You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
Redakcja:<br />
Bernadetta Darska (red. nacz.), Miłosz Babecki (sekretarz), Marek Jędrasik, Marek Parulski<br />
Współpracownicy:<br />
Tomasz Białkowski, <strong>Joanna</strong> Chłosta-Zielonka, Maciej Gierszewski, Anna Rau, Marcin Włodarski<br />
Projekt i opracowanie graficzne:<br />
tyminski.pl<br />
Korekta:<br />
Anna Rau<br />
Wydawca:<br />
Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „<strong>Portret</strong>”<br />
Adres redakcji:<br />
Pismo „<strong>Portret</strong>”, ul. Kołobrzeska 25/14, 10-431 Olsztyn<br />
Tel. 0602-634-842, 089 534-52-74, 0694-518-136<br />
e-mail: portret@portret.org.pl; portret@free.art.pl<br />
www.portret.org.pl<br />
Numer konta:<br />
PKO BP I o/Olsztyn<br />
59 10203541 0000 5802 0065 2701<br />
Zrealizowano w ramach programu operacyjnego<br />
Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez<br />
Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.<br />
Numer ukazuje się dzięki finansowej pomocy Urzędu Miasta Olsztyn.<br />
Pomoc przy wydaniu okazał też Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie.<br />
Serdecznie dziękujemy!<br />
Redakcja zastrzega sobie prawo skracania tekstów, zmiany tytułów oraz graficznego opracowania prac plastycznych.<br />
Materiałów nie zamówionych nie zwracamy!!!<br />
Nakład: 600 egzemplarzy<br />
ISSN 1425-8374<br />
NR INDEKSU 36794X<br />
Cena 9 zł (w tym 0% vat)<br />
Druk:<br />
Zakład Poligraficzny „Algraf”, Biskupiec<br />
2
Filozofia:<br />
Marek Parulski, Niedozwolony obiekt u bram<br />
Rozmowa:<br />
„Stan patologii” ma swoją dobrą stronę. O współczesnych odmieńcach z Grzegorzem Ojcewiczem rozmawia Miłosz<br />
Babecki<br />
Proza:<br />
Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Czterdziestka<br />
Katarzyna Jakubiak, Pierwsze polowanie<br />
Jerzy Reuter, Zza szyby<br />
Poezja:<br />
<strong>Joanna</strong> <strong>Dziwak</strong>, Bravo Girl; Polar; Ekstremalne metamorfozy; Realizacja 3<br />
Konrad Piskała, ziemniaki<br />
Krystyna Myszkiewicz, Najemca; ile miast jest w ulicznicach; arytmia<br />
Jacek Krajl, żrą ludzi z musztardą; Zatorze; uczucia kliniczne z Wąsoszu<br />
Filozofia:<br />
Jakoś sobie radzimy i będziemy sobie radzić. Z Andrzejem Szahajem rozmawia Marek Parulski<br />
Recenzje:<br />
Aleksandra Rudzka, Zapraszam do Kartoflandii!<br />
[Marian Pankowski, Pątnicy z Macierzyzny]<br />
Marta Więckiewicz, Niezbędnik inteligenta<br />
[Steve Bruce, Fundamentalizm; Alan Aldridge, Konsumpcja; Alan Aldridge, Rynek; John Scott, Władza]<br />
Marta Konarzewska, Bez czapki niewidki przygoda<br />
[Anna Laszuk, Dziewczyny, wyjdźcie z szafy!]<br />
<strong>Joanna</strong> Szydłowska, Palimpsesty, szyfrogramy, krzyżówki, czyli o magii inaczej<br />
[Edmundo Paz Soldán, Śmierć na ulicy Unzueta]<br />
Krzysztof Dziamski, Kraby nie rodzą papai<br />
[Edwidge Danticat, Oddech, oczy, pamięć]<br />
Dagmara Napieraj, Miłość niejedno ma imię<br />
[Anna Swärd, Lato polarne]<br />
Marta Grabowska, Brudne obrazki<br />
[Mariusz Grzebalski, Pocałunek na wstecznym]<br />
Anita Frankowiak, O tym, jak „realny” jest świat Kafki<br />
[Mariusz Szczygieł, Gottland]<br />
Bernadetta Żynis, Polak, Czech – dwa bratanki<br />
[Aleksander Kaczorowski, Europa z płaskostopiem]<br />
Poemat:<br />
Witold Wirpsza, Wykorzenienie<br />
Rozmowa:<br />
Nie istnieje tekst nieoznakowany swoim podmiotem. Z Ingą Iwasiów rozmawia Bernadetta Darska<br />
4
Teatr:<br />
Miłosz Babecki, www.zbrodniekompilacja.pl. Od „krwawego sportu” do współczesnej choroby medialnej<br />
Jacek Kochanowski, Queer, czyli (nie)możliwość odmienności. Teatr jako pęknięcie<br />
Poezja:<br />
Dawid Majer, Paliwo; Krzyk; Znieczulenie; Lustro weneckie<br />
Dawid Półrolniczak, Idąc do Asjut<br />
Marta Stachniałek, Prognozy II<br />
Recenzje:<br />
Bernadetta Żynis, Żeby tylko rodzinny szit...<br />
[Gautam Malkani, Londonistan]<br />
Anna Rau, Dumny Amerykański Sztandar<br />
[Jonathan Safran Foer, Strasznie głośno, niesamowicie blisko]<br />
<strong>Joanna</strong> Chłosta-Zielonka, Ostatnie pytanie<br />
[Paweł Huelle, Ostatnia wieczerza]<br />
Anna Brzezińska, Bóg stworzył kobietę<br />
[Manuela Gretkowska, Kobieta i mężczyźni]<br />
Kamil J. Bałuk, Życie na chłodno<br />
[Jaś Kapela, Życie na gorąco]<br />
Agnieszka Mrozik, „Myśleć inaczej niż myśli zbiorowość...”<br />
[Zniewolony umysł 2, red. Ewa Majewska i Janek Sowa]<br />
Nina Olszewska, Pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy...<br />
[Anna Enquist, Sekret]<br />
<strong>Joanna</strong> Szydłowska, Podróże bez Kapuścińskiego<br />
[Podróże z Ryszardem Kapuścińskim. Opowieści trzynastu tłumaczy]<br />
Tomasz Wojnarowski, Stary Kant w szponach diabła<br />
[Michale Gregorio, Krytyka zbrodniczego rozumu]<br />
Hanna Jaxa-Rożen, Kobieca wersja człowieczeństwa<br />
[Anna Janko, Dziewczyna z zapałkami]<br />
Rozmowa:<br />
W skulonych organizmach rodzą się nieprzyjemne pomysły. Z Grzegorzem Wróblewskim rozmawia Łukasz<br />
Maziewski<br />
Proza<br />
Łukasz Błaszczyk, Szafa<br />
Eligiusz Buczyński, Jutrzni, której nie było...<br />
Piotr Binkowski, tydzień z m.<br />
Karol Fryta, Natali<br />
Poezja:<br />
Izabela Fietkiewicz-Paszek, *** [Białko podgrzane tchnieniem]; Lustro obustronnie weneckie;<br />
nie przemawiają do mnie obrazy realistów; Tak jakoś<br />
<strong>Joanna</strong> Vorbrodt, Wszystkie prawa zastrzeżone<br />
Tomek Klarecki, rigor mortis; sztuczne ognie<br />
Filozofia:<br />
Marek Parulski, Wstęp do przemocy<br />
Michał Drózd, Oświecenie jako źródło nowoczesnej opresji<br />
Marek Jędrasik, Pod maską przemocy. Filozofia równowagi Markiza de Sade
Rozmowa:<br />
Po burzach poszukiwałem „deszczowych skarbów”. Z Pawłem Jaszczukiem rozmawia Marek Barański<br />
Szkic:<br />
Natalia Sarata, Druga<br />
Recenzje:<br />
<strong>Joanna</strong> Szydłowska, Ambiwalencje intymności<br />
[Agnieszka Nęcka, Granice przyzwoitości]<br />
Urszula Bielas, Labirynt fabuł<br />
[Aleksander Kościów, Świat nura]<br />
<strong>Joanna</strong> Chłosta-Zielonka, „Kto jest najpiękniejszy na świecie?...”<br />
[Eve Ensler, Dobre ciało]<br />
Rafał Derda, Cyrk i wesołe miasteczko opuszczają kurort<br />
[Łukasz Jarosz, Soma]<br />
Bernadetta Żynis, Koniec świata w pudełku<br />
[Jacek Dehnel, Rynek w Smyrnie]<br />
Anna Rau, Powiedz mi, powiedz<br />
[Judy Budnitz, Gdybym ci kiedyś powiedziała]<br />
Ilona Godlewska, Mongolia bliska i daleka<br />
[Petra Hůlová, Czas Czerwonych Gór]<br />
Bernadetta Darska, Swingować wbrew wszystkiemu<br />
[Włodzimierz Kowalewski, Excentrycy]<br />
Hanna Jaxa-Rożen, Krzysztof Rynkowski, Historia inaczej?<br />
[Ewa Domańska, Historie niekonwencjonalne]<br />
Sebastian Żurowski, Szczery postmodernista<br />
[Ewa Mazierska, Słoneczne kino Pedro Amodovara]<br />
Bernadetta Darska, Wschód jest w nas<br />
[Maria Janion, Niesamowita Słowańszczyzna]<br />
Poezja:<br />
Tomasz Pietrzak, Prezent; Oddział; Virginia Woolf robi szkic do Pani Dalloway, po czym siada w fotelu i pije kawę;<br />
Recycling<br />
Milena Kubisz, Piesku; *** [Warkot]; Jak Nehemiasz<br />
Szymon Wasilewski, Confusing people; Bagienna<br />
Przekłady:<br />
Młoda literatura serbska, chorwacka i bośniacka<br />
Tłum. Agnieszka Żuchowska-Arent<br />
Dejan Vukicević, Circulus vitae; Człowiek z okrągłego placu<br />
Ivan Potić, Pod znakiem zapytania; Astronomia; Onomatopeja; Lewitacja i aterryzacja<br />
Mirko S. Božić, Na wpół ogolone pizdy; Kryształatwowierność; Limousine servis; Hommage pustej przestrzeni /<br />
Dlaczego nie lubię matematyki; Gdyby pewnej nocy pewien kapitan straży pożarnej; Pagano – Bischlieglie<br />
Petar Matović, Budzenie księżyca; Z kąta pokoju; Without shaving; (Z cyklu: Wycieczka pogody) Tęskniąc za listem<br />
od kobiety; Straż; (Z cyklu: Archipelag Internet) Śmietnisko Europy<br />
Šejla Šehabović, Shakespeare; Grupa; Ilahija; Gość; Tequila; Wycieczka; Koronki<br />
Vladimir Stojnić, *** [Na swojej drodze]; Piwnice Damaszku; Śniłem pustynię; Majakowski; Kołysanka dla<br />
Diamentu; *** [Dotarliśmy]<br />
Vladimir Vukomanović, Kocham; Rozstanie; Ciche kroki; Sen; Przedstawienie; Dobosz<br />
Zoran Krušvar, Miss Universe<br />
Hyde Park:<br />
Agnieszka Ściepuro, W autobusie<br />
Autorem pracy na okładce oraz grafik wewnątrz numeru jest Tomasz Bohajedyn.<br />
Tomasz Bohajedyn – ur. w 1974 roku w Bieczu na Podkarpaciu. Rysuje tuszem i ołówkiem, wycina linoryty, odbija<br />
monotypie i duotypie. Swoje prace publikuje w czasopismach artystycznych i kulturalno-społecznych. Współpracuje<br />
między innymi z Redakcjami „ALBO albo”, „Lewą Nogą”, „Nowym Robotnikiem”, „Op.cit.”, „Ritą Baum”, „Le<br />
Monde diplomatique” (edycja polska). Jego prace były wystawiane w Klubie Le Madame w Warszawie, w Galerii Teatru<br />
Komuna-Otwock, w Rebel Barze w Chorzowie i na Rozbracie w Poznaniu. Mieszka w Krakowie, w dzielnicy, w której<br />
wszystkie linie biegną właściwie w Nowej Hucie.<br />
6
Marek Parulski<br />
Žižek, jak każdy myśliciel pragnący przejść do działania,<br />
w pewnym miejscu napotyka na swoją kluczową Sprzeczność,<br />
która tworzy zestaw wszystkich jego podstawowych<br />
trudności. Postuluje on otóż odwrócenie jedenastej tezy<br />
Marksa o „najważniejszym zadaniu dziś”, która nawoływałaby<br />
po tej korekcie, aby n i e podejmować żadnego konkretnego<br />
działania. Byłoby ono skazane na rozproszenie,<br />
spacyfikowanie, a nawet przejęcie przez aktualne reguły<br />
gry ideologicznej. Zaleca więc presję czysto teoretyczną,<br />
która lepiej niż rzeczywiste działania doprowadziłaby do<br />
zmiany świata. Świata, w którym liberalna demokracja<br />
nie przyznaje się do swoich „wypartych ekscesów” – Trzeci<br />
Świat, Holocausty, kolonializmy itp. „Jesteśmy w tym<br />
samym historycznym momencie, co Adorno” – wykrzykuje.<br />
Žižek na pewno tak. Ponowoczesność natomiast<br />
rozpoznała i z rozbrajającą szczerością nam zakomunikowała<br />
pragmatyczno-komunikacyjny charakter wiedzy,<br />
w tym tej „czysto” teoretycznej. Žižek odkrywa Ameryki<br />
politycznych gier wstępnych. Określa swoje stanowisko<br />
jako stricte „leninowskie”. W rzeczy samej, odwrócona<br />
teza Marksa to zwykły kamuflaż – Žižek tak jak Lenin<br />
nie tylko wie, „co robić”, ale i w którym momencie, gdzie<br />
i w co uderzyć. Inaczej niż Negri i Hardt, którym nie jest<br />
znane umiejscowienie „decyzji” rewolucyjnej. „Teoretyczne”<br />
obalenie obowiązującego systemu łączy jednak<br />
ich wszystkich, nie wyłączając Marksa. Wielkie Sprzeczności<br />
zawsze posiadają intersubiektywny, interpersonalny<br />
charakter. To sprzeczności całej ludzkości.<br />
Žižek tymczasem usadawia się w jeszcze szerszym czasowym<br />
kontekście, w tym samym historycznym momencie<br />
co, Lenin: „Dziś prawdziwa wolność myślenia oznacza<br />
wolność kwestionowania panującego liberalno-demokratycznego,<br />
»postideologicznego« konsensu – albo nie znaczy<br />
nic”.<br />
Filozof, który zbyt wiele bredzi o wolności, wypowiada<br />
umowę o pracę z firmą noszącą nazwę filozofia i kończy<br />
na bruku polityki. Umysł, który sądzi, iż uda mu się podać<br />
ścisłą, a do tego jeszcze politycznie neutralną, kulturowo<br />
niezdeterminowaną definicję wolności, jest albo<br />
filozoficzne cnotliwy, albo szuka brutalnej przyjemności<br />
demiurga. Sceptycyzm, ogólność, krytyka okazują się zbyt<br />
trudnymi horyzontami dla poszukującej Wiecznej Perypetii<br />
psychiki. Psychoanalityk, socjolog, marksista (tym<br />
wszystkim jest po trosze Žižek), oto formy ucieczki przed<br />
nieodwracalnością i totalnością Krytyki. Dokąd prowadzi<br />
ten rodzaj wycofania? W konkret społeczny lub każdy<br />
inny. Są one dostatecznie stronnicze dla takich umysłów.<br />
W tym sensie przed Heglem ucieka się zawsze w Marksa,<br />
a przed ogólnym w przygodność Historii. Problem podstawowy<br />
z Krytyką – która jest zawsze ostateczna – wyglądałby<br />
następująco: nie posiada ona żadnego zastosowania.<br />
Wszelkie teorie socjologiczne, antropologiczne,<br />
historiozoficzne mają wartość jedynie ekspiacji. Nie<br />
sądzę zresztą, żeby Žižek nie był tego świadomy. Jest<br />
on jednak przede wszystkim psychoanalitykiem. Całej<br />
ludzkości oczywiście. Pragnie ją ustrzec przed nieroztrzygalnością<br />
Historii i Rzeczywistości. Oferując<br />
terapię opartą na zasadzie Realnego. Ten stary dobry<br />
Miecz Damoklesa za jednym cięciem przywróci uniwersalizm<br />
partykularnemu, prawdę konkretowi, postać<br />
ogólnemu. Krytyka porządku liberalno-demokratycznego<br />
jest oczywiście partykularna i stronnicza<br />
par excellence. Tak, Žižek rzeczywiście znajduje się w<br />
tym samym „historycznym” momencie co Lenin. W<br />
tym „miejscu” lęgną się jego rojenia o Rewolucji. Jak<br />
widać pokusa odwrócenia jedenastej tezy Marksa nie<br />
okazała się dość silna. Również dla samego Marksa.<br />
To pojęciowe wahanie dowodziło jedynie chwili samoświadomości<br />
w obliczu krytycznego momentu całej<br />
jego teorii krytycznej. To nie Engels i Lenin są odpowiedzialni<br />
za złe prowadzenie się marksizmu. Sam<br />
Marks nie utrzymał się długo na terenie i poziomie<br />
swojej krytyki. Mechanizm klasowy zakrzywiony do<br />
czasoprzestrzeni społeczno-historycznej natychmiast<br />
uległ ideologicznemu przepoczwarzeniu i funkcjonalnemu<br />
przystosowaniu. Nie tylko Historię dzieli od<br />
Polityki tylko jeden krok, również Krytykę. Ani Marks,<br />
nie mówiąc już o Leninie, ani Žižek – nie opowiedzieli<br />
się po stronie n i e z jedenastej tezy klasyka,<br />
otwierając szeroko układ Krytyka-Historia-Polityka na<br />
procesy ideologicznej infuzji. Žižek doskonale o tym<br />
wie, walczy tylko po prostu z ideologiczną alternatywą<br />
i konkurencją. Natomiast nie wie chyba do końca, iż<br />
dostarcza jej w ten sposób strukturalną pożywkę.<br />
Posthistoryczne nowoczesne rozwinięte społeczeństwa<br />
nie tylko dokonały wzmiankowanej chemicznej<br />
penetracji i cyrkulacji, ale zminiaturyzowały cały<br />
układ. Instytucja opinii publicznej zamieniła Historię<br />
w Informację. Świat został sprowadzony do nieustających<br />
Wiadomości. Czym różnią się te dwa rozwiązania<br />
ideologiczne? Umiejscowieniem cenzury. W pierwszym<br />
przypadku to sama Historia stanowi naturalną<br />
cenzurę, będąc nieskończonym horyzontem jednostki<br />
oddzielającym ją od niej samej. W drugim przeciwnie,<br />
to jednostka cenzuruje w imieniu systemu, którego<br />
jest pojęciem, wyrazem i retoryką. Co cenzuruje?<br />
Inne rozwiązania ideologiczne, ustrojowe, społeczne,<br />
ekonomiczne. Wszystkie te, w których jednostka jest<br />
od siebie oddzielona za pomocą naturalnych kosmologii,<br />
obiektywnej historii, ich społecznych mutacji itp.<br />
Žižek słusznie konstatuje, że w społeczeństwach konsumpcyjno-demokratycznych<br />
miejsce pornografii zajęła<br />
praca fizyczna, definiująca nowy obszar obscenii.<br />
8
Nie tylko ona jednak. Wszystkie społeczeństwa historyczne,<br />
ze swoimi modelami władzy i rodzajem działań<br />
w świecie zewnętrznym oraz we własnych światach<br />
społecznych, prawie że nie mają prawa do zaistnienia<br />
w „sprywatyzowanych” przestrzeniach nowoczesnego<br />
społeczeństwa. Określają nowy gatunek anomalii dla<br />
demokratycznych wspólnot. Większość analiz Žižka,<br />
w tym jego krytyka, której poddaje autorefleksyjną<br />
naturę zachodniego systemu filozoficznego, społecznego<br />
i politycznego, trafia zatem w dziesiątkę. Žižek<br />
nie popełnia błędu, by tak rzec, na poziomie lokalnym,<br />
lecz globalnym, budując całą swoją generalną strategię<br />
na partykularnym ataku w wybrane, partykularne<br />
jak widać miejsce. W czasach zimnej wojny państwa<br />
socjalistyczne i sam komunizm pozwoliły kapitalizmowi<br />
zmienić twarz na bardziej ludzką, ustanawiając po<br />
jednej stronie żelaznej kurtyny epokę socjalną. Własne<br />
problemy socjologiczne Zachód za ich pomocą mógł<br />
ekspediować poza swoje granice, chowając je chytrze<br />
w marksistowsko-leninowskim opakowaniu państw historycznych.<br />
Opakowanie to spełniało cztery podstawowe<br />
funkcje: uniemożliwiało „powrót” problemów<br />
socjologicznych do punktu wyjścia, wstrzymywało rozwój<br />
innych i ich konkurencyjność, tworzyło niezbędną<br />
antytezę dla „dobrego systemu”, „zrzucało” odpowiedzialność<br />
za „gorszą rzeczywistość” na samodzielne w<br />
swym istnieniu i samostanowieniu byty państwowe. W<br />
co wpisuje się zatem cały Žižkowy projekt polityczny?<br />
Jest bezwiednym wyrazem cudzej nostalgii za czasami<br />
realnej, strukturalnie silnie podpartej prosperity<br />
Zachodu. Jego autor zaś ochotniczym komiwojażerem<br />
amatorem. Kiedyś tę rolę odegrał inny wielki obrońca<br />
cudzych jouissance, sam Włodzimierz Iljicz Lenin.<br />
Kierowanie głównego uderzenia w pozory „europejskiej<br />
teorii krytycznej”, intelektualne i moralne molestowanie<br />
tych wszystkich „postcolonial i cultural<br />
studies”, zarzuty typu : „pseudopsychoanalityczny<br />
teatrzyk podmiotu”, wszystko to buduje złą strategię<br />
krytyczną obarczoną klasycznym brakiem samookreślenia.<br />
Podważanie stylu i podstaw innych systemów<br />
krytycznych nie przynosi nic poza efektem krytycznych<br />
ruchomych piasków i doraźnością kategorii. Inicjatywa<br />
pozostaje po stronie atakowanej, która chętnie<br />
nadstawia swoje kolejne pseudo-pięty Achillesowe. Do<br />
kultury krytycznej niezbędna jest kultura filozoficzna.<br />
A tej albo Žižkowi nie dostaje, albo z niej rezygnuje<br />
z powodów libidalnych. Między psychoanalizą a analizą<br />
filozoficzną istnieje przepaść, której nie zamierza<br />
pokonywać. „Ostateczną prawdą psychoanalizy nie jest<br />
odkrycie naszej prawdziwej Jaźni, ale traumatyczne<br />
spotkanie z nieznośnym Realnym”. Žižek zatem woli<br />
teatrzyk Historii od teatrzyku Podmiotu, mieszając<br />
na użytek swej retoryki porządek filozoficzny z psychoanalitycznym.<br />
Realne ma na powrót wprowadzić<br />
Czas i Przestrzeń do zasady rzeczywistości, który to<br />
kompleks uległ w całości implozji w nierzeczywistości<br />
gier uprawianych przez ponowoczesne społeczeństwa.<br />
Fałsz Podmiotu zostanie zastąpiony fałszem Realnego.<br />
Prawdziwy Inny wraz ze swoją prawdziwą rozkoszą i<br />
prawdziwym cierpieniem znajdzie się jak za dotknięciem<br />
czarodziejskiej różdżki w złożonym z odtworzonych<br />
elementów „tam i wtedy”. Zasada Przestrzeni i<br />
Czasu zadziała bezbłędnie umieszczając nas wszystkich<br />
w wygodnej przestrzeni moralnej. Będziemy mogli bezpiecznie<br />
pochylać się moralnie nad cierpieniem p r a w d<br />
z i w e g o Innego w swoim jakże przytulnym „tutaj i teraz”.<br />
Fałsz współczucia rozpoznany przez późną psychoanalizę<br />
ulegnie zapomnieniu bądź zobiektywizowaniu w<br />
wyniku ustanowienia aktu wszystkich aktów – Realnego.<br />
Žižek proponuje wymianę nowoczesnych form Dobrego<br />
Samopoczucia na tradycyjne.<br />
W czasie II wojny światowej hitlerowcy nadużyli i w<br />
ten sposób zużyli starą dobrą zasadę rzeczywistości. Posłużyła<br />
im ona jako środek przekazu. Pierwsza intuicja<br />
zasady Telewizji. Żydzi byli dowożeni do obozów Zagłady<br />
normalnymi pociągami, posiadali osobisty bagaż, zabierani<br />
byli nieraz ze zwykłych komfortowych mieszkań<br />
(casus Terezin). Relatywizacja „rzeczywistości” do środka<br />
przekazu spowodowała, iż zasada rzeczywistości była<br />
nie do utrzymania. Świat ponowoczesny otworzył przed<br />
nami swoje podwoje. Žižek zbyt pochopnie, pośpiesznie<br />
i trochę nieprzytomnie uderza weń, pomijając całkowicie<br />
jego dramatyczne uwikłanie. Cały ten proces odbył<br />
się przecież w świadomości psychologicznej odnoszącej<br />
się do jednego właściwie, odpowiednio szeroko tutaj rozumianego<br />
pokolenia. Filozofia nie mogła pominąć tego<br />
faktu, modyfikując praktycznie wszystkie swoje zasadnicze<br />
kategorie. Wszyscy mamy także jeszcze przed oczami<br />
niepokojące obrazy z wojny w byłej Jugosławii. Mieliśmy<br />
okazję oglądać Holocaust na ekranie telewizora. „Pojemność”<br />
zasady Telewizji została przekroczona. Kolor<br />
udowodnił swoje mroczne aspekty i możliwości, „przybliżając”<br />
na niebezpieczną „odległość” kolejną odsłonę<br />
katastrofy rzeczywistości. Zresztą także odkrycie przed<br />
kilkoma laty nieznanych dotąd k o l o r o w y c h zdjęć<br />
z łódzkiego Getta, wykonanych przez esesmana, fotografa<br />
amatora, podważyło tak wydawałoby się pewny status<br />
„obiektywności” Czasoprzestrzeni. Czarno-biały obraz<br />
odsyłał inferno w bezpieczne „tam i wtedy”. Bezwstydny<br />
kolor przywrócił życie niepokojącemu prawu równoczesności<br />
i równoległości wszystkich światów.<br />
Holocaust lokuje się w sposób naturalny w ważnych kategoriach<br />
filozofii, wykazując silny związek z niektórymi z<br />
nich. Wszelki dyskurs etyczny wydaje się być jedynie jego<br />
bardziej lub mniej starożytną metaforyzacją. Ogólność,<br />
przygodność, przypadkowość, oto pojęcia, które w istotnym<br />
charakterze uczestniczą we wszelkich tego rodzaju<br />
narracjach. Ale również znak, obraz, przedstawienie i<br />
ich ponowoczesne odmiany nie wykazują strukturalnej<br />
neutralności w tym względzie. Sposób, w jaki 11 września<br />
nastąpił atak terrorystyczny na World Trade Center,<br />
jasno pokazał, co było niemaskowanym celem uderzenia<br />
sama warstwa ochronna, jaką wytwarzają media w najlepiej<br />
pojętym interesie społecznym. Samoodtwarzanie się<br />
społeczeństwa nie może się obyć bez sprawnie działającej<br />
zasady mediów. 11 września jak również II wojna światowa<br />
zrujnowały obowiązującą w danym czasie aktualną<br />
jej postać. Wróćmy do tradycyjnych pojęć. Z najszerszej<br />
perspektywy interpretacyjnej każdy konkretny Holocaust<br />
uznać należy za przygodny. Dlatego, gdy Žižek utożsamia<br />
Zachód z jednym z Holocaustów, to twierdzi jedynie, iż<br />
jest on przygodną „przyczyną” wszystkich „swoich” przygodnych<br />
Holocaustów. Przygodność zatem relatywizowałaby<br />
każdy Holocaust, nie posiłkując się przy tym jaką-<br />
9
kolwiek podmiotową intencją. Przygodność relatywizuje<br />
Holocaust na poziomie wyższym niż psychologia. Žižek<br />
operuje tutaj konkretem materialnym i podmiotowym,<br />
który może być źródłem tylko dla „słabej” rozstrzygalności<br />
moralnej danej rzeczywistości. Przygodność wprowadza<br />
perspektywę, która pozwala na uniknięcie kłopotliwego<br />
– dla życia psychicznego, społecznego i politycznego<br />
– utożsamienia Holocaustu z samą rzeczywistością jako<br />
taką. Przyjęcie Realnego umożliwia co prawda ukrycie<br />
groźby takiej identyczności p r a k t y c z n i e , ale dużym<br />
kosztem: będzie ona obowiązywała w najszerzej rozumianej<br />
ogólności. Przemknie się do ontologii na przykład.<br />
A tak na marginesie, wypadałoby, żeby filozof – mam<br />
tu na myśli Žižka – odróżniał przygodność od przypadkowości.<br />
Co do Wittgensteina. Hmm. Jak można mylić<br />
Wolę z Językiem. Wittgensteinowski „zakaz” mówienia<br />
odnosi się do faktu skończoności języka w danym czasie,<br />
a nie do faktów psychologii. Oczywiście, język w najogólniejszym<br />
sensie jest rzeczywistością moralną. Nie „udałoby”<br />
mi się napisać o Holocauście i Holocaustach (Žižek<br />
też woli, i słusznie, mówić o Holocaustach, nie zacierając<br />
wyjątkowości żadnego z nich) tego, co napisałem, gdyby<br />
„zbiorowa wola” (jej ramy właśnie wyznacza język)<br />
nie stworzyła mi(?), nam(?), takiej możliwości. Zresztą<br />
Język odpowiada tylko po czasie na swój własny upadek<br />
w „Arbeit macht frei”, czyniąc z nas rzeczywistego, językowego,<br />
równorzędnego partnera dla Zbrodniarza. Ten<br />
fakt językowej emancypacji ofiary ma kolosalne znaczenie.<br />
Antropologia, polityka, teoria wychowania odzyskują<br />
swój przedmiot. I na poziomie idei, i zwykłej pragmatyki.<br />
Przyjmując dynamiczną wersję formuły Wittgensteina,<br />
uzyskamy doniosłą zasadę filozoficzną rozwiązującą<br />
nasz problem w całości: im „więcej” języka, tym mniejsza<br />
możliwość uogólnienia Holocaustu do kosmologii. Na<br />
poziomie kodu codzienności wystarcza zwykła zasada<br />
psychologii przypadku. Formuła filozoficznego poczucia<br />
bezpieczeństwa chroni natomiast samą ogólność przed<br />
jej własną niezwykle groźną otwartością na generalizację.<br />
„Holocaust może i powinien być »formalizowany«, to<br />
znaczy umieszczany w strukturalnych warunkach możliwości”<br />
(Žižek). Zróbmy teraz przeskok, jak to określa on<br />
sam – kolejny leninowski krok. Žižek w kontekście ulubionego<br />
kompozytora Lenina Franciszka Schuberta uznaje<br />
za fałszywą perspektywę narcystycznego, zatopionego w<br />
przyjemnościach cierpienia bohatera romantycznego.<br />
To namiastka traumy, wypierająca inną traumę, mającą<br />
swe źródło w rzeczywistej katastrofie historycznej. Uniwersalne<br />
emocje (na przykład Sztuka) swój uniwersalizm<br />
pobierają jedynie z przypisanego im funkcjonalnego aktu<br />
ideologii. Sztuka, powstała w dowolnym czasie, odnosiłaby<br />
się w tej funkcji do wszystkich – przeszłych, teraźniejszych<br />
i przyszłych – rzeczywistych katastrof historycznych.<br />
Przyjmując „Lenina” jako swoistą perspektywę<br />
chciałby Žižek znieść zasadę humanizmu ze względu na<br />
jej fałszywą pozycję ideologiczną. W to miejsce, domyślamy<br />
się, należałoby podstawić nowego bohatera, z ducha<br />
„leninowskiego”. Tu pojawia się także miejsce dla autentyczności<br />
Przemocy, czyniącej zbędnymi wszelkie z gruntu<br />
fałszywe kulturowe pozory. Dotychczasowe rewolucje<br />
ocenia Žižek negatywnie o tyle, o ile zawłaszczały one<br />
instytucjonalnie ten wyjściowy potencjał autentyczności.<br />
Brnie jednocześnie w różnicę między nazistą a komunistą.<br />
Obaj mieli dostęp do uniwersalnych emocji,<br />
ale tylko Lenin rzeczywiście cierpiał, gdy przechodził<br />
od Muzyki do Rewolucji. Więc może raczej<br />
bohater z ducha „nazistowski”? Žižek wpadł w<br />
sidła teatrzyku osoby ludzkiej, który tak zręcznie<br />
próbował opuścić.<br />
Zróbmy kolejny „leninowski” krok. „Strukturalne<br />
możliwości”, jak widzieliśmy to wyżej, przerastają<br />
najwyraźniej możliwości orientacyjne samego<br />
Žižka. Zdezorientowany gra w jeszcze jednym<br />
teatrzyku, kapitalistycznym. Rewolucja marksistowsko-leninowska<br />
była przecież „subwersją<br />
wszystkich subwersji” kapitalizmu, tożsamą z jego<br />
pseudo-transgresją, spokojnym „pełzaniem” wewnątrz<br />
samego siebie. Trzeba przyznać Žižkowi,<br />
że od czasu do czasu wyczuwa owo intelektualne<br />
zagrożenie dla swojej doktryny. Jest jednak zbyt<br />
inteligentny, wykształcony, finezyjny logicznie i<br />
dialektycznie, by nie dostrzec nieusuwalnej ambiwalencji<br />
wyznaczającej reguły tej gry. Liczy na<br />
nieuwagę adwersarzy. Bierze udział w przepychankach<br />
na kategorie, identyczności, różnice, podstawienia.<br />
Boju o językową inicjatywę. Ostatecznym<br />
argumentem pozostaje jednakże Przemoc, jedyne<br />
remedium na językowe wyrafinowanie kultury liberalno-demokratycznego<br />
porządku. W anamnezie<br />
rewolucyjnej przemocy zginąłby może subwersywny<br />
kontekst samej Rewolucji. Ukryciu uległaby<br />
prawda o tym, iż System i Rewolucja wzajemnie<br />
się konstruują, a wyczerpują się j e d n o c z e ś-<br />
n i e. Już Marks stanął przed aporią o „samowyczerpywaniu<br />
się” kapitalizmu. Rewolucja zatem<br />
byłaby zbędna, jeżeli chodzi o obalenie systemu.<br />
Co na to umysł taki jak Žižek? Wbrew filozoficznej<br />
zasadzie, iż „świat nie istnieje”, poszukuje dymorfizmu<br />
i zniekształcenia, swojego objet petit a.<br />
Pragnie nas zafascynować sposobem, w jaki wchodzi<br />
w relację ze swoim niedozwolonym obiektem.<br />
Rozwiązać wszystkie aporie psychoanalizy, filozofii,<br />
kultury, moralności. A co na to „my - człowiek<br />
współczesny”? Jesteśmy w stanie odpowiedzieć<br />
„gestem Lenina” (nie zrozumiawszy wszystkich<br />
meandrów marksizmu zainicjował przejście do<br />
aktu i akcji)? My wszak zrozumieliśmy. Nie tylko<br />
umysł taki jak Žižka, ale i własny.<br />
Slavoj Žižek, Rewolucja u bram.<br />
Pisma Lenina z roku 1917,<br />
przeł. Jan Kutyła,<br />
Wyd. korporacja ha!art.,<br />
Kraków 2006.<br />
10
Marek Parulski – ur. 1952, zaczął mówić w wieku czterech lat, pisać zdania w sensie kultury po czterdziestce. Za bazę swej krytyki filozoficznej<br />
przyjął Kratylosa zasadę podważania wszelkich językowych identyczności, przejawiających zawsze płynny, iluzoryczny, tymczasowy i arbitralny<br />
charakter. Tropi niejawne, modalno-sieciowe praktyki językowo-kulturowe. W trakcie studiów matematycznych podał dowód metageometrycznego<br />
(„iluzjonistycznego”) statusu wszelkich systemów formalnych matematyki. Inne intelektualne koneksje: Kaspar Hauser (figura filozofii na dowolnym<br />
salonie), logika sceptycka (każde skonwencjonalizowane rozumowanie jest sprzeczne), Emile Cioran (pogarda dla złudzeń zbiorowych i indywidualnych).<br />
Redaktor „<strong>Portret</strong>u”.<br />
11
O współczesnych odmieńcach z Grzegorzem Ojcewiczem rozmawia Miłosz Babecki<br />
Jarosław Mogutin poeta, eseista, fotograf, obrazoburca<br />
czy świadomy dezerter z rzeczywistości, której<br />
ramy determinują wszelkiego rodzaju restrykcje. Biogram<br />
ów, wyjąwszy imię i nazwisko, przypisać można<br />
wielu współczesnym artystom. W Pana książce to jednak<br />
on jest „meganarratorem”, „dematrixatorem”. Co<br />
przesądza o jego wyjątkowości?<br />
To, oczywiście, nie wszystkie wcielenia Mogutina. Pominął<br />
Pan na przykład jego doświadczenia jako prozaika,<br />
aktora, modela, performera, instalatora. Jeśli ów biogram,<br />
jak Pan mówi, można przypisać również innym współczesnym<br />
artystom, to fakt ten przemawia na korzyść rosyjskiego<br />
emigranta. Znaczy, po pierwsze, że Mogutin jest<br />
częścią współczesnej niepokornej artystycznej zbiorowości,<br />
a po drugie - mówi jednym z tą zbiorowością głosem<br />
o niszczącym wpływie wszelkich ideologii na jednostkę.<br />
Na pewno nie jest on dezerterem z rzeczywistości, lecz<br />
raczej jej wyrafinowanym minerem. Czy jego teksty tworzą<br />
„meganarrację”? Tak i nie, o czym piszę wyczerpująco<br />
we wstępie do swojej książki. O wyjątkowości Mogutina<br />
przesądza kilka rzeczy, ale na pierwszy plan wysuwa się<br />
według mnie intensywność jego wypowiedzi, ogromna<br />
szczera ekspresja, nasycenie wypowiedzi nienormatywną<br />
leksyką, jak też przenikliwe poruszanie się po wszelkich<br />
terytoriach zakazanych. Warto również wspomnieć i tym,<br />
że Mogutin zaczynał swą działalność dziennikarską jako<br />
nastolatek. Również jako nastolatek dokonał aktu samodestrukcji<br />
w warunkach ZSRR, odważył się bowiem na<br />
publiczny coming out, jawny bunt przeciwko sowieckiej<br />
obłudzie obyczajowej oraz komunistycznej ideologii. Z<br />
determinacją starał się bronić słowem i czynem własnego<br />
sposobu życia oraz subiektywnego interpretowania życia<br />
innych. A skłonności do dematriksowania umysłów ludzkich<br />
towarzyszą mu do dzisiaj, o czym świadczy chociażby<br />
jego ostatni zbiorek poetycki „Deklaracja niezależności”<br />
oraz demonstrowanie nowych pól uwrażliwiania odbiorcy,<br />
nastawionych głównie na łączenie obrazu z dźwiękiem,<br />
eksponowanie szybkiego „dziania się” życia oraz negatywnych<br />
skutków niwelowania szczerych relacji międzyludzkich<br />
i nadmiernego dbania przez chore moralnie społeczeństwo<br />
o zachowywanie pozorów przyzwoitości.<br />
Wskazani przez Pana „XX wieczni odmieńcy”,<br />
przypadek to czy przeznaczenie, przynależą<br />
do narodów mocarstw, kulturowych potęg.<br />
Dlaczego obywatele tych krajów, określani<br />
mianem skazanych, wypchnięci zostali poza<br />
wszelkie struktury, skazani na niebyt, skoro,<br />
paradoksalnie, kształtowali światopogląd i<br />
wzorce przyjmowane następnie przez kolejne<br />
generacje, szczególnie, młodych odbiorców<br />
kultury?<br />
To żaden przypadek, lecz dziejowa sprawiedliwość!<br />
Obecność odmieńców na obydwu półkulach,<br />
w Starym i Nowym Świecie, świadczy o<br />
występowaniu podobnych kulturowych, społecznych,<br />
religijnych oraz politycznych bolączek, o<br />
słabych stronach wielkich systemów. Gdy tylko<br />
ktoś zaczyna odważnie mówić, pisać albo śpiewać<br />
o nadużyciach w szerokim tego słowa znaczeniu,<br />
dostarczając przy okazji oponentom mocnych argumentów,<br />
musi się liczyć z możliwością zorganizowania<br />
odwetu przez ekipę rządzącą. Mocarstwa<br />
zwykle starają się pozbyć niewygodnych świadków<br />
historii, uznając ich niekiedy na przykład za wrogów<br />
ustroju. Zarówno w historii najnowszej Stanów<br />
Zjednoczonych, jak i totalitarnego ZSRR<br />
bez trudu odnajdziemy wiele przykładów, ilustrujących<br />
moje spostrzeżenie. Poza tym odmieńcy<br />
nie są zepchnięci poza wszelkie struktury, nie są<br />
wcale skazani na niebyt. Oni kształtowali w swoim<br />
czasie światopogląd młodego pokolenia i w jakimś<br />
stopniu zawsze odnosili zwycięstwo. Odmieńcy,<br />
o których pisze Mogutin, mają mocne legendy,<br />
zwłaszcza Jim Morrison. A jeśli żyje legenda, żyją<br />
też sprawy, o których mówili, pisali lub śpiewali<br />
bohaterowie legend.<br />
Charitonow, Baldwin, Genet, także wspomniany<br />
Mogutin, a z drugiej strony choćby<br />
Dennis Rodman. Częstokroć akcentuje Pan<br />
ich orientację homoseksualną, wskazując przy<br />
tym na kulturotwórcze talenty i działania. Nie<br />
boi się Pan, że szczególnie w Polsce „Skazani<br />
na trwanie” zagrożeni być mogą płytkimi in-<br />
12
czymś w rodzaju matrixa. Jednak matrix był systemem<br />
zniewolenia jednostek w nim funkcjonujących. Czy<br />
kulturę XX wieku uważa Pan za macierz krępującą<br />
społeczeństwa?<br />
Każda kultura bez względu na położenie geograficzne to<br />
złożony matriks o wiekowych tradycjach, który zniewalał i<br />
wciąż zniewala jednostki, bo wiąże się z silnym dążeniem<br />
przedstawicieli władzy do unifikacji społeczeństwa zarówno<br />
zewnętrznej, jak i tej znacznie groźniejszej w skutkach,<br />
czyli umysłowej, wewnętrznej. W dowolnej epoce w przeszłości<br />
odnajdziemy te same co do istoty mechanizmy<br />
manipulowania człowiekiem przez elity rządzące i liczne<br />
przykłady narzucania większości woli mniejszości, stawiania<br />
dobra własnego ponad dobro społeczne. Wiek XX i<br />
XXI niczym się nie różni w tej materii od czasów, dajmy<br />
na to, antycznych, by nie sięgać do prehistorii. Paradoksalnie<br />
jednak ten stan „patologii” ma swoją dobrą stronę,<br />
wywołuje bowiem sprzeciw garstki dziejowych buntowników,<br />
która potrafi przekonać do swoich interpretacji świata<br />
wielu innych dotąd obojętnych albo tylko uśpionych<br />
w przeczuciach osób. Następuje społeczne, polityczne<br />
lub kulturowe przebudzenie i spięcie, a jego rezultatem<br />
okazuje się nowa jakość, która z czasem kostnieje i zaczyna<br />
działać hamująco na przyszłość. I koło się zamyka.<br />
Losy kulturowych gorszycieli-bohaterów „Skazanych...”<br />
potwierdzają prawdziwość przedstawionej reguły.<br />
terpretacjami z akcentami przesuniętymi w<br />
kierunku nie sztuki, lecz wyłącznie wątków<br />
gejowskich?<br />
Żaden, tak naprawdę, autor nie ma absolutnego<br />
wpływu na losy swego dzieła. Z doświadczenia<br />
translatologicznego wiem, że nawet Biblia,<br />
pisana przecież pod szczególnym patronatem<br />
Ducha Świętego, znalazła w czasach renesansu<br />
wielu skrajnych interpretatorów, inicjując ruch<br />
protestancki. Pisząc „Skazanych na trwanie”, nie<br />
tworzyłem żadnego manifestu gejowskiego. Na<br />
pewno nigdy nie byłem i nie jestem homofobem.<br />
Opozycję homofob−homofil, nagłaśnianą skutecznie<br />
przez media, postrzegam jako absolutną<br />
sztuczność, wykorzystywaną sprytnie przez polityków.<br />
Aby to zmienić, należałoby postawić na edukację<br />
społeczeństwa w duchu tolerancji i dostrzegania<br />
przed sobą drugiego człowieka, a nie wroga,<br />
czytaj: pedała, zboczeńca. „Skazani na trwanie”<br />
są w jednakowym stopniu narażeni na zachwyty<br />
odbiorcy, jak i idiotyczne komentarze. Mam nadzieję,<br />
że zachwytów będzie jednak więcej. Każdy<br />
krytyk odsłania przecież swoją umysłowość. A jeśli<br />
ktoś się chce chełpić ograniczonością, no cóż...<br />
Używając określenia dematrixatorzy odnosi<br />
je Pan do kultury, w takim razie musi być ona<br />
Istotnym tropem w lekturze „Skazanych na trwanie”<br />
jest opozycja: konformizm-nonkonformizm czy lepiej<br />
konformiści-nonkonformiści. Tych drugich nazywa<br />
Pan dematrixatorami. Pojawia się jednak pytanie, w<br />
szczególności myślę o Olegu Kuliku. Jeśli przyjąć, że<br />
oryginalność jest kryterium procesu twórczego, to czy<br />
szczególnie w USA nie jest to proces pozorny, sztuczny,<br />
skoro wpisuje się w format freak show? Czy zatem<br />
oryginalność nie jest pseudooryginalnością?<br />
Trochę chyba się Pan zagalopował w grze słownej: oryginalność<br />
była i pozostaje oryginalnością, a pseudooryginalność<br />
była i również pozostanie tylko pseudooryginalnością.<br />
To są odmienne jakości, które mają odmiennych<br />
nadawców: jednych przez duże „N” oraz innych ⎯ i tych<br />
jest zdecydowana większość ⎯ przez małe „n”. Biorąc<br />
pod uwagę na przykład postmodernistyczne tendencje, ot<br />
chociażby dekonstrukcjonizm, w teorii literatury wychodzimy<br />
z założenia, że literaturą jest wszystko, co uznamy<br />
za literaturę. A więc nie ma ogólnie obowiązujących kryteriów,<br />
które pozwalałyby raz na zawsze uporządkować<br />
świat sztuki i estetyki. Ameryka to naprawdę bardzo dziwny<br />
kraj i to, co dla Europejczyka okazuje się tandetą, za<br />
Oceanem może święcić triumfy jako niezwykle odkrywcze<br />
zjawisko. Rzecz gustów, horyzontów odbiorczych,<br />
gotowości ⎯ lub jej braku ⎯ do samodzielnego ogarniania<br />
zjawisk kultury. Format freak show nie jest poza tym<br />
wyłączną domeną Ameryki, albowiem był on już znany, a<br />
nawet zinstytucjonalizowany, w Rosji carskiej. Wiemy z<br />
historii, że powszechne oburzenie wśród Rosjan wywołał<br />
akt prawny wydany przez Piotra Wielkiego o utworzeniu<br />
Kunstkamery i nacjonalizacji wszystkich „jurodów”,<br />
13
czyli rosyjskich freaków, którzy od tej chwili powiększali<br />
carską kolekcję żywych fizycznych osobliwości. Gdyby<br />
Kulik wystąpił ze swoim nagim show w Rosji, najprawdopodobniej<br />
nie otrzymałby rewelacyjnych recenzji, lecz<br />
zostałby emocjonalnie odesłany do intymnej części ciała<br />
żeńskiego, otarłby się przy okazji o kilka paragrafów kodeksu<br />
karnego związanego z obrazą moralności, dobrych<br />
obyczajów, gorszenia nieletnich itd. itp. Amerykanie patrzyli<br />
z zachwytem na nagiego Kulika-psa, uwięzionego<br />
w klatce, w obroży, bo utożsamiali go z dziką, okrutną<br />
i tajemniczą Rosją oraz skutkami zniewolenia człowieka<br />
przez system totalitarny. Mieli wreszcie namacalny dowód<br />
wyższości własnej ideologii nad systemem komunistycznym.<br />
Czy mogli nie skorzystać z nadarzającej się okazji,<br />
by odnieść łatwe „moralne zwycięstwo” nad Rosjanami?<br />
Bohaterowie, których opisuje Pan w swej książce,<br />
mają na koncie wiele tzw. interwencji w rzeczywistość.<br />
Ostatecznie jednak rzeczywistość, niczym atakowany<br />
przez wirusy organizm, radzi sobie z nimi, marginalizuje<br />
ich. Jak opisałby Pan tę relację: „Odmieńcy XX<br />
wieku” interweniują w rzeczywistość czy to rzeczywistość<br />
interweniuje w ich istnienia?<br />
przepadam, na przykład, za kulturą masową, bo ta<br />
niezmiennie kojarzy mi się z eliminowaniem dialogu<br />
z czytelnikiem albo widzem, ale stale zaskakuje<br />
i zadziwia mnie wyobraźnia surrealistyczna.<br />
Mogutin i jemu podobni są - jeśli pozostajemy w<br />
retoryce „spółdzielczej” - producentami szczególnych<br />
wizji, a my te wizje albo akceptujemy, albo<br />
odwracamy się do nich plecami, jak do każdego<br />
innego towaru. Czasami czynimy tak tylko dlatego,<br />
że nas na ekskluzywny mentalnie towar po<br />
prostu nie stać...<br />
W jednym z esejów Jarosław Mogutin wiele<br />
miejsca poświęca Dennisowi Rodmanowi:<br />
ikonie sportu amerykańskiego, ikonie popkultury,<br />
gwieździe filmów<br />
W „Skazanych na trwanie” piszę o roli niepokornych<br />
artystów-gorszycieli w funkcjonowaniu kultury i wskazuję<br />
na ponadczasowy mechanizm odbiorczy, który nazywam<br />
recepcyjnym trójskokiem. Skok pierwszy to negacja połączona<br />
częstokroć z agresją ze strony kultury, czyli atak na<br />
buntownika i jego ofertę artystyczną. Skok drugi to asymilacja,<br />
czyli trawienie jego dorobku i przystosowywanie<br />
do własnych potrzeb, nierzadko głównie komercyjnych.<br />
Skok trzeci to aneksja, czyli włączenie do zasobów kulturowych<br />
tego, z czym początkowo zaciekle walczono. Jak<br />
widać, decydenci najpierw blokują inwencję nonkonformistów,<br />
aby następnie pozwolić się jej rozwinąć i w końcu<br />
- dobrze na niej zarobić. Niestety, podkreślam to w swojej<br />
książce, komercja i intelektualny radykalizm również idą<br />
w parze, bez względu na miejsce akcji i liczbę uczestników<br />
globalnego dramatu. Wracając do Pana formuły, powiedziałbym<br />
jeszcze tak: prawdą jest, że wszyscy odmieńcy<br />
interweniują śmiało w rzeczywistość, a rzeczywistość<br />
bezwzględnie interweniuje w ich istnienia.<br />
Często definiuje Pan kulturę współczesną w kategoriach<br />
wszechobecnego procesu komunikowania,<br />
co jednoznacznie determinuje bohaterów. Zygmunt<br />
Bauman posługuje się przewrotnym pojęciem kultury<br />
jako spółdzielni spożywców. Przyjmując te optykę,<br />
jakim mianem określić można Mogutina i jemu podobnych?<br />
Myślę, że wszystko jest procesem komunikowania. Nawet<br />
najgłębsze milczenie. Jedni tworzą, drudzy z tego korzystają.<br />
Kultura bez konsumenta nie ma sensu. Możemy<br />
natomiast zastanawiać się nad portretem intelektualnym<br />
owego konsumenta, nad sposobami docierania do odbiorcy,<br />
będącego przecież dziedzicem wieków minionych. Nie<br />
fot. Marta Skłodowska<br />
akcji. Czy stawianie w<br />
jednym szeregu Rodmana z Sadem i Genetem<br />
nie jest nadużyciem, a może to oko puszczone<br />
do masowego odbiorcy przedkładającego język<br />
obrazów nad język słów?<br />
Nie sądzę, by Mogutin do kogokolwiek puszczał<br />
oko, albowiem, jak zapewnia, wszystko, co robi,<br />
robi tylko dla siebie, walcząc z przeszłością, z lękami<br />
i kompleksami z dzieciństwa, ze złą pamięcią<br />
związaną z doświadczeniami wyniesionymi z Rosji.<br />
Mogutinowi zawsze najbardziej zależało - jak<br />
chyba każdemu artyście - na odkrywaniu własnej<br />
tożsamości i drzemiącej w nim potęgi kreacjonizmu.<br />
To taka forma totalnego intelektualnego<br />
ekshibicjonizmu i egocentryzmu. Rodman, jak<br />
każdy inny bohater jego esejów, to zaledwie pretekst<br />
do zderzenia z samym sobą, z własną wrażliwością,<br />
z osobistym rozumieniem i interpretowaniem<br />
świata. Mogutin nie jest bezkrytyczny,<br />
często przecież ironizuje, bywa nawet zjadliwy w<br />
14
swoich komentarzach, ma bowiem świadomość<br />
mocy słowa i niesłabnące pragnienie stania się<br />
SuperMogutinem.<br />
Wspólnym mianownikiem „Odmian odmieńców<br />
XX wieku” jest niezgoda na upowszechnione<br />
w społeczeństwie normy obyczajowe.<br />
Rosyjskojęzyczni bohaterowie azylu poszukują<br />
w USA, Amerykanie we Francji, która z kultur<br />
lub który z krajów mogłyby być obecnie dla<br />
nich azylem i jak na tym tle sytuuje się współczesna<br />
Rosja?<br />
Wybór kierunku emigracji czasowej lub na stałe<br />
zależy od samych twórców. Dla mieszkańców<br />
Starego Świata Nowy Świat wydawał się Arkadią<br />
i odwrotnie: pogoń ku mitom i stereotypom, a po<br />
nich - najczęściej głębokie rozczarowanie. Po roku<br />
1990 wiele się w Rosji zmieniło i nie ma obecnie<br />
potrzeby ucieczki za granicę, by mówić pełnym<br />
głosem o życiu za pośrednictwem literatury, sztuki.<br />
Postmodernizm niejedno ma imię i na pewno<br />
niejedno jeszcze wytrzyma w sferze języka i formy.<br />
Azyl polityczny stracił na atrakcji, zszedł na drugi<br />
plan.<br />
Interesuje mnie przyjęta przez Pana strategia<br />
narracyjna. Wskazuje Pan na nieobecność<br />
i nieznajomość w Polsce Mogutinowskiego<br />
dorobku, budując jednocześnie konstrukcję<br />
piętrową. Wskazuje Pan możliwe interpretacje,<br />
odsyłając czytelnika do nietłumaczonych<br />
oryginałów, dlaczego?<br />
Niekoniecznie jest tak, jak Pan sądzi, albowiem<br />
teksty Mogutina są dostępne w sprzedaży rynkowej<br />
oraz w sieci internetowej i każdy, kto zna język<br />
rosyjski oraz chce się z nimi zapoznać w wersji<br />
oryginalnej, może to w każdej chwili uczynić. O<br />
szczegółach swojej strategii narracyjnej piszę wyczerpująco<br />
we wstępie do „Skazanych...”. Jako badacz<br />
literatury i translatolog znam mechanizmy<br />
rządzące wprowadzaniem do obiegu czytelniczego<br />
tekstów, które z całą pewnością mogłyby wywołać<br />
skandal, zwłaszcza w atmosferze homofobicznej.<br />
W mojej ocenie musimy jeszcze trochę poczekać,<br />
aż odbiorca polski dojrzeje do kontrowersyjnej<br />
oferty zaproponowanej przez Mogutina i nauczy<br />
się patrzeć głęboko w tekst, aby dostrzec w nim<br />
gwałtowną manifestację twórcy nastawioną na<br />
ochronę ludzkiego w człowieku, a nie nawoływanie<br />
do totalnej rebelii z homoseksualistami w roli<br />
głównej. Trzeba także spojrzeć na niełatwą pozycję<br />
potencjalnego tłumacza utworów Mogutina,<br />
który nie może w imię wyższych celów narażać<br />
się na zarzuty formułowane przez nieodpowiedzialnych<br />
krytyków, takie same, jak przedstawione<br />
wcześniej pod adresem samego autora w Rosji,<br />
wśród których znalazło się między innymi podżeganie<br />
do nienawiści, oskarżenia o rasizm, propagowanie<br />
pornografii, przemocy, faszyzmu, zboczeń płciowych.<br />
Proszę na przykład zauważyć, że inne skandaliczne dzieło,<br />
czyli obsceniczne „Tajne notatki z lat 1836-1837”, przypisywane<br />
Aleksandrowi Puszkinowi, zostało do dzisiaj, jeśli<br />
dobrze pamiętam, przetłumaczone na 24 języki świata,<br />
ale od czasu ich edytorskiego debiutu, tj. od roku 1986,<br />
nie są w dalszym ciągu znane w Polsce. Wnioski nasuwają<br />
się same. Dla mnie eseje Mogutina stanowią punkt wyjścia<br />
do snucia refleksji na temat kondycji współczesnej<br />
kultury, literatury, sztuki. Jeśli jednak ktoś po lekturze<br />
„Skazanych...” zdecyduje się sięgnąć po teksty Mogutina,<br />
będzie mógł samodzielnie zweryfikować moje opinie na<br />
temat rosyjskiego twórcy.<br />
Współcześnie coraz częściej kulturę określa się hasłem,<br />
ikoną „trashowa”, myśląc o niej jako kulturze<br />
ze śmietnika rozrywki, co szczególnie jest widoczne<br />
w piśmiennictwie anglo-amerykańskim. Jakie zatem:<br />
rola i miejsce odmieńców w kulturze, dla której filarami<br />
są skrajności, wszelkie odmienności i nieprzerwany<br />
performans?<br />
Odmieńcy, na szczęście, byli, są i będą. Bycie odmieńcem<br />
nie oznacza wcale preferowanie orientacji homoseksualnej,<br />
jak by tego sobie niektórzy zwolennicy homofobii<br />
życzyli. Odmieńcy są dla mnie uosobieniem wizjonerstwa,<br />
nietuzinkowej umysłowości, postaci o twórczym myśleniu,<br />
postrzeganiu i interpretowaniu świata. Odmieńcy to<br />
swego rodzaju strażnicy kulturowego perpetuum mobile,<br />
chroniący nas przed autoarchiwizacją. O zgubnych skutkach<br />
myślenia zunifikowanego, degradacji intelektualnej<br />
wywołanej zapędami totalitarnych przywódców niezwykle<br />
sugestywnie opowiedziała i ostrzegła społeczeństwa nie<br />
tylko literatura rosyjska, szczególnie do narracji o obrzydliwościach<br />
czasów komunistycznych predestynowana,<br />
lecz także literatura światowa, że wspomnę o Orwellu,<br />
Huxley’u czy Herlingu-Grudzińskim. Lepszy dla kultury<br />
jest według mnie nawet mierny performans niż zastój,<br />
który swoim poziomem dorównywałby na przykład tragedii<br />
greckiej, bo zaświadczy on o stałych poszukiwaniach,<br />
pewnej niezgodzie na to, co mamy, o potrzebie zaznaczenia<br />
własnej niepowtarzalnej biografii właśnie tu i teraz.<br />
Odmieńcy są, jak sam Pan widzi, skazani na trwanie.<br />
Dziękuję za rozmowę.<br />
Grzegorz Ojcewicz - ur. w 1959 r., związany z Wyższą Szkołą<br />
Policji w Szczytnie, gdzie kieruje Studium Języków Obcych, profesor<br />
Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Autor monografii<br />
„Epitet jako cecha idiolektu pisarza. Studium literaturoznawczo-leksykograficzne<br />
o twórczości poetyckiej Iwana Bunina”<br />
(2002). Ma w swoim dorobku ponad 220 publikacji. Autor m.in.<br />
„Podstaw translatoryki” (1991) oraz współautor i redaktor wielu<br />
słowników policyjno-prawniczych. Zajmuje się teorią i praktyką<br />
przekładu artystycznego, teorią literatury, historią literatury<br />
rosyjskiej XX i XXI wieku, kulturologią i współczesnymi nurtami<br />
alternatywnymi; buninolog. Numerologiczna Jedynka, która<br />
podąża przez życie własną drogą. W 2007 roku w „Portrecie”<br />
ukazała się jego książka pt. „Skazani na trwanie. Odmieńcy XX<br />
wieku w esejach Jarosława Mogutina”.<br />
15
Hubert Klimko-Dobrzaniecki<br />
Urodziłem się w Bielawie dwunastego stycznia tysiąc<br />
dziewięćset sześćdziesiątego siódmego roku.<br />
Dnia urodzin nie pamiętam, czasami tylko, we śnie,<br />
nawiedzają mnie obrazy, obrazy sali porodowej szpitala<br />
miejskiego przy ulicy Wolności. Cmentarz też mi<br />
się śni. To leci mniej więcej tak, mniej więcej, bo za<br />
każdym razem pojawia się jakiś nowy szczegół, który<br />
albo dopełnia stary sen, albo całkowicie go zmienia.<br />
Matka leżała w bólach na łóżku ginekologicznym.<br />
Wiał halny, ludzie wieszali się nagminnie, a grabarze i<br />
księża zacierali ręce. Świat wył, ujadał, kłębił się, odstraszał.<br />
Białe kafelki pękały jak kry lodu. Porodówka<br />
miała jedno okno. Wychodziło na tyły szpitala. Rupieciarnia.<br />
Powywalane metalowe łóżka, materace,<br />
kartony. Z kosza na śmieci sterczała fioletowa dłoń. W<br />
sali stały kubły, wisiały ręczniki. Lampa zaglądała bezczelnie<br />
w łono matki. No i był ten sufit z gównianym<br />
kopczykiem, był Gołaszewski, położna o niemiecko<br />
brzmiącym nazwisku, mucha latająca w kółko, byłem<br />
ja, ale wychodzić nie chciałem. Matka, choć postanowiła,<br />
że nie będzie się wstydzić, jakoś nie mogła dotrzymać<br />
danego sobie słowa i próbowała przykrywać<br />
łono kawałkiem prześcieradła zwisającym bezwładnie<br />
z łóżka.<br />
– Co pani robi?! – zawołał oburzony Gołaszewski.<br />
- Zakrywam się, ja się wstydzę – powiedziała matka.<br />
- To nie trzeba było sobie dzieci robić, ja nie mogę<br />
przyjmować porodów przez prześcieradło, prawda,<br />
siostro – skinął głową w stronę położnej o niemiecko<br />
brzmiącym nazwisku.<br />
- Ale ja nie mogę, nie potrafię – jeszcze raz powiedziała,<br />
mocniej przyciskając prześcieradło do łona.<br />
- Cholera! – krzyknął ginekolog. – Jak się pani wstydzi,<br />
to niech pani zamknie oczy.<br />
Matka zacisnęła powieki, ale nie wypuściła prześcieradła<br />
z dłoni.<br />
- Niech pani zamknie oczy, ale proszę zostawić<br />
wreszcie w spokoju to sakramenckie prześcieradło, no<br />
słyszy pani! – huknął.<br />
Uwolniła prześcieradło, lecz po chwili zaczęła znowu.<br />
- Nie, nie mogę, ja się dalej wstydzę – wyszeptała.<br />
- To niech pani do diaska otworzy te oczy i<br />
skupi się na jednym punkcie, no niechże pani<br />
spróbuje, bo udusi pani dziecko.<br />
Udusi dziecko? Chyba to przemówiło, bo<br />
matka otworzyła szeroko oczy i już nie szukała<br />
dłonią rąbka prześcieradła, tylko zawiesiła<br />
wzrok na kopczyku gówien zwisającym z sufitu.<br />
Zadziałało. Zaczynam wychodzić, zaczynam<br />
wysuwać się z kotliny, podążam w kierunku<br />
następnej kotliny. Widzę okno, widzę śmietnik<br />
i odciętą rękę. Podbiega do niej bezpański kundel.<br />
Obwąchuje, liże i wyciąga na ulicę. Ktoś<br />
kopie go w zadek, no to wypuszcza ją z pyska.<br />
Ręka leży na kocich łbach, gruba baba przewraca<br />
się i leży, umiera ze strachu, bo przyczepiła<br />
się do jej kołnierza z rudego lisa. Nie mogę być<br />
świadkiem zgonu grubej kobiety, bo słyszę histeryczny<br />
krzyk mojej rodzicielki:<br />
- Panie doktorze, niech pan coś zrobi z tą<br />
ogromną muchą, niech pan coś zrobi, bo umrę.<br />
Matka darła się tak przeraźliwie, że postanowiłem<br />
opuścić jej wnętrze, ale zanim zabrałem<br />
się do tego, poczułem bicze na moich plecach.<br />
To ginekolog Gołaszewski i położna o niemiecko<br />
brzmiącym nazwisku w szale i rozpaczy<br />
okładali brzuch mojej matki razami z ręczników<br />
skręconych na marchewę, tak samo, jak robią to<br />
chłopcy na koloniach w czasie kocówy.<br />
- Zarąbać muchę, zarąbać muchę, zarąbać<br />
dziwkę, zarąbać, na śmierć ją zarąbać! – darli<br />
się, a mucha zamiast uciekać rosła i osiągnęła<br />
rozmiar niekastrowanego pekińczyka. Szczerzyła<br />
zęby, warczała. Usłyszałem komendę wojskową,<br />
to ginekolog komenderował położną o<br />
niemiecko brzmiącym nazwisku.<br />
- Siostro marchewa na ramię. W tył zwrot.<br />
Marsz. Marsz. Marsz do kranu.<br />
Położna na raz, dwa, raz, dwa przemaszerowała<br />
w kierunku umywalki.<br />
- Spocznij! Marchewę zdjąć. Odkręcić kran.<br />
Marchewę namoczyć. Zakręcić kran. Marchewę<br />
na ramię. Baaaczność! Z marchewą do mnie.<br />
Raz, dwa, raz, dwa!<br />
16
fot. archiwum „<strong>Portret</strong>u”<br />
Kiedy stała z namoczoną marchewą<br />
przy matce, lekarz znowu wydał rozkaz.<br />
- Odbezpieczyć marchewę!<br />
Położna o niemiecko brzmiącym nazwisku<br />
odcynglowała mokry ręcznik i czekała na dalsze<br />
rozkazy. Gołaszewski stanął przy matce, chwycił<br />
ją za rękę i pewnym głosem powiedział:<br />
- To się zaraz skończy, może pani zamknąć<br />
oczy, jak pani chce. Siostro! – wydał kolejny<br />
rozkaz. – Cel!<br />
Wtedy tamta powoli uniosła rękę z marchewą,<br />
celując w obrzydliwą muchę rozmiarów niekastrowanego<br />
pekińczyka.<br />
- Ognia!<br />
Położna o niemiecko brzmiącym nazwisku<br />
zdzieliła muchę prosto w łeb.<br />
- Ognia! – krzyknął znowu lekarz.<br />
Ze wściekłością jeszcze raz walnęła muchę<br />
między oczy.<br />
- Ognia, ognia, ognia, ognia, ognia!<br />
Oboje wpadli w trans. Matka zawodziła z bólu,<br />
a mucha zaczęła się zmniejszać, aż powróciła<br />
do normalnych rozmiarów. Miała posklejane<br />
skrzydełka i nie mogła odlecieć. Ginekolog Gołaszewski<br />
z czarcią radością chwycił ją za odwłok<br />
i podniósł na wysokość głowy. Ja w tym<br />
czasie urodziłem się. Wypadłem na posadzkę.<br />
Nikt nie zwracał na mnie uwagi, bo wszyscy zajęci<br />
byli torturowaniem owada. Matka zeszła z<br />
łóżka i spojrzała musze prosto w oczy, a lekarz<br />
zapytał:<br />
- Woli pani skrzydełko czy nóżkę?<br />
- Nóżkę – odpowiedziała matka i powoli, z<br />
namaszczeniem zaczęła wyrywać kończynę.<br />
Kiedy już trzymała w swoich dłoniach muszy<br />
organ, lekarz zapytał położną. Tamta wybrała skrzydełko.<br />
Potem Gołaszewski oberwał następne skrzydełko,<br />
a matka następną nóżkę. Gdy powyrywali wszystko,<br />
co sterczało, usiedli z korpusem na podłodze i zaczęli<br />
się targować o odwłok, głowę i co w jakiej kolejności.<br />
Skrzydełka i nóżki wyrzucili przez okno. Spadły do<br />
śmietnika. Po dłuższej chwili doszli do porozumienia.<br />
Głowa należała się matce, bo to ona rodziła. Lekarz<br />
z położną zadowolili się odwłokiem, po połowie<br />
oczywiście. Nóżki muchy leżące w śmietniku zaczęły<br />
pęcznieć, róść, aż przybrały rozmiary końskich kończyn.<br />
Śmietnik otoczyło stado pracowników pobliskiej<br />
poczty, przyszedł jakiś drugi bezpański kundel, a może<br />
ten sam, który przedtem wyciągnął amputowaną rękę.<br />
Ale tym razem to pracownicy poczty obwąchiwali, lizali<br />
i wynosili gigantyczne musze nogi na ulicę. Ktoś<br />
się potem o nie potknął, ktoś zapłakał, ktoś wołał o<br />
pomoc. A ja leżałem zziębnięty na posadzce sali porodowej<br />
szpitala miejskiego przy ulicy Wolności. Leżałem<br />
z owiniętą wokół szyi pępowiną i się dusiłem, a<br />
oni, to znaczy matka, lekarz oraz położna o niemiecko<br />
brzmiącym nazwisku, opowiadali kawały, siedząc na<br />
parapecie i patrząc na wichurę wywracającą kosze na<br />
śmieci. Kiedy skończyli, zaparzyli sobie mocny czaj<br />
w umywalce. Zzieleniałem. Zacząłem charczeć. Myślałem,<br />
że to koniec, że pora wracać. Dopili herbatę i<br />
podeszli do mnie. Matka wyjęła spod łóżka ginekologicznego<br />
akordeon i zaczęła grać „Sto lat”, śpiewając<br />
przy tym bardzo głośno, najgłośniej jak mogła:<br />
- Sto lat, sto lat!<br />
Przecież to były moje urodziny, dzień narodzin,<br />
dwunastego stycznia tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego<br />
siódmego roku. Gołaszewski z położną pochylili<br />
się i zaczęli rozplątywać zawiniętą pępowinę. Położna<br />
chwyciła mnie za nóżki, podnosząc głową w dół, lekarz<br />
przywalił pierwszego klapsa. Nabrałem powietrza i<br />
zmieniłem kolor z sinego na różowy. Owinęli mnie w<br />
biały ręcznik i zerwali z matki akordeon, bo sama nie<br />
mogła przestać. Jak zacięta płyta cały czas grała i wyśpiewywała<br />
„Sto lat, sto lat”. Kiedy wyrwali jej ten instrument<br />
i na jego miejsce wsadzili mnie, usłyszałem<br />
życzenia i coś jeszcze... Gołaszewski powiedział:<br />
- Wszystkiego najlepszego, ładny chłopczyk, taki bystry,<br />
choć o mało się nam nie udusił.<br />
A położna o niemiecko brzmiącym nazwisku dodała:<br />
- Pępowinę miał owiniętą wokół szyjki, tak słodko<br />
z tym wyglądał, ale wie pani, ci od tych owiniętych<br />
pępowin najczęściej na księży idą, a jeśli potem rezygnują,<br />
to i tak dalej krawatów nie lubią nosić.<br />
Albo to było tak.<br />
Dwunastego stycznia tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego<br />
siódmego. To chyba było nad ranem, tak, około<br />
czwartej, bo o tej porze pan Pietrzak zawsze karmił<br />
swoją zgłodniałą kawkę. Tego ciemnego poranka, a<br />
właściwie jeszcze nocy, matka swoim krzykiem przelicytowała<br />
kawkę przedszkolnego ciecia. Ojciec pochrapywał.<br />
Wrócił z polowania i nic nie mgło go obudzić.<br />
Ani wystrzały z armat, ani koniec świata, który miał<br />
17
za chwilę nadejść przepowiedziany przez lokalnych<br />
jehowitów, ani nawet ciężarna żona wyjąca jak wataha<br />
wilków. Matka swoim ujadaniem obudziła Pietrzaka,<br />
który po omacku wszedł do naszego mieszkania znajdującego<br />
się na tyłach przedszkola przy ulicy Parkowej.<br />
Pietrzak podszedł do łóżka moich rodziców i<br />
jednym ruchem zwalił na podłogę chrapiącego ojca,<br />
położył się obok matki i wyjął z oczodołu sztuczne oko.<br />
Kiedy matka zobaczyła woźnego z pustym oczodołem<br />
polerującego oko rąbkiem poduszki, zaczęła jeszcze<br />
głośniej krzyczeć. Cieć nic sobie z tego nie robiąc, dalej<br />
polerował. Kiedy wypolerował i podniósł szklane<br />
oko na wysokość twarzy, powiedział:<br />
- No, Kawa, nie wyj, zaraz przyniosę ci chleba i<br />
wody.<br />
Matka wzięta za oswojoną kawkę jeszcze bardziej zaczęła<br />
wyć, a Pietrzak ze spokojem pochuchał w sztuczne<br />
oko i wsadził je do oczodołu. Odwrócił głowę w<br />
stronę matki i krzyknął ze strachu:<br />
- O Jezu, pani kierowniczko, to pani, a ja myślałem,<br />
że to Kawa!<br />
- Pietrzak, zawieźcie mnie na porodówkę – warknęła<br />
– szybko!<br />
Woźny wyskoczył z łóżka, przemaszerował po ciele<br />
ojca, który dalej spał jak kamień. Przy drzwiach krzyknął:<br />
- Niech się pani kierowniczka zbiera, zaraz podjadę<br />
emzetą!<br />
Po chwili stała przed przedszkolem owinięta kocem<br />
i trzymała przed sobą telewizor lampowy marki agat.<br />
Zabrała go ze sobą, bo była to najcenniejsza rzecz, jaką<br />
mieliśmy. Bała się złodziei, wiedziała, że ojciec jeszcze<br />
pośpi ze dwa dni i nic oraz nikt nie będzie go w stanie<br />
obudzić, nawet banda złodziei wynosząca jedyny telewizor<br />
na ulicy, może jeden z niewielu w miasteczku.<br />
Pietrzak podjechał czarną emzetą z przyczepą i zaproponował<br />
matce miejsce w koszu, ale matka przezornie<br />
włożyła tam telewizor, a sama z trudem usiadła za<br />
woźnym. Padał śnieg, było tak zimno, że podczas jazdy<br />
do szpitala miejskiego przy ulicy Wolności Pietrzakowi<br />
zamarzło sztuczne oko. Pod szpitalem pożegnała<br />
woźnego. Kazała mu wrócić do przedszkola razem z<br />
telewizorem, opiekować się nim, nie spuszczać z oczu.<br />
Przysięgał na głowę kawki, że agat będzie bezpieczny.<br />
Po takim zapewnieniu matka ze spokojem udała się na<br />
salę porodową.<br />
Na sali czekał na nią lekarz ginekolog Gołaszewski<br />
oraz położna o niemiecko brzmiącym nazwisku. Kazali<br />
się położyć i przeć. Poród odbył się bez komplikacji.<br />
Wyskoczyłem na świat, a matka w euforii kazała nadać<br />
mi imię Agat. Ten telewizor to była rzecz, którą chyba<br />
najbardziej w życiu kochała. Z tego wynikły komplikacje.<br />
Ojciec wstał po pięciu dniach i usłyszał mój płacz,<br />
a potem dowiedział się, pod jakim imieniem matka<br />
kazała mnie zapisać w szpitalnych księgach. Wpadł<br />
w szał i sprowadził do domu proboszcza. Proboszcz<br />
ochrzcił mnie w przedszkolu i podkreślając wagę zainteresowań<br />
ojca, nadał mi imię Hubert. Więc noszę<br />
to imię patrona myśliwych i bardzo mi się nawet podoba.<br />
Nie, to było tak.<br />
W styczniu, a konkretnie dwunastego stycznia<br />
sześćdziesiątego siódmego, w Bielawie na Dolnym<br />
Śląsku miałem przyjść na świat. Miałem<br />
przyjść trzy miesiące później, ale matka najadła<br />
się kiełbasy z naszej rzeźni. Ta rzeźnia to było<br />
straszne miejsce, bo podczas wojny mieściła się<br />
w niej filia obozu koncentracyjnego Gross Rosen.<br />
Matka miała zachciankę ciążową i wysłała<br />
ojca po kilo kiełbasy, a kiedy ją przyniósł owiniętą<br />
w szary papier, rzuciła się na nią jak zgłodniała<br />
lwica. Potem popiła gorącym mleczkiem i<br />
zagryzła śledziem. Wieczorem dopadły ją silne<br />
bóle, wymioty, gorączka. Kiełbasa była nieświeża,<br />
matka zatruła się i urodziła przedwcześnie.<br />
Urodziła mnie martwego. Bezimiennego,<br />
wsadzili do pudełka po kaloszach i zakopali na<br />
cmentarzu parafialnym pod ścianą noworodków,<br />
wcześniaków i małych dzieci. Płakali, a<br />
ojciec objął matkę, przytulił i powiedział:<br />
- Nie martw się, jeszcze będziemy mieli nowe<br />
dziecko. - Zaszlochała.<br />
Następnej nocy podpalono rzeźnię. Nikt nie<br />
chciał jej gasić, ludzie mieli dość smrodu palonych<br />
kości, który unosił się często nad naszym<br />
miasteczkiem. Na miejscu rzeźni zbudowano<br />
więzienie, a obok postawiono drugą, już trochę<br />
mniejszą rzeźnię, żeby więźniowie mieli co robić,<br />
odsiadując wyrok. Czasami myślę sobie, że<br />
może byłoby lepiej skończyć tak, jak skończyłem<br />
w tym ostatnim śnie. Nie urodzić się albo<br />
urodzić trupem. Mogłoby to zaoszczędzić wielu<br />
przykrości. Ale nic, żyję.<br />
Trzebnica wydawała mi się końcem świata,<br />
miastem odciętym od rzeczywistości. Nie widziałem<br />
jej, tkwiąc pod kluczem w sanatorium<br />
otulonym buczynowym lasem. Zapach buczyny<br />
do tej pory wywołuje migrenę połączoną<br />
z pokazem slajdów, które zagnieździły się tak<br />
mocno w mojej pamięci, że za każdym razem<br />
kiedy zapraszają gdzieś do lasu na wycieczkę,<br />
pytam zapobiegawczo, jakie drzewa występują<br />
w przewadze, a jeśli słyszę, że buczyna, to<br />
choćby pod każdym liściem siedziała najpiękniejsza<br />
laska świata z rozdziawionymi ustami,<br />
to rezygnuję, stanowczo rezygnuję, bo buczyna<br />
to mój osobisty czyściec, kto wie, może piekło.<br />
No tak, oprócz żalu, że straciłem tyle miesięcy<br />
swojego życia, przebywając gdzieś za<br />
Wrocławiem, przedwcześnie uczęszczając do<br />
wieczorówki, bo szkoła w tym sanatorium była<br />
po południu, to jednak po latach dostrzegam<br />
dobre strony, po latach mogę sobie wytłumaczyć,<br />
dlaczego robię to, co robię. Zacznijmy od<br />
jedynactwa. Jestem jedynakiem, no tak wyszło,<br />
człowiek zasadniczo nie ma wpływu na ilość rodzeństwa<br />
albo na nieposiadanie go. Dla mnie,<br />
o mnie, ze mną, mnie! Ponieważ byłem najlżejszym<br />
przypadkiem i właściwie nie wiedziano,<br />
co ze mną począć, musiałem pomagać tym bez<br />
nóg, bez rąk, garbatym i innym, którzy potrze-<br />
18
owali mojej pomocy. Teraz wiem, że mimo<br />
wszystko opłaciło się, że w sanatorium zwyciężyłem<br />
chorobę, że zabiłem w sobie jedynaka,<br />
że stałem się bratem, że miałem rodzeństwo.<br />
Zrozumiałem, że życie to nie tylko branie, ale<br />
przede wszystkim dawanie.<br />
A jakie były moje dziesiąte urodziny? Mam<br />
tylko dwie wersje wydarzeń w pamięci. Jeśli<br />
to był dzień powszedni, pewnie dostałem jakąś<br />
laurkę od lekarzy, sióstr, nauczycieli, a jeśli<br />
mieliśmy wtedy sezon wszy, to nie założono mi<br />
na głowę turbanu z pieluchy tetrowej nasiąkniętej<br />
roztworem lizolu. Pewnie tego dnia było<br />
zimno, był śnieg, pewnie tego dnia chłopcy, z<br />
którymi dzieliłem pokój, pościelili za mnie łóżko,<br />
jak to było przyjęte w zwyczaju urodzinowym,<br />
pewnie dłużej gadaliśmy wieczorem, a<br />
pielęgniarka wpadła zgasić światło pół godziny<br />
później. Pewnie tego dnia byłem z siebie dumny,<br />
bo chłopcy do pewnego okresu uwielbiają<br />
swoje urodziny, uwielbiają, kiedy im przybywa<br />
lat. To się dramatycznie kończy około trzydziestki,<br />
a urasta do rozmiarów małej histerii<br />
po czterdziestce. No tak, tak mogłem spędzić<br />
swoje dziesiąte urodziny, jeśli wypadły w dzień<br />
powszedni, a jeśli to był weekend, sobota lub<br />
niedziela, to najprawdopodobniej przyjechała<br />
do mnie matka w odwiedziny. Przywiozła ze<br />
sobą kupę słodyczy i coś, co zrobiła dla mnie<br />
na drutach. Jakiś potworny sweterek czy czapeczkę<br />
z kowarskiej wełny, bardzo wówczas<br />
modnej, ale mylnie używanej przez kobiety z<br />
Dolnego Śląska do robótek ręcznych, zamiast<br />
do tkania dywanów. Ciężki sweterek mógł wywołać<br />
u mnie wyłącznie pogorszenie wady postawy.<br />
Zostawmy sweterek.<br />
Widzę matkę w moim pokoju, wyjmuje z torby<br />
słodycze i łypie na chłopaków, a oni zerkają<br />
na jej dłonie pełne słodkości. Nie częstuje ich,<br />
wszystko dla mnie, wszystko każe mi wynieść<br />
do szafki i zamknąć na kłódkę, ale ja im mrugam<br />
okiem, wiedzą, że podzielę się wieczorem.<br />
Potem każe mi ubierać ten sweterek urodzinowy,<br />
a ja to robię, bo jestem posłuszny i na koniec<br />
idziemy na dyżurkę zgłosić nasze wyjście.<br />
Matka mówi, że nie przyjdę na obiad, że zjemy<br />
na mieście. Pielęgniarka wszystko wpisuje do<br />
księgi raportów i wychodzimy. Przechodzimy<br />
przez bramę, na dyżurce siedzi cieć. Idziemy<br />
na obiad, na sam koniec miasta, aż za baseny,<br />
do karczmy leśnej, która stoi na samym skraju<br />
buczynowego lasu. Buki nie pachną, jest zima.<br />
Wchodzimy, zdejmujemy ubrania, siadamy<br />
przy stoliku, kelner podchodzi z kartą, a matka<br />
bez patrzenia, bez czytania zamawia w swoim i<br />
moim imieniu to samo, co w tamtym roku i poprzednim,<br />
to samo, co będzie jeszcze zamawiać<br />
przez następne cztery lata. Zjadamy, płaci, daje<br />
napiwek i wychodzimy. Zostawia mnie przed<br />
drzwiami, całuje, mówi, że się śpieszy na pekaes,<br />
że przyjedzie za tydzień.<br />
O czym myślałem tamtego wieczora? Miałem wrażenie,<br />
że robię się bardzo stary, że naście bezpowrotnie<br />
odchodzi, że ścia jest już czymś, czego należy się bać,<br />
a w najlepszym wypadku mieć szacunek, dystans. Wydawało<br />
mi się, że teraz będę bardzo poważny, ustatkowany,<br />
dorosły. Jutro zostanę naznaczony straszliwą<br />
datą i nie będzie powrotu. Za cztery lata zostanę księdzem,<br />
wyląduję w wiejskiej parafii, dadzą mi trzy kościoły<br />
do obsłużenia i rozwalonego malucha na zimę.<br />
A na lato rower, czarną ukrainę bez przerzutek.<br />
Będę tak dyndał czterdzieści lat, aż dostanę alzheimera<br />
i umieszczą mnie w domu księdza emeryta prowadzonego<br />
przez zakonnice, kryptolesbijki z doskonale<br />
rozwiniętymi męskimi cechami płciowymi. Będą<br />
przynosić jedzenie, karmić, a jak odmówię, to na siłę<br />
wepchną zimną owsiankę, oblizując się przy tym sinymi<br />
językami. Brrr. Urodziny przyszło obchodzić<br />
w przerwie na studium. Zeszli się klerycy na kawę i<br />
fajki. Prezenty i życzenia też były, a jakże. Najpierw<br />
zaśpiewali „Sto lat”, a potem po kolei podchodzili i<br />
życzyli. Najczęściej ukończenia seminarium i dobrej<br />
parafii. Niektórzy życzyli dobrej gospodyni. Ci, którzy<br />
to robili, gdzieś po drodze odpadli. Potem całowali<br />
w policzek, tak bezpiecznie, aby nie było podejrzeń o<br />
pedalstwo i wręczali papierowe obrazki z podobiznami<br />
różnych świętych. Na koniec wpadli diakoni. Zaśpiewali<br />
jeszcze raz „Sto lat”, wypili po kawie, zajarali<br />
po fajce, a gdy mnie ściskali, powiedzieli:<br />
- Hubi, jedno jest pewne, nikt normalny tej uczelni<br />
nie kończy.<br />
I to mnie najbardziej zastanowiło, nie dawało spać, a<br />
że wypiłem cztery kawy po turecku i wypaliłem paczkę<br />
fajek, wprost eksplodowałem w środku. Wyszedłem<br />
przed bursę ubrany w dres i trampki. Biegałem i biegałem,<br />
szybciej i szybciej, aż zabiłem w sobie wszystkie<br />
myśli i poszedłem wykończony spać.<br />
Jeśli do trzydziestki niczego nie osiągniesz, to już niczego<br />
nie osiągniesz, jeśli do trzydziestki niczego nie<br />
osiągniesz, to już niczego... Ta matczyna mantra zabijała,<br />
truła krew, odbierała siły i wiarę w to, co robiłem.<br />
Daty, cyfry, daty, gówno, gówno, gówno. Seminarium<br />
rzuciłem. Dwa rozwody i cztery lata filozofii, to były<br />
moje dotychczasowe osiągnięcia. Wykalkulowałem,<br />
że jako magister filozofii będę tylko następnym biednym<br />
frajerem, więc zrezygnowałem z dyplomu. I żeby<br />
zdążyć przed trzydziestką coś osiągnąć, wyjechałem<br />
do Anglii, do pracy. W pośredniaku przedstawiłem<br />
się jako Duńczyk. Podałem urzędnikowi lewy numer<br />
ubezpieczeniowy i praca kuchcika w restauracji zaraz<br />
się znalazła. Odkładałem, odkładałem, odkładałem, aż<br />
odłożyłem. Na własne mieszkanie w centrum Jeleniej<br />
Góry w pięknej plombie. Z tarasu widać było ratusz<br />
i stary rynek, a z drugiej strony okna wychodziły na<br />
park. I przyszedł ten dzień styczniowy. W lodówce<br />
chłodziło się kilka litrów ginu kupionego po czeskiej<br />
stronie. Naspraszałem ludzi do tego własnościowego,<br />
pięknego mieszkania kupionego na kilka miesięcy<br />
przed trzydziestką. Kiedy wypiliśmy wszystko, ktoś<br />
rzucił bełkotliwym głosem:<br />
- Ludzie, skoczmy na rynek, dowalmy się w jakiejś<br />
knajpie!<br />
19
Zaczęliśmy od Karczmy Dolnośląskiej, a skończyliśmy...<br />
Już nie pamiętam gdzie, wiem tylko jedno, to<br />
znaczy pamiętam, pamiętam dobrze, że wychodząc<br />
z ostatniego baru, wpadłem na Cygankę. Koniecznie<br />
chciała mi powróżyć. Cyganek boję się od dzieciństwa,<br />
ale dałem jej 20 złotych w geście urodzinowym i żeby<br />
się odwaliła. Przestała nalegać, tylko krzyknęła: „Dobry<br />
pan!” i podniosła do góry spódnicę, pokazując mi swoją<br />
nieludzko obrośniętą cipę. Jeszcze coś powiedziała, ale<br />
zaraz wypadło mi to z głowy.<br />
W tym roku minęło dziesięć lat, odkąd rzuciłem Jelenią<br />
i wyjechałem na Islandię. Pięć lat spędziłem po<br />
ciemku, a drugie pięć w świetle, bo tu, na końcu świata,<br />
spotkałem miłość życia. Największą, ale nie pierwszą. I<br />
dobiłem do czterdziestki. Faceci przyjmują ją jak wyrok.<br />
Wiadome obawy, że za kilka lat przestanie regularnie<br />
stawać, że zmięknie, że łysina, że srebrne skronie, że<br />
pewnego ranka natkniesz się na długiego siwego łonowca,<br />
że zawał, że nadwaga, że lada dzień koniec. Z górki,<br />
bo czterdziestkę ma się zazwyczaj jeden raz. Meni<br />
najczęściej kitują pomiędzy sześćdziesiątym a siedemdziesiątym<br />
piątym rokiem życia. Z drugiej czterdziestki,<br />
czyli osiemdziesiątki, nici. Chyba strach, zbliżająca<br />
się śmierć, a jak nie śmierć, to prostata powodują, że<br />
wewnątrz, w duszy, przeżywamy te urodziny jak stypę,<br />
sam nie wiem...<br />
W wigilię urodzin wybrałem się do słowackiego kapucyna.<br />
Drogi były prawie nieprzejezdne. Czekał. Rozmawialiśmy<br />
długo i szczerze. Wracałem lżejszy o kilka<br />
odpuszczonych grzechów ciężkich.<br />
Rankiem pogoda jeszcze bardziej się pogorszyła. Wichura,<br />
zadymka, wszędzie biało. Z wyciem wiatrów<br />
przychodziłem na świat i z wyciem wiatrów wchodziłem<br />
w czterdziestkę. Mimo życzeń, toastów, prezentów, kilku<br />
flaszek, które pękły, czułem się przygnębiony. Kiedy<br />
wszyscy poszli spać, położyłem się na sofie i odruchowo<br />
sięgnąłem po to, co leżało na ławie. Wypadło na nową<br />
książkę Pilcha. Otworzyłem na drugim opowiadaniu.<br />
Zaczynało się jakoś tak, że w tym roku obchodzę czterdziestolecie<br />
pierwszej próby samobójczej... Gdy dotarł<br />
do mnie sens tego zdania, za oknem nagle ustało. Wiatr<br />
przestał szaleć, płatki śniegu zamieniały się w zimowe<br />
dmuchawce. Błogość, lekkość, spokój, cisza. I wrócił<br />
obraz, wróciła fonia. Znów zobaczyłem tę nocną scenę<br />
w Jeleniej Górze. Zabrzmiały na nowo słowa Cyganki.<br />
- Dobry pan!<br />
Przed oczami przeleciała mi jej nieludzko obrośnięta<br />
cipa, a potem znowu usłyszałem to zdanie, które wtedy<br />
wypadło mi z głowy, a teraz powróciło, słyszałem je<br />
dokładnie.<br />
Będzie żyć dziewięćdziesiąt cztery lata.<br />
Tak powiedziała. Jeśli wierzyć Cygance, wszystko dopiero<br />
przede mną, a ta czterdziestka to była moja pierwsza<br />
w tym życiu.<br />
Hubert Kilmko-Dobrzaniecki - rocznik 67, urodzony w Bielawie<br />
na Dolnym Śląsku. Opublikował dwa tomy wierszy w Islandii. Za<br />
książkę „Dom Róży. Krysuvik” (Wyd. Czarne, Wołowiec 2006)<br />
jest nominowany do Nagrody Nike 2007. Przez wiele lat mieszkał<br />
w Reykjaviku na Islandii. W 2007 roku opublikował powieść „Raz.<br />
Dwa. Trzy”. Także w tym roku w „Portrecie” ukazał się jego zbiór<br />
opowiadań „Wariat”.<br />
Reykjavík, grudzień 2006-styczeń 2007<br />
Opowiadanie pochodzi ze zbioru pt. „Rzeczy pierwsze<br />
czyli 32% autobiografii”.<br />
20
<strong>Joanna</strong> <strong>Dziwak</strong><br />
EKSTREMALNE METAMORFOZY<br />
BRAVO GIRL<br />
W grupce nastolatek mam lat dziesięć. One<br />
są już dorosłe, noszą push-upy, bluzki z napisem<br />
hustler i red&white’y w torebce; boją się tylko babki<br />
od matmy. Ich miłości są namiętne i mają smak<br />
spermy połkniętej podczas dyskoteki szkolnej, o czym<br />
opowiedzą następnego dnia koleżankom, dumne, że to już<br />
naprawdę dorosłość. Dla pewności kupią test ciążowy<br />
i zapas gum orbit. Przeczytają w czasopismach: jeśli<br />
w ciągu trzech dni nie zadzwoni, jest to znak,<br />
że możesz się znowu zakochać.<br />
POLAR<br />
zeszła. po schodach, na dobrą drogę, na<br />
reszcie. kasuje bilety, chodzi do szkół, jest<br />
- w granicach rozsądku - wierna. dotrzymuje obietnic<br />
i kroku, idąc szewską w deszczu stulecia wciąż<br />
klnie jak szewc. w torbie maszyna do pisania<br />
marki ibm (zrobi z tego wiersz), zero siedem<br />
i sok, żeby rozcieńczyć<br />
ten dzień. wierzy mu, gdy twierdzi, że ją kocha,<br />
tym bardziej kiedy mówi, że nie. czyta heraklita,<br />
chodzi na pkp poczekać na pociąg, ten<br />
jedyny. tylko patrzeć jak się wykolei.<br />
RESOCJALIZACJA 3<br />
Co do snów: budzą ostatnio o piątej rano. Mówisz, że nie widzisz<br />
sensu, popierasz argumentami. Jeszcze do śniadania będę<br />
się trząść, sprawdzać podłogi, ściany; co jest naprawdę. Naprawdę<br />
zdycham z daleka. Martwią zimne masy<br />
powietrza, o których słucham w prognozach i jak się to przekłada<br />
na nasze sprawy. Mówisz, że być może nie ma po co. Podajesz<br />
definicję, sprawdzasz. Wieczorem jestem zmienną w równaniu, rano<br />
budzę się sama, zgodnie z zapowiedzią; cisza na froncie potwierdza<br />
słuszność prognoz.<br />
Najwięcej kasy idzie na reklamy. Nowy wspaniały<br />
świat na powierzchni pięć metrów na dwa. Mają na to<br />
dobre słowo: tuning. Skonfiguruj ulubioną wersję<br />
siebie: kim chcesz być w tym miesiącu? In jest<br />
indie rock, lata osiemdziesiąte oraz minimalizm<br />
we wnętrzach. Nurt antykapitalistyczny<br />
w literaturze i sztuce, choć w wywiadzie przyznaje,<br />
że ma słabość do ładnych przedmiotów i sushi.<br />
Pamiętaj<br />
torebka musi pasować do butów. Zawartość<br />
torebki do twoich świeżych poglądów na temat<br />
aborcji, gnocchi albo wojny w Iraku.<br />
<strong>Joanna</strong> <strong>Dziwak</strong> - ur. w 1986, poetka.<br />
Publikowała m.in. w „Czasie Kultury”,<br />
„Kursywie”, „Toposie” i „Gazecie Wyborczej”.<br />
Studiuje filozofię w Krakowie.<br />
Tuż przed debiutem książkowym.<br />
21
Katarzyna Jakubiak<br />
Obudziły mnie widma na lnianych zasłonach:<br />
stworzenia ze światła kotłujące się po drugiej stronie<br />
materiału. Na początku mnie nie było. Świadomość<br />
sama wchłaniała impresje, pływała w ciemności,<br />
wynurzała, krztusząc się światłem. Niepokój<br />
otworzył się dopiero po chwili. Zabolał mgliście,<br />
jakby nie należał do konkretnego miejsca. Gdybym<br />
przekroiła ciało na pół i rozłożyła je z obnażonymi<br />
wnętrznościami jak na rycinie w encyklopedii, pokazałabym,<br />
gdzie niepokój się rozwidla. Na podobieństwo<br />
układu oddechowego: jedna gałąź w prawo,<br />
druga gałąź w lewo. Ale potem nie zamykał się<br />
w dwóch zwartych płucach. Promieniował i ginął.<br />
Był nienamacalny.<br />
Śnieg sięgał samego okna. Biały jęzor wysunął się<br />
z zasp i przymarzł końcem do szyby. W łóżku było<br />
tak ciepło, że na zewnątrz równie dobrze mogłoby<br />
być lato. Zaspy mogłyby być wydmami białego piasku,<br />
których nie poznałam w świetle latarni. Śnieg<br />
już nie padał. Ułożył się na ziemi płatek po płatku.<br />
Nie topniał i nie zamarzał.<br />
Silnik na zewnątrz zacharczał i zgasł. Uniosłam<br />
się na łokciu i wyjrzałam przez szparę między zasłonami.<br />
Zakłuło mnie w dole brzucha, tuż nad<br />
pachwiną prawej nogi. N. przyjechał wreszcie.<br />
Wysiadł z samochodu, którego nigdy wcześniej<br />
nie widziałam. Zatrzasnął drzwi i zaklął, kuląc<br />
się z zimna. Szedł, zapadając się w zaspach-wydmach<br />
po kolana. Prawie nie pamiętałam już, jakie<br />
to uczucie być w samym środku zimy stulecia. Z<br />
łóżka nie wstawałam od pięciu dni. Nie ruszałam<br />
się poza obręb wynajętego parteru domu, w którym<br />
co jakiś czas jak refren odzywało się buczenie<br />
gazowego ogrzewania. Patrzyłam, jak N. wyciąga<br />
ze śniegu oblepione bielą dżinsy, a potem znów je<br />
zanurza. Wyobrażałam sobie zimno, które musiał<br />
czuć: zmarzniętą skórę, pod mokrymi spodniami,<br />
szpilki wiatru na szczupłej twarzy, nie osłoniętej<br />
ani szalikiem ani czapką, ucisk mrozu na zbielałych<br />
palcach, które ściskały pękaty, czarny worek na<br />
śmieci. Dotaszczył worek do metalowego kontenera<br />
i wrzucił do środka, uginając się przez chwilę<br />
pod ciężarem zawartości. Potem kontynuował wędrówkę<br />
przez śnieg, uwolniony od balastu.<br />
Przekręcił klucz i wszedł. Na chwilę otworzył<br />
zimno.<br />
- Śpisz?<br />
- Nie, czekałam.<br />
Nie odwróciłam głowy od okna. Jęzor oderwał<br />
się od szyby i spadł, znacząc wyrwę w grzbiecie<br />
śnieżnej wydmy. Za plecami czułam mroźne promieniowanie<br />
jego ciała i kwaśny zapach alkoholu.<br />
Nagle wiedziałam dokładnie, skąd płynie niepokój.<br />
- To na pewno już trzeci miesiąc? – pielęgniarka<br />
powtórzyła wolniej i wyraźniej, jakby bała się, że<br />
nie zrozumiałam jej za pierwszym razem.<br />
- Tak, ma pani moje dane – odpowiedziałam rozdrażniona.<br />
Zimny koniec ultrasonografu łaskotał mnie nieprzyjemnie.<br />
Żelowata substancja zasychała, ściągając<br />
mi skórę. Na ekranie widziałam coś, co przypominało<br />
śnieg. Albo raczej śnieżne roztopy, zaspy<br />
na chodnikach w środku miasta, szare od spalin.<br />
Dwie, przylegające do siebie hałdy topniały, żeby<br />
odsłonić to, co tkwiło pomiędzy nimi: mikroskopijne,<br />
dziecięce serce. Na razie nie było widać<br />
jego bicia.<br />
- Proszę się jeszcze napić wody – nadal mówiła<br />
powoli i ostrożnie.<br />
Wyszłam na korytarz i przycisnęłam srebrny<br />
kurek. Chłodny strumień małej fontanny trysnął<br />
mi do gardła. Czekałam aż woda roztopi śnieg i<br />
rozkuje zlodowaciałe tkanki. Brzuch mi pęczniał.<br />
Pęcherz uciskał, jakby dźwigał kamień. Piłam,<br />
przełykając szybko. Czekałam aż pęknie kra i rzeki<br />
popłyną do oceanu.<br />
- Nie zesikaj się tylko – N. dźgnął mnie palcem w<br />
okolicach pępka.<br />
Pomógł wrócić do gabinetu. Razem ze mną, zafascynowany<br />
wpatrywał się w ekran. Dalej nic.<br />
Śnieg uparcie trzymał straż. Zima stulecia.<br />
- Nic nie widać, trzeba będzie włożyć między<br />
nogi – pielęgniarka podała mi inny model ultrasonografu,<br />
wąską rurkę, od której odchodził czarny<br />
kabel. Weszła gładko do środka. Mięśnie drgnęły<br />
pod wpływem metalicznego zimna. Na ekranie<br />
wreszcie coś zapulsowało. Zalążek fasoli pod wieloma<br />
warstwami.<br />
- Jest? – oboje z N. wyciągnęliśmy szyje w stronę<br />
monitora. - Pielęgniarka spoważniała.<br />
- Zawołam lekarza.<br />
Lekarz mówił z wyraźnym meksykańskim akcentem.<br />
Był gruby i łysy. Zamknęłam oczy. Musiałam<br />
wsłuchać się dobrze, żeby zrozumieć, o co chodzi.<br />
22
Rysunki mrozu na szkle zaczęły się roztapiać.<br />
Kry rozłączyły zakleszczone zęby. Otwierała<br />
się we mnie ulga, wielka jak przestrzeń oceanu.<br />
Dead fetus. Martwy płód. Angielskie słowa,<br />
wypowiedziane z meksykańskim zaśpiewem,<br />
unieważniały trzy miesiące życia, podczas<br />
których świat przewrócił się do góry nogami.<br />
Pozbawiały znaczeń wszystkie podjęte w tym<br />
czasie decyzje. Owijały obojętnością N., siedzącego<br />
obok. Znałam go tylko cztery miesiące.<br />
Ze względu na serce ukryte pod śniegiem,<br />
postanowiłam z nim spędzić resztę życia. Ale<br />
serce już nie biło.<br />
- Mam się umówić na zabieg?<br />
- Nie, poczekamy, aż ciało samo zadecyduje.<br />
Wyszliśmy przed budynek szpitala. Mróz<br />
zaatakował natychmiast. Wżarł się w skórę;<br />
wtargnął do środka. Na chwilę zatrzymał rytm<br />
oddechu, przepływ soków, bieg krwi; unieruchomił<br />
wszystko, co pod naskórkiem drgało<br />
ciepłem życia. Miałam wrażenie, że połknęłam<br />
wielki blok lodu. Wpadł we mnie i zatrzymał<br />
się dopiero w dole brzucha. Owinęłam usta<br />
ciaśniej szalikiem, wsunęłam rękę głębiej pod<br />
ramię N. Spojrzeliśmy na siebie, mrużąc oczy<br />
przed ukłuciami powietrza.<br />
- I co teraz?<br />
Patrzył na mnie dłużej niż to mogły znieść otwarte<br />
na mrozie oczy.<br />
- Dziwne, no nie? – znów dźgnął mnie palcem<br />
w brzuch przez grube warstwy kurtki. – Masz<br />
tam w środku trupa.<br />
Kuchenna posadzka skrzypiała pod naciskiem<br />
szybkich kroków N. za cienką ścianą. Przypłynął<br />
do mnie zapach oliwy rozgrzanej na patelni.<br />
Byłam głodna.<br />
- Wiesz, co się stało? – wszedł do pokoju i<br />
grzebał w kieszeni kurtki, zawieszonej na oparciu<br />
krzesła. Na nogawkach dżinsów miał kilka<br />
drobnych plam krwi. – Uderzyłem w sarnę. O<br />
mało mi nie zniszczyła nowego samochodu.<br />
- I to robiłeś cały dzień?<br />
- Co?<br />
- Kupowałeś samochód? Rozwalałeś nim sarny?<br />
– skuliłam się w łóżku i patrzyłam, jak wyciąga<br />
z kieszeni dwa małe pakunki zawinięte<br />
w folię aluminiową. Ruchy miał nerwowe, niecierpliwe.<br />
Cisnął pakunkami o stół i zaklął.<br />
- A jak inaczej mielibyśmy pojechać na święta?<br />
– uderzył w stół otwartą dłonią. Potem zebrał<br />
pakunki i przysiadł na brzegu łóżka.<br />
- Będę musiał sprzedać strzelbę. Zupełnie się<br />
spłukałem.<br />
Nie odpowiedziałam. Skupiłam się na bólu.<br />
Był niewyraźny, więc chciałam go wyostrzyć.<br />
Pomyślałam, że mocą woli mogę go zintensyfikować.<br />
Jakbym przyciskała nerw w bolącym<br />
zębie. Jeśli stanie się tak dotkliwy, będzie mi<br />
wolno myśleć tylko o bólu. Będę mogła być<br />
tylko ciałem, niczym więcej. Dotknął moich włosów,<br />
tak lekko, że dłoń miał ciągle na wpół zawieszoną w<br />
powietrzu.<br />
- Jesteś głodna?<br />
Przysunęłam się bliżej okna. Wyciągnęłam rękę spod<br />
kołdry i dotknęłam miejsca, gdzie mroźne powietrze<br />
wsączało się do środka.<br />
- A jak myślisz? Cały dzień nic nie jadłam.<br />
Zaklął znowu.<br />
- Mogłaś sobie coś wziąć z lodówki.<br />
- Nie miałam siły. Ciągle ledwo się ruszam – skłamałam.<br />
Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Położyłam<br />
rękę na pakunkach, które trzymał na kolanach. Mój<br />
niepokój domagał się czegoś, ale chciałam o nim zapomnieć.<br />
Chciałam być tylko ciałem. Bólem. Głodem.<br />
Pożądaniem.<br />
- Co tam masz?<br />
- Steki z sarny. Oprawiliśmy ją u znajomego w garażu.<br />
Dlatego tyle to trwało – mruknął ze spuszczoną<br />
głową. – Usmażę ci, ok?<br />
Uścisnął moją rękę razem z zawiniętym w folię<br />
mięsem. Odwzajemniłam się, także ściskając i jego,<br />
i mięso. Wiatr zatrząsł szybą i wąski strumień zimna<br />
przeszył nas oboje. Nigdy w życiu nie jadłam sarniny.<br />
Byłam bardzo głodna. Podobała mi się intensywność<br />
tego głodu.<br />
- Więc badał cię doktor Ortiz? - skrzywił się lekarz<br />
dyżurny. Nie widziałam jego twarzy, ale słyszałam<br />
dezprobatę w głosie. - Ty mówisz po angielsku lepiej<br />
od niego.<br />
Skinęłam, bo nie mogłam mówić. Napinałam mięśnie,<br />
starając się kontolować parcie. Sterylizowane narzędzia<br />
wchodziły i wychodziły ze mnie ruchomymi<br />
częściami. Kiedy uniosłam głowę, widziałam siwe włosy<br />
lekarza pomiędzy moimi rozłożonymi nogami. Miał<br />
idealny środkowozachodni akcent. Szarpnął ręką i pociągnął.<br />
Zassało. Obudziło przeciąg. Nurt powietrza<br />
telepał się we mnie w te i wewte. Kry puściły kilka godzin<br />
temu. Teraz wszystko płynęło, odsłaniało martwe<br />
ciała. Groziła lawina. Pompka ssała coraz gwałtowniej.<br />
Jej ruch drażnił wszystko, co zalegało wewnątrz i na<br />
zewnątrz łona. Parcie było już nie do wytrzymania.<br />
- Panie doktorze, muszę iść do ubikacji – krzyknęłam.<br />
- Wytrzymaj jeszcze trochę.<br />
- Nie mogę – spociły mi się oczy, usta. Spojrzałam<br />
w twarz N. Pochylał się nade mną ze współczuciem.<br />
Czułam zapach jego skóry.<br />
- Zaraz będzie po wszystkim.<br />
Kolejna porcja ssania. Asystująca pielęgniarka pośpiesznie<br />
odbierała i wyrzucała. Miałam ochotę przestać<br />
się powstrzymywać. Nie obchodziło mnie, co<br />
sobie pomyślą; mój ból był najważniejszy. Brzęknęły<br />
narzędzia.<br />
- I co? Zrobimy teraz pupu? – lekarz zdejmował sterylne<br />
rękawiczki. – Możesz iść.<br />
23
N. pomógł mi usiąść na toalecie. Stał i gładził mnie<br />
po głowie.<br />
Ugryzłam pierwszy kęs mięsa. Było twarde, ale soczyste.<br />
Pod naciskiem zębów na podniebienie wypływał<br />
smak lasu, ziemi i krwi. Potem żułam włókna.<br />
Nigdy wcześniej nie jadłam sarniny, ale na wszystko<br />
musi przyjść pierwszy raz. Ciemne mięso na talerzu<br />
rozjaśniały nasączone oliwą ząbki czosnku. Śnieg tkwił<br />
przyklejony do szyby, jak ciekawskie zwierzę. Zza<br />
płachty śniegu wystawał kadłub dużego samochodu,<br />
którego marki nie potrafiłam zidentyfikować. Nigdy<br />
wcześniej nie widziałam na ulicach tylu wielkich samochodów.<br />
Nigdy wcześniej nie mieszkałam w obcym<br />
kraju. N. otworzył gołą ręką dwie butelki piwa. Podał<br />
mi jedną. Już po pierwszym łyku chmielowy smak ukłożył<br />
się w środku ciepłą watą. Ból ulokował się pod jej<br />
warstwami. Znów gdzieś mi się zagubił. Szukałam go<br />
przez chwilę końcami nerwów.<br />
- Cheers! Za dobre święta! – stuknął swoją butelką<br />
o moją. Zadążył już opróżnić ją do połowy. Oczy miał<br />
częściowo zarośnięte bezruchem. Tak dzieje się w baśniach,<br />
kiedy ktoś zamienia się w kamień. Tak zawsze<br />
działo się z nim, kiedy pił.<br />
Wypiłam jeszcze. Ból oddalał się coraz bardziej. Prawie<br />
tak jak wtedy, kiedy po operacji podali mi Demorol.<br />
Kłucie w dole brzucha zniknęło, ale razem z nim<br />
zniknęło całe czucie. N. ściskał mi rękę, ale ręce były<br />
mi tak odległe, jakby ktoś założył na nie grube rękawice<br />
i zakopał pod śniegiem.<br />
- Nic nie mówisz. W ogóle już przestałaś mówić – otwierał<br />
drugą butelkę.<br />
Ciemne punkty w źrenicach oczu żyły. Reszta spojrzenia<br />
była martwa.<br />
- I chcesz, żebym tu z tobą siedział cały dzień!<br />
Wypiłam kolejny łyk. Wtedy nawet język w ustach<br />
mi zdrętwiał. Mówiłam słowa, ale one nie dźwięczały<br />
moim głosem. Snuły się jak spowolniona płyta.<br />
- To dlatego, że wszystko mnie boli, rozumiesz? –<br />
skłamałam znowu. - Kiedy mnie boli, nie potrafię być<br />
zajmująca. Poroniłam przecież, do cholery! Kiedyś kobiety<br />
od tego umierały.<br />
Zwiesił głowę, zamruczał coś pod nosem, ale zaraz<br />
ożywił się. Cmoknął mnie w policzek, a potem wstał<br />
i pobiegł w kąt pokoju. Po chwili wrócił z długim, wąskim<br />
pokrowcem.<br />
- Co było w tym worku, który niosłeś?<br />
- Resztki z sarny. Głowa, skóra, kopyta.<br />
Zaśmiałam się.<br />
- Wiesz, przez moment myślałam, że zabiłeś człowieka.<br />
To przez te amerykańskie filmy. Zawsze w nich pakują<br />
trupy do takich worków.<br />
Spodziewałam się śmiechu w odpowiedzi, ale N.<br />
prawie nie zareagował. Z przejęciem pochylał się nad<br />
długim pokrowcem. Walczył z zamkiem błyskawicznym.<br />
- Nie odróżniłabyś mięsa człowieka od mięsa sarny?<br />
– jego głos płynął w inną stronę. Zwalniał pijanym rytmem.<br />
- Nigdy przedtem nie jadłam sarniny – jakby<br />
dla przypomnienia poszukałam jeszcze przez<br />
chwilę jej smaku pod goryczą piwa. – Ludzkiego<br />
mięsa też nie.<br />
- Zobacz, zobacz tylko! – nagle na kolanach<br />
miałam strzelbę myśliwską, gładkie, rude drewno,<br />
przechodzące w szary metal.<br />
Patrzyłam na piękne, oszlifowane słoje jak<br />
na politurę eleganckiego mebla. Wydawała się<br />
prawie ciepła, jak coś żywego. Ale wiedziałam,<br />
że to tylko złudzenie życia ułożyło się fatamorganą<br />
pośród mroźnych prądów zimy stulecia.<br />
To był tylko przedmiot. Nieożywiona strzelba,<br />
która ogrzała się ciepłem mojego ciała. Nigdy<br />
wcześniej nie trzymałam na kolanach strzelby.<br />
Jednak zdawało mi się, że instynktownie wiedziałabym,<br />
co z nią zrobić. Jak przyłożyć do ramienia<br />
płaski koniec kolby, jak ustawić kropkę<br />
celownika na linii strzału, jak przycisnąć końcem<br />
palca stalowy spust. Tylko pewnie nie potrafiłabym<br />
zabić. Na pewno nie mogłabym zabić<br />
sarny, przez wzgląd na jej atłasowe oczy. Na<br />
pewno nie mogłabym zabić wystraszonego królika,<br />
któremu futerko drga od przyśpieszonego<br />
bicia serca. Ale kaczkę może mogłabym zabić.<br />
Głupią, pierzastą, wrzeszczącą kaczkę, bez żadnych<br />
emocji w oczach. Tak, kaczkę pewnie tak.<br />
Szczególnie, gdybym była głodna.<br />
- Piękna co? – przytulił głowę do drewna,<br />
krawędzie kolby zakłuły mnie w uda. Patrzył<br />
na mnie ciągle tym nieruchomym wzrokiem.<br />
Jego głos brzmiał, jakby należał do kogoś innego.<br />
– Dubeltówka, Winchester, kaliber 12/70,<br />
drewno orzechowe. Dostałem od ojca po zdaniu<br />
pierwszych egzaminów na studiach. A teraz<br />
muszę ją sprzedać! Wyobrażasz sobie? Sprzedać<br />
mój skarb!<br />
Współczucie szarpnęło żołądek znieczulony<br />
piwem. Popłynęło do ręki ciepłym prądem.<br />
Przycisnęłam jego głowę do kolan, gładziłam<br />
palcami jego rozpalone czoło, przeczesywałam<br />
krótkie włosy. Takie poświęcenie! Żywa strzelba,<br />
ciepłe orzechowe drewno, oddech śrutu w<br />
obu lufach – to wszystko od nas odejdzie. Musi<br />
ją sprzedać.<br />
- Ale wiesz co zrobimy? – zamknął oczy i<br />
mówił dalej pożyczonym głosem, rozsnuwając<br />
między nami mgiełkę alkoholu. – Zapolujemy<br />
nią jeszcze ostatni raz. Musimy wstać wcześnie<br />
rano, przed świtem. Ubierz się ciepło, załóż<br />
wszystko, co masz. Usiądziemy kawałek od<br />
rzeki i poczekamy aż sarny przyjdą się napić z<br />
wyrwy pomiędzy krami. Jeszcze raz wystrzelę<br />
moje kochanie. Tobie też dam strzelić, chcesz?<br />
Przytaknęłam pomrukiem. Wyobraziłam sobie<br />
gwałtowny trzepot ptasich skrzydeł, a potem<br />
klapnięcie na zamarzniętą taflę rzeki. I<br />
zimno, które przychodzi od samych brzegów,<br />
niepostrzeżenie, pełznie pod paznokciami, we<br />
wnętrzu ud, pod pachami, oplątuje zwojem<br />
szyję i ścina mrozem w samym sercu. Ból przy-<br />
24
pomniał mi nagle o sobie gwałtownym szarpnięciem.<br />
A może dobrze będzie wystawić go<br />
na mróz? Wtedy zamarznie. Utwi w jednym<br />
miejscu. N. podniósł głowę z moich kolan i nie<br />
wypuszczając z rąk strzelby, sięgnął po budzik.<br />
- Tylko nie zaśpij – mówił śpiewnie, nie całkiem<br />
do mnie.<br />
Myślałam, że to będzie jakieś przeżycie.<br />
Tęsknota za uciekającym ciepłem. Poczucie<br />
utraty żywej formy, która już się zawiązała.<br />
Żal zdmuchniętej przyszłości, która za sześć<br />
miesięcy miała się objawić wzdrygnięciem niemowlęcego<br />
ciała. Ale to nie było nic. Ból. Parcie.<br />
Ulga pustych jelit. Czułość i głucha wata<br />
Demorolu. Pielęgniarka pośpiesznie odbierała<br />
i wyrzucała.<br />
- Jakie podobne do ciebie – zażartował<br />
N.<br />
Wszystko działo<br />
się pierwszy<br />
raz. Nigdy<br />
przedtem nie<br />
mieszkałam w obcym<br />
kraju. Nigdy<br />
nie byłam w ciąży.<br />
Nigdy nie poroniłam.<br />
Myślałam, że<br />
będę płakać i gonić<br />
odlatujące duchy. Ale<br />
okazało się, że to nawet<br />
nie było życie, tylko<br />
brudny skrzep śniegu.<br />
Zlodowaciała tkanka<br />
krwi i wiotkich kości.<br />
Stopniała nagle i wypłynęła<br />
ze mnie. Nic w tym<br />
niezwykłego.<br />
W półśnie poczułam go<br />
za sobą. Z namaszczeniem<br />
włożył strzelbę do pokrowca.<br />
Jeszcze raz sprawdził budzik.<br />
Potem przyszedł. Z nieprzytomnej<br />
mgły wyrwało mnie nieustanne chłodne<br />
promieniowanie jego ciała. Ocuciło mnie mrowienie.<br />
Miejsca łaknienia otworzyły mi się na<br />
całej skórze, jakby nakłute szpilkami. W środku<br />
coś wezbrało i poddało się. Nie odwracając<br />
głowy, sięgnęłam ręką i przyciągnęłam go do<br />
siebie. Rozpalone miejsca łapczywie wchłonęły<br />
zimno. Dotykał mnie szybko i szorstko. Zapach<br />
alkoholu przenikał mi we włosy i zatykał usta.<br />
Znów sięgnęłam za siebie. Poprowadziłam go<br />
zalotnie pomiędzy pośladkami, wypisując na<br />
skórze niezrozumiałe znaki. Podpis. Przystanęłam<br />
przed wilgotnym wejściem. Wypuściłam<br />
go z ręki. Wszedł sam powoli. Cofał się i znowu<br />
wchodził. Skóra ślizgała się od potu. Oddał całe<br />
zimno i był już tylko ciepłem. Przypomniałam<br />
sobie nagle:<br />
fot. z archiwum Autorki<br />
- Chyba jeszcze nie możemy – powiedziałam z trudem.<br />
Nie przestawał.<br />
- Wyciągnę – owiała mi ucho zdyszana odpowiedź.<br />
- Infekcja – rzuciłam tak cicho, że mógł nie słyszeć.<br />
Moje ciało nie chciało, żeby przestał. Dalekie echo<br />
bólu uwypuklało się w przyjemność. Czułam. Przecisnęłam<br />
jego rękę pod brzuchem i włożyłam między<br />
nogi. Płynęłam jak pękające kry. Falowałam gwałtownie.<br />
Byłam daleko, kiedy oderwał się ode mnie i jęknął.<br />
Ciepła masa rozlała mi się na udach, Spłynęła strużką<br />
po wewnętrznej stronie na prześcieradło. Dotknęłam<br />
palcami. Była lepka, ale nie zastygała jeszcze.<br />
Budzik darł się i straszył fluoresencyjnymi<br />
wskazówkami. Przez chwilę<br />
nie widziałam nic poza nimi: widmowe<br />
wskazówki zawieszone nisko<br />
w ciemności. Dopiero po chwili<br />
wyodrębnił się kształ nocnej szafki<br />
i grzbiety ciuchów porozrzucanych<br />
na podłodze, podłużny kloc<br />
strzelby pod ścianą. Wysunęłam<br />
się z łóżka. Zimno napadło mnie<br />
niecierpliwie. Nowy śnieg wyczekiwał<br />
przyklejony do szyby.<br />
Otarłam z uda zastygły skrzep.<br />
Niosąc strzelbę w obu dłoniach,<br />
wróciłam do łóżka i<br />
ułożyłam ją między nami.<br />
Leżałam na wznak, słuchając<br />
grzechotek drżącej od wiatru<br />
szyby.<br />
Szarpnęłam N. za ramię.<br />
- Wstawaj! Idziemy na<br />
polowanie.<br />
Mruknął coś niezrozumiale<br />
i odepchnął mi<br />
rękę z całej sennej siły. Przysunęłam<br />
do niego strzelbę. Prawie<br />
włożyłam mu ją pod pachę.<br />
- Twoja strzelba, pamiętasz? Musisz z niej strzelić<br />
ostatni raz.<br />
Ją też wypchnął. Wcisnęła mi się w ramiona.<br />
Odsunęłam kawałek pokrowca, uniosłam jego rękę i<br />
położyłam na kolbie.<br />
- Drewno orzechowe. Twoje kochanie. Strzelisz<br />
ostatni raz, a potem ją sprzedasz. Na obiad będziemy<br />
mieć kaczkę.<br />
Pchnięcie aż obie uderzyłyśmy w ścianę.<br />
- Fuck! – N. usiadł wyprostowany na łóżku i rozejrzał<br />
się wokoło kamiennymi oczami. – Fuck! – powtórzył<br />
pijanym tonem. Potem runął z powrotem w pościel i<br />
naciągnął kołdrę na głowę.<br />
