o_18pisot46mg61os71t11ijhlaia.pdf
podłodze, ponieważ łazienka była tak mała, że nie było możliwości zainstalowania ani wanny, ani nawet kabiny prysznicowej, tylko brodzik z plastikową zasłonką. Daleko nie poszliśmy, bo do bloku naprzeciwko, ale jeśli chodzi o warunki, był to krok milowy. Rodzicom powiedzieliśmy z satysfakcją, że bardzo im dziękujemy za możliwość korzystania przez tak wiele lat z ich dobrodziejstwa. Byli tak zaskoczeni, że nie powiedzieli nic prócz „aha”, „no, no”. Potem nawet proponowali, żebyśmy sprzedali to mieszkanie i podzielili się z nimi pieniędzmi. Nie wiedzieli, czy Sławek wziął kredyt, czy też miał pieniądze na kupno takiego mieszkania. A ja nigdy im sprawy nie ułatwiłam i nie powiedziałam, że przypadkiem się dowiedzieliśmy o możliwości odkupienia za długi mieszkania po lokatorach, którzy kilka lat nie płacili czynszu. Potem Sławek za grosze wykupił dla nas to mieszkanie. I przeżyliśmy tam bardzo szczęśliwy rok, przerwany uderzeniem w Sławka na pasach przez pijanego drania. Tak rozmyślając, zwinęłam się w kłębek na brudnym tapczanie, z mieszaniną wstrętu i ulgi dotknęłam policzkiem starej tapicerki i zasnęłam w blasku jarzeniówki korytarzowej, której nijak nie dało się wyłączyć. Po kilku godzinach płytkiego snu pełnego przesuwających się cieni zbudziła mnie siostra Regina, mówiąc, że mogę na chwilę wejść do Sławka. Pognałam cała poczochrana, z piaskiem pod oczami i cuchnącym oddechem. Posłusznie zdjęłam buty w kanciapie i włożyłam chodaki, które podsunęła mi ta dobra kobieta, i ubrałam się w fizelinowy zielony fartuch, który śmierdział szpitalem w takim stężeniu, że zrobiło mi się słabo. Weszłam do sali i serce mi stopniało, kiedy go zobaczyłam. Mojego silnego faceta, bladego jak ściana, w bieli i w pozycji horyzontalnej. Wyglądał jak zepsuty anioł. Potem zamieniliśmy te kilka zdawkowych słów i znów czekałam, tym razem na korytarzu. Wyszedł lekarz, który wyglądał na rzeźnika, nie na chirurga. Miał grube paluchy i wielki brzuch opięty fartuchem. Był spocony i miał błędny wzrok. – Chciałam spytać o zdrowie męża… – A mąż to kto? – spytał niezbyt grzecznie. – Sławomir… – Zapomniałam własnego nazwiska. – Sławomir… W nocy samochód go potrącił…
– Aha. – Kiwnął głową. – Zszyliśmy śledzionę… Miał dużo szczęścia… Odwrócił się i poszedł. Wydał mi się w jednej chwili dostojny i wspaniały. Skoro to on operował Sławka i umiał zaszyć to, co ten pijany drań uszkodził, przestałam widzieć spocone czoło i tłuste, rzadkie włosy lekarza. Nawet ręce nie wydawały mi się już tak wielkie jak bochny. Byłam wdzięczna, że dotykał nimi mojego mężczyzny i tym samym go uleczył. Głęboko w to wierzyłam. Jeszcze kilka godzin dogorywałam na korytarzu, aż w końcu przekonałam się, że naprawdę nie wpuszczą mnie do sali intensywnej opieki pooperacyjnej. Regina już zeszła z dyżuru, a nowe siostry omiatały mnie obojętnym wzrokiem. W końcu jedna z nich powiedziała, żebym poszła do domu, wyspała się i przyszła następnego dnia rano, to pewnie Sławek będzie już na normalnej sali i będę mogła wejść. Poszłam zatem. Prosto do domu, z którego zadzwoniłam do pracy i uprzedziłam, że