarza się Iwaszkiewiczowi raz dostrzegać jej uroki, innym razem nad starzeniem się ubolewać. Mimo upływu lat ton dzienników nie zmienia się. Pisarz ciągle akcentuje samotność, manifestacyjnie i patetycznie deklaruje miłość do narodu polskiego, 169

w ogóle nazwisko Marii Dulębianki,<br />

z którą poetka przeżyła wspólnie<br />

ponad dwadzieścia lat. W tym<br />

dyskursie samobójstwo przedstawia<br />

się jako atak serca, a AIDS staje się<br />

tętniakiem mózgu” (s. 4-5). Tomasik<br />

udowadnia, że późniejsi biografowie<br />

lub – szerzej – odbiorcy spuścizny<br />

literackiej twórców zatrzymali<br />

się na poziomie poprawności,<br />

unifikacji, a nawet przeciętności,<br />

uznając, że właśnie taka wersja<br />

będzie najkorzystniejsza. W efekcie<br />

odebrano możliwość poznawania<br />

niezwykłości, indywidualności,<br />

a nawet genialności. Autor<br />

„Homobiografii” pokazuje, że w<br />

prywatności twórców tkwi wielki<br />

potencjał nowego odczytania ich<br />

dzieł – ale nie tylko. To także<br />

przyczynek do poszerzenia naszej<br />

wiedzy na temat życia literackiego,<br />

ówczesnego społeczeństwa, czy<br />

stosowanych kamuflaży w literaturze.<br />

W efekcie od-czytywanie czy też<br />

prze-pisywanie staje się wyzwaniem i<br />

prawdziwą literacką przygodą.<br />

Co ciekawe i warte zaznaczenia,<br />

Krzysztofa Tomasika trudno<br />

oskarżyć o nadinterpretacje,<br />

choć zdarza mu się przesada<br />

w formułowaniu postulatów.<br />

Chętni, by to uczynić, znajdą<br />

się z pewnością, zwłaszcza że<br />

biograficzne śledztwo autora<br />

obejmuje twórców – tak można by<br />

chyba powiedzieć – kanonicznych.<br />

Tyle że autor korzysta z tekstów<br />

już opublikowanych – dzienników,<br />

listów, wywiadów. W pewnym sensie<br />

wydobywa na światło dzienne to,<br />

co już zostało ujawnione, tyle że<br />

świadomie zostało niedostrzeżone.<br />

Tomasik, korzystając z popularnej<br />

metafory „żyć w szafie” i „wyjść<br />

z szafy”, zauważa: „Bohaterowie<br />

mojej książki byli w szafie, bo w<br />

takich czasach przyszło im żyć,<br />

a nie zdobyli się na stworzenie<br />

alternatywy. Teraz są w szafie, bo nie<br />

pozwala się im stamtąd wyjść” (s. 7).<br />

Postulat stworzenia alternatywy jest<br />

jednak dość dyskusyjny. Owszem,<br />

opisywani pisarze nie doświadczali<br />

tak rozbudowanego życia<br />

środowiskowego jak współcześni<br />

homoseksualiści, ale wielu z nich<br />

miało za sobą to, co współcześnie<br />

określamy mianem coming outu,<br />

168<br />

nie ukrywali się. Część z nich wolała nie upubliczniać swojej<br />

orientacji, zachowując tę informację jedynie dla najbliższych.<br />

Metaforyczne powtórne zamknięcie w szafie jest ważnym<br />

dostrzeżeniem funkcjonowania praktyk dyscyplinujących w<br />

społeczeństwie. Tyle że zarzucanie opisywanym twórcom, że<br />

„nie zdobyli się na stworzenie alternatywy”, niebezpiecznie<br />

zbliża się do narzucania oczekiwanych rozwiązań, stanowi<br />

próbą unifikacji, a więc niesie w sobie potencjalnie założenie,<br />

