Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
NUMER 8 (107) SIERPIEŃ 1991<br />
Opowiadania i nowele<br />
Harry Harrison<br />
Widok ze szczytu wieży<br />
Ian Watson<br />
Smok Gaudiego<br />
Światosław Loginów<br />
Dom przy drodze<br />
Powieść<br />
Ondfej Neff<br />
Miesiąc mojego życia (1)<br />
Z polskiej fantastyki<br />
Short stories po polsku<br />
Film i fantastyka<br />
Dorota Malinowska<br />
<strong>Duchy</strong> <strong>nie</strong> <strong>chcą</strong> <strong>odejść</strong><br />
Wśród fanów<br />
Eurocon'91<br />
Dni chaosu<br />
3…2…1<br />
Adam Hollanek<br />
Zarówno fanowie, jak i twórcy...<br />
Krytyka<br />
Słownik polskich autorów fantastyki<br />
Ursula K. Le Guin<br />
Skromny geniusz<br />
Recenzje<br />
Zbig<strong>nie</strong>w Łazowski<br />
Herezja i wiara<br />
SF na świecie<br />
Locus, Galaktika, Ikarie<br />
Komiks<br />
Funky Koval III (3)<br />
Czytelnicy i „Fantastyka”<br />
Sondaż VII - opowiadania zagraniczne<br />
Drogi<br />
Czytelniku !<br />
W tym numerze zapraszamy do lektury nowej<br />
powieści Neffa. Autor znakomitych opowiadań, z<br />
których kilka drukowaliśmy, tym razem występuje<br />
w kategorii zwanej czasem „przemysł w kosmosie".<br />
Klasycznym przykładem jest tu„Moon is a Harsh<br />
Mistress" (Księżyc jest surową kochanką)<br />
Heinleina z lat pięćdziesiątych. Przypomnijmy, że<br />
zbuntowani koloniści organizują na Księżycu<br />
związek zawodowy „Solidarność". Temat jest stale<br />
żywy-ostatnio C. J. Cherryh opublikowała „Heavy<br />
Time" (Ciężki czas), powieść o górnikach z pasa<br />
asteroid.<br />
Wśród opowiadań „Smok Gaudiego" lana<br />
Wat sona. Barcelońskie dzieła Gaudiego są<br />
najbardziej fantastycznymi tworami w całej chyba<br />
historii architektury i można się tylko dziwić, że tak<br />
późno zainspirowały fantastyczną literaturę. Nie<br />
dokończona katedra, która jest miejscem akcji<br />
opowiadania, to rzeczywiście dzieło jak z innego<br />
świata.<br />
W dziale krytyki mały rarytas - Ursula Le Guin<br />
pisze o Dicku. Także recenzja z„Ubika" pióra<br />
Marka Oramusa. Twórczość Dicka pozostaje<br />
najbardziej <strong>nie</strong>zwykłym zjawiskiem w dziejach SF,<br />
jak widać, szczegól<strong>nie</strong> fascynującym innych pisarzy.<br />
I wreszcie <strong>nie</strong>spodzianka, piękny i mądry artykuł<br />
„Herezja i wiara", który przyszedł po prostu pocztą<br />
od <strong>nie</strong>znanego nam zakonnika.<br />
PS. Uważni czytelnicy prasy codziennej mogli<br />
zauważyć, że Komisja Likwidacyjna RSW<br />
ogłosiła przetarg na tytuł „Fantastyka". Z<br />
satysfakcją informujemy, że mamy już<br />
wszelkie prawa do naszego dawnego tytułu.<br />
Lech Jęczmyk<br />
W prenumeracie<br />
NOWA FANTASTYKA<br />
TAŃSZA O 2OOO zł<br />
patrz strona 80
Role playing games<br />
...Potrzebna jest mi Wasza pomoc. Spra-<br />
wa dotyczy stworzenia klubu role playing<br />
games. Grami SF, fantasy i role playing<br />
interesuję się od 5 lat. Nawiązałem kon-<br />
takty z graczami w Anglii i Niemczech. W<br />
całej Europie jest kilkanaście (?) takich<br />
klubów. Ich centrala znajduje się w Gene-<br />
wie. Entuzjaści gier korespondują ze sobą,<br />
wymieniają doświadczenia, organi- zują<br />
spotkania i zjazdy. Chciałbym stwo- rzyć<br />
podobny klub graczy w Polsce. W grę <strong>nie</strong><br />
wchodzą żadne składki, pieniądze itp.<br />
bzdury. Wszystko spro wadza się do czys-<br />
tych intencji i wyobraźni tych, którzy <strong>chcą</strong><br />
się w to ba wić. Oczekuję listów od chęt-<br />
nych...<br />
Piotr Partyn (20 lat)<br />
ul. Bolesława Prusa 30 m. 1<br />
08- I10 Siedlce<br />
...Chciałbym się skontaktować ze<br />
wszystkimi miłośnikami wszelkiego ro-<br />
dzaju gier fantastycznych... Piotr Narloch<br />
Os. Czecha 10 m. 8<br />
61-286 Poznań<br />
...Bardzo podobało mi się opowiada<strong>nie</strong><br />
„Geheimnisnacht". Chciałbym zobaczyć na<br />
łamach „Fantastyki" więcej opowia- dań<br />
napisanych na podstawie gier. A może<br />
wydrukowalibyście jakąś grę lub utworzyli<br />
poświęcony grom specjalny dział? Czy<br />
moglibyście podać mi adres poświęconego<br />
grom pisma „White Dwarf"? Jestem<br />
zainteresowany jego prenumeratą...<br />
Tomasz Filipkowski<br />
(uczeń)<br />
Łomża<br />
Dyrektor Zarządu: Maciej Makowski<br />