Leżałam odsunięta od niego, wciśnięta w chłód ściany,<br />
ściskając strzelbę.<br />
Więc jakby to miało być z tą kaczką? Myślałam, wdychając<br />
szorstki zapach brezentu. Przecinałaby niebo<br />
25
koloru zasnutego lodem różu i nagle huk z moich dłoni<br />
wprawiłby jej skrzydła w nerwowe drganie. Uleciałaby<br />
już niewiele dalej. Chłód zacząłby promieniować<br />
z miejsca w ciele, gdzie nabój zaszył się przytulnie.<br />
Spadałaby szybko i uderzając w przykrytą śniegiem<br />
ziemię, sama byłaby już tak zimna jak zbiór lodowych<br />
kryształków, piętrzących się w krzepnącej krwi. Głupia,<br />
wrzeszcząca kaczka; zawiniątko zwiędłego pierza.<br />
Podniosłam się powoli. Drżałam. Trochę ze strachu i<br />
trochę z podniecenia. Drobne prądy nerwów zasłaniały<br />
ból, pobudzały wspomnienie przyjemności, której<br />
ciepło nadal grzało mnie w środku. Ubrałam się. Założyłam<br />
buty i kurtkę. Strzelbę schowałam pod ubranie,<br />
tuląc ją ostrożnie w ramionach. Otworzyłam drzwi.<br />
Zimowe powietrze łapczywie chwyciło moją twarz,<br />
wgryzło się w policzki lodowatymi zębami; zamknęłam<br />
oczy, żeby nie ściął ich mróz. Ale reszta mnie była<br />
ciepła i bezpieczna. Drewno strzelby grzało ramiona i<br />
ręce; nogi szły lekko przez śnieg, jakby brnęły w jeszcze<br />
żywym puchu. Nie otwierając oczu, szłam przed<br />
siebie. Nigdy przedtem nie byłam na polowaniu, ale<br />
zawsze przecież musi przyjść ten pierwszy raz. Kaczka<br />
musi spaść z nieba z bezsensownym wrzaskiem; poddać<br />
się prawom natury. Wyczułam przed sobą blachę<br />
kontenera na śmieci; opary odpadków ocieplały powietrze.<br />
Otworzyłam oczy. Czarny worek leżał tam,<br />
gdzie N. go wrzucił, na stertach innych worków, pośród<br />
obierzyn cebuli, pustych puszek po konserwach i<br />
gnijącego papieru. Próbowałam wyodrębnić przy słabym<br />
światle latarni kształt tego, co miał w środku.<br />
Czy na pewno rozpoznałabym smak człowieka?<br />
Czym się różni od smaku sarny? W amerykańskim<br />
filmie nie musiałabym o to pytać. Ale to nie był<br />
film. Istniałam, po raz pierwszy, w ich rzeczywistości.<br />
Oczy zaczęły szczypać mnie od wysiłku; wiatr<br />
rozproszył śmietnikowe ciepło i ponownie uderzył<br />
w policzki. Nieskazitelny śnieg słał się pod moimi<br />
stopami i wspinał po ścianach śmietnika, jakby<br />
chciał dosięgnąć mnie zimnem. Wyobraziłam sobie<br />
nagle lipiec; rozgrzane, ciężkie powietrze i wianuszki<br />
much nad śmieciami. Wyobrażenie lipca mnie ogrzało.<br />
Wyjęłam strzelbę spod kurtki. Nie rozpinając pokrowca,<br />
złapałam za kolbę i wyciągnęłam strzelbę przed<br />
siebie tak, że koniec lufy dosięgnął worka. Dźgnęłam.<br />
Coś w środku było duże i miękkie. Dźgnęłam jeszcze<br />
raz trochę mocniej i zanim zdążyłam odgadnąć, co<br />
stawia opór lufie, pośród śmieci coś zaszeleściło gwałtownie,<br />
odbiło się z łoskotem od ściany kontenera i<br />
upadło ciężko na śnieg.<br />
Odskoczyłam ze strzelbą, zatrzymując się w zaspie.<br />
Kilka metrów ode mnie stał z grzbietem wygiętym do<br />
ataku ogromny kot. Był to zwykły bezpański dachowiec,<br />
spasiony na workach odpadków, ale nastroszona,<br />
zmierzwiona, pozlepiana od brudu sierść nienaturalnie<br />
powiększała jego postać. Przypominał wyolbrzymione<br />
rysunki zwierząt w bestiariach i sennikach.<br />
Patrzył mi prosto w oczy. Lśnił w ciemności krążkami<br />
źrenic, utkwionymi we mnie czujnie. Rozpięłam pokrowiec.<br />
A więc kaczka miała szczęście. Zimno zmieniło<br />
kierunek.<br />
Ani na sekundę nie odrywając wzroku od kocich<br />
oczu, powoli ułożyłam strzelbę na ramieniu. Instynkt<br />
poprowadził mnie tak, jak oczekiwałam i<br />
po chwili mój palec dopasował się gładko do łuku<br />
spustu. Stałam z wyciągniętą strzelbą, przykuta do<br />
miejsca spojrzeniem dzikich oczu.<br />
Teraz.<br />
Kot syknął wściekle, nie wypuszczając mnie z linii<br />
obserwacji.<br />
Teraz.<br />
Od żołądka do serca podpłynął mi powoli zimny,<br />
precyzyjny strach.<br />
Katarzyna Jakubiak – ur. w 1973, pisze prozę, przekłada<br />
literaturę anglojęzyczną na polski oraz polską na angielski.<br />
Opowiadania publikowała min. w „Toposie”, „Fa-arcie”<br />
i „Studium”. Jej tłumaczenie poezji amerykańskiego poety<br />
Yusefa Komunyaki otrzymało nagrodę Literatury na świecie.<br />
W zeszłym roku obroniła doktorat z nauk humanistycznych<br />
na Illinois State University. W pracy naukowej zajmuje się<br />
literaturą diaspory afrykańskiej oraz kulturowymi aspektami<br />
przekładu. Mieszka w Nowym Jorku i (latem) w Częstochowie.<br />
26
Konrad Piskała<br />
ziemniaki<br />
Drewniane stopnie oddychały astmatycznie, kiedy schodziłem do piwnicy<br />
z myślą o długich wąsach ziemniaków<br />
Nie rozumiałem wtedy tego nagłego ożywania roślin,<br />
gdy wydawały się już zupełnie martwe zaczynały się wić i ślizgać<br />
Kucając tyłem do żarówki nabierałem je jak najszybciej do torby, czując,<br />
że każda kropla wody z rur dodaje im siły<br />
Trzeba było włożyć ręce w kopce, aby wybrać najzdrowsze i obłamać korzenie,<br />
A przecież były żywymi kawałkami ziemi obdarzonymi szacunkiem<br />
moich osiemdziesięcioletnich dziadków, którzy je wybierali na klęczkach z rudej gliny,<br />
Ocierali z błota, jak twarz dziecka i dziękowali Matce Boskiej za brak amerykańskiej interwencji na<br />
Kubie i na naszym polu.<br />
Nie mijało wiele czasu od jesiennych pogorzelisk, gdy dziadkowie z nożami schodzili do piwnicy i<br />
kroili ich sine ciała<br />
Inaczej pnącza, tłumaczyli, zaciskają się jedno na drugim,<br />
a ja zrozumiałem, że żywią się sobą nawzajem<br />
Konrad Piskała – ur. w 1972. Fotograf i dziennikarz prasowy. Za reportaż<br />
„Niebezpieczne związki” wyróżniony w konkursie „Oczy Otwarte”. Pisze dla<br />
„Tygodnika Powszechnego”. Jego wiersze ukazywały się w prasie literackiej<br />
i dziennikach, m.in. w „Gazecie Wyborczej” (Wiersz Świątecznej). Wydał tom<br />
„Całopalenie” (2001).<br />
27
Krystyna Myszkiewicz<br />
Najemca<br />
zamkniętych w sobie się nie dotyka gdy<br />
zapadają na nieczułość w pół słowa.<br />
jestem pisanym na wodzie najemcą samotności. Ciszej<br />
zbieram myśli i ciszej się rodzę: tego się nie narusza<br />
szuraniem gazetą czy głośnym przełykaniem śliny<br />
sto odmian ciszy<br />
jest sto odmian ciszy w zaniechaniu<br />
ukradkowe wodzenie palcem po mapie<br />
głuche sylabizowanie końca do lustra<br />
albo sprawdzanie czy taras opustoszał<br />
notowanie: przypisane są ci role w tle<br />
pogodzenie w oczach to cisza ostatnia<br />
już nic nie przepada i niczego się nie ratuje<br />
ile miast jest w ulicznicach<br />
arytmia<br />
i nie nie jestem straceńcem<br />
nawet nie komą z obietnicą zejścia<br />
tylko tak drzemię z przezorności<br />
jak nieznaczny pył w oku – arytmia<br />
która nie wynika ze znużenia tematem<br />
czy to takie dziwne że mnie nie ma<br />
że się nie przyjęłam - zrozum –<br />
niektórych nie da się udomowić<br />
bo zapadną na chłód<br />
co wtedy zrobisz z przegraną?<br />
w pępku europy dzieli mnie od nich tylko most<br />
nocne przyśpieszenia speszenia neony i tiki<br />
nie może mniej dzielić czy więcej nie może<br />
sprawdź swój poziom łajdactwa a potem już nic<br />
jak drażliwa zapaść na wilczy błędny krok<br />
na nigdy śpiące centrum rozproszenie na drobne<br />
jakże mi blisko jakże bliżej i wtedy<br />
może znajdziesz margines błędu wyjątek<br />
Krystyna Myszkiewicz – ur. w 1977, z zawodu wyuczonego prawnik, dodatkowo<br />
skończyła Uniwersytet Poezji w Zielonej Górze. Członkini Klubu<br />
Literackiego Inspiracje w Zgorzelcu, Stowarzyszenia Żywych Poetów<br />
w Brzegu i Związku Twórczego Pisarzy Polskich. Wydała tomiki poezji:<br />
„Kamienie” (1994), „Powiłam słowo” (1996), „Gniazdo na odludziu”<br />
(2001) oraz multimedialny zbiór poezji deklamowanej do aranżacji acid<br />
-jazzowych „Klaustropolis” (2006). W 2007 r. płyta Klaustropolis ukazała<br />
się jako integralna część 23 numeru „<strong>Portret</strong>u”. Jej wiersze i prozę<br />
drukowano w wielu antologiach i na łamach pism literackich. W konkursach<br />
ją wyróżniają, o ile coś wyśle. Na co dzień wkleja wiersze na grupie<br />
dyskusyjnej pl.hum.poezja, serwisie poetyckim www.nieszuflada.pl oraz<br />
www.rynsztok.pl.<br />
28
Jerzy Reuter<br />
Mój tato zatruł się czadem, a stało się to na kilka lat<br />
przed wybuchem wojny. Pracował wtedy w kombinacie<br />
chemicznym, gdzie produkowano sztuczne nawozy.<br />
Pewnego dnia, na kilka minut przed końcem pracy,<br />
wszedł do wielkiej stalowej rury, by coś tam zrobić.<br />
Rura była nafaszerowana gazem – zabójcą. Tato zdążył<br />
złapać dwa oddechy, po czym, już martwy, spadł<br />
z drabiny na dno. Czad nie ma zapachu, a w stanie<br />
czystym zabija podstępnie i nagle.<br />
kant studni tak mocno, że mała główka rozprysła się<br />
na boki czerwonym deszczem. Zachorowałem po tym<br />
widowisku i ponad tydzień leżałem nieprzytomny, w<br />
gorączce, pełnej majaków i drgawek. Uratowała mnie<br />
pani Heimanowa. Na wieść o chorobie, niemal wprowadziła<br />
się do naszego mieszkania i przez te wszystkie<br />
dni nacierała mnie swoimi nalewkami, paląc nad głową<br />
zioła. Dmuchała ciężkim dymem na moją twarz,<br />
śpiewając w trakcie zabiegów psalmy w języku jidysz.<br />
Heimanowa była bardzo szczupłą<br />
fot. z archiwum Autora<br />
Pozostaliśmy sami, ja<br />
i moja mama, wciśnięci w malutkie mieszkanie na<br />
poddaszu kamienicy, która od frontu puszyła się secesyjną<br />
elegancją, a w oficynie straszyła szarością brudnych<br />
murów i kwaśnym smrodem kamiennej studni,<br />
do której wylewane były odchody. W studni mieszkały<br />
szczury. Pan Duch, z pierwszego piętra, często, w słoneczne,<br />
niedzielne popołudnia, stawał w rozkroku na<br />
balkonie i strzelał z wielkiego Colta do burych zwierzątek,<br />
dając wszystkim pokaz swojej siły i niebywałej<br />
celności – był policmajstrem. Nie wszystkim to się podobało,<br />
a najbardziej jego sąsiadce, pani Heimanowej,<br />
która po każdej palbie, dreptała po podwórzu i zbierała<br />
małe ciałka do starego wiadra, by potem utopić<br />
je w studni. Jednego razu, pan Duch, bardziej podpity<br />
niż zwykle, odstrzelił szczurowi tylnie nogi. Okaleczone<br />
zwierze, pełzło ku uciesze gapiów, ciągnąc<br />
za sobą martwy tułów. Pani Heimanowa, na oczach<br />
wszystkich, złapała kalekę za ogon i trzepnęła nim o<br />
staruszką i nosiła na głowie<br />
wielki rudy kok. Kok pani Heimanowej był upięty<br />
tak wysoko, że stanowił dwie trzecie jej wzrostu, a na<br />
jej balkonie zawsze pachniało fermentującym winem<br />
i malinami.<br />
Na parterze, poniżej pani Heimanowej, mieszkały<br />
dwie młode kobiety. Wila i Hesia, obie w jednym wieku<br />
i obie piękne jak dwa nieziemskie kwiaty. Nigdy nie<br />
dowiedziałem się, kim były i czym się trudniły. Żyły<br />
jak owe dwa kwiaty, chylące ku sobie głowy, pachnące<br />
na odległość cynamonem, który zawsze przypomina<br />
mi dzieciństwo. Obie brunetki o wielkich oczach i<br />
miękkich czerwonych ustach, które nigdy się nie zamykały.<br />
Zawsze rozmawiały ze sobą, bez przerwy coś<br />
szeptały sobie do ucha, śmiały się głośno na całe podwórze,<br />
a pani Heimanowa nazywała je sziksami. Gdy<br />
siadywały na balkonie, zatopione w sobie, przed drzwi<br />
wychodził pan Duch i stojąc obok uśmiechał się do<br />
pań. Wtedy mama zamykała mnie w domu, a pani<br />
29
Heimanowa drażniła swoją sukę Kundzię, by ta szczekaniem<br />
zakłócała i przeganiała wszędzie zalegający<br />
śmiech. Pan Duch, z powodu swojej siły, znosił każdego<br />
ranka do piwnicy pana Władka, szewca inwalidę,<br />
którego choroba Heinemedina pozbawiła władzy w<br />
nogach. Pan Władek w piwnicy miał warsztat.<br />
Kochałem Wilę i Hesię jak tylko kochać potrafi sześcioletni<br />
mężczyzna. Wieczorami siadałem w oknie<br />
i gapiłem się w szyby mieszkania kobiet. Czasami<br />
widziałem, jak tańczyły objęte, przyciskające się do<br />
siebie, a często jak splecione w uścisku, całowały się<br />
namiętnie. Ja z nimi, łapałem powietrze i czekałem,<br />
kto dłużej wytrzyma bez oddechu. Wydawało mi się,<br />
że takie zetknięcie ustami tamuje dopływ tlenu do<br />
płuc.<br />
Któregoś wieczora – było to już w czasie okupacji –<br />
przyszło kilku esesmanów i wywlekli kobiety z domu.<br />
Wilę bili gumowymi pałkami tak długo, aż straciła<br />
przytomność. Potem położyli ją na płaszczu i gdzieś<br />
wynieśli. Hesia stała wyprostowana i płakała głośno.<br />
Zastrzelili ją przy studni i zostawili na miejscu.<br />
Wszystko widziałem z mojego kuchennego okna. Na<br />
drugi dzień synowie pana Władka zabrali ciało kobiety<br />
i zanieśli na żydowski cmentarz.<br />
Po kilku dniach pani Heimanowa przeprowadziła się<br />
do getta – ale o tym później.<br />
Po historii z zabitym szczurem i moją chorobą, pani<br />
Heimanowa zaproponowała mi pracę. Przychodziłem<br />
do niej codziennie po obiedzie i na głos czytałem gazetę.<br />
Miałem sześć lat, ale czytałem już płynnie. Wynagrodzeniem<br />
była garść czerwonych landrynek. Po<br />
każdym czytaniu moja „szefowa” wyciągała cukierki<br />
z kieszeni starego fartucha i wsypywała je do mojej<br />
dłoni. Nigdy nie jadłem cukierków – pamiętałem<br />
szczura rozbitego o studnię. Od pani Heimanowej<br />
przyjmowałem z radością jedynie ciasteczka wypiekane<br />
w święto kipur.<br />
Wraz z nastaniem okupacji, zaprzestałem zabaw na<br />
podwórku, a moje życie zamknęło się w czterech ścianach<br />
mieszkania. Jedynym kontaktem z zewnętrznym<br />
światem były okna, przez które gapiłem się całymi<br />
dniami, z pokoju na ulicę i na podwórze z kuchni.<br />
Najbardziej tajemniczymi osobami w kamienicy byli<br />
synowie pana Władka, którzy przemykali zawsze w<br />
milczeniu przez podwórze, nie kłaniając się nikomu.<br />
Czasami zamieniali jakieś słowo z panem Duchem i<br />
szybko gdzieś znikali, dając wszystkim do zrozumienia,<br />
że ich świat jest gdzieś bardzo daleko i lepiej o<br />
nic nie pytać. Byli już dorośli, ale nie wiem, po ile<br />
mogli mieć lat. Dowodził nimi najmłodszy Tomek,<br />
przedwcześnie łysiejący blondynek w okularach. Często,<br />
już po zmroku, widziałem, jak siadali na studni<br />
i pili wódkę, jak zawsze w milczeniu i wpatrując się<br />
pod nogi. Ich cieniem był na wpół obłąkany Misza,<br />
który nie wiadomo skąd przyplątał się do naszej kamienicy.<br />
Przyszedł i został. Zamieszkał w warsztacie<br />
pana Władka, sypiając w stercie drewnianych trocin,<br />
które służyły za opał. Wióry były na całej jego postaci,<br />
a najbardziej widoczne w wielkiej brodzie, która jak<br />
łopata kładła się na jego piersi.<br />
Kilkanaście tygodni po wybuchu wojny, stało się<br />
coś, co zburzyło dotychczasowe życie kamienicy. Był<br />
środek dnia, a ja siedziałem wygodnie w pokoju, na<br />
szerokim parapecie okna, które wychodziło na ulicę.<br />
Mama wyścieliła specjalnie dla mnie na obu oknach<br />
wygodne posłania, gdzie ułożyła mi kołdrę i poduszki.<br />
Miałem kategoryczny zakaz wychodzenia z domu<br />
więc okna stały się moją jedyną rozrywką, dzięki której<br />
poznawałem świat.<br />
Pan Duch poszedł na wojnę i nigdy już nie wrócił, a<br />
szczury wraz z przybyciem do miasta Niemców, mnożyły<br />
się w niespotykanym pośpiechu.<br />
Za oknami padał pierwszy śnieg i zamieniał się w<br />
grząską breję zalegającą na ulicy. Przechodnie przemykali<br />
w pośpiechu i niknęli gdzieś w białej i ponurej<br />
zasłonie, którą tworzyły grube płatki. W pewnym momencie<br />
podjechało i przystanęło pod moim oknem<br />
kilka motocykli, w których siedzieli niemieccy żołnierze.<br />
Postawili maszyny na chodniku i szybko rozbiegli<br />
się tworząc wokół skrzyżowania szpaler. Zrobiło się<br />
bardzo cicho. Nadjeżdżające samochody przystawały<br />
i czekały posłusznie przy krawężniku. Gdzieś z daleka<br />
nadchodził dziwny szmer, a poprzez białą zasłonę<br />
śniegu pokazała się ciemna plama, która rosła i zbliżała<br />
się z narastającym szumem, przechodzącym w<br />
miarowy stukot. To maszerowali ludzie. Od wschodniej<br />
strony miasta szła kolumna postaci ubranych w<br />
szarozielone mundury. Byli to – jak się później dowiedziałem<br />
– polscy żołnierze, wzięci gdzieś do niewoli.<br />
Pamiętam długie płaszcze, które łączyły się ściśnięte,<br />
w jeden zielony wąż. W oknach sąsiedniej kamienicy<br />
pokazały się głowy obserwatorów, które z upływem<br />
czasu zagęszczały szyby, układając się piętrowo, jedne<br />
na drugiej. Przechodnie nie przystawali w miejscu, a<br />
raczej, chyłkiem uciekali, rozglądając się trwożliwie<br />
na boki. Mama w tym czasie pracowała na poczcie i<br />
trochę było mi żal, że nie ma jej w domu, gdyż jej<br />
bracia poszli na wojnę i jeszcze nie dali znaku życia.<br />
Gdy jeńcy podeszli pod naszą kamienicę, zobaczyłem<br />
zataczającego się Miszę. Stanął na krawężniku, tuż<br />
przy jezdni i kiwając się na boki, wbijał swój wzrok w<br />
maszerujących. Żołnierze uśmiechali się do Miszy i<br />
kiwali mu rękami na powitanie. Przypominał mi jakąś<br />
postać z moich bajek. Był cały zarośnięty i oblepiony<br />
drewnianymi wiórami, które wplecione w jego kudły,<br />
przypominały spadające płatki śniegu. Coś wołał do<br />
Niemców i do jeńców na przemian. Strażnicy nie<br />
reagowali, stojąc majestatycznie wzdłuż ulicy, a polscy<br />
żołnierze śmiali się do niego radośnie i machali<br />
czapkami. Myślę, że wszyscy widzieli w nim jakiegoś<br />
szaleńca, który w swojej głupocie nie wie, co to strach,<br />
a może nawet myśli, że to jakaś defilada. Ja w swojej<br />
kryjówce, zasłonięty szybami, wysoko, na drugim piętrze,<br />
bałem się bardzo i wydawało mi się, że za chwilę<br />
któryś Niemiec, odkryje mnie i strzeli z karabinu w<br />
moje okno. W pewnym momencie stało się coś, co<br />
było tak nieoczekiwane i nierealne, że wszyscy stanęli<br />
w miejscu, nawet kolumna jeńców. Misza podbiegł do<br />
jednego Polaka i szerokim gestem, tańcząc w miejscu<br />
na chudych nogach, napluł mu w twarz. Za szybami w<br />
sąsiedniej kamienicy, głowy przylepione do okien, zakotłowały<br />
się, gdzieś pękła szyba i z brzękiem posypała<br />
się na chodnik. Nawet Niemcy stali jak wmurowani<br />
30
w bruk. Zacząłem płakać. Wtedy jeden ze strażników<br />
zaszedł Miszę od tyłu. Przez chwilę stał, pochylony<br />
do przodu, a potem szerokim ruchem zakręcił karabinem<br />
i wykonując mały podskok rąbnął Miszę kolbą w<br />
tył głowy. Siła uderzenia była tak potężna, że karabin<br />
jakby prześliznął się po głowie i przeleciał na drugą<br />
stronę. Zobaczyłem jak wielka i gęsta czupryna Miszy<br />
podskoczyła do góry i odpadła od głowy na ulicę, a na<br />
nią spadły kawałki czaszki i mózgu. Strażnik podszedł<br />
do jeńca i podał mu wyjętą z kieszeni białą chusteczkę.<br />
Polak wytarł twarz i chciał ją zwrócić, ale Niemiec<br />
pokazał mu ruchem głowy na trotuar. Chusteczka<br />
wylądowała na mokrym bruku, a strażnik wyczyścił<br />
o nią swój karabin. Potem padła komenda i wszyscy<br />
pomaszerowali dalej.<br />
Ciało Miszy przeleżało do wieczora w kałuży krwi<br />
pomieszanej ze spadającym śniegiem, a rano, gdy<br />
spojrzałem na ulicę, zobaczyłem ledwie widoczną,<br />
czerwoną plamę.<br />
Od tego czasu, aż do historii Hesi i Wili, nic ciekawego<br />
się nie działo. Pan Władek klepał w piwnicy<br />
buty, a jego synowie popijali wódkę na studni, a czasami<br />
przynosili jakieś walizy i dzielili się wyciąganymi<br />
z nich rzeczami. W kilka dni po zabiciu Hesi przez<br />
esesmanów, pani Heimanowa urządziła pożegnanie.<br />
Wyprowadzała się do getta. Dostałem wtedy od niej<br />
ostatniego cukierka, którego długo szukała w kieszeni.<br />
Potem już nic się nie działo, aż do zniknięcia mojej<br />
mamy. Wyszła do pracy i wróciła po dwóch latach. Ale<br />
to już inna opowieść, taka na następny raz.<br />
Jerzy Reuter, urodził się w Bieszczadach w 1956 roku.<br />
Publikuje i zamieszcza w Internecie i w czasopismach. Jest<br />
czynnym recenzentem „Forum Prozatorskiego”. W miesiącu<br />
marcu b.r. ukazał się jego zbiór opowiadań „Zdrada”, wydany<br />
nakładem Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tarnowie.<br />
„Zza Szyby” pochodzi z cyklu „Okna”, przygotowywanego<br />
do druku.<br />
31
żrą ludzi z musztardą<br />
zabrali zwierzęta.<br />
na rynku sprzedają moje koty, które wydają z siebie<br />
dźwięk silników samochodowych. zmieniają biegi<br />
podczas snu obrastają gęstą sierścią<br />
niebezpiecznie twardą infekcją anestezji.<br />
będę się ukrywał.<br />
biegał z latawcem za różowymi BMXami dzieci.<br />
z mojej ręki wystartują papierowe samoloty<br />
zrobione ze zdjęć rodzinnych. nie znajdą mnie<br />
w ulotce pod drzwiami. może w głowie napotkanego kiedyś<br />
poszukiwacza papierosów albo w oku kontrolera biletów<br />
zostanę na jakiś czas żeby przetrwać już bez ciała<br />
nagiego i zmaltretowanego w pozycji bocznej ustalonej<br />
Jacek Krajl - lat: 22, urodzony w Biskupcu; sercem - olsztynianin, ciałem - warszawiak. Publikacje: CycGada.art.pl; Nieszuflada;<br />
poezja.org; na łamach PKPzin. Zainteresowania: Generacja Beat, psychologia, fotografia, muzyka (post-punk, bristol sound, grunge).<br />
32
Zatorze<br />
na Zatorzu teren zasiany gęstą trawą spaceruję z wujem Krzysiem<br />
Krzyś wrócił z Kanady gdzie ciężko pracował na rodzinę i wszelkie materialne dobra<br />
powiedzmy najnowsze stereo czy lodówko-zamrażarka z wbudowanym komputerem<br />
tłumaczę mu że dzielnicą rządzi teraz Biały po tym jak jego banda dopadła samego<br />
Banana który trzymał w ryzach pół miasta biedaczek trafił na odział intensywnej terapii<br />
ale nawet stamtąd wydawał rozkazy swoim chłopaczkom żeby nie stracić na sile<br />
niefartownie właśnie w tym samym czasie do głosu doszedł Mieciu<br />
poczciwy dzieciak z miejscowości pod Olsztynem zdążył się zadomowić<br />
wszedł w towarzycho bo jego ojciec gliniarz - za niewielką opłatą<br />
załatwi każdemu czyste konto - dlatego Biały przygarnął Miecia do paki<br />
co oczywiście nie podoba się Bananowi bo wszystko przeciw jego planom<br />
patrzę na wuja Krzysia z uśmiechem ale jego twarz jest osowiała i widzę<br />
jak bardzo się zmienił od naszego ostatniego spotkania przypomina teraz<br />
mojego schorowanego dziadka mówi bardzo cicho i wolno o tym że<br />
musi wracać do Kanady bo żona znalazła sobie innego<br />
uczucia kliniczne w Wąsoszu<br />
w miejscowości pod Piszem gdzie często bywałem jako malec<br />
był kościół który jak pamiętam z wiekiem wciąż się kurczył<br />
teraz w jego miejscu stoi mała kapliczka z małym chrystusem obok stragan<br />
można kupić obwarzanki i wszelkiego rodzaju plastikowe zbytki<br />
kończę szczawiową babci w domu gdzie zawsze pachnie piernikami<br />
takimi prawdziwymi bo prawdziwa jest babcia prawdziwa starość<br />
prawdziwe drewniane okna z których świst powietrza<br />
w cicho nastawionym radiu procol harum, ten przetarty kawałek<br />
gdy kolejny raz słucham zdaje się odkrywać całkowicie nowe nuty<br />
później mówią coś o problemach z elektrownią wodną pęknięte zapory<br />
ludzie krzyczą znad Dunajca patrzę w talerz i zastanawiam się<br />
jak to wszystko można skomentować w kilku prostych zdaniach<br />
ale w głowie mam tylko kombinatorykę więc pytam babci na co ona<br />
czy mam ochotę na pierniki i mleko<br />
33
Z Andrzejem Szahajem rozmawia Marek Parulski<br />
Pojawiające się ostatnio reakcje neokonserwatywne<br />
w filozofii (na przykład Finkielkraut) nasuwają<br />
pytanie o to, czy to jedyna możliwa alternatywa<br />
dla nowoczesności? Na dzisiaj jedyną poważną alternatywą<br />
dla niej wydaje się być ucieczka ... w jej<br />
dalszy rozwój. Co można jeszcze rozwinąć, a jakie<br />
elementy i kierunki nowoczesności wyczerpały<br />
swój potencjał?<br />
Nie wiem, czy neokonserwatyzm jest alternatywą<br />
dla nowoczesności. Konserwatyzm, tak jak liberalizm<br />
i socjalizm, to orientacje w filozofii polityki, które są<br />
dziećmi nowoczesności. Nie byłoby konserwatyzmu i<br />
jego popularności, gdyby nie sukcesy nowoczesności,<br />
która prowadziła do zagłady starego świata, zerwania<br />
tradycyjnych więzi społecznych, rozpadu tradycyjnych<br />
wspólnot. Reakcją na to był i jest konserwatyzm.<br />
Co do wyczerpywania się potencjału nowoczesności,<br />
to panuje zgoda co do tego, że w przeszłość odchodzi<br />
„cywilizacja węgla i stali”, która ją nade wszystko<br />
charakteryzowała, tak jak i kult prostej pracy fizycznej<br />
oraz fordyzm jako jeden z elementów jej organizacji.<br />
Trudno sobie także wyobrazić powrót do nowoczesnych<br />
ideałów w sztuce, w tym nade wszystko do klasycznie<br />
pojmowanej awangardy. Być może trzeba się<br />
zgodzić z Jurgenem Habermasem, że wciąż nie do<br />
końca został wykorzystany polityczny potencjał nowoczesności,<br />
z liberalną demokracją na czele. Także i tu<br />
jednak sprawa nie wydaje się wcale bezdyskusyjna. Z<br />
pewnością jednak nie uda się powrót do przednowoczesnych<br />
ideałów. Przemiany w kulturze działają na<br />
zasadzie zapadki, co oznacza, że nie da się zapomnieć<br />
lekcji, których się już nauczyliśmy. W tym sensie nostalgia<br />
za przednowoczesnością obecna na przykład<br />
w myśli konserwatywnej pozostanie, moim zdaniem,<br />
jedynie nostalgią. Wydaje mi się, że nie mamy wyjścia.<br />
Trzeba kontynuować nowoczesność, czy raczej<br />
dziś już ponowoczesność, zachowując czujność i na<br />
bieżąco starając się korygować jej błędy.<br />
Pewien rodzaj obaw Finkielkrauta określiłem<br />
kiedyś w jednym ze swoich tekstów w następujący<br />
sposób: „W sytuacji ciągłego wzajemnego dekodowania<br />
swoich postępowań i praktyk przez różne<br />
społeczne podmioty, w procesualnej nieskończoności<br />
krytyki i samokrytyki nie jest do pomyślenia<br />
jakakolwiek komunikacja społeczna”. No właśnie,<br />
Pana zdaniem, jest nie do pomyślenia?<br />
Zerwanie komunikacji byłoby możliwe tylko wtedy,<br />
gdyby doszło do totalnej fragmentaryzacji kultury,<br />
tzn. zespół jednoczących nas przekonań kulturowych<br />
rozpadłby się na szereg nieprzystających do siebie<br />
zbiorów. Na razie nie widzę takiego zagrożenia, choćby<br />
dlatego, że ujednolicająco działa wciąż edukacja<br />
szkolna oraz kultura masowa, nie wspominając już o<br />
kulturze wyższej czy o religii.<br />
„W poszukiwaniu paradygmatu nowej teorii<br />
krytycznej” – tak można by określić kierunek, w<br />
jakim zmierza wiele współczesnych nurtów filozoficznych.<br />
Apel czy Habermas to pierwsze z brzegu<br />
nazwiska reprezentujące te poszukiwania. Ale nie<br />
tylko. Problem w tym, że następują one w sytuacji<br />
całkowitego otwierania się systemu na swoje opozycje.<br />
Można mówić o swoistym spacyfikowaniu<br />
całego obszaru krytyki. Co Pan o tym myśli?<br />
To stary problem, najlepiej bodaj uchwycony swego<br />
czasu przez Herberta Marcusego. Pisał on o tzw.<br />
represywnej tolerancji, tzn. sytuacji, w której każda<br />
krytyka systemu jest przezeń nie tylko tolerowana, ale<br />
od razu neutralizowana przez uczynienie jej jeszcze<br />
jedną jego ofertą kulturową. Nie demonizowałbym<br />
jednak tego procesu. Krytyka jest możliwa, odnosi<br />
czasami skutek, prowadzi do zmian, choć często zabiera<br />
to dużo czasu. W każdej sytuacji potrzebny jest<br />
upór oraz zjednywanie sobie sojuszników. Pojedynczy<br />
głos krytyczny nie ma szans na przebicie. Stąd ciągła<br />
potrzeba kreowania wspólnot, które w imię wspólnych<br />
ideałów poddają krytyce taki czy inny aspekt rzeczywistości<br />
społecznej.<br />
Między klasycznym podejściem kulturoznawczym<br />
a kulturalizmem rozpościera się cała epoka<br />
naukowa i filozoficzna, zresztą czasowo niezbyt<br />
długa. Bardziej chodzi o przewrót metodologiczny.<br />
Kultura ze skromnego przedmiotu badań<br />
awansowała do rangi pojęcia i metapojęcia, definiując<br />
nową metaperspektywę. W Pana odczuciu,<br />
kulturalizm rzucił filozofię na kolana, ustawił ją w<br />
szeregu? Historyczność form, metod i funkcji filozofii<br />
strąciła ją przecież niewątpliwie z piedestału<br />
34
uniwersalności i niezmienności. Pozostał jej jakiś<br />
wyróżniony status choćby tylko w ograniczonym<br />
kontekście swojego czasu?<br />
To prawda, uważam, że teoria i historia kultury stały<br />
się obecnie naukami podstawowymi. Wynika to z rozpowszechniającego<br />
się, i, moim zdaniem, słusznego,<br />
przekonania, że całość naszego kontaktu ze światem<br />
jest kulturowo zapośredniczona. W tej perspektywie<br />
filozofia staje się tym, czym zawsze skądinąd była –<br />
elementem większej całości, mającym na nią wpływ,<br />
ale i także przez nią określanym. Czy to oznacza detronizację<br />
filozofii? Tylko wtedy, gdy się ją uważa za<br />
działalność intelektualną, na która nie mają żadnego<br />
wpływu czynniki zewnętrzne. Stanowisko takie, do<br />
którego filozofowie są zresztą bardzo przywiązani, wydaje<br />
mi się dzisiaj niemożliwe do utrzymania. Filozofia<br />
zawsze była elementem większej całości i oddziaływały<br />
na nią zarówno religia, jak i polityka, przemiany<br />
kulturowe oraz społeczne. Z pewnych względów przygodnych<br />
(nade wszystko zwycięstwa Platona nad sofistami)<br />
stan ten starano się zawsze ukryć, konstruując<br />
na przykład prawie wyłącznie tzw. wewnętrzne historie<br />
filozofii, a zatem takie, w których myśl filozoficzna<br />
wynika wyłącznie z samej siebie, by tak rzec, a nie z<br />
wpływów otoczenia. Ale i to się powoli zmienia. Jako<br />
dobry przykład podam twórczość Isaiaha Berlina czy<br />
Stephena Toulmina, a w Polsce badania Anny Pałubickiej.<br />
Kończąc wątek aporii. Nie byłoby to czasem trochę<br />
tak, że każda epoka, również poznawcza, wytwarza<br />
własne aporie? Lepiej byłoby chyba je sobie każdorazowo<br />
uświadamiać, odnajdywać język, w którym<br />
można je jasno wyrazić, a nie podejmować zamiar<br />
i pokusę (płonną) ich rozwiązania. Aporie mówią<br />
coś o nas, naszej kulturze, języku, którym się posługujemy.<br />
Naszej Metodzie – nadając jej przybliżony,<br />
względny charakter.<br />
Być może jest tak, jak Pan mówi. Najpierw jednak<br />
trzeba zidentyfikować owe aporie, jak na razie nie widzę<br />
ich tam, gdzie Pan je widzi.<br />
Gdy uwzględnimy fakt, iż samo poznanie zostało<br />
rozpoznane jako jedna z praktyk społecznych,<br />
otrzymamy pewien zamknięty obieg, poznawczą<br />
„wstęgę Moebiusa”. Poznanie nowoczesne ujawnia<br />
naturę różnych praktyk społecznych (językowych,<br />
komunikacyjnych, symbolicznych, informacyjnych<br />
i innych), ale jednocześnie samo<br />
powiększa ich listę. Do czego potrzebna jest nam<br />
dzisiaj ta kategoria (poznania)? Rodzi ona przecież<br />
podstawową sprzeczność, którą nazwałbym<br />
sprzecznością statusów: poznanie posiada jednocześnie<br />
status wyróżniony i zwykły. Mamy aporię<br />
nowoczesnych procedur poznawczych.<br />
Jak rozumiem chodzi przede wszystkim o poznanie<br />
zinstytucjonalizowane, czyli o naukę i filozofię. Nie<br />
widzę tutaj żadnego problemu. Poznanie jest po prostu<br />
jedną z praktyk społecznych. Badając ich naturę<br />
samo wytwarza narzędzia dla badania siebie. Tyle<br />
tylko, że poszczególne dziedziny owego poznania (na<br />
przykład poszczególne dziedziny nauki) mają kłopoty<br />
ze stosowaniem naukowych narzędzi do poznania samych<br />
siebie. I tu przydaje się filozofia. Ale ona z kolei<br />
winna być badana z perspektywy socjologicznej czy<br />
politologicznej. Można by powiedzieć, że trzeba tu<br />
zastosować zasadę znaną z prawa: nikt nie powinien<br />
być sędzią we własnej sprawie.<br />
35
Wracając zaś do poprzedniego wątku.<br />
Finkielkraut (traktuję tę postać „symptomatycznie”,<br />
jako jeden z typów reakcji na<br />
nowoczesność) negatywnie odnosi się do<br />
kulturalizmu i ujmuje stan, jaki to pojęcie<br />
zakłada w kategoriach postkultury. Same<br />
pojęcia kultury i społeczeństwa wydają się<br />
dla niego groźne ze względu zapewne (wedle<br />
mojej dedukcji) na zawarty w nich pierwiastek<br />
rezonersko-dekonstrukcyjny. W świetle<br />
Pana zasady, która mówi, że nie daje się „zapomnieć”<br />
aktualnego poziomu świadomości<br />
(którego kulturalizm jest jednym z momentów)<br />
stanowisko tego myśliciela to chyba typowa<br />
próba „zawracania kijem Wisły”?<br />
Żeby na to pytanie odpowiedzieć, musiałbym<br />
przyjrzeć się dokładnie temu, co mówi Finkielraut.<br />
Nie jest on przyznam moim ulubionym autorem, a<br />
zatem zabrałbym się do tego niechętnie. Sądzę jednak,<br />
że Pan może mieć rację. W moim przekonaniu<br />
nie ma odwrotu od kulturalizmu rozumianego jako<br />
stan uświadomienia sobie, że większość z tych rzeczy,<br />
które uważaliśmy za naturalne jest artefaktem kulturowym,<br />
że w pewnym sensie nie ma niczego poza kulturą,<br />
pojmowaną jako zespół powszechnie podzielanych<br />
przekonań określających sposób pojmowania każdego<br />
aspektu naszego życia.<br />
Sprawa statusu metapoznawczego takich pojęć i<br />
dziedzin, jak historia, kultura, nauki socjologiczne.<br />
Postmodernizm neguje realność różnicy między<br />
poziomami poznawczymi. Zresztą neopragmatyzm<br />
również, ale być może w inny sposób, mniej absolutny.<br />
Czy jest tak rzeczywiście?<br />
Jeszcze raz mogę jedynie powiedzieć, że gra poznawcza<br />
jest grą wieloelementową, w której pojęcie różnych<br />
poziomów jest względne. Zamiast o nich mówić, a zatem<br />
używać matafory wertykalnej, by tak rzec, wolałbym,<br />
abyśmy mówili i myśleli o poznaniu raczej jak o<br />
sieci, w której wszystkie elementy są ze sobą powiązane<br />
wzajemnymi zależnościami. Namawiam zatem do<br />
używania metafory o charakterze horyzontalnym, aby<br />
zrozumieć praktyki poznawcze.<br />
Finkielkraut nie zwrócił także uwagi na aspekt<br />
stricte polityczny postkultury – tej ponowoczesnej<br />
formy wolności. Na ile nostalgię za kulturą tradycyjną<br />
można utożsamić z nostalgią za którymś z<br />
dawnych modeli i systemów władzy, niezależnie<br />
od tego, czy objawia się ona na poziomie świadomości<br />
czy w podświadomości?<br />
Nie wiem co ma oznaczać owa „postkultura”. Z jakąś<br />
kulturą mamy zawsze do czynienia, nawet jeśli<br />
uważamy, że coś czy ktoś jest jej pozbawiony. Pojęcie<br />
kultury występuje generalnie w dwóch zasadniczych<br />
sensach: wartościującym i opisowym. W tym pierwszym<br />
można mówić o braku kultury,<br />
w tym drugim już nie. Jak rozumiem<br />
Finkielraut używa pojęcia kultury w<br />
sensie wartościującym, mówiąc więc<br />
o „postkulturze”, chce powiedzieć, że<br />
żyjemy w niekulturalnych czasach. To<br />
oczywiście wiąże się z kolei z jakimś<br />
przekonaniem, czym są czasy kulturalne.<br />
Podejrzewam, że w przypadku<br />
Finkielrauta w grę wchodzi jakieś konserwatywne<br />
wyobrażenie „starych dobrych<br />
czasów”. Kłopot z nim jest taki,<br />
że z reguły „owe stare dobre czasy”<br />
wcale nie były takie dobre, nie mówiąc<br />
już o tym, że powrót do nich jest niemożliwy.<br />
Wielu sądzi, że podstawową kategorią<br />
rzeczywistości są dzisiaj zderzenia.<br />
W tym i między nowoczesnością<br />
a tradycją. Określiłbym je jako zderzenia<br />
czołowe, ponieważ nastąpiła<br />
„śmierć aren”. Historia była jedną z<br />
nich, aranżując „kontakty fizyczne”<br />
różnych konkurujących podmiotów.<br />
Inną arenę stanowiła kultura. Każda<br />
kultura zawierała w sobie element<br />
„buforowania” starcia z „innymi”. Żyjemy<br />
w stanie zawieszenia wszelkich<br />
zapośredniczeń. Istnieje możliwość<br />
racjonalizacji tej powszechnej sytuacji<br />
bezpośredniości? Ani jednostki,<br />
ani zbiorowości nie radzą sobie z nią.<br />
Powrót zaś do niegdysiejszych „zapośredniczeń”<br />
nie wydaje się człowiekowi<br />
współczesnemu zbyt atrakcyjny.<br />
Zderzeń, o których Pan mówi, jest dziś<br />
więcej z oczywistego względu: więcej jest<br />
kontaktów. Problem jest jednak dosyć stary:<br />
jak ułożyć sobie życie z kimś, z kim jest nam<br />
nie po drodze w sensie światopoglądowym<br />
czy aksjologicznym (etycznym i estetycznym).<br />
Sposobów radzenia sobie z tym problemem,<br />
a jest to po prostu problem inności,<br />
było co najmniej kilka, w tym m.in. zniszczenie<br />
i getoizacja. Na Zachodzie, od jakiegoś<br />
czasu wiemy już, że strategii tych nie wolno<br />
stosować. Pozostaje dialog, wzajemne poznawanie<br />
się, tolerancja. Nic lepszego dotąd nie<br />
wymyślono.<br />
„Stan bezpośredniości” tworzy pewne<br />
uniwersum agresji. Wszelkie byty, również<br />
językowe (wszelkie identyczności), stają się<br />
niezależnymi, samoistnymi źródłami agresji:<br />
kulturowej, symbolicznej, obyczajowej,<br />
duchowej (tradycje duchowe obrażają tradycje<br />
materialistyczno-świeckie i vice versa).<br />
36
Można byłoby powiedzieć w języku Konrada Lorenza,<br />
że cierpimy na brak rytualizacji agresji lub<br />
inaczej – form aranżacji powszechnej energii.<br />
Stan występowania obok siebie tego, co kiedyś było<br />
rozdzielone, stan jednoczesności pewnych opcji kulturowych<br />
czy aksjologicznych, występowania ich<br />
w tym samym miejscu i czasie, może wywoływać i<br />
wywołuje często irytację. Czasami prowadzi ona do<br />
agresji. Szczególnie wtedy, gdy staje się nam ciasno<br />
w jakimś miejscu. Z jej wybuchami trzeba się zatem<br />
liczyć. Ale wypracowaliśmy też przez lata (czy<br />
raczej wieki) pewne sposoby radzenia sobie z tą<br />
sytuacją, na przykład poprzez budowanie wspólnoty<br />
utwierdzających siebie w swych przekonaniach<br />
wyznawców, pokojowo nastawionych do innych.<br />
Ideę tolerancji. Cierpliwość. Ciekawość. Wreszcie<br />
wyuczoną obojętność. Jakoś sobie radzimy i<br />
będziemy sobie radzić stosując zamiennie różne<br />
z wymienionych powyżej sposobów życia ze sobą<br />
w warunkach zagęszczenia (niekoniecznie pojmowanego<br />
dosłownie).<br />
Jak Pan odnosi się do idei postspołeczeństwa?<br />
Byłby to jakiś byt konkretny etnicznie,<br />
kulturowo, historycznie (w sensie genealogicznym),<br />
politycznie, czy raczej „pewien” stan,<br />
tryb dostępu do kolejnej fazy rozwojowej, metapoziom?<br />
A jako tryb, metapoziom – podlegałby<br />
procesowi zawłaszczania, czy raczej<br />
utożsamiał całość przemian, które określamy<br />
mianem globalizacji właśnie?<br />
Nie wiem, czym miałoby być postspołeczeństwo,<br />
tak jak nie wiem, czym miałaby być „postkultura”.<br />
Społeczeństwa istnieją i będą istnieć,<br />
tak jak istniała i będzie istnieć kultura. Społeczeństwo<br />
czy kultura mogą co najwyżej zmieniać<br />
swoje formy, i to się dzieje. Nic więcej.<br />
Należy się bacznie temu przyglądać i unikać<br />
tendencji do histerycznego wyolbrzymiania<br />
pewnych procesów. Każde społeczeństwo i<br />
każda kultura mają wbudowane w siebie mechanizmy<br />
przywracania równowagi. Sądzę, że<br />
zadziałają one także w przypadku takich procesów<br />
jak globalizacja. Można mieć nadzieję,<br />
że jej jednostronność (globalizuje się jak na<br />
razie głównie to, co zachodnie, a dokładniej<br />
– amerykańskie) zostanie z czasem wyeliminowana.<br />
Bardzo bym sobie tego życzył, upierając<br />
się przy okazji przy tym, że dobrowolne<br />
przejęcie gdzie indziej politycznych wzorów<br />
liberalno-demokratycznej kultury zachodniej<br />
wyszłoby wszystkim na zdrowie. Rozumiem<br />
jednak, że nie wszędzie jest to możliwe. To<br />
już jednak temat na inną rozmowę.<br />
Andrzej Szahaj – ur. w 1958 r., prof. dr hab., filozof i historyk<br />
idei, zajmuje się przede wszystkim filozofią polityki i<br />
kultury. Kieruje Zakładem Filozofii Współczesnej w Instytucie<br />
filozofii UMK w Toruniu. Członek Komitetu Nauk<br />
Filozoficznych PAN oraz Komitetu Nauk o Kulturze PAN.<br />
Za swego mistrza intelektualnego uważa Richarda Rorty-<br />
’ego, z którym współpracował w trakcie kilku staży naukowych.<br />
Zwolennik neopragmatyzmu oraz kulturalizmu.<br />
Autor książek: „Krytyka, emancypacja, dialog. Jurgen<br />
Habermas w poszukiwaniu nowego paradygmatu teorii<br />
krytycznej”, „Ironia i miłość. Neopragmatyzm Richarda<br />
Rorty’ego w kontekście sporu o postmodernizm”,<br />
„Zniewalająca moc kultury: artykuły i szkice z filozofii<br />
kultury, poznania i polityki”, „Jednostka czy wspólnota?<br />
Spór liberałów z komunitarystami a «sprawa polska»”,<br />
„E pluribus unum? Dylematy wielokulturowości i politycznej<br />
poprawności”, „Filozofia polityki” (wraz z<br />
Markiem N. Jakubowskim). Stypendysta wielu fundacji,<br />
między innymi Fulbrighta, Mellona, Kościuszkowskiej<br />
i Rockefellera. Stażysta uniwersytetów w<br />
Oxfordzie, Cambridge, Leeds, St. Andrews, Berkeley<br />
(University of California), Charlottesville (University<br />
of Virginia), Palo Alto (Stanford University).<br />
Współpracuje z tygodnikiem idei „Europa” (dodatek<br />
do „Dziennika”).<br />
37
Aleksandra Rudzka<br />
Ukazało<br />
się właśnie trzecie wydanie „Pątników<br />
z Macierzyzny” Mariana Pankowskiego, autora m.in.<br />
„Rudolfa” i „Balu wdów i wdowców”. Jest to książka<br />
naprawdę niezwykła i ze wszech miar godna polecenia.<br />
Akcja toczy się wokół powrotu starego profesora,<br />
pracującego za granicą, do ojczyzny swego dzieciństwa<br />
(Kartoflandii), posiadającej wiele ze znamion<br />
polskości. Pretekstem do powrotu jest zjazd absolwentów<br />
szkoły, do której profesor uczęszczał jako chłopiec.<br />
Sytuacja wydaje się dziwna i niejasna, ponieważ<br />
przebieg podróży poznajemy podsłuchując niejako<br />
rozmowę profesora z jego przyjacielem, którego napotkał<br />
parę lat po wspomnianej podróży. Rozmowa ta<br />
tworzy bardzo atrakcyjną ramę narracji, której mroku<br />
dodają jeszcze role, jakie przyjęli rozmówcy. Narrator<br />
jest zapamiętałym poetą nadającym chwili, o której<br />
mówi, „znamiona niezwykłości i malowniczości”, jego<br />
przyjaciel natomiast demaskuje na każdym kroku<br />
przemycane chwyty literackie, sprowadzając poetę do<br />
poziomu szarej rzeczywistości, w opisie czasem wręcz<br />
wulgarnej. Sam temat rozmowy jest bardzo poważny,<br />
ponieważ w czasie podróży do ojczyzny profesor<br />
wplątał się w wybór osoby mającej zostać poleconą<br />
władzom kościelnym jako lokalna święta. Kandydatury<br />
są trzy, z czego najatrakcyjniejszą wydaje się kandydatura<br />
Anieli – prostytutki, która swe grzechy opłaciła<br />
pracą w szpitalu podczas wojny. Postać prostytutki<br />
przewija się przez wszystkie wątki powieści. Czytelnik<br />
dowiaduje się o prawie świętej Anieli więcej szczegółów<br />
niż o samym profesorze – narratorze. Oglądając<br />
kolejne miejsca, świadków jego dawnego życia, widzi<br />
on kolejne wcielenia siebie, porównuje z tym, kim jest<br />
dzisiaj, ale wszystkiemu temu zawsze przygląda się<br />
Aniela, albo jakaś postać będąca jej powieleniem, na<br />
przykład Róża – kochanka czy zmarła matka. Kandydatura<br />
prostytutki wydaje się najbardziej pociągająca,<br />
ponieważ tylko ona przeszła prawdziwą transformację.<br />
Przemierzając ciernistą drogę od grzesznicy do świętej<br />
stała się kolejnym z wielu literackich przywołań<br />
biblijnej Marii Magdaleny. Aniela jest tak naprawdę<br />
jedyną realną i pełnokrwistą postacią w plastikowoodpustowym<br />
świecie Kartoflandii. Mimo iż ta książka<br />
powstała w 1987 roku i opisuje fikcyjny świat, to jest<br />
czymś w rodzaju przypowieści idealnie charakteryzującej<br />
współczesną polską rzeczywistość religijną, czyli<br />
nasze polskie sacrum. Jest tu wszystko: pielgrzymki<br />
bardziej dla rekreacji niż dla ducha, kulisy handlu<br />
podrabianymi relikwiami i dewocjonaliami importowanymi<br />
z zagranicy, no i oczywiście jedynie słuszna<br />
moralność prawdziwych katolików. Bardzo prymitywne<br />
i zachowawcze czynności kultowe wczepione są tu<br />
głęboko w świadomość mieszkańców i regulują ich<br />
jałowe szare życie. Narrator też ulega temu czarowi i<br />
cofając się do swych korzeni wszystko widzi w odniesieniu<br />
do religii. Jeśli opisuje zimę i śnieg, to jest to<br />
śnieg wigilijny, nawet w styczniu. Wszystkim cudom<br />
wiosennym przyporządkowana jest pora wielkanocna,<br />
a pełnię szczęścia wyraża dźwięk dzwonów i okrzyk<br />
„Chrystus zmartwychwstał”. Cały ten religijny patos i<br />
rozmyślania kanonizacyjne profesora stanowią bardzo<br />
dobre tło dla wszystkiego, co się dzieje w tej powieści.<br />
A co się dzieje?<br />
Trudno naprawdę stwierdzić, gdyż sposób opowiadania<br />
narratora-gawędziarza nie należy do najprostszych<br />
i wymaga od czytelnika wiele skupienia. „Pątnicy<br />
z Macierzyzny” to powieść surrealistyczna, szalona,<br />
bujna i nieokiełznana. Wydarzenia mieszają się tu ze<br />
sobą, przeplatają w sposób dziwaczny, a jedyny porządek,<br />
jaki tu można znaleźć, to porządek skojarzeń.<br />
Widać, że autor wzorował się na poezji dwudziestolecia,<br />
ale jego zieloności, brzęczenia i malinowe chruśniaki<br />
ewoluowały znacznie i to w niezwykły sposób.<br />
Mimo ważkiego tematu religijno-patriotycznego<br />
(wszak i wojna się tu co i rusz przewija) znaleźć można<br />
takie rodzynki jak: „holendrujące jeżynki”, „bananowe<br />
pąki ekstrementów”, czy „w dębach dziuple<br />
gwałcone”. Zaprawdę niezwykły to świat oglądany<br />
przez pryzmat tak spoetyzowanego języka. Eksperymenty<br />
Pankowskiego sięgnęły zresztą nie tylko języka,<br />
ale i systemu składniowego. Urodził się w głowie pisarza<br />
zupełnie nowy język, którego reguły poznajemy i<br />
podziwiamy z każdą stroną. Trzeba się nauczyć smakować<br />
to wysublimowane cudo ironii, by na koniec<br />
móc zaśmiać się szczerze z religijnej polskości, która<br />
ukazana w tym świetle ma przedziwne oblicze. „Pątnicy<br />
z Macierzyzny” to krzywe zwierciadło odbijające<br />
całą sztuczność, zgniliznę i śmieszność tego, co kiedyś<br />
było naszą duchowością, a w książce ewoluuje ku<br />
czemuś przerażającemu. Finałem bowiem tego odpustowego<br />
pędu jest scena zbiorowego piersią karmienia.<br />
Tłum kobiet zagarnia do swych mlecznych piersi<br />
tłum mężczyzn, niczym Aniela – wszechkobiecość,<br />
swych kochanków, w wielkim akcie miłości karmi ich<br />
życiodajnym płynem. Szalona wyobraźnia Mariana<br />
Pankowskiego wyprodukowała bardzo sugestywny obraz<br />
tłumu pielgrzymkowego, który wydaje się zapewne<br />
dość dziwaczny, ale wszystkim, którzy zdecydują<br />
się na lekturę tej książki, zapewne tak jak mi wyda się<br />
zupełnie naturalny.<br />
Zapraszam serdecznie do zanurzenia się w rzeczywistość<br />
Kartoflandii, by inaczej spojrzeć na Polskę<br />
współczesną.<br />
Marian Pankowski, Pątnicy z Macierzyzny,<br />
Wyd. korporacja ha!art.,<br />
Kraków 2007.<br />
38
Marta Więckiewicz<br />
Seria wydawnicza Key Concepts dotyczy kluczowych<br />
pojęć z zakresu nauk społecznych. W Wielkiej<br />
Brytanii cykl wyszedł nakładem wydawnictwa Polity<br />
Press. Jako potencjalnych odbiorców wskazano przede<br />
wszystkim osoby interesujące się socjologią, politologią,<br />
stosunkami międzynarodowymi, ekonomią,<br />
dziennikarstwem i kulturoznawstwem. Patronat nad<br />
polską edycją przygotowaną przez wydawnictwo Sic!<br />
objął profesor Zygmunt Bauman, którego książki od<br />
kilku lat regularnie ukazują się nakładem Polity Press.<br />
Bauman tak scharakteryzował cykl Key Concepts: „O<br />
takich monografiach każdy student socjologii marzy:<br />
zwięzłe, choć ogarniające całość istniejącej wiedzy o<br />
przedmiocie, napisane przez znakomitych specjalistów,<br />
a przejrzyście skonstruowane i przejrzyście wyłożone,<br />
naraz zaoszczędzające żmudnych poszukiwań<br />
i zachęcające do dalszych, świadomie ukierunkowanych<br />
studiów. A zestaw tytułów tak jest przez redaktorów<br />
serii skomponowany, by dostarczyć rzetelnej<br />
informacji o każdym zagadnieniu, przez jakie przyjdzie<br />
studentom przegryzać się w trakcie ich studiów”.<br />
Cykl obejmuje dwadzieścia tomów prezentujących<br />
zagadnienia uznane za kluczowe dla nauk społecznych:<br />
„Fundamentalizm”, „Nacjonalizm”, „Władza”,<br />
„Demokracja”, „Etniczność”, „Prawa człowieka”,<br />
„Prawa mniejszości”, „Rynek”, „Lud”, „Konsumpcja”,<br />
„Bieda”, „Liberalizm”, „Koncepcje »ja«”, „Kultura”,<br />
„Rządzenie”, „Zdrowie”, „Niepełnosprawność”,<br />
„Sprawiedliwość”, „Społeczeństwo sieci”, „Czas”.<br />
Część tytułów jest już dostępna na polskim rynku.<br />
Autorem książki „Władza” jest John Scott, profesor<br />
socjologii na uniwersytecie w Essex i w Bergen. Opracowanie<br />
dotyczy pojęcia „władza” oraz związanych z<br />
nim problemów. Scott skupia się na zagadnieniach<br />
takich jak: wzorce władzy, kierowanie i władza suwerenna,<br />
nacisk i kształtowanie polityki, ograniczenia i<br />
hegemonia, dyscyplina i władza ekspercka, protest i<br />
zbiorowa mobilizacja oraz władza międzyosobowa.<br />
Autor odwołał się do teorii wielu badaczy, m.in.: Maxa<br />
Webera, Michela Foucaulta i Jürgena Habermasa.<br />
Scottowi przyświecała myśl, aby pokazać zasadniczą<br />
ideę władzy, którą można dostrzec w różnorodnych<br />
formach rządzenia. Napisał: „istnieje pewna zasadnicza<br />
idea w pojęciu władzy, która może zostać prześledzona<br />
począwszy od jej form najbardziej podstawowych<br />
po najbardziej złożone wzorce panowania”.<br />
Scott przedstawił władzę jako formę związku przyczynowego<br />
polegającego na wywoływaniu skutków, a także<br />
jasno sprecyzował pojęcie „władza społeczna”.<br />
Autor opisuje nurty obecne w dyskusjach dotyczących<br />
istoty władzy, prezentuje liczne teorie podkreślające<br />
odmienne aspekty badań nad ideą panowania.<br />
Wśród wielu rozróżnień wprowadzonych przez Scotta<br />
znajduje się też podział obrazujący formy władzy, jakimi<br />
są: siła, manipulacja, nadawanie znaczeń i uprawomocnianie.<br />
Scott powołuje się również na typologię<br />
elit politycznych opracowaną przez Vilfredo Pareto, a<br />
opartą na pomysłach Machiavellego, i wymienia władzę<br />
typów takich jak: lwy, lisy, sowy i niedźwiedzie,<br />
którym odpowiadają kolejno odpowiednie środki:<br />
przymus, zachęta, kierowanie i władza ekspercka.<br />
Scott zaznacza, że są to typy idealne, które rzadko<br />
występują w czystej postaci. Autor porusza także zagadnienie<br />
rekrutacji do sfery elit. Odwołuje się między<br />
innymi do kryterium płci jako istotnego czynnika<br />
branego pod uwagę w procesie rekrutacyjnym.<br />
Rozważania Scotta w książce „Władza” koncentrują<br />
się nie tylko na kwestii panowania, ale i na problemie<br />
przeciwstawiania się władzy. Autor opracowania podkreślił,<br />
że stosunki władzy zakładają możliwość wystąpienia<br />
konfliktu, oporu przeciwko władzy. Może to być<br />
reakcja jednostkowa lub zbiorowe działanie przeciwko<br />
przywództwu. Nacisk i protest to podstawowe formy<br />
przeciwdziałania władzy, jakie wyróżnia Scott. Akcentuje<br />
on również możliwość globalnego protestu, a w<br />
związku z tym przedstawia związek oporu przeciwko<br />
władzy z globalizacją.<br />
Szczególny nacisk autor kładzie na kwestie natury<br />
politycznej i ekonomicznej – uznaje bowiem politykę<br />
i ekonomię za główne dziedziny dotyczące władzy.<br />
Analizuje różne aspekty władzy państwowej (łącznie<br />
z zarządzaniem fiskalnym i biurokracją), bada struktury<br />
władzy w przedsiębiorstwach. Jeden z rozdziałów<br />
książki Scott poświęcił również władzy międzyosobowej.<br />
To zagadnienie jest niezwykle istotne, choć<br />
bywa pomijane – w końcu władza kojarzy się raczej<br />
z polityką niż z życiem rodzinnym. Tymczasem Scott<br />
rozpatruje zjawisko patriarchatu właśnie w kontekście<br />
władzy. Zauważa, że władza międzyosobowa nie<br />
jest pozbawiona struktury, choć często ma charakter<br />
nieformalny. Autor stwierdził: „Jednostka może (...)<br />
czerpać swą władzę ze swej siły fizycznej, atrakcyjności<br />
oraz kompetencji retorycznych, a także ze swych<br />
dochodów oraz kontaktów politycznych”.<br />
Scott trafnie zdefiniował pojęcie „władza”, którym<br />
często się posługujemy, ale trudno jest nam jednoznacznie<br />
określić jego znaczenie. Zaletą książki jest<br />
to, że zjawisko władzy nie zostało przez autora ograniczone<br />
jedynie do sfery polityki. Opracowanie może<br />
zostać potraktowane zarówno jako podsumowanie<br />
niezbędnych informacji dotyczących władzy, jak również<br />
impuls do rozpoczęcia własnych poszukiwań.<br />
Osoby zajmujące się naukami społecznymi znajdą tu<br />
podstawowe wiadomości dotyczące teorii władzy, najważniejsze<br />
pojęcia związane z tym zagadnieniem.<br />
39
Jak przyznał sam autor, złożone zjawisko władzy<br />
zostało przez niego przedstawione jedynie „w najogólniejszym<br />
zarysie”. Scott określił książkę jako „nieukończone<br />
zadanie”. Wskazał, że celem opracowania<br />
jest zachęcenie czytelników do własnych poszukiwań<br />
i do zapoznawania się z opracowaniami, na które powoływał<br />
się we „Władzy”.<br />
Kolejny z dostępnych na polskim rynku tytułów z<br />
serii Key Concepts to „Fundamentalizm” Steve’a<br />
Bruce’a. W centrum zainteresowania profesora socjologii<br />
z uniwersytetu w Aberdeen są procesy wpływające<br />
na umacnianie się pozycji ruchów fundamentalistycznych.<br />
Autor podjął zagadnienie kontrowersyjne i<br />
warte uwagi. Reguła politycznej poprawności wymusza<br />
ostrożność w posługiwaniu się drażliwymi pojęciami.<br />
Fundamentalizm jest jednym z nich.<br />
Bruce skupia się na ideologiach religijnych leżących<br />
u podstaw ruchów ekstremistycznych. Analizuje okoliczności,<br />
których wynikiem jest wzrost znaczenia<br />
nowej chrześcijańskiej prawicy w Stanach Zjednoczonych,<br />
a także rozpatruje przyczyny rewolucji islamskiej<br />
w Iranie. Bruce podzielił swoje opracowanie na<br />
pięć rozdziałów. W dwóch pierwszych omawia związek<br />
przemocy z ekstremizmem religijnym oraz stosunek<br />
fundamentalistów do nowoczesności, a następnie<br />
przechodzi do przedstawienia fundamentalizmu islamskiego<br />
i sytuacji nowej chrześcijańskiej prawicy w<br />
Stanach Zjednoczonych. Na zakończenie prezentuje<br />
przyczyny i skutki fundamentalizmu, a także ukazuje<br />
różne rodzaje fundamentalizmu w perspektywie porównawczej.<br />
Wprowadzony przez Bruce’a podział na fundamentalizm<br />
jednostkowy i wspólnotowy to istotne rozróżnienie,<br />
dzięki któremu autorowi udało się uniknąć<br />
uogólnień i traktowania odmiennych zjawisk w taki<br />
sam sposób. Jednocześnie odnajduje on pewne elementy<br />
wspólne dla różnych odmian fundamentalizmu<br />
(na przykład dogmatyzm, monoteizm, oparcie<br />
na przekonaniu, że tekst będący źródłem idei jest nieomylny<br />
i kompletny). Teoria Bruce’a zakłada, że niektóre<br />
religie łatwiej niż inne prowadzą do fundamentalizmu.<br />
Autor bada powody, dla których w obrębie<br />
jednych religii ruchy fundamentalistyczne formują<br />
się łatwiej niż w obrębie innych. Zaznacza jednak: „W<br />
obrębie każdej religii istnieją elementy konserwatywne<br />
i tradycjonalistyczne”.<br />
Bruce podkreśla moc tkwiącą w religii. Traktuje ideologię<br />
religijną jako siłę, która jest w stanie wywołać<br />
rewolucję i zachwiać ładem ustalonym przez państwo.<br />
Autor umieszcza analizowane zjawiska w szerszym<br />
kontekście: historycznym, społecznym, politycznym,<br />
kulturowym i religijnym, co sprawia, że nawet czytelnik<br />
dotąd niezainteresowany zagadnieniem fundamentalizmu<br />
może je poznać z różnych stron. Tym<br />
samym autor ukazuje religię nie jako byt oderwany od<br />
rzeczywistości, ale w pełni związany z przemianami<br />
cywilizacyjnymi, społecznymi, kulturowymi. Bruce<br />
stwierdza, że fundamentalizm stanowi odpowiedź na<br />
zmiany polegające na ograniczaniu udziału religii w<br />
życiu publicznym, czym skłania do refleksji nad miejscem<br />
religii we współczesnym świecie.<br />
„Fundamentalizm” jest adresowany do studentów<br />
socjologii religii i religioznawstwa. Czytelnicy, którzy<br />
zaczynają zaznajamiać się z zagadnieniem fundamentalizmu,<br />
na pewno odnajdą w opracowaniu Bruce’a<br />
impuls do dalszych poszukiwań. Na uwagę zasługuje<br />
prosty język i barwny styl dyskursu sprawiający, że<br />
książkę czyta się z przyjemnością.<br />
Następna pozycja z serii Key Concepts to „Rynek”<br />
autorstwa Alana Aldridge’a, socjologa kultury z uniwersytetu<br />
w Nottingham. Podobnie jak John Scott<br />
przedstawiał najważniejsze teorie dotyczące władzy,<br />
tak Aldridge skupia się na podstawowych teoriach<br />
związanych z pojęciem rynku. Badacz rozpatruje zagadnienia<br />
takie jak: rozwój rynku, kapitalizm, wolny<br />
rynek czy społeczna rzeczywistość rynków. Książka<br />
jest adresowana do studentów i naukowców zajmujących<br />
się socjologią życia ekonomicznego i socjologią<br />
polityczną.<br />
Słowo „rynek” często pojawia się w mediach. Słyszymy,<br />
że „rynek reaguje prawidłowo”, że czyjś „udział<br />
w rynku się zwiększa”, że „rynki idą w górę”. Czym<br />
w takim razie jest ów rynek? Na to pytanie próbuje<br />
odpowiedzieć autor wspomnianego opracowania. We<br />
wprowadzeniu do swojej książki Aldridge zadaje pytanie:<br />
„Dlaczego, biorąc pod uwagę różnorodność i skalę<br />
konfliktów interesów jednostek i grup społecznych,<br />
społeczeństwu udaje się funkcjonować?”. Odpowiedź<br />
brzmi: „porządek społeczny produkowany jest nie<br />
przez centralne planowanie oraz administrowanie<br />
systemami zarządzania i kontroli, ale dzięki nieplanowanemu,<br />
wzajemnemu dostosowaniu się ogromnej<br />
liczby zwyczajnych aktorów, z których składa się<br />
społeczeństwo”. Aldridge zaznacza, że ta odpowiedź<br />
jest upraszczająca i niewystarczająca, natomiast może<br />
stanowić punkt wyjścia do dalszych rozważań.<br />
Niewątpliwą zaletą jest podejście autora do badanego<br />
tematu. Aldridge ukazuje rynki jako konfiguracje<br />
socjokulturowe. Umieszczenie zagadnienia rynku<br />
w tak szerokim kontekście sprawia, że książka może<br />
zaciekawić nie tylko osoby interesujące się ekonomią,<br />
ale także socjologią czy kulturoznawstwem. W książce<br />
nie zabrakło nawet kontekstu religijnego, ponieważ<br />
Aldridge odwołuje się do Maxa Webera i jego teorii<br />
dotyczącej ekonomicznych aspektów etyki protestanckiej.<br />
Autor podkreśla, że teorie rynkowe nie dotyczą<br />
jedynie ekonomii, ponieważ zawierają one (wyrażone<br />
wprost bądź pośrednio) wizje prawidłowo funkcjonującego<br />
społeczeństwa.<br />
Kluczem do zrozumienia mechanizmów rynkowych<br />
jest zasada sformułowana przez Adama Smitha dotycząca<br />
„niewidzialnej ręki rynku”. Aldridge jest zwolennikiem<br />
tej teorii, ale jednocześnie dystansuje się od<br />
pisania hymnów pochwalnych na cześć wolnego rynku<br />
i broni teorii Smitha przed mylnymi interpretacjami.<br />
Odnosi się również do rynkowego fundamentalizmu,<br />
a więc do przekonania o powszechnych korzyściach<br />
płynących z mechanizmów wolnorynkowych.<br />
Autor „Rynku” zdaje sobie sprawę z faktu, że omawia<br />
pojęcie ważne we współczesnym świecie i, jak zaznacza,<br />
jest to jedno z kluczowych pojęć, „przez które<br />
zachodnie społeczeństwa rozumieją same siebie”.<br />
40
Definiowanie społeczeństw zachodnich w kontekście<br />
rynku odbywa się na zasadzie przeciwieństwa wobec<br />
państw Trzeciego Świata, czy wobec komunizmu, którego<br />
upadek jest dla autora znakiem triumfu rynku.<br />
Rynek jest jednym z najważniejszych pojęć charakteryzujących<br />
współczesny świat, jednak to konsumpcję<br />
uznaje się za wyróżnik dzisiejszych społeczeństw<br />
zachodnich. Oczywiście te pojęcia są ze sobą powiązane,<br />
natomiast „konsumpcja” wydaje się być sztandarowym<br />
hasłem, kluczowym pojęciem współczesności.<br />
W książce „Konsumpcja” Alan Aldridge skupił się<br />
na zagadnieniach takich jak: stereotyp konsumenta,<br />
produkcja a konsumpcja, społeczeństwo konsumpcyjne,<br />
aktywizm konsumencki. Aldridge zwrócił też<br />
uwagę na zmieniającą się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu<br />
lat rolę organizacji konsumenckich. Nie<br />
zabrakło również słynnego pojęcia makdonaldyzacja i<br />
mniej znanego - disneizacja.<br />
Słowa „konsumować” i „konsument”, jak przypomina<br />
autor książki, miały niegdyś negatywną wymowę.<br />
Wiązano je z niszczeniem, z marnowaniem. Dziś o<br />
konsumpcji mówi się przede wszystkim jako o zjawisku<br />
pożądanym. Ekonomiści, przedsiębiorcy czy<br />
politycy oczekują wzrostu konsumpcji, a w związku z<br />
tym wzrostu gospodarczego, wzrostu dobrobytu społeczeństwa.<br />
Jedynie organizacje ekologiczne alarmują,<br />
że wzrost konsumpcji to jedna z przyczyn kryzysu<br />
ekologicznego.<br />
Autor książki nie podchodzi do zjawiska konsumpcji<br />
w sposób emocjonalny. Skupia się na analizowaniu teorii<br />
wielu badaczy, wskazuje na zróżnicowane postawy<br />
obecne w dyskusjach na temat konsumpcji. Aldridge<br />
zwraca uwagę na to, że debaty na temat konsumpcji<br />
nie prowadzą do opracowania jednolitej wizji tego<br />
zjawiska, a w ich wyniku powstają różnorodne koncepcje<br />
dotyczące konsumpcjonizmu. Już samo pojęcie<br />
konsumeryzm ma wiele definicji. Aldridge wskazuje<br />
na to, że konsumeryzm jest traktowany jako ruch<br />
społeczny, sposób życia i ideologia. Badacz zwraca<br />
uwagę na fakt, że w dyskusjach na temat konsumpcji<br />
nie można uciec od wartościowania, od przedstawiania<br />
konkurencyjnych wizji dobrego życia.<br />
Autor przedstawia także konsekwencje wynikające z<br />
utrwalania się modelu społeczeństwa konsumpcyjnego,<br />
w którym wszystkie życiowe problemy można rozwiązać<br />
poprzez zakup odpowiedniego produktu lub<br />
poprzez skorzystanie z właściwej usługi. Jest to świat<br />
reklam i innych form promocji służących ugruntowaniu<br />
określonych postaw – tu konsumpcja nadaje życiu<br />
sens, decyduje o pozycji w społeczeństwie. Aldridge<br />
rozważa także kwestię, czy konsumpcjonizm oferuje<br />
wybór, czy raczej opiera się na pozorach wolności.<br />
Książka „Konsumpcja” skłania również czytelnika<br />
do zadania sobie pytania: czy od społeczeństwa konsumpcyjnego<br />
można uciec?<br />
Atutem książki są jasne podziały, dokonywane przez<br />
Aldridge’a klasyfikacje, rozróżnienia. Wnoszą one<br />
porządek w nieuporządkowany świat debat, sporów<br />
teoretycznych dotyczących analizowanego pojęcia.<br />
Skrótowe ujęcie, z jakim mamy do czynienia w tej<br />
książce, pozwala na przedstawienie wielu wizji konsumpcji,<br />
konsumeryzmu i społeczeństwa konsumpcyjnego.<br />
Wydawca podkreślił, że opracowanie może<br />
służyć studentom i badaczom zajmującym się socjologią<br />
życia ekonomicznego, socjologią ekonomiczną i<br />
polityczną.<br />
Książki z serii Key Concepts mają wiele cech wspólnych<br />
ze względu na standardy przyjęte przez wydawców<br />
dla całego cyklu. Z tym wiąże się podobna<br />
objętość książek, zbliżone podejście do opisu rzeczywistości<br />
poprzez analizę wybranych haseł, podobne<br />
ujęcie tematów. Wątpliwości czytelnika może wzbudzić<br />
wybór pojęć, które stały się tematami książek.<br />
Którym pojęciom można bowiem nadać status kluczowych?<br />
Odpowiedź na to pytanie odnajdziemy w<br />
„Konsumpcji” Aldridge’a. Odwołuje się on do metafory<br />
klucza, a więc za kluczowe pojęcia uznaje te,<br />
które otwierają drzwi do nowych możliwości, ułatwiają<br />
poznanie świata, coś odkrywają. Autorzy przywołanych<br />
tu opracowań nie narzucali jednego wzorca<br />
definiowania pojęć, ale poprzez przywoływanie wielu<br />
teorii przedstawiali różne możliwości.<br />
Polity Press jest jednym z wiodących wydawców<br />
książek z zakresu nauk społecznych. Wydawnictwo<br />
zajmuje się przede wszystkim dwiema dziedzinami.<br />
Pierwsza z nich to publikowanie nowatorskich prac<br />
badaczy światowej klasy. Do drugiej można zaliczyć<br />
opracowania adresowane do uczniów i studentów.<br />
Cykl Key Concepts stanowi połączenie tych dwu<br />
przedmiotów zainteresowania wydawnictwa. Seria została<br />
przygotowana z myślą o osobach, które zaczynają<br />
zajmować się poszczególnymi zagadnieniami. Key<br />
Concepts ma przede wszystkim ułatwić studentom<br />
zapoznanie się z pojęciami ważnymi w naukach społecznych,<br />
z podstawowymi teoriami, a także zachęcić<br />
do sięgnięcia po inne, bardziej wyczerpujące publikacje.<br />
Choć studenci i badacze to podstawowa grupa<br />
docelowa wskazana przez wydawców, to z pewnością<br />
zwięzłe, spójne i napisane przystępnym językiem<br />
opracowania mogą zaciekawić nie tylko studentów,<br />
ale i inne osoby zainteresowane zagadnieniami z zakresu<br />
nauk społecznych. Jak to określił Edwin Bendyk,<br />
seria stanowi „swoisty niezbędnik inteligenta na czasy<br />
pojęciowego zamętu”.<br />
Alan Aldridge, Konsumpcja,<br />
przeł. Maciek Żakowski;<br />
Alan Aldridge, Rynek,<br />
przeł. Maciek Żakowski;<br />
Steve Bruce, Fundamentalizm,<br />
przeł. Sławomir Królak;<br />
John Scott, Władza,<br />
przeł. Sławwomir Królak,<br />
Wyd. Sic!,<br />
Warszawa 2007.<br />
41
Marta Konarzewska<br />
„<br />
”<br />
Prawdziwa przygoda jest wtedy, gdy coś cię<br />
zaskakuje i wchodzisz w świat zupełnie nieprzewidywalny.<br />
W powieści przygodowej przypadkowość w<br />
swej cudowności pochłania życie bohatera, który całkowicie<br />
się w niej zatraca. Nieprzewidywalność prowadzi<br />
cię coraz dalej i dalej, a twoje życie już nigdy<br />
nie będzie takie samo.<br />
Dlaczego od tego zaczynam? Czy chcę szaleńczo<br />
sklasyfikować książkę Anny Laszuk (zbiór opowieści<br />
lesbijek o ich codziennym życiu) jako powieść przygodową?<br />
Czy chcę powiedzieć, że bohaterki, które snują<br />
zwyczajne, przyszarzone rutynową egzystencją narracje<br />
o zakupach w OBI, czy erotycznych spojrzeniach<br />
przy codziennym obieraniu ziemniaków są - niczym<br />
Robinson Cruzoe - bohaterkami przygody? – Nie. To<br />
ja jestem tą bohaterką.<br />
Kiedy się zaczynała, sądziłam, że będzie raczej nudno,<br />
jakoś dziennikarsko, nachalnie, socjologicznie. I<br />
pewnie, co najgorsze, narracyjnie nieciekawie. Dawno<br />
się tak nie pomyliłam - pod każdym możliwym względem.<br />
Ale może to dobrze, gdyż dzięki tej pomyłce,<br />
możliwa była nieprzewidywalność, a wraz z nią – przygoda.<br />
Metafora „przygody z tekstem” jest znana i nawet<br />
wytarta. W moim przypadku chodzi o radosne,<br />
przygodne jego odkrywanie, przechodzenie z jednego<br />
etapu w kolejny, prześlizgiwanie się szczelinami, które<br />
łączą historię (jako story, plot) z realnym życiem.<br />
Lesbijską opowieść z lesbijską egzystencją. Książka ta<br />
bowiem, jak opiszę poniżej, nie jest zamkniętą , stabilną<br />
narracją na temat. Jest narracją (z) życia. Jest<br />
tekstem otwartym, którego ruchoma tkanka przeplata<br />
się z tym, co na zewnątrz, dyskursem społeczno – kulturowym<br />
(tożsamościowym, feministycznym, queerowym),<br />
a także tym całkowicie prywatnym, intymnym.<br />
Jest tekstem - siecią przeplatającą to, co prywatne z<br />
tym, co polityczne. A poza tym wszystkim jest fantastycznie<br />
napisaną, stylistycznie bogatą, wielogłosową<br />
(heteroglosja) opowieścią.<br />
Opowiadanie ma niezwykłą moc, stwarza światy.<br />
Opowiadamy, stajemy się, jesteśmy... Laszuk, jako<br />
autorka „Dziewczyn..”, jest cantadora – zbieraczką<br />
opowieści. Historie bohaterek przeplatają się ze sobą,<br />
przekrzykują i słuchają nawzajem, jak kobiety w matriarchalnej<br />
tekstoprzestrzeni. Jest w tej książce coś z<br />
pozytywnego babskiego plecenia, o jakim wspomina<br />
Kazimiera Szczuka. Jest w niej też coś ze szczelinowej<br />
codzienności, o jakiej pisze Jolanta Brach – Czaina.<br />
Jest w niej esencjonalna wspólnota kobieca rodem z<br />
„Czerwonego Namiotu”, ale jest też w niej queerowa,<br />
pobutlerowska różnorodność i przełamanie esencjalizmu,<br />
nomadyczność i wielorakość.<br />
Jest nawet nieakademicka definicja pojęcia queer<br />
(autorstwa Marzeny Lizurej), o którą wcale niełatwo...<br />
Lesbijki u Laszuk są wspólnotą i różnorodnością. To<br />
jest, uważam, absolutnie wspaniałe. Ale, ale .. rozpisałam<br />
się. Nie od razu o tym wiedziałam. Przygoda<br />
zaczęła się później – od śniegu.<br />
Na promocję „Dziewczyn” poszłam nieprzygotowana.<br />
Posłuchać, porozmawiać, kupić może książkę. Autorka<br />
miała przyjechać z Marzeną Chińcz (z Fundacji<br />
Lorga - wydawczynią książki ) oraz z Agnieszką Graff<br />
jako prowadzącą panel dyskusyjny.<br />
Spadł wtedy pierwszy śnieg. Śnieg obfity, od razu syberyjski.<br />
Lawinowy, ciężki, nieprzejezdny. Dziewczyny<br />
nie dojechały do księgarni, gdzie miało się odbyć<br />
spotkanie, zdążyły dojechać późnym wieczorem, tylko<br />
na ciepłe piwo/herbatę do pewnego łódzkiego klubu<br />
- lesbijskiego, którego właścicielki są zresztą bohaterkami<br />
książki. Oficjalne spotkanie się nie odbyło. Ale<br />
dzięki temu odbyło się coś znacznie więcej. Do klubu<br />
przyszli ludzie naprawdę zainteresowani, dosiadły się<br />
też przypadkowe bywalczynie. Rozmowa była ciepła,<br />
z sokiem malinowym i imbirem. Przestrzeń tekstowa<br />
zastąpione przestrzenią lesbijskiego baru. Głos bohaterek<br />
zmultiplikowany głosami żywych dziewczyn,<br />
lesbijek, które z powodzeniem mogłyby zaistnieć jako<br />
bohaterki książki. Cała ta rozmowa, dynamiczny po-<br />
42
lilog głosów, stanowiła więc niejako dalszy ciąg samej<br />
narracji, pre–tekst i po–tekst zapisanych przez Laszuk<br />
opowieści. Pre-tekst , bo autorka opowiadała o<br />
tym, jak powstawały kolejne reportaże, jak prowadziła<br />
kolejne rozmowy, jak kobiety reagowały na niektóre<br />
pytania, jak, na przykład, jedna z nich zmieniła zdanie<br />
i zdecydowała się nagle nie opowiadać, a potem,<br />
jednak tak, opowiadać, ale bez dyktafonu. Jak trzeba<br />
było wytężać pamięć, żeby zapamiętać nie tylko fakty,<br />
ale też sposób mówienia, styl. Jak potem trzeba było<br />
szybko, w pierwszej napotkanej kawiarni notować<br />
to wszystko na serwetkach. Opowiadała o pracy nad<br />
tekstem, co było najbardziej fascynujące (oczywiście<br />
rozmowy z bohaterkami), a co najbardziej męczące<br />
(oczywiście korekty). A po-tekst? - Bo te nasze rozmowy,<br />
nasze pytania, kolejne wtrącane opowieści,<br />
podobne do tych książkowych doświadczenia, anegdoty,<br />
dyskusja o marszach, Manifach i fioletowych<br />
flagach, występach dragkingowych, ale też o domach,<br />
firankach, wspólnych intymnych planach, to wszystko<br />
stanowiło dalszy ciąg narracji. Żywy głos przeplótł się<br />
z tym książkowym. To pokazało żywość samego tekstu<br />
Laszuk, jego pulsującą strukturę, ruchliwość, otwarcie<br />
i – przede wszystkim – autentyczność. Autentyczność<br />
nie udawaną, nie uzyskaną dzięki sztuczkom dziennikarskiego<br />
warsztatu, autentyczność zanurzenia się w<br />
życiu, w kobiecym ciele, w kobiecym mówieniu, słuchaniu,<br />
żywej cielesnej narracji.<br />
Ten wieczór wtedy, to doplatanie opowieści, ta imbirowość<br />
(zmysłowość), cielesność, siostrzaność, dała<br />
mi przeświadczenie, że kobiecość/lesbiańskość tekstu<br />
działa. Że narracja (coming outowa – ujawniająca,<br />
autodefiniująca) może być antypatriarchalną, antyopresywną<br />
siłą, która najmocniej i najtrwalej odpiera<br />
stygmat, obelgę, klątwę.<br />
Teoretyczki queer studies (M. Mc. Intosh, E. Kosofsky–Sedwick)<br />
zwracają uwagę na fakt, że etykietki<br />
typu „lesbijka” stanowią narzędzia przemocowego<br />
mechanizmu kontroli społecznej, działają też jak<br />
emocjonalny szantaż. Autorki tekstu „Radicalesbians”<br />
piszą: „Lesbijka to słowo, które trzyma kobiety<br />
w ryzach. Kobieta, kiedy słyszy, że użyto w stosunku<br />
do niej tego słowa, wie, że przekroczyła linię. Wie,<br />
że w fatalny sposób wyszła ze swojej roli płciowej”.<br />
W działaniu coming outowym chodzi więc także o to,<br />
aby te opresjonujące pojęcia zawłaszczyć, by wpleść je<br />
we własną o sobie narrację. Bo tylko własna opowieść<br />
daje władzę samookreślenia. Jest wyjściem – wy-powiedzeniem<br />
się, wy-krzyczeniem (z szafy, i w świat,<br />
i „na zewnątrz”). Jest daniem siły tym, które będą to<br />
czytać.<br />
Tylko takie czytanie jest naprawdę przygodą. Tylko<br />
takie pisanie naprawdę się liczy.<br />
Miałam po tym wieczorze (czyli jeszcze przed przeczytaniem<br />
„Dziewczyn...”) niejasne, jeszcze emocjonalne<br />
przeczucie tego, co teraz (po przeczytaniu i po<br />
kolejnych, już bardziej świadomych dyskusjach) wiem<br />
juz na pewno: że ta książka nie jest pojedynczym wydarzeniem<br />
literackim, odseparowanym tekstem, jest<br />
pewnym bardzo istotnym akapitem innego wielkiego<br />
tekstu: złożonej z małych intymnych narracji, wielkiej<br />
„dziewczyńskiej”, lesbijskiej opowieści. Opowieści<br />
wyzwalającej z tego, co dla lesbijek najgorsze, najsilniej<br />
opresywne: niewidzialności, niesłyszalności, stygmy<br />
nieistnienia.<br />
W 2003 roku Anna Guszczyńska w tekście „Nieznośna<br />
niewidzialność lesbijek” pisała: „Polska lesbijka<br />
milczy na swój temat równie skutecznie, co społeczeństwo<br />
i media odmawiające jej racji bytu. [...] Lesbijek<br />
w Polsce nie ma, nie było, i jak tak dalej pójdzie,<br />
nie będzie. A na pewno nie zaistnieją jako istoty z krwi<br />
i kości, mające swoją podmiotowość, swoją historię i<br />
swoje zwyczaje, czytelne dla reszty. Obecnie lesbijki<br />
postrzegane są jako zachodni wymysł, równie uciążliwy<br />
jak zrzuty stonki ziemniaczanej”. Marzena Lizurej<br />
zaś w komentarzu do swojej instalacji „Lesbijki?<br />
Przecież nas nie ma” ironicznie notowała: „Lesbijek<br />
nie ma. Ich związki to tylko przyjaźnie. Ich miłość to<br />
tylko zabawa. Ich seks to tylko pornografia. Ich życie<br />
to tylko iluzja. Nie być widoczną to znaczy nie mieć<br />
żadnego znaczenia. Nie mieć żadnego znaczenia to<br />
znaczy nie mieć żadnych praw. Nie mieć żadnych<br />
praw to znaczy nie istnieć”. Pisząc wstęp do swojej<br />
książki, Laszuk wskazała na dramatyczna prawdę tych<br />
słów, a zaraz potem napisała: „A lesbijki jednak istnieją.<br />
Podobnie jak istnieją heteroseksualni politycy,<br />
eksponujący w kampaniach wyborczych swoje żony,<br />
swoje dzieci i kulisy życia domowego. Podobnie jak<br />
heteroseksualni ulubieńcy kolorowych pism, opowiadający<br />
o swoich romansach, ślubach i rozwodach. Jak<br />
wszyatkie heteroseksualne pary, które idą ulicą trzymając<br />
się za ręce albo całując się” (s. 11). Narracje<br />
lesbijek, które przychodzą po tych słowach, są na nie<br />
dowodem. Każda z tych historii jest wyciągniętą zza<br />
muru niewidzialności częścią „nieistniejącej” lesbijskiej<br />
egzystencji. Każda z nich ma moc performatywu:<br />
Wychodzę!<br />
Dziewczyny z ksiażki Laszuk to lesbijki „z krwi i<br />
kości”, o jakich pisała Gruszczyńska, mające swoją<br />
podmiotowość, swoją historię i swoje zwyczaje, lesbijki<br />
w ich własnych mieszkaniach, z ich codziennymi<br />
drobnymi kłopotami, jakie kupić zasłony i że trzeba z<br />
kotem do weterynarza. Ale też z dramatycznymi problemami<br />
(co zrobić, gdy życiowa partnerka umiera na<br />
raka, a lekarze nie chcą dopuścić mnie do niej, „bo nie<br />
rodzina”?). Bohaterki stają twarzą w twarz ze światem<br />
niewidzialnych lesbijek i mówią: „Jesteśmy”. Czyli (te<br />
słowa pojawiają się w rozmowie z jedną z bohaterek):<br />
„My, lesbiijki, jesteśmy tu i nie mamy zamiaru sobie<br />
iść, więc lepiej się przyzwyczajcie”. W tym sensie realizują<br />
wypromowane przez Porozumienie Lesbijek<br />
LBT hasło „LESteśmy!”.<br />
Każda kolejna historia pociąga czymś innym, jedne<br />
są łzawe, inne zabawne. Jedne w formie wywiadów,<br />
inne - ciągłej narracji. Jedne o całym życiu, inne tylko<br />
o jednej z niego historii. Opowiadają je nauczycielki,<br />
pielęgniarki, kobiety pracujące na Uniwersytecie i<br />
zakonnice. Anarchofeministki i Drag Kingi. Kobiety<br />
sześćdziesięcioletnie i dwudziestolatki.<br />
43
Mówią o swym dzieciństwie (Hanna: „Do szkoły nie wolno<br />
było przyjść w spodniach, trzeba było je zdjąć w szatni. Bo<br />
dziewczynka, jak włoży spodnie, nie wygląda jak dziewczynka”),<br />
o pierwszych wyborach, pierwszych zakochaniach (Nina: „Mój<br />
pierwszy kontakt miłosny: obóz młodzieżowy i starsza kobieta.<br />
Już nie pamiętam ani jej imienia ani wyglądu”). Mówią także<br />
o coming outach – przed rodziną, przed znajomymi z pracy, o<br />
lęku przed „ujawnieniem” (Alicja: „ Coming out jest nieodwracalny,<br />
wolę być ostrożniejsza, niż popełnić błąd”; Gosia: „Chyba<br />
nie ma dobrego momentu na coming out, każdy wydaje się<br />
niewłaściwy; Alicja: „Ujawnienie się to rękawica rzucona światu”).<br />
Mimo zrozumiałej obawy, one wszystkie - choć w różnym<br />
stopniu – na coming out się decydują. Każda z nich opowiada.<br />
Każda z nich ma odwagę powiedzieć: Jestem lesbijką. To jest<br />
moja historia. Niektóre (jak na przykład Marzena Lizurej) podają<br />
prawdziwe nazwiska, inne pojawiają się pod pseudonimami,<br />
ale to naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Ważna jest sama<br />
opowieść: intymna, jak ta o miłości w klasztorze, ta o miłości<br />
z mężatką, czy te o jej dojmującym braku (Wanda: „Nigdy nie<br />
zaznałam miłości, to mnie najbardziej boli”; Hanna: „Czułam<br />
się zaszczuta i nieszczęśliwa, i niewypowiedzianie samotna. Te<br />
wszystkie randki, wesołe spotkania, beztroska, tańce, to wszystko,<br />
co kojarzy się z młodością, było mi odebrane”). A także bardziej<br />
„zaangażowana” – jak te o zakładaniu grup Safo i Labrys,<br />
o marszach i manifestacjach. Dla niektórych opowieść o sobie<br />
jako o lesbijce jest ugruntowaniem się w seksualnej tożsamości<br />
(Roma: „Ważne jest, aby można było żyć w zgodzie ze swoją<br />
tożsamością, żyć otwarcie, nie bać się – dopiero takie życie<br />
jest normalne”). Dla innych ma wymiar polityczny (Dagmara:<br />
„[zdanie: jestem lesbijką] dla mnie jest deklaracją polityczną,<br />
mniej niż deklaracją tożsamości. Mówiąc je, świadomie umieszczam<br />
się po stronie mniejszości, której nie żyje się tu najlepiej<br />
[...]. Tym samym po swojej stronie” - To mi przypomina słowa<br />
Ch. Bunch: „Kobieco zidentyfikowany lesbianizm jest więcej<br />
niż preferencją seksualną: jest wyborem politycznym”.<br />
Przedstawiając obrazowo problem polskiej les–<br />
niewidzialności, Anna Gruszczyńska stworzyła fantastyczną<br />
metaforę czapki niewidki. Taką czapkę nakładają lesbijce w Polsce<br />
media i społeczeństwo, a sama lesbijka skrzętnie dba, żeby<br />
dobrze leżała i żeby przypadkiem nie spadła. Anna Gruszczyńska,<br />
w cytowanym już tekście, zauważa: „Naprędce zmontowany<br />
przepis na czapkę niewidkę dla lesbijek wygląda następująco:<br />
wziąć etos Matki Polki, zmieszać z tolerancją w<br />
polskim wydaniu, przyprawić prawicą i patriarchatem,<br />
przed użyciem wstrząsnąc, a same zainteresowane nie<br />
będą się zbytnio chronić przed proponowaną kuracją,<br />
wręcz przeciwnie, z chęcią przystają na niewidzialność<br />
w zamian za odrobinę iluzorycznego spokoju”. Bohaterki<br />
Laszuk pozdejmowały z głów swoje czapki niewidki,<br />
zostawiły je w szafach i wyszły odważnie w widzialność. A<br />
wraz z nimi sama autorka, dla której ta książka , i to jest<br />
bardzo ważne, stała się osobistym coming outem.<br />
Nie można przeżyć przygody tekstu, gdy czyta się nieprawdę,<br />
nie można zespolić się cieleśnie z czymś, co<br />
podszyte jest fałszem. Nie można stać się bohaterką<br />
historii, która nie jest autentyczna. W książce Laszuk<br />
nie ma ani jednej fałszywej głoski.<br />
Powtórzę wiec raz jeszcze: to ja jestem bohaterką<br />
przygody. Tylko takie czytanie ma sens. Tylko takie<br />
pisanie naprawdę się liczy.<br />
Anna Laszuk, Dziewczyny, wyjdźcie z szafy!,<br />
Wyd. Fundacja Lorga,<br />
Warszawa 2006.<br />
44<br />
44<br />
44
<strong>Joanna</strong> Szydłowska<br />
Debiutanckie przedsięwzięcie krakowskiego wydawnictwa muchaniesiada.com,<br />
stawiającego sobie za cel promocję nowych<br />
zjawisk literatury Ameryki Łacińskiej, przynosi pozycję bardzo interesującą.<br />
Edmundo Paz Soldán, mimo iż nie jest w Polsce najbardziej<br />
rozpoznawalną postacią nurtu latynoskiego, to jednak ma<br />
na swoim koncie pokaźny już dorobek artystyczny (sześć powieści<br />
i trzy zbiory opowiadań). Z różnych powodów wybór prozy tego<br />
autora na inaugurację nowej serii postm@condo, uznać należy za<br />
zasadny. Urodzonego w 1967 r. w Boliwii Edmundo Paz Soldána,<br />
przyjęło się wiązać z pokoleniem McOndo, wyróżnionym według<br />
kryteriów generacyjnych (twórcy urodzeni w latach 60., których<br />
debiuty przypadły na lata 90.) oraz według kryterium konceptualno-artystycznego<br />
(zakwestionowanie epigoństwa późnych naśladowców<br />
Gabriela Garcii Marqueza czy Carlosa Fuentesa).<br />
I rzeczywiście, dla czytelnika przywykłego do niesamowitej aury<br />
prozy realizmu magicznego propozycja Edmundo Paz Soldána<br />
jest tyleż zaskakująca, co atrakcyjna przez konceptualne zaprzeczenie.<br />
Autor nie tyle może wyrzuca na śmietnik zużyte rekwizyty<br />
macongowskich światów, ile udowadnia, że doskonale można się<br />
bez nich obejść. Miast magii otrzymujemy wersję zorientowaną<br />
bardzo realistycznie. Duchy wyparte zostają przez zanurzonych w<br />
codzienności bohaterów; wszechwładny bezczas ustępuje miejsca<br />
wizji nowoczesnego i dynamicznego świata; zagubione w nieprzyjaznym<br />
interiorze osiedla ludzkie przeistaczają się w otwarte na<br />
świat McLuhanowskie globalne wioski.<br />
Dobra warsztatowo (sprawnie napisana i intrygująco kompozycyjnie<br />
„wyreżyserowana”) powieść Edmundo Paz Soldána w sensie<br />
fabularnym prezentuje się dość tandetnie. To klastyczny koktajl<br />
melodramatu z powieścią polityczną: romans boliwijskiego nauczyciela<br />
akademickiego, zatrudnionego na amerykańskim uniwersytecie,<br />
ze swoją studentką ukazany na tle rzeczywistości politycznej<br />
Boliwii współczesnej i tej z lat 70. minionego wieku. Na<br />
alternacyjnym planie fabularnym „Śmierć na ulicy Unzueta” możemy<br />
postrzegać jako egzystencjalno-ontologiczną peregrynację<br />
pierwszoosobowego narratora w celu rozpoznania prawdy o swoim<br />
ojcu. Ale uważny czytelnik szybko stwierdzi, że Edmundo Paz Soldán<br />
sprytnie żongluje literackimi regułami gry sprawozdawczej, inteligentnie<br />
pożytkuje konwencje i redefiniuje tropy. Powiedzieć, że<br />
„Śmierć na ulicy Unzueta” jest romansem, thrillerem politycznym<br />
i prozą psychologiczną zarazem, to za mało. Bo jest też - a może<br />
przede wszystkim – propozycją postmodernistycznej powieści, quasi-powieścią<br />
z kluczem, powieścią akademicką, intertekstualną<br />
grą wymagającą tyleż wrażliwości, co kompetencji. „Najlepszym<br />
schowkiem na książkę będzie biblioteka” (s. 49) – brzmi zdanie zaszyfrowane<br />
w powieści ojca, a mogące być mottem całej struktury.<br />
Edmundo Paz Soldán odwołuje się do znanej metaforyki „Biblioteki<br />
Babel” Jorge Luisa Borgesa. Wielopiętrowa struktura narracji<br />
ogarnia partie kilku co najmniej tekstów. Mamy<br />
więc: powieść właściwą, powieść w powieści (kultowa<br />
powieść „Berkeley” autorstwa ojca głównego bohatera),<br />
wspomnienia bossa kartelu narkotykowego,<br />
opublikowane i li tylko planowane artykuły dla renomowanych<br />
pism, szeregi haseł krzyżówek, internetowe<br />
maile, prace semestralne studentów, istniejącą<br />
jedynie w zamysłach książkę o ojcu bohatera etc.<br />
Wszystkie te teksty postrzegane są jako palimpsest,<br />
wyrafinowany szyfrogram, który dla większości bohaterów<br />
pozostaje na zawsze nieodgadnioną tajemnicą.<br />
„Każdy wyraz w swoich licznych wariantach.<br />
Ogrody ogrodów o niekończących się ścieżkach,<br />
niewyczerpane sposoby wyczerpania życia pewnego<br />
człowieka, życia pewnego tekstu” (s. 109).<br />
Metafora szyfru, która wyrasta w jakimś sensie na<br />
gruncie mody ukonstytuowanej przez Dana Browna,<br />
jest dla „Śmierci na ulicy Unzueta” bardzo<br />
znamienna. Neurasteniczne oko bohatera szyfrogenną<br />
strukturę przypisuje niemal wszystkiemu:<br />
bohaterom (figura ojca i wuja), prasie, powieści<br />
ojca, teledyskom grup rockowych, ścianom knajp<br />
wytapetowanych wycinkami z gazet, no i przede<br />
wszystkim – krzyżówkom, których twórcą i miłośnikiem<br />
jest wuj. Bohaterowie doskonalą się w<br />
wymyślaniu zakodowanych przekazów kryjących<br />
ich sekretny związek; dla wuja idée fixe okazuje<br />
się konstrukcja maszyny pozwalającej kontaktować<br />
się na odległość (także z przeszłością);<br />
szyfrem są gesty, nazwy miejscowe, punkty biografii.<br />
„Istnieją ludzie, którzy urodzili się, żeby<br />
zostawiać za sobą zagadki; a inni po to, żeby je<br />
rozwiązywać, wyjaśniać świat, który ktoś inny<br />
próbuje zagmatwać. Należę do tej drugiej grupy<br />
i jestem przekonany, że nasze zadanie nie jest<br />
miej zaszczytne, nie mniej godne aplauzu i pamięci<br />
niż to, co robią twórcy. Bez nas, bez naszej<br />
odpowiedzi na ich groźne, hermetyczne wyzwania,<br />
nie mogliby przecież istnieć” (s. 11).<br />
Bohater Edmundo Paz Soldána, niczym nieszczęśnik<br />
szamoczący się w Borgesowskiej bibliotece,<br />
ponosi klęskę. Nie postrada wprawdzie<br />
zmysłów, ale utraci zaufanie do uznawanych<br />
dotąd za wyłączne sposobów rozpoznawania<br />
świata. Rzecz to tym bardziej znamienna, że<br />
jest to empiria pracownika akademickiego,<br />
analityka strategii politycznych i społecznych,<br />
człowieka, który z racji wykonywanego zawodu<br />
rości sobie prawa do tłumaczenia świata.<br />
Z narcystycznego i uzurpacyjnego przekonania<br />
o własnej wszechwiedzy, z wiary w sens<br />
podejmowanych tropów, z nabożnej czci dla<br />
intelektualnego namysłu i encyklopedycznej<br />
wiedzy, bohater zmuszony jest przejść na<br />
pozycje tragicznego w swym wymiarze egzystencjalnym<br />
agnostyka. Obraz ów w sposób<br />
wyraźny koresponduje ze znanymi konstatacjami<br />
Umberto Eco, który definiował brak<br />
różnicy między dostępem do milionów megabajtów<br />
informacji i dostępem do jednej<br />
tylko informacji. „Szukałeś symbolu, pośród<br />
44<br />
44<br />
45
symboli. A centralnym tematem powieści, jak sądzę,<br />
jest niemożność odszyfrowania sensu. Jesteśmy zagubieni<br />
w morzu symboli i rozpaczliwie próbujemy<br />
odkryć, co naprawdę ma znaczenie. Ale lata mijają i<br />
każdy odnaleziony na drodze ślad znaczy tyle, co pozostałe”(s.<br />
231).<br />
„Śmierć na ulicy Unzueta” jest więc także dyskusją<br />
na temat roli mass mediów i demonizowania nowoczesnych<br />
technologii. W tym świecie pozornie wszystko<br />
zorientowane jest na aktualność, nowoczesność,<br />
świeżość informacyjną. Te zdobycze – zgodnie z naiwną<br />
wiarą narratora - pozwolą odsłonić przeszłość.<br />
Z drugiej jednak strony trudno oprzeć się wrażeniu,<br />
że potok bieżących informacji, słów wyciekających z<br />
radia, TV, z prasy, internetu to wyłącznie powieściowe<br />
imponderabilia, nic nie znaczące sensy. Nadmiar<br />
unieważnia znaczenie. „Śmierć na ulicy Unzueta” jest<br />
kompromitacją fetyszyzmu technologicznego. Nie<br />
bez racji dwie główne bohaterki (Ashley i Carolina)<br />
grając ryzykownie na internetowych giełdach, ponoszą<br />
klęskę (i osobistą, i finansową).<br />
Zakwestionowany trop empirii rozciągnąć wypada<br />
również na plan refleksji nad konceptualizacją problematyki<br />
Ameryki Łacińskiej. Edmundo Paz Soldán<br />
świetnie pokazał ułomność amerykańskich rozpoznań<br />
naukowych i quasi-naukowych: wszelkiej maści symulacji<br />
i syntez. Wycieczki w stronę akademickiego<br />
dyskursu nad lansowaną obecnie problematyką dyskursu<br />
postkolonialnego i dyskursu emancypacji grup<br />
mniejszościowych kompromitują przekonanie o możliwości<br />
całościowego i spójnego zdiagnozowania tak<br />
heterogenicznego i dynamicznie tranformującego<br />
się świata. Kategoria autorytetu naukowego nie jest<br />
w stanie się obronić w świecie przedstawionym Edmundo<br />
Paz Soldána. Jego bohater nie ma narzędzi do<br />
rozpoznawania świata zewnętrznego, bo nie umie rozpoznać<br />
i ocenić nawet swoich najbliższych relacji.<br />
„Śmierć na ulicy Unzueta” jest wyrazem nieufności<br />
do wszelkich dogmatów: do technologii, polityki,<br />
do świata naukowego dyskursu, do uczuć drugiego<br />
człowieka, do słowa wreszcie. Nie można rozkodować<br />
świata, zdaje się nam mówić Edmundo Paz Soldán. A<br />
jeśli tak, to pozostaje tu miejsce na niedopowiedzenie,<br />
na tajemnicę. A więc jednak magia. Ten obraz<br />
Ameryki Łacińskiej – zurbanizowanej, nowoczesnej,<br />
tętniącej życiem nocnych klubów, trochę rozpustnej<br />
i bardzo rozpolitykowanej, z pewnością jest w stanie<br />
uwieść polskiego czytelnika.<br />
Edmundo Paz Soldán, Śmierć na ulicy Unzueta,<br />
przeł. Tomasz Pindel,<br />
muchaniesiada.com,<br />
Kraków 2006.<br />
46
Krzysztof Dziamski<br />
w opisie pierwszego pocałunku: „Zdjął z małego palca<br />
srebrną obrączkę i wsunął na mój palec. Poczułam<br />
jak zamykają mi się oczy. Przyjęłam pierwszy w życiu<br />
pocałunek” (s. 85).<br />
tęsknie tak jakby pękały we mnie struny śniegu<br />
sms od N.<br />
Gdy człowiek zostawia sól na słońcu, ciągle patrzy,<br />
czy nie zanosi się na deszcz.<br />
To opowieść z miejsca, gdzie nocą złodzieje poruszają<br />
się całkiem nago, nasmarowani oliwą, aby mogli<br />
wyślizgnąć się z każdej sytuacji. To opowieść z miejsca<br />
gdzie dziewczyna musi być niewinna nim matka wyda<br />
ją mężczyźnie, musi. To opowieść z miejsca gdzie<br />
domy pachną melasą, a pod stołami w koszach z włókna<br />
kokosowego chowa się fasole i bataty. To opowieść<br />
z miejsca gdzie opowiada się bajki o dziewczynkach<br />
uwiedzionych przez skowronki, które kuszą owocami<br />
granatu dużymi jak głowy i o dziewczynkach, nie dających<br />
się uwieść skowronkom, gdyż mówi się, że każda<br />
dziewczynka zostawia swoje serce w domu. To opowieść<br />
z miejsca, które jest najstarszym niepodległym<br />
państwem w Ameryce Środkowej. Smutna historia jak<br />
smutna pieśń czarnoskórego człowieka.<br />
Edwidge Danticat (ur. 19.01.1969 w Port-au-Prince)<br />
mieszkała przez całe swoje dzieciństwo na Haiti.<br />
Uczyła się w języku francuskim, ale nigdy nie porzuciła<br />
języka kreolskiego, który jest mieszanką języka francuskiego<br />
z językami afrykańskimi, charakterystyczną<br />
tylko dla mieszkańców kraju. W wieku dwunastu lat<br />
przeprowadziła się do Brooklyn’u. Mimo prześladowań<br />
ze względu na pochodzenie, nigdy nie wyparła się<br />
swoich korzeni. Gdy miała 25 lat Soho Press opublikowało<br />
jej pierwszą książkę „Breath, Eyes, Memory”.<br />
„Oddech, oczy, pamięć” przypomniała mi jedną z<br />
moich ulubionych książek (oh, Jamaico Kincaid!) -<br />
„Autobiografię mojej matki”, która opowiada historię<br />
Antigui zdominowanej przez mężczyzn. Bardzo<br />
trudno ją przebić - poniekąd obydwie książki mówią<br />
o tym samym. Edwidge skupia się na relacji między<br />
matką-córką-babcią-ciocią, chcąc opowiedzieć o losie<br />
kobiet w miejscach, w których ślad niewolnictwa nie<br />
zniknie tak szybko jak ślady lin na dłoniach rybaków.<br />
Kincaid jest mistrzynią w mówieniu o świecie, w którym<br />
kobieta musi się podporządkowywać, jednak jak<br />
na debiut, Danticat też nieźle sobie radzi. Czuć, że<br />
to ktoś młody opisuje wszystkie sytuacje, miejscami<br />
specjalnie zdradzając swoją czystość, jak na przykład<br />
Niby drobnostka, ale tutaj słowo „przyjęłam”, jest<br />
słowem kluczowym, mówiącym o sposobie wychowania<br />
dziewczynki. Wydaje się, że autorka lubi tego<br />
typu wskazówki i tropy. To w pewien sposób urocze:<br />
czuć, że osoba, która nie panuje nad swoim życiem,<br />
radzi sobie nawet w najgorszych warunkach. Psychiczne<br />
dręczenie ze względu na wspomnienia i traumy nie<br />
może się skończyć nawet po opuszczeniu Haiti. „Oddech,<br />
oczy, pamięć” to książka, gdzie mężczyzna jest<br />
tylko tłem, bardzo czarnym tłem, gdzie mężczyzna<br />
jest pracą na polu trzciny cukrowej, śpiewem spiritual<br />
negros lub dźwiękiem saksofonu cichym jak szept.<br />
Ale to tło przeważa. Wszystkie wydarzenia, mają swój<br />
początek w gwałcie, z którego rodzi się Sophie, narratorka<br />
powieści. Ciało jest niestety tylko jedno.<br />
W ciemności wszyscy mężczyźni są czarni.<br />
Problemy Sophie Caco wynikają z problemów jej<br />
matki, a także z problemów jej cioci, która to wychowywała<br />
w najmłodszych latach życia Sophie. Problemy<br />
sióstr wynikają natomiast z metod wychowawczych<br />
babci Caco. Relacje są ze sobą ściśle związane<br />
nie tylko ze względu na jedną krew. Babcia Caco to<br />
postać, która o świecie wie bardzo dużo, która wymaga<br />
od swoich dziewczynek szacunku wynikającego z hierarchii,<br />
jaka powinna panować w rodzinie. Babcia to<br />
bardzo ciekawa bohaterka książki, która zasypuje czytelnika<br />
haitańskimi powiedzeniami i radami. „Kraby<br />
nie rodzą papai” to jedno z jej ulubionych. Nie miesza<br />
się bezpośrednio w życie swoich dzieci, ale wie, kiedy<br />
należy zareagować. Wie też, kiedy złe duchy zbliżają<br />
się do domu i z jakich ziół pić herbatę, aby wyleczyć<br />
się z melancholii.<br />
W Poznaniu jest taka reguła - nie należy kasować biletów<br />
w nocnych autobusach. Gdy się to robi, z miejsca<br />
wiadomo, że albo jest się obcym w tym mieście,<br />
albo jest się frajerem (nocą kontrolerzy biletów śpią).<br />
W małej wiosce na Haiti pewnie nie ma zbyt wielu<br />
nocnych autobusów, tam jest się frajerem, gdy rankiem<br />
po nocy poślubnej nie wywiesi się dostatecznie<br />
zakrwawionego prześcieradła. Kobieta musi sprostać<br />
wielu wyzwaniom, które w tej części świata nawet<br />
ciężko sobie wyobrazić. Z dnia na dzień. Czas niczego<br />
nie zmienia – kobieta sama musi dokonać trudnych<br />
wyborów, które potrafią ją bezlitośnie skazać na samotność.<br />
Każde wyjście na targ po ryby i warzywa jest<br />
niebezpieczne.<br />
47
Autorka z kobiecą delikatnością, ale zarazem złością<br />
osoby zranionej, odnosi się do sytuacji politycznej<br />
Haitańczyków, czy to w kraju czy w USA. Nie stara<br />
się znaleźć ich źródła, nie stara się dawać rad, po<br />
prostu opisuje wydarzenia. Książka nasączona jest<br />
świadomością własnej tożsamości narodowej, tak<br />
jak opatrunek jest nasączony krwią i ropą. Dlatego,<br />
że osiemnastolatce trudno jest zapomnieć o kraju,<br />
gdy wie, że chłopcy ze szkoły w Nowym Jorku, gdyby<br />
dowiedzieli się o jej pochodzeniu, mogliby ją pobić<br />
choćby za HZP. Co to HZP? HZP to tzw. „haitański<br />
zapach potu”. Dlatego, że dojrzała kobieta nie rozumie<br />
dlaczego Macoutes mogą wejść do czyjegoś domu<br />
i zażądać jedzenia, i gospodyni. Dlaczego mogą wepchnąć<br />
ją do łóżka, wepchnąć w nią swoje ciało, a potem<br />
wepchnąć do łóżka jej córkę. I w końcu, dlaczego,<br />
gdy ktoś stawiał opór, mogą zmusić, aby matka spała<br />
ze swoim synem, bratem albo nawet ojcem. Macoutes<br />
(pełna nazwa: Tonton Macoute), to oddziały milicji<br />
na Haiti, które dopuszczały się tortur, pobić, gwałtów<br />
i zabójstw, czasem nawet publicznych ezgekucji, podobno<br />
zostały całkowicie rozwiązane.<br />
Na morzu nie ma drzwi.<br />
Na szczęście jest Erzulie. Ona jeszcze nigdy nikogo<br />
nie opuściła, nigdy nikogo nie zawiodła. W jednym<br />
ręku trzyma nóż, w drugim dziecko; jest silna. To bogini<br />
związana z religią Voodoo, bogini płodności, miłości<br />
i piękna. Jest patronką homoseksualistów, czarownic,<br />
prostytutek, rzeźbiarstwa i malarstwa. Dantor<br />
to jakby jej druga, złowroga twarz, do której często<br />
zwracają się kobiety pokrzywdzone przez maltretujących<br />
je mężów. Co ciekawe, najczęstsze przedstawienia<br />
Erzulie wywodzą się od znanej Polakom ikony,<br />
jaką jest Black Madonna of Częstochowa. Swoją drogą<br />
może ktoś napisze kiedyś książkę o tym, w jaki sposób<br />
wizerunki Maryi Dziewicy wpłynęły na losy Ameryki<br />
Łacińskiej.<br />
...<br />
Chciałbym mieszkać tak blisko oceanu, aby mógł on<br />
porwać moją koszulkę. Ciało jest niepowtarzalne. Ciało<br />
jest jedno. Czasem wyobrażam sobie zaniedbaną<br />
plażę – nagle dziką. Kraby nie rodzą papai. Tę historię<br />
wypełnia tęsknota, wypełnia po brzegi jak zimna kawa<br />
wypełnia kubek, jak orzechy kokosowe wypełniają<br />
półkę w supermarkecie, jak światło wypełnia wystawę<br />
jubilerską, jak śnieg wypełnia park. Tęsknota - tylko za<br />
czym? Może za czymś, czego się nigdy nie widziało,<br />
czego się nie zna? Ale może to nieważne, może ważny<br />
jest tylko ten moment, ważne tylko to miejsce, ten zapach,<br />
ten oddech, te oczy, które tęsknotę wywołują.<br />
Edwidge Danticat, Oddech, oczy, pamięć,<br />
przeł. Maria Olejniczak-Skarsgard.<br />
Wyd. G+J Gruner+Jahr Polska,<br />
Warszawa 2007.<br />
48
Dagmara Napieraj<br />
Kiedy mamy do czynienia z miłością, granica jest<br />
cienka jak nić pająka, jak pojedynczy włos i zarazem<br />
krucha jak lód na jeziorze po pierwszych przymrozkach.<br />
Jesteście pewnie ciekawi, o której granicy mówię.<br />
Otóż nie ważne jest to, którą mam na myśli.<br />
