15.06.2013 Views

wielki joe I N-te POKOLENIE

wielki joe I N-te POKOLENIE

wielki joe I N-te POKOLENIE

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

Gwiazdy moje przeznaczenie<br />

z której nie można się jauntować i leżymy.<br />

Nie odpowiedziała.<br />

- Tyle pracy myślowej. Od cholery edukacji, której mi udzielałaś.<br />

Wszystko na nic. - Zawahał się. Nie uważasz, że powinniśmy<br />

po własnych śladach pójść z powro<strong>te</strong>m do szpitala?<br />

- Nigdy nam się to nie uda.<br />

- Chyba nie. Ćwiczyłem sobie tylko mózg. Może powinniśmy<br />

podnieść wrzawę? Narobić tyle hałasu, żeby wykryli nas G-fonem?<br />

- Nigdy nas nie usłyszą... Nigdy jias tu nie znajdą.<br />

- Możemy narobić wystarczająco dużo hałasu. Możesz mnie<br />

na przykład trochę pomaltretować. Oboje będziemy mieli przyjemność.<br />

- Zamknij się.<br />

- Co za bryndza! Padł na plecy, uderzając głową o kepke<br />

miękkiej trawy. - Na pokładzie „Nomada” miałem chociaż jakąś<br />

szanse. Było tam jedzenie i widziałem gdzie ide. Mogłem... -<br />

urwał w pół zdania i poderwał się do pozycji siedzącej. -Jiz!<br />

- Nie gadaj tyle.<br />

Pomacał grunt pod sobą i wydarł paznokciami kepke darni z<br />

paroma grudkami ziemi. Podsunął gwałtownym ruchem dłoń<br />

pod nos Jisbelli.<br />

- Powąchaj to - roześmiał się. - Posmakuj. To brawa, Jiz. Ziemia<br />

i trawa. Musimy być na zewnątrz Gouffre Mar<strong>te</strong>l.<br />

- Co?<br />

- Na dworze jest noc. Czarna jak smoła. Pochmurna. Wyszliśmy<br />

z jaskiń nie wiedząc nawet o tym. Jes<strong>te</strong>śmy na zewnątrz,<br />

Jiz! Udało się.<br />

Zerwali się na nogi wytężając wzrok, słuchając, węsząc.<br />

Ciemności były nieprzeniknione, ale słyszeli cichy poświst nocnego<br />

wiatru, a do ich nozdrzy dolatywała słodka woń zielonych<br />

roślin. Gdzieś w oddali ujadał pies.<br />

- Mój Boże, Gully - wyszeptała niedowierzająco Jisbella.<br />

- Masz rację. Wyszliśmy z Gouffre Mar<strong>te</strong>l. Pozostało nam tylko<br />

