recenzje - Portret
recenzje - Portret recenzje - Portret
ecenzje
- Page 2: Redakcja: Bernadetta Darska (red. n
- Page 5 and 6: Daria Bruszewska, Słowa o słowach
- Page 7 and 8: Krzysztof Gryko, Stan roślinny [An
- Page 9 and 10: nagle wyznaje poważna szatynka. Am
- Page 11 and 12: podpuszcza czytających jej ofertę
- Page 13 and 14: Tak więc, skoro mężczyźni nie z
- Page 15 and 16: nich samych niepodobną. Przyjmowan
- Page 17 and 18: poezja Wzajemność Zapiął ją kr
- Page 19 and 20: proza Grzegorz Wróblewski BUZZ 1.
- Page 21 and 22: Zwisający narząd. Zero ludzkie. S
- Page 23 and 24: dupy podskakują i co ją potem dzi
- Page 25 and 26: poezja Małgorzata Lebda puzzle pę
- Page 27 and 28: proza Jacek Wangin Śmieszna Góra
- Page 29 and 30: panie Ryszardzie. - Dobrze, panie d
- Page 31 and 32: W drodze do sali przemyślał spraw
- Page 33 and 34: poezja praźródło bytu współczu
- Page 35 and 36: powłoką nienawiści kryje się po
- Page 37 and 38: Tak, myślę, że tak właśnie jes
- Page 39 and 40: jednoznaczną inkluzją byłoby nai
- Page 41 and 42: zakres znaczeniowy oryginalnego ter
- Page 43 and 44: poezja Szymon Szwarc Szarość komo
- Page 45 and 46: ecenzje Sławomir Iwasiów Bieguny
- Page 47 and 48: ecenzje Joanna Szydłowska Przeklę
- Page 49 and 50: ecenzje Jarosław Czechowicz O symb
- Page 51 and 52: ecenzje Agata Zawiszewska Dzieje pr
ecenzje
Redakcja:<br />
Bernadetta Darska (red. nacz.), Miłosz Babecki (sekretarz red., teatr), Tomasz Białkowski (proza),<br />
Marek Jędrasik (filozofia), Marek Parulski (filozofia), Marcin Włodarski (poezja)<br />
Współpracownicy:<br />
Joanna Chłosta-Zielonka, Maciej Gierszewski, Anna Rau<br />
Projekt i opracowanie graficzne:<br />
Przemek Tymiński<br />
Korekta:<br />
Anna Rau<br />
Wydawca:<br />
Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „<strong>Portret</strong>”<br />
Adres redakcji:<br />
Pismo „<strong>Portret</strong>”, ul. Kołobrzeska 25/14, 10-431 Olsztyn<br />
Tel. 0602-634-842, 089 534-52-74, 0694-518-136<br />
e-mail: portret@portret.org.pl; portret@free.art.pl<br />
www.portret.org.pl<br />
Numer konta:<br />
PKO BP I o/Olsztyn<br />
59 10203541 0000 5802 0065 2701<br />
Zrealizowano w ramach programu operacyjnego<br />
Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez<br />
Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.<br />
Numer ukazuje się dzięki finansowej pomocy<br />
Samorządu Miasta Olsztyn. Pomoc przy wydaniu<br />
okazał też Uniwersytet Warmińsko-Mazurski<br />
w Olsztynie. Serdecznie dziękujemy!<br />
Redakcja zastrzega sobie prawo skracania tekstów, zmiany<br />
tytułów oraz graficznego opracowania prac plastycznych.<br />
Materiałów nie zamówionych nie zwracamy!!!<br />
Nakład: 600 egzemplarzy<br />
ISSN 1425-8374<br />
NR INDEKSU 36794X<br />
Cena 9 zł (w tym 0% vat)<br />
Druk:<br />
Zakład Poligraficzny „Algraf ”, Biskupiec<br />
2
pis treści<br />
<strong>recenzje</strong><br />
Szkice<br />
Anna Rau, Uczucie za 3,66 zł – na żywo i z VAT-em!<br />
Marta Więckiewicz, Drugie życie w Second Life<br />
Proza<br />
Grzegorz Wróblewski, BUZZ<br />
Jacek Wangin, Śmieszna Góra<br />
Poezja<br />
Jakub Winiarski, Nienaruszone; szczęście; Piękno jasnych sytuacji; Wzajemność; Szron; Zima;<br />
Piosenka agnostyka;<br />
Małgorzata Lebda, puzzle; nie wywołuj ciała z kobiety; western<br />
Igor Kędzierski, ma kolczyki; badania naukowe; nie jesteśmy swoi; praźródło bytu;<br />
nic na to nie poradzę<br />
Szymon Szwarc, Kalectwo innego stopnia; Kręgarz; Dłużec; Szarość komory<br />
Rozmowa<br />
Korozja rzeczywistości. Z Ewą Berent, autorką debiutanckiej powieści „Rdza”,<br />
rozmawia Dagmara Napieraj<br />
Filozofia<br />
Marek Parulski, Język jako polityka<br />
[Jacques Ranciere, Dzielenie postrzegalnego. Estetyka i polityka; Estetyka jako polityka]<br />
Recenzje:<br />
Sławomir Iwasiów, Bieguny<br />
[Olga Tokarczuk, Bieguni]<br />
Joanna Szydłowska, Przeklęta adolescencja<br />
[Rodrigo Fresán, Ogrody Kensington]<br />
Jarosław Czechowicz, O symbolicznej roli literackiego pożegnania<br />
[Aleksander Jurewicz, Dzień przed końcem świata]<br />
Agata Zawiszewska, Dzieje przygód Przystupy i jej towarzysza Pana Narratora<br />
[Grażyna Plebanek, Przystupa]<br />
Nina Olszewska, Ocalić od zapomnienia...<br />
[Vesna Goldsworthy, Czarnobylskie truskawki]<br />
Michał Tabaczyński, Wielki ruch<br />
[Michał Sobol, Działania i chwile]<br />
4
Daria Bruszewska, Słowa o słowach<br />
[Jenny Erpenbeck, Słownik]<br />
Bernadetta Żynis, Śmierć to ja sam<br />
[Jean Amery, Poza winą i karą; O starzeniu się. Podnieść na siebie rękę]<br />
Aleksandra Mielniczek, Zwierzę, roślina, może nawet człowiek<br />
[Michel Faber, Bliźnięta Fahrenheit]<br />
Joanna Chłosta-Zielonka, Pisarz o pisarzu – o biografii Boya-Żeleńskiego<br />
raz jeszcze<br />
[Józef Hen, Boy-Żeleński. Błazen – wielki mąż]<br />
Ilona Godlewska, Jak uciec, to na drzewo<br />
[Kiran Desai, Zadyma w dzikim sadzie]<br />
Szkice<br />
Miłosz Babecki, „Prawda jest daleko stąd”<br />
[Mark Barber, Legendy miejskie]<br />
Rozmowa<br />
Ekstremalnie proste liryki. Z Ewą Furgał,<br />
debiutującą tomem poezji „Ekstremizmy”, rozmawia Nina Olszewska<br />
Poezja<br />
Wiktoria Klera, Okna nad monopolem; Myję Polaka<br />
Agata Chmiel, błękitna rapsodia; moce; skład map<br />
Piotr Rowicki, mała miss; kolacja w kfc; mama<br />
Maciej Dobrzański, Należy zostać<br />
Proza:<br />
Arkadiusz Łuba, VIATOR (fragment powieści)<br />
Recenzje:<br />
Jarosław Czechowicz, Dużo hałasu, mało smaku<br />
[Michał Zygmunt, New romantic]<br />
Nina Olszewska, Kiedy treść przerasta formę...<br />
[Grzegorz Kopaczewski, Huta]<br />
Anita Frankowiak, Oswajanie świata<br />
[J.M. Coetzee, Młodość]<br />
Anna Rau, Definicja zmartwychwstania<br />
[Katarzyna Leżeńska, Kamień w sercu]<br />
Urszula Bielas, Mroki (nie)spełnionych dziejów<br />
[Philip Roth, Spisek przeciwko Ameryce]<br />
Rafał Derda, Dziennik krytyka<br />
[Karol Maliszewski, Po debiucie]<br />
Anna Brzezińska, Ostrożnie i porządnie<br />
[Eileen Chang, Ostrożnie, pożądanie]<br />
Joanna Chłosta-Zielonka, Antologia z Olsztyna<br />
[Przed i za. Antologia literacka, red. Alicja Bykowska-Salczyńska i Zbigniew Chojnowski]<br />
5
Wiktoria Klera, Fiołki zamiast cierni<br />
[Bartosz Żurawiecki, Ja, czyli 66 moich miłości]<br />
Dominika Kotuła, „Pod banderą snu”. Oniryzm bezpretensjonalny<br />
[Agnieszka Wolny-Hamkało, Spamy miłosne]<br />
Hanna Jaxa-Rożen, Dorosnąć do dojrzałości<br />
[Monika Rakusa, 39,9]<br />
Bernadetta Darska, Nałóg zabijania<br />
[Zenon Kruczyński, Farba znaczy krew]<br />
Proza:<br />
Kamil Gołaszewski, Ubezwłasnodzielnienie (passemizm)<br />
Poezja<br />
Milena Kubisz, Obiawienia jak dyżury; Obiawienia jak dyżury II; Obiawienia jak dyżury III;<br />
Niekomórka<br />
Jacek Uglik, To zawsze jest on; Wylogowałeś się i co dalej;<br />
Do umarłego należą wszystkie; Przesiadywał w nocnych klubach<br />
Magdalena Łuka, 40. „głód”; 51.<br />
Rozmowa<br />
Chciałem się wreszcie wyspowiadać. Z Wojciechem Brzoską rozmawiają<br />
Joanna Rybner i Paweł Chojnowski<br />
Teatr:<br />
Heinrich Böll, Utracona cześć Katarzyny Blum,<br />
reż. Marta Ogrodzińska<br />
Urszula Pawlicka, „Jestem niewinna!” - wyznaje morderczyni Katarzyna B.<br />
Nina Olszewska, Przewrotna siła prostoty<br />
Sztuka może być narzędziem krytycznym. Z Martą Ogrodzińską, reżyserką,<br />
rozmawia Urszula Pawlicka<br />
Recenzje:<br />
Joanna Szydłowska, Czy ocaleni?<br />
[Primo Levi, Pogrążeni i ocaleni]<br />
Bernadetta Żynis, Zabraniam tego panu, czyli słów parę<br />
o pisaniu Erica-Emmmanuela Schmitta<br />
[Eric Emmanuel-Schmitt, Przypadek Adolfa H.]<br />
Ilona Godlewska, Kąt jakich wiele?<br />
[Piotr Śliwiński, Dziki kąt]<br />
Justyna Jaskurzyńska<br />
[Barbara Kosmowska, Diagnoza: wiejsko-miejska rozwiązłość hermaniecka]<br />
Anna Rau, Jak się śpi w racuchu? Słodko!<br />
[Jacklyn Moriarty, Mam łóżko z racuchów]<br />
Miłosz Babecki, Krzysztof Warlikowski: „Reżyser walczący o sens”<br />
[Szekspir i uzurpator. Z Krzysztofem Warlikowskim rozmawia Piotr Gruszczyński]<br />
Dominika Kotuła, „Życie gorączkowe, heroiczne, państwowe”<br />
[Władimir Sorokin, Dzień oprycznika]<br />
6
Krzysztof Gryko, Stan roślinny<br />
[Anna Podczaszy, Mniej, więcej]<br />
Rafał Derda, Zielona skóra dojrzałego Śliwki<br />
[Krzysztof Śliwka, Dżajfa i Gibana]<br />
Nina Olszewska, PoZwałowy zwał na całej linii...<br />
[Sławomir Shuty, Ruchy]<br />
Jakub Beczek, Narracja jest Kobietą<br />
[Manuela Gretkowska, Obywatelka]<br />
Bernadetta Darska, Homoposzukiwania w trzech odsłonach<br />
[Krzysztof Tomasik, Homobiografie; Jarosław Iwaszkiewicz, Dzienniki 1911-1955, t 1;<br />
Błażej Warkocki, Homo niewiadomo]<br />
Filozofia<br />
Marek Jędrasik, Świat i podmiot jako atrapy,<br />
czyli o konsekwencjach rewolucji informatycznej<br />
Teatr:<br />
Anna Nowak, „Laleczką mnie zwą”<br />
Poezja:<br />
Tomasz Majzel, Spacer; Spacer II; Spacer III; Spacer IV; Ławka; Ławka II;<br />
Ławka III; Ławka IV; Spacer V; Spacer VI; Spacer VII; Spacer VIII<br />
Marcin Łukasz Makowski, apocalypse now!; zaginiona<br />
kartka z dziennika stuttgardzkiego<br />
Grzegorz Kwiatkowski, Kryjesz Ty; Referent; Sygnał I;<br />
Na wzgórzu I; Andy Warhol; Dekret<br />
Teatr:<br />
Henrik Ibsen, Hedda Gabler, reż. Andrzej Bartnikowski<br />
Miłosz Babecki, Gra, śmieszność i proza, jak przekleństwo...<br />
„Myślę sytuacją sceniczną, a nie samym tylko dialogiem…”<br />
Z Andrzejem Bartnikowskim, reżyserem teatralnym<br />
i dramatopisarzem, rozmawia Miłosz Babecki<br />
Łatwiej jest ocenić niż zrozumieć.<br />
Z Agnieszką Grzybowską, aktorką, rozmawia Urszula Pawlicka<br />
O „małym Tesmanku” i jego lataniu bez steru.<br />
Z Marcinem Kiszlukiem, aktorem, rozmawia Urszula Pawlicka<br />
Siła tkwi w słabości.<br />
Z Sebastianem Badurkiem, aktorem, rozmawia Urszula Pawlicka<br />
7
szkice<br />
Anna Rau<br />
Uczucie za 3,66 zł – na żywo i z VAT-em!<br />
Na drugiej/ostatniej stronie<br />
każdej z tzw. gazet popularnych<br />
– z plotkami towarzyskimi, z<br />
nowinkami z życia „gwiazd”, z<br />
programem telewizyjnym – między<br />
zestawem płatnych tapet, dzwonków<br />
i gier do telefonów komórkowych<br />
znajdziemy szereg zdjęć kobiet<br />
i mężczyzn w różnych pozach.<br />
To dział „FLIRT NA ŻYWO”.<br />
Etymologia tego typu zabaw<br />
wywodzi się z tradycyjnych ogłoszeń<br />
matrymonialnych typu „Brunet,<br />
Koziorożec, niepalący szuka...”,<br />
nie sięga jednak tak głęboko jak<br />
cytowane ogłoszenie. Znajomość<br />
zawarta dzięki „Flirtowi...” nie<br />
aspiruje do kontynuacji, ciągłości, nie<br />
partycypuje jakiejkolwiek przyszłości.<br />
To atrapa w pełnym tego słowa<br />
znaczeniu: atrapa komunikacji,<br />
jakiegokolwiek kontaktu<br />
towarzyskiego, bodźca pożądania,<br />
wbrew nazwie nawet – flirtu. Czym<br />
bowiem może być kontakt sms-owy<br />
z całkowicie obcą osobą i czym<br />
rozmowa z kobietą/mężczyzną,<br />
wybranym na interlokutora tylko<br />
na podstawie informacji typu:<br />
„Jaka jestem? Sam się przekonaj!”...<br />
Niektórzy twierdzą, iż jest to rodzaj<br />
gry, chwilowego kaprysu, który nie<br />
stanowi, oczywiście, przyjemności<br />
darmowej: kosztuje standartowo –<br />
3,66 zł za rozmowę przez telefon<br />
stacjonarny, 2,44 – przez komórkowy,<br />
1,22 – za każdy sms. W poniższym<br />
tekście wzięto pod uwagę około<br />
sześćdziesięciu anonsów.<br />
Gazetowe Call-Panienki są<br />
atrapą tak znanych wszystkim call<br />
girls. Do tego same składają się<br />
ze zbioru atrap emocjonalnych,<br />
intelektualnych i fizycznych.<br />
Ich potrzeby – jako obiektów<br />
komunikacyjnych – są proste,<br />
co obrazuje krótkość owych<br />
komunikatów i łatwość skojarzeń<br />
semantycznych. Dziewczyny<br />
operują ogólnikami, ich wypowiedzi<br />
są zawsze krótkie, najczęściej<br />
dwuczłonowe: „jeśli spojrzysz [...], na<br />
pewno od razu pojmiesz [...]”, „mam<br />
[...] duży apetyt na…”. Ani razu nie<br />
8<br />
pada w nich słowo „seks” ani jego synonimy – całość polega<br />
wyłącznie na skojarzeniach, grach językowych i podtekstach<br />
(częstokroć bardzo dosłownych). Do tego anonsowe<br />
nimfomanki niezwykle rzadko opisują same czynności<br />
seksualne, a i to językiem żartobliwym, być może ze względu na<br />
obecność owych ogłoszeń w ogólnodostępnej prasie popularnej.<br />
Tak więc, na przykład, seks to „zaproszenie do dziupli”<br />
(Ewa), „zabawa myszką / polowanie na myszkę” (Daria),<br />
„poszukiwanie muszelek” (Daria), „fiku-miku na niesfornym<br />
koniku” (Dagmara), „zabawa w intymnego fryzjera, który ma<br />
dużą brzytwę” (Dagmara) lub „super zabawa do białego rana”.<br />
To też sugerowany sposób na nudę – „Czy tak jak ja nudzisz<br />
się czasami wieczorem? Jeśli tak, to zadzwoń...” (Dagmara),<br />
„gimnastyka” (Dagmara) oraz „szalone akrobacje, które mogłyby<br />
nam dostarczyć dużo dzikiej radości”. Teksty zawierają jednakże<br />
odniesienie do seksu oralnego – „jak smakuje moja muszelka”<br />
oraz niezwykłego – „uwielbiam robić to w nietypowych<br />
miejscach i w ciekawych pozycjach” (Psotka, Zuzia).<br />
Jak wygląda Inka, Ewa, Dagmara, Anna, Anita, Psotka,<br />
Blondyna, Inez, Daria, Monika? Ze zbiorowego portretu<br />
„Dziewczyny na telefon” wynika, iż to kobieta o wielu twarzach,<br />
niczym Światowid: jedna demoniczne pogardliwa, druga<br />
niewinnie uśmiechnięta, trzecia z rozkosznie rozchylonymi<br />
ustami, czwarta... taka, jaką klient sobie życzy oglądać. Czy<br />
rzeczywiście jest kobietą? Nie, to atrapa, przydatna lalka o<br />
gładkiej twarzy bez rysów, a za to z nieodmiennie seksownym<br />
ciałem. Owo ciało prezentuje się na dołączonych do ogłoszeń<br />
niewielkich, raczej symbolicznych niż rzeczywistych, wręcz<br />
nieprawdopodobnych zdjęciach. Dziewczyny opisują swoje<br />
„warunki” jak zwykle ogólnikowo (uznano widocznie, iż fotki są<br />
wystarczająco zachęcające) i zawsze w samych superlatywach:<br />
„ciało bywa zawsze wygłodniałe” (Blondyna), biust „jędrny” (w<br />
wersji Zyty – „jędrne cycuszki”), usta (lub usteczka) „gorące”<br />
(Blondyna), a biodra „cudowne” (Elka). Kobiety chętnie<br />
używają też określeń pieszczotliwych czy wręcz infantylnych,<br />
typu: „posiadam zręczny języczek, delikatne paluszki” (Zyta),<br />
a do tego zawierają w swoich ofertach jakiś element nęcącej<br />
tajemnicy czy niedopowiedzenia: „Chcesz wiedzieć, co<br />
jeszcze mam fajnego... – zadzwoń do mnie, odkryjesz jeszcze<br />
inne moje tajemnice!!!” (Zyta). Zabawne atrapy werbalne<br />
zastępują rzeczowe określenia narządów płciowych i tak, na<br />
przykład, żeńska wagina to „muszelka”, „dziupla” lub... „myszka<br />
komputerowa”, do tego jest waginą zanimizowaną, gdyż bywa<br />
„różowa”, „niegrzeczna”, „dzika” i „gorąca jak wulkan” (Zuzia).<br />
Równie infantylne omówienia dotyczą mężczyzn – posiadaczy<br />
„dużej kitki” i „niesfornego konika”. Należy podkreślić, że w<br />
anonsach nigdy nie występują jakiekolwiek formy wulgarne czy<br />
zwyczajowo-dosłowne.<br />
W sferze ikonograficznej każde z ogłoszeń posiada<br />
minifotkę, lecz, jak na atrapę autentycznego anonsu przystało,<br />
wiele znaków wskazuje, iż nie przystają one w nijaki sposób do<br />
rzeczywistości. Może, na przykład, niepokoić fakt, iż zdjęcia<br />
przy konkretnych tekstach zmieniają się – i to, co poprzednio<br />
deklarowała uśmiechniętymi w ciup ustami smukła blondynka,
nagle wyznaje poważna szatynka. Amanda, brunetka z<br />
warkoczem, ubrana wyłącznie w czarny, toporny biustonosz, w<br />
jednym miejscu stwierdza, iż jest „dziką, nienasyconą kocicą”,<br />
gdzie indziej znów wyznaje: „Jestem zwariowaną dziewczyną.<br />
Szukam chłopaka, z którym wesoło mogłabym spędzać<br />
długie zimowe wieczory” – ten tekst brzmi naprawdę (tylko)<br />
przyjacielsko, niemal – niewinnie. W innym miejscu z kolei<br />
te same słowa i ten sam wizerunek podpisane są imieniem<br />
Jowita. W wielu takich ujęciach kryje się pewien paradoks: im<br />
bardziej „przyzwoity” werbalnie anons, tym więcej rozebrana<br />
i śmiała poza. Jednocześnie więc ogłoszenia z WYRAŹNYM<br />
podtekstem seksualnym mają fotki wręcz wstydliwe: kobiety na<br />
nich ubrane są od stóp do głów.<br />
Po drugie, można stwierdzić, iż fotograficzne wizerunki<br />
dziewcząt na telefon stanowią przekrój typów kobiecych<br />
uznawanych stereotypowo za piękne bądź seksowne.<br />
Preferowane są (w czym nic dziwnego) oczywiście<br />
blondynki lub ogniste brunetki. Niemal wszystkie można<br />
nazwać przynajmniej urodziwymi, w tym kobiet o „kocim”,<br />
drapieżnym wyglądzie (wąskie oczy i trójkątna twarz)<br />
– jest trzy. Typ zdecydowanie romski reprezentuje jako<br />
jedyna (bardzo efektowna zresztą) Ania. Za zdecydowanie<br />
brzydką, tzn. łamiącą kanon uznawanej powszechnie urody<br />
(nieproporcjonalne rysy twarzy, wręcz defekty estetyczne),<br />
można uznać zaledwie jedną call-panienkę (ocena subiektywna).<br />
Większość z nich uśmiecha się w sposób uważany za<br />
„zmysłowy”. Naprawdę roześmiane są zaledwie trzy, dziewcząt<br />
poważnych jest kilka (np. patrząca uważnie spod oka Psotka),<br />
zaś rzeczywiście ponurą można nazwać tylko jedną – Idę (znów<br />
ocena subiektywna).<br />
Za wizerunki celowo wulgarne można uznać osiem,<br />
przykładowo Elkę, która ubrana w spodnie biodrówki z<br />
różowym paskiem, „zmysłowo” ściąga palcem jedno z ramiączek<br />
również różowego stanika. Trzeba przy tym podkreślić, iż<br />
owa „wulgarność” nie jest konkretnie dosłowna, to jedynie<br />
(znowu) subiektywne wrażenie, powstałe dzięki porównaniu z<br />
fotografiami pozostałych dziewczyn. Polega na specyficznym<br />
wygięciu ciała modelki, przesadzie w geście, czy niefortunnym<br />
wyrazie twarzy (jak np. u niejakiej Darii). Dziewcząt o<br />
sylwetce anorektycznej nie ma – może tylko Lena ubrana<br />
w czarny zabudowany komplet bielizny kwalifikowałaby<br />
się jako chorobliwie chuda. Natalia natomiast wyróżnia się<br />
oryginalnością stroju: ma romantyczną marszczoną bluzkę,<br />
tzw. chłopkę, zsuwającą się z ramion. Elwira pozuje w głęboko<br />
rozchylonym białym szlafroku (bardziej rozchełstana wersja<br />
Elwiry to Psotka).<br />
Jako że bardzo długie i rozpuszczone włosy tradycyjnie<br />
uznawane są za piękne i stanowią jeden ze stereotypowych<br />
atrybutów kobiecości, ma je aż dziesięć kobiet. Z pewnością<br />
doliczyć do nich można też dziewczęta uczesane w wysoki<br />
kok (tzw. francuski) – aż sześć, dwie z włosami związanymi w<br />
kucyk, trzy luźno podpięte i jedną z warkoczem. Zdecydowanie<br />
krótką fryzurę prezentują dwie, pozostałe są posiadaczkami tzw.<br />
włosów półdługich, w tym tylko trzy z nich mają loki, a jedna<br />
jest (jak to się kiedyś mówiło) wypomadowana na gładko. Owe<br />
preferencje wskazują na współczesny kanon mody: atrakcyjne<br />
są włosy proste, lecz puszyste.<br />
Tylko jedna ze wszystkich dziewcząt ukazuje samą głowę<br />
( Jowita), reszta prezentuje swe ciała (zresztą nienaganne)<br />
przynajmniej do połowy – w bardzo<br />
zróżnicowanym stopniu obnażenia.<br />
Tylko jedna też trzyma w dłoni<br />
z papierosa ( Judyta), a trzy –<br />
słuchawkę telefonu.<br />
Aktualne, deklarowane przez<br />
mężczyzn, preferencje estetyczne<br />
obrazuje stosunek ilości ogłoszeń<br />
z fotkami dziewczyn o włosach<br />
ciemnych, jasnych i rudych. Tak więc<br />
brunetek jest dwadzieścia, blondynek<br />
– dwadzieścia osiem, szatynek –<br />
osiem, dziewcząt rudawych – trzy,<br />
a zdecydowanie rudych – dwie.<br />
Ogólnie wizerunki często posługują<br />
się streotypem semantycznoikonicznym<br />
i na przykład<br />
dziewczyna, która przybrała imię<br />
Ines, to oczywiście ognista brunetka<br />
o południowej urodzie...<br />
Sylwetki dziewcząt w większości<br />
ukazano w różnorakich pozycjach<br />
„kuszących”: na czworakach<br />
spoczywają zaledwie dwie, w tym<br />
nietypowo Ewa – na łóżku wśród<br />
płatków róż. Leżących jest niewiele<br />
(m.in. na kanapie-„ludwiku”, czy<br />
na plaży), większość z nich stoi<br />
(najczęściej bokiem, aby lepiej<br />
prezentować figurę) z rękami na<br />
biodrach, jedna z podniesionymi za<br />
głowę ramionami (Edyta), niejaka<br />
Fiolka zaś obejmuje ramionami tułów<br />
i podnosi biust. Kilka dziewczyn<br />
siedzi – ze złączonymi kolanami<br />
na jakimś meblu (Anita), oparte o<br />
ścianę z kolanami do góry (Kamila),<br />
w sposób skrzyżny (Aga), na brzegu<br />
łóżka ( Jola), a nawet skromnie<br />
– na wprost (Dagmara). Jak już<br />
zostało powiedziane, najliczniej<br />
reprezentowana jest postawa, która<br />
najlepiej pozwala uwydatnić figurę,<br />
czyli stojąca – i oto, na przykład, z<br />
nogą odchyloną na sposób modelek<br />
stoi Natalia, nago opiera się o ścianę<br />
Klaudia i to niech one rozpoczną<br />
korowód gołych dziewczyn... Tak<br />
więc: również naga, ale z nasuniętymi<br />
na sutki przez komputer „cenzorski”<br />
dwiema gwiazdkami, z podniośle<br />
zmysłowym wyrazem twarzy stoi<br />
Ines, podobnie ukazuje się oczom<br />
czytelników Zuzia i Blondyna,<br />
naga na leżaku pręży się Ida, Jola<br />
zakrywa biust rękami, z dłońmi na<br />
łonie kusi Lena, Mariola zakrywa<br />
piersi ramieniem, a ciało – długimi<br />
włosami, goła okrywa dłonią biust<br />
9
Ola. Z opisanych pozycji widać, iż<br />
niektórzy uznaliby te zdjęcia wręcz<br />
za przyzwoite, a nawet wstydliwe,<br />
gdyż niewiele mają wspólnego z<br />
aktami znanymi z Internetu czy<br />
kolorowych tabloidów. Może do<br />
bardziej prowokujących można by<br />
zaliczyć te z wizerunkiem Luizy<br />
odchylającej dłonią gumkę majtek,<br />
Bogny podnoszącej garściami<br />
ramiączka stanika, opartą pośladkami<br />
o rurkę (!) od parasola Suzi, czy Ewy<br />
wylizującej swój palec.<br />
Ubrań, w jakie ustrojono<br />
dziewczęta do tej sesji, nie można<br />
zaliczyć do reprezentatywnych dla<br />
sezonu, nie są nawet „modne” czy<br />
„designerskie”. Większość z nich to<br />
po prostu bikini, a i tak najczęściej<br />
widać tylko sam biustonosz:<br />
zazwyczaj czarny, dalej – w kolorze<br />
różowym i wreszcie (po jednym)<br />
niebieski, granatowy, brązowy,<br />
fiołkowy, czerwony, bordowy, cielisty<br />
oraz biały. Kolejnym popularnym<br />
ubiorem, ale już mniej licznym, są<br />
tzw. topy, najczęściej bardzo krótkie<br />
(a niektóre jeszcze „urozmaicone”,<br />
jak np. ten Izy – z seksownym<br />
z dekoltem na całej długości),<br />
kilka razy jedwabne koszulki, a<br />
tylko dwa „przyzwoity”, sportowy<br />
biały t-shirt: Róża (w zestawie,<br />
co niezwykłe, z zabudowanymi<br />
czerwonymi spodenkami do<br />
biegania) oraz Dagmara. Okulary<br />
posiadają tylko dwie kobiety – w tym<br />
jedna wciela się w „rolę” seksownej<br />
nauczycielki. Dziewczyny chętnie<br />
za to prezentują się w męskich<br />
koszulach, najczęściej rozpiętych<br />
na całej długości, aby pokazać<br />
również biust (Agata, Dagmara,<br />
Kalina) lub zawiązywanych z<br />
przodu na supeł pod piersiami<br />
(dwie Natasze). Kamila na tym tle<br />
wyróżnia się elegancją: ma pełny<br />
męski strój – białą koszulę i krawat,<br />
a Ania – nawet obcisły garnitur<br />
polo. Nietypowe, bo pojedyncze,<br />
stroje to: granatowe body (Kinga),<br />
same majtki (różowe zresztą – Asia),<br />
biały stanik i majtki (Aga) oraz<br />
ubiory ewidentnie nawiązujące do<br />
tradycji kabaretowo-buduarowej<br />
(czerwono-czarny gorset i pończochy<br />
z podwiązkami – Marta, czarnoczerwony<br />
komplet z siatkowymi<br />
rajstopami – Monika, biały gorset<br />
10<br />
i pończochy samonośne – Anita). Zawinięta w sam ręcznik<br />
jest Sandra, ona też wyróżnia się jedynym w tym gronie<br />
tatuażem na ramieniu. Wielowiekowy atrybut kobiecości, czyli<br />
sukienkę, posiadają tylko Edyta (biała suknia w czarny wzór,<br />
opuszczone ramiączka), Sandra, Aneta (czerwone) i Gloria<br />
(tzw. „łączka”). Powyższa analiza ubiorów dziewczyn na telefon<br />
wskazuje na współczesne przemiany obyczajowe: nagość staje<br />
się wszechobecnym i coraz bardziej akceptowanym elementem<br />
codzienności. Wielowiekowy, stereotypowy ubiór kobiecy,<br />
fetysz, symbol i znak roli kulturowej, czyli sukienka, zanika...<br />
Tzw. „tła” seksownie wygiętych dziewcząt nie przyciągają za<br />
to uwagi widza, a nawet wręcz przeciwnie – wszystko odbywa<br />
się w znanych każdemu warunkach. Tak więc rekwizytami<br />
młodych kobiet najczęściej są: parawan, nieosłonięte okna,<br />
ściany z grafikami, zwykłe schody z marmuru, ogród, oświetlony<br />
taras, żółte jesienne drzewa, ciemnobrązowe rzeźbione – lub<br />
jasne, nowoczesne – drzwi, kilim z drzewem (jedyny akcent<br />
„artystyczny”!), basen, „czarowne” krzaki róż, krzesła ogrodowe,<br />
skały, a najczęściej białe (w pojedynczym przypadku pasiaste)<br />
ściany...<br />
Imiona dziewcząt na telefon są krótkie i powszechnie<br />
znane, typowe, niewymyślne, niekojarzące się z kontekstem<br />
agencji towarzyskiej, niemal nigdy standartowe pseudonimy<br />
czy pieszczotliwe przezwiska (wyjątkami są Blondyna i Psotka).<br />
Kobiety za to często porównują się do zwierząt o konotacji<br />
erotycznej: tak więc bywają „dziką, nienasyconą kocicą” (Ewa),<br />
„gorącą lisiczką”, czy Kotką („czasem drapieżną, a czasem<br />
słodką”...). Jola oraz Joasia odwołują się za to do odwiecznego<br />
mitu kontaktów kobiet z demonami, wręcz sięgając do postaci<br />
żydowskiej Lilith, przemożnej kusicielki, pogromczyni<br />
mężczyzn... Pierwsza z nich jest „anielską diablicą”, druga –<br />
„małym diablątkiem”. Elka nie ukrywa, iż jest dziewczyną po<br />
przejściach, zachowała jednak marzenia i pragnienia, które<br />
mają wzbudzać opiekuńczość w interlokutorze: „Nie jestem<br />
aniołkiem, ale potrafię docenić prawdziwą przyjaźń i miłość.<br />
Jeśli tak, jak mi, brakuje ci obu tych rzeczy, zadzwoń” – apeluje<br />
więc do zagubionej (może nieśmiałej?) duszy poszukującego.<br />
Na konkretnych, szybkich facetów o upodobaniach sportowych<br />
czeka Dagmara, „atrakcyjna nauczycielka gimnastyki”. Ida i Ines<br />
za to są „chętne i głodne jak stado wilków”. Koci seks to seks<br />
kuszący, wilczy – drapieżny.<br />
A oto oczekiwania call-panien wobec ewentualnych<br />
interlokutorów... Wymagania niezbyt wysokie zresztą... – gdyż<br />
(najczęściej) mężczyzna ma być po prostu „gorący”. Daria<br />
chce, aby „rozmówca pokazał jej, co potrafi”, Dagmara szuka<br />
„kochanka, który chciałby rozkochać w sobie atrakcyjną<br />
nauczycielkę gimnastyki”, Adze wystarczy, aby „głęboko<br />
spojrzał jej w oczy”, a Ani – żeby umiał „się zabawić”. I już.<br />
Nie musi mieć dobrego serca, gładkiej wymowy czy umieć<br />
gotować... Może być „przystojnym masażystą o ciepłych<br />
dłoniach” (Bogna), „spragnionym opieki i wyjątkowości” (Ines),<br />
albo z drugiej strony – takim, co chce być aktywny i „spełnić<br />
pragnienia” Kamili. Ogólnie powinien się starać, ale na pewno<br />
nie musi być „księciem z bajki, a chłopakiem, który najbardziej<br />
ceni przyjaźń (!) i chwile spędzone z ukochaną osobą...” (a<br />
przynajmniej tak deklaruje Kalina, choć na początku odważnie<br />
wyznaje, iż jest niepoprawną romantyczką). Tu wkracza głos<br />
Izy: „Przekonaj się, jeśli masz odwagę”, podkreślony szeptem<br />
Idy – „namiętnej, która szuka pieszczocha!!!”. Ida sprytnie
podpuszcza czytających jej ofertę: „Jeśli jesteś w 100%<br />
mężczyzną i szukasz niezobowiązującej przygody, to zapraszam<br />
do siebie” – a ponieważ każdy z czytelników z pewnością czuje<br />
się stuprocentowym mężczyzną, więc...<br />
Dziewczyny oczywiście pielęgnują też w sobie marzenia<br />
i – minimalnie co prawda – zdradzają w ogłoszeniach swój<br />
sposób na życie. Wiele z nich po prostu „czeka”. Elwira<br />
chce „wejść w nurty Miłości” razem ze swoim rozmówcą,<br />
gdyż „Miłość to temat rzeka” (lekko nawiązuje do powieści<br />
Mniszkówny), zaś druga Elwira, już poważniej, „szuka swojej<br />
drugiej połówki”. Aga po prostu „ma ochotę”. Bogna „nie chce<br />
dużo, pragnie jedynie dzikiej namiętności”. Elka zdradza, iż<br />
absolutnie „nie jest nimfomanką, a tylko ceni wartość fizycznej<br />
miłości” (cóż za eufemizm!). W tym miejscu można wspomnieć<br />
też o dyskretnych zapatrywaniach call-dziewczyn na sprawy<br />
seksu i własnych potrzeb. Ewa, na przykład, chce tylko dawać<br />
przyjemność swojemu rozmówcy: „Poczuj moje cudowne<br />
biodra i ognisty temperament”, druga z Ew to marzycielka,<br />
gdyż jedynie „często leży sama w łóżku i myśli o brzydkich<br />
rzeczach”. Agata też ma „duży apetyt”, Bogna „pragnie dzikiej<br />
namiętności”, Daria „uwielbia eksperymenty, ale tylko wtedy,<br />
jeśli rozmówca jest gotowy na przełamanie granic”. Edyta za<br />
to jest kwintesencją dostosowania, gdyż zadowoli zarówno<br />
poszukiwaczy krótkotrwałych przygód, jak i romantyków:<br />
„Jeśli jesteś spragniony mocnych wrażeń, nie mówię nie – jeśli<br />
chcesz stałego związku – mówię tak”. Kamila marzy „o nocy<br />
pełnej rozkoszy”, Elwira „uwielbia zabawy na sposób francuski<br />
i hiszpański. Kocha łaskotki i inne frywolne pieszczotki”, a<br />
Judyta ewidentnie przekazuje sugestię preferowanych usług:<br />
„Lubię lody i gorących chłopców”, podobnie jak Jowita, która<br />
„marzy, żeby ten, którego spotka, dał jej mocnego klapsa”.<br />
Fiolka to prawdziwa eksperymentatorka, gdyż pragnie „przeżyć<br />
TO w samochodzie i na stole, i podłodze”, do tego „jest<br />
otwarta na każdą propozycję” – gdyż to „Gorąca Fiolka bez<br />
majteczek”. Z tego typu treści aż bucha pewność, iż dziewczyna<br />
z ogłoszenia z pewnością wzbudzi natychmiastową reakcję<br />
czytających anons mężczyzn: „na pewno od razu pojmiesz,<br />
na co mam ochotę” (Aga), „jeden SMS dzieli cię od pełnej<br />
rozkoszy. Zasmakuj subtelności z odrobiną pikanterii. Mam<br />
na imię Julia i mogę być Twoja”, „Wiem, o czym myślą<br />
faceci, kiedy na mnie patrzą, i bardzo mnie to podnieca!<br />
Mogę pokazać Ci znacznie więcej, mogę doprowadzić cię do<br />
wrzenia. Wystarczy jeden telefon” (Klaudia), „Nie zapomnisz<br />
mnie do końca życia!” (Natasza). Jak widać, propozycje nie<br />
są wulgarne („subtelność z odrobiną pikanterii”). Można w<br />
nich nawet zauważyć nieudolne próby (zapewne redaktorów<br />
call-kolumny) zadowolenia każdego czytelnika... Są więc<br />
ogłoszenia całkowicie „niewinne” w treści: „Szukam chłopaka,<br />
z którym wesoło mogłabym spędzać długie zimowe<br />
wieczory” (Amanda). W innym miejscu zaś pod zdjęciem<br />
tej samej brunetki można odnaleźć ten sam tekst: „Jestem<br />
zwariowaną dziewczyną. Szukam chłopaka, z którym wesoło<br />
mogłabym...”, ale podpisany imieniem „Jowita”. Iza próbuje<br />
za to „złowić” rozmówcę-romantyka: „Jestem jak kwiat – bez<br />
wody więdnę”, a Jowita – tradycjonalistów, tzw. spokojnych,<br />
bądź też dominatorów: „Jestem uległa, posłuszna, zrobię Ci,<br />
co tylko będziesz chciał”. Dziewczyny w swoich wyznaniach<br />
lekko opisują swoich wymarzonych rozmówców. Patrycja „z<br />
województwa dolnośląskiego” oczekuje „od chłopców ciepła<br />
i nutki szaleństwa”, gdyż nade<br />
wszystko lubi zabawę. Tak Nina jak<br />
i Ola chcą „poznać pana, którego<br />
nie interesują tradycyjne zabawy,<br />
lecz szalone akrobacje dostarczające<br />
dużo dzikiej radości”. Jednym<br />
słowem seks gimnastyczny (w tym<br />
miejscu można podkreślić wagę i<br />
tradycje określenia „dziki”). Natasza<br />
to „dziewczyna z sąsiedztwa”: szuka<br />
jedynie „wesołego chłopaka, z<br />
którym mogłaby spędzić najbliższego<br />
Sylwestra”. Monika nie szuka<br />
zwyczajnego faceta, ale twardziela,<br />
bądź też dominanta; określa go jako<br />
„kogoś z charakterem”. Podobną<br />
postawę, tylko dosadniej, wypowiada<br />
Natalia: „Weź mnie! Szukam<br />
kogoś, kto będzie moim panem i<br />
władcą! Chcę być twoją posłuszną<br />
suczką”. Kwintesencja poddania i<br />
sprowadzenia osoby do przedmiotu<br />
seksualnego (czasownik „weź” – jak<br />
przedmiot) plus zanimizowanie<br />
– dziewczyna = suczka: zabawka,<br />
maskotka, krańcowo posłuszna,<br />
wierna, zależna, na smyczy. Jedno<br />
jest pewne (uwaga dla wrażliwych!)<br />
– w żadnym z anonsów nie mówi<br />
się o jakichkolwiek zachowaniach<br />
czy zabawach seksualnych<br />
uznawanych powszechnie za<br />
perwersyjne, patologiczne czy<br />
choć kontrowersyjne. Za to trzeba<br />
też wspomnieć, iż żaden chyba z<br />
czytających ogłoszenia nie łudzi się,<br />
co do możliwości jakiegokolwiek<br />
prawdopodobieństwa ogłoszeń w<br />
autentycznej kondycji dziewcząt. Jest<br />
bardzo mało prawdopodobne nawet,<br />
aby którakolwiek z nich rzeczywiście<br />
istniała.<br />
Druga wersja anonsów ma<br />
stałą formę trzech pytań-trzech<br />
odpowiedzi, z czego owe pytania są<br />
zawsze jednakowe: 1. „O sobie”, 2.<br />
„Hobby”, 3. „Lubię”. Taki zestaw<br />
prowokuje możliwość ciekawych<br />
studiów psychologicznych – może<br />
nie tyle samych dziewcząt (które<br />
istnieją tylko jako atrapy i callskarbonki<br />
do zbierania pieniędzy)<br />
– ale współczesnych oczekiwań<br />
mężczyzn. Dla wielbicieli dziewczyn<br />
z sąsiedztwa, koleżanek z podwórka<br />
jest Ania: „szczera, bezpośrednia,<br />
wierna”, dla miłośników lodowych,<br />
zakonserwowanych piękności<br />
– „zadbana i atrakcyjna” Aneta,<br />
11
dla romantyków i erotomanów –<br />
„czuła i romantyczna, tajemnicza<br />
i intrygująca” Anita, dla smakoszy<br />
– „jedyna w swoim rodzaju” Asia,<br />
dla kabareciarzy – „zwariowana<br />
dziewczyna” (Amanda). Ida jest<br />
„namiętna”, Marta „wyuzdana i<br />
rozpustna”, za to Elwira i Edyta<br />
„mają wielki temperament i mogą<br />
wiele nauczyć” – czyli coś dla<br />
wyposzczonych, ale niespecjalnie<br />
doświadczonych. Frazę „O sobie”<br />
dość często kwituje się odpowiedzią<br />
„nie lubię mówić o sobie”, albo<br />
„napisz, a sam się przekonasz!” – czyli<br />
zapowiedź przygody dla wyobraźni,<br />
a jednocześnie coś w rodzaju<br />
„nieważne, jaka jestem naprawdę –<br />
mogę być wszystkim! Ważne za to,<br />
co mogę z tobą przez telefon zrobić”.<br />
Atrapa ankiety.<br />
Najliczniejsze są dość zwyczajne,<br />
krótkie pseudo-charakterystyki. Lena<br />
jest „trochę nieśmiała, ale drapieżna”,<br />
Mariola wyznaje, iż jest „boginią<br />
rozkoszy”, marną boginią – może<br />
podobno spełnić wszystkie ukryte<br />
życzenia, ale tylko „dzięki relaksowi,<br />
masażowi i eksperymentowi”...<br />
Niektórzy prawdopodobnie<br />
uznaliby to istotnie za olimpijskie<br />
obietnice, szczególnie, iż na końcu<br />
pada deklaracja o folgowaniu i<br />
korzystaniu ze wspaniałego ciała<br />
Marioli „bez granic”. Sandra jako<br />
swoją główną cechę podkreśla, iż<br />
nie boi się niczego (co sugeruje brak<br />
zahamowań), a dwie z dziewcząt<br />
chwalą się, iż są wygimnastykowane<br />
(w pozycjach seksualnych,<br />
oczywiście) – Natasza i Psotka, ta<br />
pierwsza, prócz tego, „potrafi robić<br />
rzeczy, o jakich się nie śniło”..., gdyż<br />
dodatkowo jest „bezpruderyjna i<br />
nigdy nie ma dosyć”. Oto spełniony<br />
sen niektórych – nigdy dosyć,<br />
ale zawsze tylko na życzenie<br />
i do nasycenia. Zaspokojenie<br />
podświadomej chęci odrzucenia<br />
jakiejkolwiek odpowiedzialności za<br />
drugą osobę – z pełnią osobowości,<br />
zaskakującą wolną wolą, osobnymi<br />
potrzebami, nieprzewidywalnością i<br />
wymaganiem tolerancji... Wracając<br />
jednak do call-dziewczyn, w ich<br />
ogłoszeniach odnaleźć można<br />
więc wszystkie typy żeńskie, od<br />
swobodnych i żartobliwych: „całuśna,<br />
dzika i niezależna” (Lena), „szalona<br />
12<br />
i wszędzie mnie pełno” (Kamila), „wesoła i spontaniczna”<br />
(Magda), po „zwyczajne” – „szczera i prostolinijna” Wiki,<br />
„seksowne” jak Maja, „gorąca Czeszka”, czy Luiza, która „kocha<br />
swoje ciało i kocha robić sobie zdjęcia”. Listę dziewczyn na<br />
telefon kończy enigmatyczna, a przez to przyciągająca, „inna niż<br />
wszystkie, które znasz” (Kinga).<br />
Zainteresowania dziewczyn-atrap nie powinny zajmować<br />
zbyt dużo uwagi potencjalnego klienta, a raczej uwydatniać<br />
ich temperament, dlatego też oddają je wyjątkowo krótkie<br />
teksty. Tak więc hobby owych kobiet to: pływanie (Aneta),<br />
kwiaty (Asia), dotyk męskich dłoni, zapach i gorący oddech<br />
(Asia), lenistwo (Wiki), zakupy (Sandra), modeling (Natalia,<br />
Marta), „wszystko na literę S ;)” (Magda), gry komputerowe<br />
(Maja), jeździectwo (Lena), muzyka (Kinga), nowi znajomi,<br />
spacery, spotkania ze znajomymi, gimnastyka ( Jola) oraz<br />
sport (Iza). Ani razu nie padła nawet sugestia zainteresowania<br />
którymkolwiek z elementów kultury – filmem, grą na<br />
instrumencie czy książką... Zatem można się domyślić, iż żadna<br />
z call-panien nie musi być (tfu!) intelektualistką... Na pytanie<br />
„Lubię” dziewczęta odpowiadają w sposób dość urozmaicony,<br />
prócz jednego – niemal wszystkie, oczywiście, lubią „facetów/<br />
chłopców”, i do tego koniecznie „gorących” czy „niegrzecznych”.<br />
Prócz tego niejaka Bogna zdradza swoje konkretne podejście<br />
do życia: lubi „dobre jedzenie i samochody”, podobnie Kinga,<br />
która nie stroni od luksusu i Marta, która nie ukrywa słabości<br />
do drogich prezentów. Maja to leniuszek – chce „godzinami<br />
wylegiwać się w łóżku”, za to Ania jest miłośniczką aktywnych<br />
wieczornych igraszek: „najbardziej ceni relaks pod koniec dnia<br />
;)”, tak jak Marta, tylko że ona lubi wzajemność – koniecznie<br />
„wspólne” namiętne pieszczoty i kąpiele. Ida jest ekstremalna:<br />
„wszystko na maksa!” (zastosowanie kalki z „języka młodzieży”).<br />
Aneta oraz Joasia za to lubią bajki dla dorosłych, a Edyta<br />
zamiast opowieści – real, czyli „poznawać ciekawych ludzi”.<br />
Kamila jest bardzo niespełniona, wprost „marzy o nocy pełnej<br />
rozkoszy”, a Nina „lubi prowokować i być uwodzona”. Można<br />
przypuszczać, iż propozycja Natalii kryje usługę pocztową,<br />
czyli przesyłkę z fotkami, skoro w ofercie dziewczyna deklaruje,<br />
że „lubi robić zdjęcia i swoje chętnie też przesyła”. Kinga<br />
chce tylko „dobrej rozrywki bez zobowiązań”, podobnie<br />
Monika i Magda – „szaloną zabawę”, Lena – „imprezy”, a<br />
jeszcze mniej skomplikowana jest Sandra: „lubi tylko śmiać<br />
się do łez”. Psotka jest bardziej aktywna: „uwielbia robić to w<br />
nietypowych miejscach i w ciekawych pozycjach”, a Sandra<br />
nawet TO konkretyzuje: „uwielbia podróże i jazdę konną na<br />
nieokrzesanym rumaku” (ewidentny obraz seksualny). Sesję<br />
ulubionych czynności dziewczyn niech zakończy Sandra, która<br />
ma artystyczne zapędy i „żyje po to, by tańczyć, tańczy po to, by<br />
żyć!” – nic do ukrycia: z takiego tańca niewątpliwie można się<br />
utrzymać i żyć...<br />
W swoich wypowiedziach dziewczyny wielokroć używają<br />
emotikonów, w tym zwłaszcza znaku żartu ;). Call-panny nie<br />
tracą za to miejsca w kolumnie (co uzasadnia szczupłość owego<br />
miejsca) na jakąkolwiek formułę powitania, jedynie dwie z<br />
nich używają „cześć” (ogólnie zbyt kumpelskiego, a za mało<br />
uwodzicielskiego, na tego typu ogłoszenia).<br />
Z pewnością pomysłodawcy kolumny przeprowadzili<br />
badania potencjalnych usługobiorców pod kątem wiary w<br />
przesądy, gdyż nie może być przypadkiem, że we wszystkich<br />
zestawach ogłoszeń wspomina się tylko raz o znakach Zodiaku.
Tak więc, skoro mężczyźni nie zwracają na to żadnej uwagi,<br />
do bycia Wagą przyznaje się w całym panteonie panienek na<br />
telefon jedynie Edyta. Raz też (widocznie, aby zaspokoić i<br />
takiego ewentualnego potrzebującego) call-dziewczyna (Gloria)<br />
wypowiada się w stylu swojskim, biesiadnym, znanym z wesel<br />
i klimatów disco-polo: „Pójdziemy na sianko. Dotkniesz ciepło<br />
me kolanko. A ja cię popieszczę, aż cię ogarną dzikie dreszcze”<br />
(powinna się nazywać Maryna!).<br />
Niektóre z ogłoszeń emanują niezamierzonym komizmem:<br />
na przykład 25-letnia Klaudia wyznaje: „skończyłam właśnie<br />
studia ekonomiczne i szukam atrakcyjnej pracy w centralnej<br />
Polsce. Czy mogę coś dla Ciebie zrobić? Czekam na oferty!”.<br />
Ale w jakich umiejętnościach jest najlepsza, podkreśla<br />
jej postawa na fotce: Klaudia to modelka-blondynka, typ<br />
„wulgarny”, która trzymając komórkę przy uchu wystawia język.<br />
Podobnie zabawne zderzenie oferuje ogłoszenie Blondyny,<br />
która jest „nieśmiała, ale ma ochotę na...”, z kolei „kocica” –<br />
posiada „muszelkę” (oczywiście waginę) i jest „słodką kobietką”.<br />
Ostatnio pojawiła się również mutacja wyżej opisanego<br />
„FLIRTU NA ŻYWO” (czyli wersja dla bardziej<br />
temperamentnych) z przymiotnikiem „GORĄCY”. Ogłoszenia<br />
jednak niespecjalnie różnią się od tych „konserwatywnych”,<br />
gdyż wszystkie występujące w niej postacie mają co prawda<br />
gołe torsy, ale z miejscami „strategicznymi” zasłoniętymi<br />
różowymi kółeczkami przez tzw. cenzurę. Ta wersja flirtu<br />
pojawia się w prasie sporadycznie, a oferujących się w tej<br />
opcji dziewcząt jest zaledwie cztery: Gaba, Maria, Nastka i<br />
Patka. Imiona krótkie, w zamierzeniu „seksowne”. Wszystkie<br />
te blondynki (co warte odnotowania) prężą ukazane bokiem<br />
nagie ciała. U Gaby „ciałko” jest „jędrne jak u nastolatki”, choć<br />
podaje, iż ma dwadzieścia lat. Jednym słowem oświadcza, że<br />
jest już doświadczoną, aczkolwiek wyglądającą dość dziecinnie<br />
(dosłownie „młodziutką”), „blondyneczką”, stereotypowo<br />
piękną, czego synonimem są „długie włosy i cudowne piersi”. Jej<br />
aspiracje są nieliczne, ale za to bardzo konkretne: „szuka dobrej<br />
zabawy, a w zamian oferuje (z chęcią) namiętność i zmysłową<br />
przyjemność”. Propozycja do mężczyzn poszukujących<br />
„dojrzałych wrażeń” oraz gustujących w elegancji – dziewczynie<br />
jako ubiór służy sznur pereł zwisający między piersiami.<br />
Maria jest bardziej dosłowna i kieruje swe zmysłowe<br />
spojrzenie krowich oczu na mniej wysublimowanych,<br />
aczkolwiek w swojej wypowiedzi nawet używa metafory.<br />
Twierdzi, iż potrafi tak „pobudzić zmysły” interlokutora, że<br />
wywoła wrażenie zatrzymania czasu – a jej „gorący kwiat” da<br />
rozmówcy wielokrotną przyjemność seksualną (dosłownie<br />
„rozkosz”). Dziewczyna podkreśla też, iż oprócz tego jej ciało<br />
jest niezwykle piękne. Oczywiście na zdjęciu prezentuje je jak<br />
zwykle przypadkowa modelka: wygięta, z jednoznacznym i<br />
stereotypowym gestem seksualnym, czyli z palcem w ustach.<br />
Nastka na fotce przypomina urodą współczesną<br />
piosenkarkę kolumbijską Shakirę – jest bujna i podnosi w<br />
pełnym witalności geście ręce do góry. Jej tekst jest równie<br />
„temperamentny”: „Poczuj się ze mną jak z kochanką, a nie jak<br />
z dziewczyną do towarzystwa. Uwielbiam czuć męskie dłonie<br />
trzymające mnie za bioderka z klapsami w pośladki, lubię<br />
pieścić i być pieszczoną. Miau!”. Patka za to jest „filigranową<br />
blondyneczką o miłym usposobieniu”, jednym słowem kusi<br />
jako typ uległy, rozmowny, żartobliwy, a do rozmowy zaprasza<br />
tylko „kulturalnych Panów”. Określa się jako „delikatną<br />
kokietkę z ogromnym apetytem<br />
na erotyczne zabawy”. Perwersyjne<br />
połączenie niewinności z rozbudzoną<br />
seksualnością.<br />
Trudno mieć pewność<br />
(aczkolwiek nie można też<br />
wykluczyć) co do związków owych<br />
ogłoszeń z prostytucją na telefon. Być<br />
może dziewczyny są rzeczywiście<br />
tylko call, co podkreśla też fakt,<br />
iż (jak wielokroć jest zaznaczane)<br />
„mają zasięg ogólnopolski”, jednym<br />
słowem, nie wiadomo, skąd są i<br />
czy w ogóle możliwy jest kontakt<br />
bezpośredni. Zaledwie kilka z nich<br />
miało przy imieniu uwagę dodatkową<br />
– „województwo podlaskie” (1), „woj.<br />
lubelskie” (1), „woj. lubuskie” – jako<br />
możliwe odniesienie do miejsca<br />
zamieszkania. Czego więc atrapą<br />
jest taka komunikacja sms-owa?<br />
Odpowiedź na to pytanie wypowiada<br />
swoimi słodkimi wydętymi ustami<br />
jedna z dziewczyn, Kotka: „To<br />
najprostsze w świecie – żeby MIEĆ<br />
dziewczynę, wystarczy... To zrób to!<br />
Napisz sms... Chcesz mnie? To zrób<br />
to! Napisz sms...”. Chcieć. Mieć...<br />
– czy to uczucie, czy interes...?<br />
A dlaczego nie połączyć jednego<br />
z drugim? Opcje zresztą są dość<br />
rozległe, „Flirt na żywo” zapewnia<br />
zabawę tak mężczyznom jak i<br />
kobietom, gdyż wśród zdecydowanej<br />
większości ofert żeńskich pojawiają<br />
się też powabne propozycje od<br />
panów...<br />
Anna Rau - rocznik 1975.<br />
Magister (jeszcze) WSP w Olsztynie,<br />
niedoszła polonistka, praktykująca<br />
bibliotekarka. Wojująca krytyk.<br />
Miłośniczka literatury, entuzjastka<br />
kotów i pisarka do szuflady.<br />
13
szkice<br />
Marta Więckiewicz<br />
Drugie życie w Second Life<br />
Firma Linden Lab stworzyła<br />
i w 2003 roku udostępniła<br />
trójwymiarową przestrzeń wirtualną<br />
naśladującą rzeczywistość. Uczestnicy<br />
świata o nazwie Second Life („drugie<br />
życie”) mają do dyspozycji płatne<br />
lub darmowe konta różniące się<br />
między sobą zakresem możliwości.<br />
Użytkownik stwarza pewną postać<br />
i wchodzi do wirtualnego świata<br />
określanego też mianem gry<br />
sieciowej. Nazywanie Second Life<br />
grą spotyka się jednak ze sprzeciwem<br />
znawców zagadnienia: za bliższe<br />
prawdy uchodziłoby określenie „świat<br />
wirtualny”. Użytkowników tego<br />
świata zaś nie nazywa się graczami,<br />
a mieszkańcami. Ma to stworzyć<br />
przekonanie, iż przestrzeń wirtualna<br />
może stać się przestrzenią bliską –<br />
nawet drugim domem.<br />
Jeśli ktoś koniecznie chciałby<br />
traktować Second Life jak zwyczajną<br />
grę, musi pamiętać, że to gra,<br />
w której punkt dojścia nie jest<br />
określony. Reguły też nie są zbyt<br />
jasne. Istotą gry jest uczestnictwo,<br />
sama obecność w wirtualnym świecie,<br />
wchodzenie w interakcje z innymi<br />
graczami. Nagrodą jest zdobycie<br />
określonej pozycji w wirtualnej<br />
społeczności (z czym wiąże się<br />
poczucie sukcesu), a także satysfakcja<br />
związana z poznawaniem nowego<br />
zjawiska.<br />
Uczestnictwo w Second Life<br />
opiera się na wykonywaniu działań<br />
znanych z rzeczywistego świata:<br />
wirtualne postacie pracują, kupują<br />
nieruchomości, zakładają wirtualne<br />
firmy... Przyjęło się pojmowanie gier<br />
sieciowych czy gier komputerowych<br />
jako miejsc ucieczki przed nużącą<br />
codziennością, np. w świat fantasy.<br />
Tymczasem przebywanie w Second<br />
Life jest ucieczką w świat, który<br />
ma naśladować rzeczywistość i być<br />
jej przedłużeniem. W portalach<br />
poświęconych Second Life nawet<br />
można znaleźć ogłoszenia osób<br />
poszukujących pracy w wirtualnym<br />
świecie, a w komentarzach pod<br />
ogłoszeniami toczą się poważne<br />
dyskusje na temat wymagań<br />
14<br />
pracodawców, niezbędnych kwalifikacji oraz miejsc, w których<br />
najlepiej szukać zatrudnienia. Czy wobec tego Second Life<br />
jest ucieczką od codzienności w... codzienność? A jeśli tak, to z<br />
czego wynika jego popularność?<br />
Niemałe znaczenie ma tu machina marketingowa: w 2006<br />
roku na pierwszych stronach gazet pojawiły się informacje na<br />
temat Second Life. Środki masowego przekazu tradycyjnie<br />
dość późno zorientowały się, że w internecie narodziło się<br />
nowe zjawisko, dziennikarzy zainteresował bowiem głównie<br />
finansowy potencjał wirtualnej rzeczywistości, dlatego też<br />
przestrzeń zwróciła wtedy uwagę przedstawicieli wielu<br />
przedsiębiorstw. Second Life postanowiono wykorzystać<br />
do promowania marek oraz budowania wizerunku firm. W<br />
Second Life siedzibę otworzyło Wydawnictwo Znak.<br />
Intensywną kampanię promocyjną prowadzi operator<br />
telefonii komórkowej, firma Play. W Second Life są<br />
również obecni przedstawiciele takich mediów, jak:<br />
„Tygodnik Powszechny”, „Przekrój”, „Brief ”, Reuters, BBC,<br />
CNN. Odbywają się tu koncerty awatarów (np. Agi<br />
Zaryan, U2). Miasta takie jak Amsterdam, Monachium,<br />
Barcelona, Kraków, Poznań zapraszają do odwiedzenia swoich<br />
wirtualnych odpowiedników. W Second Life powstają siedziby<br />
uniwersytetów, prowadzone są tam debaty wyborcze. Ponieważ<br />
niewiele osób i instytucji decyduje się na tego typu działania<br />
promocyjne, nowe projekty i wydarzenia (np. pojawienie<br />
się kolejnego „polskiego” miejsca, otwarcie następnego<br />
klubu) budzą autentyczne zainteresowanie dziennikarzy i<br />
„mieszkańców” Second Life.<br />
Okazało się, że w świecie wirtualnym można całkiem<br />
nieźle zarobić. Na przykład, jedna z mieszkanek Second Life<br />
kupowała wirtualną ziemię, dzieliła ją na mniejsze działki, a<br />
następnie dzierżawiła lub sprzedawała. Zarobiła równowartość<br />
miliona dolarów. Lindeny, czyli walutę obowiązującą w Second<br />
Life, można kupić za złotówki, dolary czy euro w serwisach<br />
aukcyjnych – przestrzeń wirtualna nie jest więc tak nierealna,<br />
jak mogłoby się wydawać. Interesują się nią nawet urzędy<br />
skarbowe. Pieniądze sprawiły, że świat wirtualny wyszedł poza<br />
wyznaczone mu ramy.<br />
Internauci doskonale poradzili sobie z rozpoznaniem<br />
wirtualnego świata, jeszcze zanim jego potencjał odkryły firmy.<br />
Jedni postanowili uczyć się tu zarządzania, drudzy chcieli<br />
zarobić na projektowaniu wirtualnych przedmiotów, a jeszcze<br />
inni – po prostu miło spędzić czas. Mieszkańcy Second Life<br />
potraktowali wirtualną rzeczywistość również jako miejsce<br />
ucieczki od problemów, przestrzeń bardziej interesującą niż<br />
„real”, jako świat umożliwiający rekompensowanie sobie<br />
rzeczywistych niepowodzeń.<br />
Rozpoczęcie istnienia w Second Life wiąże się z<br />
powołaniem do życia awatara, który jest elektroniczną<br />
reprezentacją użytkownika w wirtualnym świecie. Mieszkańcy<br />
Second Life, tworząc awatary, niekiedy odwołują się do<br />
rzeczywistego obrazu siebie (na przykład idealizują swój<br />
wizerunek i przenoszą go w obręb wirtualnego świata).<br />
Użytkownicy mogą również stworzyć postać zupełnie do
nich samych niepodobną. Przyjmowanie nowej tożsamości<br />
ogólnie jest zgodne z konwencją obowiązującą w przestrzeni<br />
wirtualnej. Atrakcyjność Second Life wynika przecież między<br />
innymi z możliwości odgrywania owych ról. Oczywiście, takie<br />
„aktorstwo” jest możliwe i w świecie realnym, jednak wiąże się z<br />
takimi konsekwencjami, których żaden mieszkaniec Second Life<br />
nie musi doświadczać. Do tego gracze nie zawsze utożsamiają<br />
się z wirtualnymi tożsamościami i nie zawsze przywiązują do<br />
stworzonej przez siebie osobowości – gdyż nie muszą. Mogą<br />
tworzyć wiele postaci, przybierać kolejne maski, wcielać się w<br />
różne role: zmieniać płeć, wygląd i zachowanie. Inni mieszkańcy<br />
jednak nie przyjmują tego dobrze – ceni się wierność jednej<br />
wybranej roli i określonemu wyglądowi.<br />
Jerzy Zygmunt Szeja, autor książki Gry fabularne – nowe<br />
zjawisko kultury współczesnej, zwraca uwagę na fakt, że w<br />
przestrzeni wirtualnej człowiek ma możliwość stwarzania<br />
nieskończonej ilości światów. Może też wybrać swój świat.<br />
Podobnie jest w Second Life. Tu niewiele elementów jest<br />
narzuconych, o wiele więcej można dowolnie ukształtować.<br />
Mieszkańcy wirtualnego świata mogą realizować swoje<br />
fantazje, nadawać awatarom wygląd, który chcieliby mieć, i<br />
cechy charakteru, które chcieliby posiadać. Freud stwierdził, że<br />
fantazjowanie to czynność, której oddają się zarówno dzieci, jak<br />
i dorośli. Zauważył jednak, że wśród ludzi dojrzałych jedynie<br />
artyści mogą fantazjować bez narażania się na krytykę. Second<br />
Life pozwala dorosłym oddawać się fantazjom bezkarnie, bez<br />
ponoszenia konsekwencji społecznych (chociażby w postaci<br />
oskarżeń o niedojrzałość).<br />
Dzięki temu, że Second Life naśladuje rzeczywistość,<br />
uczestnicy mogą wcielać się w różne role społeczne,<br />
eksperymentować, sprawdzać konsekwencje zachowań.<br />
Badaczka wirtualnego świata, Sherry Turkle, jest zdania, że<br />
Second Life stanowi przestrzeń, w której dzięki eksperymentom<br />
ludzie mogą znaleźć rozwiązanie swoich problemów. Optymiści<br />
wierzą, że przebywanie w świecie wirtualnym skłania uczestników<br />
do zastanawiania się nad własną realną tożsamością. Badacze,<br />
tacy jak James Sempsey czy wspomniana już Sherry Turkle,<br />
dostrzegają terapeutyczne i edukacyjne aspekty przestrzeni<br />
wirtualnej. Pojawiają się też jednak obawy, że przebywanie w<br />
Second Life nie rozwiązuje problemów, a je pogłębia.<br />
Choć Second Life oferuje tylko codzienność w wersji<br />
wirtualnej, to jednak jest ona ulepszona jako pozbawiona<br />
realnego obciążenia, znienawidzonych przełożonych i<br />
zrzędzących krewnych. Tu można wszystko zacząć od<br />
nowa – zgodnie z planem i bez trudności znanych z<br />
rzeczywistego świata. Mieszkańcy Second Life cieszą się<br />
wolnością dokonywania wyborów, które nie obarczają tak dużą<br />
odpowiedzialnością jak w realnym świecie. Choć Second Life<br />
ofiarowuje jedynie złudzenia, mogą one rekompensować<br />
poczucie niemocy i braku wpływu na rzeczywiste otoczenie.<br />
Second Life jednych zachwyca, innych rozczarowuje,<br />
gdyż drugie życie – w przestrzeni wirtualnej – wydaje się<br />
bezsensowne. Pojawiają się głosy, że Second Life jest światem<br />
pozbawionym treści, gdzie ludzie nie wchodzą w bliższe relacje,<br />
lecz jedynie wymieniają standardowe formułki lub co najwyżej<br />
pytają o możliwość zarobienia w przestrzeni wirtualnej realnych<br />
pieniędzy. Ponadto bez aktywności oraz bez wykazywania się<br />
pomysłowością nie można tam odnieść sukcesu. Tak więc,<br />
dlaczego po prostu nie działać w „realu”?<br />
Moda na Second Life nie<br />
będzie trwać wiecznie. Może<br />
jednak dowodzić tego, o czym<br />
pisał Paul Virilio: rzeczywistość<br />
wirtualna zyskuje coraz większe<br />
znaczenie. A Second Life jest<br />
eksperymentem oswajającym ludzi z<br />
taką przestrzenią. Przyszłość pokaże,<br />
jak ważny był to eksperyment, teraz<br />
jest on raczej zapowiedzią możliwych<br />
zmian niż istotnym zjawiskiem. Być<br />
może wirtualizacja rzeczywistości,<br />
o której wspominał Virilio, okaże<br />
się kierunkiem nietrafionym, wielu<br />
bowiem internautów po rozpoznaniu<br />
Second Life uciekło z tego świata,<br />
wybierając prawdziwe życie.<br />
Marta Więckiewicz –<br />
ur. w 1981 r., absolwentka<br />
polonistyki oraz dziennikarstwa<br />
i komunikacji społecznej na<br />
Uniwersytecie Warmińsko-<br />
Mazurskim. Doktorantka. Interesuje<br />
się socjologią, psychologią i kulturą<br />
Internetu.<br />
15
poezja<br />
Jakub Winiarski, „Piosenki starego serca” (fragmenty)<br />
Są to historie ludzkie, patetycznie żałosne,<br />
Których nigdy nie opowiem.<br />
Cz. Miłosz, Historie ludzkie<br />
Zima<br />
I przypomniałem nagle wszystkie błędy,<br />
Chwile pustoty, szaleństwa zapędy,<br />
I czułem serce tak mocno rozdarte,<br />
Tak jej, i szczęścia, i nieba niewarte.<br />
A. Mickiewicz, Śniła się zima<br />
Pierdol bąka, a bąk brzdąka – mówiła moja matka.<br />
A babka dodawała: Nie pal się jak gówno w lampie.<br />
Z dzieciństwa, gdy jeszcze żyły, pamiętam, że jak z płatka<br />
Obu im szło mówienie tego, co teraz w kompie<br />
Z mozołem zapisuję, bo pamięć ledwo zipie,<br />
I tylko pewien jestem, że było też coś o cipie,<br />
O dupie i – na koniec – z mądrości mojego tatki:<br />
Jak sobie, synu, pościelisz, tak się też wyśpisz. Kwiatki<br />
To były naprawdę niezłe. Liryka, że daj Boże.<br />
Co jeszcze mam w pamięci? Przekleństwa, wódkę, noże.<br />
Więc w sumie: nic niezwykłego. U wielu naprawdę gorzej<br />
Działo się w tamtych latach. Tak myślę. No, być może<br />
I tutaj ktoś nadwrażliwy dopatrzy się patologii.<br />
A patologią wtedy były jedynie czołgi,<br />
Stojące na ulicach. Żołnierze przy koksownikach,<br />
Zacierający ręce. Świat tkwiący w ponurych wnykach.<br />
I opowieści, w których nie brakło czarnej wołgi.<br />
Na pewno nie te kobiety. Widmowe. Nierealne.<br />
Drwiące w tej chwili ze mnie, mojego niedoświadczenia.<br />
Z pośpiechu, w jakim przez lata starać się będę banalne<br />
Rozmowy toczone przez nie zobaczyć bez tego cienia.<br />
No, dalej, wleź w to gówno. Wleź w gówno po uszy,<br />
To cię mróz nie ruszy. To była ostra zima<br />
I wiem, że matka chciała dobrze rzucając mi te<br />
Głupawe powiedzonka, nic nieznaczące zdania.<br />
Robiłem wielkie oczy, wzruszałem ramionami.<br />
Wkładałem kominiarkę, szalik i stare palto.<br />
To była – nie, nie zmyślam – umowa między nami.<br />
Lecz czego dotyczyła? Choć pamięć zrobi salto,<br />
Nie dowiem się już nigdy. I tak, jak jest, zostanie:<br />
Nieodtwarzalne głosy, nieistniejące manie.<br />
Chodźmy na sanki, tato. Czy ja to powiedziałem?<br />
Zostają wątpliwości. Milczenie. Zaprzeczanie.<br />
16
poezja<br />
Wzajemność<br />
Zapiął ją krótko, od tylca. Nie było czasu na czułość.<br />
Kwiknęła. Rasowa świnka. Jej podobało się również.<br />
Krótkie dystanse, błogie dystanse, kiedy się leci w ślinę,<br />
Chwyta spocone biodra, pieści i głaszcze pośladki.<br />
Oddycha szybciej. I szybciej. Kończy niemalże z bólem.<br />
I delikatność bezradna pojawia się samoistnie.<br />
W gwałtownym spięciu. Pomiędzy. Wstydliwa i staroświecka.<br />
Widoczna w jednej odsłonie, obecna i nieobecna.<br />
I tylko, wyobraź sobie, kiedy ma paść już to słowo,<br />
Ktoś kładzie palec na ustach – i ono nigdy nie pada.<br />
I tylko, wyobraź sobie, kiedy już leżą w ciszy,<br />
Nie myślą o wzajemności. Ani w ogóle niczym.<br />
Piosenka agnostyka<br />
Ona klęczy bądź leży. On nad nią, w ekstazie<br />
Stoi, wali konia, wzdychając i jęcząc.<br />
Ta scena ma w sobie coś religijnego.<br />
Jeżeli jest gdzieś miłość, tak muszą wyglądać<br />
Jej święte obrzędy. Bez zbędnego słowa.<br />
Bez żadnego wstydu. Tylko on i ona,<br />
Jak ci tutaj: nadzy. Uchwyceni w kadrze.<br />
W reżyserowanym, zawodowym porno.<br />
Jeżeli naprawdę gdzieś zdarzyć się może<br />
Coś tak uczciwego i z równym wyczuciem<br />
Chwili, jak ten język sunący po mosznie,<br />
Kiedy on dochodzi i już niemal krzyczy,<br />
Musicie mi koniecznie opowiedzieć o tym.<br />
Wysłucham w skupieniu. Nie wiem, czy uwierzę.<br />
Lecz to nieistotne. Wysłucham szczęśliwy.<br />
Szron<br />
Dobijam na zimno. Ani jedna kropla<br />
Nie ma prawa wyciec, gdy tak cię posuwam.<br />
Ani jedna kropla potu nie ma prawa<br />
Zjawić się na skórze; dobijam na zimno.<br />
Nie będzie inaczej. Tak to zapamiętam.<br />
Ten płynny szron we krwi, to ciemne powietrze.<br />
Niczym tłok bijący ołowianym ruchem<br />
Przechodzę przez nicość; dobijam i milczę.<br />
17
poezja<br />
Piękno jasnych sytuacji<br />
Jesteś niezła, naprawdę dobra.<br />
I laska z połykiem w twoim wykonaniu<br />
Jest prawie tak bajeczna, jak rżnięcie w kakao.<br />
Powiedzmy, że to komplement. Zdrowo zapracowałaś<br />
Na niego, ruszając tyłkiem i pojękując wdzięcznie;<br />
Dodając też słone słówka, które odwzajemniałem.<br />
Początki, muszę powiedzieć, nie były romantyczne:<br />
Chciałem cię wyruchać, no i wyruchałem.<br />
Broniłaś się słabo. Bardziej dla pozorów.<br />
Wystarczyło krzyknąć, by nic się nie stało,<br />
Ale nie krzyknęłaś. Wolałaś ten teatr<br />
Z udawaniem cnotki, która jeszcze nie wie,<br />
Czy woli do buzi, czy najpierw do rączki.<br />
Chyba zresztą miałaś chęć na wszystko naraz.<br />
Nic mnie to nie dziwi: mam nosa w tych sprawach<br />
I nie powiem nigdy, żeśmy się kochali.<br />
Teraz już nie trzeba w niczym kłamać dalej.<br />
Piękno można takie, jak było, ocalić.<br />
Jakub Winiarski – urodził się<br />
w roku 1974. Opublikował książki<br />
wierszem („Przenikanie darów” –<br />
1995, „Obiektyw” – 1997) i prozą<br />
(„Loquela” – 2004, „Kronika widzeń<br />
złudnych” – 2004). Mieszka w<br />
Warszawie. Prezentowane wiersze<br />
pochodzą z książki „Piosenki starego<br />
serca” (w przygotowaniu).<br />
Nienaruszone; szczęście<br />
Po takim pieprzeniu nie wraca się do męża,<br />
Jakby się nic nie stało, jakby nienaruszone<br />
Trwały przysięgi, więzi, miłosne zaklęcia.<br />
Po takim wściekłym, obłędnym jebaniu<br />
Nie można nagle, jednym ruchem ręki<br />
Kazać wszystkiemu powrócić na miejsce.<br />
Nawet z miłością jeszcze nie tak całkiem<br />
Skończoną – w sercu, w zasadzie nietkniętą.<br />
Nie można kazać powrócić na miejsce<br />
Domowym sprzętom, filiżankom, kwiatom;<br />
Tak poruszonym, jak gdyby wiedzącym,<br />
O tym, co wcale stać się nie musiało.<br />
Nie można po tym – teraz widać – wrócić,<br />
Zwłaszcza z ustami sklejonymi spermą;<br />
Po białych nocach, z kimś tak przypadkowym,<br />
Że nie o niego chodziło na pewno,<br />
Lecz o tę wolność, doświadczenie szczęścia,<br />
O którym wcześniej myślało się tylko,<br />
Że – może w książkach, ale w życiu – nigdy.<br />
Że – może dawniej, ale dziś – za późno.<br />
EPIGRAF<br />
Wulgarność jest równie oczyszczająca jak ekstaza, pod warunkiem, że jest w niej cierpienie.<br />
Émile M. Cioran, Zmierzch myśli (przeł. A. Dwulit)<br />
18
proza<br />
Grzegorz Wróblewski<br />
BUZZ<br />
1. NADCIĄGA SZTORM:<br />
Buzz był zmęczony. Kot Buzza<br />
także. Nie odzywali się. Kot<br />
głodował, a Buzz nie miał kasy. Kasa<br />
nie trzymała się Buzza. Buzz był<br />
bezrobotnym dziennikarzem. Kot<br />
Buzza nie był samowystarczalnym<br />
kotem. Za oknami kręciły się ptaki i<br />
szczury, ale kot nie miał pojęcia, co z<br />
tym zrobić. Pozbawiony instynktów<br />
kot. Kot bezrobotnego dziennikarza.<br />
Kot fuckersa. Przestrzenna wpadka.<br />
Kot-inwalida, właściciel z żółtym<br />
paznokciem...<br />
Telefon:<br />
- Cześć, Buzz! Jest robota.<br />
- Kradzież, czy zbieranie<br />
liści?<br />
- Pojedziesz do Janne. Szybki<br />
numerek i zarobisz trzy stówy.<br />
- Czy to ta stara wiedźma,<br />
wdowa po Grubym, który dorobił się<br />
na szmuglu papierosów?<br />
- Dokładnie ta sama.<br />
- Nie stanie mi.<br />
- Nie przesadzaj. Z gorszymi<br />
ci się wcześniej zdarzało. To co,<br />
decydujesz się? – bo mam dzisiaj<br />
kilku chętnych.<br />
Buzz przejrzał się w lusterku.<br />
Rzadkie włosy. You probably couldn’t<br />
see the lights, gówniana muzyka<br />
młodzieżowa… Upadek. Początek<br />
końca. Papierosy, papierosy... Głodny<br />
kot. OK, zrobię to dla ciebie –<br />
szepnął do kota, który spał i miał go<br />
na oku. Kot nigdy nie spał. Wszystko<br />
halucynowało.<br />
Janne mieszkała w willowej<br />
dzielnicy. Domki, szpanerzy, kalorie.<br />
Tłuste, wypacykowane dzieci. Puszki<br />
po coli i lśniące, drogie jaguary.<br />
Dobrobyt! Fucking shit. Dobrobyt...<br />
Dlaczego właśnie nie ja? – wzruszył<br />
się Buzz. (Głupek, głupek, głupek!).<br />
Janne ubrana była w niemodny,<br />
fioletowy szlafrok. Włosy miała<br />
‘We were not high and clever<br />
but low and to be glad<br />
beside the water’s race<br />
and islands to explore<br />
that grass outrustled place<br />
and plan and map together<br />
and flies designed the air<br />
about the roaring flower’.<br />
Patrick Anderson<br />
ułożone w przedpotopowy kok. Szminka. Zbyt agresywna...<br />
Buzz w zapastowanych, znoszonych lakierkach.<br />
- Więc jesteś, kochasiu!<br />
- Nie wiem, co prawda, po co.<br />
- Nie wiesz, dlaczego tu jesteś? Jesteś do moich usług,<br />
frajerze! Żeby nie było tylko przypadkiem nagłej impotencji!<br />
- Zrobisz jakiegoś drinka, czy zaczynamy od razu?<br />
- Zrobię, ale jednego, bo widzę, że jesteś przegranym<br />
melancholikiem. W moim wieku nie ma już czasu na analizę<br />
tulipanów.<br />
- Dorzuć trochę lodu. Przy okazji wyleczę kaca.<br />
Janne miała papugę, a Buzz nie lubił świadków.<br />
- Mogłabyś zakryć tego wstrętnego ptaka ręcznikiem?<br />
- Daj mu trochę pomarzyć.<br />
- Samiec?<br />
- Podejrzewam, że samiec, bo ciągle się na mnie gapi...<br />
- To mnie właśnie dekoncentruje.<br />
- A myślałam, że przyślą zawodowca!<br />
- Czy mam otworzyć klatkę?<br />
- Wypij, co masz do wypicia, i ściągaj gacie.<br />
- Jesteś romantyczna.<br />
- Pamiętam transmisję z lądowania Apollo.<br />
- W takim razie od tyłu?<br />
- Nic innego na mnie nie działa.<br />
Papuga z zainteresowaniem spojrzała na Buzza. Buzz<br />
przymknął oczy. Jeszcze chwila i będzie<br />
na puszki dla kota.<br />
- Wpadniesz do mnie pojutrze?<br />
- Dobrze, ale obiecaj mi jedną rzecz.<br />
- Podwyżka? Nie ma mowy! Ściągnę sobie wtedy<br />
kolorowego...<br />
- Zlikwiduj papugę...<br />
- Przelicz forsę i zjeżdżaj!<br />
- Myślisz może, że to Gruby? Siedzi w klatce i<br />
kontroluje, kto ciebie ładuje w dupę?<br />
- Jesteś, synku, spalony...<br />
- Zmień dezodorant i ufarbuj się na granatowo,<br />
pierdolona ropucho!<br />
- Uważaj na swoje sny, mogą się niebezpiecznie<br />
rozwinąć.<br />
3 puszki dla kota. Papieros. Flaszka. Tuńczyk i prysznic.<br />
Całe szczęście, że jest nadal ciepła woda... Kot rzucił się na<br />
jedzenie.<br />
Telefon.<br />
- Mógłbyś napisać coś o ufo?<br />
- Co?<br />
19
- Byle co.<br />
- Na kiedy?<br />
- Na jutro.<br />
- Za ile?<br />
- Za 200.<br />
- OK.<br />
Ufo przyleciało o zmierzchu. Następnie zawisło nad miastem... Zawisło? Nie, lepiej będzie o zmroku.<br />
Ufo na gwiaździstym niebie! Oczywiście pomarańczowe światło. Posterunkowy złożył raport, który<br />
został następnie podstępnie zniszczony. Przełożony posterunkowego kontaktował się w tej sprawie z<br />
ministerstwem. Świadkowie domagają się szybkich wyjaśnień... Ponieważ nie było to pierwsze lądowanie<br />
w ich okolicy. A mamy tutaj, jak wiadomo, żłobek i inne młodzieżowe instytucje. Należałoby więc w<br />
końcu powiedzieć ludziom prawdę. Nawet, jeśli byłaby to prawda ponura i okrutna. Chodzi na pewno<br />
o doświadczenia z nową bronią albo o podróże w czasie. Podróże w czasie są przecież możliwe. Każdy<br />
imbecyl o tym wie! Dlaczego nie ogłoszono dotąd oficjalnego komunikatu? Ufo odleciało w kierunku<br />
oceanu. Na ziemi pozostał jednak ślad. W miejscu lądowania znaleziono kilkanaście zdechłych mrówek.<br />
Opinia publiczna domaga się... Trzeba natychmiast zwolnić z pracy posterunkowego. Wylać sukinsyna na<br />
zbity pysk. Także list protestacyjny do ministerstwa.<br />
Chyba już wszystko? Amen. 200. Kolejne 200, które dojdzie dopiero za tydzień. 200, a kot znowu się<br />
kręci. Buzz patrzy na kota. Nawet go lubi. Nic z tego nie wynika. Koty są obojętne... Papieros. Kot ma<br />
ochotę na tuńczyka albo na dupę Buzza. Z kotami nigdy nic nie wiadomo. W końcu są spokrewnione z<br />
tygrysem...<br />
Telefon.<br />
- Idioto, dlaczego ją tak chujowo potraktowałeś? Płakała nam potem do słuchawki!<br />
- Widziałeś jej fioletowy nos?<br />
- W takim razie szlaban.<br />
- Nie wygłupiaj się, mam lekki dołek.<br />
- Zastanowię się.<br />
- Mogę zejść w dół...<br />
- 250?<br />
- 280.<br />
- 260.<br />
- OK.<br />
- Polubisz papugę i przeprosisz starą...<br />
- 260 i nie dzwoń tu bez powodu.<br />
Mail: Nie wspomniałeś o straży pożarnej. Niepotrzebne też z posterunkowym. Będą się czepiać...<br />
Przesadziłeś. Musieliśmy robić korektę. W tym układzie tylko 150. Re: Fuck Off! Re:Re: OK. 100 i<br />
kwarantanna.<br />
- Kochany, wstrętny kocie. 100 i nic ponadto. Dieta!<br />
Buzz opróżnił sikacza. Wsadził głowę do pustej lodówki. Potem przeczytał w gazecie o nadciągającym<br />
sztormie.<br />
- Czy wiesz, że mamy ekonomiczne problemy? – zapytał kota.<br />
Kot nie odpowiedział. Był głodny. Sztorm. Trzęsienia ziemi. Powódź w krainie Brrrrrrr. Przejebane.<br />
Samoistne obrazy siatkówkowe…<br />
2. DECYZJA: Buzz nie miał więc wyboru. Katastrofa! Rak krtani? Łóżko w agrestach? Tak myślał<br />
oczywiście Buzz. Wersja jego krewnych, z którymi nie utrzymywał żadnych kontaktów, byłaby z pewnością<br />
jeszcze bardziej dramatyczna. Choroba układu nerwowego. Nienawiść do owadów. Samotność. No i ruina.<br />
Czy należałoby zacząć od ruiny? Od nudów... Dekadencja bierze się z nudów. Jak głoszą podręczniki. I co<br />
wmawiają szaleni psychoanalitycy.<br />
- Nudzisz się, Buzz.<br />
- Wszędzie jest tak samo, pamiętaj.<br />
- Nie odbierajcie mi przynamniej nadziei!<br />
- Urodziłeś się nudziarzem.<br />
- Wiadomo, co czeka cię za minutę.<br />
- Nudziarze nigdy się nie wyrabiają. Zawsze pozostaną uczuciowymi impotentami.<br />
- Nie potrafisz się śmiać, inna sprawa twoje parszywe zęby.<br />
20
Zwisający narząd. Zero ludzkie. Sfałszował ankietę i<br />
sprzedał kilka razy ciało. (Uda dupę uda dupę miał nadal lekko<br />
zaróżowione.) W końcu otrzymał stemple i bilet. Bał się. Bał<br />
się jak diabli (nie miał na czynsz i wpadał w alkoholowe głody,<br />
papieros za papierosem, marzenia o kurewce z ciepłych wysp)...<br />
I żal mu było kota. Czy leniwiec zainteresuje się kiedykolwiek<br />
wróblami? Czy się wreszcie usamodzielni? Pewnie przejedzie<br />
go ciężarówka... Buzz się nie sprawdził. Nawiał. W środku nocy.<br />
Zostawił jednak uchylone okno. Do końca (czego?) myślał<br />
(myślał?) o kocie... Buzz, fuckers i zero.<br />
Ogrodnik. Rzeźnik? Bardziej ogrodnik niż rzeźnik. Rzeźnik<br />
od chwastów. Specjalista od kory drzew? Piły. Siekiera... Sosny<br />
lub róże. Bez znaczenia. Mogą być sosny.<br />
Buzz. Urodzony. Biały. Lekka (w rzeczywistości duża) wada<br />
wzroku. Zna się na przycinaniu.<br />
- I co jeszcze? I co jeszcze?<br />
- Traktor? Jakieś inne urządzenia?<br />
- Kursy komputerowe?<br />
Uważać na komputery! Być konsekwentnym. Iść w stronę<br />
zalesioną. Bez gałek i przycisków.<br />
- Same tricepsy już nie wystarczą.<br />
- Jesteśmy w innej epoce.<br />
- Łopata jest także skomputeryzowana.<br />
Oto dyplom (kupiony na lewo). Jesteśmy w epoce<br />
zaniku tricepsów. Może wyjechać w każdej chwili. Żadnych<br />
zobowiązań. Jest wolny. Lotnisko. Ma brudne sumienie, ale<br />
o tym nikt nie wie. Kot! Buzz jest jednak twardzielem. Robi<br />
30 pompek. Wątroba jeszcze na chodzie. Głody. Boi się, co<br />
prawda, pająków... Nikt tego nie wie. Kot ma uchylone okno...<br />
Kumulusy. To było mu właśnie potrzebne!<br />
- Będziemy przelatywać nad zielonym piekłem.<br />
- Ekologiczna zagłada.<br />
- Tam jest dłuższa średnia życia.<br />
- Dostaniesz za friko 500.<br />
- Jak to?<br />
- Albo 700.<br />
- Nie będzie trzeba oddawać?<br />
- Palenie wzbronione w miejscach użyteczności, ale<br />
odciągnie pan sobie tłuszcz.<br />
- Kraina cyborgów.<br />
- Guzik tu, guzik tam.<br />
- A ja mam w zębie nadajnik, śledzą mnie od wschodu<br />
do zachodu...<br />
- Wielu przegrało, oczywiście życzę panu 700.<br />
- Lądujemy.<br />
- Proszę przygotować papiery.<br />
- Teraz albo nigdy!<br />
- Ja otrzymałem 650.<br />
- Ściągnąć kota!!!<br />
Północny kraj. Olbrzym. Zarośnięty. Ziemia za friko. Z<br />
papierem. Ziemia za opiekę nad ziemią. Lubią tu ludzi, którzy<br />
mają pojęcie o sosnach.<br />
- Zaopatrz się w strzelbę!<br />
- Dzikie zwierzęta?<br />
- Jeszcze gorzej...<br />
- Ufo?<br />
- Sam się, palancie, przekonasz.<br />
- Jestem więc właścicielem?<br />
- Wycięte jajca!<br />
- Co takiego?<br />
- Wynajmujesz od nas,<br />
dopóki...<br />
- Dopóki?<br />
- Usmażysz sobie łosia.<br />
Widoki. Wzgórza... Dym.<br />
Niemożliwe. A jednak. Czyżby<br />
znaki? Niepotrzebnie straszyli. O co<br />
mogło im chodzić? Lekki niepokój...<br />
Strzelba. Prawdziwy mężczyzna.<br />
Tam to było zabronione. Koledzy<br />
by go wyśmiali. Buzz z papierosem i<br />
strzelbą. Butelka w pikowanej kurtce.<br />
- Nie po to dałem dupy...<br />
- A czy umiesz rzucać<br />
nożem?<br />
- Obgryzać ludzkie kości?<br />
- Co sądzisz o wątrobie?<br />
- O ciepłej wątrobie.<br />
- Z łosia?<br />
Ściągnie do siebie kota. Jeśli ten<br />
jeszcze żyje. Nie upłynęło przecież<br />
dużo czasu. Może dał sobie radę?<br />
Instynkt! Oby tylko nie zwariował,<br />
ale koty chyba tak szybko nie<br />
wariują? Chociaż nie, to nie jest takie<br />
pewne. Wszystko może zwariować.<br />
Nawet kamień.<br />
Świeże powietrze! Na przykład<br />
kaczki, dzikie kaczki. I strzelba.<br />
Marlboro. Męskość... Naboje. Złote<br />
koncówki. Chyba nie wybuchają<br />
w dłoni? Buzz – myśliwy. Jak w<br />
młodości. Namioty, zabawa w<br />
wysmarowanych popiołem Indian.<br />
Za kilka dni napisze do znajomych.<br />
Ciekawe, czy dociera tu jakaś poczta?<br />
Listonosze?<br />
- Przyślą pierdolonego kota<br />
okrętem.<br />
- Kot o tobie zapomniał.<br />
- Kot walczy ze szczurem.<br />
- Pogłaszczę po wąsach,<br />
zaśpiewam kołysankę, będę na<br />
powrót twoją bezbronną, smakowitą<br />
myszką...<br />
- Dezerter.<br />
- Gniewasz się?<br />
- Milczę.<br />
- Trwaj.<br />
Dorobi się na dzikich kaczkach<br />
i sosnach. Spłaci długi. I znajdzie<br />
wreszcie towarzyszkę życia. Zakocha<br />
się? Kobieta! Chciałby spotkać<br />
kobietę. Kot ją na bank zaakceptuje.<br />
- A Janne? Czyżby Janne nie<br />
21
yła kobietą?<br />
- Chciałbym spotkać<br />
kobietę!!!<br />
- Nie ma kobiet, są tylko<br />
mokre, piszczące...<br />
Chata? Zamiast kartonu. Z<br />
widokiem. Chata i piec. Chyba<br />
strumień. Usnąć... Zdecydował się,<br />
niech więc przyzwyczai do siebie<br />
łóżko. Czy to będzie jego łóżko? Ile<br />
potrwa przeobrażanie się legowiska?<br />
W co? We własne łóżko? Mięśnie<br />
są łóżkiem kości. Paranoiczna myśl.<br />
Przytyć jeszcze bardziej? Trzeba<br />
więc zapolować. Tłuszcze i wątroba.<br />
Od jutra! Wszystko od jutra! Nic od<br />
teraz... Zawsze działał od jutra.<br />
- Trumna to łóżko<br />
definitywne.<br />
- Ale głupkowata<br />
konstrukcja.<br />
- Nikogo tu nie ma, więc<br />
mogę sobie pozwolić.<br />
- Ja tu jestem.<br />
- Kto?<br />
- I na tym polega problem.<br />
Nie, tak przecież nie można.<br />
To dopiero pierwsza noc. Nie tak<br />
szybko. Jeszcze nie teraz. Niech<br />
się najpierw nieco rozejrzy, niech<br />
posmakuje tutejszej wody i udusi<br />
pierwszą muchę... Wspaniałe, twarde<br />
(Buzz jest twardzielem?) legowisko.<br />
Szkoła życia w drugiej połówce.<br />
Połówka, właśnie. Ale nie ma z kim,<br />
do kogo, dla kogo... Ma nie ma ma<br />
nie ma siebie nie ma. Buzz ma w<br />
końcu, jak zawsze, nie ma siebie.<br />
Chyba usypia. Ma i nie ma ma ma<br />
ma i nie ma. Sen. Jest twardzielem.<br />
Strzelba. Do przodu, Buzz! Kaczki i<br />
sosny. Dla kota. Dla życia! Jutro się<br />
rozejrzy. (Zawsze działał od jutra...).<br />
Demony:<br />
- To będzie twoje i tamto też<br />
będzie twoje.<br />
- Jak to?<br />
- Normalnie.<br />
- Za nic?<br />
- Dostaniesz jeszcze 600.<br />
- Nie 700?<br />
- 650 i będziesz pilnował.<br />
- Jak to?<br />
- Normalnie.<br />
- Za 650?<br />
- Masz strzelbę.<br />
- Nic więcej?<br />
- Będziesz użytkował.<br />
Siedział. Obserwował i polował. A<br />
22<br />
także walczył.<br />
- Z kim?<br />
- Masz 650.<br />
- Czy to wszystko?<br />
- Lasy, wzgórza, strumienie...<br />
- Ale z kim?<br />
Niejasność. Jednak dym (a jednak). Niech słońce wszystko<br />
przejaśni...<br />
Na stojaka wszystko można. Nawet się przekimać.<br />
3. A TYMCZASEM: A tymczasem w miseczce nie było<br />
mleka. Nie mówiąc już o tuńczyku. Stało się to, co miało się<br />
stać. Natura musi się zainteresować naturą.<br />
- Gdzie podziewa się ten pacan? Może zapił?<br />
Ale dlaczego nie nalał mi mleka? Mleko, mleko, mleko,<br />
MLEEEEKOOOOOOO!!!!!!!!!!<br />
- Trrrrriiiillllllla!!!<br />
Technika otwierania lodówki? Zbyt miękkie pazury...<br />
Jeszcze nigdy nie była zastosowana. Szanować się! Honor w<br />
każdej sytuacji. Czekamy więc cierpliwie. Jesteśmy kultura.<br />
Puszysta, ale jednak kultura. Z innego, na szczęście, świata.<br />
Uchylone okno. Godziny... Traaaatrrriiiiillllliiiiirrrrta. Coś<br />
się tam znowu rusza porusza<br />
i skrada. Trrriiiiillllllaaaa. Dlaczego wróble mają tak mało<br />
atrakcyjne głowy? Gołębie są o wiele ciekawsze. Gołębie<br />
są nawet lekko podniecające. Ale chodziłoby jeszcze o coś<br />
innego. O wielką, gigantyczną głowę, o charyzmatyczny dziób.<br />
Rozmiar! Taka głowa niedawno na mnie spoglądała. Kiedy to<br />
było? W jakich okolicznościach? Widziałem głowę. Na pewno!<br />
Głowę jak słońce. Głowę mamuta... Z dziobem. Co to za głowa<br />
i do kogo należy?<br />
Dziwna powierzchnia. Cap! Co to jest? Świat jest zalepiony,<br />
śmierdzący i skomplikowany... Wracam. Puste łóżko. Goryl<br />
uciekł w nieznane. Nie wybaczę mu tego! Chuj więc z gorylem.<br />
Jest za to gorąca krew i aromaty.<br />
- Odnajdę wielką głowę.<br />
- A ja czekam...<br />
- Co to było?<br />
- Głowa.<br />
- Gdzie ty jesteś?<br />
- Czekam...<br />
- Mamucie, nadajesz na odległość?<br />
- Miły kawalerze, wiem, że niebawem, już niebawem...<br />
bądź spokojny i miłosny, już niebawem...<br />
Goryl niech zdycha. Przejarał się pewnie na śmierć.<br />
Poszukam dziobasa! Ale jutro. Dzisiaj jestem utuczony.<br />
Odnajdę głowę. I ją zeżrę. Zgaszę. Trafię! Bez obawy. Pochłonąć<br />
taką głowę, ile byłoby orgazmu i szczęścia!<br />
Ruchy gałek? Chrząknięcie. Stan chwilowego obłąkania.<br />
4. NIESTETY DECYZJA (NIESTETY): Słońce gorsze<br />
od Jupitera. Nie ma tu nic za friko. Byłeś naiwny, Buzz.<br />
Coś skrada się z dzidą albo zatrutym powietrzem. I komuś<br />
przeszkadza twoja biała dupa. Protestuję – mam różową. OK,<br />
niech będzie różowa. Wiesz doskonale, co można z niej zrobić...<br />
Jakie danie z różowego niech będzie różowy kotleta pączka i<br />
na jakie pośmiewisko i jak to się zazwyczaj kończy i jak wokół
dupy podskakują i co ją potem dziobie, jakie patyczki, szczyna<br />
etc. Naczytałeś się przecież książek o wariatach i muszlach, i<br />
o rozbójnikach, i o okrutnych cywilizacjach. O cywilizacjach!<br />
Jesteśmy więc w domu. Sosna sosna i strzelba, ten materac<br />
nigdy nie będzie twój.<br />
- Wspaniałe powietrze, wspaniałe i z dala od cywilizacji.<br />
- Jesteśmy już coraz bliżej, biała dupo.<br />
- Strzelę sobie w powietrze, na dobry początek.<br />
- Morowe powietrze. A my tu od dziada.<br />
- Sosny, więc 300 zrobi 3000 a potem 300000000,<br />
wyrobimy się. Kot będzie dumny.<br />
- Nasze koty współpracują.<br />
- Kaczka nie spadła, dziwne. Ale za to huk!!!!!! Męski<br />
huk! Zero feminizmu. Mogę hukhukhuk, mogę, ile mi się<br />
podoba. HUK! Potężny. I piard potężny. Inny niż za biurkiem.<br />
- No to zobacz!<br />
- A co to takiego, jakaś wiadomość, tutaj, w tym<br />
piardzie bezludziu sosnach?<br />
- Czytaj, biała dupizdo.<br />
- Strzała z piórkiem. Dobre sobie! I jeszcze z<br />
następującą wiadomością: „Dajemy i nie odbieramy, na razie<br />
dajemy 12 godzin na opuszczenie terenu. W przeciwnym<br />
razie – kastracja! Na nic innego dotychczas tu nie wpadliśmy.<br />
Tradycyjna kastracja pod sosną. Proszę się więc nie zastanawiać.<br />
Śmierć białym dupom! Podpisano – narada”.<br />
No i niezbyt atmosfera. Buzz zaczął się zastanawiać.<br />
Dopiero co się zjawił. Postawić się? Ma do tego jakiekolwiek<br />
podstawy? Do bojowej postawy? Trochę głupio tak od razu.<br />
Tym bardziej, że naobiecywali. A może to tylko głupi dowcip<br />
jakiegoś niewidzialnego urzędnika? Buzz swoje przeszedł.<br />
Zostawił kota. Nie jest amatorem. Dawał dupy za tuńczyka.<br />
Pisał o niestworzonych rzeczach. I jest strzelba. I świeże<br />
powietrze. Podejmie więc wyzwanie.<br />
- Czekam.<br />
- Doczekasz się.<br />
- Dostałem 650 i wiem, co to honor.<br />
- Honor to ziemia.<br />
- Do ziemi?<br />
- Za honor!<br />
Godziny upływają, a głowa i pęcherz puchną:<br />
1. Będzie z pewnością jatka. Jakieś grzyby na<br />
uspokojenie... ale nie ta pora i odmiana.<br />
2. Czy warto było wchodzić do cudzego szamba?<br />
Oni sobie grzyby, faja, nietoperze, a tu ktoś im nagle gazy,<br />
jakby czuł się ssakiem, jakimś łosiem numer jeden... Nie<br />
należy destabilizować powietrza, Buzz, na boga, z twoim<br />
doświadczeniem???<br />
3. Na pewno jest tam kilku rozsądnych gości. Mogę<br />
pisać im raporty o zatrutych strumykach albo o jeleniach, które<br />
widziały lądowanie statku. Przydam się! Wodzu, zrozum. Nie<br />
kasuj mnie przedwcześnie.<br />
4. Trzeba się więc bronić.<br />
5. Obetniemy kutasa...<br />
6. A nie pomyślałeś o innej części ciała, taki z ciebie<br />
twardziel? Za kutasa będziesz miał kutasa.<br />
7. Na patyku!<br />
8. A kot już pewnie i tak gdzieś spierdolił.<br />
9. Jeszcze nie kwiczy? No to idziem, idziem, idziem po<br />
przybysza!<br />
10. Jestem Buzz. Z kim mam przyjemność?<br />
Jadałeś warzywa czy mięsko?<br />
Mięsko wpływa na mięsko. Za dużo<br />
marchwi może także spowodować<br />
zmianę smaku. Jesteś otoczony.<br />
Rozbieraj się! Do nagula? A jak<br />
myślałeś? Natura, trzeba naturalnie.<br />
Z jałowcem. Na wypadek mięska, bo<br />
tutaj wszystko od stuleci ustalone.<br />
Smaki i gazy. Źle widocznie<br />
poinformowali. A czy to nasza<br />
broszka? Mogę nawet opisać<br />
mokasyny, dla dobra integracji. No to<br />
szybka próba, żeby stwierdzić. Twoje<br />
czoło? Niech będzie...<br />
Buzz z jałowcem. Z jagodami,<br />
bobkami, skwierczący. Teraz<br />
tylko czoło. Od czoła zależy kot,<br />
przyszłość, seks, cywilizacja... na<br />
pewno da szybko nogę. Sosny<br />
obejrzy sobie poźniej w ogrodzie<br />
zoologicznym.<br />
Czoło:<br />
„Rdzenny mieszkaniec! I jaka<br />
mądrość się z niego promieniuje!<br />
Fizyka jakby mongoloidalna, ale w<br />
sensie pochodzenia (przechodzenia<br />
przez lodowce, ale musiało wtedy<br />
piździć!). Azja to przecież wynalazek<br />
prochu/papieru, to ciemnota. Czoło<br />
znajduje się na odmiennym poziomie<br />
kultury, ale tematu lepiej nie ciągnąć<br />
ze względu na skomplikowane<br />
położenie autora hasła. Co jeszcze?<br />
Oczywiście zbieractwo, co w czasach<br />
ocieplania się globu ma olbrzymie<br />
znaczenie. Czoło to setki lat batalii.<br />
Przede wszystkim wojny plemienne.<br />
Acha, oprócz zbieractwa także<br />
kopieniactwo! Więc uchylmy czoła<br />
przed Czołem! I módlmy się, żeby<br />
polował dalej na łosia, bizony, które<br />
nie jedzą marchwi”.<br />
Taka więc moja wersja, na pewno<br />
zainteresuje w głównych ośrodkach.<br />
Jakich? „TUPI WARANI TIME”.<br />
Nie słyszałem. No to „KECZUA<br />
REVIEW” i może będzie z tego<br />
powodu jeszcze pożytek! Ile? Jak to,<br />
ile? Dla kogo? Jałowiec? OK OK<br />
OK. Turyści. Dobra reklama.<br />
- Rożne metody na ratowanie<br />
ciała.<br />
- Sprzedaż ciała.<br />
- Dzielenie ciała.<br />
- Oddasz mi swoją dłoń?<br />
- A co otrzymam w zamian?<br />
- Ocalisz stopę.<br />
23
Buzz myśli, że uda się nawiać. Odwali kilka raportów i<br />
z pewnością nawieje. Otrzyma kopalnię srebra. Dadzą mu<br />
jeszcze kijek i laskę, i słomianą czapeczkę (dziwaczeje, bo się<br />
boi, od tego łapie go marzenie o spokojnym przytułku nad<br />
oceanem).<br />
Ruchy gałek są zjawiskiem naturalnym.<br />
Komety tu nie spadają. Susza? Białka nadal aktywne.<br />
Janne nadal ma chcicę. Z niewyjaśnionych powodów.<br />
Obśliniona wagina. Wbrew naturze. Papuga może podniecić<br />
nawet ślepego nosorożca. Pieniądze stworzył kwarc.<br />
Cywilizacje (rogi zamiast fujarek) nie nadejdą. Zbawca się<br />
wycofał. Sapanie. Ziemia to bzdura. Trzeba się pierdolić.<br />
Popijać kaktusami. Do oporu. Gorzej ze snami. Boże, daj<br />
nam już tlenu! Rapid Eye Movements.<br />
5. DOPROWADZASZ MNIE DO: Nie, tak nie można,<br />
Buzz, skurwysynu, co ty z nami, ze mną oczywiście, z moją<br />
michą i pagugami, co ty sobie w tych zakiszonych fałdach...<br />
Kot przebudzony, Buzz zlany potem (i biedny/drgawka jak<br />
poprzedniego dnialata).<br />
KOT: Acha.<br />
BUZZ: No tak, kotku.<br />
KOT: Już wiem.<br />
BUZZ: Wróciłem?<br />
KOT: Zadzwoń do tej starej dupy z papugą, a swoją<br />
drogą jesteś sadystą!<br />
BUZZ: Stara ma kasę, to fakt.<br />
KOT: Stara śmierdzi, ale chodzi o tuńczyka. To również<br />
fakt.<br />
BUZZ: Potrzeba mi proszku i czegoś do picia. I<br />
papierosy. I z dala od złych snów. Tubylcy, brrrrrr... Jeżeli<br />
znowu przerwę gwałtownie fazę snu...<br />
KOT: Kukiełka!<br />
BUZZ: Budzimy się z nową świadomością. Kto został<br />
zastępcą premiera?<br />
KOT: Sadysta! Miałem zakochać się w papudze? Zjeść<br />
jej głowę? A potem ty wracasz? Brylanty ukryte w penisie,<br />
szukasz swojego jedynego przyjaciela...<br />
BUZZ: Właśnie!<br />
KOT: Koty nie komunikują się z frajerami.<br />
BUZZ: Chciałem ponaddarwinowsko, ponadpodziałowo,<br />
sny nie są za mnie odpowiedzialne.<br />
KOT: Fuck off!<br />
BUZZ: Proszek i papierosy. Zacznij w końcu polować...<br />
KOT: Miałem więc przyatakować papugę, zakochać się<br />
w tej rozgadanej, gigantycznej głowie. Śledziłem twój sen z<br />
niepokojem.<br />
BUZZ: No... ale jesteśmy ponownie w wymiarze...<br />
KOT: Biedujemy.<br />
BUZZ: I chuj z tym.<br />
KOT: Chuj z tym!<br />
BUZZ: Dawaj więc łapę, zgoda?<br />
KOT: Nie ma zgody między gatunkami. Łapa jest<br />
najeżona.<br />
BUZZ: W takim razie neutralność, tolerancja...<br />
KOT: Jeszcze nadejdzie mój dzień.<br />
BUZZ: Ja też liczę na siebie.<br />
KOT: Jutro kolej na mnie.<br />
BUZZ: Safari? Zafunduj sobie szczura, a najlepiej samicę.<br />
24<br />
Cipkę wroga.<br />
KOT: Obiecuję ci niezłą jazdę.<br />
BUZZ: Zamkną mnie po tym w<br />
wariatkowie?<br />
KOT: Wybierzemy się na planetę<br />
kotów, do moich pradziadków...<br />
BUZZ: Potrzeba proszku!<br />
KOT: Powąchaj mi pod ogonem, to<br />
dobrze robi na głody.<br />
Grzegorz Wróblewski -<br />
ur. w 1962 w Gdańsku, w latach<br />
1966–1985 mieszkał w Warszawie,<br />
od 1985 w Kopenhadze. Publikował<br />
w wielu antologiach i pismach.<br />
Wydał zbiory wierszy: „Ciamkowatość<br />
życia” (1992, 2002), „Planety” (1994),<br />
„Dolina królów” (1996), „Symbioza”<br />
(1997), „Prawo serii” (2000), „Wybór”<br />
(2003), „Pomieszczenia i ogrody”<br />
(2005), „Noc w obozie Corteza”<br />
(2007); szkice/prozę poetycką<br />
„Kopenhaga” (2000), traktat „Nowa<br />
Kolonia” (2007); wybór dramatów<br />
„Hologramy” (2006), a także wraz z<br />
Bobim Peru i Januszem Tyrpakiem<br />
płytę ‘PROJEKT1’ (Ars Mundi,<br />
2006). Publikował też książki w jęz.<br />
duńskim, a także wybór wierszy w<br />
Bośni-Hercegowinie. Tłum. również<br />
na jęz. czeski, niemiecki i słoweński.<br />
Należy do Duńskiego Związku<br />
Pisarzy. W 2007 roku w „Portrecie”<br />
ukazała się jego książka „Android<br />
i anegdota”. W tym samym roku<br />
opublikował też tom poezji „Noc w<br />
obozie Corteza” oraz traktat „Nowa<br />
kolonia”.
