15.06.2013 Views

wielki joe I N-te POKOLENIE

wielki joe I N-te POKOLENIE

wielki joe I N-te POKOLENIE

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

Gwiazdy moje przeznaczenie<br />

niku broda<strong>te</strong>go, dystyngowanego gen<strong>te</strong>lmana.<br />

- Cześć, Fritz.<br />

- Czołem, Saul.<br />

- A to ci heca. Ordynator Oddziału Psychiatrii pilnuje dla mnie<br />

pacjenta.<br />

- Uważam, że jes<strong>te</strong>śmy ci winni specjalne wzglądy, Saul.<br />

- Ciągle wspominasz Tycho Sands, Fritz? Ja już nie. Czy nie<br />

zapaskudzę twojego skrzydła promieniowaniem?<br />

- Mam wszystko zaekranowane.<br />

- Jes<strong>te</strong>ś gotów do brudnej roboty?<br />

- Chciałbym wiedzieć o co ci chodzi.<br />

- O informacje.<br />

- I żeby je uzyskać, musisz zmieniać mój Oddział Terapii w<br />

sale przesłuchań?<br />

- To był dobry pomysł.<br />

- Czemu nie zastosujesz zwykłych narkotyków?<br />

- Już próbowałem. Nic z <strong>te</strong>go. To nie jest zwykły człowiek.<br />

- Wiesz przecież, że to nielegalne.<br />

- Wiem. Co, rozmyśliłeś się? Chcesz się wycofać? Za ćwierć<br />

miliona mogę mieć taki sam sprzęt.<br />

- Nie, Saul. Zawsze będziemy twoimi dłużnikami.<br />

- No to zaczynajmy. Najpierw Teatr Koszmaru.<br />

Potoczyli zbiornik korytarzem i wprowadzili go do sali o powierzchni<br />

dobrych stu stóp kwadratowych, której ściany, sufi t i<br />

podłoga wysłane były miękkim ma<strong>te</strong>riałem. Przeprowadzano w<br />

niej kiedyś jeden z zaniechanych już przez <strong>te</strong>rapeutykę eksperymentów.<br />

Teatr Koszmaru stanowił wczesną próbę wstrząsowego<br />

ściągania schizofreników z powro<strong>te</strong>m do realnego świata w<br />

drodze przedstawienia świata fantazji, w którym się zamknęli,<br />

niemożliwym do zamieszkania. Jednak niszczenie złudzeń i ranienie<br />

uczuć pacjentów okazało się zbyt okrutnym i wątpliwym<br />

sposobem leczenia.<br />

Przez wzgląd na osobę Dagenhama, ordynator Oddziału Psychiatrii<br />

odkurzył trójwymiarowe projektory wizualne i połączył<br />

na nowo wszystkie projektory zmysłowe. Dekantowali Foyla ze<br />

zbiornika, dali mu zastrzyk ocucający i zostawili na podłodze<br />

pośrodku sali. Wytoczyli zbiornik na korytarz, pogasili światła i<br />

weszli do zamaskowanej kabiny s<strong>te</strong>rowniczej. Stamtąd włączyli<br />

projektory.<br />

Każde dziecko wyobraża sobie, że jego świat fantazji jest sam<br />

w sobie niepowtarzalny. Psychiatrzy wiedzą jednak, że rozkosze<br />

i leki wyobraźni osobis<strong>te</strong>j są wspólnym dziedzictwem przypadającym<br />

w udziale całemu rodzajowi ludzkiemu. Uczucie<br />

strachu, winy, przerażenia i wstydu można ludziom wzajemnie<br />

wymieniać i żaden z nich nie dostrzeże różnicy. Oddział Terapii<br />

Połączonego Szpitala zarejestrował tysiące taśm emocjonalnych<br />

i z uzyskanego w <strong>te</strong>n sposób ma<strong>te</strong>riału powstało jedno skondensowane<br />

wszechobejmujące, wszechprzerażające widowisko<br />

wystawiane w Teatrze Koszmaru.<br />

Foyle ocknął się. zlany po<strong>te</strong>m, z trudem łapiąc oddech, nie<br />