Adres do korespondencji:<br />
00-952 WARSZAWA 40<br />
skrytka pocztowa 6<br />
Czytelnicy i „Fantastyka"<br />
W <strong>nie</strong>których listach przysyłanych do redakcji <strong>nie</strong> ma ani oceny<br />
materiałów drukowanych w „Nowej Fantastyce", ani też żadnych<br />
konkretnych pytań do nas, redaktorów pisma. Ich autorzy<br />
chcieliby jedy<strong>nie</strong> skorzystać z naszego pośrednictwa w<br />
nawiązaniu kontaktów z osobami o podobnych<br />
zainteresowaniach. Jak widać, <strong>nie</strong> wystarczają ist<strong>nie</strong>jące kluby<br />
miłośników fantastyki. Niektórzy odczuwają potrzebę stworzenia<br />
nowych - korespondencyjnych. A więc w tym miesiącu „skrzynka<br />
kontaktowa".<br />
Myślimy o utworzeniu takiego działu w<br />
naszym piśmie, zastanawiamy się nawet<br />
nad wyda<strong>nie</strong>m specjalnego numeru po-<br />
święconego w całości grom. Co Państwo o<br />
tym myślicie? Czekamy na listy. A oto<br />
adres, o który prosił Tomek: White Dwarf<br />
Subscriptions, Games Workshop, Chew-<br />
ton Street, Hilltop, Eastwood, Notts NG16<br />
3HY, ANGLIA.<br />
Star Wars<br />
Jesteśmy grupą fanatyków Star Wars.<br />
Założyliśmy klub i szukamy kontaktów.<br />
Odpowiemy na wszystkie listy. Prosimy<br />
wysyłać je pod adresem: Piotr P. Mazu- rek,<br />
ul. Okrzei 2 m. 6, 40- I26 Katowice.<br />
Stowarzysze<strong>nie</strong> Miłośników Star Wars<br />
„Rebel's Club"<br />
Horror<br />
...Więcej horroru!!! To też fantastyka. Za<br />
mało go na Waszych łamach. Chciałbym<br />
za pośrednictwem „Nowej Fantastyki"<br />
nawiązać kontakt listowny z miłośnikami (a<br />
raczej maniakami) horroru, fantasy i w<br />
ogóle fantastyki, gdyż wokół siebie <strong>nie</strong><br />
znajduję nikogo, kto interesowałby się<br />
fantastyką, a nawet czytał jakieko- lwiek<br />
książki! To <strong>nie</strong>pokojące zjawisko.<br />
Przykładem jest tu moja klasa (uczę się w<br />
Technikum Poligraficznym), a mieszkam<br />
przecież w Warsza wie.<br />
Marek Szczepański (15 lat)<br />
ul. Żwirki i Wigury 43 m. 33<br />
02-091 Warszawa<br />
Zhvicks Fan-Club<br />
...Interesuje m<strong>nie</strong> kontakt z osobami, które<br />
umożliwiłyby mi zakup wszelkich utwo-<br />
Redaguje „Fantastyka" sp. z o.o.: Andrzej Brzezicki (dział<br />
graficzny), Lech Jęczmyk (redaktor naczełny), Andrzej W.<br />
Kaczorowski (zastępca sekretarza redakcji), Sławomir<br />
Kędzierski, Dorota Malinowska (dział zagraniczny), Marek<br />
Orarnus (dział publicystyki), Teresa Pajdzińska (korekta), Maciej<br />
Parowski (dział literatury polskiej, zastępca redaktora,<br />
naczelnego), Hanna Sosińska-Balcer (dział techniczny),<br />
Krzysztof Szolginia (sekretarz redakcji).<br />
Stali współpracownicy: Adam Hollanek, Jacek Inglot, Arkadiusz<br />
Nako<strong>nie</strong>cznik, Andrzej Niewiadowski, Jacek Rodek, Darosław J.<br />
Toruń oraz Karbu rator, Kunktator, Negocjator, Predator, Sekator<br />
i Wibrator.<br />
Redakcja <strong>nie</strong> zwraca materiałów <strong>nie</strong> zamówionych, w opublikowanych<br />
tekstach zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów.<br />
rów Wiktora Żwikiewicza (oprócz „Deli- rium<br />
w Tharsys", „Imago" i „Ballady o<br />
przekleństwie" - te już mam) lub chociaż<br />
jepożyczyły. Z góry serdecz<strong>nie</strong> dziękuję.<br />
Mateusz Marcinkowski (ki. III LO) ul.<br />
Niecała 1 m. 7 60-805 Poznań<br />
Komu, komu...<br />
Jestem Waszym wiernym czytelnikiem od<br />
pierwszego numeru „Fantastyki". Z pis-<br />
mem tym dorastałem i dlatego z dużą<br />
przykrością rozstaję się ze swą kolekcją.<br />
Zmuszają m<strong>nie</strong> do tego trudne warunki lo-<br />
kalowe. Mam wszystkie numery „Fanta-<br />
styki" i „Nowej Fantastyki". Są one kom-<br />
pletne i w dobrym sta<strong>nie</strong>...<br />
Jan Łokieć<br />
ul. Szczyto wa 5 m. 7<br />
92- I14 Łódź<br />
Odstąpię numery „Fantastyki" od 1 do<br />
98...<br />
Dariusz Kwieciński<br />
ul. Bydgoska 11 m. 21<br />
89- I00 Nakło<br />
Jestem zażartym czytelnikiem Wasze-<br />
go pisma. Jesteście wspaniali!!! Mam jed-<br />
nak problem. Za nic w świecie <strong>nie</strong> mogę<br />
skompletować starych roczników „Fanta-<br />
styki". Pomóżcie...<br />
Kareł Masek<br />
Olmovec 1130<br />
Orlova 4<br />
735 14<br />
Czecho-Słowacja<br />
