wielki joe I N-te POKOLENIE

wielki joe I N-te POKOLENIE wielki joe I N-te POKOLENIE

shoonay.thecompany.pl
from shoonay.thecompany.pl More from this publisher
15.06.2013 Views

Wielki Joe i N-te pokolenie rożytni sprowadzili ze sobą z nieba. Grzbiet miało pokryty cienką’ skorupą niczym żuk, ale brzuch był porowaty i miękki. Huffen przyswajał pożywienie siadając na nim i wchłaniając je przez pory w brzuchu. Błoniaste skrzydła przypominały rozpięty na delikatnym kostnym szkielecie pergamin. Zwierze było bezgłowe i pozbawione scentralizowanego mózgu. Funkcje nerwowe rozkładały się na całe jego ciało. Wielki stwór nie protestował, gdy wspinali się na jego szeroki, płaski grzbiet i przypinali pasami, przeciągniętymi przez otwory wycięte w cienkim, twardym pancerzu. Kuca hiiffena napełniały sie powoli potężnym haustem powietrza, przez co jeźdźcy, w miarę rozciągania się ogromnych pęcherzy powietrznych, unosili się coraz wyżej. Obwód nadętego hiiffena był niemal czterokrotnie większy, niż hiiffena po wydechu. Napełniwszy płuca, stwór zaczął się ponownie kurczyć, napinając mięśnie i sprężając oddech, dopóki z tyłu nie rozległ się cichutki syk uchodzącego pod ciśnieniem powietrza. Huffen czekał rozpostarłszy skrzydła. Dziewczyna targnęła za kółko przewleczone z przodu przez ciało zwie- FANTASTYKA 8/83 rzęcia. Rozległ się nagły ryk, po którym nastąpiło szarpniecie. Eksperyment natury z zakresu napędu odrzutowego wzbił sie gwałtownie w powietrze i pomknął jak wicher przed siebie. Gdy skończył się zapas powietrza-z pierwszego wdechu, stwór zrobił drugi i znowu potężnym zrywem wyrwał do przodu. Jazda nie była płynna. Przy każdym zrywie siła bezwładności ciskała ich do tyłu. Przy wznoszeniu pozwolili huffenowi kierować się własnym instynktem, potem Mara szarpnęła za taśmy przymocowane do skrzydeł i stwór zatoczył wielkie koło kierując się ku widocznym w oddali, ciemnym wzgórzom. Asir siedział za dziewczyną uśmiechając się sardonicznie, a wiatr smagał ich po twarzach. Odczekał, aż odlecą od wsi na odległość krzyku i lekko uścisnął dłońmi jej ramiona. Biorąc to za pieszczotę, odchyliła się lekko do tyłu i oparła głowę na jego ramieniu. Pocałował ją, a jednocześnie wymacał delikatnie rękojeść noża tkwiącego za pasem dziewczyny. Palce miał nadal zdrętwiałe, ale zdołał szybko go wyciągnąć. Przyłożył lekko ostrze do gardła Mary. Zesztywniała. Drugą ręką pochwycił ją za włosy.

