recenzje - Portret

recenzje - Portret recenzje - Portret

portret.org.pl
from portret.org.pl More from this publisher
02.10.2014 Views

jak mu ubezwłasnodzielnienie nakazywało; to nie mógł być bunt, to było jedyne wyjście. Powiedział, że ojciec w ich rodzinie robił za, robił z siebie i robił tym sobie (bardzo) dobrze, naczołowego mędrca rodowego, autarchę pojmowalności i poznania, który ster musiał objąć i rozprowadzać wszystkich za rękę po świecie; poświecić w ciemnościach, ostrzyć zmysły otępiałe, zaropiałe oczy odskrobywać na dostrzeganie i wskazywać, i interpretować, i wyjaśniać. On sobie ojca budował, odbudowywał go sobie z tej rozsypki wieloelementowej i stworzył obraz ojca, na który musiał patrzeć z grymasem nieprzyjmowania, z niedowierzaniem twarzy wykrzywieniem, ale zaraz przypominał sobie, że nakładać trzeba maskę, że masę swojego zadowolenia i zachwycenia zwiększać, bo ojciec sprzeciwu nie znosił do zrozumienia, ojciec tego nie pojmował, jemu pojmowanie się nie mieściło, bo on zwyczajnie nie miał dla niego miejsca, więc mógł zareagować złością, której z kolei on, powiedział, nie tyle nie znosił, co nie potrafił unieść. Powiedział, że patrzył wtedy na ojca i widział te koszule odprasowane żony małżeńskości odpracowaniem, widział te krawaty z tłustymi węzełkami podszyi, widział te marynarki, jak arki męskości noszone, te spodnie ukantowione odpowiedniością i odpowiedzialnością właściciela, te teczki ociekające skóry polukrowaniem, widział te chusteczki bawełnianością lekkie wsadzane przez matkę, przez żonę jego ojca, do kieszeni spodni, żeby się czasem mąż w sytuacji kompromitującej, święty wizerunek raniącej nie znalazł, kiedy by musiał dłonią podnośne efekty oddychania podnosić palcami w siebie skalanie, w niedzieli i świąt majestatu nakazanych (które dla ojca w codzienności, w bezwyjątku tygodniowym miesięcznym rocznym są się znajdują) nieprzestrzeganie. Powiedział, że ojciec nawet ścianę wyściełał swoimi sukcesami, swoimi sukcesjami go honorującymi i usprawiedliwiającymi honorność, kiedy wkładał swoją wtyczkę do 122 kontaktu z ludźmi dla niego niższego sortu, z, by tak rzec, asortymentem bezdyplomowym, beztytułowym, kiedy to nie miał ojciec do uczynienia z magistrem, inżynierem, z magistrem inżynierem, z doktorem, ale nie hab., bo w pułapkę kontaktów tak wymagających, absorbujących tak ojca możliwości podliźnięcia się jeszcze nie złapał-załapał, ojciec nie wypułapił się jeszcze na wyżyny, na których musiałby wyżąć, wyrzec by się musiał tego, co łączyło go, by tak rzec, z ludem pracującym i wszystko dla niego opracowującym, żeby się nie musiał męczyć, mężczyzna nie powinien się przecież zamęczać, zwłaszcza on, ojciec, człowiek z funkcją, człowiek funkcyjny i funkcjonalny. Powiedział, że on miał nieposiadanie innego wyjścia, miał obowiązek, by