poezja<br />
Małgorzata Lebda<br />
puzzle<br />
pęcznieją znamiona na skórze rytualnie obcinamy włosy<br />
zapominamy sny trwa nauka podstawowych wierszy ciał<br />
tablicy mendelejewa<br />
stop<br />
tu jest szczelina którą wykorzystamy zbliżenie na okno sąsiadka<br />
wycina z gościa niedzielnego jana pawła drugiego kipi mleko<br />
kaleczę się o krawędzie boję się tyle okien z których można<br />
wypadać chciałbym odpocząć dobrze chodź zaprowadzę cię<br />
nad autostradę pokażę fragmenty asfalt będziemy oglądać tiry<br />
układać Nic z Czegoś<br />
nie wywołuj ciała z kobiety<br />
nie wywołuj ciała z kobiety zacznie wtedy zadawać pytania<br />
każe zabierać się do parku będziesz porównywany do pierwszej<br />
miłości pierwszego ministranta czegoś co z zasady jest Święte<br />
nie dotykaj dalej bo poleje się czas zaleje cię potok słów ona zacznie<br />
mówić zagadkami moja wiara nie przenosi ciebie – to ty przenosisz<br />
moją wiarę zapyta czy słyszysz grzmoty na horyzoncie czy to wasza<br />
burza spojrzy ci głęboko w słowa musisz nadstawić ten drugi policzek<br />
bo teraz powie ci coś o sobie ty jesteś najważniejszy<br />
potem zaprowadzi cię do kobiet które są w niej<br />
czy pomyślałeś co zrobisz<br />
kiedy zostawi was<br />
sam na sam<br />
25
western<br />
z ekranu telewizora unitra celuje w nas clint eastwood leżymy na wersalce niedziela mam za mało lat żeby<br />
rozumieć prostytutkę w początkowej scenie<br />
w ogromie sytuacji wiem tylko że mam się wstydzić<br />
tato<br />
zasypiasz zaczynam prowokować napady wyobraźni wciągnie Cię ekran tak mówił janek że wciąga biorę swoje<br />
włosy w ręce przywiązuję je do twojej koszuli z ekranu clint eastwood przystawia mi kolta do skroni pociąga<br />
za słowa po której stronie jest dobro po której tylko film<br />
pyta Złe spod wersalki<br />
zaczynasz mówić przez sen zakrywam ci usta placami żeby nas nie namierzyli indiany śpisz i nigdy ci nie powiem<br />
że dwa razy oddałam za ciebie życie<br />
tato<br />
Małgorzata Lebda –<br />
ur. w 1985 r. w<br />
Nowym Sączu. Autorka<br />
tomiku poetyckiego<br />
„Otwarta na 77 stronie”<br />
(2006), pisze, publikuje.<br />
Lubi czeskie kino.<br />
Obecnie studiuje w<br />
Krakowie, chce mieszkać<br />
w Bieszczadach.<br />
26
proza<br />
Jacek Wangin<br />
Śmieszna Góra<br />
Bezradność, nie czuł nic więcej. Zupełnie jak siedemnaście<br />
lat temu. I to przedłużające się czekanie, też było podobne.<br />
Takie chwile pamięta się aż nadto, gdy człowiek musi oddać<br />
czas i ciało w ręce fachowców. Z tamtego pobytu w szpitalu<br />
zostało jeszcze wspomnienie ostrego zapachu lizolu i blizny<br />
na brzuchu i udach. Zapamiętał też kosmate skarpety faceta z<br />
naprzeciwka, z którym znalazł się w sześcioosobowej sali.<br />
Zaczynał dzień od widoku puchatych skarpet, robionych<br />
na grubych drutach. Wełna, splątana w duże oczka, zawsze<br />
nastroszona, nigdy nie filcowała się pod naciskiem właściciela.<br />
Ryszard był przekonany, że skarpety zrobiła grubemu<br />
żona, specjalnie do szpitala, było tu wystarczająco zimno i<br />
nieprzytulnie. Ich łóżka ustawiono w poprzek sali, nogami<br />
do siebie. Ryszard wciąż skazany był na widok stóp. Gdy po<br />
nocy otwierał oczy, były na swoim miejscu, złączone i gotowe.<br />
Kiedy kładł się po wieczornym obchodzie, tkwiły równolegle<br />
i nieruchomo jak skupiacz myśli. Czasem nachodziła go<br />
refleksja, że to zapowiedź opuszczania sali nogami do przodu.<br />
Ale niepokój minął szybko, bardzo szybko. Wtedy czuł wigor<br />
odchodzącej młodości i łatwiej było gromadzić siły. Miał dla<br />
kogo żyć. Codziennie odwiedzała go żona, przychodził kolega<br />
z warsztatu, brat też bywał dwa razy w tygodniu, na wizytach<br />
dozwolonych przez administrację: w czwartek i w niedzielę.<br />
Zanikające krążenie krwi, trochę poniżej kolan, groziło<br />
amputacją obu kończyn. Na szczęście w porę zjawił się<br />
odpowiedni lekarz i przeszczepił żyły. Kosztowało to sporo<br />
zachodu, nic za darmo. Żona, korzystając z sieci przeróżnych<br />
koneksji, zdobywała kryształy górskie, bo doktor był ich<br />
kolekcjonerem. Nie obeszło się również bez kilku butelek<br />
prawdziwego koniaku, którego zdobycie graniczyło z cudem.<br />
Dodatkowo Ryszard przerzucał na żonę wstydliwy obowiązek<br />
wręczania prezentów. Sam nic nie wręczał lekarzowi, tłumacząc,<br />
że nie zna się na tym, nie wie, jak to się robi. Rodzice popełnili<br />
błąd w wychowaniu i zaniedbali ten rodzaj życiowej zaradności.<br />
Dziś boleśniej czuł, że jest tu sam. Już wie, że Kamila<br />
nie przyjdzie, nie wspomoże. Od sześciu lat chodzi swoimi<br />
ścieżkami, wzdłuż niebieskich łąk. Tam, gdzie lew spoczywa<br />
obok jagnięcia, a dziecię bawi się żmiją... Jest u Pana, gdzie<br />
deszcz nie psuje jej humoru, bo już nie pada. Czasy się zmieniły<br />
i dziś sprawy toczą się prościej. Teraz nie trzeba walczyć o<br />
górskie kryształy, a koniaki wyszły z krwioobiegu lekarskiego.<br />
Jest zwyczajnie, trzeba mieć gotówkę i dowiedzieć się, jaka<br />
kwota obowiązuje przy konkretnych zabiegach.<br />
Im bardziej Ryszard nie chciał o tym myśleć, tym<br />
mocniej myśl nie chciała się<br />
odrywać. Zalewał ją strumieniem<br />
najdziwniejszych obrazów z pamięci,<br />
ale wstyd i poniżenie wydobywały<br />
na powierzchnię teraźniejszość i<br />
dokuczały bardziej niż wypukłość<br />
ciała, która przywlokła go do szpitala<br />
w Śmiesznej Górze.<br />
Siedział pod ścianą, na<br />
plastikowym krzesełku, w miękkiej<br />
bawełnianej piżamie i we frotowym<br />
szlafroku. Kolejny raz czytał menu<br />
automatu do kawy ustawionego<br />
naprzeciwko i nie wiedział, ile mu<br />
jeszcze zostało. Przyjazne światło<br />
spływało wzdłuż jasnych ścian, a<br />
niepokój milczących pacjentów<br />
wisiał nad nim i piętnował ciszę.<br />
Jeszcze nie tak dawno opowiadał<br />
sąsiadom, że od zawsze bardzo bał<br />
się otwartego złamania i operacji<br />
wyrostka. Przeczuwał, że los zakpi z<br />
niego przy najmniejszym rutynowym<br />
zabiegu i nie obudzi się z narkozy.<br />
Dlatego na wszelki wypadek od wielu<br />
lat nie palił, zrezygnował z długich<br />
zimowych spacerów, przechodził<br />
przez jezdnię w miejscach<br />
wyznaczonych i nie przejadał się, a<br />
jednak siedział dziś w piżamie, na<br />
szpitalnym korytarzu Śmiesznej<br />
Góry.<br />
Jeszcze raz oglądał wyniki, żeby<br />
nie pisać czarnego scenariusza.<br />
Nie znał się na tym, ale przesuwał<br />
wzrokiem po skrawkach papieru<br />
i wspominał słowa siostry Marty:<br />
„krew w normie, mocz zdrowy,<br />
przynajmniej jak na faceta po<br />
sześćdziesiątce, ciśnienie jak w<br />
książce, pogratulować”. Po co zatem<br />
tu siedział? Dziś mógłby wyjść do<br />
domu, wrócić do karmienia mew<br />
czekających za kuchennym oknem.<br />
Uwielbiał biel ich piór, połyskującą<br />
w zimowym słońcu. Zachwycał<br />
się sprawnością ciał, gdy zawisły w<br />
powietrzu i błyskawicznie zmieniały<br />
27
kierunek lotu, żeby uprzedzić<br />
krewniaczkę, przechwycić wirującą<br />
skórkę, zanim wpadnie do cudzego<br />
dzioba. Był pełen podziwu dla<br />
refleksu ptaków i nieraz zastanawiało<br />
go, dlaczego mewy nie interesują<br />
się chlebem, który upadł? Tylko<br />
powietrzna żonglerka stanowiła<br />
wyzwanie, a leżące kawałki<br />
pozostawiały gołębiom i wróblom.<br />
Nie zniżały się do miejsc koczowania<br />
ptasiego motłochu.<br />
Gdzie były teraz mewy, gdy<br />
patrzył na drzwi lekarskiego<br />
gabinetu? Dlaczego ten młody<br />
doktor nie chciał rozmawiać z<br />
bratem i tak szybko go wyprosił?<br />
Brat przecież nie miał złych intencji!<br />
Przyzwyczaił się, że w PRL-u trzeba<br />
było dać lekarzowi coś na początek,<br />
profilaktycznie, żeby zwrócił uwagę<br />
na pacjenta. Przecież to był zwykły<br />
Napoleon, nic poważnego, a gdy<br />
brat wspomniał tę rozmowę, łzy<br />
natychmiast napływały mu do oczu.<br />
Może trzeba było podstawić cygara<br />
za siedemset złotych?<br />
Ryszarda przejął lęk, że może nie<br />
wrócić do swoich ptaków za oknem,<br />
że nie zobaczy ścieżek wokół bloku,<br />
po których dostojnie oprowadzał go<br />
Kruczek, sznaucer znaleziony przed<br />
dwoma laty przy drodze w lesie. A<br />
jeśli nie wróci do domu, do Kruczka?<br />
Złośliwość losu objawi się również w<br />
życiu psa, który nie miał szczęścia do<br />
ludzi. Czyżby miał stracić jedynego<br />
przyjaciela? Ryszard, pierwszy raz<br />
tego dnia, wymacał wypukłość w<br />
pachwinie. Była miękka i wydawało<br />
się, że w każdej chwili można ją<br />
schować, wrócić do domu, do gazety<br />
pozostawionej na blacie w kuchni,<br />
obok wystygłych resztek kawy.<br />
Nie pamiętał dobrze, kiedy<br />
wyczuł to pierwszy raz. Pół roku<br />
temu? Może trzy miesiące? Oglądał<br />
komedię, tak, to była komedia,<br />
zanosił się od śmiechu i wtedy<br />
zakłuło go w boku. Pozostało<br />
przez jakiś czas to kłucie, ilekroć<br />
przewracał się na bok w czasie snu.<br />
Aż pewnego dnia, podczas kąpieli,<br />
zobaczył wypukłość na skórze.<br />
Masował ją długo, w końcu zniknęła.<br />
Za jakiś czas pojawiła się znowu,<br />
podczas przeziębienia. Męczył<br />
go suchy kaszel i guz się pokazał.<br />
Później lekarz rodzinny oznajmił, że<br />
28<br />
czas żartów się skończył i bez operacji nie można tego leczyć.<br />
Teraz był pacjentem Śmiesznej Góry, okropnie to brzmiało,<br />
ale drzwi otworzyły się i w progu stanął młody jeszcze,<br />
uśmiechnięty okularnik, brunet ostrzyżony na jeża, z wesołymi<br />
oczkami.<br />
- Proszę, panie Zdanecki, porozmawiamy.<br />
Wszedł do środka i zobaczył leżankę za parawanem, jakieś<br />
dwa metry obok biurko i krzesło, a na blacie całkiem płaski<br />
monitor komputera. Lekarz siadał z niegasnącym uśmiechem i<br />
wskazywał fotelik naprzeciwko. Ryszard przysiadł niepewnie i<br />
na wszelki wypadek nie spuszczał wzroku z medyka.<br />
- To się panu przytrafiło, panie Zdanecki, dotąd prawie pan<br />
nie chorował, co?<br />
- Szczęśliwie jakoś nie za często, panie doktorze. Jestem w<br />
szpitalu drugi raz w życiu, miałem szczęście, można powiedzieć.<br />
- I pomyśleć, że tym razem to jeszcze mniej groźne niż<br />
poprzedni zabieg. Chciałoby się rzec: oby tylko takie problemy<br />
były.<br />
- Nie bardzo się na tym znam, nie mnie oceniać, czy to<br />
groźne, czy nie. Mam nadzieję, że pan doktor trochę objaśni, o<br />
co tu chodzi. Bo niby mówi pan nic groźnego, a zaraz potem, że<br />
operacja konieczna. W co tu się gra?<br />
- E tam, jaka operacja? Powtarzam: to prosty zabieg, jakich<br />
przeprowadzamy sporo w każdym kwartale.<br />
- To się tak najczęściej ciemniakom mówi, prawda? Żeby<br />
nie straszyć?<br />
- Już panu wyjaśniam. Sprawa jest banalna. To przepuklina,<br />
panie Ryszardzie. Przepuklina brzuszna, czyli nieprawidłowe<br />
uwypuklenie błony otrzewnej poza anatomiczne granice. Cała<br />
zawartość jamy brzusznej utrzymywana jest powłokami, na<br />
które składają się też mięśnie brzucha, więzadła itd. W jamie<br />
brzusznej panuje stale dodatnie ciśnienie, które wzrasta podczas<br />
kaszlu, śmiechu, przy parciu na stolec, przy oddawaniu moczu.<br />
Rozumie pan? To są sytuacje, podczas których pracują mięśnie<br />
brzucha i tak się zdarza. Doprowadza się do wzrostu ciśnienia<br />
wewnątrzbrzusznego, a pod jego wpływem, w miejscach<br />
osłabienia ścian brzucha, dochodzi do przerwania powłok i<br />
mamy przepuklinę. Ot i cała filozofia.<br />
- To po co zaraz operacja?<br />
- Operacja, skoro pan już tak chce, polega na oddzieleniu<br />
tego worka przepuklinowego od otaczających tkanek i<br />
podwiązaniu go. W tym celu wszywa się siateczkę z tworzywa<br />
sztucznego. Chory po zabiegu może wstać z łóżka już<br />
następnego dnia. Za dwa tygodnie zapomni pan o wszystkim.<br />
- Ale czy to konieczne? To znaczy, ta operacja, czy nie<br />
można jakoś inaczej? Może jakieś środki, jakieś masaże, bo ja<br />
wiem?<br />
- Nie należy czekać, panie Zdanecki. W tym wypadku czas<br />
może zadziałać na pańską niekorzyść. Jeśli nie przeprowadzimy<br />
tego zabiegu, ryzykujemy wystąpienie groźnych powikłań.<br />
Niebezpieczny stan, który nazywamy uwięźnięciem przepukliny,<br />
czyli zaciśnięcie worka przepuklinowego z zawartością,<br />
najczęściej jelitami, może spowodować przerwanie pasażu<br />
jelitowego. Potem wzdęcia i bóle brzucha. Następnie dochodzi<br />
do zaburzenia ukrwienia jelit, a później ich martwicy i będą<br />
gorsze operacje z większym ryzykiem.<br />
- Czyli nie mam wyjścia, muszę tu zostać, muszę dać się<br />
pociąć?<br />
- Dla własnego dobra, póki niczym pan nie ryzykuje, drogi
panie Ryszardzie.<br />
- Dobrze, panie doktorze, ale jak rozumiem, czeka mnie<br />
narkoza?<br />
- Tak, nie przewiduję problemów z narkozą. Serce ma pan<br />
jak dzwon, ciśnienia pogratulować, widać dba pan o siebie i tak<br />
trzymać.<br />
- Powiem wprost, panie doktorze, bardzo się boję. Stary,<br />
ciemny chłop ze mnie, boję się, że już nie zobaczę świata po tej<br />
narkozie, więc... pan rozumie, jeszcze chciałbym pożyć. Psa w<br />
domu zostawiłem, sam biedak, nie miał szczęścia do ludzi.<br />
- Spokojnie. Nie ma obaw, wszystko będzie jak trzeba.<br />
Zostanie pan z nami kilka dni, sąsiadka zajmie się psem i<br />
wróci pan do niego. A teraz proszę wracać do łóżka i czekać, i<br />
żadnych nerwów. Nie ma co budzić niezdrowych emocji.<br />
- Gdyby to było takie proste, panie doktorze... ale mnie<br />
jeszcze coś tak... niezręcznie męczy... bo pan wie... jak<br />
mówiłem... ja panu ufam... całkiem ufam, znaczy, ale mnie<br />
zależy, żeby ta operacja, czy zabieg, no, żeby to wszystko tak<br />
pomyślnie...<br />
Ryszard zaplątał się dłonią w kieszeni szlafroka i<br />
niezgrabnie mocował z kopertą, ale całą szerokością<br />
zakleszczyła się wewnątrz. W końcu wydobył ją i przesunął<br />
roztrzęsioną dłonią po blacie biurka. Lekarz spojrzał na kopertę<br />
i na Ryszarda. Otworzył usta i nie zdołał nic powiedzieć,<br />
zaskoczony widokiem drżącej dłoni pacjenta. Przemógł się<br />
jednak:<br />
- Panie Ryszardzie! Co pan?! Co pan ze mną tu wyprawia?<br />
Poważny, uczciwy człowiek i takie żarty mi pan tu stroi?<br />
- Przepraszam, panie doktorze, ale ja pokraka jestem i nie<br />
umiem tego robić, a bardzo mi zależy na pomyślności operacji,<br />
czy zabiegu, pan wybaczy staremu.<br />
- Ale skąd ten pomysł?! Kto pana namówił? Za kogo pan<br />
mnie ma?!<br />
- Przepraszam, ja nie dla obrazy, panie doktorze, bardzo<br />
proszę nie brać do siebie, to dla mojej pewności, dla spokoju,<br />
że wszystkiego dopilnowałem, że było jak trzeba. Ja inaczej nie<br />
umiem pana prosić. Wiemy wszyscy, czas ciężki dla lekarzy. Te<br />
podwyżki, to oni wiecznie obiecują, a jak jest, wiadomo. Może<br />
to trzeba inaczej jakoś, ale ja prosty chłop jestem i nie potrafię<br />
minek stroić, więc od serca, jak umiem...<br />
- I na co pan liczy, panie Rysiu? – lekarz roześmiał się<br />
sztucznie. – Że ja dla tej koperty ostrzejszy skalpel wezmę? Z<br />
innej półki? Czy że będę szczęśliwszy krojąc pana? To absurd<br />
jakiś! Niech pan zrozumie, że taki sam ze mnie fachowiec z<br />
kopertą jak bez. Proszę w tej chwili to zabrać i już iść, bo się<br />
pogniewamy! Zakładam, że pan mnie z kimś pomylił. Wolę<br />
przyjąć taką opcję i nie tracić dobrego o panu zdania. Panu nie<br />
potrzeba złych emocji, mnie tym bardziej, panie Ryszardzie! Bo<br />
ten skalpel naprawdę zadrży mi w dłoni.<br />
Ryszard spuścił głowę jak sztubak przyłapany na nieśmiałej<br />
próbie onanizmu. Usiadł kilka krzeseł od pokoju lekarskiego<br />
i nie miał siły wracać do łóżka. Zrobiło mu się szaro przed<br />
oczami i czuł piekące policzki, ręce mu drżały, po chwili pot<br />
zalał oczy. Oparł głowę o ścianę i patrzył w menu automatu<br />
ze słodyczami. Poczuł delikatne szarpnięcie za ramię i ocknął<br />
się z pustki. Z niewielkiej odległości przyglądały mu się<br />
brązowe oczy, otoczone skórą znaczoną wiekiem, utkaną z<br />
nieregularnych zmarszczek. Siostra Marta milczała i patrzyła<br />
trochę za długo, więc Ryszard sam przemówił:<br />
- Dobrze. Już dobrze, nic<br />
się nie stało.<br />
- Jak dobrze? Przecież pan<br />
wyglądasz jak przez okno w niebie!<br />
Słabo panu? Serce? Coś pan taki<br />
blady? Zaprowadzić do łóżka?<br />
- Nie, dziękuję, zostanę tu<br />
jeszcze.<br />
- Coś mi tu nie pasuje. Za<br />
dobre wyniki masz pan na takie stany.<br />
A może ten nowy powiedział panu<br />
co złego? Nie będzie operował czy<br />
jak?<br />
- Nie, nic z tych rzeczy,<br />
mówi, że wszystko dobrze.<br />
- To o co poszło? Naubliżał<br />
panu? Panie Rysiu, mnie pan możesz<br />
powiedzieć, ja niejedno widziałam<br />
tu przez trzydzieści lat. Można<br />
o mnie powiedzieć, że czyściec z<br />
nimi zaliczyłam. Tyle świństwa tu<br />
zniosłam jak mało kto.<br />
- Bo ja wiem... wygląda,<br />
że on uczciwy, a ja sam sobie<br />
naubliżałem.<br />
Ryszard wyciągnął kopertę, nieco<br />
zmiętą i pożółkłą, ale z wesołym<br />
fioletowym kwiatkiem, ozdobnikiem<br />
papeterii, widocznym w lewym rogu.<br />
- Acha! Od pana też nie<br />
wziął? Nie jest dobrze. Tak myślałam.<br />
Powiem krótko: w tej sprawie to ja<br />
akurat głupia jestem. Ale jak mnie<br />
się widzi, to on ma przechlapane i za<br />
karę go wstawili do Śmiesznej Góry.<br />
Rozumiesz pan? Ten łapiduch ma<br />
nasrane w papierach. Jest na widelcu<br />
i tak z ostrożności odmawia kopert.<br />
Choć może być, że zwyczajnie jest<br />
uczciwy. Ale nie bądźmy dziećmi:<br />
uczciwi lekarze, całkiem jak<br />
osiemnastoletnie dziewice, wyginęli.<br />
Tak... tu może być jeszcze tylko<br />
jeden powód, ale o czym ja tu?! W<br />
imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego!<br />
Nawet tak nie myślmy, panie Rysiu!<br />
- Tak nie myślmy? To znaczy, o<br />
czym nie myśleć?<br />
- Tfu! Na psa urok.<br />
- Pani Marto, gadajże pani, o co<br />
idzie!<br />
- Pamięta pan starą Pawłowską?<br />
- Pewnie... poczciwa kobieta,<br />
umarła dopiero co... będzie jakieś<br />
dwa tygodnie.<br />
- No właśnie.<br />
- Co właśnie?<br />
- Jej syn, Władek, ten starszy, co<br />
za kierowcę w pogotowiu lata, on też<br />
29
poszedł do tego doktora z kopertą i<br />
ten go odprawił. Potem Pawłowską<br />
rozkroił i po ptakach było... ledwie<br />
zaszyli i zaraz poszła do Piotra.<br />
Zjedzona była od środka... ale może<br />
ten lekarz uczciwy jednak, co?<br />
- Potrafi pani pocieszyć, pani<br />
Marto.<br />
- E tam, weź się pan w garść,<br />
panie Rysiu. Tu trzeba działać i to<br />
szybko. Nie ma co zwlekać. A jest<br />
przecież jeszcze szansa.<br />
- Niech pani nawet mnie nie<br />
namawia na tę śmieszność. Boga w<br />
sercu pani nie ma? Nawet jak tu na<br />
miejscu mam skonać, więcej do niego<br />
z kopertą nie pójdę. Brata też na<br />
śmieszność nie wyślę! Już on dostał<br />
za swoje! Lepsza śmierć niż robić<br />
sobie z gęby cholewę.<br />
- A bo to ja pana tam z tym<br />
posyłam? Mam lepszy sposób.<br />
- Jaki?<br />
- Prosty.<br />
- Pani Marto!<br />
- Nie będzie pani Marty, będzie<br />
pani Jadzia! Widzisz pan?<br />
- Jaka Jadzia?<br />
- A zwyczajna, Gadzińska, salowa<br />
Jadzia.<br />
- Niby jak?<br />
- Normalnie, sprząta jego gabinet<br />
codziennie. Dawaj pan tę kopertę.<br />
Tylko tę samą, z pocztówką w<br />
środku, żeby wiedział, że w pańskiej<br />
sprawie. Może on się boi świadków?<br />
No i w czasie wizyty zwyczajnie<br />
nie umie wziąć. Rozumiesz pan? A<br />
Jadzia jakby nigdy nic, wsadzi mu<br />
we fartuch i tyle. Z rana konował<br />
namaca, wyczuje, czy mu pasuje,<br />
pozna, że od pana... no i spokojniej<br />
zaśniesz pan na stole. Zbudzony<br />
zobaczysz lepsze życie i będzie po<br />
ptakach. Wrócisz pan do karmienia<br />
tych mew za oknem, bo zamróz<br />
idzie.<br />
***<br />
Patrzył na zakupioną paczkę<br />
papierosów i wahał się. To już<br />
nie to samo, uleczył się z nałogu<br />
po poprzedniej operacji. Nigdy<br />
nie chciało mu się tak palić, jak<br />
wówczas. Palenie było wtedy<br />
prawdziwą katorgą. Kartki na<br />
papierosy, limity, ukradkiem<br />
kupowany tytoń, przywożony gdzieś<br />
z południa i zdobywane z trudem<br />
30<br />
bibułki. Wkręcał papier w małe maszynki do domowego<br />
wyrobu papierosów. Sam nabył taką w kiosku przy kościele, u<br />
starego handlarza, którzy miał kontakt z prywaciarzami. Na<br />
szczęście nie opuszczało go oddanie żony, niech spoczywa<br />
w pokoju. Wspomagała, jak mogła. Tyle razy podpatrywała<br />
męża skręcającego papierosy, że nie sprawiało jej to żadnego<br />
trudu. Zresztą była pewna, że ma więcej cierpliwości i jej<br />
szczupłe palce gwarantowały wyższą jakość. Przynosiła<br />
domowe papierosy razem z domowymi pierogami, gołąbkami i<br />
kompotem z jabłek i gruszek, ale to nie rozwiązywało problemu.<br />
W szpitalu panował zakaz palenia, a zamiast palarni były<br />
schody, wąskie, z drewnianą poręczą, o którą wspierali się<br />
chorzy. Stali wszyscy jak widma w jednakowych szlafrokach<br />
w pionowe pasy, bez względu na wiek i płeć. Gdy wracali do<br />
swoich sal, smród tanich wietnamskich papierosów dobitnie<br />
przenikał ze szlafroków w piżamy i ciągnął się leniwie, by wraz<br />
z nimi wciskać się w szpitalną pościel, w którą kładli się powoli,<br />
zrzucając filcowe kapcie.<br />
Dziś po raz pierwszy wszedł do tutejszej palarni i nie<br />
przeszkadzał mu ciężki smród dymu połączonego z tanim<br />
odświeżaczem powietrza. Nad głową mruczał wentylator,<br />
a salowa Jadzia wbiła oczy w podłogę. Wcisnęła dłonie w<br />
kieszenie fartucha, przylegała plecami do ściany i nie odzywała<br />
się. Wyjął powoli papierosa i patrzył przez chwilę na drżący<br />
płomień zapalniczki. Czekał na słowa salowej, ale nie rwała<br />
się do relacji. Poruszyła się delikatnie i z prawej kieszeni<br />
wyciągnęła wymiętą kopertę. Nie podnosząc wzroku podała.<br />
- Powiedział, że jak jeszcze raz zrobię coś takiego, doniesie<br />
ordynatorowi.<br />
- Przepraszam, pani Jadziu, nie powinienem pani narażać,<br />
ale rozumie pani, tonący...<br />
- Co mam nie rozumieć, panie? Przecież takiego lekarza to<br />
ja nie widziałam, jak żyję. Takich to już na świecie nie ma. Inny<br />
dla świętego spokoju by wziął, żeby człowiekowi nerwów nie<br />
psuć. Jak on taki dobry, jak za sprawiedliwego chce robić, to po<br />
drodze z roboty oddałby biedakom w domu małego dziecka,<br />
na obiady. Ale człowiekowi by szansy nie odmawiał. A tak? Do<br />
czego to podobne?<br />
- Co go obchodzą moje szanse, pani Jadziu? On swojego<br />
interesu pilnuje.<br />
- Każdy ma swój interes. Podły świat, jeden drugiemu po<br />
plecach wlezie, byle swoje ugrać. Żyć się nie chce w tej dziczy,<br />
panie Zdanecki, żyć się nie chce, a robić trzeba. To już pójdę do<br />
swojego dzieła. Szyby miałam przetrzeć w drzwiach, podłogę w<br />
zabiegowym zdezynfekować, co tu po mnie? Ja na nic się panu<br />
nie przydam.<br />
- Dziękuję, wiele pani dla mnie zrobiła.<br />
- Co pan! Nic nie zrobiłam, chandra tylko została! Prostej<br />
sprawy człowiek załatwić nie może, bo jeden szlachetny się<br />
trafił, tfu, na psa buty.<br />
- Niech pani już o tym nie myśli. Było-minęło, a pani ma w<br />
niebie policzone.<br />
Ale mówił już do pleców schowanych pod błękitem<br />
fartucha. Już nie było Jadzi, Marty też nie było, ani lekarza.<br />
Została koperta w dłoni, wygnieciona, z głupawym kwiatkiem<br />
w lewym rogu, z banknotami bez wartości. Trzy razy zaciągnął<br />
się papierosem i poczuł zawrót głowy, mdłości, a smród w<br />
ustach napełnił go odrazą. Zgasił go szybko w stojącej obok<br />
popielniczce. Wyszedł z palarni i przemknął korytarzem do<br />
schodów.
W drodze do sali przemyślał sprawę ostatecznie. Nie mógł<br />
tego pozostawić biegowi wydarzeń. Postanowił uprzedzić<br />
złość losu. Sprawa była jasna, bo ile życia mu zostało, jeśli to<br />
nowotwór? Trzy miesiące? Pół roku? Przy kim ma konać? Przy<br />
Kruczku? Nawet szklanki wody mu nie poda! Ma czekać na<br />
litość w hospicjum? Czekać na wolontariusza, który oswaja<br />
własny strach przed śmiercią? A może czekać na zakonnicę,<br />
która pogłaszcze po dłoni i poczuje się spełniona w powołaniu?!<br />
Nigdy! Musi uprzedzić los, nie dać z siebie zakpić.<br />
Wyjął kopertę, a z niej pocztówkę przeznaczoną dla lekarza.<br />
Treść pasowała: „z najserdeczniejszym podziękowaniem za<br />
szlachetną pomoc. Ryszard Z.”. Tylko w miejscu na dane<br />
adresata widniało nazwisko lekarza. Zamazał je nerwowo i<br />
dokładnie, żeby nie dało się przeczytać żadnej litery. Włożył<br />
kartkę na powrót do koperty, obok gotówki, a z szuflady w<br />
szafce wyjął długopis. Na kopercie napisał drukowanymi<br />
literami: „Pani Salowa – Jadwiga Gadzińska”. Wrzucił kopertę<br />
do szuflady, a z nią długopis i szybko poszedł w kierunku windy.<br />
Nie chciał jeszcze otwierać okna, żeby nie wzbudzać<br />
podejrzeń i nie wywołać paniki przypadkowej osoby. Spojrzał<br />
w dół, a tam, na szpitalnym parkingu, pomiędzy samochodami,<br />
majestatycznie spacerowała biała mewa. Śmiesznie to<br />
wyglądało, bo dreptała niezdecydowana, trochę zaniepokojona,<br />
jakby w poszukiwaniu wyjścia z labiryntu. Ptak nie zwracał<br />
niczyjej uwagi, ale jego zachowanie wydawało się zupełnie<br />
nienaturalne. Ryszard zauważył teraz drugą mewę, która niosła<br />
w dziobie spory kawał chleba. Pierwsza podbiegła do niej i<br />
zaczęła wyrywać kromkę z dzioba towarzyszki.<br />
- Jezu – westchnął Ryszard – nawet one zeszły na ziemię.<br />
Jeszcze tydzień temu akrobatki, a dziś śmieciary – wyszeptał,<br />
wszedł na parapet i przez chwilę mocował się klamką, ale<br />
ustąpiła.<br />
Jacek Wangin -<br />
ur. w 1969 r. w Lidzbarku<br />
Warmińskim, mieszka i pracuje w<br />
Gdańsku; prozaik, absolwent filologii<br />
polskiej Uniwersytetu Gdańskiego.<br />
Publikował m.in. w „Autografie”,<br />
„Frazie”, „FA-arcie”, „Opcjach”,<br />
„Studium”, „Pograniczach”.<br />
Debiutował w 2003 roku zbiorem<br />
opowiadań „Gdy wrony zawrócą”. W<br />
2007 roku w „Portrecie” opublikował<br />
powieść „Lucka rzecz”.<br />
31
poezja<br />
igor kędzierski<br />
ma kolczyki<br />
jak opowieść<br />
o niepełnosprawnym świecie<br />
o kuli ziemskiej w protezie<br />
oplecionej pędami galaktycznego wiązu<br />
która inaczej runęłaby w kosmiczny wykop<br />
i nadziała na zardzewiałe zbrojenia<br />
których nie sprzątnął po sobie wielki budowniczy<br />
bo łeb pękał mu od taniego wińska<br />
lubię patrzeć jak kołyszą się do rytmu<br />
naszych wygłodzonych bioder<br />
coraz większym łukiem<br />
coraz szybciej<br />
i szybciej<br />
aż okręcą się wokół osi<br />
wtedy przez chwilę kosmiczny wykop mam nad głową<br />
niebo pod stopami<br />
a równowagę utrzymuję tylko dzięki centryfudze penisa<br />
badania naukowe<br />
mógłbym prowadzić badania naukowe<br />
i odkryć że Rilke był poetą niepowtarzalnym<br />
mógłbym obstawać przy platońskim dualizmie<br />
praca albo seks<br />
seks albo praca<br />
ale zamiast tego wolę odkryć<br />
powtarzalność własnej poezji<br />
albo pracować nad lepszym seksem<br />
nie jesteśmy swoi<br />
tak naprawdę nigdy<br />
nie jesteśmy swoi<br />
jesteśmy sobie<br />
tylko wypożyczeni<br />
i prędzej czy później<br />
nadchodzi zawiadomienie<br />
z żądaniem natychmiastowego<br />
zwrotu bez możliwości<br />
prolongaty<br />
32
poezja<br />
praźródło bytu<br />
współczuję<br />
platonowi heglowi heideggerowi<br />
z takim uporem<br />
szukali praźródła bytu<br />
nie wiedząc<br />
że kryje się tam<br />
gdzie nie mogli go znaleźć<br />
trzeba trzech godzin<br />
ostrego rżnięcia bez zmiany pozycji<br />
aby rozgrzane prześcieradło<br />
pod plecami spoconej kochanki<br />
wydało z siebie zapach<br />
będący alfą i omegą wszelkiego istnienia<br />
Igor Kędzierski –<br />
ur. w 1978 r. w Zielonej Górze,<br />
według sprawdzonego medium<br />
umrze w 2044 roku wskutek<br />
awarii respiratora. Często zmienia<br />
zatrudnienia, np. bylejakie na<br />
bylejakie. Nie znosi ciepłej wódki, bo<br />
przypomina mu, że jest wykształcony.<br />
Mieszka w Nowej Hucie.<br />
nic na to nie poradzę<br />
że mój kutas jest wzorcowy<br />
że różne rządowe i pozarządowe instytucje<br />
zwracają się do mnie bez przerwy<br />
z prośbą o wyrażenie zgody na<br />
przeprowadzenie badania i pomiaru<br />
mojego kutasa aby następnie zamieścić<br />
jego precyzyjną anatomiczną reprodukcję<br />
w milionach egzemplarzy podręczników szkolnych<br />
atlasów medycznych skryptów akademickich<br />
pism dla kobiet i nawet gazet działkowych<br />
nic na to nie poradzę<br />
że jestem jedynym żyjącym<br />
i stuprocentowym prototypem Polaka<br />
że w oparciu o mój genotyp<br />
zamierzają zmodyfikować kod<br />
trzech przyszłych pokoleń<br />
i że czerpię z tego tytułu<br />
szereg korzyści i przywilejów<br />
jak na przykład astronomicznie wysoka pensja<br />
willa nad morzem cztery samochody po dwa miliony każdy<br />
prywatny harem do którego kobiety<br />
zgłaszają się dobrowolnie i bezpłatnie<br />
liczne pobyty w spa własny kort tenisowy<br />
codziennie najdroższy koniak na ogrodzie<br />
który pielęgnuje dwudziestu ogrodników<br />
(którzy skądinąd też marzą o tym<br />
żebym z nimi kopulował<br />
ale ja jestem ortodoksem)<br />
nic na to nie poradzę<br />
taki się urodziłem<br />
poeci po prostu tacy są<br />
a ja jestem poetą bardzo wyjątkowym<br />
33
ozmowa<br />
Korozja<br />
Rzeczywistości<br />
Z Ewą Berent, autorką powieści „Rdza”, rozmawia Dagmara Napieraj<br />
Ewa Berent – rocznik ‘85, urodziła się, mieszka i studiuje<br />
w Warszawie. Powieść „Rdza”, która w 2008 roku ukazała się w<br />
„Portrecie”, jest jej debiutem książkowym.<br />
„Rdza” jest twoją<br />
debiutancką powieścią. Co<br />
było dla Ciebie inspiracją i jak<br />
długo nad nią pracowałaś? Jak<br />
wyglądało tworzenie powieści<br />
od strony warsztatowej?<br />
Powstanie „Rdzy“ było dla mnie<br />
samej dużym zaskoczeniem. Od<br />
zawsze coś pisałam, ale te teksty<br />
nigdy nie przekraczały objętością<br />
kilku stron. Bardzo szybko traciłam<br />
zapał i pomysł. Z „Rdzą“ zaczęło się<br />
tak samo, aż nagle uświadomiłam<br />
sobie, że mam przed sobą nie jak<br />
zazwyczaj kilka, ale kilkadziesiąt<br />
stron. Po raz pierwszy nie<br />
stworzyłam tekstu, ale rzeczywistość.<br />
Pisałam przez rok, poświęcając na to<br />
większość wolnego czasu. Sprawiało<br />
mi to ogromną przyjemność. Gorzej<br />
było potem z poprawianiem. Mam<br />
problem z kasowaniem fragmentów,<br />
nie jest mi łatwo zdystansować się do<br />
tekstu, zwłaszcza własnego.<br />
Przekornie można<br />
powiedzieć, że to jest bardzo zła<br />
książka. Chodzi mi oczywiście<br />
34<br />
o to, że powieść jest przepełniona złymi emocjami. Jak<br />
można przeczytać w recenzji Jarosława Czechowicza:<br />
„powieść kipi od nagromadzonego w niej zła i różnego<br />
rodzaju nienawiści”. Skąd u ciebie ta obsesyjna<br />
fascynacja złem? Dlaczego napisałaś książkę, która<br />
nie pozostawia nadziei na lepsze jutro? Nie wierzysz w<br />
dobre zakończenia?<br />
„Rdza“ nie miała być dowodem na czające się w świecie zło,<br />
ale świadectwem pewnego rodzaju wrażliwości. Rzeczywistość<br />
w książce jest skrajnie subiektywna, można się wręcz pokusić o<br />
stwierdzenie, że istnieje wyłącznie w umyśle głównej bohaterki.<br />
W tym sensie kategorie zła i dobra przestają wystarczać do<br />
opisu wykreowanego w książce świata. Pojawiające się uczucie<br />
nienawiści jest odpowiedzią na niedające się kontrolować<br />
emocje, na pozorność relacji, na brak intensywności. Nadrzędną<br />
kategorią w całej opowieści jest rozczarowanie popychające<br />
główną bohaterkę do coraz to nowych, desperackich gestów.<br />
Świat „Rdzy“ jest nie tyle światem złym, co smutnym, za
powłoką nienawiści kryje się pozbawiona bliskości relacja z<br />
rodzicami, pełna niezrozumienia relacja z ciotką i nie mogąca<br />
rozwinąć się w nic bardziej znaczącego znajomość z wiejskimi<br />
chłopcami. Świat, który zastaje główna bohaterka, jest światem<br />
nieszczęśliwym, a przy tym tak skostniałym w tym swoim<br />
nieszczęściu, że nic nie mogłoby go z tego stanu wyrwać.<br />
Historię przedstawioną w powieści opowiada młoda<br />
dziewczyna. I tak naprawdę tylko tyle o niej wiemy,<br />
a raczej tyle możemy się domyślić. Nie wiemy, jak<br />
ma na imię, ile ma lat, jak wygląda. Dlaczego główna<br />
bohaterka powieści jest niedookreślona, w pewnym<br />
sensie bezosobowa?<br />
Dla głównej bohaterki przestrzeń, w której się znajduje,<br />
i ludzie, którzy ją otaczają, są tylko wyjściem do aktu<br />
kreacji. Bohaterka stwarza nową, nieistniejącą dla innych,<br />
rzeczywistość, buduje całościowy, skomplikowany świat.<br />
Znamy ją tylko w tym świecie i tylko jej oczami. Razem<br />
z nią obserwujemy, jak buduje kolejne formy. Jest stwórcą,<br />
który opowiada nam o akcie tworzenia. Nic dziwnego, że nie<br />
nadaje sobie imienia. Wszystko, na co patrzymy, jest nią, jest<br />
rzeczywistością, którą buduje. Przez całą książkę opisuje nam<br />
siebie. Nie potrzebuje dookreślenia. Nadanie jej jakichkolwiek<br />
cech byłoby wprowadzeniem dystansu między nią a światem,<br />
a przecież po to właśnie buduje całkiem nowy, skrajnie<br />
intensywny świat, żeby móc go poczuć całą sobą, żeby być w<br />
niego wrośnięta.<br />
Bohaterka twojej książki buntuje się przeciwko<br />
utartemu modelowi idealnej rodziny. Nie chce udawać<br />
kogoś, kim nie jest, tylko dlatego, że taki styl życia<br />
próbuje się jej narzucić. Zaczyna nienawidzić swoich<br />
rodziców i na złość im świadomie doprowadza do<br />
własnej autodestrukcji. Czy w twojej ocenie w ten<br />
sposób dąży do zupełnego uwolnienia się od rodziców,<br />
czy wręcz przeciwnie – chce zwrócić na siebie ich<br />
uwagę?<br />
Myślę, że główna bohaterka jest wystarczająco świadoma,<br />
żeby wiedzieć, że nawet gdyby zwróciła na siebie uwagę<br />
rozdziców, to, co dostanie, w żadnym stopniu nie zaspokoi jej<br />
potrzeb. Autodestrukcja, do której dąży, obejmuje zarówno ją<br />
jak i całą wykreowaną przez nią rzeczywistość. Wielokrotnie<br />
mówi, że skoro nie udało jej się osiągnąć ideału rozumianego<br />
jako pełne odczucie świata, to jedynym, co jej pozostaje,<br />
jest poszukiwanie tej jedności w najbardziej desperackim<br />
geście – zniszczeniu. To zresztą też się nie udaje. Chłopcy<br />
biją jakby od niechcenia, świat pozostaje takim, jakim był, a<br />
zamiast oczekiwanej rdzy, mającej zniszczyć ciało od środka,<br />
z rozciętej wargi płynie krew. Rodzice, ciotka, Julka, Rafał i<br />
Kacper to tylko tło prawdziwego dramatu bohaterki. Jedyną<br />
postacią, z którą bohaterka czuje jedność, jest Rita. To jej alter<br />
ego przeżywa życie miasta, życie domu i życie zamknięte w<br />
skorupie. Myślę, że to głębokie zrozumienie dla dramatu siostry<br />
jest jedynym uczuciem po części choć spełniającym pragnienie<br />
wniknięcia w otaczającą bohaterkę rzeczywistość.<br />
Czy „Rdzę” można by<br />
traktować jako powieść o<br />
dorastaniu? Czy może jest to<br />
opowieść o pozorach dorosłości,<br />
o tym, że dorosłość składa się z<br />
pewnych powtarzalnych gestów,<br />
które, jeśli chcemy, możemy<br />
powtórzyć w dowolnych<br />
konfiguracjach?<br />
Z całą pewnością, jeśli jest ktoś,<br />
kto „Rdzę“ zinterpretuje w ten<br />
sposób, to rzeczywiście będzie ona<br />
książką o dorastaniu. Zmaganie się<br />
ze światem i poszukiwanie własnego<br />
w nim miejsca przy jednoczesnym<br />
redefiniowaniu własnych potrzeb jest<br />
tym, co dla okresu dorastania bardzo<br />
charakterystyczne. Bohaterce nie<br />
pozostaje nic innego jak albo zginąć,<br />
albo dopasować się do świata, który<br />
ją otacza.<br />
Dlaczego to właśnie wieś<br />
stała się przestrzenią, w której<br />
rozgrywa się akcja powieści?<br />
Czy ta sama historia nie<br />
mogłaby wydarzyć się w mieście?<br />
Dlaczego przenosisz swoją<br />
bohaterkę z miasta na wieś?<br />
Na wsi bywa na ogół więcej<br />
kurzu niż w mieście :). Przestrzeń<br />
wsi jest mniejsza, łatwiej ją zamknąć,<br />
ma w sobie znacznie więcej<br />
elastyczności. Wiejska, piaszczysta<br />
droga to nie to samo, co warszawska<br />
Marszałkowska. Wyobrażam sobie<br />
tę historię w mieście i wierzę, że<br />
mogłaby być równie udana, choć<br />
opowiadałaby już o innych emocjach.<br />
Poza tym wieś przywodzi na myśl<br />
wakacje, inny świat, dystans do tych<br />
realiów, w ktorych żyje się na co<br />
dzień – dzięki temu rzeczywistość,<br />
którą stworzyła bohaterka, jest tym<br />
bardziej zamknięta, całościowa, bo<br />
ograniczona także przez tę zmienioną<br />
na określony czas, bardzo określoną<br />
przestrzeń. Wieś to także świat dla<br />
bohaterki nieznany, obcy, wkracza<br />
tam jako twórca, dostaje całkiem<br />
nowy wycinek rzeczywistości,<br />
ma czystą kartę i wolną rękę. W<br />
mieście, w którym mieszkała, byłoby<br />
to niemożliwie. Na koniec warto<br />
dodać, choć być może należało<br />
35
od tego zacząć, że „Rdza“ jest<br />
powieścią bardzo impresjonistyczną:<br />
nie zawsze sposób odpowiedzieć,<br />
dlaczego zdecydowało się na pewne<br />
rozwiązanie, czasem przychodzą one<br />
do głowy i już tam zostają.<br />
W Twojej powieści pojawia<br />
się też motyw wygnania<br />
i kary – oba motywy są<br />
jednak potraktowane dość<br />
dwuznacznie. Można by<br />
powiedzieć, że „zesłanie” na<br />
wieś staje się dla bohaterki<br />
wyzwaniem, możliwością<br />
sprawdzenie siebie, a sama kara<br />
– karą pozorną, bo czy nie jest<br />
tak, że bohaterka nieco się nią<br />
bawi?<br />
Powiedziałabym nawet,<br />
że nie nieco. Cała książka jest<br />
przecież zabawą. To, że jest to<br />
gra niebezpieczna i ciężka, nie<br />
zmienia faktu, iż bohaterka czerpie<br />
z niej radość podobną do tej, jaką<br />
sprawia nam budowanie z klocków.<br />
Konstruuje swoisty mechanizm pełen<br />
zapadni. To trochę jak układanie<br />
domina – kiedyś w końcu któryś<br />
klocek się przewroci pociągając<br />
za sobą następne. Bohaterka wie,<br />
do czego zmierza i robi to dość<br />
konsekwentnie. Zesłanie nie robi na<br />
niej specjalnego wrażenia – odbiera<br />
to raczej jako zachętę, popchnięcie<br />
na skraj tego, co w domu możliwe<br />
było tylko w ukryciu, wyważone.<br />
Z drugiej strony, bohaterka bardzo<br />
tej zapowiedzianej kary pragnie.<br />
Można nawet powiedzieć, że to nie<br />
rodzice ją karzą, ale ona sama siebie.<br />
Prowokuje, bez końca, prowokowała<br />
w domu, prowokuje i na wsi.<br />
Chciałaby, żeby świat wreszcie zadał<br />
jej ból, kara jest ostatnią rzeczą<br />
dającą jej nadzieję na odczuwanie.<br />
Dramat tej książki polega na tym, że<br />
wyczekiwana w napięciu kara okazuje<br />
się bardzo nijaka. To największe<br />
upokorzenie dla bohaterki. A przy<br />
okazji najsmutniejszy fragment całej<br />
opowieści.<br />
Fabuła powieści skupia się<br />
wokół losów trzech postaci<br />
– głównej bohaterki, Rafała i<br />
36<br />
Kacpra. Dwóch fizycznie zupełnie różnych od siebie<br />
chłopaków o z pozoru odmiennych charakterach i jedna<br />
dziewczyna, której wydaje się, że manipuluje nimi jak<br />
marionetkami. Między tą trójką toczy się specyficzna<br />
gra, nikt z nich nie chce okazać słabości. Ale jaki to ma<br />
sens, skoro i tak w końcu zwycięża męska solidarność?<br />
Czy kobieta w starciu z mężczyzną zawsze jest na<br />
straconej pozycji? A może ostatnia scena jest rodzajem<br />
przewrotnego zwycięstwa?<br />
Skoro bohaterka nie ma imienia, ciała ani płci, trudno<br />
mówić o zwycięstwie męskości nad kobiecością, bo tej<br />
kobiecości najzwyczajniej brakuje. Chłopcy wygrali, ale dla<br />
mnie ta wygrana stała się jakby od niechcenia, myślę, że oni<br />
nie wiedzieli nawet do końca, że uczestniczą w jakiejś grze.<br />
Bohaterka, pozornie manipulując, ciesząc się własnym sprytem i<br />
wyczuciem, przegrywa z kompletnym brakiem zainteresowania.<br />
Rafał i Kacper nie zaatakowali jej męskością, oni raczej zgnietli<br />
ją obojętnością i pozbawioną złej woli brutalnością. Myślę, że<br />
nawet tak do końca nie wiedzieli, iż w cokolwiek się z nią bawią.<br />
Zwycięstwem końcowa scena byłaby wtedy, gdyby przyniosła to,<br />
o co bohaterka walczyła. A niestety nie przyniosła.<br />
Główna bohaterka powieści w bardzo drastyczny<br />
sposób wkracza w dorosłą rzeczywistość. Zdążyła już<br />
zauważyć, że życie to nie bajka i dlatego na przekór<br />
wszystkiemu sama dąży do poniżenia i upokorzenia<br />
własnej osoby. Nie chce zostać przez życie zaskoczona.<br />
Zadając sobie świadomie ból i cierpienie próbuje<br />
przechytrzyć przeznaczenie. Jednak kto w twoim<br />
zamyśle z kogo w końcu zadrwił? Główna bohaterka z<br />
życia, czy życie z młodej, zbuntowanej dziewczyny?<br />
To zależy. Życie niewątpliwie wygrało, główna bohaterka<br />
nie zdobyła tego, czego chciała, nie udało jej się nagiąć<br />
rzeczywsitości, a chwile uniesienia i drobne zwycięstwa tylko<br />
uwypukliły dramat końcowej klęski. Tak jak są opowieści o<br />
ludziach wciągniętych w tryby historii, tak to jest opowieść o<br />
człowieku zmiażdżonym przez świat. Z drugiej strony jednak,<br />
główna bohaterka sama na tę konfrontację się zdecydowała.<br />
Miała wybór, mogła zostać w domu, mogła żyć życiem Rity.<br />
Zamiast tego rzuciła światu rękawicę. Co więcej rzuciła ją w<br />
pełni świadomie. Autodestrukcji dokonała rękami otaczającego<br />
ją świata. Mogła się zabić, zapić albo zaćpać, ale zamiast tego<br />
postanowiła we własne zniszczenie zaangażować rzeczywistość.<br />
W tym sensie to nie tylko bohaterka stała się częścią machiny<br />
otaczających ją realiów, ale te realia stały się narzędziem<br />
bohaterki.<br />
Bohaterka „Rdzy” usilnie próbuje osiągnąć<br />
doskonałość, odnaleźć swój sens istnienia poprzez<br />
odnalezienie ideału. Jednak za każdym razem, gdy<br />
do tego dąży, ponosi klęskę. Czy uważasz, że tylko<br />
taka droga jest możliwa, zawsze krok za tym, czego<br />
pragniemy, a co w ostatecznym rozrachunku i tak się<br />
nam wymyka?
Tak, myślę, że tak właśnie jest. Że na pewnym poziomie<br />
odczucie i zespolenie się ze światem jest niemożliwie, że<br />
człowiek zawsze przeżywa wstecz i w przód, że życie w tym,<br />
co jest, i czerpanie z tego pełnej satysfakcji nie jest możliwe, a<br />
przynajmniej nie dla wszystkich. Życie w świecie realnym, przy<br />
rownoczesnym życiu w tym, co projektuje umysł, prowadzi do<br />
wiecznej tęsknoty i wiecznego poszukiwania. Powstaje człowiek<br />
nieustannie czekający i tęskniący: do tego, co było, i do tego, co<br />
będzie.<br />
Co według ciebie symbolizuje tytułowa rdza? Czym<br />
ona jest w świadomości głównej bohaterki, a czym jest<br />
dla samej autorki powieści?<br />
Co poeta miał na myśli?;) Rdza dla głównej bohaterki<br />
to świadectwo osiągniętego sukcesu. Gdyby dostała się do<br />
krwi, zarażając całe ciało, bohaterka zdobyłaby wreszcie<br />
to, czego pragnie – poczucie świata, najintensywniejsze<br />
poczucie, bo będące w niej samej. Z drugiej strony, rdza, w<br />
sensie metaforycznym, jest w bohaterce od pierwszych stron<br />
powieści. Rdza w myślach i pragnieniach pcha bohaterkę do<br />
autodestrukcji, raz się dostawszy do jej umysłu zżera ją od<br />
środka. Po chwili rdzawe staje się już wszystko.<br />
Napięcie w powieści budują kontrastujące ze sobą<br />
opisy aktów seksualnych. Z jednej strony brutalny opis<br />
zbliżenia z Rafałem, z drugiej przepełniona swoistą<br />
namiętnością miłość z Julką. Dramat głównej bohaterki<br />
polega na tym, że w oczach innych ludzi skazana jest na<br />
brutalnego Rafała. Dlaczego nie obroniłaś, tak mi się<br />
wydaje, w powieści uczucia do Julki?<br />
pytanie. Na pewno we wszystkim,<br />
co bohaterka robi, poszukuje<br />
ekstremalności. Chęć poczucia,<br />
wniknięcia w świat, popycha<br />
ją w coraz nowe sytuacje, im<br />
intensywniejsze są, tym większa<br />
szansa na zdobycie upragnionego<br />
ideału. Poniżenie w seksie jest częścią<br />
generalnego planu zniszczenia.<br />
Czy pisząc „Rdzę”<br />
zastanawiałaś się nad tym,<br />
do kogo ta powieść ma trafić?<br />
Komu poleciłabyś przeczytanie<br />
tej powieści i dlaczego warto po<br />
nią sięgnąć?<br />
Prawdę mówiąc, w ogóle się<br />
nad tym nie zastanawiałam. Mam<br />
nadzieję, że znajdą się czytelnicy,<br />
którym „Rdza“ się spodoba – kim oni<br />
będą, nie ma dla mnie znaczenia.<br />
Jakie są twoje literackie plany<br />
na przyszłość? Możemy się<br />
spodziewać kolejnej powieści,<br />
pracujesz nad nowym tekstem?<br />
To tajemnica :).<br />
Bo uczucie do Julki nie jest tym, czego bohaterka szuka.<br />
Wbrew pozorom relacja z Julką niczym się nie różni od relacji<br />
z ciotką, matką czy Rafałem. To, że seks jest bardziej namiętny i<br />
mniej zwierzęcy, nie zmienia faktu, że wciąż pozbawiony jest tej<br />
najgłębszej potrzeby pełnego zjednoczenia. Główna bohaterka<br />
patrzy na delikatne ciało Julki i chce je zniszczyć tak samo,<br />
jak pragnie zniszczyć samą siebie i otaczającą ją rzeczywistość.<br />
Trudno powiedzieć, czy ostatecznie w akcie czułości, czy<br />
nienawiści, odsyła Julię do domu ratując ją w ten sposób przed<br />
destrukcją. Julka jej nie rozumie, dzieląca je odległość sprawia,<br />
że ich relacja jest pusta i dla bohaterki pozbawiona znaczenia.<br />
Bohaterka „Rdzy” nie kocha się z Rafałem, tylko<br />
się z nim pieprzy. Sprowadza w ten sposób seks do<br />
zwierzęcej fizyczności, sposobu na zaspokojenie<br />
popędu. Seks jest dla niej formą zadawania bólu i<br />
cierpienia. Im bardziej jest poniżona i upokorzona,<br />
tym bardziej czuje się spełniona, bo jest bliżej dna. Jaką<br />
rolę w twoim autorskim zamyśle miała pełnić tak silnie<br />
wyeksponowana i zarazem instrumentalnie traktowana<br />
seksualność?<br />
Myślę, że odpowiedziała już Pani po części na zadane<br />
37
filozofia<br />
Marek Parulski<br />
Język jako polityka<br />
38<br />
Panopticon został odwrócony, zminiaturyzowany i<br />
oddany do jednostkowego dysponowania<br />
Podpatrując i demaskując mechanizmy władzy<br />
jesteśmy rządzeni.<br />
Proces nowoczesnej władzy uległ całkowitej<br />
redefinicji i rekonfiguracji. Jeśli filozof opisuje<br />
w tym obszarze zaledwie jedno z przekształceń,<br />
tworzy jedynie atrapę teorii krytycznej.<br />
Istnieje zupełnie podstawowy poziom estetyzacji,<br />
na którym polityczność nie oznacza jeszcze wyboru<br />
pomiędzy pozycjami, jakościami, stosunkami -<br />
tam się dopiero wytwarza m o ż l i w e.<br />
Bądźmy jeszcze bardziej lapidarni<br />
niż Kuba Mikurda i skonstruujmy<br />
formułę przerastającą swoją<br />
wydajnością formalną i opisową jego<br />
słownik terminów myśli filozoficznej<br />
Jacquesa Ranciere’a. Już ów zgrabny i<br />
bezbłędny bryk obejmuje i wyczerpuje<br />
praktycznie wszystkie najistotniejsze<br />
elementy myślowego korpusu<br />
doktryny. Dzieło filozofa jawi się<br />
jako swoista „powieść”, która do już<br />
zawartej tam treści od siebie dopisuje<br />
jedynie „opisy przyrody”. Filozofia<br />
ta zawierałaby zatem jakiś prosty<br />
kod, którego rozwinięcie nie sprawia<br />
większego trudu średnio rozgarniętemu<br />
obywatelowi Państwa. Zaryzykujmy<br />
i wyraźmy ten kod jednym zdaniem.<br />
„Rekonfiguracja postrzegalnego, czyli<br />
całości tego wszystkiego, co poddaje<br />
się odczuciu w danym czasie, w<br />
obrębie określonego modelu kultury i<br />
>>rzeczywistości
jednoznaczną inkluzją byłoby naiwnością.<br />
A zatem rekonfigurujemy postrzegalne. Zastane modele<br />
widzialności, wyraz jakiejś „władzy”, zostają obalone w wyniku<br />
ujawnienia ich strukturalnych składowych. Cudzysłów niech<br />
będzie miarą naszej nowoczesności, która nie tylko nie<br />
personalizuje „władzy”, ale ogólniej – nie konceptualizuje jej ani<br />
nie obiektywizuje, postrzegając ją raczej jako pewien „moment”<br />
samej sfery społecznej, jej „ruchu” w ramach gospodarowania<br />
zasobami swych identyczności i różnic. Załóżmy więc, że<br />
przy zastosowaniu pewnych procedur zrekonfigurowaliśmy<br />
istotną część społecznego sensorium, ujawniając w świadomości<br />
zbiorowej te kody, powiązania i obrazy jej samej, które<br />
determinowały określony podział „ciał”, dyspozycji, aktywności,<br />
zawodów. Jak również reprodukcję takiego podziału, czyli<br />
ogólnie mówiąc „stosunki społeczne”. W akcie tak rozumianego<br />
postrzegania zostają one zniesione, gdyż postrzeganie jest tutaj<br />
performatywem społecznym, a nie wyłącznie psychologiczną<br />
aktywnością podmiotu. Rekonfiguracja wykonała ruch. Czy<br />
przebiegła całe spektrum widzialności, obnażyła całość „kuchni”<br />
społecznej? To byłby rzeczywisty kres władzy i kres sfery<br />
społecznej. Ale jest to niemożliwe, ponieważ rekonfiguracja<br />
prowadzi od postrzegalnego do innego postrzegalnego, nie<br />
wyprowadzając poza samo pojęcie. Przechodzimy więc jedynie<br />
od jednych stosunków społecznych do innych, od jednego<br />
modelu i stanu „władzy” do innego, z wykluczeniem czystej<br />
„perspektywy wszystkich perspektyw”. Nawet utworzenie<br />
funkcji złożonej – postrzeganie postrzegalnego – nie pozwoli<br />
się wymknąć spod działania cyklu społecznego i cyklu władzy.<br />
Funkcja ta charakteryzuje najnowszą jej postać, ponowoczesny<br />
panopticon.<br />
Wykonajmy teraz małą historyczną wycieczkę, rzut oka<br />
na genealogię nowożytnej polityczności. W społeczeństwie<br />
feudalnym, stanowym, sfera polityczna przysługiwała wyłącznie<br />
kaście najwyższej. Stanowiła jej własność. Ponieważ swymi<br />
procedurami nie obejmowała wyzutych z praw warstw<br />
społecznych, nie posługiwała się jako środkiem ani celami,<br />
ani ideami. Sprowadzała się do mistrzostwa (Baudrillard).<br />
Była częścią wewnętrznych gier klasy najwyższej. Polityka<br />
odpowiadała w tamtym czasie takim praktykom i zajęciom jak<br />
handel czy fechtunek. Stanowiła zbiór technicznych zabiegów<br />
mających na względzie określoną korzyść, wyeliminowanie<br />
konkurenta, rozszerzenie sieci powiązań i wpływów. Ale nie<br />
zmianę statusu, który był constans. Równorzędność właścicieli<br />
sfery politycznej czyniła zbędną powszechną ideologię, system<br />
rozszerzający ogólną cyrkulację statusów i interesów na całą<br />
populację. Klasyczna ocena makiawelliczności takiej polityki<br />
jest w tym kontekście całkowitym nieporozumieniem. Nie<br />
może być jeszcze mowy ani o jej cynizmie, ani o niemoralności.<br />
Moralność wkroczy do polityki w okolicy Rewolucji<br />
Francuskiej, kiedy samo pojęcie społeczeństwa rozszerzy swój<br />
zakres. Na razie, przy równej mocy politycznej podmiotów,<br />
jedynych właścicieli wiedzy, ludzi i rzeczy (własność absolutna<br />
w takim oto sensie, iż jej przedmiotem jest de facto ś w i a t ),<br />
można mówić jedynie o stosunkach sił, relacji mocy. Używane<br />
w stosunku do tej formy zbiorowości określenie „społeczeństwo”<br />
jest właściwie nadużyciem, rodzajem eufemizmu. Część<br />
populacji nie dysponuje „swoimi” ciałami i jego aktami (sen,<br />
praca, myśli, uczucia ). Obiektywny czas i przestrzeń nie istnieją<br />
jako rodzaj samoistnej relacji podmiotu do samego siebie.<br />
Podmiot taki żyje w cudzym czasie,<br />
czasie swego (kosmologicznego)<br />
właściciela. W to miejsce wkracza<br />
etyka. Jej przedmiotem nie jest wcale<br />
dobro i zło. Etyka pracuje na bardziej<br />
podstawowym gruncie: uwalnia<br />
świat od własności absolutnej. Etyka<br />
występuje tu zatem jako bardziej<br />
podstawowa polityka. Wrócimy<br />
do tego problemu w kontekście<br />
Ranciere’a estetyki jako polityki.<br />
Umoralnienie polityki można<br />
ujmować albo w kategoriach<br />
stosunków własnościowych,<br />
ich restrukturyzacji związanej z<br />
radykalną zmianą filozoficznego<br />
statusu rzeczywistości, albo jako<br />
nową „wizualizację” uniwersum<br />
społecznego. Nowy podmiot<br />
(aksjologiczny) zakrywa tę część<br />
poprzedniego systemu, która wiązała<br />
proces socjologiczny z zasadą<br />
własności absolutnej, wykluczającej<br />
„część ludzkości” z wszelkich form<br />
partycypacji „w bycie”. Nie chodziło<br />
tu zatem o zwykłą emancypację, lecz<br />
o emancypację pierwotną, po której<br />
to dopiero można w ogóle mówić<br />
o jakimś jednym społeczeństwie<br />
i jednym podmiocie, podmiocie<br />
już teraz wszystkich społecznych<br />
desygnatów. Dopóki „część<br />
społeczeństwa” objęta była procesem<br />
filozoficznej wręcz deprywacji, nie<br />
mogła być punktem odniesienia,<br />
nawet w sensie czysto językowym<br />
(najgłębszy poziom deprywacji)<br />
dla różnych społecznych jakości<br />
i treści. Do momentu, gdy cały<br />
język był własnością jednej warstwy<br />
społecznej, a więc również gdy cała<br />
sfera publiczna była taką własnością,<br />
pewne problemy społeczne nie tylko<br />
nie mogły, ale nawet nie musiały być<br />
wyartykułowane. Fakt najgłębszego<br />
wewnętrznego kolonializmu<br />
własnego każdego społeczeństwa<br />
znajdował swoje bezpieczne miejsce<br />
poza sferą ówczesnych pojęć w<br />
przyszłości ustanawiając jeden<br />
z przedmiotów nowej polityki.<br />
Długo się będzie jednakże jeszcze<br />
przepoczwarzał, dając efekt<br />
„deprywacji innych” (kolonizacja).<br />
Wpuszczenie przez elity do własnych<br />
wewnętrznych obiegów społecznych<br />
kategorii moralnych pozwoli<br />
rozkwitnąć epoce cynizmu w polityce.<br />
Wcześniej nie istniały ku temu<br />
39
językowe potrzeby i możliwości.<br />
Zuniwersalizowanie suwerena<br />
społecznego za pomocą moralnego<br />
podmiotu stworzy konieczność<br />
ochrony jego identyczności przed<br />
machiawellizmem zasady istnienia.<br />
Retoryka moralna wchłonie<br />
niewspółmierność społecznych celów<br />
i środków. Żadne społeczeństwo, pod<br />
groźbą utraty własnej koherencji,<br />
nie zechce przyjąć do wiadomości<br />
realnej ceny swej równowagi i<br />
dobrobytu, którą muszą zapłacić<br />
inni, inne społeczeństwa. W tym<br />
newralgicznym miejscu, w którym<br />
zachodzi funkcjonalnej wręcz natury<br />
potrzeba społecznej niewiedzy<br />
co do zasady swego istnienia,<br />
występuje większość głównych<br />
problemów związanych z estetyzacją<br />
rzeczywistości. Postrzegalne i jego<br />
pracę także w nim odnajdziemy.<br />
W Ranciere’owskiej hierarchii<br />
ważności i ogólności tak zwany<br />
etyczny reżim sztuki zajmuje<br />
pośledniejszą pozycję niż reżim<br />
estetyczny. W pewnym stopniu<br />
padł on ofiarą uogólnienia, jakiemu<br />
poddana została kategoria estetyzacji.<br />
Ranciere dobrze wie, iż gatunkowa<br />
autonomiczność sztuki jest kwestią<br />
umowną. Czerpiąc z Marksa musiał<br />
się dowiedzieć, że wszystkie praktyki<br />
społeczne można wywieść z jednego<br />
pnia, pracy ludzkiej, prowadzącej do<br />
zmiany i bazy, i nadbudowy. Dlatego<br />
wbrew jego własnej deklaracji<br />
możemy mu przypisać status filozofa<br />
w ogóle, a nie tylko filozofa sztuki.<br />
Współczesna filozofia sztuki nie<br />
mniej niż współczesna socjologia czy<br />
choćby historia, awansowała do rangi<br />
metanauki, czyli faktycznie po prostu<br />
jest filozofią. Stopień tej identyfikacji<br />
zależy jednak od celu, jaki chce<br />
się osiągnąć. Jest to też problem<br />
jednoznaczności (bądź nie) adresata<br />
swej myśli. Ranciere, być może, nie<br />
umie w jednym językowym geście<br />
zawrzeć dwóch ruchów: ogólności<br />
i szczegółowości. Nie pomaga mu<br />
co prawda sama materia rzeczy. Jeśli<br />
sztukę czyni się częścią procedury<br />
rekonfiguracji postrzegalnego,<br />
to uzyskuje ona ogólność<br />
likwidującą jej dotychczasową<br />
naiwną tożsamość. Trzeba być<br />
jednak konsekwentnym, trzeba<br />
być do końca filozofem i dostrzec,<br />
40<br />
iż podobny proces uogólnienia dotyczy również innych<br />
reżimów (raczej rzeczywistości niż sztuki). Tymczasem reżim<br />
etyczny wiąże Francuz z obrazem w następujący sposób.<br />
„Musi on określić, jak sposób istnienia obrazów dotyczy<br />
ethos, czyli sposobu istnienia jednostek i zbiorowości. Pytanie<br />
to uniemożliwia „sztuce” jako takiej uzyskanie niezależnej<br />
tożsamości”. Zdanie to jest o wiele bardziej wielopiętrowe<br />
niż ta jego wykładnia, mówiąca o cenzorskich zapędach etyki<br />
wobec sztuki. Tradycyjna interpretacja tego Platońskiego<br />
akcentu zamazuje jego istotną treść, w której jest mowa o...<br />
rekonfiguracji postrzegalnego. Ranciere spokojnie pozwala<br />
ingerować jednemu z bardziej stereotypowych, wysłużonych<br />
odczytań w ogólność własnego pojęcia estetyzacji. To nie tylko<br />
nie pozwoli tej teorii opisywać natury tego, co można by nazwać<br />
„głęboką luką estetyczną rzeczywistości społecznej”, a zatem<br />
wymagającą „pierwotnej estetyzacji” (wspominałem o jednej z<br />
nich przy okazji analizy społeczeństwa feudalnego), ale uczyni<br />
ją równie bezradną wobec stricte politycznych płaszczyzn<br />
estetyzacji, występujących na przykład we współczesnym<br />
społeczeństwie globalnym. Ranciere zresztą nie docenia<br />
„szybkości” systemu, który zamienił miejscami podstawowe<br />
pozycje procesu władzy. Postprzestrzenne reguły gry redefiniują<br />
i zmieniają status obserwacji i obserwatora, czyniąc z<br />
rekonfiguracji postrzegalnego nowy rodzaj podporządkowania.<br />
Ranciere’owskie pojęcia uczestniczą (bez wiedzy filozofa?!)<br />
w ponowoczesnym przeorientowaniu trybów władzy. Rozum<br />
pragmatyczny i społeczeństwo spektaklu ustanawiają nowe<br />
relacje władzy, w której wszystkie wektory zostają odwrócone.<br />
Wszelkie akty demistyfikacji władzy pełnią rolę aktów władzy<br />
jako takich. Mamy do czynienia z postheglowską dialektyką<br />
nie posiłkującą się tezą i antytezą. Występuje tutaj wyłącznie<br />
synteza. Figura Heglowskiego Pana uległa odwróceniu. Władza<br />
realizuje się poprzez przewagę jednostki nad systemem,<br />
którą zapewnia informacyjny dostęp do wszystkich danych<br />
systemu. System przenicowuje się dokonując nie rewolucji, lecz<br />
reasumpcji w nowym modelu „fizycznym”, w którym informacja<br />
ma przewagę nad materią. Informacja uzyskuje status<br />
ideologii pierwszej. Upowszechnienie aspektu operacyjnomanipulacyjnego<br />
rzeczywistości (informacja, symulacja) czyni z<br />
rekonfiguracji postrzegalnego zwykłe modi rządzenia.<br />
Inne konsekwencje niesie ze sobą teoria Ranciere’a w<br />
kontekście „głębokiej luki estetycznej”. Pewnego rodzaju<br />
spirala, jaką zakłada ciągła rekonfiguracja postrzegalnego,<br />
musiałaby prędzej czy później doprowadzić do krytycznego<br />
punktu, w którym wystąpiłoby szczytowe napięcie immanencji<br />
rzeczywistości. Nastąpiłaby destrukcja funkcjonalnej<br />
„rozciągłości” systemu. A bez niej ani rzeczywistość społeczna,<br />
ani psychologiczna, nie są możliwe do pomyślenia. Reżim<br />
etyczny (nie tyle obrazów, co rzeczywistości samej) gwarantuje<br />
odpowiedni poziom heterogeniczności procesu, jakim jest życie<br />
społeczne w ogólności, w skład którego wchodzi świadomość<br />
jednostkowa jako jeden z podzbiorów postrzegalnego. Już samo<br />
pojęcie społeczeństwa musi być uznane za kategorię należącą<br />
do obu tych reżimów równocześnie: etycznego i estetycznego.<br />
Była o tym mowa przy okazji opisu przejścia od „społeczeństwa”<br />
feudalnego do obywatelskiego. Gdyby tak nie było, sensorium,<br />
lub inaczej Ranciere’owskie sensible – wszystko to, co może i<br />
musi zostać zobaczone, usłyszane, wypowiedziane, zrobione,<br />
pomyślane, odczute (celowo rozszerzam w tym miejscu
zakres znaczeniowy oryginalnego terminu filozofa poza ramy<br />
każdego ideologicznego jednokierunkowego a priori – chodzi<br />
o ideologiczność samego m o ż e ) – objawiłoby niczym<br />
nieograniczoną modalność swego m u s i. Każdy społeczny i<br />
podmiotowy cel, stan i akt uzyskuje wówczas pełną modalną<br />
przejrzystość względem c a ł e g o sensorium. Wszelkiego<br />
rodzaju przeciwieństwa utraciłyby swoje odrębne pozycje,<br />
a także modus operandi i procedendi. Wspólnota, ale także<br />
jednostka, byłyby d a n e s o b i e w całkowitej równoległości<br />
i równorzędności poszczególnych segmentów zmysłowego<br />
continuum. Bieguny Państwo/Obóz Koncentracyjny, Handel/<br />
Eksterminacja, Rozkosz/Cierpienie i tym podobne uległyby<br />
zatarciu, otwierając swoje zakresy dla bezpośredniej,<br />
funkcjonalnej polityczności. Stąd prawdopodobnie „ucieczka”<br />
Ranciere’a od ogólności sensible i postrzegalnego w reżimy<br />
s z t u k i i estetykę jako politykę. Polityczność, owszem,<br />
zostaje uogólniona, ale do pewnej granicy. W konsekwencji<br />
otrzymujemy dwie formy filozoficznej bezradności teorii.<br />
Pierwsza dotyczy rozwiniętego społeczeństwa informacyjnego,<br />
druga totalitaryzmów. Wyżej była mowa o uwikłaniu<br />
rekonfiguracji postrzegalnego w ponowoczesny model<br />
władzy oraz o groźbie pozostawienia poza jakąkolwiek<br />
formą estetyzacji całych połaci społecznego sensorium.<br />
Nie stałoby się tak, gdyby nie zbytnia ostrożność filozofa,<br />
lękającego się być może przekroczenia ram dozwolonego<br />
społecznie dyskursu. Jego kanoniczne kategorie mogą być<br />
filozoficznie skuteczne, o ile właściwie skonceptualizuje się<br />
relację pomiędzy sensorium a postrzegalnym. Dostaniemy<br />
precyzyjny opis praktyk zarówno rozwiniętych demokracji jak<br />
i ustrojów skrajnie totalitarnych. Te pierwsze instrumentalizują<br />
i instytucjonalizują otwarty dostęp do postrzegalnego,<br />
redukując tym samym sensorium do zakładanego minimum.<br />
Te drugie – odwrotnie, by ograniczyć do minimum zakres<br />
postrzegalnego, technicznie i socjotechnicznie wykorzystują<br />
pełne sensorium. Ich instytucjonalny aparat wchłania je całe jako<br />
swój operacyjny potencjał. Wspólnym formalnym punktem<br />
wyjścia dla obu systemów jest pokrywanie się zakresów<br />
sensorium i postrzegalnego. Rozchodzą się one w momencie<br />
instrumentalnego wyboru. Jego determinacje stanowią<br />
szczegółową problematykę w stosunku do ogólności samego<br />
podziału.<br />
Jednej z przyczyn niezupełności Ranciere’owskiej filozofii<br />
upatrywałbym w sposobie, w jaki określa ona relację między<br />
Sztuką a Katastrofą. Adwokat myśli filozofa, Mark Robson,<br />
wtóruje temu daltonizmowi w następujących słowach:<br />
„Katastrofa wpisana w pojęcie estetyzacji, związane z kategorią<br />
nowoczesności, jest zbyt ograniczona w sposobie wyjaśniania,<br />
czym jest to, co estetyczne”. W innym zaś miejscu stwierdza:<br />
„A jednak w danym świecie nie wszystkie założenia są<br />
możliwe. Lub przynajmniej nie wszystkie założenia mogą być<br />
odczute wewnątrz określonego podziału zmysłowości (division<br />
of the sensorium)”. Nie trzeba dużej kultury logicznej, by<br />
dostrzec tu sprzeczność. W obszar jej działania niefrasobliwie<br />
wkracza sam Francuz, wygłaszając tezę o „przedstawialności<br />
Holocaustu” i nie zastanawiając się chyba głębiej nad naturą<br />
tej przedstawialności i jej pracą z wykorzystaniem wszystkich<br />
kategorii, w jakie ujmujemy rzeczywistość. Nie wyłączając<br />
Czasu. „Zastąpienie porządku czasu (jako formy podziału na<br />
to, co możliwe i niemożliwe), który określa, co nie jest możliwe,<br />
topografią r e-dystrybucji tego, co<br />
możliwe, i wielością linii czasowości,<br />
było moją myślą przewodnią”. Sens<br />
temu zdaniu nadaje odniesienie<br />
do Schillerowskiej „obietnicy<br />
emancypacji i niewyalienowanego<br />
życia”, zagłuszając sens inny,<br />
poważniejszy, bardziej elementarny:<br />
wszelkie zdania języka „danego<br />
świata wewnątrz określonego<br />
podziału zmysłowości” są wyrazem<br />
formuły estetycznej najogólniej<br />
rozumianej. Perspektywa<br />
emancypacji, istotna sama w sobie,<br />
nie daje pełnego obrazu i znaczenia<br />
procesu estetyzacji, jakim de facto<br />
i w całości jest sam język. Co<br />
dla naszej nowoczesności może<br />
oznaczać właśnie nowy przedmiot<br />
polityki – język (języki) jako politykę,<br />
w ciągłym ruchu redystrybucji<br />
i renegocjowania jego (ich)<br />
„własności”, właściwości i form.<br />
Ranciere nie jest filozofem języka,<br />
w każdym razie explicite się do tego<br />
nie przyznaje. Chyba nawet, o ile mi<br />
wiadomo, nie zajmuje go refleksja<br />
nad możliwymi relacjami między<br />
sensible a językiem. Gdy tymczasem<br />
wzajemna wymiana zakresów<br />
pojęciowych pomiędzy tymi<br />
zjawiskami wydaje się prawie sama<br />
narzucać. Sensorium można śmiało<br />
umieścić w historycznym ciągu<br />
zmian rozumienia, czym jest język,<br />
w całej dwudziestowiecznej refleksji<br />
nad językiem. „Zwrot lingwistyczny”,<br />
„zwrot hermeneutyczny”,<br />
„zwrot komunikacyjny”, „zwrot<br />
pragmatyczny” znaczyły drogę<br />
odchodzenia od platonizujących<br />
konceptualizacji języka, obarczonych<br />
błędami abstrakcjonizmu,<br />
redukcjonizmu, realizmu czy<br />
idealizmu. Sensorium można by<br />
lokalizować wręcz na szpicy tych<br />
przemian jako najmniej platonizującą<br />
koncepcję. Jest w stanie zdystansować<br />
w tym względzie nawet „gry<br />
argumentacyjne nieograniczonej<br />
dynamicznej wspólnoty”, teorię<br />
dyskursów, praktyki kulturowe,<br />
czy postmodernistyczne „gry<br />
znakowo-symboliczne”. Wszystkie<br />
te propozycje naznaczone są jakimś<br />
rodzajem niejawnego, wtórnego<br />
platonizmu. To, że Ranciere nie<br />
komunikuje nam wprost tego<br />
wymiaru swojego głównego pojęcia,<br />
41
mogłoby jedynie pozytywnie<br />
zaświadczać antyplatonizujący<br />
charakter jego teorii. Brak<br />
konsekwencji w zastosowaniach<br />
natomiast stanowi argument<br />
naruszający pewność powyższego<br />
stwierdzenia.<br />
Nie pojawia się takie uogólnienie,<br />
w którym możliwe byłoby do<br />
przeprowadzenia poszerzenie kanonu<br />
„sztuk”, na przykład, o: matematykę,<br />
cybernetykę, technologię cyfrową.<br />
Zyskiem tej operacji stałoby się<br />
zlokalizowanie nowego obszaru<br />
procesu ideologicznego (sieciowe<br />
systemy bez „inteligentnego<br />
centrum”, w których lokalne,<br />
węzłowe „zachowania” definiują<br />
nową przestrzeń polityczną;<br />
„cielesność” cyborgiczna cywilizacji<br />
technologicznej). Konsekwencje<br />
tego filozoficznego zaniechania<br />
są poważne. Nawet sensorium,<br />
nie odniesione metodologicznie<br />
do „aktualnej cielesności”<br />
uprawiającej „technologiczne gry<br />
językowe” zbiorowości, może się<br />
okazać „wtórnym platonizmem”<br />
historycznego modelu kulturowego,<br />
choć w stosunku do wcześniejszych<br />
ujęć praktyk językowych wspólnoty<br />
wydawały się krokiem naprzód.<br />
Ogólność Ranciere’owskiej<br />
estetyki i polityki byłaby wówczas<br />
ogólnością historyczną, platonizującą<br />
(„zapominającą”) rzeczywisty<br />
charakter aktualnych gier i praktyk<br />
społecznych. Postrzegalne nałożone<br />
jako operacja na niewłaściwy<br />
przedmiot, na nieaktualne „ciało<br />
społeczne”, zdemaskuje jeden z<br />
modeli kultury i władzy przeszłości.<br />
W nośnej Ranciere’owskiej formule –<br />
estetyka jako polityka – polityczność<br />
zyskuje ethos, estetyka – praxis w<br />
ramach obustronnej równoważnej<br />
inkluzji. Ta cyrkulacja i wzajemna<br />
wymiana wartości zostanie<br />
zaprzepaszczona, gdy dokona się w<br />
jałowym obiegu.<br />
Jacques Ranciere,<br />
Dzielenie postrzegalnego. Estetyka i polityka,<br />
tłum. Maciej Kropiwnicki,<br />
Jan Sowa,<br />
Wyd. korporacja ha!art.,<br />
Kraków 2008 ;<br />
Estetyka jako polityka,<br />
tłum. Julian Kutyła,<br />
Paweł Mościcki,<br />
przedmowa Artur Żmijewski,<br />
posłowie Slavoj Žižek,<br />
Wydawnictwo Krytyki Politycznej,<br />
Warszawa 2007.<br />
Marek Parulski – ur. 1952, zaczął mówić w wieku czterech<br />
lat, pisać zdania w sensie kultury po czterdziestce. Za bazę<br />
swej krytyki filozoficznej przyjął Kratylosa zasadę podważania<br />
wszelkich językowych identyczności, przejawiających zawsze<br />
płynny, iluzoryczny, tymczasowy i arbitralny charakter.<br />
Tropi niejawne, modalno-sieciowe praktyki językowokulturowe.<br />
W trakcie studiów matematycznych podał dowód<br />
metageometrycznego („iluzjonistycznego”) statusu wszelkich<br />
systemów formalnych matematyki. Inne intelektualne koneksje:<br />
Kaspar Hauser (figura filozofii na dowolnym salonie), logika<br />
sceptycka (każde skonwencjonalizowane rozumowanie jest<br />
sprzeczne), Emile Cioran (pogarda dla złudzeń zbiorowych i<br />
indywidualnych). Redaktor „<strong>Portret</strong>u”.<br />
42
poezja<br />
Szymon Szwarc<br />
Szarość komory<br />
Śniłaś mnie. Zaplątanego w firankę,<br />
jakbym stulił się w kokon i czekał<br />
na lepsze ciało nie zaś na próżnię.<br />
Ale ja nie ozdabiam się koronkami<br />
i nie chcę wkładać zamiast ubrań<br />
jaśnie wysokiego ciśnienia.<br />
K. K.<br />
Hosanna: śpię dalej. To nie firanka,<br />
raczej pajęczyna. Gdybyśmy tak wstali<br />
w tej samej konstelacji wpatrując się<br />
w ścienne żyłki, jak nam zawężają<br />
przestrzeń, wpatrując się w ten sen,<br />
jak dopełnia pokój i rozlewa się<br />
po mieście, po korze mózgowej,<br />
powstrzymuje tramwaje i telefony,<br />
gdybyśmy tak wstali, wtedy, może.<br />
Kalectwo innego stopnia<br />
I znów to niebo zawieszone<br />
na gwoździach. Każe się z sobą<br />
utożsamiać, wspólnie miesiączkować.<br />
Przecież jesteśmy rozbitkami<br />
z pacynkami zamiast mózgu,<br />
nasza krew ma smak ponadczasowy<br />
i niewiele wspólnego z winem.<br />
Trzeba spojrzeć na to z innej strony,<br />
jak w dno dziurawego wiadra.<br />
To, co może nas poruszyć,<br />
zostaje na zewnątrz, blizny<br />
po lekach, szwach, gametach.<br />
To, co w nas zostanie po wyciągnięciu<br />
fastrygi zdarzeń, złamie tkaninę<br />
światła, przepiłuje skurcz.<br />
43
Kręgi<br />
Boli mnie. Krzyż. W środku.<br />
Lata. W środku dnia.<br />
Na Mickiewicza.<br />
Noszę go. Od urodzenia.<br />
Nieświadomie upodabniam się<br />
do najwybitniejszego nosiciela.<br />
Przyjdź kręgarzu.<br />
Nastaw na odpowiednią godzinę,<br />
bo nie wiadomo,<br />
która jest.<br />
Dłużec<br />
W tej wsi jest więcej krzyży niż ludzi.<br />
Domy ustawiają się w mglisty korowód,<br />
schody prowadzą prosto w ziemię.<br />
Krzesło, na którym siedziała Łachaczowa,<br />
nie jest już przydrożną latarnią.<br />
Spróchniali marynarze rozbijają się o płoty.<br />
Okna, w których czasem się pojawia,<br />
są zabite, pomarszczone ściany pachną<br />
jak zostawiona tu przeze mnie skóra,<br />
pierwszy komplet zębów.<br />
W tej wsi jest też jezioro,<br />
i bez względu na pamięć o topielcach,<br />
i na to, ile razy chciałem w nim utonąć,<br />
przyszedłem dać mu nowe imię.<br />
Szymon Szwarc – ur. w 1986 r., student<br />
polonistyki na UMK w Toruniu, laureat konkursu<br />
im. Klemensa Janickiego w Poznaniu. Publikował.<br />
44
ecenzje<br />
Sławomir Iwasiów<br />
Bieguny<br />
Lekturę najnowszej książki Olgi Tokarczuk warto<br />
rozpocząć od peryferiów. Na jednej z ostatnich stron, gdzie<br />
moglibyśmy spodziewać się spisu treści, odnajdziemy<br />
intinerarium, czyli skróconą wersję przewodnika dla<br />
podróżnych. Od strony formalnej intinerarium jest przeważnie<br />
katalogiem zwiedzanych miejsc, ale także, jak podaje „Słownik<br />
terminów literackich”, zawiera „praktyczne zalecenia dotyczące<br />
miejsc postojów oraz ostrzeżenia przed niebezpieczeństwami<br />
i trudnościami”. W spisie dodanym do „Biegunów” autorka<br />
wymienia poszczególne „postoje”, stanowiące dość ciekawy<br />
zbiór: wszystkie są muzeami anatomii lub antropologii, gdzie<br />
można obejrzeć zakonserwowane zwłoki ludzkie (wiem, bo<br />
sprawdziłem w Wikipedii; Tokarczuk proponuje internetową<br />
encyklopedię jako podręczne źródło wiedzy...). To ważna<br />
wskazówka porządkująca lekturę – „Bieguni” są bowiem<br />
skomplikowaną wycieczką przez anatomię ciała i opowieścią o<br />
podróżowaniu w głąb struktury duszy.<br />
Zaklasyfikowanie tej książki w ścisłych ramach gatunku<br />
powieściowego byłoby nadużyciem wobec zamierzeń autorki.<br />
Powieść jest zamkniętym konstruktem; nawet jeżeli zachowuje<br />
znamiona otwartości, to zawsze musi być rozpatrywana jako<br />
całość, jednolity ciąg zdarzeń. „Bieguni” są raczej zbiorem<br />
luźnych opowiadań przeplatanych esejami z podróży i<br />
drobnymi epifaniami, które wyłaniają się z codzienności<br />
(moja ulubiona nosi tytuł „Mobilność jest realnością”; to<br />
równocześnie hasło reklamowe operatora sieci telefonów<br />
komórkowych, które narratorka widzi na rosyjskim lotnisku).<br />
Dłuższe teksty stanowią trzon książki – jest ich kilka i<br />
zazwyczaj mają skondensowaną formę nowelistyczną, niezbyt<br />
rozbudowaną fabularnie, zaczepioną na jednym wątku i kilku<br />
postaciach. Niektóre spośród tych opowieści są realistyczne<br />
(jak historia Kunickiego, którego żona zaginęła na chorwackiej<br />
wyspie Vis), inne mają fantastyczny charakter (dość mroczne<br />
partie „Podróży doktora Blaua”, anatoma zafascynowanego<br />
plastynacją zwłok). Te „większe” teksty zostały skoncentrowane<br />
wokół rozmaitych interakcji między ludźmi. Tokarczuk pisze:<br />
„Celem pielgrzymki jest inny pielgrzym”, podkreślając w ten<br />
sposób więź podróżników. Drobne utwory stanowią właściwie<br />
przerywniki i zarazem funkcjonalne dopełnienie dłuższych<br />
tekstów – objaśniają wątki poruszone w opowiadaniach.<br />
Są także lepsze, zwarte, wymagają chwili zastanowienia, a<br />
czyta się je z przyjemnością porównywalną do zaskoczenia<br />
dobrym wierszem. Tak jakby autorka mówiła nam: większe<br />
historie zawsze mają zaplecze w postaci małych, trudnych do<br />
zauważenia fenomenów rzeczywistości. Trzeba tylko umiejętnie<br />
oddzielić je od chaosu materii.<br />
Narratorka-podróżniczka przypomina jedną z opisywanych<br />
postaci – przewodniczkę wycieczek wymyślającą historie dla<br />
turystów. Tokarczuk często ujawnia przynależność do grona<br />
tych pisarzy, którzy nie upatrują w literaturze narzędzia<br />
służącego do wiernego opisu rzeczywistości. W „Biegunach”<br />
wraca do tego problemu kilkakrotnie.<br />
Wspomina często, że opisywanie<br />
może być tylko niszczeniem tego, co<br />
było przedmiotem obserwacji. Poza<br />
tym literatura jest dla niej czymś<br />
stałym, domkniętym, fizycznym,<br />
a więc podlegającym degradacji i<br />
rozpadowi – jak stare mumie, które<br />
pojawiają się w jednym z opowiadań.<br />
Ten nihilistyczny aspekt znajduje<br />
także ujście w ogólnej atmosferze<br />
„Biegunów”; często można odnieść<br />
wrażenie, że świat przedstawiony<br />
ma się ku końcowi. Tak jest w<br />
opowiadaniu „Strefa boga”, gdzie<br />
bohaterka jedzie do ojczystego kraju,<br />
aby wykonać zabieg eutanazji na<br />
prośbę starego przyjaciela. Wiemy,<br />
że nadchodzi moment graniczny,<br />
kiedy będzie musiała podjąć decyzję<br />
i, co może być zaskakujące, robi<br />
to bez wahania. Napięcie tego<br />
tekstu buduje dosłowne odliczanie:<br />
taksówkarz na lotnisku mówi<br />
„dziesięć”, bramka na lotnisku ma<br />
numer „dziewięć”, odległość z domu<br />
do pracy to „osiem” kilometrów i<br />
tak dalej. To tylko jeden z wielu<br />
przykładów ciekawych zabiegów<br />
stylistycznych, rozbudowujących<br />
topografię opowiadania. W<br />
książce czytelnik odnajdzie ich<br />
znacznie więcej, ponieważ autorka<br />
nie ogranicza sposobów narracji,<br />
dynamizuje opowieść, podkreślając<br />
tym samym złożoność świata. Często<br />
zaczyna jakiś wątek, aby zaraz go<br />
porzucić; przypomina to trochę<br />
nerwowe przesiadki z pociągu do<br />
pociągu. Dopełnieniem całości są<br />
reprodukcje starych map. To też<br />
ciekawe dopowiedzenie, bo miejsca<br />
na nich przedstawione pewnie już nie<br />
istnieją albo zmieniły swój charakter<br />
(np. mapa Jerozolimy pochodzi z<br />
1200 roku), podobnie jak zmienia<br />
charakter opisywane przeżycie. Poza<br />
tym mapa wygląda trochę jak układ<br />
nerwowy, a podróżny wodzący po niej<br />
palcem jest „impulsem nerwowym<br />
świata”.<br />
45
ecenzje<br />
Z opowiadania tytułowego<br />
dowiadujemy się, kim są bieguni: to<br />
stara sekta, ludzie wierzący, że tylko<br />
ruch może ocalić ich przed siłami<br />
zła. Więc biegną, nie przystają,<br />
kiwają się, jak stara biegunka, którą<br />
spotyka bohaterka opowiadania,<br />
Annuszka. Kobieta pod wpływem<br />
impulsu opuszcza męża, zamkniętego<br />
w sobie żołnierza, i chorego syna.<br />
Zaczyna życie na ulicy; włócząc się<br />
bez celu po Moskwie, ucieka od<br />
monotonii domowej egzystencji.<br />
Przy dworcu zawiera znajomość<br />
ze starą biegunką; ta wyjaśnia jej,<br />
że siły zła dopadają tylko ludzi<br />
trwających w bezruchu. Annuszka,<br />
pomimo przestrogi, wraca do domu,<br />
ponieważ nie potrafi zwalczyć<br />
swojego przywiązania do realnego<br />
świata. Tokarczuk wielokrotnie<br />
przywołuje ten motyw: ruch albo<br />
jego przeciwieństwo dotyczą<br />
wszystkich postaci tej książki. Ta<br />
opozycja, oparta na Platońskim<br />
dualizmie, odsłania bezustanną<br />
walkę pomiędzy uwięzieniem w<br />
ciele a wolnością duszy. Ciało jest<br />
tu także synonimem społecznych i<br />
kulturowych stereotypów, konwencji<br />
i przyzwyczajeń; ogranicza wolność<br />
duszy (Annuszka jako kobieta,<br />
żona i matka nie potrafi zerwać<br />
ze stereotypowymi modelami<br />
kulturowymi; nie zostaje biegunką,<br />
bo musi być kobietą, żoną, matką).<br />
Tokarczuk deklaruje, że<br />
najchętniej poświęca uwagę<br />
elementom egzystencji<br />
wypełniającym peryferia świata.<br />
Ciało traktuje na zasadzie dziwnego<br />
aspektu rzeczywistości – kiedy jest<br />
użytkowane przez właściciela, to nie<br />
ma w sobie nic niezwykłego, ale po<br />
śmierci przybiera postać zużytego<br />
opakowania, nabiera znamion<br />
obcości. Sposobem na ocalenie ciała<br />
jest wspomniana wyżej plastynacja<br />
zwłok – odpowiednio spreparowane<br />
tkanki zmarłego pozostają „jak<br />
żywe”. Proces plastynacji to jednak<br />
ocalenie pozorne. Filip Verheyen,<br />
naukowiec, który spreparował<br />
własną amputowaną nogę i rozebrał<br />
ją na wszystkie możliwe części,<br />
nie potrafi odpowiedzieć sobie<br />
na pytanie: „Czego szukałem?”.<br />
Zwłoki konserwuje także doktor<br />
Blau, naukowiec zafascynowany<br />
46<br />
tajemnicami anatomii. Doktor podróżuje nie tylko przez<br />
ludzkie wnętrzności, ale także zgłębia tajemnice swoich<br />
poprzedników, aby odnaleźć sens swojej pracy. Szuka w ich<br />
życiorysach i dokonaniach badawczych tego, co, jak mu się<br />
wydaje, sam zagubił. Gdy w końcu odnajduje odpowiedzi,<br />
okazuje się, że są puste – nie ma w jego pracy żadnego sensu,<br />
oprócz oczywistego pożytku dla nauki i sal muzealnych<br />
wypełnionych trupami wyglądającymi na żywe (dość upiorna<br />
perspektywa sobotniej wycieczki do muzeum...). Podobnie<br />
wygląda na tym tle powinność pisarza – ocalenie rzeczywistości<br />
to proces wykraczający ponad możliwości języka; opisywanie<br />
nie może oddać niezwykłości jednostkowego doświadczenia i<br />
nie należy od pisarzy tego oczekiwać. Realizm relacji z podróży<br />
to anachronizm, który Tokarczuk zastępuje oryginalnością<br />
przeżycia. Teksty z „Biegunów” oddają (pomimo wszystko) nie<br />
samo przeżycie, ale jego strukturę, sieć powiązań pomiędzy<br />
wydarzeniami i osobami, zwielokrotnioną zasadę przyczyny i<br />
skutku.<br />
Narracja „Biegunów”, złożona na wzór antycznego<br />
przewodnika dla wędrowców z kolejnych punktów podróży,<br />
została urozmaicona i świadomie pozbawiona linearności.<br />
Czytamy w pewnym momencie: „Bardzo by mi odpowiadało<br />
przeplatanie osnowy i wątku”. Podróż Tokarczuk odbywa się<br />
zatem nie od punktu do punktu, ale „zawsze” i „wszędzie”<br />
– poza czasem i materią. Dlatego odwołanie do Wikipedii,<br />
wątpliwej jakości źródła wiedzy, ma sens – Internet,<br />
magazynujący „żywe” informacje, nie podlega prawom<br />
czasoprzestrzeni, nie ma początku ani końca. I tak też można<br />
czytać tę książkę; zaczynać w jakimkolwiek momencie, krążyć<br />
wokół sieci biegunów – literatury i rzeczywistości, niezwykłości<br />
i codzienności, realności i fikcji. To rozgrywanie świata na wielu<br />
planach jest fascynujące, daje dużą satysfakcję czytelniczą, ale<br />
też mówi sporo o kondycji współczesnej literatury, która stoi na<br />
rozdrożu pomiędzy doświadczaniem a opisywaniem.<br />
Olga Tokarczuk,<br />
Bieguni,<br />
Wydawnictwo Literackie,<br />
Kraków 2007.
ecenzje<br />
Joanna Szydłowska<br />
Przeklęta adolescencja<br />
Na niepokojąco rozedrganej, tęczowo kolorowej okładce<br />
książki odnajdujemy rysy znanych postaci. Jest John Lennon<br />
i Janis Joplin, królowa Wiktoria i sir James Matthew Barrie;<br />
jest wreszcie zarys pomnika Piotrusia Pana – zlokalizowanego<br />
realnie w Kensington Garden w Londynie. Oto więc i tytuł<br />
książki: szalonej, nieprzewidywalnej, pozornie – zupełnie<br />
impulsywnej, w rzeczywistości – starannie wyreżyserowanej,<br />
dopracowanej w każdym szczególe. Postaci, które dostąpiły<br />
zaszczytu obecności na okładce, nigdy nie miały prawa się ze<br />
sobą spotkać. Ich drażniąca współobecność sygnalizuje potencję<br />
autorskiej wyobraźni: nieustannie balansującej na granicy<br />
prawdy i fikcji, mieszającej postaci autentyczne i wymyślone,<br />
igrającej z czytelniczą pokusą szukania prawdopodobieństwa.<br />
Rodrigo Fresán – czterdziestopięcioletni, głośny ostatnio<br />
argentyński prozaik – zabiera nas w podróż niezwykłą. To<br />
podróż przez czas (wiktoriańska XIX-wieczna Anglia i<br />
ekscentryczność lat 60. XX wieku); podróż przez świat lektur<br />
i ich bohaterów; podróż do dzieciństwa – wreszcie. Oba<br />
przywołane porządki temporalne celnie ilustrują konsekwencję<br />
w realizacji autorskiego pomysłu. Wiktoriański eklektyzm,<br />
pompatyczność stylu i przeładowanie formy pomnożone<br />
o kolażowość i nieprzewidywalność improwizacyjnego<br />
kontekstu happeningów młodzieży w latach 60. są idealnie<br />
zsynchronizowane nie tylko z obłędną dynamiką okładki.<br />
Odnajdują swoje realizacje także na trzech innych poziomach:<br />
narracji, rekwizytów świata przedstawionego (w obu wymiarach<br />
czasowych), a poprzez figurę nadmiaru – na poziomie estetyki<br />
postmodernistycznej.<br />
Borgesowska Biblioteka Babel jest zresztą tylko jednym<br />
z możliwych kontekstów interpretacyjnych dzieła Fresána.<br />
Z wielką estymą i rzadko spotykaną maestrią autor porusza<br />
się w materii literackich kontekstów. Nie będzie nadużyciem<br />
stwierdzenie, że „Ogrody Kensington” są wielkim hołdem<br />
złożonym literaturze, potędze kreacji, nieposkromionej sile<br />
wyobraźni. Świadomość istnienia literackich tropów jest<br />
w tej powieści niemal manieryczna. Pełno tu cytatów, ich<br />
trawestacji, wariacji na temat. Parafrazie podlegają nie tylko<br />
teksty literackie, ale i teksty piosenek. To właśnie jest materia<br />
tej książki: olbrzymi labirynt odniesień i analogii, których sens<br />
jest w stanie odczytać prawdopodobnie niewielu. Podczas gdy<br />
biblioteka Borgesa – nota bene krajana Fresána – generowała<br />
rodzaj niepokoju, to w świecie „Ogrodów Kensington” jest<br />
już tylko nieskrępowana radość czerpania od poprzedników<br />
– metatekstowa zabawa w literaturę. Autotematyczne passusy<br />
książki są wykładem na temat materii współczesnej literatury<br />
(powieść o pisaniu powieści przez innych pisarzy). Bodaj<br />
czy nie najbardziej uniwersalne są tu stwierdzenia o tym,<br />
że niezmiennie frapującą inspiracją dla literatury są traumy<br />
podmiotu autorskiego.<br />
Figura cytatu da się rozpatrzyć także na płaszczyźnie<br />
gatunkowej. Ta proza z upodobaniem czerpie m.in. z<br />
doświadczeń biografii, powieści<br />
sensacyjnej, powieści o adolescencji,<br />
thrillera, eseju filozoficznopsychologicznego.<br />
Ale nie jest<br />
żadnym z nich do końca. Zabawa<br />
konwencją biograficzną realizuje<br />
się w materii tekstu na trzech<br />
poziomach: biografii Jamesa<br />
Matthew Barriego – autora<br />
kultowego dla pokoleń „Piotrusia<br />
Pana”, biografii narratora – fikcyjnego<br />
Petera Hooka oraz samego Rodrigo<br />
Fresána. Ten pierwszy interesuje<br />
autora „Ogrodów Kensington”<br />
nie poprzez paradygmat dojścia<br />
do prawdy życiorysu autentycznej<br />
przecież postaci, ale włącznie<br />
jako pretekst do snucia rozmaicie<br />
zorientowanych analogii. I tak:<br />
wszyscy trzej panowie są literatami.<br />
Hook, podobnie jak Barrie, jest<br />
autorem kultowej powieści dla<br />
dzieci (czytelna analogia do<br />
fenomenu „Harrego Pottera”).<br />
Obaj doświadczyli rodzicielskiego<br />
odrzucenia, a potem sieroctwa.<br />
Łączy ich ponadto trauma<br />
rywalizacji z cieniem zmarłego brata.<br />
Nieprzypadkowo analogiczna jest<br />
też proweniencja głównego bohatera<br />
ich tekstów, który jak chłopiec z<br />
Nibylandii (ale również Oskar z<br />
„Blaszanego bębenka”) nie chce<br />
dorosnąć (bohater powieści Petera<br />
Hooka ma czarodziejski rower,<br />
który umożliwia podróże w czasie).<br />
Podobieństw jest więcej, a autor<br />
czyni wszystko, by oszołomiony<br />
czytelnik nie wiedział, która<br />
historia jest wtórna wobec drugiej.<br />
Czy biografia Barriego dookreśla<br />
(tłumaczy) życiorys Hooka? Czy<br />
odwrotnie: Fresána prawda o autorze<br />
„Piotrusia Pana” wyreżyserowana<br />
została na wzór fikcyjnego<br />
narratora powieści? Prawda jest<br />
nieosiągalna, ale i zbędna – zdaje się<br />
nieco prowokacyjnie mówić autor<br />
„Ogrodów Kensington”. Fresán<br />
unieważnia prawdopodobieństwo<br />
i równie konsekwentnie broni się<br />
47
ecenzje<br />
przed jakąkolwiek jednoznacznością<br />
ocen postaci: Barrie nie jest w<br />
powieści ani świętym, ani – co łatwo<br />
byłoby wykorzystać (społecznie i<br />
marketingowo) – pedofilem. Jeszcze<br />
bardziej jest skomplikowana sprawa<br />
z Hookiem, do którego pasują także<br />
bardzo pejoratywne określenia:<br />
przestępca, narkoman, kidnaper.<br />
W pewnym sensie jest to<br />
również powieść o adolescencji,<br />
o jej zadziwiającym kulcie we<br />
współczesnych nam czasach.<br />
Fresán prowokuje nas do refleksji<br />
nad kształtem i jakością kultury<br />
masowej, która wyprodukowała<br />
nieletnich czarodziejów i bohaterów<br />
kreskówek, standaryzujących<br />
wszystko – od mody na tenisówki<br />
po gusta kulinarne. Adolescencja w<br />
„Ogrodach Kensington” ma także<br />
swój wymiar psychologicznotożsamościowy.<br />
Barrie i Hook to nie<br />
ci bohaterowie „dzieckiem podszyci”,<br />
którzy wyszli spod ręki Mistrza<br />
Gombrowicza. Miast groteski Fresán<br />
proponuje nam zupełnie poważną<br />
zadumę. Adolescencja w powieści to<br />
nie naiwny infantylizm, nie słodka<br />
rozkosz dziecięctwa, nie kiczowaty<br />
róż strojów i rekwizytów. Fresán<br />
pokazuje przestrzeń tajemnicy,<br />
czasem grozy, mrocznych sekretów,<br />
niewypowiedzianych pragnień. Autor<br />
powieści zdaje sobie sprawę, że tylko<br />
takie oblicze świata dzieciństwa ma<br />
szansę być inspirujące dla literatury.<br />
Skądinąd autotematyczne refleksje<br />
na temat pragmatyki literatury<br />
dziecięcej uznać należy za bardzo<br />
interesujące.<br />
I jeszcze słowo o narracji:<br />
dynamika i trans, szalejący potok, a<br />
miejscami meandryczne rozlewiska<br />
odniesień i kontekstów; oporna,<br />
jeśli nie poddasz się jej melodii.<br />
Pierwszoosobowa narracja Hooka<br />
to prawdziwie artystyczny popis<br />
stylizacyjno-leksykalny. Meandycznie<br />
snująca się fabuła, jak w najlepszym<br />
thrillerze mistrzowsko stopniująca<br />
napięcie, dopiero na koniec pozwala<br />
odszyfrować sytuację nadawczą.<br />
Oto autor bestselleru dla dzieci<br />
– Peter Hook porywa chłopca<br />
(Keiko Kai), który był odtwórcą<br />
głównej roli w filmie na podstawie<br />
jego powieści. Więzi go, krępuje<br />
i knebluje, serwuje mu narkotyki<br />
48<br />
i niczym demoniczny rewers pięknej Szeherezady, przez<br />
jedną noc snuje przed nim pokręconą historię swojego życia,<br />
pomnożoną o epizody skradzione z innych biografii. Narrację<br />
znaczy dygresyjność, która w połączeniu z halucynogennym<br />
jej charakterem unieważnia prawdę. Nie jest istotne, czy Hook<br />
konfabuluje z premedytacją, czy ulega fantazji pod wpływem<br />
używek. To narkotyczno-alkoholowy bełkot, somnambuliczny<br />
trans, pełnymi garściami czerpiący z wszelkiej maści tekstów<br />
(literatura, prasa, teksty piosenek, film).<br />
Rodrigo Fresán,<br />
Ogrody Kensington,<br />
przeł. Tomasz Pindel,<br />
Wyd. muchaniesiada.com.,<br />
Kraków 2007.
ecenzje<br />
Jarosław Czechowicz<br />
O symbolicznej roli<br />
literackiego pożegnania<br />
Niełatwo jest pisać o śmierci. Śmierć bowiem to temat<br />
mało wdzięczny. Ze śmiercią żadnej książce nie jest do twarzy.<br />
Jest ona czymś, z czym ludzka świadomość zawsze mierzy<br />
się nieudolnie i boleśnie. Nie sposób napisać o kimś, kogo<br />
nie ma już wśród żywych, nie ożywiając go jednocześnie we<br />
wspomnieniu. Pisząc o swoim ojcu, który odszedł zbyt nagle i<br />
zbyt nieoczekiwanie, Aleksander Jurewicz dokonuje podwójnej<br />
sztuki. Składając zmarłemu hołd, oddaje zarówno grozę jak i<br />
powagę śmierci. Jest jednocześnie na tyle wnikliwy, że pośród<br />
słów o umieraniu odkrywa nowe znaczenia pojęć związanych<br />
z trwaniem – zarówno tym rzeczywistym jak i trwaniem w<br />
pamięci. „Dzień przed końcem świata” w piękny sposób kłania<br />
się śmierci, ale jest jednocześnie wzruszającą afirmacją życia,<br />
które wyraźnie przeciwstawia się bezruchowi, bezwładowi i<br />
końcowi ostatecznemu. Ta książka to swoista spowiedź, jaką<br />
czyni autor w konfesjonale swojej własnej pamięci. Spowiedź<br />
i wspomnienie. Zatrzymanie w słowie i jednoczesny ruch. To<br />
opowieść o sile przywiązania do życia i sztuce zrozumienia, iż<br />
życie dane jest nam tylko na chwilę.<br />
Przybywając do rodzinnego domu, w którym zastaje<br />
martwego ojca, autor jednocześnie zatrzymuje czas w<br />
miejscu dlań magicznym i związanym z ciepłem familijnych<br />
wspomnień. Nie tylko sama przestrzeń domu, ale przede<br />
wszystkim pracownia ojca jest miejscem, w jakim zaczynają<br />
napierać na siebie gesty, słowa, zdarzenia i postacie z<br />
przeszłości. Trudno jest je wszystkie tam pomieścić, dlatego<br />
też obok złości i bezsilności wobec zgonu członka rodziny,<br />
pojawia się także w autorze bezradność, z powodu której nie<br />
jest on w stanie nadać wspomnieniom ich właściwego miejsca<br />
w swojej pamięci. „Przez moją pamięć przewija się, niczym<br />
w projektorze, którego mechanizm się rozstroił i kadry filmu<br />
rozbiegają się po ekranie, poszarpana fabuła dni i twarzy,<br />
głosów i ciszy, śmiechu i gorzkich westchnień, dla których w<br />
tym momencie pracownia ojca staje się za ciasna”. Po to, aby<br />
poradzić sobie z balastem napierających wspomnień, cierpiący<br />
syn musi udać się w przeszłość, przypomnieć sobie wszystko raz<br />
jeszcze od nowa i przeżyć to, po czym pochować ojca nie tyle w<br />
grobie, co w sobie samym, próbującym wciąż na nowo odpierać<br />
dokonany fakt i unikać myślenia o końcu ostatecznym.<br />
Ojciec. Dumny i wyniosły, choć jednocześnie skromny<br />
i niezbyt pewny swojej wartości. Znajdujący swoje miejsce<br />
do życia w kraju oddalonym od ojczyzny. Białorusin, dla<br />
którego Polska stała się prawdziwym domem, który Polsce<br />
postanowił oddać wszystko to, co najlepsze; dla Polski<br />
wychował swoje dzieci i Polsce dziękował za to, że przyjęła go<br />
takim, jaki był naprawdę. A przecież początki były trudne. „W<br />
niewykończonym domu dwójka dzieci i bezrobotna maszyna<br />
do szycia, więc na samym starcie w<br />
nowym polskim życiu – katastrofa”.<br />
Mimo tego dzielny krawiec,<br />
imając się różnych zajęć, poznając<br />
rozmaitych ludzi i adaptując się do<br />
warunków, w jakich przyszło mu<br />
żyć, tchnął prawdziwe życie w dom,<br />
któremu brak tego tchnienia w<br />
momencie, kiedy autor doń przybywa<br />
i wie, że ojciec nie uszyje już ani<br />
jednego stroju…<br />
„Kiedy tato wprawiał w ruch<br />
rzemienny napęd maszyny i po<br />
kilku taktach solowej uwertury, gdy<br />
cały mechanizm złapał właściwy<br />
rytm, wchodził swoim głosem, to<br />
wtedy jakby znikał sufit pracowni i<br />
otwierało się niebo”. Praca ojca była<br />
jednocześnie gwarantem stabilności<br />
w rodzinie, szumiąca maszyna<br />
Singera przynosiła kojący spokój i<br />
była świadectwem tego, że ruch daje<br />
radość, a dźwięki przezeń wydawane<br />
to niebiańska symfonia, kojąca<br />
wszystkich razem i każdego z osobna.<br />
To dźwięk kojarzony przez autora<br />
z pewnością, że mimo wszelkich<br />
niepowodzeń i wszelkich konfliktów,<br />
przestrzeń jego pracowni i cały dom<br />
będą bezpieczną przystanią, w jakiej<br />
każdy członek rodziny odnajdzie<br />
spokój.<br />
Jurewicz wspomina ojca ciepło i<br />
żartobliwie. Wydawać by się mogło,<br />
że im bliżej momentu ostatecznego<br />
z nim pożegnania podczas<br />
ceremonii pogrzebowej, tym więcej<br />
życia jest w całym kalejdoskopie<br />
zdarzeń, jaki tworzy się w umyśle<br />
osieroconego syna. I tak też jest<br />
w istocie, bo specyficzny humor, z<br />
jakim autor opisuje życie zmarłego,<br />
jest antidotum na wzmagający<br />
się ból. Chociaż jest w nim dużo<br />
zwyczajnego żalu i pretensji (jakże<br />
można tak po prostu odejść i<br />
zostawić bliskich?), porządkowanie<br />
49
ecenzje<br />
wspomnień na nowo przyniesie<br />
jednak ukojenie.<br />
Jurewicz przeżywa dzień przed<br />
swoją prywatną apokalipsą. To<br />
dzień, który da początek czemuś<br />
nowemu i nieuchronnie pożegna to,<br />
co było. Cały świat związany z ojcem<br />
nabierze teraz innych konturów,<br />
przekształci się w coś nie do końca<br />
zrozumiałego, niepokojącego i w<br />
swej nowości bolącego. Ta książka<br />
będzie próbą budowania nowego<br />
ładu na gruzach tego, co pozostało<br />
po nieżywym ojcu. Tytułowy<br />
koniec świata funkcjonuje w<br />
powieści dwojako. Mamy bowiem<br />
wyraźne wspomnienia sprzed<br />
lat, w jakich wieszczono pewien<br />
koniec ostateczny, w który ojciec<br />
nie wierzył i z którego się śmiał.<br />
Obrazy z przeszłości przecinają się<br />
w tej opowieści z przejmującym<br />
poczuciem końca bezpiecznego i<br />
stabilnego świata, w jakim ostoją<br />
były słowa, gesty i czyny tego, który<br />
leży teraz w trumnie i w swym<br />
przerażającym bezruchu wydaje się<br />
być prorokiem pustki, wobec której<br />
jest się bezsilnym.<br />
Okazuje się, że „Dzień przed<br />
końcem świata” pełni jeszcze<br />
jedną, terapeutyczną wobec autora<br />
i czytelnika funkcję. Pogrzeb ojca<br />
stanie się symbolicznym pogrzebem<br />
wspomnień, które trzeba pochować,<br />
aby umieć spojrzeć na swoje własne<br />
życie z innej perspektywy. Będzie<br />
to także pogrzeb idei i swoiste<br />
hartowanie się w nowej roli,<br />
oswajanie pustki i budowanie w niej<br />
swojego nowego „ja” – takiego, które<br />
może napisać swoją własną historię<br />
i które z rodzinnej tragedii uczyni<br />
punkt wyjścia do stawania się na<br />
nowo.<br />
Godnie pożegnał się Jurewicz<br />
ze swym ojcem. Przekonał mnie<br />
do tego, że moc słowa pisanego jest<br />
w stanie tchnąć życie tam, gdzie<br />
pozornie go nie ma. To książka o<br />
nowej tożsamości, choć o dawnych<br />
czasach. Książka o pożegnaniu, choć<br />
jednocześnie opowieść o witaniu<br />
samego siebie ponownie. Książka, w<br />
której zamyka się wieko trumny, ale<br />
otwierają drzwi do innej przyszłości<br />
– do świata, w którym autor<br />
pogodzony z odchodzeniem, będzie<br />
szedł naprzód godnie i z podniesioną<br />
50<br />
głową. Tak jak ojciec, którego już nie ma. Jak ojciec, który mimo<br />
wszystko nadal żyje na kartach tej książki – inaczej i pełniej.<br />
Można pięknie napisać o śmierci, jeśli śmierć da początek<br />
nowemu życiu. Jurewicz napisał opowieść rozpiętą między<br />
pozorną pustką tego, co minęło, a kuszącą czymś nowym<br />
przestrzenią, w jakiej trzeba umieć się odnaleźć. Przeżyjmy<br />
wraz z nim ten ostatni dzień. Dzień końca, który stanie się<br />
jednocześnie początkiem.<br />
Aleksander Jurewicz,<br />
Dzień przed końcem świata,<br />
Wydawnictwo Literackie,<br />
Kraków 2008.
ecenzje<br />
Agata Zawiszewska<br />
Dzieje przygód Przystupy<br />
i jej towarzysza Pana Narratora<br />
Z punktu widzenia budowy najnowsza powieść Grażyny<br />
Plebanek „Przystupa” jest dziełem o strukturze otwartej, to<br />
znaczy, że zawsze można do niej dopisać ciąg dalszy. Powieść<br />
składa się z kilku części: „Gwiazda”, „Hyra”, „Pani Słaba”,<br />
„Baba Jojo”, „Gun”, „Przystupa”, z czego widać już na pierwszy<br />
rzut oka, że jest to powieść przede wszystkim o kobietach.<br />
Kobiety te żyją własnym życiem, następują kolejno po sobie w<br />
życiorysie emigracyjnym Przystupy jako jej pracodawczynie,<br />
nie mają zahamowań moralnych, choć każda w innej dziedzinie<br />
zasady moralności łamie, ale Przystupa ich nie piętnuje. Robi<br />
to za nią narrator. Powieść tę można uznać za realistyczną w<br />
tym sensie, że opisuje zdarzenia, które rzeczywiście mogły się<br />
zdarzyć – Plebanek zresztą składa podziękowania kobietom,<br />
które zechciały jej opowiedzieć o własnym doświadczeniu<br />
sprzątania domów polskich i obcych. Wprawdzie wrażenie<br />
realizmu złamane jest w inicjalnych i finalnych fragmentach<br />
każdego rozdziału, kiedy Przystupa po prostu opuszcza dom<br />
swojej dotychczasowej pracodawczyni i idzie, gdzie ją oczy<br />
poniosą lub autobus zawiezie – i zawsze trafia na kogoś, kto za<br />
jej usługi proponuje dach nad głową i coraz mniejszą pensję.<br />
Nie jest to zabieg sprzeczny z realistyczną metodą opisu, lecz<br />
można powiedzieć, że chodzi tu mniej o realizm powieściowy,<br />
a bardziej o realizm przygody. Uroku dodaje książce styl, lekki,<br />
niemal krotochwilny.<br />
Natychmiast po otwarciu książki uderza coś, co można<br />
trywialnie określić jako czerpanie pełnymi garściami ze<br />
skarbnicy tradycyjnych rozwiązań literackich: postaci,<br />
tematów, zdarzeń i sposobów opowiadania. Szczególnie ta<br />
ostatnia wymaga podkreślenia, albowiem już w „prologu” na<br />
pierwszy plan powieści wychodzi narrator wszechwiedzący<br />
w swej odsłonie osiemnastowiecznej – narrator-komentator,<br />
narrator-moralista, narrator uprawiający z czytelnikiem grę<br />
w ciuciubabkę, narrator raz sugerujący swoją przynależność<br />
do świata opowiadanych wydarzeń, raz podkreślający swą<br />
kreacyjną nad tym światem przewagę, narrator z upodobaniem<br />
zawłaszczający zarówno mowę swej faworyty – Przystupy, jak i<br />
pozostałych postaci: „Wiedziała, że będzie żyła sto lat. Oparta<br />
plecami o ścianę chałupy, z głową okrytą kwiecistą chustą,<br />
wysnuje historię Gwiazdy, tej niby-Madonny i Hyry, podłości<br />
się nie bojącej, i trzeciej Pani, delikatnej, co męża zabiła, i<br />
czwartej, Gun, diablicy, która wstydu nie miała. Poprawi węzeł<br />
pod brodą, przesunie językiem po bezzębnych dziąsłach i<br />
będzie memłać ich dzieje jak paciorki różańca, aż przyjdzie sen,<br />
który poniesie ją nad złem jak nad kupą gnoju. Skąd wiedziała?<br />
Trudno zgadnąć, ona niewiele mówiła, trzymała wszystko dla<br />
siebie. A zaczęło się od ucieczki. Wciąż jeszcze ją widzę, jak stoi<br />
pośrodku izby i powtarza uparcie: - Muszem jechać…” (s. 7).<br />
A ja chętnie podejmuję tę grę z narratorem, bo choć sama<br />
gadam zwykle jak najęta, to lubię bardzo posłuchać, jakie<br />
historie mają do opowiedzenia inni.<br />
Tytuły kolejnych fragmentów, np.<br />
„Początek tej historii”, „O tym,<br />
jak Przystupa spotkała w kościele<br />
Gwiazdę i jej Pana” albo „O tym,<br />
jak Przystupa wyruszyła w świat”,<br />
odsyłają do chwytów stosowanych<br />
co najmniej od Cervantesa, którego<br />
bohaterowi „z braku snu, a zbytku<br />
czytania, tak mózg wysechł, aż<br />
wreszcie rozsądek utracił” (Don<br />
Kichote, przeł. A. L. i Z. Czerny,<br />
Warszawa 1983, t. 1, s. 28).<br />
Niektóre tytuły odnoszą się do<br />
klasycznych tekstów literackich,<br />
np. tytuł rozdziału „O tym, jak<br />
Gwiazda zabłysła, a Przystupa dzięki<br />
polerowaniu sztućców stanęła na<br />
drodze awansu do wyższych sfer<br />
(chociaż takie rzeczy zdarzają się<br />
tylko w powieściach)” aktualizuje<br />
wzorzec wzorców, czyli „Pamelę”<br />
Samuela Richardsona. Innym<br />
smakowitym odwołaniem, tym razem<br />
do „Rozważnej i romantycznej”<br />
Jane Austin, jest tytuł rozdziału<br />
traktującego „O tym, że mężczyźni<br />
są jak dzieci i mają dużego, a także<br />
o rasie kobiet, które są skłonne ich o<br />
tym zapewniać, wbrew cennej radzie:<br />
‘If you cannot think of anything<br />
appropriate to say, you will please<br />
restrict your remarks to the weather’”.<br />
Jeszcze inny tytuł odsyła do świata<br />
tekstów kultury na poziomie<br />
meta, w tym wypadku do analiz<br />
produkowanych w obrębie krytyki<br />
feministycznej, jak np. rozdział<br />
ósmy „A w nim sugestia sprzed<br />
wieku, że kobiety reprezentują to, co<br />
irracjonalne (‘And women represent<br />
>>the irrational
ecenzje<br />
Przystupę, ma dziewiętnaście lat.<br />
Jest chuda, żylasta, jakby sękata” (s.<br />
9), że w ogóle „niewiele mówiła,<br />
trzymała wszystko dla siebie” (s. 7),<br />
a jeśli już się jej coś wyrwało, była<br />
to gwara. Niemniej jednak narrator,<br />
przez „uczonych w piśmie filologów”<br />
zwany auktoralnym, zmienia się<br />
niekiedy, choć niezwykle rzadko,<br />
w opowiadacza personalnego, a<br />
wtedy mamy szansę wejrzeć w<br />
myśli Przystupy lub zobaczyć<br />
świat jej oczami. Są to epizody,<br />
które trzeba wyławiać jak perełki z<br />
oceanu mowy wszechwiedzącego<br />
gaduły, np. w zdaniu z „Początku tej<br />
historii”, kiedy Przystupa „w końcu<br />
zrozumiała, że musi stąd odejść”<br />
(s. 18). W większości wypadków<br />
widzenie bohaterki zawłaszczane jest<br />
przez jej narratorskiego opiekuna,<br />
który jeszcze opatruje myślenie<br />
swojej podopiecznej komentarzami<br />
w nawiasach. Weźmy przykład z<br />
rozdziału „O tym, jak Pan wziął<br />
panią z telewizji, o piersiach i o<br />
strasznym końcu karpia”, który<br />
ujawnia moralistyczne zapędy<br />
prawdziwego bohatera tej książki,<br />
czyli narratora właśnie. W tym oto<br />
rozdziale aktualny Pan Przystupy<br />
zdradza swoją uroczą żonę, aby<br />
zapewnić żonie medialny sukces:<br />
„[...] naraz zza okna usłyszała szepty,<br />
szarpaninę, gardłowy chichot – i<br />
oto na szybie, tuż przed jej nosem<br />
rozpłaszczył się tyłek. Szeroki i<br />
gąbczasty, przykleił się do ciemnej<br />
szyby z plaśnięciem (głowa tkwiąca<br />
pod okienną ramą nie pozwalała na<br />
wgląd w personalia). W bezosobowy<br />
zad wepchnął się penis – długi,<br />
wyprężony, cienki – i przez jakiś<br />
czas słychać było dyszenie,<br />
ocieranie, jęki, sapanie, widać też<br />
było niezdarne próby dodatkowych<br />
pieszczot, jak ujmowanie żołędzi<br />
od dołu upierścienioną ręką czy<br />
podgniatanie zadu bladymi palcami,<br />
które do złudzenia przypominały<br />
‘Paluszki rybne’. [...] Widok<br />
rąk Pana, zaciskających się na<br />
wiotczejącym właśnie bezgłowym<br />
cielsku, wprawił ją w zdumienie.<br />
Z jej punktu widzenia to nie była<br />
kwestia zasad (nikt nie wyposażył<br />
jej w mieszczańską mentalność z<br />
religijnym wykazem tego, co wolno,<br />
a czego nie wolno mężowi i żonie<br />
52<br />
[...]). To była sprawa proporcji – Gwiazda miała pupę zgrabną,<br />
jędrną, o idealnym kształcie jabłka, którym ponoć Ewa skusiła<br />
Adama, by ugryzł – tymczasem wieloryb po drugiej stronie<br />
szyby…” (s. 31-32).<br />
„Wieloryb po drugiej stronie szyby” widziany jest przez<br />
Przystupę z perspektywy niższej kondygnacji zarówno w<br />
znaczeniu architektonicznym, jak i klasowym, jest więc<br />
widzeniem fragmentarycznym, „nie pozwalającym na wgląd<br />
w personalia”, co buduje wrażenie typowości wydarzeń i<br />
postaci, pretenduje niemal do uniwersalności pewnego rodzaju<br />
wiedzy o człowieku: „Z perspektywy piwnicznego okna<br />
Przystupa podziwiała paradę nóg chwiejących się na wysokich<br />
obcasach, gołych brzuchów z kolczykami lub tatuażami oraz<br />
biustów: damskich, widocznych zza prześwitów bluzek, i<br />
męskich: włochatych (starzy rockmani), nieckowatych (młodzi<br />
pieśniarze), skrytych pod bluzą (wykonawcy piosenek dla<br />
dzieci)” (s. 31). Być może narażę się na zarzut, że wszystko mi<br />
się z literaturą kojarzy, nie byłby on wszakże bezpodstawny.<br />
Otóż mamy w literaturze polskiej podobny fragment takiego<br />
bezrefleksyjnego, acz krytycznego w zamiarze narratorskim<br />
widzenia – znajduje się on w „Granicy” Zofii Nałkowskiej, a<br />
dotyczy egzystencji starej Karoliny Bogutowej, matki Justyny,<br />
co to przez Zenona Ziembiewicza skrzywdzona została. U<br />
hrabiów Tczewskich stara Bogutowa zajmowała się „kuchnią”<br />
ich życia i z tej perspektywy je oglądała: „Z okna kuchni,<br />
wychylając się na lewo, Bogutowa mogła niekiedy zobaczyć tył<br />
odjeżdżającego Rolls Royce’a z czyimś profilem i dyndającym<br />
za szybą pluszowym fetyszem, czasami ogon konia i kawałek<br />
angielskiego dyplomaty na siodle. Zaledwie tyle, nie więcej.<br />
Tak wyglądała od strony Bogutowej ta najwyższa kondygnacja<br />
bytu, któremu służyła całym swoim jestestwem” (Z. Nałkowska,<br />
Granica. PIW, Warszawa 1993, s. 36).<br />
To cząstkowe widzenie jest, tak w „Granicy”, jak i<br />
w „Przystupie”, znaczące dla literatury polskiej na jej<br />
tematologicznym poziomie, przesunięcie polega tu bowiem<br />
na odwróceniu autorskich oczu od postaci do tej pory<br />
reprezentującej najniższe warstwy społeczne, czyli „świętej<br />
kucharki” – jak zatytułowała swoją powieść Wanda Melcer, na<br />
postać „służącej”, która co najmniej od czasów „Całego życia<br />
Sabiny” Heleny Boguszewskiej pragnie wybić się na literacką<br />
niepodległość. Służąca widzi cząstkowo, wybiórczo, ale więcej<br />
niż kucharka, jej mobilność w przestrzeni domu, społeczeństwa<br />
i narodowości przewyższa znacząco mobilność osób gotujących,<br />
do których podniebienie jaśniepaństwa przywiązuje się na<br />
dłużej. Służąca widzi także życie swoich chlebodawców nie tyle<br />
„od kuchni”, co „od sypialni”, widzi zatem intymność, której<br />
spore obszary znajdują się po „ciemnej strony mocy”. Jest tu<br />
też miejsce na odwołanie się do zdolności odczuwania przez<br />
czytelniczki, utożsamiające się z doświadczeniami Przystupy,<br />
mściwej satysfakcji płynącej z podglądania kolejnych Państwa,<br />
ujawniania ich hipokryzji i śmieszności, konfrontowania<br />
ich deklaracji i postępków. Wszystkie postacie tej powieści<br />
udają i dlatego kompromitują się w oczach narratora, mają<br />
się więc i skompromitować w oczach tego, kto czyta, kto<br />
narratorowi zawierza. Ocalona została jedynie Przystupa,<br />
jest ona bowiem jedyną postacią, która niczego nie udaje. A<br />
może takiemu wrażeniu narrator ulega, bo Przystupa, która<br />
„wszystko trzymała dla siebie”, wystrychnęła na dudka także i<br />
tego ufnego w swą wszechwiedzę opowiadacza? Narrator całej
ecenzje<br />
historii nie przyjmuje przecież do wiadomości, podobnie jak<br />
wszyscy pracodawcy Przystupy, że jednak dziewczyna jakąś<br />
szkołę skończyła i po angielsku mówi z najlepszym brytyjskim<br />
akcentem. „Ale Przystupa już odchodzi, znika za rogiem Pałacu<br />
Kultury” (s. 392).<br />
Być może – chciałabym tak myśleć – pojawienie się<br />
„Przystupy” jako udanej krzyżówki romansu pikarejskiego i<br />
wczesnej powieści francuskiej czy angielskiej z przełomu XVII<br />
i XVIII wieku w stylu „Gila Blasa” Alaina René Lasage’a,<br />
„Kubusia Fatalisty i jego pana” Denisa Diderota, „Józefa<br />
Andrewsa” Henry’ego Fildinga czy też „Moll Flanders” Daniela<br />
Defoe, jest tylko kolejnym momentem w dziejach literatury,<br />
kiedy forma literacka potrafi zmierzyć się z kryzysem myśli<br />
danej epoki w jakiejś dziedzinie. Być może – chciałabym tak<br />
myśleć – forma literacka, która już raz spełniła swoje zadanie,<br />
jak to się stało w wypadku pikareski, odpowiedzi na kryzys<br />
hiszpańskiej myśli barokowej z jej fiksacją na punkcie czystości<br />
krwi i honoru, i dlatego rodzącej postać antybohatera-łotrzyka,<br />
spełni swoje zadanie także w naszych czasach, pod koniec<br />
pierwszej dekady XXI wieku w Polsce. Być może – chciałabym<br />
tak myśleć – profesjonalnie napisana „Przystupa” podważy choć<br />
odrobinę obraz Polki, która w wielu literackich wariantach<br />
występuje ciągle jeszcze, choć regularnie degradowana, jako<br />
kobieta heroiczna, kobieta karmicielka, kobieta cnotliwa, bez<br />
względu na to, czy poluje na partnera w romansie popularnym,<br />
czy wspiera swojego mężczyznę w walce o „sprawę” w<br />
powieściach z najwyższej półki – czyli „mężczyźni wszystkich<br />
krajów łączcie się” w zachwycie nad słowiańską diwą. Być<br />
może – chciałabym tak myśleć – właśnie w powieściach po<br />
prostu warsztatowo sprawnych można zawrzeć nierozstrzygalne<br />
kompleksy danego czasu: Przystupa jest panią do sprzątania, jak<br />
setki polskich kobiet, które wyjechały za chlebem, ale podczas<br />
gdy kobiety, które Przystupa „obsługuje”, to „złe kobiety były”,<br />
jej samej udaje się zachować „naturalną” niewinność serca i<br />
prostotę umysłu, wraca więc do rodzinnej wsi wewnętrznie z<br />
nią pogodzona, wiedząc, że życie na prowincji i życie w mieście,<br />
jeśli gdzieś się różni, to nie na poziomie „jakości”, lecz „stopnia”.<br />
Grażyna Plebanek,<br />
Przystupa,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.<br />
53
ecenzje<br />
Nina Olszewska<br />
Ocalić od zapomnienia...<br />
Kilka lat temu Vesna Goldsworthy<br />
dowiedziała się, że jest chora na raka.<br />
Stopień zaawansowania nowotworu<br />
i nikłe szanse na ratunek kazały<br />
jej spojrzeć na swoje życie i zadać<br />
pytanie: „Co po mnie pozostanie?”.<br />
Najwyraźniejszym śladem po niej<br />
niewątpliwie był syn, Alexander,<br />
wówczas dwuletni. Vesna doskonale<br />
zdawała sobie sprawę, że dziecko jest<br />
jeszcze za małe, by matka zdołała<br />
zachować miejsce w jego pamięci,<br />
przekazać mu swoje doświadczenia,<br />
wspomnienia, tożsamość.<br />
W przypadku tej rodziny słowo<br />
„tożsamość” nabiera wyjątkowego<br />
znaczenia, ponieważ Vesna urodziła<br />
się w Belgradzie, jako dorosła kobieta<br />
zamieszkała w Anglii, tam wyszła<br />
za mąż za rdzennego Brytyjczyka,<br />
w tej rzeczywistości urodziła i<br />
zaczęła wychowywać syna. Jej śmierć<br />
przekreśliłaby automatycznie wszelkie<br />
więzi Alexandra z Bałkanami, z<br />
korzeniami matki. W uniknięciu<br />
takiego biegu wydarzeń pomóc<br />
miało spisanie historii Vesny w<br />
„Czarnobylskich truskawkach”,<br />
jak głosi dedykacja: „książce dla<br />
Alexandra”.<br />
Ojczyzną Vesny jest Jugosławia, co<br />
stanowi dość przewrotne stwierdzenie,<br />
biorąc pod uwagę brak takiego<br />
państwa na mapie. Goldsworthy<br />
opuściła swój kraj jeszcze przed wojną,<br />
wyjechała z Jugosławii, nie z Serbii,<br />
czy jakiegokolwiek innego kraju: jej<br />
pamięć widzi podział polityczny świata<br />
nieco inaczej niż wszelkie współczesne<br />
atlasy geograficzne.<br />
Kwestia „ojczyźniana” może<br />
być traktowana wielowymiarowo<br />
w odniesieniu do tej książki. Po<br />
pierwsze, wspomniana kwestia<br />
„małej ojczyzny”, miejsca, które nie<br />
funkcjonuje już oficjalnie, nieoficjalnie<br />
jednak wciąż jest wyryte w pamięci<br />
autorki w niezmiennym kształcie. Po<br />
drugie, sprawa związku z ojczyzną.<br />
Teoretycznie bohaterka powieści to<br />
Vesna, praktycznie nie mniej ważna<br />
jest Jugosławia. To pochodzenie<br />
determinuje Goldsworthy przez całe<br />
życie. Opuszcza swój kraj fizycznie,<br />
ale duchem na zawsze w nim zostaje.<br />
Swoją narodowość i związaną z nią<br />
54<br />
odrębność odczuwa najwyraźniej w Anglii.<br />
„Czarnobylskie truskawki” nie są też powieścią poprawną<br />
politycznie: dzieciństwo w ustroju komunistycznym autorka<br />
wspomina bardzo ciepło. Przywoływane przez Vesnę akademie „ku<br />
czci”, pochody, komunistyczna propaganda towarzysza Tito to tak<br />
samo urocze i swojskie widoczki jak podwórkowy trzepak czy gra w<br />
klasy.<br />
Książka nie jest w żaden sposób uporządkowana, przede<br />
wszystkim kwestie chronologii wydarzeń traktuje się bardzo<br />
swobodnie. Autorka snuje historię swojego życia gawędziarsko,<br />
swobodnie skacząc z tematu na temat, przywołując pozornie luźne<br />
anegdoty. W zakończeniu wyjaśnia, że nie konsultowała zapisu<br />
zdarzeń z nikim ze swojej rodziny, przyjaciół, że niektóre wątki<br />
mogą być przekłamane, niedokładne. Jest to zabieg świadomy: tak<br />
działa ludzka pamięć. Tak Vesna opowiadałaby o sobie swojemu<br />
synowi, nie z kronikarską skrupulatnością, ale torem wytyczonym<br />
przez uczucia i emocje.<br />
Chociaż powieść tworzona była jako pewnego rodzaju<br />
testament, nie ma w niej ani przez moment atmosfery rozpaczy,<br />
poczucia bliskiego końca. Nie ma rozmazania, wyrzutów wobec<br />
jakiegokolwiek boga, pretensji i łez. To książka pełna ironii,<br />
zwłaszcza autoironii. Sposób prowadzenia narracji świadczy o<br />
błyskotliwej inteligencji i poczuciu humoru autorki. Na swoje<br />
najbardziej dramatyczne dni potrafi patrzeć z ukosa, bez patosu i<br />
rozczulania. O sprawach „wielkich” można pisać przecież w sposób,<br />
który bardziej je ośmiesza niż uwzniośla, na szczęście Vesna tego<br />
uniknęła.<br />
Zaskakujące jest, jak przyjemnie i lekko można czytać powieść<br />
traktującą o sprawach najważniejszych, żeby nie powiedzieć:<br />
ostatecznych. Wszystko, co może przeżyć człowiek, pełna paleta<br />
uczuć podana w sposób prosty, a przez to niezwykle przejmujący.<br />
O miłości, przyjaźni, spokoju dzieciństwa i bezmiarze zła wojny,<br />
Goldsworthy pisze jakby od niechcenia, jakby w ramach pogawędki<br />
przy herbacie. Czytelnik odnosi chwilami wrażenie, że jest<br />
obserwatorem zwykłego, leniwego popołudnia, kiedy to pewnej<br />
kobiecie jakiś zapach, może dźwięk, przypomniał jakąś historię<br />
z dzieciństwa, a za nią kolejne i kolejne, którymi dzieli się ze<br />
swoim synem. Niemal widzimy małego pół-Brytyjczyka, który z<br />
rozdziawioną buzią słucha o dalekich miejscach, widokach, które są<br />
niby takie obce, a jednak bezspornie wtopione w jego krwioobieg.<br />
Czy na 270 stronach można zmieścić historię Bałkanów, sagę<br />
pewnego rodu, opowieść o życiowej drodze jednej kobiety, jednej<br />
bardzo skomplikowanej kobiety, panoramę wielkiej miłości i równie<br />
wielkiego strachu przed zbyt szybkim końcem? Vesna Goldsworthy<br />
w „Czarnobylskich truskawkach” udowadnia, że tak. Czy o lęku<br />
przed śmiercią można pisać tak, by czytelnik dostrzegł w tym<br />
jedynie radość, nadzieję i przykazanie, by żyć tak, aby w obliczu<br />
końca móc mieć świadomość, że warto było...<br />
Vesna Goldsworthy,<br />
Czarnobylskie truskawki,<br />
przeł. Elżbieta Jasińska,<br />
Wyd. Czarne,<br />
Wołowiec 2007.
