o_18pisot46mg61os71t11ijhlaia.pdf
ez zbędnych ceregieli weszłam do środka i zaczęłam rozbierać się w przedpokoju. Helena wyszła do mnie jakby nigdy nic, okryta figlarnym fartuszkiem i gestem zachęciła mnie do wejścia. W kuchni wrzało pod wszystkimi czterema palnikami. Z jednego garnka wylewała się woda szarego koloru, w drugim unosiła się piana, a pod pokrywką patelni skwierczało. – Wejdź, Weroniko – powiedziała, poruszając się energicznie po pomieszczeniu. – Dziś ja gotuję… Popatrzyłam z lekka zatroskaną miną na garnki, które bulgotały na gazie. – To znaczy, mama gotowała zupę i gulasz, a ja gotuję ryż i warzywa na sałatkę… – A ta zupa tak wrze? – nie wytrzymałam. – Ooo. – Podeszła i zakręciła gaz. Niemal widziałam, jak wraz z wrzątkiem uleciały z zupy wszelkie możliwe witaminy. – Czy ja mogę w czymś pomóc? – spytałam. Na stole stały ułożone talerze i sztućce. – Możesz myć ręce. – Uśmiechnęła się. – I siadać. Poszłyśmy obie w głąb mieszkania. Ja do łazienki, myć ręce, ona do pokoju, gdzie tradycyjnie zamknęła się Aniela. – …po co tu znowu… nie… nie chcę… – dosłyszałam z pokoju, zanim odkręciłam kran z wodą. Kiedy wróciłam do kuchni, obie siedziały przy stole. Aniela wyprostowana, jakby kij połknęła, wpatrująca się w pusty talerz na zupę, Helena wesoła jak szczygiełek kręciła się między kuchenką a stołem, donosząc kolejne dania autorstwa swojej matki. – A może zjemy w salonie, przy porządnym stole? – zaproponowała znienacka. Aniela przewróciła oczami. Ją także denerwował ostentacyjnie dobry humor matki. – Jeśli o mnie chodzi, to nie ma takiej potrzeby… Poza tym po co wszystko przenosić teraz do pokoju? – No dobrze. – Helena rozdawała uśmiechy. – W takim razie zostajemy tutaj… Zaczęła nalewać zupy, podśpiewując przy tym jedną z piosenek
Anny Jantar. Spojrzałam w talerz, gdzie pływały przegotowane flaki, i zażartowałam: – Nie wiedziałam, że lubicie takie swojskie zupy… – Ja nie – odburknęła Aniela. – Ale babcia dała nam cały gar tego… czegoś… – Aniela będzie wegetarianką – powiedziała szybko Helena. – Oczywiście jak jej pozwolę… Jeszcze jest za młoda na takie… – Nie ma nic złego w diecie wegetariańskiej – burknęła nastolatka. – Tata pozwolił mi nie jeść mięsa… Łykała przy tym flaki, jakby przeczyła samej sobie. Ja jadłam w milczeniu, Helena nagle przestała być wesoła. Jadła zupę powoli, dmuchając dyskretnie w łyżkę. Czułam się jak intruz. Wprosiłam się na tę kolację, a teraz siedziałam i żałowałam, że tak postąpiłam. Rozpaczliwie starałam się odegnać ćmę, która siedziała mi w samym przedsionku serca i trzepotała się gorączkowo. – Podziwiam ludzi, którzy nie jedzą mięsa – powiedziałam. – Nawet sama kiedyś próbowałam… – Naprawdę? – spytały jednocześnie matka i córka. – Tak, naprawdę – skłamałam. – Ale wytrzymałam dwa tygodnie. Po dwóch dniach jadania warzyw myślałam tylko o kawałku kiełbasy… – Wegetarianizm nie polega tylko na jedzeniu warzyw… – powiedziała Aniela. Uznałam to za dobry początek naszych wzajemnych relacji. Do tej pory Aniela burczała tylko powitanie albo pożegnanie, a potem znikała w czeluściach sypialni, która teraz była jej pokojem. – Wiesz, wtedy, kiedy ja powzięłam taką decyzję, do dyspozycji były tylko warzywa i owoce, i to też… – Tak? – zainteresowała się. – Nie tyle, co teraz – wytłumaczyłam, kończąc za bardzo zagęszczone mąką flaki. – Była tak zwana włoszczyzna, ziemniaki naturalnie, kiszona kapusta i ogórki, warzywa sezonowe, głównie kupowane na bazarkach od „działkowców”… – Ona jada kotlety sojowe… – Uśmiechnęła się Helena. – Była na urodzinach, a potem została na noc u koleżanki, której rodzice są buddystami… Częstowali ją kotletami z soi, zapiekankami warzywnymi,
- Page 222 and 223: o oryginalnych imionach. Odbierały
- Page 224 and 225: pałętać po Warszawie przez pię
- Page 226 and 227: - Chciała wiedzieć, jak się tu u
- Page 228 and 229: niej wyraźnie lepszy, zdolniejszy
- Page 230 and 231: czarny, przystojny, dobrze ubrany.