Każda, czy to ta standardowa między miłością a nienawiścią,<br />
czy też mniej poetycka, ale równie często<br />
spotykana, jak ta między miłością a samotnością, czy<br />
w końcu granica między miłością a wolnością, każda<br />
z nich zasługuje na uwagę. Kiedy zaczynamy czuć, że<br />
dochodzimy do miejsca, z którego już nie będzie powrotu<br />
należy się dwa razy zastanowić, zanim postawimy<br />
kolejny krok. Przekroczenie jakiejkolwiek granicy i<br />
obojętnie w którą stronę, doprowadza prędzej czy później<br />
do nieuchronnej katastrofy.<br />
O przekraczaniu niewidzialnego w poszukiwaniu miłości<br />
i o konsekwencjach później z tego wynikających<br />
pisze Anne Swärd w książce „Lato polarne”. Pozycja ta<br />
została wydana w serii Europejki wydawnictwa Czarne.<br />
Jest to historia pewnej rodziny, w której relacje między<br />
poszczególnymi osobami ulegają stopniowemu<br />
rozpadowi. Kawałek po kawałeczku, jak domek z kart<br />
w wietrzny dzień, wizja szczęśliwej rodziny odchodzi w<br />
zapomnienie. Bohaterowie powieści nieustannie wplątają<br />
się w sieci własnych emocji. Każdy z nich pragnie<br />
tego samego, miłości, ale za każdym razem, kiedy próbują<br />
ją sobie okazać, sieć pogmatwanych uczuć zacieśnia<br />
się jeszcze bardziej. Coraz mocniej rani, aż w końcu<br />
musi pęknąć.<br />
Fabuła ksiązki, pomimo ciekawej konstrukcji (jeden<br />
wątek historii opowiadany jest z punktu widzenia kilku<br />
osób), koncentruje się wokół jednej postaci – Kaj.<br />
Oczywiście ktoś może powiedzieć, że jest to opowieść<br />
o Lisette, Jensie i ich rozpadającym się związku, miłości<br />
Ingrid do Jacka lub też Jacka do Ingrid, jak kto woli.<br />
Można też powiedzieć, że książka opowiada o relacjach<br />
między braćmi Krystianem i Jensem, i zakazanej miłości<br />
Krystiana do Lisette. Wszystko się zgadza, tyle tylko, że<br />
najważniejsza w tym wszystkim jest Kaj. Jej pragnienie<br />
miłości jest tu najistotniejsze. Pragnienia innych są tłem,<br />
które uwydatnia jej zaborczy charakter w dążeniu do obranego<br />
celu. Kaj jest jak burzliwy ocean. Nieprzewidywalna,<br />
silna i niepokonana zarazem a przy tym tak intrygująca, że<br />
nie sposób jej się oprzeć. Jednym spojrzeniem niszczy to,<br />
co innym przychodziło zbudować z wielkim trudem. Jest<br />
toksyczna w kontaktach z ludźmi.<br />
To ona napędza koło nienawiści. „Kaj rozprzestrzenia<br />
się po pokojach niczym deszcz, sącząc niepokój<br />
kropla po kropli, nawet nie ruszając się z miejsca.<br />
Szybko zużywa cały tlen znajdujący się w domu”.<br />
Swoją obecnością doprowadza do szału Jacka, Jensa<br />
i Lisette. Okręca sobie wokół palca Krystiana, ale nie<br />
potrafi znieść tego, że on kocha Lisette, więc w końcu,<br />
jednym tylko zdaniem doprowadza do tragedii.<br />
Ale i tak ona ciągle jest najważniejsza. Jest ogniwem<br />
łączącym a zarazem rozdzierającym rodzinę na strzępy.<br />
Od spotkania Krystiana z Kaj zaczyna się historia<br />
opowiadana przez Anne Swärd i na pytaniu Krystiana,<br />
które zadał zaraz po odzyskaniu przytomności: „Kaj.<br />
Gdzie jest Kaj? Dlaczego jej tu nie ma?”. opowieść ta<br />
się kończy. Nawet Jack, ojciec, który wrócił do rodziny<br />
i który dzień w dzień czuwał przy Krystianie, nie zdołał<br />
przyćmić autorytetu Kaj w jego oczach.<br />
„Lato jest jak wrzód. Patrzenie, jak rozpościera się z<br />
tym swoim ciepłem i bezkształtną zielonością, ma ponoć<br />
sprawiać przyjemność, ale ja czekam tylko na to,<br />
żeby już dojrzało i pękło. A zapomnienie – jeśli istnieje<br />
– nie jest pamięcią, która się kończy, raczej siatką:<br />
otwierasz ją i wpuszczasz do niej wspomnienia. Pewne<br />
sprawy są tak ciężkie, że przelatują na wskroś. Dno po<br />
prostu odpada, wydaje się, jakby miały nigdy nie przestać<br />
spadać”. Takie jest właśnie „Lato polarne”. Anne<br />
Swärd porusza tę stronę ludzkiej natury, która ujawnia<br />
się w człowieku, kiedy jest mu bardzo źle. W przypadku<br />
tej powieści już od pierwszych stron czytelnik czuje,<br />
że niewidzialna granica między miłością a nienawiścią,<br />
samotnością, wolnością została przekroczona.<br />
„Lato polarne” należy do tej literatury, która zostawia<br />
w człowieku jakiś ślad. Dwieście pięćdziesiąt przewertowanych<br />
stron nie przechodzi przez palce obojętnie,<br />
tylko zmusza do zastanowienia. Anne Swärd na kartach<br />
swojej powieści pokazała różne oblicza miłości.<br />
Na pewno to pozycja godna polecenia, ponieważ jest<br />
prawdziwa. Takie dramaty rozgrywają się na co dzień w<br />
wielu domach, tylko mało kto ma odwagę się do tego<br />
przyznać.<br />
Anne Swärd, Lato polarne,<br />
przeł. Bogumiła Ratajczak,<br />
Wyd. Czarne,<br />
Wołowiec 2007.<br />
49
Marta Grabowska<br />
„Pocałunek na wstecznym” Mariusza Grzebalskiego<br />
to powrót do najprostszych sytuacji. Ktoś siedzi na<br />
krawężniku, ktoś się do kogoś odzywa, świeci słońce,<br />
ktoś wyrusza, zapala papierosa. To słynne i świetne<br />
wiersze, których możemy dotknąć po raz drugi.<br />
Inne ich ułożenie oraz towarzystwo innych wierszy<br />
powoduje, że spojrzenie na nie również się zmienia.<br />
Tak, jakby Grzebalski wziął swoje dwie poprzednie<br />
książki, stanął na biurku trzymając wiersze w garści<br />
i nagle je upuścił na podłogę. No i mamy „Pocałunek<br />
na wstecznym”, który jest zbiorem obrazków.<br />
Obrazków smutnych, romantycznych lub też szalonych,<br />
ekstrawaganckich, niespotykanych, lubieżnych.<br />
Jednak każdy z tych wierszy posiada jakąś iskrę, coś,<br />
co nie pozwala przejść obojętnie. Drugie dno, znaczenie,<br />
do którego trzeba dotrzeć. Te wiersze są jak<br />
„Pejzaż z upadkiem Ikara”, na którym wszystko dzieje<br />
się zgodnie z porządkiem świata. Rolnik orze pole,<br />
słonko świeci a dzieciaczki bawią się pod drzewem.<br />
Tylko gdzieś tam sterczą z wody nogi Ikara, który topi<br />
się w kącie obrazu, podczas gdy reszta świata wykonuje<br />
swoje obowiązki. I tak jest z wierszami Grzebalskiego.<br />
Dziewczyny idą przez miasto, jedzie tramwaj,<br />
śmiech, tłum i tylko „śnieg śmieje się jak sidła pod<br />
butami przechodniów” w ostatnim wersie, w kącie<br />
obrazu. Maleńkie igiełki, które kłują w oko i nadają<br />
sens utworowi, wzbudzają niepokój. Lubię w wierszach<br />
Grzebalskiego nie tylko ten niepokój ale też te<br />
wspaniałe paradoksy; „rower leżał w trawie, pojechałeś<br />
do Pekinu” czy hejnał, który „pognał w mrok jak<br />
dzik na wieść o młodych kartoflach”. Taka poetycka<br />
mowa potoczna, pozorny odpoczynek od wysiłku interpretacji.<br />
Pocałunek dla czytelnika. Chociaż jakby<br />
się tak odbiorca z nadawcą całował bez końca, to<br />
nie byłoby zabawy w te wszystkie zawiłe znaczenia<br />
i podwójne dna. A tak jeden wiersz czytać można<br />
kilka razy i zawsze można dojrzeć coś nowego. Dlatego<br />
„Pocałunek na wstecznym” tak bardzo przypadł<br />
mi do gustu. Każde kolejne czytanie tego samego<br />
wiersza ewokuje nowe asocjacje, pojawiają się nowe<br />
odniesienia i odwołania. A najprzyjemniejsze jest<br />
to, że istotą tej poezji jest prosta sytuacja, z gatunku<br />
tych, jakie znaleźć można na ulicy, pod blokiem, we<br />
własnym mieszkaniu i swojej głowie. Te wiersze są<br />
trochę swojskie, a trochę cudzoziemskie. Oczywiście<br />
można uznać, że opisywanie dzika i kartofli to barbarzyństwo<br />
i gdzie tu poezja, zawiłość metafory i czar<br />
epitetu? Jednak wydaje mi się, że dzisiejsza literatura<br />
poszła już na tyle do przodu, że potrafi okiełznać te<br />
najprostsze sytuacje. Te najprostsze są najtrudniejsze,<br />
bo każdy je zna, każdy je z czymś kojarzy i stworzyć<br />
nowe skojarzenie nie jest już tak łatwo. A tym<br />
bardziej skojarzenie, które powoduje kolejne i kolejne.<br />
Mieszanina elementów, które można składać na<br />
miliony różnych sposobów. Sam tytuł-„Pocałunek na<br />
wstecznym” -to wgląd w przeszłość. W to, co już się<br />
zrobiło, w wiersze, jakie się popełniło i od których nie<br />
ma odwrotu. Próba ich reinterpretacji, ukazania w nowym<br />
świetle. Jeśli by przyjąć za rzeczywistość fakt, że<br />
ułożenie wierszy stanowi klucz do ich odczytania, że<br />
jest to droga, którą przejść musi odbiorca, to najnowsza<br />
książka Grzebalskiego to zupełnie nowy trakt.<br />
„Pocałunek…” to wiersze niby już znane, niby<br />
oswojone i okiełznane, ale nie dość, wątpię w to, iż<br />
powiedzieć można o wierszu, że jest już znany, i tym<br />
bardziej o wierszu, który widzi się po raz drugi w zupełnie<br />
nowym otoczeniu. A już powtórne wydanie<br />
tych samych wierszy samo w sobie jest znakiem. Tak,<br />
jakby poeta mówił, że tu jest coś jeszcze, tutaj coś jaśnieje,<br />
a tu wystaje kawałek ręki. Grzebalski spaceruje<br />
po własnych śladach i do takiej wędrówki zaprasza<br />
czytelnika. Ta wędrówka jest trochę utrudniona, bo<br />
wiersze, które w tej opowieści udają znaki, pozmieniały<br />
swoje miejsca, drogowskaz na Szczecin wskazuje<br />
Warszawę, znak na spokój wzbudza niepokój. Grzebalski<br />
myli tropy, ale i tak jest fajnie.<br />
Mariusz Grzebalski, Pocałunek na wstecznym,<br />
Wyd. Biuro Literackie,<br />
Wrocław 2007.<br />
50
Anita Frankowiak<br />
Mariusz Szczygieł znany jest czytelnikom jako reporter<br />
„Gazety Wyborczej” i redaktor dodatku „Duży<br />
Format”. Przypomnę jednak, że publikował też m.in.<br />
w „Polityce”, „Konfrontacjach”, „Vivie”, „Radarze”,<br />
„CKM”, „Kulturze”, „Culture Europe”. Teraz poznajemy<br />
go jako wnikliwego badacza, komentatora i obserwatora<br />
pozostałości po czechosłowackim komunizmie.<br />
W 2004 roku właśnie za reportaże o Czechach i<br />
Czechosłowacji zdobył nagrodę. Jest zresztą laureatem<br />
wielu innych nagród (Nagroda Stowarzyszenia Dziennikarzy<br />
Polskich za osiągnięcia dziennikarskie - 1993;<br />
Nagroda TV Polsat za najlepszy talk show – 1997; Nagroda<br />
Prymasa Polski – 2000 i wspomniana z 2004 Nagroda<br />
Melchior). Pytany o największe satysfakcje zawodowe<br />
skromnie odpowiada, że „po opublikowaniu<br />
reportażu „Onanizm polski” (1993), gdy poznański<br />
ZCHN umieścił go na liście pisarzy zakazanych obok<br />
Jerzego Owsiaka i Czesława Miłosza, a także wtedy,<br />
gdy »Gazeta Wyborcza« poprosiła go, by został współautorem<br />
oficjalnej strony Ryszarda Kapuścińskiego”.<br />
„Gottland” to książka wyjątkowa. Autor wybrał do<br />
niej 16 opowieści. Pisze w niej o „ikonach czeskiej<br />
świadomości zbiorowej (w Polsce niemal nieznanych),<br />
ale też o losach postaci nieopisanych nawet przez samych<br />
Czechów”. Bezlitośnie obnaża paradoksy komunistycznej<br />
rzeczywistości i partyjnej utopii.<br />
Czechy to swoista Kafkarna (jeśli posłużę się jednym<br />
z tytułów zbioru). Słowo, którego znaczenia nie<br />
znajdziemy w słowniku, a które niesie maksimum<br />
treści, a co najważniejsze jest używane i znaczy. „No,<br />
tego słowa po prostu nie powinno się, a właściwie nie<br />
ma się prawa używać – wyjaśnia w końcu Czeszka. –<br />
Macie słowa, których nie można używać? – Nie, nie<br />
mamy żadnych słów zakazanych, co to, to nie. Po prostu<br />
takie słowo nigdzie nie figuruje. – Ale ludzie je<br />
wypowiadają! – Jednak gdyby pani szukała na piśmie,<br />
nie znajdzie pani. A u nas to, co nie jest napisane,<br />
właściwie nie istnieje. I powiem szczerze, że to jest<br />
wszystkim bardzo na rękę” (s. 193). Absurdalna Kafkowska<br />
rzeczywistość jest codziennością dla bohaterów<br />
zbioru.<br />
Cykl otwiera opowieść o rodzinie Tomasa<br />
Baty. To nazwisko jest synonimem nie tylko<br />
dobrych jakościowo butów, lecz także pewnej<br />
tradycji szewskiego zawodu. Autor pokazuje<br />
dzieje rodziny Baty w perspektywie genealogicznej<br />
(dość zawikłanej) i historycznej. Pokazuje<br />
determinację i upór Tomasa w dążeniu do celu.<br />
Odkrywa nieznane elementy biografii tej rodziny.<br />
Bata stworzył „samośledzące się miasto”. Zbudował<br />
Dom Społeczny z kręgielnią i salą szachową.<br />
Pozamykał restauracje. Zmienił czas pracy wprowadzając<br />
dwugodzinną przerwę o godz. 12. Zalecił,<br />
by w czasie przerwy robotnicy odpoczywali<br />
na trawnikach i korzystali z kina. Nieposłuszeństwo<br />
karze surowo. „Racjonalizacji poddaje się<br />
wszystko: żeby nie wołać kierowników oddziałów<br />
do telefonu i nie przekrzykiwać maszyn, dzwonek<br />
nadaje sygnały alfabetem Morse’a, który się słyszy<br />
nawet w ubikacji. Budynki fabryczne mają swoje<br />
numery, aby nie można było się zgubić. Wszystkie<br />
drzwi w budynkach są także ponumerowane.<br />
Numery mają także uliczki na terenie zakładu” (s.<br />
20). Po śmierci Tomasa – spadkobierca Jan posuwa<br />
się jeszcze dalej. Numerowanie jest jego przeznaczeniem.<br />
Numeruje ulice o jednakowych nazwach i<br />
numeruje domy wybudowane bardzo blisko siebie,<br />
tak aby sąsiedzi sprawowali wzajemnie nad sobą<br />
kontrolę. Projektuje je Szwed Erich Svedlund. „Do<br />
tego svedlundy na ulicy Padelky II są takie same,<br />
jak, na przykład, na Padelky IX. Przybysz z początku<br />
XXI wieku będzie miał wrażenie, że jedna i ta<br />
sama ulica automatycznie sama się multiplikuje, jak<br />
w grze komputerowej” (s. 27). Mimo sprawowanego<br />
nad pracownikami nadzoru w 1936 roku pojawia się<br />
hasło „ANI KROKU BEZ BATY”. Wieloznaczne…<br />
51
Po lekturze tej książki mam wrażenie, że nad czeską rzeczywistością<br />
historia rozpięła szerokie skrzydła czarnego<br />
humoru, a z języka uczyniła narzędzie tortur i pustosłowie.<br />
„Otóż w sytuacji, gdy ktoś powinien powiedzieć: „Bałem<br />
się o tym mówić”, „Nie miałem odwagi spytać”, „Nie miałem<br />
o tym pojęcia”, stwierdza: „O tym się nie mówiło”,<br />
„Tego się nie wiedziało”, „O to się nie pytało”. Bezosobową<br />
formę słyszę często, gdy trzeba mówić o komunizmie.<br />
Jakby ludzie nie mieli na nic wpływu i nie chcieli za nic<br />
wziąć osobistej odpowiedzialności. Jakby przypominali,<br />
że są tylko częścią większej całości, która też ma na sumieniu<br />
jakiś grzech zaniechania” (s. 93).<br />
Kim więc są bohaterowie? Szewska rodzina Baty, Vaclav<br />
Havel, aktorka Lida Baarova czyli Ludmila Babkova,<br />
Otokar Svec „syn cukiernika specjalizującego się<br />
w rzeźbach z cukru” (s. 72)- autor pomnika Stalina,<br />
Vera S. – siostrzenica Kafki; Jan Prochazka, który<br />
„tak wierzył w komunizm, że rodzice, przerażeni<br />
jego poglądami, nie przyjechali nawet na jego ślub”<br />
(s. 110); Helena Vondrackowa / w świetle najlepiej<br />
sprzedającej się gazety „Blesk”, Marta Kubisova –<br />
piosenkarka, Karel Gott, Zdenek Adamec (samopodpalenie),<br />
Jan Zając (wypił żrący kwas), Jaroslava<br />
Moserova (nie podpisała Karty 77), i wiele<br />
innych osób związanych z opowieściami. Wszystkich<br />
system skrępował i wtłoczył absurdalną egzystencję.<br />
Większość zaprezentowanych historii<br />
ma tragiczny finał. „Kardynał Miloslav Alk w ramach<br />
normalizacji osiem lat mył wystawy sklepowe.<br />
Filozof Jiri Nemec pięć lat był nocnym<br />
stróżem. Pisarz Karel Pecka sześć lat pracował<br />
w kanałach miejskich. Krytyk Milan Jungmann<br />
dziesięć lat czyścił okna. Dziennikarz<br />
radiowy Jiri Dienstbier trzy lata był palaczem<br />
w kotłowni. Dziennikarz Karel Lansky dwadzieścia<br />
lat kładł glazurę. Członek Akademii<br />
Nauk, historyk Jaroslav Valenta, został korektorem<br />
w drukarni. Legendarny Olimpijczyk<br />
Emil Zapotek, najlepszy lekkoatleta<br />
przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych,<br />
za publiczną wypowiedź przeciw<br />
sowieckiej okupacji został zmuszony do<br />
pracy w kopalni uranu. Dziennikarka Eda<br />
Kriseova trafiła na listę autorów, który<br />
nie mają prawa publikować, ale dzięki<br />
protekcji została bibliotekarką. Pracowała<br />
sama, żeby nikt nie był zmuszony<br />
z nią rozmawiać” (s. 149). Dla tych<br />
zniewolonych biografii nie ma ratunku.<br />
Historia zapomniała o nich. Ofiary<br />
systemu - to zbyt lakonicznie. Wyalienowali<br />
– za delikatnie… Jedna<br />
z bohaterek mówi: „Uświadomiłam<br />
sobie, że szpital dla psychicznie chorych<br />
w Czechosłowacji jest jedynym<br />
normalnym miejscem, bo wszyscy<br />
mogą tam bezkarnie mówić, co naprawdę<br />
myślą” (s. 149).<br />
Dlaczego warto tę książkę przeczytać?<br />
Powody są dwa. Jest świetnie<br />
„skrojona” językowo i historycznie<br />
zaczepna. Prowokuje do<br />
wspomnień. Prowokuje do dyskusji. Są w niej takie<br />
strony, że uwierzyć w opis trudno. Najtrudniej jednak<br />
pogodzić się z prawdą historyczną.<br />
Pytanie pozostaje wciąż to samo – jak doszło do<br />
takiego zniewolenia? Nagle inteligentny i mądry<br />
pisarz, artysta lub intelektualista staje się osobą,<br />
która musi zrealizować szczytne zadanie i stworzyć<br />
(pracować bez wytchnienia dzień i noc) takie<br />
utwory, dzieła, rzeźby, których celem jest zniszczenie<br />
burżuazyjnych nawyków, stworzenie kultu<br />
wodza i stanie na straży (moralnej?) komunizmu.<br />
Czy Miłoszowski wariant odpowiedzi wystarczy?<br />
Jedno jest pewne – czeska rzeczywistość komunistyczna<br />
(tak jak inne komunistyczne „trwania”)<br />
była tak naprawdę odrealniona (surrealistyczna).<br />
Tragizm połączony z groteską funkcjonował we<br />
wszystkich dziedzinach życia. Przy najmniejszym<br />
działaniu proponowano promowanie ideologii<br />
i propagandę sukcesu. Sztuczny język i<br />
hermetyczne zasady współpracy wyznaczały<br />
codzienność obywateli.<br />
Mariusz Szczygieł pokazał to zniewolenie<br />
nie od strony propagandy sukcesu czy teorii<br />
i dyskusji politycznych, lecz w perspektywie<br />
biografii, czasami nawet wielopokoleniowych.<br />
Pokazał spustoszenie, jakie komunizm<br />
po sobie pozostawił. Pozostawił ślad…<br />
trop… „Znaleźć się w Gottlandzie to jakby<br />
zdobyć imprimatur: przeszłość jest OK” (s.<br />
163).<br />
Mariusz Szczygieł, Gottland,<br />
Wyd. Czarne,<br />
Wołowiec 2006.<br />
52
Bernadetta Żynis<br />
„Czas więc pogrzebać tę nieszczęsną Europę<br />
Środkową. Odegrała swoją rolę, lecz dziś przynosi<br />
więcej szkody niż pożytku” (s. 223), kończy swój zbiór<br />
rozmów Aleksander Kaczorowski, wieloletni redaktor<br />
„Gazety Środkowoeuropejskiej” – dodatku do „Gazety<br />
Wyborczej”; dodatku, który jednocześnie ukazywał<br />
się w „Lidových Novinach”, „SME” i „Magyar Hírlap”<br />
(s. 220). Jego fascynacja tym obszarem Europy, studia<br />
slawistyczne, dziennikarska praca umożliwiły mu<br />
owocną pracę nad przybliżaniem skomplikowanych<br />
losów tygla Środkowej (Środkowowschodniej) Europy.<br />
Josef Kroutvor, autor książki „Europa Środkowa:<br />
anegdota i historia” prezentuje przekonanie, iż istnieje<br />
taki twór jak Europa Środkowa, ale głównie w kontekście<br />
kulturowym (mniej politycznym): „wspólnota<br />
kultury, cywilizacji, a także mentalności” (s. 131), ale<br />
mnie bardziej podoba się, gdy Kroutvor mówi, „…że<br />
Europa dzieli się na trzy części: Zachód, gdzie rozgrywa<br />
się rzeczywista historia, Wschód, gdzie historii<br />
nie ma wcale, i Europę Środkową, gdzie historia jawi<br />
się jak absurd, rozpad na pojedyncze, pozbawione<br />
sensu wydarzenia” (s. 132). Dla tego historyka sztuki<br />
i eseisty, środkowoeuropejskość wyrasta z kłopotów<br />
z historią doświadczaną na własnej skórze” (s. 133).<br />
To ojczyzna regionów, powiatów, codzienności, „małych<br />
stosunków i płaskich stóp” (s. 214). Nawiązując<br />
i polemizując z tym myśleniem Kaczorowski w posłowiu<br />
dodaje: „Dramat Europy Środkowowschodniej,<br />
będącej najbardziej różnorodną pod względem językowym,<br />
etnicznym, religijnym i kulturowym częścią<br />
kontynentu europejskiego, polega więc na tym, że (w<br />
przeciwieństwie do Europy Zachodniej) od wieków<br />
zawadzała ona nie tylko niemieckim, lecz i rosyjskim<br />
ambicjom imperialnym” (s. 213). Zaślubiny Europy<br />
Środkowej z Zachodnią to pogrzeb tej pierwszej, gdyż<br />
„zrobi ona wszystko, by uczynić się marną kopią tej<br />
drugiej” (s. 220). To, wydaje mi się, najtrafniej sformułowane<br />
ustami Kaczorowskiego niebezpieczeństwo<br />
dla naszej przyszłości.<br />
Kaczorowski z niezwykłą czułością i zrozumieniem<br />
przywołuje historię tego narodu ustami jego najlepszych<br />
(choć nie wszystkich, oczywiście) przedstawicieli:<br />
Milan Hlavsa, Egon Bondy (niedawno zmarły),<br />
Peter Helenka, Jiří Mendel, Jan Svĕrák, Petr Pithart,<br />
Pavel Kohort… Wywiady z czeskimi intelektualistami,<br />
w większości sygnatariuszami Karty 77, wzbogacają<br />
rozmowy z przedstawicielami słowackiego, słoweńskiego,<br />
polskiego i węgierskiego punktu widzenia.<br />
W zakończeniu zaś swoje opinie przedstawia sam<br />
Kaczorowski, wyjaśniając, dlaczego nie lubi pojęcia<br />
„Europa Środkowa”. Różnice zawsze są ciekawsze<br />
niż podobieństwa, twierdzi. „Mam nadzieję, że po<br />
lekturze tej książki czytelnik złapie się za głowę, jak<br />
bardzo my, Polacy, różnimy się od Czechów.” (s. 12).<br />
Ale zamiar autora nie do końca się udał – jeżeli chodzi<br />
o mnie – to właśnie podobieństwa, mimo różnic,<br />
wciąż mnie zaskakiwały. Aktualność sądów, trafność<br />
diagnoz, spełnione „przepowiednie” (wywiady były<br />
przeprowadzone w większości pod koniec ubiegłego<br />
stulecia).<br />
W krytyce pojęcia „Europa Środkowa” zawarty jest<br />
też niepokój o wykluczanie, a tego trzeba uniknąć,<br />
tak samo jak zrównywania (uniwersalizacji) narodów,<br />
które chcielibyśmy do tej Europy zaliczać. Kaczorowski<br />
nieustannie podkreśla różnice, chyba też dlatego<br />
dopuszcza do głosu tak różne, wręcz wykluczające się<br />
opinie. Pojęcie Europy Środkowej w tych aspektach<br />
(zrównywanie i wykluczanie) powoduje, że niechętnie<br />
się nim dzisiaj posługują badacze tego wycinka<br />
naszego kontynentu.<br />
W „Europie z płaskostopiem” przytoczone są rozmowy<br />
z piętnastoma pisarzami, politykami, dziennikarzami,<br />
reżyserami, scenarzystami, muzykami,<br />
aktorami, emigrantami z Czech, Słowacji, Słowenii,<br />
Węgier i też Polski (te ostatnie kraje – jako uzupełnienie<br />
czeskich wypowiedzi), którzy zechcieli opowiedzieć<br />
o dalszej i bliższej przeszłości, o swoim<br />
rozumieniu geografii i historii tego wycinka naszego<br />
kontynentu. Kaczorowski częstokroć prowokuje, za-<br />
53
dając niewygodne pytania i nie bacząc na polityczną<br />
poprawność. Podrażnieni pytaniami rozmówcy<br />
spowiadają się ze swoich poglądów, a my możemy w<br />
kolejnych wypowiedzieć weryfikować podane sądy.<br />
I to jedna z zalet tej książki – pytający (sam Kaczorowski<br />
lub wespół z Maćkowiakiem) nie wchodzą w<br />
polemikę – pozwalają rozmówcom myśleć (i mówić),<br />
jak tym się żywnie podoba. To my potem możemy<br />
wybrać i odrzucić odpowiedzi, dać się przekonać<br />
lub nie. Książkę tę poleciłabym wszystkim – zarówno<br />
tym, którzy są pasjonatami czeskiej… literatury,<br />
kraju, historii, kuchni…, jak i tym, którzy nie mają<br />
zbyt wielkiego pojęcia o sąsiadach lub ich wiedza<br />
ogranicza się do tego, że „był taki jeden i Szwejk się<br />
nazywał”. Chętnie poleciłabym ją i tym, którym wydaje<br />
się, że mogą mieć „pogardliwie poufały stosunek<br />
do knedliczków” – z pewnością po lekturze tej książki<br />
zmienią swój sąd. Bo czy przeciętny Polak wie, że<br />
„Kultura czeska jest jedną najstarszych w Europie”<br />
(s. 10), a „Już pod koniec XIX wieku ziemie czeskie<br />
należały do najbardziej uprzemysłowionych w Europie”<br />
(s. 11). Albo komu wiadomo, że powiedzenie<br />
„Polak, Węgier dwa bratanki” powstało w XV wieku<br />
i odnosiło się do szlachty słowackiej, z którą Polakom<br />
stosunkowo łatwo się było porozumieć: „…polska<br />
szlachta, zajeżdżając na Górne Węgry, czyli Słowację,<br />
mogła się tam bez trudu dogadać po polsku z miejscową<br />
szlachtą. Bo ta szlachta mówiła jeszcze w tedy<br />
po słowacku! I jako taka byłą częścią natio Hungarica,<br />
narodu węgierskiego” (s. 180). Tak interpretuje to powiedzenie<br />
– dziś chętnie przywoływane jedynie przy<br />
spotkaniach z Węgrami – Ivan Čičmanec, Słowak.<br />
Już w następnym wywiadzie, Węgier, György Varga,<br />
dodaje (prostuje): „XVI-wieczna szlachta słowackoczy<br />
też słowiańskojęzyczna należała do elity Korony<br />
św. Stefana. Oni nie byli ani Węgrami, ani Słowakami<br />
w dzisiejszym znaczeniu tego słowa, nie utożsamiali<br />
się z narodem, tylko z państwem” (s. 193). Mnie on<br />
nie przekonał (powiedzenie powstało w XV wieku i to<br />
wtedy użyto słowa: „Węgier”), ale dobrze jest czytać<br />
różne wersje tych samych historii. Jeżeli w jakiś sposób<br />
możemy uniknąć nienawiści, uproszczeń, krzywdzących<br />
stereotypów to tylko tak – rozmawiając i ścierając<br />
ze sobą różne poglądy, pamięć, przekonania. I w<br />
Polsce, szczerze mówiąc, ogromnie mi brakuje książki,<br />
która przedstawiałaby i zestawiała różne racje. Do tej<br />
pory mogę osobno przeczytać (uogólniając) „onych”<br />
i „naszych”, a przecież o to chodzi, żeby „osobno, ale<br />
razem”, tak jak to zrobił Kaczorowski.<br />
Podobieństwa są jednak po to, by mocniej wybrzmiały<br />
różnice. Pojęcie „Środkowej Europy” niepotrzebnie<br />
unifikuje narody, tradycje, historie. Kaczorowski pragnie<br />
tego uniknąć i podkreśla w rozmowach właśnie<br />
to, co inne. Np. w rozmowie z Milanem Hlavsem –<br />
legendarnym założycielem czeskiej grupy rockowej<br />
Plastic People of the Universe – akcentuje fakt, iż<br />
rock nie był (jak w Polsce) sposobem walk z komuną:<br />
„Nie mogę powiedzieć, ze założenie Plastikowych<br />
było jakimś głosem sprzeciwu czy aktem oporu itd.<br />
Po prostu byliśmy grupą młodych chłopaków, którzy<br />
chcieli grać. [...] Atmosfera okupacji i oporu, ten narodowy<br />
patos, ale i czołgi czy obcy żołnierze to była<br />
dla nas raczej przygoda. [...] Interesowała nas muzyka”<br />
(s. 15). Potem dodaje jeszcze, że inwazji właściwe<br />
nie zauważyli, a muzykę traktowali jako bunt przeciw<br />
starszym (s. 17). W wypowiedziach polskich rockandrollowców<br />
pewnie też spotkamy ten rodzaj odcinania<br />
się od politycznej świadomości, ale mam wrażenie, że<br />
zdecydowanie bardziej w Polsce rock jest kojarzony<br />
z politycznym zaangażowaniem i chyba nie spotkałam<br />
nikogo, kto przyznałby, że nic go nie obchodziła<br />
„Solidarność”, czy że dawał koncerty, nie bacząc na<br />
stan wojenny. Jak pisze autor rozmów: „Podstawowa<br />
różnica między nami i Czechami polega więc chyba<br />
właśnie na stosunku do historii – im historia nie ciąży,<br />
ona im co najwyżej zawadza” (s. 5). Oczywiście, nie<br />
można tej tezy uogólniać, tym bardziej, że sam Hlavsa<br />
przyznaje, że polityka go w końcu „dopadła”.<br />
Czesi mają podobne problemy z rozliczeniem się z<br />
przeszłością, jak my, aczkolwiek w 1946 roku partia<br />
komunistyczna zyskała tam 42% wyborców. Ocena<br />
tamtych zdarzeń, zdarzeń lutowych, 1968 roku czy<br />
Karty 77 pozostaje oceną indywidualną i subiektywną.<br />
Poszczególni rozmówcy prezentują własne poglądy<br />
i własną pamięć. Jak np. przywoływany incydent na<br />
zjeździe pisarzy-członków partii tuż przed wybuchem<br />
Praskiej Wiosny, kiedy Hendrych, nie chcąc słuchać<br />
listu Sołżenicyna czytanego przez Kouhuta, wyszedł<br />
ze słowami: „Wszystko przegracie” (w innych wspomnieniach:<br />
„Wszystko przesracie.”, s. 109)<br />
Rozmówcy nie szukają „obiektywnego” obrazu<br />
rzeczywistości i historii. Bonda, wspominając swoją<br />
przyjaźń Hrabalem i Boudnikíem, mówi: „…cały czas<br />
rozmawialiśmy o literaturze i filozofii, czytaliśmy sobie<br />
swoje rzeczy… to były piękne czasy. [...] …my nie<br />
chcieliśmy rozmawiać ani o kobietach, ani o polityce,<br />
tylko o tym, co nas naprawdę interesowało” (s. 33).<br />
Pytany o stosunek do Hrabala (w latach siedemdziesiątych<br />
bojkotowanego przez niektórych artystów za<br />
serwilizm, na który się zdecydował za cenę umożliwienia<br />
wydania książek), odpowiedział, że Hrabal potrzebował<br />
czytelnika i musiał to zrobić, a poza tym w<br />
czasie, gdy szalała cenzura, on dawał iskrę prawdziwej<br />
sztuki, a ja „…nie uważam mojej postawy za bardziej<br />
heroiczną…” (s. 39). Jestem pełna uznania dla wyrozumiałości<br />
Bondy i nie mogę sobie wyobrazić, by<br />
któryś pisarz w Polsce zechciał tak wspaniałomyślnie<br />
ocenić służalczego artystę lub z taką oczywistością<br />
jak Zelenka mówił: „Wiem w Polsce był ruch komunistyczny,<br />
ale u nas nie. Karta 77 to nie była żadna<br />
opozycja, tylko klub dyskusyjny. Ci ludzie nie byli w<br />
stanie przejąć władzy w państwie. Zresztą, jak może<br />
dojść do rewolucji w państwie, w którym nie istnieje<br />
klasa, która by jej chciała?” (s. 50 -51). Czy w innym<br />
miejscu: „Tylko intelektualiści robią rewolucje w imię<br />
wolności. Lud robi je jedynie z głodu. A ludowi nie<br />
żyło się źle. Przecież także po inwazji w 1968 roku 99<br />
procent Czechów zgodziło się na względny dobrobyt<br />
bez wolności” (s. 105). Czy jest u nas ktoś, kto miałby<br />
odwagę w ten sposób diagnozować społeczeństwo?<br />
Może trochę i nieśmiało napominają o tym pisarze<br />
(Anderman, Nowakowski, Redliński), ale raczej jest<br />
jak u Mrożka: „zęby, panie, wybili, o tu, tu wybili”. I<br />
jakże niewielu reżyserów powie, jak Menzel, że chce<br />
54
obić radosne kino, a nie zaangażowane, nie misyjne i powołaniowe.<br />
Uprawianie „politycznej pornografii” nie jest wygodne,<br />
ale konieczne i o tyle łatwiejsze, że „my wszyscy: Kundera,<br />
Ivan Klíma, Luvík Vaculík i ja [Kohout – B.Ż.] piszemy<br />
przecież o sobie, przez czterdzieści lat próbowaliśmy uporać<br />
się z tym stalinowskim epizodem, bo to był przecież<br />
epizod, to trwało zaledwie kilka lat” (s. 89). Może warto<br />
by pamiętać też, co mówił Kohout o stosunku do lustracji:<br />
„Jako dramaturg wiem, że dramat wymaga katharsis.<br />
Z drugiej jednak strony to jasne, ze prawica wykorzystała<br />
ustawę lustracyjną do celów politycznych, żeby utrącić<br />
konkurencję” (s. 97). I może warto by wyciągnąć wnioski?<br />
Menzel o swoim stosunku do Rosjan, którzy weszli do<br />
Pragi w 1968 roku, mówi: „…przecież to tacy sami biedacy<br />
jak my” (s. 65). Żadnych kompleksów, nienawiści, zaciekłości.<br />
Jak dla mnie – imponujące, szczególnie w czasach,<br />
gdy modne jest raczej warczenie na siebie niż rozumienie.<br />
Sv rák z kolei z sentymentem wspomina przeszłość, bo<br />
wiąże się ona w jego pamięci z przyjaciółmi, czytaniem<br />
książek, spotkaniami, a nie budowaniem własnej kariery,<br />
egoizmem, oddaleniem, jak jest teraz (s. 71), ale „Nostalgia<br />
świadczy nie tyle o zaletach przeszłości, ile o niedostatkach<br />
współczesności” (s. 191) interpretuje austro-węgierskie<br />
tęsknoty Varga.<br />
Obok lekceważącego stosunku do przeszłości, spotkamy<br />
poglądy odmienne, racje i argumenty przekonujące, że<br />
praska wiosna to efekt narastania społeczeństwa obywatelskiego<br />
(Pithart, s. 77). „Praska wiosna to legenda” (s.<br />
124), kto z nas powie, że Marzec 1968 to legenda. Nikt tak<br />
jawnie nie obniży wartości naszych zrywów. I być może nie<br />
dlatego, że to Czesi są mistrzami autokreacji (s. 7) – my tę<br />
wszak umiejętność też posiadamy.<br />
Granica w ocenach przeszłości przebiega nie wedle zaangażowania,<br />
ale wedle „zawodu”. Polityk ma inny dystans i<br />
inną możliwość oceny historii. W ten sposób w „Europie z<br />
płaskostopiem” jest trochę jak w czeskim filmie, a „czeski<br />
film to koktajl ze śmiechu i płaczu, balansowanie między<br />
weselem i pogrzebem” (s. 70). Pithart mówi też, że niechęć<br />
Czechów do wspomnień „wczorajszego” wypływa z<br />
niewygodnej wiedzy, niewpisującej w dzisiejszą polityczną<br />
poprawność: „Przyszliśmy na gotowe. Ale ludzie niechętnie<br />
tego słuchają. I dlatego nie chcą wspominać przeszłości.<br />
Nawet Praskiej Wiosny” (s. 83).<br />
My z pewnością wolimy wspominać, gloryfikować, zamykać<br />
pamięć w pomnikach i świętach. To z pewnością różnica,<br />
ale i tak nie przestaję po lekturze tej książki odnosić<br />
wrażenia, że „Polak, Czech – dwa bratanki…”<br />
Aleksander Kaczorowski, Europa z płaskostopiem. Rozmowy,<br />
współpraca Tomasz Maćkowiak,<br />
Wyd. Czarne, Wołowiec 2006.<br />
55
Witold Wirpsza<br />
1. powinienem odejść bez przewodnika miary<br />
drogowskazu rozeznania kierunków<br />
2. poruszam się w nieokreślonym obszarze<br />
niekrajobrazu określę mapę wówczas kiedy<br />
w dzieciństwie pewien rytm zdania oznacza teraz<br />
mrok niepokoju mrok spokoju<br />
nie oznaczał mroku niepokoju spokoju co oznaczał<br />
3. las wytwórnia prawdy<br />
4. z jakich surowców wytwarza się prawdę czy znamy<br />
prawdę jeśli znamy surowiec<br />
5. na mapie zespoły wytwórcze las zespołów<br />
zębniki osie tłoki przewody bezpieczniki zieleń<br />
czerwień rdza migotanie uwiądu<br />
gęstość lasu pełza bez drzew<br />
6. w lesie rytm mroku<br />
czy przerwy między mrokiem a mrokiem są światłem<br />
7. powinienem iść w dzieciństwie byłem to<br />
wytwarzają zespoły<br />
8. byłem wielkim dziejopisem opisałem bitwę wygraną<br />
intrygi dworskie bitwę przegraną policzyłem<br />
ludzi zmierzyłem pojemność krwi<br />
9. zespoły wytwarzają prawdę na mapie<br />
10. pewien rytm zdania oznacza teraz mrok<br />
11. w rytmie tego zdania powinienem wyjść i dojść<br />
12. w dzieciństwie miałem dwie córki starzec<br />
13. słup soli iskrzył się świecił opryskiwał solą córki<br />
opryskał mapę nakreślę ją jako starzec<br />
powinienem ją opuścić<br />
14. wyjść ze zdania niepokoju spokoju<br />
15. po mapie ciągną wojska opiszę je byłem<br />
dziejopisem ustanowię zniszczę państwa<br />
16. surowce w wytwórniach prawdy<br />
17. słup soli gorzał goreje dwie córki wtłoczą we mnie<br />
alkohol byłem zmęczony pożarem<br />
miast<br />
na mapie mroku pośród określonych surowców w<br />
dzieciństwie<br />
18. byłem starcem byłem geologiem wykrywałem<br />
surowce nie dowiem się że<br />
w dzieciństwie wytworzę z surowców prawdę<br />
19. klątwa dzieciństwa należy wyjść z lasu na mapie<br />
obie córki mnie spoiły<br />
spojony upojony niespójny dokąd odejść gdzie<br />
znajduje się dokąd<br />
20. wojska pójdą polecą popłyną opiszę wszystko<br />
kiedy byłem dzieckiem<br />
21. opisałem wszystko kiedy będę kartografem<br />
22. wojska plądrują podziemia sztolnie córki<br />
przewodzą żołnierstwu w bezrytmiczności mroku w<br />
rytmie ruchu mowy<br />
i zniewalają mnie w ocembrowaniu sztolni spływał<br />
alkohol<br />
23. spłyną intrygi dworskie słup soli wiedzie wojska<br />
iskrzy po wojskach kiedy<br />
zostanę geologiem soli intrygi mowy córki alkoholu<br />
24. jeśli zdrada po lasach w wytwórniach prawdy kogo<br />
należy zdradzić żeby to wzajem się zniosło<br />
w nowych miarach świateł spokoju świateł niepokoju<br />
25. czy przerwy między światłem a światłem są<br />
mrokiem na mapie<br />
26. to wytwarza ufność jeśli zdradę wytworzyła<br />
podejrzliwość wobec mapy dziecka kartografa<br />
dziejopisa geologa<br />
27. ojca córek płodzącego córki z córkami i córkami<br />
córek po sztoniach wojsk intryg dworskich bitew<br />
przegranych wygranych<br />
28. orkan lasu z lasu przez las agregatów<br />
29. przekazuję córki wojskom i dworom<br />
na płodność wojska i mroku<br />
30. przekażę córki słupowi soli i iskrzeniu ciemności<br />
31. umknę z mapy kartografii geologii tylko huragan<br />
zewsząd bez miary<br />
rozeznania kierunków dotąd wszędzie bez miary<br />
rozeznania kierunków po lesie<br />
pośród metalicznej świetności<br />
spłodzi siebie wytłacza się z siebie pożarł siebie<br />
32. nie tłoczy i nie stłacza córek wojsk dworów<br />
33. umknąć jeśli umknąć którędy bez przewodnika<br />
miary drogowskazu<br />
34. z bezdroża mapy wojen wojsk sztolni intryg<br />
określonych<br />
zdań<br />
wytwórczości kreślarstwa<br />
guślarstwa<br />
35. z bezdroża mroku córek światła córek ze słupa<br />
krwi słupa soli<br />
zniewolenia prawdy<br />
36. w bezdroża spokoju niepokoju starca dziecka<br />
metali surowców zespołów<br />
37. w okresie oczywistości następstwa czasów było<br />
będzie następstwo czasów jaka gramatyka<br />
umyka się ku matkom<br />
38. przeraźliwość matek równa przeraźliwości córek<br />
39. pustka czasochłonna postrach klucz jestem<br />
dzieckiem córek będę dzieckiem matek byłem<br />
dzieckiem<br />
56
40. Powinienem wyjść z lasu i wyjść na drogę wiodącą<br />
do miasta. Jeśli miasto leży na wyniosłości, to zbrukane<br />
jego wody ciekną w dół; czyste wody uzyskuje z nieba.<br />
Jeśli miasto leży w dolinie, czyste wody ciekną ku<br />
niemu z wyniosłości, zaś jego wody zbrukane ściekają<br />
w niezużyte pozostałości wód czystych.<br />
41. Jeśli miasto leży nad morzem, wszelkie jego<br />
zbrukanie ścieka od razu do wielkiego zbiornika i<br />
miesza się tam z nieczystościami innych miast, a<br />
także z solą, jodem itd.<br />
42. Często miasta bywają zasilane wodą z popod<br />
ziemi, ze źródeł. Źródła nie mają nic wspólnego z<br />
matkami albo córkami, ponieważ są urządzeniem<br />
technicznym.<br />
43. Mimo to od wielu stuleci wrażliwi pisarze nazywali<br />
miasta piekłem albo czyśćcem; kochając je, niegdy nie<br />
nazywali ich ziemią. O niebie nie bywało mowy.<br />
44. Tymczasem już wchodząc na drogę do miasta i w<br />
miarę zbliżania sie do niego daje się spostrzec coraz<br />
to większe uporządkowanie języka: przestrzeganie<br />
następstwa czasów staje się niezbędne, a także i inne<br />
rygory gramatyczne narzucają się mocno.<br />
45. Nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością<br />
miejskiego czasu, który ani nie podporządkowuje<br />
się rygorom gramatycznym, ani ich nie wytwarza.<br />
Są one raczej wytworem kształtowanych w mieście<br />
umysłów, nie przywiązujących wagi do tego, aby<br />
nazwa przylegała do rzeczy nazywanej. Porządek<br />
nazw bowiem jest porządkiem bardziej uchwytnym,<br />
porządek rzeczy w o wiele mniejszym stopniu.<br />
Nie upieranie się przy porządkowaniu rzeczy przy<br />
jednoczesnym porządkowaniu nazywania prowadzi<br />
na ogół do wyrozumiałości.<br />
W czasie miejskim bywają próżnie, dziury, niemożliwe<br />
do nazwania; nie mają one nic wspólnego z gramatyką<br />
i następstwo czasów się ich nie tyczy.<br />
46. Jedynie w mieście można świadomie grzeszyć albo<br />
żyć cnotliwie, albo mieszać przywary z zaletami wedle<br />
własnego upodobania.<br />
47. Wyobraźnia człowieka nie jest w mieście zależna<br />
od rzeczy i ich postrzegania, lecz jedynie od nazw,<br />
które mogą być dowolnie wynajdywane na użytek<br />
wyobraźni. Ten stan rzeczy można także nazwać:<br />
mianowicie uduchowieniem.<br />
48. Jeżeli umówimy się, że uduchowienie nie jest już<br />
rzeczą, lecz tylko samą nazwą, nie dającą się do rzeczy<br />
odnieść, to znajdziemy najważniejszy powód, żeby<br />
miasto chwalić.<br />
49. Często kreśli się najpierw mapę miasta, potem<br />
zaś miasto buduje. To następstwo czasowe nie ma<br />
nic wspólnego z gramatyką. Zbudujemy, budujemy,<br />
zbudowaliśmy; jest. Ale: nakreśliliśmy; i także: jest.<br />
Czasem, patrząc na mapę, powiadamy: było. Wówczas<br />
określamy inny stan rzeczy, którego kreśląc mapę,<br />
nie brano w rachubę. Zarówno czas przeszły jak i<br />
teraźniejszy określają stan obecny.<br />
Stan rzeczy nie jest bowiem tożsamy z rzeczą.<br />
50. W mieście nie ma sztolni, są piwnice, a zatem<br />
formacje niegeologiczne; nie są to podziemia<br />
mityczne; przechowuje się w nich materiały<br />
wybuchowe i rupiecie; matki i córki albo mieszkają<br />
tam z biedy, albo schodzą aby pracować lub stać się<br />
więźniami czy oprawcami. Wojska i dwory ukrywają<br />
się po piwnicach w przypadku klęski, nie na długo.<br />
Dwory być może intrygują z nawyku, ale to nie ma<br />
znaczenia.<br />
51. W mieście nie ma słupów soli, chyba w teatrze,<br />
ale wówczas to nie jest sól, choć się tak nazywa. Słup<br />
soli jest wymysłem żydowskiego poety, opisującego<br />
ucieczkę z miast płonących dla sprawiedliwości;<br />
matki w podziemiach są wymysłem niemieckiego<br />
poety, opisującego poszukiwanie piękna po spłonięciu<br />
miejskich pieniędzy.<br />
Sól jako produkt wymiany jest drobno zmielona i w<br />
tej swojej konsystencji w słup się ukształtować nie da;<br />
można z niej usypać kopiec, nagrobny lub pamiątkowy,<br />
lecz nie ma takiego zwyczaju, przypuszczalnie ze<br />
względów atmosferycznych.<br />
52. Prawdy się tu nie wytwarza, choć niektórzy badają<br />
język ze względu na zdania prawdziwe lub fałszywe.<br />
Czyni się to z uwagi na nazwy rzeczy, nie z uwagi na<br />
rzeczy. Przyczynia to miastom chwały.<br />
53. W nich to bowiem urzeczywistnia się prawdziwa<br />
swoboda i niezależność poruszeń uczucia: wielorakich<br />
chęci i niechęci, skłonności i odrazy, miłości i<br />
nienawiści, obojętności wreszcie. A jeszcze: bojaźni i<br />
ufności. Daje się to wywołać wedle objawienia woli<br />
lub w chwili pojawienia się zachcianki. Z zasobów<br />
mowy wyłaniają się wtedy nazwy poruszeń uczucia<br />
jako znaki puste.<br />
54. W dawniejszych próbach językowych określano by<br />
je prawdopodobnie jako czyste formy i zaszeregowano<br />
do aniołów: złych, dobrych i wieloznacznych<br />
demonów.<br />
W naczynia znaków pustych wlać można łaskę wojsk,<br />
intryg, córek, matek; nasypać miałkiej soli, aby się<br />
ukształtowała; osadzić ogień, aby je wypełnił. Jest to<br />
czynność miejska: wypełnianie znaków pustych pod<br />
postacią nazw innymi nazwami. Wówczas te pierwsze<br />
przestają być puste; ale i drugie nie są puste, choć<br />
ciążą ku pustce: coś sobą jednak wypełniwszy, nie są w<br />
stanie tej swojej dążności spełnić i przedstawiają sobą<br />
demonizm wieloznaczności, choć nie w dobrym i nie<br />
w złym.<br />
55. Ku czemu ciążą? Być może i ku rzeczom: ale<br />
najprawdopodobniej ku oznaczeniom rzeczy, ku ich<br />
określeniu bez wyobrażenia. Ciążą więc ku sobie, ku<br />
nazwom właśnie, wypełniają się samymi sobą, choć<br />
nigdy całkowicie: pozostają przeto w niepewności.<br />
Ponieważ stosunek nazwy do rzeczy jest nieustannie<br />
niepewny, otwiera się w nazwach nieskończoność; na<br />
pewno nie wiadomo, czy nieskończoność ta dotyczy<br />
czasu czy przestrzeni i można ją dla wygody uznać<br />
jako wieczność.<br />
57
56. Chwalebna wieczność miejska zawarta jest w<br />
częściach mowy, w rzeczownikach i czasownikach.<br />
57. Wyszedłszy z lasu i idąc do miasta, należy<br />
wyzbywać się dzieciństwa, wspomnień i wyobrażeń o<br />
dzieciństwie.<br />
Wszedłszy w miasto należy mieć władze duchowe tak<br />
próżne dzieciństwa, aby nazwy się w nich mogły bez<br />
zakłopotania umiejscowić.<br />
58. Wówczas bez dziejopisarstwa, kartografii i<br />
geologii, łatwo się da porzucić przedmiotowość i<br />
używać chętnie pierwszej osoby liczby pojednynczej<br />
w odmianie czasownikowej.<br />
Wieczność usadowi się w osobie, w odmianie, w<br />
liczbie.<br />
59. Tłum, ciżba, ciasnota oznacza, iż wywołać mogę<br />
w sobie gotowość miłości poprzez dziesiątki, setki i<br />
tysiące imion własnych oraz przez jedno jedyne imię<br />
własne.<br />
Gotowość miłości jest znakiem pustym: nazwą<br />
niewypełnioną; i dopóki pozostaje niewypełniona,<br />
trwa.<br />
Mogę ją zawsze wymienić, co znaczy zarówno:<br />
wymówić jak i zmienić na inną gotowość stale tej<br />
samej miłości.<br />
60. Tu nie wytwarza się prawdy i nie wymienia się<br />
prawdy. Uczestnictwo w gotowości jest swobodne.<br />
Jeżeli gotowość wypełnię imieniem własnym,<br />
imionami własnymi, tak wielką ich liczbą, że<br />
odmiana i wymiana staną się nieuchwytne, nazwa zaś<br />
nienasycona, wówczas spełni się we mnie ladacznictwo<br />
miasta: uzyskam styczność.<br />
61. Prawdopodobnie nie oszukam nikogo i nie będę<br />
oszukiwany. Czy spotka mnie w chwale miasta<br />
wyrozumienie? Czy doznam szczęścia?<br />
Są to nazwy rzeczy i należy postępować z nimi jak<br />
z nazwami; nie jak z rzeczami. Można zastosować<br />
odmianę rzeczownikową: szczęście, szczęścia,<br />
szczęściu. Ku czemu? Ku szczęściu.<br />
Mogę także dodać temu odmianę czasownikową,<br />
bawiąc się następstwem czasów: dążę, podążę,<br />
zdążyłem.<br />
62. W obliczu intryg śmiertelnej powagi będę mógł<br />
powiedzieć: zdążyłem ujść.<br />
Nie będzie to znaczyło ujścia ku żywiołom<br />
zasadniczym: w ogień, w wodę, w ziemię, w powietrze.<br />
Nic z tym nie mają wspólnego ujścia wielkich<br />
cieknących wód, czystych albo zbrukanych. To już od<br />
dawna sprawa gospodarcza.<br />
Od śmiertelnych intryg powagi ujść można w mieście<br />
w dobroczynny wehikuł poczucia humoru; albo<br />
dobroczynnym wehikułem poczucia humoru: poprzez<br />
utwierdzanie siebie samego.<br />
63. Poczucie humoru zna następstwo czasów,<br />
styczność z innymi oraz wagę własnej osobowości;<br />
nie zna sobkostwa, zespołowego wytwórstwa prawd<br />
zamierzonych oraz następstw w rozumieniu skutków.<br />
64. To, co ludzie robią, nazywa się i to, co ja o tym<br />
wiem, nazywa się także. Jeżeli się coś nazywa, to<br />
bynajmniej nie znaczy, ani z tego nie wynika, że<br />
jest prawdą: ani rzecz, ani nazwa, ani taka lub inna,<br />
istniejąca czy nieistniejąca zależność rzeczy i nazwy.<br />
W mieście mogę coś nazwać złym albo dobrym,<br />
albo obojętnym; miłością, nienawiścią, wzgardą,<br />
nieczułością; i nie wynika z tego żal ani zadowolenie,<br />
ani duma, ani skrucha, ani poczucie winy, ani patos<br />
pychy.<br />
65. Przeciwnie: mogę wywołać w sobie nazwy żalu,<br />
zadowolenia, dumy, skruchy, winy i pychy. Nie wiąże<br />
się z tym konieczność popełnienia czegoś dobrego<br />
albo złego, albo obojętnego; albo czegoś, co z pewnym<br />
prawdopodobieństwem zrozumiałości można nazwać<br />
w zakresie życia pospólnego lub osobniczego.<br />
66. W lesie, pośród agregatów wytwórczych i na<br />
polach, pośród dowolnej mnogości dokładnie<br />
wytyczonych kierunków ludzie, po osiągnięciu pewnej<br />
granicy wieku, umieją się bawić tylko ze sobą; mowa o<br />
granicy wieku, poza którą jest dojrzałość.<br />
W mieście bywa nie tylko dojrzałość, ale i dorosłość.<br />
67. Pozwala to nie tylko na bawienie się ze sobą, i nie<br />
tylko sobą, ale i na bawienie się wytworami. Ponieważ<br />
wytworem nie jest prawda, ani nawet nazwa (nazwy<br />
pojawiają się, są uzyskiwane), do zabawy przeznacza<br />
się przedmioty, wytwarzane z reguły dla dzieci.<br />
Jedynie w mieście dorośli potrafią bawić się<br />
zabawkami, ku większej jeszcze chwale dorosłości i<br />
miasta.<br />
68. Zabawka nie jest nazwą, chociaż przedstawia sobą<br />
zazwyczaj rzecz rzeczywistą: człowieka,, istotę żywą,<br />
sprzęt nieożywiony lub przyrząd. Nie przedstawia<br />
sobą nigdy czynności; czynność nadawana jej jest z<br />
zewnątrz przez bawiące się dziecko lub dorosłego.<br />
Ze względu na brak czynności w zabawce zabawka<br />
jest wytworem pustym i ta pustka czy pustota wspólna<br />
jest jej i nazwie.<br />
69. Czy i samej nazwie zabawki? To pytanie powinno<br />
zostać bez odpowiedzi, poczucie humoru bowiem<br />
cenniejsze jest od poczucia rzeczywistości.<br />
70. Zabawki są puste ze względu na czynność oraz<br />
puste, w rozumieniu fizycznym. Można tchnąć w nie<br />
ducha i można je zwyczajnie wydmuchać. W jednym<br />
i drugim wypadku nadają się do użytku.<br />
Odpowiedzialność za zabawkę ponosi zabawka, a nie<br />
ten, co się nią bawi. Odpowiedzialność za to, co czyni<br />
zabawka, ponosi również zabawka i również nie ten,<br />
co ją w czynność zaopatrzył.<br />
To mimo wszelką dowolność dorosłości.<br />
71. Nie wyrabia się zabawek takich jak pustynie, rzeki,<br />
chmury, ostępy. Pozatem i takich, jak dusze ludzkie,<br />
zwierzęce lub roślinne, choć zdarzają się anioły i<br />
demony.<br />
72. Wytwórcy zabawek mają szczególne upodobanie<br />
do ludzi ukostiumowanych: strojnych kukieł, błaznów,<br />
żołnierzy, marynarzy, policjantów, urzędników<br />
58
pocztowych, osób egzotycznych; dalej: do zwierząt,<br />
raczej umownie stylizowanych; i jeszcze: do pojazdów:<br />
wozów, samochodów, samolotów, wehikułów wodnych;<br />
wreszcie: do budowli.<br />
Z ludzi rzadko spotyka się osoby duchowne i<br />
polityków; wśród zwierząt nie bywa drobnoustrojów<br />
i tworów kopalnych; wśród wehikułów nie spotyka<br />
się procesów myślowych i wyodrębnionych nóg, choć<br />
zdarzają się skrzydła.<br />
73. Broni jest pod dostatkiem, historycznej,<br />
współczesnej i urojonej.<br />
74. Maski są puste i wypełnia się je własną twarzą,<br />
niech będzie: nazwą własnej twarzy, taka manipulacja<br />
jest możliwa.<br />
75. W mieście mogę jednocześnie zaopatrzyć w<br />
czynność wiele zabawek, do tego stopnia nawet, że się<br />
w nie wcielam, przy czym ten czasownik, wywodzący<br />
się od rzeczownika: ciało, oznacza właściwie postępek<br />
duchowy, uduchowienie.<br />
76. Budownictwo miasta wypełnione jest geometrią<br />
linii, brył i dźwięków, czyli gmatwaniną rytmów.<br />
Człowiek dorosły nie ma potrzeby rytmów<br />
rozsupływać, ponieważ może w nich pozostać<br />
niepostrzeżony i do woli używać zabawek.<br />
77. To znaczy: mogę pozostać do woli zasupłany w<br />
rytmach.<br />
78. Kupuję sporo lalek przebranych rozmaicie: pudełka<br />
wojsk z ołowiu, chatę Wuja Toma z mieszkańcami,<br />
pałac z Królewną Śnieżką, parę żubrów i krokodyli<br />
z masy plastycznej, łódź podwodną o powikłanym<br />
napędzie, rakietę kosmiczną i fabrykę w ogóle, to<br />
znaczy: mogącą wytwarzać co bądź i jak kto chce.<br />
79. Kupuję czyli wymieniam pieniądze na towar:<br />
wymieniam pieniądze,, wymieniam towar, wymawiam<br />
pieniądze i towar; nazywam ku chwale miasta i jego<br />
pustych naczyń.<br />
80. Zabawki są zarazem maskami, nakładam je<br />
na siebie i na ludzi: tym sposobem ludzie stają się<br />
zabawkami, bawią się sami, a także i nimi można się<br />
bawić.<br />
Poza tym ludzie w maskach, ludzie ukryci w zabawkach<br />
bawią się ze sobą niefrasobliwie, wymieniając się,<br />
wymawiając i nazywając według zabawek i zabawy i<br />
wystrzegając się nazywania według tego, co w maskach<br />
rzeczywiście tkwi.<br />
Wyprowadzam nazwane zabawki na ulice, czyli w<br />
najistotniejszą treść chwalebności miejskiej.<br />
81. Gdzie jest ulica?<br />
82. Drukowane mapy ulic są niepotrzebne, ponieważ<br />
zespoły ulic same są mapą, a mianowicie: mapą<br />
wykorzenienia.<br />
Wykorzenienie zaś jest lekkością i lekko jest wyjść na<br />
ulicę z zabawkami, czyli z maskami; czyli z ludźmi,<br />
ukrytymi wewnątrz zabawek, wymiennymi we<br />
wnętrzach zabawek. I naprawdę nie wiadomo, jakie<br />
wnętrze się w zabawkach kryje.<br />
83. Wykorzenienie polega na tym, iż następstwa<br />
zabawy kulkiełkowej są nieskuteczne.<br />
Nieskuteczność żywi wyrozumiałość.<br />
84. Ołowiane wojska nikogo nie zabiją, choćby się je<br />
ustawiło w najwymyślniejszym szyku: nie podlegają<br />
sztabom generalnym.<br />
W kukiełkowej chacie Wuja Toma nie ma nędzy i<br />
nieszczęścia: troska nie ma dostępu, choć może być<br />
pozorowana.<br />
Królewnie Śnieżce w pałacu nie doskwierają intrygi<br />
dworskie i może ona zostać, zależnie od gry, Córką<br />
Lota; wówczas mianowicie, kiedy się obudzi, sen zaś<br />
jej równie jest pusty, co i przebudzenie.<br />
Czy Królewna Śnieżka budzona jest pocałunkiem<br />
Królewicza, czy pocałunkiem obleśnego ojca, Lota?<br />
Jedno i drugie jest możliwe, a także, że wcale nie bywa<br />
całowana.<br />
85. Łodzie podwodne i rakiety kosmiczne przepełnione<br />
być mogą żubrami i krokodylami.<br />
86. Fabryki wytwarzają wszystko: Królewnę, Królewicza,<br />
Wuja Toma, budynki w których mieszkają, zwierzęta<br />
i żołnierzy.<br />
87. Wszystko to na ulicę.<br />
88. Gdzie jest ulica?<br />
89. Ulica jest, gdzie nie ma pamięci: lalki i maski nie<br />
mają pamięci; ruch i stłoczenie ulicy miejskiej nie<br />
mają pamięci; bez pamięci odbywa się dokładnie<br />
rozgrywana dorosłość.<br />
90. Zabawki są dorosłe. Czy dorosłym jest ich<br />
nabywca? Czy dorosłym jest ich wytwórca?<br />
Pocałunek Królewicza jest pusty, posałunek Lota jest<br />
pusty. Kto wwiedzie w pocałunek namiętność, tkliwość<br />
lub zaciekawienie, ten nie przebudzi Królewny.<br />
91. Ani córki. Lot został spojony: gdzie się podziała<br />
druga córka, tego Lot nie pamięta.<br />
Ołowiane wojska wyszły na ulicę, aby szukać drugiej<br />
córki Lota. Kto rozkazuje wojskom? To nieokreślone,<br />
ale wiadomo, że gesty rozkazodawcy są puste.<br />
Ołowiany tupot żołnierski zapada się z każdym<br />
krokiem w niepamięć mapy ulicznej.<br />
Mapa uliczna jest pusta; nie ma na niej żołnierzy,<br />
córek, Królewicza, Lota, Królewny. Kartograf jest<br />
szczęśliwy, pamięć go odeszła.<br />
92. Dziejopis jest wykorzeniony; zapisuje ruch i<br />
stłoczenie tak, jak się odbywają, ale każde jego słowo,<br />
utrwalone na papierze, zapada się w niepamięć.<br />
Dziejopis jest lekki i uduchowiony, wyzbyty korzeni,<br />
unosi się nad ulicami: nad miastem.<br />
Geolog bada ścieki, kanały i wodociągi pod<br />
nawierzchnią. Wody są puste i suche, ciekną samym<br />
tylko kształtem; anielskie.<br />
93. Kto wpuścił łodzie podwodne do kanałów?<br />
Wytwórca zabawek czy nabywca zabawek?<br />
Wody przestałybyć puste, wypełniły się pustymi<br />
kształtami. Kukła oceanografa zaczyna się nurzać w<br />
ściekach. Oceanograf w ściekach wciąż jeszcze jest<br />
wykorzeniony, ściślej: nie wysuwa z siebie korzeni.<br />
59
94. Nad ściekami, na powierzchni ulic, odbywa się<br />
miasto, w pustkowiu swym pełne zabawek i tumultu<br />
kukieł: raz kupione, dają się sobą nieodpłatnie<br />
powodować.<br />
Oceanograf nie wypływa na powierzchnię. Wśród<br />
lalek nie ma kapłanów, wytwórcy miejscy nie odwazyli<br />
się wystawić na sprzedaż strojów i paramentów<br />
liturgicznych; stanowi to brak i niebezpieczeństwo.<br />
95. Żołnierze odnajdują Królewnę uśpioną w chacie<br />
Wuja Toma, budzą ją symulowanymi salwami<br />
najróżnorodniejszej broni.<br />
Mieszkańcy chaty Wuja Toma zanoszą się od płaczu.<br />
Płacz lalek to biel i susza; łzy wysuwają się spoza oczu,<br />
padają na zabawkę, wyobrażającą wagę (bezmian),<br />
nie poruszając jej wcale.<br />
96. Zwierzęta pożerają łzy, po czym już nikt łez nie<br />
pamięta.<br />
Królewna nie pamięta zaśnięcia, snu i przebudzenia;<br />
ani swego ojca Lota, ani siostry, ani alkoholu, ani<br />
wszeteczności.<br />
Jest zatem bezgrzeszna. Nie płacze: jeśli korzenie były<br />
w miąższu wszeteczności, to teraz, jako kukła samej<br />
siebie, trwa w świadomości wykorzenienia, ściślej:<br />
w świadomości, że z korzeni nie wyrosła, ani ich z<br />
siebie nie przepędziła; również i przez wytwórców nie<br />
zostały jej one przydane.<br />
97. Chata Wuja Toma stoi na skrzyżowaniu ulic i nie<br />
wadzi nikomu.<br />
98. Mieszkańcy chaty Wuja Toma są szczęśliwi;<br />
opuszczają dom i bawią się na nawierzchni, czyli nad<br />
kanałami, łodzią podwodną i oceanografem.<br />
99. Zabawki (przedrzeźnianie osób i przedmiotów)<br />
są rzeczami, nie mają więc głosu i nie wydają głosu.<br />
Stad właśnie bierze się wykorzenienie i brak pamięci:<br />
możliwa i rozumna wydaje się umowa, aby ten stan<br />
nazywać szczęściem.<br />
Ale czy wytwórca i nabywca zabawek są osobami,<br />
czy rzeczami? Czy władają głosem i czy go w ogóle<br />
mają? I czy nie jest tak: wytwórca sprzedaje zabawkę<br />
i wyzbywając się zabawki wyzbywa się zarazem<br />
rzeczowości; staje się osobą, włada głosem i popada<br />
w rozmiękłość dzieciństwa. Nabywca natomiast,<br />
kupując zabawkę, traci głos i użycza sobie rzeczowości<br />
i dorosłości: staje się posiadaczem gramatyki i nie<br />
potrzebuje używać mowy. Czy nie jest tak?<br />
100. Dorosłość bowiem jest przedmiotem wymiany<br />
handlowej; dlatego jest taka rzeczowa.<br />
101. Poprzez wymianę handlową zabawki zaludniają<br />
(zapełniają) miasto i ulice miejsckie. Miasto jest więc<br />
pełne zabawek, ale zabawki nie są sobą, są naczyniami<br />
znaków pustych; w tym rozumieniu przynależą i<br />
podporządkowane są gramatyce.<br />
Uliczna mapa miejska jest właśnie mapą gramatyki,<br />
wypełnioną ruchem znaków zabawkarskich. Na własną<br />
swoją chwałę miasto jest mową: uprzedmiotowioną i<br />
tym samym znakomicie pustą.<br />
102. W mowie tej obowiązują prawidłowości<br />
gramatyczne: właściwe użycie przypadków i<br />
następstwa czasów, a także kombinacji przypadkowych<br />
i następczych. Miasto układa się w zdania.<br />
Miasta nie da się badać ze względu na jego<br />
prawdziwość lub fałszywość. Tyczy się to zarówno<br />
zdań miejsckich (pustek cząstkowych), jak i całości<br />
układu miejskiego (pustki złożonej; kartograficznej).<br />
103. Inaczej: wewnętrzna spójność tekstu wymaga,<br />
aby dorosłości nie dało się skutecznie badać jako zdań<br />
fałszywych lub prawdziwych; dorosłość jest zbiorem<br />
znaków znakomicie pustych.<br />
104. Czy i o ile dorosłymi są wytwórcy i nabywcy<br />
znaków?<br />
105. Wytwórcy zabawek zdaje się, że z chwilą, kiedy<br />
zabawek się wyzbył, stracił zarazem władzę nad<br />
zabawkami, chociaż nigdy jej nie posiadał. Usiłuje<br />
wówczas wydać głos i niekiedy mu się to udaje:<br />
zazwyczaj bywa to głos rozżalenia albo rozpaczy;<br />
wtedy przestaje być dorosły, pełen jest wewnętrznych<br />
uczuć i n apięć.<br />
Nabywca upadabnia się z nabyciem zabawek do<br />
zabawek. Głos wydaje się mu zbyteczny, więc go<br />
nie używa; odczuwa wewnętrzną lekkość i szczęście,<br />
wymienne obie, czyli: jest znakiem samego siebie,<br />
pustym i swobodnym; nie zna potrzeby władania<br />
zabawkami: jest dorosły.<br />
106. Wytwórca natomiast dziecinnieje, obciążony<br />
jest smutkiem dzieciństwa. Przestaje być miejski;<br />
sprzeniewierzy się gramatyce; bełkocze i gaworzy bez<br />
następstwa czasów i nie przestrzegając przypadków.<br />
Jest wewnętrznie niewymienny, wypełniony stale<br />
tą samą treścią, zastygłą w czasie i przestrzeni,<br />
bezulicznie.<br />
107. Stąpa ciężko, rytmy go opuściły (rytmy są także<br />
gramatyką), nie dostaje mu tańca (taniec jest także<br />
gramatyką).<br />
Trawiony statycznym procesem zdrady, miłości i<br />
zawiści, porywa się na chwałę miasta. Ponieważ jest<br />
wewnętrznie niewymienny, nadzieja nie ma doń<br />
dostępu.<br />
108. Niedokonana miłość bez nadziei czyni go<br />
niebezpiecznym, samotnym i zapiekle obcym.<br />
Chce przemienić miasto, ulice i świat. Ponieważ sam<br />
jest nieszczęśliwy, pragnie uszczęśliwić innych.<br />
Wytwórca chce swoje przepełnienie, wywołane<br />
wyzbyciem się kukieł, wyładować na wyzbyte kukły,<br />
na nabywców kukieł, na ulice, skrzyżowania i miasto.<br />
Wyładowuje więc miłość bez nadziei i dokonuje<br />
zniszczeń: w układzie kartograficznym i w układzie<br />
gramatycznym.<br />
109. Przestaje być wytworcą zabawek i usiłuje zostać<br />
wytwórcą prawdy.<br />
110. Udzieliwszy sobie głosu, wykrzykuje nazwy takich<br />
rzeczy jak: niebo, chmury, rzeki, jeziora, ostępy.<br />
60
111. Kiedy kupiłem straż pożarną od wytwórcy<br />
(zabawkę-samochód, zabawkę-beczkowóz itp. oraz<br />
kukły strażackie), wytworca powiedział: ognia nie<br />
sprzedam, nie wytwarzamy ognia do zabawy.<br />
A kiedy odchodziłem ze strażą pożarną, krzyknął: nie<br />
straż pożarna jest chwałą miasta, ale ogień jest chwałą<br />
miasta; prawdziwy ogień goreje w mojej piersi i nie<br />
jest na sprzedaż.<br />
Kiedy odszedłem, słyszałem jeszcze z daleka: na<br />
chwałę miasta podpalę miasto ogniem z mojej piersi<br />
a zabawki nie ugaszą tego ognia.<br />
112. Oddalając się słyszałem ciągle ten głos, wzmagała<br />
się w nim chrypka i namiętność; a także kaszel; przy<br />
czym chrypka, namiętność i kaszel nie miały w sobie<br />
nic z nazewnictwa, myślę: swobodnego, niezależnego<br />
nazewnictwa.<br />
Nabrzmiałe były wilgocią i grząską miękkością:<br />
oblepiającą przedmioty i nazywane ruchy.<br />
113. Miasto i ulice zaroiły się kaszlem i wilgocią.<br />
Słychać było, jak docierało:<br />
114. O słodkie dzieciństwo znaków powypełnianych,<br />
nazwy przylepione do rzeczy, rzeczy oklejone nazwami,<br />
nie rozróżnić nazwy od rzeczy.<br />
Przepełniona i oklejona chata Wuja Toma, kiedy była<br />
chata Wuja Toma; przepełniona i oklejona Śpiąca<br />
Królewna, kiedy będzie Królewicz; kiedy jest wojsko<br />
i kiedy jest gnuśna straż miłości.<br />
Sprzedałem instrumenty muzyczne i jestem w nich<br />
obecny: będę w obojach, byłem w organkach, jestem<br />
w orgiach.<br />
115. Byłbym ustanowił moją obecność. Ustanowiłbym<br />
moją obecność.<br />
Tryb warunkowy uniezależnia mnie od następstwa<br />
czasów: czas staje się niejasny; następstwo jest<br />
niejasne.<br />
116. Oddałbym przypadki następstwa. Następstwa<br />
kaszlu i przypadki wilgotności.<br />
117. Po tej werbalnej nieokreśloności wyłania się dla<br />
nabywcy (a więc i dla mnie w dążeniu do miejskiej<br />
dorosłości) zabawek zagadnienie obecności, istnienia<br />
i bytu wytwórcy zabawek.<br />
118. Wytwórca jest niewątpliwie w swym<br />
bezgramatycznym jazgocie obecny: poprzez wydanie<br />
głosu i przylepne natręctwo ku przedmiotom:<br />
zabawkom i niezabawkom.<br />
Jednakże: mamy różnicę nazw i wobec tego nie<br />
wiadomo, czy obecność wytwórcy znaczy to samo, co<br />
jego byt albo jego istnienie.<br />
119. Obecność w niezmąconej postaci jest na pewno<br />
odpowiednikiem dziecięctwa. Byt wydaje się mieć<br />
swój odpowiednik w dorosłości.<br />
Czymże jest w takim razie istnienie, w szczególności<br />
istnienie wytwórcy zabawek, który się zabawek<br />
wyzbył? W kartografii miejskiej jest chyba czymś<br />
nie swobodnym, zarówno w rozumieniu następstwa<br />
czasów, jak i przypadków odmiany rzeczownikowej.<br />
Istnienie jest zmącone przez obecność i przez byt.<br />
120. Nie jest przeto ani bytem, ani obecnością,<br />
werbalnie: tworem nie oznaczonym; przedmiotowo:<br />
jest cieleśnie nieczystym procederem, wilgocią i<br />
kaszlem, oscylującym między nazwą a przedmiotem.<br />
Decyzja nie do podjęcia. Istniejący wytwórca zabawek<br />
nie jest zdolny do rozstrzygnięć.<br />
121. Ten, kto istnieje, ani nie jest obecny, ani nie jest<br />
mu przypisany byt.<br />
Wytwórcy, wyzbyci zabawek, nie umieją się bawić<br />
zabawkami i nie potrafią się bawić ze sobą, czyli:<br />
wewnętrznie.<br />
Pozlepiani w kleiste kłębowisko wzajemnych zależności<br />
między słowem i przedmiotem wysłowionym oraz<br />
między własną osobą a wszystkim, co się poza własną<br />
osobą postrzegać daje, niszczeni są przez powagę<br />
usposobienia porażającą ośrodki woli.<br />
122. Ponieważ zaś wytwarzanie zabawek jest<br />
swobodą, stracili owi wyzbyci możność ich<br />
wytwarzania. Przemawiając wśród kaszlu i wilgoci,<br />
dają zrozpaczonym głosem wyraz swojemus e r i o:<br />
jest to rozprzężenie bez rozpasania.<br />
Gdzie jest, Królewno, twoja siostra i twój ojciec Lot;<br />
czas już i pora, żebyś się wdała w intrygi dworskie.<br />
123. Głosem wydaje się nakazy i zakazy.<br />
Wydaje się również rozkazy: gramatykalnie pojawia<br />
się tryb rozkazujący, czyli nierozsądna wiara w<br />
skuteczność należycie przekształconego czasownika.<br />
124. Rozkazy owych wyzbytych wydawane są<br />
zabawkom, nad którymi wyzbyci utracili władzę.<br />
Władza polega: znowu: na wierze, że między organem<br />
głosu a przemiotami świata zewnętrznego może<br />
zostać nawiązana łączność poprzez odpowiedni układ<br />
słowny; przymuszający.<br />
Władcze uroszczenie i urojenie wobec utraconych<br />
zabawek wprawia wyzbytych w stan stężonego istnienia,<br />
co z kolei nadaje rozkazom wiele znaczeń, skuteczności<br />
zaś zwilgłą wiązkę prawdopodobienstwa.<br />
125. Tryb rozkazujący nie zna następstwa czasów i<br />
dąży ku natychmiastowości. Może także rozkazywać<br />
samemu sobie, co jest wysoce nienaturalne. W tym<br />
rozumieniu są wyzbyci wytwórcy podobni wodzirejom,<br />
wprowadzającym zamieszanie w rojowisko tańca.<br />
126. gaście pożar nie ma ognia lejcie wodę nie ma<br />
zbiornika rąbcie drewno nie ma budynku<br />
ognia rzeczownik wojsko nie ma prochu w trybie<br />
rozkazującym<br />
127. w skok rzeczownik konie jako przysłówek bez<br />
areny w trybie rozkazującym bez piachu bez pęcin<br />
128. śpij zbudź się prosto śpij zwrotnie zbudź się<br />
Królewna grzęźnie w trybie rozkazującym to nie nakaz<br />
nie zakaz Królewicza<br />
kartografia miejska gmatwa się w wyrobnictwo<br />
61
etyczne prawne<br />
129. wartość etyczna śpij wartość etyczna zbudź się<br />
130. idź przed siebie<br />
131. kto powinien iść przed siebie zabawka lalka<br />
człowiek nabywca lalek zabawek przed siebie<br />
bez przewodnika miary drogowskazu rozeznania<br />
kierunków<br />
132. kto ma iść gasić dawać ognia spać ruszyć w skok<br />
budzić się jako osoba pierwsza druga trzecia liczby<br />
pojedynczej co się dzieje z osobą liczby pojedynczej<br />
w nieokreślonym obszarze nakazów rozkazów zakazów<br />
w rytmie zdania narzuconego przez wyzbytych<br />
133. wyjdź przed siebie idź odejdź dojdź<br />
dokąd do wytwórni czego nieosiągalnego władania<br />
w wytwórni nie było osób będą wyzbyci czy wyzbyci<br />
sa osobami<br />
134. dziejopisami starcami kartografami dziećmi<br />
nie zmienią się w słup soli nie zgoreją nie wtłoczą<br />
alkoholu nie dobyli nie dobędą nie dobywają<br />
surowców<br />
nie stworzą lasu nie zbudowali ulic bez mroku bez<br />
światła<br />
135. wytwarzają daremną władzę bez przewodnictwa<br />
gramatyki bez dorosłości bez dojrzewania<br />
bez płodności ruszajcie mieszkańcy chaty Wuja Toma<br />
ruszaj Królewno ruszajcie żołnierze<br />
bez następstwa czasów osób przypadków<br />
136. ruszaj Królewiczu ruszajcie przyrządy pojazdy<br />
wodne naziemne powietrzne podwodne podziemne<br />
137. ruszajcie ulice ruszaj miasto ruszaj chwało<br />
w miałkiej soli w wilgotności cieczach nie spływających<br />
z niebios nie tryskajacych z ziemi wysączających się z<br />
głosu władczego bezwładnego niegramatykalnego<br />
138. do budynku który się sączy z instrumentów<br />
fletów gitar organów waltorni w olśnieniu obleśnym<br />
bez leśnictwa korzeni<br />
wyludniajcie ulice zaludniajcie<br />
osobowo bezosobowo w grzęzawisku zamtuzy domy<br />
publiczne burdele<br />
zamtuz dom publiczny burdel próżny dom<br />
139. w rozmnożeniu córek Lota z łodziami podwodnymi<br />
w kosmosie z pojazdami astronautycznymi w oceanach<br />
mnogość córek Lota nie ma Lota będzie Lot<br />
140. w rozmnożeniu bezdzietnych ojców Lotów<br />
szukających córek w rozwiązłości masek bez przebrań<br />
bez wyboru<br />
bez osób w istnieniu zniweczona chwała miejska<br />
wytwórcy bez wytworów<br />
władający tym co wyzbyte<br />
ruszaj dokąd wyjść pójść dojść w jakiej osobie w jakim<br />
czasie w jakim przypadku<br />
Witold Wirpsza - ur. w 1918 w Odessie.– poeta, prozaik,<br />
tłumacz. Autor ponad dwudziestu tomów poezji, trzech<br />
powieści, dwóch zbiorów opowiadań i esejów. Od 1920 r.<br />
mieszkał w Gdańsku, a od 1927 – w Gdyni. Studiował na<br />
Wydziale Prawa UW, jak też w Wyższej Szkole Muzycznej<br />
im. F. Chopina. Podczas II wojny światowej brał udział w<br />
obronie Oksywia. Wzięty do niewoli, przebywał w obozach<br />
jenieckich w Neubrandenburg i Grossborn. W lutym 1945<br />
r. wstąpił ochotniczo do I Armii WP, od 1947 r. osiedlił się<br />
w Szczecinie. Publikował wiersze, recenzje i przekłady w<br />
licznych czasopismach, m.in. w: „Twórczości”, „Nowej Kulturze”,<br />
„Przeglądzie Kulturalnym”. Za przekłady z języka<br />
niemieckiego otrzymywał nagrody polskie i zagraniczne,<br />
a w 1970 został stypendystą Deutscher Akademischer Austausch<br />
Dienst i wyjechał do Berlina Zachodniego, gdzie od<br />
1971 r. osiedlił się na stałe. Tam też wykładał historię literatury<br />
polskiej. Zmarł w Berlinie w 1985 roku.<br />
Berlin, w 1967 roku<br />
62
Roman Lipczyński – ma 31 lat. Fotografia jest jego<br />
pasją i sposobem na życie. Dzięki niej stwarza nowe<br />
światy, buduje znaczenia, zderza ze sobą to, co pozornie<br />
nieprzystawalne. Adres strony: www.romanlipczynski.pl
MIECIU<br />
73
Z Ingą Iwasiów rozmawia Bernadetta Darska<br />
Zacznijmy naszą rozmowę od zastanowienia się<br />
nad tym, czy można mówić o pisaniu genderowym?<br />
Czy w ogóle tego typu etykiety jak pisanie<br />
genderowie, pisanie feministyczne, pisanie kobiece,<br />
uznajesz za sensowne i czy się z nimi utożsamiasz?<br />
To nie jest łatwe pytanie. Ale właśnie może przy okazji<br />
wydania własnej książki zaczyna się o tym myśleć<br />
inaczej niż wówczas, kiedy się jest po drugiej stronie,<br />
czyli gdy się rekomenduje, klasyfikuje, nadaje etykietki,<br />
szuka jakichś wspólnych cech, nazywa literaturę,<br />
na przykład kobiecą albo feministyczną. Później to<br />
wszystko wraca jak fala ogromna do osoby, która używała<br />
tych wszystkich nazw, a teraz musi się spotkać z<br />
własnym tekstem właśnie tak już zaklasyfikowanym i<br />
sprawiającym wrażenie, przez nazwy-etykiety, cudzego.<br />
W związku z tym muszę powiedzieć, że jestem w<br />
szoku poznawczym od paru miesięcy, od czasu, kiedy<br />
ta książka się ukazała, i na większość tych pytań muszę<br />
odpowiedzieć, że nie jestem pewna, bo z jednej<br />
strony oczywiście jest coś takiego, jak bardzo świadome,<br />
zaangażowane pisanie feministyczne czy genderowe,<br />
na pewno jest. Są też w tekście ślady genderu,<br />
pozostawione świadomie lub nie, nawarstwiane w<br />
procesie historycznym. Najkrócej mówiąc – tekst odzwierciedla<br />
przekonania na temat płci, układ ról, także<br />
pisarskich. Dziś coraz więcej pisarek i pisarzy podejmuje<br />
decyzję, że chcą po to pisać, żeby zaznaczyć<br />
perspektywę kobiecą/męską, że chcą pisać przeciwko<br />
czemuś albo w zaangażowaniu wobec czegoś. Że nie<br />
ma wyjścia, bo nie istnieje tekst nieoznakowany swoim<br />
podmiotem, a podmiotami jesteśmy jako kobiety<br />
lub mężczyźni (czasem w pół drogi). Na pewno więc<br />
istnieje, w różnych przekrojach i sensach, pisarstwo<br />
genderowe, ale z drugiej strony istnieje pewien obszar,<br />
który wówczas, kiedy już posługujemy się krytycznoliteracką<br />
kategorią kobiecego pisania, pewien obszar,<br />
który ucinamy przez to, przestajemy patrzeć na tekst<br />
w różnych innych jego aspektach. W praktyce, bo<br />
akademicka krytyka gender oczywiście nie ma takich<br />
dylematów. W związku z tym zaczęłam się zastanawiać,<br />
co zrobić dzisiaj z kategorią kobiecego pisania,<br />
feministycznego, genderowego pisania. Co takiego<br />
zrobić, żeby je przesunąć w jakiś inny obszar, żeby ta<br />
etykieta nie oznaczała półki z boku księgarni, takiej<br />
nieistotnej. Tym bardziej, że o ile na początku lat 90.,<br />
pisarstwo kobiet, zwłaszcza roczników lat 60-tych było<br />
czymś niezwykle istotnym, może najistotniejszym, co<br />
działo się w literaturze po 89 roku, o tyle teraz ulega<br />
skutecznemu rozpuszczaniu w kulturze masowej czy<br />
w obszarach, gdzie nie używa się już słowa feminizm.<br />
Przynajmniej nie w takim znaczeniu, jakie nadawałby<br />
mu świadomy rzeczy dyskurs. Trudno komuś, kto –<br />
jak ja – od kilkunastu lat pracuje nad dookreśleniem<br />
teorii feministycznej w warunkach polskich, pogodzić<br />
się z faktem, że „kobiece” dla wielu krytyków, części<br />
publiczności, nawet dla części akademików oznacza<br />
nadal po prostu marginalne, głupsze, gorsze. To dotknięcie<br />
świata, w którym ja sama muszę się orientować<br />
jak w nieznanym oceanie. Bo nie ma możliwości<br />
nie przyjmowania do wiadomości komunikacji masowej<br />
i stylów rozmawiania o literaturze, które są dziś<br />
normą.<br />
„Smaki i dotyki” są często określane jako przykład<br />
pisania kobiecego ze zwyczajowym zastrzeżeniem,<br />
że nie chodzi tu o literaturę popularną. Czy<br />
gdyby zdarzyło się, że ktoś zakwalifikowałby Twoje<br />
opowiadania do kultury popularnej, uznałabyś<br />
to za obraźliwe?<br />
Słyszałam w radiu rozmowę Urszuli Śmietany z<br />
Anną Laszuk na temat mojej książki, w której one<br />
powoływały się na empiryczne fakty, na to, że w „empikach”<br />
wymieniano ten zbiór obok powieści Grocholi.<br />
Szło o te dziwne rankingi: „nabywca nabył także”<br />
- czytelniczki, które wybrały moją książkę, kupiły<br />
również Grocholę (raczej odwrotnie). I one mówiły o<br />
tym, że to jest nieporozumienie, kompletne, to jest<br />
właśnie ta pułapka, o której mówiłyśmy podczas spotkań<br />
genderowych, że jeżeli ktoś kupi te książki razem<br />
– Grocholę i „Smaki i dotyki” - będzie musiał coś odrzucić.<br />
Nie wiadomo, co odrzuci, trudno wyrokować<br />
(jasne, wiemy co, ale pozwól mi zawiesić wyrok), ale<br />
takie zaadresowanie do czytelniczki, która jest czytelniczką<br />
Grocholi, zbioru opowiadań Ingi Iwasiów jest<br />
nieporozumieniem. Jeżeli ja zaprojektowałam grę z<br />
kulturą masową czy popularną, to w pełni świadomie.<br />
Nie chcę czerpać żadnych zysków wynikających z<br />
przynależności do tak zdefiniowanej kultury. „Smaki i<br />
dotyki” nie są książką, która ma się wpisać w ten nurt<br />
i kanał komunikacyjny, ale taką, która ma powiedzieć,<br />
że kultura łatwiejsza i dla masowego widza na tle kultury<br />
w ogóle wymaga refleksji, że uprzywilejowany w<br />
ostatnich latach nurt musi pilnie zostać odwołany na<br />
swoje miejsce, że nie może wypełniać i zajmować nas<br />
bez reszty. Jestem zła, że kandydaci na studia polonistyczne<br />
bez żenady, bez tzw. obciachu mówią, że<br />
czytają Grocholę, że Paulo Coelho jest arcymistrzem,<br />
że nie ma granicy: wszystko, co wydrukowano, jest<br />
74
sztuką. No więc ma być granica i w związku z tym<br />
trzeba się wypowiadać w każdej możliwej formie za<br />
tym, żeby ta granica istniała, mówić, że jest rozrywka,<br />
a oprócz tego jest sztuka. A na egzaminie z języka<br />
polskiego rozmawiamy o kulturze i ewentualnie o rozrywce,<br />
jednak z pełnym zrozumieniem różnic. I tego,<br />
co oznacza ich zacieranie. Oczywiście dywaguję tu<br />
szeroko, nie pretenduję do miana odnowicielki sztuki,<br />
moralistki edukacyjnej, ale też nie staję do zawodów z<br />
Grocholą. Moje cele jako osoby piszącej są z założenia<br />
inne.<br />
Chciałabym odwołać się w tym miejscu do recenzji<br />
Marty Cuber, która w<br />
„FA-arcie” określiła „Smaki<br />
i dotyki” jako literaturę kobiecą<br />
z górnej półki i akademicką<br />
literaturę kobiecą.<br />
Obok tego postawiła tezę,<br />
iż „trudno opędzić się od<br />
wrażenia, że autorka nie<br />
chciałaby się widzieć w<br />
towarzystwie literatury<br />
kobiet”. Prosiłabym o skomentowanie<br />
tych słów.<br />
W towarzystwie literatury<br />
kobiet, takiej, jaką oferuje<br />
nam kultura masowa –<br />
na pewno nie, więc to jest<br />
trafna intuicja. Ale dajesz<br />
mi trudne zadanie: komentowanie<br />
recenzji na<br />
temat własny. Powinnam<br />
marudzić: ach, nie podoba<br />
mi się? Nie mogę,<br />
bycie twardą graczką w świecie<br />
literaturoznawczym zamyka mi możliwość minoderii<br />
we własnej sprawie. Nie pamiętam, czy to na pewno<br />
u Marty Cuber był taki fragment – chyba tak - użyła<br />
sformułowania, że pani docent w kusej spódnicy<br />
napisała te opowiadania. No, ani pani docent, ani w<br />
spódnicy kusej. Sądzę, że to nietrafna diagnoza krytycznoliteracka,<br />
bo jeżeli chcemy sobie wyobrazić, co<br />
miałaby oznaczać, to zapewne stereotypowe przekonanie<br />
o nienasyceniu jako źródle twórczości kobiecej.<br />
Tu spowinowaconym z akademickością podejrzanego<br />
chowu: mi „pani docent” kojarzy się wyłącznie z<br />
„marcowymi docentami”, dla ludzi z mojego pokolenia<br />
brzmi lekceważąco. I nie ma powodu, żeby mnie<br />
degradować z powodu publikacji literackiej – na takie<br />
praktyki kobiety były narażane, odkąd zaczęły pisać.<br />
Na pewno intencje Marty Cuber nie były takie, ale<br />
jej recenzja tak może być czytana. Dobrze, mniejsza<br />
z tym, ja sama swego tekstu nie widzę jako produktu<br />
pani docent w kusej spódnicy. Jest to tekst pisany jako<br />
tekst pożądania (nie wyłącznie, we fragmentach), nie<br />
łowy tekstualno-seksualne. O sobie piszącej powiem<br />
tyle: od lat dwudziestu jestem feministką, cokolwiek<br />
miałoby to znaczyć. Od dwudziestu lat angażuję się<br />
intelektualnie w sprawę kultury przefiltrowanej przez<br />
perspektywę kobiecą i teraz miałabym powiedzieć:<br />
no wiecie państwo, ale nie, ja jednak to właściwie tak<br />
uniwersalnie napisałam. Nie mogę tego zrobić, mogę<br />
zamiast tego upomnieć się o to, żebyśmy zaczęli znów<br />
rozmawiać poważnie o kobietach, feminizmie, literaturze.<br />
Bez kusej spódnicy, bardzo proszę, bo tak o nas<br />
mówią obrońcy patriarchatu. I nie godząc się na kolejne<br />
półprodukty. Natomiast oczywiście na tej nieszczęsnej,<br />
choć intratnej, półce z Grocholą to się nie widzę.<br />
Dlaczego? Jeszcze raz o tym, ale warto. Dlatego, że to<br />
oznacza w gruncie rzeczy przeczytanie przez kategorię<br />
występowania pierwiastka kobiecego w literaturze,<br />
powierzchowną przyległość. To jest pusta kategoria.<br />
Dlatego, że wyklucza z pola widzenia<br />
bardzo<br />
wiele spraw, także takich, które są wewnętrznymi<br />
sprawami literatury. W tej książce nie chodziło o to,<br />
żeby się wypowiedzieć w sprawie niedoli kobiet, tylko<br />
żeby się wypowiedzieć w sprawie możliwości języka<br />
literackiego, który ogarniałby te różne ludzkie, kobiece<br />
sytuacje. To jest różnica, prawda? Wypowiedzieć<br />
się w sprawie niedoli, a wypowiedzieć się w sprawie<br />
możliwości opisania tej niedoli, podciągając nieco i<br />
samą niedolę, w jakiś rejon, gdzie nie idzie o sam fakt<br />
mówienia, sam temat, a najmniej o łapanie na temat<br />
czytelników. Jeśli mówić o niedoli, to głębiej niż na<br />
poziomie „niecodziennego” tematu, jakby kobiety i<br />
ich narracje były nadal marginesem życia ludzkości.<br />
Właściwie, kiedy rozmawiamy o literaturze kobiecej,<br />
to w ogóle nie rozmawiamy o poetyce, nie rozmawiamy<br />
o języku, nie rozmawiamy o jakichś wynalazkach<br />
tekstowych, tylko rozmawiamy o tematach w bocznej<br />
salce księgarni, gdzie trafią moje teksty lub o wystawie<br />
w „empiku”, gdzie eksponuje się pisarki poczytne. Nie<br />
chciałabym, żeby tylko tak rozmawiać o tej książce,<br />
jak nie chcę marginalizacji kobiet. Więc poetyka zazębia<br />
się z tematyką i etyką. Powiem jednak szczerze:<br />
75
nie mam wpływu na głosy krytyki. No, może mały<br />
mam – nie biorę udziału w przedsięwzięciach popkulturowych.<br />
Czy nie uważasz, że w przypadku literatury napisanej<br />
przez kobietę najczęściej pojawia się skłonność<br />
do etykietowania - niezależnie od tego, jaka<br />
to będzie etykietka, czy właśnie proza kobieca, czy<br />
feministyczna, czy popularna, czy akademicka czy<br />
jeszcze jakaś inna, zawsze jednak jest to szufladkowanie<br />
gorsze, dyskredytujące w przeciwieństwie<br />
do pisarstwa mężczyzn?<br />
Tak, oczywiście. Ale teraz wszystko w naszych rękach,<br />
to znaczy tych osób, które się zajmują krytyką<br />
feministyczną, ponieważ chodzi o to, żeby wynaleźć<br />
kryteria, stosować kryteria, propagować kryteria, bo<br />
tylko tak zmienia się język opisu. Chodzi o to, żeby<br />
nie iść tą wąską drogą, która ogranicza i biegnie do<br />
tego, o czym powiedziałam poprzednio. Jednym słowem,<br />
żeby mówić – „kobieca literatura to...” – teraz<br />
musi nastąpić wielkie, wielkie wyliczenie, które pokaże,<br />
że to jest bardzo wiele różnych rzeczy, że to jest<br />
niejednorodne i mieszczą się w tym różne zagadnienia,<br />
także te, które są zagadnieniami współczesnego<br />
tekstu literackiego, nie tylko zagadnieniami pojawiania<br />
się podmiotu, który chce opowiedzieć o sobie.<br />
W centrum Twoich opowiadań jest zawsze kobieta.<br />
Pytanie banalne, ale dlaczego właśnie ona i<br />
jej emocje, doświadczenia są tym, co proponujesz<br />
smakować i dotykać? Jakie kobiece doświadczenia<br />
są dla Ciebie najistotniejsze z tych, które zdecydowałaś<br />
się opisać?<br />
Można powiedzieć, że „załatwił mi” to wydawca,<br />
bo w nocie, która opisywała książkę, były wyliczone:<br />
bałkańska prostytutka, znudzona urzędniczka, rozkapryszona<br />
dama... i trzeba przyznać, że krytycy jakoś<br />
się ich trzymają. Co pokazuje, jaka jest siła działania<br />
metod promowania książki. Naprawdę straszna siła<br />
rażenia. A mówiąc poważnie, zbiór na pewno układa<br />
się w jakieś wątki tematyczne, bo rację mają czytelnicy,<br />
którzy je widzieli od razu. Ale ja nie wiem, czy te<br />
wątki tematyczne, czy te sytuacje były takim prawdziwym<br />
zwornikiem wyobraźni czy zwornikiem fabularnym<br />
dla mnie. Naprawdę, gdybym chciała być szczera<br />
(ale zarazem, oczywiście, trochę konfabuluję, bo<br />
dziwnie jest mówić o swojej książce), sądze, że chyba<br />
tym, co mnie skłoniło do pisania, była próba znalezienia<br />
w sobie odpowiedzi, jakiejś formuły, odpowiedzi<br />
na pytanie: jak opisać dwa skrajne, może skrajne, a<br />
może właśnie spotykające się, stany które są udziałem<br />
tych wszystkich bohaterek, czyli ból i ekstazę. Z jednej<br />
strony sytuacje czasem banalne, czasem już opisane<br />
wielokrotnie w literaturze i w filmie, w innych<br />
tekstach kultury; sytuacje, które są sformalizowane<br />
przez te opisy i potencjał bólu w nich zawarty został<br />
już pominięty, oswojony. A z drugiej strony są stany<br />
euforyczne, ekstatyczne, które też są filtrowane przez<br />
zasadę odpowiedniości, przyzwoitości, która wciąż<br />
działa. Więc tak myślę, dla mnie najważniejsze są te<br />
dwa stany i one gdzieś organizują pracę wyobraźni,<br />
która jest zalążkiem wszystkich fabuł. A że kobieta?<br />
Wierzę w hipotezę tekstu jako projekcji autorskiego<br />
„ja”. Nie jestem mężczyzną. Nie interesuje mnie<br />
szczególnie bohater mężczyzna, przynajmniej nie w<br />
tym tomie. Mogę pisać o mężczyznach, jednak oni<br />
sami od tak dawna piszą o sobie, z nas robiąc dodatki<br />
do narracji...<br />
Mówisz tutaj o bólu... Dariusz Nowacki swoją<br />
recenzję w „Gazecie Wyborczej” zatytułował „Kobiecość<br />
jako źródło cierpień”. Czy zgodziłabyś się<br />
w takim razie z takim stwierdzeniem, że to cierpienie<br />
w pewnym sensie konstytuuje istnienie kobiety?<br />
To zależy, co będziemy przez to rozumieć. Bo jeżeli<br />
możemy rozumieć tezę Nowackiego w najprostszym<br />
nawiązaniu freudowskim, wówczas w gruncie rzeczy<br />
cierpienie jest zakorzenione w myśleniu o płciach, nie<br />
jest przezroczyste w stosunku do płci. Wobec tego,<br />
że kobiecość jako źródło cierpień jest faktycznie doświadczeniem,<br />
które opisane zostało w psychoanalizie<br />
dość dobrze. I z drugiej strony jest tak, że może<br />
właśnie już nie abstrakcyjna kultura jest źródłem cierpień,<br />
ale to źródło oddziałuje w konstrukcjach płci.<br />
Bo nie chciałabym tego rozumieć tak dosłownie i w<br />
gruncie rzeczy Dariusz Nowacki też tego nie robi.<br />
Można powiedzieć, że jest jakiś opis niedoli, tak zwane<br />
dole-niedole współczesnej kobiety. Ale ja oczywiście,<br />
będąc feministką, nie mogę uciec od tej obserwacji,<br />
że kobiecość nadal, we współczesnym świecie,<br />
bywa źródłem cierpień. Bez względu na usytuowanie<br />
podmiotu. Nie tylko człowieczeństwo, bo to jest inna<br />
prawda. Mam taką koncepcję człowieka (nieoryginalną),<br />
która bliższa jest myśleniu poprzez egzystencjalne<br />
cierpienie niż poprzez zasadę przyjemności, ale to<br />
kobiece cierpienie jest niedoinwestowane w naszej<br />
wyobraźni, zamknięte w stereotypach, do których ja<br />
nawiązuję, żeby je rozbroić. Więc znów nie idzie o<br />
„olaboga, ciężko kobiecie się żyje!”.<br />
Krytycy akcentują i cenią w Twoim pisarstwie<br />
rzadką umiejętność opisywania scen erotycznych<br />
– odważnie, ale i ze smakiem, zmysłowo, ale bez<br />
epatowaania wulgaryzmami. Czy czujesz się trochę<br />
prekursorką lub kimś osobnym w tym względzie?<br />
Co tam będę się buntować. Pewnie, że się czuję.<br />
Prawda jest taka, że oczywiście jestem najpierw czytelniczką.<br />
W ogóle nie wiem, czy jestem pisarką. Od<br />
tego chciałabym zacząć, że jednak wcale się tak nie<br />
określam, że jak widzę w jakichś biogramach, notkach<br />
„pisarka”, „prozaiczka”, w ogóle mi się nie wydaje,<br />
że to jest o mnie, bo ja sama siebie lepiej znam jako<br />
76
literaturoznawczynię, mówiąc krótko. Natomiast jakoś<br />
tak jest, że powtarzamy wytarty frazes o braku w<br />
polszczyźnie możliwości pisania o seksualności. Nie<br />
ma literatury, którą można by zaliczyć do ambitnej<br />
literatury erotycznej. No, ale oczywiście prędzej czy<br />
później trzeba się zastanowić, co to oznacza. Czy<br />
oznacza, że nie mamy dobrej tradycji, nie mieliśmy<br />
literatury libertyńskiej, nie byliśmy nigdy otwarci<br />
na sprawy seksu tak jak w innych krajach, tak jak w<br />
innych obszarach językowych? To mogłaby być jedna<br />
hipoteza. Inna mogłaby być taka, że coś jest nie<br />
tak z polszczyzną. Właściwie ona przeważa, bo kiedy<br />
się o tym dyskutuje, mówi się, że język polski jest<br />
źle dostosowany do wyrażania uczuć intymnych. No,<br />
ale to przecież niemożliwe, bo niby dlaczego? Coś w<br />
gramatyce jest takiego, co uniemożliwia pisanie o seksie?<br />
Wydaje mi się, że tę hipotezę trzeba koniecznie<br />
zrewidować. To wdzięczny obszar dla kogoś, kto chce<br />
o tym pisać, ponieważ jest się z czym zmierzyć, bo<br />
trzeba się zmierzyć po pierwsze z pustką, po drugie z<br />
często żałosną literaturą na ten temat, która bywa wycofana,<br />
purytańska, wulgarna, albo z innych powodów<br />
niewdzięczna. Paradoksalne, że w wielu analizach literaturoznawczych<br />
nawiązujemy do języka dyskursu<br />
miłosnego, Barthes byłby z nas dumny. Nie wiem, czy<br />
umiem pisać o seksie, próbuję się mierzyć z twierdzeniem<br />
o jakiejś systemowej niedrożności języka w tej<br />
dziedzinie. I lubię te próby, te tekstowe rozkosze.<br />
Jeszcze chciałabym pozostać przy tym temacie i<br />
odwołać się do recenzji Edyty Antoniak w „Twórczości”,<br />
gdzie pojawia się pytanie, na ile Twoje<br />
opowiadania można potraktować jako głos upominający<br />
się o nadanie seksualności właściwej rangi<br />
w naszym życiu. Chciałabym więc zapytać, czy w<br />
takim razie próba zmierzenia się z językiem w tym<br />
akurat temacie jest tzw. głosem w sprawie?<br />
Są to naprawdę niełatwe pytania. Bo czy mam powiedzieć,<br />
że za pomocą zbioru opowiadań próbuję zrobić<br />
rewolucję obyczajową i każdą inną? No, oczywiście to<br />
się nie mogłoby udać, więc pójście tym tropem jest dla<br />
mnie kłopotliwe, bo naiwność uważam za grzech ciężki.<br />
Ale jakoś tam na pewno też o to chodzi, bo wciąż<br />
jest kwestia feminizmu. W feminizmie dyskutuje się<br />
przecież o podmiotowości, o prawie do języka ciała. I<br />
w związku z tym trzeba próbować opisu, praktykować<br />
język ciała, który nie powinien pozostać zawieszony<br />
w próżni. Ale czy można mieć takie wielkie ambicje,<br />
czy można w ogóle tak myśleć, że książką można upomnieć<br />
się, wyznaczyć jakieś kierunki, zmienić coś?<br />
Książką można napisać książkę. Ewentualnie dotrzeć<br />
do paru osób, które mają zbliżoną wrażliwość i akurat<br />
w danym momencie są otwarte na przeczytanie<br />
takich narracji. Narazić się na trochę nienawistnych,<br />
obrzydliwych komentarzy, bo dla wielu osób pisanie<br />
o seksie czyni z piszącej kobietę publiczną. Ale chyba<br />
nic więcej. Tak myślę. Próbowanie zmierzenia się<br />
ze stereotypem społecznym, językowym, kulturowym<br />
– każdym - w jednej książce... Cóż, chciałabym, żeby<br />
moje opowiadania dały do myślenia. Najbardziej<br />
chciałabym, żeby ktoś w swojej własnej intymności<br />
odnalazł współgrające z moimi tony. Co się zdarza.<br />
Na o wiele więcej nie liczę. Również dlatego, że moja<br />
proza skazana jest na byt marginalny.<br />
W Twoich opowiadaniach pojawiają się też wątki<br />
lesbijskie. Bardzo piękne opisy związków między<br />
kobietami. Chciałam zapytać, czy śledząc polską<br />
literaturę współczesną, widzisz szanse na to, żeby<br />
wątki lesbijskie zostały pozbawione posmaku sensacyjności?<br />
Bo jednak jest taki odbiór, że gdy tylko<br />
takie motywy pojawiają się w literaturze, element<br />
małego skandalu jest nieuchronny, że ciągle jest<br />
to temat tabu...<br />
Nie wiem, oczywiście, czy jest szansa, by kiedyś<br />
przestał być tematem tabu, albo żeby nie budził sensacji.<br />
No, pewnie długo jeszcze będzie, a może nawet<br />
jeszcze bardziej, ze względu na rzeczy, które się<br />
dzieją w Polsce. Natomiast znów jest tak, że czytanie<br />
wyłącznie poprzez sensacyjność jakiegoś wątku, wyklucza<br />
myślenie o kobiecie w jakichkolwiek innych<br />
kategoriach, i to jest pewien kłopot. Z jednej strony<br />
wystarczy napisać powieść lesbijską, żeby zostać dostrzeżoną.<br />
Wkraczamy do krainy paradoksu. Bo z jednej<br />
strony to jest stygma jakoś kłopotliwa, a z drugiej<br />
strony - szansa na wypromowanie książki. Oczywiście<br />
trzeba by dokonać aktu analogicznego do tego, którego<br />
dokonał Michał Witkowski, nagłośnienia książki<br />
poprzez orientację seksualną ewentualnej autorki,<br />
gdybyśmy taką kolejną powieść mieli, bo oczywiście<br />
kilka takich powieści już było. I teraz jest pytanie: czy<br />
w ogóle ktokolwiek wówczas czyta literaturę jeszcze<br />
jako literaturę? Przykładem „Dziennik lesbijki” Okoniewskiej,<br />
o którym także mężczyźni o absolutnie<br />
niegenderowej tożsamości i świadomości pisali, że<br />
jest interesujący. Dlaczego dla nich interesujące? Bo<br />
trafny literacko? Nie. Bo dla nich jest interesujące, jak<br />
panie to robią. Dlatego ten wątek jest oczywiście szalenie<br />
kłopotliwy, bo znów stawia wszystkie te książki<br />
na jednej półce i uniemożliwia rozmawianie o nich w<br />
jakichkolwiek innych kategoriach. Ze szkodą, oczywiście,<br />
i dla tematu, i dla literatury, i dla książek.<br />
Chciałabym też zapytać o inne wątki obecne w<br />
tomie „Smaki i dotyki”, które często są traktowane<br />
jako przełamywanie tabu, jak choćby opowiadanie,<br />
w którym kobieta nie potrafi pogodzić się<br />
z doświadczeniem macierzyństwa, gdy cud narodzin<br />
nie jest dla niej wcale cudem, ale jest jej w tej<br />
nowej sytuacji ciągle źle. Czy np. mężatka, która<br />
po wielu latach małżeństwa dokonuje familijnego<br />
coming outu mówiąc, że jest lesbijką, czy np.<br />
opis doświadczeń alkoholiczki. Czy można powiedzieć,<br />
że w pewnym sensie tego typu opowiadania<br />
zawierają element interwencyjny - upominania<br />
się o prawdę na temat kobiet, łamania stereotypu<br />
kobiety pięknej, łagodnej, wokół której brzydkich<br />
tematów nie ma i nie powinno być, wreszcie chęć<br />
złamania kulturowego monolitu kobiecego?<br />
77
To są i nie są tematy tabu, bo włączymy TV i zobaczymy<br />
alkoholiczkę. Otworzymy gazetę i przeczytamy<br />
o wyrodnej matce. W literaturze jest oczywiście<br />
gorzej, ale znów zależy, o jakim obszarze literatury<br />
mówimy. W literaturze popularnej w ogóle nie ma<br />
takich problemów. Problemy są przejściowe, łatwe do<br />
rozwiązania i broń Boże, żeby kobieta nadużywała z<br />
trwałymi konsekwencjami czegokolwiek. Wszystko da<br />
się szybko wyleczyć. Więc oczywiście, w takim sensie<br />
tak, zgodziłabym się z taką diagnozą, że chodzi o pokazanie<br />
prawdziwego życia. Oczywiście, znów nie jest<br />
tak, że jest to jakiś główny i nadrzędny cel, interwencyjny,<br />
który się bierze z tradycji literatury kobiecej.<br />
Nie odżegnuję się od niego, przeciwnie. Uważam, że<br />
po prostu warto pisać o tym, co jest ważne, o czym<br />
się pisze rzadziej, co jest bolesne, co jest prawdziwą<br />
naturą życia i przekonuję się, że takie „posłannictwo”<br />
ma sens. Na przykład ostatnio, podczas zajęć na studiach<br />
podyplomowych, studentki, które praktycznie<br />
mnie nie znały, więc nie było to sfingowane, powiedziały,<br />
że przeczytały tę książkę, nie wiedząc, że będą<br />
miały ze mną zajęcia. I mówiły, co było dla mnie zupełnie<br />
zaskakujące, że dla nich w moich tekstach jest<br />
prawdziwe życie, jakie one znają. Zakładam, że żadna<br />
z nich nie jest alkoholiczką, bałkańską prostytutką,<br />
lesbijką pracującą w instytucji międzynarodowej, a<br />
pomimo to odnajdują w biografiach moich bohaterek<br />
i mojej narracji własne „światoodczucie”. Dlaczego?<br />
Myślę, że prawdopodobnie dzięki identyfikowaniu się<br />
poprzez ból. One są w stanie wyobrazić sobie życie<br />
prostytutki, dlatego, że same doświadczają różnych<br />
bolesnych rzeczy, i chciałyby wiedzieć, że jest to jakieś<br />
doświadczenie łączące je we wspólnotę. W dodatku<br />
akceptują przynależność do świata „złych” biografii,<br />
chociaż wmawia się im popyt na te plastikowe. Mniej<br />
już są chyba zainteresowane, żeby się łączyć poprzez<br />
mity o księciu z bajki na przykład, co jest zapewne<br />
przyjemne, ale nieskuteczne w swej funkcji terapeutycznej.<br />
Kobiety nie są dziećmi, krótko mówiąc. Kulturowy<br />
monolit kobiecości mało ma wspólnego z ich<br />
życiem.<br />
Agnieszka Nęcka w „Opcjach” zatytułowała recenzję<br />
ze „Smaków i dotyków” – „Z intymnością<br />
jej do twarzy”. Czy można by powiedzieć, że intymność<br />
to jeden z podstawowych wyznaczników<br />
Twojego pisania?<br />
Chciałabym, żeby tak było. Intymność buduje pisanie<br />
i czytanie, w końcu znajdujemy się po obu stronach<br />
tekstu poza pospiesznym nurtem codzienności,<br />
w bliskości i zawieszeniu, a zarazem pisze/czyta nasze<br />
ciało: siedzące przy komputerze, leżące z książką<br />
opartą na piersiach. Interesuje mnie polityczny sens<br />
literatury, polityka w ogóle, ale w sobie piszącej dostrzegam<br />
nieustanne zaciekawienie tym szczególnym<br />
stanem człowieka pomiędzy społecznymi, kulturowymi<br />
uwarunkowaniami, a jednak najskrytszym językiem<br />
„ja”. Mam perwersyjną potrzebę inwigilowania<br />
wewnętrznych stanów ludzkich. Nie lubię literatury<br />
(i pisarzy) „bezpiecznych”, operujących uniwersaliami,<br />
moralistów. Intymność jest poza ich zasięgiem. Z<br />
drugiej strony jest modą, wynalazkiem cywilizacji, ma<br />
swój kod i mielizny. Ogranicza. Więc mi przeszkadza.<br />
Buduje barierę między tekstem a rozmową o nim. Bo<br />
o czym musimy rozmawiać? O tym, jak prostytutka<br />
klęka przed klientem, kochanka przed kochankiem.<br />
Co czują. Kto chciałby uznać, że takie obrazy są ważne?<br />
Więc z intymnością mi do twarzy, ale na randkę z<br />
czytelnikami wybieram się rzadko.<br />
W wywiadzie zamieszczonym na stronie „Świata<br />
Książki” mówisz, że jesteś kolekcjonerką mikrozdarzeń.<br />
Czy zatem fabuły pomieszczone w tomie<br />
są w jakimś sensie formą kronikarskiego, choć<br />
przetworzonego, zapisu rzeczywistości?<br />
W jakimś sensie tak. Szczególnie te z cyklu bałkańskiego.<br />
Bohaterki są hipotezami na temat osób<br />
zobaczonych na sarajewskiej ulicy, spotkanych na<br />
bośniackiej prowincji. Inne przechodziły ewolucję,<br />
dodawałam im cech wskutek jakichś inspiracji właśnie<br />
z zewnętrznego świata. Mniej mają pierwowzorów<br />
literackich, w paru zaledwie przypadkach. Najważniejsze<br />
jest dla mnie, co się z nimi dzieje, stany,<br />
które mogę opisać, więc nie ma mowy o pełniejszych<br />
portretach. Z mikrozdarzeniami jest tak, że mam wyczuloną,<br />
obsesyjną pamięć szczegółów. Coraz gorzej<br />
pamiętam przy tym teksty, daty, coraz lepiej świat.<br />
W tym samym wywiadzie mówisz: „Ja swoje<br />
bohaterki konstruuję świadomie, niemal na zimno...”.<br />
Prosiłabym o rozwinięcie tego stwierdzenia,<br />
które dla wielu czytelników będących pod wrażeniem<br />
zmysłowości, emocji i napięcia tkwiącego w<br />
Twoich opowieściach może być zaskakujące.<br />
Dlaczego? Przecież pisze się nie w momencie emocji,<br />
ale po to, żeby oddać emocje. W tym celu trzeba<br />
znaleźć „punkt podparcia”, ulokować narratorkę w<br />
miejscu, z którego może dokonać wiwisekcji. Emocje<br />
i napięcie się robi. Tak, żeby czytelniczka/czytelnik w<br />
nim uczestniczyli, jasne. I ja też uczestniczę, pisanie<br />
dużo mnie kosztuje. Rozmowa o nim jeszcze więcej.<br />
Ale nie jestem czuła, egzaltowana ani naiwna. Szukam<br />
sposobów, żeby wyrazić czułość, egzaltację oraz<br />
naiwność. A także okrucieństwo, bezwzględność, apatię.<br />
Na ile świadomość literacka pomaga Ci w pisaniu,<br />
na ile je utrudnia? Czy odczuwasz czasem<br />
rodzaj samoograniczenia w roli pisarki za sprawą<br />
bycia także badaczką literatury i krytyczką literacką?<br />
Są to przede wszystkim ograniczenia czasowe. A<br />
kolejność jest nadal odwrotna: jestem profesorką literaturoznawstwa<br />
pisującą o literaturze współczesnej<br />
oraz, sporadycznie, literaturę. Świadomość nie może<br />
78
utrudniać pisania. Owszem, bywają drętwe teksty literaturoznawców,<br />
ale to kwestia talentu, a nie zawodu.<br />
„Wskoczenie” na chwilę w skórę pisarki utrudnia mi<br />
obecnie bycie krytyczką. Złagodniałam, bo wiem, co<br />
czuje surowo traktowana autorka. I trudniej mi znieść<br />
arogancję i ignorancję ludzi piszących o literaturze.<br />
Poza tym, może w odruchu samoobrony, zawsze traktowałam<br />
pisanie jako pisanie, bez względu na gatunek<br />
wypowiedzi. Kto czytał moje rozprawy, wie, co mam<br />