W zdobyciu brakujących egzemplarzy<br />
„Fantastyki" i „Nowej Fantastyki" z pew-<br />
nością pomoże chętnym nasza rubryka<br />
„Komu, komu...". Pewną <strong>nie</strong>wielką liczbę<br />
numerów naszego miesięcznika z roku<br />
1990 i 1991 mamy zarówno my w redak-<br />
cji, jak i nasz wydawca (adres w stopce) -<br />
możemy wysłać je za zalicze<strong>nie</strong>m poczto-<br />
wym (zwroty ist<strong>nie</strong>ją zawsze, mimo że<br />
wiele kiosków dostaje za mało egzempla-<br />
rzy „Nowej Fantastyki"). Jeżeli natomiast<br />
chodzi o numery najnowsze, to zachęca-<br />
my wszystkich do prenumeraty (patrz:<br />
strona 80). W prenumeracie pew<strong>nie</strong>j i ta-<br />
<strong>nie</strong>j niż w kiosku!<br />
(KS)<br />
PS. Bardzo dziękujemy Oficy<strong>nie</strong> Wydaw-<br />
niczej „Comfort" za nadesła<strong>nie</strong> nam<br />
pierwszego z serii informatorów OMNI-<br />
BUS-POLSKA'91.<br />
Wydaje Prószyński i S-ka<br />
(spółka cywilna- Jacek Herman-lżycki,<br />
Mieczysław Prószyński,<br />
Zbig<strong>nie</strong>w Sykulski<br />
i Tadeusz Winkowski),<br />
ul. Różana 34,02-569 Warszawa,<br />
tel. 49 87 54,<br />
komertel/fax (48) 39 12 16 81.<br />
Skład, druk i oprawa: Drukarnia<br />
Prasowa S.A., Łódź, ul.<br />
Piłsudskiego 82. Druk kolorowej<br />
wkładki: Zakłady Graficzne sp. z<br />
o.o., Piła, ul. Okrzei 5.<br />
Nakład 100 000 egz.<br />
PL ISSN 0867- I32X © Copyright by „Fantastyka" sp. z o.o., Warszawa 1991 NR INDEKSU 35 839
opowiadania i nowele<br />
HARRY HARRISON<br />
Widok ze szczytu wieży<br />
(The View From the Top of the Tower)<br />
S<br />
ean Mulligan wkroczy! majestatycz<strong>nie</strong> na szczyt schodów,<br />
niosąc w dłoniach pełną mydlin miskę, na której<br />
leżała brzytwa z lusterkiem. Rozpięty żółty szlafrok powiewał<br />
za jego plecami, unoszony łagodnymi<br />
podmuchami porannej bryzy. Właś<strong>nie</strong> podniósł miskę,<br />
kiedy klatkę scho- dową przeszył ostry głos.<br />
- Doigrasz się w końcu! - głośne, przenikliwe zawodze<strong>nie</strong><br />
Molly było w sta<strong>nie</strong> strzaskać butelkę Guinnessa z odległości<br />
dwudziestu kroków. - Zachciało ci się zamieszkać w Wieży<br />
Martello... tak będzie ta<strong>nie</strong>j, mówiłeś... ani jednego kontaktu,<br />
a wilgoć jak w szczurzej norze i jeszcze goli się taki na blankach.<br />
Jeeezu, żeby cię piorun strzelił...<br />
Sean wyłączył się, ale choć słowa do <strong>nie</strong>go <strong>nie</strong> docierały,<br />
fale dźwięku wciąż rozbijały się wokół niczym grzywacze<br />
zasmarkanego morza. Golił się zbyt szybko, ścinając kawałeczki<br />
skóry, aż wreszcie mydliny zmieniły kolor na bladoróżowy,<br />
nakrapiany drobinkami zarostu. Ze stęknięciem chlusnął<br />
spienioną wodą przez otwór strzelniczy i pośpieszył z powrotem<br />
na dół. Głos uderzał w <strong>nie</strong>go nadal, gdy wbijał stopę<br />
w nogawkę spodni, owijał krawat wokół szyi, przyciskał kawałki<br />
papieru toaletowego do pokrwawionej skóry i umykał<br />
w dół, ku ziemi, ku wypitce. Minął Czterdzieści Stóp, dysząc<br />
przemknął obok Zamku Bullock, ku sanktuarium Sanctum<br />
Sanctorum. Pub „U Łuczników" wzywał go, a on szedł za<br />
głosem.<br />
Z doskonałym wyczuciem, nabytym podczas długich lat,<br />
popchnął drzwi dokład<strong>nie</strong> w momencie, gdy od środka prze-<br />
kręcił się w nich klucz, zatoczył naprzód, oparł poplamiony<br />
łokieć na zalanym kontuarze i tchnął słowa błogosławieńst-<br />
wa w wyczekujące, pełne piwa powietrze.<br />
- Kufel ciemnego.<br />
- Zadąłeś się przy goleniu? - napełniając szkło jasną żół-<br />
cią spytał Noel przeraźliwie ponurym tonem, jedyną melo-<br />
dią, jaka kiedykolwiek dobyła się z jego szerokiej piersi.<br />
- Zgadza się, a i to mam szczęście, że <strong>nie</strong> ciachnąłem się<br />
od ucha do ucha, taka była dziś wściekła. Ten jej głos tylko<br />
wzmacnia się z wiekiem.<br />
- Ano. Niedługo słychać ją będzie aż w Wexford.<br />
- Dobra, wystarczy, dawaj.<br />
Ostat<strong>nie</strong> muśnięcie serwetą, u<strong>nie</strong>sie<strong>nie</strong> kielicha w górę,<br />
chwila adoracji, pierwsza kropla na języku, pierwsza cudow-<br />
na łykopieszczota pod<strong>nie</strong>bienia, pierwsza oznaka powraca-<br />
jącego życia. Pax vobiscum, pax humanum.
