recenzje - Portret
recenzje - Portret recenzje - Portret
Krappem. Powiedziała, że teraz. Powiedział, że już. Terazjuż. *** Powiedział, że nie chciałby kompozycyjności jakiejś w ustaleniu, w ucukrowaniu i uleżeniu odwiecznym zaburzać i sobą zakurzać, nie chciał, by się to wszystko jakoś w niepotrzebność pokrzywioną wdało, więc od dzieciństwa, od swojego dzięcięctwa dziegciem podszytego odzacznie; tak, wszystko po kolei, bez kolein nadrożnych, wszystko po drodze, bo tak niedrogo, bo tak o bezwysiłek najłatwiej. To już przecież wieloletniość z nim dawno wyminięta, wymięta czasu przeminięciem, pakunków czasowych szczelnym zawinięciem i na półkę niepamiętania odłożeniem; powiedziała, że nie chciałby się wdać w jakieś konfabulacje histeryczne, dać historii by nie chciał na turbulencję w burzy, na burzyste jego roztrzęsienia, jego rozrzęskowania łzawe narażać, nie chciałby jej do siebie zrażać i się później sobie samemu postępkiem takim odrażać, więc będzie dbał o rzetelność, więc się będzie starał o sprawozdawczość w klarowności, w prawdy wypełnieniu. Ojciec, powiedziało, tak, ojciec. Pamięta go, by tak rzec, perspektywicznie, pamięta go z wielu perspektyw, przez wiele pryzmatów wiekowych go sobie wizualizuje, bo i małość wiekowowzrostowa go przy ojcu trzymała, bo i nastolęctwo, w wieku zwanym tu i ówdzie rębnym, naskórkowo się o ojca ocierało, a później przecież ta młodzieńczość wstępująca w wiek samospełnienień, w sutki ze strachu twardniejące brzemienna. (Powiedział, opowiedziała, że jego pamięć wypełnia się już tylko obrazami, zdjęcia ją jakieś, jakieś ją klisze co bardziej negatywne, negatywy jakieś odtwarzane w wyrywkowości i przypadkowości zupełnej mu spełniają.) Więc jeśli o ojca pierwsze przypomnienie chodzi, to jest, tak, jest taka scena, która się dla niego w świadomości, a może i w tej podświadomości intuicyjnej, znajduje, przez życie całe podpowiadającej mu serie należnych 118 uniknięć, przestróg odpowiednich, pozwalającej się od ojcowych powieleń, od wielości rodzinnych zachowań uwolnić; tak, jest taka scena, tak. Powiedziało, że to był jeden z tych dni, kiedy ojca w godzinkach do mdłości wymadlanych wielokrotne niewracanie, kiedy matki wyczekiwania, kiedy jego na zegary i gary na ojca czekające spojrzenia, kiedy matki nerwowe przytupy, szyi palcowe gładzenia i włosów zauszne sytuowanie, tak, to był jeden z tych dni, w których on ojca, by tak rzec wprost i na wprost prawdy, nienawidził, ale i bał się przecież w dziecięcego serca zatrzepotaniach, że ojciec gdzieś w chodu narowistości pijackiej w rów wpadł-wleciał i czeka tam na zamrożenie w poniżej zera, że ojciec gdzieś pobity-zakrwawiony, bo mu noc nocnik bandycki na głowę wylała, że ojciec gdzieś tam wcale nie w rów jakiś przypadkowy wpadł-wleciał samoistnie, ale wstąpił zdrożnie po drodze do domu w miejsce, gdzie wielość rowów wszelakich była, gdzie rowy, które ojca umożliwieniami do matki zdradzenia kusiły, tak, bał się o niego, o ojca się bał zwyczajnie, przez co nienawidził go jeszcze bardziej, jeszcze mocniej, jeszcze moczniej, gdy się budził nocami plamą podpośladkową na prześcieradle, a i sobie samemu obrzydzenie udzielał, sam siebie w o ojca strachu poczynał widzieć w nienawiści. Powiedziało, że w tym czasie, że