na myśli.<br />
Na koniec chciałabym zapytać o plany. Czy na<br />
kolejną prozę będziemy musieli czekać znowu aż<br />
osiem lat, bo tyle czasu upłynęło nim, po wydaniu<br />
tomu „Miasto-ja-miasto” opublikowałaś „Smaki i<br />
dotyki”? Czy myślisz może o napisaniu powieści?<br />
A czy ktoś czeka? Tak ujawnia się pisarski narcyzm,<br />
bo mam nadzieję, że potwierdzisz. Piszę powieść.<br />
Ściśle mówiąc – pisałam podczas wakacji i dokończę<br />
podczas następnych. Bo na co dzień zajmuję się czytaniem<br />
i pisaniem polonistycznym. Nie muszę dodawać,<br />
że bardzo bym chciała tę powieść opublikować<br />
i doczekać się tylu ciekawych recenzji, ile napisano z<br />
okazji Smaków i dotyków. I takich spotkań.<br />
Dziękuję za rozmowę.<br />
Powyższy tekst jest zapisem rozmowy, która odbyła się<br />
w ramach spotkania autorskiego Ingi Iwasiów w Olsztynie<br />
14 marca 2007 r. Spotkanie było częścią olsztyńskich<br />
Dni Genderowych.<br />
Inga Iwasiów – ur. w 1963 r., prozaiczka, poetka, eseistka,<br />
krytyk literacki, historyk literatury, profesor Uniwersytetu<br />
Szczecińskiego. Redaktor naczelna dwumiesięcznika kulturalnego<br />
„Pogranicza”. Autorka między innymi monografii<br />
„Kresy w twórczości Włodzimierza Odojewskiego. Próba<br />
feministyczna” (1994), „Opowieść i milczenie. O prozie Leopolda<br />
Tyrmanda” (2000), szkiców krytycznych „Rewindykacje.<br />
Kobieta czytająca dzisiaj” (2002), esejów „Gender dla<br />
średnio zaawansowanych. Wykłady szczecińskie” (2004),<br />
tomów poezji „Miłość” (2002) i „39/41” (2004) oraz dwóch<br />
zbiorów opowiadań „Miasto-ja-miasto” (1998) i „Smaki i<br />
dotyki” (2006).<br />
79
Miłosz Babecki<br />
Rodząca się na naszych oczach teraźniejszość zmieniła<br />
w zasadniczy sposób postrzeganie rzeczywistości.<br />
Człowiek nie jest już spontanicznym obserwatorem,<br />
coraz rzadziej bywa koneserem. Przekształca się natomiast<br />
w konsumenta, kupca operującego na globalnym<br />
rynku rozrywki. Kupuje, jeśli nie sam produkt<br />
to przynajmniej możliwość dostępu i nade wszystko<br />
łaknie nowych wrażeń. Naprzeciw oczekiwaniom odbiorcy<br />
wychodzą media. W Internecie powstają coraz<br />
to nowe portale i strony, na których oglądać można<br />
sceny zabójstw, egzekucji, wypadków, samobójstw.<br />
Media masowe stoją na straży rozrywki, czyniąc to,<br />
socjalizują nowego człowieka – istotę medialną. Specyficzny<br />
proces socjalizacji polega na ekspansji, której<br />
celem jest rozprzestrzenienie silnie nacechowanych<br />
emocjonalnie bodźców na nowe dla mediów terytoria.<br />
Jednym z takich terytoriów jest tekst dramatyczny<br />
i jego sceniczna wizualizacja – teatr. Wstrząsanie<br />
widzem, odbiorcą staje się priorytetem dla dramaturgów<br />
i reżyserów. Zbrutalizowana rzeczywistość traci<br />
rangę wyjątkowości i zyskuje status zdarzenia, częściej<br />
zdarzeń, będących smutną metaforą współczesności,<br />
którą nade wszystko definiuje cecha, jaką jest temporalność<br />
(W. Wrzosek, Historia, kultura, metafora. Powstanie<br />
nieklasycznej historiografii, Wrocław 1995).<br />
Z pojęciem temporalności wiąże się swoista tymczasowość<br />
rozumienia i powstawania metafor. Niektóre z<br />
nich w dobie społeczeństwa informacyjnego, żyjącego<br />
w bezustannej pogoni, tracą swą pierwotną wartość i<br />
znaczenie. Czasem zyskują inne, częściej jednak odchodzą,<br />
zastępowane przez metafory zaktualizowane,<br />
powstające za sprawą nowych paradygmatów kulturowych.<br />
Podlegającym bezustannym zmianom jest paradygmat<br />
człowieka współczesnego, kreowanego przez świat<br />
reklamy, o którym Piotr H. Lewiński pisze, iż służy<br />
przede wszystkim profilowaniu adresata. Z tego też<br />
względu hiperbolizacji ulegają jego cechy fizyczne, z<br />
dominującą funkcją wyglądu, także zachowania, cech<br />
psychicznych i upodobań z zastrzeżeniem, iż wartościowany<br />
pozytywnie jest przede wszystkim człowiek<br />
młody (P. H. Lewiński, Retoryka reklamy, Wrocław<br />
1999). Jego pojawienie się w przestrzeni medialnej<br />
i zaraz potem świadomości społecznej, wywołuje<br />
„wahania co do obiektywności metafor, gdy na arenę<br />
wstępują nowe metafory. Wówczas sceptycznie oglądamy<br />
te stare i poprzez ich »odobiektywizowanie« i<br />
»odprzedmiotowienie« stwierdzamy ze zdumieniem,<br />
że są one jedynie zmiennymi kulturowo składowymi<br />
naszego myślenia” (W. Wrzosek, Historia, kultura,<br />
metafora. Powstanie nieklasycznej historiografii, Wrocław<br />
1995).<br />
Metaforyzujemy świat ilekroć odkrywamy nowe jego<br />
obszary. Te przecież znaczeniowo puste, niezamieszkałe,<br />
definiowane być mogą wyłącznie dzięki naszej<br />
w nich obecności, reprezentowanej niejako automatycznie<br />
w języku. Stąd dla nowych metafor, w tym<br />
analizowanej tu brutalizacji życia, fundamentalną<br />
jest sfera językowa.<br />
Antropomorfizowanie świata i jego metaforyzowanie<br />
szczególnie dziś, nie może obyć się bez środków<br />
komunikowania masowego i właściwych im instrumentów,<br />
które zmieniły w zasadniczy sposób oblicze<br />
dramatu i teatru. Widać to szczególnie w najnowszej<br />
dramaturgii i teatrologii polskiej. Teatr i dramat zaczerpnęły<br />
gotowe wzorce po to, by niepostrzeżenie<br />
wejść pomiędzy odbiorców, poznać ich środowisko.<br />
Nie można przecież ignorować przemian, nie można<br />
epatować konserwatywną niewzruszoną sztuką wysokiego,<br />
pustego patosu. Dotarcie do odbiorcy, do tego,<br />
co uwikłane w konteksty codzienności, a przecież dla<br />
czytelnika i widza istotne, gdyż mówiące o tożsamości<br />
człowieka funkcjonującego w naczyniach połączonych<br />
globalnego rynku, lub nieprzystosowanego do agresywnego,<br />
dynamicznego modelu życia i zepchniętego<br />
na jego margines, jest celem najnowszego dramatu i<br />
teatru polskiego.<br />
Na charakter najnowszych już istniejących i powstających<br />
coraz to nowych tekstów dramatycznych w zasadniczy<br />
sposób wpłynęły media masowe, zwłaszcza<br />
reprezentujące je gatunki informacyjne. One determinują<br />
nie tylko podejmowane przez dramaturgów<br />
tematy, ale także sposób narracji i jakże często „newsową”<br />
niemalże konstrukcję formalną.<br />
Postrzegając tekst dramatyczny jako medium masowe<br />
uwagę trzeba zwrócić na jego rolę. Celem dramatu<br />
jest przyciągnięcie czytelników (teatru – widzów).<br />
Dramat i teatr nie będą edukować, nie pełnią bowiem<br />
roli takiej, jak choćby teatr polityczny przed przemianami<br />
1989 roku, nie jest ich zadaniem kształtowanie<br />
opinii i światopoglądów, lecz portretowanie rzeczywistości<br />
lub uleganie jej wpływom zgodnie z tezą o<br />
tzw. mimezis odwróconej. Tak pojmowana kategoria<br />
warunkuje współistnienie światów przedstawionych<br />
tekstów dramatycznych oraz rzeczywistości obiektywnie<br />
istniejącej.<br />
80
Zbrutalizowany świat obecny w dramacie współczesnym,<br />
gdyby rozpatrywać go w porządku przyczynowo-skutkowym,<br />
byłby tylko lub może aż symptomem<br />
lub zespołem symptomów zmian zachodzących w<br />
odwzorowanym w utworach społeczeństwie. Zmian,<br />
które lepiej określać mianem chorób toczących organizm<br />
społeczny. Jedna z poważniejszych, na które<br />
cierpią modelowi bohaterowie, wynika z deformacji<br />
i zaburzeń w procesie komunikowania międzyludzkiego<br />
– klęsk porozumienia. Inne są negatywnym<br />
efektem transformacji politycznej, wówczas część<br />
społeczeństwa boleśnie odczuła przejście od systemu<br />
gospodarki planowanej do gospodarki rynkowej. Przyczyn<br />
kolejnych chorób upatrywać można w praktyce<br />
(świadomej lub nieświadomej) relatywizowania prawa<br />
przez przedstawicieli najwyższych organów państwa,<br />
także władzę sądowniczą i częstokroć organy ścigania<br />
tj. policję. To zaś wywoływać może przeświadczenie,<br />
iż sprawiedliwość tożsama być musi z zasadą wyrównanych<br />
rachunków (nawet vendetty). Wyrównanie<br />
dokonać się może jedynie na drodze siłowej konfrontacji.<br />
To częsta praktyka kreacyjna dostrzegana na<br />
kartach dramatów polskich, opublikowanych w ciągu<br />
minionych lat w trzech znaczących antologiach. W<br />
dramaturgii najnowszej ma wreszcie do czynienia<br />
czytelnik z „medialnymi fajerwerkami”, hitami gromadzącymi,<br />
zwykle przed telewizorem, rzesze zbulwersowanych<br />
„prawych obywateli”, których poczucie<br />
człowieczeństwa i (często wypaczony) świat wartości<br />
wstrząsane są doniesieniami o brutalnych morderstwach<br />
dokonywanych na niewinnych ludziach.<br />
Przykładem być tu może dramat Tomasza Mana.<br />
We wstępie dramaturg stwierdza: „Bezpośrednią<br />
inspiracją był amerykański dokument o nastolatku,<br />
który z broni maszynowej zastrzelił swoich rodziców<br />
i dwudziestu uczniów [...]. Tytułową liczbą (111)<br />
była cena, jaką bohater zapłacił za broń” (T. Man. W:<br />
Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski<br />
w wyborze Romana Pawłowskiego. Tom drugi bestsellerowej<br />
antologii „Pokolenie porno”, pod red. H.<br />
Sułka, Kraków 2006). Agresja jest tylko jednym z refleksów,<br />
symptomem choroby rozprzestrzeniającej się<br />
w społeczeństwie. Nie może być inaczej, jeśli relacje<br />
międzyludzkie sprowadzono do poziomu wulgarnej<br />
biologii, gdzie czynnikiem sprawczym zachowań jest<br />
patologicznie postrzegana seksualność i wszelkiego<br />
rodzaju fobie, za sprawą których istota ludzka zostaje<br />
odczłowieczona. Zagrożenie człowieczeństwa staje się<br />
wobec powyższego głównym motywem łączącym zebrane<br />
w trzech tomach antologii teksty dramatyczne.<br />
Tym samym stwarza ono sytuację, w której czytelnik<br />
jest świadkiem toczącej się na każdej z kart walki.<br />
Postaci, tak pierwszo, jak i drugoplanowe, znajdują<br />
się wówczas w ciągłym okrążeniu. Lepiej posłużyć się<br />
pojęciem oblężenia czy toczącej się na płaszczyźnie<br />
psychologicznej, totalnej wojny. Tam, gdzie mowa o<br />
walce, oporze, oblężeniu zawsze obecny być musi wątek<br />
religijny, szczególnie istotny, gdy akcja toczy się<br />
w kraju katolickim. Katolicyzm definiuje też, nie pozostawiając<br />
żadnych wątpliwości, model rodziny: on,<br />
ona, związek małżeński, dzieci, sakramenty, modlitwy,<br />
wzajemny szacunek, miłość w zdrowiu i chorobie.<br />
Tymczasem archetyp rodziny nijak ma się do tego,<br />
co obecne w dramatach. W każdym z utworów dostrzec<br />
można antywzór, patologiczną prawidłowość<br />
i charakterystyczny upadek autorytetu ojca i matki.<br />
Tak się dzieje u dramaturgów, pośród których Robert<br />
Bolesto, Magdalena Fertacz czy debiutująca w roli<br />
dramatopisarki Dorota Masłowska.<br />
Bohaterowie zasiedlający światy przedstawione najnowszej<br />
dramaturgii polskiej stają przed głównym,<br />
niedającym spokoju pytaniem: jak żyć? Próba odpowiedzi<br />
na nie, to także próba, która wzbogacona być<br />
musi o analizę zachowań determinowanych przez<br />
brutalną, skierowaną przeciw drugiemu, niewinnemu<br />
człowiekowi siłę, jej upostaciowieniem, czyli fizycznym<br />
i psychicznym maltretowaniem jednostek.<br />
Owa siła to czynnik sprawczy, wyposażony w inne<br />
jednak, kryjące się pod prymarnością znaczeń, funkcje<br />
naddane. Jeśli przyjąć utrwalone w literaturze<br />
pojęcie metafory związane z transferem znaczeń i w<br />
miejsce znaczeń płynących z jej definicji podstawić<br />
najpierw znaczenia właściwe wszelkim brutalnym<br />
zachowaniom, potem zaś postawy ofiar, które wskutek<br />
doznanej krzywdy lub szoku wynikającego z jej<br />
wyrządzania innym, zbliżają się do siebie, nawiązują<br />
emocjonalny kontakt, mieć będziemy do czynienia<br />
ze specyficznym transferem. To, co negatywne,<br />
transformuje w pozytywne.<br />
Brutalizacja być może wówczas postrzegana z jednej<br />
strony jako metafora porozumienia człowieka z<br />
człowiekiem. Z podobną sytuacją czytelnik spotka<br />
się w dramacie Pawła Sali „Od dziś będziemy dobrzy”.<br />
Wyrzuceni poza wszelkie struktury społeczne<br />
bohaterowie, zdegenerowani, pozbawieni skrupułów,<br />
starają się rekonstruować własne człowieczeństwo.<br />
Czynią to operując jedynym znanym im kodem kulturowym,<br />
stąd dramat nasycony jest obscenicznym,<br />
wulgarnym językiem i obrazami maltretowania.<br />
Oznaką rodzącego się człowieczeństwa jest gwałtowna<br />
reakcja na potencjalną przemoc i wiążące się z nią<br />
cierpienie fizyczne i psychiczne jednego z pensjonariuszy,<br />
młodego „Kabelka” (pseudonim zawdzięcza<br />
głębokim bliznom po razach zadawanych kablem<br />
przez ojca sadystę).<br />
Osoby dramatów zbliżają się do siebie również<br />
wspólnie przeżywając tragedie niszczące tzw. dobre<br />
domy (choć zbliżenie to karykaturalne i chore).<br />
Dzieje się tak u Tomasza Mana w „111”. Rodzice i<br />
siostra wspominają syna i brata. Sama już jednak forma<br />
wspomnienia przypominająca policyjne zeznanie<br />
wskazuje, iż w świecie przedstawionym doszło do<br />
bankructwa wszelkich wartości:<br />
„Matka Krzyczał przez sen.<br />
Ojciec Żona miała pretensję, że mało się przejmuję.<br />
Matka Od małego sam włączał telewizor.<br />
Siostra Głaskał i przytulał ekran.<br />
Matka Stał z otwartą buzią.<br />
Siostra Lubił kreskówki o zwierzątkach. [...]<br />
Siostra Tato go uderzył.<br />
81
Siostra Rodzice często się kłócili.<br />
Ojciec Narastała w nim agresja.<br />
Siostra Mama zbiła go kablem od żelazka.<br />
Syn Myślałem, że jak się rzucę na ziemię i się zsikam,<br />
to mnie nie ukarzą.<br />
Ojciec Poproszono go, żeby narysował rodzinę.<br />
Matka Narysował deszcz. [...]<br />
Syn Kochany Panie Boże, bardzo Cię kocham. Nie<br />
będę już do Ciebie mówił. Chciałbym, żebyś przyszedł<br />
do mnie.<br />
Syn Dałem 111<br />
Matka W jego szkolnej ławce znaleziono pistolet”<br />
(T. Man, 111. W: Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych<br />
z Polski w wyborze Romana Pawłowskiego.<br />
Tom drugi bestsellerowej antologii „Pokolenie porno”,<br />
pod red. H. Sułka, Kraków 2006).<br />
Częściej jednak w analizowanych tekstach dramatycznych<br />
brutalizacja pełni funkcję szkła powiększającego,<br />
które bez taryfy ulgowej obnaża rozkład stosunków<br />
społecznych. Jak bowiem inaczej interpretować<br />
opowiedzianą przez Krzysztofa Bizio w „Toksynach”<br />
historię o zabijaniu. MS, mężczyzna blisko pięćdziesięcioletni,<br />
poświęca rok życia, by odszukać i zabić<br />
oprawców, którzy odpowiadają za śmierć jego syna:<br />
„Poznajesz, poznajesz, poznajesz? Robert Mańkowski,<br />
siedemnaście lat, Lasek Górecki, marzec zeszłego<br />
roku, poznajesz? Robert Mankowski, rozbita głowa<br />
kijem bejsbolowym, [...] pęknięta śledziona, odbite<br />
nerki, wylew wewnętrzny, [...] nadpalona lewa noga<br />
i tułów, wydłubane prawe oko, Lasek Górecki, marzec<br />
zeszłego roku, poznajesz. [...] Jak myślisz, co ja mam<br />
zamiar z tobą zrobić? [...] Tam za tymi drzwiami wykopałem<br />
dół po to, żeby cię do niego wrzucić, rozumiesz<br />
mnie? Koło drzwi stoi kanister z benzyną, a w<br />
kieszeni mam zapalniczkę” (K. Bizio, Toksyny. W: Pokolenie<br />
porno i inne niesmaczne utwory dramatyczne.<br />
Antologia najnowszego dramatu polskiego w wyborze<br />
Romana Pawłowskiego, pod red. H. Sułka, Kraków<br />
2004).<br />
W świecie, w którym wartość życia ludzkiego została<br />
zdewaluowana, w którym widzowie wieczornych serwisów<br />
informacyjnych jedząc kolację obserwują obrazy<br />
prezentowanych na ekranach egzekucji, morderstw,<br />
zamachów, ugruntowuje się przekonanie, iż wystarczy<br />
wyłączyć odbiornik, a zło tego świata zniknie, przestanie<br />
istnieć. Życie niestety wirtualizuje się bez reszty,<br />
zbrutalizowana współczesność jest natomiast jego<br />
nową aranżacją, z którą oswajają obywateli policyjne<br />
statystyki.<br />
Istotne przesunięcie tematyczne, którego świadkami<br />
być możemy śledząc dyskusje toczące się na łamach<br />
pism, takich jak „Dialog” czy choćby zwracając uwagę<br />
na nazwiska pojawiające się w kontekście konkursów<br />
na najlepsze sztuki współczesne, doskonale widać, iż<br />
„dotykanie rzeczywistości” nie jest jedynie kaprysem<br />
dramaturga i pomysłem na poklask wśród krytyków i<br />
publiczności, lecz śmiało wyrażanym sądem na temat<br />
warunków życia, zmian w relacjach interpersonalnych<br />
i przeobrażających się uwarunkowań kulturowych, powstających<br />
„nowych archetypów” przeszczepianych<br />
organizmowi społecznemu za sprawą mediów.<br />
Przywołany na początku Richard Keller Simon, analizujący<br />
wytwory XX wiecznej kultury popularnej,<br />
udowadnia, iż dzieła klasyczne, klasyczna tematyka i<br />
obecna w nich wielka metanarracja ustąpiły miejsca,<br />
pełniąc jednocześnie funkcję fundamentu, wątkom<br />
najczęściej pojawiającym się w tabloidach. Osaczony<br />
podobnymi komunikatami odbiorca pragnie wreszcie,<br />
aby poruszono problemy jego nurtujące, osadzone w<br />
konkretnej przestrzeni i czasie: tu i teraz. Nie interesuje<br />
go wielka metanarracja, nie interesuje go teoretyzująca,<br />
skoncentrowana na antycznych i etycznych<br />
jednocześnie łamigłówkach, dramaturgia.<br />
Autorzy, których teksty tworzą ważne dla polskiego<br />
dramatu antologie, piszą rozdrażnieni rzeczywistością,<br />
dla której wszelkie kryzysy zyskują status wydarzenia<br />
medialnego. Animują bohaterów zmagających się z<br />
trudnościami samodzielnego życia, dla których szczęśliwe<br />
związki interpersonalne są fikcją, a wykonywana<br />
praca staje się znienawidzonym obowiązkiem.<br />
Trudno chyba o lepszą i jednocześnie bardziej pesymistyczną<br />
pointę. Pointę wskazującą na przesłanki<br />
prowadzące do konstatacji, iż dominantą metaforyczną<br />
najnowszego dramatu polskiego jest brutalizacja<br />
urastająca do rangi metafory współczesności. Obecna<br />
w tekstowych mikroświatach zdaje się być piętnem<br />
uniemożliwiającym bohaterom budowanie poprawnych<br />
i satysfakcjonujących więzi z otoczeniem. Jej<br />
istnienie pozostawia bez odpowiedzi fundamentalne<br />
pytanie, dotyczące egzystencji ludzkiej w dystopicznym<br />
świecie. Bohaterowie wciąż powtarzają: „Jak<br />
żyć?”, intuicyjnie czują jednak, iż jedyną skuteczną<br />
metodą będzie kształtowanie rzeczywistości mogącej<br />
zaspokoić własne egoistycznie postrzegane potrzeby.<br />
Metaforyka to okrutna i ponura. Wszak zaistnieć<br />
mogą przesłanki, generujące nowe konteksty społeczne<br />
i historyczne, będące fundamentem dramatopisarskiej<br />
twórczości generacji, która stworzy pozbawioną<br />
negatywnych konotacji dominantę metaforyczną, pozwalającą<br />
na redefiniowanie zbrutalizowanej współczesności.<br />
Miłosz Babecki – sekretarz redakcji „<strong>Portret</strong>u”; bada możliwości<br />
traktowania dramatu i teatru współczesnego jako przestrzeni<br />
medialnej, środowiska nowoczesnego komunikowania masowego.<br />
Analizuje również instrumenty kreowania rzeczywistości właściwe<br />
mediom elektronicznym, przeniesione przez dramatopisarzy do<br />
świata przedstawionego tekstów dramatycznych. Krytyk zjawisk literackich,<br />
teatralnych i kulturowych, wykładowca akademicki. Autor<br />
esejów poświęconych umasowieniu i propagandyzacji kultury<br />
współczesnej.<br />
82
i choć noc tam nogi rozchylała mychajło wiózł mnie przez sen<br />
Paliwo<br />
to dobrze że jest nas tak wiele rodzajów<br />
w ten sposób śmierć będzie miała wybór<br />
a może nawet będzie wolała<br />
tego co rzuca pierwszy cień dnia<br />
na tych którzy próbują dożyć zmierzchu<br />
(F. O’Hara, Na otwartej autostardzie)<br />
o świcie stacje benzynowe i przydrożne kapliczki<br />
były jak piersi matek – mocne i pełne miłości –<br />
dlatego mychajło zabrał mnie ze snu którego nie było<br />
ani na dworcu jarosławskim ani horyńskim,<br />
nieśmiertelną wołgą, która przez robotę dzieci i żonę niejeden sen mu zastąpiła<br />
drogowskazem, wódką, zapachem benzyny<br />
.<br />
i mgły, pomimo której wierzyliśmy<br />
że słońce jeszcze nie wzeszło, że ledwie wisiało nam<br />
na ogonie, dużo słabszym światłem bijąc<br />
niż śmiech przez który mychajło krzyczał –<br />
samochód trzeba czuć! – i że mgła nie mniej nas otępiała<br />
niż primołki i mocne, palone z prędkością różańca,<br />
kiedy horyzont – krzywa kardiografu – to podnosił się to opadał,<br />
a serpentyna była wężem gotowym do ataku,<br />
więc mychajło puścił kierownicę i w ostatniej chwili<br />
tuż przed urwiskiem<br />
wziął zakręt<br />
83
Każdą literę twojego imienia wykrzykuję osobno<br />
nim twoje imię w krzyku wykrzyknę całe,<br />
Każdą literę twojego imienia wykrzykuję osobno<br />
nim twoje imię w krzyku wykrzyknę całe.<br />
Krzyk<br />
Nie chcę żebyś przychodziła do mnie przez wzgląd na śmierć<br />
mojej matki – kiedy twoja umrze staniesz się na powrót<br />
pępowiną, kikutem pępowiny pełnym krwi, pełnym ścięgna,<br />
który sztywnieje w każdym przebudzeniu<br />
i w każdym zamroczeniu, lecz nigdy we śnie<br />
nigdy na jawie.<br />
dlatego nie chcę żebyś opuszczała mnie pod nieobecność<br />
mojej matki – choć twoja żyje i ma się dobrze<br />
nie widujesz jej całe noce, całe dnie,<br />
by bez uprzedzenia, bez zabezpieczenia<br />
dawać mi śmierć.<br />
Śmierć w odróżnieniu od miłości gra w otwarte karty<br />
śmierć nie pamięta imion, których nie było –<br />
dlatego ten kto kocha oszukuje śmierć<br />
i wszystkie bezimienne ciała<br />
jakie przypadną jej w udziale.<br />
Dawid Majer<br />
ur. 1981. Absolwent filozofii na UG. Poeta i publicysta. W latach studenckich redaktor magazynu „Przesuw” i organizator<br />
wydarzeń literacko-muzycznych w Trójmieście, związanych z tym pismem. Autor broszury komentującej i<br />
opisującej wystawę Marka Zygmunta „Sztuka Koca II” (Galeria DA, 2003). Publikował m.in. w „[fo:pa]”, „Autografie”,<br />
„Biuletynie Fotograficznym” oraz portalach internetowych (charhizma presse, „ass.art.pl, independent.pl).<br />
Współpracował z „Dziennikiem Bałtyckim”. Od niedawna redaktor magazynu „Lead.pl” (dział kulturalny) oraz<br />
organizator konferencji „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”. Wyróżniony w XI konkursie im. Mieczysawa<br />
Czychowskiego. Mieszka w Gdańsku.<br />
84
Znieczulenie<br />
W budynku szpitala wojewódzkiego,<br />
gdzie odbiera się poród i stwierdza zgon,<br />
a matce usuwa coś na kształt pięści<br />
albo dorodnej pomarańczy, nisko nad świetlówką<br />
świeci księżyc. Nocą krew jest<br />
biała.<br />
Do budynku szpitala wojewódzkiego,<br />
gdzie stwierdza się zgon i odbiera poród,<br />
a matce usuwa guz wielkości pięści<br />
albo dojrzałego grejpfruta, wchodzę bez obowiązkowego<br />
obuwia ochronnego po dwa złote para. Szczelne niebo jest<br />
niebieskie.<br />
Na korytarzu szpitala wojewódzkiego,<br />
gdzie matka odchodzi albo dochodzi do siebie<br />
jest okno z widokiem na ten blok,<br />
na zimową noc i wynajęty pokój,<br />
w którym musimy być cicho, więc od razu<br />
bierzesz prysznic, zostawiając mnie z albumem<br />
aktów Modigliani’ego. Drzazgę wyciąga się igłą, kulę<br />
nożem.<br />
W bloku sąsiadującym z budynkiem szpitala wojewódzkiego<br />
twoje ciało jest pięścią, którą obieram jak owoc.<br />
W mieście, gdzie wszystkie ulice są ślepe<br />
łóżko jest konfesjonałem, musimy być cicho.<br />
Twoje ciało pięścią, biała krew w szczelne niebo<br />
Lustro weneckie<br />
śmierć ma światła mijania i jest przepisowa,<br />
w żywym mieście kreśli krwionośne układy,<br />
śmierć jest biletem całodobowym którego nikt<br />
nie kontroluje, w kolejce metra dwóch łysych wynajęła<br />
ich oczyma patrzy się teraz na mężczyznę bez twarzy,<br />
śmierć nie przebiera w słowach płynnych jak berlin<br />
kiedy się w nim przegląda i nie wyczytuje czy trzyma<br />
język za zębami czy zęby przed językiem,<br />
śmierć i cała ta trójka wysiada i nigdy nie wraca,<br />
w żywym mieście kreśli krwionośne układy,<br />
bilet całodobowy którego nikt nie kupuje<br />
85
Idąc do Asjut<br />
przeszedłeś słoność pustyni<br />
która usypała się w tobie<br />
a kiedy ją ujrzałeś na zewnątrz<br />
oślepiła cię błyskiem słońca<br />
dotarłeś do tej drogi<br />
wypływającej spod<br />
rozłożystego wiatru<br />
i oto przechodzi<br />
obok ciebie<br />
drewniana kobieta<br />
w sukni z sowich piór<br />
z koszem na głowie<br />
trzymając w lewej dłoni<br />
świątynny heset<br />
nie przeszkadza jej<br />
ten ciężar<br />
wyciskający ze skroni<br />
cierpkie zmęczenie<br />
a ty upadasz nie mogąc<br />
znieść ogromu igły<br />
wbitego pod piąte żebro<br />
ur. w Lublinie, mieszka i pracuje jako dziennikarz w Siedlcach. Od 1999 roku<br />
zajmuje się poezją i krytyką literacką. Jest laureatem m.in. konkursu „Przybycie<br />
Bardów” i Warszawskich Dni Literatury. Na stałe publikuje w PKPZin i Verslibre<br />
oraz Światłocieniach.<br />
ona uśmiecha się<br />
spoglądając na swoje bóstwo<br />
wędrujące złotym okręgiem<br />
po falującej elipsie<br />
i cierpliwie czeka<br />
na przejście przez próg<br />
opisane hieroglifami<br />
by rozpocząć ciekawszą<br />
podróż<br />
ty się smucisz<br />
bo masz wiele<br />
a widzisz tylko kamień<br />
pod palcem<br />
nie mogący wypaść z<br />
sandała<br />
patrzysz w stronę jutra<br />
ponieważ samo teraz<br />
nie wystarczy by wykrzesać<br />
zadowolenie<br />
a tego na co czekasz<br />
po prostu może nie być<br />
86
Jacek Kochanowski<br />
czyli (nie)możliwość odmienności. Teatr jako pęknięcie<br />
Rozpocząć chciałbym od tezy zapewne dla większości<br />
z Państwa mało oryginalnej – „teatr był, jest i<br />
pozostanie jedną z najważniejszych przestrzeni stawiania<br />
pytań o to, co to znaczy być, co to znaczy być<br />
człowiekiem, co to znaczy być człowiekiem wśród innych<br />
ludzi”. W teatrze z całą mocą, w sposób najbardziej<br />
przejmujący, spotkać się możemy z paradoksem<br />
opisującym sposób, w jaki istniejemy.<br />
Ten paradoks polega, w moim przekonaniu, przede<br />
wszystkim na nierównej opozycji pomiędzy głęboko<br />
ludzkim pragnieniem wolności z jednej strony a<br />
ujarzmiającą mocą kultury / społeczeństwa, w którym<br />
żyjemy z drugiej. Nierówność tej opozycji polega na<br />
tym, że ja, ten, który myśli, czuje, kocha, mówi i pragnie<br />
wolności, jestem stworzony już-jako-ujarzmiony.<br />
Jak powiada Michel Foucault: „ujarzmić ludzi to znaczy<br />
wytworzyć w nich ja”.<br />
Oto paradoks w całej swojej okazałości: pragnienie<br />
wolności najczęściej oznacza ruch od zewnątrz do<br />
wewnątrz. Zewnętrze mnie, czyli społeczeństwo ze<br />
swymi nakazami, zakazami, normami i obowiązującymi<br />
wartościami, ze swymi bezwzględnymi tabu i<br />
powszechnymi mitami przedstawia się mi jako siła<br />
wroga, która pragnie mnie poskromić, zniewolić i podporządkować<br />
Ładowi. Tymczasem ja sam, ja pragnące,<br />
ja myślące, ja tęskniące, ja z moimi fantazmatami,<br />
ja fantazmatyczne to przestrzeń wolności, nieuwarunkowania,<br />
autonomii. Szukać zatem wolności to w<br />
powszechnym przekonaniu dążyć ku sobie, oddalając<br />
się od tego, co społeczne. Opisujemy rzecz całą hasłami<br />
„poszukiwania wewnętrznej prawdy”, „dążenia do<br />
samorealizacji”, „szukania swego prawdziwego ja”.<br />
Tymczasem Michel Foucault przynosi wieść ponurą,<br />
zresztą nie on pierwszy. Opozycja pomiędzy „ja” i<br />
„społeczeństwem” jest opozycją iluzoryczną, sprytnym<br />
efektem wyprodukowanym przez mechanizmy przemocy.<br />
„Ja” jest efektem inskrypcji, jest (nowo)tworem<br />
społecznych procesów normatywizacji. Jesteśmy tacy,<br />
jakimi chce mieć nas nasze otoczenie społeczne / nasza<br />
kultura. Od pierwszym momentów życia oplątuje<br />
nas sieć kapilarnych procesów ujarzmienia.<br />
Oto na przykład płeć, ponoć jedna z podstawowych<br />
„naturalnych” i „nieuwarunkowanych” instancji. Jak<br />
pisze Judith Butler, w pierwszych sekundach naszego<br />
życia, a czasem nawet jeszcze przed urodzeniem, zapada<br />
wyrok „To jest dziewczynka”, „To jest chłopiec”.<br />
Nie chodzi o proste stwierdzenie stanu rzeczy w oparciu<br />
o rodzaj zidentyfikowanych narządów płciowych.<br />
Ten wyrok to hasło wywoławcze, zapoczątkowujące<br />
wieloletni, żmudny proces naszego „udziewczęcania”<br />
lub „uchłopięcania”, proces wymuszania na<br />
nas / w nas płci. Wymuszania nie tylko na naszych<br />
ciałach (dziewczynki mają pozostać wiotkie, gładkie<br />
i ładnie pachnieć, chłopcy mają być twardzi, prężni,<br />
chropowaci i pachnieć „męsko”), ale także na naszych<br />
umysłach: jestem dziewczynką, jestem zatem słaba i,<br />
ach, nie poradzę sobie bez mojego mężczyzny; jestem<br />
chłopcem, zatem nie mogę okazać słabości, najlepiej,<br />
gdybym w ogóle nie posiadał emocji i był czystym<br />
wcieleniem racjonalności. Co to jest męskość i kobiecość<br />
zatem? Są to pewnego typu spektakle, przedstawienia,<br />
które odgrywamy nie tylko naszymi ciałami,<br />
ale także naszymi pragnieniami, emocjami, myślami.<br />
Przedstawienia, wobec których nie możemy nabrać<br />
dystansu, bo przecież „wewnątrz mnie jest prawda”.<br />
Jestem kobietą, zatem nie mogę grać kobiety. Przedstawienia,<br />
które zostało wymyślone, opracowane i wyreżyserowane<br />
po to, by podtrzymywać system męskiej<br />
dominacji.<br />
Płeć zatem to iluzja, która stała się prawdą, mocą<br />
naszej wiary w jej prawdziwość. Płeć to cytat nieistniejącego<br />
oryginału „męskości” i „kobiecości”, cytat<br />
przeżywany jako jeden z fundamentalnych aspektów<br />
realizacji „wewnętrznej prawdy”. Oto paradoks „bycia<br />
człowiekiem”. Jeden z przejawów tego paradoksu.<br />
Jest ich więcej. Tyle, ile odpowiedzi jesteśmy stanie<br />
udzielić na pytanie „kim jesteś?”. Każdy z nich,<br />
każdy aspekt naszej tożsamości to efekt inskrypcji,<br />
88
efekt oddziaływania na naszych ciałach, umysłach,<br />
emocjach i pragnieniach przemocy. Przemocy, którą<br />
stosujemy sami wobec siebie, codziennie pracowicie<br />
grając siebie. Szukając wewnątrz swej jaźni wolności,<br />
wpadamy w zastawioną na nas pułapkę. Przez kogo?<br />
Cóż, odpowiedź jest niesatysfakcjonująca: przez nas<br />
samych. Zniewala nas i ujarzmia społeczeństwo, ale<br />
społeczeństwo to przecież my. Ja, moi przyjaciele, moi<br />
sąsiedzi, pani Basia z piekarni, mój fryzjer, moi studenci.<br />
To my jesteśmy „onymi” stającymi za procesami<br />
przemocy, to my sami sobie to robimy.<br />
Wszystko zaczęło się od tego, że uznaliśmy, że ktoś<br />
odmienny od nas jest niebezpieczny. Jest inny, zatem<br />
nie wiadomo, co mu przyjdzie do głowy. Jest z innego<br />
plemienia, z innej wsi, pewnie ma jakieś wrogie zamiary,<br />
bo niby po co by się ruszał od swoich? Mógł<br />
go wygnać tylko głód albo żądza tego, co nasze. Nie<br />
wiemy, jaki jest – jest inny, zatem nieprzewidywalny.<br />
Lepiej założyć, że chce czegoś złego i wygnać zawczasu.<br />
Albo go zjeść: dosłownie lub przerobić na naszego,<br />
wtedy będzie przewidywalny. Ale najlepiej wygnać.<br />
Inny jest obcy, inny jest nieprzewidywalny, inny jest<br />
groźny. Odmienność jest niebezpieczna, dlatego w<br />
imię bezpieczeństwa trzeba sprawić, żeby wszyscy byli<br />
tacy sami. Najlepiej już od małego ucząc, jak należy w<br />
naszej wspólnocie myśleć, czuć, pragnąc, mówić, postępować.<br />
Jak być jednym z naszych. Ot i cała historia.<br />
Od lęku przez Obcym do wykluczenia Odmienności.<br />
Szczyt tego procesu przypadł na przełom XIX i XX<br />
wieku, kiedy do rugowania Odmienności zabraliśmy<br />
się metodycznie, używając Rozumu i Nauki. Posegregowaliśmy<br />
myśli, pragnienia i czyny na zdrowe,<br />
normalne i niezdrowe/nienormalne, to, co nienormalne,<br />
czyli nie-nasze opisaliśmy jako Szaleństwo albo<br />
Chorobę, albo Zboczenie, stworzyliśmy taksonomię<br />
Szaleńców, Chorych, i Zboczeńców i przestąpiliśmy<br />
do pozbycia się tych ostatnich. Bardzo trudno ich po<br />
prostu zabijać, nie bardzo wiadomo, gdzie ich wysłać,<br />
zjadać też głupio, zatem możemy zjeść ich symbolicznie:<br />
przerabiać na naszych. Leczyć. Naprawiać.<br />
Normalizować.<br />
Normalizacja zaś, jako się rzekło, zaczyna się już<br />
od chwili, gdy wpadamy w łapy społeczeństwa. Od<br />
pierwszych dni uczymy się nie tylko tego, co wolno,<br />
a czego nie, ale przede wszystkim tego, kim jesteśmy.<br />
Jesteś dziewczynką, zatem musisz być łagodna, czuła,<br />
uśmiechnięta, nie wolno ci podejmować rywalizacji<br />
albo walki, bo chłopcy nie lubią konkurencji, wyśmieją<br />
cię jako babochłopa i nie znajdziesz męża. A jako<br />
dziewczynka musisz przede wszystkim znaleźć męża,<br />
bo przecież „kobieta nie może iść przez życie tak całkiem<br />
sama”. No i dziecko, ono dopiero sprawi, że z<br />
dziewczynki staniesz się kobietą: matką. I uwierz, że<br />
tylko w ten sposób wypełnisz najgorętsze pragnienia<br />
swojego serduszka, odnajdziesz swoją wewnętrzną<br />
prawdę, dokonasz wielkiego aktu samorealizacji. Oto<br />
jedna z opowieści o tym, kim jestem i czego pragnę.<br />
Treść tych opowieści nie jest przypadkowa. Jest ona<br />
uwarunkowana interesem tych, którzy dominują w<br />
przestrzeni społecznej i mają największy wpływ na to,<br />
jak owa opowieść będzie brzmiała. W naszej kulturze<br />
tak się złożyło (w przeciwieństwie do wielu innych<br />
kultur), że status dominujący uzyskali biali, heteroseksualni<br />
mężczyźni. Co nie oznacza, że oni nie podlegają<br />
społecznemu ujarzmieniu. Ich „ja” powstaje<br />
także jako efekt ujarzmienia, ale oni są tworzeni jako<br />
ci, którzy mają dominować, a jest to status, z którego<br />
trudno zrezygnować. Dlatego to przede wszystkim od<br />
nich zależy, czy my, społeczeństwo, przestaniemy siebie<br />
ujarzmiać.<br />
Jednak wniosek płynący z tych analiz jest dość ponury:<br />
wolność jest właściwie niemożliwa, ponieważ<br />
instancja, do której się odwołujemy, poszukując wolności,<br />
nasze „ja”, jest w rzeczywistości podstawowym<br />
czynnikiem sprawczym naszej niewoli. Trudno uniknąć<br />
odniesień do „Matrixa” i do socjologii Baudrillarda:<br />
„ja” to rodzaj symulacji sprawiającej, że widzimy,<br />
myślimy, czujemy i pragniemy – o ile wszystko działa<br />
prawidłowo, wszystko działa prawidłowo – tylko to, co<br />
powinniśmy widzieć, myśleć, pragnąć i czuć. Problem<br />
polega na tym, że, zgodnie ze słynnym zdaniem Baudrillarda,<br />
rzeczywistość nie istnieje. Nie ma „prawdy”,<br />
jeśli jest, to tylko jako prawda symulacji. Nie ma rzeczywistości,<br />
która dałaby wolność. Nie możemy „wyjść<br />
z symulacji”, bo poza nią nie ma niczego. Jesteśmy<br />
postaciami z gry komputerowej. Nie istniejemy poza<br />
nią. Jesteśmy jej częścią, jesteśmy stworzeni z reguł,<br />
które nią rządzą. Jak się wydaje, jedyna ucieczka prowadzi<br />
przez przycisk z napisem „game over”.<br />
To, jak się wydaje, ostateczna prawda, jaką można<br />
wypowiedzieć o człowieku: człowiek nie istnieje, jak<br />
zadeklarował Foucault. Trudno jest o tym mówić i<br />
trudno jest tego słuchać, bo dochodzimy do granic<br />
języka, do granic naszych możliwości poznawczych,<br />
próbujemy wyjrzeć poza horyzont naszego egzystencjalnego<br />
doświadczenia, a przecież poza tym horyzontem<br />
nie ma niczego. Jest cisza. Dlatego w nauce<br />
nie można tego ostatecznego zdania wypowiedzieć,<br />
bo uznane ono zostanie za pozbawiony sensu bełkot<br />
– i istotnie ono jest pozbawionym sensu bełkotem, bo<br />
sens tworzą relacje wewnątrz tego świata, a zdanie to<br />
przynależy do innej logiki. Logiki granicy niemożliwości.<br />
Pozostaje nam sztuka i to jest powód, dla którego<br />
tak wielu współczesnych naukowców i naukowczyń<br />
porzuca naukę lub nie poprzestaje tylko na nauce,<br />
szukając możliwości wypowiedzenia tego, co jest niewypowiadalne<br />
w ramach dyskursu naukowego.<br />
Teatr Warlikowskiego, pisałem już niegdyś o tym,<br />
jest takim właśnie teatrem granicy niemożliwości.<br />
W „Oczyszczonych” o niemożliwości nienormatywnej<br />
miłości – jakkolwiek nienormatywnej. Nienormatywność,<br />
odmienność jest niemożliwa, system jej<br />
nie przewiduje, przeciwnie, ze wszystkich sił stara<br />
się zapobiec jej pojawieniu się. Dlatego miłość homoseksualna<br />
jest niemożliwa do zrealizowania. Jak<br />
pisał Foucault, nie jest skandalem seks między dwiema<br />
osobami tej samej płci. Skandalem jest miłość<br />
pomiędzy nimi, próba ustanowienia trwałej relacji<br />
pomiędzy ludźmi poza horyzontem normatywnym,<br />
poza normą. Próba zbudowania alternatywnego świata<br />
poza „tym światem”. W „Oczyszczonych” Ekspert<br />
stopniowo odcina kolejne możliwości zbudowania<br />
89
męsko-męskiej relacji. Odcina język zapobiegając wypowiedzeniu<br />
tej miłości, opowiedzeniu jej – ma być<br />
niewypowiadalna. Odcina dłoń, która kreśli znaki –<br />
miłość ta ma być nieoznaczona. A zatem pozbawiona<br />
sensu. Odcina nogi, by uniemożliwić wypowiedzenie<br />
miłości gestem, ciałem, ruchem. Odcina genitalia, by<br />
zniweczyć możliwość przełamania tabu męsko-męskiego<br />
seksu. Okazuje się, że istnieje tylko jedna możliwość<br />
ucieczki przed normą, przed systemem, przed<br />
przemocą uniemożliwiającą wypowiedzenie nienormatywnej<br />
miłości. Śmierć. Jedyny dostępny akt buntu,<br />
pozorny jednak. Śmierć rozwiązuje problem ataku<br />
na system. Śmierć chroni system, odmieniec robi to,<br />
czego się od niego oczekuje. Znika.<br />
W „Hamlecie” w inscenizacji Warlikowskiego najbardziej<br />
przejmujący jest nagi Hamlet usiłujący wydobyć<br />
matkę z sieci kłamstwa. Nagość jest ważna jako<br />
symbol próby wyrwania się z matni kultury, z jej systemu<br />
norm i znaczeń. Odrzuć sens, w który wierzysz,<br />
zdaje się mówić Hamlet, uwierz, że możesz inaczej.<br />
Wyjdź poza sens – to najtrudniejsze zaproszenie, jakie<br />
można skierować do człowieka. Zaryzykuj utratę<br />
wszystkiego, do czego przywykłeś, tych małych przyjemności,<br />
które osładzały ci niewolę, zaryzykuj ból, lęk,<br />
rozpacz, samotność, wygnanie – a niby w imię czego?<br />
Czyż życie nie jest prostsze, gdy się w to wszystko po<br />
prostu wierzy? Gdy się wierzy?<br />
To tylko dwa przykłady, można podać więcej. Warlikowski<br />
opowiada nam o tym, że człowiek nie istnieje,<br />
że istnieje przemoc, która tworzy nas, nasze<br />
pragnienia, która tworzy sens dający nam poczucie<br />
bezpieczeństwa, która tworzy znaczenia, przy pomocy<br />
których opowiadamy sobie siebie i przy pomocy<br />
których opowiadamy sobie świat. Nie widać w teatrze<br />
Warlikowskiego możliwości wymknięcia się tej przemocy<br />
inaczej niż przez śmierć. Nie widać możliwości<br />
skutecznego oporu, walki, rewolucji czy ewolucji. Jest<br />
tylko bezwzględna, wszechobecna, nieunikniona władza<br />
Normy.<br />
Teatr jest po to, by konfrontować nas z tym, co dla<br />
nas najtrudniejsze. By krzykiem budzić nas z letargu<br />
bezpiecznego bycia-w-świecie. By ujawniać to, co<br />
miało być zakryte: prawdy o śmieci człowieka i iluzji<br />
tego, co zaprawdę i sens uznajemy. Ale sądzę, że teatr<br />
może też być przestrzenią poszukiwania sposobów<br />
oszukiwania tego systemu. Co więcej, teatr balansując<br />
na granicy tego, co wypowiadalne, na granicy sensu,<br />
na granicy normy staje się jednym z podstawowych<br />
miejsc wymykania się przemocy. Staje się pęknięciem<br />
w pancerzu normatywnym pokrywającym nasze umysły,<br />
pęknięciem w rzeczywistości, pęknięciem sensu,<br />
pęknięciem normy. Być może, także i w tym aspekcie,<br />
jestem uczniem Foucaulta, nie jesteśmy w stanie zrobić<br />
wiele więcej niż poszukiwać takich pęknięć, niż<br />
poszerzać je, niż rozsadzać stabilne sensy pokrywające<br />
nasze myśli, ciała, pragnienia i działania pancerzem<br />
normy.<br />
Zaryzykujmy eksperyment intelektualny – co stałoby<br />
się w świecie, gdzie odmienność stałaby się cechą uniwersalną?<br />
Gdzie wszyscy bylibyśmy inni? Gdzie przemoc<br />
zostałaby zredukowana do tego minimum, które<br />
chroni moją wolność i moje bezpieczeństwo? Znów<br />
przychodni mi na myśl Matrix – a gdyby tak destabilizować<br />
system tak, iż w końcu doszczętnie zgłupieje,<br />
bo wyjątków będzie więcej niż reguł? Wydaje mi się,<br />
że ten proces uniwersalizacji odmienności następuje<br />
ze zmiennym szczęściem w kulturze zachodniej od<br />
lat sześćdziesiątych, przynosząc pierwsze skutki. Nie<br />
sądzę, że możliwe jest szybkie przekształcenie naszej<br />
kultury – kultury zachodniej – w kulturę otwartą na<br />
odmienność. Sądzę jednak, że możliwe jest osłabienie<br />
procesów przemocy poprzez oswajanie nas z odmiennością.<br />
Za przemocą bowiem stoimy my sami –<br />
my, społeczeństwo. Może zatem – może – osłabienie<br />
lęku przed nienormatywnością i odmiennością jest<br />
sposobem na osłabienie mechanizmów normatywnej<br />
kontroli? Jeśli nie będziemy bali się innego, może<br />
będziemy w stanie powstrzymać się przed robieniem<br />
mu krzywdy?<br />
Wydaje mi się, że ostatnie przedstawienia Przemysława<br />
Wojcieszka są przykładem teatru, który pokazuje<br />
drogę, lub przynajmniej sugeruje, drogę wyjścia<br />
z kultury nienawiści. Mam na myśli na przykład<br />
spektakl „Darkroom” w warszawskim Teatrze Polonia.<br />
Sam Wojcieszek tak opowiada o swoim przedstawieniu:<br />
„W ‘Darkroomie’ temat homoseksualizmu<br />
pozwala zawiązać unikalną relację pomiędzy gejem a<br />
konserwatystą. To zresztą pierwszy mój tekst, który da<br />
się streścić jednym zdaniem, co jest zbawieniem dla<br />
pań z kasy teatru. Pytane, o czym jest ta historia odpowiadają:<br />
o przyjaźni geja i dziadka z Radia Maryja.<br />
‘OK., poproszę dwa bilety na sobotę’” (Gazeta Wyborcza).<br />
Wojcieszek uważa, że jego spektakl może pełnić<br />
pewnego rodzaju funkcję terapeutyczną dla osób starszych,<br />
dla których temat homoseksualizmu jest wciąż<br />
tabu. Ja jednak sądzę, że pełni funkcję terapeutyczną<br />
dla wszystkich, którzy obawiają się Innego i bojąc się,<br />
nienawidzą. W przedstawieniu spotykamy Lenkę i<br />
Roberta, dwoje trzydziestolatków, którym rozpada<br />
się związek być może dlatego, że Robert, który stracił<br />
pracę, nie daje sobie rady z frustracją i pije, a być<br />
może dlatego, że po trzydziestce zazwyczaj okazuje<br />
się, że życie wygląda inaczej niż miało wyglądać. W<br />
ich mieszkaniu zjawia się Łukasz, wielkomiejski gej,<br />
bywalec klubów, występujący czasem jako drag-queen.<br />
Robert go nie znosi, padają homofobiczne wyzwiska,<br />
którym stanowczo sprzeciwia się Lenka. Wkrótce<br />
zjawia się dziadek Stanisław, działacz Radia Maryja,<br />
aktualnie bezdomny, bowiem w wyniku zatargu z Ojcem<br />
Dyrektorem i zawieszenia go w prawach członka<br />
Rodziny Radia Maryja stracił względy swej moherowej<br />
przyjaciółki, u której przemieszkiwał. Spotkanie<br />
Łukasza i dziadka Stanisława, który dzień wcześniej<br />
pikietował klub gejowski, wzywając „pedały” do leczenia<br />
się, zwiastuje wielką awanturę, tymczasem...<br />
Tymczasem życie okazuje się bogatsze niż schematy,<br />
którymi posługujemy się na co dzień. Dziadek<br />
Stanisław okazuje się być nie tylko „moherem”, ale<br />
także człowiekiem o skomplikowanej przeszłości i fascynującej<br />
osobowości, dla którego działania w imieniu<br />
Radia Maryja to tylko spektakl służący zupełnie<br />
innym celom. Łukasz zaś przypadkowym seksem i<br />
przelotnymi związkami stara się rekompensować za-<br />
90
gubienie i tęsknotę za prawdziwą miłością, której nie<br />
umie znaleźć. Obaj pochodzą z radykalnie (czy rzeczywiście?)<br />
różnych światów, ale łączy ich to, co łączy<br />
wszystkich: marzenie o bliskości drugiego człowieka,<br />
o miłości, o domu, którego obaj, bezdomni fizycznie i<br />
emocjonalnie, nie potrafią stworzyć. I nieoczekiwanie<br />
zaprzyjaźniają się...<br />
Innego nie trzeba zjadać, Obcego nie trzeba się bać,<br />
a na odmienność można popatrzeć z przymrużeniem<br />
oka. Jeśli bowiem jesteśmy elementami wielkiej symulacji,<br />
jeśli nasza jaźń jest efektem normatywnej<br />
inskrypcji, to także jaźń Drugiego – moherowego<br />
dziadka czy geja – są efektami tej inskrypcji. Czy<br />
zatem warto traktować je poważnie, jako śmiertelne<br />
zagrożenie, skoro koniec końców okazuje się, że<br />
wszystko jest grą? Jeśli system przemocy działa mocą<br />
iluzji stabilności naszych poglądów, przeświadczeń,<br />
naszych obrazów świata a przede wszystkim naszych<br />
obaw przed odmiennym i wymuszonej skłonności do<br />
otaczania się takimi samymi, to może istnieje możliwość<br />
destabilizacji tego systemu poprzez osłabienie<br />
siły tych poglądów i przyzwyczajeń? Nie wiem. Teatr<br />
powinien być miejscem poszukiwania odpowiedzi na<br />
takie pytania. Pytania o szanse na świat bez przemocy.<br />
Tekst jest zapisem wystąpienia na konferencji „Ciało,<br />
płeć, pożądanie: tożsamość seksualna i tożsamość płci<br />
w polskim dramacie i teatrze”, zorganizowanej przez<br />
Instytut Teatralny w Warszawie, w dniach 11-13 grudnia<br />
2006 r.<br />
Jacek Kochanowski – doktor socjologii, pracownik naukowy Centrum<br />
Badań Polityki Naukowej i Szkolnictwa Wyższego Uniwersytetu Warszawskiego,<br />
wspólpracownik Gender Studies Uniwersytetu Warszawskiego,<br />
wykłada także w Wyższej Szkole Komunikowania, Politologii i Stosunków<br />
Międzynarodowych w Warszawiel; zajmuje się socjologią gender<br />
i queer oraz socjologią nauki.<br />
91
Marta Stachniałek<br />
Prognozy II<br />
Tak. Od poniedziałku przechadzka w gąszczu zimnej symboliki.<br />
Zmarzłam. Zatańczyłabym, tak jak Wiktorii zdarza się flamenco<br />
na warszawskich przystankach, ale przecież nie lubię Andaluzji,<br />
i nie płaczę na hiszpańskim performance.<br />
Fiolet to moja szarzyzna. Fioletowo-wrzosowe trzewiki, które noszę<br />
nawet zimą, lampa, sofa, telefon, płaszcz. Boję się, że nadużywam, ale<br />
czy można przedawkować codzienność? Marzę o przemalowaniu miasta,<br />
ale Wiktoria mówi, że to nie czasy na wielkie rzeczy.<br />
Stoję na rozległej rzece razem ze stadem słoni. Pod lodem słychać nurt.<br />
Jedno załamanie wystarczy, żeby utonąć. Ja mam za sobą już kilka.<br />
Jeden ze słoni pali papierosa. Nie wyróżnia się na tle antropopresji.<br />
Ktoś zaraz złowi wieloryba na drugim końcu świata, inny ktoś umrze,<br />
a czytelnik wyjdzie do kiosku po paczkę fajek w ostatnim wersie, Wiktorio<br />
Marta Stachniałek – ur. w 1985, mieszka w Olsztynie, gdzie od urodzenia pobiera nauki<br />
oraz od jakiegoś czasu odbywa sesje uniwersyteckie. W Internecie publikuje pod katalońskimi<br />
pseudonimami artystycznymi. Domorosła autorka, nie jest zainteresowana wartkim życiem<br />
literackim. Popiera integrację europejską oraz literacką. Debiut poetycki.<br />
92
Bernadetta Żynis<br />
Zaczyna się mocno – od skopania przypadkowego<br />
chłopaka na szkolnym boisku, bez specjalnego strachu,<br />
że któryś z nauczycieli zobaczy i przerwie proceder.<br />
Po pierwsze nikt nie ma czasu, by wyglądać<br />
przez okna, po drugie są one tak poklejone taśmami,<br />
że nawet gdyby ktoś zerknął – niewiele by zobaczył.<br />
Tak więc grupa chłopców kopie (chętnie po głowie i<br />
w twarz) leżącego kolegę, bo ten użył niewłaściwego<br />
słowa. Śmiał powiedzieć: Pakistaniec, a to nazwa,<br />
która się kopiącym nie podoba. Potem leżący będzie<br />
pytał: „dlaczego im nie powiedziałeś, że ja tak nie<br />
mówię?” I przez moment pojawia się zawód, że oto<br />
skopany został skopany „za niewinność”, bo gdyby<br />
powiedział, to – cóż – trzeba znać zasady, jakimi się<br />
kieruje ten świat. W ten sposób dałam się wciągnąć<br />
w gangsterskie myślenie bohaterów, co, jak sądzę,<br />
jest zasługą i talentem pisarza – pisać tak, byśmy<br />
zapomnieli o „bożym świecie”, byśmy zaczęli oddychać<br />
rytmem powieści, zaczęli myśleć „bohaterami”,<br />
żyć fikcjonalną przestrzenią. Oczywiście,<br />
nawet gdyby ów skatowany człowiek powiedział:<br />
Pakistaniec, to nie mogłoby oznaczać, że można go<br />
skopać. Ale czy w ogóle może być jakiś racjonalny<br />
powód dla skatowania człowieka?<br />
Jesteśmy w londyńskim środowisku deśi. Jak<br />
podaje tłumacz, to oznaczenie na miejscowego,<br />
tubylca, krajana. Deszyci to swoi, ziomale. Słowo<br />
oznacza żyjących w diasporze imigrantów<br />
pochodzących z Azji Południowej. Dzięki temu<br />
określeniu można uniknąć określania kraju, z którego<br />
wywodzą się emigranci i podkreślić wspólne<br />
korzenie kulturowe (s. 427). Bohaterami książki<br />
są kilkunastoletni chłopcy. Tworzą gang rządzący<br />
jedną z dzielnic Londynu. Malkani proponuje<br />
socjologiczny obraz tej grupy, porażający w bezkompromisie<br />
przedstawiania.<br />
Jak donosiła swego czasu prasa, problem gangów<br />
młodzieżowych związanych z narodową<br />
przynależnością jest w Londynie coraz bardziej<br />
naglący, coraz częściej dochodzi do zabójstw w<br />
ramach gangsterskich porachunków dzieci. Co<br />
zadziwia pedagogów, to fakt, że tworząca je młodzież<br />
nie pochodzi z rodzin patologicznych, ale<br />
z rodzin, które wydają się być dość dobrze zasymilowane.<br />
Te dzieciaki urodziły się w Anglii,<br />
nie są emigrantami jak ich rodzice, a jednak są<br />
w swych poglądach znacznie bardziej radykalni.<br />
(Podobnie rzecz się ma z nowym pokoleniem<br />
islamskich samobójców, terrorystów – urodzonych,<br />
wychowywanych w systemie Brytyjskiej<br />
Korony). Rodzicom, jako napływowym, z pewnością<br />
dużo bardziej zależało na „wtopieniu<br />
się”, wkupieniu w łaski nowego kraju. Pewnie<br />
mieli też świadomość, że nowemu miejscu zawdzięczają<br />
zdecydowanie lepszy byt materialny.<br />
Ich dzieci nie są obciążone takim „poczuciem<br />
długu i wdzięczności”. W dodatku ta „wdzięczność”,<br />
nieustająca pamięć o niej, zaczynają im<br />
ciążyć niby jakiś wyrzut sumienia. Nie chcą tego,<br />
chcą być programowo inni, swoi właśni. Nie chcą<br />
nikomu niczego zawdzięczać, odwdzięczać się,<br />
oddawać. Chcą być samowystarczalni – nic od<br />
autochtonów, „nic od nikogo”. Stąd pragnienie<br />
siły, własne kodeksy, kultywowanie wybranych<br />
zasad – trochę z religii, trochę tradycji, trochę z<br />
obejrzanych filmów… Rośnie mieszanka wybuchowa.<br />
Zasady mają ułatwiać orientację świecie,<br />
ustawiać bohaterów względem rzeczywistości,<br />
ale jakoś nie mogą. Ich przypadkowa mieszanka<br />
i obowiązek bezwzględnego przestrzegania powodują,<br />
że bohaterowie wchodzą w konflikty – z<br />
rodzicami, szkołą, policją, w końcu ze sobą nawzajem<br />
i z sobą samymi.<br />
Czy współczesne społeczeństwo ma do zaproponowania<br />
coś sensownego młodym ludziom? Szkoła<br />
– „nudy”. Marksizujący nauczyciele, idealiści w<br />
źle dobranych butach, pełni nikomu niepotrzebnej<br />
wiedzy. Gdy staną w obronie swoich chuliganów,<br />
ci nie omieszkają skorzystać z okazji i skubnąć komórkę.<br />
Bohaterowie tak naprawdę są pozostawieni sami<br />
sobie. Szkoła nie proponuje wartości w sposób<br />
przekonujący. Nawet Jas, mimo że jest wzorowym<br />
uczniem, ma w głębokiej pogardzie przekazywaną<br />
mu wiedzę. Teorie tolerancji, pokojowego współistnienia<br />
różnych kultur są jak bajki dla przedszkolaków.<br />
To hasła, które nic nie znaczą, nie przekładają<br />
się na ich życie. Rodzice nie rozumieją świata, w<br />
którym sami żyją ani w ogóle świata, w którym żyją<br />
ich dzieci. Gdy rodzice mogą jednak swobodnie wybierać<br />
między kulturą opuszczonego kraju a kulturą<br />
europejską, następne pokolenie nie ma już takiego<br />
wyboru. Kultura ojców przekazywana ułamkowo i<br />
przypadkiem nie tworzy całościowego obrazu świata,<br />
a kultura europejska jest tą, którą z zasady należy<br />
odrzucić. Też nie jest ich, też podawana im w ciągu<br />
życia w sposób fragmentaryczny i wybiórczy. Właściwie<br />
ci chłopcy żyją na pograniczu dwóch kultur<br />
93
i nie mogą dokonać wyboru, a życie jednocześnie<br />
dwoma światami nie wychodzi. Młodzi stworzyli<br />
więc własny świat własnych zasad, norm, przykazań.<br />
Podstawowych. Prostych. Poczuli się lepiej,<br />
pewniej. Będą tego poczucia bezpieczeństwa<br />
bronili.<br />
W domu brakuje porozumienia każdemu z<br />
przedstawionych bohaterów. Od samego patrzenia<br />
na starych Jas ma ochotę zwymiotować. To<br />
odrębne światy. Rodzice żyją zasadami kraju,<br />
religii, z których się wywodzą. Chłopcy już nie,<br />
ale też nie mają niczego, co mogłoby wypełnić<br />
pustkę, jaka została po odrzuceniu rodzinnych<br />
wartości. Dla rodziny najważniejszy jest izzat<br />
(honor, należny szacunek). Wymaganie go w<br />
warunkach kultury tak odmiennej prowadzi do<br />
sytuacji niemal komediowych albo do… śmierci.<br />
„…Co wy, chłopcy, wiedzieć o naszych sprawach<br />
rodzinnych, hę? Dlaczego nie możecie po prostu<br />
szanować nasze obyczaje, co?” (s. 337) – retorycznie<br />
pyta matka Aruna. Nie rozumieją, bo nikt im<br />
nie tłumaczy zasad, jakimi kierują się rodzice.<br />
Mogą żądać tylko bezwzględnego posłuszeństwa.<br />
Wobec małego dziecka, takie posłuszeństwo łatwo<br />
wyegzekwować. Potem już nie. To ślepe przywiązanie<br />
do zasad staje się ważniejsze niż własne<br />
dziecko i łatwiejsze od empatii wobec syna. „Ja<br />
woleć się zabić niż pozwolić, żeby rodzina Reny<br />
dalej wystawiać mnie na pośmiewisko.” (s. 337)<br />
– straszy matka Aruna i niedługo potem będzie<br />
musiała pożegnać syna, który, nie mogąc znieść<br />
napięcia w swoim domu, wymagań i bezsensownego<br />
posłuszeństwa, wybierze samobójstwo. Ale i<br />
wtedy nikt nie pomyśli o własnej winie, zacietrzewieniu,<br />
bezmyślnym uporze. Szybko znajdzie się<br />
kozioł ofiarny, na barki którego złoży się odpowiedzialność<br />
za śmierć syna i w dalszym ciągu będzie<br />
można wieść swą bezsensowną, ale dobrze znaną<br />
egzystencję według zasad sprawdzonych tysiące lat<br />
temu. Rodzice żyją, jakby nie zauważali, że świat<br />
się zmienił, że zmieniło się miejsce, w którym żyją,<br />
że emigracja nie oznacza prostego przeniesienia<br />
fragmentu kraju, który się opuściło. Że nowy kraj<br />
wymaga nowych umiejętności, nowego stylu. Oni<br />
chcieli nowego kraju, ale nie nowych zasad na życie.<br />
To przywiązanie do pustki w pokoleniu ich dzieci<br />
zaowocuje nie mniej bezmyślnym przestrzeganiem<br />
wybranych zasad życia. Żadnej bmw (białej, muzułmanki,<br />
Wietnamki), chyba że beemka do zadawania<br />
szpanu na ulicach miasta. Żadnego mieszania ras,<br />
religii, starości z młodością. Żadnej policji i belfra.<br />
Słabość rodziny dobrze widać nie tylko w przedmałżeńskich<br />
perypetiach Aruna. Charakterystyczne<br />
są tu rozmowy Jasa z rodzicami, gdy już wiedzą, że<br />
próbował okraść ojca i robią wszystko, żeby rzecz<br />
ukryć, schować przed światem, wrobić kogoś innego,<br />
a nawet przyjąć winę na siebie. Są niekonsekwentni,<br />
nie ustalają żadnych reguł gry – raz są bardzo<br />
srodzy, drugim razem pobłażliwi. Permisywni i nieoczekiwanie<br />
surowi. Honor rodziny i przyszłość Jasa<br />
są ważniejsze niż prawda, sprawiedliwość, kara. To<br />
Jas wydaje się rozsądniejszy – i od swoich rodziców, i<br />
krewnych, i kolegów. Miłość do muzułmanki wyzwala<br />
94<br />
w nim ten rodzaj wrażliwości, której zupełnie pozbawieni<br />
są jego koledzy.<br />
To nie jest tak, że młodzi żyją bez zasad. O nie,<br />
mają takie, że ledwo wystarczy życia, żeby je przestrzegać.<br />
Przede wszystkim jasno określona kultura<br />
(czy raczej styl bycia) macho. Być macho, to przechwalać<br />
się wielkością członka, rozmiarem używanych<br />
prezerwatyw, ilością zalicznych dziewczyn.<br />
Świat jest prosty – dziewczyna ma krótką spódnicę,<br />
to prosi się o gwałt. Jeździsz innym wozem niż bmw,<br />
to jesteś jednocześnie pedał i siostrojebca, kokosiak<br />
(z zewnątrz brązowy, ale w środku biały) i głupi dureń,<br />
nie znasz szpanu, nie znasz zasad, sp…<br />
Tożsamość rasowa to tożsamość osoby, a tożsamość<br />
osoby, to tożsamość mężczyzny. Poczucie<br />
męskości to podstawa dla bycia i sposobu bycia bohaterów.<br />
Siłownia, walki o honor, heteroseksualizm,<br />
duży członek, liczne laski, dobre ciuchy i samochód<br />
– choć ten ostatni może być mamy. Chcą być silni i<br />
niezależni, są śmieszni i żałośni.<br />
W świecie, gdzie zabrakło konsekwencji w przestrzeganiu<br />
zasad, młodzi sami postarają się o zasady,<br />
których złamanie jest równoznaczne z wyrokiem<br />
śmierci. Nie dlatego, że są tak doskonałe, iż<br />
rzeczywiście ułatwiają im życie. Chodzi tylko o to,<br />
że są pewne, budują drogowskazy dla myśli, uczuć,<br />
uczynków. Wierność zasadom przełamuje i zastępuje<br />
niedotrzymywanie ich przez dorosłych.<br />
Malkani operuje świetnym językiem i świetnie<br />
spisał się tłumacz. Język, którym posługuje się<br />
autor, doskonale oddaje środowisko, sposób myślenia,<br />
wrażliwość, granice epistemologiczne świata<br />
bohaterów. Ich rodzice mówią językiem kalekim<br />
– ledwo umieją nazwać, ogarnąć świat, w którym<br />
się znaleźli. Język bohaterów pełen wulgaryzmów,<br />
nieskrywanej agresji i to dzięki językowi właściwie<br />
poznajemy świat przedstawiony lepiej niż gdybyśmy<br />
czytali rozprawkę pedagoga o przyczynach<br />
wchodzenia młodzieży w struktury gangów. Jasa<br />
dowartościowuje gangowa przynależność. On,<br />
kujon, pozbawiony poczucia humoru, nietrafiający<br />
ze swoimi tekstami w sytuacje. Nie przeżyłby,<br />
gdyby nie Hardjit i przyjaciele. Ceną za zyskanie<br />
nowej osobowości jest bezwzględna lojalność. Jas<br />
zna zasady. Cytuje je na początku powieści. Ale<br />
je łamie.<br />
Zastanawiam się, na ile rzecz ukazana przez<br />
Malkaniego dotyczy problemów związanych z<br />
pewną kulturą, religią, narodem, rasą. I nie sądzę,<br />
by można było tę powieść interpretować z<br />
tak ustawionej perspektywy – „to wszystko przez<br />
tych emigrantów, Hindusów, muzułmanów, Afrykańczyków,<br />
Żydów, Polaków, cyklistów…”. Rzecz<br />
rozbija się o pewien sznyt współczesnej kultury,<br />
kultury, pod presją której żyjemy wszyscy i<br />
wszędzie. To kultura „szpanu”, co nie omieszka<br />
wyjaśnić bohaterom czarna postać tej powieści<br />
– Sanjay. „Szpanu i błyskotek nigdy nie ma się<br />
dosyć” (s. 209).<br />
Sanjay okaże się złym duchem dla tego przecież<br />
już i tak mocno pogubionego towarzystwa.
Spełni rolę współczesnego kusiciela. Oblicze Mefista<br />
przybiera dziś postać bogatego playboya. Szpan jako<br />
styl bycia – tyle ma do zaoferowania i tyle wystarczy.<br />
Szpan – to jasne zasady. Masz dobrą brykę, dobre ciuchy,<br />
lecą na ciebie laski. Wymierne korzyści od razu.<br />
Kultura powierzchniowych ocen, powierzchniowych<br />
wy/o/glądów. Konsumpcja, której nie ma granic. I nie<br />
będzie, bo zawsze można mieć więcej i więcej, i „nigdy<br />
dosyć”. Nie ma już przeciętnej rodziny, szpanują<br />
młodzi. To ich konsumenckie potrzeby nakręcają<br />
rynek. To właśnie odkrył Sanjay i to prawo będzie<br />
realizował, naciągając skarbówkę na zwroty vatów.<br />
Chłopcy posłużą mu jako wygodna przykrywka dla<br />
grubych interesów, znacznie grubszych niż można<br />
przypuszczać. Przy podpisywaniu cyrografu zwycięzcą<br />
zawsze w końcu okazuje się Lucyfer. Początkowe zyski<br />
zaś zawsze będą niższe niż poniesione straty. A miało<br />
być tak fajnie! Łatwe pieniądze – nieważne są źródła<br />
przychodów, nikt nie będzie na tyle nierozsądny, by<br />
dopytywać się o szczegóły, gdy można kupić sobie najbardziej<br />
markowe ciuchy.<br />
Powieść kończy się jak pierwsza część z życia prezentowanej<br />
grupy. Jest otwarta, niedokończona… Jak<br />
wybrnie z oskarżeń o kradzież Jas, jak zachowają się<br />
jego rodzice, niedawni przyjaciele, dziewczyna… Autor<br />
pozostawia nas z pytaniami, nie daje odpowiedzi.<br />
Po co? Czy ty albo ja możemy zrobić coś dla deśi –<br />
tych z Londynu, tych z Łodzi, Warszawy, Trójmiasta,<br />
miast…<br />
Zastanawiam się, czy to dobra książka. Krytyk może<br />
wartościować i oceniać. Przeczytałam, może nie jednym<br />
tchem, ale z pasją. Obok akcji, w których biorą<br />
udział bohaterowie, przywoływane są bollywoodzkie<br />
filmy. Są śmieszne, ale na dobrą sprawę, czy świat przeżyć<br />
przywołanych bohaterów odbiega tak bardzo od<br />
tamtych fabuł? Miłość, czarne charaktery, przeszkody,<br />
które trzeba pokonać. Tyle że w Bollywood zawsze jest<br />
happy end na końcu, w życiu (książkowym) – pobicie,<br />
szpital, zdrada, perspektywa więzienia, przegrana… i<br />
też dlatego, śmiem twierdzić, to dobra książka.<br />
Guatman Malkani, Londonistan,<br />
przeł. Maciej Świerkocki,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.<br />
95
Anna Rau<br />
A jak Ameryka, B jak Baseball, C jak Coca-Cola,<br />
H jak Hymn, J jak Jogging, M jak McDonalds, N jak<br />
Niepodległość, O jak Ojczyzna, P jak Prezydent, R<br />
jak Rodzina, S jak Sztandar, W jak Własność (tfu!,<br />
chciałam napisać Wolność)... – oto skrócona wersja<br />
abecadła, którego uczą (w domu, w szkole, w szkółce<br />
niedzielnej, u dziecięcego psychoanalityka) każdego<br />
małego Amerykanina. A przynajmniej większość<br />
z nich zachowuje się, jakby to właśnie był dekalog<br />
ich wychowania. Ewentualnie sami wykreowali taki<br />
wizerunek narodowy. Ktoś powie: stereotyp? Może,<br />
ale każdy z nas w duchu przyznaje, iż ta kwestia bardzo<br />
przypomina sprawę wiarygodności horoskopów:<br />
jednym słowem, stereotypy są bliższe prawdzie niż<br />
chcemy się do tego przyznać. A zresztą, niby dlaczego<br />
choćby takie przysłowia – te odwieczne i ponadczasowe<br />
źródło wiedzy nieudokumentowanej – są ogólnie<br />
szanowane i nazywane mądrością narodów, a stereotypy<br />
– niepisane, zakodowane w mózgach od pokoleń,<br />
wrodzone – nie? Tak więc, jaki jest przykładowy Amerykanin?<br />
Hałaśliwy, niedokształcony, impulsywny, nielogiczny,<br />
niewychowany (oczywiście, wg europejskich<br />
zasad savoir vivre’u), fanatyczny patriota, pozujący na<br />
liberała (więc) zakłamany konserwatysta, purytanin.<br />
Prawdę rzekłszy, jedynym opanowanym Amerykaninem,<br />
którego znamy z tzw. „widzenia”, to Clint Eastwood!<br />
Skoro w większości dostępnych nam źródeł po<br />
wielokroć mnoży się ów narodowy wizerunek: w reportażach,<br />
filmach fabularnych, programach typu TV<br />
-show, tak tworzonych przez samych Amerykanów, jak<br />
i przez ich wnikliwych obserwatorów, więc coś w tym<br />
musi być! Niby podobną pseudocharakterystykę można<br />
by dopasować choćby do Australijczyków... Ale kto<br />
pierwszy wymyślił i rozpropagował programy, których<br />
istotą jest publiczne prezentowanie czynności intymno-fizjologicznych<br />
(na przykład., reality shows)? Kto<br />
pierwszy pewnym jednostkom zaczął płacić milionowe<br />
gaże tylko za ładne machanie rakietką do tenisa<br />
przez dwie godziny albo przekonujące wyciskanie łez<br />
według filmowego scenariusza? Kto w końcu wymyślił<br />
msze i nabożeństwa religijne spędzane w samochodach<br />
oraz „pięciopiętrowe” hamburgery? No, właśnie.<br />
Łagodnie i dyplomatycznie można więc stwierdzić na<br />
pewno: ze względu na specyfikę historii, tygiel kultur,<br />
oceaniczną izolację, itp., itd., Amerykanie rzeczywiście<br />
są... „inni”. Stereotyp ów po raz kolejny potwierdza<br />
i utwierdza najnowsza książka Jonathana Safrana<br />
Foera, pt.: „Strasznie głośno, niesamowicie blisko”.<br />
Tytuł polski chyba nie do końca oddaje sens oryginalnego<br />
angielskiego: „Extremely Laud, Incredibly Close”.<br />
Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę treść powieści,<br />
powinno się raczej użyć określeń „nie do wytrzymania”,<br />
„hiper” bądź „ekstremalnie”. W powyższej wersji<br />
ów tytuł brzmi bardzo dziecinnie, jakby wyszedł<br />
z ust głównego bohatera książki, 9-letniego Oskara.<br />
Chłopiec ów balansuje na kartach powieści na granicy<br />
geniuszu i autyzmu, prezentując przy tym zachowania<br />
godne nabytego zespołu ADHD. Jest nieznośny – nawet<br />
jako bohater literacki i stanowi dość przekonujący<br />
argument przeciw posiadaniu dzieci. W żadnym razie<br />
nie wzbudza współczucia jako półsierota, który wytworzył<br />
sobie wyidealizowany wizerunek zaginionego<br />
ojca. Można powiedzieć – kultowy bohater amerykański:<br />
wychowany bezstresowo przez zapracowaną matkę,<br />
uparty, nielogiczny, afektowany, pełen kompleksów,<br />
tików i potrzeb psychoanalitycznych. Tak naprawdę<br />
„Strasznie głośno...” to „Hamlet” dla Amerykanów,<br />
gdyż operuje (w postmodernistyczny, skrótowy, nieco<br />
szalony sposób) starymi i raz na zawsze sprawdzonymi<br />
wątkami genialnego pisarza ze Stratfordu. Otóż<br />
ojciec, arcymądry, odpowiedzialny i czuły władca oraz<br />
centrum dotychczasowego bezpiecznego mikroświata<br />
rodziny, umiera w szaleństwie ataku na WTC. Matka<br />
odbudowuje nowe życie przy boku drugiego partnera.<br />
Syk zza grobu ojca-upiora truje umysł młodocianego<br />
dziedzica, czego nie jest w stanie zniwelować nawet<br />
obecność Ofelii (starszej i bajecznie cycatej – ląduje<br />
ona w końcu w klasztorze-bajorze samotności) oraz<br />
przyjaciela (już nie Horacego, lecz starego, zdziwaczałego<br />
sąsiada)... Oczywiście Foer jeszcze dołączył<br />
do tego cały wachlarz nieodłącznych w wytworach<br />
amerykańskiej popkultury motywów, czyli wędrówkę,<br />
poszukiwanie pewnego rzeczywistego – i symbolicznego<br />
– klucza (a raczej dziurki od klucza), prawdy o<br />
ojcu, czyli swoich korzeniach, zrozumienia siebie i...<br />
Interesująco za to nakreślił stałą obecność cienia ojca<br />
w każdym poruszeniu wszystkich bohaterów książki.<br />
Tak naprawdę nie wiadomo, czy stanowi on dobrego<br />
ducha rodziny, czy rodzaj wampira energetycznego.<br />
Foer świetnym, delikatnym piórem opisał też nibydrugoplanowe<br />
postacie kobiece: matkę oraz babkę<br />
Oskara. Młodsza z kobiet stanowi typ „nowoczesnej<br />
wdowy”: ciężko pracującej, troskliwej matki i pani<br />
domu, próbującej pogodzić owe priorytety z cichym<br />
bólem po stracie męża, z troską o syna, który na niej<br />
wyżywa traumę po stracie mitycznego już ojca, oraz z<br />
rozpaczliwymi próbami nie poddawania się depresji i<br />
ułożenia sobie życia na nowo. Babka małego, to iście<br />
biblijna niewiasta – mocna, prawa i bez reszty oddana<br />
Oskarowi. Stanowi ciekawe studium kobiety opuszczonej<br />
przez wpędzającego się w schizofrenię męża<br />
(oniemiałego zresztą po utracie ukochanej z wczesnej<br />
96
młodości – no comments – i porozumiewającego się<br />
ze światem wyłącznie za pomocą kartek oraz dotyków),<br />
ogłuszonej śmiercią syna (WTC), obserwującej<br />
z niepokojem swego dziwacznego, ukochanego wnuka.<br />
Wewnętrzne światy tych bohaterek to wielki plus<br />
owej historii.<br />
Większość recenzji prasowych, powstałych tuż po<br />
pojawieniu się na polskim rynku wydawniczym powieści<br />
Foera, miało charakter nagatywny i, jak uważam,<br />
zdecydowanie krzywdzący. Deprecjonowały one<br />
tę historię jako pretensjonalną i niedostosowaną do<br />
potencjalnego czytelnika (zbyt emocjonalną dla dorosłego,<br />
a za „głęboką” – mimo wszystko – dla młodzieży).<br />
Jako efekciarską w stylistyce i tandetną w środkach<br />
wyrazu, a przede wszystkim obliczoną na tanie<br />
poruszanie emocji. Krytykowano zwłaszcza książkowe<br />
(dość powściągliwe w kresce) czarno-białe ilustracje:<br />
te wzbijające się w niebo gołębie, sąsiadujące portrety<br />
Hawkinga i Lawrence’a Oliviera, powiększone oko<br />
słonia, imponująca panorama Manhattanu, objęta<br />
para Neandertalczyków... – jednym słowem, kwintesencja<br />
wiedzy przeciętnego Amerykanina: wszystko i<br />
nic jednocześnie. Tak czy owak, stanowią one świetne<br />
podkreślenie tekstu – i o to chodzi. Jednak, co najważniejsze,<br />
w tych wszystkich miażdżących tekstach krytycznych<br />
przede wszystkim zapomniano, zdaje się, że<br />
napisał to Amerykanin (do tego z rocznika ‘77, przedstawiciel<br />
najbardziej drapieżnego i „produktywnego”<br />
pokolenia obecnej populacji) – dla Amerykanów „ku<br />
pokrzepieniu serc” po wstrząsie, jakim była zagłada<br />
WTC (dwie wieże to wszak symbol nieśmiertelnych,<br />
zjednoczonych i wszechpotężnych Wolności, Równości<br />
i Kapitalizmu). Owe zarzuty krytyków miały<br />
więc podobny rodowód i kaliber do tych stawianych<br />
dawno temu Sienkiewiczowi po napisaniu Trylogii. Z<br />
samego założenia to nie miały być ambitne, logiczne<br />
i pełne naturalizmu rozprawki historyczne, ale klaps<br />
pobudzający zwiotczałe poczucie narodowej wartości.<br />
Tak jest i w przypadku historii Foera – z pewnością<br />
dla większości mieszkańców Stanów Zjednoczonych<br />
stanowi ona katharsis: lekturę głęboką, czułą i, dzięki<br />
swemu dramatyzmowi, krzepiącą. I kończąc: ta powieść<br />
po prostu wzbudza emocje – w Amerykanach<br />
na pewno, we mnie, Europejce (w nas, Europejczykach,<br />
którzy atak na WTC, news o tak nagłej, niezrozumiałej<br />
i zbiorowej śmierci tylu osób, przeżyli raczej<br />
jako umysłowy, nie zaś emocjonalny wstrząs) – również,<br />
choć oczywiście inne. A oto wszak w literaturze<br />
chodzi: jakoś poruszyć, czegoś nauczyć. „Strasznie<br />
głośno...” Foera na pewno pomogło nam choćby w rozumieniu<br />
i akceptacji tak dalekich nam, tak bliskich,<br />
Amerykanów.<br />
Jonathan Safran Foer,<br />
Strasznie głośno, niesamowicie blisko,<br />
przeł. Zbigniew Batko,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.<br />
97
<strong>Joanna</strong> Chłosta-Zielonka<br />
Czytanie powieści Pawła Huellego to nie tylko cenna<br />
pożywka spragnionego nowych fabuł czytelnika,<br />
ale przede wszystkim uczta duchowa, intelektualna<br />
dysputa prowadzona, choć z obok nieobecnym, lecz<br />
jednak wyraźnie wyczuwalnym, narratorem. Już „Weiser<br />
Dawidek”, wydany w 1987 roku, zdradzał talent<br />
pisarza do nietuzinkowych historii, łączących w sobie<br />
realne z magicznym, sankcjonującym niewytłumaczalne<br />
racjonalnie zjawiska, bo dającym im prawo do samodzielnego<br />
bytu. Tak dzieje się na przykład w książce<br />
„Mercedes Benz. Z listów do Hrabala” czy „Castorpi”,<br />
będącym przedakcją „Czarodziejskiej Góry” Tomasza<br />
Manna. Huelle nie zamierza nigdy zdobywać sobie czytelnika<br />
czczą pochwałą, nie szuka łatwych kontaktów,<br />
lecz zaprasza do poważnych, czasem wolno toczących<br />
się detektywistycznych dochodzeń do prawdy i wszelkiego<br />
sensu.<br />
Gdy zaczyna się akcja nowej powieści tego autora, zaczynamy<br />
ekscytować się sensacyjną serią wybuchów pojawiających<br />
się w różnych punktach miasta. Świadomie<br />
lub nie winę za nie przypisujemy islamskiemu światu.<br />
Łatwo zaczynamy wierzyć, że zaczęliśmy czytać o terroryzmie,<br />
o międzynarodowej wojnie, że będziemy śledzić<br />
medialny przekaz w literackim mundurku. Nic bardziej<br />
mylnego. Okazuje się, że ten wątek jest prawie nieobecny<br />
w dalszej części, bo snuta opowieść ma zupełnie innych<br />
bohaterów.<br />
Tym razem Paweł Huelle proponuje koncepcję zrozumienia<br />
polskiej rzeczywistości wielce kontrowersyjną, ale<br />
godną rozważenia. Tworzy istotę homopolacus naszych<br />
czasów, karykaturalną, zbudowaną z podwójnej natury,<br />
wzajemnie zwykle się wyłączających się cech: materializm<br />
zderza się lub brata z duchowością, religijność z ateizmem,<br />
mądrość z głupotą itd. Owa niestandardowość<br />
postaci, albo jak kto woli niekonsekwencja, sprawia wiele<br />
kłopotu przy próbach formułowania ich oceny. Może po<br />
prostu nie należy tego czynić... Przyjąć, że człowiek ze<br />
„dwojej złożony natury” i dużo mu wolno.<br />
„Ostatnia wieczerza” staje się obiatą, czyli ofiarą,<br />
jaką ze swojego życia składają bohaterowie powieści.<br />
Ich losy prezentują typowe dla naszej współczesności<br />
kariery: niskie pobudki prowadzą do olśniewających<br />
zysków, a szlachetne intencje rozbijają się na drobnych,<br />
jedynie z pozoru, przeszkodach. Huelle wnikliwie<br />
przenika przez pokolenie wychowane w PRL-u, a<br />
„rozkwitające” w czasach wolnorynkowej hossy. W<br />
kalejdoskopie postaci najbardziej nieprzyjemny jest<br />
„Inżynier”, artysta wspierający się pomysłami słabszych,<br />
wolniejszych, nienadążających, który poza<br />
negacją nie zna innych sposobów wyrażania emocji.<br />
Równie niepokojąco prezentuje się Jan Wybrański,<br />
rozerotyzowany biznesmen o wielomilionowej fortunie<br />
zarobionej głównie na ludzkiej naiwności. Nie<br />
lepiej wypada Antoni Berda, wcześniej pracownik<br />
nauki, dzisiaj organizator pielgrzymek dla naiwnych,<br />
czynny homoseksualista. Sympatią narrator obdarza<br />
chyba tylko doktora Lewadę, pracującego na wsi niczym<br />
doktor Piotr, idealistę. I jeszcze organizatora<br />
książkowego przedsięwzięcia, artystę malarza Mateusza,<br />
najbardziej zaprzyjaźnionego z narratorem,<br />
też bohaterem, zgrabnie ukrytym za innymi.<br />
Punktem kulminacyjnym ma być fotografia<br />
Ostatniej Wieczerzy, do której w roli Apostołów<br />
będą pozować zaproszeni przez Mateusza goście.<br />
Ich losy śledzi narrator w ciągu jednego dnia, czyli<br />
trwania powieściowej akcji, lecz dokonując licznych<br />
retrospekcji. Samo zdarzenie właściwie nie<br />
jest tak istotne, jakby sugerował tytuł. W koncepcji<br />
malarza Mateusza na obrazie nie ma Jezusa.<br />
Czy to jest zasadniczy punkt zapalny powieści?<br />
Niekoniecznie, bo takich ukrytych min jest więcej.<br />
Chociażby pojawiający się w kilku odsłonach<br />
osobiście lub poprzez narrację Monsiniore jako<br />
czytelne odniesienie do autentycznej osoby znanego<br />
w Gdańsku duchownego. Albo też przyzwolenie,<br />
zaskakujące jednak w takim wymiarze, dla<br />
homoseksualnych uniesień wspomnianego Berdy<br />
i seksoholizmu Wybrańskiego.<br />
Wykreowane przez pisarza postaci są pretekstem<br />
do pokazania typowych polskich przywar,<br />
jakimi są, niestety, od wieków ciemnota zaścianków<br />
i ograniczenie horyzontów myślenia (Inżynier,<br />
Monsignore). Jednocześnie jednak stara się<br />
Huelle zrównoważyć ową ciasnotę świadomości,<br />
wolnomyślicielskim dyskursem narratora, ciekawymi,<br />
nietuzinkowymi pomysłami Mateusza,<br />
czy też niezależnością i niekłamaną ofiarnością<br />
dla bliźniego doktora Lewady. Obfitość jeszcze<br />
bardziej barwnych postaci znajdziemy jakby w<br />
drugim rzędzie wśród bohaterów drugoplanowych<br />
lub dalszych. Na przykład przygląda się<br />
narrator rozwojowi choroby psychicznej, która<br />
traktowana jest przez szaleńca - Dwunastego,<br />
jako posłannictwo.<br />
Nieprzypadkowo znajdziemy w powieści erudycyjne<br />
wywody osoby snującej opowieść, jakby<br />
mimochodem bardzo bliskiej wizerunkowi<br />
Pawła Huellego. Przywołane zostają m.in. ar-<br />
98
chitektura Ziemi Świętej, historia kultury antycznej i<br />
średniowiecznej, dyskusyjne poglądy na temat Jezusa,<br />
próby dyskursu z interpretacją jego życia zapisaną w<br />
Ewangelii. Ciekawym wątkiem jest także wymyślona<br />
historia spotkania szkockiego artysty Davida Robertsa<br />
z Juliuszem Słowackim i ich domniemanej rozmowy<br />
w okolicach Świętego Grobu.<br />
Czemu służyć mają te zapisy? Czy celowemu spowolnieniu<br />
akcji, by oczekiwanie na finał pozostawić<br />
jeszcze bardziej ekscytującym, czy jest to może popis<br />
autora, zdradzający jego zainteresowania i poszukiwania<br />
intelektualne?<br />
W powieści Huellego brakuje sacrum, tak jak na<br />
przygotowywanej fotografii nie ma miejsca dla Jezusa.<br />
Fundamentalne wartości międzyludzkie, i w wymiarze<br />
świeckim i religijnym, przestają powoli mieć<br />
znaczenie dla wielu. Zapytany o nie przeze mnie<br />
warszawski poeta najmłodszego pokolenia, w czasie<br />
autorskiego spotkania, odpowiedział: „nie rozumiem<br />
pytania”. Czy „Ostatnia Wieczerza” to także ostatnie<br />
pytanie, którego niedługo nikt nie zrozumie?<br />
Paweł Huelle, Ostatnia Wieczerza,<br />
Wyd. Znak,<br />
Kraków 2007.<br />
99
Anna Brzezińska<br />
Historia dwóch małżeństw: Klary i Jacka – nowoczesnych<br />
oraz Joanny i Marka – tradycyjnych; wszyscy<br />
należą do bogatej warstwy wykształciuchów. Opozycja:<br />
małżeństwo nowoczesne–małżeństwo tradycyjne<br />
opiera się na rozróżnieniu, czy para posiada potomków,<br />
czy też nie. U tradycyjnych do trójki dzieci i czwartego<br />
planowanego po śmierci papieża dochodzi prawicowe,<br />
religijne oszołomstwo Marka, jego ksenofobia i<br />
urojenia rozmów ze zmarłym papieżem, zamiłowanie<br />
do kiczu Joanny i jej samoskazanie na żywot Matki<br />
Polki, próbującej opatentować dmuchane jednorazowe<br />
nocniki dla czterolatków. W tym małżeństwie<br />
zdradza mężczyzna. Tradycyjni kupują w Ikei. Wyznaczniki<br />
nowoczesnych to depresja (Jacek), niereligijność,<br />
wspomniana bezdzietność, minimalistyczny<br />
wystrój mieszkania i wiara w medycynę alternatywną<br />
(Klara zajmuje się akupunkturą). W tym małżeństwie<br />
zdradzają oboje. Nie tolerują mebli z Ikei. Obie pary<br />
różnią się zatem wystrojem sposobu na życie. Łączy je<br />
to, że obie się rozpadają.<br />
Nowoczesna<br />
Klara jest z wykształcenia chirurgiem, sypia ze znajomym<br />
po fachu, Minotaurem – tak go nazywa. Minotaur<br />
– męski szowinista modlący się do swojego odbicia<br />
w lustrze na siłowni. Kupuje kingsajzy, co wcale<br />
nie jest uzasadnione rozmiarem. Co prawda jest żonaty,<br />
ale zamierza żonie zrobić usta i oczy takie, jakie<br />
ma Klara.<br />
Po tym, jak udaje się jej wyjść z labiryntu Minotaura,<br />
Klara poznaje Jacka.<br />
Po 15 latach małżeństwa, wspólnego ciułania forsy i<br />
uczuć, przechodzą kryzys, który pogłębia jego depresja.<br />
Co gorsze, Jacek ze swojej choroby robi kult. Z<br />
pietyzmem pielęgnuje swoje stany psychiczne, obnosi<br />
się z własnym nieszczęściem, czym doprowadza Klarę<br />
do słusznej rozpaczy. Jacek zmienia się w „groteskowego<br />
maszkarona”, Szymona Słupnika, kontemplującego<br />
z namaszczeniem swoją mękę.<br />
Klara zaczyna romans z biznesmenem Julkiem, który<br />
ze swoją żoną jest w separacji. Julek wnosi w jej życie<br />
witalizm; Jacek przypominał trupa. Julek jest młodszy<br />
od Klary, zaprawia seks utworami Mozarta.<br />
Klara zachodzi w ciążę, która jednak kończy się poronieniem.<br />
Odchodzi od Jacka. Julek wraca do żony.<br />
„Żona jest jak paznokcie. Nie wiem, ile byś przycinała,<br />
odrośnie i podrapie”.<br />
Tradycyjna<br />
<strong>Joanna</strong>, przyjaciółka Klary, jest Matką Polką.<br />
Zawsze obwieszona dziećmi, Wieczna Troskliwa,<br />
wiecznie matkująca, płodna Wenus z Willendorfu.<br />
Stąpa twardo po ziemi, wymyśla patenty, otwiera cukiernię<br />
– na wypadek, gdyby musiała sama utrzymać<br />
rodzinę – jakby przeczuwała, że Marek odejdzie. Poza<br />
tym nie chce być pandą domową na zasadzie pan –<br />
da, to ona dostanie.<br />
Są małżeństwem od kilkunastu lat i „nie przewalają<br />
się już namiętnie po stole, nie iskrzy między nimi”.<br />
Marek, jak wspomniano wcześniej, to oszołom religijny,<br />
sekciarz chrześcijański, mający kumpli w Opus<br />
Dei. Godzinami rozmawia z portretem zmarłego JP<br />
II. Ale <strong>Joanna</strong> z dystansem podchodzi do jego fanaberii.<br />
Zwrot następuje, gdy Marek poznaje prywatną dentystkę,<br />
wydepilowaną Elżbietę. Dla niej odchodzi od<br />
Joanny i dzieci. Przechodzi też na buddyzm.<br />
„Bóg stworzył kobietę i spierdolił mężczyznę”.<br />
Polska<br />
Jeden z polityków w przypływie chęci podsumowania<br />
charakteru naszego państwa powiedział kiedyś, że<br />
Polska to kraj obsikanych bram i dżemu pomarańczowego<br />
z dyni.<br />
Polska to kraj absurdów – tak jest u Gretkowskiej.<br />
Naród o wielowiekowej tradycji chlania do upadłego.<br />
Nie ma tu rodziny bez alkoholika. Oczy wieśniaków<br />
wymieszane są z bimbrem. Naród chory na coś w<br />
rodzaju ADHD; nadmiar energii wykorzystywanej w<br />
najgorszy sposób. Dumni ze swoich powstań, a przede<br />
wszystkim z klęsk, zawsze gotowi walczyć za wolność<br />
naszą i waszą, przegrać, a potem zalać się w trupa.<br />
Wybieramy sobie rządzących bez powodu, na chybił<br />
trafił, gangsterów lub idiotów i bez powodu też ich<br />
degradujemy.<br />
„Z jednej strony Niemcy, z drugiej Rosja. Teutoński<br />
konkret, autorytarny ojciec i ruska, zapijaczona matka.<br />
Polska jest ich niechcianym dzieckiem i odziedziczyła<br />
po zaborach wady obojga”.<br />
Córka religijnego fanatyka kolczykuje sobie plecy<br />
wzdłuż kręgosłupa, w dwóch rzędach. Przewiązuje tasiemkę<br />
i ma gorset.<br />
Ortodoksyjny, nasiąknięty patriarchalizmem katolik,<br />
żonaty i wielokrotnie po chrześcijańsku dzieciaty,<br />
poznaje seksowną prywatną dentystkę. Zdradza z nią<br />
żonę i przechodzi na buddyzm.<br />
Zdradzona żona znajduje pocieszenie w winie,<br />
szprycuje się xanaxem i jara trawę, którą przynosi<br />
jej córka.<br />
To nie tylko polskie absurdy, to syndromy<br />
naszej rzeczywistości – czysty oniryzm, surrealistyczny,<br />
naćpany teatr, który gra się na co dzień.<br />
A Polska? Załóżmy, że chcesz tu zbudować<br />
cukiernię. Woda ze studni wyjdzie ci taniej. Ale gdzie<br />
nie zaczniesz kopać, tam szambo.<br />
Polska stoi na własnym gównie.<br />
100
Kobieta<br />
„...Kobieta rozmnaża się przez podział.<br />
Najpierw swojego ciała na dziecko. Oddaje mu krew,<br />
wapń z kości i zębów, wyszarpuje sobie wnętrzności<br />
przy porodzie. Później, troszcząc się, zamartwiając,<br />
dzieli sercem i czasem na coraz mniejsze i mniejsze<br />
kawałeczki, zaspokajając rodzinę. Wreszcie dla niej i<br />
z niej nie zostaje nic”.<br />
„Kobiety porzucone są zostawionymi na drodze<br />
psami. Uwiązane do dzieci, żeby nie biegły, skomląc<br />
za swoim panem”.<br />
„Ja jestem brudna, genetycznie, jestem kobietą,<br />
hybrydą matki, małpy, modliszki. Mam łuski,<br />
pióra, kawał dzioba – wyrosły po ciemku nocą. Muszę<br />
to kruszyć, wyłamywać. Doprowadzić się do porządku”.<br />
Kobieta a mężczyzna<br />
„Mężczyzna do seksu rozpina spodnie, kobieta<br />
ciało [...]”.<br />
Feminizm.<br />
„- Zaraz, zaraz, uporządkujmy. Zostałeś feministą?<br />
- Na wieczność! A ty co, uważasz, że gdy mężczyźni<br />
ewoluowali, kobiety tylko owulowały? Chrystus był<br />
duchowo obojnakiem, nie mógł odrzucić jednej płci.<br />
Feminizm to nie redukcja do męskich przywilejów,<br />
to wołanie o prawdziwe człowieczeństwo [...].<br />
- Nie wierzę w ciebie, podszywasz się, jesteś protestantem.<br />
- Jeśli ci łatwiej słuchać niż myśleć...”.<br />
Piła mechaniczna<br />
Książka Gretkowskiej jest dalszym ciągiem jej<br />
opowieści o konstytuowaniu się kobiecej tożsamości.<br />
Jest pytaniem nie o to, czego życie wymaga<br />
od kobiety, lecz o to, czego ona wymaga od życia,<br />
czego oczekuje od rzeczywistości. Opowiada o<br />
próbach odpowiedzi na te pytania, podejmowanych<br />
przez dwie bohaterki.<br />
Kobiety Gretkowskiej są silne, ich mężczyźni<br />
są ich błędami, na które mogą sobie pozwolić.<br />
Specyficznego kolorytu nabiera życie kobiety<br />
w kraju takim, jakim jest Polska: po<br />
chrześcijańsku patriarchalnym, mizoginicznym.<br />
Świątobliwi, głowy państwa i kościoła,<br />
mężczyźni, rozwijają sztukę retoryki,<br />
dialektyki i hipokryzji; ta tradycja nakazuje<br />
im utrzymywać, że każdy z nich,<br />
jeśli uprawia seks, to z obrzydzeniem,<br />
po ciemku i „na Glempa”.<br />
Kobieta to element alkowy, czy też<br />
suplement przebywający na kuchni.<br />
<strong>Joanna</strong> żyje z Markiem – reprezentatywnym<br />
produktem chrześcijańskiego<br />
patriarchatu. Marek stawia<br />
na podwórku biało-czerwony maszt, najwyższy w okolicy,<br />
falliczny symbol jego władzy w stadzie. Kiedy odchodzi,<br />
<strong>Joanna</strong> ścina ten totem piłą mechaniczną.<br />
Kobiety Gretkowskiej mają to olbrzymie szczęście,<br />
że są bogate i wykształcone - i stąd niezależne. W<br />
tym tkwi ich siła. Dlatego właśnie tytuł brzmi: Kobieta<br />
i mężczyzni, a nie Mężczyzna i kobiety – bo jest<br />
to kobieta przy forsie - gatunek dopiero współcześnie<br />
wschodzący. Wbrew pozorom ekonomia odgrywa<br />
dość znaczącą rolę w walce płci.<br />
Nie każdą z nas stać na mechaniczną piłę.<br />
Manuela Gretkowska, Kobieta i mężczyźni,<br />
Wyd. Świat Książki,<br />
Warszawa 2007.<br />
101
Kamil J. Bałuk<br />
„Nie mam nic do powiedzenia dlatego piszę” - tak<br />
zaczynała się „Reklama”, wiersz rozpoczynający poprzedni<br />
tomik Jasia Kapeli. Jego podejście nie zmieniło<br />
się od tamtego czasu jakoś znacząco. Znowu<br />
najmocniejszą stroną Kapeli jest świeżość, antypoetyckość<br />
i zdystansowane poczucie humoru. Znany ze<br />
swoich slamowych upodobań poeta zdążył się za to<br />
w ostatnim czasie mocno poróżnić z przedstawicielem<br />
młodej salonowej literatury (nawiasem mówiąc<br />
– jedynym takim?), Jackiem Dehnelem. Dehnel za<br />
pośrednictwem popularnego vortalu Nieszuflada<br />
skrytykował poezję Jasia jako li-tylko-slam-na-papierze.<br />
Kapela odwdzięczył się później komentarzem, w<br />
którym krytykował nie tylko Dehnela, ale nawet Nagrodę<br />
Kościelskich, więc obecnie panowie chyba się<br />
nie lubią. Nie bez kozery wspominam ten incydent,<br />
bo dotyczył on zmyślnej (i w moim odczuciu słusznej<br />
w dzisiejszych czasach) zasady „byle trochę szumu i<br />
do przodu”. Już debiutancki tomik Kapeli był wydarzeniem<br />
nagłaśnianym chyba trochę na wyrost. Jeśli<br />
można na słownych utarczkach zyskać trochę rozgłosu,<br />
to czemu nie (i piszę to wcale bez ironii)?<br />
Skoro już wywołałem Dehnela, to warto obu panów<br />
postawić na dwóch różnych krańcach, jeśli chodzi o<br />
młodą poezję. Dehnel pisze kunsztownie, gładziutko,<br />
jest stworzony do śliskich okładek. Poezja Kapeli to<br />
kawałki mięcha. Nie ma tutaj zwykle miejsca na grę<br />
z konwencjami i kontekstami, „Czarne jest czarne.<br />
Białe jakby trochę mniej/Wszyscy są źli, a co z resztą<br />
– nie wiem”. Co drugi wiersz w tomiku dotyczy jakiejś<br />
sławnej osoby, wybranej mniej lub bardziej przypadkowo.<br />
Czasami, jak w „Problemie Wodeckiego” nazwisko<br />
jest tylko wciśniętym nieco na siłę dodatkiem<br />
(autor pisze tam zresztą „widziałem jak Zbigniew<br />
Wodecki wskakiwał do taksówki/a może to był Jerzy<br />
Pilch”), liczą się sytuacje, w jakich znajduje się podmiot<br />
liryczny, jego problemy i przemyślenia. Dehnel<br />
w debiutanckim tomiku umieszczał w wierszu Wisławę<br />
Szymborską. Jaś Kapela preferuje Zygmunta Chajzera.<br />
Każdy ma taki podmiot liryczny, na jaki sobie<br />
zasłużył – ktoś powie. No i dobrze, po co „22-latek<br />
spod znaku Barana lubiący popierdywanie w kocyk”<br />
ma przywoływać noblistkę, skoro wcale nie jest to potrzebne,<br />
żeby wyrazić rozterki człowieka zanurzonego<br />
w plotkach rodem z tytułowego pisma?<br />
Napisałem – nie ma miejsca na grę z konwencjami i<br />
kontekstami. Ale to prawda tylko połowiczna. Bo czy<br />
okładka, nawiązująca do popularnych czasopism, albo<br />
tematyka wierszy (chciałoby się rzec po wtóre: nawiązująca<br />
do popularnych czasopism) nie jest grą z popkulturą?<br />
W popkulturze wszystko wydaje się proste,<br />
jednowymiarowe, ale wcale takie nie musi być, skoro<br />
o popkulturze można pisać wiersze. Skoro te wiersze<br />
mogą być popkulturalne, ale nie zawsze są błahe.<br />
„Boję się tego, kim jest Michelle Pfeiffer/ i tego, kim<br />
nie jest. Boję się, że nigdy się nie dowiem/ ani jednego,<br />
ani drugiego”. A więc jest to „poezja-pop”, coś<br />
dla mas, tylko że poezja rzadko trafia do mas. Może i<br />
Tomasz Różycki trafił właśnie do setek tysięcy czytelników,<br />
będąc cytowanym na egzaminie maturalnym,<br />
ale Kapela póki co nie powinien jeszcze długo przekroczyć<br />
tysiąca sprzedanych tomików. Może szkoda.<br />
Jaś Kapela to autor buńczuczny, nieskromny, a równocześnie<br />
zdystansowany i wyluzowany („więcej luzu<br />
ludzie. dzieci w afryce mają tylko karabiny do żarcia”,<br />
cytując jego wypowiedź internetową). Jest fajny, bo<br />
żywy, z krwi i kości. Możemy wejść na bloga, gdzie<br />
zobaczymy zakrwawione ręce jako ilustracje do „Ja się<br />
nie biję. Ja dostaję wpierdol/Klękam na chodniku, głowę<br />
chowam w dłonie” („Jaś Kapela Superstar”). Podmiot<br />
liryczny jest taki jak przeciętny internauta. Jest<br />
mu gorąco, więc szuka piecyka na Allegro, a potem<br />
plakatów Britney Spears. To świat, w którym wierzy<br />
się tylko „w Paris Hilton i jej niebieskie oczy”, gdzie<br />
miłość do popkultury miesza się z nieznośną samotnością.<br />
Na innym blogu Kapela wyznaje, że gra w „Resident<br />
Evil 4” i staje się przez to jeszcze bliższy czytelnikowi.<br />
Bo twórczość Kapeli pewnie ma specyficzny<br />
target, być może właśnie zatopionego w komputerze<br />
i internecie samotnika („nieprawda, mam dużo znajomych<br />
na gg”) – zagłębionych w poezję nie zadziwi,<br />
a przecież może jakiegoś zabłąkanego nastolatka,<br />
któremu „trudne słowa/dają poczucie, że jest lepszy<br />
niż większość”, zachęcić do czytania w ogóle. Taką<br />
zresztą intencję ma sam autor, co przyznał w którejś<br />
z wypowiedzi.<br />
Oczywiście, ciężko jest wyważyć, jaką tak naprawdę<br />
wartość ma ta poezja i czy w ogóle ma wartość,<br />
czy została napisana, żeby mieć wartość. No i: jakie<br />
wartości ma w poetyckiej wizji sam autor, czym się<br />
kieruje?. Prawdopodobnie dla tych, którym tomik się<br />
spodoba, nie są to kwestie ważące. Dla mnie jeszcze<br />
jednak trochę są, dlatego „Życie na gorąco” przyjmuję<br />
z uśmiechem, ale też nie za szerokim.<br />
Jaś Kapela, Życie na gorąco,<br />
Wyd. korporacja ha!art.,<br />
Kraków 2007.<br />
102
Agnieszka Mrozik<br />
Trzy lata temu, gdy w Warszawie odbywał się Europejski<br />
Szczyt Ekonomiczny, media pisały o nich na<br />
zmianę jak o: „niegroźnych fantastach”, „biednych<br />
szaleńcach”, „niebezpiecznych terrorystach”. Setki<br />
policjantów, psy, śmigłowce czuwały, by antyglobaliści<br />
nie zakłócili swoimi wystąpieniami obrad Szczytu oraz<br />
by nie zdemolowali miasta. Obawy okazały się płonne:<br />
obyło się bez agresji i potrzeby użycia siły. Antyglobaliści<br />
w pokojowej atmosferze przeszli ulicami Warszawy:<br />
zademonstrowali swój sprzeciw wobec neoliberalnego<br />
modelu rynku (przyjętego bądź dopiero przyjmowanego<br />
jako europejska oraz światowa norma), ale zrobili<br />
to spokojnie, bez eskalacji (negatywnych zwłaszcza)<br />
emocji. Dziś oddają nam do rąk – utrzymaną w równie<br />
spokojnym, co krytycznym tonie – antologię tekstów<br />
polemizujących z neoliberalną normą, a zarazem<br />
prezentujących własną, alternatywną wizję gospodarki,<br />
polityki, sztuki itd.<br />
Szkice, zamieszczone w „Zniewolonym umyśle 2”,<br />
pod redakcją Ewy Majewskiej i Janka Sowy, dotykają palących<br />
problemów ekonomicznych, politycznych, społecznych<br />
(bezrobocie, migracje, wyzysk pracowników,<br />
wojny neokolonialne itd.), obok których coraz rzadziej<br />
można przejść obojętnie. Autorzy i autorki tekstów –<br />
naukowcy, wykładowcy akademiccy, ale także artyści,<br />
dziennikarze niezależnych mediów, aktywiści działający<br />
w strukturach nieformalnych bądź też osoby<br />
nigdzie niezrzeszone – krok po kroku wyjaśniają, na<br />
czym polega zniewolenie współczesnego człowieka i<br />
gdzie należy upatrywać przyczyn tej sytuacji; kreśląc<br />
mroczny stan faktyczny, nie zapominają jednak o<br />
optymistycznych akcentach, a więc o alternatywie<br />
na przyszłość.<br />
W kręgu zainteresowania autorów i autorek<br />
„Zniewolonego umysłu 2” znalazł się, jak głosi<br />
podtytuł zbioru, neoliberalizm, czyli – jak z kolei<br />
mówi jedna z wielu definicji – „kierunek poglądów<br />
ekonomicznych postulujących zastosowanie<br />
zasad liberalizmu we współczesnej gospodarce<br />
rynkowej”. Neoliberalizm, prezentowany przez<br />
jego teoretyków jako „najlepszy z możliwych<br />
systemów” gospodarczych i społeczno-politycznych,<br />
w opinii krytyków niepozbawiony<br />
jest wad, których długą listę otwiera wyzysk<br />
człowieka przez człowieka, a zamyka marazm<br />
i całkowita bezideowość jednostek i zbiorowości<br />
egzystujących w owym systemie i<br />
współtworzących go. Od momentu upadku<br />
komunistycznego imperium w Europie<br />
Środkowej i Wschodniej neoliberalizm jawi<br />
A przecież nie jest trudno wyobrazić sobie dzień, w którym miliony ludzi posłusznych<br />
tej filozofii obróciłyby się nagle przeciwko niej.<br />
Cz. Miłosz, Zniewolony umysł<br />
się, zdaniem krytyków, jako niekwestionowany władca,<br />
który rozszerza swoje wpływy na coraz to nowe<br />
obszary świata, niosąc wszystkim ludom naszego globu<br />
wolność do gromadzenia bogactwa, pomnażania<br />
kapitału oraz konsumpcji, funkcjonujących z kolei<br />
jako wyznaczniki postępu i rozwoju. Neoliberalna<br />
ideologia, którą kolejne rzesze wyznawców przyjmują<br />
niczym nową religię, okazuje się jednak podstępną<br />
siecią zależności politycznych, ekonomicznych<br />
itp., w którą łatwo wpaść, ale z której trudno się<br />
wyplątać. Utrudnia to zresztą bogaty arsenał „zdecydowanych”<br />
środków z przemocą włącznie (por.<br />
wojna w Iraku), po które neoliberalizm sięga w momentach,<br />
gdy zawodzi słowne szermowanie hasłem<br />
wolności, zamożności, demokracji i postępu.<br />
Nie tylko tytuł zbioru, ale przede wszystkim<br />
uważna lektura poszczególnych tekstów pozwala<br />
dostrzec analogie między tym, co o mechanizmach<br />
zniewolenia w systemie komunistycznym<br />
pół wieku temu pisał Czesław Miłosz, a tym, co<br />
o zniewoleniu człowieka przez neoliberalizm piszą<br />
współcześnie antyglobaliści. Miłosz analizował<br />
przyczyny sukcesu komunizmu w Europie Środkowej<br />
i Wschodniej oraz fenomen jego „popularności”<br />
w wielu kręgach (przede wszystkim intelektualnych)<br />
na Zachodzie – pisał o komunizmie jak o<br />
religii, podbijającej serca, a zwłaszcza umysły „wiernych”<br />
jeśli nie doktryną (Metodą), to przemocą: „z<br />
jednej strony ‘Nowa Wiara’, z drugiej – ‘walec’, z<br />
jednej strony ‘świecka religia’, z drugiej – przemoc i<br />
terror” („Posłowie” do „Zniewolonego umysłu”: 269);<br />
przy czym w orbicie jego zainteresowania znaleźli się<br />
głównie intelektualiści: pisarze, poeci, filozofowie,<br />
krytycy literaccy. Miłosza fascynowało i niepokoiło to,<br />
w jaki sposób inteligentni, myślący ludzie, wyrastający<br />
ponad przeciętność, dali się „uwieść” władzy i znaleźli<br />
się na jej usługach.<br />
Autorzy i autorki „Zniewolonego umysłu 2” pokazują<br />
natomiast, jak to się stało, że my wszyscy – politycy,<br />
media, naukowcy, artyści oraz „zwykli ludzie” – staliśmy<br />
się „zakładnikami” neoliberalnej doktryny, która, szermując<br />
hasłami wolności, dostatku, demokracji, a w innych<br />
momentach używając „argumentu pięści”, utrzymuje nas w<br />
przekonaniu, że jest opcją najkorzystniejszą, zwycięską, jedyną<br />
liczącą się, po upadku komunizmu, siłą. Zdaniem krytyków<br />
neoliberalizmu, potęga jego oddziaływania jest tym większa i<br />
tym bardziej niebezpieczna, im częściej sięga on po ideologię<br />
antykomunistyczną: retoryka wymierzona w poprzedni system<br />
zgrabnie i sprawnie ukrywa wypaczenia systemu obowiązującego,<br />
kreowanego istotnie na „najlepszy z możliwych”. Na ruinach<br />
103
jednego imperium wyrasta zatem kolejne – silniejsze<br />
od poprzedniego, bo mądrzejsze o wiedzę, której brak<br />
doprowadził do upadku tamtego.<br />
Czy analogia „zniewoleni przez komunizm” - „zniewoleni<br />
przez neoliberalizm” nie jest jednak zbyt daleko<br />
posunięta? Teksty zamieszczone w omawianym<br />
tomie pokazują, że niekoniecznie. Mechanizmy<br />
zniewolenia – ideologia i przemoc – są bowiem bardzo<br />
podobne: władza, tak dawniej, jak i dziś, oplata<br />
ludzi swymi mackami, napełniając umysły złudnymi<br />
wyobrażeniami o potędze jednostek i zbiorowości,<br />
odmienne opcje społeczno-polityczno-ekonomiczne<br />
przedstawiając w niekorzystnym świetle, a członków<br />
poszczególnych społeczności osaczając myślą, że jakiekolwiek<br />
działania na rzecz zmian są pozbawione<br />
głębszego sensu. Stąd zaś zaledwie krok do bezideowości<br />
i totalnego marazmu.<br />
Wszyscy, którzy przyczynili się do powstania „Zniewolonego<br />
umysłu 2”, wyraźnie nie chcą jednak ulec<br />
defetystycznym nastrojom, dlatego oprócz krytycznych<br />
analiz wolnorynkowej gospodarki, neoliberalnych<br />
mediów i neokolonialnej polityki wielu państw<br />
przynoszą propozycje zmiany systemu opartego na<br />
dysproporcjach klasowych, dyskryminacji rasowej,<br />
etnicznej, płciowej, wyniszczeniu środowiska itd. Impuls<br />
do owych zmian wiązać się ma z otwarciem umysłów<br />
na alternatywę: najważniejsze to uświadomić<br />
sobie i innym, że wybór istnieje i absolutnie nikt nie<br />
jest skazany na jedną opcję polityczną, ekonomiczną i<br />
społeczną. Patronem tego stylu myślenia jest oczywiście<br />
Michel Foucault – demaskator dyskursu władzy<br />
i twórca nowych strategii krytyki i oporu, na prace<br />
którego chętnie powołują się autorzy i autorki omawianej<br />
antologii. Jak dowiódł Foucault, każda władza<br />
rodzi opór, wraz z którym pojawiają się alternatywne<br />
strategie myślenia i działania. Sztuka polega na tym,<br />
