o_18pisot46mg61os71t11ijhlaia.pdf
o oryginalnych imionach. Odbierały Natalie, Zosie, Józefiny, Brunonów czy Ludwików, wtłaczając je w markowe kurteczki i drogie buty. Potem wkładały do wielkich siedmioosobowych samochodów, wyglądających jakby wybierały się w nich na rajdy po pustyni. Nigdy nie pytały, jak dzieci się sprawują, tylko zadawały pytania w stylu: „Z Natalką wszystko dobrze, prawda?”, „Zapisałam Brunka na warsztaty artystyczne dla małych dzieci, bo on jest taki zdolny, prawda?”, „Czy nie uważa pani, że w przedszkolu Ludwiczek ma mało zajęć? On jest taki kreatywny, prawda?…”. Wychowywały je cudzymi rękoma, specjalistów od zajęć dodatkowych, lekcji języków od kołyski i innych tym podobnych bzdur. Gdyby posadzić je z dzieckiem na dywanie, nie umiałyby wziąć drogich klocków i zbudować domku ani urządzić przyjęcia dla lalek. Woziły je do innych dzieci, podobnych do ich własnych, gdzie stwarzały sobie iluzję podtrzymywania kontaktów społecznych. Dzieci powielały zabawy przedszkolne, a matki piły kawę z nowoczesnych ekspresów i jadły z kryształowych talerzyków wykonane przez służące ciasteczka. Wydawało mi się, że Helena także należała do powyższych matek. Kochała Anielkę, ale nie potrafiła się nią zająć, okazywała pobłażanie dla jej wyskoków i patrzyła przez palce na jej nie zawsze właściwe zachowanie. Gdyby próbować szukać winnego, byłaby to raczej matka niż mąż, ale na tym etapie znajomości mogłam tylko spekulować. – W moim przypadku tak wyszło, że zaszłam w ciążę… Nie spodziewałam się i… – To wyznanie bardzo dużo ją kosztowało. Mówiła z wysiłkiem, jakby wyznawała wielki grzech. Za bardzo się kajała. Czy Anielka mogła być owocem jej romansu ze Sławkiem? To możliwe. Wiek dziewczynki się zgadzał. Nie zgadzało się za to wiele innych faktów. Na przykład dziewczynka nie była do Sławka podobna. Za to bliźniaczo do Heleny. Może Helena nie zorientowała się nawet, kto jest ojcem dziecka. Jeśli romans był krótki, tylko chwila wzajemnej fascynacji, jednorazowy seks, mogła nie wiedzieć albo odepchnąć tę myśl. Wygodniej było powiedzieć mężowi, że będą mieli dziecko, bo nadszedł właściwy czas. Mogła nawet zapewnić, że daje mu dziecko, ofiarowuje je, kładzie na ołtarzu miłości aż po grób. – Nie musi pani się tłumaczyć – pokręciłam głową, uśmiechając się
przy tym – tylko z tego powodu, że nie ma pani czwórki dzieci… – To nie o to chodzi – stwierdziła. – Ja mam wciąż trudne relacje z moją mamą. My z ojcem byliśmy jak psy, dwa szczeniaki, które się świetnie bawiły. Można nas było wyrzucić na pole, a wtedy polowalibyśmy beztrosko na kaczki. Ojciec pozwalał mi na wszystko, matka była złym porucznikiem. Pogubiłam się, kiedy umarł. To przesądziło nasze relacje. Tylko ktoś, kto doznał podobnej straty, mógł zrozumieć mnie jako kobietę i niedoszłą matkę. – A kiedy umarł pani ojciec? – Miałam dwadzieścia lat. Zdałam maturę i dostałam się na prawo. Matka postawiła na swoim. Ojciec był architektem. Ja nigdy