ecenzje<br />
Michał Tabaczyński<br />
Wielki ruch<br />
Michał Sobol w debiutanckim tomie odważnie otworzył<br />
przepastny worek z problemami współczesnej literatury,<br />
których nikt jednak przez te kilka lat, jakie minęły od jego<br />
wydania, nie chciał podejmować. Nic więc dziwnego, że<br />
drugi tom tego poety, zatytułowany „Działania i chwile”, jest<br />
kontynuacją debiutu. Albo: prostą konsekwencją zaniechania<br />
przez innych problemów tam przedstawionych. Zresztą, na<br />
jedno wychodzi.<br />
Najważniejszym problemem, z jakim borykały się wiersze<br />
z debiutanckich „Lamentacji”, była śmierć kultury, którą – tak<br />
jak chciał Wiesław Myśliwski – nazywać można chłopską.<br />
Problem to przepastny i arcyważny, z niego więc biorą swój<br />
początek wszystkie inne. Jeśli przypomnimy sobie jeden z<br />
wierszy tego tomu (wiersz nosi tytuł „powtórzenie”), lament<br />
nad śmiercią kultury jest w pierwszym rzędzie lamentem nad<br />
śmiercią języka z tą kulturą związanego (ergo: nad śmiercią<br />
pewnego świata i pewnej części naszych – nazwijmy to tak<br />
– hermeneutycznych zdolności); w tamtym wierszu tę stratę<br />
opisywał Sobol w oryginalnej metaforze: „włosy barwy gnoju /<br />
dziś coraz mniej / znana jest / barwa gnoju”. W nowym tomie<br />
walka z tą śmiercią, czy też walka przeciw takiemu obumieraniu<br />
kultury (przyjmuję więc, sądzę, podobnie jak Sobol, iż śmierć<br />
kultury chłopskiej jest śmiercią części kultury w ogóle, części<br />
języka, części świata w końcu, a w innej perspektywie śmiercią<br />
świata dzieciństwa Michała Sobola), toczy się nieustannie –<br />
wierszowanie tego poety jest ciągłą walką o język, taki, jakim<br />
posługiwała się chłopska cywilizacja: przylegający do rzeczy,<br />
nieskrępowany poprawnościowymi więzami, materialny, bo w<br />
swej brzmieniowej warstwie oddający jednostkowy, głos. Skoro<br />
tak jest, nie trzeba by nawet szukać wierszy noszących cechy<br />
programowych realizacji problemu. Gdyby jednak ktokolwiek<br />
zechciał, kilka takich też odnajdzie; z nich najbardziej<br />
wzruszający jest wiersz „Lampa” – po beznamiętnym i, w<br />
istocie, technicznym opisie naftowej lampy następuje taki<br />
znaczący, refleksyjny fragment:<br />
„Nabożeństwo<br />
dla szczegółu rośnie, gdy umiera więź.<br />
Posiadanie lampy łączyło się z zapomnianą<br />
dziś już troskliwością, żeby podkręcać<br />
płomień, przecierać szkiełko, nie stłuc,<br />
nie rozlać, zaopatrzyć się w zapas<br />
nafty jeszcze przed zimą”.<br />
Gdy wiersz potraktować jako ars poetica, wszystkie<br />
jego elementy puchną od sensów – by uniknąć nadmiernej<br />
trywializacji, poprzestanę na jednej tylko konkluzji: mam,<br />
niestety, takie przeczucie, że polska poezja, ta świecąca bladym<br />
światełkiem latarka, przed trwającą w niej teraz długą mroźną<br />
zimą z pewnością nie zaopatrzyła się w odpowiedni zapas nafty.<br />
Chłopska kultura, która w<br />
powszechnym mniemaniu uchodzi za<br />
anachroniczną, doprowadziła Sobola<br />
w rejony problemów najzupełniej<br />
współczesnej filozofii przyrody (i<br />
ludzkiego ciała jako jej elementu).<br />
Przy wielu zastrzeżeniach i z<br />
pewnymi oporami można nazwać tę<br />
poezję ekologiczną (kogo odrzuca<br />
lub śmieszy taki dyskursywny język,<br />
po przeczytaniu „Działań i chwil”<br />
zrozumie, jaką korzyść osiąga ten<br />
poeta dzięki zastosowaniu zarówno<br />
resztek języka chłopskiej poezji, jak i<br />
samej zasady – pisałem o tym wyżej<br />
– jej tworzenia). Problem odniesienia<br />
człowieka w jego cielesności do<br />
przyrody jest skomplikowany na<br />
tyle, aby mogła go akurat unieść taka<br />
właśnie ambitna poezja.<br />
W myśleniu o człowieku w<br />
kontekście przyrody podstawowymi<br />
kategoriami są wnętrze (ciało) i<br />
zewnętrze (przyroda) – para, która<br />
nie ustanawia żadnej dialektyki, bo<br />
raczej splątała się w nierozerwalnym<br />
uścisku: poznajemy przyrodę jako<br />
zewnętrzną w stosunku do nas<br />
samych, ale także dotykamy jej od<br />
środka, skoro nasze ciała są jej istotną<br />
częścią. Jednocześnie nasze ciało –<br />
jako przyroda – staje się dla nas obce,<br />
i zmieniamy przyrodę (oswajamy ją?),<br />
przemieniając siebie samych poprzez<br />
te zmiany, ale i zmieniamy nasze ciała<br />
niezależnie od zmian środowiska, w<br />
którym żyjemy – czyli odmieniamy<br />
je (w postaci naszych ciał) i tak. Takie<br />
ludzkie zapętlenie w przyrodę Sobol<br />
ukazuje odważnie i dramatycznie<br />
(tym bardziej dramatycznie, że często<br />
– odsłonię ważny rys jego stylistyki<br />
– beznamiętnie). Wprost, dynamiką<br />
wnętrza i zewnętrza posługuje się w<br />
krótkim wierszu „Epoche”:<br />
55
ecenzje<br />
„pasikonik usiadł na szybie w nocy przodem do nas<br />
na zewnątrz było ciemno w pokoju paliło się światło<br />
dlatego zobaczył książki jabłka na stole niedopitą herbatę”.<br />
Jest zresztą język jego poezji mechanizmem, który odwraca<br />
porządek świata, zawraca proces technicyzacji, co świetnie pokazują<br />
wiersze „Kamienie” i „Wysiedlony”. W pierwszym rozrzucone<br />
w lesie i na polach kamienie są elementem dawnego – jak pisze<br />
Sobol – nieznającego granic planowania, „nasieniem / miasta w<br />
uśpieniu oczekującym na deszcz”, chwilowo – jak trzeba to czytać<br />
– niespełnioną potencjalnością techniki i kultury, na razie (a może:<br />
znów? stale?) przegrywającą z potęgą natury. W drugim dostajemy<br />
prosty, ale sugestywny obraz zrujnowanego domu, który na powrót<br />
przejmuje natura: „Drzewo wiśniowe rośnie, jak powinno, w kuchni”.<br />
Równie sugestywne obrazy otwierają wiersz „Muzeum Techniki w<br />
Chlewiskach”:<br />
innych. Pozostający w nieustającym<br />
ruchu język skrzy się. Nie daje się<br />
pochwycić. Nie daje skatalogować.<br />
Michał Sobol,<br />
Działania i chwile,<br />
Wyd. Mamiko,<br />
Nowa Ruda 2007.<br />
„Ceglany komin zasiedliła para bocianów,<br />
Wąż syczy w zaroślach, które oplatają wielki piec,<br />
Zadomowione od lat zwierzęta przyglądają się nam,<br />
Popołudniowym turystom, chcącym zwiedzić zabytkową hutę”.<br />
Ale najpełniej ten mechanizm jest pokazany w wierszu<br />
„Wyładunki” (który jak wiele innych w tym tomie może być czytany<br />
jako utwór metapoetycki); po opisie banalnej sceny wyładunku<br />
(obojętnie: węgla, piasku, żwiru) na podwórku przychodzi taka oto<br />
zwrotka:<br />
„Dopiero gdy za zakrętem umilknie zluzowany motor,<br />
Odsłoni się oczom sylwetka kopca, prawie święta,<br />
Jajo złożone przez ptaka, który przed chwilą odfrunął,<br />
Jajo, z którego pod szuflą może coś się wykluje”.<br />
W tych zaczerpniętych z ludowej mitologii obrazach (kopiec,<br />
ptak, jajo) przegląda się klęska cywilizacji, klęska kultury i techniki,<br />
ale też człowieka, który porzucił naturę, czyli: porzucił samego<br />
siebie, a jeszcze dodatkowo – spod nich prześwituje nadzieja<br />
nieprzypadkowo skoligacona z pracą. Tom opatrzony został bowiem<br />
mottem z Hezjoda: „Tego bogowie i ludzie nie lubią, co żyje<br />
bezczynnie”. Bezczynność znaczy dla Sobola zbędność – tak było<br />
i w pierwszym tomie: „jeśli nie wiesz do czego służy jakaś rzecz<br />
/ na pewno jest ozdobą” („piosenki”). Bogowie i ludzie nie lubią<br />
tego, co bezczynne, nawet – chciałoby się dopowiedzieć – jeśli to<br />
wiersz. I takie maksymalistyczne wymagania wiersz Michała Sobola<br />
spełnia. Schowany pośród opanowanej mowy żywioł wiersza pracuje<br />
nieustannie: ciągły ruch znaczeń i słów, stylistyczna odwaga, mocny<br />
wers o skupionej wewnętrznej energii – to język tej poezji. Ciągłe<br />
działanie języka, który w tych wierszach jest zawsze nie-bezczynny<br />
(to podwójne zaprzeczenie dobrze oddaje nieoczywistość tej formy<br />
wiersza, jej skrytość) – nie służy żadnej ideologii. Służy bowiem<br />
wolności. Dzięki temu ruchliwemu językowi człowiek zamknięty w<br />
ciele i przyrodzie, odzyskuje wolność.<br />
I ten katalog nie wyczerpuje – co też świadczy o skali działań,<br />
jakie podejmują te wiersze – opisu tego tomu. Brakuje jeszcze w nim<br />
refleksji historiozoficznej (świetny wiersz „Wiek żelazny”). Brakuje<br />
w nim wierszy autobiograficznych, w których osoby głównego<br />
bohatera pączkują we wspomnieniach (w tych wierszach – „brat<br />
weterynarz i ja”, „brat hydraulik i ja” itd. – jest Sobol jeszcze bardziej<br />
niż w pozostałych podobny do Seamusa Heaneya). Brakuje pewnie i<br />
56
ecenzje<br />
Daria Bruszewska<br />
Słowa o słowach<br />
Jak pisać o książce, po przeczytaniu której zapada cisza? Jak<br />
używać słów, kiedy po lekturze wiadomo, że słowa są niepewne,<br />
zawodzą, przynoszą cierpienie? Czy potrzeba nam nowego<br />
słownika, by o „Słowniku” pisać? Jenny Erpenbeck to urodzona<br />
w Berlinie Wschodnim wschodząca gwiazda niemieckiej<br />
prozy. A może raczej – wciąż wschodząca gwiazda, ponieważ w<br />
swoim rodzinnym kraju zyskała już uznanie zarówno krytyków,<br />
jak i czytelników. W Polsce na wydanie czeka jej debiutancka<br />
„Opowieść o starym dziecku”, a tymczasem Wydawnictwo<br />
Czarne podsuwa nam w swojej serii „Inna Europa, inna<br />
literatura” pochodzący z 2005 roku „Słownik”.<br />
Niełatwo tworzy się słownik własnych pojęć. Jeszcze<br />
trudniej swój własny świat zdefiniować przez słowa. Tym<br />
bardziej, gdy jest się dzieckiem, mieszka się w mieście, w<br />
którym „prawie zawsze świeci słońce”, i w którym rosną,<br />
niczym trawa, betonowe pomniki „ku czci”, oraz gdy od<br />
początku słowa są „obciążone milczeniem jak kulą u nogi”.<br />
Bohaterka powieści na naszych oczach, na kartach książki,<br />
nie tylko dojrzewa, ale też przekonuje się, że „nie można dziś<br />
dojechać na słowach jak na szynach, zawsze tą samą drogą do<br />
tej samej rzeczy”.<br />
Świat stworzony piórem Erpenbeck, to świat totalitaryzmu,<br />
świat, w którym nie tylko słychać wystrzały z pistoletu, ale i<br />
rzeczywistość, która budzi naszą grozę z powodu względności<br />
wszystkich ważnych pojęć. Temat podjęty przez autorkę nie jest<br />
wcale nowatorski, wielu już próbowało pisać o totalitaryzmie<br />
(niektórym się to nawet udało), ale z pewnością oryginalna jest<br />
perspektywa, z której ów totalitaryzm poznajemy. Niewinne i<br />
naiwne dziecko w możliwie najprostszy sposób usiłuje sobie<br />
wytłumaczyć to, co widzi, a także to, czego zobaczyć nie może.<br />
Stara się ogarnąć swoim umysłem zarówno sytuacje widziane<br />
na ulicy, jak i te zasłyszane. Podejmuje wyzwanie zrozumienia<br />
świata, w którym słychać strzały, w którym ludzie znikają<br />
bez żadnej przyczyny, a kobietę z autobusu wyprowadza się<br />
ciągnąc za włosy. Oczywiste wydaje się, że nawet dorosłemu<br />
człowiekowi trudno to pojąć…<br />
Nie jest to książka łatwa w odbiorze i szybko znika<br />
pierwsze skojarzenie – skojarzenie z „Chłopcem w pasiastej<br />
piżamie”. Bo choć w obydwu przypadkach mamy do czynienia<br />
z dzieckiem jako podmiotem mówiącym, to jednak nietrudno<br />
odnieść wrażenie, że Jenny Erpenbeck poszła o wiele dalej w<br />
swojej „zabawie” z maskami. Autorka pozwala swojej dorosłej<br />
narratorce mówić o przeszłości w taki sposób, jakby nadal<br />
była dzieckiem. I choć narracja jest bardzo zagmatwana,<br />
pozbawiona akcji w potocznym rozumieniu tego słowa,<br />
pełna nieprzewidzianych skojarzeń, odniesień i powtórzeń,<br />
to nie mamy wątpliwości, że jest to pamiętnik tworzony<br />
z wielkim wyczuciem. Poetyckość niejednokrotnie bierze<br />
górę nad „prozatorstwem” i sięgając po tę książkę trzeba być<br />
przygotowanym na to, że niektóre zdania po prostu trzeba<br />
czytać kilkakrotnie.<br />
Bohaterka jest młodą dziewczyną<br />
tkwiąca w świecie, który dzieli się na<br />
dwa małe „podświaty” – niemalże<br />
idylliczny dom rodzinny, w którym<br />
wszystko wydaje się być takie, jakie<br />
być powinno, gdzie są rodzice, niania,<br />
gosposia, który jest odwiedzany przez<br />
wpływowych znajomych ojca oraz<br />
ten drugi, niebezpieczny, niepewny,<br />
ten, w którym nigdy nie można być<br />
samemu. Świat, w którym dochodzi<br />
do przerażających zdarzeń, w którym<br />
ludziom obcina się ręce…<br />
Symbolicznym wydaje się<br />
moment, w którym bohaterka<br />
dorasta, a ma to miejsce, gdy ojciec<br />
zabiera ją do niedostępnej dotąd<br />
krainy śniegu i tam pozwala dotknąć<br />
tego, o czym nigdy wcześniej jej<br />
nie mówił. Dziewczyna nie tylko<br />
dowiaduje się, czym w „pałacu”<br />
zajmował się jej ojciec, ale też, w<br />
jaki sposób można zmusić ludzi do<br />
„mówienia”. „Najlepsze miejsce,<br />
dzięki któremu można wydobyć<br />
prawdę, zarówno z mężczyzn, jak i z<br />
kobiet, leży między nogami” – mówi<br />
ojciec, a nasza bohaterka jest w<br />
stanie odpowiedzieć zaledwie „Aha”.<br />
Po raz kolejny dziewczyna zostaje<br />
zmuszona do przedefiniowania<br />
stworzonych uprzednio teorii, co<br />
gorsza – nowych definicji wymagają<br />
pojęcia wygenerowane przy udziale<br />
samego ojca. Okazuje się, że to<br />
otaczający ją ludzie stworzyli ten<br />
straszny, brutalny system, ona sama<br />
zaś – stała się ofiarą owego systemu,<br />
a jednak teraz już nie potrafi się z<br />
tego wyswobodzić. I kiedy staje przed<br />
decyzją, kiedy – wydaje się – ma<br />
wolny wybór, ponownie wybiera życie<br />
z tymi, którzy wykreowali ów świat<br />
zła. Znamienne wydają się słowa<br />
bohaterki: „Ojciec powiedział (..)<br />
prawdę”, i dalsze – że kocha prawdę.<br />
Jakby zupełnie nieistotnym zdawał jej<br />
się fakt, że prawda głoszona przez jej<br />
ojca nijak ma się do prawdy ogólnie<br />
przyjętej, jakby nieistotne było to, że<br />
jego czyny i poglądy pozbawiły wielu<br />
ludzi życia.<br />
57
ecenzje<br />
„Słownik” jest więc nie tylko<br />
pytaniem o wagę słów i o ich znaczenie,<br />
nie tylko pytaniem o totalitaryzm, ale<br />
też o to, w jakim stopniu można wśród<br />
totalitarnych słów zachować zdolność do<br />
samodzielnego myślenia i niepoddawania<br />
się indoktrynacji. Na ile możliwe jest<br />
wyswobodzenie się z narzucanego przez<br />
lata sposobu życia, jak bardzo odciskają<br />
się w umyśle literki wycinane do hasła<br />
„niech żyje”, jak bardzo przywiązujemy<br />
się do tego, czego nas nauczono, co nam<br />
wmówiono i co nas przerażało…<br />
To, co u Erpenbeck poraża najbardziej,<br />
to plastyczność opisu. Może się przecież<br />
wydawać, że w tak niewielkiej książce<br />
(zarówno pod względem formatu, jak i<br />
liczby stron) trudno zawrzeć tak wiele<br />
treści. A jednak. Erpenbeck jak mało<br />
kto potrafi budować napięcie i tworzyć<br />
rzeczywistość tak przerażającą, że<br />
czytelnikowi przyjdzie długo się z tej<br />
rzeczywistości wydostawać. Nie jest to<br />
książka, którą czyta się do poduszki,<br />
ale nie jest też taką, z którą trudno się<br />
rozstać… Lektura ta wrzuca na nasze<br />
barki wielki ciężar, każe zastanowić się<br />
nad własnym słownikiem i poszukiwać<br />
nowych znaczeń dla znanych przecież –<br />
mogłoby się wydawać – słów.<br />
„Słownik” jest zbiorem słów różnych.<br />
Tak to już ze słownikami bywa. Niektóre<br />
są piękne, ciepłe i radosne, inne bolesne,<br />
zimne, budzące grozę. Jedno jest pewne.<br />
Jeśli się je odpowiednio połączy, nie<br />
można obok nich przejść obojętnie. Od<br />
dzisiaj Erpenbeck jest dla mnie mistrzynią<br />
łączenia słów. Jeśli miałabym opisać<br />
„Słownik” używając trzech wyrazów,<br />
powiedziałabym: porażający, trudny i<br />
nieprzeciętny. I pozwolę sobie wyrazić<br />
nadzieję, że te słowa będą zachętą do<br />
sięgnięcia po książkę Jenny Erpenbeck.<br />
Dlaczego? Bo w moim słowniku<br />
„porażający” oznacza dzieło, które robi<br />
wrażenie i nie pozwala o sobie zapomnieć.<br />
„Trudny” to tyle, co „ambitny”, a więc<br />
zmuszający do myślenia i mobilizujący<br />
do stawiania pytań, również sobie<br />
samemu. A „nieprzeciętny”? Cóż… Niech<br />
„nieprzeciętny” oznacza „niebanalny” i…<br />
Zapomniałam… Cóż… wybaczcie…<br />
„Słowa mogą umykać”…<br />
Jenny Erpenbeck,<br />
Słownik,<br />
przeł. Renata Makarska,<br />
Wyd. Czarne,<br />
Wołowiec 2008.<br />
58
ecenzje<br />
Bernadetta Żynis<br />
Śmierć to ja sam<br />
W 2007 roku Wydawnictwa „Czytelnik” i „Homini”<br />
wydały książki mało u nas znanego i popularnego filozofa i<br />
eseisty Jeana Améry`ego. „Czytelnikowi” zawdzięczamy eseje<br />
„O starzeniu się. Bunt i rezygnacja. Podnieść na siebie rękę.<br />
Dyskurs o dobrowolnej śmierci” (pierwsze wydania, kolejno<br />
– 1968, 1976), „Homini” z kolei „Poza winą i karą”. Próby<br />
przełamania podjęte przez załamanego (pierwsze wydanie<br />
1959).<br />
Améry porusza najtrudniejsze problemy ludzkiej<br />
egzystencji, najbardziej bolesne i stosunkowo nieczęsto<br />
obecne w dyskursach filozoficznych i kulturowych. Starość,<br />
samobójstwo, choroby psychiczne pozostają wciąż jeszcze<br />
tematami tabu. Wolimy je omijać, traktując wypowiedzi<br />
dotyczące tych problemów raczej jako ciekawostkę i<br />
filozoficzny…wybryk. Spychane na margines problemy<br />
jednak nie znikają, a co gorsze najczęściej zaczynają wieść<br />
swój żywot wampiryczny – wielkich nieobecnych, choć<br />
obecnych, kładących się cieniem na naszych myślach, słowach,<br />
strachu. Dlatego ktoś, kto proponuje nam fenomenologicznohermeneutyczne<br />
dyskursy o starości, chorobie, samobójstwie,<br />
torturach, wykluczeniu, „żydostwie” (ujęłam w cudzysłów, gdyż<br />
Améry nie posługuje się terminem „Inny”, a jak będę pisać<br />
niżej, raczej o tę właśnie kategorię chodzi), ojczyźnie… wart<br />
jest naszej uwagi.<br />
Skąd te fascynacje Améry`ego? Jean Améry urodził się w<br />
roku 1912 w Austrii jako Hans Mayer, w młodości związany<br />
był z myślicielami z Koła Wiedeńskiego. W 1935 roku ustawy<br />
norymberskie wyznaczyły mu jego los, dokładniej – wymusiły<br />
na nim powiązanie żydostwa z losem, co w jego przypadku<br />
było dość problematyczne, gdyż rodzina Hansa nie była stricte<br />
żydowska, a Mayer nie był chowany ani w tradycji, ani w religii<br />
żydowskiej (jego matka była katoliczką i raczej w rytmie świąt<br />
katolickich upływało mu dzieciństwo). W roku 1943 został<br />
aresztowany po wpadce grupy, w której działał jako członek<br />
ruchu oporu i osadzony w belgijskiej twierdzy Breendonck.<br />
Tam został poddany torturom, którym poświęcił jeden z<br />
rozdziałów omawianego zbioru. Dwa lata spędził w obozach<br />
koncentracyjnych – w Auschwitz Dora-Mittelbau oraz Bergen-<br />
Belsen. W roku 1955 przybrał pseudonim Jean Améry (nowe<br />
imię i nazwisko – będące anagramem, miało pomóc mu odciąć<br />
wszelkie związki z niemieckim językiem, przez wiele lat też nie<br />
pisał w tym języku).<br />
Najczęściej spotykane odpowiedzi na źródła Améry`owskiej<br />
refleksji wskazują na związki jego twórczości z biografią.<br />
Ktoś, kto w 1976 roku wydaje – może nie pochwałę, ale zapis<br />
świadczący o głębokim zrozumieniu samobójczego gestu, a dwa<br />
lata później sam na siebie podnosi rękę, wydaje się w oczywisty<br />
sposób potwierdzać spójny związek między swym życiem a<br />
pismem. Do tego dochodzi pamięć życia w faszystowskich<br />
Niemczech, aresztowanie, tortury, obóz, los wygnańca i<br />
emigranta, kogoś wszędzie i zawsze<br />
„nie na swoim miejscu”, resentyment,<br />
jakiemu podlegał – i wszystko wydaje<br />
się oczywiste. Ale nie do końca.<br />
Wszak (na szczęście) nie wszyscy o<br />
podobnym doświadczeniu podlegli<br />
tej ostatecznej rozpaczy – własnej<br />
odmowie życia. Więcej tłumaczy<br />
sposób, w jaki swoje doświadczenie<br />
Améry interpretował, wnioski, jakie<br />
wysnuł z okrutnych, przekraczających<br />
granice rozumu wydarzeń.<br />
Zacznę od pierwszego zbioru<br />
esejów – „Poza winą i karą”. Eseje<br />
tu zawarte dotyczą zapisu tego<br />
doświadczenia, które zostało<br />
ukształtowane przez pobyt w obozie<br />
koncentracyjnym, ale w powiązaniu z<br />
tym, co do tego obozu doprowadziło<br />
i co działo się z Améry`m potem. To<br />
wnikliwe studium własnych żalów,<br />
lęków, pretensji, złości, poczucia<br />
niesprawiedliwości, chęci zemsty,<br />
precyzyjne przyglądanie się psychice<br />
torturowanego, psychice Innego,<br />
„opis istoty egzystencji ofiary” (Pwik<br />
20). 1 „…nie mogę zrobić nic więcej,<br />
tylko przedstawić swoje świadectwo”<br />
(Pwik,12) – pisze Améry. Ale<br />
myliłby się ten, kto doszukiwałby<br />
się w pismach autora tego rodzaju<br />
świadectw, jakie zostawili nam<br />
inni. Nie dowiemy się, ilu i jakich<br />
więźniów, za co przebywało w<br />
poszczególnych obozach, co i w<br />
jakiej ilości podawano do jedzenia<br />
i picia, jak przebiegał dzień<br />
powszedni, kto i jak pracował.<br />
Tego typu uwagi są szczątkowe i<br />
nie wnoszą nic nowego do wiedzy,<br />
którą już posiadamy. Jednak<br />
związki z dokumentem są, choć<br />
przebiegają na innej płaszczyźnie.<br />
Améry wyznaczył „sobie jako cel<br />
1 Tym skrótem odsyłam do<br />
książki: J. Améry, Poza winą i karą. Próby<br />
przełamania podjęte przez załamanego,<br />
przełożył Ryszard Turczyn, posłowiem<br />
opatrzył Piotr Weiser, cyfry wskazują stronę.<br />
59
ecenzje<br />
omówienie konfrontacji Auschwitz<br />
z u m y s ł e m” (Pwik, 24) i choć<br />
„Powstała przerywana rozważaniami<br />
osobista spowiedź” (Pwik, 20), to<br />
jest to jednocześnie dokumentarne<br />
świadectwo pobytu intelektualisty w<br />
„miniaturze państwa totalitarnego”,<br />
jakim był obóz koncentracyjny. Nie<br />
buduje Améry kontekstu politycznospołecznego<br />
i historycznego. „Mogę<br />
wyjść tylko i wyłącznie od mojej<br />
własnej sytuacji więźnia, który<br />
głodował, ale nie był zagłodzony,<br />
którego bito, ale którego jeszcze<br />
nie zabito, który miał na ciele rany,<br />
ale nie śmiertelne…” (Pwik, 38) –<br />
pisze. Tłem jest funkcjonowanie<br />
umysłu człowieka wykształconego,<br />
świadomego uczestnika europejskiej<br />
(w szczególności niemieckiej!)<br />
spuścizny kulturowej, tego, który<br />
myśli i mówi „cytatami”, którego<br />
skojarzenia biegną w stronę<br />
literatury, muzyki, malarstwa,<br />
filozofii…, którego świadomość<br />
związana jest intelektualną grą<br />
językową (dla której zresztą nie ma<br />
w Auschwitz odniesienia). Dla tak<br />
przygotowanego do życia człowieka<br />
rzeczywistość obozu stała „w<br />
nazbyt brutalnym przeciwieństwie<br />
do wszystkiego, co uważał on<br />
dotychczas za możliwe i czego<br />
w jego rozumieniu należałoby<br />
spodziewać się po człowieku” (Pwik,<br />
40). Nie zamierzam wchodzić w<br />
polemikę, czy dla np. analfabety<br />
albo mniej wykształconego<br />
obóz był doświadczeniem mniej<br />
szokującym. Po prostu nie wiem<br />
tego, ale przyjmuję do wiadomości,<br />
że tak właśnie rzecz się miała<br />
wedle jego oglądu. Przyjmuję do<br />
wiadomości, że intelektualista nie<br />
mógł wykorzystać języka, którym<br />
władał do tej pory, a nowy „nie<br />
przechodził mu przez gardło” i w<br />
ten sposób był „języka pozbawiony”<br />
(„Słowo umiera wszędzie tam, gdzie<br />
jakaś rzeczywistość zawłaszcza<br />
wszystko”, Pwik, 61), że pozostawał<br />
na obrzeżach obozowej hierarchii<br />
jako najmniej przystosowany, a<br />
w każdym razie zdecydowanie<br />
mniej niż ktoś, kto posługiwał się<br />
knajackim slangiem. Przyjmuję do<br />
wiadomości te refleksje Améry`ego,<br />
choć nie wiem, co z nimi zrobić.<br />
Czy mam bardziej współczuć<br />
60<br />
intelektualiście? Uznać, że jego bieda większa? Tego nie<br />
potrafię. Nie potrafię bardziej współczuć Améry`emu niż np.<br />
bohaterowi Borowskiego czy Grzesiuka. Pisze Améry: „Jakie<br />
na przykład było w Auschwitz stanowisko człowieka intelektu<br />
wobec śmierci?” (Pwik, 51) i dalej: „Człowiek intelektu, a<br />
zwłaszcza intelektualista wyrosły na gruncie niemieckiego<br />
wykształcenia, nosi w sobie takie właśnie estetyczne<br />
wyobrażenie śmierci” (Pwik, 53) 2 . Cóż, nie sądzę, by ktokolwiek<br />
„nosił w sobie” inne niż estetyczne wyobrażenie śmierci, a to<br />
dlatego, że innego wyobrażenia po prostu nie ma. Z pewnością<br />
określają nas różne estetyki, ale nie wiem, dlaczego estetyka<br />
– „zwłaszcza intelektualisty” – miałaby w sposób bardziej<br />
dramatyczny wpływać na jego sytuację. I to jest moment w<br />
lekturze Améry`ego najmniej mnie przekonujący. Nie wiem też,<br />
czy Améry nie wprowadził w ten sposób jakiegoś sztucznego<br />
podziału (też nie umiem zrozumieć, po co to wartościowanie<br />
cierpienia). Z pewnością cierpimy różnie, mamy też różne języki<br />
do wypowiedzenia świata, który zawsze jest światem osobnym,<br />
zawsze w pewnym stopniu skazuje nas na alienację. Ale to są<br />
oczywistości. We mnie pozostał niepokój, że Améry „domaga<br />
się” więcej współczucia, łez, wstydu… za intelektualistę. A ja<br />
i jemu, i każdemu innemu więźniowi każdego totalitaryzmu,<br />
oddaję ich tyle samo, choć rozumiem, że sposób przeżywania<br />
swojego losu był w obozie różny. Bardziej zafrapowało mnie<br />
przekonanie Améry`ego, że wywalczonej wolności nie można<br />
być pewnym, że wolność (demokracja…) jest wartością zadaną,<br />
a nie tylko zdobytą. I tu naprawdę rozumiem nieufność<br />
Améry`ego, podejrzliwość i wyostrzoną czujność na wszelkie<br />
oznaki politycznych nadużyć. „Wyszliśmy z obozu obnażeni,<br />
obrabowani, spustoszeni, zdezorientowani – i jakże długo<br />
trwało, zanim od nowa nauczyliśmy się powszechnego języka<br />
wolności. Do dziś zresztą używamy go, czując się przy tym<br />
nieswojo i nie do końca wierząc w jego ważność” (Pwik, 60).<br />
To tu pozostaję bliska Améry`emu, choć moja podejrzliwość<br />
wypływa z jeszcze innych niż obozowe źródeł…<br />
Poruszające są refleksje Améry`ego dotyczące<br />
doświadczania sytuacji granicznych, na przykład tortur.<br />
Tym bardziej, że ten sposób działań nie dotyczy wyłącznie<br />
systemów totalitarnych. Mieliśmy niedawno do czynienia<br />
z informacjami o torturach więźniów w Guantanamo, w<br />
krajach byłej Jugosławii, w Ruandzie... wciąż jest wiele miejsc,<br />
w których tortury są dopuszczalnym sposobem zachowania,<br />
mimo że, jak pisze Améry: „…tortury to najstraszniejsze<br />
wydarzenie, jakie może nosić w sobie człowiek” (Pwik, 65).<br />
Analizując siebie wtedy (podczas tortur) i tych, którzy go<br />
katowali, wysnuwa wniosek następujący: „Nie ma bowiem<br />
czegoś takiego jak ‘banalność zła’…” (Pwik, 72), tym samym<br />
wchodzi w polemikę z Hannah Arendt. Dla Améry`ego zło nie<br />
może być banalne, bo konsekwencją fizycznego łamania przez<br />
drugiego (ale jak rozumiem też psychicznego i każdego innego<br />
rodzaju przemocy) jest „egzystencjalny akt eksterminacji”<br />
(Pwik, 78), a tam, gdzie mamy do czynienia z eksterminacją,<br />
tam nie ma i nie może być mowy o banalności. „Nic więcej nie<br />
2 „Śmierć nie nosi kryzy, nie jest też piękną ciemnowłosą<br />
kobietą imieniem Maria Casarès z Orfeusza Cocteau, lecz pustą<br />
niewiadomą”. Tak pisze w eseju o samobójstwie Améry (Os, 119).<br />
Tym skrótem odsyłam do książki: J. Améry, O starzeniu się. Bunt i<br />
rezygnacja. Podnieść na siebie rękę. Dyskurs o dobrowolnej śmierci,<br />
przełożył i przedmową poprzedził Bogdan Baran, Czytelnik, Warszawa<br />
2007, cyfry wskazują stronę.
ecenzje<br />
da się powiedzieć. Pod względem jakościowym odczucia są<br />
tyleż nieporównywalne, co nieopisywalne. Określają granice<br />
możliwości przekazu werbalnego” (Pwik, 87). I te fragmenty,<br />
które świadczą o bezradności w przekazywaniu doświadczenia,<br />
które leżało „w nazbyt brutalnym przeciwieństwie do<br />
wszystkiego, co uważał on dotychczas za możliwe i czego w<br />
jego rozumieniu należałoby spodziewać się po człowieku”<br />
(Pwik, 40), to najbardziej poruszające, ale i najbardziej<br />
optymistyczne świadectwo Améry`ego. Bo oznacza, że człowiek<br />
nie wypracował („nie dorobił się”) leksyki służącej nazywaniu<br />
tego okrucieństwa jednych przeciwko drugim, że wciąż „brakuje<br />
słów”. Oczywiście wiąże się z tym i takie niebezpieczeństwo,<br />
że to jakiś unik, sposób ominięcia odpowiedzialności – „nie ma<br />
słów”, „nie ma doświadczenia” – „nie ma problemu”. Oczywiście<br />
pisma – między innymi – Améry`ego zaprzeczają tym obawom.<br />
Nie ma słów, ale ich szukamy, nazywamy, bierzemy pod uwagę,<br />
myślimy…<br />
Jego esej o przymusie i niemożności bycia Żydem –<br />
to fascynujące studium Innego, ale nie tylko Innego w<br />
społeczeństwie, też Innego, którego mam w sobie samym:<br />
„Stajemy się ja i nie-ja” (Os, 67). To doskonała analiza tego,<br />
jak społeczeństwo określa to, kim jesteśmy. Nasze osobiste<br />
wybory są ograniczone i najczęściej nie należą do nas samych:<br />
„Po przeczytaniu ustaw norymberskich nie byłem bardziej<br />
Żydem niż pół godziny wcześniej. Rysy twarzy nie stały się<br />
bardziej śródziemnomorsko-semickie, mój system skojarzeń nie<br />
wypełnił się nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki<br />
hebrajskimi odniesieniami, świąteczna choinka nie zmieniła<br />
się magicznie w siedmioramienny świecznik. Jeśli wydany na<br />
mnie przez społeczeństwo wyrok miał jakiś wymierny sens, to<br />
jedynie taki, że od tej pory narażony byłem na śmierć” (Pwik,<br />
192). Ojczyzna, bycie człowiekiem, role, jakie spełniamy, religie,<br />
jakie wyznajemy – to zadania do wykonania na życzenie świata,<br />
który zastaliśmy. I czasem naprawdę nie można nic innego, jak<br />
tylko się poddać jego wymaganiom i trwać solidarnie z tymi,<br />
których świat tym razem postanowił nie oszczędzać.<br />
Kolejna książka przedstawia dwa dyskursy na tematy<br />
równie trudne do przemyślenia. Starość i samobójstwo. Wiele<br />
spostrzeżeń jest tu niezwykle aktualnych. Myślę nawet, że<br />
czas wyostrzył niektóre z problemów. Dla „starego” nie ma<br />
miejsca. Améry analizuje tę wielką nieobecność w różnych<br />
aspektach. I zawsze wychodzi mu jedno – że wobec starości<br />
istnieje tylko jeden sposób reagowania – represja. Jego analiza<br />
starości zdecydowanie odbiega od tego, co przedstawił<br />
Ryszard Przybylski w „Baśni zimowej”. To bardziej studium<br />
psychologiczne, antropologiczne, socjologiczne i filozoficzne.<br />
Wartością pozostaje, że jest to jednocześnie esej dekonstruujący<br />
nasze wyobrażenia dotyczące starości. Jak napisał we wstępie<br />
Améry: „Rzeczy, które się ciągle proponuje starzejącemu się, aby<br />
mógł się uporać ze swoją klęską, a nawet wynieść z niej jakieś<br />
wartości – szlachetność rezygnacji, dojrzałą mądrość, późne<br />
ukojenie – wydały mi się poniżającym oszustwem, przeciw<br />
któremu musiałem protestować każdą linijką” (Os,18).<br />
I w tym tekście powtarza się antyesencjonalne myślenie.<br />
Starość nie pojawia się w momencie naszej decyzji o poczuciu<br />
bycia starym – to społeczeństwo decyduje, kiedy nam przypisać<br />
łatkę starości, kiedy wyrzucić poza swój nawias (bo Améry<br />
nie ma wątpliwości, że starość to postępująca marginalizacja):<br />
„Nie umieramy więc od chwili, w której się urodziliśmy.<br />
Społeczeństwo najwyraźniej<br />
wyczuwa, kiedy ktoś przestaje być<br />
zdolny do nadążania za biegiem jego<br />
kultury” (Os, 10). Żyjemy w świecie,<br />
gdzie nie ma już starości, która byłaby<br />
synonimem mądrości. „Wiekowego<br />
mędrca zastąpił emeryt” (Os, 9). Jego<br />
układanie się z czasem, własnym<br />
ciałem, społeczeństwem, kulturą<br />
jest bez-nadziejne, Jak zauważa<br />
autor – „dom starców nadziei<br />
nie daje” (Os, 12) i w tym sensie<br />
doświadczenie starości jest bardziej<br />
ostateczne niż doświadczenie obozu.<br />
Améry wchodzi też w dyskusję z<br />
Freudem, Heideggerem… Życie nie<br />
może być sein zum Tode, nie jest też<br />
„dopełnieniem sensu”, gdyż<br />
„…jest ona [śmierć] niczym. Śmierć<br />
nie ratuje nam przyszłości jako<br />
wymiaru czasowego. (…) Śmierć<br />
znosi sens wszelkiej przyszłości”<br />
(Os, 36). Zmierzyć się ze starością,<br />
która otwiera wrota dla ostatecznego<br />
absurdu naszego życia – to, doprawdy,<br />
heroiczne i w tym wypadku także<br />
wielce udane przedsięwzięcie. A<br />
wyakcentowanie wieku społecznego<br />
jako „właściwego” pola problematyki<br />
starości jest bardzo celnym<br />
przesunięciem akcentu tej analizy.<br />
Kolejny rozdział dotyczy<br />
problemu samobójstw i jest – jak<br />
sądzę – dopełnieniem tego, czym<br />
w sposób „naukowy” zajmuje się<br />
suicydologia – dział psychiatrii<br />
badający samobójstwa oraz próby<br />
samobójcze. To poruszający tekst,<br />
niezwykle wnikliwy. Napisany w roku<br />
1968, został wydany w 1976. Dwa<br />
lata później Améry sam podnosi<br />
na siebie rękę. Wielu czytelników<br />
dziwiło się, że ten, który przeżył<br />
Holocaust, obóz, faszyzm, nędzę<br />
mało poczytnego intelektualisty,<br />
wybierze dobrowolną śmierć.<br />
Omawiany esej miał służyć ilustracji<br />
życiowego wyboru planowanego<br />
kilkanaście lat wcześniej. Szukano<br />
potwierdzenia, że myśli w nim<br />
zawarte są gloryfikacją samobójstwa.<br />
Tymczasem sam Améry, jakby<br />
uprzedzając zarzuty, pisze:<br />
„Występuję więc przeciw rozumowi<br />
i popieram samobójców? Dziecinny<br />
zarzut” (Os, 159). I uważnemu<br />
czytelnikowi udziela odpowiedzi.<br />
Nawet jeśli o sobie w czasie tortur<br />
nie pisze jak o bohaterze, tak samo<br />
61
ecenzje<br />
nie może pisać o sobie w obozie,<br />
to pozostała mu jeszcze jedna, już<br />
ostatnia możliwość „dzielności”.<br />
Śmierć, którą przyjmujemy jako<br />
coś nieuchronnego, pozbawia<br />
nas wolności wyboru, gdy sami<br />
wybieramy śmierć – przeciwstawiamy<br />
się temu, co nieuchronne – losowi,<br />
nawet, jeśli wynik jest w każdym<br />
z tych wyborów ten sam. „Kto<br />
musi umrzeć, znajduje się w stanie<br />
odpowiadania na pewien los, a jego<br />
reakcja polega na lęku lub dzielności.<br />
Tymczasem samobójca czy<br />
potencjalny samobójca przemawia<br />
sam. Mówi pierwszy” (Os, 148).<br />
Niewielu znajdzie dla siebie<br />
pocieszenie czy przewagę w „mówię<br />
pierwszy”, ale tych, którzy znajdują,<br />
nie trzeba leczyć z tego jak z odry<br />
(Os, 161). „Samobójca – s a me g o<br />
s i e b i e s a m o d s i e b n i a” (Os,<br />
161) – pisze Améry i choć nie ma w<br />
tym tajemnicy, jest tajemnica (Améry<br />
pisze o zagadce). Jego żydostwo<br />
wyznaczyło mu jego los (tożsamy ze<br />
śmiercią), dokładniej jego los został<br />
mu wyznaczony norymberskimi<br />
ustawami, prześladowaniami,<br />
obozami… Los, którego nie wybrał<br />
sobie sam. Nie wierzył w Boga,<br />
pozagrobowe życie, nie liczył na<br />
satysfakcję po śmierci. Zmierzył się<br />
ze swoim/nie-swoim losem w jedyny<br />
sposób, w którym mógł poczuć, że to,<br />
co robi, zależy wyłącznie od niego,<br />
odebrał sobie życie i to był ten jeden<br />
jedyny raz, kiedy czuł, że jest po<br />
prostu wolny. W naszej kulturze ten<br />
sposób myślenia nie zyskuje uznania,<br />
może więc tłumaczyć, dlaczego<br />
Améry nie cieszy się sławą, ale jego<br />
filozofia życia z pewnością jest warta<br />
uwagi.<br />
przeł. Ryszard Turczyn,<br />
posłowiem opatrzył Piotr Weiser,<br />
Wyd. Homini,<br />
Kraków 2007;<br />
O starzeniu się. Bunt i rezygnacja. Podnieść na siebie rękę.<br />
Dyskurs o dobrowolnej śmierci,<br />
przeł. i przedmową poprzedził Bogdan Baran,<br />
Wyd. Czytelnik, Warszawa 2007.<br />
Jean Améry,<br />
Poza winą i karą. Próby<br />
przełamania<br />
podjęte przez załamanego,<br />
62
Aleksandra Mielniczek<br />
Zwierzę, roślina,<br />
może nawet człowiek<br />
<strong>recenzje</strong><br />
Opowiadania Fabera z tomu „Bliźnięta Fahrenheit” są<br />
bardzo dobre. Niepokojąco dobre. Skomponowane zostały<br />
tak, by pokazać biologiczne przemiany rodzaju ludzkiego,<br />
dryfowanie ku ostatecznej formie. Czytając te niesamowite<br />
historie dowiadujemy się wielu nieprzyjemnych, a czasem wręcz<br />
paskudnych, rzeczy, którym jednak nie da się zaprzeczyć. Faber<br />
wydobywa z człowieka samą istotę, mięso istnienia, pociąg<br />
przez doczesność – jego własne ciało. Swoje zainteresowania<br />
komunikuje nam w bardzo jasny sposób. „Mięso” i „kości”<br />
to najczęściej powtarzające się słowa w tym zbiorze. Tkanki<br />
ludzkie poddawane są tu wielu pomysłowym zabiegom. Zabiegi<br />
te bywają finezyjne (jak w przypadku skomplikowanej operacji<br />
serca) lub bardzo brutalne (rozjeżdżanie, wypychanie w celach<br />
dekoracyjnych).<br />
Mówiąc o przemianach rodzaju ludzkiego nie mam<br />
oczywiście na myśli ewolucji. To by było zbyt banalne. Faber<br />
ukazuje raczej przebłyski zwierzęcej wegetacji w zwyczajnym,<br />
czasem nawet nudnym, życiu przeciętnego człowieka. Postaci,<br />
które dane mi było poznać za pośrednictwem tej książki,<br />
to osoby znajdujące się w ciągłym konflikcie z atawizmami<br />
dręczącymi ich ciała. Niektórzy radzą sobie doskonale,<br />
w sytuacji, gdy budzi się w nich zwierzę, inni natomiast<br />
przypłacają to kryzysem emocjonalnym. Dla zilustrowania tych<br />
przypadłości opiszę kilka przykładów. W każdym z nich mięso<br />
i kości to podstawowy budulec fabuły oraz siła sprawcza akcji.<br />
Ciało jako element dekoracyjny<br />
Taka myśl przewodnia przewija się przez opowiadanie<br />
„Ciało pozostanie ciałem”. Jest to wspaniały i przewrotny utwór<br />
opowiadający o pewnym wiktoriańskim bogaczu wypychającym<br />
owce, krowy, a nawet ludzi jedynie dla własnej estetycznej<br />
przyjemności oglądania ich we własnym salonie. Na końcu<br />
oczywiście sam staje się eksponatem.<br />
Ciało jako roślina poruszana spermą<br />
Opowiadanie „Wykład o kokosach” odpowiada na pytanie:<br />
„czym różni się mężczyzna od palmy?”. Oczywiście niczym.<br />
Wspaniałe i radosne przedstawienie wyczarował Faber<br />
pokazując grupę kilkudziesięciu mężczyzn, których do orgazmu<br />
doprowadza nudny jak flaki z olejem bełkot botaniczny o<br />
uprawie palmy kokosowej. Jego jedynym atutem była atrakcyjna<br />
wykładowczyni. Po raz kolejny forma okazała się bardziej<br />
atrakcyjna od treści.<br />
Ciało jako alegoria rzeczywistości<br />
Hasło to pasuje idealnie do mojego ulubionego<br />
opowiadania w tym tomie, „Oczy duszy”. Okazuje się tu, że<br />
nasze zmysły, a szczególnie właściwa higiena obchodzenia się<br />
z nimi, są niesamowicie ważnym czynnikiem wpływającym na<br />
nasze zdrowie psychiczne. Uczymy się też z tego opowiadania,<br />
po raz kolejny, ogromnej wagi drobiazgów w naszym<br />
codziennym życiu. Ot, taki widok<br />
z okna. Niby nic, a jednak zmienia<br />
wszystko.<br />
Ciało jako katalizator naszych<br />
uczuć<br />
W „Prawdziwych pływakach” i<br />
„Błahości czynu” Faber rozprawia się<br />
z czymś, co budziło moje wątpliwości<br />
już od dawna, z instynktem<br />
macierzyńskim. Pierwsze z tych<br />
opowiadań to bardzo ciekawa rzecz<br />
o narkomance nawiązującej na nowo<br />
kontakt z odebranym jej synem.<br />
Wszystko odbywa się oczywiście pod<br />
czujnym okiem kuratora. Otóż matka<br />
i dziecko wybierają się na basen, a<br />
tam, pod wpływem przykładu innych<br />
półnagich rodziców i ich pociech<br />
oraz całkiem zmysłowej przyjemności<br />
kontaktu z małym ciałkiem, odradza<br />
się w naszej bohaterce tkliwa więź<br />
łącząca ją z chłopczykiem. Jednak<br />
uczucie nie jest tu pokazane niczym<br />
jedna z tych tkliwych historii rodem<br />
z „Okruchów życia”, gdzie matka,<br />
pod wpływem wzniosłych i pięknych<br />
uczuć poświęcenia i miłości, walczy<br />
o szczęście dla swego ukochanego<br />
dziecka (też koniecznie syna). Tutaj<br />
uczucie do dziecka jest hormonalnym<br />
wstrząsem kobiecego ciała,<br />
bólem i krzykiem z głębi trzewi.<br />
Bohaterka nie jest tkliwą i kochającą<br />
matką, jest samicą zajmującą się<br />
swym potomkiem pod wpływem<br />
biologicznego przymusu, a to już<br />
zupełnie inna rzecz.<br />
Drugie z cyklu „matczynych<br />
opowiadań”, „Błahość czynu”, jest<br />
fascynującym koszmarem i nawet<br />
po lekturze nie mogłam uwierzyć,<br />
że ktoś to naprawdę opisał. Mamy<br />
tu dramat matki dręczonej przez<br />
dziecko. I nie byłoby w tym nic<br />
oryginalnego, gdyby nie fakt,<br />
że ten mały sadysta jest tylko<br />
niemowlęciem, a tortury zadawane<br />
matce są natury psychologicznej i<br />
to w bardzo wyrafinowanej formie.<br />
Sprawa wygląda następująco.<br />
63
ecenzje<br />
Kobieta wychodzi za mąż i rodzi<br />
dziecko. Mąż pracuje, zostawiając ją<br />
samą z dzieckiem. Matka nie może<br />
pogodzić się ze sprowadzeniem jej<br />
roli społecznej do bycia maszyną<br />
karmiąco-przewijającą. Pewnego<br />
dnia w trakcie przewijania dziecko<br />
(płci męskiej oczywiście) zostaje<br />
upuszczone prawie że niechcący, po<br />
czym okazuje się, że jego nóżka już nie<br />
ma połączenia z biodrem. Żyje jednak,<br />
a ojciec nic nie zauważa. Matka nadal<br />
je upuszcza, aż pewnego dnia rzuca<br />
nim o ścianę, czego skutkiem jest<br />
luźno turlająca się główka po dywanie.<br />
Niby straszna rzecz, ale opisana tak, że<br />
to tej kobiecie, nie dziecku, współczuje<br />
czytelnik. Jestem pewna, że wiele<br />
kobiet odnajdzie siebie w tej kobiecie.<br />
Społeczny przymus macierzyństwa,<br />
sposób, w jaki wychowanie jest<br />
realizowane, sprawiają, że kobieta<br />
staje się automatem zamkniętym w<br />
domowym więzieniu, które opuszcza<br />
tylko z wieczną kulą u nogi –<br />
wózkiem. Mordercze i samobójcze<br />
myśli gospodyń domowych to nie<br />
tylko temat serialu komediowego,<br />
ale rzeczywistość, dla wielu nie do<br />
zniesienia. Lektura „Błahości czynu”<br />
pod tym względem działa jak katharsis<br />
na umysł każdego, kto był sam na sam<br />
z niemowlakiem dłużej niż godzinę.<br />
Ciało jako pułapka<br />
To temat dwóch pierwszych<br />
opowiadań w tomie: „Kryjówki” i<br />
„Andy wraca”. Bohaterowie tych<br />
opowieści funkcjonują wyłącznie<br />
na poziomie fizycznym, ponieważ<br />
ich świadomość, życie wewnętrzne,<br />
uległy zakłóceniu (wyczyszczeniu)<br />
na skutek choroby psychicznej. W<br />
obu przypadkach kończy się to<br />
wykluczeniem ze społeczeństwa i<br />
poczuciem zamknięcia w ciele niczym<br />
w skorupie. Opowiadania te zawierają<br />
też bardzo interesujące przykłady<br />
zachowań ludzi na pozór zdrowych,<br />
jak to zwykle bywa w tego typu<br />
historiach.<br />
* * *<br />
Wszystkie opowiadania<br />
Fabera pasują do którejś z wyżej<br />
wymienianych grup. Wszystkie, poza<br />
tytułowymi „Bliźniętami Fahrenheit”.<br />
Opowiadanie to jest w gruncie<br />
rzeczy mitem założycielskim, barwną<br />
64<br />
charakterystyką wierzeń ludzi z całego świata zawartą w jednej<br />
prostej opowieści. Czytając ją przypomniały mi się szkolne<br />
lekcje ewolucjonizmu, mówiące o tym, że w swym rozwoju<br />
zarodkowym i płodowym człowiek powtarza całą ewolucję<br />
rodzaju ludzkiego od jednokomórkowca, poprzez ryby i gady<br />
aż do ssaków. Otóż bliźnięta przeżywają to samo na poziomie<br />
religijno-duchowym. W swym krótkim życiu przeżywają całą<br />
historię tworzenia się wierzeń ludzi. Mamy tu wszystko: kult<br />
słońca, księgę mądrości, wszelkiego rodzaju fetysze i ofiary (tu<br />
malownicza scena z dorocznym oślepianiem lisa przy wschodzie<br />
słońca). Jest oczywiście i okrutny ojciec wyganiający dzieci<br />
o wiele mówiących imionach „Tainto’lilith” i „Marko’kain”.<br />
Autor nie szczędzi nam nawet takich błyskotliwych rzeczy jak<br />
pomysł zjedzenia własnej matki, na który wpadły dzieci, czy<br />
też dyskretna obecność rdzennej ludności dalekiej północy.<br />
Kulminacją wędrówki bliźniąt jest powrót do miejsca poczęcia<br />
(co się dyskretnie czytelnikowi sugeruje), czyli chatki, której<br />
przytulne wnętrze do złudzenia przypomina wielkie matczyne<br />
łono. Cała historia, której szczegółów nie będę opisywać,<br />
przypomina stylem „Józefa i jego braci” Tomasza Manna. Po<br />
prostu jedna opowieść zawierająca w sobie wszystkie mityczne<br />
historie świata. Celem tej wspaniałej konstrukcji narracyjnej<br />
zdaje się być ukazanie mechanizmu powstawania religii i<br />
przy czytaniu ostatniej strony czytelnik może stwierdzić z<br />
ulgą, że cel został osiągnięty. Nicią łączącą to opowiadanie<br />
z pozostałymi w zbiorze są oczywiście ciało, krew i kości.<br />
W tym przypadku Faber znów ukazuje się nam jako dzielny<br />
kontynuator myśli Freuda. Psychologia, religia, socjologia to tak<br />
naprawdę znów tylko biologia. Bliźnięta dzielnie przemierzają<br />
lodowcowy krajobraz, a wokół nich śmierć i seks kształtujące<br />
ich świadomość.<br />
Wszystkie te fantastyczne opowieści nie miałyby sensu<br />
bez specyficznej narracji. Faber jak zwykle pisze o swoich<br />
bohaterach tak, jakby brał ich pomniejszonych do ręki i<br />
obserwował ze specyficzną ojcowską czułością. Nikt nie jest tu<br />
oceniany i potępiany. Wypychacz ludzkich ciał może liczyć na<br />
tak samo łaskawy opis, co szaleni onaniści, czy mężczyzna nie<br />
widzący konania dziecka. Czarnym charakterom przydarzają<br />
się różne przygody, zwykle dopada ich fatum karzące złe<br />
czyny, ale dzięki czułej narracji to im chcemy pomóc, z nimi<br />
współczujemy.<br />
Ostatnią rzeczą, już może nie tak zachwycającą w tym<br />
tomie, jest kompozycja opowiadań, sposób ich dobrania.<br />
Nieco zbyt oczywista jest wyjątkowa poprawność spod znaku<br />
wszechogarniającej tolerancji wspomożenia mniejszości. Każdy<br />
wykluczony znajdzie tu swoje miejsce. Znajdzie się opowiadanie<br />
o problemach podstarzałego geja z jego córką i murzyńskim<br />
kochankiem. Jest azyl dla dzieciobójczyni i wariatów. Nawet<br />
sfrustrowany nastolatek z króliczą wargą i swoimi fantazjami<br />
erotycznymi dostał parę stron.<br />
Trochę to wszystko zbyt oczywiste, ale i tak „Bliźnięta<br />
Fahrenheit” są najlepszą inwestycją czytelniczą minionego roku.<br />
Michel Faber,<br />
Bliźnięta Fahrenheit,<br />
przeł. Aleksandra Ambros,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.
ecenzje<br />
Joanna Chłosta-Zielonka<br />
Pisarz o pisarzu<br />
– o biografii Boya-<br />
Żeleńskiego raz jeszcze<br />
Nietuzinkową osobowość Tadeusza Żeleńskiego, który<br />
jako pisarz i tłumacz literatury francuskiej przyjął przewrotnie<br />
angielski pseudonim Boy, przedstawia w biografii z podtytułem<br />
„Błazen – wielki mąż” pisarz, eseista, dramaturg i scenarzysta,<br />
równie nieprzeciętny, Józef Hen. Ta opowieść zdaje się nie mieć<br />
żadnych ram i barier. Autor, miłośnik literatury, biografistyki,<br />
rysuje właściwie historię z przełomu wieków, trwającą do<br />
początków II wojny światowej, historię polskich humanistów,<br />
literatów, intelektualistów. O dreszcz przyprawia rozległość<br />
skojarzeń literackich, zestawianie faktów pozornie odległych.<br />
Wciąga błyskotliwy komentarz do dziejów Polski jeszcze pod<br />
zaborami i tuż po wyzwoleniu. Czasem główny bohater czeka<br />
spokojnie na swój wątek, by pisarz Hen mógł dokończyć własne<br />
spostrzeżenia o czasach, ludziach, obyczajach.<br />
Trudno odmówić Henowi umiejętności gawędzenia,<br />
mało – tworzenia na poczekaniu możliwych intrygujących<br />
wątków życia Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Jakże łatwo potrafi<br />
uczynić z anegdoty, plotki, ulotnego listu ważny fakt, istotne<br />
ogniwo w toku zdarzeń. Jest też mistrzem w tworzeniu<br />
fabularnego napięcia. Bo opowiadane, kolejne etapy życia<br />
Boya mają posmak literackiej kreacji, jakby tworzonej przez<br />
wszechwiedzącego narratora. Dzieje się tak zapewne dlatego,<br />
jak pisze Józef Hen: „Bo dla życiorysu literackiego Boya jest<br />
charakterystyczne, że na nowe obszary wchodzi jakby mimo<br />
woli, przez przypadek, konieczność, albo wciągnięty przez<br />
innych, którzy dostrzegali w nim więcej niż on sam. Będziemy<br />
mogli się o tym nieraz przekonać” (s. 103).<br />
Tadeusz Boy-Żeleński, syn wybitnego kompozytora,<br />
nie zapowiadał się wcale genialnie. Przeciętnie uzdolniony,<br />
z przekory stroniący od muzyki, nie potrafiący we wczesnej<br />
młodości docenić literackich uzdolnień własnej matki,<br />
będącej pod silnym wpływem Narcyzy Żmichowskiej,<br />
wiedzie życie niespokojne, jakby tłumiąc prawdziwą energię.<br />
Niespodziewanie, chyba nawet dla samego siebie, wybiera<br />
studia medyczne, które nie mogą dać mu satysfakcji ani tym<br />
bardziej życiowego spełnienia. Świetnie o jego lekarskich<br />
zdolnościach mówi przytoczona przez Hena, raczej znana,<br />
anegdota, kiedy, wezwany jako początkujący pediatra do<br />
chorego niemowlęcia, Żeleński pyta z troską: „Może zjadła<br />
nieświeżą rybę?”. – „Panie Tadeuszu, rybę? Niemowlę?”. Pan<br />
Żeleński pomyślał i poradził: „Trzeba wezwać lekarza”.<br />
Dlatego też niejako skazany na inną profesję, cały czas<br />
praktykując jako lekarz, zaczyna pisać do kabaretu Zielony<br />
Balonik. Jego rodzinne powiązania, starsi kuzyni Kazimierz<br />
i Władysław Tetmajerowie, a przez to liczne znajomości ze<br />
światkiem kultury polskiej, zachęcają do rozwijania talentu.<br />
Niezapomnianym i niezwykle niepokojącym objawieniem<br />
jest dla młodego lekarza-dekadenta, hazardującego po<br />
nocach w karty, postać Stanisława<br />
Przybyszewskiego. Tak oto, w<br />
atmosferze galicyjskiego Krakowa,<br />
zaczyna Żeleński uprawiać satyrę,<br />
pisać teksty piosenek, tak rozbłyska<br />
jego sława.<br />
Ciekawostką opowieści Jerzego<br />
Hena jest, że nie czyni on z Boya<br />
postaci wybitnej, cały czas sugerując,<br />
że jego wybory życiowe są wynikiem<br />
układu pewnych niezależnych od<br />
niego zdarzeń. Tak też się dzieje, gdy<br />
trafiwszy do Paryża na stypendium<br />
dla młodych lekarzy, zaczyna czytać<br />
literaturę francuską, a potem ją<br />
tłumaczyć i, co najciekawsze, kilka<br />
lat później, w czasie I wojny, od<br />
października 1916 roku, wydawać<br />
niemalże własnym sumptem w<br />
Bibliotece Boya. Poprzez taką<br />
fascynację tłumacza zaczynają<br />
docierać do polskiego czytelnika<br />
Montaigne, Rabelais, Villon,<br />
Diderot, Balzac i wielu innych.<br />
„Jak dotychczas to los, przypadek<br />
przesądza o tym, jaki będzie jego<br />
wizerunek twórczy, więc i co będzie<br />
dla nas znaczyć” (s. 155) – pisze<br />
Hen o kolejnym wcieleniu Boya tym<br />
razem, jako recenzenta teatralnego<br />
krakowskiego „Ilustrowanego Kuriera<br />
Codziennego” i warszawskiego<br />
„Kuriera Porannego”.<br />
Najbardziej wyrafinowany staje<br />
się Józef Hen, gdy przedstawia<br />
dzieje kolejnych romansów Tadeusza<br />
Żeleńskiego. Ileż tam, często nie<br />
do końca znanych, oprócz faktów<br />
i prawdziwych listów, fantazji i<br />
niewątpliwie uatrakcyjniających<br />
konfabulacji, kulisów romansów:<br />
jest i Dagny Juel-Przybyszewska, i<br />
aktorki Jadwiga Mrozowska oraz<br />
Iza Leszczyńska, a także o 25 lat<br />
młodsza od niego dziennikarka,<br />
Irena Krzywicka. Jednak cały czas<br />
niezłomnie przy jego boku tkwi<br />
ta najwierniejsza – żona Zofia,<br />
65
ecenzje<br />
pierwowzór Zosi z „Wesela” Stanisława<br />
Wyspiańskiego. Jej to właśnie dedykuje<br />
pierwsze tomy wspomnianych<br />
tłumaczeń, pisząc: „Dobrej, rozumnej<br />
i miłej towarzyszce pracy Zofii<br />
Żeleńskiej…”. Jakież to lodowate i<br />
przejmująco prawdziwe.<br />
To wszystko i wiele innych<br />
przytoczeń jego życia sprawia, że<br />
trudno go polubić. Można cenić,<br />
chwalić, zachwycać się wielkością<br />
talentu, nie sposób jednak znaleźć<br />
sympatię dla tego racjonalisty, cynika, a<br />
jednocześnie bawidamka i niewiernego<br />
męża. Tytułowy „błazen” nie jest<br />
terminem wymyślonym przez autora<br />
biografii. Sam Boy w taki sposób,<br />
już w dojrzałym okresie rozkwitu<br />
recenzenckiej profesji, określa swoją<br />
intelektualną pozycję: „Nie jestem ani<br />
>>satyrykiemhumorystą
ecenzje<br />
Ilona Godlewska<br />
Jak uciec, to na drzewo<br />
„Człowiek to po prostu rozregulowana małpa” – stwierdził<br />
nie tak dawno prof. Adam Urbanek na łamach „Gazety<br />
Wyborczej”. Wybitny ewolucjonista, paleontolog i historyk<br />
nauki zauważył też, że człowiek i małpa to tak naprawdę<br />
„tylko jedno zwierzę”. Współczesnym ludziom sytuującym<br />
się wysoko ponad zwierzętami trudno przyjąć takie, rzec by<br />
można, obrazoburcze twierdzenie za prawdziwe. Zwierzęta to<br />
organizmy niższego rzędu, ludzie natomiast to istoty świadome<br />
swoich czynów, obdarzone wolną wolą itd. – zwykliśmy myśleć.<br />
Lecz co by się stało, gdyby przyjąć tezę, że jedynie życie w<br />
ścisłym związku z przyrodą i wyrzeczenie się cywilizacji<br />
może dać człowiekowi prawdziwe poczucie wolności? Kiran<br />
Desai w swej debiutanckiej książce pokusiła się właśnie o<br />
takie twierdzenie. Bohaterem „Zadymy w dzikim sadzie”, bo<br />
o tej książce mowa, indyjsko-amerykańska autorka uczyniła<br />
niejakiego Sampatha (w języku hinduskim imię to oznacza<br />
„szczęśliwy los”) – mężczyznę poszukującego sensu egzystencji<br />
na drzewie (historia opisana przez Desai nie jest wyssana z<br />
palca; inspiracją do „Zadymy w dzikim sadzie” był artykuł z<br />
indyjskiego „Times’a” o człowieku, który mieszkał na drzewie).<br />
Sampath już z chwilą przyjścia na świat naznaczony był<br />
wyjątkowością. Sąsiedzi przekonywali matkę, że został on<br />
przeznaczony do wielkości, że „zauważył go świat, wielki<br />
i tajemniczy poza granicami Szahkot”. Jego ojciec myślał<br />
nawet, że narodziny syna zbiegły się w czasie z końcem<br />
świata (porodowi towarzyszyła rzadko spotykana z Indiach<br />
potężna burza). Apokalipsa nie urzeczywistniła się jednak.<br />
Sampath wiódł ustabilizowane, wręcz nudne życie aż do<br />
momentu, kiedy podczas przygotowań do wesela córki<br />
dyrektora poczty (notabene swego pracodawcy) postanowił<br />
przebrać się w kolorowe tkaniny, a potem rozebrać do naga<br />
na oczach czekających na uroczystość gości. Wtedy chyba po<br />
raz pierwszy w życiu ten chuderlawy i znękany mężczyzna<br />
poczuł się szczęśliwy. „Być może został stworzony do życia<br />
spływającego brokatem, ułożonego w misterny wzór z drogich<br />
kamieni. Być może jego przeznaczeniem było nosić jedwabne<br />
pantofle i skinieniem przywoływać uwagę całego świata” –<br />
myślał wówczas. To absurdalne uczucie zadowolenia szybko<br />
przemieniło się jednak w żal i poczucie jeszcze większego niż<br />
do tej pory wyobcowania („Jakże nienawidził swojego życia!<br />
Było jednym wielkim pasmem niedoli. Było więzieniem,<br />
w którym został zrodzony”). Nic więc dziwnego, że z tego<br />
więzienia narzuconej mu przez rodzinę i społeczeństwo roli<br />
postanawia uciec. Na miejsce swej kryjówki i oazy wybiera<br />
intuicyjnie i, jak się okazuje, może nieprzypadkowo, drzewo.<br />
Sampath bowiem dopiero tu „po raz pierwszy zobaczył świat<br />
z absolutną wyrazistością, gdy dni wyłaniały się jak gdyby<br />
oczyszczone, z nieskazitelnej, połyskliwej czerni nocy”.<br />
Myli się jednak ten, który uważa, że to osobliwe miejsce<br />
odosobnienia przyniosło naszemu bohaterowi spokój. Wręcz<br />
przeciwnie, wówczas dopiero zaczął on budzić ludzkie<br />
zainteresowanie. Nazwany przez<br />
miejscowych „Babą” stał się niemal<br />
świętym, ponieważ ponoć poznał<br />
ludzkie tajemnice (jak się okazuje,<br />
znał jednak tylko te, o których<br />
przeczytał w listach podczas pracy<br />
na poczcie). Rodzina Sampatha<br />
początkowo niezadowolona z jego<br />
stylu życia, szybko przyzwyczaiła się<br />
do sytuacji, a nawet wykorzystała<br />
ją dla własnych korzyści: matka<br />
dzięki darom sadu wreszcie mogła<br />
rozwinąć swój kulinarny talent<br />
(niekonwencjonalne gotowanie było<br />
zawsze jej marzeniem), natomiast<br />
ojciec postanowił zarobić na całej<br />
sprawie i począł wyprzedawać<br />
firmom prawa do umieszczania<br />
reklam nieopodal drzewa „proroka”.<br />
Poczciwy Sampath nie uciekł<br />
więc daleko od społecznego<br />
zniewolenia, a pomimo to czuł się,<br />
do czasu, szczęśliwy. Pomogli mu<br />
w tym nowi, a może nawet jedyni,<br />
przyjaciele – zamieszkujące „jego” las<br />
małpy (małpy pielęgnowały włosy<br />
Sampatha, broniły go, rozbawiały).<br />
Niestety, nowa znajomość okazała<br />
się kolejną pułapką. Po pierwsze,<br />
zachowanie małp było kolejnym<br />
dowodem na to, że Sampath<br />
jest autentycznym prorokiem, co<br />
zwiększyło liczbę pielgrzymów<br />
do jego drzewa. Do drugie zaś,<br />
obeznane z ludźmi małpy bardzo<br />
szybko zaczęły sobie śmiało poczynać<br />
w mieście. Nie wystarczały już im<br />
jednak wyrywane z rąk przechodniów<br />
orzeszki. Szybko przerzuciły się na<br />
alkohol. Ponieważ okazało się, że te<br />
miłe stworzenia podobnie jak ludzie<br />
gustują w dobrych trunkach, trzeba<br />
było je z okolic miasta usunąć. I to,<br />
jak się okazało, był koniec egzystencji<br />
zarówno małp, jak i Sampatha w<br />
„dzikim sadzie”… Co się stało<br />
ze zwierzętami terroryzującymi<br />
Szahkot i samozwańczym prorokiem,<br />
dowiecie się już Państwo z lektury<br />
książki.<br />
67
ecenzje<br />
Wydana na świecie w 1998<br />
roku „Zadyma w dzikim sadzie”<br />
zyskała niemałe uznanie. Desai<br />
została uhonorowana wówczas<br />
nagrodą przyznawaną przez<br />
związek zawodowy pisarzy<br />
Society of Authors dla najlepszej<br />
powieści napisanej przez obywatela<br />
Wspólnoty Narodów, który nie<br />
ukończył 35. roku życia (Betty Trask<br />
Award). A nade wszystko zyskała<br />
czytelników, którzy, urzeczeni<br />
malowniczym językiem pisarki, z<br />
utęsknieniem czekali na jej drugą<br />
książkę (zresztą było warto, wydane<br />
w 2006 roku „Brzemię rzeczy<br />
utraconych” zostało uhonorowane<br />
Booker Prize oraz National Book<br />
Critics Circle).<br />
Dzięki wydanej właśnie w<br />
Polsce „Zadymie w dzikim sadzie”<br />
koło wielbicieli talentu indyjskoamerykańskiej<br />
pisarki z pewnością się<br />
powiększyło. Debiutancka powieść<br />
Desai to bowiem wybuchowa<br />
mieszanka humoru, talentu<br />
fabularnego i wreszcie obrazów,<br />
smaków i kolorów indyjskiej<br />
prowincji. Słowem: prawdziwa<br />
literacka „zadyma”.<br />
Kiran Desai,<br />
Zadyma w dzikim sadzie,<br />
Wyd. Znak,<br />
Kraków 2008.<br />
68
szkice<br />
Miłosz Babecki<br />
„Prawda jest daleko stąd”<br />
Bez względu na długość i szerokość geograficzną, bez<br />
względu na czas, ludzie zdradzają wyjątkowe upodobania<br />
do podważania prawdziwości wydarzeń historycznych, o<br />
których są informowani przez środki masowego przekazu,<br />
przez polityków, naukowców, czyli wszystkich tych, którzy<br />
występować by chcieli w roli autorytetów. Trudno powiedzieć<br />
skąd bierze się ów brak wiary, skąd to powątpiewanie.<br />
Zdawać by się mogło, że nieufność jest domeną społeczeństw<br />
poddawanych długotrwałym praktykom dezinformacyjnym,<br />
obywateli, którzy wskutek międzynarodowych sojuszy i<br />
porozumień, zmuszeni byli do życia w atmosferze specyficznej<br />
polityki dezinformacji i propagandy.<br />
Tak jednak nie jest. Jeśli przyjrzeć się licznym historiom<br />
przekazywanym pierwotnie wyłącznie ustnie, zauważyć można,<br />
że brak wiary w fakty, o których informowani są obywatele,<br />
jednoczy społeczeństwa demokratyczne, jak i te funkcjonujące<br />
w systemach totalitarnych. By przekonać się, jak wielka jest<br />
skala niewiary, przytoczyć można najbardziej spektakularne<br />
fakty z dziejów ludzkości. Fakty, w których prawdziwość ludzie<br />
wątpią i uważają je za instrument służący manipulacji. Oto<br />
jedne z najgłośniejszych, powtarzanych i często obecnych w<br />
prasie i mediach rzekomo prawdziwych opowieści: w 1947<br />
roku w Roswell rozbił się pojazd kosmitów, nie żaden balon<br />
meteorologiczny. Prawdy o tym strzegą faceci w czerni. Nigdy<br />
podobno nie wylądowaliśmy na Księżycu, a transmisję nadano<br />
z jaskiń odkrytych na pustyni w Nevadzie. Światem rządzić<br />
ma globalny, tajny, oczywiście, rząd, czego dowody obywatele<br />
amerykańscy odnaleźć mogą rozszyfrowując łamigłówkę,<br />
widniejącą na odwrocie banknotu jednodolarowego. Kosmici<br />
mają być wśród nas. Amerykańskie kino sugeruje nawet,<br />
iż podstawieni przez nich są niektórzy prezydenci Stanów<br />
Zjednoczonych Ameryki Północnej.<br />
W cóż jeszcze nie chcemy wierzyć lub w co żarliwie<br />
wierzyć pragniemy? Amerykanie nie wierzą w śmierć Marilyn<br />
Monroe (żyje podobno nadal), żyć ma też nadal Elvis Presley.<br />
Podobne wątpliwości budzi tajemnicza śmierć Jima Morrisona.<br />
Brytyjskie służby specjalne, w opinii Brytyjczyków, sfingowały<br />
śmierć Lady D. Powodem miał być romans z Dodim Al-<br />
Fayedem, w szczególności zaś jego wyznanie. Wskazane<br />
przykłady stanowią jednak czubek góry lodowej. Jeszcze w<br />
latach siedemdziesiątych wierzono, że Adolf Hitler żyje gdzieś<br />
w Ameryce Łacińskiej. Po 11 września 2001 roku mnożą się<br />
podobno prawdziwe informacje dotyczące tego, że niektóre<br />
z biur w budynku WTC były puste, gdyż ich pracownicy<br />
wiedząc, co się święci, postanowili wziąć jednodniowy<br />
urlop. Wystarczy? Może jeszcze garść nieprawdopodobnych<br />
opowieści? Proszę bardzo: w Himalajach bytuje Wielka Stopa,<br />
w jeziorze Loch Ness nieuchwytny stwór.<br />
Zdawałoby się, że spis treści mitów kultury popularnej<br />
jest spisem skończonym. To jednak nieprawda. Podobne<br />
historyjki dotykają niemal każdej dziedziny życia człowieka.<br />
Niezwykłą popularnością cieszą się te mające rzekomo<br />
wyjaśnić pochodzenie wirusa HIV,<br />
który miał się jakoby wydostać z<br />
tajnych rządowych, jakżeby inaczej,<br />
laboratoriów.<br />
Teoria spisku jest niezwykle<br />
popularną superstrukturą, w której<br />
upakować można dowolną treść,<br />
włącznie z tzw. fikcją polityczną<br />
i zarazić nią umysły wątpiących<br />
wyznawców, po to, by oczywiście<br />
generować milionowe zyski.<br />
Stąd tak popularne w dziedzinie<br />
audiowizualnej rozrywki produkcje<br />
w stylu „Twilight Zone”, „X-Files”,<br />
w przestrzeni słowa jeszcze<br />
drukowanego zaś projekty takie, jak<br />
niegdyś wydawane na polskim rynku<br />
czasopismo „Skandale”.<br />
Teoria spisku jest jednak tylko<br />
jedną z mutacji tego, co określa<br />
się mianem legendy miejskiej,<br />
przywodzącej na myśl raczej<br />
kadry z amerykańskich horrorów,<br />
takich jak „Friday the 13th”,<br />
niekwestionowanego hitu polskich<br />
wypożyczalni wideo w początku lat<br />
dziewięćdziesiątych. Siedzący przy<br />
ognisku skauci wysłuchują opowieści<br />
starszych kolegów czy opiekuna o<br />
seryjnych mordercach, potworach<br />
żyjących w kanalizacji miejskiej,<br />
niewyjaśnionych zaginięciach. Nagle<br />
żar ogniska gaśnie, widz zaś słyszy<br />
nieludzkie krzyki mordowanych<br />
nastolatków.<br />
Legendy miejskie synonimicznie<br />
definiowane jako makroplotki czy<br />
też współczesny miejski folklor<br />
są przedmiotem badań Marka<br />
Barbera, autora obszernego zbioru<br />
opowieści zatytułowanych po prostu<br />
„Legendy miejskie”. Wynikiem<br />
czteroletnich dociekań, poszukiwań,<br />
dokumentowania i wreszcie<br />
próby dowiedzenia prawdziwości,<br />
choćby w stopniu minimalnym,<br />
jest publikacja, która pozwala<br />
przypomnieć czytelnikowi liczne,<br />
znane z dzieciństwa opowieści<br />
oraz te, których jeszcze nie miał<br />
okazji poznać. Bogaty wybór jest<br />
jednocześnie ustrukturyzowany<br />
69
według określonego klucza. Stąd<br />
czytelnik odnajdzie legendyhorrory,<br />
opowieści wyjaśniające<br />
obecność tropikalnych zwierząt<br />
w sprzedawanych roślinach (sam<br />
pamiętam opowieści o jadowitych<br />
pająkach ukrytych w tropikalnych<br />
roślinach doniczkowych, które kupić<br />
rzekomo można było w polskich<br />
kwiaciarniach, czy też o żmijkach<br />
kryjących się w zakończeniach<br />
importowanych do naszego kraju<br />
bananów), wreszcie liczne historie z<br />
dreszczykiem dotyczące kulinariów i<br />
produktów żywnościowych obecnych<br />
na półkach sklepów spożywczych.<br />
We wstępie do „Legend<br />
miejskich” Mark Barber wskazuje<br />
nie tylko na narodziny pojęcia,<br />
analizuje także na mechanizm<br />
rozprzestrzeniania, który mimo<br />
obecności niezwykle wydajnych<br />
środków komunikowania bazuje<br />
prawie wyłącznie na przekazie<br />
ustnym. Stąd też natychmiastowe<br />
skojarzenie z pojęciem i konstrukcją<br />
mitu. Dlaczego jednak te krótkie,<br />
zawsze budzące przerażenie, lęk,<br />
obrzydzenie, niesmak historie są<br />
tak popularne? Wydaje się, że ich<br />
atrakcyjność wynika z tego, że w<br />
starciu z aparatem państwowym,<br />
z rzeczywistością, poszukujemy<br />
zawsze jakichś „onych”, którzy<br />
próbują nas oszukać. Skoro tak,<br />
nie mogąc wierzyć im i temu, co<br />
do nas mówią za pośrednictwem<br />
mediów, przekazujemy sobie jedyną<br />
i ostateczną prawdę o świecie,<br />
nie zważając na utrwalony obieg<br />
informacyjny. Stąd legendy miejskie<br />
zawierać mają w opiniach osób je<br />
rozpowszechniających, prawdę, całą<br />
prawdę i tylko prawdę. Jednocześnie,<br />
co paradoksalne, owej prawdzie<br />
przeczy sposób prezentacji. Prawie<br />
zawsze opowiadana historia<br />
przydarzyła się nie nam, tylko<br />
naszemu dobremu znajomemu,<br />
naszym bliskim. Owa relacja ma<br />
legendę uprawomocniać. Co się<br />
jednak okazuje, gdy pragniemy<br />
dotrzeć do źródła opowieści? Nasi<br />
bliscy również usłyszeli ją od kogoś,<br />
kogo znali i kto był oczywiście<br />
niezwykle wiarygodny. W ten sposób<br />
tworzymy długi łańcuch osób, które<br />
przekazując sobie „prawdę”, dodają<br />
coś od siebie. Stąd zasadne jest<br />
70<br />
pojęcie makroplotki, plotki na wielką skalę.<br />
Pragnąc prawdy, chcąc dostąpić zaszczytu wiedzy<br />
absolutnej, jednocześnie zgłaszamy pretensję do tego, by ów<br />
przekaz był czymś sensacyjnym, poruszającym, niezwykłym.<br />
Sensacyjność i niezwykłość gwarantuje historia eksploatująca<br />
te z instynktów, które odwołują się do strachu, poczucia<br />
zagrożenia, także ciekawości. Wreszcie czynnik ostatni, jakże<br />
jednak ważny zwłaszcza z perspektywy „wideologii” (ideologii<br />
wizualnej, związanej z sektorem inforozrywkowym, o którym<br />
pisze Benjamin Barber w książce „Dżihad kontra McŚwiat”),<br />
makroplotka musi być atrakcyjna, ponieważ człowiek jest<br />
istotą bawiącą się. Musi zaspokoić swe pragnienia, także, a<br />
współcześnie przede wszystkim, pragnienie rozrywki. Stąd<br />
niebywała popularność wszelkich opowieści grozy: piątków 13-<br />
tego, koszmarów z Ulic Wiązów, w Polsce zaś wilczyc.<br />
Rozważania o legendach miejskich zacząłem od zbioru<br />
tego, w co prawdopodobnie nigdy ludzkość nie będzie<br />
chciała uwierzyć, oraz tego, w co bez względu na ilość<br />
wystąpień dementujących, wierzyć będzie zawsze. Wiara lub<br />
niewiara, w zależności od tego, czego ma dotyczyć, jest czymś<br />
ponadczasowym, tak więc nie dziwi fakt, że niektóre z legend<br />
mają wielowiekowy rodowód. Przy czym ciekawe jest również<br />
to, że niczym organizmom żywym czy mikrobom właściwy jest<br />
im mechanizm adaptacyjny. Adaptują się zatem do zmiennych<br />
uwarunkowań cywilizacyjnych i kulturowych. Rycerz bez głowy<br />
być może zatem kierowcą bez głowy. Konie są wypierane przez<br />
samochody, demony tkwiące w starych domach lub starych<br />
mechanizmach umiejscowione zostać mogą w złośliwych<br />
komputerach, windach, supermarketach, na autostradach.<br />
Oprócz właściwości dyfuzyjnych charakteryzujących nie<br />
tylko legendy miejskie, lecz cały system kulturowy, właściwości<br />
adaptacyjnych, makroplotki, niczym to, co zwiemy ludową<br />
mądrością, bywają czasem instrumentem umożliwiającym<br />
przyswajanie wiedzy o świecie. Czynią tę wiedzę bardziej<br />
dostępną, bardziej zrozumiałą. Na myśl przychodzi mi legenda<br />
łącząca w sobie ostatnie dwie właściwości: adaptacyjną i<br />
dydaktyczną. Podobno w grudniu 2000 roku skazany potem<br />
na śmierć iracki dyktator Saddam Hussain nabyć miał przez<br />
podstawionych w USA kontrahentów cztery tysiące konsol<br />
video Playstation 2, by zbudować superkomputer. Działanie<br />
to miało też mieć inny skutek. Tym samym były dyktator<br />
doprowadzić miał do rozpaczy amerykańskie dzieci i ich<br />
rodziców, którzy swym pociechom nie mogli ofiarować<br />
wymarzonego prezentu gwiazdkowego. Bzdura czy milenijna<br />
legenda miejska? Historyjka pozwala jednak wskazać na kolejną<br />
z własności współczesnej mitologii rozprzestrzeniającej się<br />
w kulturze masowej. Pierwotnie nośnikiem legend miejskich<br />
był przekaz ustny, prymarnie ustny. Zmieniające się jednak<br />
uwarunkowania cywilizacyjne spowodowały, że legendy niczym<br />
wirusy rozprzestrzeniają się w systemie naczyń połączonych<br />
globalnej infostrady. Jest tak choćby w przypadku przywołanej<br />
przeze mnie legendy. Nie mniej jednak wciąż najważniejszym z<br />
nośników jest słowo wypowiedziane.<br />
Wracając jednak do zbioru legend Marka Barbera, wskazać<br />
warto na polski dodatek do jego publikacji. Mam na myśli<br />
opracowany przez Wojciecha Orlińskiego wybór legend<br />
polskich. Mowa w nich zarówno o kultowej już czarnej wołdze,<br />
wybuchu w warszawskiej Rotundzie czy śmierci Anny Jantar. Ja<br />
zaś z dzieciństwa pamiętam jeszcze historię ślubnej sukni, którą
ktoś kiedyś nabył w komisie, sukni pochodzącej jak się potem<br />
miało okazać ze splądrowanego grobu i nasączonej „trupim<br />
jadem”, od którego również podobno zmarła świeżo upieczona<br />
panna młoda.<br />
Prawdopodobnie każdy z nas słyszał niegdyś lub zwyczajnie<br />
zna historię, którą ktoś przeżył/usłyszał od znajomego, który<br />
przeżył ją na pewno. Jeśli podobną formułę usłyszymy, być<br />
może to dla nas wskazówka, że oto mamy do czynienia z<br />
legendą miejską. Będziemy jednak bezbronni wobec zagadki<br />
jej prawdziwości. Warto wobec tego przyjąć, że jak w każdej<br />
z legend, tak i w naszej skrywać się może ziarnko lub może<br />
choćby drobina prawdy.<br />
Mark Barber,<br />
Legendy miejskie,<br />
tłum. K. Berger-Kuźniar, P. Błoch,<br />
Wyd. RM,<br />
Warszawa 2007.<br />
Miłosz Babecki – sekretarz<br />
redakcji „<strong>Portret</strong>u”, adiunkt<br />
w Instytucie Dziennikarstwa<br />
i Komunikacji Społecznej<br />
Uniwersytetu Warmińsko-<br />
Mazurskiego w Olsztynie; bada<br />
wszelkie aspekty komunikacji<br />
społecznej i kulturowej. Analizuje<br />
strategie medialne funkcjonujące<br />
we współczesnej kulturze masowej,<br />
w literaturze, dramacie i teatrze<br />
najnowszym. Koncentruje się na<br />
problematyce obecności i percepcji<br />
wytworów tzw. „kultury wysokiej”<br />
w zmediatyzowanej rzeczywistości,<br />
której filarami są rozrywkowe<br />
formaty telewizyjne.<br />
71
poezja<br />
Wiktoria Klera<br />
OKNA NAD MONOPOLEM<br />
„Ty chuju, kurwa, gdzie idziesz?!”<br />
poezja szczecińskiej nocy<br />
kurwy sąsiadki poszły<br />
do pracy zostawiając mi<br />
na złość włączony budzik<br />
czerwone światło ulicy<br />
wpada do wszystkich<br />
w mym bloku okien<br />
czerwone światło<br />
znad rzeźnika<br />
dochodzi...<br />
MYJĘ POLAKA<br />
nie mogę znieść<br />
smrodu umierających z każdą chwilą<br />
w autobusach komunikacji miejskiej<br />
dlaczego nie straciłam powonienia<br />
dlaczego nie wiem<br />
w którą część głowy<br />
uderzyć się żeby<br />
je stracić<br />
dlaczego wraz z węchem<br />
smak stracić<br />
muszę<br />
Wiktoria Klera – urodzona w 1984 roku w Szczecinie,<br />
studentka ostatniego roku polonistyki na Uniwersytecie<br />
Szczecińskim. Teksty krytycznoliterackie publikowała w<br />
„Pograniczach” i w „Portrecie”.<br />
72
ozmowa<br />
Ekstremalnie proste liryki<br />
Z Ewą Furgał, debiutującą tomem poezji „Ekstremizmy”,<br />
rozmawia Nina Olszewska<br />
Czy literaturę<br />
homoerotyczną można jeszcze<br />
nazywać ekstremalną, nawet w<br />
konserwatywnej Polsce? Czy<br />
Ewa Sonnenberg, Ewa Schilling,<br />
Michał Witkowski i wielu<br />
innych twórców nie sprawiło, że<br />
twórczość „branżowa” przestała<br />
być niszowa?<br />
Tomik Twoich wierszy, który ukazał się nakładem<br />
„<strong>Portret</strong>u”, nosi tytuł „Ekstremizmy”, można więc<br />
chyba powiedzieć, że Twoja twórczość określona<br />
jest mianem „ekstremalnej”. Na czym polega to<br />
ekstremum?<br />
W tej chwili ekstremalny wydaje mi się poziom intymności<br />
tych wierszy. Natomiast tytuł tomu nawiązuje do odbioru<br />
społecznego sytuacji, w której osoba nieheteroseksualna<br />
otwarcie mówi o swojej orientacji psychoseksualnej. Podobnie<br />
jest również odbierana kobieta, która otwarcie domaga się<br />
poszanowania swoich praw i aktywnie kontestuje opresywny<br />
porządek. Doświadczam tego na każdym kroku: określając<br />
się jako feministka, co dla wielu osób jest synonimem<br />
agresywnej histeryczki nienawidzącej mężczyzn, i określając<br />
się jako lesbijka, co powoduje natychmiastowy zarzut, że<br />
„obnoszę się ze swoją seksualnością”. Bardzo często spotykam<br />
się z opiniami, że moje poglądy są radykalne, a moja ocena<br />
rzeczywistości mylna i przesadzona. Jest to dla mnie dziwne<br />
i bolesne, bo haseł sprawiedliwości społecznej nigdy nie<br />
uważałam za radykalne, a realizacja prawa do wyboru nigdy nie<br />
wydawała mi się ani trochę kontrowersyjna. Jednak najbardziej<br />
deprymujące jest dla mnie wcale nie tak rzadkie zestawianie<br />
wszelkich ruchów wolnościowych z ruchami, które nawołują<br />
do nienawiści i przemocy. Pamiętam takie zdarzenie, kiedy<br />
młody mężczyzna działający w ruchu antyfaszystowskim<br />
został pobity przez neonazistę i komentarz jednej z gazet w<br />
tonie: „nam, normalnym obywatelom, nic do tego, niech się<br />
ekstremiści wybiją między sobą”. Tam właśnie padło to słowo<br />
„ekstremiści”. Pomyślałam sobie wtedy: no, ładnie, czyli tzw.<br />
normalne społeczeństwo mnie także uważa za ekstremistkę!<br />
Podsumowując, „Ekstremizmy” jako tytuł dla zbioru prostych<br />
liryków mają wydźwięk ironiczny, przynajmniej dla mnie<br />
[śmiech].<br />
Nie wiem, czy jakąkolwiek<br />
literaturę można nazwać ekstremalną.<br />
Może taką, która powstaje na bazie<br />
ekstremalnych przeżyć? Ale takie<br />
kryterium jakoś szczególnie literatury<br />
homoerotycznej nie wyróżnia.<br />
Jeśli chodzi o, eufemistycznie<br />
rzecz ujmując, ekskluzywność<br />
interesującego nas zjawiska, to nie<br />
wrzucałabym do jednego worka tzw.<br />
literatury gejowskiej i tzw. literatury<br />
lesbijskiej. Cieszę się, że wymieniłaś<br />
aż dwie kobiety, ale jednocześnie<br />
zastanawiam się, ile nazwisk<br />
piszących lesbijek jest w stanie<br />
wymienić przeciętny/-a czytelnik/-<br />
czka. Społeczna niewidzialność<br />
lesbijek dotyka także literatury,<br />
twórczość lesbijek wydaje się raczej<br />
egzotyczna niż ekstremalna. No i<br />
pozostaje jeszcze pytanie o definicję<br />
literatury homoerotycznej. Czy trzeba<br />
być osobą homoseksualną, żeby<br />
tworzyć literaturę homoerotyczną?<br />
Oczywiście cieszy mnie każdy<br />
sukces twórców otagowanych jako<br />
„branżowi”, natomiast nie zauważam<br />
jakiejś klęski urodzaju w tym<br />
względzie. Czytałam ostatnio wywiad<br />
z Kazimierzem Kutzem, który<br />
narzekał na „homoseksualizację”<br />
polskiego teatru. Myślę, że polskiej<br />
literaturze podobne zjawisko nie<br />
„grozi”.<br />
W jednym z wywiadów<br />
Izabela Filipiak została zapytana<br />
o to, po co lesbijkom literatura.<br />
73
O wielu homoerotycznych<br />
twórcach można przeczytać<br />
czy usłyszeć: „ceniony/ceniona<br />
także poza branżą”. Składając<br />
te dwie kwestie w całość: czy<br />
tak wyraźnie ukierunkowana<br />
literatura potrzebna jest<br />
bardziej „branży” czy raczej<br />
„reszcie świata” po to, by swoim<br />
poziomem i wartością nie do<br />
zakwestionowania, oswajała<br />
jednocześnie z całością zjawiska,<br />
nie tylko na gruncie sztuki?<br />
Szczerze mówiąc, nie znam<br />
żadnych homoerotycznych twórców<br />
ani twórczyń cenionych tylko<br />
przez branżę [śmiech]. Pisząc, nie<br />
zastanawiam się, czy mój wiersz<br />
potrzebny jest branży, a nawet nie<br />
zauważam, że jest to „wyraźnie<br />
ukierunkowana literatura”. Nie sądzę,<br />
aby można było uczynić tak proste<br />
przełożenie pomiędzy czytaniem<br />
literatury homoerotycznej a postawą<br />
wobec homoseksualności. Myślę,<br />
że jeśli ktoś prezentuje postawę<br />
homofobiczną, to obcowanie z<br />
twórczością osób homoseksualnych<br />
niewiele tu pomoże. Pozbywanie się<br />
uprzedzeń, refleksja nad własnym<br />
światopoglądem i zmiana postaw to<br />
znacznie bardziej skomplikowany i<br />
długotrwały proces. Fantastycznie<br />
byłoby, gdyby literatura zdolna<br />
była czynić zmianę społeczną, ale<br />
jestem przekonana, że rzetelna<br />
edukacja, np. w formie warsztatów<br />
antydyskryminacyjnych, ma tutaj<br />
o wiele większe pole do popisu i<br />
dużo większą szansę na skuteczność.<br />
Natomiast z pewnością dzięki<br />
literaturze możemy zaznaczyć swoją<br />
obecność. Szczególnie dla kobiet, w<br />
kontekście społecznej niewidzialności<br />
lesbijek, o której mówiłam wcześniej,<br />
ma to duże znaczenie.<br />
„Antologia poezji<br />
homoerotycznej”: w USA<br />
powstał już zbiór oparty na tej<br />
zasadzie, gdyby analogiczny<br />
miał się pojawić w Polsce, kogo z<br />
rodzimych twórców widziałabyś<br />
w nim?<br />
Tutaj znowu powraca<br />
pytanie o definicję literatury<br />
homoerotycznej. Zawartość takiej<br />
antologii różniłaby się zasadniczo<br />
74<br />
w zależności od tego, czy włączone zostałyby tylko utwory<br />
autorstwa osób homoseksualnych, czy też utwory zawierające,<br />
np., wątki homoerotyczne? Czy brana byłaby pod uwagę<br />
tzw. literatura przedemancypacyjna, w której nie znajdziemy<br />
informacji na temat orientacji psychoseksualnej autora/-rki?<br />
Czy decydujące są w tej mierze wątki biograficzne? Co z<br />
osobami homoseksualnymi, które w ogóle tego wątku w swojej<br />
twórczości nie podejmują albo nie eksponują? Jeśli przyjąć<br />
szeroką definicję, to podejrzewam, że z antologii zrobiłoby<br />
się niezłe tomiszcze i spore wydarzenie. Jeśli przyjąć wąską,<br />
byłaby to rzecz przydatna, acz niszowa. Wybacz, ale uchylę<br />
się od podania nazwisk. Nie mnie oceniać, który wiersz<br />
można zaliczyć do poezji homoerotycznej, a który nie pasuje<br />
do koncepcji takiego zbioru. Pozwolę sobie jednak wyrazić<br />
obawę, że znów pewnie wystąpiłaby znacząca nadreprezentacja<br />
mężczyzn. Dlatego, gdyby taki zbiór miał się pojawić w<br />
Polsce, pewnie suszyłabym głowy redaktorom/-rkom, żeby nie<br />
zapomnieli o kobietach.<br />
„Ekstremizmy” to Twój pierwszy tomik, na dodatek<br />
– tak się przynajmniej wydaje – szalenie osobisty.<br />
To swoiste połączenie osobistego „wyjścia z szafy”<br />
i poetyckiego „wyjścia z szuflady”. Czy łatwo było<br />
zdecydować się na takie uzewnętrznienie?<br />
Sama decyzja została podjęta spontanicznie, nad<br />
ewentualnymi skutkami niewiele się zastanawiałam. I<br />
teraz publikacja tych wierszy wydaje mi się totalnym<br />
ekshibicjonizmem. Bo to była taka bezpieczna dla mnie<br />
przestrzeń, w której można było się ukryć, gdzie można było<br />
uciec, gdzie nie dosięgały mnie różne nieprzyjemne rzeczy.<br />
To była też ta część mnie niedostępna dla świata, „własny<br />
pokój”, do którego wstęp miałam tylko ja i najbliższa mi osoba.<br />
Jednocześnie cieszę się, że się tak stało, bo dosyć mam już mojej<br />
pielęgnowanej przez lata zachowawczości, wiecznego uciekania<br />
przed tym, co może się zdarzyć i permanentnego wycofania.<br />
A coming out zawsze był dla mnie traumatycznym przeżyciem.<br />
Myślę, że największa w nim trudność jest taka, że nie wystarczy<br />
go dokonać raz, że ciągle pojawiają się nowe osoby i nowe<br />
sytuacje, wobec których trzeba się ujawniać od nowa. Wciąż<br />
trzeba dokonywać diagnozy, w którym momencie najlepiej<br />
to zrobić, decydować, czy powinno się powiedzieć, czy raczej<br />
nie, przewidywać reakcje, planować własną reakcję na możliwe<br />
różne reakcje, a potem jeszcze radzić sobie z tymi reakcjami,<br />
obłęd po prostu. Straciłam kilka bliskich osób po ujawnieniu<br />
się i potwornie mnie to rozczarowało. Było też parę cudownych<br />
reakcji, ale w takich przypadkach bilans nigdy nie wychodzi<br />
na zero. Dlatego zaufanie do ludzi przychodzi mi z coraz<br />
większym trudem. Ale życie w ukryciu byłoby nie do zniesienia,<br />
zdecydowanie nie polecam.<br />
Wiadomo, że w poezji wszystko jest bardzo<br />
płynne i umowne, jednak spora zbieżność pewnych<br />
faktów z Twojej biografii, przewija się w wierszach.<br />
To przypadek, zabieg literacki, czy faktycznie<br />
poezja jest dla Ciebie drogą do wyrażania własnych,<br />
najintymniejszych nawet, uczuć, stanów, emocji,<br />
przeżyć? Czy bliższa jest Ci poezja zaangażowana,
służąca jakiejś sprawie, czy raczej poetyckie starcia<br />
samej ze sobą?<br />
Najwyraźniej to nie przypadek, skoro taką zbieżność<br />
da się dostrzec. Rzeczywiście wiersz jest dla mnie zapisem<br />
emocji, zapisem tej jednej jedynej chwili, w której odczuwam<br />
w określony sposób. Dlatego zazwyczaj nie powracam do<br />
napisanego utworu, nie ingeruję w treść ani w formę, nie<br />
poprawiam go. W moim przekonaniu nawet najmniejsza<br />
zmiana spowodowałaby, że to, co napisałam, nie będzie<br />
już odzwierciedlać tego, co wtedy czułam. Jest to kwestia<br />
uczciwości wobec siebie, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że<br />
takie podejście do pisania skutkuje brakiem dbałości o warsztat.<br />
Nie traktuję poezji instrumentalnie, moje wiersze zawierają<br />
emocje, a nie tezy. Ciekawa jestem, czy Twoje pytanie o poezję<br />
zaangażowaną wynika z tego, czym się zajmuję, czy z tego,<br />
kim jestem? Bo tak się składa, że moje najintymniejsze uczucia<br />
nierozerwalnie wiążą się z moją orientacją psychoseksualną.<br />
A więc może się zdarzyć, że kiedy napiszę o tym, że bardzo<br />
chciałabym mieć dziecko, może to zostać odczytane jako<br />
zaangażowanie w walkę o prawo do wychowywania dzieci przez<br />
pary homoseksualne. I chociaż mogę się upierać, że manifestuję<br />
w moich wierszach tylko moje uczucia, to przecież „prywatne<br />
jest polityczne”, więc nie da się tego tak zupełnie rozdzielić.<br />
W dodatku wcale nie zamierzam się odżegnywać od mojej<br />
działalności społecznej, co może dodatkowo komplikować<br />
sprawę. To są już jednak kwestie interpretacyjne.<br />
Jesteś trenerką genderową, współzałożycielką<br />
nieformalnej grupy, a następnie Fundacji Przestrzeń<br />
Kobiet. Osoba tak aktywna postrzegana jest jako ktoś,<br />
kto osiągnął już bardziej zaawansowany „poziom<br />
świadomości” i teraz pomaga, delikatnie nakierowuje<br />
innych, bardziej zagubionych. Jednocześnie w Twoich<br />
wierszach pojawia się dużo strachu, bezradności. Czy te<br />
obrazy wykluczają się, czy raczej uzupełniają, tworząc<br />
właściwy portret autorki-osoby mówiącej w wierszach?<br />
W ogóle nie postrzegam mojej pracy w kategoriach<br />
„pomocy zagubionym” ani siebie jako posiadaczki jakiejś<br />
„wyższej świadomości”. Natomiast rzeczywiście prowadzę<br />
warsztaty, podczas których pracujemy z grupą na stereotypach,<br />
uprzedzeniach, własnych przekonaniach i w tym kontekście<br />
moja postawa jest bardzo ważna. Podobnie rzecz się ma,<br />
jeśli chodzi o warsztaty o charakterze wzmacniającym,<br />
empowermentowym, włączającym, podczas których służę<br />
uczestniczkom wsparciem. Ale nie posunęłabym się do<br />
stwierdzenia, że świadomość własnych praw, świadomość<br />
nierówności i motywacja do zmiany, czy aktywność<br />
obywatelska, uwalniają od wszelkich lęków i niepewności. A<br />
ponieważ nie mogę pozwolić sobie na to, aby moje strachy<br />
„wyłaziły” w pracy, przeznaczam im inną, tę intymniejszą<br />
przestrzeń, przestrzeń wiersza. Tu mogą zaistnieć w całej<br />
okazałości. Odpowiadając na Twoje pytanie, te obrazy uważam<br />
za komplementarne, ale nie jestem w stanie powiedzieć, czy<br />
tworzą „właściwy portret autorki”.<br />
Twoje wiersze mają często<br />
postać wypowiedzi skierowanej<br />
do jakiegoś konkretnego<br />
odbiorcy, nieokreślonego „ty”,<br />
stanowią jakby list, trochę<br />
przypominają zapis rozmowy.<br />
Czy pisząc mimowolnie<br />
myślisz o kimś konkretnym<br />
i to przekłada się na formę,<br />
czy raczej jest to zaplanowany<br />
zabieg poetycki, budujący<br />
intymną atmosferę tomu?<br />
Nie mógł być to zaplanowany<br />
zabieg poetycki, dlatego że wiersze<br />
z „Ekstremizmów” pochodzą z<br />
bardzo różnych okresów w moim<br />
życiu, nie mogłam więc przewidzieć,<br />
że znajdą się w jednym tomie. A<br />
jeśli faktycznie udało się zbudować<br />
intymną atmosferę tomu, znaczna w<br />
tym zasługa redaktora. Rzeczywiście,<br />
nie są to utwory z gatunku „do<br />
przypadkowego przechodnia”<br />
[śmiech]. Zazwyczaj myślę o<br />
konkretnej, bliskiej mi osobie i<br />
rzecz jasna, ma to wpływ na formę<br />
wypowiedzi. Twoja sugestia, że<br />
niektóre wiersze zbliżone są do<br />
formy listu, przypomniała mi, że<br />
bardzo dawno temu pisałam bardzo<br />
duże ilości listów i bardzo lubiłam<br />
tę formę komunikacji z bliskimi<br />
osobami. Być może ta skłonność ma<br />
wpływ także na to, co chcę przekazać<br />
za pośrednictwem poezji.<br />
Cztery wiersze spośród<br />
opublikowanych w<br />
„Ekstremizmach” tworzą pewną<br />
całość, łączą je tytuły „Pierwsza<br />
faza”, „Druga faza”, itd. O<br />
jakich fazach jest w nich mowa,<br />
kolejnych fazach czego?<br />
To są bardzo stare wiersze,<br />
sprzed siedmiu lat. Opowiadają o<br />
przełomowym momencie w moim<br />
życiu, kiedy „sytuacja niepokojącej<br />
asymilacji” stała się nie do zniesienia<br />
i znalazłam się w punkcie, w którym<br />
mogłam albo „wymknąć się oknem”<br />
albo „usamodzielnić przestrzeń” i<br />
zacząć żyć w zgodzie ze sobą. Brzmi<br />
patetycznie, ale był to właśnie wybór<br />
zerojedynkowy. Te wiersze mają w<br />
sobie zamierzoną pretensjonalność,<br />
75
to rodzaj błazeństwa maskującego<br />
rozpacz i konieczność stanięcia z<br />
problemem twarzą w twarz. Pierwsze<br />
dwie fazy oznaczają kolejne etapy<br />
procesu dojrzewania do decyzji,<br />
trzecia faza obrazuje sam jej<br />
moment, natomiast czwarta wyraża<br />
pragnienie upodmiotowienia się w<br />
nowej skórze. To był też taki czas, w<br />
którym najmocniej doświadczałam<br />
samotności, no i generalnie zanosiło<br />
się na katastrofę. Najpierw duszne,<br />
bezwietrzne lato, a potem wrzesień,<br />
w którym nadzwyczaj często radio<br />
emitowało „Epitaph”, a mądrzy<br />
ponurzy panowie wieszczyli wojnę<br />
cywilizacji. Oj, było apokaliptycznie<br />
[śmiech].<br />
„Niepokoję się niczym<br />
zwierzę przed nastaniem burzy”<br />
piszesz w wierszu „Rdza” i<br />
nie jest to Twój jedyny utwór,<br />
w którym pojawia się motyw<br />
strachu. Czy wierzysz w funkcję<br />
katharsis poezji, katharsis<br />
zarówno dla piszącego jak i dla<br />
odbiorców? Czy możliwe jest<br />
za pomocą wierszy ujawnienie<br />
i oswojenie swoich lęków i<br />
umożliwienie przejścia takiego<br />
procesu czytelnikowi?<br />
Oczywiście, że poezja może<br />
pełnić funkcję terapeutyczną,<br />
tak jak może spełniać mnóstwo<br />
innych funkcji, w zależności od<br />
naszych indywidualnych potrzeb,<br />
uwarunkowań, preferencji. Myślę,<br />
że możliwe jest zarówno oswojenie,<br />
jak i spotęgowanie swoich lęków<br />
za pomocą wierszy. Czytam sporo<br />
poezji, uwielbiam też wracać do<br />
ulubionych utworów, ale one nie<br />
zawsze działają na mnie w ten sam<br />
sposób, chociaż zdarzają się też<br />
takie, które nieodmiennie mnie<br />
przygnębiają. Uważam, że równie<br />
dobrze poezja może nie pełnić<br />
żadnej funkcji, może być kompletnie<br />
nieużyteczna. Niedobrze natomiast,<br />
gdy nie wywołuje żadnej reakcji.<br />
„Tyle lat postępu, a w kwestii<br />
rozstrzygającej rozkładamy<br />
ręce” czytamy w wierszu<br />
„Empora”. Z Twoich wierszy<br />
76<br />
można wywnioskować, że ludzie to istoty nieporadne i<br />
zagubione, zwłaszcza w sferze uczuć, a światem rządzi<br />
chaos, a nie jakieś prawa czy siły. Czy faktycznie tak<br />
postrzegasz rzeczywistość?<br />
Jest znacznie gorzej – uważam, że światem rządzi<br />
patriarchat [śmiech]. Staram się nie generalizować i<br />
uwzględniać kontekst, który może wpływać na moją ocenę<br />
rzeczywistości. Interesują mnie mechanizmy ludzkich<br />
zachowań, tworzenia się uprzedzeń, dyskryminacji,<br />
replikowania systemu kulturowej opresji, normatywności,<br />
a szczególnie heteronormatywności. To wszystko nie są<br />
obserwacje optymistyczne, ale nawet jeśli czasem wpędzają<br />
mnie w doła, tym bardziej motywuję się do działania. Jestem<br />
idealistką, która wierzy w sens pracy na rzecz społecznej<br />
zmiany. Wiem, że ludzie nie rodzą się z nienawiścią we krwi i<br />
że uprzedzeń można się pozbyć, trzeba tylko nad tym pracować,<br />
edukować, wspierać się wzajemnie. Oczywiście nie jest to<br />
do końca bezinteresowne z mojej strony, bo należę do grupy<br />
społecznej podwójnie marginalizowanej: ze względu na płeć i<br />
ze względu na orientację psychoseksualną. Jasne więc, że zależy<br />
mi bardzo, żeby wykopać dyskryminację z miejsca, w którym<br />
żyję. Co innego metapoziom i eschatologia – tu faktycznie<br />
rozkładam ręce. Nie wierzę, nawet w boginię [śmiech].<br />
Większość Twoich wierszy jest bardzo prosta w<br />
formie, jednak już, na przykład, utwór „wieje i rozwiewa<br />
mnie” ujawnia pewne skłonności do działania na<br />
poziomie słowa, języka, efektowną grę lingwistyczną.<br />
Na ile słowo w sensie formalnym jest dla Ciebie istotne<br />
przy budowaniu tekstu?<br />
To jest chyba tak, że ja do końca świadomie nie uczestniczę<br />
w budowaniu tekstu. Chcę powiedzieć, że proces nadawania<br />
formy nie jest dla mnie najważniejszy, zaryzykowałabym<br />
stwierdzenie, że w moim przypadku w ogóle się nie odbywa.<br />
Albo raczej odbywa się bez mojego udziału, dzieje się tylko<br />
i wyłącznie w wyniku zapisywania emocji, a nie mojej<br />
zaplanowanej i przemyślanej pracy nad tekstem. Tak naprawdę,<br />
nie znam się na pisaniu wierszy, staram się tylko uchwycić i<br />
zatrzymać moment, w którym odczuwam w określony sposób,<br />
moment, którego nie chcę stracić. Natomiast słowo zawsze<br />
było dla mnie bardzo ważne, nie tylko w poezji, również w<br />
codziennym posługiwaniu się językiem. Zważam na słowa,<br />
staram się je ostrożnie i świadomie dobierać, używać z<br />
premedytacją. Często mówię uczestniczkom moich warsztatów,<br />
że słowa, jakimi się posługują i jakimi się określają, mają<br />
cholernie duże znaczenie.<br />
Czy któryś z wierszy jest Ci szczególnie bliski? Jeśli<br />
tak, to który i dlaczego?<br />
Szczególny sentyment mam do utworu „pełnia”,<br />
który kończy się słowami: „w końcu / nie zależymy od /<br />
układu gwiazd / nigdy nie wiadomo / kiedy dopadnie nas<br />
/ pełnia”. Jest w tym wierszu niesamowita siła, optymizm,<br />
poczucie sprawczości. Piszę w nim o „patrzeniu przed<br />
siebie” i „nabieraniu prędkości”. Rzadko zdarzają mi się tak
empowermentowe kawałki! Poza tym zakończenie sugeruje, że<br />
najpiękniejsze momenty ciągle mogą się zdarzyć, a cały utwór<br />
nie wykazuje nawet śladu ponuractwa. Lubię sobie czasem<br />
przypomnieć, że potrafię myśleć w taki sposób. „Pełnia” ma w<br />
sobie bardzo dobrą energię i to ją wyróżnia w „Ekstremizmach”.<br />
Jak przedstawiają się Twoje plany? „Ekstremizmy”<br />
za moment w sprzedaży i co dalej?<br />
W tej chwili całkowicie pochłania mnie praca w Fundacji<br />
Przestrzeń Kobiet, którą współzakładałam w ubiegłym roku.<br />
Jeśli chodzi o poezję, nie wyznaczyłam sobie ścieżki kariery<br />
[śmiech]. Trochę też traktuję ten tomik jak „efekt dodany”,<br />
bardzo miłą niespodziankę, szczęśliwy zbieg okoliczności<br />
raczej niż rezultat wieloletnich zabiegów, dlatego trudno mi<br />
mówić o jakichkolwiek planach w tym względzie. Pewnie będę<br />
pisać dalej, bo jest to nawyk, którego trudno się pozbyć. Nie<br />
wykluczam też, że wydanie „Ekstremizmów” stanie się dla mnie<br />
ważnym bodźcem, inspiracją, punktem odniesienia. Ale w tej<br />
chwili nie jestem w stanie błysnąć żadną deklaracją. Bardzo<br />
dziękuję „<strong>Portret</strong>owi” za umożliwienie mi debiutu.<br />
Ewa Furgał – ur. w 1979 roku<br />
w Olsztynie, mieszka i pracuje w<br />
Krakowie. Związana z sektorem<br />
pozarządowym, fundraiserka,<br />
trenerka, współzałożycielka Fundacji<br />
Przestrzeń Kobiet. Autorka recenzji i<br />
felietonów, blogerka. W 2008 roku w<br />
„Portrecie” ukazał się jej debiutancki<br />
tom poezji „Ekstremizmy”.<br />
77
poezja<br />
Agata Chmiel<br />
błękitna rapsodia<br />
odchodziły nagle. światło odcinało się od gałęzi i miękko spadało na trawnik.<br />
jeszcze przez moment widziałem błąkające się w paprociach, niewiele od nich większe,<br />
Annę i Marię, przerażone zapowiedzią mgły, jej pospiesznymi narodzinami. wracajmy już do domu –<br />
mówiła Anna, układając kłębuszek twarzy na ramieniu siostry.<br />
w sukienkach jasnych jak łupiny laskowych orzechów zawsze nosiły wióry czasu, kamyki. rozrosły<br />
się prędko jak witraże bluszczu; wkrótce nie poznałbym gatunku kwiatów,<br />
który wychylił się z pączków ich dłoni –<br />
jak z pewnej odległości nie poznawałem już grudek ziemi, przeciekających przez palce<br />
kobiety, którą najwyraźniej musiałem kochać, zajętej teraz przesadzaniem roślin: ich matki.<br />
cierpliwie ocierała łodygi, przyglądała się kształtom korzeni<br />
z uwagą, z jaką, zanim się poznaliśmy, potrafiła tylko prowadzić zielnik.<br />
kiedyś myślałem, że mnie również zasuszy i rozetrze w palcach.<br />
teraz to one zacierały się w moich oczach, nie widząc, że stają się tylko pożółkłą kartką;<br />
oddalały się, jakby nie miały wyjścia. nie mogłem ich zatrzymać, wyodrębnić, wykroić z miąższu kierunku.<br />
czemu mnie zostawiały, nie wiedziałem; jeszcze przez chwilę chciałem im coś opowiedzieć:<br />
dziś w środku dnia przyśnił mi się nagle ból – i że umarłem. deszcz zbierał się w załamkach szosy. nie słuchały,<br />
zbyt się spieszyły. zbyt się spieszyły zostawać. dom nagle stał się niedostępnym zakamarkiem,<br />
schowały się tak szczelnie – przestawałem wiedzieć, czy jest za kim tęsknić:<br />
tym razem to wcale nie była zabawa.<br />
jeszcze czasem chmury przybierają kształty ich twarzy; to bardzo głupio chodzić po twarzach.<br />
nie wiem, czy kiedyś wrócą. nawet wspomnienia zaczynają się rozpływać jak pogrążone w zatoce snu ciała.<br />
tamtego ranka, kiedy mleko bez ostrzeżenia wypełzło z kubeczków i rozlało się na cały ogród,<br />
Maria po raz pierwszy opowiedziała Annie wstęp do baśni o tym, że niektóre miejsca są tylko kolorem;<br />
zupełnie jakby wiedziała.<br />
78<br />
Agata Chmiel – ur. w 1986 r. Publikowała w prasie<br />
literackiej (m.in. w „Opcjach”, „Wakacie”, „Frazie”). Laureatka<br />
konkursów poetyckich, m.in. im. H. Poświatowskiej, „O Laur<br />
Czerwonej Róży”, im. Z. Herberta.
