15.06.2013 Views

wielki joe I N-te POKOLENIE

wielki joe I N-te POKOLENIE

wielki joe I N-te POKOLENIE

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Gwiazdy moje przeznaczenie<br />

- Bo byłam okrutna dla głupich zwierząt.<br />

- Co to ma znaczyć?<br />

- Nieważne. Posiedź ze mną troszeczkę. Opowiedz mi o tym<br />

swoim szczęśliwym życiu. Co w nim takiego szczęśliwego?<br />

- Dobrze - zgodził się Sam. - Szczęście to mieć wszystko czego<br />

się chciało będąc dzieciakiem. Jeśli w wieku pięćdziesięciu<br />

lat można mieć wszystko, czego się chciało mając piętnaście<br />

lat... - i Sam Quatt zaczął snuć opowieść o symbolach, ambicjach<br />

i frustracjach swego chłopiectwa, które wreszcie zaspokoił.<br />

Przerwał dopiero na widok wychodzącego z sali operacyjnej<br />

Bakera.<br />

- Koniec? - spytała żywo Jiz.<br />

- Koniec. Po zaaplikowaniu mu narkozy mogłem pracować<br />

szybciej. Bandażują mu <strong>te</strong>raz twarz. Wyjdzie za parę minut.<br />

- Jest osłabiony?<br />

- Oczywiście.<br />

- Kiedy będzie można zdjąć bandaże?<br />

- Za sześć albo siedem dni.<br />

- I jego twarz będzie czysta?<br />

- Myślałem, że nie in<strong>te</strong>resujesz się jego twarzą, moja droga.<br />

Powinna być czysta. Nie wydaje mi się, żebym przeoczył jakąś<br />

plamkę pigmentu. Możesz podziwiać moją zręczność, Jisbello...<br />

moją dalekowzroczność również. Zamierzam postawić na wyprawę<br />

ratowniczą Foyla.<br />

- Co? - Ojuatt wybuchnął śmiechem. - Podejmujesz ryzyko<br />

chociaż szanse mają się jak tysiąc do jednego, Baker? Miałem<br />

cie za rozgarnię<strong>te</strong>go.<br />

- Bo jes<strong>te</strong>m rozgarnięty. Ból był dla niego zbyt silny i mówił<br />

pod narkozą. Na pokładzie „Nomada” jest dwadzieścia milionów<br />

w platynowych sztabkach.<br />

- Dwadzieścia milionów! - Sam Ojuatt pociemniał na twarzy i<br />

zwrócił się do Jisbelli. Ale ona również była wściekła.<br />

- Nie patrz tak na mnie, Sam. Nie wiedziałam o tym. Przede<br />

mną <strong>te</strong>ż to ukrywał. Przysięgał, że nie ma pojęcia dlaczego Dagenham<br />

go prześladuje.<br />

- Właśnie Dagenham mu o tym powiedział - wtrącił Baker.<br />

- To <strong>te</strong>ż mu się wymknęło.<br />

- Zabije go - powiedziała Jisbella. - Rozerwę go na strzępy<br />

moimi własnymi rekami i nie znajdziecie w jego tułowiu nic<br />

prócz czarnej zgnilizny. Będzie unika<strong>te</strong>m w twoim zoo, Baker.<br />

Proszę Boga, żeby oddał go w moje ręce.<br />

Drzwi sali operacyjnej otworzyły się i dwóch pielęgniarzy<br />

wytoczyło z niej wózek, na którym, podrygując nieznacznie, leżał<br />

Foyle. Cała jego głowa była jedną wielką kulą bandaża.<br />

- Jest przytomny? - spytał Ojuatt Bakera.<br />

- Ja to załatwię - wybuchneła Jisbella. - Powiem <strong>te</strong>mu skur...<br />

