02.10.2014 Views

recenzje - Portret

recenzje - Portret

recenzje - Portret

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

poszedł do tego doktora z kopertą i<br />

ten go odprawił. Potem Pawłowską<br />

rozkroił i po ptakach było... ledwie<br />

zaszyli i zaraz poszła do Piotra.<br />

Zjedzona była od środka... ale może<br />

ten lekarz uczciwy jednak, co?<br />

- Potrafi pani pocieszyć, pani<br />

Marto.<br />

- E tam, weź się pan w garść,<br />

panie Rysiu. Tu trzeba działać i to<br />

szybko. Nie ma co zwlekać. A jest<br />

przecież jeszcze szansa.<br />

- Niech pani nawet mnie nie<br />

namawia na tę śmieszność. Boga w<br />

sercu pani nie ma? Nawet jak tu na<br />

miejscu mam skonać, więcej do niego<br />

z kopertą nie pójdę. Brata też na<br />

śmieszność nie wyślę! Już on dostał<br />

za swoje! Lepsza śmierć niż robić<br />

sobie z gęby cholewę.<br />

- A bo to ja pana tam z tym<br />

posyłam? Mam lepszy sposób.<br />

- Jaki?<br />

- Prosty.<br />

- Pani Marto!<br />

- Nie będzie pani Marty, będzie<br />

pani Jadzia! Widzisz pan?<br />

- Jaka Jadzia?<br />

- A zwyczajna, Gadzińska, salowa<br />

Jadzia.<br />

- Niby jak?<br />

- Normalnie, sprząta jego gabinet<br />

codziennie. Dawaj pan tę kopertę.<br />

Tylko tę samą, z pocztówką w<br />

środku, żeby wiedział, że w pańskiej<br />

sprawie. Może on się boi świadków?<br />

No i w czasie wizyty zwyczajnie<br />

nie umie wziąć. Rozumiesz pan? A<br />

Jadzia jakby nigdy nic, wsadzi mu<br />

we fartuch i tyle. Z rana konował<br />

namaca, wyczuje, czy mu pasuje,<br />

pozna, że od pana... no i spokojniej<br />

zaśniesz pan na stole. Zbudzony<br />

zobaczysz lepsze życie i będzie po<br />

ptakach. Wrócisz pan do karmienia<br />

tych mew za oknem, bo zamróz<br />

idzie.<br />

***<br />

Patrzył na zakupioną paczkę<br />

papierosów i wahał się. To już<br />

nie to samo, uleczył się z nałogu<br />

po poprzedniej operacji. Nigdy<br />

nie chciało mu się tak palić, jak<br />

wówczas. Palenie było wtedy<br />

prawdziwą katorgą. Kartki na<br />

papierosy, limity, ukradkiem<br />

kupowany tytoń, przywożony gdzieś<br />

z południa i zdobywane z trudem<br />

30<br />

bibułki. Wkręcał papier w małe maszynki do domowego<br />

wyrobu papierosów. Sam nabył taką w kiosku przy kościele, u<br />

starego handlarza, którzy miał kontakt z prywaciarzami. Na<br />

szczęście nie opuszczało go oddanie żony, niech spoczywa<br />

w pokoju. Wspomagała, jak mogła. Tyle razy podpatrywała<br />

męża skręcającego papierosy, że nie sprawiało jej to żadnego<br />

trudu. Zresztą była pewna, że ma więcej cierpliwości i jej<br />

szczupłe palce gwarantowały wyższą jakość. Przynosiła<br />

domowe papierosy razem z domowymi pierogami, gołąbkami i<br />

kompotem z jabłek i gruszek, ale to nie rozwiązywało problemu.<br />

W szpitalu panował zakaz palenia, a zamiast palarni były<br />

schody, wąskie, z drewnianą poręczą, o którą wspierali się<br />

chorzy. Stali wszyscy jak widma w jednakowych szlafrokach<br />

w pionowe pasy, bez względu na wiek i płeć. Gdy wracali do<br />

swoich sal, smród tanich wietnamskich papierosów dobitnie<br />

przenikał ze szlafroków w piżamy i ciągnął się leniwie, by wraz<br />

z nimi wciskać się w szpitalną pościel, w którą kładli się powoli,<br />

zrzucając filcowe kapcie.<br />

Dziś po raz pierwszy wszedł do tutejszej palarni i nie<br />

przeszkadzał mu ciężki smród dymu połączonego z tanim<br />

odświeżaczem powietrza. Nad głową mruczał wentylator,<br />

a salowa Jadzia wbiła oczy w podłogę. Wcisnęła dłonie w<br />

kieszenie fartucha, przylegała plecami do ściany i nie odzywała<br />

się. Wyjął powoli papierosa i patrzył przez chwilę na drżący<br />

płomień zapalniczki. Czekał na słowa salowej, ale nie rwała<br />

się do relacji. Poruszyła się delikatnie i z prawej kieszeni<br />

wyciągnęła wymiętą kopertę. Nie podnosząc wzroku podała.<br />

- Powiedział, że jak jeszcze raz zrobię coś takiego, doniesie<br />

ordynatorowi.<br />

- Przepraszam, pani Jadziu, nie powinienem pani narażać,<br />

ale rozumie pani, tonący...<br />

- Co mam nie rozumieć, panie? Przecież takiego lekarza to<br />

ja nie widziałam, jak żyję. Takich to już na świecie nie ma. Inny<br />

dla świętego spokoju by wziął, żeby człowiekowi nerwów nie<br />

psuć. Jak on taki dobry, jak za sprawiedliwego chce robić, to po<br />

drodze z roboty oddałby biedakom w domu małego dziecka,<br />

na obiady. Ale człowiekowi by szansy nie odmawiał. A tak? Do<br />

czego to podobne?<br />

- Co go obchodzą moje szanse, pani Jadziu? On swojego<br />

interesu pilnuje.<br />

- Każdy ma swój interes. Podły świat, jeden drugiemu po<br />

plecach wlezie, byle swoje ugrać. Żyć się nie chce w tej dziczy,<br />

panie Zdanecki, żyć się nie chce, a robić trzeba. To już pójdę do<br />

swojego dzieła. Szyby miałam przetrzeć w drzwiach, podłogę w<br />

zabiegowym zdezynfekować, co tu po mnie? Ja na nic się panu<br />

nie przydam.<br />

- Dziękuję, wiele pani dla mnie zrobiła.<br />

- Co pan! Nic nie zrobiłam, chandra tylko została! Prostej<br />

sprawy człowiek załatwić nie może, bo jeden szlachetny się<br />

trafił, tfu, na psa buty.<br />

- Niech pani już o tym nie myśli. Było-minęło, a pani ma w<br />

niebie policzone.<br />

Ale mówił już do pleców schowanych pod błękitem<br />

fartucha. Już nie było Jadzi, Marty też nie było, ani lekarza.<br />

Została koperta w dłoni, wygnieciona, z głupawym kwiatkiem<br />

w lewym rogu, z banknotami bez wartości. Trzy razy zaciągnął<br />

się papierosem i poczuł zawrót głowy, mdłości, a smród w<br />

ustach napełnił go odrazą. Zgasił go szybko w stojącej obok<br />

popielniczce. Wyszedł z palarni i przemknął korytarzem do<br />

schodów.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!