w tamtym czasie zdarzały mu się i modlitwy o szybki powrót, o żeby nic się nie stało, o wybacz mu, tak, już w tej swojej dziecięcości, którą ojciec poczynał na nice przewracać (co wcale nie było nice), przewiercać swoimi spełnieniami pokracznymi, którą ojciec poczynał dobrowolnie (ale bez dobrej woli) przewartościowywać, zwracał się w stronę majestatu zbawczego, absolutu oczyszczającego, w sprawie ojca zwracał się do Ojca, jak mu pan katechetka (o głosie niskim i włoskach siwychczarnych górnowargowych) i pani ksiądz (o głosie miękkim, o głosie łagodnym, o głosie uświęconym i twarzy niemowlęco pupnej, o dłoniach gładkich zupełnie po damsku-kobiecemu) przykazali; tak, modlił się w wierze nadziei i miłości, że sobie ojca powrót do domu przedwczesny zapewni, że mu się Ojciec o ojca zatroszczy (powiedziało, że mieli taki dywan naścienny, nie, dywan nie, raczej makatkę z papieżem wszytym, wcerowanym między nitki i ściegi co odpowiedniejsze, wszystko to w brązowości utonowaniu, więc papież był w śniadość jakąś, w jakąś murzyńskość wstąpił niezupełną; powiedziało, że tak, że do niego się modlił, nawet nie do tego skrzyżowania metalurgicznego-jezuskowego, ale do niego), tak, się wierzyło, tak, się modliło, bo wydawało mu się, że to jest już droga jedyna, że jeśli te wszystkie cuda, które się po klasie z oooo! rozchodzącym w podziwie konstytuowały, gdy się w klasie biblijna egzegeza dokonywała, to i w jego przypadku, to i w jego wypadku tragicznym cud się prześni, się zupełnie bezproblemowo umotywuje, pocznie się i urodzi bez wcześniejszego zagrożenia poronieniem, tak, wierzył, że cud ojca z zamroczeń bełkotliwych ocuci i w domowe pielesze dokołysze. Powiedziało, że wtedy się jedno z jego pierwszych samouświadomień dokonało, może nie samo-, bo przecież faktyczność w złożoności komplikowanej się na to składała, więc nie samo-, bo go uświadomiły, by tak rzec, okoliczności splecione w niezwyczaju, tak, zrozumiał, że sobie nic nie zdoła wymodlić, że sobie oczu w naiwności nie powinien wymadlać i
zamydlać, bo jeśli już teraz, jeśli w tej przedprogowości życiowej modlitwy, które przecież z naiwności w formie najczystszej, które przecież z wiary w świętości wiekiem jego ślimatym zapewnionej, nie zyskały sobie aprobaty, nie zasłużyły sobie na uznanie, to i te późniejsze, te następne, kalibrowo już o wiele bardziej obfite, będą w klęsce kląskały, mimo klęknięć ofiarnych, mimo epifanii podniebnie wysyłanych w uprośbieniach błagalnych. Więc kiedy już się zamydlanie wielominutowe wypełniło, kiedy wydawało mu się, że dywanik nie na ścianie wisieć powinien, ale co najwyżej buty przedpokojowe sobą zachwycać i zaszczycać, to jeszcze bardziej czasorozciągliwość odczuwał, bo tak na ojca czekając, bo tak modląc się podniebnie w szeptaninach podniebiennych, wcale czasu nie przepędzał w przeminięcie, wcale go sobie, by tak rzec, nie ukracał kategorycznie i bez możliwości sprzeciwu; tak, czas mu nie mijał, czas go sobą obłapiał, czas go w napięciu, w niespokoju igiełkowo obkłuwał, uświadamiając mu, że na tym będzie polegało całe jego dzięcięctwo wieczorne i że on wcale na nim polegać nie powinien, że tak, że tak właśnie, że zawsze będzie musiał czekać, zawsze będzie musiał czekać w ust otwarciu, w serca