o_18pisot46mg61os71t11ijhlaia.pdf
ci zrobiłam? Tłumaczyłam jej, że Aniela siedzi w cieple i właśnie je zupę, jest bezpieczna tam, gdzie jest jej miejsce, czyli u mnie, ale Helena nie słuchała, tylko płakała i błagała, żeby jej dziecku nie stała się żadna krzywda. – Jesteś moją córką, nie mogłabym skrzywdzić wnuczki – przekonywałam. – Zwłaszcza że to córka mojego męża. Damy sobie z tym radę – tłumaczyłam. – Nie płacz, kochana, przecież to nie twoja wina… Porozmawiajmy… Huk ogłuszył mnie zupełnie. Widziałam jeszcze, jak drzwi opadają na korytarzyk, a do mieszkania wpadają jacyś ludzie. Potem była już tylko ciemność. • – Carmen? – zapytałam, kiedy otworzyłam oczy. – Co ty tu robisz? Przyjechałaś mnie odwiedzić? Nie widziałam jej tyle miesięcy, prawie rok. Wcale się nie zmieniła. Może nawet była jeszcze ładniejsza niż wtedy, kiedy robiła dekoracje dla Teatru Wielkiego. Przestraszyłam się nagle, że jednak postanowiła zostać na stałe w Polsce. Na pewno miałoby to coś wspólnego z Julianem Borzobohatym. – Szkoda, że zabrałaś z domu te wszystkie piękne tkaniny – powiedziałam. Carmen westchnęła i usiadła na krześle przy moim łóżku. Chciałam wziąć ją za rękę, ale zauważyłam, że oba przeguby mam obwiązane bandażem i przywiązane do brzegów łóżka. Szarpnęłam się, nie rozumiejąc, o co chodzi. – Niech się pani uspokoi, pani Weroniko. – Carmen położyła chłodną dłoń na mojej ręce. – Nie ma powodu do zdenerwowania. Bycie przywiązaną do łóżka to jest powód do zdenerwowania. Powiedziałam jej to. – Zabierz mnie do domu, Carmen – poprosiłam. – Pani Weroniko… – Uśmiechnęła się łagodnie. – Jesteśmy
w szpitalu, a ja nie nazywam się Carmen, tylko Monika… Śmieszne. Jeśli ona ma na imię Monika, to ma siostrę bliźniaczkę o imieniu Carmen. Powiedziałam jej to. – Nie mam siostry bliźniaczki. Nie mam żadnej siostry. Ani brata… – Ten sam łagodny ton. – Jestem lekarzem i nazywam się Monika Kowalska. Pani jest moją pacjentką. Znamy się z poprzedniego pobytu na oddziale. Absurd. Carmen dowodziła, że nazywa się Monika jakaś tam i nie zajmowała się nigdy dekoracjami ani dla teatru, ani kina, a tym bardziej opery. Zapytałam o jej mamę Hiszpankę i ojca Juliana Borzobohatego, ale pokręciła głową z dezaprobatą i zanotowała coś na kartce. Miała w ręku teczkę z moim imieniem i nazwiskiem na okładce. – Dlaczego zabrałaś tkaniny? – spytałam jeszcze raz. – Nie zabierałam żadnych tkanin… – Jej łagodna perswazja raniła mnie. – Poza szpitalem nie spotkałyśmy się nigdy, pani Weroniko… – Zrozum. – Ponownie próbowałam złapać ją za rękę, ale bandaż pozwalał jedynie na niewielkie ruchy. – Ja cię chciałam tylko chronić. Przecież nie możesz związać się z własnym ojcem… Miała nieprzenikniony wyraz twarzy. – Kiedy odkryłam, że Julian Borzobohaty jest twoim ojcem, musiałam ci o tym powiedzieć. Nawet jeśli miałam cię stracić… Rozumiem, dlaczego wyjechałaś i nie chcesz mnie znać, ale kiedyś zrozumiesz, że nie mogłam inaczej. Westchnęła i wstała. Miała na sobie cywilne ubranie i wygodne chodaki na nogach. Rzeczywiście wyglądała, jakby była tu zadomowiona. – Nie gniewam się, że zabrałaś wszystko – dodałam. – Przecież to były twoje rzeczy, tkaniny, poduszki i kieliszki… Ale dziękuję, że zostawiłaś mi wachlarz. Bardzo dziękuję… Spojrzała na mnie smutno i znów usiadła. – Pani Weroniko – zaczęła. – Znów mnie pani z kimś myli. Jak to mylę ją z kimś? Jedyne wytłumaczenie, to że po aferze z Borzobohatym postanowiła tak bardzo zmienić swoje życie, że trafiła do szpitala, gdzie pracowała. Ale w jakim charakterze? – Nie wiem, czemu postanowiłaś udawać, że mnie nie znasz
- Page 238 and 239: yła? Ze szczególnym uwzględnieni
- Page 240 and 241: swoich rzeczy, zupełnie ją przygn
- Page 242 and 243: yłam wtedy na nią, ledwie się po
- Page 244 and 245: na swoje wygodne obuwie, nieco rozc
- Page 246 and 247: azem, kiedy byłam przy niej. Nie u
- Page 248 and 249: sprawy przyziemne ogarniałam, dopr
- Page 250 and 251: z szafy i rozłożone na stole i kr
- Page 252 and 253: W dali widać było zielone palmy.