- Teraz sprowadź hiiffena na dół - polecił. - Asir! - Szybko! - warknął. - Co chcesz uczynić? - Zostawię ciebie tutaj i zawracam do podziemi. - Nie! Nie porzucaj mnie tu w nery! Zawahał się. Na równinie cimeriańskiej żyły podstępne drapieżniki, które potraktowałyby córkę Welkira jako smakowity kąsek zesłany im z nieba - rozkosz dla podniebienia z rodzaju tych, jakimi rzadko mogły się cieszyć. Nawet przez świst wiatru słyszał co chwila wycie-wrzask zehatego komitetu powitalnego, oczekującego tam w dole swego obiadu. - Dobrze - mruknął niechętnie. - Skręć w stronę podziemi. Ale pamiętaj: jeden krzyk, a poszatkuje cie na kawałki. - Odjął nóż od gardła dziewczyny i przystawił go do jej pleców. - Nie rób tego, Asir. Proszę cie! - błagała. - Lećmy dalej na wzgórza. Dlaczego uparłeś się, żeby zejść do podziemi? Z powodu Tokry? Ukłuł ją nożem, aż krzyknęła z bólu. - Tokra będzie przeklęty i ty razem z nim! - warknął. - Zawracaj! - Ale dlaczego? - Schodzę do podziemi, żeby rozniecić Płomień Wichrów. - Jesteś szalony! W podziemiach mieszkają duchy Starożytnych. - Idę rozniecić Płomień Wichrów - powtórzył nieustępliwie. - Teraz zawracaj albo złaź z hiiffena i wracam sam. Po chwili wahania szarpnęła cugle i hiiffen przechylił się majestatycznie na skrzydło. Przelecieli o mile na południe od wioski, minęli ją i poszybowali w kierunku klasztoru, gdzie kapłani i Wielki Joe strzegli wejścia do podziemnych krypt. W dole przed nimi klasztor odcinał się od ciemności plamą światła. - Okrąż go raz - rozkazał Asir. - Nie możesz tam wejść. Oni cie zabiją. Wątpił w to. Nikt jeszcze nie próbował wtargnąć do podziemi, z wyjątkiem kapłanów, którzy znosili na dół małe zwierzątka w ofi erze Śpiącemu Demonowi. Ponieważ nikt obcy nie ważył się nawet zbliżyć do wejścia, straż nie spodziewała się intruzów. Wątpił, czy będą czuwać. Klasztor był pustym czworobokiem chat z niską wieżą wznoszącą sie pośrodku dziedzińca. W tej właśnie wieży znajdowało się wejście do podziemi. Asir spoglądał z góry na dziedziniec widoczny w nikłym blasku Fobosa, wspomaganym przez żółte, migotliwe światła padające z okien klasztoru, który okrążali. Wydawał się być pusty. - Posadź hiiffena obok wieży! - polecił. - Asir... proszę cię. - Ląduj! Hiiffen zanurkował gwałtownie, przeleciał nad zewnętrznym murem i wpadł na dziedziniec. Wylądował z potężnym wstrząsem i zaczął kwiczeć żałośnie. - Szybko! - syknął Asir. - Odpinaj pasy i idziemy. - Ja nie idę. Ukłucie noża kazało jej zmienić zdanie. Ześlizgnęli się szybko na ziemie i Asir kopnął hiiffena w bok. Zwierze zaczerpnęło powietrza i wzbiło się lotem strzały w górę. Przez jasno oświetlone okna klasztoru wyglądały już jakieś wystraszone twarze, próbując przebić wzrokiem mrok panujący na dziedzińcu. Ktoś wezwał ich okrzykiem do zatrzymania się. Asir dopadł drzwi wieży i otworzył je jednym szarpnięciem. Dziewczyna, zmuszona teraz do dzielenia niebezpieczeństw, weszła za nim bez ponaglania. Wkroczyli na podest schodów. W sterczącym ze ściany uchwycie paliła się chwiejnym płomieniem świeca. Siedzący pod nią strażnik uniósł głowę, kompletnie zaskoczony i dopiero po chwili sięgnął po krótką halabardę. Asir kopnął go z całej siły w skroń, po czym wyciągnął bezwładne ciało z wieży. Przez dziedziniec biegli już ludzie z pochodniami. Asir zatrzasnął za sobą ciężkie metalowe drzwi i zaryglował je. Przystanęli na moment, aby zaczerpnąć tchu i Mara spojrzała nań przerażonym wzrokiem. Wydawało mu się, że zaraz wybuchnie złością, ale ona oparła się tylko o ścianę i ciężko dyszała. Przed nimi rozdziawiała się mroczna paszcza klatki schodowej - kamienne gardło prowadzące do wnętrzności Marsa i królestwa Wielkiego Joe. Asir spojrzał w zadumie na Marę i zrobiło mu się jej żal. - Mogę cie tu zostawić - zaproponował - ale będę musiał cie związać. Oblizała usta, zerkając najpierw na schody, potem na drzwi, za którymi strażnicy podnieśli już szaloną wrzawę. Potrząsnęła głową. . - Pójdę z tobą. - Kapłani nic ci nie zrobią, gdy przekonają się, że byłaś moim więźniem. - Pójdę z tobą. Był zadowolony z jej decyzji, a jednocześnie zły na siebie za to uczucie. Arogancka, fałszywa, złośliwa dziewucha, myślał. Kłamała co do Tokry. Burknął coś pod nosem, ujął w dłoń świece i zaczął schodzić po schodach. Gdy ruszyła za nim, zesztywniał i obejrzał sie szybko, przypomniawszy sobie halabardę. Jak się spodziewał, podniosła ją. Ostrze znajdowało się teraz o stopę od jego pleców. Przez chwile patrzyli na siebie bez słowa, wreszcie usta Mary wykrzywiły się w niepewnym uśmiechu. Walter M. Miller, Jr. - Masz - powiedziała i obojętnie wręczyła mu broń. - Może ci sie przydać. Znowu spojrzeli sobie w oczy, ale tym razem było to już inne