o_18pisot46mg61os71t11ijhlaia.pdf
wybrałam się tam na zakupy. Niestety, nie musiałam dziś gotować dla Heleny i Anieli, wcześniej ustaliłyśmy, że rozmrożą kotlety mielone, które usmażyłam wcześniej, i zjedzą z buraczkami. Najwcześniej mogłam zajść do Heleny pojutrze, ale w sumie nie wiedziałam, czy nie powinnam wcześniej się odezwać. To znaczy bardzo chciałam, ale coś mi mówiło, że ona sama musi wykazać inicjatywę. Dorota siedziała w sklepie jak zwykle sama i czytała lokalną gazetę. – Zobacz! – Pokazała mi jakiś artykuł. – Robią nam tu oczyszczalnię ścieków. – Naprawdę? – spytałam obojętnym tonem. Ścieki nic mnie nie obchodziły. Mogły wlewać się do mojego domu, a nie zauważyłabym tego. – To jakiś skandal! – dowodziła, dźgając pulchnym palcem w gazetę. Jej ręka nagle zaczęła przypominać ciasto. Palce puchły w moich oczach. Przestraszyłam się, bo jej twarz też zwiększała swoją objętość, a głos stawał się coraz niższy i przypominał głosy z płyt o zwolnionych obrotach. Patrzyłam z przerażeniem, jak zamieniała się w jakąś potworną papkę ciastowatego mięsa. Zasłoniłam oczy dłońmi i krzyknęłam głośno. – Co się stało? – usłyszałam jej przerażony głos, nieco zachrypnięty, ale zupełnie wyraźny. Zmusiłam się do odsłonięcia oczu i otworzyłam powieki. Dorota wyglądała normalnie. Miała tylko nieco zdumioną minę. – Źle się czujesz? – zapytała z troską. Rzeczywiście źle się czułam. W moim ciele kłębiły się robaki. Czułam je w środku, jak chodzą mi po wnętrznościach. Ale nie mogłam jej tego powiedzieć. – Rzeczywiście nie najlepiej – potwierdziłam. – Strułam się czymś chyba. Żołądek przewraca mi się na drugą stronę. Masz może aspirynę? – Aspirynę? – spytała z niedowierzaniem. – Jak masz biegunkę i wymiotujesz, to na pewno nie powinnaś brać aspiryny. Masz tu miętę. A jak nie przejdzie, musisz iść do lekarza. – Nie cierpię lekarzy – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Na pewno przejdzie. Dziękuję. Ile ci płacę?
– Daj spokój, weź i pij… – Przyjrzała mi się uważnie. – Rzeczywiście nie jesteś w najlepszej formie… Blada, chuda… Oczy podkrążone. – Bo nie spałam, tylko wiesz… – powiedziałam, łapiąc się za brzuch. – Biedaku – użaliła się nade mną Dorota. W tym monecie weszła klientka, więc odsunęłam się na bok i zaczęłam wpatrywać w gazety oraz czasopisma wyłożone na stojaku. Kiedy kobieta poszła, odwróciłam się w kierunku Doroty. Spojrzała poczciwymi oczami. Przypominała kurę. Bezmyślną i odrobinę przerażoną. – Czekaj. – Uniosła palec ku górze. – A może ty załapałaś wirusa od tych swoich lokatorów? Ja bym zapytała, czy ta mała nie choruje… Zadzwoń i zapytaj… Te wirusy od dzieciaków to najgorsze są. Dzieciakowi nic albo kichnie ze dwa razy, a człowiek zdycha w łóżku dwa tygodnie… Zapytaj… Cyfra „dwa” powtarzała się w jej wypowiedzi stanowczo zbyt dużo razy. To mogło przynieść pecha. – Tak, tak – powiedziałam nieuważnie. – Zadzwonię… – Bo może one leżą tam w domu i też mają problemy… – Dorota, słuchaj – zignorowałam kwestię choroby Heleny i Anieli, ponieważ wiedziałam, że są zdrowe, podobnie jak ja. – Mówiłaś, że ktoś ci polecił moje lokatorki, jakaś znajoma… – Znajoma znajomej… – Dorota była nieco zdumiona. – Stało się coś? Ta kobieta nie płaci? Pokręciłam głową. – Płaci, płaci – zaprzeczyłam. – Tylko przypomina mi jedną kobietę z przeszłości i… chciałam zapytać, czy to ta sama osoba – dokończyłam niezręcznie. Do sklepu weszły dwie osoby, mężczyzna i kobieta, w związku z tym ponownie zajęłam się studiowaniem dzisiejszych tabloidów. Kiedy ludzie poszli, objuczeni mlekiem i krojonym chlebem w folii, znowu zaczęłam prosić Dorotę, żeby zadzwoniła do tej swojej znajomej i zapytała o Helenę. – Ale jak ja mogę tak?… – Chyba nie chciała mi pomóc.
- Page 216 and 217: wypowiedzeniem. - Czy to pani odpow
- Page 218 and 219: Przeraziła się. Czyżby bała si
- Page 220 and 221: kawy na mieście, a potem udawała
- Page 222 and 223: o oryginalnych imionach. Odbierały
- Page 224 and 225: pałętać po Warszawie przez pię
- Page 226 and 227: - Chciała wiedzieć, jak się tu u
- Page 228 and 229: niej wyraźnie lepszy, zdolniejszy
- Page 230 and 231: czarny, przystojny, dobrze ubrany.
