02.10.2014 Views

Joanna Dziwak - Portret

Joanna Dziwak - Portret

Joanna Dziwak - Portret

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Redakcja:<br />

Bernadetta Darska (red. nacz.), Miłosz Babecki (sekretarz), Marek Jędrasik, Marek Parulski<br />

Współpracownicy:<br />

Tomasz Białkowski, <strong>Joanna</strong> Chłosta-Zielonka, Maciej Gierszewski, Anna Rau, Marcin Włodarski<br />

Projekt i opracowanie graficzne:<br />

tyminski.pl<br />

Korekta:<br />

Anna Rau<br />

Wydawca:<br />

Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „<strong>Portret</strong>”<br />

Adres redakcji:<br />

Pismo „<strong>Portret</strong>”, ul. Kołobrzeska 25/14, 10-431 Olsztyn<br />

Tel. 0602-634-842, 089 534-52-74, 0694-518-136<br />

e-mail: portret@portret.org.pl; portret@free.art.pl<br />

www.portret.org.pl<br />

Numer konta:<br />

PKO BP I o/Olsztyn<br />

59 10203541 0000 5802 0065 2701<br />

Zrealizowano w ramach programu operacyjnego<br />

Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez<br />

Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.<br />

Numer ukazuje się dzięki finansowej pomocy Urzędu Miasta Olsztyn.<br />

Pomoc przy wydaniu okazał też Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie.<br />

Serdecznie dziękujemy!<br />

Redakcja zastrzega sobie prawo skracania tekstów, zmiany tytułów oraz graficznego opracowania prac plastycznych.<br />

Materiałów nie zamówionych nie zwracamy!!!<br />

Nakład: 600 egzemplarzy<br />

ISSN 1425-8374<br />

NR INDEKSU 36794X<br />

Cena 9 zł (w tym 0% vat)<br />

Druk:<br />

Zakład Poligraficzny „Algraf”, Biskupiec<br />

2


Filozofia:<br />

Marek Parulski, Niedozwolony obiekt u bram<br />

Rozmowa:<br />

„Stan patologii” ma swoją dobrą stronę. O współczesnych odmieńcach z Grzegorzem Ojcewiczem rozmawia Miłosz<br />

Babecki<br />

Proza:<br />

Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Czterdziestka<br />

Katarzyna Jakubiak, Pierwsze polowanie<br />

Jerzy Reuter, Zza szyby<br />

Poezja:<br />

<strong>Joanna</strong> <strong>Dziwak</strong>, Bravo Girl; Polar; Ekstremalne metamorfozy; Realizacja 3<br />

Konrad Piskała, ziemniaki<br />

Krystyna Myszkiewicz, Najemca; ile miast jest w ulicznicach; arytmia<br />

Jacek Krajl, żrą ludzi z musztardą; Zatorze; uczucia kliniczne z Wąsoszu<br />

Filozofia:<br />

Jakoś sobie radzimy i będziemy sobie radzić. Z Andrzejem Szahajem rozmawia Marek Parulski<br />

Recenzje:<br />

Aleksandra Rudzka, Zapraszam do Kartoflandii!<br />

[Marian Pankowski, Pątnicy z Macierzyzny]<br />

Marta Więckiewicz, Niezbędnik inteligenta<br />

[Steve Bruce, Fundamentalizm; Alan Aldridge, Konsumpcja; Alan Aldridge, Rynek; John Scott, Władza]<br />

Marta Konarzewska, Bez czapki niewidki przygoda<br />

[Anna Laszuk, Dziewczyny, wyjdźcie z szafy!]<br />

<strong>Joanna</strong> Szydłowska, Palimpsesty, szyfrogramy, krzyżówki, czyli o magii inaczej<br />

[Edmundo Paz Soldán, Śmierć na ulicy Unzueta]<br />

Krzysztof Dziamski, Kraby nie rodzą papai<br />

[Edwidge Danticat, Oddech, oczy, pamięć]<br />

Dagmara Napieraj, Miłość niejedno ma imię<br />

[Anna Swärd, Lato polarne]<br />

Marta Grabowska, Brudne obrazki<br />

[Mariusz Grzebalski, Pocałunek na wstecznym]<br />

Anita Frankowiak, O tym, jak „realny” jest świat Kafki<br />

[Mariusz Szczygieł, Gottland]<br />

Bernadetta Żynis, Polak, Czech – dwa bratanki<br />

[Aleksander Kaczorowski, Europa z płaskostopiem]<br />

Poemat:<br />

Witold Wirpsza, Wykorzenienie<br />

Rozmowa:<br />

Nie istnieje tekst nieoznakowany swoim podmiotem. Z Ingą Iwasiów rozmawia Bernadetta Darska<br />

4


Teatr:<br />

Miłosz Babecki, www.zbrodniekompilacja.pl. Od „krwawego sportu” do współczesnej choroby medialnej<br />

Jacek Kochanowski, Queer, czyli (nie)możliwość odmienności. Teatr jako pęknięcie<br />

Poezja:<br />

Dawid Majer, Paliwo; Krzyk; Znieczulenie; Lustro weneckie<br />

Dawid Półrolniczak, Idąc do Asjut<br />

Marta Stachniałek, Prognozy II<br />

Recenzje:<br />

Bernadetta Żynis, Żeby tylko rodzinny szit...<br />

[Gautam Malkani, Londonistan]<br />

Anna Rau, Dumny Amerykański Sztandar<br />

[Jonathan Safran Foer, Strasznie głośno, niesamowicie blisko]<br />

<strong>Joanna</strong> Chłosta-Zielonka, Ostatnie pytanie<br />

[Paweł Huelle, Ostatnia wieczerza]<br />

Anna Brzezińska, Bóg stworzył kobietę<br />

[Manuela Gretkowska, Kobieta i mężczyźni]<br />

Kamil J. Bałuk, Życie na chłodno<br />

[Jaś Kapela, Życie na gorąco]<br />

Agnieszka Mrozik, „Myśleć inaczej niż myśli zbiorowość...”<br />

[Zniewolony umysł 2, red. Ewa Majewska i Janek Sowa]<br />

Nina Olszewska, Pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy...<br />

[Anna Enquist, Sekret]<br />

<strong>Joanna</strong> Szydłowska, Podróże bez Kapuścińskiego<br />

[Podróże z Ryszardem Kapuścińskim. Opowieści trzynastu tłumaczy]<br />

Tomasz Wojnarowski, Stary Kant w szponach diabła<br />

[Michale Gregorio, Krytyka zbrodniczego rozumu]<br />

Hanna Jaxa-Rożen, Kobieca wersja człowieczeństwa<br />

[Anna Janko, Dziewczyna z zapałkami]<br />

Rozmowa:<br />

W skulonych organizmach rodzą się nieprzyjemne pomysły. Z Grzegorzem Wróblewskim rozmawia Łukasz<br />

Maziewski<br />

Proza<br />

Łukasz Błaszczyk, Szafa<br />

Eligiusz Buczyński, Jutrzni, której nie było...<br />

Piotr Binkowski, tydzień z m.<br />

Karol Fryta, Natali<br />

Poezja:<br />

Izabela Fietkiewicz-Paszek, *** [Białko podgrzane tchnieniem]; Lustro obustronnie weneckie;<br />

nie przemawiają do mnie obrazy realistów; Tak jakoś<br />

<strong>Joanna</strong> Vorbrodt, Wszystkie prawa zastrzeżone<br />

Tomek Klarecki, rigor mortis; sztuczne ognie<br />

Filozofia:<br />

Marek Parulski, Wstęp do przemocy<br />

Michał Drózd, Oświecenie jako źródło nowoczesnej opresji<br />

Marek Jędrasik, Pod maską przemocy. Filozofia równowagi Markiza de Sade


Rozmowa:<br />

Po burzach poszukiwałem „deszczowych skarbów”. Z Pawłem Jaszczukiem rozmawia Marek Barański<br />

Szkic:<br />

Natalia Sarata, Druga<br />

Recenzje:<br />

<strong>Joanna</strong> Szydłowska, Ambiwalencje intymności<br />

[Agnieszka Nęcka, Granice przyzwoitości]<br />

Urszula Bielas, Labirynt fabuł<br />

[Aleksander Kościów, Świat nura]<br />

<strong>Joanna</strong> Chłosta-Zielonka, „Kto jest najpiękniejszy na świecie?...”<br />

[Eve Ensler, Dobre ciało]<br />

Rafał Derda, Cyrk i wesołe miasteczko opuszczają kurort<br />

[Łukasz Jarosz, Soma]<br />

Bernadetta Żynis, Koniec świata w pudełku<br />

[Jacek Dehnel, Rynek w Smyrnie]<br />

Anna Rau, Powiedz mi, powiedz<br />

[Judy Budnitz, Gdybym ci kiedyś powiedziała]<br />

Ilona Godlewska, Mongolia bliska i daleka<br />

[Petra Hůlová, Czas Czerwonych Gór]<br />

Bernadetta Darska, Swingować wbrew wszystkiemu<br />

[Włodzimierz Kowalewski, Excentrycy]<br />

Hanna Jaxa-Rożen, Krzysztof Rynkowski, Historia inaczej?<br />

[Ewa Domańska, Historie niekonwencjonalne]<br />

Sebastian Żurowski, Szczery postmodernista<br />

[Ewa Mazierska, Słoneczne kino Pedro Amodovara]<br />

Bernadetta Darska, Wschód jest w nas<br />

[Maria Janion, Niesamowita Słowańszczyzna]<br />

Poezja:<br />

Tomasz Pietrzak, Prezent; Oddział; Virginia Woolf robi szkic do Pani Dalloway, po czym siada w fotelu i pije kawę;<br />

Recycling<br />

Milena Kubisz, Piesku; *** [Warkot]; Jak Nehemiasz<br />

Szymon Wasilewski, Confusing people; Bagienna<br />

Przekłady:<br />

Młoda literatura serbska, chorwacka i bośniacka<br />

Tłum. Agnieszka Żuchowska-Arent<br />

Dejan Vukicević, Circulus vitae; Człowiek z okrągłego placu<br />

Ivan Potić, Pod znakiem zapytania; Astronomia; Onomatopeja; Lewitacja i aterryzacja<br />

Mirko S. Božić, Na wpół ogolone pizdy; Kryształatwowierność; Limousine servis; Hommage pustej przestrzeni /<br />

Dlaczego nie lubię matematyki; Gdyby pewnej nocy pewien kapitan straży pożarnej; Pagano – Bischlieglie<br />

Petar Matović, Budzenie księżyca; Z kąta pokoju; Without shaving; (Z cyklu: Wycieczka pogody) Tęskniąc za listem<br />

od kobiety; Straż; (Z cyklu: Archipelag Internet) Śmietnisko Europy<br />

Šejla Šehabović, Shakespeare; Grupa; Ilahija; Gość; Tequila; Wycieczka; Koronki<br />

Vladimir Stojnić, *** [Na swojej drodze]; Piwnice Damaszku; Śniłem pustynię; Majakowski; Kołysanka dla<br />

Diamentu; *** [Dotarliśmy]<br />

Vladimir Vukomanović, Kocham; Rozstanie; Ciche kroki; Sen; Przedstawienie; Dobosz<br />

Zoran Krušvar, Miss Universe<br />

Hyde Park:<br />

Agnieszka Ściepuro, W autobusie<br />

Autorem pracy na okładce oraz grafik wewnątrz numeru jest Tomasz Bohajedyn.<br />

Tomasz Bohajedyn – ur. w 1974 roku w Bieczu na Podkarpaciu. Rysuje tuszem i ołówkiem, wycina linoryty, odbija<br />

monotypie i duotypie. Swoje prace publikuje w czasopismach artystycznych i kulturalno-społecznych. Współpracuje<br />

między innymi z Redakcjami „ALBO albo”, „Lewą Nogą”, „Nowym Robotnikiem”, „Op.cit.”, „Ritą Baum”, „Le<br />

Monde diplomatique” (edycja polska). Jego prace były wystawiane w Klubie Le Madame w Warszawie, w Galerii Teatru<br />

Komuna-Otwock, w Rebel Barze w Chorzowie i na Rozbracie w Poznaniu. Mieszka w Krakowie, w dzielnicy, w której<br />

wszystkie linie biegną właściwie ­ w Nowej Hucie.<br />

6


Marek Parulski<br />

Žižek, jak każdy myśliciel pragnący przejść do działania,<br />

w pewnym miejscu napotyka na swoją kluczową Sprzeczność,<br />

która tworzy zestaw wszystkich jego podstawowych<br />

trudności. Postuluje on otóż odwrócenie jedenastej tezy<br />

Marksa o „najważniejszym zadaniu dziś”, która nawoływałaby<br />

po tej korekcie, aby n i e podejmować żadnego konkretnego<br />

działania. Byłoby ono skazane na rozproszenie,<br />

spacyfikowanie, a nawet przejęcie przez aktualne reguły<br />

gry ideologicznej. Zaleca więc presję czysto teoretyczną,<br />

która lepiej niż rzeczywiste działania doprowadziłaby do<br />

zmiany świata. Świata, w którym liberalna demokracja<br />

nie przyznaje się do swoich „wypartych ekscesów” – Trzeci<br />

Świat, Holocausty, kolonializmy itp. „Jesteśmy w tym<br />

samym historycznym momencie, co Adorno” – wykrzykuje.<br />

Žižek na pewno tak. Ponowoczesność natomiast<br />

rozpoznała i z rozbrajającą szczerością nam zakomunikowała<br />

pragmatyczno-komunikacyjny charakter wiedzy,<br />

w tym tej „czysto” teoretycznej. Žižek odkrywa Ameryki<br />

politycznych gier wstępnych. Określa swoje stanowisko<br />

jako stricte „leninowskie”. W rzeczy samej, odwrócona<br />

teza Marksa to zwykły kamuflaż – Žižek tak jak Lenin<br />

nie tylko wie, „co robić”, ale i w którym momencie, gdzie<br />

i w co uderzyć. Inaczej niż Negri i Hardt, którym nie jest<br />

znane umiejscowienie „decyzji” rewolucyjnej. „Teoretyczne”<br />

obalenie obowiązującego systemu łączy jednak<br />

ich wszystkich, nie wyłączając Marksa. Wielkie Sprzeczności<br />

zawsze posiadają intersubiektywny, interpersonalny<br />

charakter. To sprzeczności całej ludzkości.<br />

Žižek tymczasem usadawia się w jeszcze szerszym czasowym<br />

kontekście, w tym samym historycznym momencie<br />

co, Lenin: „Dziś prawdziwa wolność myślenia oznacza<br />

wolność kwestionowania panującego liberalno-demokratycznego,<br />

»postideologicznego« konsensu – albo nie znaczy<br />

nic”.<br />

Filozof, który zbyt wiele bredzi o wolności, wypowiada<br />

umowę o pracę z firmą noszącą nazwę filozofia i kończy<br />

na bruku polityki. Umysł, który sądzi, iż uda mu się podać<br />

ścisłą, a do tego jeszcze politycznie neutralną, kulturowo<br />

niezdeterminowaną definicję wolności, jest albo<br />

filozoficzne cnotliwy, albo szuka brutalnej przyjemności<br />

demiurga. Sceptycyzm, ogólność, krytyka okazują się zbyt<br />

trudnymi horyzontami dla poszukującej Wiecznej Perypetii<br />

psychiki. Psychoanalityk, socjolog, marksista (tym<br />

wszystkim jest po trosze Žižek), oto formy ucieczki przed<br />

nieodwracalnością i totalnością Krytyki. Dokąd prowadzi<br />

ten rodzaj wycofania? W konkret społeczny lub każdy<br />

inny. Są one dostatecznie stronnicze dla takich umysłów.<br />

W tym sensie przed Heglem ucieka się zawsze w Marksa,<br />

a przed ogólnym ­ w przygodność Historii. Problem podstawowy<br />

z Krytyką – która jest zawsze ostateczna – wyglądałby<br />

następująco: nie posiada ona żadnego zastosowania.<br />

Wszelkie teorie socjologiczne, antropologiczne,<br />

historiozoficzne mają wartość jedynie ekspiacji. Nie<br />

sądzę zresztą, żeby Žižek nie był tego świadomy. Jest<br />

on jednak przede wszystkim psychoanalitykiem. Całej<br />

ludzkości oczywiście. Pragnie ją ustrzec przed nieroztrzygalnością<br />

Historii i Rzeczywistości. Oferując<br />

terapię opartą na zasadzie Realnego. Ten stary dobry<br />

Miecz Damoklesa za jednym cięciem przywróci uniwersalizm<br />

partykularnemu, prawdę ­ konkretowi, postać<br />

­ ogólnemu. Krytyka porządku liberalno-demokratycznego<br />

jest oczywiście partykularna i stronnicza<br />

par excellence. Tak, Žižek rzeczywiście znajduje się w<br />

tym samym „historycznym” momencie co Lenin. W<br />

tym „miejscu” lęgną się jego rojenia o Rewolucji. Jak<br />

widać pokusa odwrócenia jedenastej tezy Marksa nie<br />

okazała się dość silna. Również dla samego Marksa.<br />

To pojęciowe wahanie dowodziło jedynie chwili samoświadomości<br />

w obliczu krytycznego momentu całej<br />

jego teorii krytycznej. To nie Engels i Lenin są odpowiedzialni<br />

za złe prowadzenie się marksizmu. Sam<br />

Marks nie utrzymał się długo na terenie i poziomie<br />

swojej krytyki. Mechanizm klasowy zakrzywiony do<br />

czasoprzestrzeni społeczno-historycznej natychmiast<br />

uległ ideologicznemu przepoczwarzeniu i funkcjonalnemu<br />

przystosowaniu. Nie tylko Historię dzieli od<br />

Polityki tylko jeden krok, również Krytykę. Ani Marks,<br />

nie mówiąc już o Leninie, ani Žižek – nie opowiedzieli<br />

się po stronie n i e z jedenastej tezy klasyka,<br />

otwierając szeroko układ Krytyka-Historia-Polityka na<br />

procesy ideologicznej infuzji. Žižek doskonale o tym<br />

wie, walczy tylko po prostu z ideologiczną alternatywą<br />

i konkurencją. Natomiast nie wie chyba do końca, iż<br />

dostarcza jej w ten sposób strukturalną pożywkę.<br />

Posthistoryczne nowoczesne rozwinięte społeczeństwa<br />

nie tylko dokonały wzmiankowanej chemicznej<br />

penetracji i cyrkulacji, ale zminiaturyzowały cały<br />

układ. Instytucja opinii publicznej zamieniła Historię<br />

w Informację. Świat został sprowadzony do nieustających<br />

Wiadomości. Czym różnią się te dwa rozwiązania<br />

ideologiczne? Umiejscowieniem cenzury. W pierwszym<br />

przypadku to sama Historia stanowi naturalną<br />

cenzurę, będąc nieskończonym horyzontem jednostki<br />

oddzielającym ją od niej samej. W drugim przeciwnie,<br />

to jednostka cenzuruje w imieniu systemu, którego<br />

jest pojęciem, wyrazem i retoryką. Co cenzuruje?<br />

Inne rozwiązania ideologiczne, ustrojowe, społeczne,<br />

ekonomiczne. Wszystkie te, w których jednostka jest<br />

od siebie oddzielona za pomocą naturalnych kosmologii,<br />

obiektywnej historii, ich społecznych mutacji itp.<br />

Žižek słusznie konstatuje, że w społeczeństwach konsumpcyjno-demokratycznych<br />

miejsce pornografii zajęła<br />

praca fizyczna, definiująca nowy obszar obscenii.<br />

8


Nie tylko ona jednak. Wszystkie społeczeństwa historyczne,<br />

ze swoimi modelami władzy i rodzajem działań<br />

w świecie zewnętrznym oraz we własnych światach<br />

społecznych, prawie że nie mają prawa do zaistnienia<br />

w „sprywatyzowanych” przestrzeniach nowoczesnego<br />

społeczeństwa. Określają nowy gatunek anomalii dla<br />

demokratycznych wspólnot. Większość analiz Žižka,<br />

w tym jego krytyka, której poddaje autorefleksyjną<br />

naturę zachodniego systemu filozoficznego, społecznego<br />

i politycznego, trafia zatem w dziesiątkę. Žižek<br />

nie popełnia błędu, by tak rzec, na poziomie lokalnym,<br />

lecz globalnym, budując całą swoją generalną strategię<br />

na partykularnym ataku w wybrane, partykularne<br />

jak widać miejsce. W czasach zimnej wojny państwa<br />

socjalistyczne i sam komunizm pozwoliły kapitalizmowi<br />

zmienić twarz na bardziej ludzką, ustanawiając po<br />

jednej stronie żelaznej kurtyny epokę socjalną. Własne<br />

problemy socjologiczne Zachód za ich pomocą mógł<br />

ekspediować poza swoje granice, chowając je chytrze<br />

w marksistowsko-leninowskim opakowaniu państw historycznych.<br />

Opakowanie to spełniało cztery podstawowe<br />

funkcje: uniemożliwiało „powrót” problemów<br />

socjologicznych do punktu wyjścia, wstrzymywało rozwój<br />

innych i ich konkurencyjność, tworzyło niezbędną<br />

antytezę dla „dobrego systemu”, „zrzucało” odpowiedzialność<br />

za „gorszą rzeczywistość” na samodzielne w<br />

swym istnieniu i samostanowieniu byty państwowe. W<br />

co wpisuje się zatem cały Žižkowy projekt polityczny?<br />

Jest bezwiednym wyrazem cudzej nostalgii za czasami<br />

realnej, strukturalnie silnie podpartej prosperity<br />

Zachodu. Jego autor zaś ochotniczym komiwojażerem<br />

amatorem. Kiedyś tę rolę odegrał inny wielki obrońca<br />

cudzych jouissance, sam Włodzimierz Iljicz Lenin.<br />

Kierowanie głównego uderzenia w pozory „europejskiej<br />

teorii krytycznej”, intelektualne i moralne molestowanie<br />

tych wszystkich „postcolonial i cultural<br />

studies”, zarzuty typu : „pseudopsychoanalityczny<br />

teatrzyk podmiotu”, wszystko to buduje złą strategię<br />

krytyczną obarczoną klasycznym brakiem samookreślenia.<br />

Podważanie stylu i podstaw innych systemów<br />

krytycznych nie przynosi nic poza efektem krytycznych<br />

ruchomych piasków i doraźnością kategorii. Inicjatywa<br />

pozostaje po stronie atakowanej, która chętnie<br />

nadstawia swoje kolejne pseudo-pięty Achillesowe. Do<br />

kultury krytycznej niezbędna jest kultura filozoficzna.<br />

A tej albo Žižkowi nie dostaje, albo z niej rezygnuje<br />

z powodów libidalnych. Między psychoanalizą a analizą<br />

filozoficzną istnieje przepaść, której nie zamierza<br />

pokonywać. „Ostateczną prawdą psychoanalizy nie jest<br />

odkrycie naszej prawdziwej Jaźni, ale traumatyczne<br />

spotkanie z nieznośnym Realnym”. Žižek zatem woli<br />

teatrzyk Historii od teatrzyku Podmiotu, mieszając<br />

na użytek swej retoryki porządek filozoficzny z psychoanalitycznym.<br />

Realne ma na powrót wprowadzić<br />

Czas i Przestrzeń do zasady rzeczywistości, który to<br />

kompleks uległ w całości implozji w nierzeczywistości<br />

gier uprawianych przez ponowoczesne społeczeństwa.<br />

Fałsz Podmiotu zostanie zastąpiony fałszem Realnego.<br />

Prawdziwy Inny wraz ze swoją prawdziwą rozkoszą i<br />

prawdziwym cierpieniem znajdzie się jak za dotknięciem<br />

czarodziejskiej różdżki w złożonym z odtworzonych<br />

elementów „tam i wtedy”. Zasada Przestrzeni i<br />

Czasu zadziała bezbłędnie umieszczając nas wszystkich<br />

w wygodnej przestrzeni moralnej. Będziemy mogli bezpiecznie<br />

pochylać się moralnie nad cierpieniem p r a w d<br />

z i w e g o Innego w swoim jakże przytulnym „tutaj i teraz”.<br />

Fałsz współczucia rozpoznany przez późną psychoanalizę<br />

ulegnie zapomnieniu bądź zobiektywizowaniu w<br />

wyniku ustanowienia aktu wszystkich aktów – Realnego.<br />

Žižek proponuje wymianę nowoczesnych form Dobrego<br />

Samopoczucia na tradycyjne.<br />

W czasie II wojny światowej hitlerowcy nadużyli i w<br />

ten sposób zużyli starą dobrą zasadę rzeczywistości. Posłużyła<br />

im ona jako środek przekazu. Pierwsza intuicja<br />

zasady Telewizji. Żydzi byli dowożeni do obozów Zagłady<br />

normalnymi pociągami, posiadali osobisty bagaż, zabierani<br />

byli nieraz ze zwykłych komfortowych mieszkań<br />

(casus Terezin). Relatywizacja „rzeczywistości” do środka<br />

przekazu spowodowała, iż zasada rzeczywistości była<br />

nie do utrzymania. Świat ponowoczesny otworzył przed<br />

nami swoje podwoje. Žižek zbyt pochopnie, pośpiesznie<br />

i trochę nieprzytomnie uderza weń, pomijając całkowicie<br />

jego dramatyczne uwikłanie. Cały ten proces odbył<br />

się przecież w świadomości psychologicznej odnoszącej<br />

się do jednego właściwie, odpowiednio szeroko tutaj rozumianego<br />

pokolenia. Filozofia nie mogła pominąć tego<br />

faktu, modyfikując praktycznie wszystkie swoje zasadnicze<br />

kategorie. Wszyscy mamy także jeszcze przed oczami<br />

niepokojące obrazy z wojny w byłej Jugosławii. Mieliśmy<br />

okazję oglądać Holocaust na ekranie telewizora. „Pojemność”<br />

zasady Telewizji została przekroczona. Kolor<br />

udowodnił swoje mroczne aspekty i możliwości, „przybliżając”<br />

na niebezpieczną „odległość” kolejną odsłonę<br />

katastrofy rzeczywistości. Zresztą także odkrycie przed<br />

kilkoma laty nieznanych dotąd k o l o r o w y c h zdjęć<br />

z łódzkiego Getta, wykonanych przez esesmana, fotografa<br />

amatora, podważyło tak wydawałoby się pewny status<br />

„obiektywności” Czasoprzestrzeni. Czarno-biały obraz<br />

odsyłał inferno w bezpieczne „tam i wtedy”. Bezwstydny<br />

kolor przywrócił życie niepokojącemu prawu równoczesności<br />

i równoległości wszystkich światów.<br />

Holocaust lokuje się w sposób naturalny w ważnych kategoriach<br />

filozofii, wykazując silny związek z niektórymi z<br />

nich. Wszelki dyskurs etyczny wydaje się być jedynie jego<br />

bardziej lub mniej starożytną metaforyzacją. Ogólność,<br />

przygodność, przypadkowość, oto pojęcia, które w istotnym<br />

charakterze uczestniczą we wszelkich tego rodzaju<br />

narracjach. Ale również znak, obraz, przedstawienie i<br />

ich ponowoczesne odmiany nie wykazują strukturalnej<br />

neutralności w tym względzie. Sposób, w jaki 11 września<br />

nastąpił atak terrorystyczny na World Trade Center,<br />

jasno pokazał, co było niemaskowanym celem uderzenia<br />

sama warstwa ochronna, jaką wytwarzają media w najlepiej<br />

pojętym interesie społecznym. Samoodtwarzanie się<br />

społeczeństwa nie może się obyć bez sprawnie działającej<br />

zasady mediów. 11 września jak również II wojna światowa<br />

zrujnowały obowiązującą w danym czasie aktualną<br />

jej postać. Wróćmy do tradycyjnych pojęć. Z najszerszej<br />

perspektywy interpretacyjnej każdy konkretny Holocaust<br />

uznać należy za przygodny. Dlatego, gdy Žižek utożsamia<br />

Zachód z jednym z Holocaustów, to twierdzi jedynie, iż<br />

jest on przygodną „przyczyną” wszystkich „swoich” przygodnych<br />

Holocaustów. Przygodność zatem relatywizowałaby<br />

każdy Holocaust, nie posiłkując się przy tym jaką-<br />

9


kolwiek podmiotową intencją. Przygodność relatywizuje<br />

Holocaust na poziomie wyższym niż psychologia. Žižek<br />

operuje tutaj konkretem materialnym i podmiotowym,<br />

który może być źródłem tylko dla „słabej” rozstrzygalności<br />

moralnej danej rzeczywistości. Przygodność wprowadza<br />

perspektywę, która pozwala na uniknięcie kłopotliwego<br />

– dla życia psychicznego, społecznego i politycznego<br />

– utożsamienia Holocaustu z samą rzeczywistością jako<br />

taką. Przyjęcie Realnego umożliwia co prawda ukrycie<br />

groźby takiej identyczności p r a k t y c z n i e , ale dużym<br />

kosztem: będzie ona obowiązywała w najszerzej rozumianej<br />

ogólności. Przemknie się do ontologii na przykład.<br />

A tak na marginesie, wypadałoby, żeby filozof – mam<br />

tu na myśli Žižka – odróżniał przygodność od przypadkowości.<br />

Co do Wittgensteina. Hmm. Jak można mylić<br />

Wolę z Językiem. Wittgensteinowski „zakaz” mówienia<br />

odnosi się do faktu skończoności języka w danym czasie,<br />

a nie do faktów psychologii. Oczywiście, język w najogólniejszym<br />

sensie jest rzeczywistością moralną. Nie „udałoby”<br />

mi się napisać o Holocauście i Holocaustach (Žižek<br />

też woli, i słusznie, mówić o Holocaustach, nie zacierając<br />

wyjątkowości żadnego z nich) tego, co napisałem, gdyby<br />

„zbiorowa wola” (jej ramy właśnie wyznacza język)<br />

nie stworzyła mi(?), nam(?), takiej możliwości. Zresztą<br />

Język odpowiada tylko po czasie na swój własny upadek<br />

w „Arbeit macht frei”, czyniąc z nas rzeczywistego, językowego,<br />

równorzędnego partnera dla Zbrodniarza. Ten<br />

fakt językowej emancypacji ofiary ma kolosalne znaczenie.<br />

Antropologia, polityka, teoria wychowania odzyskują<br />

swój przedmiot. I na poziomie idei, i zwykłej pragmatyki.<br />

Przyjmując dynamiczną wersję formuły Wittgensteina,<br />

uzyskamy doniosłą zasadę filozoficzną rozwiązującą<br />

nasz problem w całości: im „więcej” języka, tym mniejsza<br />

możliwość uogólnienia Holocaustu do kosmologii. Na<br />

poziomie kodu codzienności wystarcza zwykła zasada<br />

psychologii przypadku. Formuła filozoficznego poczucia<br />

bezpieczeństwa chroni natomiast samą ogólność przed<br />

jej własną niezwykle groźną otwartością na generalizację.<br />

„Holocaust może i powinien być »formalizowany«, to<br />

znaczy umieszczany w strukturalnych warunkach możliwości”<br />

(Žižek). Zróbmy teraz przeskok, jak to określa on<br />

sam – kolejny leninowski krok. Žižek w kontekście ulubionego<br />

kompozytora Lenina Franciszka Schuberta uznaje<br />

za fałszywą perspektywę narcystycznego, zatopionego w<br />

przyjemnościach cierpienia bohatera romantycznego.<br />

To namiastka traumy, wypierająca inną traumę, mającą<br />

swe źródło w rzeczywistej katastrofie historycznej. Uniwersalne<br />

emocje (na przykład Sztuka) swój uniwersalizm<br />

pobierają jedynie z przypisanego im funkcjonalnego aktu<br />

ideologii. Sztuka, powstała w dowolnym czasie, odnosiłaby<br />

się w tej funkcji do wszystkich – przeszłych, teraźniejszych<br />

i przyszłych – rzeczywistych katastrof historycznych.<br />

Przyjmując „Lenina” jako swoistą perspektywę<br />

chciałby Žižek znieść zasadę humanizmu ze względu na<br />

jej fałszywą pozycję ideologiczną. W to miejsce, domyślamy<br />

się, należałoby podstawić nowego bohatera, z ducha<br />

„leninowskiego”. Tu pojawia się także miejsce dla autentyczności<br />

Przemocy, czyniącej zbędnymi wszelkie z gruntu<br />

fałszywe kulturowe pozory. Dotychczasowe rewolucje<br />

ocenia Žižek negatywnie o tyle, o ile zawłaszczały one<br />

instytucjonalnie ten wyjściowy potencjał autentyczności.<br />

Brnie jednocześnie w różnicę między nazistą a komunistą.<br />

Obaj mieli dostęp do uniwersalnych emocji,<br />

ale tylko Lenin rzeczywiście cierpiał, gdy przechodził<br />

od Muzyki do Rewolucji. Więc może raczej<br />

bohater z ducha „nazistowski”? Žižek wpadł w<br />

sidła teatrzyku osoby ludzkiej, który tak zręcznie<br />

próbował opuścić.<br />

Zróbmy kolejny „leninowski” krok. „Strukturalne<br />

możliwości”, jak widzieliśmy to wyżej, przerastają<br />

najwyraźniej możliwości orientacyjne samego<br />

Žižka. Zdezorientowany gra w jeszcze jednym<br />

teatrzyku, kapitalistycznym. Rewolucja marksistowsko-leninowska<br />

była przecież „subwersją<br />

wszystkich subwersji” kapitalizmu, tożsamą z jego<br />

pseudo-transgresją, spokojnym „pełzaniem” wewnątrz<br />

samego siebie. Trzeba przyznać Žižkowi,<br />

że od czasu do czasu wyczuwa owo intelektualne<br />

zagrożenie dla swojej doktryny. Jest jednak zbyt<br />

inteligentny, wykształcony, finezyjny logicznie i<br />

dialektycznie, by nie dostrzec nieusuwalnej ambiwalencji<br />

wyznaczającej reguły tej gry. Liczy na<br />

nieuwagę adwersarzy. Bierze udział w przepychankach<br />

na kategorie, identyczności, różnice, podstawienia.<br />

Boju o językową inicjatywę. Ostatecznym<br />

argumentem pozostaje jednakże Przemoc, jedyne<br />

remedium na językowe wyrafinowanie kultury liberalno-demokratycznego<br />

porządku. W anamnezie<br />

rewolucyjnej przemocy zginąłby może subwersywny<br />

kontekst samej Rewolucji. Ukryciu uległaby<br />

prawda o tym, iż System i Rewolucja wzajemnie<br />

się konstruują, a wyczerpują się j e d n o c z e ś-<br />

n i e. Już Marks stanął przed aporią o „samowyczerpywaniu<br />

się” kapitalizmu. Rewolucja zatem<br />

byłaby zbędna, jeżeli chodzi o obalenie systemu.<br />

Co na to umysł taki jak Žižek? Wbrew filozoficznej<br />

zasadzie, iż „świat nie istnieje”, poszukuje dymorfizmu<br />

i zniekształcenia, swojego objet petit a.<br />

Pragnie nas zafascynować sposobem, w jaki wchodzi<br />

w relację ze swoim niedozwolonym obiektem.<br />

Rozwiązać wszystkie aporie psychoanalizy, filozofii,<br />

kultury, moralności. A co na to „my - człowiek<br />

współczesny”? Jesteśmy w stanie odpowiedzieć<br />

„gestem Lenina” (nie zrozumiawszy wszystkich<br />

meandrów marksizmu zainicjował przejście do<br />

aktu i akcji)? My wszak zrozumieliśmy. Nie tylko<br />

umysł taki jak Žižka, ale i własny.<br />

Slavoj Žižek, Rewolucja u bram.<br />

Pisma Lenina z roku 1917,<br />

przeł. Jan Kutyła,<br />

Wyd. korporacja ha!art.,<br />

Kraków 2006.<br />

10


Marek Parulski – ur. 1952, zaczął mówić w wieku czterech lat, pisać zdania w sensie kultury po czterdziestce. Za bazę swej krytyki filozoficznej<br />

przyjął Kratylosa zasadę podważania wszelkich językowych identyczności, przejawiających zawsze płynny, iluzoryczny, tymczasowy i arbitralny<br />

charakter. Tropi niejawne, modalno-sieciowe praktyki językowo-kulturowe. W trakcie studiów matematycznych podał dowód metageometrycznego<br />

(„iluzjonistycznego”) statusu wszelkich systemów formalnych matematyki. Inne intelektualne koneksje: Kaspar Hauser (figura filozofii na dowolnym<br />

salonie), logika sceptycka (każde skonwencjonalizowane rozumowanie jest sprzeczne), Emile Cioran (pogarda dla złudzeń zbiorowych i indywidualnych).<br />

Redaktor „<strong>Portret</strong>u”.<br />

11


O współczesnych odmieńcach z Grzegorzem Ojcewiczem rozmawia Miłosz Babecki<br />

Jarosław Mogutin poeta, eseista, fotograf, obrazoburca<br />

czy świadomy dezerter z rzeczywistości, której<br />

ramy determinują wszelkiego rodzaju restrykcje. Biogram<br />

ów, wyjąwszy imię i nazwisko, przypisać można<br />

wielu współczesnym artystom. W Pana książce to jednak<br />

on jest „meganarratorem”, „dematrixatorem”. Co<br />

przesądza o jego wyjątkowości?<br />

To, oczywiście, nie wszystkie wcielenia Mogutina. Pominął<br />

Pan na przykład jego doświadczenia jako prozaika,<br />

aktora, modela, performera, instalatora. Jeśli ów biogram,<br />

jak Pan mówi, można przypisać również innym współczesnym<br />

artystom, to fakt ten przemawia na korzyść rosyjskiego<br />

emigranta. Znaczy, po pierwsze, że Mogutin jest<br />

częścią współczesnej niepokornej artystycznej zbiorowości,<br />

a po drugie - mówi jednym z tą zbiorowością głosem<br />

o niszczącym wpływie wszelkich ideologii na jednostkę.<br />

Na pewno nie jest on dezerterem z rzeczywistości, lecz<br />

raczej jej wyrafinowanym minerem. Czy jego teksty tworzą<br />

„meganarrację”? Tak i nie, o czym piszę wyczerpująco<br />

we wstępie do swojej książki. O wyjątkowości Mogutina<br />

przesądza kilka rzeczy, ale na pierwszy plan wysuwa się<br />

według mnie intensywność jego wypowiedzi, ogromna<br />

szczera ekspresja, nasycenie wypowiedzi nienormatywną<br />

leksyką, jak też przenikliwe poruszanie się po wszelkich<br />

terytoriach zakazanych. Warto również wspomnieć i tym,<br />

że Mogutin zaczynał swą działalność dziennikarską jako<br />

nastolatek. Również jako nastolatek dokonał aktu samodestrukcji<br />

w warunkach ZSRR, odważył się bowiem na<br />

publiczny coming out, jawny bunt przeciwko sowieckiej<br />

obłudzie obyczajowej oraz komunistycznej ideologii. Z<br />

determinacją starał się bronić słowem i czynem własnego<br />

sposobu życia oraz subiektywnego interpretowania życia<br />

innych. A skłonności do dematriksowania umysłów ludzkich<br />

towarzyszą mu do dzisiaj, o czym świadczy chociażby<br />

jego ostatni zbiorek poetycki „Deklaracja niezależności”<br />

oraz demonstrowanie nowych pól uwrażliwiania odbiorcy,<br />

nastawionych głównie na łączenie obrazu z dźwiękiem,<br />

eksponowanie szybkiego „dziania się” życia oraz negatywnych<br />

skutków niwelowania szczerych relacji międzyludzkich<br />

i nadmiernego dbania przez chore moralnie społeczeństwo<br />

o zachowywanie pozorów przyzwoitości.<br />

Wskazani przez Pana „XX wieczni odmieńcy”,<br />

przypadek to czy przeznaczenie, przynależą<br />

do narodów mocarstw, kulturowych potęg.<br />

Dlaczego obywatele tych krajów, określani<br />

mianem skazanych, wypchnięci zostali poza<br />

wszelkie struktury, skazani na niebyt, skoro,<br />

paradoksalnie, kształtowali światopogląd i<br />

wzorce przyjmowane następnie przez kolejne<br />

generacje, szczególnie, młodych odbiorców<br />

kultury?<br />

To żaden przypadek, lecz dziejowa sprawiedliwość!<br />

Obecność odmieńców na obydwu półkulach,<br />

w Starym i Nowym Świecie, świadczy o<br />

występowaniu podobnych kulturowych, społecznych,<br />

religijnych oraz politycznych bolączek, o<br />

słabych stronach wielkich systemów. Gdy tylko<br />

ktoś zaczyna odważnie mówić, pisać albo śpiewać<br />

o nadużyciach w szerokim tego słowa znaczeniu,<br />

dostarczając przy okazji oponentom mocnych argumentów,<br />

musi się liczyć z możliwością zorganizowania<br />

odwetu przez ekipę rządzącą. Mocarstwa<br />

zwykle starają się pozbyć niewygodnych świadków<br />

historii, uznając ich niekiedy na przykład za wrogów<br />

ustroju. Zarówno w historii najnowszej Stanów<br />

Zjednoczonych, jak i totalitarnego ZSRR<br />

bez trudu odnajdziemy wiele przykładów, ilustrujących<br />

moje spostrzeżenie. Poza tym odmieńcy<br />

nie są zepchnięci poza wszelkie struktury, nie są<br />

wcale skazani na niebyt. Oni kształtowali w swoim<br />

czasie światopogląd młodego pokolenia i w jakimś<br />

stopniu zawsze odnosili zwycięstwo. Odmieńcy,<br />

o których pisze Mogutin, mają mocne legendy,<br />

zwłaszcza Jim Morrison. A jeśli żyje legenda, żyją<br />

też sprawy, o których mówili, pisali lub śpiewali<br />

bohaterowie legend.<br />

Charitonow, Baldwin, Genet, także wspomniany<br />

Mogutin, a z drugiej strony choćby<br />

Dennis Rodman. Częstokroć akcentuje Pan<br />

ich orientację homoseksualną, wskazując przy<br />

tym na kulturotwórcze talenty i działania. Nie<br />

boi się Pan, że szczególnie w Polsce „Skazani<br />

na trwanie” zagrożeni być mogą płytkimi in-<br />

12


czymś w rodzaju matrixa. Jednak matrix był systemem<br />

zniewolenia jednostek w nim funkcjonujących. Czy<br />

kulturę XX wieku uważa Pan za macierz krępującą<br />

społeczeństwa?<br />

Każda kultura bez względu na położenie geograficzne to<br />

złożony matriks o wiekowych tradycjach, który zniewalał i<br />

wciąż zniewala jednostki, bo wiąże się z silnym dążeniem<br />

przedstawicieli władzy do unifikacji społeczeństwa zarówno<br />

zewnętrznej, jak i tej znacznie groźniejszej w skutkach,<br />

czyli umysłowej, wewnętrznej. W dowolnej epoce w przeszłości<br />

odnajdziemy te same co do istoty mechanizmy<br />

manipulowania człowiekiem przez elity rządzące i liczne<br />

przykłady narzucania większości woli mniejszości, stawiania<br />

dobra własnego ponad dobro społeczne. Wiek XX i<br />

XXI niczym się nie różni w tej materii od czasów, dajmy<br />

na to, antycznych, by nie sięgać do prehistorii. Paradoksalnie<br />

jednak ten stan „patologii” ma swoją dobrą stronę,<br />

wywołuje bowiem sprzeciw garstki dziejowych buntowników,<br />

która potrafi przekonać do swoich interpretacji świata<br />

wielu innych dotąd obojętnych albo tylko uśpionych<br />

w przeczuciach osób. Następuje społeczne, polityczne<br />

lub kulturowe przebudzenie i spięcie, a jego rezultatem<br />

okazuje się nowa jakość, która z czasem kostnieje i zaczyna<br />

działać hamująco na przyszłość. I koło się zamyka.<br />

Losy kulturowych gorszycieli-bohaterów „Skazanych...”<br />

potwierdzają prawdziwość przedstawionej reguły.<br />

terpretacjami z akcentami przesuniętymi w<br />

kierunku nie sztuki, lecz wyłącznie wątków<br />

gejowskich?<br />

Żaden, tak naprawdę, autor nie ma absolutnego<br />

wpływu na losy swego dzieła. Z doświadczenia<br />

translatologicznego wiem, że nawet Biblia,<br />

pisana przecież pod szczególnym patronatem<br />

Ducha Świętego, znalazła w czasach renesansu<br />

wielu skrajnych interpretatorów, inicjując ruch<br />

protestancki. Pisząc „Skazanych na trwanie”, nie<br />

tworzyłem żadnego manifestu gejowskiego. Na<br />

pewno nigdy nie byłem i nie jestem homofobem.<br />

Opozycję homofob−homofil, nagłaśnianą skutecznie<br />

przez media, postrzegam jako absolutną<br />

sztuczność, wykorzystywaną sprytnie przez polityków.<br />

Aby to zmienić, należałoby postawić na edukację<br />

społeczeństwa w duchu tolerancji i dostrzegania<br />

przed sobą drugiego człowieka, a nie wroga,<br />

czytaj: pedała, zboczeńca. „Skazani na trwanie”<br />

są w jednakowym stopniu narażeni na zachwyty<br />

odbiorcy, jak i idiotyczne komentarze. Mam nadzieję,<br />

że zachwytów będzie jednak więcej. Każdy<br />

krytyk odsłania przecież swoją umysłowość. A jeśli<br />

ktoś się chce chełpić ograniczonością, no cóż...<br />

Używając określenia dematrixatorzy odnosi<br />

je Pan do kultury, w takim razie musi być ona<br />

Istotnym tropem w lekturze „Skazanych na trwanie”<br />

jest opozycja: konformizm-nonkonformizm czy lepiej<br />

konformiści-nonkonformiści. Tych drugich nazywa<br />

Pan dematrixatorami. Pojawia się jednak pytanie, w<br />

szczególności myślę o Olegu Kuliku. Jeśli przyjąć, że<br />

oryginalność jest kryterium procesu twórczego, to czy<br />

szczególnie w USA nie jest to proces pozorny, sztuczny,<br />

skoro wpisuje się w format freak show? Czy zatem<br />

oryginalność nie jest pseudooryginalnością?<br />

Trochę chyba się Pan zagalopował w grze słownej: oryginalność<br />

była i pozostaje oryginalnością, a pseudooryginalność<br />

była i również pozostanie tylko pseudooryginalnością.<br />

To są odmienne jakości, które mają odmiennych<br />

nadawców: jednych przez duże „N” oraz innych ⎯ i tych<br />

jest zdecydowana większość ⎯ przez małe „n”. Biorąc<br />

pod uwagę na przykład postmodernistyczne tendencje, ot<br />

chociażby dekonstrukcjonizm, w teorii literatury wychodzimy<br />

z założenia, że literaturą jest wszystko, co uznamy<br />

za literaturę. A więc nie ma ogólnie obowiązujących kryteriów,<br />

które pozwalałyby raz na zawsze uporządkować<br />

świat sztuki i estetyki. Ameryka to naprawdę bardzo dziwny<br />

kraj i to, co dla Europejczyka okazuje się tandetą, za<br />

Oceanem może święcić triumfy jako niezwykle odkrywcze<br />

zjawisko. Rzecz gustów, horyzontów odbiorczych,<br />

gotowości ⎯ lub jej braku ⎯ do samodzielnego ogarniania<br />

zjawisk kultury. Format freak show nie jest poza tym<br />

wyłączną domeną Ameryki, albowiem był on już znany, a<br />

nawet zinstytucjonalizowany, w Rosji carskiej. Wiemy z<br />

historii, że powszechne oburzenie wśród Rosjan wywołał<br />

akt prawny wydany przez Piotra Wielkiego o utworzeniu<br />

Kunstkamery i nacjonalizacji wszystkich „jurodów”,<br />

13


czyli rosyjskich freaków, którzy od tej chwili powiększali<br />

carską kolekcję żywych fizycznych osobliwości. Gdyby<br />

Kulik wystąpił ze swoim nagim show w Rosji, najprawdopodobniej<br />

nie otrzymałby rewelacyjnych recenzji, lecz<br />

zostałby emocjonalnie odesłany do intymnej części ciała<br />

żeńskiego, otarłby się przy okazji o kilka paragrafów kodeksu<br />

karnego związanego z obrazą moralności, dobrych<br />

obyczajów, gorszenia nieletnich itd. itp. Amerykanie patrzyli<br />

z zachwytem na nagiego Kulika-psa, uwięzionego<br />

w klatce, w obroży, bo utożsamiali go z dziką, okrutną<br />

i tajemniczą Rosją oraz skutkami zniewolenia człowieka<br />

przez system totalitarny. Mieli wreszcie namacalny dowód<br />

wyższości własnej ideologii nad systemem komunistycznym.<br />

Czy mogli nie skorzystać z nadarzającej się okazji,<br />

by odnieść łatwe „moralne zwycięstwo” nad Rosjanami?<br />

Bohaterowie, których opisuje Pan w swej książce,<br />

mają na koncie wiele tzw. interwencji w rzeczywistość.<br />

Ostatecznie jednak rzeczywistość, niczym atakowany<br />

przez wirusy organizm, radzi sobie z nimi, marginalizuje<br />

ich. Jak opisałby Pan tę relację: „Odmieńcy XX<br />

wieku” interweniują w rzeczywistość czy to rzeczywistość<br />

interweniuje w ich istnienia?<br />

przepadam, na przykład, za kulturą masową, bo ta<br />

niezmiennie kojarzy mi się z eliminowaniem dialogu<br />

z czytelnikiem albo widzem, ale stale zaskakuje<br />

i zadziwia mnie wyobraźnia surrealistyczna.<br />

Mogutin i jemu podobni są - jeśli pozostajemy w<br />

retoryce „spółdzielczej” - producentami szczególnych<br />

wizji, a my te wizje albo akceptujemy, albo<br />

odwracamy się do nich plecami, jak do każdego<br />

innego towaru. Czasami czynimy tak tylko dlatego,<br />

że nas na ekskluzywny mentalnie towar po<br />

prostu nie stać...<br />

W jednym z esejów Jarosław Mogutin wiele<br />

miejsca poświęca Dennisowi Rodmanowi:<br />

ikonie sportu amerykańskiego, ikonie popkultury,<br />

gwieździe filmów<br />

W „Skazanych na trwanie” piszę o roli niepokornych<br />

artystów-gorszycieli w funkcjonowaniu kultury i wskazuję<br />

na ponadczasowy mechanizm odbiorczy, który nazywam<br />

recepcyjnym trójskokiem. Skok pierwszy to negacja połączona<br />

częstokroć z agresją ze strony kultury, czyli atak na<br />

buntownika i jego ofertę artystyczną. Skok drugi to asymilacja,<br />

czyli trawienie jego dorobku i przystosowywanie<br />

do własnych potrzeb, nierzadko głównie komercyjnych.<br />

Skok trzeci to aneksja, czyli włączenie do zasobów kulturowych<br />

tego, z czym początkowo zaciekle walczono. Jak<br />

widać, decydenci najpierw blokują inwencję nonkonformistów,<br />

aby następnie pozwolić się jej rozwinąć i w końcu<br />

- dobrze na niej zarobić. Niestety, podkreślam to w swojej<br />

książce, komercja i intelektualny radykalizm również idą<br />

w parze, bez względu na miejsce akcji i liczbę uczestników<br />

globalnego dramatu. Wracając do Pana formuły, powiedziałbym<br />

jeszcze tak: prawdą jest, że wszyscy odmieńcy<br />

interweniują śmiało w rzeczywistość, a rzeczywistość<br />

bezwzględnie interweniuje w ich istnienia.<br />

Często definiuje Pan kulturę współczesną w kategoriach<br />

wszechobecnego procesu komunikowania,<br />

co jednoznacznie determinuje bohaterów. Zygmunt<br />

Bauman posługuje się przewrotnym pojęciem kultury<br />

jako spółdzielni spożywców. Przyjmując te optykę,<br />

jakim mianem określić można Mogutina i jemu podobnych?<br />

Myślę, że wszystko jest procesem komunikowania. Nawet<br />

najgłębsze milczenie. Jedni tworzą, drudzy z tego korzystają.<br />

Kultura bez konsumenta nie ma sensu. Możemy<br />

natomiast zastanawiać się nad portretem intelektualnym<br />

owego konsumenta, nad sposobami docierania do odbiorcy,<br />

będącego przecież dziedzicem wieków minionych. Nie<br />

fot. Marta Skłodowska<br />

akcji. Czy stawianie w<br />

jednym szeregu Rodmana z Sadem i Genetem<br />

nie jest nadużyciem, a może to oko puszczone<br />

do masowego odbiorcy przedkładającego język<br />

obrazów nad język słów?<br />

Nie sądzę, by Mogutin do kogokolwiek puszczał<br />

oko, albowiem, jak zapewnia, wszystko, co robi,<br />

robi tylko dla siebie, walcząc z przeszłością, z lękami<br />

i kompleksami z dzieciństwa, ze złą pamięcią<br />

związaną z doświadczeniami wyniesionymi z Rosji.<br />

Mogutinowi zawsze najbardziej zależało - jak<br />

chyba każdemu artyście - na odkrywaniu własnej<br />

tożsamości i drzemiącej w nim potęgi kreacjonizmu.<br />

To taka forma totalnego intelektualnego<br />

ekshibicjonizmu i egocentryzmu. Rodman, jak<br />

każdy inny bohater jego esejów, to zaledwie pretekst<br />

do zderzenia z samym sobą, z własną wrażliwością,<br />

z osobistym rozumieniem i interpretowaniem<br />

świata. Mogutin nie jest bezkrytyczny,<br />

często przecież ironizuje, bywa nawet zjadliwy w<br />

14


swoich komentarzach, ma bowiem świadomość<br />

mocy słowa i niesłabnące pragnienie stania się<br />

SuperMogutinem.<br />

Wspólnym mianownikiem „Odmian odmieńców<br />

XX wieku” jest niezgoda na upowszechnione<br />

w społeczeństwie normy obyczajowe.<br />

Rosyjskojęzyczni bohaterowie azylu poszukują<br />

w USA, Amerykanie we Francji, która z kultur<br />

lub który z krajów mogłyby być obecnie dla<br />

nich azylem i jak na tym tle sytuuje się współczesna<br />

Rosja?<br />

Wybór kierunku emigracji czasowej lub na stałe<br />

zależy od samych twórców. Dla mieszkańców<br />

Starego Świata Nowy Świat wydawał się Arkadią<br />

i odwrotnie: pogoń ku mitom i stereotypom, a po<br />

nich - najczęściej głębokie rozczarowanie. Po roku<br />

1990 wiele się w Rosji zmieniło i nie ma obecnie<br />

potrzeby ucieczki za granicę, by mówić pełnym<br />

głosem o życiu za pośrednictwem literatury, sztuki.<br />

Postmodernizm niejedno ma imię i na pewno<br />

niejedno jeszcze wytrzyma w sferze języka i formy.<br />

Azyl polityczny stracił na atrakcji, zszedł na drugi<br />

plan.<br />

Interesuje mnie przyjęta przez Pana strategia<br />

narracyjna. Wskazuje Pan na nieobecność<br />

i nieznajomość w Polsce Mogutinowskiego<br />

dorobku, budując jednocześnie konstrukcję<br />

piętrową. Wskazuje Pan możliwe interpretacje,<br />

odsyłając czytelnika do nietłumaczonych<br />

oryginałów, dlaczego?<br />

Niekoniecznie jest tak, jak Pan sądzi, albowiem<br />

teksty Mogutina są dostępne w sprzedaży rynkowej<br />

oraz w sieci internetowej i każdy, kto zna język<br />

rosyjski oraz chce się z nimi zapoznać w wersji<br />

oryginalnej, może to w każdej chwili uczynić. O<br />

szczegółach swojej strategii narracyjnej piszę wyczerpująco<br />

we wstępie do „Skazanych...”. Jako badacz<br />

literatury i translatolog znam mechanizmy<br />

rządzące wprowadzaniem do obiegu czytelniczego<br />

tekstów, które z całą pewnością mogłyby wywołać<br />

skandal, zwłaszcza w atmosferze homofobicznej.<br />

W mojej ocenie musimy jeszcze trochę poczekać,<br />

aż odbiorca polski dojrzeje do kontrowersyjnej<br />

oferty zaproponowanej przez Mogutina i nauczy<br />

się patrzeć głęboko w tekst, aby dostrzec w nim<br />

gwałtowną manifestację twórcy nastawioną na<br />

ochronę ludzkiego w człowieku, a nie nawoływanie<br />

do totalnej rebelii z homoseksualistami w roli<br />

głównej. Trzeba także spojrzeć na niełatwą pozycję<br />

potencjalnego tłumacza utworów Mogutina,<br />

który nie może w imię wyższych celów narażać<br />

się na zarzuty formułowane przez nieodpowiedzialnych<br />

krytyków, takie same, jak przedstawione<br />

wcześniej pod adresem samego autora w Rosji,<br />

wśród których znalazło się między innymi podżeganie<br />

do nienawiści, oskarżenia o rasizm, propagowanie<br />

pornografii, przemocy, faszyzmu, zboczeń płciowych.<br />

Proszę na przykład zauważyć, że inne skandaliczne dzieło,<br />

czyli obsceniczne „Tajne notatki z lat 1836-1837”, przypisywane<br />

Aleksandrowi Puszkinowi, zostało do dzisiaj, jeśli<br />

dobrze pamiętam, przetłumaczone na 24 języki świata,<br />

ale od czasu ich edytorskiego debiutu, tj. od roku 1986,<br />

nie są w dalszym ciągu znane w Polsce. Wnioski nasuwają<br />

się same. Dla mnie eseje Mogutina stanowią punkt wyjścia<br />

do snucia refleksji na temat kondycji współczesnej<br />

kultury, literatury, sztuki. Jeśli jednak ktoś po lekturze<br />

„Skazanych...” zdecyduje się sięgnąć po teksty Mogutina,<br />

będzie mógł samodzielnie zweryfikować moje opinie na<br />

temat rosyjskiego twórcy.<br />

Współcześnie coraz częściej kulturę określa się hasłem,<br />

ikoną „trashowa”, myśląc o niej jako kulturze<br />

ze śmietnika rozrywki, co szczególnie jest widoczne<br />

w piśmiennictwie anglo-amerykańskim. Jakie zatem:<br />

rola i miejsce odmieńców w kulturze, dla której filarami<br />

są skrajności, wszelkie odmienności i nieprzerwany<br />

performans?<br />

Odmieńcy, na szczęście, byli, są i będą. Bycie odmieńcem<br />

nie oznacza wcale preferowanie orientacji homoseksualnej,<br />

jak by tego sobie niektórzy zwolennicy homofobii<br />

życzyli. Odmieńcy są dla mnie uosobieniem wizjonerstwa,<br />

nietuzinkowej umysłowości, postaci o twórczym myśleniu,<br />

postrzeganiu i interpretowaniu świata. Odmieńcy to<br />

swego rodzaju strażnicy kulturowego perpetuum mobile,<br />

chroniący nas przed autoarchiwizacją. O zgubnych skutkach<br />

myślenia zunifikowanego, degradacji intelektualnej<br />

wywołanej zapędami totalitarnych przywódców niezwykle<br />

sugestywnie opowiedziała i ostrzegła społeczeństwa nie<br />

tylko literatura rosyjska, szczególnie do narracji o obrzydliwościach<br />

czasów komunistycznych predestynowana,<br />

lecz także literatura światowa, że wspomnę o Orwellu,<br />

Huxley’u czy Herlingu-Grudzińskim. Lepszy dla kultury<br />

jest według mnie nawet mierny performans niż zastój,<br />

który swoim poziomem dorównywałby na przykład tragedii<br />

greckiej, bo zaświadczy on o stałych poszukiwaniach,<br />

pewnej niezgodzie na to, co mamy, o potrzebie zaznaczenia<br />

własnej niepowtarzalnej biografii właśnie tu i teraz.<br />

Odmieńcy są, jak sam Pan widzi, skazani na trwanie.<br />

Dziękuję za rozmowę.<br />

Grzegorz Ojcewicz - ur. w 1959 r., związany z Wyższą Szkołą<br />

Policji w Szczytnie, gdzie kieruje Studium Języków Obcych, profesor<br />

Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Autor monografii<br />

„Epitet jako cecha idiolektu pisarza. Studium literaturoznawczo-leksykograficzne<br />

o twórczości poetyckiej Iwana Bunina”<br />

(2002). Ma w swoim dorobku ponad 220 publikacji. Autor m.in.<br />

„Podstaw translatoryki” (1991) oraz współautor i redaktor wielu<br />

słowników policyjno-prawniczych. Zajmuje się teorią i praktyką<br />

przekładu artystycznego, teorią literatury, historią literatury<br />

rosyjskiej XX i XXI wieku, kulturologią i współczesnymi nurtami<br />

alternatywnymi; buninolog. Numerologiczna Jedynka, która<br />

podąża przez życie własną drogą. W 2007 roku w „Portrecie”<br />

ukazała się jego książka pt. „Skazani na trwanie. Odmieńcy XX<br />

wieku w esejach Jarosława Mogutina”.<br />

15


Hubert Klimko-Dobrzaniecki<br />

Urodziłem się w Bielawie dwunastego stycznia tysiąc<br />

dziewięćset sześćdziesiątego siódmego roku.<br />

Dnia urodzin nie pamiętam, czasami tylko, we śnie,<br />

nawiedzają mnie obrazy, obrazy sali porodowej szpitala<br />

miejskiego przy ulicy Wolności. Cmentarz też mi<br />

się śni. To leci mniej więcej tak, mniej więcej, bo za<br />

każdym razem pojawia się jakiś nowy szczegół, który<br />

albo dopełnia stary sen, albo całkowicie go zmienia.<br />

Matka leżała w bólach na łóżku ginekologicznym.<br />

Wiał halny, ludzie wieszali się nagminnie, a grabarze i<br />

księża zacierali ręce. Świat wył, ujadał, kłębił się, odstraszał.<br />

Białe kafelki pękały jak kry lodu. Porodówka<br />

miała jedno okno. Wychodziło na tyły szpitala. Rupieciarnia.<br />

Powywalane metalowe łóżka, materace,<br />

kartony. Z kosza na śmieci sterczała fioletowa dłoń. W<br />

sali stały kubły, wisiały ręczniki. Lampa zaglądała bezczelnie<br />

w łono matki. No i był ten sufit z gównianym<br />

kopczykiem, był Gołaszewski, położna o niemiecko<br />

brzmiącym nazwisku, mucha latająca w kółko, byłem<br />

ja, ale wychodzić nie chciałem. Matka, choć postanowiła,<br />

że nie będzie się wstydzić, jakoś nie mogła dotrzymać<br />

danego sobie słowa i próbowała przykrywać<br />

łono kawałkiem prześcieradła zwisającym bezwładnie<br />

z łóżka.<br />

– Co pani robi?! – zawołał oburzony Gołaszewski.<br />

- Zakrywam się, ja się wstydzę – powiedziała matka.<br />

- To nie trzeba było sobie dzieci robić, ja nie mogę<br />

przyjmować porodów przez prześcieradło, prawda,<br />

siostro – skinął głową w stronę położnej o niemiecko<br />

brzmiącym nazwisku.<br />

- Ale ja nie mogę, nie potrafię – jeszcze raz powiedziała,<br />

mocniej przyciskając prześcieradło do łona.<br />

- Cholera! – krzyknął ginekolog. – Jak się pani wstydzi,<br />

to niech pani zamknie oczy.<br />

Matka zacisnęła powieki, ale nie wypuściła prześcieradła<br />

z dłoni.<br />

- Niech pani zamknie oczy, ale proszę zostawić<br />

wreszcie w spokoju to sakramenckie prześcieradło, no<br />

słyszy pani! – huknął.<br />

Uwolniła prześcieradło, lecz po chwili zaczęła znowu.<br />

- Nie, nie mogę, ja się dalej wstydzę – wyszeptała.<br />

- To niech pani do diaska otworzy te oczy i<br />

skupi się na jednym punkcie, no niechże pani<br />

spróbuje, bo udusi pani dziecko.<br />

Udusi dziecko? Chyba to przemówiło, bo<br />

matka otworzyła szeroko oczy i już nie szukała<br />

dłonią rąbka prześcieradła, tylko zawiesiła<br />

wzrok na kopczyku gówien zwisającym z sufitu.<br />

Zadziałało. Zaczynam wychodzić, zaczynam<br />

wysuwać się z kotliny, podążam w kierunku<br />

następnej kotliny. Widzę okno, widzę śmietnik<br />

i odciętą rękę. Podbiega do niej bezpański kundel.<br />

Obwąchuje, liże i wyciąga na ulicę. Ktoś<br />

kopie go w zadek, no to wypuszcza ją z pyska.<br />

Ręka leży na kocich łbach, gruba baba przewraca<br />

się i leży, umiera ze strachu, bo przyczepiła<br />

się do jej kołnierza z rudego lisa. Nie mogę być<br />

świadkiem zgonu grubej kobiety, bo słyszę histeryczny<br />

krzyk mojej rodzicielki:<br />

- Panie doktorze, niech pan coś zrobi z tą<br />

ogromną muchą, niech pan coś zrobi, bo umrę.<br />

Matka darła się tak przeraźliwie, że postanowiłem<br />

opuścić jej wnętrze, ale zanim zabrałem<br />

się do tego, poczułem bicze na moich plecach.<br />

To ginekolog Gołaszewski i położna o niemiecko<br />

brzmiącym nazwisku w szale i rozpaczy<br />

okładali brzuch mojej matki razami z ręczników<br />

skręconych na marchewę, tak samo, jak robią to<br />

chłopcy na koloniach w czasie kocówy.<br />

- Zarąbać muchę, zarąbać muchę, zarąbać<br />

dziwkę, zarąbać, na śmierć ją zarąbać! – darli<br />

się, a mucha zamiast uciekać rosła i osiągnęła<br />

rozmiar niekastrowanego pekińczyka. Szczerzyła<br />

zęby, warczała. Usłyszałem komendę wojskową,<br />

to ginekolog komenderował położną o<br />

niemiecko brzmiącym nazwisku.<br />

- Siostro marchewa na ramię. W tył zwrot.<br />

Marsz. Marsz. Marsz do kranu.<br />

Położna na raz, dwa, raz, dwa przemaszerowała<br />

w kierunku umywalki.<br />

- Spocznij! Marchewę zdjąć. Odkręcić kran.<br />

Marchewę namoczyć. Zakręcić kran. Marchewę<br />

na ramię. Baaaczność! Z marchewą do mnie.<br />

Raz, dwa, raz, dwa!<br />

16


fot. archiwum „<strong>Portret</strong>u”<br />

Kiedy stała z namoczoną marchewą<br />

przy matce, lekarz znowu wydał rozkaz.<br />

- Odbezpieczyć marchewę!<br />

Położna o niemiecko brzmiącym nazwisku<br />

odcynglowała mokry ręcznik i czekała na dalsze<br />

rozkazy. Gołaszewski stanął przy matce, chwycił<br />

ją za rękę i pewnym głosem powiedział:<br />

- To się zaraz skończy, może pani zamknąć<br />

oczy, jak pani chce. Siostro! – wydał kolejny<br />

rozkaz. – Cel!<br />

Wtedy tamta powoli uniosła rękę z marchewą,<br />

celując w obrzydliwą muchę rozmiarów niekastrowanego<br />

pekińczyka.<br />

- Ognia!<br />

Położna o niemiecko brzmiącym nazwisku<br />

zdzieliła muchę prosto w łeb.<br />

- Ognia! – krzyknął znowu lekarz.<br />

Ze wściekłością jeszcze raz walnęła muchę<br />

między oczy.<br />

- Ognia, ognia, ognia, ognia, ognia!<br />

Oboje wpadli w trans. Matka zawodziła z bólu,<br />

a mucha zaczęła się zmniejszać, aż powróciła<br />

do normalnych rozmiarów. Miała posklejane<br />

skrzydełka i nie mogła odlecieć. Ginekolog Gołaszewski<br />

z czarcią radością chwycił ją za odwłok<br />

i podniósł na wysokość głowy. Ja w tym<br />

czasie urodziłem się. Wypadłem na posadzkę.<br />

Nikt nie zwracał na mnie uwagi, bo wszyscy zajęci<br />

byli torturowaniem owada. Matka zeszła z<br />

łóżka i spojrzała musze prosto w oczy, a lekarz<br />

zapytał:<br />

- Woli pani skrzydełko czy nóżkę?<br />

- Nóżkę – odpowiedziała matka i powoli, z<br />

namaszczeniem zaczęła wyrywać kończynę.<br />

Kiedy już trzymała w swoich dłoniach muszy<br />

organ, lekarz zapytał położną. Tamta wybrała skrzydełko.<br />

Potem Gołaszewski oberwał następne skrzydełko,<br />

a matka następną nóżkę. Gdy powyrywali wszystko,<br />

co sterczało, usiedli z korpusem na podłodze i zaczęli<br />

się targować o odwłok, głowę i co w jakiej kolejności.<br />

Skrzydełka i nóżki wyrzucili przez okno. Spadły do<br />

śmietnika. Po dłuższej chwili doszli do porozumienia.<br />

Głowa należała się matce, bo to ona rodziła. Lekarz<br />

z położną zadowolili się odwłokiem, po połowie<br />

oczywiście. Nóżki muchy leżące w śmietniku zaczęły<br />

pęcznieć, róść, aż przybrały rozmiary końskich kończyn.<br />

Śmietnik otoczyło stado pracowników pobliskiej<br />

poczty, przyszedł jakiś drugi bezpański kundel, a może<br />

ten sam, który przedtem wyciągnął amputowaną rękę.<br />

Ale tym razem to pracownicy poczty obwąchiwali, lizali<br />

i wynosili gigantyczne musze nogi na ulicę. Ktoś<br />

się potem o nie potknął, ktoś zapłakał, ktoś wołał o<br />

pomoc. A ja leżałem zziębnięty na posadzce sali porodowej<br />

szpitala miejskiego przy ulicy Wolności. Leżałem<br />

z owiniętą wokół szyi pępowiną i się dusiłem, a<br />

oni, to znaczy matka, lekarz oraz położna o niemiecko<br />

brzmiącym nazwisku, opowiadali kawały, siedząc na<br />

parapecie i patrząc na wichurę wywracającą kosze na<br />

śmieci. Kiedy skończyli, zaparzyli sobie mocny czaj<br />

w umywalce. Zzieleniałem. Zacząłem charczeć. Myślałem,<br />

że to koniec, że pora wracać. Dopili herbatę i<br />

podeszli do mnie. Matka wyjęła spod łóżka ginekologicznego<br />

akordeon i zaczęła grać „Sto lat”, śpiewając<br />

przy tym bardzo głośno, najgłośniej jak mogła:<br />

- Sto lat, sto lat!<br />

Przecież to były moje urodziny, dzień narodzin,<br />

dwunastego stycznia tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego<br />

siódmego roku. Gołaszewski z położną pochylili<br />

się i zaczęli rozplątywać zawiniętą pępowinę. Położna<br />

chwyciła mnie za nóżki, podnosząc głową w dół, lekarz<br />

przywalił pierwszego klapsa. Nabrałem powietrza i<br />

zmieniłem kolor z sinego na różowy. Owinęli mnie w<br />

biały ręcznik i zerwali z matki akordeon, bo sama nie<br />

mogła przestać. Jak zacięta płyta cały czas grała i wyśpiewywała<br />

„Sto lat, sto lat”. Kiedy wyrwali jej ten instrument<br />

i na jego miejsce wsadzili mnie, usłyszałem<br />

życzenia i coś jeszcze... Gołaszewski powiedział:<br />

- Wszystkiego najlepszego, ładny chłopczyk, taki bystry,<br />

choć o mało się nam nie udusił.<br />

A położna o niemiecko brzmiącym nazwisku dodała:<br />

- Pępowinę miał owiniętą wokół szyjki, tak słodko<br />

z tym wyglądał, ale wie pani, ci od tych owiniętych<br />

pępowin najczęściej na księży idą, a jeśli potem rezygnują,<br />

to i tak dalej krawatów nie lubią nosić.<br />

Albo to było tak.<br />

Dwunastego stycznia tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego<br />

siódmego. To chyba było nad ranem, tak, około<br />

czwartej, bo o tej porze pan Pietrzak zawsze karmił<br />

swoją zgłodniałą kawkę. Tego ciemnego poranka, a<br />

właściwie jeszcze nocy, matka swoim krzykiem przelicytowała<br />

kawkę przedszkolnego ciecia. Ojciec pochrapywał.<br />

Wrócił z polowania i nic nie mgło go obudzić.<br />

Ani wystrzały z armat, ani koniec świata, który miał<br />

17


za chwilę nadejść przepowiedziany przez lokalnych<br />

jehowitów, ani nawet ciężarna żona wyjąca jak wataha<br />

wilków. Matka swoim ujadaniem obudziła Pietrzaka,<br />

który po omacku wszedł do naszego mieszkania znajdującego<br />

się na tyłach przedszkola przy ulicy Parkowej.<br />

Pietrzak podszedł do łóżka moich rodziców i<br />

jednym ruchem zwalił na podłogę chrapiącego ojca,<br />

położył się obok matki i wyjął z oczodołu sztuczne oko.<br />

Kiedy matka zobaczyła woźnego z pustym oczodołem<br />

polerującego oko rąbkiem poduszki, zaczęła jeszcze<br />

głośniej krzyczeć. Cieć nic sobie z tego nie robiąc, dalej<br />

polerował. Kiedy wypolerował i podniósł szklane<br />

oko na wysokość twarzy, powiedział:<br />

- No, Kawa, nie wyj, zaraz przyniosę ci chleba i<br />

wody.<br />

Matka wzięta za oswojoną kawkę jeszcze bardziej zaczęła<br />

wyć, a Pietrzak ze spokojem pochuchał w sztuczne<br />

oko i wsadził je do oczodołu. Odwrócił głowę w<br />

stronę matki i krzyknął ze strachu:<br />

- O Jezu, pani kierowniczko, to pani, a ja myślałem,<br />

że to Kawa!<br />

- Pietrzak, zawieźcie mnie na porodówkę – warknęła<br />

– szybko!<br />

Woźny wyskoczył z łóżka, przemaszerował po ciele<br />

ojca, który dalej spał jak kamień. Przy drzwiach krzyknął:<br />

- Niech się pani kierowniczka zbiera, zaraz podjadę<br />

emzetą!<br />

Po chwili stała przed przedszkolem owinięta kocem<br />

i trzymała przed sobą telewizor lampowy marki agat.<br />

Zabrała go ze sobą, bo była to najcenniejsza rzecz, jaką<br />

mieliśmy. Bała się złodziei, wiedziała, że ojciec jeszcze<br />

pośpi ze dwa dni i nic oraz nikt nie będzie go w stanie<br />

obudzić, nawet banda złodziei wynosząca jedyny telewizor<br />

na ulicy, może jeden z niewielu w miasteczku.<br />

Pietrzak podjechał czarną emzetą z przyczepą i zaproponował<br />

matce miejsce w koszu, ale matka przezornie<br />

włożyła tam telewizor, a sama z trudem usiadła za<br />

woźnym. Padał śnieg, było tak zimno, że podczas jazdy<br />

do szpitala miejskiego przy ulicy Wolności Pietrzakowi<br />

zamarzło sztuczne oko. Pod szpitalem pożegnała<br />

woźnego. Kazała mu wrócić do przedszkola razem z<br />

telewizorem, opiekować się nim, nie spuszczać z oczu.<br />

Przysięgał na głowę kawki, że agat będzie bezpieczny.<br />

Po takim zapewnieniu matka ze spokojem udała się na<br />

salę porodową.<br />

Na sali czekał na nią lekarz ginekolog Gołaszewski<br />

oraz położna o niemiecko brzmiącym nazwisku. Kazali<br />

się położyć i przeć. Poród odbył się bez komplikacji.<br />

Wyskoczyłem na świat, a matka w euforii kazała nadać<br />

mi imię Agat. Ten telewizor to była rzecz, którą chyba<br />

najbardziej w życiu kochała. Z tego wynikły komplikacje.<br />

Ojciec wstał po pięciu dniach i usłyszał mój płacz,<br />

a potem dowiedział się, pod jakim imieniem matka<br />

kazała mnie zapisać w szpitalnych księgach. Wpadł<br />

w szał i sprowadził do domu proboszcza. Proboszcz<br />

ochrzcił mnie w przedszkolu i podkreślając wagę zainteresowań<br />

ojca, nadał mi imię Hubert. Więc noszę<br />

to imię patrona myśliwych i bardzo mi się nawet podoba.<br />

Nie, to było tak.<br />

W styczniu, a konkretnie dwunastego stycznia<br />

sześćdziesiątego siódmego, w Bielawie na Dolnym<br />

Śląsku miałem przyjść na świat. Miałem<br />

przyjść trzy miesiące później, ale matka najadła<br />

się kiełbasy z naszej rzeźni. Ta rzeźnia to było<br />

straszne miejsce, bo podczas wojny mieściła się<br />

w niej filia obozu koncentracyjnego Gross Rosen.<br />

Matka miała zachciankę ciążową i wysłała<br />

ojca po kilo kiełbasy, a kiedy ją przyniósł owiniętą<br />

w szary papier, rzuciła się na nią jak zgłodniała<br />

lwica. Potem popiła gorącym mleczkiem i<br />

zagryzła śledziem. Wieczorem dopadły ją silne<br />

bóle, wymioty, gorączka. Kiełbasa była nieświeża,<br />

matka zatruła się i urodziła przedwcześnie.<br />

Urodziła mnie martwego. Bezimiennego,<br />

wsadzili do pudełka po kaloszach i zakopali na<br />

cmentarzu parafialnym pod ścianą noworodków,<br />

wcześniaków i małych dzieci. Płakali, a<br />

ojciec objął matkę, przytulił i powiedział:<br />

- Nie martw się, jeszcze będziemy mieli nowe<br />

dziecko. - Zaszlochała.<br />

Następnej nocy podpalono rzeźnię. Nikt nie<br />

chciał jej gasić, ludzie mieli dość smrodu palonych<br />

kości, który unosił się często nad naszym<br />

miasteczkiem. Na miejscu rzeźni zbudowano<br />

więzienie, a obok postawiono drugą, już trochę<br />

mniejszą rzeźnię, żeby więźniowie mieli co robić,<br />

odsiadując wyrok. Czasami myślę sobie, że<br />

może byłoby lepiej skończyć tak, jak skończyłem<br />

w tym ostatnim śnie. Nie urodzić się albo<br />

urodzić trupem. Mogłoby to zaoszczędzić wielu<br />

przykrości. Ale nic, żyję.<br />

Trzebnica wydawała mi się końcem świata,<br />

miastem odciętym od rzeczywistości. Nie widziałem<br />

jej, tkwiąc pod kluczem w sanatorium<br />

otulonym buczynowym lasem. Zapach buczyny<br />

do tej pory wywołuje migrenę połączoną<br />

z pokazem slajdów, które zagnieździły się tak<br />

mocno w mojej pamięci, że za każdym razem<br />

kiedy zapraszają gdzieś do lasu na wycieczkę,<br />

pytam zapobiegawczo, jakie drzewa występują<br />

w przewadze, a jeśli słyszę, że buczyna, to<br />

choćby pod każdym liściem siedziała najpiękniejsza<br />

laska świata z rozdziawionymi ustami,<br />

to rezygnuję, stanowczo rezygnuję, bo buczyna<br />

to mój osobisty czyściec, kto wie, może piekło.<br />

No tak, oprócz żalu, że straciłem tyle miesięcy<br />

swojego życia, przebywając gdzieś za<br />

Wrocławiem, przedwcześnie uczęszczając do<br />

wieczorówki, bo szkoła w tym sanatorium była<br />

po południu, to jednak po latach dostrzegam<br />

dobre strony, po latach mogę sobie wytłumaczyć,<br />

dlaczego robię to, co robię. Zacznijmy od<br />

jedynactwa. Jestem jedynakiem, no tak wyszło,<br />

człowiek zasadniczo nie ma wpływu na ilość rodzeństwa<br />

albo na nieposiadanie go. Dla mnie,<br />

o mnie, ze mną, mnie! Ponieważ byłem najlżejszym<br />

przypadkiem i właściwie nie wiedziano,<br />

co ze mną począć, musiałem pomagać tym bez<br />

nóg, bez rąk, garbatym i innym, którzy potrze-<br />

18


owali mojej pomocy. Teraz wiem, że mimo<br />

wszystko opłaciło się, że w sanatorium zwyciężyłem<br />

chorobę, że zabiłem w sobie jedynaka,<br />

że stałem się bratem, że miałem rodzeństwo.<br />

Zrozumiałem, że życie to nie tylko branie, ale<br />

przede wszystkim dawanie.<br />

A jakie były moje dziesiąte urodziny? Mam<br />

tylko dwie wersje wydarzeń w pamięci. Jeśli<br />

to był dzień powszedni, pewnie dostałem jakąś<br />

laurkę od lekarzy, sióstr, nauczycieli, a jeśli<br />

mieliśmy wtedy sezon wszy, to nie założono mi<br />

na głowę turbanu z pieluchy tetrowej nasiąkniętej<br />

roztworem lizolu. Pewnie tego dnia było<br />

zimno, był śnieg, pewnie tego dnia chłopcy, z<br />

którymi dzieliłem pokój, pościelili za mnie łóżko,<br />

jak to było przyjęte w zwyczaju urodzinowym,<br />

pewnie dłużej gadaliśmy wieczorem, a<br />

pielęgniarka wpadła zgasić światło pół godziny<br />

później. Pewnie tego dnia byłem z siebie dumny,<br />

bo chłopcy do pewnego okresu uwielbiają<br />

swoje urodziny, uwielbiają, kiedy im przybywa<br />

lat. To się dramatycznie kończy około trzydziestki,<br />

a urasta do rozmiarów małej histerii<br />

po czterdziestce. No tak, tak mogłem spędzić<br />

swoje dziesiąte urodziny, jeśli wypadły w dzień<br />

powszedni, a jeśli to był weekend, sobota lub<br />

niedziela, to najprawdopodobniej przyjechała<br />

do mnie matka w odwiedziny. Przywiozła ze<br />

sobą kupę słodyczy i coś, co zrobiła dla mnie<br />

na drutach. Jakiś potworny sweterek czy czapeczkę<br />

z kowarskiej wełny, bardzo wówczas<br />

modnej, ale mylnie używanej przez kobiety z<br />

Dolnego Śląska do robótek ręcznych, zamiast<br />

do tkania dywanów. Ciężki sweterek mógł wywołać<br />

u mnie wyłącznie pogorszenie wady postawy.<br />

Zostawmy sweterek.<br />

Widzę matkę w moim pokoju, wyjmuje z torby<br />

słodycze i łypie na chłopaków, a oni zerkają<br />

na jej dłonie pełne słodkości. Nie częstuje ich,<br />

wszystko dla mnie, wszystko każe mi wynieść<br />

do szafki i zamknąć na kłódkę, ale ja im mrugam<br />

okiem, wiedzą, że podzielę się wieczorem.<br />

Potem każe mi ubierać ten sweterek urodzinowy,<br />

a ja to robię, bo jestem posłuszny i na koniec<br />

idziemy na dyżurkę zgłosić nasze wyjście.<br />

Matka mówi, że nie przyjdę na obiad, że zjemy<br />

na mieście. Pielęgniarka wszystko wpisuje do<br />

księgi raportów i wychodzimy. Przechodzimy<br />

przez bramę, na dyżurce siedzi cieć. Idziemy<br />

na obiad, na sam koniec miasta, aż za baseny,<br />

do karczmy leśnej, która stoi na samym skraju<br />

buczynowego lasu. Buki nie pachną, jest zima.<br />

Wchodzimy, zdejmujemy ubrania, siadamy<br />

przy stoliku, kelner podchodzi z kartą, a matka<br />

bez patrzenia, bez czytania zamawia w swoim i<br />

moim imieniu to samo, co w tamtym roku i poprzednim,<br />

to samo, co będzie jeszcze zamawiać<br />

przez następne cztery lata. Zjadamy, płaci, daje<br />

napiwek i wychodzimy. Zostawia mnie przed<br />

drzwiami, całuje, mówi, że się śpieszy na pekaes,<br />

że przyjedzie za tydzień.<br />

O czym myślałem tamtego wieczora? Miałem wrażenie,<br />

że robię się bardzo stary, że naście bezpowrotnie<br />

odchodzi, że ścia jest już czymś, czego należy się bać,<br />

a w najlepszym wypadku mieć szacunek, dystans. Wydawało<br />

mi się, że teraz będę bardzo poważny, ustatkowany,<br />

dorosły. Jutro zostanę naznaczony straszliwą<br />

datą i nie będzie powrotu. Za cztery lata zostanę księdzem,<br />

wyląduję w wiejskiej parafii, dadzą mi trzy kościoły<br />

do obsłużenia i rozwalonego malucha na zimę.<br />

A na lato rower, czarną ukrainę bez przerzutek.<br />

Będę tak dyndał czterdzieści lat, aż dostanę alzheimera<br />

i umieszczą mnie w domu księdza emeryta prowadzonego<br />

przez zakonnice, kryptolesbijki z doskonale<br />

rozwiniętymi męskimi cechami płciowymi. Będą<br />

przynosić jedzenie, karmić, a jak odmówię, to na siłę<br />

wepchną zimną owsiankę, oblizując się przy tym sinymi<br />

językami. Brrr. Urodziny przyszło obchodzić<br />

w przerwie na studium. Zeszli się klerycy na kawę i<br />

fajki. Prezenty i życzenia też były, a jakże. Najpierw<br />

zaśpiewali „Sto lat”, a potem po kolei podchodzili i<br />

życzyli. Najczęściej ukończenia seminarium i dobrej<br />

parafii. Niektórzy życzyli dobrej gospodyni. Ci, którzy<br />

to robili, gdzieś po drodze odpadli. Potem całowali<br />

w policzek, tak bezpiecznie, aby nie było podejrzeń o<br />

pedalstwo i wręczali papierowe obrazki z podobiznami<br />

różnych świętych. Na koniec wpadli diakoni. Zaśpiewali<br />

jeszcze raz „Sto lat”, wypili po kawie, zajarali<br />

po fajce, a gdy mnie ściskali, powiedzieli:<br />

- Hubi, jedno jest pewne, nikt normalny tej uczelni<br />

nie kończy.<br />

I to mnie najbardziej zastanowiło, nie dawało spać, a<br />

że wypiłem cztery kawy po turecku i wypaliłem paczkę<br />

fajek, wprost eksplodowałem w środku. Wyszedłem<br />

przed bursę ubrany w dres i trampki. Biegałem i biegałem,<br />

szybciej i szybciej, aż zabiłem w sobie wszystkie<br />

myśli i poszedłem wykończony spać.<br />

Jeśli do trzydziestki niczego nie osiągniesz, to już niczego<br />

nie osiągniesz, jeśli do trzydziestki niczego nie<br />

osiągniesz, to już niczego... Ta matczyna mantra zabijała,<br />

truła krew, odbierała siły i wiarę w to, co robiłem.<br />

Daty, cyfry, daty, gówno, gówno, gówno. Seminarium<br />

rzuciłem. Dwa rozwody i cztery lata filozofii, to były<br />

moje dotychczasowe osiągnięcia. Wykalkulowałem,<br />

że jako magister filozofii będę tylko następnym biednym<br />

frajerem, więc zrezygnowałem z dyplomu. I żeby<br />

zdążyć przed trzydziestką coś osiągnąć, wyjechałem<br />

do Anglii, do pracy. W pośredniaku przedstawiłem<br />

się jako Duńczyk. Podałem urzędnikowi lewy numer<br />

ubezpieczeniowy i praca kuchcika w restauracji zaraz<br />

się znalazła. Odkładałem, odkładałem, odkładałem, aż<br />

odłożyłem. Na własne mieszkanie w centrum Jeleniej<br />

Góry w pięknej plombie. Z tarasu widać było ratusz<br />

i stary rynek, a z drugiej strony okna wychodziły na<br />

park. I przyszedł ten dzień styczniowy. W lodówce<br />

chłodziło się kilka litrów ginu kupionego po czeskiej<br />

stronie. Naspraszałem ludzi do tego własnościowego,<br />

pięknego mieszkania kupionego na kilka miesięcy<br />

przed trzydziestką. Kiedy wypiliśmy wszystko, ktoś<br />

rzucił bełkotliwym głosem:<br />

- Ludzie, skoczmy na rynek, dowalmy się w jakiejś<br />

knajpie!<br />

19


Zaczęliśmy od Karczmy Dolnośląskiej, a skończyliśmy...<br />

Już nie pamiętam gdzie, wiem tylko jedno, to<br />

znaczy pamiętam, pamiętam dobrze, że wychodząc<br />

z ostatniego baru, wpadłem na Cygankę. Koniecznie<br />

chciała mi powróżyć. Cyganek boję się od dzieciństwa,<br />

ale dałem jej 20 złotych w geście urodzinowym i żeby<br />

się odwaliła. Przestała nalegać, tylko krzyknęła: „Dobry<br />

pan!” i podniosła do góry spódnicę, pokazując mi swoją<br />

nieludzko obrośniętą cipę. Jeszcze coś powiedziała, ale<br />

zaraz wypadło mi to z głowy.<br />

W tym roku minęło dziesięć lat, odkąd rzuciłem Jelenią<br />

i wyjechałem na Islandię. Pięć lat spędziłem po<br />

ciemku, a drugie pięć w świetle, bo tu, na końcu świata,<br />

spotkałem miłość życia. Największą, ale nie pierwszą. I<br />

dobiłem do czterdziestki. Faceci przyjmują ją jak wyrok.<br />

Wiadome obawy, że za kilka lat przestanie regularnie<br />

stawać, że zmięknie, że łysina, że srebrne skronie, że<br />

pewnego ranka natkniesz się na długiego siwego łonowca,<br />

że zawał, że nadwaga, że lada dzień koniec. Z górki,<br />

bo czterdziestkę ma się zazwyczaj jeden raz. Meni<br />

najczęściej kitują pomiędzy sześćdziesiątym a siedemdziesiątym<br />

piątym rokiem życia. Z drugiej czterdziestki,<br />

czyli osiemdziesiątki, nici. Chyba strach, zbliżająca<br />

się śmierć, a jak nie śmierć, to prostata powodują, że<br />

wewnątrz, w duszy, przeżywamy te urodziny jak stypę,<br />

sam nie wiem...<br />

W wigilię urodzin wybrałem się do słowackiego kapucyna.<br />

Drogi były prawie nieprzejezdne. Czekał. Rozmawialiśmy<br />

długo i szczerze. Wracałem lżejszy o kilka<br />

odpuszczonych grzechów ciężkich.<br />

Rankiem pogoda jeszcze bardziej się pogorszyła. Wichura,<br />

zadymka, wszędzie biało. Z wyciem wiatrów<br />

przychodziłem na świat i z wyciem wiatrów wchodziłem<br />

w czterdziestkę. Mimo życzeń, toastów, prezentów, kilku<br />

flaszek, które pękły, czułem się przygnębiony. Kiedy<br />

wszyscy poszli spać, położyłem się na sofie i odruchowo<br />

sięgnąłem po to, co leżało na ławie. Wypadło na nową<br />

książkę Pilcha. Otworzyłem na drugim opowiadaniu.<br />

Zaczynało się jakoś tak, że w tym roku obchodzę czterdziestolecie<br />

pierwszej próby samobójczej... Gdy dotarł<br />

do mnie sens tego zdania, za oknem nagle ustało. Wiatr<br />

przestał szaleć, płatki śniegu zamieniały się w zimowe<br />

dmuchawce. Błogość, lekkość, spokój, cisza. I wrócił<br />

obraz, wróciła fonia. Znów zobaczyłem tę nocną scenę<br />

w Jeleniej Górze. Zabrzmiały na nowo słowa Cyganki.<br />

- Dobry pan!<br />

Przed oczami przeleciała mi jej nieludzko obrośnięta<br />

cipa, a potem znowu usłyszałem to zdanie, które wtedy<br />

wypadło mi z głowy, a teraz powróciło, słyszałem je<br />

dokładnie.<br />

Będzie żyć dziewięćdziesiąt cztery lata.<br />

Tak powiedziała. Jeśli wierzyć Cygance, wszystko dopiero<br />

przede mną, a ta czterdziestka to była moja pierwsza<br />

w tym życiu.<br />

Hubert Kilmko-Dobrzaniecki - rocznik 67, urodzony w Bielawie<br />

na Dolnym Śląsku. Opublikował dwa tomy wierszy w Islandii. Za<br />

książkę „Dom Róży. Krysuvik” (Wyd. Czarne, Wołowiec 2006)<br />

jest nominowany do Nagrody Nike 2007. Przez wiele lat mieszkał<br />

w Reykjaviku na Islandii. W 2007 roku opublikował powieść „Raz.<br />

Dwa. Trzy”. Także w tym roku w „Portrecie” ukazał się jego zbiór<br />

opowiadań „Wariat”.<br />

Reykjavík, grudzień 2006-styczeń 2007<br />

Opowiadanie pochodzi ze zbioru pt. „Rzeczy pierwsze<br />

czyli 32% autobiografii”.<br />

20


<strong>Joanna</strong> <strong>Dziwak</strong><br />

EKSTREMALNE METAMORFOZY<br />

BRAVO GIRL<br />

W grupce nastolatek mam lat dziesięć. One<br />

są już dorosłe, noszą push-upy, bluzki z napisem<br />

hustler i red&white’y w torebce; boją się tylko babki<br />

od matmy. Ich miłości są namiętne i mają smak<br />

spermy połkniętej podczas dyskoteki szkolnej, o czym<br />

opowiedzą następnego dnia koleżankom, dumne, że to już<br />

naprawdę dorosłość. Dla pewności kupią test ciążowy<br />

i zapas gum orbit. Przeczytają w czasopismach: jeśli<br />

w ciągu trzech dni nie zadzwoni, jest to znak,<br />

że możesz się znowu zakochać.<br />

POLAR<br />

zeszła. po schodach, na dobrą drogę, na<br />

reszcie. kasuje bilety, chodzi do szkół, jest<br />

- w granicach rozsądku - wierna. dotrzymuje obietnic<br />

i kroku, idąc szewską w deszczu stulecia wciąż<br />

klnie jak szewc. w torbie maszyna do pisania<br />

marki ibm (zrobi z tego wiersz), zero siedem<br />

i sok, żeby rozcieńczyć<br />

ten dzień. wierzy mu, gdy twierdzi, że ją kocha,<br />

tym bardziej kiedy mówi, że nie. czyta heraklita,<br />

chodzi na pkp poczekać na pociąg, ten<br />

jedyny. tylko patrzeć jak się wykolei.<br />

RESOCJALIZACJA 3<br />

Co do snów: budzą ostatnio o piątej rano. Mówisz, że nie widzisz<br />

sensu, popierasz argumentami. Jeszcze do śniadania będę<br />

się trząść, sprawdzać podłogi, ściany; co jest naprawdę. Naprawdę<br />

zdycham z daleka. Martwią zimne masy<br />

powietrza, o których słucham w prognozach i jak się to przekłada<br />

na nasze sprawy. Mówisz, że być może nie ma po co. Podajesz<br />

definicję, sprawdzasz. Wieczorem jestem zmienną w równaniu, rano<br />

budzę się sama, zgodnie z zapowiedzią; cisza na froncie potwierdza<br />

słuszność prognoz.<br />

Najwięcej kasy idzie na reklamy. Nowy wspaniały<br />

świat na powierzchni pięć metrów na dwa. Mają na to<br />

dobre słowo: tuning. Skonfiguruj ulubioną wersję<br />

siebie: kim chcesz być w tym miesiącu? In jest<br />

indie rock, lata osiemdziesiąte oraz minimalizm<br />

we wnętrzach. Nurt antykapitalistyczny<br />

w literaturze i sztuce, choć w wywiadzie przyznaje,<br />

że ma słabość do ładnych przedmiotów i sushi.<br />

Pamiętaj<br />

torebka musi pasować do butów. Zawartość<br />

torebki do twoich świeżych poglądów na temat<br />

aborcji, gnocchi albo wojny w Iraku.<br />

<strong>Joanna</strong> <strong>Dziwak</strong> - ur. w 1986, poetka.<br />

Publikowała m.in. w „Czasie Kultury”,<br />

„Kursywie”, „Toposie” i „Gazecie Wyborczej”.<br />

Studiuje filozofię w Krakowie.<br />

Tuż przed debiutem książkowym.<br />

21


Katarzyna Jakubiak<br />

Obudziły mnie widma na lnianych zasłonach:<br />

stworzenia ze światła kotłujące się po drugiej stronie<br />

materiału. Na początku mnie nie było. Świadomość<br />

sama wchłaniała impresje, pływała w ciemności,<br />

wynurzała, krztusząc się światłem. Niepokój<br />

otworzył się dopiero po chwili. Zabolał mgliście,<br />

jakby nie należał do konkretnego miejsca. Gdybym<br />

przekroiła ciało na pół i rozłożyła je z obnażonymi<br />

wnętrznościami jak na rycinie w encyklopedii, pokazałabym,<br />

gdzie niepokój się rozwidla. Na podobieństwo<br />

układu oddechowego: jedna gałąź w prawo,<br />

druga gałąź w lewo. Ale potem nie zamykał się<br />

w dwóch zwartych płucach. Promieniował i ginął.<br />

Był nienamacalny.<br />

Śnieg sięgał samego okna. Biały jęzor wysunął się<br />

z zasp i przymarzł końcem do szyby. W łóżku było<br />

tak ciepło, że na zewnątrz równie dobrze mogłoby<br />

być lato. Zaspy mogłyby być wydmami białego piasku,<br />

których nie poznałam w świetle latarni. Śnieg<br />

już nie padał. Ułożył się na ziemi płatek po płatku.<br />

Nie topniał i nie zamarzał.<br />

Silnik na zewnątrz zacharczał i zgasł. Uniosłam<br />

się na łokciu i wyjrzałam przez szparę między zasłonami.<br />

Zakłuło mnie w dole brzucha, tuż nad<br />

pachwiną prawej nogi. N. przyjechał wreszcie.<br />

Wysiadł z samochodu, którego nigdy wcześniej<br />

nie widziałam. Zatrzasnął drzwi i zaklął, kuląc<br />

się z zimna. Szedł, zapadając się w zaspach-wydmach<br />

po kolana. Prawie nie pamiętałam już, jakie<br />

to uczucie być w samym środku zimy stulecia. Z<br />

łóżka nie wstawałam od pięciu dni. Nie ruszałam<br />

się poza obręb wynajętego parteru domu, w którym<br />

co jakiś czas jak refren odzywało się buczenie<br />

gazowego ogrzewania. Patrzyłam, jak N. wyciąga<br />

ze śniegu oblepione bielą dżinsy, a potem znów je<br />

zanurza. Wyobrażałam sobie zimno, które musiał<br />

czuć: zmarzniętą skórę, pod mokrymi spodniami,<br />

szpilki wiatru na szczupłej twarzy, nie osłoniętej<br />

ani szalikiem ani czapką, ucisk mrozu na zbielałych<br />

palcach, które ściskały pękaty, czarny worek na<br />

śmieci. Dotaszczył worek do metalowego kontenera<br />

i wrzucił do środka, uginając się przez chwilę<br />

pod ciężarem zawartości. Potem kontynuował wędrówkę<br />

przez śnieg, uwolniony od balastu.<br />

Przekręcił klucz i wszedł. Na chwilę otworzył<br />

zimno.<br />

- Śpisz?<br />

- Nie, czekałam.<br />

Nie odwróciłam głowy od okna. Jęzor oderwał<br />

się od szyby i spadł, znacząc wyrwę w grzbiecie<br />

śnieżnej wydmy. Za plecami czułam mroźne promieniowanie<br />

jego ciała i kwaśny zapach alkoholu.<br />

Nagle wiedziałam dokładnie, skąd płynie niepokój.<br />

- To na pewno już trzeci miesiąc? – pielęgniarka<br />

powtórzyła wolniej i wyraźniej, jakby bała się, że<br />

nie zrozumiałam jej za pierwszym razem.<br />

- Tak, ma pani moje dane – odpowiedziałam rozdrażniona.<br />

Zimny koniec ultrasonografu łaskotał mnie nieprzyjemnie.<br />

Żelowata substancja zasychała, ściągając<br />

mi skórę. Na ekranie widziałam coś, co przypominało<br />

śnieg. Albo raczej śnieżne roztopy, zaspy<br />

na chodnikach w środku miasta, szare od spalin.<br />

Dwie, przylegające do siebie hałdy topniały, żeby<br />

odsłonić to, co tkwiło pomiędzy nimi: mikroskopijne,<br />

dziecięce serce. Na razie nie było widać<br />

jego bicia.<br />

- Proszę się jeszcze napić wody – nadal mówiła<br />

powoli i ostrożnie.<br />

Wyszłam na korytarz i przycisnęłam srebrny<br />

kurek. Chłodny strumień małej fontanny trysnął<br />

mi do gardła. Czekałam aż woda roztopi śnieg i<br />

rozkuje zlodowaciałe tkanki. Brzuch mi pęczniał.<br />

Pęcherz uciskał, jakby dźwigał kamień. Piłam,<br />

przełykając szybko. Czekałam aż pęknie kra i rzeki<br />

popłyną do oceanu.<br />

- Nie zesikaj się tylko – N. dźgnął mnie palcem w<br />

okolicach pępka.<br />

Pomógł wrócić do gabinetu. Razem ze mną, zafascynowany<br />

wpatrywał się w ekran. Dalej nic.<br />

Śnieg uparcie trzymał straż. Zima stulecia.<br />

- Nic nie widać, trzeba będzie włożyć między<br />

nogi – pielęgniarka podała mi inny model ultrasonografu,<br />

wąską rurkę, od której odchodził czarny<br />

kabel. Weszła gładko do środka. Mięśnie drgnęły<br />

pod wpływem metalicznego zimna. Na ekranie<br />

wreszcie coś zapulsowało. Zalążek fasoli pod wieloma<br />

warstwami.<br />

- Jest? – oboje z N. wyciągnęliśmy szyje w stronę<br />

monitora. - Pielęgniarka spoważniała.<br />

- Zawołam lekarza.<br />

Lekarz mówił z wyraźnym meksykańskim akcentem.<br />

Był gruby i łysy. Zamknęłam oczy. Musiałam<br />

wsłuchać się dobrze, żeby zrozumieć, o co chodzi.<br />

22


Rysunki mrozu na szkle zaczęły się roztapiać.<br />

Kry rozłączyły zakleszczone zęby. Otwierała<br />

się we mnie ulga, wielka jak przestrzeń oceanu.<br />

Dead fetus. Martwy płód. Angielskie słowa,<br />

wypowiedziane z meksykańskim zaśpiewem,<br />

unieważniały trzy miesiące życia, podczas<br />

których świat przewrócił się do góry nogami.<br />

Pozbawiały znaczeń wszystkie podjęte w tym<br />

czasie decyzje. Owijały obojętnością N., siedzącego<br />

obok. Znałam go tylko cztery miesiące.<br />

Ze względu na serce ukryte pod śniegiem,<br />

postanowiłam z nim spędzić resztę życia. Ale<br />

serce już nie biło.<br />

- Mam się umówić na zabieg?<br />

- Nie, poczekamy, aż ciało samo zadecyduje.<br />

Wyszliśmy przed budynek szpitala. Mróz<br />

zaatakował natychmiast. Wżarł się w skórę;<br />

wtargnął do środka. Na chwilę zatrzymał rytm<br />

oddechu, przepływ soków, bieg krwi; unieruchomił<br />

wszystko, co pod naskórkiem drgało<br />

ciepłem życia. Miałam wrażenie, że połknęłam<br />

wielki blok lodu. Wpadł we mnie i zatrzymał<br />

się dopiero w dole brzucha. Owinęłam usta<br />

ciaśniej szalikiem, wsunęłam rękę głębiej pod<br />

ramię N. Spojrzeliśmy na siebie, mrużąc oczy<br />

przed ukłuciami powietrza.<br />

- I co teraz?<br />

Patrzył na mnie dłużej niż to mogły znieść otwarte<br />

na mrozie oczy.<br />

- Dziwne, no nie? – znów dźgnął mnie palcem<br />

w brzuch przez grube warstwy kurtki. – Masz<br />

tam w środku trupa.<br />

Kuchenna posadzka skrzypiała pod naciskiem<br />

szybkich kroków N. za cienką ścianą. Przypłynął<br />

do mnie zapach oliwy rozgrzanej na patelni.<br />

Byłam głodna.<br />

- Wiesz, co się stało? – wszedł do pokoju i<br />

grzebał w kieszeni kurtki, zawieszonej na oparciu<br />

krzesła. Na nogawkach dżinsów miał kilka<br />

drobnych plam krwi. – Uderzyłem w sarnę. O<br />

mało mi nie zniszczyła nowego samochodu.<br />

- I to robiłeś cały dzień?<br />

- Co?<br />

- Kupowałeś samochód? Rozwalałeś nim sarny?<br />

– skuliłam się w łóżku i patrzyłam, jak wyciąga<br />

z kieszeni dwa małe pakunki zawinięte<br />

w folię aluminiową. Ruchy miał nerwowe, niecierpliwe.<br />

Cisnął pakunkami o stół i zaklął.<br />

- A jak inaczej mielibyśmy pojechać na święta?<br />

– uderzył w stół otwartą dłonią. Potem zebrał<br />

pakunki i przysiadł na brzegu łóżka.<br />

- Będę musiał sprzedać strzelbę. Zupełnie się<br />

spłukałem.<br />

Nie odpowiedziałam. Skupiłam się na bólu.<br />

Był niewyraźny, więc chciałam go wyostrzyć.<br />

Pomyślałam, że mocą woli mogę go zintensyfikować.<br />

Jakbym przyciskała nerw w bolącym<br />

zębie. Jeśli stanie się tak dotkliwy, będzie mi<br />

wolno myśleć tylko o bólu. Będę mogła być<br />

tylko ciałem, niczym więcej. Dotknął moich włosów,<br />

tak lekko, że dłoń miał ciągle na wpół zawieszoną w<br />

powietrzu.<br />

- Jesteś głodna?<br />

Przysunęłam się bliżej okna. Wyciągnęłam rękę spod<br />

kołdry i dotknęłam miejsca, gdzie mroźne powietrze<br />

wsączało się do środka.<br />

- A jak myślisz? Cały dzień nic nie jadłam.<br />

Zaklął znowu.<br />

- Mogłaś sobie coś wziąć z lodówki.<br />

- Nie miałam siły. Ciągle ledwo się ruszam – skłamałam.<br />

Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Położyłam<br />

rękę na pakunkach, które trzymał na kolanach. Mój<br />

niepokój domagał się czegoś, ale chciałam o nim zapomnieć.<br />

Chciałam być tylko ciałem. Bólem. Głodem.<br />

Pożądaniem.<br />

- Co tam masz?<br />

- Steki z sarny. Oprawiliśmy ją u znajomego w garażu.<br />

Dlatego tyle to trwało – mruknął ze spuszczoną<br />

głową. – Usmażę ci, ok?<br />

Uścisnął moją rękę razem z zawiniętym w folię<br />

mięsem. Odwzajemniłam się, także ściskając i jego,<br />

i mięso. Wiatr zatrząsł szybą i wąski strumień zimna<br />

przeszył nas oboje. Nigdy w życiu nie jadłam sarniny.<br />

Byłam bardzo głodna. Podobała mi się intensywność<br />

tego głodu.<br />

- Więc badał cię doktor Ortiz? - skrzywił się lekarz<br />

dyżurny. Nie widziałam jego twarzy, ale słyszałam<br />

dezprobatę w głosie. - Ty mówisz po angielsku lepiej<br />

od niego.<br />

Skinęłam, bo nie mogłam mówić. Napinałam mięśnie,<br />

starając się kontolować parcie. Sterylizowane narzędzia<br />

wchodziły i wychodziły ze mnie ruchomymi<br />

częściami. Kiedy uniosłam głowę, widziałam siwe włosy<br />

lekarza pomiędzy moimi rozłożonymi nogami. Miał<br />

idealny środkowozachodni akcent. Szarpnął ręką i pociągnął.<br />

Zassało. Obudziło przeciąg. Nurt powietrza<br />

telepał się we mnie w te i wewte. Kry puściły kilka godzin<br />

temu. Teraz wszystko płynęło, odsłaniało martwe<br />

ciała. Groziła lawina. Pompka ssała coraz gwałtowniej.<br />

Jej ruch drażnił wszystko, co zalegało wewnątrz i na<br />

zewnątrz łona. Parcie było już nie do wytrzymania.<br />

- Panie doktorze, muszę iść do ubikacji – krzyknęłam.<br />

- Wytrzymaj jeszcze trochę.<br />

- Nie mogę – spociły mi się oczy, usta. Spojrzałam<br />

w twarz N. Pochylał się nade mną ze współczuciem.<br />

Czułam zapach jego skóry.<br />

- Zaraz będzie po wszystkim.<br />

Kolejna porcja ssania. Asystująca pielęgniarka pośpiesznie<br />

odbierała i wyrzucała. Miałam ochotę przestać<br />

się powstrzymywać. Nie obchodziło mnie, co<br />

sobie pomyślą; mój ból był najważniejszy. Brzęknęły<br />

narzędzia.<br />

- I co? Zrobimy teraz pupu? – lekarz zdejmował sterylne<br />

rękawiczki. – Możesz iść.<br />

23


N. pomógł mi usiąść na toalecie. Stał i gładził mnie<br />

po głowie.<br />

Ugryzłam pierwszy kęs mięsa. Było twarde, ale soczyste.<br />

Pod naciskiem zębów na podniebienie wypływał<br />

smak lasu, ziemi i krwi. Potem żułam włókna.<br />

Nigdy wcześniej nie jadłam sarniny, ale na wszystko<br />

musi przyjść pierwszy raz. Ciemne mięso na talerzu<br />

rozjaśniały nasączone oliwą ząbki czosnku. Śnieg tkwił<br />

przyklejony do szyby, jak ciekawskie zwierzę. Zza<br />

płachty śniegu wystawał kadłub dużego samochodu,<br />

którego marki nie potrafiłam zidentyfikować. Nigdy<br />

wcześniej nie widziałam na ulicach tylu wielkich samochodów.<br />

Nigdy wcześniej nie mieszkałam w obcym<br />

kraju. N. otworzył gołą ręką dwie butelki piwa. Podał<br />

mi jedną. Już po pierwszym łyku chmielowy smak ukłożył<br />

się w środku ciepłą watą. Ból ulokował się pod jej<br />

warstwami. Znów gdzieś mi się zagubił. Szukałam go<br />

przez chwilę końcami nerwów.<br />

- Cheers! Za dobre święta! – stuknął swoją butelką<br />

o moją. Zadążył już opróżnić ją do połowy. Oczy miał<br />

częściowo zarośnięte bezruchem. Tak dzieje się w baśniach,<br />

kiedy ktoś zamienia się w kamień. Tak zawsze<br />

działo się z nim, kiedy pił.<br />

Wypiłam jeszcze. Ból oddalał się coraz bardziej. Prawie<br />

tak jak wtedy, kiedy po operacji podali mi Demorol.<br />

Kłucie w dole brzucha zniknęło, ale razem z nim<br />

zniknęło całe czucie. N. ściskał mi rękę, ale ręce były<br />

mi tak odległe, jakby ktoś założył na nie grube rękawice<br />

i zakopał pod śniegiem.<br />

- Nic nie mówisz. W ogóle już przestałaś mówić – otwierał<br />

drugą butelkę.<br />

Ciemne punkty w źrenicach oczu żyły. Reszta spojrzenia<br />

była martwa.<br />

- I chcesz, żebym tu z tobą siedział cały dzień!<br />

Wypiłam kolejny łyk. Wtedy nawet język w ustach<br />

mi zdrętwiał. Mówiłam słowa, ale one nie dźwięczały<br />

moim głosem. Snuły się jak spowolniona płyta.<br />

- To dlatego, że wszystko mnie boli, rozumiesz? –<br />

skłamałam znowu. - Kiedy mnie boli, nie potrafię być<br />

zajmująca. Poroniłam przecież, do cholery! Kiedyś kobiety<br />

od tego umierały.<br />

Zwiesił głowę, zamruczał coś pod nosem, ale zaraz<br />

ożywił się. Cmoknął mnie w policzek, a potem wstał<br />

i pobiegł w kąt pokoju. Po chwili wrócił z długim, wąskim<br />

pokrowcem.<br />

- Co było w tym worku, który niosłeś?<br />

- Resztki z sarny. Głowa, skóra, kopyta.<br />

Zaśmiałam się.<br />

- Wiesz, przez moment myślałam, że zabiłeś człowieka.<br />

To przez te amerykańskie filmy. Zawsze w nich pakują<br />

trupy do takich worków.<br />

Spodziewałam się śmiechu w odpowiedzi, ale N.<br />

prawie nie zareagował. Z przejęciem pochylał się nad<br />

długim pokrowcem. Walczył z zamkiem błyskawicznym.<br />

- Nie odróżniłabyś mięsa człowieka od mięsa sarny?<br />

– jego głos płynął w inną stronę. Zwalniał pijanym rytmem.<br />

- Nigdy przedtem nie jadłam sarniny – jakby<br />

dla przypomnienia poszukałam jeszcze przez<br />

chwilę jej smaku pod goryczą piwa. – Ludzkiego<br />

mięsa też nie.<br />

- Zobacz, zobacz tylko! – nagle na kolanach<br />

miałam strzelbę myśliwską, gładkie, rude drewno,<br />

przechodzące w szary metal.<br />

Patrzyłam na piękne, oszlifowane słoje jak<br />

na politurę eleganckiego mebla. Wydawała się<br />

prawie ciepła, jak coś żywego. Ale wiedziałam,<br />

że to tylko złudzenie życia ułożyło się fatamorganą<br />

pośród mroźnych prądów zimy stulecia.<br />

To był tylko przedmiot. Nieożywiona strzelba,<br />

która ogrzała się ciepłem mojego ciała. Nigdy<br />

wcześniej nie trzymałam na kolanach strzelby.<br />

Jednak zdawało mi się, że instynktownie wiedziałabym,<br />

co z nią zrobić. Jak przyłożyć do ramienia<br />

płaski koniec kolby, jak ustawić kropkę<br />

celownika na linii strzału, jak przycisnąć końcem<br />

palca stalowy spust. Tylko pewnie nie potrafiłabym<br />

zabić. Na pewno nie mogłabym zabić<br />

sarny, przez wzgląd na jej atłasowe oczy. Na<br />

pewno nie mogłabym zabić wystraszonego królika,<br />

któremu futerko drga od przyśpieszonego<br />

bicia serca. Ale kaczkę może mogłabym zabić.<br />

Głupią, pierzastą, wrzeszczącą kaczkę, bez żadnych<br />

emocji w oczach. Tak, kaczkę pewnie tak.<br />

Szczególnie, gdybym była głodna.<br />

- Piękna co? – przytulił głowę do drewna,<br />

krawędzie kolby zakłuły mnie w uda. Patrzył<br />

na mnie ciągle tym nieruchomym wzrokiem.<br />

Jego głos brzmiał, jakby należał do kogoś innego.<br />

– Dubeltówka, Winchester, kaliber 12/70,<br />

drewno orzechowe. Dostałem od ojca po zdaniu<br />

pierwszych egzaminów na studiach. A teraz<br />

muszę ją sprzedać! Wyobrażasz sobie? Sprzedać<br />

mój skarb!<br />

Współczucie szarpnęło żołądek znieczulony<br />

piwem. Popłynęło do ręki ciepłym prądem.<br />

Przycisnęłam jego głowę do kolan, gładziłam<br />

palcami jego rozpalone czoło, przeczesywałam<br />

krótkie włosy. Takie poświęcenie! Żywa strzelba,<br />

ciepłe orzechowe drewno, oddech śrutu w<br />

obu lufach – to wszystko od nas odejdzie. Musi<br />

ją sprzedać.<br />

- Ale wiesz co zrobimy? – zamknął oczy i<br />

mówił dalej pożyczonym głosem, rozsnuwając<br />

między nami mgiełkę alkoholu. – Zapolujemy<br />

nią jeszcze ostatni raz. Musimy wstać wcześnie<br />

rano, przed świtem. Ubierz się ciepło, załóż<br />

wszystko, co masz. Usiądziemy kawałek od<br />

rzeki i poczekamy aż sarny przyjdą się napić z<br />

wyrwy pomiędzy krami. Jeszcze raz wystrzelę<br />

moje kochanie. Tobie też dam strzelić, chcesz?<br />

Przytaknęłam pomrukiem. Wyobraziłam sobie<br />

gwałtowny trzepot ptasich skrzydeł, a potem<br />

klapnięcie na zamarzniętą taflę rzeki. I<br />

zimno, które przychodzi od samych brzegów,<br />

niepostrzeżenie, pełznie pod paznokciami, we<br />

wnętrzu ud, pod pachami, oplątuje zwojem<br />

szyję i ścina mrozem w samym sercu. Ból przy-<br />

24


pomniał mi nagle o sobie gwałtownym szarpnięciem.<br />

A może dobrze będzie wystawić go<br />

na mróz? Wtedy zamarznie. Utwi w jednym<br />

miejscu. N. podniósł głowę z moich kolan i nie<br />

wypuszczając z rąk strzelby, sięgnął po budzik.<br />

- Tylko nie zaśpij – mówił śpiewnie, nie całkiem<br />

do mnie.<br />

Myślałam, że to będzie jakieś przeżycie.<br />

Tęsknota za uciekającym ciepłem. Poczucie<br />

utraty żywej formy, która już się zawiązała.<br />

Żal zdmuchniętej przyszłości, która za sześć<br />

miesięcy miała się objawić wzdrygnięciem niemowlęcego<br />

ciała. Ale to nie było nic. Ból. Parcie.<br />

Ulga pustych jelit. Czułość i głucha wata<br />

Demorolu. Pielęgniarka pośpiesznie odbierała<br />

i wyrzucała.<br />

- Jakie podobne do ciebie – zażartował<br />

N.<br />

Wszystko działo<br />

się pierwszy<br />

raz. Nigdy<br />

przedtem nie<br />

mieszkałam w obcym<br />

kraju. Nigdy<br />

nie byłam w ciąży.<br />

Nigdy nie poroniłam.<br />

Myślałam, że<br />

będę płakać i gonić<br />

odlatujące duchy. Ale<br />

okazało się, że to nawet<br />

nie było życie, tylko<br />

brudny skrzep śniegu.<br />

Zlodowaciała tkanka<br />

krwi i wiotkich kości.<br />

Stopniała nagle i wypłynęła<br />

ze mnie. Nic w tym<br />

niezwykłego.<br />

W półśnie poczułam go<br />

za sobą. Z namaszczeniem<br />

włożył strzelbę do pokrowca.<br />

Jeszcze raz sprawdził budzik.<br />

Potem przyszedł. Z nieprzytomnej<br />

mgły wyrwało mnie nieustanne chłodne<br />

promieniowanie jego ciała. Ocuciło mnie mrowienie.<br />

Miejsca łaknienia otworzyły mi się na<br />

całej skórze, jakby nakłute szpilkami. W środku<br />

coś wezbrało i poddało się. Nie odwracając<br />

głowy, sięgnęłam ręką i przyciągnęłam go do<br />

siebie. Rozpalone miejsca łapczywie wchłonęły<br />

zimno. Dotykał mnie szybko i szorstko. Zapach<br />

alkoholu przenikał mi we włosy i zatykał usta.<br />

Znów sięgnęłam za siebie. Poprowadziłam go<br />

zalotnie pomiędzy pośladkami, wypisując na<br />

skórze niezrozumiałe znaki. Podpis. Przystanęłam<br />

przed wilgotnym wejściem. Wypuściłam<br />

go z ręki. Wszedł sam powoli. Cofał się i znowu<br />

wchodził. Skóra ślizgała się od potu. Oddał całe<br />

zimno i był już tylko ciepłem. Przypomniałam<br />

sobie nagle:<br />

fot. z archiwum Autorki<br />

- Chyba jeszcze nie możemy – powiedziałam z trudem.<br />

Nie przestawał.<br />

- Wyciągnę – owiała mi ucho zdyszana odpowiedź.<br />

- Infekcja – rzuciłam tak cicho, że mógł nie słyszeć.<br />

Moje ciało nie chciało, żeby przestał. Dalekie echo<br />

bólu uwypuklało się w przyjemność. Czułam. Przecisnęłam<br />

jego rękę pod brzuchem i włożyłam między<br />

nogi. Płynęłam jak pękające kry. Falowałam gwałtownie.<br />

Byłam daleko, kiedy oderwał się ode mnie i jęknął.<br />

Ciepła masa rozlała mi się na udach, Spłynęła strużką<br />

po wewnętrznej stronie na prześcieradło. Dotknęłam<br />

palcami. Była lepka, ale nie zastygała jeszcze.<br />

Budzik darł się i straszył fluoresencyjnymi<br />

wskazówkami. Przez chwilę<br />

nie widziałam nic poza nimi: widmowe<br />

wskazówki zawieszone nisko<br />

w ciemności. Dopiero po chwili<br />

wyodrębnił się kształ nocnej szafki<br />

i grzbiety ciuchów porozrzucanych<br />

na podłodze, podłużny kloc<br />

strzelby pod ścianą. Wysunęłam<br />

się z łóżka. Zimno napadło mnie<br />

niecierpliwie. Nowy śnieg wyczekiwał<br />

przyklejony do szyby.<br />

Otarłam z uda zastygły skrzep.<br />

Niosąc strzelbę w obu dłoniach,<br />

wróciłam do łóżka i<br />

ułożyłam ją między nami.<br />

Leżałam na wznak, słuchając<br />

grzechotek drżącej od wiatru<br />

szyby.<br />

Szarpnęłam N. za ramię.<br />

- Wstawaj! Idziemy na<br />

polowanie.<br />

Mruknął coś niezrozumiale<br />

i odepchnął mi<br />

rękę z całej sennej siły. Przysunęłam<br />

do niego strzelbę. Prawie<br />

włożyłam mu ją pod pachę.<br />

- Twoja strzelba, pamiętasz? Musisz z niej strzelić<br />

ostatni raz.<br />

Ją też wypchnął. Wcisnęła mi się w ramiona.<br />

Odsunęłam kawałek pokrowca, uniosłam jego rękę i<br />

położyłam na kolbie.<br />

- Drewno orzechowe. Twoje kochanie. Strzelisz<br />

ostatni raz, a potem ją sprzedasz. Na obiad będziemy<br />

mieć kaczkę.<br />

Pchnięcie aż obie uderzyłyśmy w ścianę.<br />

- Fuck! – N. usiadł wyprostowany na łóżku i rozejrzał<br />

się wokoło kamiennymi oczami. – Fuck! – powtórzył<br />

pijanym tonem. Potem runął z powrotem w pościel i<br />

naciągnął kołdrę na głowę.<br />

Leżałam odsunięta od niego, wciśnięta w chłód ściany,<br />

ściskając strzelbę.<br />

Więc jakby to miało być z tą kaczką? Myślałam, wdychając<br />

szorstki zapach brezentu. Przecinałaby niebo<br />

25


koloru zasnutego lodem różu i nagle huk z moich dłoni<br />

wprawiłby jej skrzydła w nerwowe drganie. Uleciałaby<br />

już niewiele dalej. Chłód zacząłby promieniować<br />

z miejsca w ciele, gdzie nabój zaszył się przytulnie.<br />

Spadałaby szybko i uderzając w przykrytą śniegiem<br />

ziemię, sama byłaby już tak zimna jak zbiór lodowych<br />

kryształków, piętrzących się w krzepnącej krwi. Głupia,<br />

wrzeszcząca kaczka; zawiniątko zwiędłego pierza.<br />

Podniosłam się powoli. Drżałam. Trochę ze strachu i<br />

trochę z podniecenia. Drobne prądy nerwów zasłaniały<br />

ból, pobudzały wspomnienie przyjemności, której<br />

ciepło nadal grzało mnie w środku. Ubrałam się. Założyłam<br />

buty i kurtkę. Strzelbę schowałam pod ubranie,<br />

tuląc ją ostrożnie w ramionach. Otworzyłam drzwi.<br />

Zimowe powietrze łapczywie chwyciło moją twarz,<br />

wgryzło się w policzki lodowatymi zębami; zamknęłam<br />

oczy, żeby nie ściął ich mróz. Ale reszta mnie była<br />

ciepła i bezpieczna. Drewno strzelby grzało ramiona i<br />

ręce; nogi szły lekko przez śnieg, jakby brnęły w jeszcze<br />

żywym puchu. Nie otwierając oczu, szłam przed<br />

siebie. Nigdy przedtem nie byłam na polowaniu, ale<br />

zawsze przecież musi przyjść ten pierwszy raz. Kaczka<br />

musi spaść z nieba z bezsensownym wrzaskiem; poddać<br />

się prawom natury. Wyczułam przed sobą blachę<br />

kontenera na śmieci; opary odpadków ocieplały powietrze.<br />

Otworzyłam oczy. Czarny worek leżał tam,<br />

gdzie N. go wrzucił, na stertach innych worków, pośród<br />

obierzyn cebuli, pustych puszek po konserwach i<br />

gnijącego papieru. Próbowałam wyodrębnić przy słabym<br />

światle latarni kształt tego, co miał w środku.<br />

Czy na pewno rozpoznałabym smak człowieka?<br />

Czym się różni od smaku sarny? W amerykańskim<br />

filmie nie musiałabym o to pytać. Ale to nie był<br />

film. Istniałam, po raz pierwszy, w ich rzeczywistości.<br />

Oczy zaczęły szczypać mnie od wysiłku; wiatr<br />

rozproszył śmietnikowe ciepło i ponownie uderzył<br />

w policzki. Nieskazitelny śnieg słał się pod moimi<br />

stopami i wspinał po ścianach śmietnika, jakby<br />

chciał dosięgnąć mnie zimnem. Wyobraziłam sobie<br />

nagle lipiec; rozgrzane, ciężkie powietrze i wianuszki<br />

much nad śmieciami. Wyobrażenie lipca mnie ogrzało.<br />

Wyjęłam strzelbę spod kurtki. Nie rozpinając pokrowca,<br />

złapałam za kolbę i wyciągnęłam strzelbę przed<br />

siebie tak, że koniec lufy dosięgnął worka. Dźgnęłam.<br />

Coś w środku było duże i miękkie. Dźgnęłam jeszcze<br />

raz trochę mocniej i zanim zdążyłam odgadnąć, co<br />

stawia opór lufie, pośród śmieci coś zaszeleściło gwałtownie,<br />

odbiło się z łoskotem od ściany kontenera i<br />

upadło ciężko na śnieg.<br />

Odskoczyłam ze strzelbą, zatrzymując się w zaspie.<br />

Kilka metrów ode mnie stał z grzbietem wygiętym do<br />

ataku ogromny kot. Był to zwykły bezpański dachowiec,<br />

spasiony na workach odpadków, ale nastroszona,<br />

zmierzwiona, pozlepiana od brudu sierść nienaturalnie<br />

powiększała jego postać. Przypominał wyolbrzymione<br />

rysunki zwierząt w bestiariach i sennikach.<br />

Patrzył mi prosto w oczy. Lśnił w ciemności krążkami<br />

źrenic, utkwionymi we mnie czujnie. Rozpięłam pokrowiec.<br />

A więc kaczka miała szczęście. Zimno zmieniło<br />

kierunek.<br />

Ani na sekundę nie odrywając wzroku od kocich<br />

oczu, powoli ułożyłam strzelbę na ramieniu. Instynkt<br />

poprowadził mnie tak, jak oczekiwałam i<br />

po chwili mój palec dopasował się gładko do łuku<br />

spustu. Stałam z wyciągniętą strzelbą, przykuta do<br />

miejsca spojrzeniem dzikich oczu.<br />

Teraz.<br />

Kot syknął wściekle, nie wypuszczając mnie z linii<br />

obserwacji.<br />

Teraz.<br />

Od żołądka do serca podpłynął mi powoli zimny,<br />

precyzyjny strach.<br />

Katarzyna Jakubiak – ur. w 1973, pisze prozę, przekłada<br />

literaturę anglojęzyczną na polski oraz polską na angielski.<br />

Opowiadania publikowała min. w „Toposie”, „Fa-arcie”<br />

i „Studium”. Jej tłumaczenie poezji amerykańskiego poety<br />

Yusefa Komunyaki otrzymało nagrodę Literatury na świecie.<br />

W zeszłym roku obroniła doktorat z nauk humanistycznych<br />

na Illinois State University. W pracy naukowej zajmuje się<br />

literaturą diaspory afrykańskiej oraz kulturowymi aspektami<br />

przekładu. Mieszka w Nowym Jorku i (latem) w Częstochowie.<br />

26


Konrad Piskała<br />

ziemniaki<br />

Drewniane stopnie oddychały astmatycznie, kiedy schodziłem do piwnicy<br />

z myślą o długich wąsach ziemniaków<br />

Nie rozumiałem wtedy tego nagłego ożywania roślin,<br />

gdy wydawały się już zupełnie martwe zaczynały się wić i ślizgać<br />

Kucając tyłem do żarówki nabierałem je jak najszybciej do torby, czując,<br />

że każda kropla wody z rur dodaje im siły<br />

Trzeba było włożyć ręce w kopce, aby wybrać najzdrowsze i obłamać korzenie,<br />

