o_18pisot46mg61os71t11ijhlaia.pdf
gośćmi, odwrotnie, to Zofia przyjechała odwiedzić córkę i wnuczkę. Była to dla mnie zdecydowanie gorsza opcja. Matka mogła jej uświadomić, jak nieodpowiednie miejsce wybrała sobie na życie. Zapewne przez dwa dni swojej bytności zdołała ją przekonać do powrotu do siebie, a kto wie, może nawet żeby wróciła do męża. Widziałam tę matkę, jak opuszcza dom w niedzielę wieczorem. Na przystanek odprowadziła ją Aniela. Dałabym majątek, żeby dowiedzieć się, o czym rozmawiały babcia i wnuczka. Czułam, że mówiły o mnie, o mojej obecności w tej rodzinie, wpływie na Helenę. Kiedy tak patrzyłam przez chwilę, jak szły, po raz setny zastanawiałam się, czy Aniela nie jest owocem romansu Heleny i Sławka. Nie miałam na to żadnych dowodów, poza tymi dwoma jej spojrzeniami w restauracji oraz jego zmieszaniem po tamtej kolacji. Oczywiście mógł być zaskoczony moimi wypowiedziami, może wstydził się prowincjonalnej żony w czarnej, koronkowej sukience, ale wydawało mi się, że chodziło wtedy o nią. Sławek był dobry i szlachetny, romans to było coś zupełnie nie w jego stylu. Może stąd jego zmieszanie i seks, jaki nigdy wcześniej i później nam się nie przydarzył. Kiedy zadzwoniłam następnego dnia do Heleny z zapytaniem o zakupy i obiad, znów mnie zbyła, tym razem mówiąc, że mama ugotowała dla niej i Anieli na kilka dni. – To dobrze – powiedziałam. – Nie ma to jak mamina kuchnia… – Właśnie – przytaknęła z zapałem Helena. – Przepraszam, Weroniko, ale przygotowuję się do pracy… – Oczywiście… – powiedziałam, starając się pokryć gorycz ironią. – Trochę głupio mi do ciebie codziennie dzwonić, może umówimy się, że przyjdę w środę… Chyba do tego czasu wszystko zjecie we dwie? – W czwartek… – poprawiła Helena obojętnym tonem. – Wolno jemy, bo Aniela zaczęła jeść obiady w szkole… – Ooo. – Nie umiałam ukryć rozczarowania. – Dlaczego? Przecież ja jestem… Może nie powinnam tego mówić, ale ubodło mnie to i poważnie uraziło. Kuchenne, szkolne obiady versus to, co ja przygotowywałam? Jak ona mogła tak postąpić? – No tak – powiedziała szybko – ale ona je ten obiad koło
pierwszej, a potem zanim wróci do domu, to robi się szesnasta, czasami ma od razu angielski, wiesz… Chciałam, żeby zjadła coś ciepłego… Oczywiście. Przecież Helena, która nie umie nikogo urazić, nie powie mi wprost, że za miesiąc opuści mieszkanie. Albo nawet opuści je już, tylko zapłaci jeszcze za miesiąc zawarty w umowie. Helena zacznie od obiadów szkolnych, potem nagle okaże się, że nie jestem już jej potrzebna do gotowania w ogóle, w końcu przestanie potrzebować naszych rozmów, wreszcie przestanie potrzebować mnie. Nie mogłam do tego dopuścić. Stanowczo musiałam ją odzyskać. – A ty co będziesz jadła? Przecież nie obiady szkolne? – spytałam. – Nie… to znaczy tak… – plątała się po drugiej stronie. – Weroniko, ja muszę iść, bo widzisz, dziś idę po raz pierwszy do sądu od czasu… rozstania z firmą… I naprawdę muszę… – Naturalnie! – wykrzyknęłam z entuzjazmem. – Wpadnę w takim razie wieczorem, powiesz mi, jak było. Będę miała ciasto. I trzymam kciuki! Natychmiast odłożyłam słuchawkę, licząc, że będzie się spieszyła i nie zechce zawracać sobie głowy oddzwanianiem i odsyłaniem mnie na „święty nigdy”. Po raz pierwszy od dnia kłótni z nią miałam dobry humor. Postanowiłam wykorzystać lepszy nastrój i zrobiłam ciasto. Zastanawiałam się, jakie ciasto lubi Helena, i przypomniałam sobie, że opowiadała mi kiedyś o szarlotce swojej babci, że kojarzy jej się z dzieciństwem i bezpieczeństwem, a także z wakacjami, kiedy leżała sobie na kocyku u babci i pod jabłonką czytała książki. Potrzebowałam szarej renety, poszłam więc na bazarek, chodziłam od straganu do straganu, wreszcie kupiłam potrzebne jabłka u kobieciny, która wpychała mi dodatkowo śliwki, zachwalając, że są hodowane bez nawozów. Szarlotkę zrobiłam dokładnie taką, jaką nasze babcie robiły, ze startych jabłek, z białkami jaj ubitymi i upieczonymi pod wiórkami z ciasta. Miałam ze sobą całą blachę, kiedy stanęłam około dwudziestej pod drzwiami mojego mieszkania, właściwie teraz to było ich mieszkanie, i zadzwoniłam. Natychmiast rozległy się kroki i drzwi otworzyła mi Aniela ze słuchawkami na uszach. Kiwała głową i machała rękoma w rytm muzyki, której nie słyszałam, więc wyglądało to dosyć kuriozalnie. Machnęłam jej ręką i powiedziałam „dzień dobry”, a potem
- Page 220 and 221: kawy na mieście, a potem udawała
- Page 222 and 223: o oryginalnych imionach. Odbierały
- Page 224 and 225: pałętać po Warszawie przez pię
- Page 226 and 227: - Chciała wiedzieć, jak się tu u
- Page 228 and 229: niej wyraźnie lepszy, zdolniejszy
- Page 230 and 231: czarny, przystojny, dobrze ubrany.
