o_18pisot46mg61os71t11ijhlaia.pdf

04.06.2014 Views

– powiedziałam. – Pewnie tak ci łatwiej z nieznanych mi przyczyn. Powiedz mi tylko, dlaczego zmieniłaś scenografię? – Jaką scenografię? – Na jej twarzy dostrzegłam błysk, który zinterpretowałam jako odsłonięcie się. – Scenografię do „Toski” – powiedziałam, bo nadal udawała, że się nie znamy. – Miałaś na tarasie umieścić krzewy różane, w scenie egzekucji. Byłam na przedstawieniu. Nie na premierze, przecież nie miałam zaproszenia, ale byłam… Potem… Na tarasie nie było żadnych kwiatów. Wszystko było inaczej, niż pokazywałaś, mimo że twoje nazwisko było na plakacie. Dlaczego postanowiłaś z tego zrezygnować? – Powinna pani regularnie brać leki – stwierdziła dobitnie. – Od jak dawna pani ich nie bierze? – Leki ogłupiają – odparłam. – Kiedy je brałam, nie było koło mnie nikogo… – A kiedy pani odstawiała leki, pojawiały się wokół pani osoby takie jak… Carmen? Pokręciła głową. – Czy mogę zawiadomić córkę, że tu jestem? – spytałam. – O ile mi wiadomo, nie ma pani córki – powiedziała cicho. – Zawiadomiłam pani rodziców. Prawdopodobnie pani mama przyjedzie jutro z rana. No tak, wyraziłam się niezręcznie. Uważałam Helenę za córkę, ale przecież nie była moją biologiczną córką. Ci lekarze mają hopla na punkcie pokrewieństwa, ślubów i innych bzdur. Tak jakby więzy międzyludzkie można było mierzyć jakimiś podpisami. – Źle się wyraziłam, oczywiście. Chciałam zawiadomić Helenę Rodziewicz, że tu jestem. To nie jest moja córka, ale wynajmowałam jej mieszkanie i bardzo żeśmy się zżyły… Mówiłam prawdę i wiedziałam, że Helena będzie mi wdzięczna za to, że ochroniłam dziecko przed jej mężem i matką, którzy chcieli ją wykorzystać. – Ach, ten dom bez klamek – powiedziałam, patrząc na Carmen. – Znów powiecie, że wszystko sobie wymyśliłam? – Na szczęście nikogo pani nie skrzywdziła, oprócz kota – westchnęła.

Śmiać mi się chciało. Powiedziała, że znaleziono u mnie w domu zwłoki zwierzaka, które śmierdziały tak okrutnie, że sąsiedzi w końcu zaalarmowali policję. Zaprotestowałam, ponieważ oprócz Lucypera, który uciekł w końcu z bloku, nie miałam nigdy żadnego zwierzęcia, ani psa, ani kota. Carmen twierdziła jednak, że Lucek nigdzie nie uciekł, tylko zdechł z głodu. Potem sama sobie zaprzeczyła, twierdząc, że w kuchni stały miski z zeschniętym jedzeniem, a w łazience kuweta pozbawiona żwirku, ale za to pełna odchodów. Poza tym kot leżał na kocyku we własnych cuchnących odchodach i zaczynał się rozkładać. Tłumaczyła mi i tłumaczyła, aż w końcu zgodziłam się, że miałam załamanie nerwowe po tym, jak niegodnie zachowała się Helena, ale z tego powodu nie oszalałam, nie tym razem. – Dziecku nic się nie stało. – Kiwała głową Carmen-Monika. – Być może będzie musiało być pod opieką psychologa, ale zasadniczo dziewczynce nie stała się żadna krzywda. Oczywiście nie mogę wykluczyć, że rodzice dziecka zechcą wystąpić przeciwko pani na drogę sądową… Postaram się pomóc, jeśli tym razem będzie się pani leczyła, pani Weroniko, i zgłaszała na kontrole. Nic nie mówiłam, ponieważ nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. Ta dziewczyna wyglądała jak Carmen, ale zupełnie jej nie przypominała. Zachowywała się, jakby grała w teatrze, udając, że jesteśmy obie w szpitalu psychiatrycznym. Czy ona naprawdę nie mogła zrozumieć, że ja chciałam najpierw chronić ją, a potem Helenę i Anielę? W końcu wyszła. Po chwili przyszła pielęgniarka z dwoma sanitariuszami i wstrzyknęli mi coś do żyły. Zapadłam w sen, mamrocząc, że Borzobohaty śpiewał jak anioł. Śniła mi się Helena tańcząca ze Sławkiem. On był szczęśliwy i machał do mnie, wirując z nią na parkiecie. Mnie zazdrość ściskała w gardle, ale uśmiechałam się do nich, dając im znaki, żeby nie przestawali wirować. Na parkiet wszedł Marcin, trzymając za rękę Carmen i również zaczęli tańczyć. Marcin się zmienił. Zmężniał i wyprzystojniał. Wiedziałam skądś, że wrócił do swoich rodziców i pracuje teraz na roli. Trochę żal jego pianistycznego talentu, ale najważniejsze, żeby był szczęśliwy. Tak mu powiedziałam, przekrzykując muzykę. Pomachał do mnie ręką i znikli z Carmen wśród