Foyle!<br />

- Spod bandaży dała się słyszeć słaba odpowiedź Foyla. W<br />

momencie, gdy Jisbella, szykując się do szturmu, nabierała<br />

gwałtownie powietrza w płuca, jedna ze ścian szpitala zniknęła<br />

i rozległ się grzmot, który poderwał na nogi wszystkich obecnych.<br />

Cały budynek drżał w posadach od następujących jedna<br />

po drugiej eksplozji, a przez szczeliny w ścianach zaczęli wjauntowywać<br />

się z ulic umundurowani ludzie, niczym gawrony rzucające<br />

się na wnętrzności rozsiane po pobojowisku.<br />

- Nalot! - krzyknął Baker. - Nalot!<br />

- Jezu Chrys<strong>te</strong>! - Wzdrygną] się Ojuatt. Umundurowani ludzie<br />

roili się po całym budynku, krzycząc:<br />

- Foyle! Foyle! Foyle! Foyle!<br />

Baker zniknął z cmoknięciem. Jego asys<strong>te</strong>nci jauntowali się<br />

również, porzucając wózek, na którym, machając nieporadnie<br />

rekami i nogami oraz wydając słabe dźwięki, spoczywał Foyle.<br />

- To jakiś cholerny nalot! - Ojuatt potrząsnął Jisbelle za ramiona.<br />

- Uciekaj, dziewczyno, uciekaj!<br />

- Nie możemy zostawić Foyla! - krzyknęła Jisbella.<br />

- Opamiętaj się, dziewczyno! Uciekaj!<br />

- Nie możemy uciekać bez niego!<br />

- Jisbella chwyciła za wózek i pchając go przed sobą pobiegła<br />

korytarzem. Ojuatt kłusował obok niej. Wrzaski w szpitalu stawały<br />

się coraz głośniejsze:<br />

- Foyle! Foyle! Foyle!<br />

- Zostaw go na miłość boską! - ponaglał Quatt. - Niech go<br />

sobie mają.<br />

- Nie.<br />

- Dziewczyno, jak nas złapią to koniec z nami.<br />

- Nie możemy go zostawić.<br />

Skręcili z poślizgiem za róg, wpadając w sam środek tłumu<br />

rekonwalescentów: trzepoczących skrzydłami ludzi-ptaków,<br />

pełzające po podłodze jak foki syreny, hermafrodyty, olbrzymów,<br />

pigmejów, dwu; głowę bliźnięta, centaury oraz kwilącego<br />

sfi nksa. Cała ta menażeria, przerażona, rzuciła się z pazurami na<br />

FANTASTYKA 8/83<br />

Jizbelle i Ojuatta.<br />

- Ściągnij go z wózka! - wrzasnęła Jisbella. Foyle niepewnie<br />

stanął na nogach. Jisbella chwyciła go pod ramie. Ciągnąc Foyla<br />

miedzy sobą, Sam z Jisbella wpadli do sali wypełnionej osobliwościami<br />

czasowymi Bakera... obiektami o przyspieszonym<br />

poczuciu czasu, które miotały się po sali z oszałamiającą szybkością<br />

kolibrów, wydając przeszywające, nietoperzowe piski.<br />

- Wyjauntuj go, Sam.<br />

- Po tym jak próbował nas wykantować i nabrać?<br />

- Nie możemy go zostawić. Teraz powinieneś już o tym wiedzieć.<br />

Wyjauntuj go do mieszkania Cais<strong>te</strong>ra!<br />

Jisbella pomogła Samowi wziąć Foyla na barana. Osobliwości<br />

czasowe zdawały się wypełniać całą sale piszczącymi błyskawicami.<br />

Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Przez pomieszczenie<br />

przeleciało ze skowy<strong>te</strong>m z tuzin strzałek z pistoletów pneumatycznych,<br />

strącając w locie pacjentów czasowych. Ojuatta cisnęło<br />

plecami o ścianę. Puścił Foyla. Na jego skroni pojawił się<br />

granatowy siniak.<br />

- Uciekaj stąd, do diabła - ryknął Ojuatt. -już po mnie.<br />

- Sam!<br />

- Koniec ze mną. Nie mogę jauntować. Uciekaj, dziewczyno!<br />

Próbując otrząsnąć się z oszołomienia, które czyniło go niezdolnym<br />

do jauntowania, Ojuatt wyprostował się i runął jak burza<br />

na spotkanie wpadającego do sali tłumu umundurowanych<br />

ludzi. Jisbella chwyciła Foyla pod ramie i pociągnęła go przez<br />

spiżarnie, klinikę, magazyn brudnej bielizny i dalej, na dół, starożytnymi<br />

schodami, które uginały się pod ich ciężarem i wyrzucały<br />

w górę tumany <strong>te</strong>rmicznego pyłu.<br />

Zbiegli do piwniczki na wiktuały. Menażeria Bakera korzystając<br />

z zamieszania wydostała się ze swych cel i rzuciła do piwnic<br />

na podobieństwo pszczół, które w zaatakowanym ulu ponad<br />

miarę obżerają się miodem. Dziewczyna cyklopka smarowała<br />

sobie usta masłem, czerpiąc je pełnymi garściami z cebrzyka.<br />

Łypnęła na nich swoim jedynym okiem usytuowanym tuż nad<br />

nasadą nosa.<br />

Jisbella, ciągnąc za sobą Foyla, przebiegła przez piwnice z<br />

wiktuałami i wyważyła kopniakiem zamknię<strong>te</strong> na skobel drewniane<br />

