o_18pisot46mg61os71t11ijhlaia.pdf
Umiałam raz podjąć decyzję i zaczynam się wahać, zwalać na innych swoje problemy… – Radzisz się – pocieszałam ją. – To normalne… Już sama nie wiedziałam, czy ona potrzebuje więcej kija czy marchewki. – Sama mówiłaś, żebym podjęła własną decyzję… – Co nie zmienia faktu, że możesz się radzić bliskich…. Poznać ich opinię – tłumaczyłam. – Ale nikt nie może wziąć za ciebie odpowiedzialności. To twoje życie i ty musisz zadecydować… Skończyła opatrywać palec. Na blacie kuchennym walały się rozpakowane opatrunki, plaster i woda utleniona. Obok zobaczyłam kilka kropli krwi. Krew Heleny mnie wzruszyła. Coś z jej serca, ciepłego, bliskiego i miłego, miałam na wyciągnięcie ręki. Poszła do łazienki, usłyszałam szum wody. Co myła? Opatrunek? Nie powinien być moczony. Rękę z krwi? Dotknęłam palcem czerwonej kropelki na blacie, a potem posmakowałam czubkiem języka. Była słodkawa i mdła. Starłam szybko krew, pochowałam nieużywane opatrunki i wyrzuciłam zużyte opakowania. – Sama widzisz – powiedziała, kiedy wróciła. – Nie wiem, czego chcę… Co gorsza, nie wiem, czego nie chcę… – To przemyśl sprawę po raz kolejny i przestań chować głowę w piasek! – podniosłam ton. – I może lepiej byłoby, żebyś wyegzekwowała od córki przynajmniej podstawowe zasady dobrego wychowania! – Mam ją tu zawołać i zmusić do sprzątania? – spytała. – Skąd ty wiesz, jak się wychowuje dzieci? Może przemawia przez ciebie doświadczenie przedszkolanki? Bo własnych dzieci przecież nie masz… Rzuciła mi to w twarz jak policzek, ale ja udawałam, że prowadzimy wciąż merytoryczną dyskusję. – Nie trzeba zabić, żeby zagrać zbrodniarza, nie trzeba mieć dzieci, żeby widzieć, jak bardzo sobie nie radzisz z córką… Wygłosiłam to spokojnie i wyszłam z kuchni. Potem powoli ubrałam się i opuściłam mieszkanie. Pilnowałam, żeby nie trzasnąć drzwiami. Ręce, trzęsące mi się odrobinę po lekarstwach, jakie czasem brałam, teraz drgały mi jak w konwulsjach. W środku mnie trzepotały się
motyle, krople potu spływały po plecach. Byłam zrozpaczona. Jednocześnie zdałam sobie sprawę z tego, że przyjęłam rolę mądrej matki, która chwilowo ustępuje rozhisteryzowanemu dziecku. Moja córka Helena pyskowała mi i buntowała się przeciwko mojej mądrości, a ja wyszłam z tego sporu z twarzą. Helena przemyśli to, co powiedziała, i odezwie się do mnie. Nie musi przepraszać, a nawet nie chciałabym, żeby przepraszała, tylko żeby przyszła i przyznała, że nie miała racji, niepotrzebnie się uniosła. Słowo „przepraszam” czasami nie ma wielkiego znaczenia, jest wydmuszką, pustym frazesem, który ma na celu uśpienie czujności rodzica. To rozmowa jest kluczem do przebaczenia, wyjaśnienia sobie wszelkich wątpliwości, które nami targają. Pochylenie się nad problemami matki i dziecka zaczyna się od słowa, a kończy wybaczeniem. Nie trzeba przepraszać. Nie trzeba stosować kar. To, że wyszłam, było upomnieniem, nie chciałam Heleny ani urazić, ani napiętnować. To ona chciała mnie wrzucić do jednego worka ze swoją matką, zmusić do podjęcia pewnych czynności, tymczasem ja byłam lepszą matką niż jej własna. Zrozumie to, jeśli tylko pomyśli spokojnie. Ten spokój i dystans to był mój dar dla niej. Oczywiście istniało pewne ryzyko, że odwróci się ode mnie, ale miałam nadzieję, że tak się nie stanie. W domu długo siedziałam przy telefonie po ciemku, od czasu do czasu patrząc najpierw w jej jasne okno kuchenne, a potem w ciemną szybę. To dobrze, wmawiałam sobie, że poszła spać przed dwudziestą pierwszą. To znaczy, że była wzburzona. Kiedyś powiedziała mi, że wszelki stres odsypia. Taka była już jako dziecko. Każdy gorszy stopień powodował u niej senność. Kiedy dorosła, spała przed rozprawami albo po szczególnie wyczerpujących posiedzeniach. Potrafiła nawet zdrzemnąć się w pracy, tak żeby nikt nie zauważył. Drzemka była dla niej regenerująca. Kiedy się budziła, wiedziała, jak powinna postąpić, jak rozmawiać z klientem czy jakie podjąć czynności zawodowe. Liczyłam, że następnego dnia obudzi się i zadzwoni z wyjaśnieniem, ale była dziesiąta rano, a telefon milczał jak zaklęty. Potrzebuje więcej czasu, pomyślałam, muszę być cierpliwa i pozwolić jej działać. Nie mogę przyspieszać jej decyzji. Zadzwoniłam do domu do Doroty, żeby się z nią naradzić. Jej matka powiedziała mi, że znajdę ją w sklepie, więc
- Page 214 and 215: - Będzie miała daleko do domu…
- Page 216 and 217: wypowiedzeniem. - Czy to pani odpow
- Page 218 and 219: Przeraziła się. Czyżby bała si
- Page 220 and 221: kawy na mieście, a potem udawała
- Page 222 and 223: o oryginalnych imionach. Odbierały
- Page 224 and 225: pałętać po Warszawie przez pię
- Page 226 and 227: - Chciała wiedzieć, jak się tu u
- Page 228 and 229: niej wyraźnie lepszy, zdolniejszy
- Page 230 and 231: czarny, przystojny, dobrze ubrany.