nieukołysaniu w rytm kołysanki, którą mu matka winna według prawideł, według prawdziwości wszelkiej uspokojenie zapewniać. Powiedziało, że pewnie należało polec w uparapeceniu i ojca wypatrywać, wyczekiwać w tym swoim czekaniu jeszcze mocniej-intensywniej, ale nie, ale nie potrafił, ale nie chciał, bo, powiedziało, nie zniósłby tego, nie uniósłby tego na swoich plecach dziecięcych (już wtedy psychopatologicznych, powiedział), tego toru ruchu ojca powrotnego-krzywoliniowego, nie mógłby patrzeć jak z każdym zatoczeniem w zatoczkę autobusową przyuliczną przyspieszenie ojca staje się skutecznym opóźnieniem i w tej regresywności kinematyki ojciec opada gdzieś w odpoczęcie, w pijackie oklapnięcie, a wtedy on z matką, z żoną ojca, będą musieli w ubieranie pośpieszne, w ojca podnoszenie, w do domu z ojcem w ich ręce klamrowo ujętym i chodnikowo rozślizganym wracanie, żeby mu termodynamika nie postanowiła złożyć na ustach siniejących ostatniego pocałunku, by go nie poukładała układnie w objęciach, które by ojca przeniosły w ten stan błogi i ciepły już ostatecznie, które by ojca ułożyły na katafalku zera dla niego już absolutnego. Więc nie, więc nim okno uparapecone odpadało, więc upadało z trzaskiem szybozbitym i kazało mu innych rozwiązań, innych reakcji na ojca rekreacyjność szukać. Powiedziało, że najczęściej błąkał się podomowo w tym obłąkaniu, w tym napięciu i nie robił nic, co by się konkretnością mianowało i oczokłujnie mieniło; powiedziało, że jego działanie bezcelowość zyskiwało sobie niejako nominalnie, bez pytania, wykorzystując jego jąkania we wszelkim działaniu, afazję, na którą go skazywało, by tak rzec, zmieszanie wszelkich aspektów ojcowskości, jakie sobie wyzyskiwał w tych wcale pięknych katastrofach, w tych katarstrofach obrzękniętych, których nie mógł się pozbyć w żadnej kropelkowości mu przez matkę nagłówkowo wgłaskiwanej. I przychodził moment, kiedy się ojca przyjście dokonać musiało, tak, przychodził, jak każda z tych chwil, które swoją ostateczność muszą spełnić, przed którymi żadne uciekanie, przed którymi żadne tłumaczenia i prób wytłumaczeń podejmowanie, to była ta jedna z podstawowych ostateczności, żadna komplementarność naddatkowa, nie, to był jego podstawowy pakiet, do którego ojca do domu rozchwiane przychodzenie musiał sobie dopisać gdzieś pomiędzy narodziny, fizjologię i wreszcie tę śmierć (powiedziało, że to był jeszcze ten czas dziecięcej nieświadomości, kiedy się śmierć traktuje jak niemiecką czekoladkę, niby słodka-sklejająca, niby mdlącadławiąca, ale jej glukozowośćwęglowodorowość rozpływająca się na języku mami, nęci jakoś dziwacznie, jeszcze się wierzy, że to może być całkiem miłe, że strach wcale-a-wcale nie ma wielkich oczu, strach jest wtedy zupełnie ślepy, niemy i wartości zastraszających niemający, mniemający tylko sobie samemu, że może do szkieleciarek zmrożenia doprowadzić, to jest taka śmiertka dziecięca, jej taniec wcale nie jest tangiem białym i zimnym jak kość, a tylko jakimś pląsem łąkowym z latawcem i lizakiem w ręku). Powiedziało, że czuł gdzieś w podświadomości, gdzieś w intuicyjności, tak poza empiryzmem i racjonalizmem, tak gdzieś w tej własnej fenomenologii poznania, że ojciec się dodomnie szumnie zbliża, że ojciec już jużż allee tto