recenzje - Portret
recenzje - Portret recenzje - Portret
proza Arkadiusz Łuba VIATOR (fragment powieści) [...] Ławeczki, niezbyt liczne, usytuowane były wzdłuż nadbrzeża Alley. Wesołe podśpiewywania ptasich muzyków wprawiały wszystkich w nastrój odprężenia, nieskrępowania. Każdy, kto się tu znalazł, zapominał o kłopotach trapiących duszę. Nie było nikogo, kto mógłby odczuwać inaczej. On również zasiadł i spienione myśli, jak pianą pokryte, płynne, doskonale wyrzeźbione, niewysokie fale, przepływały. Wyjął nie nazbyt cienki, dużego formatu, zeszyt i rozpoczął notowanie. Nie wydarzyło się nic, co mógłbym umieścić. Nie w tej chwili. Dzień zdążył się już dostatecznie przebudzić. Rozbudzony. Źrebaki świtu – Lampas i Faeton – dawno mają wolne. Przeklęty. Zostawiła mnie – Jane. Może się jej coś przypomniało. Wracała. Bez słowa wytłumaczenia. Urok przygasa. To nie dawne czasy, córka słodkowodnego rybaka. Hymny i zabawy na cześć nieokiełznanej natury. Piesze wycieczki, dalekie eskapady. Poszycie leśne, namioty i wredne komary, tnące każdą obnażoną, w górę patrzącą dupę. Kochałem się, a wokoło bzykające i denerwujące owady. Krwiopijcze. Lubiące ssać. Wampiry niższego rzędu, mniej rozwinięte gatunkowo paskudy. Przemknęła ona. Wesoła. Po drugiej stronie wąskiej wodnej wstążki wdzięki swoje posadziła. Ciemnoskóra, niewysoka. Wiem, że używa przeróżnych maści przeciw swoim wypryskom na policzkach. Farbuje włosy. Kurewka Kamilla poradziła jej, by rozcieńczała. Nie wiem, jak można rozcieńczać wodę. Chyba że chodziło o farbę. Mówiła, że odrobina octu dodaje połysku, 80 który może pozostać na długo. Odżywia włosy. Końcówki nie rozdwajają się tak często. Ona siedziała zamyślona, a on nadal pisał w swoim pamiętniku zdania różne, o odmiennej od siebie treści, niezdecydowane, inne. Potok myśli zapisywał. Lubił to, niemal tak samo jak interpretowanie wierszy. Systematyzował. Pogrążona, patrzyła w dal, przed siebie. Była istotą przeciętnej urody, ale niektórzy uważali, że mogłaby być przystojniejsza. Chcieli, by zrzuciła dający się zauważyć niewielki nadmiar wybornej, jakościowej szynki, mogącej zadowolić podniebienie każdego kanibala. Nikt nie przypuszczał, że próbowała, na ile sobie mogła na to pozwolić, pozbyć się zbędnych wałeczków, na których jej przecież nie zależało. Palce u delikatnych dłoni miała krótkie i dobrze wyrzeźbione. Cera nie była odbiciem bladości rodem z kości słoniowej. Opalona i miękka
sprawiała wrażenie zdrowszej, niźli była. Do snu zawsze nakładała czarne, jedwabne rękawiczki, które dostała od swojej matki. Lubiła dotykać się przed zaśnięciem w te miejsca, które sprawiały jej wyszukaną przyjemność. Do tych celów wykorzystywała puszystość jedwabnego materiału (o ile można było powiedzieć, że był puszysty) oraz chłód, dzięki któremu dotykane i pieszczone organa powodowały, że krew szybciej krążyła. Każdy, kto wpatrywałby się uważnie, mógłby dostrzec królewskie podbicia stóp, na których zawsze znajdowały się eleganckie pantofelki, nie kolidujące nigdy i w żaden sposób z resztą ubioru. (Ale czyż mijając drugą osobę, spoglądamy na jej buty?...). Nie zaznała dotychczas prawdziwej miłości. Włoch, z którym się przespała, okazał się zwykłym alfonsem, lubiącym wyłącznie uległe partnerki. Stary, sadomasochistyczny mason, Żyd