by dostrzec, że istnieje „wyjście poza ramy dyskursu<br />
uprawianego jako wojna o prawdę, rozwinąć taktyki<br />
oporu wobec władzy, która ujarzmia, uwodzi, czyni z<br />
nas swoich użytecznych wyrobników czy niewinnych<br />
morderców i prowadzi na śmierć w imię ochrony życia”<br />
(Charkiewicz: 106).<br />
Nacisk na istnienie alternatywy jest jednym z najważniejszych<br />
punktów odróżniających „dwójkę” od starszego<br />
krewniaka, a więc tekstu Miłosza. W licznych<br />
wypowiedziach towarzyszących wznowieniom „Zniewolonego<br />
umysłu” poeta wielokrotnie podkreślał, że<br />
traktat ów był jego „prywatną ucieczką”, a zarazem<br />
„próbą walki z własnym fatalizmem i pesymizmem”<br />
(„Zniewolony umysł”: 5). Jednocześnie ześrodkowanie<br />
uwagi autora na mechanizmach zniewolenia jednostek<br />
i zbiorowości przez system nie zostawiło wiele<br />
miejsca na analizę strategii oporu, uprawianych choćby<br />
przez niego samego. Stąd tragiczny wydźwięk jego<br />
rozprawy, która przejmuje również dziś. Nieco inaczej<br />
ma się rzecz ze „Zniewolonym umysłem 2”, którego<br />
autorzy i autorki nie pozostawiają nas całkiem bez<br />
nadziei, sporo miejsca poświęcając kontrpropozycjom<br />
dla „panującego” systemu (na przykład niezależne<br />
media, zaangażowana sztuka, alternatywne modele<br />
ekonomiczne itd.). To oczywiście znak czasów, w których<br />
przychodzi nam żyć i sygnał, że kontestacja w<br />
naszych warunkach jest możliwa (to wniosek optymistyczny),<br />
choć tak niewiele osób jest w stanie dostrzec<br />
dobrodziejstwo tego faktu i zrobić z niego użytek (to<br />
wniosek pesymistyczny).<br />
Ważną i mocną stroną zbioru jest uwzględnienie<br />
przez autorów i autorki tekstów polskiej „specyfiki”:<br />
skoncentrowanie się na kolonializowaniu polskich<br />
umysłów przez dyskurs neoliberalny. Nie tracąc z pola<br />
widzenia globalnej perspektywy, twórcy „Zniewolonego<br />
umysłu 2” mnożą przykłady produkowania i uprawiania<br />
neoliberalnych praktyk na polskim „podwórku”.<br />
Dla wielu czytelników znających prace m.in.<br />
Naomi Klein („No logo”, wyd. pol. 2004) oraz Michaela<br />
Hardta i Antonia Negriego („Imperium”, wyd. pol.<br />
2005) „Zniewolony umysł 2” wydać się może, mimo<br />
uzupełnienia o polski kontekst, zbiorem myśli wtórnych,<br />
powtarzanych i przetwarzanych po wielokroć;<br />
dla wielu wszakże jego rozpoznania i przedstawione<br />
propozycje działania okazać się mogą niezwykle inspirujące<br />
i przełomowe. Dotarciu do „przeciętnego” odbiorcy<br />
sprzyja niewątpliwie przystępny język wywodu<br />
(alternatywa dla „gęstego” dyskursu akademickiego)<br />
– refleksyjny jednak i krytyczny, a przez to stanowiący<br />
kontrpropozycję dla lekkostrawnego dyskursu neoliberalnych<br />
mediów – a także zgoda autorów tekstów i<br />
redaktorów tomu na „kopiowanie, rozpowszechnianie<br />
i modyfikację tego dokumentu zgodnie z zasadami<br />
Licencji GNU Wolnej Dokumentacji”, będąca częścią<br />
alternatywnej polityki i praw własności, także<br />
intelektualnej.<br />
Choć autorzy i autorki „Zniewolonego umysłu 2”<br />
w wielu miejscach dowodzą, że „myślenie inne niż<br />
myślenie większości” wciąż jeszcze bywa odbierane<br />
jako absurdalne, ich publikacja może być krokiem do<br />
zakwestionowania tej „prawdy”. Wszak na obrzeżach<br />
dyskursu dominującego „błąka się” spora grupa osób<br />
niezadowolonych z systemu, w którym przychodzi im<br />
żyć, i w związku z tym poszukujących drogi do innego,<br />
bardziej sprawiedliwego porządku. Kto wie, być<br />
może „Zniewolony umysł 2” okaże się dla nich cennym<br />
drogowskazem?<br />
Zniewolony umysł 2. Neoliberalizm i jego krytyki,<br />
red. Ewa Majewska i Janek Sowa,<br />
Wyd. korporacja ha!art.,<br />
Kraków 2007.<br />
104
Nina Olszewska<br />
Niestety, zupełnie nie znam się na muzyce. Tym bardziej<br />
na muzyce klasycznej. Czytając „Sekret” Anny Enquist,<br />
czułam, bo nie da się nie czuć, pewną niemal muzyczną<br />
rytmiczność tekstu. Nie chodzi tu o rytmiczność, która<br />
charakteryzuje klasyczne wiersze, hojnie obdarzone rymami<br />
wszelkimi, ściśle wyliczoną liczbą sylab, wersów, rozpracowanym<br />
technicznie każdym morfemem. Nie chodzi tu<br />
o rytmiczność w warstwie języka. Enquist rytmizuje swoją<br />
opowieść w warstwie uczuć, emocji, budujących poszczególne<br />
wątki, które w niezwykły sposób uzupełniają się,<br />
zbiegają i oddalają, powracają jak refren i giną gdzieś w<br />
toku historii Wandy. Historii, która wydaje się być spisana<br />
na papierze nutowym.<br />
O dźwiękach w „Sekrecie” można mówić nie tylko w kontekście<br />
specyfiki odbioru tekstu. Dźwięk to także jeden z<br />
bohaterów powieści. Wanda, główna postać utworu, jest<br />
bowiem genialną pianistką. Opowieść o jej życiu, to zapis<br />
kolejnych faz fascynacji fortepianem, zdobywania umiejętności,<br />
szlifowania talentu, rozwoju kariery zawodowej. Muzyka<br />
to treść życia Wandy, jej najlepszy przyjaciel i ucieczka<br />
od rzeczywistości. Dla tej kobiety, tam, gdzie kończy się<br />
gra, istnieją tylko miliony zagrożeń i ciągły strach. Inaczej<br />
niż dźwiękiem Wanda nie potrafi się wypowiedzieć.<br />
Główna bohaterka tej niemal muzycznej opowieści o<br />
dźwięku paradoksalnie uosabia milczenie. Ciszę, której<br />
nie należy łączyć ze spokojem. Cisze, która wcale nie znamionuje<br />
wewnętrznej równowagi. Wanda to niemy krzyk<br />
rozpaczy. To zagubienie i bezsilność. To tysiące pytań, na<br />
które nie znalazła odpowiedzi. Miliony pytań, których nawet<br />
nie zadała.<br />
Sekretów w tej książce jest mnóstwo. Sekretem jest upośledzony<br />
brat, ukrywany w czasie wojny, sekretem jest też,<br />
jak się z czasem okazuje, pochodzenie Wandy. Przeszłość<br />
naznaczona wojną jest pełna tajemnic, życie w wszystkich<br />
swoich przejawach też jest dla Wandy tajemnicą. Książka<br />
nosi tytuł „Sekret”. Nie jest istotne, która zagadka jest tą<br />
tytułową, bo to nie jest opowieść o szukaniu rozwiązania jakiejś<br />
konkretnej sprawy. Tak naprawdę tajemnicą dla Wandy<br />
jest szczęście, umiejętność odszukania go, rozpoznania,<br />
możliwość życia własnym życiem. Wanda nie ma własnego<br />
życia, bo straciła je na wielogodzinnych ćwiczeniach, schowała<br />
się przed nim za genialnie biegłymi palcami. Kiedy<br />
życie, miłość, codzienność odnajdują ją, Wanda nie potrafi<br />
sobie z tym poradzić, nie umie tego przyjąć.<br />
Książka napisana jest w niezwykle beznamiętny sposób.<br />
Wszystkie zdania są bardzo proste, krótkie, wyprane z przymiotników<br />
czy jakichkolwiek słów wyrażających emocje.<br />
Narracja podaje nam tylko fakty, informacje, bez roztkliwiania<br />
się, bez opisywania uczuć, tylko działanie. Szalenie<br />
utrudnia to interpretacje zachowań bohaterki,<br />
nie pozwala na empatyczne podejście. To nie jest bohaterka,<br />
z którą można się zaprzyjaźnić, w której losy<br />
czytelnik się angażuje. Wanda jest milczeniem, jest<br />
ciszą. Czytanie jej historii to jak oglądanie egzotycznego<br />
owada odgrodzonego od świata szkłem gablotki.<br />
Czytelnik nie wie, kiedy Wanda jest szczęśliwa, kiedy<br />
smutna, nie wie nawet, czy muzyka jest naprawdę jej<br />
pasją, czy raczej udręką. Na dobrą sprawę, czytelnik<br />
nawet nie chce tego wiedzieć, bo jego jedyne konkretne<br />
wrażenie, to świadomość niezwykłej samotności.<br />
Nie jest to jednak samotność, wyobcowanie wzbudzające<br />
litość. Wanda jest sama, bo jest zimna, zdystansowana.<br />
Ona i jej fortepian nie potrzebują już nikogo<br />
do szczęścia. Czuje to doskonale matka Wandy, zdaje<br />
sobie z tego sprawę jej mąż. Bohaterka sama twierdzi,<br />
ze znajduje się w niej bryła lodu, która pewnego dnia<br />
stopnieje... uwalniając truciznę.<br />
Duże uznanie należy się autorce za umiejętnie stworzoną<br />
atmosferę: niepewności, zagubienia, strachu.<br />
Zarówno język, jak i sposób kreacji bohaterów, układ<br />
fabuły, nie tylko wywołują opisane na początku wrażenie<br />
rytmiczności i dziwnej „muzykalności” książki,<br />
ale też sprawiają, że „Sekret” - jako całość – wart jest<br />
przeczytania i zapamiętania. Enquist buduje przynajmniej<br />
dwa ciekawe kontrasty. Pierwszy to zestawienie<br />
omówionej już, wszechstronnej „muzykalności” książki<br />
z przejmującym wrażeniem ciszy, wnoszonej w opowieść<br />
przez główną bohaterkę. Drugim kontrastem<br />
jest pozorna całkowita bezuczuciowość i oschłość<br />
Wandy, które w efekcie wywołują bardzo emocjonalną<br />
i na pewno nie oschłą reakcje czytelników.<br />
To nie jest książka łatwa. Nie można opowiedzieć jej<br />
w dwóch zdaniach, właściwie każde napisane o niej<br />
zdanie wydaje się nietrafione, jakby było blisko właściwej<br />
interpretacji, a jednak daleko. „Sekretu” opowiedzieć<br />
się nie da, trzeba tę historię przeczytać. Jej<br />
forma jest tak samo ważna jak treść, a klimatu oddać<br />
nie można.<br />
Zupełnie nie znam się na muzyce klasycznej i, nie<br />
licząc szkolnej przygody z fletem prostym, nie umiem<br />
grać na żadnym instrumencie. Może to nie jest wcale<br />
taki problem i defekt. W końcu pozornie niegroźna<br />
przygoda z nutami, może skończyć się tak jak u Wandy<br />
– całkowitym zniewoleniem i utratą tożsamości. To<br />
mnie przeraziło w tej historii – jak bardzo można zrezygnować<br />
z siebie dla pasji, jakim to może zaowocować<br />
cierpieniem. Fortepian właściwie zabrał Wandzie<br />
życie, oduczył normalnego funkcjonowania. Zawsze<br />
był, sprawiając zgubne wrażenie schronienia i ucieczki,<br />
wytchnienia od problemów. Zabrał jej wszystko i<br />
pozostał jej jedyną prawdziwą miłością.<br />
Anna Enquist, Sekret,<br />
przeł. Ewa Jusewicz-Kalter,<br />
PIW,<br />
Warszawa 2007.<br />
105
<strong>Joanna</strong> Szydłowska<br />
Ta książka musiała rozczarować. Przyzwyczajeni do<br />
tembru głosu autora „Cesarza” czytelnicy rzucili się<br />
na kolejny produkt sygnowany jego nazwiskiem. Nieświadomi<br />
pułapki, w „Podróżach z Ryszardem Kapuścińskim”<br />
otrzymali nie oryginał, lecz nędzną kopię.<br />
Już widzę unoszących się w fotelach purystów, którzy<br />
obruszają się, iż zbyt nisko cenię kunszt sztuki translatorskiej,<br />
ale nie będą mieć racji. Cenię tłumaczy i<br />
rozumiem sens, jaki przypisywał ich pracy Kapuściński<br />
(o czym niżej). Z uporem maniaka twierdzić będę<br />
jednak, że w „Podróżach z Ryszardem Kapuścińskim”<br />
nie ma Kapuścińskiego. Są podróże, są translatorzy,<br />
ale Mistrza Reportażu brak. Nie ta fraza, nie ta skala<br />
tematów, nie ta erudycja, nie ta zaskakująca konceptualizacja,<br />
nie ten zmysł obserwacji, umiejętność metaforyzowania<br />
szczegółu. Słowem – nie jest to Kapuściński.<br />
Wszyscy, którzy przeczytali książkę, czuć się<br />
muszą rozczarowani i oszukani. Nie wydawcy to wina<br />
i nie autorów, lecz nierozgarniętych czytelników, którzy<br />
opakowanie wzięli za zawartość. Zmamiły ich kolorowe<br />
paciorki liter w nazwisku autora „Imperium”<br />
na okładce. I dobrze im tak.<br />
Idea przedsięwzięcia była szczytna. Zrodziła się w<br />
głowie Bożeny Dudko w maju 2005 r. podczas Światowego<br />
Kongresu Tłumaczy Literatury Polskiej. Do<br />
Krakowa zjechało stu siedemdziesięciu czterech tłumaczy,<br />
w tym dwudziestu jeden tłumaczy Kapuścińskiego<br />
(dziewięciu z nich zabiera głos w prezentowanej<br />
książce). Dudko postanowiła zrekonstruować mapę<br />
wspólnych, ponadnarodowych, pankontynentalnych<br />
fascynacji intelektualnych twórczością jednego człowieka.<br />
Chciała zilustrować, jak słowa tegoż wpłynęły<br />
na biografię innych, jak ukształtowały pojedyncze życiorysy,<br />
implikowały wybory. Interesowało ją, jak frazy<br />
urodzonego w Pińsku autora czytane były i rozumiane<br />
w różnych kręgach kulturowych, odmiennych systemach<br />
politycznych i aksjonormatywnych. To wszystko<br />
jest na pierwszym planie „Opowieści trzynastu tłumaczy”.<br />
Ale jest i plan drugi, ważniejszy. Ten, który szczerze<br />
ucieszyłby bohatera tego wyboru. Myślę tu o rozpisanej<br />
na głosy dyskusji o życiu Słowa, o jego potędze i<br />
ułomności jednocześnie. Nie bez racji Bożena Dudko<br />
rozpoczyna swą antologię od wykładu Ryszarda Kapuścińskiego<br />
wygłoszonego na wspomnianym wyżej<br />
kongresie translatorów. Ośmielam się sugerować, że<br />
nie był to wykład, lecz laudacja. Wszak zgodnie z łacińską<br />
etymologią laudatio to mowa pochwalna. I tak<br />
też czytam dziś inicjujące zbiór słowa Kapuścińskiego.<br />
To laudacja na część Słowa i jego Translatora. Ta<br />
sfera refleksji nie zaskakuje czytelników „Wojny futbolowej”,<br />
„Lapidariów” i „Podróży z Herodotem”,<br />
bo ich autor dawał znać swej fascynacji figurą tłumacza<br />
wielokrotnie, między wierszami lub wprost.<br />
Fenomen tłumacza to dla Kapuścińskiego metafora<br />
otwartości, gotowość spotkania z Innym, pośrednik,<br />
ważne medium, promotor i ambasador.<br />
Współczesne odczytanie figury tłumacza wiąże<br />
Kapuściński z transformacjami współczesnego<br />
świata: z jego dopiero dziś na poważnie konceptualizowaną<br />
polimorficznością i hybrydycznością,<br />
wielokulturowością i wielojęzycznością. W<br />
tym świata pomieszaniu ten, który pośredniczy<br />
i pomaga zrozumieć, buduje pomosty i forsuje<br />
przeszkody, jest tym, który zaprowadza ład,<br />
pozwala wyzwolić się z nierozumnego, paraliżującego<br />
chaosu. Fenomen Różnicy może być<br />
łaską bądź przekleństwem – grzmi Kapuściński<br />
powołując się na symbolikę biblijnej wieży Babel.<br />
Niepowodzenie sytuacji komunikacyjnej<br />
to nie tylko klęska natury lingwistycznej, ale<br />
fakt promieniujący na sferę aksjonormatywną<br />
(starożytna semantyka wyrażenia barbaros).<br />
W refleksji Kapuścińskiego Język jawi się jako<br />
czuły sejsmograf utrwalający najdrobniejsze<br />
etapy wielkich transformacji. To negatyw obrazu<br />
świata. Życie Języków - ich narodziny i nagłe<br />
zgony, z premedytacją zaplanowane eksterminacje<br />
i desperacka obrona godności Słowa – to<br />
wielka metafora, którą wielokrotnie i na różne<br />
sposoby rozpisywał Kapuściński. Choćby w zbiorze<br />
„Kirgiz schodzi z konia” przy okazji refleksji<br />
nad kulturą Ormian, trwającą przez wieki w sytuacji<br />
gwałtu i opresji. Niezapomniane są passusy<br />
oddające tyrtejsko-martyrologiczny charakter<br />
trwania Słowa i heroizm przedsięwzięć jego obrony.<br />
Tak żywo artykułowany podziw dla religijnego<br />
wręcz kultu Księgi u Ormian mógł narodzić się li<br />
tylko we wrażliwości człowieka dotkniętego piętnem<br />
współ-doświadczenia, które w polskiej tradycji<br />
stygmatyzowały wieki niewoli. „W dziejach Ormian<br />
książka jest ich narodową relikwią [...] Są tu stronice<br />
zaplamione krwią. Są księgi ukrywane latami<br />
w ziemi, w szczelinach skał. Ormianie zakopywali<br />
je, tak jak rozbite armie zakopują swoje sztandary.<br />
[...] Naród, który nie ma państwa, szuka ocalenia w<br />
symbolach. Obrona symbolu jest dla niego tak ważna<br />
106
ja obrona granic. Kult symbolu staje się formą kultu<br />
ojczyzny” (R. Kapuściński, „Wanik, czyli druga Armenia”.<br />
„W. Kirgiz schodzi z konia. Chrystus z karabinem<br />
na ramieniu”, Warszawa 1990, s. 30).<br />
Trzeba przyznać, że zebranie głosów tłumaczy –<br />
„przekładaczy”, jak definiują słowniki - ukazuje ciekawą,<br />
najczęściej przez odbiorcę nieuświadamianą,<br />
perspektywę pragmatyki Słowa. Te partie tekstu, które<br />
stanowią rekonstrukcję rozterek i dylematów „przekładaczy”,<br />
są bardzo interesujące poznawczo. Bo też translatorstwo,<br />
rozumiane jako zacieranie granic obcości, to<br />
nie tylko rozgrywka w sferze słowa, ale i w przestrzeni<br />
emocji, realiów kulturowych, cech osobowościowo-mentalnych,<br />
kontekstów percepcyjnych etc. Tłumacz musi<br />
mieć w sobie temperament komparatysty. W tym sensie<br />
świetnym studium metodologii przekładu jest tekst Klary<br />
Główczewskiej. Prawda i Poznanie są wielojęzyczne<br />
sui generis, o tym właśnie zaświadcza prezentowany w<br />
tym miejscu tom.<br />
Zetknięcie na kartach tej książki osobowości o tak różnych<br />
genealogiach i prowenciencjach terytorialnych, nawykach<br />
kulturowych i gustach odbiorczych przekonuje,<br />
że podmiot, któremu decydują się poświęcić uwagę na<br />
charakter stricte światowy. Uniwersalizm literatury Kapuścińskiego<br />
to jedno z najżywiej artykułowanych przekonań<br />
w tym zbiorze. Tak oto pisała o tym fakcie Katarzyna<br />
Mroczkowska-Brandt: „pojawiło się co w rodzaju<br />
podniecenia z niespodziewanego odkrycia: odkrycia<br />
bardzo rzadkiego skarbu, w którego istnienie zaczynało<br />
się już wątpić, a mianowicie utworu z literatury polskiej,<br />
który byłby przetłumczalny i miał w sobie potencjał<br />
nośności ponadnarodowej. Przetłumaczalny w<br />
podwójnym sensie tego słowa: językowym i kulturowym,<br />
a więc tekstu, który nie byłby, jak niestety tyle<br />
innych z naszej literatury, lost in translation, najczęściej<br />
dlatego, że znów perspektywa zdominowałaby wszystkie inne” (s. 26).<br />
Ciekawym aspektem tej sfery refleksji jest opis<br />
różnorodnych realiów translatorskich: w krajach<br />
byłego bloku sowieckiego, w demokratycznej Europie<br />
zachodniej, wreszcie – za oceanem, w Ameryce.<br />
Obserwujemy umizgi translatorów o możliwość<br />
wydania książki mistrza; doceniamy ich<br />
szaloną determinację na miarę Don Kischota.<br />
Nie wszystkie przedsięwzięcia zaowocowały.<br />
Jeśli się nie mylę - wciąż wielkim nieobecnym<br />
na rosyjskim rynku wydawniczym jest<br />
na przekład „Imprium”.<br />
Nolens volens jest to więc również wędrówka<br />
w czasie i przestrzeni. Gościmy<br />
w Albanii i Szwecji, w Ameryce i Bułgarii,<br />
w Rumunii i Francji. Jesteśmy<br />
także w Polsce – i to wydaje się w<br />
tomie niezwykle ważnym tropem.<br />
Okiem obcokrajowców (William<br />
Brand, Błagowesta Lingorska)<br />
podglądamy smętny Kraków<br />
czasów stanu wojennego,<br />
mierzymy się z przeciwnościami<br />
losu<br />
na miarę braku kalki do maszyny do pisania, rozrywamy<br />
zszywki zeszytów, by uzyskać papier formatu A4.<br />
Przede wszystkim jednak – przeglądamy się w lustrze<br />
cudzych sądów. Obcy/Inni/Nie-Nasi patrzą i dziwują<br />
się. Próbują się pochylić i zrozumieć – to właśnie najcenniejsza<br />
lekcja, którą wynieść mogli ze współobcowania<br />
z Kapuścińskim.<br />
Przekraczanie granic jest ważniejsze niż samo dotarcie<br />
- udowadniał przez lata autor „Buszu po polsku”.<br />
23 stycznia 2007 r. Kapuściński przekroczył kolejną<br />
granicę. Paradoks historii sprawił, że „Opowieści<br />
trzynastu tłumaczy” miast uświetnić jubileusz siedemdziesiątych<br />
piątych urodzin autora, symbolicznie<br />
wpisały się w cezurę jego odejścia. Dlatego też ta<br />
książka jest szczególna. Wbrew intencjom okazała się<br />
hołdem złożonym nieobecnemu. Niestety portret Kapuścińskiego,<br />
jaki na kartach tej książki utrwalili translatorzy,<br />
nie jest nadto atrakcyjny poznawczo. Przynosi<br />
niewiele ponad garść nieistotnych szczegółów i parę<br />
niewyobrażalnie zwyczajnych cech osobowości autora.<br />
Jakieś to wszystko niemedialne, niesensacyjne,<br />
zaskakująco zwykłe – rozczarowuje się zapewne część<br />
„kapumianiaków”. Ale inni z tej grupy, mam wrażenie<br />
będący w większości, wiedzą, że Mistrz nie odszedł<br />
daleko. Ci nie chcą, by o Kapuścińskim mówili im<br />
inni. Szukać go będą samodzielnie, w tekstach, które<br />
żyją dziś swoim życiem. Nie mam wątpliwości, że<br />
twórczość Kapuścińskiego obroni się sama: nawet<br />
przed atakami wściekłych quasi-krytyków, którzy – co<br />
staje się standardem w naszym kraju - rozpoczęli już<br />
nawałnicę teczkowych pomówień i insynuacji.<br />
Podróże z Ryszardem Kapuścińskim.<br />
Opowieści trzynastu tłumaczy,<br />
red. Bożena Dudko,<br />
Wyd. Znak,<br />
Kraków 2007.<br />
107
Tomasz Wojnarowski<br />
Śledząc ostatnie nowości wydawnicze na<br />
gruncie powieści kryminalnej, można dojść<br />
do wniosku, że oto stajemy się świadkami<br />
śmierci tradycyjnej powieści tego typu, a<br />
jednocześnie mamy niepowtarzalną okazję<br />
uczestniczyć w narodzinach nowej formy, z<br />
pogranicza fabuły detektywistycznej i powieści<br />
historycznej. Niecały rok temu pojawiła<br />
się powieść Pearla „Klub Dantego”,<br />
potem przyszedł czas na „Cień Poego”, a<br />
zaraz po nim na rynku wydawniczym ukazał<br />
się kryminał Jeda Rubenfelda „Sekret Freuda”.<br />
Niektórzy twierdzą nawet, iż wszystko<br />
zaczęło się od „Kodu Leonarda da Vinci”, ale<br />
wydarzenia w powieściach Dana Browna zawsze<br />
rozgrywają się w czasach współczesnych,<br />
zaś tłem historii wspominanych powieści pozostaje<br />
dość odległa przeszłość, stąd trudno<br />
mówić o jakichś podobieństwach.<br />
Książki, oprócz charakterystycznej obwoluty,<br />
stylizowanej na dawny, osiemnastowieczny wolumin,<br />
łączy przede wszystkim specyficzny typ<br />
bohatera. Nie jest to już tylko wymyślona, czysto<br />
literacka persona, ale człowiek, który w znaczący<br />
sposób zapisał się w dziejach ludzkości.<br />
Pośród takich bohaterów możemy wskazać bostońskich<br />
poetów tłumaczących „Boską komedię”,<br />
a w wolnych chwilach rozszyfrowujących<br />
tajemnicze morderstwa, prawników prowadzących<br />
prywatne śledztwa w sprawie okoliczności<br />
śmierci E.A. Poego czy psychologów poszukujących<br />
mordercy niewinnych kobiet. Motywy historyczne<br />
i fikcyjne w tego typu utworach nieustannie<br />
przenikają się, tworząc mniej lub bardziej<br />
interesującą fabułę. Przy okazji warto zwrócić<br />
uwagę na fakt, iż również w literaturze polskiej<br />
możemy dostrzec tego typu tendencje, prawdę<br />
powiedziawszy, daleko przewyższające nastrojem<br />
i stylem narracji wspominane przeze mnie powieści.<br />
Kryminały z historią w tle pisze przecież Marek<br />
Krajewski, a w ostatnim czasie pojawiła się także<br />
opowieść o Warszawie z czasów dwudziestolecia<br />
międzywojennego (Konrad Lewandowski, „Magnetyzer”),<br />
w której na drugim planie pojawia się m.in.<br />
sam marszałek Józef Piłsudski, Julian Tuwim czy Tadeusz<br />
Boy- Żeleński.<br />
Do grona przywołanych utworów należy<br />
dołączyć jeszcze jeden, a mianowicie „Krytykę<br />
zbrodniczego rozumu” Michaela Gregorio. Powieść<br />
powiela dobrze sprzedający się schemat: tajemnicze<br />
zabójstwa dokonywane w odległej przeszłości,<br />
do tego wielki umysł epoki rozszyfrowujący – dzięki<br />
swoim intelektualnym zdolnościom – zbrodnię, a<br />
wreszcie literatura i historia jako źródło kontekstów<br />
dla prowadzonej – niezbyt wyszukanej – gry z czytelnikiem.<br />
Typowym motywem tego typu powieści<br />
jest także sztywna konstrukcja fabularna, opierająca<br />
się na układzie: mistrz i jego uczeń, znana z<br />
kryminałów Arthura Conan Doyle’a (Sherlock<br />
Holmes i doktor Watson) czy ostatnio odnowiona<br />
przez Umberto Eco (Wilhelm z Baskerville i Adso<br />
z Melku). Podobnie ma się rzecz w odniesieniu do<br />
powieści Michaela Gregorio, choć od razu należy<br />
stwierdzić, iż taki „pomysł” na odnajdywanie wyjścia<br />
z labiryntu zbrodni, w którym znaleźliśmy się<br />
z mało doświadczonym uczniem, wcale nie musi<br />
świadczyć o grafomaństwie czy wtórności omawianej<br />
książki.<br />
Historia „Krytyki zbrodniczego rozumu” przenosi<br />
nas do osiemnastowiecznego Królewca,<br />
miasta, które w pierwszej kolejności kojarzy<br />
nam się z najwybitniejszym filozofem tamtych<br />
czasów, Immanuelem Kantem. I faktycznie,<br />
Gregorio idąc tym niezbyt wyszukanym pomysłem<br />
(znowu!), czyni mentorem śledztwa<br />
właśnie autora „Krytyki czystego rozumu”, co<br />
zresztą daje do zrozumienia poprzez niezbyt<br />
wyszukaną parafrazę tytułu najważniejszego<br />
dzieła Kanta. Zanim jednak wielki uczony<br />
pojawi się na kartach powieści, najpierw<br />
mamy okazję poznać jego ucznia i głównego<br />
bohatera, Hanno Stiffenisa, który jest jednocześnie<br />
narratorem całej tej historii. Spokojny<br />
żywot młodego prokuratora w niewielkiej<br />
miejscowości leżącej na terenie Prus zakłóca<br />
list, wzywający bohatera do Królewca w celu<br />
przeprowadzenia dochodzenia, z powodu<br />
odrażających zbrodni, jakie miały miejsce<br />
w tym spokojnym dotąd mieście. Z oczywistych<br />
względów, jak przystało na tego typu<br />
powieści, ofiary zostały zabite w wyszukany,<br />
oryginalny sposób. Każdy z kolejnych<br />
nieszczęśników umierał w dziwnej, pokutniczej<br />
postawie, tak jakby tuż przed śmiercią<br />
chciał złożyć hołd zabójcy. I jak zwykle<br />
w tego typu historiach pojawi się głos prostych<br />
ludzi, którzy przerażające zbrodnie<br />
przypiszą oczywiście… diabłu, bo tylko<br />
108
ten może złamać wolę w człowieku, a co więcej pozostawić<br />
ślady swych szponów na ciele ofiary (niestety,<br />
ich sposobem pojmowania świata zachwycą się dopiero<br />
romantycy). Jak możemy dowiedzieć się z informacji<br />
na obwolucie książki, pojawi się co prawda hipoteza<br />
o domniemanym sprawcy – sabotażyście, który zabija,<br />
aby wywołać niepokój w mieście i przysłużyć się w ten<br />
sposób Napoleonowi. Swoją drogą tego typu zdradzanie<br />
wątków fabularnych już na obwolucie książki niczemu<br />
dobremu nie służy – wskazuje tylko fałszywy<br />
trop, który z góry odrzucimy śledząc losy bohaterów<br />
i będziemy nerwowo przerzucać strony książki do momentu,<br />
kiedy wyjdziemy poza recenzję z okładki.<br />
Pora powiedzieć kilka słów na temat samego mistrza<br />
Kanta. Kiedy sięgniemy po „Historię filozofii” Władysława<br />
Tatarkiewicza, dowiemy się, iż o tym najwybitniejszym<br />
filozofii doby oświecenia „[...] wytworzyła<br />
się opinia, że Kant – jakkolwiek wielkie było dokonane<br />
przezeń dzieło naukowe – osobiście był nudnym<br />
pedantem, ujemnym typem niemieckiego bakałarza,<br />
nie widzącego świata poza swoją specjalnością”, a ponadto,<br />
„[...] trudne warunki, obciążenia praca i wątłość<br />
zdrowia Kant neutralizował niezwyczajnie ekonomicznym<br />
trybem życia. Było to życie przysłowiowo<br />
regularne, systematyczne i dobrowolnie nakładające<br />
sobie ograniczenia” i ostatni cytat: „w pamięci potomności<br />
pozostał na ogół tylko obraz starego Kanta”.<br />
Gregorio pozostał wierny takiemu właśnie wyobrażeniu,<br />
choć nie do końca. Faktycznie, powieściowy Kant<br />
– przedstawiony w zgodny z konwencją sposób – jest<br />
jednak na tyle intrygujący, że z zainteresowaniem śledzimy<br />
poczynania filozofa i jego ucznia. Mistrz, jak<br />
przystało na dobrego nauczyciela, podsuwa pomysły<br />
i zagadki kryminalne swojemu uczniowi, aby ten sam<br />
odkrywał kolejne elementy zbrodniczej układanki.<br />
Nie liczmy jednak na nic więcej. Kant w powieści to<br />
stary, zniechęcony światem człowiek, który przeżył już<br />
dni chwały, a teraz jego ostatnim zajęciem pozostaje<br />
odnalezienie mordercy. Nie spodziewajmy się również<br />
jakiś dysput filozoficznych. Osiemnastowieczne<br />
śledztwo prowadzone przez mistrza i jego ucznia<br />
opiera się na gromadzeniu dowodów, ich analizie i wyciąganiu<br />
odpowiednich wniosków. Taka metoda pracy,<br />
typowa dla współczesnej kryminalistyki, w powieściowym<br />
świecie może wydać się nieco dziwna. Nie ma<br />
przecież mowy o zbieraniu odcisków palców, badaniu<br />
kodu DNA czy przeszukiwaniu baz odnotowujących<br />
podobne przypadki zabójstw. Gregorio próbuje nam<br />
jednak udowodnić, iż logiczna analiza zdobytych<br />
informacji, ogląd nieboszczyków przechowywanych<br />
w podziemiach Królewca lub studiowanie szkiców<br />
z każdego miejsca zbrodni ma sprawić, że morderca<br />
zostanie ostatecznie wykryty. Oczywiście tylko od nas<br />
zależy, czy damy się uwieść tak fantastycznym pomysłom,<br />
wierząc w powodzenie technik pracy policji<br />
sprzed ponad trzech stuleci…<br />
Na „Krytykę zbrodniczego rozumu” warto zwrócić<br />
uwagę z dwóch powodów. Pierwszy z nich dotyczy wykreowanego<br />
przez narratora nastroju, który sprawia,<br />
że książka nabiera wyraźnego, sobie tylko właściwego<br />
charakteru. Trudno oczywiście zdefiniować na czym<br />
cała rzecz dokładnie polega, bo przecież mroczną<br />
stronę miasta uosabia z jednej strony gabinet lekarza<br />
wojskowego, w którym na ścianach porozwieszano<br />
gipsowe odlewy uszkodzonych twarzy ludzkich a<br />
z drugiej katakumby doktora Vigilatiusa, zwolennika<br />
teorii Swedenborga, który przywołuje duchy zmarłych<br />
osób. Drugim powodem dla którego warto zainteresować<br />
się książką jest nakładający się na główny temat<br />
powieści wątek tajemniczego zgonu brata Hanno<br />
Stiffenisa. Bohater zmagający się z tajemniczymi zabójstwami<br />
nosi w sobie mroczną historię z przeszłości,<br />
która swój finał znajduje na końcu powieści i po<br />
której wyjaśnieniu możemy dopiero stwierdzić, iż oto<br />
nareszcie wypełnił się los bohatera.<br />
Z oczywistych względów „Krytykę zbrodniczego rozumu”<br />
należy potraktować w kategorii powieści kryminalnej,<br />
powieści – co tu dużo ukrywać – dość przeciętnej.<br />
Sam pomysł fabularny wystarcza zaledwie na<br />
jakieś sto stron, potem pozostaje nam tylko poznawanie<br />
kolejnych ofiar diabelskich zbrodni i przesłuchiwanie<br />
kolejnych podejrzanych. Łatwo też wskazać<br />
mordercę, co z oczywistych względów znacznie obniża<br />
wartość kryminału, a wtedy nawet i osoba samego<br />
Kanta nie wiele będzie mogła pomóc…<br />
Michael Gregorio, Krytyka zbrodniczego rozumu,<br />
przeł. Ewa Rudolf,<br />
Wydawnictwo Literackie,<br />
Kraków 2007.<br />
109
Hanna Jaxa-Rożen<br />
„Wyszłam za mąż jak na wolność” (s. 5) - tak zaczyna<br />
się książka Anny Janko „Dziewczyna z zapałkami”,<br />
która jest historią egzystencji narratorki, podsumowaniem<br />
pewnego etapu dojrzewania, budowania dorosłego<br />
życia, polegającego na byciu w małżeństwie, z<br />
drugim człowiekiem, rozliczeniem z samą sobą (domyślamy<br />
się, że to rozliczenie jest być może samej autorki).<br />
W tym podsumowaniu więcej jest smutku niż<br />
radości, cierpienia niż rozkoszy, płaczu niż śmiechu. I<br />
pomimo negatywnego bilansu małżeństwa, zakończenie<br />
daje nadzieję: „Wiem jedno: nie chcę już pisać tej<br />
książki. Chcę zacząć zupełnie inną” (s. 264).<br />
Tak więc jest szansa, nadzieja na zmianę. Ileż kobiet<br />
decyduje się po 17 latach małżeństwa pomyśleć o sobie<br />
i zrezygnować z toksycznego związku? Zapewne<br />
niewiele, zwłaszcza gdy świat dookoła poukładany,<br />
dzieci dorastają, a powrót na rynek pracy niepewny.<br />
Zanim jednak bohaterka decyduje się odejść (tak się<br />
domyślamy, czytamy między wierszami, ale czymże<br />
innym jest postanowienie pisania nowej książki życia?)<br />
w zapiskach odnajdujemy na przykład taki fragment:<br />
„Paw milczy pełnym tekstem. Ale nie zamierzam<br />
go rozumieć” (s. 69).<br />
Niełatwy też jest kontakt z teściami, a zwłaszcza<br />
teściową. Niezadowolenie z synowej i twarda walka<br />
o syna są wręcz archetypowe. Ha.-narratorka czuje<br />
się osaczona, bez swojego miejsca na ziemi, ponieważ<br />
młodzi małżonkowie mieszkają w jednym domu<br />
z rodzicami: „Nie mam gdzie uciec. Paw znowu o<br />
coś się obraził i polazł na dół do mamusi pomówić w<br />
macierzystym języku. Bo ze mną to już zero porozumienia.<br />
Powiedział, żebym sobie pojechała gdzieś na<br />
parę miesięcy, »oczywiście z dzieckiem«. (...) Siedzę<br />
w tym jego domu kamieniem, jakby mi buty ukradli.<br />
Ale ja naprawdę nie mam dokąd pójść (oczywiście z<br />
dzieckiem...) (s. 77).<br />
Relacja z życia, zapiski, a w końcu sama książka są<br />
ważne, bo dla autorki zapisać to znaczy przeżyć, a<br />
słynne zdanie z Plutarcha: „navigare necesse est, vivere<br />
non est necesse”, strawestować można tak: pisanie<br />
jest koniecznością, albowiem to ono sprawia, że żyję.<br />
W tym kontekście ciekawe jest uzasadnienie tytułu<br />
książki, które w tekście pojawia się dwa razy. Najpierw<br />
właśnie jako próba zatrzymania życia przez rozpalanie<br />
pamięci: „Gdy przewracam kartki wstecz i odczytuję<br />
te swoje zapiski, to tak jakbym zapalała zapałki<br />
w ciemności. Obrazki, scenki z życia wyłaniają się z<br />
mroku na chwilę i gasną razem z wątłym płomykiem.<br />
Ale przecież są zatrzymane i znów mogę „rozpalić” od<br />
nich swoją pamięć” (s. 78). Drugi fragment jest poszukiwaniem<br />
sensu życia przez uzasadnienie trafności<br />
wyboru drogi życiowej: „Notuję wspomnienie, wywołuję<br />
obrazki z przeszłego życia, trochę jak Andersenowska<br />
dziewczynka z zapałkami, która rozświetla sobie<br />
płomykiem zimny swój los. Czy mnie to przybliża<br />
do rozwiązania zagadki w tekście głównym? Czy się<br />
kiedyś dowiem, w jakim celu, z tym człowiekiem, te<br />
dzieci, ta ja, w takich okolicznościach, tak bezładnie,<br />
bezwładnie, bezwiednie... A nie gdzie indziej? z kim<br />
innym? inna ja?” (s. 130).<br />
Ważną częścią książki jest proces dojrzewania, budowania<br />
tożsamości, dorastania do dorosłości. Takim<br />
niezwykle ważnym elementem wtajemniczenia dla<br />
młodej dziewczyny jest seks. Początkowo obrzydliwy,<br />
pierwszy kontakt z mężczyzną onanizującym się<br />
na oczach bohaterki, z przyczyn oczywistych budzi<br />
wstręt: „Nie odwracałam wzroku; zahipnotyzowana<br />
patrzyłam, jak on to robi, bo jeszcze nigdy na żywo<br />
nie widziałam tej rzeczy. Naprawdę była wstrętna. A<br />
więc jest aż tak wstrętna! Straszna, ohydna, obrzydliwa.<br />
Wyłazi z oliwkowych spodni. Do tego to mętne,<br />
nieprzytomne spojrzenie, które – czułam – wciąż jest<br />
wlepione we mnie” (s. 21). Wcześniej natomiast pojawia<br />
się niezgoda młodej dziewczynki na dorastanie,<br />
bolesna świadomość, że zmiana ciała spowoduje nieodwracalne<br />
zmiany tożsamości: „Wyrastała mi pierś.<br />
Będzie odtąd rosła codziennie. To ostateczne i nieodwracalne.<br />
Nigdy już nie będę, kim byłam. Nie będę,<br />
nie będę już sobą” (s. 46).<br />
Ale wróćmy do seksu właściwego. Małżeństwo, jeśli<br />
idzie o tę sferę życia, przynajmniej na początku,<br />
okazuje się być dla Ha. rozczarowaniem, a małżonek<br />
poza swoją przyjemnością nie bardzo interesuje się,<br />
czy wtajemniczenie ciała świeżo poślubionej żony jest<br />
równie satysfakcjonujące, jak jego: „I wszystko byłoby<br />
dobrze, gdyby nie było... niedobrze. Za szybko, za<br />
mocno i jakby – niedokładnie. Po każdym kolejnym<br />
akcie moje ciało błyskawicznie stygło pod tą lodowatą<br />
kołdrą, a ja miałam wrażenie, że ono, umęczone i<br />
rozczarowane, w ogóle nie było potrzebne w tej bitwie,<br />
choć wiadomo, że bez niego nie mogłoby dojść<br />
do żadnego starcia” (s. 7). Ważne i ciekawe są rozważania<br />
na temat seksu w życiu kobiet i mężczyzn.<br />
Otóż w kobiecej wersji człowieczeństwa nie jest on<br />
tak niezbędny, a z całą pewnością inaczej postrzegany,<br />
odczuwany i gdzie indziej stawiane są akcenty. Za-<br />
110
zwyczaj jednak ważność tej sfery narzucana jest przez<br />
mężczyzn: „A ja kimże jestem? Ledwie początkująca<br />
w zawodzie kobiety... Bo dla facetów tylko to jest ważne!<br />
Seks! A dla mnie, cóż, seks jest rzeczą tak odległą<br />
jak siódmy pierścień Saturna. Nie mogę, nie umiem<br />
przejść od wyobraźni do faktu. Nawet gdy całuję się<br />
z tymi jego pustymi ustami, to czuję, jakby to jakaś<br />
druga ja się całowała! Moje jest pragnienie, mój palący<br />
żar, alarm i pogotowie, ale nie moje jest moje ciało<br />
i słodycz na dnie brzucha, i napięcie w piersiach, nawet<br />
mgła w oczach nie zasłania mi świata, bo widzę<br />
zanadto wyraźnie wszystko, co się z nami dzieje i nie<br />
potrafię, nie mogę się zapomnieć, zatracić się, zatonąć...”<br />
(s. 32).<br />
Jakże niewinne, piękne i obiecujące są pierwsze doznania<br />
erotyczne Ha., przesiąknięte tajemnicą, nie<br />
mające w sobie nic z brzydoty gwałtownego pożądania,<br />
które nie zważa na nic, a na partnera w szczególności:<br />
„Dotykaliśmy się, ale tak jakby tylko niechcący.<br />
Ramieniem, dłonią, kolanem. Jego ciało było ciepłe,<br />
jasne, wypełnione energią, która mi sprzyjała. Pragnęłam<br />
tych przygodnych zetknięć, przelotnych, elektryzujących<br />
muśnięć i otarć, gdy podawał mi płaszcz w<br />
szatni, gdy szperaliśmy w tej samej szufladzie katalogu<br />
w czytelni, lub gdy przepuszczał mnie w drzwiach,<br />
a ja mijałam jego twarz o milimetry, gotowa policzyć<br />
wszystkie jasne rzęsy u jego powiek” (s. 23). Natomiast<br />
prawdziwą poezją jest taki oto fragment, który<br />
opisuje miłość dojrzałą: „Kochankowie są dobrzy. Bez<br />
końca gładzą swoje ciała, jakby się chcieli namaścić<br />
blaskiem. Mrużą oczy z rozkoszy. Dotykają spojrzeniem,<br />
a widzą wargami. Ich usta są tak przewrażliwione,<br />
że samo muśnięcie oddechem zapala ognie w<br />
głębinach ciała” (s. 41).<br />
Zresztą poezji, w różnej postaci, znajduje się w<br />
książce sporo, co nie powinno dziwić, ponieważ Anna<br />
Janko z powołania, wrażliwości i niejako zawodu jest<br />
poetką. „Dziewczynę z zapałkami” poprzedziło kilka<br />
tomików wierszy, z których jeden nominowany był do<br />
nagrody Nike. Na przykład: „Życie zbiorowe drzew,<br />
we dnie oczywiste i przyjazne, nocą staje się obcym<br />
rytuałem. Las pije noc jakoś zwierzęco, strasznie, potężnie,<br />
jednocześnie jest boleśnie nadczuły, nadwrażliwy,<br />
zdaje się reagować na każdy najcichszy dźwięk,<br />
na trzask gałązki, dreszcz poszycia pełnego śpiących<br />
stworzeń, krzyknięcie przebudzonego ptaka, jakby<br />
był przestraszony sam sobą, zdziwiony, że jest tym,<br />
czym jest, że ta niepojęta ilość istnień od jednokomórkowych<br />
po wielozłożone, od pleśni i grzybów w<br />
ziemi przez szybko bijące serduszka jeży i ptaków,<br />
śpiące czujnie ciepłe ciała saren i zajęcy, po sosny i<br />
świerki, których czubki rysują chaotyczne wykresy w<br />
chmurach – że to wszystko jest właśnie nim, lasem”<br />
(s. 18). Poezja w książce jest bardzo widoczna, ale nie<br />
przesłania konstrukcji. Anna Janko to również w pełni<br />
świadoma pisarka prozy, która prowadzi grę z konwencją<br />
narracji, wykorzystuje ją do pokazania czegoś ważnego,<br />
tego, co dzieje się we wnętrzu bohaterki, z każdym<br />
zdaniem budującej swoją tożsamość: „Dlaczego<br />
odepchnęłam swoją historię tak daleko – na odległość<br />
trzeciej osoby liczby pojedynczej? Czy dlatego, że nie<br />
lubię niedookreślonej Ha., a Hanuś, żonka Pawia, też<br />
mi się nie podoba? Że wolałabym nie mieć z tamtą<br />
sobą nic wspólnego?” (s. 17).<br />
Co ciekawe, budowanie tożsamości nie odbywa się<br />
jedynie w sferze rozumu i ducha, ale w ciele i poprzez<br />
ciało. Pierwszym przejawem tego konstruowania był<br />
okres pokwitania, ale później cielesność niezwykła<br />
ujawnia się także w taki sposób: „O, brzuch jest bardzo<br />
potrzebny do szczęścia. [...] O tak, tam znajduje<br />
się fabryka tego, co jest mną. Tam się przędzie i rozwija<br />
jedwabna nić mojości” (s. 11). Brzuch pełni także<br />
funkcję fizjologiczną, nosi dziecko, ale nabiera również<br />
autonomii, jest niezależną od woli częścią bohaterki,<br />
z którym czasem co prawda można prowadzić<br />
negocjacje, ale efekt końcowy jest wysoce niepewny:<br />
„Źle się czuję. Mój duży brzuch, w którym mieszka<br />
nowy siedmiomiesięczny już człowiek, nie chce go<br />
dłużej nosić. Zaczynam mieć regularne skurcze. Obawiam<br />
się przedwczesnego porodu. Powinnam pojechać<br />
do szpitala, ale czekam. Przecież w końcu mąż<br />
wróci. Albo ten brzuch się zgodzi jeszcze co do tego<br />
dziecka” (s. 150).<br />
„Dziewczynę z zapałkami” stawiam na półce obok<br />
książek dla mnie ostatnio najważniejszych – tych<br />
mówiących o kobiecej wersji człowieczeństwa. Po tę<br />
książkę warto sięgać choćby dla takich jej fragmentów:<br />
„Ale to, że zawód wchodzi mi w ciało, to czuję.<br />
Zawód – żona. To kaleczy i jątrzy. Przez te skaleczenia<br />
uchodzi też ze mnie ład i piękno światła” (s. 108). I<br />
już na sam koniec, na deser, do smakowania w zaciszu<br />
własnej przestrzeni otoczonej książkami, w chwili wytchnienia:<br />
„Strumień czasu. Czas biegnie zawsze w<br />
przeciwną stronę niż my. (...) Idziemy pod prąd dni,<br />
a więc im szybciej żyjemy, tym prędzej wszystko przemija<br />
(...).Może więc dobrze jest w strumieniu tym na<br />
chwilę znieruchomieć, zasłuchać się, zapatrzeć, zamyślić?<br />
(...) Bo kim jest człowiek, który pędzi wciąż<br />
naprzód, nie przyglądając się minutom swego życia,<br />
który nie wita i nie żegna godzin, jak kogoś bliskiego,<br />
nie ogląda się za wczorajszym dniem? Nie ma swej<br />
historii. Jest nikim, naprawdę nikim” (s. 27).<br />
Anna Janko, Dziewczyna z zapałkami,<br />
Wyd. Nowy Świat,<br />
Warszawa 2007.<br />
111
Debiutował Pan w roku 1992 ,,Ciamkowatością<br />
życia”, proszę powiedzieć, jaki ma Pan po latach<br />
stosunek do tamtych tekstów. Co to był za czas?<br />
Pytanie tyleż zasadne, że poeta Tomasz Pułka,<br />
który na jesieni wydaje w ,,Portrecie” tom wierszy,<br />
miał w 1992 roku cztery lata. Pokolenie BruLionu,<br />
to dla wielu obecnych debiutantów pojęcie<br />
abstrakcyjne.<br />
Z Grzegorzem Wróblewskim rozmawia Łukasz Maziewski<br />
Proszę dokładniej przeanalizować utwory z „Ciamkowatości<br />
życia” czy „Planet”. Potem zajrzeć na przykład<br />
do „Prawa serii”, „Pomieszczeń i ogrodów”, czy<br />
ostatniego zbioru „Noc w obozie Corteza”... Dotrzeć<br />
do „Symbiozy” i wiersza „Wierni przyjaciele”... Jest<br />
dramaturgia, szkice, proza. To całość. I pewnie taka<br />
odpowiedź jest odpowiedzią bardzo klasyczną. Omnia<br />
praecepi atque animo mecum ante peregi – tak również<br />
mogło się stać. W 1992 roku miałem 30 lat. Mieszkałem<br />
już od dłuższego czasu w Kopenhadze. Moje życie<br />
było wtedy bardzo intensywne, w sumie nie uległo to<br />
większej zmianie, każdy ma przecież swój „planetarny<br />
czas”. Pewnie kojarzy Pan Frazera i jego „tymczasowych<br />
królów” – zwyczaj stania na jednej nodze króla Hop w<br />
Syjamie. A jeśli chodzi o tzw. pokolenie „Brulionu”...<br />
Dla mnie jest to również pojęcie nieco abstrakcyjne i nie<br />
wiem do końca, co ono właściwie oznacza. Czy chodzi<br />
w nim o metrykę, o jakiś stempel/medal generacyjny, czy<br />
może o bezpośredni związek z pismem? Trzeba z tym<br />
hasłem uważać. Roczniki ’60 to przecież gigantyczny<br />
obszar, od Izabeli Filipiak po Lopeza Mausere, w „Brulionie”<br />
publikowali często autorzy z odmiennych bardzo<br />
światów. Mamy rok 2007, armia czterolatków szykuje się<br />
do podboju... Powoli rodzi się Zbigniew! Może będą za kilkanaście<br />
lat czytywać Lorcę, Reznikoffa, W.C. Williamsa<br />
albo przynajmniej niektórzy spośród nich. Zawsze atrakcyjny<br />
pozostanie oczywiście zapis Heinego: Inne czasy,<br />
inne ptaki,/Inne ptaki, inne pieśni,/I niewątpliwie kochałbym<br />
je również,/Gdybym tylko miał inne uszy.<br />
Urodził się Pan w Gdańsku, mieszka w Danii, w Kopenhadze.<br />
Dlaczego tam, a nie na przykład w Paryżu?<br />
Żartobliwie: czy syrenka kopenhaska bardziej Panu odpowiada<br />
niż warszawska? Mówiąc poważnie – dlaczego<br />
wyjechał Pan z Polski?<br />
W Gdańsku mieszkałem przez pierwsze cztery sezony,<br />
stamtąd pochodzili też moi przodkowie. Miastem, w którym<br />
„dojrzewałem” była natomiast Warszawa. Nasza wspaniała,<br />
ciężka i bezkompromisowa stolica! Tak, to racja, do<br />
tej pory nigdy nie byłem w Paryżu. Paryż płonie,<br />
Paryż syczy i jęczy, Paryż skutecznie omijaliśmy. Mieszkałem<br />
natomiast przez pewien czas w Londynie i w Cambridge.<br />
Nie wiem, dlaczego właśnie Kopenhaga. Trzeba<br />
przecież gdzieś żyć. Ja żyję akurat w Kopenhadze. Obecnie<br />
jest to dzielnica Amager na wyspie Amager. Moglibyśmy<br />
oczywiście temat pociągnąć... Zwrócić np. uwagę na specyficzny<br />
rodzaj światła nad Sundem. Na dziwne, demoniczne<br />
kumulusy. Polska widocznie trochę mnie przydusiła<br />
i musiałem zmienić dekoracje. Opuścić krainę drobiazgowego<br />
Dudy-Gracza. Myślę niekiedy o „Gorączce złota” z<br />
Chaplinem, piękny film! Nie ma nigdzie „optymalnego<br />
terytorium”. W obecnych czasach nie jest to oczywiście<br />
żaden „problem”. Podróż samolotem, połączenie Kopenhaga-Warszawa,<br />
trwa zaledwie godzinę. Prawdopodobnie<br />
można oddychać wszędzie. Nie ma wiz, a białko nadal połyka<br />
sąsiednie białko.<br />
Pana wiersze mają dosyć mroczny wydźwięk. Przewijają<br />
się w nich często motywy przemijania, starości,<br />
samotności. Pesymizm to, czy realizm? Szklanka<br />
mleka do połowy pusta, czy po prostu pół szklanki<br />
mleka?<br />
A jaki „wydźwięk” posiadają utwory wesołe, roztańczone?<br />
Zbyt intensywne użycie żółci, powoduje u odbiorcy<br />
rodzaj depresyjnej halucynacji. Motywy jedynie naprowadzają...<br />
a samotność jest ostatecznie czymś bardzo<br />
intrygującym. Chyba nie jestem pesymistą. Jestem<br />
„umiarkowanym optymistą”. Mleczna Droga. Przecież<br />
to ciężki absurd... Przede mną leży książka, Guillaume<br />
Apollinaire, otwieramy i takie oto zakończenie wiersza<br />
„O proroctwach” (przekład Julii Hartwig i Artura Międzyrzeckiego):<br />
Jest to przede wszystkim pewien sposób<br />
obserwacji natury I wyjaśniania natury. Najzupełniej<br />
uzasadniony<br />
Muniek Staszczyk powiedział kiedyś, że aby napisać<br />
utwór wystarczy mu wyjrzeć przez okno. Jak<br />
sytuacja ta przedstawia się w Pana wypadku? Czy<br />
wystarcza ten przysłowiowy rzut oka, czy musi to<br />
być coś więcej?<br />
Marzenia o życiopisaniu... Należałoby może także<br />
pamiętać o momencie poprzedzającym owo „wyjrzenie<br />
przez okno”. O chwili długiej, krótkiej, zagmatwanej,<br />
bardzo możliwe, że dość skomplikowanej... Każdy<br />
ma swoje oko i okno. Twórczości Muńka nie znam,<br />
112
więc się nie wypowiadam. Film „Rewolwerowiec kontra<br />
pistoletowiec” tym razem nie wejdzie do dystrybucji. Są<br />
całości, cykle, nad którymi pracowałem latami. Przykładem<br />
jest „Nowa kolonia”, która ukaże się niedługo nakładem<br />
szczecińskiej „Formy”. Jest to rodzaj traktatu o tożsamości.<br />
Wymagał czasu, kilkudziesięciu miesięcy absolutnej koncentracji.<br />
Wiersze odchodziły i pojawiały się w najbardziej<br />
niespodziewanych momentach. To samo dotyczy prozy,<br />
dramatu... Długie sekundy lub szybkie lata. Nie można tutaj<br />
jednoznacznie odpowiedzieć.<br />
W 1995 założył Pan z Amirem grupę SLURP, potem<br />
było wiele innych projektów muzycznych, koncerty,<br />
festiwale jazzowe. W 2006 nagrał<br />
z Bobim Peru płytę „Projekt 1”,<br />
czym różni się on od wcześniejszych<br />
dokonań? Tu od razu drugie<br />
pytanie: Jaki stosunek ma Pan do<br />
twórczości ogólnie uznawanej za<br />
alternatywną i jak sam rozumie<br />
Pan to pojęcie?<br />
Założyłem ze Sławkiem Słocińskim<br />
i Amirem. Sławek był w Polsce<br />
(obecnie mieszka od wielu lat w<br />
Danii) perkusistą m.in. „Brygady<br />
Kryzys”, „Deutera” i „Madame”,<br />
to mój stary znajomy, jeszcze z<br />
warszawskiego czasu, natomiast<br />
Amira spotkałem po raz pierwszy<br />
w Kopenhadze. Bardzo<br />
uzdolniony muzyk pochodzący<br />
z Sarajewa. Występowaliśmy<br />
potem w różnych miejscach w<br />
Kopenhadze i Aarhus. Dobrze<br />
nam się razem współpracowało...<br />
Próba połączenia muzyki<br />
i poezji? Następnie była kolejna<br />
‘wersja’ „Slurpa”, z artystami<br />
już tylko duńskimi. No i cała masa innych działań.<br />
Niekiedy dźwięki klasyczne, jazzowe etc. Opowiadam<br />
o tym właśnie szerzej w wywiadzie dla pisma sieciowego<br />
„Cyc Gada”. Maciek Sinkowski (Bobi Peru) to niezwykle<br />
ciekawa postać, wcześniej wokalista w kilku różnych grupach,<br />
na przykad w „Zgodzie”. DJ, kompozytor... Był odpowiedni<br />
czas, był koncept i porozumienie. Bobi wykonał w<br />
swoim studio ‘Soulcraft Records’ dużą pracę... „Projekt 1”<br />
(„Ars Mundi”, Warszawa 2006) różni się przede wszystkim<br />
brzmieniem. Jest płytą utrzymaną w stylu, powiedzmy, triphopowym...<br />
Zawiera też grafiki Janusza Tyrpaka. Są one<br />
częścią albumu i nie spełniają funkcji wyłącznie ilustracyjnej.<br />
Z Januszem pokazujemy obecnie dwie duże kompozycje<br />
malarskie, składające się z moich i jego obrazów, na<br />
międzynarodowej wystawie „NORD ART 2007” w Niemczech.<br />
Wspólne projekty artystyczne były dla mnie zawsze<br />
czymś istotnym. Twórczość alternatywna... Z tym będzie<br />
podobny problem jak przy okazji tzw. pokolenia „Brulionu”.<br />
Definicje typu alternatywne-undergroundowe-kultoweniezależne<br />
szybują sobie dość swobodnie w powietrzu.<br />
Często chodzi tu o inaczej ‘ustawiony’ sound czy zapisy, o<br />
chwilowo nowe, jeszcze nie do końca opisane zjawiska. O<br />
nakłady pieniężne, promocję itd. Proszę zwrócić uwagę jak<br />
szybko, to co „alternatywne” przeszło nam do kanonu. „Velvet<br />
Underground”, „Joy Division” („Closer”), “The Clash”,<br />
moglibyśmy wymieniać w nieskończoność. To samo dotyczy<br />
sztuki – Richter, Hockney etc. Ci artyści nie urwali się z<br />
choinki. Świat jest „stworzeniem” pulsującym i dość<br />
różnorodnym, na szczęście. Reasumując – podziemia/<br />
nadziemia, salony, mniej dostojne salony – to wszystko<br />
dawno się już wymieszało. Nie należy wzdychać, że<br />
Caravaggio, ale zabrać się do pracy.<br />
Unika Pan komentowania wydarzeń aktualnych,<br />
bieżących, ważkich. Skupia się Pan raczej na przeżyciach<br />
wewnętrznych. Jedynym wyjątkiem, jaki<br />
rzucił mi sie w oczy, jest wiersz „Obsesja”, który<br />
znalazł się na płycie „Projekt 1”. Nie pociąga Pana<br />
miano poety zaangażowanego?<br />
Zabawne. Skąd taka pewność? I jeszcze<br />
ta seria: aktualnych-bieżącychważkich.<br />
Rozumiem, że Pan tu<br />
lekko podpuszcza, ale tak się<br />
złożyło, że pamięć mam nadal w<br />
porządku. Wypowiedź Mariana<br />
Stali, „Niedziela w zoo”, była trochę<br />
inna. Finałowo chodziło tam o<br />
utwory „Figury” i „Schyłek”. Wiersze<br />
o sprawach zdecydowanie „ważkich”.<br />
A czy zna Pan np. moje teksty<br />
z „Tygodnika Powszechnego”? „Grób<br />
Ludwiga Wittgensteina” (37/2004),<br />
„Pomyłka Marcina Lutra” (11/2005),<br />
czy z „Twórczości” – „Dworcowy<br />
Händel” (11/2006)? Publikacje w pismach<br />
podziemnych „Wezwanie”,<br />
„Obecność”, w Paryskim „Kontakcie”,<br />
„Kulturze”... W czasach „Ciamkowatości<br />
życia” miano mi na złe, że za dużo<br />
było tam rzeczywistości (?), komentarza<br />
do wydarzeń aktualnych i bieżących,<br />
popularne były wtedy szlochy nad<br />
utratą greckich marmurów. Teraz z kolei<br />
nowe „przypuszczenie”. Autor odjechał<br />
w mroczne klasztory Shingonu, odwrócił<br />
się grzecznie od barykady i zapisuje (w<br />
sposób hermetyczny na dodatek) przeżycia<br />
wewnętrzne... Rada/porada/sygnał/wskazówka: Należy<br />
czytać samodzielnie! Bez podszeptów Babilonu. Przejścia<br />
potrafią być bardziej skomplikowane. Żonglerka<br />
hasłami mistyka-żurnalistyka jest ślepym torem. Co<br />
zrobić z dramatami „Mandarynki” lub „Przesilenie”?<br />
Mroczne imaginarium, krytyka społeczeństwa? Rosemary’s<br />
Baby? Dakota Building to dla wielu obiekt<br />
niemalże diaboliczny, natomiast w słoneczny dzień,<br />
architektoniczna perełka, coś jak najbardziej „regularnego”...<br />
”Obsesja” – jeden z recenzentów stwierdził,<br />
że to utwór bardzo posępny, utrzymany w poetyce<br />
matriksowej, o apokaliptycznym tekście... Proszę mnie<br />
dobrze zrozumieć, ja się zaangażowałem w Ziemię, w<br />
Siebie, w Kogoś, w Przestrzeń. A pisarz ‘zaangażowany’<br />
w Przestrzeń to z miejsca przeciwnik polityczny.<br />
W Teksasie i w Olsztynie. Ładnie napisał kiedyś Jack<br />
Micheline: I never wanted to be a poet. I just wanted<br />
to be a human being. Anyone who wants to be a poet is<br />
out of his mind. Either you are one or you are not. Most<br />
poets are not poets. To be a real artist is a unique and<br />
valuable asset to this planet.<br />
113
Joseph Conrad stworzył pojęcie, które weszło na<br />
stałe do kanonu języka potocznego. Chodzi mi o<br />
pojęcie „smugi cienia”. Mam wrażenie, że niektóre<br />
Pana wiersze na przykład „Latawce na Primrose<br />
Hill”, „Chimeryczna dusza”, czy „Pan Vester” są<br />
skargą z powodu wkraczania w tą smugę... Mylę<br />
się?<br />
Dobrze, że Pan zaznaczył „wrażenie”. Inaczej musiałbym<br />
powiedzieć - kolejna klisza. Robimy więc<br />
dyplomatyczny przeskok. Małą podróż w czasie...<br />
Znowu debiutancki zbiór wierszy, „Ciamkowatość<br />
życia”. Utwór ***Dziewięć dziur mojego śmiertelnego<br />
przyjaciela. Proszę sobie wyobrazić, że powstał jeszcze<br />
w Polsce, w roku 1982. 25 lat temu. Przykładów byłoby<br />
b. dużo. Je caš - jak śpiewał czeski „Dunaj”... Za<br />
bardzo nie rozumiem z tą „skargą”. „Latawce<br />
na Primrose Hill” są zapisem<br />
pewnej podróży, którą odbyłem<br />
z niezwykle wrażliwą<br />
osobą... Tak, dopiero teraz<br />
zaczynam rozumieć, w jakim<br />
wymiarze wtedy przebywałem.<br />
Wymienione przez Pana utwory<br />
nie mają, moim zdaniem,<br />
sentymentalnego, dołującego<br />
promieniowania. Termin „panoramiczne”<br />
lepiej by chyba pasował.<br />
„Smuga cienia”... Widzę, że<br />
podziałał tutaj z kolei tekst Jacka<br />
Gutorowa „Rozprostować skrzydła,<br />
rozprostować ramiona”, dot. mojej<br />
poprzedniej książki poetyckiej „Pomieszczenia<br />
i ogrody” („Tygodnik<br />
Powszechny”, nr 40/2005). Jak zwykle<br />
wyłowiono z niego tylko „zgrabne”<br />
hasło. Tymczasem szkic Jacka Gutorowa<br />
ma swoje interesujące rozwinięcie.<br />
Podobnie jak kiedyś ze szkołami nowojorskimi...<br />
Niepotrzebne skróty, przypadkowe<br />
etykietki. Ciekawe, co by się stało,<br />
gdyby znano wtedy lepiej twórczość Padgetta<br />
albo choćby obiektywistów... Więc wystawiłem<br />
głowę na zewnątrz, a tu przeraźliwa, stymulująca tęcza<br />
i zaraz obok/potem/ponad „smuga cienia”. Od samego<br />
początku aż do mojego niewątpliwego końca.<br />
W ,,Portrecie” wychodzi właśnie ,,Android i<br />
anegdota”, którego bohaterem jest Pan Zy. Ile z<br />
siebie samego dał Pan owemu Panu Zy?<br />
Pan Zy to prawdopodobnie cząstka każdego z nas.<br />
To element ludzkiego, psychicznego krajobrazu. Jesteśmy<br />
wszyscy, przepraszam za liczbę mnogą, w<br />
mniejszym lub większym stopniu do niego podobni.<br />
Dotyczy to także osób, które spotyka on podczas swoich<br />
wędrówek-wypadów-wizyt. Zainteresował mnie<br />
akurat typ niemodny, lekko kafkowski. Wyczułem<br />
w nim potencjał na Morawagina Cendrarsa – żeby<br />
trochę pożeglować w stronę zapisów historycznych.<br />
W takich skulonych organizmach rodzą się niekiedy<br />
zagadkowe, mało przyjemne pomysły. Eksplozja, faza<br />
(jakby przejściowa) hybrydy! Jej „pozaczasowość”.<br />
Gotowość do podjęcia misji. Rodzaj kosmicznego<br />
autyzmu. Czyżby Berlin wiadomych lat? Limpopo,<br />
Rzeka Krokodyla mnie zainteresowała.<br />
fot. archiwum Autora<br />
Skąd wziął się pomysł na taką właśnie formę opowieści<br />
o Panu Zy?<br />
Dajmy na to, następująca wersja: Kopenhaska pora deszczowa.<br />
Piękna kobieta, długie nogi i wachlarze na rozgrzanej<br />
wyspie. Coca cola & reklamy nowych systemów operacyjnych...<br />
Przez zapadnięciem w sen lektura „Iluminacji” Rimbauda.<br />
Świat możliwości. Szare plaże i „napuszone” wnętrza.<br />
Wygrani i przegrani. Wszyscy wygrani i wszyscy przegrani.<br />
Oczekiwanie na wielkie zmiany. Delikatnie apokaliptyczna<br />
przestrzeń. Jak w punkowej piosence: Anarchia w mojej głowie<br />
to początek wyzwolenia... Powstaje więc zapis „na obłokach<br />
nieba”. Proponuję go włożyć do kosmicznej kapsuły.<br />
Chciałem rzecz wymieszać formalnie. Wprowadzić dialogi,<br />
szkice, afo- ryzmy... Namalować obraz ziemskiego<br />
osobnika. Charakternego, bądź kompletnie<br />
pozbawionego honoru. Odmianę<br />
„człowieka bez właściwości”.<br />
Jedną z jego wersji. Trafiło na Pana<br />
Zy. Dyrektor fokarium tym razem<br />
się nie załapał...<br />
Pan Zy jest obserwatorem.<br />
Jego wypowiedzi (lub niedopowiedzenia)<br />
mają charakter<br />
oceniający. Jeśli sytuacje i osoby,<br />
które napotyka na swojej<br />
drodze, są odbiciem naszego<br />
społeczeństwa, to diagnoza<br />
jest dosyć ponura. Idioci,<br />
półinteligenci, pozerzy,<br />
egoiści... Zgodziłby się Pan<br />
z takim widzeniem?<br />
Ziemia! Masturbacja<br />
to grzech, Stowarzyszenie<br />
Płaskiej Ziemi (Flat<br />
Earth Society) sprawdza<br />
nam uzębienie. Spełniamy tu ostatecznie<br />
dość osobliwe funkcje. Zajmujemy się<br />
ograniczaniem swobód obywatelskich albo badaniem kwasu<br />
rybonukleinowego. Obok nas (nadal) żyją kąsacze, to taka<br />
przyjemna ryba z rzędu karpiokształtnych. Pracujemy i wypoczywamy.<br />
Funkcja szamana i producenta parówek. Szekspir,<br />
Goethe, Molier. Nic się nigdy nie zmieniło. Zdarzenia i<br />
zjawiska, ich wzajemne związki... „Android i anegdota” może<br />
być oczywiście potraktowana jako miniopowieść o Rzymie i<br />
jego Kwirytach (Populus Romanus Quirities).<br />
Czego szuka Pan Zy? Czy jego poszukiwanie to metafora<br />
tego, że - jak to już ktoś kiedyś zauważył- „nie ma już<br />
nic do powiedzenia, bo wszystko zostało powiedziane”?<br />
On tkwi jedynie w (uduchowionej?) materii. Uczestniczy w<br />
ziemskim rytuale. Rodzaj badacza, w stylu Don Kichota. Jeśli<br />
wszystko zostało powiedzianie, to i tak tego do końca nie<br />
pamiętamy. Nie mamy takiej ‘pojemności’... Można przecież<br />
skoncentrować się wyłącznie nad Pięcioma Księgami Mojżeszowymi.<br />
Czytać je przez całe życie. Mieć nagle tzw. pewność,<br />
by po chwili studiować dany fragment od początku.<br />
Pan Zy nadal (!) przejawia „aktywność”, wszystko zostało powiedziane,<br />
więc zostało zafałszowane, nie-do-powiedziane...<br />
Zdaje mu się, że w końcu coś skieruje jego kroki na Drogę.<br />
114
Pan Zy nie ma twarzy. To osoba z tłumu, nie jest wyznacznikiem<br />
dróg, gustów i smaków. Dlaczego?<br />
Ponieważ smaki są przewidywalne, skończone, zaplanowane.<br />
Może jest dlatego wolny? Paradoksalnie, wolna<br />
magma. Magma to ciekawe określenie. Brak istotnej treści,<br />
bądź ścieżki geologiczne, lawa, wybuchy wulkaniczne...<br />
Lawa posiada swoje tajemnice. „Na miejscu” byłaby tu<br />
chyba KANCHENJUNGA, która ukazała się przy okazji<br />
wywiadu, udzielonego dla wydawanego swego czasu w<br />
Niemczech pisma „B1” (nr 10/1996/97), a następnie umieściłem<br />
ją w zbiorze „Prawo serii” (2000): patrząc w morze<br />
mówisz zawsze Kanchenjunga jadąc tam w końcu zabierasz<br />
ze sobą 2 białe muszelki. Wiersz ten chciałbym zadedykować<br />
teraz Panu Zy. I pewnej rozmarzonej kobiecie z Oklahomy,<br />
z którą miałem magiczną trasę w latach ’90... Zdaje<br />
mi się, że już wtedy narodził się pomysł napisania „Androida”...<br />
Z dziewczyną tą, pięknym buddyjskim duszkiem,<br />
utraciłem kontakt, natomiast Panu Zy życzę wytrwałości<br />
i odporności na ekspertów od pedagogicznych połajanek.<br />
To chyba nie zmieni się aż do nadejścia Sprawiedliwego.<br />
Nadinterpretacja, utożsamianie narratorów z autorami.<br />
Pan Zy z „Androida...” to postać - w mojej ocenie<br />
- nieszczęśliwa. Nieustannie dopadają go „wszystkie<br />
ciemne strony życia”, jak określił to kiedyś Tymon Tymański.<br />
Dlaczego cały czas rzuca mu Pan kłody pod<br />
nogi? Czy w naszej literaturze nie wystarczy już bohaterów<br />
tragicznych?<br />
Teraz będzie cytat. W dialogu „Motyw sentymentalny”<br />
Wianek mówi do Pana Zy: ,,A po drugiej<br />
stronie nie ma żadnej drugiej strony”. To brzmi<br />
niemalże jak z Kasprowicza lub Tetmajera. Grzegorz<br />
Wróblewski jest dekadentem, katastrofistą?<br />
Wianek mówi do Pana Zy. WIANEK! Czy nie widać<br />
tam wyraźnie (od)autorskiego „zabiegu”? Stylizacji,<br />
przegięcia, kolejnego małego poligonu, gdzie przeprowadza<br />
swoje eksperymenty nasz „odważny” bohater?<br />
Jeśli wyczuł Pan klimaty Tetmajera, to bardzo dobrze<br />
(czekałem cały czas na Rosendorfera!). Natomiast jak<br />
pojawia się „rodzynek” - Grzegorz Wróblewski jest dekadentem...<br />
wtedy, cóż, znowu zaczynamy kręcić się w<br />
kółko... Grzegorz Wróblewski jest autorem książki pt.:<br />
„Android i anegdota”.<br />
I na koniec: dlaczego nie wypada jeść bociana?<br />
(„Obrus Pana Zy”)<br />
Proszę założyć restaurację specjalizującą się w duszonych<br />
bocianach. Albo choćby zaprosić znajomych<br />
i zaserwować im tego właśnie ptaka. Na pewno przejdzie<br />
Pan szybko do historii biegów długodystansowych.<br />
Dziękuję za rozmowę.<br />
A czy w literaturze chińskiej, bądź amerykańskiej, uprawiamy<br />
wyłącznie sporty balonowe? Zadałby Pan takie pytanie<br />
komuś z innej strefy językowej? Brakuje mi tutaj słowa<br />
– groteska. Uciekło nam. Zostało zapomniane. Przyplątał<br />
się natomiast Kamieniec Podolski. Wąsy się pojawiły. Nie,<br />
nigdy nie wystarczy bohaterów tragicznych i tragikomicznych,<br />
całkowicie komicznych i takich psycho, pełzaczy<br />
lewitujących. Każdy bohater jest potrzebny. Pana Zy przeprowadzam<br />
przez światy niebywale „kolorowe”. Podsuwam<br />
mu znawców sztuki, odwiedza kasyna, korporacje, ma do<br />
czynienia z oryginałami i mniejszymi oryginałami. Lepiej<br />
nie może być. Chodzi jedynie o rodzaj warstwy ochronnej.<br />
Inaczej dobrane są przymiotniki. Cały czas się oszukujemy.<br />
Broadway, a tu nagle kopulują się złote, intrygujące żuczki.<br />
Niby normalka, a jednak nie-do-końca. Czy warto o nich<br />
wspominać? A czy warto zajmować się grafiką w stylu Art<br />
Nouveau? Napisałem i opublikowałem kiedyś następujący<br />
wiersz („Fronda”, nr 4/5 1995):<br />
czy warto było do kiosku po fajki,<br />
potem wypalić je wszystkie w zawrotnym tempie,<br />
doprawić się jeszcze najtańszym winem<br />
i w efekcie umrzeć na serce? - zapytałem sąsiada z lodówki<br />
a czy warto było rozłożyć się w łóżku,<br />
kici kici, dobranoc kochanie, odpowiednia<br />
przemiana materii i przy dźwiękach indyjskiej<br />
muzyki przepaść na sen? – odpowiedział pytaniem na<br />
moje pytanie<br />
Grzegorz Wróblewski - ur. w 1962 w Gdańsku, w latach<br />
1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 w Kopenhadze.<br />
Publikował w wielu antologiach i pismach. Wydał zbiory<br />
wierszy: „Ciamkowatość życia” (1992, 2002), „Planety”<br />
(1994), „Dolina królów” (1996), „Symbioza” (1997), „Prawo<br />
serii” (2000), „Wybór” (2003), „Pomieszczenia i ogrody”<br />
(2005), „Noc w obozie Corteza” (2007); szkice/prozę<br />
poetycką „Kopenhaga” (2000), traktat „Nowa Kolonia”<br />
(2007); wybór dramatów „Hologramy” (2006), a także wraz<br />
z Bobim Peru i Januszem Tyrpakiem płytę „PROJEKT1”<br />
(2006). Publikował też książki w jęz. duńskim, a także wybór<br />
wierszy w Bośni-Hercegowinie. Tłum. również na jęz. czeski,<br />
niemiecki i słoweński. Należy do Duńskiego Związku<br />
Pisarzy. W 2007 roku w „Portrecie” ukazała się jego książka<br />
„Android i anegdota”.<br />
115
Łukasz Błaszczyk<br />
fot. archiwum Autora<br />
Wie pani, to jest bynajmniej dość dziwna historia.<br />
Bo to taka dziwna kobieta była. Wszyscy ją tu znaliśmy<br />
dobrze, bo to przecież mała mieścina, a w takich<br />
przecież wszyscy zawsze się znają. Jak w Złotopolskich.<br />
Poznałam ją, jak przychodziła u mnie kupować.<br />
Bo u mnie wszyscy kupują, wie pani, nie mają wyboru.<br />
Dwa, trzy sklepy na krzyż; no to kupują ciągle w tych<br />
samych miejscach. Wszyscy ją lubili. Taka miła kobita.<br />
Zawsze super schludna i skromnie ubrana. Tak,<br />
przede wszystkim schludna. Bardzo. Uczesana i widać,<br />
że zadbana. Skromna, grzeczna taka, widać, że z<br />
dobrego domu wyszła, wie pani. Takie rzeczy to ja od<br />
razu widzę. I wszyscy się dziwiliśmy, że nie miała męża.<br />
No, znaczy, może ona tam kiedyś miała jakiego chłopa,<br />
ale to zanim się tu wprowadziła, bo tutaj to sama<br />
była jak ten palec. Bo, wie pani, ona tak na oko miała<br />
ze trzydzieści lat najwyżej. Ładniutka taka całkiem,<br />
trochę jak ta dziennikarka z Teleekspresu. No i tak się<br />
zastanawialiśmy wszyscy. Nigdy nikt się jej nie spytał<br />
oczywiście. Broń Boże! Nie wypadało. W każdym razie,<br />
wprowadziła się do naszej mieściny<br />
jakieś<br />
dwa<br />
lata temu. Dopiero po pół<br />
roku, chyba, zorientowałam się, że mieszkamy w<br />
tym samym bloku. Była moją sąsiadką. Zawsze mówiłyśmy<br />
sobie dzień dobry. Dzień dobry i koniec; żadnych<br />
ploteczek, ani takiego babskiego gadania, no wie<br />
pani, nie? Tak żeby dłużej coś porozmawiać, to nie. To<br />
znaczy na początku. Tak mniej więcej do momentu,<br />
jak umarł stary dozorca Stokłosa. Oj, smutno<br />
nam było wszystkim. Wszyscy go znaliśmy.<br />
Jak już mówiłam, w takiej mieścinie każdy<br />
każdego zna. Więc, jak umarł, nie miał kto na<br />
początku opiekować się budynkiem. I wtedy<br />
nagle ona się zaoferowała. Nikt nie miał nic<br />
przeciwko, bo nikomu się nie chciało. I bardzo<br />
szybko okazało się, że to był super pomysł.<br />
Nigdy jeszcze nasz domek nie wyglądał tak<br />
czysto. Klatka schodowa dosłownie błyszczała.<br />
Wszystkie schodki wysprzątane, odkurzone.<br />
Czyściuteńko. To samo na podwórku; liście<br />
zagrabione, kupy psie posprzątane. Byliśmy super<br />
zachwyceni. Mogliśmy jeść z chodnika, wie<br />
pani. Ale w końcu to się aż tak do przesady zrobiło,<br />
wie pani, czysto. Ona tak pilnowała. No, po<br />
prostu, po jakimś czasie dosłownie baliśmy się<br />
chodzić po klatce w butach. Wszyscy pamiętaliśmy,<br />
jak skrzyczała Nowakową za to, że naniosła<br />
błota. Oj, to była awantura! A właściwie to ona<br />
się awanturowała, to znaczy krzyczała, bo Nowakowa<br />
była tak wystraszona, że tylko przepraszała<br />
w kółko i nic nie powiedziała. No i skończyło się<br />
to tym, że wszyscy zostawialiśmy buty na podwórku.<br />
To znaczy, jak było ciepło, a w zimę czy<br />
jesienią, braliśmy je po prostu w ręce i nieśliśmy<br />
do mieszkań. Dziwne, powie pani, co nie? No, jak<br />
to mawia stara Michalikowa, osobliwe.<br />
Po jakimś czasie trochę się zaprzyjaźniłyśmy. Na<br />
początku to, jak mówię, nie kleiły się nam ciekawe<br />
dyskusje jakieś, a ja to, wie pani, ja się narzucać<br />
ludziom to nie lubię. Nie z takich jestem. No, ale<br />
kiedyś tak siedzę i myślę: a co mi tam? Nikt z nią<br />
we wsi, to znaczy w miasteczku nie gadał jeszcze,<br />
to co mi tam? Nie mogę być pierwsza? Pewnie, że<br />
mogę. No to zaprosiłam ją kiedyś na kawę. Na początku<br />
odmawiała. Mówiła, że ma mnóstwo roboty<br />
i sprzątania i nie da rady. Ale jak ją trochę przycisnęłam,<br />
w końcu się zgodziła. Sprzątałam przez<br />
trzy dni. Tak się szykowałam na jej wizytę. Trzy dni<br />
sprzątałam, jak ta głupia! Wiedziałam, że to dla niej<br />
ważne i nie chciałam wyjść na jakąś brudaskę. Kazałam<br />
Kaziowi się jakoś porządnie ubrać. Nie chciałam<br />
żeby mi tu latał po mieszkaniu w jakichś szmatach<br />
brudnych. Zmusiłam go i mi nawet obiecał, że chlać<br />
nie będzie. Znaczy tego dnia, co ona przyszła, bo tak,<br />
to co ja będę? Jak głupia baba jaka… Nie będę chłopu<br />
116
wolności ograniczać, co nie? Tego… No i co to ja…?<br />
Aha! Dzieci wygoniłam do sąsiadki. Wyglancowane<br />
wszystko było. Na błysk! Przysięgam, że był błysk!<br />
Nigdy jeszcze moje mieszkanie tak super nie wyglądało.<br />
Byłam dumna jak nigdy! Nawet ten mój wiecznie<br />
pijany Kazik, niechluj i brudas jeden, wyglądał<br />
ze dwadzieścia lat młodziej. Ale, jak tylko weszła, to<br />
się wszystko zepsuło, czar prysnął, jak to mówią…<br />
Czułam się, jakbyśmy nigdy w tym mieszkaniu nie<br />
sprzątali. Jak słowo daję! Miałam takie głupie uczucie,<br />
no wie pani, że tu czegoś nie zauważyłam, że<br />
tam czegoś nie zauważyłam, że półki zakurzone, że<br />
pod sufitem kawałeczek tapety się przebarwił, że na<br />
koszuli Kazia jest malutka plamka, której nie udało<br />
się wywabić tym nowym świetnym proszkiem z rewelacyjną<br />
formułą. Et cetera, proszę panią. I kiedy<br />
ona tak weszła i patrzyła, to widziałam, jak ona robi<br />
wszystko, żeby tego nie widzieć, tych różnych brudów,<br />
co powychodziły. Jestem pewna, droga pani,<br />
że to mi się nie przewidziało, że ona to robi. No i<br />
ja wtedy myślałam, że spalę się ze wstydu. Że zapadnę<br />
się dosłownie pod tą ziemię tu, jak stałam.<br />
Znaczy tam. Jakoś się tam wtedy pozbierałam, nie<br />
dałam sobą nic poznać, że coś zauważyłam i kazałam<br />
jej wejść do pokoju jadalnego. Kiedy weszła, to<br />
jakby aż cofnęło ją w progu. A ja znowu patrzyłam<br />
na to wszystko, no i znowu widziałam, ile tych brudów,<br />
kurzów, plam, i innych niezamiecionych rzeczy<br />
nie zamiotłam. Wszyscy w trójkę udawaliśmy,<br />
że nic nie widzimy. Tego brudu znaczy. No, znaczy<br />
ja, w sumie, bo Kazik to nic tam, ale ja udawałam,<br />
że nic się nie stało i ona też udawała. Takie udawanie<br />
odstawiliśmy jedno wielkie. Ale przy stole,<br />
jak usiedliśmy, to było chyba lepiej. Ona głównie<br />
wpatrzyła się w stół, albo w podłogę. Odpowiadała<br />
tak szybko i krótko na moje pytania. No, tego…<br />
no, brakuje mi słowa. Wie pani, no,…no, no!<br />
Zdawkowo! Zdawkowo mówiła tak, jak jej się coś<br />
zapytałam. Kazio od czasu do czasu rzucił jakiś<br />
rubaszny dowcip i od razu robiło się weselej. Niby<br />
była już do końca wieczoru taka cicha i mówiła<br />
też mało, ale przynajmniej nie było już tak, no,<br />
tego, no drętwo tak. Kiedy wyszła, poczuliśmy z<br />
Kaziem ulgę. I jakoś od razu przestało nam się<br />
wydawać, że wszędzie tak brudno. Mnie znaczy,<br />
bo Kazik się uchlał, świnia, zaraz jak ona se poszła.<br />
Od tego czasu już zdecydowanie dużo więcej<br />
ze sobą rozmawiałyśmy. Czy to w sklepie, czy na<br />
klatce schodowej. Pogaduszki takie, różne ciekawe<br />
wieści, ale ploteczki to jakoś nie bardzo, wie<br />
pani? I jak się o męża pytałam, znaczy, czemu<br />
nie ma męża, to się czerwieniła tylko. No. Widziałam,<br />
że stara się traktować mnie życzliwiej<br />
niż ludzi innych, nie powiem. Kiedyś nawet zaprosiła<br />
mnie do siebie. Zgodziłam się, aczkolwiek,<br />
chociaż bałam się tego, co tam zastanę.<br />
Ale to, co zobaczyłam, przeszło moje oczekiwania<br />
zupełnie najśmielsze. A raczej najczarniejsze<br />
sny. Albo nie. Najjaśniejsze sny. Najjaśniejsze,<br />
bo tam tak jasno było, bo tak czysto<br />
było. Napisze to pani? No to najjaśniejsze, bo<br />
tak ładnie to powiedziałam. I to będzie w tej<br />
gazecie? Pani z gazety, tak? A kiedy ja to będę<br />
mogła przeczytać? Tak? No tak. O czym to ja…?<br />
No tak, no to weszłam tam, no i…to było straszne.<br />
Nie mówiąc już o tym, że poszłam tam bez<br />
butów i w czyściutkich skarpetkach, żeby broń<br />
Boże niczego nie pobrudzić, to czułam się tak<br />
okropnie. Mówię pani, okropnie! Kapcie dostałam.<br />
Czy było czysto? Bynajmniej! To mało powiedziane!<br />
Tam wszystko wyglądało tak, jakby,<br />
no, jak to się mówi…no, jakby nigdy nie postała<br />
tam ludzka stopa. Ha! Tak jak tam pachniało nie<br />
do wytrzymania było dla normalnej osoby, jak ja.<br />
Nie to, że śmierdziało czy coś, ale to tak jakby…<br />
Tak jak w szpitalu. Taka super czystość. Straszne.<br />
To coś, jak nowe rzeczy, które czasem pachną<br />
jeszcze fabryką. Jak książki podręcznikowe dla<br />
dzieci, które zawsze im muszę nowe kupować,<br />
bo ciągle się zmieniają zalecenia tego no, ministra…no<br />
i te strony tych no…podręczników tak<br />
pachną. Wszystko wyglądało tak, jakby nigdy nikt<br />
tu nie mieszkał. Wszystko na swoim miejscu. Nawet<br />
śladu kurzu, niczego. Żadnego śladu jedzenia<br />
czy picia. Przecież musiała coś jeść! Pamiętam, że<br />
chciało mi się wtedy siusiu. Może to głupie, ale<br />
pamiętam, że bałam się iść do niej, do łazienki.<br />
Przecież ona by chyba umarła gdybym, to tam zrobiła.<br />
Wolałam czekać, aż wrócę do domu. O mało<br />
się nie posikałam.<br />
Od tamtej pory zaczęłam ją trochę podglądać.<br />
Nie tak, wie pani, natrętnie…tylko, tak trochę<br />
po koleżeńsku. Zaczęłam wtedy zauważać różne<br />
rzeczy, których na początku nie widziałam. Ona<br />
zawsze miała otwarte okna, na przykład. Czy była<br />
jesień, czy zima, czy padał deszcz, czy śnieg. Et<br />
cetera, moja droga. Nieważne. Zawsze musiało się<br />
wietrzyć. Pamiętam, że nie mogłyśmy się nadziwić<br />
z Nowakową. Nie żebym plotkowała o niej i co robiła,<br />
ale po prostu czasem czułam, że muszę się z<br />
kimś tym wszystkim podzielić, porozmawiać. No,<br />
bo to było, bynajmniej dziwne, musi pani przyznać,<br />
nie? Albo pamiętam, jak kiedyś, tak niechcący,<br />
w sumie przechodząc koło jej drzwi, słyszawszy<br />
działający odkurzacz, zerknęłam ukradkiem przez<br />
otworek. No, przez Judasza, no nie wie pani? Z gazety,<br />
a taka niedomyślna! Patrzcie, no! No przecież<br />
wiadomo, o co mi chodzi. Jakoś, jak gadam z wszystkimi<br />
to zawsze wiedzą, co mówię i nie zadają głupich<br />
pytań. Tylko pani tak… No dobrze. Ale niech<br />
pani uważa, co pani mówi, kochana. Bo się ten, no,<br />
poruszyłam. Ale nic to już. Tego… No i ten, i co<br />
zobaczyłam? Nigdy by pani nie zgadła! Ona klęczała<br />
i z lampką nocną odkurzała dywan w korytarzu! A to<br />
biały dzień przecież był! Kto to widział!? Ona musiała<br />
zawsze tak odkurzać pewnie! Nie chciała ominąć<br />
żadnego paprocha! Niesłychane, co? Z lampką!<br />
Widziała pani kiedyś takie coś? Kiedyś to w ogóle<br />
strasznie padało i w ogóle pogoda była wszawa, a była<br />
to jesień. Lubi pani jesień? Ja lubię tę prawdziwą polską,<br />
złotą jesień. No i spotkałam ją na podwórku. I<br />
lało jak z cebra. Jak zwykle chwilkę pogadałyśmy…<br />
Nie, no, parasolki mieliśmy, albo może i to już prze-<br />
117
stało padać. No nie pamiętam, ale nieważne<br />
to jest w tej całej historii. Liczy się sedno i<br />
morał. No i potem ja poszłam do domu, a ona<br />
w kierunku miasta. Nagle usłyszałam za sobą<br />
wielki plusk. Obejrzałam się i zobaczyłam,<br />
jak ona klęczy w kałuży. I co? I płacze! Pani,<br />
mówię pani, po prostu ryczała. Bo to mało powiedziane,<br />
bynajmniej, że płakała. Trzeba tu<br />
zaznaczyć; ryczała! Beczała jak małe dziecko.<br />
Pobrudziła się cała. Nie wiedziałam, co zrobić.<br />
Podeszłam w końcu do niej, żeby jej pomóc.<br />
Sąsiadki z okien patrzyły, a nie chciałam wyjść<br />
na taką, co to nie pomoże, jak ktoś w kałuży.<br />
Ale ona hyc! Jak nie spojrzy na mnie krzywo,<br />
jak nie wrzaśnie! I uciekła. Do domu. Becząc.<br />
Jak jaka nienormalna. Następnego dnia przyszła<br />
do mnie i przepraszała. Powiedziała, że to<br />
jej ulubiona sukienka była, ta co się pobrudziła<br />
w tej kałuży wtedy i to dlatego tak płakała. Ja<br />
tam wiem swoje.<br />
Tak, ma pani rację, kochana. Do sedna.<br />
Wszystko zaczęło się chyba wtedy ,jak przyszedł<br />
do niej Witek, listonosz. Znała go. Wszyscy go<br />
znaliśmy. Bo w takiej małej mieścinie wszyscy<br />
wszystkich znają. Jak w Złotopolskich. Więc on<br />
chodził od drzwi do drzwi i w końcu zapukał<br />
do niej. Widziałam to, bo jeszcze nie zdążyłam<br />
zamknąć swoich, jak mi dawał pocztę, jak poszedł<br />
do niej drzwi. Widziałam, że nie otwiera.<br />
Ale słyszeliśmy jak odkurza, więc powiedziałam<br />
Witkowi, żeby wszedł i położył pocztę gdzieś w<br />
korytarzu. Zapukał i tylko widziałam, jak wszedł<br />
do środka. Ale nagle coś dziwnego mu się pokićkało.<br />
Zamiast zostawić pocztę i wyjść, on zaczął<br />
się rozglądać po mieszkaniu. Tak troszkę natrętnie,<br />
wie pani. I nagle pomyślałam, że właściwie<br />
to ja nigdy nie widziałam, co jest za drzwiami<br />
na prawo od korytarza. A przecież byłam u niej<br />
i to nie raz. Kiedyś pytałam, co tam jest. Zażartowałam,<br />
że może tam trzyma trupa męża. Tak<br />
żeby rozładować napięcie i ona się obraziła tylko<br />
i poczerwieniała. Powiedziała, że nic ciekawego,<br />
ale nie chciała mnie wpuścić. Nigdy mnie tam nie<br />
zaprowadziła. Dziwna z niej była kobieta samotna.<br />
No, ale do sedna, droga pani, bo nie będę tu cały<br />
dzień tak stała. No, więc nie wiem, co mnie podkusiło<br />
wtedy, ale krzyknęłam szeptem do Witka, żeby<br />
otworzył drzwi do tego super sekretnego pokoju.<br />
Więc on zrobił tak, jak prosiłam. Widziałam, jak<br />
wchodzi. A ja, tak troszkę za nim. I nagle usłyszeliśmy<br />
ją, jak wyłącza odkurzacz. Witek zaczął się wycofywać<br />
do tyłu, z pokoju i ja też, bo już zdążyłam<br />
wejść za nim, ale jak tylko ona go zobaczyła, wpadła<br />
w szał. Mówię pani, nie widziałam czegoś takiego<br />
nigdy. Jak Boga kocham! A widziałam już w życiu<br />
wiele. Życie dało mi ostro po dupie, wie pani. Ale ja<br />
nie narzekam, ja… No i tego… Ona po prostu rzuciła<br />
się na niego tam. Klęła i biła go pięściami, i pazurami.<br />
Nigdy nie słyszałam takich brzydkich słów.<br />
Klęła, na czym świat stoi. Aż uszy więdły. A jeszcze<br />
jak ona tak, to to brzmiało wyjątkowo nieprzyjemnie<br />
i strasznie. A widzi pani, myślelimy wszyscy, że<br />
to taka miła dziewuszka była. Myślałby kto!<br />
Bynajmniej! No ale wtedy strach padł na<br />
mnie. Bo co taka zrobi, wie kto? Zdzieli po<br />
głowie albo zaciuka widelcem. A widziałam,<br />
że listonosz też miał nietęga minę. Zaczął<br />
się tłumaczyć, ale po prostu nie mógł dojść<br />
do słowa. Ona go bezczelnie, jak jakiego<br />
chama, wykopała go za drzwi. Staliśmy se<br />
tak chwilę na klatce. Słychać było zza drzwi,<br />
jak beczała. Poprosiłam Witka żeby wszedł<br />
do mnie na chwilę i powiedział mi, co było<br />
w tym super dziwnym pokoju. Nie mogłam<br />
się powstrzymać. Zżerała mnie ciekawość.<br />
Ale Witek powiedział, że nie ma tam nic<br />
nadzwyczajnego. Tylko szafa. Stara, wielka,<br />
czarna, drewniana szafa. W całym pokoju,<br />
a powinna pani wiedzieć, że to duży pokój,<br />
jak się później okazało, w całym pokoju była<br />
tylko ta szafa. Nic nie rozumieliśmy. Po co<br />
babie pokój z szafą? No sama niech pani powie!<br />
Chłopa jej trzeba było, co by jej dogodził<br />
i w łepetynie poustawiał, a nie szafy!<br />
Od tamtego czasu przestała rozmawiać z<br />
ludźmi we wsi. Nawet ze mną. Nie odpowiadała<br />
na moje dzieńdobry. Nie chodziła<br />
do mnie do sklepu. Udawała, że się nie<br />
znamy. Poruszyłam się tym, że ona taka<br />
chamska się zrobiła. Cała jej prawda wyszła<br />
na wierzch, jaka była. Cała wieś, to znaczy<br />
miasteczko, właściwie, szeptało o tym, co<br />
się stało. Witek był bardzo rozchwytywany,<br />
jak gwiazda jaka serialu popularnego. Każdy<br />
był ciekaw, co tam się stało, w tej szafie i<br />
w ogóle. Każdy w miasteczku powtarzał tę<br />
historię, aż w końcu było z milion wersji i<br />
nikt już nie wiedział, jaka jest prawdziwa.<br />
Ale najbardziej wszyscy lubili tą, jak ona<br />
rzuca się na Witka i dźga go widelcem. Ja<br />
też ją lubię najbardziej, ale tego to niech<br />
pani w gazecie nie pisze. Znaczy, napisze<br />
pani, że go tam wtedy dźgnęła widelcem, bo<br />
tak się już przyjęło i głupio by było, jakbym<br />
to musiała potem odkręcać, co nie? No to<br />
fajnie. No to tak…w końcu ktoś wpadł na<br />
pomyśl, żeby Witek niby ją oskarżył sądowo.<br />
Poprosiliśmy Waldka ze straży miejskiej<br />
żeby jej zrobił wizytę u niej. Pomyśleliśmy,<br />
że to nie taki głupi pomysł. Postanowiliśmy,<br />
że pójdziemy do niej we trójkę. Ja, Witek<br />
i Waldek. Ja jako świadek. Nie, moja pani<br />
kochana, nie chciałam jej zrobić przykrości.<br />
Fakt, że mnie zdenerwowała. Byłam obrażona;<br />
jak mówiłam poruszyła mnie, bo ona<br />
się wcześniej, nie wiadomo, za co, obraziła.<br />
No, bo czy to się godzi tak na kogoś obrazić?<br />
A cóż ja jej takiego zrobiłam? No, nieważne.<br />
W każdym razie poszliśmy tam do niej.<br />
Otwarła drzwi, ale kiedy nas zobaczyła zatrzasnęła<br />
je nam przed nosem. Ale Waldek<br />
zaczął ją straszyć milicją i w końcu zgodziła<br />
się otworzyć. Policją znaczy się, ale w sumie<br />
to jeden pies. Widziałam, jak na nas patrzy-<br />
118
ła. Z nienawiścią taką straszną, jak koty patrzą na<br />
człowieka czasem. Przyznaję, że trochę się bałam,<br />
żeby znowu nie wyskoczyła z widelcem. Szalona!<br />
Poszliśmy tam i Waldek zażądał, żeby się jakoś<br />
wytłumaczyła z tej napaści. I kiedy oni tak sobie<br />
wszystko wyjaśniali, wtedy ja po cichu się wymknęłam,<br />
żeby zobaczyć ten pokój. Taki był nasz<br />
plan. Więc poszłam tam. Drzwi do pokoju były<br />
zaklejone taśmą. Nie wiem, po co to, zwłaszcza,<br />
że to nie była twarda taśma ani wytrzymała, bo z<br />
łatwizną ją przerwałam i weszłam do środka. I faktycznie,<br />
tak jak mówił Witek, w środku była tylko<br />
wielka, czarna szafa. Otwarłam ją i…i nic. Była<br />
pusta. I tak se stałam i nadziwić się nie mogłam.<br />
I wtedy usłyszałam wrzask. Dziki taki, wrzask<br />
szalonej wariatki. Usłyszałam odgłosy jak się szamotają<br />
i szarpią. Widziałam, jak Witek i Waldek<br />
starają się ją powstrzymać, żeby nie wbiegła. Ja<br />
stałam jak oniemiała i czekałam, co się wydarzy.<br />
W końcu wyrwała się im i zaczęła iść w moim<br />
kierunku. Miała taki straszliwy, bardzo taki groźny<br />
wyraz na twarzy. I uśmiechała się wtedy jakoś<br />
dziwnie i tak bardzo groźnie. Widziałam, że to<br />
wariatka jest. Już wtedy to zrozumiałam dobrze.<br />
Był to dowód. Więc ona szła tak do mnie. Weszła<br />
do pokoju. Widziałam, jaka jest blada i mizerna.<br />
Myślałam, że zaraz podejdzie do mnie i dźgnie<br />
mnie widelcem. Ale ona się nagle odwróciła i podeszła<br />
do szafy, którą wcześniej zamknęłam. Stała<br />
tak przez chwilę, a my w trójkę byliśmy bardzo<br />
ciekawi, co się będzie działo. W końcu bardzo<br />
błyskawicznie otwarła szafę. I wrzasnęła nagle<br />
tak! Aaaaaaaa, wydarła się! Droga pani, jaki to był<br />
wrzask! Wszystkie ciarki stanęły mi na plecach. I<br />
włosy stanęły mi w dęba. To było straszliwe. Jak<br />
wycie tego, no, upiora. Zawyła, a potem zsunęła<br />
się bez ostrzeżenia na ziemię. O, tak. Leżała tak,<br />
a z buzi pociekła jej ślina. Oj, pani, co to był za<br />
widok. Staliśmy tam oniemiali, a ślina ciekła. W<br />
końcu Waldek pochylili się nad nią i powiedział,<br />
że nie żyje. To znaczy, że ona nie żyje, a nie Waldek.<br />
Waldek żył. I zresztą dalej ma się nieźle.<br />
Potem lekarze stwierdzili, co ich po jakimś czasie<br />
zawołaliśmy, że to był zawał serca. Cała wieś<br />
mówiła o tym, co się tam stało. To znaczy miasteczko.<br />
Mieścina. Taka jak w Złotopolskich. Na<br />
początku ludzie nam nie wierzyli, jak im opowiadaliśmy<br />
wszystko. I panowie milicjanci też nie<br />
chcieli nam uwierzyć. To znaczy policjanci. A<br />
zresztą, co za różnica? Jeden pies. Brzydko mówię,<br />
wiem, ale…W każdym razie potem nikt nie<br />
chciał się tam wprowadzić, jak ona umarła. Bo to<br />
zły omen. Wszyscy bali się tego pokoju i tego, co<br />
jest w tej szafie. W końcu ludzie zaczęli dzieci<br />
straszyć, że jak będą niedobre to wyjdzie babok z<br />
szafy i je zabije. Oj pani kochana niech mi pani<br />
wierzy, że działało! Zresztą działa nadal.<br />
Ale ostatnio nikt już o tym nie mówi. Bo to<br />
dziwna historia była. I dawno temu. Teraz mamy<br />
nowe historie. Pani pierwszej to mówię, tę historię,<br />
ale jak pani chce to powiem te nowe teraz.<br />
Nie? A pani, to z jakiej gazety? A to znam! I lubię,<br />
muszę się pani przyznać. Bo to fajna gazeta; fajne<br />
rzeczy. Interesujące przynajmniej, a nie tylko ciągle<br />
o tej polityce, tylko tak, żeby każdy mógł poczytać.<br />
Sensacyjna taka; porwania, gwałty, napady na banki,<br />
ciekawe tematy, no. Wszyscy tu ją lubią. Nie jakieś<br />
tam pierdoły. Bo te duże ogólnopolskie to tragedia;<br />
nie ma, co tam czytać. No nieważne. A to się ukaże?<br />
Będę w gazecie? Bo tak sobie myślę… Nie wie pani?<br />
Super! A kiedy…? Dobrze to niech pani da znać szybko.<br />
A zdjęcie jakieś mi? A domu tego, chociaż? To co,<br />
złotko? Może coś pani już kupi? No, kochanieńka…<br />
mam takie tanie ogórki…Nie potrzebuje pani? Ależ<br />
moja droga! Nie kupi pani taniej w okolicy. Tu wszyscy<br />
kupują! Zapewniam panią. Jak Boga kocham, bynajmniej!<br />
Łukasz Błaszczyk - rocznik ‘83. Częstochowianin, emigrant.<br />
Absolwent czwartego LO, o którym śpiewa Muniek<br />
Staszczyk. Obecnie realizuje się zawodowo, robiąc zawrotną<br />
karierę magazyniera w londyńskim DHL/Exel Supply Chain.<br />
Z założenia miało to być zajęcie tymczasowe, dające mu<br />
okazję do podglądania zachowań przedstawicieli innych kultur,<br />
jak również współtowarzyszy w wygnaniu, lecz trwa to<br />
już dwa lata i końca nie widać. Z wykształcenia nauczyciel<br />
angielskiego. Pisuje bloga (www.brakpolskichznakow.blox.<br />
pl) i bywa DJ - em, jak również prezesem i radą nadzorczą<br />
jednoosobowego internetowego Polonijnego Radia Schab.<br />
Debiut prozatorski.<br />
119
Eligiusz Buczyński<br />
(…) Gdy byłem<br />
dzieckiem, mówiłem jak dziecko,<br />
czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko.<br />
1 Kor 13; 11<br />
Mój ojciec jest artystą, maluje na szybie liniami równymi<br />
jak maszyna. Na jego nadzwyczajną precyzję składa się autonomiczna,<br />
ucięta przy samym ramieniu ręka, która wędruje<br />
dokładnie za wskazaniem jego nieruchomego, ptasiego oka.<br />
Oko i ręka stworzyły monolit, mogą przerysować konstrukcję,<br />
w której najmniejszy szczegół będzie stał na swoim miejscu,<br />
idealnie równo, potrafi na rozpiętym na długość kilometra<br />
moście dostrzec pęknięcie szerokości włosa.<br />
Wyszedł z celi, a jego precyzja znajduje także ujście w<br />
perfekcyjnym modelu wychowania. Ideałem jest syn nieoceniony,<br />
w lot pojmujący i chwytający dokładność. Syn<br />
mechanizm cykający równiutko jak zegarek, a jeśli nie, to<br />
nakręca go pasem. Szerokim i grubym, z którym i przez<br />
którego rosłem z wygarbowaną skórą, z łatwością odnajdując<br />
kontakt z własnym wnętrzem. Zapach łez, smak krwi i<br />
gorących, zranionych od zasłaniania bitej dupy palców.<br />
Wieczór raczkował wraz ze mną, gdy pewnego razu<br />
odkryliśmy krainę strzykawek, tuż za rozklekotaną szafą<br />
ubraniową w przedpokoju. Strzykawki rosły wszędzie, była<br />
to łąka pełna zużytych strzykawek z granatową podziałką.<br />
Nalałem sobie wody, usiadłem po środku i do woli wstrzykiwałem<br />
wszystko, co mi przyszło do głowy - kształt morskich<br />
fal do nosa, lub niedościgłe gepardy i malownicze<br />
zebry do lewego ucha - koczkodany do nosa, bądź też<br />
wesoło spacerujące z podniesioną trąbą jeden za drugim<br />
słonie, do prawego ucha. Ach, czułem się jak Wielki Odkrywca,<br />
do głowy przychodziły mi marzenia o tym, żeby<br />
nabrać wody w usta i nie tłumaczyć się więcej nikomu i<br />
z niczego.<br />
Moją zabawę wyniuchał w końcu on. Jego ptasie, nieruchome<br />
oko wyśledziło mnie, to, gdzie siedzę i co wstrzykuję<br />
sobie do wnętrza. Tym razem moje barwy nie były<br />
jego barwami, a nowe głosy, które nawiedziły mnie od<br />
środka nie zostały reglamentowane jego głosem. Ojciec<br />
autonomiczną ręką podkręca wąsy jakby przez sekundę<br />
jeszcze wahał się, co ma zrobić. Czuję jednak, że on to<br />
wszystko widzi, przeniknął mnie skubaniec, jak zresztą<br />
wcześniej pozostałe sprawy żywych czy umarłych.<br />
Na żelaznym haku od stu lat wiszą stare, nikomu niepotrzebne<br />
spodnie. Tylko między szlufkami kwitnie<br />
roznosząc swój zapach świńskiej skóry czarny, gruby<br />
pas. Obcięta, posiadająca autonomiczną władzę ręka<br />
ojca, sięga do spodni i wysuwa pas. Szum jaki wywołuje<br />
zagłusza wiatr pędzący ponad taflą jeziora, czesząc<br />
przybrzeżne zakola tataraków. Słyszę podrywający się<br />
do lotu sznur perkozów, mała łódeczka wplątuje się w<br />
szuwary, szukając gniazda.<br />
Zamykasz oczy, kiedy się boisz, schodzisz do piwnic<br />
swojej wyobraźni. Te kazamaty są ciemne i głuche,<br />
i nie zawierają odpowiedzi. Ale bywa też tak, że gdy<br />
do stracenia nie masz już nic, to otwierasz swoje wewnętrzne<br />
oko, a tuż za jego powieką - zaczyna sypać<br />
śnieg.<br />
Nadstawiam ucha i wciąż słyszę tylko łomot walącego<br />
w dupę pasa, więc podczołguję się wyżej i zaczynam<br />
już tylko śpiewać. Tylko, że ten śpiew od czasu<br />
do czasu zagłuszał gwar życia nieżyjących, zagłębionych<br />
w filozoficznej zadumie, przykrytych zimową<br />
porą poszycia. Trochę to dziwne, że w obliczu katowania<br />
dupy pod zamkniętymi powiekami myślałem o<br />
nieobecnych, a właściwie o tym, jak ich nie ma…<br />
Budzi mnie widok tryśniętej na ścianę krwi. Oczy<br />
cofają się do wyjścia, od pasa w dół jestem sparaliżowany.<br />
Ojciec perfekcyjnie odrobił zadanie, wyszedł,<br />
dla przypomnienia zostawiając tylko odbicie swojej<br />
facjaty na szarej ścianie. Zstąpił spokój.<br />
Przypatrywanie się własnemu cierpieniu nie przez<br />
oddzielające okna, nie podpatrywanie innych przez<br />
szyby, przyzwyczajenie, które aż roi się od okazji. Stateczne<br />
dzieciństwo, odległe jak twierdza ufortyfikowana<br />
mgłą tajemnicy. Zawiązuje się pewna nić porozumienia.<br />
Dzieciństwo nie zaszło wysoko, właściwie<br />
stanęło w miejscu jak zmęczony parowóz na środku<br />
torów i bez chwili wytchnienia, nie radząc sobie, nabawiło<br />
się kompleksów.<br />
Jestem za chudy, czuję się jak ryba na lądzie. Ości<br />
nie stawiają oporu tylko w wodzie, popłyńmy na najdalszą<br />
odległość.<br />
Płynąłem długo, najczęściej na plecach i sądziłem,<br />
że przyzwyczajenie sprawi, że reszta jakoś się ułoży.<br />
Jednak w zapachu zmroku, przy całkowitym zaćmieniu<br />
słońca, z kołdrą morza zachodzącą na księżyc,<br />
nadszedł czas, w którym wyszły na jaw – ogromne<br />
złote guziki antyzdobiące marynarkę do pierwszej,<br />
świętej komunii.<br />
Stałem obolały od pasów cudzych śmiechów, poniżony<br />
od lamp, wystawiony na pośmiewisko, smarkałem<br />
w chusteczkę. Są momenty nie do zobrazowania,<br />
twarde tak, że retoryka tego nie ugryzie, trzeba<br />
powiedzieć to wprost. Blamaż i upokorzenie. Pośród<br />
zielonego maja i kwitnących liści, rzędem z góry do<br />
dołu wystawały mi z ciała eleganckie, uginające się<br />
pod własnym ciężarem, żółte - zasmarkane guziki.<br />
Mój wstyd przelewał się z ręki do ręki, ale nigdzie nie<br />
znalazłem stojącego kosza. Pamiętam to tak, jak teraz.<br />
Staliśmy ustawieni w dwóch rzędach. Kilka osób z<br />
naprzeciwka przygląda mi się i zaczyna półgębkiem<br />
zdradzać uśmiech, ale początkowo nie zwracam na<br />
120
to uwagi. W jednej ręce trzymam białą świecę, drugą<br />
dotykam pierwszej krwi. Ich śmiech zaraża innych, rodziny,<br />
przyjaciół, moich kolegów i koleżanki. Pod Twoją<br />
Obronę uciekamy się…, zaczynam snuć pod nosem,<br />
gdy łańcuch śmiechu jednoczy pozostałych wiernych,<br />
którzy zaczynają stawać na palce i z daleka wychylać<br />
głowy. Zanim wielebny dotarł do słów roty, moja<br />
pierwsza komunia święta zaczęła pachnieć grozą. W<br />
kościele słychać nabożnie rozhuśtany gruby łańcuch,<br />
który zgarnia pojedyncze ogniska śmiechów i potężnie<br />
rozkręcony nad głowami, zawija w powietrzu dwa<br />
kółka - spada dokładnie na moje plecy.<br />
Upadam bez tchu w trakcie składania przysięgi. Biskup<br />
traci panowanie i zalewa go fala wściekłości. Zachłystuje<br />
się gorzką śliną dostojeństwa.<br />
Ale jak u Chrystusa jest przecież Weronika, moja<br />
matka. Ta również podchodzi, aby wytrzeć moją twarz.<br />
Wyciąga z torebki chusteczkę i każe mi się podnieść.<br />
Podobno zacząłem wzbudzać sensację wśród wiernych,<br />
według Weroniki, niepotrzebnie, niepotrzebnie.<br />
Oczy Weroniki nie chcą się przyznać, że przecież<br />
same wybrały mi te marynarkę, z wielgachnymi jak<br />
kapelusze grzybów guzikami. Stąd to surowe oblicze<br />
- wstawaj – czyż ty jesteś gwiazda? Tak, mamo, twoja<br />
ciesząca się ze wszystkiego co jej dokopało gwiazda.<br />
Wstaję jednak niemal niewidzialny, jak jej cienka, aksamitna<br />
chustka i podnoszę z ziemi to przykre zdarzenie.<br />
Do końca przenajświętszej mszy, nie oglądam<br />
nic poza oślepiającym blaskiem dyndających złotych<br />
guzików, które wylewają się z wypiętych klap mojej<br />
klęski. Kurczowo podtrzymuję zgaszoną świecę i z nabożnym<br />
skupieniem wysłuchuję kazania, wierząc, że i<br />
tak guziki przygwoździły mnie na amen.<br />
Tymczasem noc nie odwraca swego oblicza i łatwo<br />
zauważyć, że na bieli nie zapisanej kartki rozsypały<br />
się już muchy. Tym towarzyszkom przylepiam w ich<br />
budowę oraz nie przemijalną prawdę trwania, pomijany<br />
sens. Sens istnienia much. Co prawda, ponieważ<br />
zużyłem za dużo śliny, odkleja się i tarza ze śmiechu.<br />
A jednak on istnieje, choćby obdarowywał tylko poczuciem<br />
zwątpienia, bezsilności lub zaciekawienia.<br />
Sens dyktuje błyskawicznie, trafiając w nieprzygotowanych.<br />
Ci którzy zdążyli się przygotować już pomarli.<br />
Innym razem jak komar bzyczy gdzieś za uchem, co<br />
ogromnie przeszkadza podczas spania.<br />
Sensu cierpienia nie można dostrzec, ani go pojąć,<br />
ale trzeba wierzyć, że jest, podobnie jak są ręce i palce,<br />
którymi można dotknąć i sprawdzić, zatopić w<br />
roztopionej parafinie.<br />
Chciałbym podejść i cię dotknąć, albo palcem wywiercić<br />
dziurę, przenicować cię na śmierć. Co wpadało<br />
przez poranne okno i urzekająco łatwo rozkładało<br />
nas na dywanie z ręką pod szyją? – Słońce. W mieszkaniu<br />
robiło się cieplej, a zwłaszcza na przyjemnym<br />
grubym, nowym dywanie. W środku dywanu musiały<br />
pływać ciepłe jaszczurki, które ścierały ze stóp<br />
odnowione dzieło dnia. Jasność z unoszącymi się<br />
drobinami kurzu, jasność jak rzucane w pośpiechu, z<br />
braku laku - cholera. Ulubioną lekturą mamy był w<br />
tym czasie „Pan Proust”. Ja również na swój szczerze<br />
pachnący sposób dwunastolatka bardzo go polubiłem.<br />
Mama czytała biografię pana Prousta na wiele<br />
lat przed lekturą Poszukiwań utraconego czasu. Ja już<br />
go rozumiałem. Utraciliśmy go przecież oboje, ale pamięć<br />
zapisywała niedziele, dostarczając wspomnień o<br />
panu Marcelu, jak również białym sosie podawanym<br />
do udka.<br />
Mała czarna kawka stoi na parapecie, jak na porcelanowym<br />
spodku. Ciekawsko łypie okiem na pokój, ma<br />
zasnute mgłą skrzydła. Wtulam się w jej spojrzenie,<br />
przebijające szybę i wspólnie radzimy „nad pomysłem<br />
wyrwania się z tego miejsca”. Ja gniję w nie pościelonym<br />
łóżku, ona czuje głód. Wstaję i rozsypuję<br />
okruchy chleba pod jej dziób. Ona przestaje z nogi na<br />
nogę i zamyka oczy. Rodzi się ekspresja, jestem ciekaw<br />
jak pachnie. Przez otwarte okno, pochylam się, aby to<br />
sprawdzić. Kawka odczarowuje nieziemską pewność<br />
siebie i z zainteresowaniem wysypuje spod pazurów<br />
grudkę Obiecanej Ziemi. Potem staje na palcach i<br />
odfruwa.<br />
Dzięki kawkom ta ziemia z ciekawości dostała się do<br />
mojego serca, które od tej pory utraciło swą ślepą niewinność<br />
i po przeładowaniu, przerosło w kamień. U<br />
skorpiona podpatrzyłem umiejętność przechodzenia<br />
w stan hibernacji, całkowitego zamrożenia. Stąd ten<br />
chłód, brak pary na szybie. Eden mojego życia musiał<br />
zostać zawczasu ukamienowany. Z pewnych sideł wywinął<br />
się jedynie wąż. Przesiadywałem w swoim pokoju,<br />
przypatrując się zachodzącym zmianom za oknem.<br />
Słońce odchodziło, a w czerwonych chmurach kłębił<br />
się dym również z mojego papierosa. Nagle poczułem,<br />
że coś ważnego ucieka mi sprzed oczu. Wydarzenia<br />
omijają mój kadłub, a zgarbione plecy i schowane ramiona<br />
nie podejmują żadnej walki.<br />
Uprawiamy sprawdzanie jak swoją grządkę w ogródku.<br />
A gdy ty zobaczysz robaka, krzyczysz – O, coś jest!<br />
Odkrycie. Ja wolałem być właśnie robakiem, zwiniętym<br />
w napis: „proszę o nowy pokój”. W ten sposób i<br />
ja zostałem odkrywcą. Odkryłem pierwotne znaczenie<br />
słowa: Wolność. Wolność, która leży na dnie grobu,<br />
wolność wychodząca po północy i udająca się na południe<br />
przez bramy cmentarza, przebrana w szkielet,<br />
choć przecież nie ruina, wolność robaczywa.<br />
Z pamiętnika.<br />
Wciąż włóczy się za mną tych kilkanaście lat, które<br />
przeżyłem i setki, tysiące, o których tylko słyszałem.<br />
Zszyłem dziś mgłę, mały kokonik wrzuciłem do<br />
głowy i zamglony ze wszystkich sił biegłem, biegłem<br />
szukając domu, który stałby na obrzeżu, gdzieś poza<br />
tym piekłem.<br />
Niemoc oczyszcza z wyuczonych zachowań i instynktowi<br />
każe tropić nowe szlaki.<br />
Ballada o podbródku<br />
Najbardziej kolorowe słowa rosną w kępie szaleństwa.<br />
Ich kolory są autentyczne jak zdechły kot, który<br />
czmychnął przed burą śmiercią. Przez grzbiet kota<br />
121
przebiegają kolorowe, hipnotyzujące pasy. Przejdźmy<br />
dalej, w tym pokoju podłączony do prądu widnokrąg<br />
rozgrzewa się jak spirala elektrycznej kuchenki, obrysowując<br />
znajomą część pewnej twarzy.<br />
Biorę kij i ustalam granice. Ile kilometrów patrzenia<br />
zostało w dal, porośniętą kępami tlących się chmur?<br />
Ile wzlatujących ptaków sfrunie po nitce, zniżając<br />
swój kurs o połowę? I ile metrów języka potrzeba, aby<br />
zatrzeć ból? A pytań o pisaninę, nim namacalnych<br />
