Untitled - Portret
Untitled - Portret Untitled - Portret
ETAPY
- Page 3: R o b e r t Os t a s z e w s k i ET
- Page 6 and 7: Rozmowy ułożyłem w porządku chr
- Page 9 and 10: Oko w oko? Leica, Hasselblad, Mamiy
- Page 11: - tudzież aniołom wcielonym w pos
- Page 15 and 16: Spotkanie z Markiem Nowakowskim (wa
- Page 19 and 20: Pieszczochy losu i solista Pod koni
- Page 21 and 22: Nie obawiał się Pan, że „Boży
- Page 23 and 24: z tego ostatniego tomu nie zostało
- Page 25 and 26: Tak, bez posłannictwa. A jeśli ju
- Page 27 and 28: ywać. Jeśli się ktoś od niego o
- Page 29 and 30: Gdzie w tym wszystkim inicjacja i w
- Page 31 and 32: wystarczająco fascynujący: życie
- Page 33: podobnej jak kilkadziesiąt lat tem
- Page 36 and 37: Włodzimierz Odojewski - ur. w 1930
- Page 38 and 39: Czekają też czytelnicy. I to, pra
- Page 40 and 41: dzenie się w gorąco obchodzących
- Page 42 and 43: Mówi Pan o latach straconych dla p
- Page 44 and 45: stroniczka czy dwie w „Oksanie”
- Page 46 and 47: azie musi tam być seks wybrzydzony
- Page 48 and 49: skich. Mnie również pomogło wró
- Page 50 and 51: historię „światach” i złu, j
ETAPY
R o b e r t Os t a s z e w s k i<br />
ETAPY<br />
Rozmowy z pisarzami i nie tylko
Bliskie spotkania literackiego stopnia<br />
Całkiem niedawno uświadomiłem sobie, że nie tak dawno<br />
minęło dziesięć lat, odkąd mogę wpisywać sobie w papiery<br />
– posłużę się określeniem Dariusza Nowackiego – „zawód:<br />
czytelnik”. W 1997 roku zacząłem zajmować się krytyką literacką,<br />
i robię to do dziś. Co tu kryć, to szmat czasu znaczony<br />
kolejnymi szkicami, recenzjami, rozmowami z pisarzami<br />
– najwyższa więc już pora, aby przynajmniej część tekstów,<br />
rozproszonych po gazetach i czasopismach, zebrać w formie<br />
książkowej. W ten sposób chcę zrobić sobie samemu prezent<br />
(nieco spóźniony) na dziesięciolecie pracy krytycznoliterackiej,<br />
który – mam cichą nadzieję – ucieszy również czytelników.<br />
Postanowiłem zająć się najpierw dokumentacją bliskich<br />
spotkań literackiego stopnia, zebrałem więc wywiady z pisarzami<br />
i literaturoznawcami, które powstawały w ciągu prawie<br />
ośmiu ostatnich lat. Ale niniejsza książka nie jest zwyczajnym<br />
zbiorem rozmów z ludźmi literatury, jakie od czasu do<br />
czasu pojawiają się w księgarniach. Zawsze staram się poszukiwać<br />
dla moich książek nowych, świeżych form – tak też<br />
było w tym przypadku: postawiłem na formułę „dwa w jednym”,<br />
dodając do wywiadów recenzje książek odpytywanych<br />
przez mnie autorów, o których rozmawiamy albo które zostały<br />
opublikowane mniej więcej w tym samym czasie, kiedy<br />
przeprowadzałem wywiad. Stanowią one swoiste komentarze<br />
do rozmów, bądź też wprowadzają nowy punkt widzenia na<br />
kwestie w nich poruszane.<br />
5
Rozmowy ułożyłem w porządku chronologicznym, zaczynając<br />
od przeprowadzonych najwcześniej, ale i tak okazało<br />
się, że pisarze najbardziej uznani, z największym dorobkiem<br />
znajdują się na początku tomu. Przez niektórych jestem<br />
uważany za krytyka, który skupia uwagę przede wszystkim<br />
na tekstach swoich rówieśników, „towarzyszy” kolejnym ich<br />
książkom. Niniejsza książka pokazuje, że tak nie jest; znalazły<br />
się w niej rozmowy z przedstawicielami rozmaitych<br />
pisarskich pokoleń, począwszy od autorów w wieku senioralnym<br />
(Marek Nowakowski, Włodzimierz Odojewski, Marian<br />
Pankowski), poprzez pisarzy średniego pokolenia (Hubert<br />
Klimko-Dobrzaniecki, Zbigniew Kruszyński, Piotr Szewc),<br />
a skończywszy na tych, którzy wciąż uważani są za młodych<br />
(Mariusz Sieniewicz, Ignacy Karpowicz, Daniel Odija).<br />
Wiele z pomieszczonych w tej książce wywiadów potraktować<br />
można jako formę podsumowania pewnych etapów<br />
w pisarskich biografiach moich rozmówców. Bez wątpienia<br />
część z nich jest już w innym miejscu, stawia sobie inne cele<br />
niż w momencie, kiedy rozmawialiśmy. A i ja – prawdopodobnie<br />
– jestem obecnie nieco innym krytykiem niż – powiedzmy<br />
– sześć lat temu. Nie chciałem jednak zebranych w tomie<br />
materiałów na siłę uwspółcześniać, opatrywać komentarzami,<br />
ujednolicać. Niech będą tym, czym są – świadectwem danego<br />
czasu, zapisem lekturowych przygód, które przeżywałem w<br />
tym, a nie innym momencie. Konsekwencją przyjęcia takiego<br />
właśnie założenia jest – by tak rzec – stylistyczne rozchwianie<br />
tomu: z niektórymi pisarzami jestem „na Pan”, z innymi<br />
– „na Ty”, niektóre rozmowy mają charakter bardzo oficjalny,<br />
inne przypominają kumpelską pogawędkę, przygotowywane<br />
były przy rozmaitych okazjach i dla różnych mediów. Powtórzę<br />
jednak: świadomie nie zdecydowałem się na uspójnianie<br />
pomieszczonych w tomie tekstów.<br />
6
I na koniec jeszcze jedna kwestia – tego rodzaju zbiory<br />
zwykle prowokują pytania: dlaczego znalazł się w nim pisarz<br />
X, a zabrakło miejsca dla autora Y. Taki a nie innym zestaw<br />
nazwisk w książce jest wypadkową moich chęci, możliwości<br />
i... przypadku. Z niektórymi autorami chciałem przeprowadzić<br />
wywiad i udało mi się to bez trudu, z innymi, mimo<br />
ponawianych prób, do dziś z różnych powodów nie dane mi<br />
było rozmawiać. Jest cała masa interesujących prozaików, z<br />
którymi chciałbym odbyć bliskie spotkanie literackiego stopnia.<br />
Kto wie, może kiedyś...<br />
* * *<br />
Ważną częścią książki są fotografie moich rozmówców<br />
autorstwa fotograficzki i poetki, Marty Eloy Cichockiej. Zadała<br />
sobie ona wiele trudu, podróżując po kraju i Europie,<br />
aby „zdjąć” pisarzy zaprezentowanych w „Etapach”. Niestety<br />
z różnych względów nie ze wszystkimi z nich dane się było<br />
Marcie umówić na sesje; nie chcąc jednak rezygnować z tekstów,<br />
postanowiliśmy – wraz z Wydawcą – pozostawić je bez<br />
ilustracji fotograficznej.<br />
W tym miejscu nie pozostaje mi nic innego, jak zamieścić<br />
krótkie podziękowania: po pierwsze, wszystkim pisarzom i<br />
literaturoznawcom, z którymi przeprowadziłem wywiady: za<br />
to, że znaleźli czas i ochotę na rozmowy ze mną oraz wyrazili<br />
zgodę na przedrukowanie wywiadów w tym tomie, po drugie<br />
– Marcie Eloy Cichockiej (Marta, bez Twojego udziału ta<br />
książka byłaby zupełnie inna, gorsza...).<br />
Robert Ostaszewski<br />
7
Oko w oko?<br />
Leica, Hasselblad, Mamiya, Canon, Nikon, Pentax… Jeśli<br />
chodzi o przemyślne urządzenie zwane aparatem fotograficznym,<br />
to już na sam jego widok ludzie błyskawicznie dzielą się<br />
na trzy kategorie. Ta pierwsza natychmiast stara się rzucić<br />
w oczy, wcisnąć w dowolny kadr i tym sposobem uwiecznić<br />
swój czysty egocentryzm podszyty lękiem wobec przemijania<br />
czasu… Nic dziwnego więc, że ich figlarnych fizjonomii<br />
nie znajdziemy na kartkach tej książki. Druga, złożona z ludzi<br />
myślących niezależnie i krytycznie, błyskawicznie rzuca<br />
się do ucieczki – i to negocjacje z nimi, mozolne i okupione<br />
koniecznością czasochłonnych wypraw i kilkusetkilometrowych<br />
pościgów z obiektywem za pazuchą, zaowocowały serią<br />
portretów myślących ludzi, co kartki książki tej ozdabia. Tylko<br />
nielicznym wyjątkom udało się uciec. Trzecia kategoria to<br />
spryciarze, którzy połapali się nie tylko w oczywistym fakcie,<br />
że lepszy aparat fotograficzny w garści, niż wpychanie się w<br />
kadr czy też zmykanie przed nim na dach – lecz również potrafią<br />
rzeczony aparat gracko obsłużyć: w tejże grupie spryciarzy<br />
czuję się najbardziej komfortowo.<br />
Uczciwie dodam, iż fotografia uprawiana zawodowo, uzasadniona<br />
nadzieją na godziwy zarobek, wydaje mi się profesją<br />
wyjątkowo wymagającą, trudną i uciążliwą; o niebo bardziej<br />
wolę fotografię traktowaną po królewsku jako królewską<br />
przyjemność, okazję do podróży, spotkań, dyskusji i odkryć,<br />
uprawianą w chwilach wyjątkowego skupienia bądź natęże-<br />
9
nia emocji – jak dobra literatura. Być może dlatego właśnie<br />
pasjami lubię fotografować ludzi uprawiających literaturę lub<br />
też piszących o niej: poetów, pisarzy, krytyków płci obojga i<br />
niezależnie od wieku. Lubię – ze świadomością, że chociaż<br />
własny widok najczęściej działa na ego myślącego człowieka<br />
gorzej, niż wzrok Bazyliszka, to jednak żadne, nawet najżyczliwiej<br />
przestrzegane prawo kontroli własnego wizerunku nie<br />
zmieni jednej niełatwej do przełknięcia prawdy: w każdym z<br />
nas są takie sfery, do których po prostu nie mamy dostępu.<br />
I dobrze się składa, że inni widzą w nas to, czego nie dostrzegamy<br />
sami.<br />
Na tym etapie wynurzeń wypada mi wyznać, że – mimo<br />
flirtu z fotografią – nigdy wcześniej nie miałam okazji, by po<br />
uszy włączyć się w tak obszerny projekt literacko-portretowy;<br />
nigdy dotąd nie odbyłam w tak krótkim czasie tylu podróży<br />
po Polsce i nie tylko; nigdy nie nawiązałam tylu niesamowitych<br />
znajomości, które otworzyły przede mną naprawdę<br />
nowe horyzonty; i nigdy chyba nie zrobiłam tylu portretów<br />
naraz. Dlatego teraz, już całkiem na serio i ze śmiertelną powagą,<br />
chcę skorzystać z przysługującego mi w tym miejscu<br />
prawa do wysłowienia swojej wdzięczności:<br />
- Robertowi Ostaszewskiemu za inspirujący pomysł, a<br />
wydawnictwu <strong>Portret</strong> – za wysoce sprzyjające okoliczności;<br />
- Tomaszowi Białkowskiemu, Markowi Huberathowi,<br />
Indze Iwasiów, Piotrowi Ibrahimowi Kalwasowi, Ignacemu<br />
Karpowiczowi, Hubertowi Klimko-Dobrzanieckiemu,<br />
Zbigniewowi Kruszyńskiemu, Ewie Madeyskiej, Michałowi<br />
Pawłowi Markowskiemu, Dariuszowi Nowackiemu,<br />
Markowi Nowakowskiemu, Danielowi Odiji, Michałowi<br />
Olszewskiemu, Marianowi Pankowskiemu, Mariuszowi Sieniewiczowi,<br />
Piotrowi Szewcowi, Adamowi Ubertowskiemu i<br />
Krzysztofowi Uniłowskiemu za ich bezcenny czas i pasjonujące<br />
rozmowy;<br />
10
- tudzież aniołom wcielonym w postaci Bernadetty Darskiej,<br />
Jerzego Drobota, Miłki Malzahn, Jacka Szurko i Bernadetty<br />
Żynis – za dach nad głową, jedzenie w talerzu, wannę<br />
pełną piany i miód w sercu.<br />
Bowiem bez nich wszystkich nie zrobiłabym ani jednego<br />
kroku przebytą drogą – i ani jednego zdjęcia w tej książce.<br />
Marta Eloy Cichocka<br />
PS. Specjalne podziękowania składam małżonkowi Ingi<br />
Iwasiów za kongenialnego śledzia w Szczecinie – ale to już<br />
zupełnie inna historia.<br />
11
spotkania z pisarzami
Spotkanie z Markiem Nowakowskim<br />
(warszawskie, uliczne, jedyne w swoim rodzaju)
Marek Nowakowski – ur. w 1935 r., prozaik, mistrz<br />
małych form narracyjnych; debiutował zbiorem opowiadań<br />
„Ten stary złodziej” (1958), początkowo koncentrował uwagę<br />
na realistycznych opisach życia warszawskiego półświatka,<br />
m.in. w książkach „Benek Kwiaciarz” (1961), „Książę Nocy”<br />
(1978), potem konsekwentnie przedstawiał przemiany życia<br />
w kraju, zarówno w czasach PRL-u, m.in. „Gdzie jest droga<br />
na Walne?” (1974), „Zakon Kawalerów Mazowieckich”<br />
(1981), „Raport o stanie wojennym” (1982), jak i w okresie<br />
wolnej Polski, m.in. „Homo Polonicus” (1992), „Prawo prerii”<br />
(1999), „Stygmatycy” (2005); laureat m.in. nagrody Fundacji<br />
im. Kościelskich (1968); mieszka w Warszawie.
Pieszczochy losu i solista<br />
Pod koniec lat 80. napisał Pan opowiadanie „Bożydar”,<br />
będące swoistym autoportretem pisarza<br />
w czasach marnych – z bylejaką, magmowatą rzeczywistością,<br />
z rozpadem wszelkich wartości w tle.<br />
Autoportret to gorzki i pesymistyczny…<br />
Dla mnie „Bożydar” był próbą pobudzenia samego siebie<br />
poprzez pesymizm, o którym Pan wspomniał; próbą wydobycia<br />
z siebie energii poprzez zadawanie drażliwych pytań i<br />
pesymistyczne konstatacje w odpowiedziach. Był pobudzeniem,<br />
żeby jeszcze raz móc ruszyć do literackiego boju, dostać<br />
świeżego powietrza, jakiegoś, krótko mówiąc, rozpędu.<br />
„Bożydar” wynikał z moich własnych doświadczeń. Chodziło<br />
mi o zapisanie pewnych spostrzeżeń, pewnych intuicyjnych<br />
przeczuć. Bo ja bardziej wierzę w intuicję niż w rozum; rozumowe<br />
ujmowanie wszystkiego często rujnuje literaturę.<br />
Zapisywałem intuicje dotyczące uwikłań polskiej literatury,<br />
jej charakterystycznych zniewoleń. Z jednej strony – uwikłanie<br />
narodowe, polityczne. Ze względów wiadomych: niefart<br />
geopolityczny Polski, zabory, okupacja, Sowieci; ten cały ciąg,<br />
który spowodował, że literatura spełniać musiała zastępczą<br />
rolę nawoływania, budzenia. Żeby naród się nie zgnoił i nie<br />
wynarodowił. Ale to było dla literatury złe, obosieczne, bo<br />
wikłało ją w dydaktyzm, posłannictwo. Z drugiej strony –<br />
inna pułapka: tchórzostwo, stereotypowość. Nawet jeśli literatura<br />
nie była uwikłana w jakieś funkcje zastępcze, to była…<br />
piszcząca, jakby nie mówiła pełnym głosem. Zbytnio ulegała<br />
też modom i nowinkom, które odbierały jej własny głos.<br />
Duża była nieautentyczność tej literatury.<br />
19
Nie dostrzegał Pan niczego autentycznego<br />
w literaturze tworzonej przez rokiem 1989?<br />
Ja nie mówię, że en bloc była nieautentyczna. Ale w opowiadaniu,<br />
o którym mówimy, chodziło mi o wyrazistą negację.<br />
Żeby się sprężyć… O zebranie czarnych barw, czarnej<br />
treści. Męczyło mnie też, że bardzo mocny był konwenans<br />
duszący człowieka piszącego. Mnie samego też. „Bożydar” to<br />
przecież tekst przede wszystkim o moich kłopotach i niewygodach.<br />
Nie chciałem występować w roli sędziego, który<br />
surowo rozlicza świat. Myślałem o własnym gospodarstwie<br />
pisarskim. Męczyła mnie niewola konwenansu, stereotypu,<br />
brak możliwości wypowiadania się pełnym głosem, tłumienie,<br />
duszenie tego głosu przez rozmaite czynniki, które już<br />
nazwałem. Męczył mnie też ten czas rumowiska, rozsypywania<br />
się komunizmu, zanikania tej formacji, która przez tyle<br />
lat panowała nad naszym życiem. Ta cała nieokreśloność,<br />
niepewność tego, co będzie, a co też – znowu intuicyjnie –<br />
wcale nie przedstawiało mi się szalenie optymistycznie. I to<br />
były właśnie niektóre powody, jakie skłoniły mnie do napisania<br />
„Bożydara”. Nieokreśloność dała mi impuls do pisania. I<br />
także samotność, przeczucie, że głos literatury staje się głuchy,<br />
że, jeśli nie jest wpisany w patriotyzm czy coś innego, to<br />
głuchnie, nie ma zupełnie odzewu. I jeszcze serwilizm literatury.<br />
Takie rzeczy…<br />
Pisał Pan w „Bożydarze”: „Marny to los pisarza.<br />
Kurwa albo kapłan”. Czy nie widział Pan innej<br />
możliwości, innej drogi?<br />
To nie tak. Są inne drogi. Tak. Na pewno. Chciałem<br />
jedynie przedstawić wyraźnie te dwa konkretne niebezpieczeństwa,<br />
te jakby podstawowe nożyce, między którymi tkwi<br />
pisarz, i z których powinien uskoczyć, nie dać się przez nie<br />
ścisnąć.<br />
20
Nie obawiał się Pan, że „Bożydar” może się stać –<br />
by tak rzec – czymś w rodzaju pisarskiego pogrzebu,<br />
że po napisaniu tego opowiadania będzie miał<br />
Pan dosyć literatury?<br />
Kilku krytyków po przeczytaniu „Bożydara” mówiło mi:<br />
„Słuchaj, po takim tekście to już koniec, nie powinieneś pisać,<br />
doszedłeś do ściany”. Takie były oceny. A ja wcale nie uważałem,<br />
że doszedłem do ściany. Chciałem jedynie zamknąć<br />
pewien etap w moim życiu. Tak. To oczywiście łączyło się z<br />
rozpadem komunizmu. Czułem, że to dobry czas na dokonanie<br />
bilansu. Chciałem też przeformować szeregi, zreorganizować<br />
swoje legiony [śmiech] i ruszyć znowu ze swoimi<br />
pretorianami, czyli literkami na papierze.<br />
To zamknięcie było więc jednocześnie otwarciem,<br />
krokiem do przodu?<br />
Tak mi się wydawało, że ja wcale nie ogłaszam końca mojego<br />
pisarstwa, lecz jedynie koniec pewnego etapu w moim<br />
życiu. Oczywiście, jedynie moim. Nie chciałem być wcale<br />
sędzią wszystkich.<br />
W takim razie, jak Pan by ocenił ten okres zamknięty<br />
„Bożydarem”: czas zaangażowania w<br />
działalność opozycyjną, podporządkowanie jej<br />
własnego pióra?<br />
Nie… To nie jest tak. Pan zbyt racjonalnie to rozpatruje.<br />
Po pierwsze, samo zaangażowanie oceniam pozytywnie. To<br />
był świetny okres ożywienia społecznego w moim życiu. Jestem<br />
na ogół typem aspołecznym. Wtedy jednak zaangażowałem<br />
się w działanie jakiejś większości społeczeństwa. Nie<br />
mówię, że całości, bo to by była przesada. Ale chyba ci, którzy<br />
21
w pewnym momencie powiedzieli „dosyć”, ci, którym Solidarność<br />
objawiła się jako nadzieja, stanowili większość. Nastąpiła<br />
naturalna, obywatelska łączność. Ja sam nie podejmowałem<br />
żadnego racjonalnego programu, nie mówiłem sobie:<br />
„od dzisiaj będę pisarzem opozycyjnym”. Poza tym chciałem<br />
mieć osobisty udział w rozwalaniu całego tego komunistycznego<br />
burdelu. Po prostu. Wspominam to jako dobre, ciekawe<br />
doświadczenie. To było kilka ciekawych lat.<br />
Czy jednak zaangażowanie nie doprowadziło w<br />
pewnym stopniu do ograniczenia Pana swobody<br />
pisarskiej?<br />
Nie, nie czuję, że odbyło się to z uszczerbkiem dla mojego<br />
pisarskiego gospodarstwa. Zresztą... jak to?! Przecież<br />
„Raport o stanie wojennym” pisałem nie z obywatelskiego<br />
obowiązku, ale z potrzeby rejestracji tego, co się wtedy działo.<br />
Bo miałem przeczucie, że ten czas, pamięć o nim, że to<br />
będzie – być może – zacierane, fałszowane, że pozostanie<br />
tylko ogólny obraz, kilka dat, że nie zostanie nic z klimatu,<br />
smaku, realiów, detali tamtych czasów. „Raport…” był próbą<br />
rejestracji życia codziennego w okresie powstawania Solidarności<br />
i stanu wojennego. Miałem wtedy taki dobry impuls<br />
pisarski, wynikający ze zmagania się z polską rzeczywistością<br />
uwikłaną w politykę. O, tak bym to właśnie ujął… To nie<br />
tak, że ja byłem, czy starałem się być, pisarzem politycznym.<br />
Chciałem jedynie opisać, jak polityka wdarła się w życie ludzi,<br />
jak oni się z niej otrząsali albo angażowali się w działalność<br />
opozycyjną. Taka była idea powstania „Raportu…” –<br />
rejestrować wydarzenia od strony ludzi, którzy zaczęli walkę<br />
z komunistycznym porządkiem. I to było całkowicie szczere.<br />
Zapisywałem to, co mnie wtedy – jak najbardziej subiektywnie<br />
– uderzało. To dotyczy i „Raportu…”, i innych książek:<br />
„Notatek z codzienności”, „Dwóch dni z Aniołem”, „Grisza,<br />
ja tiebie skażu”. A właśnie… Myślę, że tytułowe opowiadanie<br />
22
z tego ostatniego tomu nie zostało docenione. A to ważny<br />
tekst psychologiczno-społeczny, w którym chodzi o problem<br />
donosicielstwa, zdrady, kapowania. To był szalenie ważny<br />
problem w społeczeństwie zniewolonym, zdegenerowanym<br />
przez ustrój totalitarny. Ale i dzisiaj ciągle to jeszcze wyskakuje.<br />
Czy nie jest tak?<br />
Oczywiście, kontrowersje wokół lustracji…<br />
Problem zdrady, donoszenia, wiarołomstwa wciąż jest aktualny.<br />
A ów tekst tego właśnie dotyczył. I to w odniesieniu<br />
do konkretnej sytuacji. Zapisywałem tam własne doświadczenia.<br />
Wiedziałem, że ktoś z kręgu moich znajomych jest<br />
uchem i okiem bezpieki. Byłem tego intuicyjnie pewien. Tak<br />
samo było w więzieniu, kiedy zamknęli mnie na Mokotowie.<br />
Wiedziałem, że ktoś z siedzących pod celą jest kapusiem.<br />
Skończyły się czasy PRL-u, zaczął się nowy okres<br />
w Pana pisarstwie. Czy nie czuł Pan, że w latach<br />
90. młodzi pisarze odsunęli Pana i innych literatów<br />
starszego pokolenia na dalszy plan, wypchnęli<br />
z rynku literackiego?<br />
Wie Pan, w moim przypadku to się wiąże z rzeczą oczywistą:<br />
zawsze byłem solistą. Programowo podkreślałem<br />
niechęć do związków z wszelkimi grupami. Nie należałem<br />
nawet do pokolenia „Współczesności”, choć mnie do niego<br />
przypisano. Nosiłem do tego czasopisma teksty, znałem ludzi<br />
z tego kręgu, z niektórymi się zaprzyjaźniłem. Tylko tyle.<br />
Tak samo nie chciałem być całkowicie przypisany do KOR-u<br />
czy opozycji. A mówiąc o latach ostatnich – chyba nie pasowałem<br />
do nowych porządków i w literaturze, i w polityce,<br />
do tego nowego układu grup, sił nacisku. Żadnej z nich nie<br />
stałem się heroldem.<br />
23
Ustawiając się z boku, ryzykuje Pan jednak, że<br />
Pana głos stanie się głuchy, będzie słabo słyszalny,<br />
dotrze do niewielu.<br />
Zawsze wierzę – chociaż może jestem kimś w rodzaju<br />
ostatniego Mohikanina – że jednak literatura wygrywa. Nigdy<br />
nie łudziłem się, że literatura taka, jaką uprawiam ja czy<br />
inni, może być masowa. Ale wierzę, że są gdzieś czytający, do<br />
których warto docierać, których moja literatura może ożywić.<br />
Oczywiście, teraz są dość ciężkie czasy dla literatury. Mamy<br />
na łeb człowieka ogromne naciski reklamy i rozmaitych sił<br />
medialnych, które mogą zrobić z gówna zjawisko, z gówna<br />
wartość. Sam wolę nie brać udziału w tym całym medialnym<br />
cyrku. Chcę jedynie na boku robić swoje. Odnoszę wrażenie,<br />
że jedynie stojąc z boku, można zachować własną tożsamość.<br />
Każdy, kto decyduje się wskoczyć na to targowisko, ryzykuje,<br />
że może zostać wciągnięty przez wir, w którym może stracić<br />
to, co jest właściwością jego pisarstwa, może stracić też<br />
osobowość, może stać się prostytutką. Mówię tu skrótowo,<br />
celowo wulgaryzując. Właściwie w naszej literaturze dominuje<br />
teraz działalność modniarsko-medialno-targowa. Myślę,<br />
że pisarzowi czasami trudno jest się w tym wszystkim<br />
odnaleźć. Ale może, jeśli się postara, choć wymaga to – bo<br />
ja wiem czego? – siły, konsekwencji, może uporu. Być może<br />
ceną jest potem milczenie, niedocenienie, gorycz. Ale to są<br />
po prostu koszty niezależności. A znowu, kto powiedział, że<br />
pisarz musi być „Bożydarem”, pieszczochem losu? Nikt tego<br />
nie zagwarantuje. To sami pisarze chcą być pieszczochami<br />
losu, chcą być kochani i wielbieni. To takie słodkie złudzenia<br />
literatów. Raz im się udaje, raz nie. Trudno. Ryzyko zawodowe.<br />
Bo dla mnie pisanie to już zawód.<br />
Zawód: pisarz… Również młodzi pisarze chcą<br />
być jedynie zawodowcami, rzemieślnikami pióra,<br />
żeby nie musieć poczuwać się do jakiegokolwiek<br />
posłannictwa.<br />
24
Tak, bez posłannictwa. A jeśli już jest, to ukryte, to już jest<br />
szyfr dla dobrych kryptografów, odczytujących zaszyfrowane<br />
teksty. A gdy o mnie chodzi: nie chcę wygłaszać kazań, nie<br />
chcę swojego pisarstwa interpretować. Najgorsze, co może<br />
być, to zamienić się w egzegetę własnych tekstów, kapłana<br />
własnego pisania czy – mówiąc bardziej trywialnie – propagandystę.<br />
Tego, broń Boże, nie można robić. To psuje, truje<br />
pisarstwo, zmienia osobowość i wyobraźnię pisarza. Może<br />
nawet zamienić go w kurwę, co już jest fatalne.<br />
W Pana tekstach powstających w okresie PRL-u<br />
widać poszukiwanie przestrzeni swobody, wolności…<br />
Tak. Po latach absolutnie już jestem tego pewien. To jedna<br />
z podstawowych moich spraw: mieć trochę powietrza,<br />
luzu. W PRL-u żyliśmy pod dusznym kloszem, ale można<br />
tam było znaleźć enklawy swobody. Te moje poszukiwania<br />
też były w dużej mierze intuicyjne. Człowiek był wtedy jak<br />
ryba wyrzucona na brzeg i ciągle próbująca dostać się do<br />
wody, choćby nawet płytkiej i brudnej.<br />
A teraz, czy czuje się Pan wolny jako pisarz i człowiek?<br />
Kiedy nie wciągam się zbytnio w śmiecie medialne, kiedy<br />
nie zalewa mnie błoto z gazet i telewizji, te wszystkie bzdurstwa,<br />
to jestem wolny. Jeżeli zbyt wiele poświęcam uwagi<br />
temu chłamowi, to czuję się przytłoczony, zabrudzony. To<br />
taka reakcja estetyczno-psychiczna. Czuję się wtedy jałowy,<br />
czuję, że wysycha mi umysł i wyobraźnia. Jak odejdę od tego<br />
wszystkiego do ludzi – choćby nawet głupich – to jest mi<br />
lepiej.<br />
25
Właśnie – ludzie… W Pana tekstach często człowiek<br />
pokazywany jest jako – dosłownie i metaforycznie<br />
– wór nieczystości. Ale to pesymistyczne<br />
postrzeganie ludzi najwyraźniej nie osłabia Pana<br />
zainteresowania nimi, nie zmniejsza otwartości,<br />
chęci wysłuchania ich.<br />
Jestem taką ciekawą małpą po prostu. Ciekawą… Dam<br />
Panu konkretny przykład. Ostatnio zainteresowało mnie<br />
zwierzęce w gruncie rzeczy, ale dla mnie niezwykle ciekawe,<br />
środowisko tych młodych, z ogolonymi łbami, gotowych na<br />
wszystko łobuzów o strasznie pustych, ale dzikich i okrutnych<br />
jednocześnie, oczach. Teraz trochę chodzę po obrzeżach<br />
tego świata.<br />
Jak Pan by teraz, mniej więcej 10 lat po napisaniu<br />
„Bożydara”, określił swoją pisarską kondycję?<br />
Próbuję dookreślić ją w książce, nad którą pracuję. „Empire”<br />
– taki będzie jej tytuł. Ten tekst będzie kwintesencją<br />
czegoś – dokładnie jeszcze nie mogę powiedzieć czego – dla<br />
mnie niezwykle istotnego. To będzie stustronicowa powiastka,<br />
stanowiąca łącznik pomiędzy „Bożydarem”, a tym, co jest<br />
obecnie. Będzie to – tak planuję – próba powrotu do źródeł,<br />
do korzeni; próba konstatacji na temat życia codziennego i<br />
duchowego; wskazanie korelacji między materialnym a duchowym;<br />
a także próba rozliczenia się z pojęciem mitu. Mitu<br />
rozumianego jako tworzenie mitologii z realnego świata.<br />
Temu tematowi zresztą poświęciłem już jedną – pisaną autentycznie<br />
z potrzeby serca – książkę, czyli „Księcia nocy”.<br />
„Empire” jest próbą określenia mojego stosunku do świata<br />
złudzeń, bajd, mitologii i zarazem jego fundamentu realnego,<br />
zwykle ponurego, śmierdzącego, brutalnego i prymitywnego.<br />
Ale ten fundament jest istotny. Nie można się od niego od-<br />
26
ywać. Jeśli się ktoś od niego oderwie, to może Bóg wie gdzie<br />
poszybować, zamienić się w balon. A potem balon pęka i nie<br />
zostaje z niego nic.<br />
[2000]<br />
27
Dlaczego pisze – dlaczego czytam?<br />
Najnowszy tekst Marka Nowakowskiego, dłuższe opowiadanie<br />
„Empire”, jest jedną z tych próz, które prowokują<br />
raczej do pisania wokół nich, snucia dygresji, mnożenia<br />
dopowiedzeń, niźli pisania o nich samych, przygotowywania<br />
lekturowej instrukcji obsługi. Dobrze sprawdzają się – może<br />
to niezbyt wyszukana metafora, ale trudno, na razie nie mam<br />
innej – jako trampolina, umożliwiająca odbicie się myślą; w<br />
takim przypadku bardziej interesuje mnie, czy tekst Nowakowskiego<br />
dobrze służy „skokom”, a nie – jak został zrobiony.<br />
Opowiadanie Nowakowskiego, podobnie jak przedstawiony<br />
w nim hotel, którego nazwa umieszczona została w<br />
tytule, sprawia nieco staroświeckie wrażenie. Mamy tutaj<br />
opowiedzianą „po bożemu”, w konwencji realistycznej, historię<br />
inicjacyjną. Głównym bohaterem jest nastoletni Hektor,<br />
ustawiony pomiędzy matką a ojcem, którzy reprezentują diametralnie<br />
odmienne strategie życiowe. Matka ma zdroworozsądkowe<br />
podejście do bytu, twardo trzyma się rzeczywistości<br />
(„surowa, niedostępna. Lita skała. Żadnej szczeliny na<br />
sentymenty”). Ojciec natomiast wydaje się być początkowo<br />
niepodzielnym władcą cesarstwa wyobraźni. Stara się umknąć<br />
starości, odsunąć od siebie brzydotę i zło świata (akcja opowiadania<br />
rozgrywa się tuż po wojnie), roztaczając wspomnienia<br />
jakże wspaniałej – ponoć – młodości, albo zajmując się<br />
hobbystycznie studiami nad historią starożytną. Początkowo<br />
Hektor pozostaje pod przemożnym wpływem ojca, który<br />
wprowadza go w świat o wiele piękniejszy, bogatszy, bardziej<br />
inspirujący niż ten, z którym zetknąć się może w sennym,<br />
podwarszawskim miasteczku. Ojciec jest czarnoksiężnikiem<br />
wyobraźni, magiem słowa, a Hektor – jego niezwykle pojętnym<br />
uczniem.<br />
28
Gdzie w tym wszystkim inicjacja i w co? Chodzi przede<br />
wszystkim o zderzenie prawdy i fikcji, życiowego konkretu i<br />
sugestywnych urojeń. Ojciec Hektora okazuje się nie czarnoksiężnikiem,<br />
który magią słowa ratuje przed złem świata, ale<br />
jedynie zręcznym prestidigitatorem, potrafiącym łudzić słuchaczy<br />
pozorami prawdy. Hektor dowiaduje się, że historie<br />
opowiadane przez ojca były w większości wyssane z palca, że<br />
„piękny, upragniony świat” należał jedynie do uniwersum fikcji.<br />
Narracja zmierza do zdemaskowania ojca, co – niestety –<br />
jest w opowiadaniu nazbyt przewidywalne. Już po kilkunastu<br />
stronach można się bez trudu zorientować, że Hektor prędzej<br />
czy później pozna się na sztuczkach ojca i zobaczy w nim<br />
takiego człowieka, jakiego widzi matka: słabeusza, nieudacznika,<br />
który, nie umiejąc poradzić sobie z życiem, ucieka w<br />
fikcję. Wynika to w dużym stopniu z faktu, że Nowakowskiego<br />
interesuje chyba głównie przedstawienie dość abstrakcyjnego<br />
zderzenia „żywiołu życia” z „żywiołem fikcji”. Brakuje<br />
mi w tym opowiadaniu tła psychologicznego, psychomachii<br />
rozgrywającej się pomiędzy matką a ojcem, której stawką by<br />
była przyszłość Hektora. Postacie w „Empire” są właściwie<br />
płaskie, jednostronne. Autor niewiele miejsca poświęcił napięciom,<br />
iskrzeniom między głównymi bohaterami; niejasny<br />
jest stosunek Hektora do matki, ledwie zaznaczone zostały<br />
skomplikowane relacje między jego rodzicami (kobieta wyraźnie<br />
gardzi starszym od niej mężem, zdradza go, poniża, a<br />
on znosi to wszystko).<br />
Wydaje mi się również, że do historii rozsnuwanej w<br />
„Empire” niezbyt pasuje styl prozy Nowakowskiego. Autor<br />
„Księcia Nocy” wypracował sobie styl – ujmę to w największym<br />
uproszczeniu – „sprawozdawczy”, którego najważniejszą<br />
składową są zdania pojedyncze (często równoważniki<br />
zdań), poprzez które pisarz próbuje ściśle, bez retorycznych<br />
ozdobników przekładać rzeczywistość na słowa. Styl ten<br />
29
świetnie sprawdzał się we wszelkiego rodzaju „notatkach z<br />
rzeczywistości”, jednak w „Empire”, gdzie trzeba było przybliżyć<br />
czytelnikowi świat wyobraźni jednego z bohaterów,<br />
wyraźne stały się wszelkie jego ograniczenia. Nowakowski<br />
jedynie zapewnia czytelnika, że ojciec Hektora potrafił czarować<br />
słowem, nie daje jednak w tekście próbek owych czarów.<br />
Nowakowski poniósł więc porażkę, popełnił tekstowy<br />
kiks? „Empire” na pewno nie jest książką wybitną. Zaryzykuję<br />
jednak stwierdzenie, że będzie to pozycja istotna w ogóle<br />
dzieł autora „Benka Kwiaciarza”. Dlaczego? Powody są – jak<br />
sądzę – dwa. W nowej książce Nowakowski pośrednio odpowiada<br />
na pytanie, dlaczego pisze. Odpowiedź ta wyłania się<br />
nie tylko z historii Hektora, ale również ze wspomnieniowonostalgicznego<br />
posłowia, zatytułowanego „Tak się zaczynało”.<br />
Nowakowski pozostawia Hektora w dość dramatycznym<br />
momencie: bohater odkrywa, że świat wyobraźni jest wprawdzie<br />
piękny, kuszący, ale nieautentyczny, a wcześniej jeszcze<br />
dotarło do niego, że otaczająca go rzeczywistość jest intensywnie<br />
prawdziwa, ale niezbyt atrakcyjna sama w sobie. Innymi<br />
słowy: umiejscowienie się bohatera tylko po jednej stronie<br />
granicy pomiędzy rzeczywistym a zmyślonym powoduje egzystencjalny<br />
dyskomfort, poczucie braku, niekompletności. Z<br />
owym dyskomfortem – zdaje się podpowiadać pisarz w posłowiu<br />
– można sobie jednak poradzić. Nowakowski pisze, że<br />
w młodości fascynowały go (zresztą nie tylko jego, w końcu<br />
prawie całość tekstu „Tak się zaczynało” została napisana w<br />
pierwszej osobie liczby mnogiej, co sugeruje, że pisarz odtwarza<br />
doświadczenie wspólnotowe) dwa typy ludzi: obdarzeni<br />
cechami przywódczymi buntownicy oraz „mitomani i<br />
bajarze, którzy fantazją tworzyli urojone krainy”. Jedni wciągali<br />
przyszłego pisarza w „żywioł życia”, drudzy – w „żywioł<br />
fikcji”. Żaden z tych „żywiołów” sam w sobie nie wydawał się<br />
30
wystarczająco fascynujący: życie smakowało najlepiej przyprawione<br />
wyobraźnią, fantazja musiała być zakotwiczona w<br />
„twardej” rzeczywistości. Jak można je zespolić? Oczywiście<br />
– dzięki literaturze. Pisarstwo takie, jakie uprawia Nowakowski,<br />
rodzi się z niemożliwego do zaspokojenia głodu zarazem<br />
życia, jak i zmyślenia. Literatura staje miejscem mediacji<br />
między konkretem a ułudą, spotkania rzeczywistości z mitologią.<br />
Oczywiście, mitologią jak najbardziej prywatną, która<br />
ułatwiać ma piszącemu orientowanie się w świecie.<br />
W „Tak się zaczynało” Nowakowski pisze: „Jest wieczór.<br />
Duży, czarny stół w środkowym pokoju we Włochach. Z jednej<br />
strony ojciec, obłożony zeszytami – sprawdza klasówki z<br />
matmy. Z drugiej strony stołu matka, też obłożona stosem<br />
prac uczniowskich, przygotowuje się do lekcji na następny<br />
dzień! A ja pośrodku. Piszę”. Ten obraz w metaforycznym<br />
skrócie oddaje chyba najlepiej istotę pisarstwa Nowakowskiego.<br />
Wbity klinem w rzeczywistość, znajdujący się „pośrodku”<br />
– wcale nie z boku czy gdzie indziej – zamieszania<br />
zwanego codziennością, Nowakowski poprzez pisanie stara<br />
się zbudować dla siebie przestrzeń wolności; cały czas jest w<br />
zwarciu z rzeczywistością, ale potrafi uwolnić się od jej duszącego<br />
uścisku dzięki wyobraźni.<br />
Co jakiś czas pojawiają się w prozie Nowakowskiego zawęźlenia,<br />
teksty stanowiące coś w rodzaju punktów granicznych,<br />
będące próbą krytycznego spojrzenia na dotychczasową<br />
drogę pisarską i jednocześnie wyznaczenia kierunków<br />
nowych poszukiwań. Takim tekstem było pisane pod koniec<br />
lat 80-tych opowiadanie „Bożydar”, takim jest i „Empire”.<br />
W minionej dekadzie Nowakowski był najaktywniejszym<br />
twórczo prozaikiem starszego pokolenia. Ale też – chyba<br />
najbardziej niedocenionym, przemilczanym w gruncie rzeczy.<br />
Liczne książki – wymienię tutaj dla przykładu „Homo<br />
Polonicusa” (1992), „Tapetę” (1996), „Prawo prerii” (1999)<br />
31
– w których autor „Notatek z codzienności” starał się na gorąco<br />
opisywać przemiany, jakie zaszły w naszym społeczeństwie<br />
po upadku PRL-u, rodzenie się – w bólach, a jakże<br />
– „konsumpcyjnego raju”, lęki i nadzieje, jakie są udziałem<br />
nas wszystkich żyjących w III Rzeczypospolitej, właściwie<br />
nie znalazły czytelników. Co więcej, zostały zignorowane<br />
przez krytykę, mimo iż dopominała się ona niejednokrotnie<br />
prozy realistycznej, opisującej teraźniejszość. Również tomy<br />
„Powidoków”, nostalgicznych mikrohistorii, układających się<br />
w obraz odchodzącej już coraz bardziej w przeszłość dawnej<br />
Warszawy, nie wytrzymały konkurencji choćby warszawskich<br />
próz Andrzeja Stasiuka czy Krzysztofa Vargi. I chyba<br />
nie wszystko da się w tym przypadku wytłumaczyć twórczą<br />
zadyszką Nowakowskiego. W latach 90. doświadczyliśmy po<br />
prostu terroru młodości w literaturze; wystarczyło być pięknym<br />
trzydziestoletnim, mieć jedną czy dwie wydane książki,<br />
aby zasłużyć na sążniste omówienia, pochwały i nagrody. W<br />
tej sytuacji wyprawa do źródeł własnego pisarstwa, podjęta<br />
przez Nowakowskiego w „Empire”, ma prawdopodobnie<br />
cel do pewnego stopnia autoterapeutyczny. Pisarz spogląda<br />
wstecz, dokonuje swoistego bilansu zysków i strat, jakie przynieść<br />
może uprawianie literatury, aby upewnić samego siebie,<br />
że mimo wszystko wciąż jeszcze warto pisać, choćby po to, by<br />
zachować dla siebie – o czym już wspominałem – przestrzeń<br />
wolności.<br />
Na koniec odpowiedzieć muszę na pytanie: dlaczego<br />
czytam „Empire” (i wbijam weń klin recenzenckiego omówienia),<br />
mimo iż – jak pisałem wyżej – proza ta wydaje mi<br />
się nieco już staroświecka. Innymi słowy: co mnie zaintrygowało<br />
w tej prozie. Chodzi tu o pewną analogię (wiem, wiem,<br />
analogie bywają zwodnicze, bo spłaszczają obraz świata, ale<br />
czasami warto się nimi posłużyć). Wydaje mi się, że najmłodsi<br />
prozaicy, urodzeni w latach 70., znajdują się w sytuacji<br />
32
podobnej jak kilkadziesiąt lat temu Nowakowski. Z jednej<br />
strony, kusi ich – ale też wciąga – chaos nieustannie podlegającej<br />
zmianom rzeczywistości, z drugiej – świat wyobraźni.<br />
Oczywiście, zmieniła się i rzeczywistość (żyjemy przecież w<br />
dobie ponowoczesnej), a i wyobraźnia (otwarta na nieskończoność<br />
biblioteki). Od roku 1989 prozaicy średniego i starszego<br />
pokolenia trzymają się bliżej świata wyobraźni, mitologizując,<br />
rekonstruując przeszłość, z rzadka jedynie zajmując<br />
się teraźniejszością. Najmłodsi natomiast – mam tu na myśli<br />
choćby Mariusza Sieniewicza, Michała Witkowskiego czy<br />
Daniela Odiję – zanurzają się w otaczającą ich rzeczywistość,<br />
aby doprawić ją wyobraźnią, stworzyć o niej opowieść. Jakie<br />
są przyczyny tego zwrotu młodych ku teraźniejszości? Po<br />
trosze wynika on na pewno z chęci znalezienia odmiennego<br />
od wykoncypowanego przez starszych kolegów z branży pomysłu<br />
na literaturę. Jednak przede wszystkim stanowi próbę<br />
zrozumienia i oswojenia świata. Pisanie, opowiadanie historii<br />
pozwala – choć na chwilę – zapanować nad chaosem rzeczywistości.<br />
A to już coś...<br />
Marek Nowakowski,<br />
„Empire”,<br />
Wydawnictwo Książkowe „Twój Styl”,<br />
Warszawa 2001.<br />
33
Spotkanie z Włodzimierzem Odojewskim<br />
(w stylowym gabinecie pisarza, nieco onieśmielające)
Włodzimierz Odojewski – ur. w 1930 r., prozaik, dramatopisarz,<br />
krytyk literacki, publicysta; przez długie lata związany<br />
z Rozgłośnią Polskiego Radia Wolna Europa (1972-<br />
1992); debiutował powieścią „Wyspa ocalenia” (czytana w<br />
odcinkach w Polskim Radiu w 1951 r.), największe uznanie<br />
przyniosła pisarzowi powieść „Zasypie wszystko, zawieje...”<br />
(1973), ukazująca losy Polaków na Kresach południowowschodnich<br />
podczas II wojny światowej; oprócz tego wydał,<br />
m.in.: zbiory opowiadań „Zmierzch świata” (1962) i „Jedźmy,<br />
wracajmy” (1993) oraz powieść „Oksana” (1999); laureat<br />
m.in. nagrody Fundacji im. Kościelskich (1966); mieszka w<br />
Warszawie i Monachium.
Dwadzieścia lat jak cmentarzysko<br />
Po opublikowaniu „Oksany” wielu krytyków zastanawiało<br />
się, czy zamierza Pan powrócić jeszcze<br />
do pracy nad kolejną częścią cyklu podolskiego,<br />
powieścią, której fragmenty ukazały się w czasopismach<br />
emigracyjnych prawie 20 lat temu.<br />
Tak, nawet do tej powieści powróciłem. Kiedyś, przygotowując<br />
jej fragment do druku w „Kulturze” paryskiej, dałem<br />
jej roboczy tytuł „Odejść, zapomnieć, żyć”, potem do tego<br />
tytułu się przywiązałem, choć na własny użytek nazywam tę<br />
powieść „Katarzyną”. W ubiegłym roku sięgnąłem do teczki<br />
z ukończonymi pod koniec lat 70. pięcioma rozdziałami; pisanie<br />
tej powieści przerwały mi wtedy wydarzenia w Polsce,<br />
konieczność intensywnego przerzucenia się na publicystykę, i<br />
później trudno mi było do niej nawiązać. Teraz skracam stary<br />
tekst, dopisuję nowe łącza. Mam tego może nieco więcej niż<br />
jedną trzecią zamierzonego kiedyś konspektu powieści.<br />
Możemy więc liczyć na to, że kolejna część cyklu<br />
prędzej czy później pojawi się na półkach księgarń?<br />
Może tak, może nie… Przygotowuję ją z dużym lękiem.<br />
Ponad 20 lat zajmowałem się czymś innym. Od tamtego<br />
czasu nie tylko ja się zmieniłem. Mój sposób patrzenia na<br />
wiele spraw, moje sądy o wielu zjawiskach i wydarzeniach,<br />
ale pewnie i stylistyka mojej prozy też uległa jakiejś ewolucji.<br />
Nie wiem, czy potrafię w styl, rytm fragmentów pisanych lata<br />
temu, w ich atmosferę w sposób udany trafić. Wiem tylko, że<br />
wszystko to, wokół czego kręciło się kiedyś całe moje pisanie,<br />
dalej mnie interesuje. Wydawca czeka na tę powieść, obiecuje<br />
prędkie wydanie.<br />
37
Czekają też czytelnicy.<br />
I to, prawdę powiedziawszy, właśnie napawa mnie lękiem.<br />
Dlaczego?<br />
Bo wyczekiwana powieść może się okazać niewypałem.<br />
Nie wiem, czy pisane teraz rozdziały dorównują gęstością<br />
tamtym, napisanym w latach 70. Czy tamte uda mi się odpowiednio<br />
zestroić z tym, co piszę teraz? Jeden z tamtych<br />
rozdziałów, publikowany kiedyś w „Wiadomościach” londyńskich,<br />
a przedrukowany w początkach lat 90. przez warszawskie<br />
„Regiony”, Henryk Bereza określił w swoich „Dotknięciach”<br />
tak: „Wł. Odojewski – przeczytałem ‘Etap’. Nie<br />
wiem, czy tak było u Odojewskiego w ‘Zmierzchu świata’,<br />
ale teraz jest to uwznioślona konwencjonalność. W duchu<br />
konwencjonalności niespodziewanie tkwi coś prawdziwego,<br />
jest to prawdziwość snu, w stanach przedzawałowych. Tę<br />
prawdziwość sprzedaje Odojewski w postaci Katarzyny. Ideologiczność<br />
mowy karła o najazdach z Azji aż nieprzyzwoita,<br />
aż nie do zniesienia…”. Nie bardzo rozumiem wprawdzie, co<br />
to znaczy „uwznioślona konwencjonalność”, która jest „prawdziwa”,<br />
za mądre to dla mnie, myślę jednak, znając Henryka<br />
Berezę, że znaczy coś odrażającego. Tym bardziej, iż zaraz w<br />
następnym zdaniu komunikuje, że „utwierdza się w swych<br />
myślach o Odojewskim”. Na odrażające sprawy w prozie,<br />
zwłaszcza propagowanej przez „szkołę Berezy”, jest, jak się<br />
zdaje, wciąż niesłabnąca moda. Nie wiem, czy nadziejom<br />
krytyka sprostam. Zwłaszcza, że Azja zdaje się dla Berezy<br />
krynicą odnowy moralnej, dla mnie natomiast tym nie jest.<br />
38
Wspomniał Pan, że przez dwadzieścia lat, przebywając<br />
na emigracji, zajmował się Pan czymś innym<br />
niż powieściopisarstwo. W tym okresie wiele<br />
czasu poświęcał Pan działalności publicystycznej<br />
czy krytycznoliterackiej. Jak Pan ocenia owe lata i<br />
tę część własnej pracy pisarskiej?<br />
W jakimś wywiadzie przed laty, ale już danym w Polsce,<br />
powiedziałem, że patrzę na tamten okres jak na cmentarzysko;<br />
że zmarnowałem ponad dwadzieścia lat. Wielu moich<br />
przyjaciół i znajomych rzuciło się wtedy na mnie z pretensjami:<br />
„Jak możesz tak mówić! Przecież o coś walczyłeś! Twoja<br />
praca miała głęboki sens. Prowadziłeś dział kulturalno-literacki<br />
w Radiu Wolna Europa, prezentowałeś tam dobrą,<br />
niedostępną w kraju literaturę, oceniałeś literaturę krajową,<br />
różne wydarzenia kulturalne w Polsce i na świecie”. To prawda,<br />
RWE miało wtedy cztery-pięć milionów słuchaczy; to<br />
była potrzebna, wspaniała i owocna praca. Jeżeli chodzi o<br />
mój udział, to chociażby zapoznanie słuchaczy (w dużych<br />
fragmentach lub w całości) z ponad pięciuset zakazanymi w<br />
Polsce, nieznanymi książkami. Kto miałby w kraju pojęcie o<br />
Koestlerach, Sołżenicynach, Pasternakach, o Orłosiu – przez<br />
dwadzieścia lat zakazanym w kraju! A poza tym w każdym<br />
miesiącu cała masa publicystyki kulturalnej, recenzji, kwadransów<br />
poetyckich. Licząc po rachunkach wypłat, to z moim<br />
działem RWE współpracowała w tamtym czasie z kraju ponad<br />
setka autorów piszących recenzje, felietony, komentarze<br />
kulturalne pod pseudonimami. Pisarzy, naukowców, dziennikarzy.<br />
Przemycając swe teksty przez różnych ludzi jadących<br />
na Zachód, różnymi „okazjami”, różnymi tzw. kanałami. I z<br />
dumą muszę powiedzieć, że nikt, jeśli chodzi o mój dział,<br />
nie wpadł. W ten sposób mogłem słuchaczom przekazywać<br />
ostre, przenikliwe oceny „z wewnątrz kraju”, autorom zaś<br />
owych przemycanych materiałów pozwalało to na wypowie-<br />
39
dzenie się w gorąco obchodzących ich sprawach oraz (chociaż<br />
o pieniądzach w Polsce mówić nie wypada!!!) dawało<br />
honoraria, które przynajmniej częściowo uniezależniały ich<br />
od różnych krajowych mocodawców. To była rzeczywiście<br />
wielka, cenna praca. A jednak… Bo chociaż ci, którzy po<br />
tamtej mojej telewizyjnej wypowiedzi (wracam do tego, co<br />
powiedziałem wcześniej), napadając na mnie, mieli rację, to<br />
jednak i ja ją miałem. Odszedłem do wytężonej pracy redakcyjnej<br />
i publicystycznej kosztem prozy. Czasem mam nawet<br />
z tego powodu koszmarne sny, że – jak to się dawniej mówiło<br />
– zdradziłem swe powołanie. Gdybym (jeszcze w Polsce) na<br />
przełomie lat 60. i 70. potrafił być dyskretny, ostrożny tak,<br />
jak byłem kilka lat wcześniej, gdy pisałem „Zasypie wszystko,<br />
zawieje…”, kiedy to pewne tylko, wybrane fragmenty publikowałem,<br />
inne zaś – z góry wiedząc, że opublikowane być nie<br />
mogą – chowałem głęboko do szuflady i nawet przyjaciołom<br />
ich nie pokazywałem (żeby nie obciążać czyjejś świadomości,<br />
a że bez osłonek napisałem o Katyniu, to nawet żona nie wiedziała),<br />
i gdybym był cierpliwy, nie pchał się z tą powieścią do<br />
wydawnictwa, gdybym wreszcie potrafił z nią poczekać, trzymając<br />
na dnie szuflady… to pewnie żyłbym względnie spokojnie<br />
i w następnych dziesięcioleciach. Napisałbym może<br />
dwie, może trzy następne powieści z tego cyklu. Bo ja już<br />
wtedy miałem w głowie te teksty, do których teraz próbuję<br />
wrócić. Nawiązuję przecież do projektów, konspektów, fragmentów<br />
jeszcze z lat 60. Tylko czy to było wówczas możliwe?<br />
Gdybym wiedział, że Polska odzyska niepodległość w tym i<br />
tym czasie. To może. Ale kto to wiedział? Poza tym, każdy<br />
piszący, zresztą w ogóle każdy artysta, jest niecierpliwy – chce<br />
usłyszeć swoją symfonię, chce zobaczyć swój obraz wystawiony<br />
w galerii, chce widzieć swą książkę na wystawie księgarni.<br />
No więc życie potoczyło się, jak się potoczyło.<br />
40
Ale przecież pisał Pan w tym czasie – na emigracji<br />
– nie tylko teksty publicystyczne, ale również<br />
opowiadania.<br />
Jednakże pisanie jakiejś większej prozy odeszło w sferę<br />
marzeń. Tak, pisywałem od czasu do czasu jakieś opowiadanie.<br />
Ale przeważnie na urlopie czy w dni wolne od pracy w<br />
rozgłośni. Dopadałem prozy na krótko. Często tylko zaczynałem<br />
jakiś tekst, inny nieraz udawało mi się dociągnąć do<br />
połowy, niekiedy notowałem już nawet pointę, a potem nie<br />
miałem czasu albo ochoty na dokończenie czy na wyszlifowanie,<br />
więc później szło to do teczki i ginęło mi z oczu. Teraz<br />
porządkuję swoje archiwum, bo kiedyś to wreszcie trzeba<br />
zrobić, wyciągam stare teksty, czasem czytam ze zdumieniem,<br />
najczęściej jednak w strachu, że przecież się starzeję, że<br />
to potem ktoś wyrzuci po mojej śmierci. I niekiedy próbuję<br />
kończyć. Wprowadzając zamęt w głowach naszych niezwykle<br />
zajętych krytyków, bo na ostatniej stronie utworu znajdują<br />
się dwie daty – jakaś sprzed dwudziestu, a nawet więcej, lat<br />
i dzisiejsza. Nie wiedzą więc, co o tym sądzić. I tak właśnie<br />
widzę – poza kontynuowaniem pisania powieści „Odejść,<br />
zapomnieć, żyć” – moją przyszłą pracę literacką. Teraz właśnie<br />
wydałem tom „Jedźmy, wracajmy” poszerzony o sześć<br />
takich starych-nowych, czyli dokończonych, czy też dopracowanych<br />
po latach, opowiadań. Co zresztą nie jest u mnie<br />
niczym szczególnym. Bardzo często bowiem nad jakimś tekstem<br />
(od czasu do czasu wyciągając go z teczki) pracowałem<br />
latami. A żeby zaznaczyć, że to jednak już inna książka niż<br />
wydana przez „Znak” przed laty, do tytułu dodałem „i inne<br />
opowiadania”. Pewnie jeszcze pod koniec tego roku wydam<br />
tom opowiadań o tematyce emigracyjnej pt. „Zapomniane,<br />
nieuśmierzone” – też w ten sam sposób poszerzony.<br />
41
Mówi Pan o latach straconych dla pracy pisarskiej.<br />
Ale przecież w tym czasie napisał Pan wiele<br />
interesujących tekstów publicystycznych czy<br />
krytycznoliterackich, co potwierdzają wydane w<br />
latach 90. dwa wybory tychże tekstów: „Raptularz<br />
krytyczny” i „Notatnik półprywatny”. Przypomnę<br />
choćby przejmujący artykuł wspomnieniowy, napisany<br />
po śmierci Józefa Czapskiego, „W noc kiedy<br />
umarł…”.<br />
Być może ma Pan rację. Ale z tekstami publicystycznymi<br />
różnie bywa, bo jest w nich przecież jakaś doraźność. Czasem<br />
po latach są już tylko jakimś świadectwem czegoś, niczym<br />
więcej. A jeżeli chodzi o teksty wspomnieniowe, to tak jakoś<br />
w pewnym okresie się złożyło, że gdy ktoś ze sfer artystycznych,<br />
czy to na emigracji, czy w kraju, umarł, na mnie spadał<br />
obowiązek pisania audycji zwanej u nas „nekrologiem”. A u<br />
podłoża wspomnieniowego tekstu o Czapskim tkwił autentyczny<br />
sen.<br />
Przejdźmy do Pana ostatniej powieści, „Oksany”.<br />
Wzbudziła ona duże zainteresowanie krytyków,<br />
ale jej oceny były diametralnie różne.<br />
Faktycznie, moja powieść miała zaskakująco wiele recenzji.<br />
Zresztą, na tę ich ilość głosy zdecydowanie negatywne<br />
były trzy albo cztery; i to jeszcze niepoparte przekonującymi<br />
argumentami, raczej – epitetami. Zaśmiewałem się nieraz<br />
aż do bólu brzucha. Bo zdarzało się, że zawodowi krytycy,<br />
należący do tzw. czołówki, nazywali w recenzjach mojego<br />
narratora raz Robertem, innym razem bodajże Wacławem.<br />
Co świadczy o specyficznej uwadze przy zawodowych lekturach<br />
tych panów. Jeżeli jednak, ażeby dorobić parę groszy do<br />
nędznej zazwyczaj pensji redaktorskiej lub uniwersyteckiej,<br />
42
przemłócić trzeba jeszcze kilkanaście książek miesięcznie i je<br />
zrecenzować – to człowiek przestaje się czemukolwiek dziwić.<br />
Dobrze, że prowadząc już razem, dodatkowo, rozmowę o<br />
„Oksanie”, nie pomylili jej z powieścią jakiegoś innego autora.<br />
Choć te ich recenzje były sympatyczne. Nie dostrzegłem<br />
jednak (poza nielicznymi wyjątkami), aby recenzenci zwrócili<br />
uwagę na to w powieści, na co ja położyłem największy nacisk<br />
pisząc „Oksanę”, mianowicie na powtarzalność zła, nieumiejętność<br />
korzystania synów z doświadczeń ojców, niezdolność<br />
ludzi do wyciągania wniosków z tragicznych lekcji historii.<br />
Nie zainteresowały ich przypominane natrętnie przez narratora<br />
okropności Wołynia i Podola sprzed pięćdziesięciu lat<br />
(które wielokrotnie opisywałem w swej wcześniejszej twórczości),<br />
nakładające się teraz na wypadki nieomal identyczne<br />
w Krajnie na pograniczu serbsko-chorwackim, w Bośni i<br />
Hercegowinie, w muzułmańskiej enklawie wokół Sarajewa.<br />
Najczęściej pisze się u nas o Srebrenicy, a takich Srebrenic<br />
było przecież na Bałkanach kilkanaście. Świat napiętnował<br />
je (przynajmniej werbalnie), no i co z tego?! Ledwie kilka<br />
lat minęło i okazało się, że dalej można eksterminować całe<br />
narody (myślę o Kosowie i Czeczenii), z tym samym okrucieństwem,<br />
z traktowaniem człowieka innej nacji, innej religii,<br />
innych poglądów jak insekta. Mężczyzn trzeba zabić, bo<br />
mogliby w przyszłości zagrozić, kobiety przed zadaniem im<br />
śmierci trzeba wykorzystać (najczęściej zbiorowo), by zaspokoić<br />
swe potrzeby seksualne, dzieci trzeba zlikwidować, aby<br />
usunąć potencjalnych przyszłych mścicieli. Wszystko to w<br />
mojej powieści jest (aż natrętnie!), ale kogo to dziś w Polsce<br />
obchodzi? Nasz kraj to jak gdyby klasyczny przykład kilku<br />
procent społeczeństwa konsumpcyjnego w najgorszym wydaniu<br />
i wielkie masy ludzi wciąż ubożejących, coraz bardziej<br />
obojętniejących na wszystko, co nie dotyczy spraw bytowych.<br />
Więc rzeczywiście – kogo to może obchodzić... Proszę Pana,<br />
43
stroniczka czy dwie w „Oksanie”, gdzie narrator mówi o<br />
zabraniu gwałtem pewnej wdowie przez sąsiada Serba, jej<br />
trzech córek, młodych dziewcząt do serbskiego burdelu żołnierskiego,<br />
wykorzystaniu ich seksualnie i jeszcze tejże nocy<br />
zabiciu dwóch z nich – to prawda. Rzeczywiście odstąpiłem<br />
to zdarzenie znajomemu z „Süddeutsche Zeitung” i na tych<br />
łamach można je znaleźć z fotografią i nazwiskiem bandyty.<br />
Sam nie mogłem o tym pisać, pióro się cofało. Tak samo<br />
autentyczny w „Oksanie” jest opis pogromu pół wieku wcześniej<br />
wsi Huta Pieniacka, dokonanego przez ludzi z „Hałyczyny”,<br />
czyli SS-Galizien; mogę Panu nawet pokazać zdjęcie<br />
tego wspomnianego w powieści kamienia pamiątkowego, na<br />
którego postawienie zezwolili okolicznym Polakom jeszcze<br />
Sowieci, kamienia znaczącego miejsca tamtej wstrząsająco<br />
okrutnej zbrodni, z napisem, że „faszyści wymordowali…”<br />
itd., chociaż jacy faszyści, jakiej nacji, tego już w napisie nie<br />
pozwolono umieścić. Ten kamień zresztą wielokrotnie smarowano<br />
w ostatnich latach farbą i kałem. Czy dziś jeszcze<br />
istnieje – nie wiem. Że istniał – mam dowód, zdjęcie w zbiorach.<br />
A krytyka zazwyczaj odmierzała – na ile Odojewski napisał<br />
romans i na ile romans jest literaturą wyższego rzędu. A<br />
nie dostrzegła choćby zakotwiczenia fabuły w starogreckim<br />
micie. Co chyba znaczy, że wykształcenie klasyczne bardzo u<br />
nas spsiało. Nawet wśród dorabiających sobie do pensji profesorów<br />
uniwersytetów i profesorskich córek parających się<br />
krytyką. Podupadła chyba także znajomość klasycznej literatury.<br />
No, ale cóż, kto dzisiaj czyta choćby Eurypidesa?!<br />
Nie zmienia to jednak faktu, że wątek romansowy<br />
w Pana powieści jest, i to tak wyrazisty, że wielu<br />
krytyków właśnie na nim skupiło uwagę. Wystarczy<br />
przypomnieć kilka tytułów recenzji: „Wakacyjny<br />
romans”, „Pochwała romansu”, „Przekroczenie<br />
romansu”…<br />
44
Oczywiście, jest w „Oksanie” i romans. Tylko że tego nie<br />
muszę się wstydzić. „Anna Karenina” czy „Pani Bovary” to<br />
także romanse. Warstwa romansowa „Oksany” jednak zanurzona<br />
jest głęboko w historię i jednocześnie w wyrazistą,<br />
różnymi wypadkami naznaczoną rzeczywistość współczesną.<br />
A że w tym moim „romansie” nie ma przeróżnych wykrzywień,<br />
w jakich nasza młodsza literatura teraz z rozkoszą się<br />
pławi, to już nic na to nie poradzę, nie interesuje mnie to.<br />
Lecz, oczywiście, takie głupio-mądre poklepywania drażnią.<br />
Bo jeżeli zawodowy krytyk mówi, że mojej „Oksany”<br />
nie doczytał do końca (i to występując z okazji wydania tej<br />
powieści w telewizji) i za to ma czelność brać publiczne pieniądze,<br />
to nie świadczy to źle o mnie i mojej powieści, ale<br />
o nim samym. Zresztą, naprawdę z recenzjami to jest tak,<br />
jak mawiał Antoni Słonimski – nieważne czy dobra, czy zła,<br />
ważne, żeby była długa i z nazwiskiem. Długich zaś miałem<br />
sporo. A sama „Oksana”… Cóż, zwróciła uwagę czytelników,<br />
sprzedaje się bardzo dobrze. Jak zaś na książkę z tak męczącą,<br />
trudną, jak u mnie, stylistyką – to nawet świetnie. A że<br />
nie jest w duchu dzisiejszej specyficznej mody romansowej,<br />
tej, którą nazywam „literaturą rozporkową”, to już nic na to<br />
nie poradzę; do tego typu literatury nie dorosłem i już życia<br />
nie starczy, żeby dorosnąć. Żeby nie było nieporozumień,<br />
wyjaśniam: tym mianem opatruję ową przelewającą się przez<br />
naszą literaturę (zwłaszcza młodszą i najmłodszą) falę jakiejś<br />
dziesiątej wody po Przybyszewskim (tyle, że u Przybyszewskiego<br />
chodziło jeszcze o nagą duszę, a w tych dzisiejszych<br />
produktach pseudoliterackich chodzi tylko o nagą… No<br />
właśnie, wiadomo!), a może po odkrytym nagle przez nasz<br />
rynek literacki, we Francji zaś nieomal zapomnianym, Georgesie<br />
Bataille’u? Zresztą, być może, co do korzeni tej mody<br />
się mylę. Może należałoby jej szukać (w też już nie bardzo<br />
dziś czytanym) pisarzu amerykańskim, Roth’cie? W każdym<br />
45
azie musi tam być seks wybrzydzony do granic wytrzymałości,<br />
jednocześnie zaś tak ułatwiony, jak zjedzenie rogalika<br />
na śniadanie – zwykła czynność fizjologiczna. Musi tam być<br />
jeszcze bezinteresowne okrucieństwo (to znaczy, że się za<br />
nim nie kryje żadna nienawiść rasowa, religijna, klasowa czy<br />
narodowościowa), okrucieństwo czyste, stające się nie tylko<br />
pożywką uczuciową i seksualną człowieka, ale kamieniem<br />
węgielnym jego filozofii istnienia. I do tego w wielu utworach<br />
duża porcja zwykłego chamstwa, ot, coś takiego, przy czym<br />
osławione niegdyś „Słuchaj, Kaśka, jak tam będzie względem<br />
tego co i owszem…” było szczytem europejskiej elegancji. A<br />
jeszcze literatura ta pisana jest uproszczonym, ordynarnym<br />
językiem. W dużej mierze zniknęła z niej wszelka walka o<br />
jakieś pryncypia, która była filarem literatury dawniejszej,<br />
przepadło zupełnie ukazywanie cnót obywatelskich (chyba<br />
że w ośmieszających je obrazach), uczuć wyższych; trudno<br />
w niej uświadczyć też czegoś, co wielcy Rosjanie nazywali<br />
„dostojeństwem duszy”. Jeszcze tylko krok, a doczekamy się<br />
powieści o dolach i niedolach wypróżniania.<br />
To bardzo surowa ocena. Czy cała współczesna<br />
polska proza wygląda Pana zdaniem aż tak źle?<br />
Czy nie dostrzega Pan w niej żadnych ciekawych<br />
zjawisk?<br />
Na pewno zbyt mało czytam tych książek, aby silić się<br />
na podsumowania. Jednych autorów czytam z zainteresowaniem,<br />
innych – nie. Są tacy, których śledzę od debiutu i<br />
którzy sprawiają mi radość, gdy widzę, jak „rosną”. Innych<br />
odrzucam po dziesięciu, dwudziestu stronach i zazwyczaj<br />
nie mylę się, gdy myślę, że nie ma co zawracać sobie nimi w<br />
przyszłości głowy. Nie sądzę, że wystawianie cenzurek kolegom<br />
po piórze jest zasadne. Jakiej literatury nie uznaję –<br />
powiedziałem. Moim zdaniem, literatura musi mówić coś o<br />
46
otaczającym, wciąż zmieniającym się świecie, zastanawiać się<br />
nad nim, coś próbować z jego tajemnicy wyjaśnić, powinna<br />
mówić o reakcjach ludzkich na nowe wciąż zjawiska, musi<br />
być zaangażowana w historię, w sprawy swojej grupy, musi<br />
mieć jakiś kręgosłup moralny, musi jej na czymś zależeć, o<br />
coś musi walczyć. Nie może się ograniczać jedynie do fizjologii.<br />
Albo psychopatii.<br />
A jak Pan ocenia prozę Gustawa Herlinga-Grudzińskiego?...<br />
Skąd to pytanie? Wydaje mi się, że z<br />
roku na rok odnaleźć można coraz więcej punktów<br />
wspólnych w pisarstwie Pana i Herlinga: interesują<br />
Panów jako pisarzy podobne problemy, choćby<br />
kwestia zła w świecie i historia, osadzacie Panowie<br />
swoją prozę w podobnych kontekstach kulturowych<br />
i historycznych.<br />
Być może. Zacznę jednak od tego, że proza Herlinga jest<br />
mi formalnie obca. Ale ja go bardzo wysoko cenię. Kolosalne<br />
wrażenie zrobił na mnie kiedyś „Inny świat”. Przeczytałem<br />
tę książkę w połowie lat 60., kiedy Wiktor Woroszylski przemycił<br />
jej egzemplarz z Francji do kraju. Zawsze miałem w<br />
pamięci jego chłodne, czy nawet zimne, spojrzenie na rzeczywistość<br />
łagrową, i w ogóle rosyjską, choć moje spojrzenie<br />
było – jak mi się wydaje – emocjonalnie gorące. Z uwagą<br />
śledziłem jego publicystykę. Zaczynałem lekturę „Kultury”<br />
paryskiej od jego „Dziennika pisanego nocą”. Bardzo cenię<br />
niektóre jego opowiadania. Jeżeli zaś doszukiwać się jakichś<br />
podobieństw losowych, to może tylko w tym, że on był zaangażowany<br />
w pracę w „Kulturze” paryskiej, ja – w RWE,<br />
że mieliśmy okres posuchy literackiej. Herling dopiero wtedy,<br />
gdy zerwał z Jerzym Giedroyciem (co obserwowałem ze<br />
zgrozą, że taka wieloletnia przyjaźń może się tak rozsypać),<br />
rozpisał się na dobre i wyszło kilka jego książek prozator-<br />
47
skich. Mnie również pomogło wrócić do prozy zamknięcie<br />
RWE (co wtedy wydawało mi się przedwczesne, dziś zaś<br />
uważam za błogosławione, bo rozgłośnia byłaby rozszarpywana<br />
przez krajowe kliki politykierów). A o swoim powrocie<br />
do literatury już wcześniej mówiłem.<br />
Jeśli już mowa o powrotach: czy zamierza Pan<br />
wrócić na stałe do kraju?<br />
Na stałe – nie. Za dużo bieżących spraw tego kraju stało<br />
się mi obcymi. I obyczajów. Myślę, że będę jak dotychczas<br />
wędrował na osi Warszawa-Monachium-pewna mała miejscowość<br />
niedaleko Paryża. Tak długo, jak sił starczy.<br />
[2000]<br />
48
Iskrzący styk<br />
W roku 1993 ukazał się tom opowiadań Włodzimierza<br />
Odojewskiego „Jedźmy, wracajmy”; do obecnego wydania<br />
tejże książki autor dołączył pięć „nowych” tekstów, co zasygnalizował<br />
w tytule. Dlaczego słowo „nowe” opatrzyłem cudzysłowem?<br />
Otóż jedynie dwa z dodanych opowiadań („Koń<br />
pułkownika”, „Ogród pełen światła”) rzeczywiście powstały<br />
niedawno, w roku 1999. Pozostałe trzy („Sezon w Wenecji”,<br />
„Cyrk przyjechał, cyrk odjechał”, „Swoi i obcy”) Odojewski<br />
zaczął pisać jeszcze w latach 70. albo 80. i dopiero niedawno<br />
je ukończył. Na pozór w tej procedurze uzupełniania, przekomponowywania<br />
kolejnych wydań nie ma nic zaskakującego.<br />
Autor „Zasypie wszystko, zawieje…” robił już tak wielokrotnie.<br />
Tym razem jednak uzupełnienia zmieniły wymowę<br />
całej książki, sprawiły, że akcenty interpretacyjne należy stawiać<br />
inaczej. Krótko mówiąc, to już zupełnie inna książka.<br />
Często pisze się o Odojewskim, że jest pisarzem jednej<br />
fabuły, że wciąż – może nawet nieco obsesyjnie – powraca<br />
do tych samych tematów, problemów, nawet obrazów: wojny<br />
na Kresach południowo-wschodnich, skomplikowanych stosunków<br />
między Polakami i Ukraińcami, problemów pamięci<br />
obciążonej wspomnieniami zbrodni. Nie zgadzam się do<br />
końca z tym rozpoznaniem, mimo iż trudno jest podważyć<br />
fakt, że w centrum dzieła Odojewskiego stoi cykl podolski, w<br />
którym te właśnie kwestie przedstawione zostały najpełniej.<br />
Sądzę natomiast, że autor „Wyspy ocalenia” nie tyle jest pisarzem<br />
jednej fabuły, co – jednego losu.<br />
Życiorysy większości bohaterów prozy Odojewskiego<br />
wpisane są – oczywiście w rozmaitych wersjach i wariantach<br />
– w ten sam wzorzec losu. Rodzą się kilka, albo kilkanaście,<br />
lat przed II wojną światową, mają rodzinne związki z Kresami,<br />
ich inicjacja w dorosłość – niekiedy także w świat erotyki<br />
i seksu – zbiega się w czasie z doświadczeniami okropieństw<br />
wojny; po wojnie opuszczają prywatne ojczyzny, niosąc w sobie,<br />
niczym ropiejącą drzazgę, pamięć o zniszczonych przez<br />
49
historię „światach” i złu, jakie człowiek zdolny jest wyrządzić<br />
innym. Dodanie w nowej wersji „Jedźmy, wracajmy” trzech<br />
opowiadań („Sezon w Wenecji”, „Koń pułkownika”, „Cyrk<br />
przyjechał, cyrk odjechał”), ukazujących postaci chłopców<br />
tuż przed wrześniem 1939 roku i w pierwszych latach wojny,<br />
sprawiło, że ów wzorzec losu zarysowany został wyrazistszą<br />
kreską. Kompozycja tomu nabrała w ten sposób większej<br />
spójności; przeżycia i doznania bohaterów w czasach powojennych<br />
zdają się być bardziej umotywowane.<br />
Trudno przeoczyć zbieżność „Jedźmy, wracajmy” z tekstami<br />
cyklu podolskiego. Marek, główny bohater trzech opowiadań<br />
z nowej książki Odojewskiego, to nieomalże alter ego<br />
Piotra Czerestwienskiego – mimo iż Piotr jest trochę starszy<br />
od Marka – którego sylwetka najpełniej wyłania się z „Wysp<br />
ocalenia”. Wydaje mi się, że tom w kształcie, jaki ostatecznie<br />
nadał mu autor, pozwala czytelnikowi wyobrazić sobie,<br />
jak mógłby wyglądać, zamierzony przez pisarza, ciąg dalszy<br />
cyklu. Bo Odojewski zamierzał przecież przedstawić powojenne<br />
losy głównych bohaterów cyklu: Czerestwienskiego,<br />
Katarzyny i Pawła Woynowiczów.<br />
„Jedźmy, wracajmy” pokazuje też, jak mocno proza Odojewskiego<br />
osadzona jest w biografii pisarza. Oczywiście, w<br />
tym przypadku nie mamy do czynienia z prostym rozpisaniem<br />
doświadczeń twórcy na konkretne postaci czy sytuacje.<br />
Podobnie jak świat Kresów jest zarazem mocno osadzony<br />
w realiach czasu i miejsca, ale przecież wykreowany (choćby<br />
przez powołanie do istnienie fikcyjnych miejscowości czy<br />
przestrzeni), tak samo przeżycia pisarza przetworzone zostały<br />
dzięki pracy wyobraźni, czy – inaczej rzecz ujmując –<br />
rozszczepione w pryzmacie wyobraźni autora na dziesiątki<br />
stworzonych przezeń bohaterów. Nie ulega jednak dla mnie<br />
wątpliwości, że „korzenie” prozy Odojewskiego tkwią w kilku<br />
obrazach utrwalonych w pamięci pisarza, który jako kilkunastoletni<br />
chłopak przebywał w czasie wojny na Kresach.<br />
Właśnie: wyobraźnia… W wydaniu „Jedźmy, wracajmy” z<br />
roku 1993 kluczowym miejscem tomu jest opowiadanie ty-<br />
50
tułowe. Czytając je kilka lat temu, odniosłem wrażenie, że<br />
główny bohater jest postacią niejasną, może nawet niezbyt<br />
spójną. Rzecz dzieje się w latach 60., bohater, dorastający<br />
przed wojną na Kresach, odbywa wraz z synem podróż w rodzinne<br />
strony. Zastanawiała mnie jego niechęć do rozmów z<br />
synem na temat swojego życia na Kresach, a nawet objawiająca<br />
się nieomal na każdym kroku chęć skrócenia do minimum<br />
podróży w czasie i przestrzeni. I trudno tę nerwowość, może<br />
nawet zniecierpliwienie, wytłumaczyć zagrożeniem (podróżowali<br />
nielegalnie, bez zgody władz sowieckich), zmianami,<br />
jakie odcisnęło komunistyczne panowanie na znanych bohaterowi<br />
miejscach, czy lękiem przed powrotem do traumatycznych<br />
wspomnień. Bohater zdecydowanie chętniej niż do<br />
realnych przestrzeni dawnych Kresów wracał w przestrzeń<br />
pamięci, w której tkwiły wyraźne, uchwytne nieomalże ze<br />
wszystkimi zapachami i barwami, obrazy przeszłości.<br />
W obecnej wersji „Jedźmy, wracajmy” otwierający tom<br />
tekst „Sezon w Wenecji” dialoguje z opowiadaniem tytułowym.<br />
Najogólniej rzecz ujmując, jest to historia o sile wyobraźni<br />
zdolnej ochronić człowieka – przynajmniej przez<br />
krótki czas – przed złem historii. Jedna z bohaterek tekstu<br />
mówi wprost: „Wyobraźnia może w najstraszniejszych chwilach<br />
przynieść ocalenie….”. I tak właśnie dzieje się w opowiadaniu.<br />
W zalanych piwnicach domu bohaterowie tworzą<br />
wyimaginowaną Wenecję, w której ukrywają się przed tym<br />
wszystkim, co przyniósł ze sobą wrzesień 1939 roku. Dzięki<br />
sile wyobraźni – zaprawionej odrobiną szaleństwa – udaje się<br />
im zamknąć w przestrzeni wyłączonej, do której zło ma jedynie<br />
ograniczony dostęp.<br />
„Sezon w Wenecji” zwraca uwagę na kwestię wyobraźni w<br />
prozie Odojewskiego – kwestię mającą zasadnicze znaczenie<br />
zarówno dla kreowanych przez pisarza postaci, jak i dla całości<br />
twórczości pisarza. W wielu tekstach Odojewskiego bohaterowie<br />
zmagają się z problemem „zmierzchu świata”, zagłady<br />
prywatnej ojczyzny. Zniszczony świat młodości bohaterów<br />
zakotwicza się w ich pamięci. Tyle tylko, że ten utrwa-<br />
51
lony we wspomnieniach obraz nasyca się częstokroć tworami<br />
wyobraźni, odrywając się przez to od realnego pierwowzoru.<br />
Inaczej rzecz ujmując: rzeczywiste miesza się z wyimaginowanym,<br />
co sprawia, że zapamiętany obraz przeszłości staje<br />
się czymś w rodzaju kopii bez oryginału. Prawdopodobnie<br />
dlatego właśnie bohater opowiadania tytułowego z taką niechęcią,<br />
wyraźnym zawodem, podróżował po Kresach. Obraz<br />
tych miejsc – doprawiony wyobraźnią – który pielęgnował w<br />
pamięci, zaczął żyć własnym życiem, tworząc świat zupełnie<br />
inny od znanego kiedyś.<br />
I być może w udatnym połączeniu kreacyjności i wierności<br />
historycznym realiom tkwi wartość prozy Odojewskiego<br />
– czy nawet jej siła, zdolność narkotycznego nieomalże uzależniania<br />
czytelnika od wykreowanego przez pisarza świata.<br />
Ta moc wyobraźni sprawiła, że to, co pod piórem wielu<br />
autorów zamieniało się jedynie w wypracowanie na temat<br />
martyrologii, nabrało niezwykłej intensywności, nieomalże<br />
dotykalności kształtów. Proza autora „Zasypie wszystko, zawieje…”<br />
potrafi wzbudzać rezonans w wyobraźni czytelnika.<br />
A to już jest w naszej prozie – niestety – coraz rzadsze.<br />
Włodzimierz Odojewski,<br />
„Jedźmy, wracajmy i inne opowiadania”,<br />
Wydawnictwo Książkowe „Twój Styl”,<br />
Warszawa 2000.<br />
52
Spotkanie z Piotrem Szewcem<br />
(przy wybornym rosole, w mieszkaniu na Chomiczówce)
Piotr Szewc – ur. w 1961 r., prozaik, poeta, eseista; debiutował<br />
tomem wierszy „Świadectwo” (1983), autor, m.in.<br />
powieści „Zagłada” (1987), „Zmierzchy i poranki” (2000, finalistka<br />
Nagrody Literackiej Nike), tomu esejów poświęconych<br />
Julianowi Stryjkowskiemu „Syn kapłana” (2001), zbioru<br />
wierszy „Całkiem prywatnie” (2006); mieszka w Warszawie.