A przecież były żywymi kawałkami ziemi obdarzonymi szacunkiem<br />

moich osiemdziesięcioletnich dziadków, którzy je wybierali na klęczkach z rudej gliny,<br />

Ocierali z błota, jak twarz dziecka i dziękowali Matce Boskiej za brak amerykańskiej interwencji na<br />

Kubie i na naszym polu.<br />

Nie mijało wiele czasu od jesiennych pogorzelisk, gdy dziadkowie z nożami schodzili do piwnicy i<br />

kroili ich sine ciała<br />

Inaczej pnącza, tłumaczyli, zaciskają się jedno na drugim,<br />

a ja zrozumiałem, że żywią się sobą nawzajem<br />

Konrad Piskała – ur. w 1972. Fotograf i dziennikarz prasowy. Za reportaż<br />

„Niebezpieczne związki” wyróżniony w konkursie „Oczy Otwarte”. Pisze dla<br />

„Tygodnika Powszechnego”. Jego wiersze ukazywały się w prasie literackiej<br />

i dziennikach, m.in. w „Gazecie Wyborczej” (Wiersz Świątecznej). Wydał tom<br />

„Całopalenie” (2001).<br />

27


Krystyna Myszkiewicz<br />

Najemca<br />

zamkniętych w sobie się nie dotyka gdy<br />

zapadają na nieczułość w pół słowa.<br />

jestem pisanym na wodzie najemcą samotności. Ciszej<br />

zbieram myśli i ciszej się rodzę: tego się nie narusza<br />

szuraniem gazetą czy głośnym przełykaniem śliny<br />

sto odmian ciszy<br />

jest sto odmian ciszy w zaniechaniu<br />

ukradkowe wodzenie palcem po mapie<br />

głuche sylabizowanie końca do lustra<br />

albo sprawdzanie czy taras opustoszał<br />

notowanie: przypisane są ci role w tle<br />

pogodzenie w oczach to cisza ostatnia<br />

już nic nie przepada i niczego się nie ratuje<br />

ile miast jest w ulicznicach<br />

arytmia<br />

i nie nie jestem straceńcem<br />

nawet nie komą z obietnicą zejścia<br />

tylko tak drzemię z przezorności<br />

jak nieznaczny pył w oku – arytmia<br />

która nie wynika ze znużenia tematem<br />

czy to takie dziwne że mnie nie ma<br />

że się nie przyjęłam - zrozum –<br />

niektórych nie da się udomowić<br />

bo zapadną na chłód<br />

co wtedy zrobisz z przegraną?<br />

w pępku europy dzieli mnie od nich tylko most<br />

nocne przyśpieszenia speszenia neony i tiki<br />

nie może mniej dzielić czy więcej nie może<br />

sprawdź swój poziom łajdactwa a potem już nic<br />

jak drażliwa zapaść na wilczy błędny krok<br />

na nigdy śpiące centrum rozproszenie na drobne<br />

jakże mi blisko jakże bliżej i wtedy<br />

może znajdziesz margines błędu wyjątek<br />

Krystyna Myszkiewicz – ur. w 1977, z zawodu wyuczonego prawnik, dodatkowo<br />

skończyła Uniwersytet Poezji w Zielonej Górze. Członkini Klubu<br />

Literackiego Inspiracje w Zgorzelcu, Stowarzyszenia Żywych Poetów<br />

w Brzegu i Związku Twórczego Pisarzy Polskich. Wydała tomiki poezji:<br />

„Kamienie” (1994), „Powiłam słowo” (1996), „Gniazdo na odludziu”<br />

(2001) oraz multimedialny zbiór poezji deklamowanej do aranżacji acid<br />

-jazzowych „Klaustropolis” (2006). W 2007 r. płyta Klaustropolis ukazała<br />

się jako integralna część 23 numeru „<strong>Portret</strong>u”. Jej wiersze i prozę<br />

drukowano w wielu antologiach i na łamach pism literackich. W konkursach<br />

ją wyróżniają, o ile coś wyśle. Na co dzień wkleja wiersze na grupie<br />

dyskusyjnej pl.hum.poezja, serwisie poetyckim www.nieszuflada.pl oraz<br />

www.rynsztok.pl.<br />

28


Jerzy Reuter<br />

Mój tato zatruł się czadem, a stało się to na kilka lat<br />

przed wybuchem wojny. Pracował wtedy w kombinacie<br />

chemicznym, gdzie produkowano sztuczne nawozy.<br />

Pewnego dnia, na kilka minut przed końcem pracy,<br />

wszedł do wielkiej stalowej rury, by coś tam zrobić.<br />

Rura była nafaszerowana gazem – zabójcą. Tato zdążył<br />

złapać dwa oddechy, po czym, już martwy, spadł<br />

z drabiny na dno. Czad nie ma zapachu, a w stanie<br />

czystym zabija podstępnie i nagle.<br />

kant studni tak mocno, że mała główka rozprysła się<br />

na boki czerwonym deszczem. Zachorowałem po tym<br />

widowisku i ponad tydzień leżałem nieprzytomny, w<br />

gorączce, pełnej majaków i drgawek. Uratowała mnie<br />

pani Heimanowa. Na wieść o chorobie, niemal wprowadziła<br />

się do naszego mieszkania i przez te wszystkie<br />

dni nacierała mnie swoimi nalewkami, paląc nad głową<br />

zioła. Dmuchała ciężkim dymem na moją twarz,<br />

śpiewając w trakcie zabiegów psalmy w języku jidysz.<br />

Heimanowa była bardzo szczupłą<br />

fot. z archiwum Autora<br />

Pozostaliśmy sami, ja<br />

i moja mama, wciśnięci w malutkie mieszkanie na<br />

poddaszu kamienicy, która od frontu puszyła się secesyjną<br />

elegancją, a w oficynie straszyła szarością brudnych<br />

murów i kwaśnym smrodem kamiennej studni,<br />

do której wylewane były odchody. W studni mieszkały<br />

szczury. Pan Duch, z pierwszego piętra, często, w słoneczne,<br />

niedzielne popołudnia, stawał w rozkroku na<br />

balkonie i strzelał z wielkiego Colta do burych zwierzątek,<br />

dając wszystkim pokaz swojej siły i niebywałej<br />

celności – był policmajstrem. Nie wszystkim to się podobało,<br />

a najbardziej jego sąsiadce, pani Heimanowej,<br />

która po każdej palbie, dreptała po podwórzu i zbierała<br />

małe ciałka do starego wiadra, by potem utopić<br />

je w studni. Jednego razu, pan Duch, bardziej podpity<br />

niż zwykle, odstrzelił szczurowi tylnie nogi. Okaleczone<br />

zwierze, pełzło ku uciesze gapiów, ciągnąc<br />

za sobą martwy tułów. Pani Heimanowa, na oczach<br />

wszystkich, złapała kalekę za ogon i trzepnęła nim o<br />

staruszką i nosiła na głowie<br />

wielki rudy kok. Kok pani Heimanowej był upięty<br />

tak wysoko, że stanowił dwie trzecie jej wzrostu, a na<br />

jej balkonie zawsze pachniało fermentującym winem<br />

i malinami.<br />

Na parterze, poniżej pani Heimanowej, mieszkały<br />

dwie młode kobiety. Wila i Hesia, obie w jednym wieku<br />

i obie piękne jak dwa nieziemskie kwiaty. Nigdy nie<br />

dowiedziałem się, kim były i czym się trudniły. Żyły<br />

jak owe dwa kwiaty, chylące ku sobie głowy, pachnące<br />

na odległość cynamonem, który zawsze przypomina<br />

mi dzieciństwo. Obie brunetki o wielkich oczach i<br />

miękkich czerwonych ustach, które nigdy się nie zamykały.<br />

Zawsze rozmawiały ze sobą, bez przerwy coś<br />

szeptały sobie do ucha, śmiały się głośno na całe podwórze,<br />

a pani Heimanowa nazywała je sziksami. Gdy<br />

siadywały na balkonie, zatopione w sobie, przed drzwi<br />

wychodził pan Duch i stojąc obok uśmiechał się do<br />

pań. Wtedy mama zamykała mnie w domu, a pani<br />

29


Heimanowa drażniła swoją sukę Kundzię, by ta szczekaniem<br />

zakłócała i przeganiała wszędzie zalegający<br />

śmiech. Pan Duch, z powodu swojej siły, znosił każdego<br />

ranka do piwnicy pana Władka, szewca inwalidę,<br />

którego choroba Heinemedina pozbawiła władzy w<br />

nogach. Pan Władek w piwnicy miał warsztat.<br />

Kochałem Wilę i Hesię jak tylko kochać potrafi sześcioletni<br />

mężczyzna. Wieczorami siadałem w oknie<br />

i gapiłem się w szyby mieszkania kobiet. Czasami<br />

widziałem, jak tańczyły objęte, przyciskające się do<br />

siebie, a często jak splecione w uścisku, całowały się<br />

namiętnie. Ja z nimi, łapałem powietrze i czekałem,<br />

kto dłużej wytrzyma bez oddechu. Wydawało mi się,<br />

że takie zetknięcie ustami tamuje dopływ tlenu do<br />

płuc.<br />

Któregoś wieczora – było to już w czasie okupacji –<br />

przyszło kilku esesmanów i wywlekli kobiety z domu.<br />

Wilę bili gumowymi pałkami tak długo, aż straciła<br />

przytomność. Potem położyli ją na płaszczu i gdzieś<br />

wynieśli. Hesia stała wyprostowana i płakała głośno.<br />

Zastrzelili ją przy studni i zostawili na miejscu.<br />

Wszystko widziałem z mojego kuchennego okna. Na<br />

drugi dzień synowie pana Władka zabrali ciało kobiety<br />

i zanieśli na żydowski cmentarz.<br />

Po kilku dniach pani Heimanowa przeprowadziła się<br />

do getta – ale o tym później.<br />

Po historii z zabitym szczurem i moją chorobą, pani<br />

Heimanowa zaproponowała mi pracę. Przychodziłem<br />

do niej codziennie po obiedzie i na głos czytałem gazetę.<br />

Miałem sześć lat, ale czytałem już płynnie. Wynagrodzeniem<br />

była garść czerwonych landrynek. Po<br />

każdym czytaniu moja „szefowa” wyciągała cukierki<br />

z kieszeni starego fartucha i wsypywała je do mojej<br />

dłoni. Nigdy nie jadłem cukierków – pamiętałem<br />

szczura rozbitego o studnię. Od pani Heimanowej<br />

przyjmowałem z radością jedynie ciasteczka wypiekane<br />

w święto kipur.<br />

Wraz z nastaniem okupacji, zaprzestałem zabaw na<br />

podwórku, a moje życie zamknęło się w czterech ścianach<br />

mieszkania. Jedynym kontaktem z zewnętrznym<br />

światem były okna, przez które gapiłem się całymi<br />

dniami, z pokoju na ulicę i na podwórze z kuchni.<br />

Najbardziej tajemniczymi osobami w kamienicy byli<br />

synowie pana Władka, którzy przemykali zawsze w<br />

milczeniu przez podwórze, nie kłaniając się nikomu.<br />

Czasami zamieniali jakieś słowo z panem Duchem i<br />

szybko gdzieś znikali, dając wszystkim do zrozumienia,<br />

że ich świat jest gdzieś bardzo daleko i lepiej o<br />

nic nie pytać. Byli już dorośli, ale nie wiem, po ile<br />

mogli mieć lat. Dowodził nimi najmłodszy Tomek,<br />

przedwcześnie łysiejący blondynek w okularach. Często,<br />

już po zmroku, widziałem, jak siadali na studni<br />

i pili wódkę, jak zawsze w milczeniu i wpatrując się<br />

pod nogi. Ich cieniem był na wpół obłąkany Misza,<br />

który nie wiadomo skąd przyplątał się do naszej kamienicy.<br />

Przyszedł i został. Zamieszkał w warsztacie<br />

pana Władka, sypiając w stercie drewnianych trocin,<br />

które służyły za opał. Wióry były na całej jego postaci,<br />

a najbardziej widoczne w wielkiej brodzie, która jak<br />

łopata kładła się na jego piersi.<br />

Kilkanaście tygodni po wybuchu wojny, stało się<br />

coś, co zburzyło dotychczasowe życie kamienicy. Był<br />

środek dnia, a ja siedziałem wygodnie w pokoju, na<br />

szerokim parapecie okna, które wychodziło na ulicę.<br />

Mama wyścieliła specjalnie dla mnie na obu oknach<br />

wygodne posłania, gdzie ułożyła mi kołdrę i poduszki.<br />

Miałem kategoryczny zakaz wychodzenia z domu<br />

więc okna stały się moją jedyną rozrywką, dzięki której<br />

poznawałem świat.<br />

Pan Duch poszedł na wojnę i nigdy już nie wrócił, a<br />

szczury wraz z przybyciem do miasta Niemców, mnożyły<br />

się w niespotykanym pośpiechu.<br />

Za oknami padał pierwszy śnieg i zamieniał się w<br />

grząską breję zalegającą na ulicy. Przechodnie przemykali<br />

w pośpiechu i niknęli gdzieś w białej i ponurej<br />

zasłonie, którą tworzyły grube płatki. W pewnym momencie<br />

podjechało i przystanęło pod moim oknem<br />

kilka motocykli, w których siedzieli niemieccy żołnierze.<br />

Postawili maszyny na chodniku i szybko rozbiegli<br />

się tworząc wokół skrzyżowania szpaler. Zrobiło się<br />

bardzo cicho. Nadjeżdżające samochody przystawały<br />

i czekały posłusznie przy krawężniku. Gdzieś z daleka<br />

nadchodził dziwny szmer, a poprzez białą zasłonę<br />

śniegu pokazała się ciemna plama, która rosła i zbliżała<br />

się z narastającym szumem, przechodzącym w<br />

miarowy stukot. To maszerowali ludzie. Od wschodniej<br />

strony miasta szła kolumna postaci ubranych w<br />

szarozielone mundury. Byli to – jak się później dowiedziałem<br />

– polscy żołnierze, wzięci gdzieś do niewoli.<br />

Pamiętam długie płaszcze, które łączyły się ściśnięte,<br />

w jeden zielony wąż. W oknach sąsiedniej kamienicy<br />

pokazały się głowy obserwatorów, które z upływem<br />

czasu zagęszczały szyby, układając się piętrowo, jedne<br />

na drugiej. Przechodnie nie przystawali w miejscu, a<br />

raczej, chyłkiem uciekali, rozglądając się trwożliwie<br />

na boki. Mama w tym czasie pracowała na poczcie i<br />

trochę było mi żal, że nie ma jej w domu, gdyż jej<br />

bracia poszli na wojnę i jeszcze nie dali znaku życia.<br />

Gdy jeńcy podeszli pod naszą kamienicę, zobaczyłem<br />

zataczającego się Miszę. Stanął na krawężniku, tuż<br />

przy jezdni i kiwając się na boki, wbijał swój wzrok w<br />

maszerujących. Żołnierze uśmiechali się do Miszy i<br />

kiwali mu rękami na powitanie. Przypominał mi jakąś<br />

postać z moich bajek. Był cały zarośnięty i oblepiony<br />

drewnianymi wiórami, które wplecione w jego kudły,<br />

przypominały spadające płatki śniegu. Coś wołał do<br />

Niemców i do jeńców na przemian. Strażnicy nie<br />

reagowali, stojąc majestatycznie wzdłuż ulicy, a polscy<br />

żołnierze śmiali się do niego radośnie i machali<br />

czapkami. Myślę, że wszyscy widzieli w nim jakiegoś<br />

szaleńca, który w swojej głupocie nie wie, co to strach,<br />

a może nawet myśli, że to jakaś defilada. Ja w swojej<br />

kryjówce, zasłonięty szybami, wysoko, na drugim piętrze,<br />

bałem się bardzo i wydawało mi się, że za chwilę<br />

któryś Niemiec, odkryje mnie i strzeli z karabinu w<br />

moje okno. W pewnym momencie stało się coś, co<br />

było tak nieoczekiwane i nierealne, że wszyscy stanęli<br />

w miejscu, nawet kolumna jeńców. Misza podbiegł do<br />

jednego Polaka i szerokim gestem, tańcząc w miejscu<br />

na chudych nogach, napluł mu w twarz. Za szybami w<br />

sąsiedniej kamienicy, głowy przylepione do okien, zakotłowały<br />

się, gdzieś pękła szyba i z brzękiem posypała<br />

się na chodnik. Nawet Niemcy stali jak wmurowani<br />

30


w bruk. Zacząłem płakać. Wtedy jeden ze strażników<br />

zaszedł Miszę od tyłu. Przez chwilę stał, pochylony<br />

do przodu, a potem szerokim ruchem zakręcił karabinem<br />

i wykonując mały podskok rąbnął Miszę kolbą w<br />

tył głowy. Siła uderzenia była tak potężna, że karabin<br />

jakby prześliznął się po głowie i przeleciał na drugą<br />

stronę. Zobaczyłem jak wielka i gęsta czupryna Miszy<br />

podskoczyła do góry i odpadła od głowy na ulicę, a na<br />

nią spadły kawałki czaszki i mózgu. Strażnik podszedł<br />

do jeńca i podał mu wyjętą z kieszeni białą chusteczkę.<br />

Polak wytarł twarz i chciał ją zwrócić, ale Niemiec<br />

pokazał mu ruchem głowy na trotuar. Chusteczka<br />

wylądowała na mokrym bruku, a strażnik wyczyścił<br />

o nią swój karabin. Potem padła komenda i wszyscy<br />

pomaszerowali dalej.<br />

Ciało Miszy przeleżało do wieczora w kałuży krwi<br />

pomieszanej ze spadającym śniegiem, a rano, gdy<br />

spojrzałem na ulicę, zobaczyłem ledwie widoczną,<br />

czerwoną plamę.<br />

Od tego czasu, aż do historii Hesi i Wili, nic ciekawego<br />

się nie działo. Pan Władek klepał w piwnicy<br />

buty, a jego synowie popijali wódkę na studni, a czasami<br />

przynosili jakieś walizy i dzielili się wyciąganymi<br />

z nich rzeczami. W kilka dni po zabiciu Hesi przez<br />

esesmanów, pani Heimanowa urządziła pożegnanie.<br />

Wyprowadzała się do getta. Dostałem wtedy od niej<br />

ostatniego cukierka, którego długo szukała w kieszeni.<br />

Potem już nic się nie działo, aż do zniknięcia mojej<br />

mamy. Wyszła do pracy i wróciła po dwóch latach. Ale<br />

to już inna opowieść, taka na następny raz.<br />

Jerzy Reuter, urodził się w Bieszczadach w 1956 roku.<br />

Publikuje i zamieszcza w Internecie i w czasopismach. Jest<br />

czynnym recenzentem „Forum Prozatorskiego”. W miesiącu<br />

marcu b.r. ukazał się jego zbiór opowiadań „Zdrada”, wydany<br />

nakładem Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tarnowie.<br />

„Zza Szyby” pochodzi z cyklu „Okna”, przygotowywanego<br />

do druku.<br />

31


żrą ludzi z musztardą<br />

zabrali zwierzęta.<br />

na rynku sprzedają moje koty, które wydają z siebie<br />

dźwięk silników samochodowych. zmieniają biegi<br />

podczas snu obrastają gęstą sierścią<br />

niebezpiecznie twardą infekcją anestezji.<br />

będę się ukrywał.<br />

biegał z latawcem za różowymi BMXami dzieci.<br />

z mojej ręki wystartują papierowe samoloty<br />

zrobione ze zdjęć rodzinnych. nie znajdą mnie<br />

w ulotce pod drzwiami. może w głowie napotkanego kiedyś<br />

poszukiwacza papierosów albo w oku kontrolera biletów<br />

zostanę na jakiś czas żeby przetrwać już bez ciała<br />

nagiego i zmaltretowanego w pozycji bocznej ustalonej<br />

Jacek Krajl - lat: 22, urodzony w Biskupcu; sercem - olsztynianin, ciałem - warszawiak. Publikacje: CycGada.art.pl; Nieszuflada;<br />

poezja.org; na łamach PKPzin. Zainteresowania: Generacja Beat, psychologia, fotografia, muzyka (post-punk, bristol sound, grunge).<br />

32


Zatorze<br />

na Zatorzu teren zasiany gęstą trawą spaceruję z wujem Krzysiem<br />

Krzyś wrócił z Kanady gdzie ciężko pracował na rodzinę i wszelkie materialne dobra<br />

powiedzmy najnowsze stereo czy lodówko-zamrażarka z wbudowanym komputerem<br />

tłumaczę mu że dzielnicą rządzi teraz Biały po tym jak jego banda dopadła samego<br />

Banana który trzymał w ryzach pół miasta biedaczek trafił na odział intensywnej terapii<br />

ale nawet stamtąd wydawał rozkazy swoim chłopaczkom żeby nie stracić na sile<br />

niefartownie właśnie w tym samym czasie do głosu doszedł Mieciu<br />

poczciwy dzieciak z miejscowości pod Olsztynem zdążył się zadomowić<br />

wszedł w towarzycho bo jego ojciec gliniarz - za niewielką opłatą<br />

załatwi każdemu czyste konto - dlatego Biały przygarnął Miecia do paki<br />

co oczywiście nie podoba się Bananowi bo wszystko przeciw jego planom<br />

patrzę na wuja Krzysia z uśmiechem ale jego twarz jest osowiała i widzę<br />

jak bardzo się zmienił od naszego ostatniego spotkania przypomina teraz<br />

mojego schorowanego dziadka mówi bardzo cicho i wolno o tym że<br />

musi wracać do Kanady bo żona znalazła sobie innego<br />

uczucia kliniczne w Wąsoszu<br />

w miejscowości pod Piszem gdzie często bywałem jako malec<br />

był kościół który jak pamiętam z wiekiem wciąż się kurczył<br />

teraz w jego miejscu stoi mała kapliczka z małym chrystusem obok stragan<br />

można kupić obwarzanki i wszelkiego rodzaju plastikowe zbytki<br />

kończę szczawiową babci w domu gdzie zawsze pachnie piernikami<br />

takimi prawdziwymi bo prawdziwa jest babcia prawdziwa starość<br />

prawdziwe drewniane okna z których świst powietrza<br />

w cicho nastawionym radiu procol harum, ten przetarty kawałek<br />

gdy kolejny raz słucham zdaje się odkrywać całkowicie nowe nuty<br />

później mówią coś o problemach z elektrownią wodną pęknięte zapory<br />

ludzie krzyczą znad Dunajca patrzę w talerz i zastanawiam się<br />

jak to wszystko można skomentować w kilku prostych zdaniach<br />

ale w głowie mam tylko kombinatorykę więc pytam babci na co ona<br />

czy mam ochotę na pierniki i mleko<br />

33


Z Andrzejem Szahajem rozmawia Marek Parulski<br />

Pojawiające się ostatnio reakcje neokonserwatywne<br />

w filozofii (na przykład Finkielkraut) nasuwają<br />

pytanie o to, czy to jedyna możliwa alternatywa<br />

dla nowoczesności? Na dzisiaj jedyną poważną alternatywą<br />

dla niej wydaje się być ucieczka ... w jej<br />

dalszy rozwój. Co można jeszcze rozwinąć, a jakie<br />

elementy i kierunki nowoczesności wyczerpały<br />

swój potencjał?<br />

Nie wiem, czy neokonserwatyzm jest alternatywą<br />

dla nowoczesności. Konserwatyzm, tak jak liberalizm<br />

i socjalizm, to orientacje w filozofii polityki, które są<br />

dziećmi nowoczesności. Nie byłoby konserwatyzmu i<br />

jego popularności, gdyby nie sukcesy nowoczesności,<br />

która prowadziła do zagłady starego świata, zerwania<br />

tradycyjnych więzi społecznych, rozpadu tradycyjnych<br />

wspólnot. Reakcją na to był i jest konserwatyzm.<br />

Co do wyczerpywania się potencjału nowoczesności,<br />

to panuje zgoda co do tego, że w przeszłość odchodzi<br />

„cywilizacja węgla i stali”, która ją nade wszystko<br />

charakteryzowała, tak jak i kult prostej pracy fizycznej<br />

oraz fordyzm jako jeden z elementów jej organizacji.<br />

Trudno sobie także wyobrazić powrót do nowoczesnych<br />

ideałów w sztuce, w tym nade wszystko do klasycznie<br />

pojmowanej awangardy. Być może trzeba się<br />

zgodzić z Jurgenem Habermasem, że wciąż nie do<br />

końca został wykorzystany polityczny potencjał nowoczesności,<br />

z liberalną demokracją na czele. Także i tu<br />

jednak sprawa nie wydaje się wcale bezdyskusyjna. Z<br />

pewnością jednak nie uda się powrót do przednowoczesnych<br />

ideałów. Przemiany w kulturze działają na<br />

zasadzie zapadki, co oznacza, że nie da się zapomnieć<br />

lekcji, których się już nauczyliśmy. W tym sensie nostalgia<br />

za przednowoczesnością obecna na przykład<br />

w myśli konserwatywnej pozostanie, moim zdaniem,<br />

jedynie nostalgią. Wydaje mi się, że nie mamy wyjścia.<br />

Trzeba kontynuować nowoczesność, czy raczej<br />

dziś już ponowoczesność, zachowując czujność i na<br />

bieżąco starając się korygować jej błędy.<br />

Pewien rodzaj obaw Finkielkrauta określiłem<br />

kiedyś w jednym ze swoich tekstów w następujący<br />

sposób: „W sytuacji ciągłego wzajemnego dekodowania<br />

swoich postępowań i praktyk przez różne<br />

społeczne podmioty, w procesualnej nieskończoności<br />

krytyki i samokrytyki nie jest do pomyślenia<br />

jakakolwiek komunikacja społeczna”. No właśnie,<br />

Pana zdaniem, jest nie do pomyślenia?<br />

Zerwanie komunikacji byłoby możliwe tylko wtedy,<br />

gdyby doszło do totalnej fragmentaryzacji kultury,<br />

tzn. zespół jednoczących nas przekonań kulturowych<br />

rozpadłby się na szereg nieprzystających do siebie<br />

zbiorów. Na razie nie widzę takiego zagrożenia, choćby<br />

dlatego, że ujednolicająco działa wciąż edukacja<br />

szkolna oraz kultura masowa, nie wspominając już o<br />

kulturze wyższej czy o religii.<br />

„W poszukiwaniu paradygmatu nowej teorii<br />

krytycznej” – tak można by określić kierunek, w<br />

jakim zmierza wiele współczesnych nurtów filozoficznych.<br />

Apel czy Habermas to pierwsze z brzegu<br />

nazwiska reprezentujące te poszukiwania. Ale nie<br />

tylko. Problem w tym, że następują one w sytuacji<br />

całkowitego otwierania się systemu na swoje opozycje.<br />

Można mówić o swoistym spacyfikowaniu<br />

całego obszaru krytyki. Co Pan o tym myśli?<br />

To stary problem, najlepiej bodaj uchwycony swego<br />

czasu przez Herberta Marcusego. Pisał on o tzw.<br />

represywnej tolerancji, tzn. sytuacji, w której każda<br />

krytyka systemu jest przezeń nie tylko tolerowana, ale<br />

od razu neutralizowana przez uczynienie jej jeszcze<br />

jedną jego ofertą kulturową. Nie demonizowałbym<br />

jednak tego procesu. Krytyka jest możliwa, odnosi<br />

czasami skutek, prowadzi do zmian, choć często zabiera<br />

to dużo czasu. W każdej sytuacji potrzebny jest<br />

upór oraz zjednywanie sobie sojuszników. Pojedynczy<br />

głos krytyczny nie ma szans na przebicie. Stąd ciągła<br />

potrzeba kreowania wspólnot, które w imię wspólnych<br />

ideałów poddają krytyce taki czy inny aspekt rzeczywistości<br />

społecznej.<br />

Między klasycznym podejściem kulturoznawczym<br />

a kulturalizmem rozpościera się cała epoka<br />

naukowa i filozoficzna, zresztą czasowo niezbyt<br />

długa. Bardziej chodzi o przewrót metodologiczny.<br />

Kultura ze skromnego przedmiotu badań<br />

awansowała do rangi pojęcia i metapojęcia, definiując<br />

nową metaperspektywę. W Pana odczuciu,<br />

kulturalizm rzucił filozofię na kolana, ustawił ją w<br />

szeregu? Historyczność form, metod i funkcji filozofii<br />

strąciła ją przecież niewątpliwie z piedestału<br />

34


uniwersalności i niezmienności. Pozostał jej jakiś<br />

wyróżniony status choćby tylko w ograniczonym<br />

kontekście swojego czasu?<br />

To prawda, uważam, że teoria i historia kultury stały<br />

się obecnie naukami podstawowymi. Wynika to z rozpowszechniającego<br />

się, i, moim zdaniem, słusznego,<br />

przekonania, że całość naszego kontaktu ze światem<br />

jest kulturowo zapośredniczona. W tej perspektywie<br />

filozofia staje się tym, czym zawsze skądinąd była –<br />

elementem większej całości, mającym na nią wpływ,<br />

ale i także przez nią określanym. Czy to oznacza detronizację<br />

filozofii? Tylko wtedy, gdy się ją uważa za<br />

działalność intelektualną, na która nie mają żadnego<br />

wpływu czynniki zewnętrzne. Stanowisko takie, do<br />

którego filozofowie są zresztą bardzo przywiązani, wydaje<br />

mi się dzisiaj niemożliwe do utrzymania. Filozofia<br />

zawsze była elementem większej całości i oddziaływały<br />

na nią zarówno religia, jak i polityka, przemiany<br />

kulturowe oraz społeczne. Z pewnych względów przygodnych<br />

(nade wszystko zwycięstwa Platona nad sofistami)<br />

stan ten starano się zawsze ukryć, konstruując<br />

na przykład prawie wyłącznie tzw. wewnętrzne historie<br />

filozofii, a zatem takie, w których myśl filozoficzna<br />

wynika wyłącznie z samej siebie, by tak rzec, a nie z<br />

wpływów otoczenia. Ale i to się powoli zmienia. Jako<br />

dobry przykład podam twórczość Isaiaha Berlina czy<br />

Stephena Toulmina, a w Polsce badania Anny Pałubickiej.<br />

Kończąc wątek aporii. Nie byłoby to czasem trochę<br />

tak, że każda epoka, również poznawcza, wytwarza<br />

własne aporie? Lepiej byłoby chyba je sobie każdorazowo<br />

uświadamiać, odnajdywać język, w którym<br />

można je jasno wyrazić, a nie podejmować zamiar<br />

i pokusę (płonną) ich rozwiązania. Aporie mówią<br />

coś o nas, naszej kulturze, języku, którym się posługujemy.<br />

Naszej Metodzie – nadając jej przybliżony,<br />

względny charakter.<br />

Być może jest tak, jak Pan mówi. Najpierw jednak<br />

trzeba zidentyfikować owe aporie, jak na razie nie widzę<br />

ich tam, gdzie Pan je widzi.<br />

Gdy uwzględnimy fakt, iż samo poznanie zostało<br />

rozpoznane jako jedna z praktyk społecznych,<br />

otrzymamy pewien zamknięty obieg, poznawczą<br />

„wstęgę Moebiusa”. Poznanie nowoczesne ujawnia<br />

naturę różnych praktyk społecznych (językowych,<br />

komunikacyjnych, symbolicznych, informacyjnych<br />

i innych), ale jednocześnie samo<br />

powiększa ich listę. Do czego potrzebna jest nam<br />

dzisiaj ta kategoria (poznania)? Rodzi ona przecież<br />

podstawową sprzeczność, którą nazwałbym<br />

sprzecznością statusów: poznanie posiada jednocześnie<br />

status wyróżniony i zwykły. Mamy aporię<br />

nowoczesnych procedur poznawczych.<br />

Jak rozumiem chodzi przede wszystkim o poznanie<br />

zinstytucjonalizowane, czyli o naukę i filozofię. Nie<br />

widzę tutaj żadnego problemu. Poznanie jest po prostu<br />

jedną z praktyk społecznych. Badając ich naturę<br />

samo wytwarza narzędzia dla badania siebie. Tyle<br />

tylko, że poszczególne dziedziny owego poznania (na<br />

przykład poszczególne dziedziny nauki) mają kłopoty<br />

ze stosowaniem naukowych narzędzi do poznania samych<br />

siebie. I tu przydaje się filozofia. Ale ona z kolei<br />

winna być badana z perspektywy socjologicznej czy<br />

politologicznej. Można by powiedzieć, że trzeba tu<br />

zastosować zasadę znaną z prawa: nikt nie powinien<br />

być sędzią we własnej sprawie.<br />

35


Wracając zaś do poprzedniego wątku.<br />

Finkielkraut (traktuję tę postać „symptomatycznie”,<br />

jako jeden z typów reakcji na<br />

nowoczesność) negatywnie odnosi się do<br />

kulturalizmu i ujmuje stan, jaki to pojęcie<br />

zakłada w kategoriach postkultury. Same<br />

pojęcia kultury i społeczeństwa wydają się<br />

dla niego groźne ze względu zapewne (wedle<br />

mojej dedukcji) na zawarty w nich pierwiastek<br />

rezonersko-dekonstrukcyjny. W świetle<br />

Pana zasady, która mówi, że nie daje się „zapomnieć”<br />

aktualnego poziomu świadomości<br />

(którego kulturalizm jest jednym z momentów)<br />

stanowisko tego myśliciela to chyba typowa<br />

próba „zawracania kijem Wisły”?<br />

Żeby na to pytanie odpowiedzieć, musiałbym<br />

przyjrzeć się dokładnie temu, co mówi Finkielraut.<br />

Nie jest on przyznam moim ulubionym autorem, a<br />

zatem zabrałbym się do tego niechętnie. Sądzę jednak,<br />

że Pan może mieć rację. W moim przekonaniu<br />

nie ma odwrotu od kulturalizmu rozumianego jako<br />

stan uświadomienia sobie, że większość z tych rzeczy,<br />

które uważaliśmy za naturalne jest artefaktem kulturowym,<br />

że w pewnym sensie nie ma niczego poza kulturą,<br />

pojmowaną jako zespół powszechnie podzielanych<br />

przekonań określających sposób pojmowania każdego<br />

aspektu naszego życia.<br />

Sprawa statusu metapoznawczego takich pojęć i<br />

dziedzin, jak historia, kultura, nauki socjologiczne.<br />

Postmodernizm neguje realność różnicy między<br />

poziomami poznawczymi. Zresztą neopragmatyzm<br />

również, ale być może w inny sposób, mniej absolutny.<br />

Czy jest tak rzeczywiście?<br />

Jeszcze raz mogę jedynie powiedzieć, że gra poznawcza<br />

jest grą wieloelementową, w której pojęcie różnych<br />

poziomów jest względne. Zamiast o nich mówić, a zatem<br />

używać matafory wertykalnej, by tak rzec, wolałbym,<br />

abyśmy mówili i myśleli o poznaniu raczej jak o<br />

sieci, w której wszystkie elementy są ze sobą powiązane<br />

wzajemnymi zależnościami. Namawiam zatem do<br />

używania metafory o charakterze horyzontalnym, aby<br />

zrozumieć praktyki poznawcze.<br />

Finkielkraut nie zwrócił także uwagi na aspekt<br />

stricte polityczny postkultury – tej ponowoczesnej<br />

formy wolności. Na ile nostalgię za kulturą tradycyjną<br />

można utożsamić z nostalgią za którymś z<br />

dawnych modeli i systemów władzy, niezależnie<br />

od tego, czy objawia się ona na poziomie świadomości<br />

czy w podświadomości?<br />

Nie wiem co ma oznaczać owa „postkultura”. Z jakąś<br />

kulturą mamy zawsze do czynienia, nawet jeśli<br />

uważamy, że coś czy ktoś jest jej pozbawiony. Pojęcie<br />

kultury występuje generalnie w dwóch zasadniczych<br />

sensach: wartościującym i opisowym. W tym pierwszym<br />

można mówić o braku kultury,<br />

w tym drugim już nie. Jak rozumiem<br />

Finkielraut używa pojęcia kultury w<br />

sensie wartościującym, mówiąc więc<br />

o „postkulturze”, chce powiedzieć, że<br />

żyjemy w niekulturalnych czasach. To<br />

oczywiście wiąże się z kolei z jakimś<br />

przekonaniem, czym są czasy kulturalne.<br />

Podejrzewam, że w przypadku<br />

Finkielrauta w grę wchodzi jakieś konserwatywne<br />

wyobrażenie „starych dobrych<br />

czasów”. Kłopot z nim jest taki,<br />

że z reguły „owe stare dobre czasy”<br />

wcale nie były takie dobre, nie mówiąc<br />

już o tym, że powrót do nich jest niemożliwy.<br />

Wielu sądzi, że podstawową kategorią<br />

rzeczywistości są dzisiaj zderzenia.<br />

W tym i między nowoczesnością<br />

a tradycją. Określiłbym je jako zderzenia<br />

czołowe, ponieważ nastąpiła<br />

„śmierć aren”. Historia była jedną z<br />

nich, aranżując „kontakty fizyczne”<br />

różnych konkurujących podmiotów.<br />

Inną arenę stanowiła kultura. Każda<br />

kultura zawierała w sobie element<br />

„buforowania” starcia z „innymi”. Żyjemy<br />

w stanie zawieszenia wszelkich<br />

zapośredniczeń. Istnieje możliwość<br />

racjonalizacji tej powszechnej sytuacji<br />

bezpośredniości? Ani jednostki,<br />

ani zbiorowości nie radzą sobie z nią.<br />

Powrót zaś do niegdysiejszych „zapośredniczeń”<br />

nie wydaje się człowiekowi<br />

współczesnemu zbyt atrakcyjny.<br />

Zderzeń, o których Pan mówi, jest dziś<br />

więcej z oczywistego względu: więcej jest<br />

kontaktów. Problem jest jednak dosyć stary:<br />

jak ułożyć sobie życie z kimś, z kim jest nam<br />

nie po drodze w sensie światopoglądowym<br />

czy aksjologicznym (etycznym i estetycznym).<br />

Sposobów radzenia sobie z tym problemem,<br />

a jest to po prostu problem inności,<br />

było co najmniej kilka, w tym m.in. zniszczenie<br />

i getoizacja. Na Zachodzie, od jakiegoś<br />

czasu wiemy już, że strategii tych nie wolno<br />

stosować. Pozostaje dialog, wzajemne poznawanie<br />

się, tolerancja. Nic lepszego dotąd nie<br />

wymyślono.<br />

„Stan bezpośredniości” tworzy pewne<br />

uniwersum agresji. Wszelkie byty, również<br />

językowe (wszelkie identyczności), stają się<br />

niezależnymi, samoistnymi źródłami agresji:<br />

kulturowej, symbolicznej, obyczajowej,<br />

duchowej (tradycje duchowe obrażają tradycje<br />

materialistyczno-świeckie i vice versa).<br />

36


Można byłoby powiedzieć w języku Konrada Lorenza,<br />

że cierpimy na brak rytualizacji agresji lub<br />

inaczej – form aranżacji powszechnej energii.<br />

Stan występowania obok siebie tego, co kiedyś było<br />

rozdzielone, stan jednoczesności pewnych opcji kulturowych<br />

czy aksjologicznych, występowania ich<br />

w tym samym miejscu i czasie, może wywoływać i<br />

wywołuje często irytację. Czasami prowadzi ona do<br />

agresji. Szczególnie wtedy, gdy staje się nam ciasno<br />

w jakimś miejscu. Z jej wybuchami trzeba się zatem<br />

liczyć. Ale wypracowaliśmy też przez lata (czy<br />

raczej wieki) pewne sposoby radzenia sobie z tą<br />

sytuacją, na przykład poprzez budowanie wspólnoty<br />

utwierdzających siebie w swych przekonaniach<br />

wyznawców, pokojowo nastawionych do innych.<br />

Ideę tolerancji. Cierpliwość. Ciekawość. Wreszcie<br />

wyuczoną obojętność. Jakoś sobie radzimy i<br />

będziemy sobie radzić stosując zamiennie różne<br />

z wymienionych powyżej sposobów życia ze sobą<br />

w warunkach zagęszczenia (niekoniecznie pojmowanego<br />

dosłownie).<br />

Jak Pan odnosi się do idei postspołeczeństwa?<br />

Byłby to jakiś byt konkretny etnicznie,<br />

kulturowo, historycznie (w sensie genealogicznym),<br />

politycznie, czy raczej „pewien” stan,<br />

tryb dostępu do kolejnej fazy rozwojowej, metapoziom?<br />

A jako tryb, metapoziom – podlegałby<br />

procesowi zawłaszczania, czy raczej<br />

utożsamiał całość przemian, które określamy<br />

mianem globalizacji właśnie?<br />

Nie wiem, czym miałoby być postspołeczeństwo,<br />

tak jak nie wiem, czym miałaby być „postkultura”.<br />

Społeczeństwa istnieją i będą istnieć,<br />

tak jak istniała i będzie istnieć kultura. Społeczeństwo<br />

czy kultura mogą co najwyżej zmieniać<br />

swoje formy, i to się dzieje. Nic więcej.<br />

Należy się bacznie temu przyglądać i unikać<br />

tendencji do histerycznego wyolbrzymiania<br />

pewnych procesów. Każde społeczeństwo i<br />

każda kultura mają wbudowane w siebie mechanizmy<br />

przywracania równowagi. Sądzę, że<br />

zadziałają one także w przypadku takich procesów<br />

jak globalizacja. Można mieć nadzieję,<br />

że jej jednostronność (globalizuje się jak na<br />

razie głównie to, co zachodnie, a dokładniej<br />

– amerykańskie) zostanie z czasem wyeliminowana.<br />

Bardzo bym sobie tego życzył, upierając<br />

się przy okazji przy tym, że dobrowolne<br />

przejęcie gdzie indziej politycznych wzorów<br />

liberalno-demokratycznej kultury zachodniej<br />

wyszłoby wszystkim na zdrowie. Rozumiem<br />

jednak, że nie wszędzie jest to możliwe. To<br />

już jednak temat na inną rozmowę.<br />

Andrzej Szahaj – ur. w 1958 r., prof. dr hab., filozof i historyk<br />

idei, zajmuje się przede wszystkim filozofią polityki i<br />

kultury. Kieruje Zakładem Filozofii Współczesnej w Instytucie<br />

filozofii UMK w Toruniu. Członek Komitetu Nauk<br />

Filozoficznych PAN oraz Komitetu Nauk o Kulturze PAN.<br />

Za swego mistrza intelektualnego uważa Richarda Rorty-<br />

’ego, z którym współpracował w trakcie kilku staży naukowych.<br />

Zwolennik neopragmatyzmu oraz kulturalizmu.<br />

Autor książek: „Krytyka, emancypacja, dialog. Jurgen<br />

Habermas w poszukiwaniu nowego paradygmatu teorii<br />

krytycznej”, „Ironia i miłość. Neopragmatyzm Richarda<br />

Rorty’ego w kontekście sporu o postmodernizm”,<br />

„Zniewalająca moc kultury: artykuły i szkice z filozofii<br />

kultury, poznania i polityki”, „Jednostka czy wspólnota?<br />

Spór liberałów z komunitarystami a «sprawa polska»”,<br />

„E pluribus unum? Dylematy wielokulturowości i politycznej<br />

poprawności”, „Filozofia polityki” (wraz z<br />

Markiem N. Jakubowskim). Stypendysta wielu fundacji,<br />

między innymi Fulbrighta, Mellona, Kościuszkowskiej<br />

i Rockefellera. Stażysta uniwersytetów w<br />

Oxfordzie, Cambridge, Leeds, St. Andrews, Berkeley<br />

(University of California), Charlottesville (University<br />

of Virginia), Palo Alto (Stanford University).<br />

Współpracuje z tygodnikiem idei „Europa” (dodatek<br />

do „Dziennika”).<br />

37


Aleksandra Rudzka<br />

Ukazało<br />

się właśnie trzecie wydanie „Pątników<br />

z Macierzyzny” Mariana Pankowskiego, autora m.in.<br />

„Rudolfa” i „Balu wdów i wdowców”. Jest to książka<br />

naprawdę niezwykła i ze wszech miar godna polecenia.<br />

Akcja toczy się wokół powrotu starego profesora,<br />

pracującego za granicą, do ojczyzny swego dzieciństwa<br />

(Kartoflandii), posiadającej wiele ze znamion<br />

polskości. Pretekstem do powrotu jest zjazd absolwentów<br />

szkoły, do której profesor uczęszczał jako chłopiec.<br />

Sytuacja wydaje się dziwna i niejasna, ponieważ<br />

przebieg podróży poznajemy podsłuchując niejako<br />

rozmowę profesora z jego przyjacielem, którego napotkał<br />

parę lat po wspomnianej podróży. Rozmowa ta<br />

tworzy bardzo atrakcyjną ramę narracji, której mroku<br />

dodają jeszcze role, jakie przyjęli rozmówcy. Narrator<br />

jest zapamiętałym poetą nadającym chwili, o której<br />

mówi, „znamiona niezwykłości i malowniczości”, jego<br />

przyjaciel natomiast demaskuje na każdym kroku<br />

przemycane chwyty literackie, sprowadzając poetę do<br />

poziomu szarej rzeczywistości, w opisie czasem wręcz<br />

wulgarnej. Sam temat rozmowy jest bardzo poważny,<br />

ponieważ w czasie podróży do ojczyzny profesor<br />

wplątał się w wybór osoby mającej zostać poleconą<br />

władzom kościelnym jako lokalna święta. Kandydatury<br />

są trzy, z czego najatrakcyjniejszą wydaje się kandydatura<br />

Anieli – prostytutki, która swe grzechy opłaciła<br />

pracą w szpitalu podczas wojny. Postać prostytutki<br />

przewija się przez wszystkie wątki powieści. Czytelnik<br />

dowiaduje się o prawie świętej Anieli więcej szczegółów<br />

niż o samym profesorze – narratorze. Oglądając<br />

kolejne miejsca, świadków jego dawnego życia, widzi<br />

on kolejne wcielenia siebie, porównuje z tym, kim jest<br />

dzisiaj, ale wszystkiemu temu zawsze przygląda się<br />

Aniela, albo jakaś postać będąca jej powieleniem, na<br />

przykład Róża – kochanka czy zmarła matka. Kandydatura<br />

prostytutki wydaje się najbardziej pociągająca,<br />

ponieważ tylko ona przeszła prawdziwą transformację.<br />

Przemierzając ciernistą drogę od grzesznicy do świętej<br />

stała się kolejnym z wielu literackich przywołań<br />

biblijnej Marii Magdaleny. Aniela jest tak naprawdę<br />

jedyną realną i pełnokrwistą postacią w plastikowoodpustowym<br />

świecie Kartoflandii. Mimo iż ta książka<br />

powstała w 1987 roku i opisuje fikcyjny świat, to jest<br />

czymś w rodzaju przypowieści idealnie charakteryzującej<br />

współczesną polską rzeczywistość religijną, czyli<br />

nasze polskie sacrum. Jest tu wszystko: pielgrzymki<br />

bardziej dla rekreacji niż dla ducha, kulisy handlu<br />

podrabianymi relikwiami i dewocjonaliami importowanymi<br />

z zagranicy, no i oczywiście jedynie słuszna<br />

moralność prawdziwych katolików. Bardzo prymitywne<br />

i zachowawcze czynności kultowe wczepione są tu<br />

głęboko w świadomość mieszkańców i regulują ich<br />

jałowe szare życie. Narrator też ulega temu czarowi i<br />

cofając się do swych korzeni wszystko widzi w odniesieniu<br />

do religii. Jeśli opisuje zimę i śnieg, to jest to<br />

śnieg wigilijny, nawet w styczniu. Wszystkim cudom<br />

wiosennym przyporządkowana jest pora wielkanocna,<br />

a pełnię szczęścia wyraża dźwięk dzwonów i okrzyk<br />

„Chrystus zmartwychwstał”. Cały ten religijny patos i<br />

rozmyślania kanonizacyjne profesora stanowią bardzo<br />

dobre tło dla wszystkiego, co się dzieje w tej powieści.<br />

A co się dzieje?<br />

Trudno naprawdę stwierdzić, gdyż sposób opowiadania<br />

narratora-gawędziarza nie należy do najprostszych<br />

i wymaga od czytelnika wiele skupienia. „Pątnicy<br />

z Macierzyzny” to powieść surrealistyczna, szalona,<br />

bujna i nieokiełznana. Wydarzenia mieszają się tu ze<br />

sobą, przeplatają w sposób dziwaczny, a jedyny porządek,<br />

jaki tu można znaleźć, to porządek skojarzeń.<br />

Widać, że autor wzorował się na poezji dwudziestolecia,<br />

ale jego zieloności, brzęczenia i malinowe chruśniaki<br />

ewoluowały znacznie i to w niezwykły sposób.<br />

Mimo ważkiego tematu religijno-patriotycznego<br />

(wszak i wojna się tu co i rusz przewija) znaleźć można<br />

takie rodzynki jak: „holendrujące jeżynki”, „bananowe<br />

pąki ekstrementów”, czy „w dębach dziuple<br />

gwałcone”. Zaprawdę niezwykły to świat oglądany<br />

przez pryzmat tak spoetyzowanego języka. Eksperymenty<br />

Pankowskiego sięgnęły zresztą nie tylko języka,<br />

ale i systemu składniowego. Urodził się w głowie pisarza<br />

zupełnie nowy język, którego reguły poznajemy i<br />

podziwiamy z każdą stroną. Trzeba się nauczyć smakować<br />

to wysublimowane cudo ironii, by na koniec<br />

móc zaśmiać się szczerze z religijnej polskości, która<br />

ukazana w tym świetle ma przedziwne oblicze. „Pątnicy<br />

z Macierzyzny” to krzywe zwierciadło odbijające<br />

całą sztuczność, zgniliznę i śmieszność tego, co kiedyś<br />

było naszą duchowością, a w książce ewoluuje ku<br />

czemuś przerażającemu. Finałem bowiem tego odpustowego<br />

pędu jest scena zbiorowego piersią karmienia.<br />

Tłum kobiet zagarnia do swych mlecznych piersi<br />

tłum mężczyzn, niczym Aniela – wszechkobiecość­,<br />

swych kochanków, w wielkim akcie miłości karmi ich<br />

życiodajnym płynem. Szalona wyobraźnia Mariana<br />

Pankowskiego wyprodukowała bardzo sugestywny obraz<br />

tłumu pielgrzymkowego, który wydaje się zapewne<br />

dość dziwaczny, ale wszystkim, którzy zdecydują<br />

się na lekturę tej książki, zapewne tak jak mi wyda się<br />

zupełnie naturalny.<br />

Zapraszam serdecznie do zanurzenia się w rzeczywistość<br />

Kartoflandii, by inaczej spojrzeć na Polskę<br />

współczesną.<br />

Marian Pankowski, Pątnicy z Macierzyzny,<br />

Wyd. korporacja ha!art.,<br />

Kraków 2007.<br />

38


Marta Więckiewicz<br />

Seria wydawnicza Key Concepts dotyczy kluczowych<br />

pojęć z zakresu nauk społecznych. W Wielkiej<br />

Brytanii cykl wyszedł nakładem wydawnictwa Polity<br />

Press. Jako potencjalnych odbiorców wskazano przede<br />

wszystkim osoby interesujące się socjologią, politologią,<br />

stosunkami międzynarodowymi, ekonomią,<br />

dziennikarstwem i kulturoznawstwem. Patronat nad<br />

polską edycją przygotowaną przez wydawnictwo Sic!<br />

objął profesor Zygmunt Bauman, którego książki od<br />

kilku lat regularnie ukazują się nakładem Polity Press.<br />

Bauman tak scharakteryzował cykl Key Concepts: „O<br />

takich monografiach każdy student socjologii marzy:<br />

zwięzłe, choć ogarniające całość istniejącej wiedzy o<br />

przedmiocie, napisane przez znakomitych specjalistów,<br />

a przejrzyście skonstruowane i przejrzyście wyłożone,<br />

naraz zaoszczędzające żmudnych poszukiwań<br />

i zachęcające do dalszych, świadomie ukierunkowanych<br />

studiów. A zestaw tytułów tak jest przez redaktorów<br />

serii skomponowany, by dostarczyć rzetelnej<br />

informacji o każdym zagadnieniu, przez jakie przyjdzie<br />

studentom przegryzać się w trakcie ich studiów”.<br />

Cykl obejmuje dwadzieścia tomów prezentujących<br />

zagadnienia uznane za kluczowe dla nauk społecznych:<br />

„Fundamentalizm”, „Nacjonalizm”, „Władza”,<br />

„Demokracja”, „Etniczność”, „Prawa człowieka”,<br />

„Prawa mniejszości”, „Rynek”, „Lud”, „Konsumpcja”,<br />

„Bieda”, „Liberalizm”, „Koncepcje »ja«”, „Kultura”,<br />

„Rządzenie”, „Zdrowie”, „Niepełnosprawność”,<br />

„Sprawiedliwość”, „Społeczeństwo sieci”, „Czas”.<br />

Część tytułów jest już dostępna na polskim rynku.<br />

Autorem książki „Władza” jest John Scott, profesor<br />

socjologii na uniwersytecie w Essex i w Bergen. Opracowanie<br />

dotyczy pojęcia „władza” oraz związanych z<br />

nim problemów. Scott skupia się na zagadnieniach<br />

takich jak: wzorce władzy, kierowanie i władza suwerenna,<br />

nacisk i kształtowanie polityki, ograniczenia i<br />

hegemonia, dyscyplina i władza ekspercka, protest i<br />

zbiorowa mobilizacja oraz władza międzyosobowa.<br />

Autor odwołał się do teorii wielu badaczy, m.in.: Maxa<br />

Webera, Michela Foucaulta i Jürgena Habermasa.<br />

Scottowi przyświecała myśl, aby pokazać zasadniczą<br />

ideę władzy, którą można dostrzec w różnorodnych<br />

formach rządzenia. Napisał: „istnieje pewna zasadnicza<br />

idea w pojęciu władzy, która może zostać prześledzona<br />

począwszy od jej form najbardziej podstawowych<br />

po najbardziej złożone wzorce panowania”.<br />

Scott przedstawił władzę jako formę związku przyczynowego<br />

polegającego na wywoływaniu skutków, a także<br />

jasno sprecyzował pojęcie „władza społeczna”.<br />

Autor opisuje nurty obecne w dyskusjach dotyczących<br />

istoty władzy, prezentuje liczne teorie podkreślające<br />

odmienne aspekty badań nad ideą panowania.<br />

Wśród wielu rozróżnień wprowadzonych przez Scotta<br />

znajduje się też podział obrazujący formy władzy, jakimi<br />

są: siła, manipulacja, nadawanie znaczeń i uprawomocnianie.<br />

Scott powołuje się również na typologię<br />

elit politycznych opracowaną przez Vilfredo Pareto, a<br />

opartą na pomysłach Machiavellego, i wymienia władzę<br />

typów takich jak: lwy, lisy, sowy i niedźwiedzie,<br />

którym odpowiadają kolejno odpowiednie środki:<br />

przymus, zachęta, kierowanie i władza ekspercka.<br />

Scott zaznacza, że są to typy idealne, które rzadko<br />

występują w czystej postaci. Autor porusza także zagadnienie<br />

rekrutacji do sfery elit. Odwołuje się między<br />

innymi do kryterium płci jako istotnego czynnika<br />

branego pod uwagę w procesie rekrutacyjnym.<br />

Rozważania Scotta w książce „Władza” koncentrują<br />

się nie tylko na kwestii panowania, ale i na problemie<br />

przeciwstawiania się władzy. Autor opracowania podkreślił,<br />

że stosunki władzy zakładają możliwość wystąpienia<br />

konfliktu, oporu przeciwko władzy. Może to być<br />

reakcja jednostkowa lub zbiorowe działanie przeciwko<br />

przywództwu. Nacisk i protest to podstawowe formy<br />

przeciwdziałania władzy, jakie wyróżnia Scott. Akcentuje<br />

on również możliwość globalnego protestu, a w<br />

związku z tym przedstawia związek oporu przeciwko<br />

władzy z globalizacją.<br />

Szczególny nacisk autor kładzie na kwestie natury<br />

politycznej i ekonomicznej – uznaje bowiem politykę<br />

i ekonomię za główne dziedziny dotyczące władzy.<br />

Analizuje różne aspekty władzy państwowej (łącznie<br />

z zarządzaniem fiskalnym i biurokracją), bada struktury<br />

władzy w przedsiębiorstwach. Jeden z rozdziałów<br />

książki Scott poświęcił również władzy międzyosobowej.<br />

To zagadnienie jest niezwykle istotne, choć<br />

bywa pomijane – w końcu władza kojarzy się raczej<br />

z polityką niż z życiem rodzinnym. Tymczasem Scott<br />

rozpatruje zjawisko patriarchatu właśnie w kontekście<br />

władzy. Zauważa, że władza międzyosobowa nie<br />

jest pozbawiona struktury, choć często ma charakter<br />

nieformalny. Autor stwierdził: „Jednostka może (...)<br />

czerpać swą władzę ze swej siły fizycznej, atrakcyjności<br />

oraz kompetencji retorycznych, a także ze swych<br />

dochodów oraz kontaktów politycznych”.<br />

Scott trafnie zdefiniował pojęcie „władza”, którym<br />

często się posługujemy, ale trudno jest nam jednoznacznie<br />

określić jego znaczenie. Zaletą książki jest<br />

to, że zjawisko władzy nie zostało przez autora ograniczone<br />

jedynie do sfery polityki. Opracowanie może<br />

zostać potraktowane zarówno jako podsumowanie<br />

niezbędnych informacji dotyczących władzy, jak również<br />

impuls do rozpoczęcia własnych poszukiwań.<br />

Osoby zajmujące się naukami społecznymi znajdą tu<br />

podstawowe wiadomości dotyczące teorii władzy, najważniejsze<br />

pojęcia związane z tym zagadnieniem.<br />

39


Jak przyznał sam autor, złożone zjawisko władzy<br />

zostało przez niego przedstawione jedynie „w najogólniejszym<br />

zarysie”. Scott określił książkę jako „nieukończone<br />

zadanie”. Wskazał, że celem opracowania<br />

jest zachęcenie czytelników do własnych poszukiwań<br />

i do zapoznawania się z opracowaniami, na które powoływał<br />

się we „Władzy”.<br />

Kolejny z dostępnych na polskim rynku tytułów z<br />

serii Key Concepts to „Fundamentalizm” Steve’a<br />

Bruce’a. W centrum zainteresowania profesora socjologii<br />

z uniwersytetu w Aberdeen są procesy wpływające<br />

na umacnianie się pozycji ruchów fundamentalistycznych.<br />

Autor podjął zagadnienie kontrowersyjne i<br />

warte uwagi. Reguła politycznej poprawności wymusza<br />

ostrożność w posługiwaniu się drażliwymi pojęciami.<br />

Fundamentalizm jest jednym z nich.<br />

Bruce skupia się na ideologiach religijnych leżących<br />

u podstaw ruchów ekstremistycznych. Analizuje okoliczności,<br />

których wynikiem jest wzrost znaczenia<br />

nowej chrześcijańskiej prawicy w Stanach Zjednoczonych,<br />

a także rozpatruje przyczyny rewolucji islamskiej<br />

w Iranie. Bruce podzielił swoje opracowanie na<br />

pięć rozdziałów. W dwóch pierwszych omawia związek<br />

przemocy z ekstremizmem religijnym oraz stosunek<br />

fundamentalistów do nowoczesności, a następnie<br />

przechodzi do przedstawienia fundamentalizmu islamskiego<br />

i sytuacji nowej chrześcijańskiej prawicy w<br />

Stanach Zjednoczonych. Na zakończenie prezentuje<br />

przyczyny i skutki fundamentalizmu, a także ukazuje<br />

różne rodzaje fundamentalizmu w perspektywie porównawczej.<br />

Wprowadzony przez Bruce’a podział na fundamentalizm<br />

jednostkowy i wspólnotowy to istotne rozróżnienie,<br />

dzięki któremu autorowi udało się uniknąć<br />

uogólnień i traktowania odmiennych zjawisk w taki<br />

sam sposób. Jednocześnie odnajduje on pewne elementy<br />

wspólne dla różnych odmian fundamentalizmu<br />

(na przykład dogmatyzm, monoteizm, oparcie<br />

na przekonaniu, że tekst będący źródłem idei jest nieomylny<br />

i kompletny). Teoria Bruce’a zakłada, że niektóre<br />

religie łatwiej niż inne prowadzą do fundamentalizmu.<br />

Autor bada powody, dla których w obrębie<br />

jednych religii ruchy fundamentalistyczne formują<br />

się łatwiej niż w obrębie innych. Zaznacza jednak: „W<br />

obrębie każdej religii istnieją elementy konserwatywne<br />

i tradycjonalistyczne”.<br />

Bruce podkreśla moc tkwiącą w religii. Traktuje ideologię<br />

religijną jako siłę, która jest w stanie wywołać<br />

rewolucję i zachwiać ładem ustalonym przez państwo.<br />

Autor umieszcza analizowane zjawiska w szerszym<br />

kontekście: historycznym, społecznym, politycznym,<br />

kulturowym i religijnym, co sprawia, że nawet czytelnik<br />

dotąd niezainteresowany zagadnieniem fundamentalizmu<br />

może je poznać z różnych stron. Tym<br />

samym autor ukazuje religię nie jako byt oderwany od<br />

rzeczywistości, ale w pełni związany z przemianami<br />

cywilizacyjnymi, społecznymi, kulturowymi. Bruce<br />

stwierdza, że fundamentalizm stanowi odpowiedź na<br />

zmiany polegające na ograniczaniu udziału religii w<br />

życiu publicznym, czym skłania do refleksji nad miejscem<br />

religii we współczesnym świecie.<br />

„Fundamentalizm” jest adresowany do studentów<br />

socjologii religii i religioznawstwa. Czytelnicy, którzy<br />

zaczynają zaznajamiać się z zagadnieniem fundamentalizmu,<br />

na pewno odnajdą w opracowaniu Bruce’a<br />

impuls do dalszych poszukiwań. Na uwagę zasługuje<br />

prosty język i barwny styl dyskursu sprawiający, że<br />

książkę czyta się z przyjemnością.<br />

Następna pozycja z serii Key Concepts to „Rynek”<br />

autorstwa Alana Aldridge’a, socjologa kultury z uniwersytetu<br />

w Nottingham. Podobnie jak John Scott<br />

przedstawiał najważniejsze teorie dotyczące władzy,<br />

tak Aldridge skupia się na podstawowych teoriach<br />

związanych z pojęciem rynku. Badacz rozpatruje zagadnienia<br />

takie jak: rozwój rynku, kapitalizm, wolny<br />

rynek czy społeczna rzeczywistość rynków. Książka<br />

jest adresowana do studentów i naukowców zajmujących<br />

się socjologią życia ekonomicznego i socjologią<br />

polityczną.<br />

Słowo „rynek” często pojawia się w mediach. Słyszymy,<br />

że „rynek reaguje prawidłowo”, że czyjś „udział<br />

w rynku się zwiększa”, że „rynki idą w górę”. Czym<br />

w takim razie jest ów rynek? Na to pytanie próbuje<br />

odpowiedzieć autor wspomnianego opracowania. We<br />

wprowadzeniu do swojej książki Aldridge zadaje pytanie:<br />

„Dlaczego, biorąc pod uwagę różnorodność i skalę<br />

konfliktów interesów jednostek i grup społecznych,<br />

społeczeństwu udaje się funkcjonować?”. Odpowiedź<br />

brzmi: „porządek społeczny produkowany jest nie<br />

przez centralne planowanie oraz administrowanie<br />

systemami zarządzania i kontroli, ale dzięki nieplanowanemu,<br />

wzajemnemu dostosowaniu się ogromnej<br />

liczby zwyczajnych aktorów, z których składa się<br />

społeczeństwo”. Aldridge zaznacza, że ta odpowiedź<br />

jest upraszczająca i niewystarczająca, natomiast może<br />

stanowić punkt wyjścia do dalszych rozważań.<br />

Niewątpliwą zaletą jest podejście autora do badanego<br />

tematu. Aldridge ukazuje rynki jako konfiguracje<br />

socjokulturowe. Umieszczenie zagadnienia rynku<br />

w tak szerokim kontekście sprawia, że książka może<br />

zaciekawić nie tylko osoby interesujące się ekonomią,<br />

ale także socjologią czy kulturoznawstwem. W książce<br />

nie zabrakło nawet kontekstu religijnego, ponieważ<br />

Aldridge odwołuje się do Maxa Webera i jego teorii<br />

dotyczącej ekonomicznych aspektów etyki protestanckiej.<br />

Autor podkreśla, że teorie rynkowe nie dotyczą<br />

jedynie ekonomii, ponieważ zawierają one (wyrażone<br />

wprost bądź pośrednio) wizje prawidłowo funkcjonującego<br />

społeczeństwa.<br />

Kluczem do zrozumienia mechanizmów rynkowych<br />

jest zasada sformułowana przez Adama Smitha dotycząca<br />

„niewidzialnej ręki rynku”. Aldridge jest zwolennikiem<br />

tej teorii, ale jednocześnie dystansuje się od<br />

pisania hymnów pochwalnych na cześć wolnego rynku<br />

i broni teorii Smitha przed mylnymi interpretacjami.<br />

Odnosi się również do rynkowego fundamentalizmu,<br />

a więc do przekonania o powszechnych korzyściach<br />

płynących z mechanizmów wolnorynkowych.<br />

Autor „Rynku” zdaje sobie sprawę z faktu, że omawia<br />

pojęcie ważne we współczesnym świecie i, jak zaznacza,<br />

jest to jedno z kluczowych pojęć, „przez które<br />

zachodnie społeczeństwa rozumieją same siebie”.<br />

40


Definiowanie społeczeństw zachodnich w kontekście<br />

rynku odbywa się na zasadzie przeciwieństwa wobec<br />

państw Trzeciego Świata, czy wobec komunizmu, którego<br />

upadek jest dla autora znakiem triumfu rynku.<br />

Rynek jest jednym z najważniejszych pojęć charakteryzujących<br />

współczesny świat, jednak to konsumpcję<br />

uznaje się za wyróżnik dzisiejszych społeczeństw<br />

zachodnich. Oczywiście te pojęcia są ze sobą powiązane,<br />

natomiast „konsumpcja” wydaje się być sztandarowym<br />

hasłem, kluczowym pojęciem współczesności.<br />

W książce „Konsumpcja” Alan Aldridge skupił się<br />

na zagadnieniach takich jak: stereotyp konsumenta,<br />

produkcja a konsumpcja, społeczeństwo konsumpcyjne,<br />

aktywizm konsumencki. Aldridge zwrócił też<br />

uwagę na zmieniającą się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu<br />

lat rolę organizacji konsumenckich. Nie<br />

zabrakło również słynnego pojęcia makdonaldyzacja i<br />

mniej znanego - disneizacja.<br />

Słowa „konsumować” i „konsument”, jak przypomina<br />

autor książki, miały niegdyś negatywną wymowę.<br />

Wiązano je z niszczeniem, z marnowaniem. Dziś o<br />

konsumpcji mówi się przede wszystkim jako o zjawisku<br />

pożądanym. Ekonomiści, przedsiębiorcy czy<br />

politycy oczekują wzrostu konsumpcji, a w związku z<br />

tym wzrostu gospodarczego, wzrostu dobrobytu społeczeństwa.<br />

Jedynie organizacje ekologiczne alarmują,<br />

że wzrost konsumpcji to jedna z przyczyn kryzysu<br />

ekologicznego.<br />

Autor książki nie podchodzi do zjawiska konsumpcji<br />

w sposób emocjonalny. Skupia się na analizowaniu teorii<br />

wielu badaczy, wskazuje na zróżnicowane postawy<br />

obecne w dyskusjach na temat konsumpcji. Aldridge<br />

zwraca uwagę na to, że debaty na temat konsumpcji<br />

nie prowadzą do opracowania jednolitej wizji tego<br />

zjawiska, a w ich wyniku powstają różnorodne koncepcje<br />

dotyczące konsumpcjonizmu. Już samo pojęcie<br />

konsumeryzm ma wiele definicji. Aldridge wskazuje<br />

na to, że konsumeryzm jest traktowany jako ruch<br />

społeczny, sposób życia i ideologia. Badacz zwraca<br />

uwagę na fakt, że w dyskusjach na temat konsumpcji<br />

nie można uciec od wartościowania, od przedstawiania<br />

konkurencyjnych wizji dobrego życia.<br />

Autor przedstawia także konsekwencje wynikające z<br />

utrwalania się modelu społeczeństwa konsumpcyjnego,<br />

w którym wszystkie życiowe problemy można rozwiązać<br />

poprzez zakup odpowiedniego produktu lub<br />

poprzez skorzystanie z właściwej usługi. Jest to świat<br />

reklam i innych form promocji służących ugruntowaniu<br />

określonych postaw – tu konsumpcja nadaje życiu<br />

sens, decyduje o pozycji w społeczeństwie. Aldridge<br />

rozważa także kwestię, czy konsumpcjonizm oferuje<br />

wybór, czy raczej opiera się na pozorach wolności.<br />

Książka „Konsumpcja” skłania również czytelnika<br />

do zadania sobie pytania: czy od społeczeństwa konsumpcyjnego<br />

można uciec?<br />

Atutem książki są jasne podziały, dokonywane przez<br />

Aldridge’a klasyfikacje, rozróżnienia. Wnoszą one<br />

porządek w nieuporządkowany świat debat, sporów<br />

teoretycznych dotyczących analizowanego pojęcia.<br />

Skrótowe ujęcie, z jakim mamy do czynienia w tej<br />

książce, pozwala na przedstawienie wielu wizji konsumpcji,<br />

konsumeryzmu i społeczeństwa konsumpcyjnego.<br />

Wydawca podkreślił, że opracowanie może<br />

służyć studentom i badaczom zajmującym się socjologią<br />

życia ekonomicznego, socjologią ekonomiczną i<br />

polityczną.<br />

Książki z serii Key Concepts mają wiele cech wspólnych<br />

ze względu na standardy przyjęte przez wydawców<br />

dla całego cyklu. Z tym wiąże się podobna<br />

objętość książek, zbliżone podejście do opisu rzeczywistości<br />

poprzez analizę wybranych haseł, podobne<br />

ujęcie tematów. Wątpliwości czytelnika może wzbudzić<br />

wybór pojęć, które stały się tematami książek.<br />

Którym pojęciom można bowiem nadać status kluczowych?<br />

Odpowiedź na to pytanie odnajdziemy w<br />

„Konsumpcji” Aldridge’a. Odwołuje się on do metafory<br />

klucza, a więc za kluczowe pojęcia uznaje te,<br />

które otwierają drzwi do nowych możliwości, ułatwiają<br />

poznanie świata, coś odkrywają. Autorzy przywołanych<br />

tu opracowań nie narzucali jednego wzorca<br />

definiowania pojęć, ale poprzez przywoływanie wielu<br />

teorii przedstawiali różne możliwości.<br />

Polity Press jest jednym z wiodących wydawców<br />

książek z zakresu nauk społecznych. Wydawnictwo<br />

zajmuje się przede wszystkim dwiema dziedzinami.<br />

Pierwsza z nich to publikowanie nowatorskich prac<br />

badaczy światowej klasy. Do drugiej można zaliczyć<br />

opracowania adresowane do uczniów i studentów.<br />

Cykl Key Concepts stanowi połączenie tych dwu<br />

przedmiotów zainteresowania wydawnictwa. Seria została<br />

przygotowana z myślą o osobach, które zaczynają<br />

zajmować się poszczególnymi zagadnieniami. Key<br />

Concepts ma przede wszystkim ułatwić studentom<br />

zapoznanie się z pojęciami ważnymi w naukach społecznych,<br />

z podstawowymi teoriami, a także zachęcić<br />

do sięgnięcia po inne, bardziej wyczerpujące publikacje.<br />

Choć studenci i badacze to podstawowa grupa<br />

docelowa wskazana przez wydawców, to z pewnością<br />

zwięzłe, spójne i napisane przystępnym językiem<br />

opracowania mogą zaciekawić nie tylko studentów,<br />

ale i inne osoby zainteresowane zagadnieniami z zakresu<br />

nauk społecznych. Jak to określił Edwin Bendyk,<br />

seria stanowi „swoisty niezbędnik inteligenta na czasy<br />

pojęciowego zamętu”.<br />

Alan Aldridge, Konsumpcja,<br />

przeł. Maciek Żakowski;<br />

Alan Aldridge, Rynek,<br />

przeł. Maciek Żakowski;<br />

Steve Bruce, Fundamentalizm,<br />

przeł. Sławomir Królak;<br />

John Scott, Władza,<br />

przeł. Sławwomir Królak,<br />

Wyd. Sic!,<br />

Warszawa 2007.<br />

41


Marta Konarzewska<br />

„<br />

”<br />

Prawdziwa przygoda jest wtedy, gdy coś cię<br />

zaskakuje i wchodzisz w świat zupełnie nieprzewidywalny.<br />

W powieści przygodowej przypadkowość w<br />

swej cudowności pochłania życie bohatera, który całkowicie<br />

się w niej zatraca. Nieprzewidywalność prowadzi<br />

cię coraz dalej i dalej, a twoje życie już nigdy<br />

nie będzie takie samo.<br />

Dlaczego od tego zaczynam? Czy chcę szaleńczo<br />

sklasyfikować książkę Anny Laszuk (zbiór opowieści<br />

lesbijek o ich codziennym życiu) jako powieść przygodową?<br />

Czy chcę powiedzieć, że bohaterki, które snują<br />

zwyczajne, przyszarzone rutynową egzystencją narracje<br />

o zakupach w OBI, czy erotycznych spojrzeniach<br />

przy codziennym obieraniu ziemniaków są - niczym<br />

Robinson Cruzoe - bohaterkami przygody? – Nie. To<br />

ja jestem tą bohaterką.<br />

Kiedy się zaczynała, sądziłam, że będzie raczej nudno,<br />

jakoś dziennikarsko, nachalnie, socjologicznie. I<br />

pewnie, co najgorsze, narracyjnie nieciekawie. Dawno<br />

się tak nie pomyliłam - pod każdym możliwym względem.<br />

Ale może to dobrze, gdyż dzięki tej pomyłce,<br />

możliwa była nieprzewidywalność, a wraz z nią – przygoda.<br />

Metafora „przygody z tekstem” jest znana i nawet<br />

wytarta. W moim przypadku chodzi o radosne,<br />

przygodne jego odkrywanie, przechodzenie z jednego<br />

etapu w kolejny, prześlizgiwanie się szczelinami, które<br />

łączą historię (jako story, plot) z realnym życiem.<br />

Lesbijską opowieść z lesbijską egzystencją. Książka ta<br />

bowiem, jak opiszę poniżej, nie jest zamkniętą , stabilną<br />

narracją na temat. Jest narracją (z) życia. Jest<br />

tekstem otwartym, którego ruchoma tkanka przeplata<br />

się z tym, co na zewnątrz, dyskursem społeczno – kulturowym<br />

(tożsamościowym, feministycznym, queerowym),<br />

a także tym całkowicie prywatnym, intymnym.<br />

Jest tekstem - siecią przeplatającą to, co prywatne z<br />

tym, co polityczne. A poza tym wszystkim jest fantastycznie<br />

napisaną, stylistycznie bogatą, wielogłosową<br />

(heteroglosja) opowieścią.<br />

Opowiadanie ma niezwykłą moc, stwarza światy.<br />

Opowiadamy, stajemy się, jesteśmy... Laszuk, jako<br />

autorka „Dziewczyn..”, jest cantadora – zbieraczką<br />

opowieści. Historie bohaterek przeplatają się ze sobą,<br />

przekrzykują i słuchają nawzajem, jak kobiety w matriarchalnej<br />

tekstoprzestrzeni. Jest w tej książce coś z<br />

pozytywnego babskiego plecenia, o jakim wspomina<br />

Kazimiera Szczuka. Jest w niej też coś ze szczelinowej<br />

codzienności, o jakiej pisze Jolanta Brach – Czaina.<br />

Jest w niej esencjonalna wspólnota kobieca rodem z<br />

„Czerwonego Namiotu”, ale jest też w niej queerowa,<br />

pobutlerowska różnorodność i przełamanie esencjalizmu,<br />

nomadyczność i wielorakość.<br />

Jest nawet nieakademicka definicja pojęcia queer<br />

(autorstwa Marzeny Lizurej), o którą wcale niełatwo...<br />

Lesbijki u Laszuk są wspólnotą i różnorodnością. To<br />

jest, uważam, absolutnie wspaniałe. Ale, ale .. rozpisałam<br />

się. Nie od razu o tym wiedziałam. Przygoda<br />

zaczęła się później – od śniegu.<br />

Na promocję „Dziewczyn” poszłam nieprzygotowana.<br />

Posłuchać, porozmawiać, kupić może książkę. Autorka<br />

miała przyjechać z Marzeną Chińcz (z Fundacji<br />

Lorga - wydawczynią książki ) oraz z Agnieszką Graff<br />

jako prowadzącą panel dyskusyjny.<br />

Spadł wtedy pierwszy śnieg. Śnieg obfity, od razu syberyjski.<br />

Lawinowy, ciężki, nieprzejezdny. Dziewczyny<br />

nie dojechały do księgarni, gdzie miało się odbyć<br />

spotkanie, zdążyły dojechać późnym wieczorem, tylko<br />

na ciepłe piwo/herbatę do pewnego łódzkiego klubu<br />

- lesbijskiego, którego właścicielki są zresztą bohaterkami<br />

książki. Oficjalne spotkanie się nie odbyło. Ale<br />

dzięki temu odbyło się coś znacznie więcej. Do klubu<br />

przyszli ludzie naprawdę zainteresowani, dosiadły się<br />

też przypadkowe bywalczynie. Rozmowa była ciepła,<br />

z sokiem malinowym i imbirem. Przestrzeń tekstowa<br />

zastąpione przestrzenią lesbijskiego baru. Głos bohaterek<br />

zmultiplikowany głosami żywych dziewczyn,<br />

lesbijek, które z powodzeniem mogłyby zaistnieć jako<br />

bohaterki książki. Cała ta rozmowa, dynamiczny po-<br />

42


lilog głosów, stanowiła więc niejako dalszy ciąg samej<br />

narracji, pre–tekst i po–tekst zapisanych przez Laszuk<br />

opowieści. Pre-tekst , bo autorka opowiadała o<br />

tym, jak powstawały kolejne reportaże, jak prowadziła<br />

kolejne rozmowy, jak kobiety reagowały na niektóre<br />

pytania, jak, na przykład, jedna z nich zmieniła zdanie<br />

i zdecydowała się nagle nie opowiadać, a potem,<br />

jednak tak, opowiadać, ale bez dyktafonu. Jak trzeba<br />

było wytężać pamięć, żeby zapamiętać nie tylko fakty,<br />

ale też sposób mówienia, styl. Jak potem trzeba było<br />

szybko, w pierwszej napotkanej kawiarni notować<br />

to wszystko na serwetkach. Opowiadała o pracy nad<br />

tekstem, co było najbardziej fascynujące (oczywiście<br />

rozmowy z bohaterkami), a co najbardziej męczące<br />

(oczywiście korekty). A po-tekst? - Bo te nasze rozmowy,<br />

nasze pytania, kolejne wtrącane opowieści,<br />

podobne do tych książkowych doświadczenia, anegdoty,<br />

dyskusja o marszach, Manifach i fioletowych<br />

flagach, występach dragkingowych, ale też o domach,<br />

firankach, wspólnych intymnych planach, to wszystko<br />

stanowiło dalszy ciąg narracji. Żywy głos przeplótł się<br />

z tym książkowym. To pokazało żywość samego tekstu<br />

Laszuk, jego pulsującą strukturę, ruchliwość, otwarcie<br />

i – przede wszystkim – autentyczność. Autentyczność<br />

nie udawaną, nie uzyskaną dzięki sztuczkom dziennikarskiego<br />

warsztatu, autentyczność zanurzenia się w<br />

życiu, w kobiecym ciele, w kobiecym mówieniu, słuchaniu,<br />

żywej cielesnej narracji.<br />

Ten wieczór wtedy, to doplatanie opowieści, ta imbirowość<br />

(zmysłowość), cielesność, siostrzaność, dała<br />

mi przeświadczenie, że kobiecość/lesbiańskość tekstu<br />

działa. Że narracja (coming outowa – ujawniająca,<br />

autodefiniująca) może być antypatriarchalną, antyopresywną<br />

siłą, która najmocniej i najtrwalej odpiera<br />

stygmat, obelgę, klątwę.<br />

Teoretyczki queer studies (M. Mc. Intosh, E. Kosofsky–Sedwick)<br />

zwracają uwagę na fakt, że etykietki<br />

typu „lesbijka” stanowią narzędzia przemocowego<br />

mechanizmu kontroli społecznej, działają też jak<br />

emocjonalny szantaż. Autorki tekstu „Radicalesbians”<br />

piszą: „Lesbijka to słowo, które trzyma kobiety<br />

w ryzach. Kobieta, kiedy słyszy, że użyto w stosunku<br />

do niej tego słowa, wie, że przekroczyła linię. Wie,<br />

że w fatalny sposób wyszła ze swojej roli płciowej”.<br />

W działaniu coming outowym chodzi więc także o to,<br />

aby te opresjonujące pojęcia zawłaszczyć, by wpleść je<br />

we własną o sobie narrację. Bo tylko własna opowieść<br />

daje władzę samookreślenia. Jest wyjściem – wy-powiedzeniem<br />

się, wy-krzyczeniem (z szafy, i w świat,<br />

i „na zewnątrz”). Jest daniem siły tym, które będą to<br />

czytać.<br />

Tylko takie czytanie jest naprawdę przygodą. Tylko<br />

takie pisanie naprawdę się liczy.<br />

Miałam po tym wieczorze (czyli jeszcze przed przeczytaniem<br />

„Dziewczyn...”) niejasne, jeszcze emocjonalne<br />

przeczucie tego, co teraz (po przeczytaniu i po<br />

kolejnych, już bardziej świadomych dyskusjach) wiem<br />

juz na pewno: że ta książka nie jest pojedynczym wydarzeniem<br />

literackim, odseparowanym tekstem, jest<br />

pewnym bardzo istotnym akapitem innego wielkiego<br />

tekstu: złożonej z małych intymnych narracji, wielkiej<br />

„dziewczyńskiej”, lesbijskiej opowieści. Opowieści<br />

wyzwalającej z tego, co dla lesbijek najgorsze, najsilniej<br />

opresywne: niewidzialności, niesłyszalności, stygmy<br />

nieistnienia.<br />

W 2003 roku Anna Guszczyńska w tekście „Nieznośna<br />

niewidzialność lesbijek” pisała: „Polska lesbijka<br />

milczy na swój temat równie skutecznie, co społeczeństwo<br />

i media odmawiające jej racji bytu. [...] Lesbijek<br />

w Polsce nie ma, nie było, i jak tak dalej pójdzie,<br />

nie będzie. A na pewno nie zaistnieją jako istoty z krwi<br />

i kości, mające swoją podmiotowość, swoją historię i<br />

swoje zwyczaje, czytelne dla reszty. Obecnie lesbijki<br />

postrzegane są jako zachodni wymysł, równie uciążliwy<br />

jak zrzuty stonki ziemniaczanej”. Marzena Lizurej<br />

zaś w komentarzu do swojej instalacji „Lesbijki?<br />

Przecież nas nie ma” ironicznie notowała: „Lesbijek<br />

nie ma. Ich związki to tylko przyjaźnie. Ich miłość to<br />

tylko zabawa. Ich seks to tylko pornografia. Ich życie<br />

to tylko iluzja. Nie być widoczną to znaczy nie mieć<br />

żadnego znaczenia. Nie mieć żadnego znaczenia to<br />

znaczy nie mieć żadnych praw. Nie mieć żadnych<br />

praw to znaczy nie istnieć”. Pisząc wstęp do swojej<br />

książki, Laszuk wskazała na dramatyczna prawdę tych<br />

słów, a zaraz potem napisała: „A lesbijki jednak istnieją.<br />

Podobnie jak istnieją heteroseksualni politycy,<br />

eksponujący w kampaniach wyborczych swoje żony,<br />

swoje dzieci i kulisy życia domowego. Podobnie jak<br />

heteroseksualni ulubieńcy kolorowych pism, opowiadający<br />

o swoich romansach, ślubach i rozwodach. Jak<br />

wszyatkie heteroseksualne pary, które idą ulicą trzymając<br />

się za ręce albo całując się” (s. 11). Narracje<br />

lesbijek, które przychodzą po tych słowach, są na nie<br />

dowodem. Każda z tych historii jest wyciągniętą zza<br />

muru niewidzialności częścią „nieistniejącej” lesbijskiej<br />

egzystencji. Każda z nich ma moc performatywu:<br />

Wychodzę!<br />

Dziewczyny z ksiażki Laszuk to lesbijki „z krwi i<br />

kości”, o jakich pisała Gruszczyńska, mające swoją<br />

podmiotowość, swoją historię i swoje zwyczaje, lesbijki<br />

w ich własnych mieszkaniach, z ich codziennymi<br />

drobnymi kłopotami, jakie kupić zasłony i że trzeba z<br />

kotem do weterynarza. Ale też z dramatycznymi problemami<br />

(co zrobić, gdy życiowa partnerka umiera na<br />

raka, a lekarze nie chcą dopuścić mnie do niej, „bo nie<br />

rodzina”?). Bohaterki stają twarzą w twarz ze światem<br />

niewidzialnych lesbijek i mówią: „Jesteśmy”. Czyli (te<br />

słowa pojawiają się w rozmowie z jedną z bohaterek):<br />

„My, lesbiijki, jesteśmy tu i nie mamy zamiaru sobie<br />

iść, więc lepiej się przyzwyczajcie”. W tym sensie realizują<br />

wypromowane przez Porozumienie Lesbijek<br />

LBT hasło „LESteśmy!”.<br />

Każda kolejna historia pociąga czymś innym, jedne<br />

są łzawe, inne zabawne. Jedne w formie wywiadów,<br />

inne - ciągłej narracji. Jedne o całym życiu, inne tylko<br />

o jednej z niego historii. Opowiadają je nauczycielki,<br />

pielęgniarki, kobiety pracujące na Uniwersytecie i<br />

zakonnice. Anarchofeministki i Drag Kingi. Kobiety<br />

sześćdziesięcioletnie i dwudziestolatki.<br />

43


Mówią o swym dzieciństwie (Hanna: „Do szkoły nie wolno<br />

było przyjść w spodniach, trzeba było je zdjąć w szatni. Bo<br />

dziewczynka, jak włoży spodnie, nie wygląda jak dziewczynka”),<br />

o pierwszych wyborach, pierwszych zakochaniach (Nina: „Mój<br />

pierwszy kontakt miłosny: obóz młodzieżowy i starsza kobieta.<br />

Już nie pamiętam ani jej imienia ani wyglądu”). Mówią także<br />

o coming outach – przed rodziną, przed znajomymi z pracy, o<br />

lęku przed „ujawnieniem” (Alicja: „ Coming out jest nieodwracalny,<br />

wolę być ostrożniejsza, niż popełnić błąd”; Gosia: „Chyba<br />

nie ma dobrego momentu na coming out, każdy wydaje się<br />

niewłaściwy; Alicja: „Ujawnienie się to rękawica rzucona światu”).<br />

Mimo zrozumiałej obawy, one wszystkie - choć w różnym<br />

stopniu – na coming out się decydują. Każda z nich opowiada.<br />

Każda z nich ma odwagę powiedzieć: Jestem lesbijką. To jest<br />

moja historia. Niektóre (jak na przykład Marzena Lizurej) podają<br />

prawdziwe nazwiska, inne pojawiają się pod pseudonimami,<br />

ale to naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Ważna jest sama<br />

opowieść: intymna, jak ta o miłości w klasztorze, ta o miłości<br />

z mężatką, czy te o jej dojmującym braku (Wanda: „Nigdy nie<br />

zaznałam miłości, to mnie najbardziej boli”; Hanna: „Czułam<br />

się zaszczuta i nieszczęśliwa, i niewypowiedzianie samotna. Te<br />

wszystkie randki, wesołe spotkania, beztroska, tańce, to wszystko,<br />

co kojarzy się z młodością, było mi odebrane”). A także bardziej<br />

„zaangażowana” – jak te o zakładaniu grup Safo i Labrys,<br />

o marszach i manifestacjach. Dla niektórych opowieść o sobie<br />

jako o lesbijce jest ugruntowaniem się w seksualnej tożsamości<br />

(Roma: „Ważne jest, aby można było żyć w zgodzie ze swoją<br />

tożsamością, żyć otwarcie, nie bać się – dopiero takie życie<br />

jest normalne”). Dla innych ma wymiar polityczny (Dagmara:<br />

„[zdanie: jestem lesbijką] dla mnie jest deklaracją polityczną,<br />

mniej niż deklaracją tożsamości. Mówiąc je, świadomie umieszczam<br />

się po stronie mniejszości, której nie żyje się tu najlepiej<br />

[...]. Tym samym po swojej stronie” - To mi przypomina słowa<br />

Ch. Bunch: „Kobieco zidentyfikowany lesbianizm jest więcej<br />

niż preferencją seksualną: jest wyborem politycznym”.<br />

Przedstawiając obrazowo problem polskiej les–<br />

niewidzialności, Anna Gruszczyńska stworzyła fantastyczną<br />

metaforę czapki niewidki. Taką czapkę nakładają lesbijce w Polsce<br />

media i społeczeństwo, a sama lesbijka skrzętnie dba, żeby<br />

dobrze leżała i żeby przypadkiem nie spadła. Anna Gruszczyńska,<br />

w cytowanym już tekście, zauważa: „Naprędce zmontowany<br />

przepis na czapkę niewidkę dla lesbijek wygląda następująco:<br />

wziąć etos Matki Polki, zmieszać z tolerancją w<br />

polskim wydaniu, przyprawić prawicą i patriarchatem,<br />

przed użyciem wstrząsnąc, a same zainteresowane nie<br />

będą się zbytnio chronić przed proponowaną kuracją,<br />

wręcz przeciwnie, z chęcią przystają na niewidzialność<br />

w zamian za odrobinę iluzorycznego spokoju”. Bohaterki<br />

Laszuk pozdejmowały z głów swoje czapki niewidki,<br />

zostawiły je w szafach i wyszły odważnie w widzialność. A<br />

wraz z nimi sama autorka, dla której ta książka , i to jest<br />

bardzo ważne, stała się osobistym coming outem.<br />

Nie można przeżyć przygody tekstu, gdy czyta się nieprawdę,<br />

nie można zespolić się cieleśnie z czymś, co<br />

podszyte jest fałszem. Nie można stać się bohaterką<br />

historii, która nie jest autentyczna. W książce Laszuk<br />

nie ma ani jednej fałszywej głoski.<br />

Powtórzę wiec raz jeszcze: to ja jestem bohaterką<br />

przygody. Tylko takie czytanie ma sens. Tylko takie<br />

pisanie naprawdę się liczy.<br />

Anna Laszuk, Dziewczyny, wyjdźcie z szafy!,<br />

Wyd. Fundacja Lorga,<br />

Warszawa 2006.<br />

44<br />

44<br />

44


<strong>Joanna</strong> Szydłowska<br />

Debiutanckie przedsięwzięcie krakowskiego wydawnictwa muchaniesiada.com,<br />

stawiającego sobie za cel promocję nowych<br />

zjawisk literatury Ameryki Łacińskiej, przynosi pozycję bardzo interesującą.<br />

Edmundo Paz Soldán, mimo iż nie jest w Polsce najbardziej<br />

rozpoznawalną postacią nurtu latynoskiego, to jednak ma<br />

na swoim koncie pokaźny już dorobek artystyczny (sześć powieści<br />

i trzy zbiory opowiadań). Z różnych powodów wybór prozy tego<br />

autora na inaugurację nowej serii postm@condo, uznać należy za<br />

zasadny. Urodzonego w 1967 r. w Boliwii Edmundo Paz Soldána,<br />

przyjęło się wiązać z pokoleniem McOndo, wyróżnionym według<br />

kryteriów generacyjnych (twórcy urodzeni w latach 60., których<br />

debiuty przypadły na lata 90.) oraz według kryterium konceptualno-artystycznego<br />

(zakwestionowanie epigoństwa późnych naśladowców<br />

Gabriela Garcii Marqueza czy Carlosa Fuentesa).<br />

I rzeczywiście, dla czytelnika przywykłego do niesamowitej aury<br />

prozy realizmu magicznego propozycja Edmundo Paz Soldána<br />

jest tyleż zaskakująca, co atrakcyjna przez konceptualne zaprzeczenie.<br />

Autor nie tyle może wyrzuca na śmietnik zużyte rekwizyty<br />

macongowskich światów, ile udowadnia, że doskonale można się<br />

bez nich obejść. Miast magii otrzymujemy wersję zorientowaną<br />

bardzo realistycznie. Duchy wyparte zostają przez zanurzonych w<br />

codzienności bohaterów; wszechwładny bezczas ustępuje miejsca<br />

wizji nowoczesnego i dynamicznego świata; zagubione w nieprzyjaznym<br />

interiorze osiedla ludzkie przeistaczają się w otwarte na<br />

świat McLuhanowskie globalne wioski.<br />

Dobra warsztatowo (sprawnie napisana i intrygująco kompozycyjnie<br />

„wyreżyserowana”) powieść Edmundo Paz Soldána w sensie<br />

fabularnym prezentuje się dość tandetnie. To klastyczny koktajl<br />

melodramatu z powieścią polityczną: romans boliwijskiego nauczyciela<br />

akademickiego, zatrudnionego na amerykańskim uniwersytecie,<br />

ze swoją studentką ukazany na tle rzeczywistości politycznej<br />

Boliwii współczesnej i tej z lat 70. minionego wieku. Na<br />

alternacyjnym planie fabularnym „Śmierć na ulicy Unzueta” możemy<br />

postrzegać jako egzystencjalno-ontologiczną peregrynację<br />

pierwszoosobowego narratora w celu rozpoznania prawdy o swoim<br />

ojcu. Ale uważny czytelnik szybko stwierdzi, że Edmundo Paz Soldán<br />

sprytnie żongluje literackimi regułami gry sprawozdawczej, inteligentnie<br />

pożytkuje konwencje i redefiniuje tropy. Powiedzieć, że<br />

„Śmierć na ulicy Unzueta” jest romansem, thrillerem politycznym<br />

i prozą psychologiczną zarazem, to za mało. Bo jest też - a może<br />

przede wszystkim – propozycją postmodernistycznej powieści, quasi-powieścią<br />

z kluczem, powieścią akademicką, intertekstualną<br />

grą wymagającą tyleż wrażliwości, co kompetencji. „Najlepszym<br />

schowkiem na książkę będzie biblioteka” (s. 49) – brzmi zdanie zaszyfrowane<br />