poezja<br />
moce<br />
z trudem, plując i charcząc, pachnąc gnijącymi liśćmi,<br />
wyrzuca z siebie ducha. podłoże jest sypkie, trzeszczą nóżki chrząszczy.<br />
do warg przywierają skrawki żaru, dni są upalnie długie.<br />
w ściółce lęgną się błędne ogniki. tylko zdania są opuszczone jak domy, pisane kurzem i wilgotne.<br />
dopiero wieczorami przychodzą po nas burze, szarpią za język.<br />
pierwszy raz w życiu widzę gromy rzucane na niebo jak ziarno. kiełkuje, rośnie.<br />
z każdym grzmotem ciarki tulą się do spodów stóp; owady strachu jak niezapowiedziani goście.<br />
nawoływania pociągów, skalpeli tnących przestrzeń. mijają. potem krople, pierwsi siepacze deszczu.<br />
charcząc i rzężąc, drżąc po czubki słów, plując płomieniem – wyrzuca z siebie moc. trafiają się także<br />
muchy i opiłki żelaza. stoję obok, cierpliwie podtrzymuję opadającą głowę.<br />
trochę wiem o upiorach, któregoś ranka tak się zdarzyło, że zapomniałam się obudzić,<br />
chociaż wstawałam, chodziłam, zaklinałam, choć na czworakach wlokły się za mną plamy światła.<br />
znaki na wodzie były wyraźne, dla chcących odejść wiatr splatał się w kładki,<br />
płótna targały się w znane kształty, węzły rozplatały się – jak gdyby próbując uciec.<br />
mało brakowało, a stałabym się rodzinnym sekretem, trzymaliby mnie pod kluczem.<br />
mosiądz pod palcami puchłby lub kruszył się i pękał, zamki w drzwiach usypiałyby jak zdobyte warownie.<br />
ale kiedy, kaszląc, wyciąga ducha na światło, nie wspominam o najlepszych sposobach, o śladach<br />
rozżarzonego żelaza, o cierpkich wywarach zdań wyszeptanych po zmierzchu, dojrzewających znakach<br />
pleśni na dłoniach owoców. te wciąż są jadalne, ale móc przełknąć coś – to najmniej.<br />
nieoczekiwanie, bez ostrzeżenia, wciąż jestem. stąd wiem: dziwne rzeczy będą się dziać, nieustannie.<br />
skład map<br />
zwykle zaczyna się od niebezpiecznych zdarzeń. wiedzą o tym<br />
kreślarze, zapadnięte doliny ich oczu rozgraniczają stare i nowe państwa.<br />
drążenie skał, rzeki o ustach kotów próbujące zwinąć się w kłębek,<br />
a w ich zakolach miasta rozrysowują się jak kwiaty. bluszcz mógłby być trujący,<br />
ale to słowa całkiem innej bajki. podłużne wędrówki myszy, lemingów i ludów;<br />
nadchodzą w najmniej spodziewany wieczór, choć może powinien był nas ostrzec<br />
szmer udający wiatr, błądzenie ołówka po wielkim, śliskim jak niebo papierze.<br />
ludzie mijający nas w parku poruszają się z pośpiechem jak zwiadowcy albo uciekinierzy.<br />
mgła najpierw za odległymi drzewami, skrada się powoli, jeszcze z wyraźnym namysłem.<br />
jest hordą barbarzyńców, germańskim plemieniem o wilgotnym od moczarów spojrzeniu.<br />
między pniami błyskają światła, nie wiadomo, reflektory samochodów, czy włócznie,<br />
ale już wkrótce zostaną pochłonięte ogniska latarni. przerywamy poważną rozmowę<br />
w pół słowa. nie wiem, czy myślisz o tym samym, co ja: że jest już za późno.<br />
pachnie imbirem i goździkami, w powietrzu jest też szczypta oceanów.<br />
nabrzeża jeszcze nie zaczęły na dobre butwieć. pętla zacieśnia się, nadchodzą wyrzuty sumienia.<br />
łakomie patrzą na nas zza gałęzi, z bliska. stoimy przy lampie ulicznej, w promieniu kilkunastu kroków<br />
jednym, jedynym ogniu. dwie pieczenie.<br />
79
proza<br />
Arkadiusz Łuba<br />
VIATOR<br />
(fragment powieści)<br />
[...] Ławeczki, niezbyt liczne,<br />
usytuowane były wzdłuż nadbrzeża<br />
Alley. Wesołe podśpiewywania<br />
ptasich muzyków wprawiały<br />
wszystkich w nastrój odprężenia,<br />
nieskrępowania. Każdy, kto się tu<br />
znalazł, zapominał o kłopotach<br />
trapiących duszę. Nie było nikogo,<br />
kto mógłby odczuwać inaczej.<br />
On również zasiadł i spienione<br />
myśli, jak pianą pokryte, płynne,<br />
doskonale wyrzeźbione, niewysokie<br />
fale, przepływały. Wyjął nie nazbyt<br />
cienki, dużego formatu, zeszyt i<br />
rozpoczął notowanie. Nie wydarzyło<br />
się nic, co mógłbym umieścić.<br />
Nie w tej chwili. Dzień zdążył<br />
się już dostatecznie przebudzić.<br />
Rozbudzony. Źrebaki świtu –<br />
Lampas i Faeton – dawno mają<br />
wolne. Przeklęty. Zostawiła mnie –<br />
Jane. Może się jej coś przypomniało.<br />
Wracała. Bez słowa wytłumaczenia.<br />
Urok przygasa. To nie dawne<br />
czasy, córka słodkowodnego<br />
rybaka. Hymny i zabawy na cześć<br />
nieokiełznanej natury. Piesze<br />
wycieczki, dalekie eskapady.<br />
Poszycie leśne, namioty i wredne<br />
komary, tnące każdą obnażoną, w<br />
górę patrzącą dupę. Kochałem się,<br />
a wokoło bzykające i denerwujące<br />
owady. Krwiopijcze. Lubiące ssać.<br />
Wampiry niższego rzędu, mniej<br />
rozwinięte gatunkowo paskudy.<br />
Przemknęła ona. Wesoła. Po<br />
drugiej stronie wąskiej wodnej<br />
wstążki wdzięki swoje posadziła.<br />
Ciemnoskóra, niewysoka. Wiem, że<br />
używa przeróżnych maści przeciw<br />
swoim wypryskom na policzkach.<br />
Farbuje włosy. Kurewka Kamilla<br />
poradziła jej, by rozcieńczała. Nie<br />
wiem, jak można rozcieńczać wodę.<br />
Chyba że chodziło o farbę. Mówiła,<br />
że odrobina octu dodaje połysku,<br />
80<br />
który może pozostać na długo. Odżywia włosy. Końcówki nie<br />
rozdwajają się tak często.<br />
Ona siedziała zamyślona, a on nadal pisał w swoim<br />
pamiętniku zdania różne, o odmiennej od siebie treści,<br />
niezdecydowane, inne. Potok myśli zapisywał. Lubił to,<br />
niemal tak samo jak interpretowanie wierszy. Systematyzował.<br />
Pogrążona, patrzyła w dal, przed siebie. Była istotą przeciętnej<br />
urody, ale niektórzy uważali, że mogłaby być przystojniejsza.<br />
Chcieli, by zrzuciła dający się zauważyć niewielki nadmiar<br />
wybornej, jakościowej szynki, mogącej zadowolić podniebienie<br />
każdego kanibala. Nikt nie przypuszczał, że próbowała, na ile<br />
sobie mogła na to pozwolić, pozbyć się zbędnych wałeczków,<br />
na których jej przecież nie zależało. Palce u delikatnych<br />
dłoni miała krótkie i dobrze wyrzeźbione. Cera nie była<br />
odbiciem bladości rodem z kości słoniowej. Opalona i miękka
sprawiała wrażenie zdrowszej, niźli była. Do snu zawsze<br />
nakładała czarne, jedwabne rękawiczki, które dostała od swojej<br />
matki. Lubiła dotykać się przed zaśnięciem w te miejsca,<br />
które sprawiały jej wyszukaną przyjemność. Do tych celów<br />
wykorzystywała puszystość jedwabnego materiału (o ile można<br />
było powiedzieć, że był puszysty) oraz chłód, dzięki któremu<br />
dotykane i pieszczone organa powodowały, że krew szybciej<br />
krążyła. Każdy, kto wpatrywałby się uważnie, mógłby dostrzec<br />
królewskie podbicia stóp, na których zawsze znajdowały się<br />
eleganckie pantofelki, nie kolidujące nigdy i w żaden sposób z<br />
resztą ubioru. (Ale czyż mijając drugą osobę, spoglądamy na jej<br />
buty?...).<br />
Nie zaznała dotychczas prawdziwej miłości. Włoch, z<br />
którym się przespała, okazał się zwykłym alfonsem, lubiącym<br />
wyłącznie uległe partnerki. Stary, sadomasochistyczny mason,<br />
Żyd z pochodzenia. Sprawił jej pierścionek (z tombaku) z<br />
szafirem, ale i on okazał się fałszywy. Zrobił to, by ją w sobie<br />
rozkochać, zauroczyć i dostać owoc, czyniący rozkoszną tę<br />
chwilę, w której się go posiadło, a którą czuje się jeszcze długo<br />
na podniebieniu, gdy się było wystarczająco przebiegłym.<br />
W jej oczach, ciemnych, brązowych, niemal czarnych,<br />
odbijało się słońce, które zostawiało w niej swoją energię,<br />
wypełniając od środka. Wypełnienie to jakże różniło się od<br />
tego, które chętnie przeżywała i czerpała zeń to, co było<br />
najlepsze. Biustu nie powiększała jeszcze. Jej dwa przysadziste,<br />
kuliste meloniki starczały w zupełności. Praktykowała masaż.<br />
Wieczorem, stojąc przed lustrem, delikatnie i z uczuciem,<br />
wypełniającym chłodne dłonie, kształtowała już ukształtowane.<br />
Słodko uśmiechała się i wyobrażała siebie na okładkach<br />
poczytnych, ale nie wulgarnych, magazynów. Rumieniła się<br />
teraz na wspomnienie o tym, a kolor, którym pokrywały się<br />
policzki, był jak płatki róż z ogrodu jej dziadka. Jej wargi<br />
co jakiś czas wykrzywiały się. Było zatem wiadomym, że<br />
podśpiewywała sobie. Nuciła śliczną melodię w rytm tej, którą<br />
wokół śpiewali skrzydlaci śpiewacy. Uśmiechała się niemal<br />
niezauważalnie, a uśmiech jej często przypominał wtedy<br />
świeżość poranka z pełni lata.<br />
Zwiewna spódniczka stykała się na wysokości pasa lub, jeśli<br />
ktoś woli, na wysokości talii, z zapinaną na osiem drobnych<br />
guzików bluzką. Nie ukazywała więcej niż to określały przyjęte<br />
normy przyzwoitości, pomimo tego, że posiadała urocze<br />
wycięcie zwane dekoltem. Nieco powyżej lekko tkanych<br />
pończoszek było miejsce na majteczki. Bielizna zawsze była<br />
dla niej rzeczą najważniejszą. Raz się jej zdarzyło nie zmieniać<br />
swoich damskich slipeczek przez cztery dni. Odbiło się to tym,<br />
że wsiąknięty w nie zapach mocnego kwasu (a miała wtedy<br />
te specyficzne kobiece dni) nie dawał usunąć się w żaden<br />
sposób. Teraz podobne zjawiska nie miały okazji się powtórzyć.<br />
Posiadała bowiem piękne, bawełniane kompleciki, w ilości<br />
czterech czy pięciu, z których każdy zawierał, jako obszycie,<br />
wspaniałą wstążeczkę koronkową, która dodawała wszystkiemu<br />
uroku i, po obnażeniu, przyciągała wzrok. Sama sobie wszystko<br />
prasowała. Na wszystkie stroje i dodatki do garderoby zawsze<br />
zarabiała w okresie wakacji. Zajmowała się ni mniej, ni<br />
więcej jak tylko prasowaniem bielizny u wielkich państwa,<br />
mieszkających gdzieś po nadreńskich wioskach. Stąd wzięło<br />
się jej zamiłowanie do gustownego i wyszukanego ubioru,<br />
zgodnego z trendami panującej mody.<br />
Więc jednak! Rozpięła lekko najwyższy guziczek i<br />
natychmiast znać dał o sobie<br />
muślinowy stanik. Aby przyciągnąć<br />
jego uwagę (nie zapominajmy<br />
o naszym bohaterze), podniosła<br />
w górę prawą nogę i poprawiła<br />
pończoszkę. To wystarczyło. Nie<br />
odważył się patrzeć na nią zbyt<br />
długo. To, co zobaczył, chwilowo<br />
zaspokoiło jego ciekawość i żądzę<br />
patrzenia na niewieście wdzięki,<br />
musiał się powstrzymać. Było<br />
to jednak tylko zaspokojenie<br />
kilkuminutowe. Po niedługiej<br />
przerwie znów skierował swe oczy<br />
w jej kierunku. Był grzesznikiem, ale<br />
ona też nie pozostawała niewinną.<br />
Zachęcała. Skinęła głową na znak<br />
pozdrowienia, a on nie spodziewał<br />
się tego. Oddałaby wiele z tego,<br />
co posiadała, aby chociaż tylko<br />
przez jakiś niewielki nawet odcinek<br />
czasu mogła być z nim tak, jak tego<br />
chciała. Marzyła. Wiele mrocznych i<br />
radosnych momentów wirowało w jej<br />
umyśle. Nasuwały się wspomnienia<br />
o kamienistych plażach znad<br />
francuskiego oceanu. Nastrój był<br />
zbliżony. Jedyne, co odczuwała, to<br />
dający się zauważyć brak piasku,<br />
brak nadmorskiego piasku. Lekki,<br />
drobny, kremowoziarnisty pył.<br />
Zamki z fosami wypełnionymi słoną<br />
cieczą. Kraby i krewetki. Wzmożona<br />
potencja. Tak. Wypełnij mnie. Jestem<br />
gotowa, rozewrę nogi, chcę uczuć<br />
twe ciepło w sobie. Spółkujmy: pod<br />
okiem amorka, bożka grzesznych<br />
zabaw...<br />
Wówczas uniosła spódniczkę<br />
jeszcze wyżej, by on mógł zobaczyć.<br />
I wiedziała, że zobaczył to, co<br />
chciała mu pokazać. Ciemne kręcone<br />
włoski wokół łona, teraz odsłaniane<br />
delikatną dłonią, która z każdą<br />
chwilą ukazywała coraz więcej i<br />
więcej tego, co było do pokazania. A<br />
on wyobrażał sobie, że wszystko to<br />
on ukartował. Że to za jego sprawą<br />
widzi teraz obnażającą swe wdzięki<br />
istotę. W jego kroczu zachodziły<br />
przemiany. Coś sprawiało mu ucisk,<br />
ale nie uważał go za nieprzyjemny.<br />
Jego napletek zsunął się i spotęgował<br />
podrażnienie. A ona odchyliła<br />
na bok, rozpiętą z pozostałych<br />
siedmiu, bluzkę, która odkryła<br />
kuliste wypukłości. Wyciągnęła się,<br />
przez co, zdało się, stała się dłuższa,<br />
niż była w rzeczywistości. Białe,<br />
81
koronką obszyte majteczki, wrzuciła<br />
do rzeki. Materiał plisowanej<br />
spódnicy podciągnęła tam, gdzie<br />
kończyły się uda. Pogniotła się, ale<br />
podzieliła się widokiem czarnego,<br />
czystego klejnotu. Skórka drażniła<br />
go. Zdławiony okrzyk i och, poczuł<br />
zapach świeżych rybek, mączny<br />
odór. I ach, poruszył się, ręką do<br />
ust i woda, chlupot miękki, śliski,<br />
ociekający. Wsiąkało, kleiste, ciepłe,<br />
przyjemne. A Kitty Waltz, gdyż<br />
to ona zanurzyła swój środkowy<br />
palec tam, gdzie znajdował się<br />
język, teraz spocony, ślinąowiany, a<br />
następnie przesunęła wzdłuż uda ku<br />
górze i zagłębiła go tam, gdzie... O<br />
tak i tak i ach. Nie przeszkadzało.<br />
Przyszło jej na myśl, że to śliski<br />
węgorz zaplątany w wodorostach i<br />
tak i ach i mokro. Kisielowata papka<br />
wokół palca spływała w. U nóg<br />
zakwitały stokrotki – śnieżnobiałe,<br />
mocne, odważne. Uśmiech i krople<br />
wysychającej rosy. Śmiech przez<br />
łzy i ach, czy tylko tyle? Wstała, by<br />
zawiązać sznurowadło. Impuls został<br />
zarejestrowany. Skurcz wokół dziurki.<br />
Zacisnęła pośladki, rozluźniła i ach,<br />
cóż za ulga, i zamknął zeszyt, i skupił<br />
się na chcącej odejść. I nie mógł<br />
jej zatrzymać. Niezdara; i poszła i<br />
och. I wprost do nieba uleciał zeń<br />
z nieopisywanym dotychczas przez<br />
nikogo dźwięk, którego nie sposób<br />
powtórzyć. A ona już była daleko,<br />
a kamienny młody bożek miłości<br />
uśmiechał się zadziornie, a kuranty<br />
na ratuszowej wieży obwieściły<br />
światu, że kolejny z kolejnych<br />
kwadrans minął i nie będzie mógł<br />
zostać zatrzymany.<br />
To było coś, co przeżył<br />
po raz pierwszy, a czego nie<br />
będzie mu dane zapomnieć.<br />
Irytująca, dreszczwywołująca<br />
substancja. Materia z materiałem<br />
genetycznym. Wesoło oddawałby<br />
ją do odpowiednich pojemników<br />
w odpowiednim miejscu. Z drugiej<br />
strony, nie chciał i nie był do tego<br />
zupełnie przekonany, czy chce, aby<br />
po kilku latach lub dziesiątkach<br />
lat okazało się, że któryś z<br />
napotkanych młodzieńców lub<br />
miesiączkujących dziewcząt było<br />
istotą wyrosłą z nasienia, które on<br />
zasiał. Tak, chciałby mieć rodzinę,<br />
pragnął tego, ale nie w umykającym<br />
82<br />
teraz momencie. Nie czuł się na siłach do podejmowania tak<br />
olbrzymiego wysiłku, który spadłby mu wtedy na kark, zwalił na<br />
głowę. Nie sądził też, że mógłby być wiernym jednej kobiecie.<br />
Był święcie przekonany, że może być wiernym więcej niż tylko<br />
jednej. Poczuł się jak tani chłystek, nic nie warty szczyl, jak<br />
jakiś oszust, tani chłopiec do dupczenia za brudne pieniądze<br />
zasyfionych kobietek ulicy. Męska kurewka. Pomyślał o swoim<br />
wyglądzie. Wiedział, że jest przystojny i że one na niego lecą.<br />
Sam przycinał zawsze swoje baczki, które mierzyły równo<br />
dziewięć centymetrów długości i cztery centymetry szerokości<br />
i nie przekraczały tych wymiarów nigdy. Tak pasowało mu<br />
najlepiej. Lubił za to eksperymentować z włosami. Raz<br />
pozwalał im rosnąć, to znów przycinał je. One wszystkie to<br />
lubiły. Mówiły, że to go odnawia i odmładza. Ukazywał im się<br />
w różnych wydaniach i to nie było złe. One też szukały czegoś<br />
nowego, stanowiło to dla nich urozmaicenie monotonii życia<br />
i jednostajności dnia. Nic nie było przeszkodą. Można było<br />
otrzymać to, na co się miało ochotę i było to tak blisko.<br />
Martin nie brał sobie do serca dobrych rad swoich<br />
przyjaciół. O niektórych zdarzało mu się często zapominać.<br />
Zawsze uważał, że oni za dużo od niego wymagają. Że chcą,<br />
by był tylko na ich zawołanie, zawsze gotowy, że niby go<br />
chcieli sobie podporządkować. A on miał się za wielkiego<br />
indywidualistę i oryginała. Nie takim jednak był. Chętnie<br />
wykorzystywał wypowiedzi swoich dobrych i najlepszych<br />
kolegów. Wplatał je w swoje przemyślenia, a szczególnie<br />
wtedy, gdy otaczały go dziewczęta. Sam nie umiał zabłysnąć<br />
– korzystał więc z tego, co przed nim wypowiedzieli inni. Z<br />
zupełną beztroską podszywał się pod cudze zdania. Wiele<br />
razy powtarzał tym, których traktował jak dobrych kumpli, że<br />
ma swój własny świat. Na nikogo, prócz tych, na których mu<br />
zależało, nie zwracał uwagi. Kompletna ignorancja. Niektórzy<br />
wiedzieli, o co tu chodziło. Chciał być najwyżej pod każdym<br />
względem. Nie zaprzeczał, nie wzdychał. Nie miał chęci brudzić<br />
sobie rąk całym stadem maluczkich, którzy, w jego mniemaniu,<br />
nie dorastali mu do pięt. Każdy chce być lubiany i podziwiany,<br />
ale nie za taką cenę i wespół z takimi metodami. Nie pogardą,<br />
nie strachem, nie zniewoleniem. Nigdy nie był spontaniczny,<br />
o czym tak często i tak głośno mówił. Nie rozumiał innych.<br />
Ale prawdziwym problemem było to, że nie mógł rozgryźć<br />
siebie – zrobili to za niego inni, zanim się zorientował, nim się<br />
spostrzegł. Było jednak za późno na jakiekolwiek gruntowne<br />
zmiany. Nie mógł już ukryć swojej maski. On rozczulał się<br />
nad sobą. Ogłaszał światu, że jest samotny, że nikogo nie ma.<br />
Wszyscy mieli go kochać, ale być też niemalże jego poddanymi.<br />
Wtedy czułby się chyba jak właściwy człowiek na właściwym<br />
miejscu – najlepiej. Szlachcic Blackknight. Pretendent do tronu<br />
królewskiego. Obrzezany cesarz narodów. Prorok w jaśniejącej<br />
szacie. Ciało sprawiedliwe, majestatyczny majestat, doskonała<br />
niedoskonałość. Jego Wysokość Pryncypał, używający dobrego,<br />
ale nieskutecznego, płynu na pryszcze. Przebadałeś się, zrobiłeś<br />
testy na kiłę? Czas pokaże, czy pryszczyca ustąpiła miejsca<br />
hemoroidom. Żylaki? Ależ tak, w odbycie. Dlaczego? Tego<br />
nie wie nikt. Złośliwość ustalona odgórnie? Możliwe, lecz nie<br />
byłbym zbyt pewnym siebie. Traci się na tym. Niekiedy nie<br />
wiadomo, jak wiele.<br />
Cnotę stracił bardzo dawno temu. Pod prysznicem, przyłapany.<br />
Wtajemniczenie w świat roztańczonego erotyzmu<br />
zdobywał poczynając od samogwałtu. Szukał wymyślnych
sposobów na rozładowanie napięcia. Ile miał lat, gdy trzepnął<br />
sobie po raz pierwszy? Lepiej zachować to w tajemnicy.<br />
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. On dawno znajduje<br />
się na schodku o innym numerze. Zawsze był szaleńczo<br />
nadpobudliwy. Nie mógł dać sobie rady. Dawał... i to całkiem<br />
dobrze. Powodzenia też mu nigdy nie brakowało. Głupi<br />
często ma szczęście. Pani magister Pokraka Krzywonoga,<br />
pani doktor Wieżyczka Ślepooka, lekarz psychiatra<br />
Żyrafka Płaskonosa, siostra położna Eleonora Długoręka,<br />
laryngolog Aldona Niemogęba (siostra Aldony Głośnoustej),<br />
internistka Pływaczka (też z zamiłowania) Wąskopleca, Łucja<br />
Brudnostopa, Kornelia Głuchoucha, Felicja Gru bo dupa,<br />
Kurewka Słodkocipa (Wejdź-we-mnie-a-pokażę-ci-wszystkie-te-świństwa-które-chciałbyś-zo<br />
ba czyć. A-zarażęcię-przy-tym-ca<br />
łym-paskudztwem-jakie-na-mnie-żeruje<br />
– lubiła ten przydomek), Pipetka Kwadratogłowa, Anzelma<br />
Zezowzroka, Aniela Wklęsłocyca, Żagiewka Rudo włosa<br />
(panna z dzieckiem), Topielica Siwousta (zaduszona nad Alley i<br />
wrzucona w odmęty, które nie zabrały jej daleko; sprawca został<br />
ujęty), Chałka Grzyboskóra, Jawa Garboczoła, Łatwodajka<br />
Wąskoszpara, dentystka Wiertełko Dziurozębna, pieśniarka<br />
w podrzędnych barach: Skrzypaczka Szerokopalca. Do tego<br />
nadludzkiego zjawiska dołączali też chętnie panowie, jakich<br />
świat nie widział: Leon Napoleon (daleki, odległy potomek<br />
wielkiego, mocnego cesarza), Swobodny Fotelwygodny<br />
(syn miejskiego stolarza, który pierwszorzędnie partaczył),<br />
Mokrouchy Synropuchy (zaiste była to paskuda), Szklanooki<br />
Niewysoki, Gęstobrody Rozpłodowy, Muskularny Seksanalny,<br />
Łysoczoły Niewesoły (który wyłysiał przez stosowanie zbyt<br />
częstego onanizmu, tracąc siły na ewentualnie wytoczoną walkę<br />
przeciwko łysieniu), Sinojajcy Synekzdrajcy, Moczopędny<br />
Szczawżołędny (dupek, lubiący piwo), Krzepopalcy Bezfujarcy<br />
(wystarczały mu dłonie), Bylejaki Wstrojukhaki, Japończyk Jako<br />
Tako (któremu nieprzerwanie było wszystko jedno), Trędowaty<br />
Kijdoszmaty, Cienkowłosy Chcezamoczyć (ale nigdy mu żadna<br />
nie dała), Jacekzkiły Gębomiły (poczęty na schodach burdelu w<br />
Alleystone), Niezłypalec Samurajec (Chińczyk z pochodzenia),<br />
Tomek Jelonek (często zdradzany przez żonę i kochankę).<br />
Tysiąc całusów dla ciebie, wybranko mojego serca. Chcę<br />
dostąpić zaszczytu zerżnięcia ciebie. Znowu cię posiąść. Wróć<br />
do mnie, gdy mi tylko odrosną włosy. Ściąłem je, byś wiedziała,<br />
że już cię nie kocham. Ale to nie jest prawda. Każdego wieczora<br />
myślę o tobie, gdy przykrywam swoje ciało pidżamąodziane i<br />
gdy przymykam oczy. Uwielbiam ciebie, mój pączusiu ze słodką<br />
dziurką. Moja miododajna pszczółko, moja perełko mórz<br />
południowozachodnich. Rozkwitający, świeży kwiecie. Całować<br />
cię i całować bez końca. Nimfo powstająca z wodnego łoża.<br />
Łoże, łóżeczko śmierćniosące. Dziwne, że przeważnie wszyscy<br />
przychodzimy na świat na łóżkach. Miejsce zdrady i pierwszego<br />
uniesienia w ekstazach. A po śmierci obmywają nasze ciała na<br />
leżance w szpitalu lub kostnicy. Symbol rodzenia i umierania.<br />
Kozetka – alegoria wariata. Jedno dno, unicestwienie, stawanie<br />
się. Kiełkujesz, gdy muzyka gra. Błędne koło. W oddali organy.<br />
Kameralne zacisze na strychu u sąsiadów. Wyciągnąłem klamki<br />
z obu stron, by nikt nie przeszkadzał. Albo... załatwimy to<br />
szybko, nie ma czasu – na pralce w piwnicy – okrytej całunem,<br />
by lędźwie nie obijały się bezpośrednio o metal. Chwal Boga,<br />
śpiewaj chwałę Panu [...].<br />
Luther Street. Chodzisz dosyć wolno, ślimaczku. I dziesięć<br />
minut po trzynastej. Czy to możliwe?<br />
Nie ma co się zastanawiać. Wujek<br />
czas nie stoi w miejscu i nie czeka,<br />
nawet, gdybyś go o to prosił. Nie.<br />
W imię Ojca i Syna, i Ducha<br />
Świętego. Obmyć z siebie przeklęte<br />
grzechy, które leżą we wnętrzu duszy<br />
i odbijają się na sumieniu, które<br />
nigdy nie było czyste. Siebie umyję<br />
niedługo. Spowiedź nie wchodzi<br />
na razie w grę. Nie pamiętam<br />
wszystkiego dokładnie. A nie będę<br />
zmyślał lub dodawał. To nie w<br />
moim stylu. To nie jest odpowiednie<br />
pomieszczenie na strojenie sobie<br />
żartów – to wiem. Wybacz, Panie, że<br />
zgrzeszyłem [...].<br />
Przez wszystkie te lata, kiedy<br />
obcowałem z Panem Bogiem i<br />
przyjmowałem go w najświętszym<br />
sakramencie, kiedy uczestniczyłem<br />
we mszy świętej, będąc w kościele<br />
pod przymusem, nakazem, bądź też<br />
z własnej woli, ceniłem najbardziej<br />
modlitwę zwaną Litanią. Wierzyłem<br />
nieustannie i głęboko, że ma ona<br />
wielką, tajemniczą moc, że może<br />
zdziałać więcej niźli jakakolwiek<br />
inna. Zawsze mnie fascynowała.<br />
Zakończenia wersetów – przeważnie<br />
takie same, niezmienne jak nasza<br />
wiara, kierowane bezpośrednio do<br />
tego, dla kogo były przeznaczone.<br />
Niczym jednakie rymy jakiegoś<br />
pobożnego, przez Boga natchnionego<br />
wieszcza. Rozmiłowuję się w<br />
interpretowaniu. Jak byś nie napisał,<br />
zawsze będzie źle. Chcesz wychwalać<br />
cebulę ponad szczypiorek – napisz<br />
o tym, nikt nie może zabronić ci<br />
wyrażania swoich uczuć. Czyż nie<br />
tak zawsze myślałem? Ale od czasu<br />
do czasu właściwym jest uczucia<br />
swoje hamować. Nie chcę przez to<br />
powiedzieć, że nigdy nie miałyby<br />
ujrzeć światła dziennego, nie od<br />
razu zachodzi jednak potrzeba,<br />
by wszystko ujawniać. Niestety<br />
nie każdy potrafi dostrzec miarę<br />
mojego talentu, którym posługuję<br />
się przy interpretowaniu. Nie<br />
każdy wie, że ilekroć zajmuję się<br />
jakimś utworem, wkładam w to całe<br />
moje serce. Tyle zaangażowania i<br />
niezliczone poświęcenia. Nikt nigdy<br />
tak naprawdę nie będzie pewny, jak<br />
dochodziłem do wniosków, które<br />
formułowałem. Sam nie jestem tego<br />
pewny. Niekiedy musiałem nadawać<br />
83
swoim strumieniom myślowym<br />
inne kierunki, zapędzać je na nowe<br />
tory, którymi moja wyobraźnia<br />
nigdy przedtem się nie poruszała.<br />
Dochodziłem do różnych uogólnień<br />
i byłem z siebie kontent. Wszak<br />
dowolność w układaniu zdań na<br />
określony temat nie może być nam<br />
narzucona odgórnie. Nie mówmy<br />
na razie o zasadach ortograficznych<br />
i interpunkcyjnych. To nie tani<br />
zakład budowlany mojego ojca, gdzie<br />
tylko i wyłącznie on jest szefem. Na<br />
jego stanowisku wskazanym jest<br />
nawet, by umiał trzymać ludzi w<br />
ryzach. Inaczej roznieśliby mu firmę.<br />
Denerwuje mnie ta nieprzyjemna<br />
lepkość. Ocieram się i czuję się<br />
naoliwionym. Sytuacja przerosła<br />
mnie.<br />
Co nie było rzadkością... Sam<br />
nie umiał sobie pomóc. Rozwiązań<br />
wielu problemów szukał, lecz nie<br />
mógł znaleźć. Często widział wielkie<br />
oczy, którymi wpatrywał się w niego<br />
brunatny, pusty, przeraźliwy strach,<br />
który paraliżował go po czubek<br />
nosa. Miał uczucie, niby mrówki<br />
łaziły po jego ciele, jakby węże,<br />
jaszczurki, pająki, ślimaki, chrząszcze<br />
i modliszki rozrywały mu skórę,<br />
i wgryzały się w wnętrzności, które<br />
miałyby być później wyrzygane z<br />
wielkim spazmem, ze skurczami<br />
powodującymi parzący ból i<br />
wyciskającymi gorzkie łzy. Płakałby<br />
tak biedaczek nad swoją osobą i jej<br />
płytkością, z której nie potrafił się<br />
wydostać. Zawsze potrzebował lin,<br />
wiązadeł, sznurów, lian, nitek, drabin,<br />
które dopomogłyby mu podnieść się<br />
z upadku, by następnie mógł stoczyć<br />
się jeszcze niżej – do ciemnych dziur,<br />
w otchłań...<br />
Wygłaszałby w górę ulatującą<br />
melodię śpiewnej modlitwy.<br />
Wzywałby ku pomocy siły<br />
nadprzyrodzone, lecz pozytywne<br />
i niegroźne. Gdyby zdarzyło się,<br />
że spotkałby nieposkromione i<br />
nieujarzmione moce ciemności,<br />
narobiłby w portki. Dodatkowy<br />
balast ściągnąłby go nieodwołalnie<br />
– i nie byłoby już dla niego ratunku.<br />
Bałby się o swą skórę, nie chciałby, by<br />
odrosty drzew upstrzonych w ciernie,<br />
oszpeciły mu gdzieś w głębinie jego<br />
delikatną, wysoce wypieszczoną<br />
twarzyczkę. Niby odbicie źródlane.<br />
84<br />
Za tym to odbiciem szalały ziemskie pokractwa w zastępstwie<br />
słodkopachnących nimf, wyemancypowane kobiety o<br />
podstarzałych licach, upudrowane kokoty, po policzkach<br />
których ściekała gruba warstwa makijażu, tanie dziewki,<br />
sprzedajne pannice bez ojca i matki, niedorozwinięte potworki<br />
– każda z nich zafascynowana jego osobowością. Grał wielu, by<br />
się tylko przypodobać. Żadna nie mogła w pierwszym odruchu<br />
uniesienia spojrzeć na niego pełnym krytycyzmu wzrokiem.<br />
Te, które były mądrzejsze i dla których liczyła się również<br />
dusza ludzka, i charakter, odchodziły, wyrzucając sobie wielce<br />
naganną pomyłkę. Nikt nie dowie się nigdy, jak wiele z nich<br />
popełniło później samobójstwa lub zaczęło brać niebezpieczne<br />
dla zdrowia i życia używki. Ciemną nocą płakały i wspominały<br />
namiastki cudownych chwil, lekkich uniesień, udawanych<br />
orgazmów, choć bardzo chciały przeżyć z nim choć jeden<br />
prawdziwy... Zawsze kończył za wcześnie!!<br />
Tekst powstał dzięki wsparciu finansowemu Ministerstwa<br />
Kultury i Dziedzictwa Narodowego.<br />
Arkadiusz Łuba – ur. w 1977 r. w Olsztynie; studia wyższe<br />
w dziedzinie literaturoznawstwa, teatrologii i pedagogiki w<br />
Olsztynie i Zurychu; publicysta i dziennikarz; autor antologii<br />
przekładów „Ślady” (2003) oraz książki „Okno na Joyce’a<br />
(2007); publikacje m.in. w „Portrecie”, „Dekadzie Literackiej”,<br />
„Denkbilder”; liczne stypendia: miasta Olsztyn w dziedzinie<br />
kultury (2005), Fundacji Jamesa Joyce’a w Zurychu (2005,<br />
2007), Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w<br />
dziedzinie literatury (2006, 2008), Bawarskiej Kancelarii Stanu<br />
w dziedzinie dziennikarstwa (2006), Fundacji Roberta Boscha<br />
(2007); autor bloga http://jjoyce.blog.onet.pl; mieszka i pracuje<br />
w Berlinie.
poezja<br />
Maciej Dobrzański<br />
Należy zostać<br />
Kiedy zatrzymuję samochód przed przejazdem<br />
kolejowym, myślę, że jeśli nie pociąg, to Coś Innego<br />
prędzej czy później każe mi się wyprowadzić<br />
z tej Osady. I w wieku dwudziestu jeden lat zaczynam<br />
dokonywać pierwszych podsumowań, choć pozornie ani<br />
pociąg, ani Coś Innego nie błyska na horyzoncie. Jak się okazuje,<br />
byłem kiedyś młody, miałem realne marzenia, a o kobietach<br />
nie myślałem w kategoriach przysmaku. Bóg kiedyś ciągle<br />
istniał i przemawiał z dobrocią, pola i lasy zachowywały<br />
tożsamość. Jak widać wiele się zmieniło, skóra pękła,<br />
a ze szczeliny wydobywa się ciecz o nieustalonym zapachu<br />
i smaku. Chciałoby się uciec z tej dziwnej Osady, lecz wokół<br />
tylko ściany i ich zimne miasta. Naciskam na gaz. Należy więc<br />
zostać, budować domy i nowe wiaty dla coraz nowszych gości.<br />
Należy nie myśleć o wielkiej przestrzeni zza ścian, bo jeśli nie pociąg,<br />
to Coś Innego i tak prędzej czy później objawi jej kolor i strach.<br />
Maciej Dobrzański – ur. w 1986 roku w Prudniku<br />
(województwo opolskie), tam też mieszka. Jest studentem<br />
politologii w Wyższej Szkole Zarządzania i Administracji w<br />
Opolu. Pracuje jako agent ubezpieczeniowy. Wiersze pisze<br />
od ponad dwóch lat, ma na swoim koncie cztery wyróżnienia<br />
i jedno zwycięstwo w konkursach poetyckich oraz publikacje<br />
prasowe w „Tygodniku Prudnickim”, „Wspólnocie”, „Angorze”<br />
i „Akancie”.W Prudniku działa kulturalnie, należy do grup<br />
literackich tego miasta.<br />
85
poezja<br />
Piotr Rowicki<br />
mała miss<br />
niewiele pamiętam, dostaliśmy różowe sukienki<br />
pan organizator miły, miał podręcznikową erekcję<br />
cucono nas beztłuszczowym jogurtem<br />
z kiełkującym ziarnem, siostra się za mnie modliła<br />
na grochu – bo skuteczniej, a kochanemu kotu<br />
kazała pościć; o myszach nie było mowy<br />
malinka się spisała na medal<br />
za rok zajmie wyższe miejsce<br />
do volkswagena zmieściła się moja znajoma<br />
oraz jej dzieci, miały głośno dopingować<br />
ale ciągle wymiotowały – nieszlachetna postawa<br />
wynikała z zazdrości i wielkiej brzydoty<br />
z córki jestem obficie zadowolony<br />
w hotelu były firmowe mydełka<br />
prowadzący łudząco podobny do ibisza<br />
latorośl na każdym kroku pamiętała<br />
o tacie oraz przykazaniach<br />
jedno potknięcie w stroju kąpielowym<br />
może straciła wiarę? mało prawdopodobne<br />
niewiele pamiętam, zbyt lekki zarys bioder<br />
jak na ósmy rok życia, koleżanki paliły szlugi<br />
pan trzeci z lewej – głośno mnie bronił<br />
sapał a słońce zza jego głowy chamsko się gapiło<br />
w miejsce po piersiach<br />
kolacja w kfc<br />
błysk trzech świetlistych liter<br />
świat pogrążony w łonowym transie<br />
henry miller w psiej obroży jedzie na spacer<br />
dobra pani wiezie go za miasto<br />
na małym, biwakowym kocyku<br />
rasowa murzynka pokazuje włochate słońce<br />
henry spuszcza się ze smyczy i wskakuje do środka<br />
ameryki, gdzie jazz, dym i czerwone światełka<br />
gdzie broadway, bizony z domieszką azbestu<br />
i polska kurwa w biało-czerwonych butach<br />
łonowy uśmiech pracownika kuchni<br />
spazmatyczne ruchy małego palca<br />
wyganiają kurczaka kentucky za sześć osiemdziesiąt<br />
każdy powiększony<br />
wysiedzi wielkanocne pisanki<br />
jest pysznie<br />
86
poezja<br />
mama<br />
mama cały czas zaciąga żaluzje<br />
żeby po ciemku nie było widać różnicy jaka nas dzieli od forresterów<br />
najbardziej uwielbia seriale o lekarzach i księżach<br />
z sześćset dwudziestu trzech odcinków „plebanii” nie obejrzała trzech<br />
raz była na odtruciu, a dwa przespała<br />
z mody na sukces nie widziała czterdziestu sześciu<br />
ale i tak wie kto kiedy umrze, bo zawsze jest w teletygodniu<br />
mama lubi reklamy, o tej pani domu, która ma wszystko lśniące<br />
i nie musi mężowi niczego dawać prócz kolacji<br />
mamie się marzy żeby i tata był ze wszystkim na bieżąco<br />
przed zaśnięciem opowiada mu dzieje rodziny forresterów<br />
i ich imperium mody w los angeles<br />
tata zasypiając mówi: „pies ich osrał, krysia, ja wstać rano muszę”<br />
Piotr Rowicki – ur. w 1975r.<br />
Prozaik, poeta, dramaturg. Autor<br />
pięciu książek. Pracuje jako<br />
scenarzysta. Mieszka w Ostrowi<br />
Mazowieckiej.<br />
87
ecenzje<br />
Jarosław Czechowicz<br />
Dużo hałasu, mało smaku<br />
Ostatnio rzadko zdarza się<br />
wydanie tak bardzo kipiącej<br />
od gniewu i złości książki, jaką<br />
jest „New Romantic” Michała<br />
Zygmunta. Nie jestem politologiem<br />
ani socjologiem, nie będę zatem<br />
wnikał w istotę trafności sądów<br />
zawartych w tej rzekomo pierwszej<br />
w Polsce „political fiction” tak<br />
bezpardonowo atakującej rządzących<br />
i sposoby sprawowania przez nich<br />
władzy. Jestem jednak Polakiem<br />
żywo zainteresowanym tym, co<br />
się w kraju dzieje, i widzącym na<br />
co dzień absurdalność poczynań<br />
dużych chłopców, którzy bawią<br />
się w politycznej piaskownicy,<br />
zabierając sobie (i narodowi) grabki,<br />
sypią w oczy piaskiem przy wtórze<br />
wzajemnych oskarżeń i lamentów<br />
na stan piaskownicy. I będąc już tym<br />
wszystkim zmęczony, muszę napisać<br />
od razu, iż powieść Zygmunta<br />
zupełnie do mnie nie przemówiła,<br />
chociaż autor sili się na szereg,<br />
w jego mniemaniu oryginalnych,<br />
rozwiązań literackich i serwuje<br />
nam rozbuchaną, groteskową wizję<br />
tego, co wywołuje frustracje i żale<br />
bez dodatkowego nakładania nań<br />
żałosnego, ironicznego kostiumu.<br />
Dowodem tego, iż rodacy prozy<br />
tego typu z euforią nie witają, jest<br />
fakt, że pojedyncze egzemplarze<br />
książki polegują na półkach księgarń,<br />
wciśnięte pomiędzy woluminy<br />
promowane, chwytane spragnionymi<br />
wrażeń czytelniczymi dłońmi, a od<br />
czasu wydania powieści (upłynęło już<br />
trochę wody w Wiśle) nie nastąpił<br />
rewolucyjny oddźwięk. Co więcej,<br />
nie nastąpił żaden oddźwięk, elity<br />
polityczne zignorowały autora,<br />
a czytelnicy… no właśnie, mogli<br />
poczuć co najmniej zmęczenie tym,<br />
co buńczuczny twórca powypisywał<br />
w swojej książce. Zacietrzewia<br />
się bowiem Zygmunt, napina<br />
niemiłosiernie i o mało nie pęknie<br />
od tego nadęcia. Nieokiełznana<br />
gwałtowność jego prozy ujawnia<br />
88<br />
specyficzny rodzaj impulsywności autora, który zdaje się dążyć<br />
do tego, aby literacko przede wszystkim głośno potupać,<br />
pokrzyczeć i wypowiedzieć truizmy, o jakich zwyczajnie nie<br />
chce się już czytać. Dokopie rządzącym, przywali mocno<br />
biernemu społeczeństwu, ugotuje pikantny wywar z obelg,<br />
gróźb, groteskowej prześmiewczości i buntu… − a następnie<br />
spowoduje, iż wywar ów wykipi, zanim zostanie skonsumowany.<br />
Przyjrzyjmy się zatem składnikom tej dość ciężkostrawnej<br />
potrawy literackiej.<br />
Trzy odsłony, trzy akty polskiego dramatu politycznosocjologiczno-obyczajowego.<br />
Trzy uniesienia w górę pięści i<br />
trzykrotne nimi potrząsanie. Najpierw szaleńcza i brawurowa<br />
opowieść o zmasowanych atakach na kandydatów do fotela<br />
prezydenta, przeprowadzonych tuż przed rozpoczęciem<br />
wyborów. Potem całkowity gatunkowy freestyle o kolejnym<br />
buncie, tym razem narodzinach bojówek gejowskich i<br />
społecznej rewolcie wywołanej wskutek zamordowania<br />
homoseksualnego działacza. Na koniec zaś bardziej stonowana,<br />
choć chyba najsilniej oddziałująca na wyobraźnię, przypowieść<br />
o rodzącym się strachu, świadomości seksualnej i implikacjach<br />
związanych z jej zrozumieniem. To tak w zarysie, a dokładniej?<br />
We wstępie „New Romantic” poznamy zamierzenia<br />
autorskie bardzo dokładnie i szczegółowo, a są to pretensje<br />
wyrażane już wielokrotnie. Mamy więc utyskiwania na<br />
ekonomiczny spisek wielkich korporacji i na fałsz polityki nie<br />
mającej nic wspólnego z potrzebami i pragnieniami narodu<br />
polskiego. Czego się dowiemy? Ano tego, co doskonale<br />
wiemy: „Polityka dawno już przestała być służbą. Stała się<br />
wygodnym sposobem na życie ponad stan, na czerpanie nie<br />
tylko ogromnych korzyści finansowych, ale i perwersyjnej<br />
przyjemności podporządkowania sobie całego Narodu”. No<br />
tak, tylko teraz co z tym zrobić? Najlepiej politykom dokopać<br />
i zrobi to żywiołowa gromadka, w skład której wejdą: Rudi,<br />
Brygidka, Dzidzia, Igor oraz anarchiści Grzegorz i Aldona.<br />
Nie zapomnijmy o autorze – narratorze. To on będzie musiał<br />
przeprowadzić skomplikowane działanie quasi-terrorystyczne,<br />
które zaskoczy go tak samo, jak czytelnika. Bezwzględnie<br />
podporządkowany organizacji planującej zamachy, musi strzelić<br />
w łeb… No właśnie, komu? Komuś, kto na ten strzał chyba<br />
nie zasługuje. Niemniej, w szaleńczej akcji nie będzie czasu na<br />
samodzielne myślenie. Ci, którzy się jej podejmują, uderzają<br />
także w służby mające rzekomo chronić obywateli i dbać o ich<br />
dobro. A przy okazji można także dokopać policji, dlaczegóż by<br />
nie? No to Zygmunt dokopuje: „Tak, kochani, takie są nasze siły<br />
porządku, opłacane w solidarnym wysiłku z kieszeni podatnika,<br />
gardzą tymi, którzy nie chcą wpasować się w schemat schludnie<br />
ubranego pracownika hipermarketu, bo nawet nie inteligenta<br />
– o nie, inteligentów, zwłaszcza młodych, policja nienawidzi<br />
bardziej niż złodziei sklepowych”. Auć, zabolało – pytanie tylko,<br />
kogo…
ecenzje<br />
Zamachy w „New Romantic” tak, jak cała konstrukcja<br />
opowieści, mają swoje źródło w strumieniu zabawy i<br />
ośmieszenia. W końcu wypowiedź anarchisty jest także<br />
swoistym mottem autorskim w tej opowieści: „Nawet jeśli nie<br />
możemy ich powstrzymać, możemy ich upokorzyć i ośmieszyć.<br />
A śmiech, mój bracie, jest najstraszliwszą bronią, jakiej może<br />
użyć rewolucjonista”. Śmiech to gorzki i bynajmniej nie<br />
oczyszczający, albowiem autor w drugim tekście pozwoli sobie<br />
zaatakować inaczej, finezyjniej i rzekomo bardziej dynamicznie.<br />
„Bądź sobą, wybierz Westerplatte” to literacka wariacja,<br />
w której linearność zostaje zaburzona na rzecz logiki myśli i<br />
działań bohaterów obserwowanych przez przybysza z zewnątrz<br />
– holenderskiego dziennikarza. Już na wstępie Martin wysnuje<br />
tak szokującą konkluzję, jak ta: „Polacy są jak ziemniaki, nie<br />
ma w nich niczego wartościowego. Polska jest jak kartoflanka,<br />
brzydka, mdła i nudna”. W owej „kartoflandii” narodzi się<br />
bunt i świadomość kochających inaczej, a oni dokonają już<br />
szaleńczej rewolty! Martin napisze artykuły o cenzurze<br />
obyczajowej środowisk artystycznych w Polsce, o „trzebieniu”<br />
homoseksualizmu wśród nauczycieli, o powstaniu Armii<br />
Tęczowej i o męczeńskiej śmierci Trzałkowskiego, która do<br />
złudzenia przypominać będzie zdarzenia, jakie miały miejsce<br />
u kresu życia pewnego znanego polskiego księdza… O ile<br />
w „New Romantic” Zygmunt buntuje się przede wszystkim<br />
wobec układów politycznych, o tyle w „Bądź sobą, wybierz<br />
Westerplatte” zaatakuje przede wszystkim ciasne horyzonty<br />
myślowe kato-Polaków jedynej słusznej Partii Rządzącej.<br />
W gejowską rewoltę przeciw państwu zaangażuje się młody<br />
yuppie oraz żarliwy katolik, który szybko pożegna się ze swoim<br />
Bogiem. Bunt homoseksualistów będzie tutaj karykaturą buntu,<br />
natomiast zsyłka niepokornych do obozu resocjalizacji w duchu<br />
jedynej poprawnej politycznie orientacji seksualnej, jest już<br />
mało smacznym szydzeniem z piekła martyrologii wojennej.<br />
Wiem, Zygmuntowi chodzi głównie o to, by polski łzawy<br />
historyzm oraz ową rozpaczliwą martyrologię wyśmiać. Są<br />
jednak granice dobrego smaku, których autor najwidoczniej nie<br />
zna. Niemniej genialnie wprost szydzi sobie z pompatycznych<br />
wypowiedzi działaczy politycznych, a monologi stylizowane na<br />
propagandowy bełkot są niewątpliwie najmocniejszą stroną tej<br />
części książki.<br />
Traktująca o istocie strachu, świadomości dresa ogłupionego<br />
hip-hopową rąbanką i dorastaniu do zbrodni trzecia część<br />
„New Romantic” jest chyba najbardziej stonowana − wydawać<br />
by się mogło, iż autor zwyczajnie „stracił parę” i nie miał już<br />
siły, by – wcześniej wykrzyczawszy wszystkie żale i pretensje<br />
– w tak samo agresywnym tonie zakończyć. Bo jest dzieło<br />
Zygmunta chwilami zwyczajnie agresywne i w natężeniu owej<br />
agresji niepokojące. To chyba jednak lepiej, żeby autor frustracje<br />
odreagowywał w pisaniu niż podkładając bomby na wiecach<br />
partyjnych.<br />
Przyznać trzeba, że „New Romantic” szydzi i atakuje z<br />
perspektywy kogoś, kto stoi gdzieś z dala albo przynajmniej<br />
próbuje się zdystansować wobec obiektu ataku. Granica<br />
jednak zaciera się, zaś obcowanie z Zygmuntem może<br />
dostarczyć solidnego bólu głowy, zakłopotania i zażenowania<br />
nagromadzeniem elementów polskiego piekiełka.<br />
Wysokoenergetyczna książka, ale zwyczajnie niesmaczna.<br />
Michał Zygmunt,<br />
New Romantic,<br />
Wyd. korporacja ha!art,<br />
Kraków 2007.<br />
89
ecenzje<br />
Nina Olszewska<br />
Kiedy treść przerasta<br />
formę...<br />
Czasem tak w życiu bywa,<br />
że sięga człowiek po książkę,<br />
tak całkowicie po prostu, nie<br />
spodziewając się zupełnie tragedii<br />
i... przepada. Nie musi jeść, pić,<br />
spać, a jedyną potrzebą fizjologiczną<br />
staje się przymus pochłonięcia<br />
kolejnego słowa, linijki, strony.<br />
Czytelnik przestaje bać się śmierci,<br />
złamanego serca i siarczystych<br />
mrozów, jedyne, co go przeraża<br />
naprawdę, to coraz skromniejsza ilość<br />
kartek do końca. Tak, książki, które<br />
tak działają – istnieją. Czytałam<br />
„Hutę” w autobusie i nie da się<br />
ukryć, że wzrok, a razem z nim i<br />
myśli, uciekał mi w świat za oknem,<br />
porzucał litery na rzecz obserwacji<br />
współpasażerów. Czytałam „Hutę” w<br />
leniwe świąteczne popołudnia, lecz<br />
bardzo często przerywałam lekturę,<br />
żeby zrobić sobie kanapkę, spacerek,<br />
a może i przespać się trochę. Na<br />
pewno nie było to czytanie „jednym<br />
tchem”...<br />
Dobrnęłam do końca, choć<br />
nie bez trudności. Ilość stron do<br />
przeczytania malała zastraszająco<br />
wolno, ale udało się. I wtedy<br />
odkryłam, że „Huta” należy do<br />
specyficznej grupy powieści: albo<br />
przeczyta się ją całkiem do końca,<br />
albo wcale. Przeczytanie fragmentów<br />
nie ma sensu. Ta książka to<br />
układanka, którą trzeba zgłębić do<br />
ostatniej kropki, a wtedy umęczonym<br />
oczom czytelnika ukazuje się sens i<br />
przesłanie oraz nadchodzi głębokie<br />
przekonanie, że warto było...<br />
Sytuacja niemal utopijna, małe<br />
science-fiction: dwóch doktorów<br />
Uniwersytetu Śląskiego porzuca<br />
uczelnię i tworzy odrębną,<br />
komercyjną placówkę naukową,<br />
90<br />
Instytut Historyczny, a wokół niego tworzą dzielnicę artystów,<br />
naukowców, twórców. Zlokalizowane jest to elitarne cudo<br />
urbanistyczne na terenie byłej huty Baildon, w sercu Katowic.<br />
Mieszkańcy nowego osiedla to grupa społeczna, która nie<br />
musi posiadać niczego w sensie materialnym. Żyją niemal jak<br />
komuna, całkowicie pochłonięci bytem intelektualnym. To<br />
ludzie o wyższych aspiracjach i potrzebach niż reszta świata.<br />
Nieprawdopodobne.<br />
Mieszkaniec Huty nie musi mieć pralki, przecież pierze<br />
w ogólnodostępnej pralni, to dodatkowa okazja spotkania<br />
znajomych i wymiany myśli. Z tych samych powodów nie<br />
musi mieć telewizora – bo „Klan” (inteligencki wypoczynek<br />
szarych komórek) ciekawiej ogląda się w grupie, kawa smakuje<br />
bez porównania lepiej w Kawoholiku niż we własnej kuchni...<br />
Samochód to przeżytek, Huta jest na tyle mała, że wszędzie<br />
można się przespacerować, a poza Hutą przecież nic się<br />
nie liczy. Dobra materialne nie mają znaczenia, nie liczą się<br />
pieniądze – tylko indywidualizm, pomysł na życie i zawartość<br />
głowy. Indywidualizm nie oznacza jednocześnie alienacji, wręcz<br />
przeciwnie: poczucie niezwykłości i odrębności, które jednoczy,<br />
w końcu ludzie wybitni powinni wspierać się wzajemnie i<br />
trzymać się razem...<br />
W tę nierealną rzeczywistość trafia Tomasz, doktorant UŚ,<br />
przyzwyczajony do głodowej pensji uniwersyteckiej i płodzenia<br />
kolejnych nikomu niepotrzebnych publikacji. Huta i Instytut<br />
daje mu wszystko: pieniądze, przyjaciół, satysfakcjonującą pracę,<br />
kobietę (a nawet kobiety) oraz poczucie wspólnotowości. Udział<br />
w tym wielkim eksperymencie to spełnienie jego najgłębiej<br />
skrywanych marzeń i fantazji. Czy Huta to rzeczywiście<br />
szczęście? Gdzie są tak naprawdę granice eksperymentu? Czy<br />
kraina nieustających inteligenckich dysput, ciągłej wymiany<br />
myśli, może istnieć w sąsiedztwie normalnego życia, w którym<br />
rytm wyznaczają promocje w hipermarketach, a nie nowe<br />
książki?<br />
Grzegorz Kopaczewski z pewnością tę powieść sobie<br />
przemyślał przed napisaniem. Cała intryga, pomysł, zamysł<br />
robią ogromne wrażenie. Jednak zawsze w takich przypadkach<br />
jest jakieś „ale”, które całkowicie zmienia obraz rzeczy... „Huta”<br />
należy teoretycznie do literatury popularnej. Praktycznie:<br />
wywody na temat socjologii, systemu Kaspara Kuhna (który<br />
przynajmniej dla mnie jest postacią anonimową, jeśli powinno<br />
być inaczej... niechaj ktoś szybko rzuci kamieniem...) są<br />
przydługie, nudne (tak! Nie bójmy się tego słowa – nudne!) i<br />
szalenie utrudniają trzymanie się wątku.<br />
Jeśli całkowita ignorancja w dziedzinie socjologii jeszcze<br />
mnie za bardzo nie pogrążyła, ośmielę się dorzucić argument<br />
– i to argument na NIE – bardziej literacki. Kopaczewskiemu,
ecenzje<br />
delikatnie mówiąc, nieco kuleje styl. Chwilami narracja jest<br />
mało dynamiczna, ciężkawa, nawet gdy zajmuje się prostymi,<br />
„ludzkimi” sprawami. Wszystkie te cechy składają się na<br />
przykrą wypadkową – niełatwo jest dotrwać do końca.<br />
Sam pomysł książki jest rewelacyjny. Odnoszę wrażenie,<br />
że w wersji filmowej, zwłaszcza z typowo hollywoodzkimi<br />
efektami, stałby się sensacją. Na dodatek film nie byłby głupi<br />
czy płytki niosąc przesłanie społeczne. Kopaczewski poruszył<br />
i naświetlił bowiem ważną kwestię: coraz większych przepaści<br />
między warstwami społecznymi, dążenia do alienacji pewnych<br />
grup, we własnym zamyśle: uprzywilejowanych, zanikającej<br />
więzi międzyludzkiej. „Huta” jest więc niejako literaturą<br />
popularną z rdzeniem, z czymś głębszym, ważnym, wartym<br />
zainteresowania. Szkoda tylko, że jest taka „chropowata” w<br />
odbiorze, tak ciężka, żeby nie powiedzieć nieudolna, w formie.<br />
Grzegorz Kopaczewski,<br />
Huta,<br />
Wyd. Czarne,<br />
Wołowiec 2007.<br />
91
ecenzje<br />
Anita Frankowiak<br />
Oswajanie świata<br />
„Młodość” to kolejna<br />
autobiograficzna opowieść J.<br />
M. Coetzee. Można by od razu<br />
postawić tezę, że książka jest<br />
rozpamiętywaniem i poszukiwaniem<br />
tożsamości. Tak byłoby najprościej.<br />
Jednakże autobiografia podlega<br />
pewnej złożoności – opisać<br />
niewypowiedziane, omówić<br />
– niewysłowione. Klucz<br />
autobiograficzny w tej powieści<br />
sięga dalej. To nie tylko dobrze<br />
rozpoznawane przez bohateranarratora-autora<br />
(zastosuję<br />
pakt autobiograficzny Phillippa<br />
Lejeunne’a) miejsca, czyli<br />
geograficzny konkret, lecz także, a<br />
może przede wszystkim, ucieczka<br />
przed dawnym życiem, przed<br />
więzami rodzinnymi, przed<br />
afrykańskimi korzeniami. Bohater<br />
„coś w ten sposób udowadnia: to – że<br />
każdy człowiek jest wyspą, a rodzice<br />
są niepotrzebni” (s. 9).<br />
Dwudziestokilkuletni John<br />
porzuca Afrykę, nadopiekuńczą<br />
matkę i złudzenia. Chce być<br />
artystą, poetą, literatem, ale studiuje<br />
matematykę. Pracuje dorywczo,<br />
tak, by starczyło mu na opłacenie<br />
czynszu, skromne jedzenie i książki.<br />
Wieczorami dyżuruje w czytelni,<br />
w każdą środę pomaga prowadzić<br />
seminaria dla studentów pierwszego<br />
roku matematyki, w piątki omawia<br />
ze studentami wydziału teatralnego<br />
komedie Szekspira, uczy na kursach<br />
przygotowawczych, a w czasie<br />
wakacji weryfikuje dane statystyczne<br />
w urzędzie gminnym. Ilość i<br />
różnorodność zajęć nie dziwiłaby,<br />
gdyby dotyczyła człowieka, który<br />
musi zapewnić rodzinie byt. Jednakże<br />
wszystkie te obowiązki spoczywają<br />
na barkach młodego studenta,<br />
którego celem jest tak naprawdę<br />
oswajanie świata.<br />
Pierwszym etapem tego<br />
swoistego oswojenia są kobiety.<br />
Bohater wygląda dziwacznie i wciąż<br />
zastanawia się, czy mógłby podobać<br />
92<br />
się płci przeciwnej. „Jest szczupły i gibki, a jednocześnie<br />
sflaczały. Chciałby się podobać, ale wie, że nie ma szans. Brakuje<br />
mu czegoś istotnego, jakiejś wyrazistości rysów. Pozostało<br />
w nim coś z dziecka” (s. 9). Zapewne dlatego też boi się<br />
głębokich relacji. Jacquelin, Marie, Sarah to ikony kobiecości<br />
– nieodgadnione, nieakceptowane przez bohatera. Ulotności i<br />
nietrwałości tych kontaktów nie przerywa nawet ciąża Sarah.<br />
Aborcja jest normalną koleją rzeczy. John natomiast wciąż<br />
zastanawia się nad sposobem wspólnego życia z kobietą. Nie<br />
inicjował tych związków, nie chciał ich kontynuować, ale tkwi<br />
w nich, bo „nie ma dość energii”. Związek z kobietą określa<br />
mianem choroby. Ten aspekt jego życia jest więc przesądzony.<br />
Oswajanie poprzez pracę też niesie ze sobą pewne<br />
niepożądane skutki. Bohater wie, że są na świecie miejsca, w<br />
których mógłby żyć intensywnie. To Londyn, Paryż i Wiedeń.<br />
„Lecz żeby mieszkać w Paryżu, trzeba skończyć szkołę dla<br />
dzieci z wyższych sfer, z nauką francuskiego. Z kolei Wiedeń<br />
jest dla Żydów, którzy wracają, aby upomnieć się o to, co im<br />
się od urodzenia należy: pozytywizm logiczny, dodekafonię i<br />
psychoanalizę. Pozostaje więc Londyn, w którym przybysze z<br />
Południowej Afryki nie muszą nosić przy sobie dokumentów,<br />
a miejscowi mówią po angielsku” (s. 52). Wynajmuje więc<br />
kawalerkę w Londynie, odwiedza biuro rady miejskiej i<br />
wpisuje się na listę nauczycieli. Dostaje dość szybko propozycję<br />
pracy w zawodówce, lecz na szczęście odrzuca ją. Trafia do<br />
podlondyńskiej stacji rolniczej i stara się o posadę młodszego<br />
eksperymentatora. „Owszem chce pracować w Rothamsed,<br />
chce wykorzystać w praktyce znajomość matematyki, nad którą<br />
ślęczał tyle lat, ale pragnie także chodzić na wieczory poezji,<br />
poznawać pisarzy i malarzy, i romansować” (s. 55).<br />
John odkrywa, że tym, co go gubi, jest brak solidności w<br />
działaniu. „Solidność to jego pięta achillesowa. Bystrości ma<br />
dość (choć nie aż tyle, ile przypisuje mu matka, i mniej, niż<br />
sam niegdyś sobie przypisywał); ale solidny nie był nigdy.<br />
Rothamsted dałoby mu – jeśli nie solidność, a przynajmniej<br />
nie od razu – chociaż tytuł, biuro, skorupę” (s. 55). Ale on<br />
nie chce być w skorupie. Przyszedł na świat, by przeistaczać<br />
doświadczenia i przeżycia w sztukę. Zostaje więc pracownikiem<br />
IBM. „Za pośrednictwem szarego, bezdusznego IBM świat<br />
realny poddaje go próbie, a on musi się opancerzyć, żeby jej<br />
sprostać” (s. 59).<br />
Oswajanie siebie jest najtrudniejsze. Postępuje najwolniej,<br />
ale jest spektakularne. Ucieka w świat filmów. Popada w pewną<br />
regularność dorosłości. Odżywia się monotonnie, wraca późno<br />
do domu, w soboty odwiedza księgarnie, muzea, galerie, w<br />
niedzielę czyta, idzie do kina lub spaceruje. Wieczory są<br />
najtrudniejsze. „Ogarnia go wtedy poczucie osamotnienia,<br />
nad którym w pozostałe dni zwykle udaje mu się panować” (s.<br />
64). Jednakże John przezwycięża napady paniki. Ukojeniem<br />
są książki. Postanawia poświęcić się „życiu umysłowemu”.<br />
Cokolwiek znaczą te słowa.
ecenzje<br />
Bohater „Młodości” jest zawieszony pomiędzy trwaniem a<br />
marzeniem. W pewnym sensie ponosi klęskę, ale też wygrywa.<br />
Wygrywa autentyczność. Jest wolny, niezależny, otwarty<br />
na zmiany. Przyznaje się do porażek. Mówi o sprawach<br />
wstydliwych. Intymność zostaje obnażona. Wie, że nie potrafi<br />
związać się z kobietą. Poniża je i traktuje przedmiotowo.<br />
Goni swoje marzenia literackie. Poprzez słowo „czytane” i<br />
„pisane” odzyskuje wiarę w imponderabilia. Literatura nadaje<br />
prawdziwy kształt jego działaniom. Przestrzeń osobista staje się<br />
uniwersalna. Tam rozgrywa się ostateczna walka. Tam rodzi się<br />
pisarz, intelektualista, noblista.<br />
J. M. Coetzee,<br />
Młodość,<br />
tłum. Michał Kłobukowski,<br />
Wyd. Znak,<br />
Kraków 2007.<br />
93
ecenzje<br />
Anna Rau<br />
Definicja zmartwychwstania<br />
„Pudowy kamień, on na mnie<br />
stanie, ja na nim stanę, on na mnie<br />
stanie, spod niego wstanę!” – zdanie<br />
motto, które spina wszystkie wątki<br />
pewnej książki. I niech nikogo nie<br />
dziwi, że tak wielkie słowa dotyczą<br />
„zwyczajnej powieści dla kobiet”, bo<br />
wszak do takich niektórzy zaliczyliby<br />
„Kamień w sercu” Katarzyny<br />
Leżeńskiej. Tytuł książki z dwoma<br />
serduszkami-liśćmi na okładce<br />
rzeczywiście nie jest zachęcający<br />
– „Kamień w sercu” to fraza dość<br />
pospolita i lekko trąci kiczem. Ale<br />
można też szczerze powiedzieć, iż<br />
stanowi jedyny nieudany element<br />
powieści. Całość jest gładka literacko,<br />
udana kompozycyjnie, interesująca...<br />
i można do niej dopisać ładną teorię!<br />
Ale to tylko dla wymagających<br />
podłoża ideologicznego do<br />
przyjemnej i niegłupiej rozrywki.<br />
Całej reszcie niech wystarczy zdanie,<br />
iż powieść Leżeńskiej nie wywołuje<br />
uczucia ciężkości podczas lektury.<br />
Rzeczywiście, pudowy kamień<br />
jest jednym z bohaterów opisywanej<br />
książki – na równi z Daszą,<br />
Marcinem, Polą, Figą (psem) oraz<br />
innymi... Pudowy kamień, czyli los,<br />
seria przypadków-nieprzypadków,<br />
które dotykają po kolei, bezpośrednio<br />
konkretnych – pośrednio wszystkich<br />
– w jakiś sposób połączonych ze<br />
sobą osób. Każdy ma tyle-pudowy<br />
kamień, na ile jest w stanie unieść.<br />
Trudno ocenić, czy przydział jest<br />
sprawiedliwy (kto rozdziela pulę?),<br />
bo czyż ciężej jest być sparaliżowaną<br />
młodziutką dziewczyną, jej matką<br />
(z drugim dzieckiem „u piersi”), czy<br />
ojczymem tkwiącym jako filar, sługa<br />
i po prostu bliski pomiędzy obiema<br />
kobietami? Tak wygląda podstawowy<br />
łańcuch zmielonych przez żarna<br />
pudowego kamienia, a przecież<br />
młyn rozpoczął swoją pracę już<br />
dawno temu, kiedy Dasza i Marcin<br />
(główni bohaterowie powieści) byli<br />
jeszcze tylko przyjaciółmi (choć,<br />
oczywiście, jak to w podobnych<br />
94<br />
historiach bywa, nic o tym nie wiedząc, już się kochali) – w<br />
szkole średniej. Później Marcin emigrował do USA, a Dasza<br />
zaczęła prząść pospolitość życia u boku powiatowego gwiazdy<br />
teatru lalkowego, a do tego zadowolonego z siebie Casanowy.<br />
Ostatecznie kobieta dorobiła się kompleksów, córki Poli oraz<br />
psa Figi. I figi materialnej po nieuniknionym rozwodzie.<br />
W postaci Daszy Leżeńska przedstawiła całkiem niezły<br />
portret, znanej chyba każdemu, wiecznej idealistki: takiej, co to<br />
w młodości fascynowała się poezją, zwłaszcza śpiewaną, długimi<br />
rozmowami o egzystencji oraz w końcu dorosła jako zdziwiona<br />
(rozczarowana) życiem matka (zazwyczaj „zbyt wczesna”<br />
matka, trzeba zauważyć bez jakiejkolwiek złośliwości), byłażona,<br />
wieczna kochanka. Taka właśnie jest Dasza: niespełniona<br />
aktorka teatru lalkowego (nietypowy motyw), głęboko zraniona<br />
wewnętrznie kobieta, nadopiekuńcza matka dorastającej Poli.<br />
W maju 2001 (powieść ma ściśle określone ramy czasowe) –<br />
kobieta znów spotka Marcina. Marcin też jest „po przejściach”,<br />
tak osobistych – jako płatnik alimentów amerykańskiej-byłejżonie<br />
– jak i towarzyskich (jego najlepszy przyjaciel zabił się w<br />
dość podejrzanych okolicznościach, pozostawiając Marcinowi<br />
pewien kłopotliwy spadek, ku oburzeniu całej swojej rodziny).<br />
Dawni przyjaciele spotykają się na zlocie absolwentów i...<br />
lawina rusza. Oczywiście rozkwit uczuć, szybki wyjazd Daszy<br />
do kochanka do Stanów, powrót, wyjazd do Warszawy,<br />
szczęście, życie. Nie wszystko toczy się idealnie: Pola – jak to<br />
nastolatka, i to jedyna, bezstresowo wychowywana, córeczka<br />
mamusi, do tego pieszczotka niedzielnego taty – lekko<br />
przeszkadza w rodzinnej sielance. Przeprowadzka do Warszawy<br />
wywołuje pewne komplikacje organizacyjne, ale ogólnie „wstaje<br />
nowy dzień...”.<br />
Właśnie! – poszczególne etapy życia bohaterów sygnują w<br />
książce subtytuły-cytaty z poezji Stachury (co stanowi istotny<br />
motyw, ważny element i symbol życia Daszy, Poli oraz całości<br />
kontekstów): i tak pierwszą część znajomości Marcina i Daszy<br />
opisuje zdanie „Nie jest za późno” – oboje egzystują w poczuciu<br />
obojętnej beznadziei, samotni wśród rodziny i przyjaciół,<br />
spokojni i stęsknieni jednocześnie. Spełnienie ich uczuć,<br />
początkowe tęsknoty za przeszłością, potem namiętność i chęć<br />
lepszej organizacji życia podsumowuje fraza „Opadły mgły”,<br />
gdyż rzeczywiście – od czerwca do grudnia 2001 – wszystko<br />
układa się w końcu jak po sznurku: zakochani po niewielkich<br />
perturbacjach, niewielkich z punktu widzenia związku, Marcin<br />
i Dasza wypracowują wreszcie pewien kompromis w uczuciach,<br />
przestawiają mentalność rodzin oraz przyjaciół i zaczynają<br />
mieszkać razem. W styczniu 2002/maju 2003 rozpoczęły się w<br />
życiu pary „Cudne manowce”: zaczęli się docierać naprawdę,<br />
poczęli dziecko, a Pola przestała „podskakiwać”, zadowolona z<br />
nowej szkoły. Nawet były mąż/była żona oraz zmarły przyjaciel<br />
(tajemnice zza grobu oraz zazdrosna rodzina) przestali<br />
bruździć... I wreszcie w czerwcu ‘2003-grudniu ‘2004 „Pudowy
ecenzje<br />
Kamień”, czyli fatum, dał realny dowód swego istnienia. Tu<br />
można wtrącić, iż Leżeńska zastosowała w tekście pewien<br />
sprytny chwyt stylistyczny: otóż bohaterowie opowiadają<br />
swoje historie jakby z pewnej perspektywy, czyli po prostu<br />
wspominają, a przy tym używają zwrotów typu: „gdybym<br />
wiedział...”, „już wtedy coś mi mówiło...”, „nic nie wskazywało,<br />
że...” – i to rzeczywiście pobudza wyobraźnię czytelnika! Nie<br />
jest więc też zdziwiony, gdy w pewnym momencie w życiu<br />
wszystkich opisanych powyżej bohaterów (łącznie z psem)<br />
pojawia się cierpienie i to takie przez wielkie C...<br />
Dość o treści „Kamienia w sercu” – można tylko stwierdzić,<br />
że właśnie problematyka miłości i cierpienia, opisana w tak<br />
bezpretensjonalny, ale jednocześnie żywy sposób, z pewnością<br />
zainteresuje większość kobiet, które sięgną po tę powieść.<br />
Książka jest prosta, wiarygodna, a jej postacie żywe, ale i<br />
niedenerwujące swoją oczywistością. Tak jak pudowy kamień<br />
cierpienia miażdży wszystkich z plejady bohaterów powieści,<br />
tak i tytułowa definicja zmartwychwstania obejmuje ich<br />
wszystkich. Na końcu zmartwychwstaje obumarła nawałem<br />
obowiązków miłość Daszy i Marcina, zmartwychwstaje szansa<br />
na życie Poli, zmartwychwstaje nadzieja. Może to brzmi jak<br />
zdanie z kiepskiego romansu, ale cóż z tego, powieść Leżyńskiej<br />
też prawdziwie zmartwychwstaje spod pudowego kamienia<br />
stereotypu!<br />
Katarzyna Leżeńska,<br />
Kamień w sercu,<br />
Wyd. Prószyński i S-ka,<br />
Warszawa 2008.<br />
95
ecenzje<br />
Urszula Bielas<br />
Mroki<br />
(nie)spełnionych<br />
dziejów<br />
Groza fikcji literackiej przeraża<br />
najbardziej wtedy, gdy może okazać<br />
się rzeczywistością. Czy zatem<br />
„Spisek przeciwko Ameryce” Philipa<br />
Rotha ma napawać czytelników<br />
lękiem? Wielokrotny zdobywca<br />
prestiżowych nagród w dziedzinie<br />
literatury amerykańskiej (m.in.<br />
nagrody Pulitzera za powieść<br />
„Amerykańska sielanka” oraz<br />
American Academy of Art And<br />
Letters – Gold Medal in Fiction),<br />
oscylując pomiędzy faktami a fikcją<br />
literacką, tym razem proponuje<br />
dość prawdopodobny scenariusz<br />
historii Stanów Zjednoczonych lat<br />
czterdziestych ubiegłego wieku.<br />
W roku 2007 był nominowany<br />
do literackiej Nagrody Nobla i<br />
określany mianem najpoważniejszego<br />
kandydata. Powieść Rotha jest<br />
próbą odpowiedzi na pytanie,<br />
jak wyglądałaby Ameryka, gdyby<br />
zamiast demokraty Franklina Delano<br />
Roosvelta miejsce w Białym Domu<br />
zajął jego przeciwnik polityczny<br />
– republikanin Charles Augustus<br />
Lindbergh. Faszystowskie poglądy<br />
republikanina stają się podstawą<br />
do nakreślenia spisku uknutego<br />
przeciwko amerykańskiej wolności.<br />
Osoba Lindbergha w świadomości<br />
połowy społeczeństwa zaczyna<br />
jawić się jako postać bohatera, który<br />
swoimi działaniami ma jedynie<br />
na celu ochronić ojczyznę przed<br />
wojennym piekłem trawiącym<br />
Europę. Wybór jest oczywisty – jeżeli<br />
amerykański naród chce uchronić<br />
ojczyznę przed wojną, musi oddać<br />
96<br />
głos na Lindbergha. Jego spektakularna kampania, oparta na<br />
krótkich przemówieniach i widowiskowych prezentacjach<br />
umiejętności awiatora, rozbudza zachwyt w większości<br />
amerykańskich umysłów. Poza tą większością pozostaje<br />
rodzina głównego bohatera i inni Amerykanie żydowskiego<br />
pochodzenia, którzy być może nie noszą już jarmułki i nie<br />
przypominają Żydów ze Starego Świata, ale wciąż przestrzegają<br />
zasady niejedzenia wieprzowiny i z nieufnością podchodzą<br />
do faszystowskich poglądów nowego prezydenta. To właśnie<br />
dla nich mają nastąpić „złe czasy i ustawiczny lęk”, które stają<br />
się tytułami poszczególnych rozdziałów powieści. Wolna i<br />
tolerancyjna Ameryka zmienia swoje oblicze, słowa konstytucji<br />
stają się pustymi frazesami, a wartościowanie ludzi pod<br />
względem pochodzenia staje się normą.<br />
Amerykańskie realia lat czterdziestych opisywane są oczami<br />
siedmiolatka, któremu autor użycza swoje imię, nazwisko,<br />
a także tożsamość. Być może powieść należy potraktować<br />
nie tylko jako odmienną wersję dziejów USA, ale także jako<br />
alternatywną historię życia samego autora. Główny bohater,<br />
podobnie jak autor, rodzi się w roku 1933 w rodzinie żydowskiej<br />
i zamieszkuje w Newark w stanie New Jersey.<br />
Powszechnie wiadomo, że czas dorastania i dojrzewania<br />
do... nie jest łatwym okresem w życiu człowieka, ale dopiero<br />
przekraczanie granicy dzieciństwa w atmosferze napięcia<br />
i strachu staje się niezwykle trudne. Nagle w dzieciństwo<br />
głównego bohatera, siedmioletniego Phila Rotha, drastycznie<br />
ingeruje historia, która przełamuje dotychczasową beztroskę:<br />
„Lęk ciąży nad tymi wspomnieniami, ustawiczny lęk. Jasne,<br />
każde dzieciństwo ma swoje strachy, ja jednak ciekaw jestem,<br />
czy byłbym chłopcem mniej bojaźliwym, gdyby Lindbergh nie<br />
został prezydentem, albo gdybym nie narodził się jako potomek<br />
Żydów” (s. 9).<br />
W 1940 roku, w momencie wyborów prezydenckich<br />
bezpieczny świat małego Philipa Rotha ulega destrukcji. Spokój<br />
miasteczka, w którym dorasta, zostaje całkowicie zachwiany.<br />
Przestrzeń Newark, w której teraz musi odnaleźć się chłopiec,<br />
wypełniona jest napięciem i rozgoryczeniem dorosłych<br />
Amerykanów żydowskiego pochodzenia, wzburzonych<br />
politycznym ferworem. Stary kontynent pochłania wojna<br />
i nazistowska propaganda podszyta jadem nienawiści i<br />
segregacji ludzi na lepszych i gorszych. Teraz za sprawą nowego
ecenzje<br />
prezydenta taki los może czekać tak państwa Roth, jak również<br />
inne żydowskie rodziny. Dotychczas Newark jawiło się jako<br />
oaza spokoju, miejsce, gdzie rzekomo nie religia i kultura<br />
wyznaczały przynależność do środowiska, ale raczej stosunek<br />
do pracy. Mężczyźni pracujący sześćdziesiąt, czasem nawet<br />
siedemdziesiąt, godzin w tygodniu i kobiety, które nieustannie,<br />
od świtu do zmierzchu prasując, czyszcząc, gotując, dbają o<br />
mir domostwa. Średniozamożni, zasymilowani Żydzi – to oni<br />
określali społeczność zachodniej dzielnicy Newark.<br />
Za podstawę swojej tożsamości Phil przyjął obraz<br />
pracujących rodziców. Ojciec sprawujący posadę agenta<br />
ubezpieczeniowego, która przynosiła skromny dochód,<br />
i matka, która jako strażniczka domowego porządku i<br />
bezpieczeństwa dbała o to, by kołnierzyki i mankiety koszul<br />
męża były perfekcyjnie wyprasowane, a dzieci nakarmione<br />
pełnowartościowym posiłkiem: „Praca określała dla mnie nasze<br />
środowisko w stopniu znacznie większym niż religia. Nikt z<br />
sąsiadów nie nosił brody ani nie ubierał się w tradycyjnym stylu<br />
Żydów ze Starego Świata, nikt też nie nosił jarmułki, czy to w<br />
domu czy poza domem [...]” (s. 11).<br />
Zachodnio-południowe New Jersey przede wszystkim<br />
zamieszkiwali Żydzi, z tego też powodu chłopiec – w<br />
przeciwieństwie do swych przodków – nie miał poczucia<br />
wyobcowania. Świat chrześcijan – gojów – pozostawał jedynie<br />
tłem losów żydowskiej rodziny Roth. Kryzys wartości, w które<br />
dotychczas wierzyli, nastąpił w dniu sukcesu politycznego Ch.<br />
A. Lindbergha, gdy ten został prezydentem USA, pokonując<br />
F. D. Roosvelta. Ojciec Phila w oczach gojów nagle staje się<br />
„pyskatym Żydziskiem”, który powinien znać swoje miejsce<br />
i z pokorą znosić szykanowanie oraz inwigilację ze strony<br />
władz. Nadwrażliwa Bess, matka Phila, za wszelką cenę,<br />
choć z mizernym skutkiem, próbuje zachować harmonię<br />
domostwa. Dzieciństwo Phila i jego brata Sandy’ego zostaje<br />
naznaczone piętnem wojny, wkradającej się do ich domu pod<br />
postacią audycji radiowych, w których z ogromnym żarem<br />
i zacietrzewieniem komentator Walter Winchell krytykuje<br />
kolejne występki amerykańskiego rządu, uderzające w godność<br />
żydowskich braci. Poczucie rozgoryczenia i bezradności<br />
dorosłych staje się katalizatorem dla przemian w psychice<br />
młodego bohatera. Chronicznie cierpiąc na chorobę pod<br />
tytułem: „dlaczego-już-nie-może-być-tak-jak-kiedyś”,<br />
doświadcza bólu, obrzydzenia, a także fascynacji i potrzeby<br />
buntu: „To przełom w życiu dziecka, gdy łzy drugiej osoby są<br />
trudniejsze do zniesienia niż własne. [...] Zaczęło się dla mnie<br />
nowe życie. Byłem świadkiem słabości własnego ojca i moje<br />
dzieciństwo już nigdy nie miało wrócić do dawnej normy” (s.<br />
119).<br />
Termin „nowe życie” można by odnieść do wszystkich<br />
członków rodziny Rothów. „Nowe życie” równoznaczne było<br />
z buntem, sprzeciwem na otaczającą rzeczywistość. Każde<br />
z nich na swój sposób manifestowało swoje zagubienie i<br />
frustracje. Buntem Sandy’ego był ukryty pod łóżkiem szkic<br />
portretu Lindbergha, złamanie zakazu jedzenia wieprzowiny<br />
i pociąg do farmerskiego życia, a szczególnie uprawy tytoniu.<br />
Symbolem protestu kuzyna braci Roth – Alvina – została<br />
rozwalająca się co jakiś czas proteza, zastępująca mu utraconą<br />
na europejskim froncie nogę. Buntownikiem jest również<br />
mały Phil. Zakazanym owocem dla chłopca staje się świat<br />
gojów, których podpatruje w środkach komunikacji miejskiej.<br />
Chłopiec najpierw podkrada<br />
pieniądze rodzicom, a potem<br />
wraz z przyjacielem udaje się na<br />
wyprawy, podczas których śledzi<br />
tych autobusowych pasażerów,<br />
którzy nie przypominają Żydów.<br />
Te eskapady uświadomiły chłopcu,<br />
że znajduje się po drugiej stronie<br />
barykady. On jest Żydem! Jego<br />
pochodzenie potwierdzały rysy<br />
twarzy, które odziedziczył po matce,<br />
oczy, włosy – wszystko to składało<br />
się na postać żydowskiego dziecka,<br />
które dopiero teraz uświadomiło<br />
sobie istotę swojego żydostwa.<br />
„Spisek przeciwko Ameryce” to<br />
proza wielopłaszczyznowa, można<br />
zakwalifikować ją jako powieść<br />
polityczną, społeczną, ale także jako<br />
tekst o dorastaniu i doświadczaniu<br />
śmierci, erotyki, kalectwa, a także<br />
historii. Oto siedmiolatek odkrywa,<br />
że zwycięstwo Lindgbergha<br />
staje się ciemnym punktem nie<br />
tylko w dziejach rodziny Roth,<br />
ale także w historii narodu<br />
amerykańskiego. Historii, która<br />
trwa, jest teraźniejszością, nie można<br />
jej uporządkować, a tym bardziej<br />
umieścić w zamkniętym rozdziale<br />
podręcznika. Phil i jego rodzina są<br />
uczestnikami, którzy z mniejszą lub<br />
większą świadomością biorą udział<br />
w kształtującym się fragmencie<br />
dziejów Ameryki. Ich życie staje<br />
się zatem całkowicie zdominowane<br />
przez sytuację polityczną kraju.<br />
Brak pewności jutra, chaos, poczucie<br />
zagrożenia nieustannie podważają<br />
fundamenty bezpieczeństwa<br />
świata, w jakim żyje Phil:<br />
„Nieprzewidzianego, które przybrało<br />
zły obrót uczyliśmy się w szkole<br />
pod nazwą historii, przypisującej<br />
wszystkim nieprzewidzianym<br />
zdarzeniom właściwy czas i<br />
porządkującej je chronologicznie<br />
jako nieuchronne fakty. Lęk przed<br />
nieprzewidzianym jest tym, co<br />
historia ukrywa przekształcając<br />
kataklizm w epicką narrację” (s. 119).<br />
Wspomnienia siedmio-, ośmio-,<br />
dziewięciolatka przeplatane są<br />
quasi-historycznymi faktami,<br />
relacjonującymi wydarzenia na<br />
scenie politycznej, obejmując lata<br />
1940-42 tak, by czytelnik miał<br />
pełen obraz kreowanego przez<br />
autora fikcyjnego świata Stanów<br />
97
ecenzje<br />
Zjednoczonych. Polskiego czytelnika,<br />
który na co dzień nie obcuje z<br />
historią amerykańskiego narodu,<br />
może przytłaczać natłok informacji<br />
o rzeczywistych postaciach<br />
historycznych (Ch. A. Lidbergh,<br />
F. D. Roosvelt, W. Winchell, B.<br />
K.Wheeler). Nazwiska, które<br />
mogą czytelnikom niewiele mówić.<br />
Ułatwieniem jest Postscriptum,<br />
zawierające sylwetki tychże postaci<br />
z rzeczywistą chronologią wydarzeń,<br />
a także wybór dokumentów, które<br />
posłużyły Rothowi za podstawę<br />
konstruowania literackiej fikcji.<br />
„Spisek przeciwko Ameryce” staje<br />
się rozrachunkiem z nietolerancją<br />
oraz czarną wersją możliwych<br />
dziejów historii. Roth, czasem<br />
ironizując i posługując się groteską,<br />
rozprawia się z absurdalnym<br />
wartościowaniem człowieka, z<br />
trudnymi relacjami żydowskich i<br />
chrześcijańskich pokoleń. Szkoda<br />
tylko, że w powieści ci drudzy<br />
stoją gdzieś na uboczu. Pisarz za<br />
to w mistrzowski sposób opisuje<br />
przełomowe momenty w życiu<br />
rodziny Rothów; z wyczuciem,<br />
oszczędnie dobierając słowa,<br />
obrazuje rozterki zwykłych ludzi.<br />
Fragmenty te rekompensują suche<br />
quasi-historyczne relacje, przez które<br />
być może trudno będzie przebrnąć<br />
polskiemu czytelnikowi. Pozostaje<br />
pytanie, czy powieść przeraża<br />
mrokami niespełnionych dziejów?<br />
A może raczej należałoby zadać<br />
pytanie, czy rzeczywiście należy<br />
określać je niespełnionymi? Owszem,<br />
„Spisek przeciwko Ameryce” jest<br />
fikcją literacką, ale wykorzystuje<br />
schemat, który realizował się niestety<br />
wielokrotnie w rzeczywistej historii.<br />
A zatem, czy (nie)spełnione dzieje<br />
przerażają? Nie do końca jestem<br />
przekonana, czy polski czytelnik<br />
odczyta tekst w taki sam sposób, jak<br />
zrobi to czytelnik amerykański. Z<br />
pewnością zaważy na tym kwestia<br />
doświadczenia i świadomości, jaką<br />
czytelnik będzie dysponować.<br />
Philip Roth,<br />
Spisek przeciwko Ameryce,<br />
przeł. Jolanta Kozak,<br />
Wyd. Czytelnik,<br />
Warszawa 2007.<br />
98
ecenzje<br />
Rafał Derda<br />
Dziennik krytyka<br />
Pisać notkę krytyczną o książce, która ma być zbiorem<br />
tekstów krytyczno-literackich może zakrawać na paranoję,<br />
jednak wydaje mi się że „Po debiucie” jest pozycją na tyle<br />
ciekawą i być może nawet inspirującą, że nie powinna<br />
zostać zbyta milczeniem. Mało jest osób, które w żarliwy,<br />
dociekliwy i jednocześnie profesjonalny sposób próbuje<br />
opisywać i diagnozować, co w nowej polskiej poezji<br />
„piszczy”, tak więc każda pozycja zajmująca się tym<br />
tematem to książka na wagę złota. Jeżeli zaś autorem<br />
takiej książki jest Karol Maliszewski, wtedy omówienie jej<br />
staje się prawie obowiązkiem.<br />
Karol Maliszewski nazywany jest „maszyną do czytania”<br />
nie bez powodu. Chyba nikt w Polsce nie zapoznał się z<br />
tak wielką ilością powstających obecnie tekstów poetyckich,<br />
co mieszkający w Rudzie Śląskiej krytyk. Mało kto czytał<br />
też tyle tekstów przed ich publikacją. To oczytanie autora<br />
widoczne jest w „Po debiucie” na każdym kroku. Gdybym<br />
wypisał teraz nazwiska wszystkich przywołanych w tekście<br />
poetów, zajęłoby to miejsce przeznaczone w „Portrecie”<br />
na omówienie tej książki. Maliszewski nie omija nikogo,<br />
kto cokolwiek znaczy w obecnym poetyckim światku, jest<br />
skrupulatny w omawianiu silnych stron pisania danego<br />
autora i wzorem profesjonalnego pedagoga częściej<br />
chwali niż gani. Widać jednocześnie, że autor ma swoich<br />
„pupili”, ulubionych twórców, którzy układają się u niego<br />
w pewien mini-kanon, zresztą w dziewięćdziesięciu<br />
procentach podobny do mini-kanonów innych osób<br />
zajmujących się tzw. „krytyką towarzyszącą”. Z tekstów<br />
Maliszewskiego wynika, że twórcami, którzy wywarli<br />
największy wpływ na współczesną poezję, są Marcin<br />
Świetlicki i Andrzej Sosnowski. Dla każdego choć trochę<br />
interesującego się młodą liryką stwierdzenie to jawi się<br />
jako truizm, należy jednak zauważyć skrupulatność oraz<br />
konsekwencję, z jaką autor „Dziennika pozornego” szuka<br />
i znajduje potwierdzenie tej tezy w wydawanych w latach<br />
dziewięćdziesiątych oraz obecnej dekadzie tomikach.<br />
Potok nazwisk i tytułów u Maliszewskiego nie wynika<br />
z zamiłowania do rokokowych tyrad. Nie jest to również<br />
pusty erudycyjny popis. Można to raczej określić jako<br />
aptekarską dokładność w zbieraniu dowodów. Warto<br />
sięgnąć do tej publikacji, by z tymi dowodami się zapoznać.<br />
Wymieniony wyżej powód nie jest jedynym, który<br />
stanowi o wartości wydanego przez Biuro Literackie<br />
zbioru tekstów. Książka ta, mimo że posługuje się językiem<br />
krytyki literackiej, jest niezmiernie osobista. Rozpoczyna<br />
się ona refleksją na temat sensu debiutowania, tego<br />
specyficznego gestu duchowego ekshibicjonizmu. W „Po<br />
debiucie” moment ten opisany jest w<br />
następujący sposób: „Wszystko jest<br />
dobrze do momentu upublicznienia<br />
zawartości zeszytów. Potem sytuacja<br />
zaczyna się wymykać spod kontroli.<br />
Nie ma jednak innej możliwości<br />
sprawdzenia się w cudzych oczach.<br />
Nawet anonimowy poeta, działający<br />
w kulturalnym podziemiu, czeka<br />
na reakcję odbiorcy. Trzeba uchylić<br />
szufladę, żeby doszło do konfrontacji<br />
i weryfikacji. Ta decyzja może być<br />
przełomem w życiu piszącego,<br />
dobrym lub złym wstrząsem. Pamiętaj<br />
o tym, debiutancie, niefrasobliwie<br />
debiutujący” („Po debiucie” – To<br />
wszystko przez debiut).<br />
Słowa te nie brzmią zachęcająco<br />
dla osoby, która nie ma jeszcze na<br />
swoim koncie pełnowymiarowego<br />
wydawnictwa. Równie zniechęcające<br />
przesłanie ma następny tekst w<br />
wyborze – „Pokolenie obeszło go<br />
bokiem”. Przywoływane są tutaj<br />
nazwiska związane z istniejącym w<br />
latach osiemdziesiątych czasopismem<br />
„Radar”. Maliszewski wspomina<br />
o takich twórcach jak: Krzysztof<br />
Świerkosz, Gabriel Koch, Dorota<br />
Wójcik, Joanna Szczepaniak,<br />
Wojciech Izaak Strugała, Hanna<br />
Karaś. Dla ludzi z roczników<br />
osiemdziesiątych są to niewiele<br />
mówiące nazwiska. Mariusz Baryła,<br />
enfant terrible środowiska „Radaru”,<br />
któremu krytyk poświęca najwięcej<br />
miejsca w swoim tekście, wydaje<br />
tomiki poetyckie do dzisiaj, jednak<br />
jego wpływ na obecne pokolenie jest<br />
znikomy. Po raz kolejny pojawia się<br />
więc pytanie o sens debiutowania.<br />
Autor odpowiada na tę kwestię<br />
następującymi słowami: „[...] Ale siła<br />
literatury (czyli tego, co usiłujecie<br />
robić) polega na tym, że skazaniec<br />
śpiewa zza krat, a podróżnik<br />
zagubiony w buszu wyciąga się z<br />
99
ecenzje<br />
bagna za własne włosy. Dopóki<br />
możecie, dopóki macie się od czego<br />
w sobie odbić, bo coś was tam w<br />
środku boli – piszcie, odbijajcie się,<br />
latajcie wysoko! Nie po to, żeby mdły<br />
facet w okularach mógł się nad tym<br />
wymądrzać, ale żeby po prostu ocalić<br />
siebie i światło niesione przez wieki<br />
– swojego Graala” („Po debiucie” –<br />
Pokolenie obeszło go bokiem).<br />
Naiwne? Być może. Jednak<br />
w obecnej sytuacji widocznego<br />
zmniejszenia oddziaływania poezji<br />
na życie społeczne, taka na wpół<br />
romantyczna propozycja wydaje się<br />
paradoksalnie najbardziej racjonalna.<br />
Poezja wraca do punktu wyjścia,<br />
staje w „miejscu zero”, totalnie wolna<br />
od zewnętrznych paradygmatów, z<br />
tego prostego powodu, że naprawdę<br />
interesuje ona niewielką ilość osób.<br />
Maliszewski jest świadomy takiego<br />
obrotu sprawy, dlatego też może<br />
pozwolić sobie w tej książce na<br />
bardziej osobisty, momentami nawet<br />
emocjonalny ton, nie tracąc przy tym<br />
nic z rzeczowości i trafności opinii.<br />
Jest to zdecydowany plus tego zbioru.<br />
Wymieniony wyżej „Radar”<br />
stanowi ważny punkt odniesienia<br />
w przygodzie Maliszewskiego z<br />
poezją. Dzięki wspomnianemu<br />
przed chwilą bardziej osobistemu<br />
niż akademickiemu traktowaniu<br />
materii poetyckiej w „Po debiucie”<br />
czytelnik zapoznaje się z historią<br />
młodoliterackiego karnawału<br />
nieco odmienną od tej „oficjalnej”.<br />
Generalnie przyznaje się wiodącą<br />
rolę w kształtowaniu obecnego gustu<br />
literackiego poetom udzielającym się<br />
na łamach kultowego „bruLionu”,<br />
co jest niewątpliwie prawdą,<br />
spłaszcza to jednak ogląd ówczesnej<br />
sytuacji. W „Radarze”, oprócz<br />
przytoczonych wcześniej nazwisk,<br />
które obecnie nie udzielają się mocno<br />
w życiu literackim, debiutowali<br />
przecież również Marcin Sendecki<br />
(omyłkowo wydrukowany zresztą<br />
pod nazwiskiem „Sandecki”),<br />
Krzysztof Śliwka czy też Anna<br />
Piwkowska. „Radar” spełniałby<br />
więc tutaj rolę łącznika, miejsca, w<br />
którym zapomniana dziś poezja lat<br />
osiemdziesiątych płynnie przechodzi<br />
w bliższą już obecnemu czytelnikowi,<br />
obowiązującą dzisiaj estetykę. Warto<br />
rozszerzyć swą wiedzę na temat tych<br />
100<br />
ważnych przecież dla literatury wydarzeń. Podobnych<br />
przytoczonych faktów, czy też anegdot, możemy<br />
napotkać w książce Maliszewskiego więcej, i są one<br />
kolejnym argumentem na zapoznanie się z nią.<br />
Rzeczą, która mi zaimponowała jako osobie<br />
zanurzającej się od czasu do czasu w nurcie pisanej<br />
obecnie poezji i chcącej ją na swój, jakże niedoskonały,<br />
sposób opisywać, jest niezwykła aktualność omawianych<br />
w „Po debiucie” tomików i nazwisk. Oprócz osób, które<br />
muszą się znaleźć w tego typu publikacjach, czyli np.<br />
Adama Wiedemanna, Bartłomieja Majzla, Eugeniusza<br />
Tkaczyszyna-Dyckiego, czy też wymienionych już<br />
wcześniej Andrzeja Sosnowskiego oraz Marcina<br />
Świetlickiego, autor znajduje czas i miejsce, by<br />
wspomnieć lub omówić zupełnych debiutantów, osoby,<br />
które objawiły się czytelnikom w ostatnich latach,<br />
a niekiedy nawet i miesiącach. Warto zobaczyć, co<br />
Maliszewski ma do powiedzenia na temat Marty<br />
Grunwald, Ryszarda Będkowskiego, Łukasza Jarosza<br />
czy też Dariusza Adamowskiego. Warto też zachować<br />
tę książkę jako dowód trafnych, czy też chybionych,<br />
prognoz dotyczących tych właśnie poetów. Maliszewski<br />
niewątpliwie trzyma rękę na pulsie, przytaczane przez<br />
niego debiuty roku 2006 to osoby, które przez ostatnie<br />
dwa lata potwierdziły swoją obecność we współczesnej<br />
poezji i choć, z oczywistych względów, trudno<br />
prorokować, czy za lat pięć albo dziesięć będziemy<br />
jeszcze słyszeć o tych nazwiskach, to po raz kolejny<br />
wydaje się, że ten a nie inny wybór nie był przypadkowy.<br />
Notki krytyczne, które składają się na treść tej<br />
książki, przeplatane są świadectwem przejmującym,<br />
a może i nawet nieco przygnębiającym. Mowa tutaj<br />
o listach do debiutantów, które jako „Pocztówki<br />
Literackie” już od paru lat ukazują się pod redakcją<br />
Karola Maliszewskiego we wrocławskiej „Odrze”. Dużo<br />
jest w tych fragmentach słów na „nie”, odrzucenia<br />
poezji niedoskonałej, niedojrzałej, czy też zwyczajnie<br />
grafomańskiej. Fragmenty te dlatego są przejmujące i<br />
przygnębiające, ponieważ ujawniają brutalną prawdę na<br />
temat przepaści, jaka rozciąga się pomiędzy poezją jako<br />
stanem umysłu, a poezją jako gotowym do publikacji<br />
wytworem pióra. Są to fragmenty, które mogą<br />
przyprawić o drżenie każdego z młodych piszących.<br />
Odsłaniają one najgłębiej skrywany lęk młodego<br />
literata, lęk przed negatywnym osądem. Poezja mimo<br />
swojej niszowości nie jest jednak majsterkowaniem,<br />
zabawą dla wszystkich. Pisaniu wierszy nieodłącznie<br />
towarzyszy wpinanie się na Parnas, który u swego<br />
podnóża usłany jest podartymi kartkami papieru tych,<br />
którym się nie udało.<br />
Jedyną dyskusyjną sprawą, jaką możemy znaleźć w<br />
„Po debiucie” to kwestia poruszona w ostatnim tekście<br />
książki: „O nowym królestwie debiutu”. Fragment<br />
ten traktuje o publikowaniu utworów w internecie.<br />
Według Maliszewskiego, „[...] jeśli ktoś wykorzystuje<br />
Nieszufladę zgodnie z przeznaczeniem, jako potężne<br />
narzędzie, i nie traktuje krytyki swoich utworów<br />
osobiście – serwis daje mu w zasadzie nieograniczone<br />
możliwości rozwoju. Bardzo często taka praca
ecenzje<br />
przynosi owoce, pozwala pisać w sposób bardziej świadomy,<br />
co jest satysfakcjonujące zarówno dla samych piszących, jak i<br />
towarzyszących im komentatorów” („Po debiucie” – „O nowym<br />
królestwie debiutu”). Maliszewski twierdzi, że podbijanie<br />
Parnasu internetowego musi prędzej czy później przełożyć<br />
się na zdobycie Parnasu papierowego. Otóż wydaje się, że taki<br />
sposób zdobywania czytelników ma tyle samo zalet, co wad.<br />
Nie będę wchodził głębiej w ten temat, bo nie o tym traktuje to<br />
omówienie, jednakże wydaje mi się, iż zwiększona dostępność<br />
publikacji, czy to na papierze, czy też wirtualnie, prowadzi<br />
prostą drogą do pewnej inflacji słowa, co jest na dłuższą metę<br />
zjawiskiem szkodliwym. Zaznaczam, że jest to tylko moje<br />
osobiste zdanie.<br />
Podsumowując, jeżeli ktoś zajmuje się na poważnie poezją,<br />
to „Po debiucie” jest dla niego lekturą obowiązkową. Jeżeli ktoś<br />
dopiero raczkuje w rozpoznawaniu swoich poetyckich tropów i<br />
szuka swojej literackiej tożsamości, książka ta może być wielce<br />
pomocnym drogowskazem.<br />
Karol Maliszewski,<br />
Po debiucie,<br />
Wyd. Biuro Literackie,<br />
Wrocław 2008.<br />
101
ecenzje<br />
Anna Brzezińska<br />
Ostrożnie i porządnie<br />
Lata 40. XX wieku, Szanghaj<br />
pod japońską okupacją. Władzę<br />
sprawuje marionetkowy rząd<br />
Wanga Jingweia, chińskiego<br />
faszyzującego spiskowca i zdrajcy<br />
kolaborującego z Japończykami.<br />
Miasto, któremu zachodni przybysze<br />
nadali przydomek Paryża Wschodu,<br />
Królowej Orientu, ale także<br />
Azjatyckiej Prostytutki, w tym czasie<br />
przybiera oblicze najbliższe temu<br />
ostatniemu określeniu. Zbija się tu<br />
fortuny na przemycie i pokątnym<br />
handlu, ulubioną rozrywką jest<br />
hazard; miasto bawi się, podczas gdy<br />
ulice pełne są chińskich żołnierzy.<br />
Pan Yi, jeden z ministrów Wanga<br />
Jingweia, przebywa tu tymczasowo<br />
wraz z żoną. Oboje należą do tak<br />
zwanych wyższych sfer i obracają się<br />
w towarzystwie sobie podobnych,<br />
wyrachowanych i znudzonych<br />
dygnitarzy, oraz ich podstarzałych<br />
żon. Ich podstawowym zajęciem<br />
jest wielogodzinne hazardowe<br />
granie w popularnego w Chinach<br />
madżonga, a do ulubionego zwyczaju<br />
należy zapraszanie się nawzajem<br />
na kolacje każdego wieczora.<br />
Ponadto żony licytują się na ilość<br />
i jakość posiadanej biżuterii oraz<br />
przeganiają wzajemnie w kupowaniu<br />
identycznych zasłon, jakie wiszą w<br />
domu Wangów.<br />
Pani Yi od dłuższego czasu<br />
przyjaźni się z połowę od niej<br />
młodszą Jazhi, żoną handlowca,<br />
pana Mai. Razem chodzą na zakupy,<br />
grają w madżonga. Na spotkaniach<br />
z – coraz bardziej już wiekowymi<br />
– przyjaciółkami pani Yi uroda<br />
młodziutkiej Jazhi wywołuje wielkie<br />
wrażenie mimo skromnej „oprawy”:<br />
prostego stroju i braku biżuterii.<br />
Robi wrażenie zwłaszcza wśród<br />
męskiej części towarzystwa. Pani Yi<br />
z pewnością to dostrzega i być może<br />
102<br />
odczuwa pewne zagrożenie, że Jazhi mogłaby się za bardzo<br />
zbliżyć do jej męża. Jednocześnie jednak jej zamiłowanie –<br />
podobne zamiłowaniu do pięknych zasłon – do otaczania się<br />
pięknymi ludźmi, a zatem burżuazyjny zmysł estetyczny, bierze<br />
tutaj górę.<br />
Niezależnie od tego, ile kochanek jednocześnie zwykł<br />
miewać pan Yi, Jazhi wydaje się uszczęśliwiać go bardziej od<br />
pozostałych. Urok młodej, dojrzewającej kobiety widocznie<br />
dokładnie trafia w jego jaśniepański zmysł estetyczny. Gdy staje<br />
się świadkiem jej przeobrażania w kobietę, zauważa, być może<br />
z przekąsem, że na przestrzeni dwóch lat urosły jej piersi. Jazhi<br />
zaś zdaje sobie sprawę, że urok „nowości” może przeminąć, że<br />
być może Yi szybko straci zainteresowanie spotkaniami z nią<br />
i dlatego musi jak najszybciej działać – w przeciwnym razie<br />
spisek nie dojdzie do skutku. Yi zatem musi umrzeć dla dobra<br />
sprawy...<br />
Jazhi należy do patriotycznej organizacji studenckiej, Yi<br />
torturuje jej kolegów ze zrzeszenia. Organizacja obmyśla<br />
pułapkę, a Jazhi ma być przynętą. Otrzymuje fałszywą<br />
tożsamość – i od tej pory funkcjonuje jako pani Mai, żona<br />
handlowca – a dzięki temu statusowi społecznemu ma szansę<br />
wkraść się w krąg bogatych znajomych państwa Yi. Jako<br />
studentka najpewniej wzbudzałaby podejrzenia. Jeden z<br />
bogatszych studentów wypożycza dla niej stroje i wynajmuje<br />
samochód, inny gra jej męża. Jazhi sprawnie wciela się w swoją<br />
rolę, ma zresztą doświadczenie jako była, mało znana, aktorka.<br />
Organizacja w ferworze oddania sprawie dopracowuje każdy<br />
szczegół, który mógłby zdradzić Jazhi: od stroju, biżuterii i<br />
samochodu, poprzez fikcyjny życiorys – aż po jej wiarygodność<br />
w alkowie.<br />
Ponieważ jasny jest zarówno fakt, iż Jazhi będzie musiała<br />
uwieść Yi oddając mu się, jak i to, że dziewczyna nie ma w<br />
tym żadnego doświadczenia, ziomkowie studenci organizują<br />
jej „szkolenie”. Jedynym, który ma jakie-takie doświadczenie w<br />
tym zakresie, jest Liang Runsheng. To doświadczenie wątpliwe,<br />
bo wyniesione z burdelu, ale innego „nauczyciela” dla Jazhi nie<br />
ma. A ostatecznie też ona, jako rzekoma mężatka, nie może<br />
zdradzić przed Yi swojego dyletanctwa, kiedy zostaną sam<br />
na sam. Zarówno podczas „lekcji” z Liangiem, jak i w czasie<br />
późniejszych spotkań z Yi, Jazhi stara się myśleć tylko o tym,<br />
że poświęca się dla sprawy – i to daje jej niejakie oczyszczenie i<br />
względny spokój, ale w końcu dziewczyna tak czy owak zaczyna<br />
łykać silne pigułki nasenne.<br />
Kiedy nadchodzi pora wykonania zadania, Jazhi przed<br />
umówioną schadzką zwabia Yi do sklepu jubilerskiego pod<br />
pretekstem, że chce oddać do naprawy element biżuterii.<br />
Przy okazji Yi poleca jej, żeby wybrała dla siebie pierścionek
ecenzje<br />
z diamentem, który obiecał jej kupić już przy pierwszym<br />
spotkaniu, a Jazhi zgadza się na to, aby zachować wiarygodność.<br />
To, że kochanka mężczyzny o trzydzieści lat starszego i dobrze<br />
usytuowanego społecznie, a co za tym idzie – bogatego, liczy<br />
na drogie prezenty – jest dla niej oczywiste. Sklep jubilerski<br />
ma za chwilę stać się miejscem morderstwa. Jazhi, siedząc<br />
obok mężczyzny, którego czeka śmierć, próbuje wyobrazić<br />
sobie scenę, tak bliską realizacji. Dziewczyna nie wie, jak to<br />
się stanie; jej rola w spisku skończy się doprowadzeniem Yi w<br />
odpowiednie miejsce, o niczym więcej nie jest poinformowana.<br />
Czy Jazhi zada sobie pytanie, co naprawdę czuje do Yi? Czy<br />
w sklepie wydarzy się coś jeszcze? Co myślał pan Yi, gdy<br />
zbiegał po schodach prosto do swojej bezpiecznej limuzyny?<br />
Myślał, że to przyjemnie zabrać jedną z kochanek na zakupy<br />
i przyglądać się temu, jak wybiera. Że nie wolno kochanki<br />
obdarowywać za wcześnie, bo poczuje się urażona, ale w ogóle<br />
obdarować trzeba, bo to jest miłe. Myślał, że spotkało go jakieś<br />
nieokreślone szczęście. Co zatem myślał Yi po śmierci Jazhi?<br />
Myślał, że należy w domu zdjąć zasłony, bo za nimi mogłoby<br />
się schować wielu morderców. Myślał, że powinien staranniej<br />
dobierać przyjaciół. Że Jazhi chyba go kochała i że to uśmiech<br />
losu, bo była piękną kobietą. Że dobrze zrobił zamykając<br />
teren niedoszłej zbrodni i wydając polecenie wystrzelania<br />
wszystkich spiskowców. Że prawdziwy mężczyzna nie jest<br />
sentymentalny i że Jazhi by się z tym zgodziła. Myślał, że teraz<br />
w pełni posiadł Jazhi, że po śmierci należy do niego jej dusza.<br />
Zaplanował też, co powie żonie. A potem poszedł na jedno<br />
z wielu organizowanych przez nią spotkań towarzyskich dla<br />
ekipy podstarzałych, znudzonych bogaczy, z których wiecznie<br />
musiał się wymykać po uzgodnieniu kolejności wzajemnego<br />
zapraszania się na kolacje.<br />
Tak kończy się historia Jazhi i Yi, historia niebezpiecznej<br />
relacji kobiety i mężczyzny, w którą być może wkradło się<br />
uczucie. Żadno z nich nie osiąga tego, czego chciało, oboje<br />
są przegrani. Jazhi pod wpływem impulsu ratuje życie Yi, ale<br />
w ten sposób sprowadza na siebie wyrok. Yi jest uwięziony<br />
w nieudanym małżeństwie, w którym się dusi i miota, a<br />
jednocześnie jest zbyt słaby, by położyć temu kres – zbyt<br />
uzależniony od władzy i pieniędzy. Dlatego ostatecznie czeka<br />
go marazm i zgorzknienie.<br />
Chang opisując napięcia zachodzące związkach kobiety<br />
z mężczyzną posługuje się tłem okupowanego przez<br />
Japonię Szanghaju. „Ostrożnie pożądanie” ukazuje specyfikę<br />
ówczesnego społeczeństwa, jego marazm i degradację. Na tym<br />
tle rozgrywa się historia studenckiego spisku przeciwko panu<br />
Yi. Brutalny w gruncie rzeczy los młodej Jazhi zostaje opisany<br />
w sposób oszczędny, zwięzły, bez patosu. Jednocześnie Chang<br />
unika dosłowności, jej język jest pełen niedopowiedzeń, aluzji;<br />
pewne treści pozostają tu nie wyrażone explicite. Ta oszczędność<br />
języka, oszczędność w wyrażaniu treści łączy się z brakiem<br />
ingerencji autorki w odbiór noweli, jest ona całkowicie poza<br />
tekstem: relacjonuje – nie ocenia. Jednocześnie ta oszczędność<br />
momentami zmienia się w pewną papierowość, sztuczność tej<br />
relacji.<br />
W tytule mówi się o pożądaniu, którego tak naprawdę<br />
w utworze nie ma. Relacja Jazhi-Yi jest wykalkulowana i<br />
pozbawiona emocji. Jazhi działa „dla sprawy”, nie pożąda<br />
Yi, jest na niego skazana. Nie ratuje mu życia z miłości. Yi z<br />
kolei ma nad nią pewnego rodzaju władzę – zagarnął bowiem<br />
jej cielesność. Jazhi, ocalając go,<br />
działa pod wpływem impulsu. Nie<br />
jest całkowicie zdeterminowana,<br />
poświęcona „sprawie”. Wątpi w<br />
słuszność swojego postępowania,<br />
wyrzuty sumienia spędzają jej sen z<br />
powiek. Brzydzi się przemocą, boi się<br />
jej – dlatego ocala Yi. Relacja Yi do<br />
Jazhi jest czysto fizyczna, oparta nie<br />
tyle na pożądaniu, co na popędzie.<br />
Pożądanie jest zbyt „dużym”<br />
słowem na określenie pobudek<br />
szpakowatego, przysadzistego pana<br />
po pięćdziesiątce, który ma wiele<br />
kochanek, traktuje je przedmiotowo<br />
i z góry, a jednocześnie drżąc<br />
przed żoną, odczuwa strach przed<br />
ujawnieniem. Właściwą dominantą<br />
tej noweli jest nie pożądanie, lecz<br />
porządność, oczywiście fałszywa.<br />
Jazhi i Yi są uwikłani w sieć<br />
narzuconych, opresywnych norm i<br />
reguł. Ona poświęca się „sprawie”,<br />
chociaż nie do końca tego właśnie<br />
chce. On zaś żyje pod pantoflem<br />
żony, na męski szowinizm pozwalając<br />
sobie tylko w obecności zależnych od<br />
niego kochanek.<br />
Eileen Chang,<br />
Ostrożnie, pożądanie,<br />
przeł. Katarzyna Kulpa,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2008.<br />
103
ecenzje<br />
Joanna Chłosta-Zielonka<br />
Antologia z Olsztyna<br />
Redaktorzy antologii<br />
literackiej „Przed i Za”, Alicja<br />
Bykowska-Salczyńska i Zbigniew<br />
Chojnowski, zgromadzili teksty<br />
autorów rozmaitych, których łączy<br />
niezaprzeczalny fakt powiązania<br />
w sensie fizykalnym z Warmią i<br />
Mazurami. Bo są tu i wspomniani<br />
wcześniej antagoniści, są ich<br />
„satelity”, ale i zupełnie oddaleni<br />
twórcy, nie związani z żywym<br />
nurtem życia literackiego. Przeplata<br />
się też, bez wyraźnego zamysłu,<br />
proza z poezją, młodość ze starością,<br />
spektakularność i marginalność<br />
talentów. Jak to zresztą zwykle w<br />
antologiach bywa…<br />
Olsztyn słynie z podobnych<br />
wydawnictw. Już w 1949 roku<br />
Witold Kochański zebrał wiersze<br />
przedwojenne i te napisane tuż po<br />
wojnie, wydając je jako „Poezja z<br />
Warmii i Mazur”. W 1953 roku<br />
dzięki zaangażowaniu Władysława<br />
Gębika ukazała się antologia<br />
„Poezje Warmii i Mazur” oraz<br />
„Pieśni ludowe Warmii i Mazur”.<br />
W 1963 roku w opracowaniu<br />
Władysława Ogrodzińskiego<br />
ujrzała światło dzienne słynna<br />
antologia „Bursztynowym szlakiem”<br />
z podtytułem „Warmia i Mazury w<br />
prozie i poezji”. Trudno zapomnieć<br />
o dwóch antologiach lirycznych<br />
Edwarda Martuszewskiego, pierwsza<br />
z 1960, pt. „W oczach poetów<br />
Warmia i Mazury 1945-1960”, kilka<br />
lat później, w 1972, pod tym samym<br />
tytułem tylko ze zmienionymi<br />
datami: 1940-1970. Cennym<br />
wydawnictwem był też wydany w<br />
1985 roku zbiór opowiadań „Zwierza<br />
gwiazda”, przygotowany przez<br />
104<br />
Andrzeja Staniszewskiego. W 1995 roku 11 numer „Borrusssi”<br />
pt. „Antologia nowej poezji Warmii i Mazur 1980-1995”<br />
stanowił ciekawą monografię twórczości wybranego okresu.<br />
Zaś w 2000 roku SSP wydało, także pod redakcją Kazimierza<br />
Brakonieckiego i Zbigniewa Chojnowskiego, antologię literacką<br />
pt. „Szara reneta”.<br />
Jak się okazuje, wybory tekstów literackich są<br />
najdogodniejszą formą prezentacji środowiskowych poczynań.<br />
Mogą być przeglądem, konfrontacją, podsumowaniem, zarysem<br />
i czymś jeszcze bardzo podobnym. I tak właśnie najnowszy<br />
wybór traktują jego redaktorzy pisząc we wstępie: „Do pewnego<br />
stopnia naszą intencją było udokumentowanie aktualnego stanu<br />
posiadania warmińsko-mazurskiego środowiska literackiego,<br />
które prowadzi żywy dialog z Polską, Europą, światem w<br />
przestrzeni mitów, stereotypów, historii oraz podstawowych<br />
pytań już nie tylko egzystencjalnych, lecz przede wszystkim<br />
antropologicznych”. Antologia zbiera przede wszystkim<br />
najnowsze osiągnięcia autorów, fragmenty prozy, która dopiero<br />
co się ukazała, lub za chwilę wyjdzie w druku, poza tym wiersze,<br />
które także za literacki moment wejdą do szerszych zbiorów i<br />
stanowią jedynie urywek wypowiedzi wielowątkowej.<br />
W dziedzinie prozy mamy okazję przeczytać fragmenty<br />
czterech wydanych już dzisiaj powieści oraz kilku istniejących<br />
jeszcze we fragmentach. Wśród tych opublikowanych jest<br />
powieść Włodzimierza Kowalewskiego, jeszcze nienagrodzona,<br />
ale czekająca na nominację, pt. „Excentrycy”. Znakomita fabuła<br />
oparta na historii z połowy lat pięćdziesiątych, która mogła,<br />
choć nie musiała, się zdarzyć, pełna napięcia i oczekiwania<br />
na punkt kulminacyjny. Możemy też przeczytać fragment<br />
najnowszej powieści Mariusza Sieniewicza „Rebelia”, która<br />
otarła się o Paszport „Polityki” 2008, będąc futurologiczną wizją<br />
finału kultury masowej, bez miejsca na starość, ułomność i ból.<br />
Są także nagłośnione przez „Ha!art” w 2007 roku „Zęby” Joanny<br />
Wilengowskiej czy jeszcze fragmenty, a dzisiaj już dostępna<br />
całość, autorstwa Tomasza Białkowskiego pt. „Mistrzostwo<br />
Świata”. Nie sposób też nie wymienić opowiadania „Mój mały,<br />
maleńki, czy ty o tym wiesz…” Piotra Siweckiego, znakomicie<br />
dopracowanego pod względem formalnym, oddającego<br />
strumień świadomości kolejnych bohaterów-narratorów, a<br />
szczególnie celnie, wręcz feministycznie, odzwierciedlającego<br />
świadomość kobiety. Nie wiem, dlaczego zabrakło w tym<br />
zbiorze Pawła Jaszczuka i Ewy Schilling, autorów ciekawych<br />
i znanych w kraju. Czy odmówili, czy ich udział z zamysłem
ecenzje<br />
nie został uwzględniony, pozostanie<br />
tajemnicą antologistów.<br />
Ciekawie za to prezentuje się<br />
wątek warmińsko-mazurski we<br />
fragmentach prozy Bohdana Dzitki i<br />
Iwony Łazickiej-Pawlak. Intrygujący<br />
jest także fragment prozy Krzysztofa<br />
Szatrawskiego, będący wielogłosową<br />
narracją płynącą ze współczesnej<br />
codzienności i sygnalizujący nawiązanie<br />
do regionalnego tematu. Brakuje<br />
przecież w dorobku literatury po 1945<br />
roku (oprócz może „Kroniki z Mazur”<br />
Erwina Kruka) epopei polskiego<br />
pisarza, wyjaśniającej wyczerpująco i<br />
pod względem formalnym atrakcyjnie<br />
powojenną problematykę ziem Warmii<br />
i Mazur. Propozycje zamieszczone w<br />
antologii zapowiadają się niezwykle<br />
interesująco.<br />
Znajdujemy w zbiorze wiele<br />
poetyckich uogólnień odnoszących<br />
się do czasów minionych i do<br />
teraźniejszości. Wybrane wiersze<br />
są jakby próbą pokazania kondycji<br />
oczekiwań i potrzeb człowieka,<br />
formułowanych zresztą zawsze,<br />
niezależnie od czasów. Ową<br />
ponadczasowość niezwykle celnie<br />
oddaje Kazimierz Brakoniecki w liryku<br />
„Rzeczywistość”. Niedorzeczność<br />
świata zewnętrznego w konfrontacji z<br />
naszymi dążeniami zwykle pozostaje<br />
w nieuniknionym i niezawinionym<br />
przeciwieństwie. Wtóruje mu jakby<br />
Erwin Kruk, nie potępiając ani<br />
przeszłości, ani przyszłości:<br />
„Ale jeśli to był ten dzień,<br />
To jest on godny pamięci.<br />
Nawet, jeśli dopiero ma nadejść”.<br />
(„Uroki dnia”)<br />
Są też wiersze mówiące o wielkiej<br />
zmianie naszej codziennej kultury,<br />
wyrażające strach i bezradność wobec<br />
kondycji współczesnego świata. Cóż<br />
przeciwstawić bezkarności zabijania<br />
– się – („Ikariada” Alicji Bykowskiej-<br />
Salczyńskiej oraz „Z kroniki wypadków”<br />
Brakonieckiego), czy głupocie<br />
niedojrzałości oraz braku kulturowego<br />
oparcia („Cud” Bykowskiej-<br />
Salczyńskiej)?:<br />
„Młody pisze w zeszycie<br />
jeszcze tylko w zeszycie<br />
jeszcze tylko pisze<br />
zanim się upomni<br />
i podpali świat”.<br />
(„Cud”)<br />
Niezależnie, ale jednak wspólnie, poeci i poetki poszukują<br />
miłości i wsparcia najbliżej. Nie znam drugiej antologii, w<br />
której tak wiele miejsca poświęca się pozytywnym relacjom<br />
rodzinnym. Czytamy w „Kosmosie” Brakonieckiego o<br />
rozmowie ojca z synem:<br />
„Syn mówi,<br />
Żebym nie bał się śmierci,<br />
Bo on mnie kocha<br />
I sam będzie za miesiąc ojcem<br />
Cała wiara ludzi.<br />
Przed i za nami”.<br />
U Wojciecha Kassa synkowie pojawiają się w każdym<br />
skojarzeniu z życiem codziennym:<br />
„Moi synkowie<br />
Brusiu i Wojtusiu<br />
Nie dajcie sobie wmówić, że jesteście samotni<br />
Z wysokich traw wypatrujcie jaskółek<br />
Napowietrznych huśtawek<br />
Jeszcze nie tak pustych”.<br />
(„Napowietrzne huśtawki”)<br />
Erwin Kruk z kolei przygląda się z miłością swojej<br />
wnuczce Sarze, która niesie nadzieję na co dzień i pozwala<br />
swoją niewinnością pokonać zło świata:<br />
„Malutka Sara daje nam przyzwolenie,<br />
By wznosić psalm dziękczynny pod niebiosa<br />
I wychwalać ten jesienny dzień,<br />
I uśmiechać się do siebie serdecznie,<br />
By razem było nam raźniej”.<br />
(„Moja wnuczka Sara”)<br />
Jest też i gorzki płacz matki po stracie córki, słowa nie do<br />
wypowiedzenia, ból nie do opisania, poetki-matki Tamary<br />
Bołdak-Janowskiej:<br />
„Córka nie żyje. Następne słowa stawiają opór,<br />
Przez to, że nie istnieje słowo, które wskrzesza”.<br />
(„Eroica”)<br />
I jeszcze fragment wiersza Jana Pietrzyka „Ponad<br />
czasem”:<br />
„Dłonie ukochanej<br />
Matki<br />
Zawsze będą ciepłe”.<br />
Ciepło domu, znanych miejsc, zaprzyjaźnionych<br />
przestrzeni – to jeszcze jeden zauważalny motyw ukazany<br />
w antologii wierszy. Widać go szczególnie w „Kronice<br />
olsztyńskiej” Zbigniewa Chojnowskiego, ale też w wierszach<br />
Marka Barańskiego:<br />
105
ecenzje<br />
„Tamci nie podnoszą na siebie głosu<br />
mężczyzna wychodzi z wody<br />
jego synek mówi:<br />
zimno ci przytul się do mamy<br />
Ci co przychodzą na plażę przed zachodem słońca<br />
patrzą na siebie tak<br />
jakby znajdowali w sobie<br />
potwierdzenie istnienia”.<br />
(„Cisi ludzie”)<br />
Jest też kilka dowcipnych limeryków. Marek Barański pisze „Tyłeczek<br />
modelki Herzigowej”, a Piotr Piaszczyński „Hair”:<br />
„Pełno włosów<br />
Rankiem na poduszce.<br />
Pełnych smutku<br />
(bo wszystkie należą do mnie)”.<br />
(„Hair”)<br />
Autorzy zaprezentowani w antologii w większości należą do<br />
olsztyńskiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i uczestniczą<br />
zwykle w literackich wydarzeniach związanych z tą instytucją. Jej historia<br />
powołania i działalności w Olsztynie wieńczy całość zbioru.<br />
Utwory, które zmieściły się w antologii „Przed i Za”, przynoszą<br />
czytelnikowi wielką satysfakcję, po pierwsze, udowadniając, jak wielkie są<br />
możliwości i talenty rodzimych pisarzy, po drugie, dając pełnię literackich<br />
przeżyć i zaspokojeń.<br />
Przed i Za.<br />
Antologia literacka,<br />
red. Alicja Bykowska-Salczyńska i Zbigniew Chojnowski,<br />
Wyd. Oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich w Olsztynie,<br />
Olsztyn 2007.<br />
106
ecenzje<br />
Wiktoria Klera<br />
Fiołki zamiast cierni<br />
„Na początku jest power”. Pierwsze zdanie książki Bartosza<br />
Żurawieckiego „Ja, czyli 66 moich miłości” otwiera wirtualny<br />
świat, którego centrum stanowi miłość rozumiana na wiele<br />
sposobów. Bohater stwarza siebie na oczach czytelnika, więc<br />
już na wstępie pojawia się wątpliwość: kto mówi? Człowiek?<br />
Avatar? W wirtualu pojęcie tożsamości traci na znaczeniu.<br />
Niebezpieczeństwo rozpłynięcia w sieci grozi zarówno<br />
kreatorowi sztucznego bytu, jak i osobie po drugiej stronie<br />
komputera. Pomimo zagrożeń, bohaterowie książki brną w<br />
ten nieskończony labirynt szukając nowych uciech. I szybko<br />
popadają w znudzenie.<br />
Książkę Żurawieckiego można podzielić na trzy części. W<br />
każdej z nich na portalu randkowym „gaydonjuan” powstaje<br />
inny bohater. Autor powołuje do życia kolejno: młodego<br />
mężczyznę (przemianowanego później na „włochatego”),<br />
czterdziestoletnią kobietę oraz pisarza-„starego oblecha”.<br />
Mogłoby się wydawać, że przygody w ten sposób dobranych<br />
postaci będą bardzo różne. Jest tak jedynie w warstwie słownej,<br />
ale samo doświadczenie, co prawda opisywane z odmiennych<br />
perspektyw, wygląda niemal tak samo. Fikcja powstająca w<br />
sieci wypiera rzeczywistość. Wielokrotnie powtarzany schemat<br />
przylega do wirtualnego człowieka; niestety jego śmierć<br />
następuje równie prędko, jak narodziny. Sposobem na nudę i<br />
monotonię życia pozostaje tu ciągła kreacja.<br />
Nie można pozostać obojętnym wobec dosłownego<br />
cytowania rozmów internetowych. Nie mam zamiaru bronić<br />
czystości językowej, warto jednak zauważyć, iż wprowadzanie<br />
takich zapożyczeń bywa ryzykowne. Pewnego dnia może się<br />
ukazać książka „napisana” jedynie za pomocą emotikonów (a<br />
i takie próby podejmuje autor). Cóż wtedy poczną badacze<br />
literatury?<br />
Forma powieści mogłaby sugerować, że akcja rozgrywa<br />
się głównie podczas czatowania. To mylne wrażenie.<br />
Wydarzenia realne, skonfrontowane z informacjami mailowymi<br />
oraz rozmowami na portalu randkowym, obnażają ich<br />
powierzchowność. Tytułowe „miłości” są osobami kolejno<br />
poznawanymi przez narratora. Zazwyczaj nie mają imion –<br />
tylko numer i nick. Następny objaw bezduszności sztucznego<br />
świata. Efekt jest przytłaczający do tego stopnia, że trudno<br />
nie zauważyć faktu, iż na miłość niehomoseksualną nie ma<br />
w powieści miejsca. Ale żaden porządek nie zostaje w ten<br />
sposób zaburzony. Tu można upatrywać oryginalności książki<br />
Żurawieckiego. Niektóre z opisanych aktów erotycznych, na<br />
przykład przygody arcybiskupa, niejednego czytelnika oburzą.<br />
Ale nie zostały opisane w charakterze sensacji, raczej jako<br />
nieodłączny element życia pewnej grupy społecznej. Ponieważ<br />
jest coraz więcej tego typu świadectw w literaturze i innych<br />
środkach przekazu, toteż „heterycy” przywykli do nich i już się<br />
nie bulwersują. Zresztą próba stworzenia kolejnej „gejowskiej<br />
epopei” mogłaby przypominać historię Daffyda Thomasa,<br />
bohatera serialu „Mała Brytania”,<br />
przywołanego w powieści. Daffyd<br />
uważa, że jest „jedynym gejem<br />
w wiosce” i nie chce wiedzieć, że<br />
wokół niego mieszka wielu innych<br />
homoseksualistów. W Polsce serial<br />
ocenzurowano, co przeczy utopijnej<br />
wizji, czyli ironicznej obserwacji, iż<br />
niejeden gej mieszka obok, a nawet<br />
– być może – geje i lesbijki stanowią<br />
większość.<br />
Historie miłosne powołanych<br />
do wirtualnego życia bohaterów<br />
można analizować osobno. To<br />
jednak zabieg mało przydatny,<br />
gdyż nawet jeśli zmienia się płeć<br />
któregoś z nich, partnerzy pozostają<br />
ci sami. Dla przykładu – „miłość<br />
nr 2”, mężczyzna o nicku Normals,<br />
pojawia się we wszystkich historiach.<br />
Znajomości wyjątkowe (ze względu<br />
na bardziej niż zwykle wyrafinowane<br />
ekscesy seksualne) zawiera się<br />
poza oficjalnymi stronami, za<br />
pośrednictwem prywatnej poczty.<br />
W tym miejscu czas na kolejną<br />
mało odkrywczą refleksję. Nawet<br />
najdziwniejsze praktyki erotyczne nie<br />
mają tak wielkiej siły oddziaływania,<br />
jak przełamywanie tabu starości<br />
w powiązaniu z seksualnością. I,<br />
oczywiście, samotności w obliczu<br />
śmierci, choć w tym przypadku<br />
Żurawiecki zdaje się uciekać od<br />
tematyki płci. Najsmutniejszym jest<br />
fakt, iż nie ma w tej książce miejsca<br />
na wątpliwości moralne. Już nie tylko<br />
w sieci, ale także w „realu”, stającym<br />
się lustrzanym odbiciem fikcji. Brzmi<br />
paradoksalnie? „Ja, czyli 66 moich<br />
miłości” uświadamia, że sieć nas<br />
wchłania, zastępując istniejący świat.<br />
Żaden (żadna) „ja” w powieści nie<br />
istnieje. To tylko twór, przybierający<br />
cechy, jakich zapragnie jego partner.<br />
Każdy i nikt zarazem.<br />
Taki porządek lektury ulega<br />
pewnemu rozbiciu. Centralną część<br />
powieści stanowią wydarzenia<br />
najmocniej odrealnione. Tym razem<br />
107
ecenzje<br />
nie za sprawą podziału świata na sieć<br />
i to, co poza nią. Przypowieściowobiblijny<br />
charakter przygód Agaty40<br />
wprowadza elementy wartościujące.<br />
Bohaterka zostaje ukrzyżowana<br />
przez swoich sąsiadów. Mąż sąsiadki<br />
mści się z powodu „zgwałconej”<br />
córki. Żona Krystyna rozładowuje<br />
swoje wyrzuty sumienia po romansie<br />
z Agatą. To „herezja heteryków”,<br />
w których świecie miłości nie ma.<br />
Egzekucję prowadzi Arcy, poznany<br />
wcześniej z zupełnie innej strony...<br />
Czterdziestoletnia graficzka<br />
przybita do krzyża, w fiołkowej<br />
koronie, po rytualnym gwałcie<br />
pluje na zgromadzonych krwią.<br />
Kobiety, zabiegające wcześniej o jej<br />
zainteresowanie, stoją pod krzyżem,<br />
niczym wampiry piją krew, ocierając<br />
czoło oprawcom. Agata przemawia<br />
słowami Konrada z III Części<br />
„Dziadów”, jej ostatnie zdanie<br />
zaczerpnięto z Mickiewiczowskiej<br />
Improwizacji. Skatowana za<br />
orientację seksualną wykrzykuje do<br />
Arcybiskupa:<br />
„- Żeś Ty nie ojcem świata, ale...”.<br />
Męczeńskie echo szybko zostaje<br />
rozwiane. Z pewnością wiele odwagi<br />
wymaga cytowanie wieszcza w<br />
takim kontekście. Szczególnie, jeżeli<br />
wcześniej w podobnej stylistyce<br />
czytamy o tym, że Alibaba „był<br />
babą”. Scena ukrzyżowania zyskuje<br />
jeszcze bardziej groteskowy charakter<br />
w zestawieniu z początkiem przygód<br />
kolejnego męskiego bohatera. W<br />
przepełnionym homofobią świecie<br />
pisarz otrzymuje kredyt na napisanie<br />
powieści gejowskiej. Aby pieniądze<br />
były przeznaczane na zamierzone<br />
cele, bank przydziela obserwatora.<br />
Chyba nie trzeba dodawać, iż<br />
wspomniany kontroler, zdeklarowany<br />
heteroseksualista z żoną i<br />
dzieckiem, w końcu ulega pokusie<br />
nowopoznanego świata.<br />
Wniosek płynący z powyższych<br />
rozważań jest od dawna oczywisty<br />
(chociaż niektórzy uznają go za<br />
kontrowersyjny). Wygląda na to,<br />
że wszyscy ludzie, świadomie bądź<br />
nie, przejawiają homoseksualne<br />
skłonności. Wirtualny świat jest pod<br />
tym względem dużo bezpieczniejszy<br />
– oczekiwania względem partnera<br />
są jasno określone i trudno o<br />
nieporozumienie. Jeżeli coś idzie<br />
108<br />
nie tak, jak powinno, zawsze można się wylogować, po czym<br />
zalogować pod innym nickiem, z nowymi preferencjami, inną<br />
twarzą, płcią. „Ja, czyli 66 moich miłości” to historia, która sama<br />
się pisze. Łańcuch przyczynowo-skutkowy nie ma prawa bytu,<br />
ponieważ sieć nie respektuje linearności zdarzeń. Świadectwem<br />
dynamiki świata przedstawionego są nawet „chwilowe braki<br />
książki” w środku oraz, przede wszystkim, na końcu powieści –<br />
gdzie milczą białe kartki.<br />
Bartosz Żurawiecki,<br />
Ja, czyli 66 moich miłości,<br />
Wyd. Sic!,<br />
Warszawa 2007.