poczekać na świt.<br />

Roześmiała się. Otoczyła go ramionami i ucałowała, a on oddał<br />

jej uścisk. Paplali w uniesieniu. Osunęli się znowu na miękką<br />

trawę, ale podnieceni, niecierpliwi-nie byli zdolni do odpoczynku<br />

- całe życie przed nimi.<br />

- Cześć Gully, kochany Gully. Cześć Gully. Nareszcie.<br />

- Czołem, Jiz.<br />

- Mówiłam ci, że się kiedyś spotkamy... że niedługo pewnego<br />

dnia. Mówiłam ci, kochany. I to jest właśnie <strong>te</strong>n dzień.<br />

- Noc.<br />

- Niech ci będzie noc. Ale koniec już z mruczeniem po nocy<br />

przez Linie Szeptu. Noc już się dla nas skończyła, Gully, mój<br />

drogi.<br />

Nagle uświadomili sobie, że są nadzy i już nie rozdzieleni leżą<br />

obok siebie. Jisbella zamilkła, ale nie uczyniła żadnego ruchu.<br />

Objął ją prawie ze złością i otoczył pożądaniem, które było nie<br />

mniejsze niż jej.<br />

Gdy przyszedł świt, zobaczył, że jest śliczna: wysoka i szczupła,<br />

o podpalano rudych włosach i zmysłowych ustach.<br />

Ale kiedy przyszedł świt, zobaczyła jego twarz.<br />

ROZDZIAŁ 6<br />

Herley Ęąker, doktor nauk medycznych, miał małą praktykę<br />

ogólną w Montanie-Oregonie, która była legalna i przynosiła<br />

dochody ledwo pokrywające koszta zakupu oleju napędowego,<br />

jaki doktor przepalał każdego weekendu, uczestnicząc w<br />

cieszących się wielką popularnością na Saharze rajdach ciągniczków<br />

do zbioru winorośli. Jego właściwe dochody płynęły<br />

z Fabryki Potworów w Trenton, do której Baker jauntował się<br />

każdego Poniedziałku, Środy i Piątku w nocy. Tam, za kolosalne<br />

honoraria i bez zadawania zbędnych pytań, powoływał Baker<br />

do życia potworności na uży<strong>te</strong>k przemysłu rozrywkowego oraz<br />

przefasonowywał skórę, mięśnie i kości na zlecenie półświatka.<br />

Przypominający z wyglądu męską położną Baker siedział <strong>te</strong>raz<br />

na ocienionej werandzie swojej rezydencji w Spokane, słuchając<br />

Jiz McQueen kończącej właśnie opowieść o swej ucieczce.<br />

- Kiedy po wyjściu z Gouffre Mar<strong>te</strong>l znaleźliśmy się na otwar<strong>te</strong>j<br />

przestrzeni, poszło już łatwo. Natrafi liśmy na jakiś domek<br />

myśliwski, włamaliśmy się do środka i zabraliśmy stamtąd trochę<br />

ubrań. Były tam <strong>te</strong>ż strzelby... śliczne, stare, stalowe rzeczy<br />

do zabijania ma<strong>te</strong>riałem wybuchowym. Zabraliśmy |e i sprzedaliśmy<br />

paru miejscowym. Pieniędzmi opłaciliśmy przejazd do<br />

najbliższej jauntrampy, którą pamiętaliśmy.<br />

- Do której?<br />

- Biarritz.<br />

- Podróżowaliście nocą, co?<br />

- Ma się rozumieć.<br />

FANTASTYKA 8/83<br />

- Zrobiliście coś z twarzą Foyla?<br />

- Próbowałam robić mu makijaż, ale to nic nie pomagało. Ten<br />

cholerny tatuaż ciągle wyłaził. Po<strong>te</strong>m kupiłam ciemny surogat i<br />

spryskałam mu nim twarz.<br />

- Pomogło?<br />

- Nie - powiedziała ze złością Jiz. - Trzeba trzymać gębę na<br />

kłódkę, bo inaczej surogat pęka i łuszczy sie. Foyle nie mógł<br />

się powstrzymać od gadania. Nigdy <strong>te</strong>go nie potrafi ł. To było<br />

piekło.<br />

- Gdzie on <strong>te</strong>raz jest?<br />

- Sam Quatt ciąga go za sobą.<br />

- Myślałem, że Sam skończył już z działalnością przestępczą.<br />

- Bo skończył - powiedziała ponuro Jisbella. - Ale ma wobec<br />

mnie dług do spłacenia. Opiekuje sie Foylem. Krążą jauntując,<br />

żeby być ciągle przed glinami.<br />

- Ciekawe - mrukną) Baker. - W życiu nie widziałem przypadku<br />

tatuażu. Myślałem, że to wymarła umiejętność. Włączyłbym<br />

go do mojej kolekcji. Wiesz, że zbieram osobliwości, Jiz?<br />

- Wszyscy wiedzą o tym twoim zoo w Trenton. Jest upiorne.<br />

- W zeszłym miesiącu trafi ła mi się au<strong>te</strong>ntyczna bratnia cysta<br />

- zaczął z zapałem Baker.<br />

- Nie chce <strong>te</strong>go słuchać - przerwała mu Jiz. - I nie chce, żeby<br />