w powieści ojca, a mogące być mottem całej struktury.<br />

Edmundo Paz Soldán odwołuje się do znanej metaforyki „Biblioteki<br />

Babel” Jorge Luisa Borgesa. Wielopiętrowa struktura narracji<br />

ogarnia partie kilku co najmniej tekstów. Mamy<br />

więc: powieść właściwą, powieść w powieści (kultowa<br />

powieść „Berkeley” autorstwa ojca głównego bohatera),<br />

wspomnienia bossa kartelu narkotykowego,<br />

opublikowane i li tylko planowane artykuły dla renomowanych<br />

pism, szeregi haseł krzyżówek, internetowe<br />

maile, prace semestralne studentów, istniejącą<br />

jedynie w zamysłach książkę o ojcu bohatera etc.<br />

Wszystkie te teksty postrzegane są jako palimpsest,<br />

wyrafinowany szyfrogram, który dla większości bohaterów<br />

pozostaje na zawsze nieodgadnioną tajemnicą.<br />

„Każdy wyraz w swoich licznych wariantach.<br />

Ogrody ogrodów o niekończących się ścieżkach,<br />

niewyczerpane sposoby wyczerpania życia pewnego<br />

człowieka, życia pewnego tekstu” (s. 109).<br />

Metafora szyfru, która wyrasta w jakimś sensie na<br />

gruncie mody ukonstytuowanej przez Dana Browna,<br />

jest dla „Śmierci na ulicy Unzueta” bardzo<br />

znamienna. Neurasteniczne oko bohatera szyfrogenną<br />

strukturę przypisuje niemal wszystkiemu:<br />

bohaterom (figura ojca i wuja), prasie, powieści<br />

ojca, teledyskom grup rockowych, ścianom knajp<br />

wytapetowanych wycinkami z gazet, no i przede<br />

wszystkim – krzyżówkom, których twórcą i miłośnikiem<br />

jest wuj. Bohaterowie doskonalą się w<br />

wymyślaniu zakodowanych przekazów kryjących<br />

ich sekretny związek; dla wuja idée fixe okazuje<br />

się konstrukcja maszyny pozwalającej kontaktować<br />

się na odległość (także z przeszłością);<br />

szyfrem są gesty, nazwy miejscowe, punkty biografii.<br />

„Istnieją ludzie, którzy urodzili się, żeby<br />

zostawiać za sobą zagadki; a inni po to, żeby je<br />

rozwiązywać, wyjaśniać świat, który ktoś inny<br />

próbuje zagmatwać. Należę do tej drugiej grupy<br />

i jestem przekonany, że nasze zadanie nie jest<br />

miej zaszczytne, nie mniej godne aplauzu i pamięci<br />

niż to, co robią twórcy. Bez nas, bez naszej<br />

odpowiedzi na ich groźne, hermetyczne wyzwania,<br />

nie mogliby przecież istnieć” (s. 11).<br />

Bohater Edmundo Paz Soldána, niczym nieszczęśnik<br />

szamoczący się w Borgesowskiej bibliotece,<br />

ponosi klęskę. Nie postrada wprawdzie<br />

zmysłów, ale utraci zaufanie do uznawanych<br />

dotąd za wyłączne sposobów rozpoznawania<br />

świata. Rzecz to tym bardziej znamienna, że<br />

jest to empiria pracownika akademickiego,<br />

analityka strategii politycznych i społecznych,<br />

człowieka, który z racji wykonywanego zawodu<br />

rości sobie prawa do tłumaczenia świata.<br />

Z narcystycznego i uzurpacyjnego przekonania<br />

o własnej wszechwiedzy, z wiary w sens<br />

podejmowanych tropów, z nabożnej czci dla<br />

intelektualnego namysłu i encyklopedycznej<br />

wiedzy, bohater zmuszony jest przejść na<br />

pozycje tragicznego w swym wymiarze egzystencjalnym<br />

agnostyka. Obraz ów w sposób<br />

wyraźny koresponduje ze znanymi konstatacjami<br />

Umberto Eco, który definiował brak<br />

różnicy między dostępem do milionów megabajtów<br />

informacji i dostępem do jednej<br />

tylko informacji. „Szukałeś symbolu, pośród<br />

44<br />

44<br />

45


symboli. A centralnym tematem powieści, jak sądzę,<br />

jest niemożność odszyfrowania sensu. Jesteśmy zagubieni<br />

w morzu symboli i rozpaczliwie próbujemy<br />

odkryć, co naprawdę ma znaczenie. Ale lata mijają i<br />

każdy odnaleziony na drodze ślad znaczy tyle, co pozostałe”(s.<br />

231).<br />

„Śmierć na ulicy Unzueta” jest więc także dyskusją<br />

na temat roli mass mediów i demonizowania nowoczesnych<br />

technologii. W tym świecie pozornie wszystko<br />

zorientowane jest na aktualność, nowoczesność,<br />

świeżość informacyjną. Te zdobycze – zgodnie z naiwną<br />

wiarą narratora - pozwolą odsłonić przeszłość.<br />

Z drugiej jednak strony trudno oprzeć się wrażeniu,<br />

że potok bieżących informacji, słów wyciekających z<br />

radia, TV, z prasy, internetu to wyłącznie powieściowe<br />

imponderabilia, nic nie znaczące sensy. Nadmiar<br />

unieważnia znaczenie. „Śmierć na ulicy Unzueta” jest<br />

kompromitacją fetyszyzmu technologicznego. Nie<br />

bez racji dwie główne bohaterki (Ashley i Carolina)<br />

grając ryzykownie na internetowych giełdach, ponoszą<br />

klęskę (i osobistą, i finansową).<br />

Zakwestionowany trop empirii rozciągnąć wypada<br />

również na plan refleksji nad konceptualizacją problematyki<br />

Ameryki Łacińskiej. Edmundo Paz Soldán<br />

świetnie pokazał ułomność amerykańskich rozpoznań<br />

naukowych i quasi-naukowych: wszelkiej maści symulacji<br />

i syntez. Wycieczki w stronę akademickiego<br />

dyskursu nad lansowaną obecnie problematyką dyskursu<br />

postkolonialnego i dyskursu emancypacji grup<br />

mniejszościowych kompromitują przekonanie o możliwości<br />

całościowego i spójnego zdiagnozowania tak<br />

heterogenicznego i dynamicznie tranformującego<br />

się świata. Kategoria autorytetu naukowego nie jest<br />

w stanie się obronić w świecie przedstawionym Edmundo<br />

Paz Soldána. Jego bohater nie ma narzędzi do<br />

rozpoznawania świata zewnętrznego, bo nie umie rozpoznać<br />

i ocenić nawet swoich najbliższych relacji.<br />

„Śmierć na ulicy Unzueta” jest wyrazem nieufności<br />

do wszelkich dogmatów: do technologii, polityki,<br />

do świata naukowego dyskursu, do uczuć drugiego<br />

człowieka, do słowa wreszcie. Nie można rozkodować<br />

świata, zdaje się nam mówić Edmundo Paz Soldán. A<br />

jeśli tak, to pozostaje tu miejsce na niedopowiedzenie,<br />

na tajemnicę. A więc jednak magia. Ten obraz<br />

Ameryki Łacińskiej – zurbanizowanej, nowoczesnej,<br />

tętniącej życiem nocnych klubów, trochę rozpustnej<br />

i bardzo rozpolitykowanej, z pewnością jest w stanie<br />

uwieść polskiego czytelnika.<br />

Edmundo Paz Soldán, Śmierć na ulicy Unzueta,<br />

przeł. Tomasz Pindel,<br />

muchaniesiada.com,<br />

Kraków 2006.<br />

46


Krzysztof Dziamski<br />

w opisie pierwszego pocałunku: „Zdjął z małego palca<br />

srebrną obrączkę i wsunął na mój palec. Poczułam<br />

jak zamykają mi się oczy. Przyjęłam pierwszy w życiu<br />

pocałunek” (s. 85).<br />

tęsknie tak jakby pękały we mnie struny śniegu<br />

sms od N.<br />

Gdy człowiek zostawia sól na słońcu, ciągle patrzy,<br />

czy nie zanosi się na deszcz.<br />

To opowieść z miejsca, gdzie nocą złodzieje poruszają<br />

się całkiem nago, nasmarowani oliwą, aby mogli<br />

wyślizgnąć się z każdej sytuacji. To opowieść z miejsca<br />

gdzie dziewczyna musi być niewinna nim matka wyda<br />

ją mężczyźnie, musi. To opowieść z miejsca gdzie<br />

domy pachną melasą, a pod stołami w koszach z włókna<br />

kokosowego chowa się fasole i bataty. To opowieść<br />

z miejsca gdzie opowiada się bajki o dziewczynkach<br />

uwiedzionych przez skowronki, które kuszą owocami<br />

granatu dużymi jak głowy i o dziewczynkach, nie dających<br />

się uwieść skowronkom, gdyż mówi się, że każda<br />

dziewczynka zostawia swoje serce w domu. To opowieść<br />

z miejsca, które jest najstarszym niepodległym<br />

państwem w Ameryce Środkowej. Smutna historia jak<br />

smutna pieśń czarnoskórego człowieka.<br />

Edwidge Danticat (ur. 19.01.1969 w Port-au-Prince)<br />

mieszkała przez całe swoje dzieciństwo na Haiti.<br />

Uczyła się w języku francuskim, ale nigdy nie porzuciła<br />

języka kreolskiego, który jest mieszanką języka francuskiego<br />

z językami afrykańskimi, charakterystyczną<br />

tylko dla mieszkańców kraju. W wieku dwunastu lat<br />

przeprowadziła się do Brooklyn’u. Mimo prześladowań<br />

ze względu na pochodzenie, nigdy nie wyparła się<br />

swoich korzeni. Gdy miała 25 lat Soho Press opublikowało<br />

jej pierwszą książkę „Breath, Eyes, Memory”.<br />

„Oddech, oczy, pamięć” przypomniała mi jedną z<br />

moich ulubionych książek (oh, Jamaico Kincaid!) -<br />

„Autobiografię mojej matki”, która opowiada historię<br />

Antigui zdominowanej przez mężczyzn. Bardzo<br />

trudno ją przebić - poniekąd obydwie książki mówią<br />

o tym samym. Edwidge skupia się na relacji między<br />

matką-córką-babcią-ciocią, chcąc opowiedzieć o losie<br />

kobiet w miejscach, w których ślad niewolnictwa nie<br />

zniknie tak szybko jak ślady lin na dłoniach rybaków.<br />

Kincaid jest mistrzynią w mówieniu o świecie, w którym<br />

kobieta musi się podporządkowywać, jednak jak<br />

na debiut, Danticat też nieźle sobie radzi. Czuć, że<br />

to ktoś młody opisuje wszystkie sytuacje, miejscami<br />

specjalnie zdradzając swoją czystość, jak na przykład<br />

Niby drobnostka, ale tutaj słowo „przyjęłam”, jest<br />

słowem kluczowym, mówiącym o sposobie wychowania<br />

dziewczynki. Wydaje się, że autorka lubi tego<br />

typu wskazówki i tropy. To w pewien sposób urocze:<br />

czuć, że osoba, która nie panuje nad swoim życiem,<br />

radzi sobie nawet w najgorszych warunkach. Psychiczne<br />

dręczenie ze względu na wspomnienia i traumy nie<br />

może się skończyć nawet po opuszczeniu Haiti. „Oddech,<br />

oczy, pamięć” to książka, gdzie mężczyzna jest<br />

tylko tłem, bardzo czarnym tłem, gdzie mężczyzna<br />

jest pracą na polu trzciny cukrowej, śpiewem spiritual<br />

negros lub dźwiękiem saksofonu cichym jak szept.<br />

Ale to tło przeważa. Wszystkie wydarzenia, mają swój<br />

początek w gwałcie, z którego rodzi się Sophie, narratorka<br />

powieści. Ciało jest niestety tylko jedno.<br />

W ciemności wszyscy mężczyźni są czarni.<br />

Problemy Sophie Caco wynikają z problemów jej<br />

matki, a także z problemów jej cioci, która to wychowywała<br />

w najmłodszych latach życia Sophie. Problemy<br />

sióstr wynikają natomiast z metod wychowawczych<br />

babci Caco. Relacje są ze sobą ściśle związane<br />

nie tylko ze względu na jedną krew. Babcia Caco to<br />

postać, która o świecie wie bardzo dużo, która wymaga<br />

od swoich dziewczynek szacunku wynikającego z hierarchii,<br />

jaka powinna panować w rodzinie. Babcia to<br />

bardzo ciekawa bohaterka książki, która zasypuje czytelnika<br />

haitańskimi powiedzeniami i radami. „Kraby<br />

nie rodzą papai” to jedno z jej ulubionych. Nie miesza<br />

się bezpośrednio w życie swoich dzieci, ale wie, kiedy<br />

należy zareagować. Wie też, kiedy złe duchy zbliżają<br />

się do domu i z jakich ziół pić herbatę, aby wyleczyć<br />

się z melancholii.<br />

W Poznaniu jest taka reguła - nie należy kasować biletów<br />

w nocnych autobusach. Gdy się to robi, z miejsca<br />

wiadomo, że albo jest się obcym w tym mieście,<br />

albo jest się frajerem (nocą kontrolerzy biletów śpią).<br />

W małej wiosce na Haiti pewnie nie ma zbyt wielu<br />

nocnych autobusów, tam jest się frajerem, gdy rankiem<br />

po nocy poślubnej nie wywiesi się dostatecznie<br />

zakrwawionego prześcieradła. Kobieta musi sprostać<br />

wielu wyzwaniom, które w tej części świata nawet<br />

ciężko sobie wyobrazić. Z dnia na dzień. Czas niczego<br />

nie zmienia – kobieta sama musi dokonać trudnych<br />

wyborów, które potrafią ją bezlitośnie skazać na samotność.<br />

Każde wyjście na targ po ryby i warzywa jest<br />

niebezpieczne.<br />

47


Autorka z kobiecą delikatnością, ale zarazem złością<br />

osoby zranionej, odnosi się do sytuacji politycznej<br />

Haitańczyków, czy to w kraju czy w USA. Nie stara<br />

się znaleźć ich źródła, nie stara się dawać rad, po<br />

prostu opisuje wydarzenia. Książka nasączona jest<br />

świadomością własnej tożsamości narodowej, tak<br />

jak opatrunek jest nasączony krwią i ropą. Dlatego,<br />

że osiemnastolatce trudno jest zapomnieć o kraju,<br />

gdy wie, że chłopcy ze szkoły w Nowym Jorku, gdyby<br />

dowiedzieli się o jej pochodzeniu, mogliby ją pobić<br />

choćby za HZP. Co to HZP? HZP to tzw. „haitański<br />

zapach potu”. Dlatego, że dojrzała kobieta nie rozumie<br />

dlaczego Macoutes mogą wejść do czyjegoś domu<br />

i zażądać jedzenia, i gospodyni. Dlaczego mogą wepchnąć<br />

ją do łóżka, wepchnąć w nią swoje ciało, a potem<br />

wepchnąć do łóżka jej córkę. I w końcu, dlaczego,<br />

gdy ktoś stawiał opór, mogą zmusić, aby matka spała<br />

ze swoim synem, bratem albo nawet ojcem. Macoutes<br />

(pełna nazwa: Tonton Macoute), to oddziały milicji<br />

na Haiti, które dopuszczały się tortur, pobić, gwałtów<br />

i zabójstw, czasem nawet publicznych ezgekucji, podobno<br />

zostały całkowicie rozwiązane.<br />

Na morzu nie ma drzwi.<br />

Na szczęście jest Erzulie. Ona jeszcze nigdy nikogo<br />

nie opuściła, nigdy nikogo nie zawiodła. W jednym<br />

ręku trzyma nóż, w drugim dziecko; jest silna. To bogini<br />

związana z religią Voodoo, bogini płodności, miłości<br />

i piękna. Jest patronką homoseksualistów, czarownic,<br />

prostytutek, rzeźbiarstwa i malarstwa. Dantor<br />

to jakby jej druga, złowroga twarz, do której często<br />

zwracają się kobiety pokrzywdzone przez maltretujących<br />

je mężów. Co ciekawe, najczęstsze przedstawienia<br />

Erzulie wywodzą się od znanej Polakom ikony,<br />

jaką jest Black Madonna of Częstochowa. Swoją drogą<br />

może ktoś napisze kiedyś książkę o tym, w jaki sposób<br />

wizerunki Maryi Dziewicy wpłynęły na losy Ameryki<br />

Łacińskiej.<br />

...<br />

Chciałbym mieszkać tak blisko oceanu, aby mógł on<br />

porwać moją koszulkę. Ciało jest niepowtarzalne. Ciało<br />

jest jedno. Czasem wyobrażam sobie zaniedbaną<br />

plażę – nagle dziką. Kraby nie rodzą papai. Tę historię<br />

wypełnia tęsknota, wypełnia po brzegi jak zimna kawa<br />

wypełnia kubek, jak orzechy kokosowe wypełniają<br />

półkę w supermarkecie, jak światło wypełnia wystawę<br />

jubilerską, jak śnieg wypełnia park. Tęsknota - tylko za<br />

czym? Może za czymś, czego się nigdy nie widziało,<br />

czego się nie zna? Ale może to nieważne, może ważny<br />

jest tylko ten moment, ważne tylko to miejsce, ten zapach,<br />

ten oddech, te oczy, które tęsknotę wywołują.<br />

Edwidge Danticat, Oddech, oczy, pamięć,<br />

przeł. Maria Olejniczak-Skarsgard.<br />

Wyd. G+J Gruner+Jahr Polska,<br />

Warszawa 2007.<br />

48


Dagmara Napieraj<br />

Kiedy mamy do czynienia z miłością, granica jest<br />

cienka jak nić pająka, jak pojedynczy włos i zarazem<br />

krucha jak lód na jeziorze po pierwszych przymrozkach.<br />

Jesteście pewnie ciekawi, o której granicy mówię.<br />

Otóż nie ważne jest to, którą mam na myśli.<br />

Każda, czy to ta standardowa między miłością a nienawiścią,<br />

czy też mniej poetycka, ale równie często<br />

spotykana, jak ta między miłością a samotnością, czy<br />

w końcu granica między miłością a wolnością, każda<br />

z nich zasługuje na uwagę. Kiedy zaczynamy czuć, że<br />

dochodzimy do miejsca, z którego już nie będzie powrotu<br />

należy się dwa razy zastanowić, zanim postawimy<br />

kolejny krok. Przekroczenie jakiejkolwiek granicy i<br />

obojętnie w którą stronę, doprowadza prędzej czy później<br />

do nieuchronnej katastrofy.<br />

O przekraczaniu niewidzialnego w poszukiwaniu miłości<br />

i o konsekwencjach później z tego wynikających<br />

pisze Anne Swärd w książce „Lato polarne”. Pozycja ta<br />

została wydana w serii Europejki wydawnictwa Czarne.<br />

Jest to historia pewnej rodziny, w której relacje między<br />

poszczególnymi osobami ulegają stopniowemu<br />

rozpadowi. Kawałek po kawałeczku, jak domek z kart<br />

w wietrzny dzień, wizja szczęśliwej rodziny odchodzi w<br />

zapomnienie. Bohaterowie powieści nieustannie wplątają<br />

się w sieci własnych emocji. Każdy z nich pragnie<br />

tego samego, miłości, ale za każdym razem, kiedy próbują<br />

ją sobie okazać, sieć pogmatwanych uczuć zacieśnia<br />

się jeszcze bardziej. Coraz mocniej rani, aż w końcu<br />

musi pęknąć.<br />

Fabuła ksiązki, pomimo ciekawej konstrukcji (jeden<br />

wątek historii opowiadany jest z punktu widzenia kilku<br />

osób), koncentruje się wokół jednej postaci – Kaj.<br />

Oczywiście ktoś może powiedzieć, że jest to opowieść<br />

o Lisette, Jensie i ich rozpadającym się związku, miłości<br />

Ingrid do Jacka lub też Jacka do Ingrid, jak kto woli.<br />

Można też powiedzieć, że książka opowiada o relacjach<br />

między braćmi Krystianem i Jensem, i zakazanej miłości<br />

Krystiana do Lisette. Wszystko się zgadza, tyle tylko, że<br />

najważniejsza w tym wszystkim jest Kaj. Jej pragnienie<br />

miłości jest tu najistotniejsze. Pragnienia innych są tłem,<br />

które uwydatnia jej zaborczy charakter w dążeniu do obranego<br />

celu. Kaj jest jak burzliwy ocean. Nieprzewidywalna,<br />

silna i niepokonana zarazem a przy tym tak intrygująca, że<br />

nie sposób jej się oprzeć. Jednym spojrzeniem niszczy to,<br />

co innym przychodziło zbudować z wielkim trudem. Jest<br />

toksyczna w kontaktach z ludźmi.<br />

To ona napędza koło nienawiści. „Kaj rozprzestrzenia<br />

się po pokojach niczym deszcz, sącząc niepokój<br />

kropla po kropli, nawet nie ruszając się z miejsca.<br />

Szybko zużywa cały tlen znajdujący się w domu”.<br />

Swoją obecnością doprowadza do szału Jacka, Jensa<br />

i Lisette. Okręca sobie wokół palca Krystiana, ale nie<br />

potrafi znieść tego, że on kocha Lisette, więc w końcu,<br />

jednym tylko zdaniem doprowadza do tragedii.<br />

Ale i tak ona ciągle jest najważniejsza. Jest ogniwem<br />

łączącym a zarazem rozdzierającym rodzinę na strzępy.<br />

Od spotkania Krystiana z Kaj zaczyna się historia<br />

opowiadana przez Anne Swärd i na pytaniu Krystiana,<br />

które zadał zaraz po odzyskaniu przytomności: „Kaj.<br />

Gdzie jest Kaj? Dlaczego jej tu nie ma?”. opowieść ta<br />

się kończy. Nawet Jack, ojciec, który wrócił do rodziny<br />

i który dzień w dzień czuwał przy Krystianie, nie zdołał<br />

przyćmić autorytetu Kaj w jego oczach.<br />

„Lato jest jak wrzód. Patrzenie, jak rozpościera się z<br />

tym swoim ciepłem i bezkształtną zielonością, ma ponoć<br />

sprawiać przyjemność, ale ja czekam tylko na to,<br />

żeby już dojrzało i pękło. A zapomnienie – jeśli istnieje<br />

– nie jest pamięcią, która się kończy, raczej siatką:<br />

otwierasz ją i wpuszczasz do niej wspomnienia. Pewne<br />

sprawy są tak ciężkie, że przelatują na wskroś. Dno po<br />

prostu odpada, wydaje się, jakby miały nigdy nie przestać<br />

spadać”. Takie jest właśnie „Lato polarne”. Anne<br />

Swärd porusza tę stronę ludzkiej natury, która ujawnia<br />

się w człowieku, kiedy jest mu bardzo źle. W przypadku<br />

tej powieści już od pierwszych stron czytelnik czuje,<br />

że niewidzialna granica między miłością a nienawiścią,<br />

samotnością, wolnością została przekroczona.<br />

„Lato polarne” należy do tej literatury, która zostawia<br />

w człowieku jakiś ślad. Dwieście pięćdziesiąt przewertowanych<br />

stron nie przechodzi przez palce obojętnie,<br />

tylko zmusza do zastanowienia. Anne Swärd na kartach<br />

swojej powieści pokazała różne oblicza miłości.<br />

Na pewno to pozycja godna polecenia, ponieważ jest<br />

prawdziwa. Takie dramaty rozgrywają się na co dzień w<br />

wielu domach, tylko mało kto ma odwagę się do tego<br />

przyznać.<br />

Anne Swärd, Lato polarne,<br />

przeł. Bogumiła Ratajczak,<br />

Wyd. Czarne,<br />

Wołowiec 2007.<br />

49


Marta Grabowska<br />

„Pocałunek na wstecznym” Mariusza Grzebalskiego<br />

to powrót do najprostszych sytuacji. Ktoś siedzi na<br />

krawężniku, ktoś się do kogoś odzywa, świeci słońce,<br />

ktoś wyrusza, zapala papierosa. To słynne i świetne<br />

wiersze, których możemy dotknąć po raz drugi.<br />

Inne ich ułożenie oraz towarzystwo innych wierszy<br />

powoduje, że spojrzenie na nie również się zmienia.<br />

Tak, jakby Grzebalski wziął swoje dwie poprzednie<br />

książki, stanął na biurku trzymając wiersze w garści<br />

i nagle je upuścił na podłogę. No i mamy „Pocałunek<br />

na wstecznym”, który jest zbiorem obrazków.<br />

Obrazków smutnych, romantycznych lub też szalonych,<br />

ekstrawaganckich, niespotykanych, lubieżnych.<br />

Jednak każdy z tych wierszy posiada jakąś iskrę, coś,<br />

co nie pozwala przejść obojętnie. Drugie dno, znaczenie,<br />

do którego trzeba dotrzeć. Te wiersze są jak<br />

„Pejzaż z upadkiem Ikara”, na którym wszystko dzieje<br />

się zgodnie z porządkiem świata. Rolnik orze pole,<br />

słonko świeci a dzieciaczki bawią się pod drzewem.<br />

Tylko gdzieś tam sterczą z wody nogi Ikara, który topi<br />

się w kącie obrazu, podczas gdy reszta świata wykonuje<br />

swoje obowiązki. I tak jest z wierszami Grzebalskiego.<br />

Dziewczyny idą przez miasto, jedzie tramwaj,<br />

śmiech, tłum i tylko „śnieg śmieje się jak sidła pod<br />

butami przechodniów” w ostatnim wersie, w kącie<br />

obrazu. Maleńkie igiełki, które kłują w oko i nadają<br />

sens utworowi, wzbudzają niepokój. Lubię w wierszach<br />

Grzebalskiego nie tylko ten niepokój ale też te<br />

wspaniałe paradoksy; „rower leżał w trawie, pojechałeś<br />

do Pekinu” czy hejnał, który „pognał w mrok jak<br />

dzik na wieść o młodych kartoflach”. Taka poetycka<br />

mowa potoczna, pozorny odpoczynek od wysiłku interpretacji.<br />

Pocałunek dla czytelnika. Chociaż jakby<br />

się tak odbiorca z nadawcą całował bez końca, to<br />

nie byłoby zabawy w te wszystkie zawiłe znaczenia<br />

i podwójne dna. A tak jeden wiersz czytać można<br />

kilka razy i zawsze można dojrzeć coś nowego. Dlatego<br />

„Pocałunek na wstecznym” tak bardzo przypadł<br />

mi do gustu. Każde kolejne czytanie tego samego<br />

wiersza ewokuje nowe asocjacje, pojawiają się nowe<br />

odniesienia i odwołania. A najprzyjemniejsze jest<br />

to, że istotą tej poezji jest prosta sytuacja, z gatunku<br />

tych, jakie znaleźć można na ulicy, pod blokiem, we<br />

własnym mieszkaniu i swojej głowie. Te wiersze są<br />

trochę swojskie, a trochę cudzoziemskie. Oczywiście<br />

można uznać, że opisywanie dzika i kartofli to barbarzyństwo<br />

i gdzie tu poezja, zawiłość metafory i czar<br />

epitetu? Jednak wydaje mi się, że dzisiejsza literatura<br />

poszła już na tyle do przodu, że potrafi okiełznać te<br />

najprostsze sytuacje. Te najprostsze są najtrudniejsze,<br />

bo każdy je zna, każdy je z czymś kojarzy i stworzyć<br />

nowe skojarzenie nie jest już tak łatwo. A tym<br />

bardziej skojarzenie, które powoduje kolejne i kolejne.<br />

Mieszanina elementów, które można składać na<br />

miliony różnych sposobów. Sam tytuł-„Pocałunek na<br />

wstecznym” -to wgląd w przeszłość. W to, co już się<br />

zrobiło, w wiersze, jakie się popełniło i od których nie<br />

ma odwrotu. Próba ich reinterpretacji, ukazania w nowym<br />

świetle. Jeśli by przyjąć za rzeczywistość fakt, że<br />

ułożenie wierszy stanowi klucz do ich odczytania, że<br />

jest to droga, którą przejść musi odbiorca, to najnowsza<br />

książka Grzebalskiego to zupełnie nowy trakt.<br />

„Pocałunek…” to wiersze niby już znane, niby<br />

oswojone i okiełznane, ale nie dość, wątpię w to, iż<br />

powiedzieć można o wierszu, że jest już znany, i tym<br />

bardziej o wierszu, który widzi się po raz drugi w zupełnie<br />

nowym otoczeniu. A już powtórne wydanie<br />

tych samych wierszy samo w sobie jest znakiem. Tak,<br />

jakby poeta mówił, że tu jest coś jeszcze, tutaj coś jaśnieje,<br />

a tu wystaje kawałek ręki. Grzebalski spaceruje<br />

po własnych śladach i do takiej wędrówki zaprasza<br />

czytelnika. Ta wędrówka jest trochę utrudniona, bo<br />

wiersze, które w tej opowieści udają znaki, pozmieniały<br />

swoje miejsca, drogowskaz na Szczecin wskazuje<br />

Warszawę, znak na spokój wzbudza niepokój. Grzebalski<br />

myli tropy, ale i tak jest fajnie.<br />

Mariusz Grzebalski, Pocałunek na wstecznym,<br />

Wyd. Biuro Literackie,<br />

Wrocław 2007.<br />

50


Anita Frankowiak<br />

Mariusz Szczygieł znany jest czytelnikom jako reporter<br />

„Gazety Wyborczej” i redaktor dodatku „Duży<br />

Format”. Przypomnę jednak, że publikował też m.in.<br />

w „Polityce”, „Konfrontacjach”, „Vivie”, „Radarze”,<br />

„CKM”, „Kulturze”, „Culture Europe”. Teraz poznajemy<br />

go jako wnikliwego badacza, komentatora i obserwatora<br />

pozostałości po czechosłowackim komunizmie.<br />

W 2004 roku właśnie za reportaże o Czechach i<br />

Czechosłowacji zdobył nagrodę. Jest zresztą laureatem<br />

wielu innych nagród (Nagroda Stowarzyszenia Dziennikarzy<br />

Polskich za osiągnięcia dziennikarskie - 1993;<br />

Nagroda TV Polsat za najlepszy talk show – 1997; Nagroda<br />

Prymasa Polski – 2000 i wspomniana z 2004 Nagroda<br />

Melchior). Pytany o największe satysfakcje zawodowe<br />

skromnie odpowiada, że „po opublikowaniu<br />

reportażu „Onanizm polski” (1993), gdy poznański<br />

ZCHN umieścił go na liście pisarzy zakazanych obok<br />

Jerzego Owsiaka i Czesława Miłosza, a także wtedy,<br />

gdy »Gazeta Wyborcza« poprosiła go, by został współautorem<br />

oficjalnej strony Ryszarda Kapuścińskiego”.<br />

„Gottland” to książka wyjątkowa. Autor wybrał do<br />

niej 16 opowieści. Pisze w niej o „ikonach czeskiej<br />

świadomości zbiorowej (w Polsce niemal nieznanych),<br />

ale też o losach postaci nieopisanych nawet przez samych<br />

Czechów”. Bezlitośnie obnaża paradoksy komunistycznej<br />

rzeczywistości i partyjnej utopii.<br />

Czechy to swoista Kafkarna (jeśli posłużę się jednym<br />

z tytułów zbioru). Słowo, którego znaczenia nie<br />

znajdziemy w słowniku, a które niesie maksimum<br />

treści, a co najważniejsze jest używane i znaczy. „No,<br />

tego słowa po prostu nie powinno się, a właściwie nie<br />

ma się prawa używać – wyjaśnia w końcu Czeszka. –<br />

Macie słowa, których nie można używać? – Nie, nie<br />

mamy żadnych słów zakazanych, co to, to nie. Po prostu<br />

takie słowo nigdzie nie figuruje. – Ale ludzie je<br />

wypowiadają! – Jednak gdyby pani szukała na piśmie,<br />

nie znajdzie pani. A u nas to, co nie jest napisane,<br />

właściwie nie istnieje. I powiem szczerze, że to jest<br />

wszystkim bardzo na rękę” (s. 193). Absurdalna Kafkowska<br />

rzeczywistość jest codziennością dla bohaterów<br />

zbioru.<br />

Cykl otwiera opowieść o rodzinie Tomasa<br />

Baty. To nazwisko jest synonimem nie tylko<br />

dobrych jakościowo butów, lecz także pewnej<br />

tradycji szewskiego zawodu. Autor pokazuje<br />

dzieje rodziny Baty w perspektywie genealogicznej<br />

(dość zawikłanej) i historycznej. Pokazuje<br />

determinację i upór Tomasa w dążeniu do celu.<br />

Odkrywa nieznane elementy biografii tej rodziny.<br />

Bata stworzył „samośledzące się miasto”. Zbudował<br />

Dom Społeczny z kręgielnią i salą szachową.<br />

Pozamykał restauracje. Zmienił czas pracy wprowadzając<br />

dwugodzinną przerwę o godz. 12. Zalecił,<br />

by w czasie przerwy robotnicy odpoczywali<br />

na trawnikach i korzystali z kina. Nieposłuszeństwo<br />

karze surowo. „Racjonalizacji poddaje się<br />

wszystko: żeby nie wołać kierowników oddziałów<br />

do telefonu i nie przekrzykiwać maszyn, dzwonek<br />

nadaje sygnały alfabetem Morse’a, który się słyszy<br />

nawet w ubikacji. Budynki fabryczne mają swoje<br />

numery, aby nie można było się zgubić. Wszystkie<br />

drzwi w budynkach są także ponumerowane.<br />

Numery mają także uliczki na terenie zakładu” (s.<br />

20). Po śmierci Tomasa – spadkobierca Jan posuwa<br />

się jeszcze dalej. Numerowanie jest jego przeznaczeniem.<br />

Numeruje ulice o jednakowych nazwach i<br />

numeruje domy wybudowane bardzo blisko siebie,<br />

tak aby sąsiedzi sprawowali wzajemnie nad sobą<br />

kontrolę. Projektuje je Szwed Erich Svedlund. „Do<br />

tego svedlundy na ulicy Padelky II są takie same,<br />

jak, na przykład, na Padelky IX. Przybysz z początku<br />

XXI wieku będzie miał wrażenie, że jedna i ta<br />

sama ulica automatycznie sama się multiplikuje, jak<br />

w grze komputerowej” (s. 27). Mimo sprawowanego<br />

nad pracownikami nadzoru w 1936 roku pojawia się<br />

hasło „ANI KROKU BEZ BATY”. Wieloznaczne…<br />

51


Po lekturze tej książki mam wrażenie, że nad czeską rzeczywistością<br />

historia rozpięła szerokie skrzydła czarnego<br />

humoru, a z języka uczyniła narzędzie tortur i pustosłowie.<br />

„Otóż w sytuacji, gdy ktoś powinien powiedzieć: „Bałem<br />

się o tym mówić”, „Nie miałem odwagi spytać”, „Nie miałem<br />

o tym pojęcia”, stwierdza: „O tym się nie mówiło”,<br />

„Tego się nie wiedziało”, „O to się nie pytało”. Bezosobową<br />

formę słyszę często, gdy trzeba mówić o komunizmie.<br />

Jakby ludzie nie mieli na nic wpływu i nie chcieli za nic<br />

wziąć osobistej odpowiedzialności. Jakby przypominali,<br />

że są tylko częścią większej całości, która też ma na sumieniu<br />

jakiś grzech zaniechania” (s. 93).<br />

Kim więc są bohaterowie? Szewska rodzina Baty, Vaclav<br />

Havel, aktorka Lida Baarova czyli Ludmila Babkova,<br />

Otokar Svec „syn cukiernika specjalizującego się<br />

w rzeźbach z cukru” (s. 72)- autor pomnika Stalina,<br />

Vera S. – siostrzenica Kafki; Jan Prochazka, który<br />

„tak wierzył w komunizm, że rodzice, przerażeni<br />

jego poglądami, nie przyjechali nawet na jego ślub”<br />

(s. 110); Helena Vondrackowa / w świetle najlepiej<br />

sprzedającej się gazety „Blesk”, Marta Kubisova –<br />

piosenkarka, Karel Gott, Zdenek Adamec (samopodpalenie),<br />

Jan Zając (wypił żrący kwas), Jaroslava<br />

Moserova (nie podpisała Karty 77), i wiele<br />

innych osób związanych z opowieściami. Wszystkich<br />

system skrępował i wtłoczył absurdalną egzystencję.<br />

Większość zaprezentowanych historii<br />

ma tragiczny finał. „Kardynał Miloslav Alk w ramach<br />

normalizacji osiem lat mył wystawy sklepowe.<br />

Filozof Jiri Nemec pięć lat był nocnym<br />

stróżem. Pisarz Karel Pecka sześć lat pracował<br />

w kanałach miejskich. Krytyk Milan Jungmann<br />

dziesięć lat czyścił okna. Dziennikarz<br />

radiowy Jiri Dienstbier trzy lata był palaczem<br />

w kotłowni. Dziennikarz Karel Lansky dwadzieścia<br />

lat kładł glazurę. Członek Akademii<br />

Nauk, historyk Jaroslav Valenta, został korektorem<br />

w drukarni. Legendarny Olimpijczyk<br />

Emil Zapotek, najlepszy lekkoatleta<br />

przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych,<br />

za publiczną wypowiedź przeciw<br />

sowieckiej okupacji został zmuszony do<br />

pracy w kopalni uranu. Dziennikarka Eda<br />

Kriseova trafiła na listę autorów, który<br />

nie mają prawa publikować, ale dzięki<br />

protekcji została bibliotekarką. Pracowała<br />

sama, żeby nikt nie był zmuszony<br />

z nią rozmawiać” (s. 149). Dla tych<br />

zniewolonych biografii nie ma ratunku.<br />

Historia zapomniała o nich. Ofiary<br />

systemu - to zbyt lakonicznie. Wyalienowali<br />

– za delikatnie… Jedna<br />

z bohaterek mówi: „Uświadomiłam<br />

sobie, że szpital dla psychicznie chorych<br />

w Czechosłowacji jest jedynym<br />

normalnym miejscem, bo wszyscy<br />

mogą tam bezkarnie mówić, co naprawdę<br />

myślą” (s. 149).<br />

Dlaczego warto tę książkę przeczytać?<br />

Powody są dwa. Jest świetnie<br />

„skrojona” językowo i historycznie<br />

zaczepna. Prowokuje do<br />

wspomnień. Prowokuje do dyskusji. Są w niej takie<br />

strony, że uwierzyć w opis trudno. Najtrudniej jednak<br />

pogodzić się z prawdą historyczną.<br />

Pytanie pozostaje wciąż to samo – jak doszło do<br />

takiego zniewolenia? Nagle inteligentny i mądry<br />

pisarz, artysta lub intelektualista staje się osobą,<br />

która musi zrealizować szczytne zadanie i stworzyć<br />

(pracować bez wytchnienia dzień i noc) takie<br />

utwory, dzieła, rzeźby, których celem jest zniszczenie<br />

burżuazyjnych nawyków, stworzenie kultu<br />

wodza i stanie na straży (moralnej?) komunizmu.<br />

Czy Miłoszowski wariant odpowiedzi wystarczy?<br />

Jedno jest pewne – czeska rzeczywistość komunistyczna<br />

(tak jak inne komunistyczne „trwania”)<br />

była tak naprawdę odrealniona (surrealistyczna).<br />

Tragizm połączony z groteską funkcjonował we<br />

wszystkich dziedzinach życia. Przy najmniejszym<br />

działaniu proponowano promowanie ideologii<br />

i propagandę sukcesu. Sztuczny język i<br />

hermetyczne zasady współpracy wyznaczały<br />

codzienność obywateli.<br />

Mariusz Szczygieł pokazał to zniewolenie<br />

nie od strony propagandy sukcesu czy teorii<br />

i dyskusji politycznych, lecz w perspektywie<br />

biografii, czasami nawet wielopokoleniowych.<br />

Pokazał spustoszenie, jakie komunizm<br />

po sobie pozostawił. Pozostawił ślad…<br />

trop… „Znaleźć się w Gottlandzie to jakby<br />

zdobyć imprimatur: przeszłość jest OK” (s.<br />

163).<br />

Mariusz Szczygieł, Gottland,<br />

Wyd. Czarne,<br />

Wołowiec 2006.<br />

52


Bernadetta Żynis<br />

„Czas więc pogrzebać tę nieszczęsną Europę<br />

Środkową. Odegrała swoją rolę, lecz dziś przynosi<br />

więcej szkody niż pożytku” (s. 223), kończy swój zbiór<br />

rozmów Aleksander Kaczorowski, wieloletni redaktor<br />

„Gazety Środkowoeuropejskiej” – dodatku do „Gazety<br />

Wyborczej”; dodatku, który jednocześnie ukazywał<br />

się w „Lidových Novinach”, „SME” i „Magyar Hírlap”<br />

(s. 220). Jego fascynacja tym obszarem Europy, studia<br />

slawistyczne, dziennikarska praca umożliwiły mu<br />

owocną pracę nad przybliżaniem skomplikowanych<br />

losów tygla Środkowej (Środkowowschodniej) Europy.<br />

Josef Kroutvor, autor książki „Europa Środkowa:<br />

anegdota i historia” prezentuje przekonanie, iż istnieje<br />

taki twór jak Europa Środkowa, ale głównie w kontekście<br />

kulturowym (mniej politycznym): „wspólnota<br />

kultury, cywilizacji, a także mentalności” (s. 131), ale<br />

mnie bardziej podoba się, gdy Kroutvor mówi, „…że<br />

Europa dzieli się na trzy części: Zachód, gdzie rozgrywa<br />

się rzeczywista historia, Wschód, gdzie historii<br />

nie ma wcale, i Europę Środkową, gdzie historia jawi<br />

się jak absurd, rozpad na pojedyncze, pozbawione<br />

sensu wydarzenia” (s. 132). Dla tego historyka sztuki<br />

i eseisty, środkowoeuropejskość wyrasta z kłopotów<br />

z historią doświadczaną na własnej skórze” (s. 133).<br />

To ojczyzna regionów, powiatów, codzienności, „małych<br />

stosunków i płaskich stóp” (s. 214). Nawiązując<br />

i polemizując z tym myśleniem Kaczorowski w posłowiu<br />

dodaje: „Dramat Europy Środkowowschodniej,<br />

będącej najbardziej różnorodną pod względem językowym,<br />

etnicznym, religijnym i kulturowym częścią<br />

kontynentu europejskiego, polega więc na tym, że (w<br />

przeciwieństwie do Europy Zachodniej) od wieków<br />

zawadzała ona nie tylko niemieckim, lecz i rosyjskim<br />

ambicjom imperialnym” (s. 213). Zaślubiny Europy<br />

Środkowej z Zachodnią to pogrzeb tej pierwszej, gdyż<br />

„zrobi ona wszystko, by uczynić się marną kopią tej<br />

drugiej” (s. 220). To, wydaje mi się, najtrafniej sformułowane<br />

ustami Kaczorowskiego niebezpieczeństwo<br />

dla naszej przyszłości.<br />

Kaczorowski z niezwykłą czułością i zrozumieniem<br />

przywołuje historię tego narodu ustami jego najlepszych<br />

(choć nie wszystkich, oczywiście) przedstawicieli:<br />

Milan Hlavsa, Egon Bondy (niedawno zmarły),<br />

Peter Helenka, Jiří Mendel, Jan Svĕrák, Petr Pithart,<br />

Pavel Kohort… Wywiady z czeskimi intelektualistami,<br />

w większości sygnatariuszami Karty 77, wzbogacają<br />

rozmowy z przedstawicielami słowackiego, słoweńskiego,<br />

polskiego i węgierskiego punktu widzenia.<br />

W zakończeniu zaś swoje opinie przedstawia sam<br />

Kaczorowski, wyjaśniając, dlaczego nie lubi pojęcia<br />

„Europa Środkowa”. Różnice zawsze są ciekawsze<br />

niż podobieństwa, twierdzi. „Mam nadzieję, że po<br />

lekturze tej książki czytelnik złapie się za głowę, jak<br />

bardzo my, Polacy, różnimy się od Czechów.” (s. 12).<br />

Ale zamiar autora nie do końca się udał – jeżeli chodzi<br />

o mnie – to właśnie podobieństwa, mimo różnic,<br />

wciąż mnie zaskakiwały. Aktualność sądów, trafność<br />

diagnoz, spełnione „przepowiednie” (wywiady były<br />

przeprowadzone w większości pod koniec ubiegłego<br />

stulecia).<br />

W krytyce pojęcia „Europa Środkowa” zawarty jest<br />

też niepokój o wykluczanie, a tego trzeba uniknąć,<br />

tak samo jak zrównywania (uniwersalizacji) narodów,<br />

które chcielibyśmy do tej Europy zaliczać. Kaczorowski<br />

nieustannie podkreśla różnice, chyba też dlatego<br />

dopuszcza do głosu tak różne, wręcz wykluczające się<br />

opinie. Pojęcie Europy Środkowej w tych aspektach<br />

(zrównywanie i wykluczanie) powoduje, że niechętnie<br />

się nim dzisiaj posługują badacze tego wycinka<br />

naszego kontynentu.<br />

W „Europie z płaskostopiem” przytoczone są rozmowy<br />

z piętnastoma pisarzami, politykami, dziennikarzami,<br />

reżyserami, scenarzystami, muzykami,<br />

aktorami, emigrantami z Czech, Słowacji, Słowenii,<br />

Węgier i też Polski (te ostatnie kraje – jako uzupełnienie<br />

czeskich wypowiedzi), którzy zechcieli opowiedzieć<br />

o dalszej i bliższej przeszłości, o swoim<br />

rozumieniu geografii i historii tego wycinka naszego<br />

kontynentu. Kaczorowski częstokroć prowokuje, za-<br />

53


dając niewygodne pytania i nie bacząc na polityczną<br />

poprawność. Podrażnieni pytaniami rozmówcy<br />

spowiadają się ze swoich poglądów, a my możemy w<br />

kolejnych wypowiedzieć weryfikować podane sądy.<br />

I to jedna z zalet tej książki – pytający (sam Kaczorowski<br />

lub wespół z Maćkowiakiem) nie wchodzą w<br />

polemikę – pozwalają rozmówcom myśleć (i mówić),<br />

jak tym się żywnie podoba. To my potem możemy<br />

wybrać i odrzucić odpowiedzi, dać się przekonać<br />

lub nie. Książkę tę poleciłabym wszystkim – zarówno<br />

tym, którzy są pasjonatami czeskiej… literatury,<br />

kraju, historii, kuchni…, jak i tym, którzy nie mają<br />

zbyt wielkiego pojęcia o sąsiadach lub ich wiedza<br />

ogranicza się do tego, że „był taki jeden i Szwejk się<br />

nazywał”. Chętnie poleciłabym ją i tym, którym wydaje<br />

się, że mogą mieć „pogardliwie poufały stosunek<br />

do knedliczków” – z pewnością po lekturze tej książki<br />

zmienią swój sąd. Bo czy przeciętny Polak wie, że<br />

„Kultura czeska jest jedną najstarszych w Europie”<br />

(s. 10), a „Już pod koniec XIX wieku ziemie czeskie<br />

należały do najbardziej uprzemysłowionych w Europie”<br />

(s. 11). Albo komu wiadomo, że powiedzenie<br />

„Polak, Węgier dwa bratanki” powstało w XV wieku<br />

i odnosiło się do szlachty słowackiej, z którą Polakom<br />

stosunkowo łatwo się było porozumieć: „…polska<br />

szlachta, zajeżdżając na Górne Węgry, czyli Słowację,<br />

mogła się tam bez trudu dogadać po polsku z miejscową<br />

szlachtą. Bo ta szlachta mówiła jeszcze w tedy<br />

po słowacku! I jako taka byłą częścią natio Hungarica,<br />

narodu węgierskiego” (s. 180). Tak interpretuje to powiedzenie<br />

– dziś chętnie przywoływane jedynie przy<br />

spotkaniach z Węgrami – Ivan Čičmanec, Słowak.<br />

Już w następnym wywiadzie, Węgier, György Varga,<br />

dodaje (prostuje): „XVI-wieczna szlachta słowackoczy<br />

też słowiańskojęzyczna należała do elity Korony<br />

św. Stefana. Oni nie byli ani Węgrami, ani Słowakami<br />

w dzisiejszym znaczeniu tego słowa, nie utożsamiali<br />

się z narodem, tylko z państwem” (s. 193). Mnie on<br />

nie przekonał (powiedzenie powstało w XV wieku i to<br />

wtedy użyto słowa: „Węgier”), ale dobrze jest czytać<br />

różne wersje tych samych historii. Jeżeli w jakiś sposób<br />

możemy uniknąć nienawiści, uproszczeń, krzywdzących<br />

stereotypów to tylko tak – rozmawiając i ścierając<br />

ze sobą różne poglądy, pamięć, przekonania. I w<br />

Polsce, szczerze mówiąc, ogromnie mi brakuje książki,<br />

która przedstawiałaby i zestawiała różne racje. Do tej<br />

pory mogę osobno przeczytać (uogólniając) „onych”<br />

i „naszych”, a przecież o to chodzi, żeby „osobno, ale<br />

razem”, tak jak to zrobił Kaczorowski.<br />

Podobieństwa są jednak po to, by mocniej wybrzmiały<br />

różnice. Pojęcie „Środkowej Europy” niepotrzebnie<br />

unifikuje narody, tradycje, historie. Kaczorowski pragnie<br />

tego uniknąć i podkreśla w rozmowach właśnie<br />

to, co inne. Np. w rozmowie z Milanem Hlavsem –<br />

legendarnym założycielem czeskiej grupy rockowej<br />

Plastic People of the Universe – akcentuje fakt, iż<br />

rock nie był (jak w Polsce) sposobem walk z komuną:<br />

„Nie mogę powiedzieć, ze założenie Plastikowych<br />

było jakimś głosem sprzeciwu czy aktem oporu itd.<br />

Po prostu byliśmy grupą młodych chłopaków, którzy<br />

chcieli grać. [...] Atmosfera okupacji i oporu, ten narodowy<br />

patos, ale i czołgi czy obcy żołnierze to była<br />

dla nas raczej przygoda. [...] Interesowała nas muzyka”<br />

(s. 15). Potem dodaje jeszcze, że inwazji właściwe<br />

nie zauważyli, a muzykę traktowali jako bunt przeciw<br />

starszym (s. 17). W wypowiedziach polskich rockandrollowców<br />

pewnie też spotkamy ten rodzaj odcinania<br />

się od politycznej świadomości, ale mam wrażenie, że<br />

zdecydowanie bardziej w Polsce rock jest kojarzony<br />

z politycznym zaangażowaniem i chyba nie spotkałam<br />

nikogo, kto przyznałby, że nic go nie obchodziła<br />

„Solidarność”, czy że dawał koncerty, nie bacząc na<br />

stan wojenny. Jak pisze autor rozmów: „Podstawowa<br />

różnica między nami i Czechami polega więc chyba<br />

właśnie na stosunku do historii – im historia nie ciąży,<br />

ona im co najwyżej zawadza” (s. 5). Oczywiście, nie<br />

można tej tezy uogólniać, tym bardziej, że sam Hlavsa<br />

przyznaje, że polityka go w końcu „dopadła”.<br />

Czesi mają podobne problemy z rozliczeniem się z<br />

przeszłością, jak my, aczkolwiek w 1946 roku partia<br />

komunistyczna zyskała tam 42% wyborców. Ocena<br />

tamtych zdarzeń, zdarzeń lutowych, 1968 roku czy<br />

Karty 77 pozostaje oceną indywidualną i subiektywną.<br />

Poszczególni rozmówcy prezentują własne poglądy<br />

i własną pamięć. Jak np. przywoływany incydent na<br />

zjeździe pisarzy-członków partii tuż przed wybuchem<br />

Praskiej Wiosny, kiedy Hendrych, nie chcąc słuchać<br />

listu Sołżenicyna czytanego przez Kouhuta, wyszedł<br />

ze słowami: „Wszystko przegracie” (w innych wspomnieniach:<br />

„Wszystko przesracie.”, s. 109)<br />

Rozmówcy nie szukają „obiektywnego” obrazu<br />

rzeczywistości i historii. Bonda, wspominając swoją<br />

przyjaźń Hrabalem i Boudnikíem, mówi: „…cały czas<br />

rozmawialiśmy o literaturze i filozofii, czytaliśmy sobie<br />

swoje rzeczy… to były piękne czasy. [...] …my nie<br />

chcieliśmy rozmawiać ani o kobietach, ani o polityce,<br />

tylko o tym, co nas naprawdę interesowało” (s. 33).<br />

Pytany o stosunek do Hrabala (w latach siedemdziesiątych<br />

bojkotowanego przez niektórych artystów za<br />

serwilizm, na który się zdecydował za cenę umożliwienia<br />

wydania książek), odpowiedział, że Hrabal potrzebował<br />

czytelnika i musiał to zrobić, a poza tym w<br />

czasie, gdy szalała cenzura, on dawał iskrę prawdziwej<br />

sztuki, a ja „…nie uważam mojej postawy za bardziej<br />

heroiczną…” (s. 39). Jestem pełna uznania dla wyrozumiałości<br />

Bondy i nie mogę sobie wyobrazić, by<br />

któryś pisarz w Polsce zechciał tak wspaniałomyślnie<br />

ocenić służalczego artystę lub z taką oczywistością<br />

jak Zelenka mówił: „Wiem w Polsce był ruch komunistyczny,<br />

ale u nas nie. Karta 77 to nie była żadna<br />

opozycja, tylko klub dyskusyjny. Ci ludzie nie byli w<br />

stanie przejąć władzy w państwie. Zresztą, jak może<br />

dojść do rewolucji w państwie, w którym nie istnieje<br />

klasa, która by jej chciała?” (s. 50 -51). Czy w innym<br />

miejscu: „Tylko intelektualiści robią rewolucje w imię<br />

wolności. Lud robi je jedynie z głodu. A ludowi nie<br />

żyło się źle. Przecież także po inwazji w 1968 roku 99<br />

procent Czechów zgodziło się na względny dobrobyt<br />

bez wolności” (s. 105). Czy jest u nas ktoś, kto miałby<br />

odwagę w ten sposób diagnozować społeczeństwo?<br />

Może trochę i nieśmiało napominają o tym pisarze<br />

(Anderman, Nowakowski, Redliński), ale raczej jest<br />

jak u Mrożka: „zęby, panie, wybili, o tu, tu wybili”. I<br />

jakże niewielu reżyserów powie, jak Menzel, że chce<br />

54


obić radosne kino, a nie zaangażowane, nie misyjne i powołaniowe.<br />

Uprawianie „politycznej pornografii” nie jest wygodne,<br />

ale konieczne i o tyle łatwiejsze, że „my wszyscy: Kundera,<br />

Ivan Klíma, Luvík Vaculík i ja [Kohout – B.Ż.] piszemy<br />

przecież o sobie, przez czterdzieści lat próbowaliśmy uporać<br />

się z tym stalinowskim epizodem, bo to był przecież<br />

epizod, to trwało zaledwie kilka lat” (s. 89). Może warto<br />

by pamiętać też, co mówił Kohout o stosunku do lustracji:<br />

„Jako dramaturg wiem, że dramat wymaga katharsis.<br />

Z drugiej jednak strony to jasne, ze prawica wykorzystała<br />

ustawę lustracyjną do celów politycznych, żeby utrącić<br />

konkurencję” (s. 97). I może warto by wyciągnąć wnioski?<br />

Menzel o swoim stosunku do Rosjan, którzy weszli do<br />

Pragi w 1968 roku, mówi: „…przecież to tacy sami biedacy<br />

jak my” (s. 65). Żadnych kompleksów, nienawiści, zaciekłości.<br />

Jak dla mnie – imponujące, szczególnie w czasach,<br />

gdy modne jest raczej warczenie na siebie niż rozumienie.<br />

Sv rák z kolei z sentymentem wspomina przeszłość, bo<br />

wiąże się ona w jego pamięci z przyjaciółmi, czytaniem<br />

książek, spotkaniami, a nie budowaniem własnej kariery,<br />

egoizmem, oddaleniem, jak jest teraz (s. 71), ale „Nostalgia<br />

świadczy nie tyle o zaletach przeszłości, ile o niedostatkach<br />

współczesności” (s. 191) interpretuje austro-węgierskie<br />

tęsknoty Varga.<br />

Obok lekceważącego stosunku do przeszłości, spotkamy<br />

poglądy odmienne, racje i argumenty przekonujące, że<br />

praska wiosna to efekt narastania społeczeństwa obywatelskiego<br />

(Pithart, s. 77). „Praska wiosna to legenda” (s.<br />

124), kto z nas powie, że Marzec 1968 to legenda. Nikt tak<br />

jawnie nie obniży wartości naszych zrywów. I być może nie<br />

dlatego, że to Czesi są mistrzami autokreacji (s. 7) – my tę<br />

wszak umiejętność też posiadamy.<br />

Granica w ocenach przeszłości przebiega nie wedle zaangażowania,<br />

ale wedle „zawodu”. Polityk ma inny dystans i<br />

inną możliwość oceny historii. W ten sposób w „Europie z<br />

płaskostopiem” jest trochę jak w czeskim filmie, a „czeski<br />

film to koktajl ze śmiechu i płaczu, balansowanie między<br />

weselem i pogrzebem” (s. 70). Pithart mówi też, że niechęć<br />

Czechów do wspomnień „wczorajszego” wypływa z<br />

niewygodnej wiedzy, niewpisującej w dzisiejszą polityczną<br />

poprawność: „Przyszliśmy na gotowe. Ale ludzie niechętnie<br />

tego słuchają. I dlatego nie chcą wspominać przeszłości.<br />

Nawet Praskiej Wiosny” (s. 83).<br />

My z pewnością wolimy wspominać, gloryfikować, zamykać<br />

pamięć w pomnikach i świętach. To z pewnością różnica,<br />

ale i tak nie przestaję po lekturze tej książki odnosić<br />

wrażenia, że „Polak, Czech – dwa bratanki…”<br />

Aleksander Kaczorowski, Europa z płaskostopiem. Rozmowy,<br />

współpraca Tomasz Maćkowiak,<br />

Wyd. Czarne, Wołowiec 2006.<br />

55


Witold Wirpsza<br />

1. powinienem odejść bez przewodnika miary<br />

drogowskazu rozeznania kierunków<br />

2. poruszam się w nieokreślonym obszarze<br />

niekrajobrazu określę mapę wówczas kiedy<br />

w dzieciństwie pewien rytm zdania oznacza teraz<br />

mrok niepokoju mrok spokoju<br />

nie oznaczał mroku niepokoju spokoju co oznaczał<br />

3. las wytwórnia prawdy<br />

4. z jakich surowców wytwarza się prawdę czy znamy<br />

prawdę jeśli znamy surowiec<br />

5. na mapie zespoły wytwórcze las zespołów<br />

zębniki osie tłoki przewody bezpieczniki zieleń<br />

czerwień rdza migotanie uwiądu<br />

gęstość lasu pełza bez drzew<br />

6. w lesie rytm mroku<br />

czy przerwy między mrokiem a mrokiem są światłem<br />

7. powinienem iść w dzieciństwie byłem to<br />

wytwarzają zespoły<br />

8. byłem wielkim dziejopisem opisałem bitwę wygraną<br />

intrygi dworskie bitwę przegraną policzyłem<br />

ludzi zmierzyłem pojemność krwi<br />

9. zespoły wytwarzają prawdę na mapie<br />

10. pewien rytm zdania oznacza teraz mrok<br />

11. w rytmie tego zdania powinienem wyjść i dojść<br />

12. w dzieciństwie miałem dwie córki starzec<br />

13. słup soli iskrzył się świecił opryskiwał solą córki<br />

opryskał mapę nakreślę ją jako starzec<br />

powinienem ją opuścić<br />

14. wyjść ze zdania niepokoju spokoju<br />

15. po mapie ciągną wojska opiszę je byłem<br />

dziejopisem ustanowię zniszczę państwa<br />

16. surowce w wytwórniach prawdy<br />

17. słup soli gorzał goreje dwie córki wtłoczą we mnie<br />

alkohol byłem zmęczony pożarem<br />

miast<br />

na mapie mroku pośród określonych surowców w<br />

dzieciństwie<br />

18. byłem starcem byłem geologiem wykrywałem<br />

surowce nie dowiem się że<br />

w dzieciństwie wytworzę z surowców prawdę<br />

19. klątwa dzieciństwa należy wyjść z lasu na mapie<br />

obie córki mnie spoiły<br />

spojony upojony niespójny dokąd odejść gdzie<br />

znajduje się dokąd<br />

20. wojska pójdą polecą popłyną opiszę wszystko<br />

kiedy byłem dzieckiem<br />

21. opisałem wszystko kiedy będę kartografem<br />

22. wojska plądrują podziemia sztolnie córki<br />

przewodzą żołnierstwu w bezrytmiczności mroku w<br />

rytmie ruchu mowy<br />

i zniewalają mnie w ocembrowaniu sztolni spływał<br />

alkohol<br />

23. spłyną intrygi dworskie słup soli wiedzie wojska<br />

iskrzy po wojskach kiedy<br />

zostanę geologiem soli intrygi mowy córki alkoholu<br />

24. jeśli zdrada po lasach w wytwórniach prawdy kogo<br />

należy zdradzić żeby to wzajem się zniosło<br />

w nowych miarach świateł spokoju świateł niepokoju<br />

25. czy przerwy między światłem a światłem są<br />

mrokiem na mapie<br />

26. to wytwarza ufność jeśli zdradę wytworzyła<br />

podejrzliwość wobec mapy dziecka kartografa<br />

dziejopisa geologa<br />

27. ojca córek płodzącego córki z córkami i córkami<br />

córek po sztoniach wojsk intryg dworskich bitew<br />

przegranych wygranych<br />

28. orkan lasu z lasu przez las agregatów<br />

29. przekazuję córki wojskom i dworom<br />

na płodność wojska i mroku<br />

30. przekażę córki słupowi soli i iskrzeniu ciemności<br />

31. umknę z mapy kartografii geologii tylko huragan<br />

zewsząd bez miary<br />

rozeznania kierunków dotąd wszędzie bez miary<br />

rozeznania kierunków po lesie<br />

pośród metalicznej świetności<br />

spłodzi siebie wytłacza się z siebie pożarł siebie<br />

32. nie tłoczy i nie stłacza córek wojsk dworów<br />

33. umknąć jeśli umknąć którędy bez przewodnika<br />

miary drogowskazu<br />

34. z bezdroża mapy wojen wojsk sztolni intryg<br />

określonych<br />

zdań<br />

wytwórczości kreślarstwa<br />

guślarstwa<br />

35. z bezdroża mroku córek światła córek ze słupa<br />

krwi słupa soli<br />

zniewolenia prawdy<br />

36. w bezdroża spokoju niepokoju starca dziecka<br />

metali surowców zespołów<br />

37. w okresie oczywistości następstwa czasów było<br />

będzie następstwo czasów jaka gramatyka<br />

umyka się ku matkom<br />

38. przeraźliwość matek równa przeraźliwości córek<br />

39. pustka czasochłonna postrach klucz jestem<br />

dzieckiem córek będę dzieckiem matek byłem<br />

dzieckiem<br />

56


40. Powinienem wyjść z lasu i wyjść na drogę wiodącą<br />

do miasta. Jeśli miasto leży na wyniosłości, to zbrukane<br />

jego wody ciekną w dół; czyste wody uzyskuje z nieba.<br />

Jeśli miasto leży w dolinie, czyste wody ciekną ku<br />

niemu z wyniosłości, zaś jego wody zbrukane ściekają<br />

w niezużyte pozostałości wód czystych.<br />

41. Jeśli miasto leży nad morzem, wszelkie jego<br />

zbrukanie ścieka od razu do wielkiego zbiornika i<br />

miesza się tam z nieczystościami innych miast, a<br />

także z solą, jodem itd.<br />

42. Często miasta bywają zasilane wodą z popod<br />

ziemi, ze źródeł. Źródła nie mają nic wspólnego z<br />

matkami albo córkami, ponieważ są urządzeniem<br />

technicznym.<br />

43. Mimo to od wielu stuleci wrażliwi pisarze nazywali<br />

miasta piekłem albo czyśćcem; kochając je, niegdy nie<br />

nazywali ich ziemią. O niebie nie bywało mowy.<br />

44. Tymczasem już wchodząc na drogę do miasta i w<br />

miarę zbliżania sie do niego daje się spostrzec coraz<br />

to większe uporządkowanie języka: przestrzeganie<br />

następstwa czasów staje się niezbędne, a także i inne<br />

rygory gramatyczne narzucają się mocno.<br />

45. Nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością<br />

miejskiego czasu, który ani nie podporządkowuje<br />

się rygorom gramatycznym, ani ich nie wytwarza.<br />

Są one raczej wytworem kształtowanych w mieście<br />

umysłów, nie przywiązujących wagi do tego, aby<br />

nazwa przylegała do rzeczy nazywanej. Porządek<br />

nazw bowiem jest porządkiem bardziej uchwytnym,<br />

porządek rzeczy w o wiele mniejszym stopniu.<br />

Nie upieranie się przy porządkowaniu rzeczy przy<br />

jednoczesnym porządkowaniu nazywania prowadzi<br />

na ogół do wyrozumiałości.<br />

W czasie miejskim bywają próżnie, dziury, niemożliwe<br />

do nazwania; nie mają one nic wspólnego z gramatyką<br />

i następstwo czasów się ich nie tyczy.<br />

46. Jedynie w mieście można świadomie grzeszyć albo<br />

żyć cnotliwie, albo mieszać przywary z zaletami wedle<br />

własnego upodobania.<br />

47. Wyobraźnia człowieka nie jest w mieście zależna<br />

od rzeczy i ich postrzegania, lecz jedynie od nazw,<br />

które mogą być dowolnie wynajdywane na użytek<br />

wyobraźni. Ten stan rzeczy można także nazwać:<br />

mianowicie uduchowieniem.<br />

48. Jeżeli umówimy się, że uduchowienie nie jest już<br />

rzeczą, lecz tylko samą nazwą, nie dającą się do rzeczy<br />

odnieść, to znajdziemy najważniejszy powód, żeby<br />

miasto chwalić.<br />

49. Często kreśli się najpierw mapę miasta, potem<br />

zaś miasto buduje. To następstwo czasowe nie ma<br />

nic wspólnego z gramatyką. Zbudujemy, budujemy,<br />

zbudowaliśmy; jest. Ale: nakreśliliśmy; i także: jest.<br />

Czasem, patrząc na mapę, powiadamy: było. Wówczas<br />

określamy inny stan rzeczy, którego kreśląc mapę,<br />

nie brano w rachubę. Zarówno czas przeszły jak i<br />

teraźniejszy określają stan obecny.<br />

Stan rzeczy nie jest bowiem tożsamy z rzeczą.<br />

50. W mieście nie ma sztolni, są piwnice, a zatem<br />

formacje niegeologiczne; nie są to podziemia<br />

mityczne; przechowuje się w nich materiały<br />

wybuchowe i rupiecie; matki i córki albo mieszkają<br />

tam z biedy, albo schodzą aby pracować lub stać się<br />

więźniami czy oprawcami. Wojska i dwory ukrywają<br />

się po piwnicach w przypadku klęski, nie na długo.<br />

Dwory być może intrygują z nawyku, ale to nie ma<br />

znaczenia.<br />

51. W mieście nie ma słupów soli, chyba w teatrze,<br />

ale wówczas to nie jest sól, choć się tak nazywa. Słup<br />

soli jest wymysłem żydowskiego poety, opisującego<br />

ucieczkę z miast płonących dla sprawiedliwości;<br />

matki w podziemiach są wymysłem niemieckiego<br />

poety, opisującego poszukiwanie piękna po spłonięciu<br />

miejskich pieniędzy.<br />

Sól jako produkt wymiany jest drobno zmielona i w<br />

tej swojej konsystencji w słup się ukształtować nie da;<br />

można z niej usypać kopiec, nagrobny lub pamiątkowy,<br />

lecz nie ma takiego zwyczaju, przypuszczalnie ze<br />

względów atmosferycznych.<br />

52. Prawdy się tu nie wytwarza, choć niektórzy badają<br />

język ze względu na zdania prawdziwe lub fałszywe.<br />

Czyni się to z uwagi na nazwy rzeczy, nie z uwagi na<br />

rzeczy. Przyczynia to miastom chwały.<br />

53. W nich to bowiem urzeczywistnia się prawdziwa<br />

swoboda i niezależność poruszeń uczucia: wielorakich<br />

chęci i niechęci, skłonności i odrazy, miłości i<br />

nienawiści, obojętności wreszcie. A jeszcze: bojaźni i<br />

ufności. Daje się to wywołać wedle objawienia woli<br />

lub w chwili pojawienia się zachcianki. Z zasobów<br />

mowy wyłaniają się wtedy nazwy poruszeń uczucia<br />

jako znaki puste.<br />

54. W dawniejszych próbach językowych określano by<br />

je prawdopodobnie jako czyste formy i zaszeregowano<br />

do aniołów: złych, dobrych i wieloznacznych<br />

demonów.<br />

W naczynia znaków pustych wlać można łaskę wojsk,<br />

intryg, córek, matek; nasypać miałkiej soli, aby się<br />

ukształtowała; osadzić ogień, aby je wypełnił. Jest to<br />

czynność miejska: wypełnianie znaków pustych pod<br />

postacią nazw innymi nazwami. Wówczas te pierwsze<br />

przestają być puste; ale i drugie nie są puste, choć<br />

ciążą ku pustce: coś sobą jednak wypełniwszy, nie są w<br />

stanie tej swojej dążności spełnić i przedstawiają sobą<br />

demonizm wieloznaczności, choć nie w dobrym i nie<br />

w złym.<br />

55. Ku czemu ciążą? Być może i ku rzeczom: ale<br />

najprawdopodobniej ku oznaczeniom rzeczy, ku ich<br />

określeniu bez wyobrażenia. Ciążą więc ku sobie, ku<br />

nazwom właśnie, wypełniają się samymi sobą, choć<br />

nigdy całkowicie: pozostają przeto w niepewności.<br />

Ponieważ stosunek nazwy do rzeczy jest nieustannie<br />

niepewny, otwiera się w nazwach nieskończoność; na<br />

pewno nie wiadomo, czy nieskończoność ta dotyczy<br />

czasu czy przestrzeni i można ją dla wygody uznać<br />

jako wieczność.<br />

57


56. Chwalebna wieczność miejska zawarta jest w<br />

częściach mowy, w rzeczownikach i czasownikach.<br />

57. Wyszedłszy z lasu i idąc do miasta, należy<br />

wyzbywać się dzieciństwa, wspomnień i wyobrażeń o<br />

dzieciństwie.<br />

Wszedłszy w miasto należy mieć władze duchowe tak<br />

próżne dzieciństwa, aby nazwy się w nich mogły bez<br />

zakłopotania umiejscowić.<br />

58. Wówczas bez dziejopisarstwa, kartografii i<br />

geologii, łatwo się da porzucić przedmiotowość i<br />

używać chętnie pierwszej osoby liczby pojednynczej<br />

w odmianie czasownikowej.<br />

Wieczność usadowi się w osobie, w odmianie, w<br />

liczbie.<br />

59. Tłum, ciżba, ciasnota oznacza, iż wywołać mogę<br />

w sobie gotowość miłości poprzez dziesiątki, setki i<br />

tysiące imion własnych oraz przez jedno jedyne imię<br />

własne.<br />

Gotowość miłości jest znakiem pustym: nazwą<br />

niewypełnioną; i dopóki pozostaje niewypełniona,<br />

trwa.<br />

Mogę ją zawsze wymienić, co znaczy zarówno:<br />

wymówić jak i zmienić na inną gotowość stale tej<br />

samej miłości.<br />

60. Tu nie wytwarza się prawdy i nie wymienia się<br />

prawdy. Uczestnictwo w gotowości jest swobodne.<br />

Jeżeli gotowość wypełnię imieniem własnym,<br />

imionami własnymi, tak wielką ich liczbą, że<br />

odmiana i wymiana staną się nieuchwytne, nazwa zaś<br />

nienasycona, wówczas spełni się we mnie ladacznictwo<br />

miasta: uzyskam styczność.<br />

61. Prawdopodobnie nie oszukam nikogo i nie będę<br />

oszukiwany. Czy spotka mnie w chwale miasta<br />

wyrozumienie? Czy doznam szczęścia?<br />

Są to nazwy rzeczy i należy postępować z nimi jak<br />

z nazwami; nie jak z rzeczami. Można zastosować<br />

odmianę rzeczownikową: szczęście, szczęścia,<br />

szczęściu. Ku czemu? Ku szczęściu.<br />

Mogę także dodać temu odmianę czasownikową,<br />

bawiąc się następstwem czasów: dążę, podążę,<br />

zdążyłem.<br />

62. W obliczu intryg śmiertelnej powagi będę mógł<br />

powiedzieć: zdążyłem ujść.<br />

Nie będzie to znaczyło ujścia ku żywiołom<br />

zasadniczym: w ogień, w wodę, w ziemię, w powietrze.<br />

Nic z tym nie mają wspólnego ujścia wielkich<br />

cieknących wód, czystych albo zbrukanych. To już od<br />

dawna sprawa gospodarcza.<br />

Od śmiertelnych intryg powagi ujść można w mieście<br />

w dobroczynny wehikuł poczucia humoru; albo<br />

dobroczynnym wehikułem poczucia humoru: poprzez<br />

utwierdzanie siebie samego.<br />

63. Poczucie humoru zna następstwo czasów,<br />

styczność z innymi oraz wagę własnej osobowości;<br />

nie zna sobkostwa, zespołowego wytwórstwa prawd<br />

zamierzonych oraz następstw w rozumieniu skutków.<br />

64. To, co ludzie robią, nazywa się i to, co ja o tym<br />

wiem, nazywa się także. Jeżeli się coś nazywa, to<br />

bynajmniej nie znaczy, ani z tego nie wynika, że<br />

jest prawdą: ani rzecz, ani nazwa, ani taka lub inna,<br />

istniejąca czy nieistniejąca zależność rzeczy i nazwy.<br />

W mieście mogę coś nazwać złym albo dobrym,<br />

albo obojętnym; miłością, nienawiścią, wzgardą,<br />

nieczułością; i nie wynika z tego żal ani zadowolenie,<br />

ani duma, ani skrucha, ani poczucie winy, ani patos<br />

pychy.<br />

65. Przeciwnie: mogę wywołać w sobie nazwy żalu,<br />

zadowolenia, dumy, skruchy, winy i pychy. Nie wiąże<br />

się z tym konieczność popełnienia czegoś dobrego<br />

albo złego, albo obojętnego; albo czegoś, co z pewnym<br />

prawdopodobieństwem zrozumiałości można nazwać<br />

w zakresie życia pospólnego lub osobniczego.<br />

66. W lesie, pośród agregatów wytwórczych i na<br />

polach, pośród dowolnej mnogości dokładnie<br />

wytyczonych kierunków ludzie, po osiągnięciu pewnej<br />

granicy wieku, umieją się bawić tylko ze sobą; mowa o<br />

granicy wieku, poza którą jest dojrzałość.<br />

W mieście bywa nie tylko dojrzałość, ale i dorosłość.<br />

67. Pozwala to nie tylko na bawienie się ze sobą, i nie<br />

tylko sobą, ale i na bawienie się wytworami. Ponieważ<br />

wytworem nie jest prawda, ani nawet nazwa (nazwy<br />

pojawiają się, są uzyskiwane), do zabawy przeznacza<br />

się przedmioty, wytwarzane z reguły dla dzieci.<br />

Jedynie w mieście dorośli potrafią bawić się<br />

zabawkami, ku większej jeszcze chwale dorosłości i<br />

miasta.<br />

68. Zabawka nie jest nazwą, chociaż przedstawia sobą<br />

zazwyczaj rzecz rzeczywistą: człowieka,, istotę żywą,<br />

sprzęt nieożywiony lub przyrząd. Nie przedstawia<br />

sobą nigdy czynności; czynność nadawana jej jest z<br />

zewnątrz przez bawiące się dziecko lub dorosłego.<br />

Ze względu na brak czynności w zabawce zabawka<br />

jest wytworem pustym i ta pustka czy pustota wspólna<br />

jest jej i nazwie.<br />

69. Czy i samej nazwie zabawki? To pytanie powinno<br />

zostać bez odpowiedzi, poczucie humoru bowiem<br />

cenniejsze jest od poczucia rzeczywistości.<br />

70. Zabawki są puste ze względu na czynność oraz<br />

puste, w rozumieniu fizycznym. Można tchnąć w nie<br />

ducha i można je zwyczajnie wydmuchać. W jednym<br />

i drugim wypadku nadają się do użytku.<br />

Odpowiedzialność za zabawkę ponosi zabawka, a nie<br />

ten, co się nią bawi. Odpowiedzialność za to, co czyni<br />

zabawka, ponosi również zabawka i również nie ten,<br />

co ją w czynność zaopatrzył.<br />

To mimo wszelką dowolność dorosłości.<br />

71. Nie wyrabia się zabawek takich jak pustynie, rzeki,<br />

chmury, ostępy. Pozatem i takich, jak dusze ludzkie,<br />

zwierzęce lub roślinne, choć zdarzają się anioły i<br />

demony.<br />

72. Wytwórcy zabawek mają szczególne upodobanie<br />

do ludzi ukostiumowanych: strojnych kukieł, błaznów,<br />

żołnierzy, marynarzy, policjantów, urzędników<br />

58


pocztowych, osób egzotycznych; dalej: do zwierząt,<br />

raczej umownie stylizowanych; i jeszcze: do pojazdów:<br />

wozów, samochodów, samolotów, wehikułów wodnych;<br />

wreszcie: do budowli.<br />

Z ludzi rzadko spotyka się osoby duchowne i<br />

polityków; wśród zwierząt nie bywa drobnoustrojów<br />

i tworów kopalnych; wśród wehikułów nie spotyka<br />

się procesów myślowych i wyodrębnionych nóg, choć<br />

zdarzają się skrzydła.<br />

73. Broni jest pod dostatkiem, historycznej,<br />

współczesnej i urojonej.<br />

74. Maski są puste i wypełnia się je własną twarzą,<br />

niech będzie: nazwą własnej twarzy, taka manipulacja<br />

jest możliwa.<br />

75. W mieście mogę jednocześnie zaopatrzyć w<br />

czynność wiele zabawek, do tego stopnia nawet, że się<br />

w nie wcielam, przy czym ten czasownik, wywodzący<br />

się od rzeczownika: ciało, oznacza właściwie postępek<br />

duchowy, uduchowienie.<br />

76. Budownictwo miasta wypełnione jest geometrią<br />

linii, brył i dźwięków, czyli gmatwaniną rytmów.<br />

Człowiek dorosły nie ma potrzeby rytmów<br />

rozsupływać, ponieważ może w nich pozostać<br />

niepostrzeżony i do woli używać zabawek.<br />

77. To znaczy: mogę pozostać do woli zasupłany w<br />

rytmach.<br />

78. Kupuję sporo lalek przebranych rozmaicie: pudełka<br />

wojsk z ołowiu, chatę Wuja Toma z mieszkańcami,<br />

pałac z Królewną Śnieżką, parę żubrów i krokodyli<br />

z masy plastycznej, łódź podwodną o powikłanym<br />

napędzie, rakietę kosmiczną i fabrykę w ogóle, to<br />

znaczy: mogącą wytwarzać co bądź i jak kto chce.<br />

79. Kupuję czyli wymieniam pieniądze na towar:<br />

wymieniam pieniądze,, wymieniam towar, wymawiam<br />

pieniądze i towar; nazywam ku chwale miasta i jego<br />

pustych naczyń.<br />

80. Zabawki są zarazem maskami, nakładam je<br />

na siebie i na ludzi: tym sposobem ludzie stają się<br />

zabawkami, bawią się sami, a także i nimi można się<br />

bawić.<br />

Poza tym ludzie w maskach, ludzie ukryci w zabawkach<br />

bawią się ze sobą niefrasobliwie, wymieniając się,<br />

wymawiając i nazywając według zabawek i zabawy i<br />

wystrzegając się nazywania według tego, co w maskach<br />

rzeczywiście tkwi.<br />

Wyprowadzam nazwane zabawki na ulice, czyli w<br />

najistotniejszą treść chwalebności miejskiej.<br />

81. Gdzie jest ulica?<br />

82. Drukowane mapy ulic są niepotrzebne, ponieważ<br />

zespoły ulic same są mapą, a mianowicie: mapą<br />

wykorzenienia.<br />

Wykorzenienie zaś jest lekkością i lekko jest wyjść na<br />

ulicę z zabawkami, czyli z maskami; czyli z ludźmi,<br />

ukrytymi wewnątrz zabawek, wymiennymi we<br />

wnętrzach zabawek. I naprawdę nie wiadomo, jakie<br />

wnętrze się w zabawkach kryje.<br />

83. Wykorzenienie polega na tym, iż następstwa<br />

zabawy kulkiełkowej są nieskuteczne.<br />

Nieskuteczność żywi wyrozumiałość.<br />

84. Ołowiane wojska nikogo nie zabiją, choćby się je<br />

ustawiło w najwymyślniejszym szyku: nie podlegają<br />

sztabom generalnym.<br />

W kukiełkowej chacie Wuja Toma nie ma nędzy i<br />

nieszczęścia: troska nie ma dostępu, choć może być<br />

pozorowana.<br />

Królewnie Śnieżce w pałacu nie doskwierają intrygi<br />

dworskie i może ona zostać, zależnie od gry, Córką<br />

Lota; wówczas mianowicie, kiedy się obudzi, sen zaś<br />

jej równie jest pusty, co i przebudzenie.<br />

Czy Królewna Śnieżka budzona jest pocałunkiem<br />

Królewicza, czy pocałunkiem obleśnego ojca, Lota?<br />

Jedno i drugie jest możliwe, a także, że wcale nie bywa<br />

całowana.<br />

85. Łodzie podwodne i rakiety kosmiczne przepełnione<br />

być mogą żubrami i krokodylami.<br />

86. Fabryki wytwarzają wszystko: Królewnę, Królewicza,<br />

Wuja Toma, budynki w których mieszkają, zwierzęta<br />

i żołnierzy.<br />

87. Wszystko to na ulicę.<br />

88. Gdzie jest ulica?<br />

89. Ulica jest, gdzie nie ma pamięci: lalki i maski nie<br />

mają pamięci; ruch i stłoczenie ulicy miejskiej nie<br />

mają pamięci; bez pamięci odbywa się dokładnie<br />

rozgrywana dorosłość.<br />

90. Zabawki są dorosłe. Czy dorosłym jest ich<br />

nabywca? Czy dorosłym jest ich wytwórca?<br />

Pocałunek Królewicza jest pusty, posałunek Lota jest<br />

pusty. Kto wwiedzie w pocałunek namiętność, tkliwość<br />

lub zaciekawienie, ten nie przebudzi Królewny.<br />

91. Ani córki. Lot został spojony: gdzie się podziała<br />

druga córka, tego Lot nie pamięta.<br />

Ołowiane wojska wyszły na ulicę, aby szukać drugiej<br />

córki Lota. Kto rozkazuje wojskom? To nieokreślone,<br />

ale wiadomo, że gesty rozkazodawcy są puste.<br />

Ołowiany tupot żołnierski zapada się z każdym<br />

krokiem w niepamięć mapy ulicznej.<br />

Mapa uliczna jest pusta; nie ma na niej żołnierzy,<br />

córek, Królewicza, Lota, Królewny. Kartograf jest<br />

szczęśliwy, pamięć go odeszła.<br />

92. Dziejopis jest wykorzeniony; zapisuje ruch i<br />

stłoczenie tak, jak się odbywają, ale każde jego słowo,<br />

utrwalone na papierze, zapada się w niepamięć.<br />

Dziejopis jest lekki i uduchowiony, wyzbyty korzeni,<br />

unosi się nad ulicami: nad miastem.<br />

Geolog bada ścieki, kanały i wodociągi pod<br />

nawierzchnią. Wody są puste i suche, ciekną samym<br />

tylko kształtem; anielskie.<br />

93. Kto wpuścił łodzie podwodne do kanałów?<br />

Wytwórca zabawek czy nabywca zabawek?<br />

Wody przestałybyć puste, wypełniły się pustymi<br />

kształtami. Kukła oceanografa zaczyna się nurzać w<br />

ściekach. Oceanograf w ściekach wciąż jeszcze jest<br />

wykorzeniony, ściślej: nie wysuwa z siebie korzeni.<br />

59


94. Nad ściekami, na powierzchni ulic, odbywa się<br />

miasto, w pustkowiu swym pełne zabawek i tumultu<br />

kukieł: raz kupione, dają się sobą nieodpłatnie<br />

powodować.<br />

Oceanograf nie wypływa na powierzchnię. Wśród<br />

lalek nie ma kapłanów, wytwórcy miejscy nie odwazyli<br />

się wystawić na sprzedaż strojów i paramentów<br />

liturgicznych; stanowi to brak i niebezpieczeństwo.<br />

95. Żołnierze odnajdują Królewnę uśpioną w chacie<br />

Wuja Toma, budzą ją symulowanymi salwami<br />

najróżnorodniejszej broni.<br />

Mieszkańcy chaty Wuja Toma zanoszą się od płaczu.<br />

Płacz lalek to biel i susza; łzy wysuwają się spoza oczu,<br />

padają na zabawkę, wyobrażającą wagę (bezmian),<br />

nie poruszając jej wcale.<br />

96. Zwierzęta pożerają łzy, po czym już nikt łez nie<br />

pamięta.<br />

Królewna nie pamięta zaśnięcia, snu i przebudzenia;<br />

ani swego ojca Lota, ani siostry, ani alkoholu, ani<br />

wszeteczności.<br />

Jest zatem bezgrzeszna. Nie płacze: jeśli korzenie były<br />

w miąższu wszeteczności, to teraz, jako kukła samej<br />

siebie, trwa w świadomości wykorzenienia, ściślej:<br />

w świadomości, że z korzeni nie wyrosła, ani ich z<br />

siebie nie przepędziła; również i przez wytwórców nie<br />

zostały jej one przydane.<br />

97. Chata Wuja Toma stoi na skrzyżowaniu ulic i nie<br />

wadzi nikomu.<br />

98. Mieszkańcy chaty Wuja Toma są szczęśliwi;<br />

opuszczają dom i bawią się na nawierzchni, czyli nad<br />

kanałami, łodzią podwodną i oceanografem.<br />

99. Zabawki (przedrzeźnianie osób i przedmiotów)<br />

są rzeczami, nie mają więc głosu i nie wydają głosu.<br />

Stad właśnie bierze się wykorzenienie i brak pamięci:<br />

możliwa i rozumna wydaje się umowa, aby ten stan<br />

nazywać szczęściem.<br />

Ale czy wytwórca i nabywca zabawek są osobami,<br />

czy rzeczami? Czy władają głosem i czy go w ogóle<br />

mają? I czy nie jest tak: wytwórca sprzedaje zabawkę<br />

i wyzbywając się zabawki wyzbywa się zarazem<br />

rzeczowości; staje się osobą, włada głosem i popada<br />

w rozmiękłość dzieciństwa. Nabywca natomiast,<br />

kupując zabawkę, traci głos i użycza sobie rzeczowości<br />

i dorosłości: staje się posiadaczem gramatyki i nie<br />

potrzebuje używać mowy. Czy nie jest tak?<br />

100. Dorosłość bowiem jest przedmiotem wymiany<br />

handlowej; dlatego jest taka rzeczowa.<br />

101. Poprzez wymianę handlową zabawki zaludniają<br />

(zapełniają) miasto i ulice miejsckie. Miasto jest więc<br />

pełne zabawek, ale zabawki nie są sobą, są naczyniami<br />

znaków pustych; w tym rozumieniu przynależą i<br />

podporządkowane są gramatyce.<br />

Uliczna mapa miejska jest właśnie mapą gramatyki,<br />

wypełnioną ruchem znaków zabawkarskich. Na własną<br />

swoją chwałę miasto jest mową: uprzedmiotowioną i<br />

tym samym znakomicie pustą.<br />

102. W mowie tej obowiązują prawidłowości<br />

gramatyczne: właściwe użycie przypadków i<br />

następstwa czasów, a także kombinacji przypadkowych<br />

i następczych. Miasto układa się w zdania.<br />

Miasta nie da się badać ze względu na jego<br />

prawdziwość lub fałszywość. Tyczy się to zarówno<br />

zdań miejsckich (pustek cząstkowych), jak i całości<br />

układu miejskiego (pustki złożonej; kartograficznej).<br />

103. Inaczej: wewnętrzna spójność tekstu wymaga,<br />

aby dorosłości nie dało się skutecznie badać jako zdań<br />

fałszywych lub prawdziwych; dorosłość jest zbiorem<br />

znaków znakomicie pustych.<br />

104. Czy i o ile dorosłymi są wytwórcy i nabywcy<br />

znaków?<br />

105. Wytwórcy zabawek zdaje się, że z chwilą, kiedy<br />

zabawek się wyzbył, stracił zarazem władzę nad<br />

zabawkami, chociaż nigdy jej nie posiadał. Usiłuje<br />

wówczas wydać głos i niekiedy mu się to udaje:<br />

zazwyczaj bywa to głos rozżalenia albo rozpaczy;<br />

wtedy przestaje być dorosły, pełen jest wewnętrznych<br />

uczuć i n apięć.<br />

Nabywca upadabnia się z nabyciem zabawek do<br />

zabawek. Głos wydaje się mu zbyteczny, więc go<br />

nie używa; odczuwa wewnętrzną lekkość i szczęście,<br />

wymienne obie, czyli: jest znakiem samego siebie,<br />

pustym i swobodnym; nie zna potrzeby władania<br />

zabawkami: jest dorosły.<br />

106. Wytwórca natomiast dziecinnieje, obciążony<br />

jest smutkiem dzieciństwa. Przestaje być miejski;<br />

sprzeniewierzy się gramatyce; bełkocze i gaworzy bez<br />

następstwa czasów i nie przestrzegając przypadków.<br />

Jest wewnętrznie niewymienny, wypełniony stale<br />

tą samą treścią, zastygłą w czasie i przestrzeni,<br />

bezulicznie.<br />

107. Stąpa ciężko, rytmy go opuściły (rytmy są także<br />

gramatyką), nie dostaje mu tańca (taniec jest także<br />

gramatyką).<br />

Trawiony statycznym procesem zdrady, miłości i<br />

zawiści, porywa się na chwałę miasta. Ponieważ jest<br />

wewnętrznie niewymienny, nadzieja nie ma doń<br />

dostępu.<br />

108. Niedokonana miłość bez nadziei czyni go<br />

niebezpiecznym, samotnym i zapiekle obcym.<br />

Chce przemienić miasto, ulice i świat. Ponieważ sam<br />

jest nieszczęśliwy, pragnie uszczęśliwić innych.<br />

Wytwórca chce swoje przepełnienie, wywołane<br />

wyzbyciem się kukieł, wyładować na wyzbyte kukły,<br />

na nabywców kukieł, na ulice, skrzyżowania i miasto.<br />

Wyładowuje więc miłość bez nadziei i dokonuje<br />

zniszczeń: w układzie kartograficznym i w układzie<br />

gramatycznym.<br />

109. Przestaje być wytworcą zabawek i usiłuje zostać<br />

wytwórcą prawdy.<br />

110. Udzieliwszy sobie głosu, wykrzykuje nazwy takich<br />

rzeczy jak: niebo, chmury, rzeki, jeziora, ostępy.<br />

60


111. Kiedy kupiłem straż pożarną od wytwórcy<br />

(zabawkę-samochód, zabawkę-beczkowóz itp. oraz<br />

kukły strażackie), wytworca powiedział: ognia nie<br />

sprzedam, nie wytwarzamy ognia do zabawy.<br />

A kiedy odchodziłem ze strażą pożarną, krzyknął: nie<br />

straż pożarna jest chwałą miasta, ale ogień jest chwałą<br />

miasta; prawdziwy ogień goreje w mojej piersi i nie<br />

jest na sprzedaż.<br />

Kiedy odszedłem, słyszałem jeszcze z daleka: na<br />

chwałę miasta podpalę miasto ogniem z mojej piersi<br />

a zabawki nie ugaszą tego ognia.<br />

112. Oddalając się słyszałem ciągle ten głos, wzmagała<br />

się w nim chrypka i namiętność; a także kaszel; przy<br />

czym chrypka, namiętność i kaszel nie miały w sobie<br />

nic z nazewnictwa, myślę: swobodnego, niezależnego<br />

nazewnictwa.<br />

Nabrzmiałe były wilgocią i grząską miękkością:<br />

oblepiającą przedmioty i nazywane ruchy.<br />

113. Miasto i ulice zaroiły się kaszlem i wilgocią.<br />

Słychać było, jak docierało:<br />

114. O słodkie dzieciństwo znaków powypełnianych,<br />

nazwy przylepione do rzeczy, rzeczy oklejone nazwami,<br />

nie rozróżnić nazwy od rzeczy.<br />

Przepełniona i oklejona chata Wuja Toma, kiedy była<br />

chata Wuja Toma; przepełniona i oklejona Śpiąca<br />

Królewna, kiedy będzie Królewicz; kiedy jest wojsko<br />

i kiedy jest gnuśna straż miłości.<br />

Sprzedałem instrumenty muzyczne i jestem w nich<br />

obecny: będę w obojach, byłem w organkach, jestem<br />

w orgiach.<br />

115. Byłbym ustanowił moją obecność. Ustanowiłbym<br />

moją obecność.<br />

Tryb warunkowy uniezależnia mnie od następstwa<br />

czasów: czas staje się niejasny; następstwo jest<br />

niejasne.<br />

116. Oddałbym przypadki następstwa. Następstwa<br />

kaszlu i przypadki wilgotności.<br />

117. Po tej werbalnej nieokreśloności wyłania się dla<br />

nabywcy (a więc i dla mnie w dążeniu do miejskiej<br />

dorosłości) zabawek zagadnienie obecności, istnienia<br />

i bytu wytwórcy zabawek.<br />

118. Wytwórca jest niewątpliwie w swym<br />

bezgramatycznym jazgocie obecny: poprzez wydanie<br />

głosu i przylepne natręctwo ku przedmiotom:<br />

zabawkom i niezabawkom.<br />

Jednakże: mamy różnicę nazw i wobec tego nie<br />

wiadomo, czy obecność wytwórcy znaczy to samo, co<br />

jego byt albo jego istnienie.<br />

119. Obecność w niezmąconej postaci jest na pewno<br />

odpowiednikiem dziecięctwa. Byt wydaje się mieć<br />

swój odpowiednik w dorosłości.<br />

Czymże jest w takim razie istnienie, w szczególności<br />

istnienie wytwórcy zabawek, który się zabawek<br />

wyzbył? W kartografii miejskiej jest chyba czymś<br />

nie swobodnym, zarówno w rozumieniu następstwa<br />

czasów, jak i przypadków odmiany rzeczownikowej.<br />

Istnienie jest zmącone przez obecność i przez byt.<br />

120. Nie jest przeto ani bytem, ani obecnością,<br />

werbalnie: tworem nie oznaczonym; przedmiotowo:<br />

jest cieleśnie nieczystym procederem, wilgocią i<br />

kaszlem, oscylującym między nazwą a przedmiotem.<br />

Decyzja nie do podjęcia. Istniejący wytwórca zabawek<br />

nie jest zdolny do rozstrzygnięć.<br />

121. Ten, kto istnieje, ani nie jest obecny, ani nie jest<br />

mu przypisany byt.<br />

Wytwórcy, wyzbyci zabawek, nie umieją się bawić<br />

zabawkami i nie potrafią się bawić ze sobą, czyli:<br />

wewnętrznie.<br />

Pozlepiani w kleiste kłębowisko wzajemnych zależności<br />

między słowem i przedmiotem wysłowionym oraz<br />

między własną osobą a wszystkim, co się poza własną<br />

osobą postrzegać daje, niszczeni są przez powagę<br />

usposobienia porażającą ośrodki woli.<br />

122. Ponieważ zaś wytwarzanie zabawek jest<br />

swobodą, stracili owi wyzbyci możność ich<br />

wytwarzania. Przemawiając wśród kaszlu i wilgoci,<br />

dają zrozpaczonym głosem wyraz swojemus e r i o:<br />

jest to rozprzężenie bez rozpasania.<br />

Gdzie jest, Królewno, twoja siostra i twój ojciec Lot;<br />

czas już i pora, żebyś się wdała w intrygi dworskie.<br />

123. Głosem wydaje się nakazy i zakazy.<br />

Wydaje się również rozkazy: gramatykalnie pojawia<br />

się tryb rozkazujący, czyli nierozsądna wiara w<br />

skuteczność należycie przekształconego czasownika.<br />

124. Rozkazy owych wyzbytych wydawane są<br />

zabawkom, nad którymi wyzbyci utracili władzę.<br />

Władza polega: znowu: na wierze, że między organem<br />

głosu a przemiotami świata zewnętrznego może<br />

zostać nawiązana łączność poprzez odpowiedni układ<br />

słowny; przymuszający.<br />

Władcze uroszczenie i urojenie wobec utraconych<br />

zabawek wprawia wyzbytych w stan stężonego istnienia,<br />

co z kolei nadaje rozkazom wiele znaczeń, skuteczności<br />

zaś zwilgłą wiązkę prawdopodobienstwa.<br />

125. Tryb rozkazujący nie zna następstwa czasów i<br />

dąży ku natychmiastowości. Może także rozkazywać<br />

samemu sobie, co jest wysoce nienaturalne. W tym<br />

rozumieniu są wyzbyci wytwórcy podobni wodzirejom,<br />

wprowadzającym zamieszanie w rojowisko tańca.<br />

126. gaście pożar nie ma ognia lejcie wodę nie ma<br />

zbiornika rąbcie drewno nie ma budynku<br />

ognia rzeczownik wojsko nie ma prochu w trybie<br />

rozkazującym<br />

127. w skok rzeczownik konie jako przysłówek bez<br />

areny w trybie rozkazującym bez piachu bez pęcin<br />

128. śpij zbudź się prosto śpij zwrotnie zbudź się<br />

Królewna grzęźnie w trybie rozkazującym to nie nakaz<br />

nie zakaz Królewicza<br />

kartografia miejska gmatwa się w wyrobnictwo<br />

61


etyczne prawne<br />

129. wartość etyczna śpij wartość etyczna zbudź się<br />

130. idź przed siebie<br />

131. kto powinien iść przed siebie zabawka lalka<br />

człowiek nabywca lalek zabawek przed siebie<br />

bez przewodnika miary drogowskazu rozeznania<br />

kierunków<br />

132. kto ma iść gasić dawać ognia spać ruszyć w skok<br />

budzić się jako osoba pierwsza druga trzecia liczby<br />

pojedynczej co się dzieje z osobą liczby pojedynczej<br />

w nieokreślonym obszarze nakazów rozkazów zakazów<br />

w rytmie zdania narzuconego przez wyzbytych<br />

133. wyjdź przed siebie idź odejdź dojdź<br />

dokąd do wytwórni czego nieosiągalnego władania<br />

w wytwórni nie było osób będą wyzbyci czy wyzbyci<br />

sa osobami<br />

134. dziejopisami starcami kartografami dziećmi<br />

nie zmienią się w słup soli nie zgoreją nie wtłoczą<br />

alkoholu nie dobyli nie dobędą nie dobywają<br />

surowców<br />

nie stworzą lasu nie zbudowali ulic bez mroku bez<br />

światła<br />

135. wytwarzają daremną władzę bez przewodnictwa<br />

gramatyki bez dorosłości bez dojrzewania<br />

bez płodności ruszajcie mieszkańcy chaty Wuja Toma<br />

ruszaj Królewno ruszajcie żołnierze<br />

bez następstwa czasów osób przypadków<br />

136. ruszaj Królewiczu ruszajcie przyrządy pojazdy<br />

wodne naziemne powietrzne podwodne podziemne<br />

137. ruszajcie ulice ruszaj miasto ruszaj chwało<br />

w miałkiej soli w wilgotności cieczach nie spływających<br />

z niebios nie tryskajacych z ziemi wysączających się z<br />

głosu władczego bezwładnego niegramatykalnego<br />

138. do budynku który się sączy z instrumentów<br />

fletów gitar organów waltorni w olśnieniu obleśnym<br />

bez leśnictwa korzeni<br />

wyludniajcie ulice zaludniajcie<br />

osobowo bezosobowo w grzęzawisku zamtuzy domy<br />

publiczne burdele<br />

zamtuz dom publiczny burdel próżny dom<br />

139. w rozmnożeniu córek Lota z łodziami podwodnymi<br />

w kosmosie z pojazdami astronautycznymi w oceanach<br />

mnogość córek Lota nie ma Lota będzie Lot<br />

140. w rozmnożeniu bezdzietnych ojców Lotów<br />

szukających córek w rozwiązłości masek bez przebrań<br />

bez wyboru<br />

bez osób w istnieniu zniweczona chwała miejska<br />

wytwórcy bez wytworów<br />

władający tym co wyzbyte<br />

ruszaj dokąd wyjść pójść dojść w jakiej osobie w jakim<br />

czasie w jakim przypadku<br />

Witold Wirpsza - ur. w 1918 w Odessie.– poeta, prozaik,<br />

tłumacz. Autor ponad dwudziestu tomów poezji, trzech<br />

powieści, dwóch zbiorów opowiadań i esejów. Od 1920 r.<br />

mieszkał w Gdańsku, a od 1927 – w Gdyni. Studiował na<br />

Wydziale Prawa UW, jak też w Wyższej Szkole Muzycznej<br />

im. F. Chopina. Podczas II wojny światowej brał udział w<br />

obronie Oksywia. Wzięty do niewoli, przebywał w obozach<br />

jenieckich w Neubrandenburg i Grossborn. W lutym 1945<br />

r. wstąpił ochotniczo do I Armii WP, od 1947 r. osiedlił się<br />

w Szczecinie. Publikował wiersze, recenzje i przekłady w<br />

licznych czasopismach, m.in. w: „Twórczości”, „Nowej Kulturze”,<br />

„Przeglądzie Kulturalnym”. Za przekłady z języka<br />

niemieckiego otrzymywał nagrody polskie i zagraniczne,<br />

a w 1970 został stypendystą Deutscher Akademischer Austausch<br />

Dienst i wyjechał do Berlina Zachodniego, gdzie od<br />

1971 r. osiedlił się na stałe. Tam też wykładał historię literatury<br />

polskiej. Zmarł w Berlinie w 1985 roku.<br />

Berlin, w 1967 roku<br />

62


Roman Lipczyński – ma 31 lat. Fotografia jest jego<br />

pasją i sposobem na życie. Dzięki niej stwarza nowe<br />

światy, buduje znaczenia, zderza ze sobą to, co pozornie<br />

nieprzystawalne. Adres strony: www.romanlipczynski.pl


MIECIU<br />

73


Z Ingą Iwasiów rozmawia Bernadetta Darska<br />

Zacznijmy naszą rozmowę od zastanowienia się<br />

nad tym, czy można mówić o pisaniu genderowym?<br />

Czy w ogóle tego typu etykiety jak pisanie<br />

genderowie, pisanie feministyczne, pisanie kobiece,<br />

uznajesz za sensowne i czy się z nimi utożsamiasz?<br />

To nie jest łatwe pytanie. Ale właśnie może przy okazji<br />

wydania własnej książki zaczyna się o tym myśleć<br />

inaczej niż wówczas, kiedy się jest po drugiej stronie,<br />

czyli gdy się rekomenduje, klasyfikuje, nadaje etykietki,<br />

szuka jakichś wspólnych cech, nazywa literaturę,<br />

na przykład kobiecą albo feministyczną. Później to<br />

wszystko wraca jak fala ogromna do osoby, która używała<br />

tych wszystkich nazw, a teraz musi się spotkać z<br />

własnym tekstem właśnie tak już zaklasyfikowanym i<br />

sprawiającym wrażenie, przez nazwy-etykiety, cudzego.<br />

W związku z tym muszę powiedzieć, że jestem w<br />

szoku poznawczym od paru miesięcy, od czasu, kiedy<br />

ta książka się ukazała, i na większość tych pytań muszę<br />

odpowiedzieć, że nie jestem pewna, bo z jednej<br />

strony oczywiście jest coś takiego, jak bardzo świadome,<br />

zaangażowane pisanie feministyczne czy genderowe,<br />

na pewno jest. Są też w tekście ślady genderu,<br />

pozostawione świadomie lub nie, nawarstwiane w<br />

procesie historycznym. Najkrócej mówiąc – tekst odzwierciedla<br />

przekonania na temat płci, układ ról, także<br />

pisarskich. Dziś coraz więcej pisarek i pisarzy podejmuje<br />

decyzję, że chcą po to pisać, żeby zaznaczyć<br />

perspektywę kobiecą/męską, że chcą pisać przeciwko<br />

czemuś albo w zaangażowaniu wobec czegoś. Że nie<br />

ma wyjścia, bo nie istnieje tekst nieoznakowany swoim<br />

podmiotem, a podmiotami jesteśmy jako kobiety<br />

lub mężczyźni (czasem w pół drogi). Na pewno więc<br />

istnieje, w różnych przekrojach i sensach, pisarstwo<br />

genderowe, ale z drugiej strony istnieje pewien obszar,<br />

który wówczas, kiedy już posługujemy się krytycznoliteracką<br />

kategorią kobiecego pisania, pewien obszar,<br />

który ucinamy przez to, przestajemy patrzeć na tekst<br />

w różnych innych jego aspektach. W praktyce, bo<br />

akademicka krytyka gender oczywiście nie ma takich<br />

dylematów. W związku z tym zaczęłam się zastanawiać,<br />

co zrobić dzisiaj z kategorią kobiecego pisania,<br />

feministycznego, genderowego pisania. Co takiego<br />

zrobić, żeby je przesunąć w jakiś inny obszar, żeby ta<br />

etykieta nie oznaczała półki z boku księgarni, takiej<br />

nieistotnej. Tym bardziej, że o ile na początku lat 90.,<br />

pisarstwo kobiet, zwłaszcza roczników lat 60-tych było<br />

czymś niezwykle istotnym, może najistotniejszym, co<br />

działo się w literaturze po 89 roku, o tyle teraz ulega<br />

skutecznemu rozpuszczaniu w kulturze masowej czy<br />

w obszarach, gdzie nie używa się już słowa feminizm.<br />

Przynajmniej nie w takim znaczeniu, jakie nadawałby<br />

mu świadomy rzeczy dyskurs. Trudno komuś, kto –<br />

jak ja – od kilkunastu lat pracuje nad dookreśleniem<br />

teorii feministycznej w warunkach polskich, pogodzić<br />

się z faktem, że „kobiece” dla wielu krytyków, części<br />

publiczności, nawet dla części akademików oznacza<br />

nadal po prostu marginalne, głupsze, gorsze. To dotknięcie<br />

świata, w którym ja sama muszę się orientować<br />

jak w nieznanym oceanie. Bo nie ma możliwości<br />

nie przyjmowania do wiadomości komunikacji masowej<br />

i stylów rozmawiania o literaturze, które są dziś<br />

normą.<br />

„Smaki i dotyki” są często określane jako przykład<br />

pisania kobiecego ze zwyczajowym zastrzeżeniem,<br />

że nie chodzi tu o literaturę popularną. Czy<br />

gdyby zdarzyło się, że ktoś zakwalifikowałby Twoje<br />

opowiadania do kultury popularnej, uznałabyś<br />

to za obraźliwe?<br />

Słyszałam w radiu rozmowę Urszuli Śmietany z<br />

Anną Laszuk na temat mojej książki, w której one<br />

powoływały się na empiryczne fakty, na to, że w „empikach”<br />

wymieniano ten zbiór obok powieści Grocholi.<br />

Szło o te dziwne rankingi: „nabywca nabył także”<br />

- czytelniczki, które wybrały moją książkę, kupiły<br />

również Grocholę (raczej odwrotnie). I one mówiły o<br />

tym, że to jest nieporozumienie, kompletne, to jest<br />

właśnie ta pułapka, o której mówiłyśmy podczas spotkań<br />

genderowych, że jeżeli ktoś kupi te książki razem<br />

– Grocholę i „Smaki i dotyki” - będzie musiał coś odrzucić.<br />

Nie wiadomo, co odrzuci, trudno wyrokować<br />

(jasne, wiemy co, ale pozwól mi zawiesić wyrok), ale<br />

takie zaadresowanie do czytelniczki, która jest czytelniczką<br />

Grocholi, zbioru opowiadań Ingi Iwasiów jest<br />

nieporozumieniem. Jeżeli ja zaprojektowałam grę z<br />

kulturą masową czy popularną, to w pełni świadomie.<br />

Nie chcę czerpać żadnych zysków wynikających z<br />

przynależności do tak zdefiniowanej kultury. „Smaki i<br />

dotyki” nie są książką, która ma się wpisać w ten nurt<br />

i kanał komunikacyjny, ale taką, która ma powiedzieć,<br />

że kultura łatwiejsza i dla masowego widza na tle kultury<br />

w ogóle wymaga refleksji, że uprzywilejowany w<br />

ostatnich latach nurt musi pilnie zostać odwołany na<br />

swoje miejsce, że nie może wypełniać i zajmować nas<br />

bez reszty. Jestem zła, że kandydaci na studia polonistyczne<br />

bez żenady, bez tzw. obciachu mówią, że<br />

czytają Grocholę, że Paulo Coelho jest arcymistrzem,<br />

że nie ma granicy: wszystko, co wydrukowano, jest<br />

74


sztuką. No więc ma być granica i w związku z tym<br />

trzeba się wypowiadać w każdej możliwej formie za<br />

tym, żeby ta granica istniała, mówić, że jest rozrywka,<br />

a oprócz tego jest sztuka. A na egzaminie z języka<br />

polskiego rozmawiamy o kulturze i ewentualnie o rozrywce,<br />

jednak z pełnym zrozumieniem różnic. I tego,<br />

co oznacza ich zacieranie. Oczywiście dywaguję tu<br />

szeroko, nie pretenduję do miana odnowicielki sztuki,<br />

moralistki edukacyjnej, ale też nie staję do zawodów z<br />

Grocholą. Moje cele jako osoby piszącej są z założenia<br />

inne.<br />

Chciałabym odwołać się w tym miejscu do recenzji<br />

Marty Cuber, która w<br />

„FA-arcie” określiła „Smaki<br />

i dotyki” jako literaturę kobiecą<br />

z górnej półki i akademicką<br />

literaturę kobiecą.<br />

Obok tego postawiła tezę,<br />

iż „trudno opędzić się od<br />

wrażenia, że autorka nie<br />

chciałaby się widzieć w<br />

towarzystwie literatury<br />

kobiet”. Prosiłabym o skomentowanie<br />

tych słów.<br />

W towarzystwie literatury<br />

kobiet, takiej, jaką oferuje<br />

nam kultura masowa –<br />

na pewno nie, więc to jest<br />

trafna intuicja. Ale dajesz<br />

mi trudne zadanie: komentowanie<br />

recenzji na<br />

temat własny. Powinnam<br />

marudzić: ach, nie podoba<br />

mi się? Nie mogę,<br />

bycie twardą graczką w świecie<br />

literaturoznawczym zamyka mi możliwość minoderii<br />

we własnej sprawie. Nie pamiętam, czy to na pewno<br />

u Marty Cuber był taki fragment – chyba tak - użyła<br />

sformułowania, że pani docent w kusej spódnicy<br />

napisała te opowiadania. No, ani pani docent, ani w<br />

spódnicy kusej. Sądzę, że to nietrafna diagnoza krytycznoliteracka,<br />

bo jeżeli chcemy sobie wyobrazić, co<br />

miałaby oznaczać, to zapewne stereotypowe przekonanie<br />

o nienasyceniu jako źródle twórczości kobiecej.<br />

Tu spowinowaconym z akademickością podejrzanego<br />

chowu: mi „pani docent” kojarzy się wyłącznie z<br />

„marcowymi docentami”, dla ludzi z mojego pokolenia<br />

brzmi lekceważąco. I nie ma powodu, żeby mnie<br />

degradować z powodu publikacji literackiej – na takie<br />

praktyki kobiety były narażane, odkąd zaczęły pisać.<br />

Na pewno intencje Marty Cuber nie były takie, ale<br />

jej recenzja tak może być czytana. Dobrze, mniejsza<br />

z tym, ja sama swego tekstu nie widzę jako produktu<br />

pani docent w kusej spódnicy. Jest to tekst pisany jako<br />

tekst pożądania (nie wyłącznie, we fragmentach), nie<br />

łowy tekstualno-seksualne. O sobie piszącej powiem<br />

tyle: od lat dwudziestu jestem feministką, cokolwiek<br />

miałoby to znaczyć. Od dwudziestu lat angażuję się<br />

intelektualnie w sprawę kultury przefiltrowanej przez<br />

perspektywę kobiecą i teraz miałabym powiedzieć:<br />

no wiecie państwo, ale nie, ja jednak to właściwie tak<br />

uniwersalnie napisałam. Nie mogę tego zrobić, mogę<br />

zamiast tego upomnieć się o to, żebyśmy zaczęli znów<br />

rozmawiać poważnie o kobietach, feminizmie, literaturze.<br />

Bez kusej spódnicy, bardzo proszę, bo tak o nas<br />

mówią obrońcy patriarchatu. I nie godząc się na kolejne<br />

półprodukty. Natomiast oczywiście na tej nieszczęsnej,<br />

choć intratnej, półce z Grocholą to się nie widzę.<br />

Dlaczego? Jeszcze raz o tym, ale warto. Dlatego, że to<br />

oznacza w gruncie rzeczy przeczytanie przez kategorię<br />

występowania pierwiastka kobiecego w literaturze,<br />

powierzchowną przyległość. To jest pusta kategoria.<br />

Dlatego, że wyklucza z pola widzenia<br />

bardzo<br />

wiele spraw, także takich, które są wewnętrznymi<br />

sprawami literatury. W tej książce nie chodziło o to,<br />

żeby się wypowiedzieć w sprawie niedoli kobiet, tylko<br />

żeby się wypowiedzieć w sprawie możliwości języka<br />

literackiego, który ogarniałby te różne ludzkie, kobiece<br />

sytuacje. To jest różnica, prawda? Wypowiedzieć<br />

się w sprawie niedoli, a wypowiedzieć się w sprawie<br />

możliwości opisania tej niedoli, podciągając nieco i<br />

samą niedolę, w jakiś rejon, gdzie nie idzie o sam fakt<br />

mówienia, sam temat, a najmniej o łapanie na temat<br />

czytelników. Jeśli mówić o niedoli, to głębiej niż na<br />

poziomie „niecodziennego” tematu, jakby kobiety i<br />

ich narracje były nadal marginesem życia ludzkości.<br />

Właściwie, kiedy rozmawiamy o literaturze kobiecej,<br />

to w ogóle nie rozmawiamy o poetyce, nie rozmawiamy<br />

o języku, nie rozmawiamy o jakichś wynalazkach<br />

tekstowych, tylko rozmawiamy o tematach w bocznej<br />

salce księgarni, gdzie trafią moje teksty lub o wystawie<br />

w „empiku”, gdzie eksponuje się pisarki poczytne. Nie<br />

chciałabym, żeby tylko tak rozmawiać o tej książce,<br />

jak nie chcę marginalizacji kobiet. Więc poetyka zazębia<br />

się z tematyką i etyką. Powiem jednak szczerze:<br />

75


nie mam wpływu na głosy krytyki. No, może mały<br />

mam – nie biorę udziału w przedsięwzięciach popkulturowych.<br />

Czy nie uważasz, że w przypadku literatury napisanej<br />

przez kobietę najczęściej pojawia się skłonność<br />

do etykietowania - niezależnie od tego, jaka<br />

to będzie etykietka, czy właśnie proza kobieca, czy<br />

feministyczna, czy popularna, czy akademicka czy<br />

jeszcze jakaś inna, zawsze jednak jest to szufladkowanie<br />

gorsze, dyskredytujące w przeciwieństwie<br />

do pisarstwa mężczyzn?<br />

Tak, oczywiście. Ale teraz wszystko w naszych rękach,<br />

to znaczy tych osób, które się zajmują krytyką<br />

feministyczną, ponieważ chodzi o to, żeby wynaleźć<br />

kryteria, stosować kryteria, propagować kryteria, bo<br />

tylko tak zmienia się język opisu. Chodzi o to, żeby<br />

nie iść tą wąską drogą, która ogranicza i biegnie do<br />

tego, o czym powiedziałam poprzednio. Jednym słowem,<br />

żeby mówić – „kobieca literatura to...” – teraz<br />

musi nastąpić wielkie, wielkie wyliczenie, które pokaże,<br />

że to jest bardzo wiele różnych rzeczy, że to jest<br />

niejednorodne i mieszczą się w tym różne zagadnienia,<br />

także te, które są zagadnieniami współczesnego<br />

tekstu literackiego, nie tylko zagadnieniami pojawiania<br />

się podmiotu, który chce opowiedzieć o sobie.<br />

W centrum Twoich opowiadań jest zawsze kobieta.<br />

Pytanie banalne, ale dlaczego właśnie ona i<br />

jej emocje, doświadczenia są tym, co proponujesz<br />

smakować i dotykać? Jakie kobiece doświadczenia<br />

są dla Ciebie najistotniejsze z tych, które zdecydowałaś<br />

się opisać?<br />

Można powiedzieć, że „załatwił mi” to wydawca,<br />

bo w nocie, która opisywała książkę, były wyliczone:<br />

bałkańska prostytutka, znudzona urzędniczka, rozkapryszona<br />

dama... i trzeba przyznać, że krytycy jakoś<br />

się ich trzymają. Co pokazuje, jaka jest siła działania<br />

metod promowania książki. Naprawdę straszna siła<br />

rażenia. A mówiąc poważnie, zbiór na pewno układa<br />

się w jakieś wątki tematyczne, bo rację mają czytelnicy,<br />

którzy je widzieli od razu. Ale ja nie wiem, czy te<br />

wątki tematyczne, czy te sytuacje były takim prawdziwym<br />

zwornikiem wyobraźni czy zwornikiem fabularnym<br />

dla mnie. Naprawdę, gdybym chciała być szczera<br />

(ale zarazem, oczywiście, trochę konfabuluję, bo<br />

dziwnie jest mówić o swojej książce), sądze, że chyba<br />

tym, co mnie skłoniło do pisania, była próba znalezienia<br />

w sobie odpowiedzi, jakiejś formuły, odpowiedzi<br />

na pytanie: jak opisać dwa skrajne, może skrajne, a<br />

może właśnie spotykające się, stany które są udziałem<br />

tych wszystkich bohaterek, czyli ból i ekstazę. Z jednej<br />

strony sytuacje czasem banalne, czasem już opisane<br />

wielokrotnie w literaturze i w filmie, w innych<br />

tekstach kultury; sytuacje, które są sformalizowane<br />

przez te opisy i potencjał bólu w nich zawarty został<br />

już pominięty, oswojony. A z drugiej strony są stany<br />

euforyczne, ekstatyczne, które też są filtrowane przez<br />

zasadę odpowiedniości, przyzwoitości, która wciąż<br />

działa. Więc tak myślę, dla mnie najważniejsze są te<br />

dwa stany i one gdzieś organizują pracę wyobraźni,<br />

która jest zalążkiem wszystkich fabuł. A że kobieta?<br />

Wierzę w hipotezę tekstu jako projekcji autorskiego<br />

„ja”. Nie jestem mężczyzną. Nie interesuje mnie<br />

szczególnie bohater mężczyzna, przynajmniej nie w<br />

tym tomie. Mogę pisać o mężczyznach, jednak oni<br />

sami od tak dawna piszą o sobie, z nas robiąc dodatki<br />

do narracji...<br />

Mówisz tutaj o bólu... Dariusz Nowacki swoją<br />

recenzję w „Gazecie Wyborczej” zatytułował „Kobiecość<br />

jako źródło cierpień”. Czy zgodziłabyś się<br />

w takim razie z takim stwierdzeniem, że to cierpienie<br />

w pewnym sensie konstytuuje istnienie kobiety?<br />

To zależy, co będziemy przez to rozumieć. Bo jeżeli<br />

możemy rozumieć tezę Nowackiego w najprostszym<br />

nawiązaniu freudowskim, wówczas w gruncie rzeczy<br />

cierpienie jest zakorzenione w myśleniu o płciach, nie<br />

jest przezroczyste w stosunku do płci. Wobec tego,<br />

że kobiecość jako źródło cierpień jest faktycznie doświadczeniem,<br />

które opisane zostało w psychoanalizie<br />

dość dobrze. I z drugiej strony jest tak, że może<br />

właśnie już nie abstrakcyjna kultura jest źródłem cierpień,<br />

ale to źródło oddziałuje w konstrukcjach płci.<br />

Bo nie chciałabym tego rozumieć tak dosłownie i w<br />

gruncie rzeczy Dariusz Nowacki też tego nie robi.<br />

Można powiedzieć, że jest jakiś opis niedoli, tak zwane<br />

dole-niedole współczesnej kobiety. Ale ja oczywiście,<br />

będąc feministką, nie mogę uciec od tej obserwacji,<br />

że kobiecość nadal, we współczesnym świecie,<br />

bywa źródłem cierpień. Bez względu na usytuowanie<br />

podmiotu. Nie tylko człowieczeństwo, bo to jest inna<br />

prawda. Mam taką koncepcję człowieka (nieoryginalną),<br />

która bliższa jest myśleniu poprzez egzystencjalne<br />

cierpienie niż poprzez zasadę przyjemności, ale to<br />

kobiece cierpienie jest niedoinwestowane w naszej<br />

wyobraźni, zamknięte w stereotypach, do których ja<br />

nawiązuję, żeby je rozbroić. Więc znów nie idzie o<br />

„olaboga, ciężko kobiecie się żyje!”.<br />

Krytycy akcentują i cenią w Twoim pisarstwie<br />

rzadką umiejętność opisywania scen erotycznych<br />

– odważnie, ale i ze smakiem, zmysłowo, ale bez<br />

epatowaania wulgaryzmami. Czy czujesz się trochę<br />

prekursorką lub kimś osobnym w tym względzie?<br />

Co tam będę się buntować. Pewnie, że się czuję.<br />

Prawda jest taka, że oczywiście jestem najpierw czytelniczką.<br />

W ogóle nie wiem, czy jestem pisarką. Od<br />

tego chciałabym zacząć, że jednak wcale się tak nie<br />

określam, że jak widzę w jakichś biogramach, notkach<br />

„pisarka”, „prozaiczka”, w ogóle mi się nie wydaje,<br />

że to jest o mnie, bo ja sama siebie lepiej znam jako<br />

76


literaturoznawczynię, mówiąc krótko. Natomiast jakoś<br />

tak jest, że powtarzamy wytarty frazes o braku w<br />

polszczyźnie możliwości pisania o seksualności. Nie<br />

ma literatury, którą można by zaliczyć do ambitnej<br />

literatury erotycznej. No, ale oczywiście prędzej czy<br />

później trzeba się zastanowić, co to oznacza. Czy<br />

oznacza, że nie mamy dobrej tradycji, nie mieliśmy<br />

literatury libertyńskiej, nie byliśmy nigdy otwarci<br />

na sprawy seksu tak jak w innych krajach, tak jak w<br />

innych obszarach językowych? To mogłaby być jedna<br />

hipoteza. Inna mogłaby być taka, że coś jest nie<br />

tak z polszczyzną. Właściwie ona przeważa, bo kiedy<br />

się o tym dyskutuje, mówi się, że język polski jest<br />

źle dostosowany do wyrażania uczuć intymnych. No,<br />

ale to przecież niemożliwe, bo niby dlaczego? Coś w<br />

gramatyce jest takiego, co uniemożliwia pisanie o seksie?<br />

Wydaje mi się, że tę hipotezę trzeba koniecznie<br />

zrewidować. To wdzięczny obszar dla kogoś, kto chce<br />

o tym pisać, ponieważ jest się z czym zmierzyć, bo<br />

trzeba się zmierzyć po pierwsze z pustką, po drugie z<br />

często żałosną literaturą na ten temat, która bywa wycofana,<br />

purytańska, wulgarna, albo z innych powodów<br />

niewdzięczna. Paradoksalne, że w wielu analizach literaturoznawczych<br />

nawiązujemy do języka dyskursu<br />

miłosnego, Barthes byłby z nas dumny. Nie wiem, czy<br />

umiem pisać o seksie, próbuję się mierzyć z twierdzeniem<br />

o jakiejś systemowej niedrożności języka w tej<br />

dziedzinie. I lubię te próby, te tekstowe rozkosze.<br />

Jeszcze chciałabym pozostać przy tym temacie i<br />

odwołać się do recenzji Edyty Antoniak w „Twórczości”,<br />

gdzie pojawia się pytanie, na ile Twoje<br />

opowiadania można potraktować jako głos upominający<br />

się o nadanie seksualności właściwej rangi<br />

w naszym życiu. Chciałabym więc zapytać, czy w<br />

takim razie próba zmierzenia się z językiem w tym<br />

akurat temacie jest tzw. głosem w sprawie?<br />

Są to naprawdę niełatwe pytania. Bo czy mam powiedzieć,<br />

że za pomocą zbioru opowiadań próbuję zrobić<br />

rewolucję obyczajową i każdą inną? No, oczywiście to<br />

się nie mogłoby udać, więc pójście tym tropem jest dla<br />

mnie kłopotliwe, bo naiwność uważam za grzech ciężki.<br />

Ale jakoś tam na pewno też o to chodzi, bo wciąż<br />

jest kwestia feminizmu. W feminizmie dyskutuje się<br />

przecież o podmiotowości, o prawie do języka ciała. I<br />

w związku z tym trzeba próbować opisu, praktykować<br />

język ciała, który nie powinien pozostać zawieszony<br />

w próżni. Ale czy można mieć takie wielkie ambicje,<br />

czy można w ogóle tak myśleć, że książką można upomnieć<br />

się, wyznaczyć jakieś kierunki, zmienić coś?<br />

Książką można napisać książkę. Ewentualnie dotrzeć<br />

do paru osób, które mają zbliżoną wrażliwość i akurat<br />

w danym momencie są otwarte na przeczytanie<br />

takich narracji. Narazić się na trochę nienawistnych,<br />

obrzydliwych komentarzy, bo dla wielu osób pisanie<br />

o seksie czyni z piszącej kobietę publiczną. Ale chyba<br />

nic więcej. Tak myślę. Próbowanie zmierzenia się<br />

ze stereotypem społecznym, językowym, kulturowym<br />

– każdym - w jednej książce... Cóż, chciałabym, żeby<br />

moje opowiadania dały do myślenia. Najbardziej<br />