zdając sobie nawet sprawy, że już się obudził. Znajdował się w<br />

uścisku weżowłosego Eumenidesa o kaprawych ślepiach. Ściągano<br />

go, zapędzano w zasadzki, strącano z wysokości, palono<br />

na stosie, obdzierano ze skóry, duszono sznurem, rzucano na<br />

pożarcie robactwu. Krzyczał. Uciekał. Radarowe Pole Hobbla<br />

działające w Teatrze spętało mu nogi i tamując ruchy uczyniło<br />

zeń uciekiniera z jakiegoś sennego koszmaru. Przez kakofonie<br />

dzikich wrzasków, zgrzytów, jęków, westchnień atakujących<br />

jego uszy, grzrńiał monotonnie jakiś głos:<br />

- Gdzie jest „Nomad”? Gdzie jest „Nomad”? Gdzie jest „Nomad”?<br />

Gdzie jest „Nomad”? Gdzie jest „Nomad”?<br />

- „Vorga” - wycharczał Foyle. - „Vorga”.<br />

Został zaszczepiony swą własną manią. Uodpornił go jego<br />

własny koszmar.-<br />

- Gdzie jest „Nomad”? Gdzie zostawiłeś „Nomada”? Co się<br />

stało z „Nomadem”? Gdzie jest „Nomad”?<br />

- „Vorga” - wrzasnął Foyle. - „Vorga”. „Vorga”. „Vorga”.<br />

Dagenham klął w kabinie s<strong>te</strong>rowniczej. Ordynator Oddziału<br />

Psychiatrii zerknął na zegarek.<br />

- Minuta cz<strong>te</strong>rdzieści piec sekund, Saul. Nie wytrzyma dużo<br />

dłużej.<br />

- Musi się załamać. Poczęstuj go ostatnim efek<strong>te</strong>m.<br />

Palono Foyla żywcem; z namaszczeniem, bezlitośnie, ohydnie.<br />

Opuszczono go w mroczną otchłań i zagrzebano w cuchnącym<br />

szlamie, który odciął dopływ światła i powietrza. Dusił się<br />

powoli, a głos huczał gdzieś z oddali: „GDZIE JEST NOMAD?<br />

GDZIE ZOSTAWIŁEŚ NOMADA? MOŻESZ UCIEC JEŚLI<br />

ODNAJDZIESZ NOMADA, GDZIE JEST NOMAD?”v<br />

Ale Foyle był znowu na pokładzie^„Nomada” w swojej pozbawionej<br />

światła i powietrza trumnie, unosząc się wygodnie<br />

miedzy podłogą a sufi <strong>te</strong>m. Zwinął się w kłębek jak płód w łonie<br />

FANTASTYKA 8/83<br />

matki i przygotował do snu. Był zadowolony. Ucieknie. Znajdzie<br />

„Vorge”.<br />

- Nieczuły sukinsyn! - zaklął Dagenham. - Czy ktoś przed<strong>te</strong>m<br />

oparł się Teatrowi Koszmaru, Fritz?<br />

- Niewielu. Masz racje. To niezwykły człowiek, Saul.<br />

- Musze go złamać. Dosyć, cholera. Nie będziemy już <strong>te</strong>go<br />

dalej ciągnąć. Spróbujemy <strong>te</strong>raz z Megal, Nastrojem. Aktorzy<br />

gotowi?<br />

- Wszystko gotowe.<br />

- No to zaczynamy.<br />

Istnieje sześć kierunków, w których może rozwinąć się mania<br />

wielkości. Megal (skrót od megalomanii) Nastrój był w <strong>te</strong>rapii<br />

udramatyzowaną <strong>te</strong>chniką diagnozy, której cel sprowadzał się<br />

do ustalenia i wysnucia fabuły szczególnego przypadku przebiegu<br />

megalomanii.<br />

Foyle obudził się w luksusowym łożu z baldachimem. Znajdował<br />

się w sypialni obwieszonej broka<strong>te</strong>m i wytapetowanej<br />

aksami<strong>te</strong>m. Rozejrzał się ciekawie po pokoju. Przez witrażowe<br />