nie myślałam o architekturze, nie byłam dobra z matematyki ani z rysunku. Chciałam studiować coś humanistycznego, filozofię najlepiej… – Dlaczego pani zdecydowała się na prawo? Roześmiała się. – Przypomniały mi się rodzinne kłótnie na ten temat – powiedziała tonem pełnym udawanej pokory. – Mama argumentowała, słusznie zresztą, że nie mam żadnej wiedzy na temat otaczającego świata. Według niej wyobrażałam sobie, jak to na studiach będę sobie chodziła, myślała na temat życia i czytała książki. Byłam osobiście zdania, że studia powinny na tym polegać. Oczywiście z wyjątkiem studiów czysto zawodowych, dla osób, które dokładnie wiedziały, czego chcą: lekarzy, prawników, inżynierów wszelkiej maści czy architektów. Pozostali powinni czytać i dywagować, wymieniając myśli z innymi podobnymi sobie, a potem zasiedlić instytucje niemające nic wspólnego z kierunkiem studiów, jaki skończyli. – Oczywiście miała rację – kontynuowała. – Ojciec zresztą przychylał się do mojej decyzji, jedyne, co sugerował, to że zamiast filozofii bardziej odpowiednia byłaby lingwistyka. Od najmłodszych lat opłacali mi lekcje angielskiego i francuskiego. Pewnie bym się dostała… – Czemu więc prawo? – powtórzyłam. – Mama przyszła któregoś dnia i oznajmiła, że rozmawiała z dziekanem, który jest jej szkolnym kolegą, i nie może już słuchać moich pomysłów na życie pod tytułem: „Co by tu studiować, żeby się
- Page 172 and 173: - Kawa ma mniej kofeiny, jeśli cho
- Page 174 and 175: - Świetnie! - Ucieszyła się i za
- Page 176 and 177: - Mario Cavaradossi maluje… - Car
- Page 178 and 179: pokazuje ten wachlarz Tosce - konty
- Page 180 and 181: Przypomniało mi się, jak byłam n
- Page 182 and 183: osiemdziesiąt stopni - widzimy Flo
- Page 184 and 185: - Pomaga mi przy scenografii… Ale
- Page 186 and 187: stał za kontrowersyjnym pomysłem
- Page 188 and 189: - Czasami tak bywa - pokiwałam gł
- Page 190 and 191: sprawiała kłopotu. Może uda mi s
- Page 192 and 193: Wieczorem zapytałam o to Carmen. -
- Page 194 and 195: musi skoczyć z wysokości czy tam
- Page 196 and 197: - Może ja wezwę lekarza? Coś pan
- Page 198 and 199: na miarę greckiej. Mieszkanie był
- Page 200 and 201: i obejrzałyśmy odcinek telenoweli
- Page 202 and 203: Rodzice, do których poszłam na ni
- Page 204 and 205: Czułam się jak dziecko, któremu
- Page 206 and 207: Heleny. Jej potrzeba było domu, pe
- Page 208 and 209: przyjść i sprzątać mieszkanie.
- Page 210 and 211: obiad dla Marcina. Od tej pory to j
- Page 212 and 213: Ucichła, pewnie zdziwiona i zażen
- Page 214 and 215: - Będzie miała daleko do domu…
- Page 216 and 217: wypowiedzeniem. - Czy to pani odpow
- Page 218 and 219: Przeraziła się. Czyżby bała si
- Page 220 and 221: kawy na mieście, a potem udawała
- Page 224 and 225: pałętać po Warszawie przez pię
- Page 226 and 227: - Chciała wiedzieć, jak się tu u
- Page 228 and 229: niej wyraźnie lepszy, zdolniejszy
- Page 230 and 231: czarny, przystojny, dobrze ubrany.