zmian doczeka?<br />
Ból ścieka z podbródka i trafia pod nogi, oczy tracą<br />
kontakt z rzeczywistością. Wyznaczone granicami<br />
krawężników chodniki, próbują wyrwać się z ram<br />
i zaczynają falować jak biodra piekielnych tancerek.<br />
Szare rozstępuje się i wchłania nas niebieskie z różową<br />
gwiazdką na szczycie, o jak dobrze rozgrzaliśmy<br />
płuca. Każdy milimetr dymu dozujemy, zanim trafi<br />
do środka. Nie może być nieszkodliwy, znaleźliśmy<br />
nową broń do zestrzeliwania ptaków. I ojców. Tetrahydrocannabinol<br />
- pojawia się jak szybkostrzelna broń.<br />
Jamajska wdzięczność za słuchanie reggae. Wciągamy<br />
dymy długo i powoli, paru kumpli i ja, gnieżdżąc się<br />
na strychu mieszkania jednego z nich. Wertujemy<br />
stare gazety, paczki z książkami rozwijają się same i<br />
można wyciągnąć z nich teksty Morrisona jak ze snów,<br />
lektury Zwrotników; najpierw Raka, później Koziorożca,<br />
w którym ostatnie pięćdziesiąt stron przekręca jak<br />
przez maszynkę do mielenia mięsa i przepuszcza do<br />
bliskiej rzeczywistości szalonej wyobraźni Millera. Pogłębialiśmy<br />
pojedyncze stawy stanów emocjonalnych,<br />
przeobrażając zwykłe lęki w nieustanną i upiorną noc.<br />
Z tego samego powodu skończyły się koszmary nocne,<br />
a zaczęło przymusowe czuwanie. Nie daliśmy rady<br />
zmrużyć oka nawet gdy przykładaliśmy sobie do policzków<br />
żmije.<br />
Jednego dnia pomylonego z nocą, spojrzałem w lustro.<br />
Od niespania skóra prześwitywała niczym rdzeń<br />
wyrazu – sam świt. Oglądałem żywy kalejdoskop<br />
zmian; skurczów jelit i żołądka, ciągnące się limfy<br />
krwi, uderzający mięsień serca, krzyż – własny krzyż<br />
i kurczowo trzymające się gardła inne niebezpieczeństwa.<br />
Zapuchnięte, głęboko cofnięte czarne oczy<br />
i zwisające z góry jak palce umarlaka strugi włosów.<br />
Najgłębsze zdanie: spojrzenie ojca staje się mniej wyraźne,<br />
świński pas wydarł na mojej dupie wszystkie<br />
możliwe ścieżki i nie ma w zanadrzu żadnych nowych<br />
sztuczek. Ojcu się to nie podoba, ale ja mam już to<br />
gdzieś.<br />
Rozmasowuję rękę, krew wolno przecież płynie,<br />
nadgarstek skurczył się i kurczy, a łokieć porasta sierść<br />
zdechłego wilka. Mógłbym mimowolnie kogoś zabić,<br />
pożreć kolejne dni roku, który niebawem wejdzie w<br />
znak Barana. Na brudnej ścianie tarcza słońca przekręca<br />
się w zegar.<br />
Mama wychodzi, aby kupić ser, kiełbasę i jakieś<br />
owoce. Kiedy mówi – kupię jakieś owoce – idzie na<br />
stragan. Trzyma za rączki torbę i spotyka tysiące innych<br />
mam, wijących się jak robaki w pudełku, które<br />
na przekór pudełku pragną uskrzydlić swoich synów.<br />
Ale Mama nie jest zjawiskiem paranormalnym, prawo<br />
głosu w tej kwestii, odbiera jej dopiero moje przyjście,<br />
jak nowoprzybyłego wilka.<br />
Nocą, pomyloną z ranem, gdy autobus ruszał pod<br />
górę, musiałem wsiadać z książkami i zeszytem, aby<br />
uczyć się nowych stron, poznawać tajemnice życia.<br />
Pomyślałem o prezentach. Są równie niespodziewane<br />
jak nauka. Silnik ciepło pracował i zagrzewał do spania.<br />
Ja jednak pod wpływem pierwszych lektur, wciąż<br />
notowałem...<br />
Za oknem znów drzemią drzewa i słoik dżemu rozlewa<br />
się na chmury. słodkie słońce ścieka wilgotnymi<br />
przesmykami i rozchlapuje się na dachach okolicznych<br />
domów. Wróćmy do tego, co pewne i niemierzalne,<br />
z blaknącym kosmosem ukrytym we włosach,<br />
czułością palców i bezdenną przepaścią wyobraźni.<br />
skonstruujmy pewien mit – mit nowych narodzin,<br />
odrodzenia…<br />
Wśród zawiłości i poplątanych nici dróg, w trakcie<br />
morderstwa i hucznego wesela - na trzy osoby, na skraju<br />
przepaści, lub bankructwa, przez chudy wąwóz o<br />
wrażliwości kamienia - rozlega się gromki głos Narratora,<br />
komentujący słaby wynik pewnych narodzin<br />
– Przebudźcie się!<br />
Afrykańskie hieny krążą wokół cmentarzy, księżyc<br />
pada z wycieńczenia pod drzwiami, równoleżniki<br />
spinają moje myśli z waszymi i możliwe są zbliżenia.<br />
Wywąchana krew ostrzy obietnice na końcu kłów. Jednak<br />
gdy cztery głowy wichru chichoczą, wzbijają się w<br />
niebo pszczoły robotnice - nasz śmiech staje się pusty,<br />
jak puste okolice – Przebudźcie się!<br />
Wewnętrzny głos jest silniejszy od dziury wierconej<br />
w brzuchu przez robaka, widok głosu z serca po tym<br />
jak drapieżnik odarł je ze skóry jest głośniejszy niż<br />
dramat samobójców skaczących z dziesiątego piętra<br />
– i z wszystkich pięter - naraz. I chyba chciałoby się<br />
jeszcze raz zaszyć w tej mgle, pozostać anonimowym,<br />
nie używać języka, ale wciągać Świat. To coś, co jest<br />
ponad, doskonalsze i czystsze niż jesteśmy w stanie<br />
swoimi wszystkimi zmysłami unieść.<br />
Przebudźcie się – jest alternatywą. Ja nie potrafię<br />
wstać, choć mam otwarte oczy, przez które wkłuwa<br />
swój blask, rażąco – piękne słońce.<br />
Czas trwania niezgody, albo to deszcz zdejmuje z<br />
liści brud. Gdy gra deszcz, odzywają się cymbały. Instrumenty<br />
toczą przy molowej pogodzie opowieść z<br />
czasów wypiętrzania się gór. Teraz nie można na nie<br />
wejść, bo są za wysokie. Inne lęki wstają o godzinie<br />
siódmej, lęk wysokości przychodzi później.<br />
Tłok kropek, nagromadzenie koparek, ścisk walców,<br />
dźwigów i żwir. Wielkie leje po wykopanych drzewach,<br />
rosnące hałdy po obu stronach próżni. Do środka<br />
przedostaje się masa robotników – pająków, w odblaskowych<br />
kamizelkach, które odstraszają węże. Kawałki<br />
gówna i beton przykleja się im do twarzy. Gdzieś na<br />
obrzeżu, poza wszelkimi domysłami rodzi się pokój.<br />
I pokój za pokojem, kolejny pokój, aż powstanie nasz<br />
nowy Dom.<br />
W trudnym momencie życia, okazuje się, że jeszcze<br />
nic o nim nie wiemy. Przez ozdobną chustę z pawim<br />
okiem, nasączoną wywarem z ziół ściągniętych zza<br />
granicy, też nic nie widać. Dwóch szamanów i kilka<br />
122
starych jak pleśń czarownic rozkłada ręce. Nie chcą<br />
wziąć opłaty – Nie, nie, nie – w żadnym wypadku –<br />
jeden po drugim spluwają odpowiedzi przez złamane<br />
ramię. Mama wraca do domu z zakupami, wyjmuje<br />
z torby owoce, nabiał i nieszczęśliwą minę. Znowu –<br />
mówi – szamani nas zawiedli.<br />
Rozanielony wąż zawisł nad kominem. Szykuje<br />
się druga zmiana, bo jesteśmy nosicielami wirusów<br />
zmęczenia, a przede wszystkim nie ogrania. Jakbym<br />
dostawał w swój najczulszy punkt, cios za ciosem,<br />
śmierć za śmiercią, czarne wdowy manipulacji wnikają<br />
z marszu w mój brzuch. Obity, lub objedzony z<br />
czkawką po raz kolejny, próbuję wygrzebać się z wersalki<br />
tych kartek. A to po drodze, mija mnie złota i<br />
lekka myśl, jak motyl - jednak jesteś, ale jej nie<br />
dogonisz.<br />
Ciężki skobel zwisa mi z warg.<br />
Nowy dzień wciąż trwa jak poranek,<br />
rozchylony, gładki, otwarty na kolejne<br />
propozycje. I przyjdzie czas, że napiję<br />
się świeżo mielonej kawy, przejrzę gazety<br />
i uruchomię wszystkie stacje radiowe<br />
naraz. Wysłucham opinii i nie<br />
sprzeciwię się, nie zadrę z nimi ani<br />
razu, pomyślę o umierającym psie<br />
i dopiję kawę, aż do wybicia czasu<br />
całkowitego wyciszenia.<br />
Potem umrę. Ubiorę się i wyjdę.<br />
Urodzę się na innej pustyni w innym<br />
oka mgnieniu.<br />
Z dumą ginie rzucona w ogień<br />
wyobraźnia, płoną szczapy niewykorzystanych<br />
rozwiązań, świadomość,<br />
że czas się nie cofa<br />
– ognia! Przy okazji płonie też<br />
coś niedobrego – udręka – wyrzuciliśmy<br />
ją z codziennego jadłospisu,<br />
za sprawą wulgarnego<br />
aktu odwagi. Przełamaliśmy<br />
się jak pieczęć i nie wiem na<br />
co zasłużyliśmy, ale z pewnością<br />
na to, żeby iść dalej.<br />
fot. z archiwum Autora<br />
Tędy? – Czy tędy? – po dłuższym zastanowieniu -<br />
pójdziemy tędy.<br />
Czas dojrzewania zmienił mnie od środka. Powyciągał<br />
nogi i ręce, powiększył brzegi ramion i uwypuklił<br />
barki, wypchał klatkę piersiową i rozrósł się tu i ówdzie,<br />
zarażając bakcylem poszukiwań.<br />
była więc pora dziecinna i trudna, pora różowieczorów<br />
i nocy,<br />
zamarzniętej pod śniegiem odwagi i wyobraźni, czas<br />
sennych<br />
koszmarów i polujących hien, czas stygnącej herbaty i<br />
przed wszystkimi wiekami – czas Mamy - czas pór<br />
deszczowych i<br />
zielonego deszczu, czas filozofowania w głowie<br />
kilkulatka,<br />
czas pesymizmu i kompleksów – nadszedł więc czas<br />
Najwyższy<br />
Nocna burza bawiła się okrętami, przewracała je i<br />
stawiała na morze, dalej przepuszczała tylko szczęśliwców,<br />
jakby czyjaś, przeźroczysta i sprawiedliwa ręka<br />
sprawowała nad tym kontrolę. Reszta tonęła, tonęła,<br />
tonęła…<br />
O czwartej piętnaście rano w porcie tego miasta jest<br />
cicho i nie ma śladu życia. Wpływam do zatoki jak<br />
węgorz, wijąc się przy zgaszonym świetle. Czujnie<br />
przyglądam się przyszłości, bawi mnie. Z drugiej strony<br />
brzegi porastają gęste szuwary mgieł i niewiele widać.<br />
Kadłub łodzi zapomniał wioseł i kolebie się bez<br />
przyczyny. Wysokie chmury przewijają stare slajdy, a<br />
silna jesień nad pluskającymi falami unosi w rękach<br />
portowy zapach, bez - życia.<br />
Dyskretnie omijam śpiącego wartownika<br />
i wychodzę na<br />
brzeg. Rozwidlone<br />
promieniście uliczki<br />
łączą się w ciemności,<br />
odsuniętej<br />
o kilkaset lat. Świt<br />
zbiega się z chodnikami<br />
prowadzącymi<br />
w podziemne korytarze.<br />
Prawdopodobnie<br />
dalej, za ostatnią<br />
bramą, za ostatnimi<br />
drzwiami, po odsłonięciu<br />
ostatniej chusty,<br />
kryje się czerń, jak<br />
rozległa, dziwna kraina,<br />
gdzie czasy mieszają się<br />
ze sobą, plączą jak nitki i<br />
przestają mieć znaczenie.<br />
Po drugiej stronie wyspy-<br />
Ktoś, tubylec, przy ogienku<br />
z zapalonej zapałki jednym<br />
uchem nasłuchuje kroków.<br />
Jakby od wieków, tu wciąż<br />
trwało - Wczoraj.<br />
Historia jest cienka i kryje<br />
się w podziemiach. Świętym<br />
wieczorem wychodzi i pełznie chodnikami jak czarna<br />
dżdżownica, ukradkiem, nie spiesząc się. A gdy się<br />
zbliży na długość obciętej ręki, robi - hop – i wskakuje<br />
znikając na zawsze w naszej wspólnej głowie. Zagnieżdża<br />
się podstawowa świadomość, aż ciało dostaje<br />
wstrząsów i raz po raz wybucha nagłymi torsjami.<br />
Dotąd maszerowaliśmy bez przeszkód, największą z<br />
nich postawiła nam historia. Właśnie rozpoczęła się<br />
uliczna łapanka, na kogo popadnie - tego wnętrzności<br />
rozdrażni i zje najdłuższy robal, zakażony wirusem<br />
poszukiwań. I możesz to być ty lub będę to ja. Złapiemy<br />
równowagę, łapmy, zmrużymy oczy, podeprzemy<br />
się aby w końcu powstać i na chwiejnych nogach<br />
sprostać temu czarnemu światłu, które rzuciło cień na<br />
nasze palny, zwinięte dotąd jak długa droga, tuż po<br />
zakręcie. I tak, i tak będzie nieźle.<br />
123
epilog<br />
Życie u boku Statuy Wolności pręży się i w końcu<br />
stało się anonimowe. Życie zajęte nie wychowywaniem,<br />
a życiem, więc anonimowo znikam w tłumie.<br />
Ze złotego piasku pustyni, przeniosłem się na żywe,<br />
ruszające się chodniki. Jest dosyć chłodno, chowam<br />
ręce w kieszeni zakończonego przed kolanami czarnego<br />
płaszcza. Wciąż noszę dłuższe włosy, ktoś napisał,<br />
że są symbolem buntu. Ale nie złożyłem jeszcze<br />
ofiary i żadnej nie żądam. Lubię trwać, nie wyłażąc<br />
przed otoczenie, to moja ostatnia zachowana cecha<br />
kameleona.<br />
Z budynku przy drugorzędnej ulicy, daleko poza<br />
głównymi alejami wydobywa się gęsty dym. Zaczyna<br />
się kocioł, na miejsce w otulinie silnego sygnału koguta<br />
przyjeżdżają dwie brygady straży pożarnej oraz<br />
policja. Myślę, że zapewne wyciągną, w porę ratując<br />
przed pułapką przeznaczenia, kilkoro murzyńskich<br />
dzieci. Zapominam jednak o tym w oka mgnieniu i<br />
idę dalej, stawiając kołnierz wysoko ponad głową.<br />
W końcu idę do swojej pierwszej szkoły, rozpoczynam<br />
dobrowolną edukację, w myśl przysłowia<br />
lepiej późno niż wcale.<br />
słońce zatrzymane na czubkach sosen,<br />
delikatne bruzdy w korze żłobione cieniem<br />
wzlatujących ptaków i wciąż ta<br />
świeża trawa pod stopami. wczesna<br />
wiosna tuż przed szesnastą, stan<br />
uniesienia. równo o szesnastej<br />
rozpoczynały się nasze zajęcia. na<br />
ławkach przed wejściem do uczelni,<br />
dopalaliśmy fajki, rzucaliśmy kipy i<br />
zakręcaliśmy podeszwami. zostawał<br />
tylko maleńki dymek wspomnień, który<br />
za chwilę miał roznieść młody, lekki<br />
wiatr.<br />
Eligiusz Buczyński – rocznik ‘78; wydał<br />
książkę poetycką pt. „Oddechy” (2006),<br />
publikował w Akancie, Bibliotekarzu<br />
Podlaskim oraz na internetowych stronach<br />
Odry, NOP i Cegły, mieszka w Białymstoku.<br />
(…)Kiedy zaś stałem się mężem,<br />
wyzbyłem się tego, co dziecięce.<br />
1 Kor 13; 11<br />
I to jest jasny sens, który w przeźroczystej<br />
wodzie znowu płynie wraz ze słowem.<br />
124
* * *<br />
dla S.<br />
Białko podgrzane tchnieniem - z góry<br />
niby wiadomo: musimy<br />
w końcu. Jak wszyscy.<br />
Dzień pierwszy: umyć, ubrać, wybrać<br />
trumnę. Wieńce, urzędy. Ksiądz.<br />
Krzyczała na sąsiadkę, co w łapciach<br />
wyszła przed dom pytać. Więcej<br />
nie pamięta. Jak i dnia ślubu.<br />
Lustro obustronnie weneckie<br />
hotelowym korytarzem<br />
do okna po oddech<br />
- bankiet trwa –<br />
Jego śmierć była od dawna<br />
jak ta lwica leniwa – stała naprzeciw,<br />
wytwornie czyhała na pożywny kotlet<br />
z białka i kosmicznego pyłu*<br />
Mówią, że lepiej, że wreszcie<br />
nie boli. Tak mówią. Może<br />
źle kocha – ale niechby wciąż.<br />
Do wtorku, do następnej zimy<br />
albo chociaż do jutra – niechby<br />
bolało.<br />
Na drogę dała mu słonia, z trąbą do góry.<br />
Na szczęście. Będą gadać, będą<br />
pamiętać dłużej niż kolor oczu. Co tam...<br />
* T. Konwicki<br />
staruszek bez nogi<br />
wpycha połówkę mocnego<br />
między spierzchnięte wargi<br />
trafia<br />
wzrokiem w ścianę:<br />
kiedyś był tu naprawdę<br />
piękny widok – kilka lat temu<br />
odcięli horyzont<br />
coraz trudniej myśli<br />
przekraczać parawan<br />
wyjeżdżać<br />
wózkiem z klatki<br />
coraz trudniej<br />
zmieścić się<br />
w zatłoczonej przestrzeni<br />
mięsista szarość<br />
wypełnia płuca<br />
i korytarz pełen schodów<br />
kończy się<br />
papieros<br />
dekolt perfekcyjny<br />
makijaż i wysokie obcasy<br />
- upewniam się w roli -<br />
125
nie przemawiają do mnie obrazy realistów<br />
czarno białe fotografie na których jesteś<br />
odwrócony plecami ledwie widoczny<br />
z daleka – te są najwierniejsze<br />
mojej pamięci przeszkadza<br />
kiedy rozpraszasz się w szczegółach<br />
jesteś wtedy śladem<br />
po maszynce do golenia śladem<br />
piwnego spojrzenia zmarszczką<br />
na czole klamrą od paska<br />
przysłaniasz mi siebie<br />
nieostre chwyta się z poruszeniem<br />
Tak jakoś<br />
wódką rozcieńczam wieczory. Od dawna<br />
brakuje nam siebie: Tobie brakuje mnie,<br />
mnie brakuje siebie. Można tak mnożyć<br />
kombinacje braków. Bez końca.<br />
I bez początku: nie dało się go przyłapać.<br />
Przewróceni o kilka rozczarowań<br />
wzajemnością, za którą byśmy wszystko<br />
oddali. Wtedy. Tamto wszystko -<br />
dzisiaj obce. Szczeliny w czasie<br />
pozwalają przylgnąć na krótko.<br />
Biegniemy jednak razem, przez dobrze znane skróty.<br />
Od dawna ślepi, na kolejnych zakrętach<br />
wytracając prędkość,<br />
czasem mocno chwytamy się za ręce. Z przyzwyczajenia.<br />
I z braku innych rąk. Niekiedy nawet jeszcze chcę cię<br />
zerżnąć,<br />
kochanie.<br />
Izabela Fietkiewicz-Paszek - rocznik 1972,<br />
mieszka w Kaliszu, z wykształcenia filolog germanista<br />
i polonista, od 2004 roku pisze wiersze;<br />
publikacje: „Periodyk poetycki”, „Odra”,<br />
„Akant”, ponadto - wygrana w IV Łódzkiej<br />
Nocy Poetów (2006); tytuł „talent miesiąca” w<br />
Salonie Promocji Talentów „Parnas” (II 2007),<br />
strona www: http://alter.net.w.interia.pl/<br />
126
Piotr Binkowski<br />
Na ekranie Alicja. Poza ramami już tylko czary. Lustra<br />
okien szczerzą się kocio do tonących w tapczanie,<br />
naszych rybich oczu. Zapadamy się. Dym może<br />
i dławi, ale idzie się przyzwyczaić. Trochę nam to<br />
chyba zbrzydło, skoro każdy od jakiegoś czasu szukał<br />
nowych.<br />
Drzwi prowadzące na zewnątrz są cienkie, prawie<br />
przezroczyste. Obraz lekko śnieży. Nie mogłem usiedzieć<br />
ani minuty dłużej i wszedłem.<br />
1. do centrum<br />
Na spacerze z Larkinem powietrze też było pełne<br />
fotografii. Do środka trafiłem po trzydziestu dwóch<br />
minutach. Miałem więc jeszcze godzinę. Zastanawiało<br />
mnie, czy zechcesz ze mną usiąść w ogrodzie<br />
z ciężkogłowych róż i nożyc. Nie ma takiego, odpowiadasz<br />
wciąż obecna, który by potrafił zamknąć się<br />
w słowie.<br />
Czas się wlecze, więc z nudów odliczam minuty,<br />
które jeszcze zostały. Po prawej rysują się krzyże kościoła.<br />
Z drugiej chmura wykrzywia ratusz. Niebo<br />
jest szarawe, chodnik brudny, nie ma na czym zawiesić<br />
oka. Oczywiście, Olsztyn. Codziennie wywlekany<br />
na lewą stronę.<br />
Na wszystko jest sposób, więc przez starówkę idę<br />
do parku. Gołębie lądują w fontannie, a saksofon<br />
szarpie ciszę. Pełno ludzi, głównie Niemców. Idąc,<br />
uświadamiam sobie, że nie umiem patrzeć w oczy<br />
tym starym ludziom, wyraźniejszym ode mnie o wiele<br />
kresek. Szukam wtedy innych miejsc. Nie znam<br />
angielskiego, Larkina też biorę w tłumaczeniu.<br />
Wyłapywane zbitki słów brzmią jak miauknięcia.<br />
Wąska uliczka: porozrzucane kocie łby i rybioszare<br />
ości przy śmietnikach sprawiają, że czuję się jak w<br />
kreskówce. Park jest zajęty. Klnąc pod nosem, okrążam<br />
go trzy razy. Ławka wreszcie się zwalnia. Znowu<br />
gołębie, tym razem dziobią wszystko zapalczywie,<br />
rzucają się na każdy okruch. Niebo się mruży, idzie<br />
na deszcz. Powietrze tężeje. Na horyzoncie błyska<br />
się i słychać nerwowy szum. Kolorowi spacerowicze<br />
przeczuwają zbliżającą się ponurość wiatru. Podnoszą<br />
oczy, przechodzą na drugą stronę i znikają.<br />
Robi się pusto. Smuga kaczek kołysze Łyną od niechcenia,<br />
nic sobie robiąc z pogody. Może we mnie<br />
też brakuje człowieka, skoro siedzę wbity w ławkę,<br />
choć powietrzem trzęsie już nie na żarty. Na górze<br />
kocioł. Granat miesza się z brudem. Wszystkie przypadkowe<br />
myśli krzyżują mnie właśnie w tym miejscu,<br />
z którego można się już chyba tylko śmiać. Wszelkie<br />
nawroty mieszczą się w głowie, reszta goi się jak na<br />
psie. Tylko patrzeć co z tego wybuchnie.<br />
2. wietrzenie<br />
Rano, odklejony od snu, od razu przyczepiam się<br />
do byle czego. Na pierwszy gwóźdź wczoraj albo środa<br />
i komórki pełne SMS-ów. Wieczór sprecyzował<br />
się w okolicach skroni. Wreszcie we mnie zapadł.<br />
Nie narzekałem, muzyka amputowała większość<br />
myśli.<br />
Za oknem tyle słońca, że chowam się w łazience.<br />
Głosy w rurach zapewniają, którędy nie warto już<br />
w tym mieście chodzić. Łazienka ma swój urok.<br />
Ściany zbudowane są ze śmiechu, a lustro to w zasadzie<br />
tylko odbicie.<br />
Wszystko już zapomniałem, a pewne numery<br />
i tak siedzą mi w głowie. Rozglądam się i wiem,<br />
okna do wymiany. Szyby są brudne i niewiele<br />
widać. Z powodzeniem można jednak udawać<br />
wzrok przybity do horyzontu albo parę znacznych<br />
objawień.<br />
Jestem u siebie, więc wychodzę. Klamka<br />
szczerzy się jak kocur z Cheshire. Przeskakuję<br />
niebieski płotek. Słońce daje po oczach, aż<br />
białe króliki rozbiegają się we wszystkie możliwe<br />
okoliczności. Na zewnątrz upał wpływa na<br />
twarz i skręca liście, z nieba leje się marmolada,<br />
a koła ptaków szukają cieni większych niż mój.<br />
127
Ktoś w bramie z sykiem zapalił papierosa. Zakręciło<br />
siarką. Buty lgnęły do asfaltu. Smoła wyciekała<br />
ze starych dachów. Z całą pewnością, w piekle jest<br />
tylko o dwa stopnie cieplej. Zero chmur. Tego roku<br />
kwiecień miał w sobie żar w południe i zimny wiatr<br />
wieczorów.<br />
Łaziłem w kółko, kręciły się kolory. Przechodnie wycięci<br />
z klasycznej talii kart przeskakiwali przez pasy,<br />
starając się zatrzymywać tylko na białych. Królowa<br />
kier z przyczajonym wśród brwi zdziwieniem i talią<br />
osy rozdaje ulotki na rogu Piłsudskiego i Kościuszki.<br />
Czas odmawiał współpracy. To przez pogodę nic nie<br />
mogło usiedzieć na miejscu – na pustych parkingach<br />
można było grać w szachy. W końcu poszedłem<br />
nad jezioro, gdzie w wodzie mignęła mi twoja<br />
twarz. Powierzchnia parowała i zajrzałaś mi w oczy<br />
jak dym. To przecież tutaj nieuważnych diabelskie<br />
słońce potrafi spiec na raka. Trzeba ich później chować<br />
w cieniu. W okolicy nie było w związku z<br />
tym nikogo, kto łaskawie mógłby nas uznać<br />
za przedmiot gotowy. I to też problem. Napisałem<br />
ci kiedyś, że wbuduję twoje ręce<br />
między żebra kaloryfera. Nie żartowałem z<br />
tą instalacją.<br />
Swoje igły, dla spokoju sumień, wrzuciliśmy<br />
do jeziora. Tak radził Świetlicki.<br />
3. światła<br />
Te skrzyżowania są szeroko rozpoznane.<br />
Światło dociera tu wszędzie.<br />
Miasto nie ma tajemnic, wszystkie<br />
pasma są zdecydowanie za jasne,<br />
można po nim krążyć długie godziny<br />
i się nie zgubić.<br />
A jednak powodów jest masa. Wystarczy uznać,<br />
że każde zatoczone przez nas koło miało jednak<br />
nitkę, która robiła z niego pętlę. Już to wystarczy<br />
na kilka samobójstw z pasją. Obraz się wykrzywia,<br />
łamią się kąty. Pod kołami zwija się asfalt.<br />
Tak już mam. Nawet ojciec trafił mi się zbyt<br />
płytko pochowany i czasem odzywa się grobowym<br />
głosem, że próbował i nie wyszło. Kanał.<br />
6. obchód<br />
Zrób mi kanapkę, mówisz, z czymkolwiek. A mi<br />
głupio, bo tego akurat nie mam. Lodówka jest pusta,<br />
tylko piwo i margaryna. Piwo oczywiście zostało,<br />
bo nie zniósłbym widoku samej margaryny.<br />
Siedzę i nic nie odpowiadam. Zastanawiam się,<br />
jakie sny ma nietoperz, jeśli przesypia prawie dwadzieścia<br />
godzin w ciągu doby. I jakie szanse miałby<br />
w akademiku?<br />
To prawda, że w straconych pozycjach kochaliśmy<br />
się ostatnio najczęściej i nawet nie wiem, czy<br />
nie jest to cytat z czyjegoś wiersza. Przyszłaś, bo<br />
więcej kobiet nie pamietam. Nie wiem, czy umiałfot.<br />
z archiwum Autora<br />
4. małe piwo<br />
Antykwariat. Schody są tu niebezpiecznie kręte i<br />
nikt nie daje napiwków. Przychodziliśmy często. Piliśmy<br />
zieloną herbatę i pisaliśmy. Czasami zapałką,<br />
którą podpalałaś niebieskiego LM-a, próbowałem<br />
później narysować twój profil.<br />
Któregoś wieczoru na górze siedziało tylko kilka<br />
osób. Zamówiliśmy małe piwo, bo akurat na tyle było<br />
nas wtedy stać. W połowie rozmowy zauważyliśmy<br />
pod stolikiem plecak. Nieduży, ale pełen czegoś. Nie<br />
zajrzeliśmy do środka. Minął może kwadrans, pojawił<br />
się zdyszany chłopak i go zabrał. Do dzisiaj moglibyśmy<br />
zastanawiać się, co w nim było. Dopiliśmy i<br />
wyszliśmy, biedniejsi o tę zakazaną przestrzeń.<br />
Kamienice męczyły perspektywą. Jeszcze ciepły autobus<br />
mruknął na zakręcie. Słońce wyłożyło cienie i<br />
lampy bez emocji to gasły, to zapalały się.<br />
5. zapaść<br />
Wszystko we mnie siadło i siedzi.<br />
Tamta sobota nieoczekiwanie<br />
pękła na dwoje i odtąd mam<br />
cię tylko na wyciągnięcie słowa.<br />
Nie wiem, która. One po prostu<br />
były. Każda wyraźna jak zaduch i<br />
ciężka od znaczeń.<br />
Obudzony w czyimś mieszkaniu,<br />
przelany w swoją pościel. W pokoju<br />
byłem sam. Kątem oka widziałem<br />
szybę, którą wiatr próbował wcisnąć<br />
do środka. To pewnie burza. Grad<br />
wielkości przepiórczych jaj rozbijał się<br />
o parapet. Telewizor błyskał kolejnymi<br />
scenami.<br />
Byle jak najszybciej wcisnąć się w sen.<br />
128
ym za wszystkie szczerze żalować. Patrzysz na mnie,<br />
więc udaję, że się nad czymś zastanawiam. Kucam i<br />
grzebię w lodówce, ale naprawdę zasłaniam ją tylko<br />
plecami. W pamięci notuję sobie, żeby wyrzucić margarynę,<br />
jak tylko wyjdziesz.<br />
Macierzyński zapytał mnie ostatnio, czy żylem chociażby<br />
kilka dni ze świadomoscią, że jedyna kobieta,<br />
którą kocham, sypia z innymi mężczyznami, a później<br />
razem śmieją się z moich wierszy. Domyślam się, że<br />
on też czuje się wszędzie obco jak pies bez obroży.<br />
Wtedy niczego nie da się już obrysować jako swoje.<br />
Czas leci i nic się nie zmienia. Wciąż tu jesteś.<br />
Wypijesz i pójdziesz, chciałoby się powiedzieć, że w<br />
mrok. Częstujesz mnie moim piwem. Odmawiam.<br />
Od jakiegoś czasu jestem zbyt pełen.<br />
Pod paprociami jest już ciemno, więc idziemy do<br />
mnie. W środku jest cicho jak w króliczej norze. Rysujesz<br />
paznokciem ścianę, wszystko wydaje się proste.<br />
Znamy już kontury. Brakuje nam tylko paru wypełnień,<br />
bez wychodzenia za linie. Wyznaczamy sobie<br />
wąskie od-do. Ustalamy minuty. Śmiejemy się, przekreślając<br />
wszystko.<br />
Pojawia się deszcz, szyby wilgotnieją, przez pęknięcia<br />
zaczyna wydobywać się para.<br />
Pytasz, co teraz robię. Patrzę ci w oczy i próbuję sobie<br />
przypomnieć, gdzie podziała się ta nasza bliskość,<br />
jakiej inni nawet z sobą samym i w najbardziej sprzyjających<br />
warunkach nie potrafią zbudować. Może ktoś<br />
pomieszał nam języki. Może same się rozwiązały.<br />
Piotr Binkowski - ur. 1985, student filologii polskiej UWM-u.<br />
Uczestnik Forum Prozatorskiego (www.fp.boo.pl). piotr-binkowski@<br />
o2.pl. Debiut prozatorski.<br />
Wiesz, piwo mnie zmuliło. Pójdę już, możesz resztę<br />
wypić. Mówisz to wszystko, a może jeszcze coś więcej.<br />
Ale zanim zdołam usłyszeć, wychodzisz i zostaję<br />
sam. Beznadziejnie sam, bo margaryna ląduje w koszu<br />
i jest, jakby jej nie było. Kładę się i zwyczajnie gapię w<br />
sufit, bo nawet ona nie jest w stanie mnie wkurwić.<br />
7. redukcja<br />
Zaczyna się tydzień. Wróciłem, więc rozmawiamy.<br />
Zwykle wtedy, gdy nas nie ma, dzieje się wszystko, co<br />
ma znaczenie. Nie tylko nie pytając o pozwolenie, ale<br />
nawet bez jakiegokolwiek znaczenia naszej obecności.<br />
Było więc w czym rzeźbić słowa.<br />
Alejki przyjęły nas bez sprzeciwu. Wszystkie kończyły<br />
się gdzieś w lesie, więc dochodziliśmy tylko do połowy.<br />
Z każdej można było w odpowiednim momencie<br />
zawrócić. Korzystamy z tego i staramy się ogarnąć<br />
jak najwięcej. Nałykać się. Słowa kleją się do warg i<br />
czasami trzeba je wypluwać.<br />
129
Wszystkie prawa zastrzeżone<br />
Najpiękniejsze wiersze miłosne<br />
poprzedzone niezbędnym zrób to sam<br />
o wielu obliczach. zaloguj się<br />
możesz podglądać<br />
w towarzystwie Michała Koterskiego<br />
Kamasutrę. jak pielęgnować i urozmaicać<br />
dojrzewanie uzależnienia i filozofię<br />
popędu w formacie mp3 ulubionego serialu<br />
słowa kluczowe na m<br />
wchodzą do kin<br />
o każdym spektaklu slajdowym<br />
nieoficjalna strona co do uczucia<br />
do ciekawych stron oraz gifów<br />
po perypetiach czekających na nowe posty<br />
<strong>Joanna</strong> Vorbrodt - ur. w 1978. Absolwentka Animacji Społeczno-Kulturalnej (teatr) na Uniwersytecie<br />
Zielonogórskim. Publikowała m.in. w „Migotaniach, Przejaśnieniach”, „Portrecie”, Magazynie<br />
Materiałów Literackich „Cegła”, „ExLIBRIS 43bis”, „Akancie”, kwartalniku kulturalnym „Obok”.<br />
Mieszka w Warszawie.<br />
130
Karol Fryta<br />
Na początku był plakat. W zasadzie bilbord. Nie<br />
wiem dokładnie, jak to się stało, ale Agnieszka wyraźnie<br />
wysyczała mi do ucha<br />
- O! Beksiński.<br />
Sprowokowało mnie to do intensywnego myślenia.<br />
Gdzieś przecież to nazwisko słyszałem, funkcjonowało<br />
w głębinach pamięci. Ba, w połączeniu<br />
z tajemniczym sykiem siiii! miałem już całkowitą<br />
pewność, że za naszymi plecami, obok apteki, musi<br />
stać Osoba Znana. Odwróciłem się. Słońce padało<br />
akurat na północną ścianę budynku, odbijając języki<br />
światła, powodowało, że postać, która tam stała,<br />
wydawała się nienaturalnie wysoka. To by się zgadzało.<br />
Osoba Znana musi być wysoka. Agnieszka<br />
zniknęła we wnętrzu sklepu. Nie namyślałem się<br />
długo i podszedłem do Beksińskiego. Palił śmierdzące<br />
wściekle papierosy. Uśmiechnąłem się miękko<br />
i przepraszająco. Spytałem o autograf.<br />
- Dla kogo? - spytała postać<br />
- Dla Karola Fryty.<br />
Wyraźnie słyszałem, nic nie widząc w intensywnym<br />
świetle, jak Beksiński gryzmoli coś na kartce.<br />
Po chwili, mrużąc oczy, wyciągnąłem dłoń po notatnik.<br />
- Czy mogę uścisnąć panu rękę? - chwyciłem spoconą<br />
dłoń, podziękowałem i odszedłem.<br />
W sklepie Agnieszka wybierała jakieś maści, bo<br />
w jej kąciku ust pojawił się złośliwy zajad, który<br />
swoją czerwienią przyciągał wzrok i natychmiast<br />
odstraszał niczym zakaz wjazdu. Pani w nieśmiertelnym<br />
fartuszku, niestrudzenie wymieniała listę<br />
leków „któreczyniącuda”, by wreszcie zaproponować<br />
maść cynkową. Wyszliśmy na ulicę rozpromienieni.<br />
Agnieszka, bo będzie teraz piękna. Ja, bo<br />
mam autograf Beksińkiego.<br />
- Przecież on nie żyje - skwitowała. - Pokazywałam<br />
tamtą grafikę! - tu wskazała głową, widniejącą<br />
w oddali, reprodukcję obrazu na bilbordzie<br />
Obejrzałem kartkę z notatnika.<br />
„Dla Karola Fryty - Rychu”.<br />
Postanowiliśmy pójść do kina. Rzadko się to<br />
zdarza, bo bilety drogie, ja straciłem kontakt ze<br />
znajomym, który co tydzień w gazecie rozdawał<br />
wejściówki, a Agnieszka straciła pracę. W zasadzie<br />
nigdy jej nie miała, bo trudno nazywać pracą<br />
siedzenie za blatem biurka i mozolne wpisywanie<br />
danych. Ot, zwykła klepanina, którą mogłaby wykonywać<br />
w domu. Szef ucinał to jednak krótkim<br />
„nie”, by po kilku miesiącach dodać kolejne „nie”<br />
odpowiadając na pytanie, czy przedłuży jej umowę.<br />
I tak znaleźliśmy się na ulicy. Agnieszka w roli<br />
spacerowicza i bezrobotnej. Ja, przynajmniej na<br />
razie, w roli spacerowicza.<br />
- Natali Portman - westchnęła patrząc na twarz uśmiechającą<br />
się do nas z plakatu.<br />
Zerknąłem i westchnąłem również.<br />
- No, Natali…<br />
Weszliśmy do przytulnego kina, w którym od progu<br />
uśmiechała się do nas plastikowo-gipsowa Merlin Monroł.<br />
Uśmiechnęliśmy się do niej, pani w kasie uśmiechnęła<br />
się do nas i nawet jakiś młodzieniec w spranej<br />
kurtce o twarzy dekadenta też się do nas uśmiechnął Od<br />
razu zapadliśmy się w wysłużonych fotelach. Ścisnąłem<br />
zwyczajowo dłoń Agnieszki. Natali, jak to Natali. Czarowała<br />
nas uśmiechem, płynęła wręcz po ekranie, a nie<br />
fot. z archiwum Autora<br />
grała. Każde przemyślane ujęcie kamery, miało za zadanie<br />
wyeksponować jej urodę. Zgrabne plecy wywołujące<br />
erotyczne skojarzenia; smukłe wcięcie szyjne mostka,<br />
gdzie zbierają się krople potu po szybkim biegu, wydęte<br />
i pełne usta warte literackich strof; przenikliwe i mądre<br />
oczy, kryjące niesprecyzowaną pewność siebie. Nogi,<br />
które kamera pokazuje od dołu, a my widzowie nabieramy<br />
się, że są długie jak topole. I włosy, lśniące nawet w<br />
sztucznym świetle. Napracowali się także dźwiękowcy,<br />
którzy uwydatnili efemeryczny charakter jej głosu, jego<br />
miękką barwę, delikatny tembr, zmysłowość, która porażała<br />
przy każdej kwestii nawet, gdy z dezaprobatą dla<br />
swojego ekranowego kochanka wymawiała „ju ar fakin<br />
lajer”. Niosła Natali ten film i niosła, a my sącząc Cisowiankę<br />
pragnęliśmy płynąć z nią. Udzieliło się nam<br />
nastoletnie oddanie dla gwiazd filmowych, skrzętnie<br />
wycinanych i wklejanych do zeszytu, udzieliło się bałwochwalstwo<br />
i czołobitność tak charakterystyczna dla<br />
momentu, gdy po przebudzeniu patrzy się na plakat tej<br />
jedynej, wiszącej na ścianie przy drzwiach, lub przyklejonej<br />
do dykty, która zastępuje szybę wybitą przez ojca<br />
w czasie domowej sprzeczki.<br />
- Czy widzisz, że ona w każdej scenie jest bez stanika?<br />
- Widzę, moja droga, widzę.<br />
I tak mijają dwie godziny. Czujemy się rozgoryczeni,<br />
jakby ktoś wyciął z tortu najlepszy kawałek przeznaczony<br />
dla nas.<br />
- Piękna jest.<br />
- No, piękna - odpowiadam, bo nic innego mi nie przy-<br />
131
chodzi do głowy.<br />
Wychodzimy z kina. Na pożegnanie całujemy się<br />
czule.<br />
***<br />
- Uważaj, skurwysynu, jak chodzisz - dolatuje do<br />
mnie zza półprzymkniętej szyby samochodu.<br />
Odwracam głowę i widzę mężczyznę w średnim<br />
wieku, na tyle, na ile pozwala mi sytuacja oceniam, że<br />
dobrze ubranego. Pewnie spieszy się do swojej żony,<br />
która czeka aż przywiezie francuski ser o trudnej do<br />
wymówienia nazwie, bo ona już kupiła wino, założyła<br />
nowy ciuch, czuje się modern łoman, a ja tu powolnym<br />
krokiem tamuję szczęście, które jest tak blisko,<br />
na wyciągnięcie ręki. Nawet ja je czuję. Nie robię nic<br />
tylko przyspieszam kroku, staram się uniknąć wzroku<br />
rozjuszonego kierowcy, znikam szybko za drzwiami<br />
budynku, w którym pracuję.<br />
Jestem cieciem. Do moich obowiązków należy włączenie<br />
alarmu po ludziach, którzy opuszczają budynek.<br />
Pracuję na pół etatu, ale przysługuje mi mundur,<br />
krótkofalówka i pęk kluczy, które nie nadają się do<br />
niczego, bo połowa zamków w budynku została wymieniona.<br />
Zaczynam o piętnastej, kiedy pierwsi pracownicy<br />
„Ruchu” opuszczają firmę. Idę, kłaniam się,<br />
pan mecenas nawet uchyla kaszkietu, rozdaję uśmiechy,<br />
od pana Wiesława dostaję obowiązkowy „Fakt”,<br />
„Superexpress” i „Wyborczą”. O 15.30 robię pierwszy<br />
obchód. Nasłuchuję stukotów, hałasów, moje ucho wyczulone<br />
jest na wszystko. Zakręcam krany, naciskam<br />
klamki, badam, czy wszystko jest w porządku, czy nikt<br />
nie zostawił kota, włączonego komputera, czajnika.<br />
Potem idę do kanciapy wielkości znaczka pocztowego.<br />
Jest wbudowana w specjalną wnękę, która znajduje się<br />
obok głównych drzwi, otwartych do szesnastej, bo zawsze<br />
może ktoś przyjść. W kanciapie mam stolik, na<br />
którym stoi przenośny telewizor (zrzuciliśmy się na<br />
niego we czwórkę), czajnik bezprzewodowy, szafkę, w<br />
której stoi pasta do butów, kawa, herbata i ciepły sweter<br />
(jeden na wszystkich, bo ten nam nie przysługuje<br />
tylko kolegom, którzy pracują w nocnym autobusie)<br />
oraz na wpół krzesło, na wpół fotel. Do godziny 20 leżę<br />
i oglądam telewizję. Potem robię drugi obchód. Mam<br />
dużo czasu. Słońce leży już za widnokręgiem i korytarze<br />
oświetlone są przez rachityczne światło lamp. Jest<br />
upiornie, bo ściany są seledynowe. Filmowa wyobraźnia<br />
podpowiada mi, że zza rogu wyjdzie ktoś w czarnym<br />
płaszczu i plastikowej masce. Ale to tylko cienie<br />
kwiatów poustawianych na korytarzach, poruszanych<br />
leniwie przez wiatr, wpadający przez lufcik. Staram<br />
się urozmaicić obchód, skacząc tylko po wykładzinie.<br />
Jakaś bardzo niewprawna ręka pocięła ją i nierówno<br />
ułożyła. O godzinie 20.30 przychodzi Agnieszka. Kochamy<br />
się na wąskim tapczanie. Nie narzekam. Ona<br />
także. Palimy potem papierosy, w telewizji leci jakiś<br />
chłam. Nie rozmawiamy, bo nie ma o czym, znamy się<br />
jak łyse konie, ona może ze mnie czytać jak z otwartej<br />
książki i na odwrót. Nie przeszkadza mi to. Cieszę się,<br />
że mam z kim posiedzieć. Jej też odpowiada taka sytuacja.<br />
Tylko nie lubię rozmów o pracy. Nie potrafię jej<br />
pomóc. W gniewie mówię różne rzeczy. Zadaję jej ból,<br />
mówiąc „po cholerę wybrałaś takie studia?”. Wówczas<br />
ona robi wielkie oczy, które wypełniają się łzami jak<br />
pusta szklanka wodą. Utulam ją, bo to przecież nie jej<br />
wina.<br />
Agnieszka wychodzi po godzinie 22. Chce wrócić<br />
przed przyjściem ojca. W myślach widzę, jak<br />
wsuwa się pod pierzynę, zapala lampkę, coś czyta.<br />
Ja, po godzinie 22, z kubkiem kawy także czytam.<br />
Następny obchód po północy. Przeglądam gazety,<br />
które zostawił mi pan Wiesław. Lubię „Fakt” za absurd.<br />
Zastanawia mnie, jak ludzie mogą uwierzyć<br />
w to, że buhaj jest gejem lub w opowieść typową<br />
dla nastoletnich rojeń, że gość uderzył łbem w słup<br />
i odtąd widzi nagie kobiety. Poraża mnie dosłowność<br />
tekstów i zdjęcia. Do tej pory mam w pamięci<br />
fotografię wykonaną przez Polaka we wnętrzu<br />
statku kosmicznego. W „Wyborczej” reklama. A na<br />
niej uśmiechnięta Natali… Przerzucam wzrokiem<br />
szpalty, za oknem budynku słyszę zawodzenie karetki.<br />
O, jest nawet omówienie najnowszego filmu.<br />
To ja nie byłem na najnowszym? Czytam. Krytyk<br />
nie pozostawia suchej nitki na filmie, który „jest<br />
miałki i odtwórczy”, zadowoli „najmniej wybrednych”<br />
i „jeśli kariera Portman będzie wyglądała<br />
tak dalej, to, z dobrze zapowiadającej się aktorki<br />
młodego pokolenia, stanie się gwiazdeczką, którą<br />
będziemy podziwiać wkrótce na szklanym ekranie<br />
w serialach długich jak historia chrześcijaństwa”.<br />
Odrzucam na bok dziennik. Zapalam papierosa.<br />
Idę na obchód.<br />
***<br />
Z zamyślenia wyrywa mnie dzwonek do drzwi.<br />
Ktoś wściekle naciska go i puszcza. Kakofonia<br />
dźwięków rozrywa bębenki. Nie mam zamiaru<br />
otwierać, ale wiem, że wizawi jest komenda policji.<br />
Pewnie jakiś furiat, którego zgarnęli albo wypuścili,<br />
wyładowuje teraz swoją złość. Wstaję z<br />
łóżka, dzwonek nieprzerwanie wyje. Podchodzę<br />
do drzwi. Na dworze panuje mrok. Latarnia obok<br />
przystanku nie świeci już parę lat. W zasadzie stoi<br />
jako pomnik upamiętniający niezdarność służb<br />
miejskich. Wyostrzam wzrok. Za szybą, dwa metry<br />
od drzwi, stoi kobieta. W zasadzie Natali Portman.<br />
Serce spływa mi rękawem. Zamykam i otwieram<br />
oczy. Nagle staję się opanowany, bo mimo wszystko<br />
jestem racjonalny. Jakieś łudzące podobieństwo.<br />
Czego chce kobieta? Uchylam drzwi i cedzę.<br />
- Jes?<br />
Ona uśmiecha się tylko, pokazując reklamowe<br />
zęby, splata przed sobą ręce jak ministrant i nic nie<br />
mówi. Zachęcająco kiwam ręką i zapraszam ją do<br />
środka. Zapalam światło i prowadzę do kanciapy.<br />
Natali odzyskuje rezon i zaczyna szybko stukać butami<br />
na granitowej posadzce. Na nogach ma brązowe<br />
czółenka, ubrana jest w jasnoniebieskie dżinsy,<br />
na ramiona zarzuciła ni to marynarkę, ni to kurtkę.<br />
Nie czuję tylko jej zapachu. Czterdziestowatowa<br />
lampka rozświetla kanciapę, ukazując brudne zacieki<br />
na ścianach, nadpalony koc. Trochę zaczynam<br />
się wstydzić. Patrzę za wzrokiem mojego gościa.<br />
Kobieta zerka na czajnik. Brzdąkam niepewny<br />
swoich zdolności językowych.<br />
- Czy napije się pani kawy? – dukam.<br />
Niemo przytakuje. Kiedy woda bulgocze, przyglądamy<br />
się sobie. Widzę dokładnie jej rysy, trochę<br />
zmienione, mniej ostre niż na celuloidowej taśmie.<br />
Dostrzegam drgający ze zdenerwowania podbródek,<br />
rzęsę, która wisi na policzku, nierówno poło-<br />
132
żony tusz, połyskujący na wardze błyszczyk. Szminkę?<br />
Widzę Natali Portman, na kawałku gazety wystającej<br />
zza krzesła, Przerzucam wzrok z wersji papierowej na<br />
wersję cielesną. To ona! Niepewny jak zacząć rozmowę<br />
mówię, że widziałem ostatnio jej film. Pyta, który. Odpowiadam,<br />
że ten, w którym grała z Klajwem Ołenem.<br />
Zdradzam, co mi się podobało, co nie, jakbym widział<br />
to dalej, gdzie są niedociągnięcia. Mówię, że nie podoba<br />
mi się jej rola w „Leonie Zawodowcu”, bo dla mnie<br />
nie do przyjęcia jest tam fabuła: jak młoda dziewczynka<br />
może brać przykład z mordercy?! Tłumaczę, że w „Gorączce”<br />
była świetna, mimo że nikt specjalnie jej nie<br />
znał, a ona nosiła wtedy jeszcze skarpetki zamiast rajstop.<br />
Natalie przytakuje, uśmiecha się, zdawkowo odpowiada;<br />
takich rozmów przeprowadziła tysiące. Pewnie<br />
stonoga złożona z miłośników jej wdzięku i talentu mogłaby<br />
opleść glob z kilkadziesiąt razy. Ale nie przejmuję<br />
się tym. Jutro opowiem o tym spotkaniu każdemu kogo<br />
spotkam. Myślę, żeby pobiec po Agnieszkę, ale nie chcę<br />
tego robić, bo jej ojciec się wkurwi, a i ona nie uwierzy.<br />
„Tak, kochanie, to prawda, piję maksłelhałsa z Natali<br />
Portman, ona zaraz prześpi się na mojej kanapie, bo<br />
rano musi iść dalej. Wiesz, zagubiła się trochę, pomyliła<br />
drogę do hotelu, biedne dziecko, u nas, w Polsce nikt po<br />
angielsku nie gada, więc w akcie desperacji przyszła do<br />
mnie”. I siedzimy tak popijając kawę, zerkam nerwowo<br />
na zegar, bo czas obchodu, bo mimo wszystko czuję, że<br />
mam obowiązki. Mowię o tym Natali, ta niemo przytakuje<br />
głową. Wychodzę. Niemal biegiem obchodzę cały<br />
budynek, przez tylne wyjście dostaję się na parking.<br />
Wszystko gra. Wiatr szeleści w liściach, cień płotu płata<br />
figle, koty karmione przez pracownice „Ruchu” moszczą<br />
się wygodnie na łóżku ze styropianu. Łapię głębokie<br />
oddechy, nerwowo palę.<br />
Śpi. Ułożyła się jak do trumny. Wyprostowane nogi,<br />
ręce wzdłuż ciała, głowa w stronę ściany. Przyglądam<br />
się jej butom, które postawiła obok kanapy. Są wysłużone.<br />
Na cyferblacie zegarka widnieje 2 rano. Za cztery<br />
godziny muszę ją obudzić, bo nie wyobrażam sobie<br />
Mietka, który przychodzi, szczerzy zęby, wyciąga mnie<br />
na zewnątrz i konfidencjonalnie pyta, czy ją posuwałem?<br />
Nie wyobrażam sobie nic w zasadzie, bo jestem<br />
już zmęczony, kawa już nie działa i czuję papier ścierny<br />
pod powiekami. Gnieżdżę się wygodnie w fotelu, wyciągam<br />
nogi, patrzę jeszcze na Natali, która oddycha<br />
miarowo, luźna bluzka odchyla się przy dekolcie i mam<br />
ochotę wstać i zobaczyć, jak wyglądają jej piersi, bo z<br />
dużą dozą prawdopodobieństwa jest bez stanika. No,<br />
ale nie robię tego, bo do końca jestem rycerski. Tak myślę,<br />
zasypiając.<br />
***<br />
Ktoś mnie potrząsa za ramię. Oczy mam jak dwie<br />
szparki wysikane w śniegu. Nie mogę ich otworzyć.<br />
Chyba nie chcę. Potrząsanie staje się coraz bardziej<br />
gwałtowne. Wreszcie dobiega mnie, jak zza ściany, głos<br />
Agnieszki. Prostuję się w fotelu i przez moment nie dociera<br />
do mnie, że to stoi obok moja kobieta w spódnicy<br />
w grochy, na jej twarzy kiełkuje zniecierpliwienie i<br />
gniew.<br />
- Już, już - jęczę wstając.<br />
Strzela niemal każdy mięsień, kość, więzadło. Pod<br />
nogami szeleści gazeta. Zerkam i rejestruję wizerunek<br />
Natali. Patrzę na łóżko. Puste.<br />
- Mieliśmy rano iść do lekarza - mówi z wyrzutem<br />
Agnieszka.<br />
- No, mieliśmy, mieliśmy - przytakuję i czuję, że<br />
zgodziłbym się teraz ze wszystkim.<br />
- Zaspałeś.<br />
- Zaspałem.<br />
Gdzie ona się u licha podziała? 6:30. Idę do umywalki.<br />
Agnieszka ustępuje w drzwiach miejsca.<br />
Wracam. Widzę odciśniętą postać na kocu, widzę<br />
też dwa kubki. Patrzę na lustro z przybitymi doń<br />
zwłokami muszek i komarów. Nie poznaję siebie.<br />
Jak mawia Agnieszka: „W pewnym wieku noc zaczyna<br />
odciskać na twarzy swoje ślady”. Moje są<br />
całkiem prozaiczne. Wyglądają jak dziury po obcasach.<br />
***<br />
Czekam trochę zniecierpliwiony aż wyjdzie z<br />
gabinetu. Trochę to dziwne, ale w poczekalni ginekologicznej<br />
wywieszono plansze „jak dbać o higienę<br />
zębów?” Zawsze myślałem, że zastanę tam<br />
informacje o antykoncepcji, rady co robić, żeby nie<br />
zrobić, jak kochać i być kochanym itp. Moją uwagę<br />
przykuwają kobiety nabrzmiałe jak winogrona,<br />
siedzące na krzesłach. W różnych stadiach ciąży.<br />
Mam wrażenie, że przewiercają mnie na wylot. U<br />
jednych widzę czułość na twarzy. Szczęśliwych w<br />
życiu, które akceptują mnie jako ojca dziecka tej,<br />
która zniknęła kilka minut temu za drzwiami gabinetu.<br />
U innych zaś wrogość, to te mniej szczęśliwe,<br />
których ciąża zastała w najmniej odpowiednim<br />
momencie. Pod ich wzrokiem spinam się i prostuję.<br />
Z uwagą studiuję choroby zębów i przypomina<br />
mi się, co mówiła matka, kiedy musiała sobie<br />
zrobić sztuczną szczękę. W ciąży ponoć osłabia<br />
się kościec. Zęby również. Nie wiem, czy to prawda,<br />
ale rodzicielka umiejętnie wzbudziła we mnie<br />
poczucie winy, obarczając stratą zębów. Wreszcie<br />
Agnieszka wychodzi i jest niemal teatralnie, bo powoli<br />
dozuje napięcie. Odwraca się szybko, ledwie<br />
naciska klamkę, zamykając drzwi. Próbuję wyczytać<br />
coś z jej twarzy. Niespecjalnie mi się to udaje.<br />
Robię się nerwowy. Wychodzimy z przychodni,<br />
gorące powietrze uderza nas w twarz, roześmiana<br />
ulica krępuje swoim hałasem.<br />
- I? - pytam niby obojętnie.<br />
- Nie będzie dziecka. – Agnieszka patrzy na mnie<br />
w skupieniu – Powiedz...<br />
- Tak?<br />
- Ale wciąż jestem dla ciebie najważniejsza?<br />
- Jesteś najważniejsza.<br />
Karol Fryta, w 1978 r. w Łodzi, redaktor pisma kulturalnego<br />
„zoopa” (2002-2004), mieszka w Olsztynie.<br />
133
Tomek Klarecki<br />
rigor mortis<br />
Tomek Klarecki - raczej prozaik niż poeta, niemniej czasami obrazki życia<br />
utrwala w wierszu. Niegdyś pisał podręczniki bankowości. W 2001 roku<br />
popełnił pierwszy artykuł dla szerokiego kręgu odbiorców, w 2003 pierwsze<br />
opowiadanie, w 2004 - pierwszy wiersz. Ma na koncie nagrody literackie za<br />
poezję i prozę. Szczyci się trzeźwym spojrzeniem, na świat choć nie zawsze<br />
pozostaje trzeźwy. Fascynują go kobiety i Big Bang; nie ustaje w poszukiwaniu<br />
związku między tymi dwoma zjawiskami. Często zmienia miejsce<br />
zamieszkania. Wędruje, pływa, hoduje labilne emocjonalnie koty. Razem z<br />
Izą Smolarek autor kryminału „Wilk i... śmierć bankiera”.<br />
czekam<br />
nicość jest w siedmioraczej ciąży a ja ojcem<br />
bachory będą świecić oczodołami<br />
wpełzać na kolana wyjadać chęć z piersi<br />
nie odepchnę ich przecież piórem<br />
nie zatrzymam się tutaj nie odpocznę<br />
czekam<br />
może otrzymam wieść o katastrofie<br />
lub dalekiej śmierci (tamci mają jeszcze gorzej) i myśl nowa<br />
sprężysta przyjdzie mi do głowy wyszarpie mnie z letargu<br />
wstać to nie problem lecz co dalej tyle możliwości<br />
cofam się nie wyciągam palców<br />
czekam<br />
mam zbyt słabe ramiona płuca puchną gdy się podciągam<br />
spadam to zgodne z prawami fizyki<br />
wychodzę przed dom kot nie mruczy na powitanie<br />
sąsiad ponuro mija furtkę<br />
czekam<br />
zegar połyka mnie cicho<br />
sztuczne ognie<br />
to się stało o wpół do drugiej<br />
kolorowe światła przed oczyma<br />
wzrok słuch i węch wilkołaka<br />
oddech nigdy mi tak nie smakował<br />
z plastykową butelką w dłoni<br />
opierałem się o molekuły tlenu<br />
kukułka zasnęła nad cyframi<br />
a ja tanecznie nieruchomo<br />
powiesiłem się nad wejściem<br />
mówiąc obcemu Witaj przyjacielu<br />
wilgotne dłonie splątane z udami<br />
zespolone cnotliwie śliną<br />
rozłożyliśmy na dywanie<br />
tylko czarny spał na materacu<br />
dzień pojawił się nieproszony<br />
bez rozsądku<br />
za to z muzyką<br />
134 134
Marek Parulski<br />
Oba prezentowane w tym miejscu teksty za punkt<br />
wyjścia obrały Oświecenie. Michał Drózd poszukuje<br />
w nim, za Adornem i Horkheimerem, naturalnego<br />
ojca nowoczesności, z jej oryginalnymi formami<br />
przemocy intelektualnej, ekonomicznej, społecznej<br />
i psychologicznej. Marek Jędrasik kroczy za de Sadeem,<br />
widząc w nim prekursora nie tylko Nietzschego,<br />
ale i postmodernizmu oraz kogoś, kto poddał bezprecedensowej<br />
dekonstrukcji oświeceniowe bożyszcza.<br />
Literatura pełniłaby tu rolę najwyższej formy retoryki,<br />
na terenie której daje się „powiedzieć wszystko”<br />
zachowując zarazem maksymalną dyskrecję. Przemoc<br />
byłaby natomiast jednym z tropów kryptojęzykowej<br />
filozoficznej strategii. Czy jest to ten rodzaj dyskrecji,<br />
do której powrotu zachęca kulturę współczesną Michał<br />
Drózd? Tylko w pewnym stopniu, tylko w pewnym<br />
sensie. Rozum, umysł, wiedza to wedle Jędrasika<br />
nieuprawnione byty językowe, jego (języka) hipostazy<br />
i absolutyzacje. Wynik praktyk wychowawczo-językowych<br />
wspólnot odpowiedzialnych za tworzenie<br />
podmiotu moralno-kulturowego. Ich detronizacja<br />
stanowi niezbędny element demontażu rudymentów<br />
oświeceniowej budowli. Pakt jasności, używając określenia<br />
Baudrillarda, stał się zatem punktem odniesienia<br />
dla refleksji obu autorów.<br />
Wedle pierwszego z nich „kalkulujący rozum opuścił<br />
swój żywioł krytycyzmu i stał się prostą afirmacją”,<br />
(wstąpił na służbę istniejącej rzeczywistości).<br />
Zdefiniował tym samym wszystkie nowoczesne formy<br />
zniewolenia i ubezwłasnowolnienia. Śmierć krytyki<br />
(samospełnione poznanie ustawiło wszystkie kategorie<br />
rzeczywistości w niekończącym się jałowym obiegu<br />
martwych znaków; przykładem współczesna reklama<br />
zasysająca w pustce semantycznej dawne mity, symbole<br />
i figury kultury) rzuca współczesną jednostkę na<br />
pastwę bezalternatywnego „systemu jak wzrokiem<br />
sięgnąć”. W utowarowieniu myśli, idei, kultur, stylów<br />
egzystencji, tożsamości, życia samego i ludzkiej<br />
jednostki można dopatrzyć się immanentnych cech<br />
„oświeceniowego projektu”.<br />
Ponowoczesny kulturowy kapitalizm byłbyż egzemplifikacją<br />
sadycznej „powszechnej prostytucji<br />
jestestw”? Jędrasik poddaje procedurze jasności samą<br />
jasność oświeceniowego rozumu instrumentalnego z<br />
jego roszczeniami do absolutu. Proponuje nam swoisty<br />
sposób dokończenia dzieła Rewolucji Francuskiej,<br />
sugerując nie wprost paradoksalną strategię postępowania,<br />
opartą na wykonaniu „ataku na Bastylię”... bez<br />
wykonania takiego ataku. Ruch, akt, w tym wszelka krytyka,<br />
to stereotypowe figury retoryczne systemu, które<br />
należy odrzucić, a właściwie odwrócić. Rewersem summa<br />
mobile dowolnego systemu byłaby apatia, zdaje się<br />
podpowiadać nam Marek Jędrasik. Rzeczywiste elity,<br />
których domeną jest apatia, konstruują swoje wspólnoty<br />
(silnych i słabych) i ich podstawowy mechanizm<br />
– podmiot jako taki – na przymusie komunikacyjnym.<br />
Ko-<br />
munikacja<br />
z innymi jest<br />
horyzontem podmiotu i wspólnoty, którą on wyraża.<br />
Gdy odrzucimy sztafaż historyczno-literacki, za<br />
pomocą którego przemawia do nas Marek Jędrasik,<br />
wyjdziemy poza sadyczną przypowieść i anegdotę<br />
– uzyskamy dość klarowny obraz relacji pomiędzy<br />
wspólnotą, językiem, ideologią i zaangażowaniem, jakie<br />
one wytwarzają. Jego tekst wpisuje się co prawda w<br />
tradycję, wcale nie tak bogatą, filozoficznej interpretacji<br />
dzieła Markiza de Sade, podając być może zresztą<br />
bardziej konsekwentny i pełny zarys jego systemu<br />
niż uczynił to niegdyś Pierre Klossowski. Tytuł tekstu<br />
ironicznie parafrazuje tytuły niektórych rozdziałów<br />
znanego zbioru esejów Francuza. W tej sytuacji zachęcam<br />
do lektury dwutorowej, w której jeden z tropów,<br />
odnajdując w tekście „właściwym” „tekst inny”,<br />
zaprowadzi nas wprost do kondycji ponowoczesnej i<br />
idei podmiotu komunikacyjnego. Idea ta wypełniła<br />
współczesną treścią proces, który nazwaliśmy kiedyś<br />
śmiercią podmiotu (klasycznego).<br />
Nie tylko poszczególne kultury, ale i epoki wytwarzają<br />
swój podmiot, jako zasadę przymusu komunikacyjnego<br />
dla wspólnot, które konstruują. Tutaj być może<br />
znajdziemy remedium na zasadzkę, jaką zastawiła na<br />
nas współczesność. Marek Jędrasik namawia nas do<br />
czegoś w rodzaju buntu komunikacyjnego, odmowy<br />
komunikacji. Czyn quasi-prometejski – masy, by pokonać<br />
instrumentalizm, który je ogranicza i określa,<br />
muszą wykraść elitom zasadę apatii komunikacji.<br />
Niezbędne będzie przy tym porzucenie towarzyszącego<br />
takiemu zerwaniu lęku, który pojawia się za sprawą<br />
stojących na straży obowiązujących dyskursów sankcji<br />
metafizycznych, socjologicznych i psychologicznych.<br />
Jednakże może właśnie w taki sposób zmuszeni jesteśmy<br />
dzisiaj, jak to sformułował na końcu swojego<br />
tekstu Michał Drózd – „wziąć odpowiedzialność za<br />
własne istnienie”. Bez totalnego wycofywania się na<br />
pozycje politycznego, filozoficznego czy kulturowego<br />
konserwatyzmu (neokonserwatyzmu) ani nie popadając<br />
w nowoczesne nihilistyczne błędne koło. Postawa<br />
taka nie musi wcale oznaczać ostatecznego zerwania<br />
z solidaryzmem i wspólnotowością, raczej otwiera horyzonty<br />
dla „nowej niespisanej umowy społecznej”.<br />
Postacie przemocy każdorazowo wychodzą wprost<br />
z wyobraźni i praktyk, w jakie wyposażyła nas nasza<br />
kultura i język. Ten ich względny charakter pozwala<br />
je zawsze w refleksji przekroczyć. Trzeba jedynie, każdorazowo<br />
odmiennie, w odniesieniu do danego czasu<br />
i jego diktum, poddać filozoficznej demistyfikacji ich<br />
właściwe, aktualne residuum. Dziś jest nim komunikacja<br />
z właściwymi jej – procederem szantażu oraz<br />
przemocą komunikacyjną.<br />
135
Michał Drózd<br />
„Świat jawi się teraz jako przedmiot,<br />
atakowany przez rachujące myślenie,<br />
któremu nic już nie ma się oprzeć”.<br />
(Martin Heidegger, Wyzwolenie)<br />
Rzeczywistość, w której twór ludzki zwraca<br />
się przeciwko swemu sprawcy, świat, w którym to, co<br />
miało służyć społeczeństwu, staje się przyczyną jego<br />
degradacji, czasy, w których poszukiwać źródeł myśli<br />
humanistycznej można już tylko w przestrzeni zdehumanizowanej,<br />
tam, gdzie nie sięgają wszechwładne<br />
wpływy przemysłu kulturalnego. Oto spadek oświeceniowej<br />
reformy poznania. Krytyka współczesności dokonana<br />
przez Teodora Adorno i Maxa Horkheimera<br />
to, między innymi, krytyka myślenia, myślenia w duchu<br />
oświecenia. To właśnie dzięki oświeceniowemu<br />
postępowi, który w rezultacie przerodził się w regres,<br />
„życie publiczne osiągnęło stan, w którym myśl nieuchronnie<br />
staje się towarem, a język jego reklamą”<br />
(M. Horkheimer, T. Adorno, Dialektyka Oświecenia,<br />
Wydawnictwo IFIS PAN, Warszawa 1994, s. 11).<br />
W momencie, gdy kalkulujący rozum w swym nieustannym<br />
postępie, bezkompromisowym opisie rzeczywistości,<br />
osiągnął swój cel - stał się dominującym<br />
wzorcem, opuszcza swój żywioł krytycyzmu i staje się<br />
prostą afirmacją, nie chce już poznawać, odkrywać,<br />
przekształcać, kreować, lecz zatrzymuje się w miejscu,<br />
nieruchomieje, „wstępuje na służbę istniejącej<br />
rzeczywistości”. Oświecenie, które „wyraża rzeczywisty<br />
ruch społeczeństwa mieszczańskiego jako całości<br />
w aspekcie jego idei ucieleśnionej w osobach i instytucjach”<br />
(Tamże, s. 14) rezygnuje z autonomiczności<br />
swego namysłu i zaprzedaje się w służbę instytucjom,<br />
które miały być gwarantem jego rozwoju, samodoskonalenia,<br />
ciągłego poszerzania zakresu, niczym<br />
nieskrępowanej wolności ludzkiego działania. To właśnie<br />
te instytucje, w które myślenie to jest wplecione,<br />
mają w sobie ów „wsteczny moment”, zalążek regresu,<br />
samoograniczenia, powrotu do mitu, od którego tak<br />
bardzo rachujące poznanie pragnęło uciec. W ten<br />
sposób oświecenie stało się źródłem własnego upadku,<br />
w ucieleśnieniu własnych idei znalazło źródło destrukcji,<br />
stworzyło aparat nacisku i zniewolenia tych,<br />
którym miało służyć.<br />
Kult faktu, matematyzacja nauk, pojęcie jasności,<br />
dawno już przestały być kryteriami prawdy, przemieniły<br />
się w ideologię, każącą stereotypowo przyjmować<br />
wszelkie doświadczenie, odrzucając wszystko to, co<br />
choć w niewielkim stopniu odbiega od ustalonych<br />
norm i prawideł, nie przystaje do dawno już<br />
zużytych kategorii. Oświecona myśl chce za<br />
wszelką cenę sprawować władzę nad rzeczywistością<br />
- zanim jeszcze ją pozna, zna już swój<br />
werdykt. Pełne podporządkowanie się regule<br />
powtarzalności, każe nam ignorować to, co nie<br />
standardowe, co nie przystaje do seryjności zjawisk,<br />
wykraczając poza nie, gwałci niezmienne<br />
prawa, tym samym musi zostać zmarginalizowane,<br />
umieszczone na indeksie, jako myśl wywrotowa,<br />
skażona mitem budząca strach niewiedzy.<br />
A przecież oświecenie miało usunąć lęk przed<br />
rzeczywistością, odsłonić nieznane. W rezultacie<br />
zamiast odsłaniać zakryło wszystko to, co transcendentne<br />
wobec systemu, delikatnej sieci, plątaniny<br />
twierdzeń, wzajemnie warunkujących się<br />
układów i dziedzin nauki. Pełna immanencja myśli<br />
oddaliła nas od rzeczy, narzucając im uniwersalne<br />
tabu. „Nic już nie może być na zewnątrz, bo<br />
samo tylko wyobrażenie czegoś zewnętrznego jest<br />
właściwym źródłem strachu” (Tamże, s. 32). Aby<br />
zachować ład i porządek, spokój społeczny, należy<br />
bezwzględnie tępić wszelkie zabobony tego, co<br />
niepoznawalne, transcendentne, czyniąc wszystko<br />
zrozumiałym, immanentnym, skrojonym na miarę<br />
społeczną, a więc bezpiecznym.<br />
W chwili, gdy myślenie „urzeczowia się w samoistnie<br />
przebiegający, automatyczny proces, skwapliwie<br />
upodabniając się do maszyny, którą samo<br />
wytwarza, aby ta mogła je ostatecznie zastąpić”<br />
(Tamże, s. 41), stając się tym samym narzędziem<br />
nacisku i zniewolenia człowieka. Los poddanego<br />
czeka już nie tylko naukowca, artystę, czy konsumenta,<br />
lecz każdego obywatela, każdą jednostkę<br />
aktywnie uczestniczącą w życiu społecznym. Należy<br />
prześledzić jak deprawacja myślenia, które z impetem<br />
tyrana spada na poznawaną rzeczywistość,<br />
dotyka stosunki społeczne, zarażając już nie tylko<br />
podmiot poznający, lecz także jednostkę społeczną<br />
– w jaki sposób pełne podporządkowanie rachującego<br />
rozumu wobec nieubłaganych faktów, rodząca<br />
mit rzeczywistości danej raz na zawsze skwapliwość<br />
w śledzeniu regularności pustoszy człowieka jako<br />
indywiduum? Dominacja nowożytnego podmiotu<br />
wobec poznawanej rzeczywistości, która w efekcie<br />
przerodziła się w podległość myślenia w stosunku<br />
do raz już odkrytego porządku świata, wyraża stosunki<br />
zniewolenia, jakie panują między jednostką a<br />
społeczeństwem. Tak jak rozum oddał się w posiadanie<br />
poznawanym faktom, tak zachowanie każdego<br />
obywatela wyrażać może już tylko ogólnie akceptowaną<br />
tendencję aprobowania panujących relacji spo-<br />
136
łecznych. Wszakże nie można zapominać o słowach<br />
Adorna oraz Horkheimera: „Za panowanie człowiek<br />
płaci nie tylko wyobcowaniem od przedmiotów, nad<br />
którymi panuje: wraz z urzeczowieniem ducha zaczarowane<br />
zostały także stosunki samych ludzi”(Tamże,<br />
s. 44). Ślepa władza niezmiennego, raz już określonego<br />
bytu sankcjonuje ruch myśli, ale także nie pozwala na<br />
jakiekolwiek odstępstwo od reguł życia, od tej chwili<br />
rozum w pełni podporządkowuje się wytycznym bezpośredniej<br />
naoczności faktu, jednostka zaś ślepo wierzy<br />
instytucjom i prawom społecznym, jakakolwiek<br />
forma nieposłuszeństwa staje się nie do pomyślenia.<br />
Ubezwłasnowolniony człowiek z bezradnością dziecka<br />
staje przed zastaną rzeczywistością, wobec której<br />
nie ma już żadnych podejrzeń, ochoczo i z ufnością<br />
poddając się przemocy zwanej koniecznością, gloryfikuje<br />
ład, bezwiednie powielając to, co dane - staje się<br />
prawdziwym dzieckiem swojego narodu i czasów. Tak<br />
dalece upodabnia się do swych współobywateli, tracąc<br />
wszelkie znamiona indywidualności, staje się istotą<br />
gatunkową, uosabiając w sobie cechy ogólnospołeczne,<br />
degraduje siebie do rozmiarów bezwymiarowego<br />
punktu, styku wielokierunkowych prądów, wypadkowej<br />
sił, skłonności i mód. W momencie gdy przetniemy<br />
owe linie - stracimy człowieka. Skoro nie ma w nas<br />
nic więcej prócz tego, co przynoszą ze sobą kolejne<br />
pasma obiegu społecznych tendencji, sprzeciw wobec<br />
tworzących nas strumieni wpływów jest jednoznaczny<br />
z destrukcją nas samych.<br />
Powolna utrata podmiotowości najdobitniej wyraża<br />
się w dwóch tendencjach: w niemożliwości bezpośredniego<br />
dotarcia w poznaniu do człowieka oraz w<br />
całkowitej degradacji i wyjałowieniu sfery jego życia<br />
wewnętrznego. Pierwsza z nich jest wynikiem obiektywizacji<br />
i uprzedmiotowienia przyrody. Pozwoliło to<br />
oświeconej myśli zamknąć zmienną i nieprzewidywalną<br />
rzeczywistość w ramy stałych, ponadczasowych<br />
praw. Co z kolei umożliwiło pełniejsze, efektywniejsze<br />
opanowanie i podporządkowanie przyrody. Jednak<br />
niepohamowany postęp rachującego rozumu poszedł<br />
znacznie dalej – uprzedmiotowił także człowieka.<br />
Poznanie obiektywnej natury ludzkiej (skwapliwie<br />
badanej i rejestrowanej przez zastępy biologów, socjologów<br />
i psychologów) umożliwiło nam jeszcze<br />
lepsze poznanie procesów zachodzących w nas samych.<br />
Doprowadziło to jednocześnie do całkowitego<br />
przesłonięcia subiektywności - tego, co indywidualne<br />
i osobnicze. Nieuchwytna całość, abstrakcyjne pojęcie<br />
niepodzielnie zapanowało nad tym, co jednostkowe -<br />
nad urzeczowioną świadomością, wyznaczając jej byt,<br />
strukturę i wartość.<br />
Utrzymujące się panowanie przy wsparciu aparatury<br />
technicznej i pełnym nas od niej uzależnieniu, powoduje<br />
wymarcie fantazji, słabsze staje się wszelkie<br />
doznawanie, zmysłowość wygasa, nagie, faktyczne istnienie<br />
staje się jedyną, dostępną nam rzeczywistością.<br />
Sens nie tkwi już w ukryciu, poza tym co widzialne<br />
nie ma już nic, „dzisiejszy regres mas polega na niezdolności<br />
do usłyszenia na własne uszy rzeczy niesłyszalnych,<br />
do dotykania własnymi rękoma rzeczy nieuchwytnych<br />
– jest nową postacią zaślepienia”(Tamże,<br />
s. 53). Człowiek poznany w swych najgłębszych warstwach<br />
jawi się teraz jako w pełni przewidywalny mechanizm,<br />
rozpada się na zbiór procesów i funkcji jakie<br />
się w nim rozgrywają. Im więcej stosuje się w jego poznaniu<br />
narzędzi i metod opisu nauk przyrodniczych,<br />
tym bardziej zatraca się on w przyrodzie, zlewając się<br />
z nią, staje się jej bezwładnym elementem. W ten<br />
sposób stajemy się samym sobie całkowicie obcy, jako<br />
elementy przyrody tracimy wszystko to, co stanowiło<br />
o niepowtarzalności i swoistości naszego istnienia.<br />
Te sama prawidła rządzą jednostką i naturą, zatem<br />
gwałt zadany przyrodzie z powodzeniem skierowany<br />
zostać może w stronę własnego „ja”. Podmiotowość<br />
w imię możliwości poznania (dorównującej skutecznością<br />
naukom przyrodniczym) rezygnuje ze swej<br />
autonomiczności, degradując siebie, otwiera możliwość<br />
traktowania innych jako przedmioty. Zezwala na<br />
przemoc w imię postępu. Podmiot traci swą przewagę<br />
nad przedmiotowością, redukując siebie do wyniku<br />
działalności praw, zezwala jednocześnie na świadome<br />
ingerowanie we własne życie, podporządkowanie go<br />
zewnętrznym wpływom.<br />
Wirus rachowania w myśleniu deprecjonuje nie<br />
tylko nasze poznanie, jednocześnie wyniszcza nas<br />
samych. Proces degradacji życia jednostki do funkcji<br />
biologicznych, realizacji zadań społecznych, jest<br />
nie tylko problemem poznania człowieka, lecz także<br />
diagnozą stanu jego wewnętrznego istnienia. „Wyjałowiona”<br />
przez cenzurę przestrzeń społeczna niszczy<br />
w konformistycznym człowieku ostatnią myśl o nieposłuszeństwie.<br />
Na takim gruncie z łatwością plenić<br />
się może „polityczne szaleństwo”. Człowiek pozbawiony<br />
w swym myśleniu krytycyzmu i samodzielności<br />
z łatwością poddaje się wszelkim ideologiom, zaczyna<br />
utożsamiać się z przemocą, która go stworzyła, „wychowany<br />
z pomocą gwałtu, kanalizuje własną agresję,<br />
identyfikując się z gwałtem, aby ją przekazać dalej i<br />
w ten sposób się jej pozbyć”(T. Adorno, Dialektyka<br />
Negatywna, BWF PWN, Warszawa 1994, s. 472).<br />
Konformizm rodzi niemoc, następnie identyfikacje,<br />
w końcu przeradza się w czystą przemoc. Jako dobrzy<br />
obywatele, wierni wyznawcy dekalogu panujących<br />
praw, gotowi jesteśmy egzekwować je ze zdwojoną<br />
siłą, w imię ambicji, oraz dobra społeczeństwa, nawracać<br />
niewiernych, siłą naginać ich na modłę naszej<br />
(wewnętrznej już) poprawności.<br />
Instytucjami, na których zasadzać się ma zniewolona<br />
myśl, są zarówno wielkie centra handlowe, fabryki,<br />
biura, instytuty fizyki i biologii, jak i teatry, kina<br />
czy sale koncertowe. Te ostatnie w sposób szczególny<br />
ukazują rezultat działania oświeconej myśli wobec<br />
niesfornej rzeczywistości, na którą ta nałożyć chce<br />
gorset zracjonalizowanego, wyważonego i przeliczalnego<br />
języka, wszystko inne pozostawiając pod zasłoną<br />
irracjonalnego tabu. Sztuka okazuje się szczególnie<br />
dramatycznym polem zniewolenia. To, co zawsze starało<br />
się być poza systemem ogólnie przyjętych reguł,<br />
sprzeciwiało się im, ciągle próbowało konfrontować<br />
się z rzeczywistością, samo staje się elementem świetnie<br />
prosperującego mechanizmu. Celem w sztuce już<br />
dawno przestało być wzbogacające odbiorcę doświadczenie<br />
estetyczne. Jedyne, co pozostaje na jej polu, to<br />
ideologia praw ekonomii, jakimi kieruje się twórca, a<br />
137
w zasadzie producent, gdy z inżynierską precyzją projektuje<br />
to, co niegdyś nazwać można było dziełem sztuki, a<br />
co dziś należałoby określić mianem produktu szczególnego<br />
rodzaju zorganizowanej, seryjnej produkcji. Przemysł<br />
kulturalny, bo o nim jest tu mowa, ukazuje nam<br />
mechanizm upadku myśli oświecenia. Oświecenia,<br />
które chcąc wyjaśnić niezrozumiałe, uczyniło je nie<br />
tylko niezrozumiałym jeszcze bardziej, ale odwróciło<br />
od niego swój wzrok, czyniąc nieważnym, niepotrzebnym,<br />
wręcz niebezpiecznym. A gdy już zakryło<br />
wszystko to, co nieregularne, tajemnicze, czyniąc<br />
świat uporządkowanym układem, w którym wszystko<br />
jest już wypowiedziane, nie ma już żadnej tajemnicy,<br />
gdzie obok niezmiennych praw fizyki,<br />
rządzą równie niezłomne zasady ekonomii, czyniąc<br />
ze społeczeństwa sprawnie działający mechanizm,<br />
którego elementami są producenci i konsumenci,<br />
niegdyś twórcy i odbiorcy, odkrywcy i pytający,<br />
pozostało jedynie upewniać siebie i innych,<br />
wciąż bez końca, uwieczniając zastany porządek<br />
jako jedyny, najlepszy, dławiąc jednocześnie każdy<br />
zalążek odmienności, która może jedynie zakłócić<br />
wydajność naszej wspólnej pracy. Afirmacja<br />
rzeczywistości jest zarazem afirmacją instytucji,<br />
zastygłych stosunków społecznych, jest kultem<br />
niezmiennego mitu teraźniejszości. Współczesna<br />
kultura w wyniku rozwoju środków komunikacji,<br />
łatwości dostępu do setek tysięcy ludzi, ogromnej<br />
sugestywności swych środków przekazu, łatwości w<br />
kreowaniu świadomości, w poczuciu nieustannej zabawy,<br />
stała się aparatem, instytucją, której jedynym<br />
celem stało się: nic nie zmieniać.<br />
Utrzymać status quo, oto hasło przemysłu kulturalnego.<br />
Po co zmieniać cokolwiek, skoro i bez tego „każdy<br />
może być taki jak wszechpotężne społeczeństwo,<br />
każdy może być szczęśliwy, jeżeli tylko podda się, położy<br />
plackiem, wyrzeknie roszczeń do szczęścia” (Dialektyka<br />
Oświecenia, s. 174). Tak jak myśl poszukująca staje<br />
się myślą afirmującą, scalającą to, co jest, tak jak jest - bo<br />
przecież jest dobrze, tak przemysł kulturalny afirmuje, scala<br />
zastany porządek jako najlepszy z możliwych. W świecie,<br />
gdzie wszystko zostało już powiedziane i odkryte, gdzie indywidua<br />
nie są indywiduami, lecz punktami przecięcia linii<br />
ogólnych tendencji, kultura ma na celu utrzymać jednostkę<br />
w przekonaniu o własnej niepowtarzalności, oryginalności<br />
jej życia i pracy. Uderzająca jednomyślność gustów i potrzeb<br />
klientów podsycana przez przemysł produkujący „kulturę”<br />
pod rządami monopolu kapitału, są wyrazem jednowymiarowej,<br />
powtarzalnej i schematycznej produkcji towaru zwanego<br />
sztuką, noszącej to samo znamię, pracy samego konsumenta,<br />
wreszcie zunifikowanych wartości oferowanych przez produkty<br />
rynku. Potrzeby jednostki nie są już jej potrzebami,<br />
lecz jedynie ich projekcjami, narzucanymi, pomnażanymi, a<br />
następnie zaspakajanymi przez sam przemysł. Wolny wybór<br />
towaru, jakiego dokonuje konsument, jest w rzeczywistości<br />
skwapliwie przygotowaną, z góry ustaloną i przewidzianą<br />
manipulacją, a towarzysząca mu pozorna spontaniczność<br />
ogranicza się tu jedynie do wyboru alternatywy między<br />
identycznymi produktami noszącymi jedynie złudne<br />
znamię indywidualności. Całkowita standaryzacja towarów<br />
oraz wyprzedzająca ją kreacja sztucznych potrzeb<br />
uniemożliwia jakąkolwiek spontaniczność w<br />
zachowaniach jednostki, która sama dąży do ujednolicenia<br />
własnego życia. Jakakolwiek nowość, odstępstwo<br />
od normy, budzi w człowieku niepokój, powoduje,<br />
że jego zachowanie staje się nieprzewidywalne,<br />
na co producent pozwolić sobie nie może, dlatego<br />
dąży on do zunifikowania produktu, który w efekcie<br />
ujednolici także reakcje konsumenta, czyniąc z grup<br />
społecznych bezwładne masy. Ucząc konformizmu,<br />
autocenzury, bierności, niszczy w jednostce ostatnie<br />
ośrodki oporu, uniemożliwiając jej emancypację.<br />
Wszelki namysł zastępując rozrywką, której głównym<br />
hasłem staje się bezrefleksyjna, zautomatyzowana zabawa,<br />
u której podstaw leży bezradność, ubezwłasnowolnienie,<br />
infantylizacja, w której kategoria nowości<br />
staje się synonimem występku.<br />
Przelicznik walut, wzrost gospodarczy PKB, częstotliwość<br />
pracy wahadła ściennego zegara, liczba urodzin,<br />
małżeństw, rozwodów i zgonów, druga zasada termodynamiki<br />
Newtona. Szereg zer i jedynek, binarny ciąg<br />
ściśle określonych, sprecyzowanych i sklasyfikowanych<br />
zdarzeń. Dostrzegamy jedynie różnorodność związków,<br />
praw i korelacji. Nieprzerwany ruch i zamęt, nieubłagana<br />
siła wpływów praw ekonomii, drożność przepływu<br />
kanałów społecznych uwarunkowań, w tym pozornym<br />
biegu, nieustannym ruchu zastygłych form, gry oddziaływań<br />
splątanych sił, tkwi przesycona bierną akceptacją<br />
bezsilność. Wszechogarniająca statyka zdeprawowanej<br />
rzeczywistości, nieodwołalne podporządkowanie się<br />
nieprzejednanym regułom życia, pustoszy nas nieprzerwanie<br />
- wszelkie siły wygasły, ruch ciał zamarł. Bezwład<br />
myśli, przelicznik rzeczywistości przybierający formę<br />
matematycznego rachunku, nie pozwala nam na osiągnięcie<br />
innego wyniku. Werdykt zapadł - prawda już<br />
nigdy nie będzie tajemnicą, obie strony równania muszą<br />
być zgodne. Składając swój los w ofierze ideologii<br />
karmiącej się snem o niezmienności, jesteśmy tylko na<br />
tyle, na ile pozwalają nam zakrzepłe relacje, związki i<br />
instytucje społeczne. Panowanie oświeconej myśli, degradujące<br />
jednostkę i jej autonomię, rodzi przemoc<br />
społeczną i fizyczną. Sterylne umysły ludzi stają<br />
się podatne na wszelką propagandę. Sprzeciwić się<br />
masowej kulturze, przezwyciężyć blokadę zautomatyzowanego<br />
rozumu, rozsadzić konformizm,<br />
myśleć, czuć, konsumować samodzielnie – to w<br />
końcu nie dać się zniewolić, poddać ideologiom,<br />
despotyzmom, nacjonalistycznej paranoi, to przygotować<br />
w sobie siłę odparcia gwałtu i przemocy.<br />
W ostatecznym rozrachunku – wziąć odpowiedzialność<br />
za własne istnienie.<br />
Michał Drózd – studiuje filozofię na Uniwersytecie Warmińsko-<br />
Mazurskim w Olsztynie. Główne obszary zainteresowań to<br />
antropologia filozoficzna, fenomenologia, idealizm niemiecki,<br />
literatura rosyjska.<br />
138
Marek Jędrasik<br />
Coraz bardziej oczywistym staje się przekonanie, że<br />
system filozoficzny Markiza de Sade znajduje się na<br />
poziomie tego, co przemilczał, a nie tego, co wyraził<br />
bezpośrednio. Byłoby to zgodne z tym, co dawno zauważył<br />
Bataille, że odczytywanie jego dzieła wprost<br />
jest czynnością jałową poznawczo. Opinia ta bardzo<br />
się wzmocniła po lekturze pierwszej polskiej monografii<br />
myśli filozoficznej Markiza pod tytułem: „De<br />
Sade. Integralna Potworność. Filozofia libertynizmu,<br />
czyli konsekwencje śmierci Boga” autorstwa Bogdana<br />
Banasiaka, wydanej przez Wydawnictwo Thesaurus<br />
w roku 2006. Według autora tej pracy, najbardziej<br />
ogólną i podstawową intencją Markiza było powiedzieć<br />
wszystko, niezależnie od tego, jak by się ludzie<br />
tego obawiali. Markiz ją zrealizował, według niego,<br />
w trzech wymiarach, które określa jako: „powiedzieć<br />
wszystko”, „powiedzieć więcej” i „powiedzieć niewyrażalne”.<br />
W pierwszym wymiarze Markiz objawia się<br />
jako encyklopedysta ewidencjonujący wszystko to, co<br />
należy do sfery działania zbrodniczego, działania publicznie<br />
odrzucanego przez społeczeństwo jako złe,<br />
nieprzyzwoite, niemoralne. Można powiedzieć, że<br />
jest to opis sfery działań praktycznych libertyna.<br />
Drugi wymiar realizacji podstawowej intencji Markiza,<br />
związany z tym pierwszym, można uznać za<br />
opis teoretycznej sfery życia libertyna, czyli sfery jego<br />
poglądów, które społeczeństwo odrzucało jako przekonania<br />
niebezpieczne dla życia publicznego. Ta sfera<br />
określa filozofię libertyńską. Trzecim wymiarem realizacji<br />
filozofii Markiza, według Banasiaka, jest wymiar<br />
wypowiedzenia tego, co niewyrażalne. Jest ono takie<br />
ze względu na uwolnioną siłę czystej negacji. Konsekwentna<br />
demistyfikacja miała realizować absolutną<br />
wolność w postaci integralnej potworności utożsamianej<br />
przez niego ze stanem apatii. Siła ta nie tylko<br />
niszczy ideę Boga, Natury, ale również samej tożsamości<br />
osobowej wyrażanej w pojęciu Ja i Innego. Ten<br />
trzeci wymiar, wedle Banasiaka, przekracza skrajne<br />
formy indywidualizmu, które jako konwencjonalny<br />
egoizm nadal znajdują się jeszcze na poziomie społecznego<br />
dyskursu. Jest to wymiar myśli, która przekracza<br />
nie tylko aspekt trwania indywidualnego, ale<br />
również gatunkowego. Wymiar przekraczający wszelki<br />
dyskurs werbalny, determinowany zawsze według<br />
autora tej interpretacji przez założenia metafizyki<br />
obecności. Czyli oparty na tezie rozumu teoretycznego,<br />
dążącego do prawdy, na której to idei opiera się<br />
sam proces demistyfikacji oraz rozumu praktycznego<br />
dążącego do dobra. Na nich z kolei opiera się instynkt<br />
pewnym dystansem i ironią. Z drugiej strony chodzi również<br />
o znalezienie takiej interpretacji, która rzeczywiście<br />
ukaże Markiza jako całkowicie współczesnego myśliciela,<br />
który zastanawia się nad aktualnymi dla nas problemami.<br />
A to oznacza odczytanie, które pokazałoby jego związek<br />
nie tylko z następcami, ale również poprzednikami, w<br />
ramach pewnej europejskiej tradycji intelektualnej.<br />
Weźmy dla przykładu podstawową kategorię Sade’a,<br />
pojęcie Natury. Jak wiadomo jej podstawowym prawem,<br />
według Markiza, jest prawo równowagi, w aspekcie fizycznym,<br />
aspekcie moralnym i, jak sądzę, formalno - literackim,<br />
a więc poznawczym. Prawo to było wielokrotnie<br />
formułowane w różnych utworach na przestrzeni<br />
całokształtu jego twórczości. Ogólnie głosi ono, że suma<br />
dobra i zła jest taka sama we wszechświecie. Na płaszczyźnie<br />
fizycznej wyraża się w równowadze pomiędzy<br />
procesami powstawania i niszczenia, co gwarantuje<br />
wieczny ruch natury. A na poziomie literackiego warsztatu<br />
jest wyrażane przez całkowitą formalną symetrię<br />
pomiędzy czynami i poglądami postaci dobrych i złych.<br />
Bohaterowie występni reprezentują według Sade’a twórczy,<br />
aktywny aspekt natury, a osobnicy cnotliwi aspekt<br />
zachowawczy, bierny. Jest to wynikiem tego, że tych<br />
pierwszych Markiz identyfikuje z osobnikami silnymi<br />
z natury, a cnotliwych z osobnikami słabymi. Tak więc<br />
wyrazem świadomości metajęzykowej Markiza jest jego<br />
dążenie do zachowania absolutnej formalnej symetrii<br />
postaw moralnych bohaterów jako narzędzi natury. Z<br />
tego by wynikało, że sama natura ma nie tylko wymiar<br />
czysto materialny, ale również formalny. Markiz konstruował<br />
swoich literackich bohaterów z pełną świadomością,<br />
że ich czyny i poglądy wynikają jedynie z ich<br />
uwarunkowań. Ich namiętności i wyobrażenia powstają<br />
w wyniku określonej pozycji wobec natury i innych<br />
jednostek. Widać to na przykładzie opisów beznadziejnego<br />
buntu niektórych libertynów wobec natury,<br />
którzy się nie godzą na bycie jedynie jej narzędziami.<br />
Wyrażają oni w ten sposób poczucie maksymalnej siły<br />
i mocy wobec innych ludzi, która jest przenoszona na<br />
cały wszechświat.<br />
Wraz z upadkiem idei prawdy upada założenie o<br />
istnieniu jednego świata, bytu, rzeczywistości, do<br />
której odnoszą się bohaterowie w trakcie wspólnego<br />
dyskursu. Teraz bohaterowie wyrażają jedynie swoje<br />
własne konkretne uwarunkowania, swoje miejsce<br />
w stosunku do innych. Swoją siłę lub słabość. Słabi<br />
tworzą własną retorykę, retorykę cnoty. Jest to jedynie<br />
swoisty apel do mocnych, aby ci nie wykorzystywali<br />
swej siły wobec nich. Silni, świadomi swej przewagi<br />
nad ofiarami nie tylko wykorzystują ją praktycznie,<br />
ale również na płaszczyźnie psychologicznej, ukazując<br />
im beznadziejność ich sytuacji. Nie jest to więc<br />
już tylko napawanie się samym bólem fizycznym<br />
ofiary, ale również lękiem przed nieodwracalnością<br />
139
przetrwania i reprodukcji gatunkowej. Dla Banasiaka<br />
to, co nazywamy systemem myśli Markiza, jest wynikiem<br />
przemyślenia wszystkich konsekwencji śmierci<br />
Boga. Otrzymujemy wówczas ów trzeci wymiar, tożsamy<br />
z tym, co niewyrażalne. W tej sferze, twierdzi<br />
Banasiak, myśl Sade’a charakteryzuje heterologiczność,<br />
ateologiczność i monomania. W pierwszym<br />
przypadku mamy do czynienia z tym, co całkowicie<br />
przypadkowe i jednostkowe w myśleniu, odrzucającym<br />
wszelką powszechnie obowiązującą<br />
prawdę, której ostatecznym fundamentem i założeniem<br />
był Bóg. Jest to w związku z tym, według<br />
autora monografii, myśl filozoficznie bredząca.<br />
Aspekt ateologiczny prowadzi do porno-teologii,<br />
czyli negatywnej teologii bluźnierstwa, wyrażającego<br />
jedynie absolutne nienasycenie i niespełnienie<br />
każdej pasji, na miarę Boga, którego już<br />
nie ma. To myśl bluźniąca. Myśl monomana<br />
z kolei wyraża jedynie jego obsesyjne popędy,<br />
pragnienia, z tego względu, że wspólna miara<br />
istnienia w postaci Boga przestała obowiązywać.<br />
Myśli takiej pozostaje jedynie obrona<br />
przed mrocznymi siłami fantazmatycznych<br />
wizji i obsesji. Jest to myśl nagabująca, myśl<br />
tworząca jedynie złudzenie wspólnoty. Dlatego<br />
Banasiak sądzi, że Markiz odwoływał<br />
się do literatury i teatru jako form nie tyle<br />
wyrażania myśli własnej, co raczej tworzenia<br />
z własnych fantazmatów i zmyśleń pozoru<br />
powszechnie obowiązującej prawdy.<br />
Temu, co ma znaczenie indywidualne, jednostkowe<br />
Markiz nadaje poprzez literaturę i<br />
teatr pozornie powszechne, uniwersalne znaczenie.<br />
W oparciu o przyjęcie istnienia przez<br />
Banasiaka trzeciego wymiaru myśli Markiza,<br />
wypowiedzenia tego co niewyrażalne, można<br />
sądzić, że również on próbuje odczytywać to<br />
dzieło nie wprost. Sąd ten jednak jest mylny.<br />
Banasiak zatrzymuje się na poziomie negatywnej<br />
metafizyki. W efekcie takiej interpretacji<br />
systemu Markiza trzeci wymiar redukuje<br />
się do przekonań, jakie głosili libertyni w jego<br />
tekstach. Staje się on jedynie efektem radykalizacji<br />
ich poglądów przez interpretatora. Wyciągnięciem<br />
z tych przekonań ostatecznych konsekwencji.<br />
Istnieje jednak nadal problem, czy jest<br />
uzasadnionym założenie, że są to poglądy samego<br />
Sade’a? Czy można je całkowicie utożsamić z<br />
jego systemem myśli? Czy takie odczytanie dzieła<br />
nie byłoby raczej odczytaniem wprost, całkowicie<br />
jednoznacznym? W takich interpretacjach<br />
pomija się całkowicie świadomość metajęzykową<br />
Markiza, jako podstawę warsztatowego dystansu<br />
do literackich bohaterów, których sam stworzył. A<br />
to byłoby równoważne z odczytywaniem jego tekstów<br />
i myśli w sposób dosłowny, a nie symboliczny.<br />
Powstaje więc pytanie, czy w samych tekstach nie<br />
znajdują się klucze do interpretacji wieloznacznej,<br />
wręcz alegorycznej. Gdyby ich tam nie było, bylibyśmy<br />
skazani na całkowitą dowolność odczytania.<br />
Tak więc, czy w samych tekstach nie ma podstaw do<br />
potraktowania bohaterów, ich poglądów i działań z<br />
sytuacji. Można powiedzieć, że z tego punktu widzenia<br />
każda przestrzeń komunikacji społecznej opiera<br />
się na nieświadomości, braku zrozumienia rzeczywistych<br />
stanowisk i pozycji, jakie zajmują wobec siebie<br />
uczestnicy zbiorowego dyskursu. W świecie de Sade-<br />
’a jest dokładnie odwrotnie. Wszystko dzieje się na<br />
poziomie świadomości ofiary i kata. Każda z postaci<br />
zna z góry swą siłę i słabość, dlatego wszelki dyskurs<br />
jest skazany na niepowodzenie. Nikt nie przekona do<br />
swych racji nikogo. Słabemu pozostaje jedynie wiara<br />
w Boga i opatrzność, tak jak silnemu drwienie z nich<br />
jako forma rozkoszy dodatkowej. Każdy pogląd jest<br />
jedynie wyrazem pragnień kata i ofiary, opartym na<br />
wyobrażeniach wyznaczonych przez pozycję w sytuacji,<br />
w której obie jednostki się znalazły. Każda wypowiedź<br />
wyraża usytuowanie jednostki wobec innych<br />
osób. Pozycja ta jest źródłem namiętności, które stanowią<br />
przyczynę wyobrażeń i poglądów tworzonych<br />
w oparciu o nie. Czyli interpretacji moralnej świata,<br />
tworzonej przez zaangażowany w język podmiot. Tak<br />
więc na poziomie struktury formalnej tekstu, a nie w<br />
tym, co powiedział Sade wprost widać jego świadomość<br />
konwencjonalności dyskursu społecznego definiowanego<br />
przez zasadę opozycji moralnych. To owe<br />
opozycje tworzą naszą logikę identyfikacji z podmiotami,<br />
które w nim uczestniczą. Markiz dobrze wiedział,<br />
że w dyskursie zawsze kierujemy się moralnością,<br />
która zmusza nas do solidaryzowania się z tymi,<br />
a nie innymi osobnikami. Do identyfikowania się z<br />
tymi, a nie innymi poglądami. Moralność zawsze<br />
wyraża strukturę zaangażowania jednostki<br />
w siebie i innych. A co z tymi niezaangażowanymi,<br />
którzy osiągnęli stan apatii?<br />
U Markiza występują trzy rodzaje apatii.<br />
Apatia cnotliwych wynika z niedostatku sił.<br />
W efekcie nie podejmują oni jakichkolwiek<br />
działań, są bierni. U ludzi występnych jest<br />
ona skutkiem nadmiaru energii i aktywności,<br />
czego wynikiem jest przesyt na skutek nadmiernego<br />
zaspakajania swoich potrzeb. Są to<br />
apatie, które w tekstach Markiza występują<br />
na poziomie semantycznym, na poziomie<br />
anegdoty psychologicznej. Jest wreszcie apatia<br />
będąca wynikiem równowagi, w której nie<br />
ma nadmiaru lub braku w zaspakajaniu swoich<br />
potrzeb. Tylko odchylenie od stanu równowagi<br />
może wytworzyć potrzebę – zaangażowanie<br />
emocjonalne w treści słów pewnego języka. Ten<br />
trzeci rodzaj apatii nie występuje już na poziomie<br />
semantycznym, ale jest wyrażany za pomocą<br />
czysto formalnej struktury samego tekstu. Mamy<br />
wówczas do czynienia z całkowitą symetrią poglądów<br />
i działań postaci cnotliwych i występnych.<br />
Zaangażowany w treści czytelnik nie dostrzega<br />
symetryczności opozycji pomiędzy bohaterami<br />
negatywnymi i pozytywnymi. To konsekwencja<br />
identyfikowania się z jednym z typów bohatera i<br />
odrzucania symetrycznej do niego postaci. Na poziomie<br />
treści języka wyraża się to w asymetryczności<br />
traktowania wypowiedzi, w które jesteśmy zaangażowani.<br />
Markiz badając zagadnienie apatii dostrzega<br />
również, że ta sfera emocjonalnego zaangażowania w<br />
140
język, kształtująca podmiotowość, jest wytwarzana<br />
w celu całkowitego uspołecznienia jednostek. Tylko<br />
dzięki powstaniu u jednostki potrzeby istnienia innego<br />
podmiotu, solidarności i empatii emocjonalnej z<br />
innymi ludźmi stajemy się członkami pewnej wspólnoty<br />
komunikacyjno-kulturowej. Powyższa sfera w<br />
sposób naturalny rozprasza energię człowieka dzięki<br />
istnieniu wyobrażeniowej podmiotowości swojej i<br />
innych. Bohaterowie negatywni dążą do likwidacji<br />
tej sfery emocjonalnej. A więc do likwidacji negatywnych<br />
stanów emocjonalnych związanych z samotnością.<br />
To one tworzą u jednostki stałą potrzebę kontaktu<br />
z innymi. Zawsze w jego trakcie porównujemy<br />
innych ze sobą oraz siebie z innymi. Potrzeba ta została<br />
ukształtowana w procesie wychowania. Wynika<br />
z różnych kompleksów powstałych w wyniku tego<br />
procesu. Sfera emocji związana jest z wyobrażeniem<br />
podmiotowości innych w wyniku zaangażowania w<br />
wypowiedzi określonego języka. Efektem tego zaangażowania<br />
jest także obiektywizacja znaczeń słów,<br />
które dzięki temu stają się bytami. Na skutek tego<br />
powstaje poczucie realności własnej podmiotowej<br />
tożsamości oraz świata, w którym się ona realizuje.<br />
Pewne kategorie i stwierdzenia ulegają obiektywizacji<br />
w takim stopniu, w jakim ze względu na<br />
wzbudzane emocje, nie podlegają żadnej refleksji<br />
intelektualnej. Są one automatycznie używane jako<br />
całkowicie pewne i oczywiste. Tak więc libertyn<br />
dążący do likwidacji tej sfery emocjonalnej dąży<br />
w rzeczywistości do uniezależnienia się od obrazu<br />
innego, jaki jest kształtowany przez język na<br />
poziomie wyobraźni moralnej. A więc do likwidacji<br />
podmiotowości innego wytworzonej nie tylko<br />
intelektualnie, ale również emocjonalnie przez<br />
wspólnotę wychowawczą, której był członkiem.<br />
Nie jest to tylko proces pozbywania się sumienia,<br />
ale również potrzeb emocjonalnych związanych z<br />
komunikowaniem się z innymi jednostkami jako<br />
podmiotami. W ten sposób jest to również proces<br />
likwidowania negatywnych emocji związanych z<br />
samotnością, brakiem komunikacji z innymi. Sade<br />
opisując proces pozbywania się sumienia ukazuje<br />
znaczenie powtarzalności działań, które tworzą system<br />
nawyków emocjonalno-werbalnych. Tak więc<br />
Markiz wprowadzając kategorię apatii dostrzegał<br />
społeczne źródła powstawania zaangażowania w<br />
podmiotowość własną i innych. Była ona dla niego<br />
konstrukcją językowo-kulturową mającą na celu<br />
uzależnienie jednostki od wspólnoty. Jej zniewolenie<br />
za pomocą duchowo-moralnych przesądów.<br />
Stan apatii byłby stanem wyzwolenia emocjonalno-intelektualnego<br />
od fantazmatów tworzonych<br />
w jednostce przez społeczeństwo za pomocą języka.<br />
Wyzwolenie to można zabsolutyzować w<br />
ramach bezkrytycznego użycia negatywnej formy<br />
tego, co zostało odrzucone. Wtedy mamy jedynie<br />
do czynienia z aktem retoryczno–formalnym, językowym,<br />
a nie realnym, pragmatycznym, funkcjonalnym<br />
dla jednostki. Banasiak taką interpretację<br />
Markizowi przypisuje, kreując go na twórcę<br />
negatywnej metafizyki, opartej na sile absolutnej<br />
negacji. Byłoby to słuszne, gdybyśmy utożsamili<br />
myśl Markiza z poglądami zbrodniczych libertynów<br />
z jego tekstów. To oni reprezentują<br />
poglądy, które są jedynie negatywną odwrotnością<br />
metafizyki bohaterów cnotliwych. W<br />
takim stopniu wierzących w istnienie Boga,<br />
absolutnego gwaranta ich realności, oraz realności<br />
społeczeństwa i świata, będących zobiektywizowanym<br />
porządkiem moralnym, w jakim<br />
brakuje im sił na samodzielne istnienie, muszą<br />
się zatem łączyć i tworzyć zbiorowość. Inaczej<br />
to ujmując, widmowe istnienie istot słabych<br />
prowadzi do powstania wspólnoty kulturowej<br />
jako warunku ich przetrwania. A to oznacza,<br />
że słaba jednostka staje się narzędziem, instrumentem<br />
trwania innych istot, na tyle słabych,<br />
że bez utworzenia wspólnoty nie mogłyby one<br />
istnieć. Tak więc istnienie społeczeństwa, kultury<br />
jest warunkiem ich przetrwania w sensie biologicznym.<br />
Stąd afirmacja kultury, jako emanacji<br />
wspólnoty opartej na wierze w boga i porządek<br />
moralny, występująca u słabych. Paradoksalnie,<br />
jednostki absolutnie negujące boga i porządek<br />
moralny również są całkowicie zaangażowane w<br />
tę wspólnotę za pomocą języka, którego używają<br />
do wyrażenia swej negatywnej postawy. A w końcu<br />
język jest tą technologią, dzięki której może<br />
powstać wspólnota, jako zbiorowość. Powstanie<br />
ona w chwili gdy zaangażujemy się w język jako<br />
kulturę w formie pozytywnej bądź negatywnej.<br />
Kultura według Markiza, a także Nietzschego,<br />
propaguje stereotypowe poglądy ludzi cnotliwych,<br />
czyli z natury słabych, czyniąc z nich wizję świata<br />
obiektywnego. Wizja ta staje się miarą prawdziwości<br />
poglądów formułowanych w określonym języku<br />
wspólnoty. Jednak istnieją jednostki, których<br />
ze względu na biologiczne uwarunkowania nie<br />
można w sposób standardowy uspołecznić w procesie<br />
wychowania. Są to jednostki nadmiernie silne<br />
biologicznie. Standardowy system nagród i kar,<br />
ze względu na inną ich wrażliwość, częściowo nie<br />
odnosi spodziewanych skutków. Inna jest w tym<br />
przypadku struktura oddziaływania, a co za tym<br />
idzie następują nieprzewidywalne zmiany w kształtującej<br />
się podmiotowości takich jednostek. Mają<br />
one w związku z tym kłopoty z własną tożsamością,<br />
a także tożsamością podmiotową innych. Powstają<br />
trudności w identyfikacji z rolami społecznymi<br />
jakie społeczeństwo im narzuca. Tu tkwi źródło powstania<br />
jednostek ocenianych przez społeczeństwo<br />
jako występne, złe, niemoralne. Jednostki takie w<br />
niektórych przypadkach rekonstruują system uwarunkowań<br />
kulturowych wspólnoty, w której funkcjonują,<br />
ale w formie negatywnej metafizyki. Jest ona<br />
symetrycznym światem ludzi silnych, tak jak światem<br />
ludzi słabych jest kultura. Nie jest to właściwie<br />
jeden świat osobników silnych, ale raczej wiele światów,<br />
w których na różne sposoby parodiowany jest<br />
standardowy świat kultury osób cnotliwych. Jednostki<br />
te spełniają ważną ideologiczną funkcję wobec<br />
wspólnoty, tworząc pozorne, stereotypowe wyjście<br />
poza społeczeństwo i kulturę. Stanowią więc tylko<br />
część mechanizmu społecznego.<br />
141
Sade był świadomy formalizmu językowego. Jako<br />
literat i filozof musiał też być świadomy różnicy pomiędzy<br />
językiem a kryptojęzykiem, pomiędzy tym<br />
co trzeba objawić i wyrazić, a tym, co trzeba ukryć<br />
i przemilczeć w tekście, aby osiągnąć odpowiedni<br />
efekt. Można uznać Markiza za prekursora nie tylko<br />
Nietzschego, ale również postmodernistów. Naturę<br />
utożsamił z tekstem, w pełni retorycznie ją wykorzystując.<br />
Sade uznał, że za pomocą literackiej formy lepiej<br />
wyrazi względność każdego stanowiska filozoficznego,<br />
każdego sądu i opinii. Prawo równowagi natury<br />
funkcjonuje na wszystkich poziomach jego systemu.<br />
Niestety wielu interpretatorów jako przesłankę przyjmuje<br />
interpretację, w której odrzuca się prawo równowagi<br />
na rzecz przewagi zła nad dobrem. Również<br />
Bogdan Banasiak, jak sądzę, przyjął taką interpretację.<br />
Według niej de Sade miałby jakoby zmienić swoje<br />
przekonania na rzecz zasady destrukcji. Zasadą natury<br />
byłaby teraz destrukcja, a nie harmonia. Wynikać<br />
to może z przyjętego przez interpretatorów Sade’a a<br />
priori psychologicznego( bo opartego na anegdotach<br />
historycznych) założenia, identyfikującego poglądy<br />
Markiza z poglądami negatywnych bohaterów jego<br />
tekstów. Mniemam, że dla takiej asymetrii nie ma<br />
żadnych podstaw w jego dziele, a wręcz utrudnia ona<br />
stworzenie spoistego obrazu całego systemu. Podejście<br />
takie tworzy przeszkodę w połączeniu w jedną całość<br />
różnych aspektów jego myśli oraz różnych poziomów<br />
odniesienia : ontologicznego, formalnego, moralnego.<br />
Markiz wielokrotnie konstatuje obojętność i amoralność<br />
natury. W wyniku odrzucenia zasady równowagi<br />
pojęcia te schodzą na poziom psychologicznej anegdoty.<br />
Ta zasada na poziomie moralnym, a więc indywidualnym,<br />
psychologicznym była prawdopodobnie<br />
dla Markiza zasadą równowagi emocjonalnej, czyli<br />
braku zaangażowania w występek oraz cnotę. Markiz<br />
lokalizował je na poziomie stereotypów emocjonalno-intelektualnych.<br />
Występek i cnota były dla niego<br />
wyrazem zaangażowania emocjonalnego w określony<br />
język. To kultura wytworzyła te opozycje jako elementy<br />
podmiotowości jednostek należących do pewnej<br />
wspólnoty. Osobnicy słabi reprezentują retorykę absolutnej<br />
afirmacji cnoty. Bohaterowie silni reprezentują<br />
retorykę absolutnego zła, będąc jedynie negatywnym<br />
odbiciem pozytywnej metafizyki słabych. Ewidentnym<br />
przykładem takiej skrajnie negatywnej metafizyki<br />
jest system Saint-Fonda zaprezentowany w „Historii<br />
Julietty”. To wyraz siły i aktywności biologicznej libertyna.<br />
Jakościowa równowaga i symetria zachodząca<br />
pomiędzy bohaterami występnymi i cnotliwymi wskazuje<br />
na czysto retoryczne zabiegi literackie de Sade’a.<br />
Zarówno kaci, jak i ich ofiary nie identyfikują się ze<br />
swoimi poglądami, sytuacjami i doświadczeniami. Paradoksalnie,<br />
jedni i drudzy „pragną” tyle samo dobra<br />
i zła. Są bowiem jedynie częścią wewnętrznego ruchu<br />
samego tekstu. Jeszcze raz powtórzę, naiwnością byłoby<br />
identyfikowanie systemu de Sade’a z poglądami<br />
wyrażanymi przez literackie postacie. Interpretatorzy<br />
zaś uparli się lokować poglądy Markiza w głowach<br />
jego bohaterów, i to tych występnych. Markiz identyfikując<br />
się z Naturą wychodził poza fascynację dobrem<br />
i złem. Na poziomie metaliterackim równowaga<br />
oznaczała dla niego metapojęcie wyrażające jedność<br />
wszystkich przeciwieństw. Całość tego wszystkiego,<br />
co nazywamy metajęzykiem. Całość osiągalną jedynie<br />
w stanie apatii. Podmiot nie odczuwa w tym stanie<br />
przyciągania języka, ani potrzeby komunikacji. Nie<br />
występują negatywne skutki samotności. Jednostka<br />
nie ma nic do przekazania innym, ani nie oczekuje<br />
tego od nikogo. Rzeczywistość odkrywa swój operacyjny<br />
aspekt, domenę „zarzadzającego” umysłu elit.<br />
Markiz de Sade poddał go w swym dziele swoistej<br />
dyskretnej dekonstrukcji. Pod maską przemocy „powiedział<br />
o nim wszystko”.<br />
Marek Jędrasik – ur. w 1950 roku w Olsztynie, gdzie do dziś<br />
mieszka. Od wielu lat miłośnik filozofii. Szczególnie filozofii<br />
antycznej oraz buddyjskiej. Redaktor „<strong>Portret</strong>u”.<br />
142
Z Pawłem Jaszczukiem, pisarzem, rozmawia Marek Barański<br />
I. Olsztyn—Allenstein<br />
Skąd, pisząc „Testament”, czerpałeś wiedzę o<br />
Olsztynie-Allensteinie ?<br />
Wszystkich źródeł nie jestem w stanie wymienić.<br />
Ważny był plan miasta z 1913 r., który pozwalał mi<br />
orientować się w dawnej przestrzeni. Obowiązkowe<br />
lektury to: „Olsztyn 1353-1945” Andrzeja Wakara,<br />
„Olsztyn” Stanisława Achremczyka, „Olsztyn 1353-<br />
2003” — praca zbiorowa pod redakcją Stanisława<br />
Achremczyka i Władysława Ogrodzińskiego, a także<br />
znakomicie opracowany album Rafała Bętkowskiego,<br />
„Olsztyn jakiego nie znacie”, jak również „Warmia i<br />
Mazury — zarys dziejów”, które wydał Ośrodek Badań<br />
Naukowych w Olsztynie, pod redakcją Bohdana<br />
Łukaszewicza, oraz „Gazeta Olsztyńska 1886-1939”<br />
autorstwa Andrzeja Wakara i Wojciecha Wrzesińskiego...<br />
Jak dowiedziałeś się, ile 7 maja 1914 roku w<br />
Olsztynie kosztowała kawa, a ile szarlotka?<br />
Kapitalnym źródłem informacji były gazety ukazujące<br />
się w Olsztynie przed I wojną, utrwalone na mikrofilmach<br />
w Ośrodku Badań Naukowych im. Wojciecha<br />
Kętrzyńskiego. Ślęczałem nad nimi godzinami. Tam<br />
znalazłem ceny artykułów żywnościowych. Rewelacyjne<br />
były ogłoszenia i reklamy, a także kroniki towarzyskie.<br />
Cytaty pochodzą z tych gazet i są w większości<br />
autentyczne.<br />
Wspominasz w „Testamencie” o lotnisku sterowców<br />
w Dywitach. Wizerunek sterowca znajduje się<br />
na olsztyńskim ratuszu. Co myślisz o tym: zeppelin<br />
jednym z logo naszego miasta?<br />
Masz rację: zeppeliny — ze względu na swój urok i<br />
majestat — mogłyby wrócić do Olsztyna, może razem<br />
z tramwajami. Byłyby niekwestionowaną atrakcją naszego<br />
miasta i jego oryginalnym logo.<br />
fot. Marta Skłodowska<br />
143
Czy w Olsztynie jest coś wyjątkowego, czego nie<br />
mają inne miasta?<br />
Wyjątkowość Olsztyna polega na mieszance kultur,<br />
wywołującej w nas naturalną tęsknotę za prawdą, która<br />
