o_18pisot46mg61os71t11ijhlaia.pdf
na miarę greckiej. Mieszkanie było zupełnie puste. Jakby nigdy tu nie mieszkała. Z kuchni zniknął obrus, zasłony, zabrała nawet prowadnicę znad kuchennego okna. W dużym pokoju brakowało kieliszków, kanapę okrywała ta sama bura tkanina, zniknęły poduszki i kapy na fotele. Nie zostawiła żadnego zdjęcia. Jak bardzo musiała mnie nienawidzić, skoro uciekła nocą, zabierając wszystko, co mi wcześniej dała. Usiadłam ciężko na kanapie i zatopiłam się w niewesołych myślach. Co we mnie było takiego, że Marta z Julią i Carmen ode mnie uciekły? Jaki popełniłam błąd, że ona i Marcin zniknęli z mieszkania, jakby nigdy tu nie mieszkali, i nie zostawili po sobie najmniejszego śladu? Czułam się tak, jakbym straciła Sławka po raz drugi. Marty nie pokochałam, nie pasowała do mnie zupełnie. Marcina nie zdążyłam, przywiązałam się tylko do niego. Ale Carmen z tym jej entuzjazmem pokochałam miłością matki do córki. Mogłam być jej matką, chciałam jej matkować i ona o tym wiedziała. To dlatego pozbawiła mnie pamiątek po swoim pobycie. Nagle mój wzrok padł na odsuniętą odrobinę szufladę sekretarzyka babci. Otworzyłam ją powoli. Na różnych papierzyskach leżał rozłożony wachlarz z herbem Attavanti. Wzięłam do ręki delikatny materiał i wpatrzyłam się w niego z żalem. Łzy leciały mi z oczu strugami, tworząc potoki na policzkach. Nic nie widziałam. Odłożyłam cudo ostrożnie do szuflady i usiadłam, szlochając, na jednym z oszpeconych foteli. Siedziałam tak do samego wieczoru, nie jedząc i nie pijąc. Wieczorem wróciłam z mocnym postanowieniem, że następnym lokatorem będzie mężczyzna, niesympatyczny, trochę brudny, który będzie pracował całymi dniami. Wezmę opryskliwego, myślałam, niegrzecznego typa, który będzie mi płacił raz w miesiącu i nie będziemy się nawet widywać, a co dopiero rozmawiać czy zaprzyjaźnić się. Dałam ogłoszenie do lokalnej gazety. Dorotę poprosiłam, żeby to samo zrobiła w internecie. Odwiedziłam ją i opowiedziałam o Carmen. Słuchała i kiwała głową. Potem wytknęła mi to, że całkiem zapomniałam o jej istnieniu. – Wiem, Dorotka – kajałam się. – Ale byłam taka zaabsorbowana Toscą…
– Mówiłaś, że Karmen… – zdziwiła się Dorota. – Carmen to lokatorka, a Tosca – bohaterka opery – wytłumaczyłam jej. Patrzyłam, jak szybko przebiera palcami po klawiaturze i zamieszcza ogłoszenie o moim mieszkaniu. – Gotowe – powiedziała. – Jak ktoś napisze, dam ci znać. – A napisałaś, że chcę gburowatego mężczyznę? – Tak… – Skrzywiła się. – Może jeszcze gwałciciela jakiegoś ci wyszukam… Kobiety są lepsze jako lokatorki. Czyste, pozbierane… – Wolę mężczyznę – upierałam się. – Nie polubię go, nie przywiążę się… – Przecież polubiłaś tego pianistę… – On był dzieckiem, to zupełnie co innego… – Pokręciłam głową. – Wykorzystywał cię – stwierdziła przy obiedzie, na którym zatrzymała mnie siłą. – Sprzątałaś mu, gotowałaś, a on miał cię gdzieś… – Nie znałaś go przecież, na oczy nie widziałaś… – Tej twojej Karmen też nie widziałam. Mnie wystarczy, jak słyszę, co dla nich robisz i czym ci odpłacają – rzuciła znad fasolki. – Od razu wiem, z kim mam do czynienia… Nic nie wiedziała. Żyła w swoim sklepie, gdzie