ecenzje<br />
Dominika Kotuła<br />
„Pod banderą snu”.<br />
Oniryzm bezpretensjonalny<br />
Liryka kobieca to niewątpliwie oklepane hasło,<br />
narażone na nadinterpretacje, mniej lub bardziej<br />
podstawne zarzuty, nie zawsze upragnione powiewanie<br />
na sztandarach bojowniczek „o wolność naszą i waszą”<br />
i rozliczne nieporozumienia. To także zjawisko, które<br />
w polskiej poezji lat ostatnich rozwija się nad wyraz<br />
dobrze, wprowadzając do niej nową jakość, pobłyskując<br />
świeżo odkrytymi sensami, prezentując wyraziste typy<br />
bohaterek i przemawiając indywidualnymi, różnorodnymi<br />
głosami, splatającymi się w interesujący kolaż. Kolaż<br />
barwny, zachęcający do wniknięcia w świat współczesnych<br />
komentatorek świata, wyrazicielek niepokojów<br />
egzystencjalnych wyższego i niższego sortu. Przyziemnych<br />
radości i metafizycznych wzlotów. Wiarygodność tej<br />
polifonii odrębnych poetyk wydaje się prawdziwie<br />
intrygująca, a samoświadomość bohaterek, na tle oblicza<br />
rozbitej męskości, imponuje.<br />
Jedną z ważniejszych postaci owej lirycznej plejady<br />
jest Agnieszka Wolny-Hamkało, poetka, krytyk literacki,<br />
dziennikarka. Wydany w Krakowie tomik „Spamy<br />
miłosne” potwierdza znany już wcześniej potencjał<br />
liryczny autorki oraz oryginalność jej wizji, łączących<br />
w sobie odrealnienie świata przedstawionego, zabawę<br />
językiem, poetycki konceptualizm wysokiej próby oraz<br />
misterne sploty intelektualnych konstrukcji i intymnych<br />
wzruszeń. „Rzeczywistość jest w tych wierszach zdrapką”<br />
– określają wydawcy. Prześwitują spoza niej światy<br />
baśniowe, na jej powierzchnię wydobywają się senne<br />
widma. Już „pon.”, wiersz otwierający tomik, sprawiający<br />
wrażenie krótkiej impresji, szkicu nakreślonego lekkim<br />
ruchem ręki, wprowadza czytelnika w przestrzeń<br />
poetycką przesyconą magią, poddawaną onirycznym<br />
odkształceniom: „Krawędzią cienia / jedzie widmowy<br />
cyklista, a dworzec / płonie jak denaturat”. Jednakże<br />
poezje Agnieszki Wolny-Hamkało, w przeciwieństwie<br />
do nasuwających się na myśl przy ich lekturze baśni,<br />
nie są zanurzone w bezczasie. Wręcz przeciwnie, roi się<br />
w nich od znaków współczesnej codzienności. Wielkie<br />
miasta wraz z ich atrybutami, rekwizyty o proweniencji<br />
urbanistycznej bądź industrialnej stanowią często tło<br />
wędrówek bohaterki wierszy. Tytuł tomiku odwołuje się<br />
do znanego wszystkim użytkownikom internetowej poczty<br />
problemu, będąc jednocześnie przekorną grą z utrwaloną<br />
w języku konstrukcją słowną, jaką są „miłosne spamy” 1 .<br />
Zabieg prosty, pole interpretacji szerokie: czy poetka miała<br />
na myśli zasygnalizowanie nastroju kpiny, pojawiającego<br />
1 Tu mała dygresja o zabarwieniu delikatnie prywatnym<br />
– większość znajomych, zerkając na moją półkę z książkami odczytała<br />
tytuł jako „Spazmy…”. Widać nie jesteśmy jeszcze odarci<br />
z resztek dziewiętnastowiecznych sentymentów:).<br />
się na kartach tomiku, żartobliwie<br />
zmrużyła do czytelnika oko? Może<br />
zwróciła uwagę na niezbyt przyjazną<br />
poezji naturę współczesnego<br />
świata – niewielu w końcu waha się<br />
przed wyrzuceniem spamu, garstka<br />
odczuwa potrzebę poznania jego<br />
zawartości, wszyscy zaś pragną<br />
posiadania programu blokującego mu<br />
dostęp. Przymiotnik „miłosne” tylko<br />
komplikuje całą kwestię.<br />
Analiza tytułu daje przedsmak<br />
zawartości „Spamów...”:<br />
mieszanki hamowanej czułości<br />
z (humorystycznym czasem)<br />
dystansem, cyzelowanych<br />
obrazów rzeczywistości odbieranej<br />
nader sensualnie, żywiołowej<br />
i wyrafinowanej jednocześnie<br />
metaforyki. Bohaterka oprowadza<br />
nas po swoim świecie, wciąga w<br />
niego, komentując i dodając nowe<br />
sensy. Dojrzała kobieta postrzega<br />
rzeczywistość na wiele sposobów,<br />
często oczyma dziecka. Pojawiają się<br />
piękne frazy, jak w wierszu „fantom”:<br />
„mój syn rozkazuje armiom,<br />
które zeszły z łąk. / Kuna jest<br />
szpiegiem i złe oczy kuny / świecą<br />
w świerkach jak mokre miętusy”.<br />
Poetyka przekazu internetowego<br />
pozwala omijać rafy czułostkowości,<br />
awangardowa dyscyplina pomaga<br />
zaś w tworzeniu błyskotliwych<br />
metafor, szlifowaniu językowych<br />
smaczków („z daleka – mowa<br />
miast: szumne szaszłykarnie”).<br />
Bez dysonansów współbrzmi z<br />
tymi zabiegami naturalny kobiecy<br />
przekaz emocjonalny i zmysłowy:<br />
„lubiła śnić i było jej przyjemnie,<br />
że on nie śni. / Bezgrzesznie, choć<br />
często zakochiwała się / przez<br />
sen. Czasem nad ranem / czyniła<br />
jakąś niezrozumiałą uwagę / albo<br />
dzwoniła do kogoś, kto dawno o<br />
niej zapomniał. / Ale potem sen<br />
stygł, blaknął. Spalała go jak pączka<br />
– / tysiące kalorii snu” („sen w<br />
styczniu”). Duży jest udział zmysłów<br />
109
ecenzje<br />
w percepcji poetki: smak, dotyk, zapach<br />
czy migotanie nasyconych kolorów budują<br />
świat, którym nieustannie jest zadziwiona,<br />
oczarowana. Uważna obserwacja słońca,<br />
które czasem „sunie jak wrotka”, często<br />
sprawia, że „miękną przezrocza w<br />
oknach autobusu”, bywa „niemrawe” i „z<br />
niesmakiem wyświetla twarze” mężczyzn<br />
„z kolekcji zimowej 2006”, organizuje jej<br />
dzień. Z sennego zamieszania wyłaniają<br />
się obrazy codziennej egzystencji w<br />
roli matki i żony, „wartkie pocałunki<br />
na bezdechu”, wspomnienia wieczorów<br />
autorskich i napomknienia o pracy i<br />
wyjazdach, delikatnie maskowane plotki,<br />
niezobowiązujące relacje z małżeńskich<br />
kryzysów („czarne”). Proces oswajania<br />
nowego domu, zakorzeniania się w<br />
nieznanych miejscach. Reminiscencje<br />
z dzieciństwa. Wszystko to podane w<br />
delikatnie onirycznej tonacji, omotane<br />
siatką intertekstualnych odniesień, aluzji<br />
do świata kultury polskiej i światowej.<br />
Pojawia się Serhij Żadan („anarchy in<br />
ukr.”), Per Olom Enquista („Blanche<br />
i Mari”), poeci, z którymi Agnieszka<br />
Wolny-Hamkało styka się na co dzień.<br />
Jedynie momentami pojawiają się<br />
zgrzytliwe fragmenty, niewspółgrające<br />
z dominującą w tomiku stylistyką:<br />
„wiatrem wkurwione wiśnie” czy pociągi,<br />
którym „puszczają zwieracze”. Językowa<br />
brutalność, doskonała w drapieżnych,<br />
dusznych wierszach Marty Podgórnik,<br />
nie do końca wiarygodna wydaje<br />
się w przesiąkniętych estetyzmem i<br />
sensualizmem tekstach autorki „Spamów<br />
miłosnych”. Nietrudno jest jednak<br />
zapomnieć o drobnych potknięciach<br />
poetki w obliczu niekonwencjonalnej<br />
formy, zaskakujących metafor i<br />
oryginalnego języka. Świeżość spojrzenia<br />
Agnieszki Wolny-Hamkało, jej<br />
wyrazistość i urok skupiają czytelniczą<br />
uwagę, bawią, wzruszają, intrygują.<br />
Zgromadzone w tomiku wiersze<br />
są ciekawym zapisem świadomości<br />
kobiety obdarzonej wielką wrażliwością,<br />
gruntownym wykształceniem,<br />
niecodziennym spojrzeniem na<br />
świat i relacje międzyludzkie oraz<br />
zanurzonej głęboko w równoległych<br />
rzeczywistościach. „Spamy miłosne” -<br />
definitywnie well worth reading.<br />
Agnieszka Wolny-Hamkało,<br />
Spamy miłosne,<br />
Wyd. a 5,<br />
Kraków 2007.<br />
110
ecenzje<br />
Hanna Jaxa-Rożen<br />
Dorosnąć do dojrzałości<br />
Pisząc o książce Moniki Rakusy „39,9”, książce moim<br />
zdaniem bardzo ważnej dla współczesności, chciałabym<br />
najpierw przywołać szerszy kontekst, który tę naszą<br />
współczesność w jakimś stopniu wyznacza i definiuje.<br />
Mam na myśli fenomen Bridget Jones – zjawisko, które<br />
musi skupiać na sobie uwagę zarówno uczestników debaty<br />
feministycznej jak i badaczy szeroko pojmowanej kultury<br />
popularnej. Oto, na fali sukcesu zarówno bohaterki powieści<br />
jak i typu postaci literackiej, feminizm nie tylko został<br />
wprowadzony do kultury masowej, ale wręcz stał się jej<br />
trwałym elementem. Z jednej strony, ruch feministyczny<br />
może w tym upatrywać powodów do radości, bo być może<br />
stanowi on symptom wybijania się przez kulturę kobiecą<br />
do samodzielności oraz możliwość wypracowania przez nią<br />
własnego języka, zrozumiałego jednocześnie dla szerokiego<br />
grona odbiorczyń. Z drugiej jednak strony, można w<br />
zdarzeniu tym zobaczyć zapowiedź nieuniknionej klęski –<br />
wielki sukces komercyjny można traktować jako dowód, że<br />
uniformizująca i rozbrajająca wszelką kontestację kultura<br />
masowa i tym razem wchłonęła kolejny atrakcyjny towar.<br />
Sam feminizm zamieniono w dobrze sprzedającą się modę!<br />
Fenomen, o którym mowa, zgodnie z poetyką sukcesu<br />
uruchamia w kulturze masowej szerokie spektrum działań<br />
obejmujących nie tylko samo wydawnictwo, lecz także i<br />
towarzyszące mu akcje promocyjne, które potem zaczynają<br />
żyć swoim życiem. Kultura masowa, jeżeli sprawnie<br />
wykonany przedmiot-tekst trafi w któreś z aktualnych<br />
zapotrzebowań i dodatkowo je zintensyfikuje, z łatwością<br />
potrafi uruchomić najszerzej rozumianą modę – ubiory,<br />
gesty, język, ale też generalnie zmianę sposobu bycia,<br />
odżywiania, dbałości o ciało i pomysły na organizację<br />
życia. Tak właśnie stało się z książką Helen Fielding<br />
– wszędzie tam, gdzie dotarła książka, a potem i film<br />
nakręcony na jej podstawie, wiele kobiet w podobnym<br />
wieku ochoczo zidentyfikowało się z tytułową bohaterką,<br />
z radością odnajdując w jej losach cząstkę siebie i swoich<br />
problemów. Wypływa z tego wniosek, że Helen Fielding<br />
– oczami swojej bohaterki – zauważa zjawiska, którymi<br />
zaprzątnięte są współczesne młode kobiety. Przykładowo,<br />
że ulegają one presji (raczej w większym niż mniejszym<br />
stopniu) powszechnych znaków naszych czasów, czyli<br />
kultu młodości i terroru piękna. Rezultatem tego jest<br />
społeczeństwo skwapliwie pielęgnujące iluzję, że wszyscy<br />
są młodzi, zdrowi, piękni i bogaci (a w każdym razie żyją<br />
we względnym dostatku). Objawy starzenia się są całkowitą<br />
katastrofą – w tym odwróconym porządku bowiem stanem<br />
naturalnym jest młodość i tylko ona stanowi wartość.<br />
Nie powinno też być fizjologicznych stanów pośrednich,<br />
a symptomy ich pojawiania się to<br />
właśnie katastrofa życiowa: „Kiedy<br />
dotrze do ciebie, że się starzejesz,<br />
nie możesz już przed tą myślą uciec.<br />
Życie zaczyna nagle przypominać<br />
wakacje, kiedy to od półmetka czas<br />
przyspiesza i galopuje ku końcowi”<br />
(Helen Fielding, Dziennik Bridget<br />
Jones, przeł. Z. Naczyńska, s. 114).<br />
W tym świecie wszyscy są albo<br />
młodzi, albo martwi – nie ma<br />
procesu starzenia się, dorosłości ani<br />
tym bardziej starości. Bridget, która<br />
przekroczyła trzydziestkę, zachowuje<br />
się i myśli wciąż jak podlotek. Co<br />
więcej, nikt, ani rodzina, ani jej<br />
otoczenie, od Bridget dojrzałości<br />
nie wymaga – wręcz przeciwnie,<br />
kultywując wspomniany wyżej<br />
terror piękna i młodości, wszyscy<br />
współpracują na rzecz utrzymania<br />
owej fikcji. Oczywiście, do pewnego<br />
momentu może to funkcjonować,<br />
przychodzi jednak chwila, w której<br />
podstarzała nastolatka staje się<br />
żałosna, a jej problemy zaczynają<br />
budzić litość zamiast współczucia.<br />
W tym kontekście książka<br />
Moniki Rakusy sytuuje się<br />
dokładnie po przeciwnej stronie<br />
takiego myślenia o życiu, kobiecości<br />
i dojrzałości. Tytułowe 39,9 to<br />
magiczne „prawie” 40 lat, który to<br />
moment zwykliśmy przyjmować<br />
jako przełomowy, kończący<br />
młodość. Jednak książka jest o<br />
tyle przewrotna, że równocześnie<br />
bardzo zgrabnie wpisuje się w nurt<br />
naśladowczyń Bridget i początkowo<br />
nic nie wskazuje na kryjącą się w niej<br />
głębszą refleksję. Zgodnie ze swymi<br />
oczekiwaniami czytelniczki otwierają<br />
więc kolejny dziennik, tradycyjnie<br />
zaczynający się od noworocznych<br />
postanowień, wśród których na<br />
pierwszym miejscu jest schudnięcie,<br />
a reszta tekstu to bardziej<br />
niepozbierany, pełen niekonsekwencji<br />
111
ecenzje<br />
strumień świadomości niż rozsądny<br />
remanent dotychczasowego życia.<br />
2 stycznia też nie jest lepiej: „Staję.<br />
Zdejmuję koszulkę, a za przeciwnika<br />
mam lustro. Osąd będzie bezstronny”<br />
(s. 7). Sprawdzona formuła powraca<br />
zresztą niejednokrotnie, np. w maju,<br />
kiedy autorka z nadejściem wiosny<br />
konstatuje, że nie ma się w co<br />
rozebrać, też możemy natknąć się<br />
na taki oto zapis: „Mój ukochany<br />
dzienniczku – za żadne skarby<br />
nie zdradzę ci, ile ważę. Choć<br />
zwierzałam się z paru spraw, z<br />
pozoru bardziej intymnych” (s. 156).<br />
Tym razem jednak nasza bohaterka<br />
dodaje już refleksję wskazującą na<br />
coś, do czego Bridget zdolna bywa<br />
niezwykle rzadko – na umiejętność<br />
myślenia, dystansu i analizy:<br />
„Wszystko poddawałam jednak<br />
głębokiej, słownej obróbce. Słowa<br />
posiadają dar kamuflażu. A liczby<br />
to nagość i bezwzględny porządek<br />
czasu teraźniejszego. I dlatego,<br />
kochany dzienniczku, kochamy<br />
słowa i zdecydowanie nie lubimy<br />
liczb” (s. 156). W miarę lektury<br />
książka coraz wyraźniej zmienia<br />
swój charakter i czytając późniejsze<br />
opisy życia na diecie, przesycone<br />
poczuciem humoru i autoironią,<br />
nie mamy wątpliwości, że tym<br />
razem odchudzanie stanowi jeden z<br />
ułamków życia, a nie jego sens.<br />
To, co szczególnie zainteresowało<br />
mnie jako czytelniczkę, ma związek<br />
z poszukiwaniem własnej tożsamości<br />
i refleksja nad stosunkiem do matki.<br />
Zwłaszcza ten drugi temat z punktu<br />
widzenia krytyki feministycznej<br />
jest niezwykle istotny, bo przez<br />
wcześniejszą krytykę niedoceniany,<br />
spychany na margines i skazany na<br />
niebyt. Odzyskiwanie relacji matkacórka<br />
to jeden z ważnych postulatów<br />
feministycznej krytyki literackiej.<br />
Bohaterka-narratorka jest<br />
wychowywana w rodzinie niepełnej,<br />
przez matkę i dziadków, rodziców<br />
matki. Istotne jest to, że matka<br />
bohaterki jest osobą niepełnosprawną<br />
po przebytej chorobie Heinego<br />
Medina: „Patrząc na życie mamy<br />
z tak zwanego lotu ptaka, widzę w<br />
nim wyraźnie dwa okresy. Podczas<br />
pierwszego – idealistycznego –<br />
walczyła o uznanie jej za kobietę<br />
pełnowartościową i interesującą.<br />
112<br />
W drugim – realistycznym – odcinała kupony od<br />
własnego inwalidztwa. Niestety, ja poznałam ją dopiero<br />
w drugim” (s. 100-101). Relacji nie ułatwiał fakt, że<br />
sama bohaterka była jako dziecko wielekroć i długo<br />
hospitalizowana z powodu skrzywienia kręgosłupa.<br />
Pisała wtedy listy, na które nie otrzymywała odpowiedzi<br />
wcale, bądź nie takie, jakich oczekiwała. Żeby się<br />
zdystansować od tych wydarzeń (zapewne wciąż jeszcze<br />
bolą i wywołują cierpienie), autorka stosuje strategię<br />
narratora trzecioosobowego, co w powieści pisanej jako<br />
dziennik (narrator pierwszoosobowy) stanowi tym<br />
wyraźniejszy sygnał, powodujący u czytelnika zatrzymanie<br />
i prawdopodobnie dodatkową refleksję. „Pisała bowiem<br />
te listy do kobiety, której specjaliści podówcześni<br />
zrobili dwadzieściakilka operacji, której ciało skrócili o<br />
dziewięć centymetrów. I której rodzina, zamieniona w<br />
jeden wielki Kowalski przetrwalnik, uchowała się przed<br />
największymi w historii specjalistami od zabijania” (s. 46).<br />
Na zachwiane relacje matka-córka, swoistą zamianę ról,<br />
odwrócenie stopnia dojrzałości, wskazuje jeszcze jeden<br />
fragment powieści: „Mama miała wielkie złudzenia w<br />
kwestii miłości. Moją wiedzą na ten temat biłam ją na<br />
głowę, mając lat kilkanaście. Ona, z uporem godnym<br />
gorszej sprawy, wierzyła za każdym razem, że się uda. Że<br />
jak zainwestuje więcej i bardziej się postara, to zostanie<br />
czterdziestoletnią Julią o kulach” (s. 53).<br />
Drugi ważny temat w książce Moniki Rakusy to<br />
poszukiwanie (odkrywanie) swojej tożsamości. W<br />
przypadku bohaterki chodzi o zmaganie się ze swoim<br />
żydostwem. O pochodzeniu dowiedziała się od matki w<br />
sytuacji tragikomicznej – otóż dwie najlepsze koleżanki<br />
w prowadzonej przez zakonnice szkole, do której<br />
uczęszcza nasza bohaterka, są Żydówkami. Konieczność<br />
zidentyfikowania się z kimś dorastającej dziewczynki<br />
powoduje taki oto dialog z matką: „Wiesz, mamo, ja<br />
bym tak bardzo chciała być Żydówką! Na co ona –<br />
odpowiedziała nagle po piętnastu latach milczenia w<br />
tej sprawie: - Naprawdę chciałabyś być Żydówką? No<br />
więc jesteś nią! - Jak to… jestem?! - No tak. Żydostwo<br />
dziedziczy się po matce. Ja jestem całkowitą Żydówką,<br />
więc ty też! - ???” (s. 72). Ta wiedza owocuje w dorosłym<br />
już życiu poszukiwaniem rodzinnych korzeni i<br />
konfrontacją ze swoją przynależnością: „Dla mnie bycie<br />
Żydem to bycie inteligentem. To sobie z nich wycinam.<br />
Bycie Żydem to moja ucieczka przed pustką blokowisk<br />
i tożsamością córki inwalidki, bez ojca. Dla mnie bycie<br />
Żydem to wielki świat, który wykradam. To także świat<br />
wielkich wartości, pod które się podszywam” (s.154). To<br />
również fascynacja Holocaustem i trudna konstatacja: „[...]<br />
przekonałam się po raz kolejny, że Holocaust przesłonił<br />
mi świat. Ale dowiedziałam się, że jestem prawdopodobnie<br />
ostatnim pokoleniem, które na to choruje” (s. 130).<br />
Bohaterka książki Moniki Rakusy (może nawet ona<br />
sama?) dorasta do swojej dojrzałości stopniowo i dzieje<br />
się to na różnych płaszczyznach. Szczególne ważny – dla<br />
czytelniczki (czytelnika) o sporym doświadczeniu w<br />
pochłanianiu książek – jest dwuletni wykaz przeczytanych<br />
i nieprzeczytanych książek. Konfrontuję z własnymi<br />
lekturami, tymi przekartkowanymi i czytanymi po raz
ecenzje<br />
kolejny, do poduszki. I świetnie rozumiem np. taki oto zapis:<br />
„(…) Proust – tym razem przerwany w czwartym tomie<br />
(przerwanie można uzasadnić kryzysem wieku średniego –<br />
tkwię mniej więcej w połowie własnych poszukiwań straconego<br />
czasu)” (s. 67). W powszechnym zalewie tandety, bylejakości i<br />
wmawiania mi, że Bridget Jones to ja, z przyjemnością czytam<br />
o kobiecie, która już coś przeżyła, zrozumiała, ale wciąż zmaga<br />
się z materią życia z różnym skutkiem i wciąż ma nadzieję. „W<br />
dniu, który mógłby być, wierzę w sens każdej prostej czynności.<br />
Jem najprawdziwsze śniadanie z rodziną. [...] Odpowiadam<br />
dzieciom na ważne pytania. [...] Nie tracę energii na udawanie<br />
matki, bo jestem nią w każdym calu. [...] Doskonale zespolona<br />
z moimi czterdziestoma latami zabieram się do pracy, głęboko<br />
wierząc w jej sens. [...] Czytam dużo. Mam głód wiedzy i<br />
niespożytą ciekawość świata. [...] Spotykając antysemitę,<br />
odważnie przyznaję się do swego pochodzenia. [...] Dzień,<br />
który mógłby być, i ja to jedność. Pływam w nim jak ryba w<br />
wodzie” (s. 64-65).<br />
Mogę powiedzieć że „39,9” przeczytałam z wdzięcznością,<br />
bo niezmiernie cenne są książki – jak ta – nie tylko mądre, ale<br />
i napisane w sposób dający nadzieję na dotarcie do szerszego<br />
kręgu czytelniczek. Tym większa szkoda, że książka Rakusy<br />
nie stanie się głośno słyszalną odpowiedzią na Bridget Jones,<br />
nie przedstawi światu potrzebnej alternatywy, choćby dlatego,<br />
że napisana została w egzotycznym, polskim języku. Oby<br />
przynajmniej u nas spełniła taką rolę choć w części.<br />
Monika Rakusa,<br />
39,9,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2008.<br />
113
ecenzje<br />
Bernadetta Darska<br />
Nałóg zabijania<br />
To książka bardzo męska.<br />
O mężczyznach, którzy zabijają<br />
dla przyjemności i którzy bez<br />
zabijania nie potrafią żyć. To<br />
książka bardzo kobieca. O żonach<br />
i córkach, które w samotności<br />
czekają na mężów i ojców, które<br />
zamykają oczy, gdy widzą krew, ale<br />
jednocześnie podciągają rękawy, by<br />
zabrać się za oprawianie zwierzyny,<br />
przygotowywanie potraw, gotowanie.<br />
O kobietach wciągniętych w rytuał<br />
odprawianej co tydzień na polowaniu<br />
śmierci. To książka bardzo ludzka. O<br />
łatwości, z jaką pozbawiamy innych<br />
prawa do życia, o uprzedmiotowieniu<br />
zwierząt i banalizowaniu ich śmierci,<br />
o uodpornieniu na krew i cierpienie,<br />
o zobojętnieniu. To książka bardzo<br />
zwierzęca. Choć nie zwierzęta tutaj<br />
mówią, to jednak im oddany jest<br />
głos. Mają szansę opowiedzieć o<br />
swoim lęku, bólu, o bezsensownej<br />
śmierci. Dzięki człowiekowi historia<br />
zwierzęcia staje się opowieścią<br />
ważną, odsłaniającą postępującą<br />
dehumanizację, cywilizacyjne<br />
okrucieństwo, zabawę w życie i<br />
śmierć.<br />
Zenon Kruczyński napisał<br />
książkę szczególną. „Farba<br />
znaczy krew” nie jest zwykłym<br />
wyznaniem ani rozliczeniem się<br />
z przeszłością, choć zaliczyć ją<br />
można do nurtu konfesyjnego. Nie<br />
jest też monograficznym ujęciem<br />
myśliwstwa, choć wszechstronnie<br />
portretuje fenomen polowań. Autor<br />
nie próbuje upolityczniać hobby<br />
polegającego na zabijaniu zwierząt,<br />
choć dostrzega, że jest to często<br />
przywilej ludzi bogatych i mających<br />
władzę. Nie jest to także historia<br />
zaangażowana, choć chęć pogodzenia<br />
się ze światem zwierząt zostaje tu<br />
wyraźnie zaakcentowana. Kruczyński<br />
114<br />
porywa się na coś więcej. Z jednej strony, mamy do czynienia z<br />
opowieścią bardzo intymną, z drugiej zaś szybko uświadamiamy<br />
sobie, że w prywatności, którą poznajemy, zawiera się fatum.<br />
Bowiem podobą historię moglibyśmy usłyszeć od innych<br />
myśliwych. Etapy wtajemniczania nie różniłyby się od siebie<br />
zbyt mocno. Oswajanie ze śmiercią nastąpiłoby prędzej czy<br />
później, zwykle „prędzej”, bo u mężczyzny nie ma w tym<br />
względzie miejsca na „później”. To bardzo męskie hobby –<br />
o tym trzeba przypominać i o tym nie wolno zapomnieć.<br />
Prywatne i własne staje się więc publiczne i uniwersalne.<br />
Rytuał wejścia w świat myśliwych przez swoją typowość<br />
zostaje odarty z tajemnicy. Mężczyzna żyje więc w złudzeniu<br />
niepowtarzalności własnego losu, tak naprawdę jednak<br />
odtwarza pewien schemat postępowania.<br />
Zaczyna się już w dzieciństwie. Mały chłopiec, ośmioletni,<br />
czasami już pięcioletni, zostaje zabrany przez ojca na polowanie.<br />
To wielkie wydarzenie. Matka wyprawia męża i dziecko do lasu,<br />
by ci nawiązali ze sobą kontakt poprzez współuczestnictwo w<br />
tropieniu, namierzaniu celu, strzelaniu i dobijaniu zwierzyny.<br />
Śmierć ma ich zjednoczyć. Zabijanie ma przygotować do życia.<br />
Kruczyński bardzo mocno akcentuje dziedziczenie uprawiania<br />
myślistwa. Ojciec wtajemnicza syna, a syn musi szybko nauczyć<br />
się obojętności na śmierć. Syn zostaje też naznaczony faktem<br />
posiadania ojca-myśliwego. Znajomi i sąsiedzi uważają, że jest<br />
predystynowany do zabijania, proszą go więc o dość specyficzne<br />
przysługi. Kruczyński przejmująco opowiada o zabiciu psa i o<br />
topieniu w ubikacji kociąt.<br />
„Farba znaczy krew” to historia mężczyzny, który był<br />
przeznaczony do myśliwstwa (ojciec myśliwy) i który przez<br />
wiele lat odczuwał radość z zabijania. Książka nie jest jednak<br />
tylko opowieścią o winie, mamy tu też miejsce na nawrócenie<br />
i odkupienie. Co ciekawe, autor nie dystansuje się wobec<br />
dawnych kolegów i życia, które kiedyś było też jego udziałem.<br />
Nie ukrywa, że więzi się poluźniły, przyjaźnie nie przetrwały,<br />
nie jest to jednak powód, by on sam był tylko obserwatorem.<br />
Pamięć uczestnictwa w celebrowaniu śmierci żywych istot<br />
stanowi ranę, która nigdy do końca się nie zagoi. Kruczyński<br />
pamięta. Czasami myśli, że zapomniał, ale obrazy i emocje<br />
wracają. Jak na przykład wspomnienie serca ryby, które ciągle<br />
biło, mimo że zostało oddzielone od martwego ciała, czy<br />
wspomnienie jelenia, którego trzeba było pociąć i oddzielić<br />
męskie trofea od mięsa.
ecenzje<br />
Kruczyński nie tylko odtwarza własną drogę do zostania<br />
myśliwym i do porzucenia ostatecznie polowań. Próbuje<br />
zrozumieć – siebie sprzed lat, swojego ojca, kolegów, obecnych<br />
znajomych, którzy ciągle w tym procederze uczestniczą.<br />
By pojąć, co ludzi pcha do mordowania dla rozrywki,<br />
przeprowadza szereg rozmów. Łowczy wojewódzki Piotr<br />
Ławrynowicz zwraca uwagę na postępującą banalizację<br />
polowań. Potencjalnym myśliwym nie zależy na zrozumieniu<br />
przyrody i doświadczeniu trudu tropienia zwierzyny, chodzi<br />
tylko o łatwość i skuteczność zdobywania zabitych przez siebie<br />
zwierząt. Psychoterapeuta Wojciech Eichelberger akcentuje<br />
m.in. konieczność empatii i potwierdza rozpoznanie autora<br />
kojarzącego polowania z próbą dowartościowania męskości.<br />
Anna Dodziuk, terapeutka, interpretuje myśliwstwo w<br />
kontekście trwania w nałogu. Jednocześnie mocno zaznacza<br />
fakt, że współczesna kultura wspiera istnienie nałogów.<br />
Szczególnie poruszająca jest rozmowa z żonami myśliwych –<br />
Małgorzatą Szczygieł-Reutt i Małgorzatą Grabarczyk. Obie<br />
kobiety opowiadają o samotności i o poczuciu odrzucenia –<br />
rodzina zdaje się być zawsze na drugim miejscu po polowaniu.<br />
Kruczyński rozmawia też z mistrzynią zen, Sensei Sunyą<br />
Kjolhede, oraz z ekolożką i wegetarianką, Ruth Rosenhek.<br />
Ostatnia rozmowa zamieszczona w książce rozszerza zakres<br />
śmierci zadawanej przez ludzi zwierzętom. Bożena Montwiłł,<br />
lekarka weterynarii w Szwecji, opowiada o masowym<br />
praktykowaniu usypiania kotów i psów. Powody, którymi<br />
tłumaczą ludzie swoją decyzję skazania zwierzęcia na śmierć,<br />
są bardzo różne – choroba, zanieczyszczanie mieszkania,<br />
alergia na sierść czy nawet... wyjazd na wakacje. Świadectwo<br />
Montwiłł poraża. Zwierzęta zabijane tu są nie dla rozrywki czy<br />
przyjemności jak w trakcie polowania, ale dla własnego spokoju,<br />
z pozornej troski, z chęci uniknięcia obcowania z cierpieniem.<br />
Śmierć zamienia się tu w cywilizacyjne, ale jakże barbarzyńskie<br />
w rzeczywistości, rozwiązanie. Warto w tym miejscu przytoczyć<br />
liczby, które podaje rozmówczyni Kruczyńskiego: „[...]<br />
przeciętnie wykonywałam dwa uśpienia dziennie. Pracuję<br />
cztery dni w tygodniu, mam osiem tygodni urlopu w roku. To<br />
daje mniej więcej trzysta sześćdziesiąt uśpień rocznie. Pracuję<br />
szesnaście lat i ostrożnie licząc, uzyskujemy wynik około sześciu<br />
tysięcy zabitych zwierząt” (s. 262). Eutanazja zwierząt, tyle<br />
że nie na ich życzenie, ale mocą władzy człowieka, odsłania<br />
obecność w naszym życiu tej śmierci, którą wypieramy z<br />
pamięci, której nie chcemy dowartościować i wreszcie którą<br />
nazbyt często bagatelizujemy, mówiąc, że „to tylko zwierzę”.<br />
W książce Zenona Kruczyńskiego zwierzęta są<br />
mordowane, zabijane, ich śmierć jest zawsze zetknięciem<br />
się z ostatecznością. Zwierzę – choć przywykliśmy do tego<br />
określenia – nie zdycha, ono umiera i tak samo jak człowiek<br />
rozpaczliwie pragnie przetrwać. Człowiek, który obojętnieje na<br />
śmierć zwierząt, odsuwa się też od ludzi. Jeśli rozrywką jest dla<br />
niego cierpienie żywych stworzeń, jego człowieczeństwo staje<br />
pod znakiem zapytania. Kruczyński nie próbuje nawracać, choć<br />
znajdziemy w jego książce także refleksję na temat św. Huberta,<br />
patrona myśliwych. Autor przypomina swoje zaskoczenie, gdy<br />
odkrył, że Hubert został świętym dopiero wówczas, jak przestał<br />
polować i zabijać. „Farba znaczy krew” jest opowieścią o takich<br />
ludzkich wyborach, które pod powierzchnią honoru, męskości,<br />
odwagi, kryją śmierć, cierpienie, tchórzostwo i okrucieństwo.<br />
To trudna lekcja, bo wobec tej książki<br />
nie da się przejść obojętnie. Jej<br />
lektura fizycznie boli.<br />
Zenon Kruczyński,<br />
Farba znaczy krew,<br />
Wyd. słowo/obraz terytoria,<br />
Gdańsk 2008.<br />
115
poezja<br />
Milena Kubisz<br />
NIEKOMÓRKA<br />
OBIAWIENIA JAK DYŻURY<br />
pięć minut zanim odkryją to w tobie,<br />
twój kontur na prześcieradle, powłoka<br />
nie do zaspokojenia.<br />
OBIAWIENIA JAK DYŻURY II<br />
czarne majtki ciężki stary<br />
telefon, którym rozwaliła mu łeb<br />
rozwalony leżał na prześcieradle<br />
i te czarne majtki<br />
wyobraziła je sobie w ziemi<br />
z białymi tasiemkami.<br />
łóżko w łóżko z Fabim<br />
z Killerpilze w pasach z<br />
pianą i papierosem –<br />
historyjka Fabiego przebija się<br />
przez powolną woń moczu (gada<br />
przez cewnik):<br />
ale żadnego szarpania,<br />
skądinąd<br />
zamieniam się w grzyba i zaczynam<br />
OCIEKAĆ. A potem ZNIKAM i<br />
nie wiem co się dzieje (nic się<br />
nie dzieje) i<br />
ten który przychodzi po mnie<br />
wyjąć cewnik<br />
tyka wszystko co się rusza, Fabi<br />
się zatrzymuje, rozmywa, znika i<br />
rzeczywiście prócz mokrej koszulki<br />
po Fabim pozostają tylko tamci dwaj<br />
z Killerpilze<br />
Milena Kubisz – ur. 1981r.<br />
w Toruniu, studentka UMK<br />
w Toruniu Wydziału Chemii.<br />
Interesuje się fotografią i<br />
psychologią zwierząt (tresura).<br />
OBIAWIENIA JAK DYŻURY III<br />
wszyscy wujkowie w oknach szpitala<br />
nazywani wujkami przez dzieci z<br />
piaskownicy machające na tych wujków<br />
wujek! wujek!<br />
niech sobie krzyczą. co robią w<br />
piaskownicy? w innych<br />
okolicznościach kopałby doły,<br />
w innych wierszach kopałby groby,<br />
unik, chcą teraz uniku<br />
wspinając się na palcach.<br />
116
proza<br />
Kamil Gołaszewski<br />
Ubezwłasnodzielnienie<br />
(passemizm)<br />
Wszyscy nosimy ze sobą swoje Wolfsegg i mamy ochotę wymazać je dla własnego<br />
ocalenia, wymazać poprzez zapisanie i zgładzenie. Jednakże przez większość<br />
danego nam czasu nie mamy siły na takie wymazywanie. Być może właśnie teraz<br />
nadszedł ten moment. Jestem we właściwym wieku (…), w idealnym wieku, aby<br />
przystąpić do takiego przedsięwzięcia.<br />
Thomas Bernhard, „Wymazywanie. Rozpad”<br />
Powiedział, że gdyby mógł, gdyby się sam ze sobą zmógł,<br />
gdyby się jeszcze tym wszystkim nie zmorzył tak przepastnie,<br />
toby się w przeszłość swoją przecisnął i ją przesunął w<br />
stronę, która mu się teraz w należności, która mu się teraz w<br />
prawidłowości. Tak, teraz dopiero widzi te wszystkie błędne<br />
koła, może kółka-kółeczka, jakimi się jego życie staczało, jakimi<br />
się w robaczystości swojej toczyło, zataczając łuki skrzywień<br />
parabolicznych, wynaturalności w jego pomniejszych (ale nie<br />
pomniejszonych) patosnielogicznościach umysłkowych, tak,<br />
jego umysł nigdy nie mógł być sobą w tej zdrobniałości mu<br />
przezłośliwionej, zawsze ktoś w eufe-mistyczność (wcale boską)<br />
go musiał zakorzeniać, zawsze mu udowadniać, że jego na<br />
udowodnienia nie stać, że on swoich synaps nie ukierunkowuje<br />
na synoptyczność nieprzewidywalną, że jemu się uzbrojenie w<br />
przyczynianie się do skutków nie odcyfrowuje myślą po-lotną<br />
i skoczną. Powiedziała, że najgorsze było w tym wszystkim<br />
to, że jego niekompatybilność, ta jego nieprzystrajalność<br />
do przystawalności się z rodzinnego konsylium aprobatą<br />
spełniała; nie, nie pełnił roli wyśmiewajki wielopokoleniowej,<br />
nie, raczej pouciesznością zwyczajną się z niego tłumaczyli,<br />
raczej wśmiesznością przyrodzoną go sobie usprawiedliwiali,<br />
doprowadzali do tego, by tę z nagła przypadkowość, tę<br />
przyporodkowość jego niespodzianą (bo go w niezaplanowaniu<br />
rozpoczęli, bo go napoczęli w tej matki luce nieobfitości<br />
miesięcznej) i podzianą w stronę dziwnego, zupełnie nie<br />
do uwierzenia niedoważenia proporcji szarokomórkowych,<br />
śmiechem zamarkować i zamarkerować czarnoatramentnie.<br />
Powiedział, że nie był głupi, nie, nie wiedział tak<br />
właśnie i właściwie, co to znaczy głupim być, co to znaczy w<br />
głupkowatości się znajdować; nie, nie był głupi, tylko go to po<br />
dziecięcemu traktowanie całoletnie w taką opiniotwórczość<br />
surogatową wtrąciło, tylko to bez względu na wiek się z nim<br />
obchodzenie, jakby wiek był we względności, w relatywności,<br />
którą matka mogła regulować wedle woli, podług w marzeniach<br />
swoich zamarznięcia, mającego udowodnić jej, że czas tak<br />
naprawdę nie ma własnego zdania, że nie zdąża przed się i<br />
wprzód – jak mu się w nieżyczliwości twarz zmarszczkującej<br />
zażyczyło – że go może matka zginać-naginać, by w nim siebie<br />
nie zobaczyć, by sobie dzieckiem, by<br />
sobie nim udowodnić, że nie płynie<br />
z nurtem szarodzienności, która jest<br />
podstawowym konkstruktem tego<br />
jej przemijania w nieunikalność,<br />
przymusowego ze świata wybywania,<br />
tego w nieodwracalność wymywania.<br />
Powiedziała, że teraz się musi<br />
do rozliczeń zmusić, tak, teraz<br />
musi sobie swoją buchalteryjność<br />
odkupiającą udowodnić, musi sobie<br />
to wszystko udowodować należnie,<br />
uwodnić i przełknąć, tak, powiedział,<br />
że tak.<br />
Powiedział, że teraz, że w tym<br />
wieku, kiedy się każdy staje Krappem<br />
i się w siebie minionego wsłuchuje,<br />
siebie zaprzeszłego przesłuchujeodsłuchuje,<br />
kiedy się w rozgoryczenie<br />
lub spokojem rozgrzanie popada,<br />
musi się na sobie skupić, wkupić<br />
się musi w swoje łaski, czy na<br />
oklaski samemu sobie lustrzanie<br />
wyklepywane zasłużył, musi się teraz<br />
zdecydować. Powiedziała, że starość<br />
jest dla niego jak ość przełykowo<br />
utknięta, jak kość przesunięta, która<br />
gdzieś bocznie uwiera i każe mu<br />
rozpisywać rachunek różniczkowy<br />
samego siebie, w ciągi o sobie<br />
samym się wciągać, każe wyliczać<br />
wielopiętrowe funkcje wymierne,<br />
by sobie kary wymierzać należne<br />
i miejsca zerowe swojego życia,<br />
swojego zużycia, swojego z t y m<br />
w s z y s t k i m zżycia i przeżycia<br />
ustalać, i zrzucać je później na karb<br />
karku zmęczeniem przygiętego.<br />
Powiedział, że to właśnie teraz, że<br />
to właśnie w tym wieku, kiedy się stał<br />
117
Krappem.<br />
Powiedziała, że teraz. Powiedział,<br />
że już. Terazjuż.<br />
***<br />
Powiedział, że nie chciałby<br />
kompozycyjności jakiejś w<br />
ustaleniu, w ucukrowaniu i<br />
uleżeniu odwiecznym zaburzać i<br />
sobą zakurzać, nie chciał, by się to<br />
wszystko jakoś w niepotrzebność<br />
pokrzywioną wdało, więc od<br />
dzieciństwa, od swojego dzięcięctwa<br />
dziegciem podszytego odzacznie;<br />
tak, wszystko po kolei, bez<br />
kolein nadrożnych, wszystko<br />
po drodze, bo tak niedrogo,<br />
bo tak o bezwysiłek najłatwiej.<br />
To już przecież wieloletniość z<br />
nim dawno wyminięta, wymięta<br />
czasu przeminięciem, pakunków<br />
czasowych szczelnym zawinięciem i<br />
na półkę niepamiętania odłożeniem;<br />
powiedziała, że nie chciałby się wdać<br />
w jakieś konfabulacje histeryczne, dać<br />
historii by nie chciał na turbulencję w<br />
burzy, na burzyste jego roztrzęsienia,<br />
jego rozrzęskowania łzawe narażać,<br />
nie chciałby jej do siebie zrażać i się<br />
później sobie samemu postępkiem<br />
takim odrażać, więc będzie dbał o<br />
rzetelność, więc się będzie starał o<br />
sprawozdawczość w klarowności, w<br />
prawdy wypełnieniu.<br />
Ojciec, powiedziało, tak,<br />
ojciec. Pamięta go, by tak rzec,<br />
perspektywicznie, pamięta go z<br />
wielu perspektyw, przez wiele<br />
pryzmatów wiekowych go sobie<br />
wizualizuje, bo i małość wiekowowzrostowa<br />
go przy ojcu trzymała,<br />
bo i nastolęctwo, w wieku zwanym<br />
tu i ówdzie rębnym, naskórkowo się<br />
o ojca ocierało, a później przecież<br />
ta młodzieńczość wstępująca w<br />
wiek samospełnienień, w sutki ze<br />
strachu twardniejące brzemienna.<br />
(Powiedział, opowiedziała, że jego<br />
pamięć wypełnia się już tylko<br />
obrazami, zdjęcia ją jakieś, jakieś<br />
ją klisze co bardziej negatywne,<br />
negatywy jakieś odtwarzane w<br />
wyrywkowości i przypadkowości<br />
zupełnej mu spełniają.) Więc jeśli<br />
o ojca pierwsze przypomnienie<br />
chodzi, to jest, tak, jest taka scena,<br />
która się dla niego w świadomości,<br />
a może i w tej podświadomości<br />
intuicyjnej, znajduje, przez życie całe<br />
podpowiadającej mu serie należnych<br />
118<br />
uniknięć, przestróg odpowiednich, pozwalającej się od ojcowych<br />
powieleń, od wielości rodzinnych zachowań uwolnić; tak, jest<br />
taka scena, tak.<br />
Powiedziało, że to był jeden z tych dni, kiedy ojca w<br />
godzinkach do mdłości wymadlanych wielokrotne niewracanie,<br />
kiedy matki wyczekiwania, kiedy jego na zegary i gary na<br />
ojca czekające spojrzenia, kiedy matki nerwowe przytupy, szyi<br />
palcowe gładzenia i włosów zauszne sytuowanie, tak, to był<br />
jeden z tych dni, w których on ojca, by tak rzec wprost i na<br />
wprost prawdy, nienawidził, ale i bał się przecież w dziecięcego<br />
serca zatrzepotaniach, że ojciec gdzieś w chodu narowistości<br />
pijackiej w rów wpadł-wleciał i czeka tam na zamrożenie w<br />
poniżej zera, że ojciec gdzieś pobity-zakrwawiony, bo mu noc<br />
nocnik bandycki na głowę wylała, że ojciec gdzieś tam wcale<br />
nie w rów jakiś przypadkowy wpadł-wleciał samoistnie, ale<br />
wstąpił zdrożnie po drodze do domu w miejsce, gdzie wielość<br />
rowów wszelakich była, gdzie rowy, które ojca umożliwieniami<br />
do matki zdradzenia kusiły, tak, bał się o niego, o ojca się bał<br />
zwyczajnie, przez co nienawidził go jeszcze bardziej, jeszcze<br />
mocniej, jeszcze moczniej, gdy się budził nocami plamą<br />
podpośladkową na prześcieradle, a i sobie samemu obrzydzenie<br />
udzielał, sam siebie w o ojca strachu poczynał widzieć w<br />
nienawiści.<br />
Powiedziało, że w tym czasie, że w tamtym czasie<br />
zdarzały mu się i modlitwy o szybki powrót, o żeby nic się<br />
nie stało, o wybacz mu, tak, już w tej swojej dziecięcości,<br />
którą ojciec poczynał na nice przewracać (co wcale nie<br />
było nice), przewiercać swoimi spełnieniami pokracznymi,<br />
którą ojciec poczynał dobrowolnie (ale bez dobrej woli)<br />
przewartościowywać, zwracał się w stronę majestatu zbawczego,<br />
absolutu oczyszczającego, w sprawie ojca zwracał się do Ojca,<br />
jak mu pan katechetka (o głosie niskim i włoskach siwychczarnych<br />
górnowargowych) i pani ksiądz (o głosie miękkim,<br />
o głosie łagodnym, o głosie uświęconym i twarzy niemowlęco<br />
pupnej, o dłoniach gładkich zupełnie po damsku-kobiecemu)<br />
przykazali; tak, modlił się w wierze nadziei i miłości, że<br />
sobie ojca powrót do domu przedwczesny zapewni, że mu się<br />
Ojciec o ojca zatroszczy (powiedziało, że mieli taki dywan<br />
naścienny, nie, dywan nie, raczej makatkę z papieżem wszytym,<br />
wcerowanym między nitki i ściegi co odpowiedniejsze,<br />
wszystko to w brązowości utonowaniu, więc papież był w<br />
śniadość jakąś, w jakąś murzyńskość wstąpił niezupełną;<br />
powiedziało, że tak, że do niego się modlił, nawet nie do tego<br />
skrzyżowania metalurgicznego-jezuskowego, ale do niego),<br />
tak, się wierzyło, tak, się modliło, bo wydawało mu się, że<br />
to jest już droga jedyna, że jeśli te wszystkie cuda, które się<br />
po klasie z oooo! rozchodzącym w podziwie konstytuowały,<br />
gdy się w klasie biblijna egzegeza dokonywała, to i w jego<br />
przypadku, to i w jego wypadku tragicznym cud się prześni,<br />
się zupełnie bezproblemowo umotywuje, pocznie się i urodzi<br />
bez wcześniejszego zagrożenia poronieniem, tak, wierzył, że<br />
cud ojca z zamroczeń bełkotliwych ocuci i w domowe pielesze<br />
dokołysze.<br />
Powiedziało, że wtedy się jedno z jego pierwszych<br />
samouświadomień dokonało, może nie samo-, bo przecież<br />
faktyczność w złożoności komplikowanej się na to składała,<br />
więc nie samo-, bo go uświadomiły, by tak rzec, okoliczności<br />
splecione w niezwyczaju, tak, zrozumiał, że sobie nic nie zdoła<br />
wymodlić, że sobie oczu w naiwności nie powinien wymadlać i
zamydlać, bo jeśli już teraz, jeśli w tej przedprogowości życiowej<br />
modlitwy, które przecież z naiwności w formie najczystszej,<br />
które przecież z wiary w świętości wiekiem jego ślimatym<br />
zapewnionej, nie zyskały sobie aprobaty, nie zasłużyły sobie na<br />
uznanie, to i te późniejsze, te następne, kalibrowo już o wiele<br />
bardziej obfite, będą w klęsce kląskały, mimo klęknięć ofiarnych,<br />
mimo epifanii podniebnie wysyłanych w uprośbieniach<br />
błagalnych.<br />
Więc kiedy już się zamydlanie wielominutowe wypełniło,<br />
kiedy wydawało mu się, że dywanik nie na ścianie wisieć<br />
powinien, ale co najwyżej buty przedpokojowe sobą zachwycać<br />
i zaszczycać, to jeszcze bardziej czasorozciągliwość odczuwał,<br />
bo tak na ojca czekając, bo tak modląc się podniebnie w<br />
szeptaninach podniebiennych, wcale czasu nie przepędzał<br />
w przeminięcie, wcale go sobie, by tak rzec, nie ukracał<br />
kategorycznie i bez możliwości sprzeciwu; tak, czas mu nie<br />
mijał, czas go sobą obłapiał, czas go w napięciu, w niespokoju<br />
igiełkowo obkłuwał, uświadamiając mu, że na tym będzie<br />
polegało całe jego dzięcięctwo wieczorne i że on wcale na<br />
nim polegać nie powinien, że tak, że tak właśnie, że zawsze<br />
będzie musiał czekać, zawsze będzie musiał czekać w ust<br />
otwarciu, w serca nieukołysaniu w rytm kołysanki, którą<br />
mu matka winna według prawideł, według prawdziwości<br />
wszelkiej uspokojenie zapewniać. Powiedziało, że pewnie<br />
należało polec w uparapeceniu i ojca wypatrywać, wyczekiwać<br />
w tym swoim czekaniu jeszcze mocniej-intensywniej, ale nie,<br />
ale nie potrafił, ale nie chciał, bo, powiedziało, nie zniósłby<br />
tego, nie uniósłby tego na swoich plecach dziecięcych (już<br />
wtedy psychopatologicznych, powiedział), tego toru ruchu<br />
ojca powrotnego-krzywoliniowego, nie mógłby patrzeć jak<br />
z każdym zatoczeniem w zatoczkę autobusową przyuliczną<br />
przyspieszenie ojca staje się skutecznym opóźnieniem i w tej<br />
regresywności kinematyki ojciec opada gdzieś w odpoczęcie,<br />
w pijackie oklapnięcie, a wtedy on z matką, z żoną ojca, będą<br />
musieli w ubieranie pośpieszne, w ojca podnoszenie, w do<br />
domu z ojcem w ich ręce klamrowo ujętym i chodnikowo<br />
rozślizganym wracanie, żeby mu termodynamika nie<br />
postanowiła złożyć na ustach siniejących ostatniego pocałunku,<br />
by go nie poukładała układnie w objęciach, które by ojca<br />
przeniosły w ten stan błogi i ciepły już ostatecznie, które by<br />
ojca ułożyły na katafalku zera dla niego już absolutnego. Więc<br />
nie, więc nim okno uparapecone odpadało, więc upadało z<br />
trzaskiem szybozbitym i kazało mu innych rozwiązań, innych<br />
reakcji na ojca rekreacyjność szukać. Powiedziało, że najczęściej<br />
błąkał się podomowo w tym obłąkaniu, w tym napięciu i nie<br />
robił nic, co by się konkretnością mianowało i oczokłujnie<br />
mieniło; powiedziało, że jego działanie bezcelowość zyskiwało<br />
sobie niejako nominalnie, bez pytania, wykorzystując jego<br />
jąkania we wszelkim działaniu, afazję, na którą go skazywało,<br />
by tak rzec, zmieszanie wszelkich aspektów ojcowskości,<br />
jakie sobie wyzyskiwał w tych wcale pięknych katastrofach,<br />
w tych katarstrofach obrzękniętych, których nie mógł się<br />
pozbyć w żadnej kropelkowości mu przez matkę nagłówkowo<br />
wgłaskiwanej.<br />
I przychodził moment, kiedy się ojca przyjście dokonać<br />
musiało, tak, przychodził, jak każda z tych chwil, które swoją<br />
ostateczność muszą spełnić, przed którymi żadne uciekanie,<br />
przed którymi żadne tłumaczenia i prób wytłumaczeń<br />
podejmowanie, to była ta jedna z podstawowych ostateczności,<br />
żadna komplementarność<br />
naddatkowa, nie, to był jego<br />
podstawowy pakiet, do którego ojca<br />
do domu rozchwiane przychodzenie<br />
musiał sobie dopisać gdzieś<br />
pomiędzy narodziny, fizjologię i<br />
wreszcie tę śmierć (powiedziało, że<br />
to był jeszcze ten czas dziecięcej<br />
nieświadomości, kiedy się śmierć<br />
traktuje jak niemiecką czekoladkę,<br />
niby słodka-sklejająca, niby mdlącadławiąca,<br />
ale jej glukozowośćwęglowodorowość<br />
rozpływająca<br />
się na języku mami, nęci jakoś<br />
dziwacznie, jeszcze się wierzy, że to<br />
może być całkiem miłe, że strach<br />
wcale-a-wcale nie ma wielkich oczu,<br />
strach jest wtedy zupełnie ślepy,<br />
niemy i wartości zastraszających<br />
niemający, mniemający tylko sobie<br />
samemu, że może do szkieleciarek<br />
zmrożenia doprowadzić, to jest taka<br />
śmiertka dziecięca, jej taniec wcale<br />
nie jest tangiem białym i zimnym<br />
jak kość, a tylko jakimś pląsem<br />
łąkowym z latawcem i lizakiem w<br />
ręku). Powiedziało, że czuł gdzieś<br />
w podświadomości, gdzieś w<br />
intuicyjności, tak poza empiryzmem<br />
i racjonalizmem, tak gdzieś w tej<br />
własnej fenomenologii poznania,<br />
że ojciec się dodomnie szumnie<br />
zbliża, że ojciec już jużż allee tto<br />
nnaprawdę już jjużż idzie, że już<br />
jest przy drzwiach, że do teczki po<br />
klucze sięga, że tratratrafić próbuje.<br />
Powiedziało, w tym momencie<br />
matka najczęściej zdołała już ojca<br />
próby usłyszeć, ojca przekleństwami<br />
mroźnego powietrza nasycanie i<br />
wybiegała z mieszkania, i schody w<br />
wielostopniowości pokonywała, by<br />
ojcu drzwi jak najszybciej otworzyć,<br />
by mu sezam domowy udowodnić,<br />
który się przed nim wieczornie<br />
rozwierał, tak, biegła, pokonywała,<br />
otwierała i że, to tak na wszelki<br />
wypadek bo mi się znowu na klatce<br />
zejszczy sąsiadów pobudzi krzyczeć<br />
mi będzie a ja się nie będę przed<br />
nimi później się nie chcę wstydzić no<br />
przecież, mówiła.<br />
Tak, a później ojciec do domubloku<br />
wchodził, o ściany się ocierając,<br />
się w ściany korytarzowe wcierając,<br />
matka, już w domu-mieszkaniu,<br />
pomagała ojcu ściągnąć się do<br />
używalności, ściągnąć buty i kurtkę<br />
mrozochłonną, a ojciec wtedy w<br />
119
zamroczeniu już ostatecznym bywał,<br />
już w całkowitym nieokiełznaniu<br />
świadomości; nic nie mówił, już<br />
milczał, gdzieś sobie pijackie Ja z<br />
trzeźwym nie-Ja zestawiając, bijąc<br />
się wewnętrznie z tym wszystkim,<br />
co mu się na usta cisnęło, co<br />
mu się próbowało wycisnąć i<br />
odcisnąć na czymś jakieś piętno,<br />
które to w tym stanie jeszcze<br />
przedglątwowym gotów był w<br />
rozrzutności nieoczekiwanej<br />
rozdzielać, gotów był nim każdego<br />
w hojności rozchełstanej obdzielać.<br />
Powiedziało, że matka była już na<br />
ojca przygotowana, tak, łóżko polowe<br />
na polu kuchennym rozstawiła,<br />
by mogli, matka i ojciec, czerpać z<br />
tego korzyści obopólne; on czerpał<br />
alkohol z dna żołądkowego, by<br />
go w mowę i nieskoordynowanie<br />
przelewać, zaś ona mogła swój<br />
sen wyczerpywać do rana, by<br />
się czasem nie wziąć już teraz,<br />
bez przygotowania za ojcu ran<br />
rozdrapywanie.<br />
I matka snem się do ojca<br />
odwracała, zamykała drzwi i siebie<br />
na cztery spusty, upusty czyniąc<br />
ojcu bezkłótniowe, ale powtarzała<br />
sobie, że jutro, że z rana, że żadnego<br />
śniadania koszuli prasowania i<br />
dla ojca pracowania nie będzie, że<br />
wygarnie na niego szuflą języka<br />
wszystkie niedopowiedzenia,<br />
zagrozi-zmrozi go strachem o żony<br />
i dziecka utratę, utrze mu nozdrza<br />
smrodem, który się wedrze ciszą<br />
międzymałżeńską (powiedział, że sen<br />
skutecznie pamięć matce odbierał,<br />
otwierał się przed nią i wszystkie<br />
postanowienia wczorajsze-wieczorne<br />
chłonął, więc matka zapominała i<br />
przypominała sobie, że jej ojciec, mąż<br />
jej matki, no był taki sam przecież;<br />
taka więc karma ją miała karmić,<br />
morzyć taka mojra; przypominała i<br />
powtarzała sobie, że nie ma co oporu<br />
stawiać, bo postawić się można pod<br />
murem, a jego się przecież głową<br />
nie przebije, więc nie ma rady, więc<br />
porady na to nie ma w żadnym z<br />
tym sobie poradzeniu). Powiedziało,<br />
że on siedział w swoim pokoiku<br />
(w którym za kilkanaście lat jego<br />
babka miała śmierci oddawać życie<br />
z podnajmu), i zaraz wychodził,<br />
bo ojciec jakoś przycichał, więc<br />
on strzygł tę nienaturalną ciszę<br />
120<br />
uszami; to jednakowoż niespodziewaność z nagła, magiel ust<br />
ojca zamknięty musiał powodować zdziwienie, i on zaraz z<br />
pokoiku wychodził do przedpokoiku, który był przed ojca, już<br />
dorosłym-dojrzałym, pokojem, i stawał na jednej nodze, by<br />
tylko pod jedną stopą czuć zimno kafelkowe, stawał i zaraz<br />
potem patrzył przez palce drewnianych koralików, które za<br />
drzwi urojone robiły, na palce ojca, bo przecież chciał widzieć,<br />
co on tam w nich, co on tam w nich nimi szykuje. Tak, bo<br />
ojciec otwierał szafkę-szafeczkę, która między półkami z<br />
wielokrotnością kryształów różnokształtnych (bo matka twoja<br />
chciała), i z niej wyciągał młotek; raczej mały niewielki, raczej<br />
taki, żeby nim można gwoździki-goździki malutkie wbijać<br />
pod ważkie estetycznie i wagowo reprodukcje. Powiedziało,<br />
że ojciec jakąś ostrożność zachowywał, w jakieś zmysłów<br />
otrzeźwienie i orzeźwienie wpadał i chodził na paluszkach<br />
słonych całodniowym potem; tak, był ostrożny, jakby w obawie,<br />
że możliwą nieostrożnością zaburzy-zakurzy ciszę wnocną, ale<br />
przecież żadnej ciszy, żadnej ciszy nie, bo telewizor, bo spikerski<br />
timbre wieczorny, bo Kobra-dobra zaraz; więc nie, cisza nie.<br />
Powiedziało, że wtedy następowało coś, co na początku, tak<br />
całkowicie za pierwszym razem z trudem mógł zrozumieć,<br />
bo to było za szybkie, bo to było w niespodziewaności, która<br />
mimo że mu oczy i uszy do odbioru ponaglała, nie mogła<br />
sprostać ich przyrodzonej ułomności. On sobie dopiero po<br />
należytej liczbie repetycji ojca zrozumiał, go sobie wytłumaczył,<br />
kiedy układanka się w całość spełniła, kiedy już była jasna<br />
ostatecznym i dla percepcji statecznym ułożeniem. Powiedziało,<br />
że ojciec przynosił się podłodze w dwojakach kolan, klękał,<br />
jakby do modlitwy, jakby w stronę Mekki się ustawiając, ale jego<br />
pozycja była tylko pretekstem, tylko ułudą chwilową, która na<br />
jakimś zdjęciu w fotografię, w na niej zatrzymaniu mogłaby się<br />
prawdą pokazywać, ale nie tam, ale nie wtedy; ostrożnie rąbek<br />
dywanowy odchylał i domowymi wypiekami rumieńców na<br />
twarzy wpatrywał się w podłogę. Wpatrywał się, ale słuchał,<br />
oczy nos dłonie mu uszami, uszy mu nim, bo musiał wyłowić<br />
jakiś dźwięk, który się podpodłogowo dobywał, więc ojciec<br />
cały się membraną stawał, cały młoteczkiem i kowadełkiem<br />
jednocześnie. Powiedziało, że on nie był pewien, czy ojciec<br />
coś słyszał, może miał fantomowe bóle pragnienia, które mu<br />
kazały słyszeć to, czego nie można było; powiedziało, że ojciec<br />
wtedy ten w ręce-dłoni młotek trzymany unosił i uderzał, w<br />
podłogę uderzał, ko-walił w nią młotkiem – góradół, dółgóra.<br />
To podobno zawsze były (tak powiedziało) trzy uderzenia<br />
trzy ślady zostawiające, trzy punkty, które połączone ze sobą<br />
przypominały trójkąt odwrócony (dłoń dłoń stopy) podstawą<br />
do góry, ale powiedziało, żeby mu za bardzo nie wierzyć, bo on<br />
miał wtedy lat, zaraz, 3 i 3, więc sześć, więc tak, więc raczej nie.<br />
Ojciec krzyczał, uderzał w podłogę, ale i w niego przecież, i on<br />
wtedy zrozumiał, że on nie, że nie chce obok ojca, w ojcu, pod<br />
ojcem, ale nigdy nad (powiedziało, że może byli gdzieś tacy,<br />
gdzieś tam, którzy byli naprawdę, ale nie tu, ale nie dla niego).<br />
Powiedziało, nie chciałem w ojcu zobaczyć siebie,<br />
więc wiedziałem, że muszę się odniezależnić, że się muszę<br />
usamodzielnić, podzielić się tak, żeby część, w której był<br />
ojciec, odrzucić, jak się mięsochłap rzuca na pożar(ł cię ojciec)<br />
w psim żołądku. Ale zaraz popadł w uświadomienia (nie<br />
wierzyć mu, bo 3 i 3 daje tylko sześć), zaraz w rozjaśnienia<br />
wstąpił, że mu się to nie uda, że ojciec w nim, na i nad nim<br />
tak starotestamentowo, że tak już odwiecznie, że wina w
syna, chociaż ona nie jego i nie jemu. I zrozumiał, że nawet<br />
jeśli się usamodzielni, jeśli się odłączy, jeśli się odanszlus<br />
dokona, to i tak usamodzielnienie jego będzie się bratało<br />
(jak Kain i Abel) z ojcem ubezwłasnowolnieniem, zawsze<br />
z przypomnieniami w tle, z ojcem w lustrach, obrazach,<br />
fotografiach, folderach wycieczkowych i banknotach, dowodach<br />
na osobistość i papierach bezwartościowych, w twarzy i<br />
twarzach swoich dzieci; zawsze z ojcem, zawsze z tym (to<br />
dla literatury kanibanalizm, powiedziało, ale tak myślał, bo<br />
przecież tylko 3 i 3 miał) młotkiem i nim zaraz uderzaniem<br />
o niego, w niego; tak, zrozumiał, że od teraz i na zawsze od<br />
ojca ubezwłasnodzielnienie; że od teraz i na zawsze sam, ale z<br />
ojcem w sobie na niego czekającym, ojcem na klatce piersiowej<br />
wysiadującym, tak jak i on na niego wieczornie; więc, więc nic<br />
mu nie pomoże, i nikt-nigdy, bo pokoleniowa patogeneza już w<br />
genach zaogniona.<br />
Żadnych rozdzieleń, żadnych odwrotów, żadnych<br />
dychotomii (powiedziało wielostronnie – ojciec jest ojcem<br />
jest ojcem jest ojciec); on i ojciec, on jako ojciec i inni oni,<br />
inni oni jako ojcowie dla innych onych. Uzależnienie nie<br />
do wyswobodzenia; wyswobodzenie nie do dokonania;<br />
usamodzielnienie bez samodzielności; ubezwłasnowolnienie z<br />
wolem pełnym wolnej woli; ubezwłasnodzielnienie.<br />
***<br />
Patrzenie w lustro, na lustro-na siebie. Dochodzenie z<br />
wnioskami po rozum do głowy. Powiedziało, że często mu<br />
się przytrafiało drzwi łazienkowych niezamykanie, ot wejść,<br />
ręce-twarz umyć w przedbiegach do właściwego wyścigu. Stał<br />
akurat (tak powiedziało) przed lustrem, patrzył na siebie, twarz<br />
przybliżał i oddalał, szybko, jak najazd nerwowej kamery, jak<br />
zoom cyfrowy wiodący na spikselizowanie; taktak, powiedział,<br />
wtedy zobaczył, że mu się dostrzeglam na twej skroni pierwszy<br />
siwy wlos przytrafiło; czas go chciał w monochromatyczność,<br />
w poszerzenie zakresu poszarzenia uposażyć, i do tego<br />
okolice pierwszych zakoli, nad kołami-oponami mózgowymi,<br />
które miały odtąd zatracać dawną, ustaloną plastyczność.<br />
Powiedział, że pewnie przesadzał (się na grządkę wszystkim<br />
przewrażliwienia i przewrażenia egzaltowanego), tak, pewnie<br />
tak, bo to był wiek przeddwudziestoletni, kiedy się widzi, że<br />
nie warto widzieć, kiedy się nie chce wierzyć, że to ci minie (bo<br />
nie mija tylko wybranym, a przecież właśnie jest się wybranym;<br />
ale później dostrzega się, że choć wielu jest wezwanych, to<br />
jednakowoż mało wybranych), że to tylko tak, tylko tak na<br />
chwilę. Powiedział, że po tym się sobie przyglądaniu twarzgłowę<br />
umieścił podkranowo, kurek odkręcił i zmywał siebie z<br />
siebie; tak, i wtedy zobaczył, że ojciec stoi w drzwiach łazienki,<br />
znaczy to nie był ojciec pełnosylwetkowy, ojciec, by tak rzec, w<br />
całej okazałości pełnokraśniejący, bo on na ojca patrzył przez<br />
tę lukę pomiędzy ręką a ciała bocznością, więc widział ojca<br />
w strzępkowości wyrywkowej, ale widział. I wtedy pomyślał,<br />
że ojciec stoi naprzeciw lustra, więc twarz ma na miejscu, w<br />
którym i jego przed chwilą była, ojciec zajął jego miejsce, a<br />
on nie mógł się wyprostować, kręgosłupowo unaturalnić, bo<br />
wtedy i on zająłby miejsce, twarz jego byłaby twarzą ojca,<br />
potwierdziłby, że zajmowanie miejsca po ojcu jest mu bardzo na<br />
rękę (choć może później na barki). I byłby jeszcze ten moment,<br />
ten przed ostatecznym wyprostowaniem, w którym widziałby<br />
lustro w całkowitym ojca władaniu się znajdujące, z ojcem<br />
dumnym, z ojcem w pełni, w drugiej<br />
kwadrze, w pełnym kadrze jak na<br />
portrecie; więc nie, więc nie podniósł<br />
się wyprostował, nie mógł dopuścić<br />
do bezproblemowej wymiany ich<br />
twarzy, która zatarłaby ostatnie<br />
różnice, która by go w jeszcze<br />
większe ubezwłasnodzielnienie<br />
wtrąciła. Ojciec zaraz odszedł,<br />
wystąpił z szeregu framugi, szurając<br />
papuciami, na które też ktoś rzucił<br />
glątwę. Powiedział, że on pod tym<br />
kranem, pod tą wodą został jeszcze<br />
chwilę, wierząc jej katartycznie.<br />
***<br />
Powiedziało, że ojciec nigdy<br />
go nie uderzył; nigdy dotknął.<br />
Powiedziało, że ojciec nigdy na niego<br />
nie krzyknął; nigdy porozmawiał.<br />
Powiedziało, że ojciec nigdy go<br />
z domu nie wyrzucił-wygnał;<br />
nigdy do siebie przycerował<br />
przespacerowaniem. Powiedziało,<br />
że ojciec zawsze go usprawiedliwiał;<br />
nigdy rozumiał. Powiedziało, że<br />
ojciec wszystko mu kupował; nigdy<br />
się wkupił w jego łaski. Powiedziało,<br />
że ojciec zawsze mu pozwalał; nigdy<br />
pozwolił sobie na coś więcej.<br />
Powiedziało, że ojciec nigdy.<br />
Powiedziało, że nigdy ojciec.<br />
***<br />
Powiedział, że ojciec składał<br />
się dla niego z elementów świata,<br />
którego on nie mógł sobie<br />
przyswoić, pozwolić na to, by<br />
mu ta ojca rzeczy-oczywistość<br />
przyświecała, cała się świecą ofiarną<br />
mianowała i wskazywała drogę po<br />
latarnianemu; nie, tu nie chodziło o<br />
jakiś bunt z dziecięcości końcowej<br />
w młodzieńczość wstępującą, tu<br />
nie chodziło o wierzganie, które<br />
przyjmuje się a priori, uważając,<br />
że tak trzeba, że tak być powinno,<br />
że jeśli się przeciw rodzicielskości<br />
nie zbuntuje, że jeśli żaden<br />
sprzeciw, to naturalny po-rządek<br />
w ustaleniu ulegnie zestaleniu w<br />
stronę nieodpowiedniości, w stronę<br />
zaburzenia prawidłowego rozwoju,<br />
więc kto się nie buntuje, ten się<br />
norm każdego zdrowego człowieka<br />
unormowaniem chwalić nie może;<br />
on się nie buntował, on postępował<br />
tak, jak podpowiadała mu jego<br />
sytuacyjność w nienormalności,<br />
121
jak mu ubezwłasnodzielnienie<br />
nakazywało; to nie mógł być bunt, to<br />
było jedyne wyjście.<br />
Powiedział, że ojciec w ich<br />
rodzinie robił za, robił z siebie i<br />
robił tym sobie (bardzo) dobrze,<br />
naczołowego mędrca rodowego,<br />
autarchę pojmowalności i<br />
poznania, który ster musiał objąć i<br />
rozprowadzać wszystkich za rękę po<br />
świecie; poświecić w ciemnościach,<br />
ostrzyć zmysły otępiałe, zaropiałe<br />
oczy odskrobywać na dostrzeganie<br />
i wskazywać, i interpretować,<br />
i wyjaśniać. On sobie ojca<br />
budował, odbudowywał go sobie<br />
z tej rozsypki wieloelementowej<br />
i stworzył obraz ojca, na który<br />
musiał patrzeć z grymasem<br />
nieprzyjmowania, z niedowierzaniem<br />
twarzy wykrzywieniem, ale zaraz<br />
przypominał sobie, że nakładać<br />
trzeba maskę, że masę swojego<br />
zadowolenia i zachwycenia<br />
zwiększać, bo ojciec sprzeciwu nie<br />
znosił do zrozumienia, ojciec tego<br />
nie pojmował, jemu pojmowanie się<br />
nie mieściło, bo on zwyczajnie nie<br />
miał dla niego miejsca, więc mógł<br />
zareagować złością, której z kolei on,<br />
powiedział, nie tyle nie znosił, co nie<br />
potrafił unieść. Powiedział, że patrzył<br />
wtedy na ojca i widział te koszule<br />
odprasowane żony małżeńskości<br />
odpracowaniem, widział te krawaty<br />
z tłustymi węzełkami podszyi,<br />
widział te marynarki, jak arki<br />
męskości noszone, te spodnie<br />
ukantowione odpowiedniością i<br />
odpowiedzialnością właściciela,<br />
te teczki ociekające skóry<br />
polukrowaniem, widział te chusteczki<br />
bawełnianością lekkie wsadzane<br />
przez matkę, przez żonę jego ojca,<br />
do kieszeni spodni, żeby się czasem<br />
mąż w sytuacji kompromitującej,<br />
święty wizerunek raniącej nie znalazł,<br />
kiedy by musiał dłonią podnośne<br />
efekty oddychania podnosić palcami<br />
w siebie skalanie, w niedzieli i świąt<br />
majestatu nakazanych (które dla<br />
ojca w codzienności, w bezwyjątku<br />
tygodniowym miesięcznym rocznym<br />
są się znajdują) nieprzestrzeganie.<br />
Powiedział, że ojciec nawet<br />
ścianę wyściełał swoimi sukcesami,<br />
swoimi sukcesjami go honorującymi<br />
i usprawiedliwiającymi honorność,<br />
kiedy wkładał swoją wtyczkę do<br />
122<br />
kontaktu z ludźmi dla niego niższego sortu, z, by tak rzec,<br />
asortymentem bezdyplomowym, beztytułowym, kiedy to nie<br />
miał ojciec do uczynienia z magistrem, inżynierem, z magistrem<br />
inżynierem, z doktorem, ale nie hab., bo w pułapkę kontaktów<br />
tak wymagających, absorbujących tak ojca możliwości<br />
podliźnięcia się jeszcze nie złapał-załapał, ojciec nie wypułapił<br />
się jeszcze na wyżyny, na których musiałby wyżąć, wyrzec by<br />
się musiał tego, co łączyło go, by tak rzec, z ludem pracującym i<br />
wszystko dla niego opracowującym, żeby się nie musiał męczyć,<br />
mężczyzna nie powinien się przecież zamęczać, zwłaszcza on,<br />
ojciec, człowiek z funkcją, człowiek funkcyjny i funkcjonalny.<br />
Powiedział, że on miał nieposiadanie innego wyjścia,<br />
miał obowiązek, by na ojca nałożyć to, co zwykł (z bolesną<br />
niezwykłością) światem matki nazywać, musiał na te ojca<br />
dyplomowania i utytłania tytułami, na te ukoszulowienia<br />
uteczkowania ugarniturowania uchusteczkowania rozłożyć to,<br />
co się ojcu mezaliansem mieniło, co mu mieliło teraźniejszość<br />
(powiedział, że on, jak ojciec, też miał wiele z matką wspólnego;<br />
tyle tylko, że on do matki wszedł za pomocą ojca, a ojciec był w<br />
tej kwestii zupełnie samopodzielny z uwagą, ale też przecież, jak<br />
ojciec, z matki, żony swojej wychodził, tak on z matki wyszedł;<br />
ojciec miał przywilej wielokrotności, jemu musiała wystarczyć<br />
przedurodzeniowa i naurodzeniowa jednorazowość; i jeszcze te<br />
matki piersi się nadstawiające, z których każdy z nich korzystał<br />
zaraz po) jak mówił, tą przeszłością szczeniacką moją, tą moją<br />
nieodpowiedzialnością w głupkowatości młodzieńczej nieopierzonej.<br />
Tak, powiedział, że dla ojca matka była źródłem symetrycznego<br />
dwuwstydu; tak, bo ojciec się wstydził, no nie mógł nie mógł<br />
zrozumieć, że ta kobieta, ta matka twoja, stała się żoną moją<br />
(tak, stała się, ojciec tutaj nie miał nic do wygadania, kiedy<br />
wchodził w matkę i jej posiadanie, czyniąc z niej powiernika<br />
swoich postanowień); tak, bo ojciec wstydził się, że teraz żona<br />
się odstać w kolejce sprawę rozwiązującej nie może, że nie<br />
przeminie, się nie zużyje, że nie zniszczy, ale nie mógł się nad<br />
tym za bardzo rozwodzić, bo to by nadpsuło jego reputację,<br />
refutację zawodową społeczną towarzyską funkcjonalną<br />
rekreacyjną informacyjną dydaktyczną semantyczną<br />
grzecznościową kontaktową by zapoczątkowało, więc nie, więc<br />
się nad tym nie rozwodził. I jeśli się nie rozwodził, i jeśli nie<br />
miał innego wyjścia (oprócz zejścia) jak z żoną, przy żonie, w<br />
żonie, nad żoną trwać w zatrwożeniu brakiem możliwości do<br />
wyswobodzenia, to musiał udowadniać jej pochodzenie i już w<br />
z nim dojrzałość dojście, musiał przypominać jej, by tak rzec,<br />
proletariackość wykształcenia niesformalizowanego, jej nieobycie<br />
w byciu, jej nieokrzesanie, z którego trudno było coś wykrzesać,<br />
jej, jak mówił, pomrok nie do pomierzenia i rozświetlenia, jej<br />
instynkty jak u insekta małe, jej życie całe, którego on, ojciec,<br />
by się życiem nazwać nie odważył (powiedział, ojciec nawet nie<br />
brał pod uwagę tego, że nie-odwaga mogła być spowodowana<br />
jego strachu należnym niedoważeniem, nieodważeniem ojca do<br />
tego strachu pokonania).<br />
Powiedział, że jeśli wybrał matkę, to musiał swoją<br />
umysłowość okaleczyć do nierozpoznawalności, musiał<br />
zapomnieć o tym, co w nim ojciec przez całe dziecięctwo i<br />
wczesne nastolęctwo zasiewał na tyle obficie, by on w czasach<br />
zbiorów mógł uniknąć towarzystwa zbirów, by osłonięciem<br />
nocą nocnik bandycki (tak, ojciec bał się o to samo, tak samo<br />
jak i on przecież się przestraszał) na głowę wylewającej się<br />
przed snem najpierw gorliwego ucznia, a później pilnego
studenta (z pięcioletnim biegiem czasu stającego się stosownym<br />
tytułem) nie zastawiał; to dla niego było jak sen, który<br />
niezupełnie zatracił pamięć, bo coś mu tam świtało, miał<br />
prześwity niepamięci w pamięci zaprzeszłej i, od czasu do<br />
czasu, rzeczywistej, ale ojca gromkie na niego nagonki ciągle<br />
pamiętał i co w nich też, więc wiedział, czego unikać, przed<br />
czym pierzchać-uciekać (ale dumnie, ale szumnie, bez kości<br />
ogonowej podkuleń), by czasem planu ojca ojcu nie zrealizować.<br />
Powiedział, że poszedł więc tropem matki i poszedł do szkoły,<br />
zwanej tu i ówdzie, zawodową, ale, powiedział, ona wcale<br />
nie była zawodowa, ona była cokolwiek zawodna, zwodziła<br />
go na jakieś niewiedzenia manowce, wpędzała go w stan<br />
wcale prawej niemrawości umysłowej, z którą nie mógł sobie<br />
poradzić, której z wiekiem (trumny się nad nim z każdym<br />
dniem zamykającym) nie potrafił nie-ulec, wolał w niej po-lec<br />
i pławić się, i pływać w niej w nadziei, że żadnych nie będzie<br />
utopień, że mu ta utopia będzie trwała i będzie trwała, taka już<br />
nie do zniszczenia, nie do przerwania (powiedział, że wtedy<br />
zyskał sobie tę w rodzinie zdrobniałość, to ust zastawienie w<br />
śmiechu dławieniu, że on, że szkoła taka nie taka, no wiesz,<br />
no jak mogłeś mu na to pozwolić). I skończył tę szkołę, i<br />
ukończył, ale w żadnym wystarczaniu umiejętności, by mógł się<br />
podejmować czegokolwiek, by mógł podjąć pracę, by ją mógł<br />
do siebie zdjąć-ściągnąć, żeby mógł się w ogóle stać już takim<br />
dojrzałym, takim dorosłym, odpowiedzialnym; powiedział,<br />
że (chociaż teraz nie jest już pewien) ta szkoła zawodna<br />
zwodna zawodowa miała mu dać umiejętności jakiegoś tam<br />
młodszego pomocnika pomocnika starszego pomocnika<br />
głównego elektryka, ale te umiejętności (powiedział, że to były<br />
raczej nieumiejętności, bo o tym nie można mówić w żadnych<br />
pozytywnych kategoriach jakościowych, żadnych dodatnich<br />
wartościowaniach ilościowych) mógł wcielać jedynie w ciało<br />
figurek bożonarodzeniowych, kiedy im wydrążone brzuchy<br />
rozświetlał tymi malusieńkimi żaróweczkami z dziecięcychchłopięcych<br />
latarek, tak, bo to wszystko było dla niego małe,<br />
takie zastępcze, takie zamiast w skrajności na skraju, z którego<br />
już tylko w nic, w czerń, w zianie, w anty- spaść można.<br />
Powiedział, że jednakowoż do pracy poszedł, on już nawet<br />
nie pamięta co, gdzie i jak, bo to już teraz nie ma znaczenia, on<br />
to z siebie wyparł, nie wyparł się tego, ale pozbył zwyczajnie, bo<br />
mu pamięć o tym nie była potrzebna, może nie zbędna, ale nie<br />
niezbędna; taka, którą sankcjonuje prywatna neutralność, jakieś<br />
sito, filtr jakiś na świadomości teraźniejszej i tej interpretującej<br />
przeszłość, którego zagęszczenia, którego rozrzedzenia dla<br />
każdego w inną rozmiarowość, w inne nasycenie wstępują<br />
równolegle z wyczerpywaniem debetu w rachubie rachunku<br />
osobistego. I poszedł, ale nie zaszedł, i sięgnął, ale nie<br />
osiągnął, nie wyciągnął po zcylindrowemu czegoś, co byłoby<br />
prawdziwą niespodzianością, niespodzianką cofającą wszystko z<br />
odpowiednim refleksem i refluksem czasowym. To było jakieś,<br />
by tak rzec, stanowisko-wyrobisko w zupełnej szaraczkowości,<br />
w ambicji niedopełnieniu spełnieniem, wypełnieniem, o które<br />
przecież w tamtych czasach (powiedział, że teraz to jeszcze<br />
gorzej jest przecież) zabieganie wielokrotne, o które starania<br />
naginania uproszenia wybiegania do całkowitej utraty, do<br />
utarcia świadomości, do utarczek z sobą samym, kiedy już<br />
w tarczę nie można trafić i staje się jedynie wieszakiem na<br />
ciało, bezosobową osobą, cząstką, która nie jest nacechowana,<br />
nienazwanym przedmiotem, nazwą nieuprzedmiotowioną. On<br />
oczywiście od ojca propozycję pracy<br />
załatwienia, pracą się przez ojca dla<br />
niego załatwienia, uwzględniając<br />
w tym załatwienie jakiegoś<br />
pracownika, którego zbędność<br />
ojciec mógł uzasadnić, posadzić<br />
mógł ją w argumentację właściwą,<br />
otrzymał, tak, ojciec z każdym nie<br />
tabelę rang poszerzał, wspinał się<br />
po schodkach, już po kilka nawet<br />
przeskakiwał, już mu pomijał tę<br />
awansowatość, przy której z każdym<br />
gradacyjnym przeskokiem, z każdym<br />
ukoronowaniem błyskotliwej kariery<br />
zawodowej (????) jego synowi,<br />
wnukowi jego ojca, podnosiłaby się<br />
poprzeczka, przez którą chciałby<br />
skakać, wierząc, że może przeskoczyć<br />
samego siebie, a później i innych<br />
przecież, bo on jego, bo on syn ojca,<br />
no! komilfo!<br />
Powiedział, że on ojca propozycji<br />
pozycji wygodnej, utrwalenia w<br />
dowiecznym, w dośmiertnym<br />
ustawieniu w stronę wszystkiego<br />
ułożenia i potrzebnej z wszystkimi<br />
układności nie przyjął, bo to przecież,<br />
powiedział, byłoby w krytycznej<br />
hipokryzie kołowo wokół jego szyi<br />
oplecionej wobec tych zapracowań<br />
wieloletnich, starań, uniknięć,<br />
przesmyknięć pomiędzy potknięciami<br />
i podtykaniem pod nos (nośnych w<br />
chwilach zwątpień) pokus, po-kuszeń<br />
o zrezygnowanie, pogodzenie (z i z),<br />
zaprzestanie, na półkę odstawienie<br />
i w ogóle na dno szuflady, bo taki<br />
pesymizm już jest passe, nie w tym<br />
wieku przecież, bo trzeba by może<br />
zapomnieć jak wszyscy, to już nie<br />
wypada, bo można wypaść z tego<br />
przyporządkowania wiekowego, a<br />
potem to już tylko przedszkole dla<br />
dorosłych, więc nie, bo to już passe,<br />
bo to już passemizm jest przecież. I<br />
go to postanowienie doprowadziło<br />
do tego, że się w dziwnym znalazł<br />
siebie samego podduszaniu trwałymciągłym,<br />
w zaklinowaniu, z którego<br />
się nie mógł wyswobodzić, się<br />
odszukał-pojawił w nie do z niego<br />
wyjścia środku, bo mu środków do,<br />
by tak rzec, życia nie starczało, życia<br />
jakiegokolwiek, on powiedział, że<br />
tu jednakowoż nie chodziło tylko o<br />
środki do życia jako takiego, do tej<br />
powtarzalnej fizjologii, nie chodziłobiegło<br />
wyłącznie o perystaltykę i<br />
mechanikę wewnętrzną wnętrzności<br />
123
i zewnętrzności, nie, powiedział,<br />
to nie tylko o to, bo te środki do<br />
życia ewokowały stan środków do<br />
życia przeżywania. Powiedział, że<br />
znalazł się, chociaż wcale się nie<br />
chciał w tym odnaleźć, w jeszcze<br />
większym ubezwłasnodzielnieniu,<br />
w ograniczeniu jeszcze większym,<br />
bo z czasem, bo z jego upływaniem,<br />
bo z jego ściekowatym płynięciem<br />
kanałem losowym, jego losu<br />
losowym (którego, powiedział,<br />
wcale nie chciał wylosować), od ojca<br />
uzależniał się coraz bardziej, jeszcze<br />
mocniej (choć już nie moczniej, już<br />
nie teraz, już nie wtedy), bo ojciec<br />
matki prośby o no w ogóle trzeba<br />
mu przecież coś w ogóle coś pomóc<br />
znaczy to dziecko twoje jest się męczy<br />
przecież a ty nie co, o daj więcej bo mu<br />
kupię bo trzeba bo widzisz, spełniał<br />
bez zająknięć, bez sprzeciwów<br />
głosowych nagłosem wygłaszanych,<br />
choć może w umysłkowatości<br />
ojca wewnętrznej obecnych, się<br />
pojawiających, zwiastujących<br />
możliwość zaprzestania tych<br />
uproszeń matczynych wypełnień,<br />
tych próśb, których nie wypadało<br />
nie nie, nie usłyszeć i nie zaraz<br />
nie spełnić, podchwycić i co<br />
rychlej wcielić w ucieleśnienie, z<br />
nystagmusem nieudawanym dać<br />
im możliwość, bo krew, bo drzewo<br />
genowe rodzinne nowe, poza<br />
normalne traktowanie się wmykające<br />
i wymykające, ale wymagające<br />
pielęgnacji, podlewań, przystrzyżeń,<br />
doglądnieć, i trzeba pominąć, że<br />
ono jakieś dziwne, że krzywe, że<br />
prawie bezlistne i bezszelestnie się<br />
wiatrom poddające, trzeba się sobie<br />
samemu w uzgodnieniu pogodzić,<br />
wypogodzić się twarzowo i trwać na<br />
straży, i nie trwożyć się, problemów<br />
w rozcieńczalności sztucznie nie<br />
roztwarzać. Powiedział, że oczywiście<br />
te wszystkie wspomożenia dla siebie<br />
chorego na życiowanie wy-godne<br />
przyjmował, to była sytuacja z<br />
wyjściem zamurowanym na cztery<br />
spusty przez cztery wiatry, tak, bo<br />
to się wszystko tak szybko stawało,<br />
jeszcze przed chwilą zgoła szkoła<br />
goła w bezproblem, a tu już zaraz<br />
decyzji podejmowanie, a tu już zaraz<br />
na własnej skórze usamodzielnienie<br />
pręgami odczute i odczuwane,<br />
więc, powiedział, w tym wypadku<br />
124<br />
przesuniętym w stronę katastrofy (i znów katarstrofy płaczliwe)<br />
musiał przyjąć to ubezwłasnodzielnienie (nienienie!), musiał się<br />
wpędzić w to, przed czym uciekaniem spędzał cały czas, całe<br />
życie; musiał wrócić w ten czas, kiedy wszystko było jeszcze<br />
przedustanowione, nieustawione, do ukierunkowania możliwe<br />
(powiedział, teraz było już na to zbyt późno).<br />
Powiedział, że odwrót od ubezwłasnodzielnienia zwrócił mu<br />
go z powrotem, do ojca go znowu przypisał, na powrót spisał go<br />
ojcu na straty albo na ocalenie, które to z kolei, choć go ocalało,<br />
choć mu pozwoliło na tu i teraz, to stawiało go w sytuacji, w<br />
której stawał poza sobą, nie wychodził z siebie, a wchodził w<br />
niesiebie, był, ale przez to, że wolał nie, nie był. Powiedział,<br />
piłem wodę, która miała posmak niesmaku, to wszystko<br />
uderzało we mnie i obraźliwy ton, a ja w toń, w tę wodę, którą<br />
piłem i która wpijała się we mnie ojcem, powiedział, nie, nie<br />
wiem, nie chcę, już nie pamiętam.<br />
Powiedział, że nie. Powiedział, że to nie na teraz. Nieteraz.<br />
***<br />
Powiedział, że jego brat (tak, zapomniał, tak, nie<br />
wspomniał) miał syna przecież. On patrzył na niego, na tego<br />
syna w celu wypatrzeń pierwszych ubezwłasnodzielnienia<br />
objawów, pierwszych objawień, w których się miało okazać,<br />
że tak, że powtarzalność, że nieunikalność, patrzył, zjawień<br />
oczekiwał, w których by coś, by się coś wyjaśniło i zaraz potem<br />
uzasadniło, rację przyznało, więc patrzył, osiągając jednocześnie<br />
stan, w którym, wpisując się w rolę niezobowiązującą,<br />
pozbawioną zaciążenia w odpowiedzialność, mógł pełnić<br />
rolę niby-ojca, niby-patriarchy, mógł okazjonalnie spełniać<br />
winności wychowawcze, ale już bez winy, bo to przecież niesyn,<br />
a on nie-ojciec, więc ich porozumienie, więc ich rodzinne<br />
połączenie było naturalnego napięcia wyzbyte, to nie była<br />
oficjalna umowa sygnowana, z dystynkcją sztywnokrawatową<br />
podpisywana, tak, powiedział, to nie była umowa, to była<br />
zmowa. Powiedział, że jego brat przyjął na siebie ojca błędnik,<br />
więc błędy powtarzał; ten brat, powiedział, jego brat, to<br />
zawsze był jakiś taki słuszniejszy w posłuszności, zawsze<br />
uporządkowany i przyporządkowany, on zresztą, ten brat,<br />
już od początku wiedział, że został wybrany na dziedzica<br />
[SYN (-∞; OJCIEC) – {MATKA}], więc dziedziczyć<br />
miał po ojcu schedę, kredę brać miał i na tabliczce wszystko<br />
odponownie i odnownie (ale nie odmownie) zapisywać;<br />
to banał, powiedział, ale brat wiedział, że ma ojca historię<br />
kontynuować, nie, jednak nie kontynuować, bo tu nic nie było<br />
do kontynuowania, on miał ojca historię odtworzyć, nawet<br />
nie na nowo, ale na powrót, ojciec nie chciał krytycznych<br />
interpretacji, żadnych rimejków, żadnych kołwerów, które<br />
by mogły jego plan zaburzyć w stronę niespełnienia, tak, bo<br />
ojciec chciał rozpocząć coś od początku starego, odtworzyć dawne<br />
ideały (nacisnąć na wychowania pedały, żeby tak miękko nie było,<br />
pamiętaj, pamięta, kiedy ojciec mówił do jego brata), stary<br />
nurt na nowy przemianować. Powiedział, że kiedy brat ojca<br />
plan postępowania wcale awaryjnego począł realizować (co<br />
realistyczne było aż nadto dla jego pamięci), to jego syn, syn<br />
brata, się stopniowo od niego, ojca swojego oddalał, wydalał<br />
z tej z przyrodzonej bliskości i w jego stronę kierował, i do<br />
niego zbliżał, i jemu sobą ubliżał zupełnie bezwiednie, jeszcze<br />
bez wiedzy, ale jeszcze z wiarą, a on wiedział, że nie, że nie<br />
można, bo kiedy by się z niby w prawdziwego, bo kiedy by się
z para- w paranoicznie rzeczywistego ojca zmienił, to syn jego<br />
brata, to jego, by tak rzec wreszcie, bratanek by się w podwójne<br />
ubezwłasnodzielnienie wpędził; w z ojcem, na które nic nie<br />
mógł poradzić, i w z nim, co do którego nie dostał porady,<br />
żeby nie, żeby czasem nie próbował. Powiedział, że on sam<br />
musiał kontakty przerwać-zerwać z jego, by tak rzec znowu,<br />
bratankiem, tak, teraz był już tylko od święta i na święta, nawet<br />
nie wszystkie nakazane, nawet nie przynajmniej dwa razy<br />
do roku; powiedział, że musiał, że to z dobroci skromności<br />
czystości wiary nadziei i miłości, tak, z tego właśnie.<br />
Powiedział, że to tylko tak powiedział. Powiedziała, że to<br />
tylko tak, żeby zagłuszyć głos żony jego brata, że niby co to za<br />
wujek, i spuścić zasłonę niesłuchania na głos swojego sumienia,<br />
że taki z niego…<br />
***<br />
Powiedział, że to się zdarzyło w poniedziałek. Tak,<br />
powiedziała, że poniedziałek jest szary, bo ojciec zawsze lubił<br />
(to mama-usia) takie garnitury, w takim kolorze znaczy, więc<br />
dlaczego by nie?<br />
Powiedział, że jego poniedziałek jest czarny, może<br />
granatowy, bo w takim mu zawsze było do twarzy (to brat).<br />
Powiedziała, że tak to się wszystko kończy, kończy się końcem<br />
na końcu końca, a na końcu może być już tylko Końcówka, bo<br />
przecież nie Krapp.<br />
I jeszcze tylko:<br />
***<br />
Czy modliłem(am) się za ojca-rodziców? Czy byłem(am)<br />
im-ojcu wdzięczny(a)? A jeśli nie, a jeśli nie nie, to dlaczego,<br />
w jakich okolicznościach? Ile razy? Z kim? Czy słuchałem(am)<br />
lub rozmawiałem(am) o tych rzeczach? Tych nieorodzicowychoojcowych,<br />
ozłych-opiekielnych? Czy słuchałem(am) rodzicówojca?<br />
Czy dobrze myślałem(am) i mówiłem(am) o rodzicachojcu?<br />
A jeśli nie, to z kim? Czy oglądałem(am) bezwstydne<br />
obrazki, rysunki, filmy zakazane w moim wieku, na-w których<br />
ktoś lżył rodziców-ojca moich albo rodziców moich rodziców<br />
moich rodziców? Jak długo? Czy byłem(am) na tyle dobry(a),<br />
że zmierzyłem(am) ten czas na zegarze atomowym? Ile razy?<br />
Czy byłem(am) usłużny(a) wobec starszych (moich kolegów) z<br />
sąsiedztwa? Czy szkodziłem(am) rodzicom-ojcu na zdrowiu<br />
przez: palenie papierosów, picie alkoholu, czepianie się pojazdów,<br />
nieprzestrzeganie znaków drogowych, picie zimnych napojów,<br />
siedzenie na chodniku, spożywanie przeterminowanych produktów<br />
do spożywania, spożywanie dużej ilości cukierków, spożywanie?<br />
Ile razy? Z kim? Czy popełniłem(am) grzech nieskromny wobec<br />
rodziców-ojca sam(a) lub z innymi? Jak zachowywałem(am) się na<br />
zabawach, wczasach, wycieczce, na biwaku, w remizach, stodołach,<br />
stogach siana, sklepach z monopolem na alkohol, kinach, urzędach<br />
skarbowych, bibliotekach, fast foodach? Co czytałem(am) i jakie<br />
oglądałem(am) filmy? Czy to czasem nie było kino bangladeskie<br />
nierodzicielskie? Z kim myślałem(am) o rodzicach-ojcu? Ile razy? Z<br />
kim? Ile razy? Kogo? Czy chętnie przebaczałem(am) wyrządzoną<br />
mi przez rodziców-ojca krzywdę? A jeśli nie, to dlaczego? W jakich<br />
okolicznościach? Jak długo? Czy intensywnie i energicznie? Czy<br />
uczę się pilnie, aby w przyszłości dobrze służyć ojcu-Ojczyźnie?<br />
Czy byłem(am) wstydliwy(a) w tej mowie?<br />
luty 2008<br />
Kamil Gołaszewski – ur. 1990r.,<br />
mieszka w Zawierciu. Laureat<br />
ogólnopolskich konkursów literackich,<br />
m.in.: Marka Hłaski, Haliny<br />
Snopkiewicz, „Kaczego Pióra 2007”,<br />
„Lipy 2007”. Publikował w „Portalu<br />
Literackim”, „Alfred Hitchcock poleca”,<br />
„FA-arcie”, „Portrecie on line”.<br />
125
poezja<br />
Jacek Uglik<br />
to zawsze jest on<br />
bywa w kurewsko małym mieście<br />
tak małym że nie pozwala mu ono<br />
umówić się z ponętną mężatką<br />
gdzie nie spojrzy<br />
wszędzie tablica z napisem<br />
KONIEC<br />
Jacek Uglik – soczysty rocznik `76. Wciąż mieszka w lesie,<br />
wciąż nie uczestniczy w życiu literackim ojczyzny, odmawiając<br />
udziału w autorskich spotkaniach, wciąż zachwycony kobietami<br />
występnymi. Ostatnio wydał rozprawę naukową „Michała<br />
Bakunina filozofia negacji” [Aletheia 2007]. Chowa własne<br />
teksty w sieci pod adresem www.blasfemia.blog.onet.pl. W<br />
2005 roku w „Portrecie” ukazał się jego tom poezji „Jeszcze nie<br />
całkiem umarły”<br />
trudno w tym mieście<br />
mówić o knajpie na peryferiach<br />
tu wszędzie są peryferie<br />
a jak się z mężatką nie spotkać<br />
kiedy ta dzwoni do niego i mówi<br />
NIE MAM TERAZ NA SOBIE MAJTEK<br />
wylogowałeś się i co dalej?<br />
śniła mi się i nie odeszła<br />
śniła mi się kobieta<br />
z brzydką piersią<br />
wie że obrazy śnię<br />
i specjalnie każe bolącym obrazom<br />
we mnie śnić się<br />
oto ranienie ma już<br />
swoją nazwę<br />
do umarłego należą wszystkie<br />
światła nocy<br />
umarły odchodzi jak bohaterowie<br />
w kraksie samochodowej<br />
zasztyletowany<br />
z kulą w piersiach<br />
odchodzi trzymając się<br />
oswojonych obrazów<br />
ta śmierć<br />
śmierć mężczyzny jest przesądzona<br />
bo wszystko co piękne musi umrzeć<br />
przesiadywał w nocnych klubach<br />
pijał wódkę nie rozstając się z rewolwerem<br />
wiedział że na świecie jest<br />
tylko jedno ważne słowo:<br />
cipka<br />
razu pewnego wdał się w strzelaninę<br />
i świat z miejsca przestał dobrze leżeć<br />
a on wstał<br />
wstał zebrał się i wyszedł<br />
z przekonaniem że kobiety<br />
należą do zwycięzców<br />
126
Chciałem się wreszcie<br />
wyspowiadać<br />
Z Wojciechem Brzoską o tomie poezji „przez judasza”<br />
rozmawiali Joanna Rybner i Paweł Chojnowski<br />
rozmowa<br />
Bardzo często swoje wiersze konstruujesz opierając<br />
się na ironicznej prowokacji językowej, z czym<br />
zresztą jesteś już identyfikowany. Aby posłużyć się<br />
przykładem, przytoczyć wystarczy choćby tytuł: „przez<br />
judasza”, co oznaczać może, z jednej strony – obraz,<br />
rzeczywistość obserwowaną przez judasza w drzwiach,<br />
co sugerowałaby pisownia. Natomiast z drugiej<br />
strony budowa i charakter wierszy, czy całego zbioru,<br />
przywodzi na myśl raczej biblijną postać Judasza. Skąd<br />
pomysł na taką właśnie konstrukcję i jaki ma ona cel?<br />
Wszystko przez to, że właśnie przez judasza obserwowałem<br />
to, co działo się w pańskim domu przez prawie pół roku.<br />
Żyłem w ukryciu, trochę schowany... A że działy się wokół<br />
mnie rzeczy raczej niewesołe, na kogoś trzeba było zrzucić<br />
odpowiedzialność, prawda? Często złe rzeczy dzieją się „przez<br />
kogoś”, bo my raczej uważamy siebie samych za niewinnych.<br />
Pomysł na książkę, na pewien cykl, zrodził się z pierwszego<br />
wiersza, który napisałem. Nie jest to utwór, który otwiera<br />
tomik, ale z pewnością dla całej książki bardzo istotny –<br />
„modlitwa godna polecenia”. Wiersz, m.in., o zależności<br />
wobec... Po tym właśnie wierszu „pan pociągnął mnie za język,<br />
i zacząłem spowiadać się w pańskim języku”... Równoległa,<br />
metaforycznie biblijna rzeczywistość nałożyła mi się na to, co<br />
obserwowałem. Kolejne teksty zaczęły się pisać bardzo szybko,<br />
kolejne wydarzenia prowokowały do tego, żeby chwycić za<br />
długopis i pójść za ciosem, za głosem (śmiech)... A do tego<br />
jeszcze szufladki pamięci zaczęły nagle się wysuwać i podsuwać<br />
mi kolejne fakty pasujące do układanki... Cel był jeden - szczera<br />
spowiedź w nieznanym mi dotąd języku, po wielu latach<br />
błądzenia (śmiech). No i co najważniejsze – zrzucenie winy.<br />
Najnowszy tomik podzieliłeś w taki sposób,<br />
aby nasuwał skojarzenia z systematyką Starego<br />
Testamentu, nie wspominając już o konkretnych<br />
tytułach wierszy. Czy taki zabieg ma jedynie nadać<br />
Wojciech Brzoska – ur. w<br />
1978 r., autor książek poetyckich:<br />
„Blisko coraz dalej” (2000), „Niebo<br />
nad Sosnowcem” (2001), „Wiersze<br />
podejrzane” (2003), „Sacro casco”<br />
(2006). Współautor więziennej<br />
etiudy filmowej „Scrafitto” (2005).<br />
Publikował w wielu czasopismach i<br />
antologiach. Jego wiersze tłumaczone<br />
były na angielski, niemiecki, czeski,<br />
słowacki i słoweński. W duecie<br />
Brzoska & Mosquito przygotowuje<br />
płytę z melodeklamacjami swoich<br />
wierszy zatytułowaną „NIE-takty”.<br />
W 2008 roku w „Portrecie” ukazał się<br />
jego tom „przez judasza”.<br />
127
całości jeszcze bardziej biblijny<br />
charakter, czy może chodziło o<br />
coś innego?<br />
Kiedy piszę wiersz, czy układam<br />
tomik, nigdy nie czuję się lekarzem,<br />
który poddaje swojego pacjenta<br />
jakimśtam zabiegom. Po co zresztą<br />
miałbym to robić? Moje wiersze<br />
są permanentnie chore, ale jest im<br />
chyba z tym dobrze (śmiech). Teksty,<br />
które pisałem, zaczęły układać się<br />
w pewną całość, w pewien cykl, po<br />
prostu... Tytuły poszczególnych<br />
utworów, jak i rozdziałów książki,<br />
są konsekwencją pewnej poetyckiej<br />
historii, „fabuły”, którą chciałem<br />
opowiedzieć, albo raczej „konfabuły”,<br />
za pomocą której chciałem się<br />
wreszcie wyspowiadać...<br />
W prasie literackiej często<br />
przewijają się, przy okazji<br />
recenzji wcześniejszych<br />
tomików, stwierdzenia, że<br />
ważnym motywem w Twojej<br />
twórczości jest więzienie, co<br />
ma wynikać z zawodu, jaki<br />
wykonujesz. Czy w Twojej<br />
twórczości rzeczywiście<br />
więzienie jest tak ważnym<br />
elementem? I jaki wpływ miała<br />
praca na Twój najnowszy zbiór,<br />
ponieważ czytając go, miałem<br />
wrażenie, że i w tym wypadku<br />
nie pomijasz tego aspektu<br />
swojego życia?<br />
Nie wydaje mi się, żeby<br />
ktoś kiedyś napisał, że „ważnym<br />
motywem w mojej twórczości jest<br />
więzienie”. A jeśli tak nawet napisał,<br />
to wydaje mi się, że jest w błędzie.<br />
Praca miała z pewnością wpływ na<br />
mój najnowszy tomik, ponieważ<br />
zdarzyło mi się parę razy popełnić<br />
za kratami kilka poetyckich strof, że<br />
tak się wam przyznam w tajemnicy.<br />
Natomiast niekoniecznie te wersy<br />
nosiły w sobie brzemię uwięzienia.<br />
Owszem, jest kilka wierszy, kilka<br />
motywów, nawiązań itp. itd. Ale to<br />
przecież, w podobnie niewielkim<br />
128<br />
procentowo aspekcie, pojawiało się i we wcześniejszych<br />
książkach...<br />
Jeden z wierszy w tomiku nosi tytuł „modlitwa<br />
od święta”. Nawiązujesz w nim niewątpliwie do<br />
Święta Zmarłych oraz do tradycji czy też ceremonii<br />
odwiedzania „domów zmarłych” – jak nazwane zostały<br />
przez Ciebie groby. Co oznaczają ostatnie słowa wiersza<br />
– „albowiem w to święto ubraliśmy zmarłych w nasz<br />
płaszcz”? Czy mógłbyś pokusić się o ich interpretację?<br />
Przykro mi, ale z zasady nie interpretuję swoich wierszy...<br />
Po to je piszę, żeby zajmowali się tym inni. Nie chcę innym<br />
odbierać tej nieprzyjemności.<br />
W wierszach dopatrywać się można licznych<br />
symboli chrześcijańskich. Przemycasz je zestawiając<br />
z elementami rzeczywistości tworząc dwuznaczne<br />
konstrukcje, na przykład: „i chociaż pan bierzmował<br />
mnie w jordanie”, gdzie chodzi o imię z bierzmowania<br />
– Jordan, czy aż nadto symboliczne „trzydzieści i trzy<br />
sekundy”, a więc zderzenie wieku chrystusowego oraz<br />
czasu mierzonego podczas meczu koszykówki. Cały<br />
wiersz, z którego pochodzą cytaty, stanowi właśnie<br />
taką próbę zestawienia w formie modlitwy symboliki<br />
chrześcijańskiej z meczem koszykówki. Skąd akurat<br />
taki pomysł na formę wiersza?<br />
Koszykówka dawno temu była moja religią, stąd to wszystko<br />
(śmiech). A pomysł prosto z boiska, a dokładniej rzecz biorąc, z<br />
trumny. Ta forma jest tu kluczowa (śmiech). Koszykarze modlą<br />
się w trumnie, żeby jak najszybciej dostać podanie albo z niej<br />
uciec. Trzeba wyczuć odpowiedni moment, jak w życiu. A tak<br />
na serio – to jest chyba raczej wiersz-skarga o przeznaczeniu, w<br />
którym „bohater” przyznaje się do pewnej niedoskonałości...<br />
Czy umieszczony przez Ciebie na początku tomiku<br />
fragment wywiadu z Marcinem Świetlickim o Jezusie,<br />
któremu brakuje poczucia humoru, ma sugerować, że<br />
wiersze tam zamieszczone traktowane powinny być<br />
lekko, zabawnie, czy też prześmiewczo? Czy nie są one<br />
właśnie formą pewnej zabawy?<br />
Ten fragment niczego nie sugeruje, tym bardziej żadnej<br />
czytelniczej „powinności”. Bowiem coś takiego w ogóle<br />
nie istnieje, obowiązuje w tym względzie raczej pełna<br />
interpretacyjna dowolność. Ten cytat po prostu jest, bo mi się<br />
bardzo spodobał. I pasuje. I coś tam odzwierciedla, poniekąd. A<br />
wiersze nie są formą zabawy, jeśli już – to raczej pewnej gry.