chciałabym, żeby ktoś w swojej własnej intymności<br />

odnalazł współgrające z moimi tony. Co się zdarza.<br />

Na o wiele więcej nie liczę. Również dlatego, że moja<br />

proza skazana jest na byt marginalny.<br />

W Twoich opowiadaniach pojawiają się też wątki<br />

lesbijskie. Bardzo piękne opisy związków między<br />

kobietami. Chciałam zapytać, czy śledząc polską<br />

literaturę współczesną, widzisz szanse na to, żeby<br />

wątki lesbijskie zostały pozbawione posmaku sensacyjności?<br />

Bo jednak jest taki odbiór, że gdy tylko<br />

takie motywy pojawiają się w literaturze, element<br />

małego skandalu jest nieuchronny, że ciągle jest<br />

to temat tabu...<br />

Nie wiem, oczywiście, czy jest szansa, by kiedyś<br />

przestał być tematem tabu, albo żeby nie budził sensacji.<br />

No, pewnie długo jeszcze będzie, a może nawet<br />

jeszcze bardziej, ze względu na rzeczy, które się<br />

dzieją w Polsce. Natomiast znów jest tak, że czytanie<br />

wyłącznie poprzez sensacyjność jakiegoś wątku, wyklucza<br />

myślenie o kobiecie w jakichkolwiek innych<br />

kategoriach, i to jest pewien kłopot. Z jednej strony<br />

wystarczy napisać powieść lesbijską, żeby zostać dostrzeżoną.<br />

Wkraczamy do krainy paradoksu. Bo z jednej<br />

strony to jest stygma jakoś kłopotliwa, a z drugiej<br />

strony - szansa na wypromowanie książki. Oczywiście<br />

trzeba by dokonać aktu analogicznego do tego, którego<br />

dokonał Michał Witkowski, nagłośnienia książki<br />

poprzez orientację seksualną ewentualnej autorki,<br />

gdybyśmy taką kolejną powieść mieli, bo oczywiście<br />

kilka takich powieści już było. I teraz jest pytanie: czy<br />

w ogóle ktokolwiek wówczas czyta literaturę jeszcze<br />

jako literaturę? Przykładem „Dziennik lesbijki” Okoniewskiej,<br />

o którym także mężczyźni o absolutnie<br />

niegenderowej tożsamości i świadomości pisali, że<br />

jest interesujący. Dlaczego dla nich interesujące? Bo<br />

trafny literacko? Nie. Bo dla nich jest interesujące, jak<br />

panie to robią. Dlatego ten wątek jest oczywiście szalenie<br />

kłopotliwy, bo znów stawia wszystkie te książki<br />

na jednej półce i uniemożliwia rozmawianie o nich w<br />

jakichkolwiek innych kategoriach. Ze szkodą, oczywiście,<br />

i dla tematu, i dla literatury, i dla książek.<br />

Chciałabym też zapytać o inne wątki obecne w<br />

tomie „Smaki i dotyki”, które często są traktowane<br />

jako przełamywanie tabu, jak choćby opowiadanie,<br />

w którym kobieta nie potrafi pogodzić się<br />

z doświadczeniem macierzyństwa, gdy cud narodzin<br />

nie jest dla niej wcale cudem, ale jest jej w tej<br />

nowej sytuacji ciągle źle. Czy np. mężatka, która<br />

po wielu latach małżeństwa dokonuje familijnego<br />

coming outu mówiąc, że jest lesbijką, czy np.<br />

opis doświadczeń alkoholiczki. Czy można powiedzieć,<br />

że w pewnym sensie tego typu opowiadania<br />

zawierają element interwencyjny - upominania<br />

się o prawdę na temat kobiet, łamania stereotypu<br />

kobiety pięknej, łagodnej, wokół której brzydkich<br />

tematów nie ma i nie powinno być, wreszcie chęć<br />

złamania kulturowego monolitu kobiecego?<br />

77


To są i nie są tematy tabu, bo włączymy TV i zobaczymy<br />

alkoholiczkę. Otworzymy gazetę i przeczytamy<br />

o wyrodnej matce. W literaturze jest oczywiście<br />

gorzej, ale znów zależy, o jakim obszarze literatury<br />

mówimy. W literaturze popularnej w ogóle nie ma<br />

takich problemów. Problemy są przejściowe, łatwe do<br />

rozwiązania i broń Boże, żeby kobieta nadużywała z<br />

trwałymi konsekwencjami czegokolwiek. Wszystko da<br />

się szybko wyleczyć. Więc oczywiście, w takim sensie<br />

tak, zgodziłabym się z taką diagnozą, że chodzi o pokazanie<br />

prawdziwego życia. Oczywiście, znów nie jest<br />

tak, że jest to jakiś główny i nadrzędny cel, interwencyjny,<br />

który się bierze z tradycji literatury kobiecej.<br />

Nie odżegnuję się od niego, przeciwnie. Uważam, że<br />

po prostu warto pisać o tym, co jest ważne, o czym<br />

się pisze rzadziej, co jest bolesne, co jest prawdziwą<br />

naturą życia i przekonuję się, że takie „posłannictwo”<br />

ma sens. Na przykład ostatnio, podczas zajęć na studiach<br />

podyplomowych, studentki, które praktycznie<br />

mnie nie znały, więc nie było to sfingowane, powiedziały,<br />

że przeczytały tę książkę, nie wiedząc, że będą<br />

miały ze mną zajęcia. I mówiły, co było dla mnie zupełnie<br />

zaskakujące, że dla nich w moich tekstach jest<br />

prawdziwe życie, jakie one znają. Zakładam, że żadna<br />

z nich nie jest alkoholiczką, bałkańską prostytutką,<br />

lesbijką pracującą w instytucji międzynarodowej, a<br />

pomimo to odnajdują w biografiach moich bohaterek<br />

i mojej narracji własne „światoodczucie”. Dlaczego?<br />

Myślę, że prawdopodobnie dzięki identyfikowaniu się<br />

poprzez ból. One są w stanie wyobrazić sobie życie<br />

prostytutki, dlatego, że same doświadczają różnych<br />

bolesnych rzeczy, i chciałyby wiedzieć, że jest to jakieś<br />

doświadczenie łączące je we wspólnotę. W dodatku<br />

akceptują przynależność do świata „złych” biografii,<br />

chociaż wmawia się im popyt na te plastikowe. Mniej<br />

już są chyba zainteresowane, żeby się łączyć poprzez<br />

mity o księciu z bajki na przykład, co jest zapewne<br />

przyjemne, ale nieskuteczne w swej funkcji terapeutycznej.<br />

Kobiety nie są dziećmi, krótko mówiąc. Kulturowy<br />

monolit kobiecości mało ma wspólnego z ich<br />

życiem.<br />

Agnieszka Nęcka w „Opcjach” zatytułowała recenzję<br />

ze „Smaków i dotyków” – „Z intymnością<br />

jej do twarzy”. Czy można by powiedzieć, że intymność<br />

to jeden z podstawowych wyznaczników<br />

Twojego pisania?<br />

Chciałabym, żeby tak było. Intymność buduje pisanie<br />

i czytanie, w końcu znajdujemy się po obu stronach<br />

tekstu poza pospiesznym nurtem codzienności,<br />

w bliskości i zawieszeniu, a zarazem pisze/czyta nasze<br />

ciało: siedzące przy komputerze, leżące z książką<br />

opartą na piersiach. Interesuje mnie polityczny sens<br />

literatury, polityka w ogóle, ale w sobie piszącej dostrzegam<br />

nieustanne zaciekawienie tym szczególnym<br />

stanem człowieka pomiędzy społecznymi, kulturowymi<br />

uwarunkowaniami, a jednak najskrytszym językiem<br />

„ja”. Mam perwersyjną potrzebę inwigilowania<br />

wewnętrznych stanów ludzkich. Nie lubię literatury<br />

(i pisarzy) „bezpiecznych”, operujących uniwersaliami,<br />

moralistów. Intymność jest poza ich zasięgiem. Z<br />

drugiej strony jest modą, wynalazkiem cywilizacji, ma<br />

swój kod i mielizny. Ogranicza. Więc mi przeszkadza.<br />

Buduje barierę między tekstem a rozmową o nim. Bo<br />

o czym musimy rozmawiać? O tym, jak prostytutka<br />

klęka przed klientem, kochanka przed kochankiem.<br />

Co czują. Kto chciałby uznać, że takie obrazy są ważne?<br />

Więc z intymnością mi do twarzy, ale na randkę z<br />

czytelnikami wybieram się rzadko.<br />

W wywiadzie zamieszczonym na stronie „Świata<br />

Książki” mówisz, że jesteś kolekcjonerką mikrozdarzeń.<br />

Czy zatem fabuły pomieszczone w tomie<br />

są w jakimś sensie formą kronikarskiego, choć<br />

przetworzonego, zapisu rzeczywistości?<br />

W jakimś sensie tak. Szczególnie te z cyklu bałkańskiego.<br />

Bohaterki są hipotezami na temat osób<br />

zobaczonych na sarajewskiej ulicy, spotkanych na<br />

bośniackiej prowincji. Inne przechodziły ewolucję,<br />

dodawałam im cech wskutek jakichś inspiracji właśnie<br />

z zewnętrznego świata. Mniej mają pierwowzorów<br />

literackich, w paru zaledwie przypadkach. Najważniejsze<br />

jest dla mnie, co się z nimi dzieje, stany,<br />

które mogę opisać, więc nie ma mowy o pełniejszych<br />

portretach. Z mikrozdarzeniami jest tak, że mam wyczuloną,<br />

obsesyjną pamięć szczegółów. Coraz gorzej<br />

pamiętam przy tym teksty, daty, coraz lepiej świat.<br />

W tym samym wywiadzie mówisz: „Ja swoje<br />

bohaterki konstruuję świadomie, niemal na zimno...”.<br />

Prosiłabym o rozwinięcie tego stwierdzenia,<br />

które dla wielu czytelników będących pod wrażeniem<br />

zmysłowości, emocji i napięcia tkwiącego w<br />

Twoich opowieściach może być zaskakujące.<br />

Dlaczego? Przecież pisze się nie w momencie emocji,<br />

ale po to, żeby oddać emocje. W tym celu trzeba<br />

znaleźć „punkt podparcia”, ulokować narratorkę w<br />

miejscu, z którego może dokonać wiwisekcji. Emocje<br />

i napięcie się robi. Tak, żeby czytelniczka/czytelnik w<br />

nim uczestniczyli, jasne. I ja też uczestniczę, pisanie<br />

dużo mnie kosztuje. Rozmowa o nim jeszcze więcej.<br />

Ale nie jestem czuła, egzaltowana ani naiwna. Szukam<br />

sposobów, żeby wyrazić czułość, egzaltację oraz<br />

naiwność. A także okrucieństwo, bezwzględność, apatię.<br />

Na ile świadomość literacka pomaga Ci w pisaniu,<br />

na ile je utrudnia? Czy odczuwasz czasem<br />

rodzaj samoograniczenia w roli pisarki za sprawą<br />

bycia także badaczką literatury i krytyczką literacką?<br />

Są to przede wszystkim ograniczenia czasowe. A<br />

kolejność jest nadal odwrotna: jestem profesorką literaturoznawstwa<br />

pisującą o literaturze współczesnej<br />

oraz, sporadycznie, literaturę. Świadomość nie może<br />

78


utrudniać pisania. Owszem, bywają drętwe teksty literaturoznawców,<br />

ale to kwestia talentu, a nie zawodu.<br />

„Wskoczenie” na chwilę w skórę pisarki utrudnia mi<br />

obecnie bycie krytyczką. Złagodniałam, bo wiem, co<br />

czuje surowo traktowana autorka. I trudniej mi znieść<br />

arogancję i ignorancję ludzi piszących o literaturze.<br />

Poza tym, może w odruchu samoobrony, zawsze traktowałam<br />

pisanie jako pisanie, bez względu na gatunek<br />

wypowiedzi. Kto czytał moje rozprawy, wie, co mam<br />

na myśli.<br />

Na koniec chciałabym zapytać o plany. Czy na<br />

kolejną prozę będziemy musieli czekać znowu aż<br />

osiem lat, bo tyle czasu upłynęło nim, po wydaniu<br />

tomu „Miasto-ja-miasto” opublikowałaś „Smaki i<br />

dotyki”? Czy myślisz może o napisaniu powieści?<br />

A czy ktoś czeka? Tak ujawnia się pisarski narcyzm,<br />

bo mam nadzieję, że potwierdzisz. Piszę powieść.<br />

Ściśle mówiąc – pisałam podczas wakacji i dokończę<br />

podczas następnych. Bo na co dzień zajmuję się czytaniem<br />

i pisaniem polonistycznym. Nie muszę dodawać,<br />

że bardzo bym chciała tę powieść opublikować<br />

i doczekać się tylu ciekawych recenzji, ile napisano z<br />

okazji Smaków i dotyków. I takich spotkań.<br />

Dziękuję za rozmowę.<br />

Powyższy tekst jest zapisem rozmowy, która odbyła się<br />

w ramach spotkania autorskiego Ingi Iwasiów w Olsztynie<br />

14 marca 2007 r. Spotkanie było częścią olsztyńskich<br />

Dni Genderowych.<br />

Inga Iwasiów – ur. w 1963 r., prozaiczka, poetka, eseistka,<br />

krytyk literacki, historyk literatury, profesor Uniwersytetu<br />

Szczecińskiego. Redaktor naczelna dwumiesięcznika kulturalnego<br />

„Pogranicza”. Autorka między innymi monografii<br />

„Kresy w twórczości Włodzimierza Odojewskiego. Próba<br />

feministyczna” (1994), „Opowieść i milczenie. O prozie Leopolda<br />

Tyrmanda” (2000), szkiców krytycznych „Rewindykacje.<br />

Kobieta czytająca dzisiaj” (2002), esejów „Gender dla<br />

średnio zaawansowanych. Wykłady szczecińskie” (2004),<br />

tomów poezji „Miłość” (2002) i „39/41” (2004) oraz dwóch<br />

zbiorów opowiadań „Miasto-ja-miasto” (1998) i „Smaki i<br />

dotyki” (2006).<br />

79


Miłosz Babecki<br />

Rodząca się na naszych oczach teraźniejszość zmieniła<br />

w zasadniczy sposób postrzeganie rzeczywistości.<br />

Człowiek nie jest już spontanicznym obserwatorem,<br />

coraz rzadziej bywa koneserem. Przekształca się natomiast<br />

w konsumenta, kupca operującego na globalnym<br />

rynku rozrywki. Kupuje, jeśli nie sam produkt<br />

to przynajmniej możliwość dostępu i nade wszystko<br />

łaknie nowych wrażeń. Naprzeciw oczekiwaniom odbiorcy<br />

wychodzą media. W Internecie powstają coraz<br />

to nowe portale i strony, na których oglądać można<br />

sceny zabójstw, egzekucji, wypadków, samobójstw.<br />

Media masowe stoją na straży rozrywki, czyniąc to,<br />

socjalizują nowego człowieka – istotę medialną. Specyficzny<br />

proces socjalizacji polega na ekspansji, której<br />

celem jest rozprzestrzenienie silnie nacechowanych<br />

emocjonalnie bodźców na nowe dla mediów terytoria.<br />

Jednym z takich terytoriów jest tekst dramatyczny<br />

i jego sceniczna wizualizacja – teatr. Wstrząsanie<br />

widzem, odbiorcą staje się priorytetem dla dramaturgów<br />

i reżyserów. Zbrutalizowana rzeczywistość traci<br />

rangę wyjątkowości i zyskuje status zdarzenia, częściej<br />

zdarzeń, będących smutną metaforą współczesności,<br />

którą nade wszystko definiuje cecha, jaką jest temporalność<br />

(W. Wrzosek, Historia, kultura, metafora. Powstanie<br />

nieklasycznej historiografii, Wrocław 1995).<br />

Z pojęciem temporalności wiąże się swoista tymczasowość<br />

rozumienia i powstawania metafor. Niektóre z<br />

nich w dobie społeczeństwa informacyjnego, żyjącego<br />

w bezustannej pogoni, tracą swą pierwotną wartość i<br />

znaczenie. Czasem zyskują inne, częściej jednak odchodzą,<br />

zastępowane przez metafory zaktualizowane,<br />

powstające za sprawą nowych paradygmatów kulturowych.<br />

Podlegającym bezustannym zmianom jest paradygmat<br />

człowieka współczesnego, kreowanego przez świat<br />

reklamy, o którym Piotr H. Lewiński pisze, iż służy<br />

przede wszystkim profilowaniu adresata. Z tego też<br />

względu hiperbolizacji ulegają jego cechy fizyczne, z<br />

dominującą funkcją wyglądu, także zachowania, cech<br />

psychicznych i upodobań z zastrzeżeniem, iż wartościowany<br />

pozytywnie jest przede wszystkim człowiek<br />

młody (P. H. Lewiński, Retoryka reklamy, Wrocław<br />

1999). Jego pojawienie się w przestrzeni medialnej<br />

i zaraz potem świadomości społecznej, wywołuje<br />

„wahania co do obiektywności metafor, gdy na arenę<br />

wstępują nowe metafory. Wówczas sceptycznie oglądamy<br />

te stare i poprzez ich »odobiektywizowanie« i<br />

»odprzedmiotowienie« stwierdzamy ze zdumieniem,<br />

że są one jedynie zmiennymi kulturowo składowymi<br />

naszego myślenia” (W. Wrzosek, Historia, kultura,<br />

metafora. Powstanie nieklasycznej historiografii, Wrocław<br />

1995).<br />

Metaforyzujemy świat ilekroć odkrywamy nowe jego<br />

obszary. Te przecież znaczeniowo puste, niezamieszkałe,<br />

definiowane być mogą wyłącznie dzięki naszej<br />

w nich obecności, reprezentowanej niejako automatycznie<br />

w języku. Stąd dla nowych metafor, w tym<br />

analizowanej tu brutalizacji życia, fundamentalną<br />

jest sfera językowa.<br />

Antropomorfizowanie świata i jego metaforyzowanie<br />

szczególnie dziś, nie może obyć się bez środków<br />

komunikowania masowego i właściwych im instrumentów,<br />

które zmieniły w zasadniczy sposób oblicze<br />

dramatu i teatru. Widać to szczególnie w najnowszej<br />

dramaturgii i teatrologii polskiej. Teatr i dramat zaczerpnęły<br />

gotowe wzorce po to, by niepostrzeżenie<br />

wejść pomiędzy odbiorców, poznać ich środowisko.<br />

Nie można przecież ignorować przemian, nie można<br />

epatować konserwatywną niewzruszoną sztuką wysokiego,<br />

pustego patosu. Dotarcie do odbiorcy, do tego,<br />

co uwikłane w konteksty codzienności, a przecież dla<br />

czytelnika i widza istotne, gdyż mówiące o tożsamości<br />

człowieka funkcjonującego w naczyniach połączonych<br />

globalnego rynku, lub nieprzystosowanego do agresywnego,<br />

dynamicznego modelu życia i zepchniętego<br />

na jego margines, jest celem najnowszego dramatu i<br />

teatru polskiego.<br />

Na charakter najnowszych już istniejących i powstających<br />

coraz to nowych tekstów dramatycznych w zasadniczy<br />

sposób wpłynęły media masowe, zwłaszcza<br />

reprezentujące je gatunki informacyjne. One determinują<br />

nie tylko podejmowane przez dramaturgów<br />

tematy, ale także sposób narracji i jakże często „newsową”<br />

niemalże konstrukcję formalną.<br />

Postrzegając tekst dramatyczny jako medium masowe<br />

uwagę trzeba zwrócić na jego rolę. Celem dramatu<br />

jest przyciągnięcie czytelników (teatru – widzów).<br />

Dramat i teatr nie będą edukować, nie pełnią bowiem<br />

roli takiej, jak choćby teatr polityczny przed przemianami<br />

1989 roku, nie jest ich zadaniem kształtowanie<br />

opinii i światopoglądów, lecz portretowanie rzeczywistości<br />

lub uleganie jej wpływom zgodnie z tezą o<br />

tzw. mimezis odwróconej. Tak pojmowana kategoria<br />

warunkuje współistnienie światów przedstawionych<br />

tekstów dramatycznych oraz rzeczywistości obiektywnie<br />

istniejącej.<br />

80


Zbrutalizowany świat obecny w dramacie współczesnym,<br />

gdyby rozpatrywać go w porządku przyczynowo-skutkowym,<br />

byłby tylko lub może aż symptomem<br />

lub zespołem symptomów zmian zachodzących w<br />

odwzorowanym w utworach społeczeństwie. Zmian,<br />

które lepiej określać mianem chorób toczących organizm<br />

społeczny. Jedna z poważniejszych, na które<br />

cierpią modelowi bohaterowie, wynika z deformacji<br />

i zaburzeń w procesie komunikowania międzyludzkiego<br />

– klęsk porozumienia. Inne są negatywnym<br />

efektem transformacji politycznej, wówczas część<br />

społeczeństwa boleśnie odczuła przejście od systemu<br />

gospodarki planowanej do gospodarki rynkowej. Przyczyn<br />

kolejnych chorób upatrywać można w praktyce<br />

(świadomej lub nieświadomej) relatywizowania prawa<br />

przez przedstawicieli najwyższych organów państwa,<br />

także władzę sądowniczą i częstokroć organy ścigania<br />

tj. policję. To zaś wywoływać może przeświadczenie,<br />

iż sprawiedliwość tożsama być musi z zasadą wyrównanych<br />

rachunków (nawet vendetty). Wyrównanie<br />

dokonać się może jedynie na drodze siłowej konfrontacji.<br />

To częsta praktyka kreacyjna dostrzegana na<br />

kartach dramatów polskich, opublikowanych w ciągu<br />

minionych lat w trzech znaczących antologiach. W<br />

dramaturgii najnowszej ma wreszcie do czynienia<br />

czytelnik z „medialnymi fajerwerkami”, hitami gromadzącymi,<br />

zwykle przed telewizorem, rzesze zbulwersowanych<br />

„prawych obywateli”, których poczucie<br />

człowieczeństwa i (często wypaczony) świat wartości<br />

wstrząsane są doniesieniami o brutalnych morderstwach<br />

dokonywanych na niewinnych ludziach.<br />

Przykładem być tu może dramat Tomasza Mana.<br />

We wstępie dramaturg stwierdza: „Bezpośrednią<br />

inspiracją był amerykański dokument o nastolatku,<br />

który z broni maszynowej zastrzelił swoich rodziców<br />

i dwudziestu uczniów [...]. Tytułową liczbą (111)<br />

była cena, jaką bohater zapłacił za broń” (T. Man. W:<br />

Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski<br />

w wyborze Romana Pawłowskiego. Tom drugi bestsellerowej<br />

antologii „Pokolenie porno”, pod red. H.<br />

Sułka, Kraków 2006). Agresja jest tylko jednym z refleksów,<br />

symptomem choroby rozprzestrzeniającej się<br />

w społeczeństwie. Nie może być inaczej, jeśli relacje<br />

międzyludzkie sprowadzono do poziomu wulgarnej<br />

biologii, gdzie czynnikiem sprawczym zachowań jest<br />

patologicznie postrzegana seksualność i wszelkiego<br />

rodzaju fobie, za sprawą których istota ludzka zostaje<br />

odczłowieczona. Zagrożenie człowieczeństwa staje się<br />

wobec powyższego głównym motywem łączącym zebrane<br />

w trzech tomach antologii teksty dramatyczne.<br />

Tym samym stwarza ono sytuację, w której czytelnik<br />

jest świadkiem toczącej się na każdej z kart walki.<br />

Postaci, tak pierwszo, jak i drugoplanowe, znajdują<br />

się wówczas w ciągłym okrążeniu. Lepiej posłużyć się<br />

pojęciem oblężenia czy toczącej się na płaszczyźnie<br />

psychologicznej, totalnej wojny. Tam, gdzie mowa o<br />

walce, oporze, oblężeniu zawsze obecny być musi wątek<br />

religijny, szczególnie istotny, gdy akcja toczy się<br />

w kraju katolickim. Katolicyzm definiuje też, nie pozostawiając<br />

żadnych wątpliwości, model rodziny: on,<br />

ona, związek małżeński, dzieci, sakramenty, modlitwy,<br />

wzajemny szacunek, miłość w zdrowiu i chorobie.<br />

Tymczasem archetyp rodziny nijak ma się do tego,<br />

co obecne w dramatach. W każdym z utworów dostrzec<br />

można antywzór, patologiczną prawidłowość<br />

i charakterystyczny upadek autorytetu ojca i matki.<br />

Tak się dzieje u dramaturgów, pośród których Robert<br />

Bolesto, Magdalena Fertacz czy debiutująca w roli<br />

dramatopisarki Dorota Masłowska.<br />

Bohaterowie zasiedlający światy przedstawione najnowszej<br />

dramaturgii polskiej stają przed głównym,<br />

niedającym spokoju pytaniem: jak żyć? Próba odpowiedzi<br />

na nie, to także próba, która wzbogacona być<br />

musi o analizę zachowań determinowanych przez<br />

brutalną, skierowaną przeciw drugiemu, niewinnemu<br />

człowiekowi siłę, jej upostaciowieniem, czyli fizycznym<br />

i psychicznym maltretowaniem jednostek.<br />

Owa siła to czynnik sprawczy, wyposażony w inne<br />

jednak, kryjące się pod prymarnością znaczeń, funkcje<br />

naddane. Jeśli przyjąć utrwalone w literaturze<br />

pojęcie metafory związane z transferem znaczeń i w<br />

miejsce znaczeń płynących z jej definicji podstawić<br />

najpierw znaczenia właściwe wszelkim brutalnym<br />

zachowaniom, potem zaś postawy ofiar, które wskutek<br />

doznanej krzywdy lub szoku wynikającego z jej<br />

wyrządzania innym, zbliżają się do siebie, nawiązują<br />

emocjonalny kontakt, mieć będziemy do czynienia<br />

ze specyficznym transferem. To, co negatywne,<br />

transformuje w pozytywne.<br />

Brutalizacja być może wówczas postrzegana z jednej<br />

strony jako metafora porozumienia człowieka z<br />

człowiekiem. Z podobną sytuacją czytelnik spotka<br />

się w dramacie Pawła Sali „Od dziś będziemy dobrzy”.<br />

Wyrzuceni poza wszelkie struktury społeczne<br />

bohaterowie, zdegenerowani, pozbawieni skrupułów,<br />

starają się rekonstruować własne człowieczeństwo.<br />

Czynią to operując jedynym znanym im kodem kulturowym,<br />

stąd dramat nasycony jest obscenicznym,<br />

wulgarnym językiem i obrazami maltretowania.<br />

Oznaką rodzącego się człowieczeństwa jest gwałtowna<br />

reakcja na potencjalną przemoc i wiążące się z nią<br />

cierpienie fizyczne i psychiczne jednego z pensjonariuszy,<br />

młodego „Kabelka” (pseudonim zawdzięcza<br />

głębokim bliznom po razach zadawanych kablem<br />

przez ojca sadystę).<br />

Osoby dramatów zbliżają się do siebie również<br />

wspólnie przeżywając tragedie niszczące tzw. dobre<br />

domy (choć zbliżenie to karykaturalne i chore).<br />

Dzieje się tak u Tomasza Mana w „111”. Rodzice i<br />

siostra wspominają syna i brata. Sama już jednak forma<br />

wspomnienia przypominająca policyjne zeznanie<br />

wskazuje, iż w świecie przedstawionym doszło do<br />

bankructwa wszelkich wartości:<br />

„Matka Krzyczał przez sen.<br />

Ojciec Żona miała pretensję, że mało się przejmuję.<br />

Matka Od małego sam włączał telewizor.<br />

Siostra Głaskał i przytulał ekran.<br />

Matka Stał z otwartą buzią.<br />

Siostra Lubił kreskówki o zwierzątkach. [...]<br />

Siostra Tato go uderzył.<br />

81


Siostra Rodzice często się kłócili.<br />

Ojciec Narastała w nim agresja.<br />

Siostra Mama zbiła go kablem od żelazka.<br />

Syn Myślałem, że jak się rzucę na ziemię i się zsikam,<br />

to mnie nie ukarzą.<br />

Ojciec Poproszono go, żeby narysował rodzinę.<br />

Matka Narysował deszcz. [...]<br />

Syn Kochany Panie Boże, bardzo Cię kocham. Nie<br />

będę już do Ciebie mówił. Chciałbym, żebyś przyszedł<br />

do mnie.<br />

Syn Dałem 111<br />

Matka W jego szkolnej ławce znaleziono pistolet”<br />

(T. Man, 111. W: Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych<br />

z Polski w wyborze Romana Pawłowskiego.<br />

Tom drugi bestsellerowej antologii „Pokolenie porno”,<br />

pod red. H. Sułka, Kraków 2006).<br />

Częściej jednak w analizowanych tekstach dramatycznych<br />

brutalizacja pełni funkcję szkła powiększającego,<br />

które bez taryfy ulgowej obnaża rozkład stosunków<br />

społecznych. Jak bowiem inaczej interpretować<br />

opowiedzianą przez Krzysztofa Bizio w „Toksynach”<br />

historię o zabijaniu. MS, mężczyzna blisko pięćdziesięcioletni,<br />

poświęca rok życia, by odszukać i zabić<br />

oprawców, którzy odpowiadają za śmierć jego syna:<br />

„Poznajesz, poznajesz, poznajesz? Robert Mańkowski,<br />

siedemnaście lat, Lasek Górecki, marzec zeszłego<br />

roku, poznajesz? Robert Mankowski, rozbita głowa<br />

kijem bejsbolowym, [...] pęknięta śledziona, odbite<br />

nerki, wylew wewnętrzny, [...] nadpalona lewa noga<br />

i tułów, wydłubane prawe oko, Lasek Górecki, marzec<br />

zeszłego roku, poznajesz. [...] Jak myślisz, co ja mam<br />

zamiar z tobą zrobić? [...] Tam za tymi drzwiami wykopałem<br />

dół po to, żeby cię do niego wrzucić, rozumiesz<br />

mnie? Koło drzwi stoi kanister z benzyną, a w<br />

kieszeni mam zapalniczkę” (K. Bizio, Toksyny. W: Pokolenie<br />

porno i inne niesmaczne utwory dramatyczne.<br />

Antologia najnowszego dramatu polskiego w wyborze<br />

Romana Pawłowskiego, pod red. H. Sułka, Kraków<br />

2004).<br />

W świecie, w którym wartość życia ludzkiego została<br />

zdewaluowana, w którym widzowie wieczornych serwisów<br />

informacyjnych jedząc kolację obserwują obrazy<br />

prezentowanych na ekranach egzekucji, morderstw,<br />

zamachów, ugruntowuje się przekonanie, iż wystarczy<br />

wyłączyć odbiornik, a zło tego świata zniknie, przestanie<br />

istnieć. Życie niestety wirtualizuje się bez reszty,<br />

zbrutalizowana współczesność jest natomiast jego<br />

nową aranżacją, z którą oswajają obywateli policyjne<br />

statystyki.<br />

Istotne przesunięcie tematyczne, którego świadkami<br />

być możemy śledząc dyskusje toczące się na łamach<br />

pism, takich jak „Dialog” czy choćby zwracając uwagę<br />

na nazwiska pojawiające się w kontekście konkursów<br />

na najlepsze sztuki współczesne, doskonale widać, iż<br />

„dotykanie rzeczywistości” nie jest jedynie kaprysem<br />

dramaturga i pomysłem na poklask wśród krytyków i<br />

publiczności, lecz śmiało wyrażanym sądem na temat<br />

warunków życia, zmian w relacjach interpersonalnych<br />

i przeobrażających się uwarunkowań kulturowych, powstających<br />

„nowych archetypów” przeszczepianych<br />

organizmowi społecznemu za sprawą mediów.<br />

Przywołany na początku Richard Keller Simon, analizujący<br />

wytwory XX wiecznej kultury popularnej,<br />

udowadnia, iż dzieła klasyczne, klasyczna tematyka i<br />

obecna w nich wielka metanarracja ustąpiły miejsca,<br />

pełniąc jednocześnie funkcję fundamentu, wątkom<br />

najczęściej pojawiającym się w tabloidach. Osaczony<br />

podobnymi komunikatami odbiorca pragnie wreszcie,<br />

aby poruszono problemy jego nurtujące, osadzone w<br />

konkretnej przestrzeni i czasie: tu i teraz. Nie interesuje<br />

go wielka metanarracja, nie interesuje go teoretyzująca,<br />

skoncentrowana na antycznych i etycznych<br />

jednocześnie łamigłówkach, dramaturgia.<br />

Autorzy, których teksty tworzą ważne dla polskiego<br />

dramatu antologie, piszą rozdrażnieni rzeczywistością,<br />

dla której wszelkie kryzysy zyskują status wydarzenia<br />

medialnego. Animują bohaterów zmagających się z<br />

trudnościami samodzielnego życia, dla których szczęśliwe<br />

związki interpersonalne są fikcją, a wykonywana<br />

praca staje się znienawidzonym obowiązkiem.<br />

Trudno chyba o lepszą i jednocześnie bardziej pesymistyczną<br />

pointę. Pointę wskazującą na przesłanki<br />

prowadzące do konstatacji, iż dominantą metaforyczną<br />

najnowszego dramatu polskiego jest brutalizacja<br />

urastająca do rangi metafory współczesności. Obecna<br />

w tekstowych mikroświatach zdaje się być piętnem<br />

uniemożliwiającym bohaterom budowanie poprawnych<br />

i satysfakcjonujących więzi z otoczeniem. Jej<br />

istnienie pozostawia bez odpowiedzi fundamentalne<br />

pytanie, dotyczące egzystencji ludzkiej w dystopicznym<br />

świecie. Bohaterowie wciąż powtarzają: „Jak<br />

żyć?”, intuicyjnie czują jednak, iż jedyną skuteczną<br />

metodą będzie kształtowanie rzeczywistości mogącej<br />

zaspokoić własne egoistycznie postrzegane potrzeby.<br />

Metaforyka to okrutna i ponura. Wszak zaistnieć<br />

mogą przesłanki, generujące nowe konteksty społeczne<br />

i historyczne, będące fundamentem dramatopisarskiej<br />

twórczości generacji, która stworzy pozbawioną<br />

negatywnych konotacji dominantę metaforyczną, pozwalającą<br />

na redefiniowanie zbrutalizowanej współczesności.<br />

Miłosz Babecki – sekretarz redakcji „<strong>Portret</strong>u”; bada możliwości<br />

traktowania dramatu i teatru współczesnego jako przestrzeni<br />

medialnej, środowiska nowoczesnego komunikowania masowego.<br />

Analizuje również instrumenty kreowania rzeczywistości właściwe<br />

mediom elektronicznym, przeniesione przez dramatopisarzy do<br />

świata przedstawionego tekstów dramatycznych. Krytyk zjawisk literackich,<br />

teatralnych i kulturowych, wykładowca akademicki. Autor<br />

esejów poświęconych umasowieniu i propagandyzacji kultury<br />

współczesnej.<br />

82


i choć noc tam nogi rozchylała mychajło wiózł mnie przez sen<br />

Paliwo<br />

to dobrze że jest nas tak wiele rodzajów<br />

w ten sposób śmierć będzie miała wybór<br />

a może nawet będzie wolała<br />

tego co rzuca pierwszy cień dnia<br />

na tych którzy próbują dożyć zmierzchu<br />

(F. O’Hara, Na otwartej autostardzie)<br />

o świcie stacje benzynowe i przydrożne kapliczki<br />

były jak piersi matek – mocne i pełne miłości –<br />

dlatego mychajło zabrał mnie ze snu którego nie było<br />

ani na dworcu jarosławskim ani horyńskim,<br />

nieśmiertelną wołgą, która przez robotę dzieci i żonę niejeden sen mu zastąpiła<br />

drogowskazem, wódką, zapachem benzyny<br />

.<br />

i mgły, pomimo której wierzyliśmy<br />

że słońce jeszcze nie wzeszło, że ledwie wisiało nam<br />

na ogonie, dużo słabszym światłem bijąc<br />

niż śmiech przez który mychajło krzyczał –<br />

samochód trzeba czuć! – i że mgła nie mniej nas otępiała<br />

niż primołki i mocne, palone z prędkością różańca,<br />

kiedy horyzont – krzywa kardiografu – to podnosił się to opadał,<br />

a serpentyna była wężem gotowym do ataku,<br />

więc mychajło puścił kierownicę i w ostatniej chwili<br />

tuż przed urwiskiem<br />

wziął zakręt<br />

83


Każdą literę twojego imienia wykrzykuję osobno<br />

nim twoje imię w krzyku wykrzyknę całe,<br />

Każdą literę twojego imienia wykrzykuję osobno<br />

nim twoje imię w krzyku wykrzyknę całe.<br />

Krzyk<br />

Nie chcę żebyś przychodziła do mnie przez wzgląd na śmierć<br />

mojej matki – kiedy twoja umrze staniesz się na powrót<br />

pępowiną, kikutem pępowiny pełnym krwi, pełnym ścięgna,<br />

który sztywnieje w każdym przebudzeniu<br />

i w każdym zamroczeniu, lecz nigdy we śnie<br />

nigdy na jawie.<br />

dlatego nie chcę żebyś opuszczała mnie pod nieobecność<br />

mojej matki – choć twoja żyje i ma się dobrze<br />

nie widujesz jej całe noce, całe dnie,<br />

by bez uprzedzenia, bez zabezpieczenia<br />

dawać mi śmierć.<br />

Śmierć w odróżnieniu od miłości gra w otwarte karty<br />

śmierć nie pamięta imion, których nie było –<br />

dlatego ten kto kocha oszukuje śmierć<br />

i wszystkie bezimienne ciała<br />

jakie przypadną jej w udziale.<br />

Dawid Majer<br />

ur. 1981. Absolwent filozofii na UG. Poeta i publicysta. W latach studenckich redaktor magazynu „Przesuw” i organizator<br />

wydarzeń literacko-muzycznych w Trójmieście, związanych z tym pismem. Autor broszury komentującej i<br />

opisującej wystawę Marka Zygmunta „Sztuka Koca II” (Galeria DA, 2003). Publikował m.in. w „[fo:pa]”, „Autografie”,<br />

„Biuletynie Fotograficznym” oraz portalach internetowych (charhizma presse, „ass.art.pl, independent.pl).<br />

Współpracował z „Dziennikiem Bałtyckim”. Od niedawna redaktor magazynu „Lead.pl” (dział kulturalny) oraz<br />

organizator konferencji „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”. Wyróżniony w XI konkursie im. Mieczysawa<br />

Czychowskiego. Mieszka w Gdańsku.<br />

84


Znieczulenie<br />

W budynku szpitala wojewódzkiego,<br />

gdzie odbiera się poród i stwierdza zgon,<br />

a matce usuwa coś na kształt pięści<br />

albo dorodnej pomarańczy, nisko nad świetlówką<br />

świeci księżyc. Nocą krew jest<br />

biała.<br />

Do budynku szpitala wojewódzkiego,<br />

gdzie stwierdza się zgon i odbiera poród,<br />

a matce usuwa guz wielkości pięści<br />

albo dojrzałego grejpfruta, wchodzę bez obowiązkowego<br />

obuwia ochronnego po dwa złote para. Szczelne niebo jest<br />

niebieskie.<br />

Na korytarzu szpitala wojewódzkiego,<br />

gdzie matka odchodzi albo dochodzi do siebie<br />

jest okno z widokiem na ten blok,<br />

na zimową noc i wynajęty pokój,<br />

w którym musimy być cicho, więc od razu<br />

bierzesz prysznic, zostawiając mnie z albumem<br />

aktów Modigliani’ego. Drzazgę wyciąga się igłą, kulę<br />

nożem.<br />

W bloku sąsiadującym z budynkiem szpitala wojewódzkiego<br />

twoje ciało jest pięścią, którą obieram jak owoc.<br />

W mieście, gdzie wszystkie ulice są ślepe<br />

łóżko jest konfesjonałem, musimy być cicho.<br />

Twoje ciało pięścią, biała krew w szczelne niebo<br />

Lustro weneckie<br />

śmierć ma światła mijania i jest przepisowa,<br />

w żywym mieście kreśli krwionośne układy,<br />

śmierć jest biletem całodobowym którego nikt<br />

nie kontroluje, w kolejce metra dwóch łysych wynajęła<br />

ich oczyma patrzy się teraz na mężczyznę bez twarzy,<br />

śmierć nie przebiera w słowach płynnych jak berlin<br />

kiedy się w nim przegląda i nie wyczytuje czy trzyma<br />

język za zębami czy zęby przed językiem,<br />

śmierć i cała ta trójka wysiada i nigdy nie wraca,<br />

w żywym mieście kreśli krwionośne układy,<br />

bilet całodobowy którego nikt nie kupuje<br />

85


Idąc do Asjut<br />

przeszedłeś słoność pustyni<br />

która usypała się w tobie<br />

a kiedy ją ujrzałeś na zewnątrz<br />

oślepiła cię błyskiem słońca<br />

dotarłeś do tej drogi<br />

wypływającej spod<br />

rozłożystego wiatru<br />

i oto przechodzi<br />

obok ciebie<br />

drewniana kobieta<br />

w sukni z sowich piór<br />

z koszem na głowie<br />

trzymając w lewej dłoni<br />

świątynny heset<br />

nie przeszkadza jej<br />

ten ciężar<br />

wyciskający ze skroni<br />

cierpkie zmęczenie<br />

a ty upadasz nie mogąc<br />

znieść ogromu igły<br />

wbitego pod piąte żebro<br />

ur. w Lublinie, mieszka i pracuje jako dziennikarz w Siedlcach. Od 1999 roku<br />

zajmuje się poezją i krytyką literacką. Jest laureatem m.in. konkursu „Przybycie<br />

Bardów” i Warszawskich Dni Literatury. Na stałe publikuje w PKPZin i Verslibre<br />

oraz Światłocieniach.<br />

ona uśmiecha się<br />

spoglądając na swoje bóstwo<br />

wędrujące złotym okręgiem<br />

po falującej elipsie<br />

i cierpliwie czeka<br />

na przejście przez próg<br />

opisane hieroglifami<br />

by rozpocząć ciekawszą<br />

podróż<br />

ty się smucisz<br />

bo masz wiele<br />

a widzisz tylko kamień<br />

pod palcem<br />

nie mogący wypaść z<br />

sandała<br />

patrzysz w stronę jutra<br />

ponieważ samo teraz<br />

nie wystarczy by wykrzesać<br />

zadowolenie<br />

a tego na co czekasz<br />

po prostu może nie być<br />

86


Jacek Kochanowski<br />

czyli (nie)możliwość odmienności. Teatr jako pęknięcie<br />

Rozpocząć chciałbym od tezy zapewne dla większości<br />

z Państwa mało oryginalnej – „teatr był, jest i<br />

pozostanie jedną z najważniejszych przestrzeni stawiania<br />

pytań o to, co to znaczy być, co to znaczy być<br />

człowiekiem, co to znaczy być człowiekiem wśród innych<br />

ludzi”. W teatrze z całą mocą, w sposób najbardziej<br />

przejmujący, spotkać się możemy z paradoksem<br />

opisującym sposób, w jaki istniejemy.<br />

Ten paradoks polega, w moim przekonaniu, przede<br />

wszystkim na nierównej opozycji pomiędzy głęboko<br />

ludzkim pragnieniem wolności z jednej strony a<br />

ujarzmiającą mocą kultury / społeczeństwa, w którym<br />

żyjemy z drugiej. Nierówność tej opozycji polega na<br />

tym, że ja, ten, który myśli, czuje, kocha, mówi i pragnie<br />

wolności, jestem stworzony już-jako-ujarzmiony.<br />

Jak powiada Michel Foucault: „ujarzmić ludzi to znaczy<br />

wytworzyć w nich ja”.<br />

Oto paradoks w całej swojej okazałości: pragnienie<br />

wolności najczęściej oznacza ruch od zewnątrz do<br />

wewnątrz. Zewnętrze mnie, czyli społeczeństwo ze<br />

swymi nakazami, zakazami, normami i obowiązującymi<br />

wartościami, ze swymi bezwzględnymi tabu i<br />

powszechnymi mitami przedstawia się mi jako siła<br />

wroga, która pragnie mnie poskromić, zniewolić i podporządkować<br />

Ładowi. Tymczasem ja sam, ja pragnące,<br />

ja myślące, ja tęskniące, ja z moimi fantazmatami,<br />

ja fantazmatyczne to przestrzeń wolności, nieuwarunkowania,<br />

autonomii. Szukać zatem wolności to w<br />

powszechnym przekonaniu dążyć ku sobie, oddalając<br />

się od tego, co społeczne. Opisujemy rzecz całą hasłami<br />

„poszukiwania wewnętrznej prawdy”, „dążenia do<br />

samorealizacji”, „szukania swego prawdziwego ja”.<br />

Tymczasem Michel Foucault przynosi wieść ponurą,<br />

zresztą nie on pierwszy. Opozycja pomiędzy „ja” i<br />

„społeczeństwem” jest opozycją iluzoryczną, sprytnym<br />

efektem wyprodukowanym przez mechanizmy przemocy.<br />

„Ja” jest efektem inskrypcji, jest (nowo)tworem<br />

społecznych procesów normatywizacji. Jesteśmy tacy,<br />

jakimi chce mieć nas nasze otoczenie społeczne / nasza<br />

kultura. Od pierwszym momentów życia oplątuje<br />

nas sieć kapilarnych procesów ujarzmienia.<br />

Oto na przykład płeć, ponoć jedna z podstawowych<br />

„naturalnych” i „nieuwarunkowanych” instancji. Jak<br />

pisze Judith Butler, w pierwszych sekundach naszego<br />

życia, a czasem nawet jeszcze przed urodzeniem, zapada<br />

wyrok „To jest dziewczynka”, „To jest chłopiec”.<br />

Nie chodzi o proste stwierdzenie stanu rzeczy w oparciu<br />

o rodzaj zidentyfikowanych narządów płciowych.<br />

Ten wyrok to hasło wywoławcze, zapoczątkowujące<br />

wieloletni, żmudny proces naszego „udziewczęcania”<br />

lub „uchłopięcania”, proces wymuszania na<br />

nas / w nas płci. Wymuszania nie tylko na naszych<br />

ciałach (dziewczynki mają pozostać wiotkie, gładkie<br />

i ładnie pachnieć, chłopcy mają być twardzi, prężni,<br />

chropowaci i pachnieć „męsko”), ale także na naszych<br />

umysłach: jestem dziewczynką, jestem zatem słaba i,<br />

ach, nie poradzę sobie bez mojego mężczyzny; jestem<br />

chłopcem, zatem nie mogę okazać słabości, najlepiej,<br />

gdybym w ogóle nie posiadał emocji i był czystym<br />

wcieleniem racjonalności. Co to jest męskość i kobiecość<br />

zatem? Są to pewnego typu spektakle, przedstawienia,<br />

które odgrywamy nie tylko naszymi ciałami,<br />

ale także naszymi pragnieniami, emocjami, myślami.<br />

Przedstawienia, wobec których nie możemy nabrać<br />

dystansu, bo przecież „wewnątrz mnie jest prawda”.<br />

Jestem kobietą, zatem nie mogę grać kobiety. Przedstawienia,<br />

które zostało wymyślone, opracowane i wyreżyserowane<br />

po to, by podtrzymywać system męskiej<br />

dominacji.<br />

Płeć zatem to iluzja, która stała się prawdą, mocą<br />

naszej wiary w jej prawdziwość. Płeć to cytat nieistniejącego<br />

oryginału „męskości” i „kobiecości”, cytat<br />

przeżywany jako jeden z fundamentalnych aspektów<br />

realizacji „wewnętrznej prawdy”. Oto paradoks „bycia<br />

człowiekiem”. Jeden z przejawów tego paradoksu.<br />

Jest ich więcej. Tyle, ile odpowiedzi jesteśmy stanie<br />

udzielić na pytanie „kim jesteś?”. Każdy z nich,<br />

każdy aspekt naszej tożsamości to efekt inskrypcji,<br />

88


efekt oddziaływania na naszych ciałach, umysłach,<br />

emocjach i pragnieniach przemocy. Przemocy, którą<br />

stosujemy sami wobec siebie, codziennie pracowicie<br />

grając siebie. Szukając wewnątrz swej jaźni wolności,<br />

wpadamy w zastawioną na nas pułapkę. Przez kogo?<br />

Cóż, odpowiedź jest niesatysfakcjonująca: przez nas<br />

samych. Zniewala nas i ujarzmia społeczeństwo, ale<br />

społeczeństwo to przecież my. Ja, moi przyjaciele, moi<br />

sąsiedzi, pani Basia z piekarni, mój fryzjer, moi studenci.<br />

To my jesteśmy „onymi” stającymi za procesami<br />

przemocy, to my sami sobie to robimy.<br />

Wszystko zaczęło się od tego, że uznaliśmy, że ktoś<br />

odmienny od nas jest niebezpieczny. Jest inny, zatem<br />

nie wiadomo, co mu przyjdzie do głowy. Jest z innego<br />

plemienia, z innej wsi, pewnie ma jakieś wrogie zamiary,<br />

bo niby po co by się ruszał od swoich? Mógł<br />

go wygnać tylko głód albo żądza tego, co nasze. Nie<br />

wiemy, jaki jest – jest inny, zatem nieprzewidywalny.<br />

Lepiej założyć, że chce czegoś złego i wygnać zawczasu.<br />

Albo go zjeść: dosłownie lub przerobić na naszego,<br />

wtedy będzie przewidywalny. Ale najlepiej wygnać.<br />

Inny jest obcy, inny jest nieprzewidywalny, inny jest<br />

groźny. Odmienność jest niebezpieczna, dlatego w<br />

imię bezpieczeństwa trzeba sprawić, żeby wszyscy byli<br />

tacy sami. Najlepiej już od małego ucząc, jak należy w<br />

naszej wspólnocie myśleć, czuć, pragnąc, mówić, postępować.<br />

Jak być jednym z naszych. Ot i cała historia.<br />

Od lęku przez Obcym do wykluczenia Odmienności.<br />

Szczyt tego procesu przypadł na przełom XIX i XX<br />

wieku, kiedy do rugowania Odmienności zabraliśmy<br />

się metodycznie, używając Rozumu i Nauki. Posegregowaliśmy<br />

myśli, pragnienia i czyny na zdrowe,<br />

normalne i niezdrowe/nienormalne, to, co nienormalne,<br />

czyli nie-nasze opisaliśmy jako Szaleństwo albo<br />

Chorobę, albo Zboczenie, stworzyliśmy taksonomię<br />

Szaleńców, Chorych, i Zboczeńców i przestąpiliśmy<br />

do pozbycia się tych ostatnich. Bardzo trudno ich po<br />

prostu zabijać, nie bardzo wiadomo, gdzie ich wysłać,<br />

zjadać też głupio, zatem możemy zjeść ich symbolicznie:<br />

przerabiać na naszych. Leczyć. Naprawiać.<br />

Normalizować.<br />

Normalizacja zaś, jako się rzekło, zaczyna się już<br />

od chwili, gdy wpadamy w łapy społeczeństwa. Od<br />

pierwszych dni uczymy się nie tylko tego, co wolno,<br />

a czego nie, ale przede wszystkim tego, kim jesteśmy.<br />

Jesteś dziewczynką, zatem musisz być łagodna, czuła,<br />

uśmiechnięta, nie wolno ci podejmować rywalizacji<br />

albo walki, bo chłopcy nie lubią konkurencji, wyśmieją<br />

cię jako babochłopa i nie znajdziesz męża. A jako<br />

dziewczynka musisz przede wszystkim znaleźć męża,<br />

bo przecież „kobieta nie może iść przez życie tak całkiem<br />

sama”. No i dziecko, ono dopiero sprawi, że z<br />

dziewczynki staniesz się kobietą: matką. I uwierz, że<br />

tylko w ten sposób wypełnisz najgorętsze pragnienia<br />

swojego serduszka, odnajdziesz swoją wewnętrzną<br />

prawdę, dokonasz wielkiego aktu samorealizacji. Oto<br />

jedna z opowieści o tym, kim jestem i czego pragnę.<br />

Treść tych opowieści nie jest przypadkowa. Jest ona<br />

uwarunkowana interesem tych, którzy dominują w<br />

przestrzeni społecznej i mają największy wpływ na to,<br />

jak owa opowieść będzie brzmiała. W naszej kulturze<br />

tak się złożyło (w przeciwieństwie do wielu innych<br />

kultur), że status dominujący uzyskali biali, heteroseksualni<br />

mężczyźni. Co nie oznacza, że oni nie podlegają<br />

społecznemu ujarzmieniu. Ich „ja” powstaje<br />

także jako efekt ujarzmienia, ale oni są tworzeni jako<br />

ci, którzy mają dominować, a jest to status, z którego<br />

trudno zrezygnować. Dlatego to przede wszystkim od<br />

nich zależy, czy my, społeczeństwo, przestaniemy siebie<br />

ujarzmiać.<br />

Jednak wniosek płynący z tych analiz jest dość ponury:<br />

wolność jest właściwie niemożliwa, ponieważ<br />

instancja, do której się odwołujemy, poszukując wolności,<br />

nasze „ja”, jest w rzeczywistości podstawowym<br />

czynnikiem sprawczym naszej niewoli. Trudno uniknąć<br />

odniesień do „Matrixa” i do socjologii Baudrillarda:<br />

„ja” to rodzaj symulacji sprawiającej, że widzimy,<br />

myślimy, czujemy i pragniemy – o ile wszystko działa<br />

prawidłowo, wszystko działa prawidłowo – tylko to, co<br />

powinniśmy widzieć, myśleć, pragnąć i czuć. Problem<br />

polega na tym, że, zgodnie ze słynnym zdaniem Baudrillarda,<br />

rzeczywistość nie istnieje. Nie ma „prawdy”,<br />

jeśli jest, to tylko jako prawda symulacji. Nie ma rzeczywistości,<br />

która dałaby wolność. Nie możemy „wyjść<br />

z symulacji”, bo poza nią nie ma niczego. Jesteśmy<br />

postaciami z gry komputerowej. Nie istniejemy poza<br />

nią. Jesteśmy jej częścią, jesteśmy stworzeni z reguł,<br />

które nią rządzą. Jak się wydaje, jedyna ucieczka prowadzi<br />

przez przycisk z napisem „game over”.<br />

To, jak się wydaje, ostateczna prawda, jaką można<br />

wypowiedzieć o człowieku: człowiek nie istnieje, jak<br />

zadeklarował Foucault. Trudno jest o tym mówić i<br />

trudno jest tego słuchać, bo dochodzimy do granic<br />

języka, do granic naszych możliwości poznawczych,<br />

próbujemy wyjrzeć poza horyzont naszego egzystencjalnego<br />

doświadczenia, a przecież poza tym horyzontem<br />

nie ma niczego. Jest cisza. Dlatego w nauce<br />

nie można tego ostatecznego zdania wypowiedzieć,<br />

bo uznane ono zostanie za pozbawiony sensu bełkot<br />

– i istotnie ono jest pozbawionym sensu bełkotem, bo<br />

sens tworzą relacje wewnątrz tego świata, a zdanie to<br />

przynależy do innej logiki. Logiki granicy niemożliwości.<br />

Pozostaje nam sztuka i to jest powód, dla którego<br />

tak wielu współczesnych naukowców i naukowczyń<br />

porzuca naukę lub nie poprzestaje tylko na nauce,<br />

szukając możliwości wypowiedzenia tego, co jest niewypowiadalne<br />

w ramach dyskursu naukowego.<br />

Teatr Warlikowskiego, pisałem już niegdyś o tym,<br />

jest takim właśnie teatrem granicy niemożliwości.<br />

W „Oczyszczonych” o niemożliwości nienormatywnej<br />

miłości – jakkolwiek nienormatywnej. Nienormatywność,<br />

odmienność jest niemożliwa, system jej<br />

nie przewiduje, przeciwnie, ze wszystkich sił stara<br />

się zapobiec jej pojawieniu się. Dlatego miłość homoseksualna<br />

jest niemożliwa do zrealizowania. Jak<br />

pisał Foucault, nie jest skandalem seks między dwiema<br />

osobami tej samej płci. Skandalem jest miłość<br />

pomiędzy nimi, próba ustanowienia trwałej relacji<br />

pomiędzy ludźmi poza horyzontem normatywnym,<br />

poza normą. Próba zbudowania alternatywnego świata<br />

poza „tym światem”. W „Oczyszczonych” Ekspert<br />

stopniowo odcina kolejne możliwości zbudowania<br />

89


męsko-męskiej relacji. Odcina język zapobiegając wypowiedzeniu<br />

tej miłości, opowiedzeniu jej – ma być<br />

niewypowiadalna. Odcina dłoń, która kreśli znaki –<br />

miłość ta ma być nieoznaczona. A zatem pozbawiona<br />

sensu. Odcina nogi, by uniemożliwić wypowiedzenie<br />

miłości gestem, ciałem, ruchem. Odcina genitalia, by<br />

zniweczyć możliwość przełamania tabu męsko-męskiego<br />

seksu. Okazuje się, że istnieje tylko jedna możliwość<br />

ucieczki przed normą, przed systemem, przed<br />

przemocą uniemożliwiającą wypowiedzenie nienormatywnej<br />

miłości. Śmierć. Jedyny dostępny akt buntu,<br />

pozorny jednak. Śmierć rozwiązuje problem ataku<br />

na system. Śmierć chroni system, odmieniec robi to,<br />

czego się od niego oczekuje. Znika.<br />

W „Hamlecie” w inscenizacji Warlikowskiego najbardziej<br />

przejmujący jest nagi Hamlet usiłujący wydobyć<br />

matkę z sieci kłamstwa. Nagość jest ważna jako<br />

symbol próby wyrwania się z matni kultury, z jej systemu<br />

norm i znaczeń. Odrzuć sens, w który wierzysz,<br />

zdaje się mówić Hamlet, uwierz, że możesz inaczej.<br />

Wyjdź poza sens – to najtrudniejsze zaproszenie, jakie<br />

można skierować do człowieka. Zaryzykuj utratę<br />

wszystkiego, do czego przywykłeś, tych małych przyjemności,<br />

które osładzały ci niewolę, zaryzykuj ból, lęk,<br />

rozpacz, samotność, wygnanie – a niby w imię czego?<br />

Czyż życie nie jest prostsze, gdy się w to wszystko po<br />

prostu wierzy? Gdy się wierzy?<br />

To tylko dwa przykłady, można podać więcej. Warlikowski<br />

opowiada nam o tym, że człowiek nie istnieje,<br />

że istnieje przemoc, która tworzy nas, nasze<br />

pragnienia, która tworzy sens dający nam poczucie<br />

bezpieczeństwa, która tworzy znaczenia, przy pomocy<br />

których opowiadamy sobie siebie i przy pomocy<br />

których opowiadamy sobie świat. Nie widać w teatrze<br />

Warlikowskiego możliwości wymknięcia się tej przemocy<br />

inaczej niż przez śmierć. Nie widać możliwości<br />

skutecznego oporu, walki, rewolucji czy ewolucji. Jest<br />

tylko bezwzględna, wszechobecna, nieunikniona władza<br />

Normy.<br />

Teatr jest po to, by konfrontować nas z tym, co dla<br />

nas najtrudniejsze. By krzykiem budzić nas z letargu<br />

bezpiecznego bycia-w-świecie. By ujawniać to, co<br />

miało być zakryte: prawdy o śmieci człowieka i iluzji<br />

tego, co zaprawdę i sens uznajemy. Ale sądzę, że teatr<br />

może też być przestrzenią poszukiwania sposobów<br />

oszukiwania tego systemu. Co więcej, teatr balansując<br />

na granicy tego, co wypowiadalne, na granicy sensu,<br />

na granicy normy staje się jednym z podstawowych<br />

miejsc wymykania się przemocy. Staje się pęknięciem<br />

w pancerzu normatywnym pokrywającym nasze umysły,<br />

pęknięciem w rzeczywistości, pęknięciem sensu,<br />

pęknięciem normy. Być może, także i w tym aspekcie,<br />

jestem uczniem Foucaulta, nie jesteśmy w stanie zrobić<br />

wiele więcej niż poszukiwać takich pęknięć, niż<br />

poszerzać je, niż rozsadzać stabilne sensy pokrywające<br />

nasze myśli, ciała, pragnienia i działania pancerzem<br />

normy.<br />

Zaryzykujmy eksperyment intelektualny – co stałoby<br />

się w świecie, gdzie odmienność stałaby się cechą uniwersalną?<br />

Gdzie wszyscy bylibyśmy inni? Gdzie przemoc<br />

zostałaby zredukowana do tego minimum, które<br />

chroni moją wolność i moje bezpieczeństwo? Znów<br />

przychodni mi na myśl Matrix – a gdyby tak destabilizować<br />

system tak, iż w końcu doszczętnie zgłupieje,<br />

bo wyjątków będzie więcej niż reguł? Wydaje mi się,<br />

że ten proces uniwersalizacji odmienności następuje<br />

ze zmiennym szczęściem w kulturze zachodniej od<br />

lat sześćdziesiątych, przynosząc pierwsze skutki. Nie<br />

sądzę, że możliwe jest szybkie przekształcenie naszej<br />

kultury – kultury zachodniej – w kulturę otwartą na<br />

odmienność. Sądzę jednak, że możliwe jest osłabienie<br />

procesów przemocy poprzez oswajanie nas z odmiennością.<br />

Za przemocą bowiem stoimy my sami –<br />

my, społeczeństwo. Może zatem – może – osłabienie<br />

lęku przed nienormatywnością i odmiennością jest<br />

sposobem na osłabienie mechanizmów normatywnej<br />

kontroli? Jeśli nie będziemy bali się innego, może<br />

będziemy w stanie powstrzymać się przed robieniem<br />

mu krzywdy?<br />

Wydaje mi się, że ostatnie przedstawienia Przemysława<br />

Wojcieszka są przykładem teatru, który pokazuje<br />

drogę, lub przynajmniej sugeruje, drogę wyjścia<br />

z kultury nienawiści. Mam na myśli na przykład<br />

spektakl „Darkroom” w warszawskim Teatrze Polonia.<br />

Sam Wojcieszek tak opowiada o swoim przedstawieniu:<br />

„W ‘Darkroomie’ temat homoseksualizmu<br />

pozwala zawiązać unikalną relację pomiędzy gejem a<br />

konserwatystą. To zresztą pierwszy mój tekst, który da<br />

się streścić jednym zdaniem, co jest zbawieniem dla<br />

pań z kasy teatru. Pytane, o czym jest ta historia odpowiadają:<br />

o przyjaźni geja i dziadka z Radia Maryja.<br />

‘OK., poproszę dwa bilety na sobotę’” (Gazeta Wyborcza).<br />

Wojcieszek uważa, że jego spektakl może pełnić<br />

pewnego rodzaju funkcję terapeutyczną dla osób starszych,<br />

dla których temat homoseksualizmu jest wciąż<br />

tabu. Ja jednak sądzę, że pełni funkcję terapeutyczną<br />

dla wszystkich, którzy obawiają się Innego i bojąc się,<br />

nienawidzą. W przedstawieniu spotykamy Lenkę i<br />

Roberta, dwoje trzydziestolatków, którym rozpada<br />

się związek być może dlatego, że Robert, który stracił<br />

pracę, nie daje sobie rady z frustracją i pije, a być<br />

może dlatego, że po trzydziestce zazwyczaj okazuje<br />

się, że życie wygląda inaczej niż miało wyglądać. W<br />

ich mieszkaniu zjawia się Łukasz, wielkomiejski gej,<br />

bywalec klubów, występujący czasem jako drag-queen.<br />

Robert go nie znosi, padają homofobiczne wyzwiska,<br />

którym stanowczo sprzeciwia się Lenka. Wkrótce<br />

zjawia się dziadek Stanisław, działacz Radia Maryja,<br />

aktualnie bezdomny, bowiem w wyniku zatargu z Ojcem<br />

Dyrektorem i zawieszenia go w prawach członka<br />

Rodziny Radia Maryja stracił względy swej moherowej<br />

przyjaciółki, u której przemieszkiwał. Spotkanie<br />

Łukasza i dziadka Stanisława, który dzień wcześniej<br />

pikietował klub gejowski, wzywając „pedały” do leczenia<br />

się, zwiastuje wielką awanturę, tymczasem...<br />

Tymczasem życie okazuje się bogatsze niż schematy,<br />

którymi posługujemy się na co dzień. Dziadek<br />

Stanisław okazuje się być nie tylko „moherem”, ale<br />

także człowiekiem o skomplikowanej przeszłości i fascynującej<br />

osobowości, dla którego działania w imieniu<br />

Radia Maryja to tylko spektakl służący zupełnie<br />

innym celom. Łukasz zaś przypadkowym seksem i<br />

przelotnymi związkami stara się rekompensować za-<br />

90


gubienie i tęsknotę za prawdziwą miłością, której nie<br />

umie znaleźć. Obaj pochodzą z radykalnie (czy rzeczywiście?)<br />

różnych światów, ale łączy ich to, co łączy<br />

wszystkich: marzenie o bliskości drugiego człowieka,<br />

o miłości, o domu, którego obaj, bezdomni fizycznie i<br />

emocjonalnie, nie potrafią stworzyć. I nieoczekiwanie<br />

zaprzyjaźniają się...<br />

Innego nie trzeba zjadać, Obcego nie trzeba się bać,<br />

a na odmienność można popatrzeć z przymrużeniem<br />

oka. Jeśli bowiem jesteśmy elementami wielkiej symulacji,<br />

jeśli nasza jaźń jest efektem normatywnej<br />

inskrypcji, to także jaźń Drugiego – moherowego<br />

dziadka czy geja – są efektami tej inskrypcji. Czy<br />

zatem warto traktować je poważnie, jako śmiertelne<br />

zagrożenie, skoro koniec końców okazuje się, że<br />

wszystko jest grą? Jeśli system przemocy działa mocą<br />

iluzji stabilności naszych poglądów, przeświadczeń,<br />

naszych obrazów świata a przede wszystkim naszych<br />

obaw przed odmiennym i wymuszonej skłonności do<br />

otaczania się takimi samymi, to może istnieje możliwość<br />

destabilizacji tego systemu poprzez osłabienie<br />

siły tych poglądów i przyzwyczajeń? Nie wiem. Teatr<br />

powinien być miejscem poszukiwania odpowiedzi na<br />

takie pytania. Pytania o szanse na świat bez przemocy.<br />

Tekst jest zapisem wystąpienia na konferencji „Ciało,<br />

płeć, pożądanie: tożsamość seksualna i tożsamość płci<br />

w polskim dramacie i teatrze”, zorganizowanej przez<br />

Instytut Teatralny w Warszawie, w dniach 11-13 grudnia<br />

2006 r.<br />

Jacek Kochanowski – doktor socjologii, pracownik naukowy Centrum<br />

Badań Polityki Naukowej i Szkolnictwa Wyższego Uniwersytetu Warszawskiego,<br />

wspólpracownik Gender Studies Uniwersytetu Warszawskiego,<br />

wykłada także w Wyższej Szkole Komunikowania, Politologii i Stosunków<br />

Międzynarodowych w Warszawiel; zajmuje się socjologią gender<br />

i queer oraz socjologią nauki.<br />

91


Marta Stachniałek<br />

Prognozy II<br />

Tak. Od poniedziałku przechadzka w gąszczu zimnej symboliki.<br />

Zmarzłam. Zatańczyłabym, tak jak Wiktorii zdarza się flamenco<br />

na warszawskich przystankach, ale przecież nie lubię Andaluzji,<br />

i nie płaczę na hiszpańskim performance.<br />

Fiolet to moja szarzyzna. Fioletowo-wrzosowe trzewiki, które noszę<br />

nawet zimą, lampa, sofa, telefon, płaszcz. Boję się, że nadużywam, ale<br />

czy można przedawkować codzienność? Marzę o przemalowaniu miasta,<br />

ale Wiktoria mówi, że to nie czasy na wielkie rzeczy.<br />

Stoję na rozległej rzece razem ze stadem słoni. Pod lodem słychać nurt.<br />

Jedno załamanie wystarczy, żeby utonąć. Ja mam za sobą już kilka.<br />

Jeden ze słoni pali papierosa. Nie wyróżnia się na tle antropopresji.<br />

Ktoś zaraz złowi wieloryba na drugim końcu świata, inny ktoś umrze,<br />

a czytelnik wyjdzie do kiosku po paczkę fajek w ostatnim wersie, Wiktorio<br />

Marta Stachniałek – ur. w 1985, mieszka w Olsztynie, gdzie od urodzenia pobiera nauki<br />

oraz od jakiegoś czasu odbywa sesje uniwersyteckie. W Internecie publikuje pod katalońskimi<br />

pseudonimami artystycznymi. Domorosła autorka, nie jest zainteresowana wartkim życiem<br />

literackim. Popiera integrację europejską oraz literacką. Debiut poetycki.<br />

92


Bernadetta Żynis<br />

Zaczyna się mocno – od skopania przypadkowego<br />

chłopaka na szkolnym boisku, bez specjalnego strachu,<br />

że któryś z nauczycieli zobaczy i przerwie proceder.<br />

Po pierwsze nikt nie ma czasu, by wyglądać<br />

przez okna, po drugie są one tak poklejone taśmami,<br />

że nawet gdyby ktoś zerknął – niewiele by zobaczył.<br />

Tak więc grupa chłopców kopie (chętnie po głowie i<br />

w twarz) leżącego kolegę, bo ten użył niewłaściwego<br />

słowa. Śmiał powiedzieć: Pakistaniec, a to nazwa,<br />

która się kopiącym nie podoba. Potem leżący będzie<br />

pytał: „dlaczego im nie powiedziałeś, że ja tak nie<br />

mówię?” I przez moment pojawia się zawód, że oto<br />

skopany został skopany „za niewinność”, bo gdyby<br />

powiedział, to – cóż – trzeba znać zasady, jakimi się<br />

kieruje ten świat. W ten sposób dałam się wciągnąć<br />

w gangsterskie myślenie bohaterów, co, jak sądzę,<br />

jest zasługą i talentem pisarza – pisać tak, byśmy<br />

zapomnieli o „bożym świecie”, byśmy zaczęli oddychać<br />

rytmem powieści, zaczęli myśleć „bohaterami”,<br />

żyć fikcjonalną przestrzenią. Oczywiście,<br />

nawet gdyby ów skatowany człowiek powiedział:<br />

Pakistaniec, to nie mogłoby oznaczać, że można go<br />

skopać. Ale czy w ogóle może być jakiś racjonalny<br />

powód dla skatowania człowieka?<br />

Jesteśmy w londyńskim środowisku deśi. Jak<br />

podaje tłumacz, to oznaczenie na miejscowego,<br />

tubylca, krajana. Deszyci to swoi, ziomale. Słowo<br />

oznacza żyjących w diasporze imigrantów<br />

pochodzących z Azji Południowej. Dzięki temu<br />

określeniu można uniknąć określania kraju, z którego<br />

wywodzą się emigranci i podkreślić wspólne<br />

korzenie kulturowe (s. 427). Bohaterami książki<br />

są kilkunastoletni chłopcy. Tworzą gang rządzący<br />

jedną z dzielnic Londynu. Malkani proponuje<br />

socjologiczny obraz tej grupy, porażający w bezkompromisie<br />

przedstawiania.<br />

Jak donosiła swego czasu prasa, problem gangów<br />

młodzieżowych związanych z narodową<br />

przynależnością jest w Londynie coraz bardziej<br />

naglący, coraz częściej dochodzi do zabójstw w<br />

ramach gangsterskich porachunków dzieci. Co<br />

zadziwia pedagogów, to fakt, że tworząca je młodzież<br />

nie pochodzi z rodzin patologicznych, ale<br />

z rodzin, które wydają się być dość dobrze zasymilowane.<br />

Te dzieciaki urodziły się w Anglii,<br />

nie są emigrantami jak ich rodzice, a jednak są<br />

w swych poglądach znacznie bardziej radykalni.<br />

(Podobnie rzecz się ma z nowym pokoleniem<br />

islamskich samobójców, terrorystów – urodzonych,<br />

wychowywanych w systemie Brytyjskiej<br />

Korony). Rodzicom, jako napływowym, z pewnością<br />

dużo bardziej zależało na „wtopieniu<br />

się”, wkupieniu w łaski nowego kraju. Pewnie<br />

mieli też świadomość, że nowemu miejscu zawdzięczają<br />

zdecydowanie lepszy byt materialny.<br />

Ich dzieci nie są obciążone takim „poczuciem<br />

długu i wdzięczności”. W dodatku ta „wdzięczność”,<br />

nieustająca pamięć o niej, zaczynają im<br />

ciążyć niby jakiś wyrzut sumienia. Nie chcą tego,<br />

chcą być programowo inni, swoi właśni. Nie chcą<br />

nikomu niczego zawdzięczać, odwdzięczać się,<br />

oddawać. Chcą być samowystarczalni – nic od<br />

autochtonów, „nic od nikogo”. Stąd pragnienie<br />

siły, własne kodeksy, kultywowanie wybranych<br />

zasad – trochę z religii, trochę tradycji, trochę z<br />

obejrzanych filmów… Rośnie mieszanka wybuchowa.<br />

Zasady mają ułatwiać orientację świecie,<br />

ustawiać bohaterów względem rzeczywistości,<br />

ale jakoś nie mogą. Ich przypadkowa mieszanka<br />

i obowiązek bezwzględnego przestrzegania powodują,<br />

że bohaterowie wchodzą w konflikty – z<br />

rodzicami, szkołą, policją, w końcu ze sobą nawzajem<br />

i z sobą samymi.<br />

Czy współczesne społeczeństwo ma do zaproponowania<br />

coś sensownego młodym ludziom? Szkoła<br />

– „nudy”. Marksizujący nauczyciele, idealiści w<br />

źle dobranych butach, pełni nikomu niepotrzebnej<br />

wiedzy. Gdy staną w obronie swoich chuliganów,<br />

ci nie omieszkają skorzystać z okazji i skubnąć komórkę.<br />

Bohaterowie tak naprawdę są pozostawieni sami<br />

sobie. Szkoła nie proponuje wartości w sposób<br />

przekonujący. Nawet Jas, mimo że jest wzorowym<br />

uczniem, ma w głębokiej pogardzie przekazywaną<br />

mu wiedzę. Teorie tolerancji, pokojowego współistnienia<br />

różnych kultur są jak bajki dla przedszkolaków.<br />

To hasła, które nic nie znaczą, nie przekładają<br />

się na ich życie. Rodzice nie rozumieją świata, w<br />

którym sami żyją ani w ogóle świata, w którym żyją<br />

ich dzieci. Gdy rodzice mogą jednak swobodnie wybierać<br />

między kulturą opuszczonego kraju a kulturą<br />

europejską, następne pokolenie nie ma już takiego<br />

wyboru. Kultura ojców przekazywana ułamkowo i<br />

przypadkiem nie tworzy całościowego obrazu świata,<br />

a kultura europejska jest tą, którą z zasady należy<br />

odrzucić. Też nie jest ich, też podawana im w ciągu<br />

życia w sposób fragmentaryczny i wybiórczy. Właściwie<br />

ci chłopcy żyją na pograniczu dwóch kultur<br />

93


i nie mogą dokonać wyboru, a życie jednocześnie<br />

dwoma światami nie wychodzi. Młodzi stworzyli<br />

więc własny świat własnych zasad, norm, przykazań.<br />

Podstawowych. Prostych. Poczuli się lepiej,<br />

pewniej. Będą tego poczucia bezpieczeństwa<br />

bronili.<br />

W domu brakuje porozumienia każdemu z<br />

przedstawionych bohaterów. Od samego patrzenia<br />

na starych Jas ma ochotę zwymiotować. To<br />

odrębne światy. Rodzice żyją zasadami kraju,<br />

religii, z których się wywodzą. Chłopcy już nie,<br />

ale też nie mają niczego, co mogłoby wypełnić<br />

pustkę, jaka została po odrzuceniu rodzinnych<br />

wartości. Dla rodziny najważniejszy jest izzat<br />

(honor, należny szacunek). Wymaganie go w<br />

warunkach kultury tak odmiennej prowadzi do<br />

sytuacji niemal komediowych albo do… śmierci.<br />

„…Co wy, chłopcy, wiedzieć o naszych sprawach<br />

rodzinnych, hę? Dlaczego nie możecie po prostu<br />

szanować nasze obyczaje, co?” (s. 337) – retorycznie<br />

pyta matka Aruna. Nie rozumieją, bo nikt im<br />

nie tłumaczy zasad, jakimi kierują się rodzice.<br />

Mogą żądać tylko bezwzględnego posłuszeństwa.<br />

Wobec małego dziecka, takie posłuszeństwo łatwo<br />

wyegzekwować. Potem już nie. To ślepe przywiązanie<br />

do zasad staje się ważniejsze niż własne<br />

dziecko i łatwiejsze od empatii wobec syna. „Ja<br />

woleć się zabić niż pozwolić, żeby rodzina Reny<br />

dalej wystawiać mnie na pośmiewisko.” (s. 337)<br />

– straszy matka Aruna i niedługo potem będzie<br />

musiała pożegnać syna, który, nie mogąc znieść<br />

napięcia w swoim domu, wymagań i bezsensownego<br />

posłuszeństwa, wybierze samobójstwo. Ale i<br />

wtedy nikt nie pomyśli o własnej winie, zacietrzewieniu,<br />

bezmyślnym uporze. Szybko znajdzie się<br />

kozioł ofiarny, na barki którego złoży się odpowiedzialność<br />

za śmierć syna i w dalszym ciągu będzie<br />

można wieść swą bezsensowną, ale dobrze znaną<br />

egzystencję według zasad sprawdzonych tysiące lat<br />

temu. Rodzice żyją, jakby nie zauważali, że świat<br />

się zmienił, że zmieniło się miejsce, w którym żyją,<br />

że emigracja nie oznacza prostego przeniesienia<br />

fragmentu kraju, który się opuściło. Że nowy kraj<br />

wymaga nowych umiejętności, nowego stylu. Oni<br />

chcieli nowego kraju, ale nie nowych zasad na życie.<br />

To przywiązanie do pustki w pokoleniu ich dzieci<br />

zaowocuje nie mniej bezmyślnym przestrzeganiem<br />

wybranych zasad życia. Żadnej bmw (białej, muzułmanki,<br />

Wietnamki), chyba że beemka do zadawania<br />

szpanu na ulicach miasta. Żadnego mieszania ras,<br />

religii, starości z młodością. Żadnej policji i belfra.<br />

Słabość rodziny dobrze widać nie tylko w przedmałżeńskich<br />

perypetiach Aruna. Charakterystyczne<br />

są tu rozmowy Jasa z rodzicami, gdy już wiedzą, że<br />

próbował okraść ojca i robią wszystko, żeby rzecz<br />

ukryć, schować przed światem, wrobić kogoś innego,<br />

a nawet przyjąć winę na siebie. Są niekonsekwentni,<br />

nie ustalają żadnych reguł gry – raz są bardzo<br />

srodzy, drugim razem pobłażliwi. Permisywni i nieoczekiwanie<br />

surowi. Honor rodziny i przyszłość Jasa<br />

są ważniejsze niż prawda, sprawiedliwość, kara. To<br />

Jas wydaje się rozsądniejszy – i od swoich rodziców, i<br />

krewnych, i kolegów. Miłość do muzułmanki wyzwala<br />

94<br />

w nim ten rodzaj wrażliwości, której zupełnie pozbawieni<br />

są jego koledzy.<br />

To nie jest tak, że młodzi żyją bez zasad. O nie,<br />

mają takie, że ledwo wystarczy życia, żeby je przestrzegać.<br />

Przede wszystkim jasno określona kultura<br />

(czy raczej styl bycia) macho. Być macho, to przechwalać<br />

się wielkością członka, rozmiarem używanych<br />

prezerwatyw, ilością zalicznych dziewczyn.<br />

Świat jest prosty – dziewczyna ma krótką spódnicę,<br />

to prosi się o gwałt. Jeździsz innym wozem niż bmw,<br />

to jesteś jednocześnie pedał i siostrojebca, kokosiak<br />

(z zewnątrz brązowy, ale w środku biały) i głupi dureń,<br />

nie znasz szpanu, nie znasz zasad, sp…<br />

Tożsamość rasowa to tożsamość osoby, a tożsamość<br />

osoby, to tożsamość mężczyzny. Poczucie<br />

męskości to podstawa dla bycia i sposobu bycia bohaterów.<br />

Siłownia, walki o honor, heteroseksualizm,<br />

duży członek, liczne laski, dobre ciuchy i samochód<br />

– choć ten ostatni może być mamy. Chcą być silni i<br />

niezależni, są śmieszni i żałośni.<br />

W świecie, gdzie zabrakło konsekwencji w przestrzeganiu<br />

zasad, młodzi sami postarają się o zasady,<br />

których złamanie jest równoznaczne z wyrokiem<br />

śmierci. Nie dlatego, że są tak doskonałe, iż<br />

rzeczywiście ułatwiają im życie. Chodzi tylko o to,<br />

że są pewne, budują drogowskazy dla myśli, uczuć,<br />

uczynków. Wierność zasadom przełamuje i zastępuje<br />

niedotrzymywanie ich przez dorosłych.<br />

Malkani operuje świetnym językiem i świetnie<br />

spisał się tłumacz. Język, którym posługuje się<br />

autor, doskonale oddaje środowisko, sposób myślenia,<br />

wrażliwość, granice epistemologiczne świata<br />

bohaterów. Ich rodzice mówią językiem kalekim<br />

– ledwo umieją nazwać, ogarnąć świat, w którym<br />

się znaleźli. Język bohaterów pełen wulgaryzmów,<br />

nieskrywanej agresji i to dzięki językowi właściwie<br />

poznajemy świat przedstawiony lepiej niż gdybyśmy<br />

czytali rozprawkę pedagoga o przyczynach<br />

wchodzenia młodzieży w struktury gangów. Jasa<br />

dowartościowuje gangowa przynależność. On,<br />

kujon, pozbawiony poczucia humoru, nietrafiający<br />

ze swoimi tekstami w sytuacje. Nie przeżyłby,<br />

gdyby nie Hardjit i przyjaciele. Ceną za zyskanie<br />

nowej osobowości jest bezwzględna lojalność. Jas<br />

zna zasady. Cytuje je na początku powieści. Ale<br />

je łamie.<br />

Zastanawiam się, na ile rzecz ukazana przez<br />

Malkaniego dotyczy problemów związanych z<br />

pewną kulturą, religią, narodem, rasą. I nie sądzę,<br />

by można było tę powieść interpretować z<br />

tak ustawionej perspektywy – „to wszystko przez<br />

tych emigrantów, Hindusów, muzułmanów, Afrykańczyków,<br />

Żydów, Polaków, cyklistów…”. Rzecz<br />

rozbija się o pewien sznyt współczesnej kultury,<br />

kultury, pod presją której żyjemy wszyscy i<br />

wszędzie. To kultura „szpanu”, co nie omieszka<br />

wyjaśnić bohaterom czarna postać tej powieści<br />

– Sanjay. „Szpanu i błyskotek nigdy nie ma się<br />

dosyć” (s. 209).<br />

Sanjay okaże się złym duchem dla tego przecież<br />

już i tak mocno pogubionego towarzystwa.


Spełni rolę współczesnego kusiciela. Oblicze Mefista<br />

przybiera dziś postać bogatego playboya. Szpan jako<br />

styl bycia – tyle ma do zaoferowania i tyle wystarczy.<br />

Szpan – to jasne zasady. Masz dobrą brykę, dobre ciuchy,<br />

lecą na ciebie laski. Wymierne korzyści od razu.<br />

Kultura powierzchniowych ocen, powierzchniowych<br />

wy/o/glądów. Konsumpcja, której nie ma granic. I nie<br />

będzie, bo zawsze można mieć więcej i więcej, i „nigdy<br />

dosyć”. Nie ma już przeciętnej rodziny, szpanują<br />

młodzi. To ich konsumenckie potrzeby nakręcają<br />

rynek. To właśnie odkrył Sanjay i to prawo będzie<br />

realizował, naciągając skarbówkę na zwroty vatów.<br />

Chłopcy posłużą mu jako wygodna przykrywka dla<br />

grubych interesów, znacznie grubszych niż można<br />

przypuszczać. Przy podpisywaniu cyrografu zwycięzcą<br />

zawsze w końcu okazuje się Lucyfer. Początkowe zyski<br />

zaś zawsze będą niższe niż poniesione straty. A miało<br />

być tak fajnie! Łatwe pieniądze – nieważne są źródła<br />

przychodów, nikt nie będzie na tyle nierozsądny, by<br />

dopytywać się o szczegóły, gdy można kupić sobie najbardziej<br />

markowe ciuchy.<br />

Powieść kończy się jak pierwsza część z życia prezentowanej<br />

grupy. Jest otwarta, niedokończona… Jak<br />

wybrnie z oskarżeń o kradzież Jas, jak zachowają się<br />

jego rodzice, niedawni przyjaciele, dziewczyna… Autor<br />

pozostawia nas z pytaniami, nie daje odpowiedzi.<br />

Po co? Czy ty albo ja możemy zrobić coś dla deśi –<br />

tych z Londynu, tych z Łodzi, Warszawy, Trójmiasta,<br />

miast…<br />

Zastanawiam się, czy to dobra książka. Krytyk może<br />

wartościować i oceniać. Przeczytałam, może nie jednym<br />

tchem, ale z pasją. Obok akcji, w których biorą<br />

udział bohaterowie, przywoływane są bollywoodzkie<br />

filmy. Są śmieszne, ale na dobrą sprawę, czy świat przeżyć<br />

przywołanych bohaterów odbiega tak bardzo od<br />

tamtych fabuł? Miłość, czarne charaktery, przeszkody,<br />

które trzeba pokonać. Tyle że w Bollywood zawsze jest<br />

happy end na końcu, w życiu (książkowym) – pobicie,<br />

szpital, zdrada, perspektywa więzienia, przegrana… i<br />

też dlatego, śmiem twierdzić, to dobra książka.<br />

Guatman Malkani, Londonistan,<br />

przeł. Maciej Świerkocki,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.<br />

95


Anna Rau<br />

A jak Ameryka, B jak Baseball, C jak Coca-Cola,<br />

H jak Hymn, J jak Jogging, M jak McDonalds, N jak<br />

Niepodległość, O jak Ojczyzna, P jak Prezydent, R<br />

jak Rodzina, S jak Sztandar, W jak Własność (tfu!,<br />

chciałam napisać Wolność)... – oto skrócona wersja<br />

abecadła, którego uczą (w domu, w szkole, w szkółce<br />

niedzielnej, u dziecięcego psychoanalityka) każdego<br />

małego Amerykanina. A przynajmniej większość<br />

z nich zachowuje się, jakby to właśnie był dekalog<br />

ich wychowania. Ewentualnie sami wykreowali taki<br />

wizerunek narodowy. Ktoś powie: stereotyp? Może,<br />

ale każdy z nas w duchu przyznaje, iż ta kwestia bardzo<br />

przypomina sprawę wiarygodności horoskopów:<br />

jednym słowem, stereotypy są bliższe prawdzie niż<br />

chcemy się do tego przyznać. A zresztą, niby dlaczego<br />

choćby takie przysłowia – te odwieczne i ponadczasowe<br />

źródło wiedzy nieudokumentowanej – są ogólnie<br />

szanowane i nazywane mądrością narodów, a stereotypy<br />

– niepisane, zakodowane w mózgach od pokoleń,<br />

wrodzone – nie? Tak więc, jaki jest przykładowy Amerykanin?<br />

Hałaśliwy, niedokształcony, impulsywny, nielogiczny,<br />

niewychowany (oczywiście, wg europejskich<br />

zasad savoir vivre’u), fanatyczny patriota, pozujący na<br />

liberała (więc) zakłamany konserwatysta, purytanin.<br />

Prawdę rzekłszy, jedynym opanowanym Amerykaninem,<br />

którego znamy z tzw. „widzenia”, to Clint Eastwood!<br />

Skoro w większości dostępnych nam źródeł po<br />

wielokroć mnoży się ów narodowy wizerunek: w reportażach,<br />

filmach fabularnych, programach typu TV<br />

-show, tak tworzonych przez samych Amerykanów, jak<br />

i przez ich wnikliwych obserwatorów, więc coś w tym<br />

musi być! Niby podobną pseudocharakterystykę można<br />

by dopasować choćby do Australijczyków... Ale kto<br />

pierwszy wymyślił i rozpropagował programy, których<br />

istotą jest publiczne prezentowanie czynności intymno-fizjologicznych<br />

(na przykład., reality shows)? Kto<br />

pierwszy pewnym jednostkom zaczął płacić milionowe<br />

gaże tylko za ładne machanie rakietką do tenisa<br />

przez dwie godziny albo przekonujące wyciskanie łez<br />

według filmowego scenariusza? Kto w końcu wymyślił<br />

msze i nabożeństwa religijne spędzane w samochodach<br />

oraz „pięciopiętrowe” hamburgery? No, właśnie.<br />

Łagodnie i dyplomatycznie można więc stwierdzić na<br />

pewno: ze względu na specyfikę historii, tygiel kultur,<br />

oceaniczną izolację, itp., itd., Amerykanie rzeczywiście<br />

są... „inni”. Stereotyp ów po raz kolejny potwierdza<br />

i utwierdza najnowsza książka Jonathana Safrana<br />

Foera, pt.: „Strasznie głośno, niesamowicie blisko”.<br />

Tytuł polski chyba nie do końca oddaje sens oryginalnego<br />

angielskiego: „Extremely Laud, Incredibly Close”.<br />

Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę treść powieści,<br />

powinno się raczej użyć określeń „nie do wytrzymania”,<br />

„hiper” bądź „ekstremalnie”. W powyższej wersji<br />

ów tytuł brzmi bardzo dziecinnie, jakby wyszedł<br />

z ust głównego bohatera książki, 9-letniego Oskara.<br />

Chłopiec ów balansuje na kartach powieści na granicy<br />

geniuszu i autyzmu, prezentując przy tym zachowania<br />

godne nabytego zespołu ADHD. Jest nieznośny – nawet<br />

jako bohater literacki i stanowi dość przekonujący<br />

argument przeciw posiadaniu dzieci. W żadnym razie<br />

nie wzbudza współczucia jako półsierota, który wytworzył<br />

sobie wyidealizowany wizerunek zaginionego<br />

ojca. Można powiedzieć – kultowy bohater amerykański:<br />

wychowany bezstresowo przez zapracowaną matkę,<br />

uparty, nielogiczny, afektowany, pełen kompleksów,<br />

tików i potrzeb psychoanalitycznych. Tak naprawdę<br />

„Strasznie głośno...” to „Hamlet” dla Amerykanów,<br />

gdyż operuje (w postmodernistyczny, skrótowy, nieco<br />

szalony sposób) starymi i raz na zawsze sprawdzonymi<br />

wątkami genialnego pisarza ze Stratfordu. Otóż<br />

ojciec, arcymądry, odpowiedzialny i czuły władca oraz<br />

centrum dotychczasowego bezpiecznego mikroświata<br />

rodziny, umiera w szaleństwie ataku na WTC. Matka<br />

odbudowuje nowe życie przy boku drugiego partnera.<br />

Syk zza grobu ojca-upiora truje umysł młodocianego<br />

dziedzica, czego nie jest w stanie zniwelować nawet<br />

obecność Ofelii (starszej i bajecznie cycatej – ląduje<br />

ona w końcu w klasztorze-bajorze samotności) oraz<br />

przyjaciela (już nie Horacego, lecz starego, zdziwaczałego<br />

sąsiada)... Oczywiście Foer jeszcze dołączył<br />

do tego cały wachlarz nieodłącznych w wytworach<br />

amerykańskiej popkultury motywów, czyli wędrówkę,<br />

poszukiwanie pewnego rzeczywistego – i symbolicznego<br />

– klucza (a raczej dziurki od klucza), prawdy o<br />

ojcu, czyli swoich korzeniach, zrozumienia siebie i...<br />

Interesująco za to nakreślił stałą obecność cienia ojca<br />

w każdym poruszeniu wszystkich bohaterów książki.<br />

Tak naprawdę nie wiadomo, czy stanowi on dobrego<br />

ducha rodziny, czy rodzaj wampira energetycznego.<br />

Foer świetnym, delikatnym piórem opisał też nibydrugoplanowe<br />

postacie kobiece: matkę oraz babkę<br />

Oskara. Młodsza z kobiet stanowi typ „nowoczesnej<br />

wdowy”: ciężko pracującej, troskliwej matki i pani<br />

domu, próbującej pogodzić owe priorytety z cichym<br />

bólem po stracie męża, z troską o syna, który na niej<br />

wyżywa traumę po stracie mitycznego już ojca, oraz z<br />

rozpaczliwymi próbami nie poddawania się depresji i<br />

ułożenia sobie życia na nowo. Babka małego, to iście<br />

biblijna niewiasta – mocna, prawa i bez reszty oddana<br />

Oskarowi. Stanowi ciekawe studium kobiety opuszczonej<br />

przez wpędzającego się w schizofrenię męża<br />

(oniemiałego zresztą po utracie ukochanej z wczesnej<br />

96


młodości – no comments – i porozumiewającego się<br />

ze światem wyłącznie za pomocą kartek oraz dotyków),<br />

ogłuszonej śmiercią syna (WTC), obserwującej<br />

z niepokojem swego dziwacznego, ukochanego wnuka.<br />

Wewnętrzne światy tych bohaterek to wielki plus<br />

owej historii.<br />

Większość recenzji prasowych, powstałych tuż po<br />

pojawieniu się na polskim rynku wydawniczym powieści<br />

Foera, miało charakter nagatywny i, jak uważam,<br />

zdecydowanie krzywdzący. Deprecjonowały one<br />

tę historię jako pretensjonalną i niedostosowaną do<br />

potencjalnego czytelnika (zbyt emocjonalną dla dorosłego,<br />

a za „głęboką” – mimo wszystko – dla młodzieży).<br />

Jako efekciarską w stylistyce i tandetną w środkach<br />

wyrazu, a przede wszystkim obliczoną na tanie<br />

poruszanie emocji. Krytykowano zwłaszcza książkowe<br />

(dość powściągliwe w kresce) czarno-białe ilustracje:<br />

te wzbijające się w niebo gołębie, sąsiadujące portrety<br />

Hawkinga i Lawrence’a Oliviera, powiększone oko<br />

słonia, imponująca panorama Manhattanu, objęta<br />

para Neandertalczyków... – jednym słowem, kwintesencja<br />

wiedzy przeciętnego Amerykanina: wszystko i<br />

nic jednocześnie. Tak czy owak, stanowią one świetne<br />

podkreślenie tekstu – i o to chodzi. Jednak, co najważniejsze,<br />

w tych wszystkich miażdżących tekstach krytycznych<br />

przede wszystkim zapomniano, zdaje się, że<br />

napisał to Amerykanin (do tego z rocznika ‘77, przedstawiciel<br />

najbardziej drapieżnego i „produktywnego”<br />

pokolenia obecnej populacji) – dla Amerykanów „ku<br />

pokrzepieniu serc” po wstrząsie, jakim była zagłada<br />

WTC (dwie wieże to wszak symbol nieśmiertelnych,<br />

zjednoczonych i wszechpotężnych Wolności, Równości<br />

i Kapitalizmu). Owe zarzuty krytyków miały<br />

więc podobny rodowód i kaliber do tych stawianych<br />

dawno temu Sienkiewiczowi po napisaniu Trylogii. Z<br />

samego założenia to nie miały być ambitne, logiczne<br />

i pełne naturalizmu rozprawki historyczne, ale klaps<br />

pobudzający zwiotczałe poczucie narodowej wartości.<br />

Tak jest i w przypadku historii Foera – z pewnością<br />

dla większości mieszkańców Stanów Zjednoczonych<br />

stanowi ona katharsis: lekturę głęboką, czułą i, dzięki<br />

swemu dramatyzmowi, krzepiącą. I kończąc: ta powieść<br />

po prostu wzbudza emocje – w Amerykanach<br />

na pewno, we mnie, Europejce (w nas, Europejczykach,<br />

którzy atak na WTC, news o tak nagłej, niezrozumiałej<br />

i zbiorowej śmierci tylu osób, przeżyli raczej<br />

jako umysłowy, nie zaś emocjonalny wstrząs) – również,<br />

choć oczywiście inne. A oto wszak w literaturze<br />

chodzi: jakoś poruszyć, czegoś nauczyć. „Strasznie<br />

głośno...” Foera na pewno pomogło nam choćby w rozumieniu<br />

i akceptacji tak dalekich nam, tak bliskich,<br />

Amerykanów.<br />

Jonathan Safran Foer,<br />

Strasznie głośno, niesamowicie blisko,<br />

przeł. Zbigniew Batko,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.<br />

97


<strong>Joanna</strong> Chłosta-Zielonka<br />

Czytanie powieści Pawła Huellego to nie tylko cenna<br />

pożywka spragnionego nowych fabuł czytelnika,<br />

ale przede wszystkim uczta duchowa, intelektualna<br />

dysputa prowadzona, choć z obok nieobecnym, lecz<br />

jednak wyraźnie wyczuwalnym, narratorem. Już „Weiser<br />

Dawidek”, wydany w 1987 roku, zdradzał talent<br />

pisarza do nietuzinkowych historii, łączących w sobie<br />

realne z magicznym, sankcjonującym niewytłumaczalne<br />

racjonalnie zjawiska, bo dającym im prawo do samodzielnego<br />

bytu. Tak dzieje się na przykład w książce<br />

„Mercedes Benz. Z listów do Hrabala” czy „Castorpi”,<br />

będącym przedakcją „Czarodziejskiej Góry” Tomasza<br />

Manna. Huelle nie zamierza nigdy zdobywać sobie czytelnika<br />

czczą pochwałą, nie szuka łatwych kontaktów,<br />

lecz zaprasza do poważnych, czasem wolno toczących<br />

się detektywistycznych dochodzeń do prawdy i wszelkiego<br />

sensu.<br />

Gdy zaczyna się akcja nowej powieści tego autora, zaczynamy<br />

ekscytować się sensacyjną serią wybuchów pojawiających<br />

się w różnych punktach miasta. Świadomie<br />

lub nie winę za nie przypisujemy islamskiemu światu.<br />

Łatwo zaczynamy wierzyć, że zaczęliśmy czytać o terroryzmie,<br />

o międzynarodowej wojnie, że będziemy śledzić<br />

medialny przekaz w literackim mundurku. Nic bardziej<br />

mylnego. Okazuje się, że ten wątek jest prawie nieobecny<br />

w dalszej części, bo snuta opowieść ma zupełnie innych<br />

bohaterów.<br />

Tym razem Paweł Huelle proponuje koncepcję zrozumienia<br />

polskiej rzeczywistości wielce kontrowersyjną, ale<br />

godną rozważenia. Tworzy istotę homopolacus naszych<br />

czasów, karykaturalną, zbudowaną z podwójnej natury,<br />

wzajemnie zwykle się wyłączających się cech: materializm<br />

zderza się lub brata z duchowością, religijność z ateizmem,<br />

mądrość z głupotą itd. Owa niestandardowość<br />

postaci, albo jak kto woli niekonsekwencja, sprawia wiele<br />

kłopotu przy próbach formułowania ich oceny. Może po<br />

prostu nie należy tego czynić... Przyjąć, że człowiek ze<br />

„dwojej złożony natury” i dużo mu wolno.<br />

„Ostatnia wieczerza” staje się obiatą, czyli ofiarą,<br />

jaką ze swojego życia składają bohaterowie powieści.<br />

Ich losy prezentują typowe dla naszej współczesności<br />

kariery: niskie pobudki prowadzą do olśniewających<br />

zysków, a szlachetne intencje rozbijają się na drobnych,<br />

jedynie z pozoru, przeszkodach. Huelle wnikliwie<br />

przenika przez pokolenie wychowane w PRL-u, a<br />

„rozkwitające” w czasach wolnorynkowej hossy. W<br />

kalejdoskopie postaci najbardziej nieprzyjemny jest<br />

„Inżynier”, artysta wspierający się pomysłami słabszych,<br />

wolniejszych, nienadążających, który poza<br />

negacją nie zna innych sposobów wyrażania emocji.<br />

Równie niepokojąco prezentuje się Jan Wybrański,<br />

rozerotyzowany biznesmen o wielomilionowej fortunie<br />

zarobionej głównie na ludzkiej naiwności. Nie<br />

lepiej wypada Antoni Berda, wcześniej pracownik<br />

nauki, dzisiaj organizator pielgrzymek dla naiwnych,<br />

czynny homoseksualista. Sympatią narrator obdarza<br />

chyba tylko doktora Lewadę, pracującego na wsi niczym<br />

doktor Piotr, idealistę. I jeszcze organizatora<br />

książkowego przedsięwzięcia, artystę malarza Mateusza,<br />

najbardziej zaprzyjaźnionego z narratorem,<br />

też bohaterem, zgrabnie ukrytym za innymi.<br />

Punktem kulminacyjnym ma być fotografia<br />

Ostatniej Wieczerzy, do której w roli Apostołów<br />

będą pozować zaproszeni przez Mateusza goście.<br />

Ich losy śledzi narrator w ciągu jednego dnia, czyli<br />

trwania powieściowej akcji, lecz dokonując licznych<br />

retrospekcji. Samo zdarzenie właściwie nie<br />

jest tak istotne, jakby sugerował tytuł. W koncepcji<br />

malarza Mateusza na obrazie nie ma Jezusa.<br />

Czy to jest zasadniczy punkt zapalny powieści?<br />

Niekoniecznie, bo takich ukrytych min jest więcej.<br />

Chociażby pojawiający się w kilku odsłonach<br />

osobiście lub poprzez narrację Monsiniore jako<br />

czytelne odniesienie do autentycznej osoby znanego<br />

w Gdańsku duchownego. Albo też przyzwolenie,<br />

zaskakujące jednak w takim wymiarze, dla<br />

homoseksualnych uniesień wspomnianego Berdy<br />

i seksoholizmu Wybrańskiego.<br />

Wykreowane przez pisarza postaci są pretekstem<br />

do pokazania typowych polskich przywar,<br />

jakimi są, niestety, od wieków ciemnota zaścianków<br />

i ograniczenie horyzontów myślenia (Inżynier,<br />

Monsignore). Jednocześnie jednak stara się<br />

Huelle zrównoważyć ową ciasnotę świadomości,<br />

wolnomyślicielskim dyskursem narratora, ciekawymi,<br />

nietuzinkowymi pomysłami Mateusza,<br />

czy też niezależnością i niekłamaną ofiarnością<br />

dla bliźniego doktora Lewady. Obfitość jeszcze<br />

bardziej barwnych postaci znajdziemy jakby w<br />

drugim rzędzie wśród bohaterów drugoplanowych<br />

lub dalszych. Na przykład przygląda się<br />

narrator rozwojowi choroby psychicznej, która<br />

traktowana jest przez szaleńca - Dwunastego,<br />

jako posłannictwo.<br />

Nieprzypadkowo znajdziemy w powieści erudycyjne<br />

wywody osoby snującej opowieść, jakby<br />

mimochodem bardzo bliskiej wizerunkowi<br />

Pawła Huellego. Przywołane zostają m.in. ar-<br />

98


chitektura Ziemi Świętej, historia kultury antycznej i<br />

średniowiecznej, dyskusyjne poglądy na temat Jezusa,<br />

próby dyskursu z interpretacją jego życia zapisaną w<br />

Ewangelii. Ciekawym wątkiem jest także wymyślona<br />

historia spotkania szkockiego artysty Davida Robertsa<br />

z Juliuszem Słowackim i ich domniemanej rozmowy<br />

w okolicach Świętego Grobu.<br />

Czemu służyć mają te zapisy? Czy celowemu spowolnieniu<br />

akcji, by oczekiwanie na finał pozostawić<br />

jeszcze bardziej ekscytującym, czy jest to może popis<br />

autora, zdradzający jego zainteresowania i poszukiwania<br />

intelektualne?<br />

W powieści Huellego brakuje sacrum, tak jak na<br />

przygotowywanej fotografii nie ma miejsca dla Jezusa.<br />

Fundamentalne wartości międzyludzkie, i w wymiarze<br />

świeckim i religijnym, przestają powoli mieć<br />

znaczenie dla wielu. Zapytany o nie przeze mnie<br />

warszawski poeta najmłodszego pokolenia, w czasie<br />

autorskiego spotkania, odpowiedział: „nie rozumiem<br />

pytania”. Czy „Ostatnia Wieczerza” to także ostatnie<br />

pytanie, którego niedługo nikt nie zrozumie?<br />

Paweł Huelle, Ostatnia Wieczerza,<br />

Wyd. Znak,<br />

Kraków 2007.<br />

99


Anna Brzezińska<br />

Historia dwóch małżeństw: Klary i Jacka – nowoczesnych<br />

oraz Joanny i Marka – tradycyjnych; wszyscy<br />

należą do bogatej warstwy wykształciuchów. Opozycja:<br />

małżeństwo nowoczesne–małżeństwo tradycyjne<br />

opiera się na rozróżnieniu, czy para posiada potomków,<br />

czy też nie. U tradycyjnych do trójki dzieci i czwartego<br />

planowanego po śmierci papieża dochodzi prawicowe,<br />

religijne oszołomstwo Marka, jego ksenofobia i<br />

urojenia rozmów ze zmarłym papieżem, zamiłowanie<br />

do kiczu Joanny i jej samoskazanie na żywot Matki<br />

Polki, próbującej opatentować dmuchane jednorazowe<br />

nocniki dla czterolatków. W tym małżeństwie<br />

zdradza mężczyzna. Tradycyjni kupują w Ikei. Wyznaczniki<br />

nowoczesnych to depresja (Jacek), niereligijność,<br />

wspomniana bezdzietność, minimalistyczny<br />

wystrój mieszkania i wiara w medycynę alternatywną<br />

(Klara zajmuje się akupunkturą). W tym małżeństwie<br />

zdradzają oboje. Nie tolerują mebli z Ikei. Obie pary<br />

różnią się zatem wystrojem sposobu na życie. Łączy je<br />

to, że obie się rozpadają.<br />

Nowoczesna<br />

Klara jest z wykształcenia chirurgiem, sypia ze znajomym<br />

po fachu, Minotaurem – tak go nazywa. Minotaur<br />

– męski szowinista modlący się do swojego odbicia<br />

w lustrze na siłowni. Kupuje kingsajzy, co wcale<br />

nie jest uzasadnione rozmiarem. Co prawda jest żonaty,<br />

ale zamierza żonie zrobić usta i oczy takie, jakie<br />

ma Klara.<br />

Po tym, jak udaje się jej wyjść z labiryntu Minotaura,<br />

Klara poznaje Jacka.<br />

Po 15 latach małżeństwa, wspólnego ciułania forsy i<br />

uczuć, przechodzą kryzys, który pogłębia jego depresja.<br />

Co gorsze, Jacek ze swojej choroby robi kult. Z<br />

pietyzmem pielęgnuje swoje stany psychiczne, obnosi<br />

się z własnym nieszczęściem, czym doprowadza Klarę<br />

do słusznej rozpaczy. Jacek zmienia się w „groteskowego<br />

maszkarona”, Szymona Słupnika, kontemplującego<br />

z namaszczeniem swoją mękę.<br />

Klara zaczyna romans z biznesmenem Julkiem, który<br />

ze swoją żoną jest w separacji. Julek wnosi w jej życie<br />

witalizm; Jacek przypominał trupa. Julek jest młodszy<br />

od Klary, zaprawia seks utworami Mozarta.<br />

Klara zachodzi w ciążę, która jednak kończy się poronieniem.<br />

Odchodzi od Jacka. Julek wraca do żony.<br />

„Żona jest jak paznokcie. Nie wiem, ile byś przycinała,<br />

odrośnie i podrapie”.<br />

Tradycyjna<br />

<strong>Joanna</strong>, przyjaciółka Klary, jest Matką Polką.<br />

Zawsze obwieszona dziećmi, Wieczna Troskliwa,<br />

wiecznie matkująca, płodna Wenus z Willendorfu.<br />

Stąpa twardo po ziemi, wymyśla patenty, otwiera cukiernię<br />

– na wypadek, gdyby musiała sama utrzymać<br />

rodzinę – jakby przeczuwała, że Marek odejdzie. Poza<br />

tym nie chce być pandą domową na zasadzie pan –<br />

da, to ona dostanie.<br />

Są małżeństwem od kilkunastu lat i „nie przewalają<br />

się już namiętnie po stole, nie iskrzy między nimi”.<br />

Marek, jak wspomniano wcześniej, to oszołom religijny,<br />

sekciarz chrześcijański, mający kumpli w Opus<br />

Dei. Godzinami rozmawia z portretem zmarłego JP<br />

II. Ale <strong>Joanna</strong> z dystansem podchodzi do jego fanaberii.<br />

Zwrot następuje, gdy Marek poznaje prywatną dentystkę,<br />

wydepilowaną Elżbietę. Dla niej odchodzi od<br />

Joanny i dzieci. Przechodzi też na buddyzm.<br />

„Bóg stworzył kobietę i spierdolił mężczyznę”.<br />

Polska<br />

Jeden z polityków w przypływie chęci podsumowania<br />

charakteru naszego państwa powiedział kiedyś, że<br />

Polska to kraj obsikanych bram i dżemu pomarańczowego<br />

z dyni.<br />

Polska to kraj absurdów – tak jest u Gretkowskiej.<br />

Naród o wielowiekowej tradycji chlania do upadłego.<br />

Nie ma tu rodziny bez alkoholika. Oczy wieśniaków<br />

wymieszane są z bimbrem. Naród chory na coś w<br />

rodzaju ADHD; nadmiar energii wykorzystywanej w<br />

najgorszy sposób. Dumni ze swoich powstań, a przede<br />

wszystkim z klęsk, zawsze gotowi walczyć za wolność<br />

naszą i waszą, przegrać, a potem zalać się w trupa.<br />

Wybieramy sobie rządzących bez powodu, na chybił<br />

trafił, gangsterów lub idiotów i bez powodu też ich<br />

degradujemy.<br />

„Z jednej strony Niemcy, z drugiej Rosja. Teutoński<br />

konkret, autorytarny ojciec i ruska, zapijaczona matka.<br />

Polska jest ich niechcianym dzieckiem i odziedziczyła<br />

po zaborach wady obojga”.<br />

Córka religijnego fanatyka kolczykuje sobie plecy<br />

wzdłuż kręgosłupa, w dwóch rzędach. Przewiązuje tasiemkę<br />

i ma gorset.<br />

Ortodoksyjny, nasiąknięty patriarchalizmem katolik,<br />

żonaty i wielokrotnie po chrześcijańsku dzieciaty,<br />

poznaje seksowną prywatną dentystkę. Zdradza z nią<br />

żonę i przechodzi na buddyzm.<br />

Zdradzona żona znajduje pocieszenie w winie,<br />

szprycuje się xanaxem i jara trawę, którą przynosi<br />

jej córka.<br />

To nie tylko polskie absurdy, to syndromy<br />

naszej rzeczywistości – czysty oniryzm, surrealistyczny,<br />

naćpany teatr, który gra się na co dzień.<br />

A Polska? Załóżmy, że chcesz tu zbudować<br />

cukiernię. Woda ze studni wyjdzie ci taniej. Ale gdzie<br />

nie zaczniesz kopać, tam szambo.<br />

Polska stoi na własnym gównie.<br />

100


Kobieta<br />

„...Kobieta rozmnaża się przez podział.<br />

Najpierw swojego ciała na dziecko. Oddaje mu krew,<br />

wapń z kości i zębów, wyszarpuje sobie wnętrzności<br />

przy porodzie. Później, troszcząc się, zamartwiając,<br />

dzieli sercem i czasem na coraz mniejsze i mniejsze<br />

kawałeczki, zaspokajając rodzinę. Wreszcie dla niej i<br />

z niej nie zostaje nic”.<br />

„Kobiety porzucone są zostawionymi na drodze<br />

psami. Uwiązane do dzieci, żeby nie biegły, skomląc<br />

za swoim panem”.<br />

„Ja jestem brudna, genetycznie, jestem kobietą,<br />

hybrydą matki, małpy, modliszki. Mam łuski,<br />

pióra, kawał dzioba – wyrosły po ciemku nocą. Muszę<br />

to kruszyć, wyłamywać. Doprowadzić się do porządku”.<br />

Kobieta a mężczyzna<br />

„Mężczyzna do seksu rozpina spodnie, kobieta<br />

ciało [...]”.<br />

Feminizm.<br />

„- Zaraz, zaraz, uporządkujmy. Zostałeś feministą?<br />

- Na wieczność! A ty co, uważasz, że gdy mężczyźni<br />

ewoluowali, kobiety tylko owulowały? Chrystus był<br />

duchowo obojnakiem, nie mógł odrzucić jednej płci.<br />

Feminizm to nie redukcja do męskich przywilejów,<br />

to wołanie o prawdziwe człowieczeństwo [...].<br />

- Nie wierzę w ciebie, podszywasz się, jesteś protestantem.<br />

- Jeśli ci łatwiej słuchać niż myśleć...”.<br />

Piła mechaniczna<br />

Książka Gretkowskiej jest dalszym ciągiem jej<br />

opowieści o konstytuowaniu się kobiecej tożsamości.<br />

Jest pytaniem nie o to, czego życie wymaga<br />

od kobiety, lecz o to, czego ona wymaga od życia,<br />

czego oczekuje od rzeczywistości. Opowiada o<br />

próbach odpowiedzi na te pytania, podejmowanych<br />

przez dwie bohaterki.<br />

Kobiety Gretkowskiej są silne, ich mężczyźni<br />

są ich błędami, na które mogą sobie pozwolić.<br />

Specyficznego kolorytu nabiera życie kobiety<br />

w kraju takim, jakim jest Polska: po<br />

chrześcijańsku patriarchalnym, mizoginicznym.<br />

Świątobliwi, głowy państwa i kościoła,<br />

mężczyźni, rozwijają sztukę retoryki,<br />

dialektyki i hipokryzji; ta tradycja nakazuje<br />

im utrzymywać, że każdy z nich,<br />

jeśli uprawia seks, to z obrzydzeniem,<br />

po ciemku i „na Glempa”.<br />

Kobieta to element alkowy, czy też<br />

suplement przebywający na kuchni.<br />

<strong>Joanna</strong> żyje z Markiem – reprezentatywnym<br />

produktem chrześcijańskiego<br />

patriarchatu. Marek stawia<br />

na podwórku biało-czerwony maszt, najwyższy w okolicy,<br />

falliczny symbol jego władzy w stadzie. Kiedy odchodzi,<br />

<strong>Joanna</strong> ścina ten totem piłą mechaniczną.<br />

Kobiety Gretkowskiej mają to olbrzymie szczęście,<br />

że są bogate i wykształcone - i stąd niezależne. W<br />

tym tkwi ich siła. Dlatego właśnie tytuł brzmi: Kobieta<br />

i mężczyzni, a nie Mężczyzna i kobiety – bo jest<br />

to kobieta przy forsie - gatunek dopiero współcześnie<br />

wschodzący. Wbrew pozorom ekonomia odgrywa<br />

dość znaczącą rolę w walce płci.<br />

Nie każdą z nas stać na mechaniczną piłę.<br />

Manuela Gretkowska, Kobieta i mężczyźni,<br />

Wyd. Świat Książki,<br />

Warszawa 2007.<br />

101


Kamil J. Bałuk<br />

„Nie mam nic do powiedzenia dlatego piszę” - tak<br />

zaczynała się „Reklama”, wiersz rozpoczynający poprzedni<br />

tomik Jasia Kapeli. Jego podejście nie zmieniło<br />

się od tamtego czasu jakoś znacząco. Znowu<br />

najmocniejszą stroną Kapeli jest świeżość, antypoetyckość<br />

i zdystansowane poczucie humoru. Znany ze<br />

swoich slamowych upodobań poeta zdążył się za to<br />

w ostatnim czasie mocno poróżnić z przedstawicielem<br />

młodej salonowej literatury (nawiasem mówiąc<br />

– jedynym takim?), Jackiem Dehnelem. Dehnel za<br />

pośrednictwem popularnego vortalu Nieszuflada<br />

skrytykował poezję Jasia jako li-tylko-slam-na-papierze.<br />

Kapela odwdzięczył się później komentarzem, w<br />

którym krytykował nie tylko Dehnela, ale nawet Nagrodę<br />

Kościelskich, więc obecnie panowie chyba się<br />

nie lubią. Nie bez kozery wspominam ten incydent,<br />

bo dotyczył on zmyślnej (i w moim odczuciu słusznej<br />

w dzisiejszych czasach) zasady „byle trochę szumu i<br />

do przodu”. Już debiutancki tomik Kapeli był wydarzeniem<br />

nagłaśnianym chyba trochę na wyrost. Jeśli<br />

można na słownych utarczkach zyskać trochę rozgłosu,<br />

to czemu nie (i piszę to wcale bez ironii)?<br />

Skoro już wywołałem Dehnela, to warto obu panów<br />

postawić na dwóch różnych krańcach, jeśli chodzi o<br />

młodą poezję. Dehnel pisze kunsztownie, gładziutko,<br />

jest stworzony do śliskich okładek. Poezja Kapeli to<br />

kawałki mięcha. Nie ma tutaj zwykle miejsca na grę<br />

z konwencjami i kontekstami, „Czarne jest czarne.<br />

Białe jakby trochę mniej/Wszyscy są źli, a co z resztą<br />

– nie wiem”. Co drugi wiersz w tomiku dotyczy jakiejś<br />

sławnej osoby, wybranej mniej lub bardziej przypadkowo.<br />

Czasami, jak w „Problemie Wodeckiego” nazwisko<br />

jest tylko wciśniętym nieco na siłę dodatkiem<br />

(autor pisze tam zresztą „widziałem jak Zbigniew<br />

Wodecki wskakiwał do taksówki/a może to był Jerzy<br />

Pilch”), liczą się sytuacje, w jakich znajduje się podmiot<br />

liryczny, jego problemy i przemyślenia. Dehnel<br />

w debiutanckim tomiku umieszczał w wierszu Wisławę<br />

Szymborską. Jaś Kapela preferuje Zygmunta Chajzera.<br />

Każdy ma taki podmiot liryczny, na jaki sobie<br />

zasłużył – ktoś powie. No i dobrze, po co „22-latek<br />

spod znaku Barana lubiący popierdywanie w kocyk”<br />

ma przywoływać noblistkę, skoro wcale nie jest to potrzebne,<br />

żeby wyrazić rozterki człowieka zanurzonego<br />

w plotkach rodem z tytułowego pisma?<br />

Napisałem – nie ma miejsca na grę z konwencjami i<br />

kontekstami. Ale to prawda tylko połowiczna. Bo czy<br />

okładka, nawiązująca do popularnych czasopism, albo<br />

tematyka wierszy (chciałoby się rzec po wtóre: nawiązująca<br />

do popularnych czasopism) nie jest grą z popkulturą?<br />

W popkulturze wszystko wydaje się proste,<br />

jednowymiarowe, ale wcale takie nie musi być, skoro<br />

o popkulturze można pisać wiersze. Skoro te wiersze<br />

mogą być popkulturalne, ale nie zawsze są błahe.<br />

„Boję się tego, kim jest Michelle Pfeiffer/ i tego, kim<br />

nie jest. Boję się, że nigdy się nie dowiem/ ani jednego,<br />

ani drugiego”. A więc jest to „poezja-pop”, coś<br />

dla mas, tylko że poezja rzadko trafia do mas. Może i<br />

Tomasz Różycki trafił właśnie do setek tysięcy czytelników,<br />

będąc cytowanym na egzaminie maturalnym,<br />

ale Kapela póki co nie powinien jeszcze długo przekroczyć<br />

tysiąca sprzedanych tomików. Może szkoda.<br />

Jaś Kapela to autor buńczuczny, nieskromny, a równocześnie<br />

zdystansowany i wyluzowany („więcej luzu<br />

ludzie. dzieci w afryce mają tylko karabiny do żarcia”,<br />

cytując jego wypowiedź internetową). Jest fajny, bo<br />

żywy, z krwi i kości. Możemy wejść na bloga, gdzie<br />

zobaczymy zakrwawione ręce jako ilustracje do „Ja się<br />

nie biję. Ja dostaję wpierdol/Klękam na chodniku, głowę<br />

chowam w dłonie” („Jaś Kapela Superstar”). Podmiot<br />

liryczny jest taki jak przeciętny internauta. Jest<br />

mu gorąco, więc szuka piecyka na Allegro, a potem<br />

plakatów Britney Spears. To świat, w którym wierzy<br />

się tylko „w Paris Hilton i jej niebieskie oczy”, gdzie<br />

miłość do popkultury miesza się z nieznośną samotnością.<br />

Na innym blogu Kapela wyznaje, że gra w „Resident<br />

Evil 4” i staje się przez to jeszcze bliższy czytelnikowi.<br />

Bo twórczość Kapeli pewnie ma specyficzny<br />

target, być może właśnie zatopionego w komputerze<br />

i internecie samotnika („nieprawda, mam dużo znajomych<br />

na gg”) – zagłębionych w poezję nie zadziwi,<br />

a przecież może jakiegoś zabłąkanego nastolatka,<br />

któremu „trudne słowa/dają poczucie, że jest lepszy<br />

niż większość”, zachęcić do czytania w ogóle. Taką<br />

zresztą intencję ma sam autor, co przyznał w którejś<br />

z wypowiedzi.<br />

Oczywiście, ciężko jest wyważyć, jaką tak naprawdę<br />

wartość ma ta poezja i czy w ogóle ma wartość,<br />

czy została napisana, żeby mieć wartość. No i: jakie<br />

wartości ma w poetyckiej wizji sam autor, czym się<br />

kieruje?. Prawdopodobnie dla tych, którym tomik się<br />

spodoba, nie są to kwestie ważące. Dla mnie jeszcze<br />

jednak trochę są, dlatego „Życie na gorąco” przyjmuję<br />

z uśmiechem, ale też nie za szerokim.<br />

Jaś Kapela, Życie na gorąco,<br />

Wyd. korporacja ha!art.,<br />

Kraków 2007.<br />

102


Agnieszka Mrozik<br />

Trzy lata temu, gdy w Warszawie odbywał się Europejski<br />

Szczyt Ekonomiczny, media pisały o nich na<br />

zmianę jak o: „niegroźnych fantastach”, „biednych<br />

szaleńcach”, „niebezpiecznych terrorystach”. Setki<br />

policjantów, psy, śmigłowce czuwały, by antyglobaliści<br />

nie zakłócili swoimi wystąpieniami obrad Szczytu oraz<br />

by nie zdemolowali miasta. Obawy okazały się płonne:<br />

obyło się bez agresji i potrzeby użycia siły. Antyglobaliści<br />

w pokojowej atmosferze przeszli ulicami Warszawy:<br />

zademonstrowali swój sprzeciw wobec neoliberalnego<br />

modelu rynku (przyjętego bądź dopiero przyjmowanego<br />

jako europejska oraz światowa norma), ale zrobili<br />

to spokojnie, bez eskalacji (negatywnych zwłaszcza)<br />

emocji. Dziś oddają nam do rąk – utrzymaną w równie<br />

spokojnym, co krytycznym tonie – antologię tekstów<br />

polemizujących z neoliberalną normą, a zarazem<br />

prezentujących własną, alternatywną wizję gospodarki,<br />

polityki, sztuki itd.<br />

Szkice, zamieszczone w „Zniewolonym umyśle 2”,<br />

pod redakcją Ewy Majewskiej i Janka Sowy, dotykają palących<br />

problemów ekonomicznych, politycznych, społecznych<br />

(bezrobocie, migracje, wyzysk pracowników,<br />

wojny neokolonialne itd.), obok których coraz rzadziej<br />

można przejść obojętnie. Autorzy i autorki tekstów –<br />

naukowcy, wykładowcy akademiccy, ale także artyści,<br />

dziennikarze niezależnych mediów, aktywiści działający<br />

w strukturach nieformalnych bądź też osoby<br />

nigdzie niezrzeszone – krok po kroku wyjaśniają, na<br />

czym polega zniewolenie współczesnego człowieka i<br />

gdzie należy upatrywać przyczyn tej sytuacji; kreśląc<br />

mroczny stan faktyczny, nie zapominają jednak o<br />

optymistycznych akcentach, a więc o alternatywie<br />

na przyszłość.<br />

W kręgu zainteresowania autorów i autorek<br />

„Zniewolonego umysłu 2” znalazł się, jak głosi<br />

podtytuł zbioru, neoliberalizm, czyli – jak z kolei<br />

mówi jedna z wielu definicji – „kierunek poglądów<br />

ekonomicznych postulujących zastosowanie<br />

zasad liberalizmu we współczesnej gospodarce<br />

rynkowej”. Neoliberalizm, prezentowany przez<br />

jego teoretyków jako „najlepszy z możliwych<br />

systemów” gospodarczych i społeczno-politycznych,<br />

w opinii krytyków niepozbawiony<br />

jest wad, których długą listę otwiera wyzysk<br />

człowieka przez człowieka, a zamyka marazm<br />

i całkowita bezideowość jednostek i zbiorowości<br />

egzystujących w owym systemie i<br />

współtworzących go. Od momentu upadku<br />

komunistycznego imperium w Europie<br />

Środkowej i Wschodniej neoliberalizm jawi<br />

A przecież nie jest trudno wyobrazić sobie dzień, w którym miliony ludzi posłusznych<br />