z pochodzenia. Sprawił jej pierścionek (z tombaku) z szafirem, ale i on okazał się fałszywy. Zrobił to, by ją w sobie rozkochać, zauroczyć i dostać owoc, czyniący rozkoszną tę chwilę, w której się go posiadło, a którą czuje się jeszcze długo na podniebieniu, gdy się było wystarczająco przebiegłym. W jej oczach, ciemnych, brązowych, niemal czarnych, odbijało się słońce, które zostawiało w niej swoją energię, wypełniając od środka. Wypełnienie to jakże różniło się od tego, które chętnie przeżywała i czerpała zeń to, co było najlepsze. Biustu nie powiększała jeszcze. Jej dwa przysadziste, kuliste meloniki starczały w zupełności. Praktykowała masaż. Wieczorem, stojąc przed lustrem, delikatnie i z uczuciem, wypełniającym chłodne dłonie, kształtowała już ukształtowane. Słodko uśmiechała się i wyobrażała siebie na okładkach poczytnych, ale nie wulgarnych, magazynów. Rumieniła się teraz na wspomnienie o tym, a kolor, którym pokrywały się policzki, był jak płatki róż z ogrodu jej dziadka. Jej wargi co jakiś czas wykrzywiały się. Było zatem wiadomym, że podśpiewywała sobie. Nuciła śliczną melodię w rytm tej, którą wokół śpiewali skrzydlaci śpiewacy. Uśmiechała się niemal niezauważalnie, a uśmiech jej często przypominał wtedy świeżość poranka z pełni lata. Zwiewna spódniczka stykała się na wysokości pasa lub, jeśli ktoś woli, na wysokości talii, z zapinaną na osiem drobnych guzików bluzką. Nie ukazywała więcej niż to określały przyjęte normy przyzwoitości, pomimo tego, że posiadała urocze wycięcie zwane dekoltem. Nieco powyżej lekko tkanych pończoszek było miejsce na majteczki. Bielizna zawsze była dla niej rzeczą najważniejszą. Raz się jej zdarzyło nie zmieniać swoich damskich slipeczek przez cztery dni. Odbiło się to tym, że wsiąknięty w nie zapach mocnego kwasu (a miała wtedy te specyficzne kobiece dni) nie dawał usunąć się w żaden sposób. Teraz podobne zjawiska nie miały okazji się powtórzyć. Posiadała bowiem piękne, bawełniane kompleciki, w ilości czterech czy pięciu, z których każdy zawierał, jako obszycie, wspaniałą wstążeczkę koronkową, która dodawała wszystkiemu uroku i, po obnażeniu, przyciągała wzrok. Sama sobie wszystko prasowała. Na wszystkie stroje i dodatki do garderoby zawsze zarabiała w okresie wakacji. Zajmowała się ni mniej, ni więcej jak tylko prasowaniem bielizny u wielkich państwa, mieszkających gdzieś po nadreńskich wioskach. Stąd wzięło się jej zamiłowanie do gustownego i wyszukanego ubioru, zgodnego z trendami panującej mody. Więc jednak! Rozpięła lekko najwyższy guziczek i natychmiast znać dał o sobie muślinowy stanik. Aby przyciągnąć jego uwagę (nie zapominajmy o naszym bohaterze), podniosła w górę prawą nogę i poprawiła pończoszkę. To wystarczyło. Nie odważył się patrzeć na nią zbyt długo. To, co zobaczył, chwilowo zaspokoiło jego ciekawość i żądzę patrzenia na niewieście wdzięki, musiał się powstrzymać. Było to jednak tylko zaspokojenie kilkuminutowe. Po niedługiej przerwie znów skierował swe oczy w jej kierunku. Był grzesznikiem, ale ona też nie pozostawała niewinną. Zachęcała. Skinęła głową na znak pozdrowienia, a on nie spodziewał się tego. Oddałaby wiele z tego, co posiadała, aby chociaż tylko przez jakiś niewielki nawet odcinek czasu mogła być z nim tak, jak tego chciała. Marzyła. Wiele