Często oskarża się Ciebie o „podsłuchiwanie”<br />
codzienności. Czy rzeczywiście obserwacja<br />
codziennego życia inspiruje cię, pobudza do pisania?<br />
W jaki sposób przebija się ta codzienność w Twoich<br />
tekstach, jak bardzo pozwalasz jej zaistnieć, a kiedy<br />
próbujesz ją stłumić, ukryć za światem nierealnym,<br />
wymyślonym?<br />
Nie uważam się za oskarżanego o „podsłuchiwanie<br />
rzeczywistości”, to chyba raczej krytyczne stwierdzenie<br />
pewnego faktu, bez wartościowania, w jedną czy drugą<br />
stronę. A obserwacja rzeczywistości mocno dociera do moich<br />
wierszy, z pewnością tak było i jest nadal. W przez judasza ta<br />
rzeczywistość jest jednak mocno przefiltrowana przez quasibiblijny<br />
język i chyba mocniej zmetaforyzowana, bardziej<br />
zmitologizowana aniżeli w poprzednich książkach... Zazwyczaj<br />
realne, rzeczywiste wydarzenie, czy pewna obserwacja, stanowi<br />
punkt wyjścia dla wiersza... A co i dlaczego dzieje się potem?<br />
Kiedy coś tłumię, kiedy konfabuluję? Ta granica w wierszach<br />
jest przecież bardzo płynna, jak czasem dziwna jest granica<br />
pomiędzy snem a jawą...<br />
Oprócz poezji próbujesz realizować się również<br />
w innych kierunkach. Chodzi mi o krótki film<br />
zatytułowany „Scrafitto”, którego byłeś współtwórcą.<br />
Czy od tego czasu udało Ci się poszerzyć swój dorobek<br />
w tym zakresie? Wiem również, że film jest dla Ciebie<br />
bardzo cenną okazją do odwołań w poezji. Do tego w<br />
wywiadzie, którego udzieliłeś Ryszardowi Chłopkowi,<br />
zasugerowałeś, że i fotografia powoli zaczyna<br />
predestynować do tej roli.<br />
Ja w ogóle lubię łączenie poezji z innymi dziedzinami<br />
sztuki – z filmem, fotografią, muzyką... Od czasu „Scrafitto”<br />
nie popełniłem wprawdzie żadnego filmiku, przez ostatnie pół<br />
roku zajmowałem się natomiast nagrywaniem płyty, na której,<br />
w duecie Brzoska & Mosquito, melodeklamuję swoje wiersze<br />
w rytm aranżacji Mosquito Projekt. Było to bardzo ciekawe<br />
doświadczenie poetycko-muzyczne, trochę jakby wskrzeszanie<br />
często starszych tekstów i nadawanie im zupełnie nowego<br />
życia, nowej siły... Płyta NIE-takty najprawdopodobniej<br />
ukaże się pod koniec tego roku jako dodatek do jednego z<br />
czasopism literackich. Znajdzie się na niej kilkanaście utworów<br />
pochodzących z różnych moich wcześniejszych tomików...<br />
Kolejne pytanie dotyczy Boga. Zapewne już<br />
niejednokrotnie stawałeś przed tym pytaniem, dlatego<br />
nieco je skonkretyzuję. Po raz kolejny w Twoim tomiku<br />
pojawia się Bóg. Dlatego zastanawia mnie, czy jest to<br />
już pewien motyw stały w Twojej twórczości, którego<br />
możemy spodziewać się w kolejnych publikacjach? Czy<br />
mówienie o Bogu jest dla Ciebie pewnym punktem<br />
odniesienia, wokół którego konstruujesz obraz ludzi<br />
i relacji międzyludzkich? Ma<br />
to miejsce, wydaje mi się, w<br />
najnowszej książce i chyba w<br />
ten sposób kształtowałeś swoje<br />
wcześniejsze wiersze.<br />
Czy można spodziewać się Boga<br />
w moich kolejnych publikacjach?<br />
– a któż to wie? Nie traktuję tej<br />
„figury” jako czegoś stałego czy, co<br />
gorsza, „obowiązkowego”, bo to<br />
przecież poezja, sport dużo bardziej<br />
ekstremalny niż jazda figurowa na<br />
lodzie... Nie wydaje mi się natomiast,<br />
by mówienie o Bogu było dla<br />
mnie pewnym, jak to nazwałeś –<br />
„punktem odniesienia”, zdarza mi<br />
się przecież pisać wiersze o relacjach<br />
międzyludzkich samych w sobie, bez<br />
świadków...<br />
Wydaje się, że Bóg to dla<br />
Ciebie samo zło, ale z drugiej<br />
strony, to w rodzinnym domu<br />
– którego obraz konstruuje<br />
się zazwyczaj w oparciu o<br />
uczucie ciepła – spotykamy Jego<br />
relikwie: święte obrazki, i to tam<br />
– w snach, przemawia Bóg do<br />
podmiotu Twoich wierszy. Skąd<br />
taki kontrast?<br />
Bóg to samo zło? Byłoby to<br />
zbyt proste, niesprawiedliwe i w<br />
ogóle – chyba nieco absurdalne..<br />
Bóg czy też wiara bywają w moich<br />
wierszach pewnym pretekstem,<br />
pewnym tłem do pokazania relacji<br />
międzyludzkich... Bóg podobnie jak<br />
człowiek – bywa zarówno dobry, jak i<br />
zły... Ja tego Boga w moich wierszach<br />
trochę sprowadziłem na ziemię,<br />
podobnie jak zresztą wcześniej<br />
zdarzało mi się to z aniołami<br />
(śmiech). Taki Bóg wydaje mi się po<br />
prostu dużo bardziej interesujący i<br />
do takiego chyba bardziej jestem w<br />
stanie się zbliżyć... Temat Boga jest<br />
przecież mocno obecny nie tylko w<br />
naszym życiu religijnym, ale także w<br />
kulturze, w życiu rodzinnym itp. itd.,<br />
nie da się więc go pominąć... Daleki<br />
jestem jednak od wiary na klęczkach,<br />
129
dla mnie to zawsze jest i było jakieś<br />
poszukiwanie, błądzenie, czasem<br />
dryfowanie...<br />
Czy w pewien sposób nie<br />
jest ta poezja odzwierciedleniem<br />
pielgrzymki przez życie, jak<br />
najdalej od Boga, ale jednak z Nim,<br />
w oparciu o Jego postać? Spotykamy<br />
tu przecież małego chłopca na<br />
nocniku, nastolatka na boisku<br />
i człowieka dojrzałego, którego<br />
modlitwy nie są wysłuchiwane.<br />
Coś w tym jest, z pewnością...<br />
Ten Bóg, w różnych etapach życia<br />
bohatera tych wierszy, bywa w różny<br />
sposób nieobecny, a jednak on wciąż<br />
gdzieś tam się o niego ociera...<br />
Często bywa na niego zły, ale wciąż<br />
jest od niego zależny, nie może się<br />
uwolnić... A jednak mieliście rację<br />
– dużo w tych moich wierszach<br />
więzienia (śmiech).<br />
Zastanawiam się, czy<br />
podważasz tutaj sens wiary w<br />
ogóle – miłosierny Bóg, który<br />
na zgliszczach każe budować<br />
wszystko od nowa? Czy raczej<br />
traktujesz z pewnym cynizmem<br />
religijne obrzędy i dewocję?<br />
Obok Boga, a właściwie poprzez Niego, pokazujesz<br />
śmierć i miłość – których nie brak też w tomie „Sacro<br />
casco” – dlaczego miłość jest tą formą, którą znaleźć<br />
można w „erotic center”? Dlaczego, chociaż ona nie<br />
może być ucieczką, dlaczego w tę, już i tak szarą,<br />
codzienność wpisujesz obraz cmentarza?<br />
Miłość, jak najbardziej, może i nawet powinna być<br />
„ucieczką” w dobrą stronę, problem polega jednak na tym, że,<br />
jak powszechnie wiadomo, nie zawsze się „udaje”, nie zawsze<br />
bywa dobrze „rozpoznana”... Przywołana „modlitwa z trzech<br />
miast” jest chyba właśnie między innymi o tym. Podobnie z<br />
„modlitwą z tęsknoty”. Nowa „miłość” okazuje się być starym<br />
cmentarzem, odsłaniając swe nagie „kości”.<br />
I na koniec. Czego możemy spodziewać się po<br />
następnym tomiku poetyckim? Czy Trójca Boga,<br />
Miłości i Śmierci nie rozwiązała już wszystkich<br />
konfliktów, które wewnątrz Niej zachodzą?<br />
Spodziewajcie się wszystkiego najlepszego. O konkretach<br />
nic nie powiem, bo sam nic jeszcze o nich nie wiem... Być może,<br />
po pięciu książkach, pora dokonać wreszcie jakiegoś wyboru.<br />
Dziękujemy za rozmowę.<br />
W tym konkretnym wierszu,<br />
w tym konkretnym fragmencie nie<br />
doszukiwałbym się akurat ironii<br />
ani cynizmu... Ale tak w ogóle<br />
z pewnością z dużym, mówiąc<br />
delikatnie, dystansem traktuję<br />
religijne obrzędy i dewocję.<br />
Sensu wiary nigdy natomiast nie<br />
podważałem, ani nie podważam. To<br />
zresztą prywatna sprawa każdego.<br />
130
poezja<br />
Magdalena Łuka<br />
40. „głód”<br />
Wiersze muszą być dłuższe!<br />
Ten poeta, co mówi o śmierci<br />
I ja, która jem ukradkiem<br />
Bułkę suchą pod ścianą<br />
W ostatnim rzędzie<br />
- nie mogę odeprzeć wrażenia<br />
Że zjadam, co on nazywa.<br />
51.<br />
Powraca nazywanie rzeczy od początku<br />
Jak wszystkie cuda – dzieje się bez planu<br />
I nie można nic zrobić z oczami w tej chwili<br />
Nie można nawet nie chcieć się ocalić<br />
Znacznie gorsze są wykresy bilansów<br />
Bo się wszystkiego nie wyzbierało<br />
Zawczasu i teraz – ślepe ssanie w żołądku<br />
Jak wrzód, co się już nie rozrasta, ale jest<br />
Obiecujemy sobie przerażenie ciszą<br />
Przysięgamy wierności wszelkie i śmierci<br />
Na zawołanie przełykamy wszystkie<br />
„zawsze” i „nigdy” nie wiedząc jeszcze<br />
Że to od nich są niestrawności i kace<br />
I że przyjdzie je zwrócić tętniącej aorcie<br />
Świata gdzie jedynie należą<br />
Magdalena Łuka – ur. 1980 r. w Zakopanem. Jest<br />
absolwentką filologii polskiej w PAP w Słupsku i nauczycielką<br />
języka polskiego. Publikowała w „Akancie” i w „Autografie”.<br />
W kręgu jej zainteresowań literackich i inspiracji szczególne<br />
miejsce zajmuje literatura współczesna.<br />
131
poezja<br />
Heinrich Böll,<br />
Utracona cześć Katarzyny Blum,<br />
reżyseria: Marta Ogrodzińska,<br />
występują: Irena Telesz, Artur Steranko,<br />
Marcin Kiszluk,<br />
Teatr im. Stefana Jaracza, Olsztyn 2008.<br />
132
teatr<br />
Urszula Pawlicka<br />
„Jestem niewinna!” - wyznaje morderczyni<br />
Katarzyna B.<br />
„WOJNA! Dalej się nienawidzą! Mandaryna będzie<br />
zeznawać przeciwko Michałowi! Twierdzi, że... wystawił syna<br />
pedofilom!”; „Jak Isis Gee może udowodnić, że nie jest facetem?<br />
Bardzo prosto – zajść w ciążę”; „Jacyków uprawiał seks z<br />
koleżanką matki! ‘Był opętany seksem’. Biedna kobieta...”;<br />
„Kukulska wychowywała się w domu z kochankami ojca”;<br />
„Curuś w filmie z Colinem Farrellem! Wylądują w łóżku?”;<br />
„Karolak zgubił kluczyki od swojego audi A6. Musiał wracać<br />
do domu taksówką”; „Lindsay dostała pracę! Kto był tak<br />
głupi, żeby ją zatrudnić?”; „Samookaleczenie Julii z t.A.T.u!<br />
Jest po próbie samobójczej?”… „Ale kto to czyta?”- pyta<br />
Katarzyna Blum, bohaterka książki Heinricha Bólla, i po chwili<br />
odpowiada: „Wszyscy moi znajomi to czytają”…<br />
„To”, czyli prasę brukową oraz wszelkie strony internetowe,<br />
które pękają od przeładowania plotkami (powyższe cytaty<br />
pochodzą z pudelek.pl). Niemiecką gazetą, która przoduje<br />
w wygrzebywaniu śmieci i ubieraniu ich w atrakcyjne<br />
opakowanie jest „Bild”. „Utracona cześć Katarzyny Blum”<br />
jest indywidualnym rozrachunkiem autora z tym tabloidem.<br />
Akcję opowiadania sytuuje w 1974 roku. Odważnie, bez<br />
ogródek pokazuje mechanizm działania mediów. Odkrywa<br />
przed czytelnikiem prosty łańcuch- od produktu do zysku.<br />
Uprzedmiotowiony człowiek zostaje zrównany z pastą do<br />
zębów reklamowaną w telewizji czy paczką błyskawicznego<br />
ryżu stojącego na sklepowych półkach. Ofiarą może być każdy,<br />
kto jest potencjalnym źródłem sensacji. Dobrym materiałem na<br />
pierwsze strony okazała się główna bohaterka. Młoda kobieta<br />
wybrała się na niewinną potańcówkę, a w cztery dni później<br />
przeobraziła się w morderczynię. Katarzyna zostaje brutalnie<br />
zgwałcona przez media, które kreują ją na prostytutkę, ateistkę<br />
i zwolenniczkę komunizmu. Przemoc słowna wykorzystywana<br />
w 1974 roku okazuje się także legalnym przestępstwem w<br />
2008 roku. Dowodem na to jest sztuka Marty Ogrodzińskiej,<br />
w której podejmuje się nie tylko przedstawienia fabuły<br />
opowiadania Bólla, lecz także dopisania jej ciągu dalszego.<br />
Sztuka „Utracona cześć Katarzyny Blum” jest wyrazem<br />
indywidualnej interpretacji opowiadania i subiektywnej wizji<br />
przyszłości bohaterki.<br />
Heinrich Bóll na początku książki uprzedza czytelnika,<br />
że krew lać się nie będzie. Nie chodziło mu zatem o to,<br />
aby czytelnika przyciągnęły dreszcze emocji przeplatające<br />
przyjemność ze strachem, lecz o przedstawienie przerażającego<br />
sposobu na zniszczenie i upodlenie człowieka. Autor nie<br />
opisuje momentu, w którym bohaterka zabija dziennikarza<br />
Tötgesa- reżyserka natomiast pokazuje jak Katarzyna (w tej<br />
roli Irena Telesz) wymierza pistolet,.Po chwili pada strzał.<br />
W opowiadaniu nie ma wzmianki o tym, że kobieta poszła<br />
do więzienia, w sztuce jesteśmy świadkami jej wyjścia z<br />
celi, czemu towarzyszy głośny huk zatrzaskujących się krat.<br />
Pokuszę się zatem o stwierdzenie, że do sztuki Ogrodzińskiej<br />
wkradła się sensacyjność. Reżyserka pewne akty „ubiera” w<br />
metaforę, wykorzystuje rekwizyty<br />
obarczone symboliką, a wszystko po<br />
to by nadać kształt każdej myśli, by<br />
powiedzieć jak najwięcej o mediach,<br />
dziennikarzach i społeczeństwie.<br />
To sztuka o wymuszonej alienacji,<br />
wykluczeniu ze społeczeństwa i<br />
bestialskim odebraniu „życia za<br />
życia”.<br />
Na początku sztuki widzów<br />
spowija ciemność, z której po chwili<br />
wydobywa się przerażający dźwięk<br />
zatrzaskujących się drzwi do celi<br />
i dramatyczny odgłos szurających<br />
stóp, które zdają się bezwiednie i<br />
bezsilnie powłóczyć… w moją stronę.<br />
Na scenę powolnym i niepewnym<br />
krokiem wchodzi Katarzyna Blum.<br />
Pierwszych słów, jakie wypowiada,<br />
nie można zapomnieć. To słowa<br />
należące do tych, które potrafią<br />
utkwić w umyśle i brutalnie gryźć<br />
jak sumienie. „5 czerwca 2008<br />
roku”- nie trudno się domyślić, że<br />
data wypowiadana przez aktorkę to<br />
dzień spektaklu. Przyznam, że to<br />
chwyt udany. Umiejscowienie tych<br />
słów akurat w pierwszych minutach<br />
sztuki daje sygnał widzowi, że bez<br />
zdolności do empatii i współczucia<br />
nie ma po co zostawać w teatrze. W<br />
monologu aktorka maluje zimnymi<br />
barwami obraz mediów, nazywając<br />
je „współczesną awangardą”. W<br />
jej wypowiedzi kryje się ocena<br />
mediów dokonana przez reżyserkę.<br />
Wartościowanie zaobserwować<br />
można także później. Scena, w<br />
której dziennikarz i nadkomisarz<br />
ubierają Katarzynę w papierową, a<br />
raczej „gazetową” suknię, wykonaną<br />
ze stron brukowców. Jej bezwładne<br />
ciało jest znakiem nie tyle poddania<br />
się mediom, ile całkowitego<br />
pozbawienia sił witalnych, dumy<br />
133
i godności. Suknia jest symbolem<br />
stygmatyzacji. Zrobiono z bohaterki<br />
bezdusznego manekina, który<br />
pozuje do surrealistycznego obrazu.<br />
Autorami dzieła są zwykli ludzie:<br />
redaktorzy brukowców, paparazzi,<br />
czytelnicy… Wszyscy o wypaczonej<br />
moralności, pozbawieni wrażliwości<br />
i współczucia. Pragną jedynie<br />
uciszyć chwilowy głód sensacji.<br />
„Stworzyliśmy informację-spektakl,<br />
możemy ją wszędzie sprzedać. Im<br />
bardziej widowiskowa, tym więcej<br />
pieniędzy możemy zarobić” [W.<br />
Bereś i K. Burnetko, Kapuściński:<br />
nie ogarniam świata, Warszawa<br />
2007, s. 161]. Fikcyjny spektakl,<br />
który dla ofiar staje się brutalną<br />
rzeczywistością.<br />
Katarzyna Blum została<br />
drastycznie pobita słowami. Nie<br />
jest w stanie przeciwstawić się tej<br />
maszynie, która ruszyła, nim ona<br />
zdała sobie sprawę, kim był właściwie<br />
mężczyzna, który wciągnął ją w tę<br />
„grę”. To nie jest walka bohaterki z<br />
mediami, jej odebrano jakąkolwiek<br />
broń. To atak jednostronny,<br />
bestialskie wtargnięcie do jej sfery<br />
prywatnej i obnażenie z człowieczej<br />
godności. Reżyserka pokazuje<br />
kobietę w momencie jej powrotu do<br />
domu, po kilku latach spędzonych<br />
w więzieniu. Katarzyna siada w<br />
fotelu i włącza płytę gramofonową,<br />
która zdaje się czekać na nią przez<br />
trzydzieści cztery lata. W tym<br />
mieszkaniu czas stanął w miejscu.<br />
Choć obarczone przeszłością, staje<br />
się dla kobiety azylem. Przyjazne<br />
powietrze, nieskażone wirusem<br />
cynizmu i bezwzględności, daje jej<br />
tyle poczucia bezpieczeństwa, że<br />
Katarzyna ściąga perukę. Scena ta<br />
jest znakiem przełomu w jej życiu.<br />
Sztuczne, długie blond włosy są<br />
wyrazem tęsknoty za młodością,<br />
której nigdy nie doświadczyła.<br />
To pragnienie, aby tamte lata<br />
powróciły, trwały i te zmęczone,<br />
słabe, ukryte włosy znów były<br />
piękne, długie i lśniące. Peruka to<br />
także symbol ukrycia siebie, chęci<br />
bycia anonimową i pragnienia, aby<br />
odtworzyć siebie na nowo. Zdjęcie<br />
jej jest zatem dowodem, że od<br />
przeszłości nie jest w stanie uciec i co<br />
najważniejsze - nie chce tego zrobić.<br />
Znajome otoczenie przypomina<br />
jej chwile spędzone z Ludwikiem.<br />
Zaledwie dwa dni, które w jej umyśle<br />
134<br />
wyimaginowały idealną miłość. Uczucie, za które oddała część<br />
swojego życia.<br />
Sztuka Ogrodzińskiej jest retrospekcją przerywaną<br />
powrotami do teraźniejszości. Początkowo scena podzielona jest<br />
wedle dwóch czasów i sfer. Granica między nimi szybko zatraca<br />
się, czego dowodem jest wtargnięcie przeszłości do obszaru<br />
teraźniejszości oraz sfery publicznej do prywatnej. Podział<br />
przestaje obowiązywać. Życie Katarzyny Blum to publiczny<br />
produkt postawiony na sklepowych półkach. Dopóty jest hitem,<br />
dopóki jest oryginalny i kontrowersyjny. Stanie się kiczem w<br />
momencie, kiedy przeje się społeczności. Niestety, nikt nie<br />
zwróci jej szacunku, dobrego imienia, wolności i straconych lat.<br />
Reżyserka kontynuując opowiadanie Heinricha Bólla<br />
skupiła się na miłości. Katarzyna wyznaje swoje uczucie, które<br />
zdaje się nadal płonąć. Ani na moment nie wykazuje żalu z<br />
powodu zamordowania człowieka. Czy płomienna miłość<br />
spaliła w niej wyrzuty sumienia? Czyżby nienawiść pozbawiła ją<br />
skruchy?<br />
Istotną część sztuki stanowi przesłuchanie kobiety przez<br />
nadkomisarza policji kryminalnej (Marcin Kiszluk). Motyw<br />
zbyt rozwlekły, aby w pewnym momencie nie znużyć widza.<br />
Tym bardziej jeśli aktor siedzi tyłem do niego. Odczułam<br />
wyraźnie przestrzeń jaka dzieli mnie od sceny. Jeżeli lekcja<br />
empatii była w założeniu, to muszę przyznać- nieudana. Obok<br />
trzech aktorów pojawia się czwarty. Reżyserka czyni nim głosy z<br />
nagrań, dźwięki, które wydobywają się zza sceny. Odgrywają one<br />
ogromną rolę. Są synonimem podsłuchiwania i przesłuchiwania<br />
przez władze komunistyczne. Współcześnie ich rolę przejęły<br />
media, które podobnie zniekształcają fakty, a medialne nagonki<br />
tak samo ograniczają wolność człowieka jak wtedy w latach 70.<br />
Dziennikarz (w tej roli Artur Steranko) jest w stanie zniszczyć<br />
każdego równie bestialsko jak dawniej władza. Dźwięki są także<br />
wyrazem zaufania do wyobraźni i wrażliwości widza. Wiara<br />
w umiejętności odbiorcze widza przejawia się w scenach o<br />
charakterze symultanicznym. Wyobraźnię zaś może „włączyć” w<br />
momencie, kiedy aktorka maluje sobie szminką na twarzy znak<br />
zapytania i krzyż. Nasuwającą się automatycznie interpretacją<br />
jest ośmieszenie i poniżenie Katarzyny na oczach społeczności.<br />
Bóll we wstępie zaznacza: „Należy z góry prosić o<br />
wybaczenie, jeżeli chwilami mogłoby się wydawać, że niniejsza<br />
relacja jak gdyby się rozpływa: jest to bowiem nieuniknione”.<br />
Reżyserka zdaje się porządkować fabułę książki wplatając w<br />
nią własne elementy. Sceny niestety również „rozpływają się”.<br />
Zbyt wiele scen, które w zamierzeniu miały oddać brutalność<br />
i nikczemność mediów oraz pokazać przeistaczanie się<br />
prywatności w upublicznienie, sprawiła, że atmosfera stała się<br />
ciężka. Przytłaczała wielością i niezharmonizowaniem.<br />
W ostatniej scenie słyszymy huk drzwi celi. Nie wiadomo<br />
czy dźwięk oznacza, że drzwi są zamykane czy otwierane.<br />
Katarzyna wychodzi z celi, uwalniając się z węzłów mediów czy<br />
może tak naprawdę z niej nie wyszła, a jej dusza nadal tkwi w<br />
„więzieniu”? Rozmazany makijaż na pokrytej zmarszczkami<br />
twarzy, zmęczone ciało i bezsilność, która emanuje z kobiety,<br />
są dowodem na nieodwracalną utratę życia. „Spójrz na różę<br />
więdnącą/ jest zrozpaczona/ jeszcze próbuje rozbłysnąć/ jeszcze<br />
chciałaby się/ rozchylić otworzyć/ wywołać zachwyt/ ale płatki/<br />
są już jak połamane skrzydła kolibra/ coraz bardziej zamknięta<br />
w sobie/ nawet nie wspomina dawnej świetności/ opada jej<br />
głowa/ więdną usta kurczy się/ cała zajęta tylko usychaniem”<br />
[Ryszard Kapuściński]. Ta Katarzyna nie nadawała się już na<br />
pierwsze strony gazet.
teatr<br />
Nina Olszewska<br />
Przewrotna siła<br />
prostoty<br />
Do końca życia będę się wstydziła tego, że zaskoczyły mnie<br />
afisze sztuki „Utracona cześć Katarzyny Blum”. Konkretnie<br />
zdziwił mnie brak młodej aktorki w obsadzie. Przecież w<br />
literackim pierwowzorze Katarzyna miała tylko 27 lat!<br />
Pierwsze kilka minut spektaklu wystarczyło, żebym zaczęła w<br />
ciemnościach czerwienić się i pokornie bić w pierś. Nie było<br />
może młodej aktorki, ale bohaterka była młodą kobietą i basta.<br />
Zresztą, po kolei.<br />
Marta Ogrodzińska, reżyserka sztuki, odbiegła nieco od<br />
koncepcji Heinricha Bölla, autora książki. Pokazała historię<br />
młodej dziewczyny, która zupełnie przypadkiem padła ofiarą<br />
nagonki prasowej a następnie zamordowała jednego ze swoich<br />
prześladowców , z zupełnie innej perspektywy niż uczynił<br />
to niemiecki noblista. Böll zrelacjonował wydarzenia niemal<br />
kronikarsko, z ogromną dbałością o szczegóły opowieści,<br />
o precyzowanie czasu kolejnych zdarzeń, aż do punktu<br />
kulminacyjnego – strzału, który zakończył wszelkie działania.<br />
Chwilami, dla zachowania dokładności i przejrzystości<br />
jednocześnie, stosował „cofkę”, która z czasem weszła do<br />
kanonu literackich klasyków. Ogrodzińska rozwinęła tę myśl,<br />
u niej retrospekcja wystąpiła na większą skalę: punktem<br />
wyjściowym jest chwila, gdy Katarzyna po wielu latach<br />
wychodzi z więzienia. Stara, zmęczona kobieta rozpoczyna<br />
swoją opowieść, zdejmuje blond perukę i staje się znów tamtą<br />
dziewczyną, która przypadkiem wpakowała się w kłopoty.<br />
Zdjęcie peruki i częściowo stroju to tylko symbol, mała<br />
demonstracja. Nikt, bez względu na wadę wzroku i dobre<br />
chęci, nie przyznałby, że zabieg ten wystarczy, żeby kobiecie<br />
ubyło trzydzieści lat. Irenie Telesz, odtwórczyni tej roli, ubyło.<br />
To nie peruka, tylko coś w gestach, w zachowaniu, w mimice<br />
i sposobie mówienia sprawiło,<br />
że wszyscy widzownie mogliby<br />
przysiąc, iż stoi przed nimi młoda,<br />
trochę naiwna kobietka, która<br />
pod wpływem impulsu, nagłej<br />
namiętności, spędziła noc z nowo<br />
poznanym mężczyzną, jak się okazało<br />
- przestępcą i przyczyną jej kłopotów.<br />
Dzięki tej chwili i tej przemianie,<br />
zwątpiłam we wszystkie kremy<br />
przeciwzmarszczkowe i operacje<br />
plastyczne, młodość jednak kryje się<br />
gdzieś głębiej…<br />
Oprócz Telesz w przedstawieniu<br />
wystąpiło tylko dwóch aktorów:<br />
Artur Steranko w roli Dziennikarza<br />
i Marcin Kiszluk jako Policjant,<br />
również rewelacyjnych. Jako że<br />
przedstawienie wystawiane jest na<br />
Scenie Kameralnej olsztyńskiego<br />
teatru, pod względem rekwizytów<br />
też jest dosyć skromnie, a wszystkie<br />
przedmioty i dekoracje zyskują<br />
olbrzymi wyraz symboliczny.<br />
Trzy ruchome ściany stanowiące<br />
mieszkanie Katarzyny, w biegu<br />
wydarzeń odwracane tak, by<br />
widz widział, nie jak dotychczas<br />
wzorzystą tapetę, tylko białe<br />
przestrzenie, suknia z gazet, w którą<br />
w kulminacyjnej scenie ubierana jest<br />
bohaterka – pozornie niewiele, nie<br />
takie rzeczy deski teatru widziały, a<br />
jednak… Tak jak te ściany, a z nimi<br />
całe mieszkanie, tak wywracane<br />
jest całe życie Katarzyny, gwiazdy<br />
brukowców, gwiazdy z przypadku.<br />
Tak jak Policjant i Dziennikarz<br />
założyli jej niezwykłą, gazetową<br />
suknię, w której ona oddała ten jeden,<br />
śmiertelny strzał, tak media, czyniąc<br />
z niej współwinną przestępstw<br />
kochanka, robiąc z niej potwora<br />
bez zasad i hamulców, zmusiły ją<br />
do działania, które nie leżało w<br />
jej naturze, w naturze prawdziwej<br />
Katarzyny, „mniszki”. Tak uczynić<br />
mogła tylko Katarzyna Blum,<br />
kochanka zbrodniarza, oblubienica<br />
brukowców.<br />
Muzyka w przedstawieniu może<br />
być tłem, w tej sztuce jednak była<br />
135
jednym z bohaterów. Budująca<br />
nastrój, chwilami pierwszoplanowa,<br />
tak jak w chwili, gdy bohaterka<br />
ubierana jest we wspomnianą suknię.<br />
Nie pada wtedy ani jedno słowo, cały<br />
dramatyzm sytuacji wynika ze ścieżki<br />
dźwiękowej.<br />
Gdy władzę nad bohaterką<br />
przejmuje gazeta, gdy sama nie<br />
potrafi stwierdzić, co jest prawdą,<br />
a co wymysłem i bzdurą mającą<br />
przyciągnąć czytelników, gdy świat i<br />
ludzie stają się dla Katarzyny jedną<br />
wielką niewiadomą, Irena Telesz<br />
maluje znak zapytania szminką na<br />
policzku i ten gest wystarcza, by<br />
oddać beznadzieję jej położenia.<br />
Oszczędność słów i zaufanie<br />
do potęgi symboli to duży plus<br />
przedstawienia. Dbając o wierność<br />
w odtwarzaniu wzorca literackiego,<br />
można by zarzucać reżyserce<br />
przemilczenie pewnych wątków,<br />
nieścisłości, zlekceważenie spraw<br />
znaczącej rangi, jednak prawda jest<br />
taka, że uniknęła ona „przegadania”<br />
przedstawienia, skupiła się na jednej<br />
idei, jednej myśli i ją przedstawiła<br />
najlepiej.<br />
To przedstawienie jest apelem do<br />
sumień wydawców prasy brukowej,<br />
żeby szukając sensacji i walcząc o<br />
czytelników, nie uciekali w kłamstwa,<br />
pomówienia, kierowali się dobrem<br />
nie tylko własnym, ale i bohaterów artykułów. Poniekąd jest<br />
to też głos, który powinien trafić do odbiorców tego typu<br />
prasy, w końcu to oni są podstawą funkcjonowania takiego<br />
czasopiśmiennictwa, bez popytu nie byłoby podaży i odwrotnie,<br />
czysta ekonomia.<br />
Kilka dni temu na okładce jednej z rodzimych gazet<br />
brukowych zobaczyłam duży tytuł „Katarzyna Cerekwicka ma<br />
wąsy”. Może temat jest dosyć śmieszny, może informacja ta<br />
nie ma znaczenia tak naprawdę dla świata i ludzi, może zaboli<br />
piosenkarkę i zaowocuje procesem, a może zostanie całkiem<br />
zlekceważona. Może ktoś na widok tego tytułu zdecyduje się<br />
kupić gazetę, a może nie. Ile osób, które obejrzały omawiane<br />
przedstawienie, zobaczy tę okładkę? Jak się zachowają? Nie<br />
wierzę w moc sprawczą tej sztuki, nie wierzę w moc książki, na<br />
podstawie której powstała. Po informacje na temat owłosienia<br />
twarzy Katarzyny Cerekwickiej nie sięgnęłabym bez względu<br />
na to, czy „Utraconą cześć Katarzyny Blum” obejrzałam, czy nie.<br />
Z całą pewnością w sensie ideologicznym to przedstawienie nie<br />
zaowocuje przemianami społecznymi ani rewolucją na rynku<br />
wydawniczym, ale jest takim popisem kunsztu aktorskiego i<br />
doskonałego zmysłu reżyserskiego, że nie można przejść obok<br />
niej obojętnie, zobaczyć warto, zobaczyć trzeba, dla Sztuki.<br />
136
Sztuka może być<br />
narzędziem krytycznym<br />
teatr - rozmowa<br />
Z Martą Ogrodzińską, reżyserką, rozmawia Urszula Pawlicka<br />
„Utracona cześć Katarzyny Blum” Heinricha Bölla<br />
to kolejna sztuka w Twoim dorobku reżyserskim.<br />
Tym razem zdecydowałaś się przedstawić sztukę o<br />
przemocy słowa uprawianej przez prasę brukową.<br />
Co zaintrygowało Cię w tej książce, że postanowiłaś<br />
przenieść ją na deski teatru? I skąd pomysł na taki<br />
sposób jej odtworzenia?<br />
Powieść opatrzona jest podtytułem „Jak powstaje przemoc<br />
i do czego może doprowadzić”, zmusza do zastanowienia<br />
nad granicami wolności i niezależności obywatela państwa<br />
demokratycznego. I nad przemocą w ogóle. Choć rzeczywiście,<br />
ta nieoczywista, uprawiana przez media przemoc słowa<br />
wybija się na plan pierwszy. „Utracona cześć Katarzyny Blum”<br />
jest tekstem mocnym, mięsistym, zdaje się być reporterskim<br />
zapisem wydarzeń. Ciekawa byłam jak ten tekst i historia<br />
sprawdzą się w teatrze. Z pierwszego wykształcenia jestem<br />
dziennikarką – pewnie także dlatego książka Bölla tak mnie<br />
poruszyła – stawia bardzo istotne pytania o dziennikarską<br />
odpowiedzialność i konsekwencję nieodpowiedzialności. Tzw.<br />
wolne media, czwarta władza, mają na nasze życie wpływ<br />
większy niż powinny, bardziej niebezpieczny. Czytelnicy<br />
często nie zdają sobie sprawy z sieci nieoficjalnych powiązań,<br />
które decydują o tym, co i w jakim kształcie ukazuje się w<br />
gazetach. Heinrich Böll opisał sytuację Niemiec Zachodnich<br />
z połowy lat 70., która okazuje się być nadspodziewanie<br />
aktualna w dzisiejszej w Polsce. Jednocześnie nie chciałam<br />
zrobić sztuki interwencyjnej, stąd ważna była dla mnie jak<br />
najbardziej teatralna forma przedstawienia. Scenografka Ewa<br />
Kochańska i kompozytor Bartek Chajdecki zmetaforyzowali<br />
świat przedstawiony i mam nadzieję, że dzięki temu udaje<br />
nam się uciec od realistycznej publicystyki czy nachalnego<br />
psychologizowania. Z drugiej strony po premierze usłyszałam,<br />
że to bardzo „aktorski” spetakl – to zasługa Ireny Telesz,<br />
Marcina Kiszluka i Artura Steranko, którzy obdarzają<br />
prawdziwym życiem postaci, które ja tylko przeczuwałam.<br />
„Teatr jest aktywną refleksją<br />
nad samym sobą” [Novalis]. Do<br />
jakiej refleksji skłania widza<br />
Twoja sztuka?<br />
Trzeba spytać widza... Ale jeśli<br />
mam powiedzieć, na jakiej refleksji<br />
najbardziej mi zależy, to na refleksji<br />
krytycznej. Na włączeniu u widzaczytelnika<br />
mechanizmu krytycznego<br />
wobec medialnej kreacji świata,<br />
wobec bohaterów wszelkich “frontpage-stories”,<br />
żebyśmy nie pozwalali<br />
manipulować naszym sumieniem,<br />
żebyśmy nie dawali się szczuć na<br />
jednych ani mydlić oczu innym. Żeby<br />
te medialne kreacje były inspiracją do<br />
samodzielnego myślenia, a nie jedyną,<br />
obowiązującą wizją świata. Poza tym,<br />
dla mnie to ważne, widzowie po<br />
przedstawieniu często podchodzą,<br />
mają potrzebę rozmowy. Na przykład,<br />
duże wrażenie zrobiło na mnie<br />
wyznanie jednego z widzów, który<br />
graną przez Marcina Kiszluka postać<br />
Policjanta, a zwłaszcza jego monolog<br />
o „duszy podsłuchiwacza”, przeżył<br />
bardzo osobiście.<br />
Katarzyna Blum<br />
Ogrodzińskiej wychodzi z<br />
więzienia 1/2/5... czerwca<br />
2008 – data ta zmienia się<br />
w zależności od dnia, w<br />
którym grana jest sztuka.<br />
Manipulujesz sumieniem<br />
widza czy rozbudzasz uśpioną<br />
empatię? Czemu ma służyć ten<br />
zaplanowany zabieg?<br />
137
Pamiętam z jakiegoś filmu<br />
dialog: „ – Dzisiejsze gazety wyścielą<br />
jutrzejesze śmietniki. – Tak, ale<br />
odtąd już zawsze ludzie będą<br />
mogli przeczytać to, co dziś zostało<br />
opublikowane, te słowa zostaną<br />
na zawsze”. Czas, jego upływ, jest<br />
ważnym czynnikiem w naszym<br />
przedstawieniu. Zależało mi, żeby<br />
oczywiste było, że sztuka zaczyna<br />
się współcześnie, tu i teraz, dotyczy<br />
mnie, Ciebie, każdego na widowni.<br />
Pytanie zmusza do odpowiedzi,<br />
a odpowiedź angażuje. Dlatego<br />
grająca Katarzynę Irena Telesz<br />
zwraca się do widzów bezpośrednio,<br />
prawie prywatnie z pytaniem o<br />
datę. Ponieważ jej dzień dzisiejszy<br />
jest konsekwencją wydarzeń sprzed<br />
lat, do których powracamy w<br />
przedstawieniu. Katarzyna pyta<br />
kolejnego widza, czy pamięta, co<br />
robił 24 lutego 1974 roku. Nieważny<br />
dzień z przeszłości, nie zdarzyło się,<br />
żeby ktoś pamiętał. A Katarzyna<br />
pamięta go w najdrobniejszych<br />
szczegółach, bo zadecydował o<br />
całym jej życiu, tego dnia w pewnym<br />
sensie je straciła. Czy manipuluję sumieniem widza? Nie<br />
chcę nim manipulować, chcę je poruszyć. Ale może teatr z<br />
założenia jest rodzajem gry z manipulacją, a zadaniem widza jej<br />
rozszyfrowywanie...<br />
Heinrich Böll uprzedza czytelnika, że krew lać się<br />
nie będzie. Nie chodziło mu zatem o sensacyjność,<br />
prowokację, lecz o jasne ukazanie mechanizmu<br />
działania mediów. Autor nie opisuje momentu, w<br />
którym bohaterka zabija dziennikarza Tótgesa - Ty<br />
natomiast pokazujesz jak wymierza z pistoletu, który<br />
po chwili wystrzela. W książce nie ma wzmianki o<br />
tym, że Katarzyna poszła do więzienia. W Twojej<br />
sztuce jesteśmy świadkami jej wyjścia z celi, któremu<br />
towarzyszy głośny huk zatrzaskujących się krat. Można<br />
zatem pokusić się o stwierdzenie, że do Twojej sztuki<br />
sensacyjność się wkradła...<br />
Książka zbudowana jest z zeznań, dokumentów śledztwa,<br />
przecieków, gazetowych opisów. Böll w zeznaniu Katarzyny<br />
wiernie i ze szczegółami opisuje moment zabójstwa<br />
dziennikarza. Choć przez zapośredniczenie, to jednak<br />
rzeczywistość poznajemy bardzo dokładnie. Na scenie jest<br />
nawet mniej, doprowadzamy Katarzynę do momentu, w<br />
którym przystawia pistolet dziennikarzowi do głowy, ale<br />
samego zabójstwa nie pokazujemy, nie dopowiadamy. Nawet<br />
to, co słychać, to nie strzał, tylko trzy bardzo głośne uderzenia<br />
138
w maszynę do pisania – trzykropek... Staraliśmy się znaleźć<br />
możliwie wierny ekwiwalent książkowego opisu. Na scenę nie<br />
pada ani kropla krwi, choć ostatnio „krwawy teatr” jest bardzo<br />
modny, widziałam wiele przedstawień, w których krew leje sie<br />
strumieniami. Myślałam o tym, ale tak jak Böll, idąc za jego<br />
przesłaniem, uznałam za zbędne. Punktem wyjścia do myślenia<br />
o inscenizacji „Utraconej czci...” było pytanie: gdzie jest dziś<br />
“pokolenie‘68”? Kim są ówcześni działacze, rewolucjoniści,<br />
bojówkarze, członkowie RAF-u, terroryści? A co stało się z<br />
Katarzyną Blum? Urodzona w 1947 roku ma dziś 61 lat, od<br />
opisanych w powieści wydarzeń minęło ponad 30, a wieloletnie<br />
więzienie musiało odcisnąć na niej piętno. Taki punkt wyjścia<br />
wydał mi się inspirujący. Co do pobytu Katarzyny w więzieniu,<br />
Böll daje wyraźny sygnał: akcja książki zaczyna się od<br />
zgłoszenia Katarzyny na policję po dokonanym morderstwie,<br />
a kończy przytoczeniem jej zeznania z protokołu sądowego.<br />
Autor sugeruje, że Katarzyna sądzona jest za najgorsze<br />
przestępstwo, zbrodnię dokonaną z premedytacją, nie definiuje<br />
jedynie wysokości wyroku.<br />
„Należy z góry prosić o wybaczenie, jeżeli chwilami<br />
mogłoby się wydawać, że niniejsza relacja jak gdyby<br />
się rozpływa: jest to bowiem nieuniknione” – zaznacza<br />
na wstępie Böll. W Twojej sztuce również można<br />
dostrzec momenty, które „rozpływaniu” ulegają. Czy w<br />
założeniu chciałaś fabułę książki uporządkować? Czy<br />
jednak „rozpływanie się” jest nieuniknione?<br />
Taki wewnętrzny rytm dla tego przedstawienia<br />
przeczuwałam. Tekst Bölla daje szansę na połączenie wielu<br />
zabiegów. Z jednej strony, opowiada historię trzymającą w<br />
napięciu, wręcz z elemantami intrygi kryminalnej. Z drugiej,<br />
jest głęboką analizą współczesnych mechanizmów społecznych.<br />
A z trzeciej, dał nam szansę zbudowania przedstawienia,<br />
które momentami przybiera charakter trzech przeplatających<br />
się monodramów, Katarzyny, Policjanta i Dziennikarza, z<br />
których każdy jest równie ważny, każdy ma swoje racje. Nasz<br />
spektakl opiera się na założeniu, że poznajemy Katarzynę<br />
po ponad 30 latach od opisanych przez Bölla wydarzeń, jako<br />
wychodzącą z więzienia starszą kobietę. Musieliśmy pokazać<br />
wydarzenia sprzed lat i ich wpływ na całe jej życie, ale nie<br />
chciałam doprowadzać do tego przez retrospekcje. Bardziej<br />
niż na przypomnieniu faktów zależało mi na prześledzeniu<br />
wspomnień, które powoli, przez lata zamieniają się w obsesję<br />
Katarzyny. Co do „rozpływania”, o którym pisze Böll, wydaje<br />
mi się, że miał na myśli równoległość wielu zdarzeń i sieć<br />
powiązań między nimi, czasem ukrytych, wręcz niewidocznych.<br />
Pokazuje najpierw szereg pozornie niezwiązanych ze<br />
sobą wydarzeń, które w efekcie okazują się wzajemnie z<br />
siebie wynikać, wręcz napędzać. Na przykład, Quentin<br />
Tarantino stosując ten zabieg w kinie, zastępując tradycyjną,<br />
fabularną narrację, innym typem narracji, który można<br />
nazwać „korzystaniem z bazy danych”, zrewolucjonizował<br />
współczesne kino. Teatr sięgający po takie zabiegi Hans-Thies<br />
Lehmann nazywa teatrem postdramatycznym. Myślę, że ta<br />
postdramatyczność jest kontekstem, do którego można się<br />
odwołać.<br />
Sztuka angażuje w równym<br />
stopniu zmysł wzroku i słuchu.<br />
Wymaga koncentracji i<br />
skupienia. Należy obserwować<br />
wszystkich aktorów, którzy<br />
ku naszemu zdziwieniu,<br />
równocześnie wypowiadają<br />
monolog. Jest to wyraz głębokiej<br />
wiary w zaangażowanie i<br />
umiejętności odbiorcze widza?<br />
Widzowi trzeba zawierzyć.<br />
Ale jeżeli chodzi o tę scenę,<br />
szukałam sposobu na pokazanie<br />
powszechnego dziś szumu<br />
informacyjnego. Zewsząd docierają<br />
do nas bardzo ważne informacje,<br />
prawdziwe relacje, sensacyjne<br />
odkrycia, media sprawozdają,<br />
donoszą, śledzą, informują... Ale<br />
gdzieś w tym wszystkim ginie<br />
człowiek i prawda. Choć nie wiem<br />
jak usilnie staram się wsłuchać w<br />
przekaz, jak bardzo próbuję być<br />
na czasie, nadążać, orientować<br />
się, wiedzieć, od dawna nie jest<br />
to możliwe. Zawsze coś umknie,<br />
zaginie w natłoku wiadomości,<br />
zostanie zagłuszone czymś innym.<br />
Nieistotne, jak ważne jest to, co<br />
masz do przekazania, jak bardzo<br />
chcesz być usłyszana, wysłuchana,<br />
zrozumiana, koniec końców i tak<br />
coś, ktoś Cię zagłuszy. Nowszy<br />
news, bardziej sensacyjna sensacja,<br />
ciekawszy bohater na pierwszą<br />
stronę... A wczorajsza rewelacja,<br />
dzisiaj zepchnięta na przedostatnią<br />
stronę, jutro nie zmieści się w<br />
gazecie. Stąd pomysł z wzajemnie<br />
znoszącymi się monologami,<br />
stopniowo nakładającymi na siebie,<br />
a w końcu zagłuszającymi. Jest to<br />
rodzaj gry z widzem. Jako widz/<br />
odbiorca musisz zdecydować, w jaki<br />
sposób uczestniczysz w historii,<br />
wybierasz jednego bohatera i uważnie<br />
od początku do końca śledzisz „jego<br />
prawdę”, za cenę utraty pozostałych<br />
relacji, czy próbując ogarnąć całość,<br />
wszystkie wątki, godzisz się na<br />
szum zbyt wielu informacji ze<br />
zbyt wielu źródeł. Jesteś widzem,<br />
jesteś czytelnikiem, Ty decydujesz,<br />
w jaki sposób uczestniczysz w<br />
multimedialnym świecie.<br />
139
Katarzyna Blum jest osobą<br />
silną czy słabą? Zabójstwo<br />
bezwzględnego dziennikarza<br />
jest wyrazem odwagi czy<br />
bezradności? Zdarza się,<br />
że osoby, które nie potrafią<br />
poradzić sobie z nadmiarem<br />
problemów odbierają sobie<br />
życie. Czy w tym przypadku<br />
samobójstwo byłoby<br />
alternatywnym wyjściem?<br />
To ciekawe, ale Böll nawet nie<br />
sugeruje możliwości samobójstwa...<br />
Katarzyna jest silna, bo potrafi<br />
przyjąć konsekwencje swoich czynów<br />
i dokonanego wyboru. Jednocześnie,<br />
jest słaba – pozwoliła, żeby opinie<br />
innych ludzi wywarły tak znaczący<br />
wpływ na jej życie i decyzje.<br />
Została zaszczuta w imię „wolności<br />
słowa”, a zarazem stała się ofiarą<br />
obrzydliwego systemu zależności,<br />
wobec którego pojedyncza osoba jest<br />
bezradna.... Siła i słabość? W tym<br />
kontekście pojęcia te wydają mi się<br />
zbyt niejednoznaczne. Nie wiem,<br />
co wymaga większej determinacji<br />
i odwagi, zgodzić się na swój los<br />
czy z nim walczyć? Poddać się czy<br />
opierać? To są najciekawsze pytania,<br />
ale najciekawsze odpowiedzi,<br />
moim zdaniem, dajemy żyjąc, a nie<br />
dywagując... Katarzyna zdecydowała<br />
się przerwać radykalizm postaw i<br />
poglądów dziennikarza w radykalny<br />
sposób. Postawy radykalne są<br />
początkiem, nigdy końcem,<br />
problemów. Dlatego z zasady jestem<br />
wobec nich nieufna. Jednocześnie<br />
głęboko wierzę, że samobójstwo<br />
nigdy nie jest wyjściem.<br />
Katarzyna Blum po wyjściu<br />
z więzienia wraca do swojego<br />
domu, w którym czas zatrzymał<br />
się w 1974 roku. Bohaterka<br />
wspomina Ludwika, za<br />
którym nadal tęskni i pragnie<br />
się z nim spotkać. A co z<br />
wyrzutami sumienia z powodu<br />
zamordowania człowieka?<br />
Czyżby nienawiść pozbawiła ją<br />
skruchy?<br />
Ale co to znaczy „wyrzuty sumienia”? Jak, będąc sami<br />
ze sobą, okazujemy skruchę, po czym można to poznać?<br />
Zastanawiam się... I bliższe wydaje mi się dociekanie w sobie<br />
korzeni zła, pytanie „dlaczego? jak to się stało? jak mogło<br />
do tego dojść”. Brak współczucia dla dziennikarza nie jest<br />
przecież jednoznaczny z tym, że Katarzyna sobie wybaczyła.<br />
Ona nie tylko wspomina Ludwika, ale przede wszystkim,<br />
ciągle od nowa, roztrząsa fakty, które doprowadziły do<br />
morderstwa. Ludwik jest bardziej symbolem, cieniem innego,<br />
lepszego, alternatywnego życia, które przekreśliła strzelając do<br />
Wernera Toetgesa. Jednocześnie cały czas powtarza: “jestem<br />
niewinna, niewinna...“ próbując przekonać bardziej samą<br />
siebie niż widzów. Ale ja nigdy nie myślałam, że Katarzyna<br />
zabiła dziennikarza z nienawiści. Przerażająca, ale prawdziwa<br />
wydaje mi się myśl, że każdy z nas po przekroczeniu<br />
pewnych brzegowych warunków zdolny jest do morderstwa.<br />
Zastanawiam się, czy w przypadku tzw. zwykłego człowieka,<br />
bez morderczych inklinacji, poczucie niedowierzania, wręcz<br />
niewiary, że się to uczyniło, nie jest równie silne jak skrucha...<br />
W sztuce dość wyraźnie akcentujesz niewinność<br />
Katarzyny. W jednej z odsłon bohaterka bezskutecznie<br />
krzyczy, że jest niewinna - jej głos jest tłumiony przez<br />
głosy oskarżeń. Paradoksem jest to, że ci, którzy tworzą<br />
ten sensacyjny news, mają świadomość jej niewinności.<br />
Mimo to przekazują ją w ręce społeczeństwa, które<br />
bestialsko karmi się jej życiem. Jakie nieludzkie<br />
instynkty budzą się w człowieku, że dla drugiego staje<br />
się wilkiem? Czy sędzią naszego życia są ludzie?<br />
W przypadku Katarzyny bardziej przeraża mnie, że padła<br />
ofiarą bezdusznej machiny praworządnego systemu niż jakichś<br />
szczególnie nieludzkich instynktów. Zarówno Dziennikarz, jak i<br />
Policjant, robią to, za co są opłacani, w swoim mniemaniu, robią<br />
to najlepiej jak potrafią, w imię prawdy i tzw. społeczeństwa.<br />
Dziennikarz w pewnym momencie mówi do Policjanta: „Pan<br />
żyje z pieniędzy podatników, ja z pieniędzy czytelników.<br />
Utrzymują nas ci sami ludzie. I oni zasługują na prawdę”. Czyli<br />
to, co robią, robią w imię bardzo wzniosłych wartości. A czy<br />
sędziami naszego życia są ludzie? Bardzo chętnie i łatwo, nie<br />
pytając o zgodę, obsadzamy się w roli arbitrów. Bardzo nie lubię<br />
postawy osądzającej. Szczególnie, gdy łapię się na tym, że ją<br />
przyjmuję...<br />
Czy Katarzyna Blum Marty Ogrodzińskiej jest<br />
kontynuacją Katarzyny Heinricha Bölla? A może to<br />
dwie odrębne osoby, które łączy jedynie fakt brutalnego<br />
i nieludzkiego zgwałcenia przez media?<br />
Bardzo wierzę w coś takiego jak „duch tekstu” i „duch<br />
postaci”, które staram się odnaleźć, zrozumieć i oddać w<br />
inscenizacji jak najwierniej. Jeżeli biorę się za jakiś utwór, to<br />
dlatego, że robi na mnie wrażenie, przesłanie i bohaterowie<br />
wydają mi się istotni, a nie dlatego, że mam ochotę poprawić<br />
autora. Zawsze mam nadzieję, że pisarz rozpoznałby w<br />
przedstawieniu swoje dzieło i postaci. Tym razem też.<br />
140
W pewnym momencie aktorka szminką maluje<br />
sobie na twarzy znak zapytania i krzyż. Niezgrabnie,<br />
wręcz komicznie maluje sobie usta. Co chciałaś<br />
przekazać, wprowadzając ten motyw do sztuki?<br />
Na pewno jest jednym z etapów „odklejania” się Katarzyny<br />
od normalności i wytrącenia z równowagi psychicznej, ale i<br />
elementem gry z Policjantem, prowokacji, która jednak zaczyna<br />
wymykać się spod kontroli. Mogę podać kilka interpretacji<br />
tej sceny, czy opowiedzieć, jak działa na mnie, ale wolałabym<br />
tego nie robić. Moim zdaniem jest na tyle zmysłowa i<br />
niejednoznaczna, że nie chciałabym jej zagłuszyć zbyt wieloma<br />
słowami. Powstała w wyniku aktorskich improwizacji Ireny<br />
Telesz. Zrobiła na nas takie wrażenie, że została włączona<br />
do spektaklu. Wierzę, że do pewnego momentu najwięcej o<br />
bohaterach i historii wie reżyser, ale najpiękniejszy jest moment,<br />
w którym to aktorzy zaczynają o postaciach wiedzieć więcej.<br />
Właśnie wtedy pojawiają się rozwiązania nieprzewidziane,<br />
zaskakujące... Właśnie w takim momencie pojawiła się ta scena.<br />
Poza tym, fascynuje mnie jak my, kobiety, chowamy się za<br />
maskami z makijażu, fryzur, ubrań i to, czego można się o nas<br />
dowiedzieć, gdy te maski przestają idealnie przylegać...<br />
Niemal jak każda sztuka teatralna, tak i Twoja,<br />
nie jest pozbawiona symboliki. Metaforą jest peruka,<br />
suknia z gazet, a także pewne sceny i wypowiedzi.<br />
Sztuka bez drugiego dna nie jest już sztuką. Prostota<br />
przeraża czy jest zbyt banalna?<br />
Prostota nie jest banalna! Ale bardzo podoba mi się<br />
porównanie przedstawienia teatralnego do kawałka tortu, który<br />
z jednej strony będzie smakował pożeraczowi fast foodów po<br />
prostu jako tort, a wysublimowanemu smakoszowi objawi się<br />
bogactwem warstw komponowanych z subtelnych kremów,<br />
wyrazistych aromatów i dodatków, wśród ktorych wyczuje<br />
migdały, konfitury, czekoladę... Na przykład, za każdym razem,<br />
gdy oglądam scenę ze szklankami płonącego spirytusu w<br />
„Popiele i diamencie” Andrzeja Wajdy, którą wymyślił Janusz<br />
Morgenstern, mam ciarki na plecach. Przepiękna, mocna scena,<br />
bardzo prosta, a przecież genialna! Dla mnie takie metafory,<br />
gdy rzeczywistość rozwarstwia<br />
się i pozwala na wielopoziomowy<br />
odbiór, to najczystsza magia, po<br />
prostu alchemia... Może dlatego<br />
teatr realistyczny, psychologiczny w<br />
najbardziej oczywisty sposób trochę<br />
mnie ostatnio nudzi. Jednocześnie<br />
wiem, że sama muszę się jeszcze<br />
bardzo dużo nauczyć, zrozumieć,<br />
dowiedzieć... Wydaje mi się, że<br />
najwięcej się dowiaduję i uczę<br />
robiąc z uczuciem i nadzieją to, w co<br />
wierzę. A potem słuchając widzów.<br />
W sztuce zastosowałaś<br />
kompozycję klamrową.<br />
Zarówno we wstępie jak i w<br />
zakończeniu widzimy starszą kobietę, której brutalnie<br />
odebrano część życia. Słyszymy<br />
również huk zatrzaskujących<br />
się drzwi celi. Pytanie brzmi:<br />
czy dźwięk oznacza, że drzwi<br />
są zamykane czy otwierane?<br />
Katarzyna wychodzi z celi,<br />
uwalniając się z węzłów mediów<br />
czy może tak naprawdę z niej nie<br />
wyszła, a jej dusza nadal tkwi w<br />
„więzieniu”?<br />
Bardzo dziękuję, że zauważyłaś<br />
tę niejednoznaczność! Mam słabość<br />
do kompozycji klamrowych... Jest<br />
w nich coś z szekspirowskiego<br />
mechanizmu, bezlitosnego koła<br />
niezmiennie mielącego swoimi<br />
obrotami bohaterów, powracającego<br />
zawsze do punktu wyjścia, by w<br />
następnym obrocie zmiażdżyć<br />
następnych... Nie zawsze musi być<br />
tak dramatycznie, ale w przypadku<br />
„Utraconej czci... ”, niestety, może...<br />
Choć, jako niepoprawna, naiwna<br />
optymistka, wierzę, że Katarzyna<br />
jeszcze doświadczy wolności. Pod<br />
warunkiem, że sama sobie na nią<br />
pozwoli.<br />
Böll przedstawia proces<br />
upublicznienia prywatności.<br />
Sfera intymna zostaje<br />
pochłonięta przez sferę<br />
publiczną. Jakimi technikami<br />
posłużyłaś się i po jakie<br />
narzędzia sięgnęłaś, aby pokazać<br />
to zjawisko?<br />
141
ecenzje<br />
Analizą tego zjawiska zajmował<br />
się dociekliwie Guy Debord,<br />
którego „Społeczenstwo spektaklu”<br />
i „Rozważania o społeczeństwie<br />
spektaklu” towarzyszyły mi przy<br />
pisaniu adaptacji “Utraconej czci...”. I<br />
Debord, i Böll mówią o tym samym,<br />
nieodwracalnym zjawisku, wdarciu<br />
się spektaklu z jego wszystkimi<br />
mechanizmami w najintymniejsze<br />
sfery życia człowieka. Debord robi<br />
to za pomocą analizy socjologicznej<br />
i filozoficznej, Böll ubrał swoje<br />
rozważania w formę powieści. Dla<br />
mnie narzędziem do pokazania tego<br />
zjawiska jest cały ten spetakl.<br />
Bohaterka powtarza, że<br />
współcześnie „awangardą<br />
są media”. Collage faktów,<br />
wypowiedzi, słów tworzy<br />
dadaistyczną sensację. Uważasz,<br />
że obecnie malarstwo, film<br />
czy poezja nie są w stanie<br />
szokować bardziej niż media?<br />
Czy słowo „awangarda” uległo<br />
przemianowaniu?<br />
Zaryzykowałabym twierdzenie,<br />
że w dzisiejszych czasach artysta<br />
staje się w pełni artystą dopiero, gdy<br />
dostrzegą go media i usankcjonują<br />
jego status artysty. To media dziś<br />
kreują wydarzenia, gusty, bohaterów...<br />
Koronują i detronizują. Łamią tabu,<br />
przekraczają granice... Wystawiają<br />
na widok publiczny i sprzedaż dotąd<br />
niedostępne obszary intymności,<br />
żerują na wrażliwości. Przepraszam<br />
za brutalne przykłady, ale czy<br />
jakikolwiek film, książka czy obraz<br />
jest w stanie zszokować bardziej<br />
niż chociażby historia Josepha<br />
Fritzla, gwałcącego swoje dzieci i<br />
wnuki, która ostatnio przez wiele<br />
dni okupowała pierwsze strony<br />
gazet i „sprzedawała” ich wyjątkowo<br />
duże nakłady? Czy jakakolwiek<br />
multimedialna instalacja poruszy<br />
większą liczbę ludzi niż zdjęcia<br />
kolejnego zakatowanego noworodka,<br />
w których ostatnio prześcigają się<br />
gazety? To są straszne rzeczy, które<br />
kolorowa prasa zamienia w chodliwy<br />
towar. Nasze współczucie zostaje<br />
wycenione i przehandlowane za<br />
odrobinę sensacji. Nawet niedawno,<br />
w czasie piłkarskich Mistrzostw<br />
142<br />
Europy niemiecki „Bild” napędzał bezpardonową nienawiść<br />
do polskich kibiców, a polski “Fakt” do niemieckich. Dowcip<br />
polega na tym, że oba te tytuły należą do tego samego koncernu<br />
wydawniczego Axel Springer (zresztą tego samego, którego<br />
działalność krytykował Heinrich Böll), nienawiść kierowana<br />
jest w różne strony, ale napędzone nią pieniądze trafią do<br />
jednej kieszeni. Moja ciocia po premierze zauważyła, że<br />
„Utracona cześć Katarzyny Blum” opowiada o “ciemnej stronie<br />
księżyca”, o tym, jak media kreują negatywnych bohaterów, ale<br />
że jest przecież też “jasna strona księżcyca”, która jej zdaniem<br />
jest jeszcze ciemniejsza, media kreują bohaterów masowej<br />
wyobraźni, darzone powszechnym posłuchem gwiazdy, z<br />
niczego. Ten temat poruszam w innym przedstawieniu – “Patty<br />
Diphusa” na podstawie tekstu Pedro Almodovara. Patty,<br />
wykreowana przez media gwiazda porno, mówi: “kim ja jestem,<br />
że mogę narzucać zły gust i grubiaństwo? Dlaczego musiałam<br />
zamienić się w mit? Chciałam jedynie zarobić dużo pieniędzy<br />
i być szczęśliwa. Co się dzieje, że taka dziwka jak ja jest<br />
honorowana jak królowa? Wszystko jest imprezą? Wszystko<br />
jest seksem? [...] Teraz impreza to scena, na której dawne<br />
koleżanki, zamienione w mumie pozują fotografom-amatorom,<br />
aby potem mogli ci wybrać najgorsze zdjęcie i je opublikować.<br />
Kogo oni chcą oszukać?!”. Pocieszam się tym, że to właśnie<br />
sztuka może być narzędziem krytycznym.<br />
„Utracona cześć Katarzyny Blum jest pamfletem<br />
skierowanym przeciwko tej prasie [brukowej],<br />
a zarazem wyzwaniem rzuconym imiennie<br />
najpotężniejszemu jej przedstawicielowi”. Sztuka<br />
Ogrodzińskiej również jest rzuconym wyzwaniem?<br />
“Utraconą cześć Katarzyny Blum” opublikowano prawie 35<br />
lat temu. W ówczesnej Polsce to było prawie science fiction. Dziś<br />
to nasza codzienna rzeczywistość. Jak już mówiłam, będąc z<br />
pierwszego wykształcenia dziennikarką, parę lat pracowałam w<br />
tym zawodzie. Nikogo nie chcę obrażać, ale chciałabym, żeby<br />
ta historia poruszyła widzów tak jak mnie. Chciałabym, żeby<br />
dziennikarze pamiętali, co mówią ich kodeksy etyki zawodowej<br />
i że ten zawód jest zawodem szczególnej odpowiedzialności<br />
społecznej, że mają siłę i władzę, że mogą zniszczyć komuś<br />
życie albo oduczyć ludzi myślenia. Ale mogą też robić rzeczy<br />
naprawdę dobre i ważne!<br />
Autor przedstawia historię kobiety, która w ciągu<br />
czterech dni straciła szansę na normalne życie.<br />
Oskarżono ją o prostytucję, ateizm i popieranie<br />
komunizmu. Do czego dążą współczesne media? Czy<br />
praktyki dziennikarskie nie pozbawiają nas resztek<br />
człowieczeństwa?<br />
Media definiują potrzeby i je zaspokajają. A gdy brakuje<br />
potrzeb, kreują nowe. Ale jako czytelnicy nie jesteśmy<br />
bezwolni. Nie musimy sponsorować tych, którzy obrażają naszą<br />
inteligencję czy człowieczeństwo. Mam też nadzieję, że jest w<br />
nas więcej niż tylko resztki człowieczeństwa i że nie tak łatwo<br />
nam je odebrać.
Witold Bereś i Krzysztof Burnetko [w:<br />
„Kapuściński: nie ogarniam świata”] tworzą kanon<br />
zasad rzetelnego dziennikarstwa: „21 x Kapuściński”.<br />
Czytamy w nim, m.in.: „Słuchaj nie tylko tego, co<br />
ludzie mówią, ale również tego, jak to mówią i w jakim<br />
kontekście”. Jak rozumiesz te słowa w odniesieniu do<br />
sztuki?<br />
To nie Bereś i Burnetko, nawet nie Kapuściński,<br />
tworzą kanon. On istnieje. A obowiązkiem dziennikarzy<br />
jest go przestrzegać. Ci, którzy go nie przestrzegają, nie są<br />
dziennikarzami, są hienami. To mocne słowa, przepraszam. Ale<br />
pracując w tym zawodzie miałam okazję poznać i obserwować<br />
różnych ludzi przy pracy i różne sposoby uprawiania tego<br />
zawodu. Od najbardziej szlachetnych po obślizgłe. Mam bardzo<br />
osobisty stosunek do tego zawodu, wiem, jak jest ciężki, często<br />
niewdzięczny, jak ulotny. Słuchać i słyszeć, patrzeć i widzieć,<br />
zrozumieć, to wyzwanie nie tylko dla dziennikarzy, także dla<br />
czytelników.<br />
Dziennikarze w „Utraconej czci Katarzyny Blum”<br />
przypominają hieny, które zaatakują i zniszczą każdego,<br />
kto jest potencjalnym źródłem sensacji i zysku.<br />
Podsłuchiwania, przesłuchiwania i aresztowania w<br />
czasach komunistycznych są analogiczne do zachowań<br />
Tötgesa. Odważyłabyś się stwierdzić, że techniki<br />
współczesnych dziennikarzy są tak samo bezwzględne<br />
jak władzy w latach 70.?<br />
Nie wydaje mi się, żebym miała do tego prawo. Nie<br />
żyłam w tamtych latach, nie doświadczyłam ich na własnej<br />
skórze. Znam je tylko z zapośredniczonych relacji. Nie<br />
chcę formułować powierzchownej, stereotypowej, zapewne<br />
egzaltowanej wypowiedzi. To co w “Utraconej czci Katarzyny<br />
Blum” zrobiło na mnie największe wrażenie, to odwaga, z jaką<br />
Heinrich Böll stanął w obronie ludzkiej godności.<br />
Dziękuję za rozmowę.<br />
Marta Ogrodzińska – reżyserka<br />
teatralna, absolwentka Wydziału<br />
Reżyserii warszawskiej Akademii<br />
Teatralnej. Ukończyła również<br />
Wydział Dziennikarstwa i Nauk<br />
Politycznych Uniwersytetu<br />
Warszawskiego. W czasie studiów<br />
pracowała jako asystent reżysera<br />
m.in. w Teatrze Narodowym w<br />
Warszawie („Kopciuch” Janusza<br />
Głowackiego). Debiutowała w<br />
warszawskim Teatrze Rozmaitości<br />
przedstawieniem „Patty Diphusa”<br />
Pedro Almodovara w 2004 roku.<br />
Przedstawienie powstało dzięki<br />
osobistej zgodzie Almodovara,<br />
który po raz pierwszy pozwolił<br />
na wystawienie swojego tekstu w<br />
teatrze. Monodram, w którym rolę<br />
Patty gra Ewa Kasprzyk, został<br />
zaproszony na wiele festiwali<br />
teatralnych i zdobył nagrodę na<br />
39. Wrocławskich Spotkaniach<br />
Teatrów Jednego Aktora w 2005<br />
roku. Aktualnie w repertuarze<br />
należącego do Krystyny Jandy Teatru<br />
Polonia. W TR Warszawa pracowała<br />
także w ramach projektu „Nowa<br />
dramaturgia w TR” obejmując opieką<br />
reżyserską sztuki „From Poland<br />
with love” P. Demirskiego (2004),<br />
„We are camera” F. Katera (2005),<br />
„I jak się udało” I. Welsha (2006).<br />
Do tej pory wyreżyserowała m.in.:<br />
„Marilyn i Papież” D. Kuehl-Martini<br />
(Teatr Polonia, Warszawa, 2006),<br />
„Godzinę kota” P. O. Enquista (Teatr<br />
Montownia, Warszawa, 2006),<br />
„Dulscy z o.o.” wg „Moralności pani<br />
Dulskiej” G. Zapolskiej (Teatr Polski,<br />
Warszawa, 2007), a także fabularny<br />
film krótkometrażowy wg własnego<br />
scenariusza pt. „Pomyłka” (Nagroda<br />
Przewodniczącego Ińskiego Lata<br />
Filmowego dla młodego reżysera<br />
XXXII ILF 2005; Wyróżnienie na<br />
II Festiwalu Filmu WYŻ’70 w 2006<br />
r.). W olsztyńskim teatrze pracowała<br />
nad „Bliżej” P. Marbera (2005) i<br />
„Ontologicznym dowodem na moje<br />
istnienie” J.C. Oates w ramach<br />
„Dramatu w działaniu” (2006).<br />
Olsztyn kocha, tu się urodziła i<br />
wychowała.<br />
143
ecenzje<br />
Joanna Szydłowska<br />
Czy ocaleni?<br />
W Polsce książka ta ukazała się<br />
dwadzieścia lat po swojej włoskiej<br />
edycji. Zrządzenie losu sprawiło,<br />
że jest to również limes dzielący<br />
nas od daty śmierci jej autora. W<br />
kwietniu 1987 r. – zaledwie kilka<br />
miesięcy po promocji wydawniczej<br />
– Primo Levi znaleziony został<br />
na klatce schodowej swojego<br />
mieszkania, a fakt ów łączony bywa<br />
z prawdopodobną wersją śmierci<br />
samobójczej. Ten tragiczny finis<br />
pozwala wpisać refleksję krytyczną w<br />
porządek pojedynczego życiorysu, a<br />
w sensie szerszym – w doświadczenie<br />
pokolenia ocalonych, by przywołać<br />
tylko wybory Tadeusza Borowskiego<br />
czy Jeana Améry.<br />
Finis coronat opus mawiali<br />
starożytni i w tym sensie „Pogrążeni<br />
i ocaleni” – jako ostatnie świadectwo<br />
pamięci byłego więźnia Auschwitz<br />
– nabiera charakteru szczególnego.<br />
Primo Levi świadkował prawdzie<br />
holocaustu przez całe swoje<br />
dorosłe życie. Ten piemoncki<br />
Włoch, urodzony i wychowany w<br />
zasymilowanej, nieortodoksyjnej<br />
rodzinie żydowskiej, któremu<br />
udało się – mimo zaostrzających<br />
się antysemickich restrykcji na<br />
uczelniach – kontynuować studia<br />
chemiczne, za punkt zwrotny swojej<br />
biografii uznaje pobyt w Auschwitz.<br />
Akademicki wybór preferencji<br />
intelektualnych pomógł mu przeżyć<br />
w warunkach obozu: zatrudniony<br />
został w obozowym laboratorium<br />
chemicznym (fabryka gumy<br />
należąca do IG Farbenindustrie).<br />
W rzeczywistości powojennej<br />
chemia stała się zaczynem poważnej<br />
kariery zawodowej, którą jednak ten<br />
dobrze prosperujący przedsiębiorca<br />
zdecydował się porzucić, by swoją<br />
osobą służyć prawdzie pamięci o<br />
nazistowskich zbrodniach.<br />
Do końca był wierny temu<br />
posłannictwu: uczestniczył w<br />
niezliczonych konferencjach i<br />
144<br />
spotkaniach, udzielał się jako publicysta (stała rubryka w<br />
turyńskim dzienniku „La Stampa”), służył wreszcie piórem,<br />
choć przecież nie był wykształconym literatem. Prawdę<br />
przeżytego w Auschwitz czasu zamknął w kilku zbiorach.<br />
„Czy to jest człowiek” (polskie wydanie dopiero w 1978)<br />
– pytał dramatycznie w tytule książki opublikowanej we<br />
Włoszech w 1947 r., a sformułowanie to nieodmiennie nasuwa<br />
skojarzenia z pierwowzorem tytularnym dramatu Leona<br />
Kruczkowskiego („Niemcy są ludźmi”), powstałym przecież<br />
niemal w tożsamym czasie (1948/1949). Autobiograficzny<br />
charakter miała również „La tregua” z 1963 r., zaadaptowana dla<br />
potrzeb filmu i wyreżyserowana przez Francesco Rosi (1996).<br />
I choć „momentem otwarcia” fabuły jest tu kres uwięzienia w<br />
Auschwitz (wyzwolenie obozu w styczniu 1945 r.), to tytułowy<br />
„Rozejm” symbolizuje to, co nastąpiło potem: dramatyczny<br />
wysiłek rozliczenia się z doświadczeniem obozu i tragiczną –<br />
skazaną na niepowodzenie – próbę uwolnienia się od tej traumy.<br />
Czas pokazał, że Primo Levi – tak jak inni ocaleni –<br />
wyszedł z obozu, ale mentalnie, psychicznie i tożsamościowo<br />
nie wyszedł z Zagłady. Przekleństwo pamięci zdeterminowało<br />
całe jego późniejsze życie, a pamięć krzywdy nigdy nie stępiała.<br />
„Choroba ocalałego” – jak sam Levi nazywa tę traumę – zajmuje<br />
dużo miejsca w jego piśmienniczej refleksji. To pogranicze ulgi<br />
i wstydu z jej odczuwania; radości z jutra i strachu przed nim;<br />
poczucia krzywdy i winy jednocześnie; naturalnego poniekąd<br />
witalizmu i równie naturalnej pasywności, uniemożliwiającej<br />
jakąkolwiek horyzontalność podmiotowych przedsięwzięć.<br />
Sugestywnie i przerażająco brzmią słowa na temat<br />
współuczestnictwa w winie, współodpowiedzialności za tamten<br />
chory świat, już tylko przez samą w nim obecność. Surowe<br />
słowa korespondują z tym, o czym donosił Tadeusz Borowski,<br />
ostrzegając nie-więźniów przed groźbą łatwych kategoryzacji<br />
i czytelnych, manichejskich podziałów. Ambiwalencja<br />
ocen, stopniowalność zła, gradacja ustępstw wobec systemu<br />
– pomnożone o „dobrze pojęty” egoizm i zwierzęcą chęć<br />
przetrwania to kwintesencja nie-pięknej sytuacji ontologicznej<br />
uczestnika tamtych dni. Deheroizacja, ale nie dehumanizacja –<br />
zdaje się nam jednak mówić Primo Levi.<br />
Czy tak okrutną prawdę można w ogóle przekazać innym?<br />
Czy bezmiar okrucieństwa i potworne cierpienie ofiar nie okażą<br />
się na tyle nieprawdopodobne, że wymyślone? Czy Słowo<br />
może unieść Prawdę? Kto ustala granice tego, co uznajemy<br />
za możliwe, a co zdecydowanie skażone jest grzechem fikcji?<br />
Kiedy Inne zamienia się w Niewiarygodne? Ślady tych rozterek<br />
niezmiennie odnajdujemy w dokumentarnych refleksjach<br />
autora. Primo Levi obsesyjnie powraca do kwestii dowodów:<br />
bada status świadectw, tropi mechanizm planowej eksterminacji<br />
świadków, podąża krętymi ścieżkami blaknącej pamięci o<br />
Shoah; prowokująco podważa ocalałych monopol naprawdę:<br />
„... to nie my, którzy przeżyliśmy, jesteśmy prawdziwymi
ecenzje<br />
świadkami. [...] My, którzy przeżyliśmy, stanowimy odbiegającą<br />
od normy mniejszość, a nie tylko nieliczną garstkę ocalałych;<br />
jesteśmy tymi, którzy przez sprzeniewierzenie się swoim<br />
zasadom albo dzięki zaradności bądź szczęśliwemu trafowi nie<br />
znaleźli się na samym dnie. Kto zszedł na dno, kto nie uniknął<br />
wzroku Meduzy, ten nie powrócił, by dać świadectwo, albo<br />
powrócił niemy. Jednak to tylko oni, muzułmanie, na zawsze<br />
pogrążeni, prawdziwi świadkowie, mogliby udzielić wyjaśnień,<br />
które miałyby sens ogólny. Oni stanowią regułę – my zaś<br />
wyjątek” (s. 100).<br />
Rudymentarnym zadaniem pracy jest namysł nad tym,<br />
w jakiej kondycji jest pamięć współczesnych o Zagładzie.<br />
Historiozoficzny plan tych refleksji uniwersalizuje<br />
doświadczenie eksterminacji i rodzi niepokojące pytanie o<br />
trwałość tamtego potwornego doświadczenia (na marginesie<br />
warto dodać, że Primo Levi uchylił się od analogicznego<br />
potraktowania totalitaryzmu nazistowskiego i sowieckiego,<br />
co bardzo krytycznie przyjął Gustaw Herling-Grudziński<br />
operujący w kontekście tożsamości obu reżimów figurą „brata<br />
bliźniaka”). Być może niejeden odbiorca odczyta „Pogrążonych<br />
i ocalonych” jako traktat na temat systemu, mechanizmu<br />
przemocy, strukturalizacji władzy autorytarnej. Wszak<br />
sytuację obozu definiuje się tu jako mikrokosmos systemu<br />
totalitarnego. Primo Levi pokazał system od środka; przez<br />
różne jego szczeble i subtelne niuanse hierarchii. Pokazał<br />
rozmaicie zorientowane postawy wobec Zła. Opisał wybory –<br />
pozornie mniej destrukcyjne, zwykle jednak – finalnie jeszcze<br />
bardziej deprawujące: znaczone zaprzeczeniem solidarności,<br />
wiarołomstwem, hańbą. W tym kontekście na szczególną uwagę<br />
zasługują interesująco sproblematyzowane passusy na temat<br />
ambiwalencji statusu uprzywilejowanych. W projekcji autora<br />
rzeczywistość obozu współtworzą ci, co uwodzą, i ci, którzy<br />
dają się uwieść. Jedni i drudzy skazani na zagładę, marionetki<br />
w rękach oszalałego Demiurga, okrutnie skrzywdzeni przez<br />
własną megalomanię (epizod Chaima Rumkowskiego).<br />
„Pogrążeni i ocaleni” nosi piętno eseju; to specyficzne<br />
połączenie dokumentu osobistego i traktatu moralnofilozoficznego.<br />
Nie jest to wspomnienie, a raczej refleksja<br />
na marginesie przeszłości pomnożona o odniesienia do<br />
tematycznie zorientowanych dzieł literackich i filmowych.<br />
To nie do końca zrygoryzowany intelektualnie (autor nie<br />
był wybitnym erudytą) wykład na temat filozofii historii: nie<br />
wolny od wycieczek w stronę freudyzmu i wybranych teorii<br />
antropologicznych (udana konceptualizacja doświadczenia<br />
sytuacji granicznych). Narracja jest emocjonalnie wyważona,<br />
raczej obiektywizująco chłodna niż podmiotowo rozedrgana,<br />
co uwarunkowane było założeniami perspektywy poznawczej<br />
(względny komfort temporalnego dystansu). Levi nie jest<br />
cyniczny na wzór Borowskiego, ani metafizycznie wzniosły<br />
– jak w przypadku Elie Wiesela, a mimo to skutecznie unika<br />
pokusy hagiograficznej stylizacji. Stara się przedstawić problem<br />
wieloaspektowo i szczerze: zgodnie z sumieniem, z własną<br />
pamięcią, czasem – wbrew pamięci innych źródeł. To, co tu<br />
najuczciwsze, to brak ocen. Primo Levi nie ośmiela się osądzać.<br />
Zdumiewająco konsekwentna aksjologia zakłada roztrząsanie<br />
zasadności ludzkich wyborów li tylko w kontekście etyki<br />
tamtego rozchwianego moralnie świata.<br />
Primo Levi,<br />
Pogrążeni i ocaleni,<br />
przeł. Stanisław Kasprzysiak,<br />
Wydawnictwo Literackie,<br />
Kraków 2007.<br />
145
ecenzje<br />
Bernadetta Żynis<br />
Zabraniam tego panu, czyli słów<br />
parę o pisaniu Erica-Emmmanuela<br />
Schmitta<br />
Eric-Emmanuel Schmitt dał<br />
się poznać jako autor „Moich<br />
Ewangelii”, „Pana Ibrahima i<br />
kwiatów Koranu”, „Oskara i pani<br />
Róży”, „Ewangelii według Piłata”,<br />
sztuki „Małe zbrodnie małżeńskie”…<br />
Pierwszą przeczytaną przeze mnie<br />
książką tego autora był „Oskar i<br />
pani Róża” – wzruszająca opowieść<br />
o trudnej sztuce umierania – tym<br />
trudniejszej, że dotyczącej chłopca,<br />
którego nie potrafi ani zrozumieć,<br />
ani mu pomóc, nikt z najbliższego<br />
otoczenia. Później sięgałam po<br />
kolejne książki Schmitta – i z każdą<br />
było trochę gorzej. Po „Przypadku<br />
Adolfa H.” raczej zrezygnuję<br />
z lektury dzieł tego pisarza. Ta<br />
książka nie podobała mi się. O tym,<br />
dlaczego, napiszę niżej. Spokojna,<br />
że mogę być krytyczna za samym<br />
przyzwoleniem autora, który, w<br />
dołączonym do „Przypadku Adolfa<br />
H.” dzienniku, odnotował: „Jeżeli<br />
chodzi o mnie, zakończyłem projekt.<br />
To, czy się spodoba, czy nie, niewiele<br />
mnie obchodzi, nie było to moim<br />
celem”. Co prawda zaraz niżej mnie<br />
postraszył: „W moim otoczeniu<br />
ci, którzy odrzucają tę książkę, w<br />
rzeczywistości odrzucają samą jej<br />
ideę. Ich strata” (s. 475). Zaryzykuję<br />
jednak. Nie ideę odrzucając (choć<br />
trudno wskazać jednoznacznie, czy<br />
miałoby nią być przekonanie, że<br />
„Hitler jest w każdym z nas” – toż<br />
to już banalne – czy też, że naszym<br />
życiem kieruje przypadek, czy też, że<br />
kobiety są ratunkiem dla tego świata,<br />
choć nie dla głupich mężczyzn).<br />
Chciałabym raczej pokazać, że<br />
Schmitt w mistrzowski sposób<br />
(i to nie komplement) uprościł<br />
rzeczywistość (świat, człowieka,<br />
naszą psychikę…).<br />
Otóż pisarz bazuje na stawianiu<br />
„podstawowych” pytań filozoficznych<br />
(z wykształcenia jest filozofem),<br />
a odpowiedzi na nie ilustruje<br />
146<br />
odpowiednimi powiastkami. W ten sposób jego powieści,<br />
opowiadania, sztuki, stają się filozoficznymi przypowieściami,<br />
parabolami, uniwersalnym przekazem-pouczeniem na temat<br />
dobra, zła, tolerancji, cierpienia, choroby, śmierci, miłości…<br />
Każdy może wpisać w czytany tekst swoje doświadczenie,<br />
gdyż są one budowane na takim poziomie ogólności, że<br />
potrafią objąć doświadczenie „każdego”. Przyjemność czytania<br />
polega zaś także na tym, że w książkach odnajdujemy „swoje”<br />
życie, doświadczenie, myśli…, że potrafimy utożsamić się w<br />
jakimś stopniu z bohaterami. W ten sposób literatura świetnie<br />
sprawdza się też w funkcjach terapeutycznych i dydaktycznych.<br />
Schmitt właśnie takie zadania stawia uprawianej przez siebie<br />
twórczości: „moje książki mają funkcję terapeutyczną. Służą<br />
temu, by życie było lepsze, bardziej intensywne, radosne.<br />
Dla mnie celem pisania jest nie tylko tworzenie literatury,<br />
ale ubogacenie życia moich czytelników. Przecież ja sam też<br />
czytam książki, by znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie<br />
egzystencjalne pytania. [...] Piszę, by pomóc innym” 1 . Pomijam,<br />
czy autodiagnoza autora jest celna, czy też stanowi jedynie<br />
wyraz pobożnego życzenia. Z pewnością jednak coś z owych<br />
pragnień „naprawiania świata” i „natchnienia nadzieją” można<br />
by także w „Przypadku Adolfa H.” odnaleźć. Dokładniej –<br />
niektórzy z czytelników mogliby odnaleźć, jeśli im właśnie na<br />
tak pojmowanej literaturze zależy i jeśli chcą jej w taki właśnie<br />
sposób używać.<br />
„Przypadek Adolfa H.” (książka ta, ale i te wcześniejsze)<br />
nie komplikuje nazbyt rzeczywistości – ta jest wyłuszczona<br />
w sposób możliwie prosty, przejrzysty i jasny. Nic nie zakłóca<br />
odbioru. Jeśli jesteśmy zwolennikami prozy wehikularnej,<br />
„przezroczystej”, Schmitt powinien nas usatysfakcjonować.<br />
Kiedy serwuje opisy Hitlera (pełnego nazwiska używa w tych<br />
fragmentach, które dotyczą historycznej postaci), nie skąpi<br />
negatywnie wartościujących epitetów. „Kościsty wygląd, wielkie<br />
stopy i małe dłonie” (s. 10). Hitler od początku do końca<br />
prowadzony jest w taki sposób, by wzbudzić odrazę. Żadnego<br />
zrozumienia, litości, współczucia. Jest to tym bardziej dziwne, że<br />
w dzienniku odnotowującym „postępy” nad powieścią, Schmitt<br />
sprawia wrażenie pisarza, który zdaje sobie sprawę, że człowiek<br />
jest całością skomplikowaną wewnętrznie, niejednoznaczną:<br />
„Błąd, jaki popełniamy w stosunku do Hitlera, polega na tym,<br />
że traktujemy go jako wyjątkowe indywiduum, wykraczającego<br />
poza normę potwora, nieporównywalnego barbarzyńcę. [...]<br />
To mógłbyś być ty, to mógłbym być ja. Kto wie zresztą, czy<br />
jutro nie będziesz ty albo ja? Kto może uznać, że jest na zawsze<br />
impregnowany? Impregnowany na fałszywe rozumowanie,<br />
na uproszczenia, na upór albo na zło zadawane w imię tego,<br />
1 Eric-Emmanuel Schmitt w rozmowie z Małgorzatą Matuszewską.<br />
Cytat za: http://www.teatry.art.pl/!rozmowy/mialemi.htm Też<br />
w: „Gazeta Wyborcza”, 5. września 2005 r.
ecenzje<br />
co uważamy za dobro?” (s. 451). (Swoją drogą, ciekawe, czy<br />
Schmitt słyszał o wystawie Uklańskiego „Naziści”. Pewnie<br />
nie, bo nie mógłby tak autorytarnie osądzać, co myślimy o<br />
Hitlerze). W samej powieści jest konsekwentny w budowaniu<br />
jednostronnego, czarnego PR Hitlera. Nie muszę dodawać,<br />
że Adolf H. (tak nazywany jest Hitler w wersji spełnionego<br />
malarza, męża, kochanka, ojca, przyjaciela, nauczyciela,<br />
mędrca…) rysowany jest za pomocą epitetów sprzyjających<br />
pozytywnemu odbiorowi bohatera. „…jakieś nowe światło tliło<br />
się w jego źrenicach, jakiś blask bez precedensu. Wpatrywał<br />
się w tę twarz z upodobaniem, jakby sam na siebie pozował,<br />
oglądał siebie oczami przyszłości, Adolf H., wielki malarz…”<br />
(s. 13); a to wszystko w chwili, gdy „żółty płyn polewał fajans,<br />
Adolf sikał obficie, czuł się odporny na ciosy” (s. 13). Tak, już z<br />
tego fragmentu mężczyźni mogą się dowiedzieć, skąd czerpać<br />
poczucie mocy… Gwoli usprawiedliwienia trzeba dodać, że<br />
postać Adolfa H. jest rozwojowa. Zapowiada się na niezłego<br />
egoistę, bezwzględnego cynika i nihilistę. W zamiarze autora<br />
było pokazać, jak pozytywnie udaje mu się pokonać wszelkie<br />
ograniczenia, kompleksy, pułapki dziecięcej psychiki, ciemnej<br />
strony naszej jaźni (i, prawdopodobnie, przekonać odbiorcę,<br />
że taki pozytywny rozwój jest możliwy, a żadne geny nas<br />
nie determinują). Gdy Adolf H. odkrywa, iż ma „kłopoty” z<br />
kobietami (mdleje na widok ich nagości), pisze list z prośbą<br />
o pomoc do lekarza domowego. Ten natychmiast przyjeżdża,<br />
umawia Adolfa z Freudem, który w przeciągu trzech sesji<br />
leczy chłopaka z kompleksu Edypa, braku snów, lęku przed<br />
kobietami (szczególnie ich nagością), a także z pychy (w<br />
ramach zapłaty Adolf ma pomalować wychodki u Freuda).W<br />
efekcie – po przejściu prób i pułapek, jakie zastawia na nas<br />
los – Adolf objawi się jako doskonale rozwinięte indywiduum.<br />
Wszelkie wydarzenia, jakie mu zgotował los (czy raczej<br />
Schmitt), nawet jeśli są bolesne, to jakoś tak łatwo je Adolfowi<br />
wyjść z każdego doświadczenia (nawet ze świństw, jakie robi<br />
bliskim). Gdy zdradza swoją długoletnią partnerkę, to tylko po<br />
to, żeby ją bardziej potem kochać (i być kochanym). Pomilczy<br />
albo popłacze i już, już jest zintegrowany na wyższym poziomie<br />
osobowości. Wrażliwszy, mądrzejszy, piękniejszy, bardziej<br />
kochający i bardziej kochany, puentujący wydarzenia, w których<br />
bierze udział, złotymi myślami. Owa potoczystość zdarzeń<br />
dotyczy też Hitlera, którego losy biegną niby równolegle, a<br />
przecież są odległe o lata świetlne od przypadków Adolfa H.<br />
Gdy musi zrezygnować z pewnego noclegu – od razu znajduje<br />
następny (choćby pod opieką kloszarda na trawniku w miejskim<br />
parku), traci jedną pracę, przypadek zrządza, że trafia mu się<br />
następna – od osoby do osoby, od zdarzenia do zdarzenia,<br />
płynnie, wprost w ramiona II wojny światowej, że się tak<br />
wyrażę. Strudzonym zmaganiami z rzeczywistością, która może<br />
akurat nie chce się tak gładko toczyć od zdarzenia do zdarzenia<br />
i to toczyć tylko po to, by nas „uświęcić” (niekoniecznie w<br />
katolickim tego słowa znaczeniu), taka prostota ujęcia może<br />
przypaść do gustu. Ale nikomu innemu.<br />
Nieprzekonująca wydaje mi się też w ogromnym<br />
uproszczeniu przedstawiana psychologia bohaterów –<br />
zdecydowanie negatywna Hitlera i pozytywna Adolfa.<br />
Diagnozy ich osobowości są nazbyt, według mnie,<br />
schematyczne. Rewelacje typu: „Hitler lubił raczej marzyć niż<br />
być; marzyć, że coś robi, a nie robić” (s. 92), nie przekraczają<br />
takiego poziomu psychologicznej wiedzy, jaką mają dzieci<br />
w szkole podstawowej. To tak,<br />
jakby Schmitt wziął podręcznik, w<br />
którym wypisano cechy osobowości<br />
psychopatycznych i do każdej z<br />
tych cech dopisał „historyjkę”, dla<br />
pewności jeszcze werbalizując, o<br />
co mu w napisanym fragmencie<br />
chodziło. Po prostu wydaje mi się,<br />
że dziś już nie można tak pisać,<br />
nie można w ten sposób uprawiać<br />
literatury – zdążyła się przecież<br />
rozwinąć od czasu Mniszkówny.<br />
Schmitt w „Dzienniku” pisze,<br />
iż obawiał się zbyt łagodnie<br />
potraktować Hitlera, nadać mu<br />
cechy ludzkie – niepotrzebnie.<br />
I tej konsekwencji najbardziej<br />
nie rozumiem. Autor pisze, że<br />
„Hitler” drzemie w każdym z nas,<br />
a jednocześnie pozwala sobie na<br />
rysowanie dwóch zupełnie odrębnych<br />
portretów, skrajnie różnych –<br />
czarnego i białego, negującego i<br />
afirmującego. Niby wie, że w każdym<br />
z nas i anioł, i łajdak, ale w postaciach<br />
jego powieści tego nie widać, nie ma<br />
„i-i” – jest „albo-albo”.<br />
Ponieważ Hitler jest wyłącznie<br />
zły, autorowi w głowie się nie może<br />
zmieścić, że ktoś mógłby go po<br />
prostu pokochać. Dlatego Ewa<br />
Braun „zakochała się bardziej w<br />
scenie niż w osobie” (s. 347) Przy tej<br />
motywacji jej wierność i oddanie aż<br />
do samobójczej śmierci w ogóle nie<br />
wydają się przekonujące. („- Ewo,<br />
pytam, czy chcesz mnie poślubić –<br />
zakrzyknął Hitler [...]. Oczy Ewy<br />
zaszły łzami: w końcu proponował<br />
jej to, o co go prosiła setki razy i co<br />
było powodem wszystkich ich kłótni.<br />
Upadła na ziemię szlochając”, s. 431).<br />
Podobnie rzecz się ma z sekretarkami<br />
Hitlera. Nie chcą z nim być, widzą<br />
jego śmieszność, jakby autorowi<br />
myśl, iż ktokolwiek mógł uwielbiać<br />
przywódcę narodu, nie może<br />
„przejść przez pióro” (co dziwi, bo<br />
wszak i dziś nie brakuje przykładów<br />
ślepego uwielbienia. Dusza ludzka,<br />
emocjonalność i uczuciowość<br />
człowieka są doprawdy nieco bardziej<br />
skomplikowane niż to sugeruje w<br />
swych analizach autor).<br />
Ponadto Schmitt, szukając<br />
uprawdopodobnienia dla obsesji<br />
niemieckiego przywódcy, wplótł<br />
wątek hipnotyzera (uczeń i fascynat<br />
nauk Freuda, lekarz z frontu I<br />
147
ecenzje<br />
wojny światowej, leczący Hitlera<br />
z „histerycznej ślepoty”), który<br />
zahipnotyzował chorego: „Adolfie<br />
Hitlerze, Niemcy pana potrzebują.<br />
Są chore jak pan. Muszą wyzdrowieć<br />
jak pan. [...] Niech pan uwierzy w<br />
swoje przeznaczenie [...]. Niech pan<br />
odnajdzie wiarę, Adolfie Hitlerze,<br />
niech pan uwierzy w siebie. Wielkie<br />
rzeczy czekają na pana, świat do<br />
odbudowania, życie do spełnienia.<br />
Niech pan już nigdy więcej się nie<br />
waha. Niech pan już nigdy nie dozna<br />
wstrząsu pod wpływem wydarzeń.<br />
Niech pan podąża dalej swoją drogą.<br />
Bez wątpliwości. Przyszłość należy<br />
do pana. [...] Niemcy tego chcą. Jest<br />
pan to winien Niemcom” (s. 227).<br />
Hitler po przebudzeniu odzyska<br />
wzrok, choć tak naprawdę właśnie go<br />
utraci, jak to Edypami bywa.<br />
Swoje poglądy na życie autor<br />
przypisuje światu rysowanemu w<br />
powieści. I niby to oczywiste, ale<br />
książka z pewnością nie mogłaby<br />
stanowić ilustracji do tez Bachtina<br />
o wielogłosowości, polifonii i<br />
dialogiczności słowa. I dlatego<br />
jest nieznośna – przez swoją<br />
jednowymiarowość, która tylko<br />
pozornie wydaje się dwutorowością.<br />
Oczywiście pomysł, by opisać<br />
świat, w którym Hitler byłby kimś<br />
zupełnie innym, jest bardzo ciekawy<br />
i inspirujący. Podobał mi się pomysł,<br />
by sukcesy naukowe i artystyczne<br />
drugiej połowy XX wieku umieścić<br />
w Niemczech (z którego nie uciekną<br />
ni naukowcy, ani artyści, po objęciu<br />
władzy przez nazistów). To Niemiec<br />
pierwszy postawi nogę na Księżycu<br />
i Niemcy wynajdą bombę atomową.<br />
Jednak nie przypisałabym powieści<br />
Schmitta do gatunku political<br />
fiction – jeśli jest to jakaś fikcja – to<br />
psychologiczna. Jednak z naciskiem<br />
na słowo „fikcja”. Rzecz ilustruje<br />
nawet sposób konstruowania postaci<br />
kobiecych – absolutnie idealnych,<br />
stanowiących (chyba) wyraz męskich<br />
rojeń, a nie próbujących oddać<br />
meandry kobiecej psychiki. Zresztą<br />
komentarz samego autora sprawę<br />
wyjaśnia: „Jedenasta Trzydzieści.<br />
Objawienie. Kocham ją” (s. 465), [...]<br />
„Jedenasta Trzydzieści nie jest jedną<br />
osobą, lecz dwiema, dwiema, które<br />
kochałem” (s. 466).<br />
Schmitt chciał poddać refleksji istnienie przypadku i<br />
konieczności, wolności i fatum, ale w jego książce wszystkie<br />
przypadki są absolutnie konieczne – dokładnie takie, jak trzeba,<br />
i wtedy, kiedy trzeba, by Adolf H. wyrósł na dojrzałą, „głęboką”<br />
osobowość, a Hitler na potwora. Hitlerowi wszystko zdarza<br />
się jedynie po to, by rósł w przekonaniu, że stanowi pępek<br />
świata i ma misję do spełnienia, Adolfowi jedynie po to, by się<br />
uczył współczucia i „altruistycznej miłości”. I tak cały czas. Nie<br />
wątpię, że komuś może się spodobać ta gładkość narracji – mnie<br />
zdecydowanie drażniła.<br />
Drażniła mnie też stylistyka nazbyt staroświecka,<br />
egzaltowana i sentymentalna: „całując jej gorące usta, miał<br />
wrażenie, że pije ze źródła” i dalej: „Nigdy by się tego nie<br />
spodziewał. Jedenasta Trzydzieści złożyła mu dar ze swojego<br />
dziewictwa” (s. 261 i 262). Schmitt przypomina mi w stylistyce<br />
nieco Coelho. Podobne uwzniośla kicz.<br />
Do tego pisanie „złotymi myślami” – mnie to nuży – „to nie<br />
ich idee zabijają, lecz stosunek, jaki mają do tych idei: pewność”<br />
(s. 436), żeby przytoczyć tylko jedną z nich, choć na każdej<br />
stronie jest takich sentencji po kilka. Dla tych, którzy lubią<br />
złote myśli – lektura to będzie wyborna.<br />
Eric-Emmanuel Schmitt,<br />
Przypadek Adolfa H.,<br />
przeł. Ewa Wieleżyńska,<br />
Wyd. Znak,<br />
Kraków 2007.<br />
148
ecenzje<br />
Ilona Godlewska<br />
Kąt, jakich wiele?<br />
Wielu rodzimych pisarzy bawiło się już językiem.<br />
Można tu wspomnieć o Dorocie Masłowskiej, która „pisze<br />
językiem zniszczonym, powykręcanym, zwyrodniałym.<br />
Trochę takim, jakim naprawdę się mówi, tylko jeszcze<br />
gorszym”. Również ostatnia książka Michała Witkowskiego<br />
„Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej” oparta jest<br />
na eksperymencie lingwistycznym. Zabieg ten zastosował<br />
też w swojej najnowszej książce Piotr Śliwiński (mowa o<br />
początkującym pisarzu, a nie znanym badaczu literatury o tym<br />
samym nazwisku).<br />
„Dziki Kąt” Śliwińskiego opowiada o grupie przyjaciół.<br />
Nie jest to jednak historia współczesnych, opartych na wątłych<br />
podstawach, znajomości. To pieśń na temat przyjaźni, które<br />
rzadko już we współczesnym świecie mają miejsce. Opartych na<br />
wspólnych zainteresowaniach i sposobach spędzania wolnego<br />
czasu. Bohaterów powieści Śliwińskiego – Świętego, Ćmagę,<br />
Nyfka, Hebla, Długiego – łączy przeszłość (poznali się w wieku<br />
szkolnym, razem szukali kurzych piór do ozdabiania cukrowych<br />
kogutków, kolektywnie zbierali złom, by zasponsorować<br />
pewnemu koledze wymarzone gołębie itd.) i teraźniejszość, do<br />
której wdziera się czas miniony (główny bohater przypomina<br />
sobie przeszłość, za punkt wyjścia przyjmując chwilę obecną).<br />
Grupę tę połączyły podobne spojrzenie na świat i pochodzenie,<br />
a zapieczętowała miłość do taniego wina i włóczęgi. Główny<br />
bohater określa ją mianem „stara wiara”. Jest to jednak wiara<br />
przeszłości, ponieważ przyjaciele „wykruszają się”. Jedni<br />
umierają, inni się żenią, jeszcze inni zapijają. Przepowiedział to<br />
zjawisko główny bohater stwierdzając: „I tak za parę lat wszyscy<br />
się rozlecą, każdy w swoją stronę”.<br />
Postaci sportretowane przez Śliwińskiego w „Dzikim Kącie”<br />
to osobowości nietuzinkowe. Wszyscy posługują się mieszanką<br />
gwar, dialektów, wulgaryzmów, potocznych zwrotów, a czasem<br />
nawet języka poetyckiego. Kreację tę zastosował pisarz nie tylko<br />
po to, by nadać postaciom rysy indywidualności, lub by książkę<br />
można było reklamować jako nowatorską w kwestii językowej,<br />
ale także by podkreślić, jak bardzo elastycznym tworzywem jest<br />
język. Zastosowany przez Śliwińskiego zabieg lingwistyczny<br />
ma jeszcze jedno znaczenie. Oddaje charakter przedstawianych<br />
w powieści bohaterów, nieokreślonych ludzi naznaczonych<br />
przez komunizm, którzy nie odnajdują się w kapitalistycznej<br />
rzeczywistości. Wydaje się, że autor „Dzikiego Kąta” nie<br />
wymyślił tego świata na swój użytek. Takie Los Menelos<br />
otacza bowiem każdego z nas w postaci polisemii, relatywizmu<br />
i transgresji. W książce Śliwińskiego przewodnikiem po tym<br />
niejednoznacznym świecie jest niejaki Święty.<br />
Święty (rówieśnik pisarza) oprowadza czytelnika po<br />
czasach swej młodości, opowiada o przyjaźni i niegdysiejszym<br />
Krakowie. Sam jest postacią co najmniej tajemniczą. Swój<br />
przydomek zyskał dzięki traktowaniu z nabożną czcią każdego<br />
kadru filmów Murnuta, Langa<br />
i Siodmaka oraz specyficznej,<br />
wypełnionej ideałami, postawie<br />
wobec świata. „Żyłem niemieckim<br />
ekspresjonizmem, gdzie trup ściele<br />
się gęsto i prawie zawsze jest ciemno,<br />
a człowiek czuje, jak z deszczem<br />
emocji wyrastają mu błoniaste<br />
skrzydła, i z Franzem Becertem<br />
nieświadomie gwiżdże ››W grocie<br />
Króla Gór‹‹” – mówi o sobie Święty.<br />
Z jednej więc strony interesuje<br />
się niedocenianymi przez szeroką<br />
publiczność obrazami, pisze słowa<br />
do piosenek zespołu jazzowego, z<br />
drugiej zaś nie może (a może nie<br />
chce?) znaleźć pracy, nie interesują<br />
go stałe związki, a filozoficznoeschatologiczne<br />
przemyślenia na<br />
temat żywota określa mianem<br />
„pierdzenie”. Główny bohater<br />
„Dzikiego Kąta” uwielbia noc („Nic<br />
tak nie rajcowało jak dreszcz pory<br />
dnia bez słońca”), a w młodości<br />
hodował ni mniej, ni więcej<br />
tylko… nietoperza („Do połowy<br />
podstawówki, gdy mieszkałem w<br />
jednym pokoju z rodzicami, nie<br />
mogłem nawet marzyć o nietoperzu.<br />
Miałem co prawda chomika, ale<br />
to nie to samo”). Przytoczona<br />
przeze mnie krótka charakterystyka<br />
Świętego pozwala zrozumieć, że<br />
nie jest to typowy bohater. Wręcz<br />
przeciwnie, to element świata,<br />
który wykreował w swojej książce<br />
Śliwiński. Bo czyż istnieje człowiek<br />
tak prosty i tak skomplikowany<br />
zarazem?<br />
„Dziki Kąt” broni się nie tylko<br />
w kwestii lingwistycznej, ale także<br />
fabularnej. Śliwiński nie tylko<br />
zgrabnie opisał perypetie przyjaciół<br />
(powieść zaczyna się od wspólnej<br />
podróży „starej wiary”, a kończy<br />
samotnym wojażem opuszczonego<br />
przez dawnych kumpli głównego<br />
bohatera), ale też nadał im cechy<br />
charakterystyczne (jeden opiekuje<br />
149
ecenzje<br />
się nietoperzem, drugi marzy o<br />
gołębiach, jeszcze inny rzeźbi).<br />
Ponadto historia Świętego i jego<br />
paczki jest naprawdę ciekawa.<br />
Wprowadzenie do prozy poezji też<br />
zasługuje na uznanie. A niektóre<br />
fragmenty (patrz fragment o polskiej<br />
odmianie subkultury punkowej) są<br />
majstersztykiem humorystycznym.<br />
Krakowski pisarz nie zagłębia się<br />
w charakterystykę postaci, nie<br />
motywuje ich działań, przedstawione<br />
przez niego problemy nie są dojrzałą<br />
analizą opisywanych zjawisk – i<br />
nie to było jego celem. Jego cel to<br />
napisanie zgrabnie skonstruowanej,<br />
nieco humorystycznej i innej niż<br />
większość powieści książki. I to mu<br />
się udało.<br />
Krytycy zarzucają autorowi<br />
brak oryginalności, jednak jest<br />
to argument dość wyświechtany.<br />
Wszakże wszystko, no, prawie<br />
wszystko, w literaturze już było.<br />
Tymczasem Śliwiński opisał<br />
niejednoznaczny świat w sposób<br />
barwny i fascynujący. Mógł przecież<br />
zaprezentować czytelnikowi kolejną<br />
mdłą książkę o istniejącej tylko w<br />
wyobraźni miłośników telenowel<br />
rzeczywistości. Tymczasem w<br />
swojej „nierealnej” powieści zawarł<br />
kilka celnych spostrzeżeń na temat<br />
autentycznego życia (człowiek z<br />
habilitacją pracujący na budowie,<br />
przypadkowe zabójstwo jednego<br />
z bohaterów). Nie jest to być<br />
może książka wybitna, ale jak na<br />
prozatorski debiut wystarczy. I to z<br />
nawiązką.<br />
Piotr Śliwiński,<br />
Dziki kąt,<br />
Wyd. Czarne,<br />
Wołowiec 2007.<br />
150
Justyna Jaskurzyńska<br />
Diagnoza: wiejsko-miejska<br />
rozwiązłość hermaniecka<br />
<strong>recenzje</strong><br />
Czy możliwe jest dziś napisanie książki o polskiej wsi<br />
tak, żeby doskonale odzwierciedlić klimat i mentalność jej<br />
mieszkańców, nie narażając się jednocześnie na krytykę ze<br />
strony miłośników folkloru? Owszem, jest to możliwe, a<br />
najnowsza książka Barbary Kosmowskiej spełnia wszelkie,<br />
niezbędne warunki.<br />
Hermańce, wioskę położoną gdzieś w Polsce, poznajemy<br />
oczami Złotowskiego, syna miejscowego kamieniarza, który<br />
w powieści pełni rolę przewodnika. Historia rozpoczyna<br />
się, gdy Złotowski jest jeszcze dzieckiem i wraz ze swoimi<br />
przyjaciółmi, Nieśmiałym Tedem i Ilonką Szczęście, podglądają<br />
przyjeżdżającego na wieś poetę, Brunona Żubra. Po jego<br />
śmierci już dorosły Złotowski postanawia pójść w ślady swego<br />
mistrza, z tą niewielką różnicą, że młody literat skłania się<br />
bardziej ku prozie. Sztuka tworzenia wielkiej powieści nie jest<br />
łatwa, więc bohater układa jej zarys w głowie, by dopiero w<br />
odpowiednim momencie przelać swoje pomysły na papier. Na<br />
co dzień jednak nie rezygnuje z pisania jako takiego i oferuje<br />
Hermańcom swoje usługi jako pisarz, lecz nie mrożących krew<br />
w żyłach kryminałów, a listów wszelakiej treści. Wkrótce jednak<br />
okazuje się, że literackiego bakcyla złapał także Nieśmiały Ted,<br />
który odtąd staje się śmiertelnym wrogiem Złotowskiego.<br />
Kosmowska wprowadza nas do Hermańców, jakbyśmy byli<br />
turystami, odwiedzającymi pobliskie jeziora i lasy. Zapoznaje<br />
nas z topografią wsi, pokazuje miejsca ciekawe i niebezpieczne.<br />
A na mapie Hermańców jest kilka strategicznych punktów<br />
wartych głębszego poznania. Jak przystało na porządną<br />
wieś, jest w niej coś dla ciała i dla ducha, choć cielesność<br />
zdecydowanie bierze górę. Spragnionych tubylców, ale i<br />
przyjezdnych, napoi Wania w barze „Malczik”. Po dodaniu<br />
sobie animuszu kilkoma głębszymi hermaniecka młodzież<br />
wyrusza na bój. Żądnych przygód, a zwłaszcza przypadkowego<br />
seksu, zaprasza Kosmowska do Doliny Majtek, gdzie miejscowe<br />
dziewczęta, ale też przyjezdne, warszawskie panny, chętnie<br />
oddają się cielesnym rozkoszom na łożach wyściełanych leśnym<br />
mchem. W poszukiwaniu spokoju umartwionej codziennymi<br />
sprawami duszy wszyscy grzeczni i wyprasowani ruszają w<br />
niedzielę do kościoła, by posłuchać Słowa Bożego w wykonaniu<br />
ks. Belki. Skoro czasem nakazy boskie nie wystarczą,<br />
ludzie z chęcią się oddają w ręce specjalisty od ziemskich<br />
problemów duszy i zgłaszają na leczenie do pobliskiej kliniki<br />
psychiatrycznej. Czasami jednak i tam trudno odnaleźć spokój,<br />
a wtedy pozostaje już tylko jedno rozwiązanie: mocna gałąź na<br />
Suchych Bagnach, które upodobali sobie samobójcy.<br />
„Hermańce” to jednak coś więcej niż opowieść o wsi – to<br />
rozprawa o życiu i problemach ludzi, którzy tam mieszkają.<br />
Kosmowska wprowadza nas do swej powieści jak do miejsca,<br />
które jest nieznane i znajome równocześnie. Nieznane, bo to<br />
niezwykła wioska pełna dziwacznych osobowości, mrocznych<br />
zakątków i zawiłych historii. I może<br />
właśnie przez tę swoją tajemniczość<br />
Hermańce stają się nam bliskie<br />
i swojskie – bo czym różni się ta<br />
osada, ta wiejska społeczność, od<br />
innych, które skrzętnie skrywają<br />
swoje tajemnice przed wzrokiem<br />
zawistnych sąsiadów czy ciekawskich<br />
turystów?<br />
Wiejskie przywiązanie do<br />
tradycji już dawno odeszło do<br />
lamusa i Kosmowska zdaje<br />
się podzielać ten pogląd, choć<br />
uwidoczniła też że Kościół pozostał<br />
wciąż ważnym elementem życia<br />
mieszkańców tej osobliwej enklawy.<br />
Autorka doskonale oddaje ducha<br />
małomiasteczkowości, w której<br />
sąsiedzi z zawiścią patrzą na nowy<br />
samochód sąsiada, wiarygodnie<br />
pokazuje też specyficzne kariery<br />
hermanieckiej młodzieży, która<br />
opuściła domowe pielesze. Nie<br />
bez znaczenia pozostaje także<br />
problem alkoholizmu i powstające<br />
na tym podłożu patologie. Okazuje<br />
się bowiem, że w przypływie<br />
procentowej euforii można zrobić<br />
interes życia i zamienić żonę na<br />
piłę elektryczną. Wszystkie te<br />
hermanieckie „wyskoki” spełniają<br />
podstawowy cel: wzbogacają<br />
charakterystykę mieszkańców wsi<br />
– i nie mam tu na myśli bohatera<br />
zbiorowego. Kosmowska wyciąga<br />
bowiem z tłumu postaci dla niej<br />
ważne, niosące sobą jakieś przesłanie,<br />
i sporządza ich profile psychologiczne<br />
niczym miejscowy psychiatra Roch<br />
zawiadujący kliniką. Prócz naszego<br />
przewodnika Złotowskiego mamy<br />
wyraźnie zakreślone postacie jego<br />
rodziców, kolegów (Teda, Kostka,<br />
Edka), czy wreszcie wiejskich kobiet,<br />
nad którymi zwłaszcza pochyla się<br />
autorka (wcale nie po to jednak,<br />
by im współczuć). Przykładowo<br />
– opisuje pewne miejsce (w tej<br />
zdominowanej przez mężczyzn<br />
151
ecenzje<br />
osadzie) dla kobiet wyzwolonych<br />
spod mężowskiego jarzma, pokazuje<br />
bowiem wdowy po alkoholikach<br />
jako silne i dobrze zorganizowane<br />
jednostki, prężnie działające w<br />
Komitecie Wdów...<br />
Niezwykłą historię Hermańców,<br />
przeplataną zadziwiającym zwrotami<br />
akcji, samobójstwami, przesyconą<br />
seksem, alkoholem, wariactwem,<br />
nie można nazwać paszkwilem<br />
na współczesną wieś. To raczej<br />
humorystyczna, ponadczasowa<br />
opowieść o zwykłych ludziach oraz<br />
o ich apatii i bezsilności, z których<br />
wyrwać ich może, na przykład,<br />
morderstwo bliskiej osoby. Wszystko<br />
w Hermańcach ma swój początek i<br />
koniec, wyznaczany przyjazdami i<br />
wyjazdami turystek. Powtarzając za<br />
raczkującym pisarzem Złotowskim:<br />
„wszystko – musi być w swoim<br />
czasie. I miłość, i czytanie, i<br />
bzykanie”. W tych kilku słowach<br />
zawiera się istota tej książki, której<br />
interpretacji może być tak wiele<br />
jak wielu jest mieszkańców w<br />
Hermańcach.<br />
Barbara Kosmowska,<br />
Hermańce,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2008.<br />
152
ecenzje<br />
Anna Rau<br />
Jak się śpi w racuchu?<br />
Słodko!<br />
Po lekturze książki „Mam łóżko z racuchów” już wiemy,<br />
iż Jacklyn Moriarty rzeczywiście udało się wysmażyć gruby,<br />
wypasiony od rodzynków, wszelakich bakalii i innych<br />
kawałków czekolady, pobudzający ślinkę czytelnika – no, po<br />
prostu pokazowy – wypiek literacki. Szczególnie, iż powieść<br />
obyczajowa w ogóle rzadko kiedy łączy w sobie tak udatnie,<br />
tak bardzo niepodobne gatunkowo, że wręcz całkowicie<br />
rozłączne, płaszczyzny pisarskie – czyli: historie o możliwości<br />
prawdopodobieństwa, realizm magiczny, galerię soczyście<br />
odtworzonych postaci, sytuacje komiczne – i przy tym nie<br />
bywa wytworem schizofrenicznym. Moriarty znakomicie udało<br />
się połączyć płynne i nierzeczywiste z realnym i stałym, byty<br />
widzialne z niewidzialnymi, wyobraźnię z opisowością, i dać<br />
czytelnikowi lekką w odbiorze jak balon (jeden w ważnych<br />
motywów powieści), sycącą i smakowitą jak tytułowy racuch,<br />
opowieść. Jednocześnie odbiorca od początku książki bywa<br />
pozytywnie zaskakiwany zwrotami akcji, a do tego może<br />
rozkosznie powoli lubować się, zdawałoby się początkowo<br />
niepasującymi do siebie, kąskami „potrawy”, czy nawet sam<br />
sobie miesić ciasto, wrzucając kolejne bakalie dla urozmaicenia<br />
smaku wielkiego racucha pod tytułem „powieść J. Moriarty”...<br />
Rodzina Zingów ma coś wspólnego ze znaną z ekranów<br />
filmowych całego świata rodziną Addamsów – delikatnie<br />
mówiąc nie jest stereotypowa. Poznajemy ją lepiej dzięki<br />
fragmentom o zastanawiającym podtytule „Urywki z ogrodowej<br />
szopy Zingów (ocalałe z pożaru fragmenty)” (swoją drogą,<br />
ciekawy zabieg stylistyczny). Czytelnik od początku zaczyna<br />
zastanawiać się: o jaki pożar chodzi, kiedy on wybuchnie, czy<br />
rodzina Zingów to szpiedzy, czy książka Moriarty rozwija<br />
wątki wokół gromady szaleńców – i tym podobne kwestie<br />
podstawowe. Wszystko zaczyna się od niepokoju Cath Murphy,<br />
nauczycielki klas drugich, wpatrującej się w przedstawicielki<br />
klanu Zing: Fancy, Marbie i Cassie. Trudno się dziwić jej<br />
podświadomej obawie, skoro „osobowość Cath spaliła się na<br />
popiół razem z ogrodową szopą Zingów”. Przeczuwa kłopoty,<br />
a gdyby jeszcze wiedziała, iż (przykładowo) Fancy myśli o<br />
fali miłości, jaką czuje do wstęgi w ręce młodej nauczycielki,<br />
Marbie rozmyśla, jak to się czasem traci osobowość podczas<br />
rozmów kwalifikacyjnych i wieczorów panieńskich, a Cassie<br />
zastanawia się, czy ojciec ją okłamał wpierając, iż alektorofobia<br />
to strach przed kurczakami... Cath ma błysk Mary Poppins w<br />
oku i jeszcze niedawno była (prawie z wzajemnością) zakochana<br />
(i bardzo, prawie-bardzo, szczęśliwa) w Warrenie Woodfordzie,<br />
„nowym” nauczycielu ze swojej szkoły. Jest rzeczywiście<br />
tak ładna i miła, jak stanowczo twierdzili jej uczniowie, nie<br />
wiedziała tylko, iż wokół niej zawiązuje się pewien spisek, a<br />
właściwie jest tuż-tuż na rozwiązaniu jak zbyt napięta lina,<br />
choć młoda kobieta niby nie jest w żaden sposób związana z<br />
rodziną Zing... Za to Listen, niestandartowa jedenastolatka,<br />
jak najbardziej powiązana z Zingami, nagle, ni stąd ni zowąd,<br />
zostaje całkowicie odsunięta przez<br />
swoje (do tej) pory najlepsze<br />
przyjaciółki. Zwyczajnie jest<br />
ignorowana towarzysko! Początkowo<br />
oczywiście podciąga się w nauce,<br />
potem próbuje dokonywać jakichś<br />
desperackich aktów uniknięcia<br />
chodzenia do szkoły, a w końcu<br />
zaczyna uprawiać magię. Jedyną jej<br />
przyjaciółką staje się przypadkowo<br />
znaleziona Księga, która „sprawi,<br />
że będziesz fruwać, uczyni cię<br />
silną, przyniesie ci zadowolenie.<br />
Co więcej, zagoi Twoje złamane<br />
serce”. Końcowy efekt Księgi jest<br />
więc Listen – i nie tylko jej – bardzo<br />
potrzebny. Dziewczynka rzuca czary<br />
bardzo dokładnie, z odpowiednimi<br />
procedurami, w ścisłej kolejności,<br />
aczkolwiek bez przekonania, bo<br />
komu potrzebne jest wydarzenie pt.<br />
„Jak sprawić, aby dwoje szczęśliwych<br />
ludzi pokłóciło się o absolutne<br />
głupstwo”, albo „Jak sprawić, aby<br />
ktoś zjadł kawałek czekoladowego<br />
tortu”... Być może kompetentne<br />
wyjaśnienie tej kwestii złożyłaby<br />
wcześniej wspomniana Marbie, która<br />
pokłóciła się o absolutne głupstwo<br />
ze swoim chłopakiem Vernonem,<br />
ale wszelkiego typu zawikłania<br />
uczuciowe kobiet klanu Zing i tak<br />
zbladły przy końcowym wybryku<br />
Magicznej Księgi, za której sprawą<br />
(?) Fancy Zing-Radcliffe odkryła,<br />
iż czuje obrzydzenie, a w chwilach<br />
dobrego humoru – obojętność, wobec<br />
swego męża... Osobiste sprawy<br />
odchodzą jednak na drugi plan<br />
wobec Sekretu Zingów, swoistej misji<br />
całej rodziny, dzięki której regularnie<br />
spotykają się w szopie nestorów<br />
rodu, gdzie odbywają poufne narady,<br />
gromadzą mnóstwo świetnej jakości<br />
sprzętu podsłuchiwawczo-śledczego<br />
oraz wielką ilość szczegółowej<br />
dokumentacji. Stopniowo czytelnik<br />
dowiaduje się, że wszystko zaczęło się<br />
na planie filmu „Niebiańskie ciasto”,<br />
gdy zaistniał pewien romans, pewne<br />
153
ecenzje<br />
nieślubne dziecko oraz w rezultacie<br />
pewne skrzywienie mentalne<br />
wszystkich zaplątanych w tę sprawę<br />
osób. Szpiegostwo czy szaleństwo?<br />
– oto pytanie, które coraz bardziej<br />
gnębi czytelnika. I skąd się wzięła<br />
Magiczna Księga? Czy Księga<br />
zapobiega dziwnej działalności<br />
Zingów, czy wspiera ich tajemnicze<br />
a bardzo podejrzane działania?<br />
Do tego lektura książki Moriarty<br />
inicjuje w czytelniku pewien,<br />
często niechciany, proces myślowy:<br />
„Hmmm... Wszak każda rodzina<br />
ma jakąś tajemnicę, najczęściej<br />
wstydliwą, bywa, iż okropną, niestety,<br />
rzadko kiedy radosną. Jacy ludzie,<br />
taka tajemnica...” I odbiorca nagle,<br />
sam nie wiedząc kiedy, zaczyna się<br />
w końcu zastanawiać nad tajemnicą<br />
swojej rodziny. Nad swoją własną,<br />
osobistą tajemnicą i ostatecznie<br />
wczytuje się w powieść J. Moriarty<br />
„coraz bardziej”, gdyż z każdą chwilą<br />
coraz bardziej odczuwa uciechę,<br />
wstyd albo obawę (w zależności<br />
od tajemnicy). Coraz łapczywiej<br />
i bardziej nerwowo odgryza kęsy<br />
racucha. Biorąc do ręki powieść,<br />
oczywiście nie wiedział, na jaki<br />
racuch trafi: taki z nadzieniem<br />
(miłe wspomnienia), oszukany (uch,<br />
zachowałem się wtedy jak świnia.<br />
Gdyby ktoś się dowiedział...),<br />
tradycyjnie jabłkowy (hehe, super<br />
było, choć warto to zachować<br />
tylko dla siebie...), czy bardziej<br />
wysublimowany – na przykład z<br />
ananasem (gdyby ktoś usłyszał, co<br />
się stało, jak ją zobaczyłem całą w<br />
tej francuskiej koronce...). Wszystko<br />
zależy już wyłącznie od jego osobistej<br />
tajemnicy... Oczywiście, w niewielu<br />
ludziach z pewnością pojawią się<br />
podobne skojarzenia. Dla większości<br />
książka autorstwa Moriarty będzie<br />
po prostu bardzo udaną powieścią<br />
obyczajową o wyjątkowo osobliwej<br />
gromadzie ludzi uwikłanych w dość<br />
trudną sytuację i epatującym z tego<br />
wszystkiego (a jakże) przyjemnym<br />
czy wręcz optymistycznym<br />
klimacikiem. I trudno doprawdy<br />
powiedzieć, co dla czytelnika może<br />
stanowić najcenniejsze pokłosie<br />
lektury powieści J. Moriarty:<br />
poznanie galerii inteligentnych<br />
bohaterów o bogatym języku i<br />
niestandartowych zachowaniach,<br />
154<br />
śledzenie intrygująco rozczłonkowanej akcji, udatne połączenie<br />
psychologii z realizmem magicznym, czy – konkretnie mówiąc<br />
– dobrze spędzony czas. Tak czy owak, warto przeczytać<br />
„Łóżko z racuchów” choćby po to, żeby dowiedzieć się, dlaczego<br />
rząd francuski wydał „Ostrzeżenie dla narodu” o treści: „Jeśli<br />
zobaczycie na niebie czarny księżyc, nie wpadajcie w panikę! To<br />
nie potwór, a jedynie worek jedwabiu”.<br />
Jacklyn Moriarty,<br />
Mam łóżko z racuchów,<br />
tłum. Elżbieta Zychowicz,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.