- Page 232 and 233: gadaniną, nabierają poezji. Przyp
- Page 234 and 235: wtrącać. - To prawda - przyznała
- Page 236 and 237: - Oczywiście. - Zerwała się. - W
- Page 238 and 239: yła? Ze szczególnym uwzględnieni
- Page 240 and 241: swoich rzeczy, zupełnie ją przygn
- Page 242 and 243: yłam wtedy na nią, ledwie się po
- Page 244 and 245: na swoje wygodne obuwie, nieco rozc
- Page 246 and 247: azem, kiedy byłam przy niej. Nie u
- Page 248 and 249: sprawy przyziemne ogarniałam, dopr
- Page 250 and 251: z szafy i rozłożone na stole i kr
- Page 252 and 253: W dali widać było zielone palmy.
- Page 254 and 255: możesz odejść… - Ależ mogę -
- Page 256 and 257: - Popatrzyła w bok. Milczałam tak
- Page 258 and 259: o jest wyjątkowa. - Jesteś bardzo
- Page 260 and 261: luzeczki. - Jesteś zupełnie inna
- Page 262 and 263: i gotowanie, komponowałam posiłki
- Page 264 and 265: Umiałam raz podjąć decyzję i za
- Page 266 and 267: wybrałam się tam na zakupy. Niest
- Page 268 and 269: W dodatku patrzyła na mnie podejrz
- Page 270 and 271: gośćmi, odwrotnie, to Zofia przyj
- Page 274 and 275: hummusami… Była zachwycona… -
- Page 276 and 277: najbardziej na świecie. Wiem, że
- Page 278 and 279: - Starał się już wcześniej, ale
- Page 280 and 281: Kot patrzył na mnie smutno, Dorota
- Page 282 and 283: Odsunęła się na milimetr i spojr
- Page 284 and 285: a Helena i Zofia, być może nawet
- Page 286 and 287: zeczami, dając złudne poczucie,
- Page 288 and 289: ci zrobiłam? Tłumaczyłam jej, ż
- Page 290 and 291: - powiedziałam. - Pewnie tak ci ł
- Page 292 and 293: innych par. Spośród gości siedz
ez zbędnych ceregieli weszłam do środka i zaczęłam rozbierać się<br />
w przedpokoju. Helena wyszła do mnie jakby nigdy nic, okryta<br />
figlarnym fartuszkiem i gestem zachęciła mnie do wejścia.<br />
W kuchni wrzało pod wszystkimi czterema palnikami. Z jednego<br />
garnka wylewała się woda szarego koloru, w drugim unosiła się piana,<br />
a pod pokrywką patelni skwierczało.<br />
– Wejdź, Weroniko – powiedziała, poruszając się energicznie po<br />
pomieszczeniu. – Dziś ja gotuję…<br />
Popatrzyłam z lekka zatroskaną miną na garnki, które bulgotały na<br />
gazie.<br />
– To znaczy, mama gotowała zupę i gulasz, a ja gotuję ryż<br />
i warzywa na sałatkę…<br />
– A ta zupa tak wrze? – nie wytrzymałam.<br />
– Ooo. – Podeszła i zakręciła gaz. Niemal widziałam, jak wraz<br />
z wrzątkiem uleciały z zupy wszelkie możliwe witaminy.<br />
– Czy ja mogę w czymś pomóc? – spytałam.<br />
Na stole stały ułożone talerze i sztućce.<br />
– Możesz myć ręce. – Uśmiechnęła się. – I siadać.<br />
Poszłyśmy obie w głąb mieszkania. Ja do łazienki, myć ręce, ona<br />
do pokoju, gdzie tradycyjnie zamknęła się Aniela.<br />
– …po co tu znowu… nie… nie chcę… – dosłyszałam z pokoju,<br />
zanim odkręciłam kran z wodą.<br />
Kiedy wróciłam do kuchni, obie siedziały przy stole. Aniela<br />
wyprostowana, jakby kij połknęła, wpatrująca się w pusty talerz na zupę,<br />
Helena wesoła jak szczygiełek kręciła się między kuchenką a stołem,<br />
donosząc kolejne dania autorstwa swojej matki.<br />
– A może zjemy w salonie, przy porządnym stole?<br />
– zaproponowała znienacka.<br />
Aniela przewróciła oczami. Ją także denerwował ostentacyjnie<br />
dobry humor matki.<br />
– Jeśli o mnie chodzi, to nie ma takiej potrzeby… Poza tym po co<br />
wszystko przenosić teraz do pokoju?<br />
– No dobrze. – Helena rozdawała uśmiechy. – W takim razie<br />
zostajemy tutaj…<br />
Zaczęła nalewać zupy, podśpiewując przy tym jedną z piosenek