- Page 232 and 233: gadaniną, nabierają poezji. Przyp
- Page 234 and 235: wtrącać. - To prawda - przyznała
- Page 236 and 237: - Oczywiście. - Zerwała się. - W
- Page 238 and 239: yła? Ze szczególnym uwzględnieni
- Page 240 and 241: swoich rzeczy, zupełnie ją przygn
- Page 242 and 243: yłam wtedy na nią, ledwie się po
- Page 244 and 245: na swoje wygodne obuwie, nieco rozc
- Page 246 and 247: azem, kiedy byłam przy niej. Nie u
- Page 248 and 249: sprawy przyziemne ogarniałam, dopr
- Page 250 and 251: z szafy i rozłożone na stole i kr
- Page 252 and 253: W dali widać było zielone palmy.
- Page 254 and 255: możesz odejść… - Ależ mogę -
- Page 256 and 257: - Popatrzyła w bok. Milczałam tak
- Page 258 and 259: o jest wyjątkowa. - Jesteś bardzo
- Page 260 and 261: luzeczki. - Jesteś zupełnie inna
- Page 262 and 263: i gotowanie, komponowałam posiłki
- Page 266 and 267: wybrałam się tam na zakupy. Niest
- Page 268 and 269: W dodatku patrzyła na mnie podejrz
- Page 270 and 271: gośćmi, odwrotnie, to Zofia przyj
- Page 272 and 273: ez zbędnych ceregieli weszłam do
- Page 274 and 275: hummusami… Była zachwycona… -
- Page 276 and 277: najbardziej na świecie. Wiem, że
- Page 278 and 279: - Starał się już wcześniej, ale
- Page 280 and 281: Kot patrzył na mnie smutno, Dorota
- Page 282 and 283: Odsunęła się na milimetr i spojr
- Page 284 and 285: a Helena i Zofia, być może nawet
- Page 286 and 287: zeczami, dając złudne poczucie,
- Page 288 and 289: ci zrobiłam? Tłumaczyłam jej, ż
- Page 290 and 291: - powiedziałam. - Pewnie tak ci ł
- Page 292 and 293: innych par. Spośród gości siedz
Umiałam raz podjąć decyzję i zaczynam się wahać, zwalać na innych<br />
swoje problemy…<br />
– Radzisz się – pocieszałam ją. – To normalne…<br />
Już sama nie wiedziałam, czy ona potrzebuje więcej kija czy<br />
marchewki.<br />
– Sama mówiłaś, żebym podjęła własną decyzję…<br />
– Co nie zmienia faktu, że możesz się radzić bliskich…. Poznać ich<br />
opinię – tłumaczyłam. – Ale nikt nie może wziąć za ciebie<br />
odpowiedzialności. To twoje życie i ty musisz zadecydować…<br />
Skończyła opatrywać palec. Na blacie kuchennym walały się<br />
rozpakowane opatrunki, plaster i woda utleniona. Obok zobaczyłam<br />
kilka kropli krwi. Krew Heleny mnie wzruszyła. Coś z jej serca,<br />
ciepłego, bliskiego i miłego, miałam na wyciągnięcie ręki. Poszła do<br />
łazienki, usłyszałam szum wody. Co myła? Opatrunek? Nie powinien<br />
być moczony. Rękę z krwi? Dotknęłam palcem czerwonej kropelki na<br />
blacie, a potem posmakowałam czubkiem języka. Była słodkawa i mdła.<br />
Starłam szybko krew, pochowałam nieużywane opatrunki i wyrzuciłam<br />
zużyte opakowania.<br />
– Sama widzisz – powiedziała, kiedy wróciła. – Nie wiem, czego<br />
chcę… Co gorsza, nie wiem, czego nie chcę…<br />
– To przemyśl sprawę po raz kolejny i przestań chować głowę<br />
w piasek! – podniosłam ton. – I może lepiej byłoby, żebyś<br />
wyegzekwowała od córki przynajmniej podstawowe zasady dobrego<br />
wychowania!<br />
– Mam ją tu zawołać i zmusić do sprzątania? – spytała. – Skąd ty<br />
wiesz, jak się wychowuje dzieci? Może przemawia przez ciebie<br />
doświadczenie przedszkolanki? Bo własnych dzieci przecież nie masz…<br />
Rzuciła mi to w twarz jak policzek, ale ja udawałam, że<br />
prowadzimy wciąż merytoryczną dyskusję.<br />
– Nie trzeba zabić, żeby zagrać zbrodniarza, nie trzeba mieć dzieci,<br />
żeby widzieć, jak bardzo sobie nie radzisz z córką…<br />
Wygłosiłam to spokojnie i wyszłam z kuchni. Potem powoli<br />
ubrałam się i opuściłam mieszkanie. Pilnowałam, żeby nie trzasnąć<br />
drzwiami. Ręce, trzęsące mi się odrobinę po lekarstwach, jakie czasem<br />
brałam, teraz drgały mi jak w konwulsjach. W środku mnie trzepotały się