na ojca nałożyć to, co zwykł (z bolesną niezwykłością) światem matki nazywać, musiał na te ojca dyplomowania i utytłania tytułami, na te ukoszulowienia uteczkowania ugarniturowania uchusteczkowania rozłożyć to, co się ojcu mezaliansem mieniło, co mu mieliło teraźniejszość (powiedział, że on, jak ojciec, też miał wiele z matką wspólnego; tyle tylko, że on do matki wszedł za pomocą ojca, a ojciec był w tej kwestii zupełnie samopodzielny z uwagą, ale też przecież, jak ojciec, z matki, żony swojej wychodził, tak on z matki wyszedł; ojciec miał przywilej wielokrotności, jemu musiała wystarczyć przedurodzeniowa i naurodzeniowa jednorazowość; i jeszcze te matki piersi się nadstawiające, z których każdy z nich korzystał zaraz po) jak mówił, tą przeszłością szczeniacką moją, tą moją nieodpowiedzialnością w głupkowatości młodzieńczej nieopierzonej. Tak, powiedział, że dla ojca matka była źródłem symetrycznego dwuwstydu; tak, bo ojciec się wstydził, no nie mógł nie mógł zrozumieć, że ta kobieta, ta matka twoja, stała się żoną moją (tak, stała się, ojciec tutaj nie miał nic do wygadania, kiedy wchodził w matkę i jej posiadanie, czyniąc z niej powiernika swoich postanowień); tak, bo ojciec wstydził się, że teraz żona się odstać w kolejce sprawę rozwiązującej nie może, że nie przeminie, się nie zużyje, że nie zniszczy, ale nie mógł się nad tym za bardzo rozwodzić, bo to by nadpsuło jego reputację, refutację zawodową społeczną towarzyską funkcjonalną rekreacyjną informacyjną dydaktyczną semantyczną grzecznościową kontaktową by zapoczątkowało, więc nie, więc się nad tym nie rozwodził. I jeśli się nie rozwodził, i jeśli nie miał innego wyjścia (oprócz zejścia) jak z żoną, przy żonie, w żonie, nad żoną trwać w zatrwożeniu brakiem możliwości do wyswobodzenia, to musiał udowadniać jej pochodzenie i już w z nim dojrzałość dojście, musiał przypominać jej, by tak rzec, proletariackość wykształcenia niesformalizowanego, jej nieobycie w byciu, jej nieokrzesanie, z którego trudno było coś wykrzesać, jej, jak mówił, pomrok nie do pomierzenia i rozświetlenia, jej instynkty jak u insekta małe, jej życie całe, którego on, ojciec, by się życiem nazwać nie odważył (powiedział, ojciec nawet nie brał pod uwagę tego, że nie-odwaga mogła być spowodowana jego strachu należnym niedoważeniem, nieodważeniem ojca do tego strachu pokonania). Powiedział, że jeśli wybrał matkę, to musiał swoją umysłowość okaleczyć do nierozpoznawalności, musiał zapomnieć o tym, co w nim ojciec przez całe dziecięctwo i wczesne nastolęctwo zasiewał na tyle obficie, by on w czasach zbiorów mógł uniknąć towarzystwa zbirów, by osłonięciem nocą nocnik bandycki (tak, ojciec bał się o to samo, tak samo jak i on przecież się przestraszał) na głowę wylewającej się przed snem najpierw gorliwego ucznia, a później pilnego