tej filozofii obróciłyby się nagle przeciwko niej.<br />

Cz. Miłosz, Zniewolony umysł<br />

się, zdaniem krytyków, jako niekwestionowany władca,<br />

który rozszerza swoje wpływy na coraz to nowe<br />

obszary świata, niosąc wszystkim ludom naszego globu<br />

wolność do gromadzenia bogactwa, pomnażania<br />

kapitału oraz konsumpcji, funkcjonujących z kolei<br />

jako wyznaczniki postępu i rozwoju. Neoliberalna<br />

ideologia, którą kolejne rzesze wyznawców przyjmują<br />

niczym nową religię, okazuje się jednak podstępną<br />

siecią zależności politycznych, ekonomicznych<br />

itp., w którą łatwo wpaść, ale z której trudno się<br />

wyplątać. Utrudnia to zresztą bogaty arsenał „zdecydowanych”<br />

środków z przemocą włącznie (por.<br />

wojna w Iraku), po które neoliberalizm sięga w momentach,<br />

gdy zawodzi słowne szermowanie hasłem<br />

wolności, zamożności, demokracji i postępu.<br />

Nie tylko tytuł zbioru, ale przede wszystkim<br />

uważna lektura poszczególnych tekstów pozwala<br />

dostrzec analogie między tym, co o mechanizmach<br />

zniewolenia w systemie komunistycznym<br />

pół wieku temu pisał Czesław Miłosz, a tym, co<br />

o zniewoleniu człowieka przez neoliberalizm piszą<br />

współcześnie antyglobaliści. Miłosz analizował<br />

przyczyny sukcesu komunizmu w Europie Środkowej<br />

i Wschodniej oraz fenomen jego „popularności”<br />

w wielu kręgach (przede wszystkim intelektualnych)<br />

na Zachodzie – pisał o komunizmie jak o<br />

religii, podbijającej serca, a zwłaszcza umysły „wiernych”<br />

jeśli nie doktryną (Metodą), to przemocą: „z<br />

jednej strony ‘Nowa Wiara’, z drugiej – ‘walec’, z<br />

jednej strony ‘świecka religia’, z drugiej – przemoc i<br />

terror” („Posłowie” do „Zniewolonego umysłu”: 269);<br />

przy czym w orbicie jego zainteresowania znaleźli się<br />

głównie intelektualiści: pisarze, poeci, filozofowie,<br />

krytycy literaccy. Miłosza fascynowało i niepokoiło to,<br />

w jaki sposób inteligentni, myślący ludzie, wyrastający<br />

ponad przeciętność, dali się „uwieść” władzy i znaleźli<br />

się na jej usługach.<br />

Autorzy i autorki „Zniewolonego umysłu 2” pokazują<br />

natomiast, jak to się stało, że my wszyscy – politycy,<br />

media, naukowcy, artyści oraz „zwykli ludzie” – staliśmy<br />

się „zakładnikami” neoliberalnej doktryny, która, szermując<br />

hasłami wolności, dostatku, demokracji, a w innych<br />

momentach używając „argumentu pięści”, utrzymuje nas w<br />

przekonaniu, że jest opcją najkorzystniejszą, zwycięską, jedyną<br />

liczącą się, po upadku komunizmu, siłą. Zdaniem krytyków<br />

neoliberalizmu, potęga jego oddziaływania jest tym większa i<br />

tym bardziej niebezpieczna, im częściej sięga on po ideologię<br />

antykomunistyczną: retoryka wymierzona w poprzedni system<br />

zgrabnie i sprawnie ukrywa wypaczenia systemu obowiązującego,<br />

kreowanego istotnie na „najlepszy z możliwych”. Na ruinach<br />

103


jednego imperium wyrasta zatem kolejne – silniejsze<br />

od poprzedniego, bo mądrzejsze o wiedzę, której brak<br />

doprowadził do upadku tamtego.<br />

Czy analogia „zniewoleni przez komunizm” - „zniewoleni<br />

przez neoliberalizm” nie jest jednak zbyt daleko<br />

posunięta? Teksty zamieszczone w omawianym<br />

tomie pokazują, że niekoniecznie. Mechanizmy<br />

zniewolenia – ideologia i przemoc – są bowiem bardzo<br />

podobne: władza, tak dawniej, jak i dziś, oplata<br />

ludzi swymi mackami, napełniając umysły złudnymi<br />

wyobrażeniami o potędze jednostek i zbiorowości,<br />

odmienne opcje społeczno-polityczno-ekonomiczne<br />

przedstawiając w niekorzystnym świetle, a członków<br />

poszczególnych społeczności osaczając myślą, że jakiekolwiek<br />

działania na rzecz zmian są pozbawione<br />

głębszego sensu. Stąd zaś zaledwie krok do bezideowości<br />

i totalnego marazmu.<br />

Wszyscy, którzy przyczynili się do powstania „Zniewolonego<br />

umysłu 2”, wyraźnie nie chcą jednak ulec<br />

defetystycznym nastrojom, dlatego oprócz krytycznych<br />

analiz wolnorynkowej gospodarki, neoliberalnych<br />

mediów i neokolonialnej polityki wielu państw<br />

przynoszą propozycje zmiany systemu opartego na<br />

dysproporcjach klasowych, dyskryminacji rasowej,<br />

etnicznej, płciowej, wyniszczeniu środowiska itd. Impuls<br />

do owych zmian wiązać się ma z otwarciem umysłów<br />

na alternatywę: najważniejsze to uświadomić<br />

sobie i innym, że wybór istnieje i absolutnie nikt nie<br />

jest skazany na jedną opcję polityczną, ekonomiczną i<br />

społeczną. Patronem tego stylu myślenia jest oczywiście<br />

Michel Foucault – demaskator dyskursu władzy<br />

i twórca nowych strategii krytyki i oporu, na prace<br />

którego chętnie powołują się autorzy i autorki omawianej<br />

antologii. Jak dowiódł Foucault, każda władza<br />

rodzi opór, wraz z którym pojawiają się alternatywne<br />

strategie myślenia i działania. Sztuka polega na tym,<br />

by dostrzec, że istnieje „wyjście poza ramy dyskursu<br />

uprawianego jako wojna o prawdę, rozwinąć taktyki<br />

oporu wobec władzy, która ujarzmia, uwodzi, czyni z<br />

nas swoich użytecznych wyrobników czy niewinnych<br />

morderców i prowadzi na śmierć w imię ochrony życia”<br />

(Charkiewicz: 106).<br />

Nacisk na istnienie alternatywy jest jednym z najważniejszych<br />

punktów odróżniających „dwójkę” od starszego<br />

krewniaka, a więc tekstu Miłosza. W licznych<br />

wypowiedziach towarzyszących wznowieniom „Zniewolonego<br />

umysłu” poeta wielokrotnie podkreślał, że<br />

traktat ów był jego „prywatną ucieczką”, a zarazem<br />

„próbą walki z własnym fatalizmem i pesymizmem”<br />

(„Zniewolony umysł”: 5). Jednocześnie ześrodkowanie<br />

uwagi autora na mechanizmach zniewolenia jednostek<br />

i zbiorowości przez system nie zostawiło wiele<br />

miejsca na analizę strategii oporu, uprawianych choćby<br />

przez niego samego. Stąd tragiczny wydźwięk jego<br />

rozprawy, która przejmuje również dziś. Nieco inaczej<br />

ma się rzecz ze „Zniewolonym umysłem 2”, którego<br />

autorzy i autorki nie pozostawiają nas całkiem bez<br />

nadziei, sporo miejsca poświęcając kontrpropozycjom<br />

dla „panującego” systemu (na przykład niezależne<br />

media, zaangażowana sztuka, alternatywne modele<br />

ekonomiczne itd.). To oczywiście znak czasów, w których<br />

przychodzi nam żyć i sygnał, że kontestacja w<br />

naszych warunkach jest możliwa (to wniosek optymistyczny),<br />

choć tak niewiele osób jest w stanie dostrzec<br />

dobrodziejstwo tego faktu i zrobić z niego użytek (to<br />

wniosek pesymistyczny).<br />

Ważną i mocną stroną zbioru jest uwzględnienie<br />

przez autorów i autorki tekstów polskiej „specyfiki”:<br />

skoncentrowanie się na kolonializowaniu polskich<br />

umysłów przez dyskurs neoliberalny. Nie tracąc z pola<br />

widzenia globalnej perspektywy, twórcy „Zniewolonego<br />

umysłu 2” mnożą przykłady produkowania i uprawiania<br />

neoliberalnych praktyk na polskim „podwórku”.<br />

Dla wielu czytelników znających prace m.in.<br />

Naomi Klein („No logo”, wyd. pol. 2004) oraz Michaela<br />

Hardta i Antonia Negriego („Imperium”, wyd. pol.<br />

2005) „Zniewolony umysł 2” wydać się może, mimo<br />

uzupełnienia o polski kontekst, zbiorem myśli wtórnych,<br />

powtarzanych i przetwarzanych po wielokroć;<br />

dla wielu wszakże jego rozpoznania i przedstawione<br />

propozycje działania okazać się mogą niezwykle inspirujące<br />

i przełomowe. Dotarciu do „przeciętnego” odbiorcy<br />

sprzyja niewątpliwie przystępny język wywodu<br />

(alternatywa dla „gęstego” dyskursu akademickiego)<br />

– refleksyjny jednak i krytyczny, a przez to stanowiący<br />

kontrpropozycję dla lekkostrawnego dyskursu neoliberalnych<br />

mediów – a także zgoda autorów tekstów i<br />

redaktorów tomu na „kopiowanie, rozpowszechnianie<br />

i modyfikację tego dokumentu zgodnie z zasadami<br />

Licencji GNU Wolnej Dokumentacji”, będąca częścią<br />

alternatywnej polityki i praw własności, także<br />

intelektualnej.<br />

Choć autorzy i autorki „Zniewolonego umysłu 2”<br />

w wielu miejscach dowodzą, że „myślenie inne niż<br />

myślenie większości” wciąż jeszcze bywa odbierane<br />

jako absurdalne, ich publikacja może być krokiem do<br />

zakwestionowania tej „prawdy”. Wszak na obrzeżach<br />

dyskursu dominującego „błąka się” spora grupa osób<br />

niezadowolonych z systemu, w którym przychodzi im<br />

żyć, i w związku z tym poszukujących drogi do innego,<br />

bardziej sprawiedliwego porządku. Kto wie, być<br />

może „Zniewolony umysł 2” okaże się dla nich cennym<br />

drogowskazem?<br />

Zniewolony umysł 2. Neoliberalizm i jego krytyki,<br />

red. Ewa Majewska i Janek Sowa,<br />

Wyd. korporacja ha!art.,<br />

Kraków 2007.<br />

104


Nina Olszewska<br />

Niestety, zupełnie nie znam się na muzyce. Tym bardziej<br />

na muzyce klasycznej. Czytając „Sekret” Anny Enquist,<br />

czułam, bo nie da się nie czuć, pewną niemal muzyczną<br />

rytmiczność tekstu. Nie chodzi tu o rytmiczność, która<br />

charakteryzuje klasyczne wiersze, hojnie obdarzone rymami<br />

wszelkimi, ściśle wyliczoną liczbą sylab, wersów, rozpracowanym<br />

technicznie każdym morfemem. Nie chodzi tu<br />

o rytmiczność w warstwie języka. Enquist rytmizuje swoją<br />

opowieść w warstwie uczuć, emocji, budujących poszczególne<br />

wątki, które w niezwykły sposób uzupełniają się,<br />

zbiegają i oddalają, powracają jak refren i giną gdzieś w<br />

toku historii Wandy. Historii, która wydaje się być spisana<br />

na papierze nutowym.<br />

O dźwiękach w „Sekrecie” można mówić nie tylko w kontekście<br />

specyfiki odbioru tekstu. Dźwięk to także jeden z<br />

bohaterów powieści. Wanda, główna postać utworu, jest<br />

bowiem genialną pianistką. Opowieść o jej życiu, to zapis<br />

kolejnych faz fascynacji fortepianem, zdobywania umiejętności,<br />

szlifowania talentu, rozwoju kariery zawodowej. Muzyka<br />

to treść życia Wandy, jej najlepszy przyjaciel i ucieczka<br />

od rzeczywistości. Dla tej kobiety, tam, gdzie kończy się<br />

gra, istnieją tylko miliony zagrożeń i ciągły strach. Inaczej<br />

niż dźwiękiem Wanda nie potrafi się wypowiedzieć.<br />

Główna bohaterka tej niemal muzycznej opowieści o<br />

dźwięku paradoksalnie uosabia milczenie. Ciszę, której<br />

nie należy łączyć ze spokojem. Cisze, która wcale nie znamionuje<br />

wewnętrznej równowagi. Wanda to niemy krzyk<br />

rozpaczy. To zagubienie i bezsilność. To tysiące pytań, na<br />

które nie znalazła odpowiedzi. Miliony pytań, których nawet<br />

nie zadała.<br />

Sekretów w tej książce jest mnóstwo. Sekretem jest upośledzony<br />

brat, ukrywany w czasie wojny, sekretem jest też,<br />

jak się z czasem okazuje, pochodzenie Wandy. Przeszłość<br />

naznaczona wojną jest pełna tajemnic, życie w wszystkich<br />

swoich przejawach też jest dla Wandy tajemnicą. Książka<br />

nosi tytuł „Sekret”. Nie jest istotne, która zagadka jest tą<br />

tytułową, bo to nie jest opowieść o szukaniu rozwiązania jakiejś<br />

konkretnej sprawy. Tak naprawdę tajemnicą dla Wandy<br />

jest szczęście, umiejętność odszukania go, rozpoznania,<br />

możliwość życia własnym życiem. Wanda nie ma własnego<br />

życia, bo straciła je na wielogodzinnych ćwiczeniach, schowała<br />

się przed nim za genialnie biegłymi palcami. Kiedy<br />

życie, miłość, codzienność odnajdują ją, Wanda nie potrafi<br />

sobie z tym poradzić, nie umie tego przyjąć.<br />

Książka napisana jest w niezwykle beznamiętny sposób.<br />

Wszystkie zdania są bardzo proste, krótkie, wyprane z przymiotników<br />

czy jakichkolwiek słów wyrażających emocje.<br />

Narracja podaje nam tylko fakty, informacje, bez roztkliwiania<br />

się, bez opisywania uczuć, tylko działanie. Szalenie<br />

utrudnia to interpretacje zachowań bohaterki,<br />

nie pozwala na empatyczne podejście. To nie jest bohaterka,<br />

z którą można się zaprzyjaźnić, w której losy<br />

czytelnik się angażuje. Wanda jest milczeniem, jest<br />

ciszą. Czytanie jej historii to jak oglądanie egzotycznego<br />

owada odgrodzonego od świata szkłem gablotki.<br />

Czytelnik nie wie, kiedy Wanda jest szczęśliwa, kiedy<br />

smutna, nie wie nawet, czy muzyka jest naprawdę jej<br />

pasją, czy raczej udręką. Na dobrą sprawę, czytelnik<br />

nawet nie chce tego wiedzieć, bo jego jedyne konkretne<br />

wrażenie, to świadomość niezwykłej samotności.<br />

Nie jest to jednak samotność, wyobcowanie wzbudzające<br />

litość. Wanda jest sama, bo jest zimna, zdystansowana.<br />

Ona i jej fortepian nie potrzebują już nikogo<br />

do szczęścia. Czuje to doskonale matka Wandy, zdaje<br />

sobie z tego sprawę jej mąż. Bohaterka sama twierdzi,<br />

ze znajduje się w niej bryła lodu, która pewnego dnia<br />

stopnieje... uwalniając truciznę.<br />

Duże uznanie należy się autorce za umiejętnie stworzoną<br />

atmosferę: niepewności, zagubienia, strachu.<br />

Zarówno język, jak i sposób kreacji bohaterów, układ<br />

fabuły, nie tylko wywołują opisane na początku wrażenie<br />

rytmiczności i dziwnej „muzykalności” książki,<br />

ale też sprawiają, że „Sekret” - jako całość – wart jest<br />

przeczytania i zapamiętania. Enquist buduje przynajmniej<br />

dwa ciekawe kontrasty. Pierwszy to zestawienie<br />

omówionej już, wszechstronnej „muzykalności” książki<br />

z przejmującym wrażeniem ciszy, wnoszonej w opowieść<br />

przez główną bohaterkę. Drugim kontrastem<br />

jest pozorna całkowita bezuczuciowość i oschłość<br />

Wandy, które w efekcie wywołują bardzo emocjonalną<br />

i na pewno nie oschłą reakcje czytelników.<br />

To nie jest książka łatwa. Nie można opowiedzieć jej<br />

w dwóch zdaniach, właściwie każde napisane o niej<br />

zdanie wydaje się nietrafione, jakby było blisko właściwej<br />

interpretacji, a jednak daleko. „Sekretu” opowiedzieć<br />

się nie da, trzeba tę historię przeczytać. Jej<br />

forma jest tak samo ważna jak treść, a klimatu oddać<br />

nie można.<br />

Zupełnie nie znam się na muzyce klasycznej i, nie<br />

licząc szkolnej przygody z fletem prostym, nie umiem<br />

grać na żadnym instrumencie. Może to nie jest wcale<br />

taki problem i defekt. W końcu pozornie niegroźna<br />

przygoda z nutami, może skończyć się tak jak u Wandy<br />

– całkowitym zniewoleniem i utratą tożsamości. To<br />

mnie przeraziło w tej historii – jak bardzo można zrezygnować<br />

z siebie dla pasji, jakim to może zaowocować<br />

cierpieniem. Fortepian właściwie zabrał Wandzie<br />

życie, oduczył normalnego funkcjonowania. Zawsze<br />

był, sprawiając zgubne wrażenie schronienia i ucieczki,<br />

wytchnienia od problemów. Zabrał jej wszystko i<br />

pozostał jej jedyną prawdziwą miłością.<br />

Anna Enquist, Sekret,<br />

przeł. Ewa Jusewicz-Kalter,<br />

PIW,<br />

Warszawa 2007.<br />

105


<strong>Joanna</strong> Szydłowska<br />

Ta książka musiała rozczarować. Przyzwyczajeni do<br />

tembru głosu autora „Cesarza” czytelnicy rzucili się<br />

na kolejny produkt sygnowany jego nazwiskiem. Nieświadomi<br />

pułapki, w „Podróżach z Ryszardem Kapuścińskim”<br />

otrzymali nie oryginał, lecz nędzną kopię.<br />

Już widzę unoszących się w fotelach purystów, którzy<br />

obruszają się, iż zbyt nisko cenię kunszt sztuki translatorskiej,<br />

ale nie będą mieć racji. Cenię tłumaczy i<br />

rozumiem sens, jaki przypisywał ich pracy Kapuściński<br />

(o czym niżej). Z uporem maniaka twierdzić będę<br />

jednak, że w „Podróżach z Ryszardem Kapuścińskim”<br />

nie ma Kapuścińskiego. Są podróże, są translatorzy,<br />

ale Mistrza Reportażu brak. Nie ta fraza, nie ta skala<br />

tematów, nie ta erudycja, nie ta zaskakująca konceptualizacja,<br />

nie ten zmysł obserwacji, umiejętność metaforyzowania<br />

szczegółu. Słowem – nie jest to Kapuściński.<br />

Wszyscy, którzy przeczytali książkę, czuć się<br />

muszą rozczarowani i oszukani. Nie wydawcy to wina<br />

i nie autorów, lecz nierozgarniętych czytelników, którzy<br />

opakowanie wzięli za zawartość. Zmamiły ich kolorowe<br />

paciorki liter w nazwisku autora „Imperium”<br />

na okładce. I dobrze im tak.<br />

Idea przedsięwzięcia była szczytna. Zrodziła się w<br />

głowie Bożeny Dudko w maju 2005 r. podczas Światowego<br />

Kongresu Tłumaczy Literatury Polskiej. Do<br />

Krakowa zjechało stu siedemdziesięciu czterech tłumaczy,<br />

w tym dwudziestu jeden tłumaczy Kapuścińskiego<br />

(dziewięciu z nich zabiera głos w prezentowanej<br />

książce). Dudko postanowiła zrekonstruować mapę<br />

wspólnych, ponadnarodowych, pankontynentalnych<br />

fascynacji intelektualnych twórczością jednego człowieka.<br />

Chciała zilustrować, jak słowa tegoż wpłynęły<br />

na biografię innych, jak ukształtowały pojedyncze życiorysy,<br />

implikowały wybory. Interesowało ją, jak frazy<br />

urodzonego w Pińsku autora czytane były i rozumiane<br />

w różnych kręgach kulturowych, odmiennych systemach<br />

politycznych i aksjonormatywnych. To wszystko<br />

jest na pierwszym planie „Opowieści trzynastu tłumaczy”.<br />

Ale jest i plan drugi, ważniejszy. Ten, który szczerze<br />

ucieszyłby bohatera tego wyboru. Myślę tu o rozpisanej<br />

na głosy dyskusji o życiu Słowa, o jego potędze i<br />

ułomności jednocześnie. Nie bez racji Bożena Dudko<br />

rozpoczyna swą antologię od wykładu Ryszarda Kapuścińskiego<br />

wygłoszonego na wspomnianym wyżej<br />

kongresie translatorów. Ośmielam się sugerować, że<br />

nie był to wykład, lecz laudacja. Wszak zgodnie z łacińską<br />

etymologią laudatio to mowa pochwalna. I tak<br />

też czytam dziś inicjujące zbiór słowa Kapuścińskiego.<br />

To laudacja na część Słowa i jego Translatora. Ta<br />

sfera refleksji nie zaskakuje czytelników „Wojny futbolowej”,<br />

„Lapidariów” i „Podróży z Herodotem”,<br />

bo ich autor dawał znać swej fascynacji figurą tłumacza<br />

wielokrotnie, między wierszami lub wprost.<br />

Fenomen tłumacza to dla Kapuścińskiego metafora<br />

otwartości, gotowość spotkania z Innym, pośrednik,<br />

ważne medium, promotor i ambasador.<br />

Współczesne odczytanie figury tłumacza wiąże<br />

Kapuściński z transformacjami współczesnego<br />

świata: z jego dopiero dziś na poważnie konceptualizowaną<br />

polimorficznością i hybrydycznością,<br />

wielokulturowością i wielojęzycznością. W<br />

tym świata pomieszaniu ten, który pośredniczy<br />

i pomaga zrozumieć, buduje pomosty i forsuje<br />

przeszkody, jest tym, który zaprowadza ład,<br />

pozwala wyzwolić się z nierozumnego, paraliżującego<br />

chaosu. Fenomen Różnicy może być<br />

łaską bądź przekleństwem – grzmi Kapuściński<br />

powołując się na symbolikę biblijnej wieży Babel.<br />

Niepowodzenie sytuacji komunikacyjnej<br />

to nie tylko klęska natury lingwistycznej, ale<br />

fakt promieniujący na sferę aksjonormatywną<br />

(starożytna semantyka wyrażenia barbaros).<br />

W refleksji Kapuścińskiego Język jawi się jako<br />

czuły sejsmograf utrwalający najdrobniejsze<br />

etapy wielkich transformacji. To negatyw obrazu<br />

świata. Życie Języków - ich narodziny i nagłe<br />

zgony, z premedytacją zaplanowane eksterminacje<br />

i desperacka obrona godności Słowa – to<br />

wielka metafora, którą wielokrotnie i na różne<br />

sposoby rozpisywał Kapuściński. Choćby w zbiorze<br />

„Kirgiz schodzi z konia” przy okazji refleksji<br />

nad kulturą Ormian, trwającą przez wieki w sytuacji<br />

gwałtu i opresji. Niezapomniane są passusy<br />

oddające tyrtejsko-martyrologiczny charakter<br />

trwania Słowa i heroizm przedsięwzięć jego obrony.<br />

Tak żywo artykułowany podziw dla religijnego<br />

wręcz kultu Księgi u Ormian mógł narodzić się li<br />

tylko we wrażliwości człowieka dotkniętego piętnem<br />

współ-doświadczenia, które w polskiej tradycji<br />

stygmatyzowały wieki niewoli. „W dziejach Ormian<br />

książka jest ich narodową relikwią [...] Są tu stronice<br />

zaplamione krwią. Są księgi ukrywane latami<br />

w ziemi, w szczelinach skał. Ormianie zakopywali<br />

je, tak jak rozbite armie zakopują swoje sztandary.<br />

[...] Naród, który nie ma państwa, szuka ocalenia w<br />

symbolach. Obrona symbolu jest dla niego tak ważna<br />

106


ja obrona granic. Kult symbolu staje się formą kultu<br />

ojczyzny” (R. Kapuściński, „Wanik, czyli druga Armenia”.<br />

„W. Kirgiz schodzi z konia. Chrystus z karabinem<br />

na ramieniu”, Warszawa 1990, s. 30).<br />

Trzeba przyznać, że zebranie głosów tłumaczy –<br />

„przekładaczy”, jak definiują słowniki - ukazuje ciekawą,<br />

najczęściej przez odbiorcę nieuświadamianą,<br />

perspektywę pragmatyki Słowa. Te partie tekstu, które<br />

stanowią rekonstrukcję rozterek i dylematów „przekładaczy”,<br />

są bardzo interesujące poznawczo. Bo też translatorstwo,<br />

rozumiane jako zacieranie granic obcości, to<br />

nie tylko rozgrywka w sferze słowa, ale i w przestrzeni<br />

emocji, realiów kulturowych, cech osobowościowo-mentalnych,<br />

kontekstów percepcyjnych etc. Tłumacz musi<br />

mieć w sobie temperament komparatysty. W tym sensie<br />

świetnym studium metodologii przekładu jest tekst Klary<br />

Główczewskiej. Prawda i Poznanie są wielojęzyczne<br />

sui generis, o tym właśnie zaświadcza prezentowany w<br />

tym miejscu tom.<br />

Zetknięcie na kartach tej książki osobowości o tak różnych<br />

genealogiach i prowenciencjach terytorialnych, nawykach<br />

kulturowych i gustach odbiorczych przekonuje,<br />

że podmiot, któremu decydują się poświęcić uwagę na<br />

charakter stricte światowy. Uniwersalizm literatury Kapuścińskiego<br />

to jedno z najżywiej artykułowanych przekonań<br />

w tym zbiorze. Tak oto pisała o tym fakcie Katarzyna<br />

Mroczkowska-Brandt: „pojawiło się co w rodzaju<br />

podniecenia z niespodziewanego odkrycia: odkrycia<br />

bardzo rzadkiego skarbu, w którego istnienie zaczynało<br />

się już wątpić, a mianowicie utworu z literatury polskiej,<br />

który byłby przetłumczalny i miał w sobie potencjał<br />

nośności ponadnarodowej. Przetłumaczalny w<br />

podwójnym sensie tego słowa: językowym i kulturowym,<br />

a więc tekstu, który nie byłby, jak niestety tyle<br />

innych z naszej literatury, lost in translation, najczęściej<br />

dlatego, że znów perspektywa zdominowałaby wszystkie inne” (s. 26).<br />

Ciekawym aspektem tej sfery refleksji jest opis<br />

różnorodnych realiów translatorskich: w krajach<br />

byłego bloku sowieckiego, w demokratycznej Europie<br />

zachodniej, wreszcie – za oceanem, w Ameryce.<br />

Obserwujemy umizgi translatorów o możliwość<br />

wydania książki mistrza; doceniamy ich<br />

szaloną determinację na miarę Don Kischota.<br />

Nie wszystkie przedsięwzięcia zaowocowały.<br />

Jeśli się nie mylę - wciąż wielkim nieobecnym<br />

na rosyjskim rynku wydawniczym jest<br />

na przekład „Imprium”.<br />

Nolens volens jest to więc również wędrówka<br />

w czasie i przestrzeni. Gościmy<br />

w Albanii i Szwecji, w Ameryce i Bułgarii,<br />

w Rumunii i Francji. Jesteśmy<br />

także w Polsce – i to wydaje się w<br />

tomie niezwykle ważnym tropem.<br />

Okiem obcokrajowców (William<br />

Brand, Błagowesta Lingorska)<br />

podglądamy smętny Kraków<br />

czasów stanu wojennego,<br />

mierzymy się z przeciwnościami<br />

losu<br />

na miarę braku kalki do maszyny do pisania, rozrywamy<br />

zszywki zeszytów, by uzyskać papier formatu A4.<br />

Przede wszystkim jednak – przeglądamy się w lustrze<br />

cudzych sądów. Obcy/Inni/Nie-Nasi patrzą i dziwują<br />

się. Próbują się pochylić i zrozumieć – to właśnie najcenniejsza<br />

lekcja, którą wynieść mogli ze współobcowania<br />

z Kapuścińskim.<br />

Przekraczanie granic jest ważniejsze niż samo dotarcie<br />

- udowadniał przez lata autor „Buszu po polsku”.<br />

23 stycznia 2007 r. Kapuściński przekroczył kolejną<br />

granicę. Paradoks historii sprawił, że „Opowieści<br />

trzynastu tłumaczy” miast uświetnić jubileusz siedemdziesiątych<br />

piątych urodzin autora, symbolicznie<br />

wpisały się w cezurę jego odejścia. Dlatego też ta<br />

książka jest szczególna. Wbrew intencjom okazała się<br />

hołdem złożonym nieobecnemu. Niestety portret Kapuścińskiego,<br />

jaki na kartach tej książki utrwalili translatorzy,<br />

nie jest nadto atrakcyjny poznawczo. Przynosi<br />

niewiele ponad garść nieistotnych szczegółów i parę<br />

niewyobrażalnie zwyczajnych cech osobowości autora.<br />

Jakieś to wszystko niemedialne, niesensacyjne,<br />

zaskakująco zwykłe – rozczarowuje się zapewne część<br />

„kapumianiaków”. Ale inni z tej grupy, mam wrażenie<br />

będący w większości, wiedzą, że Mistrz nie odszedł<br />

daleko. Ci nie chcą, by o Kapuścińskim mówili im<br />

inni. Szukać go będą samodzielnie, w tekstach, które<br />

żyją dziś swoim życiem. Nie mam wątpliwości, że<br />

twórczość Kapuścińskiego obroni się sama: nawet<br />

przed atakami wściekłych quasi-krytyków, którzy – co<br />

staje się standardem w naszym kraju - rozpoczęli już<br />

nawałnicę teczkowych pomówień i insynuacji.<br />

Podróże z Ryszardem Kapuścińskim.<br />

Opowieści trzynastu tłumaczy,<br />

red. Bożena Dudko,<br />

Wyd. Znak,<br />

Kraków 2007.<br />

107


Tomasz Wojnarowski<br />

Śledząc ostatnie nowości wydawnicze na<br />

gruncie powieści kryminalnej, można dojść<br />

do wniosku, że oto stajemy się świadkami<br />

śmierci tradycyjnej powieści tego typu, a<br />

jednocześnie mamy niepowtarzalną okazję<br />

uczestniczyć w narodzinach nowej formy, z<br />

pogranicza fabuły detektywistycznej i powieści<br />

historycznej. Niecały rok temu pojawiła<br />

się powieść Pearla „Klub Dantego”,<br />

potem przyszedł czas na „Cień Poego”, a<br />

zaraz po nim na rynku wydawniczym ukazał<br />

się kryminał Jeda Rubenfelda „Sekret Freuda”.<br />

Niektórzy twierdzą nawet, iż wszystko<br />

zaczęło się od „Kodu Leonarda da Vinci”, ale<br />

wydarzenia w powieściach Dana Browna zawsze<br />

rozgrywają się w czasach współczesnych,<br />

zaś tłem historii wspominanych powieści pozostaje<br />

dość odległa przeszłość, stąd trudno<br />

mówić o jakichś podobieństwach.<br />

Książki, oprócz charakterystycznej obwoluty,<br />

stylizowanej na dawny, osiemnastowieczny wolumin,<br />

łączy przede wszystkim specyficzny typ<br />

bohatera. Nie jest to już tylko wymyślona, czysto<br />

literacka persona, ale człowiek, który w znaczący<br />

sposób zapisał się w dziejach ludzkości.<br />

Pośród takich bohaterów możemy wskazać bostońskich<br />

poetów tłumaczących „Boską komedię”,<br />

a w wolnych chwilach rozszyfrowujących<br />

tajemnicze morderstwa, prawników prowadzących<br />

prywatne śledztwa w sprawie okoliczności<br />

śmierci E.A. Poego czy psychologów poszukujących<br />

mordercy niewinnych kobiet. Motywy historyczne<br />

i fikcyjne w tego typu utworach nieustannie<br />

przenikają się, tworząc mniej lub bardziej<br />

interesującą fabułę. Przy okazji warto zwrócić<br />

uwagę na fakt, iż również w literaturze polskiej<br />

możemy dostrzec tego typu tendencje, prawdę<br />

powiedziawszy, daleko przewyższające nastrojem<br />

i stylem narracji wspominane przeze mnie powieści.<br />

Kryminały z historią w tle pisze przecież Marek<br />

Krajewski, a w ostatnim czasie pojawiła się także<br />

opowieść o Warszawie z czasów dwudziestolecia<br />

międzywojennego (Konrad Lewandowski, „Magnetyzer”),<br />

w której na drugim planie pojawia się m.in.<br />

sam marszałek Józef Piłsudski, Julian Tuwim czy Tadeusz<br />

Boy- Żeleński.<br />

Do grona przywołanych utworów należy<br />

dołączyć jeszcze jeden, a mianowicie „Krytykę<br />

zbrodniczego rozumu” Michaela Gregorio. Powieść<br />

powiela dobrze sprzedający się schemat: tajemnicze<br />

zabójstwa dokonywane w odległej przeszłości,<br />

do tego wielki umysł epoki rozszyfrowujący – dzięki<br />

swoim intelektualnym zdolnościom – zbrodnię, a<br />

wreszcie literatura i historia jako źródło kontekstów<br />

dla prowadzonej – niezbyt wyszukanej – gry z czytelnikiem.<br />

Typowym motywem tego typu powieści<br />

jest także sztywna konstrukcja fabularna, opierająca<br />

się na układzie: mistrz i jego uczeń, znana z<br />

kryminałów Arthura Conan Doyle’a (Sherlock<br />

Holmes i doktor Watson) czy ostatnio odnowiona<br />

przez Umberto Eco (Wilhelm z Baskerville i Adso<br />

z Melku). Podobnie ma się rzecz w odniesieniu do<br />

powieści Michaela Gregorio, choć od razu należy<br />

stwierdzić, iż taki „pomysł” na odnajdywanie wyjścia<br />

z labiryntu zbrodni, w którym znaleźliśmy się<br />

z mało doświadczonym uczniem, wcale nie musi<br />

świadczyć o grafomaństwie czy wtórności omawianej<br />

książki.<br />

Historia „Krytyki zbrodniczego rozumu” przenosi<br />

nas do osiemnastowiecznego Królewca,<br />

miasta, które w pierwszej kolejności kojarzy<br />

nam się z najwybitniejszym filozofem tamtych<br />

czasów, Immanuelem Kantem. I faktycznie,<br />

Gregorio idąc tym niezbyt wyszukanym pomysłem<br />

(znowu!), czyni mentorem śledztwa<br />

właśnie autora „Krytyki czystego rozumu”, co<br />

zresztą daje do zrozumienia poprzez niezbyt<br />

wyszukaną parafrazę tytułu najważniejszego<br />

dzieła Kanta. Zanim jednak wielki uczony<br />

pojawi się na kartach powieści, najpierw<br />

mamy okazję poznać jego ucznia i głównego<br />

bohatera, Hanno Stiffenisa, który jest jednocześnie<br />

narratorem całej tej historii. Spokojny<br />

żywot młodego prokuratora w niewielkiej<br />

miejscowości leżącej na terenie Prus zakłóca<br />

list, wzywający bohatera do Królewca w celu<br />

przeprowadzenia dochodzenia, z powodu<br />

odrażających zbrodni, jakie miały miejsce<br />

w tym spokojnym dotąd mieście. Z oczywistych<br />

względów, jak przystało na tego typu<br />

powieści, ofiary zostały zabite w wyszukany,<br />

oryginalny sposób. Każdy z kolejnych<br />

nieszczęśników umierał w dziwnej, pokutniczej<br />

postawie, tak jakby tuż przed śmiercią<br />

chciał złożyć hołd zabójcy. I jak zwykle<br />

w tego typu historiach pojawi się głos prostych<br />

ludzi, którzy przerażające zbrodnie<br />

przypiszą oczywiście… diabłu, bo tylko<br />

108


ten może złamać wolę w człowieku, a co więcej pozostawić<br />

ślady swych szponów na ciele ofiary (niestety,<br />

ich sposobem pojmowania świata zachwycą się dopiero<br />

romantycy). Jak możemy dowiedzieć się z informacji<br />

na obwolucie książki, pojawi się co prawda hipoteza<br />

o domniemanym sprawcy – sabotażyście, który zabija,<br />

aby wywołać niepokój w mieście i przysłużyć się w ten<br />

sposób Napoleonowi. Swoją drogą tego typu zdradzanie<br />

wątków fabularnych już na obwolucie książki niczemu<br />

dobremu nie służy – wskazuje tylko fałszywy<br />

trop, który z góry odrzucimy śledząc losy bohaterów<br />

i będziemy nerwowo przerzucać strony książki do momentu,<br />

kiedy wyjdziemy poza recenzję z okładki.<br />

Pora powiedzieć kilka słów na temat samego mistrza<br />

Kanta. Kiedy sięgniemy po „Historię filozofii” Władysława<br />

Tatarkiewicza, dowiemy się, iż o tym najwybitniejszym<br />

filozofii doby oświecenia „[...] wytworzyła<br />

się opinia, że Kant – jakkolwiek wielkie było dokonane<br />

przezeń dzieło naukowe – osobiście był nudnym<br />

pedantem, ujemnym typem niemieckiego bakałarza,<br />

nie widzącego świata poza swoją specjalnością”, a ponadto,<br />

„[...] trudne warunki, obciążenia praca i wątłość<br />

zdrowia Kant neutralizował niezwyczajnie ekonomicznym<br />

trybem życia. Było to życie przysłowiowo<br />

regularne, systematyczne i dobrowolnie nakładające<br />

sobie ograniczenia” i ostatni cytat: „w pamięci potomności<br />

pozostał na ogół tylko obraz starego Kanta”.<br />

Gregorio pozostał wierny takiemu właśnie wyobrażeniu,<br />

choć nie do końca. Faktycznie, powieściowy Kant<br />

– przedstawiony w zgodny z konwencją sposób – jest<br />

jednak na tyle intrygujący, że z zainteresowaniem śledzimy<br />

poczynania filozofa i jego ucznia. Mistrz, jak<br />

przystało na dobrego nauczyciela, podsuwa pomysły<br />

i zagadki kryminalne swojemu uczniowi, aby ten sam<br />

odkrywał kolejne elementy zbrodniczej układanki.<br />

Nie liczmy jednak na nic więcej. Kant w powieści to<br />

stary, zniechęcony światem człowiek, który przeżył już<br />

dni chwały, a teraz jego ostatnim zajęciem pozostaje<br />

odnalezienie mordercy. Nie spodziewajmy się również<br />

jakiś dysput filozoficznych. Osiemnastowieczne<br />

śledztwo prowadzone przez mistrza i jego ucznia<br />

opiera się na gromadzeniu dowodów, ich analizie i wyciąganiu<br />

odpowiednich wniosków. Taka metoda pracy,<br />

typowa dla współczesnej kryminalistyki, w powieściowym<br />

świecie może wydać się nieco dziwna. Nie ma<br />

przecież mowy o zbieraniu odcisków palców, badaniu<br />

kodu DNA czy przeszukiwaniu baz odnotowujących<br />

podobne przypadki zabójstw. Gregorio próbuje nam<br />

jednak udowodnić, iż logiczna analiza zdobytych<br />

informacji, ogląd nieboszczyków przechowywanych<br />

w podziemiach Królewca lub studiowanie szkiców<br />

z każdego miejsca zbrodni ma sprawić, że morderca<br />

zostanie ostatecznie wykryty. Oczywiście tylko od nas<br />

zależy, czy damy się uwieść tak fantastycznym pomysłom,<br />

wierząc w powodzenie technik pracy policji<br />

sprzed ponad trzech stuleci…<br />

Na „Krytykę zbrodniczego rozumu” warto zwrócić<br />

uwagę z dwóch powodów. Pierwszy z nich dotyczy wykreowanego<br />

przez narratora nastroju, który sprawia,<br />

że książka nabiera wyraźnego, sobie tylko właściwego<br />

charakteru. Trudno oczywiście zdefiniować na czym<br />

cała rzecz dokładnie polega, bo przecież mroczną<br />

stronę miasta uosabia z jednej strony gabinet lekarza<br />

wojskowego, w którym na ścianach porozwieszano<br />

gipsowe odlewy uszkodzonych twarzy ludzkich a<br />

z drugiej katakumby doktora Vigilatiusa, zwolennika<br />

teorii Swedenborga, który przywołuje duchy zmarłych<br />

osób. Drugim powodem dla którego warto zainteresować<br />

się książką jest nakładający się na główny temat<br />

powieści wątek tajemniczego zgonu brata Hanno<br />

Stiffenisa. Bohater zmagający się z tajemniczymi zabójstwami<br />

nosi w sobie mroczną historię z przeszłości,<br />

która swój finał znajduje na końcu powieści i po<br />

której wyjaśnieniu możemy dopiero stwierdzić, iż oto<br />

nareszcie wypełnił się los bohatera.<br />

Z oczywistych względów „Krytykę zbrodniczego rozumu”<br />

należy potraktować w kategorii powieści kryminalnej,<br />

powieści – co tu dużo ukrywać – dość przeciętnej.<br />

Sam pomysł fabularny wystarcza zaledwie na<br />

jakieś sto stron, potem pozostaje nam tylko poznawanie<br />

kolejnych ofiar diabelskich zbrodni i przesłuchiwanie<br />

kolejnych podejrzanych. Łatwo też wskazać<br />

mordercę, co z oczywistych względów znacznie obniża<br />

wartość kryminału, a wtedy nawet i osoba samego<br />

Kanta nie wiele będzie mogła pomóc…<br />

Michael Gregorio, Krytyka zbrodniczego rozumu,<br />

przeł. Ewa Rudolf,<br />

Wydawnictwo Literackie,<br />

Kraków 2007.<br />

109


Hanna Jaxa-Rożen<br />

„Wyszłam za mąż jak na wolność” (s. 5) - tak zaczyna<br />

się książka Anny Janko „Dziewczyna z zapałkami”,<br />

która jest historią egzystencji narratorki, podsumowaniem<br />

pewnego etapu dojrzewania, budowania dorosłego<br />

życia, polegającego na byciu w małżeństwie, z<br />

drugim człowiekiem, rozliczeniem z samą sobą (domyślamy<br />

się, że to rozliczenie jest być może samej autorki).<br />

W tym podsumowaniu więcej jest smutku niż<br />

radości, cierpienia niż rozkoszy, płaczu niż śmiechu. I<br />

pomimo negatywnego bilansu małżeństwa, zakończenie<br />

daje nadzieję: „Wiem jedno: nie chcę już pisać tej<br />

książki. Chcę zacząć zupełnie inną” (s. 264).<br />

Tak więc jest szansa, nadzieja na zmianę. Ileż kobiet<br />

decyduje się po 17 latach małżeństwa pomyśleć o sobie<br />

i zrezygnować z toksycznego związku? Zapewne<br />

niewiele, zwłaszcza gdy świat dookoła poukładany,<br />

dzieci dorastają, a powrót na rynek pracy niepewny.<br />

Zanim jednak bohaterka decyduje się odejść (tak się<br />

domyślamy, czytamy między wierszami, ale czymże<br />

innym jest postanowienie pisania nowej książki życia?)<br />

w zapiskach odnajdujemy na przykład taki fragment:<br />

„Paw milczy pełnym tekstem. Ale nie zamierzam<br />

go rozumieć” (s. 69).<br />

Niełatwy też jest kontakt z teściami, a zwłaszcza<br />

teściową. Niezadowolenie z synowej i twarda walka<br />

o syna są wręcz archetypowe. Ha.-narratorka czuje<br />

się osaczona, bez swojego miejsca na ziemi, ponieważ<br />

młodzi małżonkowie mieszkają w jednym domu<br />

z rodzicami: „Nie mam gdzie uciec. Paw znowu o<br />

coś się obraził i polazł na dół do mamusi pomówić w<br />

macierzystym języku. Bo ze mną to już zero porozumienia.<br />

Powiedział, żebym sobie pojechała gdzieś na<br />

parę miesięcy, »oczywiście z dzieckiem«. (...) Siedzę<br />

w tym jego domu kamieniem, jakby mi buty ukradli.<br />

Ale ja naprawdę nie mam dokąd pójść (oczywiście z<br />

dzieckiem...) (s. 77).<br />

Relacja z życia, zapiski, a w końcu sama książka są<br />

ważne, bo dla autorki zapisać to znaczy przeżyć, a<br />

słynne zdanie z Plutarcha: „navigare necesse est, vivere<br />

non est necesse”, strawestować można tak: pisanie<br />

jest koniecznością, albowiem to ono sprawia, że żyję.<br />

W tym kontekście ciekawe jest uzasadnienie tytułu<br />

książki, które w tekście pojawia się dwa razy. Najpierw<br />

właśnie jako próba zatrzymania życia przez rozpalanie<br />

pamięci: „Gdy przewracam kartki wstecz i odczytuję<br />

te swoje zapiski, to tak jakbym zapalała zapałki<br />

w ciemności. Obrazki, scenki z życia wyłaniają się z<br />

mroku na chwilę i gasną razem z wątłym płomykiem.<br />

Ale przecież są zatrzymane i znów mogę „rozpalić” od<br />

nich swoją pamięć” (s. 78). Drugi fragment jest poszukiwaniem<br />

sensu życia przez uzasadnienie trafności<br />

wyboru drogi życiowej: „Notuję wspomnienie, wywołuję<br />

obrazki z przeszłego życia, trochę jak Andersenowska<br />

dziewczynka z zapałkami, która rozświetla sobie<br />

płomykiem zimny swój los. Czy mnie to przybliża<br />

do rozwiązania zagadki w tekście głównym? Czy się<br />

kiedyś dowiem, w jakim celu, z tym człowiekiem, te<br />

dzieci, ta ja, w takich okolicznościach, tak bezładnie,<br />

bezwładnie, bezwiednie... A nie gdzie indziej? z kim<br />

innym? inna ja?” (s. 130).<br />

Ważną częścią książki jest proces dojrzewania, budowania<br />

tożsamości, dorastania do dorosłości. Takim<br />

niezwykle ważnym elementem wtajemniczenia dla<br />

młodej dziewczyny jest seks. Początkowo obrzydliwy,<br />

pierwszy kontakt z mężczyzną onanizującym się<br />

na oczach bohaterki, z przyczyn oczywistych budzi<br />

wstręt: „Nie odwracałam wzroku; zahipnotyzowana<br />

patrzyłam, jak on to robi, bo jeszcze nigdy na żywo<br />

nie widziałam tej rzeczy. Naprawdę była wstrętna. A<br />

więc jest aż tak wstrętna! Straszna, ohydna, obrzydliwa.<br />

Wyłazi z oliwkowych spodni. Do tego to mętne,<br />

nieprzytomne spojrzenie, które – czułam – wciąż jest<br />

wlepione we mnie” (s. 21). Wcześniej natomiast pojawia<br />

się niezgoda młodej dziewczynki na dorastanie,<br />

bolesna świadomość, że zmiana ciała spowoduje nieodwracalne<br />

zmiany tożsamości: „Wyrastała mi pierś.<br />

Będzie odtąd rosła codziennie. To ostateczne i nieodwracalne.<br />

Nigdy już nie będę, kim byłam. Nie będę,<br />

nie będę już sobą” (s. 46).<br />

Ale wróćmy do seksu właściwego. Małżeństwo, jeśli<br />

idzie o tę sferę życia, przynajmniej na początku,<br />

okazuje się być dla Ha. rozczarowaniem, a małżonek<br />

poza swoją przyjemnością nie bardzo interesuje się,<br />

czy wtajemniczenie ciała świeżo poślubionej żony jest<br />

równie satysfakcjonujące, jak jego: „I wszystko byłoby<br />

dobrze, gdyby nie było... niedobrze. Za szybko, za<br />

mocno i jakby – niedokładnie. Po każdym kolejnym<br />

akcie moje ciało błyskawicznie stygło pod tą lodowatą<br />

kołdrą, a ja miałam wrażenie, że ono, umęczone i<br />

rozczarowane, w ogóle nie było potrzebne w tej bitwie,<br />

choć wiadomo, że bez niego nie mogłoby dojść<br />

do żadnego starcia” (s. 7). Ważne i ciekawe są rozważania<br />

na temat seksu w życiu kobiet i mężczyzn.<br />

Otóż w kobiecej wersji człowieczeństwa nie jest on<br />

tak niezbędny, a z całą pewnością inaczej postrzegany,<br />

odczuwany i gdzie indziej stawiane są akcenty. Za-<br />

110


zwyczaj jednak ważność tej sfery narzucana jest przez<br />

mężczyzn: „A ja kimże jestem? Ledwie początkująca<br />

w zawodzie kobiety... Bo dla facetów tylko to jest ważne!<br />

Seks! A dla mnie, cóż, seks jest rzeczą tak odległą<br />

jak siódmy pierścień Saturna. Nie mogę, nie umiem<br />

przejść od wyobraźni do faktu. Nawet gdy całuję się<br />

z tymi jego pustymi ustami, to czuję, jakby to jakaś<br />

druga ja się całowała! Moje jest pragnienie, mój palący<br />

żar, alarm i pogotowie, ale nie moje jest moje ciało<br />

i słodycz na dnie brzucha, i napięcie w piersiach, nawet<br />

mgła w oczach nie zasłania mi świata, bo widzę<br />

zanadto wyraźnie wszystko, co się z nami dzieje i nie<br />

potrafię, nie mogę się zapomnieć, zatracić się, zatonąć...”<br />

(s. 32).<br />

Jakże niewinne, piękne i obiecujące są pierwsze doznania<br />

erotyczne Ha., przesiąknięte tajemnicą, nie<br />

mające w sobie nic z brzydoty gwałtownego pożądania,<br />

które nie zważa na nic, a na partnera w szczególności:<br />

„Dotykaliśmy się, ale tak jakby tylko niechcący.<br />

Ramieniem, dłonią, kolanem. Jego ciało było ciepłe,<br />

jasne, wypełnione energią, która mi sprzyjała. Pragnęłam<br />

tych przygodnych zetknięć, przelotnych, elektryzujących<br />

muśnięć i otarć, gdy podawał mi płaszcz w<br />

szatni, gdy szperaliśmy w tej samej szufladzie katalogu<br />

w czytelni, lub gdy przepuszczał mnie w drzwiach,<br />

a ja mijałam jego twarz o milimetry, gotowa policzyć<br />

wszystkie jasne rzęsy u jego powiek” (s. 23). Natomiast<br />

prawdziwą poezją jest taki oto fragment, który<br />

opisuje miłość dojrzałą: „Kochankowie są dobrzy. Bez<br />

końca gładzą swoje ciała, jakby się chcieli namaścić<br />

blaskiem. Mrużą oczy z rozkoszy. Dotykają spojrzeniem,<br />

a widzą wargami. Ich usta są tak przewrażliwione,<br />

że samo muśnięcie oddechem zapala ognie w<br />

głębinach ciała” (s. 41).<br />

Zresztą poezji, w różnej postaci, znajduje się w<br />

książce sporo, co nie powinno dziwić, ponieważ Anna<br />

Janko z powołania, wrażliwości i niejako zawodu jest<br />

poetką. „Dziewczynę z zapałkami” poprzedziło kilka<br />

tomików wierszy, z których jeden nominowany był do<br />

nagrody Nike. Na przykład: „Życie zbiorowe drzew,<br />

we dnie oczywiste i przyjazne, nocą staje się obcym<br />

rytuałem. Las pije noc jakoś zwierzęco, strasznie, potężnie,<br />

jednocześnie jest boleśnie nadczuły, nadwrażliwy,<br />

zdaje się reagować na każdy najcichszy dźwięk,<br />

na trzask gałązki, dreszcz poszycia pełnego śpiących<br />

stworzeń, krzyknięcie przebudzonego ptaka, jakby<br />

był przestraszony sam sobą, zdziwiony, że jest tym,<br />

czym jest, że ta niepojęta ilość istnień od jednokomórkowych<br />

po wielozłożone, od pleśni i grzybów w<br />

ziemi przez szybko bijące serduszka jeży i ptaków,<br />

śpiące czujnie ciepłe ciała saren i zajęcy, po sosny i<br />

świerki, których czubki rysują chaotyczne wykresy w<br />

chmurach – że to wszystko jest właśnie nim, lasem”<br />

(s. 18). Poezja w książce jest bardzo widoczna, ale nie<br />

przesłania konstrukcji. Anna Janko to również w pełni<br />

świadoma pisarka prozy, która prowadzi grę z konwencją<br />

narracji, wykorzystuje ją do pokazania czegoś ważnego,<br />

tego, co dzieje się we wnętrzu bohaterki, z każdym<br />

zdaniem budującej swoją tożsamość: „Dlaczego<br />

odepchnęłam swoją historię tak daleko – na odległość<br />

trzeciej osoby liczby pojedynczej? Czy dlatego, że nie<br />

lubię niedookreślonej Ha., a Hanuś, żonka Pawia, też<br />

mi się nie podoba? Że wolałabym nie mieć z tamtą<br />

sobą nic wspólnego?” (s. 17).<br />

Co ciekawe, budowanie tożsamości nie odbywa się<br />

jedynie w sferze rozumu i ducha, ale w ciele i poprzez<br />

ciało. Pierwszym przejawem tego konstruowania był<br />

okres pokwitania, ale później cielesność niezwykła<br />

ujawnia się także w taki sposób: „O, brzuch jest bardzo<br />

potrzebny do szczęścia. [...] O tak, tam znajduje<br />

się fabryka tego, co jest mną. Tam się przędzie i rozwija<br />

jedwabna nić mojości” (s. 11). Brzuch pełni także<br />

funkcję fizjologiczną, nosi dziecko, ale nabiera również<br />

autonomii, jest niezależną od woli częścią bohaterki,<br />

z którym czasem co prawda można prowadzić<br />

negocjacje, ale efekt końcowy jest wysoce niepewny:<br />

„Źle się czuję. Mój duży brzuch, w którym mieszka<br />

nowy siedmiomiesięczny już człowiek, nie chce go<br />

dłużej nosić. Zaczynam mieć regularne skurcze. Obawiam<br />

się przedwczesnego porodu. Powinnam pojechać<br />

do szpitala, ale czekam. Przecież w końcu mąż<br />

wróci. Albo ten brzuch się zgodzi jeszcze co do tego<br />

dziecka” (s. 150).<br />

„Dziewczynę z zapałkami” stawiam na półce obok<br />

książek dla mnie ostatnio najważniejszych – tych<br />

mówiących o kobiecej wersji człowieczeństwa. Po tę<br />

książkę warto sięgać choćby dla takich jej fragmentów:<br />

„Ale to, że zawód wchodzi mi w ciało, to czuję.<br />

Zawód – żona. To kaleczy i jątrzy. Przez te skaleczenia<br />

uchodzi też ze mnie ład i piękno światła” (s. 108). I<br />

już na sam koniec, na deser, do smakowania w zaciszu<br />

własnej przestrzeni otoczonej książkami, w chwili wytchnienia:<br />

„Strumień czasu. Czas biegnie zawsze w<br />

przeciwną stronę niż my. (...) Idziemy pod prąd dni,<br />

a więc im szybciej żyjemy, tym prędzej wszystko przemija<br />

(...).Może więc dobrze jest w strumieniu tym na<br />

chwilę znieruchomieć, zasłuchać się, zapatrzeć, zamyślić?<br />

(...) Bo kim jest człowiek, który pędzi wciąż<br />

naprzód, nie przyglądając się minutom swego życia,<br />

który nie wita i nie żegna godzin, jak kogoś bliskiego,<br />

nie ogląda się za wczorajszym dniem? Nie ma swej<br />

historii. Jest nikim, naprawdę nikim” (s. 27).<br />

Anna Janko, Dziewczyna z zapałkami,<br />

Wyd. Nowy Świat,<br />

Warszawa 2007.<br />

111


Debiutował Pan w roku 1992 ,,Ciamkowatością<br />

życia”, proszę powiedzieć, jaki ma Pan po latach<br />

stosunek do tamtych tekstów. Co to był za czas?<br />

Pytanie tyleż zasadne, że poeta Tomasz Pułka,<br />

który na jesieni wydaje w ,,Portrecie” tom wierszy,<br />

miał w 1992 roku cztery lata. Pokolenie BruLionu,<br />

to dla wielu obecnych debiutantów pojęcie<br />

abstrakcyjne.<br />

Z Grzegorzem Wróblewskim rozmawia Łukasz Maziewski<br />

Proszę dokładniej przeanalizować utwory z „Ciamkowatości<br />

życia” czy „Planet”. Potem zajrzeć na przykład<br />

do „Prawa serii”, „Pomieszczeń i ogrodów”, czy<br />

ostatniego zbioru „Noc w obozie Corteza”... Dotrzeć<br />

do „Symbiozy” i wiersza „Wierni przyjaciele”... Jest<br />

dramaturgia, szkice, proza. To całość. I pewnie taka<br />

odpowiedź jest odpowiedzią bardzo klasyczną. Omnia<br />

praecepi atque animo mecum ante peregi – tak również<br />

mogło się stać. W 1992 roku miałem 30 lat. Mieszkałem<br />

już od dłuższego czasu w Kopenhadze. Moje życie<br />

było wtedy bardzo intensywne, w sumie nie uległo to<br />

większej zmianie, każdy ma przecież swój „planetarny<br />

czas”. Pewnie kojarzy Pan Frazera i jego „tymczasowych<br />

królów” – zwyczaj stania na jednej nodze króla Hop w<br />

Syjamie. A jeśli chodzi o tzw. pokolenie „Brulionu”...<br />

Dla mnie jest to również pojęcie nieco abstrakcyjne i nie<br />

wiem do końca, co ono właściwie oznacza. Czy chodzi<br />

w nim o metrykę, o jakiś stempel/medal generacyjny, czy<br />

może o bezpośredni związek z pismem? Trzeba z tym<br />

hasłem uważać. Roczniki ’60 to przecież gigantyczny<br />

obszar, od Izabeli Filipiak po Lopeza Mausere, w „Brulionie”<br />

publikowali często autorzy z odmiennych bardzo<br />

światów. Mamy rok 2007, armia czterolatków szykuje się<br />

do podboju... Powoli rodzi się Zbigniew! Może będą za kilkanaście<br />

lat czytywać Lorcę, Reznikoffa, W.C. Williamsa<br />

albo przynajmniej niektórzy spośród nich. Zawsze atrakcyjny<br />

pozostanie oczywiście zapis Heinego: Inne czasy,<br />

inne ptaki,/Inne ptaki, inne pieśni,/I niewątpliwie kochałbym<br />

je również,/Gdybym tylko miał inne uszy.<br />

Urodził się Pan w Gdańsku, mieszka w Danii, w Kopenhadze.<br />

Dlaczego tam, a nie na przykład w Paryżu?<br />

Żartobliwie: czy syrenka kopenhaska bardziej Panu odpowiada<br />

niż warszawska? Mówiąc poważnie – dlaczego<br />

wyjechał Pan z Polski?<br />

W Gdańsku mieszkałem przez pierwsze cztery sezony,<br />

stamtąd pochodzili też moi przodkowie. Miastem, w którym<br />

„dojrzewałem” była natomiast Warszawa. Nasza wspaniała,<br />

ciężka i bezkompromisowa stolica! Tak, to racja, do<br />

tej pory nigdy nie byłem w Paryżu. Paryż płonie,<br />

Paryż syczy i jęczy, Paryż skutecznie omijaliśmy. Mieszkałem<br />

natomiast przez pewien czas w Londynie i w Cambridge.<br />

Nie wiem, dlaczego właśnie Kopenhaga. Trzeba<br />

przecież gdzieś żyć. Ja żyję akurat w Kopenhadze. Obecnie<br />

jest to dzielnica Amager na wyspie Amager. Moglibyśmy<br />

oczywiście temat pociągnąć... Zwrócić np. uwagę na specyficzny<br />

rodzaj światła nad Sundem. Na dziwne, demoniczne<br />

kumulusy. Polska widocznie trochę mnie przydusiła<br />

i musiałem zmienić dekoracje. Opuścić krainę drobiazgowego<br />

Dudy-Gracza. Myślę niekiedy o „Gorączce złota” z<br />

Chaplinem, piękny film! Nie ma nigdzie „optymalnego<br />

terytorium”. W obecnych czasach nie jest to oczywiście<br />

żaden „problem”. Podróż samolotem, połączenie Kopenhaga-Warszawa,<br />

trwa zaledwie godzinę. Prawdopodobnie<br />

można oddychać wszędzie. Nie ma wiz, a białko nadal połyka<br />

sąsiednie białko.<br />

Pana wiersze mają dosyć mroczny wydźwięk. Przewijają<br />

się w nich często motywy przemijania, starości,<br />

samotności. Pesymizm to, czy realizm? Szklanka<br />

mleka do połowy pusta, czy po prostu pół szklanki<br />

mleka?<br />

A jaki „wydźwięk” posiadają utwory wesołe, roztańczone?<br />

Zbyt intensywne użycie żółci, powoduje u odbiorcy<br />

rodzaj depresyjnej halucynacji. Motywy jedynie naprowadzają...<br />

a samotność jest ostatecznie czymś bardzo<br />

intrygującym. Chyba nie jestem pesymistą. Jestem<br />

„umiarkowanym optymistą”. Mleczna Droga. Przecież<br />

to ciężki absurd... Przede mną leży książka, Guillaume<br />

Apollinaire, otwieramy i takie oto zakończenie wiersza<br />

„O proroctwach” (przekład Julii Hartwig i Artura Międzyrzeckiego):<br />

Jest to przede wszystkim pewien sposób<br />

obserwacji natury I wyjaśniania natury. Najzupełniej<br />

uzasadniony<br />

Muniek Staszczyk powiedział kiedyś, że aby napisać<br />

utwór wystarczy mu wyjrzeć przez okno. Jak<br />

sytuacja ta przedstawia się w Pana wypadku? Czy<br />

wystarcza ten przysłowiowy rzut oka, czy musi to<br />

być coś więcej?<br />

Marzenia o życiopisaniu... Należałoby może także<br />

pamiętać o momencie poprzedzającym owo „wyjrzenie<br />

przez okno”. O chwili długiej, krótkiej, zagmatwanej,<br />

bardzo możliwe, że dość skomplikowanej... Każdy<br />

ma swoje oko i okno. Twórczości Muńka nie znam,<br />

112


więc się nie wypowiadam. Film „Rewolwerowiec kontra<br />

pistoletowiec” tym razem nie wejdzie do dystrybucji. Są<br />

całości, cykle, nad którymi pracowałem latami. Przykładem<br />

jest „Nowa kolonia”, która ukaże się niedługo nakładem<br />

szczecińskiej „Formy”. Jest to rodzaj traktatu o tożsamości.<br />

Wymagał czasu, kilkudziesięciu miesięcy absolutnej koncentracji.<br />

Wiersze odchodziły i pojawiały się w najbardziej<br />

niespodziewanych momentach. To samo dotyczy prozy,<br />

dramatu... Długie sekundy lub szybkie lata. Nie można tutaj<br />

jednoznacznie odpowiedzieć.<br />

W 1995 założył Pan z Amirem grupę SLURP, potem<br />

było wiele innych projektów muzycznych, koncerty,<br />

festiwale jazzowe. W 2006 nagrał<br />

z Bobim Peru płytę „Projekt 1”,<br />

czym różni się on od wcześniejszych<br />

dokonań? Tu od razu drugie<br />

pytanie: Jaki stosunek ma Pan do<br />

twórczości ogólnie uznawanej za<br />

alternatywną i jak sam rozumie<br />

Pan to pojęcie?<br />

Założyłem ze Sławkiem Słocińskim<br />

i Amirem. Sławek był w Polsce<br />

(obecnie mieszka od wielu lat w<br />

Danii) perkusistą m.in. „Brygady<br />

Kryzys”, „Deutera” i „Madame”,<br />

to mój stary znajomy, jeszcze z<br />

warszawskiego czasu, natomiast<br />

Amira spotkałem po raz pierwszy<br />

w Kopenhadze. Bardzo<br />

uzdolniony muzyk pochodzący<br />

z Sarajewa. Występowaliśmy<br />

potem w różnych miejscach w<br />

Kopenhadze i Aarhus. Dobrze<br />

nam się razem współpracowało...<br />

Próba połączenia muzyki<br />

i poezji? Następnie była kolejna<br />

‘wersja’ „Slurpa”, z artystami<br />

już tylko duńskimi. No i cała masa innych działań.<br />

Niekiedy dźwięki klasyczne, jazzowe etc. Opowiadam<br />

o tym właśnie szerzej w wywiadzie dla pisma sieciowego<br />

„Cyc Gada”. Maciek Sinkowski (Bobi Peru) to niezwykle<br />

ciekawa postać, wcześniej wokalista w kilku różnych grupach,<br />

na przykad w „Zgodzie”. DJ, kompozytor... Był odpowiedni<br />

czas, był koncept i porozumienie. Bobi wykonał w<br />

swoim studio ‘Soulcraft Records’ dużą pracę... „Projekt 1”<br />

(„Ars Mundi”, Warszawa 2006) różni się przede wszystkim<br />

brzmieniem. Jest płytą utrzymaną w stylu, powiedzmy, triphopowym...<br />

Zawiera też grafiki Janusza Tyrpaka. Są one<br />

częścią albumu i nie spełniają funkcji wyłącznie ilustracyjnej.<br />

Z Januszem pokazujemy obecnie dwie duże kompozycje<br />

malarskie, składające się z moich i jego obrazów, na<br />

międzynarodowej wystawie „NORD ART 2007” w Niemczech.<br />

Wspólne projekty artystyczne były dla mnie zawsze<br />

czymś istotnym. Twórczość alternatywna... Z tym będzie<br />

podobny problem jak przy okazji tzw. pokolenia „Brulionu”.<br />

Definicje typu alternatywne-undergroundowe-kultoweniezależne<br />

szybują sobie dość swobodnie w powietrzu.<br />

Często chodzi tu o inaczej ‘ustawiony’ sound czy zapisy, o<br />

chwilowo nowe, jeszcze nie do końca opisane zjawiska. O<br />

nakłady pieniężne, promocję itd. Proszę zwrócić uwagę jak<br />

szybko, to co „alternatywne” przeszło nam do kanonu. „Velvet<br />

Underground”, „Joy Division” („Closer”), “The Clash”,<br />

moglibyśmy wymieniać w nieskończoność. To samo dotyczy<br />

sztuki – Richter, Hockney etc. Ci artyści nie urwali się z<br />

choinki. Świat jest „stworzeniem” pulsującym i dość<br />

różnorodnym, na szczęście. Reasumując – podziemia/<br />

nadziemia, salony, mniej dostojne salony – to wszystko<br />

dawno się już wymieszało. Nie należy wzdychać, że<br />

Caravaggio, ale zabrać się do pracy.<br />

Unika Pan komentowania wydarzeń aktualnych,<br />

bieżących, ważkich. Skupia się Pan raczej na przeżyciach<br />

wewnętrznych. Jedynym wyjątkiem, jaki<br />

rzucił mi sie w oczy, jest wiersz „Obsesja”, który<br />

znalazł się na płycie „Projekt 1”. Nie pociąga Pana<br />

miano poety zaangażowanego?<br />

Zabawne. Skąd taka pewność? I jeszcze<br />

ta seria: aktualnych-bieżącychważkich.<br />

Rozumiem, że Pan tu<br />

lekko podpuszcza, ale tak się<br />

złożyło, że pamięć mam nadal w<br />

porządku. Wypowiedź Mariana<br />

Stali, „Niedziela w zoo”, była trochę<br />

inna. Finałowo chodziło tam o<br />

utwory „Figury” i „Schyłek”. Wiersze<br />

o sprawach zdecydowanie „ważkich”.<br />

A czy zna Pan np. moje teksty<br />

z „Tygodnika Powszechnego”? „Grób<br />

Ludwiga Wittgensteina” (37/2004),<br />

„Pomyłka Marcina Lutra” (11/2005),<br />

czy z „Twórczości” – „Dworcowy<br />

Händel” (11/2006)? Publikacje w pismach<br />

podziemnych „Wezwanie”,<br />

„Obecność”, w Paryskim „Kontakcie”,<br />

„Kulturze”... W czasach „Ciamkowatości<br />

życia” miano mi na złe, że za dużo<br />

było tam rzeczywistości (?), komentarza<br />

do wydarzeń aktualnych i bieżących,<br />

popularne były wtedy szlochy nad<br />

utratą greckich marmurów. Teraz z kolei<br />

nowe „przypuszczenie”. Autor odjechał<br />

w mroczne klasztory Shingonu, odwrócił<br />

się grzecznie od barykady i zapisuje (w<br />

sposób hermetyczny na dodatek) przeżycia<br />

wewnętrzne... Rada/porada/sygnał/wskazówka: Należy<br />

czytać samodzielnie! Bez podszeptów Babilonu. Przejścia<br />

potrafią być bardziej skomplikowane. Żonglerka<br />

hasłami mistyka-żurnalistyka jest ślepym torem. Co<br />

zrobić z dramatami „Mandarynki” lub „Przesilenie”?<br />

Mroczne imaginarium, krytyka społeczeństwa? Rosemary’s<br />

Baby? Dakota Building to dla wielu obiekt<br />

niemalże diaboliczny, natomiast w słoneczny dzień,<br />

architektoniczna perełka, coś jak najbardziej „regularnego”...<br />

”Obsesja” – jeden z recenzentów stwierdził,<br />

że to utwór bardzo posępny, utrzymany w poetyce<br />

matriksowej, o apokaliptycznym tekście... Proszę mnie<br />

dobrze zrozumieć, ja się zaangażowałem w Ziemię, w<br />

Siebie, w Kogoś, w Przestrzeń. A pisarz ‘zaangażowany’<br />

w Przestrzeń to z miejsca przeciwnik polityczny.<br />

W Teksasie i w Olsztynie. Ładnie napisał kiedyś Jack<br />

Micheline: I never wanted to be a poet. I just wanted<br />

to be a human being. Anyone who wants to be a poet is<br />

out of his mind. Either you are one or you are not. Most<br />

poets are not poets. To be a real artist is a unique and<br />

valuable asset to this planet.<br />

113


Joseph Conrad stworzył pojęcie, które weszło na<br />

stałe do kanonu języka potocznego. Chodzi mi o<br />

pojęcie „smugi cienia”. Mam wrażenie, że niektóre<br />

Pana wiersze na przykład „Latawce na Primrose<br />

Hill”, „Chimeryczna dusza”, czy „Pan Vester” są<br />

skargą z powodu wkraczania w tą smugę... Mylę<br />

się?<br />

Dobrze, że Pan zaznaczył „wrażenie”. Inaczej musiałbym<br />

powiedzieć - kolejna klisza. Robimy więc<br />

dyplomatyczny przeskok. Małą podróż w czasie...<br />

Znowu debiutancki zbiór wierszy, „Ciamkowatość<br />

życia”. Utwór ***Dziewięć dziur mojego śmiertelnego<br />

przyjaciela. Proszę sobie wyobrazić, że powstał jeszcze<br />

w Polsce, w roku 1982. 25 lat temu. Przykładów byłoby<br />

b. dużo. Je caš - jak śpiewał czeski „Dunaj”... Za<br />

bardzo nie rozumiem z tą „skargą”. „Latawce<br />

na Primrose Hill” są zapisem<br />

pewnej podróży, którą odbyłem<br />

z niezwykle wrażliwą<br />

osobą... Tak, dopiero teraz<br />

zaczynam rozumieć, w jakim<br />

wymiarze wtedy przebywałem.<br />

Wymienione przez Pana utwory<br />

nie mają, moim zdaniem,<br />

sentymentalnego, dołującego<br />

promieniowania. Termin „panoramiczne”<br />

lepiej by chyba pasował.<br />

„Smuga cienia”... Widzę, że<br />

podziałał tutaj z kolei tekst Jacka<br />

Gutorowa „Rozprostować skrzydła,<br />

rozprostować ramiona”, dot. mojej<br />

poprzedniej książki poetyckiej „Pomieszczenia<br />

i ogrody” („Tygodnik<br />

Powszechny”, nr 40/2005). Jak zwykle<br />

wyłowiono z niego tylko „zgrabne”<br />

hasło. Tymczasem szkic Jacka Gutorowa<br />

ma swoje interesujące rozwinięcie.<br />

Podobnie jak kiedyś ze szkołami nowojorskimi...<br />

Niepotrzebne skróty, przypadkowe<br />

etykietki. Ciekawe, co by się stało,<br />

gdyby znano wtedy lepiej twórczość Padgetta<br />

albo choćby obiektywistów... Więc wystawiłem<br />

głowę na zewnątrz, a tu przeraźliwa, stymulująca tęcza<br />

i zaraz obok/potem/ponad „smuga cienia”. Od samego<br />

początku aż do mojego niewątpliwego końca.<br />

W ,,Portrecie” wychodzi właśnie ,,Android i<br />

anegdota”, którego bohaterem jest Pan Zy. Ile z<br />

siebie samego dał Pan owemu Panu Zy?<br />

Pan Zy to prawdopodobnie cząstka każdego z nas.<br />

To element ludzkiego, psychicznego krajobrazu. Jesteśmy<br />

wszyscy, przepraszam za liczbę mnogą, w<br />

mniejszym lub większym stopniu do niego podobni.<br />

Dotyczy to także osób, które spotyka on podczas swoich<br />

wędrówek-wypadów-wizyt. Zainteresował mnie<br />

akurat typ niemodny, lekko kafkowski. Wyczułem<br />

w nim potencjał na Morawagina Cendrarsa – żeby<br />

trochę pożeglować w stronę zapisów historycznych.<br />

W takich skulonych organizmach rodzą się niekiedy<br />

zagadkowe, mało przyjemne pomysły. Eksplozja, faza<br />

(jakby przejściowa) hybrydy! Jej „pozaczasowość”.<br />

Gotowość do podjęcia misji. Rodzaj kosmicznego<br />

autyzmu. Czyżby Berlin wiadomych lat? Limpopo,<br />

Rzeka Krokodyla mnie zainteresowała.<br />

fot. archiwum Autora<br />

Skąd wziął się pomysł na taką właśnie formę opowieści<br />

o Panu Zy?<br />

Dajmy na to, następująca wersja: Kopenhaska pora deszczowa.<br />

Piękna kobieta, długie nogi i wachlarze na rozgrzanej<br />

wyspie. Coca cola & reklamy nowych systemów operacyjnych...<br />

Przez zapadnięciem w sen lektura „Iluminacji” Rimbauda.<br />

Świat możliwości. Szare plaże i „napuszone” wnętrza.<br />

Wygrani i przegrani. Wszyscy wygrani i wszyscy przegrani.<br />

Oczekiwanie na wielkie zmiany. Delikatnie apokaliptyczna<br />

przestrzeń. Jak w punkowej piosence: Anarchia w mojej głowie<br />

to początek wyzwolenia... Powstaje więc zapis „na obłokach<br />

nieba”. Proponuję go włożyć do kosmicznej kapsuły.<br />

Chciałem rzecz wymieszać formalnie. Wprowadzić dialogi,<br />

szkice, afo- ryzmy... Namalować obraz ziemskiego<br />

osobnika. Charakternego, bądź kompletnie<br />

pozbawionego honoru. Odmianę<br />

„człowieka bez właściwości”.<br />

Jedną z jego wersji. Trafiło na Pana<br />

Zy. Dyrektor fokarium tym razem<br />

się nie załapał...<br />

Pan Zy jest obserwatorem.<br />

Jego wypowiedzi (lub niedopowiedzenia)<br />

mają charakter<br />

oceniający. Jeśli sytuacje i osoby,<br />

które napotyka na swojej<br />

drodze, są odbiciem naszego<br />

społeczeństwa, to diagnoza<br />

jest dosyć ponura. Idioci,<br />

półinteligenci, pozerzy,<br />

egoiści... Zgodziłby się Pan<br />

z takim widzeniem?<br />

Ziemia! Masturbacja<br />

to grzech, Stowarzyszenie<br />

Płaskiej Ziemi (Flat<br />

Earth Society) sprawdza<br />

nam uzębienie. Spełniamy tu ostatecznie<br />

dość osobliwe funkcje. Zajmujemy się<br />

ograniczaniem swobód obywatelskich albo badaniem kwasu<br />

rybonukleinowego. Obok nas (nadal) żyją kąsacze, to taka<br />

przyjemna ryba z rzędu karpiokształtnych. Pracujemy i wypoczywamy.<br />

Funkcja szamana i producenta parówek. Szekspir,<br />

Goethe, Molier. Nic się nigdy nie zmieniło. Zdarzenia i<br />

zjawiska, ich wzajemne związki... „Android i anegdota” może<br />

być oczywiście potraktowana jako miniopowieść o Rzymie i<br />

jego Kwirytach (Populus Romanus Quirities).<br />

Czego szuka Pan Zy? Czy jego poszukiwanie to metafora<br />

tego, że - jak to już ktoś kiedyś zauważył- „nie ma już<br />

nic do powiedzenia, bo wszystko zostało powiedziane”?<br />

On tkwi jedynie w (uduchowionej?) materii. Uczestniczy w<br />

ziemskim rytuale. Rodzaj badacza, w stylu Don Kichota. Jeśli<br />

wszystko zostało powiedzianie, to i tak tego do końca nie<br />

pamiętamy. Nie mamy takiej ‘pojemności’... Można przecież<br />

skoncentrować się wyłącznie nad Pięcioma Księgami Mojżeszowymi.<br />

Czytać je przez całe życie. Mieć nagle tzw. pewność,<br />

by po chwili studiować dany fragment od początku.<br />

Pan Zy nadal (!) przejawia „aktywność”, wszystko zostało powiedziane,<br />

więc zostało zafałszowane, nie-do-powiedziane...<br />

Zdaje mu się, że w końcu coś skieruje jego kroki na Drogę.<br />

114


Pan Zy nie ma twarzy. To osoba z tłumu, nie jest wyznacznikiem<br />

dróg, gustów i smaków. Dlaczego?<br />

Ponieważ smaki są przewidywalne, skończone, zaplanowane.<br />

Może jest dlatego wolny? Paradoksalnie, wolna<br />

magma. Magma to ciekawe określenie. Brak istotnej treści,<br />

bądź ścieżki geologiczne, lawa, wybuchy wulkaniczne...<br />

Lawa posiada swoje tajemnice. „Na miejscu” byłaby tu<br />

chyba KANCHENJUNGA, która ukazała się przy okazji<br />

wywiadu, udzielonego dla wydawanego swego czasu w<br />

Niemczech pisma „B1” (nr 10/1996/97), a następnie umieściłem<br />

ją w zbiorze „Prawo serii” (2000): patrząc w morze<br />

mówisz zawsze Kanchenjunga jadąc tam w końcu zabierasz<br />

ze sobą 2 białe muszelki. Wiersz ten chciałbym zadedykować<br />

teraz Panu Zy. I pewnej rozmarzonej kobiecie z Oklahomy,<br />

z którą miałem magiczną trasę w latach ’90... Zdaje<br />

mi się, że już wtedy narodził się pomysł napisania „Androida”...<br />

Z dziewczyną tą, pięknym buddyjskim duszkiem,<br />

utraciłem kontakt, natomiast Panu Zy życzę wytrwałości<br />

i odporności na ekspertów od pedagogicznych połajanek.<br />

To chyba nie zmieni się aż do nadejścia Sprawiedliwego.<br />

Nadinterpretacja, utożsamianie narratorów z autorami.<br />

Pan Zy z „Androida...” to postać - w mojej ocenie<br />

- nieszczęśliwa. Nieustannie dopadają go „wszystkie<br />

ciemne strony życia”, jak określił to kiedyś Tymon Tymański.<br />

Dlaczego cały czas rzuca mu Pan kłody pod<br />

nogi? Czy w naszej literaturze nie wystarczy już bohaterów<br />

tragicznych?<br />

Teraz będzie cytat. W dialogu „Motyw sentymentalny”<br />

Wianek mówi do Pana Zy: ,,A po drugiej<br />

stronie nie ma żadnej drugiej strony”. To brzmi<br />

niemalże jak z Kasprowicza lub Tetmajera. Grzegorz<br />

Wróblewski jest dekadentem, katastrofistą?<br />

Wianek mówi do Pana Zy. WIANEK! Czy nie widać<br />

tam wyraźnie (od)autorskiego „zabiegu”? Stylizacji,<br />

przegięcia, kolejnego małego poligonu, gdzie przeprowadza<br />

swoje eksperymenty nasz „odważny” bohater?<br />

Jeśli wyczuł Pan klimaty Tetmajera, to bardzo dobrze<br />

(czekałem cały czas na Rosendorfera!). Natomiast jak<br />

pojawia się „rodzynek” - Grzegorz Wróblewski jest dekadentem...<br />

wtedy, cóż, znowu zaczynamy kręcić się w<br />

kółko... Grzegorz Wróblewski jest autorem książki pt.:<br />

„Android i anegdota”.<br />

I na koniec: dlaczego nie wypada jeść bociana?<br />

(„Obrus Pana Zy”)<br />

Proszę założyć restaurację specjalizującą się w duszonych<br />

bocianach. Albo choćby zaprosić znajomych<br />

i zaserwować im tego właśnie ptaka. Na pewno przejdzie<br />

Pan szybko do historii biegów długodystansowych.<br />

Dziękuję za rozmowę.<br />

A czy w literaturze chińskiej, bądź amerykańskiej, uprawiamy<br />

wyłącznie sporty balonowe? Zadałby Pan takie pytanie<br />

komuś z innej strefy językowej? Brakuje mi tutaj słowa<br />

– groteska. Uciekło nam. Zostało zapomniane. Przyplątał<br />

się natomiast Kamieniec Podolski. Wąsy się pojawiły. Nie,<br />

nigdy nie wystarczy bohaterów tragicznych i tragikomicznych,<br />

całkowicie komicznych i takich psycho, pełzaczy<br />

lewitujących. Każdy bohater jest potrzebny. Pana Zy przeprowadzam<br />

przez światy niebywale „kolorowe”. Podsuwam<br />

mu znawców sztuki, odwiedza kasyna, korporacje, ma do<br />

czynienia z oryginałami i mniejszymi oryginałami. Lepiej<br />

nie może być. Chodzi jedynie o rodzaj warstwy ochronnej.<br />

Inaczej dobrane są przymiotniki. Cały czas się oszukujemy.<br />

Broadway, a tu nagle kopulują się złote, intrygujące żuczki.<br />

Niby normalka, a jednak nie-do-końca. Czy warto o nich<br />

wspominać? A czy warto zajmować się grafiką w stylu Art<br />

Nouveau? Napisałem i opublikowałem kiedyś następujący<br />

wiersz („Fronda”, nr 4/5 1995):<br />

czy warto było do kiosku po fajki,<br />

potem wypalić je wszystkie w zawrotnym tempie,<br />

doprawić się jeszcze najtańszym winem<br />

i w efekcie umrzeć na serce? - zapytałem sąsiada z lodówki<br />

a czy warto było rozłożyć się w łóżku,<br />

kici kici, dobranoc kochanie, odpowiednia<br />

przemiana materii i przy dźwiękach indyjskiej<br />

muzyki przepaść na sen? – odpowiedział pytaniem na<br />

moje pytanie<br />

Grzegorz Wróblewski - ur. w 1962 w Gdańsku, w latach<br />

1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 w Kopenhadze.<br />

Publikował w wielu antologiach i pismach. Wydał zbiory<br />

wierszy: „Ciamkowatość życia” (1992, 2002), „Planety”<br />

(1994), „Dolina królów” (1996), „Symbioza” (1997), „Prawo<br />

serii” (2000), „Wybór” (2003), „Pomieszczenia i ogrody”<br />

(2005), „Noc w obozie Corteza” (2007); szkice/prozę<br />

poetycką „Kopenhaga” (2000), traktat „Nowa Kolonia”<br />

(2007); wybór dramatów „Hologramy” (2006), a także wraz<br />

z Bobim Peru i Januszem Tyrpakiem płytę „PROJEKT1”<br />

(2006). Publikował też książki w jęz. duńskim, a także wybór<br />

wierszy w Bośni-Hercegowinie. Tłum. również na jęz. czeski,<br />

niemiecki i słoweński. Należy do Duńskiego Związku<br />

Pisarzy. W 2007 roku w „Portrecie” ukazała się jego książka<br />

„Android i anegdota”.<br />

115


Łukasz Błaszczyk<br />

fot. archiwum Autora<br />

Wie pani, to jest bynajmniej dość dziwna historia.<br />

Bo to taka dziwna kobieta była. Wszyscy ją tu znaliśmy<br />

dobrze, bo to przecież mała mieścina, a w takich<br />

przecież wszyscy zawsze się znają. Jak w Złotopolskich.<br />

Poznałam ją, jak przychodziła u mnie kupować.<br />

Bo u mnie wszyscy kupują, wie pani, nie mają wyboru.<br />

Dwa, trzy sklepy na krzyż; no to kupują ciągle w tych<br />

samych miejscach. Wszyscy ją lubili. Taka miła kobita.<br />

Zawsze super schludna i skromnie ubrana. Tak,<br />

przede wszystkim schludna. Bardzo. Uczesana i widać,<br />

że zadbana. Skromna, grzeczna taka, widać, że z<br />

dobrego domu wyszła, wie pani. Takie rzeczy to ja od<br />

razu widzę. I wszyscy się dziwiliśmy, że nie miała męża.<br />

No, znaczy, może ona tam kiedyś miała jakiego chłopa,<br />

ale to zanim się tu wprowadziła, bo tutaj to sama<br />

była jak ten palec. Bo, wie pani, ona tak na oko miała<br />

ze trzydzieści lat najwyżej. Ładniutka taka całkiem,<br />

trochę jak ta dziennikarka z Teleekspresu. No i tak się<br />

zastanawialiśmy wszyscy. Nigdy nikt się jej nie spytał<br />

oczywiście. Broń Boże! Nie wypadało. W każdym razie,<br />

wprowadziła się do naszej mieściny<br />

jakieś<br />

dwa<br />

lata temu. Dopiero po pół<br />

roku, chyba, zorientowałam się, że mieszkamy w<br />

tym samym bloku. Była moją sąsiadką. Zawsze mówiłyśmy<br />

sobie dzień dobry. Dzień dobry i koniec; żadnych<br />

ploteczek, ani takiego babskiego gadania, no wie<br />

pani, nie? Tak żeby dłużej coś porozmawiać, to nie. To<br />

znaczy na początku. Tak mniej więcej do momentu,<br />

jak umarł stary dozorca Stokłosa. Oj, smutno<br />

nam było wszystkim. Wszyscy go znaliśmy.<br />

Jak już mówiłam, w takiej mieścinie każdy<br />

każdego zna. Więc, jak umarł, nie miał kto na<br />

początku opiekować się budynkiem. I wtedy<br />

nagle ona się zaoferowała. Nikt nie miał nic<br />

przeciwko, bo nikomu się nie chciało. I bardzo<br />

szybko okazało się, że to był super pomysł.<br />

Nigdy jeszcze nasz domek nie wyglądał tak<br />

czysto. Klatka schodowa dosłownie błyszczała.<br />

Wszystkie schodki wysprzątane, odkurzone.<br />

Czyściuteńko. To samo na podwórku; liście<br />

zagrabione, kupy psie posprzątane. Byliśmy super<br />

zachwyceni. Mogliśmy jeść z chodnika, wie<br />

pani. Ale w końcu to się aż tak do przesady zrobiło,<br />

wie pani, czysto. Ona tak pilnowała. No, po<br />

prostu, po jakimś czasie dosłownie baliśmy się<br />

chodzić po klatce w butach. Wszyscy pamiętaliśmy,<br />

jak skrzyczała Nowakową za to, że naniosła<br />

błota. Oj, to była awantura! A właściwie to ona<br />

się awanturowała, to znaczy krzyczała, bo Nowakowa<br />

była tak wystraszona, że tylko przepraszała<br />

w kółko i nic nie powiedziała. No i skończyło się<br />

to tym, że wszyscy zostawialiśmy buty na podwórku.<br />

To znaczy, jak było ciepło, a w zimę czy<br />

jesienią, braliśmy je po prostu w ręce i nieśliśmy<br />

do mieszkań. Dziwne, powie pani, co nie? No, jak<br />

to mawia stara Michalikowa, osobliwe.<br />

Po jakimś czasie trochę się zaprzyjaźniłyśmy. Na<br />

początku to, jak mówię, nie kleiły się nam ciekawe<br />

dyskusje jakieś, a ja to, wie pani, ja się narzucać<br />

ludziom to nie lubię. Nie z takich jestem. No, ale<br />

kiedyś tak siedzę i myślę: a co mi tam? Nikt z nią<br />

we wsi, to znaczy w miasteczku nie gadał jeszcze,<br />

to co mi tam? Nie mogę być pierwsza? Pewnie, że<br />

mogę. No to zaprosiłam ją kiedyś na kawę. Na początku<br />

odmawiała. Mówiła, że ma mnóstwo roboty<br />

i sprzątania i nie da rady. Ale jak ją trochę przycisnęłam,<br />

w końcu się zgodziła. Sprzątałam przez<br />

trzy dni. Tak się szykowałam na jej wizytę. Trzy dni<br />

sprzątałam, jak ta głupia! Wiedziałam, że to dla niej<br />

ważne i nie chciałam wyjść na jakąś brudaskę. Kazałam<br />

Kaziowi się jakoś porządnie ubrać. Nie chciałam<br />

żeby mi tu latał po mieszkaniu w jakichś szmatach<br />

brudnych. Zmusiłam go i mi nawet obiecał, że chlać<br />

nie będzie. Znaczy tego dnia, co ona przyszła, bo tak,<br />

to co ja będę? Jak głupia baba jaka… Nie będę chłopu<br />

116


wolności ograniczać, co nie? Tego… No i co to ja…?<br />

Aha! Dzieci wygoniłam do sąsiadki. Wyglancowane<br />

wszystko było. Na błysk! Przysięgam, że był błysk!<br />

Nigdy jeszcze moje mieszkanie tak super nie wyglądało.<br />

Byłam dumna jak nigdy! Nawet ten mój wiecznie<br />

pijany Kazik, niechluj i brudas jeden, wyglądał<br />

ze dwadzieścia lat młodziej. Ale, jak tylko weszła, to<br />

się wszystko zepsuło, czar prysnął, jak to mówią…<br />

Czułam się, jakbyśmy nigdy w tym mieszkaniu nie<br />

sprzątali. Jak słowo daję! Miałam takie głupie uczucie,<br />

no wie pani, że tu czegoś nie zauważyłam, że<br />

tam czegoś nie zauważyłam, że półki zakurzone, że<br />

pod sufitem kawałeczek tapety się przebarwił, że na<br />

koszuli Kazia jest malutka plamka, której nie udało<br />

się wywabić tym nowym świetnym proszkiem z rewelacyjną<br />

formułą. Et cetera, proszę panią. I kiedy<br />

ona tak weszła i patrzyła, to widziałam, jak ona robi<br />

wszystko, żeby tego nie widzieć, tych różnych brudów,<br />

co powychodziły. Jestem pewna, droga pani,<br />

że to mi się nie przewidziało, że ona to robi. No i<br />

ja wtedy myślałam, że spalę się ze wstydu. Że zapadnę<br />

się dosłownie pod tą ziemię tu, jak stałam.<br />

Znaczy tam. Jakoś się tam wtedy pozbierałam, nie<br />

dałam sobą nic poznać, że coś zauważyłam i kazałam<br />

jej wejść do pokoju jadalnego. Kiedy weszła, to<br />

jakby aż cofnęło ją w progu. A ja znowu patrzyłam<br />

na to wszystko, no i znowu widziałam, ile tych brudów,<br />

kurzów, plam, i innych niezamiecionych rzeczy<br />

nie zamiotłam. Wszyscy w trójkę udawaliśmy,<br />

że nic nie widzimy. Tego brudu znaczy. No, znaczy<br />

ja, w sumie, bo Kazik to nic tam, ale ja udawałam,<br />

że nic się nie stało i ona też udawała. Takie udawanie<br />

odstawiliśmy jedno wielkie. Ale przy stole,<br />

jak usiedliśmy, to było chyba lepiej. Ona głównie<br />