Metafizyka, mitografia i rękaw koszuli<br />
Debiutował Pan jeszcze w latach 80., przypomnę:<br />
tomem poetyckim „Świadectwo” (1983) i głośną<br />
powieścią „Zagłada” (1987). W latach 90. próbowano<br />
przypisać Pana do tzw. pokolenia trzydziestolatków.<br />
Dlaczego o tym wspominam? Pana<br />
wiersze znalazły się w antologii młodej poezji<br />
„Macie swoich poetów”, biogram – w „Parnasiebis”.<br />
Mam jednak wrażenie, że trudno Pana do<br />
wspólnoty trzydziestolatków przypisać. Jak Pan<br />
by umiejscowił się na mapie współczesnej literatury?<br />
Metrykalnie wszystko się zgadza: jestem „schyłkowym”<br />
trzydziestolatkiem. Ale… nie czuję duchowej łączności – takiej<br />
łączności, która by coś istotnego dla mnie znaczyła – z<br />
grupą autorów, których nazwiska znalazły się w wymienionych<br />
przez Pana książkach. Choć są wyjątki, na przykład,<br />
Krzysztof Ćwikliński czy Marian Kisiel. Dlaczego widzę<br />
się trochę osobno? Bardzo wcześnie – dziś uważam, że zbyt<br />
wcześnie – debiutowałem w prasie, bo jeszcze w 1978 roku.<br />
„Zagładę” pisałem w latach 1981-1983, tymczasem moi metrykalni<br />
koledzy zaczęli drukować, a pewnie i pisać, trochę<br />
później. W latach, gdy kształtował się mój gust literacki, czytałem<br />
akurat nie rówieśników, ale pisarzy o wiele ode mnie<br />
starszych. Nigdy nie usiłowałem szukać dla siebie miejsca<br />
w którejkolwiek artystycznej czy pokoleniowej wspólnocie,<br />
choć rozumiem, że taka wspólnota może oferować doraźne<br />
pożytki w myśl formuły bałamutnie głoszącej, iż duży może<br />
więcej. Krótko mówiąc, starałem się i staram być w pełni<br />
samodzielny w tym, co robię.<br />
57
Wspominał Pan o starszych autorach, których<br />
Pan czytał. Jacy więc pisarze wyznaczają dla Pana<br />
przestrzeń tradycji?<br />
Moje pisarstwo – tak mi się wydaje – pozostaje w ścisłym<br />
związku z tradycją. Nie zrywam ustalonych konwencji literackich,<br />
nie ustanawiam nowych, mam zachowawczy stosunek<br />
do języka. (Czy to nie zgroza składać takie deklaracje?).<br />
Odczuwam przynależność do tego, co w literaturze polskiej<br />
napisano. Jest całe mnóstwo autorów, których podziwiam i<br />
czytam, niezależnie od tego, co ich utwory znaczą dla moich<br />
rówieśników. Przykładem niech będzie twórczość Orzeszkowej<br />
czy Dąbrowskiej, które uważam za wspaniałe pisarki, a<br />
które niekoniecznie czytane są przez tzw. trzydziestolatków.<br />
Na marginesie: Kuśniewicz za wielką pisarkę uważał Orzeszkową,<br />
a Stryjkowski – pamiętam dobrze – wychwalał prozę<br />
Dąbrowskiej.<br />
Jeżeli już padły nazwiska Orzeszkowej i Dąbrowskiej…<br />
Co uważa Pan za ważne czy inspirujące<br />
dla siebie w prozie tych pisarek? Myślę, że warto o<br />
to zapytać, ponieważ ich książki uważane są przez<br />
młodych pisarzy raczej za „biblioteczne zabytki”,<br />
po które sięgają tylko literaturoznawcy.<br />
Ważna jest dla mnie ich wierność realiom. Pisarki te<br />
wykazują swoistą pokorę wobec rzeczywistości. Nie tyle ją<br />
przekształcają, upiększają (do czego mają przecież prawo),<br />
ile ukazują – owszem, przez pryzmat swojej wrażliwości i<br />
doświadczeń – w takim widzeniu, w takim ukształtowaniu<br />
materii, w jakim ona rzeczywiście istnieje. Ich utwory nie<br />
zrywają więzów z realnym życiem i prawdziwym światem.<br />
I to jest mi bliskie. Jeszcze jedno – są mistrzyniami opisu,<br />
przez dzisiejszą prozę prawie całkowicie zarzuconego (domyślam<br />
się zresztą dlaczego). A wydawałoby się, że umiejętność<br />
opisu…<br />
58
Pana proza wpisywana jest w nurt mitograficzny,<br />
który ostatnio znowu mocno zaznacza się w naszej<br />
prozie.<br />
Sądzę, że przypisanie mnie do nurtu mitograficznego jest<br />
tylko do pewnego stopnia słuszne. To jest jak z ową koszulą,<br />
która nie całkiem chce się zmieścić w ciasnej szafie i jej rękaw<br />
pozostaje na zewnątrz. Innymi słowy, próba zakwalifikowania<br />
moich powieści do nurtu mitograficznego jest niewystarczająca.<br />
Jeżeli już jesteśmy przy temacie krytycznoliterackich<br />
schematów, w które wpycha się teksty: Przemysław<br />
Czapliński lansuje ostatnio tezę o obecności<br />
w nowej prozie nurtu nostalgicznego…<br />
To właściwie coś pokrewnego nurtowi mitograficznemu.<br />
Teza Czaplińskiego ma na celu porządkowanie różnorodnych<br />
zjawisk prozatorskich.<br />
Oczywiście. Ale mam trochę inne pytanie, chociaż<br />
dotykające kwestii nostalgii w literaturze. Na<br />
ile próba, jaką podjął Pan właściwie w obu powieściach,<br />
próba opisania świata, który ma zaczepienie<br />
w przeszłości, co więcej, świata, który już nie<br />
istnieje, wynika z chęci dokonywania pewnych<br />
archeologiczno-literackich poszukiwań, a w jakim<br />
stopniu wiąże się z tym, co – przynajmniej dla<br />
mnie – jest najważniejsze w Pana prozie: poszukiwaniem<br />
świata i jednocześnie językowego idiomu<br />
zdolnego ów świat uchwycić w opisie?<br />
Jeśli chodzi o to, co Pan nazwał archeologiczno-literackimi<br />
poszukiwaniami: one rzeczywiście istnieją w mojej<br />
prozie. Dlaczego zwracam się ku przeszłości? Teraźniejszość<br />
59
jest krucha, przyszłość niepewna, pewne jest tylko to, co było.<br />
Interesuje mnie i klimat przedwojennego prowincjonalnego<br />
miasta, i żywoty zamieszkujących wtedy to miasto ludzi. To<br />
rzeczy szalenie ważne i ciekawe, warte myślowej i artystycznej<br />
penetracji. Pragnę opowiadać o nich spokojnie i cierpliwie,<br />
ze starannością, na jaką w pełni zasługują. Pamiętam<br />
przy tym o swoich autorskich racjach, spisuję bowiem własną<br />
wersję przeszłości. Nie chcę, aby ta wersja kurczowo trzymała<br />
się faktografii, rozumianej zresztą szeroko, a nawet tego, co<br />
zwiemy prawdopodobieństwem. I nie trzyma się. Dlatego w<br />
moich powieściach – a już szczególnie wyraźnie widać to w<br />
„Zmierzchach i porankach” – dzieją się rzeczy, o których z<br />
czystym sumieniem można powiedzieć: niezwykłe, osobliwe.<br />
Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy „Zagładzie”.<br />
Próbuje Pan w tej powieści jak najwierniej<br />
zapisać Księgę Dnia. Jednak stworzenie w literaturze<br />
takiej Księgi – pełnej, wyczerpującej, domkniętej<br />
– jest niemożliwe.<br />
To prawda, dlatego tylko próbuję. A to, że próbuję – jakoś<br />
w „Zagładzie” wyrażam, prowadząc swoistą grę tyleż ze<br />
sobą samym, ile z czytelnikiem. Przecież ów zamiar spisania<br />
Księgi Dnia wzięty jest w cudzysłów. Moim zamiarem jest<br />
zademonstrowanie pewnego dążenia, pewnej tendencji. A<br />
temu staraniu towarzyszy świadomość, że jest ono w gruncie<br />
rzeczy niewykonalne. Zbieram jednak drobiny, okruchy, dowartościowuję<br />
to, co często umyka potocznemu poznaniu.<br />
Próbuje Pan zrekonstruować Całość z drobin,<br />
fragmentów rzeczywistości?<br />
Tak. Tworzy się specyficzna hierarchia rzeczy, zdarzeń<br />
i wartości. Otóż w tym sposobie widzenia rzeczywistości<br />
60
wszystko jest, lub ma być, nieomal równoważne. To, co mówię,<br />
jest ryzykowne. Przecież, na przykład, miłosne niespełnienie<br />
mojego bohatera jest faktem donioślejszym niż senne<br />
gruchanie synogarlicy.<br />
Przejdźmy do najnowszej Pana powieści, „Zmierzchów<br />
i poranków”. Powieść ta jest do pewnego<br />
stopnia kontynuacją „Zagłady”, jednak wyraźny<br />
jest w niej – jak mi się zdaje – również pewien całkiem<br />
nowy ton.<br />
Słusznie Pan zauważył, że „Zmierzchy i poranki” jedynie<br />
w pewnym stopniu są rozwinięciem „Zagłady”. Obie<br />
powieści za bohatera obrały to samo miasto – Zamość – i<br />
osadzone są w tym samym, z grubsza rzecz ujmując, czasie:<br />
obejmują jeden z letnich dni przed wojną, „Zagłada” – lipcowy,<br />
„Zmierzchy i poranki” – sierpniowy. Ale „Zmierzchy<br />
i poranki” w duchowym i artystycznym planie różnią się od<br />
„Zagłady”. Nie mnie te zagadnienia analizować. Zwrócę tylko<br />
uwagę na silnie w „Zmierzchach i porankach” obecną perspektywę<br />
sakralną.<br />
Często przy okazji omawiania Pana prozy pojawia<br />
się słowo „metafizyka”. Jak dla mnie, Pana proza<br />
jest próbą zapisu – czy może raczej dotknięcia słowem<br />
– sfery metafizyki codzienności.<br />
Jest – na pewno jest próbą dotknięcia. Oczywiście, to metafizyka<br />
codzienności zupełnie inna od tej, o której mówiło<br />
się, na przykład, w odniesieniu do Mirona Białoszewskiego.<br />
Nie jest jednak właściwe, moim zdaniem, dokonywanie tego<br />
typu rozróżnień [śmiech], oburzyliby się krytycy.<br />
61
W nowej powieści zdecydowanie bardziej w porównaniu<br />
z „Zagładą” zdaje się pana interesować<br />
rzeczywistość, świat wokół nas, mimo iż powieść<br />
zanurzona jest przecież w przeszłości.<br />
Mnie się zdaje, iż to, co wydobywa słowo (oczywiście coś<br />
odrzucając, bo nie ma innego sposobu, o czym wiemy od<br />
Wisławy Szymborskiej), że sposób prowadzenia narracji w<br />
„Zmierzchach i porankach”, sprawia – i tu może tkwić zasadnicza<br />
różnica między tą powieścią a „Zagładą” – iż rzeczywistość<br />
zdaje się gęstsza, intensywniejsza. To zaś, że ukazuję ją<br />
na różnych płaszczyznach, odsłania jej rozmaite, od powierzchownych<br />
po głębokie, warstwy.<br />
A jak w takim razie ma się zainteresowanie rzeczywistością<br />
do poszukiwań w sferze metafizyki,<br />
poszukiwań pulsującego jądra rzeczy? Krytycy<br />
piszący o „Zmierzchach i porankach” szczególnie<br />
mocno akcentują metafizyczny wymiar tej książki.<br />
Katarzyna Bieńkowska napisała, że „punkt widzenia<br />
‘Zmierzchów i poranków’, to punkt widzenia<br />
samego Boga”.<br />
Słowo „Bóg” wprawdzie nie pojawia się w tekście książki,<br />
ale niejako wpisane jest już w motto mojej powieści. Przypomnę<br />
je: „Ty kochasz wszystkie rzeczy, które są, i nie brzydzisz<br />
się niczym, co uczyniłeś. Anibyś nie ukształcił rzeczy nienawistnych<br />
Tobie” (Księga Mądrości 11, 24). A więc nie ma<br />
wątpliwości, że Bóg kocha wszystko, co stworzył, kocha najmniejszą<br />
drobinę rzeczywistości. Rzeczy piękne i brzydkie,<br />
wzniosłe i trywialne, ułomne, kalekie, skażone grzechem. I<br />
ja, pisząc o Bożym świecie, tej drobiny nie mogę – nie wolno<br />
mi! – zlekceważyć, ani w jakiś sposób unieważnić. Ta drobina<br />
– niech przypomnę koślawą ławeczkę Fajgi Katz czy zgubio-<br />
62
ną w sadzie sfatygowaną wstążkę – jest widocznie konieczna,<br />
skoro powołano ją do istnienia. I domaga się, by o niej co najmniej<br />
wiedzieć. Próbując docierać do wspomnianego przez<br />
Pana jądra rzeczy, zbliżam przeciwstawne na pozór sfery:<br />
niską-materialną i wysoką-duchową. A samo jądro rzeczy<br />
[śmiech]… Pisarze dobierają się do niego, jak który umie.<br />
Zbliżają się do niego o milimetry, o centymetry. Nie kpię, bo<br />
tak jest. Pewnie to nieskromne, ale i ja chciałbym być o ten<br />
centymetr od jądra rzeczy bliżej…<br />
Wielokrotnie podkreślano poetyckość Pana prozy.<br />
Czy owa poetyckość jest sposobem na dotarcie<br />
do wąskiej przestrzeni między sferami rzeczywistą<br />
i metafizyczną?<br />
Jest to mój naturalny sposób pisania – nie muszę się specjalnie<br />
starać, aby tak było. Powiedzmy, że to moja przypadłość.<br />
A jak by Pan określił relacje między pisaną przez<br />
Pana poezją a prozą?<br />
Przykro mi, że zawiodę Pana, ale tej relacji nie określę.<br />
I na koniec pytanie, którego trudno nie zadać. Czy<br />
wrócimy jeszcze, dzięki Pana kolejnym powieściom,<br />
do powiatu zamojskiego?<br />
Zapewne tak, bo w powiecie zamojskim mi dobrze. Powiat<br />
zamojski obdarza mnie nadmiarem, o jakichkolwiek<br />
niedosytach nie może być mowy.<br />
[2000]<br />
63
Jesteś, świecie, jesteś<br />
Piotr Szewc długo kazał czekać czytelnikom na swoją kolejną<br />
powieść. Zadebiutował jako prozaik w roku 1987 doskonale<br />
przyjętą przez krytykę „Zagładą”, a potem zamilkł na<br />
prawie trzynaście lat, co szczególnie zdziwiło rówieśników<br />
pisarza, nastawionych na szybkie wyzyskiwanie pierwszych,<br />
choćby najmniejszych nawet, sukcesów. Autorzy „Paransubis”,<br />
Paweł Dunin-Wąsowicz i Krzysztof Varga, pisali przy<br />
okazji omawiania debiutu prozatorskiego Szewca: „Zdumiewające,<br />
że autor nie poszedł za ciosem i nie napisał kolejnych<br />
powieści”. Dlaczego tak się stało? Być może nie ja powinienem<br />
odpowiadać na to pytanie, ale spróbuję zaproponować<br />
swoją hipotezę, gdyż – jak sądzę – pozwoli mi to na dookreślenie<br />
ważnej właściwości pisarstwa Szewca. Autor „Zagłady”<br />
tworzy prozę długiego oddechu. Cóż to znaczy? Mam na<br />
myśli prozę, której zamysł długo dojrzewa w wyobraźni pisarza,<br />
czekając na właściwy ton, zdanie czy choćby metaforę,<br />
wprawiającą w ruch narracyjną machinę. Żeby przekonać się,<br />
że tak właśnie jest w przypadku Szewca, wystarczy sięgnąć<br />
po pisane przez tego autora wiersze. Swoisty szkic pomysłu<br />
„Zmierzchów i poranków” znajduje się w wierszu „Dowody<br />
rzeczowe”: „Pan Bóg od rana składa dowody na istnienie<br />
świata / Ale nie wiadomo kto je zobaczy i powie co znacz?”<br />
(swoją drogą, krytycy często wskazują na poetyckość prozy<br />
Szewca, nie porównują jednak prozy i poezji tego autora,<br />
choć tworzą one przecież, co trudno przeoczyć, całość, której<br />
części wzajemnie się dookreślają). Wersy te to wręcz nowa<br />
powieść w poetyckim skrócie. Potrzeba było jednak długich<br />
lat, aby w wyobraźni pisarza dokonał się przekład tego dwuwiersza<br />
na język prozy. Pisarstwo długiego oddechu ogniskuje<br />
uwagę czytelnika na pojedynczych zdaniach, słowach czy<br />
metaforach, w sposób wyrazisty, precyzyjny budując obrazy,<br />
64
a często rezygnując przy tym z fabuły. Proza taka wymusza<br />
na czytelniku specyficzny tryb lektury, wymaga skupienia i<br />
czasu, skoncentrowania się na niespiesznie zmieniających się<br />
obrazach. Tego rodzaju prozy nie można połykać w pośpiechu,<br />
w wolnych chwilach. Najlepiej smakuje czytana jednym<br />
ciągiem, bez przerw.<br />
Na pozór „Zmierzchy i poranki” niewiele różnią się od<br />
„Zagłady”. Autor ponownie zaprasza czytelnika do powiatu<br />
zamojskiego, fabuła powieści znowu jest zamknięta w ramach<br />
jednego letniego, przedwojennego dnia, ukazywanego<br />
od świtu do zmierzchu. W nowej powieści Szewca spotkamy<br />
też postaci znane z poprzedniej: kupca Hersze Bauma<br />
czy szynkarza Rosenzweiga. Narracyjna tkanka obu powieści<br />
utkana jest z poetyckich opisów, odtwarzających detale, drobiny<br />
bytu, zdarzenia banalne, codzienne, na pozór nieważne.<br />
Najłatwiej uchwytne novum to zmiana czasu narracji: w<br />
„Zagładzie” narrator snuje opowieści w czasie teraźniejszym,<br />
w „Zmierzchach i porankach” – w przeszłym. Autor jednak,<br />
budując tekstowy świat z podobnych elementów, zupełnie<br />
inaczej w nowej powieści rozstawia akcenty.<br />
W „Zagładzie” Szewc starał się zrekonstruować „Księgę<br />
Dnia”, wchodził w rolę skryptora-kronikarza próbującego<br />
ożywić poprzez opis kruszyny przeszłości, które często jako<br />
nazbyt zwyczajne, wypełniające codzienność zwykłych ludzi,<br />
zagubione zostają w kreślonych przez badaczy panoramach<br />
historycznych. Przywoływał ulotne doznania zmysłowe,<br />
trwające jedynie chwilę obrazy, nagłe koincydencje rzeczy i<br />
zjawisk, które nie mają szans trafić nawet do dzieł historycznych<br />
w rodzaju „Życie codzienne w…”, wymykając się wszelkim<br />
metodom porządkowania i dokumentowania przeszłości.<br />
Zdawał sobie przy tym sprawę z zawodności pamięci i<br />
pozornej jedynie ścisłości utrwalania tego, co przeszłe. Mimo<br />
to powtarzał, niczym magiczne zaklęcie: „Widzieć. Być. Za-<br />
65
pamiętywać. Utrwalać skrupulatnie. Jeszcze jedna fotografia.<br />
I jeszcze jedna. Podążać za uciekającym. Nie przegapić”.<br />
Dążył do tego, aby „Księga Dnia” była jak najkompletniejsza<br />
wspomagając ułomną pamięć wyobraźnią. Była więc powieść<br />
Szewca książką o zagładzie ogromnych połaci czasu, znikaniu<br />
ich w niepamięci. Inaczej rzecz ujmując: Szewc sprzeciwiał<br />
się swoją powieścią historii skupiającej się na wielkich<br />
nazwiskach i wydarzeniach zmieniających losy państw czy<br />
społeczeństw.<br />
Narrator w „Zagładzie” mocno zaznaczał swoją obecność<br />
w tekście, zwracał się wprost do czytelnika, którego oprowadzał<br />
po (re)konstruowanych zaginionych lądach przeszłości.<br />
Postać narratora wskazywała na nasze, arcyludzkie, problemy<br />
ze straconym czasem, który – jak zdaje się twierdzić Szewc<br />
wbrew Marcelowi Proustowi – bezskutecznie próbujemy<br />
odzyskać. Jedyne, co jest w zasięgu naszych możliwości, to<br />
dopisywanie kolejnych stronic do „Księgi Dnia” ze świadomością,<br />
że nigdy nie uda się postawić w niej ostatniej kropki.<br />
W „Zmierzchach i porankach” narrator wycofuje się poza<br />
kreowany świat, nie zwraca już bezpośrednio do czytelnika.<br />
Szewc wyraźnie przesuwa akcent z problemu czasu na kwestię<br />
rzeczywistości – wyprawa w „poszukiwaniu straconego<br />
czasu” z pierwszej powieści zamienia się w tropienie utraconej<br />
przez współczesnych rzeczywistości.<br />
Prawdopodobnie „Zmierzchy i poranki” odczytywane<br />
będą przede wszystkim jako powieść metafizyczna, czy mitograficzna,<br />
niczym próba uchwycenia świata jako boskiej emanacji<br />
albo Całości, odczytania w chaosie zjawisk „przejrzystego<br />
wzoru”, objawiającego się poprzez mocno zaznaczony<br />
rytm powtórzeń. Dla mnie jednak książka Szewca to utwór<br />
o świecie, o rzeczywistości. Co więcej, autor – jak mi się zdaje<br />
– chce każdym zdaniem nowej prozy zaświadczyć: „Jesteś,<br />
świecie, jesteś!”; dać coś w rodzaju literackiego dowodu na ist-<br />
66
nienie świata wbrew tym, którym obecnie rzeczywistość jawi<br />
się jako niepewna, rozmyta, pozbawiona trwałych podstaw.<br />
Stefan Szymutko w książce „Rzeczywistość jako zwątpienie<br />
w literaturze i literaturoznawstwie” pisze: „Rzeczywistość to<br />
współczesny absolut i nic dziwnego, że współcześni traktują<br />
absolut tak, jak go traktowano w innych epokach: boją się<br />
absolutu”. Ale i – dodam – lekceważą to, co wymyka się ich<br />
poznaniu. Tak właśnie rozumiem metafizyczność wpisaną<br />
w powieść Szewca: sferą sacrum jest tu rzeczywistość. Każdy<br />
poranek to przecież – wedle Szewca – cud, jakby kolejna<br />
odsłona aktu stworzenia, sprawiająca, że świat wyłania się „z<br />
mroku, czyli niebytu”. Autor chce opisać jak najdokładniej<br />
to, co „realne, prawdziwe i powszednie”, a przy tym coraz<br />
trudniejsze do uchwycenia w świecie nadmiaru. W jaki sposób<br />
można dotrzeć do rzeczywistości, zarazem potwierdzając<br />
jej „twardą” realność? Szewc zdaje się wskazywać, że poprzez<br />
słowo, opowieść, odtwarzanie świata w języku. Bohaterka<br />
(może nie jest to najlepsze określenie w odniesieniu do prozy<br />
Szewca, w której trudno wskazać postaci pierwszo- i drugoplanowe,<br />
bo wszystko w niej jest równie ważne: mały Piotruś,<br />
ptak chodzący po polu, blik słońca…) „Zmierzchów i<br />
poranków”, Fajga Katz, rozmawia ze znajomą po raz kolejny<br />
„o sprawach im obu wiadomych, po to tylko, aby upewnić<br />
się, że te sprawy są im naprawdę znane, a powtórzone lepiej<br />
zapadają w pamięć i stają się bardziej rzeczywiste”. Podobnie<br />
Szewc, dotykając słowem rzeczywistości, próbując skrupulatnie<br />
ją opisać, stara się poświadczyć realność świata. Bo świat<br />
wręcz domaga się zainteresowania, uważnego spojrzenia, słowa.<br />
Nie przez przypadek w „Zmierzchach i porankach” tak<br />
mocno uwypuklony jest motyw samotności rzeczy, zjawisk,<br />
istot. Bez kogoś (czegoś), kto (co) poświęca światu choćby<br />
ulotne spojrzenie, choćby moment uwagi, realność świata zostaje<br />
nadwątlona.<br />
67
Ale sprawa wcale nie jest tak prosta: również słowa mogą<br />
podważać realność świata, zastępując świat jego językowym<br />
fantomem. Oprócz mocno zakotwiczonego w konkrecie<br />
powiatu zamojskiego istnieje przecież „podniebny powiat”,<br />
odbijający ów realny, ale starający się od niego oderwać, stać<br />
się odbiciem, obrazem pozbawionym ciężaru zwykłości. Motyw<br />
„podniebnego powiatu” odczytać można jako przestrogę<br />
– choć oczywiście nie jest to jedyna możliwa interpretacja<br />
– przed pokładaniem zbytniego zaufania w słowach, które<br />
sprzyjać mogą tworzeniu nierzeczywistości.<br />
Słowem można poświadczać realność świata, ale równie<br />
dobrze można tę realność podważać. Ta rysa niejednoznaczności<br />
naznacza całą powieść. Nie jest to zresztą rysa jedyna.<br />
Katarzyna Bieńkowska w recenzji nowej powieści Szewca<br />
(„Nowe Książki” 2000, nr 3) podkreśla, że ukazana w niej<br />
została „czasoprzestrzenna Jedność”. Oczywiście, trudno zaprzeczyć,<br />
że owa Jedność jest wyraziście przedstawiona na<br />
powierzchni prozy Szewca. Wystarczy jednak nieco dokładniej<br />
przyjrzeć się tej Jedności, aby dojrzeć zaznaczające się<br />
w kreowanym porządku świata niejednoznaczności. Rytm<br />
natury i kultury, powtarzalność zjawisk nadająca porządek<br />
narracji zestawiane są z wielokrotnie podkreślaną incydentalnością,<br />
wyjątkowością chwil. Trwałość zagrożona jest kruchością,<br />
jak choćby w przypadku kamienic, które, ustawione<br />
wzdłuż boków rynku, potwierdzają niejako porządek stron<br />
świata, ale poznaczone liszajami odpadającego tynku – zwiastują<br />
rozpad. Ciągłemu ruchowi, nieustannej zmienności zjawisk<br />
autor przeciwstawia bezruch, zastyganie czasu. Szewc<br />
pisze: „Każdy bez mała krok to wstąpienie w odróżniający<br />
się od opuszczonego dopiero co świat”. Poza tym narrator<br />
ukazuje świat z rozmaitych punktów widzenia. Obrazy powiatu<br />
uzyskane w ten sposób wcale nie są jednorodne. Szewc<br />
pokazuje, że Świat składa się z nieskończonej ilości światów,<br />
i że niemożliwe jest opisanie ich wszystkich.<br />
68
Przyznam, że już „Zagłada” wydała mi się książką świetną<br />
i dojrzałą. Ale „Zmierzchy i poranki” są powieścią jeszcze<br />
lepszą. Paradoksalnie wartość nowej powieści Szewca<br />
zasadza się dla mnie na tym, co w porównaniu z debiutem<br />
pisarza niektórzy uznać mogą za usterkę. „Zagłada” z narratorem<br />
prowadzącym czytelnika za rękę i zapętlającą się<br />
narracją sprawiała wrażenie książki aż nadto dopracowanej,<br />
podopinanej; autor jakby nie dowierzał przenikliwości czytelnika<br />
i zbyt wyraźnie podsuwał mu interpretacyjne tropy.<br />
W „Zmierzchach i porankach” więcej jest niejednoznaczności,<br />
być może nawet wahania autora, niepewności co do ostatecznego<br />
kształtu rozsnuwanej opowieści. Myślę, że dobrze<br />
zrobiło prozie Szewca przesunięcie w cień narratora. Widać,<br />
że pisarz, mimo iż nie zamierza opuszczać powiatu zamojskiego,<br />
nie chce jedynie odcinać kuponów od debiutanckiej<br />
sławy i szuka nowych rozwiązań.<br />
Piotr Szewc,<br />
„Zmierzchy i poranki”,<br />
Wydawnictwo Literackie,<br />
Kraków 2000.<br />
69
Spotkanie z Danielem Odiją<br />
(w Olsztynie, w knajpie literackiej, której już nie ma)
Daniel Odija – ur. w 1974 r., prozaik; debiutował tomem<br />
opowiadań „Podróże w miejscu” (2000), opublikował także<br />
powieści „Ulica” (2001), „Tartak” (2003) oraz zbiór opowiadań<br />
„Szklana huta” (2005); nominowany do Literackiej Nagrody<br />
Nike; mieszka w Słupsku.
Pokorny i zarażony<br />
Po wydaniu „Tartaku” stałeś się z dnia na dzień<br />
jednym z najbardziej rozpoznawalnych młodych<br />
prozaików, pokazujesz się w mediach, udzielasz<br />
wywiadów. Jak sobie z tym radzisz?<br />
Ograniczam picie piwa, bo już nie daję rady [śmiech]. A<br />
poważnie: cieszę się, bo jest to dla mnie dowód, że nie piszę<br />
tylko dla siebie, że ktoś chce czytać moje książki i przeżywać<br />
to, co sam przeżywałem w trakcie pisania.<br />
Pytałem o ten medialny szum nie przez przypadek.<br />
W porównaniu z innymi młodymi pisarzami<br />
nie eksponujesz we własnych tekstach samego<br />
siebie, swojej biografii, czy właściwie – robisz to w<br />
sposób zawoalowany, nie wprost.<br />
Dobrze zauważyłeś, że nie wprost. Wprawdzie w „Ulicy”<br />
i „Tartaku” chciałem pokazać pewną krainę, wymyślony<br />
od początku świat, który byłby odmienny trochę od naszego<br />
choćby przez to, że wykreowany środkami literackimi – ale<br />
mimo to świat przeżyty przeze mnie, zakotwiczony jakoś<br />
w mojej biografii. W każdym z bohaterów moich książek<br />
znajduje się cząstka mnie, nawet w postaciach kobiecych.<br />
Rozpisuję własne doświadczenia na wielu bohaterów, bo, po<br />
pierwsze, łatwiej mi w ten sposób, jak sądzę, zainteresować<br />
czytelnika moimi historiami, po drugie, mogę wpisywać w<br />
nich więcej niuansów psychologicznych, przeżyć, emocji takich,<br />
których istnienia mogę się w sobie jedynie domyślać<br />
albo chciałbym się domyślać.<br />
75
Traktujesz więc pisanie jako swego rodzaju poznawczo-psychologiczny<br />
poligon, na którym testujesz<br />
możliwości samego siebie?<br />
Siebie i przede wszystkim świata. Piszę książki między<br />
innymi po to, aby zrozumieć świat. Tworzenie literatury wymusza<br />
na mnie dokładniejszą obserwację rzeczywistości, a<br />
uważność w oglądzie świata pobudza mnie do pisania. Tworzy<br />
się więc rodzaj sprzężenia zwrotnego.<br />
I faktycznie świat wydaje ci się aż tak ciekawy, że<br />
warto poświęcać mu tyle zainteresowania? Z twoich<br />
powieści wynika raczej, że jest przerażający.<br />
Bez ciekawości świata nie chciałoby mi się żyć.<br />
Myślę, że rozbudza się ona już w dzieciństwie i jeśli<br />
udaje się ją zachować do końca życia, to świat<br />
zawsze będzie interesujący, piękny i przerażający<br />
zarazem. Mówisz o ciekawości świata, ale w twojej<br />
prozie widać też ciekawość literatury, jest w niej<br />
wiele nawiązań literackich. Gdyby ktoś chciał się<br />
czepiać, to mógłby powiedzieć, na przykład, że<br />
„Ulica” powstała z inspiracji prozą Andrzeja Stasiuka,<br />
a „Tartak” – „Prawiekiem…” Olgi Tokarczuk.<br />
Powiedziałbym raczej, że pewne fragmenty mojej prozy<br />
są inspirowane tekstami innych pisarzy. Piszę kawałkami, co<br />
wymusza niestety mój styl życia, piszę akapitami i staram<br />
się, aby każdy z nich zawierał samodzielny, wyrazisty obraz,<br />
co do pewnego stopnia wynika z mojego kompleksu poezji,<br />
którą zawsze chciałem pisać. I to właśnie te pojedyncze akapity<br />
są nawiązaniami. Właściwie nawet składam w nich hołd<br />
ulubionym pisarzom. Fragment „Knajpa i nie tylko” z „Tartaku”<br />
jest hołdem złożonym Hrabalowi, a patetyczne roz-<br />
76
ważania brata Marty o Bogu – Dostojewskiemu. Przy czym<br />
to wszystko jest wykoślawione, zmienione przeze mnie albo<br />
przez moją nieudolność, albo z potrzeby takiej a nie innej<br />
narracji. Więc w gruncie rzeczy masz rację, te nawiązania w<br />
moich książkach są. Stasiuk i Tokarczuk sporo znaczyli na<br />
początku mojego pisania. Zawsze jednak starałem się czytać<br />
przede wszystkim mistrzów, bo tylko obcowanie z największą<br />
literaturą ma sens. Czytam więc Dostojewskiego, Kafkę,<br />
Manna czy Grassa, tych, którym udało się stworzyć w prozie<br />
własny, odrębny świat. To, że mają oni jakiś wpływ na<br />
mnie – ani mnie nie zawstydza, ani przestrasza. Niektórzy<br />
mówią wprawdzie: jak będziesz za dużo czytał, to sam będziesz<br />
nieświadomie z innych zżynał. Nie mają racji. Czytanie<br />
wzbogaca mnie. I nie boję się, że czyjeś pisanie mnie<br />
zarazi, że zabije czy wytłumi moją osobowość. Jeśli już, to<br />
czuję się zarażony światem. Literatura to zaledwie skromne<br />
dopełnienie świata.<br />
Czy nie jest jednak w tobie zbyt wiele pokory wobec<br />
świata i literackich mistrzów? Czy nie obawiasz<br />
się, że to wytłumi twój głos?<br />
Nie, wręcz przeciwnie, pokora pomaga mi ten głos wydobyć.<br />
Bierze się ona z faktu, że mam świadomość, że kiedyś się<br />
urodziłem i kiedyś umrę. Każdego to spotka i nie uratuje go<br />
żadna, choćby najlepsza książka. Czasami dociera do mnie,<br />
że napisanie książki jest niczym wobec urodzenia i wychowania<br />
dziecka przez kobietę. Książkę napiszę, wypluję z siebie i<br />
potem nie muszę się już martwić jej „wychowaniem”, zajmują<br />
się tym wydawcy, redaktorzy, krytycy. Na dobrą sprawę literatura<br />
jest o wiele mniejszym fenomenem niż otaczający nas<br />
świat.<br />
77
Mimo to pozostańmy jednak przy literaturze. W<br />
„Ulicy” opisałeś rzeczywistość miejskich przedmieść,<br />
w „Tartaku” – popegeerowską wieś. Czy zamierzasz<br />
napisać coś w rodzaju „Komedii ludzkiej”<br />
naszych czasów, taką panoramę rzeczywistości?<br />
Wszystko do tego zmierza, ale samoistnie, bez z góry<br />
założonego planu. Bierze się to stąd, że swoje życie i pisanie<br />
postrzegam jako ciągłą ewolucję. Nie wiem jeszcze, czy<br />
ku lepszemu, czy gorszemu. Każda kolejna książka w moim<br />
przypadku jest podsumowaniem pewnego etapu życia, niekoniecznie<br />
nawet przeżytego, wystarczy, że zaobserwowanego.<br />
Każda kolejna książka wynika jakoś z poprzedniej, więc w<br />
sumie składają się w całość. Czuję po prostu potrzebę, aby tak<br />
było. Ale kto wie, może kiedyś przyjdzie mi do głowy, żeby<br />
spróbować czegoś zupełnie innego, sprawdzić się w innych<br />
odmianach prozy, napisać, na przykład, horror czy kryminał.<br />
Nie sądzę jednak, żeby starczyło mi czasu, ochoty i umiejętności,<br />
żeby wypróbować wiele gatunków literackich. Dla<br />
mnie najważniejsze jest, że piszę i robię to z coraz większą<br />
świadomością. Ale z drugiej strony, im większą mam świadomość<br />
pisarską, tym trudniej jest mi pisać.<br />
Wracając do „Tartaku”, jak narodził się pomysł tej<br />
powieści? Z obrazu wsi, konkretnego miejsca, czy<br />
wyszedłeś od drobin opisów, bardzo istotnych w<br />
tym tekście, takich chociażby jak opisy mgły czy<br />
much?<br />
Obie moje powieści wzięły się właściwie z takich opisowych<br />
drobin. Wpadłem na ich pomysł przy zamiataniu martwych<br />
much. Patrzyłem na te martwe korpusiki, utożsamiłem<br />
się nawet z nimi. Na dobrą sprawę moje książki wzięły się z<br />
rozmyślań o życiu i śmierci, czy nawet – ze zderzenia życia<br />
78
i śmierci. To, co robię teraz w prozie, narodziło się w roku<br />
1997, kiedy to zmarły cztery bliskie mi osoby, a w drodze<br />
było moje pierwsze dziecko. Fabuły „Ulicy” i „Tartaku” są tak<br />
pomyślane, żeby pokazać, zilustrować rozmyślania o życiu i<br />
śmierci, miłości i nienawiści.<br />
Jesteś kojarzony z tzw. młodą prozą północy,<br />
przedstawiającą ponure marginesy rzeczywistości.<br />
Co ciekawe, takich ponurych klimatów jest w<br />
prozie młodych pisarzy coraz więcej. Nowe książki<br />
Wojciecha Kuczoka („Gnój”) i Mariusza Sieniewicza<br />
(„Czwarte niebo”) kończą się, podobnie<br />
jak twój „Tartak”, katastrofą, zniszczeniem, rozpadem.<br />
Czy jest to komentarz do tego, co widzisz<br />
wokoło?<br />
Ale u mnie rozpad zapowiada narodziny nowego świata,<br />
bo na zgliszczach tartaku może wyrosnąć coś nowego.<br />
Uświadomiłem sobie, że możliwości świata, w którym żyjemy,<br />
już się wyczerpały, więc znajdujemy się w przełomowym<br />
momencie. A ponure klimaty u mnie wynikają pewnie też z<br />
tego, że żyję w mieście, w którym jest ogromne bezrobocie.<br />
I widzę, jak brak pracy wysysa z ludzi energię, łamie im kręgosłupy,<br />
pozbawia nadziei. Widzę, że ci ludzie nie wierzą już<br />
w nic i po prostu się rozpadają. I może tak to się powinno<br />
skończyć, rozpadem. Oczywiście, w moich powieściach pojawiają<br />
się też elementy komiczne, bo takie są potrzeby literatury.<br />
Nie chcę całkowicie dobić czytelnika pesymizmem. Nie<br />
zmienia to jednak faktu, że rzeczywistość jest momentami<br />
tak straszna, że nie chce się jej oglądać. Można wprawdzie<br />
odwrócić głowę, ale smród i tak pozostanie.<br />
79
Twoje pisanie rodzi się więc na styku przeciwieństw:<br />
życia i śmierci, fikcji i rzeczywistości,<br />
miłości i nienawiści, fascynacji światem i obrzydzenia.<br />
Tak, wtedy jest eksplozja. I płonie tartak.<br />
I powstaje dobra proza.<br />
[2003]<br />
80
Przemijanie i nie tylko<br />
Prozie Daniela Odiji jest pewnie daleko jeszcze do doskonałości,<br />
ale jego książki są wyraziste, przejmujące i mało<br />
kogo pozostawiają obojętnym, a to już nie byle jaka wartość<br />
w czasach, w których wciąż, niestety, dominuje prozatorska<br />
konfekcja – nijaka, choć poprawna. Ta proza ma swoich gorących<br />
zwolenników i równie – jeśli nie bardziej – gorących<br />
przeciwników. Zapisy do przeciwnych obozów zaczęły się po<br />
wydaniu w roku 2001 „Ulicy”. Jedni krytycy uważali, że Odija<br />
stworzył ciekawy obraz „zakazanej” dzielnicy, wstydliwego<br />
obszaru nędzy i beznadziei, funkcjonującego na marginesie<br />
naszego społeczeństwa bardzo ograniczonego sukcesu. Drudzy<br />
starali się udowodnić, że „Ulica” jest powieścią wtórną,<br />
niezbyt udanie odświeżającą klisze „prozy lumpowskiej”.<br />
Podobnie sprawy się mają po wydaniu drugiej powieści tego<br />
autora, „Tartaku”. Przez jednych Odija jest chwalony za ponowne<br />
wzięcie się za bary z ponurą rzeczywistością – tym razem<br />
światem „cywilizacji postpegeerowskiej” – przez drugich<br />
ganiony za schematyzm, nadmiar czarnej farby w obrazie<br />
świata czy nawet naiwność.<br />
Przyznam od razu, że bardzo cenię prozę Odiji, ale wcale<br />
nie za to, za co najczęściej chwali się jego pisarstwo. To<br />
prawda, autor „Tartaku” ma zmysł obserwacyjny jak mało<br />
który młody prozaik; potrafi wnikliwie opisać rzeczywistość,<br />
empatycznie, ale bez złudzeń; umie z mikroopowieści przedstawiających<br />
losy wielu bohaterów złożyć spójną opowieść;<br />
ciekawie łączy dosadną mowę swoich bohaterów z językiem<br />
literackim w opisach. Ale nie można – moim zdaniem – postrzegać<br />
Odiji wyłącznie jako, ujmę rzecz w skrócie, speca<br />
od rzeczywistości czy też kogoś w rodzaju literackiego reportażysty,<br />
który w tekstach przedstawia mniej lub bardziej<br />
mroczne sfery teraźniejszości i wystawia jej rachunek. Odija<br />
81
pisze przede wszystkim o przemijaniu i rozpadzie, to właśnie<br />
jest najważniejszy temat jego prozy, z tym problemem pisarz<br />
się zmaga. W „Ulicy” nie było to może jeszcze tak bardzo wyraźne<br />
jak w „Tartaku”. Jednak wystarczyło wczytać się nieco<br />
uważniej w tę powieść, aby odkryć, że najważniejszymi wydarzeniami<br />
w życiu mieszkańców ulicy Długiej, bohaterów tej<br />
książki, są narodziny i śmierć. Wszystko, co dzieje się pomiędzy<br />
tymi punktami granicznymi, sprowadzić można jedynie<br />
do powolnego znikania, rozpadu. Tak samo znikała cała ulica<br />
Długa, której nie było już na mapie, bo na jej miejscu planowano<br />
wybudowanie supermarketu. Bohaterowie „Ulicy”<br />
nie przeciwstawiają się przemijaniu, biernie poddają się bezlitosnemu<br />
determinizmowi, o czym świadczy przerażające<br />
memento umieszczone na murze jednej z kamienic: „Odpuść<br />
sobie, stary, robaki przeżyją wszystkich”.<br />
W „Tartaku” temat przemijania jest już nieomal „na<br />
wierzchu” narracji od pierwszej strony powieści. W otwierającym<br />
tekst fragmencie „Powietrze i nie tylko” główny<br />
bohater, Józef Myśliwski, obserwuje postać żony, oświetlaną<br />
blaskiem błyskawic: „Zobaczył twarz żony. Jej oczy zapadły<br />
w cień oczodołów, a zęby zbyt wyraźnie wysunęły się spod<br />
warg (…). Józef pomyślał, że pod twarzą, którą widzimy w<br />
świetle dnia, kryje się zawsze ta druga, ukryta później pod<br />
wiekiem trumny”. Podobne obrazy często powtarzają się w<br />
powieści. Bohaterowie obserwują własne twarze, na których<br />
kolejne lata zaznaczają coraz wyraźniejsze znaki, lękają się<br />
pustki, która napiera na nich ze wszystkich stron, mają wizje<br />
trupów i rozkładu. A o wizje i koszmary nie jest w przypadku<br />
tych ludzi trudno, w końcu żyją w popegeerowskiej wsi, w<br />
której nędza i beznadzieja prawie z każdego zrobiła alkoholika.<br />
Takie wizje ma, na przykład, Tosiek (właściwie jemu jednemu<br />
udaje się wyrwać z alkoholowego ciągu): „Widział, jak<br />
jego ciało błyskawicznie gnije, a z oczu zostają dziury. Robaki<br />
o dziwnych kształtach wyjadały mu twarz”.<br />
82
Odija przedstawia nieodwracalne i zarazem tragiczne<br />
postępy przemijania na dwóch scenach, większej i mniejszej.<br />
Na pierwszej mamy mieszkańców popegeerowskich bloków,<br />
ludzi żyjących bez pracy i nadziei. Na nic już nie czekają, nie<br />
spodziewają się, że ich los w jakikolwiek sposób się odmieni.<br />
Trwają, obserwując rozkład ich świata (czego wyrazistym<br />
symbolem jest grzyb przeżerający ściany bloków), i poddają<br />
się apatii. Takich miejsc poza czasem, enklaw rozpadu, jest w<br />
naszym kraju sporo. Dziennikarze dosyć dokładnie spenetrowali<br />
i przedstawili je w reportażach telewizyjnych i prasowych<br />
(najgłośniejszy był reportaż telewizyjny „Arizona” Ewy<br />
Borzęckiej). Odija dodał do ich obrazu tylko kilka wyrazistszych<br />
kresek.<br />
Bardziej interesujące jest to, co dzieje się na mniejszej<br />
scenie. Odija w centrum powieści umieścił Józefa Myśliwskiego<br />
i jego najbliższą rodzinę, żonę Marię i syna Krzysztofa.<br />
Józef to jedyny bogacz w okolicy, właściciel tytułowego<br />
tartaku i sporego obszaru ziemi, twardy człowiek, który do<br />
wszystkiego doszedł sam ciężką pracą. Ale i on ponosi porażkę,<br />
zostaje zagarnięty przez apatię i zniechęcenie; przegrywa<br />
zarówno jako mąż (niekochana, maltretowana żona żyje w<br />
ciągłym strachu, a w końcu ulega wypadkowi, który skazuje<br />
ją na wózek do końca życia) oraz ojciec (Krzysztof popełnia<br />
morderstwo, a wyciągnięty dzięki łapówkom z więzienia, odchodzi<br />
z domu), jak i biznesmen (majątek zżerają długi, Józef<br />
podpala tartak, aby nie oddać go w ręce wierzycieli).<br />
Historię Józefa można by odczytać jako typową – i nazbyt<br />
moralizującą zarazem – opowieść o patologiach wczesnego<br />
kapitalizmu: Józef stawia wszystko na jedną kartę,<br />
zbyt wiele myśli o majątku i pieniądzach, a za mało o innych<br />
ludziach, jest pyszny i bezwzględny, ponosi więc zasłużoną<br />
karę. Ale wbrew pozorom Józef nie jest wcale stereotypową<br />
postacią, motywacji jego działań nie można sprowadzić<br />
83
tylko i wyłącznie do żądzy pieniądza. Myśliwski przeniósł<br />
się z miasta na wieś, co nie jest wcale typowym posunięciem<br />
polskiego biznesmena, który woli raczej ciasne i ciemne<br />
miejskie dżungle niż otwarte przestrzenie pól. Dlaczego to<br />
zrobił? Nie tylko po to, aby poszukać swojej „szansy na sukces”,<br />
ale również, żeby uciec od miejsca naznaczonego ciężką<br />
chorobą i śmiercią jego rodziców. Majątek, wielki dom, który<br />
miał się zapełnić dziećmi, nerwowe poszukiwanie egoistycznych<br />
przyjemności i spełnienia, to wszystko miało osłonić<br />
Józefa przed przemijaniem, oddalić od niego myśl o starości<br />
i śmierci. Myśliwski poniósł porażkę nie tylko dlatego, że nie<br />
był dobrym człowiekiem, że trafił na nielojalnych pracowników,<br />
mściwego polityka i bezwzględne banki, ale naprawdę<br />
przegrał w momencie, kiedy zrozumiał, że wszelkie jego gorączkowe<br />
zabiegi pozbawione były sensu, bo nie ochronią go<br />
przed skutkami przemijania i rozpadu.<br />
W historii rodziny Myśliwskich jest naddatek symboliczny<br />
(doprawianie obrazu „twardej”, opisywanej momentami<br />
wręcz naturalistycznie, rzeczywistości metaforami i symbolami<br />
staje się powoli znakiem firmowym Odiji). Maria,<br />
która urodziła syna w oborze, Józef, który „robi w drzewie”,<br />
Krzysztof, chcący przewodzić dwunastce kumpli, stanowią<br />
razem rodzinę świętą na opak, naznaczoną złem i nieszczęściem.<br />
Sensem istnienia rodziny świętej był Jezus, ten, który<br />
zmarł, ale po trzech dniach zmartwychwstał, pokonując<br />
śmierć. Historia rodziny Myśliwskich prowadzi jedynie do<br />
rozpadu, zapowiadającego samotną śmierć bliskich sobie niegdyś<br />
ludzi, śmierć, po której żadnego zmartwychwstania nie<br />
będzie.<br />
Można by powiedzieć: Odija zajął się tematem starym<br />
jak świat, pisze przecież tylko o przemijaniu. Ale w naszych<br />
czasach, kiedy panuje swoisty terror młodości i zdrowia, gdy<br />
robi się wiele, aby przemijanie i śmierć uczynić niewidzialny-<br />
84
mi dla ludzi – w założeniu – jedynie radosnych konsumentów,<br />
jest to właściwie temat, który trzeba odkryć na nowo. I<br />
dobrze, że robi to pisarz młody, niespełna trzydziestoletni.<br />
Na razie Odija skupia uwagę na przestrzeniach marginesów<br />
teraźniejszości, gdzie rozpad i przemijanie są łatwo zauważalne.<br />
Jestem ciekaw, jakie efekty przyniosłoby odkrywanie<br />
ich w enklawach beztroskiej teraźniejszości. Ale nie wiem,<br />
czy autor „Tartaku” pójdzie tą drogą.<br />
Daniel Odija,<br />
„Tartak”,<br />
Wydawnictwo „Czarne”,<br />
Wołowiec 2003.<br />
85
Spotkanie z Michałem Olszewskim<br />
(internetowe, choć obaj mieszkamy w Krakowie)
Michał Olszewski – ur. w 1977 r., prozaik, dziennikarz;<br />
autor zbiorów opowiadań „Do Amsterdamu” (2003, pierwsza<br />
nagroda w trzeciej edycji konkursu prozatorskiego wydawnictwa<br />
Znak) i „Chwalcie łąki umajone” (2006); mieszka w<br />
Krakowie.