D<br />
la Portakala Ziemia stanowiła tryskający zdrój języka.<br />
Na swej rodzinnej planecie, mrocznym globie, krążącym<br />
wokół lodowo<strong>nie</strong>bieskiej gwiazdy w odległym<br />
krańcu galaktyki, był pierwszym i jedynym ucz<strong>nie</strong>m,<br />
które- mu udało się opanować trudną sztukę projekcji<br />
mentalnej. Kiedy obcy intelekt opanował Lakatropa,<br />
jedy<strong>nie</strong> Portakal zajął się nim i odkrył, co się faktycz<strong>nie</strong><br />
stało. Dzięki projekcji umysłu mógł podróżować, mógł zająć<br />
ciało jakiejkolwiek in- nej rozumnej istoty z jakiegokolwiek<br />
świata. Zanim przybysz opuścił Lakatropa, znudzony<br />
<strong>nie</strong>mrawym, zimnym otocze- <strong>nie</strong>m i <strong>nie</strong>mal całkowitym<br />
brakiem zainteresowania jego obe- cnością, Portakal nauczył<br />
się techniki projekcji. Źródło ta- chionowe można było<br />
opanować, zrozumieć i uruchomić je- dy<strong>nie</strong> siłą woli. A on<br />
miał silną wolę podtrzymywaną chęcią porozumiewania się w<br />
inny sposób niż tylko przytłumionymi pomrukami<br />
używanymi przez przedstawicieli jego własnej rasy. Ich<br />
wielkie cielska przelewały się leniwie na d<strong>nie</strong> gęstej, mroźnej<br />
atmosfery, gdzie gaz i ciecz stapiały się z sobą i prze- chodziły<br />
jedno w drugie. Każde odezwa<strong>nie</strong> wymagało ogrom- nego<br />
wysiłku związanego z pokona<strong>nie</strong>m ciś<strong>nie</strong>nia tysięcy mil gazu<br />
nad nimi. Dlatego też ich język był prosty i <strong>nie</strong>wymyślny, nagi,<br />
pozbawiony ozdóbek, zwięzły i brutalny. Portakal był jedynym<br />
lingwistą, samotnym samoukiem, komu bowiem potrzebny<br />
językoznawca, jeśli język liczy sobie tylko 112 słów?<br />
Zielona, ciepła Ziemia wydawała mu się rajem. Portakal<br />
odwiedził ten świat już dwukrot<strong>nie</strong>, wkraczając w umysły<br />
jego mieszkańców, aby mówić i napawać się bogactwem ich<br />
języka, aby uczyć się i zapamiętywać. Nie przeszkadzało<br />
mu, że chodził jedy<strong>nie</strong> na dwóch nogach miast dwudziestu,<br />
że musiał obywać się bez macek i dodatkowych oczu na koniuszkach<br />
palców. Nie tęsknił nawet do swych narządów<br />
drygałkowych, które sprawiały, że kopulacja przedstawiała<br />
się tak intrygująco. Żadne poświęce<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> było zbyt wielkie,<br />
jeśli mogło pomóc jego badaniom lingwistycznym.<br />
Lekko irytowało go, że pierwsza próba skończyła się <strong>nie</strong>mal<br />
natychmiast po rozpoczęciu. W rezultacie jego mówiony<br />
zuluski był dość prymitywny, bowiem <strong>nie</strong>szczęsne ciało, które<br />
kontrolował, spalono pod zarzutem uprawiania czarnej<br />
magii wkrótce po jego przybyciu. Druga podróż, do Japonii,<br />
okazała się bardziej owocna, po<strong>nie</strong>waż przez prawie cały<br />
czas ukrywał swoją obecność. Jego <strong>nie</strong>chętna nosicielka,<br />
młoda gejsza, żyła wystarczająco długo, by zdołał dokład<strong>nie</strong><br />
opanować jej język, zanim w zamyśleniu <strong>nie</strong> wprowadził jej<br />
prosto pod superszybki pociąg, komplet<strong>nie</strong> zaabsorbowany<br />
relacją siostra-brat, shimai-kyoodal.<br />
Teraz gotów był do ponownej wyprawy badawczej. Jego<br />
pamięciowe notatki z zakresu japońskiego zostały już wydrapane<br />
w twardym jak stal lodzie za pomocą brzusznego szponu.<br />
Zakłapał z rozkoszą dziesięcioma czy jedenastoma szczękami,<br />
włączając się w tachionowe źródło, sięgnął myślą i raz jeszcze<br />
przed oczami stanął mu błękitnozielony ziemski glob...<br />
S<br />
ean Mulligan poczuł zawrót głowy -już po sześciu kuflach?<br />
- i na moment zamknął oczy. Kiedy je otworzył,<br />
wyjrzał z nich Portakal.<br />
- Sean, kocha<strong>nie</strong> ty moje - powiedział Kelly. - Nie<br />
masz chyba zamiaru kimnąć w samym środku popołudnia,<br />
co?<br />
Sean zamrugał kilka razy ponad morzem kufli, cmoknął<br />
ustami i odparł:<br />