studenta (z pięcioletnim biegiem czasu stającego się stosownym tytułem) nie zastawiał; to dla niego było jak sen, który niezupełnie zatracił pamięć, bo coś mu tam świtało, miał prześwity niepamięci w pamięci zaprzeszłej i, od czasu do czasu, rzeczywistej, ale ojca gromkie na niego nagonki ciągle pamiętał i co w nich też, więc wiedział, czego unikać, przed czym pierzchać-uciekać (ale dumnie, ale szumnie, bez kości ogonowej podkuleń), by czasem planu ojca ojcu nie zrealizować. Powiedział, że poszedł więc tropem matki i poszedł do szkoły, zwanej tu i ówdzie, zawodową, ale, powiedział, ona wcale nie była zawodowa, ona była cokolwiek zawodna, zwodziła go na jakieś niewiedzenia manowce, wpędzała go w stan wcale prawej niemrawości umysłowej, z którą nie mógł sobie poradzić, której z wiekiem (trumny się nad nim z każdym dniem zamykającym) nie potrafił nie-ulec, wolał w niej po-lec i pławić się, i pływać w niej w nadziei, że żadnych nie będzie utopień, że mu ta utopia będzie trwała i będzie trwała, taka już nie do zniszczenia, nie do przerwania (powiedział, że wtedy zyskał sobie tę w rodzinie zdrobniałość, to ust zastawienie w śmiechu dławieniu, że on, że szkoła taka nie taka, no wiesz, no jak mogłeś mu na to pozwolić). I skończył tę szkołę, i ukończył, ale w żadnym wystarczaniu umiejętności, by mógł się podejmować czegokolwiek, by mógł podjąć pracę, by ją mógł do siebie zdjąć-ściągnąć, żeby mógł się w ogóle stać już takim dojrzałym, takim dorosłym, odpowiedzialnym; powiedział, że (chociaż teraz nie jest już pewien) ta szkoła zawodna zwodna zawodowa miała mu dać umiejętności jakiegoś tam młodszego pomocnika pomocnika starszego pomocnika głównego elektryka, ale te umiejętności (powiedział, że to były raczej nieumiejętności, bo o tym nie można mówić w żadnych pozytywnych kategoriach jakościowych, żadnych dodatnich wartościowaniach ilościowych) mógł wcielać jedynie w ciało figurek bożonarodzeniowych, kiedy im wydrążone brzuchy rozświetlał tymi malusieńkimi żaróweczkami z dziecięcychchłopięcych latarek, tak, bo to wszystko było dla niego małe, takie zastępcze, takie zamiast w skrajności na skraju, z którego już tylko w nic, w czerń, w zianie, w anty- spaść można. Powiedział, że jednakowoż do pracy poszedł, on już nawet nie pamięta co, gdzie i jak, bo to już teraz nie ma znaczenia, on to z siebie wyparł, nie wyparł się tego, ale pozbył zwyczajnie, bo mu pamięć o tym nie była potrzebna, może nie zbędna, ale nie niezbędna; taka, którą sankcjonuje prywatna neutralność, jakieś sito, filtr jakiś na świadomości teraźniejszej i tej interpretującej przeszłość, którego zagęszczenia, którego rozrzedzenia dla każdego w inną rozmiarowość, w inne nasycenie wstępują równolegle z wyczerpywaniem debetu w rachubie rachunku osobistego. I poszedł, ale nie zaszedł, i sięgnął, ale nie osiągnął, nie wyciągnął po zcylindrowemu czegoś, co byłoby prawdziwą niespodzianością, niespodzianką cofającą wszystko z odpowiednim refleksem i refluksem czasowym. To było jakieś, by tak rzec, stanowisko-wyrobisko w zupełnej szaraczkowości, w ambicji niedopełnieniu spełnieniem, wypełnieniem, o które przecież w tamtych czasach (powiedział, że teraz to jeszcze gorzej jest przecież) zabieganie wielokrotne, o które starania naginania uproszenia wybiegania do całkowitej utraty, do utarcia świadomości, do utarczek z sobą samym, kiedy już w tarczę nie można trafić i staje się jedynie wieszakiem na ciało, bezosobową osobą, cząstką, która nie jest nacechowana, nienazwanym przedmiotem, nazwą nieuprzedmiotowioną. On oczywiście od ojca propozycję pracy załatwienia, pracą się przez ojca dla niego załatwienia, uwzględniając w tym załatwienie jakiegoś pracownika, którego zbędność ojciec mógł uzasadnić, posadzić mógł ją w argumentację właściwą, otrzymał, tak, ojciec z każdym nie tabelę rang poszerzał, wspinał się po schodkach, już po kilka nawet przeskakiwał, już mu pomijał tę awansowatość, przy której z każdym gradacyjnym przeskokiem, z każdym ukoronowaniem błyskotliwej kariery zawodowej (????) jego synowi, wnukowi jego ojca, podnosiłaby się poprzeczka, przez którą chciałby skakać, wierząc, że może przeskoczyć samego siebie, a później i innych przecież, bo on jego, bo on syn ojca, no! komilfo! Powiedział, że on ojca propozycji pozycji wygodnej, utrwalenia w dowiecznym, w dośmiertnym ustawieniu w stronę wszystkiego ułożenia i potrzebnej z wszystkimi układności nie przyjął, bo to przecież, powiedział, byłoby w krytycznej hipokryzie kołowo wokół jego szyi oplecionej wobec tych zapracowań wieloletnich, starań, uniknięć, przesmyknięć pomiędzy potknięciami i podtykaniem pod nos (nośnych w chwilach zwątpień) pokus, po-kuszeń o zrezygnowanie, pogodzenie (z i z), zaprzestanie, na półkę odstawienie i w ogóle na dno szuflady, bo taki pesymizm już jest passe, nie w tym wieku przecież, bo trzeba by może zapomnieć jak wszyscy, to już nie wypada, bo można wypaść z tego przyporządkowania wiekowego, a potem to już tylko przedszkole dla dorosłych, więc nie, bo to już passe, bo to już passemizm jest przecież. I go to postanowienie doprowadziło do tego, że się w dziwnym znalazł siebie samego podduszaniu trwałymciągłym, w zaklinowaniu, z którego się nie mógł wyswobodzić, się odszukał-pojawił w nie do z niego wyjścia środku, bo mu środków do, by tak rzec, życia nie starczało, życia jakiegokolwiek, on powiedział, że tu jednakowoż nie chodziło tylko o środki do życia jako takiego, do tej powtarzalnej fizjologii, nie chodziłobiegło wyłącznie o perystaltykę i mechanikę wewnętrzną wnętrzności 123