przez najbliższych kilka dni nie mają co na mnie liczyć. Na szczęście spotkałam się ze zrozumieniem. Potem ogarnęłam nieco dom, wzięłam prysznic i padłam na łóżko. Śniło mi się światło w wodzie. Świeca, która pali się w strumieniu. Solidna, biała, zwyczajna, i mocne światło, które daje mimo otaczającej ją wody. Wpatrywałam się w ten strumień, obserwując, jak rwący nurt podbiera leżące kamyczki i żwir, jak ziarenka piasku układają się w zatoczkę. Fala ciągnęła płomień ze sobą, wracała razem z nim, żeby znów pociągnąć go za sobą. Płomień uginał się, nawet całkiem kładł na fali, ale nie gasł. Sięgnęłam ręką do tej wody, nie czując ani chłodu, ani wilgoci, próbowałam zatrzymać nurt na dłoni, ale woda przepływała swobodnie przez moją rękę. „Może to nie woda”, pomyślałam, „przecież zatrzymałabym ją ręką, stworzyła tamę albo małe wodospady po bokach… To nie może być woda, to pewnie coś na kształt ogni, które połykają ludzie w cyrku, nie parząc się i nie krztusząc”. Chciałam zawołać Sławka, żeby mu pokazać dziwne zjawisko. Otworzyłam usta, ale nie umiałam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Spróbowałam jeszcze raz, ale ponownie nie mogłam nic powiedzieć. Odwróciłam się, żeby przywołać go gestem ręki. Ale za mną nie było ani naszego domu, ani żadnego znanego mi miejsca, tylko czarna zaorana ziemia. „To
- Page 30 and 31: W ten sposób gładko przeszliśmy
- Page 32 and 33: - Niech się pani ode mnie odczepi
- Page 34 and 35: czytać, ale też myśleć abstrakc
- Page 36 and 37: herbatą. Miał takie mokre wargi i
- Page 38 and 39: mógł użyć swoich partyjnych zna
- Page 40 and 41: Myślałem, że to bzdury, że wy,
- Page 42 and 43: powiedziałam, kiedy już ustalili
- Page 44 and 45: codziennie albo kilka razy dziennie
- Page 46 and 47: kiedy mój własny ojciec dobijał
- Page 48 and 49: wszystko, co robiła matka. - A dzi
- Page 50 and 51: - Dlaczego ty miałaś tylko jedno
- Page 52 and 53: czasu ślubu uważaliśmy… - Nie
- Page 54 and 55: - Ten facet mówił, że on nic zł
- Page 56 and 57: - Powiesz. - Kiwnął stanowczo gł
- Page 58 and 59: - Podejrzewaliśmy to - powiedział
- Page 60 and 61: - W telewizji podają takie… prze
- Page 62 and 63: - A po co sekretarka? Sławek obgry
- Page 64 and 65: w szklanej tafli. Byłam jeszcze pr
- Page 66 and 67: z kobiet nie była w sukience, tylk
- Page 68 and 69: pierwszy ją zobaczyłam. Siedział
- Page 70 and 71: - Cóż ja słyszę? - zakrzyknął
- Page 72 and 73: chociaż je słychać latem, a ona
- Page 74 and 75: yło prawie przyjemne. Miałam na s
- Page 76 and 77: do tyłu i prosił, żebym przesta
- Page 78 and 79: uratuje Sławka i pobłogosławi na
- Page 82 and 83: dziwne”, pamiętam jak dziś, że
- Page 84 and 85: Sławkowi przynieść, a one powied
- Page 86 and 87: Usiadłam, nie przestając trzymać
- Page 88 and 89: natychmiast się przewracałam. Prz
- Page 90 and 91: zapłacimy… Ja już wtedy nie pł
- Page 92 and 93: Powiodłam błędnym wzrokiem doko
- Page 94 and 95: - Ale nie wypada - wyszeptała teś
- Page 96 and 97: i odpowiednio ją „zaszeregowuję
- Page 98 and 99: nieszczęściem, ale w poczuciu spe
- Page 100 and 101: - Śliczny, prawda? - ożywiła si