traciła czas, siedząc przez większość czasu samotnie, a potem szła do męczącej, chorej matki, którą się zajmowała przez resztę dnia. Jedyną jej rozrywką był internet, gdzie podszywała się pod różne postacie, udając właścicielkę kwiaciarni, cukierni czy znaną hafciarkę, i nabierała ludzi. Myślała, że o tym nie wiedziałam. – Teraz będzie inaczej – powiedziałam pojednawczym tonem. – Będę miała lokatora, który będzie tylko najemcą. Zjadłyśmy pulpety w sosie, popiły kompotem, a mnie przypomniały się potrawy, które robiła dla mnie Carmen. Pulpety wydzielały dziwny smród, jakby zjełczałego masła, chociaż byłam przekonana, że ani Dorota, ani matka nie dodały niczego takiego do mięsa. Pewnie to zresztą był słoik z gotowym daniem, który miał krótką datę ważności, albo, sądząc po zapachu, był już przeterminowany. Poczułam zapach linguini i ulotną woń białego wina, którym poczęstowała mnie Carmen. Po obiedzie usiadłyśmy z matką Doroty
- Page 148 and 149: i różowych jak landrynki. Brałam
- Page 150 and 151: takiej dziesięcio- i dwudziestokil
- Page 152 and 153: Wymyśliłam pierwszą lepszą wym
- Page 154 and 155: makaronu, ryżu ani kaszy, nawet m
- Page 156 and 157: - Przepraszam - westchnęła. - Kul
- Page 158 and 159: Namiastkę dziecka, którym mogłam
- Page 160 and 161: zasypiając natychmiast. Śniła mi
- Page 162 and 163: Z drugiej strony słuchawki rozleg
- Page 164 and 165: dlaczego. Może miała nadzieję,
- Page 166 and 167: urządź wstępnie, a ja pojadę do
- Page 168 and 169: ma gdzieś publiczność oraz dyrek
- Page 170 and 171: dziewczyna sprawnie porusza się w
- Page 172 and 173: - Kawa ma mniej kofeiny, jeśli cho
- Page 174 and 175: - Świetnie! - Ucieszyła się i za
- Page 176 and 177: - Mario Cavaradossi maluje… - Car
- Page 178 and 179: pokazuje ten wachlarz Tosce - konty
- Page 180 and 181: Przypomniało mi się, jak byłam n
- Page 182 and 183: osiemdziesiąt stopni - widzimy Flo
- Page 184 and 185: - Pomaga mi przy scenografii… Ale
- Page 186 and 187: stał za kontrowersyjnym pomysłem
- Page 188 and 189: - Czasami tak bywa - pokiwałam gł
- Page 190 and 191: sprawiała kłopotu. Może uda mi s
- Page 192 and 193: Wieczorem zapytałam o to Carmen. -
- Page 194 and 195: musi skoczyć z wysokości czy tam
- Page 196 and 197: - Może ja wezwę lekarza? Coś pan
- Page 200 and 201: i obejrzałyśmy odcinek telenoweli
- Page 202 and 203: Rodzice, do których poszłam na ni
- Page 204 and 205: Czułam się jak dziecko, któremu
- Page 206 and 207: Heleny. Jej potrzeba było domu, pe
- Page 208 and 209: przyjść i sprzątać mieszkanie.
- Page 210 and 211: obiad dla Marcina. Od tej pory to j
- Page 212 and 213: Ucichła, pewnie zdziwiona i zażen
- Page 214 and 215: - Będzie miała daleko do domu…
- Page 216 and 217: wypowiedzeniem. - Czy to pani odpow
- Page 218 and 219: Przeraziła się. Czyżby bała si
- Page 220 and 221: kawy na mieście, a potem udawała
- Page 222 and 223: o oryginalnych imionach. Odbierały
- Page 224 and 225: pałętać po Warszawie przez pię
- Page 226 and 227: - Chciała wiedzieć, jak się tu u
- Page 228 and 229: niej wyraźnie lepszy, zdolniejszy
- Page 230 and 231: czarny, przystojny, dobrze ubrany.