jest w tym mieście ukryta. Można jej szukać, ale<br />
obawiam się, że mimo starań nikt jej już nie znajdzie.<br />
II. Rodowód<br />
Skąd wywodzi się Twoja rodzina? Kim był Twój<br />
dziadek, pradziadek?<br />
Moja rodzina pochodzi z Podlasia. Mój pradziadek<br />
Stefan mieszkał we wsi Sycyna pod Białą Podlaską.<br />
Pradziadek brał udział w powstaniu styczniowym,<br />
za co władze carskie ukarały go zsyłką i wydziedziczeniem<br />
z majątku. Pradziadek walczył w oddziale<br />
Chrzanowskiego. Mój dziadek Paweł pracował w majątku<br />
księcia Świętopełka Mirskiego i walczył w 1905<br />
roku w wojnie Rosji z Japonią. W 1916 roku walczył z<br />
Prusakami. Dostał się do niewoli i pracował u ogrodnika<br />
pod Rostockiem. W 1920 roku trzeci już raz brał<br />
udział w wojnie, tym razem Polski z bolszewikami, a<br />
potem, jako kombatant, pracował w policji. Mój pradziadek<br />
Tadeusz Mankiewicz, ze strony mamy, ukończył<br />
sławną Szkołę Mechaniczno-Techniczną Hipolita<br />
Wawelberga w Warszawie i był szefem elektrowni w<br />
Białej Podlaskiej, a jego ojciec Jan był przedsiębiorcą.<br />
Czy w waszej kuchni wisiała dyscyplina? Dostawałeś<br />
lanie od rodziców?<br />
W moim domu, w kuchni nie było dyscypliny, lecz<br />
widziałem taką „sarnią nóżkę” u kolegi z podwórka i<br />
była ona przerażająca. Czasem, jak każdy normalny<br />
chłopak, rozrabiałem i dostałem lanie od ojca, lecz<br />
pomysły, jakie przychodziły mi do głowy, były tego<br />
warte.<br />
Jakie było podwórko, na którym się bawiłeś?<br />
Pamiętam dwa podwórka: pierwsze w Morągu przy<br />
ul. Pułaskiego i drugie w Olsztynie przy ul. Lumumby.<br />
W Morągu po burzach poszukiwałem „deszczowych<br />
skarbów” i byłem w tym dobry. Nigdy się nie nudziłem.<br />
Puszczaliśmy z kolegami latawce, strugaliśmy łódki z<br />
kory, robiliśmy łuki i strzały z grotami z gwoździ, by<br />
upolować zające, strzelaliśmy z procy, kusz, chowaliśmy<br />
się między belami drewna lub ryzykując życiem<br />
skakaliśmy na piaskowni, ale też potrafiliśmy robić<br />
pyszne waniliowe lody lub piec jesienią kartofle.<br />
Pamiętasz imiona kolegów i koleżanek z podwórka?<br />
Pamiętam imiona i nazwiska kolegów, z którymi grałem<br />
w puchę i berka kijowego lub piłkowego. Grałem<br />
w piłkę nożną z Januszem Kupcewiczem, Ryśkiem<br />
Milewskim, na gitarze z Jaromirem Wroniszewskim<br />
i Władkiem Pałyską. Wyprawialiśmy się do lasu za<br />
WDK na orzechy z Cześkiem i Andrzejem Grinbaum,<br />
Mirkiem Kownackim i Krzyśkiem Pileckim.<br />
Piszesz w „Testamencie” o dawnym Miejskim<br />
Gimnazjum w Olsztynie, w którym obecnie mieści<br />
się I LO. A jak wspominasz naszą „Budę”, konkurencyjne<br />
III LO?<br />
Nasza „buda” III LO była - „bezet”. I niech tak już<br />
pozostanie. Nauczyciele: „Samowar”, Kujawski, Bednara,<br />
Wincuk, Józwa, Tomaka, Szczepańska, Rychcik,<br />
Jaskóła, byli klasą dla siebie. Kilkoro z nich (sorry, ale<br />
nie będę ułatwiał czytelnikom zadania) przeniosłem<br />
żywcem do „Testamentu”. Przyjaźnie szkolne okazały<br />
się autentyczne; przetrwały mimo upływu lat.<br />
Upiłeś się kiedyś do nieprzytomności?<br />
Czy eksperymentowałem na sobie? Raczej nie znałem<br />
granic młodego organizmu. Pamiętam, że kiedyś<br />
w Bułgarii wypiłem za dużo taniego szampana i przez<br />
kilka lat nie mogłem znieść jego odrażającego zapachu.<br />
III. Warsztat pisarza<br />
Kiedy nauczyłeś się czytać?<br />
W szkole podstawowej w Morągu. Bardzo lubiłem<br />
wiersze Tuwima i Brzechwy. Od pierwszej klasy występowałem<br />
na scenie w inscenizacjach szkolnych, pozbywając<br />
się tremy, udowadniając książce kucharskiej,<br />
że: „gospodyni bez abecadła twoich przepisów by nie<br />
odgadła”.<br />
Pamiętasz tytuł pierwszej samodzielnie przeczytanej<br />
książki?<br />
Nie. Pamiętam, że największe wrażenie wywarła<br />
na mnie podsunięta przez babcię Mariannę lektura<br />
„Nędzników” Wiktora Hugo.<br />
144
Pisałeś wiersze w młodości?<br />
Jak każdy uczeń pisałem wiersze, no, ale jako prozaik,<br />
zawzięcie się tego wypieram.<br />
Kiedy uświadomiłeś sobie, że chcesz zostać pisarzem?<br />
Nigdy nie stawiałem sobie tak zasadniczego pytania,<br />
czy chcę być pisarzem. Wiedziałem jedno, że będę<br />
pisać, by odpowiedzieć na kilka podstawowych życiowych<br />
pytań.<br />
Piszesz swoje powieści piórem, ołówkiem, na<br />
komputerze?<br />
Piszę, czym się da: długopisem, piórem, ołówkiem,<br />
wreszcie przepisuję tekst na komputerze, kiedy zwolnią<br />
go dzieci. Kiedyś stukałem zawzięcie na małej<br />
walizkowej maszynie do pisania, optimie, którą pożyczył<br />
mi kolega. Dorabiałem sobie na niej, przepisując<br />
prace magisterskie dla księży. Jeśli wiem co, smaruję<br />
w kącie pokoju nawet po ciemku, niekiedy dyktuję<br />
jakiś fragment żonie, np. fragment „Foresty” dyktowałem,<br />
płynąc kajakiem, bo ręce miałem zajęte wiosłem.<br />
„Testament” poprawiłeś. Czy jesteś zadowolony<br />
z ostatecznego efektu?<br />
Mam zasadę niedowierzania sobie. Inną zasadą<br />
jest, że „wszystko domaga się przekształcenia i będzie<br />
przekształcone”, co oznacza jakiś naturalny pęd do<br />
ideału, nigdy więc nie mogę przestać poprawiać i dopisywać.<br />
Nulla dies sine linea, jak powiedziałby mój<br />
łacinnik, Jan Kujawski. To chyba dobrze, że staram się<br />
nie wracać do swoich starych utworów, zacierając za<br />
sobą ślady.<br />
Czym sie nakręcasz by Ci lepiej szło pisanie? Co<br />
Cię inspiruje?<br />
Prawie codziennie rano ćwiczę chińską gimnastykę<br />
- quigong, która mnie uspokaja. Uwielbiam teatr i<br />
kino, ale najbardziej cenię dobrą prozę, którą staram<br />
się delektować. Czytam Dostojewskiego, Hrabala,<br />
Eco, Singera, Baricco, Proulx, Kosińskiego, Rylskiego,<br />
Gombrowicza, Kuśniewicza (przykro, że okazał się<br />
TW), Iredyńskiego oraz ... olsztyniaka, Włodzimierza<br />
Kowalewskiego.<br />
Paweł Jaszczuk – ur. w 1954 r. w Ostródzie, jako<br />
optymista. Jego wczesne opowiadania ukazywały się<br />
m.in. w „Wiadomościach Kulturalnych”, „Kamenie”<br />
i „Odgłosach”. Wydał powieści „Testament Schlichtingera”<br />
(1991), „Sponsor” (1995) i „Honolulu”<br />
(1997) oraz zbiór opowiadań „Ararat” (1992). Autor<br />
słuchowiska „Prywatka” i sztuk scenicznych: „Aktorski<br />
Pasjans”, „Moja siostra Stella”. W 2005 r. za powieść<br />
„Foresta Umbra” otrzymał prestiżową Nagrodę<br />
Wielkiego Kalibru. Pociągają go „mroczne klimaty”,<br />
lubi forsowne wędrówki, spływy kajakowe i spanie<br />
w namiocie. W 2007 roku w „Portrecie” ukazała się<br />
jego powieść pt. „Testament”.<br />
Masz swój ideał literacki, mistrza, któremu zazdrościsz<br />
doskonałej formy artystycznej?<br />
Ideał? — na jak długo nie wiem - to Hrabalo-Dostojewski.<br />
145
Natalia Sarata<br />
Siedzenie po drugiej stronie rzeki uspokaja jak siedzenie<br />
w studni, odcina od bodźców, odzyskuję powoli<br />
i mozolnie czucie w myślach, wywlekam spod<br />
grubej warstwy odpadów, pleśni, wilgoci i grzyba, a to,<br />
co mi staje wtedy przed oczami, to nasze wściekłe pieprzenie<br />
się w jakimś wynajętym pokoju na obrzeżach<br />
miasta, z różowymi zasłonami w oknach bez firanek.<br />
Im bardziej zmierzch, tym bardziej pamiętam, jak nie<br />
pozwoliłaś mi wejść głęboko w żałobę po dziecku, jak<br />
zachłystywałam się płaczem, aż na ratunek zerżnęłaś<br />
mnie na podłodze, na otarcie łez, na wyblakłej buraczkowej<br />
wykładzinie. Jej faktura odcisnęła mi się<br />
na plecach, a drzwi do mieszkania były wytłumione.<br />
Stałam potem w ciszy bezmyślnie na przystanku, z<br />
rękami w kieszeniach płaszcza czekając na tramwaj i<br />
przez dziurę dotykałam brzucha, jakby to miało pomóc.<br />
Nikt więcej nie wiedział, nie powiedziałam nikomu,<br />
że tam pusto.<br />
Ależ nie bój się, moja droga, tu czterystu policjantów<br />
z czterystoma psami, gumowe kule, miotacze gazu, zomowskie<br />
tarcze ofiarują bezpieczeństwo pedałom. A my<br />
możemy być spokojne, niewidzialne jesteśmy, nie istniejemy,<br />
kochana, nie ma nas do tego stopnia, że czasem<br />
puszczam twoją dłoń, gdy przechodzimy koło tego<br />
technikum elektrycznego, albo wydziału historii. Choć<br />
podobno oni nie biją tak od razu. Najpierw pytają, czy<br />
jesteśmy. Ale nas nie ma. Myśmy tylko spedalone.<br />
Przyzwyczajam się do bezdomnych. Codziennie<br />
przed pracą mijam ich kolejkę po chleb i mszalne<br />
wino, gdy stoją pod bramą klasztorną, czekając na<br />
pierwsze śniadanie prosto od sióstr. Nie przechodzę<br />
już na drugą stronę ulicy, już nawet zaczęłam na nich<br />
patrzeć, oglądać ich bez obrzydzenia, czasem odważam<br />
się spojrzeć któremuś w oczy. Najczęściej temu<br />
Andrzejowi, który siedzi zawsze na tej samej ławce na<br />
rogu, zawsze sam, czyta wczorajsze gazety. Czasem<br />
widzę, jak spisują go policjanci, którzy też go znają<br />
i też mówią mu po imieniu, wczoraj słyszałam, jak<br />
mówią do niego Jędrek. On siedzi i patrzy ze swojej<br />
ławki, udziela przechodniom audiencji, albo wybiera<br />
jogurt palcem z plastikowego kubka, mruczy do siebie,<br />
z kimś rozmawia, z kimś, kogo nie widzę, ale patrzy<br />
mu z oczu dobrze i ja patrzę mu w oczy, dobrze,<br />
że nie widzi, a gdy jednak widzi, zamykam oczy i idę<br />
na pamięć, uwaga na krawężnik, na pasy, na kałuże.<br />
Nie otwieram, jeszcze by się wszystkiego dowiedział,<br />
jeszcze czego. Czasem spotykam go idącego przez rynek,<br />
pod warunkiem, że ja przechodzę tamtędy, pod<br />
warunkiem, że on też ma czas akurat tamtędy przechodzić.<br />
Wiesz, gdy się wprowadziłyśmy do kamienicy z białożółtą<br />
flagą papieską nad wejściem, już następnego dnia<br />
na klatce pojawiła się namalowana miękkim ołówkiem<br />
gruba strzałka od słowa LESBY aż do naszego mieszkania.<br />
Wszystkie zakręty dokładnie opisane, kąt skrętu<br />
zachowany. Więc jednak jesteśmy, tutejsze kamery widzą<br />
nas wyraźnie.<br />
Przed pracą jest jeszcze koniecznie przychodnia onkologiczna,<br />
przy której ciągle zatrzymują się samochody.<br />
Wysiadają z nich milczące pary z walizkami, nigdy<br />
nie wiem, kto kogo odprowadza, czy to ona jego, on<br />
ją, komu ze strachu kolana odmawiają posłuszeństwa.<br />
Napływają też falami bardzo szczupli mężczyźni z<br />
wielkoobrazkowymi zdjęciami płuc opakowanymi w<br />
szary papier pakowy, wiatr dmie w zdjęcia jak w żagle,<br />
mężczyźni unoszą się nad ziemią, jakby od razu szli<br />
do nieba. Idą też gęsiego skulone, zgarbione kobiety<br />
z chustkami na głowie, kolorowe kapelusze są źle widziane,<br />
choroba ma swoją godność. W ich skupionym<br />
spojrzeniu czai się „ratuj się ratuj się ratuj”, wszyscy<br />
są szarzy i zmęczeni, jak ten budynek szpitala, co stoi<br />
na wielkich słupach, sam siebie podtrzymuje na duchu.<br />
gorący oddech rytm ciągle porusza się pode mną pulsuje<br />
tańczy mówi brak mi slów jesteś genialna warsztat<br />
masz świetny mówi podpuszczam cię mówi chce wiedzieć<br />
gdzie ty się tego wszystkiego nauczyłaś podrywałaś<br />
laski w pubach? patrzy na mnie milczy czeka cisza<br />
nie gęstnieje patrzę oczy mam jasne wiem, że chce wiedzieć<br />
tej prawdy nigdy nie pozna nie dowie się nigdy<br />
jej nie wypowiem tak wiem ze masz talent kończy a ja<br />
łapię ja za kark zagarniam ja całuję boleśnie wgryzam<br />
się w nią chciałabym ja zjeść kochając ją myślę właśnie<br />
o tym nie o nożu i widelcu o pożeraniu jej o rozrywaniu<br />
jej palcami przecież dlatego ja gryzę przecież dlatego<br />
146
Czy to widać? Gdy wejdzie się do mieszkania, na<br />
przykład żeby sprawdzić, czy balkon spróchniał juz<br />
całkiem, czy widać że to nasze rozmowy odcisnęły się<br />
tymi wilgotnymi zaciekami na ścianach? Czy widać<br />
na nas sińce, ugryzienia, otarcia na nadgarstkach, czy<br />
to widać? Czy właśnie to chcesz oglądać zza judasza?<br />
Czy słyszałeś wczorajsze „krzycz kochanie”? Czy<br />
widać po nas, że mamy swoje duchy, z którymi rozmawiamy<br />
bez pokory, mocno i do bólu czasem przed<br />
zaśnięciem? A czy ktokolwiek tu pamięta, jaki pisarz,<br />
jaka poetka mieszkała przed nami w tym cholernym<br />
domu kilkadziesiąt lat temu? Czy ktokolwiek wie, czy<br />
oni, czy one jeszcze żyją? Czy oni, czy one też nie<br />
miały gazu, czy one, czy oni też mieli grzyba na ścianach?<br />
Czy to ich słowa stukają do nas zza ścian, z kominów,<br />
z odpływów, czy to one kapią gdzieś w rurach,<br />
znajdują przetoki i wsiąkają nam w ściany, gdy śpimy?<br />
Czy to oni zapisują nas na pożółkłych ścianach, bo<br />
wiedzą o nas wszystko, bo patrzą na nas, gdy się nie<br />
modlimy, sikamy, gdy dłubiemy w zębach, gdy się z<br />
sobą przyjaźnimy i się z sobą kochamy? Kto tu kogo<br />
pisze i kto tu z kogo ściąga, kto się tu kim żywi. Żyjemy<br />
na wystawie.<br />
układam plan weekendu szukam w myślach w szafach<br />
miękkich długich rękawów do obcięcia pończoch szali<br />
jedwabnych chust krawatów nie zobaczysz mnie nie<br />
dotkniesz zniknę zostanie tylko twoja skóra tam gdzie<br />
dotknę tylko tam niczego więcej nie poczujesz niczego<br />
mniej obiecuję<br />
Natalia Sarata – łączy socjologię, europeistykę i gender studies<br />
pracując w feministycznej fundacji i działając w nieformalnej grupie<br />
Przestrzeń Kobiet, w pośpiechu pisząc, czytając, żyjąc.<br />
147
<strong>Joanna</strong> Szydłowska<br />
Książka Agnieszki Nęckiej „Granice przyzwoitości.<br />
Doświadczenie intymności w polskiej prozie najnowszej”<br />
to studium atrakcyjne poznawczo. Jego główną<br />
zaletą jest nowatorska konceptualizacja wybranych<br />
tematów i motywów polskiej prozy najnowszej. Nęcka<br />
ogląda pejzaż ostatnich dokonań literackich polskich<br />
prozaików przez pryzmat dwóch kategorii: przyjemności<br />
i intymności. One też stają się podstawowymi<br />
kwalifikatorami analizy. Intymność jest więc kategorią<br />
pozwalająca na stworzenie „tematycznej typologii powieści<br />
polskich wydanych po roku 1989” (s. 25). Takie<br />
założenie metodologiczne podyktowane jest ambicją<br />
opisu i diagnozy rozpoznawanej współcześnie sytuacji<br />
koniunktury na intymność. Rozchwianie granic<br />
sfery prywatnej i wyrachowana sprzedaż prywatności,<br />
strategia podglądactwa, przekraczanie granic tabu i<br />
poetyka szoku to reprezentatywne elementy świata<br />
zdominowanego przez popkulturę.<br />
Nurt intymistyczny, jak dowodzi Nęcka, rozpoznawany<br />
jest dziś jako ważna tendencja we współczesnym<br />
literaturoznawstwie. Autorka poddaje refleksji<br />
strategię tekstów zorientowanych na opis ludzkiego<br />
wnętrza poprzez odwołania się do sfer o prowokacyjnie<br />
amiwalentenej aksjologii. To sfery „zwyczajowo”<br />
zakazane, nieprzyzwoite, niemoralne, a na pewno<br />
- niepubliczne. Do modelowych sytuacji intymnych<br />
obecnych we współczesnej literaturze według Nęckiej<br />
należą: opisy uzależnień, stanów chorobowych i<br />
zgonów, dojrzewanie, gwałt, ciąża oraz menstruacja,<br />
erotyzm, przemoc fizyczna i psychiczna, akt twórczy<br />
jako doświadczenie intymne, poświadczanie prywatności<br />
przez przedmioty codziennego użytku.<br />
Nęcka próbując dać odpowiedź o przyczyny nadprodukcji<br />
poetyki intymności lawiruje w przestrzeniach<br />
diagnozujących to koniunkturalność twórców i zamiłowanie<br />
do gestu prowokacji, to dominację paradygmatu<br />
pop i praktykę modernistyczną. Praca autorki<br />
udowadnia że intymność, konotowana poprzez pojęcia<br />
szczerości, autentyczności, wiarygodności, a więc<br />
relacji między osobą przeżywającą a przedmiotem<br />
ewokującym emocje, musi być również rozumiana w<br />
perspektywie socjologii odbioru.<br />
Konfesyjność tekstu wabiącego czytelnika miazmatem<br />
szczerości i autentyczności definiuje oczywiście<br />
strategie warsztatowe. Poetykę intymizacyjną znaczyłyby<br />
więc m.in.: pierwszoosobowa narracja, nielogiczność<br />
wywodu, chaos zacierający granicę między<br />
rzeczywistością a majakiem (pozory autentyczności),<br />
subiektywizm, jednostkowość doświadczenia. Nęcka<br />
wpisuje realizacje intymistyczne autorów w dwie<br />
strategie literackie: ekshibicjonistyczną (taktyka striptease`u,<br />
pokazywanie ludzkiego wnętrza poprzez pisanie)<br />
i strategię voyuerów (czerpanie przyjemności z<br />
podglądania jak obnażają się inni). Autorka precyzuje<br />
też genologiczny pejzaż literatury intymistycznej,<br />
akcentując znaczenie takich gatunków jak dziennik,<br />
lże-dziennik, spowiedź czy pamiętnik.<br />
Szczególnie interesująca w propozycji Agnieszki<br />
Nęckiej jest dyskursywizacja problematyki śmierci,<br />
zwłaszcza refleksje na temat zmiany paradygmatu pisania<br />
o śmieci. Doświadczenie tanatyczne od zawsze<br />
fascynowało twórców i doczekało się, co skrupulatnie<br />
odnotowuje autorka, ogromnej literatury. Analizując<br />
konkretyzacje współczesnej polskiej prozy Nęcka diagnozuje<br />
odwrót od traktowania śmierci jako sacrum.<br />
Figura patosu nie zamienia doświadczenia śmierci w<br />
banał, ale ustępuje miejsca zwyczajności, przejmująco<br />
ilustrującej intymność, czułość i szacunek (Zyta<br />
Rudzka, Jacek Baczak). Nęcka podkreśla, że akt umierania,<br />
także w wymiarze eschatologicznej naturalności<br />
i nieuchronności, jeśli zostanie poddany literackiej<br />
transformacji, nabiera cech intymności ambiwalentnej,<br />
jakby podejrzanej. Ta nieufność wobec intymności<br />
bierze się z sedna sytuacji świadkowania, z<br />
autorskich skłonności voyerystycznych. Wszak śmierć<br />
jest intymna o tyle, o ile doświadczamy jej sami; jeśli<br />
zaś świadkujemy śmierci innych, to traci ona charakter<br />
intymny. Konsekwencją tych przewartościowań<br />
jest pożytkowana przez autorów strategia spektaklu,<br />
uprzywilejowująca kategorię obrazu i transforująca<br />
naszą percepcję śmierci z płaszczyzny altruistycznej<br />
na estetyczną.<br />
Równie interesująco rozpisuje autorka temat używek.<br />
Nęcka słusznie ewokuje niejednoznaczny status<br />
intymności w sytuacji bycia pod wpływem narkotyków<br />
czy alkoholu. Dylemat paradygmatu normalności<br />
(szczerości) lub paradygmatu nienormalności<br />
(sztuczności, iluzji) rozwiązuje autorka w sposób<br />
najprostszy - zaznaczając nietypowość tej relacji (quasi-intymność<br />
nałogowca). Finalnie jednak zdaje się<br />
skłaniać ku akceptacji pierwszej z propozycji interpretacyjnych.<br />
„Na przekór jednak wątpliwościom, jakoby<br />
nadużyciem było mówienie o intymności w kontekście<br />
nałogu, jestem zdania, że właśnie ów stan byłby<br />
zdatny pokazać najbardziej zbliżoną do »prawdziwej«<br />
formę owej kategorii. Nałogowiec nie kontroluje się,<br />
zatem nie może udawać, a także celowo bądź nie,<br />
fałszować obrazu swojego »ja«. Pokazuje siebie bez<br />
ukulturalnionej otoczki” (s. 96).<br />
Nośną sferą zagadnień książki Agnieszki Nęckiej<br />
jest tematyzacja seksualności, zwłaszcza zaś diagnoza<br />
perwersyjności aktów erotycznych. Materiałem analitycznym<br />
stała się proza: Andrzeja Czcibora-Piotrowskiego,<br />
Manueli Gretkowskiej i Piotra Pietuchy, Marka<br />
Bieńczyka, Zyty Rudzkiej, Michała W. Pistoleta.<br />
Tezą wstępną jest nieodkrywcze przekonanie o przesunięciu<br />
zainteresowań autorskich ze sfery duchowej<br />
(miłość) do sfery cielesnej (seks), co ostatecznie unieważnia<br />
paradygmat miłości romantycznej. Autorka<br />
udowadnia, że w polskiej prozie po 1989 r. powstało<br />
wiele alternatywnych sposobów pisania o seksualności.<br />
Przestrzeń fakultatywnych strategii obejmuje<br />
148
z jednej strony - wulgarne i dosłowne obrazy aktów<br />
seksualnych, z drugiej - językowo wyrafinowane opisy<br />
zbliżeń, alternatywnie - pojawiają się symptomatyczne<br />
niedopowiedzenia, przywołujące na myśli casus<br />
Żeromskiego.<br />
Nęcka precyzyjnie opisuje, w jaki sposób seksualność<br />
zdominowała tematykę i przestrzeń języka<br />
współczesnej prozy i przypisuje tym strategiom autorskim<br />
funkcję pornografizującą bądź integracyjną<br />
(pogłębiony związek między kochankami). Na uwagę<br />
zasługuje zwłaszcza przez lata tabuizowany, trudny i<br />
ciągle bardzo newralgiczny temat seksualności dziecięcej<br />
(Andrzej Czcibor-Piotrowski). Nęcka konceptualizuje<br />
problem umieszczając go w przestrzeniach<br />
takich pojęć jak: językowy obraz świata, stereotypy<br />
płci, tożsamość płci, trangresja. Celna wydaje się korespondencja<br />
między percypowaną przez bohatera sytuacją<br />
wydziedziczenia z ojczyzny i wydziedziczenia z<br />
płci, „dojścia” do ojczyzny”, „dojścia” do płci. Nęcka<br />
pisze: „Podróż powrotną z do<br />
kraju rodzinnego bohatera Czciborowego cyklu można<br />
zatem odczytywać jako drogę dojrzewania, zapis<br />
kolejnych stadiów przeistaczania się dziecka w dorosłego<br />
mężczyznę. Z jednej strony poszukiwanie własnej<br />
tożsamości, z drugiej zaś chodzi o odnalezienie<br />
” (s. 112). W tym sensie rodząca<br />
się seksualność małych bohaterów jest intuicyjną próbą<br />
odseparowania się od traumy wojny, desperacką<br />
próbą zbudowania więzi komunikacyjnej z drugim<br />
człowiekiem, to sfabularyzowana koegzystencja Erosa<br />
i Tanatosa. Samotne dzieci wybierając pierwszego z<br />
nich, spontanicznie opowiadają się za witalnością, za<br />
potęgą życia.<br />
W rozdziale poświęconym tematyzacjom intymności<br />
kobiecej Agnieszka Nęcka słusznie umieszcza swoje<br />
refleksje w planie dyskursu zorientowanego wokół<br />
takich pojęć jak: „proza kobieca”, „proza feministyczna”,<br />
„proza menstruacyjna”. Świadoma konotacji semantycznych<br />
tychże, autorka nie wdaje się jednak w<br />
polemiki i dla utrzymania spójności wywodu decyduje<br />
się zasygnalizować te problemy jedynie w przypisach.<br />
Interesującą konceptualizację problematyki intymności<br />
przynosi rozdział poświęcony rzeczom, a właściwie<br />
odnajdywaniu własnej tożsamości poprzez otaczające<br />
nas przedmioty codziennego użytku. Nęcka<br />
zakłada: „Żaden z przedmiotów, którego używamy, nie<br />
jest neutralny ani przezroczysty. Poprzez rzeczy materialne<br />
można dotrzeć do głębi człowieczego istnienia,<br />
bowiem przedmioty odkrywają nieraz więcej niż<br />
mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać” (s. 181).<br />
Żałować wypada, że autorce nie udało się dotrzeć do<br />
cennej pozycji Tima Edensora „Tożsamość narodowa,<br />
kultura popularna i życie codzienne” (Kraków 2004).<br />
We wzmiankowanej pozycji znajduje się korespondujący<br />
ze spostrzeżeniami Nęckiej rozdział odczytujący<br />
fakty kultury materialnej (zwłaszcza przedmioty) w<br />
perspektywie semiotyki (chodzi przede wszystkim<br />
o kategorie narodowe). Edensor niezwykle celnie<br />
zrekonstruował mechanizm indywidualnych i zbiorowych<br />
narracji zorganizowanych wokół przedmiotów.<br />
Pisał: „przedmioty są elementami codziennych<br />
światów, symbolicznych wyobrażeń i afektywnych,<br />
zmysłowych doświadczeń inherentnych w różnych<br />
formach tożsamości narodowej”. Edensor interesował<br />
się głównie socjalizacyjną (zbiorową) pragmatyką<br />
przedmiotu, podczas gdy Nęcka wydobywa semantyką<br />
znaczoną pojedynczością, indywidualnością: pragnie<br />
widzieć w nich zwierciadło intymności.<br />
Agnieszki Nęckiej portret współczesnej prozy<br />
polskiej jest interesujący. Autorka sumiennie przyznaje<br />
się do istnienia metodologicznych pułapek tak<br />
sprofilowanego tematu. Najistotniejszy dylemat dotyczy<br />
pytania, czy tekst literacki, jako sui generis wtórny<br />
wobec doświadczenia ma jeszcze charakter intymny,<br />
czy już nie. W tym miejscu Nęcka, adaptując dla<br />
swoich potrzeb tezy Niklasa Luhmanna i przychylając<br />
się do stwierdzenia o „wtórnej intymności” tekstu, w<br />
pełni rozwiewa wszelkie merytoryczne wątpliwości.<br />
Agnieszka Nęcka, Granice przyzwoitości. Doświadczenie<br />
intymności w polskiej prozie najnowszej,<br />
Wyd. Agencja Artystyczna PARA,<br />
Katowice 2006.<br />
149
Urszula Bielas<br />
Postanowił stworzyć świat, a właściwie miasto. Zaczął<br />
od własnego mieszkania, potem księgarni z antykwariatem,<br />
kafejki kulturalnej... Wymyślił ulice,<br />
a przy nich budynki odziane w jesienny krajobraz.<br />
Wtedy to wszystko wymknęło się spod kontroli i<br />
nie miał już wpływu na to, jak kształtuje się okolica,<br />
która niczym żywy organizm zaczęła samowolnie<br />
się rozrastać i przekształcać w niezwykłym<br />
tempie. Powstawały kolejne biurowce, wille, parki,<br />
fast foody - które nie były już jego pomysłem. Zburzono<br />
tak starannie projektowane w jego umyśle<br />
kino – WhiteStarTheatre, a centrum handlowe<br />
Złoty Róg zamknięto. Pojawili się także ludzie.<br />
W oknach wymyślonych przez niego mieszkań<br />
powiesili firanki, każdego ranka zapełniali ulice<br />
w drodze do pracy, jadali kanapki w VeloxMeal,<br />
gdzie personel udostępniał toaletę tylko klientom<br />
lokalu (jeśli więc chcesz skorzystać, musisz kupić<br />
co najmniej koktajl).<br />
Przestał mieć wpływ na jakiekolwiek zdarzenia<br />
w tym mieście. Ale czy kiedykolwiek go miał?<br />
Czy istnieje gwarancja, że to nie złudne wrażenie<br />
albo cudza projekcja, którą ktoś wcisnął mu niespodziewanie<br />
w dłoń, jak niechcianą ulotkę biura<br />
podróży? Jedyne co mu pozostało, to wniknąć<br />
powoli w tę przestrzeń, poddając się światu barów<br />
szybkiej obsługi. Zmienił się w mieszkańca<br />
z nieświeżym oddechem, o tyle wyjątkowego, że<br />
pozbawionego przeszłości. Niczego nie pamiętał,<br />
umysł zablokował dostęp do wspomnień,<br />
jeżeli takowe posiadał. Nie potrafił określić,<br />
kim jest. Nie rozpoznawał sąsiadki, a jego własne<br />
mieszkanie było przestrzenią pełną tajemnic.<br />
Trudność sprawiało mu podanie własnego<br />
nazwiska i może tylko przez przypadek stał się<br />
panem Arrlo.<br />
Życie Arrlo rozpoczyna się od powrotu do<br />
mieszkania: „wtedy wychodzi na jaw, że po pierwsze<br />
ktoś już tam mieszkał , a po drugie zalegamy<br />
z czynszem, i to za trzy miesiące” (s. 7). Brak<br />
telewizora, sporo książek, wąska kanapa i pudła<br />
pozostawione przez zaginionego współlokatora,<br />
zwanego C. Xiidem – tak mniej więcej przedstawiało<br />
się wyposażenie domostwa. Co pewien czas<br />
nasz bohater dokłada do rzeczy listy adresowane do<br />
Xiida. Nadejdzie czas, kiedy naruszając prywatność<br />
szanownego kolegi, odkryje przyczynę jego zniknięcia.<br />
Zanim to jednak nastąpi nasz bohater musi<br />
uporać się z problem braku własnej tożsamości. Pomocna<br />
okazuje się rozmowa telefoniczna, za sprawą<br />
której bohater przestaje być bezimienny: „Halo? -<br />
powiedziałem do słuchawki [...]. - Pan Arrlo? - zapytał<br />
zdecydowany męski głos. Pomyślałem nagle, jak<br />
to miło, że mój rozmówca nie jest zniecierpliwiony<br />
faktem, iż tak długo nie odbierałem; chciałem mu<br />
się jakoś odwdzięczyć, powiedziałem więc odruchowo:<br />
Tak. - Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że<br />
tego właśnie oczekiwał” (s. 11). W taki oto sposób,<br />
egzystencja Arrlo staje się spełnianiem czyichś<br />
oczekiwań.<br />
Właściwie Arrlo jest już wyposażony w niezbędny<br />
pakiet osobowościowy, jego dopełnieniem jest<br />
praca w antykwariacie. Mógłby wieść życie przeciętniaka,<br />
ale wtedy nie spełniałby oczekiwań...<br />
Kto stawia te wymogi? Czytelnik? Autor? Sam<br />
Arrlo?<br />
Antykwariusz zostaje uwikłany w poszukiwania<br />
książki pod tytułem „Pielęgnacja i tożsamość<br />
drzew”. Książka, która na pierwszy rzut<br />
oka mogłaby stać się interesującą pozycją<br />
jedynie dla pracowników katedry botaniki,<br />
posiada magiczną moc. Niezwykłość tekstu<br />
polega na jego nieustannej transformacji.<br />
Część zadrukowanych kart traci treść, na jej<br />
miejscu pojawia się nowa, sam tytuł także<br />
ulega modyfikacji. Osoby zainteresowane<br />
odnalezieniem woluminu (pan Maaka, pan<br />
Doulaix) znajdują się po dwóch stronach<br />
barykady i nie zamierzają przebierać w<br />
środkach, aby osiągnąć cel. Rozpoczyna się<br />
polowanie, przekształcające się w pościg za<br />
osobą Arrla. Dodatkowo u boku Arrla staje<br />
Harley, mająca ułatwić/utrudnić dotarcie<br />
do rozwiązania zagadki. Harley, kasjerka z<br />
baru Velox-Meal, również pragnie dotrzeć<br />
do księgi. Ma w tym własny interes. Książka<br />
była kiedyś w posiadaniu ojca dziewczyny,<br />
który pod wpływem czytania magicznych<br />
stron przemienił się w drzewo. Trzeba zdjąć<br />
z niego zaklęcie tak, by szorstka kora pnia<br />
i owalna korona o nieregularnym kształcie,<br />
stała się na powrót ludzkim ciałem. Pomocna<br />
może być osoba niejakiego S. Numa, ale<br />
nikt nie potrafi wskazać miejsca w którym<br />
mógłby się obecnie znajdować. Trudne do<br />
rozszyfrowania wskazówki pojawiają się w<br />
najmniej oczekiwanych momentach. Czasem<br />
są wspomnieniem ze snu, czasem przynoszą<br />
je nietypowi posłańcy. Takim posłańcem<br />
będzie chłopiec w niebieskiej czapeczce,<br />
150
innym razem będzie to strażnik toalet (który okazuje<br />
się być samym S. Numem). Zamiast odpowiedzi pojawiają<br />
się kolejne pytania.<br />
Cóż mogą oznaczać słowa Kamyl-kamla, jak należy<br />
rozumieć hasło: Orzeł znalazł mamuta.? Arrlo, a wraz<br />
z nim czytelnik, co chwila odkrywa nowe tożsamości<br />
( a jest ich wiele) osób, przewijających się przez jego<br />
życie. Efektem prowadzonego „śledztwa” jest odkrycie,<br />
że wiecznie nieobecny pan C. Xiid jest kobietą,<br />
a zarazem matką jednego z bohaterów powieści. To<br />
jeszcze jednak nie koniec tajemnic współlokatora,<br />
posiada on bowiem jeszcze jedną...<br />
Autor prowadzi czytelnika ulicami miasta, przy blasku<br />
kiczowatego neonu, wśród gwałtownych ruchów<br />
ludzkich dłoni przy automatach do gier i rzężeniu<br />
motocykla. Za przewodnika dostajemy pana Arrlo,<br />
widzimy tylko to, co on może zobaczyć. Błąkamy się<br />
wraz z nim, snując domysły. Przyzwyczajamy się do<br />
topografii miasteczka i zaczynamy traktować jako<br />
realny byt każdy most, dworzec czy ulicę. Mapka<br />
wymyślonego miasta (umieszczona na pierwszych<br />
dwóch stronach książki) urzeczywistnia fikcyjne<br />
miejsca.<br />
Trafiamy do zamkniętych bibliotek, na pchle<br />
targi, gdzie pomiędzy półkami handlarzy starych<br />
książek unosi się zapach błękitnej krwi. Gościmy<br />
w pracowni muzycznej Restò Pürona., który poza<br />
budową i konserwacją zajmuje się wydobywaniem<br />
duszy z instrumentów.<br />
Zatem jest to świat wyboru pomiędzy lampką<br />
koniaku a kuflem piwa z prażynkami, pomiędzy<br />
sferą sacrum a profanum. Wszystko zależne jest<br />
od gustu, a ten uwarunkowany jest jedną z trzech<br />
kategorii na jakie można podzielić ludzi: „Wyjadaczy,<br />
zostawiaczy, i mieszaczy” (s. 216). Wyjadacz<br />
stanowi to typ człowieka, który wydziera z życia<br />
najlepsze kąski, pozostawiając nudną otoczkę.<br />
Zostawiacz delektując się wierzchnią warstwą<br />
codzienności, powoli docierać będzie do centrum<br />
przyjemności. Mieszacz pochłonie wszystko, co<br />
zostanie mu podane, bez jakiekolwiek refleksji.<br />
Każdy z nich inaczej będzie oglądał film, jadł stek<br />
czy pralinkę z migdałem w środku.<br />
Aleksander Kościów za pomocą fikcyjnego świata<br />
uderza w konsumpcjonizm współczesnego<br />
społeczeństwa. Zestawowi obiadowemu zakupionemu<br />
po promocyjnej cenie zostaje przeciwstawiona<br />
książka, dzieło sztuki, które należy smakować<br />
bez pośpiechu.<br />
Przestrzega przed zgubnym wygodnictwem,<br />
które wpakuje naszą cywilizację do „żabiej dziury”:<br />
„Żaba siedzi w swojej jaskini i trwa w żabim<br />
istnieniu, a gdy jest głodna robi chlast! [...] Siedzi<br />
i rośnie [...] ale nie wychodzi z dziury [...]<br />
Żaby nie myślą o przyszłości, choć czasem może<br />
powinny. A to dlatego, że gdy już urosną- nie są<br />
w stanie ze swej żabiej dziury wyjść [...]. Ich ciała<br />
zaczynają dopasowywać się do kształtu jaskini.<br />
[...] Żaba nie może przestać jeść, bo umrze<br />
z głodu. Ale gdy je, jej organizm musi się rozrosnąć.<br />
Nie jest jednak w stanie i ostatecznie dusi<br />
się pod naporem własnego „ja”. Game over” (s.<br />
50).<br />
W pewnym momencie fabuła powieści wykracza<br />
poza granice świata, w którym istnieje miasto. Opowieść<br />
o losie antykwariusza zostaje co pewien czas<br />
przerywana fragmentami życia bohaterów, którzy<br />
egzystują w innej czasoprzestrzeni. Istnienie Arrla<br />
zostało nagle przetasowane z losem bezimiennego<br />
przybysza z południa – szamana, i życiem ciężko<br />
chorej Padme Feugo.<br />
Historie przeplatają się ze sobą, tworząc ciąg niedopowiedzeń.<br />
Co wspólnego ma ze sobą trzydziestokilkuletni<br />
księgarz Arrlo z bezimiennym człowiekiem,<br />
który wędrując wśród śniegowych zasp,<br />
pewnego dnia dołącza do koczowniczego plemienia<br />
? Subtelne wskazówki są tylko namiastką wiedzy,<br />
jaka potrzebna jest do odkrycia tajemnicy dwóch<br />
ostatnich stron powieści.<br />
W przestrzeni otaczającej przybysza z południa<br />
dominuje natura, a czas wyznaczany jest przez<br />
pory roku. Wśród polowań na reny, łowienia ryb,<br />
magicznych rytuałów znajdujemy spokój, którego<br />
brak w miejskiej cywilizacji, oraz część odpowiedzi<br />
na pytania postawione przez Arrlo. Teraz już<br />
wiemy czym jest Kamyl-kamla. Wiemy znacznie<br />
więcej, jednak wciąż za mało.<br />
To co pozostaje niedopowiedziane uzupełnia<br />
osoba umierającej Padme Feugo. Sposób w<br />
jaki umierająca kobieta próbuje ocalić siebie<br />
w obliczu śmierci, jest ostatnią podpowiedzią,<br />
jaką podsuwa nam autor.<br />
Otwierają się drzwi do innych równoległych<br />
wymiarów i trudno powiedzieć,<br />
który z nich to materialny, a który jest<br />
sennym marzeniem. Powieściowy świat<br />
jest palimpsestem, który kryje nałożone<br />
na siebie warstwy wspomnień i tożsamości<br />
wielu bohaterów, a może nawet<br />
samego autora.<br />
Kościów daje do zrozumienia, że<br />
odbierana przez nas rzeczywistość<br />
stanowi tylko pewien ułamek wielowymiarowej<br />
przestrzeni. Stajemy (tak<br />
jak Arrlo) bezradni „z małą łyżeczką”<br />
naprzeciw „ogromnego jak wszechświat<br />
arbuza” i próbujemy wydrążyć<br />
dla siebie soczysty kawałek miąższu (s.<br />
10). Arrlo przypomina trochę Jozefa K.<br />
z „Procesu” Kafki, obaj zostają pozbawieni<br />
luksusu decydowania o samym<br />
sobie. Wąskie korytarze, piwnice, strychy<br />
są zastąpione parkingami przy supermarketach,<br />
opustoszałymi centra handlowymi,<br />
czy przemysłowymi dzielnicami. Zwykła<br />
codzienność w połączeniu z absurdem<br />
tworzy mieszankę wybuchową.<br />
Spod fikcyjnych sylwetek kreowanych przez<br />
Kościówa prześwituje on sam i jego „kawałek<br />
arbuza”. Przekraczając kolejną furtkę, natrafiamy<br />
na zaklęte instrumenty, w których drewniano-blaszanym<br />
ciele uwięziona jest dusza. Tutaj<br />
ujawnia się muzyczne wykształcenie autora, który<br />
wkłada w usta Restò Pürona opowieść o dźwięku<br />
151
pięknym „jak zamknięta szkatułka, której zmysłową<br />
percepcję przeważnie kończy się na jej zewnętrznym<br />
oglądzie. Ale kto ją otworzy, nie zobaczy jednak<br />
dna, lecz czarną czeluść bezdennej studni światów”<br />
(s.259).<br />
Powieść „Świat nura” traktowana jest jako bardzo<br />
udany debiut, czego dowód stanowi, iż była w roku<br />
2006 finalistką Paszportów „Polityki”. Proza Kościówa<br />
to połączenie sensacji i wątku miłosnego z głębokim<br />
przesłaniem, a wszystko to podane poetyckim językiem<br />
doprawionym szczyptą ironii i humoru. Szkatułkowa<br />
kompozycja powieści skrywa przejścia, które<br />
nieuważny przechodzień może pominąć. Dlatego stąpajmy<br />
ostrożnie i nie ulegając złudnym wrażeniom.<br />
Zmęczeni, znużeni? A może raczej niezaspokojeni?<br />
Błądząc w labiryncie fabuły, docieramy do drzwi<br />
ostatnich, które pozostają zamknięte... Przez dziurkę<br />
od klucza podglądamy czarnego ptaka wielkością<br />
przypominającego kaczkę lub gęś – nura czarnoszyjego.<br />
Ptak spokojnie zanurza się w głębinach stawu,<br />
swobodnie tnie materię wody, a po chwili wydobywa<br />
się na ląd. Tutaj porusza się niezdarnie, ciągnie brzuchem<br />
po ziemi, podrywa się do lotu i znika. Strażnik<br />
wszystkich wymiarów - gavia arctica.... Prawdziwy<br />
przewodnik opowieści, który otwierał kolejne transcendentalne<br />
przejścia i uczył w nich nurkować, szybować<br />
i człapać naszych bohaterów. A może nie tylko<br />
oni poddali się tej nauce?<br />
Aleksander Kościów, Świat nura,<br />
Wyd. Muza,<br />
Warszawa 2006.<br />
152
<strong>Joanna</strong> Chłosta-Zielonka<br />
Nie czytałam „Monologów waginy”, przyznaję otwarcie, że<br />
nie pociągał mnie nigdy rozreklamowany tytuł, dlatego nie<br />
wiem, czy „Dobre ciało” to książka lepsza czy gorsza od poprzedniej.<br />
Eve Ensler jest przede wszystkim autorką utworów<br />
scenicznych i być może lepiej w teatrze, niż w czasie spokojnej<br />
lektury, odbierać jej twórczość.<br />
Choć zdecydowanie jestem kobietą, odnoszę wrażenie, że<br />
problem, z którym zmierza się amerykańska autorka, nie jest,<br />
w polskiej rzeczywistości tak niesłychanie ważny, jak chcą<br />
tego światowi recenzenci książki. Czytamy już na okładce<br />
wybrane fragmenty: „W swojej nowej książce Eve Ensler [...]<br />
znów podejmuje temat będący obsesją milionów kobiet –<br />
być nieskazitelnie piękną. Ich pragnienie wizualnej doskonałości<br />
jest jak wirus zaszczepiony przez środki masowego<br />
przekazu”.<br />
Trudno uwierzyć, by w czasach PRL-u kobiety, których<br />
ręce bolały od noszenia ciężko zdobytych zakupów i nogi<br />
od stania w kilometrowych kolejkach, poświęcały większą<br />
część życia na myśleniu o „dobrym ciele”. Dzisiaj ten problem<br />
rozreklamowany w kolorowych, kobiecych czasopismach<br />
budzi różnorodne reakcje: od wzbudzania kompleksów<br />
i rzeczywistego kultu ciała do całkowitego odrzucenia<br />
karkołomnych starań o ideał.<br />
Nie zgadzam się z uproszczoną, przedstawioną wcześniej<br />
interpretacją książki „Dobre ciało”, bo moim zdaniem<br />
jest wprost odwrotnie. Ensler podaje sposób, jak obsesja<br />
może zniknąć, jak wszelkie anoreksje, bulimie, czy<br />
innego rodzaju depresje można wyleczyć, jak zapomnieć<br />
o niedoskonałości formy, a uwierzyć w możliwość doskonałości<br />
ducha.<br />
W kolejnych odsłonach poznajemy wypowiedzi kobiet,<br />
o ich losach i życiowym uzależnieniu od dążenia do doskonałości<br />
formy własnego ciała. Mamy więc prześladowane<br />
przez matki za brak urody córki i żony mężów,<br />
którzy domagają się od nich upiększania. Prezentują się<br />
kobiety całego świata: ćwiczą w siłowniach, na sportowych<br />
bieżniach. Każda ma inną wizję swojego ciała,<br />
która zamienia się w obsesję trwającą od dzieciństwa<br />
do starzenia się.<br />
Powoli jednak dywagacje na ten temat ustępują miejsca<br />
refleksji bardziej dojrzałej. Pojawia się siedemdziesięcioletnia<br />
Masajka, która mówi: „Czy lubię swoje<br />
ciało? [...] Kocham moje ciało. To Bóg je stworzył.<br />
Bóg dał mi to ciało. Swoje palce, spójrz na moje palce.<br />
Kocham swoje paznokcie księżycowe sierpy. [...]<br />
Kocham swoje ramiona i swoje nogi, moje nogi są<br />
długie, są takie długie [...] Moje piersi, spójrz na<br />
nie, są wciąż krągłe i pełne. Wspaniałe”. Narratorce<br />
trudno jednak uwierzyć w wyjątkowość swojego<br />
ciała, nie potrafi uwierzyć w filozofię życiową<br />
Masajki, która porównując ją do drzewa, słusznie<br />
twierdzi, że każde drzewo jest inne i nie musi być<br />
podobne do poprzedniego. Nie ma jednego ideału<br />
piękna.<br />
Na inne sprawy niż tylko ciało, każe jej spojrzeć<br />
zaproszona w Indiach znachorka, która wydaje<br />
diagnozę: „Myślę, że znasz tylko jedno państwo,<br />
którego populacja wynosi jeden. Cały czas je naprawiasz,<br />
odnawiasz. Tracisz z oczu resztę świata.<br />
Musisz podnieść oczy, Eve”.<br />
Wydaje się, że przekonana zostaje dopiero sytuacją<br />
skrajnie absurdalną. Kobietom w Afganistanie,<br />
pod rządami talibów, nie wolno publicznie jeść nawet<br />
lodów. Czynią to jednak narażając własne życie,<br />
na przekór więc nie tylko prawu ale i dążeniu<br />
do nie bycia otyłą. Narratorka przyznaje: „Sunita<br />
ryzykuje życie dla tej drobnej przyjemności. Dzieli<br />
się tym ze mną. I w końcu kwestia, czy jestem gruba,<br />
staje się w oczywisty sposób mniej ważna niż to,<br />
czy czuję się wolna.”<br />
Naprawdę nie wiem, czy zrozumienie tej prawdy,<br />
obiektywnie rzecz biorąc oczywistej, musi trwać<br />
tak długo? Czy wiedza o tym, że na całym świecie i<br />
bardzo blisko każdego z nas, jest tak wiele ważnych<br />
spraw do zrobienia i tak dużo się dzieje, że ludzie<br />
chorują śmiertelnie nie mogąc nic zrobić, giną w<br />
przypadkowych okolicznościach jest dzisiaj tak bardzo<br />
niedostępna? Eve Ensler wyważa drzwi, a za nią<br />
stoją tłumy rozhisteryzowanych nastolatek, kobiet<br />
dojrzałych i starzejących się. Patrzą w lustro, zadają<br />
pytanie i nie mogą otrząsnąć się z udzielonej im odpowiedzi.<br />
Prywatnie wolę kobiety, które dawno zatrzasnęły<br />
te drzwi z hukiem i poszły własną drogą.<br />
Eve Ensler, Dobre ciało,<br />
przeł. Monika Walendowska<br />
Wyd. WAB,<br />
Warszawa 2007.<br />
153
Rafał Derda<br />
Tytuł tej recenzji jest jednocześnie tytułem wiersza<br />
otwierającego omawiany tomik. Wydaje się, że nie<br />
ma lepszej zapowiedzi co do treści książeczki Jarosza<br />
niż to zdanie. Opuszczamy lingwistyczne zabawy, ironię<br />
i dystans współczesnej postmoderny, by wgłębić<br />
się w to, co język zawsze próbował uchwycić i nazwać,<br />
czyli ciało i jego kondycję zawieszoną w odwiecznym<br />
przemijaniu. Ciało, będące jednocześnie przedmiotem<br />
poddanym działaniu entropii, jest jednocześnie<br />
podmiotem opisującym ten proces. Ciało rejestruje<br />
zmianę i jej podlega. Soma.<br />
Debiut Jarosza zabiera nas z miasta, miejsca gdzie<br />
potok bodźców zlewa nas z Przemijającym tak bardzo,<br />
że stajemy się jego częścią. W zamian wyjeżdżamy na<br />
prowincję, na puste drogi daleko od szosy, gdzie jeżeli<br />
coś się dzieje, dzieje się naprawdę. Chodźmy:<br />
Pod koronami leszczyn<br />
Znajdujemy ciche miejsce pod koronami leszczyn.<br />
Rozbijane kamieniem orzechy chrzęszczą w zębach<br />
wraz z resztkami skorupek i ziarenkami piasku.<br />
Wykonujemy proste ruchy – rwane uderzenia,<br />
obieranie z brązowej powłoczki, zbliżanie dłoni do ust.<br />
Wczoraj byliśmy świadkami wypadku.<br />
Zmiażdżona maska samochodu, tuman kurzu,<br />
na ziemi pestki szkła, wokół wirujące płatki lakieru.<br />
Tym razem nikomu nic się nie stało.<br />
Krótka przerwa w dłużącej się podróży.<br />
Wśród drzew cisza. Plamki światła migocą na trawie,<br />
wiatr szarpie luźne części ubrania. Gdy na mnie nie patrzysz,<br />
przyglądam się twojemu ciału: na twoich stopach pulsują<br />
niebieskie kreski. Oblizuję zadraśnięty naskórek kciuka.<br />
Skóra ma cierpki, ziemisty smak.<br />
wypadek, który przed chwilą przeżył.<br />
Jedynym, co nie zdradzi, będzie cisza umożliwiająca<br />
kontemplację innego ciała. Widzimy<br />
innego/inną, który/która niesie w sobie obietnicę<br />
wybawienia – miłość, lecz gdy kontemplacja<br />
przekracza granicę czynu, okazuje się,<br />
że „skóra ma cierpki, ziemisty smak”. Soma.<br />
„...byliśmy świadkami wypadku”. Podmiot<br />
liryczny wierszy Jarosza wydaje się być ciągłym<br />
świadkiem rozpadu wpisanego w ciało<br />
(somę). Wszystko podlega zniszczeniu.<br />
„Drzewo, na którym zatrzymał się piorun”<br />
(*** [Opierając się o szlaban, liczymy wagony]...<br />
s. 12). Dom, gdzie „telepie się pęknięte<br />
okienko”, (*** [skrzypią schody prowadzące<br />
na strych...] s. 13) zwierzęta („Zwierzę zabite”,<br />
s. 18, „Śmigus a.d. 1985” s. 21, „Śmierć<br />
pięknych saren” s. 30), w końcu człowiek (***<br />
[My dwoje wtopieni w korowód...] s. 35).<br />
Mamy więc śmierć. Wszystkie ślady istnienia,<br />
o których możemy przeczytać, winylowe płyty,<br />
stonki walczące w wodzie o przetrwanie, ręka<br />
złamana podczas jazdy rowerem, wszystko to<br />
wskazuje na jej pochód. Okazjonalnie, jak w<br />
przytoczonym już „Pod koronami leszczyn”,<br />
obok śmierci pojawia się miłość. Pojawia się<br />
ona jednak jakby w tle, rysując się jako jedna<br />
z kolejnych możliwości somy/ciała. Mimo<br />
wszystko nie jest wykluczone, że właśnie ten<br />
„tryb” istnienia będzie odgrywał ważną rolę<br />
w poetyckich poszukiwaniach autora. „Kobieta.<br />
Gdy tutaj była, wierzyłem w niemożność<br />
rozsypania się...” czytamy w „Do wszystkich<br />
kotów śpiących, smutnych i przeciągających<br />
się” s. 20).<br />
Sposób w jaki skonstruowane są wiersze<br />
poety spod Olkusza jest prosty, ale nie banalny,<br />
poetycki, ale nie przepoetyzowany. Autor<br />
unika nastrojów funeralnych i histerycznych,<br />
woląc liryczny, ale konkretny opis odsłaniający<br />
prawdy przekazywane przez wiersz. Zobacz.<br />
Gdy oddajemy się naturze, zmienia się perspektywa. Chaos<br />
nerwowego rytmu metropolii zmienia się w „proste ruchy”, z<br />
których każdy jest aż nadto celowy. Pęd, który w mieście staje się<br />
naszym władcą, w przestrzeni, w której rozgrywa się większość<br />
wierszy Jarosza, ulega zawieszeniu. Podróż, będąca największą<br />
rozkoszą postindustrialnego flaneura zostaje gwałtownie przerwana,<br />
po to by podróżujący mógł sobie uświadomić, że jest ona<br />
tak naprawdę „dłużąca”, a jej jedynym właściwym finałem jest<br />
154
***<br />
My dwoje wtopieni w korowód<br />
wijący się pod mur cmentarza.<br />
Wokół poszczerbiony horyzont<br />
sierpnia, skwiercząca ziemia<br />
rodzi płody. Ksiądz ma wadę wymowy,<br />
trudno powstrzymać śmiech. Gdy odchodzi,<br />
matka rzuca się na trumnę tak,<br />
że musimy odwrócić wzrok.<br />
Gdybym powiedział, że Jarosz opowiada o archetypicznej<br />
poetyckiej triadzie – śmierci, ciele i miłości,<br />
używając do tego archetypicznego idiomu „chodzę,<br />
widzę, opisuję” bardzo mocno skrzywdziłbym tę poezję.<br />
Nie jest sztuką pisać o śmierci za pomocą używanego<br />
już idiomu, sztuką jest tak odświeżyć temat<br />
oraz idiom, by zaciekawił czytelnika. Sztuka ta autorowi<br />
„Somy” bezsprzecznie się udaje. Wydaje mi<br />
się, że jednym z czynników sprawiających że poezja<br />
ta brzmi świeżo, jest wspomniane na początku recenzji<br />
wyprowadzenie czytelnika z przestrzeni miejskiej<br />
i zderzenie go z jedną prawd, która traktowana jest<br />
przez cywilizację jako pewnego rodzaju tabu. Prawda<br />
ta brzmi: „Jesteśmy części natury, częścią natury jest<br />
śmierć”. Najbardziej dla mnie brzęczy w tej poezji to,<br />
czego w niej nie ma, czyli szum współczesnej kultury,<br />
próbujący zagłuszyć nieuchronny koniec. Podmiot<br />
wierszy Jarosza zdaje się mówić: „Patrz jak jest”. Język<br />
jego poezji jest świadkiem i próbą ratunku. Tak<br />
przynajmniej można jego rolę odczytać przy lekturze<br />
„Świniobicia” (s. 46), „Zapisać to rano. Jak najszybciej,<br />
żeby nie/ zapomnieć. Nazwać i już nie myśleć<br />
napchać się/ językiem”.<br />
Ta poezja ma swój temat, ciekawe obrazowanie, jak<br />
i również świadomość języka, jego wagi. To jest dobra<br />
poezja. Kto wie, czy nie jedna z najlepszych wydanych<br />
w przeciągu ostatnich paru lat.<br />
Łukasz Jarosz, Soma,<br />
Wyd. Biuro Literackie,<br />
Wrocław 2006.<br />
155
Bernadetta Żynis<br />
Gdyby ktoś trafił do światów Piranessiego, nie mógłby<br />
spotkać się z drugim człowiekiem. Przestrzeń zawarta<br />
w obrazach skazuje na uwięzienie, na samotność,<br />
na wieczne mijanie – nie przypadkiem więc ten<br />
„szalony” malarz labiryntów został przywołany na<br />
początku pierwszego opowiadania „Patrząc na Stromboli”.<br />
Patronuje bohaterom jako symbol samotności,<br />
wewnętrznego zbłąkania, mijania się, niemożności<br />
spotkania. Miejsce, które zwiedzają bohaterowie tego<br />
opowiadania, jest właśnie takim labiryntem – splątane<br />
uliczki, schody, kościoły, klasztory, domy, fontanny,<br />
plaże, „nawet liczba domów w tym mieście była<br />
apokaliptyczna” (s. 12) – wszystko to tworzy mozaikę<br />
współczesnych i przeszłych tajemnic, meandry przestrzeni:<br />
„Ale im dalej od centrum, tym ulice stawały<br />
się węższe, bardziej zawikłane i kręte; nieoczekiwanie<br />
przechodziły w maleńkie podwórka, na których rozwieszano<br />
białe płachty prania i rozstawiano doniczki<br />
z pelargoniami i bugenwillami; bywało, że jedyne wyjście<br />
wiodło przez jakąś sień prowincjonalnego pałacu,<br />
(…); kiedy indziej z ciemnego zaułka nieoczekiwanie<br />
wchodziło się na rozległy plac z kościołem, z dwiema<br />
restauracjami i lodziarnią. Wszędzie przeciwległe<br />
domy zrastały się u góry cienkimi łuczkami, wszędzie<br />
pod górę i w dół prowadziły wąskie schodki; wszędzie<br />
zwieszały się nad głowami zardzewiałe balkony i odpadające<br />
tynki. To, co wydawało się właściwą drogą,<br />
kończyło się niekiedy nagle wielkim oknem, wychodzącym<br />
na przepaść i dalej na porośnięte opuncjami<br />
skały, na plażę, morze i niebo” (s. 25).<br />
Dwójka kochanków pozostaje w tej przestrzeni długo<br />
– zbyt długo, by umieć wrócić do prostych ścieżek<br />
słów i uczuć. To trochę tak, jakby się przyzwyczaić<br />
do błądzenia i mijania i już tak pozostać. Bohaterami<br />
jest para młodych, zakochanych i zachwyconych<br />
sobą ludzi. Ich związek zdaje się być idylliczny, tak<br />
idealny, że aż niemożliwy. Jak związek nie ludzi, ale<br />
aniołów właśnie. Czy anioły łączą się w pary? Teologowie<br />
twierdzą, że nie, że ten rodzaj relacji jest aniołom<br />
zbędny. W tym opowiadaniu wydaje się, że nie ma<br />
aniołów. Ale jak czytamy u Niela Gaimana: „W dzisiejszych<br />
czasach w modzie są anioły, a ludzie lubią<br />
książki o kotach...” 1 Niby więc nie ma aniołów, ale są<br />
koty – serwale. Tak do siebie mówią bohaterowie –<br />
Serwal i Serwalla. Może to nie ma znaczenia już dzisiaj,<br />
że gdy szukamy tajemnicy, możemy pisać o niej<br />
przez figury aniołów lub kotów…<br />
To, co widzialne, nie przeszkadza, by gdzieś w innym<br />
planie rozgrywało się niewidzialne, słyszalne ukrywa<br />
niesłyszalne, doświadczane odsyła do przeczuwanego.<br />
Dlatego właśnie będą się musieli rozstać Serwal i Serwalla,<br />
pójdą własnymi drogami – jak koty i anioły, i<br />
minąć jak splątane uliczki Stromoli…<br />
W głębi tego (i wszystkich zamieszczonych w tomie<br />
opowiadania) zawsze słychać (widać, czuć) czas.<br />
A tam, gdzie czas – też przemijanie i śmierć, i apokalipsa,<br />
i koniec świata. I to schowane pod warstwą<br />
słów trwanie ku przemijaniu jest właściwą osnową tej<br />
książki. Czas jest jak pieśni kobiet, które choć słyszalne,<br />
ukrywają jeszcze inne, niepojęte treści, nieznane<br />
znaczenia: „Weszły kobiety, siedem, a może dziesięć<br />
kobiet w różnym wieku, każda osobno. Stanęły niemalże<br />
w progu katedry i zaczęły zawodzić dziwną<br />
pieśń czy litanię; niskie, płaczliwe głosy powtarzały<br />
zaplatające się, wciąż rozpoczynające od nowa frazy.<br />
Ale wydawało się, że pod głosami ludzkimi jest jeszcze<br />
głębsza warstwa, przerażające, niskie buczenie,<br />
płynące podskórnym nurtem pod powracającymi zdaniami”<br />
(s. 33).<br />
Podobnie tytułowe opowiadanie „Rynek w Smyrnie”<br />
dotyka odwiecznego problemu, problemu śmierci,<br />
śmierci i miłości, która jest „silniejsza niż śmierć”. W<br />
bohaterce opowiadania zakochuje się śmierć (jeśli „zakochuje”<br />
to tu dobre słowo i o ile można tak nazwać<br />
czekanie śmierci na tego, którego ma ona „ściąć”).<br />
Ale przyjmijmy, że śmierć miłuje Konstancję, ale ta z<br />
kolei zakochuje się w figurze anioła – trzymetrowego<br />
kolosa z białego marmuru: „…tego pięknego, smukłego<br />
, trzymetrowego chłopca ze skrzydłami bielszymi<br />
od łabędzich…” (s. 72). Tak można by streścić fabułę,<br />
ale nie ona, rzecz jasna, jest tu najważniejsza. Najważniejsza,<br />
jak we wszystkich prezentowanych w tym<br />
zbiorze opowiadań, jest tajemnica, drugie dno, to, co<br />
toczy się podskórnie, a do czego mamy utrudniony<br />
dostęp, bo rozgrywa się na tym planie, gdzie zmysły<br />
nie pomagają, ale przeszkadzają, jak przeszkadza rozum,<br />
logika i zdrowy rozsądek. Zdaje się nam, że to<br />
śmierć nas szuka, na nas czeka. My przecież (zwykle)<br />
nie chcemy umierać. Ale bohaterowie dążą tam, gdzie<br />
muszą, gdzie zawsze już wcześniej czeka na nich<br />
śmierć (jak w przytoczonym na początku opowiadaniu<br />
wschodnim o człowieku, który, chcąc uciec przed<br />
śmiercią, trafił do miasta, w którym ta jego właśnie<br />
niecierpliwie wyglądała). Bohaterom wydaje się, że<br />
realizują jakieś swoje marzenia, zachcianki, kaprysy<br />
– a przede wszystkie zmierzają i tak do tego samego<br />
celu, spotykają się we wspólnym punkcie, bo nawet te<br />
największe marzenia są po prostu śmiertelne. I kiedy<br />
Konstancja pokochała anioła, to już nie mogła dłużej<br />
żyć, bo była „nie z tego świata, nie z tej bajki…”. I, kto<br />
wie, może śmierć spełniła jej ostatnie marzenie…<br />
1 N. Galian, Opowiadania i złudzenia. Dym i lustra, przeł. P. Arbiter,<br />
Warszawa 2002, s. 27.<br />
156
Z kolei „Olaf Farbiarczyk” to dość zabawne opowiadanie<br />
– o naiwności, sztuce, prostytutkach, półksiędzu,<br />
ale przede wszystkim o pragnieniu miłości, uczucia,<br />
wyłączności, o oddaniu, na które jesteśmy gotowi<br />
zawsze, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę.<br />
Można by pisać, że to opowiadanie także o oszustwie,<br />
zawodach i rozczarowaniu, ale najbardziej jest ono o<br />
zdziwieniu tym, że nigdy, ale to nigdy, los nie jest tym,<br />
za kogo się podaje, a chwile złe najczęściej okazują się<br />
później dobrymi, dobre – naszym przekleństwem. Życia<br />
wcale nie potrafimy uchwycić w tym, co się akurat<br />
dzieje – możemy je tylko wtedy próbować objąć, gdy<br />
już przeżyte staje się opowiadanym. Zawsze w „ciemnych<br />
obłokach melancholii”.<br />
W opowiadaniu „Sanctus sanctus sanctus” spotykamy<br />
Kaspara Furta, który „Zawarł wrota fary i cisnąwszy<br />
klucze o bruk placu, poszedł przed siebie czynić<br />
zło na przekór swojej misji” (s. 130), a dodajmy, że<br />
był Kaspar Furta jednym z siedemdziesięciu sprawiedliwych,<br />
filarem tego świata. Zeźliła go ta nominacja,<br />
bez pytania go o zgodę, bez konsultacji, więc gdy podsłuchał<br />
swawolących na świętym obrazie Matkę Boską<br />
i Jana Ewangelistę, Sebastiana i Hieronima z Dzieciątkiem,<br />
postanowił odmienić swój los świętego „z<br />
nakazu” i począł mocować się z Bogiem. On – biedny<br />
i wzgardzony – zajął się czynieniem zła dla samego<br />
zła, „w czym tkwił sekret jego powodzenia i bogactwa”<br />
(s.132) To opowiadanie to rewers opowieści o<br />
Hiobie. Hiob zyskał miejsce przy boku Pana, bo był<br />
wierny. Kaspar zyskał ziemskie powodzenie i w końcu<br />
raj „tylko” dlatego, że jest wybrany, predestynowany<br />
(to łaska zbawia, nie uczynki). Jak to możliwe?<br />
W opowiadaniu bohater zna tylko wycinek ze swego<br />
żywota, jego fragment, nie może pojąć wszystkiego,<br />
nie może pojąć Bożego zamysłu ani planów. Tak zajął<br />
się zbieraniem grzechów, że nie zauważył, iż jego życie<br />
„ocaliło” innych. To opowiadanie to pocieszający<br />
apokryf o dobrym Bogu i Goetheańskim Mefitofelu,<br />
który pragnąc zła, czyni dobro, gdyż w ostatecznym<br />
rachunku, jak poucza Biblia, a o czym nader często<br />
zapominamy, wszystko, co Pan stworzył, dobre jest.<br />
Nie darmo opowiadaniu patronuje św. Michał, archanioł<br />
i pogromca Szatana, wódz hufców niebieskich<br />
s. 121).<br />
„…napis Jude czernieje literami w jeszcze czarniejszych<br />
ciemnościach” (s. 140) - czytamy w kolejnym<br />
opowiadaniu, którego akcja rozgrywa się w Wiedniu.<br />
Bohater to ukrywający swe pochodzenie Żyd,<br />
muzyk pracujący w operze na etacie konserwatora.<br />
„Doprowadzało go do obłędu to siedzenie w domu<br />
całymi godzinami, to przemykanie się klatką schodową<br />
i ulicami tak, by widziało go jak najmniej osób,<br />
spuszczanie oczu i podnoszenie kołnierza płaszcza”<br />
(s. 145). Żyje obsesją ukrywania się. Najlepiej schować<br />
się przez zaprzeczanie stereotypom – jeśli Żyd<br />
jest brudny i zawszony, to on będzie czysty i elegancki<br />
(dobrze tę pętlę stereotypizacji i jej przeciwstawiania<br />
się oddawał film Agnieszki Holland „Europa, Europa”).<br />
Dla bohatera ten „spryt” w unikaniu zachowań<br />
potwierdzających stereotypy to, co prawda, trochę<br />
mało, by naprawdę czuć się bezpiecznie, ale jest czego<br />
się „złapać”, są ramy wyznaczonego działania, myślenia,<br />
nitka, która, jak wierzy Michael, doprowadzi<br />
go do życia. Przygotowania do premiery „Stworzenie<br />
świata” nakłada się na tworzenie nowego świata przez<br />
polityków. Sztuka i polityka chadzają pod rękę i nawet<br />
jeśli ktoś marzy, by tworzyć sztukę dla sztuki, dla jej<br />
piękna, to przy stwarzaniu nowego – politycznego –<br />
ładu, nawet zaniechanie politycznej perspektywy jest<br />
grzechem śmiertelnym.<br />
Michael chce żyć, sensem jego życia jest przeżyć.<br />
Jego wkład w stworzenie nowego porządku, to zachowanie<br />
swojego „jestem”, jego „jestem” jednak przechowuje<br />
pamięć tego, co było, „smutek wieków”. I<br />
niby „Nic się nie działo.” (s. 157), aż do czasu, kiedy<br />
zobaczył Gretę Bitterlich. „Nic się nie działo”, ale „…<br />
rzadko wiemy, kiedy dzieją się rzeczy naprawdę istotne,<br />
które zadecydują o naszych przyszłych losach.”<br />
(s. 158). Twórcy opery przeżywają swoje „początki i<br />
końce świata”, tragedie i komedie – wszystko skrojone<br />
na ich miarę. Świat dla dyrygenta Hermana von<br />
Plüschow kończył się, bo obraziła się na niego diwa<br />
operowa Rosa von Globeck, a nie dlatego, że „…kilkaset<br />
tysięcy ludzi (ileż to kompletów w Operze) pojedzie<br />
z Warschau czy Krakau pociągami w prostej linii<br />
do góry, między kraski, obłoki i gwiazdy…” (s.160).<br />
Michalael w Grecie zobaczył archanioła i przestał się<br />
bać śmierci, nie czekał na nią w upokarzających czynnościach<br />
udawania kogoś innego, udawania życia,<br />
wyszedł na jej spotkanie. Jest więc to opowiadanie<br />
o śmierci, ale jest też o tym, o czym wszystkie inne<br />
opowiadania tego tomu – o tym, że skupiamy się na<br />
naszym życiu, dniach powszednich, małych czynnościach,<br />
że nie widzimy dalej niż czubek naszego nosa,<br />
że niewiele rozumiemy, choć codziennie i co noc ocieramy<br />
się o coś, co nas przerasta, co znaczy więcej, ale<br />
czego nie potrafimy ogarnąć. Stąd melancholia tych<br />
opowiadań, stąd smutek i tęsknota, której źródeł albo<br />
nie rozumiemy, albo nie chcemy zrozumieć.<br />
W ostatnim w tym tomie opowiadaniu wracamy do<br />
atmosfery znanej z „Lali”. Narracja należy do chłopaka<br />
przywołującego świat prababki, babki, ich sióstr.<br />
Bohater w spadku dostaje pudło z końcem świata i<br />
będzie to pudło chronił przed otwarciem. Pudełko<br />
z końcem świata „obwiązane sznurkiem i obłożone<br />
wszelkiego rodzaju szmatkami i pakułami z czasem<br />
obrasta jeszcze w kolejne warstwy sznurków, taśm<br />
klejących, folii, papierków i miedzianych drutów…”<br />
(nieco zmieniony cytat ze s. 215 – 216), bo koniec<br />
świata jest chroniony naszymi opowieściami, które<br />
nawarstwiają się, nie pozwalając na jego koniec, i to<br />
swoimi opowieściami chronimy je przed przeciągami,<br />
przed milczeniem. Gdy opowiadamy, koniec świata<br />
chronimy przed końcem świata. Póty możemy opowiadać,<br />
wymyślać rzeczywistość początku i końca<br />
świata, ogarniać wiele lub malutko, przekraczać lub<br />
dawać się unieść; życie się toczy dla nas, przez nas i<br />
jednocześnie obok nas i tak musi pozostać.<br />
Jacek Dehnel, Rynek w Smyrnie,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.<br />
157
Anna Rau<br />
Opowiedz mi bajkę przed snem. Bajkę dla dorosłych...<br />
Ale nie taką, od której przyspiesza puls w nocy,<br />
z której śmieją się mężczyźni w swoim gronie, która<br />
byłaby w telewizji po dwudziestej czwartej! Chcę<br />
prawdziwą bajkę, bo jestem smutna, dla dorosłych<br />
- bo jestem dorosła... (Ale nigdy nie wyrosłam z bajek).<br />
Powiedz mi o Sinobrodym... Nie! O Sinobrodej,<br />
o Sinobrodym już znam... Naprawdę była malarką? I<br />
mordowała swych kolejnych mężów za przekroczenie<br />
progu pewnego tajemniczego pokoju w wieży? Jakże<br />
musiała być samotna, nieufna, zmysłowa i fascynująco<br />
groźna. Opowiedz mi też o rozpaczliwie przyciągającej<br />
mężczyzn bielą skóry, gęstością rudych włosów,<br />
dziewczynie-syrenie. Opowiedz mi o czarownicy w<br />
chatce z piernika. Chcę baśni! Niech zamknie mnie w<br />
tęczowej bańce mydlanej, w inkrustowanym jajku Fabergé<br />
– najcenniejszym, moim już na zawsze... Słyszę<br />
twój głos: „Gdybym ci kiedyś powiedziała...”. To twój<br />
głos, czy tytuł powieści?<br />
Dzięki tobie wiem, że Ilana z bezimiennej, zamkniętej<br />
na cały świat, zapadniętej w śniegu wioski już ma<br />
swoje jajko Fabergé, żyje w nim – wraz z ukochanym<br />
Shmuelem i wpólnymi dziećmi oraz z miksturami z<br />
ziół, zamkniętymi w szklanych flaszkach i glinianych<br />
słoikach. Jej cały świat to małe zagracone mieszkanko<br />
z powiewającymi szmatkami – odczyniankami uroków,<br />
dźwięczące głosem dzwoneczków, z szeptem zaklęć<br />
mamrotanych na przekór złemu losowi. Ilana do<br />
swego jajka nie wpuści matki, która chciała ją zatrzymać<br />
zaborczymi ramionami i spojrzeniem kochającej<br />
harpii, nie wpuści trzech złowrogich Parek z rodzimej<br />
wioski ani nawet ukochanego brata-ludołaka. Taką<br />
moc posiada, wszak przeżyła spotkanie z wilkołakiem<br />
nadrzewnym i pozowała malarce-Sinobrodej do portretu,<br />
a do tego sama odnalazła, dogoniła i utrzymała<br />
swego partnera na całe życie, wędrownego aktora, i<br />
stała się dla niego Esmeraldą, Cyganką-natchnieniem<br />
z dzwonkami we włosach i ponadczasową spódnicą z<br />
kolorowych łatek. Żyła z nim długo i bardzo szczęśliwie,<br />
do jego śmierci, a nawet wbrew owej barierze,<br />
aż do końca świata. Doczekała się dwóch synów i<br />
córki – co najważniejsze. Sashie, Shirley, jak<br />
wolała siebie nazywać, która też żyje we własnoumysłowo<br />
utworzonym jajku-baśni. Nigdy<br />
nie zaakceptowała swego cudzoziemskiego<br />
pochodzenia, niejasności losów swej tajemniczej<br />
i zacofanej matki, wrodzonej i właściwej<br />
całej rodzinie dzikości, „nieamerykańskości”,<br />
braku podobieństwa do koleżanek – cukierkowych<br />
lusterek Jackie Kennedy. W jej Fabergé<br />
nie ma nieprzebytych lasów, nieskończoności<br />
oceanu, nie ma nawet prawdziwie kochanego,<br />
wybranego mężczyzny. Jej jajko to nieskażone<br />
nawet pyłkiem kurzu wnętrze, symetrycznie<br />
upięte firanki, nieskazitelnie puchaty różowy<br />
dywan i idealnie wypucowane żyrandole o<br />
nowoczesnym kształcie. Do tego zestaw odkurzaczy<br />
oraz gromada nigdy nie widzianych pomocników-sprzątaczy.<br />
Nie na darmo mottem<br />
życiowym Shirley jest hasło „Ład i mieszczański<br />
porządek”. Jej córka Mara z kolei nie chce<br />
w swoim jajku porządku, chce za to uwięzić<br />
w nim swojego brata, Jonathana, i opiekować<br />
się nim do utraty tchu. Opiekować się czymkolwiek<br />
– byle w wyłączności. Jej Fabergé jest<br />
duszne, lepkie od stłumionych namiętności,<br />
lekko wilgotne, jakby porosłe dywanem porostów.<br />
Feberge stereotypowej zdziwaczałej<br />
starej panny, podstępnej morderczyni i zajadłej<br />
duchowej kochanki swego brata. Kolejne<br />
jajko to projekt nowych czasów: plastikowy<br />
świat najmłodszej z bohaterek, Nomi. Ściany<br />
z odblaskowego różu, fotele jak z samochodu<br />
z opuszczanym dachem, zapach gumy do<br />
żucia i towarzystwo niewyobrażalnie czułego<br />
mężczyzny bez twarzy, bo Noni jest jeszcze<br />
za młoda, żeby go znać. Poznała za to żałosne<br />
próby odnalezienia go, połączone ze strachem<br />
przed „wpadką” w ciążę, ale to szczegół... Te<br />
cztery jajka-matrioszki, bańki w bańkach, tworzą<br />
maxi-jajo, czyli wyczekiwaną przeze mnie<br />
baśń.<br />
Judy Budnitz znakomicie opowiada baśnie...<br />
Takie dla dorosłych, oczywiście, gdyż jej czarownica<br />
z piernikowej chatki zajmuje się nie<br />
tylko ziołolecznictwem, ale i nagminnie uwalnia<br />
kobiety od sporadycznych kłopotów z rozmnażaniem.<br />
Syrena-Anja ma odrąbane stopy.<br />
Quasimodo kocha – rozrywając owce i dzieci z<br />
158
nadmiaru miłości. Dziewczyna-zombie to uchodźca<br />
z dalekiego kraju obozów koncentracyjnych... Gdzieś<br />
tam jest port umarłych statków przysypany kurzem<br />
i popiołem. Ktoś gdzieś przechowuje tajemnicę<br />
męża i żony, będących w oficjalnych dokumentach<br />
rodzeństwem... Zręczny ten konglomerat bajek. Do<br />
tego tuż obok przebiega też wojna – jedna, druga...<br />
Pojawiają się, gwałcą, rabują i porywają żołnierze<br />
kolejnych armii. To wszystko nie ma znaczenia,<br />
powieść Budnitz, jak wioska Ilany, posiada swój<br />
odrębny czas i swoiste reguły. Nawet Stany Zjednoczone,<br />
ta Kolchida emigrujących – ze swoim<br />
złotym runem, czyli obietnicą pokoju i dobrobytu<br />
– hoduje i napuszcza na nowo przybyłych<br />
rodzime potwory, na przykład owe tajemnicze<br />
brygady sprzątające, tak ukochane przez Shirley.<br />
Ludzkie mrówki afrykańskie, które pożerają<br />
wszystko i każdego, kto nieopatrznie wkroczy<br />
na ich teren. A może stanowią rodzaj Anioła-<br />
Mściciela z Księgi Wyjścia, który wyciął w pień<br />
pierworodnych za każdymi nieoznaczonymi<br />
krwią drzwiami w Egipcie? Nieszczęsny Izraelita,<br />
który owej nocy, Nocy Pierwszej Paschy,<br />
tego zapomniał... Nieszczęsny, kto w nocy,<br />
na osiedlu nowobogackich emigrantów, zostawił<br />
rower, psa, dziecko poza progiem...<br />
Przesłanie prozy Judy Budnitz potwierdza<br />
i przywołuje rzadko wspominaną prawdę,<br />
że wspólnota kobiet istnieje – wbrew<br />
stereotypom, nawet wbrew chęciom ich<br />
samych. Wspólnota drżenia w oczekiwaniu<br />
na miłość, wspólnota opłakiwania<br />
zmarłego, wspólnota mimowolnie jednakowych<br />
– podstawowych – gestów. To<br />
rzeczywistość – to magia, czysty realizm<br />
magiczny, magia w realizmie. Opowiedz<br />
mi baśń! Taką dla dorosłych... Żebym<br />
poczuła ciężar i wartość, i odpowiedzialność<br />
wspólnoty kobiet jak podsumowanie<br />
dotychczasowego życia: stosowne,<br />
właściwe i naturalne, a jakby<br />
na pograniczu baśni. I wtedy byt wciśnie<br />
się cicho, naturalnie pod śnieg,<br />
w magiczne błękitem i złotem jajko<br />
Fabergé.<br />
Judy Budnitz,<br />
Gdybym ci kiedyś powiedziała,<br />
przeł. Jolanta Kozak,<br />
Wyd. Znak,<br />
Kraków 2007.<br />
159
Ilona Godlewska<br />
Historię rodziny można opowiedzieć na wiele sposobów.<br />
Może ją scharakteryzować narrator, obserwator z<br />
zewnątrz, będący jednocześnie naocznym świadkiem,<br />
wreszcie mogą to uczynić – co wydaje się sposobem<br />
najprostszym – członkowie rodu. Im więcej osób opisuje<br />
dzieje rodziny, im więcej źródeł dostarcza czytelnikowi<br />
informacji, tym bardziej czuje się on zadomowiony<br />
w opowiadanej mu historii, a tym samym lepiej<br />
zna ludzi, którzy są mu opisywani, bo poznał ich z<br />
wielu perspektyw.<br />
W debiutanckiej powieści Petry Hulovej historię rodziny<br />
opowiadają jej członkowie, a właściwie członkinie.<br />
Nie jest jednak tak, że bohaterki „Czasu Czerwonych<br />
Gór” to jednostki wyjątkowe. Wręcz przeciwnie.<br />
Alta, Dzaja, Nara Ojuna, Dolgorma to kobiety, które<br />
urodziły się w Mongolii. Kraju nie tylko dla nas, Europejczyków<br />
tajemniczym, ile też słynącym ze złego<br />
traktowania kobiet. I tak bohaterki powieści Hulovej<br />
to „tylko” kobiety. Uzależnione od mężczyzn, szukające<br />
uczucia, nieliczące się w rodzie. W Mongolii<br />
ważni są bowiem tylko mężczyźni, a płeć piękna jest<br />
im potrzebna głównie do płodzenia synów, bo o ile synowie<br />
w świętej ziemi nomadów to błogosławieństwo,<br />
o tyle córka to zło konieczne.<br />
Można postawić sobie pytanie, co inspirowało Hulovą<br />
do tego, by akcję swojej powieści umieścić w świętej<br />
ziemi nomadów? Otóż i odpowiedź: „Mongolia<br />
jest rodzajem stanu pośrodku niczego, jest oddalona<br />
od jakiegokolwiek innego centrum kulturowego. To,<br />
z jednej strony, kraj bardzo odizolowany, z drugiej<br />
miejsce, gdzie Europejczycy, mam na myśli Rosjanie,<br />
i wschodnie kultury jakoś spotykają się i mieszają” –<br />
mówi o opisywanym przez siebie kraju absolwentka<br />
mongolistyki. I dodaje, że jedynym miastem w Mongolii<br />
jest Ułan Bator, a reszta to kraju to tylko jego<br />
obrzeża. Europejczykom trudno jest w to uwierzyć. Z<br />
pewnością też dlatego Hulova opisała takie tajemnicze<br />
miejsce, dla wielu wprost egzotyczne. Dla Polaka,<br />
Francuza, Holendra, Amerykaniana świat bez puszki<br />
coca-coli, hamburgera i całodobowych hipermarkietów<br />
to wymysł fantasty. Nie możemy, nie, nie umiemy<br />
się pogodzić z tym, że takie miejsca naprawdę mogą<br />
istnieć w XXI-wiecznej przestrzeni. Dlatego dobrze,<br />
że istnieją ludzie wyścibiający nosy poza standardowy<br />
obieg ciekawostek turystycznych wskazywanych<br />
przez przewodniki. Dzięki takim właśnie osobom poznaliśmy<br />
trochę lepiej Afrykę, zobaczyliśmy oczyma<br />
wyobraźni chińskie stepy (opisane choćby przez Aleksandra<br />
Franchettiego w „Tybetańskiej księżniczce”),<br />
a teraz mamy okazję dowiedzieć się prawdy o tym,<br />
jak powstały największe góry w Mongolii (zgodnie ze<br />
słowami Tulega – ojca Dzai, Nary i Ojuny kiedyś cały<br />
świat był tak wysoki jak szczyty gór, potem przyszli<br />
olbrzymi, wdeptali w ziemię wzniesienia, a Czerwone<br />
Góry to jedyne miejsce, gdzie ich noga nigdy nie postała).<br />
I choć prawda ta dla racjonalistów to tylko bajka,<br />
nie należy zapominać, że dzięki bajkom właśnie<br />
mogą istnieć inne światy niż te widziane „szkiełkiem<br />
i okiem”.<br />
Powieść „Czas Czerwonych Gór” ukazała się w serii<br />
z miotłą. Seria ta poświęcona jest twórczości kobiet.<br />
Nie jest to jednak pisarstwo adresowane jedynie do<br />
płci pięknej. Każdy czytelnik znajdzie tu coś dla siebie.<br />
Wzruszającą historię rodu, opowieści o szamanach,<br />
stepach i marzeniach.<br />
Akcja „Czasu Czerwonych Gór” rozgrywa się na prowincji<br />
i w dużym ośrodku miejskim zwanym po prostu<br />
Miastem. Miasto to strefa niebezpieczna, z młodymi,<br />
przyjeżdżającymi zza gór dziewczętami obchodzi się<br />
bardzo okrutnie. Choć dla Dzai wyjazd z geru do<br />
wielkiego świata był spełnieniem marzeń, to szybko<br />
przekonała się ona, że za Czerwonymi Górami czeka<br />
ją tylko katorżnicza praca. Jej siotra, Nara oczekiwała,<br />
że los się do niej uśmiechnie. Tymczasem skończyła<br />
jako prostytutka. Podobnie było z ciotką dziewczynek<br />
Żółtym Kwiatem.<br />
Nie oznacza to jednak, że lepiej powodziło się tym,<br />
którzy zostali na ziemi pradziadów. Matka Czai, Nary<br />
i Ojuny wyszła za mąż, by wyrwać się z rodzinnego<br />
domu, gdzie „garnki latały pomiędzy rozwrzeszczanymi<br />
dzieciakami jak kamulce”. Nie kochała swojego<br />
męża, dlatego, gdy tylko nadarzyła się okazja, zdradziła<br />
go. „Moje powieki drgają w zakazanych snach,<br />
a dotknięcia mojego męża są dla mnie już tylko jak<br />
przebywające lata – cierpiętnicze i nie do uniknięcia,<br />
i właśnie temu mężczyźnie rodzić dzieci, to było w<br />
moim życiu najsmutniejsze” – mówi Alta. Nie dziwi<br />
więc fakt, że przykładna dotąd żona i matka zatraciła<br />
się w kochanku. I choć została przy Tulegu, to zrobiła<br />
to tylko dlatego, że bała się utracić poczucie bezpieczeństwa.<br />
Najmłodsza córka Alty Ojuna została w rodzinnym<br />
gerze. Poznała mężczyznę, wyszła za mąż,<br />
urodziła dzieci. Wydaje się, że jako jedyna zaznała<br />
szczęścia. „Moja rodzina jest dla mnie wszystkim.<br />
Nigdy nie marzyłam o niczym innym” – podsumowuje<br />
swoje życie. Czytelnik nie może się jednak oprzeć<br />
wrażeniu, że to szczęście to tylko pozory. Ojuna co<br />
prawda miała oddanego męża, ale ten rzadko z nią<br />
rozmawiał, dzieci nie słuchały jej rad, a ona sama<br />
przez cały czas rozpamiętywała zamierzchłe krzywdy.<br />
Bohaterki powieści Hulovej wyniosły z domu przeświadczenie,<br />
że kobieta nie ma wartości bez mężczyzny.<br />
Dzaja wymyka się z tego schematu. Sama wychowuje<br />
córkę, utrzymuje się w Mieście bez niczyjej<br />
pomocy. To wyłamanie jest tylko pozorne. Gdyby miała<br />
męża, nie przyjechałaby do geru siostry, by przeżyć<br />
starość. Nie musiałaby też w tak uwłaczający sposób<br />
zarabiać na życie. Siostra Dzai Nara też została sama.<br />
Co prawda miała kandydata na męża, ale ten przestraszył<br />
się jej oddania i uciekł. Deprecjonowanie kobiety<br />
nie posiadającej u swego boku mężczyzny nie było<br />
być może jedynym celem Hulovej. Spoiwem, które<br />
łączy kobiety z opisywanego przez Hulovą rodu, jest<br />
160
matka Tulega – szamanka Dolgorma (to po niej córka<br />
Dzai dziedziczy nazwisko). Dolgorma – jak wspomina<br />
jej imienniczka – umiała uzdrawiać dotykiem śmiertelnie<br />
chorych, a jedno jej spojrzenie wystarczyło, by<br />
rany przestały krwawić. Nic więc dziwnego, że tak<br />
niezwykła osoba stanowiła oś, wokół której córki Alty<br />
i ona sama budowały swoją tożsamość. Tożsamość,<br />
którą, należy dodać, bardzo pragnęły mieć. Zwłaszcza<br />
Dzaia i Nara, odstające od rówieśników przez swój<br />
niekaukaski wygląd.<br />
Czytelnik śledząc losy Alty, Dzaji, Nary Ojuny, Dolgormy<br />
nie tylko poznaje lepiej naturę kobiet, ale też<br />
dowiaduje się czegoś o współczesnym społeczeństwie<br />
mongolskim. Nie można powiedzieć, żeby było to<br />
społeczeństwo bogate czy oświecone. Ludność mongolska<br />
opisana przez Hulovą prowadzi koczowniczy<br />
tryb życia. Nikt tu nie marzy o studiach czy dobrej<br />
pracy. Szczytem szczęścia jest własny sklep w Mieście<br />
(przydarza się to nielicznym) bądź stado zwierząt, a<br />
najlepszą zabawą gra w owcze kostki. Sytuacje opisane<br />
w „Czasie Czerwonych Gór” są jednak niezwykle<br />
bliskie współczesnemu czytelnikowi. Zagubionemu<br />
w świecie, szukającemu szczęścia i swojego miejsca w<br />
życiu. Czytelnikowi, który coraz częściej staje przed<br />
wyborem: gonić marzenia czy racjonalnie „brać życie<br />
za rogi”.<br />
Petra Hůlová, Czas Czerwonych Gór,<br />
przeł. Dorota Dobrew,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.<br />
161
Bernadetta Darska<br />
Najnowsza powieść Włodzimierza Kowalewskiego<br />
zatytułowana jest dość przewrotnie. Słowo „Excentrycy”,<br />
bo taki tytuł nosi, budzić może przypuszczenia,<br />
że autor zrezygnował z upodobania do przeszłości na<br />
rzecz nowoczesności, odwrócił się od tego, co było,<br />
by skupić się na mniej tradycyjnych, a bardziej nowatorskich<br />
rozwiązaniach fabuły. Nic bardziej mylnego.<br />
Kowalewski pozostał wierny przeszłości. I choć dokładnie<br />
śledząc treść książki, znaleźlibyśmy echa tego,<br />
co już u olsztyńskiego autora czytaliśmy w „Świetle i<br />
lęku”, czy w „Bóg zapłacz!”, to jednak całość odsłania<br />
się jako rzecz świeża, przemyślana i bardzo świadomie<br />
zaprojektowana. Kowalewskiemu zamarzył się bowiem,<br />
tak można by to ująć, traktat o przemijaniu, ale<br />
jednocześnie – o wynikającym z niego przetrwaniu. I<br />
trzeba przyznać, że marzenie autora się spełnia.<br />
W „Excentrykach” mamy do czynienia z opowieścią,<br />
będącą zapisem świata tuż przed upadkiem. Nie znajdziemy<br />
tu jednak ckliwych pożegnań, histerycznych<br />
prób wskrzeszenia minionego, czy rozpaczliwych usiłowań<br />
ocalenia teraźniejszości za wszelką cenę. Kowalewskiemu<br />
udaje się oszukać czytelnika. Do pewnego<br />
momentu liczymy na happy end, spodziewamy się go,<br />
jesteśmy szczęśliwego końca niemal pewni. Tymczasem<br />
ta akurat historia nie może skończyć się dobrze.<br />
Autor nie daje nadziei lub raczej – daje, ale bardzo<br />
przewrotną. Koniec jest nieubłagany, nie da się go zatrzymać,<br />
ani opóźnić. A wszystko to, co ruch świata<br />
wstrzymywało, co dawało złudzenie, że chwila trwać<br />
będzie wiecznie, okazuje się fałszem, pozorem, grą.<br />
Przemijanie u Kowalewskiego z próby zachowania pamięci<br />
zamienia się w pewność porażki, w prywatną katastrofę<br />
człowieka, którego nikt i nic nie jest w stanie<br />
ocalić, czeka go więc jedno – zapomnienie. Tylko ono<br />
jest trwałym punktem odniesienia. Niezależnie więc<br />
od tego, gdzie i na jak długo uda się wskrzesić królestwo<br />
swingu, koniec czeka na swoją kolej już wtedy,<br />
gdy jeszcze trwa początek. Życie musi czuć oddech<br />
śmierci, a człowiek – nawet jeśli walczyć będzie od<br />
nowa, wskrzeszając ciągle światy przeszłe, to i tak nie<br />
ma szansy na zwycięstwo. Może tylko otrząsnąć się po<br />
kolejnej porażce i próbować walczyć po raz kolejny.<br />
To podstawowa nauka, która wypływa z opowieści<br />
Kowalewskiego – człowiek jest w stanie się podnieść,<br />
nawet wtedy, gdy wydaje się, że już nigdy nic dobrego<br />
nie może go spotkać. Ta potencjalność zaczynania<br />
wszystkiego od nowa zamienia się w największe zwycięstwo<br />
człowieka – prywatne, ciche, ale pozwalające<br />
żyć pomimo wszystko.<br />
„Exentrycy” to historia w stylu retro. Autor umieszcza<br />
akcję powieści w 1957 r. w Ciechocinku. Miejscowość<br />
uzdrowiskowa lata świetności ma już za sobą,<br />
podobnie jak ludzie, których opisuje Włodzimierz<br />
Kowalewski. To inteligencja „ukąszona” jadem doświadczeń<br />
wojennych, a potem przeciętności i szarości<br />
oferowanej przez komunizm. Mieszkańcy Ciechocinka<br />
żyją tak, jak gdyby wszystko, co miało ich<br />
spotkać, mieli już za sobą; jak gdyby nic nie miało<br />
się już wydarzyć; jak gdyby każdy dzień z przyszłości,<br />
miał być taki, jak podobne do siebie dni przeszłości.<br />
Tracą wiarę w lepsze jutro. Nie myślą o zmianach, nie<br />
marzą, nie wyobrażają sobie odmiany losu. Siermiężność<br />
otoczenia skutecznie wymazuje z pamięci fakt,<br />
że życie to nie tylko szara codzienność i powtarzane<br />
mechanicznie czynności, ale że znajdzie się w nim<br />
także miejsce na kolor, śmiech, muzykę, radość. Do<br />
czasu jednak. Rewolucja w Ciechocinku musi mieć<br />
także miejsce. I ma. Jej prowodyrem jest Fabian, który<br />
postanawia wrócić do Polski z Londynu.<br />
Wanda, siostra Fabiana, jest dentystką w Ciechocinku.<br />
Nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości, żyje, ale<br />
obserwuje siebie z boku, nie umie się zaangażować:<br />
„Tylko w chwilach bólu gorączkowo zastanawiała się<br />
nad sobą. Bała się tych myśli. Przerażona, odkrywała<br />
wtedy, że nie wierzy w swoje własne obecne życie, że<br />
naprawdę istnieje gdzieś z boku, obok siebie, nie dzisiejsza,<br />
ale nadal ta dawna, z jedynej zachowanej fotografii,<br />
oderwanej od ostatniego biletu miesięcznego<br />
na „dziewiątkę”; przystanek przy wylocie Fredry. Czasem<br />
zrywała się w środku nocy, przekonana, że to tylko<br />
przerwa w jakiejś długiej, męczącej podróży; marny<br />
hotel albo ławka dworcowej poczekalni. Przytomniała<br />
po chwili i opadała na poduszkę z biciem serca i ze<br />
łzami w oczach” (s. 8-9). Świat zostaje podzielony na<br />
przedwojenny, w którym tętniło życie, i powojenny, w<br />
którym zostaje tylko marna wegetacja. Kiedyś życie<br />
towarzyskie, miłość, radość, piękno, a dzisiaj jedynie<br />
substytuty, „zwykłe śmieci, które teraz stanowiły<br />
przedmiot pożądania, zapewniały iluzję luksusu” (s.<br />
14), podupadły pensjonat, zaniedbany pokój. Poczucie<br />
bezsensu towarzyszy nie tylko Wandzie, a zapomnieć<br />
o wojnie nie jest łatwo. Sanatorium przypomina,<br />
w o wiele mniejszej skali, oczywiście, miejsce<br />
opisane przez Manna w „Czarodziejskiej górze”. W<br />
162
Ciechocinku mamy do czynienia z życiem w zawieszeniu,<br />
w półśnie, w zapomnieniu.<br />
Fabian przybywa do uzdrowiska z Zachodu. Oto<br />
więc jeszcze jeden „inny świat”. Świat wolności, beztroski,<br />
łatwego zapomnienia o tym, co było, wszechogarniającego<br />
bogactwa i różnorodności. Jako brat<br />
Wandy zatrzymuje się w tym samym pensjonacie, w<br />
którym zadomowiła się siostra. Fabian staje się, choć<br />
brzmi to patetycznie, źródłem życia dla siostry, dla<br />
mieszkańców Ciechocinka, dla miasta. Ma odwagę<br />
zmagać się z teraźniejszością, cieszyć się codziennością,<br />
z premedytacją odsuwa od siebie bolesną przeszłość.<br />
Nie znaczy to wcale, że zapomina. Pamięta,<br />
ale towarzyszy mu wewnętrzne przekonanie, że pomimo<br />
wszystko albo na przekór wszystkiemu trzeba<br />
żyć dalej. Dlatego niszczy, nie czytając, dokumenty<br />
po żonie i synu, jedyne pamiątki po ich gehennie na<br />
Wschodzie. Zostawia jednak sobie szkiełko należące<br />
do Edzia. Fabian usiłuje przekonać otoczenie, że nie<br />
tylko człowiek może powstać, ale też, że świata nie<br />
można tak łatwo złamać. Stara się przywrócić radość,<br />
muzykę, chęć spotykania się z drugim człowiekiem.<br />
To dlatego oznajmia: „Przyjechałem grać swing. [...]<br />
Na puzonie” (s. 64). I dlatego z pasją przekonuje: „Co<br />
było, to było, co przepadło, to przepadło, ale swing<br />
jest wciąż ten sam. Mogą wszystko zasmarować gównem,<br />
wszystko ci odebrać, cały twój świat rozpieprzyć,<br />
ale w swingu zawsze jest siła, która jednoczy. Choćby<br />
we wspólnym oczarowaniu, marzeniu, fascynacji” (s.<br />
132). Muzyka zamienia się więc w formę walki – o<br />
siebie, o swój świat, o prawo do pragnień, o sens.<br />
Fabianowi udaje się skompletować zespół prawdziwych<br />
ekscentryków. Zuppe, który nieustannie tropi<br />
wątki homoerotyczne w twórczości klasyków literatury,<br />
Vogt, Niemiec, który czuje się Polakiem, policjant<br />
o nazwisku Stypa, Modesta – tajemnicza i piękna<br />
kobieta, która okaże się wielką fascynacją i – chyba –<br />
równie wielkim rozczarowaniem, Wanda, spodziewająca<br />
się śmierci, ale na razie coraz mocniej czepiająca<br />
się życia. I, oczywiście, Fabian, który konsekwentnie<br />
twierdzi, że trzeba „umieć odbijać się od ziemi i wiedzieć,<br />
po co wzlatuje się pod chmury. Swing leczy<br />
kompleksy. Będziemy swingować na wszystkie tematy<br />
świata, póki starczy nam tchu” (s. 140-141).<br />
Kowalewski w „Excentrykach” miesza dramat i potrzebę<br />
radości w odpowiednich proporcjach. Choć<br />
gdzieś w tle znajduje się pamięć wojny, to jednak nie<br />
ma tu ani martyrologii, ani taniego epatowania patriotyzmem.<br />
O wielkich tragediach dowiadujemy się<br />
mimochodem – wtedy gdy Wanda idzie do lekarza i<br />
pada pytanie: „Czy kiedykolwiek była pani brzemienna?”,<br />
a potem odpowiedź: „Tak, w Rosji”. I to wszystko.<br />
Nic więcej albo raczej aż tyle. Możemy się przecież<br />
łatwo domyślić, że za tą krótką informacją kryje<br />
się dramat kobiety, matki, człowieka. Albo wówczas<br />
gdy odkrywamy, że odpychająca swoją powierzchownością,<br />
wiecznie pijana i wulgarna właścicielka pensjonatu<br />
nieszczęśliwie kochała... To doskonałe fragmenty<br />
powieści – ból i cierpienie ledwie zarysowane<br />
skromną kreską, ale jakże uderzające.<br />
Równolegle do historii dziejącej się współcześnie<br />
poznajemy zapiski z pamiętnika Reichmana. Co ciekawe,<br />
tajemnicze notatki mężczyzny są jedynym elementem<br />
otoczenia, które widać przez szkiełko Edzia<br />
bez zniekształcenia. Czyżby właśnie tam tkwiła prawda?<br />
W historii człowieka, który nie idealizuje swojego<br />
postępowania, oszukuje, usiłuje ułożyć sobie życie,<br />
ma niesamowite wręcz powodzenie u kobiet i u mężczyzn.<br />
I choć nikt nie wie, kim był i co się z nim stało,<br />
to są osoby, które ciągle go pamiętają, wspominają,<br />
kochają... A dziennik? Może dlatego jest tak prawdziwy,<br />
że do końca nie wiadomo, co jest w nim fikcją, a<br />
co wydarzyło się naprawdę.<br />
Kowalewski pokazuje, jak mało trzeba, by ludzi obudzić<br />
do życia, a jednocześnie – co chyba istotniejsze –<br />
jak trudno dostrzec, że człowiek tak naprawdę pochował<br />
siebie i teraz tylko odtwarza wyuczone wcześniej<br />
czynności. Przyjazd Fabiana porusza we wszystkich<br />
cienką i wrażliwą strunę uczuć, emocji, dodaje odwagi<br />
do zmagania się z własnymi wspomnieniami, pozwala<br />
uwierzyć, że sens codzienności nie umarł razem z<br />
przeszłością, że dzisiaj i jutro jeszcze dużo może się<br />
wydarzyć.<br />
Fabian nie tylko wpływa terapeutycznie na swoich<br />
towarzyszy i na otoczenie. Również sam poddaje się<br />
uwodzącej sile teraźniejszości w osobie Modesty. Jednak<br />
w finale (nie będę, oczywiście, zdradzała szczegółów),<br />
musi się pogodzić z tym, że to, co wydawało się<br />
pewne, teraz sprawia wrażenie czegoś jedynie wyśnionego,<br />
nierealnego. Może więc dlatego jest tak naprawdę<br />
prawdziwe? A jeśli coś jest prawdziwe, to nie tylko<br />
daje radość, ale też czasami boli. Włodzimierz Kowalewski<br />
odsłania fundamentalną prawdę – że przywrócić<br />
do życia znaczy nie tylko obudzić do miłości,<br />
przyjaźni, szczęścia, ale też do cierpienia. Prawo do<br />
czerpania z życia pełnymi garściami, ale też prawo do<br />
przeklinania tego, co się akurat dzieje – takie prawo<br />
przypomina rezydentom Ciechocinka Fabian. Oddaje<br />
im wolność, której pozwolili zasnąć, przywraca w<br />
swingującym rytmie przekonania, że warto ją przyjąć<br />
i pielęgnować, zawsze, nawet gdy później mocno boli.<br />
Bo być wolnym, to istnieć.<br />
Włodzimierz Kowalewski, Excentrycy,<br />
Wyd. W.A.B.,<br />
Warszawa 2007.<br />
163
Hanna Jaxa-Rożen, Krzysztof Rynkowski<br />
Ewa Domańska przyzwyczaiła już czytelników do<br />
tego, że zajmuje się anglo-amerykańską teorią i historią<br />
historiografii oraz narracją historyczną. W poprzednich<br />
publikacjach przybliżała, jako redaktorka<br />
i tłumaczka, twórczość Haydena White [H. White,<br />
Poetyka pisarstwa historycznego, pod red. E. Domańskiej<br />
i M. Wilczyńskiego], Franka Ankersmita [F.<br />
Ankersmit, Narracja, reprezentacja, doświadczenie.<br />
Studia z teorii historiografii, pod red. i ze wstępem<br />
E. Domańskiej], Dominicka LaCapry, Joan W. Scott,<br />
Keitha Jenkinsa, Rity Felski, Hansa Ulricha Gumprechta<br />
[Pamięć, etyka i historia. Anglo-amerykańska<br />
teoria historiografii lat dziewięćdziesiątych. Antologia<br />
przekładów, pod red. E. Domańskiej]. Natomiast w<br />
autorskiej książce „Mikrohistorie” poznańska badaczka<br />
zaproponowała krytykę pisarstwa historycznego,<br />
polegającą na jego analizie i interpretacji. Dla autorki<br />
najważniejsza w pisarstwie historycznym staje się filozoficzna<br />
refleksja nad człowiekiem, pokazanie człowieczeństwa<br />
z antropologicznego punktu widzenia<br />
oraz włączenie do analizy również sfery etycznej.<br />
Najnowsza książka Ewy Domańskiej konsekwentnie<br />
podejmuje problem historii pisanych w nurcie nieklasycznym.<br />
Autorka rekonstruuje ich ideologiczne oraz<br />
epistemologiczno-metodologiczne podstawy (strategie<br />
pisania, rozumienie przeszłości, różnice względem<br />
historii klasycznej, projekt badawczy). W drugiej części<br />
pracy badaczka egzemplifikuje teorie materiałem<br />
badawczym, wskazując silne wzajemne związki obu<br />
rodzajów historii, tej tradycyjnej i niekonwencjonalnej.<br />
Ewa Domańska w „Historiach niekonwencjonalnych”<br />
mówi o dwóch nurtach historii. Po pierwsze tradycyjnej,<br />
tzn. opartej na kategoriach rozumu i racjonalności,<br />
nakierowanej na ustalenie faktów i ich opis.<br />
Jest ona porządkowana według chronologii zdarzeń,<br />
a rola badacza to obiektywna rekonstrukcja tychże<br />
faktów. Po drugie, „niekonwencjonalnej”, opartej na<br />
projekcie postmodernistycznym, tzn. omawiane są<br />
wszelkie ujęcia nieklasyczne czy niestandardowe historii,<br />
które określają się na zasadzie opozycji do nurtu<br />
dominującego. Autorka wskazuje, że polem dla historii<br />
nieklasycznych jest nowa humanistyka i powstające<br />
w jej ramach dziedziny wiedzy: studia kulturowe,<br />
postkolonialne, etniczne oraz badania nad płcią kulturową,<br />
wszelkiego rodzaju odmieńcami i mniejszościami<br />
seksualnymi, piszącym swoje przeciw-historie.<br />
Z drugiej jednak strony, autorka zdaje sobie sprawę<br />
z pewnej umowności podziału na historię klasyczną i<br />
niekonwencjonalną, we wstępie pisze: „...w istocie nie<br />
ma dwóch, homogenicznych nurtów, które określić<br />
można takimi etykietami. W samej praktyce nie stoją<br />
też one w opozycji. We współczesnej refleksji nad<br />
przeszłością istnieje wiele ujęć przeszłości, tendencji<br />
czy nurtów, które zidentyfikować można, budując<br />
prowizoryczne i modelowe ujęcia, upraszczając w ten<br />
sposób rozważania na ten temat, by tym sposobem<br />
uczynić analizy bardziej przejrzyste i otworzyć pole<br />
do dalszych dyskusji. Jest zatem wiele historii akademickich<br />
i wiele historii niekonwencjonalnych, między<br />
którymi granice często ulegają zatarciu” (s. 19).<br />
Ewa Domańska w swojej książce bada strategie pisania<br />
przeciw-historii (perswazja, retoryka, narracja<br />
pierwszoosobowa i inne), która posługuje się dyskursem<br />
pamięci; wskazuje na odejście od metanarracji i<br />
Prawdy na rzecz mikronarracji oraz polilogu. Autorka<br />
określa zagrożenia oraz konieczne uwikłania każdego<br />
dyskursu, domagającego się prawa głosu, wskazując,<br />
że projekt przeciw-historyczny bazuje na podstawach,<br />
które sam kwestionuje. Dążąc – podobnie jak historia<br />
tradycyjna – do stabilizacji pojęć, stanowiących<br />
podstawową bazę porządkującą (różnica, fragment,<br />
pamięć), czy metodologicznych strategii pracy (przepisywanie<br />
historii, interdyscyplinarność) przeciw-historia<br />
– jak pisze Ewa Domańska – nie jest historią<br />
nową, zawiera projekt już znany. Badaczka wskazuje,<br />
że nie mamy do czynienia z zerwaniem (anty-historią),<br />
ale regenerującymi impulsami, pozwalającymi na<br />
przebudowę historii tradycyjnej i zaadaptowanie tego<br />
wszystkiego, co może posłużyć jej wzmocnieniu.<br />
Domańska zaznacza, że obie historie konstytuują się<br />
w relacji opozycji. Wskazuje, że mamy do czynienia<br />
z systemowym charakterem zmian obu historii – do<br />
zmieniającego się otoczenia, stanowiącego każdorazowo<br />
tło dla własnych przekształceń, dokonywanych<br />
we własnym języku (narracji historycznej). Oznacza<br />
to, że historia konwencjonalna jako system przekształca<br />
obce impulsy, płynące z historii niekonwencjonalnej,<br />
na własne, włączają je w przekształconej i dostosowanej<br />
do własnego dyskursu postaci. Możliwość<br />
reagowania na te „zakłócenia” stanowi potencjał jej<br />
zmiany, co umożliwia trwanie historii dominującej,<br />
neutralizując zagrożenia związane z kryzysem jako<br />
rudymentarnej różnicy w historycznych opisach prze-<br />
164
szłości. W ten sposób – jak zaznacza Ewa Domańska:<br />
„Zmiana jednej powoduje przekształcenie drugiej na<br />
zasadzie relacji zwrotnej, umożliwiającej dostosowanie<br />
historia niekonwencjonalna nie stanowi zagrożenia,<br />
dla historii akademickiej, której kształt zresztą<br />
cały czas się zmienia. Dopóki jakieś nurty wyłaniają<br />
się z jej wnętrza i/albo stanowią proste zaprzeczenie<br />
obowiązujących w jej łonie konwencji, nie stanowią<br />
większego problemu i prędzej czy później ulegną neutralizacji,<br />
pacyfikacji i wchłonięciu. Zatem historia<br />
niekonwencjonalna spełnia funkcję interwencyjną i<br />
utrzymuje historyków w czujności” (s. 253).<br />
Autorka proponuje projekt historii łączący wiedzę<br />
teoretyczną z nauką ustalającą fakty. Opowiada się<br />
za uteoretycznieniem faktów i zbliżeniem teorii do<br />
przedmiotu badań. Dziedziny te (fakty, teoria) nie<br />
mogą stać w opozycji (pozytywizm, postmodernizm)<br />
ani też wyczerpywać się w same sobie, ale wzajemnie<br />
przenikać. Zadaniem historyka byłoby wypracowanie<br />
takiego warsztatu, który umożliwiłby ustalenie faktów,<br />
ich przedstawienie w ramach teoretycznego modelu<br />
(umożliwiającego krytyczny doń stosunek oraz możliwość<br />
porządkowania według wskazanej metodologii,<br />
materiału empirycznego) oraz filozofia, pozwalająca<br />
zrozumieć wzajemność tej relacji. Historyk – jak<br />
wskazuje Domańska – nie może udawać, że empiria<br />
opisze się sama, nie może również unikać tego opisu,<br />
ze względu na uwikłanie samego języka w przedstawianie<br />
przeszłości.<br />
Projekt poznańskiej badaczki jest ciekawy z dwóch<br />
względów: po pierwsze, zwraca uwagę, że anty-historia<br />
(pamięć, dyskurs ofiar) strukturalizując się, korzysta z<br />
podobnych strategii, współokreślając się – z konieczności<br />
– wobec nurtu dominującego, zawiera projekt,<br />
wobec którego staje w opozycji. To ujawnienie daje<br />
możliwość krytycznego spojrzenia na ich wzajemne<br />
relacje oraz na sam dyskurs ofiar, udostępniając epistemologiczne<br />
i etyczne racje za jego krytyką (ujawniającą<br />
wiedzę-władzę w nim samym). Po drugie,<br />
wskazuje potencjalne (nie jedyne, oczywiście) źródło<br />
zmiany dominującej narracji historycznej, implikując<br />
jej współzależność z nurtami nieklasycznymi (co na<br />
poziomie samej dziedziny działa stabilizująco, pacyfikując<br />
tendencje kryzysowe). To z kolei ujawnia konieczność<br />
– w pracy historyka – rozwinięcia warsztatu<br />
teoretycznego i krytycznego wobec podzielanej metodologii,<br />
niezbędność świadomości podstaw przyjęcia<br />
przez niego tego, a nie innego modelu teoretycznej<br />
analizy i pracy.<br />
Bardzo cenne w „Historiach niekonwencjonalnych”<br />
jest zwrócenie uwagi na nowe idee w humanistyce,<br />
których Ewa Domańska nie lekceważy i nie marginalizuje,<br />
jak próbują to robić badacze akademiccy. Przeciwnie,<br />
traktując poważnie wszelkie propozycje odległe<br />
od głównego nurtu, próbuje poszerzyć możliwości<br />
metodologiczne nie tylko samej historii, ale traktuje<br />
rzecz o wiele szerzej, rozciągając swoje propozycje na<br />
cały obszar humanistyki, zwracając uwagę na jej interdyscyplinarność.<br />
Z całą pewnością Ewa Domańska<br />
nie jest rewolucjonistką, a jej książka nie ma pełnić<br />
funkcji ataku na tradycyjną historię i historiografię.<br />
Jak na czwartej stronie okładki pisze Hayden White:<br />
„Jest ona [książka Domańskiej] raczej uważnie przestudiowaną<br />
i wrażliwą prezentacją nowego rodzaju<br />
przedmiotów (i podmiotów) badań historycznych,<br />
powołanych do życia przez nowożytność, modernizację<br />
oraz ekstremalne sytuacje”.<br />
Ewa Domańska, Historie niekonwencjonalne.<br />
Refleksja o przeszłości w nowej humanistyce,<br />
Wydawnictwo Poznańskie,<br />
Poznań 2006.<br />
165
Sebastian Żurowski<br />
Pedro Almodovar ma już prawie 60 lat.<br />
Dla wielu „pięknych dwudziestoletnich”<br />
to wiek, w którym powinno się już zamknąć<br />
tak posuniętego w latach osobnika<br />
w domu starców i nie zawracać już nim<br />
sobie głowy. Tymczasem Almodovar cały<br />
czas pozostaje bodaj najważniejszą postacią<br />
europejskiego kina. A już na pewno jest<br />
niewątpliwie pierwszoplanową postacią<br />
kina hiszpańskiego. Ba, nie tylko europejskiego<br />
i hiszpańskiego, bo przecież Hiszpan<br />
otrzymał już w swojej karierze dwa Oscary,<br />
dwie Złote Palmy i niezliczoną liczbę innych<br />
mniej lub bardziej ważnych nagród filmowych.<br />
Próbą odpowiedzi na pytanie, skąd<br />
wzięła się tak silna pozycja reżysera, który<br />
zanim stał się profesjonalnym i cenionym<br />
twórcą kina autorskiego, przez kilkanaście lat<br />
pracował w firmie telekomunikacyjnej, jest<br />
najnowsza książka Ewy Mazierskiej „Słoneczne<br />
kino Pedra Almodovara” (wydawnictwo<br />
słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2007).<br />
Powojenne hiszpańskie kino artystyczne to<br />
przede wszystkim trzech autorów: Luis Buñuel<br />
(rocznik 1900), Carlos Saura (rocznik 1932) i<br />
Almodovar właśnie (rocznik 1949). Ta trójka<br />
nigdy nie tworzyła równolegle. Buñuel ostatni<br />
film wyreżyserował w 1977 roku – trzy lata przed<br />
pojawieniem się pierwszego filmu Almodovara.<br />
Na tej podstawie można by próbować uzasadniać<br />
tezę, że Almodovar to następca Buñuela.<br />
Istotnie są pewne wspólne cechy ich filmów, ale<br />
takie porównanie chyba byłoby jednak trochę<br />
krzywdzące dla Almodovara, który nie jest niczyim<br />
prostym kontynuatorem. Jest on bowiem typowym<br />
postmodernistą – kopiuje i powtarza wątki<br />
i motywy z innych wytworów kultury (bo nie są<br />
to tylko inne filmy), tworząc oryginalną całość.<br />
Faktem jest jednak to, że całą wspomnianą trójką<br />
łączy co najmniej to, że w znaczniej mierze na ich<br />
filmy wpływał negatywny stosunek do hiszpańskiej<br />
rzeczywistości mrocznych czasów dyktatury generała<br />
Franco. W tym sensie Luis Buñuel był – mimo<br />
tego, że przez lata pracował na emigracji w Meksyku<br />
oraz we Francji – kronikarzem tego, jak Hiszpania<br />