- Biru nihong, kudusai.<br />
- Tylko bez takich - Seamus potrząsnął ostrzegawczo palcem,<br />
grubym jak przegub przeciętnego mężczyzny, bo był to<br />
naprawdę kawał chłopa, zahartowany przez życie, spędzone<br />
na budowach. - Nic z tego. Wiesz, że jestem <strong>nie</strong>douczony i<br />
<strong>nie</strong> kumam po irlandzku, więc daj sobie spokój z tymi popisami.<br />
Każdy wie, że uczyłeś się u księży.<br />
Portakal błyskawicz<strong>nie</strong> przeczesał złącza nerwowe otępiałego<br />
od alkoholu mózgu, w którym właś<strong>nie</strong> przebywał. Co za<br />
idiotyczna pomyłka! Odezwał się po japońsku, <strong>nie</strong> w miejscowym<br />
języku. Po jakiemu tu mówili! Aha, to tutaj. Z<br />
westch<strong>nie</strong><strong>nie</strong>m zanurzył się w lingwistycznym zbiorniku,<br />
chlapiąc wokół właściwymi wyrazami - po czym przemówił.<br />
Musi wyjaśnić swą poprzednią pomyłkę, aby i to ciało <strong>nie</strong><br />
spłonęło.<br />
-J<br />
estem Portakal z odległego świata na drugim krań-<br />
cu Galaktyki. Przynoszę wam pozdrowienia. -<br />
Chryste, już się narąbał - stwierdził Kelly z pew-<br />
nym zdumie<strong>nie</strong>m. - Musiał łyknąć w domu whisky, mówię<br />
wam.<br />
- Macie słuchać moich poleceń i odzywać się tylko, kiedy<br />
wam każę, jeśli zależy wam na dalszej egzystencji waszego<br />
towarzysza.<br />
Jak przez mgłę poczuł ból w tylnej części ciała i kończy-<br />
nach, padając na twardą powierzchnię.<br />
- I <strong>nie</strong> wracaj, póki <strong>nie</strong> wytrzeźwiejesz! - krzyknął za nim<br />
Noel. - Wstydziłbyś się, mężczyzna w twoim wieku, <strong>nie</strong> mówiąc<br />
już o wykształceniu, i spity jak dętka o tak wczesnej porze.<br />
Drzwi pubu zatrzasnęły się, a Portakal podniósł się spo-<br />
między strzępów opakowań, <strong>nie</strong>dopałków i psich gówien.<br />
Zaklął po japońsku, bo tak mu w tej chwili było najłatwiej.<br />
Co to za ludzie, którzy <strong>nie</strong> widzą różnicy między gospoda-<br />
rzem i lokatorem? Okropność. Ale może to tylko bywalcy sa-<br />
lonu z sake tak myśleli? Wiedział, że mocne napoje wyczyniały<br />
dziwne rzeczy z tymi miękkimi ciałami. Poszuka kogoś obda-<br />
rzonego wyższą inteligencją, z kim mógłby porozmawiać.<br />
Powolnym krokiem ruszył ulicą, używając swych nowo<br />
nabytych umiejętności do odczytania rojących się wokół na-<br />
pisów. Oszklone okno. POD WESOŁĄ PATELNIĄ - RYB A<br />
Z FRYTKAMI. Pod spodem zamknięte drzwi. PRZERWA<br />
OBIADOWA. Interesujące.<br />
Inny zakład z tablicą ŁATANIE DĘTEK. Po drugiej stro-<br />
<strong>nie</strong> napis głosił: ŁATANIE DENTEK. Zanotował w pamięci<br />
<strong>nie</strong>zwykłe wariacje pisowni.<br />
Dalej większy budynek, z otynkowanego kamienia, poło-<br />
żony <strong>nie</strong>co na uboczu, u góry zakończony szpicem. Drzwi<br />
otwierały się zapraszając do ciemnego wnętrza. Wszedł do<br />
środka i ujrzał rzędy migoczących płomyków. Podszedł do<br />
<strong>nie</strong>go mężczyzna od stóp do głów odziany w czerń.<br />
- Witam cię, synu dalekiego świata - powiedział Portakal - i<br />
przynoszę ci pozdrowienia z przeciwnego krańca Galaktyki.<br />
Ojciec Flynn zmierzył go groźnym spojrze<strong>nie</strong>m przez całą<br />
długość imponującego nosa.<br />
- Znowu piłeś, Sea<strong>nie</strong> Mulligan. To prawdziwe przekleń-<br />
stwo Irlandczyków. A na mszy <strong>nie</strong> pojawiłeś się od czasów<br />
Bitwy pod Boyne. Umrzesz be'z rozgrzeszenia, człowieku,<br />
przelecisz przez samo dno czyśćca wprost do piekła, zanim<br />
nawet zdążysz zorientować się, że już <strong>nie</strong> żyjesz...<br />
- Proszę o ciszę i żądam uwagi - przerwał mu rozdrażnio-<br />
ny Portakal. W Japonii szło mu znacz<strong>nie</strong> lepiej. -Nazywam<br />
się Portakal. Nie widać stąd słońca mojej planety, ale zapew-<br />
niam cię...<br />
- Jedynego zapew<strong>nie</strong>nia, jakiego od ciebie oczekuję, ty<br />
łajdaku, to wyznania twoich grzechów - i tak będzie już moc-<br />