- Page 232 and 233: gadaniną, nabierają poezji. Przyp
- Page 234 and 235: wtrącać. - To prawda - przyznała
- Page 236 and 237: - Oczywiście. - Zerwała się. - W
- Page 238 and 239: yła? Ze szczególnym uwzględnieni
- Page 240 and 241: swoich rzeczy, zupełnie ją przygn
- Page 242 and 243: yłam wtedy na nią, ledwie się po
- Page 244 and 245: na swoje wygodne obuwie, nieco rozc
- Page 246 and 247: azem, kiedy byłam przy niej. Nie u
- Page 248 and 249: sprawy przyziemne ogarniałam, dopr
- Page 250 and 251: z szafy i rozłożone na stole i kr
- Page 252 and 253: W dali widać było zielone palmy.
- Page 254 and 255: możesz odejść… - Ależ mogę -
- Page 256 and 257: - Popatrzyła w bok. Milczałam tak
- Page 258 and 259: o jest wyjątkowa. - Jesteś bardzo
- Page 260 and 261: luzeczki. - Jesteś zupełnie inna
- Page 262 and 263: i gotowanie, komponowałam posiłki
- Page 264 and 265: Umiałam raz podjąć decyzję i za
- Page 268 and 269: W dodatku patrzyła na mnie podejrz
- Page 270 and 271: gośćmi, odwrotnie, to Zofia przyj
- Page 272 and 273: ez zbędnych ceregieli weszłam do
- Page 274 and 275: hummusami… Była zachwycona… -
- Page 276 and 277: najbardziej na świecie. Wiem, że
- Page 278 and 279: - Starał się już wcześniej, ale
- Page 280 and 281: Kot patrzył na mnie smutno, Dorota
- Page 282 and 283: Odsunęła się na milimetr i spojr
- Page 284 and 285: a Helena i Zofia, być może nawet
- Page 286 and 287: zeczami, dając złudne poczucie,
- Page 288 and 289: ci zrobiłam? Tłumaczyłam jej, ż
- Page 290 and 291: - powiedziałam. - Pewnie tak ci ł
- Page 292 and 293: innych par. Spośród gości siedz
wybrałam się tam na zakupy. Niestety, nie musiałam dziś gotować dla<br />
Heleny i Anieli, wcześniej ustaliłyśmy, że rozmrożą kotlety mielone,<br />
które usmażyłam wcześniej, i zjedzą z buraczkami. Najwcześniej<br />
mogłam zajść do Heleny pojutrze, ale w sumie nie wiedziałam, czy nie<br />
powinnam wcześniej się odezwać. To znaczy bardzo chciałam, ale coś<br />
mi mówiło, że ona sama musi wykazać inicjatywę.<br />
Dorota siedziała w sklepie jak zwykle sama i czytała lokalną<br />
gazetę.<br />
– Zobacz! – Pokazała mi jakiś artykuł. – Robią nam tu<br />
oczyszczalnię ścieków.<br />
– Naprawdę? – spytałam obojętnym tonem. Ścieki nic mnie nie<br />
obchodziły. Mogły wlewać się do mojego domu, a nie zauważyłabym<br />
tego.<br />
– To jakiś skandal! – dowodziła, dźgając pulchnym palcem<br />
w gazetę. Jej ręka nagle zaczęła przypominać ciasto. Palce puchły<br />
w moich oczach. Przestraszyłam się, bo jej twarz też zwiększała swoją<br />
objętość, a głos stawał się coraz niższy i przypominał głosy z płyt<br />
o zwolnionych obrotach. Patrzyłam z przerażeniem, jak zamieniała się<br />
w jakąś potworną papkę ciastowatego mięsa. Zasłoniłam oczy dłońmi<br />
i krzyknęłam głośno.<br />
– Co się stało? – usłyszałam jej przerażony głos, nieco<br />
zachrypnięty, ale zupełnie wyraźny.<br />
Zmusiłam się do odsłonięcia oczu i otworzyłam powieki. Dorota<br />
wyglądała normalnie. Miała tylko nieco zdumioną minę.<br />
– Źle się czujesz? – zapytała z troską.<br />
Rzeczywiście źle się czułam. W moim ciele kłębiły się robaki.<br />
Czułam je w środku, jak chodzą mi po wnętrznościach. Ale nie mogłam<br />
jej tego powiedzieć.<br />
– Rzeczywiście nie najlepiej – potwierdziłam. – Strułam się czymś<br />
chyba. Żołądek przewraca mi się na drugą stronę. Masz może aspirynę?<br />
– Aspirynę? – spytała z niedowierzaniem. – Jak masz biegunkę<br />
i wymiotujesz, to na pewno nie powinnaś brać aspiryny. Masz tu miętę.<br />
A jak nie przejdzie, musisz iść do lekarza.<br />
– Nie cierpię lekarzy – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Na<br />
pewno przejdzie. Dziękuję. Ile ci płacę?