Ani harcownik, ani autorytet<br />
Czy Twoim zdaniem obecnie istnieje jeszcze coś<br />
takiego jak etos pisarza?<br />
Raczej nie. Cezura jest oczywista: w okolicy roku 1989<br />
etos rozpadł się, podobnie jak sparciały ze starości „płaszcz<br />
Konrada”. Pisarz nie ma obecnie powinności, ma wolność, z<br />
której może korzystać na wiele różnych sposobów.<br />
Czy pisarz powinien, mówiąc górnolotnie, poczuwać<br />
się do jakichkolwiek obowiązków wobec społeczeństwa<br />
albo chociaż czytelnika? A jeśli – tak,<br />
to do jakich?<br />
Czasy, kiedy pisarz traktowany był jak harcownik na polu<br />
bitwy, jako zmieniający świat, chyba już minęły. Trochę podobnie<br />
jak w dziennikarstwie, gdzie co jakiś czas odżywa pytanie,<br />
czy dziennikarz powinien tylko opisywać, czy poprzez<br />
opisywanie zmieniać. I przeważa odpowiedź, że od zmieniania<br />
są inni, ci, którzy czytają. Pisząc, nie bardzo myślę o<br />
modelowym czytelniku. Bardziej interesuje mnie spotkanie<br />
oko w oko i to, żeby człowieka, który kupił i przeczytał moją<br />
książkę, nie lekceważyć, tylko próbować zrozumieć, tak jak<br />
on próbuje zrozumieć mnie. Umiejętność słuchania ludzi to<br />
wystarczająco ciężki obowiązek nakładany na pisarza.<br />
W zeszłym roku krytycy obwieścili powrót prozy<br />
zaangażowanej. Uważasz, że tworzysz taką prozę?<br />
Nie wiem. Napisałem książkę, która nie odwraca się plecami<br />
od rzeczywistości, tylko próbuje ją przeniknąć. Jeżeli<br />
napiszę kolejną, będzie podobna. Być może w czasach zalewu<br />
literatury autotematycznej zainteresowanie światem<br />
91
wystarcza, by napisać książkę zaangażowaną. Nie potrafię<br />
jednak w ogóle znaleźć wyznaczników prozy zaangażowanej.<br />
Bo niby co: pisać o polityce, opowiadać się za lewicą, za<br />
biedotą, patrzeć ze współczuciem? Tak rozumiana literatura<br />
zaangażowana jest mi całkowicie obca. Jeżeli już, to bardziej<br />
interesujący jest pewien głód świata, chęć poznania go i przewiercenia<br />
na wskroś. Takie zaangażowanie niezmiernie mi<br />
się podoba.<br />
Często narzeka się u nas na upadek autorytetów.<br />
Ujmując rzecz nieco inaczej: twierdzi się, że ludzie,<br />
szczególnie młodzi, wcale autorytetów nie<br />
potrzebują. Czy mimo to istnieje szansa, żeby pisarz,<br />
który trafia ze swoim przekazem – przynajmniej<br />
teoretycznie – do tysięcy czytelników, mógł<br />
utrzymać autorytet?<br />
Nie wiem, czy czytelnicy w ogóle tych autorytetów poszukują,<br />
czy chcą, żeby pisarz pokazywał drogę, wytyczał<br />
szlaki. Ja takiej potrzeby nie widzę. Co za tym idzie – pisarz<br />
nie może utrzymywać autorytetu, bo go nie posiada, przynajmniej<br />
w kwestiach moralnych czy społecznych.<br />
Po „urynkowieniu” literatury pisarze wciągnięci<br />
zostali w machinę promocyjno-marketingową.<br />
Czy można, Twoim zdaniem, być jednocześnie<br />
wiernym sobie, własnym poglądom, wizjom świata,<br />
a zarazem konstruować skuteczny wizerunek<br />
medialny?<br />
Na pewno wciągnięcie w wir marketingowy nie oznacza<br />
sprzedania siebie, chyba że mamy do czynienia z pisarzami,<br />
którzy nie lubią opuszczać swojej pustelni i reagują alergicznie<br />
na każdy objaw zainteresowania. Ja nie widzę nic złego w<br />
92
spotkaniach z czytelnikami: wydałem książkę, cieszę się, że są<br />
ludzie, którzy chcą o niej rozmawiać. Być może za tym kryje<br />
się pytanie: czy to źle, że pisarze zarabiają na swoich książkach?<br />
Według mnie, nic w tym złego – zarabiali zawsze, tyle<br />
że w różnych formach, zarabiają i teraz. Poza tym promocja<br />
promocji nierówna – mogę spotykać się z czytelnikami, występować<br />
w telewizji, ale nie zamierzam sprzedawać wszystkiego,<br />
co mam w sobie. Dla mnie sformułowanie „konstruować<br />
skuteczny wizerunek medialny” brzmi przerażająco.<br />
Nie chcę nic konstruować, chcę być sobą. Oczywiście nie<br />
jestem naiwny i zdaję sobie sprawę, że to nie do końca możliwe.<br />
Co, na przykład, zrobisz, gdy na spotkaniu autorskim<br />
czytelnik spyta o twoją rodzinę, o to, czy ćpałeś, a jeżeli tak,<br />
to jakie narkotyki, ile miałeś kochanek w ciągu ostatniego<br />
miesiąca? Otworzysz się, czy powiesz: „To nie pana sprawa!”.<br />
Ja zrobię to drugie, ale implikacje wcale nie są oczywiste: z<br />
jednej strony, zachowuję teren intymny wyłącznie dla siebie,<br />
z drugiej – żeby to zrobić, muszę nałożyć maskę człowieka<br />
zamkniętego. Na szczęście pisarze nie są zmuszani do podejmowania<br />
takich wyborów jak aktorzy, piłkarze czy jurorzy<br />
„Idola”. Literackie pozy, fochy, strojenie min miało większe<br />
znaczenie dawniej, kiedy słowo pisane cieszyło się większym<br />
szacunkiem. Teraz pisarze zeszli na drugi plan. Nie muszą<br />
się więc zastanawiać, czy reklamować samochód, czy też odmówić,<br />
czy pojawić się na imprezie promocyjnej margaryny,<br />
czy nie. Dzięki Bogu, żaden marketingowy demon nie<br />
podsuwa mi takich pomysłów. Zwracam zresztą uwagę, że<br />
rozmawiamy o bardzo niejasnych kwestiach: „skuteczny wizerunek<br />
medialny”, co to znaczy? Humory i żądania widzów,<br />
czytelników są równie kapryśne jak marcowa pogoda. Dzisiaj<br />
spodoba się agresywny typek, który rozpieprzy w trakcie rozmowy<br />
połowę studia i dzięki temu sprzeda 19 egzemplarzy<br />
książki więcej, jutro przeciwnie: nieufne leśne stworzenie,<br />
93
które pisze gęsim piórem gdzieś pod korzeniami drzew. Nie<br />
ma reguł.<br />
Kim obecnie jest pisarz: hobbystą, który po pracy<br />
skrobie teksty, a może specyficznym pracownikiem<br />
branży rozrywkowej? A może, jak podpowiadał<br />
kilka lat temu Przemysław Czapliński, kimś z<br />
trójki: rzemieślnik, kpiarz, immoralista?<br />
Czapliński używa pojęć, które nie wykluczają się wzajemnie.<br />
Przykładem Jerzy Pilch, który jednocześnie jest rzemieślnikiem,<br />
w całym pozytywnym tego słowa znaczeniu,<br />
kpiarzem, a i z potocznie rozumianą moralnością nie bardzo<br />
mu po drodze. Ja nie widzę prostej, jednoznacznej odpowiedzi,<br />
bo przecież hobbysta również może pracować w branży<br />
rozrywkowej. Na pewno tylko nieliczni pisarze polscy są w<br />
stanie utrzymać się z tego, co napiszą, reszta traktuje literaturę<br />
jako czynność wykonywaną na marginesach powszednich<br />
zajęć. I znowu: to dobrze, bo nie zamykają się wyłącznie w<br />
świecie książek, są zmuszeni do uczestnictwa w rzeczywistości,<br />
to źle, bo trudniej im znaleźć wyciszenie, które do stworzenia<br />
dobrej literatury jest chyba niezbędne.<br />
[2004]<br />
94
Nużąca droga do…<br />
Lektura debiutanckiej książki Michała Olszewskiego<br />
przypomina mi długą podróż samochodem… powiedzmy do<br />
Amsterdamu. Na początku jest przyjemnie, jazda w nieznane<br />
daje adrenalinowego kopa; patrzę przez szyby, za którymi<br />
migają interesujące obrazki, niecierpliwie wyglądam kolejnych<br />
atrakcji. Z czasem jednak robi się coraz bardziej nudno<br />
i niewygodnie, widoki za szybami już nie cieszą, zaczynam<br />
się rozglądać za przydrożnymi knajpami i parkingami, a koniec<br />
końców nie mogę się doczekać, kiedy będę na miejscu.<br />
Zbiór opowiadań „Do Amsterdamu” otwiera zdecydowanie<br />
najlepszy tekst w całym tomie, zatytułowany „Sprawa rodzinna”.<br />
Po przeczytaniu tego opowiadania naprawdę wiele<br />
obiecywałem sobie po prozie Olszewskiego. Niestety, okazało<br />
się, że dalej jest już tylko gorzej i że znowu będę musiał<br />
powtarzać truizmy o nierównej, jak to zwykle w przypadku<br />
debiutanta bywa, książce.<br />
„Do Amsterdamu” składa się z opowiadań, które spaja kilku<br />
przewijających się przez nie bohaterów. Olszewski przedstawia<br />
losy grupki, „załogi”, dwudziestokilkulatków pochodzących<br />
z tego samego, prowincjonalnego Krótkiego Miasta<br />
(odpowiadającego realiom Ełku, rodzinnego miasta autora);<br />
to ich nadzieje, frustracje i zmagania z rzeczywistością III<br />
RP interesują pisarza. Czyżby kolejny zbiór realistycznych<br />
obrazków, kolejna książka o rzeczywistości, pisana z punktu<br />
widzenia „roczników 70.”? – Olszewski urodził się w roku<br />
1977. Początkowo miałem nadzieję, że jednak pisarz dołoży<br />
do tego, ostatnimi czasy mocno eksploatowanego, tematu<br />
coś swojego. W „Sprawie rodzinnej” głównym bohaterem a<br />
zarazem narratorem jest Młody, świeżo upieczony magister<br />
ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego, pracujący w audycie,<br />
nieźle ustawiony w świecie „Warszawki” i czujący się tam<br />
95
niczym pan życia. Ma dobrą pracę i jeszcze lepsze perspektywy,<br />
przekonany jest, że będzie podążał wyraźnie wyznaczoną<br />
ścieżką kariery wprost ku pokaźnej sumce na koncie, „ustronnemu<br />
osiedlu na obrzeżach stolicy” i domkowi letniskowemu<br />
w okolicy przyjemnej. Ale od czasu do czasu coś go gnębi,<br />
jak sam stwierdza: „gorycz czasami dolega”. O co chodzi? O<br />
rysy na konstruowanym przez bohatera wizerunku młodego<br />
człowieka sukcesu. Znajomy zarzuca Młodemu – fakt, że po<br />
wódce i nieco żartobliwie, ale jednak – że się sprzedał, bo<br />
porzucił ideały dla kasy. Sam Młody niby zadomowił się w<br />
stolicy, ale jednak narzeka, że „Warszawa nigdy moim miejscem<br />
nie będzie”, a ponieważ w rodzinnym mieście czuje się<br />
już obco, więc właściwie nie ma przestrzeni, którą mógłby<br />
uznać za własną. Niby chce zostać w kraju, nie ma zamiaru<br />
wyjeżdżać w poszukiwaniu jeszcze lepszych perspektyw, ale<br />
mimo to Polski nie lubi („Polska to jest potwornie smutny,<br />
szary kraj, rozjebany przez komunistycznych architektów, zarówno<br />
tych od budynków, jak i tych od dusz, a jedyne, czego<br />
można się tu dorobić w szybkim tempie, to wrzody na żołądku”).<br />
Owa gorycz, niepewność, może nawet wyrzuty sumienia,<br />
sprawiają, że Młody decyduje się na szaloną awanturę:<br />
po śmierci babki, z którą był mocno związany emocjonalnie,<br />
decyduje się na wykradzenie jej ciała z kostnicy i pochowanie<br />
wbrew woli rodziny na wiejskim cmentarzu, na którym babka<br />
chciała spocząć; chce, aby po śmierci znalazła się „na swoim”,<br />
w wybranym przez siebie miejscu. Historia ze „Sprawy<br />
rodzinnej”, doprawiona nieco czarnym humorem, wygląda<br />
na żywcem wyjętą z czeskiej prozy, ale nie jest tylko i wyłącznie<br />
intertekstualną igraszką. W tym opowiadaniu Olszewski<br />
uchwycił bardzo ważny temat. Jest to opowieść o wykorzenieniu<br />
młodych ludzi z prowincji. Dwudziestolatkowie<br />
uciekają z zapyziałych miast i miasteczek, szukając życiowej<br />
szansy, mitycznego „Amsterdamu” z marzeń, i lądują najczę-<br />
96
ściej w Warszawie, tym – jak stwierdza inny bohater książki,<br />
Jasiu – „wyśnionym eldorado mazowieckim”. Nie zawsze jednak<br />
potrafią do końca „zaaklimatyzować” się w warszawskim<br />
raju. Dociera do nich, że zawieszani są w próżni, że nie mają<br />
własnego „miejsca”. Oczywiście, że próżnię da się wypełnić –<br />
społeczeństwo konsumpcyjne oferuje w tym przypadku wiele<br />
możliwości – a żal i gorycz wygłuszyć. Mimo to ssanie pustki<br />
co jakiś czas daje się we znaki, czego dowodem są przypadki<br />
Młodego. I tutaj wbrew pozorom wcale nie chodzi jedynie o<br />
publicystykę, prozatorski opis nowej migracji, nowego pokolenia<br />
nomadów, poszukujących pracy, pieniędzy, a przy okazji<br />
i szczęścia. Kwestią zasadniczą jest sprawa zakorzeniania, czy<br />
właściwie – jego braku. Tu tkwi dramat młodych ludzi, którzy<br />
dają się skusić produkowanym w społeczeństwie konsumpcyjnym<br />
symulakrom szczęśliwego i „prawdziwego” życia.<br />
Problem „korzeni” nie jest oczywiście w naszej prozie nowy,<br />
w końcu wałkowany był na wszystkie strony w poprzedniej<br />
dekadzie – choćby w prozie „trzydziestolatków”. Jednak w<br />
przypadku pisarzy starszych od Olszewskiego był to w dużej<br />
mierze problem udawany, niejako pożyczony od ojców i<br />
dziadków po to, aby móc wpisać się mitologię rozmaitych<br />
kresowych miejsc. Autor „Do Amsterdamu” przedstawia natomiast<br />
rzeczywiste problemy ludzi z jego pokolenia.<br />
Olszewski chwycił więc niezły temat, ale niestety szybko<br />
wypuścił go z rąk. Jeszcze w następującym po „Sprawie rodzinnej”<br />
opowiadaniu zatytułowanym „Pieśń na wejście” autor<br />
próbował rozwijać temat wykorzeniania młodych, ukazując<br />
alternatywną wobec losów Młodego historię chłopaka z<br />
prowincji próbującego swoich sił w „Warszawce”. Bohaterem<br />
opowiadania jest Jasiu, któremu po studiach nie udało się na<br />
dłużej zaczepić w stolicy, więc wrócił do Krótkiego Miasta,<br />
gdzie zaczął żyć ze sprzedaży uprawianej przez siebie marihuany.<br />
Już w „Pieśni na wejście” pojawiają się narkotykowe<br />
97
klimaty, które z opowiadania na opowiadanie coraz bardziej<br />
wciągają autora. W kolejnych opowiadaniach Olszewski skupia<br />
uwagę przede wszystkim na osiedlowo-narkotykowych<br />
sprawach, portretuje bohaterów zażywających i sprzedających<br />
narkotyki. To prawda, że bohaterowie ci – na przykład,<br />
z zamykającego tom opowiadania tytułowego – podobnie jak<br />
Młody nie mają własnego miejsca w świecie, szukają drogi<br />
do własnych „Amsterdamów”. Ale to już nieco inna historia<br />
– o outsiderach zafascynowanych „sztucznymi rajami”, żyjących<br />
wbrew światu i jego porządkowi. Tacy ludzie trafiają<br />
się w każdym pokoleniu niezależnie od czasu, historycznych<br />
przypadków i sytuacji społeczno-ekonomicznej. Wielokrotnie<br />
opisywano ich w prozie, ostatnio można mówić nawet o<br />
pewnej modzie na literaturę narkotykową. Rzadko ma ona<br />
większą wartość literacką, właściwie jedynie Tomaszowi Piątkowi<br />
w „Heroinie” udało się stworzyć przejmujący a zarazem<br />
efektowny literacko obraz ludzi penetrujących „sztuczne<br />
raje”. W porównaniu z powieścią Piątka proza Olszewskiego<br />
wypada blado, przede wszystkim dlatego, że krakowski<br />
autor podaje narkotykowe historie w konwencji postnego realizmu.<br />
Inaczej rzecz ujmując, w następujących po „Sprawie<br />
rodzinnej” opowiadaniach młody pisarz nie zaskoczył mnie<br />
ani przenikliwością w odkrywaniu interesującego go wycinka<br />
rzeczywistości, ani literacką wynalazczością, ani wyjątkową<br />
sprawnością językową. A to sprawiło, że lekturowa droga do<br />
ostatniej kropki „Do Amsterdamu” była dla mnie nużąca.<br />
Olszewski napisał jedną książkę, otrzymał za nią główną<br />
nagrodę w prestiżowym – było nie było – konkursie wydawnictwa<br />
„Znak”. Stanowi to pewne osiągnięcie, które jednak<br />
nie zmieniło faktu, że – przynajmniej dla mnie – jest on zaledwie<br />
nieźle zapowiadającym się prozaikiem. Aby stać się<br />
pisarzem ważnym, musi jeszcze sporo popracować, bo w „Do<br />
Amsterdamu” szwankuje i kompozycja, i styl; poza tym Ol-<br />
98
szewski daje się zbyt łatwo prowadzić mocno wydeptanym<br />
przez poprzedników ścieżkom narracyjnym. Nie pozostaje<br />
mi więc nic innego, jak zakończyć zwyczajowym w przypadku<br />
debiutów grepsem: poczekajmy do następnej książki tego<br />
autora…<br />
Michał Olszewski,<br />
„Do Amsterdamu”,<br />
Wydawnictwo „Znak”,<br />
Kraków 2003.<br />
99
Spotkanie z Mariuszem Sieniewiczem<br />
(znowu w Olsztynie, zagłębiu młodej polskiej prozy)
Mariusz Sieniewicz – ur. w 1972 r., prozaik, felietonista;<br />
debiutował powieścią „Prababka” (1999), opublikował także<br />
powieści „Czwarte niebo” (2003) i „Rebelia” (2007) oraz<br />
zbiór opowiadań „Żydówek nie obsługujemy” (2005); nominowany<br />
do Literackiej Nagrody Nike i Paszportów „Polityki”;<br />
mieszka w Olsztynie.
Każdy bywa Żydówką<br />
Twoja nowa książka ma tytuł „Żydówek nie obsługujemy”.<br />
Czyżbyś zapisał się do Młodzieży<br />
Wszechpolskiej?<br />
Nie, nie należę do tej zaszczytnej organizacji [śmiech].<br />
Nie potrafię bronić polskości w tak wiarygodny i zaangażowany<br />
sposób, jak robią to ci zacni ludzie. Takich jak ja Młodzież<br />
nie obsługuje.<br />
Pewnie jednak liczyłeś się z tym, że tak prowokacyjny<br />
tytuł może zachęcać do absurdalnych, aberracyjnych<br />
odczytań Twojej prozy?<br />
Książka zawsze może być zaduszona absurdalnymi odczytaniami,<br />
a więc podzielę los mojej głównej bohaterki. Dla<br />
mnie ten tytuł ma znaczenie głęboko egzystencjalne i wewnętrzne,<br />
a nie literackie czy medialne. Nie czuję się prowokatorem<br />
na zewnątrz. Tym tytułem siebie prowokuję. Jeśli<br />
odczytania będą, dla przykładu, „holokaustowo-antysemickie”,<br />
to znaczy, że żyjemy wciąż w kraju moralnego szantażu,<br />
gdzie pewne słowa, symbole, idee nie mogą być wypowiadane<br />
otwarcie, gdyż są niczym kamień u szyi, który ściąga człowieka<br />
na samo dno bagna stereotypów i resentymentów.<br />
Kim jest tytułowa Żydówka? Wyjaśniasz tę kwestię<br />
w kilku miejscach książki, ale za każdym razem<br />
inaczej.<br />
Prowadzę ironiczne i przekorne śledztwo poszukując Żydówki.<br />
Raz jest ona myślą, raz panną młodą, innym razem<br />
urzędnikiem. Stanowi figurę tego, co nazwać by można Innym,<br />
Obcym. Ta książka jest próbą postawienia rzeczywi-<br />
105
stości w stan podejrzenia, po to, aby wychwycić zdarzenia<br />
czy ludzi, którzy lądują poza nawiasem wspólnoty. Przecież<br />
wszyscy jesteśmy nabierani przez współczesną kulturę, zaczyna<br />
ona zdradzać coraz bardziej totalizujące czy nawet totalitarne<br />
rysy. Mówię tu zarówno o kulturze pop, jak i ogólnie<br />
o pewnym klimacie kulturowym, w którym funkcjonujemy.<br />
Co więcej: poprawność polityczna nakazuje nam w bardzo<br />
podobny sposób myśleć o sobie i świecie. Wszelkie odmienne<br />
stany mentalne, które w sobie nosimy, są z jednej strony wypierane<br />
z dyskursu publicznego, z drugiej – muszą się gdzieś<br />
odkładać. Dlatego Żydówka jest problemem mentalnym,<br />
duchowym, a nie rasowym. To symbol zakamuflowanych<br />
upiorów. Żydówka wreszcie to Inny, zamknięty w kazamatach<br />
naszego mózgu. Tworzymy sobie wewnętrznego kapo,<br />
strażnika czy policjanta po to, aby tylko broń Boże nie wyskoczyć<br />
z czymś, co by nie zgadzało się z ogólną, dominującą<br />
praktyką.<br />
Z tego wynika, że każdy z nas ma w sobie Żydówkę?<br />
Chyba każdy miał, ma lub będzie mieć i dopuści ją do<br />
głosu – choćby na chwilę, ale jednak. Żydówką się nie tyle<br />
jest, co się nią bywa. W każdej chwili może zdarzyć się nam<br />
taka sytuacja, że zostaniemy wrzuceni na minę odmienności,<br />
że ta Żydówka się nagle ujawni, wywracając całkiem nasze<br />
życie. Co ciekawe – najczęściej dramat odmienności rozgrywa<br />
się w oswojonej scenerii, a im bardziej jest ona swojska,<br />
tym większe jest poczucie absurdu. W każdym z moich<br />
opowiadań pojawia się sytuacja, kiedy nagle człowiek musi<br />
zedrzeć z twarzy maskę i pokazać spotworniałą, a czasami<br />
upodloną twarz Innego.<br />
106
Twoje opowiadania zaczynają się zwykle od realistycznych<br />
scen, by nagle przejść w groteskowe,<br />
wykrzywione wizje. Skąd ta skłonność do osuwania<br />
się w groteskę?<br />
Simone Weil powiedziała kiedyś, że sprzeczność jest<br />
dźwignią transcendencji. Poprzez groteskę doświadczamy<br />
tego, co nas przerasta. Wydaje mi się, że nie można dzisiejszego<br />
świata opisać w realistyczny sposób. Trzeba w codzienności<br />
szukać szczelin i szyfrów, które by o nas samych mówiły<br />
więcej niż czysto realistyczny opis. Poza tym, im bardziej<br />
coś jest oczywiste, tym bardziej pozorne. Albo inaczej: im<br />
mocniej próbuję okiełznać słowem rzeczywistość, tym mocniej<br />
stawia ona opór, wierzga, wywala jęzor. Stąd pewnie groteska.<br />
W opowiadaniach odbijasz się od świata, aby znaleźć<br />
się w przestrzeni wyobraźni, snu, czasami<br />
diabolicznego wyolbrzymienia. Źródła inspiracji<br />
szukasz w obserwacji świata czy w wyobraźni?<br />
To naczynia połączone. Dwa pasożyty, które karmią się<br />
człowiekiem. Żeby opisać obserwowany świat, nie mogę<br />
używać jego języka, bo wtedy mnie okłamuje. Muszę sięgnąć<br />
po języki wręcz wrogie zwykłemu opisywactwu. Spróbować<br />
dobrać się do świata poprzez groteskę, oniryzm czy absurd.<br />
Rzeczywistość jest mową pograniczną różnych języków.<br />
Szukając nowych języków opisu świata dosyć daleko<br />
odchodzisz od tzw. poprawności politycznej.<br />
Parafrazujesz, przerabiasz modlitwy czy nasz<br />
hymn. Niektórzy czytelnicy mogą to odebrać jako<br />
tanią prowokację.<br />
107
Wobec takich oskarżeń jestem bezbronny... Cóż, no to<br />
będę w ich oczach tanim pisarzem. W swoich oczach walczę<br />
o coś innego, o coś więcej. Jeśli mam być uczciwy, to nie<br />
mogę być poprawny politycznie, patrząc na to, co się dookoła<br />
dzieje. Poprawność polityczna to trumna literatury. Elementy<br />
prowokacyjne w mojej książce znalazły się tylko po to, aby<br />
zachęcić do patrzenia na innych ludzi przez pryzmat „ja”,<br />
a nie „my”, do podejrzliwego traktowania gotowych prawd.<br />
Nic tak nie osłabia duchowo człowieka, jak przeświadczenie,<br />
że wszystko jest oczywiste i niepodważalne niczym dogmat.<br />
Żyjemy w wynaturzonym, zdegradowanym świecie, więc i<br />
formy religijności są zdegradowane, wykoślawione. Często<br />
nasze modlitwy urągają nam samym. Dlatego Bóg czy religia<br />
nie powinny być oczywistościami, nie mogą istnieć tylko poprzez<br />
określony zestaw modlitw czy rytuałów. Trzeba wejść<br />
w bardziej dynamiczną religijność. Uważam się za człowieka<br />
religijnego, ale nie chcę, żeby to była religia, która łuszczy<br />
się i odpada jak tynk. Koniec końców powiem tak – książka<br />
„Żydówek nie obsługujemy” jest w gruncie rzeczy obliczona<br />
na moją własną religijność i zakorzenienie we wspólnocie.<br />
Prowokuję samego siebie do jeszcze intensywniejszego<br />
przeżywania tego, co święte i przeklęte. Jeśli ktoś rozpozna<br />
w książce przynajmniej część swoich doświadczeń i lęków,<br />
uznam, że było warto.<br />
[2005]<br />
108
Groteską w rzeczywistość<br />
O nowej książce Mariusza Sieniewicza, zbiorze opowiadań<br />
„Żydówek nie obsługujemy”, na pewno będzie głośno.<br />
Zresztą, już po opublikowaniu w czasopiśmie „FA-art” pierwotnej<br />
wersji opowiadania tytułowego – a było to dosyć dawno,<br />
bo w roku 2000., kiedy Sieniewicz nie należał do pisarzy<br />
przesadnie znanych – wielu czytelników i krytyków zwróciło<br />
uwagę na ten tekst. Trudno się temu dziwić, zważywszy, że<br />
olsztyński pisarz porusza w nim – jak równie w całej nowej<br />
książce – wciąż bardzo drażliwy u nas temat odmienności, inności<br />
i wykluczenia. Przypomnę, „Żydówek nie obsługujemy”<br />
to przedstawiana w konwencji onirycznej historia, dokonującej<br />
się w hipermarkecie, przemiany młodego mężczyzny w<br />
Żydówkę i późniejszych prześladowań kobiety traktowanej<br />
jak towar. W opowiadaniu tym autor splótł w jeden bolesny<br />
węzeł historyczne traumy i współczesne lęki.<br />
Podejrzewam, że komentatorzy książki Sieniewicza<br />
skoncentrują się przede wszystkim na kwestiach związanych<br />
z przewijającym się we wszystkich tekstach tomu motywem<br />
wykluczenia. W końcu pisarz zadbał o to, żeby dostarczyć<br />
pełnowartościową pożywkę interpretatorom tropiącym i hołubiącym<br />
inność w literaturze. Oprócz Żydówki w książce<br />
pojawia się bowiem cała galeria mniej lub bardziej prześladowanych<br />
i marginalizowanych odmieńców: kloszardzi-performerzy<br />
z tekstem „Złota akszyn”, Filip Piszczajko, czyli „Banderas<br />
przeciętności” z „Ból brzucha od ucha do ucha” czy też<br />
Debile z „O, kurna! W głowie wujnia!”. Poza tym Sieniewicz<br />
penetruje – może raczej: otwiera – sferę wykluczenia mentalnego,<br />
przestrzeń, w której każdy człowiek ukrywa lęki, psychiczne<br />
zwichnięcia, agresję, ale też nadmierną wrażliwość<br />
czy upokorzenia. Niczym psychoterapeuta wywleka ze swoich<br />
bohaterów to, czego oni starają się nie wiedzieć albo co<br />
109
próbują skryć przed bezlitosnymi bliźnimi. Są to oczywiście<br />
tematy interesujące, wręcz domagające się pogłębionej analizy.<br />
Ja jednak w mniejszym stopniu zajmę się tym, o czym<br />
Sieniewicz pisze, a w większym – jak pisze.<br />
Autor „Żydówek nie obsługujemy” zaliczany jest do grupy<br />
młodych prozaików opisujących teraźniejszość, tworzących<br />
tzw. prozę zaangażowaną. To stworzone ad hoc, funkcjonujące<br />
na zasadzie hasła wywoławczego, pojęcie nie jest zbyt<br />
precyzyjne, co potwierdza choćby przypadek Sieniewicza,<br />
który z każdą wydaną książką staje się pisarzem coraz bardziej<br />
osobnym. Większość pisarzy zmagających się z naszą<br />
współczesnością wykorzystuje w swoich tekstach rozmaicie<br />
modyfikowane techniki realistyczne. Sieniewicz już we<br />
wcześniej wydanych książkach, „Prababce” i „Czwartym niebie”,<br />
przełamywał konwencję realistyczną elementami groteski<br />
i absurdu. W „Żydówek nie obsługujemy” zdecydowanie<br />
postawił na groteskę. Króluje tu żywioł nieokiełznanej wyobraźni,<br />
czasami absurdalnej i przewrotnej, to znowu mrocznej.<br />
Sieniewicz ma – rzadką u naszych pisarzy – łatwość kreowania<br />
niesamowitych, dziwnych sytuacji i motywów, a przy<br />
tym umie budować z nich spójne, konsekwentne fabularnie<br />
opowieści.<br />
Charakterystyczne dla nowej prozy olsztyńskiego pisarza<br />
jest zestawianie rozmaitych sfer rzeczywistości, poszukiwanie<br />
przejść między nimi, punktów stycznych czy przyległych.<br />
Jawa miesza się w opowiadaniach ze snem, rzeczywiste z wyobrażonym,<br />
przeżyte z przeczutym. Ta strategia najwyraźniejsza<br />
jest w opowiadaniach „Ból brzucha od ucha do ucha”<br />
i tytułowym. Ale i w innych tekstach raz po raz pojawia się<br />
swoista niejednoznaczność kreowanego świata, a może nawet<br />
„dziwność istnienia” (nie przez przypadek przywołuję frazę<br />
Witkacego, który – moim zdaniem – jest jednym z patronów<br />
prozy Sieniewicza). Semantyczne rozedrganie tej prozy<br />
110
potęguje dodatkowo dyskretnie stosowana intertekstualność<br />
(choćby Gombrowiczowska aura w „Posuń się, posuń! Bo cię<br />
posunę!”) i wieloznaczna symbolika (najciekawsze symbole<br />
to Żydówka i Pani Prezydentowa, wymierzająca klapsy Piszczajce).<br />
Odmieńcy, wykluczeni, ludzie przeżywający groteskowe<br />
apokalipsy prywatnych światów… Zdawać by się mogło, że<br />
Sieniewicz jest w nowej książce poważny aż do bólu (swoich<br />
bohaterów) i ponury. Nic bardziej mylnego. W opowiadaniach<br />
znaleźć można sporą dawkę komizmu, który objawia<br />
się przede wszystkim w warstwie językowej tekstów. Sieniewicz<br />
bawi się różnymi stylami i formami mowy, przerabia/<br />
podrabia teksty kultury tak masowej, jak i wysokiej, a że do<br />
tego umie nieźle zakręcić słowem i ma poczucie humoru –<br />
efekt jest świetny.<br />
Na koniec powinienem wreszcie wyjaśnić, dlaczego zamiast<br />
pisać o wykluczonych w opowiadaniach Sieniewicza,<br />
o odmieńcach prześladowanych przez większość, zająłem się<br />
głównie specyfiką wykonanej przez pisarza pisarskiej roboty.<br />
Autor „Żydówek nie obsługujemy” udowodnił, że o rzeczywistości<br />
nie trzeba koniecznie pisać realistycznie. Uderzył<br />
w rzeczywistość groteską i dzięki temu dotarł do głębszych<br />
warstw świata niż jego koledzy uprawiający wyżej wspomnianą<br />
prozę zaangażowaną. I – oczywiście – dał nadzieję, że w<br />
najbliższych latach wcale nie jesteśmy skazani na zgrzebny<br />
realizm.<br />
Mariusz Sieniewicz,<br />
„Żydówek nie obsługujemy”,<br />
W.A.B.,<br />
Warszawa 2005.<br />
111
Spotkanie z Marianem Pankowskim<br />
(w Hotelu Francuskim w Krakowie, rano, jak dla mnie<br />
– w środku nocy)
Marian Pankowski – ur. w 1919 r., prozaik, poeta, dramaturg,<br />
tłumacz; więzień hitlerowskich obozów zagłady; od<br />
1945 mieszka w Belgii; jeden z najoryginalniejszych, a przy<br />
tym wciąż niedocenianych, pisarzy współczesnych; debiutował<br />
w 1938 r. (w „Sygnałach”) wierszem „Czytanie w zieleni”;<br />
autor, m.in. tomu prozy poetyckiej „Smagła swoboda” (1955),<br />
zbiorów opowiadań „Matuga idzie. Przygody” (1958) oraz<br />
„Kozak i inne opowieści” (1965), powieści „Rudolf ” (1980),<br />
„Pątnicy z Macierzyzny” (1987) i „Z Auszwicu do Belsen”<br />
(2000); w 2007 roku wydał „Ostatni zlot aniołów”, za który<br />
otrzymał Literacką Nagrodę Gdynia.; nominowany do Literackiej<br />
Nagrody Nike; mieszka w Brukseli.
Ciało i zakamarki duszy<br />
Porozmawiajmy o „Rudolfie”, wznowionej właśnie<br />
Pana powieści…<br />
W Polsce to właściwie całkiem świeża książka, bo jej<br />
pierwsze wydanie przeszło tutaj praktycznie bez echa.<br />
Przypomnę: to był rok 1984.<br />
Zły czas dla tego rodzaju literatury, jak mówią teraz homoseksualiści<br />
– okres przedemancypacyjny.<br />
Jedna z dwóch głównych postaci „Rudolfa”, Niemiec<br />
Thomas-Rudolf, miała swój pierwowzór. Co<br />
sprawiło, że zainteresował się Pan tą osobą?<br />
To fakt, spotkałem Niemca, urodzonego w Łodzi, świetnie<br />
operującego językiem polskim. Początkowo zaintrygowało<br />
mnie, że mogę rozmawiać z Niemcem po polsku i to<br />
Niemcem wyjątkowym, pozbawionym kompleksów, otwarcie<br />
przyznającym się do swojego homoseksualizmu. Od rzemyczka<br />
do koniczka – zaczęła się znajomość, korespondencja<br />
i okazało się, że jestem jego jedynym znajomym spoza świata<br />
– jak to się dzisiaj mówi – gejowskiego, który podchodzi normalnie,<br />
tolerancyjnie do jego spraw i obsesji. Koniec końców<br />
pokazał mi swoje wspomnienia, ponad 100 stron rękopisu.<br />
Tam znalazłem historię miłości do Berbera Yazyta, ta opowieść<br />
dała mi impuls do napisania „Rudolfa”.<br />
Czy wydając tę powieść, nie obawiał się Pan, że<br />
zostanie Panu przypięta etykietka pisarza gejowskiego?<br />
117
Już pierwsi czytelnicy tego tekstu zaczęli pytać mnie, czy<br />
jestem homoseksualistą. Początkowo się broniłem, tłumaczyłem,<br />
ale szybko przestałem, bo zdałem sobie sprawę, że tego<br />
rodzaju pytania potwierdzają jedynie, iż powieść jest sugestywna,<br />
dobrze napisana. Poza tym miałem świadomość, że<br />
występuję w słusznej sprawie, chociaż dokonałem – by tak<br />
rzec – przestępstwa, transgresji, złamałem pewne normy.<br />
Broniłem ciała, które w naszej kulturze jest więzione, niwelowane,<br />
przemieniane w przeanieloną abstrakcję. Dzisiaj już<br />
jedynie z uśmiechem odpowiadam na tego rodzaju pytania i<br />
nieco prowokująco stwierdzam, że wszystko zależy od kąta,<br />
pod jakim się na moją powieść spojrzy. „Rudolf ” nie jest jednak<br />
tylko i wyłącznie historią gejowską. Dla mnie przede<br />
wszystkim jest to powieść o konflikcie natury i kultury. Czy<br />
taki konflikt jest nieunikniony? To przeciwstawienie jest<br />
ważne dla całej mojej twórczości. Tak też jest w „Rudolfie”.<br />
Thomas reprezentuje nieskażoną, tryumfującą naturę. Narratorowi-Polakowi<br />
powierzyłem rolę obrońcy kultury, może<br />
trochę nieuczciwie, bo jednak staję po stronie Thomasa. A<br />
jeśli chodzi o moje widzenie sprawy tego konfliktu, powiem<br />
tak – nie mam tu żadnej pewności... Z jednej strony, jestem<br />
człowiekiem kultury, z drugiej – lubię zaglądać w rozmaite<br />
zakazane „dziury” życia, pod wstydliwą podszewkę kulturalnego<br />
świata. Moja wizja człowieczeństwa jest poszerzona o<br />
wszelkie zakamarki zarówno duszy jak i ciała.<br />
W „Rudolfie” wraca Pan także do swoich obrachunków<br />
z polskością. W języku swojej prozy robi<br />
Pan „w polszczyźnie rozróbę” – taką samą rozróbę<br />
robi Pan w kramie z arcypolskimi wartościami,<br />
mitami, stereotypami.<br />
Prawda, ale to wcale nie znaczy, że od polskości odchodzę,<br />
choć czasami traktuję ją polemicznie. W mojej twórczo-<br />
118
ści nie ma bezpośrednich deklaracji polskości, ale mój język,<br />
moja mowa literacka jest właściwie sztandarem polskości.<br />
Teraz nikt nie pisze po polsku jak ja, więcej – nikt tak pisać<br />
nie umie. Współcześni pisarze używają specyficznej gwary,<br />
języka mówionego, uproszczonego – jak ja to nazywam –<br />
rock’ and rollowego. Zapominają o korzeniach polszczyzny.<br />
W „Rudolfie” pisze Pan: „Słowa mają swój dom”.<br />
Jaki jest dom słów języka Pana prozy?<br />
Mój język zakorzeniony jest w mowie okolic mojego<br />
rodzinnego Sanoka, gdzie zderzały się różne gwary i języki,<br />
tworząc coś w rodzaju wschodniej mowy polskiej. Fundamenty<br />
mojego stylu są więc z sanockiego drewna. Potem<br />
układałem na nich kolejne elementy wynikające z bagażu<br />
moich doświadczeń – czasu wojny, zderzenia z inną od naszej<br />
kulturą Belgii, gdzie zamieszkałem, czy kontaktów literackich.<br />
Ogromne znaczenie dla mnie jako pisarza miało<br />
poznanie belgijskiego dramaturga Michela de Ghelderode<br />
i jego dzieł. Po przeczytaniu jego tekstów zrozumiałem, że<br />
mogę pisać, podobnie jak on, o wszystkim, nawet schodząc w<br />
niziny ciała i życia ludzkiego, językiem książęco bogatym.<br />
I to chyba różnorodność Pańskiego „domu słowa”<br />
sprawia, że lektura każdego zdania Pańskiej prozy<br />
jest swoistą przygodą językową, wędrówką po<br />
ścieżce, która nie wiadomo gdzie zaprowadzi.<br />
Cieszę się, że tak Pan widzi moje zdania. Dodam, że odkąd<br />
piszę – „piszę na głos”, czerpiąc ogromną radość z układania<br />
i odczytywania swoich tekstów; czasami to nawet radość<br />
masturbacyjna [śmiech]. Mam muzyczne podejście do<br />
słowa.<br />
119
W wielu tekstach – również w „Rudolfie” – zderza<br />
Pan różne systemy wartości, dyskursy, wizje świata,<br />
pokazuje walkę sprzeczności. To może prowadzić<br />
do pewnego zamętu. Bohater „Rudolfa” stwierdza<br />
przecież, że żyje w „Absurdii”. Czy Pan też żyje w<br />
tej krainie?<br />
To pytanie powinno być dużo szersze, bo problem dotyczy<br />
nie tylko mnie, ale wszystkich ludzi na świecie. Świat<br />
jest pełen nicości, bardzo gęstej, dotkliwej. Przed tą nicością<br />
bronię się marzeniami o ładzie, który tworzy człowiek, ładzie<br />
opartym na tolerancji i pewnej piramidzie istnień, na<br />
szczycie której stoi różnie pojmowany Bóg jako gwarant tego<br />
ładu. Wiem, to utopia, ale gdybym nie wierzył w tę utopię,<br />
to pewnie nigdy nie byłbym katolikiem, nigdy nie byłbym<br />
człowiekiem myślącym i życzliwym wobec ludzi.<br />
Czy w takim razie Pańskie transgresje są próbą<br />
oswajania nicości, poszukiwaniem nowych sensów,<br />
nowych sposobów rozumienia świata?<br />
Jest Pan dla mnie zbyt łaskawy, bo obawiam się, że moje<br />
transgresje są jednak gestami burzącymi w pewnym stopniu<br />
ład istniejący. Ale transgresja potrzebna jest artyście, prowadzi<br />
go ku nowym odkryciom, często też w tej podróży go<br />
rani, a także – mówiąc metaforycznie – zarysowuje szkło w<br />
oknach ludzi prostych i nieprzygotowanych.<br />
[2005]<br />
120
Pojedynek natury z kulturą<br />
„Polak w dwuznacznych sytuacjach” – taki tytuł widnieje<br />
na okładce wydanej w roku 2000 książki, zawierającej<br />
wywiad-rzekę z Marianem Pankowskim, przeprowadzony<br />
przez Krystynę Rutę-Rutkowską. Trudno chyba o trafniejsze<br />
określenie autora „Rudolfa”, bo sytuacja, w jakiej znajduje<br />
się ten senior polskiej literatury (urodzony, przypomnę, w<br />
roku 1919), rzeczywiście jest dwuznaczna, a może nawet –<br />
paradoksalna. Pankowski, mimo iż bez wątpienia należy do<br />
najlepszych, najoryginalniejszych pisarzy współczesnych – to<br />
nie tylko moja opinia – wciąż jest „źle obecny” w świecie literackim,<br />
a w świadomości czytelników – praktycznie nieobecny;<br />
i to pomimo tego, że dwie z jego książek nominowane<br />
były do Nagrody Nike, która, jak wiadomo, stanowi dosyć<br />
skuteczną machinę promocyjną. Recepcja obfitej i różnorodnej<br />
twórczości Pankowskiego, obejmującej prozę, poezję, dramaty,<br />
przedstawia się wręcz żenująco mizernie, kolejne książki<br />
autora „W stronę miłości” nie wywołują większego echa.<br />
Dlaczego pisarz taki jak Pankowski, który powinien stać w<br />
jednym szeregu z najlepszymi, błąka się wciąż po odległych<br />
marginesach współczesnej literatury?<br />
Zdaje mi się, że pisarz ten płaci wysoką cenę za niezależność<br />
i ostentacyjne lekceważenie rytuałów polskiego życia<br />
zbiorowego, a także za radykalizm projektów pisarskich.<br />
Pankowski zawsze szedł pod prąd oczekiwań stawianych<br />
polskiemu pisarzowi, więcej – pisarzowi pozostającemu na<br />
emigracji, czy może raczej – zwyczajnie nie przejmował się<br />
nimi. Po tym, jak wyszedł cało z koszmaru niemieckich obozów<br />
koncentracyjnych, Pankowski zaraz po wojnie zamieszkał<br />
w Belgii. Współpracował z emigracyjnymi instytucjami<br />
kulturalnymi, między innymi z Instytutem Literackim, ale<br />
jednocześnie już od 1958 roku stale publikował w oficjalnym<br />
121
obiegu PRL-u, jego dramaty wystawiane były przez polskie<br />
teatry, a on sam regularnie odwiedzał kraj, co wszystko razem<br />
wzięte narażało go na zarzut kolaboracji z PRL-owskimi władzami.<br />
Co więcej, autor „Rudolfa” nie mieszał się w awantury<br />
ideologiczne rozpolitykowanej emigracji, a w wielu tekstach<br />
bezkompromisowo poczynał sobie z kwestią polskości, narodowymi<br />
mitami i stereotypami, z tradycją i historią.<br />
Pankowskiemu przypięto łatkę skandalisty, który nazbyt<br />
chętnie sięga po tematy kontrowersyjne i prowokacyjne, nazbyt<br />
wiele miejsca poświęca roztrząsaniu ciemnych stron<br />
ludzkiej cielesności czy seksualności. To prawda, że wiele<br />
książek pisarza dotyka tematów wciąż w Polsce bardzo drażliwych,<br />
dla przykładu: w „Rudolfie” jest to homoseksualizm,<br />
w „Putcie” – pedofilia, w „Pątnikach z Macierzyzny” – katolicyzm<br />
w wersji, jak określa sam Pankowski, „stadionowej”,<br />
„dożynkowej”, a w „Z Auszwicu do Belsen” – wywracana<br />
na nice obozowa martyrologia. Tyle tylko, że w przypadku<br />
tych książek nie chodzi wcale o tanią prowokację, obliczoną<br />
na wywołanie skandalu w celach promocyjnych, lecz raczej<br />
„skandal” wolnomyślicielstwa, niezależności myśli, która nie<br />
cofa się przed transgresją i drwi sobie z ograniczeń wciąż<br />
jeszcze mocno świętoszkowatej polskiej kultury.<br />
Myślę, że przypadek „Rudolfa” dobrze ilustruje specyfikę<br />
recepcji twórczości Pankowskiego w kraju. Ta niewielka<br />
powieść po raz pierwszy ukazała się w 1980 roku, w małym<br />
nakładzie, w londyńskiej Oficynie Poetów i Malarzy. Cztery<br />
lata później pojawiła się w pierwszym obiegu krajowym.<br />
W latach 80. „Rudolf ” pozostał praktycznie niezauważony<br />
a właściwie – jak stwierdził Pankowski w przywoływanym<br />
już przeze mnie wywiadzie-rzece – stał się popularny „w<br />
pewnych kręgach”, czyli światku gejowskim. Wzrastające<br />
zainteresowanie literaturą gejowską, wywołane sukcesem<br />
„Lubiewa” Michała Witkowskiego, spowodowało, że Korpo-<br />
122
acja Ha!art postanowiła wznowić powieść Pankowskiego, co<br />
z jednej strony cieszy, bo książka ma wreszcie szansę trafić<br />
do szerszej publiczności, z drugiej jednak strony, niepokoi,<br />
bo umieszczenie jej w kontekście literatury gejowskiej może<br />
spłaszczyć jej odbiór.<br />
Oczywiście, wątek gejowski jest w „Rudolfie” wyraziście<br />
zarysowany, w powieści znajdują się opisy pikiet, spotkań w<br />
publicznych szaletach, szalonych gejowskich imprez, postaci<br />
młodych mężczyzn sprzedających swoje ciała. Pankowski<br />
podchodzi do tematu gejowskiego chyba nawet radykalniej<br />
niż Witkowski (a przecież książka powstała ponad ćwierć<br />
wieku temu!), akcentując panseksualizm światka gejowskiego,<br />
zanurzenie w cielesności i „radość zdrowobydlęcą” z<br />
transgresji. Jednak „Rudolf ” nie jest tylko i wyłącznie powieścią<br />
gejowską, problematyka tej powieści jest zdecydowanie<br />
szersza.<br />
Pankowski w „Rudolfie” zderza postawy dwóch głównych<br />
bohaterów. Jednym z nich jest Polak-narrator, zarazem alter<br />
ego autora, mieszkający w Belgii, drugim – Thomas-Rudolf,<br />
urodzony w Łodzi Niemiec, homoseksualista. Historia ich<br />
znajomości stanowi zarazem rozpisaną na głosy dyskusję o<br />
napięciach między kulturą a naturą oraz o koncepcji człowieczeństwa.<br />
Polak staje po stronie kultury, rozumu, wartości<br />
pozapinanych na ostatni guzik, sterylności, Niemiec opowiada<br />
się za rozbuchaną naturą, nieokiełznanym życiem, z<br />
którego wrażenia i emocje czerpie się pełnymi garściami, bez<br />
oglądania się na to, co wypada, a co nie. Bohaterowie spierają<br />
się, dyskutują, nawet w specyficzny sposób „pojedynkują<br />
się”, co Pankowski przedstawił w iście Gombrowiczowskich<br />
scenach „walki” na tatuaże (Polak pokazuje numer obozowy,<br />
Niemiec – tatuaż z imieniem ukochanego) czy obrazy (Polak<br />
prowadzi Rudolfa do muzeum malarstwa, gdzie znajdują się<br />
„Hieronimboszaki” i „Brojglaki”, Niemiec wysyła narratoro-<br />
123
wi obrazki rodzajowe ze scenkami z życia światka gejowskiego).<br />
Kto tryumfuje w tym sporze? Zdawać się może, że Pankowski<br />
wyraźnie kibicuje Rudolfowi. Moim zdaniem jednak,<br />
autor „Rudolfa” podpowiada nieco inne rozwiązanie, chociaż<br />
robi to nie wprost: nie należy opowiadać się jednoznacznie<br />
ani za kulturą, ani za naturą, bo najistotniejsze jest, żeby<br />
utrzymywać napięcie między nimi, ciągle zderzać ze sobą<br />
kulturę i naturę, kolejnymi transgresjami poszerzać ich granice.<br />
Co przekonuje mnie, że taki właśnie punkt widzenia<br />
bliski jest autorowi „Rudolfa”? Przede wszystkim język tej<br />
powieści, a i całej twórczości Pankowskiego, jej styl będący<br />
permanentną „w polszczyźnie rozróbą”, szaleńczą „jazdą na<br />
oklep na słowach”. Autor „Matuga idzie” korzysta ze wszystkich<br />
rejestrów polszczyzny, splata subtelne odniesienia literackie<br />
z często obscenicznym konkretem mowy potocznej,<br />
miesza poezję z prozą, tworząc niepowtarzalny, jedyny w<br />
swoim rodzaju styl – styl, w którym „szumy, zlepy, ciągi” z<br />
rzeczywistości stapiają się w nierozerwalną całość z elementami<br />
wziętymi z biblioteki. Było to możliwe tylko dlatego, że<br />
Pankowski, obserwując naturę, nie zapominał o kulturze, a<br />
chłonąc kulturę, nie tracił z oczu natury.<br />
Marian Pankowski,<br />
„Rudolf ”,<br />
Korporacja Ha!art.,<br />
Kraków 2005.<br />
124
Spotkanie z Tomaszem Białkowskim<br />
(długie, lecz nie nużące)
Tomasz Białkowski – ur. w 1969 r., prozaik; debiutował<br />
zbiorem opowiadań „Leze” (2002), opublikował sztukę<br />
„Drzewo”, wydał także powieści „Dłużyzny” (2005), „Pogrzeby”<br />
(2006) oraz „Mistrzostwo Świata” (2008); mieszka<br />
w Olsztynie.