no spóźnione. Jesteś tylko ciężarem dla twojej biednej żony.<br />
Co za wstyd dla <strong>nie</strong>j przychodzić tu samej co <strong>nie</strong>dziela...<br />
- Wysłuchasz m<strong>nie</strong>?<br />
- Nie! Ale będę się za ciebie modlił, ty <strong>nie</strong>szczęsny grzesz-<br />
niku.<br />
To'było <strong>nie</strong>wiarygodne, absolut<strong>nie</strong> okropne. Portakal<br />
obrócił się na pięcie i ciężko wytoczył z powrotem na wiosen-<br />
ne słoneczko. Nagle jednak słońce zniknęło i z <strong>nie</strong>ba lunął<br />
chłodny deszcz, który momental<strong>nie</strong> go przemoczył. Zadygo-<br />
tał, ale <strong>nie</strong> przejął się tym ani trochę. Niewątpliwie z tymi lu-<br />
dźmi było coś <strong>nie</strong> w porządku. Nie mogli przecież wszyscy<br />
<strong>nie</strong> dosłyszeć. Może wybrał sobie <strong>nie</strong>właściwego nosiciela.<br />
Całym ciężarem wparł się o mur i spojrzał na mijających go<br />
w pośpiechu przechodniów umykających przed deszczem.<br />
Czy zdoła jeszcze raz wysilić wolę, aby opuścić to ciało i zna-<br />
leźć inne? Nigdy przedtem tego <strong>nie</strong> robił. Musiał spróbować.<br />
Odczekał, aż w pobliżu znalazła się większa grupka ludzi, po<br />
czym skupił się. Mocno...<br />
Nic się <strong>nie</strong> stało. Trzeba więc było wykorzystać sytuację<br />
najlepiej, jak się tylko da. To stworze<strong>nie</strong> musi wystarczyć.<br />
Wróci do miejsca, gdzie pił na początku i jeszcze raz podej-<br />
mie próbę nawiązania kontaktu.<br />
Kiedy jednak rozkazał ciału ruszyć naprzód, nawet <strong>nie</strong><br />
drgnęło. Niemożliwe! Dzięki sile swej woli pokonywał setki
lat świetlnych, miał moc, która pozwalała mu manipulować<br />
tachionami. Ten nędzny Ziemianin - czuł jego ponurą obec-<br />
ność, przycupniętą w odległym kącie móżdżku - <strong>nie</strong> mógł<br />
walczyć z jego potęgą. Dlaczego zatem <strong>nie</strong> potrafił się ru-<br />
szyć? Przemówił na głos, był to bowiem jedyny sposób poro-<br />
zumienia się z podległym sobie umysłem.<br />
- Ustąp, rozkazuję ci. Wracamy do „Łuczników".<br />
- Udamy się do centrum miejscowej władzy - odpowie-<br />
dział głębokim, dźwięcznym głosem.<br />
Portakal poczuł całkowite zaskocze<strong>nie</strong>. To <strong>nie</strong> były jego<br />
słowa - ani nawet słowa jego gospodarza. A zatem kto...<br />
- Kini jesteś? - krzyknął. - Widzę cię, jak czaisz się w pos-<br />
kręcanych zwojach rdzenia przedłużonego. Wyjdź i przed-<br />
staw się!<br />
HARRY HARRISON<br />
Amerykański autor (ur. w 1925 r.)<br />
mieszkający w Irlandii (jest to<br />
chyba jedyny kraj, w którym <strong>nie</strong><br />
płaci się podatków od działalnoś-<br />
ci artystycznej). Ostatni raz<br />
przedstawialiśmy go na naszych<br />
łamach powieścią „Bill, bohater<br />
Galaktyki" („F" nr 6-8/86) oraz<br />
opowiada<strong>nie</strong>m „Kontrakt za mi-<br />
liard kredytek" („F" nr 9/86). Obe-<br />
c<strong>nie</strong> pisze bardzo mato, dlatego z<br />
tym większą przyjemnością dru-<br />
kujemy jego najnowsze opowia-<br />
da<strong>nie</strong>, w którym autor kolejny raz<br />
ujawnia swe znakomite poczucie<br />
hu moru i zmysł satyryka. O.M.<br />
Minęła go starsza kobieta, kurczowo ściskając w dłoni pa-<br />
rasolkę. Zerknęła na Seana Mulligana, przeżegnała się i pod-<br />
reptała dalej, przyśpieszając kroku.<br />
- Jestem Mntkl z planety ..., o Ziemiani<strong>nie</strong>, przynoszę ci<br />
pozdrowienia spoza gwiazd...<br />
- Wynoś się z tego mózgu - polecił mu Portakal. - Byłem<br />
tu pierwszy.<br />
Sean zrobił gwałtownego zeza, gdyż każdy z obcych prze-<br />
jął kontrolę nad jednym jego okiem, usiłując spojrzeć na dru-<br />
giego.<br />
- To <strong>nie</strong> może być prawda! -jęknął Mntkl. - Mój mistrz<br />
zestarzał się i umarł, ucząc m<strong>nie</strong> techniki projekcji astralnej.<br />
Zajęcie tego umysłu kosztowało m<strong>nie</strong> całą moją energię. Mu-<br />
sisz stąd <strong>odejść</strong>.