nnaprawdę już jjużż idzie, że już jest przy drzwiach, że do teczki po klucze sięga, że tratratrafić próbuje. Powiedziało, w tym momencie matka najczęściej zdołała już ojca próby usłyszeć, ojca przekleństwami mroźnego powietrza nasycanie i wybiegała z mieszkania, i schody w wielostopniowości pokonywała, by ojcu drzwi jak najszybciej otworzyć, by mu sezam domowy udowodnić, który się przed nim wieczornie rozwierał, tak, biegła, pokonywała, otwierała i że, to tak na wszelki wypadek bo mi się znowu na klatce zejszczy sąsiadów pobudzi krzyczeć mi będzie a ja się nie będę przed nimi później się nie chcę wstydzić no przecież, mówiła. Tak, a później ojciec do domubloku wchodził, o ściany się ocierając, się w ściany korytarzowe wcierając, matka, już w domu-mieszkaniu, pomagała ojcu ściągnąć się do używalności, ściągnąć buty i kurtkę mrozochłonną, a ojciec wtedy w 119
- Page 68 and 69: ecenzje Wydana na świecie w 1998 r
- Page 70 and 71: według określonego klucza. Stąd
- Page 72 and 73: poezja Wiktoria Klera OKNA NAD MONO
- Page 74 and 75: W jednym z wywiadów Izabela Filipi
- Page 76 and 77: zerojedynkowy. Te wiersze mają w s
- Page 78 and 79: poezja Agata Chmiel błękitna raps
- Page 80 and 81: proza Arkadiusz Łuba VIATOR (fragm
- Page 82 and 83: koronką obszyte majteczki, wrzuci
- Page 84 and 85: swoim strumieniom myślowym inne ki
- Page 86 and 87: poezja Piotr Rowicki mała miss nie
- Page 88 and 89: ecenzje Jarosław Czechowicz Dużo
- Page 90 and 91: ecenzje Nina Olszewska Kiedy treś
- Page 92 and 93: ecenzje Anita Frankowiak Oswajanie
- Page 94 and 95: ecenzje Anna Rau Definicja zmartwyc
- Page 96 and 97: ecenzje Urszula Bielas Mroki (nie)s
- Page 98 and 99: ecenzje Zjednoczonych. Polskiego cz
- Page 100 and 101: ecenzje bagna za własne włosy. Do
- Page 102 and 103: ecenzje Anna Brzezińska Ostrożnie
- Page 104 and 105: ecenzje Joanna Chłosta-Zielonka An
- Page 106 and 107: ecenzje „Tamci nie podnoszą na s
- Page 108 and 109: ecenzje nie za sprawą podziału ś
- Page 110 and 111: ecenzje w percepcji poetki: smak, d
- Page 112 and 113: ecenzje strumień świadomości ni
- Page 114 and 115: ecenzje Bernadetta Darska Nałóg z
- Page 116 and 117: poezja Milena Kubisz NIEKOMÓRKA OB
- Page 120 and 121: zamroczeniu już ostatecznym bywał
- Page 122 and 123: jak mu ubezwłasnodzielnienie nakaz
- Page 124 and 125: i zewnętrzności, nie, powiedział
- Page 126 and 127: poezja Jacek Uglik to zawsze jest o
- Page 128 and 129: całości jeszcze bardziej biblijny
- Page 130 and 131: Czy w pewien sposób nie jest ta po
- Page 132 and 133: poezja Heinrich Böll, Utracona cze
- Page 134 and 135: i godności. Suknia jest symbolem s
- Page 136 and 137: jednym z bohaterów. Budująca nast
- Page 138 and 139: Pamiętam z jakiegoś filmu dialog:
- Page 140 and 141: Katarzyna Blum jest osobą silną c
- Page 142 and 143: ecenzje Analizą tego zjawiska zajm
- Page 144 and 145: ecenzje Joanna Szydłowska Czy ocal
- Page 146 and 147: ecenzje Bernadetta Żynis Zabraniam
- Page 148 and 149: ecenzje wojny światowej, leczący
- Page 150 and 151: ecenzje się nietoperzem, drugi mar
- Page 152 and 153: ecenzje osadzie) dla kobiet wyzwolo
- Page 154 and 155: ecenzje nieślubne dziecko oraz w r
- Page 156 and 157: ecenzje wyłaniają się z lektury.