Dłużyzny o miłości<br />
Twoja nowa książka, minipowieść „Dłużyzny”,<br />
wydana została w nietypowy sposób: w integralny<br />
sposób połączono ją z nowym numerem „<strong>Portret</strong>u”.<br />
Nie obawiałeś się, że przez to będzie miała<br />
utrudnioną drogę do czytelnika, bo przecież po<br />
czasopisma literacko-kulturalne sięga coraz mniej<br />
osób?<br />
Nie nazwałbym tego obawą. Problem jest o wiele szerszy.<br />
Ludzie nie tylko nie czytają czasopism literackich, ale<br />
też rzadko sięgają po książki, które nie zostały wydane w<br />
wielkich wydawnictwach. Dzieje się tak z bardzo prostego<br />
powodu – czytelnicy nie wiedzą o ich istnieniu, bo nie mają<br />
jak się dowiedzieć. Nie ma tu bowiem wielkich pieniędzy i<br />
ekspansywnej reklamy. Owszem, wydanie książki w wielkim<br />
wydawnictwie jest bardzo korzystne – przede wszystkim<br />
ze względów marketingowych. Ma się wtedy gwarancję,<br />
że książka dotrze do każdej księgarni, że będzie miała dużą<br />
akcję promocyjną. Przyznam, że próbowałem wydać „Dłużyzny”<br />
w trzech dużych wydawnictwach. Wszędzie jednak<br />
uznawano, że książka jest interesująca, ale... „<strong>Portret</strong>owy”<br />
pomysł powiązania książki z pismem wydał mi się bardzo<br />
ciekawy. Proponuje dyskusję nad miejscem i rolą książki w<br />
dzisiejszych czasach. „Dłużyzny” miały być w centrum tej<br />
dyskusji – „Dlaczego nie”, pomyślałem.<br />
Czemu właśnie taki tytuł, czemu „Dłużyzny”, gdy<br />
przecież książka krótka, a akcja w niej wartka?<br />
Wiesz, tytuł jest trochę przewrotny. Dłużyzny kojarzą się<br />
nam jako swoisty zapełniacz czasu, coś nudnego, zbędnego,<br />
co dzieje się tak po prostu, ale nie ma żadnego znaczenia. Coś<br />
129
niepotrzebnego i przegadanego. Pragniemy niesamowitości,<br />
wielkich wzruszeń, emocji, żeby za wszelką cenę coś się działo.<br />
Tymczasem rzeczy najważniejsze nie dzieją się wcale w<br />
potężnych wzlotach i upadkach. Dzieją się w codzienności,<br />
w zwykłym zmaganiu się z każdym dniem, z każdą chwilą, z<br />
tym, co je wypełnia, co wydaje się takie normalne, zwyczajne,<br />
oczywiste. Właśnie w oczywistości, na którą przystajemy<br />
często bezrefleksyjnie, tkwi najwięcej tajemnic i najwięcej<br />
znaczeń.<br />
Ta przewrotność, o której wspomniałem, ma miejsce<br />
także na poziomie języka, bo tekst, jak powiedziałeś,<br />
jest krótki, dynamiczny, skondensowany,<br />
duża w tym rola zastosowanej inwersji. Mam niejasne<br />
przeczucie, że dla Ciebie „dłużyzny” to także<br />
nazwa pewnego stanu psychicznego narratora.<br />
Czy tak?<br />
Hmm... Na pewno można dokonać i takiej interpretacji.<br />
Syn, powieściowy narrator, jest przecież spleciony z ojcem<br />
węzłem przywiązania i odrzucenia. Trwa w stanie specyficznego<br />
zawieszenia, takiej „dłużyzny”, gdzie nic się pozornie<br />
nie dzieje, lata mijają, a przeszłość jest ciągle żywa. Narrator<br />
chce odciąć się od ojca, ale nie umie. Nie potrafi przeciąć pępowiny<br />
przeznaczenia – jeśli w ogóle w przypadku ojca możemy<br />
mówić o pępowinie. On nienawidzi, ale na swój sposób<br />
ciągle kocha, chce kochać i uczy się każdego dnia, jak żyć w<br />
takich skrajnościach.<br />
Kiedy skończyłeś pisać „Dłużyzny”? Pytam nie<br />
przez przypadek: w Twoją książkę wpisana jest<br />
historia toksycznych układów rodzinnych, więc<br />
ktoś może Ci zarzucić, że ściągnąłeś pomysł od<br />
Kuczoka, głównego obecnie speca od opisywania<br />
rodzinnych tragedii.<br />
130
Związek ojca z synem to temat tak stary, że chyba tego<br />
typu porównania „Dłużyznom” nie grożą. Przecież motyw ten<br />
obecny jest i w Biblii, i w mitologii, i w tylu utworach literackich.<br />
Hasło wywoławcze jest więc na tyle szerokie, że trudno<br />
tu mówić o jakichkolwiek współzależnościach. „Gnój” ukazał<br />
się zresztą w tym samym czasie, kiedy krakowski „Ha!art”<br />
publikował fragmenty „Dłużyzn” [pierwsza połowa 2003<br />
roku]. Do pisania „Dłużyzn” przystępowałem dwukrotnie<br />
i zawsze rzecz się rozbijała o formę. Dwa razy niszczyłem<br />
to, co napisałem. Dopiero gdy przyjąłem styl oparty przede<br />
wszystkim na inwersji, wszystko poszło do przodu.<br />
W debiutanckim zbiorze, „Leze”, zdecydowanie<br />
stawiałeś na realizm. W „Dłużyznach” realizm<br />
przełamany jest groteską. Skąd ta nowa tendencja?<br />
Czy to tylko na potrzeby tej jednej książki?<br />
Realizm kojarzy mi się z krzykiem, buntem, a w takim<br />
razie u mnie realizm już się wypalił. Wypalił się w „portretowym”<br />
modlitewniku w tekście „Zesrała się bieda i płacze”<br />
– taki to był tytuł. Chłopi opici winem, z jednej strony, z drugiej<br />
– facet, który chciał dać im zarobić. Zgadnij, z czym odszedł?<br />
Zasuwał dalej sam. Przychodzi mi do głowy też taka<br />
historia: ona chciałaby mieć dziecko, ale ją na to nie stać. Prawie<br />
płacze. W przerwach popija drinka, a na koniec odjeżdża<br />
z mężem kurewsko drogim samochodem do posiadłości pod<br />
miastem. Ja też tam byłem, miód i wino piłem, i nie będę<br />
ściemniać, że kupę forsy zostawiłem. Te gęby przedwyborcze...<br />
nowe miejsca pracy... Robota jest, tyle że mało komu<br />
się chce za siedem stów wstawać o szóstej rano. Mnie też by<br />
się nie chciało. Problem polega na tym, że człowiek powinien<br />
pracować. Bo praca uszlachetnia, kto rano wstaje, temu Bozia<br />
daje, na kaca najlepsza praca. Słowem, długotrwałe siedzenie<br />
w chałupie demoralizuje, rodzi bierność, niską samoocenę,<br />
131
lęgną się lęki, a im dłużej się siedzi, tym trudniej ruszyć się<br />
z domu. Realizm skończył się wraz z „Leze”, z chłoporobotnikami<br />
ryjącymi rów pod kabel w „Rozchremie”. Usłyszałem<br />
kiedyś w autobusie dwie kobiety: żałowały, że mąż ich sąsiadki<br />
był tak głupi, że się powiesił. Gdyby pod samochód wpadł,<br />
renta by przynajmniej była. Zatkało mnie. Taki jest ten nasz<br />
dzisiejszy realizm. Jakby rodem z Rosji Gubernialnej. Jakbyśmy<br />
o wieki się cofnęli. A to nasze dzisiaj przecież. Groteska<br />
likwiduje patos, przecina wzniosłość, ujawnia ciemną stronę<br />
tego, co jest, ale co na poważnie chyba trudno zrozumieć.<br />
Zresztą pisarz swoim realizmem świata nie zmieni. Kto tak<br />
myśli, jest naiwny, niebezpieczny nawet. Goethe pisze, że<br />
należy bać się półmędrców i półgłupców. Pisarz, który świat<br />
chce zmieniać, jest półgłupcem. Pisarz świat opowiada.<br />
Ojciec z „Dłużyzn” to prawdziwy demon zła: katuje<br />
żonę, znęca się psychicznie nad synem, molestuje<br />
dziewczynki, śpi ze swoim studentem, a do<br />
tego jeszcze jest tchórzem i kłamcą. Czy nie przesadziłeś<br />
nieco? Nie za dużo w kreacji tej postaci<br />
jest kiczu niczym w trzeciorzędnym serialu?<br />
Wiesz, to dosyć zabawne, jak bardzo się boimy słowa kicz<br />
i jak często używamy go wtedy, gdy chcemy, aby coś było<br />
nam obce, dalekie. Myślę, że w kiczu jest bardzo dużo z nas<br />
samych, z tego, czego nie chcemy widzieć, na co zamykamy<br />
oczy. W tym, co wydaje się kiczem, jest bardzo dużo naszej<br />
rzeczywistości. Hermann Broch napisał w książce „Kilka<br />
uwag o kiczu”, że kicz okazuje się często takim obcym ciałem,<br />
które dokonuje złamania sztuki dobrej. Co więcej, każdy<br />
system wartości może być, jego zdaniem, zdeprawowany kiczem.<br />
Podaje przykłady religii, której kapłani chwalą wojnę,<br />
czy poezji sławiącej władców. To jest kicz. W „Dłużyznach”<br />
też dochodzi do pewnego rodzaju złamania, zakorzenienia<br />
132
się ciała obcego w rodzinie. Owo ciało obce stanowi właśnie<br />
ojciec. To on, teoretycznie opoka rodziny, jest jej największym<br />
wrogiem. Jest więc też kiczem, bo jego społeczna rola<br />
odbiega od tej, jaką sprawuje naprawdę. Miast siły scalającej,<br />
mamy siłę destrukcyjną. Ale to nie powoduje, że syn od ojca<br />
się odwraca. Może to właśnie jest ten kicz, ale kicz życiowy.<br />
Że nie umiemy powiedzieć: to jest czarne, a to białe, to<br />
chcemy, to odrzucamy. Zawsze się pojawiają jakieś szarości,<br />
jakaś szansa usprawiedliwienia, próba zapomnienia, i usiłujemy<br />
oswoić ciało obce. Spowodować, aby kazanie ku chwale<br />
walki nie brzmiało fałszywie, aby poezja „w służbie” mimo<br />
wszystko była wielka i aby ludzi, którzy są nam bliscy, było za<br />
co kochać. Syn nie chce i nie umie odwrócić się od ojca, choć<br />
wie, że ten jest kiczem, jest ciałem obcym. Może więc kicz<br />
to tak naprawdę nasza rzeczywistość, druga strona tej samej<br />
monety – z jednej strony – sielanka, z drugiej – koszmar.<br />
Z jednej strony, mamy w książce w miarę realistyczny<br />
opis prowincjonalnej mieściny, z drugiej –<br />
groteskowo wykrzywiony obraz relacji między bohaterami.<br />
To trochę zgrzyta. Nie kusiło Cię, żeby<br />
konsekwentnie postawić na groteskę, skonstruować<br />
obraz miasteczka jak z koszmarnego snu?<br />
Nie. Chore relacje pokazane w zwyczajnym, aż przesadnie<br />
normalnym, otoczeniu są nie tylko bardziej wyraziste, ale<br />
i prawdziwsze. Nie jest sztuką stworzyć koszmar ze snu, wykreować<br />
świat wyobraźni, może i straszny, ale od początku<br />
nierealny. Prawdziwe koszmary dzieją się właśnie w takich<br />
zwyczajnych miasteczkach, w czterech ścianach, w duszach<br />
pozornie normalnych i spokojnych ludzi. Wariaci rzadziej<br />
zabijają niż prawi obywatele. Przemoc – i ta fizyczna, i ta<br />
duchowa – dzieje się często w ciszy i ułudzie spokoju. Tam,<br />
gdzie bardzo boli, nie zawsze jest wielki wrzask. Częściej za-<br />
133
ciśnięcie zębów i obsesyjne przywiązanie. Nie ma w tym nic<br />
z sennej mary, za to wiele z rzeczywistości.<br />
Styl Twojej nowej prozy jest celowo sztuczny,<br />
udziwniony. Pobrzmiewają w nim frazy z Gombrowicza<br />
i język kresowy. Czemu to służy?<br />
To świadomy zabieg, który również służy pokazaniu zagubienia<br />
bohaterów. Zewsząd słyszymy tyle pięknych, bardzo<br />
poprawnie zbudowanych zdań – w telewizji, w radiu, w<br />
prasie. Jesteśmy informowani, dawkuje się nam określoną<br />
wiedzę, ale tak naprawdę komunikaty te przypominają często<br />
jedynie bełkot. Nie niosą w sobie autentycznego przekazu.<br />
Mamy za to kłamstwo, złudzenie, oszustwo. Bohaterowie<br />
„Dłużyzn” mówią innym językiem niż używany potocznie.<br />
Ale miejscami bardzo podobnym. Oni nie umieją mówić<br />
normalnie, nie umieją istnieć prawdziwie. Nawet dążąc ku<br />
swoim pragnieniom, nie potrafią oprzeć się kłamstwu, oszukują<br />
siebie i innych. Ten język to pewnego rodzaju maska,<br />
odcięcie się od świata. Znakomitym przykładem takiego postępowania<br />
jest spowiedź ojca.<br />
Dla mnie „Dłużyzny” to książka z ducha Gombrowiczowska,<br />
bo skupiasz się w niej na problemie<br />
„formy”, a właściwie – agresji wiążącej się z narzucaniem<br />
formy, pewnego rodzaju – by tak rzec<br />
– gwałtu zadawanego formą, zła rodzącego się ze<br />
zderzenia form. Czy te tropy Gombrowiczowskie<br />
były dla Ciebie ważne?<br />
Każdy z bohaterów ma swoje dwie formy. Jedna, którą<br />
łatwiej porzucić, łatwiej o niej zapomnieć, to ta nadana nam<br />
przez społeczeństwo. Stereotyp po prostu. Jeśli Ukrainka, to<br />
dziwka, jeśli przemoc domowa, to ojciec, jeśli zdolny student,<br />
to potem naukowiec, jeśli bogaty, to nieuczciwy dorobkie-<br />
134
wicz itp. Z drugą formą o wiele trudniej walczyć. Jest nią<br />
przymus, jaki sami sobie nakładamy, rodzaj obsesji, od której<br />
nie chcemy i nie możemy się uwolnić. Jest więc syn, który<br />
musi być z ojcem i musi poczuć, że ojciec go kocha. Jest ojciec,<br />
który musi odnaleźć swego studenta. Jest student, który<br />
musi zatrzymać Ingę, i jest mąż Ingi, który musi ją odnaleźć,<br />
i jest sama Inga, która musi tu zostać. I jest gospodarz, który<br />
musi zarabiać, i studenci, którzy muszą wynajmować pokoje.<br />
Oni wszyscy coś muszą. A jeśli muszą, to rodzi się i przymus,<br />
i wielkie pragnienie. Uciekają od formy i sami ją sobie<br />
nadają, przyprawiają gęby, co więcej, zaczynają dobrze czuć<br />
się ze swoimi gębami. Jest to rodzaj szamotania naznaczony<br />
od początku klęską. Bo bez gęby ich nie ma, gęby przybierają<br />
nie takie, jakie akurat trzeba. Szukają wzajemnej bliskości, a<br />
zarazem ranią się. Sprzeczność goni sprzeczność. A forma...<br />
forma rodzi w tym wypadku brak porozumienia, brak szansy<br />
na porozumienie. Bo forma to kreacja, to wymyślenie, a wymyślony<br />
ojciec, to nie jest ojciec, wymyślona Inga, to nie jest<br />
Inga, wymyślony Bolesław, to nie jest prawdziwy on.<br />
Wydaje mi się, że wbrew pozorom „Dłużyzny” nie<br />
są właściwie historią rodzinnej tragedii, ale raczej<br />
opowieścią o złu, którym „zarażają się” ludzie.<br />
I o tandecie tego zła. Czy tak? Który z tych dwóch<br />
wątków obecnych w Twojej książce jest dla Ciebie<br />
istotniejszy?<br />
Wiesz, że chyba żaden. Dla mnie to nie jest ani historia<br />
rodzinnego dramatu, ani opis skumulowanego tam zła. „Dłużyzny”<br />
to jest opowieść o potrzebie miłości, o rozpaczliwym<br />
poszukiwaniu uczucia. Każdy z bohaterów szuka miłości.<br />
Szuka po omacku, to prawda, rani, rozdaje ciosy, ale przede<br />
wszystkim chce kochać. Oni są w stanie zrobić wszystko, aby<br />
doświadczyć uczucia. Przybiera to wręcz karykaturalną for-<br />
135
mę, bo z góry skazane jest na klęskę. Oni nie tak odczytują<br />
sygnały, znajdują się nie w tym miejscu i nie w tym czasie,<br />
przeciwko nim są wszystkie możliwe okoliczności, ale oni i<br />
tak chcą jednego... chcą kochać. Syn szuka uczucia ojca, ojciec<br />
swego studenta, obaj są związani emocjami z matką, student<br />
pragnie miłości Ukrainki itd. Może nie tam, gdzie trzeba,<br />
lokują swoje uczucia... Może byliby mniej żałośni, gdyby kochać<br />
nie chcieli... Kto wie… Przecież poprzez potrzebę miłości<br />
wszyscy stają się bardziej ludzcy, nawet ojciec, pozornie<br />
jednoznacznie zły. Tak sobie myślałem, że gdyby „puścić” tę<br />
opowieść od końca, to by wyszło oczyszczenie, sielanka prawie.<br />
Dobre zakończenie przyjąć łatwiej, bardzo łatwo udawać,<br />
że zła nie ma, że to tylko nasza chora wyobraźnia płata figle.<br />
Ale miłość, tak przynajmniej mi się zdaje, wymaga spontaniczności.<br />
A gdzie tu spontaniczność, kiedy twoi bohaterowie<br />
pozatrzaskiwani są w swoich formach? Może miłość dla<br />
nich to także forma narzucana z zewnątrz? Nie, pozostałbym<br />
przy tym, że to ich wewnętrzna, głęboko skrywana potrzeba.<br />
Miłość jest spontaniczna, ale wtedy, gdy jesteśmy pewni, gdy<br />
nie musimy się bać, gdy mamy poczucie, że to coś jest pewnego<br />
rodzaju opoką. Bohaterowie „Dłużyzn” takiej pewności<br />
nie mają. Stąd pewnego rodzaju gra, sztuczność, forma. Oni<br />
nie mają pewności, że ich potrzeba miłości zostanie zaspokojona,<br />
nie mają czasem nawet podstaw do nadziei. Syn nie<br />
ma pewności, że ojciec go kocha, Bolesław nie ma szans na<br />
spełnione uczucie Ingi, ojciec chyba się nie zbliży do Bolesława<br />
tak, jak by tego pragnął. Miłość więc także wymaga od<br />
nich przejaskrawienia, sztuczności – bo opiera się tylko na<br />
niepewności i braku szansy.<br />
I jeszcze o formie… Są w Twojej książce takie oto<br />
niepokojące zdania: „Kiedy się morduje, potrzebna<br />
jest forma. Kiedy się morduje na raty, forma jest<br />
potrzebna szczególnie”. Co to znaczy?<br />
136
Każdy, kto czyta takie zdanie, może powiedzieć, jak je<br />
rozumie. Autor, kiedy już skończy książkę, jest jedynie jej<br />
czytelnikiem. Każdemu czynowi nadajemy określoną formę,<br />
mniej lub bardziej świadomi. Pewne zachowania muszą wyglądać<br />
w określony sposób i my o tym wiemy, i my się do tego<br />
dostosowujemy. Wchodzimy w pewną formę. Dzieje się tak<br />
zarówno w przypadku zachowań bardzo konwencjonalnych,<br />
jak i nacechowanych emocjami. I tak jak pewna forma obowiązuje<br />
w przypadku emocji pozytywnych – czułość wymaga<br />
przytulenia, pocałowania itp. – tak i forma wymagana jest w<br />
przypadku emocji negatywnych. A zabijanie do takich należy.<br />
Jest rodzina, małżeństwo, dziecko i rodzice – i jest śmierć,<br />
która nie przychodzi sama z siebie. Przywołany przez Ciebie<br />
cytat dotyczy mordowania matki, tej strasznej tajemnicy, która<br />
łączy syna i ojca. I właśnie przywołanie formy nienawiści<br />
jest tutaj szczególnie ważne. Bo wobec zabijania człowiek jest<br />
sam, przeraźliwie sam. Tutaj ojciec i syn są razem, powiązani<br />
przymusem tajemnicy. Muszą przywlec formę obojętności:<br />
obojętności wobec własnego okrucieństwa, wobec tego, co się<br />
dzieje, wobec śmierci, wreszcie zapomnieć, że forma systematycznego<br />
wyniszczenia drugiego człowieka jest tak naprawdę<br />
formą zabijania. Wrócić do punktu wyjścia i rozpaczać nad<br />
śmiercią – zatoczyć pętlę własnych emocji i oszukać samego<br />
siebie.<br />
Na koniec z nieco innej beczki. W Olsztynie jest<br />
mnóstwo interesujących prozaików: Bołdak-<br />
Janowska, Schilling, Wilengowska, Kowalewski,<br />
Sieniewicz, Onichimowski, Ty. Można nawet powiedzieć,<br />
że Olsztyn jest prawdziwym zagłębiem<br />
współczesnej prozy, najważniejszym jej ośrodkiem.<br />
Dlaczego tak się dzieje?<br />
Ja bym dodał jeszcze Piotra Siweckiego.<br />
137
Faktycznie, przeoczyłem Piotra…<br />
No i Kazimierza Brakonieckiego – pamiętam, jak chodziłem<br />
do niego, by pokazać mu pierwsze teksty. Zresztą nie<br />
ja jeden. Ale do rzeczy. Pierwsze, co mi przychodzi na myśl,<br />
że wymienieni przez Ciebie autorzy byli lub są związani z<br />
„Borussią” lub „<strong>Portret</strong>em”. Może na taki trop skierować<br />
myślenie... Kiedyś rozmawiając z Siweckim, stwierdziliśmy,<br />
że Olsztyn to jest taki trochę Iwanofrankowsk, trochę takie<br />
Czarne. Tyle, że my jeszcze nie umiemy/nie umieliśmy<br />
wygenerować z tego pewnego rodzaju dobrej mody, dobrego<br />
snobizmu. Nie umiemy na tak wielką skalę spowodować, by<br />
prowincja Olsztyn była czymś ważnym i oczywistym jako<br />
punkt odniesienia. Wiem, że Bernadetta Darska kończy pisać<br />
książkę o autorach stąd i zjawisku, które ja na swój użytek<br />
nazwę „Olsztyn prozatorski”, pewnie dowiemy się więc czegoś<br />
więcej.<br />
Trzymasz się raczej z dala od układów środowiskowo-towarzyskich.<br />
Nie lubisz grupowych akcji?<br />
W tym środowisku jest wiele osobowości. Szanuję to, co<br />
robią. Każdy z nas jednak działa na własny rachunek. Jedni<br />
potrzebują kontaktów stolikowych, ja nie. Co wcale nie znaczy,<br />
że nie wiem, co dzieje się w środowisku. Dzisiaj akurat<br />
wpadła mi w ręce książka Filipa Onichimowskiego.<br />
[2005]<br />
138
Tandeta zła<br />
Fabuła „Dłużyzn”, drugiej książki w dorobku olsztyńskiego<br />
pisarza, Tomasza Białkowskiego, przypomina historie z<br />
popularnych ostatnimi czasy powieści o rodzinnych powikłaniach,<br />
traumach, które fundują sobie ci, którzy powinni dbać<br />
o siebie nawzajem i chronić się, ale z opiekunów zmieniają się<br />
w katów – takich jak „Gnój” Wojciecha Kuczoka czy „Harar”<br />
Radosława Kobierskiego. Ale to jedynie powierzchowne podobieństwo.<br />
Chociaż – bez dwóch zdań – jest w „Dłużyznach”<br />
tyle opisów zła, które wyrządzają sobie najbliżsi, że można by<br />
nimi obdzielić kilka tekstów. Głównymi bohaterami minipowieści<br />
Białkowskiego są ojciec i syn, którzy – ni to uciekając,<br />
ni to podróżując bez celu – trafiają do prowincjonalnego mazurskiego<br />
miasteczka. Ojciec dręczył fizycznie i psychicznie<br />
swoją żonę, doprowadzając ją koniec końców do śmierci (a to<br />
jeszcze nie wszystko, bo na sumieniu ma także sporo zbrodni<br />
i występków przeciwko osobom niezwiązanym z nim rodzinnie).<br />
Syn, który nie miał dość sił i odwagi, aby ująć się<br />
za matką, stanąć w jej obronie, związany jest z rodzicielem<br />
poczuciem winy i nie umie wyplątać się z toksycznej relacji.<br />
Co więcej, chyba nawet nie do końca chce, bo odnajduje w<br />
sobie pewne podobieństwo do ojca, choć oczywiście nie jest<br />
aż tak okrutny, jak rodzic. Tak czy inaczej, nie rozerwie tej<br />
chorej więzi z ojcem, co doprowadzi go na dno, w przenośni<br />
i dosłownie. Czyżby była to kolejna w naszej prozie opowieść<br />
o mężczyźnie-zdechlaku (syn jest przecież w wieku chrystusowym,<br />
a mimo to jest niestabilny emocjonalnie, mimozowaty<br />
niczym dręczony burzą hormonów nastolatek), który nie<br />
radzi sobie z traumami dzieciństwa?<br />
Nie do końca. Fabuła w „Dłużyznach” ma właściwie charakter<br />
pretekstowy, spełnia rolę rozrusznika tekstowej maszynerii<br />
zaprojektowanej przez Białkowskiego. Podobnie rzecz<br />
139
się ma ze scenerią akcji: to jedynie rodzaj stylowej (choć styl<br />
to specyficzny) dekoracji, skądinąd doskonale znanej. Bohaterowie<br />
przybywają do mieściny jakby żywcem wyjętej z<br />
książek młodych prozaików, którzy opisują rozliczne nędze<br />
życia na prowincji, dając nam mocno przyczernioną wersję<br />
realizmu (mam tu na myśli choćby niektóre książki Daniela<br />
Odiji, Michała Olszewskiego czy Mariusza Sieniewicza, ale<br />
również debiutancki tom opowiadań samego Białkowskiego,<br />
„Leze”). Mieściną trzęsie spasiony rzeźnik, jedyny, który<br />
tworzy tam jakiekolwiek miejsca pracy, młodzi przesiadują<br />
pod knajpą albo zajmują się łobuzowaniem czy gangsterką.<br />
Ojciec tak w jednym zdaniu opisuje to miejsce i jego mieszkańców:<br />
„Lud prosty, bez zajęcia stałego, z myślami samobójczymi,<br />
nad miastem fetor się unosi...”. I znowu – to fetor<br />
zarazem metaforyczny, jak i dosłowny. Metaforyczny, bo cała<br />
małomiasteczkowa społeczność jest przegniła, trudno tam<br />
znaleźć choćby jedną normalną, sympatyczną i szczęśliwą<br />
osobę, a dosłowny, bo nad miasteczkiem unosi się smród z<br />
pękniętej rury kanalizacyjnej. Białkowski – jak mi się zdaje<br />
– ma jednak świadomość, że posługuje się zgranymi kartami,<br />
stosuje schematy i szablony doskonale już znane, wielokrotnie<br />
w prozie ostatnich lat wypróbowywane. Gra nimi jednak<br />
nie bez przyczyny.<br />
Wszystko to służyć ma uwypukleniu problemu, który<br />
jest w „Dłużyznach” najistotniejszy. Białkowskiego interesuje<br />
przede wszystkim specyfika relacji międzyludzkich – pod<br />
tym względem olsztyński autor jest nieodrodnym uczniem<br />
Witolda Gombrowicza. Pisarz kreśli ich groteskową, przerysowaną<br />
wizję. Pomijam już kwestię, iż praktycznie każde<br />
spotkanie ludzi, każdy rodzaj więzi zamienia się w pojedynek,<br />
starcie osobowości, w którym jedna osoba stara się podporządkować<br />
sobie inną – to oczywistość. Ojciec uzależnia<br />
od siebie syna, były uczeń ojca, Bolesław, próbuje wpływać<br />
140
na niego, a sam Bolesław jest bezwolną kukiełką w rękach<br />
swojej dawnej dziewczyny, Ukrainki, Ingi – i tak dalej. Najważniejsze<br />
w zaprojektowanej przez Białkowskiego sieci relacji<br />
między bohaterami jest napięcie pomiędzy bliskością i<br />
obcością. Inaczej rzecz ujmując: im bohaterowie są bliżej ze<br />
sobą związani, tym większy dzieli ich emocjonalny dystans,<br />
im mocniejsza jest łącząca ich więź, tym skuteczniej ranią się<br />
i niszczą. Doskonale ilustruje to jedna z obsesji ojca, który<br />
wszystkim podaje rękę. Po co? Tak to sam tłumaczy: „Tylko<br />
trzy podania ręki między mną a świątobliwością są. Ja wikaremu,<br />
ten zwierzchności, co z ręką w Rzymie się znalazła.<br />
Niezwykłość! Internet żaden, telewizja. Człowiek przez człowieka<br />
do człowieka. Namacalnie, dotykalnie, czując. Pośrednia<br />
bezpośredniość!”. Tyle tylko, że ta „pośrednia bezpośredniość”<br />
do niczego dobrego nie prowadzi, bo u Białkowskiego<br />
„człowiek przez człowieka do człowieka” trafia jedynie po to,<br />
aby go zranić, bo ma świadomość, że najłatwiej jest ugodzić<br />
kogoś, atakując jego bliskiego.<br />
Aby jak najlepiej przedstawić wynaturzenie, groteskowość<br />
relacji między bohaterami – ich, co tu kryć, nieludzkość<br />
– Białkowski posłużył się specyficznym stylem, celowo<br />
dziwacznym i sztucznym, opartym na inwersji, wytrącającym<br />
czytelnika ze zwykłego rytmu lektury, zmuszającym<br />
do wzmożonej uwagi. Równie sztuczne, „przegięte” (choć<br />
oczywiście – zaznaczę – nie w najpopularniejszym ostatnimi<br />
czasy znaczeniu tego słowa, bo nie chodzi tu o przegięcie<br />
ciot, chociaż pojawia się w minipowieści Białkowskiego również<br />
wątek homoseksualny) są wszystkie postaci z „Dłużyzn”.<br />
Ojciec, wykładowca wyższej uczelni, jawi się jako kiczowaty<br />
demon zła. Nie tylko zadręczył swoją żonę, zniszczył życie<br />
synowi, ale również molestował małą dziewczynkę i sypiał<br />
ze swoim studentem. Na dodatek to chorobliwy kłamca i<br />
tchórz. Mieszkająca w miasteczku Ukrainka, mimo że ma<br />
141
męża, sypia z mężczyznami dla pieniędzy. Rzeźnik trzęsący<br />
całą mieściną jest grubym, obleśnym facetem prowadzącym<br />
podwójne życie. I tak dalej...<br />
Bohaterowie „Dłużyzn” nie potrafią zbudować normalnych<br />
relacji między sobą, umieją tylko ranić się nawzajem,<br />
poniżać, dręczyć. A do tego pozostają w klinczu, z którego<br />
nie są w stanie wyjść. Syn będzie towarzyszył ojcu aż do końca,<br />
pójdzie za nim nawet na zatracenie. Trudno powiedzieć,<br />
co tak naprawdę nim kieruje. Może przywiązanie, słabość,<br />
świadomość współuczestnictwa w zbrodni, a może pełne<br />
rezygnacji przeświadczenie, że cokolwiek by zrobił i tak nie<br />
odmieni swojego losu na lepsze. Co tu kryć, „Dłużyzny” są<br />
opowieścią, w której nie ma miejsca na happy end.<br />
Po co Białkowski zainscenizował ten groteskowy teatrzyk<br />
niebezpiecznych, niszczących związków? Chyba po to, aby<br />
przedstawić moralitetową opowieść o tandecie zła, któremu<br />
ulegają zwykli ludzie. Cóż, jakie czasy, takie zło...<br />
Tomasz Białkowski,<br />
„Dłużyzny”,<br />
Wydawnictwo „<strong>Portret</strong>”,<br />
Olsztyn 2005.<br />
142
Spotkanie ze Zbigniewem Kruszyńskim<br />
(w restauracji, ze szczękiem sztućców w tle)
Zbigniew Kruszyński – ur. w 1957 r., prozaik; debiutował<br />
powieścią „Schwedenkräuter” (1995); wydał także powieść<br />
„Szkice historyczne” (1996) oraz zbiory opowiadań<br />
„Na lądach i morzach” (1999) oraz „Powrót Aleksandra”<br />
(2006); nominowany do Literackiej Nagrody Nike; mieszka<br />
w Szwecji i Polsce.
Dystans jak powietrze<br />
W drugiej połowie lat 90. Pana literacka obecność<br />
w Polsce była bardzo intensywna: wydał Pan trzy<br />
książki, które zdobyły dwie nominacje do Nagrody<br />
Nike i zebrały wiele pochlebnych recenzji. I<br />
nagle, po wydaniu w roku 1999 zbioru opowiadań<br />
„Na lądach i morzach”, zniknął Pan na długie lata.<br />
Dlaczego?<br />
Dopiero Pan mi uświadomił, że faktycznie sporo lat przeleciało.<br />
Nigdy jednak nie miałem poczucia, że wycofuję się z<br />
pisania, porzucam je – po prostu piszę szalenie powoli. Z drugiej<br />
strony – może jednak potrzebowałem kilku lat przerwy.<br />
Inna sprawa, że wydanie trzech książek w krótkich odstępach<br />
czasu mogło sugerować moją niesamowitą pracowitość, która<br />
– niestety [śmiech] – nie ma miejsca. Mój rytm pisania jest<br />
bardzo wolny, potrzebuję całego pustego dnia, pozbawionego<br />
zamętu, telefonów, jakichkolwiek spotkań, aby napisać dwie<br />
strony. Ten rytm został jeszcze spowolniony przeprowadzką<br />
do Polski, remontem domu. Nie bez znaczenia, jak sądzę, jest<br />
również to, że w Szwecji prowadzę warsztaty translatorskie,<br />
gdzie młodym, zdolnym ludziom pomagam tłumaczyć literaturę<br />
szwedzką na język polski, i to mnie trochę hamuje.<br />
Doświadczenie translatorskie zmienia optykę, podejście do<br />
literatury. Każdy pisarz – nawet słaby – żyje w błogim przekonaniu,<br />
że to, co napisał, jest niepowtarzalne, jedyne w swoim<br />
rodzaju, że tego nie da się powiedzieć innymi słowami, a<br />
grzebanie w przekładach uczy, że każdy tekst ma charakter<br />
wariantowy, łatwo poddaje się poprawkom i przeróbkom.<br />
Nie obawiał się Pan, że przez tę długoletnią nieobecność<br />
wymyka się Panu szansa na mocniejsze<br />
zaistnienie w naszej literaturze? Przypomnę, lata<br />
147
90. były czasem autopromocji pisarzy – momentami<br />
nawet bardzo nachalnej – szczególnie tych z<br />
roczników 60. Pan z tej drogi zrezygnował.<br />
Wie Pan, wydaje mi się, że lepiej być poza grupami, modą,<br />
formacjami, właściwie – poza czasem. Dobra literatura powstaje<br />
z wycofania, z dystansu – to one są powietrzem pisania.<br />
Wszelkie przepychanki promocyjne są żałosne. Powiem tak:<br />
to nie moja sprawa, ja tylko staram się napisać jak najlepszą<br />
książkę – tylko tyle. Reszta mnie nie obchodzi, podobnie jak<br />
wszelkie rozważania dotyczące gatunku tego, co piszę: czy to<br />
długie opowiadania, czy krótkie powieści. Pewnie lepiej by<br />
się stało, gdybym skroił powieść, którą wydawcy odebraliby<br />
korzystniej. Rzekłbym: piszę tak daleko, jak się da, bez premedytacji<br />
gatunkowej, a dopiero potem przyglądam się, co z<br />
tego wyszło. I może nawet to lepsze, uczciwsze zamieścić w<br />
zbiorze opowiadanie, które jest zepsutą powieścią. Zresztą w<br />
mojej nowej książce dużo jest zepsutych – czasem celowo –<br />
rzeczy: zepsute opowiadanie wigilijne, zepsute opowiadanie<br />
o miłości, zepsuta powieść w końcu.<br />
Chyba jest Pan dla siebie zbyt surowy. Wracając<br />
do kwestii dystansu: w debiutanckiej powieści<br />
„Schwedenkräuter” opisywał Pan przypadki emigranta,<br />
ale – podobnie jak wielu innych naszych<br />
pisarzy w ostatnich latach – niechętnie używał<br />
Pan słowa „emigracja”, zastępując go innym –<br />
„przemieszczenie”. Skąd ta niechęć?<br />
W nazywaniu w miarę bezbolesnego wyjazdu z kraju<br />
„emigracją” jest coś nieprzystojnego, bo słowo „emigracja” jest<br />
dla mnie mocno wartościujące. Na marginesie: dziś mamy<br />
inflację słów, terminów. Dla przykładu, w szkole pisze się dziś<br />
„eseje”, ja bym nigdy nie powiedział, że napisałem esej, bo to<br />
148
słowo ma dla mnie zbyt wielką wagę. Nawet słowo „pisarz”<br />
jest dla mnie wciąż wartościujące, dlatego wolę raczej mówić<br />
o sobie, że jestem autorem tego i owego. Dla mnie pisarz<br />
to jest ktoś, kto ma czterdzieści centymetrów swoich książek<br />
na półce. Dlatego wolę mówić o „przemieszczeniu”. To<br />
zresztą jeden z dużych tematów naszych czasów, może nawet<br />
trochę demonizowany, również przeze mnie. W ludziach<br />
przemieszczonych jest być może pewna skaza psychiczna,<br />
nadmierna skłonność do wielości, kosmopolityzmu. Żyłem<br />
jak człowiek przemieszczony, ale zauważyłem w końcu, że<br />
jednak bardziej służy mi jedność, stąd może wziął się mój<br />
powrót do kraju. Inna sprawa – temat emigracji wydaje się<br />
dzisiaj już nieco zamierzchły, choć dla mnie wciąż ważny.<br />
Emigracja jest głębokim doświadczeniem egzystencjalnym,<br />
ale ma też swój wymiar literacki. Tworzenie literatury polega<br />
na tym, że autor stara się jak najszybciej stworzyć pełną iluzję<br />
rzeczywistości kompletnej, zupełnie wyposażonej. I emigracja<br />
coś takiego podsuwa, następuje przecież podmiana świata,<br />
w którym się żyje. Emigracja jest literacka ze swojej natury:<br />
sprowadza człowieka do nicości, którą próbuje on wypełnić<br />
pisaniem… i ma w końcu te swoje 10 centymetrów na półce.<br />
Przemieszczenie jednak powoduje zamęt, wpycha<br />
w chaos, przynosi problemy z tożsamością, co jest<br />
widoczne choćby u głównego bohatera tytułowego<br />
opowiadania z Pana nowej książki, „Powrotu<br />
Aleksandra”.<br />
Tak, to są przypadłości towarzyszące przemieszczeniu,<br />
wyjazdowi, które mnie prześladują od pierwszej mojej książki.<br />
I to one powodują, że powrót Aleksandra okazuje się nieudany…<br />
149
Aleksander nigdzie nie wraca, jedynie przemieszcza<br />
się z miejsca na miejsce.<br />
To jest oczywiście ogromny dyskomfort psychiczny dla<br />
kogoś, kto tego doświadcza, jednak literacko – choć może nie<br />
mnie to osądzać – jest to temat bardzo płodny. Przemieszczenie<br />
– jak mawiał Czesław Miłosz – przynosi w darze<br />
nowe oczy, nowe spojrzenie. Wszystko wokoło domaga się<br />
nagle opisu, bo jest inne, nieoswojone – krawężniki są inne,<br />
skrzynki pocztowe są inne… Oczywiście jedynie do pewnego<br />
momentu, bo ten temat, jak każdy inny, w końcu się wyczerpuje,<br />
a wtedy zaczyna się odczuwać ochotę na powrót. Zacząłem<br />
ten powrót, pisząc opowiadania do tomu „Na lądach<br />
i morzach”, wymyślone w Szwecji i tam przede wszystkim<br />
pisane…<br />
To zabawne, bo ta książka odczytywana była u nas<br />
jako wnikliwa diagnoza polskiej rzeczywistości.<br />
Pisząc tę książkę, podjąłem się zadania właściwie beznadziejnego:<br />
opisać dzięki wysiłkowi wyobraźni i pamięci<br />
rzeczywistość, której nie widać. Cieszę się, że w pewnym<br />
stopniu udało mi się, jeśli odczytania książki były takie a nie<br />
inne, choć przecież utkałem ją z zupełnie innych niż polskie<br />
doświadczeń, a moja znajomość polskiej rzeczywistości<br />
wtedy zasadzała się na nielicznych wyjazdach, lekturze gazet<br />
czy słuchaniu radia. A przy tym – nie ma dla mnie nic bardziej<br />
interesującego niż rzeczywistość. Proza, która ulatuje<br />
w regiony wyzwolonej wyobraźni, moim zdaniem, nie jest<br />
ciekawa, ponieważ zanika w niej niespodzianka. Dla mnie<br />
prymarna jest rzeczywistość in crudo, wcale nie przygody języka,<br />
jak wielu krytyków stara mi się wmówić. Język jest częścią<br />
rzeczywistości, w której żyjemy, równie materialną jak<br />
szklanka piwa czy Pana magnetofon, a czasami istniejącą na-<br />
150
wet w sposób bardziej dotkliwy, bolesny – i stąd może bierze<br />
się nadobecność języka w mojej prozie. Chociaż nie ma prostego<br />
przełożenia rzeczywistości na język, ani biograficznego<br />
konkretu na tekst literacki, więc „Powrót Aleksandra” wcale<br />
nie jest autobiograficzny, jak mi niektórzy sugerują.<br />
Wydaje mi się jednak, że Pana proza powstaje z<br />
iskrzenia na styku rzeczywistości i języka, autobiografii<br />
i fikcji…<br />
W pewnym sensie pisanie zawsze jest autobiograficzne,<br />
nawet interpunkcja jest autobiograficzna. Autorzy są zazwyczaj<br />
ludźmi pozbawionymi wyobraźni, więc piszą o tym, czego<br />
sami doświadczyli.<br />
Wyrafinowany styl Pana prozy świadczy o tym, że<br />
wyobraźni – przynajmniej językowej – wcale Panu<br />
nie brak.<br />
Ależ skąd – jest właśnie odwrotnie. Mój styl wcale nie<br />
jest wyrafinowany, lecz – konieczny, stanowi rodzaj obrony<br />
przed pustką. Być może – jak to mówią poloniści – nadorganizacja<br />
językowa mojej prozy jest nieco wyniszczająca,<br />
również dla czytelnika, ale tylko dzięki niej mogę obronić się<br />
przed zasysającą mnie pustką, mnożąc reguły porządku. Nie<br />
ma w tym jednak żadnego wyrafinowania, ani – mam taką<br />
nadzieję – maniery.<br />
W „Schwedenkräuter” pisał Pan, że „styl to odchylenie”.<br />
Tego rodzaju styl chyba dobrze przystaje do<br />
opisu doświadczenia ludzi przemieszczonych?<br />
O stylu jako odchyleniu pisał już wcześniej Jean Starobinski…<br />
Przyznam, że tego rodzaju rozmowa, dotykająca spraw<br />
151
warsztatowych, jest dla mnie trudna. To jest trochę tak, jakby<br />
Pan mówił o aktorce, że ma ładne nogi. I co z tego?<br />
Aktorka „używa” nóg w określony sposób i w określonym<br />
celu. Chodzi mi właśnie o sposoby użycia<br />
tych nóg.<br />
[śmiech] Trudno mi dalej brnąć w ten temat. Myślę jednak,<br />
że każdy prozaik chciałby pisać jak Gustave Flaubert<br />
czy Guy de Maupassant, czyli krystalicznie przezroczyście.<br />
Ta przezroczystość jest dla mnie ideałem, choć nie zawsze<br />
udaje się ją osiągnąć.<br />
152<br />
Tu bym się z Panem nie zgodził, nie sądzę, aby<br />
przezroczysty styl nadawał się najlepiej do opisu<br />
rzeczywistości, w której tkwimy – chaotycznej,<br />
nadmiarowej. Wystarczy wczytać się w wydane u<br />
nas ostatnio prozy autorów, którzy próbują dobrać<br />
się do świata przy pomocy rozmaicie modyfikowanego<br />
realizmu. Jeśli starają się pisać przezroczyście,<br />
świat im się wymyka.<br />
Tak, te książki – jeśli myślimy o tych samych – są słabe, w<br />
tej kwestii nie ma sporu. Myślę jednak, że każdy chciałby pisać<br />
w sposób krystaliczny, tylko jest to niezwykle trudne, tym<br />
bardziej, że obciążeni jesteśmy dodatkowo całym bagażem<br />
konwencji literackich, przeczytanych książek, co pogłębiać<br />
może jeszcze stylistyczny zamęt.<br />
Zostawmy sprawy stylu i wróćmy do kwestii rzeczywistości.<br />
Oprócz historii ludzi przemieszczonych<br />
opisywał Pan – szczególnie w opowiadaniach<br />
– również losy osób marginalizowanych. Czy<br />
marginalizacja jest dla Pana tylko odmianą przemieszczenia<br />
czy też – całkiem odmienną sytuacją<br />
egzystencjalną?
Może najpierw wytłumaczę, skąd właściwie biorą się takie<br />
postaci w moich tekstach. Wybierając je, trochę sobie ułatwiam<br />
pisanie. Mam wątłą wyobraźnię fabularną, nie umiem<br />
rozwijać fabuł, nie mnożę postaci i wątków. Staram się nad<br />
tym pracować, nieco zmieniać moje pisanie, choć oczywiście<br />
nie za wszelką cenę – w końcu twierdzenie, że literatura jest<br />
zbiorem dobrze opowiedzianych historii, to jedynie płaski<br />
komunał. Jeśli dysponuje się historią, którą można ciekawie<br />
rozwinąć fabularnie – to czemu nie, można z niej skorzystać.<br />
Nie mając pod ręką takiej historii, sięgam po postaci<br />
i sytuacje graniczne, bo właśnie dzięki nim mogę odsłonić<br />
rzeczywistość głębiej. Nie dysponując tym wszystkim, co ma<br />
zazwyczaj rasowy beletrysta, wypożyczam sobie dobrze zarysowane<br />
postaci, choćby żebraka siedzącego przy skrzyżowaniu<br />
czy ankietera chodzącego po mieszkaniach.<br />
A czy nie jest tak, że spoglądając na świat z punktu<br />
widzenia ludzi marginalizowanych, można go zobaczyć<br />
wyraziściej, ostrzej?<br />
W tym jest coś – mówię o tym z zawstydzeniem – z voyeuryzmu;<br />
każdy pisarz jest po trochu voyeurem, który powołuje<br />
do życia szemrane postaci, podejrzane typy, stuknięte persony<br />
i podgląda je bezkarnie, stojąc za ich plecami.<br />
Jednym z najistotniejszych tematów w Pana nowej<br />
książce jest problem klęski komunikacji między<br />
ludźmi, braku porozumienia. Czy ta klęska wynika<br />
z przemieszczenia, zmarginalizowania ludzi,<br />
czy ze specyfiki naszych czasów?<br />
I z tego, i z tego. Być może jest to szalenie banalna konstatacja<br />
– literatura w większości składa się z banalnych<br />
konstatacji, jej wartość tkwi w sposobie opowiadania – ale<br />
153
im więcej mamy, posłużę się dzikim rzeczownikiem, komunikatorów,<br />
tym trudniej jest się nam porozumieć, dotrzeć z<br />
przekazem do innych. Początkowo temat komunikacji nie<br />
wydawał mi się kluczowy w nowej książce, stopniowo jednak<br />
nabierał znaczenia, choć oczywiście rozwidla się on w różne<br />
odnogi tematyczne: obcości, samotności czy tożsamości.<br />
Krótkie opowiadania z „Powrotu Aleksandra”<br />
rozwijają wątki obecne w „Na lądach i morzach”,<br />
tekst tytułowy potraktować można jako ciąg dalszy<br />
„Schwedenkräuter”. Czy Pana następna książka<br />
będzie rozwinięciem „Szkiców historycznych”?<br />
A wie Pan, że nie jest to wykluczone. Mam pomysł na<br />
powieść o teczkach, którymi teraz tak mocno wielu ludzi<br />
żyje. Złożyłem nawet wniosek w IPN-ie, żeby zobaczyć, jak<br />
taka teczka wygląda, jak były pisane te dokumenty. W „Szkicach<br />
historycznych” dominuje aura permanentnej inwigilacji.<br />
Może więc jakiś dalszy ciąg z tego pomysłu się wykluje.<br />
Ale mam nadzieję, że nie będziemy czekać na tę<br />
książkę znowu sześć lat?<br />
Nie, mam już nawet podpisany cyrograf z wydawnictwem<br />
na konkretny termin. Postaram się pracować solidnie<br />
[śmiech].<br />
[2006]<br />
154
Bezpaństwowiec w delegacji<br />
Od listopada 2005 na łamach „Tygodnika Powszechnego”<br />
toczyła się dyskusja na temat kondycji naszej literatury,<br />
podczas której (literaturo)znawcy prześcigali się w czarnowidztwie.<br />
Ponoć między Odrą a Bugiem nie ma już literatury,<br />
a zamiast niej panoszy się komercyjnie sformatowana,<br />
tandetna i pozbawiona znaczenia „literaturka”. Najwyższy<br />
czas pakować się i emigrować (tylko gdzie, bo – jak się zdaje<br />
– wszędzie szaleje ta sama zaraza?). Chyba jednak wcale nie<br />
jest tak źle, jak się niektórym wydaje, skoro pojawiają się takie<br />
książki jak nowy zbiór opowiadań Kruszyńskiego.<br />
Przez kilka ładnych lat autor „Powrotu Aleksandra” był<br />
nieobecny na naszej scenie literackiej, nie od rzeczy więc będzie<br />
przypomnienie, co wcześniej na niej zdziałał. Kruszyński<br />
zadebiutował w 1995 roku powieścią „Schwedenkräuter”<br />
i nieomal z miejsca okrzyknięty został jednym z najbardziej<br />
obiecujących prozaików młodszego pokolenia. Potem wydał<br />
jeszcze kolejną powieść „Szkice historyczne” (1996) i tom<br />
opowiadań „Na lądach i morzach” (1999). Obie książki wyróżniono<br />
nominacjami do nagrody literackiej Nike.<br />
Czym pisarz zjednał sobie przychylność czytelników?<br />
Przede wszystkim wyrafinowanym, gęstym stylem swojej<br />
prozy, który sprawiał, że lektura jego tekstów zamieniała się<br />
w językową przygodę – w rodzaju sportów ekstremalnych,<br />
bo Kruszyński poczynał sobie z polszczyzną dosyć odważnie.<br />
Autorowi „Szkiców historycznych” udała się rzecz nie lada<br />
jaka: snując opowieści na różne tematy – o doświadczeniach<br />
polskiego emigranta („Schwedenkräuter”), o ponurych latach<br />
schyłku PRL-u („Szkice historyczne”) czy ludziach żyjących<br />
w III RP na marginesie rzeczywistości („Na lądach i<br />
morzach”) – jednocześnie opowiadał o przemianach języka,<br />
sprawdzał, na ile rozmaite style przydatne są do opisu jego<br />
155
własnych doświadczeń (pisarstwo Kruszyńskiego tworzone<br />
jest na solidnym fundamencie autobiograficznym), z poetycką<br />
wrażliwością badał granice języka, a przy tym za każdym<br />
razem odciskał na tekstach wyrazistą sygnaturę autorską.<br />
Krótko rzecz ujmując: proza Kruszyńskiego była oryginalna i<br />
rozpoznawalna. I kiedy wydawało się, że pisarz jest na najlepszej<br />
drodze do uplasowania się w czołówce naszych autorów,<br />
nagle zamilkł na lata.<br />
W „Powrocie Aleksandra” Kruszyński rozwija tematy<br />
z poprzednich książek. Na pozór nowy tom rozpada się<br />
na dwie części: pięć krótkich opowiadań („Czat”, „Nulla”,<br />
„Spis respondentów”, „Marrakech”, „Spotkanie z Marią”) i<br />
obszerne, stanowiące ponad połowę objętości książki, opowiadanie<br />
tytułowe. Krótkie teksty są kontynuacją „Na lądach<br />
i morzach”, gdzie Kruszyński pisał o jednej z plag naszych<br />
czasów – wykluczeniu spychającym na życiowy out ludzi,<br />
którzy nie chcą, albo nie mogą, dopasować się do zmieniających<br />
się standardów rzeczywistości. W nowym tomie skupia<br />
uwagę na innej klęsce – na braku komunikacji między<br />
ludźmi. Bohater „Czatu”, namiętny uczestnik internetowych<br />
forów, postrzegający innych nie jako ludzi z krwi i kości,<br />
ale nicki („zła_laska”, „żonkoś_gość”), umawia się z kobietą<br />
„w realu”. Ta nie przychodzi, ignoruje jego chęć spotkania.<br />
Wtedy dociera do niego, że ważny jest nie ulotny kontakt<br />
w wirtualnej przestrzeni, ale „gotowość do spotkania z innym”,<br />
i zaczyna nieco obsesyjnie zabawiać się w umawianie<br />
ze sobą ludzi poznanych na czacie. Bohaterowie „Spotkania<br />
z Marią” za to próbują spotkać się dzięki anonsowi w piśmie<br />
„Kontakt”, lecz im się to nie udaje, bo mylą dzień i godzinę<br />
spotkania. Ankieter w groteskowym „Spisie respondentów”<br />
poddaje odpytywane osoby specyficznej „próbie komunikacji”.<br />
W taki sposób Kruszyński wskazuje na paradoks – że<br />
dzięki nowym technologiom kontakt z innymi ludźmi jest<br />
156
ardzo ułatwiony, co jednak nie przekłada się na poprawienie<br />
jakości rzeczywistej komunikacji między ludźmi, nie sprawia,<br />
że poznają się lepiej, że czują się mniej samotni. Co więcej<br />
– zdaje się tę komunikację blokować, bo mimo iż wszyscy<br />
żyją w stałym kontakcie, to jednak są wciąż obok siebie, oddzieleni<br />
niczym szybą informacyjnym szumem, uwikłani w<br />
puste, rytualne gesty nastawione wyłącznie na podtrzymanie<br />
kontaktu. Gdzie tkwi przyczyna komunikacyjnej klęski? Być<br />
może w braku wiary – to tylko jedna z podpowiedzi Kruszyńskiego<br />
– że „świat trwa w realu”.<br />
Przypuszczam, że najczęściej komentowanym i analizowanym<br />
tekstem z nowej książki Kruszyńskiego będzie opowiadanie<br />
tytułowe. W końcu traktuje ono o problemach z<br />
polską tożsamością, prywatnych rozliczeniach z PRL-owską<br />
przeszłością i powikłanych losach człowieka, któremu historia<br />
zwichnęła życiorys, zmuszając do emigracji, czyli kwestiach,<br />
które ostatnimi czasy w naszej prozie spychane są na<br />
plan dalszy. Opowiadanie jest właściwie dalszym ciągiem historii<br />
bohatera-narratora „Schwedenkräuter”.<br />
Aleksander, Polak na stałe mieszkający w Szwecji, po<br />
długich latach nieobecności przyjeżdża do Polski, właściwie<br />
ot tak sobie, bez konkretnego powodu i planu. W latach 80.<br />
musiał jak wielu ludzi zaangażowanych w działalność opozycyjną<br />
emigrować. Chociaż słowo „emigracja” nie jest chyba w<br />
tym przypadku najbardziej adekwatne. Kruszyński niechętnie<br />
posługuje się nim – podobnie jak wielu innych pisarzy z<br />
jego pokolenia i nieco młodszych, choćby Janusz Rudnicki,<br />
który zamiast o emigracji pisze o „delegacji” – bo wikła go<br />
ono w niewygodny, uwierający niczym staromodny gorset,<br />
kontekst. Autor „Powrotu Aleksandra” emigrantów przemianowuje<br />
na „przemieszczonych”.<br />
Aleksander nie odczuwa już dotkliwych skutków przemieszczenia.<br />
Okrzepł, odnalazł się w szwedzkiej rzeczy-<br />
157
wistości, stał się posiadaczem dwóch paszportów („Niezły<br />
wynik jak na bezpaństwowca, którym był jeszcze w końcu<br />
lat osiemdziesiątych” – komentuje narrator opowiadania).<br />
Wydaje się, że Aleksander zamierza odbyć typową „podróż<br />
w poszukiwaniu straconego czasu”, nieco nostalgiczną, trochę<br />
sentymentalną wyprawę do miejsc, w których upłynęły<br />
mu dzieciństwo i młodość. I faktycznie – początkowo jedzie<br />
do rodzinnego miasta, odwiedza cmentarz, dawne mieszkania,<br />
wspomina wydarzenia z przeszłości. Jednak stopniowo<br />
zbacza ze ścieżki pamięci, zamiast wizytować dawno niewidziane<br />
miejsca – przesiaduje w knajpach, zamiast spotykać<br />
się ze znajomymi z przeszłości – odwiedza salon masażu i<br />
umawia się z prostytutką. Przeszłość wymyka się Aleksandrowi,<br />
on sam wymyka się sobie, czując, „że obejmuje go<br />
przedawnienie”, że nie ma już wiele wspólnego z dawnym<br />
Aleksandrem. Nostalgiczny powrót do ojczyzny zamienia się<br />
w sex-wycieczkę europejskiego turysty, „bywałego i oblatanego,<br />
właściciela dwóch paszportów, karty visa i american,<br />
członka klubu Wojażer w randze globtrotera”.<br />
Zaznaczyłem wcześniej, że jedynie na pozór nowy tom<br />
Kruszyńskiego rozpada się na dwie części. W gruncie rzeczy<br />
również opowiadanie tytułowe traktuje o komunikacyjnej<br />
klęsce, porażce Aleksandra, który uświadamia sobie, że<br />
nie ma szans na powrót do przeszłości, na skomunikowanie<br />
się z sobą sprzed lat, bo „przemieszczenie” spowodowało<br />
„przedawnienie” ja z przeszłości. Znamienne jest zakończenie<br />
opowiadania. Już po powrocie do domu w Szwecji Aleksander<br />
wyobraża sobie, że w salonie zasiadają jego bliscy i<br />
znajomi z dawnych lat. Ostatnie zdanie tekstu brzmi; „Zebraliśmy<br />
się tutaj – ktoś musiałby zacząć”. Ale nikt nie zacznie<br />
– powrót jest niemożliwy.<br />
Z tego, co napisałem do tej pory, może wynikać, że Kruszyński<br />
w „Powrocie Aleksandra” jedynie rozwija wcześniej-<br />
158
sze pomysły. Czy nie ma w tych opowiadaniach żadnych nowinek?<br />
Otóż są. Kruszyński uprościł nieco styl swojej prozy,<br />
stylistyczne fajerwerki nie wybuchają już w tekstach nowych<br />
opowiadań tak często jak w poprzednich książkach. Wyszło<br />
to jednak pisarstwu autora „Szkiców historycznych” na dobre,<br />
bo dzięki temu teksty są bardziej spójne, precyzyjne, fabularne.<br />
Wychodzi na to, że długie milczenie dobrze zrobiło<br />
Kruszyńskiemu.<br />
Zbigniew Kruszyński,<br />
„Powrót Aleksandra”,<br />
Wydawnictwo Literackie,<br />
Kraków 2006.<br />
159
Spotkanie z Jackiem Dukajem<br />
i Markiem S. Huberathem<br />
(o mało nie skończyło się skandalem, ale o tym – sza!)
Jacek Dukaj – ur. w 1974 r., prozaik, publicysta, jeden z<br />
najbardziej obiecujących pisarzy z nurtu fantastyki, uznawany<br />
za następcę Stanisława Lema; debiutował książką „Xavras<br />
Wyżryn” (1997); wydał m.in. powieści „Czarne oceany”<br />
(2001), „Inne pieśni” (2003), „Perfekcyjna niedoskonałość”<br />
(2004), „Lód” (2007); wielokrotny laureat prestiżowej nagrody<br />
im. Zajdla, nominowany do Paszportów „Polityki”; mieszka<br />
w Tarnowie.<br />
Marek S. Huberath (na zdjęciu)(pseud.) – ur. w 1954 r.,<br />
prozaik, pracownik UJ; jeden z ciekawszych twórców polskiej<br />
fantastyki; debiutował książką „Ostatni, którzy wyszli z raju”<br />
(1996); autor m.in. „Drugiej podobizny w alabastrze” (1996),<br />
„Gniazda światów” (1999) czy „Miast pod Skałą” (2005);<br />
ostatnio wydał zbiór opowiadań „Balsam długiego pożegnania”<br />
(2006); trzykrotny zdobywca nagrody im. Zajdla; mieszka<br />
w Krakowie.
Fantaści nie wierzą w zielone ludziki<br />
Jaka jest kondycja polskiej fantastyki według jej<br />
najwyżej cenionych autorów?<br />
Marek S. Huberath: Odpowiem nie wprost: jeżeli czytelnik<br />
sięga w księgarni na półkę z fantastyką i wybiera pierwszą<br />
z brzegu książkę polskiego autora, to szansa, że lektura<br />
go rozczaruje, jest mniejsza, niż gdyby sięgnął po pierwszą z<br />
brzegu książkę pisarza amerykańskiego. Wydawanie najlepszych<br />
fantastów przez prestiżowe oficyny pomaga wypracować<br />
standardy porządnie zrobionej fantastyki. Ale to zaczęło<br />
się niedawno, dwa, trzy lata temu.<br />
Jacek Dukaj: Zaszły duże zmiany na rynku wydawniczym<br />
– na lepsze. Pojawili się nowi wydawcy fantastyki, wychodzi<br />
sporo debiutów. Pod tym względem nigdy nie było<br />
tak dobrze jak teraz. Ale z drugiej strony, jakość wydawanych<br />
książek spadła, łatwość zaistnienia w druku powoduje, że pojawiają<br />
się teksty, które wcześniej ugrzęzłyby w szufladach<br />
autorów. To jednak nie powód do rozpaczy, bo dzięki temu<br />
odtwarza się zdrowy model rynku – piramida, w której u<br />
dołu jest masa tekstów słabych i średnich, a u góry – nieliczne<br />
dobre albo wybitne.<br />
Wielu krytyków nadal traktuje książki z kręgu fantastyki<br />
z przymrużeniem oka jako literaturę nie do<br />
końca ambitną, właściwie – drugiej kategorii.<br />
MSH: To prawda, spotykam czasami źle przygotowanych<br />
dziennikarzy, którzy nagle zaczynają na poważnie pytać, czy<br />
rzeczywiście wierzę w zielone ludziki. Znamienne jest choćby<br />
to, że najlepsza, moim zdaniem, książka 2003 roku, „Inne<br />
pieśni” Dukaja – nie zasłużyła w oczach jurorów nagrody<br />
Nike choćby na nominację.<br />
165
Może fantaści są sami sobie winni? Tkwią w murach<br />
środowiskowego getta…<br />
MSH: Cóż, to getto jest faktem. Czytelnicy fantastyki są<br />
dobrze zorganizowani i łączy ich autentyczna pasja. Dzięki<br />
temu mam możliwość poznawania opinii odbiorców moich<br />
książek. Nie wiem jednak, dlaczego to getto jest tak trwałe.<br />
Ale co jakiś czas pojawiają się pisarze, którzy wyprawiają się<br />
poza jego mury.<br />
JD: To fenomen fantastyki. Nie ma drugiej odmiany literatury,<br />
która tworzyłaby tak mocne więzi między czytelnikami,<br />
i czytelnikami a pisarzami, tak mocne struktury – fandomy.<br />
Ale istnieją podobne fenomeny socjologiczne. W USA<br />
pisano o strukturze szkolnych społeczności po masakrach w<br />
Jonesboro i Columbine. Fascynacja fantastyką zaczyna się<br />
prawie zawsze w okresie dojrzewania. Istnieje silny mechanizm<br />
odrzucenia przez grupę rówieśniczą, który widać już,<br />
na przykład, w wielu hollywoodzkich filmach. Otóż cechą<br />
charakterystyczną kasty „odrzuconych” (obok nieatrakcyjności<br />
fizycznej i dobrych stopni) jest tendencja do ucieczki w<br />
światy prywatne, wymyślone, co wiąże się z nałogiem czytania,<br />
zainteresowaniem naukami ścisłymi oraz tworzeniem<br />
silnej więzi z innymi podobnymi „nerdami”. Nie twierdzę, że<br />
fandom stanowi proste odbicie tych mechanizmów, ale występują<br />
tu pewne korelacje.<br />
Od prozy głównego nurtu wymaga się, aby tłumaczyła<br />
rzeczywistość, najlepiej przy użyciu<br />
oswojonych narzędzi realistycznych. Fantastyka<br />
siłą rzeczy wykorzystuje inne strategie, być może<br />
trudniejsze w odbiorze?<br />
JD: Obserwuję u nas obsesję realistycznego opisywania<br />
166
zeczywistości. Doceniana jest proza maksymalnie wiernie<br />
odbijająca zjawiska społeczne lub polityczne, które akurat<br />
są na medialnym topie. Taka proza zamienia się w parapublicystykę.<br />
A przecież wartość literatury tkwi w tym, czego<br />
nie można dostrzec wyglądając przez okno bądź oglądając<br />
telewizję. Pisarz ma przefiltrować przez siebie rzeczywistość,<br />
skupiając się na tym, co oryginalne i wykrzywione, a nie – co<br />
typowe. Im bardziej ten osobisty filtr jest nieoczywisty, tym<br />
lepiej dla literatury. Dobra proza fantastyczna wymaga wysiłku<br />
od czytelnika, który otwierając książkę, przenosi się do<br />
świata dla niego niezrozumiałego. To jak przeprowadzka do<br />
innego kraju, gdzie wszystko jest egzotyczne.<br />
Częsty jest zarzut, że nasza fantastyka jest wtórna<br />
wobec fantastyki obcej...<br />
JD: Prawie cała fantastyka, niezależnie od tego, gdzie powstaje,<br />
jest wtórna wobec kanonu fantastyki. Tylko nieliczni<br />
autorzy poszukują nowych rozwiązań. W fantastyce jest to<br />
łatwiejsze do wychwycenia niż w innych gatunkach, bo w<br />
końcu kopiuje się światy fikcyjne – wciąż te same krasnoludy,<br />
te same statki kosmiczne, ci sami Obcy. Wtedy pojawia się<br />
zawód – można pokazać tyle nowych rzeczy, a wciąż sięga się<br />
po mocno wytarte pomysły.<br />
Sposobem na to jest chyba miksowanie elementów<br />
różnych stylistyk, konwencji lub gatunków.<br />
Dla przykładu: w prozie Panów pojawiają się często<br />
wątki romansowe, które zazwyczaj nie mają<br />
kluczowego znaczenia dla przebiegu fabuły, ale<br />
przyciągają uwagę.<br />
MSH: To wynik troski o wiarygodność, bo jeśli pojawiają<br />
się w opowieści bohaterki i bohaterowie, to muszą zaistnieć<br />
między nimi jakieś relacje.<br />
167
JD: Są one częścią kreowanej rzeczywistości, którą trudno<br />
wyłączyć projektując kompletny świat. Nie przypominam<br />
sobie jednak, bym kiedykolwiek użył romansu jako motoru<br />
fabularnego. Ale zauważmy, o czym rozmawiamy: o fabule,<br />
akcji, bohaterach, kompletności kreowanych światów. W fantastyce<br />
atrakcyjność fabuły, wyrazista intryga, jasna struktura<br />
opowieści to rzecz oczywista. Zupełnie inaczej jest w przypadku<br />
prozy z naszego tzw. głównego nurtu, w którym albo<br />
fabuła jest poszatkowana, albo nie ma jej wcale, bo autorzy<br />
traktują ją podejrzliwie jako przynależną do literatury popularnej.<br />
MSH: Bo stworzenie solidnej fabuły jest trudne i wymaga<br />
od pisarza wysiłku. A jeśli ktoś nigdy nie sklecił dobrej<br />
fabuły, to istnieje uzasadnione podejrzenie, że po prostu nie<br />
potrafi tego zrobić.<br />
JD: Gdy debiutanci pytają mnie, co mają zrobić, żeby nauczyć<br />
się dobrze pisać, odpowiadam: napisz kryminał, to najlepsze<br />
ćwiczenie fabularne, bo w kryminale nie można sobie<br />
odpuścić, trzeba mieć precyzyjny plan i realizować go punkt<br />
po punkcie.<br />
A opinie, że powieści fantastyczne są przegadane?<br />
JD: Nasza proza głównego nurtu jest zupełnie inna od<br />
tej, którą uważa się za mainstream na świecie. Tam powstają<br />
właśnie książki mające po 700 stron. I to są dopiero powieści!<br />
Niepokoi mnie, że u nas nie ma tego mięsa fabularnego, porządnych,<br />
epickich powieści, a zamiast tego dominuje proza,<br />
która powinna być jedynie przyprawą, wisienką na torcie. To<br />
zaburza proporcje. Na wszelkiego rodzaju eksperymenty powinno<br />
być miejsce. Ale nie powinny stanowić głównej części<br />
literatury.<br />
168
Jak powstają fikcyjne światy?<br />
MSH: Powinny być wiarygodne na wszystkich poziomach.<br />
Jeśli dialog, to taki, który sam mógłbym prowadzić.<br />
Jeśli wymyślam nazwę, to długo wymawiam ją w myślach, bo<br />
powinna dawać złudne poczucie rzeczywistych realiów.<br />
JD: Tworzenie wiarygodnego świata fantastycznego to<br />
paradoksalna sprawa. Trzeba stosować sztuczki – omówienia,<br />
skojarzenia, rozbudowane opisy. Bo zwykle czytelnik ma<br />
podstawową wiedzę o świecie, w którym rozgrywa się akcja<br />
książki. A w fantastyce wykreowany świat jest naturalny tylko<br />
dla bohaterów – dla pisarza i czytelników już nie. Lecz gdy<br />
pisarz zaczyna objaśniać własną kreację, zdradza przed czytelnikiem,<br />
że sam nie wierzy w niepodległość wykreowanego<br />
świata. Dlatego staram się ukrywać „szwy” tworzonych światów,<br />
choć to trudne i wymaga kolosalnej pracy nad tekstem.<br />
W napisanym cztery lata temu szkicu „SF po Lemie”<br />
wskazywał Pan cztery główne nurty obecne<br />
w fantastyce polskiej: s.f. socjologiczną, religijną,<br />
rozrywkową i fantasy.<br />
JD: Literatura to przede wszystkim indywidualności pisarskie,<br />
a nie nurty lub trendy. W tamtym szkicu musiałem<br />
dokonać pewnej generalizacji, z historycznego punktu widzenia<br />
pewnie słusznej. Co się zmieniło? Ekspansja wydawnictw<br />
takich jak Fabryka Słów i Runa spowodowała sprzężenie<br />
zwrotne – nagle okazało się, że pisanie fantastyki się opłaca,<br />
wobec tego pojawiła się grupa pisarzy, którzy wykorzystują<br />
koniunkturę. Co zabawne – pisarze, którzy w latach 80.<br />
niejako programowo pisali w sposób rozrywkowy, pieniędzy<br />
z tego wówczas nie mieli, bo nie trafili w odpowiedni czas –<br />
dotowano właśnie tych „ambitnych”. Jeśli chodzi o nowe te-<br />
169
maty – pojawiła się fantastyka militarna, której prekursorem<br />
był Tomasz Pacyński, autor „Września”. Wyraźna jest też dominacja<br />
fantasy. Są obiecujący autorzy: Wit Szostak, Łukasz<br />
Orbitowski, Anna Brzezińska, Jarosław Grzędowicz.<br />
Nie kusiło Panów nigdy, by napisać „zwyczajną”<br />
powieść?<br />
JD: W fantastyce mamy do dyspozycji nieskończoną ilość<br />
możliwych światów. Nie widzę powodu, by rezygnować z tej<br />
obfitości.<br />
[2006]<br />
170
Zło spod Skały<br />
Marek S. Huberath był do tej pory znany i ceniony głównie<br />
w środowisku miłośników fantastyki. Za sprawą „Miast<br />
pod Skałą” ma szansę trafić do szerszej publiczności. I to nie<br />
tylko dlatego, że książkę opublikowało duże wydawnictwo,<br />
ale przede wszystkim dzięki temu, że jest to jedna z najlepszych<br />
i najoryginalniejszych powieści ostatnich miesięcy.<br />
Czyli – fantaści górą! Huberath – publikujący pod pseudonimem<br />
pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego –<br />
już wcześniej dał się poznać jako interesujący prozaik, czego<br />
przykładem choćby powieść „Gniazdo światów” uhonorowana<br />
prestiżową nagrodą im. Zajdla (nie jedyną w dorobku autora).<br />
Ale, moim zdaniem, dopiero ostatnia książka pokazuje<br />
pełnię możliwości krakowskiego pisarza.<br />
Pojęcie „fantasy” odnoszone jest zazwyczaj do prozy<br />
przedstawiającej na poły baśniowy, na poły legendarny świat<br />
walczących z rozmaicie objawiającym się złem bohaterów,<br />
którzy na swojej drodze spotykają czarodziejów, elfy, smoki<br />
czy inne stwory nie z tej ziemi. Twórcy tej odmiany fantastyki<br />
chętnie odwołują się do sag celtyckich czy germańskich,<br />
a także do historii i obyczajowości średniowiecza. Huberath<br />
porwał się natomiast na rzecz niezwykłą – w „Miastach pod<br />
Skałą” motywy charakterystyczne dla prozy spod znaku Tolkiena<br />
połączył z historiami zaczerpniętymi z opowieści biblijnych<br />
i apokryfów, tworząc coś, co nazwać by można fantasy<br />
biblijną.<br />
Pisarz stopniowo, umiejętnie budując atmosferę tajemniczości,<br />
a nawet grozy, odwlekając rozwiązanie wpisanych<br />
w akcję zagadek, opisuje przypadki Humphreya Adamsa<br />
Jra. Jest to nieco sfrustrowany i zagubiony w życiu historyk<br />
kultury śródziemnomorskiej, przebywający na stypendium w<br />
Rzymie. Podczas zwiedzania Watykanu wchodzi do znajdu-<br />
171
jącego się pod wzgórzem watykańskim korytarza-labiryntu,<br />
który – jak się okazuje – stanowi przejście do innych światów<br />
(a właściwie: zaświatów). Adams trafia najpierw do Miasta<br />
pod Skałą rządzonego na totalitarną modłę przez Człekousta<br />
(inne jego imię – Azazel), a potem do mrocznego państwa<br />
Pana z Morza (inaczej – Samaela), które okazują się krainami<br />
umarłych. Poznaje tam kolejne kobiety: Lilianę, Evę-Natalię<br />
stworzoną specjalnie dla niego w wyniku eksperymentu, a<br />
na koniec Renatę. Bohater spada na samo dno zaświatowej<br />
hierarchii, jest niewolnikiem, ale stopniowo oswaja się z realiami<br />
światów pod Skałą, mężnieje, zmieniając się w zupełnie<br />
innego człowieka niż był przed wejściem w watykańskie<br />
podziemia. Jak kończy się historia Adamsa? Tego oczywiście<br />
nie zdradzę, aby nie odbierać czytelnikom przyjemności śledzenia<br />
jego zmiennych losów.<br />
Dlaczego „Miasta pod Skałą” uważam za powieść wyjątkową?<br />
Powodów jest co najmniej kilka. Huberath tak<br />
skonstruował książkę, że można odczytywać ją na kilku poziomach<br />
różniących się stopniem pokomplikowania i oporu,<br />
jaki tekst stawia odbiorcy, na każdym z nich odnajdując<br />
inne przyjemności lekturowe. Wskażę tylko trzy z nich. Na<br />
poziomie podstawowym powieść jest barwną, obfitującą w<br />
przygody i nagłe zwroty akcji opowieścią o przemianie wymoczkowatego<br />
naukowca w twardego faceta. Można także<br />
potraktować ją jako swoistą grę intertekstualną, w której autor<br />
przetwarza historię praojca Adama. „Miasta pod Skałą”<br />
są także – to kolejny poziom – książką o złu wciąż obecnym<br />
w życiu ludzi, mimo iż nieustannie zwalczanym, zamykanym<br />
„pod skałą”. Zło symbolizują w powieści postaci upadłych<br />
aniołów – Człekousta i Pana z Morza, jakże ludzkich w swoich<br />
słabościach.<br />
Siła nowej książki Huberatha nie tkwi wyłącznie w bogactwie<br />
ciekawie splecionych tematów. Niezwykła wyobraź-<br />
172
nia i sprawność narracyjna pisarza sprawiają, że powieść ma<br />
wprost narkotyczną moc przykuwania uwagi. Mimo iż książka<br />
– jak na współczesne standardy – jest ogromna objętościowo<br />
(prawie 800 stron!), przeczytałem ją jednym (długim)<br />
tchem, nie mogąc się od niej oderwać. Warto więc zarezerwować<br />
sobie dwa albo trzy dni, aby spędzić je z książką Huberatha<br />
– naprawdę warto odwiedzić miasta pod Skałą.<br />
Marek S. Huberath,<br />
„Miasta po Skałą”,<br />
Wydawnictwo Literackie,<br />
Kraków 2005.<br />
173
Dukaj Lemobójca<br />
Sytuacja fantastyki jest w naszym życiu literackim dosyć<br />
dziwaczna. Książki autorów piszących ten rodzaj prozy<br />
osiągają znaczące nakłady, czasopisma „branżowe” sprzedają<br />
się w ilościach, o których redaktorzy zwykłych pism literackich<br />
mogą tylko pomarzyć, a mimo to całe zjawisko wciąż<br />
ma charakter niszowy. Poza zdeklarowanymi fanami prozy<br />
fantastycznej mało kto się nią interesuje, co więcej, niewiele<br />
osób spoza środowiska fantastów posiada choćby elementarną<br />
wiedzę na temat jej bieżących dokonań. Uniwersytecki<br />
literaturoznawca, zapytany o polskich autorów fantastyki,<br />
wymieni na pewno Stanisława Lema, ale z kolejnymi autorami<br />
z pewnością będzie miał już problemy. A jest przecież<br />
spora grupa interesujących pisarzy sf, o czym przekonać się<br />
można choćby czytając artykuł Jacka Dukaja „Sf po Lemie”<br />
(„Dekada Literacka” 2002, nr 1/2).<br />
Dlaczego tak właśnie jest? Ujmując rzecz całą z przymrużeniem<br />
oka – winny jest Lem, który stał się postacią tak znaczącą,<br />
wielką, że zepchnął w cień resztę twórców prozy fantastycznej.<br />
A sprawa jest o tyle paradoksalna, że autor „Bajek<br />
robotów” od dobrych kilkunastu lat nie pisze już prozy fabularnej,<br />
bardziej jest publicystą – czy nawet myślicielem – niźli<br />
pisarzem. Aby proza sf mogła wyjść z Lemowego cienia,<br />
ktoś musi wielkiego pisarza symbolicznie uśmiercić. Może<br />
to zrobić tylko autor, który pisze dobre książki, a do tego ma<br />
na tyle szczęścia, że zostanie zauważony przez media, co pozwala<br />
na wyjście z obiegu niszowego. Czy jest jakiś kandydat<br />
na Lemobójcę? Wszystko wskazuje na to, że kimś takim<br />
stanie się Jacek Dukaj, który z książki na książkę pisze coraz<br />
lepszą prozę i jest już jako tako kojarzony w szerszym kręgu<br />
odbiorców od czasu, kiedy inspirowana opowiadaniem tego<br />
pisarza animacja „Katedra” Tomasza Bagińskiego otrzymała<br />
nominację do Oskara.<br />
174
Ten może nieco ryzykowny koncept z Lemobójcą wymyśliłem<br />
po lekturze nowej powieści Dukaja zatytułowanej<br />
„Inne pieśni”. Głównym bohaterem tej książki jest niejaki<br />
Hieronim Berbelek zwany Kratistobójcą, człowiek gotowy<br />
rzucić wyzwanie najpotężniejszym ludziom, tzw. kratistosom,<br />
którzy nie tylko rządzą światem, ale również kształtują<br />
go siłą swojej woli. Ale po kolei. W jednej recenzji trudno jest<br />
przedstawić i omówić wszystkie wątki wpisane w „Inne pieśni”,<br />
powieść jak na obecne standardy gigantyczną, gdyż ma<br />
627 stron. Tym bardziej, że mimo wartkiej akcji i wciągającej<br />
intrygi, jest to proza bardzo gęsta, aż puchnąca od znaczeń,<br />
pełna pomieszanych konwencji i form. Czytelnik znajdzie w<br />
nowym tekście Dukaja elementy klasycznej sf (loty w przestrzeni<br />
kosmicznej), fantasy (kratistosi, którzy mają nieomal<br />
„czarodziejską” moc wpływania na ludzi i świat), traktatu<br />
filozoficznego, prezentującego i komentującego przede<br />
wszystkim myśl starożytnych Greków (cała „fizyka” wymyślonego<br />
przez Dukaja świata zgodna jest z poglądami tychże,<br />
na przykład – w świecie tym ziemia umieszczona jest w centrum<br />
wszechświata), fikcji politycznej czy raczej historycznej<br />
(alternatywna wizja rozwoju Europy), a wreszcie – powieści<br />
Gombrowiczowskich (kwestia „formy”). Z konieczności<br />
skrótowo przedstawię świat przedstawiony Dukaja skupiając<br />
się na jednym – dla mnie najciekawszym – wątku.<br />
Pisarz na potrzeby „Innych pieśni” wymyślił nowy świat.<br />
Żadna to niespodzianka, posiada on bowiem – co podkreślają<br />
niemal wszyscy krytycy piszący o jego książkach – niesamowitą<br />
wprost wyobraźnię i łatwość kreowania alternatywnych<br />
rzeczywistości. Jest to świat, którego wizja wyprowadzona<br />
została – jak już wspominałem – z filozofii starogreckiej.<br />
Akcja powieści rozgrywa się w Europie, Afryce, na Księżycu<br />
(zasiedlonym przez ludzi) i w przestrzeni kosmicznej, w<br />
XII wieku PUR, czyli Po Upadku Rzymu. Trudno jednak to<br />
175
wskazanie czasu akcji odnieść do naszego kalendarza, tym<br />
bardziej, że Dukaj zaciera wszelkie wyznaczniki czasu. I tak,<br />
Vodenburg, miasto, w którym rozpoczyna się akcja powieści,<br />
przypomina dziewiętnastowieczne europejskie metropolie,<br />
strategie wojenne przywodzą na myśl średniowieczne metody<br />
walki, ale do tego pojawiają się jeszcze gadżety naszego<br />
świata, czyli statki powietrzne i kosmiczne. Główny bohater<br />
powieści, Berbelek, postać bardzo złożona i barwna, staje na<br />
czele kampanii przeciwko zagrażającej ziemskiej cywilizacji<br />
Adynatosom (wiąże się to ze skomplikowaną grą polityczną<br />
i „przeformowywaniem” samego Berbeleka).<br />
Kim są owi Adynatosi? Autor „Innych pieśni” wprowadził<br />
do powieści doskonale znany z kultury masowej motyw „zagrożenia<br />
z kosmosu”, albo inaczej – „inwazji Obcych”. Motyw<br />
mocno już wyeksploatowany i strywializowany, szczególnie<br />
przez kino hoolywoodzkie. Któż z nas nie oglądał filmów,<br />
w których okrutne bestie albo bliżej niezidentyfikowane glutowate<br />
stwory próbowały zawładnąć naszą planetą i wytępić<br />
ludzi (ewentualnie zamienić ich w niewolników)?! Zarówno<br />
twórcy takich filmów, jak i prozy, zdają się mieć największy<br />
problem właśnie z przedstawieniem tych Obcych, których w<br />
końcu albo antropomorfizują, albo maksymalnie udziwniają.<br />
Dukajowi udało się dosyć zgrabnie rozwiązać ten problem.<br />
Adynatosi zdają się być czystym chaosem. Właściwie nawet<br />
nie za bardzo wiadomo, kim są, skąd pochodzą i czego chcą.<br />
Bohaterowie powieści poznają Obcych wyłącznie po efektach<br />
ich bliskości: wszystko, z czym stykają się Adynatosi,<br />
traci swoją formę. Najwyraźniej jest to widoczne w zajętych<br />
przez nich ziemskich enklawach, nazywanych Skrzywieniami.<br />
Natura i „forma” Obcych stanowi dla bohaterów „Innych<br />
pieśni” zagadkę niemożliwą do rozwikłania i opisania,<br />
choćby dlatego, że nie posiadają takiego języka ani zbioru<br />
pojęć, zdolnych objąć te doświadczenia. I nic dziwnego, w<br />
176
końcu ludzie żyjący w świecie, w którym forma ma ogromne<br />
znaczenie, nagle spotykają się z czymś, co żadnej formy nie<br />
ma. (Dukaj tak oto opisuje Skrzywienie: „Wraz z przekroczeniem<br />
Żółwiej Rzeki przekroczyli granice języka. Trzeba<br />
szukać przybliżenia w złożeniach, odwróceniach i kaleczeniu<br />
znanego. Na przykład: nie drzewo, lecz zdrewniały mięsień<br />
wybity spod ziemi na sześćdziesiąt pusów, wyciągnięta ku<br />
niebu kończyna pogrzebanego pod dżunglą olbrzyma. Albo<br />
nie liana, lecz kręty płomień (a dotknięta parzy). I inna liana<br />
– napięta żyła, w której pulsuje ciemna maź”).<br />
Inwazja Obcych może mieć fatalne następstwa. Gdyby<br />
Adynatosi wygrali, zginęliby wszyscy ludzie i ich cywilizacja,<br />
wszystko, co jest na ziemi, zamieniłoby się w bezkształtną<br />
magmę materii, splatanie organicznego z nieorganicznym,<br />
ludzkiego ze zwierzęcym, zwierzęcego z roślinnym. Co więcej,<br />
zginęłaby nawet pamięć o ludziach, znikłyby wszelkie<br />
ślady naszej cywilizacji. Dlatego właśnie kratistosi i kratistobójca<br />
Berbelek mimo różnic interesów, skomplikowanych<br />
uwarunkowań politycznych i zadawnionych sporów jednoczą<br />
się, aby odeprzeć inwazję. Jak w każdym dobrym tekście sf,<br />
również w nowej powieści Dukaja historia świata wyobrażonego<br />
służy przede wszystkim ukazaniu problemów naszej<br />
rzeczywistości. Autor „Czarnych oceanów” już we wcześniejszych<br />
książkach dał się poznać jako krytyk cywilizacji Zachodu.<br />
W „Innych pieśniach” pyta przede wszystkim, skąd się<br />
bierze w naszym świecie chaos. Po lekturze powieści od razu<br />
nasuwa się odpowiedź: z kosmosu, ze świata Obcych. Tak, ale<br />
dlaczego Obcy wybrali właśnie Ziemię na miejsce inwazji?<br />
Czy nie jest tak, że spięty mocną obręczą formy świat przyciąga<br />
chaos, a przy tym jest wobec niego bezradny, bo nie<br />
ma w nim (tym świecie) narzędzi poznawczych, umożliwiających<br />
oswojenie tego, co formy nie posiada? Zachód narzuca<br />
globalizującemu się światu swoją wyrazistą formę. To gwa-<br />
177
antuje nam, ukształtowanym przez tę cywilizację, poznawczy<br />
komfort, bo niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy,<br />
wszędzie trafiamy na ślady tych samych form i schematów,<br />
które znamy i rozumiemy. Ale każda forma jest dialektyczna<br />
– im trwalsza, tym bezpieczniejsza i „łatwiejsza w obsłudze”<br />
– ale też jej trwałość szybko zamienia się w zapowiadające<br />
rozpad skostnienie. Wtedy łatwo o pęknięcia w niej, w które<br />
wsącza się chaos – i o tym właśnie jest nowa powieść Dukaja:<br />
o chaosie, który zawsze będzie dla nas zagrożeniem, niezależnie<br />
od tego, jak wielkie uczynimy postępy w „formowaniu”<br />
świata.<br />
Podkreślę raz jeszcze: skupiłem uwagę tylko na jednym z<br />
wątków wpisanych w „Inne pieśni”. Tę powieść można czytać<br />
na wiele, gwarantujących lekturową satysfakcję, sposobów.<br />
Poza tym proza Dukaja inspiruje do myślenia o świecie,<br />
o coraz bardziej komplikującej się rzeczywistości, w której<br />
przyszło nam żyć. Przyznam, że rzadko mi się zdarza, aby jakaś<br />
proza tak długo zajmowała moją uwagę jak „Inne pieśni”.<br />
Dlatego właśnie jestem skłonny wybaczyć Dukajowi pewne<br />
potknięcia: nadmierne narracyjne gadulstwo („Inne pieśni”<br />
można by nieco „odchudzić” i wyszłoby to książce tylko na<br />
dobre) czy skłonność do nazbyt szczegółowych, a przez to<br />
skomplikowanych, opisów rozmaitych urządzeń i wynalazków<br />
alternatywnego świata (które czytelnicy zapewne będą<br />
po prostu opuszczać niczym przysłowiowe już opisy przyrody<br />
z „Nad Niemnem”). Bo i tak, jeżeli komukolwiek uda się<br />
zepchnąć Lema z pozycji pierwszego polskiego fantasty, to<br />
na pewno będzie to właśnie Dukaj.<br />
Jacek Dukaj,<br />
„Inne pieśni”,<br />
Wydawnictwo Literackie,<br />
Kraków 2003.<br />
178
Spotkanie z Adamem Ubertowskim<br />
(na krakowskim bruku, gdzie rozmawialiśmy głównie – co tu<br />
kryć – o piłce kopanej)
Adam Ubertowski – ur. w 1967 r., prozaik, jeden z nielicznych<br />
polskich autorów konsekwentnie rozwijających<br />
postmodernistyczny projekt pisarski; debiutował powieścią<br />
„Podróż do ostatniej strony” (1995, pod pseud. „Hubert<br />
Adamowski”), wydał także powieści „Szkice do obrazu batalistycznego”<br />
(1998), „Szczególny przypadek pani Pullmanowej”<br />
(2001), „Bicz boży” (2003) i „Rezydenci” (2005); mieszka<br />
w Sopocie.