- Tere-fere - warknął Portakal. - Kto pierwszy, ten lep-<br />
szy. A teraz zmykaj stąd, ty obcy dupku, bo czekają na m<strong>nie</strong><br />
ważne badania lingwistyczne.<br />
Sean Mulligan tańczył w kółko, wymachując rękami i no-<br />
gami, podczas gdy dwie obce istoty walczyły o kontrolę nad<br />
jego ciałem. W końcu wywalił się w kałużę.<br />
- Twoje badania tyle m<strong>nie</strong> obchodzą co zeszłoroczny pis-<br />
pel - huknął Mntkl. - Przybywam z umierającego świata,<br />
dotkniętego przyśpieszoną entropią. Kończy nam się paliwo.<br />
Jestem tu w galaktycznej misji ratunkowej. Muszę skontak-<br />
tować się z władzami, zaofiarować im wiedzę w zamian za<br />
paliwo jądrowe. Jeśli jak najszybciej <strong>nie</strong> zosta<strong>nie</strong> do nas wy-<br />
słany transport U-235, wylądujemy na galaktycznym cmen-<br />
tarzysku.<br />
- Szerokiej drogi - prychnął <strong>nie</strong>wzruszony Portakal. - I<br />
tak nikt nawet <strong>nie</strong> słyszał o waszej zacofanej planecie - nikt<br />
więc <strong>nie</strong> będzie za nią tęsknić.<br />
Wściekłość <strong>nie</strong>mal rozsadziła Seana, gdy Mntkl wyryczał<br />
swą odpowiedź. Z jego gardła zaczął dobywać się <strong>nie</strong>składny<br />
bełkot, podczas gdy obaj przybysze zmagali się, aby uzyskać<br />
władzę nad narządami mowy. Bitwa umysłów toczyła się w<br />
najlepsze, kiedy Sean stwierdził, że znów widzi, choć jak<br />
przez gęstą mgłę. Spróbował się ruszyć i podążył przed siebie<br />
chwiejnym krokiem. Ogarnięte żądzą mówienia obce świa-<br />
domości za<strong>nie</strong>chały kontroli nad jego ciałem. Szurając noga-<br />
mi, zawrócił - dziś stanowczo <strong>nie</strong> będzie mile widziany „U<br />
Łuczników"! - i ruszył w kierunku „Mulrooneya". Powolut-<br />
ku, cały czas gadając do siebie, wydając wysokie piski i grze-<br />
choczący rechot wszedł i skierował się do baru.<br />
- Naprawdę, paskudny masz kaszel - stwierdził Mulroo-<br />
ney, stawiając przed nim kufel. -To Wieża Martello i cała ta<br />
wilgoć. Centralne ogrzewa<strong>nie</strong>, oto, czego ci trzeba, choć ro-<br />
zumiem, że ciężko będzie przewiercić się przez granitowe<br />
mury, muszą mieć chyba ze dwadzieścia stóp szerokości.<br />
Sean wolno uniósł kufel, po czym opróżnił go do połowy.<br />
Ani na moment <strong>nie</strong> przestawał mówić do siebie, kiedy porter<br />
spływał w dół opłukując struny głosowe.<br />
Mulrooney odszedł, aby obsłużyć kolejnego gościa. W tej<br />
samej chwili Mntkl odezwał się mrocznym tonem:<br />
- Pójdźmy na kompromis. Pozwól mi mówić. Nie chcesz<br />
przecież mieć na sumieniu zagłady całej planety, prawda?<br />
- Ja <strong>nie</strong> mam sumienia. Wybit<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>praktyczne przy<br />
ogromnych ciś<strong>nie</strong>niach, w jakich żyjemy.<br />
' - Apeluję więc do twej inteligencji. I ciekawości. Proszę<br />
jedy<strong>nie</strong> o możliwość udania się do miejscowego dyktatora<br />
czy też innego urzędnika odpowied<strong>nie</strong>j rangi i uzgod<strong>nie</strong>nia z<br />
nim sprawy U-235. Tamto stworze<strong>nie</strong> będzie bez wątpienia<br />
władało tutejszym narzeczem lepiej, aniżeli nasz obecny gos-<br />
podarz, a zatem ułatwi ci to twoje badania.<br />
- No dobrze, a co ja będę z tego miał? - spytał zaintrygo-<br />
wany Portakal.<br />
- Wdzięczność całego mojego świata.<br />
- Potrzebna mi, jak krlabie brlacek. Spróbuj jeszcze raz.<br />
- Nie mam nic innego do zaoferowania.<br />
- A jak tam wasz język? Może być interesujący. Jak to bę-<br />
dzie po waszemu: „Moje piersi pachnące tak a serce biło mu<br />
jak szalone i tak powiedziałam tak chcę Tak"?<br />
- N*/py##*#. ##89.<br />
- Zapomnij o tym. To <strong>nie</strong> język, to zapale<strong>nie</strong> gardła.<br />
Kiedy tak rozmawiali, Sean uniósł chwiejny palec w kieru-<br />
nku Mulrooneya, wygrzebał kilka banknotów, położył je na<br />
lepkim kontuarze, wlał w siebie kolejny kufel i sięgnął po na-<br />
stępnego.<br />
- Jesteś taki <strong>nie</strong>sprawiedliwy -zaskowyczał Mntkl -i samo-<br />
lubny. Czy chcesz, aby cały świat zginął z twojego powodu?<br />
- Zgadza się - odparł cichnącym głosem Portakal. - Ga-<br />
laktyki jak ziarnka piasku, gwiazdy jak pył - albo dziury w<br />
kocu. Zupeł<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong> to <strong>nie</strong> obchodzi.<br />