jak mu ubezwłasnodzielnienie<br />

nakazywało; to nie mógł być bunt, to<br />

było jedyne wyjście.<br />

Powiedział, że ojciec w ich<br />

rodzinie robił za, robił z siebie i<br />

robił tym sobie (bardzo) dobrze,<br />

naczołowego mędrca rodowego,<br />

autarchę pojmowalności i<br />

poznania, który ster musiał objąć i<br />

rozprowadzać wszystkich za rękę po<br />

świecie; poświecić w ciemnościach,<br />

ostrzyć zmysły otępiałe, zaropiałe<br />

oczy odskrobywać na dostrzeganie<br />

i wskazywać, i interpretować,<br />

i wyjaśniać. On sobie ojca<br />

budował, odbudowywał go sobie<br />

z tej rozsypki wieloelementowej<br />

i stworzył obraz ojca, na który<br />

musiał patrzeć z grymasem<br />

nieprzyjmowania, z niedowierzaniem<br />

twarzy wykrzywieniem, ale zaraz<br />

przypominał sobie, że nakładać<br />

trzeba maskę, że masę swojego<br />

zadowolenia i zachwycenia<br />

zwiększać, bo ojciec sprzeciwu nie<br />

znosił do zrozumienia, ojciec tego<br />

nie pojmował, jemu pojmowanie się<br />

nie mieściło, bo on zwyczajnie nie<br />

miał dla niego miejsca, więc mógł<br />

zareagować złością, której z kolei on,<br />

powiedział, nie tyle nie znosił, co nie<br />

potrafił unieść. Powiedział, że patrzył<br />

wtedy na ojca i widział te koszule<br />

odprasowane żony małżeńskości<br />

odpracowaniem, widział te krawaty<br />

z tłustymi węzełkami podszyi,<br />

widział te marynarki, jak arki<br />

męskości noszone, te spodnie<br />

ukantowione odpowiedniością i<br />

odpowiedzialnością właściciela,<br />

te teczki ociekające skóry<br />

polukrowaniem, widział te chusteczki<br />

bawełnianością lekkie wsadzane<br />

przez matkę, przez żonę jego ojca,<br />

do kieszeni spodni, żeby się czasem<br />

mąż w sytuacji kompromitującej,<br />

święty wizerunek raniącej nie znalazł,<br />

kiedy by musiał dłonią podnośne<br />

efekty oddychania podnosić palcami<br />

w siebie skalanie, w niedzieli i świąt<br />

majestatu nakazanych (które dla<br />

ojca w codzienności, w bezwyjątku<br />

tygodniowym miesięcznym rocznym<br />

są się znajdują) nieprzestrzeganie.<br />

Powiedział, że ojciec nawet<br />

ścianę wyściełał swoimi sukcesami,<br />

swoimi sukcesjami go honorującymi<br />

i usprawiedliwiającymi honorność,<br />

kiedy wkładał swoją wtyczkę do<br />

122<br />

kontaktu z ludźmi dla niego niższego sortu, z, by tak rzec,<br />

asortymentem bezdyplomowym, beztytułowym, kiedy to nie<br />

miał ojciec do uczynienia z magistrem, inżynierem, z magistrem<br />

inżynierem, z doktorem, ale nie hab., bo w pułapkę kontaktów<br />

tak wymagających, absorbujących tak ojca możliwości<br />

podliźnięcia się jeszcze nie złapał-załapał, ojciec nie wypułapił<br />

się jeszcze na wyżyny, na których musiałby wyżąć, wyrzec by<br />

się musiał tego, co łączyło go, by tak rzec, z ludem pracującym i<br />

wszystko dla niego opracowującym, żeby się nie musiał męczyć,<br />

mężczyzna nie powinien się przecież zamęczać, zwłaszcza on,<br />

ojciec, człowiek z funkcją, człowiek funkcyjny i funkcjonalny.<br />

Powiedział, że on miał nieposiadanie innego wyjścia,<br />