Fizyczna przyjemność z pisania<br />
Czy mam do czynienia z Adamem Ubertowskim<br />
czy Hubertem Adamowskim? Skąd wziął się pomysł,<br />
aby debiutancką powieść, „Podróż do ostatniej<br />
strony”, wydać pod pseudonimem?<br />
Taki chwyt pasował mi do postmodernistycznej konwencji<br />
tej powieści, tworzył w niej kolejną płaszczyznę fikcyjności,<br />
następny element układanki. To ukrycie autora jest czytelne,<br />
jak mi się zdaje, daje wrażenie sztuczności – w końcu Hubert<br />
Adamowski już dziwnie brzmi. Sam tytuł książki wskazuje,<br />
że będzie ona bardzo „książkowa”, papierowa. To „zagranie”<br />
autorem wydawało mi się zabawne – choć nie wiem, czy tak<br />
jest w rzeczywistości.<br />
Wbrew pozorom to nie jest oczywiste wytłumaczenie.<br />
Dla przykładu – Krzysztof Uniłowski w<br />
recenzji z „Podróży do ostatniej strony” postawił<br />
tezę, że posłużyłeś się pseudonimem, żeby nie<br />
podpisywać się własnym nazwiskiem pod książką<br />
lżejszą, w gruncie rzeczy komercyjną.<br />
Zdecydowanie bardziej komercyjny był, moim zdaniem,<br />
„Szczególny przypadek pani Pullmanowej”, więc to chyba<br />
nie było celem. Zresztą trudno uznać „Podróż…” za książkę<br />
lekką, wiele osób, które próbowało przeczytać tę powieść,<br />
grzęzło, bo jej literackość okazywała się dla nich zbyt gęsta.<br />
Inna sprawa, że chciałem, aby tę książkę dobrze się czytało,<br />
żeby było to coś w rodzaju powieści łotrzykowskiej, którą<br />
czyta się z wypiekami na twarzy. Z tego, co usłyszałem od<br />
moich czytelników, wynika, że nie do końca mi się to udało.<br />
183
Jesteś chyba jedynym obecnie pisarzem, który<br />
konsekwentnie rozwija swój postmodernistyczny,<br />
fabulacyjny projekt prozy. Skąd się bierze ta konsekwencja<br />
po tym, kiedy już dawno temu ogłoszono<br />
koniec postmodernizmu w polskiej prozie?<br />
Chodzi Ci o rozbijanie tekstu na cząstki? Już gdy pisałem<br />
„Szkice do obrazu batalistycznego”, a miałem wtedy siedemnaście<br />
lat, stosowałem taką metodę, a o postmodernizmie nie<br />
słyszałem. Nawet pisząc „Podróż…” nie miałem świadomości,<br />
że jestem postmodernistą i że „postmodernizm” to ważne<br />
słowo.<br />
Miałem na myśli przede wszystkim świadomość<br />
gry – z konwencją i czytelnikiem – bardzo wyraźną<br />
w Twojej prozie.<br />
To wychodzi poniekąd przy okazji. Traktuję literaturę<br />
bardzo poważnie, ale jednocześnie chcę mieć przyjemność<br />
z pisania. Pisanie tekstu krok po kroku, według z góry założonego<br />
planu, jest dla mnie zwyczajnie nudne i żmudne.<br />
Moja metoda pisania jest trochę podobna do montowania<br />
filmów, kiedy pewne sceny po nakręceniu albo się wyrzuca,<br />
albo przestawia się ich kolejność. Podobnie postępuję z moimi<br />
tekstami. Lubię mieć fizyczną przyjemność z pisania – po<br />
prostu. A wrażenie tekstowych gier pojawia się – jak wspominałem<br />
– niejako samo z siebie, mimochodem.<br />
Czyli chodzi o przyjemność tekstu… A wracając<br />
do kwestii postmodernizmu – jesteś kolejnym pisarzem<br />
postmodernistycznym, który twierdzi, że<br />
początkowo o postmodernizmie nie miał bladego<br />
pojęcia. Interesuje mnie w takim razie, skąd wzięła<br />
się ta zbieżność Twojego pisania z postmodernistyczną<br />
estetyką? Czy to wynik lektur?<br />
184
Nie jestem literaturoznawcą, więc wiele rzeczy w literaturze<br />
mnie zaskakiwało, było dla mnie odkryciem, choćby<br />
to, że pisarze tworzący powieści w XVIII wieku bawili się<br />
formą, podobnie jak pisarze w wieku XX. Im więcej czytam,<br />
im więcej poznaję literaturę, tym bardziej przekonuję się, że<br />
wszystko już było, wszystkie drzwi zostały otwarte, można<br />
jedynie poszerzać przejścia. To zresztą nie dotyczy tylko literatury.<br />
Weźmy choćby globalizację – przecież to nie jest<br />
współczesny wynalazek, świat był silnie zglobalizowany już<br />
w XVI wieku. Globalizacja była potworna. Podobnie jest z<br />
postmodernizmem, nazwano tak pewien nurt w literaturze<br />
współczesnej, ale postmodernizm możemy znaleźć w tekstach<br />
dużo wcześniejszych, nie tylko w XX wieku. Ale pewnie<br />
jest coś takiego jak duch czasu, pewna zbieżność zdarzeń,<br />
które odkładają się w ludziach.<br />
W przywoływanej już przeze mnie recenzji Uniłowskiego<br />
jest podany cały zestaw pisarzy amerykańskich,<br />
do których ponoć nawiązywałeś…<br />
Kompletnie ich wtedy nie znałem.<br />
Tak mi się wydawało…<br />
Podam przykład: w tej powieści jest taka scena, gdy zagubieni<br />
bohaterowie pochylają się nad mapą i jeden z nich<br />
mówi: „Coś tu nie gra, albo to nie jest ta mapa, albo to nie<br />
jest ten świat”. I to zdanie miało być koronnym dowodem, że<br />
znam całą postmodernistyczną filozofię. A to było zupełnie<br />
intuicyjnie napisane, wynikało z fizycznego doświadczenia:<br />
prawie zawsze, gdy jadę samochodem, to stwierdzam, że<br />
między mapą a rzeczywistością jest szokująca różnica. W realnym<br />
świecie są zakręty, których nie ma na mapie.<br />
185
Ale przecież coś czytałeś, jakaś literatura musiała<br />
ukształtować w Tobie taką a nie inną wrażliwość,<br />
taką a nie inną intuicję. Co to było?<br />
Nie sądzę, bym był szczególnie oryginalny w tym względzie.<br />
W czasach szkolnych czytałem tak zwane wszystko,<br />
zrobiłem sobie w głowie listę najważniejszych książek i czytałem<br />
jedną po drugiej. Po latach widzę, że niektóre lektury<br />
pamiętam lepiej, inne zupełnie mi się zapodziały w niepamięci.<br />
Tak się składa, że bliskie są mi książki nieodległe geograficznie:<br />
czesko-galicyjskie, rosyjskie, niemieckojęzyczne,<br />
coś tam anglosaskiego. Banał. Dlatego myślę, że mniej ważne<br />
jest to, co się czyta, niż - jak się odczytuje.<br />
Z jednej strony jawisz się jako pisarz, który czerpie<br />
inspiracje z biblioteki, z innych książek, ale z<br />
drugiej – w „Pullmanowej” czy „Rezydentach” widać<br />
także inspiracje rzeczywistością. Które z nich<br />
są dla Ciebie ważniejsze?<br />
Trudno mi odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie.<br />
Gdyby ktoś postawił mi jako zarzut, że w moich książkach za<br />
dużo jest odniesień do literatury czy sztuki, to na pewno ciężko<br />
by mi było dyskutować, bo faktycznie jest ich sporo. Nie<br />
próbuję „fotografować” rzeczywistości, lecz przepuszczam ją<br />
przez różne media i jednym z nich jest właśnie książka. Bardzo<br />
lubię odwołania do dzieł kultury, uważam, że można z<br />
tego czerpać bez granic.<br />
A w takim razie skąd wziąłeś motyw zamieszek<br />
ulicznych z „Rezydentów”? Wiesz, widziałeś chyba<br />
zamieszki w latach 80… Właśnie – ale w latach<br />
80. i 90. nie pisałeś o tych zadymach, a tworzyłeś<br />
„tekstowe światy”. Kluczowa jest chyba kwestia:<br />
186
dlaczego wtedy zamykałeś się „w bibliotece” i czemu<br />
potem zwróciłeś się ku temu, co brane z rzeczywistości?<br />
To trudne pytanie. Może trochę dorosłem?<br />
Chodzi raczej o przedyskutowanie takiego zagadnienia:<br />
dlaczego w latach 80. cała masa pisarzy<br />
ignorowała to, co było za oknem, skupiając się na<br />
tworzeniu wykreowanych światów. Krytycy mówią<br />
oczywiście o emigracji wewnętrznej czy socparnasizmie…<br />
A co Ty o tym sądzisz?<br />
To chyba kwestia generacji. Kończąc „Szkice…” miałem<br />
ledwie dwadzieścia lat, w gruncie rzeczy bardzo mało jeszcze<br />
przeżyłem. O czym miałbym więc pisać, jak nie o swoich wyobrażeniach<br />
karmionych fikcją?<br />
Chcesz powiedzieć, że proza erudycyjna jest przywilejem<br />
młodości?<br />
Pewnie trochę tak, paradoksalnie. Z drugiej strony – kiedyś<br />
bardziej wierzyłem w wagę literatury, w jej wpływ, że tak<br />
powiem, na losy świata. Teraz znaczenie literatury – szczególnie<br />
dla ludzi młodszych – maleje. Wychowałem się z takim<br />
przeświadczeniem, że słowo ma znaczenie fundamentalne,<br />
że z powodu książki może wybuchnąć rewolucja, jak to<br />
było chociażby w 1968 roku, kiedy „zapalnikiem” okazały się<br />
„Dziady”. Teraz już nie ma takiego myślenia, literatura nie<br />
jest dla mnie przedmiotem takiego kultu jak kiedyś. Z drugiej<br />
strony – nie widzę wcale żadnej linearności w moim pisaniu.<br />
Mam po prostu pomysły na kolejne książki i próbuję napisać<br />
je tak, jak czuję. Teraz, na przykład, znowu piszę rzecz mocno<br />
zanurzoną w literaturze. Z tego, co mówisz, wynika więc, że<br />
się niejako cofnąłem lub zatoczyłem koło.<br />
187
To wcale nie chodzi o cofanie. Wydaje mi się jednak,<br />
że da się wyznaczyć taką linię rozwojową w<br />
Twoim pisarstwie. Z książki na książkę odchodzisz<br />
bardziej od awangardowych struktur tekstu,<br />
mocniej odbijasz się od rzeczywistości, budujesz<br />
coraz bardziej rozbudowane fabuły…<br />
Po prostu wsłuchuję się w głos ludu [śmiech]. Mój ojciec,<br />
kiedy czytał „Rezydentów”, ciągle powtarzał: „Szukam<br />
historii – gdzie tu jest historia?”. Chociaż, moim zdaniem,<br />
„Rezydenci”, na przykład, są bardziej skomplikowaną konstrukcyjnie<br />
książką niż „Pullmanowa…”, mimo że są tekstem<br />
późniejszym, trudniej się ich czyta.<br />
Jeśli już mowa o „Szczególnym przypadku pani<br />
Pullmanowej”: czy ta książka nie była próbą skoku<br />
na rynek, stworzenia interesującej powieści popularnej,<br />
czyli „do czytania dla zwykłych ludzi”?<br />
Szczerze: mam pomysł na książkę, piszę i nie zastanawiam,<br />
czy ona da się sprzedać, czy nie; czy czytelnicy padną<br />
na kolana, czy wzruszą ramionami. Staram się jak najlepiej<br />
opracować pomysł i mieć przy tym przyjemność z pisania. A<br />
czy czytelnicy będą mieli przyjemność z lektury, to już inna<br />
kwestia.<br />
„Pullmanowa…” jest także książką o Sopocie.<br />
Sporo motywów trójmiejskich jest również w „Rezydentach”.<br />
Czy uważasz się za pisarza trójmiejskiego?<br />
Uważam się na pewno za mieszkańca Trójmiasta, nie<br />
Gdańska, Sopotu lub Gdyni, lecz Trójmiasta właśnie. To<br />
jest dla mnie jedna, zwarta przestrzeń miejska, prawdę po-<br />
188
wiedziawszy w ogóle nie rozumiem, jak można stawiać tutaj<br />
jakiekolwiek granice. I takie postrzeganie na pewno determinuje<br />
określone czyny formalno-treściowe. Ten obszar ma<br />
swój niepowtarzalny zapach i smak, tutaj żyje się inaczej niż<br />
w głębi kraju; weź pod uwagę, że my po pracy możemy sobie<br />
wyskoczyć na plażę, tak jak w Krakowie idzie się na Rynek.<br />
A co sądzisz o tzw. prozie gdańskiej?<br />
No właśnie: skoro, moim zdaniem, coś takiego, jak<br />
„Gdańsk”, już nie istnieje, to jak może istnieć proza gdańska?<br />
Pisarzem gdańskim mógł być Grass, ponieważ w jego<br />
młodości Gdynia była oddzielona granicą państwową, a starówka<br />
gdańska znajdowała się pośrodku tego prowincjonalnego<br />
wówczas, zastygłego w czasie miasta. Dzisiaj Gdańsk –<br />
szczególnie w znaczeniu staromiejskim – to jedna z dzielnic<br />
aglomeracji, położona w dodatku na jej skraju. Atrakcyjna<br />
dla niemieckojęzycznych turystów, ale mniej istotna z punktu<br />
widzenia tubylczych traktów życiowych, biznesowych, zakupowych<br />
czy nawet rozrywkowych. Szczególnie poza sezonem<br />
to jest wieczorami kompletna martwota, w odróżnieniu<br />
od Sopotu, który nie zasypia przez okrągły rok. Tworzenie<br />
więc dziś jakiegoś mitu Gdańska to spore nadużycie.<br />
Na koniec pytanie z gatunku trudnych, a może nawet<br />
irytujących. Mówiłeś o przyjemności z pisania,<br />
ale intryguje mnie, dlaczego Ty, było nie było<br />
poważny biznesmen, piszesz? Co daje Ci pisanie<br />
– oprócz, o czym już wspominałeś, przyjemności –<br />
jaki masz cel, wymyślając kolejne historie?<br />
To wcale nie jest takie trudne pytanie. Najpierw zostałem<br />
pisarzem, jeszcze nieomal w kołysce, a poważnym biznesmenem<br />
nie jestem, nigdy nie byłem i pewnie już, niestety, nie<br />
189
ędę. A dlaczego się pisze? Skąd taka potrzeba w człowieku?<br />
To chyba jakiś zgubny imperatyw wewnętrzny, odmiana potrzeby<br />
ojcostwa lub nadania sensu swojej obecności. Silniejszy<br />
od rozsądku, bo przecież tyle pożytecznych rzeczy można<br />
by zrobić w tym czasie, gdy tworzymy te nasze nikomu niepotrzebne<br />
konstrukcje słowne.<br />
[2006]<br />
190
Nie być (O)obcym<br />
Sięgając po kolejną książkę Adama Ubertowskiego, nieodmiennie<br />
zastanawiam się, dlaczego jest tak źle, kiedy jest<br />
tak dobrze - oczywiście z tą prozą. Dobrze - bo prozaik z<br />
Trójmiasta ma już na koncie kilka dobrych albo świetnych<br />
książek, zarówno takich o nieco lżejszym, popularnym zakroju,<br />
jak chociażby powieść „Szczególny przypadek pani Pullmanowej”<br />
(2001), jak i ambitniejszych, przykładem choćby<br />
„Bicz boży” z roku 2003. Źle - bo pisarstwo Ubertowskiego<br />
wciąż jest mocno niszowe, autor ma wprawdzie grono - co<br />
tu kryć, niezbyt liczne - wiernych czytelników, ale szerzej<br />
nie jest znany, recenzje książek autora „Podróży do ostatniej<br />
strony” (1995) z rzadka pojawiają się w opiniotwórczych<br />
gazetach czy periodykach, wiodący na rynku wydawcy nie<br />
zabijają się, walcząc o możliwość wydania kolejnych tekstów<br />
Ubertowskiego. A szkoda, gdyż - zaznaczę od razu - ja akurat<br />
pisarstwo Ubertowskiego cenię i żałuję, że tak niewielu czytelników<br />
sięga po książki tego autora.<br />
Można by rzecz całą zbyć standardowymi w takich przypadkach<br />
tłumaczeniami, że pisarz zwyczajnie nie miał szczęścia<br />
albo nie dość skutecznie i wytrwale promował swoją<br />
osobę i teksty. Tak, oczywiście, również te czynniki mogły<br />
odgrywać jakąś rolę, sądzę jednak, że „tajemnica” niszowości<br />
Ubertowskiego jest nieco inna. Z jednej strony, prozaik<br />
wypracował klarowny, lekki a przy tym efektowny styl, którym<br />
z łatwością może uwieść czytelnika, obiecując rozmaite<br />
„przyjemności tekstu”. Z drugiej jednak strony, za pomocą<br />
lekkiego i przyjemnego - by nie rzec: lekkostrawnego - stylu<br />
przedstawia tematy i problemy, które wymagają od czytelnika<br />
sporego intelektualnego wysiłku, a wiadomo, że współcześnie<br />
czytający nie przepadają za zbytnim trudzeniem się<br />
nad tekstem. Inaczej rzecz ujmując, powieści Ubertowskiego<br />
191
przywodzą mi na myśl skomplikowane układanki, do których<br />
autor dołącza jedynie bardzo uproszczoną instrukcję<br />
obsługi, zachęcając czytelnika, aby sam spróbował poukładać<br />
elementy wedle własnego pomysłu. Jeszcze inaczej - komuś,<br />
kto nie lubi tekstowych szarad, książki Ubertowskiego wydać<br />
się mogą mętne, ale - zapewniam - są po prostu zwyczajnie<br />
wielowykładalne, wręcz proszą się o mnogość interpretacji<br />
i wiele możliwości interpretacyjnych zapewniają. A to - jak<br />
wiadomo - cecha dobrej literatury.<br />
Podobnie jest w ostatniej powieści trójmiejskiego pisarza,<br />
zatytułowanej „Rezydenci” (2005). Książka ma wyraźną<br />
klamrę, zaczyna się i kończy scenami na dworcu kolejowym.<br />
Do Trójmiasta przyjeżdża niejaki Kobayashi, postać dosyć<br />
tajemnicza: wiadomo jedynie, że wygląda jak Azjata i że<br />
został przysłany tu w jakiejś misji przez swojego szefa. Na<br />
dworcu czeka na niego zabójca, ale bohater wychodzi cało<br />
z zamachu. Trudno powiedzieć, jaki cel ma misja, tym bardziej,<br />
że Kobayashi już na miejscu przekonuje się, iż numery<br />
telefonów, pod którymi miał otrzymać dalsze instrukcje, nie<br />
odpowiadają. Co więcej, przypadkowo trafia do hotelu, gdzie<br />
- jak się okazuje - czekano na niego, o czym nie wiedział, od<br />
dziesięciu lat, po czym zaczyna administrować hotelem. Kobayashi<br />
to właściwie postać ontologicznie niejasna, być może<br />
jest zwyczajnym pracownikiem wielkiej korporacji, która<br />
chce rozszerzać swoje wpływy za granicą, ale niewykluczone<br />
także, że szefem bohatera jest... Szatan, a on sam należy<br />
do diabelskich zastępów (co potwierdzałyby jego niezwykłe<br />
zdolności przenikania ludzkich myśli i wpływania na ludzi,<br />
choć z drugiej strony, mógł on je przecież nabyć podczas korporacyjnych<br />
szkoleń umiejętności interpersonalnych).<br />
Akcja powieści rozgrywa się w scenerii współczesnego<br />
Trójmiasta, choć Ubertowski mocno sobie z nią igra: w<br />
wykreowanej przez pisarza przestrzeni w Zatoce Gdańskiej<br />
192
stoją platformy wiertnicze, wydobywające ropę, a całą aglomeracją<br />
wstrząsają krwawe protesty ni to sfrustrowanych<br />
pracowników, ni to anarchistów czy alterglobalistów, brutalnie<br />
pacyfikowane przez policjantów (na czele „rewolucjonistów”<br />
stoi charyzmatyczny wąsacz z Matką Boską w klapie<br />
marynarki - nietrudno zgadnąć, na kim wzorowana była ta<br />
postać). Ubertowski prowadzi równolegle historie kilkunastu<br />
postaci, mniej lub bardziej wyeksponowanych, których losy<br />
w pewnym stopniu się splatają. Oprócz wspomnianego już<br />
przeze mnie Kobayashiego są: Kowalski, młody pracownik<br />
korporacji, uważany za geniusza finansowego, fakturzystka, z<br />
którą Kowalski spędza szalone, pełne seksu weekendy, Marta,<br />
pracownica hotelu, z którą związuje się Kobayashi, szef Kowalskiego,<br />
wieloletnia kochanka szefa, biznesmen, który marzy<br />
o tym, aby któregoś dnia wyjść ze swojego biura i zniknąć,<br />
rozpłynąć się we mgle, policjant, który zabija przywódcę<br />
„rewolucjonistów”, jego żona, popierająca protesty i nienawidząca<br />
męża broniącego systemu tak mocno, że koniec końców<br />
go zabija... A do tego dochodzą jeszcze odautorskie dygresje,<br />
w pewnym stopniu autotematyczne, w których pisarz<br />
komentuje rozwój fabuły i wyraża opinie na tematy rozmaite,<br />
a więc do pewnego stopnia także staje się powieściową personą.<br />
Już ta pobieżna prezentacja bohaterów „Rezydentów”<br />
pokazuje, jak różne są to osoby; jednak jest coś, co wszystkie<br />
je łączy - wszyscy zmierzają ku przełomowym momentom w<br />
życiu, stają przed koniecznością dokonania wyborów, które<br />
w znaczny sposób odmienią ich losy. Nawiązując do „kolejowej”<br />
ramy powieści - będą musieli wybrać, do jakiego pociągu<br />
mają wsiąść i gdzie nim pojechać.<br />
Tytuł powieści może wydawać się wieloznaczny, skoro<br />
słowo „rezydent” oznacza - przepisuję ze „Słownika języka<br />
polskiego” - 1) „pracownika wywiadu na terenie obcego<br />
państwa”, 2) „przedstawiciela dyplomatycznego, zwłaszcza<br />
193
przedstawiciela państwa protektora w państwie zależnym”,<br />
3) „ubogiego krewnego, przyjaciela lub pracownika mieszkającego<br />
u tej osoby i będącej na jej utrzymaniu”. Podobnie<br />
jak w przypadku jakże odmiennych bohaterów powieści, którzy<br />
jednak mają wspólny im problem, tak też, jeśli chodzi<br />
o rozmaite znaczenia słowa „rezydent”, mają one - by tak<br />
rzec - wspólny rdzeń: rezydent - niezależnie od tego, czy jest<br />
to pracownik wywiadu, przedstawiciel dyplomatyczny czy<br />
mieszkający kątem ubogi krewny - to ktoś, kto nie jest u siebie,<br />
przebywa w przestrzeni obcej i musi się liczyć z tym, że<br />
w każdej chwili może być zmuszony ją opuścić. Przechodząc<br />
na wyższy poziom abstrakcji - powieść Ubertowskiego wskazuje<br />
przede wszystkim, że każdemu człowiekowi przypisana<br />
jest kondycja rezydenta, naznaczona niepewnością, fundująca<br />
emocjonalny i życiowy dyskomfort. Nie znaczy to, że<br />
człowiek skazany jest na bycie rezydentem aż po kres swych<br />
dni, można zadomowić się w świecie i życiu, znaleźć własne<br />
miejsca i oswoić je, ale jest to możliwe tylko wtedy, gdy znajdzie<br />
się wreszcie życiowy cel i umie się go zrealizować. A<br />
cele bywają rozmaite: dla jednego jest to miłość, odnalezienie<br />
mitycznej drugiej połówki, dla drugiego - praca otwierająca<br />
możliwość zrobienia kariery, dla jeszcze innego - ideologiczne<br />
zaangażowanie. Trzeba jedynie wiedzieć, czego się chce,<br />
a - jak pokazują przypadki bohaterów „Rezydentów” - takiej<br />
wiedzy wcale nie zdobywa się łatwo.<br />
Jako się rzekło, proza Ubertowskiego jest wielowykładalna,<br />
więc zaproponowana przeze mnie interpretacja powieści<br />
jest tylko jedną z możliwych. „Rezydentów” da się odczytać<br />
także jako opowieść o poszukiwaniu miłości (to wersja dla<br />
wielbicielek prozy kobiecej), o przypadku komplikującym<br />
życie bohaterów (tę interpretację powinni docenić ci, którzy<br />
w literaturze szukają potwierdzenia tezy, że inni mają zdecydowanie<br />
gorzej niż oni) czy o duchu permanentnej rewolty,<br />
194
która wprawdzie wywraca na nice ludzkie losy, ale za to nie<br />
pozwala zastygnąć w jednej formie (to dla sfrustrowanych<br />
pracowników wielkich korporacji). A pewnie bez większego<br />
trudu dałoby się wykoncypować jeszcze kilka czy kilkanaście<br />
innych odczytań „Rezydentów”.<br />
Adam Ubertowski,<br />
„Rezydenci”,<br />
Wydawnictwo FA-art,<br />
Bytom-Katowice 2005.<br />
195
Spotkanie z Hubertem Klimko-Dobrzanieckim<br />
(możliwe dzięki komunikatorom, z autorem<br />
przemieszczającym się gdzieś między Islandią a Austrią)
Hubert Klimko-Dobrzaniecki – ur. w 1967 r., prozaik,<br />
poeta; wydał dwa tomy wierszy w języku islandzkim, a po<br />
polsku tomy opowiadań „Dom Róży. Krýsuvík” (2006), „Wariat”<br />
(2007), „Kołysanka dla wisielca” (2007) oraz powieść<br />
„Raz. Dwa. Trzy” (2007); nominowany do Literackiej Nagrody<br />
Nike i Paszportów „Polityki”, a także do Literackiej<br />
Nagrody Europy Środkowej Angelus; mieszka w Wiedniu.
Tylko (i aż) opowiadacz<br />
Większość naszych pisarzy młodszego pokolenia<br />
ma biografie podobne i, co tu kryć, nudne. Kończą<br />
studia, najczęściej humanistyczne, pracują w<br />
rozmaitych instytucjach kulturalnych i od czasu<br />
do czasu skrobią książki. Ty, człowiek dziesiątków<br />
profesji, który mieszkał w różnych krajach, wielokrotny<br />
mąż i ojciec, przeżyłeś tyle, że można by<br />
tym obdzielić kilkanaście osób. Czy tak bogaty życiorys<br />
pomaga, czy przeszkadza w pisaniu?<br />
Nie przeszkadza mi tak zwany bogaty życiorys. I nie<br />
tylko w pisaniu. Nie jestem pewien, czy te kilkanaście osób<br />
chciałoby otrzymać choć mikroskopijną cząstkę z tego, co<br />
przeżyłem, bo w większej części nie był to taniec na kobiercach<br />
utkanych z płatków róż. Ludzie cenią sobie święty spokój<br />
i proste życie, a ci, którzy takim nie zostali obdarowani,<br />
rekompensują sobie to w inny sposób. U mnie jest to pisanie.<br />
Każdy otrzymał inną trasę do przejścia, najważniejsze, żeby<br />
w tym wszystkim nie stracić poczucia humoru.<br />
Bez dwóch zdań – masz poczucie humoru, ale humor<br />
w Twoich książkach jest raczej słodko-gorzki,<br />
śmieszno-smutny; taki bardziej „czeski” niż „polski”.<br />
Ja nie wiem, co to jest humor czeski lub polski. Ludzie<br />
mają poczucie humoru lub nie. Kiedyś, jeszcze za czasów studenckich,<br />
piłem wódkę w akademiku „Zbyszko” w Poznaniu<br />
z pewnym Murzynem z Kabindy i ten student rozśmieszył<br />
mnie do łez: ktoś mu złośliwie powiedział, że „dzień dobry”<br />
po portugalsku, to po polsku „pana nie ma w domu”. Murzyn<br />
otworzył wrota i wiadomo, co powiedział, ale prócz tej<br />
201
wpadki, a może to było zamierzone, był bardzo śmiesznym<br />
człowiekiem, opowiadającym właśnie takie historie śmieszno-smutne,<br />
a wcale w Czechach nie był i Hrabala czy Haška<br />
nie czytał.<br />
Zadebiutowałeś, jak na obecne standardy, późno,<br />
bo dopiero w 2006 roku tomem „Dom Róży.<br />
Krýsuvík” (pomijam książkę „Stacja Bielawa Zachodnia”<br />
z roku 2003, bo mało kto miał ją w ręku).<br />
Kiedy właściwie zacząłeś pisać?<br />
Pewna babcia z Czech zadebiutowała w wieku 76 lat. I<br />
był to świetny debiut, dobra powieść. Ta babcia, z uwagi na<br />
wiek, nie mogła robić tego, co chętnie czynią młodzi twórcy,<br />
ale owa sprawa nie dotyczyła bezpośrednio literatury. Faktem<br />
jest, że bardzo młodzi piszący są niezwykle sprawni warsztatowo,<br />
ale często oprócz tych zdolności w jeździe po poręczach<br />
słowotwórczych bez trzymanki, nie mają nic wartościowego<br />
do powiedzenia, choć od tej reguły są wyjątki. Ja oczywiście<br />
nie zacząłem pisać w tym roku, kiedy wyszła moja książka.<br />
Czasami człowiek musi poczekać, a w pisaniu oprócz talentu<br />
i twardego tyłka potrzeba też odrobiny pokory. Chyba, że się<br />
ma własne wydawnictwo.<br />
W „Domu Róży…” umieściłeś historie rozgrywające<br />
się na Islandii. W następnych książkach<br />
„wróciłeś” do Polski. Które doświadczenia są dla<br />
Ciebie ważniejsze: te z obczyzny czy polskie?<br />
Siła opowieści jest dla mnie najważniejsza. Miejsca są<br />
mniej istotne. Po usunięciu geograficznych dekoracji i tak<br />
zawsze pozostaje ten sam nudysta. Człowiek jest wszędzie<br />
taki sam. Może mu brakować pieniędzy lub może mieć ich<br />
nadmiar – ale w środku jesteśmy tacy sami. A dekoracje to<br />
świetna rzecz, choć bardzo często są omyłkowo odbierane.<br />
202
Większość młodych pisarzy skupionych jest na<br />
własnym ego. Ty zdajesz się zainteresowany przede<br />
wszystkim historiami innych ludzi – dlaczego?<br />
Czy są ciekawsi niż Twoja historia?<br />
Bo ja nie jestem już młodym pisarzem, choć późnym debiutantem.<br />
Wyłysiałem, utyłem, nie rosnę, chce mi się spać po<br />
północy. Ale kiedyś mieszkałem w Amsterdamie, upalałem<br />
się regularnie, miałem wizje, kochała się we mnie księżniczka<br />
z Pernambuco, nosiłem dziwne ubrania (do dnia dzisiejszego<br />
noszę nietypowe nakrycia głowy, ale teraz to raczej ze względu<br />
na przeciągi), i jakoś nigdy nie miałem potrzeby pisania o<br />
tym. Ludzie mają ciekawe historie do opowiedzenia. Trzeba<br />
je tylko umiejętnie z nich wyciągnąć i przetworzyć.<br />
Ludzie dzielą się – to moja prywatna klasyfikacja<br />
– na tych, którzy lubią opowiadać, i tych, którzy<br />
lubią słuchać. Do których Ty należysz?<br />
Ja, pod tym względem, jestem schizofrenikiem. Uwielbiam<br />
słuchać i tak samo uwielbiam opowiadać. Mam dwie<br />
natury, które nie kolidują ze sobą, to znaczy do tej pory żaden<br />
szpital psychiatryczny mnie nie chciał zamknąć. Żeby pisać,<br />
trzeba nie tylko czytać i opowiadać, trzeba też słuchać. Nie<br />
słyszałem jeszcze o ciekawym pisarzu kompletnie głuchym<br />
od dzieciństwa, choć o ślepym reżyserze – owszem. Nawet w<br />
tamtym roku dali mu nagrodę i było to w Polsce.<br />
W Twojej prozie sporo jest postaci outsiderów, odmieńców,<br />
Innych. Czemu akurat takie postaci Cię<br />
zajmują?<br />
Czy księgowy, wychodzący od lat do pracy na ósmą i<br />
wracający po szesnastej, jest postacią ciekawą? Chyba nie, ale<br />
203
jeśli się dowiemy, że ten księgowy po szesnastej znęca się nad<br />
kotem, spinając mu uszy klamerką, że wkłada go do worka i<br />
kręci nim nad głową, odmawiając przy tym dziesiątkę różańca,<br />
a potem wystawia tego zakręconego kota przez balkon,<br />
żeby ze strachu załatwiał się na dewotki idące do kościoła – o,<br />
to już jest ciekawy księgowy. Takiemu warto poświęcić kilka<br />
karteczek. Literatura żywi się rzeczami dziwnymi, to jest jej<br />
naturalna karma, a odmieńcy są tu uprzywilejowani, ale tylko<br />
na kartach powieści, w życiu jest zazwyczaj odwrotnie...<br />
Mam wrażenie, że przyciągam wariatów.<br />
I jak radzisz sobie z tym jako zwykły człowiek, bo<br />
jako pisarz – przecież świetnie?<br />
Granica pomiędzy obłędem a tak zwaną normalnością<br />
jest bardzo cienka. I prywatnie uważam, jako zwykły człowiek,<br />
że lepszy prawdziwy wariat niż normalny świr.<br />
W dwóch ostatnich Twoich książkach, „Wariacie”<br />
i „Raz. Dwa. Trzy”, wracasz do swojej sudeckiej<br />
„małej ojczyzny”. Co ona Ci dała?<br />
Moja mała ojczyzna dała mi jedną bardzo ważną rzecz:<br />
nauczyła mnie marzyć. Kto nie potrafi marzyć, bardziej cierpi.<br />
Czy nie obawiałeś się, że „Wariat” nazbyt przypomina<br />
książki poświęcone „małym ojczyznom”,<br />
powstające w poprzedniej dekadzie, choćby teksty<br />
Stefana Chwina czy Pawła Huelle?<br />
Nie, nie obawiałem się. Bardzo cenię sobie prozę tych<br />
pisarzy. Oni mają swój Gdańsk, a ja mam swoją Bielawę w<br />
„Wariacie”. Na szczęście Bielawa leży daleko od Gdańska.<br />
204
Chwin i Huelle to prawdziwi pisarze, ja jestem tylko opowiadaczem,<br />
daleka droga przede mną. I jeśli „Wariat” w jakiś<br />
sposób nawiązuje do ich twórczości, odbieram to wyłącznie<br />
jako komplement.<br />
W Twojej prozie jest sporo wątków autobiograficznych.<br />
Jak sądzisz, co dla pisarza jest ważniejsze:<br />
korzystanie z własnych doświadczeń, czy wyobraźnia?<br />
Wyobraźnia u pisarza to rzecz kapitalna. Pisarz bez wyobraźni,<br />
proszę wybaczyć banał, to jak kapłan bez wiary. Bez<br />
wyobraźni nie sposób pisać kreatywnie, nie można, na przykład,<br />
przetworzyć własnych doświadczeń, o które pytasz, bo<br />
wtedy mielibyśmy do czynienia z jakimś zwykłym pamiętnikarstwem<br />
czy kronikarstwem. Choć byli w naszej historii<br />
kronikarze z wybujałą wyobraźnią. Wspomnieć tu należy, na<br />
przykład, Wincentego Kadłubka.<br />
Jakie masz pomysły na następne książki? Wciąż<br />
będziesz pisał o Bielawie i okolicach, czy o innych<br />
miejscach i ludziach?<br />
O tym dowiedzą się czytelnicy z następnej książki. Od<br />
jakiegoś czasu jestem przesądny. Kiedyś się wygadałem i pewien<br />
uzdolniony słuchacz trafił z moją opowieścią do nominacji<br />
oscarowych.<br />
Zdradzisz, kto to taki i co to za opowieść?<br />
Obawiam się, że po ujawnieniu tych informacji mógłbym<br />
być odesłany na wyspę, którą właśnie opuściłem.<br />
[2007]<br />
205
Opowieści (po)graniczne<br />
Hubert Klimko-Dobrzaniecki pojawił się w naszej literaturze<br />
na dobrą sprawę znikąd, a dokładniej… z Islandii<br />
(teraz, ponoć, przenosi się do Austrii). Ten niemłody już<br />
autor (rocznik 1967) debiutował jako prozaik dosyć późno,<br />
bo w roku 2003, kompletnie niezauważonym tomem opowiadań<br />
„Stacja Bielawa Zachodnia” (ma też na koncie dwa<br />
tomy wierszy po islandzku). Dopiero wydana w zeszłym<br />
roku książka „Dom Róży. Krýsuvík” zyskała uznanie na tyle<br />
duże, że tom nominowany został do Nagrody Nike. Akcja<br />
obu pomieszczonych tam opowiadań rozgrywa się w scenerii<br />
islandzkiej, a bohaterem jednego z nich, „Domu Róży”, jest<br />
Polak, pracujący w domu starców. Z wydanych teraz niemal<br />
jednocześnie dwóch kolejnych książek Klimko-Dobrzanieckiego<br />
można się między innymi dowiedzieć, skąd ów Polak<br />
pochodzi i co sprawiło, że znalazł się na odległym krańcu<br />
Europy.<br />
„Wariat” i „Raz. Dwa. Trzy” są tekstami bardzo odmiennymi,<br />
szczególnie pod względem formalnym, łączy je jednak<br />
miejsce, w którym rozgrywają się opowiadane przez autora<br />
historie – jest to Bielawa i jej bliskie okolice, dolnośląska<br />
„mała ojczyzna” pisarza (tam właśnie się urodził). Tom opowiadań<br />
„Wariat” na pozór jest typową aż do bólu opowieścią<br />
małoojczyźnianą. Autor przedstawia zagubioną w sudeckiej<br />
dolinie mieścinę, która – jak to zwykle w tego rodzaju<br />
prozie – znajduje się jednocześnie gdzieś na krańcu świata,<br />
na uboczu, a jednocześnie dla narratora stanowi Centrum.<br />
Snuje więc historie z kulturowego pogranicza, skupiając<br />
uwagę przede wszystkim na dziwakach i odmieńcach. Pisze<br />
o dentyście Tannenbaumie, który postanowił zostać rzeźnikiem,<br />
co nie skończyło się dla niego dobrze („Rzeźnia”),<br />
o kobiecie, który zapragnęła zamienić się w anioła („Kwie-<br />
206
cia”), czy o mężczyźnie, któremu wydaje się, że jest kolejnym<br />
wcieleniem Mesjasza (tytułowy „Wariat”). Stopniowo jednak<br />
na plan pierwszy w tomie wysuwa się postać młodego chłopaka,<br />
alter ego autora (w prozie Klimko-Dobrzanieckiego<br />
wyraźne są ślady autobiograficzne). Lubi on „włókienniczą<br />
mieścinę”, w której mieszka, stopniowo poznaje ją, mówi o<br />
niej z wyraźną sympatią, może nawet z pasją. Im jednak jest<br />
starszy, tym częściej marzy, żeby wypuścić się poza granice<br />
doskonale poznanej „małej ojczyzny”, podejmuje nawet wraz<br />
z nauczycielem geografii próbę nielegalnego przekroczenia<br />
granicy polsko-czechosłowackiej (dzieje się to w czasach<br />
PRL-u) – nieudaną („Marzenia”). Dlaczego chce się wyrwać<br />
z Bielawy? Z różnych powodów. Jest ciekawy świata, który<br />
jawi mu się jako lepszy od tego, który już zdołał oswoić („Za<br />
górami był inny świat. Świat orzeszków w cukrowej polewie,<br />
świat dobrego piwa”), z czasem zauważa też coraz wyraźniejsze<br />
oznaki upadku swojej „małej ojczyzny” („Są miejsca na<br />
mapie, które stają się końcem świata. Tętniące niegdyś tory<br />
kończą się nagle w szczerym polu. A to pole coraz bardziej<br />
zarasta”). Do tego jest niespokojnym duchem, który czeka<br />
tylko na moment, kiedy będzie miał paszport w ręku i zacznie<br />
spełniać swoje marzenia, ruszając w świat.<br />
Napisałem, że „Wariat” jest opowieścią małoojczyźnianą<br />
jedynie pozornie. Dlaczego? W rozmaitych odmianach prozy<br />
„małych ojczyzn”, od „Weisera Dawidka” Pawła Huellego<br />
począwszy a na „Domu dziennym, domu nocnym” Olgi<br />
Tokarczuk skończywszy, gra toczyła się właściwie o tę samą<br />
stawkę – o zakorzenienie, odbudowanie historycznej ciągłości,<br />
ponowne wpisanie w dzieje wspólnoty. Temu służyło katalogowanie<br />
materialnych śladów pozostałych po rozmaitych<br />
„zaginionych Atlantydach” czy przypominanie opowieści o<br />
Obcych, którzy kiedyś latami żyli obok Polaków. I nie ma<br />
znaczenia, że często szło o zakorzenienie jedynie w micie, rekonstruowanym<br />
z antykwaryczną skrupulatnością. U Klimko-Dobrzanieckiego<br />
jest odmiennie: młody bohater „Wariata”<br />
konsekwentnie zmierza do przecięcia więzów z rodzin-<br />
207
nym miejscem. Nie znaczy to, że chce całkowicie wyprzeć<br />
z pamięci sudecką „małą ojczyznę”, ale też nie targają nim<br />
żadne „wzniosłe tęsknoty” za nią. To już zupełnie inny typ<br />
bohatera, który w każdej chwili chce być wolny, niezależny<br />
od czegokolwiek i kogokolwiek, aby móc spakować plecak<br />
(raczej niewielki) i ruszyć, gdzie oczy poniosą (jak najdalej)<br />
– dla niego bardziej od trwałości czy ciągłości liczy się zmiana.<br />
Tekstowi „Raz. Dwa. Trzy” daleko jest od przejrzystości<br />
i prostoty opowieści pomieszczonych w „Wariacie”, składają<br />
się nań trzy fragmentaryczne, „zwichrowane”, przenikające<br />
się monologi. To rozchwianie powieści ma swoje fabularne<br />
uzasadnienie, oddawać ma zagubienie trzech młodych chłopaków,<br />
dorastających u schyłku PRL-u w małej sudeckiej<br />
mieścinie, chociaż – jak sądzę – chaos początkowych partii<br />
książki, w których trudno się jest zorientować, z którym akurat<br />
bohaterem mamy w danym fragmencie do czynienia, po<br />
trosze wynika też albo z nieporadności pisarza, albo kulejącej<br />
redakcji. Bohaterów „Raz. Dwa. Trzy” łączy nie tylko miejsce,<br />
w którym przyszło im mieszkać – życie każdego z nich<br />
naznaczone jest wyraźną skazą. Jeden z nich we wczesnym<br />
dzieciństwie traci matkę, a ojciec praktycznie nie zajmuje się<br />
nim, nie zapewnia mu podstawowej opieki. Chłopak reaguje<br />
na to permanentnym buntem, kontestuje wszelkie wartości,<br />
sypia z własną kuzynką. Dwaj następni są ofiarami toksycznych<br />
matek, które nie umieją ułożyć sobie relacji z mężczyznami<br />
i swoje frustracje wyładowują na synach: jeden z nich<br />
odkrywa w sobie skłonności homoseksualne, drugi cierpi na<br />
wstydliwą fizyczną przypadłość (rośnie mu biust, co wymaga<br />
leczenia hormonalnego, na które nie godzi się matka). Każdy<br />
z nich na własny sposób stara się sobie poradzić z życiowym<br />
dyskomfortem i jednocześnie odpowiedzieć na fundamentalne<br />
pytania: „Kim właściwie jestem? Co chcę osiągnąć?”.<br />
A nie jest to wcale łatwe dla tych „odmieńców”, którzy nie<br />
znajdują wsparcia nawet u swoich najbliższych.<br />
208
„Wariat” jest opowieścią o wykorzenianiu się z „małej<br />
ojczyzny”, zaś „Raz. Dwa. Trzy” przedstawia konsekwencje<br />
braku zakorzenienia innego rodzaju. Trzej bohaterowie powieści<br />
znajdują się poza wyraźnie zaznaczonymi granicami<br />
płci, rodziny czy systemu społecznego, tkwią w przestrzeni<br />
(po)granicznej, gdzie króluje niepewność, generująca lęki i<br />
frustracje; trudno tam o jasne reguły czy drogowskazy pokazujące<br />
wyraźną ścieżkę życia. Nic więc dziwnego, że bohaterowie<br />
„Raz. Dwa. Trzy” miotają się, wypróbowują rozmaite<br />
role społeczne, przerzucają się ze skrajności w skrajność,<br />
wciąż nie mogąc odnaleźć tego, co nadałoby sens ich życiu,<br />
ukoiło lęki albo zwyczajnie przyniosło szczęście (tylko jeden<br />
z bohaterów, gej, koniec końców układa sobie życie, stając się<br />
właścicielem zakładu fryzjerskiego, o czym zawsze marzył).<br />
Inaczej rzecz ujmując: umiejscowienie w przestrzeni (po)granicznej<br />
daje im wolność, ale jest to wolność trudna.<br />
W prozie Klimko-Dobrzanieckiego aż roi się od dziwaków,<br />
wariatów, odmieńców czy niespokojnych duchów – cóż,<br />
pisarza interesują przecież szeroko rozumiane przestrzenie<br />
geograficznego, kulturowego, społecznego (po)granicza, gdzie<br />
o tego rodzaju typy nie jest trudno. Zdaje się, że autor „Wariata”<br />
– sam należący do niespokojnych duchów – odnalazł<br />
własną pisarską ścieżkę, prowadzącą go do snucia opowieści<br />
(po)granicznych. Jak na mój gust wybrał dobrze i powinien<br />
dalej tą ścieżką podążać.<br />
Hubert Klimko-Dobrzaniecki,<br />
„Wariat”,<br />
Wydawnictwo „<strong>Portret</strong>”,<br />
Olsztyn 2007;<br />
„Raz. Dwa. Trzy”,<br />
Korporacja „Ha!art”,<br />
Kraków 2007.<br />
209
Spotkanie z Ignacym Karpowiczem<br />
(w kuchni oficyny Willi Decjusza, przerywane<br />
raz po raz wejściami pisarzy i tłumaczy<br />
z różnych stron świata)
Ignacy Karpowicz – ur. w 1976 r., prozaik; debiutował<br />
powieścią „Niehalo” (2006), wydał także powieść „Cud”<br />
(2007) i prozę podróżną „Nowy Kwiat Cesarza” (2007);<br />
nominowany do Paszportów „Polityki”; mieszka głównie w<br />
Warszawie.