wpatrzyła się w stół, albo w podłogę. Odpowiadała<br />

tak szybko i krótko na moje pytania. No, tego…<br />

no, brakuje mi słowa. Wie pani, no,…no, no!<br />

Zdawkowo! Zdawkowo mówiła tak, jak jej się coś<br />

zapytałam. Kazio od czasu do czasu rzucił jakiś<br />

rubaszny dowcip i od razu robiło się weselej. Niby<br />

była już do końca wieczoru taka cicha i mówiła<br />

też mało, ale przynajmniej nie było już tak, no,<br />

tego, no drętwo tak. Kiedy wyszła, poczuliśmy z<br />

Kaziem ulgę. I jakoś od razu przestało nam się<br />

wydawać, że wszędzie tak brudno. Mnie znaczy,<br />

bo Kazik się uchlał, świnia, zaraz jak ona se poszła.<br />

Od tego czasu już zdecydowanie dużo więcej<br />

ze sobą rozmawiałyśmy. Czy to w sklepie, czy na<br />

klatce schodowej. Pogaduszki takie, różne ciekawe<br />

wieści, ale ploteczki to jakoś nie bardzo, wie<br />

pani? I jak się o męża pytałam, znaczy, czemu<br />

nie ma męża, to się czerwieniła tylko. No. Widziałam,<br />

że stara się traktować mnie życzliwiej<br />

niż ludzi innych, nie powiem. Kiedyś nawet zaprosiła<br />

mnie do siebie. Zgodziłam się, aczkolwiek,<br />

chociaż bałam się tego, co tam zastanę.<br />

Ale to, co zobaczyłam, przeszło moje oczekiwania<br />

zupełnie najśmielsze. A raczej najczarniejsze<br />

sny. Albo nie. Najjaśniejsze sny. Najjaśniejsze,<br />

bo tam tak jasno było, bo tak czysto<br />

było. Napisze to pani? No to najjaśniejsze, bo<br />

tak ładnie to powiedziałam. I to będzie w tej<br />

gazecie? Pani z gazety, tak? A kiedy ja to będę<br />

mogła przeczytać? Tak? No tak. O czym to ja…?<br />

No tak, no to weszłam tam, no i…to było straszne.<br />

Nie mówiąc już o tym, że poszłam tam bez<br />

butów i w czyściutkich skarpetkach, żeby broń<br />

Boże niczego nie pobrudzić, to czułam się tak<br />

okropnie. Mówię pani, okropnie! Kapcie dostałam.<br />

Czy było czysto? Bynajmniej! To mało powiedziane!<br />

Tam wszystko wyglądało tak, jakby,<br />

no, jak to się mówi…no, jakby nigdy nie postała<br />

tam ludzka stopa. Ha! Tak jak tam pachniało nie<br />

do wytrzymania było dla normalnej osoby, jak ja.<br />

Nie to, że śmierdziało czy coś, ale to tak jakby…<br />

Tak jak w szpitalu. Taka super czystość. Straszne.<br />

To coś, jak nowe rzeczy, które czasem pachną<br />

jeszcze fabryką. Jak książki podręcznikowe dla<br />

dzieci, które zawsze im muszę nowe kupować,<br />

bo ciągle się zmieniają zalecenia tego no, ministra…no<br />

i te strony tych no…podręczników tak<br />

pachną. Wszystko wyglądało tak, jakby nigdy nikt<br />

tu nie mieszkał. Wszystko na swoim miejscu. Nawet<br />

śladu kurzu, niczego. Żadnego śladu jedzenia<br />

czy picia. Przecież musiała coś jeść! Pamiętam, że<br />

chciało mi się wtedy siusiu. Może to głupie, ale<br />

pamiętam, że bałam się iść do niej, do łazienki.<br />

Przecież ona by chyba umarła gdybym, to tam zrobiła.<br />

Wolałam czekać, aż wrócę do domu. O mało<br />

się nie posikałam.<br />

Od tamtej pory zaczęłam ją trochę podglądać.<br />

Nie tak, wie pani, natrętnie…tylko, tak trochę<br />

po koleżeńsku. Zaczęłam wtedy zauważać różne<br />

rzeczy, których na początku nie widziałam. Ona<br />

zawsze miała otwarte okna, na przykład. Czy była<br />

jesień, czy zima, czy padał deszcz, czy śnieg. Et<br />

cetera, moja droga. Nieważne. Zawsze musiało się<br />

wietrzyć. Pamiętam, że nie mogłyśmy się nadziwić<br />

z Nowakową. Nie żebym plotkowała o niej i co robiła,<br />

ale po prostu czasem czułam, że muszę się z<br />

kimś tym wszystkim podzielić, porozmawiać. No,<br />

bo to było, bynajmniej dziwne, musi pani przyznać,<br />

nie? Albo pamiętam, jak kiedyś, tak niechcący,<br />

w sumie przechodząc koło jej drzwi, słyszawszy<br />

działający odkurzacz, zerknęłam ukradkiem przez<br />

otworek. No, przez Judasza, no nie wie pani? Z gazety,<br />

a taka niedomyślna! Patrzcie, no! No przecież<br />

wiadomo, o co mi chodzi. Jakoś, jak gadam z wszystkimi<br />

to zawsze wiedzą, co mówię i nie zadają głupich<br />

pytań. Tylko pani tak… No dobrze. Ale niech<br />

pani uważa, co pani mówi, kochana. Bo się ten, no,<br />

poruszyłam. Ale nic to już. Tego… No i ten, i co<br />

zobaczyłam? Nigdy by pani nie zgadła! Ona klęczała<br />

i z lampką nocną odkurzała dywan w korytarzu! A to<br />

biały dzień przecież był! Kto to widział!? Ona musiała<br />

zawsze tak odkurzać pewnie! Nie chciała ominąć<br />

żadnego paprocha! Niesłychane, co? Z lampką!<br />

Widziała pani kiedyś takie coś? Kiedyś to w ogóle<br />

strasznie padało i w ogóle pogoda była wszawa, a była<br />

to jesień. Lubi pani jesień? Ja lubię tę prawdziwą polską,<br />

złotą jesień. No i spotkałam ją na podwórku. I<br />

lało jak z cebra. Jak zwykle chwilkę pogadałyśmy…<br />

Nie, no, parasolki mieliśmy, albo może i to już prze-<br />

117


stało padać. No nie pamiętam, ale nieważne<br />

to jest w tej całej historii. Liczy się sedno i<br />

morał. No i potem ja poszłam do domu, a ona<br />

w kierunku miasta. Nagle usłyszałam za sobą<br />

wielki plusk. Obejrzałam się i zobaczyłam,<br />

jak ona klęczy w kałuży. I co? I płacze! Pani,<br />

mówię pani, po prostu ryczała. Bo to mało powiedziane,<br />

bynajmniej, że płakała. Trzeba tu<br />

zaznaczyć; ryczała! Beczała jak małe dziecko.<br />

Pobrudziła się cała. Nie wiedziałam, co zrobić.<br />

Podeszłam w końcu do niej, żeby jej pomóc.<br />

Sąsiadki z okien patrzyły, a nie chciałam wyjść<br />

na taką, co to nie pomoże, jak ktoś w kałuży.<br />

Ale ona hyc! Jak nie spojrzy na mnie krzywo,<br />

jak nie wrzaśnie! I uciekła. Do domu. Becząc.<br />

Jak jaka nienormalna. Następnego dnia przyszła<br />

do mnie i przepraszała. Powiedziała, że to<br />

jej ulubiona sukienka była, ta co się pobrudziła<br />

w tej kałuży wtedy i to dlatego tak płakała. Ja<br />

tam wiem swoje.<br />

Tak, ma pani rację, kochana. Do sedna.<br />

Wszystko zaczęło się chyba wtedy ,jak przyszedł<br />

do niej Witek, listonosz. Znała go. Wszyscy go<br />

znaliśmy. Bo w takiej małej mieścinie wszyscy<br />

wszystkich znają. Jak w Złotopolskich. Więc on<br />

chodził od drzwi do drzwi i w końcu zapukał<br />

do niej. Widziałam to, bo jeszcze nie zdążyłam<br />

zamknąć swoich, jak mi dawał pocztę, jak poszedł<br />

do niej drzwi. Widziałam, że nie otwiera.<br />

Ale słyszeliśmy jak odkurza, więc powiedziałam<br />

Witkowi, żeby wszedł i położył pocztę gdzieś w<br />

korytarzu. Zapukał i tylko widziałam, jak wszedł<br />

do środka. Ale nagle coś dziwnego mu się pokićkało.<br />

Zamiast zostawić pocztę i wyjść, on zaczął<br />

się rozglądać po mieszkaniu. Tak troszkę natrętnie,<br />

wie pani. I nagle pomyślałam, że właściwie<br />

to ja nigdy nie widziałam, co jest za drzwiami<br />

na prawo od korytarza. A przecież byłam u niej<br />

i to nie raz. Kiedyś pytałam, co tam jest. Zażartowałam,<br />

że może tam trzyma trupa męża. Tak<br />

żeby rozładować napięcie i ona się obraziła tylko<br />

i poczerwieniała. Powiedziała, że nic ciekawego,<br />

ale nie chciała mnie wpuścić. Nigdy mnie tam nie<br />

zaprowadziła. Dziwna z niej była kobieta samotna.<br />

No, ale do sedna, droga pani, bo nie będę tu cały<br />

dzień tak stała. No, więc nie wiem, co mnie podkusiło<br />

wtedy, ale krzyknęłam szeptem do Witka, żeby<br />

otworzył drzwi do tego super sekretnego pokoju.<br />

Więc on zrobił tak, jak prosiłam. Widziałam, jak<br />

wchodzi. A ja, tak troszkę za nim. I nagle usłyszeliśmy<br />

ją, jak wyłącza odkurzacz. Witek zaczął się wycofywać<br />

do tyłu, z pokoju i ja też, bo już zdążyłam<br />

wejść za nim, ale jak tylko ona go zobaczyła, wpadła<br />

w szał. Mówię pani, nie widziałam czegoś takiego<br />

nigdy. Jak Boga kocham! A widziałam już w życiu<br />

wiele. Życie dało mi ostro po dupie, wie pani. Ale ja<br />

nie narzekam, ja… No i tego… Ona po prostu rzuciła<br />

się na niego tam. Klęła i biła go pięściami, i pazurami.<br />

Nigdy nie słyszałam takich brzydkich słów.<br />

Klęła, na czym świat stoi. Aż uszy więdły. A jeszcze<br />

jak ona tak, to to brzmiało wyjątkowo nieprzyjemnie<br />

i strasznie. A widzi pani, myślelimy wszyscy, że<br />

to taka miła dziewuszka była. Myślałby kto!<br />

Bynajmniej! No ale wtedy strach padł na<br />

mnie. Bo co taka zrobi, wie kto? Zdzieli po<br />

głowie albo zaciuka widelcem. A widziałam,<br />

że listonosz też miał nietęga minę. Zaczął<br />

się tłumaczyć, ale po prostu nie mógł dojść<br />

do słowa. Ona go bezczelnie, jak jakiego<br />

chama, wykopała go za drzwi. Staliśmy se<br />

tak chwilę na klatce. Słychać było zza drzwi,<br />

jak beczała. Poprosiłam Witka żeby wszedł<br />

do mnie na chwilę i powiedział mi, co było<br />

w tym super dziwnym pokoju. Nie mogłam<br />

się powstrzymać. Zżerała mnie ciekawość.<br />

Ale Witek powiedział, że nie ma tam nic<br />

nadzwyczajnego. Tylko szafa. Stara, wielka,<br />

czarna, drewniana szafa. W całym pokoju,<br />

a powinna pani wiedzieć, że to duży pokój,<br />

jak się później okazało, w całym pokoju była<br />

tylko ta szafa. Nic nie rozumieliśmy. Po co<br />

babie pokój z szafą? No sama niech pani powie!<br />

Chłopa jej trzeba było, co by jej dogodził<br />

i w łepetynie poustawiał, a nie szafy!<br />

Od tamtego czasu przestała rozmawiać z<br />

ludźmi we wsi. Nawet ze mną. Nie odpowiadała<br />

na moje dzieńdobry. Nie chodziła<br />

do mnie do sklepu. Udawała, że się nie<br />

znamy. Poruszyłam się tym, że ona taka<br />

chamska się zrobiła. Cała jej prawda wyszła<br />

na wierzch, jaka była. Cała wieś, to znaczy<br />

miasteczko, właściwie, szeptało o tym, co<br />

się stało. Witek był bardzo rozchwytywany,<br />

jak gwiazda jaka serialu popularnego. Każdy<br />

był ciekaw, co tam się stało, w tej szafie i<br />

w ogóle. Każdy w miasteczku powtarzał tę<br />

historię, aż w końcu było z milion wersji i<br />

nikt już nie wiedział, jaka jest prawdziwa.<br />

Ale najbardziej wszyscy lubili tą, jak ona<br />

rzuca się na Witka i dźga go widelcem. Ja<br />

też ją lubię najbardziej, ale tego to niech<br />

pani w gazecie nie pisze. Znaczy, napisze<br />

pani, że go tam wtedy dźgnęła widelcem, bo<br />

tak się już przyjęło i głupio by było, jakbym<br />

to musiała potem odkręcać, co nie? No to<br />

fajnie. No to tak…w końcu ktoś wpadł na<br />

pomyśl, żeby Witek niby ją oskarżył sądowo.<br />

Poprosiliśmy Waldka ze straży miejskiej<br />

żeby jej zrobił wizytę u niej. Pomyśleliśmy,<br />

że to nie taki głupi pomysł. Postanowiliśmy,<br />

że pójdziemy do niej we trójkę. Ja, Witek<br />

i Waldek. Ja jako świadek. Nie, moja pani<br />

kochana, nie chciałam jej zrobić przykrości.<br />

Fakt, że mnie zdenerwowała. Byłam obrażona;<br />

jak mówiłam poruszyła mnie, bo ona<br />

się wcześniej, nie wiadomo, za co, obraziła.<br />

No, bo czy to się godzi tak na kogoś obrazić?<br />

A cóż ja jej takiego zrobiłam? No, nieważne.<br />

W każdym razie poszliśmy tam do niej.<br />

Otwarła drzwi, ale kiedy nas zobaczyła zatrzasnęła<br />

je nam przed nosem. Ale Waldek<br />

zaczął ją straszyć milicją i w końcu zgodziła<br />

się otworzyć. Policją znaczy się, ale w sumie<br />

to jeden pies. Widziałam, jak na nas patrzy-<br />

118


ła. Z nienawiścią taką straszną, jak koty patrzą na<br />

człowieka czasem. Przyznaję, że trochę się bałam,<br />

żeby znowu nie wyskoczyła z widelcem. Szalona!<br />

Poszliśmy tam i Waldek zażądał, żeby się jakoś<br />

wytłumaczyła z tej napaści. I kiedy oni tak sobie<br />

wszystko wyjaśniali, wtedy ja po cichu się wymknęłam,<br />

żeby zobaczyć ten pokój. Taki był nasz<br />

plan. Więc poszłam tam. Drzwi do pokoju były<br />

zaklejone taśmą. Nie wiem, po co to, zwłaszcza,<br />

że to nie była twarda taśma ani wytrzymała, bo z<br />

łatwizną ją przerwałam i weszłam do środka. I faktycznie,<br />

tak jak mówił Witek, w środku była tylko<br />

wielka, czarna szafa. Otwarłam ją i…i nic. Była<br />

pusta. I tak se stałam i nadziwić się nie mogłam.<br />

I wtedy usłyszałam wrzask. Dziki taki, wrzask<br />

szalonej wariatki. Usłyszałam odgłosy jak się szamotają<br />

i szarpią. Widziałam, jak Witek i Waldek<br />

starają się ją powstrzymać, żeby nie wbiegła. Ja<br />

stałam jak oniemiała i czekałam, co się wydarzy.<br />

W końcu wyrwała się im i zaczęła iść w moim<br />

kierunku. Miała taki straszliwy, bardzo taki groźny<br />

wyraz na twarzy. I uśmiechała się wtedy jakoś<br />

dziwnie i tak bardzo groźnie. Widziałam, że to<br />

wariatka jest. Już wtedy to zrozumiałam dobrze.<br />

Był to dowód. Więc ona szła tak do mnie. Weszła<br />

do pokoju. Widziałam, jaka jest blada i mizerna.<br />

Myślałam, że zaraz podejdzie do mnie i dźgnie<br />

mnie widelcem. Ale ona się nagle odwróciła i podeszła<br />

do szafy, którą wcześniej zamknęłam. Stała<br />

tak przez chwilę, a my w trójkę byliśmy bardzo<br />

ciekawi, co się będzie działo. W końcu bardzo<br />

błyskawicznie otwarła szafę. I wrzasnęła nagle<br />

tak! Aaaaaaaa, wydarła się! Droga pani, jaki to był<br />

wrzask! Wszystkie ciarki stanęły mi na plecach. I<br />

włosy stanęły mi w dęba. To było straszliwe. Jak<br />

wycie tego, no, upiora. Zawyła, a potem zsunęła<br />

się bez ostrzeżenia na ziemię. O, tak. Leżała tak,<br />

a z buzi pociekła jej ślina. Oj, pani, co to był za<br />

widok. Staliśmy tam oniemiali, a ślina ciekła. W<br />

końcu Waldek pochylili się nad nią i powiedział,<br />

że nie żyje. To znaczy, że ona nie żyje, a nie Waldek.<br />

Waldek żył. I zresztą dalej ma się nieźle.<br />

Potem lekarze stwierdzili, co ich po jakimś czasie<br />

zawołaliśmy, że to był zawał serca. Cała wieś<br />

mówiła o tym, co się tam stało. To znaczy miasteczko.<br />

Mieścina. Taka jak w Złotopolskich. Na<br />

początku ludzie nam nie wierzyli, jak im opowiadaliśmy<br />

wszystko. I panowie milicjanci też nie<br />

chcieli nam uwierzyć. To znaczy policjanci. A<br />

zresztą, co za różnica? Jeden pies. Brzydko mówię,<br />

wiem, ale…W każdym razie potem nikt nie<br />

chciał się tam wprowadzić, jak ona umarła. Bo to<br />

zły omen. Wszyscy bali się tego pokoju i tego, co<br />

jest w tej szafie. W końcu ludzie zaczęli dzieci<br />

straszyć, że jak będą niedobre to wyjdzie babok z<br />

szafy i je zabije. Oj pani kochana niech mi pani<br />

wierzy, że działało! Zresztą działa nadal.<br />

Ale ostatnio nikt już o tym nie mówi. Bo to<br />

dziwna historia była. I dawno temu. Teraz mamy<br />

nowe historie. Pani pierwszej to mówię, tę historię,<br />

ale jak pani chce to powiem te nowe teraz.<br />

Nie? A pani, to z jakiej gazety? A to znam! I lubię,<br />

muszę się pani przyznać. Bo to fajna gazeta; fajne<br />

rzeczy. Interesujące przynajmniej, a nie tylko ciągle<br />

o tej polityce, tylko tak, żeby każdy mógł poczytać.<br />

Sensacyjna taka; porwania, gwałty, napady na banki,<br />

ciekawe tematy, no. Wszyscy tu ją lubią. Nie jakieś<br />

tam pierdoły. Bo te duże ogólnopolskie to tragedia;<br />

nie ma, co tam czytać. No nieważne. A to się ukaże?<br />

Będę w gazecie? Bo tak sobie myślę… Nie wie pani?<br />

Super! A kiedy…? Dobrze to niech pani da znać szybko.<br />

A zdjęcie jakieś mi? A domu tego, chociaż? To co,<br />

złotko? Może coś pani już kupi? No, kochanieńka…<br />

mam takie tanie ogórki…Nie potrzebuje pani? Ależ<br />

moja droga! Nie kupi pani taniej w okolicy. Tu wszyscy<br />

kupują! Zapewniam panią. Jak Boga kocham, bynajmniej!<br />

Łukasz Błaszczyk - rocznik ‘83. Częstochowianin, emigrant.<br />

Absolwent czwartego LO, o którym śpiewa Muniek<br />

Staszczyk. Obecnie realizuje się zawodowo, robiąc zawrotną<br />

karierę magazyniera w londyńskim DHL/Exel Supply Chain.<br />

Z założenia miało to być zajęcie tymczasowe, dające mu<br />

okazję do podglądania zachowań przedstawicieli innych kultur,<br />

jak również współtowarzyszy w wygnaniu, lecz trwa to<br />

już dwa lata i końca nie widać. Z wykształcenia nauczyciel<br />

angielskiego. Pisuje bloga (www.brakpolskichznakow.blox.<br />

pl) i bywa DJ - em, jak również prezesem i radą nadzorczą<br />

jednoosobowego internetowego Polonijnego Radia Schab.<br />

Debiut prozatorski.<br />

119


Eligiusz Buczyński<br />

(…) Gdy byłem<br />

dzieckiem, mówiłem jak dziecko,<br />

czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko.<br />

1 Kor 13; 11<br />

Mój ojciec jest artystą, maluje na szybie liniami równymi<br />

jak maszyna. Na jego nadzwyczajną precyzję składa się autonomiczna,<br />

ucięta przy samym ramieniu ręka, która wędruje<br />

dokładnie za wskazaniem jego nieruchomego, ptasiego oka.<br />

Oko i ręka stworzyły monolit, mogą przerysować konstrukcję,<br />

w której najmniejszy szczegół będzie stał na swoim miejscu,<br />

idealnie równo, potrafi na rozpiętym na długość kilometra<br />

moście dostrzec pęknięcie szerokości włosa.<br />

Wyszedł z celi, a jego precyzja znajduje także ujście w<br />

perfekcyjnym modelu wychowania. Ideałem jest syn nieoceniony,<br />

w lot pojmujący i chwytający dokładność. Syn<br />

mechanizm cykający równiutko jak zegarek, a jeśli nie, to<br />

nakręca go pasem. Szerokim i grubym, z którym i przez<br />

którego rosłem z wygarbowaną skórą, z łatwością odnajdując<br />

kontakt z własnym wnętrzem. Zapach łez, smak krwi i<br />

gorących, zranionych od zasłaniania bitej dupy palców.<br />

Wieczór raczkował wraz ze mną, gdy pewnego razu<br />

odkryliśmy krainę strzykawek, tuż za rozklekotaną szafą<br />

ubraniową w przedpokoju. Strzykawki rosły wszędzie, była<br />

to łąka pełna zużytych strzykawek z granatową podziałką.<br />

Nalałem sobie wody, usiadłem po środku i do woli wstrzykiwałem<br />

wszystko, co mi przyszło do głowy - kształt morskich<br />

fal do nosa, lub niedościgłe gepardy i malownicze<br />

zebry do lewego ucha - koczkodany do nosa, bądź też<br />

wesoło spacerujące z podniesioną trąbą jeden za drugim<br />

słonie, do prawego ucha. Ach, czułem się jak Wielki Odkrywca,<br />

do głowy przychodziły mi marzenia o tym, żeby<br />

nabrać wody w usta i nie tłumaczyć się więcej nikomu i<br />

z niczego.<br />

Moją zabawę wyniuchał w końcu on. Jego ptasie, nieruchome<br />

oko wyśledziło mnie, to, gdzie siedzę i co wstrzykuję<br />

sobie do wnętrza. Tym razem moje barwy nie były<br />

jego barwami, a nowe głosy, które nawiedziły mnie od<br />

środka nie zostały reglamentowane jego głosem. Ojciec<br />

autonomiczną ręką podkręca wąsy jakby przez sekundę<br />

jeszcze wahał się, co ma zrobić. Czuję jednak, że on to<br />

wszystko widzi, przeniknął mnie skubaniec, jak zresztą<br />

wcześniej pozostałe sprawy żywych czy umarłych.<br />

Na żelaznym haku od stu lat wiszą stare, nikomu niepotrzebne<br />

spodnie. Tylko między szlufkami kwitnie<br />

roznosząc swój zapach świńskiej skóry czarny, gruby<br />

pas. Obcięta, posiadająca autonomiczną władzę ręka<br />

ojca, sięga do spodni i wysuwa pas. Szum jaki wywołuje<br />

zagłusza wiatr pędzący ponad taflą jeziora, czesząc<br />

przybrzeżne zakola tataraków. Słyszę podrywający się<br />

do lotu sznur perkozów, mała łódeczka wplątuje się w<br />

szuwary, szukając gniazda.<br />

Zamykasz oczy, kiedy się boisz, schodzisz do piwnic<br />

swojej wyobraźni. Te kazamaty są ciemne i głuche,<br />

i nie zawierają odpowiedzi. Ale bywa też tak, że gdy<br />

do stracenia nie masz już nic, to otwierasz swoje wewnętrzne<br />

oko, a tuż za jego powieką - zaczyna sypać<br />

śnieg.<br />

Nadstawiam ucha i wciąż słyszę tylko łomot walącego<br />

w dupę pasa, więc podczołguję się wyżej i zaczynam<br />

już tylko śpiewać. Tylko, że ten śpiew od czasu<br />

do czasu zagłuszał gwar życia nieżyjących, zagłębionych<br />

w filozoficznej zadumie, przykrytych zimową<br />

porą poszycia. Trochę to dziwne, że w obliczu katowania<br />

dupy pod zamkniętymi powiekami myślałem o<br />

nieobecnych, a właściwie o tym, jak ich nie ma…<br />

Budzi mnie widok tryśniętej na ścianę krwi. Oczy<br />

cofają się do wyjścia, od pasa w dół jestem sparaliżowany.<br />

Ojciec perfekcyjnie odrobił zadanie, wyszedł,<br />

dla przypomnienia zostawiając tylko odbicie swojej<br />

facjaty na szarej ścianie. Zstąpił spokój.<br />

Przypatrywanie się własnemu cierpieniu nie przez<br />

oddzielające okna, nie podpatrywanie innych przez<br />

szyby, przyzwyczajenie, które aż roi się od okazji. Stateczne<br />

dzieciństwo, odległe jak twierdza ufortyfikowana<br />

mgłą tajemnicy. Zawiązuje się pewna nić porozumienia.<br />

Dzieciństwo nie zaszło wysoko, właściwie<br />

stanęło w miejscu jak zmęczony parowóz na środku<br />

torów i bez chwili wytchnienia, nie radząc sobie, nabawiło<br />

się kompleksów.<br />

Jestem za chudy, czuję się jak ryba na lądzie. Ości<br />

nie stawiają oporu tylko w wodzie, popłyńmy na najdalszą<br />

odległość.<br />

Płynąłem długo, najczęściej na plecach i sądziłem,<br />

że przyzwyczajenie sprawi, że reszta jakoś się ułoży.<br />

Jednak w zapachu zmroku, przy całkowitym zaćmieniu<br />

słońca, z kołdrą morza zachodzącą na księżyc,<br />

nadszedł czas, w którym wyszły na jaw – ogromne<br />

złote guziki antyzdobiące marynarkę do pierwszej,<br />

świętej komunii.<br />

Stałem obolały od pasów cudzych śmiechów, poniżony<br />

od lamp, wystawiony na pośmiewisko, smarkałem<br />

w chusteczkę. Są momenty nie do zobrazowania,<br />

twarde tak, że retoryka tego nie ugryzie, trzeba<br />

powiedzieć to wprost. Blamaż i upokorzenie. Pośród<br />

zielonego maja i kwitnących liści, rzędem z góry do<br />

dołu wystawały mi z ciała eleganckie, uginające się<br />

pod własnym ciężarem, żółte - zasmarkane guziki.<br />

Mój wstyd przelewał się z ręki do ręki, ale nigdzie nie<br />

znalazłem stojącego kosza. Pamiętam to tak, jak teraz.<br />

Staliśmy ustawieni w dwóch rzędach. Kilka osób z<br />

naprzeciwka przygląda mi się i zaczyna półgębkiem<br />

zdradzać uśmiech, ale początkowo nie zwracam na<br />

120


to uwagi. W jednej ręce trzymam białą świecę, drugą<br />

dotykam pierwszej krwi. Ich śmiech zaraża innych, rodziny,<br />

przyjaciół, moich kolegów i koleżanki. Pod Twoją<br />

Obronę uciekamy się…, zaczynam snuć pod nosem,<br />

gdy łańcuch śmiechu jednoczy pozostałych wiernych,<br />

którzy zaczynają stawać na palce i z daleka wychylać<br />

głowy. Zanim wielebny dotarł do słów roty, moja<br />

pierwsza komunia święta zaczęła pachnieć grozą. W<br />

kościele słychać nabożnie rozhuśtany gruby łańcuch,<br />

który zgarnia pojedyncze ogniska śmiechów i potężnie<br />

rozkręcony nad głowami, zawija w powietrzu dwa<br />

kółka - spada dokładnie na moje plecy.<br />

Upadam bez tchu w trakcie składania przysięgi. Biskup<br />

traci panowanie i zalewa go fala wściekłości. Zachłystuje<br />

się gorzką śliną dostojeństwa.<br />

Ale jak u Chrystusa jest przecież Weronika, moja<br />

matka. Ta również podchodzi, aby wytrzeć moją twarz.<br />

Wyciąga z torebki chusteczkę i każe mi się podnieść.<br />

Podobno zacząłem wzbudzać sensację wśród wiernych,<br />

według Weroniki, niepotrzebnie, niepotrzebnie.<br />

Oczy Weroniki nie chcą się przyznać, że przecież<br />

same wybrały mi te marynarkę, z wielgachnymi jak<br />

kapelusze grzybów guzikami. Stąd to surowe oblicze<br />

- wstawaj – czyż ty jesteś gwiazda? Tak, mamo, twoja<br />

ciesząca się ze wszystkiego co jej dokopało gwiazda.<br />

Wstaję jednak niemal niewidzialny, jak jej cienka, aksamitna<br />

chustka i podnoszę z ziemi to przykre zdarzenie.<br />

Do końca przenajświętszej mszy, nie oglądam<br />

nic poza oślepiającym blaskiem dyndających złotych<br />

guzików, które wylewają się z wypiętych klap mojej<br />

klęski. Kurczowo podtrzymuję zgaszoną świecę i z nabożnym<br />

skupieniem wysłuchuję kazania, wierząc, że i<br />

tak guziki przygwoździły mnie na amen.<br />

Tymczasem noc nie odwraca swego oblicza i łatwo<br />

zauważyć, że na bieli nie zapisanej kartki rozsypały<br />

się już muchy. Tym towarzyszkom przylepiam w ich<br />

budowę oraz nie przemijalną prawdę trwania, pomijany<br />

sens. Sens istnienia much. Co prawda, ponieważ<br />

zużyłem za dużo śliny, odkleja się i tarza ze śmiechu.<br />

A jednak on istnieje, choćby obdarowywał tylko poczuciem<br />

zwątpienia, bezsilności lub zaciekawienia.<br />

Sens dyktuje błyskawicznie, trafiając w nieprzygotowanych.<br />

Ci którzy zdążyli się przygotować już pomarli.<br />

Innym razem jak komar bzyczy gdzieś za uchem, co<br />

ogromnie przeszkadza podczas spania.<br />

Sensu cierpienia nie można dostrzec, ani go pojąć,<br />

ale trzeba wierzyć, że jest, podobnie jak są ręce i palce,<br />

którymi można dotknąć i sprawdzić, zatopić w<br />

roztopionej parafinie.<br />

Chciałbym podejść i cię dotknąć, albo palcem wywiercić<br />

dziurę, przenicować cię na śmierć. Co wpadało<br />

przez poranne okno i urzekająco łatwo rozkładało<br />

nas na dywanie z ręką pod szyją? – Słońce. W mieszkaniu<br />

robiło się cieplej, a zwłaszcza na przyjemnym<br />

grubym, nowym dywanie. W środku dywanu musiały<br />

pływać ciepłe jaszczurki, które ścierały ze stóp<br />

odnowione dzieło dnia. Jasność z unoszącymi się<br />

drobinami kurzu, jasność jak rzucane w pośpiechu, z<br />

braku laku - cholera. Ulubioną lekturą mamy był w<br />

tym czasie „Pan Proust”. Ja również na swój szczerze<br />

pachnący sposób dwunastolatka bardzo go polubiłem.<br />

Mama czytała biografię pana Prousta na wiele<br />

lat przed lekturą Poszukiwań utraconego czasu. Ja już<br />

go rozumiałem. Utraciliśmy go przecież oboje, ale pamięć<br />

zapisywała niedziele, dostarczając wspomnień o<br />

panu Marcelu, jak również białym sosie podawanym<br />

do udka.<br />

Mała czarna kawka stoi na parapecie, jak na porcelanowym<br />

spodku. Ciekawsko łypie okiem na pokój, ma<br />

zasnute mgłą skrzydła. Wtulam się w jej spojrzenie,<br />

przebijające szybę i wspólnie radzimy „nad pomysłem<br />

wyrwania się z tego miejsca”. Ja gniję w nie pościelonym<br />

łóżku, ona czuje głód. Wstaję i rozsypuję<br />

okruchy chleba pod jej dziób. Ona przestaje z nogi na<br />

nogę i zamyka oczy. Rodzi się ekspresja, jestem ciekaw<br />

jak pachnie. Przez otwarte okno, pochylam się, aby to<br />

sprawdzić. Kawka odczarowuje nieziemską pewność<br />

siebie i z zainteresowaniem wysypuje spod pazurów<br />

grudkę Obiecanej Ziemi. Potem staje na palcach i<br />

odfruwa.<br />

Dzięki kawkom ta ziemia z ciekawości dostała się do<br />

mojego serca, które od tej pory utraciło swą ślepą niewinność<br />

i po przeładowaniu, przerosło w kamień. U<br />

skorpiona podpatrzyłem umiejętność przechodzenia<br />

w stan hibernacji, całkowitego zamrożenia. Stąd ten<br />

chłód, brak pary na szybie. Eden mojego życia musiał<br />

zostać zawczasu ukamienowany. Z pewnych sideł wywinął<br />

się jedynie wąż. Przesiadywałem w swoim pokoju,<br />

przypatrując się zachodzącym zmianom za oknem.<br />

Słońce odchodziło, a w czerwonych chmurach kłębił<br />

się dym również z mojego papierosa. Nagle poczułem,<br />

że coś ważnego ucieka mi sprzed oczu. Wydarzenia<br />

omijają mój kadłub, a zgarbione plecy i schowane ramiona<br />

nie podejmują żadnej walki.<br />

Uprawiamy sprawdzanie jak swoją grządkę w ogródku.<br />

A gdy ty zobaczysz robaka, krzyczysz – O, coś jest!<br />

Odkrycie. Ja wolałem być właśnie robakiem, zwiniętym<br />

w napis: „proszę o nowy pokój”. W ten sposób i<br />

ja zostałem odkrywcą. Odkryłem pierwotne znaczenie<br />

słowa: Wolność. Wolność, która leży na dnie grobu,<br />

wolność wychodząca po północy i udająca się na południe<br />

przez bramy cmentarza, przebrana w szkielet,<br />

choć przecież nie ruina, wolność robaczywa.<br />

Z pamiętnika.<br />

Wciąż włóczy się za mną tych kilkanaście lat, które<br />

przeżyłem i setki, tysiące, o których tylko słyszałem.<br />

Zszyłem dziś mgłę, mały kokonik wrzuciłem do<br />

głowy i zamglony ze wszystkich sił biegłem, biegłem<br />

szukając domu, który stałby na obrzeżu, gdzieś poza<br />

tym piekłem.<br />

Niemoc oczyszcza z wyuczonych zachowań i instynktowi<br />

każe tropić nowe szlaki.<br />

Ballada o podbródku<br />

Najbardziej kolorowe słowa rosną w kępie szaleństwa.<br />

Ich kolory są autentyczne jak zdechły kot, który<br />

czmychnął przed burą śmiercią. Przez grzbiet kota<br />

121


przebiegają kolorowe, hipnotyzujące pasy. Przejdźmy<br />

dalej, w tym pokoju podłączony do prądu widnokrąg<br />

rozgrzewa się jak spirala elektrycznej kuchenki, obrysowując<br />

znajomą część pewnej twarzy.<br />

Biorę kij i ustalam granice. Ile kilometrów patrzenia<br />

zostało w dal, porośniętą kępami tlących się chmur?<br />

Ile wzlatujących ptaków sfrunie po nitce, zniżając<br />

swój kurs o połowę? I ile metrów języka potrzeba, aby<br />

zatrzeć ból? A pytań o pisaninę, nim namacalnych<br />

zmian doczeka?<br />

Ból ścieka z podbródka i trafia pod nogi, oczy tracą<br />

kontakt z rzeczywistością. Wyznaczone granicami<br />

krawężników chodniki, próbują wyrwać się z ram<br />

i zaczynają falować jak biodra piekielnych tancerek.<br />

Szare rozstępuje się i wchłania nas niebieskie z różową<br />

gwiazdką na szczycie, o jak dobrze rozgrzaliśmy<br />

płuca. Każdy milimetr dymu dozujemy, zanim trafi<br />

do środka. Nie może być nieszkodliwy, znaleźliśmy<br />

nową broń do zestrzeliwania ptaków. I ojców. Tetrahydrocannabinol<br />

- pojawia się jak szybkostrzelna broń.<br />

Jamajska wdzięczność za słuchanie reggae. Wciągamy<br />

dymy długo i powoli, paru kumpli i ja, gnieżdżąc się<br />

na strychu mieszkania jednego z nich. Wertujemy<br />

stare gazety, paczki z książkami rozwijają się same i<br />

można wyciągnąć z nich teksty Morrisona jak ze snów,<br />

lektury Zwrotników; najpierw Raka, później Koziorożca,<br />

w którym ostatnie pięćdziesiąt stron przekręca jak<br />

przez maszynkę do mielenia mięsa i przepuszcza do<br />

bliskiej rzeczywistości szalonej wyobraźni Millera. Pogłębialiśmy<br />

pojedyncze stawy stanów emocjonalnych,<br />

przeobrażając zwykłe lęki w nieustanną i upiorną noc.<br />

Z tego samego powodu skończyły się koszmary nocne,<br />

a zaczęło przymusowe czuwanie. Nie daliśmy rady<br />

zmrużyć oka nawet gdy przykładaliśmy sobie do policzków<br />

żmije.<br />

Jednego dnia pomylonego z nocą, spojrzałem w lustro.<br />

Od niespania skóra prześwitywała niczym rdzeń<br />

wyrazu – sam świt. Oglądałem żywy kalejdoskop<br />

zmian; skurczów jelit i żołądka, ciągnące się limfy<br />

krwi, uderzający mięsień serca, krzyż – własny krzyż<br />

i kurczowo trzymające się gardła inne niebezpieczeństwa.<br />

Zapuchnięte, głęboko cofnięte czarne oczy<br />

i zwisające z góry jak palce umarlaka strugi włosów.<br />

Najgłębsze zdanie: spojrzenie ojca staje się mniej wyraźne,<br />

świński pas wydarł na mojej dupie wszystkie<br />

możliwe ścieżki i nie ma w zanadrzu żadnych nowych<br />

sztuczek. Ojcu się to nie podoba, ale ja mam już to<br />

gdzieś.<br />

Rozmasowuję rękę, krew wolno przecież płynie,<br />

nadgarstek skurczył się i kurczy, a łokieć porasta sierść<br />

zdechłego wilka. Mógłbym mimowolnie kogoś zabić,<br />

pożreć kolejne dni roku, który niebawem wejdzie w<br />

znak Barana. Na brudnej ścianie tarcza słońca przekręca<br />

się w zegar.<br />

Mama wychodzi, aby kupić ser, kiełbasę i jakieś<br />

owoce. Kiedy mówi – kupię jakieś owoce – idzie na<br />

stragan. Trzyma za rączki torbę i spotyka tysiące innych<br />

mam, wijących się jak robaki w pudełku, które<br />

na przekór pudełku pragną uskrzydlić swoich synów.<br />

Ale Mama nie jest zjawiskiem paranormalnym, prawo<br />

głosu w tej kwestii, odbiera jej dopiero moje przyjście,<br />

jak nowoprzybyłego wilka.<br />

Nocą, pomyloną z ranem, gdy autobus ruszał pod<br />

górę, musiałem wsiadać z książkami i zeszytem, aby<br />

uczyć się nowych stron, poznawać tajemnice życia.<br />

Pomyślałem o prezentach. Są równie niespodziewane<br />

jak nauka. Silnik ciepło pracował i zagrzewał do spania.<br />

Ja jednak pod wpływem pierwszych lektur, wciąż<br />

notowałem...<br />

Za oknem znów drzemią drzewa i słoik dżemu rozlewa<br />

się na chmury. słodkie słońce ścieka wilgotnymi<br />

przesmykami i rozchlapuje się na dachach okolicznych<br />

domów. Wróćmy do tego, co pewne i niemierzalne,<br />

z blaknącym kosmosem ukrytym we włosach,<br />

czułością palców i bezdenną przepaścią wyobraźni.<br />

skonstruujmy pewien mit – mit nowych narodzin,<br />

odrodzenia…<br />

Wśród zawiłości i poplątanych nici dróg, w trakcie<br />

morderstwa i hucznego wesela - na trzy osoby, na skraju<br />

przepaści, lub bankructwa, przez chudy wąwóz o<br />

wrażliwości kamienia - rozlega się gromki głos Narratora,<br />

komentujący słaby wynik pewnych narodzin<br />

– Przebudźcie się!<br />

Afrykańskie hieny krążą wokół cmentarzy, księżyc<br />

pada z wycieńczenia pod drzwiami, równoleżniki<br />

spinają moje myśli z waszymi i możliwe są zbliżenia.<br />

Wywąchana krew ostrzy obietnice na końcu kłów. Jednak<br />

gdy cztery głowy wichru chichoczą, wzbijają się w<br />

niebo pszczoły robotnice - nasz śmiech staje się pusty,<br />

jak puste okolice – Przebudźcie się!<br />

Wewnętrzny głos jest silniejszy od dziury wierconej<br />

w brzuchu przez robaka, widok głosu z serca po tym<br />

jak drapieżnik odarł je ze skóry jest głośniejszy niż<br />

dramat samobójców skaczących z dziesiątego piętra<br />

– i z wszystkich pięter - naraz. I chyba chciałoby się<br />

jeszcze raz zaszyć w tej mgle, pozostać anonimowym,<br />

nie używać języka, ale wciągać Świat. To coś, co jest<br />

ponad, doskonalsze i czystsze niż jesteśmy w stanie<br />

swoimi wszystkimi zmysłami unieść.<br />

Przebudźcie się – jest alternatywą. Ja nie potrafię<br />

wstać, choć mam otwarte oczy, przez które wkłuwa<br />

swój blask, rażąco – piękne słońce.<br />

Czas trwania niezgody, albo to deszcz zdejmuje z<br />

liści brud. Gdy gra deszcz, odzywają się cymbały. Instrumenty<br />

toczą przy molowej pogodzie opowieść z<br />

czasów wypiętrzania się gór. Teraz nie można na nie<br />

wejść, bo są za wysokie. Inne lęki wstają o godzinie<br />

siódmej, lęk wysokości przychodzi później.<br />

Tłok kropek, nagromadzenie koparek, ścisk walców,<br />

dźwigów i żwir. Wielkie leje po wykopanych drzewach,<br />

rosnące hałdy po obu stronach próżni. Do środka<br />

przedostaje się masa robotników – pająków, w odblaskowych<br />

kamizelkach, które odstraszają węże. Kawałki<br />

gówna i beton przykleja się im do twarzy. Gdzieś na<br />

obrzeżu, poza wszelkimi domysłami rodzi się pokój.<br />

I pokój za pokojem, kolejny pokój, aż powstanie nasz<br />

nowy Dom.<br />

W trudnym momencie życia, okazuje się, że jeszcze<br />

nic o nim nie wiemy. Przez ozdobną chustę z pawim<br />

okiem, nasączoną wywarem z ziół ściągniętych zza<br />

granicy, też nic nie widać. Dwóch szamanów i kilka<br />

122


starych jak pleśń czarownic rozkłada ręce. Nie chcą<br />

wziąć opłaty – Nie, nie, nie – w żadnym wypadku –<br />

jeden po drugim spluwają odpowiedzi przez złamane<br />

ramię. Mama wraca do domu z zakupami, wyjmuje<br />

z torby owoce, nabiał i nieszczęśliwą minę. Znowu –<br />

mówi – szamani nas zawiedli.<br />

Rozanielony wąż zawisł nad kominem. Szykuje<br />

się druga zmiana, bo jesteśmy nosicielami wirusów<br />

zmęczenia, a przede wszystkim nie ogrania. Jakbym<br />

dostawał w swój najczulszy punkt, cios za ciosem,<br />

śmierć za śmiercią, czarne wdowy manipulacji wnikają<br />

z marszu w mój brzuch. Obity, lub objedzony z<br />

czkawką po raz kolejny, próbuję wygrzebać się z wersalki<br />

tych kartek. A to po drodze, mija mnie złota i<br />

lekka myśl, jak motyl - jednak jesteś, ale jej nie<br />

dogonisz.<br />

Ciężki skobel zwisa mi z warg.<br />

Nowy dzień wciąż trwa jak poranek,<br />

rozchylony, gładki, otwarty na kolejne<br />

propozycje. I przyjdzie czas, że napiję<br />

się świeżo mielonej kawy, przejrzę gazety<br />

i uruchomię wszystkie stacje radiowe<br />

naraz. Wysłucham opinii i nie<br />

sprzeciwię się, nie zadrę z nimi ani<br />

razu, pomyślę o umierającym psie<br />

i dopiję kawę, aż do wybicia czasu<br />

całkowitego wyciszenia.<br />

Potem umrę. Ubiorę się i wyjdę.<br />

Urodzę się na innej pustyni w innym<br />

oka mgnieniu.<br />

Z dumą ginie rzucona w ogień<br />

wyobraźnia, płoną szczapy niewykorzystanych<br />

rozwiązań, świadomość,<br />

że czas się nie cofa<br />

– ognia! Przy okazji płonie też<br />

coś niedobrego – udręka – wyrzuciliśmy<br />

ją z codziennego jadłospisu,<br />

za sprawą wulgarnego<br />

aktu odwagi. Przełamaliśmy<br />

się jak pieczęć i nie wiem na<br />

co zasłużyliśmy, ale z pewnością<br />

na to, żeby iść dalej.<br />

fot. z archiwum Autora<br />

Tędy? – Czy tędy? – po dłuższym zastanowieniu -<br />

pójdziemy tędy.<br />

Czas dojrzewania zmienił mnie od środka. Powyciągał<br />

nogi i ręce, powiększył brzegi ramion i uwypuklił<br />

barki, wypchał klatkę piersiową i rozrósł się tu i ówdzie,<br />

zarażając bakcylem poszukiwań.<br />

była więc pora dziecinna i trudna, pora różowieczorów<br />

i nocy,<br />

zamarzniętej pod śniegiem odwagi i wyobraźni, czas<br />

sennych<br />

koszmarów i polujących hien, czas stygnącej herbaty i<br />

przed wszystkimi wiekami – czas Mamy - czas pór<br />

deszczowych i<br />

zielonego deszczu, czas filozofowania w głowie<br />

kilkulatka,<br />

czas pesymizmu i kompleksów – nadszedł więc czas<br />

Najwyższy<br />

Nocna burza bawiła się okrętami, przewracała je i<br />

stawiała na morze, dalej przepuszczała tylko szczęśliwców,<br />

jakby czyjaś, przeźroczysta i sprawiedliwa ręka<br />

sprawowała nad tym kontrolę. Reszta tonęła, tonęła,<br />

tonęła…<br />

O czwartej piętnaście rano w porcie tego miasta jest<br />

cicho i nie ma śladu życia. Wpływam do zatoki jak<br />

węgorz, wijąc się przy zgaszonym świetle. Czujnie<br />

przyglądam się przyszłości, bawi mnie. Z drugiej strony<br />

brzegi porastają gęste szuwary mgieł i niewiele widać.<br />

Kadłub łodzi zapomniał wioseł i kolebie się bez<br />

przyczyny. Wysokie chmury przewijają stare slajdy, a<br />

silna jesień nad pluskającymi falami unosi w rękach<br />

portowy zapach, bez - życia.<br />

Dyskretnie omijam śpiącego wartownika<br />

i wychodzę na<br />

brzeg. Rozwidlone<br />

promieniście uliczki<br />

łączą się w ciemności,<br />

odsuniętej<br />

o kilkaset lat. Świt<br />

zbiega się z chodnikami<br />

prowadzącymi<br />

w podziemne korytarze.<br />

Prawdopodobnie<br />

dalej, za ostatnią<br />

bramą, za ostatnimi<br />

drzwiami, po odsłonięciu<br />

ostatniej chusty,<br />

kryje się czerń, jak<br />

rozległa, dziwna kraina,<br />

gdzie czasy mieszają się<br />

ze sobą, plączą jak nitki i<br />

przestają mieć znaczenie.<br />

Po drugiej stronie wyspy-<br />

Ktoś, tubylec, przy ogienku<br />

z zapalonej zapałki jednym<br />

uchem nasłuchuje kroków.<br />

Jakby od wieków, tu wciąż<br />

trwało - Wczoraj.<br />

Historia jest cienka i kryje<br />

się w podziemiach. Świętym<br />

wieczorem wychodzi i pełznie chodnikami jak czarna<br />

dżdżownica, ukradkiem, nie spiesząc się. A gdy się<br />

zbliży na długość obciętej ręki, robi - hop – i wskakuje<br />

znikając na zawsze w naszej wspólnej głowie. Zagnieżdża<br />

się podstawowa świadomość, aż ciało dostaje<br />

wstrząsów i raz po raz wybucha nagłymi torsjami.<br />

Dotąd maszerowaliśmy bez przeszkód, największą z<br />

nich postawiła nam historia. Właśnie rozpoczęła się<br />

uliczna łapanka, na kogo popadnie - tego wnętrzności<br />

rozdrażni i zje najdłuższy robal, zakażony wirusem<br />

poszukiwań. I możesz to być ty lub będę to ja. Złapiemy<br />

równowagę, łapmy, zmrużymy oczy, podeprzemy<br />

się aby w końcu powstać i na chwiejnych nogach<br />

sprostać temu czarnemu światłu, które rzuciło cień na<br />

nasze palny, zwinięte dotąd jak długa droga, tuż po<br />

zakręcie. I tak, i tak będzie nieźle.<br />

123


epilog<br />

Życie u boku Statuy Wolności pręży się i w końcu<br />

stało się anonimowe. Życie zajęte nie wychowywaniem,<br />

a życiem, więc anonimowo znikam w tłumie.<br />

Ze złotego piasku pustyni, przeniosłem się na żywe,<br />

ruszające się chodniki. Jest dosyć chłodno, chowam<br />

ręce w kieszeni zakończonego przed kolanami czarnego<br />

płaszcza. Wciąż noszę dłuższe włosy, ktoś napisał,<br />

że są symbolem buntu. Ale nie złożyłem jeszcze<br />

ofiary i żadnej nie żądam. Lubię trwać, nie wyłażąc<br />

przed otoczenie, to moja ostatnia zachowana cecha<br />

kameleona.<br />

Z budynku przy drugorzędnej ulicy, daleko poza<br />

głównymi alejami wydobywa się gęsty dym. Zaczyna<br />

się kocioł, na miejsce w otulinie silnego sygnału koguta<br />

przyjeżdżają dwie brygady straży pożarnej oraz<br />

policja. Myślę, że zapewne wyciągną, w porę ratując<br />

przed pułapką przeznaczenia, kilkoro murzyńskich<br />

dzieci. Zapominam jednak o tym w oka mgnieniu i<br />

idę dalej, stawiając kołnierz wysoko ponad głową.<br />

W końcu idę do swojej pierwszej szkoły, rozpoczynam<br />

dobrowolną edukację, w myśl przysłowia<br />

lepiej późno niż wcale.<br />

słońce zatrzymane na czubkach sosen,<br />

delikatne bruzdy w korze żłobione cieniem<br />

wzlatujących ptaków i wciąż ta<br />

świeża trawa pod stopami. wczesna<br />

wiosna tuż przed szesnastą, stan<br />

uniesienia. równo o szesnastej<br />

rozpoczynały się nasze zajęcia. na<br />

ławkach przed wejściem do uczelni,<br />

dopalaliśmy fajki, rzucaliśmy kipy i<br />

zakręcaliśmy podeszwami. zostawał<br />

tylko maleńki dymek wspomnień, który<br />

za chwilę miał roznieść młody, lekki<br />

wiatr.<br />

Eligiusz Buczyński – rocznik ‘78; wydał<br />

książkę poetycką pt. „Oddechy” (2006),<br />

publikował w Akancie, Bibliotekarzu<br />

Podlaskim oraz na internetowych stronach<br />

Odry, NOP i Cegły, mieszka w Białymstoku.<br />

(…)Kiedy zaś stałem się mężem,<br />

wyzbyłem się tego, co dziecięce.<br />

1 Kor 13; 11<br />

I to jest jasny sens, który w przeźroczystej<br />

wodzie znowu płynie wraz ze słowem.<br />

124


* * *<br />

dla S.<br />

Białko podgrzane tchnieniem - z góry<br />

niby wiadomo: musimy<br />

w końcu. Jak wszyscy.<br />

Dzień pierwszy: umyć, ubrać, wybrać<br />

trumnę. Wieńce, urzędy. Ksiądz.<br />

Krzyczała na sąsiadkę, co w łapciach<br />

wyszła przed dom pytać. Więcej<br />

nie pamięta. Jak i dnia ślubu.<br />

Lustro obustronnie weneckie<br />

hotelowym korytarzem<br />

do okna po oddech<br />

- bankiet trwa –<br />

Jego śmierć była od dawna<br />

jak ta lwica leniwa – stała naprzeciw,<br />

wytwornie czyhała na pożywny kotlet<br />

z białka i kosmicznego pyłu*<br />

Mówią, że lepiej, że wreszcie<br />

nie boli. Tak mówią. Może<br />

źle kocha – ale niechby wciąż.<br />

Do wtorku, do następnej zimy<br />

albo chociaż do jutra – niechby<br />

bolało.<br />

Na drogę dała mu słonia, z trąbą do góry.<br />

Na szczęście. Będą gadać, będą<br />

pamiętać dłużej niż kolor oczu. Co tam...<br />

* T. Konwicki<br />

staruszek bez nogi<br />

wpycha połówkę mocnego<br />

między spierzchnięte wargi<br />

trafia<br />

wzrokiem w ścianę:<br />

kiedyś był tu naprawdę<br />

piękny widok – kilka lat temu<br />

odcięli horyzont<br />

coraz trudniej myśli<br />

przekraczać parawan<br />

wyjeżdżać<br />

wózkiem z klatki<br />

coraz trudniej<br />

zmieścić się<br />

w zatłoczonej przestrzeni<br />

mięsista szarość<br />

wypełnia płuca<br />

i korytarz pełen schodów<br />

kończy się<br />

papieros<br />

dekolt perfekcyjny<br />

makijaż i wysokie obcasy<br />

- upewniam się w roli -<br />

125


nie przemawiają do mnie obrazy realistów<br />

czarno białe fotografie na których jesteś<br />

odwrócony plecami ledwie widoczny<br />

z daleka – te są najwierniejsze<br />

mojej pamięci przeszkadza<br />

kiedy rozpraszasz się w szczegółach<br />

jesteś wtedy śladem<br />

po maszynce do golenia śladem<br />

piwnego spojrzenia zmarszczką<br />

na czole klamrą od paska<br />

przysłaniasz mi siebie<br />

nieostre chwyta się z poruszeniem<br />

Tak jakoś<br />

wódką rozcieńczam wieczory. Od dawna<br />

brakuje nam siebie: Tobie brakuje mnie,<br />

mnie brakuje siebie. Można tak mnożyć<br />

kombinacje braków. Bez końca.<br />

I bez początku: nie dało się go przyłapać.<br />

Przewróceni o kilka rozczarowań<br />

wzajemnością, za którą byśmy wszystko<br />

oddali. Wtedy. Tamto wszystko -<br />

dzisiaj obce. Szczeliny w czasie<br />

pozwalają przylgnąć na krótko.<br />

Biegniemy jednak razem, przez dobrze znane skróty.<br />

Od dawna ślepi, na kolejnych zakrętach<br />

wytracając prędkość,<br />

czasem mocno chwytamy się za ręce. Z przyzwyczajenia.<br />

I z braku innych rąk. Niekiedy nawet jeszcze chcę cię<br />

zerżnąć,<br />

kochanie.<br />

Izabela Fietkiewicz-Paszek - rocznik 1972,<br />

mieszka w Kaliszu, z wykształcenia filolog germanista<br />

i polonista, od 2004 roku pisze wiersze;<br />

publikacje: „Periodyk poetycki”, „Odra”,<br />

„Akant”, ponadto - wygrana w IV Łódzkiej<br />

Nocy Poetów (2006); tytuł „talent miesiąca” w<br />

Salonie Promocji Talentów „Parnas” (II 2007),<br />

strona www: http://alter.net.w.interia.pl/<br />

126


Piotr Binkowski<br />

Na ekranie Alicja. Poza ramami już tylko czary. Lustra<br />

okien szczerzą się kocio do tonących w tapczanie,<br />

naszych rybich oczu. Zapadamy się. Dym może<br />

i dławi, ale idzie się przyzwyczaić. Trochę nam to<br />

chyba zbrzydło, skoro każdy od jakiegoś czasu szukał<br />

nowych.<br />

Drzwi prowadzące na zewnątrz są cienkie, prawie<br />

przezroczyste. Obraz lekko śnieży. Nie mogłem usiedzieć<br />

ani minuty dłużej i wszedłem.<br />

1. do centrum<br />

Na spacerze z Larkinem powietrze też było pełne<br />

fotografii. Do środka trafiłem po trzydziestu dwóch<br />

minutach. Miałem więc jeszcze godzinę. Zastanawiało<br />

mnie, czy zechcesz ze mną usiąść w ogrodzie<br />

z ciężkogłowych róż i nożyc. Nie ma takiego, odpowiadasz<br />

wciąż obecna, który by potrafił zamknąć się<br />

w słowie.<br />

Czas się wlecze, więc z nudów odliczam minuty,<br />

które jeszcze zostały. Po prawej rysują się krzyże kościoła.<br />

Z drugiej chmura wykrzywia ratusz. Niebo<br />

jest szarawe, chodnik brudny, nie ma na czym zawiesić<br />

oka. Oczywiście, Olsztyn. Codziennie wywlekany<br />

na lewą stronę.<br />

Na wszystko jest sposób, więc przez starówkę idę<br />

do parku. Gołębie lądują w fontannie, a saksofon<br />

szarpie ciszę. Pełno ludzi, głównie Niemców. Idąc,<br />

uświadamiam sobie, że nie umiem patrzeć w oczy<br />

tym starym ludziom, wyraźniejszym ode mnie o wiele<br />

kresek. Szukam wtedy innych miejsc. Nie znam<br />

angielskiego, Larkina też biorę w tłumaczeniu.<br />

Wyłapywane zbitki słów brzmią jak miauknięcia.<br />

Wąska uliczka: porozrzucane kocie łby i rybioszare<br />

ości przy śmietnikach sprawiają, że czuję się jak w<br />

kreskówce. Park jest zajęty. Klnąc pod nosem, okrążam<br />

go trzy razy. Ławka wreszcie się zwalnia. Znowu<br />

gołębie, tym razem dziobią wszystko zapalczywie,<br />

rzucają się na każdy okruch. Niebo się mruży, idzie<br />

na deszcz. Powietrze tężeje. Na horyzoncie błyska<br />

się i słychać nerwowy szum. Kolorowi spacerowicze<br />

przeczuwają zbliżającą się ponurość wiatru. Podnoszą<br />

oczy, przechodzą na drugą stronę i znikają.<br />

Robi się pusto. Smuga kaczek kołysze Łyną od niechcenia,<br />

nic sobie robiąc z pogody. Może we mnie<br />

też brakuje człowieka, skoro siedzę wbity w ławkę,<br />

choć powietrzem trzęsie już nie na żarty. Na górze<br />

kocioł. Granat miesza się z brudem. Wszystkie przypadkowe<br />

myśli krzyżują mnie właśnie w tym miejscu,<br />

z którego można się już chyba tylko śmiać. Wszelkie<br />

nawroty mieszczą się w głowie, reszta goi się jak na<br />

psie. Tylko patrzeć co z tego wybuchnie.<br />

2. wietrzenie<br />

Rano, odklejony od snu, od razu przyczepiam się<br />

do byle czego. Na pierwszy gwóźdź wczoraj albo środa<br />

i komórki pełne SMS-ów. Wieczór sprecyzował<br />

się w okolicach skroni. Wreszcie we mnie zapadł.<br />

Nie narzekałem, muzyka amputowała większość<br />

myśli.<br />

Za oknem tyle słońca, że chowam się w łazience.<br />

Głosy w rurach zapewniają, którędy nie warto już<br />

w tym mieście chodzić. Łazienka ma swój urok.<br />

Ściany zbudowane są ze śmiechu, a lustro to w zasadzie<br />

tylko odbicie.<br />

Wszystko już zapomniałem, a pewne numery<br />

i tak siedzą mi w głowie. Rozglądam się i wiem,<br />

okna do wymiany. Szyby są brudne i niewiele<br />

widać. Z powodzeniem można jednak udawać<br />

wzrok przybity do horyzontu albo parę znacznych<br />

objawień.<br />

Jestem u siebie, więc wychodzę. Klamka<br />

szczerzy się jak kocur z Cheshire. Przeskakuję<br />

niebieski płotek. Słońce daje po oczach, aż<br />

białe króliki rozbiegają się we wszystkie możliwe<br />

okoliczności. Na zewnątrz upał wpływa na<br />

twarz i skręca liście, z nieba leje się marmolada,<br />

a koła ptaków szukają cieni większych niż mój.<br />

127


Ktoś w bramie z sykiem zapalił papierosa. Zakręciło<br />

siarką. Buty lgnęły do asfaltu. Smoła wyciekała<br />

ze starych dachów. Z całą pewnością, w piekle jest<br />

tylko o dwa stopnie cieplej. Zero chmur. Tego roku<br />

kwiecień miał w sobie żar w południe i zimny wiatr<br />

wieczorów.<br />

Łaziłem w kółko, kręciły się kolory. Przechodnie wycięci<br />

z klasycznej talii kart przeskakiwali przez pasy,<br />

starając się zatrzymywać tylko na białych. Królowa<br />

kier z przyczajonym wśród brwi zdziwieniem i talią<br />

osy rozdaje ulotki na rogu Piłsudskiego i Kościuszki.<br />

Czas odmawiał współpracy. To przez pogodę nic nie<br />

mogło usiedzieć na miejscu – na pustych parkingach<br />

można było grać w szachy. W końcu poszedłem<br />

nad jezioro, gdzie w wodzie mignęła mi twoja<br />

twarz. Powierzchnia parowała i zajrzałaś mi w oczy<br />

jak dym. To przecież tutaj nieuważnych diabelskie<br />

słońce potrafi spiec na raka. Trzeba ich później chować<br />

w cieniu. W okolicy nie było w związku z<br />

tym nikogo, kto łaskawie mógłby nas uznać<br />

za przedmiot gotowy. I to też problem. Napisałem<br />

ci kiedyś, że wbuduję twoje ręce<br />

między żebra kaloryfera. Nie żartowałem z<br />

tą instalacją.<br />

Swoje igły, dla spokoju sumień, wrzuciliśmy<br />

do jeziora. Tak radził Świetlicki.<br />

3. światła<br />

Te skrzyżowania są szeroko rozpoznane.<br />

Światło dociera tu wszędzie.<br />

Miasto nie ma tajemnic, wszystkie<br />

pasma są zdecydowanie za jasne,<br />

można po nim krążyć długie godziny<br />

i się nie zgubić.<br />

A jednak powodów jest masa. Wystarczy uznać,<br />

że każde zatoczone przez nas koło miało jednak<br />

nitkę, która robiła z niego pętlę. Już to wystarczy<br />

na kilka samobójstw z pasją. Obraz się wykrzywia,<br />

łamią się kąty. Pod kołami zwija się asfalt.<br />

Tak już mam. Nawet ojciec trafił mi się zbyt<br />

płytko pochowany i czasem odzywa się grobowym<br />

głosem, że próbował i nie wyszło. Kanał.<br />

6. obchód<br />

Zrób mi kanapkę, mówisz, z czymkolwiek. A mi<br />

głupio, bo tego akurat nie mam. Lodówka jest pusta,<br />

tylko piwo i margaryna. Piwo oczywiście zostało,<br />

bo nie zniósłbym widoku samej margaryny.<br />

Siedzę i nic nie odpowiadam. Zastanawiam się,<br />

jakie sny ma nietoperz, jeśli przesypia prawie dwadzieścia<br />

godzin w ciągu doby. I jakie szanse miałby<br />

w akademiku?<br />

To prawda, że w straconych pozycjach kochaliśmy<br />

się ostatnio najczęściej i nawet nie wiem, czy<br />

nie jest to cytat z czyjegoś wiersza. Przyszłaś, bo<br />

więcej kobiet nie pamietam. Nie wiem, czy umiałfot.<br />

z archiwum Autora<br />

4. małe piwo<br />

Antykwariat. Schody są tu niebezpiecznie kręte i<br />

nikt nie daje napiwków. Przychodziliśmy często. Piliśmy<br />

zieloną herbatę i pisaliśmy. Czasami zapałką,<br />

którą podpalałaś niebieskiego LM-a, próbowałem<br />

później narysować twój profil.<br />

Któregoś wieczoru na górze siedziało tylko kilka<br />

osób. Zamówiliśmy małe piwo, bo akurat na tyle było<br />

nas wtedy stać. W połowie rozmowy zauważyliśmy<br />

pod stolikiem plecak. Nieduży, ale pełen czegoś. Nie<br />

zajrzeliśmy do środka. Minął może kwadrans, pojawił<br />

się zdyszany chłopak i go zabrał. Do dzisiaj moglibyśmy<br />

zastanawiać się, co w nim było. Dopiliśmy i<br />

wyszliśmy, biedniejsi o tę zakazaną przestrzeń.<br />

Kamienice męczyły perspektywą. Jeszcze ciepły autobus<br />

mruknął na zakręcie. Słońce wyłożyło cienie i<br />

lampy bez emocji to gasły, to zapalały się.<br />

5. zapaść<br />

Wszystko we mnie siadło i siedzi.<br />

Tamta sobota nieoczekiwanie<br />

pękła na dwoje i odtąd mam<br />

cię tylko na wyciągnięcie słowa.<br />

Nie wiem, która. One po prostu<br />

były. Każda wyraźna jak zaduch i<br />

ciężka od znaczeń.<br />

Obudzony w czyimś mieszkaniu,<br />

przelany w swoją pościel. W pokoju<br />

byłem sam. Kątem oka widziałem<br />

szybę, którą wiatr próbował wcisnąć<br />

do środka. To pewnie burza. Grad<br />

wielkości przepiórczych jaj rozbijał się<br />

o parapet. Telewizor błyskał kolejnymi<br />

scenami.<br />

Byle jak najszybciej wcisnąć się w sen.<br />

128


ym za wszystkie szczerze żalować. Patrzysz na mnie,<br />

więc udaję, że się nad czymś zastanawiam. Kucam i<br />

grzebię w lodówce, ale naprawdę zasłaniam ją tylko<br />

plecami. W pamięci notuję sobie, żeby wyrzucić margarynę,<br />

jak tylko wyjdziesz.<br />

Macierzyński zapytał mnie ostatnio, czy żylem chociażby<br />

kilka dni ze świadomoscią, że jedyna kobieta,<br />

którą kocham, sypia z innymi mężczyznami, a później<br />

razem śmieją się z moich wierszy. Domyślam się, że<br />

on też czuje się wszędzie obco jak pies bez obroży.<br />

Wtedy niczego nie da się już obrysować jako swoje.<br />

Czas leci i nic się nie zmienia. Wciąż tu jesteś.<br />

Wypijesz i pójdziesz, chciałoby się powiedzieć, że w<br />

mrok. Częstujesz mnie moim piwem. Odmawiam.<br />

Od jakiegoś czasu jestem zbyt pełen.<br />

Pod paprociami jest już ciemno, więc idziemy do<br />

mnie. W środku jest cicho jak w króliczej norze. Rysujesz<br />

paznokciem ścianę, wszystko wydaje się proste.<br />

Znamy już kontury. Brakuje nam tylko paru wypełnień,<br />

bez wychodzenia za linie. Wyznaczamy sobie<br />

wąskie od-do. Ustalamy minuty. Śmiejemy się, przekreślając<br />

wszystko.<br />

Pojawia się deszcz, szyby wilgotnieją, przez pęknięcia<br />

zaczyna wydobywać się para.<br />

Pytasz, co teraz robię. Patrzę ci w oczy i próbuję sobie<br />

przypomnieć, gdzie podziała się ta nasza bliskość,<br />

jakiej inni nawet z sobą samym i w najbardziej sprzyjających<br />

warunkach nie potrafią zbudować. Może ktoś<br />

pomieszał nam języki. Może same się rozwiązały.<br />

Piotr Binkowski - ur. 1985, student filologii polskiej UWM-u.<br />

Uczestnik Forum Prozatorskiego (www.fp.boo.pl). piotr-binkowski@<br />

o2.pl. Debiut prozatorski.<br />

Wiesz, piwo mnie zmuliło. Pójdę już, możesz resztę<br />

wypić. Mówisz to wszystko, a może jeszcze coś więcej.<br />

Ale zanim zdołam usłyszeć, wychodzisz i zostaję<br />

sam. Beznadziejnie sam, bo margaryna ląduje w koszu<br />

i jest, jakby jej nie było. Kładę się i zwyczajnie gapię w<br />

sufit, bo nawet ona nie jest w stanie mnie wkurwić.<br />

7. redukcja<br />

Zaczyna się tydzień. Wróciłem, więc rozmawiamy.<br />

Zwykle wtedy, gdy nas nie ma, dzieje się wszystko, co<br />

ma znaczenie. Nie tylko nie pytając o pozwolenie, ale<br />

nawet bez jakiegokolwiek znaczenia naszej obecności.<br />

Było więc w czym rzeźbić słowa.<br />

Alejki przyjęły nas bez sprzeciwu. Wszystkie kończyły<br />

się gdzieś w lesie, więc dochodziliśmy tylko do połowy.<br />

Z każdej można było w odpowiednim momencie<br />

zawrócić. Korzystamy z tego i staramy się ogarnąć<br />

jak najwięcej. Nałykać się. Słowa kleją się do warg i<br />

czasami trzeba je wypluwać.<br />

129


Wszystkie prawa zastrzeżone<br />

Najpiękniejsze wiersze miłosne<br />

poprzedzone niezbędnym zrób to sam<br />

o wielu obliczach. zaloguj się<br />

możesz podglądać<br />

w towarzystwie Michała Koterskiego<br />

Kamasutrę. jak pielęgnować i urozmaicać<br />

dojrzewanie uzależnienia i filozofię<br />

popędu w formacie mp3 ulubionego serialu<br />

słowa kluczowe na m<br />

wchodzą do kin<br />

o każdym spektaklu slajdowym<br />

nieoficjalna strona co do uczucia<br />

do ciekawych stron oraz gifów<br />

po perypetiach czekających na nowe posty<br />

<strong>Joanna</strong> Vorbrodt - ur. w 1978. Absolwentka Animacji Społeczno-Kulturalnej (teatr) na Uniwersytecie<br />

Zielonogórskim. Publikowała m.in. w „Migotaniach, Przejaśnieniach”, „Portrecie”, Magazynie<br />

Materiałów Literackich „Cegła”, „ExLIBRIS 43bis”, „Akancie”, kwartalniku kulturalnym „Obok”.<br />

Mieszka w Warszawie.<br />

130


Karol Fryta<br />

Na początku był plakat. W zasadzie bilbord. Nie<br />

wiem dokładnie, jak to się stało, ale Agnieszka wyraźnie<br />

wysyczała mi do ucha<br />

- O! Beksiński.<br />

Sprowokowało mnie to do intensywnego myślenia.<br />

Gdzieś przecież to nazwisko słyszałem, funkcjonowało<br />

w głębinach pamięci. Ba, w połączeniu<br />

z tajemniczym sykiem siiii! miałem już całkowitą<br />

pewność, że za naszymi plecami, obok apteki, musi<br />

stać Osoba Znana. Odwróciłem się. Słońce padało<br />

akurat na północną ścianę budynku, odbijając języki<br />

światła, powodowało, że postać, która tam stała,<br />

wydawała się nienaturalnie wysoka. To by się zgadzało.<br />

Osoba Znana musi być wysoka. Agnieszka<br />

zniknęła we wnętrzu sklepu. Nie namyślałem się<br />

długo i podszedłem do Beksińskiego. Palił śmierdzące<br />

wściekle papierosy. Uśmiechnąłem się miękko<br />

i przepraszająco. Spytałem o autograf.<br />

- Dla kogo? - spytała postać<br />

- Dla Karola Fryty.<br />

Wyraźnie słyszałem, nic nie widząc w intensywnym<br />

świetle, jak Beksiński gryzmoli coś na kartce.<br />

Po chwili, mrużąc oczy, wyciągnąłem dłoń po notatnik.<br />

- Czy mogę uścisnąć panu rękę? - chwyciłem spoconą<br />

dłoń, podziękowałem i odszedłem.<br />

W sklepie Agnieszka wybierała jakieś maści, bo<br />

w jej kąciku ust pojawił się złośliwy zajad, który<br />

swoją czerwienią przyciągał wzrok i natychmiast<br />

odstraszał niczym zakaz wjazdu. Pani w nieśmiertelnym<br />

fartuszku, niestrudzenie wymieniała listę<br />

leków „któreczyniącuda”, by wreszcie zaproponować<br />

maść cynkową. Wyszliśmy na ulicę rozpromienieni.<br />

Agnieszka, bo będzie teraz piękna. Ja, bo<br />

mam autograf Beksińkiego.<br />

- Przecież on nie żyje - skwitowała. - Pokazywałam<br />

tamtą grafikę! - tu wskazała głową, widniejącą<br />

w oddali, reprodukcję obrazu na bilbordzie<br />

Obejrzałem kartkę z notatnika.<br />

„Dla Karola Fryty - Rychu”.<br />

Postanowiliśmy pójść do kina. Rzadko się to<br />

zdarza, bo bilety drogie, ja straciłem kontakt ze<br />

znajomym, który co tydzień w gazecie rozdawał<br />

wejściówki, a Agnieszka straciła pracę. W zasadzie<br />

nigdy jej nie miała, bo trudno nazywać pracą<br />

siedzenie za blatem biurka i mozolne wpisywanie<br />

danych. Ot, zwykła klepanina, którą mogłaby wykonywać<br />

w domu. Szef ucinał to jednak krótkim<br />

„nie”, by po kilku miesiącach dodać kolejne „nie”<br />

odpowiadając na pytanie, czy przedłuży jej umowę.<br />

I tak znaleźliśmy się na ulicy. Agnieszka w roli<br />

spacerowicza i bezrobotnej. Ja, przynajmniej na<br />

razie, w roli spacerowicza.<br />

- Natali Portman - westchnęła patrząc na twarz uśmiechającą<br />

się do nas z plakatu.<br />

Zerknąłem i westchnąłem również.<br />

- No, Natali…<br />

Weszliśmy do przytulnego kina, w którym od progu<br />

uśmiechała się do nas plastikowo-gipsowa Merlin Monroł.<br />

Uśmiechnęliśmy się do niej, pani w kasie uśmiechnęła<br />

się do nas i nawet jakiś młodzieniec w spranej<br />

kurtce o twarzy dekadenta też się do nas uśmiechnął Od<br />

razu zapadliśmy się w wysłużonych fotelach. Ścisnąłem<br />

zwyczajowo dłoń Agnieszki. Natali, jak to Natali. Czarowała<br />

nas uśmiechem, płynęła wręcz po ekranie, a nie<br />

fot. z archiwum Autora<br />

grała. Każde przemyślane ujęcie kamery, miało za zadanie<br />

wyeksponować jej urodę. Zgrabne plecy wywołujące<br />

erotyczne skojarzenia; smukłe wcięcie szyjne mostka,<br />

gdzie zbierają się krople potu po szybkim biegu, wydęte<br />

i pełne usta warte literackich strof; przenikliwe i mądre<br />

oczy, kryjące niesprecyzowaną pewność siebie. Nogi,<br />

które kamera pokazuje od dołu, a my widzowie nabieramy<br />

się, że są długie jak topole. I włosy, lśniące nawet w<br />

sztucznym świetle. Napracowali się także dźwiękowcy,<br />

którzy uwydatnili efemeryczny charakter jej głosu, jego<br />

miękką barwę, delikatny tembr, zmysłowość, która porażała<br />

przy każdej kwestii nawet, gdy z dezaprobatą dla<br />

swojego ekranowego kochanka wymawiała „ju ar fakin<br />

lajer”. Niosła Natali ten film i niosła, a my sącząc Cisowiankę<br />

pragnęliśmy płynąć z nią. Udzieliło się nam<br />

nastoletnie oddanie dla gwiazd filmowych, skrzętnie<br />

wycinanych i wklejanych do zeszytu, udzieliło się bałwochwalstwo<br />

i czołobitność tak charakterystyczna dla<br />

momentu, gdy po przebudzeniu patrzy się na plakat tej<br />

jedynej, wiszącej na ścianie przy drzwiach, lub przyklejonej<br />

do dykty, która zastępuje szybę wybitą przez ojca<br />

w czasie domowej sprzeczki.<br />

- Czy widzisz, że ona w każdej scenie jest bez stanika?<br />

- Widzę, moja droga, widzę.<br />

I tak mijają dwie godziny. Czujemy się rozgoryczeni,<br />

jakby ktoś wyciął z tortu najlepszy kawałek przeznaczony<br />

dla nas.<br />

- Piękna jest.<br />

- No, piękna - odpowiadam, bo nic innego mi nie przy-<br />

131


chodzi do głowy.<br />

Wychodzimy z kina. Na pożegnanie całujemy się<br />

czule.<br />

***<br />

- Uważaj, skurwysynu, jak chodzisz - dolatuje do<br />

mnie zza półprzymkniętej szyby samochodu.<br />

Odwracam głowę i widzę mężczyznę w średnim<br />

wieku, na tyle, na ile pozwala mi sytuacja oceniam, że<br />

dobrze ubranego. Pewnie spieszy się do swojej żony,<br />

która czeka aż przywiezie francuski ser o trudnej do<br />

wymówienia nazwie, bo ona już kupiła wino, założyła<br />

nowy ciuch, czuje się modern łoman, a ja tu powolnym<br />

krokiem tamuję szczęście, które jest tak blisko,<br />

na wyciągnięcie ręki. Nawet ja je czuję. Nie robię nic<br />

tylko przyspieszam kroku, staram się uniknąć wzroku<br />

rozjuszonego kierowcy, znikam szybko za drzwiami<br />

budynku, w którym pracuję.<br />

Jestem cieciem. Do moich obowiązków należy włączenie<br />

alarmu po ludziach, którzy opuszczają budynek.<br />

Pracuję na pół etatu, ale przysługuje mi mundur,<br />

krótkofalówka i pęk kluczy, które nie nadają się do<br />

niczego, bo połowa zamków w budynku została wymieniona.<br />

Zaczynam o piętnastej, kiedy pierwsi pracownicy<br />

„Ruchu” opuszczają firmę. Idę, kłaniam się,<br />

pan mecenas nawet uchyla kaszkietu, rozdaję uśmiechy,<br />

od pana Wiesława dostaję obowiązkowy „Fakt”,<br />

„Superexpress” i „Wyborczą”. O 15.30 robię pierwszy<br />

obchód. Nasłuchuję stukotów, hałasów, moje ucho wyczulone<br />

jest na wszystko. Zakręcam krany, naciskam<br />

klamki, badam, czy wszystko jest w porządku, czy nikt<br />

nie zostawił kota, włączonego komputera, czajnika.<br />

Potem idę do kanciapy wielkości znaczka pocztowego.<br />

Jest wbudowana w specjalną wnękę, która znajduje się<br />

obok głównych drzwi, otwartych do szesnastej, bo zawsze<br />

może ktoś przyjść. W kanciapie mam stolik, na<br />

którym stoi przenośny telewizor (zrzuciliśmy się na<br />

niego we czwórkę), czajnik bezprzewodowy, szafkę, w<br />

której stoi pasta do butów, kawa, herbata i ciepły sweter<br />

(jeden na wszystkich, bo ten nam nie przysługuje<br />

tylko kolegom, którzy pracują w nocnym autobusie)<br />

oraz na wpół krzesło, na wpół fotel. Do godziny 20 leżę<br />

i oglądam telewizję. Potem robię drugi obchód. Mam<br />

dużo czasu. Słońce leży już za widnokręgiem i korytarze<br />

oświetlone są przez rachityczne światło lamp. Jest<br />

upiornie, bo ściany są seledynowe. Filmowa wyobraźnia<br />

podpowiada mi, że zza rogu wyjdzie ktoś w czarnym<br />

płaszczu i plastikowej masce. Ale to tylko cienie<br />

kwiatów poustawianych na korytarzach, poruszanych<br />

leniwie przez wiatr, wpadający przez lufcik. Staram<br />

się urozmaicić obchód, skacząc tylko po wykładzinie.<br />

Jakaś bardzo niewprawna ręka pocięła ją i nierówno<br />

ułożyła. O godzinie 20.30 przychodzi Agnieszka. Kochamy<br />

się na wąskim tapczanie. Nie narzekam. Ona<br />

także. Palimy potem papierosy, w telewizji leci jakiś<br />

chłam. Nie rozmawiamy, bo nie ma o czym, znamy się<br />

jak łyse konie, ona może ze mnie czytać jak z otwartej<br />

książki i na odwrót. Nie przeszkadza mi to. Cieszę się,<br />

że mam z kim posiedzieć. Jej też odpowiada taka sytuacja.<br />

Tylko nie lubię rozmów o pracy. Nie potrafię jej<br />

pomóc. W gniewie mówię różne rzeczy. Zadaję jej ból,<br />

mówiąc „po cholerę wybrałaś takie studia?”. Wówczas<br />

ona robi wielkie oczy, które wypełniają się łzami jak<br />

pusta szklanka wodą. Utulam ją, bo to przecież nie jej<br />

wina.<br />

Agnieszka wychodzi po godzinie 22. Chce wrócić<br />

przed przyjściem ojca. W myślach widzę, jak<br />

wsuwa się pod pierzynę, zapala lampkę, coś czyta.<br />

Ja, po godzinie 22, z kubkiem kawy także czytam.<br />

Następny obchód po północy. Przeglądam gazety,<br />

które zostawił mi pan Wiesław. Lubię „Fakt” za absurd.<br />

Zastanawia mnie, jak ludzie mogą uwierzyć<br />

w to, że buhaj jest gejem lub w opowieść typową<br />

dla nastoletnich rojeń, że gość uderzył łbem w słup<br />

i odtąd widzi nagie kobiety. Poraża mnie dosłowność<br />

tekstów i zdjęcia. Do tej pory mam w pamięci<br />

fotografię wykonaną przez Polaka we wnętrzu<br />

statku kosmicznego. W „Wyborczej” reklama. A na<br />

niej uśmiechnięta Natali… Przerzucam wzrokiem<br />

szpalty, za oknem budynku słyszę zawodzenie karetki.<br />

O, jest nawet omówienie najnowszego filmu.<br />

To ja nie byłem na najnowszym? Czytam. Krytyk<br />

nie pozostawia suchej nitki na filmie, który „jest<br />

miałki i odtwórczy”, zadowoli „najmniej wybrednych”<br />

i „jeśli kariera Portman będzie wyglądała<br />

tak dalej, to, z dobrze zapowiadającej się aktorki<br />

młodego pokolenia, stanie się gwiazdeczką, którą<br />

będziemy podziwiać wkrótce na szklanym ekranie<br />

w serialach długich jak historia chrześcijaństwa”.<br />

Odrzucam na bok dziennik. Zapalam papierosa.<br />

Idę na obchód.<br />

***<br />

Z zamyślenia wyrywa mnie dzwonek do drzwi.<br />

Ktoś wściekle naciska go i puszcza. Kakofonia<br />

dźwięków rozrywa bębenki. Nie mam zamiaru<br />

otwierać, ale wiem, że wizawi jest komenda policji.<br />

Pewnie jakiś furiat, którego zgarnęli albo wypuścili,<br />

wyładowuje teraz swoją złość. Wstaję z<br />

łóżka, dzwonek nieprzerwanie wyje. Podchodzę<br />

do drzwi. Na dworze panuje mrok. Latarnia obok<br />

przystanku nie świeci już parę lat. W zasadzie stoi<br />

jako pomnik upamiętniający niezdarność służb<br />

miejskich. Wyostrzam wzrok. Za szybą, dwa metry<br />

od drzwi, stoi kobieta. W zasadzie Natali Portman.<br />

Serce spływa mi rękawem. Zamykam i otwieram<br />

oczy. Nagle staję się opanowany, bo mimo wszystko<br />

jestem racjonalny. Jakieś łudzące podobieństwo.<br />

Czego chce kobieta? Uchylam drzwi i cedzę.<br />

- Jes?<br />

Ona uśmiecha się tylko, pokazując reklamowe<br />

zęby, splata przed sobą ręce jak ministrant i nic nie<br />

mówi. Zachęcająco kiwam ręką i zapraszam ją do<br />

środka. Zapalam światło i prowadzę do kanciapy.<br />

Natali odzyskuje rezon i zaczyna szybko stukać butami<br />

na granitowej posadzce. Na nogach ma brązowe<br />

czółenka, ubrana jest w jasnoniebieskie dżinsy,<br />

na ramiona zarzuciła ni to marynarkę, ni to kurtkę.<br />

Nie czuję tylko jej zapachu. Czterdziestowatowa<br />

lampka rozświetla kanciapę, ukazując brudne zacieki<br />

na ścianach, nadpalony koc. Trochę zaczynam<br />

się wstydzić. Patrzę za wzrokiem mojego gościa.<br />

Kobieta zerka na czajnik. Brzdąkam niepewny<br />

swoich zdolności językowych.<br />

- Czy napije się pani kawy? – dukam.<br />

Niemo przytakuje. Kiedy woda bulgocze, przyglądamy<br />

się sobie. Widzę dokładnie jej rysy, trochę<br />

zmienione, mniej ostre niż na celuloidowej taśmie.<br />

Dostrzegam drgający ze zdenerwowania podbródek,<br />

rzęsę, która wisi na policzku, nierówno poło-<br />

132


żony tusz, połyskujący na wardze błyszczyk. Szminkę?<br />

Widzę Natali Portman, na kawałku gazety wystającej<br />

zza krzesła, Przerzucam wzrok z wersji papierowej na<br />

wersję cielesną. To ona! Niepewny jak zacząć rozmowę<br />

mówię, że widziałem ostatnio jej film. Pyta, który. Odpowiadam,<br />

że ten, w którym grała z Klajwem Ołenem.<br />

Zdradzam, co mi się podobało, co nie, jakbym widział<br />

to dalej, gdzie są niedociągnięcia. Mówię, że nie podoba<br />

mi się jej rola w „Leonie Zawodowcu”, bo dla mnie<br />

nie do przyjęcia jest tam fabuła: jak młoda dziewczynka<br />

może brać przykład z mordercy?! Tłumaczę, że w „Gorączce”<br />

była świetna, mimo że nikt specjalnie jej nie<br />

znał, a ona nosiła wtedy jeszcze skarpetki zamiast rajstop.<br />

Natalie przytakuje, uśmiecha się, zdawkowo odpowiada;<br />

takich rozmów przeprowadziła tysiące. Pewnie<br />

stonoga złożona z miłośników jej wdzięku i talentu mogłaby<br />

opleść glob z kilkadziesiąt razy. Ale nie przejmuję<br />

się tym. Jutro opowiem o tym spotkaniu każdemu kogo<br />

spotkam. Myślę, żeby pobiec po Agnieszkę, ale nie chcę<br />

tego robić, bo jej ojciec się wkurwi, a i ona nie uwierzy.<br />

„Tak, kochanie, to prawda, piję maksłelhałsa z Natali<br />

Portman, ona zaraz prześpi się na mojej kanapie, bo<br />

rano musi iść dalej. Wiesz, zagubiła się trochę, pomyliła<br />

drogę do hotelu, biedne dziecko, u nas, w Polsce nikt po<br />

angielsku nie gada, więc w akcie desperacji przyszła do<br />

mnie”. I siedzimy tak popijając kawę, zerkam nerwowo<br />

na zegar, bo czas obchodu, bo mimo wszystko czuję, że<br />

mam obowiązki. Mowię o tym Natali, ta niemo przytakuje<br />

głową. Wychodzę. Niemal biegiem obchodzę cały<br />

budynek, przez tylne wyjście dostaję się na parking.<br />

Wszystko gra. Wiatr szeleści w liściach, cień płotu płata<br />

figle, koty karmione przez pracownice „Ruchu” moszczą<br />

się wygodnie na łóżku ze styropianu. Łapię głębokie<br />

oddechy, nerwowo palę.<br />

Śpi. Ułożyła się jak do trumny. Wyprostowane nogi,<br />

ręce wzdłuż ciała, głowa w stronę ściany. Przyglądam<br />

się jej butom, które postawiła obok kanapy. Są wysłużone.<br />

Na cyferblacie zegarka widnieje 2 rano. Za cztery<br />

godziny muszę ją obudzić, bo nie wyobrażam sobie<br />

Mietka, który przychodzi, szczerzy zęby, wyciąga mnie<br />

na zewnątrz i konfidencjonalnie pyta, czy ją posuwałem?<br />

Nie wyobrażam sobie nic w zasadzie, bo jestem<br />

już zmęczony, kawa już nie działa i czuję papier ścierny<br />

pod powiekami. Gnieżdżę się wygodnie w fotelu, wyciągam<br />

nogi, patrzę jeszcze na Natali, która oddycha<br />

miarowo, luźna bluzka odchyla się przy dekolcie i mam<br />

ochotę wstać i zobaczyć, jak wyglądają jej piersi, bo z<br />

dużą dozą prawdopodobieństwa jest bez stanika. No,<br />

ale nie robię tego, bo do końca jestem rycerski. Tak myślę,<br />

zasypiając.<br />

***<br />

Ktoś mnie potrząsa za ramię. Oczy mam jak dwie<br />

szparki wysikane w śniegu. Nie mogę ich otworzyć.<br />

Chyba nie chcę. Potrząsanie staje się coraz bardziej<br />

gwałtowne. Wreszcie dobiega mnie, jak zza ściany, głos<br />

Agnieszki. Prostuję się w fotelu i przez moment nie dociera<br />

do mnie, że to stoi obok moja kobieta w spódnicy<br />

w grochy, na jej twarzy kiełkuje zniecierpliwienie i<br />

gniew.<br />

- Już, już - jęczę wstając.<br />

Strzela niemal każdy mięsień, kość, więzadło. Pod<br />

nogami szeleści gazeta. Zerkam i rejestruję wizerunek<br />

Natali. Patrzę na łóżko. Puste.<br />

- Mieliśmy rano iść do lekarza - mówi z wyrzutem<br />

Agnieszka.<br />

- No, mieliśmy, mieliśmy - przytakuję i czuję, że<br />

zgodziłbym się teraz ze wszystkim.<br />

- Zaspałeś.<br />

- Zaspałem.<br />

Gdzie ona się u licha podziała? 6:30. Idę do umywalki.<br />

Agnieszka ustępuje w drzwiach miejsca.<br />

Wracam. Widzę odciśniętą postać na kocu, widzę<br />

też dwa kubki. Patrzę na lustro z przybitymi doń<br />

zwłokami muszek i komarów. Nie poznaję siebie.<br />

Jak mawia Agnieszka: „W pewnym wieku noc zaczyna<br />

odciskać na twarzy swoje ślady”. Moje są<br />

całkiem prozaiczne. Wyglądają jak dziury po obcasach.<br />

***<br />

Czekam trochę zniecierpliwiony aż wyjdzie z<br />

gabinetu. Trochę to dziwne, ale w poczekalni ginekologicznej<br />

wywieszono plansze „jak dbać o higienę<br />

zębów?” Zawsze myślałem, że zastanę tam<br />

informacje o antykoncepcji, rady co robić, żeby nie<br />

zrobić, jak kochać i być kochanym itp. Moją uwagę<br />

przykuwają kobiety nabrzmiałe jak winogrona,<br />

siedzące na krzesłach. W różnych stadiach ciąży.<br />

Mam wrażenie, że przewiercają mnie na wylot. U<br />

jednych widzę czułość na twarzy. Szczęśliwych w<br />

życiu, które akceptują mnie jako ojca dziecka tej,<br />

która zniknęła kilka minut temu za drzwiami gabinetu.<br />

U innych zaś wrogość, to te mniej szczęśliwe,<br />

których ciąża zastała w najmniej odpowiednim<br />

momencie. Pod ich wzrokiem spinam się i prostuję.<br />

Z uwagą studiuję choroby zębów i przypomina<br />

mi się, co mówiła matka, kiedy musiała sobie<br />

zrobić sztuczną szczękę. W ciąży ponoć osłabia<br />

się kościec. Zęby również. Nie wiem, czy to prawda,<br />

ale rodzicielka umiejętnie wzbudziła we mnie<br />

poczucie winy, obarczając stratą zębów. Wreszcie<br />

Agnieszka wychodzi i jest niemal teatralnie, bo powoli<br />

dozuje napięcie. Odwraca się szybko, ledwie<br />

naciska klamkę, zamykając drzwi. Próbuję wyczytać<br />

coś z jej twarzy. Niespecjalnie mi się to udaje.<br />

Robię się nerwowy. Wychodzimy z przychodni,<br />

gorące powietrze uderza nas w twarz, roześmiana<br />

ulica krępuje swoim hałasem.<br />

- I? - pytam niby obojętnie.<br />

- Nie będzie dziecka. – Agnieszka patrzy na mnie<br />

w skupieniu – Powiedz...<br />

- Tak?<br />

- Ale wciąż jestem dla ciebie najważniejsza?<br />

- Jesteś najważniejsza.<br />

Karol Fryta, w 1978 r. w Łodzi, redaktor pisma kulturalnego<br />

„zoopa” (2002-2004), mieszka w Olsztynie.<br />

133


Tomek Klarecki<br />

rigor mortis<br />

Tomek Klarecki - raczej prozaik niż poeta, niemniej czasami obrazki życia<br />

utrwala w wierszu. Niegdyś pisał podręczniki bankowości. W 2001 roku<br />

popełnił pierwszy artykuł dla szerokiego kręgu odbiorców, w 2003 pierwsze<br />

opowiadanie, w 2004 - pierwszy wiersz. Ma na koncie nagrody literackie za<br />

poezję i prozę. Szczyci się trzeźwym spojrzeniem, na świat choć nie zawsze<br />

pozostaje trzeźwy. Fascynują go kobiety i Big Bang; nie ustaje w poszukiwaniu<br />