miał obowiązek, by na ojca nałożyć to, co zwykł (z bolesną<br />

niezwykłością) światem matki nazywać, musiał na te ojca<br />

dyplomowania i utytłania tytułami, na te ukoszulowienia<br />

uteczkowania ugarniturowania uchusteczkowania rozłożyć to,<br />

co się ojcu mezaliansem mieniło, co mu mieliło teraźniejszość<br />

(powiedział, że on, jak ojciec, też miał wiele z matką wspólnego;<br />

tyle tylko, że on do matki wszedł za pomocą ojca, a ojciec był w<br />

tej kwestii zupełnie samopodzielny z uwagą, ale też przecież, jak<br />

ojciec, z matki, żony swojej wychodził, tak on z matki wyszedł;<br />

ojciec miał przywilej wielokrotności, jemu musiała wystarczyć<br />

przedurodzeniowa i naurodzeniowa jednorazowość; i jeszcze te<br />

matki piersi się nadstawiające, z których każdy z nich korzystał<br />

zaraz po) jak mówił, tą przeszłością szczeniacką moją, tą moją<br />

nieodpowiedzialnością w głupkowatości młodzieńczej nieopierzonej.<br />

Tak, powiedział, że dla ojca matka była źródłem symetrycznego<br />

dwuwstydu; tak, bo ojciec się wstydził, no nie mógł nie mógł<br />

zrozumieć, że ta kobieta, ta matka twoja, stała się żoną moją<br />

(tak, stała się, ojciec tutaj nie miał nic do wygadania, kiedy<br />

wchodził w matkę i jej posiadanie, czyniąc z niej powiernika<br />

swoich postanowień); tak, bo ojciec wstydził się, że teraz żona<br />

się odstać w kolejce sprawę rozwiązującej nie może, że nie<br />

przeminie, się nie zużyje, że nie zniszczy, ale nie mógł się nad<br />

tym za bardzo rozwodzić, bo to by nadpsuło jego reputację,<br />

refutację zawodową społeczną towarzyską funkcjonalną<br />

rekreacyjną informacyjną dydaktyczną semantyczną<br />

grzecznościową kontaktową by zapoczątkowało, więc nie, więc<br />

się nad tym nie rozwodził. I jeśli się nie rozwodził, i jeśli nie<br />

miał innego wyjścia (oprócz zejścia) jak z żoną, przy żonie, w<br />

żonie, nad żoną trwać w zatrwożeniu brakiem możliwości do<br />

wyswobodzenia, to musiał udowadniać jej pochodzenie i już w<br />

z nim dojrzałość dojście, musiał przypominać jej, by tak rzec,<br />

proletariackość wykształcenia niesformalizowanego, jej nieobycie<br />

w byciu, jej nieokrzesanie, z którego trudno było coś wykrzesać,<br />

jej, jak mówił, pomrok nie do pomierzenia i rozświetlenia, jej<br />

instynkty jak u insekta małe, jej życie całe, którego on, ojciec,<br />

by się życiem nazwać nie odważył (powiedział, ojciec nawet nie<br />

brał pod uwagę tego, że nie-odwaga mogła być spowodowana<br />

jego strachu należnym niedoważeniem, nieodważeniem ojca do<br />

tego strachu pokonania).<br />

Powiedział, że jeśli wybrał matkę, to musiał swoją<br />

umysłowość okaleczyć do nierozpoznawalności, musiał<br />

zapomnieć o tym, co w nim ojciec przez całe dziecięctwo i<br />

wczesne nastolęctwo zasiewał na tyle obficie, by on w czasach<br />

zbiorów mógł uniknąć towarzystwa zbirów, by osłonięciem<br />

nocą nocnik bandycki (tak, ojciec bał się o to samo, tak samo<br />

jak i on przecież się przestraszał) na głowę wylewającej się<br />

przed snem najpierw gorliwego ucznia, a później pilnego

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!