że istnieje ktoś, kto może uznać, że „X jest homoseksualistą<br />

dobrym”, a „Y złym”, że pewne zachowania są słuszne, inne zaś<br />

nie.<br />

Książkę Tomasika czyta się faktycznie jak zaproszenie do<br />

dyskusji (taką ideę deklaruje autor we wstępie). Poszczególne<br />

eseje zachęcają do sięgnięcia po dzienniki czy listy opisywanych<br />

twórców. Inspirują także do własnych poszukiwań, do uważnego<br />

czytania i dostrzegania treści czasami tylko sygnalizowanych.<br />

Odsłaniają fascynujący świat ówczesnego życia literackiego.<br />

Wycieczka w prywatność, którą proponuje Tomasik, jest zatem<br />

także wyprawą nieoficjalną w innym znaczeniu. Oto przed<br />

czytelnikiem otwierają się drzwi do świata ludzi niezwykle<br />

inteligentnych, niebanalnych i fascynujących, a wiedza o<br />

prywatności generuje jednocześnie zaznajomienie się ze<br />

społeczeńswem. Lektura „Homobiografii” tylko zachęca<br />

do tego, by spotkanie przeciągnąć choć trochę, by pobyć w<br />

tej atmosferze nieco dłużej. Nie będzie więc z pewnością<br />

zaskoczeniem, gdy czytelnicy książki Tomasika wybiorą się<br />

do księgarń i bibliotek, a tam zaczną wypytywać o dzienniki<br />

Jarosława Iwaszkiewicza, Zygmunta Mycielskiego czy listy<br />

Konstantego Jeleńskiego.<br />

2.<br />

„Dzienniki 1911-1955” Jarosława Iwaszkiewicza to pierwszy<br />

tom planowanego trzytomowego wydania zapisków pisarza.<br />

Obejmuje on okres 44 lat, co już jest faktem imponującym.<br />

Pierwsze notatki są jeszcze stosunkowo dziecinne, niedojrzałe,<br />

pisane pod wpływem chwili. To w nich homoerotyczne<br />

skłonności Iwaszkiewicza ujawniają się, można by rzec, bez<br />

ograniczeń. Czytamy o cierpieniach, pragnieniach, o miłości<br />

– a wszystko to w dość egzaltowanym tonie. Dość szybko<br />

styl notatek ulega zmianie. Zwierzenia natury erotycznoemocjonalnej<br />

są kamuflowane, na plan pierwszy natomiast<br />

wysuwają się refleksje dotyczące pisania, codzienności,<br />

podróży, przyjaciół, lektur itp. Dzienniki Iwaszkiewicza<br />

czyta się z dużym zainteresowaniem, choć trudno oprzeć się<br />

wrażeniu, że autor bardzo mocno kontroluje i selekcjonuje<br />

to, co zapisze, a tym samym – prawdopodobnie – przekaże<br />

potomnym. Nietrudno więc zgodzić się z tezą postawioną przez<br />

Marka Radziwona na łamach „Gazety Wyborczej”: „Zapiski<br />

Iwaszkiewicza rozczarują natomiast tych, którzy spodziewają się<br />

wyczerpującego dzieła na miarę legendarnych dzienników Zofii<br />

Nałkowskiej lub Marii Dąbrowskiej”.<br />

Iwaszkiewicz niewątpliwie toczy wewnętrzną walkę<br />

pomiędzy autentycznością zapisu a kreacją, wynikającą ze<br />

świadomości, że dzienniki będą kiedyś drukowane. Czytamy:<br />

„Niebezpieczeństwo takich zapisków jak poprzedni jest to,<br />

że w moim wieku i w mojej sytuacji nie mogą one nigdy być<br />

zupełnie szczere, na dnie ich zawsze musi tkwić myśl o tym, że<br />

kiedyś będą one wywleczone na światło dzienne i drukowane”<br />

(s. 292). Zdarza mu się jednak notować coś, co temu przeczy:

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!