ecenzje<br />
Miłosz Babecki<br />
Krzysztof Warlikowski:<br />
„Reżyser walczący o sens”<br />
Kiedy Artur Grabowski w opublikowanym na łamach<br />
„Teatru” artykule pyta: „po co komu dramat”, wskazuje na<br />
współczesnego odbiorcę widowiska teatralnego, czytelnika<br />
tekstu dramatycznego, który dotknięty telewizyjną skazą<br />
transparencji „pozbawiony jest zdolności wierzenia”. Dramat<br />
i teatr zaś wiary wymagają, lub może inaczej, wiara jest tym,<br />
co pozwala z odbiorcy uczynić współuczestnika wydarzeń<br />
widzianych na scenie. Telewizja wiary nie wymaga, wiara jest<br />
jej wrogiem. Telewizja stawia na pragmatykę, na działanie,<br />
czyli najczęściej daleko posuniętą zwrotność komunikatu,<br />
którą osiąga się operując telefonem komórkowym, pilotem<br />
telewizyjnym, dostępem do internetowego konta bankowego,<br />
by kupić i posiadać, i napawać się. Zaangażowanie w odbiór<br />
zerowe.<br />
W teatrze jest na szczęście inaczej, podczas lektury<br />
dramatu, czy też obcowania z historią widzianą na scenie, widz<br />
nie ma chwili wytchnienia. W jego głowie kłębią się pytania,<br />
odczuwa całą gamę emocji towarzyszących zachowaniu tych,<br />
których przeżycia współodczuwa. Dzieje się tak, gdyż teatr,<br />
inaczej niż telewizja, jest nieprzewidywalny. Komunikat<br />
telewizyjny jest niemal w stu procentach sformatowany, oparty<br />
na licencji. W nią zaś wpisane są wszelkie zachowania odbiorcy,<br />
włącznie ze śmiechem na żądanie i z przerwą, w której<br />
należy pójść do kuchni i zająć się przekąską. Formatowanie<br />
zachowań dotknęło także widzów odwiedzających kina.<br />
Teatr zatem zdaje się być ostatnim obszarem wolności. Strefą<br />
uczestnictwa w przeżywaniu. W strefie tej ważne jest także<br />
to, cytując Grabowskiego, że „[...] widz tylko w tego wierzy,<br />
kto przed nim stoi żywcem i ufa mu, bo jest bez maski i<br />
mówi do niego”. Z konstatacji owej wyprowadza Grabowski<br />
tezę, która postrzegana być może jako ostrze skierowane w<br />
teatr współczesny, który: „[...] jest o widzu, bo nie dla niego”.<br />
Ponadto warto jeszcze wspomnieć o unikalności tego, co<br />
postrzega się współcześnie za akcję, jako walor widowiska<br />
telewizyjnego, filmowego, czy teatralnego. Nie idzie tu o<br />
fajerwerki, hektolitry przelanej przez jedną postać krwi czy<br />
dziesiątki pokonanych w walce przeciwników. W teatrze<br />
podstawą akcji jest dialog człowieka z człowiekiem. „Ludzie<br />
reagują wypowiedziami na siebie, reagują sensem na obecność.<br />
Jest to specyficznie ludzki, bo wyłącznie kulturowy, sposób<br />
zachowania”.<br />
Ostatni z obszarów wolności staje się także ostatnią<br />
przestrzenią ocalonego dyskursu. Ocalonego od<br />
fragmentaryzacji, deformacji, zaburzeń, medialnych inklinacji –<br />
płaszczyzną ludzkiego porozumienia przeciwstawionego<br />
XX-wiecznej dekonstrukcji. Istnienie dramatu i teatru zdaje się<br />
być zatem, jeśli nie uzasadnione, to przynajmniej pożądane.<br />
Nie bez przyczyny tyle miejsca<br />
poświęcono dramaturgicznoscenicznej<br />
legitymizacji. Z nią<br />
bowiem wiąże się kolejne pytanie.<br />
Dyktują je liczne wciąż inscenizacje<br />
dramatów Williama Szekspira.<br />
Szekspir obecny jest Szekspirem<br />
dla ludu, Szekspirem popularnym,<br />
Szekspirem masowym. Obecny<br />
na wielu scenach polskich teatrów<br />
jest Szekspirem komediowym,<br />
tragicznym, kanonizowanym jednak<br />
i wtłaczanym w klasyczną, skostniałą<br />
formę. Na niej niezwykle chętnie<br />
stawia się dwa jaskrawe wciąż<br />
stemple: komedia, tragedia.<br />
Szekspirowskie doświadczenie<br />
każe zadać pytanie: po co komu<br />
Szekspir? Dlatego, że wycieczka<br />
szkolna musi jakoś zagospodarować<br />
wolny czas? Dlaczego…? Gdyż<br />
Szekspir jest wielki? Ot, współcześnie<br />
obecna Gombrowiczowska<br />
formuła pytajna. Pytanie owo nie<br />
doczekało się mimo to wyczerpującej<br />
odpowiedzi. Widać, że od czasu do<br />
czasu nurtuje ono, gdy pyta się o<br />
obecność tego, co w teatrze zwie się<br />
klasyką.<br />
Podobne pytanie stawia również<br />
Piotr Gruszczyński. Czyni to w<br />
książce „Szekspir i uzurpator”,<br />
której bohaterem jest Krzysztof<br />
Warlikowski, a inscenizacje<br />
szekspirowskie tworzą kontekst<br />
i prowokują do zadawania wielu<br />
wieloznacznych i kłopotliwych pytań.<br />
Gruszczyński w rzeczywistości pyta<br />
jednak o legitymizację i zasadność<br />
tego, co z tekstami szekspirowskim<br />
czyni Warlikowski.<br />
Sama konstrukcja dialogu<br />
przypomina trójwymiarowy obrazek,<br />
z którego, w zależności od ułożenia i<br />
oświetlenia, wyłaniają się różnorakie<br />
postaci i sytuacje. Podobne,<br />
różnorodne sensy i odczytania<br />
155
ecenzje<br />
wyłaniają się z lektury. Refleksja<br />
pierwsza dotyczy fundamentalnego<br />
dla jasności przekazu zbioru<br />
szekspirowskich tekstów, które, nie<br />
tylko w Polsce, na sceny teatralne<br />
przeniósł Krzysztof Warlikowski.<br />
Gruszczyński buduje kolejne z<br />
rozmów na wątkach inspirowanych<br />
praktyką reżyserską, scenografią,<br />
konkretnymi aktorskimi realizacjami.<br />
Zebrane w ten sposób odpowiedzi<br />
wskazują na to, w jaki sposób<br />
Warlikowski postrzega Szekspira,<br />
jakich poszukuje w nim sensów,<br />
wreszcie dlaczego wielokrotnie<br />
sytuuje się na granicy, o której inni<br />
mówią, że jest granicą skandalu,<br />
dobrego smaku i nie powinno się<br />
jej przekraczać. Te ciekawe i ważne<br />
dla zjawiska zwanego klasyką w<br />
teatrze odpowiedzi, refleksje, tezy<br />
być mogą niestety ukryte i pozostaną<br />
nieodczytane, czyniąc z publikacji<br />
dyskurs specjalistyczny. Jeśli tak, jego<br />
odbiorcami będą wówczas jednostki<br />
o niezwykle wysokiej kompetencji<br />
teatrologicznej: teoretycy teatru<br />
(bardziej publicyści niż krytycy),<br />
być może także niektórzy spośród<br />
praktyków – reżyserzy.<br />
Refleksja druga – wątki<br />
szekspirowskie posłużyły<br />
jako modele, dzięki którym<br />
dyskutować można na temat teatru<br />
klasycyzującego, współczesnego,<br />
ich przenikających się płaszczyzn<br />
oraz zasadności i potrzeb takich<br />
inscenizacji, które tworzy Krzysztof<br />
Warlikowski. Inscenizacji, które<br />
jawnie sprzeciwiają się temu, w<br />
jaki sposób zwykło się wystawiać<br />
Szekspira w Polsce i poza jej<br />
granicami. Warlikowski wychodzi<br />
zatem na kogoś, kogo postrzega się,<br />
jeśli nie jako burzyciela ustalonego<br />
porządku, to przynajmniej za<br />
obrazoburcę. Na epitety owe reżyser<br />
nie zasługuje, wszak jego wina polega<br />
wyłącznie na tym, że dostrzega<br />
w Szekspirze to, czego inni – nie<br />
wiadomo – dostrzegać nie chcą, czy<br />
boją się (ciekawe jest jednak, co owe<br />
blokady w ich umysłach powoduje).<br />
Jeśli postrzegać pracę reżyserską<br />
Krzysztofa Warlikowskiego w<br />
kategoriach wydumanej przez innych<br />
obrazy świętości, w takim razie<br />
specyficznym wyznaniem wiary<br />
i zarazem winy być musi pogląd<br />
156<br />
reżysera, który stwierdza: „Bo tam jest cały teatralny żywioł,<br />
świetnie napisane i skonstruowane scenariusze, atrakcyjne<br />
fabuły. To bardzo wszechstronny świat, który każdorazowo<br />
mówi o jakimś uniwersum. Jeżeli tylko nie traktuje się Szekspira<br />
jak świętego, pisarza kanonicznego, ale outsidera, to okazuje się,<br />
że nie ma bardziej wywrotowego autora w teatrze. I nikt lepiej<br />
nie nadaje się do przeprowadzenia teatru przez czas zmian”.<br />
Równie wywrotowy dla niektórych zdaje się być sam<br />
Warlikowski eksperymentujący w swych inscenizacjach z<br />
kategorią płci, czego dowodem jest reżyserowany „Makbet”:<br />
„U mnie w ››Makbecie‹‹ Wiedźmy – dzieci wojny – grały<br />
dziewczynki [...]. Jak dostały papierosy, takie sztuczne,<br />
sceniczne, które się żarzą, jak zrobiono im makijaż, włożono<br />
peruki i stroje, takie ambiwalentne kurewskie, poczułem się<br />
naprawdę nieswojo, zacząłem się zastanawiać, czy to, co robię,<br />
jest moralne”. Operowanie seksualnością, operowanie nią<br />
ponownie na granicy, której przekroczenie wiązać się będzie<br />
z lamentem moralistów, uzasadnia Warlikowski tym, co<br />
projektuje sam Szekspir. Widzimy to w szczególności wówczas,<br />
gdy Gruszczyński wskazuje na „Wieczór Trzech Króli”. W tejże<br />
inscenizacji „Viola, czyli chłopiec grający dziewczynę, wkłada<br />
chłopięcy strój [...]. Szekspir daje wyraźną odpowiedź, że tu nie<br />
chodzi o przebranie z wyrachowania”.<br />
Eksperymenty z tekstami szekspirowskimi w istocie nie<br />
niosą sobą nic eksperymentalnego. W opinii reżysera jest to<br />
wnikliwe analizowanie kontekstów ukrytych pod powierzchnią<br />
tekstu głównego, także w tekstach pobocznych. Kontekstów<br />
determinujących taką, a nie inną konstrukcję postaci. Niestety<br />
praktyka teatru elżbietańskiego, niosąca z sobą także wulgarną<br />
dosłowność, owe konteksty zatarła. Przez to właśnie wiele z<br />
tego, co dziś zarzuca się Warlikowskiemu, tłumaczyć można<br />
brakiem wyrazistości odczytań krytyków i konfrontować z<br />
żarliwym wręcz poszukiwaniem znaczeń w każdym słowie,<br />
geście, ułożeniu szaty, które zaprojektował Szekspir.<br />
Lektura tego, co wyłania się z dopowiedzi, jakich Krzysztof<br />
Warlikowski udzielił Piotrowi Gruszczyńskiemu, wskazuje<br />
na mechanizm, który (teza obarczona ryzykiem) określić<br />
można, jako specyficzny rodzaj pokrewieństwa i porozumienia.<br />
Bardziej chyba o to drugie tu idzie. Porozumienia pomiędzy<br />
dramatopisarzem i reżyserem. Dokładniej zaś pomiędzy<br />
tekstem dramatycznym a tym, który ów tekst odczytuje.<br />
Bliskość to specyficzna z wielu względów, tak oczywistych<br />
jak czas, przestrzeń, uwarunkowania kulturowe, czy może<br />
lepiej swoisty przewrót cywilizacyjny, który dokonał się w<br />
kulturze, obyczajowości, religii, postrzeganiu tradycji i jej<br />
wzorcotwórczego charakteru. Bliskość dostrzegalna, gdy<br />
poddać analizie dwie choćby wypowiedzi. Pierwsza z nich<br />
wskazuje na sposób, w jaki Szekspir postrzegał otaczający go<br />
świat, druga, gdy o otaczającej go współczesności wypowiada<br />
się Warlikowski: „Ten świat jest odpowiedzią, która wchodzi w<br />
dialog z rzeczywistością, czegoś się od niej domaga, przeciwko<br />
czemuś protestuje, coś z niej wyciąga. Nie jest to egocentryczny<br />
pomnik artystowskiej wypowiedzi, widać w nim troskę. Szekspir<br />
walczy o świat”. Czy wobec tego osią pokrewieństwa jest<br />
walka, którą każdy z nich toczy w swoich przestrzeni i czasie,<br />
wystawiane zaś teksty są pomostami, na których spotyka się<br />
wizja tego, o co ową walkę toczono? Być może. Tu kolejny<br />
raz jednak wskazać trzeba na sferę seksualności. Ona bowiem<br />
zdaje się być atrybutem walki o mentalną przemianę – tym
ecenzje<br />
razem polskiego społeczeństwa. Warlikowski definiuje to w<br />
następujący sposób: „Chciałem, żebyśmy byli narażeni na to,<br />
czego nie oglądamy na ulicy, a społeczeństwa zachodnie widzą<br />
na co dzień, na przykład – mężczyzn trzymających się za ręce,<br />
całujących się. W Polsce na taki widok ludzie by spluwali albo<br />
bili”.<br />
O specyficznym spotykaniu się Szekspira i Warlikowskiego<br />
mówić można, przyjmując za doświadczenie wymowę<br />
inscenizowanych tekstów. Można także podążać tropem<br />
interpretacyjnym, który zaznacza Piotr Gruszczyński w tytule<br />
książki. Czy wówczas Warlikowski być ma uzurpatorem? Tym,<br />
który sobie tylko rezerwuje prawo właściwego odczytania<br />
sensów ukrytych w tekstach z epoki elżbietańskiej? I czy<br />
mimo oczywistego datowania są to wyłącznie sensy, których<br />
rozszyfrowanie było możliwe wówczas? Warlikowski, nawet<br />
jeśli postrzegać go jako uzurpatora, ma na tyle reżyserską<br />
odwagę, reżyserską bezczelność, by kierować naszą uwagę na<br />
te sytuacje, które bez względu na czas i przestrzeń nie mogą<br />
zostać usprawiedliwione. Tak też się dzieje, gdy wystawiając<br />
„Makbeta”, myśli reżyser o rumuńskim dyktatorze Ceauşescu.<br />
Wówczas kolejny raz powraca myśl o refleksie pokrewieństwa.<br />
Wiemy już, że Szekspir walczył o świat, w końcu też<br />
dowiadujemy się, że: „Reżyser walczy o sens, o wypowiedź o<br />
świecie, a nie o obraz świata”.<br />
Szekspir i uzurpator.<br />
Z Krzysztofem Warlikowskim rozmawia Piotr Gruszczyński,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.<br />
157
ecenzje<br />
Dominika Kotuła<br />
„Życie gorączkowe, heroiczne,<br />
państwowe”<br />
„Któryż Rosjanin nie lubi szybkiej jazdy?”<br />
Mikołaj Gogol<br />
Władimir Georgiewicz<br />
Sorokin, pisarz i grafik, jest jednym<br />
z czołowych (obok Wiktora<br />
Pielewina i Wiktora Jerofiejewa)<br />
przedstawicieli rosyjskiego<br />
postmodernizmu oraz najbardziej<br />
znanym rosyjskim konceptualistą.<br />
Twórczość literacka, pełna<br />
artystycznych eksperymentów i<br />
swobodnie interpretująca najnowszą<br />
historię, przyniosła mu opinię<br />
skandalisty, ale i „prawdopodobnie<br />
ostatniego z długiej listy wielkich<br />
pisarzy rosyjskich”. Jego książki<br />
spotykają się w macierzystym kraju z<br />
nader żywą recepcją – bywają palone<br />
i wrzucane do makiet sedesów.<br />
Autorowi wytaczane są procesy<br />
sądowe, spotyka się z oskarżeniami<br />
o faszyzm czy szerzenie pornografii.<br />
Debiutancka powieść Sorokina,<br />
„Lód”, znalazła się w finale rosyjskiej<br />
nagrody Bookera i uznana została za<br />
bestseller, jego dzieła zaś tłumaczone<br />
są na liczne języki obce. „Dzień<br />
oprycznika”, najnowsze dzieło tego<br />
kontrowersyjnego pisarza, zasługuje<br />
na uwagę nie mniej niż jego<br />
poprzednie dokonania.<br />
Akcja powieści rozgrywa się w<br />
2027 roku. Rosja, rządzona silną<br />
ręką despotycznego monarchy,<br />
oczyszczona z „zachodniego brudu”<br />
i intelektualistów – wichrzycieli –<br />
oraz odizolowana od świata wielkim<br />
murem, przeżywa okres swoistego<br />
odrodzenia. Paszporty zostały<br />
uroczyście spalone, zagraniczni<br />
dyplomaci wydaleni. Jedynym<br />
krajem, z którym wzrastające w<br />
siłę (czy pozornie?) mocarstwo<br />
utrzymuje jakiekolwiek stosunki,<br />
są Chiny, dostawca wszelkich<br />
produktów użytku codziennego.<br />
Monarcha wprowadza w życie<br />
program wierności religii oraz<br />
zamierzchłym tradycjom. W<br />
utrzymaniu władzy pomaga mu<br />
158<br />
wskrzeszona instytucja opryczniny i to z perspektywy jednego<br />
z jej przedstawicieli właśnie oglądamy antyutopijny świat<br />
wykreowany przez Sorokina, jego futurystyczną „fantazję na<br />
motywach rosyjskich”.<br />
Opowieść o jednym dniu z życia Andrieja Daniłowicza<br />
Komiagi zaczyna się tradycyjnie – silnym kacem bohatera.<br />
Śniący o śnieżnobiałych rumakach Komiaga budzi się na<br />
dźwięk budzika. „Taka muzyka obudzi nawet umarłego” –<br />
zauważa z zadowoleniem („muzyka” to nagrania tortur z<br />
Tajnego Urzędu, świst bata i jęki). Odziedziczona po jednej<br />
z ofiar systemu służba gwarantuje nowemu panu początek<br />
dnia, o jakim przeciętny skacowany Rosjanin może jedynie<br />
pomarzyć: kąpiel, orzeźwiające napoje, masaż, pożywne<br />
śniadanie oraz modlitwę. Rozpoczyna się typowy dzień<br />
oprycznika, wypełniony morderstwami, inwigilacją, korupcją,<br />
gwałtami i używkami, z przerwami na pobożne westchnienia,<br />
kontemplowanie reżymowej sztuki oraz uniżone pokłony<br />
składane monarsze. Oprycznicy działają szybko i sprawnie,<br />
z odwieczną zręcznością i okrucieństwem służb specjalnych.<br />
Społeczeństwo posłusznie przyzwyczaja się do kolejnej formy<br />
ucisku. Jednostki niepokorne są eliminowane w pokazowy<br />
sposób. Schemat funkcjonowania państwa opartego na<br />
terrorze zdaje się być zapisany głęboko w świadomości Rosjan.<br />
Oprycznik epoki Iwana Groźnego poruszał się konno, strasząc<br />
przytroczonymi do siodła psimi głowami i miotłami. Andriej<br />
Daniłowicz posługuje się tymi samymi rekwizytami, jedynie<br />
konia zamienia na najnowszy model mercedesa. Futurystyczna<br />
powieść Sorokina, odwołująca się do literackiej tradycji<br />
romantyzmu, ukazuje Rosję zmierzającą w stronę wieków<br />
średnich i jest, jak twierdzi sam autor, odpowiedzią na jej<br />
współczesną sytuację polityczną. Ta zaś pozwala traktować<br />
mroczne wizje skandalisty zupełnie poważnie.<br />
Liczni badacze, analizując proces kształtowania się<br />
rosyjskiego ustroju, zwracali uwagę na kulturową odrębność<br />
olbrzymiego kraju oraz specyfikę świadomości jego obywateli.<br />
W swoim głośnym dziele „Zderzenie cywilizacji” politolog<br />
Samuel Huntington oddzielił Rosję zarówno od zachodniej<br />
Europy, jak od Azji, po czym wydzielił ojczyznę Sorokina jako<br />
osobny byt religijno-kulturowy, określając ją jako kraj rozdarty.<br />
Faktycznie, w żadnej innej kulturze nie można zaobserwować<br />
tak karkołomnego połączenia bezwarunkowego szacunku dla<br />
autorytetu władzy i tradycji oraz pogardy dla normatywów i<br />
nominalizmu. Skłonności do szaleństwa oraz napadów pokory<br />
i bojaźni. Głębokiej życzliwości i bezgranicznego okrucieństwa.<br />
Permanentnego chaosu i pewnej nieprzerwanej ciągłości<br />
tradycji, nawyków czy przyzwyczajeń, niepozwalających na<br />
żadne prawdziwie radykalne zmiany.
ecenzje<br />
Nikt nie oddaje tej unikatowej rzeczywistości lepiej niż<br />
sami Rosjanie. Rozpędzona trojka Gogola mknie przez<br />
karty kolejnych znakomitych powieści. Każda z nich wnosi<br />
coś nowego do obrazu intrygującego kraju, jednocześnie<br />
wpisując się w odwieczną historię zmagań pisarzy z dziejami<br />
ojczyzny, rosyjską mentalnością, narodowymi tragediami i<br />
absurdem dnia codziennego. „Dzień oprycznika” Władimira<br />
Sorokina dotyka kwestii fobii współczesnych Rosjan,<br />
pobrzmiewa w nim ton ostrzegawczy, pozbawiony jednak<br />
wszelkich znamion dydaktyzmu. Jednocześnie bawi i<br />
przeraża, momentami wzbudzając niesmak – autor nie stroni<br />
bowiem od obsceniczności. Doceniając maestrię stylistyczną<br />
pisarza (oraz pracę polskiej tłumaczki), czytelnik zanurza<br />
się w rzeczywistości, która nie jest mu obca, dostrzega pole<br />
wspólnych doświadczeń polsko-rosyjskich i ewidentne różnice<br />
w postrzeganiu świata. „Dzień oprycznika” niewątpliwie skłania<br />
ku refleksji nad specyfiką bytu naszych wschodnich sąsiadów,<br />
ich pragnień i hierarchii ważności. „Słowa i dzieła”.<br />
Władimir Sorokin,<br />
Dzień oprycznika,<br />
przeł. Agnieszka Lubomira Piotrowska,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2008.<br />
159
ecenzje<br />
Krzysztof Gryko<br />
Stan roślinny<br />
Gdyby ktoś kiedyś wpadł na<br />
pomysł wydania antologii polskiej<br />
„poezji wycofanej”, to z najnowszej<br />
książki Anny Podczaszy „Mniej,<br />
więcej” mógłby czerpać do woli.<br />
W porównaniu z debiutanckim<br />
tomikiem legnickiej autorki, a<br />
nawet z jej drugą książką „Wte i<br />
nazad”, w wydanym w ubiegłym<br />
roku zbiorze poetka ledwie dotyka<br />
języka (a może go nawet nie dotyka),<br />
który się prosi przynajmniej o jakieś<br />
subtelne potrząśnięcie. Otwierający<br />
książkę wiersz „Mnóstwo” daje mi<br />
jeszcze pewną nadzieję na to, że<br />
autorka w następnych tekstach zrobi<br />
ze światem to, na co zasługuje, a<br />
więc, że wyciągnie z niego trochę<br />
metafizycznych brudów albo trochę<br />
globalnego kolorytu. Tak się jednak<br />
nie dzieje. Pojawiają się za to, w<br />
moim odczuciu, kolejne próby<br />
wyciągania wniosków z tego, co jest<br />
przedmiotem opisu. Próby chyba<br />
zbyt nieśmiałe. I kiedy weźmiemy<br />
taki „Ciężar”, to mamy przed sobą<br />
zdanie: „Że też to żyje właśnie we<br />
mnie / Z tygodnia na tydzień rośnie<br />
/ jego ciężar, jego oddalenie”. Niby<br />
pewien ogólny opis sytuacji i niby<br />
owa ogólność pobudza wyobraźnię,<br />
ale po lekturze pozostaje dość<br />
sprecyzowany niedosyt. Język,<br />
którym mówi w „Mniej, więcej”<br />
Podczaszy, jest jak stojąca na oknie<br />
doniczka, która stojąc i nikomu nie<br />
wadząc nie przeleci przez szybę i<br />
nie wbije się w ziemię. Wydaje się,<br />
że w większości tekstów tomiku,<br />
autorka zamiast wejść w tkankę opisu<br />
i pobabrać się w niej, ot choćby dla<br />
samego babrania, poprzestaje na<br />
napomknięciu o czymś w sposób tak<br />
okrojony, że trudno się do tego w<br />
jakikolwiek sposób odnieść.<br />
W sytuacji, w której wiersze same<br />
nie mogą wyjść ze swoich kokonów,<br />
pozostaje mi wspomnieć o obecnej<br />
gdzieniegdzie warstwie wulgarnej<br />
języka, która próbuje nazwać rzeczy<br />
po imieniu. Wchodzenie w gówno,<br />
160<br />
o którym traktuje tekst zatytułowany „Bez twarzy”, mogłoby<br />
być punktem wyjścia dla dalszej wycieczki w mniej lub bardziej<br />
pokrewne tematy. Jest tu wprawdzie metafora gówna jako<br />
łykania każdej kolorowej łatwizny, lecz jak na wiersz to znów<br />
trochę za mało. Uderzające zatrzymywanie się w połowie<br />
drogi, któremu towarzyszy chęć powiedzenia czegoś więcej,<br />
a może właśnie brak tej chęci. W miarę czytania tomiku<br />
Podczaszy, może właśnie dzięki obłym i trochę bezwładnym<br />
wierszom, coraz bardziej doceniam zabieg autorki polegający<br />
na wprowadzeniu roli chóru, który co jakiś czas przemawia<br />
językiem, jeśli nie bardziej poetyckim, to na pewno bardziej<br />
lirycznym od tego z pozostałych tekstów. Przez to pojawia<br />
się też pewien kontrast, który do pewnego stopnia ożywia<br />
wydźwięk całości – na to z pewnością warto zwrócić uwagę.<br />
Wycofanie jako postawa wobec świata, o którym mowa na<br />
początku, przybiera u Podczaszy różne postacie. W niektórych<br />
tekstach jest po prostu pozostaniem w blokach i co za tym<br />
idzie oznaką poetyckiej rezygnacji. W innych czytelnik może<br />
mieć większe powody do zadowolenia, bo autorka pozwala<br />
sobie na odnajdywanie świstków języka (na przykład „listeczek”<br />
czy „spleśniały jakiś syf ”), które przynajmniej wyrzucają<br />
czytelnika na drogę, gdzieś w przestrzeń. Dalsze możliwe ruchy<br />
przebijania się na drugą stronę języka i rzeczywistości zostały<br />
przez Podczaszy zablokowane.<br />
Anna Podczaszy,<br />
Mniej, więcej,<br />
Biuro Literackie,<br />
Wrocław 2007.
ecenzje<br />
Rafał Derda<br />
Zielona skóra dojrzałego Śliwki<br />
Wydana w tym roku<br />
książka Krzysztofa Śliwki<br />
jest dla mnie jedną z<br />
najbardziej oczekiwanych<br />
pozycji ostatnich miesięcy.<br />
Opublikowanym przez<br />
Wojewódzką Bibliotekę<br />
Publiczną w Poznaniu zbiorem<br />
wierszy warto zainteresować<br />
się z kilku powodów. Oto<br />
jeden z ciekawszych poetów<br />
lat dziewięćdziesiątych<br />
ujawnia się po sześciu latach<br />
ciszy oferując czytelnikom<br />
wybór utworów ze wszystkich<br />
swoich wcześniejszych<br />
tomików oraz prezentując<br />
zupełnie nowe utwory. To<br />
powód pierwszy. Wiersze<br />
Śliwki są wierszami, które<br />
zawierają w sobie większość<br />
cech charakterystycznych<br />
dla części młodej poezji<br />
poprzedniej dekady, łącznie<br />
z jej mocnymi-słabymi<br />
stronami. Czyni to z „Dżajfy<br />
i Gibany” rzecz obowiązkową<br />
dla każdego śledzącego<br />
rozwój polskiej liryki po 1989<br />
roku – oto drugi powód.<br />
Na koniec powód trzeci:<br />
wiersze ząbkowickiego poety<br />
czyta się po prostu świetnie.<br />
Mocno sfabularyzowane,<br />
napisane bardzo płynną frazą,<br />
przypominają momentami<br />
raczej wciągającą powieść<br />
kryminalną niż lirykę.<br />
Na pierwszy rzut oka<br />
wiersze Śliwki nie różnią<br />
się od utworów wielu jego<br />
rówieśników debiutujących na<br />
przełomie lat osiemdziesiątych<br />
i dziewięćdziesiątych.<br />
Mieszczą się w idiomie<br />
„chodzę, widzę, opisuję”,<br />
który wykorzystywany jest<br />
do dzisiaj przez poetów<br />
roczników sześćdziesiątych i<br />
siedemdziesiątych. W czasie<br />
twórczej eksplozji, która<br />
dotknęła polską literaturę<br />
po upadku komunizmu,<br />
utwory oparte na tym rodzaju<br />
wrażliwości szły w setki,<br />
czym więc Śliwka się wśród<br />
nich wyróżniał? Przede wszystkim, autor „Rajskiej rzeźni i innych<br />
wierszy” w ekstremalny sposób zindywidualizował podmiot liryczny<br />
swoich wierszy. Wydaje się, że jego pisanie ma głównie na celu ocalenie<br />
siebie jako osobowościowej ekstrapolacji ukrytej pod fasadą podmiotu<br />
lirycznego. Czyni to Śliwka w sposób całościowy, prawie holistyczny,<br />
zabierając na ratunkową tratwę wiersza zdarzenia, ludzi i okoliczności,<br />
w jakich te dwie wymienione kategorie bytów łączą się ze sobą i<br />
przenikają. Celem tej liryki nie jest powiedzenie czegoś o świecie,<br />
ale jak najgłębsze przeżycie po raz kolejny sytuacji egzystencjalnej<br />
zawartej w wierszu. Twórca „Dżajfy i Gibany” wydaje się stosować do<br />
zawartej wyżej strategii najpełniej i najbardziej konsekwentnie spośród<br />
wszystkich twórców swojego pokolenia, kierujących się tą samą dewizą<br />
poetycką.<br />
Przyjęta taktyka zawiera w sobie jednak pułapki i<br />
mielizny. Zastosowany nieumiejętnie idiom skutkuje tworami<br />
wierszopodobnymi, które mielą otaczającą rzeczywistość, zamiast<br />
ją opiewać. Jeżeli strategia „chodzę, widzę, opisuję” zostanie<br />
zaprezentowana nieciekawie i z warsztatowymi potknięciami, wtedy<br />
dzieje się rzecz najgorsza, a mianowicie zamiast upoetyzowania<br />
codzienności następuje strącenie przestrzeni poetyckiej w miałką strefę<br />
przyziemności. Zdarza się to niestety i śląskiemu poecie, jednakże na<br />
o wiele mniejszą skalę niż zdarzało się to innym, często niepiszącym<br />
już, jego kolegom po fachu. W jaki sposób Krzysztof Śliwka unika<br />
wspomnianych powyżej pułapek i mielizn? Z lektury „Dżajfy i Gibany”<br />
wynika, że mniej lub bardziej świadomie, wypracował sobie swoje<br />
własne receptury.<br />
Najważniejszą kwestią wydaje się tutaj treść wierszy. Podmiot<br />
liryczny takich tomików jak „Rzymska czwórka” czy też „Niepogoda dla<br />
kangura” jest żyjącym szybko flaneurem, osobą nie bojącą się nowych<br />
miejsc i przygód. Dzięki tak ciekawie zarysowanej postaci prowadzącej<br />
nas przez wiersze chłoniemy kartki książeczek Śliwki, głównie po to,<br />
by zaspokoić najbardziej podstawową potrzebę czytelnika, czyli chęć<br />
dowiedzenia się, co się dalej wydarzy. Po drugie, autor wie, w jaką<br />
formę ubrać swoje bitnikowsko-nomadyczne eksploracje. Widoczna w<br />
zawartych w „Dżajfie i Gibanie” tekstach fascynacja Kerouakiem czy<br />
też Ginsbergiem nie ogranicza się tylko do włóczęgowskiej tematyki<br />
wierszy. W każdym z tomików jest przynajmniej jeden dłuższy utwór<br />
o mocnym, deklaratywnym tonie, tak bardzo lubianym przez poetów<br />
wydawanych przez City Lights Books. Często bywa tak, że te minipoematy<br />
stanowią najjaśniejszy fragment tomiku. Jako przykład<br />
podać tutaj można wiersz „Postscriptum”, zamieszczony pierwotnie w<br />
„Rajskiej rzeźni i innych wierszach” (1993):<br />
„[...]<br />
Zanim w trakcie testów psychologicznych ujrzysz<br />
Larwy, nietoperze, akwarele Kandinskiego.<br />
Zanim ktoś nazwie cię bękartem.<br />
Zanim skorzystasz z usług schizofreniczki oferującej<br />
Swoje ciało za wykruszonego papierosa.<br />
Zanim zaciśniesz w pięści stłuczone szkło.<br />
Zanim listonosz wrzuci do skrzynki kartkę pocztową<br />
Z reprodukcją Fatamorgany Pawła Trybalskiego<br />
I wiadomość z Wiednia.<br />
Zanim Marco Hernandez odpisze na list<br />
[...] Zanim odejdą kobiety o zawiedzionych spojrzeniach.<br />
Zanim znudzą cię symfonie Mahlera, dalekobieżne pociągi,<br />
161
ecenzje<br />
Portowe nabrzeża, zamiejskie rozmowy<br />
telefoniczne, dworcowe kina<br />
Przesiąknięte uryną, płótna niderlandzkich<br />
mistrzów,<br />
Wytatuowane ramiona, transkrypcje<br />
organowe.<br />
Zanim w końcu przestaniesz pierdolić bez<br />
sensu, idź i umyj się,<br />
Bo już świta”. (s. 13-14)<br />
Widoczna na końcu ironia pojawia się<br />
również w innych utworach tego autora.<br />
Oto kolejny sposób, w jaki Śliwka unika<br />
płycizn sprozaizowanego stylu, który sobie<br />
wybrał. Puszczone do czytelnika perskie<br />
oko nadaje lekkości wierszom. To, że nie<br />
pojawia się ono przesadnie często, świadczy<br />
też o wyczuciu materii poetyckiej. Śliwka<br />
nie dąży do „fajności” za wszelką cenę, raczej<br />
filtruje zastaną rzeczywistość poprzez luźną,<br />
dystansującą się do zbyt ścisłych norm, twórczą<br />
osobowość, czego konsekwencją są dosyć<br />
ciekawe teksty. Oto przykład pochodzący z<br />
tomiku „Niepogoda dla kangura”:<br />
„Jest git. Nikt nic nie wie.<br />
Zwyczajny dzień. Nic się nie dzieje.<br />
Matka podlewa rosnące na balkonie<br />
konopie,<br />
Które posadziłem wśród innych roślin.<br />
Mówię jej,<br />
Że jak tylko wyrośnie z tego coś<br />
porządnego,<br />
To się niewąsko upalimy. Nie protestuje.<br />
Nie uderza palcem wskazującym w czoło.<br />
Myślę, że moja matka wie, w czym rzecz”.<br />
(s. 28)<br />
Poeta unika też poczucia wyczerpania<br />
omawianym idiomem przez proste odejście od<br />
niego w radykalnie inną stronę. Najbardziej<br />
uwidacznia się to w tomiku „Gambit” (1998),<br />
złożonym z dwóch równoważących się części.<br />
Pierwsza z nich to kilkustronicowy, moim<br />
zdaniem nieco za bardzo rozgadany i ciągnący<br />
w stronę prozy, epominiczny poemat. Drugą<br />
część „Gambitu” wypełniają natomiast bardzo<br />
skupione, ekstremalnie krótkie utworu w<br />
tradycji starych mistrzów poezji z Dalekiego<br />
Wschodu.<br />
„Przejaśniło się uśmiechnięty Budda<br />
Widać w tych utworach poetycką dojrzałość i świadomość<br />
przewagi obrazu i treści nad jakąkolwiek wypracowaną formą.<br />
Trzeba mieć odwagę, by odejść od sprawdzonego już przez<br />
siebie i znajomego sposobu pisania w stronę form bardziej<br />
hermetycznych i skierowanych do wewnątrz. Podane tutaj<br />
wiersze nie wydają się być jednorazowym eksperymentem,<br />
ponieważ podobny styl organizowania przestrzeni lirycznej<br />
możemy zobaczyć w najnowszych, niepublikowanych jeszcze<br />
nigdzie, wierszach, które znajdujemy pod koniec „Dżajfy i<br />
Gibany”. Ta część tego zbioru, nazwana bezpretensjonalnie<br />
„Nowe wiersze”, zawiera w sobie parę utworów, które<br />
zaciekawiają i zostają po lekturze w głowie. Najbardziej chyba<br />
godne wspomnienia są utwory „z podróży” Śliwki po Irlandii:<br />
„Noc w Derrynasaggart Mountains<br />
Siadam na werandzie, tyłem do śpiących<br />
W ogrodzie pawi. Otwieram pierwszą z brzegu książkę<br />
(miękka zielona oprawa), a tam:<br />
When we’re drunk we’re riotous<br />
When we’re sober we’re self-righteous<br />
Us Irish. Us Polish”. (s. 147)<br />
Śliwka oczywiście nie rezygnuje całkowicie ze swojej<br />
specjalności, czyli dłuższych form nawiązujących do<br />
bitnikowskich tradycji, jednakże utwory tego typu mają już<br />
zupełnie inny oddźwięk. Poeta staje się mniej buńczuczny,<br />
a bardziej liryczny. Paradoksalnie dzieje się to dzięki<br />
ograniczeniu „bycia poetą” na rzecz „bycia mężem i ojcem”.<br />
Śliwka wraca do starej formy, samsara po raz kolejny wykonuje<br />
obrót, ale podmiot liryczny nie jest już ten sam. Tak najlepiej<br />
można zdefiniować rozwój – bo, że jest o krok naprzód, nie ma<br />
wątpliwości – specyficznego pisania Krzysztofa Śliwki. By nie<br />
być gołosłownym, na koniec pragnąłbym przytoczyć fragment<br />
zamykającego ten zbiór wierszy utworu „Pittura metafisica”:<br />
„Nasz syn powoli upodabnia się do Buddy<br />
Czasami jednak przypomina cesarza Hajle Selassie,<br />
Zwycięskiego Lwa Plemienia Judy,<br />
Kiedy usypiamy go dźwiękiem pozytywek<br />
Lub suszarką do włosów, jakby to była<br />
Narodowa Orkiestra Etiopii pod batutą Boba Marleya,<br />
Albo Parada Miłości Na Rzecz Kosmicznej Jedności [...]”.<br />
(s. 151)<br />
Wagabunda staje się pater familiae, nie przestaje jednak być<br />
przy tym poetą. Nie trzeba więcej.<br />
Krzysztof Śliwka,<br />
Dżajfa i Gibana,<br />
Wyd. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum<br />
Animacji Kultury w Poznaniu,<br />
Poznań 2008.<br />
Czeka na talerz darmowej pomidorówki”.<br />
(s. 57)<br />
„Toshiro Mifune nie żyje: pęcherzyki<br />
powietrza<br />
Odrywają się od napiętych cum”. (s. 58)<br />
162
ecenzje<br />
Nina Olszewska<br />
PoZwałowy zwał na całej linii…<br />
Szalenie mnie cieszy, że „Ruchy” Shutego mam<br />
zrecenzować, a nie streścić czy opowiedzieć. Recenzja nie<br />
wymaga udzielenia odpowiedzi na kluczowe pytanie: o<br />
czym jest ta książka? Na tak postawione pytanie odnośnie<br />
tej powieści (?) nie potrafiłabym odpowiedzieć, tak jak nie<br />
umiałabym się wypowiedzieć na tematy: po co została napisana<br />
właściwie? O co w niej chodzi? Jakie niesie przesłanie i czy w<br />
ogóle…?<br />
„Zwał”, ach, „Zwał”… Czy jest ktoś, kto nie czytał<br />
„Zwału” ?! Nawet jeśli jest, to się nie przyzna, nie wypada<br />
nawet. Shuty miał jednak po „Zwale” poważny problem:<br />
jak przebić samego siebie? „Cukier w normie”, odświeżenie<br />
starych tekstów, to była forma przeczekania, wegetacji na rynku<br />
wydawniczym. Shuty niby był obecny, a jednak nie do końca.<br />
Teraz miało być inaczej. „Ruchy” to zupełnie inna konwencja,<br />
nowa jakość, ale nie do końca niestety krok w dobrą stronę.<br />
Przede wszystkim, czytanie „Ruchów” to pewien rodzaj<br />
literackiego umartwiania się. Jest do bólu nudna, a stylizacja<br />
językowa tekstu jest wręcz fizycznie męcząca. Odnoszę<br />
wrażenie, że autor, który do tej pory miał skłonności do<br />
„elementów groteski”, postanowił pograć odważniej kiczem,<br />
literackim żartem, formą, językiem… I to był błąd, bo zamiast<br />
„balansu na granicy absurdu” wyszedł czysty kicz, nic nie<br />
wnoszący, ciężki w odbiorze, pozbawiony sensu i uroku.<br />
Tytułowe ruchy to oczywiście ruchy kopulacyjne,<br />
wieczne, pierwotne, przemożne, nadające rytm życiu, kierujące<br />
losami. Niestety, nawet świeżo wypuszczony więzień po<br />
piętnastoletniej odsiadce, marzący o widoku choćby damskiej<br />
łydki, nie znajdzie niczego ciekawego, wciągającego czy<br />
inspirującego w tej quasi pornograficznej literaturze. Cielesność<br />
i erotyka w wydaniu nowohuckiego pisarza jest odrażająca,<br />
prymitywna i paradoksalnie aseksualna. Czy tak miało być?<br />
Trudno powiedzieć, trudno by było w to uwierzyć.<br />
Jeśli nie doznania erotyczne, to co mogłoby być<br />
plusem tej książki? „Ruchy” są interesujące językowo. Stylizacja<br />
skacze z wyraźnie wiejskich, ludycznych inspiracji wprost w<br />
klimaty wydumane, nienaturalne, pseudonaukowe. W pierwszej<br />
chwili jest to zjawisko nawet zabawne, ale trudno na pierwszym<br />
zaskoczeniu przejechać przestrzeń prawie trzystu stron.<br />
Naciągany folklor językowy nie przysporzy z całą pewnością<br />
„Ruchom” zwolenników, bo jest niesmaczny i nużący na dłuższą<br />
metę. Czyli znowu minus.<br />
Konstrukcja książki nieco<br />
zaskakuje. Można uznać ją za zbiór<br />
opowiadań, bo każda część, każdy<br />
rozdział, tworzy swoistą całość.<br />
Wątki pojawiają się, giną i powracają<br />
znacznie dalej, składają się na<br />
serie i historie. Wydaje mi się, że<br />
spokojnie można czytać „Ruchy” w<br />
kolejności innej niż ta podstawowa,<br />
na wyrywki, śledząc jeden wątek, na<br />
przykład „Najpiękniejsze miłosne<br />
ballady”. Jednak wymiar praktyczny<br />
takiej budowy „Ruchów” wygląda<br />
następująco: kiedy znużenie<br />
czytaniem sięga zenitu, pojawia<br />
się w czytelniku przemożna<br />
chęć przeskoczenia kilku stron,<br />
rozdziałów, „bo może w końcu coś<br />
się zacznie dziać” – tak przynajmniej<br />
wynika z moich doświadczeń.<br />
Shuty zapowiadał „Ruchy”<br />
jako powieść o miłości. Jako że<br />
autor ma u mnie po „Zwale”<br />
potężny kredyt zaufania, jestem w<br />
stanie przyjąć, że stworzył książkę<br />
prześmiewczą, antyharlequina,<br />
antyserial brazylijski, że jest to<br />
forma zabawy konwencją, że tak<br />
miało być. Prawda jest jednak taka,<br />
że nawet jeśli Shuty demonstruje<br />
tu swój sprzeciw wobec wszelkiej<br />
działalności infantylnie emocjonalnej,<br />
to ja nie jestem w stanie tego kupić.<br />
Jeśli usiłował zaszokować, to też<br />
celu nie osiągnął. Swego czasu<br />
skandal wywołało „Raz w roku w<br />
Skiroławkach” Nienackiego. Pod<br />
pewnymi względami są to książki<br />
nawet podobne: akcja umiejscowiona<br />
w małej, wiejskiej społeczności,<br />
duży ładunek seksualności bardzo<br />
bezpośrednio opisanej, jednak w tym<br />
porównaniu przegrywa Shuty.<br />
Fabuła „Ruchów”<br />
163
ecenzje<br />
umiejscowiona została w bliżej<br />
nieokreślonej wsi, miasteczku,<br />
mieście - niektórzy dopatrywać<br />
się mogą w opisanym lokalu cech<br />
rzeczywistego przybytku tego<br />
typu istniejącego w Krakowie.<br />
Brak umiejscowienia czasowego<br />
również odrealnia wydarzenia z<br />
powieści, żeby nie powiedzieć:<br />
nadaje im wymiar uniwersalny.<br />
Zwykle wymiar uniwersalny to<br />
bardzo przydatna sprawa, ułatwia<br />
odbiór treści zawartych w książce,<br />
odrywa czytelnika od analizowania<br />
okoliczności towarzyszących, a<br />
pomaga skupić się na przesłaniu, na<br />
powszechnej prawdzie… Zwykle. W<br />
„Ruchach” to zjawisko nie następuje,<br />
bowiem trudno się dopatrzyć<br />
jakiegokolwiek przesłania, sensu,<br />
treści, wartości, więc na czym tu się<br />
skupiać?<br />
Być może w tej książce<br />
objawia się geniusz przerastający<br />
nasze czasy. Może ja jej nie<br />
zrozumiałam. Może jest to powieść<br />
prześmiewcza w takim stopniu,<br />
tak przewrotnie, że aż śmieszna<br />
sama w sobie. Może to literacki<br />
żart na poziomie nie dla zwykłego<br />
pochłaniacza książek. Może Shuty<br />
czytając negatywne <strong>recenzje</strong> (czyli<br />
właściwie wszystkie) śmieje się<br />
z ciemnoty czytelników, bo wie<br />
najlepiej, ile im umknęło. Może.<br />
Z całą pewnością jednak, w moim<br />
odczuciu, nie jest to literatura godna<br />
polecenia, chociaż bardzo dobra dla<br />
osób mających kłopoty z zaśnięciem:<br />
usypia natychmiast.<br />
Sławomir Shuty,<br />
Ruchy,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2008.<br />
164
ecenzje<br />
Jakub Beczek<br />
Narracja jest Kobietą<br />
„Obywatelka”, najnowsza książka Manueli Gretkowskiej,<br />
zamyka dziennikową trylogię. Kto wie, być może powstanie<br />
kolejna pozycja, stanowiąca kontynuację autobiograficznego<br />
projektu, ale już te trzy elementy: „Polka”, „Europejka” oraz<br />
„Obywatelka” świetnie się dopełniają i konsekwentnie po sobie<br />
następują. W głębszym wymiarze obrazują etapy przejścia<br />
w ramach pewnego rodzaju tożsamościowego cyklu. W<br />
takim ujęciu Obywatelka jest trzecim, dojrzałym stadium<br />
funkcjonowania kobiety w polskiej rzeczywistości. Innymi<br />
słowy, to udoskonalona Polka, która do końca odkryła dla siebie<br />
„europejskość”.<br />
Założycielska „Polka” była dziennikiem ciąży i połogu,<br />
w którym, jak to zwykle bywa, sfery soma i psyche zostały<br />
wymieszane. Wyglądało to tak, że najpierw pojawiały się oznaki<br />
cielesności (historia soma), które były następnie upubliczniane,<br />
komentowane, poddawane zabiegom eksplikacyjnym<br />
itd. (historia psyche). Podobnie działo się z wydarzeniami<br />
zewnętrznymi, które Gretkowska przepuszczała przez<br />
subiektywny filtr, przyglądała się im, dochodząc do konkretnych<br />
wniosków na temat obserwowanego świata. Po urodzeniu<br />
dziecka najważniejsza okazała się dookolność, czyli to, co na<br />
zewnątrz ciała: zdarzenia, rozmowy, sytuacje.<br />
W „Europejce” w większym stopniu mieliśmy do czynienia<br />
z tym, co publiczne. Autorka postanowiła odpowiedzieć na<br />
pytanie, kim jest Polka we współczesnej Europie. Jaki ma status,<br />
jakie prawa jej przysługują, co ją określa, gdzie się zaczyna i<br />
gdzie kończy. Stąd już niedaleko do ostatniej książki.<br />
„Obywatelka” kontynuuje tę problematykę, z tym, że<br />
oprócz – mówiąc językiem Marksa – interpretowania świata<br />
pojawia się tu próba zmieniania rzeczywistości. Gretkowska<br />
opisuje bowiem kilkunastomiesięczny okres swojego życia,<br />
w którym postanowiła założyć Partię Kobiet. Podczas jednej<br />
z wycieczek rowerowych, oglądając polskie przydrożne<br />
kapliczki, doszła bowiem do wniosku, że wstążki z tych<br />
kapliczek przypominają prawdziwe wstążki do włosów, czyli:<br />
„Wspomnienie po obciętych warkoczach, po beztroskich latach<br />
bez męża. Kolorowe wota dla niezamężnej Panienki, do której<br />
można się modlić o powrót do panieńskich czasów. O sen<br />
spokojny, o dzień bez picia i bicia”. Z jednej strony mamy więc<br />
projekcję nowoczesnej Polki, dla której prawa kobiet stanowią<br />
niezbywalną część wolności, z drugiej „polski gnijący ochłap”.<br />
Gretkowska uświadamia nam,<br />
że w kilka lat po akcesji do struktur<br />
unijnych, w dalszym ciągu żyjemy<br />
w ramach opresyjnego patriarchatu,<br />
w którym kobiety traktuje się jak<br />
bonsai (adorowane, ale przycięte)<br />
lub jak gumową sex doll. Brak<br />
kobiecej samoświadomości, brak<br />
poczucia obywatelskości, zgoda na<br />
status quo – prowadzą do tragedii na<br />
poziomie jednostkowego życia. A<br />
przecież – przekonuje autorka – w<br />
ujęciu ogólnym Polska jest rodzaju<br />
żeńskiego, jej kobiecość pozostaje<br />
więc priorytetowa względem<br />
wszelkich uchwał i praw. Skąd w<br />
takim razie „samotne matki bez<br />
alimentów, matki przywiązane do<br />
dzieci brakiem żłobka, przedszkola,<br />
zachodzące w niechciane ciąże,<br />
pragnące dziecka i niemające za co<br />
go nakarmić”? Ano stąd, że jedne<br />
Polki są nieuświadomione, inne zaś<br />
po prostu nie wierzą w zmianę. Ale<br />
nie o byt jednostkowy tu chodzi w<br />
istocie, ale o Kobietę pojmowaną<br />
holistycznie (o podmiot prawa), o<br />
jej miejsce i rolę w społeczeństwie, o<br />
równouprawnienie, o parytety.<br />
Kolejne strony „Obywatelki”<br />
opowiadają o tym, jak doszło do<br />
założenia partii i jakie przeszkody<br />
należało pokonać, by ten polityczny<br />
twór w ogóle zaczął sprawnie<br />
funkcjonować. Z początku jest<br />
euforia, radość z odzyskanej<br />
samoświadomości. Wkrótce jednak<br />
pojawiają się: chore ambicje,<br />
sprzeniewierzenie się ideałom,<br />
widmo rozłamu. To ostatnie jest<br />
szczególnie niepokojące, gdyż<br />
jedność pozostaje dla Gretkowskiej<br />
pryncypialna. Dużą wagę przywiązuje<br />
się tu do kobiecej solidarności, do<br />
wymiaru wspólnotowego. Zamiast<br />
165
taniego sukcesu liczy się wierność<br />
zasadom. Partia Kobiet to partia idei.<br />
Jej członkowie dopiero zaczynają<br />
przygodę z wielką polityką, nie<br />
mają odpowiedniego zaplecza<br />
finansowego, struktur w terenie itp.<br />
Co i rusz pojawiają się podejrzane<br />
indywidua (np. hochsztapler Stasiek<br />
Oszust), które proponują swe<br />
usługi, analizują sondażowe słupki,<br />
przeliczają fundusze, wyliczają<br />
dochody, honoraria za czarny PR itp.<br />
Gretkowska, chcąc dotrzeć<br />
do ludzi w sposób uczciwy, wie<br />
doskonale, że osiągnięcie celu nie<br />
będzie łatwe. Najważniejsze to<br />
zmiana mentalności. Na jednym<br />
ze spotkań „mama dziewczynki<br />
o podkrążonych oczach” wciska<br />
autorce list do ministra Ziobry.<br />
Przegrała sprawę o alimenty. „On<br />
musi pomóc” – mówi, nie wierząc<br />
w sprawiedliwość, w demokrację<br />
i procedury, zdesperowana matka<br />
i żona. Zadaniem partii jest<br />
uświadomić takim kobietom, co im<br />
się należy i ile – przekonuje autorka.<br />
Działaczki PK, jak przed<br />
nimi XIX-wieczne pozytywistki,<br />
wychowują kobiety od podstaw,<br />
uczą je, jak myśleć. Autorka,<br />
odwołując się do rodzimej historii,<br />
wychodzi bowiem z założenia, że<br />
nagłe rewolucje, zrywy, powstania<br />
niczego nie zmienią. Wręcz<br />
przeciwnie – tylko zaostrzą<br />
sprawę. Wpierw należy więc<br />
poznać zasady demokracji i w ich<br />
ramach – krok po kroku – zmieniać<br />
zastaną rzeczywistość. Dlatego np.<br />
kontrowersyjny problem aborcji<br />
interesuje PK w drugiej kolejności.<br />
Podobnie jak prawa mniejszości<br />
seksualnych, adopcja dzieci przez<br />
lesbijki itd. Za ten oportunizm jest<br />
ona zresztą krytykowana przez<br />
większość radykalnych feministek.<br />
Dzień po dniu Gretkowska<br />
sporządza frontowe zapiski,<br />
notatki z pola bitwy. Pisze o<br />
przełamywaniu stereotypów i tabu,<br />
o kobiecych przyzwyczajeniach, o<br />
walce z patriarchalnym dyskursem<br />
współczesnej polityki, kultury, nauki.<br />
Jeśli chodzi o wymiar formalnotreściowy,<br />
to w pewnym sensie<br />
„Obywatelka” – co nie jest zarzutem<br />
– ufundowana została na zasadzie<br />
repetycji. Powtarzają się spotkania,<br />
166<br />
narady, zebrania, wywiady, wnioski. Ale ich ostateczny wynik<br />
bardzo często pozostaje nieprzewidywalny. To dlatego od<br />
książki tak trudno się oderwać. Czyta się ją jak – pozwolę sobie<br />
na to patriarchalne porównanie – średniowieczną opowieść o<br />
przygodach Sir Galahada – szlachetnego, niezwyciężonego w<br />
boju rycerza. Tym bardziej, że wywiedziony z tej epoki etos to w<br />
dzisiejszej polityce towar cokolwiek deficytowy.<br />
Pod koniec „Obywatelki” autorka odkrywa przed nami<br />
kulisy powstania słynnego plakatu wyborczego. W tym<br />
momencie powraca też, znany z „Polki”, dyskurs soma. Jest to<br />
bardzo ciekawe zwrócenie uwagi na to, iż cielesność pozostaje<br />
nieodłącznie związana z rolą, jaką przydziela się kobiecie.<br />
Jednak u Gretkowskiej to kobieta decyduje o tym, jakie miejsce<br />
ma zająć. Bezbronna nagość, jak u Gombrowicza, ukazuje<br />
obłudę systemu. Tak więc droga do polityki wiedzie poprzez<br />
dyskurs ciała, które z kolei konstytuuje kobiecą tożsamość. W<br />
tym przypadku ciało staje się jednak nie obiektem opresji, a<br />
bronią. Utekstowienie tego doświadczenia udowadnia z kolei,<br />
że prowadzona przez Gretkowską narracja tożsamościowa jest<br />
Kobietą.<br />
Przy okazji warto także zwrócić uwagę na przesunięcie,<br />
jakie dokonało się w ramach formacji pokoleniowej. Za komuny<br />
ważne było dla autorki hasło: „strzelaj albo emigruj”, dziś<br />
liczy się inne: „politykuj albo emigruj”. Okazuje się więc, że<br />
Gretkowska – w pewnym sensie – postanowiła pójść ścieżką,<br />
którą przed laty podążyli jej rówieśnicy – „pampersi”. Doszła<br />
bowiem do słusznego przekonania, że Polki można zmienić,<br />
ucząc je, jak należy myśleć. Aby było to skuteczne, należy<br />
dotrzeć do mediów, do polityki.<br />
Analizując konstrukcję narracji tożsamościowej, jaką w<br />
swej „Obywatelce” proponuje Manuela Gretkowska, nie trudno<br />
dostrzec, iż przedstawia ona rytuał przejścia z prywatnego w<br />
polityczne (a więc i w medialne). Utekstowieniu ulega tu już<br />
nie tylko rodzinne, osobiste, intymne, ale przede wszystkim<br />
to, co wiąże się z działalnością partyjną. Publiczne (w sensie<br />
– wystawione na ogląd) stało się więc polityczne. Takie<br />
rozwiązanie ma jednak swoje ograniczenia. Można nawet<br />
założyć, że „Obywatelka” jest tu w pewnym sensie punktem<br />
finalnym (a może i zwrotnym). Pozostaje albo kontynuować tę<br />
strategię, albo wyciągnąwszy wnioski, powrócić do budowania<br />
opowieści zawężonej do tego, co rodzinne i intymne. Nie<br />
ukrywam, że o wiele atrakcyjniejsze jest dla mnie to drugie<br />
wyjście, mimo iż trudno zgadnąć, czy wraz z klęską wyborczą<br />
(choć przecież nie polityczną) zakończył się dla pisarki proces<br />
tekstualizacji politycznego doświadczenia, którego dojrzałym<br />
owocem jest „Obywatelka”.<br />
Manuela Gretkowska,<br />
Obywatelka,<br />
Wyd. Świat Książki,<br />
Warszawa 2008.
ecenzje<br />
Bernadetta Darska<br />
Homoposzukiwania<br />
w trzech<br />
odsłonach<br />
1.<br />
W trakcie lektury „Homobiografii” Krzysztofa Tomasika<br />
na plan pierwszy wysuwa się przyjęta przez autora perspektywa<br />
badacza empatycznego, rozumiejącego, a nawet współczującego.<br />
Współczucie i współodczuwanie należy tu jednak utożsamiać<br />
ze specyficzną bezradnością – przekonaniem, że po latach<br />
konsekwentnie wymazywana jest prawda życia, ale i prawda<br />
literatury tych, którzy są bohaterami jego książki. A postaci<br />
to niebanalne. Wymieńmy więc wszystkich: Anna i Jarosław<br />
Iwaszkiewiczowie, Witold Gombrowicz, Maria Konopnicka,<br />
Antoni Sobański, Zofia Sadowska, Karol Szymanowski, Maria<br />
Komornicka, Konstanty Jeleński, Maria Rodziewiczówna,<br />
Zygmunt Mycielski, Jan Lechoń, Jerzy Zawieyski, Paweł Hertz,<br />
Maria Dąbrowska czy Jerzy Andrzejewski. Wszystkich ich<br />
łączą dwie rzeczy. Po pierwsze, mniej lub bardziej skrywane<br />
(ewentualnie prawdopodobne) skłonności homoseksualne, po<br />
drugie, fakt bycia osobowościami niebanalnymi. Dzięki temu<br />
Tomasikowi udaje się stworzyć nie tylko intrygujące portrety<br />
artystów, ale też fascynujący obraz życia intelektualnego.<br />
Na każdym z tych poziomów dochodzi do przełamania<br />
stereotypów. Wielcy okazują się często w życiu mali, osoby<br />
pozornie nijakie odsłaniają swoje intrygujące oblicze, dysputy<br />
twórców stają się często libacjami, a spodziewane rozpustne<br />
czyny miłością i przyjaźnią, porozumieniem dusz. Perspektywa<br />
detektywistycznego czytania literatury w przypadku Tomasika<br />
to strzał w dziesiątkę. Otrzymujemy bowiem biograficzne<br />
opowieści pełne pytań, wątpliwości, czynionych mimochodem<br />
wyznań. Zapiski diarystyczne artystów, z których korzysta<br />
obficie autor, zamieniają się z jednej strony w źródło ogromnej<br />
wiedzy, z drugiej zaś w księgi pozostawiające jeszcze wiele do<br />
odkrycia.<br />
Krzysztof Tomasik w szkicu wstępnym zatytułowanym<br />
„Hipokryzja szacunku” akcentuje konieczność odważnego<br />
mówienia o tym, co skłonni jesteśmy przemilczać lub<br />
przedstawiać przy pomocy eufemizmów. Ta książka to manifest<br />
– upominajacy się o wykluczonych, o innych, wreszcie o<br />
tych, których biografię odpowiednio podrasowano, by była<br />
łatwiej akceptowana publicznie.<br />
Tomasik nie tylko więc przygląda<br />
się „ukrytym” elementom biografii,<br />
ale przede wszystkim postuluje<br />
konieczność jej prawdziwości.<br />
Buduje metaforę czytelnika-dziecka<br />
strofowanego przez dorosłegoautora.<br />
W relacji tej dziecięca<br />
lektura, co oczywiste, podlega<br />
cenzurze. Autor „Homobiografii”<br />
odsłania nie tylko absurd tkwiący<br />
w tego typu zachowaniach, ale<br />
też – pośrednio – oskarża nas,<br />
czytelników, że przyzwyczailiśmy<br />
się do cenzury i do traktowania nas<br />
jak dzieci, że wygodnie jest nam<br />
czytać bez namysłu i wątpliwości, że<br />
przywykliśmy do biografii pisarskich,<br />
w stosunku do których nie trzeba<br />
zadawać pytań. Tomasik, odwołując<br />
się do Boya-Żeleńskiego, zauważa:<br />
„Nie przerobiliśmy zadanej przez<br />
niego lekcji, w Polsce biografistyka<br />
nigdy nie rozwinęła się na masową<br />
skalę, a brązownictwo jest wciąż<br />
podstawowym sposobem mówienia<br />
o wybitnych jednostkach. [...] Wciąż<br />
niezwykle chętnie wykorzystuje<br />
się zgrabną formułę „szacunku<br />
dla prywatności”, która służy<br />
do tabuizowania niewygodnych<br />
tematów. Życie prywatne jest<br />
zawsze przycięte do odpowiedniego<br />
wzoru, albo – jeśli przyciąć się<br />
nie da – całkowicie przemilczane.<br />
[...] Niewygodna jest wszelka<br />
nienormatywność, przede wszystkim<br />
homoseksualizm i wszystko, co się<br />
może z nim kojarzyć. Są książki<br />
poświęcone życiu i twórczości Marii<br />
Konopnickiej, gdzie nie pojawia się<br />
167
w ogóle nazwisko Marii Dulębianki,<br />
z którą poetka przeżyła wspólnie<br />
ponad dwadzieścia lat. W tym<br />
dyskursie samobójstwo przedstawia<br />
się jako atak serca, a AIDS staje się<br />
tętniakiem mózgu” (s. 4-5). Tomasik<br />
udowadnia, że późniejsi biografowie<br />
lub – szerzej – odbiorcy spuścizny<br />
literackiej twórców zatrzymali<br />
się na poziomie poprawności,<br />
unifikacji, a nawet przeciętności,<br />
uznając, że właśnie taka wersja<br />
będzie najkorzystniejsza. W efekcie<br />
odebrano możliwość poznawania<br />
niezwykłości, indywidualności,<br />
a nawet genialności. Autor<br />
„Homobiografii” pokazuje, że w<br />
prywatności twórców tkwi wielki<br />
potencjał nowego odczytania ich<br />
dzieł – ale nie tylko. To także<br />
przyczynek do poszerzenia naszej<br />
wiedzy na temat życia literackiego,<br />
ówczesnego społeczeństwa, czy<br />
stosowanych kamuflaży w literaturze.<br />
W efekcie od-czytywanie czy też<br />
prze-pisywanie staje się wyzwaniem i<br />
prawdziwą literacką przygodą.<br />
Co ciekawe i warte zaznaczenia,<br />
Krzysztofa Tomasika trudno<br />
oskarżyć o nadinterpretacje,<br />
choć zdarza mu się przesada<br />
w formułowaniu postulatów.<br />
Chętni, by to uczynić, znajdą<br />
się z pewnością, zwłaszcza że<br />
biograficzne śledztwo autora<br />
obejmuje twórców – tak można by<br />
chyba powiedzieć – kanonicznych.<br />
Tyle że autor korzysta z tekstów<br />
już opublikowanych – dzienników,<br />
listów, wywiadów. W pewnym sensie<br />
wydobywa na światło dzienne to,<br />
co już zostało ujawnione, tyle że<br />
świadomie zostało niedostrzeżone.<br />
Tomasik, korzystając z popularnej<br />
metafory „żyć w szafie” i „wyjść<br />
z szafy”, zauważa: „Bohaterowie<br />
mojej książki byli w szafie, bo w<br />
takich czasach przyszło im żyć,<br />
a nie zdobyli się na stworzenie<br />
alternatywy. Teraz są w szafie, bo nie<br />
pozwala się im stamtąd wyjść” (s. 7).<br />
Postulat stworzenia alternatywy jest<br />
jednak dość dyskusyjny. Owszem,<br />
opisywani pisarze nie doświadczali<br />
tak rozbudowanego życia<br />
środowiskowego jak współcześni<br />
homoseksualiści, ale wielu z nich<br />
miało za sobą to, co współcześnie<br />
określamy mianem coming outu,<br />
168<br />
nie ukrywali się. Część z nich wolała nie upubliczniać swojej<br />
orientacji, zachowując tę informację jedynie dla najbliższych.<br />
Metaforyczne powtórne zamknięcie w szafie jest ważnym<br />
dostrzeżeniem funkcjonowania praktyk dyscyplinujących w<br />
społeczeństwie. Tyle że zarzucanie opisywanym twórcom, że<br />
„nie zdobyli się na stworzenie alternatywy”, niebezpiecznie<br />
zbliża się do narzucania oczekiwanych rozwiązań, stanowi<br />
próbą unifikacji, a więc niesie w sobie potencjalnie założenie,<br />
że istnieje ktoś, kto może uznać, że „X jest homoseksualistą<br />
dobrym”, a „Y złym”, że pewne zachowania są słuszne, inne zaś<br />
nie.<br />
Książkę Tomasika czyta się faktycznie jak zaproszenie do<br />
dyskusji (taką ideę deklaruje autor we wstępie). Poszczególne<br />
eseje zachęcają do sięgnięcia po dzienniki czy listy opisywanych<br />
twórców. Inspirują także do własnych poszukiwań, do uważnego<br />
czytania i dostrzegania treści czasami tylko sygnalizowanych.<br />
Odsłaniają fascynujący świat ówczesnego życia literackiego.<br />
Wycieczka w prywatność, którą proponuje Tomasik, jest zatem<br />
także wyprawą nieoficjalną w innym znaczeniu. Oto przed<br />
czytelnikiem otwierają się drzwi do świata ludzi niezwykle<br />
inteligentnych, niebanalnych i fascynujących, a wiedza o<br />
prywatności generuje jednocześnie zaznajomienie się ze<br />
społeczeńswem. Lektura „Homobiografii” tylko zachęca<br />
do tego, by spotkanie przeciągnąć choć trochę, by pobyć w<br />
tej atmosferze nieco dłużej. Nie będzie więc z pewnością<br />
zaskoczeniem, gdy czytelnicy książki Tomasika wybiorą się<br />
do księgarń i bibliotek, a tam zaczną wypytywać o dzienniki<br />
Jarosława Iwaszkiewicza, Zygmunta Mycielskiego czy listy<br />
Konstantego Jeleńskiego.<br />
2.<br />
„Dzienniki 1911-1955” Jarosława Iwaszkiewicza<br />
to pierwszy tom planowanego trzytomowego wydania<br />
zapisków pisarza. Obejmuje on okres 44 lat, co już jest<br />
faktem imponującym. Pierwsze notatki są jeszcze stosunkowo<br />
dziecinne, niedojrzałe, pisane pod wpływem chwili. To w<br />
nich homoerotyczne skłonności Iwaszkiewicza ujawniają<br />
się, można by rzec, bez ograniczeń. Czytamy o cierpieniach,<br />
pragnieniach, o miłości – a wszystko to w dość egzaltowanym<br />
tonie. Dość szybko styl notatek ulega zmianie. Zwierzenia<br />
natury erotyczno-emocjonalnej są kamuflowane, na plan<br />
pierwszy natomiast wysuwają się refleksje dotyczące pisania,<br />
codzienności, podróży, przyjaciół, lektur itp. Dzienniki<br />
Iwaszkiewicza czyta się z dużym zainteresowaniem, choć<br />
trudno oprzeć się wrażeniu, że autor bardzo mocno kontroluje<br />
i selekcjonuje to, co zapisze, a tym samym – prawdopodobnie<br />
– przekaże potomnym. Nietrudno więc zgodzić się z tezą<br />
postawioną przez Marka Radziwona na łamach „Gazety<br />
Wyborczej”: „Zapiski Iwaszkiewicza rozczarują natomiast<br />
tych, którzy spodziewają się wyczerpującego dzieła na miarę<br />
legendarnych dzienników Zofii Nałkowskiej lub Marii<br />
Dąbrowskiej”.<br />
Iwaszkiewicz niewątpliwie toczy wewnętrzną walkę<br />
pomiędzy autentycznością zapisu a kreacją, wynikającą ze<br />
świadomości, że dzienniki będą kiedyś drukowane. Czytamy:<br />
„Niebezpieczeństwo takich zapisków jak poprzedni jest to,<br />
że w moim wieku i w mojej sytuacji nie mogą one nigdy być<br />
zupełnie szczere, na dnie ich zawsze musi tkwić myśl o tym, że<br />
kiedyś będą one wywleczone na światło dzienne i drukowane”
(s. 292). Zdarza mu się jednak notować coś, co temu przeczy:<br />
„Dla mnie dziennik jest raczej chwilowym od czasu do czasu<br />
notowaniem dla siebie przeżyć i myśli. [...] i jeżeli nawet<br />
będzie kiedyś drukowany, to nigdy o tym nie myślę, nie piszę<br />
go do druku – jedynie i wyłącznie dla siebie” (s. 452). Czuje się<br />
też odpowiedzialny jako świadek epoki za to, co zapisze i co<br />
dzięki temu przetrwa. Widać to wyraźnie w jego przerażeniu<br />
na wieść o pisaniu pamiętników przez Jana Lechonia: „[...]<br />
Lechoń napełnił mnie pewnego rodzaju odrazą, jak tyle<br />
zresztą razy, i przypomniawszy sobie, co usłyszałem, że on<br />
będzie pisał pamiętniki o naszej epoce, uprzytomniłem sobie,<br />
iż pamiętniki te mogą być wypaczone przez jednostronność i<br />
dziwne spojrzenie tego człowieka na świat i na wszystkie jego<br />
zjawiska” (s. 126). Ma wątpliwości dotyczące pisania dziennika:<br />
„[...] straszno mi trochę, że ja się wziąłem do takiej pisaniny,<br />
nikomu niepotrzebnej” (s. 132). Nie przeszkadza mu to jednak<br />
porównywać swoich zapisków z pisaniem Gide’a.<br />
Dzienniki Iwaszkiewicza to także intrygujący zapis<br />
okresu wojny. Zapiskom twórcy towarzyszy specyficzna<br />
perspektywa. Z jednej strony empatia w stosunku do płonącego<br />
getta, pomoc po sasiedzku żydowskiej rodzinie, świadomość<br />
dziejącego się właśnie końca świata, kruchości życia, z drugiej<br />
zaś Stawisko zostaje sportretowane jako miejsce, którego wojna<br />
właściwie nie dotyka. Iwaszkiewiczowie mają pieniądze, nie<br />
brak im jedzenia, są blisko wydarzeń na tyle, by o nich wiedzieć,<br />
ale i dość daleko, by mieć poczucie bezpieczeństwa. Angażują<br />
się w pomoc innym, ale Stawisko stanowi prywatną opokę, coś<br />
nie do ruszenia. Iwaszkiewicz pisze: „Z opuszczonymi rękami<br />
patrzymy, jak wznoszą się bure dymy z ich domów, z ich ciał.<br />
To bardzo trudne do zrozumienia i do przeżycia. Zrozumieć<br />
tego nawet nie próbujemy, ale przeżyć to trzeba” (s. 220-221).<br />
Dowiadujemy się również o spotkaniach pisarzy, w trakcie<br />
których czytano nowe utwory i dyskutowano. Wątpliwości<br />
natury moralnej budzi prezentacja Jerzego Andrzejewskiego.<br />
Iwaszkiewicz komentuje: „Nie ostygły jeszcze popioły getta,<br />
a on już pisał na ten temat opowiadanie. Transponował<br />
tę straszną rzeczywistość w jakiś świat zorganizowany,<br />
skomponowany. To chyba nigdy nie może się udać” (s. 225).<br />
<strong>Portret</strong> Iwaszkiewicza wyłaniający się z jego zapisków<br />
to obraz człowieka świadomego swojej wartości, często<br />
znużonego codziennością, pisanie stawiającego na pierwszym<br />
miejscu. Znaczący wydaje się w tym kontekście dialog, jaki ma<br />
miejsce między pisarzem a Polą Gojawiczyńską: „- Właściwie<br />
mówiąc – powiada – ciebie nic nie obchodzi oprócz twojego<br />
pisania. Odpowiadam jej: - Czyż tak nie powinno być?” (s. 261).<br />
Pisarz wielokrotnie akcentuje swoją samotność.<br />
Czuje się nierozumiany, często krytykuje żonę za jej brak<br />
czułości, za nadmiar zainteresowania życiem codziennym, by<br />
za chwilę rozpisywać się nad tym, jak ważna jest dla niego jej<br />
obecność i jak ceni fakt, że razem idą przez życie. Biadolenie<br />
nad własnym losem notowane jest w bardzo nierównym stylu.<br />
Czasami przypomina dość żałosne i dziecinne użalanie się nas<br />
sobą. Podobnie zmienny jest jego stosunek do żony. Możemy<br />
przeczytać: „Życia nie można drugi raz wybierać, ale chyba<br />
zawsze wybrałbym małżeństwo z Hanią [...]” (s. 292). Kilka<br />
stron dalej jest już mniej sielankowo: „Zadziwiające, jak ta<br />
kobieta nawet na odległość potrafi zalać sadła za skórę, a co<br />
najważniejsze, przeszkodzić w pracy. Ona po prostu wymyśla<br />
wszelki złośliwości spokojnie i skwapliwie dlaa mnie, jakby<br />
instynktownie” (s. 298). Następnie: „I<br />
myślę także o Hani, z wielką miłością<br />
i z wielką wdzięcznością. Czymże<br />
było moje życie bez niej? Nie<br />
miałoby sensu ani treści wewnętrznej,<br />
nie miałoby bez niej znaczenia ani<br />
cierpienie ani szczęście” (s. 376).<br />
Iwaszkiewicz nie tylko<br />
rozpaczliwie analizuje własną<br />
samotność, ale jest też przekonany,<br />
że jego życie jest nazbyt zwyczajne,<br />
w przeciwieństwie do jego wnętrza.<br />
Może to nastręczać trudności<br />
ewentualnemu biografowi, który –<br />
jak pisze – „nie weźmie pod uwagę<br />
moich przeżyć, która to intensywność<br />
nadaje barwę nawet najpospolitszym<br />
przebiegom” (s. 409).<br />
Pisarz wspomina nienarodzone<br />
dziecko (Iwaszkiewiczowa w<br />
1935 roku chorowała psychicznie,<br />
wówczas miała aborcję) – „[...]<br />
najboleśniej przeze mnie w każdej<br />
chwili życia odczuwane, to które nas<br />
oddzieliło” (s. 453). Piotr Mitzner<br />
zauważa, że nie wiadomo, kto<br />
zdecydował się na usunięcie ciąży<br />
u chorej Anny, nie wiadomo też,<br />
czy powiadomiono o tym jej męża<br />
i czy sama zainteresowana o fakcie<br />
bycia w ciąży wówczas wiedziała.<br />
Tomasik natomiast w swoich<br />
„Homobiografiach” retorycznie pyta,<br />
dlaczego po nielegalnym zabiegu<br />
i skorzystaniu z dobrodziejstwa<br />
wyboru Iwaszkiewiczowie nie<br />
zaangażowali się w walkę na rzecz<br />
świadomego macierzyństwa. Z<br />
zapisków Iwaszkiewicza nie wynika<br />
wcale, by pisarz wykonaną aborcję<br />
traktował jako wybór i coś, co<br />
przyniosło małżeństwu ulgę. Skąd<br />
zatem taki postulat u Tomasika?<br />
Obok Stawiska – domu<br />
jest jeszcze Sandomierz, miejsce, w<br />
którym Iwaszkiewicz może oddawać<br />
się swojej największej miłości –<br />
literaturze. Notuje: „Tęsknię bardziej<br />
do Sandomierza niż do Stawiska” (s.<br />
509).<br />
Pod koniec tomu coraz<br />
częściej pojawiają się refleksje na<br />
temat starości. I znowu zdarza się<br />
Iwaszkiewiczowi raz dostrzegać<br />
jej uroki, innym razem nad<br />
starzeniem się ubolewać. Mimo<br />
upływu lat ton dzienników nie<br />
zmienia się. Pisarz ciągle akcentuje<br />
samotność, manifestacyjnie i<br />
169
patetycznie deklaruje miłość do<br />
narodu polskiego, pisanie stawia na<br />
pierwszym miejscu, zdaje się być<br />
ciągle w stanie „pomiędzy”. Ów stan<br />
przejawia się nie tylko w sprzecznych<br />
niekiedy deklaracjach, ale przede<br />
wszystkim w dostrzegalnych<br />
trudnościach z zachowaniem<br />
proporcji miedzy ujawnianiem<br />
prywatności a kreowaniem życia<br />
pisarza.<br />
3.<br />
Strategia przyjęta przez<br />
Krzysztofa Tomasika jest bardzo<br />
podobna do tej, jaką przyjął<br />
wcześniej Błażej Warkocki. Mam<br />
tu na myśli przywoływane w<br />
„Homo niewiadomo” opowiadanie<br />
Edgara Allana Poego „Skradziony<br />
list”. Autor zapożycza tę literacką<br />
metaforę od Izabeli Filipiak, która<br />
właśnie wokół niej organizuje<br />
swoją opowieść o życiu i twórczości<br />
Marii Komornickiej pt. „Obszary<br />
odmienności”. Można by więc<br />
powiedzieć, że mamy tu do czynienia<br />
ze specyficznym dziedziczeniem.<br />
Kiedy bowiem ma miejsce<br />
przyglądanie się temu, co zostało<br />
stabuizowane, przydatna okazuje<br />
się opowieść Poego, której puentę<br />
zawrzeć można w popularnym<br />
przysłowiu: „Pod latarnią<br />
najciemniej”.<br />
Autor książki wyjaśnia<br />
użyteczność tytułowego pojęcia:<br />
„Wydało mi się ważne i potrzebne,<br />
aby to określenie ukraść, przejąć<br />
zresygnifikować. Wydało mi się<br />
również, iż homo niewiadomo może<br />
być stosownym ekwiwalentem<br />
angielskiego queer, którego udział<br />
w tzw. queer theory polegał m.in.<br />
na przejęciu obraźliwego słowa z<br />
języka opresora i umieszczenie go w<br />
kontekście dyskursu akademickiego”<br />
(s. 9). Zaznacza, że z pojęciem<br />
tym wiąże się niejednoznaczność,<br />
potencjalność zranienia, niewiedza,<br />
wątpliwości oraz piętno i obelga.<br />
Warkocki odwołuje się do jeszcze<br />
jednego kontekstu: „Homo znaczy<br />
człowiek, w samej rzeczy. A w<br />
dzisiejszym późnonowoczesnym<br />
paradygmacie pytania o jego<br />
konstrukcję/istotę ciągle stwarzają<br />
odpowiedzi zaczynające się –<br />
w kontekście nadkruszonego<br />
170<br />
nowoczesnego pozornego uniwersalizmu – od kolejnych „nie<br />
wiadomo”. Być może zatem w istocie współczesny człowiek<br />
to homo niewiadomo? I jest to właściwa formuła dla opisania<br />
„miękkiego” ponowoczesnego podmiotu?” (s. 12). Autor<br />
sugeruje więc przesunięcie znaczenia z męskości w stronę<br />
człowieczeństwa w ogóle. I faktycznie, Odmieńcy, których<br />
opisuje, to nie tylko mężczyźni, ale też kobiety, czy ci, którzy<br />
starają się uniknąć jednoznacznej klasyfikacji płciowej (casus<br />
Marii Komornickiej, bohaterki dramatu Izabeli Filipiak).<br />
Warkocki kilka razy odwołuje się do pragnienia<br />
homospołecznego, pojęcia autorstwa Eve Kosofsky Sedgwick,<br />
oznaczającego „[...] kulturowo i historycznie uwarunkowane<br />
pragnienie odnalezienia się w kontinuum relacji między<br />
mężczyznami, które jest radykalnie przecięte przez homofobię”<br />
(s. 21). Kilka stron dalej czytamy: „Wymóg kulturowy<br />
obowiązujący mężczyzn to jednoczesny nakaz relacji<br />
homospołecznych i zakaz relacji homoseksualnych” (s. 28).<br />
Autor jest świadomy zagrożeń wynikających z takiego akurat<br />
przymusu społecznego. Bliskie relacje z mężczyznami mogą<br />
bowiem w każdej chwili być odczytane z jednej strony jako<br />
wyraz męskości, z drugiej jako przejaw zniewieścienia. Stanowią<br />
więc potencjalnie coś, co mężczyznę może dowartościować,<br />
ale i zdegradować, negatywnie naznaczyć. Relacje między<br />
mężczyznami – zdaje się twierdzić Warkocki – nieustannie<br />
oscylują między wstydem i dumą, chwałą i piętnem, w efekcie<br />
naznaczone są napięciem i potencjalną stygmatyzacją.<br />
Autor „Homo niewiadomo” przygląda się twórczości<br />
Grzegorza Musiała, Andrzeja Stasiuka i Izabeli Filipiak.<br />
Każdy, kto zna twórczość wyżej wymienionych, powinien<br />
szkice Warkockiego przeczytać, gdyż stanowią one nie tylko<br />
fascynujące interpretacje, ale też wiele wnoszą do polskich<br />
gender i queer studies. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że choć<br />
książka stanowi „zmodyfikowaną wersję” doktoratu, napisana<br />
jest językiem przykuwającym uwagę. Autor nie unika mówienia<br />
we własnym imieniu i bierze odpowiedzialność za stawiane –<br />
intrygujące, trzeba przyznać – tezy.<br />
Szczególnie wywrotowy charakter przypisać można<br />
analizom twórczości Andrzeja Stasiuka. Oto Warkocki, niczym<br />
śledczy, odkrywa w męskiej prozie autora „Murów Hebronu”<br />
nie tylko silnie wyeksponowane pragnienie homospołeczne, ale<br />
też wyraźnie zaznaczone pragnienie homoseksualne. Można<br />
więc wyróżnić trzy istotne przestrzenie, w których męskość<br />
zostaje zdegradowana, prze-pisana, pokazana INACZEJ. Po<br />
pierwsze, środowisko więzienne i homoseksualizm więzienny<br />
spod znaku tzw. cwela – sztandarowym przykładem są tutaj<br />
„Mury Hebronu”. Błażej Warkocki sytuuje cwelostwo w<br />
kontekście abiektu, a więc czegoś, co nie jest w pełni ani<br />
podmiotem, ani przedmiotem. Jest to jednak, zdaniem<br />
Kristevej, obszar podmiotowości, gdzie gromadzi się to, co<br />
nieakceptowalne społecznie: nieczystość, nikczemność, ohyda.<br />
Wzbudza zarówno wstręt, jak i fascynację. Cwel okazuje się<br />
więc nie tylko czymś wyrzuconym na margines, ale także tym,<br />
co intryguje i w jakimś sensie pociąga. Stanowi bowiem coś,<br />
co zagraża „prawdziwej” męskości. Autor zauważa, że bycie<br />
cwelem jest performatywem: „[...] każdy człowiek tamtejszej<br />
społeczności może nim zostać. Nikt nie jest z definicji<br />
wolny od zagrożenia. Moc performatywu może zmiażdżyć<br />
każdego. Logika homofobicznego dyskursu wyklucza cwela,<br />
a jednocześnie dyscyplinuje wszystkich więźniów. Kształtuje
definicję męskości” (s. 107). Ciekawym spostrzeżeniem<br />
Błażeja Warkockiego jest wskazanie, że cwelostwo dotyczy<br />
jedynie mężczyzn. Kobiety wyrzuca się poza nawias tego<br />
doświadczenia. Co więcej, one same są w jakimś sensie<br />
abiektalnym punktem odniesienia, bowiem – co wskazuje<br />
autor tekstu – cwelostwo ujawnia się zazwyczaj poprzez<br />
zniewieścienie. Po drugie, męska wyprawa – oczywiście,<br />
chodzi tu o „Białego kruka”. Błażej Warkocki dokonuje w tym<br />
miejscu niebanalnej interpretacji powieści. Wychodzi poza<br />
mit wskrzeszenia męskości, mit upadku starego męskiego<br />
świata, kieruje się natomiast w stronę napięć homoseksualnych.<br />
Proponuje więc nowe odczytanie. Wasyl Badurko, centralna<br />
postać kręgu przyjaciół, jest homoseksualistą, Innym, jest<br />
tytułowym białym krukiem. Błażej Warkocki nie tylko<br />
wskazuje na nieobecność kobiet w powieści, ale stawia<br />
także tezę, że jest to historia miłości homoseksualnej<br />
dwóch bohaterów. Przy czym po raz kolejny okazuje się, że<br />
homoseksualista to abiekt, kozioł ofiarny, ktoś, kogo należy<br />
w ostatecznym rozrachunku wykluczyć, wydalić. Po trzecie<br />
wreszcie, brak kobiet – męski świat Stasiukowych opowieści<br />
trudno posądzić o nadreprezentację kobiecych postaci.<br />
Warkocki zauważa: „To bardzo charakterystyczna cecha dla<br />
twórczości Stasiuka. Można ją streścić w formule: kobieta<br />
najbardziej jest, kiedy jej nie ma. Gdy kobieta wyraźnie „jest”<br />
w tekście, pojawiają się u Andrzeja Stasiuka opisy brutalne,<br />
naturalistyczne, a nierzadko również pornograficzne” (s. 132).<br />
Warkocki w końcowych partiach książki dostrzega także<br />
rzecz istotną z punktu widzenia tego, co stało się z literaturą<br />
etykietowaną jako homoseksualna. Pisze mianowicie:<br />
„Tu oczywiście kryje się niebezpieczeństwo. Literatura<br />
homoseksualna po wyjściu „z szafy” może trafić „do szuflady” (z<br />
etykietą „literatura gejowsko-lesbijska”). Taka konceptualizacja<br />
ma swoje wady i zalety. Z jednej strony nazywa nienazywalne,<br />
uwidacznia pewien tabuizowany typ egzystencji, a z drugie<br />
strony naraża na marginalizację” (s. 195). Obecnie coraz<br />
częściej mamy chyba do czynienia z drugą sytuacją, tyle<br />
że marginalizacja jest efektem mody. Nie zdążyliśmy jako<br />
czytelnicy prze-pracować tematu, a zmuszeni jesteśmy do<br />
odbioru spłyconego za sprawą koniunkturalnego traktowania<br />
homoseksualizmu w literaturze. Ale to już zupełnie inna<br />
historia.<br />
Krzysztof Tomasik, Homobiografie.<br />
Pisarki i pisarze polscy XIX i XX<br />
wieku,<br />
Wydawnictwo Krytyki Politycznej,<br />
Seria Publicystyczna 2,<br />
Warszawa 2008;<br />
Jarosław Iwaszkiewicz,<br />
Dzienniki 1911-1955,<br />
oprac. i przypisy: Agnieszka<br />
i Robert Papiescy,<br />
wstęp: Andrzej Gronczewski, Wyd.<br />
Czytelnik,<br />
Warszawa 2007;<br />
Błażej Warkocki,<br />
Homo niewiadomo.<br />
Polska proza wobec odmienności,<br />
Wyd. Sic!,<br />
Warszawa 2007.<br />
171
Tomasz Majzel<br />
SPACER<br />
Za rogiem czeka to<br />
Czego można się spodziewać<br />
Wszelkie braki odpowiedzi okazują się<br />
Świadomą niepamięcią<br />
Zdanie i cisza są jednym<br />
Oddechem<br />
SPACER II<br />
Domy kładą się cieniem<br />
Podobnie jak lampy samochody i ludzie<br />
To niewielka cena za to<br />
Że się jest<br />
Zauważalnym<br />
SPACER III<br />
Poszukiwania trwają powietrze otwiera<br />
Kolejne drzwi – staje się jasne<br />
Że trzeba iść jednocześnie<br />
We wszystkie cztery strony<br />
Światła<br />
SPACER IV<br />
W swej nieomylności Stworzyłeś doskonałe<br />
Wieczne i niezmienne poczucie niedoskonałości<br />
I kiedy patrzę i kiedy nie<br />
172<br />
Wszechmiobecne<br />
Tomasz Majzel – ur. w 1965<br />
roku. Debiutował na łamach<br />
„Pograniczy” w 1996 r. Laureat<br />
Ogólnopolskiego Konkursu na<br />
Opowiadanie „OKNO 2005” oraz<br />
Konkursu im. K. K. Baczyńskiego w<br />
kategorii prozy w 2006 r. W 2007<br />
wydał tom wierszy: „Fragmenty<br />
ciałości”. Wiersze i prozę publikował<br />
ponadto we „Frazie”, lokalnych<br />
antologiach, ostatnio gazecie<br />
internetowej „Feagment”.
poezja<br />
ŁAWKA<br />
Pozorna nieruchomość tej chwili<br />
Zdaje się odzwierciedlać przepaść<br />
Dzielącą dziś i wczoraj<br />
Na dwie półkule nieistniejącego<br />
Ja<br />
ŁAWKA II<br />
Za każdym z promieni kryje się myśl<br />
Pierwsza<br />
ŁAWKA III<br />
To co zwykle wydawać się może dziwne<br />
Dziś ma sens i porządek<br />
Normalność jest stanem dostrzeżenia<br />
Stanem bezgranicznej odrębności<br />
Bytu<br />
ŁAWKA IV<br />
Ta ławka zawsze jest miejscem<br />
Jednocześnie przed i po<br />
Ulga<br />
SPACER V<br />
Aktualność zawiera w sobie wiarę w to co po<br />
I brak wiary w to co przed<br />
Albo po prostu jest pretekstem<br />
Do ustanowienia siebie<br />
Sobie<br />
173
poezja<br />
SPACER VI<br />
Na poboczu nie nękane stopami<br />
Brązowe liście jakby zjednane ze śniegiem<br />
W rozpadzie<br />
SPACER VII<br />
Wszelkie dźwięki są echem<br />
Własne stopy przemawiają mi<br />
W sposób daleki od rzeczywistości<br />
Jeśli przyłożyć do tego miarę<br />
Pesymizmu<br />
SPACER VIII<br />
Każda myśl mogłaby stać się<br />
Pędzącą po zboczu góry kulą śniegową gdyby<br />
nie to że<br />
Powstaje najczęściej na pozbawionej<br />
pochyłości płaszczyźnie<br />
Porozumienia<br />
174
filozofia<br />
Marek Jędrasik<br />
Świat i podmiot<br />
jako atrapy, czyli<br />
o konsekwencjach<br />
rewolucji<br />
informatycznej<br />
„Atrapa” była początkowo rozumiana jako makieta<br />
ustawiona w pewnej rzeczywistości. W ten sposób granica<br />
pomiędzy imitacją a realnością była łatwa do uchwycenia.<br />
Jednak hitlerowcy, zafascynowani siłą propagandy politycznej,<br />
zaczęli twórczo rozwijać ideę atrapy. Wynikało to z uznania<br />
przez nich idei teatralności świata, którą, na przykład,<br />
zastosowano w mundurach SS (mam na myśli sławne trupie<br />
główki). Dzięki idei theatrum mundi, po raz pierwszy użyli<br />
atrapy kompleksowej, której przykładem może być mała<br />
stacyjka w Treblince. Naśladowała ona któryś z wielu sennych,<br />
czystych dworców: z kwiatami zwisającymi z drewnianych<br />
skrzynek i pustymi peronami. Całość imitowała nudną<br />
oczywistość codzienności, a za nią znajdowały się komory<br />
gazowe gotowe na przyjęcie nowych transportów – oczywiście<br />
ze względu na techniczną efektywność umieszczenia w nich jak<br />
największej ilości ludzi, w jak najkrótszym czasie. Same komory<br />
imitowały łaźnię, będąc jej atrapą.<br />
Wraz z powstaniem technologii informatycznej<br />
komputerów powyższa idea świata jako atrapy uległa<br />
przyspieszonemu procesowi konkretyzacji. Do tego przyczyniły<br />
się gry komputerowe, a także rozwój technologii różnych<br />
symulatorów. Można powiedzieć, że pełną prezentacją,<br />
w sposób popularny, idei realności jako atrapy był film<br />
„Matrix”, w którym cały świat ludzkiego doświadczenia<br />
został przedstawiony jako efekt symulacji komputerowych<br />
programów. Również w tym filmie istnieje wyraźna granica<br />
pomiędzy realnością a światem wirtualnym, chociaż<br />
uświadamianą tylko przez wybranych obserwatorów. Jednak,<br />
gdy przemyślimy do końca logikę rewolucji informatycznej, ona<br />
zniknie. W końcu istotą tej rewolucji jest to, że relatywizuje ona<br />
na wszelkie możliwe sposoby relacje czasowe i przestrzenne,<br />
a proces ten zaczął się wraz z odkryciem telegrafu, który<br />
relatywnie zmniejszył wszystkie odległości naszego świata.<br />
Komputery są jedynie podsumowaniem tego procesu<br />
relatywizacji relacji czasoprzestrzennych przez współczesne<br />
technologie i to one przyczyniły się do tego, że zwracamy<br />
uwagę na coraz większą liczbę sposobów współistnienia i<br />
współobecności zjawisk. W końcu posługujemy się coraz<br />
większą liczbą czasoprzestrzeni funkcjonalno-informacyjnych,<br />
komunikacyjnych, czynnościowooperacyjnych,<br />
technicznych,<br />
formalno-logicznych, cybernetycznowirtualnych,<br />
symulacyjnych i<br />
wieloma innymi. Inaczej sama ta<br />
technologia ze swej istoty wymusza<br />
przyjęcie istnienia wielości światów<br />
jako różnych czasoprzestrzeni, które<br />
definicyjnie nie dają się zredukować<br />
do jednej absolutnej czasoprzestrzeni,<br />
a to oznacza, że pomiędzy tymi<br />
światami nie ma relacji przyczynowoskutkowych,<br />
związków materialnoenergetycznych.<br />
Jeżeli istnieją, to<br />
są tak małe, że można je w sensie<br />
praktycznym pominąć. Wydaje<br />
się, iż w ten sposób znaleźliśmy<br />
się w sytuacji, kiedy słusznym jest<br />
zastosowanie zasady Ockhama, aby<br />
nie mnożyć bytów bez potrzeby,<br />
w tym przypadku – światów.<br />
Tak byłoby, gdybyśmy rozważali<br />
związki pomiędzy nimi tylko z<br />
perspektywy pojęcia materii i<br />
energii, a nie informacji, gdyż<br />
samo pojęcie informacji nabiera<br />
głębszego znaczenia filozoficznego<br />
dopiero z perspektywy wielości<br />
czasoprzestrzeni. Informacja z tej<br />
perspektywy jest niczym innym<br />
jak miarą ich porównywania –<br />
to ona umożliwia odniesienie<br />
ich w znaczeniu formalnym do<br />
świata jednego obserwatora.<br />
Gdy czasoprzestrzenie te ulegają<br />
obiektywizacji, stają się w odniesieniu<br />
do niego światami możliwymi,<br />
równoległymi. Dzięki informacji<br />
różnica pomiędzy owymi różnymi<br />
światami w sensie braku związków<br />
przyczynowo-skutkowych,<br />
materialno-energetycznych, nie staje<br />
się ostateczna, gdyż można jeszcze<br />
rozważać kontakty informatyczne<br />
pomiędzy nimi. Byłyby to związki<br />
175
czysto formalne, na poziomie<br />
językowym, a nie realnym, w<br />
sensie materialno-energetycznym.<br />
Związek ten powstawałby wtedy,<br />
gdy światy byłyby strukturalnie do<br />
siebie podobne i to jest warunkiem<br />
uznania ich za wzajemne modele<br />
symulacyjne. Dzięki temu mogą one<br />
spełniać względem siebie funkcje<br />
informatyczne. Co ciekawe, funkcje<br />
te byłyby tylko wtedy efektywnie<br />
realizowane, gdyby związków<br />
przyczynowych między nimi<br />
praktycznie nie było. Informacja,<br />
jak wcześniej mówiliśmy, byłaby<br />
wtedy łącznikiem tych wszystkich<br />
niewspółmiernych, w sensie<br />
materialnym i energetycznym,<br />
czasoprzestrzeni, które są za jej<br />
pomocą synchronizowane w<br />
pewien kompleks organizacyjnotechnologiczny,<br />
jak to możemy<br />
przedstawić w modelu<br />
socjologicznym. Kompleks<br />
taki zawsze odnosi materialne<br />
różnice i podobieństwa do różnic<br />
i podobieństw funkcjonalnych,<br />
czynnościowo-operacyjnych, jako<br />
warunku możliwości przekodowania<br />
ich na różny materiał istniejący<br />
w różnych przestrzeniach<br />
funkcjonalnych. Dzięki informacji<br />
operujemy całkowicie formalnymi<br />
tożsamościami i różnicami,<br />
określanymi w sposób standardowy<br />
za pomocą pojęcia bitu. Informacja<br />
odnosi do siebie różne przestrzenie<br />
techniczne, będąc ich wspólną<br />
miarą. Każda z tych przestrzeni jest<br />
obecnością względem siebie różnych<br />
bytów – przy pewnym przedziale<br />
czasowym jednoczesności ich<br />
trwania. Wtedy jednak nie można już<br />
zdefiniować tej obecności optycznie<br />
lub dotykowo, gdyż to obecność<br />
funkcjonalna, a więc wyznaczona<br />
potrzebami struktur czynnościowooperacyjnych<br />
pewnej techniki.<br />
Wszystko to oznacza, że nie ma w<br />
tym kontekście ostatecznych faktów,<br />
zachodzących w jakiejś ostatecznej<br />
chwili i znajdujących się całkowicie<br />
w określonym miejscu. Mamy tu<br />
raczej do czynienia z systemem<br />
synchronizacji, dzięki któremu<br />
byty są dla siebie obecne pod<br />
pewnym względem funkcjonalnym.<br />
Każdą przestrzeń techniczną<br />
można określić za pomocą pewnej<br />
176<br />
pojemności informacyjnej, czyli ilością bitów potrzebnych<br />
do całkowitego jej przekształcenia w pewien zespół innych<br />
przestrzeni, tworzących ją w sensie technologicznym.<br />
Pojemność informacyjna danej przestrzeni wyrażałaby<br />
złożoność struktur funkcjonalnych, które ją generują jako<br />
pewien model symulacyjny procesów zachodzących w innych<br />
przestrzeniach. Wyrażałaby się w tym równoważność formalnotechniczna<br />
czasoprzestrzeni z punktu widzenia nadrzędnego<br />
systemu społecznego. Jego podmioty za pomocą informacji<br />
przekształcają je wzajemnie w siebie – w ramach jednego<br />
kompleksu technologicznego. Równoważność informacyjna<br />
czasoprzestrzeni jest możliwością zbiorowego wygenerowania<br />
każdej z nich przez resztę ich zbioru, oczywiście w ramach<br />
podobieństwa formalnego. Informacja byłaby miarą ich<br />
względności, dzięki niej powyższe czasoprzestrzenie pozbywają<br />
się resztek analogii zmysłowych, co wyraża się w fakcie, iż<br />
mogą się na siebie nakładać i przenikać, będąc oczywiście<br />
czymś innym dla siebie oraz dla innych czasoprzestrzeni.<br />
Gdyby je zobiektywizować, każda z nich staje się kopią,<br />
modelem symulacyjnym, atrapą, każdego innego możliwego<br />
świata. Informacja wtedy staje się środkiem synchronizacji<br />
tych różnych czasoprzestrzeni lokalnych w czasoprzestrzeń<br />
globalną systemu, tworzonego przez pewien ich zespół – czyli,<br />
nie posiada ona żadnej metafizycznej istoty, a jedynie wyraża<br />
niewspółmierności materialno-energetyczne, przyczynowe,<br />
różnych czasoprzestrzeni, które właśnie dzięki temu mogą<br />
spełniać względem siebie funkcje informatyczne.<br />
Jedną z podstawowych cech informatyki jako technologii<br />
jest to, że jej użytkownik musi zawsze brać pod uwagę<br />
formalny aspekt realności, musi być bardziej świadomy struktur<br />
znakowych, które umożliwiają korzystanie z oprogramowania<br />
komputera. Za pomocą znaków bowiem wyodrębniamy<br />
prowizorycznie byty w celach ściśle praktycznych. Ogólnie,<br />
funkcją każdego znaku jest porównanie ze sobą bytów w<br />
pewnym określonym aspekcie. Można przyjąć, że byty,<br />
które bezpośrednio nie dadzą się porównać, ze względu na<br />
możliwości energetyczne podmiotu, mogą być porównane<br />
za pomocą znaków w innej skali czasoprzestrzennej.<br />
Niewspółmierność skal umożliwia pominięcie związków<br />
przyczynowo-skutkowych pomiędzy nimi, co gwarantuje<br />
dokładność porównań. Można w ten sposób przyjąć, że<br />
granicami języka jako systemu formalnego zawsze jest<br />
praktyczna nieokreśloność związków między nazwą, a tym,<br />
co ona nazywa. To staje się źródłem metafizycznej wolności<br />
podmiotowej, na której opiera się związek pomiędzy znakiem<br />
a desygnatem, interpretowany jako związek konwencjonalny,<br />
umowny. Gdy jednak odrzucimy metafizyczną naturę znaku,<br />
wtedy różnica pomiędzy nim a światem, rzeczywistością, ma<br />
jedynie znaczenie prowizoryczne, pragmatyczno-funkcjonalne,<br />
a nie metafizyczno-substancjalne. Użycie bytu jako znaku jest<br />
możliwe tylko wtedy, gdy pomija się, z przyczyn praktycznych<br />
jako nieistotne, związki przyczynowo-skutkowe, materialnoenergetyczne,<br />
pomiędzy nim jako znakiem a bytem przez<br />
niego nazywanym lub reprezentowanym. W ten sposób byt, w<br />
takim stopniu, w jakim ma spełniać efektywnie funkcje znaku<br />
wobec innego bytu, nie może być sprowadzony do wspólnego<br />
z nim układu miar czasoprzestrzennych. Gdy do tego dążymy,<br />
traktując znaki jako byty, a byty jako znaki, efektem jest<br />
całkowita wieloznaczność i nieokreśloność, która uniemożliwia
ealizację praktycznych funkcji informatycznych przez system<br />
bytów jako znaków. Tak więc istota funkcjonalna formalizmu<br />
sama generuje pewną nieciągłość czasoprzestrzenną ze<br />
względu na spełnianie jego funkcji informatycznych w sposób<br />
efektywny. Jednoczesność istnienia znaków względem siebie<br />
(w języku) jest zawsze różna od jednoczesności istnienia<br />
bytów przez te znaki oznaczanych w realnej czasoprzestrzeni.<br />
Jak widać z powyższych uwag, nie ma żadnej metafizycznej<br />
różnicy pomiędzy bytem a znakiem, formalizmem a<br />
treścią, materią a informacją. Każdy byt może być znakiem,<br />
informacją dla możliwego innego świata lub innej skali<br />
czasoprzestrzennej. Innego – ze względu na niewspółmierność<br />
czasoprzestrzenną, która umożliwia realizację przez pewne<br />
byty funkcji informatycznych wobec innych bytów. Oznacza<br />
to, że wszystkie te różnice są względne, w tym także różnica<br />
pomiędzy realnością a wirtualnością. Widać również, dlaczego<br />
pomiędzy światami muszą istnieć różnice czasoprzestrzenne,<br />
materialno-energetyczne, a także wzajemne podobieństwa ich<br />
struktur funkcjonalnych. Taki model rzeczywistości można<br />
nazwać kosmologią fraktalno-holograficzną, będącą efektem<br />
upodabniania się do siebie różnych części kosmosu w różnych<br />
skalach i czasoprzestrzeniach, w celu możliwości spełniania<br />
funkcji informatycznej wobec całości. Można przyjąć, że<br />
wszystkie te światy byłyby przybliżonymi, uśrednionymi<br />
obrazami całości, z dokładnością do jedności jej części będącej<br />
jej miarą. W ten sposób mamy do czynienia z rzeczywistością<br />
holograficzną, w której w każdej części całości jest zawarta<br />
dana całość, oczywiście z dokładnością wyznaczoną przez<br />
jedność powyższej części. Ona to jako miara wyznacza<br />
skalę rozdzielczości, z perspektywy której jest analizowany<br />
uśredniony obraz danego systemu. Sama ta miara w swoim<br />
modelu systemu jest niepodzielną jednością, a więc całkowicie<br />
nieuwarunkowaną, bo dla siebie ostateczną. Jako taka może<br />
być uznana za duchowy podmiot. Można przyjąć, że jego<br />
funkcjonalna tożsamość reprezentuje jedność zespołu światów<br />
w lokalnej czasoprzestrzeni.<br />
Zastanawiając się nad standardowym związkiem<br />
informatycznym pomiędzy różnymi kosmosami, czyli światami<br />
izolowanymi pod względem materialnym i energetycznym,<br />
jesteśmy zmuszeni przyjąć, że jedynymi łącznikami, kanałami<br />
komunikacyjnymi, pomiędzy tymi różnymi światami jako<br />
modelami symulacyjnymi całego ich zespołu są właśnie takie<br />
podmioty. W końcu nigdy nie wiemy, gdzie się zaczynamy i<br />
gdzie się kończymy, gdzie przebiegają granice naszej natury,<br />
jeżeli w ogóle taką metafizyczną naturę posiadamy. Nie znamy<br />
absolutnych granic pomiędzy nami a innymi istotami. Sama<br />
względność tych granic ukazuje nam również niemożliwość<br />
absolutnego rozróżnienia pomiędzy tym, co żywe, a tym, co<br />
martwe. Różne stopnie wrażliwości wskazują na możliwość<br />
istnienia różnych niewspółmiernych względem siebie<br />
wrażliwości, a więc i istot, które wzajemnie mogą być dla siebie<br />
martwą materią. Po prostu jest to skutkiem tego, że akcja i<br />
reakcja pewnych istot może przebiegać w niewspółmiernej<br />
do naszej skali czasoprzestrzennej. Taką samą względność<br />
możemy ustalić pomiędzy tym, co proste, a tym, co złożone.<br />
W końcu jedynie tylko ze względu na to, że sami jesteśmy<br />
miarą poznania naszego świata, możemy być w jego ramach<br />
całkowicie niepodzielną jednością, a zarazem najbardziej w nim<br />
złożoną istotą. Gdyby istniały inne, bardziej złożone od nas,<br />
istoty, to i tak ze względu na nasze<br />
granice poznawcze nie bylibyśmy w<br />
stanie ustalić różnic pomiędzy nimi<br />
a nami. To, co nazywamy naszym<br />
wewnętrznym życiem psychicznym,<br />
może być efektem ogromnej ilości<br />
istot żywych, wobec których w<br />
naszej lokalnej czasoprzestrzeni nie<br />
możemy określić bezpośrednich<br />
relacji. W końcu granica pomiędzy<br />
mną a innymi istotami, z tego punktu<br />
widzenia, zawsze jest funkcjonalna,<br />
techniczna, wyznaczona przez<br />
funkcje, jakie realizuje w zespole<br />
różnych rzeczywistości. Tak<br />
naprawdę, nasze tutaj i teraz ustalamy<br />
zawsze w określonym celu, w ramach<br />
pewnej socjotechnicznej, kulturowej<br />
czasoprzestrzeni. Jak widać, w tym<br />
informatycznym świecie nie ma<br />
absolutnego wnętrza lub zewnętrza<br />
podmiotu, granicy, która by określała,<br />
gdzie się on zaczyna, a gdzie się<br />
kończy. Sam podmiot w tym świecie<br />
atrap również staje się atrapą. Tak<br />
jak przedstawił to Stanisław Lem<br />
w „Solaris”, wszystkie podmioty<br />
mogą być ze sobą połączone, tworząc<br />
wzajemnie swoje emocjonalne lub<br />
intelektualne życie, swoje jedynie<br />
względnie różne wnętrza psychiczne.<br />
Podziały pomiędzy nimi byłyby z<br />
tej perspektywy czysto funkcjonalne,<br />
techniczno-wirtualne, wyznaczone<br />
miejscem i funkcjami w zespole<br />
światów równoległych lub dla siebie<br />
możliwych. Można przyjąć, że te<br />
światy w procesie wzajemnego<br />
uśredniania wzajemnych związków<br />
między sobą tworzą dla pewnych<br />
podmiotów ze swoich entropijnych<br />
pozostałości jeden zewnętrzny świat<br />
materialny, do którego odnoszą swoje<br />
duchowe wnętrza. Jest on tworzony<br />
przez ich współmierności formalnoinformatyczne,<br />
tak jak świat<br />
zewnętrzny przez niewspółmierności<br />
materialno-energetyczne. Tak więc<br />
psychika podmiotów tworzona byłaby<br />
w procesie uśrednienia kontaktów<br />
pomiędzy pewnym zespołem<br />
światów – co stanowi naturalny<br />
wniosek wynikający z odrzucenia<br />
absolutnej czasoprzestrzeni,<br />
która sugeruje dzięki wizualnym<br />
analogiom całkowitą izolację<br />
podmiotów pod względem cielesnym<br />
i psychicznym od siebie. Oznacza<br />
to, że istniejemy zawsze w wielu<br />
177
przestrzeniach spełniających różne<br />
funkcje techniczne, nie tylko na<br />
poziomie materialno-energetycznym,<br />
ale także informatycznym.<br />
Możliwości tych funkcji możemy<br />
uświadomić sobie tylko wtedy, gdy<br />
odniesiemy populację podmiotów<br />
zamieszkujących pewien świat do<br />
innych możliwych dla nich światów.<br />
W ramach tych funkcji każda z<br />
lokalnych czasoprzestrzeni, gdy jest<br />
absolutyzowana, może ograniczać<br />
w sensie intelektualnym dostęp<br />
do innych realności (właśnie ze<br />
względu na efektywność działania<br />
całej tej wspólnoty). Można to uznać<br />
za efekt zbiorowego kamuflażu,<br />
dzięki któremu zwiększa się<br />
efektywność przepływu informacji<br />
pomiędzy światami za pomocą<br />
zamieszkujących je podmiotów<br />
jako standardowych łączy. Światy<br />
równoległe spełniające względem<br />
siebie funkcje informatyczne,<br />
byłyby odnoszone do siebie, nie<br />
bezpośrednio, ale poprzez wnętrza<br />
psychiczne swoich mieszkańców.<br />
Samo te wnętrze, jak i zewnętrzność,<br />
można uznać za uśredniony efekt<br />
oddziaływania na siebie zespołu<br />
równoległych światów w ramach<br />
istnienia pewnej równowagi między<br />
nimi. Można by powiedzieć, że<br />
sfera psychiczna mieszkańców jest<br />
efektem wzajemnej komunikacji<br />
informatycznej pomiędzy różnymi<br />
światami za pomocą ich świata.<br />
Przebieg tej komunikacji byłby<br />
uzależniony od pozycji owego<br />
świata w całym ich zespole. W ten<br />
sposób odrzuca się ideę całkowicie<br />
niezależnych podmiotów, co<br />
stanowi konsekwencję zanegowania<br />
istnienia absolutnie prostych<br />
metafizycznych bytów – a takim była<br />
klasycznie rozumiana metafizyczna<br />
podmiotowość. W informatycznym<br />
paradygmacie rzeczywistości każda<br />
tożsamość, jak i różnica, jest zawsze<br />
definiowana funkcjonalnie przez<br />
kontekst odpowiedniej całości.<br />
Inaczej – nie ma ostatecznego,<br />
jedynie realnego świata. Realność<br />
czy też wirtualność jest wyznaczona<br />
przez funkcjonalną równowagę<br />
całego zespołu światów. Inne światy<br />
są realne dla mieszkańców pewnego<br />
świata w takim stopniu, w jakim<br />
przyjmiemy, że są one źródłem<br />
178<br />
ich życia psychicznego, a więc ich emocji, języka i myśli,<br />
wyobraźni, z której wynikają nowe wynalazki techniczne i<br />
koncepcje intelektualne, które przekształcają świat przez nich<br />
zamieszkiwany. Tłumaczyłoby to niewspółmierne bogactwo<br />
emocjonalno-intelektualnego życia podmiotów w stosunku do<br />
martwoty świata, w którym one funkcjonują. Odrzucona jest<br />
w ten sposób teza, że „twórczość intelektualna” wynika jedynie<br />
z wolności podmiotów, ze sfery niczym niezdeterminowanej,<br />
całkowicie niezależnej od innych bytów, a więc praktycznej,<br />
nicości. Jej istnienie jest podstawą przyjmowanej w naszej<br />
kulturze idei nieskończonego rozwoju cywilizacyjnego, którego<br />
motorem jest nauka i technika, będąca wyrazem twórczej<br />
mocy naszych myśli. Oznacza to przyjęcie istnienia procesu<br />
nieskończonego przyrostu informacji jako źródła coraz większej<br />
złożoności rozwijającego się systemu cywilizacyjnego. Na to<br />
w informatycznym świecie nie można się zgodzić. Jak słusznie<br />
twierdzili antyczni filozofowie, nic nie powstaje z nicości i nic<br />
w niej nie ginie (w tym również informacja). Z perspektywy<br />
przedstawionej tu wizji rzeczywistości można powiedzieć<br />
tylko, że jedynie owo „coś” może się przekodowywać z jednej<br />
skali do innej, z jednej czasoprzestrzeni do drugiej. Oczywiście<br />
w określonych proporcjach, które ograniczają wolność<br />
przechodzenia informacji z jednej przestrzeni do innej.<br />
W tym miejscu można przedstawić przykład socjologiczny<br />
na uzyskanie informacji przez podmiot funkcjonujący w grupie.<br />
Stopień dostępu podmiotu do informacji wynikać powinien<br />
z jego miejsca, nie tylko w pewnej wspólnocie, ale również<br />
z miejsca wspólnoty w całym ich zespole. Oznacza to, że<br />
przewaga materialna lub energetyczna podmiotu czy pewnej<br />
ich wspólnoty nad innymi podmiotami lub wspólnotami<br />
powinna być kompensowana przewagą informacyjną<br />
podmiotów słabszych. Analogicznie można założyć istnienie<br />
pewnej zasady proporcjonalności pomiędzy materią, energią<br />
a informacją, która byłaby pewną formą jej zachowywania<br />
w rzeczywistości. Podmioty uzyskiwałyby informację z<br />
dokładnością wyznaczoną ich pozycją materialno-energetyczną<br />
w środowisku zewnętrznym jako pewnym systemie zbiorowej<br />
równowagi nie tylko materialnej, energetycznej, ale również<br />
informacyjnej. Socjologiczno-psychologicznym przykładem<br />
takiej sytuacji może być każdy słabszy pod względem<br />
fizycznym osobnik kompensujący te różnice pewnego rodzaju<br />
przewagą informacyjną nad silniejszymi. Wynika to po prostu<br />
z możliwości wykorzystania różnic materialnych do funkcji<br />
formalno-informatycznych przez podmiot konkurujący z<br />
innymi. Trzeba założyć, że informacja nie powstaje bez końca<br />
z naszej nieskończonej wolności poznawczej, ale jedynie<br />
przepływa do osób w zależności od ich pozycji fizycznej<br />
do innych podmiotów. A w ostateczności od pozycji świata<br />
w ich całym ich zespole. One również w sposób aktywny,<br />
w sposób zbiorowy, kształtują środowisko najsilniejszego<br />
ze światów. Inaczej można założyć zbiorową mistyfikację,<br />
kamuflaż ukrywający przed tym, który ma przewagę nad<br />
innymi, możliwości jej wykorzystania w odpowiedni sposób,<br />
wobec słabszych. Można w oparciu o analogię socjologiczną<br />
powiedzieć, że światy wzajemnie synchronizując się ze sobą,<br />
kształtują taki świat dla podmiotów, w którym przewaga<br />
materialno-energetyczna ich świata ulega redukcji w wyniku<br />
zbiorowego ich kamuflażu. Tak więc każdy ze światów byłby<br />
efektem takiej synchronizacji, która redukuje wzajemne
óżnice materialno-energetyczne pomiędzy nimi do różnic<br />
informacyjnych. W ten sposób możemy uznać, że najsłabsi<br />
dysponują największą informacją o systemie, którą wykorzystują<br />
do kompensowania różnic materialno-energetycznych między<br />
sobą a innymi, nie tylko jednostkowo, ale i grupowo. Z tej<br />
perspektywy światy nie dążą do wzajemnego ujawnienia siebie<br />
i swej pozycji w sposób całkowity, a raczej do jej maskowania w<br />
zależności od pozycji względem innych. Stanisław Lem napisał<br />
na ten temat w „Doskonałej próżni”: „...Kosmos stanowi ekran<br />
pochłaniający wszystkich, co nie dorastają do poziomu Gry,<br />
aby w niej brać pełnoprawny udział […]. Gracze udaremnili<br />
sobie łączność semantyczną, ponieważ porozumiewają się<br />
metodami uniemożliwiającymi złamanie reguł Gry […]. Był<br />
to jeden z kanonów ustabilizowania Gry – więc i kosmogonii.<br />
Oto wyjaśnienie części zagadki Silentium Universi”. W końcu<br />
tylko dzięki minimalizowaniu bezpośrednich materialnoenergetycznych<br />
kontaktów pomiędzy sobą światy realizują<br />
efektywnie funkcje informatyczne dla utrzymania zbiorowej<br />
równowagi. Likwidują w ten sposób bezpośrednie kontakty<br />
przyczynowo-skutkowe, które prawdopodobnie prowadzą<br />
zawsze do katastrof ze względu na niewspółmierności tych<br />
światów względem siebie. Można powiedzieć, odnosząc<br />
się dalej do tematyki fantastyki naukowej, że cywilizacje<br />
kosmiczne, a więc definicyjnie wysoko rozwinięte, musiałyby<br />
posiadać mechanizmy minimalizujące negatywne skutki<br />
kontaktów z innymi cywilizacjami, które w tym modelu<br />
nie funkcjonują już w jednej czasoprzestrzeni realnej, ale w<br />
wielu czasoprzestrzeniach techniczno-cywilizacyjnych jako<br />
różnych alternatywnych kosmosach. Można przyjąć ideę<br />
tworzenia przez nie pewnych wirtualnych technologicznych<br />
czasoprzestrzeni – atrap, w których może przebiegać proces<br />
wzajemnego kontaktowania się różnych kosmicznych<br />
cywilizacji. Z tego punktu widzenia można uznać, że każdy<br />
ze światów byłby czasoprzestrzenią komunikacji wszystkich<br />
pozostałych światów, które go stworzyły. Czyli byłby dla<br />
nich atrapą, która pełni funkcję kanału komunikacyjnego,<br />
obszaru, bazy, na której odbywa się bezpieczne dla wszystkich<br />
stron spotkanie różnych światów i cywilizacji. W ten sposób<br />
można założyć, że każdy świat byłby platformą wzajemnej<br />
komunikacji różnych rzeczywistości, które dzięki jego<br />
istnieniu mogą synchronizować się ze sobą. Inaczej byłby on<br />
narzędziem wprowadzania harmonii przedustawnej pomiędzy<br />
zespołem światów bez potrzeby przyjęcia istnienia Boga<br />
Leibnitza. Komunikacja odbywałaby się w sposób standardowy,<br />
wyznaczony przez rodzaj podmiotowości mieszkańców tego<br />
świata. Dzięki tym wirtualnym atrapom kontakty i dialog<br />
pomiędzy różnymi cywilizacjami kosmicznymi nie miałyby<br />
charakteru bezpośredniego, materialno-energetycznego,<br />
przyczynowo-skutkowego.<br />
W końcu musimy uznać, że jedynym kontaktem<br />
najbardziej bezpiecznym jest kontakt informatyczny, a<br />
więc pośredni, poprzez światy symulacyjne. A także przez<br />
standardowe informatyczne łącza, którymi w tym modelu<br />
informatycznym rzeczywistości są podmioty funkcjonujące w<br />
tych światach. Zmiany w ich życiu emocjonalno-intelektualnym<br />
powodowałyby określony rozwój danego świata-atrapy i to w<br />
zależności od jego pozycji w stosunku do innych kosmosów –<br />
cywilizacji. Najpełniej można to wyrazić zastanawiając się nad<br />
strukturą czasową tego systemu światów-atrap. Względność<br />
czasu w informatyce można wyrazić<br />
najpełniej za pomocą kategorii<br />
symulacji. Dzięki niej rozróżnić<br />
możemy czas realny od czasu<br />
wirtualnego, skończonego, który jako<br />
taki jest wielokrotnie powtarzalny i<br />
jedyny dla modelu symulacyjnego,<br />
który możemy utożsamić z jednym<br />
ze światów możliwych, odnoszonych<br />
do świata realnego, w którym<br />
istnieje obserwator. Czas cykliczny<br />
jest czasem lokalnym, odniesionym<br />
do czasu globalnego, który jest<br />
linearny i zewnętrzny. Jest on<br />
ostatecznym układem czasowym<br />
dla obserwatora. Cykliczność<br />
czasu w różnych światach możliwa<br />
jest do określenia jedynie z<br />
perspektywy świata zewnętrznego.<br />
Obserwator nie może wtedy określić<br />
powtarzalności swojej historii<br />
za pomocą wewnętrznych miar<br />
czasowych świata symulacyjnego,<br />
gdyż to określić mogą jedynie miary<br />
cykli światów nadrzędnych. Każdy<br />
cykl symulacyjny można utożsamić<br />
z funkcjami realizowanymi dla<br />
hipercyklu bardziej globalnego<br />
układu, w skład którego on wchodzi.<br />
Mogą one tworzyć złożoną strukturę<br />
czasową metacykli oraz hipercykli,<br />
czyli cykli wyższego rzędu światów<br />
synchronizowanych za pomocą<br />
informacji. W ten sposób zespół<br />
światów jako modeli symulacyjnych<br />
przeszłych lub przyszłych etapów<br />
rozwoju w innych światach,<br />
można uznać za ogromny system<br />
pamięciowy. Każdy cykl rozwojowy<br />
lokalnego świata kończyłby się<br />
rekapitulacją informacyjną, będącą<br />
przekodowaniem istotnych wyników<br />
tego cyklu na poziom metacyklu.<br />
Sam proces przekodowywania można<br />
uznać za proces zapamiętywania<br />
istotnych wyników symulacji<br />
danego świata. Jest on jednocześnie<br />
procesem wymazywania pamięci,<br />
czyli zakończenia pewnej wirtualnej<br />
historii świata lokalnego. W<br />
ten sposób początek cyklu, jak<br />
i jego koniec, jest wewnątrz<br />
symulacyjnego świata pewną<br />
katastrofą informatyczną, czyli<br />
nieciągłością pewnej wewnętrznej<br />
pamięci. Ulegałaby ona destrukcji w<br />
trakcie procesu przekodowywania<br />
wyników cyklu na poziom wyższy.<br />
Ta nieciągłość informacyjna<br />
179
umożliwiałaby jednak zachowanie<br />
ciągłości materialno-energetycznej,<br />
czyli wykorzystania pewnej<br />
materii przestrzeni symulacyjnej w<br />
następnych cyklach rozwojowych.<br />
Każdy cykl dla metacyklu<br />
jest symulacją pewnej realnej<br />
historii dla obserwatorów świata<br />
nadrzędnego. Z ich perspektywy<br />
uczestnicy cykli rozwojowych<br />
światów lokalnych funkcjonują<br />
w pewnym czasie urojonym,<br />
sztucznym. Odtwarzać on może<br />
ich wcześniejsze, archaiczne etapy<br />
rozwoju historycznego szerszego<br />
cyklu, przebiegające kiedyś we<br />
względnie realnej historii metacyklu.<br />
Cykle rozwojowe lokalnych światów<br />
byłyby już etapami uproszczonymi,<br />
standardowymi w sensie ich<br />
formalizacji technicznej przez świat<br />
nadrzędny, kierowanymi przez<br />
informację zakodowaną w pewnym<br />
języku. Świat metacyklu ustalałby<br />
dzięki niej parametry wyjściowe dla<br />
podcykli, kierujące ich rozwojem<br />
technologiczno-cywilizacyjnym.<br />
Można to uznać za kształtowanie<br />
podmiotowości za pomocą<br />
całkowicie standardowego języka<br />
z perspektywy wielu możliwych<br />
języków funkcjonujących w pewnym<br />
systemie metacywilizacyjnym. Cykle<br />
symulacyjne w oparciu o dostarczone<br />
miary językowe ustalałyby miary<br />
synchronizacji zjawisk w metacyklu<br />
bez potrzeby bezpośredniego ich<br />
porównywania, we względnie realnej<br />
czasoprzestrzeni świata hipercyklu.<br />
Inaczej koszty energetyczne<br />
utrzymywania równowagi w systemie<br />
byłyby w ten sposób maksymalnie<br />
minimalizowane. Minimalizacja<br />
może być wynikiem różnicy<br />
pomiędzy skalą, w której się odbywa<br />
porównywanie, do skali uznawanej za<br />
rzeczywistą w systemie nadrzędnym.<br />
W połowie osiemnastego wieku<br />
holenderski fizyk Maupertuis ogłosił<br />
zasadę najmniejszego działania.<br />
Brzmiała ona następująco: gdy<br />
w przyrodzie zachodzi jakieś<br />
działanie, to dzieje się to zgodnie z<br />
zasadą jak najmniejszego wysiłku,<br />
najmniejszego wydatkowania energii.<br />
Można uznać, że kosmos fraktalnoinformatyczny<br />
byłby pełną realizacją<br />
powyższego postulatu. Załóżmy,<br />
że różne cykle dla hipercykli są<br />
180<br />
modelami symulacyjnymi, które odtwarzają w różnym aspekcie<br />
etapy ich wcześniejszych historii. Umożliwia to powtórną<br />
synchronizację zjawisk hipercyklu bez potrzeby odtwarzania<br />
jej w tej samej skali. Jest to podobne do równoległego<br />
przetwarzania danych w komputerze do momentu, gdy<br />
cząstkowe wyniki dają ostateczne miary w realnym czasie. Jest<br />
to zarazem proces optymalizacji rzeczywistości, która utrzymuje<br />
równowagę globalną za pomocą coraz mniejszej energii w<br />
wyniku wzajemnego upodabniania się do siebie jej różnych<br />
części jako modeli całości.<br />
Jak widać, w powyższej wizji rzeczywistości nie ma już<br />
wyróżnionego absolutnego układu czasowego, który ustalałby<br />
ostateczne relacje czasowe. Nie ma absolutnej przeszłości,<br />
teraźniejszości ani przyszłości. Nie ma absolutnego początku<br />
i końca. Każdy ze światów dla innych jest cząstką ich pamięci<br />
tworzonej przez wszystkie światy. W takiej rzeczywistości nie<br />
ma różnicy pomiędzy tym, co jest tylko zapamiętane, a tym, co<br />
jest rzeczywiste. Skończoność każdego układu synchronizacji<br />
przestrzennej i czasowej pewnego zbioru identyczności<br />
funkcjonalnych prowadzi do podważenia pojęcia jednej i<br />
jedynej rzeczywistości lub świata, uniwersalnego bytu, o<br />
którym możemy mówić jednoznacznie bez żadnych warunków<br />
wstępnych. Z perspektywy rzeczywistości informatycznej<br />
nie ma już różnicy pomiędzy kopią a oryginałem, obrazem a<br />
modelem, realnością a atrapą, na co tak wytrwale wskazywali<br />
postmoderniści walcząc z platonizmem. Jednak przy tym nie<br />
zauważali, że walczyli o realizację postulatu wyrażonego przez<br />
Sokratesa w „Teajtecie” Platona: „Przeto jeśli ktoś mówi o<br />
czymś, że ono istnieje, to powinien powiedzieć, dla kogo ono<br />
istnieje, czy ze względu na kogo, czy w stosunku do czego –<br />
istnieje albo powstaje. A żeby coś samo w sobie istniało albo się<br />
stawało, tego ani samemu mówić nie należy, ani przyjmować,<br />
kiedy ktoś drugi tak mówi”. Nie będąc tego jednak świadomi,<br />
sami byli przykładem braku różnicy pomiędzy atrapą a<br />
realnością w teatrze filozofii europejskiej, będącej jedynie, jak<br />
stwierdził Whitehead, przypisami do Platona, tego niedoszłego,<br />
ale dobrze zapowiadającego się, dramaturga.<br />
Marek Jędrasik – ur. w 1950 roku w Olsztynie, gdzie<br />
do dziś mieszka. Od wielu lat miłośnik filozofii. Szczególnie<br />
filozofii antycznej oraz buddyjskiej. Redaktor „<strong>Portret</strong>u”.