mrocznych i radosnych momentów wirowało w jej umyśle. Nasuwały się wspomnienia o kamienistych plażach znad francuskiego oceanu. Nastrój był zbliżony. Jedyne, co odczuwała, to dający się zauważyć brak piasku, brak nadmorskiego piasku. Lekki, drobny, kremowoziarnisty pył. Zamki z fosami wypełnionymi słoną cieczą. Kraby i krewetki. Wzmożona potencja. Tak. Wypełnij mnie. Jestem gotowa, rozewrę nogi, chcę uczuć twe ciepło w sobie. Spółkujmy: pod okiem amorka, bożka grzesznych zabaw... Wówczas uniosła spódniczkę jeszcze wyżej, by on mógł zobaczyć. I wiedziała, że zobaczył to, co chciała mu pokazać. Ciemne kręcone włoski wokół łona, teraz odsłaniane delikatną dłonią, która z każdą chwilą ukazywała coraz więcej i więcej tego, co było do pokazania. A on wyobrażał sobie, że wszystko to on ukartował. Że to za jego sprawą widzi teraz obnażającą swe wdzięki istotę. W jego kroczu zachodziły przemiany. Coś sprawiało mu ucisk, ale nie uważał go za nieprzyjemny. Jego napletek zsunął się i spotęgował podrażnienie. A ona odchyliła na bok, rozpiętą z pozostałych siedmiu, bluzkę, która odkryła kuliste wypukłości. Wyciągnęła się, przez co, zdało się, stała się dłuższa, niż była w rzeczywistości. Białe, 81
- Page 30 and 31: poszedł do tego doktora z kopertą
- Page 32 and 33: poezja igor kędzierski ma kolczyki
- Page 34 and 35: ozmowa Korozja Rzeczywistości Z Ew
- Page 36 and 37: od tego zacząć, że „Rdza“ je
- Page 38 and 39: filozofia Marek Parulski Język jak
- Page 40 and 41: językowe potrzeby i możliwości.
- Page 42 and 43: mogłoby jedynie pozytywnie zaświa
- Page 44 and 45: Kręgi Boli mnie. Krzyż. W środku
- Page 46 and 47: ecenzje Z opowiadania tytułowego d
- Page 48 and 49: ecenzje przed jakąkolwiek jednozna
- Page 50 and 51: ecenzje wspomnień na nowo przynies
- Page 52 and 53: ecenzje Przystupę, ma dziewiętna
- Page 54 and 55: ecenzje Nina Olszewska Ocalić od z
- Page 56 and 57: ecenzje „pasikonik usiadł na szy
- Page 58 and 59: ecenzje „Słownik” jest więc n
- Page 60 and 61: ecenzje omówienie konfrontacji Aus
- Page 62 and 63: ecenzje nie może pisać o sobie w
- Page 64 and 65: ecenzje Kobieta wychodzi za mąż i
- Page 66 and 67: ecenzje pierwowzór Zosi z „Wesel
- Page 68 and 69: ecenzje Wydana na świecie w 1998 r
- Page 70 and 71: według określonego klucza. Stąd
- Page 72 and 73: poezja Wiktoria Klera OKNA NAD MONO
- Page 74 and 75: O wielu homoerotycznych twórcach m
- Page 76 and 77: to rodzaj błazeństwa maskującego
- Page 78 and 79: poezja Agata Chmiel błękitna raps
- Page 82 and 83: koronką obszyte majteczki, wrzuci
- Page 84 and 85: swoim strumieniom myślowym inne ki
- Page 86 and 87: poezja Piotr Rowicki mała miss nie
- Page 88 and 89: ecenzje Jarosław Czechowicz Dużo
- Page 90 and 91: ecenzje Nina Olszewska Kiedy treś
- Page 92 and 93: ecenzje Anita Frankowiak Oswajanie
- Page 94 and 95: ecenzje Anna Rau Definicja zmartwyc
- Page 96 and 97: ecenzje Urszula Bielas Mroki (nie)s
- Page 98 and 99: ecenzje Zjednoczonych. Polskiego cz
- Page 100 and 101: ecenzje bagna za własne włosy. Do
- Page 102 and 103: ecenzje Anna Brzezińska Ostrożnie
- Page 104 and 105: ecenzje Joanna Chłosta-Zielonka An
- Page 106 and 107: ecenzje „Tamci nie podnoszą na s
- Page 108 and 109: ecenzje nie za sprawą podziału ś
- Page 110 and 111: ecenzje w percepcji poetki: smak, d