pogrążała się we frankizmie, a Almodovar kronikarzem<br />
tego, jak Hiszpania przemieniała się z zacofanej<br />
autorytarnej dyktatury w nowoczesny europejski<br />
kraj. Choć jednocześnie do polityki ten drugi<br />
zwykle nie odnosi się w swoich filmach wprost,<br />
twierdząc, że tworzy swoje filmy tak, jak gdyby<br />
Franco nigdy nie było. Ale Franco był i to<br />
Hiszpania, którą po sobie pozostawił, stanowi<br />
środowisko, w którym narodził się ruch „movida”.<br />
Ruch, którego czołową postacią w latach<br />
70. XX w. był Pedro Almodovar.<br />
W ukończonej w 1984 roku popularnej (nie w<br />
sensie poczytności, ale popularyzatorskiego nastawienia)<br />
książce Elżbiety Królikowskiej „Kino<br />
hiszpańskie” (Wydawnictwa COK, Warszawa<br />
1988) nie ma jeszcze wzmianki o Almodovarze<br />
– mimo że w tym czasie był on już autorem<br />
trzech filmów pełnometrażowych. Dopiero po<br />
1989 roku twórczość tego reżysera zaczęła trafiać<br />
do Polski i zdobywać u nas popularność. Książka<br />
Ewy Mazierskiej jest pierwszą monografią w<br />
języku polskim poświęconą Almodovarowi, choć<br />
oczywiście inni autorzy poświęcali już temu reżyserowi<br />
liczne recenzje, eseje, analizy i szkice. Ewa<br />
Mazierska pisała swoją książkę z perspektywy osoby,<br />
która od kilkunastu lat mieszka i pracuje za<br />
granicą (zresztą wcześniej również w Wielkiej<br />
Brytanii napisała po polsku książki poświęcone<br />
m.in. twórczości Wong Kar-Waia i Jamesa Ivory’ego,<br />
oraz anglojęzyczne studia poświęcone kobietom<br />
w polskim kinie jak też filmowym wizjom<br />
najważniejszych europejskich miast). I to jest powodem<br />
mojego pierwszego zarzutu, a właściwie<br />
pierwszej uwagi: zdecydowanie zbyt mało jest w<br />
„Słonecznym kinie” odwołań do polskiej literatury,<br />
poświęconej filmom i sylwetce reżysera. Geneza<br />
tytułu książki wyjaśniona jest już we wstępie. Podkreślać<br />
ma on przede wszystkim optymizm, który<br />
jest wszechobecny w filmach Pedra Almodovara.<br />
Optymizm, który czasem „musi przebić się przez<br />
grube chmury albo przez grube mury” (str. 10).<br />
Jak informuje nota bibliograficzna, dwa rozdziały<br />
tej książki opublikowane były wcześniej w „Kinie”<br />
i „Kwartalniku Filmowym”.<br />
Najbardziej naturalnym układem książki poświęconej<br />
danemu autorowi – nie tylko reżyserowi, ale<br />
także, na przykład, pisarzowi – jest układ chronologiczny.<br />
Pozwala on uporządkować materiał, choć<br />
jednocześnie utrudnia uchwycenie wspólnych wątków<br />
czy jakichś linii rozwojowych twórczości danego<br />
autora. „Słoneczne kino” ma inny układ: zasadnicza<br />
166
jej część to dziewięć rozdziałów poświęconych m.in.<br />
intertekstualności filmów Almodovara, stosunkowi<br />
reżysera do Hiszpanii epoki generała Franco, posługiwaniem<br />
się przez autora konwencjami gatunkowymi,<br />
portretowaniu w kolejnych filmach Madrytu, a także<br />
wątkom seksualności, śmierci i mediów. Dziesiąty rozdział<br />
to analiza ostatniego, jak na razie, filmu Hiszpana<br />
(„Volver”), który pojawił się już po zakończeniu pracy<br />
nad zasadniczą częścią monografii. Taka koncepcja<br />
książki od razu pozwala uchwycić obraz tego, w jakich<br />
kierunkach będą szły interpretacje autorki. Jednocześnie<br />
po to, aby czytelnik nieznający na wyrywki twórczości<br />
bohatera nie stracił orientacji w chronologii, dołączony<br />
został aneks z krótkimi streszczeniami oraz „listami płac”<br />
wszystkich szesnastu pełnometrażowych filmów Almodovara<br />
– od „Pepi, Luci, Bom i inne laski z naszej paczki” z<br />
1980 do „Volver” z 2006 roku. Lektura tych list płac potwierdza<br />
jedno z pierwszych stwierdzeń zawartych w tym<br />
tekście: Almodovar tworzy filmy autorskie. Napisał scenariusze<br />
wszystkich swoich filmów i jedynie dwa razy miał<br />
współscenarzystów. A od 1987 roku swoje filmy produkuje<br />
we własnej wytwórni El Deseo („pożądanie”).<br />
Rozdział poświęcony seksualności otwiera cytat wypowiedzi<br />
samego reżysera: „Jestem gejem, ale moje filmy<br />
nie są gejowskie” (str. 131). Istotnie tak jest. Niezależnie<br />
o tego, że wątki homoseksualne pojawiają się w jego<br />
filmach bardzo często, to jednak głównymi bohaterami<br />
większości jego filmów są kobiety i ich związki nie z<br />
innymi kobietami, ale z mężczyznami. Ewa Mazerska<br />
stara się udowodnić tezę, że twórczość Almodovara<br />
to w przeważającej większości postmodernistycznie<br />
przetworzone groteskowe melodramaty. Wśród<br />
wielu gatunków, których elementy pojawiają się w<br />
analizowanych filmach, dostrzec można nie tylko<br />
melodramat, ale także musical, kryminał/thriller<br />
(ale już nie horror) czy komedię. Autorka bardzo<br />
wnikliwie rejestruje wszystkie te konwencje gatunkowe<br />
i powstałą mieszaninę nazywa na własny<br />
użytek (i użytek czytelnika) „almo-dramą”.<br />
Jest to w zasadzie niepotrzebne mnożenie wielości<br />
terminów, ale w mało precyzyjnych i metodologicznie<br />
podbudowanych dyscyplinach humanistycznych<br />
– takich jak literaturoznawstwo czy<br />
filmoznawstwo właśnie – pozwala na zgrabną i<br />
efektowną, choć metaforyczną, próbę oddania<br />
istoty opisywanego zjawiska. Podobnie niejasne<br />
jest sformułowanie „powaga wulgarności” (które<br />
zresztą jest tytułem jednego z rozdziałów), bo<br />
choć autorka wyraźnie zaznacza, że termin wulgarność<br />
ma co najmniej dwa znaczenia (w tym<br />
etymologicznie, zgodnie z którym „wulgarny” to<br />
tyle, co „ludowy”), to tworząc takie metaforyczne<br />
konstrukcje, właściwie traci wszystko to, co<br />
uzyskała poprzez starannie rozdzielenie dwu znaczeń<br />
terminu. Ale oczywiście całkowicie słuszne<br />
jest oderwanie się od powszechnego przekonania,<br />
że wulgarność jako taka dotyczy tylko i wyłącznie<br />
zachowań językowych. A sama teza o melodramatyczności<br />
filmów Almodovara jest niepodważalna.<br />
Jakkolwiek niewłaściwie to brzmi, pisanie<br />
monografii o żyjących jest ryzykowne.<br />
Mamy wtedy do czynienia z sytuacją podobną<br />
do tej, gdy usiłujemy zrobić zdjęcie<br />
dynamicznej scenie. Bez względu na klasę<br />
sprzętu fotograficznego (tu: kompetencji<br />
badacza) obraz zawsze będzie rozmazany<br />
(opis nie będzie pełny). Wspomniałem już<br />
o tym, że autorka musiała dopisać dodatkowy<br />
rozdział poświęcony filmowi „Volver”,<br />
który jeszcze nie istniał w chwili rozpoczynania<br />
pracy nad książką i porządkowania<br />
materiału. Dlatego „Volver”, choć jest w<br />
książce uwzględniony, nie jest wpisany w<br />
wywody znajdujące się w poszczególnych,<br />
tematycznie zorientowanych rozdziałach. A<br />
przecież nie jest wykluczone, że nagle Almodovar<br />
zacznie kręcić filmy, które na przykład<br />
obalą wiele ogólnych hipotez interpretacyjnych,<br />
które zostały postawione na podstawie<br />
filmów wcześniejszych. Weźmy drobny<br />
przykład z rozdziału poświęconego związkom<br />
Almodovara z Madrytem. Skądinąd bardzo<br />
interesujący wywód prawie załamuje się w momencie,<br />
gdy okazuje się, że nie we wszystkich<br />
filmach twórcy akcja rozgrywa się w stolicy<br />
Hiszpanii. W filmie „Wszystko o mojej matce”<br />
pojawia się także Barcelona. Na szczęście autorka<br />
jest w stanie poradzić sobie z tym faktem<br />
i stworzyć spójną interpretacje, która łączy Madryt<br />
i Barcelonę (po odpowiedź na pytanie jaką,<br />
odsyłam do książki – str. 220) – podobnie jak<br />
jest w stanie poradzić sobie w tym kontekście<br />
z trzecim z kolei filmem Almodovara – „Pośród<br />
ciemności” – którego akcja toczy się prawie wyłącznie<br />
za murami żeńskiego klasztoru (zlokalizowanego<br />
jednakowoż w Madrycie). Co jednak,<br />
gdy nagle Almodovar nakręci film science-fiction,<br />
którego akcja będzie rozgrywać się na amerykańskiej<br />
bazie umieszczonej na orbicie Marsa?<br />
Jest to bardzo mało prawdopodobne, ale przecież<br />
możliwe. Czy wtedy starannie budowany model<br />
interpretacyjny nie będzie jednak musiał być<br />
zweryfikowany? Właśnie to mam na myśli, pisząc<br />
o „ryzyku” monografowania żyjących i – przede<br />
wszystkim – ciągle aktywnych twórców. Zwłaszcza<br />
takich, którzy chcą i potrafią widzów zaskakiwać.<br />
Gwoli ścisłości dodam jednak, że autorka notuje<br />
„rozluźnienie” związków Almodovara z Madrytem<br />
i zauważa, że może on przestać kręcić filmy związane<br />
z tym miastem.<br />
Tematem przewodnim kolejny rozdziału autorka<br />
uczyniła śmierć. Interpretuje ona ten motyw w<br />
kontekście (wszech)obecności śmierci w hiszpańskiej<br />
kulturze: począwszy od charakterystycznej dla<br />
katolickiego kraju mitologii z kultem bóstwa, które<br />
umarło śmiercią męczeńską za winy ludzi, na korridzie<br />
skończywszy. Te dwa motywy są najjaskrawiej<br />
podjęte w „Pośród ciemności” oraz „Matadorze”,<br />
ale w innych filmach również funkcjonują. Swoistym<br />
motywem związanym ze śmiercią jest motyw transplantacji,<br />
który również w książce interesująco opi-<br />
167
sany. Na podsumowanie wszystkiego tego, co w swoich<br />
filmach Almodovar powiedział o śmierci, Ewa Mazierska<br />
typuje „Porozmawiaj z nią” (s. 243). I sądzić trzeba, że<br />
to podsumowanie na pewno nie było ostatnim słowem<br />
na ten temat. Zresztą nie byłoby trudno wykazać, że<br />
wszyscy reżyserzy etykietowani jako „postmoderniści”<br />
eksploatują temat śmierci bez żadnego tabu. Wspomnę<br />
tu tylko chociażby Petera Greenaway’a i (sic!) Quentina<br />
Tarantino. I pozwolę sobie na dygresję. Choć Almodovar<br />
to zupełnie inne oblicze postmodernizmu niż Tarantino,<br />
to wiele motywów byłoby dla nich wspólnych. Np.<br />
śmierć jest dla Tarantino tak ważna, że nie tylko stworzył<br />
krwawe jatki w rodzaju „Pulp Fiction” czy „Kill Bill”, ale<br />
także zgodzić się wyreżyserować odcinki takich popularnych<br />
seriali jak „Ostry dyżur” i „Kryminalne zagadki Las<br />
Vegas” – komercyjnych wytworów kultury masowej, dla<br />
których śmierć i umieranie jest fundamentem.<br />
Siłą rzeczy w tej recenzji jedynie prześlizgnąłem się<br />
po wątkach i tematach, które podejmuje Pedro Almodovar<br />
– a za nim autorka książki „Słoneczne kino Pedra<br />
Almodovara”. Z czystym sumieniem zainteresowanych<br />
po ich rozwinięcie mogę odesłać do omawianej książki.<br />
Niezależnie od interesującej treści jest ona bardzo starannie<br />
zredagowana i – co nie bez znaczenia – bogato<br />
ilustrowana. Niestety, zdjęcia i reprodukcje plakatów są<br />
czarno-białe. Drobnym mankamentem jest też to, że<br />
przypisy umieszczono na końcu tekstu. Z drugiej jednak<br />
strony nie zakwalifikowałbym tej pracy jako stricte<br />
naukowej, a już na pewno docelową grupą czytelników<br />
nie są wyłącznie naukowcy-filmoznawcy. Jest ona, jak<br />
sądzę, skierowana głównie do nieprofesjonalistów, czyli<br />
po prostu bardziej wyrobionych widzów, których interesuje<br />
twórczość Almodovara (albo kino w ogóle). Co<br />
nie zmienia faktu, że jest pozycją jak najbardziej godną<br />
uwagi.<br />
Ewa Mazierska, Słoneczne kino Pedra Almodovara,<br />
Wyd. słowo/obraz terytoria,<br />
Gdańsk 2007.<br />
168
Bernadetta Darska<br />
Pisanie o kolejnej książce Marii Janion to nie lada<br />
wyzwanie. Autorka, wielkie nazwisko polskiej humanistyki,<br />
przyzwyczaiła czytelników do tego, że tematy,<br />
którymi się zajmuje należą często to tzw. niepokornych,<br />
przyzwyczaiła do erudycji, do wyrazistych sądów<br />
i do odsłaniania tych przestrzeni rzeczywistości,<br />
które dla wygody i leniwego spokoju ducha, wolelibyśmy,<br />
aby pozostały zakryte. Co jednak, równie cenne<br />
w pisaniu autorki, Maria Janion nie lubuje się w<br />
dyktatorskim intelektualnie sądzeniu. Zawsze w jej<br />
twórczości znajdziemy miejsce na dyskusję, polemikę,<br />
na ścieranie się różnych poglądów. Tak jest i w tym<br />
wypadku, gdy mowa o najnowszym tytule – o „Niesamowitej<br />
Słowiańszczyźnie”.<br />
Maria Janion chętnie odwołuje się do romantyzmu,<br />
wszak jest niekwestionowanym autorytetem jeśli chodzi<br />
o tę epokę, nie poprzestaje jednak na sięganiu do<br />
przeszłości – nieustannie bowiem analizuje współczesność.<br />
Dostrzega ciągłość historii, nawet w jej rewolucyjnym<br />
geście, bo to, z czym mamy do czynienia<br />
dzisiaj, ma swoje źródło w tym, co było kiedyś. Autorka<br />
nie tylko poddaje analizie przeszłe, teraźniejsze<br />
i przyszłe, nie unika również odwołań do kultury popularnej,<br />
do polityki, do szeroko rozumianej kultury<br />
i funkcjonujących w jej ramach nurtów intelektualnych.<br />
To dlatego w „Niesamowitej Słowiańszczyźnie”<br />
znajdziemy i nawiązania do dzisiejszej rzeczywistości<br />
politycznej, i wampiry, i feministki, i Masłowską chociażby.<br />
Cechą charakterystyczną pisarstwa Marii Janion jest<br />
umiejętność wskazania, że wielki temat kryje się czasami<br />
w tym, co jest pomijane i przemilczane, że fascynującą<br />
fabułę można wysnuć z tego, co wydaje się<br />
oczywiste, a przez to traktowane jest powierzchownie.<br />
Można by powiedzieć, że jest w tym pewna doza podejrzliwości<br />
w stosunku do wszystkiego i przekonanie,<br />
że czarno-białe rozwiązania zwykle wiodą nas na manowce.<br />
W swojej najnowszej książce Janion również<br />
toczy intelektualne śledztwo – odsłania to, do czego<br />
Polak nie chce się przyznać, przed czym ucieka, na<br />
czym buduje przekonanie o swojej sile i o byciu kimś<br />
wybranym, szczególnym. Podąża tropem odrzuconego,<br />
by pokazać, że norma jest wytworem sztucznym,<br />
życzeniowym, a to, co bliskie prawdy, kryje się właśnie<br />
na obrzeżach, na marginesach, w miejscach, o których<br />
po prostu się wie, że nie wypada w nich bywać.<br />
Interesuje więc autorkę świat „poza”, bo to on mówi<br />
najwięcej o świecie „w”. Innymi słowy, ton nadawany<br />
przez centrum jest zwykle fałszywy, pogranicze natomiast<br />
ma szansę wytworzenia dźwięków czystych. W<br />
którymś momencie Janion wspomina o żalnikach –<br />
dawnych, opuszczonych, porzuconych cmentarzach.<br />
Można by chyba metaforycznie powiedzieć, że rozważania<br />
Marii Janion to często wędrówka po takich<br />
właśnie żalnikach, w celu przywrócenia do życia, odkurzenia<br />
sensu, wskazania porzuconego ważnego, dla<br />
tożsamości indywidualnej i zbiorowej, miejsca.<br />
Autorka „Kobiet i ducha inności” dostrzega, że<br />
współczesna kultura charakteryzuje się amnezją w<br />
stosunku do przeszłości. Jak to? – pewnie ktoś by zakrzyknął.<br />
– Przecież tyle się mówi o wzroście uczuć<br />
patriotycznych i ukochaniu historii. Tyle że odgrywanie<br />
pewnej roli, to nie to samo, co autentyczne odczuwanie.<br />
Historia traktowana wybiórczo, instrumentalnie<br />
dla doraźnych korzyści politycznych przestaje być<br />
pamięcią, a staje się zaledwie jej karykaturalnym, wykoślawionym<br />
odbiciem. Maria Janion pisze o polskiej<br />
mentalności postkolonialnej: „Przejawia się ona w poczuciu<br />
bezsilności i klęski, niższości i peryferyjności<br />
kraju oraz jego opowieści. Temu dość powszechnemu<br />
odczuciu niższości wobec „Zachodu” przeciwstawia<br />
się w obrębie tego samego paradygmatu mesjanistyczna<br />
duma w postaci narracji o naszych wyjątkowych<br />
cierpieniach i zasługach, o naszej wielkości i<br />
wyższości nad „niemoralnym” Zachodem, o naszej<br />
misji na Wschodzie. Taka opowieść jest zamkniętym<br />
kołem niższości i wyższości, które przeradza się w narodową<br />
figurę totalnej niemożności i wiecznej szarpaniny<br />
między „europejskim pozorem” (który może<br />
wcale nie jest pozorem) a „polską prawdą” (którą podejrzewa<br />
się o to, że nie jest absolutem)” (s. 12). Pielęgnowanie<br />
przekonania o przynależności do narodu<br />
wybranego, a jednocześnie niemożność wyrugowania<br />
kompleksów w stosunku do Zachodu i poczucia bycia<br />
lepszym od tego, co wywodzi się ze Wschodu, czyni z<br />
Polaka „człowieka bez właściwości”. Umie on funkcjonować<br />
tylko wtedy, gdy zostaje zdefiniowany poprzez<br />
przynależność do danej wspólnoty lub jej przeciwstawienie<br />
się, nie umie zaś znaleźć i wyeksponować cech<br />
własnych. Woli stadność i unifikacyjną jedność od indywidualności<br />
i różnorodności. Karmi się mitami, ale<br />
nie umie sprostać temu, co jest autentycznie trudne.<br />
Maria Janion pisze m.in. o naznaczeniu polskości<br />
przez Holocaust: „Musimy żyć w nadmiarze bólu, w<br />
poczuciu nieodwracalnej straty. Tu nie obowiązuje<br />
tradycja żałoby trwającej nie dłużej niż rok czy dwa<br />
lata. Ta żałoba nigdy nie może się skończyć. Jako postawa<br />
etyczna określa ona uniwersalną świadomość<br />
europejską. Polska, którą Hitler wyznaczył na obszar<br />
zbrodni, nie może się od tej żałoby uchylić” (s. 34).<br />
Tymczasem, choć tak chętnie do historii się odwołujemy,<br />
równie skwapliwie wypieramy się tego, co nie<br />
daje powodu do dumy. Holocaust staje się sygmatem<br />
każdego człowieka, również każdego Polaka. Nie<br />
tylko dlatego, że w Polsce miał miejsce. I także nie<br />
dlatego, że ktoś Polaków oskarża o współodpowie-<br />
169
dzialność. Ale dlatego, że w tak porażający sposób<br />
zaprzeczył człowieczeństwu. Świat się nie skończył<br />
po Auschwitz, choć niektórzy mu to przepowiadali,<br />
ale ten świat, który trwa dalej, jest już inny. Pozostaje<br />
skażony na zawsze, właśnie z tego powodu, że Holocaust<br />
się wydarzył. Janion pisze: „Uczyńmy z tego<br />
faktu rdzeń empatycznej tragedii nowożytnej, która<br />
nie może jednak – jak starożytna – dokonać definitywnego<br />
oczyszczenia. Nie ma katharsis, jest nadmiar<br />
bólu i poczucie utraty, która nigdy i niczym nie będzie<br />
wyrównana” (s. 201).<br />
Temat Polski bytującej w rozdarciu pomiędzy<br />
Wschodem a Zachodem powraca w jeszcze innej<br />
odsłonie. Maria Janion przypomina o naszym zakorzenieniu<br />
we Wschodzie i otwarcie mówi o potrzebie<br />
akceptacji w sobie zarówno Wschodu, jak i Zachodu.<br />
Wschód jest w nas i Zachód też, ale możemy także<br />
egzystować bez definiującego odniesienia. Odrzucając<br />
ów jednoznaczny podział, decydujemy się na samookreślenie.<br />
Co bardzo ważne, odpychamy wówczas<br />
od siebie również stereotypy. W „Niesamowitej Słowiańszczyźnie”<br />
czytamy: „Przeciwstawienie Zachodu<br />
i Wschodu dokonuje podziału jakości w następujący<br />
sposób: Zachód jest logiczny, normalny, empiryczny,<br />
kulturalny, racjonalny, realistyczny. Wschód zaś jest<br />
zacofany, zdegenerowany, niekulturalny, zapóźniony,<br />
skostniały, nielogiczny, despotyczny, nie uczestniczy<br />
twórczo w światowym postępie” (s. 224). I sto<br />
stron dalej, istotna analogia, którą wysnuć można z<br />
powyższego przeciwstawienia: „Zmagania się Polski<br />
i Rosji mogą być również z punktu widzenia krytyki<br />
postkolonialnej ujęte w kategoriach męsko-żeńskich.<br />
Panujący jest mężczyzną, podległy – kobietą” (s. 326).<br />
Maria Janion pokazuje więc, jak polityczne zamienia<br />
się w społeczne, a publiczne wpływa na relacje prywatne.<br />
Autorka wyraźnie zaznacza męskość polskiej<br />
kultury narodowej i ważność związków homospołecznych.<br />
Świat kobiet jest gdzieś na marginesie, a sama<br />
kobieta jest przydatna, gdy wypełnia obowiązki ku<br />
chwale ojczyzny. Nic więc dziwnego, że cenna jest o<br />
tyle, o ile rodzi, wychowuje, poświęca się i ozdabia.<br />
W sensie utylitarnym liczy się więc kobieca płodność,<br />
w ideowym jej estetyczność. Tak czy inaczej, kobieta<br />
zostaje sprowadzona do roli służebnej – rodzi dzieci<br />
i rodzi piękną siebie dla mężczyzny utożsamionego z<br />
ojczyzną. Oto więc ciągle trwały i ciągle pielęgnowany<br />
mit Matki Polki. Maria Janion zauważa: „Męskie braterstwo<br />
idealizuje macierzyństwo i stara się wykluczyć<br />
‘wszelkie niereprodukcyjne dyskursy seksualności z<br />
dyskursu narodowego’. Ma być on jednoznacznie heteroseksualny<br />
i nastawiony na rozrodczość” (s, 272-<br />
273). I jasno określa charakter patriotyzmu przeradzającego<br />
się w nacjonalizm: „Nacjonalizm nasila więc<br />
nastroje homofobiczne, gdyż – spektakularnie oparty<br />
na homospołecznej wspólnocie męskiej – szczególnie<br />
narażony bywa na pociąg homoerotyczny” (s. 273).<br />
W „Niesamowitej Słowiańczyźnie” znajdziemy także<br />
istotny wątek „tych, co nigdy nie odnajdą straty”.<br />
Odwołanie się do podtytułu książki Marka Bieńczyka<br />
o melancholii wydaje się być tutaj zasadne. Oto<br />
Maria Janion pisze o Słowianach, którzy za szybko,<br />
zbyt gwałtownym gestem stali się chrześcijanami. Ich<br />
przeszłość została drastycznie odcięta. Pozbawieni<br />
własnych mitów, obyczajów, budowali nowe niejako<br />
„poza historią”, odebrano im prawo do ciągłości,<br />
do kontynuacji, którą znaleźć można także w rewolucji,<br />
ale tylko wtedy, gdy pozostaje pamięć. Tej ich<br />
pozbawiono. To dlatego pogańskiej przeszłości dotyczy<br />
melancholia. Choć pozornie nic nas to teraz nie<br />
obchodzi, niewiele nas to interesuje, ale nie zmienimy<br />
faktu, że jest to element naszej własnej historii.<br />
Bardzo odległej, ale naszej. I w tym miejscu pojawia<br />
się realizowany postulat, a zarazem pewność, Marii<br />
Janion: „Nowa narracja humanistyki może o p o w i<br />
e d z i e ć i n a c z e j dzieje naszej kultury” (s. 20).<br />
Lektura „Niesamowitej Słowiańszczyzny” z pewnością<br />
zamienia się w fascynującą podróż z biletem z<br />
napisem INACZEJ w dłoni.<br />
Maria Janion, Niesamowita Słowiańszczyzna.<br />
Fantazmaty literatury,<br />
Wydawnictwo Literackie,<br />
Kraków 2007.<br />
170
Prezent<br />
Są prezenty, których nie można nie przyjąć. Na przykład:<br />
pruje się makatka ciała i dzwonią, że znaleziono nici,<br />
że można coś jeszcze zacerować. Albo: leżę w szpitalu<br />
i w myślach odmieniam cię przez wszystkie przypadki<br />
i przypadek sprawia, że stajesz w drzwiach. Niepojęte<br />
zdarzenia. Jestem w fikuśnej sali Szpitala Przyjaznego<br />
Umieraniu i siedzę w twarzy o barwie onkologicznej.<br />
Mówię ci – mógłbym grać w teatrze kabuki lub gorzej -<br />
być storą dla teatru cieni, tak cienki jest już splot.<br />
Przy łóżku wyrosły kroplówki, jak strąki na łodydze fasoli<br />
i siostry kłują jak szerszenie. Często do mnie wpadają:<br />
cioteczka Glukoza, ten starty drań Steryd i przekonują,<br />
że są prezenty, których nie można odrzucić, kiedy<br />
ciało aż rwie się, by przejść przez zamknięte drzwi.<br />
Oddział<br />
Przechodzę przez drzwi drugiego piętra,<br />
a tam cały oddział śniętych ryb<br />
w kataplazmie; weteranki przeszczepów<br />
córki Komy i kobiety z Hiroszimą<br />
rozgrywającą się w ciałach,<br />
a na końcu korytarza, w salach za welonem<br />
czekają te z odsłoniętymi brzuchami -<br />
każdy strzelisty jak nagie wzgórze,<br />
które rośnie. Jest lato,<br />
za oknem erupcja. Dojrzewają kwiaty<br />
i otwierają swoje usta - oto okrzyk<br />
rozwieranej szkatułki pełnej klejnotu,<br />
co jaśnieje i wprawia w ruch hufiec krochmalonych ludzi -<br />
oni przychodzą i podziwiają<br />
różowy diament dobyty ze wzgórza.<br />
171
Virginia Woolf, robi szkic do Pani Dalloway,<br />
po czym siada w fotelu i pije kawę<br />
For there she was!<br />
Pani Dalloway, Virginia Woolf<br />
1.<br />
W zasadzie wszystko gotowe. Zarys postaci,<br />
umeblowanie pokoju, drobiazgi ważniejsze<br />
i te mniej okładają się na komodzie kurzem.<br />
Wiem,<br />
że drzwi będą otwarte, i że wejdzie w czarnej<br />
sukni. Kolejność scen też ustalona; najpierw pół ryzy<br />
na zawiązanie intrygi, a potem decyzja u szczytu<br />
kartki - czy spadnie w dół jak katharsis? Czy chór<br />
zaśpiewa żałobne crescendo, a może rozejdzie się,<br />
nie zauważywszy nikogo wartego pieśni?<br />
2. Zacznę najprościej.<br />
Najzwyklejszy poranek w życiu kobiety, decyzje<br />
podejmowane w dobę. W tej względności światów,<br />
wschodów słońca, łazienek, przyjęć wydawanych<br />
dla zapełnienia ciszy brzękiem.<br />
A potem trywialne pytanie.<br />
Kto ma umrzeć? Bo przecież można umrzeć,<br />
to takie proste jak wybranie narzędzia ścinającego głowę<br />
hortensji. Można, też to zmienić.<br />
3. Zwrot akcji.<br />
Miłość, to ciekawe hobby jak szydełkowanie<br />
wypełnia dziury, splata i nudzi, gdy wzór nie wychodzi.<br />
Można kochać, to jest łatwe jak kupno rękawiczek,<br />
sezonowych substytutów ciepła. W końcu można,<br />
to połączyć, pozwolić na przenikanie się kontrastów,<br />
żeby jedno bez drugiego, i jedno przez drugie<br />
dochodziło do głosu. Kulminacja. Postawić postać<br />
przed lustrem. Pozwolić jej to wszystko przyjąć<br />
i podjąć z pozoru łatwą decyzję:<br />
Czy pani domu zejdzie na kolację?<br />
172
Recycling<br />
Jak można umrzeć, tak bez zażenowania?<br />
Gdyby chociaż zawstydziła się przy obiedzie,<br />
kiedy schodziła dławiąc się – to nie! –<br />
bezczelnie wkopała się nam w ziemię<br />
i zaczęła zazieleniać. A zazielenia się nieźle –<br />
widziały to żuki pod dębem, między sękiem,<br />
w tej kapsułce co rozpuszcza się w kwaśnym<br />
żołądku ziemi. I przenika powoli,<br />
ciekami wodnymi i dopływami Ukajali,<br />
każdą tętnicą i korytem; szybka<br />
i porywista – i już w każdej rybie,<br />
osiada pod każdą z łusek,<br />
w każdym gładzonym prądem kamieniu<br />
jej krągłości – popatrz,<br />
na to spojrzenie sarny pijącej z rzeki<br />
- tak samo płochliwe.<br />
Tomasz Pietrzak – ur. w 1982, mieszka w Siemianowicach Śląskich. Laureat nagrody<br />
Open Poetry Contest, konkursu organizowanego przez The International Library of<br />
Poetry (Maryland, USA). Publikował w „Toposie”, „Odrze”, „Nowej Okolicy Poetów”,<br />
„Esensji”, „[fo:pa]”, „Zeszytach Poetyckich”. Członek Postgeneracji. Liczne publikacje<br />
w antologiach w kraju i zagranicą m.in. „Eternal Portraits” (USA, 2005), „Daj słowo”<br />
(Antologia Amnesty International). Autor tomu wierszy „Zaklinanie chwil” (2006),<br />
„Stany skupienia” (2007) oraz hipertekstowego tomiku „Gibberish. Wiersze islandzkie”<br />
(2007).<br />
173
Piesku<br />
śpią służby mundurowe,<br />
nie musisz teraz robić niczego<br />
jeśli nie chcesz. pożarłeś ten słynny list<br />
do ojca i węsząc obiegniesz go<br />
prosty w obsłudze jak piła łańcuchowa<br />
podrepcz, oznacz w tym parku wszystko co się da.<br />
* * *<br />
warkot. nad kościółkiem samolot, na chórze<br />
pretensjonalny organista i łabędź schylony nad<br />
sadzawką (nie widać ale oczy w okienku<br />
piwnicy pilnują). jeszcze<br />
jenerał łamie szablę oparty o ołtarz. płynie<br />
po niego we mgle przez Morze święty Brendan łodzią ze<br />
skóry. przeżyją organista i te oczy, diabeł się miesi<br />
w nokturnie, skurwysyn. proch pójdzie po łabędziu.<br />
174
Jak Nehemiasz<br />
nie wejdę do łodzi i nie wypłynę. kombinacja pieszczot w<br />
koszulce z dziurą (ślad po piorunie).<br />
kapok rozmiękł jak bułka w byłym świecie. myślę o<br />
Nemo w quizie o Nemo, blada z emocji<br />
jak darmozjad.<br />
jak Nehemiasz Wetknęli mi latarnię w rękę i mówią,<br />
żebym im oświecał plac tańców. Stoję więc na wzgórzach<br />
naszych zielonych i przyglądam się przygłupim zabawom<br />
rzeźników. tyle do Markii. gdyby nie Ola Jola<br />
nie wychodziłbym z łóżka ale wsłuchuję się<br />
na wyciągnięcie ręki. rujnuję państwo. podróże są uciążliwe<br />
Milena Kubisz – ur. w 1981 w Toruniu, studentka UMK w Toruniu Wydziału Chemii.<br />
Interesuje się fotografią i psychologią zwierząt (tresura).<br />
Debiut poetycki.<br />
175
Confusing people<br />
Pamięć prawie pełna<br />
Zapomnij o nierozwiązanych konfliktach<br />
Zapomnij o ich skutkach<br />
Usuń<br />
Lepiej odbierz nową wiadomość<br />
Dowiedz się:<br />
Japoński Książe<br />
dostał złotego konia na biegunach.<br />
Premier dokarmiał dziś kaczki.<br />
Limitowana edycja mydeł…<br />
Dowiedz się:<br />
Niewinni mają<br />
za swoje.<br />
Zapisz<br />
Bagienna<br />
Bagienna przystanek<br />
krajobraz uległ zmianie<br />
spod topoli zniknęły samochody ciężarowe<br />
pojawiła się za to<br />
hipergaleria mebli<br />
w której nabyłem widmo<br />
Bagienna przystanek<br />
77 i inne linie<br />
ich asortyment jest imponujący<br />
autobus wozi codziennie moje widmo<br />
bilet opłacam czasem prywatnym<br />
oraz abonamentem onirycznym<br />
nie opłaca się<br />
Szymon Wasilewski - ur. 1984 w Szczecinie. Studiuje<br />
polonistykę na Uniwersytecie Szczecińskim. Gitarzysta<br />
i wokalista szczecińskiego zespołu rockowego<br />
Choking Hazard. Debiut poetycki.<br />
176
Młoda literatura serbska, chorwacka i bośniacka:<br />
Agnieszka Żuchowska-Arent - ur. w 1983r., na Północnym Mazowszu, absolwentka filologii serbskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, laureatka kilku<br />
konkursów poetyckich, autorka tomiku wierszy „Biała masa tabletek” (Kraków 2005); przekłady z poezji serbskiej i bośniackiej publikowała w antologii<br />
„Ileś tam mil wyobraźni” (Więcbork 2005), oraz czasopismach: „FA – art.”, „Pobocza” i „Lamelli”.<br />
177
Dejan Vukicević<br />
Umarła.<br />
Grudniowy poranek, tak jak czterdzieści dwa lata temu.<br />
Czterdzieści jeden, jedenaście miesięcy, dwanaście dni.<br />
Umarła Grozdana.<br />
Mróz ściskał tak, jak wtedy, gdy po raz pierwszy skryłam<br />
się w mrocznym wejściu i zapukałam do grubych dębowych<br />
drzwi, skrzypiących niczym jej płuca. Dziś kwilą, chyba że to<br />
ze spróchniałych odrzwi odzywają się stare korniki.<br />
Wtedy też wszystko było stare, tylko teraz jest starsze o<br />
czterdzieści dwa lata. Deski podłogi uginające się niczym<br />
klawisze fortepianu, kolonialny przekrzywiony żyrandol,<br />
białe milczące ściany, masywny stół, który zrobili jacyś więźniowie,<br />
a Grozdana kupiła na wyprzedaży..<br />
Dziś rano umarła. Wiem, bo jej ciało było jeszcze ciepłe,<br />
gdy weszłam i jak co rano, gdy spała, przystawiłam jej<br />
lusterko do ust. Często wydawało mi się, że nie jest zamglone,<br />
ale gdy przystawiałam je jeszcze bliżej, zawsze<br />
okazywało się, że się myliłam. Co by nie mówić, przy każdej<br />
próbie była nadzieja... nawet nie nadzieja, nie wiem jak to nazwać,<br />
przeświadczenie czy coś...<br />
Grozdana, Grozdana, całe życie mi zabrałaś. Pomyślałam nawet,<br />
że ja w odwecie odbiorę twoje, wychodziłam do biblioteki,<br />
czytałam książki z dziedziny farmacji. O truciznach. I tak,<br />
czekając na swoje zamówienie, przeglądałam czasopisma, a<br />
przy tym zaczęłam i czytać książki. Z czasem najwięcej było<br />
zamówień z beletrystyki, a coraz mniej z farmacji. Tak się<br />
zżyłam z Raskolnikowem, że przeczytałam wszystko Dostojewskiego.<br />
A na Boga, nie napisał mało.<br />
Do trucizn już się nie dotykam. Niech życie odbiera ten,<br />
który je daje. Ale co za dużo - to za dużo. Czterdzieści<br />
dwa lata, to trochę trwa. Tak bardzo pragnęłam jej śmierci,<br />
a teraz... Teraz mi wszystko jedno. Gdy pierwszy raz<br />
tam wkraczałam, Grozdana była stara – tak, jak ja teraz.<br />
I chora. Trudno mi... trudno mi sobie przypomnieć ten<br />
mroźny poranek, z gazetami otwartymi na ogłoszeniach<br />
i nadzieją, że znajdę dobrą pracę, wezmę los w swoje<br />
ręce. Pomęczę się przy starej konającej babce, usamodzielnię<br />
się za jakiś rok, wyjdę za mąż, urodzę dzieci,<br />
które nie będą sublokatorami...<br />
Całe jedno życie, Grozdana. Przy twoim wezgłowiu.<br />
Prałam, prasowałam, sprzątałam, gotowałam, karmiłam<br />
łyżeczką, podnosiłam, porządkowałam, wietrzyłam,<br />
kąpałam, obcinałam paznokcie, wynosiłam odchody<br />
do toalety... A wszystko z nadzieją, że ktoś na<br />
to patrzy z góry i że zaświta taki dzień, gdy spłacę swe<br />
rachunki. Dzień, gdy skończy się cierpienie, a zacznie<br />
się życie. Dzień moich powtórnych narodzin, świąteczny<br />
jak pierwszy dzień roku...<br />
Hej, Grozdana, ile samych tylko śmiertelnych<br />
ubrań znosiłaś, nie mam cię w<br />
czym pochować. Odejdziesz w moich<br />
łachmanach na tamten świat... A tam<br />
nikt cię nie pozna. Już dawno wszyscy<br />
cię zapomnieli. Wszyscy ci, z popękanych<br />
fotografii, których ja nigdy nie spotkałam.<br />
Kim ty właściwie jesteś, Grozdana? I<br />
dlaczego nigdy mi o niczym nie mówiłaś?<br />
Dlaczego milczałaś tak zagadkowo? Jak<br />
sfinks. Jakbyś wiedziała... co mnie czeka.<br />
Ech, Grozdana.<br />
Nawet martwa wystawiasz mnie na<br />
męki. Nigdy nie przepadałaś ani za religią,<br />
ani za wesołą muzyką, i co ja mam teraz<br />
zrobić? Dlatego jesteśmy tutaj same,<br />
ty i ja. Bo i kto by do ciebie przyszedł?<br />
Twoi rówieśnicy już dawno nie żyją. O<br />
trzy wieki zahaczyłaś. To niemało. I akurat<br />
trzecie zęby zaczęły ci kiełkować. Wczoraj<br />
w dziale ogłoszeń omal nie zamówiłam ci<br />
nekrologu, gdy nagle sobie uświadomiłam,<br />
że nie ma po co tego robić, skoro tylko ja<br />
bym go przeczytała. A nie wiem też, co z<br />
kwiatami... wszystko to Cyganiątka rozniosą...<br />
a niech roznoszą, są żywi...<br />
A jednak nie na próżno tam szłam...<br />
Mróz ściska coraz bardziej... a drzewo<br />
jeszcze nie narąbane... jedyne co jest ładne<br />
w mrozie, to te kryształki na szybie...<br />
Ta dziewczyna z gazetami pod pachą... to<br />
musi być ona...<br />
Człowiek z okrągłego placu<br />
Myśl błądziła po wszechświecie – kwazary,<br />
kosmiczna cisza, konstelacje, komety,<br />
masa heliocentryczna, supernowe, powody<br />
powstania, czarne dziury – czemu nie, kosmiczne<br />
lustro, i komu oni kładą do głowy, że<br />
wszystko skupi się w jednym punkcie, ten nie<br />
ma szans – zauważyłem go w okamgnieniu.<br />
Wyglądał raczej jak znak drogowy, ulistniona<br />
gałązka. Kosz na śmieci, powiedzmy.<br />
Potrząsnął mną przez kosmiczną rewizję,<br />
mijając go poczułem, że ma otwartą aurę, zabrał<br />
mi karmę, mantrę, kastaniety, wszystko.<br />
Wpadłem w jego pole grawitacyjne i zaczą-<br />
178
łem krążyć. Starałem się, by była to spirala, po prostu<br />
byłoby to zbyt ewidentne krążyć wokół jakiegoś mężczyzny<br />
z aktówką w ręku ot, tak.<br />
Aktówka była czarna, stara, zniszczona. On też.<br />
Miał ponad pół wieku. Według zegara kosmicznego<br />
to przecież nic. Twarz bez wyrazu, bez zamiaru, przenosił<br />
spojrzenie z jednej osoby na drugą, z drugiej ulicy<br />
na trzecią, z trzeciego budynku na czwarty.<br />
Wróciłem z przerwy i – od razu podszedłem do okna<br />
w biurze. Stał tam dalej, na okrągłym placu. Kilka kroków<br />
w lewo, kilka w prawo. Kilka w przód, kilka do<br />
tyłu. Jakby się gdzieś wybierał, ale zawsze się zatrzymywał,<br />
odwracał tyłem.<br />
Następnego dnia na przerwie, z burkiem 1 w rękach,<br />
podszedłem do niego; te same ruchy, ta sama twarz<br />
bez wyrazu. Podeszło do niego obdarte Cyganiątko:<br />
Dalejże brachu, stary, daj spokój, robotę mi psujesz<br />
Popatrzył dzieciak, odwrócił się i oddreptał. Cyganiątko<br />
z żebraczym pudełkiem przeniosło się na inny<br />
plac.<br />
Przechodnie się zatrzymywali, głównie zgarbieni<br />
emeryci, i spoglądali na niego. Jeden odważył się zagadnąć:<br />
Kolego, a przeciw komu, jeśli wolno, pan protestuje?<br />
I inni się odważą- jeden za drugim, ziarnko do ziarnka<br />
– otoczyli go i rozpoczęli dyskusję.<br />
Czy nie dlatego, że nam zeżarli dwunastą wypłatę,<br />
ale że sięgają i po jedenastą i po dziesiątą...<br />
A oglądałeś wczoraj w nocy telewizję? Hańba, bracie,<br />
hańba...<br />
Nasze ręce i nasz pot stworzyły to wszystko, a teraz...<br />
E, dłużej tak nie można...<br />
Słychać było pokrzykiwania, a zwiędłe pięści wymachiwały<br />
ponad siwymi głowami. Gromada narastała<br />
niczym drożdże i potem udała się do Rady Gminy.<br />
Człowiek z placu znów został sam.<br />
Jako że pory roku, według jakiegoś wewnętrznego<br />
popędu, przechodzą jedna w druga, przyszła kolej na<br />
zimę. A zimą pada śnieg. Mówią, że z ciepłego biura<br />
ładnie wygląda, gdy pada. Po dachach, fasadach,<br />
kocich wąsach, kapeluszach, szybach samochodów,<br />
ptasim puchu, zlodowaciałych gałęziach, czerwonych<br />
nosach. Czasem i pajęczyniastych kątach na strychu.<br />
Po człowieku z placu.<br />
Na kogo czeka ten człowiek? Na co czeka?<br />
Dlaczego biedaczek? – zwinnie przyskoczyłem do<br />
niej.<br />
Na pewno nie ma domu, na pewno nie ma nikogo...<br />
Po raz pierwszy, zza jej pleców, poczułem urocze<br />
perfumy i, też po raz pierwszy, zauważyłem, że koleżanka<br />
jest delikatnym, kształtnym, harmonijnie zbudowanym<br />
dziewczęciem:<br />
Dlaczego jest pani tak pewna, być może on tylko<br />
tak, dla kaprysu, po ubiorze nie powiedziałbym, że<br />
jest bezdomny, po postawie też nie, a widzi pani jakie<br />
ma... niezdecydowane zachowanie...<br />
Chciała wyjść i wpadła w moje ramiona, roześmieliśmy<br />
się do siebie zdziwieni...<br />
Rozkoszowałem się swoim burkiem z truskawkami,<br />
gdy podeszła do mnie nieznana postać i zapytała:<br />
Czy pan też ma zmartwienie? – pestka arbuza utknęła<br />
mi w gardle, ale „Proszę?” zdołało się wydostać.<br />
Szesnaście tysięcy marek! Szesnaście, kurwa mać, o<br />
kurwa je mać! Zadłużyłem się po szyję, w poniedziałek<br />
idę na operację. Snu i świętego spokoju nie zaznałem,<br />
żona mnie zostawiła. W przyszłym tygodniu wycinają<br />
mi lewą nerkę. Może i drugą będę musiał sprzedać.<br />
A co potem zrobię bez nerek? A co bez żony? A panu<br />
ile ukradli? – kręcił głową wskazując za moje plecy.<br />
Wtedy pojąłem, o czym gada ciułacz, który za kilka<br />
dni będzie potrzebował cewki.<br />
Nie, ja nie wiedziałem... – odparłem głucho.<br />
Ach, pan nie wiedział. W nieświadomości jest mądrość,<br />
mój drogi. Ale że tutaj, już od miesięcy, przed<br />
bankiem demonstruje pewien człowiek, którego<br />
skrzywdzili tak, jak mnie więc myślałem, że to pan.<br />
Słyszałem nawet, że trzyma żądania w aktówce...<br />
Odkiwnąłem głową przeżuwając burek z kapustą, a<br />
on już się odwrócił do jakiegoś innego nieszczęśnika.<br />
Człowiek z aktówką tymczasem stał na placu nawet<br />
nie spoglądając na masę niezadowolonych ciułaczy,<br />
która rozrosła się tak, że szklane drzwi banku ustąpiły<br />
i rozsunęły się. Nastał ogólny zamęt, bieganina i<br />
plądrowanie. W końcu na placu zostałem już tylko ja,<br />
Poranek i dzień, przypływ i odpływ, pory roku,<br />
wszystko to bezpośrednie kosmiczne problemy, nad<br />
którymi łamałem sobie głowę, gdy koleżanka wkroczyła<br />
do biura ze stertą papierów, położyła ją na moim<br />
biurku i podeszła do okna:<br />
Biedaczek... – powiedziała współczująco i drżąco.<br />
1 Burek – tradycyjna potrawa bałkańska składająca<br />
się z cienkich płatów ciasta nadziewanych rozmaitym<br />
farszem, na przykład. z mięsa, sera, kapusty itp.<br />
fot. z archiwum Autora<br />
179
kończąc swój pusty burek, i człowiek z placu.<br />
Pory roku mają swoją nieubłaganą logikę. Przyszła<br />
wiosna. Jak zwykle biorę burek z mięsem i wracam<br />
do biura. Nasłuchuję kroków na przemarzniętym<br />
asfalcie. Miasto jest oblepione jasnymi, kolorowymi<br />
plakatami. Od jednej strony ulicy do drugiej przeciągnięte<br />
są transparenty optymizmu, radości i rozrywki.<br />
Uśmiechy i pozdrowienia na wszystkie strony: podniesiony<br />
kciuk albo dwa palce rozłożone w literę V, pierwsze<br />
trzy palce, palec wskazujący i mały, cała dłoń.<br />
Wybory.<br />
Słychać odgłos kroków, szum głosów zagłusza radość<br />
ptaków. Ostatni raz się rozejrzałem, tłum huczał. Jadłem<br />
swój burek z lebiodą i chwytałem odpowiedzi:<br />
Całkowicie miał rację ten tajemniczy człowiek z placu,<br />
trzeba im pokazać pięść, żeby wiedzieli, z kim mają<br />
do czynienia...<br />
Ale jeden człowiek nic nie może, jedynie tak zgromadzeni<br />
– możemy wszystko...<br />
To nie jest żaden tajemniczy człowiek, to nasz przywódca...<br />
teraz na pewno jest liderem... Jakże jest poważny...<br />
Nie słyszałem, żeby coś mówił...<br />
Ależ jak to nie, mnie się w pewnym momencie wydało<br />
że otworzył usta, by coś powiedzieć... I na pewno powiedział,<br />
musiał coś powiedzieć...<br />
Zawędrowałem – a gdzieżby, jeśli nie na plac.<br />
Tam stał człowiek z aktówką. Kiedy jadłem swój burek<br />
z pieczarkami słyszałem komentarze:<br />
Ten to jest szpieg, żnam ja takich. Sztoi tylko przeż<br />
czały dzień i obszerwuje - kto ż kim, gdzie, o której godzinie,<br />
ż jakiej przyczyny, po czo, i wtedy żwrot na tamto<br />
miejszcze – aha, ten ż tym, po to i po to, do-brze, a tamten,<br />
czy jeszcze ż tamtym, aha, gdzie się szpotykają, tu i<br />
tu, do-brze... nicz się przed nimi nie ukryje... ale żnam ja<br />
to lepiej od nich! I ja dla nich praczowałem!<br />
Wrześniowy wietrzyk podrywał i zrzucał liście platanu,<br />
przechodziłem obok człowieka z placu i zatrzymałem się.<br />
Rysy mu się zmieniły. Nie było tego widać z biurowego<br />
okna. Jakby się nieznacznie zgarbił. Ale spojrzenie ma<br />
wciąż to samo, wyraz twarzy także niepojęty.<br />
Co jest, nie ma Godota? – rzucił przechodzień w czarnym<br />
kapeluszu.<br />
Zajmujące jest obserwować tych ludzi chodzących po<br />
okrągłym placu i poznawać wędrówkę planet. To głównie<br />
komety i meteory, ale pojawi się też niekiedy Merkury albo<br />
Neptun, który ogląda witryny.<br />
Dajcie mu spokój, widzicie, że nie jest normalny...<br />
Może jest facet filozofem jakiejś złowrogiej szkoły, widzicie,<br />
że ciągle chodzi w tę i z powrotem...<br />
E tam, dziwak, tyle wam powiem, jaki tam filozof, całymi<br />
dniami tu stoi, nigdy nic nie gada tylko się tak gapi, trzęsie<br />
się całkiem jak grzechotka!<br />
A czyś się pan zastanowił, co, jeśli wcale tak nie jest? A jeśli<br />
to Diogenes, co szuka człowieka z lampą w środku dnia?<br />
A tam, przestań pan, proszę pana, jeszcze go ogłosimy bohaterem<br />
narodowym...Bzdura! Wiecie, ilu takich jest!<br />
Czy to normalne zachowanie? No powiedzcie sami.<br />
Może nawet należy do jakiejś sekty, kto wie.<br />
A co to jest według pana normalne zachowanie? Myślisz<br />
pan, że masz prawo to oceniać? Dlaczego pan<br />
sam, na przykład, nosi skarpetki nie do pary? Czy to<br />
normalne? I czemuś pan poświęcił ponad godzinę<br />
czasu na jednego wariata z placu? Żaden normalny<br />
człowiek tak nie robi... Nikt z was nie ma prawa nawet<br />
kamyczkiem rzucić w tego człowieka. W każdym z<br />
nas jest choćby cząstka jego...<br />
Dyskusja się rozwijała, burek z małżami był już<br />
dawno zjedzony, a przerwa na niego upłynęła, gdy się<br />
odwróciłem i naraz zauważyłem napis, obok którego,<br />
jestem pewien, przechodziłem od wielu dni. Było to<br />
obwieszczenie o loterii wizowej do obiecanej ziemi<br />
dobrobytu i tak dalej...<br />
Według prawa wielkich liczb albo grawitacji, być<br />
może, (Ameryka to wielki kraj, pociągający), wyciągnęli<br />
mnie w loterii wiz wyjazdowych. Ożeniłem się<br />
z koleżanką, sprzedałem, co się sprzedać dało i wyjechałem.<br />
Minęło życie i zacząłem się przymierzać do śmierci,<br />
ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju: kto to jest ten<br />
człowiek z placu, na kogo czekał(jeśli w ogóle na kogoś<br />
czekał), o czym rozmyślał (jeśli w ogóle myślał).<br />
I wróciłem pewnego dnia z daleka, coś dziwnego tłukło<br />
się w piersiach, ktoś by to nazwał nostalgią, ale nie<br />
ja, kupiłem burek z jajkami i spacerowałem ulicami.<br />
Doszedłem do okrągłego placu – wszystko się pozmieniało<br />
i wszystko było tak samo jak zwykle.<br />
Odkręciłem się w drugą stronę, ale zbyt gwałtownie,<br />
zderzyłem się z przechodniem, schyliłem się by chwycić<br />
swoją aktówkę i swój burek z burkiem, odszedłem<br />
przepraszając.<br />
Podniosłem wzrok i spotkałem się z jego wzrokiem.<br />
Chłodny, nieprzytomny, nieodgadniony. Wytarłem<br />
kurz z płaszcza i aktówki. On swoją z nieznaną zawartością,<br />
dalej trzymał w ręce stojąc wciąż jeszcze na<br />
placu, bez piedestału, niewzruszenie, kamiennie.<br />
Spojrzenie wciąż miał twarde, ale żywe, gwałtowne,<br />
wdzierało się przez głowy ludzi z placu, przez ich<br />
mieszkania, biura, przez kosmiczny kurz i ciszę. Aż<br />
tam, do serca wszechświata.<br />
Dejan Vukicević - ur. w 1965 roku w Kraljevie (Serbia).<br />
Ukończył studia na Katedrze Literatury Światowej<br />
i Teorii Literatury w Belgradzie. Pracuje w Serbskiej<br />
Bibliotece Narodowej. Wcześniej opublikował zbiór<br />
opowiadań „Żałoby” (Narodna Knjiga, 1998) oraz<br />
powieść „Kolec”.<br />
180
Ivan Potić<br />
Wszyscy byli zdziwieni, jak coś, co z wierzchu<br />
wygląda tak nieżywotnie, w środku może być tak<br />
żywotne.<br />
Założyłem swoją nową trumnę z klapami i wyszedłem<br />
na ulicę. Trumna była piękna, z wiśniowego<br />
drewna, trochę gatunkowa i miała dwie<br />
naszywane kieszenie. Spacerowałem po mieście<br />
i porównywałem się z innymi zmarłymi i, muszę<br />
przyznać, odczułem pychę i samozadowolenie.<br />
Ich obtłuczone płyty nagrobne, ich osłabłe znicze,<br />
zapuszczone kopczyki, uwiędłe chryzantemy...<br />
Całkiem się poddali i na tamtym świecie<br />
nie myśleli już o ludzkiej gromadzie, pośród<br />
której niegdyś wspólnie radowali się słonecznym<br />
latem lub śnieżną zimą.<br />
Gdybym spotkał kogoś znajomego, kto mi za<br />
życia wlał do serca trochę radości i ciepła, wziąłbym<br />
go do trumny, zaparzył herbatę albo kawę i<br />
puścił jakiś nowszy album jazzowy. On albo ona<br />
byliby zaskoczeni, dziwiliby się, jak wciąż nie<br />
straciłem fasonu, jak śledzę ziemskie listy przebojów<br />
i aktualne trendy.<br />
Myślę, że dobry smak wymaga, by zawsze być<br />
nowoczesnym – powiedziałbym. – To kwestia<br />
stylu, a styl jest tym, czego zawsze brakowało i<br />
martwym i żywym. Gdy widzę źle zaprojektowaną<br />
lodówkę na ulicy albo napotkam żółtą cegłę w<br />
fasadzie, zawsze myślę – Boże, czemuś nierówno<br />
podzielił między ludzi poczucie piękna... Ale<br />
wtedy myślę, jak by wyglądało życie pozagrobowe,<br />
gdyby to zrobił. Infrastruktura Raju i Piekła<br />
byłaby nieadekwatna, może nawet zagroziłoby<br />
to ludzkiej wierze w zbawienie duszy...<br />
Ludzie, a właściwie upiory, wypijaliby swoje<br />
herbaty i spieszyli, by wrócić do niebiańskiej<br />
farmy czy harfy, nie wiem dokładnie. Wiem, że<br />
teraz te rozmowy były daleko bardziej zajmujące<br />
niż przedtem, a atmosfera bez porównania<br />
bardziej swobodna. Raz na spacerze spotkałem<br />
swojego prapradziadka i swoją praprababkę, ale<br />
mnie nie poznali. Podszedłem do babki i powiedziałem:<br />
Nie wiesz, babko, co powstanie z jednej zaledwie twojej komórki<br />
jajowej. Cała rewolucja naukowa, wypisy filozoficzne, tajna<br />
ewangelia... Historia sztuki z tamtej strony.<br />
Tylko się uśmiechnęli, ale nic nie zrozumieli. Mój prapradziadek<br />
gryzł skórkę pogaczy 1 i wycierał kierpiec w trawę.<br />
Raz spotkałem też na spacerze siebie, gdy jeszcze byłem żywy.<br />
Miałem dłuższe włosy niż teraz i kilka kilogramów więcej.<br />
Moje oczy lśniły. Podszedłem byśmy się przywitali i wymienili<br />
inspiracjami. Nie poznałem siebie, chyba przez tę trumnę z<br />
wierzchu...<br />
Zastanawiam się też nad kupnem nowych butów. Z tych<br />
wyzierają korzenie i wroni dziób. Widziałem ładne na wystawie,<br />
kosztują pięć tysięcy. To dużo, ale jest to też dużo, kiedy<br />
się umrze. Albo kiedy się jeszcze nie umrze, a straci poczucie<br />
czasu i przestrzeni.<br />
Jakże jest piękny ten kanał nawadniający – myślę, a na spotkanie<br />
wychodzi mi jeszcze jedno mauzoleum.<br />
Astronomia<br />
W tej opowieści, która w sposób niezamierzony łączy<br />
kulką nadziei, klej odwagi i Łajkę w kosmosie, pojawia się<br />
całkiem niespodziewanie Człowiek wysokostandardowy, i<br />
to w drugim ustępie. Opowieść jest, jak można się było<br />
spodziewać, wzniecona przez najdalsze granice ludzkiej<br />
głupoty, która się z dnia na dzień wystawia na pośmiewisko<br />
ducha naszej miłej ojczyzny. Od was, drodzy użytkownicy<br />
zanieczyszczonego powietrza oczekuje się, że<br />
jesteście w temacie, że znacie węzły sanitarne naszej<br />
estrady, że lubicie żółtą prasę, że nienawidzicie sąsiada<br />
i przede wszystkim, że jesteście zaciekłymi nacjonalistami.<br />
Kiedyś z nieba spadały komety, potem – żaby, nawet<br />
rakiety, a oto dziś od rana zaczęło też spadać łajno.<br />
Wybierał się ów człowiek na spacer, zobaczył, że ładna<br />
pogoda, słońce wzeszło, ubrał swą najładniejszą marynarkę,<br />
założył okulary by być jeszcze mądrzejszym,<br />
szedł oświadczyć się Minie Vukomanović, czy jakiejś<br />
1 Pogacza – tradycyjny na Bałkanach rodzaj słonego pieczywa<br />
na naturalnym zakwasie.<br />
181
takiej, gdy mu na filcowy kapelusz spadło nieco łajna<br />
wielkości kulki do dziecięcej gry.<br />
Łajno jest bardzo często porównywane z kulkami,<br />
zawsze, gdy trzeba wyjaśnić biednym chłopskim<br />
dziecinom, cóż takiego wychodzi z koziego zadu. Nie<br />
chodzi tu jednak o kulkę nadziei, to w żadnym razie<br />
nie jest ta sama figura stylistyczna gdyż nie wychodzi<br />
z zadu, lecz stanowi, rzec by można obrazowo,<br />
optymizm w fazie prenatalnej, który będzie niczym<br />
lata, przemijał ewoluując do pesymizmu i rozstroju<br />
nerwowego. Pytam, czy również Virginia Woolf miała<br />
taką kulkę. Wiem, że Laza Kostić 2 miał. Zaprawdę,<br />
człowieka, który nie nosi w sobie kulki nadziei trudno<br />
nazwać człowiekiem. To już zwierzę, krótkowłosy albo<br />
długowłosy ogar, kot, kaczka albo świstak, nieważne,<br />
jednakże, rzec by można, że gdzieś w tajnych aktach<br />
przypomina sukę imieniem Łajka, stąd związek przyczynowo-skutkowy<br />
kulki, Łajki i kosmosu, bodaj też<br />
defekacji, jeśli chcecie. Ogarzyca w kosmosie przywołuje<br />
asocjacje nieskończoności, bezgranicznej przestrzeni<br />
kosmicznej, w której równie marnotrawnie<br />
działają dwunożni, czworonożni, kleje i kulki.<br />
Pozostaje jednak niejasne, co znaczy klej odwagi –<br />
westchnął człowiek, tak jak tekst i obraz muszą być<br />
razem, tak jak ma znaczenie, czy jesteś piśmienny, czy<br />
nie, tak jak istnieje różnica między zaletą a wadą...<br />
Może nie trzeba szukać głębokiej mądrości w filozofii<br />
poststrukturalistycznej gdy ma się na myśli po<br />
prostu dolną bieliznędla to jest, majtki.<br />
Zapach jej majteczek – pomyślał człowiek nieprzyzwyczajony<br />
do silikonów i seksu grupowego. Napisałby<br />
sonet, list miłosny, wsiadł do karocy i odjechał do...<br />
Nie wiadomo czy to ten sam człowiek tamten, który<br />
powinien zbudować bombę w pracowni, tamten<br />
z drugiego ustępu. Musi to być ten, ale tymczasem<br />
zapuścił wąsy i skrócił włosy, widzę go jak się kwaśno<br />
uśmiecha, składa gazetę i zaczyna się marszczyć jakby<br />
mu nagle wyrósł wrzód na żołądku. Widzę, jakie ma<br />
zadbane dłonie i bystry wzrok; to definitywnie on.<br />
Rozstrój nerwowy, całkiem zaniedbany we wstępie,<br />
teraz się wynurza zza silikonowego wzgórza, to jest –<br />
doliny. Kiedy Łajka podróżowała ku czarnej dziurze,<br />
dziura spadała na ziemię by połknąć ten mały poczciwy<br />
naród, który się przez przypadek umiejscowił w<br />
północnym Banacie 3 . Spadła czarna dziura na tamtego<br />
człowieka w poczekalni oddziału chirurgicznego.<br />
Zaczerniało mu przed oczami i ujrzał esencję głupoty,<br />
jak rzuca iskry wkoło.<br />
Akurat szykował się by zaszczekać, gdy jakaś siła<br />
wyższa powstrzymała go przed poniżeniem i wstydem<br />
i w tym momencie wczołgał się pod dywan, by zakończyć<br />
ten esej.<br />
2 Laza Kostić(1841-1910 ) - najwybitniejszy<br />
serbski poeta i dramatopisarz romantyczny<br />
3 Banat – wschodnia część Wojwodiny(okręg<br />
autonomiczny Serbii) w dorzeczu rzeki Cisy i Maricy<br />
Onomatopeja<br />
Poruszając się skrajem nadpękniętej flaszki Leopold<br />
podniósł wzrok i ujrzał kruka – ptaka złowróżbnego.<br />
Wyszedłby z flaszki i porachował się z kacem, gdyby<br />
sobie tylko przypomniał, jak w ogóle znalazł się we<br />
flaszce, a zatem, jakże się to zaczęło, bo jeśli istnieje<br />
wejście do butelki, musi istnieć też wyjście, tak<br />
spazmatycznie pracował jego mózg i Leopold, choć<br />
ateista, modlił się do Boga by na 876. str. powieści,<br />
w której jest uwięziony, zdarzył się przewrót, by się<br />
butelka rozbiła, albo żeby Aladyn ją potarł, cokolwiek<br />
co by otrzeźwiło jego, czytelników, i tę biedną kobietę<br />
w sklepie w Dublinie, którą codziennie niepokoją pijacy.<br />
Tymczasem dopiero na str. 932. zdarzyło się coś<br />
niezwykłego, jeśli wnioskować po reakcji czytelnika z<br />
Kilmanroka, Olafa, który w tym momencie przerwał<br />
strzyżenie owiec i ponownie wziął książkę do ręki. Na<br />
tej stronie pojawia się w postaci kruka duch jego teściowej<br />
i zaczyna skrzeczeć, ryczeć, muczeć i szczekać.<br />
Leopold, choć w pierwszej chwili zaskoczony,<br />
przypomniał sobie język głuchoniemych i zwierząt,<br />
w którym opowiada się niewyrażalne i zrozumiał, że<br />
to w istocie przełamywanie barier językowych, ciężka<br />
męka, której nie da się opisać, agonia przemijania,<br />
dźwięk zniszczenia...<br />
Jeszcze na str. 66 w butelce znajdują się trzej pijacy:<br />
jeden z pożółkłymi palcami i rozczochranymi włosami,<br />
drugi bosy, niebieskooki i skarży się na ból zębów,<br />
i trzeci, którym jest właśnie Leopold z wczesnej młodości.<br />
To niemożliwe, żeby tych dwóch się wykaraskało<br />
i nie zauważylibyśmy tego, jeszcze mniej prawdopodobne<br />
żeby Leopold nie poszedł z nimi.<br />
Kruk zaskrzeczał i Leopold zauważył, że musi zająć<br />
się przeznaczeniem. Wszyscy pytali, jak to możliwe<br />
by trzej dorośli mężczyźni zmieścili się w zwykłej<br />
flaszce od wina; dlaczego teściowa musiała szczekać,<br />
o co chodzi w tej niesmacznej opowieści, która najwidoczniej<br />
rozgrywa się w Dublinie!? Niestety, istota<br />
jest w niewyrażalności i na 529. str. powieści dopiero<br />
co przeczuwamy że flaszka może mogłaby się rozbić<br />
o dziób okrętu, który nigdy by nie wypłynął, jest stworzony<br />
w przyszłości, w kwadratowej czaszce i nie jest z<br />
drewna. Ktoś prawdopodobnie wepchnął korek w szyję<br />
butelki – mówili przyjaciele Leopolda po knajpach.<br />
Potem ostrożnie podnosili szklanki do ust z nadzieją<br />
na niespodziankę...<br />
Lewitacja i aterryzacja<br />
Synku, gdzie jest twój ojciec? – zapytał mnie pewien<br />
żołnierz.<br />
Tata pracuje – odpowiedziałem<br />
Gdzie jest twoja matka? – zapytała jakaś kobieta w<br />
czerni.<br />
Mama też pracuje – odpowiedziałem.<br />
Gdzie masz wujenkę? – zapytał mnie jakiś łysy mężczyzna<br />
z nagą kobietą wytatuowaną na przedramieniu.<br />
182
Wujenka jest na pewnym strychu w Vršacu – powiedziałem<br />
licząc na nieadekwatność czasu i przestrzeni.<br />
Ktoś kiedyś powiedział, że to konstanty, kategorie<br />
niezmienne, ale ja dobrze wiem, że to jedynie prawdziwe<br />
halucynacje. Dlatego często lewitowałem przed<br />
różnymi komisjami, razem z innymi dziećmi z biednych<br />
robotniczych rodzin. Unosiliśmy się w górze,<br />
lizaliśmy lody i patrzyli na pola zbożowe, i ziemie<br />
uprawne, dopóki nas nie napełniło uczucie dumy narodowej<br />
w barwach...<br />
Żółty, zielony, niebieski to kolory mojego dzieciństwa<br />
– powiedziałem i powlokłem się do swego pokoju,<br />
gdzie przez kolejnych piętnaście lat pracowałem<br />
nad konstrukcją wehikułu czasu.<br />
W ciągu zeszłego roku więcej razy wspinałem się na<br />
strych, by załatać słomiany dach, by nakarmić gołębie,<br />
by wytrzeć obraz Wasilija Kandinskiego, ale ani<br />
razu nie spotkałem nikogo z najbliższej rodziny.<br />
fot. z archiwum Autora<br />
Ivan Potić - ur. w 1972 r. w Zajearze (Serbia), absolwent<br />
historii sztuki na Uniwersytecie w Belgradzie,<br />
jest autorem zbioru opowiadań „Złamania karku”<br />
(2003).<br />
183
Mirko S. Božić<br />
Na wpół ogolone pizdy<br />
Na wpół ogolony nieuczesany<br />
Mierzę się ze swoim dzisiejszym<br />
Odbiciem w lustrze<br />
zmiany nie zauważam<br />
opis osoby do ostatniej współrzędnej<br />
Zgadza się ze wczorajszym update’m<br />
Światło rozlewa się po przestrzeni<br />
w której interweniowałem swoją<br />
Nieprawidłowo zaokrągloną sylwetką<br />
Poruszamy się w sieci przeciwprostokątnych<br />
Południków i izohips<br />
nawet nie czuję kiedy przechodzą przeze mnie<br />
Wszystkie te potężne linie, satelity i współrzędne<br />
Które mnie w razie potrzeby<br />
znajdą i zlokalizują w trakcie jednej sekundy<br />
Ta błękitna kulka, na której mieszkam<br />
W bezkrajnym morzu innych kulek<br />
Piłeczek i gałek które dryfują<br />
Po wielkiej piździe, którą nazywamy wszechświatem<br />
Wobec niebezpieczeństwa że ukradnie go jakiś bóg<br />
Któremu się znudziła gra i chce ją zamienić<br />
Na coś bardziej współczesnego, powiedzmy PlayStation<br />
Piłeczki są takie passé<br />
Mówię sobie „błękitna kulko, nikomu cię nie oddam<br />
Nie masz portu USB ani pamięci operacyjnej<br />
(kto mówi że nie masz?)<br />
Ale za to masz wodę pitną i atmosferę i<br />
Puszczę amazońską a to kurwa jego mać nie mało<br />
I dlatego nie oddam cię nikomu”<br />
Należałoby myśleć częściej o<br />
efekcie skrzydeł motyla<br />
Gdy wypuszczam dym z papierosa<br />
Czy zburzę jakieś miasto w<br />
Zatoce Meksykańskiej albo może<br />
zatopię surfera w Oceanie<br />
Indyjskim gdy ten przybiera<br />
Pozę próbując zrobić wrażenie na<br />
cipkach w bikini<br />
Czy by go zauważyły gdyby wiedziały<br />
Że to jego ostatnia poza?<br />
184
Pagano-Bischlieglie<br />
Kryształatwowierność<br />
Pozwólcie, że się przedstawię.<br />
Jestem tym, który wniesie trochę porządku<br />
Do wielkiej gmatwaniny, którą nazywacie swoim życiem<br />
I nie lubię mówić o sobie,<br />
poza bardzo rzadkimi przypadkami<br />
I może to się stanie tylko na chwilę<br />
Ale zapewniam was - poczujecie się lepiej<br />
Bo przed wami stoi osoba,<br />
która przeszła to samo, co wy,<br />
która podsłuchiwała i czuwała<br />
Nieco głębiej i nieco uważniej<br />
To, co odrzucone i przekreślone i przemilczane<br />
Obmacywała i przestudiowała<br />
Błądziła i pytająco milczała<br />
Nad pytaniem, co niczym miecz wisiało<br />
Nad głową moją twoją i już jutro może<br />
Waszą<br />
Gdy czekasz na ostatni nocny tramwaj<br />
I obciągasz wokół siebie kurtkę<br />
W dali powoli gasną światła<br />
I ludzie idą spać<br />
W sypialniach niezadowoleni<br />
Po kto wie który raz z libido<br />
Wystawionego na czekanie<br />
Kończą późnonocne inwazje na lodówkę<br />
Rozpaczliwie rekompensując sobie coś<br />
Co powinno być życiem<br />
W jednym z okien jeszcze<br />
Ktoś uprawia miłość, ktoś gra w karty<br />
A ktoś stara się popić<br />
Zbyt dużą dawkę tabletek nasennych<br />
Jestem gotów zostać zapomnianym<br />
Mówi stawiając przy łóżku<br />
Pusty flakonik po lekach<br />
Niech zostanie dla koronera<br />
Gdy wszystko z siebie zdejmujesz<br />
I ubranie i myśli i kłamstwa<br />
I iluzje i libido<br />
I założysz ponętną nagość faktu<br />
Czy zostanie cokolwiek z ciebie<br />
Ale ja nie czytam w myślach ani nawet teraz<br />
Nie znam nikogo, kto by chociaż z daleka<br />
mógł mieć taką sposobność<br />
O ile by ktoś z was (co za szczęście!)<br />
Znał rzeczoną osobę, niechaj będzie tak miły<br />
I trzyma ją ode mnie z daleka<br />
bo osoba, która się wam właśnie przedstawiła<br />
Dostaje paranoi na samą myśl<br />
że jest przezroczysta jak szkło<br />
Za jednym z tych szkieł<br />
Czekasz mnie ty zbudzona<br />
Rozpalona niewyspana<br />
Gdy czekasz na ostatni nocny tramwaj<br />
Na stacji z polerowanego żelaza<br />
Wiatr unosi reklamę nowej taryfy<br />
Telefonicznej, a przewody tramwajów sieką powietrze<br />
jak noże<br />
Mój oddech przeistoczył się w przezroczysty<br />
biały wietrzyk<br />
185
Limousine servis<br />
Ona siedzi w taksówce i pozwala mu dotykać swoich majteczek<br />
Wylenianiała skóra siedzenia lepi się do jej bioder<br />
Kierowca ukradkiem szpieguje akcję na tylnym siedzeniu<br />
I myśli o swojej żonie, która przygotowała pieczeń<br />
Na kolację, ale ta ostygnie przed jego powrotem<br />
Za czarną szybą westchnienia i dźwięk obcasów, które<br />
Skrobią w przegrodę<br />
A pięknie mu powiedziała że jest porządną dziewczyną<br />
I że nie jebie się za pieniądze ale za darmo<br />
Gdy odpinała mu pasek od spodni<br />
I dosięgała do wnętrza gdzie czekało ją zaskoczenie<br />
Wielkie grube i mięsiste<br />
A ładnie jej matka mówiła<br />
Córeczko uważaj z kim się zadajesz mówiła jej matka<br />
Módl się do Boga i ucz się, w każdą niedzielę na mszę<br />
Widzisz co się dzieje na świecie, serce moje<br />
Gdy wujek sponsor szczytuje na jej świeżo<br />
Odmalowanym mini-valu kierowca uśmiecha się wiedząc<br />
Że i ten napiwek będzie jednym z tych<br />
Tłuściejszych<br />
Mirko S. Božić - ur. w 1982 r., student germanistyki<br />
i kroatystyki na Mostarskiej Uczelni Pedagogicznej;<br />
pisze poezję i prozę. Jego pierwsze utwory już zostały<br />
zauważone na Bałkanach. Jest autorem zbioru wierszy<br />
„Żegluję poprzez sztorm” („Jedrim kroz buru”,<br />
2001).<br />
fot. z archiwum Autora<br />
186
Gdyby pewnej nocy pewien kapitan straży pożarnej<br />
Jean Harlow wygląda dobrze<br />
W futrze z norek<br />
Na wyblakłym plakacie<br />
Na ścianie damskiej przebieralni<br />
Pewnego trzeciorzędnego kabaretu<br />
Na paryskim Pigalle<br />
Nogi szczupłych transwestytów<br />
Kołyszą się w chmurze słodkawych kwiatowych perfum<br />
Eyeliner all over the place<br />
Słychać odliczanie<br />
Na zewnątrz ktoś na głos odlicza<br />
W zamęcie syren policyjnych i strażackich<br />
Specjaliści pilnują wyjścia z budynku<br />
A pewien stary kapitan straży pożarnej<br />
trzyma w ręce czerwony wytrych<br />
Który groźnie lśni w nocnym deszczu<br />
Kilka sekund później<br />
kapitan ścisnął wytrych<br />
I pewien stary paryski kabaret<br />
Przepełniony pijanymi maminsynkami<br />
I kobietami lekkich obyczajów<br />
Na znak dany przez policję<br />
Odleciał w nocne paryskie powietrze<br />
Hommage pustej przestrzeni / Dlaczego nie lubię<br />
matematyki<br />
Biała ściana<br />
Pusty papier<br />
Przejście między dwoma domami<br />
może uliczka<br />
Materiał między punktami<br />
Zwolni trochę miejsca<br />
Na pustkę<br />
Na przykład<br />
__________________________<br />
(miejsce na pustą przestrzeń)<br />
Schematy mogą się zmieniać<br />
Matematyka nie jest elastyczna<br />
Nie dopuszcza pustki<br />
Ani czytania między wierszami<br />
Metafizyka przeciwprostokątnych<br />
Skrywa w sobie tajemnice<br />
Ludzkiej egzystencji<br />
Cyrkiel tańczy po pustej przestrzeni<br />
Formatu A4 ustanawiając<br />
Enklawy pustki ochraniane<br />
Cienką grafitową krawędzią<br />
Walc metalowych prostopadłych przeczy<br />
Tangensoidalnym perwersjom Pitagorasa<br />
(pustka)<br />
187
Petar Matović<br />
Budzenie księżyca<br />
Okopy wykopałem w sobie. Szpadel. łopata<br />
i kilof podzwaniały we wnętrzu<br />
jak stare hałaśliwe zegary. Kopałem<br />
za karę, oddalony od przyjaciół, dzień i noc,<br />
pod jasnym niebem, pod księżycem. Ostrzeżony<br />
przed nieprzyjaciółmi, mierzono do mnie pociskami<br />
i minami, często dla zabawy.<br />
I druty, kolczaste, musiałem rozciągnąć<br />
z małymi dzwonkami, co drżą jak liście<br />
jesienią.<br />
Nie ukrywałem się, deszcze były straszne,<br />
głębia okopów wypełniała się niedopałkami. Jeden<br />
niedogaszony zapalił pozostałe, jak rozżarzone kule<br />
rozsyłały jasność ponad okopami: mały<br />
lajt szoł, o mało nie zapłakałem, a na krawędź<br />
spadł pocisk... O niego rozpłatał się księżyc.<br />
Without shaving<br />
Między nami pomięte i czyste prześcieradła<br />
Nas dwoje na przeciwnych krańcach łóżka<br />
W porażającym rumieniu twarzy<br />
Spomiędzy otworów żaluzji przebija promień<br />
Świecących reklam<br />
Stacji benzynowej i obskurnego motelu<br />
Między nami pustka bez pościeli<br />
Milczmy jak dwa cienie bez ciał<br />
Nikt nie zmienił częstotliwości<br />
Na której zniknęła stacja radiowa<br />
I teraz słuchamy tylko cichych szumów<br />
Z kąta pokoju<br />
Leżę,<br />
Kiedy sny jak fluktuujące zimne nóżki<br />
umykają w każdy, nawet wymyślony<br />
kąt pokoju.<br />
Gdybym mógł, los swój przełożyłbym przez kolano.<br />
Pasikoniki w akustyce motelu<br />
Ruchoma wibracja okna<br />
I nic się między nami nie dzieje<br />
I noc lekko umyka<br />
I umykają nasze cienie<br />
Wstyd pełza wewnątrz ciała<br />
To pająk uciekający po ścianie<br />
Tutaj brakuje ciepła;<br />
Tym, którzy zwichnęli stawy<br />
Tym, którzy zamknęli się w sobie.<br />
Rozmyślam, kim chciałbym zostać, na przykład<br />
wnętrzem pajęczyny, a równocześnie też zdobyczą<br />
złapaną w samego siebie...<br />
Żarówka kąsa niczym powieszona czarownica<br />
wokół brzęczą muchy -<br />
to bezsensowne, że nie można tego zobaczyć.<br />
188
(Z cyklu: Wycieczka pogody)<br />
Tęskniąc za listem od kobiety<br />
Próbuję napisać wiersz, który by się jej podobał<br />
Leży w łóżku w cicho oświetlonym pokoju i ja na nią patrzę.<br />
w półsnach, które zmieniają położenie zgodnie z powiewaniem zasłonek<br />
Myślę o słowach, które powinny być obłe i miękkie, lżejsze od chleba<br />
a pełniejsze od baniek mydlanych by nie rozprysły się po chwili<br />
Język powinien się po nich prześlizgiwać bezszelestnie.<br />
Tak, jakbym schodził w dół łagodna pochyłą asfaltu<br />
Wtedy chciałbym mieć moc listu od kobiety.<br />
Słyszę gruczoły jak pulsują ukryte głęboko we wnętrzu jej ciała.<br />
Ona i ja mamy jednego anioła (ona mówi: anżela), uzależnionego od emocji.<br />
W tej ciszy ona słucha mojego krwioobiegu, który przyspiesza usiłowanie napisania wiersza.<br />
I wszystko to we śnie.<br />
Straż<br />
dla J. T.<br />
Odległa jest poświata miasta, które oglądam<br />
pod opuszczonymi powiekami. Palcami stukam<br />
w klawiaturę telefonu czekając na zgłoszenie automatu<br />
numer, który się wyświetli, zapisze się jako...<br />
cała mała ewangelia, historia i proroctwo<br />
życia, lewitacji, nielimitowanej nadziei...<br />
Dłonie złożyłem wokół tej delikatnej larwy -<br />
jak motyl co zmierza do światła<br />
fot. z archiwum Autora<br />
Petar Matović - ur. w 1978 r. w Užicu, mieszka w Požedze.<br />
Absolwent instytutu filologicznego w Belgradzie, wydział<br />
literatury i języka serbskiego. Pisze poezję. Opublikował<br />
tom wierszy „Kawałki kamery (Requiem dla samotności)”<br />
[„Kamerni komadi (Opelo samoći)”]. Zdobywca pierwszej<br />
nagrody na XXIII Wieczorach Poezji w Limie. Publikował<br />
w wielu pismach („Međaj”, „Književna reč”, „Treći trg”,<br />
„Letopis matice srpske”...), a także w zbiorach poezji<br />
(„Srpsko pero”, „Rukopisi – Pančevo”).<br />
(Z cyklu: Archipelag Internet)<br />
189
Śmietnisko Europy<br />
I live on the Balkans, mówię do turystów z Unii Europejskiej,<br />
I write poetry, wyjaśniam, czym się zajmuję;<br />
Kiwają głową z aprobatą emeryci<br />
Z napędem Volgsvagena w Volfsburgu:<br />
Nie wątpię - poezja z Bałkanów jest atrakcją turystyczną<br />
dla zachodnioeuropejskich turystów.<br />
Wiatr podnosi brzeg spódnicy pewnej ogorzałej Niemki<br />
Wiekowej damy z naszyjnikami etno<br />
Słucham twardych głosów wymawiających nazwy krajów,<br />
których języków nie wolno mi już rozumieć:<br />
Montenegro, Kroacija, Bosna and Hercegovina, Serbia.<br />
A widoczna jest też odnowa monarchii:<br />
W kwitnieniu bzu w serbskich ogrodach<br />
Feudalizm nieubłaganie nadchodzi tej wiosny.<br />
Cieszę się jak kwitnie handel,<br />
Jak kwitnie piractwo płyt, kosmetyków...<br />
W centrum tego małego miasta na zachodzie kraju<br />
a wszystko to w pomieszaniu jedności czajniz, cygańskiej<br />
I serbskiej.<br />
Słońce w lawie zachodu nagle zaszło przez moje wargi,<br />
gryzę je w swędzeniu, zbieram towar<br />
Odchodzę z bulwaru nie odwracając się... Za mną<br />
trzeszczy, szemrze rozmawiają cudzoziemcy i tubylcy.<br />
A czy jest rozwiązanie oprócz miłości dla Bałkanów,<br />
oficjalnego śmietniska Europy.<br />
190
Šejla Šehabović<br />
Shakespeare<br />
Mieszkańcy Werony odnowili<br />
po wojnie (ostatniej, jaką zapamiętała Europa),<br />
ściany fortecy.<br />
Ale nie umieścili na nich wystarczająco drogowskazów<br />
dla tych, którzy przybywają z Bośni.<br />
No i tak chodziliśmy cały dzień<br />
zadziwieni własnym spokojem<br />
aż do balkonu na którym stała Julia<br />
gdy Romeo z męstwem oczekiwał na dole.<br />
Romea jakoś całkiem wyrugowali<br />
i teraz<br />
przed domem swoich rodziców<br />
pyszni się tylko posąg Julii<br />
wytarty z prawej strony pod piersiami<br />
od częstego bezczeszczenia.<br />
Tam jest obowiązkowe fotografowanie.<br />
Jeśli jest miejsce, na ścianie podpisują się pary.<br />
Ponieważ nie ma miejsca,<br />
podpisują się jedni na drugich.<br />
I tak wasza fotografia przedstawia tylko kolorową ścianę.<br />
Kolorowa ściana ma jeszcze jedną ważną cechę:<br />
ponad niezliczonymi obramowanymi sercami<br />
wyrazów miłości<br />
we wszystkich językach i we wszystkich kolorach świata<br />
na wysokości ponad dwóch metrów<br />
(jakże tam dosęgnął?)<br />
stoi tylko wyraźnie: IBRO!<br />
Nie wolno się śmiać z buntowniczej ludzkiej dążności aby<br />
w morzu konwencjonalnego Parowania,<br />
stać całkiem wysoko – i całkiem sam.<br />
Tu odeszliśmy, bo programy turystyczne zawsze są szybsze<br />
niż rozmyślania filozoficzne.<br />
191
Grupa<br />
Owinięci w swetry<br />
usiedliśmy nad jeziorem Mjøsa.<br />
Sklęłam czerwiec w Norwegii.<br />
Nie trzeba długo by pokochać polarne słońce:<br />
kilka dni seminarium,<br />
pewien socjolog z twarzą i talią Dziadka Mroza,<br />
powietrzne kilometry oddalenia od powojennego kraju.<br />
Piękna jest Norwegia.<br />
Dla każdego.<br />
Jest powietrze i cisza.<br />
Zmarzliśmy – cały czas trzymając się razem –<br />
pracownicy oświaty z Bałkanu.<br />
W olimpijskim Lillehamer mają<br />
piękny dom studencki,<br />
każdy dostał swój pokój.<br />
Pijałam kawę z Azrą, każdego poranka.<br />
Ona jest z Mostaru. Bardzo się dziwiła<br />
niekończącym się dniom.<br />
I łóżkom: w naszych pokojach do łóżka można by<br />
zmieścić całego Wikinga.<br />
Nawet z rogami jeśli trzeba.<br />
Tylko, dwie ludzkie istoty nie mogłyby tam leżeć.<br />
Bo i po co.<br />
Sińce pod oczami tłumaczyliśmy fenomenem dnia polarnego.<br />
Co do tego<br />
jak nigdy dotąd na seminarium<br />
zgodziliśmy się całą grupą.<br />
192
Ilahija<br />
I na końcu<br />
Skrzydła gołębia<br />
Wiodą kolory kształtu cienia<br />
Roztrzepane paprocie i makijaż<br />
Na dywanie zdeptane ptaki<br />
W krąg<br />
Wokół liści brązowych i białych<br />
Niestety nie zginęliśmy<br />
Wszystko się jeszcze trzyma<br />
rachunek nie spłacony<br />
I słodkie nie jest słone<br />
A boli zawsze coś innego albo ogień albo dym<br />
Najgorzej gdy tego nie ma<br />
Musisz się powołać na Odźwiernego<br />
Moglibyśmy przypuszczać<br />
że komórki oddzielają się od smutku<br />
Zostaje przestrzeń mniej lub bardziej<br />
stosowna do manewru<br />
Albo gdyby wojna była czy by jej nie było<br />
A wszyscy dawno zmobilizowani<br />
Jeszcze od zarodka<br />
Czekamy:<br />
2, 4, 8, 16, 32<br />
Gość<br />
Taki był.<br />
Przekręciłby klucz w zdroju w niedzielne popołudnie<br />
tak, aby ani jednej, ale to ani jednej kropli nie było słychać.<br />
Ani mieliśmy, ach! Sposobność aby w niej<br />
umyć oczy.<br />
Lubił piłkę nożną.<br />
I papierosy na spółkę, wtedy gdy nie było niebezpieczeństwa<br />
że ogień dosięgnie pni drzew w ogrodzie. Ani szpaleru.<br />
Uważnie delikatny, od stóp do głowy wypełniony<br />
ciałkami czuciowymi, dojrzale śmiał się z naszej wojny.<br />
Kochał koty, i te brudne, popielate<br />
i białe, kudłate, miśkowate<br />
W jakimś porządku.<br />
Jego pękate palce nie dosięgały do pleców.<br />
Zawsze ciepły, pożądliwie ściskał wyłączniki<br />
jego ręce były zręczne, te jego...<br />
Szczęśliwie przetrwaliśmy.<br />
193
Koronki<br />
Tequila<br />
Enverowi<br />
Wygodny sarajewski dom<br />
Był pełen egipskich papirusów<br />
rozwieszonych na ścianach<br />
Wujek kiedyś kupował takie,<br />
aż zdobył zwyczaj wieszania ich<br />
Nad moim wezgłowiem; Sfinks<br />
w pastelowych kolorach<br />
Błyszczy przez szklaną oprawę.<br />
Za nim piętrzy się cień niewyraźnej piramidy.<br />
Zanim go jeszcze raz obejrzę siedząc<br />
muszę zdjąć kapę z oparcia kanapy<br />
by się nie wygniotła<br />
Kapy pod oszklonym Sfinksem nie wolno gnieść,<br />
nawet przez sen<br />
Czasem na ciebie patrzę gdy o tym nie wiesz milcząc;<br />
Hvar, 20.7.1999<br />
One dwie przyszły pierwsze z czterema rękami<br />
Nie ma nici<br />
Tylko liście trującej agawy<br />
napęczniałe<br />
Poeta dał im dom<br />
Nie ma nici<br />
Rosną ręce zbielałe morze trzaska<br />
bałwany, rafy kochają pracownice<br />
Nić<br />
nie<br />
Usta suche na rysunku klasztoru<br />
rzęsy przerzedzają się<br />
Twarze kamienie murami osiatkowane<br />
Tylko ręce<br />
Z bawełny<br />
nie ma nici<br />
Od lat na wyspie nie ma czym wiązać<br />
Pod świecami, w żałobie, nikt niczym<br />
Te dwie nie wierzyły.<br />
Trującą zieleń<br />
Ciągnęły<br />
Ręce płaczą ścianami<br />
Te, które przyszły pierwsze nie chciały być więzione<br />
Niech rękom<br />
Krew będzie piękna<br />
rozjaśniona zielenią<br />
Siostra moja oto żyje<br />
zakoronkowana<br />
Czasem wierzę w nową wrażliwość,<br />
Chociaż się brzydzę domowej pracowitości przed snem.<br />
Trzeba przywyknąć do fałszywych Sfinksów,<br />
do dzierganych serwetek;<br />
tak jak do smaku meksykańskiego trunku z powodu którego liżesz<br />
cytrynę i sól<br />
Modląc się przy tym o litość:<br />
by ten robak w butli był też fałszywy.<br />
194
Wycieczka<br />
Tego męczącego maja przekroczyliśmy wszystkie granice<br />
z Bośni dotąd<br />
Dotarliśmy mokrzy do miasta<br />
Espana<br />
Lloret de Mar<br />
Ręce miałam spocone, prawą bardziej.<br />
Kupiłam kastaniety o połowicznym dźwięku,<br />
Wzięłam pokój z widokiem na lewo.<br />
Opalałam się pod wzrokiem niewiernej, odważnie.<br />
Kroczyła ku morzu całkiem sama, tak zgrabnie.<br />
Zadowolona.<br />
Znalazłam toaletę dla niepełnosprawnych.<br />
fot. z archiwum Autorki<br />
Šejla Šehabović - ur. w 1977 r. w Tuzli (Bośnia), jest<br />
absolwentką tamtejszego Wydziału Filozoficznego<br />
oraz członkinią redakcji czasopisma krytyczno-literackiego<br />
„Razlika” i stypendystką w dziedzinie literatury<br />
Centrum Williama Joynera Uniwersytetu Massachusetts<br />
w Bostonie (2002). Za opowiadanie „Świecznik”<br />
otrzymała nagrodę „Best Cyber Story” strony internetowej<br />
Pincom (2003). Jej debiutancki tomik poezji<br />
„Make up” (2004) został nagrodzony jako najlepsza<br />
książka Programu SAJMA Sarajevo 2004. Jest również<br />
autorką tomu opowiadań „Car Trojan ma kozie uszy”<br />
(2005). Jej wiersze były dotychczas tłumaczone na język<br />
angielski i polski.<br />
195
Vladimir Stojnić<br />
* * *<br />
Na swojej drodze<br />
nie spotkałem dwa razy<br />
tego samego człowieka<br />
I nikt mnie<br />
dwa razy nie widział<br />
Boję się swojego głosu<br />
Boję się swojego imienia<br />
W tej oto części przestrzeni<br />
jestem znakiem<br />
gdy światłość ruszy<br />
by mnie wezwać<br />
Jestem powietrzem<br />
potrzebnym<br />
by odśpiewać<br />
tę pieśń<br />
Przez płuca wypędzony<br />
pierwszy kaszel<br />
pierwszy świat<br />
W niezamieszkałym odstępie<br />
niezamieszkały odstęp<br />
Piwnice Damaszku<br />
Ogniste kostki przestrzeni<br />
Które mnie zapłodnią<br />
W dalekiej przyszłości<br />
Bezkrwiste obrazy lustra<br />
Które mnie odciągną<br />
Do piwnic Damaszku<br />
Zapleśniałe<br />
Od snów demonów<br />
Uciszone po pierwszej<br />
Eksplozji Czasu<br />
Stąd będę widział gwiazdy<br />
Nie będzie oczu<br />
Stąd będę widział niebo<br />
Obramowane kośćmi<br />
Nie ma tego krzyża<br />
który mnie przetnie<br />
Nie ma tego kręgu<br />
Który mnie zamknie<br />
Śniłem pustynię<br />
Śniłem pustynię.<br />
Zamarznięta kropla róży, która nie wpadła w skwar.<br />
Śniłem nieistniejący czas pustyń.<br />
W piasek upuszczone ziarno źrenicy.<br />
Śniłem że pustynia śni mnie.<br />
Daleki wiatr w żyłach.<br />
W tym śnie pustynia chrapliwie oddycha<br />
Wydmami powoli pulsuje.<br />
Obudziłem się<br />
Chrapliwie oddycham, wydmami powoli pulsuję.<br />
To pustynia śni że ją śnię.<br />
196
Majakowski<br />
To nie stopy<br />
na ziemi<br />
Pod paznokciami to nie<br />
ziemia<br />
Czas jest rozciągnięty<br />
Ponad przegubami<br />
urojonych zmian<br />
Czas jest solą<br />
na mojej<br />
pękniętej wardze<br />
Niewiedzą<br />
która mnie jutro<br />
sprzeda<br />
To nie głowa<br />
w obłokach<br />
To nie obłoki<br />
w spodniach<br />
Kołysanka dla Diamentu<br />
Dla Sida Barretta<br />
Rozproszone stado wron<br />
na letnim niebie<br />
kropki dla zdań<br />
których nie wypowiedzieliśmy<br />
Siedzimy i milczymy<br />
siedzimy w Czasie<br />
Milczymy na ulicach<br />
Albo chodzimy po niezliczonych<br />
białych i wybałuszonych oczach<br />
w brzemieniu nocy:<br />
Toczą się zgniecione papierki<br />
Zdmuchnięte ze szczelin muru<br />
na miejskich targach<br />
Rozwijamy je:<br />
Nie mówią nic<br />
Wiatr kwili w rurach<br />
Głęboko<br />
Pod ziemią<br />
197
* * *<br />
Dotarliśmy.<br />
Ostatni grób przy drodze,<br />
ostatni zasięg żalu<br />
plącze się między palami.<br />
To jest dom<br />
na tylko jedno życie<br />
Jesteśmy tutaj<br />
Brzęcząc podniecenia<br />
opuszczają nas<br />
niewypowiedziane słowa<br />
padają jak kurz<br />
To jest kamienna noc<br />
obupłciowa lekcja zapomnienia<br />
Coraz trudniej oddychać.<br />
Jak w szeregu czeka na nas<br />
ostatnie życie<br />
fot. z archiwum Autora<br />
Vladimir Stojnić - ur. w 1980 r. w Belgradzie,<br />
ukończył wydział prawa w Belgradzie.<br />
Publikował poezję w pismach: „Znak”,<br />
„Zeleni kon”, „Lipar” oraz „Treći trg”. Jako<br />
finalista XXXVI Festiwalu Jugosłowiańskiej<br />
Poezji Młodych w Vrbasie (2004) i XXIV<br />
Festiwalu Młodych Poetów „Dni Poezji” w<br />
Zajearze (2006) publikował wiersze w zbiorach<br />
pofestiwalowych, jak również w zbiorze<br />
po V Festiwalu poświęconym pamięci Rade<br />
Tomicia. Oprócz poezji pisze także eseje i<br />
krótkie opowieści. Mieszka na Zemunie.<br />
198
Vladimir Vukomanović<br />
Ciche kroki<br />
Po pustych ulicach miasta<br />
Rozsypały się<br />
Ciche kroki.<br />
Dwa samotne,<br />
Od świata<br />
Uciekły stworzenia.<br />
Złączeni<br />
Łzą niebiańską<br />
Ból i ja.<br />
Przedstawienie<br />
Tęsknota<br />
Rozpacz<br />
Pragnienie<br />
Opuszczona kurtyna.<br />
Sztuka przeprowadzona<br />
W przedsionku snu.<br />
Sen<br />
Dobosz<br />
Pan i Słońce<br />
Na świecie.<br />
Ty i ja<br />
Sami.<br />
Niebo jest tego wieczoru<br />
Bożym doboszem,<br />
Okno<br />
Zaledwie instrumentem,<br />
Dźwięk<br />
Twoje słowo.<br />
Wszystko przeżyje<br />
Łza kołysanka.<br />
199
Vladimir Vukomanović - ur. w 1986 r. w Kraljewie,<br />
autor zbioru wierszy „Uporczywość pamięci” (2005)<br />
nagrodzonego „Szalem Maticia”, obecnie jest studentem<br />
języka i literatury serbskiej na Uniwersytecie<br />
Belgradzkim.<br />
Kocham<br />
Kocham spojrzeniem:<br />
Jak niewypowiedziane słowo usta,<br />
Pustka ściany<br />
Droga kroki<br />
Bezpowrotne.<br />
Kocham na smutno:<br />
Jak źrenica łzę,<br />
Ręka ostrze noża,<br />
Język gorycz<br />
Wypowiedzianą.<br />
Jak jawa sen<br />
Przy kiepskim winie,<br />
Piasek morze<br />
W niepojętej pianie.<br />
Kocham jak światło promień,<br />
Słońce noc,<br />
Cień zmrok.<br />
Jak książka taniec palców<br />
Na ostatniej stronie.<br />
Rozstanie<br />
Popraw palcami<br />
Zadbane włosy<br />
Wzrokiem<br />
Pocałuj oczy<br />
Zgódź się<br />
Że jestem dobry.<br />
Udawaj<br />
Że żałujesz.<br />
Przeleć oczami nad<br />
Czubkiem<br />
Buta.<br />
Uciekaj.<br />
Nie widzieliśmy się<br />
Nigdy!<br />
200
Zoran Krušvar<br />
wił się potwór. Opasłe schorowane ciało. Zwieszone<br />
bezkształtne piersi, groteskowych rozmiarów biodra.<br />
Przed dwoma laty przestała chodzić do kina, bo już<br />
przestała mieścić się w fotelu. Wtedy miała o dziesięć<br />
kilogramów mniej niż teraz. Twarz nie była wcale<br />
lepsza; począwszy od obwisłego podbródka, wyżej<br />
poprzez wąskie spierzchnięte wargi, krzywy nos, oczy<br />
zatopione między poduszeczkami tkanki podskórnej<br />
aż do tłustego czoła. Czoła, które mimo jej dojrzałego<br />
wieku, było gęsto skropione zaropiałymi bąbelkami.<br />
Zima rządziła w mieście niepodzielnie zamrażając<br />
nawet cienie na ścianach.<br />
Gruba na pół piędzi warstwa śniegu wyciszała kroki<br />
rzadkich i pewnie przypadkowych przechodniów, którzy<br />
zniecierpliwieni pospiesznie zakręcali wężowatą<br />
uliczką, by w swych domach ogrzać zmarznięte kości.<br />
Domowe ciepło wydawało się być przy takiej pogodzie<br />
tak ponętnym, zniewalającym. Niczym czarna dziura<br />
przykuwało swoją grawitacją ludzi przy ogniskach wydzierając<br />
ich jednego po drugim chłodowi błękitnego<br />
zimowego przedpołudnia.<br />
Ale pewien dom przy tej ulicy oferował swemu<br />
mieszkańcowi dużo więcej niż wygodne ciepło. Dom<br />
ten był twierdzą o grubych, twardych ścianach. Była<br />
to sekretna grota wykuta w granitowym sercu łańcucha<br />
górskiego, pancerny sejf ukryty w zatopionej rosyjskiej<br />
szpiegowskiej łodzi podwodnej. Był okopem,<br />
którego drżące serce Wiktorii strzegło przed złym<br />
światem. Teraz nie docierały do niej dyskretne, zniekształcone<br />
przez śnieg dźwięki z szosy, ani irytujący<br />
głos przewodnika ze zbyt głośno ustawionego telewizora<br />
sąsiada. Kurz leniwie pokrył słuchawkę telefonu<br />
nie wykazując zamiaru rychłego ustąpienia. A pająk,<br />
którego nazwała Darek, był w połowie swej comiesięcznej<br />
pracy. Oczywiście jego praca jeszcze nigdy<br />
nie została zakończona, bo co miesiąc niszczył ją listonosz<br />
wrzucając rachunki do zasnutej pajęczyną<br />
skrzynki. Zaczęła cieszyć się z rachunków: „Oto dobrzy<br />
ludzie z HEP 1 - u o mnie myślą. Jestem dla nich<br />
ważna. Nigdy o mnie nie zapomną”. W samotności<br />
cichego i mrocznego pokoju Wiktoria powstrzymywała<br />
się od łez. Jeszcze jeden samotny zimowy dzień<br />
przesypywał się jak drobny piasek między drżącymi<br />
palcami. Gapiła się w lustro, a w lustrze oczom ja-<br />
Trzydzieści pięć lat i nigdy nie zaznała prawdziwej<br />
miłości. Swoją niewinność porzuciła w wieku dwudziestu<br />
trzech lat w smutny sposób. Oddała się pierwszemu<br />
lubieżnikowi, który był na tyle pijany by nie<br />
odmówić. A niełatwo go odnalazła. A co najgorsze,<br />
sama wtedy uciekła w pijaństwo, szukając w alkoholu<br />
sprzymierzeńca, który by jej pomógł łatwiej przezwyciężać<br />
wstyd nieustannej odmowy. Tamtego wieczoru<br />
i ona była pod wpływem ducha z butli tak, że prawie<br />
nic nie pamiętała z tego tak upragnionego doświadczenia.<br />
Które nigdy więcej nie zapukało do jej drzwi.<br />
Była sama, uświadamiała to sobie. Sama i skazana<br />
na dożywotnią samotność. Po prostu nie potrafiła<br />
żyć z ludźmi. Dlatego oni jej nie lubili, a ona się ich<br />
bała. Bała się szyderczych spojrzeń, zjadliwych słów<br />
i niegrzecznych uśmieszków. Pragnęła miłości, przynależności,<br />
chciała się podobać, ale jej hipopotamie<br />
ciało ustawiało się jak żywy mur z mięsa i sadła, niepokonywalna<br />
przeszkoda pomiędzy nią a szczęściem,<br />
o którym śniła. Żałosna prawda uderzała ją niczym<br />
młotek, który wbija gwoździe do trumny: była brzydka,<br />
nieszczęśliwa, samotna i sfrustrowana.<br />
Ale poza tym Wiktoria była kimś jeszcze.<br />
Cały czas spędzony w mieszkaniu, wszystkie nocne<br />
godziny ukradzione z życia, które powinna wieźć<br />
jako młoda dziewczyna, wszystkie łzami rozpoczęte<br />
poranki, gdy nie zdołała zebrać sił by zmierzyć się<br />
ze światem, całe miliardy maleńkich kroczków zegara<br />
ściennego, które odsłuchała w samotności... cały<br />
ten czas nie minął na próżno. Gorliwie niczym pilna<br />
pracowita mrówka, ona się uczyła. Spijała wiedzę ze<br />
stronnic starych ksiąg wpatrując się w drobne litery,<br />
dopóki nie zatańczyły przed jej zmęczonymi oczami.<br />
Znała każdy por w papierze, każde włókno. Nauczyła<br />
się dokładnie kąta, pod którym jest krzywo odciśnięte<br />
1 HEP – (Hrvatsko Electric Preduzeće) Chorwacki<br />
Zakład Energetyczny<br />
201
„f” na stronnicy 387, mogła reprodukować konstelacje<br />
przecinków, z pamięci wyliczyć wykrzykniki w<br />
pierwszych siedemnastu rozdziałach... Całkowicie<br />
poznała swoje książki. Odkryła każdą ukrytą myśl,<br />
zgłębiła anagramy i zdania wieloznaczne. Wiedziała<br />
nie tylko to, co pisarz chciał powiedzieć, ale<br />
i to, w którym miejscu zrobiłby przerwę, by napić<br />
się wody, gdyby to mówił.<br />
I rezultat został osiągnięty! Wiktorii z wielkim<br />
trudem, w końcu, udało się zdobyć dokładnie<br />
to, czego chciała:<br />
Została wiedźmą.<br />
Tak, dokładnie tak. Wiedźmą.<br />
I nie byle jaką wiedźmą.<br />
Wiktoria była wiedźmą, która dziś postanowiła<br />
odmienić swoje życie.<br />
Zebrała się. Wyrzuciła z głowy wszystkie<br />
żałosne zawodzenia i uspokoiła bicie serca.<br />
Nadszedł czas wziąć się do pracy. Wyciągnęła<br />
woreczek magicznego proszku,<br />
(który z wielką biedą zdobyła), i usypała<br />
z niego okultystyczne symbole na podłodze.<br />
Zapaliła trzy czarne świece (z<br />
czarnego wosku z czarnego ula bliskich<br />
krewniaczek pszczół-zabójców) i kadzidło,<br />
skropiła pokój i siebie święconą i<br />
nie-święconą wodą a na czole narysowała<br />
Zabroniony Zagadkowy Znak Złego<br />
Zawezwania. Potem zaczęła śpiewnym<br />
głosem mruczeć niezrozumiałe słowa.<br />
Po ponad dwóch godzinach ckliwego<br />
zamawiania z głośnym „puff” i obłoczkiem<br />
smrodliwego dymu na środku pokoju<br />
pojawił się mały czerwonawy demon o<br />
czarnej koziej bródce i spiczastych rogach.<br />
Zezował swymi złowieszczymi oczyskami,<br />
kilkakrotnie zmierzył wzrokiem cały pokój,<br />
splunął strugą gęstego śluzu i mimochodem<br />
wybełkotał dwie-trzy klątwy. Dopiero wtedy<br />
był łaskaw z pogardą spojrzeć na Wiktorię.<br />
Całkiem wniebowzięta wykrzyknęła:<br />
- O Zły Duchu! Wytworze ciemności i<br />
mieszkańcu Piekła! Profanatorze świątyń i pożeraczu<br />
dziewic! Ty, którego stopy obsypane<br />
są pocałunkami upadłych dusz, Ty, który wymachujesz<br />
berłem unurzanym we krwi niewinnych!<br />
Kusicielu! Złodzieju Dusz! Ja, Wiktoria,<br />
Twoja...<br />
- Ojeejkuu, dość!! Przestań!! Jak myślisz, ile<br />
razy słyszałem już ten sam tekst? Myślisz, że<br />
to dla mnie rozkosz? Pojawianie się w obłoczku<br />
dymu i takie tam pierdoły? Myślisz, że nie wolałbym<br />
pewnego razu przyjechać luksusowym autem<br />
albo przypłynąć jachtem? Dobrze, wezwałaś mnie.<br />
Teraz masz prawo do jednego życzenia, ja po twojej<br />
śmierci dostanę twoją duszę, załatwmy to i sobie<br />
idę! Mów, czego chcesz? - zrzędził zirytowany demon<br />
nie zainteresowany towarzystwem i zatrzymywaniem<br />
się.<br />
- O, Deprawatorze Uczciwych, Kusicielu Niezłomnych!<br />
Który przynosisz wieczny mrok i nieznane<br />
rozpustne zmysłowe rozkosze! Ty, który odważnie<br />
idziesz, gdzie jeszcze nikt...<br />
ZAMKNIJ SIĘ, GŁUPIA GĘSI!!! ZROZUMIA-<br />
ŁEM!! Patrz: JAAAA MÓÓÓWIĘĘĘ W TWO-<br />
OOIM JĘĘZYYYKUU! Dlatego skończ z tym zasranym<br />
rytuałem i powiedz życzenie!!! Uff! Robię<br />
w tym zawodzie już od tysiącleci i zawsze to samo.<br />
Wszystko może się zmienić, ale ludzie – nigdy.<br />
Chcesz nieśmiertelności? Wieczną młodość? Bajeczne<br />
bogactwo? Całą wiedzę świata? Naprawdę<br />
dobry środek depilujący? Wątpię czy masz jakieś<br />
życzenie, którego jeszcze nigdy nie słyszałem!<br />
Wiktoria nie rozmyślała długo, dokładnie wiedziała,<br />
czego chce:<br />
- Chcę wyglądać jak Miss Universe!<br />
- Ach, a zatem próżność. Jesteś pewna że to<br />
właśnie jest twoje życzenie? Reklamacji nie<br />
przyjmujemy! – zacierał ręce jak handlarz, który<br />
zbiera się by zawrzeć dobry interes.<br />
- Tak, jestem pewna.<br />
- Miss Universe zawsze troszeczkę się zmieniają.<br />
Jak która dokładnie chcesz wyglądać?<br />
- Jak... Jak tegoroczna! – wybrała Wiktoria,<br />
która naprawdę pojęcia nie miała jak<br />
wygląda jakakolwiek miss bo z zazdrości i<br />
frustracji nigdy nie mogła oglądać takich<br />
konkursów.<br />
- No to niechaj tak będzie! – demon wysłał<br />
jeden świetlisty promień przez Wiktorię po<br />
czym z głośnym „piff” i nowym obłoczkiem<br />
dymu zniknął bez śladu.<br />
Poczuła, jak się zmienia. Zamknęła oczy i<br />
rozkoszowała się przeobrażaniem ciała.<br />
Już nic nie będzie tak, jak przedtem! –<br />
myślała. Nie będę świętować Nowego Roku<br />
sama, nie będę sama sobie wysyłać kartek<br />
na Walentynki! Już nigdy nie będę pomijana!<br />
Tyle lat pomijania, towarzyskiej izolacji...<br />
Ledwie zachowała przytomność pijana siłą<br />
świadomości że tym wszystkim cierpieniom<br />
ostatecznie nadszedł kres.<br />
Gdy zakończył się proces przeobrażenia, bezwiednie<br />
zwróciła się w kierunku lustra. Odważnie,<br />
z wiarą i nadzieją na nowe życie, gotowa<br />
nadrobić, co stracone, otworzyła oczy, spojrzała<br />
w lustro i zobaczyła w nim obraz obecnej Miss<br />
Universe.<br />
A podówczas Miss Universe pochodziła z pewnej<br />
małej planety w gwiazdozbiorze Cygnus.<br />
Miała matowe zielone łuski i siedem eleganckich<br />
odnóży, czarujące spojrzenie wszystkich dwanaściorga<br />
kolorowych oczu, pięć powabnych rogów<br />
i porywająco zaokrąglone kły, które szczególnie<br />
zachwyciły członków międzygalaktycznej komisji.<br />
Otrzymała pochlebny tytuł najpiękniejszej przy<br />
bardzo ostrej konkurencji kilku tysięcy piękności,<br />
przedstawicielek prawie wszystkich ras, które owład-<br />
202
nęły międzygwiezdnymi szlakami i nawiązały kontakt<br />
z resztą cywilizowanego wszechświata.<br />
Jako że ludzie akurat nie należeli do tej kategorii, ich<br />
wiedza o istnieniu takiego konkursu była wypaczona,<br />
a lokalny ziemski konkurs o tejże nazwie nie skupiał<br />
dość międzygalaktycznej uwagi, nawet na tyle, by<br />
choćby podjąć spór o prawo do nazwy.<br />
Powietrze rozdarł koszmarny wrzask i Wiktoria znalazła<br />
się daleko poza granicą przerażenia, jakie może<br />
znieść ludzki rozum. Osunęła się, skuliła i zaczęła<br />
wiosłować odnóżami. Poznanie o własnej postaci uderzyło<br />
ją niczym ekstremalnie silny atak epilepsji.<br />
Najpiękniejsza istota we wszechświecie leżała na<br />
podłodze łkając, w estetycznej agonii przerażona własnym<br />
wyglądem.<br />
A tam, daleko między gwiazdami miliardy pałały żądzą<br />
jej ciała.<br />
Zoran Krušvar ur. w 1977 w Rijece, gdzie wciąż mieszka.<br />
Laureat wielu konkursów w Chorwacji na krótką prozę.<br />
Publikował w wielu pismach drukowanych i internetowych,<br />
współautor książek: „Stworzenie, którego brak”<br />
(2002); „Świat tam poza”(2003); „Dzieci burzliwych<br />
czasów”(2003); „Ekran opowieści”(2003); „Wszystkie<br />
opowieści – antologia autorów nieznanych”(2003);<br />
„Rękopisy 26”(2003) i „Motowidło – księga powstania”(2003).<br />
W roku 2004. wydał pierwszy samodzielny<br />
zbiór „Najlepszy na świecie”.<br />
fot. z archiwum Autora<br />
203
Agnieszka Ściepuro<br />
W autobusie<br />
18.35, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Wsiadam; za szybami atrament. Było miło i smacznie, spontanicznie, jak<br />
kiedyś. Lubię, kiedy mama ładnie wygląda, łatwiej oszukać czas.<br />
18.40, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Czerwony pulsujący tekst wyświetlacza napomina. A guzik mnie to obchodzi,<br />
nie znam przecież żadnego Erazma ani Katarzyny. Wsiada szczupły, około 45-letni, czy notowany – nie wiem, przygarbiony.<br />
Znak szczególny: świeże ślady pobicia. Zwiesza głowę, nieruchomieje. Pasażerka obok wysiada. Podejmuję szybką<br />
decyzję zmiany miejsca. Mężczyzna z paletą pod okiem mógłby zapytać o godzinę, o dzień miesiąca, o solenizantów...<br />
18.45, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Tak sobie myślę,<br />
że ten piękny nieznajomy, z artystycznym haftem na twarzy, nie pochodzi chyba z Rotterdamu. Ile jeszcze spotkań<br />
przede mną. Mama zastanawiała się dzisiaj nad datą moich imienin. Nie martwię się tymi przystankami pamięci, są<br />
pomostem między dzieciństwem i tym co teraz. Łapię radosne błyski obecności jak kolorowe motyle. Na zawsze.<br />
18.50, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Jutro niedziela, wstanę przed ósmą, pójdę do miejsca, które powinno być<br />
uświęcone, spróbuję wyobrazić sobie, że ludzie wokół to bliźni. Potem obejrzę cykliczny program, popijając niewiarygodnie<br />
smaczną kawę, kupioną przez istotę, dzięki której to wszystko ma sens.<br />
Już 19-ta, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Jak dobrze. Życzę im szczęścia, to pewnie wspaniali ludzie. Tajemniczy<br />
pasażer z kolorowym policzkiem, który artysta malarz<br />
określiłby jako połączenie kobaltu z umbrą, nie narzuca się. Jutro znów porozmawiam przez telefon ze strażniczką<br />
mojego dzieciństwa i nie ma już chyba sensu przypominać aktualnej godziny, dzisiejszej daty i solenizantów. Tak sobie<br />
myślę, że.<br />
Agnieszka Ściepuro – ur. w 1969 roku we Wrocławiu, gdzie mieszka i pracuje.<br />
W 2005 roku otrzymała wyróżnienie w Konkursie Poetyckim im. Haliny Poświatowskiej.
W autobusie<br />
Agnieszka Ściepuro<br />
że ten piękny nieznajomy, z artystycznym haftem na twarzy, nie pochodzi chyba z Rotterdamu. Ile jeszcze spotkań<br />
18.45, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Tak sobie myślę,<br />
18.50, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Jutro niedziela, wstanę przed ósmą, pójdę do miejsca, które powinno być<br />
uświęcone, spróbuję wyobrazić sobie, że ludzie wokół to bliźni. Potem obejrzę cykliczny program, popijając niewiarygodnie<br />
smaczną kawę, kupioną przez istotę, dzięki której to wszystko ma sens.<br />
Już 19-ta, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Jak dobrze. Życzę im szczęścia, to pewnie wspaniali ludzie. Tajemniczy<br />
pasażer z kolorowym policzkiem, który artysta malarz<br />
18.40, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Czerwony pulsujący tekst wyświetlacza napomina. A guzik mnie to obchodzi,<br />
nie znam przecież żadnego Erazma ani Katarzyny. Wsiada szczupły, około 45-letni, czy notowany – nie wiem, przygarbiony.<br />
Znak szczególny: świeże ślady pobicia. Zwiesza głowę, nieruchomieje. Pasażerka obok wysiada. Podejmuję szybką<br />
decyzję zmiany miejsca. Mężczyzna z paletą pod okiem mógłby zapytać o godzinę, o dzień miesiąca, o solenizantów...<br />
określiłby jako połączenie kobaltu z umbrą, nie narzuca się. Jutro znów porozmawiam przez telefon ze strażniczką<br />
mojego dzieciństwa i nie ma już chyba sensu przypominać aktualnej godziny, dzisiejszej daty i solenizantów. Tak sobie<br />
przede mną. Mama zastanawiała się dzisiaj nad datą moich imienin. Nie martwię się tymi przystankami pamięci, są<br />
18.35, 25 listopada, Erazma i Katarzyny. Wsiadam; za szybami atrament. Było miło i smacznie, spontanicznie, jak<br />
kiedyś. Lubię, kiedy mama ładnie wygląda, łatwiej oszukać czas.<br />
pomostem między dzieciństwem i tym co teraz. Łapię radosne błyski obecności jak kolorowe motyle. Na zawsze.<br />
myślę, że.
PUBLIKACJE WYDAWNICTWA „PORTRET”:<br />
Proza:<br />
Tomasz Białkowski, Dłużyzny (2005)<br />
Tomasz Białkowski, Leze (2002)<br />
Tomasz Białkowski, Pogrzeby (2006)<br />
Paweł Jaszczuk, Testament (2007)<br />
Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Wariat (2007)<br />
Monika Mostowik, Taka ładna (2004)<br />
Mariusz Sieniewicz, Prababka (1999)<br />
Piotr Siwecki, Hyper-Gender (2003)<br />
Jacek Wangin, Lucka rzecz (2007)<br />
<strong>Joanna</strong> Wilengowska, Japońska wioska (1999)<br />
Grzegorz Wróblewski, Android i anegdota (2007)<br />
Poezja:<br />
Maciej Gierszewski, Profile (2006)<br />
Tomasz Karnowski, Wejście w świat (1999)<br />
Krzysztof Kowalewski, Abdykacja (1999)<br />
Krzysztof Kowalewski, Wersalka (2003)<br />
Karolina Madej, von von (1999)<br />
Anna Piotrowska, Sekutnice (2002)<br />
Iza Smolarek, się lenienie (2006)<br />
Jacek Uglik, Jeszcze nie całkiem umarły (2005)<br />
Marcin Włodarski, Po własnych śladach (2005)<br />
Marcin Włodarski, Sommy (2002)<br />
Felietony:<br />
Robert Ostaszewski, Odwieczna, acz nieoficjalna (2002)<br />
Szkice:<br />
Tamara Bołdak-Janowska, Szkice dla zielonego wróbla (2004)<br />
Bernadetta Darska, Ucieczki i powroty. Obrazy rzeczywistości w prozie najnowszej (2006)<br />
Grzegorz Ojcewicz, Skazani na trwanie. Odmieńcy XX wieku w esejach Jarosława Mogutina<br />
(2007)<br />
Przekłady:<br />
Aleš Čar, Awaria, tłum. Wojciech Domachowski (proza) (2006)<br />
Radek Fridrich, Z dziennika Żybrzyda, tłum. Jana i Piotr Kępscy (proza) (2005)<br />
Amir Or, Wiersz, tłum. Beata Tarnowska (poezja) (2006)<br />
Ślady. Antologia przekładów Arkadiusza Łuby (2003)
Zapowiedzi 2007:<br />
Tomasz Jamroziński, Przylądek do<br />
skrócenia [poezja]<br />
Tomasz Pułka, Paralaksa w weekend<br />
[poezja]<br />
„<strong>Portret</strong>” nr 25<br />
Zapowiedzi 2008:<br />
Tomasz Białkowski, Mistrzostwo Świata<br />
[proza]<br />
Ewa Berent, Rdza [proza]<br />
Ewa Furgał, Ekstremizmy [poezja]<br />
Wojciech Brzoska, Przez Judasza<br />
[poezja]<br />
„<strong>Portret</strong>” nr 26<br />
Maciej Melecki,<br />
Zawsze wszędzie indziej (wybór<br />
wierszy 1995-2007) [poezja]<br />
Jakobe Mansztajn, wiedeński high life<br />
[poezja]<br />
„<strong>Portret</strong>” nr 27