- Page 158 and 159: ecenzje Dominika Kotuła „Życie
- Page 160 and 161: ecenzje Krzysztof Gryko Stan rośli
- Page 162 and 163: ecenzje Portowe nabrzeża, zamiejsk
- Page 164 and 165: ecenzje Fabuła „Ruchów” umiej
- Page 166 and 167: taniego sukcesu liczy się wiernoś
zamydlać, bo jeśli już teraz, jeśli w tej przedprogowości życiowej<br />
modlitwy, które przecież z naiwności w formie najczystszej,<br />
które przecież z wiary w świętości wiekiem jego ślimatym<br />
zapewnionej, nie zyskały sobie aprobaty, nie zasłużyły sobie na<br />
uznanie, to i te późniejsze, te następne, kalibrowo już o wiele<br />
bardziej obfite, będą w klęsce kląskały, mimo klęknięć ofiarnych,<br />
mimo epifanii podniebnie wysyłanych w uprośbieniach<br />
błagalnych.<br />
Więc kiedy już się zamydlanie wielominutowe wypełniło,<br />
kiedy wydawało mu się, że dywanik nie na ścianie wisieć<br />
powinien, ale co najwyżej buty przedpokojowe sobą zachwycać<br />
i zaszczycać, to jeszcze bardziej czasorozciągliwość odczuwał,<br />
bo tak na ojca czekając, bo tak modląc się podniebnie w<br />
szeptaninach podniebiennych, wcale czasu nie przepędzał<br />
w przeminięcie, wcale go sobie, by tak rzec, nie ukracał<br />
kategorycznie i bez możliwości sprzeciwu; tak, czas mu nie<br />
mijał, czas go sobą obłapiał, czas go w napięciu, w niespokoju<br />
igiełkowo obkłuwał, uświadamiając mu, że na tym będzie<br />
polegało całe jego dzięcięctwo wieczorne i że on wcale na<br />
nim polegać nie powinien, że tak, że tak właśnie, że zawsze<br />
będzie musiał czekać, zawsze będzie musiał czekać w ust<br />
otwarciu, w serca nieukołysaniu w rytm kołysanki, którą<br />
mu matka winna według prawideł, według prawdziwości<br />
wszelkiej uspokojenie zapewniać. Powiedziało, że pewnie<br />
należało polec w uparapeceniu i ojca wypatrywać, wyczekiwać<br />
w tym swoim czekaniu jeszcze mocniej-intensywniej, ale nie,<br />
ale nie potrafił, ale nie chciał, bo, powiedziało, nie zniósłby<br />
tego, nie uniósłby tego na swoich plecach dziecięcych (już<br />
wtedy psychopatologicznych, powiedział), tego toru ruchu<br />
ojca powrotnego-krzywoliniowego, nie mógłby patrzeć jak<br />
z każdym zatoczeniem w zatoczkę autobusową przyuliczną<br />
przyspieszenie ojca staje się skutecznym opóźnieniem i w tej<br />
regresywności kinematyki ojciec opada gdzieś w odpoczęcie,<br />
w pijackie oklapnięcie, a wtedy on z matką, z żoną ojca, będą<br />
musieli w ubieranie pośpieszne, w ojca podnoszenie, w do<br />
domu z ojcem w ich ręce klamrowo ujętym i chodnikowo<br />
rozślizganym wracanie, żeby mu termodynamika nie<br />
postanowiła złożyć na ustach siniejących ostatniego pocałunku,<br />
by go nie poukładała układnie w objęciach, które by ojca<br />
przeniosły w ten stan błogi i ciepły już ostatecznie, które by<br />
ojca ułożyły na katafalku zera dla niego już absolutnego. Więc<br />
nie, więc nim okno uparapecone odpadało, więc upadało z<br />
trzaskiem szybozbitym i kazało mu innych rozwiązań, innych<br />
reakcji na ojca rekreacyjność szukać. Powiedziało, że najczęściej<br />
błąkał się podomowo w tym obłąkaniu, w tym napięciu i nie<br />