- Page 112 and 113: ecenzje strumień świadomości ni
- Page 114 and 115: ecenzje Bernadetta Darska Nałóg z
- Page 116 and 117: poezja Milena Kubisz NIEKOMÓRKA OB
- Page 118 and 119: Krappem. Powiedziała, że teraz. P
- Page 120 and 121: zamroczeniu już ostatecznym bywał
- Page 122 and 123: jak mu ubezwłasnodzielnienie nakaz
- Page 124 and 125: i zewnętrzności, nie, powiedział
- Page 126 and 127: poezja Jacek Uglik to zawsze jest o
- Page 128 and 129: całości jeszcze bardziej biblijny
proza<br />
Arkadiusz Łuba<br />
VIATOR<br />
(fragment powieści)<br />
[...] Ławeczki, niezbyt liczne,<br />
usytuowane były wzdłuż nadbrzeża<br />
Alley. Wesołe podśpiewywania<br />
ptasich muzyków wprawiały<br />
wszystkich w nastrój odprężenia,<br />
nieskrępowania. Każdy, kto się tu<br />
znalazł, zapominał o kłopotach<br />
trapiących duszę. Nie było nikogo,<br />
kto mógłby odczuwać inaczej.<br />
On również zasiadł i spienione<br />
myśli, jak pianą pokryte, płynne,<br />
doskonale wyrzeźbione, niewysokie<br />
fale, przepływały. Wyjął nie nazbyt<br />
cienki, dużego formatu, zeszyt i<br />
rozpoczął notowanie. Nie wydarzyło<br />
się nic, co mógłbym umieścić.<br />
Nie w tej chwili. Dzień zdążył<br />
się już dostatecznie przebudzić.<br />
Rozbudzony. Źrebaki świtu –<br />
Lampas i Faeton – dawno mają<br />
wolne. Przeklęty. Zostawiła mnie –<br />
Jane. Może się jej coś przypomniało.<br />
Wracała. Bez słowa wytłumaczenia.<br />
Urok przygasa. To nie dawne<br />
czasy, córka słodkowodnego<br />
rybaka. Hymny i zabawy na cześć<br />
nieokiełznanej natury. Piesze<br />
wycieczki, dalekie eskapady.<br />
Poszycie leśne, namioty i wredne<br />
komary, tnące każdą obnażoną, w<br />
górę patrzącą dupę. Kochałem się,<br />
a wokoło bzykające i denerwujące<br />
owady. Krwiopijcze. Lubiące ssać.<br />
Wampiry niższego rzędu, mniej<br />
rozwinięte gatunkowo paskudy.<br />
Przemknęła ona. Wesoła. Po<br />
drugiej stronie wąskiej wodnej<br />
wstążki wdzięki swoje posadziła.<br />
Ciemnoskóra, niewysoka. Wiem, że<br />
używa przeróżnych maści przeciw<br />
swoim wypryskom na policzkach.<br />
Farbuje włosy. Kurewka Kamilla<br />
poradziła jej, by rozcieńczała. Nie<br />
wiem, jak można rozcieńczać wodę.<br />
Chyba że chodziło o farbę. Mówiła,<br />
że odrobina octu dodaje połysku,<br />
80<br />
który może pozostać na długo. Odżywia włosy. Końcówki nie<br />
rozdwajają się tak często.<br />
Ona siedziała zamyślona, a on nadal pisał w swoim<br />
pamiętniku zdania różne, o odmiennej od siebie treści,<br />
niezdecydowane, inne. Potok myśli zapisywał. Lubił to,<br />
niemal tak samo jak interpretowanie wierszy. Systematyzował.<br />
Pogrążona, patrzyła w dal, przed siebie. Była istotą przeciętnej<br />
urody, ale niektórzy uważali, że mogłaby być przystojniejsza.<br />
Chcieli, by zrzuciła dający się zauważyć niewielki nadmiar<br />
wybornej, jakościowej szynki, mogącej zadowolić podniebienie<br />
każdego kanibala. Nikt nie przypuszczał, że próbowała, na ile<br />
sobie mogła na to pozwolić, pozbyć się zbędnych wałeczków,<br />
na których jej przecież nie zależało. Palce u delikatnych<br />
dłoni miała krótkie i dobrze wyrzeźbione. Cera nie była<br />
odbiciem bladości rodem z kości słoniowej. Opalona i miękka