teatr<br />
Anna Nowak<br />
„Laleczką mnie zwą”<br />
Słowo „atrapa” najczęściej kojarzy się nam z imitacją<br />
jakiegoś przedmiotu (plastikowe jabłka lub prosiaki na<br />
wystawie sklepowej, plansza z namalowanym radiowozem<br />
policyjnym etc.), zapominamy zupełnie, że na co dzień<br />
korzystamy z atrap człowieka - lalek. Stanowią one od<br />
wieków istotny element nie tylko zabaw dziecięcych, ale<br />
przede wszystkim obrzędów rytualnych. Wykorzystywane<br />
w teatrze były dość długo kojarzone z „budą jarmarczną”, z<br />
widowiskami dla plebsu albo dla dzieci. Zachwycał się nimi<br />
Henryk von Kleist w „Traktacie o marionetkach”, w którym<br />
konstruując specyficzną hierarchię bytów, człowieka umieścił<br />
pomiędzy doskonałością Boga a niewinnością marionetki.<br />
Rozważał tym samym problem artysty, który niezdolny jest<br />
dorównać najprostszej lalce, przeciwstawionej pretensjonalnej<br />
sztuczności baletu. Wielu badaczy Wielkiej Reformy Teatru<br />
opowiada się za tym, że to właśnie fascynacja lalką obrzędową<br />
zainspirowała Creiga do stworzenia rewolucyjnej koncepcji<br />
aktora-nadmarionety. Od tej pory lalkę nobilitowano, uznano ją<br />
nawet za równoprawnego partnera aktora, a nieraz (jak to było<br />
np. w teatrze Kantora) za element ważniejszy od człowieka.<br />
Przykładów zastosowania lalki w teatrze współczesnym,<br />
do ukazania złożonych problemów egzystencjalnych czy<br />
metafizycznych, jest wiele.<br />
Interesujące wydają mi się szczególnie spektakle, w<br />
których wykorzystuje się równocześnie grę w żywym planie<br />
oraz animację lalką, tym bardziej, gdy taki zamysł pojawia<br />
sie przy realizacji sztuki pisanej dla teatru dramatycznego.<br />
Przedstawieniem, w którym wprowadzenie marionetki<br />
pozwoliło znacznie poszerzyć perspektywy interpretacyjne,<br />
jest „Kowal, pieniądze i gwiazdy” w reż. Bogusława Kierca<br />
z 2003 roku. W wałbrzyskiej inscenizacji zarysowany<br />
przez Szaniawskiego dramat o przypadkowości ludzkiego<br />
losu, niesłusznym oskarżeniu, moralnej krzywdzie, stał się<br />
pretekstem do refleksji nad możliwością zmiany własnego<br />
losu i poszukiwaniem porozumienia z drugim człowiekiem.<br />
Przesłanie spektaklu dobrze oddaje wypowiedź reżysera,<br />
zamieszczona w programie: „Kiedy temu, co się ludziom<br />
wydarza, brakuje uzasadnienia – los wydaje się grą o nieznanych<br />
regułach, albo – odgrywaniem bajki dla teatrzyku marionetek.<br />
Ale bajeczki bywają napisane. Gdzie jest ta bajeczka, którą<br />
gramy, gdzie jest zapisana? W gwiazdach? Wydaje się,<br />
że tak albo podobnie, pytają bohaterowie sztuki Jerzego<br />
Szaniawskiego. Przeczuwają, że o ich życiu decydują dziwne<br />
zbiegi okoliczności. Działające jak urządzenie do poruszania<br />
marionetek”. Kierc umieszczając na scenie podwojone postacie<br />
zaakcentował jeszcze mocniej rozwijaną przez Szaniawskiego<br />
metaforę „bycia kowalem własnego losu”, a także świata-teatru,<br />
w którym człowiek jest tylko marionetką. Z jednej strony<br />
reżyser pozwala postaciom animować lalki symbolizujące ich<br />
samych, a z drugiej pokazuje, że człowiek nie jest w stanie<br />
przejąć pełnej kontroli nad własnym życiem, stąd rozwijanie<br />
akcji w dwóch planach. Rozbudowując niedużą scenę z aktu<br />
III (występ wiejskich artystów) do<br />
ramy kompozycyjnej i wyznacznika<br />
świata scenicznego powstał spektakl,<br />
w którym aktorzy-bohaterowie<br />
dramatu Szaniawskiego animują lalki<br />
symbolizujące ich samych. Czynią<br />
to w w rozkładanym wozie-teatrze<br />
marionetkowym, który jest w tym<br />
przedstawieniu jedynym elementem<br />
scenograficznym. Fabuła jest tu<br />
opowiadana „od końca”, poczynając<br />
od aktu III, a skończywszy na I,<br />
co pozwala uwypuklić tragiczność<br />
losów Kowala, którego poznajemy w<br />
gorszym okresie życia, a wiadomość o<br />
pomyślnym dla bohatera rozwiązaniu<br />
zagadki zaginionych przed laty<br />
pieniędzy, nie jest w stanie nawet<br />
na chwilę poprawić mu nastroju.<br />
Przywoływane sceny z przeszłości<br />
pogłąbiają tylko nostalgię Kowala,<br />
wydają się podważać względnie<br />
pogodny nastrój, gdy są opowiadane<br />
z perspektywy przeżytej tragedii, po<br />
osiemnastu latach.<br />
Lalka w tej inscenizacji pozwala,<br />
przede wszystkim, uwypuklić<br />
problemy z nawiązaniem dialogu<br />
pomiędzy bohaterami pełniącymi<br />
odmienne role społeczne. Dzieje się<br />
tak podczas rozmów Kowala z Panią<br />
(tancerką) oraz z Jasiem (muzykiem).<br />
W pierwszym przykładzie,<br />
podwojone postacie (aktor w żywym<br />
planie i lalka) nawiązują ze sobą<br />
kontakt tylko w planie lalkowym,<br />
w tym samym czasie aktorzy<br />
stoją odwróceni do siebie niemal<br />
plecami, w odległych punktach<br />
sceny. Marionetki, ustawione bardzo<br />
blisko siebie, rozmawiają szczerze, w<br />
przeciwieństwie do ich pierwowzoruludzi,<br />
którzy nie potrafią nawet<br />
spojrzeć sobie w oczy. Podobnie<br />
będzie wyglądać rozmowa Kowala<br />
z Jasiem, tyle że nastąpi chwilowe<br />
zerwanie dystansu, gdy bohater<br />
dowie się o zdradzie żony. Bogusław<br />
Kierc ukazuje doskonale, że w świecie<br />
ludzkim, dalekim od idealnego<br />
(takiego, jaki kreuje świat teatru<br />
lalkowego), bardzo trudno jest o<br />
181
pełne otwarcie się na drugą osobę. W<br />
świecie lalek te same postacie zdają<br />
się zachowywać bardziej autentycznie<br />
niż ludzie „z krwi i kości”.<br />
Odkrywczo zainscenizowana jest<br />
także scena z aktu I, a mianowicie<br />
pożegnanie Jasia z kochanką:<br />
muzyk (aktor w żywym planie)<br />
rozmawia z Żoną Kowala (lalką).<br />
Pozwala to interpretować postać<br />
kochanki (lalki) jako istoty, która<br />
nie jest w stanie zatrzymać przy<br />
sobie Jasia (artysty, którego „coś gna,<br />
dal woła”). Gdy wysoki Jaś pochyli<br />
się, by porozmawiać z niewielką<br />
marionetką kochanki, przed naszymi<br />
oczami rysuje się scena jak z baśni<br />
o olbrzymach, którzy chcą dzielić<br />
los ludzi. Widać wyraźnie, że<br />
związek muzyka z wiejską kobietą<br />
jest niemożliwy, już nawet nie tylko<br />
dlatego, że jest ona zamężna, ale<br />
również za sprawą odmiennego<br />
statusu ontologicznego: lalka nigdy<br />
nie stanie się równa człowiekowi.<br />
Wzruszająca jest tym bardziej<br />
scena, gdy niewielka marionetka,<br />
podniesiona na dłoni Jasia, spróbuje<br />
uściskać kochanka i jedyne, co<br />
będzie mogła zrobić (będąc tak<br />
nieproporcjonalnie mniejszą), to<br />
położyć się na głowie artysty.<br />
Inaczej wykorzystują atrapę<br />
twórcy spektaklu pt. „Złamane<br />
paznokcie. Rzecz o Marlene<br />
Dietrich”. W monodramie Anny<br />
Skubik, wyreżyserowanym przez<br />
Romualda Wicza-Pokojskiego, lalkaodpowiednik<br />
Dietrich staje się nie<br />
tylko rozmówczynią bohaterki, ale<br />
również jej nauczycielką, wzorem do<br />
naśladowania.<br />
Wykorzystanie w tym spektaklu<br />
lalki pozwoliło nie tylko znaleźć<br />
ciekawą formę dla monodramu, ale<br />
również uwypukliło dość istotny<br />
element portretu psychologicznego<br />
gwiazdy. Marlene Dietrich to<br />
przede wszystkim ikona kultury,<br />
pewien trudny do osiągnięcia<br />
ideał, rozpoznawalna po niskim<br />
głosie, perfekcyjnie dopracowanym<br />
wyglądzie i wdzięku scenicznym.<br />
Niewiele wiemy już o jej problemach<br />
oraz o cenie, jaką musiała zapłacić<br />
za bycie sławną. Wizerunek<br />
wykreowany przez kulturę masową<br />
jest zredukowany do kilku rysów,<br />
tak jakby u jego podstaw stała nie<br />
złożona osobowość, istota ludzka,<br />
182<br />
która ma prawo do słabości, ale ktoś przypominający lalkę:<br />
zawsze uśmiechnięty, zadowolony i nie tracący nic ze swego<br />
uroku. W spektaklu Teatru Wiczy podejmuje się rozmowę z<br />
tym właśnie portretem, ale nie rzez rekonstrukcję biografii, ale<br />
poprzez zaakcentowanie kontarastu, który powstaje pomiędzy<br />
bohaterką monodramu młodą kobietą, marząca o karierze<br />
artystki, a starą, szmacianą lalką symbolizującą Marlene<br />
Dietrich. Zmęczona życiem Dietrich, ubrana w błyszczącą<br />
suknię, z deteminacją zdradza adeptce „wiedzy tajemnej”<br />
wszystkie sposoby na to, jak stać się ikoną kobiecości. Na liście<br />
wskazówek znajdziemy: stosowanie „zastrzyku młodości”,<br />
czyli wstrzykiwanie sobie substancji z tkanek owiec, noszenie<br />
gumowego gorsetu, przesadną artykulację wyrazu „kobieta”,<br />
medytacyjne wręcz wsłuchiwanie się w oklaski publiczności.<br />
Animując podobiznę gwiazdy bohaterka dąży do tego, by<br />
stać się taką, jak ona: na naszych oczach miksuje owcze mięso,<br />
pozuje, śpiewa piosenki Marlene, po to, by metaforycznie i<br />
dosłownie „zrosnąć się” z ikoną. W środku bowiem spektaklu<br />
oglądamy już przedziwny twór o dwóch korpusach i tylko<br />
dwóch nogach: kobietę powstałą ze złączenia kukły z<br />
ciałem aktorki (za sprawą technicznego triku polegajacego<br />
na potraktowaniu lalki jako części kostiumu). To dosłowne<br />
zinterpretowanie połączenia się z ideałem daje ciekawy efekt<br />
teatralny, bo powstały w ten sposób „mutant” obrazuje ciężar<br />
bycia gwiazdą. Przez moment bohaterka ma możliwość<br />
dzielenia losu Dietrich, staje się częścią jej „ciała”, może<br />
doświadczyć tego, czego tak pragnie. Niełatwe to zadanie<br />
być wsparciem dla Dietrich, dlatego obciążona „uczennica”<br />
zdecyduje się rozłączyć z kukłą, a wtedy okaże się, że nie jest<br />
to takie proste, wymaga fizycznego wręcz wysiłku. Prowadząca<br />
monodram podejmuje dość dramatyczną walkę z lalką, próbuje<br />
oderwać się od niej, ale animowana postać uczepiła się młodej<br />
osoby tak mocno, że stoczony bój w tańcu jest jak walka o życie.<br />
Ta niepozorna piękność jest zdolna żyć dopóty, dopóki jest<br />
wielbiona, bo tylko to daje jej siłę. A w toruńskiej inscenizacji<br />
madame zdaje się nawet nie uwierzyć we własną śmierć:<br />
lalka traci życie dopiero, gdy Anna Skubik odczyta w gazecie<br />
informacje o odejściu gwiazdy.<br />
Zaakcentowany w tym spektaklu wyniszczający proces<br />
dorównywania gwieździe, poprzez wprowadzenie lalki<br />
przypominającej madame, jest ironiczną oceną poświęcenia<br />
wszystkiego dla sławy. Ożywiony obraz Marlene to już nie<br />
tyle elektryzująca publiczność piękność widoczna zza sinego<br />
dymu papierosa, ale podniszczona atrapa kobiecości, która<br />
za wszelką cenę próbuje wskrzesić w sobie dawne piękno,<br />
strasząc tym bardziej pazernym pragnieniem bycia podziwianą.<br />
Nadanie życia postaci, która podbiła serca milionom widzów,<br />
poprzez ożywienie tandetnego przedmiotu symbolizujacego<br />
artystkę, pozwoliło pokazać nie tylko cień gwiazdy, ale także<br />
zdiagnozować dramatyczną sytuację kogoś, kto próbuje<br />
dorównać ikonie i jest w stanie zredukować swoje życie do<br />
wypełniania coraz to trudniejszych zadań. Toczący się bez<br />
przerwy dialog pomiędzy naturalnością aktorki a sztucznością<br />
lalki, pozwala ukazać też karierę gwiazdy jako coś, co ma być<br />
ekwiwalentem prawdziwego życia, atrapą świata, a staje się<br />
w ogólnej opinii bardziej atrakcyjne do naśladowania, niż<br />
doświadczanie egzystencji przez kogoś niewyróżniajacego się z<br />
tłumu.<br />
Spektaklem, który posługuje się lalką jako najważniejszym<br />
partnerem aktora, jest również „Historia pewnego samotnego
człowieka” teatru Ofer Amram z Izraela. To niezwykle<br />
ascetyczne (jeśli chodzi o formę) przedstawienie, ale<br />
równocześnie bogate w sensy, eksploatujące kilka znaczeń<br />
metafory lalki. Bez użycia słów udaje się aktorom pokazać<br />
różnorodność relacji, jakie zachodzić mogą między lalkarzem<br />
a animowanym przedmiotem. Efektem tego jest wypowiedź o<br />
ludzkiej samotności, ale i o samej istocie teatru lalkowego, bo<br />
nad całym tym dziwnym światem władzę sprawuje siedzący<br />
na scenie człowiek, Ofer Amram, reżyser spektaklu: to on jest<br />
tu kreatorem, kimś, kto (dosłownie i w przenośni) decyduje o<br />
rytmie toczących się zdarzeń.<br />
Bohater (Oleg Rodovilski) próbuje przezwyciężyć<br />
samotność i w tym celu zaczyna szukać kontaktu ze stworzoną<br />
i ożywioną przez siebie istotą. Powstała w akcie totalnego<br />
osamotnienia biała postać, przypominająca wyglądem<br />
człowieka, staje się dla niego kimś bardzo bliskim. W trakcie<br />
rozwijania się akcji pojawiają sie też inne lalki: ta będąca<br />
odpowiednikiem dziecka oraz kobiety. Powoli bohaterowi<br />
udaje się zbudować świat udający realny, w którym staje się<br />
on członkiem społeczności: dziwnej rodziny, bo złożonej z<br />
trzech lalek animowanych przez dwie osoby. Wszystko co się<br />
wydarza między nimi to szereg doświadczeń, jakie towarzyszyć<br />
mogą oswajaniu się z drugim człowiekiem, zakładaniu<br />
rodziny i określaniu swojego miejsca na ziemi. Nieistotny<br />
staje się już fakt, że ten „Eden” zbudowany jest z atrap, że<br />
wystarczy chwila dekoncentracji, a w lalkach ucichnie życie<br />
i staną się one tylko mało przydatnymi w codziennym życiu<br />
przedmiotami. Interesująco wypada w tym przedstawieniu<br />
pokazanie scen miłosnych, które odbywają się tu równocześnie<br />
pomiędzy kobietą, lalką, a mężczyzną. Ich subtelność może<br />
wzbudzać zachwyt, ale i przerażać, bo to, co widzimy, bliskie<br />
wydaje się szaleństwu. Szczególnie wtedy, gdy animująca lalkę<br />
kobieta (Remana Raz) postanawia się zbuntować, odrzuca<br />
atrapę, próbuje nawiązać porozumienie z mężczyzną i zostaje<br />
odrzucona, bo nie jest tak idealna jak przedmiot. Dalszy ciąg<br />
to dość makabryczna zemsta kobiety, która wykorzystując<br />
lalkę voodoo, zabija mężczyznę poprzez wbijanie szpilek w<br />
symbolizującą go figurkę.<br />
Mamy tu do czynienia z refleksją nad skłonnością człowieka<br />
do budowania sobie światów udających rzeczywistość, nad<br />
chęcią przezwyciężenia samotności, nawet jeśli najbliższym<br />
towarzyszem ma się okazać materia nieożywiona, niedoskonała<br />
imitacja. Poruszona zostaje tu także kwestia tego, że budowanie<br />
relacji z przedmiotem, który realistycznie odtwarza ludzkie<br />
ciało, jest dużo prostsze niż dbanie o porozumienie z kimś,<br />
kto żyje naprawdę. To dość tragiczna wizja człowieka, który<br />
woli upodabniać swoje ruchy i wygląd do przedmiotu,<br />
zamiast szukać szczęścia w kontakcie z ludźmi. Z drugiej<br />
strony wzrusza zaangażowanie emocjonalne, jakie towarzyszy<br />
nadawaniu lalce życia. Te niezwykle giętkie lalki, animowane<br />
poprzez doczepianie ich do przyszytych do ubrań guzików,<br />
zdają się imitować ruchy niemalże tancerek baletowych.<br />
Wydają się być bezcielesne, w ciągłym ruchu, gotowe dorównać<br />
albo nawet prześcignąć sprawność człowieka. Oglądając ten<br />
niezwykle zrytmizowany świat, w którym nie pada ani jedno<br />
słowo, a wypowiedziane zdaje się być wszystko, jesteśmy<br />
skłonni uwierzyć, że przedmioty te żyją, mają dusze, albo<br />
stają się przedłużeniem ciała człowieka. Poddajemy się iluzji,<br />
zapominamy o konwencjonalności figur, skupiając się wyłącznie<br />
nad tym, co się wydarza między animatorem a przedmiotem.<br />
Zarysowane przykłady<br />
ożywiania przedmiotu to tylko<br />
nieznaczny wycinek złożonej i<br />
fascynującej ontologii lalki. Zależało<br />
mi na ukazaniu rozwiązań z<br />
różnych rodzajów sceny: „Kowal,<br />
pieniądze i gwiazdy” to widowisko<br />
inspirowane dramatem, realizowane<br />
w teatrze repertuarowym, „Marlene<br />
Dietrich...” to monodram na scenie<br />
alternatywnej, a „Historia pewnego<br />
samotnego człowieka” to widowisko<br />
bez słów, powstałe z połączenia<br />
animacji lalki z teatrem ruchu. W<br />
każdej z wypowiedzi artystycznej<br />
lalka staje się ważnym bohaterem, a<br />
dla aktora towarzyszem poszukiwań<br />
twórczych, który przejmuje emocje<br />
człowieka. Nie wystarczy bowiem<br />
mechanicznie poruszać figurką,<br />
bo aktor musi przede wszystkim<br />
uwierzyć, że te kilka pałąków czy<br />
szmaciany worek mogą stać się<br />
realną postacią, że możliwe jest<br />
znalezienie kontaktu z materią<br />
nieożywioną. To z punktu widzenia<br />
psychiatrii anormalne zachowanie<br />
jest fundamentalną zasadą kierowania<br />
przedmiotem. Świadczy również<br />
o niesamowitym paradoksie sztuki<br />
teatru, w której dokonuje się niemal<br />
rytualne ożywianie materii, a<br />
sztuczność, pewna niedoskonałość<br />
formalna przedmiotu, imitującego<br />
realny byt, staje się środkiem do<br />
przekazania autentycznych odczuć.<br />
Anna Nowak – ur. w 1984 r.;<br />
studentka V roku filologii polskiej<br />
UMK; założycielka studenckiego<br />
Teatru Wróbli; z zamiłowania -<br />
recenzent teatralny.<br />
183
poezja<br />
Marcin Łukasz Makowski<br />
apocalypse now!<br />
generalnie w jakimś tam sensie jestem przeciwny<br />
efektownym pierwszym zdaniom. i w ogóle<br />
opiewaniu: kwaśnego piwa i fantazji erotycznych.<br />
neurozy i zgnilizny moralnej. seksu przed ślubem<br />
oraz strachu przed solidną robotą. nie ma to<br />
tamto. / na przekór bezdusznemu światu<br />
opiewajmy: niebieskie żyłki nadgarstków. ludzi z wartościami.<br />
witaminy i multiwitaminy. gasnące świece.<br />
orkiestry symfoniczne. konkursy chopinowskie. nowe technologie.<br />
i wreszcie - głos wołającego na przedmieściach:<br />
shema israel. słuchaj izraelu. jutro na bielanach<br />
otwiera się przepaść.<br />
zaginiona kartka z dziennika stuttgardzkiego<br />
fryderykowi franciszkowi – post mortem.<br />
sposobi się we mnie niemoc wszelaka - do ostatniego szturmu.<br />
trupem zimnym być aniżeli człowiekiem - w trupa się przemienić!<br />
tytusie tytusku gdzie jesteś? słodyczy mojego żywota w samotnej<br />
warszawie! o ponura harmonio nocy. ponure odbicie nocy i mego serca.<br />
nie sposób opisać bólu co dusze trawi. umrzeć czy żyć - jednako.<br />
(dochodzi godzina 22 30. fryderyk pije szklankę laubrum. wsuwa się pod<br />
ciepłą pierzynę. wykonuje rytmiczne ruchy poczym sięga po chustkę<br />
kładzie się i zamyka oczy. targa nim poczucie winy. z jednej strony<br />
naród walczy. miasto w płomieniu. z drugiej strony świat na coś czeka.)<br />
strach przed obłędem nie zmusi nas do zatrzymania sztandaru<br />
wyobraźni w połowie masztu - napisze andre breton 94 lata później<br />
184<br />
Marcin Łukasz Makowski – ur. w 1986 r. w Szczecinie).<br />
Debiutował tomem wierszy „Moja wielka ucieczka” (Warszawa<br />
2006). Publikował m.in. w „Pograniczach”, „Cegle”, „Studium”,<br />
„sZAFie”, „Red.”, „Kresach”, „Odrze”, „Tyglu Kultury”,<br />
„Rzeczypospolitej Kulturalnej”, „Toposie”, „Akancie”, „Frazie”.<br />
Organizuje Stargardzkie Wieczory Poetyckie. Laureat<br />
licznych konkursów ogólnopolskich (m.in. dwukrotnie,<br />
imienia Zbigniewa Dominiaka w Łodzi). Student historii na<br />
Uniwersytecie Szczecińskim.
poezja<br />
Grzegorz Kwiatkowski<br />
Kryjesz Ty<br />
Zofia urażona bo nie pozwolono jej<br />
ugotować rosołu domowej roboty<br />
Franciszek stoi w kącie<br />
nikt mu nie kazał w nim stać<br />
ale ma mocne poczucie winy<br />
(kiedyś pozwolił odejść żonie<br />
ze swoim najlepszym przyjacielem)<br />
jest wyjątkowo chłodny maj<br />
w domu starców w Gdańskiej Oliwie<br />
wybiła godzina spacerów<br />
Leonowi nie oddano z prania<br />
siateczki na włosy<br />
on nie wyjdzie na dwór przy takim wietrze<br />
(splamiłby tym honor<br />
wszystkich fryzjerów)<br />
Zofio Franciszku i Leonie<br />
jesteście jak dzieci<br />
i lubicie gry i zabawy<br />
(w zakładzie nie brakuje Wam nawet pieluch)<br />
może to będzie czerwiec a może luty<br />
i rano na oknach pojawią się gwiazdki ze szronu<br />
Leonie nie chowaj się pod kołdrą<br />
ona i tak Ciebie znajdzie<br />
mówi Franciszek<br />
i zanosi się śmiechem<br />
pałka zapałka dwa kije<br />
kto się nie schowa ten kryje<br />
pałka zapałka dwa kije<br />
kto się nie schowa ten kryje<br />
raz dwa trzy<br />
kryjesz Ty<br />
Referent<br />
spójrz jak widać po mnie<br />
że jestem referentem<br />
w spółce pana O Moli<br />
produkującej ornaty i lichtarze<br />
już jutro pokażę panu O Moli<br />
jak można być dumnym<br />
z drugiego człowieka<br />
185
poezja<br />
Sygnał I<br />
kroki listonosza<br />
dźwięk drukującego się faksu<br />
albo nagranej wiadomości<br />
dzwonek telefonu i dzwonek do drzwi<br />
był tu król Herod<br />
i zabił wszystkie dzieci<br />
w rogu czerwony rower<br />
i pluszowy miś<br />
dzieci rozsiane po kontynentach<br />
mogłabym oskarżyć je<br />
o plagiat DNA<br />
on również mógłby<br />
oskarżyć je o plagiat DNA<br />
ale jest głęboko pod ziemią i milczy<br />
wspólne wakacje w Szwajcarii<br />
latem 1998 roku:<br />
ja w mojej czarnej sukni w białe groszki<br />
obcięta na chłopaka<br />
Urszulka jeszcze ssie kciuka<br />
Dawidek trochę śpiący<br />
i mój mąż jak zwykle<br />
ubrany niegustownie<br />
spalić zdjęcie<br />
spalić rowerek i misia<br />
i zasłony które pomogła mi szyć Urszula<br />
nie jeździć na cmentarz<br />
zasłonić rolety<br />
drzwi zabić gwoździem<br />
rozebrać się do naga<br />
podejść do lustra<br />
i zobaczyć jak się postarzałam<br />
i zobaczyć jak zbrzydłam<br />
nigdy więcej nie lśnić<br />
nigdy więcej<br />
nie czekać<br />
na sygnał<br />
sygnał<br />
186
poezja<br />
Na wzgórzu I<br />
Leżę na wzgórzu gdańskiego cmentarza Srebrzysko<br />
Jest jesień więc ponad gliną na piachu rude igliwie<br />
Moje pierwsze wołanie o pomoc, mój pierwszy krzyk<br />
W dniu Matki Boskiej Nieustającej Pomocy<br />
We Frei Stadt Danzig w Polsce na Pomorzu<br />
W dniu moich narodzin 27 czerwca 1932 roku<br />
70 lat życia uwarunkowanego:<br />
Ciałem którego nie zaprojektowałam<br />
Wojną której nie wypowiedziałam<br />
I rodziną którą w tej wojnie straciłam<br />
Któryś z mych przodków musiał posiadać dar wnikliwej obserwacji:<br />
Moich bliźnich widziałam tylko w zwierzęcym świetle ich potrzeb<br />
I pewnie stąd wzięła się izolacja i osamotnienie<br />
Ostatnie urodziny obchodziłam w wynajętej kawalerce<br />
Przy dawnej Adolf Hitler Strasse w dzielnicy Langfuhr<br />
Tego dnia odebrałam sobie życie odkręcając gaz<br />
I przy okazji zabijając ukochane koty<br />
Nie ma racji Katechizm Kościoła Katolickiego kiedy mówi:<br />
Samobójcy mogą osiągnąć zbawienie jeżeli samobójstwo jest wynikiem<br />
Silnego stresu działania diabła lub depresji<br />
Andy Warhol<br />
W dzieciństwie zachorował na pląsawicę Huntingtona<br />
Nazywaną inaczej tańcem Świętego Wita<br />
Dawniej uznano by go za natchnionego<br />
Ale Andy żył w XX wieku<br />
I zamiast medium stał się media<br />
Dekret<br />
Prezydent państwa S.<br />
Po namowach tysięcy obywateli<br />
Wydał dekret<br />
Unieważniający śmierć<br />
Z dnia na dzień cmentarze zmieniono<br />
W zieleniące się parki<br />
Zaś hospicja i szpitale –<br />
W przedszkola<br />
Stojąc na rynku<br />
Jednego z miast państwa S.<br />
Przyglądamy się<br />
Twarzom mieszkańców:<br />
Nie widać na nich strachu<br />
Ani śladów po nieprzespanej nocy<br />
Na pobliskim murze<br />
Ktoś napisał :<br />
Niegroźne zachody słońca<br />
Grzegorz Kwiatkowski<br />
– rocznik ‘84. W przeszłości<br />
muzyk uliczny na terenie miasta<br />
Liverpool. Obecnie członek zespołu<br />
muezinn oraz the kinskies. Praca<br />
zawodowa: specjalista ds. Public<br />
Relations w Teatrze Wybrzeże w<br />
Gdańsku. Zamieszkały w Gdańsku.<br />
Publikował na łamach „Toposu”,<br />
„Reda”, „Studium”, „Rzeczpospolitej<br />
Kulturalnej”, „Fopa”, „Migotań<br />
Przejaśnień”, „Zeszytów Poetyckich”,<br />
elektronicznej „Odry”. Laureat kilku<br />
konkursów.<br />
187
Henrik Ibsen, Hedda Gabler,<br />
reżyseria: Andrzej Bartnikowski,<br />
występują: Agnieszka Grzybowska,<br />
Ewa Pałuska, Irena Telesz,<br />
Sebastian Badurek, Cezary Ilczyna,<br />
Marcin Kiszluk,<br />
Teatr im. Stefana Jaracza, Olsztyn 2007.<br />
188
teatr<br />
Miłosz Babecki<br />
Gra, śmieszność<br />
i proza jak<br />
przekleństwo...<br />
Ona i on, piękni, młodzi, majętni,<br />
w ekskluzywnym domu z historią,<br />
fantastycznie urządzonym. Do<br />
jakie wiodą Hedda Tesman, z domu Gabler – córka znanego<br />
generała i Jurgen Tesman – naukowiec, antropolog kultury,<br />
z perspektywami niezwykle prestiżowej pracy w charakterze<br />
fot. Tomasz Radzik<br />
tego mnóstwo drogich dodatków, a<br />
nawet służba na każde skinienie. To<br />
jeszcze nie wszystko, choć już para<br />
prezentuje się jak niedościgniony<br />
wzór z fotografii wielkonakładowego<br />
kolorowego pisma. Ona i on,<br />
w swym mniemaniu, nie żyją<br />
jednak wystawnie. Co prawda stać<br />
ich na długą podróż poślubną,<br />
w planie której najsławniejsze<br />
europejskie stolice, ale to przecież<br />
nic wyjątkowego. Tak żyją sławni i<br />
bogaci, legitymujący się rodowodami,<br />
które otwierają drzwi wszystkich<br />
salonów zaludnionych przez<br />
postaci równie dobrze sytuowane,<br />
lecz niebogate przecież. Cóż to<br />
za bogactwo? Ot, żaden luksus,<br />
zwyczajne, ustabilizowane życie,<br />
profesora na jednym z bardziej prestiżowych uniwersytetów.<br />
Bohaterowie dramatu Henrika Ibsena, choć powołani do<br />
życia jeszcze w XIX wieku, byliby znakomicie przyjmowani<br />
na współczesnych już nie salonach, rautach, lecz na jachtach,<br />
w kasynach i na przyjęciach, na których świat biznesu brata<br />
się ze światem polityki. Czy to wszystkie wątki? Na szczęście<br />
nie, ponieważ każdy wielkiego formatu życiorys, każda historia<br />
z życia pięknych i bogatych wymaga pożywki, którą muszą<br />
być mroczne, skrywane tajemnice z przeszłości. Tak jest i w<br />
Ibsenowskim dramacie. Jurgen, pochłonięty swoimi rękopisami,<br />
żurnalowy mężczyzna, nie jest świadom tajemnic, które skrywa<br />
przed nim młoda małżonka, a jest ich niemało. Flirt lub ognisty<br />
romans z najlepszym przyjacielem męża, próba zabójstwa. To<br />
tylko niektóre, dodające pikanterii całej historii, pierwiastki.<br />
Wszystko to, o czym do tej pory napisano, pozwalałoby<br />
na twierdzenie, że tak w dramacie, jak i na scenie, losy Heddy<br />
Gabler oraz Jurgena Tesmana są kolejną realizacją schematu<br />
światów bez końca, czy też niekończących się światów, które<br />
wynalazek telewizji zdefiniował jako telenowelę. Twierdzenie<br />
189
yłoby uzasadnione, gdyby pominąć sceniczną realizację tekstu<br />
Ibsena w reżyserii Andrzeja Bartnikowskiego, który wystawił<br />
Heddę Gabler na deskach Olsztyńskiego Teatru im. Stefana<br />
Jaracza.<br />
Wydobyte z kart dramatu tekstowe postaci zaczynają<br />
funkcjonować w czterech wymiarach. Liczy się nie tylko czas,<br />
ogromnie ważna jest również przestrzeń. Od niej trzeba zacząć,<br />
gdyż wyzwala wiele skojarzeń wpływających na odbiór sztuki.<br />
Andrzej Bartnikowski razem z Pawłem Walickim odchodzą<br />
od konstrukcji przestrzennej zdefiniowanej przez Ibsena w<br />
tekście pobocznym. Nagle przesunięta zostaje oś symetrii<br />
sztuki. Bohaterowie główni postrzegani być mogą nie tylko<br />
przez pryzmat ich dążeń do materialnej satysfakcji, związanej<br />
z luksusem posiadania coraz to nowych i drogich przedmiotów.<br />
Wydobyta zostaje i odkryta przed widzem ich psychologiczna<br />
głębia, pokazane namiętności, zabójcze instynkty, ale też<br />
tragizm wynikający z niemożności zaspokojenia potrzeby<br />
bliskości i porozumienia z drugim człowiekiem, który choć<br />
fot. Tomasz Radzik<br />
obcy, znienawidzony i budzący pogardę, z racji związku<br />
małżeńskiego winien być osobą najbliższą: powiernikiem i<br />
pocieszycielem.<br />
Zaproponowana przez reżysera i scenografa koncepcja<br />
przestrzeni: jasny, drewniany parkiet, na którym stoi luksusowa<br />
sofa, a wszystko to okolone „murem” białych ścian, wywołują<br />
skojarzenia ze specyficznym spektaklem, walką, grą, które<br />
toczyły się na arenach, lub w miejscach wydzielonych,<br />
wyodrębnionych z reszty otoczenia.<br />
Co jednak powoduje, że taka czy inna aktywność człowieka<br />
może być określona mianem zabawy, gry? Gra, zabawa prawie<br />
zawsze jest widowiskiem. Owa widowiskowość często stanowi<br />
jej zasadniczą cechę. Istotna jest zagadka, tajemniczość,<br />
wystawiana jednakże na widok publiczny. Obserwator, widz<br />
z każdą chwilą poznaje kolejne elementy układanki. Gra jest<br />
ponadto wydzielona, wyodrębniona z całokształtu działań<br />
człowieka. Zawsze lub prawie zawsze toczy się w ściśle<br />
określonym, wyznaczonym miejscu i czasie. Obszarem może<br />
być ring, scena czy arena cyrkowa.<br />
Gra, jeśli przez jej pryzmat interpretować spektakl w<br />
reżyserii Andrzeja Bartnikowskiego, zaczyna się i kończy<br />
na dany znak. Owym znakiem jest każdorazowo pojawienie<br />
się na scenie tytułowej bohaterki Heddy Gabler (Agnieszki<br />
Grzybowskiej). Jej obecność wprawia w ruch mechanizm,<br />
190<br />
którego sprężyna rozkręca się i<br />
wraz z samobójstwem bohaterki<br />
w ostatniej odsłonie, prowadzi do<br />
unieruchomienia mechanizmu, jego<br />
zniszczenia.<br />
Co ważne dla gry – nie może<br />
zostać ona porzucona lub, co<br />
gorsza, przerwana. Musi zakończyć<br />
się w sposób naturalny, właściwy<br />
zamkniętemu światu, będącemu<br />
jej środowiskiem. Warunkiem<br />
podstawowym jest dobrowolność.<br />
Uczestnik bowiem nie może być do<br />
niczego przymuszany. Konieczna<br />
jest również niepewność wygranej,<br />
przegranej czy samego przebiegu<br />
rozgrywki. Daje to możliwość<br />
spontanicznych, nieprzewidzianych<br />
do końca zachowań uczestników.<br />
Zachowań, które jednak muszą<br />
się mieścić w kanonie przyjętych<br />
na początku zasad. Roger<br />
Caillois wspomina jeszcze o<br />
bezproduktywności wszelkich<br />
gier. Nie prowadząc do tworzenia<br />
dóbr ani bogactw, wiodą w<br />
zasadzie do sytuacji identycznej z<br />
sytuacją wyjściową.<br />
Warto powiedzieć o kilku<br />
zastrzeżeniach, które widz winien<br />
dostrzec. Gra, którą prowadzi<br />
Hedda Gabler, ona wszak jest<br />
animatorką całej dramatycznej<br />
intrygi, jest w istocie jej grą o<br />
życie. Dlatego też niektóre z<br />
fundamentalnych prawideł gry<br />
zostały złamane. Gra wymaga, by w<br />
niej uczestniczono. Postaci sceniczne<br />
w sztuce Bartnikowskiego dzielą się<br />
na świadome rozgrywki, decydujące<br />
o jej momentach przełomowych<br />
oraz te bez jakiegokolwiek pojęcia,<br />
iż manipuluje się nimi i traktuje jak<br />
pionki, które w zależności od sytuacji<br />
można poświęcić lub zachować.<br />
Ważny jest jeszcze jeden<br />
istotny warunek: uczestnik gry<br />
tylko wówczas w pełni się w nią<br />
zaangażuje, jeśli działania, które<br />
podejmie, spotkają się z odpowiedzią<br />
przeciwnika – jego kontrdziałaniami.<br />
Naturalnym oponentem Heddy<br />
Gabler jest w dramacie Ibsena Asesor<br />
Brack. To między nimi początkowo<br />
toczy się gra, później zaś pojedynek,<br />
którego stawką jest życie głównej<br />
bohaterki. Warto postawić pytanie:<br />
dlaczego te dwie postaci grają<br />
przeciwko sobie. Wystarczy przecież<br />
zagłębić się w tekst, by dostrzec, że<br />
obydwie kierują się w życiu własnym,
egoistycznie pojmowanym dobrem,<br />
krzywdząc i wykorzystując innych.<br />
Winny przeto działać razem. Kolejny<br />
raz stwierdzić muszę, iż byłoby tak,<br />
gdyby odnosić się wyłącznie do<br />
tekstu.<br />
W reżyserii Bartnikowskiego<br />
Heddę Gabler postrzegam już nie<br />
tylko jako zimną i wyrachowaną,<br />
wredną... Co prawda jej niedowład<br />
moralny dyskwalifikują czyny i<br />
wypowiedzi. To ona gra losem Pani<br />
Elvsted, to ona w chwili śmierci<br />
ciotki Tesmana wypowiada: „(...) nie<br />
chcę patrzeć na chorobę i śmierć.<br />
Pozwól mi pozostać z daleka od<br />
takich nieprzyjemnych spraw”.<br />
To ona wreszcie wręcza dawnemu<br />
kochankowi Lövborgowi rewolwer,<br />
a gdy jasnym się staje, że Lövborg<br />
ginie od strzału nie w skroń, lecz<br />
w podbrzusze, stwierdza: „Jeszcze<br />
to! Za wszystkim, czego tylko się<br />
dotknę, snuje się śmieszność i proza.<br />
Jak przekleństwo”.<br />
Gabler ciekawie wykreowana<br />
przez Agnieszkę Grzybowską jest<br />
postacią niejednorodną. Lodowata<br />
inspiratorka intryg składających się<br />
na brutalną, w sferze psychicznej i<br />
emocjonalnej, grę pada ofiarą tego,<br />
co zapoczątkowała. Bartnikowski<br />
tę heterogeniczność eksponuje.<br />
Czyni to choćby za sprawą<br />
opracowania muzycznego. W jednej<br />
ze scen pogrążonej w półmroku<br />
Heddzie towarzyszą znamienne<br />
dla konstrukcji postaci słowa<br />
piosenki, z których wynika, że<br />
młoda kobieta jednak obsesyjnie<br />
pragnie nie towarzystwa adoratorów<br />
i pochlebców, lecz ciepła, bliskości,<br />
namiętności i przyjaźni, której<br />
żaden z mężczyzn obecnych na<br />
scenie nie może jej ofiarować.<br />
Życie pozbawione pozytywnych<br />
uczuć prowadzi do atrofii więzi<br />
społecznych, których symbolem są<br />
kolejne dwie sceny wprowadzone<br />
przez Bartnikowskiego. W pierwszej<br />
bohaterka oddaje się pieszczotom<br />
chłodną stalą rewolweru. W drugiej<br />
zaś niszczy dzieło życia Eilerta<br />
Lövborga i jego asystentki Pani<br />
Elvsted – książkę. W oryginale<br />
Gabler pali rękopis, który Elvsted<br />
nazywa dzieckiem. W reżyserii<br />
Bartnikowskiego Gabler ów rękopis<br />
„ćwiartuje” i wrzuca do czarnego<br />
worka. Symboliczny owoc pracy,<br />
w pewnej mierze także rodzącego<br />
się uczucia, zostaje zabity i pogrzebany. Rezygnacja z<br />
oczyszczającej mocy ognia zdaje się być odmawianiem Heddzie<br />
Gabler odpuszczenia win.<br />
Hołdująca poprawności obyczajowej bohaterka jest<br />
już zatem martwa za życia. Choć bardzo zadowolona, że<br />
nie znajduje się w mocy pozornego przyjaciela rodziny, w<br />
rzeczywistości szantażysty – Bracka, za sprawą szantażu<br />
obyczajowego popada w jego niewolę. Wówczas może uczynić<br />
już tylko jedno – odebrać sobie życie. Czyniąc to, bohaterka<br />
łamie prawidła, którymi rządzi się gra. Hedda Gabler porzuca<br />
ją, przerywa. Gra nie kończy się w sposób „naturalny”, właściwy<br />
zamkniętemu światu będącemu jej środowiskiem. Nie bez<br />
przyczyny wstrząśnięty Asesor Brack powtarza: „Ależ, na<br />
litość boską, tego się przecież nie robi!”. Ten aspekt działań<br />
bohaterki kolejny raz pozwala definiować ją jako postać jeśli nie<br />
tragiczną, to niejednorodną, która w mojej opinii wymyka się<br />
jednoznacznej kategoryzacji. Samobójstwo, nawet jeśli w jakiś<br />
niewytłumaczalny sposób wyrachowane, jest tu aktem rozpaczy,<br />
desperacji, beznadziejności. Gabler-Tesman odbiera sobie życie,<br />
lecz zanim zakończy się gra, trzeba jeszcze dokonać rachunku<br />
zysków i strat – podliczyć punkty, wskazać zwycięzcę.<br />
Odrętwienie, które dotyka postaci scenicznych na końcu<br />
przedstawienia, ich niemoc potęgowana tragizmem działań<br />
nieżyjącej już Heddy, na co zwraca uwagę Roger Calois,<br />
pokazuje, że wszelkie gry są bezproduktywne, nie prowadząc do<br />
wytworzenia dóbr ani bogactw, prowadzą w zasadzie do sytuacji<br />
identycznej z sytuacją początkową.<br />
Z pola widzenia znika, choć ciągle, tak jak dotychczas,<br />
będzie się go wspominać, Eilert Lövborg, w zapomnienie<br />
odchodzi Hedda Tesman. Jurgen Tesman i Pani Elvsted zajmą<br />
się odtwarzaniem dzieła Lövbroga, a Brack nadal będzie pełnił<br />
rolę „wypróbowanego przyjaciela” pana domu i może też nowej<br />
pani. Pozostaje jeszcze ciotka Julia – z właściwą sobie ironią<br />
komentować będzie poczynania Tesmana.<br />
Bezproduktywność gry być może miała wskazać na<br />
skomplikowaną naturę człowieka, istoty wielowymiarowej,<br />
unieruchomionej przez sztuczne, lecz utrwalone w historii<br />
ludzkości, wzorce zachowań, światopoglądy, które nie pozwalają<br />
na wieloaspektowe definiowanie istoty człowieczeństwa. Już w<br />
czasach antycznych wyodrębniono, jeśli tak można powiedzieć,<br />
człowieka z natury, wyłowiono go z niej, podkreślając przy<br />
tym zdolność rozumowania, tworzenia, kreowania abstraktów,<br />
czyli wskazano na jego złożoność i wewnętrzny psychofizyczny<br />
spór, który każdy człowiek toczy z samym sobą. Hedda Gabler,<br />
walcząc ze sobą, wybrała rozwiązanie ostateczne. W tym<br />
jednym momencie, w którym zdecydowała się na zerwanie gry i<br />
samobójstwo, pokazała jak bardzo jest prawdziwa.<br />
Henrik Ibsen,<br />
Hedda Gabler,<br />
reżyseria Andrzej Bartnikowski,<br />
Teatr im. Stefana Jaracza,<br />
Olsztyn 2007.<br />
191
teatr - rozmowa<br />
„Myślę sytuacją sceniczną,<br />
a nie samym tylko dialogiem…”<br />
Z Andrzejem Bartnikowskim, reżyserem teatralnym i dramatopisarzem,<br />
rozmawia Miłosz Babecki<br />
Hedda i Jörgen<br />
Tesmanowie to<br />
przedstawiciele<br />
śmietanki<br />
towarzyskiej, ludzie<br />
ze świecznika,<br />
upostaciowienie<br />
materialnego<br />
spełnienia,<br />
bohaterowie XIXwiecznego<br />
dramatu,<br />
korespondujący z<br />
wzorcem idealnie<br />
medialnej pary.<br />
Dostrzegasz w<br />
wizerunku Heddy<br />
Gabler elementy wizerunku współczesnych gwiazd, czy<br />
to błędny trop?<br />
Czy ja wiem? Raczej chodzi o to, co te wzorce, wtłaczane<br />
przez kulturę masową, z nami robią. Jak wpływają na nasz obraz<br />
siebie. Hedda stara się być jak najdoskonalszą ikoną. Gwiazdy,<br />
poza swoim wypreparowanym wizerunkiem, mają też skrzętnie<br />
skrywaną prywatność, na którą polują żądne sensacji tabloidy.<br />
Jej natomiast prywatność nie interesuje. Zewnętrzny wizerunek,<br />
poprzez który manipuluje się postrzeganiem innych – to jest<br />
coś, co dla niej ma wartość. Tego szuka. Tym się zajmuje.<br />
Hedda jest w pewnym sensie artystką. Poświęca się całkowicie<br />
jednemu projektowi – kreowaniu siebie.<br />
Tytułowa bohaterka unieruchomiona w stopklatce<br />
w scenach z Elvsted, w scenicznym półmroku, czy<br />
częściej w świetle reflektorów, gdy znajduje się w<br />
centrum zainteresowania, sprawia Twoim zdaniem<br />
wrażenie szczęśliwej, spełnionej. Widz dostrzeże<br />
pewnie, iż bohaterka miota się, poszukuje czegoś...<br />
Czego?<br />
To szczęście jest oczywiście tylko elementem autokreacji,<br />
o której mówię. Prywatnie taka kategoria w ogóle jej nie<br />
interesuje. A czego ona szuka? Pewnie sama wiele by dała,<br />
żeby się dowiedzieć. Może tego, czym tak gardzi – spełnienia<br />
i szczęścia? Problemem Heddy jest to, że wpadła w pułapkę,<br />
192<br />
którą sama na siebie zastawiła.<br />
Wyrzekając się potrzeby bycia<br />
szczęśliwą, wyrzekła się także<br />
Lövborga – jedynego mężczyzny,<br />
który wywołuje w niej prawdziwe<br />
emocje. Angażując się ponownie w<br />
uczucie do niego, musi unicestwić<br />
siebie – taką, na jaką się wykreowała.<br />
Kiedy to sobie uświadamia,<br />
postanawia unicestwić Lövborga. Ale<br />
jego śmierć prowadzi do sytuacji, w<br />
której i jej nie pozostaje nic innego<br />
jak się zabić. To swoista kwadratura<br />
koła, będąca logiczną konsekwencją<br />
filozofii życiowej naszej bohaterki.<br />
Nie bez przyczyny Hedda<br />
Tesman otacza się drogimi<br />
przedmiotami, wpływowymi<br />
ludźmi, marzy nawet o świecie<br />
polityki. Mimo to każdy<br />
czyn opisuje, posługując się<br />
kategoriami piękna i brzydoty,<br />
z którą wiążą się choroby,<br />
śmierć. Czym są one dla kobiety<br />
odczuwającej paraliżujący lęk<br />
tylko przed skandalem?<br />
fot. Tomasz Radzik
Estetyzm to często substytut<br />
wyższych wartości, które gdzieś się<br />
zagubiły. Tak jest z naszą bohaterką.<br />
Ona wierzy tylko w religię piękna,<br />
którą sama sobie stworzyła. Jest w<br />
tym i pycha, i coś bardzo żałosnego.<br />
Co do lęków – z pewnością<br />
Hedda ma ich całkiem<br />
sporo, tylko potrafi świetnie<br />
się maskować. Jest w końcu<br />
mistrzynią pozoru. Podczas<br />
naszych prób przyjęliśmy<br />
założenie, że Hedda odczuwa<br />
lęk przed fizycznością. Na<br />
przykład wszystko, co wiąże<br />
się z seksualnością człowieka,<br />
jednocześnie fascynuje ją i<br />
odpycha. Dlatego, jeszcze<br />
przed poznaniem Tesmana,<br />
kiedy Lövborg, w którym<br />
była zakochana, próbował<br />
przekroczyć granicę fizycznego<br />
zbliżenia, poczuł wycelowaną<br />
w siebie broń. Jest w tym geście<br />
i strach przed stosunkiem<br />
fizycznym, ale jest też i coś z<br />
erotycznej perwersji – trudno<br />
przecież o bardziej falliczny symbol<br />
niż staroświecki pistolet, pięknie<br />
zdobiony, z długą lśniącą lufą...<br />
Jaka wobec tego siła napędza<br />
Heddę Gabler?<br />
Pragnienie pełnej kontroli nad<br />
sobą i innymi. Ale też uczynienia<br />
świata i ludzi bardziej „pięknymi”,<br />
to znaczy uwolnionymi spod<br />
twardej przyczynowości popędów<br />
i społecznie użytecznych wzorców<br />
zachowań (w Tesmanie, na<br />
przykład, najbardziej ją drażnią jego<br />
zapobiegliwe starania o zapewnienie<br />
im materialnego poczucia<br />
bezpieczeństwa). W pewnym<br />
sensie jest ona spadkobierczynią<br />
romantycznego egotyzmu, jej<br />
problem polega jednak na tym, że<br />
– używając sformułowania Waltera<br />
Benjamina – jest charakterem<br />
destruktywnym. Nie potrafi być<br />
twórcza, żadne jej działanie nie<br />
kończy się powołaniem do istnienia<br />
czegoś nowego. Przeciwnie –<br />
wszystko, czego się dotknie, obraca<br />
się w nicość. To nie jest nawet<br />
kwestia świadomego działania.<br />
Mam wrażenie, że Hedda sama<br />
jest niewolnicą tej ujawniającej<br />
się poprzez nią niszczycielskiej siły. Ona przecież zazdrości<br />
Thei Elvsted, że potrafiła stać się „matką” książki Lövborga,<br />
że potrafiła mu to dzieło „urodzić”. Ona sama – mimo że jak<br />
najbardziej dosłownie jest w ciąży, nie waha się ani chwili z<br />
decyzją popełnienia samobójstwa. A przecież w ten sposób<br />
zabija także i nienarodzone dziecko.<br />
W Ibsenowskim dramacie bohaterka jest lodowata,<br />
wyrachowana. Każdy jej gest i słowo są przez nią<br />
wyreżyserowane. Ty zaś wydobywasz z niej to, co<br />
gorące – ludzkie. Hedda pragnie miłości, ciepła,<br />
przyjaźni… W jednej z ostatnich scen upomina się o<br />
zainteresowanie męża. To tylko przebłysk ludzkich<br />
uczuć czy nadal strategia determinowana strachem<br />
przed utratą wpływów?<br />
Największą ofiarą Heddy Gabler jest ona sama. Stąd bierze<br />
się paradoks, że w pewnym momencie najmocniej pragnie tego,<br />
czym najbardziej się dotąd brzydziła.<br />
Porozmawiajmy o dwóch scenach. Rezygnujesz z tej,<br />
w której bohaterka pali rękopis Lövborga. Pojawiają się<br />
za to nożyce i czarny worek. Dzieje się to w kontekście<br />
rozmowy Elvsted i Lövborga. Jego rękopis, jego<br />
dziecko, pada ofiarą Heddy. Co doprowadziło do owej<br />
zmiany?<br />
Chwyt z główną bohaterką palącą w kominku rękopis<br />
i mówiącą przy tym: „Palę twoje dziecko, Theo Elvsted”,<br />
pochodzi z teatru, którego nie mam ochoty oglądać nawet jako<br />
widz, a tym bardziej reżyser. Poza tym cięcie jest czymś, co<br />
bardziej angażuje; myślę, że w ten sposób można więcej pokazać<br />
z tego, co się dzieje w bohaterce, a co ona nawet przed sobą<br />
próbuje ukryć.<br />
193<br />
fot. Tomasz Radzik
W drugiej ze scen bohaterka oddaje się pieszczotom<br />
rewolwerem. Czy to tylko kaprys chorej wyobraźni,<br />
fetysz, próba oswojenia się ze śmiercią, o której już<br />
wówczas myśli, a może wskażesz jeszcze inne tropy?<br />
Fetysz jak najbardziej. Ale dla mnie najistotniejsze w tej<br />
scenie było co innego: oto kobieta, która kontrolę nad sobą<br />
posunęła tak dalece, że odrzuciła swoją seksualność jako<br />
zbędny dodatek do woli. Kobieta, która nie ma zamiaru kochać<br />
ani szukać spełnienia w bliskości z drugim człowiekiem. I<br />
oto krótki moment, kiedy jest sama i oddaje się pokątnej<br />
kompensacji. Myślę, że jest w tym i jej wielka samotność, i<br />
niemożność wejścia w jakąkolwiek relację erotyczną z drugą<br />
osobą. W ogóle nieumiejętność bycia w relacji. Zostaje tylko<br />
bezproduktywne nastawienie na siebie jako jedyny obiekt. To<br />
żałosne i przerażające zarazem.<br />
Paradoksalne jest to, że postaci słabsze, o słabszym<br />
temperamencie, podszyte strachem czy wątpliwościami,<br />
napawają Heddę Tesman odrazą, budzą jej wściekłość.<br />
Tak jest wtedy, gdy obok niej pojawia się mąż i jego<br />
ciotka, Pani Elvsted. Tymczasem Lövborg, a w<br />
szczególności Asesor Brack, zmieniają jej sposób<br />
patrzenia na świat. Czy to jakaś odmiana strachu<br />
powoduje, że Hedda staje się wówczas przyjaźniejsza<br />
dla postaci charakterologicznie słabszych, do których<br />
uprzednio czuła niechęć?<br />
Świat ciotki i Tesmana to świat „frajerów”, którymi Hedda<br />
gardzi. Brack i Lövborg to ludzie, którzy nie boją się ryzyka<br />
przekraczania granic. To ją fascynuje, także i dlatego, że sama<br />
boi się jakiegokolwiek ryzyka. Pani Elvsted też jest osobą, która<br />
potrafiła postawić wszystko na jedną kartę. Jest w tym coś<br />
straceńczego i musi to robić wrażenie na Heddzie mimo całej<br />
jej niechęci, a z czasem i nienawiści, do konkurentki, jaką jest<br />
Thea.<br />
W dodatku dopiero szantaż Bracka powoduje, iż<br />
pierwszy raz Hedda postanawia zwrócić się do męża po<br />
imieniu…<br />
Nie zapominajmy, że jest mistrzynią w manipulacji!<br />
Kobieta, przyzwyczajona w życiu do pozycji<br />
dominującej, zostaje zdominowana. Wówczas sięga<br />
po broń i zza sceny słyszymy odgłos wystrzału. Jej<br />
decyzja, poprzedzona rozmową z Lövborgiem, to<br />
dramat jednostki czy kolejny trik, element realizowanej<br />
konsekwentnie strategii, gra? Jeśli tak, kto zwycięża i co<br />
jest nagrodą?<br />
We własnym mniemaniu – zwycięża oczywiście ona,<br />
bo przecież obroniła swój honor i potrafiła zrobić to,<br />
czemu nie podołał Lövborg – skończyć ze sobą pięknie.<br />
Ale tak naprawdę nie ma tu ani zwycięzcy ani nagrody. Bo<br />
i cóż mogłoby nią być w tym świecie ludzi pozbawionych<br />
jakiegokolwiek zakotwiczenia. Czy nagrodą dla Tesmana będzie<br />
194<br />
przywłaszczenie sobie kochanki i<br />
dzieła zmarłego przyjaciela? Albo<br />
nagrodą dla Thei – zastąpienie<br />
Heddy u boku kogoś, kto w gruncie<br />
rzeczy jest parodią jej ukochanego?<br />
Tak naprawdę wszyscy oni przegrali.<br />
Tylko dopiero teraz to do nich<br />
dotarło. I większym problemem jest<br />
dla nich ta świadomość niż sama<br />
przegrana.<br />
Naszą rozmowę<br />
zdominowała Hedda Gabler,<br />
czy raczej Hedda Tesman...<br />
Warto się przyjrzeć pozostałym<br />
postaciom. Czy zgadzasz się<br />
z tezą, iż każda z nich jest, w<br />
aspekcie moralnym, społecznym<br />
kaleką? Jeśli zgodziłbyś się z<br />
tą tezą, w czym upatrywałbyś<br />
przyczyn kalectwa?<br />
Oczywiście. To kalectwo jest<br />
produktem kultury, która ich<br />
zrodziła. Naszej współczesności<br />
oddzielającej człowieka od jego<br />
wewnętrznego świata, a przez to – i<br />
od innych. Pozbawieni jakiejkolwiek<br />
wyższej sankcji, jakiegokolwiek<br />
wykraczającego poza ramy naszego<br />
Ego punktu odniesienia, stajemy<br />
się rodzajem ślepego pasożyta,<br />
żerującego na samym sobie.<br />
Widz w sztuce jest<br />
świadkiem trzech odejść. Dwa<br />
z nich wiążą się ze śmiercią<br />
głównych osób dramatu. W<br />
Twojej opinii pozostawiły one<br />
po sobie testament, który można<br />
by wypełnić? Po Lövborgu<br />
zostają notatki, pamięć, po<br />
Heddzie Tesman…?<br />
Ona pewnie myśli, że zostanie<br />
po niej wspomnienie „pięknego<br />
czynu”. Ale przykra prawda jest taka,<br />
że wszyscy wreszcie odetchnęli z<br />
ulgą. Może jeden Brack jest boleśnie<br />
zawiedziony, bo był już bardzo bliski<br />
zdobycia tego, na czym mu tak<br />
bardzo zależało…<br />
Odchodząc od głównego<br />
tematu porozmawiajmy o<br />
modelach teatralnych. Mija<br />
powoli, bądź już minęła,
moda na obecny w dramacie<br />
i teatrze wspierający się na<br />
ulotnych, wirtualnych wątkach<br />
brutalizm. Tabloid i reportaż<br />
ustępują miejsca dyskusji na<br />
temat teatru zaangażowanego,<br />
nawet politycznego. W którym<br />
miejscu na podobnej teatralnej<br />
mapie znajduje się Andrzej<br />
Bartnikowski?<br />
Gdzieś na uboczu, myślę.<br />
Teatr zaangażowany to dla mnie<br />
kolejny bożek, który zbiera liczne<br />
hołdy, ale swym wyznawcom ma<br />
do zaoferowania mniej niżby<br />
chcieli. Mnie interesuje teatr, który<br />
stawia sobie za cel wywołanie<br />
doświadczenia wewnętrznego,<br />
przeżycia, które wskazywałoby na<br />
istnienie w naszej rzeczywistości<br />
ukrytych, niewidzialnych aspektów,<br />
ujawniających się czasami na<br />
moment, kiedy nasze doznania i<br />
nasza uwaga stają się odpowiednio<br />
intensywne. Oczywiście, teatr nie<br />
powinien uciekać przed ważnymi,<br />
trudnymi tematami. Pytanie tylko,<br />
w jakiej intencji je podejmuje. To<br />
jest pytanie o to, do czego w ogóle<br />
teatr może być współczesnemu<br />
człowiekowi potrzebny. Zaznaczam –<br />
potrzebny. Bo, na przykład, teatr jako<br />
miejsce rozrywki nie jest z pewnością<br />
czymś potrzebnym. Raczej<br />
pożądanym, a to już zupełnie co<br />
innego. Istotne więc, żeby wiedzieć,<br />
po co robi się teatr. A im więcej<br />
różnorodnych uczciwych odpowiedzi<br />
na to pytanie, tym lepiej dla teatru.<br />
Nie ma nic gorszego niż jeden<br />
obowiązujący model. Poza jednym –<br />
brakiem wizji.<br />
Wynika – i to bardzo dużo. Dla mnie osobiście napięcie,<br />
jakie wytwarza się między przynależącym do innej epoki<br />
tekstem a zupełnie obcą mu materią współczesności, jest<br />
czymś bardzo interesującym. Bardziej niż gorączkowe<br />
komentowanie bieżących wydarzeń. Tekst klasyczny też je<br />
zresztą skomentuje, tylko z innej niż doraźna perspektywy.<br />
Artykuł Demirskiego jest z pewnością poważną i wartą dysputy<br />
propozycją. Tyle, że sam problem jest według mnie dość<br />
fałszywie postawiony. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć,<br />
że reżyserując współczesny dramat mam tę świadomość, iż<br />
właśnie wypracowuję sobie pewne teatralne narzędzia, które<br />
będą mi potem bardzo pomocne w otwieraniu na interesujące<br />
mnie sensy tekstu klasycznego. Z kolei obcowanie z klasykami<br />
sprawia, że będę umiał wejść ze współczesnym tekstem w<br />
dialog, zadać mu parę pytań, pokłócić się z nim, wyciągnąć z<br />
niego coś więcej niż tylko współczesny obrazek (bo jeśli tekst<br />
jest dobry, to owo „coś więcej” powinno w nim być: schowane i<br />
czekające na wydobycie).<br />
Jesteś reżyserem, także dramatopisarzem.<br />
Jako dramatopisarz potrafisz reżysersko ogarnąć<br />
tekst, dostrzec go. Stąd moje pytanie: bliżej Ci do<br />
modelu teatru reżysera, czy też do modelu teatru<br />
dramatopisarza?<br />
Nie wierzę w model teatru dramatopisarza. Kiedy sam<br />
piszę dramat, piszę go bardziej jako scenariusz. Myślę<br />
sytuacją sceniczną, a nie samym tylko dialogiem. Dramat bez<br />
potrafiącego go rozczytać, a często i – w jakimś sensie – napisać<br />
na nowo, reżysera jest tylko literaturą i wtedy jego miejsce<br />
jest w księgarni i bibliotekach, a nie w teatrze. Dramaturg,<br />
tak jak reżyser, jest jednym z ogniw w procesie, którego<br />
ukoronowaniem powinien być spektakl. Niczym więcej, ale też<br />
niczym mniej.<br />
Dziękuję za rozmowę.<br />
W jednym z artykułów<br />
Paweł Demirski atakuje<br />
reżyserów adaptujących i<br />
uwspółcześniających klasykę.<br />
Niczym zarzut stawia pytanie:<br />
„Co wynika z tej pracy myślowej<br />
reżysera, ograniczonego materią<br />
archaicznego tekstu”. Interesuje<br />
mnie, jaki jest Twój stosunek do<br />
podobnych tez i poglądów?<br />
195
teatr<br />
Łatwiej jest ocenić<br />
niż zrozumieć<br />
Z Agnieszką Grzybowską, aktorką, rozmawia Urszula Pawlicka<br />
Przyglądając się tytułowej bohaterce dostrzec<br />
można fazy jej przemiany: od Heddy Gabler, przez<br />
Heddę Tesman po Heddę. Czy te transformacje<br />
osobowości nie doprowadziły do destrukcji tożsamości?<br />
Przecież utrata własnego „ja” w konsekwencji powoduje<br />
jałowość istnienia, która jest niemal synonimem<br />
śmierci za życia. Czy czwartą fazą przemiany bohaterki<br />
musiała być koniecznie śmierć fizyczna?<br />
Nie uważam, że Hedda wyrzeka się zupełnie swojego „ja” –<br />
ona je w pewnym sensie zawęża. Wymyśla więc, że dla swojego<br />
własnego dobra je stłumi. Jak się później przekonujemy, z<br />
niekorzyścią dla siebie. Ostania faza przemiany? W co innego<br />
mogłaby się przemienić? Hedda mogłaby się stać kochanką<br />
asesora Bracka?! Wartości i zasady, w których była wychowana<br />
i w które wierzyła, nie pozwalały jej zachować się inaczej.<br />
Nie możemy też mówić o transformacji osobowości. Moim<br />
zdaniem, albo się ją ma, albo nie. Hedda na pewno była nią<br />
obdarzona. Dlatego też wybrała dosyć radykalne rozwiązanie.<br />
A dlaczego zdecydowała się na taką formę samounicestwienia?<br />
Myślę, że istotny wpływ na to miała deklarowana przez<br />
nią filozofia piękna i siły. Ibsenowska bohaterka brzydzi<br />
się starością, chorobą i śmiercią. Nie wyobraża sobie zejścia<br />
z drogi, którą sobie raz wytyczyła. Zachowuje dystans do<br />
spraw cielesnych. Nie pozwala sobie na słabość. Nawet myśl<br />
o posiadaniu dziecka i związana z tym biologiczna przemiana<br />
napawa ją wstrętem. To byłby stan, który pozbawiłby ją<br />
kontroli nad sobą, a tego nasza bohaterka nie lubi najbardziej.<br />
Ludzie, przedmioty wokół niej, relacje muszą być perfekcyjne i<br />
dostosowane do jej wyobrażeń.<br />
Jedynym powołaniem Heddy,<br />
jak sama wyznaje, jest „zanudzić<br />
się na śmierć”. Czy idąc tropem<br />
słów Lwa Tołstoja: „Brak pracy<br />
rodzi nudę, nuda – występek”,<br />
nie dochodzimy do stwierdzenia,<br />
że cel życia Heddy pośrednio<br />
łączy się z zadawaniem krzywdy<br />
innym?<br />
Nie wiem, czy Hedda swoje<br />
postępowanie rozumie jako<br />
wyrządzanie krzywdy innym.<br />
Ona po prostu toruje sobie drogę.<br />
Prawdopodobnie do śmierci ojca<br />
wiodła dosyć beztroskie życie, bawiąc<br />
się i będąc zabawianą. Obracała się<br />
wśród elitarnego towarzystwa. W<br />
jej domu nie okazywało się uczuć.<br />
Gdy rosła, uczono ją pogardzać<br />
słabością – tak została wychowana.<br />
Musiała mieć to, czego zapragnęła.<br />
Opanowała do perfekcji sztukę<br />
inteligentnego, niezauważalnego<br />
wymuszania na innych swoich żądań<br />
i zachcianek. Pytanie, czy „potwór”<br />
stworzył się sam, czy też uzyskał na<br />
to przyzwolenie – bo podobnie jak<br />
odmawiania, Heddy nie nauczono<br />
również pracy i zawsze ktoś<br />
wykonywał wszystko za nią. A ona za<br />
196<br />
fot. Jan Jakowicki
to miała dużo czasu na przemyślenia<br />
i zajmowanie się sobą. Czy bohaterka<br />
zaingerowała w związek Lövborga<br />
i pani Elvsted z braku zajęcia i<br />
nudy? Czy dlatego też zasugerowała<br />
samounicestwienie i podsunęła do<br />
tego narzędzie swojemu dawnemu<br />
„przyjacielowi”? Moim zdaniem,<br />
kierują nią inne pobudki. Z nudy<br />
i poczucia przyzwoitości mogła<br />
wyjść za Tesmana, ale od momentu<br />
wzmianki o wizycie Lövborga<br />
powraca dawne uczucie, które<br />
tak bardzo chciała zamaskować<br />
chłodem, że zaczęła walczyć sama<br />
ze sobą. Zgubiły ją jednak zazdrość i<br />
tłumione pożądanie.<br />
Jedną z cech, która łączy<br />
dramat Ibsena z dramatem<br />
antycznym, jest katharsis. Czy<br />
czujesz się współodpowiedzialna<br />
za „oczyszczenie wnętrza”<br />
widza?<br />
Aktor jest jednym z elementów<br />
spektaklu teatralnego. Odbiór<br />
widza uzależniony jest przecież od<br />
adaptacji tekstu, założeń reżysera i<br />
scenografa. Grając, nie myślę o tym,<br />
czy widownia ma szansę przeżyć<br />
katharsis. Zawsze staram się być<br />
tu i teraz, jak najbardziej w środku<br />
wydarzeń. Nie mogę być w środku<br />
i na zewnątrz zarazem. Jeśli jednak<br />
ktoś z publiczności przeżyje takie<br />
„oczyszczenie”, o którym mówimy, to<br />
będzie mi bardzo przyjemnie.<br />
Dramaty Ibsena często<br />
nawiązywały do nurtu<br />
naturalistycznego. Pisarz jednak<br />
nie był w pełni naturalistą<br />
jako zbyt mocno przekonany<br />
o moralnej odpowiedzialności<br />
jednostki za swój los. Jaką<br />
odpowiedzialność zaakcentował<br />
tworząc postać Heddy Gabler?<br />
Heddzie wydaje się, że tłumiąc<br />
uczucia i emocje, które są dla<br />
niej równoznaczne ze słabością,<br />
a kierując się umysłem i zimną<br />
kalkulacją, zachowuje kontrolę<br />
nad sobą i światem. Tylko ona<br />
jest odpowiedzialna za swój<br />
los i postępowanie. Ćwiczy się<br />
w „megakontroli”. Jej relacje z<br />
otaczającym światem muszą być<br />
również bardzo poprawne. Żadnych skandali, wypróbowane<br />
szanujące się towarzystwo. Wydaje się, że jej odpowiedzialność<br />
jest absolutna. Potrafi sobie nawet wytłumaczyć słuszność<br />
samozniszczenia Lövborga, zakładając, że ostatecznie była<br />
to jego decyzja, że miał do tego wolną wolę. Bierze także<br />
odpowiedzialność za ostatni strzał. Nie jest zalęknioną ofiarą,<br />
lecz wybiera rozwiązanie zgodne z jej życiową filozofią.<br />
„Sumienie Europy” – tak właśnie nazywany jest<br />
Henrik Ibsen, a jego dzieła odbierane są jako „utworydrogowskazy”.<br />
Jakie przesłanie niesie postać Heddy?<br />
Co Ty chciałaś przekazać widzom odgrywając jej rolę?<br />
Postawa życiowa głównej bohaterki jest ostrzeżeniem<br />
przed logicznym planowaniem uczuć, przed próbą zimnej<br />
kalkulacji naszych zachowań i relacji. Przestrogą przed<br />
tworzeniem perfekcyjnego świata, przed stawianiem piękna<br />
fizycznego i materialnego ponad duchowością. W końcu przed<br />
konsekwentnym kierowaniem się pragnieniem własnego ego<br />
przy równoczesnym odrzuceniu jakichkolwiek odruchów<br />
empatii.<br />
Ibsen w swoich dramatach chciał zawsze wyważyć<br />
argumenty za i przeciw w kontekście spraw ludzkich.<br />
Jakie argumenty przemawiają za postacią Heddy<br />
Gabler? Czy jest możliwa obrona człowieka, który<br />
postrzegany jest jako „potwór”?<br />
Kiedy na próbach czytanych rozmawialiśmy o Heddzie,<br />
wielu kolegów mówiło o niej, że jest potworem. Ja nie mogłam<br />
konstruować roli z myślą, że mam pokazać jakieś monstrum.<br />
Starałam się znaleźć powód, dlaczego Hedda zachowuje się<br />
tak, a nie inaczej. Zrozumieć, co ją ukształtowało. Jakie ma<br />
wartości, sposób myślenia, jak została wychowana, jakie są<br />
jej doświadczenia z mężczyznami. Poza tym wielokrotnie<br />
widziałam kobiety zachowujące się w ten sposób. Czy były<br />
potworami? Może nie doświadczyły nigdy miłości, może były<br />
poranione i w ataku widziały jedyny kontakt ze światem?<br />
Zawsze łatwiej jest ocenić niż zrozumieć. Myślę, że w pewien<br />
sposób Hedda była swoją własną ofiarą. Sama zamknęła się w<br />
klatce i dokonała autodestrukcji.<br />
Odgrywając rolę, aktor pozbawiony jest na chwilę<br />
własnej tożsamości. Jak się czułaś, kiedy Hedda Gabler<br />
„pożyczyła” sobie Twoje ciało i umysł?<br />
Zmęczona. Bardzo zmęczona. Napięcie i hamowanie<br />
emocji jest bardzo wypalające. Kumulowanie w sobie<br />
niezadowolenia, frustracji światem, niezgody i zazdrości, nie<br />
należą do przyjemnych, prawdę mówiąc, są mi dosyć obce.<br />
Zaobserwowałam natomiast dosyć ciekawe zjawisko, że<br />
zwracając się do ludzi nieznoszącym odmowy „heddowym”<br />
tonem, powodowałam u niektórych natychmiastową atencję i<br />
bezzwłoczne wykonanie prośby. Na szczęście tylko u niektórych.<br />
Nie zaliczam tego doświadczenia do najprzyjemniejszych…<br />
197
Największą obawą Heddy jest znalezienie się pod<br />
czyjąś mocą. Życie ma być logiczne i przewidywalne,<br />
gdyż tylko nad takim można zapanować. Czy jednak w<br />
ostateczności bohaterka nie stała się ofiarą własnego,<br />
skrajnego racjonalizmu?<br />
Naszą Heddę zawiódł racjonalizm ale z dodatkiem uczucia.<br />
W emocjach bowiem nie pomyślała o rozwiązaniu problemu<br />
z pistoletem. Gdyby nie on, może powstałaby kolejna sztuka o<br />
jeszcze bardziej zgorzkniałej Heddzie Tesman?<br />
Hedda strzeliła sobie w skroń, a nie w serce. Czy jest<br />
to dowód, że śmierć można racjonalnie zaplanować? A<br />
może symbol tego, że życie jest prozaiczne i brak w nim<br />
pierwiastków poetyckości?<br />
Tak naprawdę nie wiemy, czy Hedda strzela sobie w skroń.<br />
Wiemy, że oczekiwała tego od Lövborga – jako ideału pięknej<br />
śmierci. Chciała, by umarł, bowiem tylko w taki sposób mógł<br />
należeć już tylko do niej. Założenie patetyczne i makabryczne<br />
zarazem, więc i sama śmierć Heddy miała być obrazem<br />
wyższości nad światem prozy i brudu. Jej miłość własna była<br />
tak wielka, że zabiła miłość do drugiego człowieka.<br />
Sztuka wyraźnie dzieli się na dwie części. Pierwsza<br />
jest statyczna – to czas, kiedy „rządzi” racjonalizm, w<br />
drugiej zaś następuje udramatyzowanie akcji – spokój<br />
Heddy zostaje zburzony. Czy ta gradacja napięcia<br />
jest zatem odzwierciedleniem stanu emocjonalnego<br />
głównej bohaterki?<br />
Możemy przyjąć, że od pojawienia się wzmianki<br />
o Lövborgu niewzruszona fasada, jaką w swoim życiu<br />
wybudowała sobie Hedda, zaczyna się delikatnie kruszyć.<br />
Wiadomość o znajomym z przeszłości trafia na „podatny<br />
grunt” – kobietę nieszczęśliwą i znudzoną. Ibsen niesamowicie<br />
skondensował czas i miejsce dramatu. Z bohaterami spotykamy<br />
się po raz pierwszy w momencie powrotu pary młodej –<br />
państwa Tesman – z ich podróży poślubnej do nowego domu,<br />
a żegnamy następnego dnia wieczorem. Myślę, że Hedda cały<br />
czas stara się postępować racjonalnie, im bardziej jednak igra z<br />
uczuciem i rozpoczyna niebezpieczną manipulację, tym mocniej<br />
musi się kontrolować. Stawka jest coraz większa. Wszystko,<br />
w czym znajduje się element ryzyka, jest dla Ibsenowskiej<br />
bohaterki bardzo podniecające i oddalające wcześniejszą nudę.<br />
Gra po to, aby wygrać. Niestety, gra również sama ze sobą.<br />
W pewnym momencie na policzku Heddy pojawia<br />
się łza, o której „nie mówi” Ibsen. Czy Hedda Andrzeja<br />
Bartnikowskiego jest odbiciem lustrzanym Heddy<br />
Henrika Ibsena?<br />
Ibsen na szczęście nie napisał, jak grać stworzone przez<br />
siebie postaci. Gdyby zapytać o tę łzę Heddę, powiedziałaby,<br />
że coś wpadło jej do oka. Tekst, nad którym pracowaliśmy, to<br />
adaptacja sceniczna Andrzeja Bartnikowskiego. Oryginalny<br />
jest trzy razy dłuższy, z mnóstwem konwencjonalnych zwrotów<br />
i sytuacji. Andrzej zagęścił akcję i otarł z patyny ten ponad<br />
120-letni tekst. Wierzę, że z korzyścią. Nie zapominajmy<br />
198<br />
też, że każda inscenizacja jest<br />
poszukiwaniem nowych sensów i<br />
stawianiem pytań – zarówno dla<br />
reżysera, jak i dla aktora. Inaczej<br />
robilibyśmy powtarzaną na licencji<br />
tysięczną wersję musicalu. Każdy z<br />
nas jest odrębnym kosmosem i każdy<br />
z tych kosmosów musimy połączyć<br />
na scenie w procesie tworzenia.<br />
Proponuje coś aktor i reżyser. We<br />
wspomnianej przez Panią scenie,<br />
zdarzyła się taka próba, na której<br />
przed roześmianiem się, pojawiło się<br />
stłumione łkanie. Te dwie reakcje<br />
paradoksalnie angażują podobne<br />
partie mięśni i mogą być sobie<br />
bliskie. Czy ta interpretacja jest<br />
wiarygodna, mocna? Na to pytanie<br />
zawsze odpowie już sam widz.<br />
Kontrowersyjnym<br />
momentem sztuki w reżyserii<br />
Bartnikowskiego jest<br />
masturbacja Heddy pistoletem.<br />
Jak widz ma zrozumieć tę scenę?<br />
Czy źródłem namiętności i<br />
rozkoszy jest ból i cierpienie<br />
zadawane innym (przecież takie<br />
uczucia wywołuje w efekcie<br />
użyty pistolet)?<br />
Gdy zbudowaliśmy w ten<br />
sposób tę scenę, nie chodziło nam o<br />
wywołanie poruszenia u widza, lecz<br />
o ukazanie odłączenia Heddy od jej<br />
ciała. Jedna z recenzentek napisała<br />
potem zarzut, że bohaterka nie czuje<br />
przyjemności „robiąc sobie dobrze”.<br />
Bardzo mnie to rozśmieszyło. To,<br />
co skrytykowano, zostało celowo<br />
zaplanowane. Hedda nie może<br />
osiągnąć pełnej rozkoszy. Jej ciało<br />
jest zimne. Dotyk sprawia jej ból. To<br />
jedyne czucie, na jakie sobie pozwala.<br />
Hedda i Elvsted – dwie<br />
różne kobiety. W ciemności obie<br />
bohaterki stają tyłem do siebie,<br />
co parę sekund światło pada na<br />
ich sylwetki, które zmieniają<br />
swój kształt – scena ta zdaje się<br />
być wystarczającą, aby dostrzec<br />
wyraźne różnice między nimi.<br />
Ale co jeszcze zatem reżyser<br />
chciał przekazać, tworząc w<br />
inscenizacji sztuki taką scenę?<br />
Jakie zasadnicze różnice chciał<br />
wyeksponować?
Ta scena, w której dwie kobiety<br />
czekają przez całą noc na przyjście<br />
mężczyzny, na którym im obu<br />
zależy... Obie kochają. Jedna przed<br />
paru laty nie dała sobie szansy,<br />
aby wyznać uczucie, druga mu<br />
się całkowicie poświęciła. U pani<br />
Elvsted to czyste oddanie i troska o<br />
drugą osobę, u Heddy podniecenie,<br />
rywalizacja i ambicja.<br />
odbiegał od wzorców oper mydlanych, stał się codziennym<br />
tematem rozmów w szwedzkich domach. Podobno wpłynął na<br />
statystykę rozwodów… Wielu, którzy wahali się i zwlekali z<br />
decyzją, postanowiło tego dokonać. Nie wiem, czy taki wpływ<br />
może mieć grany przez nas dramat Ibsena, mam nadzieję, że<br />
nakłoni do refleksji i uczciwego spojrzenia w głąb duszy.<br />
Dziękuję za rozmowę.<br />
„Hedda Gabler” to nie<br />
jedyna sztuka Ibsena z wątkami<br />
emancypacyjnymi. W XIX<br />
wieku siła Heddy i odwaga<br />
Elvsted rzeczywiście mogły<br />
wzbudzić wiele kontrowersji.<br />
Dziś nas to już nie dziwi…<br />
Wydaje mi się, że nadal<br />
zerwanie z życiowym partnerem,<br />
zmiana miejsca zamieszkania,<br />
rozpoczęcie życia od nowa u wielu<br />
kobiet budzi lęk i wymaga niemałej<br />
odwagi. Możliwe, że jest to bardziej<br />
akceptowane społecznie. Wielkość<br />
Ibsena, moim zdaniem, polega na<br />
umiejętności wnikliwej analizy<br />
uniwersalnych ludzkich zachowań i<br />
uczuć. Ja nazywam to operowaniem<br />
zbliżeniami. Ma się obiektywny<br />
a zarazem niesłychanie intymny<br />
obraz powołanych do istnienia<br />
przez tego norweskiego dramaturga<br />
postaci. Przecież zdrada, kłamstwo,<br />
nieodwzajemniona miłość sprawiają<br />
dziś taki sam ból jak sto czy dwieście<br />
lat temu. Wielkim entuzjastą<br />
Ibsena był Ingmar Bergman, nieraz<br />
reżyserował jego sztuki w teatrze.<br />
Przy naszej pracy nad spektaklem<br />
często rozmawialiśmy o jego<br />
filmach. Mnie bardzo fascynuje<br />
jego sposób opowiadania historii i<br />
prowadzenia aktora. Można też tu<br />
wspomnieć, że reżyser ze swoim<br />
ulubionym operatorem Svenem<br />
Nykvistem opracowali metodę<br />
filmowania przy naturalnym<br />
świetle (co przecież przy technice<br />
lat pięćdziesiątych nie było wcale<br />
takie łatwe), operowania długimi,<br />
nieraz dziesięciominutowymi,<br />
ujęciami oraz częstymi zbliżeniami.<br />
Na początku lat siedemdziesiątych<br />
Bergman postanowił zrealizować, w<br />
ten sposób, na zamówienie telewizji,<br />
„Sceny z życia małżeńskiego”. Serial<br />
okazał się być przebojem. Choć<br />
Agnieszka Grzybowska – olsztynianka. W 2001 r.<br />
uzyskała dyplom Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we<br />
Wrocławiu. Debiutowała jeszcze jako studentka u Jerzego<br />
Jarockiego w Teatrze Polskim, gdzie zagrała Sonię w „Wujaszku<br />
Wani” A. Czechowa. Od 2001 r. przez 3 sezony aktorka<br />
Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie, w którym<br />
grała, m.in. Julię w „Romeo i Julii”, Małgorzatę w „Fauście”,<br />
Klarę w „Ślubach Panieńskich”, Pannę Młodą w „Weselu”<br />
oraz Balladynę w dramacie J. Słowackiego. Od r. 2004 w<br />
zespole Teatru im. S. Jaracza w Olsztynie, gdzie do swojego<br />
repertuaru dołączyła role Soni w „Płatonowie”, Alice w „Bliżej”,<br />
Nieznajomej-diabła w „Nie-boskiej komedii”, psychiatry w<br />
„Agnes od boga” oraz Kurtyny w „Podróży do wnętrza pokoju”.<br />
Laureatka ubiegłorocznej Teatralnej Kreacji Roku za role pani<br />
Lebrun w sztuce „Napis”. Prywatnie miłośniczka żeglarstwa,<br />
fotografii, podróży „w nieznane” i niszowego kina.<br />
199
teatr - rozmowa<br />
O „małym Tesmanku”<br />
i jego lataniu bez<br />
steru<br />
Z Marcinem Kiszlukiem, aktorem, rozmawia Urszula Pawlicka<br />
Henrik Ibsen w swoich dramatach często<br />
kontrastował dwa ludzkie typy: jednostki silne i słabe.<br />
Zdecydowanie potępiał ludzi miernych, nijakich, bez<br />
„woli mocy”. Czy do nich zaliczyć można Jorgena<br />
Tesmana?<br />
Na pewno nie zaliczyłbym go do ludzi nijakich. Jest to<br />
słaba osobowość, do końca nie radząca sobie z rzeczywistością.<br />
Słabsza niż na przykład sama Hedda Gabler. Wyobraziłem<br />
to sobie tak, jakby ciocia przekazała mu ster samolotu i<br />
powiedziała: „Leć”, tylko że ona nie uprzedziła go, że skręca się<br />
w prawo i w lewo. On tak leci i nagle, gdy okazuje się, że trzeba<br />
skręcić, jest strasznie zdziwiony. Przez to nieprzygotowany na<br />
to, że życie nie jest takie łatwe i przyjemne.<br />
Widzowie oceniając relacje małżeństwa Tesmanów,<br />
na pewno podzielą się na tych, którzy będą bronić<br />
Jorgena i ganić bezwzględną Heddę oraz na tych,<br />
którzy będą współczuć Heddzie, oskarżając tym samym<br />
Tesmana o brak „troski i zaangażowania” w związek.<br />
Po której stronie Ty stanąłeś, aby móc odpowiednio<br />
wykreować swą postać?<br />
Zadaniem każdego z aktorów jest bronić swej postaci.<br />
Takie było też moje zadanie. Byłem zdecydowanie po stronie<br />
Tesmana, ponieważ inaczej w ogóle nie mógłbym podjąć<br />
pracy. Poza tym, nawet już po przeczytaniu tego dramatu,<br />
byłem stanowczo po jego stronie, ale nie dlatego, że jestem<br />
mężczyzną! Czytając, po prostu byłem przerażony tą kobietą<br />
i jej zachowaniami. Ona jest dla mnie monstrum. Oczywiście<br />
Agnieszka Grzybowska to znakomita aktorka i potrafiła<br />
obronić Heddę, co na pewno widzowie zauważyli. Ja jednak<br />
generalnie jestem po stronie Jorgena Tesmana.<br />
Pantofle – prozaiczna rzecz, która w sztuce urasta<br />
do rangi symbolu. Czy zgadzasz się z twierdzeniem,<br />
że: pantofle symbolizują „wtargnięcie” starej<br />
rzeczywistości Tesmana (związanej z „ogniskiem<br />
domowym”) do nowej (małżeństwo i „usamodzielnienie<br />
się”) i tym samym wskazują na niemoc oderwania się od<br />
„matczynego łona”?<br />
200<br />
Zgadzam się z tym<br />
stwierdzeniem. Problem tego<br />
człowieka polega właśnie na tym, że<br />
bardzo chciałby się usamodzielnić<br />
i być takim dorosłym mężczyzną,<br />
który ma żonę, dom, a teraz będzie<br />
miał gromadkę dzieci i dostanie<br />
nominacje. Wszystko będzie w<br />
porządku… Niestety, ciąży na nim<br />
to, że nie jest przygotowany do<br />
życia. Nadal jest ciocia i on nie<br />
potrafi przestać być tym „małym<br />
Tesmankiem”. Stare ranne pantofle<br />
są jak najbardziej symbolem niemocy<br />
oderwania się od ciotki, choć on<br />
naprawdę bardzo tego chce. Z drugiej<br />
strony, ciotka też ma „swoje za<br />
uszami”. Nie potrafi sama wyrzucić<br />
go z tej łódki, powiedzieć: pływaj,<br />
najwyżej się utopisz. Ona cały czas<br />
siedzi w tej łódce i wiosłuje za niego.<br />
Nagle on chce sam wiosłować i ma<br />
poważny problem…<br />
Tesman kilka razy powtarza<br />
słowa: „Skoro należysz teraz<br />
do rodziny…”. Oczekuje zatem<br />
od Heddy (absurd, że trzeba w<br />
ogóle o to prosić…), aby mówiła<br />
do jego ciotki po imieniu.<br />
Okazuje się, że ich wizja<br />
rodziny drastycznie się różni.<br />
Czy można uznać, że kolejnym<br />
problemem poruszonym<br />
przez dramatopisarza jest<br />
różnica wyznawanych wartości,<br />
dostrzegalna pomiędzy<br />
dwojgiem bohaterów?
Oczywiście, że tak. Myślę, że<br />
tak też jest w życiu, w związkach<br />
między ludźmi. Muszą dojść do<br />
jakiegoś kompromisu. Wiadomo,<br />
że ludzie, którzy łączą się ze<br />
sobą, pochodzą z różnych rodzin,<br />
środowisk, często nawet skrajnych<br />
i cała rzecz polega na tym, żeby się<br />
dogadać. Bohaterowie nie mogą<br />
dojść do kompromisu z następującej<br />
przyczyny: Hedda niczego nie<br />
dopuszcza do siebie. Myślę, że to<br />
jest dla Tesmana bardzo poważny<br />
problem, ponieważ on by tak<br />
bardzo chciał usiąść razem przy<br />
stole, aby była ciocia, Hedda i on<br />
w tych starych pantoflach. Na<br />
pewno, kiedy cioci nie ma, to tych<br />
kapci nie zakłada, robi to tylko<br />
dlatego, aby zrobić jej przyjemność.<br />
Tesman chciałby takiego ciepła<br />
rodzinnego. Myślę, że ten problem<br />
jest bardzo współczesny. Znamy<br />
wiele przypadków w życiu, kiedy<br />
to dochodzi do napięć pomiędzy<br />
matką-teściową a żoną. Mężczyzna<br />
wtedy miota się i nie wie, co robić,<br />
a chciałby, i żeby „wilk był syty, i<br />
owca cała”. Niestety, one nie potrafią<br />
dojść do porozumienia. Wbrew<br />
pozorom nie jest to banalny problem,<br />
ponieważ czasami może bardzo<br />
poważnie ciążyć na związku.<br />
Reżyser Andrzej Bartnikowski powiedział, że<br />
tworzy „teatr realizmu zagęszczonego”. Ascetyzm,<br />
jeśli idzie o rekwizyty, silne przesunięcie w kierunku<br />
środków niewerbalnych. Milczenie jako niezwykle<br />
ważny pierwiastek. Czy podobna forma nie jest zbyt<br />
ciężka dla przeciętnego widza, przyzwyczajonego do<br />
„przestrzeni rozbudowanej”?<br />
Trzeba sobie zadać jedno podstawowe pytanie: po co<br />
idziemy do teatru? W teatrze mamy różny repertuar, możemy<br />
iść na komedię, żeby się pośmiać, albo na ciężki dramat.<br />
Jeżeli ktoś nie wie, kim był Ibsen, to możne sobie tekst<br />
wcześniej przeczytać. Uważam, że dobry widz – chociaż nie<br />
chcę wartościować „zły-dobry”, gdyż szanuję każdego widza<br />
(olsztyńskiego szczególnie) – powinien spróbować wszystkiego.<br />
Obejrzeć wszystko, aby potem móc sobie powiedzieć: „Ja wolę<br />
ten realizm zagęszczony”, albo: „Wolę ten, gdzie jest mnóstwo<br />
rekwizytów i aktorzy gestykulują”. Nie wiem, czy to męczy…<br />
Na pewno nie jest to łatwy teatr, zarówno dla widza, do<br />
obejrzenia, jak i dla aktorów – do zagrania. To bardzo trudne,<br />
ponieważ, przykładowo, nie ma mebla, za którym można by się<br />
schować, nie mogę gnieść sobie czegoś w ręku i w tym samym<br />
momencie wygłaszać monolog. Nie potrafię odpowiedzieć,<br />
czy jest on za trudny dla widza… Nie jestem za tym, żebyśmy<br />
chodzili tylko na komedie. Wiem, że życie jest teraz ciężkie (w<br />
naszym kraju szczególnie) i najlepiej chodzilibyśmy się tylko<br />
pośmiać, i kompletnie się ludziom nie dziwię. Na komediach<br />
i farsach jest o wiele więcej ludzi! Ale uważam, że należy<br />
obejrzeć tego typu spektakl jak „Hedda Gabler”, żeby sobie<br />
odpowiedzieć: „Czy mi taki typ w ogóle odpowiada?”. Ciężko<br />
mi odpowiadać za widza, ponieważ nie wiem, co sobie ludzie<br />
myślą, gdy tak siedzą na widowni.<br />
fot. Jan Jakowicki<br />
201
„Odkryj ciemne zakamarki duszy kobiecej” – motyw<br />
przewodni sztuki? Przecież pojawia się w niej asesor<br />
Brack – mężczyzna, którego postawa nie jest godną<br />
naśladowania. Czy zatem hasło nie powinno brzmieć:<br />
„Odkryj ciemne zakamarki ludzkiej duszy”?<br />
Mogłoby tak brzmieć, tylko że asesor Brack jest postacią<br />
bardziej prostolinijną niż Hedda. Od początku wiadomo, o co<br />
mu chodzi i jaki ma cel: chce posiąść Heddę. A o co chodzi<br />
Heddzie? Tak naprawdę tego nie wiadomo, nie potrafimy<br />
sobie na to pytanie odpowiedzieć. Możemy się tylko domyślać,<br />
domniemywać. Stąd hasło podkreślające właśnie zakamarki<br />
duszy kobiecej. Heddy nie można dotknąć. Gdyby ona jeszcze<br />
zdradzała Tesmana, ale przecież mówi jasno do Lövborga, że<br />
ani zdrada małżeńska, ani miłość, nie wchodzą w rachubę. Ma<br />
„schizę” na punkcie dotykania, stąd pistolety generała Gablera,<br />
które zastępują jej mężczyznę lub kogoś, kto ją zaspokoi<br />
seksualnie.<br />
Dramaturgia Ibsena – „ożywcze obmycie serca”.<br />
Czy taki efekt chciał uzyskać reżyser wybierając dramat<br />
„Hedda Gabler”? Czym dla Was, aktorów, była gra w tej<br />
właśnie sztuce?<br />
Bardzo trudne pytanie… Wydaje mi się, że jest to ożywcze<br />
obmycie serca... Czytałem wiele recenzji i przeczytałem<br />
pewną, w której autor zarzucił nam, że my nie wiemy, co grać.<br />
Wiadomo, jest demokracja i każdy ma prawo do oceny. Nie<br />
mogę komuś powiedzieć, że ma mu się podobać spektakl<br />
w Teatrze Jaracza albo nie podobać. Każdy ma prawo do<br />
swojego zdania, ale jest ono subiektywne, więc ja nie godzę się<br />
ze stwierdzeniem, że my nie wiedzieliśmy, co grać, a reżyser<br />
wpuścił nas w maliny. Uważam, że nie można oceniać sztuki<br />
na zasadzie „zła-dobra”, lecz według odczuć, czy nam się taki<br />
teatr podoba i czy taka forma przedstawienia nam odpowiada,<br />
czy też nie. Nie można powiedzieć, że ktoś nie wiedział, co<br />
gra, ponieważ od początku do końca wiedzieliśmy, za co się<br />
zabieramy. Reżyser doskonale wiedział, o czym robi sztukę i<br />
konsekwentnie doprowadził ją do końca. Wszystkie zabiegi<br />
były świadome. Dla mnie jest to bardzo ważne przedstawienie.<br />
Trudne, wymagające ogromnego skupienia. Nie mamy się<br />
za czym schować. To i liczne pauzy powodują, że w środę<br />
przedstawienie może być świetne, a w czwartek już kompletnie<br />
do bani. Rzadko się grywa w spektaklu, w którym nie można<br />
wyrzucić emocji na zewnątrz. Dużo łatwiejszym środkiem<br />
aktorskim jest wyrzucenie emocji na zewnątrz niż skrywanie<br />
ich przez półtorej godziny.<br />
Dziękuję za rozmowę.<br />
202<br />
Marcin Kiszluk – rocznik 1978,<br />
absolwent policealnego Studium<br />
Aktorskiego przy Teatrze im. S.<br />
Jaracza w Olsztynie (2000). Po<br />
dyplomie pracował w Radomiu<br />
i Kielcach. Jego role to, m.in.<br />
Jimmy Porter – „Miłość i gniew”<br />
J. Osborne’a (dyplom aktorski),<br />
Książę Kornwalii – „Król Lear” W.<br />
Szekspira, Bill – „Funny Money” R.<br />
C. Cooney’a, Władzio – „Ślub” W.<br />
Gombrowicza, Jacques – „Palec boży”<br />
M. Hollingera, Rafael – „Czasami<br />
śnieg pada w kwietniu”. Prowadzi<br />
zajęcia gońca teatralnego. Pasjonuje<br />
się sportem – jest szczególnym<br />
fanem piłki nożnej. Zna też tajniki<br />
szermierki teatralnej.
teatr - rozmowa<br />
Siła tkwi w słabości<br />
Z Sebastianem Badurkiem, aktorem, rozmawia Urszula Pawlicka<br />
Eilert Lövborg to mężczyzna<br />
o słabej kondycji psychicznej.<br />
Łatwo jest nim sterować.<br />
Niestety, manipulatorzy nie<br />
zawsze mają dobre zamiary.<br />
Bohater staje się marionetką w<br />
rękach tak Elvsted, jak i Heddy<br />
Gabler. Czy rys postaci, nie<br />
kłóci się z mitem twardego,<br />
dominującego mężczyzny?<br />
Zgadzam się z tym, że kondycja<br />
psychiczna Eilerta nie jest najlepsza,<br />
ale czy rzeczywiście tak łatwo jest<br />
nim manipulować? Tego bym nie<br />
powiedział. Problem w tym, że ma<br />
on inne priorytety w życiu. Stać go<br />
na ryzyko, dzięki temu nie rezygnuje<br />
z marzeń. Jego wewnętrzny świat jest<br />
gęsty i zróżnicowany, skala doznań<br />
niezwykle szeroka, a wrażliwość<br />
sporo powyżej przeciętnej.<br />
Oczywiście, kto wysoko lata, ten z<br />
wysoka spaść może. To jest właśnie<br />
to ryzyko, w pełni świadome. Czy<br />
może być coś bardziej męskiego niż<br />
odwaga? Czy ryzykantem można<br />
manipulować? Według mnie można<br />
próbować, ale nigdy nie wiadomo, co on zrobi. Jeśli chodzi o<br />
mit twardego mężczyzny, to w mojej głowie nie mieści się to<br />
pojęcie. Nie wiem, co ono znaczy, ponieważ zniszczyć można<br />
każdego. I na dodatek: „siła tkwi w słabości”.<br />
Lövberg prowadził dość swobodny styl życia. Jego<br />
głównym celem było zaspokajanie żądz. W efekcie<br />
przeżywał kryzys, z którego miała wydźwignąć go<br />
książka. Niestety, w momencie, gdy dzieło odnosi<br />
sukces, odzywają się w Lövbergu „głosy z przeszłości”.<br />
Ponownie upada. Czy pierwszy upadek człowieka<br />
przesądza o następnym i następnym…?<br />
Mam wrażenie, jakbyśmy czytali dwie różne książki. Tak,<br />
prowadził swobodny tryb życia, nawet bardzo, ale jego celem<br />
było odbieranie życia całym sobą. Poznanie go od podszewki.<br />
Człowiek, który się nie stoczył, nigdy nie zrozumie świata.<br />
Upadek to najprawdziwsze, co może się przydarzyć. Upadając,<br />
uczymy się najwięcej. Oczywiście trzeba umieć wyciągać<br />
wnioski. Pierwszy upadek nie przesądza o następnym, ale go nie<br />
wyklucza. Lövborg ma tendencję do upadania, ponieważ jest<br />
zapalczywy, porywczy, awangardowy... Często rzuca się w wir<br />
życia na ślepo, jak pionier. Połyka go całymi haustami, a potem<br />
wymiotuje.<br />
203<br />
fot. Jan Jakowicki
ecenzje<br />
Andrzej Bartnikowski na miejsce realizacji<br />
dramatu wybrał scenę kameralną. Czy ten wybór<br />
ma jakiekolwiek znaczenie dla odbioru sztuki? Czy<br />
widz ma poczuć się „gościem” w mieszkaniu Heddy i<br />
Tesmana?<br />
Myślę, że Andrzejowi rzeczywiście chodziło o oddanie<br />
pewnej intymności. O wprowadzenie publiczności niemal do<br />
wnętrza mieszkania Heddy i Tesmana. Wydaje mi się jednak,<br />
że chodziło bardziej o to, aby widz poczuł się nie tyle gościem,<br />
co podglądaczem, przecież w gruncie rzeczy bardzo intymnych<br />
sytuacji. Kto by obnażył swoje prywatne życie? W erze<br />
„bigbrotherów” może nie jest to tak uderzające doświadczenie.<br />
Eilert Lövberg i Hedda Gabler popełniają<br />
samobójstwo. Śmierć okazuje się jedyną<br />
ucieczką przed… No właśnie, przed czym?<br />
Ich śmierć to dowód słabości czy odwagi?<br />
A może pobudki, jakimi się kierowali, są<br />
odmienne i przez to ich samobójstwa należy<br />
rozpatrywać odrębnie?<br />
Hedda faktycznie popełnia samobójstwo, ale<br />
Eilert nie. Strzał pada przypadkowo w podbrzusze.<br />
Eilert chciał dalej żyć. Nie wiadomo oczywiście, jak<br />
długo, ale nie stchórzył. Szukał wyjścia. Zabiło go<br />
„koło fortuny”, przejechało po nim i zmiażdżyło.<br />
Nie uciekał, Hedda – tak. Ona uciekała przez całe<br />
życie. Bała się walczyć o swoje. Bała się przyznać<br />
przed samą sobą do miłości. Gdy ją straciła,<br />
nie wytrzymała. Jej subtelna, wyrafinowana gra<br />
doprowadziła do jej upadku, przed którym uciekła<br />
w samobójstwo.<br />
tu przypomnieć o tym, że patrzę z<br />
perspektywy mojej postaci. Niestety<br />
nie mam możliwości zobaczenia<br />
spektaklu. Milczenie to łącznik, który<br />
zbliża nie tylko kolejnych bohaterów,<br />
ale i poszczególne jednostki do<br />
swoich jaźni.<br />
Dziękuję za rozmowę.<br />
fot. Jan Jakowicki<br />
Niedawno dołączyłeś do zespołu<br />
aktorskiego Teatru Jaracza. Interesuje mnie<br />
to, jak przyjąłeś propozycję zagrania postaci<br />
Eilerta Lövborga? W jaki sposób określiłbyś<br />
tę rolę, podsumował ją?<br />
Eilert to piękna postać, pełna skrajności i<br />
wyzwań. Pobudzająca wyobraźnię i dająca siłę<br />
do odkrywania. Najbardziej podoba mi się jego<br />
świadomość, która mimo swojej obszerności,<br />
nie jest w stanie zapewnić mu przetrwania.<br />
Świadomość to potężny ciężar.<br />
Istotne dla sztuki jest milczenie. Nawet<br />
zamieszaniu i krzykom, którymi kończy się<br />
dramat Ibsena, w końcu towarzyszy milczenie.<br />
Julian Tuwim powiedział: „Milczenie to tekst, który<br />
niezwykle łatwo jest błędnie zinterpretować”. Jak ty byś<br />
je zinterpretował? Jaką rolę Twoimi zdaniem odgrywa<br />
ono w reżyserii Andrzeja Bartnikowskiego?<br />
Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to myśl, że milczenie<br />
nie jest ciszą. Milczenie jest rodzajem rozmowy. Może oznaczać<br />
silne porozumienie, ale także jego absolutny brak. W naszym<br />
przedstawieniu milczenie jest jak zbliżanie się do siebie. Muszę<br />
204<br />
Sebastian Badurek – ur. w 1974<br />
r. w Mrągowie. Ukończył PWST<br />
im. L. Solskiego w Krakowie.<br />
Przedstawienia dyplomowe:<br />
„Letnicy” w reż. K. Lupy, „Kto się<br />
boi Wirginii Woolf ” w reż. J. Peszka.<br />
W latach 2000-2007 aktor Teatru<br />
im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie.<br />
Od 2007 r. pracuje w Teatrze im. S.<br />
Jaracza w Olsztynie.
205
ecenzje<br />
206
ecenzje<br />
207
ecenzje<br />
208