robił nic, co by się konkretnością mianowało i oczokłujnie<br />
mieniło; powiedziało, że jego działanie bezcelowość zyskiwało<br />
sobie niejako nominalnie, bez pytania, wykorzystując jego<br />
jąkania we wszelkim działaniu, afazję, na którą go skazywało,<br />
by tak rzec, zmieszanie wszelkich aspektów ojcowskości,<br />
jakie sobie wyzyskiwał w tych wcale pięknych katastrofach,<br />
w tych katarstrofach obrzękniętych, których nie mógł się<br />
pozbyć w żadnej kropelkowości mu przez matkę nagłówkowo<br />
wgłaskiwanej.<br />
I przychodził moment, kiedy się ojca przyjście dokonać<br />
musiało, tak, przychodził, jak każda z tych chwil, które swoją<br />
ostateczność muszą spełnić, przed którymi żadne uciekanie,<br />
przed którymi żadne tłumaczenia i prób wytłumaczeń<br />
podejmowanie, to była ta jedna z podstawowych ostateczności,<br />
żadna komplementarność<br />
naddatkowa, nie, to był jego<br />
podstawowy pakiet, do którego ojca<br />
do domu rozchwiane przychodzenie<br />
musiał sobie dopisać gdzieś<br />
pomiędzy narodziny, fizjologię i<br />
wreszcie tę śmierć (powiedziało, że<br />
to był jeszcze ten czas dziecięcej<br />
nieświadomości, kiedy się śmierć<br />
traktuje jak niemiecką czekoladkę,<br />
niby słodka-sklejająca, niby mdlącadławiąca,<br />
ale jej glukozowośćwęglowodorowość<br />
rozpływająca<br />
się na języku mami, nęci jakoś<br />
dziwacznie, jeszcze się wierzy, że to<br />
może być całkiem miłe, że strach<br />
wcale-a-wcale nie ma wielkich oczu,<br />
strach jest wtedy zupełnie ślepy,<br />
niemy i wartości zastraszających<br />
niemający, mniemający tylko sobie<br />
samemu, że może do szkieleciarek<br />
zmrożenia doprowadzić, to jest taka<br />
śmiertka dziecięca, jej taniec wcale<br />
nie jest tangiem białym i zimnym<br />
jak kość, a tylko jakimś pląsem<br />
łąkowym z latawcem i lizakiem w<br />
ręku). Powiedziało, że czuł gdzieś<br />
w podświadomości, gdzieś w<br />
intuicyjności, tak poza empiryzmem<br />
i racjonalizmem, tak gdzieś w tej<br />
własnej fenomenologii poznania,<br />
że ojciec się dodomnie szumnie<br />
zbliża, że ojciec już jużż allee tto<br />
nnaprawdę już jjużż idzie, że już<br />
jest przy drzwiach, że do teczki po<br />
klucze sięga, że tratratrafić próbuje.<br />
Powiedziało, w tym momencie<br />
matka najczęściej zdołała już ojca<br />
próby usłyszeć, ojca przekleństwami<br />
mroźnego powietrza nasycanie i<br />
wybiegała z mieszkania, i schody w<br />
wielostopniowości pokonywała, by<br />
ojcu drzwi jak najszybciej otworzyć,<br />
by mu sezam domowy udowodnić,<br />
który się przed nim wieczornie<br />
rozwierał, tak, biegła, pokonywała,<br />
otwierała i że, to tak na wszelki<br />
wypadek bo mi się znowu na klatce<br />
zejszczy sąsiadów pobudzi krzyczeć<br />
mi będzie a ja się nie będę przed<br />
nimi później się nie chcę wstydzić no<br />
przecież, mówiła.<br />
Tak, a później ojciec do domubloku<br />
wchodził, o ściany się ocierając,<br />
się w ściany korytarzowe wcierając,<br />
matka, już w domu-mieszkaniu,<br />
pomagała ojcu ściągnąć się do<br />
używalności, ściągnąć buty i kurtkę<br />
mrozochłonną, a ojciec wtedy w<br />
119