spojrzenie. Zdezorientowany potrząsnął głową i zaczął znów schodzić po stopniach. Z góry dochodziło ich uszu potężne walenie w drzwi. Klatka schodowa była mroczna i wilgotna. Czerń spowiła ich niczym całun. Schodzili w milczeniu i po pięciu tysiącach stopni. Asi przestał je liczyć. Gdzieś tam w głębi spał swym niespokojnym snem Wielki Joe. Asir zastanawiał się ponuro, ile czasu zajmie strażnikom, tam na górze, sforsowanie metalowych drzwi. Muszą przejść jakoś obok Wielkiego Joe zanim tamci wyważą je i wściekli wpadną tu za nimi. Istniał sposób na ominiecie potwora: tego był pewien. Wiązał się z tym w jakiś sposób ciąg dwudziestu czterech liczb, który pamiętał ze skradzionego rytuału. Osobną Sprawą był sposób ich wykorzystania. Wyobrażał sobie mgliście, że przed wewnętrznym wejściem ktoś musi do nich głośno zawołać. Dziewczyna szła teraz obok niego i czuł, jak drży. Rozbieganymi oczyma przeczesywał nerwowo każdą plamkę gęstszego mroku, każdy zakamarek i wnękę w ściankach klatki schodowej. Panującą cisze mącił tylko tupot ich stóp, a w ciemnościach rozchodziła sie woń stęchlizny. Świeca dawała bardzo mało światła. - Powiedziałam ci prawdę o Tokrze - odezwała się nagle Mara. Asir nie odpowiedział, wpatrując się przed siebie. Wstydził się swego niedawnego wybuchu zazdrości. Schodzili dalej w milczeniu. Wtem Mara zatrzymała się. - Popatrz - syknęła wskazując palcem w dół. Osłonił świece dłonią i spojrzał w tym kierunku. Daleko pod nimi rysował się wyraźnie nikły prostokąt światła. - Koniec schodów - mruknął. Światło było blade i rozproszone, z lekkim zielonkawym zabarwieniem. Asir zdmuchnął świece i dziewczyna szybko zaprotestował. - Jak po ciemku wrócimy na górę? Roześmiał się bez cienia wesołości. - A skąd wiesz, że w ogóle będziemy wracać? Jęknęła i jeszcze silniej przywarta do jego ramienia, ale poszła za nim, gdy zaczęli powoli schodzić w dół, w kierunku plamy światła. Schody kończyły się przy drzwiach prowadzących do długiego korytarza. Z sufi tu spływało łagodne światło. Bladzi i przerażeni, zatrzymali się na ostatnim stopniu i spojrzeli w głąb korytarza. Mara krzyknęła cicho i zakryła dłońmi oczy. - Wielki Joe! - szepnęła ze zgrozą. Asir popatrzył jak urzeczony. Po środku dużej sali siedział Wielki Joe, śpiąc swym wiekowym snem pośród stosu połamanych i pobielałych kości. Ten metalowy potwór, dwa razy wyższy od Asira, został stworzony najwyraźniej po to, aby zabijać. Trójpalczaste dłonie zaopatrzone były w błyszczące szpony i monstrualna głowa ukształtowana na podobieństwo łba marswilka, z długimi, srebrnymi kłami. Do czego miałyby służyć te kły stworowi z metalu, jeśli nie do zabijania? Potwór drzemał w przysiadzie czekając na intruza. Asir przeciągnął dziewczynę przez drzwi klatki schodowej. Gdzieś znikąd doszedł ich monotonny głos: Jeśli przyszedłeś plądrować, wracaj!” Asir zamarł rozglądając się na wszystkie strony. Dziewczyna zaskomlała płaczliwym głosem. - Zostań tu przy schodach - nakazał jej i wypchnął z powrotem za drzwi. Ruszył wolno w kierunku sali, w której czekał Wielki Joe. W drugim jej końcu dostrzegł jeszcze jedne drzwi, a zadaniem potwora było najwyraźniej niedopuszczenie intruza do krypt wewnętrznych, gdzie, zgodnie z rytualnymi frazami, można było rozniecić Płomień Wichrów. Był już w połowie korytarza, gdy głos odezwał się znowu, intonując coś w rodzaju monotonnej pieśni: „Wielki Joe zabije ciebie. Wielki Joe zabije ciebie. Wielki Joe zabije ciebie.” Odwrócił się powoli, szukając wzrokiem mówcy, ale głos zdawał sie wydobywać z czarnego krążka widniejącego w ścianie. To była chyba jakaś mówiąca maszyna, o których wspomniano gdzieś w rytuale. Na kilka kroków przed wejściem do sali głos ucichł. Asir zatrzymał sie w drzwiach i spojrzał na potwora. Potem wziął głęboki oddech i trzęsącym się, ale donośnym głosem zaczął nucić zapamiętany ciąg dwudziestu czterech liczb. Wielki Joe nadal trwał w swym nieruchomym przysiadzie. Nic się nie wydarzyło. Asir przekroczył próg. Wielki Joe, prostując się z metalicznym stęknięciem, wydał z siebie ogłuszających ryk i z dziko pałającymi ślepiami ruszył prosto na Asira, wyciągając w jego kierunku szponiaste łapy. Asir wrzasnął, odwrócił się na piecie i rzucił do ucieczki. Po drodze natknął się na Marę, która leżała zemdlona w wejściu prowadzącym na schody. Walcząc z pokusą przeskoczenia przez bezwładne ciało i ratowania własnej skóry, zatrzymał się, aby podnieść dziewczynę. I nagle uświadomił sobie, że nikt go nie ściga. Obejrzał się. Wielki Joe wrócił na swoje miejsce i zdawał się znowu spać. Asir, zdziwiony, postąpił, do przodu i ponownie znalazł się w korytarzu. Jeśli przyszedłeś plądrować, wracaj”! Jeszcze raz ruszył ostrożnie naprzód. FANTASTYKA 8/83