- Page 232 and 233: gadaniną, nabierają poezji. Przyp
- Page 234 and 235: wtrącać. - To prawda - przyznała
- Page 236 and 237: - Oczywiście. - Zerwała się. - W
- Page 238 and 239: yła? Ze szczególnym uwzględnieni
- Page 240 and 241: swoich rzeczy, zupełnie ją przygn
- Page 242 and 243: yłam wtedy na nią, ledwie się po
- Page 244 and 245: na swoje wygodne obuwie, nieco rozc
- Page 246 and 247: azem, kiedy byłam przy niej. Nie u
- Page 248 and 249: sprawy przyziemne ogarniałam, dopr
- Page 250 and 251: z szafy i rozłożone na stole i kr
- Page 252 and 253: W dali widać było zielone palmy.
- Page 254 and 255: możesz odejść… - Ależ mogę -
- Page 256 and 257: - Popatrzyła w bok. Milczałam tak
- Page 258 and 259: o jest wyjątkowa. - Jesteś bardzo
- Page 260 and 261: luzeczki. - Jesteś zupełnie inna
- Page 262 and 263: i gotowanie, komponowałam posiłki
- Page 264 and 265: Umiałam raz podjąć decyzję i za
- Page 266 and 267: wybrałam się tam na zakupy. Niest
- Page 268 and 269: W dodatku patrzyła na mnie podejrz
- Page 272 and 273: ez zbędnych ceregieli weszłam do
- Page 274 and 275: hummusami… Była zachwycona… -
- Page 276 and 277: najbardziej na świecie. Wiem, że
- Page 278 and 279: - Starał się już wcześniej, ale
- Page 280 and 281: Kot patrzył na mnie smutno, Dorota
- Page 282 and 283: Odsunęła się na milimetr i spojr
- Page 284 and 285: a Helena i Zofia, być może nawet
- Page 286 and 287: zeczami, dając złudne poczucie,
- Page 288 and 289: ci zrobiłam? Tłumaczyłam jej, ż
- Page 290 and 291: - powiedziałam. - Pewnie tak ci ł
- Page 292 and 293: innych par. Spośród gości siedz
gośćmi, odwrotnie, to Zofia przyjechała odwiedzić córkę i wnuczkę.<br />
Była to dla mnie zdecydowanie gorsza opcja. Matka mogła jej<br />
uświadomić, jak nieodpowiednie miejsce wybrała sobie na życie.<br />
Zapewne przez dwa dni swojej bytności zdołała ją przekonać do powrotu<br />
do siebie, a kto wie, może nawet żeby wróciła do męża. Widziałam tę<br />
matkę, jak opuszcza dom w niedzielę wieczorem. Na przystanek<br />
odprowadziła ją Aniela. Dałabym majątek, żeby dowiedzieć się, o czym<br />
rozmawiały babcia i wnuczka. Czułam, że mówiły o mnie, o mojej<br />
obecności w tej rodzinie, wpływie na Helenę. Kiedy tak patrzyłam przez<br />
chwilę, jak szły, po raz setny zastanawiałam się, czy Aniela nie jest<br />
owocem romansu Heleny i Sławka. Nie miałam na to żadnych dowodów,<br />
poza tymi dwoma jej spojrzeniami w restauracji oraz jego zmieszaniem<br />
po tamtej kolacji. Oczywiście mógł być zaskoczony moimi<br />
wypowiedziami, może wstydził się prowincjonalnej żony w czarnej,<br />
koronkowej sukience, ale wydawało mi się, że chodziło wtedy o nią.<br />
Sławek był dobry i szlachetny, romans to było coś zupełnie nie w jego<br />
stylu. Może stąd jego zmieszanie i seks, jaki nigdy wcześniej i później<br />
nam się nie przydarzył.<br />
Kiedy zadzwoniłam następnego dnia do Heleny z zapytaniem<br />
o zakupy i obiad, znów mnie zbyła, tym razem mówiąc, że mama<br />
ugotowała dla niej i Anieli na kilka dni.<br />
– To dobrze – powiedziałam. – Nie ma to jak mamina kuchnia…<br />
– Właśnie – przytaknęła z zapałem Helena. – Przepraszam,<br />
Weroniko, ale przygotowuję się do pracy…<br />
– Oczywiście… – powiedziałam, starając się pokryć gorycz ironią.<br />
– Trochę głupio mi do ciebie codziennie dzwonić, może umówimy się,<br />
że przyjdę w środę… Chyba do tego czasu wszystko zjecie we dwie?<br />
– W czwartek… – poprawiła Helena obojętnym tonem. – Wolno<br />
jemy, bo Aniela zaczęła jeść obiady w szkole…<br />
– Ooo. – Nie umiałam ukryć rozczarowania. – Dlaczego? Przecież<br />
ja jestem…<br />
Może nie powinnam tego mówić, ale ubodło mnie to i poważnie<br />
uraziło. Kuchenne, szkolne obiady versus to, co ja przygotowywałam?<br />
Jak ona mogła tak postąpić?<br />
– No tak – powiedziała szybko – ale ona je ten obiad koło