Niepewność i żarty<br />
W Twoich notach biograficznych można wyczytać,<br />
że mieszkasz w Kostaryce i Etiopii. Teraz jesteś<br />
od jakiegoś czasu na stypendium w Krakowie.<br />
Gdzie Ty właściwie mieszkasz?<br />
Przez trzy-cztery lata mieszkałem na rzeczonej Kostaryce,<br />
czy w ogóle w Ameryce Środkowej, bo w krajach sąsiadujących<br />
z Kostaryką również, na wakacje przenosiłem się<br />
do Etiopii, a od czasu do czasu wpadałem do Polski. Gdy<br />
wyszła moja pierwsza książka, wróciłem do kraju. Początkowo<br />
chciałem wprawdzie powrócić do mojego latino świata,<br />
ale okazało się, że stanąłem przed wyborem: albo pisanie w<br />
Polsce, albo powrót do dawnej rzeczywistości. I jakoś tak z<br />
rozpędu zostałem. Teraz mieszkam w Krakowie, a co potem,<br />
nie wiem.<br />
Czyli jesteś człowiekiem drogi?<br />
Niestety. Trochę już jestem zmęczony tą drogą.<br />
Z Twojej najnowszej książki, „Nowego Kwiatu<br />
Cesarza”, można się dowiedzieć, co porabiałeś w<br />
Etiopii. A co robiłeś na Kostaryce?<br />
Byłem tłumaczem i nie miało to nic wspólnego z literaturą.<br />
Moje zadanie polegało na tłumaczeniu z jednego języka<br />
na drugi i trzeci tekstów czy wypowiedzi z dziedzin, o których<br />
miałem blade pojęcie, bo nie trącały wcale sfery kultury,<br />
a wręcz przeciwnie.<br />
215
Jak to się stało, że trafiłeś aż do Kostaryki. Czy<br />
dlatego, że Ty, urodzony pod Białymstokiem,<br />
chciałeś uciec jak najdalej od – posłużę się frazą z<br />
„Niehalo” – „Polski be, czyli fuj”?<br />
Z Polski be, czyli fuj, gdyby kurczowo trzymać się czasownika<br />
„uciekać”, uciekłem już po maturze, żeby studiować<br />
na Uniwersytecie Warszawskim. Od lat pełnoletnich więc<br />
nie mieszkam w Białymstoku. Po studiach jednak rzeczywistość<br />
jest tak skonstruowana, że trzeba zacząć utrzymywać<br />
się samodzielnie, musiałem przyjąć na tak zwaną klatę trud<br />
zarabiania pieniędzy. Wymyśliłem sobie, że skoro już muszę<br />
zarabiać, to najlepiej robić to za granicą, że jeśli, na przykład,<br />
będę musiał myć kible, to jednak lepiej myć je w obcym kraju,<br />
choć ekskrementy oddziaływują na zmysły podobnie w tropikach<br />
i klimacie umiarkowanym, to znaczy – umiarkowanie.<br />
Zupełnym przypadkiem trafiłem na ofertę pracy w Ameryce<br />
Środkowej, pojechałem i – też pewnie przypadkiem – zostałem<br />
kilka lat. Przypadkiem i na lata, bo przypadki w moim<br />
życiu są przewlekłe i chroniczne. Ale zwykle tak bywa, że jak<br />
za czymś nie przepadam, właśnie to dostaję.<br />
Czy dla Ciebie ważniejsze jest podróżowanie, czy<br />
pisanie?<br />
Zdecydowanie pisanie, nie lubię podróżować. Wprawdzie<br />
podróżuję, ale jestem przykładem człowieka, który ze<br />
względną łatwością dostaje tylko to, na co nie ma ochoty.<br />
Pewnie gdybym marzył o podróżowaniu, to całe życie spędziłbym<br />
w Białymstoku, a ponieważ podróżowanie mnie<br />
męczy, to podróżuję. Taka karma, często pieska.<br />
Ale to paradoksalne. Jeździsz do miejsc, które<br />
nie są zbyt często przez Polaków odwiedzane, co<br />
216
więcej, skoro w książce zdałeś relację z pobytów<br />
w Etiopii, podróżowanie powinno być dla Ciebie<br />
istotnym doświadczeniem.<br />
To prawda, ale, by znaleźć analogię, tego rodzaju doświadczenie<br />
przypomina sytuację kobiety, która nie chce mieć<br />
dziecka, ale jednak zachodzi w ciążę i dziecko rodzi, a potem<br />
kocha, bo głupio nie kochać. Z drugiej strony, ponieważ niespecjalnie<br />
przepadam za podróżowaniem, jeśli już się przemieszczam,<br />
to staram się wykonać plan maksimum. Przede<br />
wszystkim staram się trafiać do miejsc prowincjonalnych.<br />
Kraje ze znanego mi świata latino, Kostaryka, Gwatemala,<br />
Nikaragua, Panama, to są państwa absolutnie nieważne, no,<br />
może poza Panamą, bo tam jest Kanał Panamski. Etiopia w<br />
zasadzie również jest krajem nieobecnym i nieważnym, choć<br />
niby lokalnym mocarstwem.<br />
Mocarstwem na glinianych nogach.<br />
Tak, jest mocarstwem tylko dlatego, że inne kraje Rogu<br />
Afryki są bardzo słabe. Etiopia to praktycznie jedyne państwo<br />
Rogu, które jako tako funkcjonuje. Ma dość sił i pieniędzy,<br />
by wdawać się w militarne awantury z Somalią i Erytreą,<br />
by podtrzymywać fasadę demokratycznych instytucji, a<br />
nawet by zorganizować masowe umieranie swoich obywateli,<br />
tych etnicznie niewygodnych, na przykład, z Ogadenu.<br />
Państwo upadłe nie ma środków, by zorganizować masowe<br />
umieranie. Bo głód, co zabrzmi paradoksalnie, sporo kosztuje;<br />
głód wymaga sprawnej logistyki. Trzeba opłacić żołnierzy,<br />
zablokować drogi, przeciąć łącza komunikacyjne, przetrzymać<br />
sankcje nieruchawego ONZ i tak dalej. Ale, wracając do<br />
tematu, skoro już odwiedziłem Amerykę Środkową i Etiopię,<br />
to, jeśli mam gdzieś jechać, wybieram te kraje, które znam.<br />
Właściwie jedyne miejsce, które chciałbym jeszcze zobaczyć,<br />
217
to Arktyka – dużo białego i zimnego, i nie ma nic, żadnej<br />
kultury, nie licząc fok.<br />
To zupełnie nie dla mnie, za zimo.<br />
Może trochę za zimno. Ale, powtórzę, skoro już muszę<br />
gdzieś jeździć, to wybieram miejsca, które już znam. A arktyczna<br />
pustka, choć tam nie byłem, wydaje się znajoma...<br />
Czyli trochę jak Andrzej Stasiuk, który wciąż odwiedza<br />
te same środkowoeuropejskie zadupia?<br />
Trochę tak. Ja też zdecydowanie wolę zadupia, stolice<br />
prowincji niż – by tak rzec – miasta-miasta, na przykład,<br />
nigdy, z rozmysłem oczywiście, nie byłem w Paryżu. To nie<br />
jest takie proste, nie pojechać do Paryża, ale mnie się udało.<br />
Dobór odwiedzanych miejsc zależy od tego, czego się szuka.<br />
Mnie, na przykład, bardziej interesuje, w jaki sposób ludzie<br />
piją piwo i dlaczego od dwunastej w południe do czwartej<br />
rano, niż wytwory kultury. A niestety, jak się jest w mieście<br />
takim, jak przywołany tutaj Paryż, trudno jest od kultury<br />
uciec. W etiopskich miasteczkach zaś nie jest to problem.<br />
Tam znowu trudno jest uciec od Etiopczyka [śmiech], ale to<br />
inna kwestia.<br />
Czy pisząc „Nowy Kwiat Cesarza”, miałeś ambicje,<br />
aby wypracować zupełnie nowy styl prozy podróżnej?<br />
Długo nad tym rozmyślałem. Książkę o Etiopii pisałem,<br />
oczywiście z przerwami, pięć lat i prace trwały do ostatniej<br />
chwili, zresztą bardzo dużo napisanego tekstu wyrzuciłem.<br />
Ostateczna forma tej książki została wypracowana w opozycji<br />
do tego, co mnie nieszczególnie pociągało, czyli czegoś, co<br />
218
nazwać by można, na potrzeby naszej rozmowy, klasycznym<br />
reportażem.<br />
A więc jednak w opozycji do „Cesarza” Ryszarda<br />
Kapuścińskiego.<br />
Nie do końca. Dla mnie „Cesarz” Kapuścińskiego nie<br />
jest reportażem. Traktuję reportaż jako formę, w której jedną<br />
z najistotniejszych rzeczy jest wierność faktom, detalom,<br />
szczegółom. Kapuściński zaś nigdy nie ukrywał, że nie nagrywał,<br />
robił notatki po kilku miesiącach itd. To nie jest metoda<br />
pracy reportażysty, a to dlatego, że pamięć jest jednak<br />
zawodna i o ile w kluczowych kwestiach można na niej polegać,<br />
o tyle już w sprawach drobnych nie, bo, dla przykładu,<br />
jeśli nie utrwali się choćby koloru obuwia, to taki szczegół<br />
szybko z pamięci ulatuje. W „Cesarzu” znaleźć można sporo<br />
drobnych elementów, które nie zgadzają się z rzeczywistością<br />
w ujęciu reportażowym. Jest to świetna beletrystyka, która<br />
korzysta z kostiumu reportażowego. Dlatego nie pisałem<br />
mojej opowieści o Etiopii w opozycji do Kapuścińskiego. A<br />
wracając do zmagań z formą mojej książki: to, na co nie zgadzałem<br />
się, to reportaż, w którym nacisk położony jest na<br />
przezroczystość czy przejrzystość; że oto reportażysta jedzie<br />
sobie w naszym imieniu gdzieś daleko, jest mądry, stara się<br />
nie ingerować w rzeczywistość, potem składa obserwacje w<br />
spójną interpretację obcego nam świata i podaje to w taki<br />
sposób, jakby odsłaniał przed nami pewien rodzaj prawdy.<br />
Dla mnie takie ujęcie jedynie sprawia wrażenie przezroczystości,<br />
a w gruncie rzeczy jest zawsze bardzo subiektywną<br />
wizją. Co więcej, reportażyści starają się ową subiektywność<br />
zamieść pod dywan. Ja na taką przezroczystą wizję reportażu<br />
się nie zgadzam, czy raczej: ona mnie zupełnie nie pociąga, w<br />
związku z czym postanowiłem podejść do zagadnienia z innej<br />
strony: postawiłem na absolutnie przerysowany, zdefor-<br />
219
mowany subiektywizm. Moim zdaniem, jest to propozycja,<br />
pomysł na pisanie o Innym równoważny do tego, do którego<br />
przyzwyczaił nas klasyczny reportaż.<br />
Nie obawiałeś się, że stawiając na przerysowany<br />
subiektywizm, sprawisz, że powstanie książka w<br />
większym stopniu o Tobie niż o Etiopii?<br />
Powtórzę, w tym, co nazywam klasycznym reportażem,<br />
ten subiektywizm zawsze jest, tylko zakamuflowany. Gdy zastanawiałem<br />
się nad tym, jak opisać Etiopię, jak przedstawić<br />
Inność, nie godziłem się również na to, że dokonam scalenia,<br />
na potrzeby czytelnika, obrazu obcego świata, dlatego<br />
że byłoby to, moim zdaniem, wyjątkowo nieuczciwe, a to<br />
dlatego, że ja, wychowany w innej kulturze, mogę wprawdzie<br />
nieco zbliżyć się do obcego świata, ale nie mogę rościć<br />
sobie pretensji do ogarnięcia go w całości. W związku z tym,<br />
chcąc przedstawić Etiopię, jaką zobaczyłem albo poczułem<br />
na własnej skórze, zdecydowałem się na pokazywanie tego<br />
kraju w migawkach; nawet jeśli pojawiają się w mojej książce<br />
fragmenty scalające, to próbuję, nie wiem, na ile udatnie, je<br />
rozbijać, bo scalenie jest zawsze gówno warte, jest ukłonem w<br />
stronę konwencji, pewnego sposobu pisania o Obcym. Jakiś<br />
czas temu odbył się w Gdańsku panel poświęcony twórczości<br />
Kapuścińskiego, na który, tak się złożyło, zostałem zaproszony.<br />
Dyskusja, w której miałem przyjemność uczestniczyć,<br />
została bardzo trafnie zatytułowana przez dra Millatiego: „O<br />
podróżach, które nie kształcą”. Myślę, że w tym przypadku<br />
znacząca jest różnica pokoleniowa. Przywołani przeze mnie<br />
w książce Zbigniew Herbert czy Ryszard Kapuściński należeli<br />
do pokolenia, które żyło jeszcze w świecie możliwym do<br />
ogarnięcia...<br />
Świat był wtedy prostszy w obsłudze.<br />
220
A teraz żyjemy w świecie pourywanym, świecie złożonym<br />
z ułomków, w związku z tym, jeśli chcę pisać o świecie, nie<br />
widzę innej formuły niż ta polegająca na zestawianiu drobiazgów<br />
czy fragmentów. Oczywiście, można nadawać im pewną<br />
strukturę, ale trzeba mieć świadomość, że nie objaśnia ona<br />
niczego poza samą sobą.<br />
Ostatnimi czasy powstaje u nas sporo prozy podróżnej,<br />
ale o dziwo, tworzą ją przede wszystkim<br />
pisarze średniego pokolenia, tacy chociażby jak<br />
wspomniany już Stasiuk czy Mariusz Wilk, prawie<br />
wcale nie biorą się natomiast za ten temat pisarze<br />
młodszego pokolenia. Być może jest tak, jak<br />
podpowiadałeś, że świat jest zbyt skomplikowany,<br />
wymyka się opisowi, więc ludziom młodym, niedoświadczonym<br />
trudno jest się do niego dobrać.<br />
Co o tym sądzisz?<br />
Można jeszcze mówić o tak zwanej drugiej stronie medalu.<br />
Chciał nie chciał, świat homogenizuje się w przyspieszonym<br />
tempie. Powiedzmy – mogę zafundować sobie podróż<br />
dookoła świata, podczas której będę zatrzymywał się<br />
w sieci hoteli „Holiday Inn” i na dobrą sprawę Kalkutę od<br />
Gwatemali czy jakiejś stolicy afrykańskiej będą odróżniały<br />
tylko dekoracje: tu morze, tam góry, tu śnieg, tam upał – ale<br />
wszędzie zobaczę właściwie to samo. Ci, którzy decydują się<br />
na udział w zorganizowanych wycieczkach, dostają dokładnie<br />
to samo, co mają u siebie – zmienia się tylko fototapeta,<br />
na którą patrzą. To wszystko razem wzięte sprawia, że nie da<br />
się już pisać o Obcym tak jak kiedyś. Po pierwsze, świat jest<br />
trudniejszy w obsłudze, jego instrukcja nie została za dobrze<br />
przetłumaczona, a po drugie, jest mniejsza potrzeba pisania<br />
o dalekim-podobnym świecie, bo po co pisać o czymś, co jest<br />
możliwe do dotknięcia dla każdego.<br />
221
Zostawmy dalekie kraje i wróćmy do Polski, bo<br />
przecież w pierwszych książkach, szczególnie w<br />
debiutanckiej powieści „Niehalo”, zmagałeś się z<br />
opisem naszej smutnawej rzeczywistości. Wiele<br />
osób wskazywało, że w tej powieści dominuje złość<br />
na rzeczywistość. Z czego ona wynikała?<br />
Bardzo bawiło mnie to, że uznano, iż w tej książce pisałem<br />
sam o sobie, o własnych doświadczeniach, na siłę szukano w<br />
niej autobiografizmu. A tymczasem główny bohater „Niehalo”<br />
jest moim przeciwieństwem. Nieszczególnie przepadam<br />
za tak zwaną literaturą zaangażowaną, postanowiłem więc<br />
napisać książkę – choć początkowo nie zostało to tak odczytane,<br />
co też mnie rozbawiło – będącą parodią tego rodzaju<br />
literatury, będącą parodią tego powszechnego, ogólnego narzekania<br />
młodych na stary świat, w którym się wychowali.<br />
Przy okazji chodziło mi również o to, aby ta historia była<br />
dobrze osadzona w realiach, ale przy tym nie chciałem, by<br />
była czymś w rodzaju literackiej wersji „Dnia świra”. Chciałem<br />
frustracją i agresją w tekście zagrać, ale tak, żeby zostały<br />
one czymś przełamane. Zauważ, frustracja i agresja Adasia<br />
Miauczyńskiego niczemu nie służą; oglądamy jeden dzień z<br />
życia bohatera albo życie w jednym dniu, ale od początku do<br />
końca filmu widzimy to samo, bohater się nie zmienia. Mnie<br />
zależało na stworzeniu postaci, która próbuje coś zmienić,<br />
rozpieprzyć świat. I stąd wzięło się „Niehalo”.<br />
Zwróciłbym w tym kontekście uwagę na jedną<br />
istotną cechę Twojego pisarstwa – zawiera ono<br />
niesamowitą dawkę humoru i ironii. To, niestety,<br />
jest rzadkie u naszych pisarzy, zazwyczaj nadmiernie<br />
ponurych, pompatycznych.<br />
222
Wynika to pewnie stąd, że we własnym życiu nie jestem w<br />
stanie utracić dystansu do samego siebie, co pewnie w oczywisty<br />
sposób przekłada się na to, jaka literatura jest mi bliska<br />
i jakie teksty sam piszę. Nie potrafię w nic ani w nikogo tak<br />
do końca się wempatować. Nawet gdy mam jakieś problemy,<br />
doły, to ciągle dostrzegam w tych stanach również komiczne<br />
strony. Tak jak niektórzy wierzą w Boga, tak ja wierzę w dystans<br />
i poczucie humoru; dla mnie receptą na życie, czy przeżycie,<br />
kolejnych dni nie jest modlitwa do wyższej istoty, ale<br />
właśnie dystans i śmiech ze wszystkiego. Uważam, że można<br />
żartować z absolutnie wszystkich rzeczy, łącznie ze strasznymi,<br />
choć należy to czynić nie ze wszystkimi i nie wszędzie.<br />
Do tego, aby żartować z rzeczy, z których u nas<br />
śmiać się nie wypada – a takich jest wiele, chyba<br />
nazbyt wiele – trzeba mieć wiele odwagi. Ty ją bezsprzecznie<br />
masz. Przypomnę tylko jeden z Twoich<br />
licznych żartów, reklamę papierosów Monte<br />
Cassino z powieści „Niehalo”: „Na słonecznych<br />
stokach Italii rośnie najlepszy tytoń świata, który<br />
przygotowujemy specjalnie dla Ciebie. Sekret<br />
jego niezwykłego smaku i aromatu leży w ziemi<br />
od około sześćdziesięciu lat. To właśnie leżący<br />
tam bohaterowie nadają Twoim ukochanym papierosom<br />
tak podniecający, męski i zdecydowany<br />
smak ze swoistą nutką goryczy i zastanowienia.<br />
Papierosy Monte Cassino. I TY MOŻESZ BYĆ<br />
BOHATEREM! Żywym”. Czasami tego rodzaju<br />
odwaga może być nieomalże samobójcza.<br />
U mnie ta odwaga jest pomieszana z głupotą. „Niehalo”<br />
pisałem za granicą i trochę, co tu kryć, zapomniałem, jak wygląda<br />
rzeczywistość RP, zapomniałem, jakie są nasze salony<br />
kulturalne, w ogóle nie zastanawiałem się, co wypada, a co<br />
nie, co uchodzi – co płazem nie przejdzie. Teraz, kiedy po-<br />
223
mieszkałem już trochę w Polsce, czuję, że to wszystko jest<br />
trudniejsze, bardziej skomplikowane. Żyjąc tu, jestem poddawany,<br />
albo sam się poddaję, szantażom i naciskom. Nie chodzi<br />
o to, że ktoś konkretny mnie szantażuje, ale o pewną aurę,<br />
sugestie, że, dla przykładu, jak śmiem żartować z Popiełuszki,<br />
skoro on oddał życie w słusznej sprawie...<br />
Także za Ciebie, za nas wszystkich!<br />
Właśnie – więc odczuwa się naciski, że jeżeli już ktoś<br />
chce sobie żartować z takich postaci, to niech nie robi tego<br />
publicznie, jeśli musi, to tylko w gronie znajomych. Moim<br />
zdaniem, tego rodzaju myślenie jest, z jednej strony, bardzo<br />
cyniczne, z drugiej zaś wyjątkowo kłamliwe. Gdyby rozwinąć<br />
to logicznie, to by oznaczało, że te osoby, ci nasi bohaterowie<br />
pomnikowi, nie byli aż tak wielcy, skoro nawet mały żart<br />
może im zaszkodzić, umniejszyć to, co zrobili; to by oznaczało,<br />
że to, co zrobili, wcale nie było aż tak wspaniałe. Moje żartowanie<br />
ze wszystkiego, dotykanie rozmaitych tabu, traktuję<br />
jako swoisty hołd złożony osobom, z których żartuję.<br />
Zgadzam się z Tobą, choć sądzę, że powszechnego<br />
zrozumienia u nas raczej nie znajdziesz.<br />
Nie znajdę, ale też książki kupowane są przez mniejszość<br />
czytającą, nie docierają do szerokich mas ludzkich, więc ryzyko<br />
jest stosunkowo niewielkie.<br />
Po lekturze „Niehalo” i „Cudu” odniosłem wrażenie,<br />
że odchodzisz od prozy opisującej rzeczywistość<br />
w stronę prozy wywiedzionej z wyobraźni.<br />
Czy to tylko przypadek, czy trwalsza tendencja?<br />
224
Myślę, że jest w tym coś na rzeczy. Nie potrafię pisać<br />
książek wedle z góry ułożonego planu, jak chociażby Marek<br />
Krajewski czy Andrzej Sapkowski, którzy mają, jak czytałem<br />
w wywiadach, wszystko zaplanowane w szczegółach. Nie jestem<br />
w stanie w ten sposób pracować, nie umiem pisać, gdy<br />
wiem, co się przydarzy moim bohaterom. Mam tylko ogólną<br />
koncepcję, albo, na przykład, pierwsze i ostatnie zdanie, ale<br />
reszta stanowi dla mnie niespodziankę, zagadkę.<br />
Pisanie jest więc dla Ciebie poszukiwaniem?<br />
Tak: ciągle szukam odpowiedzi, moi bohaterowie nie zawsze<br />
robią to, czego chcę, chciałbym kogoś uśmiercić, a on<br />
nie chce zginąć... To, co piszę, musi mnie samego zajmować,<br />
ale też musi zajmować czytelników. Życie, czyli konkret,<br />
jest zajmujące, ale każdy ma przecież tego pod dostatkiem,<br />
a znacznie ciekawsza jest rzeczywistość subiektywnie przetworzona<br />
przez autora. Cierpienie, problemy, grypy każdy<br />
ma na co dzień, więc nie ma powodu, by wydawać trzydzieści<br />
złotych, żeby o tym przeczytać.<br />
W gruncie rzeczy chcesz „sprzedawać” czytelnikom<br />
swój prywatny świat.<br />
Po trosze. Oczywiste, że jestem skazany na samego siebie,<br />
tego akurat nie przeskoczę, dopóki piszę, jestem właśnie skazany<br />
na samego siebie. Pewnie są jakieś elementy wspólne w<br />
tekstach, które do tej pory napisałem albo nad którymi teraz<br />
pracuję, ale przez to, że ja się jednak nudzę pracując, chcę,<br />
aby to były różne teksty, różne propozycje. Zaczynam pisać<br />
i przyglądam się, co z tego wynika; czasami nie wynika nic.<br />
Gdybym dokładnie wiedział, co chcę w tekstach przekazać,<br />
to pewnie porzuciłbym beletrystykę na rzecz pisania podręczników.<br />
Moim zdaniem, wartościowa literatura opiera się<br />
225
na niepewności. Oczywiście, w żaden sposób nie chcę deprecjonować<br />
pisania podług planu, ale ja nie potrafiłbym wątpić,<br />
mając grafik, a ponieważ nie potrafię nie wątpić, to... mamy<br />
to, co mamy [śmiech].<br />
Wydajesz się pisarzem, który trzyma się nieco na<br />
dystans wobec środowiska literackiego, ciekaw<br />
więc jestem, co sądzisz na temat „ręcznego sterowania”<br />
literaturą przy pomocy takich haseł jak<br />
chociażby „literatura zaangażowana” czy „literatura<br />
polityczna”?<br />
Mogę sobie wyobrazić sytuację, gdy prowadzi to do powstania<br />
tekstów intrygujących i ciekawych, choć trudno jest<br />
mi w tej chwili podać konkretny przykład. Jak już wspominałem,<br />
nie znoszę literatury zaangażowanej, podporządkowanej<br />
jakimkolwiek hasłom, ale pewien klimat, to, o czym tak<br />
dużo ostatnimi czasy mówi się w środowiskach związanych<br />
z „Ha!artem” czy „Krytyką Polityczną”, może wydać ciekawe<br />
owoce, mogą powstać niezłe powieści, ale wcale nie dlatego,<br />
że jakieś hasło jest nośne, tylko dlatego, że wezmą się za to<br />
dobrze piszące osoby. Z drugiej strony, takie rzucanie haseł<br />
jest o tyle bez sensu, że dobrzy pisarze doskonale się bez nich<br />
obejdą. Hasła lepiej służą raczej do porządkowania literatury<br />
niż jej inspirowania.<br />
Ale nawet z dobrymi pisarzami bywa różnie. Nie<br />
wiem, czy wpadła Ci w ręce antologia „Trafieni. 7<br />
opowiadań o AIDS”?<br />
Wpadła, ale zaraz wypadła.<br />
Ta książka pokazała, że nawet dobrzy pisarze mają<br />
problem z pisaniem na zadany temat.<br />
226
Przyznam, że też miałbym problem, jak wybrnąć z takiego<br />
zadania; raczej wyszedłbym z tego na tarczy, nie z tarczą,<br />
a to dlatego, że ja właśnie nie potrafię pisać na zadany temat.<br />
Może nawet udałoby mi się napisać dobry tekst o „trafionych”,<br />
ale tylko pod warunkiem, że nie miałbym narzuconego<br />
tematu.<br />
[2007]<br />
227
Cud-trup<br />
Ignacy Karpowicz był sprawcą jednego z głośniejszych<br />
debiutów 2006 roku, szybko został doceniony przez krytyków<br />
i czytelników, o czym świadczy nominacja do Paszportów<br />
„Polityki” za powieść „Niehalo”. Wielu początkujących autorów<br />
odniósłszy taki – jak na nasze warunki – sukces koncentruje<br />
się głównie na budowaniu własnego wizerunku medialnego<br />
i odmienianiu w wywiadach na wszelkie sposoby mile<br />
brzmiącej dla ich ucha frazy: „Jestem pisarzem”. Co zrobił<br />
Karpowicz? Wziął się ostro do roboty i dzięki temu niespełna<br />
rok po debiucie wydał kolejną powieść, „Cud”. Zdradzę<br />
od razu, Karpowicz uczynił krok naprzód, „Cud” jest zdecydowanie<br />
lepszy od „Niehalo”. W pierwszej książce widoczna<br />
była debiutancka niecierpliwość, autor chciał zbyt wiele srok<br />
złapać za ogon, nie umiał dostatecznie panować nad swoją –<br />
co tu kryć – niebanalną i rozbuchaną wyobraźnią, przez co<br />
tekst był rozchwiany kompozycyjnie, niespójny. Karpowicz<br />
zbyt wyraźnie nawiązywał też do mocno zużytego modelu<br />
tzw. prozy zaangażowanej. Rzecz ujmując inaczej: „Niehalo”<br />
miało lepsze i gorsze fragmenty. „Cud” w porównaniu z<br />
debiutem jest powieścią zdecydowanie bardziej przemyślaną,<br />
poukładaną, z narracją prowadzoną już pewną ręką.<br />
Pomysł nowej książki Karpowicza jest zwariowany, groteskowy,<br />
ale tego właśnie po autorze „Niehalo” można się było<br />
spodziewać. Główny bohater, dwudziestokilkuletni Mikołaj,<br />
ginie w wypadku już na pierwszej stronie powieści, a potem...<br />
Ciało trupa zachowuje stałą temperaturę, trzydzieści sześć i<br />
siedem stopnia (lekarz tak to komentuje: „po raz pierwszy<br />
w historii mamy do czynienia z chorym nieboszczykiem” –<br />
cytuję tę frazę, żeby pokazać specyficzne poczucie humoru<br />
autora), nie ma widocznych oznak rozkładu. I to właśnie wokół<br />
martwego, przewożonego z miejsca na miejsce Mikołaja<br />
rozwija się akcja powieści. Oprócz tego znajdują się w niej<br />
zapiski ojca Mikołaja, w których Karpowicz brawurowo posłużył<br />
się stylizacją biblijną, przedstawiające historię rodziny<br />
228
ohatera i jego dzieciństwo. Wynika z nich, że ojciec pisał,<br />
poddając się woli boskiego posłańca, zwiastującego wyjątkowość<br />
Mikołaja. Tyle tylko, że równie dobrze niebiański<br />
wysłannik mógł być przewidzeniem rzadko trzeźwiejącego<br />
rodziciela.<br />
Martwy Mikołaj – jak już wspominałem – staje się katalizatorem<br />
wydarzeń. Niezwykłych, tak jak niezwykła jest<br />
jego kondycja – ciepłego trupa. Zakochuje się w nim młoda<br />
lekarka Anna, mająca niejasne przeczucia, że już go wcześniej<br />
spotkała, chociaż nie wie, gdzie i w jakich okolicznościach, i<br />
że to kontakt z nim, choć martwym, odmieni jej bezbarwne,<br />
pozbawione sensu życie. Lekarze starają się jak najdłużej<br />
zatrzymać zmarłego u siebie, licząc na medyczne rewelacje,<br />
które mogą przynieść im rozgłos. Rodzina próbuje odzyskać<br />
jego ciało. A zwykli ludzie, powiadomieni przez brukowiec o<br />
przypadku Mikołaja, pragną dotrzeć do niego, licząc na bliżej<br />
nieokreślony cud, uzdrowienie czy po prostu otuchę. Każdy<br />
zdaje się czegoś od Mikołaja chcieć, każdy w związku z jego<br />
cudownymi właściwościami na coś liczy.<br />
Powieść Karpowicza nie jest tylko groteskową, prześmiewczą<br />
opowieścią o ludziach, którzy wbrew zdrowemu<br />
rozsądkowi, wbrew stylowi życia, w którym materia zdecydowanie<br />
dominuje nad duchem, liczą na boską ingerencję,<br />
kontakt z tajemnicą. Istotniejszy w tej książce jest całkiem<br />
inny cud, by tak rzec – bardziej przyziemny i zwyczajny. Kluczowe<br />
w tekście powieści jest pytanie, kto jest bardziej martwy:<br />
Mikołaj czy ludzie wokół niego? Karpowicz tworzy całą<br />
galerię postaci, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowych,<br />
zmagających się z nieudanym, byle jakim życiem. Rodzice<br />
Mikołaja, Anna, jej eks-narzeczony Artur, była dziewczyna<br />
Mikołaja, kobieta, która go śmiertelnie potrąciła – życie ich<br />
wszystkich tkwi w martwym punkcie. Wprawdzie pracują,<br />
imprezują, kochają się z kimś, jedzą, robią wszystko, co każdy<br />
żywy człowiek, ale na dobrą sprawę są niczym martwi, bo ich<br />
życie nie ma znaczenia i celu. Żyją z rozpędu, nie wiedząc<br />
po co, cierpią, ale nie robią nic, aby coś zmienić na lepsze.<br />
229
Nie rozumieją siebie i nie potrafią zrozumieć innych, nawet<br />
najbliższych. Potrzebny jest dopiero impuls z zewnątrz, przypadek,<br />
nagły zbieg okoliczności, aby wreszcie przejrzeli na<br />
oczy, chcieli coś zmienić.<br />
W powieści Karpowicza takim impulsem staje się ciepły<br />
trup; zapoczątkowany śmiercią głównego bohatera ciąg wydarzeń<br />
powoduje, że bohaterowie powieści wreszcie zaczynają<br />
żyć naprawdę albo chociaż mają nadzieję, że tak właśnie<br />
żyć będą. I to jest właśnie cud. Cóż, to przesłanie nie jest<br />
może nazbyt odkrywcze, ale w czym innym upatrywałbym<br />
wartość tej prozy. Młody pisarz przekonująco i przejmująco<br />
opowiada – podobnie zresztą jak w „Niehalo” – o ludziach<br />
zagubionych, którzy nie radzą sobie ze zbyt skomplikowaną<br />
jak dla nich rzeczywistością. Ucieka przy tym – co zapisuję<br />
autorowi zdecydowanie na plus – od zgrzebnego realizmu.<br />
Pisze o zwykłych ludziach, ale podstawia im jak w gabinecie<br />
luster krzywe zwierciadło groteski; wcale nie po to, aby<br />
ich wyszydzić czy ośmieszyć – chce przez ten prosty zabieg<br />
ukazać ich inaczej, może pełniej. Jest w prozie Karpowicza i<br />
powaga, i humor, jest zwyczajna rzeczywistość i niezwyczajna<br />
wyobraźnia. I jest jeszcze coś, co pozwala sądzić, że autor<br />
„Cudu” na dobre zadomowi się w naszej literaturze i nieraz<br />
sprawi czytelnikom wiele przyjemności – wyrazisty, niebanalny,<br />
dobrze ustawiony styl.<br />
Ignacy Karpowicz,<br />
„Cud”,<br />
Wydawnictwo „Czarne”,<br />
Wołowiec 2006.<br />
230
Spotkanie z Ewą Madeyską<br />
(krótka, internetowa rozprawa między katoliczką a ateistą)
Ewa Madeyska – ur. w 1971 r., prozaiczka; zadebiutowała<br />
powieścią „Katoniela” (2007), za którą otrzymała nominację<br />
do Nagrody Nike; mieszka w Warszawie.
Wyrafinowana forma niewolnictwa<br />
Czy jest Pani katoliczką?<br />
Jestem.<br />
Co sprawiło, że zdecydowała się Pani napisać „Katonielę”,<br />
powieść mocno skandalizującą, wyraźnie<br />
antykatolicką?<br />
Skąd przekonanie, że powieść jest skandalizująca lub antykatolicka?<br />
Nie opisałam żadnych spektakularnych skandali<br />
ani obyczajowych, ani społecznych. Chyba, że samym skandalem<br />
jest dotykanie tego, co w naszym kraju ex definitione nie<br />
powinno być dotykane, poszturchiwane, oceniane: polskiego<br />
katolicyzmu, a raczej pewnych postaw polskich katolików.<br />
Czy w związku z tym moja powieść może być odczytywana<br />
jako antykatolicka? Nie sądzę. Piętnuję – i będę się przy tym<br />
upierać – wyłącznie zachowania ludzi, którzy w przestrzeni<br />
Kościoła katolickiego odnaleźli narzędzia do manipulowania<br />
innymi ludźmi. Bardzo ostre narzędzia. I dlatego właśnie<br />
napisałam tę książkę. Aby pokazać, że władza (czasem<br />
pozorna i mizerna), jaką dają nieodpowiedzialnym ludziom<br />
tego rodzaju narzędzia, niszczy innych zarówno na poziomie<br />
duchowym, jak również cielesnym.<br />
Nie obawiała się Pani reakcji czytelników? U nas raz po<br />
raz ktoś występuje do sądów z doniesieniami o popełnieniu<br />
przestępstwa obrazy uczuć religijnych.<br />
Nie obawiałam się reakcji czytelników. Gdyby pojawił się<br />
we mnie podobny lęk – nigdy nie napisałabym tej książki. A<br />
napisałam, wydałam i do tej pory nie otrzymałam pozwu do<br />
sądu o obrazę uczuć religijnych. Nie sądzę, aby „Katoniela”<br />
235
yła powieścią obrazoburczą. Nie dyskutuję z dogmatami,<br />
z nauczaniem Kościoła, nie podważam prawd objawionych.<br />
Nie o tym opowiada historia Anieli.<br />
Do tej pory pisarze, którzy krytycznie podchodzili<br />
do katolicyzmu, skupiali uwagę głównie na sferze<br />
rytualnej, stadności przeżywania uniesień religijnych<br />
czy anachronizmach religijności potocznej.<br />
Dla przykładu, Marian Pankowski w „Pątnikach<br />
z Macierzyzny” pisał o „katolicyzmie stadionowym”.<br />
Pani skupiła uwagę, by tak rzec, na życiu<br />
codziennym katolików, na tym, co się dzieje za zamkniętymi<br />
drzwiami katolickich domów. Dlaczego<br />
akurat ten temat tak Panią zainteresował?<br />
Bo interesuje mnie to, co dzieje się za zamkniętymi<br />
drzwiami. Lubię podglądać innych przez dziurkę od klucza<br />
i podsłuchiwać obcych pod ich drzwiami. Lubię zaglądać<br />
przez niezasłonięte firany do cudzych domów i obserwować<br />
pulsujące hałasem rodziny. Wybrałam ten temat, bo uznałam,<br />
że warto uchylić drzwi i okna do tej pory szczelnie zamknięte.<br />
Rodzina jest pasjonującą mikrogrupą. To, co w niej się<br />
dzieje, ma wpływ na całe nasze życie.<br />
Katolicy chyba Pani dopiekli. Co najbardziej u<br />
naszych katolików Panią irytuje?<br />
Nie irytują mnie wszyscy katolicy. Niektórzy. A u nich<br />
najbardziej drażnią mnie: fanatyzm, moralność z niepoliczalnymi<br />
dnami i kontekstami, manipulowanie innymi, wykorzystywanie<br />
do własnych interesów Dekalogu i Pana Boga-Ochroniarza,<br />
pewność o nieomylności religii katolickiej,<br />
pogarda dla każdego rodzaju inności.<br />
Jak Pani sądzi, z czego to wynika? Czy z tego, że<br />
są to po prostu źli ludzie, czy winna jest specyfika<br />
polskiego katolicyzmu, może – powiem ostrożniej<br />
236
– pewnego nurtu w nim, w którym przymyka się<br />
oko na nietolerancję i pomiatanie innymi?<br />
Chyba z kondycji natury człowieka – słabej, wygodnej i<br />
permisywnej. A że w tym przypadku odwieczne, wewnętrzne<br />
ułomności ludzkie łączą się z nurtem, o którym pan mówi<br />
– katalog grzechów polskiego katolicyzmu wobec bliźnich<br />
staje się coraz większy.<br />
„Była katoliczką”. To pierwsze zdanie Pani powieści<br />
i najkrótsza charakterystyka głównej bohaterki.<br />
Aniela jest jednak na bakier z religią. Dlaczego<br />
tak właśnie ustawiła Pani swoją bohaterkę? Chodziło<br />
o uzyskanie dystansu wobec katolicyzmu?<br />
A pamięta pan kolejne zdanie? „Wyboru wyznania dokonali<br />
za nią rodzice, a za nich ich rodzice, a za nich, i tak dalej”.<br />
Charakterystyczne „na bakier” Anieli z religią wynika przede<br />
wszystkich z sytuacji przymusu. Aniela nie chce poddać się<br />
opresji katolicyzmu, buntuje się, bo musi chodzić do kościoła,<br />
bo musi odmawiać pacierze, bo musi przystąpić do Pierwszej<br />
Komunii Świętej. Przede wszystkim jednak chce zrozumieć,<br />
dlaczego „musi”. I słyszy: „bo tak”. Nic więcej. To nieuczciwa<br />
postawa wobec dziecka (wobec dorosłego zresztą też). W<br />
istocie – postawa Anieli buduje dystans do katolicyzmu, ale<br />
nie uwalnia bohaterki z opresji wyznania. Boję się, że bardzo<br />
trudno poradzić sobie z tym rodzajem zniewolenia. Bo religia,<br />
która opiera się na przymusie, jest wyrafinowaną formą<br />
niewolnictwa.<br />
Anielę dręczą ludzie, którzy wciąż mają Boga na<br />
ustach, ale zdają się nie mieć miłości w sercu: toksyczna<br />
matka, potworna teściowa, nawiedzony<br />
mąż, który traktuje ją jak służącą i seks-maszynę...<br />
Ona, mimo iż jest kobietą inteligentną i w pew-<br />
237
nym stopniu stanowczą, dosyć bezwolnie się temu<br />
poddaje. Czyżby syndrom ofiary?<br />
Aniela nie jest taka bezwolna, jak Pan sądzi. Posługuje się<br />
swoimi metodami, równie patologicznymi jak eschatologiczne<br />
manipulacje Totalnego: kłamie, nie sypia z mężem, a jeśli<br />
już – nigdy bezinteresownie. Znajduje własny, choć kontrowersyjny<br />
i pewnie wcale nie najlepszy, sposób na przetrwanie<br />
– przynajmniej przez chwilę – w kolejnej katolickiej opresji:<br />
sakramentalnym małżeństwie.<br />
A wracając do męża Anieli, czyli Totalnego, charyzmatycznego<br />
lidera Ruchu Odnowy w Duchu<br />
Świętym. W Pani powieści ruchy religijne, które<br />
mnożyły się jak grzyby po deszczu szczególnie<br />
w latach 80., to istna wylęgarnia zła, pełna bezwzględnych<br />
facetów manipulujących innymi i kobiet<br />
ze „ślinotokiem waginalnym”. Jestem mniej<br />
więcej w Pani wieku, też przyglądałem się tym ruchom<br />
– zaznaczę, z boku, bo dosyć wcześnie porzuciłem<br />
„owczarnię Pana” – i wydawały mi się raczej<br />
śmieszne niż straszne - te dziewczyny w workowatych<br />
swetrach, pryszczaci chłopcy brzdąkający na<br />
gitarach, a do tego atmosfera wymuszonej radości.<br />
Mnie te ruchy odrzucały raczej ze względów estetycznych<br />
niż etycznych. Pani doświadczenia były<br />
chyba inne?<br />
Bo może weszłam w ten świat głębiej niż Pan. Nie zatrzymałam<br />
się na poziomie estetycznym. Próbowałam docierać<br />
do tego, co mistyczne. Za zasłonami mistyki odkrywałam<br />
powoli sporo naciąganej ideologii, sekciarstwa i manipulacji.<br />
Charyzmatyczny Ruch Odnowy w Duchu Świętym nie jest<br />
wylęgarnią zła. Ludzie gotowi do poszukiwania Boga emocjonalno-ekstatycznymi<br />
sposobami mają szansę Go znaleźć<br />
238
w Odnowie. Nie jestem pewna jednak, czy znajdują Transcendencję,<br />
czy też swoje wyobrażenie o niej. Nie mam prawa<br />
tego oceniać. Totalny zaś jest postacią, która jaskrawo i<br />
jednak z przesadą egzemplifikuje powszechny typ katolika,<br />
który tylko mówi o Bogu. I realizuje ten rodzaj moralności,<br />
który streszcza przysłowiowe: wszystko można, co nie można,<br />
byle z cicha i z ostrożna.<br />
Zapytam o drobiazg, który mnie zaintrygował. Pisze<br />
Pani, że Totalny dostał dyspensę na używanie<br />
prezerwatyw. Faktycznie bywały takie przypadki?<br />
Nie jestem pewna. Podejrzewam, że Totalny znalazł sobie<br />
pyszne usprawiedliwienie swojego dwuznacznego postępowania.<br />
Z jednej strony kierowała nim pozorna troska o dobro<br />
żony, o jej zdrowie, strach przed kolejnym poronieniem, z<br />
drugiej – wyzwanie czystości, seksualnej ascezy było ponad<br />
jego możliwości. Wybrnął z niewygodnej, głównie dla siebie,<br />
sytuacji używając autorytetu Kościoła.<br />
Poddaje Pani także mocnej krytyce instytucję rodziny.<br />
Prawie wszystkie rodziny przedstawione w<br />
powieści są dysfunkcjonalne, co więcej, ludzie zaczynają<br />
w miarę normalnie radzić sobie z życiem<br />
i samymi sobą dopiero wtedy, gdy ich rodziny się<br />
rozpadają. Pani zdaniem faktycznie aż tak źle jest<br />
z rodziną w Polsce?<br />
Nie jestem ani socjologiem, ani psychologiem, „Katoniela”<br />
zaś nie jest naukowym dziełem prezentującym stan<br />
badań nad rodziną polską. Pokazuje kilka dysfunkcyjnych<br />
rodzin, ale pokazuje też rodziny normalne, na przykład, Poli<br />
i Jerzyka. Pola realizuje ulubiony w kręgu naszej tradycji mit<br />
matki-Polki. A że rodziny się rozpadają? Szczęśliwe się nie<br />
rozpadają, a w nieszczęśliwych trudno żyć.<br />
239
Na koniec może pospekulujmy: gdyby miała Pani<br />
możliwość wpływu na zmiany w polskim Kościele,<br />
co chciałaby Pani zmienić?<br />
Moje spekulacje byłyby tak heretyckie, że Święte Oficjum<br />
mogłoby się zainteresować moją osobą. Wolę milczeć, tym<br />
bardziej, że nie mam i nie będę miała wpływu na żadne reformy<br />
Kościoła.<br />
[2007]<br />
240
Katodulszczyzna<br />
W Polsce, gdzie wierzący katolicy stanowią zdecydowaną<br />
większość, niewiele jest w głównym nurcie prozy o tematyce<br />
religijnej. Ot, taki paradoks (już poeci zdecydowanie częściej<br />
od prozaików piszą o Bogu i sprawach wiary, ale któż teraz<br />
czyta wiersze?!). Od czasu do czasu ktoś (choćby Jerzy<br />
Sosnowski) opisze poważne religijne rozterki intelektualisty,<br />
ktoś inny zaś (Andrzej Horubała) przedstawi rozterki zdecydowanie<br />
lżejszego kalibru, w rodzaju: jak mieć udane i urozmaicone<br />
życie seksualne nie łamiąc przy tym przykazań, a<br />
jeszcze inny (Marian Pankowski) przyjrzy się fenomenowi<br />
polskiego „katolicyzmu stadionowo-pielgrzymkowego”. I<br />
tyle tylko. Dlatego dobrze, że pojawia się taka powieść jak<br />
„Katoniela” Ewy Madeyskiej.<br />
Zaznaczę od razu: ta książka jest kontrowersyjna, wiele<br />
osób pewnie oburzy się po jej lekturze. Gdyby przeczytał<br />
ją ojciec Rydzyk (ale raczej nie przeczyta, wiadomo, od<br />
„diabelstw” lepiej trzymać się z dala), na pewno przekląłby<br />
grubymi słowami Madeyską na antenie swojej rozgłośni. Autorka<br />
poruszyła bowiem temat wstydliwy i bolesny, próbując<br />
pokazać, jakie piekło rozmodleni, wciąż mający Boga na<br />
ustach, ludzie potrafią zgotować swoim bliskim w czterech<br />
ścianach dokładnie zamkniętych mieszkań.<br />
Już pierwsze zdanie „Katonieli”, a brzmi ono: „Była katoliczką”,<br />
wskazuje, jak sprofilowana jest opowieść. Kto był<br />
katoliczką? Aniela, główna bohaterka powieści, urodzona na<br />
początku lat 70. w Białymstoku. Madeyska przedstawia ponad<br />
trzydzieści lat zmagań Anieli z Bogiem, własną (nie)wiarą<br />
i aż zanadto praktykującymi katolikami – w rwanej, rozbijanej<br />
retrospekcjami narracji, która – jak sądzę – oddawać<br />
ma stan duchowego zagubienia i emocjonalnego rozchwiania<br />
bohaterki. Aniela, jako się rzekło, jest katoliczką, wychowu-<br />
241
je się w rodzinie, w której prawie wszyscy są gorliwymi katolikami,<br />
przystępuje do kolejnych sakramentów, chodzi na<br />
religię i do kościoła, ale gdy tylko zaczyna w miarę samodzielnie<br />
myśleć, bierze wszystko, co związane z religią, na<br />
dystans. To prawda, że nie znajduje w sobie gorliwości matki<br />
i starszej siostry (nieomal świętej, która po maturze wstępuje<br />
do zakonu), nieustannie klepiących modlitwy. Trudno jednak<br />
powiedzieć, że jest całkiem niewierząca, choć do Boga<br />
ma pretensje, iż dwa razy zabrał jej podziwianą i ukochaną<br />
siostrę: pierwszy raz, gdy zamknęła się w zakonie, drugi –<br />
gdy umarła na raka. Co więc takiego sprawia, że Aniela żyjąc<br />
pośród ludzi wierzących (i to mocno), manifestujących swoją<br />
wiarę na każdym kroku oraz umacniających się duchowo w<br />
rozmaitych stowarzyszeniach i ruchach religijnych, sama pozostaje<br />
z religią na bakier? Że nie jest w stanie zaakceptować<br />
pewnych obowiązków religijnych (na przykład, spowiedzi) i<br />
że od katolicyzmu wręcz ją odstręcza podwójna moralność,<br />
obłuda, nieszczerość bliskich i znajomych? Obserwuje matkę,<br />
która kocha tylko Boga i starszą, „lepszą” córkę, a Anielę<br />
traktuje nieomal jak powietrze. Widzi ojca, który notorycznie<br />
zdradza żonę, kłamie i grzeszy. Otaczają ją ludzie, którzy<br />
poniżają siebie nawzajem, unieszczęśliwiają się, znęcają nad<br />
innymi fizycznie i psychicznie, dręczą latami – bo przecież<br />
prawdziwemu katolikowi nie wypada się rozwodzić, co nie<br />
przeszkadza równocześnie w ciągłych modłach, bieganiu do<br />
kościoła i przyjmowaniu komunii...<br />
Aniela w dorosłym życiu powiela błędy bliskich, jakby<br />
zaczadzona duszną atmosferą toksycznej rodziny. Zachodzi<br />
w ciążę z Totalnym i wychodzi za niego za mąż. Ów Totalny<br />
to prawdziwy czarny charakter powieści Madeyskiej. Na pozór<br />
jest marzeniem każdej moherowej matki, charyzmatycznym<br />
liderem Ruchu Odnowy w Duchu Świętym, oddanym<br />
całym sobą Bogu i Kościołowi. Szybko okazuje się jednak,<br />
242
że on także jest zakłamany (ukrywa przed matką i ludźmi<br />
ze wspólnoty, że uprawiał seks przedmałżeński). Co więcej,<br />
tak bardzo chce być najlepszy w służbie Bogu, tak mocno<br />
stara się być chodzącym ideałem, że nie waha się krzywdzić<br />
ludzi, którzy mu w tym „przeszkadzają”. Czyli między<br />
innymi Anielę, która nie chce odgrywać roli idealnej żony<br />
idealnego katolickiego męża. Totalny znęca się więc nad nią<br />
psychicznie, poniża, zmusza do wypełniania obowiązków<br />
małżeńskich (jest erotomanem, oczywiście zakłamanym: „Bo<br />
jakkolwiek był [Totalny] święty, w kościele ręce wznoszący,<br />
przed katoprzyjaciółmi ascetę udający, to skamlał o seks”),<br />
zaniedbuje rodzinę. Koniec końców Anieli udaje się od niego<br />
uwolnić, choć nie bez trudu.<br />
Nie zaryzykowałbym twierdzenia, że Madeyska napisała<br />
powieść antykatolicką. „Katoniela” pokazuje jedynie, że ekstatyczna<br />
miłość do Boga i gorliwość w praktykach religijnych<br />
mogą iść w parze z nienawiścią do ludzi i zaniedbywaniem<br />
bliskich. Inaczej rzecz ujmując: że pośród katolików z krzyżykiem<br />
na piersi, Matką Boską w klapie i Bogiem na ustach<br />
też zdarzają się – i to dosyć często – dranie. Nie ulega za to<br />
dla mnie wątpliwości, że autorka napisała powieść antyrodzinną.<br />
Do tej pory tak radykalnie i szczerze jak Madeyskiej<br />
piekło życia w toksycznej rodzinie udało się opisać chyba<br />
tylko Izabeli Filipiak w „Absolutnej amnezji”. W prawie<br />
wszystkich przedstawionych w „Katonieli” rodzinach patologia<br />
goni patologię, przemoc fizyczna i psychiczna jest<br />
na porządku dziennym. Madeyska opisuje dramaty kobiet,<br />
które latami tkwią w niszczących je związkach, bo nie mają<br />
dość siły albo odwagi, żeby je zerwać i zacząć samodzielne<br />
życie. Napisałem „prawie”, bo jest w powieści jeden wyjątek:<br />
koleżanka Anieli, Pola, ma kochającego męża i gromadkę<br />
udanych, szczęśliwych dzieci. Ale było to możliwe pewnie<br />
tylko dlatego, że ojciec Poli, który katował swoją żonę, zmarł<br />
243
dosyć młodo, więc koleżanka Anieli nie zdążyła przesiąknąć<br />
rodzinnymi toksynami.<br />
Być może Madeyska odmalowała w swojej powieści ludzi<br />
ze środowiska gorliwych katolików w nazbyt ciemnych<br />
barwach, upodabniając ich wizerunki do powykrzywianych<br />
karykatur. Momentami też autorka może nazbyt dociska<br />
pedał melodramatyzmu (na przykład: gdy Anieli udaje się<br />
wreszcie wywikłać z małżeństwa z Totalnym, okazuje się, że<br />
na dodatek ma jeszcze raka) i pozwala sobie na dość tanie<br />
prowokacje językowe (dla przykładu – opisując pierwszą komunię<br />
bohaterki, używa niezbyt fortunnej frazy: „zgromadzono<br />
drugoklasistów na umschlagplatzu Bożego daru miłości”).<br />
Skoro Madeyska jednak – jak sądzę – chciała stworzyć<br />
prozę niepokojącą, włożyć kij w mrowisko, musiała postawić<br />
na wyrazistość. I dobrze. Może „Katoniela” sprowokuje czytelników<br />
do dyskusji.<br />
Ewa Madeyska,<br />
„Katoniela”,<br />
Wydawnictwo Literackie,<br />
Kraków 2007.<br />
244
Spotkanie z Piotrem Ibrahimem Kalwasem<br />
(z pisarzem-wędrowcem, jak zwykle będącym w drodze)
Piotr Ibrahim Kalwas – ur. w 1963 r., prozaik, podróżnik;<br />
autor powieści „Salam” (2003), „Czas” (2005), „Drzwi”<br />
(2006), „Rasa mystica” (2008); mieszka w Warszawie, ale<br />
dużo podróżuje.
Przemykanie przez czas i świat<br />
W porównaniu z innymi polskimi prozaikami ma<br />
Pan bardzo nietypowy, barwny życiorys. Jest Pan<br />
jedynym – przynajmniej jedynym znanym mi –<br />
polskim pisarzem-muzułmaninem. Co spowodowało,<br />
że zdecydował się Pan przejść na islam?<br />
Nie wydaje mi się, żeby mój życiorys był jakoś specjalnie<br />
barwny; moje życie nie jest ani wcale wyjątkowe, ani jakieś<br />
szczególne. Ale, tak, chyba jak na razie, jestem jedynym polskim<br />
pisarzem muzułmańskim. Wielokrotnie pytano mnie o<br />
motywy przyjęcia islamu. To jest tak złożone i chyba tak bardzo<br />
prywatne, że nie potrafię w kilku zdaniach na to pytanie<br />
odpowiedzieć. Myślę, że prozaiczna odpowiedź: pragnienie<br />
poczucia sensu życia i bycia – musi Panu wystarczyć. Proszę<br />
mi wybaczyć, boję się patetyczności.<br />
A może – mam taką intuicję – Pana wybór islamu<br />
wziął się z tego, że szukał Pan religii bardziej wyrazistej,<br />
„twardej”, fundamentalistycznej (w pozytywnym<br />
tego słowa znaczeniu) niż katolicyzm,<br />
szczególnie ten w wersji polskiej?<br />
Tak, chyba tak. Katolicyzm mnie zawiódł i nie dawał mi<br />
poczucia bezpieczeństwa duchowego. Miałem z nim złe doświadczenia<br />
w swoim życiu dziecięcym i nastoletnim. Porzuciłem<br />
go na korzyść religii – w moim mniemaniu – o wiele<br />
bardziej „twardej”, jak pan to określił, całościowej i opartej<br />
na niezmiennych fundamentach, takich samych od samego<br />
początku. A religia jest dla mnie niezbędna.<br />
W powieści „Czas” pisał Pan: „Wszyscy ludzie<br />
Proroka i ja. Ich, czyli nas, też się u nas nie lubi.<br />
249
Gdzie? No, na Powiślu. (...) Ale tutaj z kolei nie<br />
lubi się was. Kogo was? Czasami mówię ‘nas’, czasami<br />
‘was’. Czasami płaczę. Właściwie to gdzie<br />
jest mój dom?”. Być polskim muzułmaninem – to<br />
chyba nie jest prosta sprawa?<br />
Tak, nie jest prosta, ale też nie demonizowałbym tego<br />
za bardzo. Muzułmanów w Polsce się nie lubi, bo w Polsce<br />
w ogóle od zarania nie lubi się wszystkich obcych: Żydów,<br />
Arabów, Murzynów, Wietnamczyków itd. Szczególnie tych<br />
o innym kolorze skóry czy innowierców. Polska zawsze była<br />
ksenofobicznym krajem, zawsze mocno stała szeroko rozumianym<br />
rasizmem i nietolerancją, i wszelkie twierdzenia o<br />
„polskiej, historycznej tolerancji” są mocno naciągane. Ale ja<br />
obracam się tylko w małym kręgu ludzi otwartych i tolerancyjnych;<br />
każdego, kto nawet tylko trochę jest rasistą, wykluczam<br />
z grona swoich znajomych. Więc nie cierpię za bardzo<br />
z powodu swojego wyznania. Przemykam się.<br />
Spotkał się Pan w Polsce bezpośrednio z przejawami<br />
nietolerancji religijnej?<br />
Oczywiście, wystarczy kliknąć w polski internet. Po prostu<br />
zieje nienawiścią do Innego. W internecie ludzie są anonimowi<br />
i myślę, że dlatego właśnie bardzo szczerzy i prawdziwi<br />
w swoich wypowiedziach. Nie muszą krępować się żadną<br />
poprawnością. Ja, osobiście, jak powiedziałem powyżej, żyję<br />
w małym, zamkniętym kręgu ludzi o wysokim poziomie tolerancji.<br />
Ludzi różnych wyznań, ras, narodowości. Dla mnie<br />
ważny jest człowiek, a nie Polak. Świat, a nie Polska czy jakikolwiek<br />
inny kraj. Chwała Bogu, nie jestem patriotą.<br />
Pan zdaje się nie mieć problemów z poruszaniem<br />
kwestii religijnych, nawet drażliwych. Czy stało<br />
250
się tak dlatego, że zmieniając wyznanie, uzyskał<br />
Pan pewien dystans wobec religii?<br />
Nie mam żadnego dystansu do religii. Jak można mieć<br />
dystans do czegoś, co stanowi o istocie mojego życia? Według<br />
mnie najbardziej religijną książką, jaką dotychczas czytałem,<br />
jest „Kosmos” Gombrowicza, a największymi pisarzami<br />
religijnymi są Heidegger i Wittgenstein. Teraz już sam<br />
Pan rozumie, że nie mam żadnego dystansu do religii.<br />
Z innej beczki: był Pan jednym ze scenarzystów<br />
„Świata według Kiepskich”, jak Pan stwierdził,<br />
„najgłupszego serialu w historii polskiej telewizji”,<br />
przez niektórych uważanego już jednak za<br />
kultowy. To chyba musiało być ciekawe doświadczenie?<br />
To była chałtura dla zarobienia pieniędzy. Coś, co robi<br />
wielu artystów, aby żyć. Bardzo ciekawa chałtura. Miło wspominam<br />
okres tworzenia tego serialu. Moja głupota osiągnęła<br />
wtedy cudowne apogeum.<br />
Czy próbował Pan potem współpracować jeszcze<br />
z telewizją?<br />
Jakieś drobiazgi, niewarte wspominania.<br />
A co sprawiło, że zaczął Pan pisać prozę? Przypomnę,<br />
zadebiutował Pan w roku 2003 powieścią<br />
„Salam”, wcześniej niespecjalnie udzielając się w<br />
życiu literackim.<br />
Sprawiła to moja żona, którą zamęczałem od lat nieustannym<br />
wspominaniem przeszłości, a dzieciństwa w szczegól-<br />
251
ności. Ja nie mogę żyć bez wspominania, jest mi to niezbędne<br />
jak powietrze. Moja żona kazała mi to wszystko spisać, co<br />
też uczyniłem.<br />
Pisze Pan specyficzną odmianę prozy podróżnej,<br />
w której przedstawia Pan wędrówkę zarazem w realnej<br />
przestrzeni, jak i do wnętrza samego siebie.<br />
Która z nich jest dla Pana istotniejsza? A może<br />
obie są równie ważne?<br />
Jak wyżej: nie mogę żyć bez przeszłości. I mieszam ją z<br />
mocno różną od europejskiej rzeczywistością Afryki i Azji.<br />
Wspomnienia podstawówki, kolonii letnich i zapachów<br />
kotletów mielonych, przemieszane z jazzem, który uwielbiam,<br />
widziane z perspektywy Mauretanii, Erytrei czy Indii<br />
– wszystko to razem wzięte tworzy moje dzisiejsze życie.<br />
To wszystko trwa, jest jednym, ciągłym, wiecznym. Pachnie,<br />
śmierdzi, pulsuje. To jest religijne odczucie. Rytm.<br />
Podróżuje Pan po krajach, które nie są masowo<br />
odwiedzane przez turystów, albo w krajach dobrze<br />
przez nich rozpoznanych szuka Pan – by tak rzec –<br />
własnych ścieżek. Dlaczego?<br />
Niekoniecznie i nie zawsze. Właściwie tylko do Erytrei<br />
pojechałem z konkretnym zadaniem znalezienia śladów z<br />
książeczki dzieciństwa, podarowanej mi kiedyś przez mojego<br />
dziadka. Do innych krajów jadę zazwyczaj, bo znajduję tani<br />
bilet w promocji. Nawet w krajach turystycznych, takich jak,<br />
na przykład, Egipt czy Tunezja, jest wiele Tajemnicy. Jest mi<br />
trochę wszystko jedno, czy pojadę do Azerbejdżanu, Syrii<br />
czy Indii. Wszędzie znajduję to, czego szukam. Staram się<br />
tylko opuszczać Europę, bo wtedy znajduję Innego bardziej<br />
wyraźnie zarysowanego, ale niewykluczone, że za jakiś czas<br />
252
ędę pisać o Innym z drugiej ulicy w Warszawie. To jest Spotkanie.<br />
Nie umiem tego precyzyjnie nazwać i boję się to jednoznacznie<br />
określić. To jest nieuchwytne, ulotne, zamglone. I<br />
chyba dobrze. Piszę o tym, jak umiem. I tyle.<br />
A może wybór takich a nie innych miejsc jest podyktowany<br />
chęcią ucieczki od Zachodu?<br />
Nie uciekam od Zachodu. Zachód jest we mnie, wożę go<br />
ze sobą zawsze. Kłócę się z nim, spieram, bluzgam na niego,<br />
wyzywam, a potem przytulam się do niego i głaszczę go po<br />
głowie. On jest stary i bardzo schorowany. Może bierze za<br />
dużo leków? Zachód umiera i jest w tym umieraniu fascynujący.<br />
Martwię się o jego majątek. Nie chciałbym, aby został<br />
zmarnowany i roztrwoniony. Myślę o tych, którzy go kiedyś<br />
przejmą...<br />
Zresztą często w swoich tekstach krytykuje Pan<br />
Zachód. Co się najbardziej w nim Panu nie podoba?<br />
Tak, właśnie, wyzywam go od najgorszych, a potem całuję<br />
czule. Nie podoba mi się ten stary, bogaty, zadufany w sobie<br />
dziadyga, ale codziennie chylę przed nim czoła. Nie podoba<br />
mi się, że tak strasznie zatracił w sobie człowieka. Ale może<br />
się mylę.<br />
Czy jest takie miejsce, kraj, w którym Pan jeszcze<br />
nie był, a który koniecznie chciałby Pan zobaczyć?<br />
253
Chciałbym pojechać śladami Ryszarda Kapuścińskiego.<br />
To mój niedościgły wzór. Chciałbym dowiedzieć się, gdzie<br />
dokładnie mieszkał w Lagos, stanąć pod tym oknem, przez<br />
które wyglądał na brudną, biedną, rozwrzeszczaną nigeryjską<br />
ulicę i tak sobie postać przez chwilę... I jeszcze parę krajów.<br />
Na przykład, Wyspa św. Tomasza koło Gabonu. Mała,<br />
hermetyczna społeczność daleko od wszystkiego. Ja kocham<br />
małe wyspy.<br />
Często wraca Pan w książkach także do czasów i<br />
doświadczeń własnego dzieciństwa. Czy to dla<br />
Pana szczególny czas?<br />
Tak, tak jak wyżej. Czuję się ciągle małym chłopcem. To<br />
jest bardzo dobre uczucie. Czyste.<br />
[2008]<br />
254
Między Powiślem a Indiami<br />
Przemierzać Indie, mając w ręku wcale nie przewodniki<br />
czy mniej lub bardziej literackie opisy tego kraju, lecz fundamentalną<br />
rozprawę niemieckiego filozofa, Martina Heideggera,<br />
„Bycie i czas”?! To bardzo nietypowa lektura podróżna.<br />
Takiej ekstrawagancji można się było jednak po Piotrze Ibrahimie<br />
Kalwasie spodziewać. W nowej prozie autora „Czasu”<br />
zdecydowanie bardziej zaskakuje jednak co innego – pisarz,<br />
który do tej pory w kolejnych książkach zdawał relacje ze<br />
swoich peregrynacji głównie po krajach Afryki Północnej,<br />
tym razem opisuje wyprawy do Indii.<br />
Choć w tym przypadku sprawa tematu nowej książki<br />
wcale nie jest do końca jasna, skoro autor zastrzega: „Ta<br />
książka jest »około Indii«, nie o Indiach”. Czy, pisząc to,<br />
Kalwas jedynie asekuruje się, przygotowuje sobie swoiste<br />
alibi, doskonale wiedząc, że nie będzie w stanie przybliżyć<br />
czytelnikowi całego kulturalno-religijnego bogactwa tego<br />
wielkiego i pełnego kontrastów kraju? Niekoniecznie. To raczej<br />
kwestia świadomego wyboru autora. Znamienne jest, że<br />
Kalwas w „Rasa mystica” nie opisuje największych atrakcji<br />
turystycznych Indii, co więcej, w większości przypadków nie<br />
podaje nawet nazw miejsc i miejscowości, które odwiedza.<br />
Bo też nie jest to książka przeznaczona dla czytelników, którzy<br />
w prozie podróżnej chcą widzieć przede wszystkim alternatywne,<br />
literackie przewodniki turystyczne. Takie a nie inne<br />
podejście do tematu wynika, z jednej strony, z pokory autora,<br />
który w paratekście umieszczonym na skrzydełku okładki<br />
wyznaje: „Indie mnie wciągnęły, omotały, naznaczyły. Żaden<br />
opis nie odda tej pulsującej, mistycznej, prastarej hinduskiej<br />
rzeczywistości, tego ‘tu i teraz w Indiach’”. Z drugiej strony<br />
– z przekonania, że „Rasa mystica” to „reportaż wewnętrzny<br />
bardziej niż zewnętrzny”, kolejna w pisarstwie tego autora<br />
255
podróż do źródeł siebie – chyba najdalsza jak dotąd i obfitująca<br />
w najbardziej intensywne doznania.<br />
Jak to zazwyczaj w prozie Kalwasa bywa, impulsem do<br />
podróży w przestrzeni i w czasie, w głąb egzotycznego kraju i<br />
w głąb siebie, stają się fundamentalne pytania, na które pisarz<br />
ciągle – bezskutecznie – poszukuje odpowiedzi: kim jestem?<br />
gdzie jest moje miejsce? jaki jest cel, ku któremu powinienem<br />
dążyć? Stawia je sobie ponownie w ważnym dla niego momencie<br />
życia. Kupuje mieszkanie na Powiślu, gdzie spędził<br />
dzieciństwo i które dawno temu opuścił wraz z rodzicami.<br />
Co więcej, robi wszystko, aby wyglądało ono tak jak dawniej,<br />
rekonstruuje jego wygląd na podstawie zdjęć z końca<br />
lat sześćdziesiątych. Jakby chciał cofnąć czas, aby dotrzeć do<br />
siebie samego z tamtych lat – małego chłopca, przed którym<br />
było całe życie. Jakby chciał przenieść się do innej czasoprzestrzeni.<br />
Po co? Między innymi odpowiedzi na to pytanie szuka,<br />
podróżując po Indiach.<br />
Odległe, egzotyczne miejsca i kraje, które odwiedza Kalwas,<br />
są dla pisarza czymś w rodzaju luster, w których próbuje<br />
się przejrzeć, a w centralnym miejscu owych luster zawsze<br />
znajdują się inni (może powinienem napisać – Inni). To właśnie<br />
spotkania z ludźmi dostarczają – jak sądzę – autorowi<br />
„Drzwi” najistotniejszych doświadczeń. Szczególnie mocno<br />
jest to zaznaczone w „Rasa mystica”. W Indiach styka się<br />
z rozmaitymi ludźmi, na krócej i na dłużej: z trzema „Najświętszymi<br />
z Najświętszych”, którzy od lat tkwią w bezruchu,<br />
w tych samych pozach, z ulicznym sprzedawcą książek,<br />
z rodziną muzyka, którego spotkał w pociągu... Sporo jest<br />
tych spotkań. Podczas wielu z nich nie padają nawet żadne<br />
słowa, albo autor wymienia z innymi (Innymi) jedynie konwencjonalne<br />
zwroty. Ale też nie o rozmowę chodzi głównie<br />
Kalwasowi, lecz o stanięcie twarzą w twarz (Twarz) z innym<br />
(Innym). Nie przez przypadek przecież w nowej książce pi-<br />
256
sarz raz po raz odwołuje się do klasyków filozofii spotkania<br />
i dialogu, Martina Buber i Emmanuela Levinasa. Czemu<br />
służą te spotkania? Kalwas próbuje zobaczyć w ich twarzach<br />
swoją twarz, poza fundamentalnymi – zdawać by się mogło<br />
– różnicami odkryć coś, co ich łączy. A także zrozumieć coś,<br />
co na pozór trudno jest pojąć – że każdy z nas ma w sobie Innego<br />
(Innych). Takim Innym jest choćby Kalwas jako kilkuczy<br />
kilkunastoletnie dziecko, które mieszkało w tym samym<br />
mieszkaniu na Powiślu, gdzie pisarz powrócił jako dojrzały<br />
mężczyzna; dziecko, które ciągle nawiedza go w snach.<br />
Przyznam, mam słabość do prozy Kalwasa, pisarza,<br />
który, nie oglądając się na literackie mody, robi swoje, drąży<br />
własne obsesje. Mam jednak jedno zastrzeżenie czy – może<br />
raczej – wątpliwość. Pisarz debiutował powieścią „Salam”<br />
wcale nie tak dawno, bo w roku 2003, ma już na koncie cztery<br />
książki. Wszystkie one skonstruowane zostały wedle tego<br />
samego wzoru: Kalwas jednocześnie podróżuje po odległych<br />
krajach i przestrzeniach własnej pamięci, spisuje „reportaże<br />
zewnętrzne” pomieszane z „reportażami wewnętrznymi”. Jak<br />
na razie ta konsekwencja – moim zdaniem – przynosi ciekawe<br />
efekty, nie wiem jednak, czy na dłuższą metę nie okaże się<br />
zabójcza. Oby nie...<br />
Piotr Ibrahim Kalwas,<br />
„Rasa mystica. Traktat około Indii”,<br />
Prószyński i S-ka,<br />
Warszawa 2008.<br />
257
Spotkanie z Edwardem Pasewiczem<br />
(sieciowe, z poetą, który stał się prozaikiem<br />
z miłości do ubranek z H&M)
Edward Pasewicz – ur. w 1971 r., poeta, prozaik, kompozytor;<br />
autor tomów wierszy: „Dolna Wilda” (2001), „Wiersze<br />
dla Róży Filipowicz” (2004) i „Henry Berrymana Pięśni”<br />
(2006); nominowany do Literackiej Nagrody Gdynia; opublikował<br />
także powieść kryminalną „Śmierć w darkroomie”<br />
(2007); mieszka w Poznaniu.