drzwi. Potykając się, zbiegli po zmurszałych ze starości<br />

schodach i znaleźli sie w pomieszczeniu spełniającym niegdyś<br />

role składzika na węgiel. Wstrząsy i wrzaski rozlegające sie na<br />

górze brzmiały tu bardziej basowo i dudniąco. Widniejący w<br />

jednej ze ścian składziku wylot zsypu zagradzała żelazna krata<br />

zamknięta na dwie przerdzewiałe zasuwy. Jisbella położyła dłonie<br />

Foyla na zasuwach. Odciągnęli je wspólnymi siłami i przez<br />

zsyp na węgiel wygramolili się z piwnicy.<br />

Znalazłszy się na zewnątrz Fabryki Potworów, przywarli do<br />

jej tylnej ściany. Ponad sobą mieli luki trentońskich szybów rakietowych<br />

i gdy tak stali dysząc, niezdolni dobyć z siebie głosu,<br />

Jisbella ujrzała frachtowiec ześlizgujący się po wiązce antygrawitacyjnej<br />

do oczekującego nań otworu. Iluminatory jarzyły się,<br />

a światła pozycyjne mrugały oświetlając tylną ścianę szpitala<br />

niczym jakiś niesamowity neon.<br />

Z dachu szpitala rzuciła się jakaś postać. Był to Sam Ojuatt<br />

próbujący desperackiego lotu. Nie wiedząc co robić z rękoma i<br />

nogami poszybował w przestrzeń z zamiarem osiągnięcia bijącej<br />

w górę, antygrawitacyjnej wiązki najbliższego szybu, która przechwytując<br />

go w połowie drogi do ziemi złagodziłaby upadek.<br />

Wycelował idealnie. Wpadł w snop wiązki pod ką<strong>te</strong>m prostym,<br />

znajdując się jeszcze siedemnaście stóp nad ziemią. Wiązka była<br />

wyłączona. Spadł i roztrzaskał się na krawędzi szybu.<br />

Jisbella załkała. Wciąż bezwiednie trzymając Foyla pod ramie,<br />

pobiegła przez pokiereszowany beton do ciała Sama Ojuatta.<br />

Tam puściła Foyla i czule dotknęła głowy Ojuatta. Jej palce<br />

splamiła krew. Foyle szarpał bandaż, wydłubując w nim otwory<br />

na oczy. Mamrotał coś do siebie, słysząc szloch Jisbelli i krzyki<br />

dochodzące z fabryki Bakera. Pogmerał rękoma przy ciele Ojuatta,<br />

po<strong>te</strong>m wstał i spróbował podnieść Jisbelle.<br />

- Musimy już iść - wybełkotał. - Musimy się schować. Widzą<br />

nas. Jisbella nawet nie drgnęła. Foyle zebrał wszystkie siły i postawił<br />

ją na nogi.<br />

- Times Sąuare - mruknął przyciszonym głosem. Jauntuj, Jiz!<br />

Wokół nich pojawiły się umundurowane postacie. Foyle potrząsnął<br />

Jisbelle za ramie i jauntował sie na Times Sąuare, gdzie<br />

tłumy przebywających właśnie na ogromnej rampie jauntowców<br />

gapiły się w osłupieniu na ogromnego mężczyznę z białą kulą<br />

bandaża zamiast głowy. Rampa była wielkości dwóch boisk piłki<br />

nożnej. Foyle rozejrzał się naokoło, niewiele widząc przez<br />

przesłaniający mu oczy opatrunek. Nie dostrzegł ani śladu Jisbelli,<br />

mogła jednak gdzieś tu być. Podniósł głos do krzyku.<br />

- Montauk, Jiz! Montauk! Rampa Kaprys!<br />

Foyle jauntował się na ostatnim impulsie energii. Od Błock Is-

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!