Wielki Joe i N-<strong>te</strong> pokolenie<br />

rożytni sprowadzili ze sobą z nieba. Grzbiet miało pokryty cienką’ skorupą<br />

niczym żuk, ale brzuch był porowaty i miękki. Huffen przyswajał<br />

pożywienie siadając na nim i wchłaniając je przez pory w brzuchu. Błonias<strong>te</strong><br />

skrzydła przypominały rozpięty na delikatnym kostnym szkielecie<br />

pergamin. Zwierze było bezgłowe i pozbawione scentralizowanego<br />

mózgu. Funkcje nerwowe rozkładały się na całe jego ciało.<br />

Wielki stwór nie pro<strong>te</strong>stował, gdy wspinali się na jego szeroki, płaski<br />

grzbiet i przypinali pasami, przeciągniętymi przez otwory wycię<strong>te</strong> w<br />

cienkim, twardym pancerzu. Kuca hiiffena napełniały sie powoli potężnym<br />

haus<strong>te</strong>m powietrza, przez co jeźdźcy, w miarę rozciągania się<br />

ogromnych pęcherzy powietrznych, unosili się coraz<br />

wyżej. Obwód nadę<strong>te</strong>go hiiffena był niemal cz<strong>te</strong>rokrotnie większy,<br />

niż hiiffena po wydechu. Napełniwszy płuca, stwór zaczął się ponownie<br />

kurczyć, napinając mięśnie i sprężając oddech, dopóki z tyłu nie rozległ<br />

się cichutki syk uchodzącego pod ciśnieniem powietrza. Huffen czekał<br />

rozpostarłszy skrzydła.<br />

Dziewczyna targnęła za kółko przewleczone z przodu przez ciało zwie-<br />

FANTASTYKA 8/83<br />

rzęcia. Rozległ się nagły ryk, po którym nastąpiło szarpniecie. Eksperyment<br />

natury z zakresu napędu odrzutowego wzbił sie gwałtownie w<br />

powietrze i pomknął jak wicher przed siebie. Gdy skończył się zapas<br />

powietrza-z pierwszego wdechu, stwór zrobił drugi i znowu potężnym<br />

zrywem wyrwał do przodu. Jazda nie była płynna. Przy każdym zrywie<br />

siła bezwładności ciskała ich do tyłu. Przy wznoszeniu pozwolili huffenowi<br />

kierować się własnym instynk<strong>te</strong>m, po<strong>te</strong>m Mara szarpnęła za taśmy<br />

przymocowane do skrzydeł i stwór zatoczył <strong>wielki</strong>e koło kierując<br />

się ku widocznym w oddali, ciemnym wzgórzom.<br />

Asir siedział za dziewczyną uśmiechając się sardonicznie, a wiatr smagał<br />

ich po twarzach. Odczekał, aż odlecą od wsi na odległość krzyku<br />

i lekko uścisnął dłońmi jej ramiona. Biorąc to za pieszczotę, odchyliła<br />

się lekko do tyłu i oparła głowę na jego ramieniu. Pocałował ją,<br />

a jednocześnie wymacał delikatnie rękojeść noża tkwiącego za pasem<br />

dziewczyny. Palce miał nadal zdrętwiałe, ale zdołał szybko go wyciągnąć.<br />

Przyłożył lekko ostrze do gardła Mary. Zesztywniała. Drugą ręką<br />

pochwycił ją za włosy.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!