związku między tymi dwoma zjawiskami. Często zmienia miejsce<br />

zamieszkania. Wędruje, pływa, hoduje labilne emocjonalnie koty. Razem z<br />

Izą Smolarek autor kryminału „Wilk i... śmierć bankiera”.<br />

czekam<br />

nicość jest w siedmioraczej ciąży a ja ojcem<br />

bachory będą świecić oczodołami<br />

wpełzać na kolana wyjadać chęć z piersi<br />

nie odepchnę ich przecież piórem<br />

nie zatrzymam się tutaj nie odpocznę<br />

czekam<br />

może otrzymam wieść o katastrofie<br />

lub dalekiej śmierci (tamci mają jeszcze gorzej) i myśl nowa<br />

sprężysta przyjdzie mi do głowy wyszarpie mnie z letargu<br />

wstać to nie problem lecz co dalej tyle możliwości<br />

cofam się nie wyciągam palców<br />

czekam<br />

mam zbyt słabe ramiona płuca puchną gdy się podciągam<br />

spadam to zgodne z prawami fizyki<br />

wychodzę przed dom kot nie mruczy na powitanie<br />

sąsiad ponuro mija furtkę<br />

czekam<br />

zegar połyka mnie cicho<br />

sztuczne ognie<br />

to się stało o wpół do drugiej<br />

kolorowe światła przed oczyma<br />

wzrok słuch i węch wilkołaka<br />

oddech nigdy mi tak nie smakował<br />

z plastykową butelką w dłoni<br />

opierałem się o molekuły tlenu<br />

kukułka zasnęła nad cyframi<br />

a ja tanecznie nieruchomo<br />

powiesiłem się nad wejściem<br />

mówiąc obcemu Witaj przyjacielu<br />

wilgotne dłonie splątane z udami<br />

zespolone cnotliwie śliną<br />

rozłożyliśmy na dywanie<br />

tylko czarny spał na materacu<br />

dzień pojawił się nieproszony<br />

bez rozsądku<br />

za to z muzyką<br />

134 134


Marek Parulski<br />

Oba prezentowane w tym miejscu teksty za punkt<br />

wyjścia obrały Oświecenie. Michał Drózd poszukuje<br />

w nim, za Adornem i Horkheimerem, naturalnego<br />

ojca nowoczesności, z jej oryginalnymi formami<br />

przemocy intelektualnej, ekonomicznej, społecznej<br />

i psychologicznej. Marek Jędrasik kroczy za de Sadeem,<br />

widząc w nim prekursora nie tylko Nietzschego,<br />

ale i postmodernizmu oraz kogoś, kto poddał bezprecedensowej<br />

dekonstrukcji oświeceniowe bożyszcza.<br />

Literatura pełniłaby tu rolę najwyższej formy retoryki,<br />

na terenie której daje się „powiedzieć wszystko”<br />

zachowując zarazem maksymalną dyskrecję. Przemoc<br />

byłaby natomiast jednym z tropów kryptojęzykowej<br />

filozoficznej strategii. Czy jest to ten rodzaj dyskrecji,<br />

do której powrotu zachęca kulturę współczesną Michał<br />

Drózd? Tylko w pewnym stopniu, tylko w pewnym<br />

sensie. Rozum, umysł, wiedza to wedle Jędrasika<br />

nieuprawnione byty językowe, jego (języka) hipostazy<br />

i absolutyzacje. Wynik praktyk wychowawczo-językowych<br />

wspólnot odpowiedzialnych za tworzenie<br />

podmiotu moralno-kulturowego. Ich detronizacja<br />

stanowi niezbędny element demontażu rudymentów<br />

oświeceniowej budowli. Pakt jasności, używając określenia<br />

Baudrillarda, stał się zatem punktem odniesienia<br />

dla refleksji obu autorów.<br />

Wedle pierwszego z nich „kalkulujący rozum opuścił<br />

swój żywioł krytycyzmu i stał się prostą afirmacją”,<br />

(wstąpił na służbę istniejącej rzeczywistości).<br />

Zdefiniował tym samym wszystkie nowoczesne formy<br />

zniewolenia i ubezwłasnowolnienia. Śmierć krytyki<br />

(samospełnione poznanie ustawiło wszystkie kategorie<br />

rzeczywistości w niekończącym się jałowym obiegu<br />

martwych znaków; przykładem współczesna reklama<br />

zasysająca w pustce semantycznej dawne mity, symbole<br />

i figury kultury) rzuca współczesną jednostkę na<br />

pastwę bezalternatywnego „systemu jak wzrokiem<br />

sięgnąć”. W utowarowieniu myśli, idei, kultur, stylów<br />

egzystencji, tożsamości, życia samego i ludzkiej<br />

jednostki można dopatrzyć się immanentnych cech<br />

„oświeceniowego projektu”.<br />

Ponowoczesny kulturowy kapitalizm byłbyż egzemplifikacją<br />

sadycznej „powszechnej prostytucji<br />

jestestw”? Jędrasik poddaje procedurze jasności samą<br />

jasność oświeceniowego rozumu instrumentalnego z<br />

jego roszczeniami do absolutu. Proponuje nam swoisty<br />

sposób dokończenia dzieła Rewolucji Francuskiej,<br />

sugerując nie wprost paradoksalną strategię postępowania,<br />

opartą na wykonaniu „ataku na Bastylię”... bez<br />

wykonania takiego ataku. Ruch, akt, w tym wszelka krytyka,<br />

to stereotypowe figury retoryczne systemu, które<br />

należy odrzucić, a właściwie odwrócić. Rewersem summa<br />

mobile dowolnego systemu byłaby apatia, zdaje się<br />

podpowiadać nam Marek Jędrasik. Rzeczywiste elity,<br />

których domeną jest apatia, konstruują swoje wspólnoty<br />

(silnych i słabych) i ich podstawowy mechanizm<br />

– podmiot jako taki – na przymusie komunikacyjnym.<br />

Ko-<br />

munikacja<br />

z innymi jest<br />

horyzontem podmiotu i wspólnoty, którą on wyraża.<br />

Gdy odrzucimy sztafaż historyczno-literacki, za<br />

pomocą którego przemawia do nas Marek Jędrasik,<br />

wyjdziemy poza sadyczną przypowieść i anegdotę<br />

– uzyskamy dość klarowny obraz relacji pomiędzy<br />

wspólnotą, językiem, ideologią i zaangażowaniem, jakie<br />

one wytwarzają. Jego tekst wpisuje się co prawda w<br />

tradycję, wcale nie tak bogatą, filozoficznej interpretacji<br />

dzieła Markiza de Sade, podając być może zresztą<br />

bardziej konsekwentny i pełny zarys jego systemu<br />

niż uczynił to niegdyś Pierre Klossowski. Tytuł tekstu<br />

ironicznie parafrazuje tytuły niektórych rozdziałów<br />

znanego zbioru esejów Francuza. W tej sytuacji zachęcam<br />

do lektury dwutorowej, w której jeden z tropów,<br />

odnajdując w tekście „właściwym” „tekst inny”,<br />

zaprowadzi nas wprost do kondycji ponowoczesnej i<br />

idei podmiotu komunikacyjnego. Idea ta wypełniła<br />

współczesną treścią proces, który nazwaliśmy kiedyś<br />

śmiercią podmiotu (klasycznego).<br />

Nie tylko poszczególne kultury, ale i epoki wytwarzają<br />

swój podmiot, jako zasadę przymusu komunikacyjnego<br />

dla wspólnot, które konstruują. Tutaj być może<br />

znajdziemy remedium na zasadzkę, jaką zastawiła na<br />

nas współczesność. Marek Jędrasik namawia nas do<br />

czegoś w rodzaju buntu komunikacyjnego, odmowy<br />

komunikacji. Czyn quasi-prometejski – masy, by pokonać<br />

instrumentalizm, który je ogranicza i określa,<br />

muszą wykraść elitom zasadę apatii komunikacji.<br />

Niezbędne będzie przy tym porzucenie towarzyszącego<br />

takiemu zerwaniu lęku, który pojawia się za sprawą<br />

stojących na straży obowiązujących dyskursów sankcji<br />

metafizycznych, socjologicznych i psychologicznych.<br />

Jednakże może właśnie w taki sposób zmuszeni jesteśmy<br />

dzisiaj, jak to sformułował na końcu swojego<br />

tekstu Michał Drózd – „wziąć odpowiedzialność za<br />

własne istnienie”. Bez totalnego wycofywania się na<br />

pozycje politycznego, filozoficznego czy kulturowego<br />

konserwatyzmu (neokonserwatyzmu) ani nie popadając<br />

w nowoczesne nihilistyczne błędne koło. Postawa<br />

taka nie musi wcale oznaczać ostatecznego zerwania<br />

z solidaryzmem i wspólnotowością, raczej otwiera horyzonty<br />

dla „nowej niespisanej umowy społecznej”.<br />

Postacie przemocy każdorazowo wychodzą wprost<br />

z wyobraźni i praktyk, w jakie wyposażyła nas nasza<br />

kultura i język. Ten ich względny charakter pozwala<br />

je zawsze w refleksji przekroczyć. Trzeba jedynie, każdorazowo<br />

odmiennie, w odniesieniu do danego czasu<br />

i jego diktum, poddać filozoficznej demistyfikacji ich<br />

właściwe, aktualne residuum. Dziś jest nim komunikacja<br />

z właściwymi jej – procederem szantażu oraz<br />

przemocą komunikacyjną.<br />

135


Michał Drózd<br />

„Świat jawi się teraz jako przedmiot,<br />

atakowany przez rachujące myślenie,<br />

któremu nic już nie ma się oprzeć”.<br />

(Martin Heidegger, Wyzwolenie)<br />

Rzeczywistość, w której twór ludzki zwraca<br />

się przeciwko swemu sprawcy, świat, w którym to, co<br />

miało służyć społeczeństwu, staje się przyczyną jego<br />

degradacji, czasy, w których poszukiwać źródeł myśli<br />

humanistycznej można już tylko w przestrzeni zdehumanizowanej,<br />

tam, gdzie nie sięgają wszechwładne<br />

wpływy przemysłu kulturalnego. Oto spadek oświeceniowej<br />

reformy poznania. Krytyka współczesności dokonana<br />

przez Teodora Adorno i Maxa Horkheimera<br />

to, między innymi, krytyka myślenia, myślenia w duchu<br />

oświecenia. To właśnie dzięki oświeceniowemu<br />

postępowi, który w rezultacie przerodził się w regres,<br />

„życie publiczne osiągnęło stan, w którym myśl nieuchronnie<br />

staje się towarem, a język jego reklamą”<br />

(M. Horkheimer, T. Adorno, Dialektyka Oświecenia,<br />

Wydawnictwo IFIS PAN, Warszawa 1994, s. 11).<br />

W momencie, gdy kalkulujący rozum w swym nieustannym<br />

postępie, bezkompromisowym opisie rzeczywistości,<br />

osiągnął swój cel - stał się dominującym<br />

wzorcem, opuszcza swój żywioł krytycyzmu i staje się<br />

prostą afirmacją, nie chce już poznawać, odkrywać,<br />

przekształcać, kreować, lecz zatrzymuje się w miejscu,<br />

nieruchomieje, „wstępuje na służbę istniejącej<br />

rzeczywistości”. Oświecenie, które „wyraża rzeczywisty<br />

ruch społeczeństwa mieszczańskiego jako całości<br />

w aspekcie jego idei ucieleśnionej w osobach i instytucjach”<br />

(Tamże, s. 14) rezygnuje z autonomiczności<br />

swego namysłu i zaprzedaje się w służbę instytucjom,<br />

które miały być gwarantem jego rozwoju, samodoskonalenia,<br />

ciągłego poszerzania zakresu, niczym<br />

nieskrępowanej wolności ludzkiego działania. To właśnie<br />

te instytucje, w które myślenie to jest wplecione,<br />

mają w sobie ów „wsteczny moment”, zalążek regresu,<br />

samoograniczenia, powrotu do mitu, od którego tak<br />

bardzo rachujące poznanie pragnęło uciec. W ten<br />

sposób oświecenie stało się źródłem własnego upadku,<br />

w ucieleśnieniu własnych idei znalazło źródło destrukcji,<br />

stworzyło aparat nacisku i zniewolenia tych,<br />

którym miało służyć.<br />

Kult faktu, matematyzacja nauk, pojęcie jasności,<br />

dawno już przestały być kryteriami prawdy, przemieniły<br />

się w ideologię, każącą stereotypowo przyjmować<br />

wszelkie doświadczenie, odrzucając wszystko to, co<br />

choć w niewielkim stopniu odbiega od ustalonych<br />

norm i prawideł, nie przystaje do dawno już<br />

zużytych kategorii. Oświecona myśl chce za<br />

wszelką cenę sprawować władzę nad rzeczywistością<br />

- zanim jeszcze ją pozna, zna już swój<br />

werdykt. Pełne podporządkowanie się regule<br />

powtarzalności, każe nam ignorować to, co nie<br />

standardowe, co nie przystaje do seryjności zjawisk,<br />

wykraczając poza nie, gwałci niezmienne<br />

prawa, tym samym musi zostać zmarginalizowane,<br />

umieszczone na indeksie, jako myśl wywrotowa,<br />

skażona mitem budząca strach niewiedzy.<br />

A przecież oświecenie miało usunąć lęk przed<br />

rzeczywistością, odsłonić nieznane. W rezultacie<br />

zamiast odsłaniać zakryło wszystko to, co transcendentne<br />

wobec systemu, delikatnej sieci, plątaniny<br />

twierdzeń, wzajemnie warunkujących się<br />

układów i dziedzin nauki. Pełna immanencja myśli<br />

oddaliła nas od rzeczy, narzucając im uniwersalne<br />

tabu. „Nic już nie może być na zewnątrz, bo<br />

samo tylko wyobrażenie czegoś zewnętrznego jest<br />

właściwym źródłem strachu” (Tamże, s. 32). Aby<br />

zachować ład i porządek, spokój społeczny, należy<br />

bezwzględnie tępić wszelkie zabobony tego, co<br />

niepoznawalne, transcendentne, czyniąc wszystko<br />

zrozumiałym, immanentnym, skrojonym na miarę<br />

społeczną, a więc bezpiecznym.<br />

W chwili, gdy myślenie „urzeczowia się w samoistnie<br />

przebiegający, automatyczny proces, skwapliwie<br />

upodabniając się do maszyny, którą samo<br />

wytwarza, aby ta mogła je ostatecznie zastąpić”<br />

(Tamże, s. 41), stając się tym samym narzędziem<br />

nacisku i zniewolenia człowieka. Los poddanego<br />

czeka już nie tylko naukowca, artystę, czy konsumenta,<br />

lecz każdego obywatela, każdą jednostkę<br />

aktywnie uczestniczącą w życiu społecznym. Należy<br />

prześledzić jak deprawacja myślenia, które z impetem<br />

tyrana spada na poznawaną rzeczywistość,<br />

dotyka stosunki społeczne, zarażając już nie tylko<br />

podmiot poznający, lecz także jednostkę społeczną<br />

– w jaki sposób pełne podporządkowanie rachującego<br />

rozumu wobec nieubłaganych faktów, rodząca<br />

mit rzeczywistości danej raz na zawsze skwapliwość<br />

w śledzeniu regularności pustoszy człowieka jako<br />

indywiduum? Dominacja nowożytnego podmiotu<br />

wobec poznawanej rzeczywistości, która w efekcie<br />

przerodziła się w podległość myślenia w stosunku<br />

do raz już odkrytego porządku świata, wyraża stosunki<br />

zniewolenia, jakie panują między jednostką a<br />

społeczeństwem. Tak jak rozum oddał się w posiadanie<br />

poznawanym faktom, tak zachowanie każdego<br />

obywatela wyrażać może już tylko ogólnie akceptowaną<br />

tendencję aprobowania panujących relacji spo-<br />

136


łecznych. Wszakże nie można zapominać o słowach<br />

Adorna oraz Horkheimera: „Za panowanie człowiek<br />

płaci nie tylko wyobcowaniem od przedmiotów, nad<br />

którymi panuje: wraz z urzeczowieniem ducha zaczarowane<br />

zostały także stosunki samych ludzi”(Tamże,<br />

s. 44). Ślepa władza niezmiennego, raz już określonego<br />

bytu sankcjonuje ruch myśli, ale także nie pozwala na<br />

jakiekolwiek odstępstwo od reguł życia, od tej chwili<br />

rozum w pełni podporządkowuje się wytycznym bezpośredniej<br />

naoczności faktu, jednostka zaś ślepo wierzy<br />

instytucjom i prawom społecznym, jakakolwiek<br />

forma nieposłuszeństwa staje się nie do pomyślenia.<br />

Ubezwłasnowolniony człowiek z bezradnością dziecka<br />

staje przed zastaną rzeczywistością, wobec której<br />

nie ma już żadnych podejrzeń, ochoczo i z ufnością<br />

poddając się przemocy zwanej koniecznością, gloryfikuje<br />

ład, bezwiednie powielając to, co dane - staje się<br />

prawdziwym dzieckiem swojego narodu i czasów. Tak<br />

dalece upodabnia się do swych współobywateli, tracąc<br />

wszelkie znamiona indywidualności, staje się istotą<br />

gatunkową, uosabiając w sobie cechy ogólnospołeczne,<br />

degraduje siebie do rozmiarów bezwymiarowego<br />

punktu, styku wielokierunkowych prądów, wypadkowej<br />

sił, skłonności i mód. W momencie gdy przetniemy<br />

owe linie - stracimy człowieka. Skoro nie ma w nas<br />

nic więcej prócz tego, co przynoszą ze sobą kolejne<br />

pasma obiegu społecznych tendencji, sprzeciw wobec<br />

tworzących nas strumieni wpływów jest jednoznaczny<br />

z destrukcją nas samych.<br />

Powolna utrata podmiotowości najdobitniej wyraża<br />

się w dwóch tendencjach: w niemożliwości bezpośredniego<br />

dotarcia w poznaniu do człowieka oraz w<br />

całkowitej degradacji i wyjałowieniu sfery jego życia<br />

wewnętrznego. Pierwsza z nich jest wynikiem obiektywizacji<br />

i uprzedmiotowienia przyrody. Pozwoliło to<br />

oświeconej myśli zamknąć zmienną i nieprzewidywalną<br />

rzeczywistość w ramy stałych, ponadczasowych<br />

praw. Co z kolei umożliwiło pełniejsze, efektywniejsze<br />

opanowanie i podporządkowanie przyrody. Jednak<br />

niepohamowany postęp rachującego rozumu poszedł<br />

znacznie dalej – uprzedmiotowił także człowieka.<br />

Poznanie obiektywnej natury ludzkiej (skwapliwie<br />

badanej i rejestrowanej przez zastępy biologów, socjologów<br />

i psychologów) umożliwiło nam jeszcze<br />

lepsze poznanie procesów zachodzących w nas samych.<br />

Doprowadziło to jednocześnie do całkowitego<br />

przesłonięcia subiektywności - tego, co indywidualne<br />

i osobnicze. Nieuchwytna całość, abstrakcyjne pojęcie<br />

niepodzielnie zapanowało nad tym, co jednostkowe -<br />

nad urzeczowioną świadomością, wyznaczając jej byt,<br />

strukturę i wartość.<br />

Utrzymujące się panowanie przy wsparciu aparatury<br />

technicznej i pełnym nas od niej uzależnieniu, powoduje<br />

wymarcie fantazji, słabsze staje się wszelkie<br />

doznawanie, zmysłowość wygasa, nagie, faktyczne istnienie<br />

staje się jedyną, dostępną nam rzeczywistością.<br />

Sens nie tkwi już w ukryciu, poza tym co widzialne<br />

nie ma już nic, „dzisiejszy regres mas polega na niezdolności<br />

do usłyszenia na własne uszy rzeczy niesłyszalnych,<br />

do dotykania własnymi rękoma rzeczy nieuchwytnych<br />

– jest nową postacią zaślepienia”(Tamże,<br />

s. 53). Człowiek poznany w swych najgłębszych warstwach<br />

jawi się teraz jako w pełni przewidywalny mechanizm,<br />

rozpada się na zbiór procesów i funkcji jakie<br />

się w nim rozgrywają. Im więcej stosuje się w jego poznaniu<br />

narzędzi i metod opisu nauk przyrodniczych,<br />

tym bardziej zatraca się on w przyrodzie, zlewając się<br />

z nią, staje się jej bezwładnym elementem. W ten<br />

sposób stajemy się samym sobie całkowicie obcy, jako<br />

elementy przyrody tracimy wszystko to, co stanowiło<br />

o niepowtarzalności i swoistości naszego istnienia.<br />

Te sama prawidła rządzą jednostką i naturą, zatem<br />

gwałt zadany przyrodzie z powodzeniem skierowany<br />

zostać może w stronę własnego „ja”. Podmiotowość<br />

w imię możliwości poznania (dorównującej skutecznością<br />

naukom przyrodniczym) rezygnuje ze swej<br />

autonomiczności, degradując siebie, otwiera możliwość<br />

traktowania innych jako przedmioty. Zezwala na<br />

przemoc w imię postępu. Podmiot traci swą przewagę<br />

nad przedmiotowością, redukując siebie do wyniku<br />

działalności praw, zezwala jednocześnie na świadome<br />

ingerowanie we własne życie, podporządkowanie go<br />

zewnętrznym wpływom.<br />

Wirus rachowania w myśleniu deprecjonuje nie<br />

tylko nasze poznanie, jednocześnie wyniszcza nas<br />

samych. Proces degradacji życia jednostki do funkcji<br />

biologicznych, realizacji zadań społecznych, jest<br />

nie tylko problemem poznania człowieka, lecz także<br />

diagnozą stanu jego wewnętrznego istnienia. „Wyjałowiona”<br />

przez cenzurę przestrzeń społeczna niszczy<br />

w konformistycznym człowieku ostatnią myśl o nieposłuszeństwie.<br />

Na takim gruncie z łatwością plenić<br />

się może „polityczne szaleństwo”. Człowiek pozbawiony<br />

w swym myśleniu krytycyzmu i samodzielności<br />

z łatwością poddaje się wszelkim ideologiom, zaczyna<br />

utożsamiać się z przemocą, która go stworzyła, „wychowany<br />

z pomocą gwałtu, kanalizuje własną agresję,<br />

identyfikując się z gwałtem, aby ją przekazać dalej i<br />

w ten sposób się jej pozbyć”(T. Adorno, Dialektyka<br />

Negatywna, BWF PWN, Warszawa 1994, s. 472).<br />

Konformizm rodzi niemoc, następnie identyfikacje,<br />

w końcu przeradza się w czystą przemoc. Jako dobrzy<br />

obywatele, wierni wyznawcy dekalogu panujących<br />

praw, gotowi jesteśmy egzekwować je ze zdwojoną<br />

siłą, w imię ambicji, oraz dobra społeczeństwa, nawracać<br />

niewiernych, siłą naginać ich na modłę naszej<br />

(wewnętrznej już) poprawności.<br />

Instytucjami, na których zasadzać się ma zniewolona<br />

myśl, są zarówno wielkie centra handlowe, fabryki,<br />

biura, instytuty fizyki i biologii, jak i teatry, kina<br />

czy sale koncertowe. Te ostatnie w sposób szczególny<br />

ukazują rezultat działania oświeconej myśli wobec<br />

niesfornej rzeczywistości, na którą ta nałożyć chce<br />

gorset zracjonalizowanego, wyważonego i przeliczalnego<br />

języka, wszystko inne pozostawiając pod zasłoną<br />

irracjonalnego tabu. Sztuka okazuje się szczególnie<br />

dramatycznym polem zniewolenia. To, co zawsze starało<br />

się być poza systemem ogólnie przyjętych reguł,<br />

sprzeciwiało się im, ciągle próbowało konfrontować<br />

się z rzeczywistością, samo staje się elementem świetnie<br />

prosperującego mechanizmu. Celem w sztuce już<br />

dawno przestało być wzbogacające odbiorcę doświadczenie<br />

estetyczne. Jedyne, co pozostaje na jej polu, to<br />

ideologia praw ekonomii, jakimi kieruje się twórca, a<br />

137


w zasadzie producent, gdy z inżynierską precyzją projektuje<br />

to, co niegdyś nazwać można było dziełem sztuki, a<br />

co dziś należałoby określić mianem produktu szczególnego<br />

rodzaju zorganizowanej, seryjnej produkcji. Przemysł<br />

kulturalny, bo o nim jest tu mowa, ukazuje nam<br />

mechanizm upadku myśli oświecenia. Oświecenia,<br />

które chcąc wyjaśnić niezrozumiałe, uczyniło je nie<br />

tylko niezrozumiałym jeszcze bardziej, ale odwróciło<br />

od niego swój wzrok, czyniąc nieważnym, niepotrzebnym,<br />

wręcz niebezpiecznym. A gdy już zakryło<br />

wszystko to, co nieregularne, tajemnicze, czyniąc<br />

świat uporządkowanym układem, w którym wszystko<br />

jest już wypowiedziane, nie ma już żadnej tajemnicy,<br />

gdzie obok niezmiennych praw fizyki,<br />

rządzą równie niezłomne zasady ekonomii, czyniąc<br />

ze społeczeństwa sprawnie działający mechanizm,<br />

którego elementami są producenci i konsumenci,<br />

niegdyś twórcy i odbiorcy, odkrywcy i pytający,<br />

pozostało jedynie upewniać siebie i innych,<br />

wciąż bez końca, uwieczniając zastany porządek<br />

jako jedyny, najlepszy, dławiąc jednocześnie każdy<br />

zalążek odmienności, która może jedynie zakłócić<br />

wydajność naszej wspólnej pracy. Afirmacja<br />

rzeczywistości jest zarazem afirmacją instytucji,<br />

zastygłych stosunków społecznych, jest kultem<br />

niezmiennego mitu teraźniejszości. Współczesna<br />

kultura w wyniku rozwoju środków komunikacji,<br />

łatwości dostępu do setek tysięcy ludzi, ogromnej<br />

sugestywności swych środków przekazu, łatwości w<br />

kreowaniu świadomości, w poczuciu nieustannej zabawy,<br />

stała się aparatem, instytucją, której jedynym<br />

celem stało się: nic nie zmieniać.<br />

Utrzymać status quo, oto hasło przemysłu kulturalnego.<br />

Po co zmieniać cokolwiek, skoro i bez tego „każdy<br />

może być taki jak wszechpotężne społeczeństwo,<br />

każdy może być szczęśliwy, jeżeli tylko podda się, położy<br />

plackiem, wyrzeknie roszczeń do szczęścia” (Dialektyka<br />

Oświecenia, s. 174). Tak jak myśl poszukująca staje<br />

się myślą afirmującą, scalającą to, co jest, tak jak jest - bo<br />

przecież jest dobrze, tak przemysł kulturalny afirmuje, scala<br />

zastany porządek jako najlepszy z możliwych. W świecie,<br />

gdzie wszystko zostało już powiedziane i odkryte, gdzie indywidua<br />

nie są indywiduami, lecz punktami przecięcia linii<br />

ogólnych tendencji, kultura ma na celu utrzymać jednostkę<br />

w przekonaniu o własnej niepowtarzalności, oryginalności<br />

jej życia i pracy. Uderzająca jednomyślność gustów i potrzeb<br />

klientów podsycana przez przemysł produkujący „kulturę”<br />

pod rządami monopolu kapitału, są wyrazem jednowymiarowej,<br />

powtarzalnej i schematycznej produkcji towaru zwanego<br />

sztuką, noszącej to samo znamię, pracy samego konsumenta,<br />

wreszcie zunifikowanych wartości oferowanych przez produkty<br />

rynku. Potrzeby jednostki nie są już jej potrzebami,<br />

lecz jedynie ich projekcjami, narzucanymi, pomnażanymi, a<br />

następnie zaspakajanymi przez sam przemysł. Wolny wybór<br />

towaru, jakiego dokonuje konsument, jest w rzeczywistości<br />

skwapliwie przygotowaną, z góry ustaloną i przewidzianą<br />

manipulacją, a towarzysząca mu pozorna spontaniczność<br />

ogranicza się tu jedynie do wyboru alternatywy między<br />

identycznymi produktami noszącymi jedynie złudne<br />

znamię indywidualności. Całkowita standaryzacja towarów<br />

oraz wyprzedzająca ją kreacja sztucznych potrzeb<br />

uniemożliwia jakąkolwiek spontaniczność w<br />

zachowaniach jednostki, która sama dąży do ujednolicenia<br />

własnego życia. Jakakolwiek nowość, odstępstwo<br />

od normy, budzi w człowieku niepokój, powoduje,<br />

że jego zachowanie staje się nieprzewidywalne,<br />

na co producent pozwolić sobie nie może, dlatego<br />

dąży on do zunifikowania produktu, który w efekcie<br />

ujednolici także reakcje konsumenta, czyniąc z grup<br />

społecznych bezwładne masy. Ucząc konformizmu,<br />

autocenzury, bierności, niszczy w jednostce ostatnie<br />

ośrodki oporu, uniemożliwiając jej emancypację.<br />

Wszelki namysł zastępując rozrywką, której głównym<br />

hasłem staje się bezrefleksyjna, zautomatyzowana zabawa,<br />

u której podstaw leży bezradność, ubezwłasnowolnienie,<br />

infantylizacja, w której kategoria nowości<br />

staje się synonimem występku.<br />

Przelicznik walut, wzrost gospodarczy PKB, częstotliwość<br />

pracy wahadła ściennego zegara, liczba urodzin,<br />

małżeństw, rozwodów i zgonów, druga zasada termodynamiki<br />

Newtona. Szereg zer i jedynek, binarny ciąg<br />

ściśle określonych, sprecyzowanych i sklasyfikowanych<br />

zdarzeń. Dostrzegamy jedynie różnorodność związków,<br />

praw i korelacji. Nieprzerwany ruch i zamęt, nieubłagana<br />

siła wpływów praw ekonomii, drożność przepływu<br />

kanałów społecznych uwarunkowań, w tym pozornym<br />

biegu, nieustannym ruchu zastygłych form, gry oddziaływań<br />

splątanych sił, tkwi przesycona bierną akceptacją<br />

bezsilność. Wszechogarniająca statyka zdeprawowanej<br />

rzeczywistości, nieodwołalne podporządkowanie się<br />

nieprzejednanym regułom życia, pustoszy nas nieprzerwanie<br />

- wszelkie siły wygasły, ruch ciał zamarł. Bezwład<br />

myśli, przelicznik rzeczywistości przybierający formę<br />

matematycznego rachunku, nie pozwala nam na osiągnięcie<br />

innego wyniku. Werdykt zapadł - prawda już<br />

nigdy nie będzie tajemnicą, obie strony równania muszą<br />

być zgodne. Składając swój los w ofierze ideologii<br />

karmiącej się snem o niezmienności, jesteśmy tylko na<br />

tyle, na ile pozwalają nam zakrzepłe relacje, związki i<br />

instytucje społeczne. Panowanie oświeconej myśli, degradujące<br />

jednostkę i jej autonomię, rodzi przemoc<br />

społeczną i fizyczną. Sterylne umysły ludzi stają<br />

się podatne na wszelką propagandę. Sprzeciwić się<br />

masowej kulturze, przezwyciężyć blokadę zautomatyzowanego<br />

rozumu, rozsadzić konformizm,<br />

myśleć, czuć, konsumować samodzielnie – to w<br />

końcu nie dać się zniewolić, poddać ideologiom,<br />

despotyzmom, nacjonalistycznej paranoi, to przygotować<br />

w sobie siłę odparcia gwałtu i przemocy.<br />

W ostatecznym rozrachunku – wziąć odpowiedzialność<br />

za własne istnienie.<br />

Michał Drózd – studiuje filozofię na Uniwersytecie Warmińsko-<br />

Mazurskim w Olsztynie. Główne obszary zainteresowań to<br />

antropologia filozoficzna, fenomenologia, idealizm niemiecki,<br />

literatura rosyjska.<br />

138


Marek Jędrasik<br />

Coraz bardziej oczywistym staje się przekonanie, że<br />

system filozoficzny Markiza de Sade znajduje się na<br />

poziomie tego, co przemilczał, a nie tego, co wyraził<br />

bezpośrednio. Byłoby to zgodne z tym, co dawno zauważył<br />

Bataille, że odczytywanie jego dzieła wprost<br />

jest czynnością jałową poznawczo. Opinia ta bardzo<br />

się wzmocniła po lekturze pierwszej polskiej monografii<br />

myśli filozoficznej Markiza pod tytułem: „De<br />

Sade. Integralna Potworność. Filozofia libertynizmu,<br />

czyli konsekwencje śmierci Boga” autorstwa Bogdana<br />

Banasiaka, wydanej przez Wydawnictwo Thesaurus<br />

w roku 2006. Według autora tej pracy, najbardziej<br />

ogólną i podstawową intencją Markiza było powiedzieć<br />

wszystko, niezależnie od tego, jak by się ludzie<br />

tego obawiali. Markiz ją zrealizował, według niego,<br />

w trzech wymiarach, które określa jako: „powiedzieć<br />

wszystko”, „powiedzieć więcej” i „powiedzieć niewyrażalne”.<br />

W pierwszym wymiarze Markiz objawia się<br />

jako encyklopedysta ewidencjonujący wszystko to, co<br />

należy do sfery działania zbrodniczego, działania publicznie<br />

odrzucanego przez społeczeństwo jako złe,<br />

nieprzyzwoite, niemoralne. Można powiedzieć, że<br />

jest to opis sfery działań praktycznych libertyna.<br />

Drugi wymiar realizacji podstawowej intencji Markiza,<br />

związany z tym pierwszym, można uznać za<br />

opis teoretycznej sfery życia libertyna, czyli sfery jego<br />

poglądów, które społeczeństwo odrzucało jako przekonania<br />

niebezpieczne dla życia publicznego. Ta sfera<br />

określa filozofię libertyńską. Trzecim wymiarem realizacji<br />

filozofii Markiza, według Banasiaka, jest wymiar<br />

wypowiedzenia tego, co niewyrażalne. Jest ono takie<br />

ze względu na uwolnioną siłę czystej negacji. Konsekwentna<br />

demistyfikacja miała realizować absolutną<br />

wolność w postaci integralnej potworności utożsamianej<br />

przez niego ze stanem apatii. Siła ta nie tylko<br />

niszczy ideę Boga, Natury, ale również samej tożsamości<br />

osobowej wyrażanej w pojęciu Ja i Innego. Ten<br />

trzeci wymiar, wedle Banasiaka, przekracza skrajne<br />

formy indywidualizmu, które jako konwencjonalny<br />

egoizm nadal znajdują się jeszcze na poziomie społecznego<br />

dyskursu. Jest to wymiar myśli, która przekracza<br />

nie tylko aspekt trwania indywidualnego, ale<br />

również gatunkowego. Wymiar przekraczający wszelki<br />

dyskurs werbalny, determinowany zawsze według<br />

autora tej interpretacji przez założenia metafizyki<br />

obecności. Czyli oparty na tezie rozumu teoretycznego,<br />

dążącego do prawdy, na której to idei opiera się<br />

sam proces demistyfikacji oraz rozumu praktycznego<br />

dążącego do dobra. Na nich z kolei opiera się instynkt<br />

pewnym dystansem i ironią. Z drugiej strony chodzi również<br />

o znalezienie takiej interpretacji, która rzeczywiście<br />

ukaże Markiza jako całkowicie współczesnego myśliciela,<br />

który zastanawia się nad aktualnymi dla nas problemami.<br />

A to oznacza odczytanie, które pokazałoby jego związek<br />

nie tylko z następcami, ale również poprzednikami, w<br />

ramach pewnej europejskiej tradycji intelektualnej.<br />

Weźmy dla przykładu podstawową kategorię Sade’a,<br />

pojęcie Natury. Jak wiadomo jej podstawowym prawem,<br />

według Markiza, jest prawo równowagi, w aspekcie fizycznym,<br />

aspekcie moralnym i, jak sądzę, formalno - literackim,<br />

a więc poznawczym. Prawo to było wielokrotnie<br />

formułowane w różnych utworach na przestrzeni<br />

całokształtu jego twórczości. Ogólnie głosi ono, że suma<br />

dobra i zła jest taka sama we wszechświecie. Na płaszczyźnie<br />

fizycznej wyraża się w równowadze pomiędzy<br />

procesami powstawania i niszczenia, co gwarantuje<br />

wieczny ruch natury. A na poziomie literackiego warsztatu<br />

jest wyrażane przez całkowitą formalną symetrię<br />

pomiędzy czynami i poglądami postaci dobrych i złych.<br />

Bohaterowie występni reprezentują według Sade’a twórczy,<br />

aktywny aspekt natury, a osobnicy cnotliwi aspekt<br />

zachowawczy, bierny. Jest to wynikiem tego, że tych<br />

pierwszych Markiz identyfikuje z osobnikami silnymi<br />

z natury, a cnotliwych z osobnikami słabymi. Tak więc<br />

wyrazem świadomości metajęzykowej Markiza jest jego<br />

dążenie do zachowania absolutnej formalnej symetrii<br />

postaw moralnych bohaterów jako narzędzi natury. Z<br />

tego by wynikało, że sama natura ma nie tylko wymiar<br />

czysto materialny, ale również formalny. Markiz konstruował<br />

swoich literackich bohaterów z pełną świadomością,<br />

że ich czyny i poglądy wynikają jedynie z ich<br />

uwarunkowań. Ich namiętności i wyobrażenia powstają<br />

w wyniku określonej pozycji wobec natury i innych<br />

jednostek. Widać to na przykładzie opisów beznadziejnego<br />

buntu niektórych libertynów wobec natury,<br />

którzy się nie godzą na bycie jedynie jej narzędziami.<br />

Wyrażają oni w ten sposób poczucie maksymalnej siły<br />

i mocy wobec innych ludzi, która jest przenoszona na<br />

cały wszechświat.<br />

Wraz z upadkiem idei prawdy upada założenie o<br />

istnieniu jednego świata, bytu, rzeczywistości, do<br />

której odnoszą się bohaterowie w trakcie wspólnego<br />

dyskursu. Teraz bohaterowie wyrażają jedynie swoje<br />

własne konkretne uwarunkowania, swoje miejsce<br />

w stosunku do innych. Swoją siłę lub słabość. Słabi<br />

tworzą własną retorykę, retorykę cnoty. Jest to jedynie<br />

swoisty apel do mocnych, aby ci nie wykorzystywali<br />

swej siły wobec nich. Silni, świadomi swej przewagi<br />

nad ofiarami nie tylko wykorzystują ją praktycznie,<br />

ale również na płaszczyźnie psychologicznej, ukazując<br />

im beznadziejność ich sytuacji. Nie jest to więc<br />

już tylko napawanie się samym bólem fizycznym<br />

ofiary, ale również lękiem przed nieodwracalnością<br />

139


przetrwania i reprodukcji gatunkowej. Dla Banasiaka<br />

to, co nazywamy systemem myśli Markiza, jest wynikiem<br />

przemyślenia wszystkich konsekwencji śmierci<br />

Boga. Otrzymujemy wówczas ów trzeci wymiar, tożsamy<br />

z tym, co niewyrażalne. W tej sferze, twierdzi<br />

Banasiak, myśl Sade’a charakteryzuje heterologiczność,<br />

ateologiczność i monomania. W pierwszym<br />

przypadku mamy do czynienia z tym, co całkowicie<br />

przypadkowe i jednostkowe w myśleniu, odrzucającym<br />

wszelką powszechnie obowiązującą<br />

prawdę, której ostatecznym fundamentem i założeniem<br />

był Bóg. Jest to w związku z tym, według<br />

autora monografii, myśl filozoficznie bredząca.<br />

Aspekt ateologiczny prowadzi do porno-teologii,<br />

czyli negatywnej teologii bluźnierstwa, wyrażającego<br />

jedynie absolutne nienasycenie i niespełnienie<br />

każdej pasji, na miarę Boga, którego już<br />

nie ma. To myśl bluźniąca. Myśl monomana<br />

z kolei wyraża jedynie jego obsesyjne popędy,<br />

pragnienia, z tego względu, że wspólna miara<br />

istnienia w postaci Boga przestała obowiązywać.<br />

Myśli takiej pozostaje jedynie obrona<br />

przed mrocznymi siłami fantazmatycznych<br />

wizji i obsesji. Jest to myśl nagabująca, myśl<br />

tworząca jedynie złudzenie wspólnoty. Dlatego<br />

Banasiak sądzi, że Markiz odwoływał<br />

się do literatury i teatru jako form nie tyle<br />

wyrażania myśli własnej, co raczej tworzenia<br />

z własnych fantazmatów i zmyśleń pozoru<br />

powszechnie obowiązującej prawdy.<br />

Temu, co ma znaczenie indywidualne, jednostkowe<br />

Markiz nadaje poprzez literaturę i<br />

teatr pozornie powszechne, uniwersalne znaczenie.<br />

W oparciu o przyjęcie istnienia przez<br />

Banasiaka trzeciego wymiaru myśli Markiza,<br />

wypowiedzenia tego co niewyrażalne, można<br />

sądzić, że również on próbuje odczytywać to<br />

dzieło nie wprost. Sąd ten jednak jest mylny.<br />

Banasiak zatrzymuje się na poziomie negatywnej<br />

metafizyki. W efekcie takiej interpretacji<br />

systemu Markiza trzeci wymiar redukuje<br />

się do przekonań, jakie głosili libertyni w jego<br />

tekstach. Staje się on jedynie efektem radykalizacji<br />

ich poglądów przez interpretatora. Wyciągnięciem<br />

z tych przekonań ostatecznych konsekwencji.<br />

Istnieje jednak nadal problem, czy jest<br />

uzasadnionym założenie, że są to poglądy samego<br />

Sade’a? Czy można je całkowicie utożsamić z<br />

jego systemem myśli? Czy takie odczytanie dzieła<br />

nie byłoby raczej odczytaniem wprost, całkowicie<br />

jednoznacznym? W takich interpretacjach<br />

pomija się całkowicie świadomość metajęzykową<br />

Markiza, jako podstawę warsztatowego dystansu<br />

do literackich bohaterów, których sam stworzył. A<br />

to byłoby równoważne z odczytywaniem jego tekstów<br />

i myśli w sposób dosłowny, a nie symboliczny.<br />

Powstaje więc pytanie, czy w samych tekstach nie<br />

znajdują się klucze do interpretacji wieloznacznej,<br />

wręcz alegorycznej. Gdyby ich tam nie było, bylibyśmy<br />

skazani na całkowitą dowolność odczytania.<br />

Tak więc, czy w samych tekstach nie ma podstaw do<br />

potraktowania bohaterów, ich poglądów i działań z<br />

sytuacji. Można powiedzieć, że z tego punktu widzenia<br />

każda przestrzeń komunikacji społecznej opiera<br />

się na nieświadomości, braku zrozumienia rzeczywistych<br />

stanowisk i pozycji, jakie zajmują wobec siebie<br />

uczestnicy zbiorowego dyskursu. W świecie de Sade-<br />

’a jest dokładnie odwrotnie. Wszystko dzieje się na<br />

poziomie świadomości ofiary i kata. Każda z postaci<br />

zna z góry swą siłę i słabość, dlatego wszelki dyskurs<br />

jest skazany na niepowodzenie. Nikt nie przekona do<br />

swych racji nikogo. Słabemu pozostaje jedynie wiara<br />

w Boga i opatrzność, tak jak silnemu drwienie z nich<br />

jako forma rozkoszy dodatkowej. Każdy pogląd jest<br />

jedynie wyrazem pragnień kata i ofiary, opartym na<br />

wyobrażeniach wyznaczonych przez pozycję w sytuacji,<br />

w której obie jednostki się znalazły. Każda wypowiedź<br />

wyraża usytuowanie jednostki wobec innych<br />

osób. Pozycja ta jest źródłem namiętności, które stanowią<br />

przyczynę wyobrażeń i poglądów tworzonych<br />

w oparciu o nie. Czyli interpretacji moralnej świata,<br />

tworzonej przez zaangażowany w język podmiot. Tak<br />

więc na poziomie struktury formalnej tekstu, a nie w<br />

tym, co powiedział Sade wprost widać jego świadomość<br />

konwencjonalności dyskursu społecznego definiowanego<br />

przez zasadę opozycji moralnych. To owe<br />

opozycje tworzą naszą logikę identyfikacji z podmiotami,<br />

które w nim uczestniczą. Markiz dobrze wiedział,<br />

że w dyskursie zawsze kierujemy się moralnością,<br />

która zmusza nas do solidaryzowania się z tymi,<br />

a nie innymi osobnikami. Do identyfikowania się z<br />

tymi, a nie innymi poglądami. Moralność zawsze<br />

wyraża strukturę zaangażowania jednostki<br />

w siebie i innych. A co z tymi niezaangażowanymi,<br />

którzy osiągnęli stan apatii?<br />

U Markiza występują trzy rodzaje apatii.<br />

Apatia cnotliwych wynika z niedostatku sił.<br />

W efekcie nie podejmują oni jakichkolwiek<br />

działań, są bierni. U ludzi występnych jest<br />

ona skutkiem nadmiaru energii i aktywności,<br />

czego wynikiem jest przesyt na skutek nadmiernego<br />

zaspakajania swoich potrzeb. Są to<br />

apatie, które w tekstach Markiza występują<br />

na poziomie semantycznym, na poziomie<br />

anegdoty psychologicznej. Jest wreszcie apatia<br />

będąca wynikiem równowagi, w której nie<br />

ma nadmiaru lub braku w zaspakajaniu swoich<br />

potrzeb. Tylko odchylenie od stanu równowagi<br />

może wytworzyć potrzebę – zaangażowanie<br />

emocjonalne w treści słów pewnego języka. Ten<br />

trzeci rodzaj apatii nie występuje już na poziomie<br />

semantycznym, ale jest wyrażany za pomocą<br />

czysto formalnej struktury samego tekstu. Mamy<br />

wówczas do czynienia z całkowitą symetrią poglądów<br />

i działań postaci cnotliwych i występnych.<br />

Zaangażowany w treści czytelnik nie dostrzega<br />

symetryczności opozycji pomiędzy bohaterami<br />

negatywnymi i pozytywnymi. To konsekwencja<br />

identyfikowania się z jednym z typów bohatera i<br />

odrzucania symetrycznej do niego postaci. Na poziomie<br />

treści języka wyraża się to w asymetryczności<br />

traktowania wypowiedzi, w które jesteśmy zaangażowani.<br />

Markiz badając zagadnienie apatii dostrzega<br />

również, że ta sfera emocjonalnego zaangażowania w<br />

140


język, kształtująca podmiotowość, jest wytwarzana<br />

w celu całkowitego uspołecznienia jednostek. Tylko<br />

dzięki powstaniu u jednostki potrzeby istnienia innego<br />

podmiotu, solidarności i empatii emocjonalnej z<br />

innymi ludźmi stajemy się członkami pewnej wspólnoty<br />

komunikacyjno-kulturowej. Powyższa sfera w<br />

sposób naturalny rozprasza energię człowieka dzięki<br />

istnieniu wyobrażeniowej podmiotowości swojej i<br />

innych. Bohaterowie negatywni dążą do likwidacji<br />

tej sfery emocjonalnej. A więc do likwidacji negatywnych<br />

stanów emocjonalnych związanych z samotnością.<br />

To one tworzą u jednostki stałą potrzebę kontaktu<br />

z innymi. Zawsze w jego trakcie porównujemy<br />

innych ze sobą oraz siebie z innymi. Potrzeba ta została<br />

ukształtowana w procesie wychowania. Wynika<br />

z różnych kompleksów powstałych w wyniku tego<br />

procesu. Sfera emocji związana jest z wyobrażeniem<br />

podmiotowości innych w wyniku zaangażowania w<br />

wypowiedzi określonego języka. Efektem tego zaangażowania<br />

jest także obiektywizacja znaczeń słów,<br />

które dzięki temu stają się bytami. Na skutek tego<br />

powstaje poczucie realności własnej podmiotowej<br />

tożsamości oraz świata, w którym się ona realizuje.<br />

Pewne kategorie i stwierdzenia ulegają obiektywizacji<br />

w takim stopniu, w jakim ze względu na<br />

wzbudzane emocje, nie podlegają żadnej refleksji<br />

intelektualnej. Są one automatycznie używane jako<br />

całkowicie pewne i oczywiste. Tak więc libertyn<br />

dążący do likwidacji tej sfery emocjonalnej dąży<br />

w rzeczywistości do uniezależnienia się od obrazu<br />

innego, jaki jest kształtowany przez język na<br />

poziomie wyobraźni moralnej. A więc do likwidacji<br />

podmiotowości innego wytworzonej nie tylko<br />

intelektualnie, ale również emocjonalnie przez<br />

wspólnotę wychowawczą, której był członkiem.<br />

Nie jest to tylko proces pozbywania się sumienia,<br />

ale również potrzeb emocjonalnych związanych z<br />

komunikowaniem się z innymi jednostkami jako<br />

podmiotami. W ten sposób jest to również proces<br />

likwidowania negatywnych emocji związanych z<br />

samotnością, brakiem komunikacji z innymi. Sade<br />

opisując proces pozbywania się sumienia ukazuje<br />

znaczenie powtarzalności działań, które tworzą system<br />

nawyków emocjonalno-werbalnych. Tak więc<br />

Markiz wprowadzając kategorię apatii dostrzegał<br />

społeczne źródła powstawania zaangażowania w<br />

podmiotowość własną i innych. Była ona dla niego<br />

konstrukcją językowo-kulturową mającą na celu<br />

uzależnienie jednostki od wspólnoty. Jej zniewolenie<br />

za pomocą duchowo-moralnych przesądów.<br />

Stan apatii byłby stanem wyzwolenia emocjonalno-intelektualnego<br />

od fantazmatów tworzonych<br />

w jednostce przez społeczeństwo za pomocą języka.<br />

Wyzwolenie to można zabsolutyzować w<br />

ramach bezkrytycznego użycia negatywnej formy<br />

tego, co zostało odrzucone. Wtedy mamy jedynie<br />

do czynienia z aktem retoryczno–formalnym, językowym,<br />

a nie realnym, pragmatycznym, funkcjonalnym<br />

dla jednostki. Banasiak taką interpretację<br />

Markizowi przypisuje, kreując go na twórcę<br />

negatywnej metafizyki, opartej na sile absolutnej<br />

negacji. Byłoby to słuszne, gdybyśmy utożsamili<br />

myśl Markiza z poglądami zbrodniczych libertynów<br />

z jego tekstów. To oni reprezentują<br />

poglądy, które są jedynie negatywną odwrotnością<br />

metafizyki bohaterów cnotliwych. W<br />

takim stopniu wierzących w istnienie Boga,<br />

absolutnego gwaranta ich realności, oraz realności<br />

społeczeństwa i świata, będących zobiektywizowanym<br />

porządkiem moralnym, w jakim<br />

brakuje im sił na samodzielne istnienie, muszą<br />

się zatem łączyć i tworzyć zbiorowość. Inaczej<br />

to ujmując, widmowe istnienie istot słabych<br />

prowadzi do powstania wspólnoty kulturowej<br />

jako warunku ich przetrwania. A to oznacza,<br />

że słaba jednostka staje się narzędziem, instrumentem<br />

trwania innych istot, na tyle słabych,<br />

że bez utworzenia wspólnoty nie mogłyby one<br />

istnieć. Tak więc istnienie społeczeństwa, kultury<br />

jest warunkiem ich przetrwania w sensie biologicznym.<br />

Stąd afirmacja kultury, jako emanacji<br />

wspólnoty opartej na wierze w boga i porządek<br />

moralny, występująca u słabych. Paradoksalnie,<br />

jednostki absolutnie negujące boga i porządek<br />

moralny również są całkowicie zaangażowane w<br />

tę wspólnotę za pomocą języka, którego używają<br />

do wyrażenia swej negatywnej postawy. A w końcu<br />

język jest tą technologią, dzięki której może<br />

powstać wspólnota, jako zbiorowość. Powstanie<br />

ona w chwili gdy zaangażujemy się w język jako<br />

kulturę w formie pozytywnej bądź negatywnej.<br />

Kultura według Markiza, a także Nietzschego,<br />

propaguje stereotypowe poglądy ludzi cnotliwych,<br />

czyli z natury słabych, czyniąc z nich wizję świata<br />

obiektywnego. Wizja ta staje się miarą prawdziwości<br />

poglądów formułowanych w określonym języku<br />

wspólnoty. Jednak istnieją jednostki, których<br />

ze względu na biologiczne uwarunkowania nie<br />

można w sposób standardowy uspołecznić w procesie<br />

wychowania. Są to jednostki nadmiernie silne<br />

biologicznie. Standardowy system nagród i kar,<br />

ze względu na inną ich wrażliwość, częściowo nie<br />

odnosi spodziewanych skutków. Inna jest w tym<br />

przypadku struktura oddziaływania, a co za tym<br />

idzie następują nieprzewidywalne zmiany w kształtującej<br />

się podmiotowości takich jednostek. Mają<br />

one w związku z tym kłopoty z własną tożsamością,<br />

a także tożsamością podmiotową innych. Powstają<br />

trudności w identyfikacji z rolami społecznymi<br />

jakie społeczeństwo im narzuca. Tu tkwi źródło powstania<br />

jednostek ocenianych przez społeczeństwo<br />

jako występne, złe, niemoralne. Jednostki takie w<br />

niektórych przypadkach rekonstruują system uwarunkowań<br />

kulturowych wspólnoty, w której funkcjonują,<br />

ale w formie negatywnej metafizyki. Jest ona<br />

symetrycznym światem ludzi silnych, tak jak światem<br />

ludzi słabych jest kultura. Nie jest to właściwie<br />

jeden świat osobników silnych, ale raczej wiele światów,<br />

w których na różne sposoby parodiowany jest<br />

standardowy świat kultury osób cnotliwych. Jednostki<br />

te spełniają ważną ideologiczną funkcję wobec<br />

wspólnoty, tworząc pozorne, stereotypowe wyjście<br />

poza społeczeństwo i kulturę. Stanowią więc tylko<br />

część mechanizmu społecznego.<br />

141


Sade był świadomy formalizmu językowego. Jako<br />

literat i filozof musiał też być świadomy różnicy pomiędzy<br />

językiem a kryptojęzykiem, pomiędzy tym<br />

co trzeba objawić i wyrazić, a tym, co trzeba ukryć<br />

i przemilczeć w tekście, aby osiągnąć odpowiedni<br />

efekt. Można uznać Markiza za prekursora nie tylko<br />

Nietzschego, ale również postmodernistów. Naturę<br />

utożsamił z tekstem, w pełni retorycznie ją wykorzystując.<br />

Sade uznał, że za pomocą literackiej formy lepiej<br />

wyrazi względność każdego stanowiska filozoficznego,<br />

każdego sądu i opinii. Prawo równowagi natury<br />

funkcjonuje na wszystkich poziomach jego systemu.<br />

Niestety wielu interpretatorów jako przesłankę przyjmuje<br />

interpretację, w której odrzuca się prawo równowagi<br />

na rzecz przewagi zła nad dobrem. Również<br />

Bogdan Banasiak, jak sądzę, przyjął taką interpretację.<br />

Według niej de Sade miałby jakoby zmienić swoje<br />

przekonania na rzecz zasady destrukcji. Zasadą natury<br />

byłaby teraz destrukcja, a nie harmonia. Wynikać<br />

to może z przyjętego przez interpretatorów Sade’a a<br />

priori psychologicznego( bo opartego na anegdotach<br />

historycznych) założenia, identyfikującego poglądy<br />

Markiza z poglądami negatywnych bohaterów jego<br />

tekstów. Mniemam, że dla takiej asymetrii nie ma<br />

żadnych podstaw w jego dziele, a wręcz utrudnia ona<br />

stworzenie spoistego obrazu całego systemu. Podejście<br />

takie tworzy przeszkodę w połączeniu w jedną całość<br />

różnych aspektów jego myśli oraz różnych poziomów<br />

odniesienia : ontologicznego, formalnego, moralnego.<br />

Markiz wielokrotnie konstatuje obojętność i amoralność<br />

natury. W wyniku odrzucenia zasady równowagi<br />

pojęcia te schodzą na poziom psychologicznej anegdoty.<br />

Ta zasada na poziomie moralnym, a więc indywidualnym,<br />

psychologicznym była prawdopodobnie<br />

dla Markiza zasadą równowagi emocjonalnej, czyli<br />

braku zaangażowania w występek oraz cnotę. Markiz<br />

lokalizował je na poziomie stereotypów emocjonalno-intelektualnych.<br />

Występek i cnota były dla niego<br />

wyrazem zaangażowania emocjonalnego w określony<br />

język. To kultura wytworzyła te opozycje jako elementy<br />

podmiotowości jednostek należących do pewnej<br />

wspólnoty. Osobnicy słabi reprezentują retorykę absolutnej<br />

afirmacji cnoty. Bohaterowie silni reprezentują<br />

retorykę absolutnego zła, będąc jedynie negatywnym<br />

odbiciem pozytywnej metafizyki słabych. Ewidentnym<br />

przykładem takiej skrajnie negatywnej metafizyki<br />

jest system Saint-Fonda zaprezentowany w „Historii<br />

Julietty”. To wyraz siły i aktywności biologicznej libertyna.<br />

Jakościowa równowaga i symetria zachodząca<br />

pomiędzy bohaterami występnymi i cnotliwymi wskazuje<br />

na czysto retoryczne zabiegi literackie de Sade’a.<br />

Zarówno kaci, jak i ich ofiary nie identyfikują się ze<br />

swoimi poglądami, sytuacjami i doświadczeniami. Paradoksalnie,<br />

jedni i drudzy „pragną” tyle samo dobra<br />

i zła. Są bowiem jedynie częścią wewnętrznego ruchu<br />

samego tekstu. Jeszcze raz powtórzę, naiwnością byłoby<br />

identyfikowanie systemu de Sade’a z poglądami<br />

wyrażanymi przez literackie postacie. Interpretatorzy<br />

zaś uparli się lokować poglądy Markiza w głowach<br />

jego bohaterów, i to tych występnych. Markiz identyfikując<br />

się z Naturą wychodził poza fascynację dobrem<br />

i złem. Na poziomie metaliterackim równowaga<br />

oznaczała dla niego metapojęcie wyrażające jedność<br />

wszystkich przeciwieństw. Całość tego wszystkiego,<br />

co nazywamy metajęzykiem. Całość osiągalną jedynie<br />

w stanie apatii. Podmiot nie odczuwa w tym stanie<br />

przyciągania języka, ani potrzeby komunikacji. Nie<br />

występują negatywne skutki samotności. Jednostka<br />

nie ma nic do przekazania innym, ani nie oczekuje<br />

tego od nikogo. Rzeczywistość odkrywa swój operacyjny<br />

aspekt, domenę „zarzadzającego” umysłu elit.<br />

Markiz de Sade poddał go w swym dziele swoistej<br />

dyskretnej dekonstrukcji. Pod maską przemocy „powiedział<br />

o nim wszystko”.<br />

Marek Jędrasik – ur. w 1950 roku w Olsztynie, gdzie do dziś<br />

mieszka. Od wielu lat miłośnik filozofii. Szczególnie filozofii<br />

antycznej oraz buddyjskiej. Redaktor „<strong>Portret</strong>u”.<br />

142


Z Pawłem Jaszczukiem, pisarzem, rozmawia Marek Barański<br />

I. Olsztyn—Allenstein<br />

Skąd, pisząc „Testament”, czerpałeś wiedzę o<br />

Olsztynie-Allensteinie ?<br />

Wszystkich źródeł nie jestem w stanie wymienić.<br />

Ważny był plan miasta z 1913 r., który pozwalał mi<br />

orientować się w dawnej przestrzeni. Obowiązkowe<br />

lektury to: „Olsztyn 1353-1945” Andrzeja Wakara,<br />

„Olsztyn” Stanisława Achremczyka, „Olsztyn 1353-<br />

2003” — praca zbiorowa pod redakcją Stanisława<br />

Achremczyka i Władysława Ogrodzińskiego, a także<br />

znakomicie opracowany album Rafała Bętkowskiego,<br />

„Olsztyn jakiego nie znacie”, jak również „Warmia i<br />

Mazury — zarys dziejów”, które wydał Ośrodek Badań<br />

Naukowych w Olsztynie, pod redakcją Bohdana<br />

Łukaszewicza, oraz „Gazeta Olsztyńska 1886-1939”<br />

autorstwa Andrzeja Wakara i Wojciecha Wrzesińskiego...<br />

Jak dowiedziałeś się, ile 7 maja 1914 roku w<br />

Olsztynie kosztowała kawa, a ile szarlotka?<br />

Kapitalnym źródłem informacji były gazety ukazujące<br />

się w Olsztynie przed I wojną, utrwalone na mikrofilmach<br />

w Ośrodku Badań Naukowych im. Wojciecha<br />

Kętrzyńskiego. Ślęczałem nad nimi godzinami. Tam<br />

znalazłem ceny artykułów żywnościowych. Rewelacyjne<br />

były ogłoszenia i reklamy, a także kroniki towarzyskie.<br />

Cytaty pochodzą z tych gazet i są w większości<br />

autentyczne.<br />

Wspominasz w „Testamencie” o lotnisku sterowców<br />

w Dywitach. Wizerunek sterowca znajduje się<br />

na olsztyńskim ratuszu. Co myślisz o tym: zeppelin<br />

jednym z logo naszego miasta?<br />

Masz rację: zeppeliny — ze względu na swój urok i<br />

majestat — mogłyby wrócić do Olsztyna, może razem<br />

z tramwajami. Byłyby niekwestionowaną atrakcją naszego<br />

miasta i jego oryginalnym logo.<br />

fot. Marta Skłodowska<br />

143


Czy w Olsztynie jest coś wyjątkowego, czego nie<br />

mają inne miasta?<br />

Wyjątkowość Olsztyna polega na mieszance kultur,<br />

wywołującej w nas naturalną tęsknotę za prawdą, która<br />

jest w tym mieście ukryta. Można jej szukać, ale<br />

obawiam się, że mimo starań nikt jej już nie znajdzie.<br />

II. Rodowód<br />

Skąd wywodzi się Twoja rodzina? Kim był Twój<br />

dziadek, pradziadek?<br />

Moja rodzina pochodzi z Podlasia. Mój pradziadek<br />

Stefan mieszkał we wsi Sycyna pod Białą Podlaską.<br />

Pradziadek brał udział w powstaniu styczniowym,<br />

za co władze carskie ukarały go zsyłką i wydziedziczeniem<br />

z majątku. Pradziadek walczył w oddziale<br />

Chrzanowskiego. Mój dziadek Paweł pracował w majątku<br />

księcia Świętopełka Mirskiego i walczył w 1905<br />

roku w wojnie Rosji z Japonią. W 1916 roku walczył z<br />

Prusakami. Dostał się do niewoli i pracował u ogrodnika<br />

pod Rostockiem. W 1920 roku trzeci już raz brał<br />

udział w wojnie, tym razem Polski z bolszewikami, a<br />

potem, jako kombatant, pracował w policji. Mój pradziadek<br />

Tadeusz Mankiewicz, ze strony mamy, ukończył<br />

sławną Szkołę Mechaniczno-Techniczną Hipolita<br />

Wawelberga w Warszawie i był szefem elektrowni w<br />

Białej Podlaskiej, a jego ojciec Jan był przedsiębiorcą.<br />

Czy w waszej kuchni wisiała dyscyplina? Dostawałeś<br />

lanie od rodziców?<br />

W moim domu, w kuchni nie było dyscypliny, lecz<br />

widziałem taką „sarnią nóżkę” u kolegi z podwórka i<br />

była ona przerażająca. Czasem, jak każdy normalny<br />

chłopak, rozrabiałem i dostałem lanie od ojca, lecz<br />

pomysły, jakie przychodziły mi do głowy, były tego<br />

warte.<br />

Jakie było podwórko, na którym się bawiłeś?<br />

Pamiętam dwa podwórka: pierwsze w Morągu przy<br />

ul. Pułaskiego i drugie w Olsztynie przy ul. Lumumby.<br />

W Morągu po burzach poszukiwałem „deszczowych<br />

skarbów” i byłem w tym dobry. Nigdy się nie nudziłem.<br />

Puszczaliśmy z kolegami latawce, strugaliśmy łódki z<br />

kory, robiliśmy łuki i strzały z grotami z gwoździ, by<br />

upolować zające, strzelaliśmy z procy, kusz, chowaliśmy<br />

się między belami drewna lub ryzykując życiem<br />

skakaliśmy na piaskowni, ale też potrafiliśmy robić<br />

pyszne waniliowe lody lub piec jesienią kartofle.<br />

Pamiętasz imiona kolegów i koleżanek z podwórka?<br />

Pamiętam imiona i nazwiska kolegów, z którymi grałem<br />

w puchę i berka kijowego lub piłkowego. Grałem<br />

w piłkę nożną z Januszem Kupcewiczem, Ryśkiem<br />

Milewskim, na gitarze z Jaromirem Wroniszewskim<br />

i Władkiem Pałyską. Wyprawialiśmy się do lasu za<br />

WDK na orzechy z Cześkiem i Andrzejem Grinbaum,<br />

Mirkiem Kownackim i Krzyśkiem Pileckim.<br />

Piszesz w „Testamencie” o dawnym Miejskim<br />

Gimnazjum w Olsztynie, w którym obecnie mieści<br />

się I LO. A jak wspominasz naszą „Budę”, konkurencyjne<br />

III LO?<br />

Nasza „buda” III LO była - „bezet”. I niech tak już<br />

pozostanie. Nauczyciele: „Samowar”, Kujawski, Bednara,<br />

Wincuk, Józwa, Tomaka, Szczepańska, Rychcik,<br />

Jaskóła, byli klasą dla siebie. Kilkoro z nich (sorry, ale<br />

nie będę ułatwiał czytelnikom zadania) przeniosłem<br />

żywcem do „Testamentu”. Przyjaźnie szkolne okazały<br />

się autentyczne; przetrwały mimo upływu lat.<br />

Upiłeś się kiedyś do nieprzytomności?<br />

Czy eksperymentowałem na sobie? Raczej nie znałem<br />

granic młodego organizmu. Pamiętam, że kiedyś<br />

w Bułgarii wypiłem za dużo taniego szampana i przez<br />

kilka lat nie mogłem znieść jego odrażającego zapachu.<br />

III. Warsztat pisarza<br />

Kiedy nauczyłeś się czytać?<br />

W szkole podstawowej w Morągu. Bardzo lubiłem<br />

wiersze Tuwima i Brzechwy. Od pierwszej klasy występowałem<br />

na scenie w inscenizacjach szkolnych, pozbywając<br />

się tremy, udowadniając książce kucharskiej,<br />

że: „gospodyni bez abecadła twoich przepisów by nie<br />

odgadła”.<br />

Pamiętasz tytuł pierwszej samodzielnie przeczytanej<br />

książki?<br />

Nie. Pamiętam, że największe wrażenie wywarła<br />

na mnie podsunięta przez babcię Mariannę lektura<br />

„Nędzników” Wiktora Hugo.<br />

144


Pisałeś wiersze w młodości?<br />

Jak każdy uczeń pisałem wiersze, no, ale jako prozaik,<br />

zawzięcie się tego wypieram.<br />

Kiedy uświadomiłeś sobie, że chcesz zostać pisarzem?<br />

Nigdy nie stawiałem sobie tak zasadniczego pytania,<br />

czy chcę być pisarzem. Wiedziałem jedno, że będę<br />

pisać, by odpowiedzieć na kilka podstawowych życiowych<br />

pytań.<br />

Piszesz swoje powieści piórem, ołówkiem, na<br />

komputerze?<br />

Piszę, czym się da: długopisem, piórem, ołówkiem,<br />

wreszcie przepisuję tekst na komputerze, kiedy zwolnią<br />

go dzieci. Kiedyś stukałem zawzięcie na małej<br />

walizkowej maszynie do pisania, optimie, którą pożyczył<br />

mi kolega. Dorabiałem sobie na niej, przepisując<br />

prace magisterskie dla księży. Jeśli wiem co, smaruję<br />

w kącie pokoju nawet po ciemku, niekiedy dyktuję<br />

jakiś fragment żonie, np. fragment „Foresty” dyktowałem,<br />

płynąc kajakiem, bo ręce miałem zajęte wiosłem.<br />

„Testament” poprawiłeś. Czy jesteś zadowolony<br />

z ostatecznego efektu?<br />

Mam zasadę niedowierzania sobie. Inną zasadą<br />

jest, że „wszystko domaga się przekształcenia i będzie<br />

przekształcone”, co oznacza jakiś naturalny pęd do<br />

ideału, nigdy więc nie mogę przestać poprawiać i dopisywać.<br />

Nulla dies sine linea, jak powiedziałby mój<br />

łacinnik, Jan Kujawski. To chyba dobrze, że staram się<br />

nie wracać do swoich starych utworów, zacierając za<br />

sobą ślady.<br />

Czym sie nakręcasz by Ci lepiej szło pisanie? Co<br />

Cię inspiruje?<br />

Prawie codziennie rano ćwiczę chińską gimnastykę<br />

- quigong, która mnie uspokaja. Uwielbiam teatr i<br />

kino, ale najbardziej cenię dobrą prozę, którą staram<br />

się delektować. Czytam Dostojewskiego, Hrabala,<br />

Eco, Singera, Baricco, Proulx, Kosińskiego, Rylskiego,<br />

Gombrowicza, Kuśniewicza (przykro, że okazał się<br />

TW), Iredyńskiego oraz ... olsztyniaka, Włodzimierza<br />

Kowalewskiego.<br />

Paweł Jaszczuk – ur. w 1954 r. w Ostródzie, jako<br />

optymista. Jego wczesne opowiadania ukazywały się<br />

m.in. w „Wiadomościach Kulturalnych”, „Kamenie”<br />

i „Odgłosach”. Wydał powieści „Testament Schlichtingera”<br />

(1991), „Sponsor” (1995) i „Honolulu”<br />

(1997) oraz zbiór opowiadań „Ararat” (1992). Autor<br />

słuchowiska „Prywatka” i sztuk scenicznych: „Aktorski<br />

Pasjans”, „Moja siostra Stella”. W 2005 r. za powieść<br />

„Foresta Umbra” otrzymał prestiżową Nagrodę<br />

Wielkiego Kalibru. Pociągają go „mroczne klimaty”,<br />

lubi forsowne wędrówki, spływy kajakowe i spanie<br />

w namiocie. W 2007 roku w „Portrecie” ukazała się<br />

jego powieść pt. „Testament”.<br />

Masz swój ideał literacki, mistrza, któremu zazdrościsz<br />

doskonałej formy artystycznej?<br />

Ideał? — na jak długo nie wiem - to Hrabalo-Dostojewski.<br />

145


Natalia Sarata<br />

Siedzenie po drugiej stronie rzeki uspokaja jak siedzenie<br />

w studni, odcina od bodźców, odzyskuję powoli<br />

i mozolnie czucie w myślach, wywlekam spod<br />

grubej warstwy odpadów, pleśni, wilgoci i grzyba, a to,<br />

co mi staje wtedy przed oczami, to nasze wściekłe pieprzenie<br />

się w jakimś wynajętym pokoju na obrzeżach<br />

miasta, z różowymi zasłonami w oknach bez firanek.<br />

Im bardziej zmierzch, tym bardziej pamiętam, jak nie<br />

pozwoliłaś mi wejść głęboko w żałobę po dziecku, jak<br />

zachłystywałam się płaczem, aż na ratunek zerżnęłaś<br />

mnie na podłodze, na otarcie łez, na wyblakłej buraczkowej<br />

wykładzinie. Jej faktura odcisnęła mi się<br />

na plecach, a drzwi do mieszkania były wytłumione.<br />

Stałam potem w ciszy bezmyślnie na przystanku, z<br />

rękami w kieszeniach płaszcza czekając na tramwaj i<br />

przez dziurę dotykałam brzucha, jakby to miało pomóc.<br />

Nikt więcej nie wiedział, nie powiedziałam nikomu,<br />

że tam pusto.<br />

Ależ nie bój się, moja droga, tu czterystu policjantów<br />

z czterystoma psami, gumowe kule, miotacze gazu, zomowskie<br />

tarcze ofiarują bezpieczeństwo pedałom. A my<br />

możemy być spokojne, niewidzialne jesteśmy, nie istniejemy,<br />

kochana, nie ma nas do tego stopnia, że czasem<br />

puszczam twoją dłoń, gdy przechodzimy koło tego<br />

technikum elektrycznego, albo wydziału historii. Choć<br />

podobno oni nie biją tak od razu. Najpierw pytają, czy<br />

jesteśmy. Ale nas nie ma. Myśmy tylko spedalone.<br />

Przyzwyczajam się do bezdomnych. Codziennie<br />

przed pracą mijam ich kolejkę po chleb i mszalne<br />

wino, gdy stoją pod bramą klasztorną, czekając na<br />

pierwsze śniadanie prosto od sióstr. Nie przechodzę<br />

już na drugą stronę ulicy, już nawet zaczęłam na nich<br />

patrzeć, oglądać ich bez obrzydzenia, czasem odważam<br />

się spojrzeć któremuś w oczy. Najczęściej temu<br />

Andrzejowi, który siedzi zawsze na tej samej ławce na<br />

rogu, zawsze sam, czyta wczorajsze gazety. Czasem<br />

widzę, jak spisują go policjanci, którzy też go znają<br />

i też mówią mu po imieniu, wczoraj słyszałam, jak<br />

mówią do niego Jędrek. On siedzi i patrzy ze swojej<br />

ławki, udziela przechodniom audiencji, albo wybiera<br />

jogurt palcem z plastikowego kubka, mruczy do siebie,<br />

z kimś rozmawia, z kimś, kogo nie widzę, ale patrzy<br />

mu z oczu dobrze i ja patrzę mu w oczy, dobrze,<br />

że nie widzi, a gdy jednak widzi, zamykam oczy i idę<br />

na pamięć, uwaga na krawężnik, na pasy, na kałuże.<br />

Nie otwieram, jeszcze by się wszystkiego dowiedział,<br />

jeszcze czego. Czasem spotykam go idącego przez rynek,<br />

pod warunkiem, że ja przechodzę tamtędy, pod<br />

warunkiem, że on też ma czas akurat tamtędy przechodzić.<br />

Wiesz, gdy się wprowadziłyśmy do kamienicy z białożółtą<br />

flagą papieską nad wejściem, już następnego dnia<br />

na klatce pojawiła się namalowana miękkim ołówkiem<br />

gruba strzałka od słowa LESBY aż do naszego mieszkania.<br />

Wszystkie zakręty dokładnie opisane, kąt skrętu<br />

zachowany. Więc jednak jesteśmy, tutejsze kamery widzą<br />

nas wyraźnie.<br />

Przed pracą jest jeszcze koniecznie przychodnia onkologiczna,<br />

przy której ciągle zatrzymują się samochody.<br />

Wysiadają z nich milczące pary z walizkami, nigdy<br />

nie wiem, kto kogo odprowadza, czy to ona jego, on<br />

ją, komu ze strachu kolana odmawiają posłuszeństwa.<br />

Napływają też falami bardzo szczupli mężczyźni z<br />

wielkoobrazkowymi zdjęciami płuc opakowanymi w<br />

szary papier pakowy, wiatr dmie w zdjęcia jak w żagle,<br />

mężczyźni unoszą się nad ziemią, jakby od razu szli<br />

do nieba. Idą też gęsiego skulone, zgarbione kobiety<br />

z chustkami na głowie, kolorowe kapelusze są źle widziane,<br />

choroba ma swoją godność. W ich skupionym<br />

spojrzeniu czai się „ratuj się ratuj się ratuj”, wszyscy<br />

są szarzy i zmęczeni, jak ten budynek szpitala, co stoi<br />

na wielkich słupach, sam siebie podtrzymuje na duchu.<br />

gorący oddech rytm ciągle porusza się pode mną pulsuje<br />

tańczy mówi brak mi slów jesteś genialna warsztat<br />

masz świetny mówi podpuszczam cię mówi chce wiedzieć<br />

gdzie ty się tego wszystkiego nauczyłaś podrywałaś<br />

laski w pubach? patrzy na mnie milczy czeka cisza<br />

nie gęstnieje patrzę oczy mam jasne wiem, że chce wiedzieć<br />

tej prawdy nigdy nie pozna nie dowie się nigdy<br />

jej nie wypowiem tak wiem ze masz talent kończy a ja<br />

łapię ja za kark zagarniam ja całuję boleśnie wgryzam<br />

się w nią chciałabym ja zjeść kochając ją myślę właśnie<br />

o tym nie o nożu i widelcu o pożeraniu jej o rozrywaniu<br />

jej palcami przecież dlatego ja gryzę przecież dlatego<br />

146


Czy to widać? Gdy wejdzie się do mieszkania, na<br />

przykład żeby sprawdzić, czy balkon spróchniał juz<br />

całkiem, czy widać że to nasze rozmowy odcisnęły się<br />

tymi wilgotnymi zaciekami na ścianach? Czy widać<br />

na nas sińce, ugryzienia, otarcia na nadgarstkach, czy<br />

to widać? Czy właśnie to chcesz oglądać zza judasza?<br />

Czy słyszałeś wczorajsze „krzycz kochanie”? Czy<br />

widać po nas, że mamy swoje duchy, z którymi rozmawiamy<br />

bez pokory, mocno i do bólu czasem przed<br />

zaśnięciem? A czy ktokolwiek tu pamięta, jaki pisarz,<br />

jaka poetka mieszkała przed nami w tym cholernym<br />

domu kilkadziesiąt lat temu? Czy ktokolwiek wie, czy<br />

oni, czy one jeszcze żyją? Czy oni, czy one też nie<br />

miały gazu, czy one, czy oni też mieli grzyba na ścianach?<br />

Czy to ich słowa stukają do nas zza ścian, z kominów,<br />

z odpływów, czy to one kapią gdzieś w rurach,<br />

znajdują przetoki i wsiąkają nam w ściany, gdy śpimy?<br />

Czy to oni zapisują nas na pożółkłych ścianach, bo<br />

wiedzą o nas wszystko, bo patrzą na nas, gdy się nie<br />

modlimy, sikamy, gdy dłubiemy w zębach, gdy się z<br />

sobą przyjaźnimy i się z sobą kochamy? Kto tu kogo<br />

pisze i kto tu z kogo ściąga, kto się tu kim żywi. Żyjemy<br />

na wystawie.<br />

układam plan weekendu szukam w myślach w szafach<br />

miękkich długich rękawów do obcięcia pończoch szali<br />

jedwabnych chust krawatów nie zobaczysz mnie nie<br />

dotkniesz zniknę zostanie tylko twoja skóra tam gdzie<br />

dotknę tylko tam niczego więcej nie poczujesz niczego<br />

mniej obiecuję<br />

Natalia Sarata – łączy socjologię, europeistykę i gender studies<br />

pracując w feministycznej fundacji i działając w nieformalnej grupie<br />

Przestrzeń Kobiet, w pośpiechu pisząc, czytając, żyjąc.<br />

147


<strong>Joanna</strong> Szydłowska<br />

Książka Agnieszki Nęckiej „Granice przyzwoitości.<br />

Doświadczenie intymności w polskiej prozie najnowszej”<br />

to studium atrakcyjne poznawczo. Jego główną<br />

zaletą jest nowatorska konceptualizacja wybranych<br />

tematów i motywów polskiej prozy najnowszej. Nęcka<br />

ogląda pejzaż ostatnich dokonań literackich polskich<br />

prozaików przez pryzmat dwóch kategorii: przyjemności<br />

i intymności. One też stają się podstawowymi<br />

kwalifikatorami analizy. Intymność jest więc kategorią<br />

pozwalająca na stworzenie „tematycznej typologii powieści<br />

polskich wydanych po roku 1989” (s. 25). Takie<br />

założenie metodologiczne podyktowane jest ambicją<br />

opisu i diagnozy rozpoznawanej współcześnie sytuacji<br />

koniunktury na intymność. Rozchwianie granic<br />

sfery prywatnej i wyrachowana sprzedaż prywatności,<br />

strategia podglądactwa, przekraczanie granic tabu i<br />

poetyka szoku to reprezentatywne elementy świata<br />

zdominowanego przez popkulturę.<br />

Nurt intymistyczny, jak dowodzi Nęcka, rozpoznawany<br />

jest dziś jako ważna tendencja we współczesnym<br />

literaturoznawstwie. Autorka poddaje refleksji<br />

strategię tekstów zorientowanych na opis ludzkiego<br />

wnętrza poprzez odwołania się do sfer o prowokacyjnie<br />

amiwalentenej aksjologii. To sfery „zwyczajowo”<br />

zakazane, nieprzyzwoite, niemoralne, a na pewno<br />

- niepubliczne. Do modelowych sytuacji intymnych<br />

obecnych we współczesnej literaturze według Nęckiej<br />

należą: opisy uzależnień, stanów chorobowych i<br />

zgonów, dojrzewanie, gwałt, ciąża oraz menstruacja,<br />

erotyzm, przemoc fizyczna i psychiczna, akt twórczy<br />

jako doświadczenie intymne, poświadczanie prywatności<br />

przez przedmioty codziennego użytku.<br />

Nęcka próbując dać odpowiedź o przyczyny nadprodukcji<br />

poetyki intymności lawiruje w przestrzeniach<br />

diagnozujących to koniunkturalność twórców i zamiłowanie<br />

do gestu prowokacji, to dominację paradygmatu<br />

pop i praktykę modernistyczną. Praca autorki<br />

udowadnia że intymność, konotowana poprzez pojęcia<br />

szczerości, autentyczności, wiarygodności, a więc<br />

relacji między osobą przeżywającą a przedmiotem<br />

ewokującym emocje, musi być również rozumiana w<br />

perspektywie socjologii odbioru.<br />

Konfesyjność tekstu wabiącego czytelnika miazmatem<br />

szczerości i autentyczności definiuje oczywiście<br />

strategie warsztatowe. Poetykę intymizacyjną znaczyłyby<br />

więc m.in.: pierwszoosobowa narracja, nielogiczność<br />

wywodu, chaos zacierający granicę między<br />

rzeczywistością a majakiem (pozory autentyczności),<br />

subiektywizm, jednostkowość doświadczenia. Nęcka<br />

wpisuje realizacje intymistyczne autorów w dwie<br />

strategie literackie: ekshibicjonistyczną (taktyka striptease`u,<br />

pokazywanie ludzkiego wnętrza poprzez pisanie)<br />

i strategię voyuerów (czerpanie przyjemności z<br />

podglądania jak obnażają się inni). Autorka precyzuje<br />

też genologiczny pejzaż literatury intymistycznej,<br />

akcentując znaczenie takich gatunków jak dziennik,<br />

lże-dziennik, spowiedź czy pamiętnik.<br />

Szczególnie interesująca w propozycji Agnieszki<br />

Nęckiej jest dyskursywizacja problematyki śmierci,<br />

zwłaszcza refleksje na temat zmiany paradygmatu pisania<br />

o śmieci. Doświadczenie tanatyczne od zawsze<br />

fascynowało twórców i doczekało się, co skrupulatnie<br />

odnotowuje autorka, ogromnej literatury. Analizując<br />

konkretyzacje współczesnej polskiej prozy Nęcka diagnozuje<br />

odwrót od traktowania śmierci jako sacrum.<br />

Figura patosu nie zamienia doświadczenia śmierci w<br />

banał, ale ustępuje miejsca zwyczajności, przejmująco<br />

ilustrującej intymność, czułość i szacunek (Zyta<br />

Rudzka, Jacek Baczak). Nęcka podkreśla, że akt umierania,<br />

także w wymiarze eschatologicznej naturalności<br />

i nieuchronności, jeśli zostanie poddany literackiej<br />

transformacji, nabiera cech intymności ambiwalentnej,<br />

jakby podejrzanej. Ta nieufność wobec intymności<br />

bierze się z sedna sytuacji świadkowania, z<br />

autorskich skłonności voyerystycznych. Wszak śmierć<br />

jest intymna o tyle, o ile doświadczamy jej sami; jeśli<br />

zaś świadkujemy śmierci innych, to traci ona charakter<br />

intymny. Konsekwencją tych przewartościowań<br />

jest pożytkowana przez autorów strategia spektaklu,<br />

uprzywilejowująca kategorię obrazu i transforująca<br />

naszą percepcję śmierci z płaszczyzny altruistycznej<br />

na estetyczną.<br />

Równie interesująco rozpisuje autorka temat używek.<br />

Nęcka słusznie ewokuje niejednoznaczny status<br />

intymności w sytuacji bycia pod wpływem narkotyków<br />

czy alkoholu. Dylemat paradygmatu normalności<br />

(szczerości) lub paradygmatu nienormalności<br />

(sztuczności, iluzji) rozwiązuje autorka w sposób<br />

najprostszy - zaznaczając nietypowość tej relacji (quasi-intymność<br />

nałogowca). Finalnie jednak zdaje się<br />

skłaniać ku akceptacji pierwszej z propozycji interpretacyjnych.<br />

„Na przekór jednak wątpliwościom, jakoby<br />

nadużyciem było mówienie o intymności w kontekście<br />

nałogu, jestem zdania, że właśnie ów stan byłby<br />

zdatny pokazać najbardziej zbliżoną do »prawdziwej«<br />

formę owej kategorii. Nałogowiec nie kontroluje się,<br />

zatem nie może udawać, a także celowo bądź nie,<br />

fałszować obrazu swojego »ja«. Pokazuje siebie bez<br />

ukulturalnionej otoczki” (s. 96).<br />

Nośną sferą zagadnień książki Agnieszki Nęckiej<br />

jest tematyzacja seksualności, zwłaszcza zaś diagnoza<br />

perwersyjności aktów erotycznych. Materiałem analitycznym<br />

stała się proza: Andrzeja Czcibora-Piotrowskiego,<br />

Manueli Gretkowskiej i Piotra Pietuchy, Marka<br />

Bieńczyka, Zyty Rudzkiej, Michała W. Pistoleta.<br />

Tezą wstępną jest nieodkrywcze przekonanie o przesunięciu<br />

zainteresowań autorskich ze sfery duchowej<br />

(miłość) do sfery cielesnej (seks), co ostatecznie unieważnia<br />

paradygmat miłości romantycznej. Autorka<br />

udowadnia, że w polskiej prozie po 1989 r. powstało<br />

wiele alternatywnych sposobów pisania o seksualności.<br />

Przestrzeń fakultatywnych strategii obejmuje<br />

148


z jednej strony - wulgarne i dosłowne obrazy aktów<br />

seksualnych, z drugiej - językowo wyrafinowane opisy<br />

zbliżeń, alternatywnie - pojawiają się symptomatyczne<br />

niedopowiedzenia, przywołujące na myśli casus<br />

Żeromskiego.<br />

Nęcka precyzyjnie opisuje, w jaki sposób seksualność<br />

zdominowała tematykę i przestrzeń języka<br />

współczesnej prozy i przypisuje tym strategiom autorskim<br />

funkcję pornografizującą bądź integracyjną<br />

(pogłębiony związek między kochankami). Na uwagę<br />

zasługuje zwłaszcza przez lata tabuizowany, trudny i<br />

ciągle bardzo newralgiczny temat seksualności dziecięcej<br />

(Andrzej Czcibor-Piotrowski). Nęcka konceptualizuje<br />

problem umieszczając go w przestrzeniach<br />

takich pojęć jak: językowy obraz świata, stereotypy<br />

płci, tożsamość płci, trangresja. Celna wydaje się korespondencja<br />

między percypowaną przez bohatera sytuacją<br />

wydziedziczenia z ojczyzny i wydziedziczenia z<br />

płci, „dojścia” do ojczyzny”, „dojścia” do płci. Nęcka<br />

pisze: „Podróż powrotną z do<br />

kraju rodzinnego bohatera Czciborowego cyklu można<br />

zatem odczytywać jako drogę dojrzewania, zapis<br />

kolejnych stadiów przeistaczania się dziecka w dorosłego<br />

mężczyznę. Z jednej strony poszukiwanie własnej<br />

tożsamości, z drugiej zaś chodzi o odnalezienie<br />

” (s. 112). W tym sensie rodząca<br />

się seksualność małych bohaterów jest intuicyjną próbą<br />

odseparowania się od traumy wojny, desperacką<br />

próbą zbudowania więzi komunikacyjnej z drugim<br />

człowiekiem, to sfabularyzowana koegzystencja Erosa<br />

i Tanatosa. Samotne dzieci wybierając pierwszego z<br />

nich, spontanicznie opowiadają się za witalnością, za<br />

potęgą życia.<br />

W rozdziale poświęconym tematyzacjom intymności<br />

kobiecej Agnieszka Nęcka słusznie umieszcza swoje<br />

refleksje w planie dyskursu zorientowanego wokół<br />

takich pojęć jak: „proza kobieca”, „proza feministyczna”,<br />

„proza menstruacyjna”. Świadoma konotacji semantycznych<br />

tychże, autorka nie wdaje się jednak w<br />

polemiki i dla utrzymania spójności wywodu decyduje<br />

się zasygnalizować te problemy jedynie w przypisach.<br />

Interesującą konceptualizację problematyki intymności<br />

przynosi rozdział poświęcony rzeczom, a właściwie<br />

odnajdywaniu własnej tożsamości poprzez otaczające<br />

nas przedmioty codziennego użytku. Nęcka<br />

zakłada: „Żaden z przedmiotów, którego używamy, nie<br />

jest neutralny ani przezroczysty. Poprzez rzeczy materialne<br />

można dotrzeć do głębi człowieczego istnienia,<br />

bowiem przedmioty odkrywają nieraz więcej niż<br />

mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać” (s. 181).<br />

Żałować wypada, że autorce nie udało się dotrzeć do<br />

cennej pozycji Tima Edensora „Tożsamość narodowa,<br />

kultura popularna i życie codzienne” (Kraków 2004).<br />

We wzmiankowanej pozycji znajduje się korespondujący<br />

ze spostrzeżeniami Nęckiej rozdział odczytujący<br />

fakty kultury materialnej (zwłaszcza przedmioty) w<br />

perspektywie semiotyki (chodzi przede wszystkim<br />

o kategorie narodowe). Edensor niezwykle celnie<br />

zrekonstruował mechanizm indywidualnych i zbiorowych<br />

narracji zorganizowanych wokół przedmiotów.<br />

Pisał: „przedmioty są elementami codziennych<br />

światów, symbolicznych wyobrażeń i afektywnych,<br />

zmysłowych doświadczeń inherentnych w różnych<br />

formach tożsamości narodowej”. Edensor interesował<br />

się głównie socjalizacyjną (zbiorową) pragmatyką<br />

przedmiotu, podczas gdy Nęcka wydobywa semantyką<br />

znaczoną pojedynczością, indywidualnością: pragnie<br />

widzieć w nich zwierciadło intymności.<br />

Agnieszki Nęckiej portret współczesnej prozy<br />

polskiej jest interesujący. Autorka sumiennie przyznaje<br />

się do istnienia metodologicznych pułapek tak<br />

sprofilowanego tematu. Najistotniejszy dylemat dotyczy<br />

pytania, czy tekst literacki, jako sui generis wtórny<br />

wobec doświadczenia ma jeszcze charakter intymny,<br />

czy już nie. W tym miejscu Nęcka, adaptując dla<br />

swoich potrzeb tezy Niklasa Luhmanna i przychylając<br />

się do stwierdzenia o „wtórnej intymności” tekstu, w<br />

pełni rozwiewa wszelkie merytoryczne wątpliwości.<br />

Agnieszka Nęcka, Granice przyzwoitości. Doświadczenie<br />

intymności w polskiej prozie najnowszej,<br />

Wyd. Agencja Artystyczna PARA,<br />

Katowice 2006.<br />

149


Urszula Bielas<br />

Postanowił stworzyć świat, a właściwie miasto. Zaczął<br />

od własnego mieszkania, potem księgarni z antykwariatem,<br />

kafejki kulturalnej... Wymyślił ulice,<br />

a przy nich budynki odziane w jesienny krajobraz.<br />

Wtedy to wszystko wymknęło się spod kontroli i<br />

nie miał już wpływu na to, jak kształtuje się okolica,<br />

która niczym żywy organizm zaczęła samowolnie<br />

się rozrastać i przekształcać w niezwykłym<br />

tempie. Powstawały kolejne biurowce, wille, parki,<br />

fast foody - które nie były już jego pomysłem. Zburzono<br />

tak starannie projektowane w jego umyśle<br />

kino – WhiteStarTheatre, a centrum handlowe<br />

Złoty Róg zamknięto. Pojawili się także ludzie.<br />

W oknach wymyślonych przez niego mieszkań<br />

powiesili firanki, każdego ranka zapełniali ulice<br />

w drodze do pracy, jadali kanapki w VeloxMeal,<br />

gdzie personel udostępniał toaletę tylko klientom<br />

lokalu (jeśli więc chcesz skorzystać, musisz kupić<br />

co najmniej koktajl).<br />

Przestał mieć wpływ na jakiekolwiek zdarzenia<br />

w tym mieście. Ale czy kiedykolwiek go miał?<br />

Czy istnieje gwarancja, że to nie złudne wrażenie<br />

albo cudza projekcja, którą ktoś wcisnął mu niespodziewanie<br />

w dłoń, jak niechcianą ulotkę biura<br />

podróży? Jedyne co mu pozostało, to wniknąć<br />

powoli w tę przestrzeń, poddając się światu barów<br />

szybkiej obsługi. Zmienił się w mieszkańca<br />

z nieświeżym oddechem, o tyle wyjątkowego, że<br />

pozbawionego przeszłości. Niczego nie pamiętał,<br />

umysł zablokował dostęp do wspomnień,<br />

jeżeli takowe posiadał. Nie potrafił określić,<br />

kim jest. Nie rozpoznawał sąsiadki, a jego własne<br />

mieszkanie było przestrzenią pełną tajemnic.<br />

Trudność sprawiało mu podanie własnego<br />

nazwiska i może tylko przez przypadek stał się<br />

panem Arrlo.<br />

Życie Arrlo rozpoczyna się od powrotu do<br />

mieszkania: „wtedy wychodzi na jaw, że po pierwsze<br />

ktoś już tam mieszkał , a po drugie zalegamy<br />

z czynszem, i to za trzy miesiące” (s. 7). Brak<br />

telewizora, sporo książek, wąska kanapa i pudła<br />

pozostawione przez zaginionego współlokatora,<br />

zwanego C. Xiidem – tak mniej więcej przedstawiało<br />

się wyposażenie domostwa. Co pewien czas<br />

nasz bohater dokłada do rzeczy listy adresowane do<br />

Xiida. Nadejdzie czas, kiedy naruszając prywatność<br />

szanownego kolegi, odkryje przyczynę jego zniknięcia.<br />

Zanim to jednak nastąpi nasz bohater musi<br />

uporać się z problem braku własnej tożsamości. Pomocna<br />

okazuje się rozmowa telefoniczna, za sprawą<br />

której bohater przestaje być bezimienny: „Halo? -<br />

powiedziałem do słuchawki [...]. - Pan Arrlo? - zapytał<br />

zdecydowany męski głos. Pomyślałem nagle, jak<br />

to miło, że mój rozmówca nie jest zniecierpliwiony<br />

faktem, iż tak długo nie odbierałem; chciałem mu<br />

się jakoś odwdzięczyć, powiedziałem więc odruchowo:<br />

Tak. - Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że<br />

tego właśnie oczekiwał” (s. 11). W taki oto sposób,<br />

egzystencja Arrlo staje się spełnianiem czyichś<br />

oczekiwań.<br />

Właściwie Arrlo jest już wyposażony w niezbędny<br />

pakiet osobowościowy, jego dopełnieniem jest<br />

praca w antykwariacie. Mógłby wieść życie przeciętniaka,<br />

ale wtedy nie spełniałby oczekiwań...<br />

Kto stawia te wymogi? Czytelnik? Autor? Sam<br />

Arrlo?<br />

Antykwariusz zostaje uwikłany w poszukiwania<br />

książki pod tytułem „Pielęgnacja i tożsamość<br />

drzew”. Książka, która na pierwszy rzut<br />

oka mogłaby stać się interesującą pozycją<br />

jedynie dla pracowników katedry botaniki,<br />

posiada magiczną moc. Niezwykłość tekstu<br />

polega na jego nieustannej transformacji.<br />

Część zadrukowanych kart traci treść, na jej<br />

miejscu pojawia się nowa, sam tytuł także<br />

ulega modyfikacji. Osoby zainteresowane<br />

odnalezieniem woluminu (pan Maaka, pan<br />

Doulaix) znajdują się po dwóch stronach<br />

barykady i nie zamierzają przebierać w<br />

środkach, aby osiągnąć cel. Rozpoczyna się<br />

polowanie, przekształcające się w pościg za<br />

osobą Arrla. Dodatkowo u boku Arrla staje<br />

Harley, mająca ułatwić/utrudnić dotarcie<br />

do rozwiązania zagadki. Harley, kasjerka z<br />

baru Velox-Meal, również pragnie dotrzeć<br />

do księgi. Ma w tym własny interes. Książka<br />

była kiedyś w posiadaniu ojca dziewczyny,<br />

który pod wpływem czytania magicznych<br />

stron przemienił się w drzewo. Trzeba zdjąć<br />

z niego zaklęcie tak, by szorstka kora pnia<br />

i owalna korona o nieregularnym kształcie,<br />

stała się na powrót ludzkim ciałem. Pomocna<br />

może być osoba niejakiego S. Numa, ale<br />

nikt nie potrafi wskazać miejsca w którym<br />

mógłby się obecnie znajdować. Trudne do<br />

rozszyfrowania wskazówki pojawiają się w<br />

najmniej oczekiwanych momentach. Czasem<br />

są wspomnieniem ze snu, czasem przynoszą<br />

je nietypowi posłańcy. Takim posłańcem<br />

będzie chłopiec w niebieskiej czapeczce,<br />

150


innym razem będzie to strażnik toalet (który okazuje<br />

się być samym S. Numem). Zamiast odpowiedzi pojawiają<br />

się kolejne pytania.<br />

Cóż mogą oznaczać słowa Kamyl-kamla, jak należy<br />

rozumieć hasło: Orzeł znalazł mamuta.? Arrlo, a wraz<br />

z nim czytelnik, co chwila odkrywa nowe tożsamości<br />

( a jest ich wiele) osób, przewijających się przez jego<br />

życie. Efektem prowadzonego „śledztwa” jest odkrycie,<br />

że wiecznie nieobecny pan C. Xiid jest kobietą,<br />

a zarazem matką jednego z bohaterów powieści. To<br />

jeszcze jednak nie koniec tajemnic współlokatora,<br />

posiada on bowiem jeszcze jedną...<br />

Autor prowadzi czytelnika ulicami miasta, przy blasku<br />

kiczowatego neonu, wśród gwałtownych ruchów<br />

ludzkich dłoni przy automatach do gier i rzężeniu<br />

motocykla. Za przewodnika dostajemy pana Arrlo,<br />

widzimy tylko to, co on może zobaczyć. Błąkamy się<br />

wraz z nim, snując domysły. Przyzwyczajamy się do<br />

topografii miasteczka i zaczynamy traktować jako<br />

realny byt każdy most, dworzec czy ulicę. Mapka<br />

wymyślonego miasta (umieszczona na pierwszych<br />

dwóch stronach książki) urzeczywistnia fikcyjne<br />

miejsca.<br />

Trafiamy do zamkniętych bibliotek, na pchle<br />

targi, gdzie pomiędzy półkami handlarzy starych<br />

książek unosi się zapach błękitnej krwi. Gościmy<br />

w pracowni muzycznej Restò Pürona., który poza<br />

budową i konserwacją zajmuje się wydobywaniem<br />

duszy z instrumentów.<br />

Zatem jest to świat wyboru pomiędzy lampką<br />

koniaku a kuflem piwa z prażynkami, pomiędzy<br />

sferą sacrum a profanum. Wszystko zależne jest<br />

od gustu, a ten uwarunkowany jest jedną z trzech<br />

kategorii na jakie można podzielić ludzi: „Wyjadaczy,<br />

zostawiaczy, i mieszaczy” (s. 216). Wyjadacz<br />

stanowi to typ człowieka, który wydziera z życia<br />

najlepsze kąski, pozostawiając nudną otoczkę.<br />

Zostawiacz delektując się wierzchnią warstwą<br />

codzienności, powoli docierać będzie do centrum<br />

przyjemności. Mieszacz pochłonie wszystko, co<br />

zostanie mu podane, bez jakiekolwiek refleksji.<br />

Każdy z nich inaczej będzie oglądał film, jadł stek<br />

czy pralinkę z migdałem w środku.<br />

Aleksander Kościów za pomocą fikcyjnego świata<br />

uderza w konsumpcjonizm współczesnego<br />

społeczeństwa. Zestawowi obiadowemu zakupionemu<br />

po promocyjnej cenie zostaje przeciwstawiona<br />

książka, dzieło sztuki, które należy smakować<br />

bez pośpiechu.<br />

Przestrzega przed zgubnym wygodnictwem,<br />

które wpakuje naszą cywilizację do „żabiej dziury”:<br />

„Żaba siedzi w swojej jaskini i trwa w żabim<br />

istnieniu, a gdy jest głodna robi chlast! [...] Siedzi<br />

i rośnie [...] ale nie wychodzi z dziury [...]<br />

Żaby nie myślą o przyszłości, choć czasem może<br />

powinny. A to dlatego, że gdy już urosną- nie są<br />

w stanie ze swej żabiej dziury wyjść [...]. Ich ciała<br />

zaczynają dopasowywać się do kształtu jaskini.<br />

[...] Żaba nie może przestać jeść, bo umrze<br />

z głodu. Ale gdy je, jej organizm musi się rozrosnąć.<br />

Nie jest jednak w stanie i ostatecznie dusi<br />

się pod naporem własnego „ja”. Game over” (s.<br />

50).<br />

W pewnym momencie fabuła powieści wykracza<br />

poza granice świata, w którym istnieje miasto. Opowieść<br />

o losie antykwariusza zostaje co pewien czas<br />

przerywana fragmentami życia bohaterów, którzy<br />

egzystują w innej czasoprzestrzeni. Istnienie Arrla<br />

zostało nagle przetasowane z losem bezimiennego<br />

przybysza z południa – szamana, i życiem ciężko<br />

chorej Padme Feugo.<br />

Historie przeplatają się ze sobą, tworząc ciąg niedopowiedzeń.<br />

Co wspólnego ma ze sobą trzydziestokilkuletni<br />

księgarz Arrlo z bezimiennym człowiekiem,<br />

który wędrując wśród śniegowych zasp,<br />

pewnego dnia dołącza do koczowniczego plemienia<br />

? Subtelne wskazówki są tylko namiastką wiedzy,<br />

jaka potrzebna jest do odkrycia tajemnicy dwóch<br />

ostatnich stron powieści.<br />

W przestrzeni otaczającej przybysza z południa<br />

dominuje natura, a czas wyznaczany jest przez<br />

pory roku. Wśród polowań na reny, łowienia ryb,<br />

magicznych rytuałów znajdujemy spokój, którego<br />

brak w miejskiej cywilizacji, oraz część odpowiedzi<br />

na pytania postawione przez Arrlo. Teraz już<br />

wiemy czym jest Kamyl-kamla. Wiemy znacznie<br />

więcej, jednak wciąż za mało.<br />

To co pozostaje niedopowiedziane uzupełnia<br />

osoba umierającej Padme Feugo. Sposób w<br />

jaki umierająca kobieta próbuje ocalić siebie<br />

w obliczu śmierci, jest ostatnią podpowiedzią,<br />

jaką podsuwa nam autor.<br />

Otwierają się drzwi do innych równoległych<br />

wymiarów i trudno powiedzieć,<br />

który z nich to materialny, a który jest<br />

sennym marzeniem. Powieściowy świat<br />

jest palimpsestem, który kryje nałożone<br />

na siebie warstwy wspomnień i tożsamości<br />

wielu bohaterów, a może nawet<br />

samego autora.<br />

Kościów daje do zrozumienia, że<br />

odbierana przez nas rzeczywistość<br />

stanowi tylko pewien ułamek wielowymiarowej<br />

przestrzeni. Stajemy (tak<br />

jak Arrlo) bezradni „z małą łyżeczką”<br />

naprzeciw „ogromnego jak wszechświat<br />

arbuza” i próbujemy wydrążyć<br />

dla siebie soczysty kawałek miąższu (s.<br />

10). Arrlo przypomina trochę Jozefa K.<br />

z „Procesu” Kafki, obaj zostają pozbawieni<br />

luksusu decydowania o samym<br />

sobie. Wąskie korytarze, piwnice, strychy<br />

są zastąpione parkingami przy supermarketach,<br />

opustoszałymi centra handlowymi,<br />

czy przemysłowymi dzielnicami. Zwykła<br />

codzienność w połączeniu z absurdem<br />

tworzy mieszankę wybuchową.<br />

Spod fikcyjnych sylwetek kreowanych przez<br />

Kościówa prześwituje on sam i jego „kawałek<br />

arbuza”. Przekraczając kolejną furtkę, natrafiamy<br />

na zaklęte instrumenty, w których drewniano-blaszanym<br />

ciele uwięziona jest dusza. Tutaj<br />

ujawnia się muzyczne wykształcenie autora, który<br />

wkłada w usta Restò Pürona opowieść o dźwięku<br />

151


pięknym „jak zamknięta szkatułka, której zmysłową<br />

percepcję przeważnie kończy się na jej zewnętrznym<br />

oglądzie. Ale kto ją otworzy, nie zobaczy jednak<br />

dna, lecz czarną czeluść bezdennej studni światów”<br />

(s.259).<br />

Powieść „Świat nura” traktowana jest jako bardzo<br />

udany debiut, czego dowód stanowi, iż była w roku<br />

2006 finalistką Paszportów „Polityki”. Proza Kościówa<br />

to połączenie sensacji i wątku miłosnego z głębokim<br />

przesłaniem, a wszystko to podane poetyckim językiem<br />

doprawionym szczyptą ironii i humoru. Szkatułkowa<br />

kompozycja powieści skrywa przejścia, które<br />

nieuważny przechodzień może pominąć. Dlatego stąpajmy<br />

ostrożnie i nie ulegając złudnym wrażeniom.<br />

Zmęczeni, znużeni? A może raczej niezaspokojeni?<br />

Błądząc w labiryncie fabuły, docieramy do drzwi<br />

ostatnich, które pozostają zamknięte... Przez dziurkę<br />

od klucza podglądamy czarnego ptaka wielkością<br />

przypominającego kaczkę lub gęś – nura czarnoszyjego.<br />

Ptak spokojnie zanurza się w głębinach stawu,<br />

swobodnie tnie materię wody, a po chwili wydobywa<br />

się na ląd. Tutaj porusza się niezdarnie, ciągnie brzuchem<br />

po ziemi, podrywa się do lotu i znika. Strażnik<br />

wszystkich wymiarów - gavia arctica.... Prawdziwy<br />

przewodnik opowieści, który otwierał kolejne transcendentalne<br />

przejścia i uczył w nich nurkować, szybować<br />

i człapać naszych bohaterów. A może nie tylko<br />

oni poddali się tej nauce?<br />

Aleksander Kościów, Świat nura,<br />

Wyd. Muza,<br />

Warszawa 2006.<br />

152


<strong>Joanna</strong> Chłosta-Zielonka<br />

Nie czytałam „Monologów waginy”, przyznaję otwarcie, że<br />

nie pociągał mnie nigdy rozreklamowany tytuł, dlatego nie<br />

wiem, czy „Dobre ciało” to książka lepsza czy gorsza od poprzedniej.<br />

Eve Ensler jest przede wszystkim autorką utworów<br />

scenicznych i być może lepiej w teatrze, niż w czasie spokojnej<br />

lektury, odbierać jej twórczość.<br />

Choć zdecydowanie jestem kobietą, odnoszę wrażenie, że<br />

problem, z którym zmierza się amerykańska autorka, nie jest,<br />

w polskiej rzeczywistości tak niesłychanie ważny, jak chcą<br />

tego światowi recenzenci książki. Czytamy już na okładce<br />

wybrane fragmenty: „W swojej nowej książce Eve Ensler [...]<br />

znów podejmuje temat będący obsesją milionów kobiet –<br />

być nieskazitelnie piękną. Ich pragnienie wizualnej doskonałości<br />

jest jak wirus zaszczepiony przez środki masowego<br />

przekazu”.<br />

Trudno uwierzyć, by w czasach PRL-u kobiety, których<br />

ręce bolały od noszenia ciężko zdobytych zakupów i nogi<br />

od stania w kilometrowych kolejkach, poświęcały większą<br />

część życia na myśleniu o „dobrym ciele”. Dzisiaj ten problem<br />

rozreklamowany w kolorowych, kobiecych czasopismach<br />

budzi różnorodne reakcje: od wzbudzania kompleksów<br />

i rzeczywistego kultu ciała do całkowitego odrzucenia<br />

karkołomnych starań o ideał.<br />

Nie zgadzam się z uproszczoną, przedstawioną wcześniej<br />

interpretacją książki „Dobre ciało”, bo moim zdaniem<br />

jest wprost odwrotnie. Ensler podaje sposób, jak obsesja<br />

może zniknąć, jak wszelkie anoreksje, bulimie, czy<br />

innego rodzaju depresje można wyleczyć, jak zapomnieć<br />

o niedoskonałości formy, a uwierzyć w możliwość doskonałości<br />

ducha.<br />

W kolejnych odsłonach poznajemy wypowiedzi kobiet,<br />

o ich losach i życiowym uzależnieniu od dążenia do doskonałości<br />

formy własnego ciała. Mamy więc prześladowane<br />

przez matki za brak urody córki i żony mężów,<br />

którzy domagają się od nich upiększania. Prezentują się<br />

kobiety całego świata: ćwiczą w siłowniach, na sportowych<br />

bieżniach. Każda ma inną wizję swojego ciała,<br />

która zamienia się w obsesję trwającą od dzieciństwa<br />

do starzenia się.<br />

Powoli jednak dywagacje na ten temat ustępują miejsca<br />

refleksji bardziej dojrzałej. Pojawia się siedemdziesięcioletnia<br />

Masajka, która mówi: „Czy lubię swoje<br />

ciało? [...] Kocham moje ciało. To Bóg je stworzył.<br />

Bóg dał mi to ciało. Swoje palce, spójrz na moje palce.<br />

Kocham swoje paznokcie księżycowe sierpy. [...]<br />

Kocham swoje ramiona i swoje nogi, moje nogi są<br />

długie, są takie długie [...] Moje piersi, spójrz na<br />

nie, są wciąż krągłe i pełne. Wspaniałe”. Narratorce<br />

trudno jednak uwierzyć w wyjątkowość swojego<br />

ciała, nie potrafi uwierzyć w filozofię życiową<br />

Masajki, która porównując ją do drzewa, słusznie<br />

twierdzi, że każde drzewo jest inne i nie musi być<br />

podobne do poprzedniego. Nie ma jednego ideału<br />

piękna.<br />

Na inne sprawy niż tylko ciało, każe jej spojrzeć<br />

zaproszona w Indiach znachorka, która wydaje<br />

diagnozę: „Myślę, że znasz tylko jedno państwo,<br />

którego populacja wynosi jeden. Cały czas je naprawiasz,<br />

odnawiasz. Tracisz z oczu resztę świata.<br />

Musisz podnieść oczy, Eve”.<br />

Wydaje się, że przekonana zostaje dopiero sytuacją<br />

skrajnie absurdalną. Kobietom w Afganistanie,<br />

pod rządami talibów, nie wolno publicznie jeść nawet<br />

lodów. Czynią to jednak narażając własne życie,<br />

na przekór więc nie tylko prawu ale i dążeniu<br />

do nie bycia otyłą. Narratorka przyznaje: „Sunita<br />

ryzykuje życie dla tej drobnej przyjemności. Dzieli<br />

się tym ze mną. I w końcu kwestia, czy jestem gruba,<br />

staje się w oczywisty sposób mniej ważna niż to,<br />

czy czuję się wolna.”<br />

Naprawdę nie wiem, czy zrozumienie tej prawdy,<br />

obiektywnie rzecz biorąc oczywistej, musi trwać<br />

tak długo? Czy wiedza o tym, że na całym świecie i<br />

bardzo blisko każdego z nas, jest tak wiele ważnych<br />

spraw do zrobienia i tak dużo się dzieje, że ludzie<br />

chorują śmiertelnie nie mogąc nic zrobić, giną w<br />

przypadkowych okolicznościach jest dzisiaj tak bardzo<br />

niedostępna? Eve Ensler wyważa drzwi, a za nią<br />

stoją tłumy rozhisteryzowanych nastolatek, kobiet<br />

dojrzałych i starzejących się. Patrzą w lustro, zadają<br />

pytanie i nie mogą otrząsnąć się z udzielonej im odpowiedzi.<br />

Prywatnie wolę kobiety, które dawno zatrzasnęły<br />

te drzwi z hukiem i poszły własną drogą.<br />

Eve Ensler, Dobre ciało,<br />

przeł. Monika Walendowska<br />

Wyd. WAB,<br />

Warszawa 2007.<br />

153


Rafał Derda<br />

Tytuł tej recenzji jest jednocześnie tytułem wiersza<br />

otwierającego omawiany tomik. Wydaje się, że nie<br />

ma lepszej zapowiedzi co do treści książeczki Jarosza<br />

niż to zdanie. Opuszczamy lingwistyczne zabawy, ironię<br />

i dystans współczesnej postmoderny, by wgłębić<br />

się w to, co język zawsze próbował uchwycić i nazwać,<br />

czyli ciało i jego kondycję zawieszoną w odwiecznym<br />

przemijaniu. Ciało, będące jednocześnie przedmiotem<br />

poddanym działaniu entropii, jest jednocześnie<br />

podmiotem opisującym ten proces. Ciało rejestruje<br />

zmianę i jej podlega. Soma.<br />

Debiut Jarosza zabiera nas z miasta, miejsca gdzie<br />

potok bodźców zlewa nas z Przemijającym tak bardzo,<br />

że stajemy się jego częścią. W zamian wyjeżdżamy na<br />

prowincję, na puste drogi daleko od szosy, gdzie jeżeli<br />

coś się dzieje, dzieje się naprawdę. Chodźmy:<br />

Pod koronami leszczyn<br />

Znajdujemy ciche miejsce pod koronami leszczyn.<br />

Rozbijane kamieniem orzechy chrzęszczą w zębach<br />

wraz z resztkami skorupek i ziarenkami piasku.<br />

Wykonujemy proste ruchy – rwane uderzenia,<br />

obieranie z brązowej powłoczki, zbliżanie dłoni do ust.<br />

Wczoraj byliśmy świadkami wypadku.<br />

Zmiażdżona maska samochodu, tuman kurzu,<br />

na ziemi pestki szkła, wokół wirujące płatki lakieru.<br />

Tym razem nikomu nic się nie stało.<br />

Krótka przerwa w dłużącej się podróży.<br />

Wśród drzew cisza. Plamki światła migocą na trawie,<br />

wiatr szarpie luźne części ubrania. Gdy na mnie nie patrzysz,<br />

przyglądam się twojemu ciału: na twoich stopach pulsują<br />

niebieskie kreski. Oblizuję zadraśnięty naskórek kciuka.<br />

Skóra ma cierpki, ziemisty smak.<br />

wypadek, który przed chwilą przeżył.<br />

Jedynym, co nie zdradzi, będzie cisza umożliwiająca<br />

kontemplację innego ciała. Widzimy<br />

innego/inną, który/która niesie w sobie obietnicę<br />

wybawienia – miłość, lecz gdy kontemplacja<br />

przekracza granicę czynu, okazuje się,<br />

że „skóra ma cierpki, ziemisty smak”. Soma.<br />

„...byliśmy świadkami wypadku”. Podmiot<br />

liryczny wierszy Jarosza wydaje się być ciągłym<br />

świadkiem rozpadu wpisanego w ciało<br />

(somę). Wszystko podlega zniszczeniu.<br />

„Drzewo, na którym zatrzymał się piorun”<br />

(*** [Opierając się o szlaban, liczymy wagony]...<br />

s. 12). Dom, gdzie „telepie się pęknięte<br />

okienko”, (*** [skrzypią schody prowadzące<br />

na strych...] s. 13) zwierzęta („Zwierzę zabite”,<br />

s. 18, „Śmigus a.d. 1985” s. 21, „Śmierć<br />

pięknych saren” s. 30), w końcu człowiek (***<br />

[My dwoje wtopieni w korowód...] s. 35).<br />

Mamy więc śmierć. Wszystkie ślady istnienia,<br />

o których możemy przeczytać, winylowe płyty,<br />

stonki walczące w wodzie o przetrwanie, ręka<br />

złamana podczas jazdy rowerem, wszystko to<br />

wskazuje na jej pochód. Okazjonalnie, jak w<br />

przytoczonym już „Pod koronami leszczyn”,<br />

obok śmierci pojawia się miłość. Pojawia się<br />

ona jednak jakby w tle, rysując się jako jedna<br />

z kolejnych możliwości somy/ciała. Mimo<br />

wszystko nie jest wykluczone, że właśnie ten<br />

„tryb” istnienia będzie odgrywał ważną rolę<br />

w poetyckich poszukiwaniach autora. „Kobieta.<br />

Gdy tutaj była, wierzyłem w niemożność<br />

rozsypania się...” czytamy w „Do wszystkich<br />

kotów śpiących, smutnych i przeciągających<br />

się” s. 20).<br />

Sposób w jaki skonstruowane są wiersze<br />

poety spod Olkusza jest prosty, ale nie banalny,<br />

poetycki, ale nie przepoetyzowany. Autor<br />

unika nastrojów funeralnych i histerycznych,<br />

woląc liryczny, ale konkretny opis odsłaniający<br />

prawdy przekazywane przez wiersz. Zobacz.<br />

Gdy oddajemy się naturze, zmienia się perspektywa. Chaos<br />

nerwowego rytmu metropolii zmienia się w „proste ruchy”, z<br />

których każdy jest aż nadto celowy. Pęd, który w mieście staje się<br />

naszym władcą, w przestrzeni, w której rozgrywa się większość<br />

wierszy Jarosza, ulega zawieszeniu. Podróż, będąca największą<br />

rozkoszą postindustrialnego flaneura zostaje gwałtownie przerwana,<br />

po to by podróżujący mógł sobie uświadomić, że jest ona<br />

tak naprawdę „dłużąca”, a jej jedynym właściwym finałem jest<br />

154


***<br />

My dwoje wtopieni w korowód<br />

wijący się pod mur cmentarza.<br />

Wokół poszczerbiony horyzont<br />

sierpnia, skwiercząca ziemia<br />

rodzi płody. Ksiądz ma wadę wymowy,<br />

trudno powstrzymać śmiech. Gdy odchodzi,<br />

matka rzuca się na trumnę tak,<br />

że musimy odwrócić wzrok.<br />

Gdybym powiedział, że Jarosz opowiada o archetypicznej<br />

poetyckiej triadzie – śmierci, ciele i miłości,<br />

używając do tego archetypicznego idiomu „chodzę,<br />

widzę, opisuję” bardzo mocno skrzywdziłbym tę poezję.<br />

Nie jest sztuką pisać o śmierci za pomocą używanego<br />

już idiomu, sztuką jest tak odświeżyć temat<br />

oraz idiom, by zaciekawił czytelnika. Sztuka ta autorowi<br />

„Somy” bezsprzecznie się udaje. Wydaje mi<br />

się, że jednym z czynników sprawiających że poezja<br />

ta brzmi świeżo, jest wspomniane na początku recenzji<br />

wyprowadzenie czytelnika z przestrzeni miejskiej<br />

i zderzenie go z jedną prawd, która traktowana jest<br />

przez cywilizację jako pewnego rodzaju tabu. Prawda<br />

ta brzmi: „Jesteśmy części natury, częścią natury jest<br />

śmierć”. Najbardziej dla mnie brzęczy w tej poezji to,<br />

czego w niej nie ma, czyli szum współczesnej kultury,<br />

próbujący zagłuszyć nieuchronny koniec. Podmiot<br />

wierszy Jarosza zdaje się mówić: „Patrz jak jest”. Język<br />

jego poezji jest świadkiem i próbą ratunku. Tak<br />

przynajmniej można jego rolę odczytać przy lekturze<br />

„Świniobicia” (s. 46), „Zapisać to rano. Jak najszybciej,<br />

żeby nie/ zapomnieć. Nazwać i już nie myśleć<br />

napchać się/ językiem”.<br />

Ta poezja ma swój temat, ciekawe obrazowanie, jak<br />

i również świadomość języka, jego wagi. To jest dobra<br />

poezja. Kto wie, czy nie jedna z najlepszych wydanych<br />

w przeciągu ostatnich paru lat.<br />

Łukasz Jarosz, Soma,<br />

Wyd. Biuro Literackie,<br />

Wrocław 2006.<br />

155


Bernadetta Żynis<br />

Gdyby ktoś trafił do światów Piranessiego, nie mógłby<br />

spotkać się z drugim człowiekiem. Przestrzeń zawarta<br />

w obrazach skazuje na uwięzienie, na samotność,<br />

na wieczne mijanie – nie przypadkiem więc ten<br />

„szalony” malarz labiryntów został przywołany na<br />

początku pierwszego opowiadania „Patrząc na Stromboli”.<br />

Patronuje bohaterom jako symbol samotności,<br />

wewnętrznego zbłąkania, mijania się, niemożności<br />

spotkania. Miejsce, które zwiedzają bohaterowie tego<br />

opowiadania, jest właśnie takim labiryntem – splątane<br />

uliczki, schody, kościoły, klasztory, domy, fontanny,<br />

plaże, „nawet liczba domów w tym mieście była<br />

apokaliptyczna” (s. 12) – wszystko to tworzy mozaikę<br />

współczesnych i przeszłych tajemnic, meandry przestrzeni:<br />

„Ale im dalej od centrum, tym ulice stawały<br />

się węższe, bardziej zawikłane i kręte; nieoczekiwanie<br />

przechodziły w maleńkie podwórka, na których rozwieszano<br />

białe płachty prania i rozstawiano doniczki<br />

z pelargoniami i bugenwillami; bywało, że jedyne wyjście<br />

wiodło przez jakąś sień prowincjonalnego pałacu,<br />

(…); kiedy indziej z ciemnego zaułka nieoczekiwanie<br />

wchodziło się na rozległy plac z kościołem, z dwiema<br />

restauracjami i lodziarnią. Wszędzie przeciwległe<br />

domy zrastały się u góry cienkimi łuczkami, wszędzie<br />

pod górę i w dół prowadziły wąskie schodki; wszędzie<br />

zwieszały się nad głowami zardzewiałe balkony i odpadające<br />

tynki. To, co wydawało się właściwą drogą,<br />

kończyło się niekiedy nagle wielkim oknem, wychodzącym<br />

na przepaść i dalej na porośnięte opuncjami<br />

skały, na plażę, morze i niebo” (s. 25).<br />

Dwójka kochanków pozostaje w tej przestrzeni długo<br />

– zbyt długo, by umieć wrócić do prostych ścieżek<br />

słów i uczuć. To trochę tak, jakby się przyzwyczaić<br />

do błądzenia i mijania i już tak pozostać. Bohaterami<br />

jest para młodych, zakochanych i zachwyconych<br />

sobą ludzi. Ich związek zdaje się być idylliczny, tak<br />

idealny, że aż niemożliwy. Jak związek nie ludzi, ale<br />

aniołów właśnie. Czy anioły łączą się w pary? Teologowie<br />

twierdzą, że nie, że ten rodzaj relacji jest aniołom<br />

zbędny. W tym opowiadaniu wydaje się, że nie ma<br />

aniołów. Ale jak czytamy u Niela Gaimana: „W dzisiejszych<br />

czasach w modzie są anioły, a ludzie lubią<br />

książki o kotach...” 1 Niby więc nie ma aniołów, ale są<br />

koty – serwale. Tak do siebie mówią bohaterowie –<br />

Serwal i Serwalla. Może to nie ma znaczenia już dzisiaj,<br />

że gdy szukamy tajemnicy, możemy pisać o niej<br />

przez figury aniołów lub kotów…<br />

To, co widzialne, nie przeszkadza, by gdzieś w innym<br />

planie rozgrywało się niewidzialne, słyszalne ukrywa<br />

niesłyszalne, doświadczane odsyła do przeczuwanego.<br />

Dlatego właśnie będą się musieli rozstać Serwal i Serwalla,<br />

pójdą własnymi drogami – jak koty i anioły, i<br />

minąć jak splątane uliczki Stromoli…<br />

W głębi tego (i wszystkich zamieszczonych w tomie<br />

opowiadania) zawsze słychać (widać, czuć) czas.<br />

A tam, gdzie czas – też przemijanie i śmierć, i apokalipsa,<br />

i koniec świata. I to schowane pod warstwą<br />

słów trwanie ku przemijaniu jest właściwą osnową tej<br />

książki. Czas jest jak pieśni kobiet, które choć słyszalne,<br />

ukrywają jeszcze inne, niepojęte treści, nieznane<br />

znaczenia: „Weszły kobiety, siedem, a może dziesięć<br />

kobiet w różnym wieku, każda osobno. Stanęły niemalże<br />

w progu katedry i zaczęły zawodzić dziwną<br />

pieśń czy litanię; niskie, płaczliwe głosy powtarzały<br />

zaplatające się, wciąż rozpoczynające od nowa frazy.<br />

Ale wydawało się, że pod głosami ludzkimi jest jeszcze<br />

głębsza warstwa, przerażające, niskie buczenie,<br />

płynące podskórnym nurtem pod powracającymi zdaniami”<br />

(s. 33).<br />

Podobnie tytułowe opowiadanie „Rynek w Smyrnie”<br />

dotyka odwiecznego problemu, problemu śmierci,<br />

śmierci i miłości, która jest „silniejsza niż śmierć”. W<br />

bohaterce opowiadania zakochuje się śmierć (jeśli „zakochuje”<br />

to tu dobre słowo i o ile można tak nazwać<br />

czekanie śmierci na tego, którego ma ona „ściąć”).<br />

Ale przyjmijmy, że śmierć miłuje Konstancję, ale ta z<br />

kolei zakochuje się w figurze anioła – trzymetrowego<br />

kolosa z białego marmuru: „…tego pięknego, smukłego<br />

, trzymetrowego chłopca ze skrzydłami bielszymi<br />

od łabędzich…” (s. 72). Tak można by streścić fabułę,<br />

ale nie ona, rzecz jasna, jest tu najważniejsza. Najważniejsza,<br />

jak we wszystkich prezentowanych w tym<br />

zbiorze opowiadań, jest tajemnica, drugie dno, to, co<br />

toczy się podskórnie, a do czego mamy utrudniony<br />

dostęp, bo rozgrywa się na tym planie, gdzie zmysły<br />

nie pomagają, ale przeszkadzają, jak przeszkadza rozum,<br />

logika i zdrowy rozsądek. Zdaje się nam, że to<br />

śmierć nas szuka, na nas czeka. My przecież (zwykle)<br />

nie chcemy umierać. Ale bohaterowie dążą tam, gdzie<br />

muszą, gdzie zawsze już wcześniej czeka na nich<br />

śmierć (jak w przytoczonym na początku opowiadaniu<br />

wschodnim o człowieku, który, chcąc uciec przed<br />

śmiercią, trafił do miasta, w którym ta jego właśnie<br />

niecierpliwie wyglądała). Bohaterom wydaje się, że<br />

realizują jakieś swoje marzenia, zachcianki, kaprysy<br />

– a przede wszystkie zmierzają i tak do tego samego<br />

celu, spotykają się we wspólnym punkcie, bo nawet te<br />

największe marzenia są po prostu śmiertelne. I kiedy<br />

Konstancja pokochała anioła, to już nie mogła dłużej<br />

żyć, bo była „nie z tego świata, nie z tej bajki…”. I, kto<br />

wie, może śmierć spełniła jej ostatnie marzenie…<br />

1 N. Galian, Opowiadania i złudzenia. Dym i lustra, przeł. P. Arbiter,<br />

Warszawa 2002, s. 27.<br />

156


Z kolei „Olaf Farbiarczyk” to dość zabawne opowiadanie<br />

– o naiwności, sztuce, prostytutkach, półksiędzu,<br />

ale przede wszystkim o pragnieniu miłości, uczucia,<br />

wyłączności, o oddaniu, na które jesteśmy gotowi<br />

zawsze, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę.<br />

Można by pisać, że to opowiadanie także o oszustwie,<br />

zawodach i rozczarowaniu, ale najbardziej jest ono o<br />

zdziwieniu tym, że nigdy, ale to nigdy, los nie jest tym,<br />

za kogo się podaje, a chwile złe najczęściej okazują się<br />

później dobrymi, dobre – naszym przekleństwem. Życia<br />

wcale nie potrafimy uchwycić w tym, co się akurat<br />

dzieje – możemy je tylko wtedy próbować objąć, gdy<br />

już przeżyte staje się opowiadanym. Zawsze w „ciemnych<br />

obłokach melancholii”.<br />

W opowiadaniu „Sanctus sanctus sanctus” spotykamy<br />

Kaspara Furta, który „Zawarł wrota fary i cisnąwszy<br />

klucze o bruk placu, poszedł przed siebie czynić<br />

zło na przekór swojej misji” (s. 130), a dodajmy, że<br />

był Kaspar Furta jednym z siedemdziesięciu sprawiedliwych,<br />

filarem tego świata. Zeźliła go ta nominacja,<br />

bez pytania go o zgodę, bez konsultacji, więc gdy podsłuchał<br />

swawolących na świętym obrazie Matkę Boską<br />

i Jana Ewangelistę, Sebastiana i Hieronima z Dzieciątkiem,<br />

postanowił odmienić swój los świętego „z<br />

nakazu” i począł mocować się z Bogiem. On – biedny<br />

i wzgardzony – zajął się czynieniem zła dla samego<br />

zła, „w czym tkwił sekret jego powodzenia i bogactwa”<br />

(s.132) To opowiadanie to rewers opowieści o<br />

Hiobie. Hiob zyskał miejsce przy boku Pana, bo był<br />

wierny. Kaspar zyskał ziemskie powodzenie i w końcu<br />

raj „tylko” dlatego, że jest wybrany, predestynowany<br />

(to łaska zbawia, nie uczynki). Jak to możliwe?<br />

W opowiadaniu bohater zna tylko wycinek ze swego<br />

żywota, jego fragment, nie może pojąć wszystkiego,<br />

nie może pojąć Bożego zamysłu ani planów. Tak zajął<br />

się zbieraniem grzechów, że nie zauważył, iż jego życie<br />

„ocaliło” innych. To opowiadanie to pocieszający<br />

apokryf o dobrym Bogu i Goetheańskim Mefitofelu,<br />

który pragnąc zła, czyni dobro, gdyż w ostatecznym<br />

rachunku, jak poucza Biblia, a o czym nader często<br />

zapominamy, wszystko, co Pan stworzył, dobre jest.<br />

Nie darmo opowiadaniu patronuje św. Michał, archanioł<br />

i pogromca Szatana, wódz hufców niebieskich<br />

s. 121).<br />

„…napis Jude czernieje literami w jeszcze czarniejszych<br />

ciemnościach” (s. 140) - czytamy w kolejnym<br />

opowiadaniu, którego akcja rozgrywa się w Wiedniu.<br />

Bohater to ukrywający swe pochodzenie Żyd,<br />

muzyk pracujący w operze na etacie konserwatora.<br />

„Doprowadzało go do obłędu to siedzenie w domu<br />

całymi godzinami, to przemykanie się klatką schodową<br />

i ulicami tak, by widziało go jak najmniej osób,<br />

spuszczanie oczu i podnoszenie kołnierza płaszcza”<br />

(s. 145). Żyje obsesją ukrywania się. Najlepiej schować<br />

się przez zaprzeczanie stereotypom – jeśli Żyd<br />

jest brudny i zawszony, to on będzie czysty i elegancki<br />

(dobrze tę pętlę stereotypizacji i jej przeciwstawiania<br />

się oddawał film Agnieszki Holland „Europa, Europa”).<br />

Dla bohatera ten „spryt” w unikaniu zachowań<br />

potwierdzających stereotypy to, co prawda, trochę<br />

mało, by naprawdę czuć się bezpiecznie, ale jest czego<br />

się „złapać”, są ramy wyznaczonego działania, myślenia,<br />

nitka, która, jak wierzy Michael, doprowadzi<br />

go do życia. Przygotowania do premiery „Stworzenie<br />

świata” nakłada się na tworzenie nowego świata przez<br />

polityków. Sztuka i polityka chadzają pod rękę i nawet<br />

jeśli ktoś marzy, by tworzyć sztukę dla sztuki, dla jej<br />

piękna, to przy stwarzaniu nowego – politycznego –<br />

ładu, nawet zaniechanie politycznej perspektywy jest<br />

grzechem śmiertelnym.<br />

Michael chce żyć, sensem jego życia jest przeżyć.<br />

Jego wkład w stworzenie nowego porządku, to zachowanie<br />

swojego „jestem”, jego „jestem” jednak przechowuje<br />

pamięć tego, co było, „smutek wieków”. I<br />

niby „Nic się nie działo.” (s. 157), aż do czasu, kiedy<br />

zobaczył Gretę Bitterlich. „Nic się nie działo”, ale „…<br />

rzadko wiemy, kiedy dzieją się rzeczy naprawdę istotne,<br />

które zadecydują o naszych przyszłych losach.”<br />

(s. 158). Twórcy opery przeżywają swoje „początki i<br />

końce świata”, tragedie i komedie – wszystko skrojone<br />

na ich miarę. Świat dla dyrygenta Hermana von<br />

Plüschow kończył się, bo obraziła się na niego diwa<br />

operowa Rosa von Globeck, a nie dlatego, że „…kilkaset<br />

tysięcy ludzi (ileż to kompletów w Operze) pojedzie<br />

z Warschau czy Krakau pociągami w prostej linii<br />

do góry, między kraski, obłoki i gwiazdy…” (s.160).<br />

Michalael w Grecie zobaczył archanioła i przestał się<br />

bać śmierci, nie czekał na nią w upokarzających czynnościach<br />

udawania kogoś innego, udawania życia,<br />

wyszedł na jej spotkanie. Jest więc to opowiadanie<br />

o śmierci, ale jest też o tym, o czym wszystkie inne<br />

opowiadania tego tomu – o tym, że skupiamy się na<br />

naszym życiu, dniach powszednich, małych czynnościach,<br />

że nie widzimy dalej niż czubek naszego nosa,<br />

że niewiele rozumiemy, choć codziennie i co noc ocieramy<br />

się o coś, co nas przerasta, co znaczy więcej, ale<br />

czego nie potrafimy ogarnąć. Stąd melancholia tych<br />

opowiadań, stąd smutek i tęsknota, której źródeł albo<br />

nie rozumiemy, albo nie chcemy zrozumieć.<br />

W ostatnim w tym tomie opowiadaniu wracamy do<br />

atmosfery znanej z „Lali”. Narracja należy do chłopaka<br />

przywołującego świat prababki, babki, ich sióstr.<br />

Bohater w spadku dostaje pudło z końcem świata i<br />

będzie to pudło chronił przed otwarciem. Pudełko<br />

z końcem świata „obwiązane sznurkiem i obłożone<br />

wszelkiego rodzaju szmatkami i pakułami z czasem<br />

obrasta jeszcze w kolejne warstwy sznurków, taśm<br />

klejących, folii, papierków i miedzianych drutów…”<br />

(nieco zmieniony cytat ze s. 215 – 216), bo koniec<br />

świata jest chroniony naszymi opowieściami, które<br />

nawarstwiają się, nie pozwalając na jego koniec, i to<br />

swoimi opowieściami chronimy je przed przeciągami,<br />

przed milczeniem. Gdy opowiadamy, koniec świata<br />

chronimy przed końcem świata. Póty możemy opowiadać,<br />

wymyślać rzeczywistość początku i końca<br />

świata, ogarniać wiele lub malutko, przekraczać lub<br />

dawać się unieść; życie się toczy dla nas, przez nas i<br />

jednocześnie obok nas i tak musi pozostać.<br />

Jacek Dehnel, Rynek w Smyrnie,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.<br />

157


Anna Rau<br />

Opowiedz mi bajkę przed snem. Bajkę dla dorosłych...<br />

Ale nie taką, od której przyspiesza puls w nocy,<br />

z której śmieją się mężczyźni w swoim gronie, która<br />

byłaby w telewizji po dwudziestej czwartej! Chcę<br />

prawdziwą bajkę, bo jestem smutna, dla dorosłych<br />

- bo jestem dorosła... (Ale nigdy nie wyrosłam z bajek).<br />

Powiedz mi o Sinobrodym... Nie! O Sinobrodej,<br />

o Sinobrodym już znam... Naprawdę była malarką? I<br />

mordowała swych kolejnych mężów za przekroczenie<br />

progu pewnego tajemniczego pokoju w wieży? Jakże<br />

musiała być samotna, nieufna, zmysłowa i fascynująco<br />

groźna. Opowiedz mi też o rozpaczliwie przyciągającej<br />

mężczyzn bielą skóry, gęstością rudych włosów,<br />

dziewczynie-syrenie. Opowiedz mi o czarownicy w<br />

chatce z piernika. Chcę baśni! Niech zamknie mnie w<br />

tęczowej bańce mydlanej, w inkrustowanym jajku Fabergé<br />

– najcenniejszym, moim już na zawsze... Słyszę<br />

twój głos: „Gdybym ci kiedyś powiedziała...”. To twój<br />

głos, czy tytuł powieści?<br />

Dzięki tobie wiem, że Ilana z bezimiennej, zamkniętej<br />

na cały świat, zapadniętej w śniegu wioski już ma<br />

swoje jajko Fabergé, żyje w nim – wraz z ukochanym<br />

Shmuelem i wpólnymi dziećmi oraz z miksturami z<br />

ziół, zamkniętymi w szklanych flaszkach i glinianych<br />

słoikach. Jej cały świat to małe zagracone mieszkanko<br />

z powiewającymi szmatkami – odczyniankami uroków,<br />

dźwięczące głosem dzwoneczków, z szeptem zaklęć<br />

mamrotanych na przekór złemu losowi. Ilana do<br />

swego jajka nie wpuści matki, która chciała ją zatrzymać<br />

zaborczymi ramionami i spojrzeniem kochającej<br />

harpii, nie wpuści trzech złowrogich Parek z rodzimej<br />

wioski ani nawet ukochanego brata-ludołaka. Taką<br />

moc posiada, wszak przeżyła spotkanie z wilkołakiem<br />

nadrzewnym i pozowała malarce-Sinobrodej do portretu,<br />

a do tego sama odnalazła, dogoniła i utrzymała<br />

swego partnera na całe życie, wędrownego aktora, i<br />

stała się dla niego Esmeraldą, Cyganką-natchnieniem<br />

z dzwonkami we włosach i ponadczasową spódnicą z<br />

kolorowych łatek. Żyła z nim długo i bardzo szczęśliwie,<br />

do jego śmierci, a nawet wbrew owej barierze,<br />

aż do końca świata. Doczekała się dwóch synów i<br />

córki – co najważniejsze. Sashie, Shirley, jak<br />

wolała siebie nazywać, która też żyje we własnoumysłowo<br />

utworzonym jajku-baśni. Nigdy<br />

nie zaakceptowała swego cudzoziemskiego<br />

pochodzenia, niejasności losów swej tajemniczej<br />

i zacofanej matki, wrodzonej i właściwej<br />

całej rodzinie dzikości, „nieamerykańskości”,<br />

braku podobieństwa do koleżanek – cukierkowych<br />

lusterek Jackie Kennedy. W jej Fabergé<br />

nie ma nieprzebytych lasów, nieskończoności<br />

oceanu, nie ma nawet prawdziwie kochanego,<br />

wybranego mężczyzny. Jej jajko to nieskażone<br />

nawet pyłkiem kurzu wnętrze, symetrycznie<br />

upięte firanki, nieskazitelnie puchaty różowy<br />

dywan i idealnie wypucowane żyrandole o<br />

nowoczesnym kształcie. Do tego zestaw odkurzaczy<br />

oraz gromada nigdy nie widzianych pomocników-sprzątaczy.<br />

Nie na darmo mottem<br />

życiowym Shirley jest hasło „Ład i mieszczański<br />

porządek”. Jej córka Mara z kolei nie chce<br />

w swoim jajku porządku, chce za to uwięzić<br />

w nim swojego brata, Jonathana, i opiekować<br />

się nim do utraty tchu. Opiekować się czymkolwiek<br />

– byle w wyłączności. Jej Fabergé jest<br />

duszne, lepkie od stłumionych namiętności,<br />

lekko wilgotne, jakby porosłe dywanem porostów.<br />

Feberge stereotypowej zdziwaczałej<br />

starej panny, podstępnej morderczyni i zajadłej<br />

duchowej kochanki swego brata. Kolejne<br />

jajko to projekt nowych czasów: plastikowy<br />

świat najmłodszej z bohaterek, Nomi. Ściany<br />

z odblaskowego różu, fotele jak z samochodu<br />

z opuszczanym dachem, zapach gumy do<br />

żucia i towarzystwo niewyobrażalnie czułego<br />

mężczyzny bez twarzy, bo Noni jest jeszcze<br />

za młoda, żeby go znać. Poznała za to żałosne<br />

próby odnalezienia go, połączone ze strachem<br />

przed „wpadką” w ciążę, ale to szczegół... Te<br />

cztery jajka-matrioszki, bańki w bańkach, tworzą<br />

maxi-jajo, czyli wyczekiwaną przeze mnie<br />

baśń.<br />

Judy Budnitz znakomicie opowiada baśnie...<br />

Takie dla dorosłych, oczywiście, gdyż jej czarownica<br />

z piernikowej chatki zajmuje się nie<br />

tylko ziołolecznictwem, ale i nagminnie uwalnia<br />

kobiety od sporadycznych kłopotów z rozmnażaniem.<br />

Syrena-Anja ma odrąbane stopy.<br />

Quasimodo kocha – rozrywając owce i dzieci z<br />

158


nadmiaru miłości. Dziewczyna-zombie to uchodźca<br />

z dalekiego kraju obozów koncentracyjnych... Gdzieś<br />

tam jest port umarłych statków przysypany kurzem<br />

i popiołem. Ktoś gdzieś przechowuje tajemnicę<br />

męża i żony, będących w oficjalnych dokumentach<br />

rodzeństwem... Zręczny ten konglomerat bajek. Do<br />

tego tuż obok przebiega też wojna – jedna, druga...<br />

Pojawiają się, gwałcą, rabują i porywają żołnierze<br />

kolejnych armii. To wszystko nie ma znaczenia,<br />

powieść Budnitz, jak wioska Ilany, posiada swój<br />

odrębny czas i swoiste reguły. Nawet Stany Zjednoczone,<br />

ta Kolchida emigrujących – ze swoim<br />

złotym runem, czyli obietnicą pokoju i dobrobytu<br />

– hoduje i napuszcza na nowo przybyłych<br />

rodzime potwory, na przykład owe tajemnicze<br />

brygady sprzątające, tak ukochane przez Shirley.<br />

Ludzkie mrówki afrykańskie, które pożerają<br />

wszystko i każdego, kto nieopatrznie wkroczy<br />

na ich teren. A może stanowią rodzaj Anioła-<br />

Mściciela z Księgi Wyjścia, który wyciął w pień<br />

pierworodnych za każdymi nieoznaczonymi<br />

krwią drzwiami w Egipcie? Nieszczęsny Izraelita,<br />

który owej nocy, Nocy Pierwszej Paschy,<br />

tego zapomniał... Nieszczęsny, kto w nocy,<br />

na osiedlu nowobogackich emigrantów, zostawił<br />

rower, psa, dziecko poza progiem...<br />

Przesłanie prozy Judy Budnitz potwierdza<br />

i przywołuje rzadko wspominaną prawdę,<br />

że wspólnota kobiet istnieje – wbrew<br />

stereotypom, nawet wbrew chęciom ich<br />

samych. Wspólnota drżenia w oczekiwaniu<br />

na miłość, wspólnota opłakiwania<br />

zmarłego, wspólnota mimowolnie jednakowych<br />

– podstawowych – gestów. To<br />

rzeczywistość – to magia, czysty realizm<br />

magiczny, magia w realizmie. Opowiedz<br />

mi baśń! Taką dla dorosłych... Żebym<br />

poczuła ciężar i wartość, i odpowiedzialność<br />

wspólnoty kobiet jak podsumowanie<br />

dotychczasowego życia: stosowne,<br />

właściwe i naturalne, a jakby<br />

na pograniczu baśni. I wtedy byt wciśnie<br />

się cicho, naturalnie pod śnieg,<br />

w magiczne błękitem i złotem jajko<br />

Fabergé.<br />

Judy Budnitz,<br />

Gdybym ci kiedyś powiedziała,<br />

przeł. Jolanta Kozak,<br />

Wyd. Znak,<br />

Kraków 2007.<br />

159


Ilona Godlewska<br />

Historię rodziny można opowiedzieć na wiele sposobów.<br />

Może ją scharakteryzować narrator, obserwator z<br />

zewnątrz, będący jednocześnie naocznym świadkiem,<br />

wreszcie mogą to uczynić – co wydaje się sposobem<br />

najprostszym – członkowie rodu. Im więcej osób opisuje<br />

dzieje rodziny, im więcej źródeł dostarcza czytelnikowi<br />

informacji, tym bardziej czuje się on zadomowiony<br />

w opowiadanej mu historii, a tym samym lepiej<br />

zna ludzi, którzy są mu opisywani, bo poznał ich z<br />

wielu perspektyw.<br />

W debiutanckiej powieści Petry Hulovej historię rodziny<br />

opowiadają jej członkowie, a właściwie członkinie.<br />

Nie jest jednak tak, że bohaterki „Czasu Czerwonych<br />

Gór” to jednostki wyjątkowe. Wręcz przeciwnie.<br />

Alta, Dzaja, Nara Ojuna, Dolgorma to kobiety, które<br />

urodziły się w Mongolii. Kraju nie tylko dla nas, Europejczyków<br />

tajemniczym, ile też słynącym ze złego<br />

traktowania kobiet. I tak bohaterki powieści Hulovej<br />

to „tylko” kobiety. Uzależnione od mężczyzn, szukające<br />

uczucia, nieliczące się w rodzie. W Mongolii<br />

ważni są bowiem tylko mężczyźni, a płeć piękna jest<br />

im potrzebna głównie do płodzenia synów, bo o ile synowie<br />

w świętej ziemi nomadów to błogosławieństwo,<br />

o tyle córka to zło konieczne.<br />

Można postawić sobie pytanie, co inspirowało Hulovą<br />

do tego, by akcję swojej powieści umieścić w świętej<br />

ziemi nomadów? Otóż i odpowiedź: „Mongolia<br />

jest rodzajem stanu pośrodku niczego, jest oddalona<br />

od jakiegokolwiek innego centrum kulturowego. To,<br />

z jednej strony, kraj bardzo odizolowany, z drugiej<br />

miejsce, gdzie Europejczycy, mam na myśli Rosjanie,<br />

i wschodnie kultury jakoś spotykają się i mieszają” –<br />

mówi o opisywanym przez siebie kraju absolwentka<br />

mongolistyki. I dodaje, że jedynym miastem w Mongolii<br />

jest Ułan Bator, a reszta to kraju to tylko jego<br />

obrzeża. Europejczykom trudno jest w to uwierzyć. Z<br />

pewnością też dlatego Hulova opisała takie tajemnicze<br />

miejsce, dla wielu wprost egzotyczne. Dla Polaka,<br />

Francuza, Holendra, Amerykaniana świat bez puszki<br />

coca-coli, hamburgera i całodobowych hipermarkietów<br />

to wymysł fantasty. Nie możemy, nie, nie umiemy<br />

się pogodzić z tym, że takie miejsca naprawdę mogą<br />

istnieć w XXI-wiecznej przestrzeni. Dlatego dobrze,<br />

że istnieją ludzie wyścibiający nosy poza standardowy<br />

obieg ciekawostek turystycznych wskazywanych<br />

przez przewodniki. Dzięki takim właśnie osobom poznaliśmy<br />

trochę lepiej Afrykę, zobaczyliśmy oczyma<br />

wyobraźni chińskie stepy (opisane choćby przez Aleksandra<br />

Franchettiego w „Tybetańskiej księżniczce”),<br />

a teraz mamy okazję dowiedzieć się prawdy o tym,<br />

jak powstały największe góry w Mongolii (zgodnie ze<br />

słowami Tulega – ojca Dzai, Nary i Ojuny kiedyś cały<br />

świat był tak wysoki jak szczyty gór, potem przyszli<br />

olbrzymi, wdeptali w ziemię wzniesienia, a Czerwone<br />

Góry to jedyne miejsce, gdzie ich noga nigdy nie postała).<br />

I choć prawda ta dla racjonalistów to tylko bajka,<br />

nie należy zapominać, że dzięki bajkom właśnie<br />

mogą istnieć inne światy niż te widziane „szkiełkiem<br />

i okiem”.<br />

Powieść „Czas Czerwonych Gór” ukazała się w serii<br />

z miotłą. Seria ta poświęcona jest twórczości kobiet.<br />

Nie jest to jednak pisarstwo adresowane jedynie do<br />

płci pięknej. Każdy czytelnik znajdzie tu coś dla siebie.<br />

Wzruszającą historię rodu, opowieści o szamanach,<br />

stepach i marzeniach.<br />

Akcja „Czasu Czerwonych Gór” rozgrywa się na prowincji<br />

i w dużym ośrodku miejskim zwanym po prostu<br />

Miastem. Miasto to strefa niebezpieczna, z młodymi,<br />

przyjeżdżającymi zza gór dziewczętami obchodzi się<br />

bardzo okrutnie. Choć dla Dzai wyjazd z geru do<br />

wielkiego świata był spełnieniem marzeń, to szybko<br />

przekonała się ona, że za Czerwonymi Górami czeka<br />

ją tylko katorżnicza praca. Jej siotra, Nara oczekiwała,<br />

że los się do niej uśmiechnie. Tymczasem skończyła<br />

jako prostytutka. Podobnie było z ciotką dziewczynek<br />

Żółtym Kwiatem.<br />

Nie oznacza to jednak, że lepiej powodziło się tym,<br />

którzy zostali na ziemi pradziadów. Matka Czai, Nary<br />

i Ojuny wyszła za mąż, by wyrwać się z rodzinnego<br />

domu, gdzie „garnki latały pomiędzy rozwrzeszczanymi<br />

dzieciakami jak kamulce”. Nie kochała swojego<br />

męża, dlatego, gdy tylko nadarzyła się okazja, zdradziła<br />

go. „Moje powieki drgają w zakazanych snach,<br />

a dotknięcia mojego męża są dla mnie już tylko jak<br />

przebywające lata – cierpiętnicze i nie do uniknięcia,<br />

i właśnie temu mężczyźnie rodzić dzieci, to było w<br />

moim życiu najsmutniejsze” – mówi Alta. Nie dziwi<br />

więc fakt, że przykładna dotąd żona i matka zatraciła<br />

się w kochanku. I choć została przy Tulegu, to zrobiła<br />

to tylko dlatego, że bała się utracić poczucie bezpieczeństwa.<br />

Najmłodsza córka Alty Ojuna została w rodzinnym<br />

gerze. Poznała mężczyznę, wyszła za mąż,<br />

urodziła dzieci. Wydaje się, że jako jedyna zaznała<br />

szczęścia. „Moja rodzina jest dla mnie wszystkim.<br />

Nigdy nie marzyłam o niczym innym” – podsumowuje<br />

swoje życie. Czytelnik nie może się jednak oprzeć<br />

wrażeniu, że to szczęście to tylko pozory. Ojuna co<br />

prawda miała oddanego męża, ale ten rzadko z nią<br />

rozmawiał, dzieci nie słuchały jej rad, a ona sama<br />

przez cały czas rozpamiętywała zamierzchłe krzywdy.<br />

Bohaterki powieści Hulovej wyniosły z domu przeświadczenie,<br />

że kobieta nie ma wartości bez mężczyzny.<br />

Dzaja wymyka się z tego schematu. Sama wychowuje<br />

córkę, utrzymuje się w Mieście bez niczyjej<br />

pomocy. To wyłamanie jest tylko pozorne. Gdyby miała<br />

męża, nie przyjechałaby do geru siostry, by przeżyć<br />

starość. Nie musiałaby też w tak uwłaczający sposób<br />

zarabiać na życie. Siostra Dzai Nara też została sama.<br />

Co prawda miała kandydata na męża, ale ten przestraszył<br />

się jej oddania i uciekł. Deprecjonowanie kobiety<br />

nie posiadającej u swego boku mężczyzny nie było<br />

być może jedynym celem Hulovej. Spoiwem, które<br />

łączy kobiety z opisywanego przez Hulovą rodu, jest<br />

160


matka Tulega – szamanka Dolgorma (to po niej córka<br />

Dzai dziedziczy nazwisko). Dolgorma – jak wspomina<br />

jej imienniczka – umiała uzdrawiać dotykiem śmiertelnie<br />

chorych, a jedno jej spojrzenie wystarczyło, by<br />

rany przestały krwawić. Nic więc dziwnego, że tak<br />

niezwykła osoba stanowiła oś, wokół której córki Alty<br />

i ona sama budowały swoją tożsamość. Tożsamość,<br />

którą, należy dodać, bardzo pragnęły mieć. Zwłaszcza<br />

Dzaia i Nara, odstające od rówieśników przez swój<br />

niekaukaski wygląd.<br />

Czytelnik śledząc losy Alty, Dzaji, Nary Ojuny, Dolgormy<br />

nie tylko poznaje lepiej naturę kobiet, ale też<br />

dowiaduje się czegoś o współczesnym społeczeństwie<br />

mongolskim. Nie można powiedzieć, żeby było to<br />

społeczeństwo bogate czy oświecone. Ludność mongolska<br />

opisana przez Hulovą prowadzi koczowniczy<br />

tryb życia. Nikt tu nie marzy o studiach czy dobrej<br />

pracy. Szczytem szczęścia jest własny sklep w Mieście<br />

(przydarza się to nielicznym) bądź stado zwierząt, a<br />

najlepszą zabawą gra w owcze kostki. Sytuacje opisane<br />

w „Czasie Czerwonych Gór” są jednak niezwykle<br />

bliskie współczesnemu czytelnikowi. Zagubionemu<br />

w świecie, szukającemu szczęścia i swojego miejsca w<br />

życiu. Czytelnikowi, który coraz częściej staje przed<br />

wyborem: gonić marzenia czy racjonalnie „brać życie<br />

za rogi”.<br />

Petra Hůlová, Czas Czerwonych Gór,<br />

przeł. Dorota Dobrew,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.<br />

161


Bernadetta Darska<br />

Najnowsza powieść Włodzimierza Kowalewskiego<br />

zatytułowana jest dość przewrotnie. Słowo „Excentrycy”,<br />

bo taki tytuł nosi, budzić może przypuszczenia,<br />

że autor zrezygnował z upodobania do przeszłości na<br />

rzecz nowoczesności, odwrócił się od tego, co było,<br />

by skupić się na mniej tradycyjnych, a bardziej nowatorskich<br />

rozwiązaniach fabuły. Nic bardziej mylnego.<br />

Kowalewski pozostał wierny przeszłości. I choć dokładnie<br />

śledząc treść książki, znaleźlibyśmy echa tego,<br />

co już u olsztyńskiego autora czytaliśmy w „Świetle i<br />

lęku”, czy w „Bóg zapłacz!”, to jednak całość odsłania<br />

się jako rzecz świeża, przemyślana i bardzo świadomie<br />

zaprojektowana. Kowalewskiemu zamarzył się bowiem,<br />

tak można by to ująć, traktat o przemijaniu, ale<br />

jednocześnie – o wynikającym z niego przetrwaniu. I<br />

trzeba przyznać, że marzenie autora się spełnia.<br />

W „Excentrykach” mamy do czynienia z opowieścią,<br />

będącą zapisem świata tuż przed upadkiem. Nie znajdziemy<br />

tu jednak ckliwych pożegnań, histerycznych<br />

prób wskrzeszenia minionego, czy rozpaczliwych usiłowań<br />

ocalenia teraźniejszości za wszelką cenę. Kowalewskiemu<br />

udaje się oszukać czytelnika. Do pewnego<br />

momentu liczymy na happy end, spodziewamy się go,<br />

jesteśmy szczęśliwego końca niemal pewni. Tymczasem<br />

ta akurat historia nie może skończyć się dobrze.<br />

Autor nie daje nadziei lub raczej – daje, ale bardzo<br />

przewrotną. Koniec jest nieubłagany, nie da się go zatrzymać,<br />

ani opóźnić. A wszystko to, co ruch świata<br />

wstrzymywało, co dawało złudzenie, że chwila trwać<br />

będzie wiecznie, okazuje się fałszem, pozorem, grą.<br />

Przemijanie u Kowalewskiego z próby zachowania pamięci<br />

zamienia się w pewność porażki, w prywatną katastrofę<br />

człowieka, którego nikt i nic nie jest w stanie<br />

ocalić, czeka go więc jedno – zapomnienie. Tylko ono<br />

jest trwałym punktem odniesienia. Niezależnie więc<br />

od tego, gdzie i na jak długo uda się wskrzesić królestwo<br />

swingu, koniec czeka na swoją kolej już wtedy,<br />

gdy jeszcze trwa początek. Życie musi czuć oddech<br />

śmierci, a człowiek – nawet jeśli walczyć będzie od<br />

nowa, wskrzeszając ciągle światy przeszłe, to i tak nie<br />

ma szansy na zwycięstwo. Może tylko otrząsnąć się po<br />

kolejnej porażce i próbować walczyć po raz kolejny.<br />

To podstawowa nauka, która wypływa z opowieści<br />

Kowalewskiego – człowiek jest w stanie się podnieść,<br />

nawet wtedy, gdy wydaje się, że już nigdy nic dobrego<br />

nie może go spotkać. Ta potencjalność zaczynania<br />

wszystkiego od nowa zamienia się w największe zwycięstwo<br />

człowieka – prywatne, ciche, ale pozwalające<br />

żyć pomimo wszystko.<br />

„Exentrycy” to historia w stylu retro. Autor umieszcza<br />

akcję powieści w 1957 r. w Ciechocinku. Miejscowość<br />

uzdrowiskowa lata świetności ma już za sobą,<br />

podobnie jak ludzie, których opisuje Włodzimierz<br />

Kowalewski. To inteligencja „ukąszona” jadem doświadczeń<br />

wojennych, a potem przeciętności i szarości<br />

oferowanej przez komunizm. Mieszkańcy Ciechocinka<br />

żyją tak, jak gdyby wszystko, co miało ich<br />

spotkać, mieli już za sobą; jak gdyby nic nie miało<br />

się już wydarzyć; jak gdyby każdy dzień z przyszłości,<br />

miał być taki, jak podobne do siebie dni przeszłości.<br />

Tracą wiarę w lepsze jutro. Nie myślą o zmianach, nie<br />

marzą, nie wyobrażają sobie odmiany losu. Siermiężność<br />

otoczenia skutecznie wymazuje z pamięci fakt,<br />

że życie to nie tylko szara codzienność i powtarzane<br />

mechanicznie czynności, ale że znajdzie się w nim<br />

także miejsce na kolor, śmiech, muzykę, radość. Do<br />

czasu jednak. Rewolucja w Ciechocinku musi mieć<br />

także miejsce. I ma. Jej prowodyrem jest Fabian, który<br />

postanawia wrócić do Polski z Londynu.<br />

Wanda, siostra Fabiana, jest dentystką w Ciechocinku.<br />

Nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości, żyje, ale<br />

obserwuje siebie z boku, nie umie się zaangażować:<br />

„Tylko w chwilach bólu gorączkowo zastanawiała się<br />

nad sobą. Bała się tych myśli. Przerażona, odkrywała<br />

wtedy, że nie wierzy w swoje własne obecne życie, że<br />

naprawdę istnieje gdzieś z boku, obok siebie, nie dzisiejsza,<br />

ale nadal ta dawna, z jedynej zachowanej fotografii,<br />

oderwanej od ostatniego biletu miesięcznego<br />

na „dziewiątkę”; przystanek przy wylocie Fredry. Czasem<br />

zrywała się w środku nocy, przekonana, że to tylko<br />

przerwa w jakiejś długiej, męczącej podróży; marny<br />

hotel albo ławka dworcowej poczekalni. Przytomniała<br />

po chwili i opadała na poduszkę z biciem serca i ze<br />

łzami w oczach” (s. 8-9). Świat zostaje podzielony na<br />

przedwojenny, w którym tętniło życie, i powojenny, w<br />

którym zostaje tylko marna wegetacja. Kiedyś życie<br />

towarzyskie, miłość, radość, piękno, a dzisiaj jedynie<br />

substytuty, „zwykłe śmieci, które teraz stanowiły<br />

przedmiot pożądania, zapewniały iluzję luksusu” (s.<br />

14), podupadły pensjonat, zaniedbany pokój. Poczucie<br />

bezsensu towarzyszy nie tylko Wandzie, a zapomnieć<br />

o wojnie nie jest łatwo. Sanatorium przypomina,<br />

w o wiele mniejszej skali, oczywiście, miejsce<br />

opisane przez Manna w „Czarodziejskiej górze”. W<br />

162


Ciechocinku mamy do czynienia z życiem w zawieszeniu,<br />

w półśnie, w zapomnieniu.<br />

Fabian przybywa do uzdrowiska z Zachodu. Oto<br />

więc jeszcze jeden „inny świat”. Świat wolności, beztroski,<br />

łatwego zapomnienia o tym, co było, wszechogarniającego<br />

bogactwa i różnorodności. Jako brat<br />

Wandy zatrzymuje się w tym samym pensjonacie, w<br />

którym zadomowiła się siostra. Fabian staje się, choć<br />

brzmi to patetycznie, źródłem życia dla siostry, dla<br />

mieszkańców Ciechocinka, dla miasta. Ma odwagę<br />

zmagać się z teraźniejszością, cieszyć się codziennością,<br />

z premedytacją odsuwa od siebie bolesną przeszłość.<br />

Nie znaczy to wcale, że zapomina. Pamięta,<br />

ale towarzyszy mu wewnętrzne przekonanie, że pomimo<br />

wszystko albo na przekór wszystkiemu trzeba<br />

żyć dalej. Dlatego niszczy, nie czytając, dokumenty<br />

po żonie i synu, jedyne pamiątki po ich gehennie na<br />

Wschodzie. Zostawia jednak sobie szkiełko należące<br />

do Edzia. Fabian usiłuje przekonać otoczenie, że nie<br />

tylko człowiek może powstać, ale też, że świata nie<br />

można tak łatwo złamać. Stara się przywrócić radość,<br />

muzykę, chęć spotykania się z drugim człowiekiem.<br />

To dlatego oznajmia: „Przyjechałem grać swing. [...]<br />

Na puzonie” (s. 64). I dlatego z pasją przekonuje: „Co<br />

było, to było, co przepadło, to przepadło, ale swing<br />

jest wciąż ten sam. Mogą wszystko zasmarować gównem,<br />

wszystko ci odebrać, cały twój świat rozpieprzyć,<br />

ale w swingu zawsze jest siła, która jednoczy. Choćby<br />

we wspólnym oczarowaniu, marzeniu, fascynacji” (s.<br />

132). Muzyka zamienia się więc w formę walki – o<br />

siebie, o swój świat, o prawo do pragnień, o sens.<br />

Fabianowi udaje się skompletować zespół prawdziwych<br />

ekscentryków. Zuppe, który nieustannie tropi<br />

wątki homoerotyczne w twórczości klasyków literatury,<br />

Vogt, Niemiec, który czuje się Polakiem, policjant<br />

o nazwisku Stypa, Modesta – tajemnicza i piękna<br />

kobieta, która okaże się wielką fascynacją i – chyba –<br />

równie wielkim rozczarowaniem, Wanda, spodziewająca<br />

się śmierci, ale na razie coraz mocniej czepiająca<br />

się życia. I, oczywiście, Fabian, który konsekwentnie<br />

twierdzi, że trzeba „umieć odbijać się od ziemi i wiedzieć,<br />

po co wzlatuje się pod chmury. Swing leczy<br />

kompleksy. Będziemy swingować na wszystkie tematy<br />

świata, póki starczy nam tchu” (s. 140-141).<br />

Kowalewski w „Excentrykach” miesza dramat i potrzebę<br />

radości w odpowiednich proporcjach. Choć<br />

gdzieś w tle znajduje się pamięć wojny, to jednak nie<br />

ma tu ani martyrologii, ani taniego epatowania patriotyzmem.<br />

O wielkich tragediach dowiadujemy się<br />

mimochodem – wtedy gdy Wanda idzie do lekarza i<br />

pada pytanie: „Czy kiedykolwiek była pani brzemienna?”,<br />

a potem odpowiedź: „Tak, w Rosji”. I to wszystko.<br />

Nic więcej albo raczej aż tyle. Możemy się przecież<br />

łatwo domyślić, że za tą krótką informacją kryje<br />

się dramat kobiety, matki, człowieka. Albo wówczas<br />

gdy odkrywamy, że odpychająca swoją powierzchownością,<br />

wiecznie pijana i wulgarna właścicielka pensjonatu<br />

nieszczęśliwie kochała... To doskonałe fragmenty<br />

powieści – ból i cierpienie ledwie zarysowane<br />

skromną kreską, ale jakże uderzające.<br />

Równolegle do historii dziejącej się współcześnie<br />

poznajemy zapiski z pamiętnika Reichmana. Co ciekawe,<br />

tajemnicze notatki mężczyzny są jedynym elementem<br />

otoczenia, które widać przez szkiełko Edzia<br />

bez zniekształcenia. Czyżby właśnie tam tkwiła prawda?<br />

W historii człowieka, który nie idealizuje swojego<br />

postępowania, oszukuje, usiłuje ułożyć sobie życie,<br />

ma niesamowite wręcz powodzenie u kobiet i u mężczyzn.<br />

I choć nikt nie wie, kim był i co się z nim stało,<br />

to są osoby, które ciągle go pamiętają, wspominają,<br />

kochają... A dziennik? Może dlatego jest tak prawdziwy,<br />

że do końca nie wiadomo, co jest w nim fikcją, a<br />

co wydarzyło się naprawdę.<br />

Kowalewski pokazuje, jak mało trzeba, by ludzi obudzić<br />

do życia, a jednocześnie – co chyba istotniejsze –<br />

jak trudno dostrzec, że człowiek tak naprawdę pochował<br />

siebie i teraz tylko odtwarza wyuczone wcześniej<br />

czynności. Przyjazd Fabiana porusza we wszystkich<br />

cienką i wrażliwą strunę uczuć, emocji, dodaje odwagi<br />

do zmagania się z własnymi wspomnieniami, pozwala<br />

uwierzyć, że sens codzienności nie umarł razem z<br />

przeszłością, że dzisiaj i jutro jeszcze dużo może się<br />

wydarzyć.<br />

Fabian nie tylko wpływa terapeutycznie na swoich<br />

towarzyszy i na otoczenie. Również sam poddaje się<br />

uwodzącej sile teraźniejszości w osobie Modesty. Jednak<br />

w finale (nie będę, oczywiście, zdradzała szczegółów),<br />

musi się pogodzić z tym, że to, co wydawało się<br />

pewne, teraz sprawia wrażenie czegoś jedynie wyśnionego,<br />

nierealnego. Może więc dlatego jest tak naprawdę<br />

prawdziwe? A jeśli coś jest prawdziwe, to nie tylko<br />

daje radość, ale też czasami boli. Włodzimierz Kowalewski<br />

odsłania fundamentalną prawdę – że przywrócić<br />

do życia znaczy nie tylko obudzić do miłości,<br />

przyjaźni, szczęścia, ale też do cierpienia. Prawo do<br />

czerpania z życia pełnymi garściami, ale też prawo do<br />

przeklinania tego, co się akurat dzieje – takie prawo<br />

przypomina rezydentom Ciechocinka Fabian. Oddaje<br />

im wolność, której pozwolili zasnąć, przywraca w<br />

swingującym rytmie przekonania, że warto ją przyjąć<br />

i pielęgnować, zawsze, nawet gdy później mocno boli.<br />

Bo być wolnym, to istnieć.<br />

Włodzimierz Kowalewski, Excentrycy,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.<br />