– powiedziałam. – Pewnie tak ci łatwiej z nieznanych mi przyczyn.<br />

Powiedz mi tylko, dlaczego zmieniłaś scenografię?<br />

– Jaką scenografię? – Na jej twarzy dostrzegłam błysk, który<br />

zinterpretowałam jako odsłonięcie się.<br />

– Scenografię do „Toski” – powiedziałam, bo nadal udawała, że się<br />

nie znamy. – Miałaś na tarasie umieścić krzewy różane, w scenie<br />

egzekucji. Byłam na przedstawieniu. Nie na premierze, przecież nie<br />

miałam zaproszenia, ale byłam… Potem… Na tarasie nie było żadnych<br />

kwiatów. Wszystko było inaczej, niż pokazywałaś, mimo że twoje<br />

nazwisko było na plakacie. Dlaczego postanowiłaś z tego zrezygnować?<br />

– Powinna pani regularnie brać leki – stwierdziła dobitnie. – Od jak<br />

dawna pani ich nie bierze?<br />

– Leki ogłupiają – odparłam. – Kiedy je brałam, nie było koło mnie<br />

nikogo…<br />

– A kiedy pani odstawiała leki, pojawiały się wokół pani osoby<br />

takie jak… Carmen?<br />

Pokręciła głową.<br />

– Czy mogę zawiadomić córkę, że tu jestem? – spytałam.<br />

– O ile mi wiadomo, nie ma pani córki – powiedziała cicho. –<br />

Zawiadomiłam pani rodziców. Prawdopodobnie pani mama przyjedzie<br />

jutro z rana.<br />

No tak, wyraziłam się niezręcznie. Uważałam Helenę za córkę, ale<br />

przecież nie była moją biologiczną córką. Ci lekarze mają hopla na<br />

punkcie pokrewieństwa, ślubów i innych bzdur. Tak jakby więzy<br />

międzyludzkie można było mierzyć jakimiś podpisami.<br />

– Źle się wyraziłam, oczywiście. Chciałam zawiadomić Helenę<br />

Rodziewicz, że tu jestem. To nie jest moja córka, ale wynajmowałam jej<br />

mieszkanie i bardzo żeśmy się zżyły…<br />

Mówiłam prawdę i wiedziałam, że Helena będzie mi wdzięczna za<br />

to, że ochroniłam dziecko przed jej mężem i matką, którzy chcieli ją<br />

wykorzystać.<br />

– Ach, ten dom bez klamek – powiedziałam, patrząc na Carmen.<br />

– Znów powiecie, że wszystko sobie wymyśliłam?<br />

– Na szczęście nikogo pani nie skrzywdziła, oprócz kota<br />

– westchnęła.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!