- Page 232 and 233: gadaniną, nabierają poezji. Przyp
- Page 234 and 235: wtrącać. - To prawda - przyznała
- Page 236 and 237: - Oczywiście. - Zerwała się. - W
- Page 238 and 239: yła? Ze szczególnym uwzględnieni
- Page 240 and 241: swoich rzeczy, zupełnie ją przygn
- Page 242 and 243: yłam wtedy na nią, ledwie się po
- Page 244 and 245: na swoje wygodne obuwie, nieco rozc
- Page 246 and 247: azem, kiedy byłam przy niej. Nie u
na miarę greckiej.<br />
Mieszkanie było zupełnie puste. Jakby nigdy tu nie mieszkała.<br />
Z kuchni zniknął obrus, zasłony, zabrała nawet prowadnicę znad<br />
kuchennego okna. W dużym pokoju brakowało kieliszków, kanapę<br />
okrywała ta sama bura tkanina, zniknęły poduszki i kapy na fotele. Nie<br />
zostawiła żadnego zdjęcia. Jak bardzo musiała mnie nienawidzić, skoro<br />
uciekła nocą, zabierając wszystko, co mi wcześniej dała. Usiadłam<br />
ciężko na kanapie i zatopiłam się w niewesołych myślach. Co we mnie<br />
było takiego, że Marta z Julią i Carmen ode mnie uciekły? Jaki<br />
popełniłam błąd, że ona i Marcin zniknęli z mieszkania, jakby nigdy tu<br />
nie mieszkali, i nie zostawili po sobie najmniejszego śladu? Czułam się<br />
tak, jakbym straciła Sławka po raz drugi. Marty nie pokochałam, nie<br />
pasowała do mnie zupełnie. Marcina nie zdążyłam, przywiązałam się<br />
tylko do niego. Ale Carmen z tym jej entuzjazmem pokochałam miłością<br />
matki do córki. Mogłam być jej matką, chciałam jej matkować i ona<br />
o tym wiedziała. To dlatego pozbawiła mnie pamiątek po swoim<br />
pobycie. Nagle mój wzrok padł na odsuniętą odrobinę szufladę<br />
sekretarzyka babci. Otworzyłam ją powoli. Na różnych papierzyskach<br />
leżał rozłożony wachlarz z herbem Attavanti. Wzięłam do ręki delikatny<br />
materiał i wpatrzyłam się w niego z żalem. Łzy leciały mi z oczu<br />
strugami, tworząc potoki na policzkach. Nic nie widziałam. Odłożyłam<br />
cudo ostrożnie do szuflady i usiadłam, szlochając, na jednym<br />
z oszpeconych foteli. Siedziałam tak do samego wieczoru, nie jedząc<br />
i nie pijąc. Wieczorem wróciłam z mocnym postanowieniem, że<br />
następnym lokatorem będzie mężczyzna, niesympatyczny, trochę<br />
brudny, który będzie pracował całymi dniami. Wezmę opryskliwego,<br />
myślałam, niegrzecznego typa, który będzie mi płacił raz w miesiącu<br />
i nie będziemy się nawet widywać, a co dopiero rozmawiać czy<br />
zaprzyjaźnić się.<br />
Dałam ogłoszenie do lokalnej gazety. Dorotę poprosiłam, żeby to<br />
samo zrobiła w internecie. Odwiedziłam ją i opowiedziałam o Carmen.<br />
Słuchała i kiwała głową. Potem wytknęła mi to, że całkiem zapomniałam<br />
o jej istnieniu.<br />
– Wiem, Dorotka – kajałam się. – Ale byłam taka zaabsorbowana<br />
Toscą…