163


Hanna Jaxa-Rożen, Krzysztof Rynkowski<br />

Ewa Domańska przyzwyczaiła już czytelników do<br />

tego, że zajmuje się anglo-amerykańską teorią i historią<br />

historiografii oraz narracją historyczną. W poprzednich<br />

publikacjach przybliżała, jako redaktorka<br />

i tłumaczka, twórczość Haydena White [H. White,<br />

Poetyka pisarstwa historycznego, pod red. E. Domańskiej<br />

i M. Wilczyńskiego], Franka Ankersmita [F.<br />

Ankersmit, Narracja, reprezentacja, doświadczenie.<br />

Studia z teorii historiografii, pod red. i ze wstępem<br />

E. Domańskiej], Dominicka LaCapry, Joan W. Scott,<br />

Keitha Jenkinsa, Rity Felski, Hansa Ulricha Gumprechta<br />

[Pamięć, etyka i historia. Anglo-amerykańska<br />

teoria historiografii lat dziewięćdziesiątych. Antologia<br />

przekładów, pod red. E. Domańskiej]. Natomiast w<br />

autorskiej książce „Mikrohistorie” poznańska badaczka<br />

zaproponowała krytykę pisarstwa historycznego,<br />

polegającą na jego analizie i interpretacji. Dla autorki<br />

najważniejsza w pisarstwie historycznym staje się filozoficzna<br />

refleksja nad człowiekiem, pokazanie człowieczeństwa<br />

z antropologicznego punktu widzenia<br />

oraz włączenie do analizy również sfery etycznej.<br />

Najnowsza książka Ewy Domańskiej konsekwentnie<br />

podejmuje problem historii pisanych w nurcie nieklasycznym.<br />

Autorka rekonstruuje ich ideologiczne oraz<br />

epistemologiczno-metodologiczne podstawy (strategie<br />

pisania, rozumienie przeszłości, różnice względem<br />

historii klasycznej, projekt badawczy). W drugiej części<br />

pracy badaczka egzemplifikuje teorie materiałem<br />

badawczym, wskazując silne wzajemne związki obu<br />

rodzajów historii, tej tradycyjnej i niekonwencjonalnej.<br />

Ewa Domańska w „Historiach niekonwencjonalnych”<br />

mówi o dwóch nurtach historii. Po pierwsze tradycyjnej,<br />

tzn. opartej na kategoriach rozumu i racjonalności,<br />

nakierowanej na ustalenie faktów i ich opis.<br />

Jest ona porządkowana według chronologii zdarzeń,<br />

a rola badacza to obiektywna rekonstrukcja tychże<br />

faktów. Po drugie, „niekonwencjonalnej”, opartej na<br />

projekcie postmodernistycznym, tzn. omawiane są<br />

wszelkie ujęcia nieklasyczne czy niestandardowe historii,<br />

które określają się na zasadzie opozycji do nurtu<br />

dominującego. Autorka wskazuje, że polem dla historii<br />

nieklasycznych jest nowa humanistyka i powstające<br />

w jej ramach dziedziny wiedzy: studia kulturowe,<br />

postkolonialne, etniczne oraz badania nad płcią kulturową,<br />

wszelkiego rodzaju odmieńcami i mniejszościami<br />

seksualnymi, piszącym swoje przeciw-historie.<br />

Z drugiej jednak strony, autorka zdaje sobie sprawę<br />

z pewnej umowności podziału na historię klasyczną i<br />

niekonwencjonalną, we wstępie pisze: „...w istocie nie<br />

ma dwóch, homogenicznych nurtów, które określić<br />

można takimi etykietami. W samej praktyce nie stoją<br />

też one w opozycji. We współczesnej refleksji nad<br />

przeszłością istnieje wiele ujęć przeszłości, tendencji<br />

czy nurtów, które zidentyfikować można, budując<br />

prowizoryczne i modelowe ujęcia, upraszczając w ten<br />

sposób rozważania na ten temat, by tym sposobem<br />

uczynić analizy bardziej przejrzyste i otworzyć pole<br />

do dalszych dyskusji. Jest zatem wiele historii akademickich<br />

i wiele historii niekonwencjonalnych, między<br />

którymi granice często ulegają zatarciu” (s. 19).<br />

Ewa Domańska w swojej książce bada strategie pisania<br />

przeciw-historii (perswazja, retoryka, narracja<br />

pierwszoosobowa i inne), która posługuje się dyskursem<br />

pamięci; wskazuje na odejście od metanarracji i<br />

Prawdy na rzecz mikronarracji oraz polilogu. Autorka<br />

określa zagrożenia oraz konieczne uwikłania każdego<br />

dyskursu, domagającego się prawa głosu, wskazując,<br />

że projekt przeciw-historyczny bazuje na podstawach,<br />

które sam kwestionuje. Dążąc – podobnie jak historia<br />

tradycyjna – do stabilizacji pojęć, stanowiących<br />

podstawową bazę porządkującą (różnica, fragment,<br />

pamięć), czy metodologicznych strategii pracy (przepisywanie<br />

historii, interdyscyplinarność) przeciw-historia<br />

– jak pisze Ewa Domańska – nie jest historią<br />

nową, zawiera projekt już znany. Badaczka wskazuje,<br />

że nie mamy do czynienia z zerwaniem (anty-historią),<br />

ale regenerującymi impulsami, pozwalającymi na<br />

przebudowę historii tradycyjnej i zaadaptowanie tego<br />

wszystkiego, co może posłużyć jej wzmocnieniu.<br />

Domańska zaznacza, że obie historie konstytuują się<br />

w relacji opozycji. Wskazuje, że mamy do czynienia<br />

z systemowym charakterem zmian obu historii – do<br />

zmieniającego się otoczenia, stanowiącego każdorazowo<br />

tło dla własnych przekształceń, dokonywanych<br />

we własnym języku (narracji historycznej). Oznacza<br />

to, że historia konwencjonalna jako system przekształca<br />

obce impulsy, płynące z historii niekonwencjonalnej,<br />

na własne, włączają je w przekształconej i dostosowanej<br />

do własnego dyskursu postaci. Możliwość<br />

reagowania na te „zakłócenia” stanowi potencjał jej<br />

zmiany, co umożliwia trwanie historii dominującej,<br />

neutralizując zagrożenia związane z kryzysem jako<br />

rudymentarnej różnicy w historycznych opisach prze-<br />

164


szłości. W ten sposób – jak zaznacza Ewa Domańska:<br />

„Zmiana jednej powoduje przekształcenie drugiej na<br />

zasadzie relacji zwrotnej, umożliwiającej dostosowanie<br />

historia niekonwencjonalna nie stanowi zagrożenia,<br />

dla historii akademickiej, której kształt zresztą<br />

cały czas się zmienia. Dopóki jakieś nurty wyłaniają<br />

się z jej wnętrza i/albo stanowią proste zaprzeczenie<br />

obowiązujących w jej łonie konwencji, nie stanowią<br />

większego problemu i prędzej czy później ulegną neutralizacji,<br />

pacyfikacji i wchłonięciu. Zatem historia<br />

niekonwencjonalna spełnia funkcję interwencyjną i<br />

utrzymuje historyków w czujności” (s. 253).<br />

Autorka proponuje projekt historii łączący wiedzę<br />

teoretyczną z nauką ustalającą fakty. Opowiada się<br />

za uteoretycznieniem faktów i zbliżeniem teorii do<br />

przedmiotu badań. Dziedziny te (fakty, teoria) nie<br />

mogą stać w opozycji (pozytywizm, postmodernizm)<br />

ani też wyczerpywać się w same sobie, ale wzajemnie<br />

przenikać. Zadaniem historyka byłoby wypracowanie<br />

takiego warsztatu, który umożliwiłby ustalenie faktów,<br />

ich przedstawienie w ramach teoretycznego modelu<br />

(umożliwiającego krytyczny doń stosunek oraz możliwość<br />

porządkowania według wskazanej metodologii,<br />

materiału empirycznego) oraz filozofia, pozwalająca<br />

zrozumieć wzajemność tej relacji. Historyk – jak<br />

wskazuje Domańska – nie może udawać, że empiria<br />

opisze się sama, nie może również unikać tego opisu,<br />

ze względu na uwikłanie samego języka w przedstawianie<br />

przeszłości.<br />

Projekt poznańskiej badaczki jest ciekawy z dwóch<br />

względów: po pierwsze, zwraca uwagę, że anty-historia<br />

(pamięć, dyskurs ofiar) strukturalizując się, korzysta z<br />

podobnych strategii, współokreślając się – z konieczności<br />

– wobec nurtu dominującego, zawiera projekt,<br />

wobec którego staje w opozycji. To ujawnienie daje<br />

możliwość krytycznego spojrzenia na ich wzajemne<br />

relacje oraz na sam dyskurs ofiar, udostępniając epistemologiczne<br />

i etyczne racje za jego krytyką (ujawniającą<br />

wiedzę-władzę w nim samym). Po drugie,<br />

wskazuje potencjalne (nie jedyne, oczywiście) źródło<br />

zmiany dominującej narracji historycznej, implikując<br />

jej współzależność z nurtami nieklasycznymi (co na<br />

poziomie samej dziedziny działa stabilizująco, pacyfikując<br />

tendencje kryzysowe). To z kolei ujawnia konieczność<br />

– w pracy historyka – rozwinięcia warsztatu<br />

teoretycznego i krytycznego wobec podzielanej metodologii,<br />

niezbędność świadomości podstaw przyjęcia<br />

przez niego tego, a nie innego modelu teoretycznej<br />

analizy i pracy.<br />

Bardzo cenne w „Historiach niekonwencjonalnych”<br />

jest zwrócenie uwagi na nowe idee w humanistyce,<br />

których Ewa Domańska nie lekceważy i nie marginalizuje,<br />

jak próbują to robić badacze akademiccy. Przeciwnie,<br />

traktując poważnie wszelkie propozycje odległe<br />

od głównego nurtu, próbuje poszerzyć możliwości<br />

metodologiczne nie tylko samej historii, ale traktuje<br />

rzecz o wiele szerzej, rozciągając swoje propozycje na<br />

cały obszar humanistyki, zwracając uwagę na jej interdyscyplinarność.<br />

Z całą pewnością Ewa Domańska<br />

nie jest rewolucjonistką, a jej książka nie ma pełnić<br />

funkcji ataku na tradycyjną historię i historiografię.<br />

Jak na czwartej stronie okładki pisze Hayden White:<br />

„Jest ona [książka Domańskiej] raczej uważnie przestudiowaną<br />

i wrażliwą prezentacją nowego rodzaju<br />

przedmiotów (i podmiotów) badań historycznych,<br />

powołanych do życia przez nowożytność, modernizację<br />

oraz ekstremalne sytuacje”.<br />

Ewa Domańska, Historie niekonwencjonalne.<br />

Refleksja o przeszłości w nowej humanistyce,<br />

Wydawnictwo Poznańskie,<br />

Poznań 2006.<br />

165


Sebastian Żurowski<br />

Pedro Almodovar ma już prawie 60 lat.<br />

Dla wielu „pięknych dwudziestoletnich”<br />

to wiek, w którym powinno się już zamknąć<br />

tak posuniętego w latach osobnika<br />

w domu starców i nie zawracać już nim<br />

sobie głowy. Tymczasem Almodovar cały<br />

czas pozostaje bodaj najważniejszą postacią<br />

europejskiego kina. A już na pewno jest<br />

niewątpliwie pierwszoplanową postacią<br />

kina hiszpańskiego. Ba, nie tylko europejskiego<br />

i hiszpańskiego, bo przecież Hiszpan<br />

otrzymał już w swojej karierze dwa Oscary,<br />

dwie Złote Palmy i niezliczoną liczbę innych<br />

mniej lub bardziej ważnych nagród filmowych.<br />

Próbą odpowiedzi na pytanie, skąd<br />

wzięła się tak silna pozycja reżysera, który<br />

zanim stał się profesjonalnym i cenionym<br />

twórcą kina autorskiego, przez kilkanaście lat<br />

pracował w firmie telekomunikacyjnej, jest<br />

najnowsza książka Ewy Mazierskiej „Słoneczne<br />

kino Pedra Almodovara” (wydawnictwo<br />

słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2007).<br />

Powojenne hiszpańskie kino artystyczne to<br />

przede wszystkim trzech autorów: Luis Buñuel<br />

(rocznik 1900), Carlos Saura (rocznik 1932) i<br />

Almodovar właśnie (rocznik 1949). Ta trójka<br />

nigdy nie tworzyła równolegle. Buñuel ostatni<br />

film wyreżyserował w 1977 roku – trzy lata przed<br />

pojawieniem się pierwszego filmu Almodovara.<br />

Na tej podstawie można by próbować uzasadniać<br />

tezę, że Almodovar to następca Buñuela.<br />

Istotnie są pewne wspólne cechy ich filmów, ale<br />

takie porównanie chyba byłoby jednak trochę<br />

krzywdzące dla Almodovara, który nie jest niczyim<br />

prostym kontynuatorem. Jest on bowiem typowym<br />

postmodernistą – kopiuje i powtarza wątki<br />

i motywy z innych wytworów kultury (bo nie są<br />

to tylko inne filmy), tworząc oryginalną całość.<br />

Faktem jest jednak to, że całą wspomnianą trójką<br />

łączy co najmniej to, że w znaczniej mierze na ich<br />

filmy wpływał negatywny stosunek do hiszpańskiej<br />

rzeczywistości mrocznych czasów dyktatury generała<br />

Franco. W tym sensie Luis Buñuel był – mimo<br />

tego, że przez lata pracował na emigracji w Meksyku<br />

oraz we Francji – kronikarzem tego, jak Hiszpania<br />

pogrążała się we frankizmie, a Almodovar kronikarzem<br />

tego, jak Hiszpania przemieniała się z zacofanej<br />

autorytarnej dyktatury w nowoczesny europejski<br />

kraj. Choć jednocześnie do polityki ten drugi<br />

zwykle nie odnosi się w swoich filmach wprost,<br />

twierdząc, że tworzy swoje filmy tak, jak gdyby<br />

Franco nigdy nie było. Ale Franco był i to<br />

Hiszpania, którą po sobie pozostawił, stanowi<br />

środowisko, w którym narodził się ruch „movida”.<br />

Ruch, którego czołową postacią w latach<br />

70. XX w. był Pedro Almodovar.<br />

W ukończonej w 1984 roku popularnej (nie w<br />

sensie poczytności, ale popularyzatorskiego nastawienia)<br />

książce Elżbiety Królikowskiej „Kino<br />

hiszpańskie” (Wydawnictwa COK, Warszawa<br />

1988) nie ma jeszcze wzmianki o Almodovarze<br />

– mimo że w tym czasie był on już autorem<br />

trzech filmów pełnometrażowych. Dopiero po<br />

1989 roku twórczość tego reżysera zaczęła trafiać<br />

do Polski i zdobywać u nas popularność. Książka<br />

Ewy Mazierskiej jest pierwszą monografią w<br />

języku polskim poświęconą Almodovarowi, choć<br />

oczywiście inni autorzy poświęcali już temu reżyserowi<br />

liczne recenzje, eseje, analizy i szkice. Ewa<br />

Mazierska pisała swoją książkę z perspektywy osoby,<br />

która od kilkunastu lat mieszka i pracuje za<br />

granicą (zresztą wcześniej również w Wielkiej<br />

Brytanii napisała po polsku książki poświęcone<br />

m.in. twórczości Wong Kar-Waia i Jamesa Ivory’ego,<br />

oraz anglojęzyczne studia poświęcone kobietom<br />

w polskim kinie jak też filmowym wizjom<br />

najważniejszych europejskich miast). I to jest powodem<br />

mojego pierwszego zarzutu, a właściwie<br />

pierwszej uwagi: zdecydowanie zbyt mało jest w<br />

„Słonecznym kinie” odwołań do polskiej literatury,<br />

poświęconej filmom i sylwetce reżysera. Geneza<br />

tytułu książki wyjaśniona jest już we wstępie. Podkreślać<br />

ma on przede wszystkim optymizm, który<br />

jest wszechobecny w filmach Pedra Almodovara.<br />

Optymizm, który czasem „musi przebić się przez<br />

grube chmury albo przez grube mury” (str. 10).<br />

Jak informuje nota bibliograficzna, dwa rozdziały<br />

tej książki opublikowane były wcześniej w „Kinie”<br />

i „Kwartalniku Filmowym”.<br />

Najbardziej naturalnym układem książki poświęconej<br />

danemu autorowi – nie tylko reżyserowi, ale<br />

także, na przykład, pisarzowi – jest układ chronologiczny.<br />

Pozwala on uporządkować materiał, choć<br />

jednocześnie utrudnia uchwycenie wspólnych wątków<br />

czy jakichś linii rozwojowych twórczości danego<br />

autora. „Słoneczne kino” ma inny układ: zasadnicza<br />

166


jej część to dziewięć rozdziałów poświęconych m.in.<br />

intertekstualności filmów Almodovara, stosunkowi<br />

reżysera do Hiszpanii epoki generała Franco, posługiwaniem<br />

się przez autora konwencjami gatunkowymi,<br />

portretowaniu w kolejnych filmach Madrytu, a także<br />

wątkom seksualności, śmierci i mediów. Dziesiąty rozdział<br />

to analiza ostatniego, jak na razie, filmu Hiszpana<br />

(„Volver”), który pojawił się już po zakończeniu pracy<br />

nad zasadniczą częścią monografii. Taka koncepcja<br />

książki od razu pozwala uchwycić obraz tego, w jakich<br />

kierunkach będą szły interpretacje autorki. Jednocześnie<br />

po to, aby czytelnik nieznający na wyrywki twórczości<br />

bohatera nie stracił orientacji w chronologii, dołączony<br />

został aneks z krótkimi streszczeniami oraz „listami płac”<br />

wszystkich szesnastu pełnometrażowych filmów Almodovara<br />

– od „Pepi, Luci, Bom i inne laski z naszej paczki” z<br />

1980 do „Volver” z 2006 roku. Lektura tych list płac potwierdza<br />

jedno z pierwszych stwierdzeń zawartych w tym<br />

tekście: Almodovar tworzy filmy autorskie. Napisał scenariusze<br />

wszystkich swoich filmów i jedynie dwa razy miał<br />

współscenarzystów. A od 1987 roku swoje filmy produkuje<br />

we własnej wytwórni El Deseo („pożądanie”).<br />

Rozdział poświęcony seksualności otwiera cytat wypowiedzi<br />

samego reżysera: „Jestem gejem, ale moje filmy<br />

nie są gejowskie” (str. 131). Istotnie tak jest. Niezależnie<br />

o tego, że wątki homoseksualne pojawiają się w jego<br />

filmach bardzo często, to jednak głównymi bohaterami<br />

większości jego filmów są kobiety i ich związki nie z<br />

innymi kobietami, ale z mężczyznami. Ewa Mazerska<br />

stara się udowodnić tezę, że twórczość Almodovara<br />

to w przeważającej większości postmodernistycznie<br />

przetworzone groteskowe melodramaty. Wśród<br />

wielu gatunków, których elementy pojawiają się w<br />

analizowanych filmach, dostrzec można nie tylko<br />

melodramat, ale także musical, kryminał/thriller<br />

(ale już nie horror) czy komedię. Autorka bardzo<br />

wnikliwie rejestruje wszystkie te konwencje gatunkowe<br />

i powstałą mieszaninę nazywa na własny<br />

użytek (i użytek czytelnika) „almo-dramą”.<br />

Jest to w zasadzie niepotrzebne mnożenie wielości<br />

terminów, ale w mało precyzyjnych i metodologicznie<br />

podbudowanych dyscyplinach humanistycznych<br />

– takich jak literaturoznawstwo czy<br />

filmoznawstwo właśnie – pozwala na zgrabną i<br />

efektowną, choć metaforyczną, próbę oddania<br />

istoty opisywanego zjawiska. Podobnie niejasne<br />

jest sformułowanie „powaga wulgarności” (które<br />

zresztą jest tytułem jednego z rozdziałów), bo<br />

choć autorka wyraźnie zaznacza, że termin wulgarność<br />

ma co najmniej dwa znaczenia (w tym<br />

etymologicznie, zgodnie z którym „wulgarny” to<br />

tyle, co „ludowy”), to tworząc takie metaforyczne<br />

konstrukcje, właściwie traci wszystko to, co<br />

uzyskała poprzez starannie rozdzielenie dwu znaczeń<br />

terminu. Ale oczywiście całkowicie słuszne<br />

jest oderwanie się od powszechnego przekonania,<br />

że wulgarność jako taka dotyczy tylko i wyłącznie<br />

zachowań językowych. A sama teza o melodramatyczności<br />

filmów Almodovara jest niepodważalna.<br />

Jakkolwiek niewłaściwie to brzmi, pisanie<br />

monografii o żyjących jest ryzykowne.<br />

Mamy wtedy do czynienia z sytuacją podobną<br />

do tej, gdy usiłujemy zrobić zdjęcie<br />

dynamicznej scenie. Bez względu na klasę<br />

sprzętu fotograficznego (tu: kompetencji<br />

badacza) obraz zawsze będzie rozmazany<br />

(opis nie będzie pełny). Wspomniałem już<br />

o tym, że autorka musiała dopisać dodatkowy<br />

rozdział poświęcony filmowi „Volver”,<br />

który jeszcze nie istniał w chwili rozpoczynania<br />

pracy nad książką i porządkowania<br />

materiału. Dlatego „Volver”, choć jest w<br />

książce uwzględniony, nie jest wpisany w<br />

wywody znajdujące się w poszczególnych,<br />

tematycznie zorientowanych rozdziałach. A<br />

przecież nie jest wykluczone, że nagle Almodovar<br />

zacznie kręcić filmy, które na przykład<br />

obalą wiele ogólnych hipotez interpretacyjnych,<br />

które zostały postawione na podstawie<br />

filmów wcześniejszych. Weźmy drobny<br />

przykład z rozdziału poświęconego związkom<br />

Almodovara z Madrytem. Skądinąd bardzo<br />

interesujący wywód prawie załamuje się w momencie,<br />

gdy okazuje się, że nie we wszystkich<br />

filmach twórcy akcja rozgrywa się w stolicy<br />

Hiszpanii. W filmie „Wszystko o mojej matce”<br />

pojawia się także Barcelona. Na szczęście autorka<br />

jest w stanie poradzić sobie z tym faktem<br />

i stworzyć spójną interpretacje, która łączy Madryt<br />

i Barcelonę (po odpowiedź na pytanie jaką,<br />

odsyłam do książki – str. 220) – podobnie jak<br />

jest w stanie poradzić sobie w tym kontekście<br />

z trzecim z kolei filmem Almodovara – „Pośród<br />

ciemności” – którego akcja toczy się prawie wyłącznie<br />

za murami żeńskiego klasztoru (zlokalizowanego<br />

jednakowoż w Madrycie). Co jednak,<br />

gdy nagle Almodovar nakręci film science-fiction,<br />

którego akcja będzie rozgrywać się na amerykańskiej<br />

bazie umieszczonej na orbicie Marsa?<br />

Jest to bardzo mało prawdopodobne, ale przecież<br />

możliwe. Czy wtedy starannie budowany model<br />

interpretacyjny nie będzie jednak musiał być<br />

zweryfikowany? Właśnie to mam na myśli, pisząc<br />

o „ryzyku” monografowania żyjących i – przede<br />

wszystkim – ciągle aktywnych twórców. Zwłaszcza<br />

takich, którzy chcą i potrafią widzów zaskakiwać.<br />

Gwoli ścisłości dodam jednak, że autorka notuje<br />

„rozluźnienie” związków Almodovara z Madrytem<br />

i zauważa, że może on przestać kręcić filmy związane<br />

z tym miastem.<br />

Tematem przewodnim kolejny rozdziału autorka<br />

uczyniła śmierć. Interpretuje ona ten motyw w<br />

kontekście (wszech)obecności śmierci w hiszpańskiej<br />

kulturze: począwszy od charakterystycznej dla<br />

katolickiego kraju mitologii z kultem bóstwa, które<br />

umarło śmiercią męczeńską za winy ludzi, na korridzie<br />

skończywszy. Te dwa motywy są najjaskrawiej<br />

podjęte w „Pośród ciemności” oraz „Matadorze”,<br />

ale w innych filmach również funkcjonują. Swoistym<br />

motywem związanym ze śmiercią jest motyw transplantacji,<br />

który również w książce interesująco opi-<br />

167


sany. Na podsumowanie wszystkiego tego, co w swoich<br />

filmach Almodovar powiedział o śmierci, Ewa Mazierska<br />

typuje „Porozmawiaj z nią” (s. 243). I sądzić trzeba, że<br />

to podsumowanie na pewno nie było ostatnim słowem<br />

na ten temat. Zresztą nie byłoby trudno wykazać, że<br />

wszyscy reżyserzy etykietowani jako „postmoderniści”<br />

eksploatują temat śmierci bez żadnego tabu. Wspomnę<br />

tu tylko chociażby Petera Greenaway’a i (sic!) Quentina<br />

Tarantino. I pozwolę sobie na dygresję. Choć Almodovar<br />

to zupełnie inne oblicze postmodernizmu niż Tarantino,<br />

to wiele motywów byłoby dla nich wspólnych. Np.<br />

śmierć jest dla Tarantino tak ważna, że nie tylko stworzył<br />

krwawe jatki w rodzaju „Pulp Fiction” czy „Kill Bill”, ale<br />

także zgodzić się wyreżyserować odcinki takich popularnych<br />

seriali jak „Ostry dyżur” i „Kryminalne zagadki Las<br />

Vegas” – komercyjnych wytworów kultury masowej, dla<br />

których śmierć i umieranie jest fundamentem.<br />

Siłą rzeczy w tej recenzji jedynie prześlizgnąłem się<br />

po wątkach i tematach, które podejmuje Pedro Almodovar<br />

– a za nim autorka książki „Słoneczne kino Pedra<br />

Almodovara”. Z czystym sumieniem zainteresowanych<br />

po ich rozwinięcie mogę odesłać do omawianej książki.<br />

Niezależnie od interesującej treści jest ona bardzo starannie<br />

zredagowana i – co nie bez znaczenia – bogato<br />

ilustrowana. Niestety, zdjęcia i reprodukcje plakatów są<br />

czarno-białe. Drobnym mankamentem jest też to, że<br />

przypisy umieszczono na końcu tekstu. Z drugiej jednak<br />

strony nie zakwalifikowałbym tej pracy jako stricte<br />

naukowej, a już na pewno docelową grupą czytelników<br />

nie są wyłącznie naukowcy-filmoznawcy. Jest ona, jak<br />

sądzę, skierowana głównie do nieprofesjonalistów, czyli<br />

po prostu bardziej wyrobionych widzów, których interesuje<br />

twórczość Almodovara (albo kino w ogóle). Co<br />

nie zmienia faktu, że jest pozycją jak najbardziej godną<br />

uwagi.<br />

Ewa Mazierska, Słoneczne kino Pedra Almodovara,<br />

Wyd. słowo/obraz terytoria,<br />

Gdańsk 2007.<br />

168


Bernadetta Darska<br />

Pisanie o kolejnej książce Marii Janion to nie lada<br />

wyzwanie. Autorka, wielkie nazwisko polskiej humanistyki,<br />

przyzwyczaiła czytelników do tego, że tematy,<br />

którymi się zajmuje należą często to tzw. niepokornych,<br />

przyzwyczaiła do erudycji, do wyrazistych sądów<br />

i do odsłaniania tych przestrzeni rzeczywistości,<br />

które dla wygody i leniwego spokoju ducha, wolelibyśmy,<br />

aby pozostały zakryte. Co jednak, równie cenne<br />

w pisaniu autorki, Maria Janion nie lubuje się w<br />

dyktatorskim intelektualnie sądzeniu. Zawsze w jej<br />

twórczości znajdziemy miejsce na dyskusję, polemikę,<br />

na ścieranie się różnych poglądów. Tak jest i w tym<br />

wypadku, gdy mowa o najnowszym tytule – o „Niesamowitej<br />

Słowiańszczyźnie”.<br />

Maria Janion chętnie odwołuje się do romantyzmu,<br />

wszak jest niekwestionowanym autorytetem jeśli chodzi<br />

o tę epokę, nie poprzestaje jednak na sięganiu do<br />

przeszłości – nieustannie bowiem analizuje współczesność.<br />

Dostrzega ciągłość historii, nawet w jej rewolucyjnym<br />

geście, bo to, z czym mamy do czynienia<br />

dzisiaj, ma swoje źródło w tym, co było kiedyś. Autorka<br />

nie tylko poddaje analizie przeszłe, teraźniejsze<br />

i przyszłe, nie unika również odwołań do kultury popularnej,<br />

do polityki, do szeroko rozumianej kultury<br />

i funkcjonujących w jej ramach nurtów intelektualnych.<br />

To dlatego w „Niesamowitej Słowiańszczyźnie”<br />

znajdziemy i nawiązania do dzisiejszej rzeczywistości<br />

politycznej, i wampiry, i feministki, i Masłowską chociażby.<br />

Cechą charakterystyczną pisarstwa Marii Janion jest<br />

umiejętność wskazania, że wielki temat kryje się czasami<br />

w tym, co jest pomijane i przemilczane, że fascynującą<br />

fabułę można wysnuć z tego, co wydaje się<br />

oczywiste, a przez to traktowane jest powierzchownie.<br />

Można by powiedzieć, że jest w tym pewna doza podejrzliwości<br />

w stosunku do wszystkiego i przekonanie,<br />

że czarno-białe rozwiązania zwykle wiodą nas na manowce.<br />

W swojej najnowszej książce Janion również<br />

toczy intelektualne śledztwo – odsłania to, do czego<br />

Polak nie chce się przyznać, przed czym ucieka, na<br />

czym buduje przekonanie o swojej sile i o byciu kimś<br />

wybranym, szczególnym. Podąża tropem odrzuconego,<br />

by pokazać, że norma jest wytworem sztucznym,<br />

życzeniowym, a to, co bliskie prawdy, kryje się właśnie<br />

na obrzeżach, na marginesach, w miejscach, o których<br />

po prostu się wie, że nie wypada w nich bywać.<br />

Interesuje więc autorkę świat „poza”, bo to on mówi<br />

najwięcej o świecie „w”. Innymi słowy, ton nadawany<br />

przez centrum jest zwykle fałszywy, pogranicze natomiast<br />

ma szansę wytworzenia dźwięków czystych. W<br />

którymś momencie Janion wspomina o żalnikach –<br />

dawnych, opuszczonych, porzuconych cmentarzach.<br />

Można by chyba metaforycznie powiedzieć, że rozważania<br />

Marii Janion to często wędrówka po takich<br />

właśnie żalnikach, w celu przywrócenia do życia, odkurzenia<br />

sensu, wskazania porzuconego ważnego, dla<br />

tożsamości indywidualnej i zbiorowej, miejsca.<br />

Autorka „Kobiet i ducha inności” dostrzega, że<br />

współczesna kultura charakteryzuje się amnezją w<br />

stosunku do przeszłości. Jak to? – pewnie ktoś by zakrzyknął.<br />

– Przecież tyle się mówi o wzroście uczuć<br />

patriotycznych i ukochaniu historii. Tyle że odgrywanie<br />

pewnej roli, to nie to samo, co autentyczne odczuwanie.<br />

Historia traktowana wybiórczo, instrumentalnie<br />

dla doraźnych korzyści politycznych przestaje być<br />

pamięcią, a staje się zaledwie jej karykaturalnym, wykoślawionym<br />

odbiciem. Maria Janion pisze o polskiej<br />

mentalności postkolonialnej: „Przejawia się ona w poczuciu<br />

bezsilności i klęski, niższości i peryferyjności<br />

kraju oraz jego opowieści. Temu dość powszechnemu<br />

odczuciu niższości wobec „Zachodu” przeciwstawia<br />

się w obrębie tego samego paradygmatu mesjanistyczna<br />

duma w postaci narracji o naszych wyjątkowych<br />

cierpieniach i zasługach, o naszej wielkości i<br />

wyższości nad „niemoralnym” Zachodem, o naszej<br />

misji na Wschodzie. Taka opowieść jest zamkniętym<br />

kołem niższości i wyższości, które przeradza się w narodową<br />

figurę totalnej niemożności i wiecznej szarpaniny<br />

między „europejskim pozorem” (który może<br />

wcale nie jest pozorem) a „polską prawdą” (którą podejrzewa<br />

się o to, że nie jest absolutem)” (s. 12). Pielęgnowanie<br />

przekonania o przynależności do narodu<br />

wybranego, a jednocześnie niemożność wyrugowania<br />

kompleksów w stosunku do Zachodu i poczucia bycia<br />

lepszym od tego, co wywodzi się ze Wschodu, czyni z<br />

Polaka „człowieka bez właściwości”. Umie on funkcjonować<br />

tylko wtedy, gdy zostaje zdefiniowany poprzez<br />

przynależność do danej wspólnoty lub jej przeciwstawienie<br />

się, nie umie zaś znaleźć i wyeksponować cech<br />

własnych. Woli stadność i unifikacyjną jedność od indywidualności<br />

i różnorodności. Karmi się mitami, ale<br />

nie umie sprostać temu, co jest autentycznie trudne.<br />

Maria Janion pisze m.in. o naznaczeniu polskości<br />

przez Holocaust: „Musimy żyć w nadmiarze bólu, w<br />

poczuciu nieodwracalnej straty. Tu nie obowiązuje<br />

tradycja żałoby trwającej nie dłużej niż rok czy dwa<br />

lata. Ta żałoba nigdy nie może się skończyć. Jako postawa<br />

etyczna określa ona uniwersalną świadomość<br />

europejską. Polska, którą Hitler wyznaczył na obszar<br />

zbrodni, nie może się od tej żałoby uchylić” (s. 34).<br />

Tymczasem, choć tak chętnie do historii się odwołujemy,<br />

równie skwapliwie wypieramy się tego, co nie<br />

daje powodu do dumy. Holocaust staje się sygmatem<br />

każdego człowieka, również każdego Polaka. Nie<br />

tylko dlatego, że w Polsce miał miejsce. I także nie<br />

dlatego, że ktoś Polaków oskarża o współodpowie-<br />

169


dzialność. Ale dlatego, że w tak porażający sposób<br />

zaprzeczył człowieczeństwu. Świat się nie skończył<br />

po Auschwitz, choć niektórzy mu to przepowiadali,<br />

ale ten świat, który trwa dalej, jest już inny. Pozostaje<br />

skażony na zawsze, właśnie z tego powodu, że Holocaust<br />

się wydarzył. Janion pisze: „Uczyńmy z tego<br />

faktu rdzeń empatycznej tragedii nowożytnej, która<br />

nie może jednak – jak starożytna – dokonać definitywnego<br />

oczyszczenia. Nie ma katharsis, jest nadmiar<br />

bólu i poczucie utraty, która nigdy i niczym nie będzie<br />

wyrównana” (s. 201).<br />

Temat Polski bytującej w rozdarciu pomiędzy<br />

Wschodem a Zachodem powraca w jeszcze innej<br />

odsłonie. Maria Janion przypomina o naszym zakorzenieniu<br />

we Wschodzie i otwarcie mówi o potrzebie<br />

akceptacji w sobie zarówno Wschodu, jak i Zachodu.<br />

Wschód jest w nas i Zachód też, ale możemy także<br />

egzystować bez definiującego odniesienia. Odrzucając<br />

ów jednoznaczny podział, decydujemy się na samookreślenie.<br />

Co bardzo ważne, odpychamy wówczas<br />

od siebie również stereotypy. W „Niesamowitej Słowiańszczyźnie”<br />

czytamy: „Przeciwstawienie Zachodu<br />

i Wschodu dokonuje podziału jakości w następujący<br />

sposób: Zachód jest logiczny, normalny, empiryczny,<br />

kulturalny, racjonalny, realistyczny. Wschód zaś jest<br />

zacofany, zdegenerowany, niekulturalny, zapóźniony,<br />

skostniały, nielogiczny, despotyczny, nie uczestniczy<br />

twórczo w światowym postępie” (s. 224). I sto<br />

stron dalej, istotna analogia, którą wysnuć można z<br />

powyższego przeciwstawienia: „Zmagania się Polski<br />

i Rosji mogą być również z punktu widzenia krytyki<br />

postkolonialnej ujęte w kategoriach męsko-żeńskich.<br />

Panujący jest mężczyzną, podległy – kobietą” (s. 326).<br />

Maria Janion pokazuje więc, jak polityczne zamienia<br />

się w społeczne, a publiczne wpływa na relacje prywatne.<br />

Autorka wyraźnie zaznacza męskość polskiej<br />

kultury narodowej i ważność związków homospołecznych.<br />

Świat kobiet jest gdzieś na marginesie, a sama<br />

kobieta jest przydatna, gdy wypełnia obowiązki ku<br />

chwale ojczyzny. Nic więc dziwnego, że cenna jest o<br />

tyle, o ile rodzi, wychowuje, poświęca się i ozdabia.<br />

W sensie utylitarnym liczy się więc kobieca płodność,<br />

w ideowym jej estetyczność. Tak czy inaczej, kobieta<br />

zostaje sprowadzona do roli służebnej – rodzi dzieci<br />

i rodzi piękną siebie dla mężczyzny utożsamionego z<br />

ojczyzną. Oto więc ciągle trwały i ciągle pielęgnowany<br />

mit Matki Polki. Maria Janion zauważa: „Męskie braterstwo<br />

idealizuje macierzyństwo i stara się wykluczyć<br />

‘wszelkie niereprodukcyjne dyskursy seksualności z<br />

dyskursu narodowego’. Ma być on jednoznacznie heteroseksualny<br />

i nastawiony na rozrodczość” (s, 272-<br />

273). I jasno określa charakter patriotyzmu przeradzającego<br />

się w nacjonalizm: „Nacjonalizm nasila więc<br />

nastroje homofobiczne, gdyż – spektakularnie oparty<br />

na homospołecznej wspólnocie męskiej – szczególnie<br />

narażony bywa na pociąg homoerotyczny” (s. 273).<br />

W „Niesamowitej Słowiańczyźnie” znajdziemy także<br />

istotny wątek „tych, co nigdy nie odnajdą straty”.<br />

Odwołanie się do podtytułu książki Marka Bieńczyka<br />

o melancholii wydaje się być tutaj zasadne. Oto<br />

Maria Janion pisze o Słowianach, którzy za szybko,<br />

zbyt gwałtownym gestem stali się chrześcijanami. Ich<br />

przeszłość została drastycznie odcięta. Pozbawieni<br />

własnych mitów, obyczajów, budowali nowe niejako<br />

„poza historią”, odebrano im prawo do ciągłości,<br />

do kontynuacji, którą znaleźć można także w rewolucji,<br />

ale tylko wtedy, gdy pozostaje pamięć. Tej ich<br />

pozbawiono. To dlatego pogańskiej przeszłości dotyczy<br />

melancholia. Choć pozornie nic nas to teraz nie<br />

obchodzi, niewiele nas to interesuje, ale nie zmienimy<br />

faktu, że jest to element naszej własnej historii.<br />

Bardzo odległej, ale naszej. I w tym miejscu pojawia<br />

się realizowany postulat, a zarazem pewność, Marii<br />

Janion: „Nowa narracja humanistyki może o p o w i<br />

e d z i e ć i n a c z e j dzieje naszej kultury” (s. 20).<br />

Lektura „Niesamowitej Słowiańszczyzny” z pewnością<br />

zamienia się w fascynującą podróż z biletem z<br />

napisem INACZEJ w dłoni.<br />

Maria Janion, Niesamowita Słowiańszczyzna.<br />

Fantazmaty literatury,<br />

Wydawnictwo Literackie,<br />

Kraków 2007.<br />

170


Prezent<br />

Są prezenty, których nie można nie przyjąć. Na przykład:<br />

pruje się makatka ciała i dzwonią, że znaleziono nici,<br />

że można coś jeszcze zacerować. Albo: leżę w szpitalu<br />

i w myślach odmieniam cię przez wszystkie przypadki<br />

i przypadek sprawia, że stajesz w drzwiach. Niepojęte<br />

zdarzenia. Jestem w fikuśnej sali Szpitala Przyjaznego<br />

Umieraniu i siedzę w twarzy o barwie onkologicznej.<br />

Mówię ci – mógłbym grać w teatrze kabuki lub gorzej -<br />

być storą dla teatru cieni, tak cienki jest już splot.<br />

Przy łóżku wyrosły kroplówki, jak strąki na łodydze fasoli<br />

i siostry kłują jak szerszenie. Często do mnie wpadają:<br />

cioteczka Glukoza, ten starty drań Steryd i przekonują,<br />

że są prezenty, których nie można odrzucić, kiedy<br />

ciało aż rwie się, by przejść przez zamknięte drzwi.<br />

Oddział<br />

Przechodzę przez drzwi drugiego piętra,<br />

a tam cały oddział śniętych ryb<br />

w kataplazmie; weteranki przeszczepów<br />

córki Komy i kobiety z Hiroszimą<br />

rozgrywającą się w ciałach,<br />

a na końcu korytarza, w salach za welonem<br />

czekają te z odsłoniętymi brzuchami -<br />

każdy strzelisty jak nagie wzgórze,<br />

które rośnie. Jest lato,<br />

za oknem erupcja. Dojrzewają kwiaty<br />

i otwierają swoje usta - oto okrzyk<br />

rozwieranej szkatułki pełnej klejnotu,<br />

co jaśnieje i wprawia w ruch hufiec krochmalonych ludzi -<br />

oni przychodzą i podziwiają<br />

różowy diament dobyty ze wzgórza.<br />

171


Virginia Woolf, robi szkic do Pani Dalloway,<br />

po czym siada w fotelu i pije kawę<br />

For there she was!<br />

Pani Dalloway, Virginia Woolf<br />

1.<br />

W zasadzie wszystko gotowe. Zarys postaci,<br />

umeblowanie pokoju, drobiazgi ważniejsze<br />

i te mniej okładają się na komodzie kurzem.<br />

Wiem,<br />

że drzwi będą otwarte, i że wejdzie w czarnej<br />

sukni. Kolejność scen też ustalona; najpierw pół ryzy<br />

na zawiązanie intrygi, a potem decyzja u szczytu<br />

kartki - czy spadnie w dół jak katharsis? Czy chór<br />

zaśpiewa żałobne crescendo, a może rozejdzie się,<br />

nie zauważywszy nikogo wartego pieśni?<br />

2. Zacznę najprościej.<br />

Najzwyklejszy poranek w życiu kobiety, decyzje<br />

podejmowane w dobę. W tej względności światów,<br />

wschodów słońca, łazienek, przyjęć wydawanych<br />

dla zapełnienia ciszy brzękiem.<br />

A potem trywialne pytanie.<br />

Kto ma umrzeć? Bo przecież można umrzeć,<br />

to takie proste jak wybranie narzędzia ścinającego głowę<br />

hortensji. Można, też to zmienić.<br />

3. Zwrot akcji.<br />

Miłość, to ciekawe hobby jak szydełkowanie<br />

wypełnia dziury, splata i nudzi, gdy wzór nie wychodzi.<br />

Można kochać, to jest łatwe jak kupno rękawiczek,<br />

sezonowych substytutów ciepła. W końcu można,<br />

to połączyć, pozwolić na przenikanie się kontrastów,<br />

żeby jedno bez drugiego, i jedno przez drugie<br />

dochodziło do głosu. Kulminacja. Postawić postać<br />

przed lustrem. Pozwolić jej to wszystko przyjąć<br />

i podjąć z pozoru łatwą decyzję:<br />

Czy pani domu zejdzie na kolację?<br />

172


Recycling<br />

Jak można umrzeć, tak bez zażenowania?<br />

Gdyby chociaż zawstydziła się przy obiedzie,<br />

kiedy schodziła dławiąc się – to nie! –<br />

bezczelnie wkopała się nam w ziemię<br />

i zaczęła zazieleniać. A zazielenia się nieźle –<br />

widziały to żuki pod dębem, między sękiem,<br />

w tej kapsułce co rozpuszcza się w kwaśnym<br />

żołądku ziemi. I przenika powoli,<br />

ciekami wodnymi i dopływami Ukajali,<br />

każdą tętnicą i korytem; szybka<br />

i porywista – i już w każdej rybie,<br />

osiada pod każdą z łusek,<br />

w każdym gładzonym prądem kamieniu<br />

jej krągłości – popatrz,<br />

na to spojrzenie sarny pijącej z rzeki<br />

- tak samo płochliwe.<br />

Tomasz Pietrzak – ur. w 1982, mieszka w Siemianowicach Śląskich. Laureat nagrody<br />

Open Poetry Contest, konkursu organizowanego przez The International Library of<br />

Poetry (Maryland, USA). Publikował w „Toposie”, „Odrze”, „Nowej Okolicy Poetów”,<br />

„Esensji”, „[fo:pa]”, „Zeszytach Poetyckich”. Członek Postgeneracji. Liczne publikacje<br />

w antologiach w kraju i zagranicą m.in. „Eternal Portraits” (USA, 2005), „Daj słowo”<br />

(Antologia Amnesty International). Autor tomu wierszy „Zaklinanie chwil” (2006),<br />

„Stany skupienia” (2007) oraz hipertekstowego tomiku „Gibberish. Wiersze islandzkie”<br />

(2007).<br />

173


Piesku<br />

śpią służby mundurowe,<br />

nie musisz teraz robić niczego<br />

jeśli nie chcesz. pożarłeś ten słynny list<br />

do ojca i węsząc obiegniesz go<br />

prosty w obsłudze jak piła łańcuchowa<br />

podrepcz, oznacz w tym parku wszystko co się da.<br />

* * *<br />

warkot. nad kościółkiem samolot, na chórze<br />

pretensjonalny organista i łabędź schylony nad<br />

sadzawką (nie widać ale oczy w okienku<br />

piwnicy pilnują). jeszcze<br />

jenerał łamie szablę oparty o ołtarz. płynie<br />

po niego we mgle przez Morze święty Brendan łodzią ze<br />

skóry. przeżyją organista i te oczy, diabeł się miesi<br />

w nokturnie, skurwysyn. proch pójdzie po łabędziu.<br />

174


Jak Nehemiasz<br />

nie wejdę do łodzi i nie wypłynę. kombinacja pieszczot w<br />

koszulce z dziurą (ślad po piorunie).<br />

kapok rozmiękł jak bułka w byłym świecie. myślę o<br />

Nemo w quizie o Nemo, blada z emocji<br />

jak darmozjad.<br />

jak Nehemiasz Wetknęli mi latarnię w rękę i mówią,<br />

żebym im oświecał plac tańców. Stoję więc na wzgórzach<br />

naszych zielonych i przyglądam się przygłupim zabawom<br />

rzeźników. tyle do Markii. gdyby nie Ola Jola<br />

nie wychodziłbym z łóżka ale wsłuchuję się<br />

na wyciągnięcie ręki. rujnuję państwo. podróże są uciążliwe<br />

Milena Kubisz – ur. w 1981 w Toruniu, studentka UMK w Toruniu Wydziału Chemii.<br />

Interesuje się fotografią i psychologią zwierząt (tresura).<br />

Debiut poetycki.<br />

175


Confusing people<br />

Pamięć prawie pełna<br />

Zapomnij o nierozwiązanych konfliktach<br />

Zapomnij o ich skutkach<br />

Usuń<br />

Lepiej odbierz nową wiadomość<br />

Dowiedz się:<br />

Japoński Książe<br />

dostał złotego konia na biegunach.<br />

Premier dokarmiał dziś kaczki.<br />

Limitowana edycja mydeł…<br />

Dowiedz się:<br />

Niewinni mają<br />

za swoje.<br />

Zapisz<br />

Bagienna<br />

Bagienna przystanek<br />

krajobraz uległ zmianie<br />

spod topoli zniknęły samochody ciężarowe<br />

pojawiła się za to<br />

hipergaleria mebli<br />

w której nabyłem widmo<br />

Bagienna przystanek<br />

77 i inne linie<br />

ich asortyment jest imponujący<br />

autobus wozi codziennie moje widmo<br />

bilet opłacam czasem prywatnym<br />

oraz abonamentem onirycznym<br />

nie opłaca się<br />

Szymon Wasilewski - ur. 1984 w Szczecinie. Studiuje<br />

polonistykę na Uniwersytecie Szczecińskim. Gitarzysta<br />

i wokalista szczecińskiego zespołu rockowego<br />

Choking Hazard. Debiut poetycki.<br />

176


Młoda literatura serbska, chorwacka i bośniacka:<br />

Agnieszka Żuchowska-Arent - ur. w 1983r., na Północnym Mazowszu, absolwentka filologii serbskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, laureatka kilku<br />

konkursów poetyckich, autorka tomiku wierszy „Biała masa tabletek” (Kraków 2005); przekłady z poezji serbskiej i bośniackiej publikowała w antologii<br />

„Ileś tam mil wyobraźni” (Więcbork 2005), oraz czasopismach: „FA – art.”, „Pobocza” i „Lamelli”.<br />

177


Dejan Vukicević<br />

Umarła.<br />

Grudniowy poranek, tak jak czterdzieści dwa lata temu.<br />

Czterdzieści jeden, jedenaście miesięcy, dwanaście dni.<br />

Umarła Grozdana.<br />

Mróz ściskał tak, jak wtedy, gdy po raz pierwszy skryłam<br />

się w mrocznym wejściu i zapukałam do grubych dębowych<br />

drzwi, skrzypiących niczym jej płuca. Dziś kwilą, chyba że to<br />

ze spróchniałych odrzwi odzywają się stare korniki.<br />

Wtedy też wszystko było stare, tylko teraz jest starsze o<br />

czterdzieści dwa lata. Deski podłogi uginające się niczym<br />

klawisze fortepianu, kolonialny przekrzywiony żyrandol,<br />

białe milczące ściany, masywny stół, który zrobili jacyś więźniowie,<br />

a Grozdana kupiła na wyprzedaży..<br />

Dziś rano umarła. Wiem, bo jej ciało było jeszcze ciepłe,<br />

gdy weszłam i jak co rano, gdy spała, przystawiłam jej<br />

lusterko do ust. Często wydawało mi się, że nie jest zamglone,<br />

ale gdy przystawiałam je jeszcze bliżej, zawsze<br />

okazywało się, że się myliłam. Co by nie mówić, przy każdej<br />

próbie była nadzieja... nawet nie nadzieja, nie wiem jak to nazwać,<br />

przeświadczenie czy coś...<br />

Grozdana, Grozdana, całe życie mi zabrałaś. Pomyślałam nawet,<br />

że ja w odwecie odbiorę twoje, wychodziłam do biblioteki,<br />

czytałam książki z dziedziny farmacji. O truciznach. I tak,<br />

czekając na swoje zamówienie, przeglądałam czasopisma, a<br />

przy tym zaczęłam i czytać książki. Z czasem najwięcej było<br />

zamówień z beletrystyki, a coraz mniej z farmacji. Tak się<br />

zżyłam z Raskolnikowem, że przeczytałam wszystko Dostojewskiego.<br />

A na Boga, nie napisał mało.<br />

Do trucizn już się nie dotykam. Niech życie odbiera ten,<br />

który je daje. Ale co za dużo - to za dużo. Czterdzieści<br />

dwa lata, to trochę trwa. Tak bardzo pragnęłam jej śmierci,<br />

a teraz... Teraz mi wszystko jedno. Gdy pierwszy raz<br />

tam wkraczałam, Grozdana była stara – tak, jak ja teraz.<br />

I chora. Trudno mi... trudno mi sobie przypomnieć ten<br />

mroźny poranek, z gazetami otwartymi na ogłoszeniach<br />

i nadzieją, że znajdę dobrą pracę, wezmę los w swoje<br />

ręce. Pomęczę się przy starej konającej babce, usamodzielnię<br />

się za jakiś rok, wyjdę za mąż, urodzę dzieci,<br />

które nie będą sublokatorami...<br />

Całe jedno życie, Grozdana. Przy twoim wezgłowiu.<br />

Prałam, prasowałam, sprzątałam, gotowałam, karmiłam<br />

łyżeczką, podnosiłam, porządkowałam, wietrzyłam,<br />

kąpałam, obcinałam paznokcie, wynosiłam odchody<br />

do toalety... A wszystko z nadzieją, że ktoś na<br />

to patrzy z góry i że zaświta taki dzień, gdy spłacę swe<br />

rachunki. Dzień, gdy skończy się cierpienie, a zacznie<br />

się życie. Dzień moich powtórnych narodzin, świąteczny<br />

jak pierwszy dzień roku...<br />

Hej, Grozdana, ile samych tylko śmiertelnych<br />

ubrań znosiłaś, nie mam cię w<br />

czym pochować. Odejdziesz w moich<br />

łachmanach na tamten świat... A tam<br />

nikt cię nie pozna. Już dawno wszyscy<br />

cię zapomnieli. Wszyscy ci, z popękanych<br />

fotografii, których ja nigdy nie spotkałam.<br />

Kim ty właściwie jesteś, Grozdana? I<br />

dlaczego nigdy mi o niczym nie mówiłaś?<br />

Dlaczego milczałaś tak zagadkowo? Jak<br />

sfinks. Jakbyś wiedziała... co mnie czeka.<br />

Ech, Grozdana.<br />

Nawet martwa wystawiasz mnie na<br />

męki. Nigdy nie przepadałaś ani za religią,<br />

ani za wesołą muzyką, i co ja mam teraz<br />

zrobić? Dlatego jesteśmy tutaj same,<br />

ty i ja. Bo i kto by do ciebie przyszedł?<br />

Twoi rówieśnicy już dawno nie żyją. O<br />

trzy wieki zahaczyłaś. To niemało. I akurat<br />

trzecie zęby zaczęły ci kiełkować. Wczoraj<br />

w dziale ogłoszeń omal nie zamówiłam ci<br />

nekrologu, gdy nagle sobie uświadomiłam,<br />

że nie ma po co tego robić, skoro tylko ja<br />

bym go przeczytała. A nie wiem też, co z<br />

kwiatami... wszystko to Cyganiątka rozniosą...<br />

a niech roznoszą, są żywi...<br />

A jednak nie na próżno tam szłam...<br />

Mróz ściska coraz bardziej... a drzewo<br />

jeszcze nie narąbane... jedyne co jest ładne<br />

w mrozie, to te kryształki na szybie...<br />

Ta dziewczyna z gazetami pod pachą... to<br />

musi być ona...<br />

Człowiek z okrągłego placu<br />

Myśl błądziła po wszechświecie – kwazary,<br />

kosmiczna cisza, konstelacje, komety,<br />

masa heliocentryczna, supernowe, powody<br />

powstania, czarne dziury – czemu nie, kosmiczne<br />

lustro, i komu oni kładą do głowy, że<br />

wszystko skupi się w jednym punkcie, ten nie<br />

ma szans – zauważyłem go w okamgnieniu.<br />

Wyglądał raczej jak znak drogowy, ulistniona<br />

gałązka. Kosz na śmieci, powiedzmy.<br />

Potrząsnął mną przez kosmiczną rewizję,<br />

mijając go poczułem, że ma otwartą aurę, zabrał<br />

mi karmę, mantrę, kastaniety, wszystko.<br />

Wpadłem w jego pole grawitacyjne i zaczą-<br />

178


łem krążyć. Starałem się, by była to spirala, po prostu<br />

byłoby to zbyt ewidentne krążyć wokół jakiegoś mężczyzny<br />

z aktówką w ręku ot, tak.<br />

Aktówka była czarna, stara, zniszczona. On też.<br />

Miał ponad pół wieku. Według zegara kosmicznego<br />

to przecież nic. Twarz bez wyrazu, bez zamiaru, przenosił<br />

spojrzenie z jednej osoby na drugą, z drugiej ulicy<br />

na trzecią, z trzeciego budynku na czwarty.<br />

Wróciłem z przerwy i – od razu podszedłem do okna<br />

w biurze. Stał tam dalej, na okrągłym placu. Kilka kroków<br />

w lewo, kilka w prawo. Kilka w przód, kilka do<br />

tyłu. Jakby się gdzieś wybierał, ale zawsze się zatrzymywał,<br />

odwracał tyłem.<br />

Następnego dnia na przerwie, z burkiem 1 w rękach,<br />

podszedłem do niego; te same ruchy, ta sama twarz<br />

bez wyrazu. Podeszło do niego obdarte Cyganiątko:<br />

Dalejże brachu, stary, daj spokój, robotę mi psujesz<br />

Popatrzył dzieciak, odwrócił się i oddreptał. Cyganiątko<br />

z żebraczym pudełkiem przeniosło się na inny<br />

plac.<br />

Przechodnie się zatrzymywali, głównie zgarbieni<br />

emeryci, i spoglądali na niego. Jeden odważył się zagadnąć:<br />

Kolego, a przeciw komu, jeśli wolno, pan protestuje?<br />

I inni się odważą- jeden za drugim, ziarnko do ziarnka<br />

– otoczyli go i rozpoczęli dyskusję.<br />

Czy nie dlatego, że nam zeżarli dwunastą wypłatę,<br />

ale że sięgają i po jedenastą i po dziesiątą...<br />

A oglądałeś wczoraj w nocy telewizję? Hańba, bracie,<br />

hańba...<br />

Nasze ręce i nasz pot stworzyły to wszystko, a teraz...<br />

E, dłużej tak nie można...<br />

Słychać było pokrzykiwania, a zwiędłe pięści wymachiwały<br />

ponad siwymi głowami. Gromada narastała<br />

niczym drożdże i potem udała się do Rady Gminy.<br />

Człowiek z placu znów został sam.<br />

Jako że pory roku, według jakiegoś wewnętrznego<br />

popędu, przechodzą jedna w druga, przyszła kolej na<br />

zimę. A zimą pada śnieg. Mówią, że z ciepłego biura<br />

ładnie wygląda, gdy pada. Po dachach, fasadach,<br />

kocich wąsach, kapeluszach, szybach samochodów,<br />

ptasim puchu, zlodowaciałych gałęziach, czerwonych<br />

nosach. Czasem i pajęczyniastych kątach na strychu.<br />

Po człowieku z placu.<br />

Na kogo czeka ten człowiek? Na co czeka?<br />

Dlaczego biedaczek? – zwinnie przyskoczyłem do<br />

niej.<br />

Na pewno nie ma domu, na pewno nie ma nikogo...<br />

Po raz pierwszy, zza jej pleców, poczułem urocze<br />

perfumy i, też po raz pierwszy, zauważyłem, że koleżanka<br />

jest delikatnym, kształtnym, harmonijnie zbudowanym<br />

dziewczęciem:<br />

Dlaczego jest pani tak pewna, być może on tylko<br />

tak, dla kaprysu, po ubiorze nie powiedziałbym, że<br />

jest bezdomny, po postawie też nie, a widzi pani jakie<br />

ma... niezdecydowane zachowanie...<br />

Chciała wyjść i wpadła w moje ramiona, roześmieliśmy<br />

się do siebie zdziwieni...<br />

Rozkoszowałem się swoim burkiem z truskawkami,<br />

gdy podeszła do mnie nieznana postać i zapytała:<br />

Czy pan też ma zmartwienie? – pestka arbuza utknęła<br />

mi w gardle, ale „Proszę?” zdołało się wydostać.<br />

Szesnaście tysięcy marek! Szesnaście, kurwa mać, o<br />

kurwa je mać! Zadłużyłem się po szyję, w poniedziałek<br />

idę na operację. Snu i świętego spokoju nie zaznałem,<br />

żona mnie zostawiła. W przyszłym tygodniu wycinają<br />

mi lewą nerkę. Może i drugą będę musiał sprzedać.<br />

A co potem zrobię bez nerek? A co bez żony? A panu<br />

ile ukradli? – kręcił głową wskazując za moje plecy.<br />

Wtedy pojąłem, o czym gada ciułacz, który za kilka<br />

dni będzie potrzebował cewki.<br />

Nie, ja nie wiedziałem... – odparłem głucho.<br />

Ach, pan nie wiedział. W nieświadomości jest mądrość,<br />

mój drogi. Ale że tutaj, już od miesięcy, przed<br />

bankiem demonstruje pewien człowiek, którego<br />

skrzywdzili tak, jak mnie więc myślałem, że to pan.<br />

Słyszałem nawet, że trzyma żądania w aktówce...<br />

Odkiwnąłem głową przeżuwając burek z kapustą, a<br />

on już się odwrócił do jakiegoś innego nieszczęśnika.<br />

Człowiek z aktówką tymczasem stał na placu nawet<br />

nie spoglądając na masę niezadowolonych ciułaczy,<br />

która rozrosła się tak, że szklane drzwi banku ustąpiły<br />

i rozsunęły się. Nastał ogólny zamęt, bieganina i<br />

plądrowanie. W końcu na placu zostałem już tylko ja,<br />

Poranek i dzień, przypływ i odpływ, pory roku,<br />

wszystko to bezpośrednie kosmiczne problemy, nad<br />

którymi łamałem sobie głowę, gdy koleżanka wkroczyła<br />

do biura ze stertą papierów, położyła ją na moim<br />

biurku i podeszła do okna:<br />

Biedaczek... – powiedziała współczująco i drżąco.<br />

1 Burek – tradycyjna potrawa bałkańska składająca<br />

się z cienkich płatów ciasta nadziewanych rozmaitym<br />

farszem, na przykład. z mięsa, sera, kapusty itp.<br />

fot. z archiwum Autora<br />

179


kończąc swój pusty burek, i człowiek z placu.<br />

Pory roku mają swoją nieubłaganą logikę. Przyszła<br />

wiosna. Jak zwykle biorę burek z mięsem i wracam<br />

do biura. Nasłuchuję kroków na przemarzniętym<br />

asfalcie. Miasto jest oblepione jasnymi, kolorowymi<br />

plakatami. Od jednej strony ulicy do drugiej przeciągnięte<br />

są transparenty optymizmu, radości i rozrywki.<br />

Uśmiechy i pozdrowienia na wszystkie strony: podniesiony<br />

kciuk albo dwa palce rozłożone w literę V, pierwsze<br />

trzy palce, palec wskazujący i mały, cała dłoń.<br />

Wybory.<br />

Słychać odgłos kroków, szum głosów zagłusza radość<br />

ptaków. Ostatni raz się rozejrzałem, tłum huczał. Jadłem<br />

swój burek z lebiodą i chwytałem odpowiedzi:<br />

Całkowicie miał rację ten tajemniczy człowiek z placu,<br />

trzeba im pokazać pięść, żeby wiedzieli, z kim mają<br />

do czynienia...<br />

Ale jeden człowiek nic nie może, jedynie tak zgromadzeni<br />

– możemy wszystko...<br />

To nie jest żaden tajemniczy człowiek, to nasz przywódca...<br />

teraz na pewno jest liderem... Jakże jest poważny...<br />

Nie słyszałem, żeby coś mówił...<br />

Ależ jak to nie, mnie się w pewnym momencie wydało<br />

że otworzył usta, by coś powiedzieć... I na pewno powiedział,<br />

musiał coś powiedzieć...<br />

Zawędrowałem – a gdzieżby, jeśli nie na plac.<br />

Tam stał człowiek z aktówką. Kiedy jadłem swój burek<br />

z pieczarkami słyszałem komentarze:<br />

Ten to jest szpieg, żnam ja takich. Sztoi tylko przeż<br />

czały dzień i obszerwuje - kto ż kim, gdzie, o której godzinie,<br />

ż jakiej przyczyny, po czo, i wtedy żwrot na tamto<br />

miejszcze – aha, ten ż tym, po to i po to, do-brze, a tamten,<br />

czy jeszcze ż tamtym, aha, gdzie się szpotykają, tu i<br />

tu, do-brze... nicz się przed nimi nie ukryje... ale żnam ja<br />

to lepiej od nich! I ja dla nich praczowałem!<br />

Wrześniowy wietrzyk podrywał i zrzucał liście platanu,<br />

przechodziłem obok człowieka z placu i zatrzymałem się.<br />

Rysy mu się zmieniły. Nie było tego widać z biurowego<br />

okna. Jakby się nieznacznie zgarbił. Ale spojrzenie ma<br />

wciąż to samo, wyraz twarzy także niepojęty.<br />

Co jest, nie ma Godota? – rzucił przechodzień w czarnym<br />

kapeluszu.<br />

Zajmujące jest obserwować tych ludzi chodzących po<br />

okrągłym placu i poznawać wędrówkę planet. To głównie<br />

komety i meteory, ale pojawi się też niekiedy Merkury albo<br />

Neptun, który ogląda witryny.<br />

Dajcie mu spokój, widzicie, że nie jest normalny...<br />

Może jest facet filozofem jakiejś złowrogiej szkoły, widzicie,<br />

że ciągle chodzi w tę i z powrotem...<br />

E tam, dziwak, tyle wam powiem, jaki tam filozof, całymi<br />

dniami tu stoi, nigdy nic nie gada tylko się tak gapi, trzęsie<br />

się całkiem jak grzechotka!<br />

A czyś się pan zastanowił, co, jeśli wcale tak nie jest? A jeśli<br />

to Diogenes, co szuka człowieka z lampą w środku dnia?<br />

A tam, przestań pan, proszę pana, jeszcze go ogłosimy bohaterem<br />

narodowym...Bzdura! Wiecie, ilu takich jest!<br />

Czy to normalne zachowanie? No powiedzcie sami.<br />

Może nawet należy do jakiejś sekty, kto wie.<br />

A co to jest według pana normalne zachowanie? Myślisz<br />

pan, że masz prawo to oceniać? Dlaczego pan<br />

sam, na przykład, nosi skarpetki nie do pary? Czy to<br />

normalne? I czemuś pan poświęcił ponad godzinę<br />

czasu na jednego wariata z placu? Żaden normalny<br />

człowiek tak nie robi... Nikt z was nie ma prawa nawet<br />

kamyczkiem rzucić w tego człowieka. W każdym z<br />

nas jest choćby cząstka jego...<br />

Dyskusja się rozwijała, burek z małżami był już<br />

dawno zjedzony, a przerwa na niego upłynęła, gdy się<br />

odwróciłem i naraz zauważyłem napis, obok którego,<br />

jestem pewien, przechodziłem od wielu dni. Było to<br />

obwieszczenie o loterii wizowej do obiecanej ziemi<br />

dobrobytu i tak dalej...<br />

Według prawa wielkich liczb albo grawitacji, być<br />

może, (Ameryka to wielki kraj, pociągający), wyciągnęli<br />

mnie w loterii wiz wyjazdowych. Ożeniłem się<br />

z koleżanką, sprzedałem, co się sprzedać dało i wyjechałem.<br />

Minęło życie i zacząłem się przymierzać do śmierci,<br />

ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju: kto to jest ten<br />

człowiek z placu, na kogo czekał(jeśli w ogóle na kogoś<br />

czekał), o czym rozmyślał (jeśli w ogóle myślał).<br />

I wróciłem pewnego dnia z daleka, coś dziwnego tłukło<br />

się w piersiach, ktoś by to nazwał nostalgią, ale nie<br />

ja, kupiłem burek z jajkami i spacerowałem ulicami.<br />

Doszedłem do okrągłego placu – wszystko się pozmieniało<br />

i wszystko było tak samo jak zwykle.<br />

Odkręciłem się w drugą stronę, ale zbyt gwałtownie,<br />

zderzyłem się z przechodniem, schyliłem się by chwycić<br />

swoją aktówkę i swój burek z burkiem, odszedłem<br />

przepraszając.<br />

Podniosłem wzrok i spotkałem się z jego wzrokiem.<br />

Chłodny, nieprzytomny, nieodgadniony. Wytarłem<br />

kurz z płaszcza i aktówki. On swoją z nieznaną zawartością,<br />

dalej trzymał w ręce stojąc wciąż jeszcze na<br />

placu, bez piedestału, niewzruszenie, kamiennie.<br />

Spojrzenie wciąż miał twarde, ale żywe, gwałtowne,<br />

wdzierało się przez głowy ludzi z placu, przez ich<br />

mieszkania, biura, przez kosmiczny kurz i ciszę. Aż<br />

tam, do serca wszechświata.<br />

Dejan Vukicević - ur. w 1965 roku w Kraljevie (Serbia).<br />

Ukończył studia na Katedrze Literatury Światowej<br />

i Teorii Literatury w Belgradzie. Pracuje w Serbskiej<br />

Bibliotece Narodowej. Wcześniej opublikował zbiór<br />

opowiadań „Żałoby” (Narodna Knjiga, 1998) oraz<br />

powieść „Kolec”.<br />

180


Ivan Potić<br />

Wszyscy byli zdziwieni, jak coś, co z wierzchu<br />

wygląda tak nieżywotnie, w środku może być tak<br />

żywotne.<br />

Założyłem swoją nową trumnę z klapami i wyszedłem<br />

na ulicę. Trumna była piękna, z wiśniowego<br />

drewna, trochę gatunkowa i miała dwie<br />

naszywane kieszenie. Spacerowałem po mieście<br />

i porównywałem się z innymi zmarłymi i, muszę<br />

przyznać, odczułem pychę i samozadowolenie.<br />

Ich obtłuczone płyty nagrobne, ich osłabłe znicze,<br />

zapuszczone kopczyki, uwiędłe chryzantemy...<br />

Całkiem się poddali i na tamtym świecie<br />

nie myśleli już o ludzkiej gromadzie, pośród<br />

której niegdyś wspólnie radowali się słonecznym<br />

latem lub śnieżną zimą.<br />

Gdybym spotkał kogoś znajomego, kto mi za<br />

życia wlał do serca trochę radości i ciepła, wziąłbym<br />

go do trumny, zaparzył herbatę albo kawę i<br />

puścił jakiś nowszy album jazzowy. On albo ona<br />

byliby zaskoczeni, dziwiliby się, jak wciąż nie<br />

straciłem fasonu, jak śledzę ziemskie listy przebojów<br />

i aktualne trendy.<br />

Myślę, że dobry smak wymaga, by zawsze być<br />

nowoczesnym – powiedziałbym. – To kwestia<br />

stylu, a styl jest tym, czego zawsze brakowało i<br />

martwym i żywym. Gdy widzę źle zaprojektowaną<br />

lodówkę na ulicy albo napotkam żółtą cegłę w<br />

fasadzie, zawsze myślę – Boże, czemuś nierówno<br />

podzielił między ludzi poczucie piękna... Ale<br />

wtedy myślę, jak by wyglądało życie pozagrobowe,<br />

gdyby to zrobił. Infrastruktura Raju i Piekła<br />

byłaby nieadekwatna, może nawet zagroziłoby<br />

to ludzkiej wierze w zbawienie duszy...<br />

Ludzie, a właściwie upiory, wypijaliby swoje<br />

herbaty i spieszyli, by wrócić do niebiańskiej<br />

farmy czy harfy, nie wiem dokładnie. Wiem, że<br />

teraz te rozmowy były daleko bardziej zajmujące<br />

niż przedtem, a atmosfera bez porównania<br />

bardziej swobodna. Raz na spacerze spotkałem<br />

swojego prapradziadka i swoją praprababkę, ale<br />

mnie nie poznali. Podszedłem do babki i powiedziałem:<br />

Nie wiesz, babko, co powstanie z jednej zaledwie twojej komórki<br />

jajowej. Cała rewolucja naukowa, wypisy filozoficzne, tajna<br />

ewangelia... Historia sztuki z tamtej strony.<br />

Tylko się uśmiechnęli, ale nic nie zrozumieli. Mój prapradziadek<br />

gryzł skórkę pogaczy 1 i wycierał kierpiec w trawę.<br />

Raz spotkałem też na spacerze siebie, gdy jeszcze byłem żywy.<br />

Miałem dłuższe włosy niż teraz i kilka kilogramów więcej.<br />

Moje oczy lśniły. Podszedłem byśmy się przywitali i wymienili<br />

inspiracjami. Nie poznałem siebie, chyba przez tę trumnę z<br />

wierzchu...<br />

Zastanawiam się też nad kupnem nowych butów. Z tych<br />

wyzierają korzenie i wroni dziób. Widziałem ładne na wystawie,<br />

kosztują pięć tysięcy. To dużo, ale jest to też dużo, kiedy<br />

się umrze. Albo kiedy się jeszcze nie umrze, a straci poczucie<br />

czasu i przestrzeni.<br />

Jakże jest piękny ten kanał nawadniający – myślę, a na spotkanie<br />

wychodzi mi jeszcze jedno mauzoleum.<br />

Astronomia<br />

W tej opowieści, która w sposób niezamierzony łączy<br />

kulką nadziei, klej odwagi i Łajkę w kosmosie, pojawia się<br />

całkiem niespodziewanie Człowiek wysokostandardowy, i<br />

to w drugim ustępie. Opowieść jest, jak można się było<br />

spodziewać, wzniecona przez najdalsze granice ludzkiej<br />

głupoty, która się z dnia na dzień wystawia na pośmiewisko<br />

ducha naszej miłej ojczyzny. Od was, drodzy użytkownicy<br />

zanieczyszczonego powietrza oczekuje się, że<br />

jesteście w temacie, że znacie węzły sanitarne naszej<br />

estrady, że lubicie żółtą prasę, że nienawidzicie sąsiada<br />

i przede wszystkim, że jesteście zaciekłymi nacjonalistami.<br />

Kiedyś z nieba spadały komety, potem – żaby, nawet<br />

rakiety, a oto dziś od rana zaczęło też spadać łajno.<br />

Wybierał się ów człowiek na spacer, zobaczył, że ładna<br />

pogoda, słońce wzeszło, ubrał swą najładniejszą marynarkę,<br />

założył okulary by być jeszcze mądrzejszym,<br />

szedł oświadczyć się Minie Vukomanović, czy jakiejś<br />

1 Pogacza – tradycyjny na Bałkanach rodzaj słonego pieczywa<br />

na naturalnym zakwasie.<br />

181


takiej, gdy mu na filcowy kapelusz spadło nieco łajna<br />

wielkości kulki do dziecięcej gry.<br />

Łajno jest bardzo często porównywane z kulkami,<br />

zawsze, gdy trzeba wyjaśnić biednym chłopskim<br />

dziecinom, cóż takiego wychodzi z koziego zadu. Nie<br />

chodzi tu jednak o kulkę nadziei, to w żadnym razie<br />

nie jest ta sama figura stylistyczna gdyż nie wychodzi<br />

z zadu, lecz stanowi, rzec by można obrazowo,<br />

optymizm w fazie prenatalnej, który będzie niczym<br />

lata, przemijał ewoluując do pesymizmu i rozstroju<br />

nerwowego. Pytam, czy również Virginia Woolf miała<br />

taką kulkę. Wiem, że Laza Kostić 2 miał. Zaprawdę,<br />

człowieka, który nie nosi w sobie kulki nadziei trudno<br />

nazwać człowiekiem. To już zwierzę, krótkowłosy albo<br />

długowłosy ogar, kot, kaczka albo świstak, nieważne,<br />

jednakże, rzec by można, że gdzieś w tajnych aktach<br />

przypomina sukę imieniem Łajka, stąd związek przyczynowo-skutkowy<br />

kulki, Łajki i kosmosu, bodaj też<br />

defekacji, jeśli chcecie. Ogarzyca w kosmosie przywołuje<br />

asocjacje nieskończoności, bezgranicznej przestrzeni<br />

kosmicznej, w której równie marnotrawnie<br />

działają dwunożni, czworonożni, kleje i kulki.<br />

Pozostaje jednak niejasne, co znaczy klej odwagi –<br />

westchnął człowiek, tak jak tekst i obraz muszą być<br />

razem, tak jak ma znaczenie, czy jesteś piśmienny, czy<br />

nie, tak jak istnieje różnica między zaletą a wadą...<br />

Może nie trzeba szukać głębokiej mądrości w filozofii<br />

poststrukturalistycznej gdy ma się na myśli po<br />

prostu dolną bieliznędla to jest, majtki.<br />

Zapach jej majteczek – pomyślał człowiek nieprzyzwyczajony<br />

do silikonów i seksu grupowego. Napisałby<br />

sonet, list miłosny, wsiadł do karocy i odjechał do...<br />

Nie wiadomo czy to ten sam człowiek tamten, który<br />

powinien zbudować bombę w pracowni, tamten<br />

z drugiego ustępu. Musi to być ten, ale tymczasem<br />

zapuścił wąsy i skrócił włosy, widzę go jak się kwaśno<br />

uśmiecha, składa gazetę i zaczyna się marszczyć jakby<br />

mu nagle wyrósł wrzód na żołądku. Widzę, jakie ma<br />

zadbane dłonie i bystry wzrok; to definitywnie on.<br />

Rozstrój nerwowy, całkiem zaniedbany we wstępie,<br />

teraz się wynurza zza silikonowego wzgórza, to jest –<br />

doliny. Kiedy Łajka podróżowała ku czarnej dziurze,<br />

dziura spadała na ziemię by połknąć ten mały poczciwy<br />

naród, który się przez przypadek umiejscowił w<br />

północnym Banacie 3 . Spadła czarna dziura na tamtego<br />

człowieka w poczekalni oddziału chirurgicznego.<br />

Zaczerniało mu przed oczami i ujrzał esencję głupoty,<br />

jak rzuca iskry wkoło.<br />

Akurat szykował się by zaszczekać, gdy jakaś siła<br />

wyższa powstrzymała go przed poniżeniem i wstydem<br />

i w tym momencie wczołgał się pod dywan, by zakończyć<br />

ten esej.<br />

2 Laza Kostić(1841-1910 ) - najwybitniejszy<br />

serbski poeta i dramatopisarz romantyczny<br />

3 Banat – wschodnia część Wojwodiny(okręg<br />

autonomiczny Serbii) w dorzeczu rzeki Cisy i Maricy<br />

Onomatopeja<br />

Poruszając się skrajem nadpękniętej flaszki Leopold<br />

podniósł wzrok i ujrzał kruka – ptaka złowróżbnego.<br />

Wyszedłby z flaszki i porachował się z kacem, gdyby<br />

sobie tylko przypomniał, jak w ogóle znalazł się we<br />

flaszce, a zatem, jakże się to zaczęło, bo jeśli istnieje<br />

wejście do butelki, musi istnieć też wyjście, tak<br />

spazmatycznie pracował jego mózg i Leopold, choć<br />

ateista, modlił się do Boga by na 876. str. powieści,<br />

w której jest uwięziony, zdarzył się przewrót, by się<br />

butelka rozbiła, albo żeby Aladyn ją potarł, cokolwiek<br />

co by otrzeźwiło jego, czytelników, i tę biedną kobietę<br />

w sklepie w Dublinie, którą codziennie niepokoją pijacy.<br />

Tymczasem dopiero na str. 932. zdarzyło się coś<br />

niezwykłego, jeśli wnioskować po reakcji czytelnika z<br />

Kilmanroka, Olafa, który w tym momencie przerwał<br />

strzyżenie owiec i ponownie wziął książkę do ręki. Na<br />

tej stronie pojawia się w postaci kruka duch jego teściowej<br />

i zaczyna skrzeczeć, ryczeć, muczeć i szczekać.<br />

Leopold, choć w pierwszej chwili zaskoczony,<br />

przypomniał sobie język głuchoniemych i zwierząt,<br />

w którym opowiada się niewyrażalne i zrozumiał, że<br />

to w istocie przełamywanie barier językowych, ciężka<br />

męka, której nie da się opisać, agonia przemijania,<br />

dźwięk zniszczenia...<br />

Jeszcze na str. 66 w butelce znajdują się trzej pijacy:<br />

jeden z pożółkłymi palcami i rozczochranymi włosami,<br />

drugi bosy, niebieskooki i skarży się na ból zębów,<br />

i trzeci, którym jest właśnie Leopold z wczesnej młodości.<br />

To niemożliwe, żeby tych dwóch się wykaraskało<br />

i nie zauważylibyśmy tego, jeszcze mniej prawdopodobne<br />

żeby Leopold nie poszedł z nimi.<br />

Kruk zaskrzeczał i Leopold zauważył, że musi zająć<br />

się przeznaczeniem. Wszyscy pytali, jak to możliwe<br />

by trzej dorośli mężczyźni zmieścili się w zwykłej<br />

flaszce od wina; dlaczego teściowa musiała szczekać,<br />

o co chodzi w tej niesmacznej opowieści, która najwidoczniej<br />

rozgrywa się w Dublinie!? Niestety, istota<br />

jest w niewyrażalności i na 529. str. powieści dopiero<br />

co przeczuwamy że flaszka może mogłaby się rozbić<br />

o dziób okrętu, który nigdy by nie wypłynął, jest stworzony<br />

w przyszłości, w kwadratowej czaszce i nie jest z<br />

drewna. Ktoś prawdopodobnie wepchnął korek w szyję<br />

butelki – mówili przyjaciele Leopolda po knajpach.<br />

Potem ostrożnie podnosili szklanki do ust z nadzieją<br />

na niespodziankę...<br />

Lewitacja i aterryzacja<br />

Synku, gdzie jest twój ojciec? – zapytał mnie pewien<br />

żołnierz.<br />

Tata pracuje – odpowiedziałem<br />

Gdzie jest twoja matka? – zapytała jakaś kobieta w<br />

czerni.<br />

Mama też pracuje – odpowiedziałem.<br />

Gdzie masz wujenkę? – zapytał mnie jakiś łysy mężczyzna<br />

z nagą kobietą wytatuowaną na przedramieniu.<br />

182


Wujenka jest na pewnym strychu w Vršacu – powiedziałem<br />

licząc na nieadekwatność czasu i przestrzeni.<br />

Ktoś kiedyś powiedział, że to konstanty, kategorie<br />

niezmienne, ale ja dobrze wiem, że to jedynie prawdziwe<br />

halucynacje. Dlatego często lewitowałem przed<br />

różnymi komisjami, razem z innymi dziećmi z biednych<br />

robotniczych rodzin. Unosiliśmy się w górze,<br />

lizaliśmy lody i patrzyli na pola zbożowe, i ziemie<br />

uprawne, dopóki nas nie napełniło uczucie dumy narodowej<br />

w barwach...<br />

Żółty, zielony, niebieski to kolory mojego dzieciństwa<br />

– powiedziałem i powlokłem się do swego pokoju,<br />

gdzie przez kolejnych piętnaście lat pracowałem<br />

nad konstrukcją wehikułu czasu.<br />

W ciągu zeszłego roku więcej razy wspinałem się na<br />

strych, by załatać słomiany dach, by nakarmić gołębie,<br />

by wytrzeć obraz Wasilija Kandinskiego, ale ani<br />

razu nie spotkałem nikogo z najbliższej rodziny.<br />

fot. z archiwum Autora<br />

Ivan Potić - ur. w 1972 r. w Zajearze (Serbia), absolwent<br />

historii sztuki na Uniwersytecie w Belgradzie,<br />

jest autorem zbioru opowiadań „Złamania karku”<br />

(2003).<br />

183


Mirko S. Božić<br />

Na wpół ogolone pizdy<br />

Na wpół ogolony nieuczesany<br />

Mierzę się ze swoim dzisiejszym<br />

Odbiciem w lustrze<br />

zmiany nie zauważam<br />

opis osoby do ostatniej współrzędnej<br />

Zgadza się ze wczorajszym update’m<br />

Światło rozlewa się po przestrzeni<br />

w której interweniowałem swoją<br />

Nieprawidłowo zaokrągloną sylwetką<br />

Poruszamy się w sieci przeciwprostokątnych<br />

Południków i izohips<br />

nawet nie czuję kiedy przechodzą przeze mnie<br />

Wszystkie te potężne linie, satelity i współrzędne<br />

Które mnie w razie potrzeby<br />

znajdą i zlokalizują w trakcie jednej sekundy<br />

Ta błękitna kulka, na której mieszkam<br />

W bezkrajnym morzu innych kulek<br />

Piłeczek i gałek które dryfują<br />

Po wielkiej piździe, którą nazywamy wszechświatem<br />

Wobec niebezpieczeństwa że ukradnie go jakiś bóg<br />

Któremu się znudziła gra i chce ją zamienić<br />

Na coś bardziej współczesnego, powiedzmy PlayStation<br />

Piłeczki są takie passé<br />

Mówię sobie „błękitna kulko, nikomu cię nie oddam<br />

Nie masz portu USB ani pamięci operacyjnej<br />

(kto mówi że nie masz?)<br />

Ale za to masz wodę pitną i atmosferę i<br />

Puszczę amazońską a to kurwa jego mać nie mało<br />

I dlatego nie oddam cię nikomu”<br />

Należałoby myśleć częściej o<br />

efekcie skrzydeł motyla<br />

Gdy wypuszczam dym z papierosa<br />

Czy zburzę jakieś miasto w<br />

Zatoce Meksykańskiej albo może<br />

zatopię surfera w Oceanie<br />

Indyjskim gdy ten przybiera<br />

Pozę próbując zrobić wrażenie na<br />

cipkach w bikini<br />

Czy by go zauważyły gdyby wiedziały<br />

Że to jego ostatnia poza?<br />

184


Pagano-Bischlieglie<br />

Kryształatwowierność<br />

Pozwólcie, że się przedstawię.<br />

Jestem tym, który wniesie trochę porządku<br />

Do wielkiej gmatwaniny, którą nazywacie swoim życiem<br />

I nie lubię mówić o sobie,<br />

poza bardzo rzadkimi przypadkami<br />

I może to się stanie tylko na chwilę<br />

Ale zapewniam was - poczujecie się lepiej<br />

Bo przed wami stoi osoba,<br />

która przeszła to samo, co wy,<br />

która podsłuchiwała i czuwała<br />

Nieco głębiej i nieco uważniej<br />

To, co odrzucone i przekreślone i przemilczane<br />

Obmacywała i przestudiowała<br />

Błądziła i pytająco milczała<br />

Nad pytaniem, co niczym miecz wisiało<br />

Nad głową moją twoją i już jutro może<br />

Waszą<br />

Gdy czekasz na ostatni nocny tramwaj<br />

I obciągasz wokół siebie kurtkę<br />

W dali powoli gasną światła<br />

I ludzie idą spać<br />

W sypialniach niezadowoleni<br />

Po kto wie który raz z libido<br />

Wystawionego na czekanie<br />

Kończą późnonocne inwazje na lodówkę<br />

Rozpaczliwie rekompensując sobie coś<br />

Co powinno być życiem<br />

W jednym z okien jeszcze<br />

Ktoś uprawia miłość, ktoś gra w karty<br />

A ktoś stara się popić<br />

Zbyt dużą dawkę tabletek nasennych<br />

Jestem gotów zostać zapomnianym<br />

Mówi stawiając przy łóżku<br />

Pusty flakonik po lekach<br />

Niech zostanie dla koronera<br />

Gdy wszystko z siebie zdejmujesz<br />

I ubranie i myśli i kłamstwa<br />

I iluzje i libido<br />

I założysz ponętną nagość faktu<br />

Czy zostanie cokolwiek z ciebie<br />

Ale ja nie czytam w myślach ani nawet teraz<br />

Nie znam nikogo, kto by chociaż z daleka<br />

mógł mieć taką sposobność<br />

O ile by ktoś z was (co za szczęście!)<br />

Znał rzeczoną osobę, niechaj będzie tak miły<br />

I trzyma ją ode mnie z daleka<br />

bo osoba, która się wam właśnie przedstawiła<br />

Dostaje paranoi na samą myśl<br />

że jest przezroczysta jak szkło<br />

Za jednym z tych szkieł<br />

Czekasz mnie ty zbudzona<br />

Rozpalona niewyspana<br />

Gdy czekasz na ostatni nocny tramwaj<br />

Na stacji z polerowanego żelaza<br />

Wiatr unosi reklamę nowej taryfy<br />

Telefonicznej, a przewody tramwajów sieką powietrze<br />

jak noże<br />

Mój oddech przeistoczył się w przezroczysty<br />

biały wietrzyk<br />

185


Limousine servis<br />

Ona siedzi w taksówce i pozwala mu dotykać swoich majteczek<br />

Wylenianiała skóra siedzenia lepi się do jej bioder<br />

Kierowca ukradkiem szpieguje akcję na tylnym siedzeniu<br />

I myśli o swojej żonie, która przygotowała pieczeń<br />

Na kolację, ale ta ostygnie przed jego powrotem<br />

Za czarną szybą westchnienia i dźwięk obcasów, które<br />

Skrobią w przegrodę<br />

A pięknie mu powiedziała że jest porządną dziewczyną<br />

I że nie jebie się za pieniądze ale za darmo<br />

Gdy odpinała mu pasek od spodni<br />

I dosięgała do wnętrza gdzie czekało ją zaskoczenie<br />

Wielkie grube i mięsiste<br />

A ładnie jej matka mówiła<br />

Córeczko uważaj z kim się zadajesz mówiła jej matka<br />

Módl się do Boga i ucz się, w każdą niedzielę na mszę<br />

Widzisz co się dzieje na świecie, serce moje<br />

Gdy wujek sponsor szczytuje na jej świeżo<br />

Odmalowanym mini-valu kierowca uśmiecha się wiedząc<br />

Że i ten napiwek będzie jednym z tych<br />

Tłuściejszych<br />

Mirko S. Božić - ur. w 1982 r., student germanistyki<br />

i kroatystyki na Mostarskiej Uczelni Pedagogicznej;<br />

pisze poezję i prozę. Jego pierwsze utwory już zostały<br />

zauważone na Bałkanach. Jest autorem zbioru wierszy<br />

„Żegluję poprzez sztorm” („Jedrim kroz buru”,<br />

2001).<br />

fot. z archiwum Autora<br />

186


Gdyby pewnej nocy pewien kapitan straży pożarnej<br />

Jean Harlow wygląda dobrze<br />

W futrze z norek<br />

Na wyblakłym plakacie<br />

Na ścianie damskiej przebieralni<br />

Pewnego trzeciorzędnego kabaretu<br />

Na paryskim Pigalle<br />

Nogi szczupłych transwestytów<br />

Kołyszą się w chmurze słodkawych kwiatowych perfum<br />

Eyeliner all over the place<br />

Słychać odliczanie<br />

Na zewnątrz ktoś na głos odlicza<br />

W zamęcie syren policyjnych i strażackich<br />

Specjaliści pilnują wyjścia z budynku<br />

A pewien stary kapitan straży pożarnej<br />

trzyma w ręce czerwony wytrych<br />

Który groźnie lśni w nocnym deszczu<br />

Kilka sekund później<br />

kapitan ścisnął wytrych<br />

I pewien stary paryski kabaret<br />

Przepełniony pijanymi maminsynkami<br />

I kobietami lekkich obyczajów<br />

Na znak dany przez policję<br />

Odleciał w nocne paryskie powietrze<br />

Hommage pustej przestrzeni / Dlaczego nie lubię<br />

matematyki<br />

Biała ściana<br />

Pusty papier<br />

Przejście między dwoma domami<br />

może uliczka<br />

Materiał między punktami<br />

Zwolni trochę miejsca<br />

Na pustkę<br />

Na przykład<br />

__________________________<br />

(miejsce na pustą przestrzeń)<br />

Schematy mogą się zmieniać<br />

Matematyka nie jest elastyczna<br />

Nie dopuszcza pustki<br />

Ani czytania między wierszami<br />

Metafizyka przeciwprostokątnych<br />

Skrywa w sobie tajemnice<br />

Ludzkiej egzystencji<br />

Cyrkiel tańczy po pustej przestrzeni<br />

Formatu A4 ustanawiając<br />

Enklawy pustki ochraniane<br />

Cienką grafitową krawędzią<br />

Walc metalowych prostopadłych przeczy<br />

Tangensoidalnym perwersjom Pitagorasa<br />

(pustka)<br />

187


Petar Matović<br />

Budzenie księżyca<br />

Okopy wykopałem w sobie. Szpadel. łopata<br />

i kilof podzwaniały we wnętrzu<br />

jak stare hałaśliwe zegary. Kopałem<br />

za karę, oddalony od przyjaciół, dzień i noc,<br />

pod jasnym niebem, pod księżycem. Ostrzeżony<br />

przed nieprzyjaciółmi, mierzono do mnie pociskami<br />

i minami, często dla zabawy.<br />

I druty, kolczaste, musiałem rozciągnąć<br />

z małymi dzwonkami, co drżą jak liście<br />

jesienią.<br />

Nie ukrywałem się, deszcze były straszne,<br />

głębia okopów wypełniała się niedopałkami. Jeden<br />

niedogaszony zapalił pozostałe, jak rozżarzone kule<br />

rozsyłały jasność ponad okopami: mały<br />

lajt szoł, o mało nie zapłakałem, a na krawędź<br />

spadł pocisk... O niego rozpłatał się księżyc.<br />

Without shaving<br />

Między nami pomięte i czyste prześcieradła<br />

Nas dwoje na przeciwnych krańcach łóżka<br />

W porażającym rumieniu twarzy<br />

Spomiędzy otworów żaluzji przebija promień<br />

Świecących reklam<br />

Stacji benzynowej i obskurnego motelu<br />

Między nami pustka bez pościeli<br />

Milczmy jak dwa cienie bez ciał<br />

Nikt nie zmienił częstotliwości<br />

Na której zniknęła stacja radiowa<br />

I teraz słuchamy tylko cichych szumów<br />

Z kąta pokoju<br />

Leżę,<br />

Kiedy sny jak fluktuujące zimne nóżki<br />

umykają w każdy, nawet wymyślony<br />

kąt pokoju.<br />

Gdybym mógł, los swój przełożyłbym przez kolano.<br />

Pasikoniki w akustyce motelu<br />

Ruchoma wibracja okna<br />

I nic się między nami nie dzieje<br />

I noc lekko umyka<br />

I umykają nasze cienie<br />

Wstyd pełza wewnątrz ciała<br />

To pająk uciekający po ścianie<br />

Tutaj brakuje ciepła;<br />

Tym, którzy zwichnęli stawy<br />

Tym, którzy zamknęli się w sobie.<br />

Rozmyślam, kim chciałbym zostać, na przykład<br />

wnętrzem pajęczyny, a równocześnie też zdobyczą<br />

złapaną w samego siebie...<br />

Żarówka kąsa niczym powieszona czarownica<br />

wokół brzęczą muchy -<br />

to bezsensowne, że nie można tego zobaczyć.<br />

188


(Z cyklu: Wycieczka pogody)<br />

Tęskniąc za listem od kobiety<br />

Próbuję napisać wiersz, który by się jej podobał<br />

Leży w łóżku w cicho oświetlonym pokoju i ja na nią patrzę.<br />

w półsnach, które zmieniają położenie zgodnie z powiewaniem zasłonek<br />

Myślę o słowach, które powinny być obłe i miękkie, lżejsze od chleba<br />

a pełniejsze od baniek mydlanych by nie rozprysły się po chwili<br />

Język powinien się po nich prześlizgiwać bezszelestnie.<br />

Tak, jakbym schodził w dół łagodna pochyłą asfaltu<br />

Wtedy chciałbym mieć moc listu od kobiety.<br />

Słyszę gruczoły jak pulsują ukryte głęboko we wnętrzu jej ciała.<br />

Ona i ja mamy jednego anioła (ona mówi: anżela), uzależnionego od emocji.<br />

W tej ciszy ona słucha mojego krwioobiegu, który przyspiesza usiłowanie napisania wiersza.<br />

I wszystko to we śnie.<br />

Straż<br />

dla J. T.<br />

Odległa jest poświata miasta, które oglądam<br />

pod opuszczonymi powiekami. Palcami stukam<br />

w klawiaturę telefonu czekając na zgłoszenie automatu<br />

numer, który się wyświetli, zapisze się jako...<br />

cała mała ewangelia, historia i proroctwo<br />

życia, lewitacji, nielimitowanej nadziei...<br />

Dłonie złożyłem wokół tej delikatnej larwy -<br />

jak motyl co zmierza do światła<br />

fot. z archiwum Autora<br />

Petar Matović - ur. w 1978 r. w Užicu, mieszka w Požedze.<br />

Absolwent instytutu filologicznego w Belgradzie, wydział<br />

literatury i języka serbskiego. Pisze poezję. Opublikował<br />

tom wierszy „Kawałki kamery (Requiem dla samotności)”<br />

[„Kamerni komadi (Opelo samoći)”]. Zdobywca pierwszej<br />

nagrody na XXIII Wieczorach Poezji w Limie. Publikował<br />

w wielu pismach („Međaj”, „Književna reč”, „Treći trg”,<br />

„Letopis matice srpske”...), a także w zbiorach poezji<br />

(„Srpsko pero”, „Rukopisi – Pančevo”).<br />

(Z cyklu: Archipelag Internet)<br />

189


Śmietnisko Europy<br />

I live on the Balkans, mówię do turystów z Unii Europejskiej,<br />

I write poetry, wyjaśniam, czym się zajmuję;<br />

Kiwają głową z aprobatą emeryci<br />

Z napędem Volgsvagena w Volfsburgu:<br />

Nie wątpię - poezja z Bałkanów jest atrakcją turystyczną<br />

dla zachodnioeuropejskich turystów.<br />

Wiatr podnosi brzeg spódnicy pewnej ogorzałej Niemki<br />

Wiekowej damy z naszyjnikami etno<br />

Słucham twardych głosów wymawiających nazwy krajów,<br />

których języków nie wolno mi już rozumieć:<br />

Montenegro, Kroacija, Bosna and Hercegovina, Serbia.<br />

A widoczna jest też odnowa monarchii:<br />

W kwitnieniu bzu w serbskich ogrodach<br />

Feudalizm nieubłaganie nadchodzi tej wiosny.<br />

Cieszę się jak kwitnie handel,<br />

Jak kwitnie piractwo płyt, kosmetyków...<br />

W centrum tego małego miasta na zachodzie kraju<br />

a wszystko to w pomieszaniu jedności czajniz, cygańskiej<br />

I serbskiej.<br />

Słońce w lawie zachodu nagle zaszło przez moje wargi,<br />

gryzę je w swędzeniu, zbieram towar<br />

Odchodzę z bulwaru nie odwracając się... Za mną<br />

trzeszczy, szemrze rozmawiają cudzoziemcy i tubylcy.<br />

A czy jest rozwiązanie oprócz miłości dla Bałkanów,<br />

oficjalnego śmietniska Europy.<br />

190


Šejla Šehabović<br />

Shakespeare<br />

Mieszkańcy Werony odnowili<br />

po wojnie (ostatniej, jaką zapamiętała Europa),<br />

ściany fortecy.<br />

Ale nie umieścili na nich wystarczająco drogowskazów<br />

dla tych, którzy przybywają z Bośni.<br />

No i tak chodziliśmy cały dzień<br />

zadziwieni własnym spokojem<br />

aż do balkonu na którym stała Julia<br />

gdy Romeo z męstwem oczekiwał na dole.<br />

Romea jakoś całkiem wyrugowali<br />

i teraz<br />

przed domem swoich rodziców<br />

pyszni się tylko posąg Julii<br />

wytarty z prawej strony pod piersiami<br />

od częstego bezczeszczenia.<br />

Tam jest obowiązkowe fotografowanie.<br />

Jeśli jest miejsce, na ścianie podpisują się pary.<br />

Ponieważ nie ma miejsca,<br />

podpisują się jedni na drugich.<br />

I tak wasza fotografia przedstawia tylko kolorową ścianę.<br />

Kolorowa ściana ma jeszcze jedną ważną cechę:<br />

ponad niezliczonymi obramowanymi sercami<br />

wyrazów miłości<br />

we wszystkich językach i we wszystkich kolorach świata<br />

na wysokości ponad dwóch metrów<br />

(jakże tam dosęgnął?)<br />

stoi tylko wyraźnie: IBRO!<br />

Nie wolno się śmiać z buntowniczej ludzkiej dążności aby<br />

w morzu konwencjonalnego Parowania,<br />

stać całkiem wysoko – i całkiem sam.<br />

Tu odeszliśmy, bo programy turystyczne zawsze są szybsze<br />

niż rozmyślania filozoficzne.<br />

191


Grupa<br />

Owinięci w swetry<br />

usiedliśmy nad jeziorem Mjøsa.<br />

Sklęłam czerwiec w Norwegii.<br />

Nie trzeba długo by pokochać polarne słońce:<br />

kilka dni seminarium,<br />

pewien socjolog z twarzą i talią Dziadka Mroza,<br />

powietrzne kilometry oddalenia od powojennego kraju.<br />

Piękna jest Norwegia.<br />

Dla każdego.<br />

Jest powietrze i cisza.<br />

Zmarzliśmy – cały czas trzymając się razem –<br />

pracownicy oświaty z Bałkanu.<br />

W olimpijskim Lillehamer mają<br />

piękny dom studencki,<br />

każdy dostał swój pokój.<br />

Pijałam kawę z Azrą, każdego poranka.<br />

Ona jest z Mostaru. Bardzo się dziwiła<br />

niekończącym się dniom.<br />

I łóżkom: w naszych pokojach do łóżka można by<br />

zmieścić całego Wikinga.<br />

Nawet z rogami jeśli trzeba.<br />

Tylko, dwie ludzkie istoty nie mogłyby tam leżeć.<br />

Bo i po co.<br />

Sińce pod oczami tłumaczyliśmy fenomenem dnia polarnego.<br />

Co do tego<br />

jak nigdy dotąd na seminarium<br />

zgodziliśmy się całą grupą.<br />

192


Ilahija<br />

I na końcu<br />

Skrzydła gołębia<br />

Wiodą kolory kształtu cienia<br />

Roztrzepane paprocie i makijaż<br />

Na dywanie zdeptane ptaki<br />

W krąg<br />

Wokół liści brązowych i białych<br />

Niestety nie zginęliśmy<br />

Wszystko się jeszcze trzyma<br />

rachunek nie spłacony<br />

I słodkie nie jest słone<br />

A boli zawsze coś innego albo ogień albo dym<br />

Najgorzej gdy tego nie ma<br />

Musisz się powołać na Odźwiernego<br />

Moglibyśmy przypuszczać<br />

że komórki oddzielają się od smutku<br />

Zostaje przestrzeń mniej lub bardziej<br />

stosowna do manewru<br />

Albo gdyby wojna była czy by jej nie było<br />

A wszyscy dawno zmobilizowani<br />

Jeszcze od zarodka<br />

Czekamy:<br />

2, 4, 8, 16, 32<br />

Gość<br />

Taki był.<br />

Przekręciłby klucz w zdroju w niedzielne popołudnie<br />

tak, aby ani jednej, ale to ani jednej kropli nie było słychać.<br />

Ani mieliśmy, ach! Sposobność aby w niej<br />

umyć oczy.<br />

Lubił piłkę nożną.<br />

I papierosy na spółkę, wtedy gdy nie było niebezpieczeństwa<br />

że ogień dosięgnie pni drzew w ogrodzie. Ani szpaleru.<br />

Uważnie delikatny, od stóp do głowy wypełniony<br />

ciałkami czuciowymi, dojrzale śmiał się z naszej wojny.<br />

Kochał koty, i te brudne, popielate<br />

i białe, kudłate, miśkowate<br />

W jakimś porządku.<br />

Jego pękate palce nie dosięgały do pleców.<br />

Zawsze ciepły, pożądliwie ściskał wyłączniki<br />

jego ręce były zręczne, te jego...<br />

Szczęśliwie przetrwaliśmy.<br />

193


Koronki<br />

Tequila<br />

Enverowi<br />

Wygodny sarajewski dom<br />

Był pełen egipskich papirusów<br />

rozwieszonych na ścianach<br />

Wujek kiedyś kupował takie,<br />

aż zdobył zwyczaj wieszania ich<br />

Nad moim wezgłowiem; Sfinks<br />

w pastelowych kolorach<br />

Błyszczy przez szklaną oprawę.<br />

Za nim piętrzy się cień niewyraźnej piramidy.<br />

Zanim go jeszcze raz obejrzę siedząc<br />

muszę zdjąć kapę z oparcia kanapy<br />

by się nie wygniotła<br />

Kapy pod oszklonym Sfinksem nie wolno gnieść,<br />

nawet przez sen<br />

Czasem na ciebie patrzę gdy o tym nie wiesz milcząc;<br />

Hvar, 20.7.1999<br />

One dwie przyszły pierwsze z czterema rękami<br />

Nie ma nici<br />

Tylko liście trującej agawy<br />

napęczniałe<br />

Poeta dał im dom<br />

Nie ma nici<br />

Rosną ręce zbielałe morze trzaska<br />

bałwany, rafy kochają pracownice<br />

Nić<br />

nie<br />

Usta suche na rysunku klasztoru<br />

rzęsy przerzedzają się<br />

Twarze kamienie murami osiatkowane<br />

Tylko ręce<br />

Z bawełny<br />

nie ma nici<br />

Od lat na wyspie nie ma czym wiązać<br />

Pod świecami, w żałobie, nikt niczym<br />

Te dwie nie wierzyły.<br />

Trującą zieleń<br />

Ciągnęły<br />

Ręce płaczą ścianami<br />

Te, które przyszły pierwsze nie chciały być więzione<br />

Niech rękom<br />

Krew będzie piękna<br />

rozjaśniona zielenią<br />

Siostra moja oto żyje<br />

zakoronkowana<br />

Czasem wierzę w nową wrażliwość,<br />

Chociaż się brzydzę domowej pracowitości przed snem.<br />

Trzeba przywyknąć do fałszywych Sfinksów,<br />

do dzierganych serwetek;<br />

tak jak do smaku meksykańskiego trunku z powodu którego liżesz<br />

cytrynę i sól<br />

Modląc się przy tym o litość:<br />

by ten robak w butli był też fałszywy.<br />

194


Wycieczka<br />

Tego męczącego maja przekroczyliśmy wszystkie granice<br />

z Bośni dotąd<br />

Dotarliśmy mokrzy do miasta<br />

Espana<br />

Lloret de Mar<br />

Ręce miałam spocone, prawą bardziej.<br />

Kupiłam kastaniety o połowicznym dźwięku,<br />

Wzięłam pokój z widokiem na lewo.<br />

Opalałam się pod wzrokiem niewiernej, odważnie.<br />

Kroczyła ku morzu całkiem sama, tak zgrabnie.<br />

Zadowolona.<br />

Znalazłam toaletę dla niepełnosprawnych.<br />

fot. z archiwum Autorki<br />

Šejla Šehabović - ur. w 1977 r. w Tuzli (Bośnia), jest<br />

absolwentką tamtejszego Wydziału Filozoficznego<br />

oraz członkinią redakcji czasopisma krytyczno-literackiego<br />

„Razlika” i stypendystką w dziedzinie literatury<br />

Centrum Williama Joynera Uniwersytetu Massachusetts<br />

w Bostonie (2002). Za opowiadanie „Świecznik”<br />

otrzymała nagrodę „Best Cyber Story” strony internetowej<br />

Pincom (2003). Jej debiutancki tomik poezji<br />

„Make up” (2004) został nagrodzony jako najlepsza<br />

książka Programu SAJMA Sarajevo 2004. Jest również<br />

autorką tomu opowiadań „Car Trojan ma kozie uszy”<br />

(2005). Jej wiersze były dotychczas tłumaczone na język<br />

angielski i polski.<br />

195


Vladimir Stojnić<br />

* * *<br />

Na swojej drodze<br />

nie spotkałem dwa razy<br />

tego samego człowieka<br />

I nikt mnie<br />

dwa razy nie widział<br />

Boję się swojego głosu<br />

Boję się swojego imienia<br />

W tej oto części przestrzeni<br />

jestem znakiem<br />

gdy światłość ruszy<br />

by mnie wezwać<br />

Jestem powietrzem<br />

potrzebnym<br />

by odśpiewać<br />

tę pieśń<br />

Przez płuca wypędzony<br />

pierwszy kaszel<br />

pierwszy świat<br />

W niezamieszkałym odstępie<br />

niezamieszkały odstęp<br />

Piwnice Damaszku<br />

Ogniste kostki przestrzeni<br />

Które mnie zapłodnią<br />

W dalekiej przyszłości<br />

Bezkrwiste obrazy lustra<br />

Które mnie odciągną<br />

Do piwnic Damaszku<br />

Zapleśniałe<br />

Od snów demonów<br />

Uciszone po pierwszej<br />

Eksplozji Czasu<br />

Stąd będę widział gwiazdy<br />

Nie będzie oczu<br />

Stąd będę widział niebo<br />

Obramowane kośćmi<br />

Nie ma tego krzyża<br />

który mnie przetnie<br />

Nie ma tego kręgu<br />

Który mnie zamknie<br />

Śniłem pustynię<br />

Śniłem pustynię.<br />

Zamarznięta kropla róży, która nie wpadła w skwar.<br />

Śniłem nieistniejący czas pustyń.<br />

W piasek upuszczone ziarno źrenicy.<br />

Śniłem że pustynia śni mnie.<br />

Daleki wiatr w żyłach.<br />

W tym śnie pustynia chrapliwie oddycha<br />

Wydmami powoli pulsuje.<br />

Obudziłem się<br />

Chrapliwie oddycham, wydmami powoli pulsuję.<br />

To pustynia śni że ją śnię.<br />

196


Majakowski<br />

To nie stopy<br />

na ziemi<br />

Pod paznokciami to nie<br />

ziemia<br />

Czas jest rozciągnięty<br />

Ponad przegubami<br />

urojonych zmian<br />

Czas jest solą<br />

na mojej<br />

pękniętej wardze<br />

Niewiedzą<br />

która mnie jutro<br />

sprzeda<br />

To nie głowa<br />

w obłokach<br />

To nie obłoki<br />

w spodniach<br />

Kołysanka dla Diamentu<br />

Dla Sida Barretta<br />

Rozproszone stado wron<br />

na letnim niebie<br />

kropki dla zdań<br />

których nie wypowiedzieliśmy<br />

Siedzimy i milczymy<br />

siedzimy w Czasie<br />

Milczymy na ulicach<br />

Albo chodzimy po niezliczonych<br />

białych i wybałuszonych oczach<br />

w brzemieniu nocy:<br />

Toczą się zgniecione papierki<br />

Zdmuchnięte ze szczelin muru<br />

na miejskich targach<br />

Rozwijamy je:<br />

Nie mówią nic<br />

Wiatr kwili w rurach<br />

Głęboko<br />

Pod ziemią<br />

197


* * *<br />

Dotarliśmy.<br />

Ostatni grób przy drodze,<br />

ostatni zasięg żalu<br />

plącze się między palami.<br />

To jest dom<br />

na tylko jedno życie<br />

Jesteśmy tutaj<br />

Brzęcząc podniecenia<br />

opuszczają nas<br />

niewypowiedziane słowa<br />

padają jak kurz<br />

To jest kamienna noc<br />

obupłciowa lekcja zapomnienia<br />

Coraz trudniej oddychać.<br />

Jak w szeregu czeka na nas<br />

ostatnie życie<br />

fot. z archiwum Autora<br />

Vladimir Stojnić - ur. w 1980 r. w Belgradzie,<br />

ukończył wydział prawa w Belgradzie.<br />

Publikował poezję w pismach: „Znak”,<br />

„Zeleni kon”, „Lipar” oraz „Treći trg”. Jako<br />

finalista XXXVI Festiwalu Jugosłowiańskiej<br />

Poezji Młodych w Vrbasie (2004) i XXIV<br />

Festiwalu Młodych Poetów „Dni Poezji” w<br />

Zajearze (2006) publikował wiersze w zbiorach<br />

pofestiwalowych, jak również w zbiorze<br />

po V Festiwalu poświęconym pamięci Rade<br />

Tomicia. Oprócz poezji pisze także eseje i<br />

krótkie opowieści. Mieszka na Zemunie.<br />

198


Vladimir Vukomanović<br />

Ciche kroki<br />

Po pustych ulicach miasta<br />

Rozsypały się<br />

Ciche kroki.<br />

Dwa samotne,<br />

Od świata<br />

Uciekły stworzenia.<br />

Złączeni<br />

Łzą niebiańską<br />

Ból i ja.<br />

Przedstawienie<br />

Tęsknota<br />

Rozpacz<br />

Pragnienie<br />

Opuszczona kurtyna.<br />

Sztuka przeprowadzona<br />

W przedsionku snu.<br />

Sen<br />

Dobosz<br />

Pan i Słońce<br />

Na świecie.<br />

Ty i ja<br />

Sami.<br />

Niebo jest tego wieczoru<br />

Bożym doboszem,<br />

Okno<br />

Zaledwie instrumentem,<br />

Dźwięk<br />

Twoje słowo.<br />

Wszystko przeżyje<br />

Łza kołysanka.<br />

199


Vladimir Vukomanović - ur. w 1986 r. w Kraljewie,<br />

autor zbioru wierszy „Uporczywość pamięci” (2005)<br />

nagrodzonego „Szalem Maticia”, obecnie jest studentem<br />

języka i literatury serbskiej na Uniwersytecie<br />

Belgradzkim.<br />

Kocham<br />

Kocham spojrzeniem:<br />

Jak niewypowiedziane słowo usta,<br />

Pustka ściany<br />

Droga kroki<br />

Bezpowrotne.<br />

Kocham na smutno:<br />

Jak źrenica łzę,<br />

Ręka ostrze noża,<br />

Język gorycz<br />

Wypowiedzianą.<br />

Jak jawa sen<br />

Przy kiepskim winie,<br />

Piasek morze<br />

W niepojętej pianie.<br />

Kocham jak światło promień,<br />

Słońce noc,<br />

Cień zmrok.<br />

Jak książka taniec palców<br />

Na ostatniej stronie.<br />

Rozstanie<br />

Popraw palcami<br />

Zadbane włosy<br />

Wzrokiem<br />

Pocałuj oczy<br />

Zgódź się<br />

Że jestem dobry.<br />

Udawaj<br />

Że żałujesz.<br />

Przeleć oczami nad<br />

Czubkiem<br />

Buta.<br />

Uciekaj.<br />

Nie widzieliśmy się<br />

Nigdy!<br />

200


Zoran Krušvar<br />

wił się potwór. Opasłe schorowane ciało. Zwieszone<br />

bezkształtne piersi, groteskowych rozmiarów biodra.<br />

Przed dwoma laty przestała chodzić do kina, bo już<br />

przestała mieścić się w fotelu. Wtedy miała o dziesięć<br />

kilogramów mniej niż teraz. Twarz nie była wcale<br />

lepsza; począwszy od obwisłego podbródka, wyżej<br />

poprzez wąskie spierzchnięte wargi, krzywy nos, oczy<br />

zatopione między poduszeczkami tkanki podskórnej<br />

aż do tłustego czoła. Czoła, które mimo jej dojrzałego<br />

wieku, było gęsto skropione zaropiałymi bąbelkami.<br />

Zima rządziła w mieście niepodzielnie zamrażając<br />

nawet cienie na ścianach.<br />

Gruba na pół piędzi warstwa śniegu wyciszała kroki<br />

rzadkich i pewnie przypadkowych przechodniów, którzy<br />

zniecierpliwieni pospiesznie zakręcali wężowatą<br />

uliczką, by w swych domach ogrzać zmarznięte kości.<br />

Domowe ciepło wydawało się być przy takiej pogodzie<br />

tak ponętnym, zniewalającym. Niczym czarna dziura<br />

przykuwało swoją grawitacją ludzi przy ogniskach wydzierając<br />

ich jednego po drugim chłodowi błękitnego<br />

zimowego przedpołudnia.<br />

Ale pewien dom przy tej ulicy oferował swemu<br />

mieszkańcowi dużo więcej niż wygodne ciepło. Dom<br />

ten był twierdzą o grubych, twardych ścianach. Była<br />

to sekretna grota wykuta w granitowym sercu łańcucha<br />

górskiego, pancerny sejf ukryty w zatopionej rosyjskiej<br />

szpiegowskiej łodzi podwodnej. Był okopem,<br />

którego drżące serce Wiktorii strzegło przed złym<br />

światem. Teraz nie docierały do niej dyskretne, zniekształcone<br />

przez śnieg dźwięki z szosy, ani irytujący<br />

głos przewodnika ze zbyt głośno ustawionego telewizora<br />

sąsiada. Kurz leniwie pokrył słuchawkę telefonu<br />

nie wykazując zamiaru rychłego ustąpienia. A pająk,<br />

którego nazwała Darek, był w połowie swej comiesięcznej<br />

pracy. Oczywiście jego praca jeszcze nigdy<br />

nie została zakończona, bo co miesiąc niszczył ją listonosz<br />

wrzucając rachunki do zasnutej pajęczyną<br />

skrzynki. Zaczęła cieszyć się z rachunków: „Oto dobrzy<br />

ludzie z HEP 1 - u o mnie myślą. Jestem dla nich<br />

ważna. Nigdy o mnie nie zapomną”. W samotności<br />

cichego i mrocznego pokoju Wiktoria powstrzymywała<br />

się od łez. Jeszcze jeden samotny zimowy dzień<br />

przesypywał się jak drobny piasek między drżącymi<br />

palcami. Gapiła się w lustro, a w lustrze oczom ja-<br />

Trzydzieści pięć lat i nigdy nie zaznała prawdziwej<br />

miłości. Swoją niewinność porzuciła w wieku dwudziestu<br />

trzech lat w smutny sposób. Oddała się pierwszemu<br />

lubieżnikowi, który był na tyle pijany by nie<br />

odmówić. A niełatwo go odnalazła. A co najgorsze,<br />

sama wtedy uciekła w pijaństwo, szukając w alkoholu<br />

sprzymierzeńca, który by jej pomógł łatwiej przezwyciężać<br />

wstyd nieustannej odmowy. Tamtego wieczoru<br />

i ona była pod wpływem ducha z butli tak, że prawie<br />

nic nie pamiętała z tego tak upragnionego doświadczenia.<br />

Które nigdy więcej nie zapukało do jej drzwi.<br />

Była sama, uświadamiała to sobie. Sama i skazana<br />

na dożywotnią samotność. Po prostu nie potrafiła<br />

żyć z ludźmi. Dlatego oni jej nie lubili, a ona się ich<br />

bała. Bała się szyderczych spojrzeń, zjadliwych słów<br />

i niegrzecznych uśmieszków. Pragnęła miłości, przynależności,<br />

chciała się podobać, ale jej hipopotamie<br />

ciało ustawiało się jak żywy mur z mięsa i sadła, niepokonywalna<br />

przeszkoda pomiędzy nią a szczęściem,<br />

o którym śniła. Żałosna prawda uderzała ją niczym<br />

młotek, który wbija gwoździe do trumny: była brzydka,<br />

nieszczęśliwa, samotna i sfrustrowana.<br />

Ale poza tym Wiktoria była kimś jeszcze.<br />

Cały czas spędzony w mieszkaniu, wszystkie nocne<br />

godziny ukradzione z życia, które powinna wieźć<br />

jako młoda dziewczyna, wszystkie łzami rozpoczęte<br />

poranki, gdy nie zdołała zebrać sił by zmierzyć się<br />

ze światem, całe miliardy maleńkich kroczków zegara<br />

ściennego, które odsłuchała w samotności... cały<br />

ten czas nie minął na próżno. Gorliwie niczym pilna<br />

pracowita mrówka, ona się uczyła. Spijała wiedzę ze<br />

stronnic starych ksiąg wpatrując się w drobne litery,<br />

dopóki nie zatańczyły przed jej zmęczonymi oczami.<br />

Znała każdy por w papierze, każde włókno. Nauczyła<br />

się dokładnie kąta, pod którym jest krzywo odciśnięte<br />

1 HEP – (Hrvatsko Electric Preduzeće) Chorwacki<br />

Zakład Energetyczny<br />

201


„f” na stronnicy 387, mogła reprodukować konstelacje<br />

przecinków, z pamięci wyliczyć wykrzykniki w<br />

pierwszych siedemnastu rozdziałach... Całkowicie<br />

poznała swoje książki. Odkryła każdą ukrytą myśl,<br />

zgłębiła anagramy i zdania wieloznaczne. Wiedziała<br />

nie tylko to, co pisarz chciał powiedzieć, ale<br />

i to, w którym miejscu zrobiłby przerwę, by napić<br />

się wody, gdyby to mówił.<br />

I rezultat został osiągnięty! Wiktorii z wielkim<br />

trudem, w końcu, udało się zdobyć dokładnie<br />

to, czego chciała:<br />

Została wiedźmą.<br />

Tak, dokładnie tak. Wiedźmą.<br />

I nie byle jaką wiedźmą.<br />

Wiktoria była wiedźmą, która dziś postanowiła<br />

odmienić swoje życie.<br />

Zebrała się. Wyrzuciła z głowy wszystkie<br />

żałosne zawodzenia i uspokoiła bicie serca.<br />

Nadszedł czas wziąć się do pracy. Wyciągnęła<br />

woreczek magicznego proszku,<br />

(który z wielką biedą zdobyła), i usypała<br />

z niego okultystyczne symbole na podłodze.<br />

Zapaliła trzy czarne świece (z<br />

czarnego wosku z czarnego ula bliskich<br />

krewniaczek pszczół-zabójców) i kadzidło,<br />

skropiła pokój i siebie święconą i<br />

nie-święconą wodą a na czole narysowała<br />

Zabroniony Zagadkowy Znak Złego<br />

Zawezwania. Potem zaczęła śpiewnym<br />

głosem mruczeć niezrozumiałe słowa.<br />

Po ponad dwóch godzinach ckliwego<br />

zamawiania z głośnym „puff” i obłoczkiem<br />

smrodliwego dymu na środku pokoju<br />

pojawił się mały czerwonawy demon o<br />

czarnej koziej bródce i spiczastych rogach.<br />

Zezował swymi złowieszczymi oczyskami,<br />

kilkakrotnie zmierzył wzrokiem cały pokój,<br />

splunął strugą gęstego śluzu i mimochodem<br />

wybełkotał dwie-trzy klątwy. Dopiero wtedy<br />

był łaskaw z pogardą spojrzeć na Wiktorię.<br />

Całkiem wniebowzięta wykrzyknęła:<br />

- O Zły Duchu! Wytworze ciemności i<br />

mieszkańcu Piekła! Profanatorze świątyń i pożeraczu<br />

dziewic! Ty, którego stopy obsypane<br />

są pocałunkami upadłych dusz, Ty, który wymachujesz<br />

berłem unurzanym we krwi niewinnych!<br />

Kusicielu! Złodzieju Dusz! Ja, Wiktoria,<br />

Twoja...<br />

- Ojeejkuu, dość!! Przestań!! Jak myślisz, ile<br />

razy słyszałem już ten sam tekst? Myślisz, że<br />

to dla mnie rozkosz? Pojawianie się w obłoczku<br />

dymu i takie tam pierdoły? Myślisz, że nie wolałbym<br />

pewnego razu przyjechać luksusowym autem<br />

albo przypłynąć jachtem? Dobrze, wezwałaś mnie.<br />

Teraz masz prawo do jednego życzenia, ja po twojej<br />

śmierci dostanę twoją duszę, załatwmy to i sobie<br />

idę! Mów, czego chcesz? - zrzędził zirytowany demon<br />

nie zainteresowany towarzystwem i zatrzymywaniem<br />

się.<br />

- O, Deprawatorze Uczciwych, Kusicielu Niezłomnych!<br />

Który przynosisz wieczny mrok i nieznane<br />

rozpustne zmysłowe rozkosze! Ty, który odważnie<br />

idziesz, gdzie jeszcze nikt...<br />

ZAMKNIJ SIĘ, GŁUPIA GĘSI!!! ZROZUMIA-<br />

ŁEM!! Patrz: JAAAA MÓÓÓWIĘĘĘ W TWO-<br />

OOIM JĘĘZYYYKUU! Dlatego skończ z tym zasranym<br />

rytuałem i powiedz życzenie!!! Uff! Robię<br />

w tym zawodzie już od tysiącleci i zawsze to samo.<br />

Wszystko może się zmienić, ale ludzie – nigdy.<br />

Chcesz nieśmiertelności? Wieczną młodość? Bajeczne<br />

bogactwo? Całą wiedzę świata? Naprawdę<br />

dobry środek depilujący? Wątpię czy masz jakieś<br />

życzenie, którego jeszcze nigdy nie słyszałem!<br />

Wiktoria nie rozmyślała długo, dokładnie wiedziała,<br />

czego chce:<br />

- Chcę wyglądać jak Miss Universe!<br />

- Ach, a zatem próżność. Jesteś pewna że to<br />

właśnie jest twoje życzenie? Reklamacji nie<br />

przyjmujemy! – zacierał ręce jak handlarz, który<br />

zbiera się by zawrzeć dobry interes.<br />

- Tak, jestem pewna.<br />

- Miss Universe zawsze troszeczkę się zmieniają.<br />

Jak która dokładnie chcesz wyglądać?<br />

- Jak... Jak tegoroczna! – wybrała Wiktoria,<br />

która naprawdę pojęcia nie miała jak<br />

wygląda jakakolwiek miss bo z zazdrości i<br />

frustracji nigdy nie mogła oglądać takich<br />

konkursów.<br />

- No to niechaj tak będzie! – demon wysłał<br />

jeden świetlisty promień przez Wiktorię po<br />

czym z głośnym „piff” i nowym obłoczkiem<br />

dymu zniknął bez śladu.<br />

Poczuła, jak się zmienia. Zamknęła oczy i<br />

rozkoszowała się przeobrażaniem ciała.<br />

Już nic nie będzie tak, jak przedtem! –<br />

myślała. Nie będę świętować Nowego Roku<br />

sama, nie będę sama sobie wysyłać kartek<br />

na Walentynki! Już nigdy nie będę pomijana!<br />

Tyle lat pomijania, towarzyskiej izolacji...<br />

Ledwie zachowała przytomność pijana siłą<br />

świadomości że tym wszystkim cierpieniom<br />

ostatecznie nadszedł kres.<br />

Gdy zakończył się proces przeobrażenia, bezwiednie<br />

zwróciła się w kierunku lustra. Odważnie,<br />

z wiarą i nadzieją na nowe życie, gotowa<br />

nadrobić, co stracone, otworzyła oczy, spojrzała<br />

w lustro i zobaczyła w nim obraz obecnej Miss<br />

Universe.<br />

A podówczas Miss Universe pochodziła z pewnej<br />

małej planety w gwiazdozbiorze Cygnus.<br />

Miała matowe zielone łuski i siedem eleganckich<br />

odnóży, czarujące spojrzenie wszystkich dwanaściorga<br />

kolorowych oczu, pięć powabnych rogów<br />

i porywająco zaokrąglone kły, które szczególnie<br />

zachwyciły członków międzygalaktycznej komisji.<br />

Otrzymała pochlebny tytuł najpiękniejszej przy<br />

bardzo ostrej konkurencji kilku tysięcy piękności,<br />

przedstawicielek prawie wszystkich ras, które owład-<br />

202


nęły międzygwiezdnymi szlakami i nawiązały kontakt<br />

z resztą cywilizowanego wszechświata.<br />

Jako że ludzie akurat nie należeli do tej kategorii, ich<br />

wiedza o istnieniu takiego konkursu była wypaczona,<br />

a lokalny ziemski konkurs o tejże nazwie nie skupiał<br />

dość międzygalaktycznej uwagi, nawet na tyle, by<br />

choćby podjąć spór o prawo do nazwy.<br />

Powietrze rozdarł koszmarny wrzask i Wiktoria znalazła<br />

się daleko poza granicą przerażenia, jakie może<br />

znieść ludzki rozum. Osunęła się, skuliła i zaczęła<br />

wiosłować odnóżami. Poznanie o własnej postaci uderzyło<br />

ją niczym ekstremalnie silny atak epilepsji.<br />

Najpiękniejsza istota we wszechświecie leżała na<br />

podłodze łkając, w estetycznej agonii przerażona własnym<br />

wyglądem.<br />

A tam, daleko między gwiazdami miliardy pałały żądzą<br />

jej ciała.<br />

Zoran Krušvar ur. w 1977 w Rijece, gdzie wciąż mieszka.<br />

Laureat wielu konkursów w Chorwacji na krótką prozę.<br />

Publikował w wielu pismach drukowanych i internetowych,<br />

współautor książek: „Stworzenie, którego brak”<br />

(2002); „Świat tam poza”(2003); „Dzieci burzliwych<br />

czasów”(2003); „Ekran opowieści”(2003); „Wszystkie<br />

opowieści – antologia autorów nieznanych”(2003);<br />

„Rękopisy 26”(2003) i „Motowidło – księga powstania”(2003).<br />

W roku 2004. wydał pierwszy samodzielny<br />

zbiór „Najlepszy na świecie”.<br />

fot. z archiwum Autora<br />

203


Agnieszka Ściepuro<br />

W autobusie<br />

18.35, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Wsiadam; za szybami atrament. Było miło i smacznie, spontanicznie, jak<br />

kiedyś. Lubię, kiedy mama ładnie wygląda, łatwiej oszukać czas.<br />

18.40, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Czerwony pulsujący tekst wyświetlacza napomina. A guzik mnie to obchodzi,<br />

nie znam przecież żadnego Erazma ani Katarzyny. Wsiada szczupły, około 45-letni, czy notowany – nie wiem, przygarbiony.<br />

Znak szczególny: świeże ślady pobicia. Zwiesza głowę, nieruchomieje. Pasażerka obok wysiada. Podejmuję szybką<br />

decyzję zmiany miejsca. Mężczyzna z paletą pod okiem mógłby zapytać o godzinę, o dzień miesiąca, o solenizantów...<br />

18.45, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Tak sobie myślę,<br />

że ten piękny nieznajomy, z artystycznym haftem na twarzy, nie pochodzi chyba z Rotterdamu. Ile jeszcze spotkań<br />

przede mną. Mama zastanawiała się dzisiaj nad datą moich imienin. Nie martwię się tymi przystankami pamięci, są<br />

pomostem między dzieciństwem i tym co teraz. Łapię radosne błyski obecności jak kolorowe motyle. Na zawsze.<br />

18.50, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Jutro niedziela, wstanę przed ósmą, pójdę do miejsca, które powinno być<br />

uświęcone, spróbuję wyobrazić sobie, że ludzie wokół to bliźni. Potem obejrzę cykliczny program, popijając niewiarygodnie<br />

smaczną kawę, kupioną przez istotę, dzięki której to wszystko ma sens.<br />

Już 19-ta, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Jak dobrze. Życzę im szczęścia, to pewnie wspaniali ludzie. Tajemniczy<br />

pasażer z kolorowym policzkiem, który artysta malarz<br />

określiłby jako połączenie kobaltu z umbrą, nie narzuca się. Jutro znów porozmawiam przez telefon ze strażniczką<br />

mojego dzieciństwa i nie ma już chyba sensu przypominać aktualnej godziny, dzisiejszej daty i solenizantów. Tak sobie<br />

myślę, że.<br />

Agnieszka Ściepuro – ur. w 1969 roku we Wrocławiu, gdzie mieszka i pracuje.<br />

W 2005 roku otrzymała wyróżnienie w Konkursie Poetyckim im. Haliny Poświatowskiej.


W autobusie<br />

Agnieszka Ściepuro<br />

że ten piękny nieznajomy, z artystycznym haftem na twarzy, nie pochodzi chyba z Rotterdamu. Ile jeszcze spotkań<br />

18.45, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Tak sobie myślę,<br />

18.50, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Jutro niedziela, wstanę przed ósmą, pójdę do miejsca, które powinno być<br />

uświęcone, spróbuję wyobrazić sobie, że ludzie wokół to bliźni. Potem obejrzę cykliczny program, popijając niewiarygodnie<br />

smaczną kawę, kupioną przez istotę, dzięki której to wszystko ma sens.<br />

Już 19-ta, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Jak dobrze. Życzę im szczęścia, to pewnie wspaniali ludzie. Tajemniczy<br />

pasażer z kolorowym policzkiem, który artysta malarz<br />

18.40, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Czerwony pulsujący tekst wyświetlacza napomina. A guzik mnie to obchodzi,<br />

nie znam przecież żadnego Erazma ani Katarzyny. Wsiada szczupły, około 45-letni, czy notowany – nie wiem, przygarbiony.<br />

Znak szczególny: świeże ślady pobicia. Zwiesza głowę, nieruchomieje. Pasażerka obok wysiada. Podejmuję szybką<br />

decyzję zmiany miejsca. Mężczyzna z paletą pod okiem mógłby zapytać o godzinę, o dzień miesiąca, o solenizantów...<br />

określiłby jako połączenie kobaltu z umbrą, nie narzuca się. Jutro znów porozmawiam przez telefon ze strażniczką<br />

mojego dzieciństwa i nie ma już chyba sensu przypominać aktualnej godziny, dzisiejszej daty i solenizantów. Tak sobie<br />

przede mną. Mama zastanawiała się dzisiaj nad datą moich imienin. Nie martwię się tymi przystankami pamięci, są<br />

18.35, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Wsiadam; za szybami atrament. Było miło i smacznie, spontanicznie, jak<br />

kiedyś. Lubię, kiedy mama ładnie wygląda, łatwiej oszukać czas.<br />

pomostem między dzieciństwem i tym co teraz. Łapię radosne błyski obecności jak kolorowe motyle. Na zawsze.<br />

myślę, że.


PUBLIKACJE WYDAWNICTWA „PORTRET”:<br />

Proza:<br />

Tomasz Białkowski, Dłużyzny (2005)<br />

Tomasz Białkowski, Leze (2002)<br />

Tomasz Białkowski, Pogrzeby (2006)<br />

Paweł Jaszczuk, Testament (2007)<br />

Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Wariat (2007)<br />

Monika Mostowik, Taka ładna (2004)<br />

Mariusz Sieniewicz, Prababka (1999)<br />

Piotr Siwecki, Hyper-Gender (2003)<br />

Jacek Wangin, Lucka rzecz (2007)<br />

<strong>Joanna</strong> Wilengowska, Japońska wioska (1999)<br />

Grzegorz Wróblewski, Android i anegdota (2007)<br />

Poezja:<br />

Maciej Gierszewski, Profile (2006)<br />

Tomasz Karnowski, Wejście w świat (1999)<br />

Krzysztof Kowalewski, Abdykacja (1999)<br />

Krzysztof Kowalewski, Wersalka (2003)<br />

Karolina Madej, von von (1999)<br />

Anna Piotrowska, Sekutnice (2002)<br />

Iza Smolarek, się lenienie (2006)<br />

Jacek Uglik, Jeszcze nie całkiem umarły (2005)<br />

Marcin Włodarski, Po własnych śladach (2005)<br />

Marcin Włodarski, Sommy (2002)<br />

Felietony:<br />

Robert Ostaszewski, Odwieczna, acz nieoficjalna (2002)<br />

Szkice:<br />

Tamara Bołdak-Janowska, Szkice dla zielonego wróbla (2004)<br />

Bernadetta Darska, Ucieczki i powroty. Obrazy rzeczywistości w prozie najnowszej (2006)<br />

Grzegorz Ojcewicz, Skazani na trwanie. Odmieńcy XX wieku w esejach Jarosława Mogutina<br />

(2007)<br />

Przekłady:<br />

Aleš Čar, Awaria, tłum. Wojciech Domachowski (proza) (2006)<br />

Radek Fridrich, Z dziennika Żybrzyda, tłum. Jana i Piotr Kępscy (proza) (2005)<br />

Amir Or, Wiersz, tłum. Beata Tarnowska (poezja) (2006)<br />

Ślady. Antologia przekładów Arkadiusza Łuby (2003)


Zapowiedzi 2007:<br />

Tomasz Jamroziński, Przylądek do<br />

skrócenia [poezja]<br />

Tomasz Pułka, Paralaksa w weekend<br />

[poezja]<br />

„<strong>Portret</strong>” nr 25<br />

Zapowiedzi 2008:<br />

Tomasz Białkowski, Mistrzostwo Świata<br />

[proza]<br />

Ewa Berent, Rdza [proza]<br />

Ewa Furgał, Ekstremizmy [poezja]<br />

Wojciech Brzoska, Przez Judasza<br />

[poezja]<br />

„<strong>Portret</strong>” nr 26<br />

Maciej Melecki,<br />

Zawsze wszędzie indziej (wybór<br />

wierszy 1995-2007) [poezja]<br />

Jakobe Mansztajn, wiedeński high life<br />

[poezja]<br />

„<strong>Portret</strong>” nr 27

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!