okno sączyły sie ciepłe promienie słońca. W drugim końcu pokoju<br />

lokaj układał ubranie, starając się zachować cisze.<br />

- Hej, ty... - chrząknął Foyle. Lokaj odwrócił się.<br />

- Dzień dobry, panie Fourmyle - bąknął.<br />

- Co?<br />

- Piękny mamy dziś poranek, sir. Przyniosłem brązowy garnitur<br />

i kurdybanowe lakierki, sir.<br />

- Co jest, kurcze?<br />

- Ja... - Lokaj spoglądał na Foyla ciekawie. - Czy coś nie w<br />

porządku, panie Fourmyle?<br />

- Jak ty na mnie wołasz, koleś?<br />

- Po nazwisku, sir...<br />

- To ja się nazywam... Fourmyle? - Foyle uniósł się na łokciach.<br />

- Nie, to nie moje nazwisko, kurcze. Moje jest Foyle. Gully<br />

Foyle. Tak się nazywam.<br />

Lokaj zagryzł wargę.<br />

- Chwileczkę, sir...- wyszedł z pokoju i zawołał kogoś. Po<strong>te</strong>m<br />

zza drzwi doszedł Foyla szmer przyciszonej rozmowy. Do pokoju<br />

wbiegła czarująca dziewczyna w bieli i usiadła na krawędzi<br />

łoża. Ujęła ręce Foyla w swoje dłonie i spojrzała mu w oczy. Na<br />

jej twarzy malował się wyraz zatroskania.<br />

- Kochanie, kochanie, kochanie - wyszeptała. - Nie zaczniesz<br />

chyba wszystkiego od początku, prawda? Doktor zaklinał się, że<br />

wyszedłeś już z <strong>te</strong>go.<br />

- Co mam zaczynać od początku?<br />

- Cały <strong>te</strong>n nonsens z Gulliverem Foyle; że niby jes<strong>te</strong>ś zwykłym<br />

marynarzem i...<br />

- Przecież ja jes<strong>te</strong>m Gully Foyle. To moje nazwisko - Gully<br />

Foyle.<br />

- Nie jes<strong>te</strong>ś, słoneczko. To urojenie, które prześladuje cie od<br />

kilku tygodni. Przepracowałeś się i zbyt dużo piłeś.<br />

- Całe życie byłem, kurcze, Gully Fovle.<br />

- Tak, wiem kochany. Tak ci się właśnie wydaje, ale nie jes<strong>te</strong>ś<br />

Gully Foyle. Jes<strong>te</strong>ś Geoffrey Fourmyle.<br />

Geoffrey Fourmyle. Jes<strong>te</strong>ś... Och, nie ma sensu ci mówić, sam<br />

się przekonasz. Musisz zejść na dół. W twoim biurze panuje<br />

straszny bałagan.<br />

Foyle pozwolił ubrać się lokajowi i zszedł oszołomiony na dół<br />

po schodach. Podążał za czarującą dziewczyną, która najwyraźniej<br />

go adorowała, przez gigantyczną pracownie, zastawioną<br />

stołami kreślarskimi, sztalugami i na wpół ukończonymi obrazami.<br />

Dziewczyna wprowadziła go do olbrzymiej sali wypełnionej<br />

szafkami, automatycznymi <strong>te</strong>legrafami giełdowymi, urzędnikami,<br />

sekretarkami i personelem biurowym. Następnie weszli do<br />

wysokiego laboratorium, błyszczącego szkłem laboratoryjnym i<br />

chromem. Migotały tam i syczały palniki; bulgotały i pieniły się<br />

kolorowe ciecze; w powietrzu rozchodził sie przyjemny zapach<br />

aromatycznych chemikaliów i dziwnych eksperymentów.<br />

- Co to wszystko znaczy? - spytał Foyle.<br />

Dziewczyna posadziła Foyla na obitym pluszem fo<strong>te</strong>lu, stojącym<br />

obok ogromnego biurka, które zawalone było najprzeróżniejszymi<br />

papierami pobazgranymi fantastycznymi symbolami.<br />

Na niektórych, nagryzmolone w imponującym, autorytatywnym<br />

podpisie, dostrzegł Foyle nazwisko: Geoffrey Fourmyle.<br />

- To jakaś idiotyczna pomyłka - zaczął Foyle. Dziewczyna<br />

uciszyła go.<br />

- Jest tu doktor Reagan. On ci wszystko wyjaśni.<br />

Do Foyla zbliżył się wyjątkowo przystojny mężczyzna o<br />

szorstkich, dodających otuchy manierach. Dotknął jego pulsu,<br />

zajrzał w oczy i pokiwał z zadowoleniem głową.<br />

- Dobrze - powiedział. - Świetnie. Jest pan bliski całkowi<strong>te</strong>go<br />

wyzdrowienia, panie Fourmyle. Teraz posłucha mnie pan przez<br />

chwile, dobrze?

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!