Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
ecenzje<br />
Portowe nabrzeża, zamiejskie rozmowy<br />
telefoniczne, dworcowe kina<br />
Przesiąknięte uryną, płótna niderlandzkich<br />
mistrzów,<br />
Wytatuowane ramiona, transkrypcje<br />
organowe.<br />
Zanim w końcu przestaniesz pierdolić bez<br />
sensu, idź i umyj się,<br />
Bo już świta”. (s. 13-14)<br />
Widoczna na końcu ironia pojawia się<br />
również w innych utworach tego autora.<br />
Oto kolejny sposób, w jaki Śliwka unika<br />
płycizn sprozaizowanego stylu, który sobie<br />
wybrał. Puszczone do czytelnika perskie<br />
oko nadaje lekkości wierszom. To, że nie<br />
pojawia się ono przesadnie często, świadczy<br />
też o wyczuciu materii poetyckiej. Śliwka<br />
nie dąży do „fajności” za wszelką cenę, raczej<br />
filtruje zastaną rzeczywistość poprzez luźną,<br />
dystansującą się do zbyt ścisłych norm, twórczą<br />
osobowość, czego konsekwencją są dosyć<br />
ciekawe teksty. Oto przykład pochodzący z<br />
tomiku „Niepogoda dla kangura”:<br />
„Jest git. Nikt nic nie wie.<br />
Zwyczajny dzień. Nic się nie dzieje.<br />
Matka podlewa rosnące na balkonie<br />
konopie,<br />
Które posadziłem wśród innych roślin.<br />
Mówię jej,<br />
Że jak tylko wyrośnie z tego coś<br />
porządnego,<br />
To się niewąsko upalimy. Nie protestuje.<br />
Nie uderza palcem wskazującym w czoło.<br />
Myślę, że moja matka wie, w czym rzecz”.<br />
(s. 28)<br />
Poeta unika też poczucia wyczerpania<br />
omawianym idiomem przez proste odejście od<br />
niego w radykalnie inną stronę. Najbardziej<br />
uwidacznia się to w tomiku „Gambit” (1998),<br />
złożonym z dwóch równoważących się części.<br />
Pierwsza z nich to kilkustronicowy, moim<br />
zdaniem nieco za bardzo rozgadany i ciągnący<br />
w stronę prozy, epominiczny poemat. Drugą<br />
część „Gambitu” wypełniają natomiast bardzo<br />
skupione, ekstremalnie krótkie utworu w<br />
tradycji starych mistrzów poezji z Dalekiego<br />
Wschodu.<br />
„Przejaśniło się uśmiechnięty Budda<br />
Widać w tych utworach poetycką dojrzałość i świadomość<br />
przewagi obrazu i treści nad jakąkolwiek wypracowaną formą.<br />
Trzeba mieć odwagę, by odejść od sprawdzonego już przez<br />
siebie i znajomego sposobu pisania w stronę form bardziej<br />
hermetycznych i skierowanych do wewnątrz. Podane tutaj<br />
wiersze nie wydają się być jednorazowym eksperymentem,<br />
ponieważ podobny styl organizowania przestrzeni lirycznej<br />
możemy zobaczyć w najnowszych, niepublikowanych jeszcze<br />
nigdzie, wierszach, które znajdujemy pod koniec „Dżajfy i<br />
Gibany”. Ta część tego zbioru, nazwana bezpretensjonalnie<br />
„Nowe wiersze”, zawiera w sobie parę utworów, które<br />
zaciekawiają i zostają po lekturze w głowie. Najbardziej chyba<br />
godne wspomnienia są utwory „z podróży” Śliwki po Irlandii:<br />
„Noc w Derrynasaggart Mountains<br />
Siadam na werandzie, tyłem do śpiących<br />
W ogrodzie pawi. Otwieram pierwszą z brzegu książkę<br />
(miękka zielona oprawa), a tam:<br />
When we’re drunk we’re riotous<br />
When we’re sober we’re self-righteous<br />
Us Irish. Us Polish”. (s. 147)<br />
Śliwka oczywiście nie rezygnuje całkowicie ze swojej<br />
specjalności, czyli dłuższych form nawiązujących do<br />
bitnikowskich tradycji, jednakże utwory tego typu mają już<br />
zupełnie inny oddźwięk. Poeta staje się mniej buńczuczny,<br />
a bardziej liryczny. Paradoksalnie dzieje się to dzięki<br />
ograniczeniu „bycia poetą” na rzecz „bycia mężem i ojcem”.<br />
Śliwka wraca do starej formy, samsara po raz kolejny wykonuje<br />
obrót, ale podmiot liryczny nie jest już ten sam. Tak najlepiej<br />
można zdefiniować rozwój – bo, że jest o krok naprzód, nie ma<br />
wątpliwości – specyficznego pisania Krzysztofa Śliwki. By nie<br />
być gołosłownym, na koniec pragnąłbym przytoczyć fragment<br />
zamykającego ten zbiór wierszy utworu „Pittura metafisica”:<br />
„Nasz syn powoli upodabnia się do Buddy<br />
Czasami jednak przypomina cesarza Hajle Selassie,<br />
Zwycięskiego Lwa Plemienia Judy,<br />
Kiedy usypiamy go dźwiękiem pozytywek<br />
Lub suszarką do włosów, jakby to była<br />
Narodowa Orkiestra Etiopii pod batutą Boba Marleya,<br />
Albo Parada Miłości Na Rzecz Kosmicznej Jedności [...]”.<br />
(s. 151)<br />
Wagabunda staje się pater familiae, nie przestaje jednak być<br />
przy tym poetą. Nie trzeba więcej.<br />
Krzysztof Śliwka,<br />
Dżajfa i Gibana,<br />
Wyd. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum<br />
Animacji Kultury w Poznaniu,<br />
Poznań 2008.<br />
Czeka na talerz darmowej pomidorówki”.<br />
(s. 57)<br />
„Toshiro Mifune nie żyje: pęcherzyki<br />
powietrza<br />
Odrywają się od napiętych cum”. (s. 58)<br />
162