Foyle znalazł się w twoim zwierzyńcu. Czy potrafi sz usunąć mu<br />

to z twarzy? Oczyścić ją? On mówi, że w Szpitalu Generalnym<br />

mieli z tym twardy orzech do zgryzienia.<br />

- Nie mają mojego doświadczenia, kochanie. Hmmm. Coś<br />

mi się przypomina, że czytałem kiedyś... gdzieś. Gdzie to ja...?<br />

Poczekaj chwilkę. - Baker wstał i zniknął z cichutkim cmoknięciem.<br />

Jisbella przechadzała się nerwowo po werandzie, dopóki<br />

Baker nie pojawił się ponownie w dwadzieścia minut później z<br />

postrzępioną książką pod pachą i wyrazem tryumfu na twarzy.<br />

- Mam - powiedział. - Widziałem ją trzy lata <strong>te</strong>mu w antykwariacie<br />

w Cal<strong>te</strong>ch. Możesz podziwiać moją pamiec.<br />

- Do diabła z twoją pamięcią. Co z jego twarzą?<br />

- Da,sie zrobić. - Baker przerzucał sfatygowane stronice i<br />

medytował. - Tak, da się zrobić. Indygotynowy kwas dwusulfonowy<br />

Kwas bede mógł zsyn<strong>te</strong>tyzować, ale... - Baker zamknął<br />

książkę i zdecydowanie kiwnął głową. - Potrafi ę to zrobić. Tylko,<br />

że chyba szkoda ruszać taką twarz, jeśli jest tak wyjątkowa<br />

jak ją opisujesz.<br />

- Zsiądziesz ty z <strong>te</strong>go swojego konika? - wykrzyknęła z irytacją<br />

w głosie Jisbella. - Jes<strong>te</strong>śmy trefni, rozumiesz? Jes<strong>te</strong>śmy<br />

pierwszymi, którym udało się wyrwać z Gouffre Mar<strong>te</strong>l. Gliny<br />

nie spoczną, dopóki nie wpakują nas tam z powro<strong>te</strong>m. To jest dla<br />

nich zadanie ekstra-specjalne.<br />

- Ale...<br />

- Jak myślisz, ile czasu możemy przebywać z Foylem poza<br />

Gouffre Mar<strong>te</strong>l, uganiając się wszędzie z tą wytatuowaną twarzą<br />

? - O co się tak złościsz?<br />

- Ja się nie złoszczę. Ja wyjaśniam.<br />

- W zoo byłby szczęśliwy - perswadował Baker. - I byłby tam<br />

bezpieczny. Umieściłbym go w tym pomieszczeniu obok dziewczyny<br />

cyklopki...<br />

- Zoo odpada i to defi nitywnie.<br />

- W porządku, moja droga. Ale dlaczego martwisz się, że złapią<br />

Foyla? Przecież to nie bedzie miało nic wspólnego z tobą.<br />

- Co cie obchodzi o co ja się martwię? Proszę cie o przysługę.<br />

Płace i wymagam.<br />

- To będzie sporo kosztowało, a ja cie lubię. Próbuje oszczędzić<br />

ci wydatków.<br />

- Akurat.<br />

- No, to jes<strong>te</strong>m ciekawy.<br />

- Powiedzmy wiec, że robie to z wdzięczności. Pomógł mi,<br />

<strong>te</strong>raz ja pomagam jemu. Baker uśmiechnął się cynicznie.<br />

- Pomóżmy mu wiec, dając mu nową, inaczej napiętnowaną<br />

twarz.<br />

- Nie.<br />

- Tak myślałem. Chcesz, żeby oczyścić mu twarz, bo jes<strong>te</strong>ś<br />

jej ciekawa.<br />

- Idź do diabła, Baker. Zrobisz to, czy nie?<br />

- Za pięć tysięcy.<br />

- Podaj kosztorys.<br />

- Tysiąc, za zsyn<strong>te</strong>tyzowanie kwasu. Trzy tysiące za operacje.<br />

A tysiąc za...<br />

- Twoją ciekawość?<br />

- Nie, moja droga. - Baker uśmiechnął się znowu. - Tysiąc za<br />

znieczulenie.<br />

- A po co znieczulenie?<br />

Baker ponownie otworzył starodawną książkę.<br />

- Mam wrażenie, że to bolesny zabieg. Wiesz w jaki sposób ta-

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!