Kryminalnie i gejowsko<br />
Co sprawiło, że Ty, było nie było głównie poeta,<br />
wziąłeś się za pisanie powieści, do tego kryminalnej,<br />
czego efektem jest „Śmierć w darkroomie”?<br />
Czy zainspirował Cię przypadek Świetlickiego?<br />
Pieniążki. W swojej naiwności pomyślałem, że zdobędę<br />
ich tyle dzięki powieści, że będę mógł sobie kupić nowe<br />
ubranka w H&M i 32GB Ipoda, i różne takie inne gadżety.<br />
Jak doskonale wiesz, chciałem też mieć na liposukcję i operację<br />
plastyczną. A na poważnie, spodobała mi się możliwość<br />
napisania powieści kryminalnej i przypadek Marcina miał tu<br />
ogromne znaczenie. Okrutnie mu pozazdrościłem i zabrałem<br />
się do pisania. Niestety Jahve Napletkowiec mnie pokarał i<br />
pieniążka nie zesłał, chociaż bardzo się starałem. Ale jak myślę,<br />
książka się udała, wbrew temu, co niektórzy źli i okrutni<br />
młodzi krytycy z północnej Polski o niej napisali, i mimo<br />
tego, że jeden z nich jak powiada – musiał się leczyć lekturą<br />
„Dolnej Wildy”. Ale tak to już jest, że wszystkim dogodzić<br />
się nie da.<br />
A czy wcześniej zaczytywałeś się kryminałami?<br />
Masz jakichś swoich ulubionych pisarzy kryminalnych<br />
albo jakąś odmianę tego gatunku, którą<br />
szczególnie cenisz?<br />
Noir. Ja bardzo lubię mroczne powieści. Miasto w powieści,<br />
no i będę banalny: Chandler. Czy się zaczytywałem? To<br />
dość trudne pytanie. Mój tato pochłania kryminały kilogramami.<br />
Jak byłem nastolatkiem, to strasznie mnie to wkurzało,<br />
czytałem Joyce’a oraz innych, wydawało mi się, że wawrzyny<br />
rosną mi wokół głowy, bo nie czytam tych wszystkich kryminalnych<br />
pierdół. Ale burza hormonalna przeszła, dendryty<br />
263
(przynajmniej niektóre) ponaprawiały się i zrozumiałem, że<br />
to cenny gatunek jest i tak sądzę do dziś.<br />
Twoją powieść rozmaicie dookreślano, a to jako<br />
kryminał gejowski, a to jako miejski. Co było dla<br />
Ciebie w tym projekcie pisarskim istotniejsze:<br />
stworzenie ciekawego obrazu Poznania czy ukazanie<br />
światka gejów?<br />
Chciałem napisać powieść kryminalną tak, jak umiem.<br />
Rzecz dzieje się w mieście i w środowisku (powiedzmy) gejowskim.<br />
Najważniejsze dla mnie było to, żeby ją dobrze i w<br />
miarę ciekawie napisać. Nie chciałbym odpowiadać na takie<br />
pytania, co było ważniejsze? Wiesz, gdybym chciał ukazać<br />
światek gejów, napisałbym pracę socjologiczną. Może inaczej,<br />
chciałem opisać parę ludzkich typów na tle miasta.<br />
Doszły do mnie słuchy, że niektórzy wykorzystują<br />
Twoją powieść nieomal jako przewodnik po gejowskich<br />
knajpach i miejscach Poznania. Słyszałeś<br />
o tym?<br />
No tak. Przychodzą do opisanej w powieści knajpki.<br />
Zdarzyło się tak parę razy. Ludzie lubią takie historie. Chodzą<br />
po tych samych miejscach, gdzie fikcyjni bohaterowie i<br />
to ich podnieca. Mnie tam nic do tego. Tak samo smętnie<br />
siedzę przy barze w Grzechu Warte, jak siedziałem przed<br />
napisaniem powieści. Ale jest w tym dobra zabawa. Ludzie<br />
odnajdują się w postaciach opisanych w książce, tropią, kto<br />
jest Psem, a kto Eminencją. Dość to zabawne. Czyli powieść<br />
swoje zadanie spełniła. Pokazałem jakiś światek, który nie był<br />
znany, a przynajmniej nie w wersji pokazanej przeze mnie.<br />
264
A co w ogóle sądzisz o prozie gejowskiej, o której u<br />
nas było swego czasu głośno za sprawą „Lubiewa”<br />
Michała Witkowskiego?<br />
No, najważniejsze, że się pojawiała. Na świecie to coś<br />
zupełnie normalnego, ale w naszej Częstochowskiej Bolandzie<br />
– niezbyt. Poza tym trochę mnie drażni szufladkowanie,<br />
wolałbym nie być utożsamiany z poezja gejowską, prozą gejowską,<br />
bo za moment dojdziemy do absurdu i będzie gejowski<br />
schabowy czy gejowski papier do dupy. Tak nie można.<br />
Literatura powinna dzielić się na dobrą lub złą. No, niestety<br />
stygmatyzacja jest nieunikniona w tym kraju. Już słyszałem<br />
parę razy za plecami ten podniecony niewieści nieomal szept<br />
„pisarz gejowski”, to a propos licealistów przychodzących do<br />
knajpy. Myślę, że jeszcze fajniej mają Bartek Żurawiecki i<br />
Michał Witkowski.<br />
Znasz w ogóle Witkowskiego? Jak oceniasz jego –<br />
co tu kryć, skuteczny – pomysł na autolansowanie<br />
się jako maksymalnie przegiętej cioty?<br />
Znam, znam i bardzo lubię i jako człowieka, i jako pisarza.<br />
Myślę, że ta ogromna doza kpiny i ironii, jaką serwuje<br />
w roli – jak to powiedziałeś – „maksymalnie przegiętej cioty”<br />
powinna niektórym dać sporo do myślenia. Doskonale<br />
to było widać podczas meczu Witkowski – Wojewódzki. A<br />
pomysł na lans jest po prostu świetny. Michał ma ogromne<br />
poczucie humoru, zazdroszczę mu tego czasami.<br />
Kiedy czytałem „Lubiewo”, miałem poczucie, że<br />
obcuję ze światem zupełnie dla mnie egzotycznym<br />
(nie mam zbyt wielu znajomych gejów), czego zupełnie<br />
nie czułem przy lekturze Twojej książki.<br />
Czy to wynika z faktu, że – jak zaznaczyłem – nie-<br />
265
zbyt dobrze znam ten świat, czy po prostu z tego,<br />
że różne jego sfery są zupełnie odmienne?<br />
Wiesz co, ja nie wiem, czy powinienem o tym mówić.<br />
Kiedy ukazała się książka, na kilku blogach pojawiły się recenzje<br />
i w jednej z nich trafiłem na doskonałą odpowiedź na<br />
zadane przez ciebie pytanie, więc pozwolisz, że jako ciotka<br />
postmodernista posłużę się cytatem, bo pod zdaniem Gejowskiego,<br />
z którego bloga pochodzi wypowiedź mogę się<br />
spokojnie podpisać: „Pierwszym pomnikiem – lat siedemdziesiątych<br />
i osiemdziesiątych – było oczywiście „Lubiewo”,<br />
wciąż niedościgniony wzór zabawy językiem i konwencją.<br />
Na tyle niedościgniony, że pomnik lat dziewięćdziesiątych –<br />
„Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej” – jest już<br />
słabsza. Nie, to złe słowo. Drugi pomnik jest inny – znacznie<br />
bardziej intymny, spokojniejszy. Mam wrażenie, że był próbą<br />
częściowego chociaż odcięcia się od „Lubiewa”, bo któż by<br />
chciał do końca życia występować jako autor jednej książki?<br />
Przećwiczyła to biedna Audrey Tautou, której wszystkie<br />
następne filmy (coraz bardziej rzygawiczne zresztą) są reklamowany<br />
jako „niezapomniana Amelia w filmie...”. Koszmar.<br />
Tyle, że Tautou nie ma czego bronić – sukces „Amelii” opierał<br />
się na tym, że patrzyła tymi swoimi wielkimi oczyma w kamerę<br />
i... milczała. Na nieszczęście dla widzów kinematografii<br />
francuskiej i danobrownowej w kolejnych filmach już mówi i<br />
całe to jej koszmarne aktorskie drewno wyłazi z każdej głoski.Ależ<br />
sobie w dygresję poleciałem. Ad rem. „Śmierć” jest<br />
dla mnie takim trzecim pomnikiem: pomnikiem pierwszej<br />
dekady XXI wieku. Można czepiać się braku fabuły, bo rzeczywiście<br />
niewiele się tu dzieje. No ale jak ma być inaczej,<br />
skoro chodziło bardziej o pokazanie różnych typów ludzkich,<br />
funkcjonujących w obecnej gejowskiej rzeczywistości?<br />
Można się kłócić, że tych typów jest trochę za mało a autor<br />
266
niepotrzebnie skupił się ponad miarę na tym nieszczęsnym<br />
Stasiu (to z kolei pomnik tych wszystkich sockersów, którzy<br />
występują w grajdole w ilościach przekraczających wszystkie<br />
statystyki w stosunku do świata – co jest zasługą sockersawłaściciela<br />
„Gejowa”, rzecz jasna). Mogę jednak zrozumieć<br />
chęć uniknięcia powtórzenia stereotypu przegiętej ciotki; o<br />
ciotach czytaliśmy w „Lubiewie” i wystarczy.A że pomnik<br />
jakiś taki mniejszy? No cóż, jakie czasy, taki pomnik. Lata<br />
PRL-u były czymś specjalnym, nie występującym nigdzie<br />
indziej. Dlatego były aż tak frapujące. Szaleńcza przemiana<br />
gospodarcza po rewolucji AD 1989 również dała pole do popisu<br />
temu narodowi, stąd można się również i tym okresem<br />
zafascynować. A początek XXI wieku to już niestety tylko<br />
kalki i zapożyczenia z konsumeryzmu Londynu, Berlina czy<br />
Majorki (nazwa trupiego Paryża przez gardło mi w tym kontekście<br />
nie przejdzie). Nie wiem czy to źle – wreszcie rośnie<br />
pokolenie szczęśliwsze, nie obarczone polskimi kretynizmami.<br />
Ale że jest to również pokolenie głupsze, trochę szkoda.<br />
Edward Pasewicz bawi się językiem w znacznie mniejszym<br />
stopniu niż Michał Witkowski. To też można by przekształcić<br />
w zarzut. Ale szczerze mówiąc – po co? Gdyby silił się<br />
na ekstrawagancje lingwistyczne, miałby duże szanse ponieść<br />
klęskę. Jak Żurawiecki chociażby. A tak – nie ma się do czego<br />
przyczepić. Ta książka się czyta, sporo w głowie pozostaje a<br />
sam bohater jest uroczy w tym swoim naiwnym heteroseksualizmie”<br />
(cytat pochodzi ze strony http://gejowski.blog.pl).<br />
Uczestniczyłeś w tym słynnym marszu w Poznaniu<br />
spacyfikowanym przez policję? A jeśli tak – jak<br />
to wyglądało od środka?<br />
Kręciłem się obok. To dobre słowo. Za to w następnym<br />
już tak. Wyglądało to mniej więcej tak, jak opisałem to w<br />
powieści. Okropnie i zomowsko.<br />
267
Światek literacki, z tego co wiem, jest dosyć tolerancyjny<br />
dla gejów. A jak to jest poza nim?<br />
Czasami da się żyć.<br />
Na różne rodzaju spotkania literackich często i<br />
chętnie grywasz na pianinie. Kim się właściwie<br />
czujesz: muzykiem, poetą czy prozaikiem?<br />
Najbardziej to się czuję grubym łysym i strasznym misiem.<br />
Są różne formy wyrazu, a ja jakoś tak mam, że muszę<br />
się powyrażać tu i ówdzie, więc, że tak powiem, wyrażam się<br />
w różnych mediach.<br />
Czy „Śmierć w darkroomie” to w Twoim wypadku<br />
był tylko jednorazowy „wybryk” prozatorski?<br />
No i tu kogoś zmartwię. Nie, to nie był wybryk i mam<br />
zamiar pisać dużo powieści, dostawać za nie pieniążki i kupować<br />
ubranka w H&M, coraz to nowsze wersje Ipodów i<br />
cała masę kompletnie niepotrzebnych gadżetów.<br />
268
Gejowska normalność<br />
Marcin Świetlicki w „Dwanaście” i „Trzynaście” starał się<br />
stworzyć coś w rodzaju kryminału krakowskiego. Edward<br />
Pasewicz natomiast spróbował napisać kryminał poznański i<br />
gejowski. Właściwie, pisząc o tej prozie, określenie kryminał<br />
powinienem opatrywać cudzysłowem, ale do tej kwestii jeszcze<br />
wrócę. Najpierw kilka zdań o samym Pasewiczu, który<br />
powieścią „Śmierć w darkroomie” debiutuje jako prozaik. Do<br />
tej pory dał się on poznać jako interesujący poeta średniego<br />
pokolenia (ur. 1971), autor między innymi dobrze przyjętych<br />
przez krytyków i czytelników tomów „Dolna Wilda” (2001)<br />
czy „Wiersze dla Róży Filipowicz” (2004). Pasewicz jest gejem.<br />
Nie sprzedaję tej informacji po to, aby budzić tanią sensację;<br />
zresztą, cóż to za sensacja, skoro nurt gejowski coraz<br />
mocniej zaznacza się w naszej literaturze, a na spotkaniach<br />
literackich coraz częściej bywa tak, że heterycy są w mniejszości.<br />
Sprzedaję ją dlatego, że ma znaczenie dla interpretacji<br />
interesującej mnie powieści.<br />
Pasewicz, namówiony przez redaktorów Wydawnictwa<br />
EMG na napisanie prozy kryminalnej, wywiązał się z tego<br />
zadania nieźle, chociaż na dobrą sprawę napisał kryminał<br />
mocno udawany, w którym jedynie – jak sądzę – gra, bawi<br />
się konwencjami kryminału. Oczywiście, jest w tej powieści<br />
trup, który pojawia się – jakżeby inaczej – już w prologu. Po<br />
słynnej na cały kraj poznańskiej Paradzie Równości, spacyfikowanej<br />
przez policję, w darkroomie gejowskiej knajpy<br />
Grzechu Warte klienci, nieco demoniczne bliźniaki, znajdują<br />
martwego chłopaka. Zmarły jest gejem. Właśnie – zmarły czy<br />
zabity? Oficjalne śledztwo zamyka stwierdzenie, że chłopak<br />
umarł śmiercią naturalną. Nie wierzy w to jego starszy brat,<br />
policjant Zielony, który przyjeżdża do Poznania, aby przez<br />
trzy dni prowadzić prywatne dochodzenie. Zielony to kolej-<br />
269
ny w naszych kryminałach policjant po przejściach, w średnim<br />
wieku, porzucony przez żonę-puszczalską, zgorzkniały,<br />
zagubiony, postrzegający samego siebie nieomal jako „żywego<br />
trupa” i nieustannie w trupa się zalewający (przyznam<br />
szczerze, jeśli jeszcze choćby raz spotkam tak sprofilowaną<br />
postać, to chyba zacznę wyć z nudów!). Kolejny glina-nieudacznik,<br />
któremu nic w życiu nie wychodzi, nawet śledztwo<br />
w sprawie śmierci brata; bo trudno powiedzieć, że prowadzi<br />
on jakiekolwiek dochodzenie, po prostu łazi po knajpach<br />
gejowskich, poznaje kolejnych kolegów i znajomych brata,<br />
którego przez lata zaniedbywał, ignorował, i wypija przy tym<br />
alkohol w ilościach, które powaliłyby słonia. Na rozwiązanie<br />
zagadki śmierci brata trafia właściwie przypadkiem, odkrywając<br />
mroczną tajemnicę rodzinną.<br />
Czytelnicy, którzy lubią wraz z narratorem powieści kryminalnej<br />
bawić się w stawianie hipotez i rozwiązywanie kolejnych<br />
zagadek, mających doprowadzić do odpowiedzi na<br />
kluczowe pytanie: kto zabił, nie pożywią się zbytnio książką<br />
Pasewicza; ale też intryga kryminalna wcale nie jest w niej<br />
najważniejsza. Cóż więc takiego? W gruncie rzeczy „Śmierć<br />
w darkroomie” jest przede wszystkim powieścią obyczajową<br />
ukazującą światek poznańskich gejów. Autor daje liczne migawki<br />
z gejowskich knajp i przedstawia całą galerię osobowości<br />
– bardzo, bardzo różnorodnych; wprowadza do powieści<br />
postaci autentyczne i zmyślone. Są tam „ciotki konsumpcjonistki”,<br />
„ciotki anarchistki” i „cioteczki blokersówki”, drag<br />
queens, geje emancypowani, tacy, którzy w związkach homoseksualnych<br />
szukają jedynie seksualnego spełnienia (jeden z<br />
bohaterów rzuca hasło: „Miłość, wolność, orgazm”), i tacy,<br />
którzy szukają miłości; są czuli kochankowie i masochiści<br />
(jeden z nich, Młody, chce niczym pies służyć swojemu panu,<br />
co więcej – myśli, że jest psem), jest nawet ksiądz katolicki,<br />
kontemplujący piękno młodych chłopięcych ciał (ale nic<br />
270
poza tym). Pasewicz ukazuje całą rozmaitość tego światka,<br />
którą dobrze oddaje choćby takie zdanie: „Bo ciotki się dzielą<br />
na frakcje, ugrupowania, kółka wzajemnej adoracji, kanapowe<br />
partie, a każda ciotka dzieli się jeszcze wewnętrznie”.<br />
Trudno jest uniknąć porównań powieści Pasewicza z innymi<br />
książkami z nurtu prozy gejowskiej, choćby ze słynnym<br />
„Lubiewem” Michała Witkowskiego. Jak to porównanie wypada?<br />
Z jednym zastrzeżeniem – jak mi się zdaje – lepsza i<br />
ciekawsza mimo wszystko zdaje się „Śmierć w darkroomie”.<br />
Witkowski jest oczywiście sprawniejszym pisarzem, ma lepiej<br />
ustawiony, efektowniejszy styl, ale nic w tym dziwnego,<br />
skoro Pasewicz jest dopiero u początku prozatorskiej drogi.<br />
Autor „Śmierci w darkroomie” przedstawia światek gejowski<br />
w sposób bardziej urozmaicony i wielostronny niż Witkowski.<br />
Czytając „Lubiewo”, odczuwałem swoisty efekt obcości,<br />
dziwności, świat przedstawiony przez pisarza wydawał mi<br />
się egzotyczny, choć, oczywiście, był celowo „przegięty”. W<br />
powieści Pasewicza uderzyła mnie przede wszystkim normalność<br />
ludzi z opisywanego przez niego środowiska. Tak,<br />
to prawda, są tam wariaci czy zboczeńcy, ale tacy trafiają się<br />
wszędzie. Ci ludzie kochają albo nienawidzą, są zafiksowani<br />
na seksie albo potrafią się bez niego obejść, lepiej lub gorzej<br />
radzą sobie z życiowymi problemami; są po prosty zwyczajnymi<br />
ludźmi, tylko o nieco odmiennych upodobaniach i innym<br />
stylu życia, a nie “egzotycznymi ptakami”, jak to często<br />
bywa w tekstach z nurtu gejowskiego.<br />
Ten efekt udało się uzyskać Pasewiczowi dzięki dystansowi<br />
do opisywanego środowiska. Witkowski snuł opowieść<br />
jakby z samego środka gejowskiego światka, Pasewicz, choć<br />
sam gej, potrafił spojrzeć na niego z boku. Dlatego tak, a nie<br />
inaczej zaprojektował postać głównego bohatera, Zielonego.<br />
Jest on zdecydowanie heteroseksualny, choć nie stroni od<br />
pewnych eksperymentów, o czym świadczy jego powikłana<br />
271
elacja z Młodym. To właśnie Zielony komentuje rozmaite<br />
„przegięcia” gejów, choćby ich sztuczność, która zwykłe życie<br />
zamienia w – dziecinny zdaniem Zielonego – teatrzyk.<br />
Pasewiczowi powiodło się jeszcze jedno – uniknął nadmiernego<br />
zideologizowania swojej powieści. Oczywiście, w<br />
„Śmierci w darkroomie” znajdują się wątki poboczne, w których<br />
narrator sporo uwagi poświęca kwestiom równouprawnienia<br />
mniejszości seksualnych czy braku tolerancji dla inności<br />
w naszym społeczeństwie. Dla przykładu, dwaj bohaterowie,<br />
brat Zielonego i jego chłopak, mają ogromne problemy<br />
z dominującymi, stuprocentowo męskimi ojcami, którzy nie<br />
akceptują seksualnych preferencji synów. A w końcówce powieści<br />
Pasewicz mocno dociska pedał, wskazując, że za całe<br />
zło dotykające światek gejowski odpowiedzialny jest wszechobecny<br />
system patriarchatu i niedostatek tolerancji. „Śmierć<br />
w darkroomie” nie jest jednak równościową agitką. I dobrze!<br />
Edward Pasewicz,<br />
„Śmierć w darkroomie”,<br />
Wydawnictwo EMG,<br />
Kraków 2007.<br />
272
Spotkania<br />
z literaturoznawcami<br />
i krytykami
Spotkanie z Michałem P. Markowskim<br />
(bez lęku, bo jeszcze przed aferą z Antonim Liberą)
Michał Paweł Markowski – ur. w 1962 r.; literaturoznawca,<br />
filozof, eseista, felietonista, tłumacz; jeden z najważniejszych<br />
badaczy w nurcie poststrukturalnym; autor wielu<br />
książek (m.in. „Efekt inskrypcji. Jacques Darrida i literatura”,<br />
(1997); „Pragnienie obecności. Filozofie interpretacji od<br />
Platona do Kartezjusza”, (1999); „Występek. Eseje o pisaniu<br />
i czytaniu”, (2001); „Czarny nurt. Gombrowicz, świat,<br />
literatura”, (2004); „Polska literatura nowoczesna: Leśmian,<br />
Schulz, Witkacy”, (2007); tłumacz dzieł m.in. Derridy, Foucaulta<br />
czy Rorty’ego; wykładowca na wielu uniwersytetach<br />
w Europie i Stanach Zjednoczonych; laureat m.in. Nagrody<br />
im. Kościelskich (2000); mieszka w Krakowie.
Fabuły w świecie pojęć<br />
Jesteś teoretykiem literatury, eseistą, felietonistą,<br />
filozofem, tłumaczem, wykładowcą uniwersyteckim,<br />
osobowością medialną. Imponujące! Czy<br />
któraś z tych dziedzin jest dla Ciebie najważniejsza?<br />
To trudne pytanie, bo właśnie dlatego, aby nie musieć<br />
wybierać, przywiązywać się do którejś z tych ról, mam ich<br />
tak wiele. Dla mnie niesłychanie istotna jest możliwość<br />
swobodnego przechodzenia między tymi sferami, między<br />
jednym językiem a drugim. Jako wykładowca posługuję się<br />
jednym językiem, jako felietonista innym, jako eseista jeszcze<br />
innym – i to przechodzenie między różnymi językami, z których<br />
każdy inaczej mnie określa, jest dla mnie najważniejsze.<br />
Nie ulega jednak wątpliwości, że żadna z tych ról nie byłaby<br />
możliwa do zrealizowania, gdyby nie to, że jestem związany<br />
z uniwersytetem.<br />
Żyjemy jednak w czasach wąskiej specjalizacji.<br />
Jeżeli jakiś naukowiec znajdzie swoją przestrzeń<br />
badań i ją zasiedli, to zazwyczaj niechętnie się już<br />
poza nią wyprawia. Skąd bierze się ta niechęć do<br />
badań interdyscyplinarnych, czy – jak mówisz –<br />
szukania nowych języków na wyrażenie tego samego?<br />
Po pierwsze, to zwyczajnie trudne. Aby opanować nowy<br />
język teoretyczny, filozoficzny, trzeba sporo czasu temu poświęcić.<br />
Rzadko kto decyduje się też na ryzyko utraty języka,<br />
który nazwałbym monolitycznym czy monologowym. Łatwiej<br />
posługiwać się wciąż tym samym językiem przez wiele<br />
lat, poznać wszystkie jego tajniki, niż zaryzykować przygodę<br />
279
poznania czegoś nowego. Poza tym instytucje akademickie<br />
w Polsce charakteryzują się prawem ciężkości – jeśli już ktoś<br />
opanował jakąś dyscyplinę lub subdyscyplinę i związał się z<br />
uniwersytetem, to nawet jeśli ta dyscyplina po pewnym czasie<br />
nudzi go śmiertelnie, bo z konieczności powtarza to samo<br />
przez lata, to nie zaryzykuje zmiany, bo to może skończyć<br />
się klęską. Właściwie: umysłowość polska jest statyczna, nie<br />
– dynamiczna; statyczna to znaczy skłonna do zasiedziałości;<br />
to nie jest umysłowość kolonizatorska, lecz zadomawiająca-się,<br />
co oczywiście ma fatalny wpływ na jakość dysput<br />
intelektualnych w Polsce. Właśnie – wydaje mi się, że nasza<br />
humanistyka w ogóle, a literaturoznawstwo w szczególności<br />
od dłuższego czasu drepczą w kółko. Bardzo rzadko pojawiają<br />
się idee czy dyskusje, które powodowałyby intelektualny<br />
ferment, wprowadzały do humanistyki nową jakość.<br />
Ale kto właściwie miałby tworzyć tę nową jakość?<br />
Dobre pytanie… Podam tylko jeden przykład z ostatnich<br />
miesięcy, nieco nieskromnie – własny. Byłem ostatnim wypromowanym<br />
doktorem profesora Henryka Markiewicza.<br />
Sytuacja była taka, że my praktycznie nigdy nie zgadzaliśmy<br />
się pod względem metodologicznym. Profesor Markiewicz<br />
obdarzył mnie ogromnym zaufaniem – za co jestem mu niezmiernie<br />
wdzięczny – pozwolił robić to, co robiłem, niezależnie<br />
od tego, że nie mieściło się to w jego – by tak rzec<br />
– horyzoncie osobowościowo-poznawczym. I tak trwało to<br />
przez lata, nasze relacje opierały się na wzajemnym szacunku,<br />
z mojej strony także na respekcie wobec profesora, któremu<br />
wiele zawdzięczałem itd. Ale nie dyskutowaliśmy ze<br />
sobą tak poważnie. I co się okazało? Profesor Markiewicz<br />
udzielił wywiadu do tygodnika „Europa”. Postanowiłem podyskutować<br />
po raz pierwszy z profesorem Markiewiczem, ale<br />
280
tak bez żadnych osłonek; potem jeszcze profesor odpowiadał<br />
na moją polemikę. Wydaje mi się, że była to jedna z ostatnich<br />
istotnych polemik literaturoznawczych u nas. Ale żeby<br />
coś takiego mogło nastąpić, musiało dojść do konfrontacji<br />
stanowisk diametralnie odmiennych. A to wydaje się dziś<br />
praktycznie niemożliwe – nikt nie kłóci się, bo nikt nie myśli<br />
odmiennie. Dawniej właściwie też była podobna sytuacja,<br />
panował wszechwładny strukturalizm, potem to się zmieniło,<br />
ale w gruncie rzeczy w ten sposób, że nie wyklarowała się na<br />
tyle mocno żadna konkurencyjna propozycja, żeby dało się<br />
spierać. Doszło do rozgąbczenia substancji. Wygląda to tak:<br />
profesorowie wygłaszają tezy, z którymi nie można się kłócić,<br />
bo są oczywiste. Brak prowokacji – znikła atrakcja prowokacji,<br />
która prowadziłaby do dyskusji. Bierze się to po części z<br />
tego, że prawie wszyscy uważają, że literaturoznawstwo jest<br />
nauką, która powinna głosić oczywistości.<br />
Może ta niechęć do sporu, dyskusji wynika także<br />
z tego, że literaturoznawstwo, podobnie jak literatura,<br />
po roku 1989 coraz mocniej spychane są na<br />
margines przestrzeni komunikacji społecznej?<br />
Ale czy literaturoznawstwo kiedykolwiek funkcjonowało<br />
inaczej? Nie wydaje mi się. Literaturoznawcy nigdy nie mieli<br />
większego wpływu na cokolwiek, choćby dlatego że w Polsce<br />
zdecydowanie większą atencją cieszyli się filozofowie, bo<br />
„filozof to był mędrzec, ktoś, kto dba o prawdę” itd. Zajmowanie<br />
się literaturą traktowano jako działalność podrzędną,<br />
mimo iż zajmowali się nią prawdziwi tytani polskiej humanistyki.<br />
Moim zdaniem, na przykład, Janusz Sławiński, gdyby<br />
stworzyć ranking, stałby zdecydowanie wyżej niż choćby<br />
Leszek Kołakowski. Dlaczego? Kołakowski, według mnie,<br />
nie był filozofem oryginalnym, natomiast Sławiński był niesłychanie<br />
oryginalnym literaturoznawcą. Rzecz ma się tak:<br />
281
akuje nam nie tylko intelektualnych prowokacji, ale również<br />
śmiałości i wynalazczości.<br />
Na czym taka prowokacja miałaby polegać?<br />
Siłą prowokacji jest rozluźnienie monologu – tak bym to<br />
określił. Zakładamy, że nie istnieje jeden sposób wysławiania<br />
poglądów w danej dziedzinie, wręcz przeciwnie – tych<br />
sposobów jest wiele i żaden nie powinien zajmować miejsca<br />
uprzywilejowanego. Tymczasem tak się składa, że panujące<br />
– tak je nazwijmy – idiomy błyskawicznie instytucjonalizują<br />
się i nagle okazuje się, że tak właśnie należy mówić. A to nie<br />
jest prawda, że trzeba mówić dokładnie tak, jak profesor X<br />
czy Y. Tępiona jest młodzieńcza fantazja – młody naukowiec<br />
pokonuje kolejne szczeble kariery uniwersyteckiej, uczestnicząc<br />
w rytuale podległości. Najczęściej ta podległość wynika<br />
z lenistwa duchowego, samozadowolenia, bo skoro już dostało<br />
się etat, o który trudno, to można spocząć na laurach.<br />
Trudno też o samodzielność w sytuacji, kiedy panuje zasada<br />
odwdzięczania się profesorowi poprzez kontynuowanie<br />
jego języka. Przez to wszystko brakuje spięć, starcia, żywości<br />
w dyskusjach. Jeśli już jakieś są, to toczone na bardzo letnim<br />
poziomie, co mnie bardzo boli, bo literaturoznawstwo<br />
pojmuję jako żywą rozmowę o tym, co nas zajmuje. Jeszcze<br />
jedna kwestia, którą koniecznie muszę poruszyć: zawsze<br />
podkreślam, że teorie bliskie nam, którymi się zajmujemy, są<br />
nam bliskie z pewnych określonych względów – wybieramy<br />
język, przy pomocy którego próbujemy dookreślić siebie samych,<br />
a nie wybieramy go tylko dlatego, że jest skuteczny.<br />
Skuteczność języka, czy metody, zasadza się na umiejętności<br />
jej zastosowania, a ta zależy znowu od tego, czy robimy coś<br />
z pasją, czy nie. Nie wierzę w teorię literatury jako taką, wierzę<br />
jednak, że istnieją rozmaite teorie literatury, z których<br />
282
każda jakoś odpowiada naszej osobowości, każda dostarcza<br />
języka pozwalającego lepiej wysłowić siebie i nurtujące nas<br />
problemy. Nie wierzę jednak w to, że nasza dyscyplina podlega<br />
jakiejkolwiek standaryzacji. Z tego powodu chętnie naruszyłbym<br />
opozycję nauki o literaturze i krytyki literackiej,<br />
ale to ma swoje poważne konsekwencje. Krytyka literacka,<br />
która byłaby poważnym wielogłosem na temat literatury,<br />
powinna spoglądać w stronę literaturoznawstwa, szukać tam<br />
pomysłów i inspiracji. Ale i odwrotnie – literaturoznawstwo<br />
powinno spoglądać w stronę krytyki literackiej, bo dzieją się<br />
tam rzeczy ciekawe.<br />
W ostatnich latach te sfery mocno się rozeszły: z<br />
jednej strony jest wyrafinowane literaturoznawstwo,<br />
czasami już na granicy zrozumiałości, z drugiej,<br />
krytyka literacka w wersji light, uprawiana na<br />
użytek mass mediów.<br />
Właściwie jest tylko jeden człowiek, który to łączy, czyli<br />
Przemysław Czapliński, ale to jest możliwe tylko dlatego, że<br />
kieruje pracownią krytyki literackiej. Bardzo mało jest przypadków,<br />
kiedy teoretyk literatury sensu stricto godziłby się na<br />
obniżenie poziomu swojego dyskursu, dlatego że teoretycy<br />
uważają, iż mają dostęp do mocniejszego języka, w związku z<br />
czym mogą wyraziściej stawiać problemy. Natomiast krytyk<br />
literacki, ponieważ – jak się uważa – nie używa skomplikowanego<br />
języka nafaszerowanego trudnymi pojęciami, to zajmuje<br />
się błahostkami.<br />
Wracając do kwestii marazmu panującego w humanistyce:<br />
czy po części nie wynika on z tego, że<br />
większość naszych badaczy niechętnie przygotowuje<br />
książki – zwykle raz na kilka albo nawet kilkanaście<br />
lat? Ty na ich tle wyglądasz niczym tytan<br />
pracowitości…<br />
283
Ale moje książki nie są literaturoznawcze sensu stricto.<br />
To prawda. Chodzi mi jednak o samą chęć ubierania<br />
w tekst swoich przemyśleń, której większość<br />
badaczy chyba nie ma, myślę o (użyję sformułowania<br />
komentatorów sportowych) ciągu na bramkę,<br />
żeby mieć książkę.<br />
Też nie mam takiego ciągu, posiadanie książki nie jest<br />
dla mnie celem samym w sobie, to po pierwsze. Po drugie,<br />
wyrażenie, którego użyłeś, czyli ubieranie myśli w formę<br />
książkową, nie bardzo mi odpowiada. W czym rzecz? Prawdę<br />
mówiąc, gdyby ktoś mnie zapytał, kim naprawdę się czuję,<br />
to odpowiedziałbym, że czuję się pisarzem – pisarzem, który<br />
używa pojęć i języków filozoficznych czy literaturoznawczych<br />
jako figur własnego dyskursu. Próbuję kreować fabuły<br />
w świecie pojęć, używając innego języka niż, na przykład,<br />
Wiesław Myśliwski. Ale gdy ostatnio z nim rozmawiałem,<br />
okazało się, że o wielu sprawach myślimy podobnie, tyle<br />
tylko, że on wybiera formę powieści, ja natomiast piszę, na<br />
przykład, esej o dekonstrukcji.<br />
Tworzysz więc prozę – by tak rzec – fabularno-pojęciową?<br />
To są fabuły pojęciowe – tym się zajmuję. A wracając do<br />
kwestii ubierania myśli w formę książkową – nie jest tak, że<br />
istnieje gotowa wiedza, której się dorobiłem i która ma formę<br />
gotowych przemyśleń, zapisywanych potem przeze mnie.<br />
Sytuacja jest odwrotna: tworzę pewien projekt intelektualny,<br />
który krystalizuje się dopiero w pisaniu. Muszę pisać, aby<br />
przekonać się, co sądzę o literaturze, filozofii czy świecie.<br />
Przymus pisania ma dla mnie naturę egzystencjalno-zawodową<br />
– muszę pisać książki, bo pisanie uświadamia mi, kim<br />
jestem.<br />
284
A nie kusiło Cię, żeby napisać prozę fabularną?<br />
Nie, nigdy – z jednego, zasadniczego powodu: jestem<br />
kiepskim opowiadaczem historii, nie umiem opowiadać<br />
anegdot, również czyjeś opowiadania zazwyczaj mnie nużą.<br />
Jeżeli nie mogę wyrwać się z ciągu czytanej opowieści, to<br />
zazwyczaj prędzej czy później odczuwam znużenie. Podoba<br />
mi się stwierdzenie Rolanda Barthesa, że w czytaniu mniej<br />
istotne jest podążanie za tym, co „dzieje się” w książce, ważne<br />
jest podnoszenie głowy znad książki, moment, kiedy wychodzę<br />
ze świata, w którym byłem, po to żeby przejść do innego<br />
świata, życia, pamięci, innych tekstów. Chodzi, rzecz ujmując<br />
w skrócie, o tworzenie sieci rozmaitych odniesień. To mnie<br />
interesuje – budowanie hipertekstu, z którego można wędrować<br />
w różne strony. Nie interesuje mnie za to tworzenie tekstów,<br />
które dawałyby jasną odpowiedź na pytanie, jak jest.<br />
Piszesz na ten temat szeroko w książce „Występek.<br />
Eseje o pisaniu i czytaniu”. Wracając do sprawy<br />
dookreślenia, kim jesteś: w poświęconej Gombrowiczowi<br />
książce „Czarny nurt” piszesz: „sam<br />
jestem ’literaturoznawcą’” – tak właśnie, biorąc<br />
słowo literaturoznawca w cudzysłów. Dlaczego?<br />
Nie potrafię myśleć o sobie inaczej niż w cudzysłowie –<br />
to znaczy mam do siebie, do swoich funkcji literaturoznawczych<br />
dystans. Żeby nie było nieporozumień – wypełniam je,<br />
jeśli chodzi o dydaktykę, bardzo sumiennie. Cudzysłów ma<br />
rozbroić pewność co do zajmowanych przeze mnie pozycji,<br />
bo jeśli określę się jako literaturoznawca, to będę literaturoznawcą,<br />
nikim więcej. A ja chcę być także, ale nie tylko, literaturoznawcą.<br />
Poza tym cudzysłów jest znakiem cytatu, ja to<br />
słowo przyjmuję od kogoś innego, bo to inni określają mnie<br />
przede wszystkim jako literaturoznawcę.<br />
285
A Ty chcesz pozostać swobodnym elektronem w<br />
przestrzeni rozmaitych dyskursów?<br />
Tak, dla mnie jest to kwestia po prostu życiowa, niezbędna<br />
do normalnego funkcjonowania – ta przemienność<br />
pozycji, które mogę zająć, dlatego też każda moja książka<br />
jest inna. Gdy wydałem pierwszą swoją książkę o Derridzie,<br />
natychmiast znienawidziłem swoją funkcję bycia ekspertem<br />
od Derridy. Żeby osłabić tę funkcję, wydałem książkę o Nietzschem,<br />
ale natychmiast określony zostałem jako nietzscheanista.<br />
Derridę i Nietzschego można umieścić w jednym nurcie<br />
mody poststrukturalnej, więc kolejną książkę napisałem o<br />
czymś zupełnie innym – w „Anatomii ciekawości” starałem<br />
się pokazać, jak mogłyby wyglądać „Próby” Montaigne’a pisane<br />
dzisiaj. Aby i to mnie zbytnio nie przyszpiliło, napisałem<br />
książkę o dziejach reprezantacji, „Pragnienie obecności”,<br />
w której zajmuję się teorią literatury, teologią średniowieczną<br />
i malarstwem renesansowym. Ale – rzecz ciekawa – mało kto<br />
tę książkę zauważył, choć dla mnie jest to jeden z ważniejszych<br />
moich tekstów, w którym znaleźć można najważniejsze<br />
dla mnie idee czy obsesje. Mimo moich usiłowań wciąż<br />
przypina mi się etykietki derridianisty czy nietzscheanisty, co<br />
potwierdza, że od etykietki trudno uciec – ale dlatego jeszcze<br />
bardziej staram się wobec nich zdystansować.<br />
Jaką kolejną woltę wykonasz? Jaką etykietkę podsuniesz<br />
swoim czytelnikom, aby zaraz potem<br />
spróbować ją zerwać?<br />
Moje dwie ostatnie książki są podręcznikami, porządnie<br />
napisanymi, jasno tłumaczącymi coś, co do tej pory nie zostało<br />
wystarczająco objaśnione. Zarówno „Teorie literatury<br />
XX wieku”, jak i „Polska literatura nowoczesna”, są próbami<br />
podania w wykładzie tego, co do tej pory wymykało się wykładowi.<br />
Dla przykładu – w tej drugiej książce daję nowe in-<br />
286
terpretacje autorów, których uważam za najlepszych polskich<br />
pisarzy, czyli Leśmiana, Schulza i Witkacego, interpretacje<br />
elementarne, ale przy tym wymagające i odchodzące od stereotypów.<br />
A co z Gombrowiczem?<br />
Ta książka to pierwsza część planowanej całości. Ale po<br />
kolei – polska literatura nowoczesna zaczyna się od tych<br />
właśnie trzech pisarzy, którzy kończą swoją aktywność przed<br />
wybuchem wojny. Gombrowicz przeskakuje dalej – ale oczywiście<br />
jest ich twórczym kontynuatorem. Następna książka<br />
będzie pokazywać, jak nasza literacka nowoczesność rozpada<br />
się na dwie linie: konserwatywną, która zachowuje najważniejsze<br />
przeświadczenia odnośnie podmiotu, świata czy języka,<br />
wywiedzione jeszcze z XIX wieku, oraz krytyczną, która<br />
wychodzi właśnie od Leśmiana, Schulza i Witkacego, dalej<br />
idzie poprzez Gombrowicza, Wata czy Białoszewskiego, ale<br />
już nie Miłosza czy Herberta, którzy są po drugiej stronie.<br />
Ten podział może się wydać na pierwszy rzut oka prostacki,<br />
pozwala jednak cokolwiek zrozumieć, pokazać, jak rozwijała<br />
się literatura polska.<br />
Podręcznik nie może być przecież zbytnio skomplikowany,<br />
hermetyczny.<br />
Tak, ale przy tym nie jest to podręcznik, który wykładałby<br />
rzeczy oczywiste. Pisanie historii jest dla mnie kreacją. Jak<br />
to rozumiem? Pisarze wydają książki i to są fakty, ale sensy<br />
tych książek zależą od ich interpretacji. I tak w „Polskiej literaturze<br />
nowoczesnej” pozwalam sobie na więcej w sferze interpretacyjnej.<br />
Na przykład, odrzucam niektóre wcześniejsze<br />
odczytania Leśmiana i proponuję swoje, choć dokonuję tego<br />
na poziomie nieco obniżonym. Chodzi mi o stworzenie cze-<br />
287
goś w rodzaju Wulgaty na profesjonalnym poziomie – czego,<br />
moim zdaniem, brakuje w naszej nauce o literaturze. Istnieje<br />
ogromna przepaść pomiędzy publicystycznymi ujęciami literatury<br />
a wysokim dyskursem naukowym, przez który nawet<br />
studenci brną ze łzami w oczach. Interpretację rozumiem<br />
jako próbę połączenia tych dwóch poziomów, zniwelowania<br />
dystansu między nimi; ma ona doprowadzić do wprowadzenia<br />
rozważań o literaturze do przestrzeni publicznej. I to jest<br />
właśnie sfera negocjacji: występuję z własną interpretacją, ale<br />
tylko po to, aby potem ją obstukiwać, sprawdzać; chcę też,<br />
by ktoś potem przejął moją interpretację i myślał razem ze<br />
mną. W ten sposób tworzę wspólnotę interpretacyjną, którą<br />
buduję z moimi seminarzystami, ale też czytelnikami moich<br />
książek.<br />
To chyba odosobniony punkt widzenia. Dominuje<br />
u nas – rzecz ujmę w skrócie – zasada: tworzę<br />
interpretację i nie dbam, czy ktoś ją przyjmie, czy<br />
odrzuci. W tym przypadku nie ma mowy o żadnej<br />
negocjacji, o tworzeniu wspólnoty interpretacyjnej.<br />
Wydaje mi się, że – w taki a nie inny sposób określając<br />
cele moich interpretacji – kładę kres nieporozumieniom,<br />
podejrzeniom, że chcę narzucać własne interpretacje innym,<br />
że twierdzę, iż są one najlepsze z możliwych. Właściwie,<br />
tworząc interpretację, nigdy nie mam przekonania, że jest<br />
ona domknięta. Na przykład, w „Czarny nurt” jest wpisana<br />
całościowa wizja twórczości Gombrowicza, ale zdaję sobie<br />
sprawę, że jest to wizja jednostronna – celowo jednostronna,<br />
aby wyciągnąć to, co do tej pory było zamiatane pod dywan.<br />
Ale – oczywiście – nie twierdzę, że jest to obowiązująca wykładnia.<br />
288
Tak też mi się zdawało, że „Czarny nurt” jest raczej<br />
zaproszeniem do dyskusji, sporu, a nie – jak<br />
twierdzili niektórzy – próbą przekreślenia wcześniejszych<br />
dokonań gombrowiczologii.<br />
Oczywiście, w tej książce celowo wyjaskrawiałem momenty<br />
sporu z gombrowiczologami, ale jedynie po to, aby<br />
zwrócić uwagę na konkretne problemy, wcale nie po to, żeby<br />
powiedzieć, iż wszyscy ci, którzy wcześniej pisali o Gombrowiczu,<br />
nie mają racji. Ale – niestety – ta książka tak została<br />
odebrana, jako radykalna rozprawa z wszystkimi i próba<br />
zanegowania dotychczasowego dorobku nauki. Wciąż spotykam<br />
się z podobnymi opiniami. Na przykład, ostatnio spytano<br />
mnie, czy pisząc o Leśmianie również nie będę brał pod<br />
uwagę tego, co do tej pory o nim napisano.<br />
Jeśli już jesteśmy przy naszej literaturze – niedawno<br />
wziąłeś udział w dyskusji, która toczyła się na<br />
łamach „Tygodnika Powszechnego” i dotyczyła<br />
kondycji współczesnej literatury. Chodzi o tekst<br />
„Bezpłodne przepędzanie czasu”. Wyraziłeś się w<br />
nim bardzo ostro o współczesnej prozie, właściwie<br />
powiedziałeś wprost, że to są głupstwa. Dlaczego<br />
tak sądzisz?<br />
To jest oczywiście tekst polemiczny, stąd ostrość stawianych<br />
w nim tez. Polemika to mój ulubiony gatunek, który<br />
ma charakter nietzscheański, jest wojną intelektualną, ale nie<br />
personalną. A dlaczego tak napisałem? Po części tak myślę.<br />
Według mnie stan polskiej literatury współczesnej jest bardzo<br />
słaby, o czym mogę się przekonać, czytając dużo książek<br />
i mając kontakt z pisarzami jako gospodarz poniedziałków<br />
literackich w kanale TVP Kultura. Po pierwsze, brakuje nam<br />
zróżnicowania literatury; brakuje nam chociażby porządnie<br />
zrobionej prozy popularnej na rozmaitych poziomach, do-<br />
289
ych czytadeł. Zdumiewa mnie, że polskiego pisarza nie<br />
stać na napisanie powieści, która miałaby 500 stron i którą<br />
dałoby się czytać. Tego rodzaju powieści na naszym rynku –<br />
to tłumaczenia. Nasz pisarz z trudem skrobie 150-200 stron<br />
tekstu. Po drugie, brakuje porządnej eseistyki literackiej. Po<br />
trzecie, nie ma również prozy poważniejszej, która zapewniałaby<br />
nie tylko lekturową rozrywkę, ale też zachęcała do<br />
dyskusji. Ten trójkąt jest bardzo niewyraźny, mglisty, a tylko<br />
w nim można by zacząć poważnie myśleć o literaturze.<br />
To znaczy, że po roku 1989 nie pojawiło się w naszej<br />
literaturze nic, co zrobiłoby na Tobie wrażenie,<br />
dało Ci intelektualny napęd?<br />
Mówiłem to już wielokrotnie, ale powtórzę raz jeszcze: w<br />
polskiej literaturze za mało jest Marków Bieńczyków. Bardzo<br />
podoba mi się to, że Bieńczyk pisze tylko wtedy, gdy ma coś<br />
do powiedzenia…<br />
Dlatego pisze rzadko.<br />
Tak. A wracając do kwestii kondycji naszej literatury.<br />
Wspominaliśmy o Czaplińskim – chętnie przyjmuję jego<br />
twierdzenie, że funkcją literatury jest współtworzenie publicznej<br />
debaty; on to często powtarza, jako że ma społecznikowską<br />
wizję literatury. Zgadzam się z tym o tyle, że debata<br />
publiczna w Polsce jest na niskim poziomie, więc cokolwiek<br />
by mogło podnieść jej poziom, jest warte uwagi. Z drugiej<br />
jednak strony, ten sposób myślenia o literaturze sprawia, że<br />
jest ona używana jednostronnie, na przykład, do poszerzania<br />
przestrzeni swobody wypowiedzi, demokratyzacji życia<br />
publicznego czy ochrony praw mniejszości. Na drugim<br />
biegunie mamy u nas literaturę za wszelką cenę estetyczną,<br />
której autorzy dbają o to, żeby broń Boże nie zdradzić się<br />
290
z żadnym światopoglądem, broń Boże nie powiedzieć nic o<br />
rzeczywistości. To są dwa bieguny współczesnej literatury:<br />
biegun społecznej debaty i biegun niezobowiązującego estetyzmu.<br />
Pomiędzy nimi oscyluje nasza literatura, tyle tylko,<br />
że z tej oscylacji niewiele wynika. Znamienne przecież jest,<br />
że ostatnimi czasy najczęściej komentowanym pisarzem w<br />
Polsce jest Michel Houellebecq – Francuz, a do tego prozaik<br />
średniej miary.<br />
Mam jednak nadzieję, że doczekamy się elektryzujących<br />
debat na temat polskiej literatury. Czego<br />
Tobie i sobie życzę, dziękując za rozmowę<br />
[2006]<br />
291
Spotkanie z Dariuszem Nowackim<br />
(w Katowicach, gdzie smog, ale niezbyt dokuczliwy)
Dariusz Nowacki – ur. w 1965 r.; krytyk literacki i literaturoznawca,<br />
pracownik Uniwersytetu Śląskiego; redaktor<br />
kwartalnika „Opcje”; autor książek krytycznoliterackich<br />
„Zawód: czytelnik” (1999) i „Wielkie wczoraj” (2004) oraz<br />
rozprawy „‘Ja’ nieuniknione. O podmiocie pisarstwa Jerzego<br />
Andrzejewskiego” (2000); mieszka w Sosnowcu.
Zbędne rewindykacje<br />
Którzy prozaicy rządzą obecnie w literaturze?<br />
Pewnie ci najstarsi, najbardziej szanowani i z najbardziej<br />
rozwlekłym i bogatym dorobkiem, chociaż tych autorów jest<br />
już na scenie niewielu – mam tu na myśli nielicznych przedstawicieli<br />
roczników 30., choćby Wiesława Myśliwskiego.<br />
Choć jeśli pisarz wydaje książki co dziesięć lat, to trudno powiedzieć,<br />
że rządzi w literaturze. Inni to Włodzimierz Odojewski<br />
– chociaż właściwie niewiele wiemy o jego aktywności<br />
– czy Marek Nowakowski. Wszyscy oni mają premię za zasiedzenie,<br />
są uważani za pisarzy wybitnych, choć oczywiście<br />
nie ma na to zgody powszechnej, a przynajmniej nie w każdym<br />
przypadku. O ile powszechnie uważa się Myśliwskiego<br />
za autora wybitnego, o tyle Nowakowski, na przykład, jest<br />
pisarzem ważnym tylko dla pewnego kręgu odbiorców. To<br />
pierwszy klucz – zależność pomiędzy wiekiem, dorobkiem<br />
a pozycją. Drugi – to oczywiście klucz sukcesu medialnego,<br />
czyli rządzą ci, którzy są najgłośniejsi, tacy jak Dorota Masłowska<br />
czy Michał Witkowski. Sukces jako zasiedziałość i<br />
sukces jako rozgłos – nie ma chyba trzeciej opcji. Można by<br />
jeszcze wskazać – choć to bardziej dotyczy środowisk poetyckich<br />
– klucz snobizmu, podziwu. Dla przykładu, w żaden<br />
sposób nie jest potwierdzona na zewnątrz środowisk poetyckich<br />
legenda o ważności takich poetów, jak Andrzej Sosnowski<br />
czy Bohdan Zadura. Mamy tu do czynienia jedynie ze<br />
zgodą towarzyską, że są to jedni z najważniejszych polskich<br />
autorów.<br />
Pierwsze pytanie było właściwie rozgrzewkowe,<br />
bo chciałbym z Tobą porozmawiać o pisarzach<br />
drugiego planu, interesujących, ale zmarginalizowanych.<br />
Kogo byś do tej grupy zaliczył?<br />
To dla mnie trudne, bo zasadnicza część mojej koncepcji<br />
297
opiera się na przekonaniu o pewnej problematyczności tego<br />
drugiego planu – zgódźmy się na takie określenie, bo stwierdzenie<br />
„druga liga” jest zbyt mocno nacechowane ujemnie.<br />
Sporo zmieniło się w ostatnich latach, mniej więcej od momentu<br />
sukcesu „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”<br />
Doroty Masłowskiej – mianowicie coraz trudniej jest<br />
odwoływać się do kategorii pisarzy zaniedbanych, odrzuconych.<br />
Wydaje mi się, że samo zjawisko rewindykacji jest<br />
średnio możliwe, co może nie jest takie oczywiste, bo jeszcze<br />
dziesięć lat temu, nie mówiąc o tym, co było wcześniej,<br />
sam wielokrotnie w debatach o literaturze odwoływałem<br />
się do pisarzy wybitnych, których jednak jupitery sławy nie<br />
oświetliły. Kilka przykładów: kiedyś można było przeciwstawić<br />
sukces prozy czytelnej, rozumianej jako „proza środka”,<br />
a tworzonej przez pisarzy z roczników 60., takich jak Olga<br />
Tokarczuk czy Andrzej Stasiuk, prozie autorów z roczników<br />
50. czy nawet 40., którzy debiutowali spóźnieni. Oczywiście,<br />
trudno powiedzieć, że oni zostali całkowicie spostponowani,<br />
ale w nowej literaturze dla nowej Polski zawsze byli nieco<br />
z tyłu, z boku. Z drugiej strony, były wyraźne projekty pozostające<br />
w kontrze do prozy czytelnej – myślę o pisarzach<br />
z kręgu „Twórczości”, wydających w tzw. Zielonej Serii. Na<br />
początku lat 90. można było mówić: „proszę mi nie zawracać<br />
głowy nowymi nazwiskami, bo mamy takich ‘zawodników’,<br />
jak Krzysztof Bielecki, Tomasz Sęktas czy wczesna Zyta<br />
Rudzka”. Można też było przejmować się kolejnymi książkami<br />
Dariusza Bitner, pisarza już wtedy sprawdzonego, i przeciwstawiać<br />
je modnej prozie, którą wszyscy się zachwycali,<br />
a którą symbolizuje „Prawiek i inne czasy” Tokarczuk. Otóż<br />
to wszystko było możliwe do niedawna, ale już nie teraz – z<br />
jednego powodu. Obecnie, jak mi się zdaje, zadanie nie polega<br />
na tym, aby koniecznie dorzucić kogoś do istniejącego<br />
zestawu pisarzy, lecz by czytać pluralistycznie to, co już<br />
298
mamy. Nikogo więcej nie potrzebujemy, nie dlatego, że ktoś<br />
decyduje, iż stawka jest zamknięta, ale że współczesna proza,<br />
ta z lat pierwszych, jest na tyle wewnętrznie zróżnicowana,<br />
wielobarwna, wielostylowa, że wystarczy zagospodarować to,<br />
co już jest. Nie wydaje mi się, że dzisiaj rewindykacja ma jakiś<br />
sens. Jest też inna przyczyna, o wiele chyba ważniejsza,<br />
mianowicie instytucjonalno-wydawnicza. Jeżeli jest tak, że<br />
książki wydawane przez, było nie było, niszę, czyli wydawnictwo<br />
Lampa i Iskra Boża, od razu z marszu wchodzą na<br />
salony, jeżeli jest tak, że nowa książka Agnieszki Drotkiewicz<br />
„Dla mnie to samo” zaraz po premierze jest witana tekstem<br />
w wysokonakładowej „Polityce” – to potwierdza, że coś się<br />
zmieniło. Podobnie rzecz się ma z publikacjami Korporacji<br />
Ha!art, powszechnie omawianymi w wysokonakładowych<br />
pismach. Nie ma więc już efektu upośledzenia, który był pod<br />
koniec lat 90., kiedy to tylko książki największych, prężnych,<br />
dobrze zorganizowanych promocyjnie wydawców mogły liczyć<br />
na uwagę, a reszta tworzyła nierozróżnialną magmę offu.<br />
Podział na off i scenę główną wydaje mi się obecnie co najmniej<br />
problematyczny.<br />
Co do „Lampy” – oczywiście, autorki tego wydawnictwa,<br />
Masłowska i Drotkiewicz, odniosły sukces,<br />
każda nieco innego kalibru, ale z drugiej strony,<br />
pisarz, na którego Paweł Dunin-Wąsowicz stawiał,<br />
i chyba wciąż stawia, czyli Marek Sieprawski,<br />
zupełnie nie może przebić się do czołówki, mimo<br />
iż – moim zdaniem – wcale nie jest gorszym prozaikiem<br />
niż Drotkiewicz, a umiejętnością tworzenia<br />
fabuł zdecydowanie przewyższa Masłowską (co<br />
może nie jest znowu aż tak trudne).<br />
W tym przypadku klucz jest chyba prosty – pokoleniowy<br />
i „rasistowski” zarazem, czyli po prostu wieku. Taki<br />
299
przykład: zestawmy książki wspomnianego przez Ciebie<br />
Sieprawskiego i debiut powieściowy Jakuba Żulczyka „Zrób<br />
mi jakąś krzywdę”. Książka tego drugiego nie jest wyjątkowa,<br />
nie wyróżnia się zbytnio na tle innych, ale autor, działając na<br />
różnych polach, robiąc za dyżurnego młodego w mediach,<br />
drukując w „Playboyu” opowiadanie opatrzone promocyjnym<br />
hasłem „Sprawca najgłośniejszego debiutu roku specjalnie<br />
dla nas”, jest atrakcyjny, atrakcyjny właśnie jako młodzieniec.<br />
Sieprawski jako pisarz w średnim wieku przespał swoją<br />
szansę – a właściwie nie było koniunktury dla niego. Zresztą,<br />
sytuacja ostatnio się skomplikowała. Jeszcze niedawno było<br />
tak, że tylko przebicie się do dużego wydawnictwa powodowało<br />
zmianę w sytuacji autora. Najbardziej wyrazistym przykładem<br />
jest przypadek Sławomira Shuty, którego pierwsze<br />
książki zlekceważono, i którego dopiero wydanie powieści<br />
w oficynie W.A.B. uczyniło pisarzem. Podobna jest historia<br />
awansu Mariusza Sieniewicza czy Daniela Odiji, który od<br />
razu startował z mocnym patronatem. Tak było, ale już nie<br />
jest, skoro są takie oficyny niszowo-młodzieżowo-offowe jak<br />
Lampa… czy Korporacja… i sytuacja spluralizowania rynku<br />
wydawniczego.<br />
Wspomniałeś o jednej kategorii wykluczania –<br />
wieku. Czy są inne, które sprawiają, że autor ma<br />
mniejsze szanse na przebicie się do pisarskiej czołówki?<br />
Myślę, że w grę wchodzi tutaj też sam charakter danej<br />
prozy. Jeśli jest to proza „autystyczna”, zamknięta w wewnętrznym,<br />
słabo komunikowalnym świecie samego autora,<br />
to też jest to rodzaj upośledzenia. Kategorią wykluczającą<br />
byłaby w tym przypadku niemożność utylizacji czy<br />
funkcjonalizacji projektu pisarskiego. Jeżeli tego projektu<br />
nie można zgrabnie opakować, czy wpisać weń chwytliwe-<br />
300
go tematu przewodniego – pojawia się kłopot. Wyobraźmy<br />
sobie opowieść młodego prozaika, osadzoną w realiach małomiasteczkowych<br />
czy wiejskich, która ma być uniwersalną<br />
zadumą nad życiem i jego sensem, ale nie jest otwarta na<br />
żaden eksces tematyczny czy stylistyczny. Wychodzi z tego ni<br />
pies, ni wydra. W tym przypadku kategorią wykluczającą jest<br />
niemożność przełożenia prywatnego doświadczenia na ekscytujący<br />
komunikat. Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna<br />
kategoria – samowykluczenia. O co chodzi? Rzecz zasadza<br />
się na błędnej kalkulacji pisarza, której efektem jest rozpaczliwe<br />
poszukiwanie kompromisu, czy chęć bycia sługą dwóch<br />
panów. To, dla przykładu, dramat pisarski, skądinąd szanowanego<br />
przeze mnie, Adama Ubertowskiego, który w dwóch<br />
ostatnich powieściach czegoś takiego próbuje – z jednej<br />
strony, zabezpiecza aktywa autora prozy wysokoartystycznej,<br />
z drugiej – otwiera się na prozę popularną. A tego rodzaju<br />
komunikaty są sieroce, publiczność kwituje je wzruszeniem<br />
ramion, bo nie mają wyraźnego adresata: są zbyt dziwaczne,<br />
ekscentryczne, by mogły być pokochane jako prosta opowieść<br />
z zalecającą się fabułą, a zbyt mętne, nieokreślone, by polubili<br />
je czytelnicy szukający bardziej wyrafinowanych propozycji.<br />
Taki kompromis zwykle przynosi porażkę.<br />
A czy nie jest tak, że wszelkie projekty – nazwę je<br />
umownie – „awangardowe” również nie mają u nas<br />
szans, skazane są od razu na niszę?<br />
Wydaje mi się, że w ostatnich latach specjalnie dużo takiej<br />
prozy nie było, od dawna nikt nie zalecał się do mnie<br />
tekstami innowacyjnymi, ukazującymi nowe języki, przedstawiającymi<br />
postpostawangardowe postawy. To dobre pytanie<br />
– właściwie co się stało z „awangardystami”? Może<br />
już kompletnie przestali wierzyć w takie projekty. Poza tym<br />
zmieniła się aura literacka, innowacyjność nie jest już stawką<br />
301
w grze. Nie ma młodych pisarzy, którzy mają ambicję, żeby<br />
dać rzecz najważniejszą od czasów Homera, którzy myślą, że<br />
zmienią sposób literackiego obrazowania, dokonają literackiej<br />
rewolucji.<br />
Mówiłeś o rozmaitych kategoriach wykluczenia.<br />
A kto lub co ma moc wykluczania? Czy w ogóle<br />
ktoś ma taką moc?<br />
Najpierw należałoby chyba zdefiniować stawkę w tej<br />
grze. Można założyć – i ja jestem bardzo przywiązany do<br />
tej myśli – że istnieje grupa pisarzy, czy pewien krąg pisarzy,<br />
rozmaitych, bo nic ich nie łączy poza pewnym nastawieniem,<br />
którym nie zależy na przebijaniu się na główną scenę. Bo<br />
to dosyć niebezpieczny sposób myślenia, jeśli założymy, że<br />
jedyną stawką gry w literaturę jest sukces komercyjny czy<br />
medialny. Przy czym trzeba te dwie rzeczy odróżnić, bo nie<br />
każdy sukces medialny przekłada się na komercyjny; można<br />
świetnie funkcjonować w mediach, sprzedając poniżej 1000<br />
sztuk książek rocznie. Po pierwsze, nie mówmy więc jako o<br />
wykluczonych o tych, którzy z tego powodu wcale nie cierpią.<br />
Po drugie, coś w rodzaju samowykluczenia, o ile to w ogóle<br />
jest wykluczenie, stanowi, na przykład, długoletnie związanie<br />
się z jednym środowiskiem czy jednym wydawcą. Przychodzi<br />
mi do głowy przykład Tomasza Białkowskiego, konsekwentnie<br />
związanego z olsztyńskim „<strong>Portret</strong>em”, pisarza bez<br />
wątpienia ciekawego, w którego żywocie medialnym nic się<br />
jednak nie dzieje. Wydał trzy książki, pewnie będą następne,<br />
których jednak status pozostanie taki sam jak poprzednich.<br />
Oczywiście, jak mówię, nic na siłę, bo być może pisarzowi<br />
jest z tym dobrze, więc, powtarzam, bo jest to dla mnie ważne,<br />
nie uszczęśliwiajmy nikogo na siłę, może ten ktoś widzi<br />
w swojej postawie program skierowany przeciw Babilonowi,<br />
medialnemu targowisku próżności, może w ten sposób buduje<br />
swoją autentyczność.<br />
302
A co z całymi, spychanymi na margines grupami<br />
pisarzy? Przychodzi mi tu na myśl fantastyka,<br />
która wciąż w głównym obiegu traktowana jest po<br />
macoszemu.<br />
To dobry przykład, świetnie ilustrujący moje wątpliwości.<br />
O co chodzi? Od lat istnieje antagonizm między tzw. gettem<br />
fantastyki a głównym nurtem, wiele na ten temat powiedziano,<br />
nie raz, nie dwa się spierano. Problem polega na tym, że<br />
teza o konieczności zburzenia murów getta, czy zniesienia<br />
podziału, o którym wspomniałem przed chwilą – swoją drogą<br />
egzotycznego ze światowego punktu widzenia, bo nie istnieje<br />
on nigdzie poza Polską – jest problematyczna. Wiadomo, że<br />
proza fantastyczna dobrze funkcjonuje dzięki swojej wiernej<br />
publiczności, ale nie wiadomo, jak ta publiczność zachowa<br />
się w momencie zniesienia podziału. Być może tożsamość<br />
czytelników fantastyki zawiązuje się właśnie poprzez figury<br />
upośledzenia, wygnania. Zobaczymy zresztą, w jakim kierunku<br />
potoczy się kariera, na przykład, Jacka Dukaja. Nie wiadomo,<br />
czy pisarz, który może zadowolić i jednych, i drugich,<br />
czyli i publiczność środowiskową, i – by tak rzec – głównonurtową,<br />
a który obecnie jest w rozkroku, straci na tym czy<br />
zyska. Fantaści – jak mi się wydaje – nie są z nami do końca<br />
szczerzy, manifestując swoje upośledzenie, jednocześnie zatajają<br />
czy maskują fakt, że to upośledzenie jest źródłem ich<br />
tożsamości. Nie mówiąc już o pewnej szansie, którą doskonale<br />
wykorzystał Stanisław Lem, szansie, jaką daje zmaganie<br />
się z upośledzeniem. Lem przez lata musiał udowadniać, że<br />
jest pierwszorzędnym pisarzem drugorzędnym, aż wreszcie<br />
stał się po prostu autorem pierwszorzędnym – pomogło mu<br />
to, że działał pod ciśnieniem kompleksu. Oczywiście, to były<br />
inne realia, bo w latach 60. odrębność fantastyki była jeszcze<br />
większa. Fantaści mają jednak szansę na to, żeby wyjść poza<br />
zastane konwencje i gatunki, wprowadzić do literatury nową<br />
jakość.<br />
303
Z tego, co powiedziałeś do tej pory, wynika, że<br />
problem pisarzy drugoplanowych nie jest dla Ciebie<br />
istotny, a nawet więcej – nie ma takiego problemu.<br />
Tak, ponieważ, jak mówiłem, nie widzę potrzeby rewindykacji,<br />
która zawsze musi się odbywać w imię czegoś, na<br />
przykład, tego, że źle się dzieje w państwie literatury, albo że<br />
centrum systemu opanowane zostało przez pisarzy niegodnych<br />
uprzywilejowanej pozycji. Nie widzę takiego fałszerstwa.<br />
Poza tym – teza, że trzeba odebrać uprzywilejowaną<br />
pozycję miernotom, jest w ogóle dla mnie dyskusyjna. Bo<br />
jaka miałaby być pozycja tego, kto dokonuje rewindykacji?<br />
Musiałby to być ktoś w rodzaju strażnika systemu, regulatora,<br />
interweniującego w momencie, kiedy układ ulega rozchwianiu.<br />
Tymczasem porządek wcale nie wydaje mi się zakłócony,<br />
więcej nawet, proza ostatnich lat jest fascynująca, dawno nie<br />
było takich nieoczywistości, niespodzianek. Wrócę do mojego<br />
ulubionego przykładu – jeżeli nowa książka Drotkiewicz<br />
jest traktowana poważnie przez poważnych państwa, jeżeli<br />
jest przechwytywana przez pewne kręgi ideowe, ale także artystyczne,<br />
o czymś to świadczy. To już nie jest tak, że w niszy<br />
siedzi jakiś wariat, który dziwnie pisze, albo jest skandalistą,<br />
więc możemy go zlekceważyć. Dzisiaj trudniej jest wykonać<br />
taki gest zlekceważenia. Poza tym przestrzeń, w której funkcjonuje<br />
literatura, uległa dość poważnemu spluralizowaniu.<br />
Swoje programy literackie realizują wydawnictwa tak nieoczywiste,<br />
jak Santorski i S-ka, poważną rolę na głównym<br />
parkiecie chcą odgrywać Prószyński i S-ka czy Świat Książki.<br />
Nie ma już takiej sytuacji jak wcześniej, kiedy były ledwie<br />
dwa czy trzy wydawnictwa, specjalizujące się w publikowaniu<br />
polskiej prozy współczesnej, które rozdawały karty. Być może<br />
wynika to z faktu, że proza polska stała się atrakcyjnym towarem,<br />
po latach wróciło zainteresowanie prozą debiutancką,<br />
304
wchodzącą – może to właśnie doprowadziło do poruszenia,<br />
które, jak mówię, sprawia, że nie ma blokad, spychania na<br />
drugi plan. Zwróć uwagę, jak to się szybko zmieniło.<br />
To kwestia ostatnich dwóch, trzech lat.<br />
Tak. Pamiętam, że jeszcze w 2004 roku Przemysław Czapliński<br />
do recenzji z „Ostatnich historii” Tokarczuk dołączył<br />
notkę, w której przestrzegał przed homogenizacją prozy. O<br />
co szło? Ważny jest kontekst – to była pierwsza powieść Tokarczuk<br />
wydana w Wydawnictwie Literackim, po tym, jak<br />
autorka zrezygnowała z prowadzenia własnego wydawnictwa.<br />
Czapliński pisał, że duzi wydawcy płacą autorom coraz<br />
więcej, każdy chce się załapać na sławę i pieniądze, więc<br />
wchodzący na rynek pisarze stają się imitatorami, w tym sensie,<br />
że chcą pisać tak, jak ci autorzy, którzy już odnieśli sukces,<br />
a przez to literatura staje się przewidywalna, nieciekawa,<br />
sformatowana. Nie wydaje mi się, aby ta diagnoza potwierdziła<br />
się w jakikolwiek sposób. Poza tym wciąż jest aktualna<br />
straszna potrzeba budowania rozmaitych alternatyw, najczęściej<br />
ideologicznych, wciąż szuka się nowych rozwiązań, co<br />
wiąże się ze zjawiskiem pluralizacji mediów. Jestem przekonany,<br />
że gdyby nie chęć wymyślenia własnego pisarza, czy<br />
postawienia na literacką odrębność, nie zdarzyłby się sukces<br />
Eustachego Rylskiego. Ten pisarz był i jest potrzebny tym,<br />
którzy są konserwatywni i argumentują katolicko-narodowo<br />
– nie chcę używać słowa „prawicowi”, choć generalnie o to<br />
chodzi – którzy chcieli mieć poważnego pisarza od poważnych<br />
problemów. A z drugiej strony, jest takie horrendum jak<br />
Masłowska. Było zapotrzebowanie na drugi człon opozycji,<br />
wynikające z niezgody na Masłowską, dlatego niektóre środowiska<br />
postawiły na Rylskiego. Te wszystkie zjawiska powodują<br />
spluralizowanie literackiego rynku, a co za tym idzie<br />
305
– trudno jest mówić o wykluczaniu czy krzywdzeniu pisarzy.<br />
Czyli, reasumując, w pluralizmie siła, a ci, którzy<br />
czują się wykluczeni, zmarginalizowani, powinni<br />
spokojnie czekać na swoją szansę.<br />
To też nie do końca tak. Dla mnie wykluczenia są w istocie<br />
samowykluczeniami, przy czym myślę, że są one świadome,<br />
a raczej chciałbym wierzyć, że są kwestią wyboru, a nie<br />
– konieczności.<br />
306
Spotkanie z Krzysztofem Uniłowskim<br />
(na Uniwersytecie Śląskim, w pokoju,<br />
gdzie przesiaduje kwiat naszej krytyki)
Krzysztof Uniłowski – ur. w 1967 r.; krytyk literacki i<br />
literaturoznawca; jeden z najbardziej konsekwentnych promotorów<br />
postmodernizmu w Polsce; pracownik Uniwersytetu<br />
Śląskiego; redaktor kwartalnika „FA-art”; autor książek<br />
krytycznoliterackich „Skądinąd. Zapiski krytyczne” (1998) i<br />
„Koloniści i koczownicy. O najnowszej prozie i krytyce literackiej”<br />
(2002) oraz rozpraw „Polska proza innowacyjna w<br />
perspektywie postmodernizmu. Od Gombrowicza po utwory<br />
najnowsze” (1999) i „Granice nowoczesności. Proza polska<br />
i wyczerpanie modernizmu” (2006); mieszka w Katowicach.