- Page 232 and 233: gadaniną, nabierają poezji. Przyp
- Page 234 and 235: wtrącać. - To prawda - przyznała
- Page 236 and 237: - Oczywiście. - Zerwała się. - W
- Page 238 and 239: yła? Ze szczególnym uwzględnieni
- Page 240 and 241: swoich rzeczy, zupełnie ją przygn
- Page 242 and 243: yłam wtedy na nią, ledwie się po
- Page 244 and 245: na swoje wygodne obuwie, nieco rozc
- Page 246 and 247: azem, kiedy byłam przy niej. Nie u
- Page 248 and 249: sprawy przyziemne ogarniałam, dopr
- Page 250 and 251: z szafy i rozłożone na stole i kr
- Page 252 and 253: W dali widać było zielone palmy.
- Page 254 and 255: możesz odejść… - Ależ mogę -
- Page 256 and 257: - Popatrzyła w bok. Milczałam tak
- Page 258 and 259: o jest wyjątkowa. - Jesteś bardzo
- Page 260 and 261: luzeczki. - Jesteś zupełnie inna
- Page 262 and 263: i gotowanie, komponowałam posiłki
- Page 264 and 265: Umiałam raz podjąć decyzję i za
- Page 266 and 267: wybrałam się tam na zakupy. Niest
- Page 268 and 269: W dodatku patrzyła na mnie podejrz
- Page 270 and 271: gośćmi, odwrotnie, to Zofia przyj
przy tym – tylko z tego powodu, że nie ma pani czwórki dzieci…<br />
– To nie o to chodzi – stwierdziła. – Ja mam wciąż trudne relacje<br />
z moją mamą. My z ojcem byliśmy jak psy, dwa szczeniaki, które się<br />
świetnie bawiły. Można nas było wyrzucić na pole, a wtedy<br />
polowalibyśmy beztrosko na kaczki. Ojciec pozwalał mi na wszystko,<br />
matka była złym porucznikiem. Pogubiłam się, kiedy umarł.<br />
To przesądziło nasze relacje. Tylko ktoś, kto doznał podobnej<br />
straty, mógł zrozumieć mnie jako kobietę i niedoszłą matkę.<br />
– A kiedy umarł pani ojciec?<br />
– Miałam dwadzieścia lat. Zdałam maturę i dostałam się na prawo.<br />
Matka postawiła na swoim. Ojciec był architektem. Ja nigdy nie<br />
myślałam o architekturze, nie byłam dobra z matematyki ani z rysunku.<br />
Chciałam studiować coś humanistycznego, filozofię najlepiej…<br />
– Dlaczego pani zdecydowała się na prawo?<br />
Roześmiała się.<br />
– Przypomniały mi się rodzinne kłótnie na ten temat – powiedziała<br />
tonem pełnym udawanej pokory. – Mama argumentowała, słusznie<br />
zresztą, że nie mam żadnej wiedzy na temat otaczającego świata.<br />
Według niej wyobrażałam sobie, jak to na studiach będę sobie chodziła,<br />
myślała na temat życia i czytała książki.<br />
Byłam osobiście zdania, że studia powinny na tym polegać.<br />
Oczywiście z wyjątkiem studiów czysto zawodowych, dla osób, które<br />
dokładnie wiedziały, czego chcą: lekarzy, prawników, inżynierów<br />
wszelkiej maści czy architektów. Pozostali powinni czytać i dywagować,<br />
wymieniając myśli z innymi podobnymi sobie, a potem zasiedlić<br />
instytucje niemające nic wspólnego z kierunkiem studiów, jaki<br />
skończyli.<br />
– Oczywiście miała rację – kontynuowała. – Ojciec zresztą<br />
przychylał się do mojej decyzji, jedyne, co sugerował, to że zamiast<br />
filozofii bardziej odpowiednia byłaby lingwistyka. Od najmłodszych lat<br />
opłacali mi lekcje angielskiego i francuskiego. Pewnie bym się dostała…<br />
– Czemu więc prawo? – powtórzyłam.<br />
– Mama przyszła któregoś dnia i oznajmiła, że rozmawiała<br />
z dziekanem, który jest jej szkolnym kolegą, i nie może już słuchać<br />
moich pomysłów na życie pod tytułem: „Co by tu studiować, żeby się