- Page 102 and 103: chuda. - Czyli jestem gruba? - pyta
- Page 104 and 105: Punktualnie przed mój dom zajecha
- Page 106 and 107: - Narzeczona zostawiła go, jak ju
- Page 108 and 109: kończą swoje dania dla dwojga i w
- Page 110 and 111: pozwolili jej wyjść z domu. W ko
- Page 112 and 113: dalsze losy. - A gdzie druga pociec
- Page 114 and 115: nie miał prawa zauważyć, że nie
- Page 116 and 117: Nic, co pani powie, nie może zosta
- Page 118 and 119: - Radzę sobie. - Zapewniłam. - We
- Page 120 and 121: i marynarki, uporczywie odmawiając
- Page 122 and 123: - O, taka… przystojna kobieta…
- Page 124 and 125: esztki ze sklepu… Zamknęła i po
- Page 126 and 127: - A jakeś ty to zrobiła, że mu,
- Page 128 and 129: Pierwszym moim lokatorem był nieś
podłodze, ponieważ łazienka była tak mała, że nie było możliwości<br />
zainstalowania ani wanny, ani nawet kabiny prysznicowej, tylko brodzik<br />
z plastikową zasłonką. Daleko nie poszliśmy, bo do bloku naprzeciwko,<br />
ale jeśli chodzi o warunki, był to krok milowy. Rodzicom<br />
powiedzieliśmy z satysfakcją, że bardzo im dziękujemy za możliwość<br />
korzystania przez tak wiele lat z ich dobrodziejstwa. Byli tak zaskoczeni,<br />
że nie powiedzieli nic prócz „aha”, „no, no”. Potem nawet proponowali,<br />
żebyśmy sprzedali to mieszkanie i podzielili się z nimi pieniędzmi. Nie<br />
wiedzieli, czy Sławek wziął kredyt, czy też miał pieniądze na kupno<br />
takiego mieszkania. A ja nigdy im sprawy nie ułatwiłam i nie<br />
powiedziałam, że przypadkiem się dowiedzieliśmy o możliwości<br />
odkupienia za długi mieszkania po lokatorach, którzy kilka lat nie płacili<br />
czynszu. Potem Sławek za grosze wykupił dla nas to mieszkanie.<br />
I przeżyliśmy tam bardzo szczęśliwy rok, przerwany uderzeniem<br />
w Sławka na pasach przez pijanego drania. Tak rozmyślając, zwinęłam<br />
się w kłębek na brudnym tapczanie, z mieszaniną wstrętu i ulgi<br />
dotknęłam policzkiem starej tapicerki i zasnęłam w blasku jarzeniówki<br />
korytarzowej, której nijak nie dało się wyłączyć.<br />
Po kilku godzinach płytkiego snu pełnego przesuwających się cieni<br />
zbudziła mnie siostra Regina, mówiąc, że mogę na chwilę wejść do<br />
Sławka. Pognałam cała poczochrana, z piaskiem pod oczami<br />
i cuchnącym oddechem. Posłusznie zdjęłam buty w kanciapie<br />
i włożyłam chodaki, które podsunęła mi ta dobra kobieta, i ubrałam się<br />
w fizelinowy zielony fartuch, który śmierdział szpitalem w takim<br />
stężeniu, że zrobiło mi się słabo. Weszłam do sali i serce mi stopniało,<br />
kiedy go zobaczyłam. Mojego silnego faceta, bladego jak ściana, w bieli<br />
i w pozycji horyzontalnej. Wyglądał jak zepsuty anioł. Potem<br />
zamieniliśmy te kilka zdawkowych słów i znów czekałam, tym razem na<br />
korytarzu. Wyszedł lekarz, który wyglądał na rzeźnika, nie na chirurga.<br />
Miał grube paluchy i wielki brzuch opięty fartuchem. Był spocony i miał<br />
błędny wzrok.<br />
– Chciałam spytać o zdrowie męża…<br />
– A mąż to kto? – spytał niezbyt grzecznie.<br />
– Sławomir… – Zapomniałam własnego nazwiska. – Sławomir…<br />
W nocy samochód go potrącił…