Różnicująca moc lektury<br />
Wśród prozaików są autorzy, którzy tworzą<br />
wprawdzie ciekawą, wartościową prozę, ale nie<br />
mogą przebić się do głównego nurtu, tkwią wciąż<br />
na marginesie, w niszy, w swoistej „drugiej lidze”.<br />
Kogo byś do tej grupy zaliczył?<br />
Pamiętam, że swego czasu Jerzy Pilch w felietonie raczył<br />
wyrazić opinię, że wszystkie narzekania na dyktat mainstreamu<br />
są o tyle nieszczere, że w zasadzie nie można wskazać nic<br />
ciekawego w obszarze niszowym, jakoby przez ten główny<br />
nurt stłamszonym. Tyle tylko, że ta wypowiedź pojawiła się<br />
w szczególnym momencie – gdzieś w okolicach roku 2002 –<br />
kiedy tendencje dehumanizacyjne były jeszcze mocne, a proza<br />
niszowa, wycofana, starała się – aby przetrwać, wsłuchiwać<br />
w sygnały płynące z głównego nurtu. Przyznam, że ostatnią<br />
książką, która nie zrobiła kariery, a na mnie wywarła spore<br />
wrażenie, był „Bicz boży” Adama Ubertowskiego, wydany<br />
w 2003 roku, który miał premierę w „Twórczości” jeszcze w<br />
połowie lat 90. ubiegłego wieku. Jednak w ostatnich latach<br />
pojawiły się nowe tendencje różnicujące w obrębie literatury,<br />
które właściwie zniosły podział na główny parkiet i jego<br />
pobocza, sytuacja zdecydowanie się skomplikowała. I może<br />
właśnie nieco deprecjonująca metafora drugiej ligi jest teraz<br />
jak najbardziej na miejscu, bo mamy wprawdzie pierwszą,<br />
drugą i niższe ligi…<br />
…ale system rozgrywek jest jeden.<br />
Właśnie – a możliwości promocji do wyższej ligi zdecydowanie<br />
większe niż jeszcze kilka lat wcześniej. Do tego<br />
dochodzą próby łączenia kodów charakterystycznych dla<br />
różnych poziomów rozgrywek. Jako przykład można wska-<br />
311
zać środowisko „Ha!artu”, które, z jednej strony, odwołuje się<br />
do etosu kontrkulturowego, z drugiej strony, chce wpisać się<br />
w przestrzeń głównego nurtu. To samo dotyczy „Lampy” – a<br />
właściwie „Ha!art” przejął strategię wypróbowaną wcześniej<br />
przez „Lampę”. W efekcie trudno jest dzisiaj mówić o wyrazistej<br />
opozycji pomiędzy głównym nurtem a niszą, przestrzenią<br />
wycofania.<br />
Wciąż jednak są pisarze, którym bliżej jest do niszy<br />
niż do głównego nurtu. Co sprawia, że pisarz<br />
jest niszowy? Czy w grę wchodzą właściwości poetyki<br />
jego prozy czy czynniki pozaliterackie?<br />
Wydaje mi się, że przeważają czynniki socjologiczne, czyli<br />
kwestia wydawcy i jego możliwości dystrybucji książek oraz<br />
promocji, ale to już w mniejszym zakresie, bo przecież nawet<br />
najwięksi gracze na rynku wydawniczym nie podejmują<br />
zbyt spektakularnych akcji promocyjnych. Kluczowa jest, jak<br />
mi się zdaje, właśnie sprawa dystrybucji – czy książka trafia<br />
do największych hurtowni i sieci EMPIK-u. Do tego mogą<br />
dochodzić pozostałości z wcześniejszych etapów życia literackiego.<br />
Na pisarzu, który nie zdołał wystarczająco szybko<br />
wejść do głównego obiegu, ciąży swego rodzaju fatum, nieufność<br />
krytyków i czytelników, którzy mogą podejrzewać, że<br />
pisarz się nie sprawdził, więc siłą rzeczy skazany jest na niszę,<br />
Działa tu mechanizm samospełniającej się przepowiedni.<br />
To przypadek choćby autorów publikujących w latach 90. w<br />
tzw. Zielonej Serii – może z wyjątkiem Janusza Rudnickiego.<br />
Ale można też wskazać na elementy poetyki, które wybierane<br />
przez pisarzy automatycznie skazują ich na pozostanie w<br />
przestrzeni niskonakładowej.<br />
312
Jakie?<br />
Można by zaryzykować stwierdzenie, że zbyt daleko<br />
idąca kontestacja przekonania, iż literatura powinna zwracać<br />
się ku sprawom istotnym – związanym z powinnościami<br />
mimetycznymi, mimetyczno-krytycznymi czy też próbami<br />
poszukiwania sensu, całości, kosmicznego porządku – od<br />
razu przesuwa pisarzy w obszar podejrzany, bo zdominowany<br />
albo przez ludyczne podejście do pisarstwa, albo nadmiernie<br />
osadzony w tradycji innowacyjno-awangardowej. Z drugiej<br />
strony, można zauważyć, że z obiegu niszowego nie udało się<br />
wyjść takim chociażby pisarzom jak Sławomir Łuczak, mimo<br />
iż teoretycznie jego książki – szczególnie ostatnia, „Polska” –<br />
nie odbiegają zbytnio od modelu prozy zaangażowanej, który<br />
dominuje na głównym parkiecie. Tutaj zadziałały względy<br />
socjologiczne albo autor zwyczajnie nie miał szczęścia.<br />
Mówiłeś o tematach, strategiach, które mogą pisarzom<br />
ułatwić wejście do głównego obiegu. Kto<br />
je wskazuje? Kto jest w tym przypadku prawodawcą?<br />
Mamy tu do czynienia z procesem negocjacji, nie pojawia<br />
się więc wyraźna figura prawodawcy. W negocjacjach uczestniczy<br />
kilka stron. Swoją rolę odgrywają czytelnicy, którzy zawsze<br />
w swojej masie będą mieli skłonność raczej ku lekturze<br />
potwierdzającej ich czytelnicze kompetencje niż takiej, która<br />
byłaby odbierana jako wymierzona w ich przyzwyczajenia i<br />
przekonania. Ważną jest rola mediów, zwłaszcza masowych.<br />
Ale też nie bez znaczenia są krytycy, którzy, z jednej strony,<br />
zdają sobie sprawę z mechanizmów życia literackiego, ale z<br />
drugiej – są przywiązani do tradycyjnie rozumianych powinności<br />
literatury – i nie jest to nagana, bo nie chodzi mi o koniunkturalizm.<br />
Splot czynników powoduje, że utwierdza się<br />
313
dosyć tradycyjne wyobrażenie na temat literatury, co powoduje,<br />
że pisarzy – również tych najważniejszych, najgłośniejszych<br />
– czytamy w sposób, który czyni uprzywilejowanymi<br />
najbardziej oczywiste, konwencjonalne elementy w ich pisarstwie.<br />
Na przykład, jeżeli w książkach Mariusza Sieniewicza,<br />
Sławomira Shutego, Wojciecha Kuczoka czy Doroty Masłowskiej<br />
pojawiają się elementy, które tradycyjne konwencje<br />
biorą w pewnego rodzaju nawias, to zwykle są one w lekturze,<br />
w odczytaniach pomijane. Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze<br />
jeden fakt związany z przestrzenią niszową – wydaje mi<br />
się, że obecnie ważna jest nie tyle alternatywna literatura, co<br />
raczej alternatywna lektura. Moim zdaniem, ważne miejsce<br />
w komunikacji literackiej powinny odgrywać „niszowe sposoby<br />
czytania”, które różnicowałyby dyskurs literacki.<br />
Czyli krytycy powinni wspierać pisarzy zmarginalizowanych<br />
poprzez różnicujące odczytania?<br />
Nie tylko ich, bo na homogenizującym trybie lektury<br />
tracą także ci autorzy, którzy dobrze funkcjonują na rynku<br />
literackim dzięki jednowymiarowemu odbiorowi ich książek<br />
jako nieróżnicujących powtórzeń sprawdzonych konwencji.<br />
A to nie jest prawda o tych książkach! Potencjał różnicujący<br />
owych utworów wydobywany jest tylko w przestrzeni krytyki<br />
specjalistycznej, niszowej. Powiedziałbym nawet, że dzisiaj<br />
ważniejsze jest nie to, co czytam – czy autorów pierwszoligowych,<br />
czy drugoligowych, czy nawet popularnych – ale to, jak<br />
czytamy. Pewien ekskluzywizm pisarski tak się upowszechnił,<br />
że stał się pewnego rodzaju prerogatywą po stronie odbiorcy,<br />
czytelnika.<br />
314
Gdybyś miał przez różnicujące odczytanie dowartościować<br />
jakiegoś pisarza, kto by to był? Wspominałeś<br />
wcześniej o Ubertowskim…<br />
Rzecz w tym, że nieomal każdy jest tego wart. Najchętniej<br />
przeczytałbym różnicująco pisarzy z obszaru prozy popularnej<br />
– choćby nawet Katarzynę Grocholę. Wydaje mi się, że w<br />
tym trybie lekturowym szczególnie warto upominać się o pisarzy,<br />
którzy na rynku dobrze sobie radzą, po to, aby dyskurs<br />
homogeniczny całkowicie ich nie zawłaszczył, nie pochłonął.<br />
Przykładem takiego homogenicznego, upraszczającego odczytania<br />
jest recepcja powieści Piotra Siemiona „Finimondo”,<br />
która sporej części krytyków wydała się potwierdzeniem najbardziej<br />
rozpowszechnionych stereotypów mieszczańskich, a<br />
w rzeczywistości była przecież tekstem, który te stereotypy<br />
bierze w ewidentny, przekorny nawias, podsuwając czytelnikowi<br />
jego własne marzenia na ten temat. Taki nawias, element<br />
dystansujący, bardzo często ucieka w recepcji w obszarze<br />
głównego nurtu. A wracając do pisarzy niszowych – być<br />
może ich dowartościowanie powinno się odbywać na innych<br />
zasadach niż w przypadku pisarzy głównonurtowych. O ile<br />
kazus tych drugich zwraca uwagę przede wszystkim na komplikacje,<br />
na to, co czyni ich teksty złożonymi, niejednoznacznymi,<br />
o tyle w przypadku tych pierwszych zaakcentować<br />
trzeba przyjemność lektury. Teksty – dla przykładu – Waldemara<br />
Bawołka czy Jarosława Gibasa zalecałbym czytać jako<br />
teksty przyjemności.<br />
315
Spotkanie z Ingą Iwasiów<br />
(internetowe – jak krytyk z krytykiem)
Inga Iwasiów – ur. w 1963 r., prozaiczka, poetka, eseistka,<br />
krytyk literacki, historyk literatury, profesor Uniwersytetu<br />
Szczecińskiego. Redaktor naczelna dwumiesięcznika<br />
kulturalnego „Pogranicza”. Autorka monografii „Kresy w<br />
twórczości Włodzimierza Odojewskiego. Próba feministyczna”<br />
(1994), „Opowieść i milczenie. O prozie Leopolda Tyrmanda”<br />
(2000); szkiców krytycznych „Rewindykacje. Kobieta<br />
czytająca dzisiaj” (2002); esejów „Gender dla średnio zaawansowanych.<br />
Wykłady szczecińskie” (2004); tomów poezji<br />
„Miłość” (2002) i „39/41” (2004); dwóch zbiorów opowiadań<br />
„Miasto-ja-miasto” (1998) i „Smaki i dotyki” (2006) oraz powieści<br />
„Bambino” (2008).
Nie przemawia przeze mnie Duch Święty<br />
Piszesz prozę i poezję, zajmujesz się krytyką literacką<br />
i teorią literatury, wykładasz na uniwersytecie<br />
i redagujesz dwumiesięcznik „Pogranicza”,<br />
a to jeszcze przecież nie wszystko... Skąd bierze<br />
się u Ciebie ta mnogość pasji i zainteresowań?<br />
Czy wynika z tego, że – jak pisałaś we wstępie do<br />
„Gender dla średnio zaawansowanych” – „Jesteśmy<br />
multiczytelnikami w multipleksach multitekstów”?<br />
To jest pytanie podstawowe, ale nie umiem na nie odpowiedzieć<br />
nawet samej sobie. Jasne – jesteśmy wielofunkcyjni,<br />
trudno żyć w okopach uniwersyteckich, chociaż z drugiej<br />
strony, wielu osobom udaje się pełnić rolę szacownego uczonego.<br />
Powtarzam przy okazji tego pytania zawsze, że nie<br />
widzę zasadniczej różnicy między pisaniem akademickim,<br />
krytycznym i artystycznym. Dla mnie prawdziwą granicą<br />
jest popkultura, na pewne rzeczy, pewne formy uczestnictwa<br />
w niej, nie zgodziłabym się nigdy. Oczywiście, w próbie<br />
bycia wszędzie naraz jest neurotyczny lęk przed nieobecnością.<br />
Mam wrażenie, że nie wystarczy być nauczycielką akademicką,<br />
bo to trochę nudne. Nie wystarczy być pisarką, bo<br />
nie można z tego żyć. Nie wystarczy być krytyczką, bo to w<br />
ogóle nie jest zawód. Splot konieczności i pragnienie istnienia,<br />
w trywialnym i w egzystencjalnym sensie, każe próbować<br />
różnych zatrudnień. Myślę też, że jestem pracoholiczką,<br />
więc do czytania nie wystarczają mi same prace studenckie,<br />
muszę mieć korespondentów redakcyjnych. Nie wystarczają<br />
wykłady, potrzebuję przymusu spotkań redakcyjnych. Poza<br />
tym o wielu sprawach decyduje przypadek. Odkąd zostałam<br />
profesorem, chciałam być autorką powieści wstającą w południe.<br />
Gdybym próbowała poświęcić się poezji, cierpiałabym<br />
z powodu opóźnienia kariery uniwersyteckiej.<br />
321
Chciałbym jednak porozmawiać z Tobą przede<br />
wszystkim o krytyce literackiej. Jak udaje Ci się łączyć<br />
uprawianie krytyki z własną twórczością prozatorską<br />
czy poetycką? Nie masz z tym problemu?<br />
Z odpowiedzi na pierwsze pytanie pewnie wynika, że<br />
problemem byłoby dla mnie raczej zrezygnowanie z czegoś.<br />
Faktem jest, że ostatnio mniej piszę doraźnych tekstów krytycznych.<br />
Z powodu kilku zdarzeń, które dały mi do myślenia,<br />
a dotyczyły mnie jako pisarki. Krótko mówiąc, poczułam<br />
za bardzo, jak bolesna jest krytyka. Letnie pisanie, wymijające<br />
oceny nie interesują mnie, więc się trochę powstrzymuję.<br />
Sporo osób, choćby Wojciech Kuczok, uważa, że<br />
łączenie tych zajęć jest moralnie podejrzane, bo<br />
prędzej czy później prowadzi do tego, iż w roli<br />
krytyka „wykasza” się konkurencję, aby oczyścić<br />
sobie pole jako prozaikowi. Co o tym sądzisz?<br />
No więc sądzę, że „wykaszanie” zachodzi nie na poziomie<br />
pojedynczej aktywności krytycznej, lecz jest zadaniem<br />
salonu literackiego (powiedzmy: korporacyjnego), który ma<br />
się świetnie i umie skazać na wielkość lub niebyt. Nie jestem<br />
na tyle naiwna i zadufana w sobie, by sądzić, że mogę swoją<br />
recenzją, szkicem, książką odebrać komukolwiek pozycję.<br />
Moralna dwuznaczność ma miejsce wówczas, gdy konkretny<br />
autor nie umie uwolnić się od obsesji „ja”, nie ma do siebie<br />
dystansu. Gdy uważa, że i tak lepiej by całą tę literaturę napisał.<br />
Ja tak nie uważam, żyję literaturą, oceniam ją oczywiście<br />
zgodnie z własną wiedzą i gustem, piszę też zgodnie z własnym<br />
rozpoznaniem świata i wyznawanymi kanonami estetycznymi,<br />
ale nie koncentruję się wcale na sobie w celach autopromocyjnych.<br />
Poza tym nie byłoby mnie stać na decyzję:<br />
jestem pisarką i wobec tak błogosławionego stanu nie będę<br />
322
krytyczką. Gdybym nawet tak uważała, nie powiedziałabym<br />
tego głośno, bo to dowodzi braku zdolności do autoironii, co,<br />
moim zdaniem, jest grzechem. Pisarstwo jest tragicznym bagażem,<br />
nieśmy ten bagaż z godnością osobistą, udając przynajmniej,<br />
że to nic takiego, i nie rezygnując z codzienności, a<br />
więc czytania innych pisarzy.<br />
Często podkreślasz, że nie można uprawiać literaturoznawstwa,<br />
abstrahując od własnych doświadczeń<br />
życiowych. Dlaczego – znowu zacytuję<br />
fragment „Gender...” – „zaczynanie od osobistego<br />
kontaktu z tekstem, konfrontowanie go z własną<br />
egzystencją” jest dla Ciebie takie ważne?<br />
A z czym bym się miała konfrontować? Oczywiście, to<br />
jest taka deklaracja metodologiczna, która łatwo może poprowadzić<br />
donikąd. Tak jak wówczas, gdy mówię studentom:<br />
napiszcie swobodny esej. Do swobodnego eseju potrzeba<br />
przygotowania. Jednak podstawowe doświadczenie czytelnicze<br />
polega właśnie na czytaniu w konkretnym miejscu swojej<br />
biografii. Najintensywniej przeżywamy młodzieńcze lektury,<br />
bo wówczas najpilniej potrzebujemy sensu. Dojrzała interpretacja<br />
nie powinna tracić z oczu tej pierwotnej sytuacji komunikacyjnej,<br />
tego fenomenu. Przeczytane książki składają<br />
się również na to, kim jestem w momencie kontaktu z dziełem.<br />
W ogóle nie widzę żadnej sprzeczności pomiędzy rolą<br />
eksperta od poetyki/teorii literatury i otwarciem na własne,<br />
ludzkie doświadczenie. Różnica – jeśli istnieje – jest głównie<br />
stylistyczna i retoryczna. Ja mówię o związkach interpretacji<br />
z byciem kobietą, nauczycielką akademicką, Ingą Iwasiów, a<br />
inni udają, że przemawia przez nich Duch Święty.<br />
323
Ale czy koniec końców nie prowadzi to do swoistego<br />
„zamrożenia” dyskusji o literaturze – i tak już<br />
ostatnimi czasy niemrawych – bo przecież trudno<br />
podważyć argument w rodzaju: tak a nie inaczej<br />
interpretuję dany tekst, bo tak a nie inaczej koreluje<br />
on z moją egzystencją?<br />
Nie uważam, żebym zatrzymała się kiedykolwiek na poziomie<br />
takiej konstatacji. Praktykowany przeze mnie styl lektury<br />
jest korelatem projektów hermenutycznych z projektami<br />
poststrukturalnymi. „Ja” i „egzystencja” służą jako uprawomocnienia<br />
wielu innych cech tekstu, które widzę i nazywam<br />
w trakcie procedury interpretacyjnej. Zresztą konferencja na<br />
temat „Jakie teksty, jak nam korelują i co my na to” mogłaby<br />
być jedną z ciekawszych i bardziej ożywczych dla debaty krytycznej.<br />
A dyskusja o literaturze dla samej literatury...? Nie<br />
wiem, co to jest „literatura”, tzn. nie przyjmuję, że istnieje<br />
w jakimś samoodniesieniu, którym warto się jeszcze zajmować.<br />
Powszechnie jesteś uważana za feministkę, ale<br />
chyba inaczej postrzegasz feminizm niż „siostry”<br />
z Warszawy, choćby Kazimiera Szczuka czy Kinga<br />
Dunin?<br />
Czy ja wiem? Ostatnio przeczytałam pracę doktorską,<br />
której bohaterkami jesteśmy właśnie my trzy. Wynika z tej<br />
pracy, że mój feminizm jest projektem literackim, że moje<br />
objaśnianie świata zamienia się w kolejne, w inny tekst zarażony<br />
mną samą. Z drugiej strony, przecież uczę, prowadzę<br />
zajęcia z gender studies, więc oddziałuję (jakoś) na młodzież,<br />
coś wysyłam na zewnątrz. Natomiast niewątpliwie Kinga<br />
Dunin i Kazimiera Szczuka prowadzą dzialalność bardziej<br />
widoczną. To kwestia miejsca, biografii, przypadku. Jeśli py-<br />
324
tasz o poglądy, w większości kwestii na temat społeczeństwa<br />
i statusu w nim kobiet zgodziłybyśmy się. Tylko że ja nie pisuję<br />
felietonów i nie występuję w telewizji, więc po prostu nie<br />
wypowiadam się na tematy takie jak aborcja czy parytet.<br />
Feminizm bezsprzecznie wzbogacił nasze literaturoznawstwo,<br />
wskazał nowe ścieżki interpretacyjne.<br />
Z drugiej jednak strony, krytyka feministyczna<br />
czasami bywa mocno dziwaczna, wątpliwa.<br />
Chodzi mi o zjawisko „dopieszczania” pisarek<br />
tylko dlatego, że są kobietami. Podam przykład<br />
– jakiś czas temu młoda „pisarka”, Marta Syrwid,<br />
autorka ledwie prozatorskich wprawek, traktowana<br />
była przez Szczukę jako pisarka pełną gębą. To<br />
chyba mocne nadużycie?<br />
Ja nawet chyba tej pisarki nie znam. Ale krytyka głównonurtowa<br />
też bywa dziwaczna. Kto to jest, na przykład, Sławomir<br />
Shuty, w sensie pisarskim? I czy bycie chłopakiem, i poruszanie<br />
chłopackich tematów, nie zapewnia dobrych reakcji<br />
kolegów? Czy o te sprawy nie toczą bojów? Czemu kobiety<br />
miałyby być od tego typu zachowań wolne? Poza tym myślę,<br />
że kategoria płci i swego rodzaju „mówienia w imieniu” jest<br />
istotna, może stanowić podstawę oceny. Na przykład, powieści<br />
Marty Dzido, choć nie są bardzo dobre, wypełniły lukę,<br />
pozwoliły wielu kobietom jakoś skomunikować się z ich własnym<br />
doświadczeniem. Czy to mało? Natomiast zgadzam się:<br />
jest cały zastęp piszących o literaturze kobiet, które szukają<br />
wyłącznie „kobiecych tematów”. Ale równie wielki zastęp<br />
młodych mężczyzn bredzi na „męskie tematy”. Partykularne<br />
podejście do literatury jest ludzkie, choć dla nas może być<br />
denerwujące, ponieważ tak się składa, że my coś tam wiemy<br />
o literaturze i procesie czytania.<br />
325
Dla Ciebie chyba ważniejsze jest poszukiwanie<br />
śladów szeroko rozumianej Inności w kulturze niż<br />
tylko kobiecości?<br />
Tak, od tego po prostu zaczynałam. Intuicyjnie, zanim<br />
zostałam czytelniczką profesjonalną. Odpowiadam na te<br />
pytania w momencie, gdy toczy się dyskusja nad „Strachem”<br />
Jana Tomasza Grossa. Myślę sobie, że jesteśmy w Polsce na<br />
jakimś etapie przednowoczesnym, skoro nie umiemy przyjąć<br />
do wiadomości głównej tezy, że „zapaść moralna” oznacza<br />
możliwość istnienia czegoś poza wielkim lamentem po Holocauście.<br />
Jako studentka filologii polskiej, jeszcze zanim przeczytałam<br />
Adorna i Levinasa, miałam poczucie, że najważniejszym<br />
zadaniem jest zmierzenie się z antysemityzmem,<br />
którego zapis znajdować można przecież w wielu tekstach,<br />
od Borowskiego i Nałkowskiej, przez Rudnickiego, po wydawane<br />
od 1989 autobiograficzne teksty Idy Fink czy Janiny<br />
Bauman. Nie zajmowałam się jako naukowiec problematyką<br />
Holocaustu, ale jakaś głęboka zadra, jakieś męczące uczucie,<br />
że inność, to największe wyzwanie intelektualne, emocjonalne<br />
i etyczne, tkwi we mnie od chwili, gdy poniosłam klęskę<br />
w roli nauczycielki-praktykantki omawiającej „Medaliony” w<br />
IV klasie liceum. Ale dziś tę inność badam w odniesieniach<br />
dalekich od wskazań Levinasa. No i, niestety, potwierdzam:<br />
kobieta wciąż jest Innym kultury patriarchalnej. To hasło nie<br />
chce się zdezaktualizować.<br />
A jak oceniasz naszą literaturę ostatnich lat? Raz<br />
po raz wylewa się na nią wiadra pomyj – mam tu na<br />
myśli choćby dyskusję na temat „literaturki”, która<br />
nie tak dawno toczyła się na łamach „Tygodnika<br />
Powszechnego”.<br />
326
Tak, wciąż słyszę: nie ma nic, nic się nie wydaje. Czyżby?<br />
Jasne, zatarły się kryteria, wydawnictwa mieszają literaturę<br />
z rozrywką, nie wiadomo, co jest powieścią popularną, a co<br />
jakąś odmianą dzieła „wysokiego” (jeśli taki kwantyfikator<br />
coś może dziś znaczyć), ale nie przesadzałabym. To jest bardzo<br />
relatywne, mylimy wartość z popularnością, doniosłość z<br />
obecnością, lecz z drugiej strony – kiedy się tyle wydawało?<br />
Kiedy było tyle pism literackich, a co za tym idzie – recenzji,<br />
omówień, debiutów? W końcu też obok siebie funkcjonuje<br />
„literaturka” i pisują „starzy mistrzowie”. Dla każdego coś<br />
odpowiedniego. Oczywiście, czuję pewien niedosyt. Deficyt<br />
istotności, mówiąc patetycznie. Najbardziej mnie wkurza<br />
pomieszanie pojęć. Studenci mówiący bez zażenowania o<br />
„arcydzielnej” twórczości Paulo Coehlo. Więc bardziej mnie<br />
sytuacja niepokoi jako nauczycielkę niż jako krytyczkę. Jako<br />
krytyczka mogę się wypowiadać o książkach tak, żeby bronić<br />
swego, czyli wiary w doniosłość literatury, oczywiście nie dla<br />
niej samej, lecz w powiązaniu z życiem społecznym i egzystencją.<br />
A gdybyś miała wskazać najważniejszych dla Ciebie<br />
pisarzy współczesnych, to kto by to był?<br />
Nigdy nie wiem, co odpowiedzieć na takie pytanie. Wymienienie<br />
kilku rozmywa ich znaczenie. Wymienienie jednego<br />
czyni z niego arcymistrza. Sądzę, że takiego „mistrza nad<br />
mistrze” i „mistrzyni nad mistrzynie” (niestety) wśród żyjących<br />
pisarzy nie mamy. Bliski jest mi Tadeusz Różewicz, także<br />
dlatego, że publikuje niekiedy rzeczy słabsze, dokumentując<br />
tym samym fakt, iż pisanie jest czynnością nieodpartą.<br />
W pomyłkach i potknięciach widać to, co przybiera postać<br />
arcydzielną w tekstach najlepszych tego pisarza. Bliski mi<br />
jest Włodzimierz Odojewski, z tragiczną wizją egzystencji<br />
i swego rodzaju „nieprzystosowaniem”, na jakie cierpią jego<br />
327
ohaterowie. To zresztą strasznie ciekawe, bo Odojewski do<br />
lat 90. jest także patriarchalny, ale pod spodem tego patriarchalizmu<br />
jest coś, obraz nieszczęścia dotykającego kobiety,<br />
świadczącego o empatii wyprzedzającej ideologię. Mam<br />
dziwny stosunek do Andrzeja Stasiuka, rozmawiałam o tym<br />
ostatnio z kimś i uświadomiłam sobie, o co chodzi. Jego pisarstwo<br />
jest w gruncie rzeczy tragicznie niedokończone, zatrzymane<br />
wpół drogi ku temu, czym mogłoby być. Staje się<br />
nieco podejrzanie neokolonialne i nazbyt „męskie”, ale w tym<br />
niedostatku, w tych elementach poronionych i karlejących<br />
wbrew intencjom pisarza zawiera się dramat pisania. Jeśli<br />
idzie o kobiety – zawsze mówię, że Krytyna Kofta dziedziczy<br />
po Zofii Nałkowskiej. Poza tym ja naprawdę lubię literaturę,<br />
więc podoba mi się wiele, ale też jestem bardzo krytyczna,<br />
więc nic bez zastrzeżeń.<br />
Czy Twoim zdaniem uprawianie krytyki literackiej<br />
ma jeszcze sens? Głos krytyków jest coraz<br />
słabszy, co więcej, zaniknęła chyba – jak mi się<br />
wydaje – chęć prowadzenia dyskusji, sporów, a bez<br />
tego trudno o poważną krytykę. Nastał czas monologistów...<br />
I frustratów, owszem. Dobre monologi nie są złe, nie<br />
uważasz? Problemem jest to, że wszyscy chcemy zabrzmieć,<br />
„zaistnieć”. Tak się na to fiksujemy, że nie mamy sił na nic<br />
innego. Większość dyskusji literackich po 1989 roku, prawie<br />
każda typologia czy kategoria zaproponowana przez krytyków,<br />
skoncentrowane są na relacjach między „medialnością”<br />
a „dyskursem krytycznym”, między „centrum” a „peryferiami”<br />
itp. A może czas zadać inne pytania, przestać walczyć<br />
o udziały w świecie popkultury? Wielkie monologi byłyby<br />
oczyszczające. Spory zresztą też, ale nie o to, kto ma „większą<br />
tubę” (aż się wierzyć nie chce, ale niektórym jeszcze się<br />
328
nie znudziło gadanie na ten temat). Nie zgadzam się zresztą,<br />
że nie ma sporów. Gdzie nie ma? W mediach głównonurtowych?<br />
Są, zgoda, że może nie stanowią najważniejszych<br />
punktów programu tych mediów, jednak zarówno „Tygodnik<br />
Powszechny”, jak i „Wyborcza” czy „Dziennik”, zapraszają na<br />
łamy krytyków i proponują im agon. W prasie literackiej też<br />
się mocujemy, ankiety, wywiady itp. są ich stałym elementem.<br />
Na konferencjach tak się spieramy, że aż miło.Takie osoby z<br />
mojego pokolenia jak Przemysław Czapliński, Dariusz Nowacki,<br />
Krzysztof Uniłowski, Andrzej Skrendo, Michał Paweł<br />
Markowski to są gadające bestie. Mnie samej buzia się nie zamyka,<br />
gdy tylko mam okazję spotkać się z innymi krytykami.<br />
Na portalach, takich jak Nieszuflada, odbywa się orgia debat.<br />
Narzekając na brak sporu, trochę produkujemy tę rzeczywistość,<br />
to nasze samopoczucie, wrażenie marginesowości.<br />
Czy marginesowa pozycja krytyki literackiej – bo<br />
jednak będę się upierał, że taka właśnie jest – wynika<br />
z tego, że brakuje pośród krytyków wyrazistych<br />
osobowości, czy z faktu, że dyskurs krytycznoliteracki<br />
wypchnięty został gdzieś na odległe<br />
marginesy dyskursu publicznego?<br />
Jasne, został zepchnięty, zaanektowany, czy jakoś tam<br />
jeszcze. Jak jednak powiedziałam, myślę, że przesadzamy z<br />
tym poczuciem marginesowości. Bo kim chcielibyśmy być<br />
z racji bycia krytykami? Gwiazdami popkultury? Politykami?<br />
Ja polityczką może tak, ale nie mam czasu. Polityczką<br />
w tym sensie, że krytyka feministyczna jest polityczna, więc<br />
obecność w dyskursie publicznym powinna być moim celem<br />
strategicznym. Są przecież i inne obszary uwidocznienia się:<br />
akademia, prasa literacka, własna twórczość. Nie musimy<br />
mówić z telewizora w porze największej oglądalności. Tam i<br />
tak się nas nie spodziewają.<br />
329
Spotkanie z Piotrem Śliwińskim<br />
(kolejne internetowe – i może dlatego szczere aż do bólu)
Piotr Śliwiński – ur. w 1962 r., krytyk i historyk literatury,<br />
jeden z najwybitniejszych znawców polskiej poezji współczesnej;<br />
pracuje na UAM w Poznaniu, autor wielu książek<br />
krytyczno- i historycznoliterackich napisanych w tandemie<br />
z Przemysławem Czaplińskim (np.. „Literatura polska 1976-<br />
1998”); opublikował zbiór szkiców krytycznoliterackich<br />
„Przygody z wolnością. Uwagi o poezji współczesnej” (2002);<br />
ostatnio wydał „Świat na brudno” (2007); przewodniczący<br />
jury Literackiej Nagrody Gdynia; laureat prestiżowej Nagrody<br />
im. K. Wyki; mieszka w Poznaniu.
Czytanie i inne (zdrowsze) zajęcia<br />
Co sprawiło, że zająłeś się krytyką literacką?<br />
Zaczynałem pod koniec lat 80. w pismach podziemnych,<br />
drukując od czasu do czasu recenzje, rzadko coś większego.<br />
Wtedy wydawało mi się, że krytykiem raczej nie będę: „Może<br />
zostanę historykiem literatury XX-wiecznej – myślałem –<br />
poważnym badaczem związków prozy i polityki; połączę<br />
swoje zainteresowania polonistyczne z socjologicznymi...”.<br />
Ale czytałem na bieżąco nowości, dużo wierszy, coraz więcej.<br />
Fascynował mnie przełom, liczyłem – jak wszyscy – na<br />
narodziny nowego języka i coraz częściej coś jednak krytycznego<br />
popełniałem... Potem odważyłem się pisać o poezji...<br />
Wciągałem się w pracę różnych redakcji, na krótko w „Czas<br />
Kultury”, byłem bliski gazety mówionej „Struktury Trzecie”,<br />
którą pod koniec PRL-u redagowali Bogusława Latawiec z<br />
Edwardem Balcerzanem, miałem kontakt z „Tygodnikiem<br />
Literackim”, pisałem w „Arkuszu”, „Kresach”... Okazało się,<br />
że jako krytyk jestem może bardziej potrzebny niż w innych<br />
rolach – mimo że o tych innych rolach starałem się, i staram,<br />
nie zapominać. Usilnie wręcz: żeby nie dać się wchłonąć<br />
przez doraźności, gotowy jestem zawalić terminy, byle czytać<br />
również z innej perspektywy, książki pozornie nieużyteczne<br />
w praktyce recenzenckiej, a nawet i dydaktycznej...<br />
Wychodzi na to, że od początku kluczę między krytyką i<br />
historią, ale bardziej jeszcze między swoimi własnymi skłonnościami<br />
do bycia „w środku” i „na zewnątrz”, w życiu literackim<br />
i w czymś, co jest już tylko wspomnieniem, a mianowicie<br />
w czystym życiu akademickim.<br />
335
„Czyste życie akademickie”? Masz na myśli dydaktykę,<br />
kontakt ze studentami, czy coś innego?<br />
Studenci raczej nie tracą na tym, że wykładowca posiada<br />
jakieś inne, pozaakademickie życie, może nawet na odwrót...<br />
Pedagog przecież z pewnością próbuje dzielić się tym – na<br />
przykład, stylem, jaki wyrabia się w zetknięciu krytyka z pisarzem,<br />
czy znajomościami z ludźmi, którzy literaturę tworzą.<br />
To niebagatelne, jak myślę, żeby polonistyka była również<br />
miejscem dla pisarzy, żeby interesować się nie tylko tekstem,<br />
ale i autorem, by mówić o podmiocie, osobie i osobowości,<br />
zwielokrotniać punkty widzenia, uwzględniać doświadczenie,<br />
rozmawiać namiętnie.<br />
Więc oczywiście uważam, że lepiej mieć dodatkowe –<br />
oprócz akademickiego – życie literackie niż drugi i trzeci<br />
etat... Jednak w środowisku nadal spotyka się, i to stosunkowo<br />
często, taki oto pogląd, że krytyka nie jest prawdziwym<br />
literaturoznawstwem albo że wiąże się z rozpraszaniem<br />
uwagi, albo – z powodu jej medialności – sprzeniewierza się<br />
ideałom niezależności i obiektywizmu... Krytyk to nieomal<br />
klerk-zdrajca.<br />
W większości przypadków obiekcje tego rodzaju nie<br />
mają znaczenia, znaczenie ma pojawiająca się od czasu do<br />
czasu potrzeba ciszy i zdystansowania się, zobaczenia tego, co<br />
się dzieje, widziane z odmiennej perspektywy... Chciałbym<br />
wierzyć, że taki punkt obserwacji, osobny, niepodlegający sile<br />
grawitacji różnych środowisk czy mód, niekoniecznie musi<br />
leżeć w środku własnej samotności, że mógłby znajdować się,<br />
na przykład, na uniwersytecie... Utopijnie?<br />
Jak określiłbyś własną metodologię krytycznoliteracką?<br />
336
Nie mam chyba metodologii, której byłbym wierny, co<br />
najwyżej metodę. Metodologie interesują mnie o tyle, o ile<br />
umiem jakoś przełożyć je na praktykę, czyli zawsze – nieortodoksyjnie.<br />
Metodę nazwałbym raczej przyzwyczajeniem,<br />
czymś, co tkwi w człowieku i umożliwia mu funkcjonowanie<br />
na minimalnym poziomie. Minimalnym, bo w gruncie rzeczy<br />
wszyscy czekamy na literaturę, która nie zmieści się w<br />
metodologiach i metodach, a zamiast tego podyktuje własne<br />
warunki. Interesowała mnie dekonstrukcja, jak wszystkich,<br />
lecz pewien poziom świadomości problemów, które są dla<br />
niej charakterystyczne, zawdzięczam w większym stopniu<br />
studiom nad modernizmem, prowadzonym u nas przede<br />
wszystkim przez (i wokół) Ryszarda Nycza oraz Włodzimierza<br />
Boleckiego. Dekonstrukcja zdaje mi się odpowiedzią na<br />
problemy, które wcześniej tkwiły w samej literaturze; badanie<br />
tej literatury uwierzytelniło teorię, a zarazem z miejsca<br />
ją przekroczyło, zmieniło w narzędzie. Narzędzi używa się<br />
przecież z poczuciem, że w każdej chwili mogą okazać się<br />
nieprzydatne. I tak w kółko…<br />
Słowem, moją zasadą jest – a w każdym razie chciałbym,<br />
żeby było – nieprzywiązywanie się do narzędzi. W imię czegoś,<br />
co w samej literaturze zdaje mi się ważne i różne.<br />
Do czego – Twoim zdaniem – może nam być<br />
obecnie potrzebna krytyka literacka? Tobie – jak<br />
sądzę – pisanie o literaturze pozwala szkicować<br />
na brudno – odwołuję się do Twojej najnowszej<br />
książki, opublikowanej w 2007 roku, a zatytułowanej<br />
„Świat na brudno” – kolejne prywatne wizje<br />
rzeczywistości. Czy tak?<br />
Coś jest na rzeczy w tym, co mówisz, że w ostatniej książce<br />
wypróbowuję odpowiedzi na parę pytań, mających dla<br />
mnie znaczenie. Chciałbym jednak móc stwierdzić, że są to<br />
337
kluczowe kwestie również dla samych pisarzy – jak pisać dalej,<br />
co zrobić z wezwaniami do bycia politycznie określonym,<br />
jak mówić o miłości, jak poradzić sobie z wypłukiwaniem<br />
przez kulturę masową tajemniczości ze świata... Gadam więc<br />
z poetami, często z tymi samymi od lat... Racja.<br />
Gadam, bo gadanie, mówiąc wznioślej, kontakt, dialog,<br />
spór, jest bodaj głównym zadaniem i chyba szansą krytyki<br />
dzisiaj. Raczej nie zaprowadzimy porządku w literaturze ani<br />
– używając literatury – w rzeczywistości... I nie o porządki<br />
chodzi, bo tych jest przecież aż za dużo, ale o to, żeby się<br />
ostatecznie nie pourywało gadanie o sprawach niedoraźnych.<br />
Bardziej gadanie niż debatowanie, żywy kontakt... Jakoś tak:<br />
krytyka jest sprawą żywego kontaktu, co może nie wydaje się<br />
nadzwyczaj wyszukane, ale jest, moim zdaniem, bardzo ważne.<br />
Z powodu tej ważności nie lubię u krytyków (i pisarzy)<br />
ani zadęcia, ani jawnego zblazowania.<br />
Główną dziedziną Twoich krytycznoliterackich<br />
penetracji jest poezja. Dlaczego zdecydowałeś się<br />
być „panem od poezji”? Czy to kwestia większej –<br />
by tak rzec – czytelniczej wrażliwości na lirykę?<br />
Czy może raczej ten wybór spowodowany został<br />
tym, że – o czym piszesz, między innymi, w najnowszej<br />
książce – ostatnimi czasy poezja skuteczniej<br />
niż proza opiera się urynkowieniu, utowarowieniu?<br />
Po poezji spodziewam się więcej dobrego niż po prozie,<br />
co jest skutkiem nie tylko rynkowej nieatrakcyjności, niezależności,<br />
bezinteresowności, a co za tym idzie – i pewnej odwagi,<br />
nawet szajby, częstszej pośród poetów, ale chyba także<br />
tradycji, nierównego układu sił, przewagi kadrowej... Sam<br />
nie wiem, bo w końcu proza Tulli, Bieńczyka, Kruszyńskiego,<br />
Witkowskiego, sporo kawałków Wiedemanna, pierwszy tom<br />
338
opowiadań Kuczoka, Masłowska – te rzeczy podobają mi się<br />
równie mocno, jak wiersze Świetlickiego czy Tkaczyszyna-<br />
Dyckiego.<br />
Tylko że nie o podobanie się chodzi, a o to, jakie głosy<br />
pociągną cię za sobą, opętają... Mnie jakoś zasysają, a nawet<br />
opętują głosy poetów, Różewicz, ale i Miłosz, i paru mniej<br />
więcej rówieśników, i młodszych też. Wrażliwość? A może<br />
przypadek, jakaś predyspozycja, na którą się nie ma wpływu?<br />
Jesteś jednym z – nie tak znowu licznych – krytyków<br />
zajmujących się poezją, którzy sami nie piszą<br />
wierszy. Nigdy nie zdarzyło Ci się „popełnić” wiersza?<br />
A co sądzisz o nagminnej, szczególnie pośród<br />
poetów z młodszych pokoleń, praktyce wzajemnego<br />
recenzowania swoich tomików, wedle zasady:<br />
„ty napiszesz o mnie, ja napiszę o tobie”? Czy nie<br />
powoduje ona, że poezja staje się jeszcze bardziej<br />
gettowa, wsobna?<br />
Uff, Robert, spytaj mnie lepiej o pierwszą porażkę miłosną...<br />
No dobrze: popełniłem, nie raz, ale – wiesz – skoro<br />
mnie samo pisanie o poezji zdaje się często czymś nieomal<br />
wulgarnym, to jakże miałbym upubliczniać swoje, jak mówi<br />
Dyciu, badziewie. I nie, nie jestem facetem, który chowa urazę<br />
o niewydane czy nienapisane wiersze, albo na polu krytycznym<br />
usiłuje załatwić jakieś skryte interesy, zrekompensować<br />
coś sobie... Od dawna nie piszę wierszy, także dlatego, żeby<br />
nie czuć się ani lepszym, ani gorszym od tych, którzy piszą.<br />
Lubię poetów. Mam ich za ludzi w większości fantastycznie<br />
inteligentnych. Nie przeszkadza mi, że zajmują się<br />
recenzowaniem książek, bo niektórzy robią to świetnie. A że<br />
bywają i tacy – o których mówisz – kolesie kolesiowaci... To<br />
nigdy nie jest fajne, ale kiedy dotyczy młodych, na dorobku,<br />
339
jest dodatkowo rozpaczliwie, żałośnie nieskuteczne, zgoda,<br />
chyba nawet szkodliwe.<br />
Tylko, z drugiej strony, ludzi piszących o poezji w miarę<br />
systematycznie, przez wiele sezonów, jest u nas bardzo niewielu.<br />
Ktoś się zjawia, błyska przez rok, dwa, trzy, potem kończy<br />
doktorat, nie dostaje pracy na uczelni, wciąga go rzeczywistocha<br />
– i już, po nim, przepadł. I dlatego ci młodzi muszą<br />
się opisywać sami, żeby dorobić się recepcji poświadczonej,<br />
biografii twórczej, pochwalić się dziadkowi i dziewczynom.<br />
To zrozumiałe, choć nadal nieskuteczne.<br />
Właśnie – gettowość poezji... To obecnie jej zaleta<br />
czy raczej wada?<br />
Poezja nie jest zjawiskiem gettowym. To, że ma niewielu<br />
czytelników, nie oznacza, że jest zamknięta w getcie. Lepiej<br />
by mówić o niszy. Do niszy istnieje jakiś dostęp i można próbować<br />
się z niej wydostać, można prowadzić jakąś politykę, a<br />
nawet próbować oddziaływać z niej na resztę świata. Zjawiska<br />
niszowe miewają szersze znaczenie, cieszą się szacunkiem,<br />
magnetyzują otoczenie, mogą okazać się przyczółkiem, od<br />
którego zaczyna się kampania albo rewolucja, getto – oczywiście<br />
nie. Getta poetyckie powstają nie na skutek warunków,<br />
z winy ludzi złych, którzy nie chcą czytać wierszy, ale na<br />
własne życzenie poetów, na podłożu resentymentu, frustracji,<br />
niespełnionych ambicji. Jakiś czas temu jeden z poznańskich<br />
poetów i krytyków w jednej osobie ogłosił, że moje piękne<br />
miasto jest siedzibą szkoły metafizycznej w poezji polskiej...<br />
Na dowód swej tezy autor ów wymienił nazwiska bodaj<br />
wszystkich członków wielkopolskiego oddziału jednego ze<br />
stowarzyszeń pisarskich. Stworzył getto, w którego środku<br />
można odtąd mówić, co się chce, bez ponoszenia jakiejkolwiek<br />
odpowiedzialności. W gettach żyją sami geniusze, to<br />
jasne, żyją wcale dobrze, bo choć świat o nich nie słyszał, to<br />
ich mały światek – owszem.<br />
340
Narzekanie na słabą kondycję krytyki stało się już<br />
nieomal rytuałem. Raz po raz na łamach gazet i<br />
czasopism toczą się dyskusje pełne utyskiwań na<br />
słabość naszej krytyki. Czy Twoim zdaniem faktycznie<br />
jest aż tak źle z krytyką i krytykami?<br />
Słusznie powiedziałeś – rytuał. Nie chcę wymigiwać się<br />
od odpowiedzi na Twoje pytanie, mówiąc, że na krytykę narzekało<br />
się zawsze, w Młodej Polsce, w Dwudziestoleciu, po<br />
wojnie, nawet w okresach jej widocznego rozkwitu, jednak<br />
krytyka krytyki, uprawiana ostatnio na łamach gazet, ma sens<br />
prawie wyłącznie rytualny. Raz na pewien czas musi się odbyć.<br />
Co więcej, dopóki musi się odbyć, dopóty z literaturą i<br />
krytyką nie jest jeszcze całkiem źle, przynajmniej na giełdzie,<br />
na której wycenia się siłę społecznego rezonansu takiej lub<br />
innej dziedziny.<br />
Ale jak jest? Nienadzwyczajnie. Nie mnie oceniać, ilu<br />
wśród nas ludzi wybitnych, ale nawet gdybyśmy wszyscy byli<br />
wybitnie utalentowani i mieli żelazną wolę niezmarnowania<br />
swoich zdolności, to sytuacja i tak nie zmieniłaby się zbytnio.<br />
Bo z samych zdolności nie powstanie gazeta literacka, tygodnik,<br />
choćby dwutygodnik, coś, co byłoby przestrzenią tego<br />
żywego kontaktu, o którym mówiłem. A bez czegoś takiego<br />
nasza opinia literacka jest zubożona i będzie ubożała dalej.<br />
Coraz trudniej będzie jej odeprzeć ataki medialnego i szkolnego<br />
stereotypu. Mamy u nas nadmiar krytyki dziennikarskiej,<br />
za mało zaś literackiej, przywiązanej do literatury jako<br />
takiej, a przy tym komunikatywnej.<br />
Żeby było jasne – nie chodzi mi o jeszcze jeden „Tygodnik<br />
Kulturalny”, wygenerowany przez władzę, pismo od<br />
początku kompletnie nieżyciowe i niezdolne do przetrwania.<br />
Myślę raczej o inicjatywie wydawców, którym – do licha –<br />
powinno chyba zależeć, żeby informacja i refleksja na temat<br />
literatury krążyła jak najszybciej.<br />
341
Równie często narzeka się na mizerię polskiej literatury<br />
współczesnej. Ty również zaraz na pierwszych<br />
stronach „Świata na brudno” piszesz, że polska<br />
proza jest „zmęczona”. Ale – co znamienne – w<br />
przypisie prostujesz, że to „okropne uogólnienie”<br />
i podajesz zestaw nazwisk prozaików, którzy w<br />
ostatnich latach wydali „świetne lub interesujące<br />
książki”. Jak więc sprawa się ma z naszą literaturą?<br />
Jest słaba czy dobra?<br />
Zaplątałem się, jak widzę, ale przy stwierdzeniu „zmęczenia”<br />
pozostaję.<br />
Mało jest książek zwyczajnie interesujących. Proza środka,<br />
o której pisali koledzy z „FA-artu”, to raczej nadal życzenie<br />
niż fakt. Rekrutacja do niej odbywa się drogą zsyłki,<br />
rozwiewania złudzeń co do twórczości pisarzy, uznawanych<br />
pochopnie za artystycznie nieprzewidywalnych, nietuzinkowych.<br />
Co więcej, niektóre książki, które pasują do tego pojęcia<br />
jak ulał, na przykład „Don Juan raz jeszcze” Andrzeja<br />
Barta, przechodzą bokiem, bez większego uznania krytyki i<br />
czytelników. Myśmy chyba już przestali wierzyć w spełnienie<br />
tego życzenia.<br />
Więc słaba? Ale są ci pisarze, których nazwiska już wymieniłem,<br />
no i jeszcze jedno – każda literatura, oglądana „w<br />
trakcie”, wygląda raczej na słabą niż mocną, po prostu dlatego,<br />
że rzeczy słabszych jest zawsze więcej niż mocniejszych.<br />
Do tego dochodzi ów efekt medialny, robionego na siłę rozgłosu,<br />
który odruchowo korygujemy, mobilizując pesymizm.<br />
Nie lubię rozstrzygnięć generalnych, bo przecież zmiana<br />
na lepsze nie jest wykluczona, wystarczy, żeby zbiegły się w<br />
czasie ze trzy, cztery tytuły sugestywne i nieobliczalne.<br />
Jedna z części Twojego zbioru tekstów krytycznoliterackich,<br />
„Przygód z wolnością” z roku 2002,<br />
342
zatytułowana była – „Polowanie na arcydzieło”.<br />
Czy Twoim zdaniem po roku 1989 pojawiły się w<br />
naszej literaturze jakieś teksty-arcydzieła?<br />
Ba! „Płaskorzeźba” i „zawsze fragment” Różewicza,<br />
pierwsze trzy tomy Sosnowskiego, sporo wierszy Świetlickiego,<br />
a właściwie jego poezja jako rodzaj dość zbornej historii<br />
wewnętrznego zagubienia, Dycki, co najmniej kilka<br />
wierszy Miłosza, „Anima” Różyckiego, „Po krzyku” Miłobędzkiej,<br />
„Opowieści słychane”, „W czerwieni”... Jeszcze raz:<br />
byłbym przeciwko podbarwianiu obrazu literatury ostatnich<br />
prawie dwudziestu lat, podobnie – zastępowaniu oceny konkretnych<br />
utworów przez wątpliwe mapy tendencji, a z drugiej<br />
strony, potępienie w czambuł niczego nie wyjaśnia. Bo<br />
najpierw nieprzejednana lustracja pisarskich słabości łudzi<br />
publiczność mirażem jakiegoś raju utraconego, a potem w<br />
imię rzekomo maksymalnych wymagań popada w klasyczny<br />
obskurantyzm.<br />
Mimo wszystko wolę plątać się między sceptycyzmem i<br />
nadzieją, bo to pozostawia szansę, że jakaś rzecz uderzająca<br />
wyrwie mnie z tego stanu, jest też po prostu wyrazem realizmu<br />
i niekoniecznie, naprawdę niekoniecznie, wiąże się z<br />
obniżeniem wymagań.<br />
Jesteś przewodniczącym jury Nagrody Literackiej<br />
Gdynia. Czy nowe nagrody literackie, które<br />
stanowić miały swoistą przeciwwagę dla Nagrody<br />
Nike, spełniają swoją funkcję, by tak rzec, „robią<br />
różnice”, wprowadzając nowe jakości, nowe możliwości<br />
do naszego życia literackiego?<br />
Tu nie o przeciwwagę idzie, tylko o wielogłos. Gdynia i<br />
Angelus pojawiły się w momencie, kiedy Nike utraciła, także<br />
ze względów politycznych, ale i z powodu zwyczajnego znu-<br />
343
dzenia opinii, status wyroczni. Dzięki temu nowe nagrody<br />
nie stały się powiernikiem wszystkich niezadowolonych z<br />
dotychczasowej omnipotencji Nike, nie musiały z nią walczyć<br />
i dobijać się owej „różnicy” na siłę.<br />
Czy spektrum uwagi poszerzyło się dzięki nowym nagrodom?<br />
Moim zdaniem – tak. Jeśli spojrzeć na nominacje i<br />
werdykty, to widać, że szansę dostały tytuły nieobecne do tej<br />
pory w otwartym obiegu: książki Foksa, Pasewicza, Baczewskiego,<br />
Środy, Pankowskiego. Nagrodę dostało „Lubiewo”,<br />
specjalną – „Skaza” Magdaleny Tulli, w końcu także Dycki,<br />
niby ceniony, lecz raczej pomijany do tej pory.<br />
A że ostatecznie nie odnosi się wrażenia, iż nowe nagrody<br />
pokazały nową, inną literaturę, stworzyły alternatywę do<br />
mainstreamu, zbulwersowały kanon? Tego nie da się zrobić<br />
gwałtownie, bo – wracam do poprzedniego pytania – w Polsce<br />
nie mamy zapasowych czy odrzuconych literatur, jakichś<br />
silnych podziemnych nurtów, które wystarczy odkopać, niestety.<br />
Swego czasu tworzyłeś bardzo płodny tandem<br />
krytyczno- i historycznoliteracki razem z Przemysławem<br />
Czaplińskim, wspólnie opublikowaliście<br />
kilka ważnych książek. Jak przebiegała i układała<br />
Ci się ta współpraca? Pytam dlatego, że – prawdę<br />
powiedziawszy – nie wyobrażam sobie, abym ja<br />
sam potrafił pracować w duecie.<br />
Dobre pytanie, bo i ja tego nie rozumiem. Bardzo się różnimy...<br />
mamy inne psychiki, estetyki, ambicje, języki, kryteria.<br />
Przemo to geniusz determinacji, ja – nie, ale – wiesz – jesteśmy<br />
nawzajem dla siebie częścią życia. Może jeszcze napiszemy<br />
coś razem.<br />
344
Uprawiamy – posłużę się formułą Darka Nowackiego<br />
– „zawód: czytelnik”. Ja też. Taki nasz<br />
wybór... Przyznam jednak, że czasami mam tego<br />
zawodu (jakże cudowna dwuznaczność słowa!!!)<br />
serdecznie dość, szczególnie wtedy, gdy zdarza mi<br />
się czytać kilka pod rząd fatalnych książek. Ty też<br />
miewasz takie chwile zniechęcenia?<br />
Ano... Szczególnie, jak zdarzy mi się utknąć w serii książek,<br />
wypełnionych duszną pretensjonalnością, bezradnie<br />
bezradnych, grepsujących swą zarozumiałą ciasnotę. Wtedy,<br />
jak kocham pisarzy, wypędziłbym ich do innych, zdrowszych<br />
zajęć, na powietrzu. I siebie też.<br />
[2008]<br />
345
Nota bibliograficzna<br />
Zdecydowana większość z zamieszczonych w książce tekstów<br />
miała swoje pierwodruki w prasie i czasopismach. Wszystkie<br />
z nich zostały przejrzane i jeśli zaszła taka potrzeba, stylistycznie<br />
wygładzone. W niektórych wprowadziłem drobne<br />
zmiany, rozszerzając je bądź skracając, by uniknąć powtórzeń<br />
lub dodać potrzebne informacje.<br />
„Pieszczochy losu i solista. Rozmowa z M. Nowakowskim”, „Dekada<br />
Literacka”, 2000 nr 6-8.<br />
„Dlaczego pisze – dlaczego czytam?”, „Kresy”, 2001 nr 4.<br />
„Dwadzieścia lat jak cmentarzysko. Rozmowa z Wł. Odojewskim”,<br />
„Dekada Literacka”, 2000 nr 6-8.<br />
„Iskrzący styk”, „Tygodnik Powszechny”, 2000 nr 35.<br />
„Metafizyka, mitografia i rękaw koszuli. Rozmowa z P. Szewcem”, „Dekada<br />
Literacka”, 2000 nr 4-5.<br />
„Jesteś, świecie, jesteś”, „Dekada Literacka”, 2000 nr 4-5.<br />
„Pokorny i zarażony. Rozmowa z D. Odiją”, „Tin” on-line, z dnia 2003-06-<br />
02.<br />
„Przemijanie i nie tylko”, „Dekada Literacka”, 2003 nr 7-8.<br />
„Ani harcownik, ani autorytet. Rozmowa z M. Olszewskim”, „Dekada<br />
Literacka”, 2004 nr 1.<br />
„Każdy bywa Żydówką. Rozmowa z M. Sieniewiczem”, „Książki w<br />
Tygodniku”, 2005 nr 21.<br />
„Groteską w rzeczywistość”, „Książki w Tygodniku”, 2005 nr 21.<br />
„Ciało i zakamarki duszy. Rozmowa z M. Pankowskim”, „Książki w<br />
Tygodniku”, 2005 nr 47.<br />
„Pojedynek natury z kulturą”, „Książki w Tygodniku”, 2005 nr 47.<br />
„Dłużyzny o miłości”, „Artpapier” on-line.<br />
„Dystans jak powietrze. Rozmowa ze Z. Kruszyńskim”, „Artpapier” on-line,<br />
2006 nr 15-16.
„Bezpaństwowiec w delegacji”, „Gazeta Wyborcza” z 21.02.2006.<br />
„Fantaści nie wierzą w zielone ludziki. Rozmowa z J. Dukajem i M.S.<br />
Huberathem”, „Gazeta Wyborcza” z 19.04.2006.<br />
„Zło spod Skały”, „Gazeta Wyborcza” z 20.06.2006.<br />
„Dukaj Lemobójca”, „Opcje”, 2004 nr 1-2.<br />
„Fizyczna przyjemność z pisania. Rozmowa z A. Ubertowskim”, „Dekada<br />
Literacka”, 2006 nr 3.<br />
„Tylko (i aż) opowiadacz. Rozmowa z H. Klimko-Dobrzanieckim”,<br />
„Dekada Literacka”, 2007 nr 4.<br />
„Opowieści pograniczne”, „Dekada Literacka”, 2007 nr 4.
SPIS TREŚCI<br />
Robert Ostaszewski, Bliskie spotkania literackiego stopnia<br />
Marta Eloy Cichocka, Oko w oko?<br />
Spotkania z pisarzami<br />
Spotkanie z Markiem Nowakowskim<br />
(warszawskie, uliczne, jedyne w swoim rodzaju)<br />
Pieszczochy losu i solista (Rozmowa)<br />
Dlaczego pisze – dlaczego czytam? (Recenzja „Empire”)<br />
Spotkanie z Włodzimierzem Odojewskim<br />
(w stylowym gabinecie pisarza, nieco onieśmielające)<br />
Dwadzieścia lat jak cmentarzysko (Rozmowa)<br />
Iskrzący styk (Recenzja „Jedźmy, wracajmy<br />
i innych opowiadań”)<br />
Spotkanie z Piotrem Szewcem<br />
(przy wybornym rosole, w mieszkaniu na Chomiczówce)<br />
Metafizyka, mitografia i rękaw koszuli (Rozmowa)<br />
Jesteś, świecie, jesteś (Recenzja „Zmierzchów i poranków”)<br />
Spotkanie z Danielem Odiją<br />
(w Olsztynie, w knajpie literackiej, której już nie ma)<br />
Pokorny i zarażony (Rozmowa)<br />
Przemijanie i nie tylko (Recenzja „Tartaku”)<br />
Spotkanie z Michałem Olszewskim<br />
(internetowe, choć obaj mieszkamy w Krakowie)<br />
Ani harcownik, ani autorytet (Rozmowa)<br />
Nużąca droga do... (Recenzja „Do Amsterdamu”)
Spotkanie z Mariuszem Sieniewiczem<br />
(znowu w Olsztynie, zagłębiu młodej polskiej prozy)<br />
Każdy bywa Żydówką (Rozmowa)<br />
Groteską w rzeczywistość (Recenzja „Żydówek nie obsługujemy”)<br />
Spotkanie z Marianem Pankowskim<br />
(w Hotelu Francuskim w Krakowie, rano, jak dla mnie – w środku<br />
nocy)<br />
Ciało i zakamarki duszy (Rozmowa)<br />
Pojedynek natury z kulturą (Recenzja „Rudolfa”)<br />
Spotkanie z Tomaszem Białkowskim<br />
(długie, lecz nie nużące)<br />
Dłużyzny o miłości (Rozmowa)<br />
Tandeta zła (Recenzja „Dłużyzn”)<br />
Spotkanie ze Zbigniewem Kruszyńskim<br />
(w restauracji, ze szczękiem sztućców w tle)<br />
Dystans jak powietrze (Rozmowa)<br />
Bezpaństwowiec w delegacji (Recenzja „Powrotu Aleksandra”)<br />
Spotkanie z Jackiem Dukajem i Markiem S. Huberathem<br />
(o mało nie skończyło się skandalem, ale o tym – sza!)<br />
Fantaści nie wierzą w zielone ludziki (Rozmowa)<br />
Zło spod Skały (Recenzja „Miast pod Skałą” Marka S. Huberatha)<br />
Dukaj Lemobójca (Recenzja „Innych pieśni” Jacka Dukaja)<br />
Spotkanie z Adamem Ubertowskim<br />
(na krakowskim bruku, gdzie rozmawialiśmy głównie – co tu<br />
kryć – o piłce kopanej)<br />
Fizyczna przyjemność z pisania (Rozmowa)<br />
Nie być (O)obcym (Recenzja „Rezydentów”)
Spotkanie z Hubertem Klimko-Dobrzanieckim<br />
(możliwe dzięki komunikatorom, z autorem przemieszczającym<br />
się gdzieś między Islandią a Austrią)<br />
Tylko (i aż) opowiadacz (Rozmowa)<br />
Opowieści (po)graniczne (Recenzja „Wariata” i „Raz. Dwa.<br />
Trzy”)<br />
Spotkanie z Ignacym Karpowiczem<br />
(w kuchni oficyny Willi Decjusza, przerywane raz po raz wejściami<br />
pisarzy i tłumaczy z różnych stron świata)<br />
Niepewność i żarty (Rozmowa)<br />
Cud-trup (Recenzja „Cudu”)<br />
Spotkanie z Ewą Madejską<br />
(krótka, internetowa rozprawa między katoliczką a ateistą)<br />
Wyrafinowana forma niewolnictwa (Rozmowa)<br />
Katodulszczyzna (Recenzja „Katonieli”)<br />
Spotkanie z Piotrem Ibrahimem Kalwasem<br />
(z pisarzem-wędrowcem, jak zwykle będącym w drodze)<br />
Przemykanie przez czas i świat (Rozmowa)<br />
Między Powiślem a Indiami (Recenzja „Rasa mystica. Traktat<br />
około Indii”)<br />
Spotkanie z Edwardem Pasewiczem<br />
(sieciowe, z poetą, który stał się prozaikiem z miłości do ubranek<br />
z H&M)<br />
Kryminalnie i gejowsko (Rozmowa)<br />
Gejowska normalność (Recenzja „Śmierci w darkroomie”)
Spotkania z literaturoznawcami i krytykami<br />
Spotkanie z Michałem P. Markowskim<br />
(bez lęku, bo jeszcze przed aferą z Antonim Liberą)<br />
Fabuły w świecie pojęć (Rozmowa)<br />
Spotkanie z Dariuszem Nowackim<br />
(w Katowicach, gdzie smog, ale niezbyt dokuczliwy)<br />
Zbędne rewindykacje (Rozmowa)<br />
Spotkanie z Krzysztofem Uniłowskim<br />
(na Uniwersytecie Śląskim, w pokoju, gdzie przesiaduje kwiat<br />
naszej krytyki)<br />
Różnicująca moc lektury (Rozmowa)<br />
Spotkanie z Ingą Iwasiów<br />
(jak krytyk z krytykiem)<br />
Nie przemawia przeze mnie Duch Święty (Rozmowa)<br />
Spotkanie z Piotrem Śliwińskim<br />
(szczere aż do bólu)<br />
Czytanie i inne (zdrowsze) zajęcia (Rozmowa)
353
354