- Page 254 and 255: możesz odejść… - Ależ mogę -
- Page 256 and 257: - Popatrzyła w bok. Milczałam tak
- Page 258 and 259: o jest wyjątkowa. - Jesteś bardzo
- Page 260 and 261: luzeczki. - Jesteś zupełnie inna
- Page 262 and 263: i gotowanie, komponowałam posiłki
- Page 264 and 265: Umiałam raz podjąć decyzję i za
- Page 266 and 267: wybrałam się tam na zakupy. Niest
- Page 268 and 269: W dodatku patrzyła na mnie podejrz
- Page 270 and 271: gośćmi, odwrotnie, to Zofia przyj
- Page 272 and 273: ez zbędnych ceregieli weszłam do
- Page 274 and 275: hummusami… Była zachwycona… -
- Page 276 and 277: najbardziej na świecie. Wiem, że
- Page 278 and 279: - Starał się już wcześniej, ale
- Page 280 and 281: Kot patrzył na mnie smutno, Dorota
- Page 282 and 283: Odsunęła się na milimetr i spojr
- Page 284 and 285: a Helena i Zofia, być może nawet
- Page 286 and 287: zeczami, dając złudne poczucie,
- Page 290 and 291: - powiedziałam. - Pewnie tak ci ł
- Page 292 and 293: innych par. Spośród gości siedz
ci zrobiłam?<br />
Tłumaczyłam jej, że Aniela siedzi w cieple i właśnie je zupę, jest<br />
bezpieczna tam, gdzie jest jej miejsce, czyli u mnie, ale Helena nie<br />
słuchała, tylko płakała i błagała, żeby jej dziecku nie stała się żadna<br />
krzywda.<br />
– Jesteś moją córką, nie mogłabym skrzywdzić wnuczki<br />
– przekonywałam. – Zwłaszcza że to córka mojego męża. Damy sobie<br />
z tym radę – tłumaczyłam. – Nie płacz, kochana, przecież to nie twoja<br />
wina… Porozmawiajmy…<br />
Huk ogłuszył mnie zupełnie. Widziałam jeszcze, jak drzwi opadają<br />
na korytarzyk, a do mieszkania wpadają jacyś ludzie. Potem była już<br />
tylko ciemność.<br />
•<br />
– Carmen? – zapytałam, kiedy otworzyłam oczy. – Co ty tu robisz?<br />
Przyjechałaś mnie odwiedzić?<br />
Nie widziałam jej tyle miesięcy, prawie rok. Wcale się nie<br />
zmieniła. Może nawet była jeszcze ładniejsza niż wtedy, kiedy robiła<br />
dekoracje dla Teatru Wielkiego. Przestraszyłam się nagle, że jednak<br />
postanowiła zostać na stałe w Polsce. Na pewno miałoby to coś<br />
wspólnego z Julianem Borzobohatym.<br />
– Szkoda, że zabrałaś z domu te wszystkie piękne tkaniny<br />
– powiedziałam.<br />
Carmen westchnęła i usiadła na krześle przy moim łóżku.<br />
Chciałam wziąć ją za rękę, ale zauważyłam, że oba przeguby mam<br />
obwiązane bandażem i przywiązane do brzegów łóżka. Szarpnęłam się,<br />
nie rozumiejąc, o co chodzi.<br />
– Niech się pani uspokoi, pani Weroniko. – Carmen położyła<br />
chłodną dłoń na mojej ręce. – Nie ma powodu do zdenerwowania.<br />
Bycie przywiązaną do łóżka to jest powód do zdenerwowania.<br />
Powiedziałam jej to.<br />
– Zabierz mnie do domu, Carmen – poprosiłam.<br />
– Pani Weroniko… – Uśmiechnęła się łagodnie. – Jesteśmy