Jego głos zamazał się... po czym powrócił z wysiłkiem.<br />
- Nie mogę mówić. Co się dzieje?<br />
- Powiem ci, co się dzieje - odrzekł Mntkl, a jego strach<br />
zmuszał słowa do przeniknięcia zaciskającej się zasłony <strong>nie</strong>-<br />
zrozumienia. - Podczas gdy my zajęci byliśmy czymś innym,<br />
nasz nosiciel spożywał duże ilości trucizny biologicznej.<br />
Śmiercionośny płyn przedostał się do łączy nerwowych i te-<br />
raz rozłącza je jedno po drugim. Tracę panowa<strong>nie</strong>. On nas<br />
stąd wyrzuca!<br />
- A przy okazji sam się zabija -pisnął Portakal. -Musimy go<br />
powstrzymać.<br />
Każdy z nich przejął jedną rękę i mocno zacisnęli dło<strong>nie</strong> na<br />
ladzie. Tępym wzrokiem wpatrzyli się w przestrzeń, walcząc<br />
o utrzyma<strong>nie</strong> kontroli.<br />
- No, wreszcie przestałeś gadać do siebie - Mulrooney<br />
ostroż<strong>nie</strong> polerował szklankę. - Uchlałeś się aż do wytrzeź-<br />
wienia. Strzemiennego?<br />
- Nie chcę - powiedział głębokim tonem Mntkl -już wię-<br />
cej - pisnął Portakal.<br />
- Przechodzisz mutację? W twoim wieku? To musi byt<br />
przeziębie<strong>nie</strong>. Lepiej idź do łóżka, zanim dosta<strong>nie</strong>sz praw-<br />
dziwej grypy.<br />
Na szeroko rozstawionych nogach, z rękami zaciśniętymi<br />
na ladzie, Sean stał dysząc jak parowóz. Jego lokatorzy nic<br />
pozwalali mu zamówić więcej - <strong>nie</strong> mogli jednak powstrzy-<br />
mać litrów Guinnessa, który przenikał z żołądka do krwi.<br />
Kropla po kropli sączył się alkohol etylowy, aż wreszcie jego<br />
plazmę można było butelkować i sprzedawać jako gin. Sean<br />
wytrzeszczał oczy, a w jego wnętrzu toczyła się bitwa.<br />
Przegrana bitwa. Przy akompaniamencie cichego krzyku,<br />
który rozpłynął się w nicość i lekkiego trzasku uchwyt<br />
Mntkla zelżał, a jego układy myślowe zniknęły na powrót<br />
między gwiazdami. Portakal, bardziej doświadczony, wal-<br />
czył dalej. Była to jednak walka z góry przegrana. Klęska,<br />
alkoholowy Armageddon. Jedno po drugim puszczały złącza<br />
nerwowe, aż odpadł i klnąc zniknął, przenosząc się do swego<br />
cuchnącego domu pośród gwiazd.<br />
- Achhh - odetchnął Sean puszczając ladę i zacierając<br />
ścierpnięte dło<strong>nie</strong>. Liczyło się doświadcze<strong>nie</strong>. Skonsumowa-<br />
na przez <strong>nie</strong>go ilość alkoholu zabiłaby abstynenta w dwanaś-<br />
cie sekund, zakonserwowałaby w szklanym słoju na wieki<br />
wieków całą rodzinę szczurów workowatych. Lecz lata alko-<br />
holowego treningu przeważyły. Co z tego, że jego wątroba<br />
wyglądała, jakby przemaszerował po <strong>nie</strong>j pułk irlandzkiej<br />
gwardii w nabijanych ćwiekami buciorach? Nieważne, że<br />
miliony szarych komórek rozpłynęły się w galaretę, a jego<br />
iloraz inteligencji obniżył się o dwadzieścia punktów. Nic sie-<br />
<strong>nie</strong> liczyło. Ważne, że udało mu się przegnać obcych naje-<br />
źdźców. Zwyciężył. Wyprostował się i pierwszy raz od paru<br />
godzin przemówił własnym głosem, choć walka przybyszów<br />
wyczerpała jego struny głosowe.<br />
- Diablo jestem spragniony. Jeszcze jeden kufel popro-<br />
szę.<br />
- Dzięki Bogu. Przez chwilę mocno m<strong>nie</strong> za<strong>nie</strong>pokoiłeś,<br />
stary.<br />
- Siebie samego też, wierz mi - zamrugał zrzucając z oczu<br />
alkoholowe bielmo. - Mój mózg opanowała najpierw jedna<br />
dziwna istota, a potem druga. Naprawdę, <strong>nie</strong>ch skonam, to<br />
właś<strong>nie</strong> mi się przydarzyło. Zostałem nawiedzony.<br />
- Byłeś pijany - stwierdził Mulrooney stawiając przed<br />
nim jedno ciemne.<br />
- Jedno i drugie, ale i tak nikt mi <strong>nie</strong> uwierzy - westchnął<br />
i wypił. - Było ich dwóch. Jeden paskudny, gruby jak dwie<br />
dechy. Nie chciał słuchać błagań drugiego, że jego planeta<br />
zosta<strong>nie</strong> zniszczona. Śmiał się, ot co. Obrzydliwy nadęty ro-<br />
bal.<br />
- Brzmi to zupeł<strong>nie</strong> jak jakieś opowiada<strong>nie</strong> fantastyczne.<br />
Czemu tego <strong>nie</strong> zapiszesz, póki jeszcze pamiętasz? Sprzedał-<br />
byś je komuś.<br />
- To <strong>nie</strong> dla m<strong>nie</strong>. Opowiada<strong>nie</strong> historyjek pozostawię fa-<br />
cetom, którzy <strong>nie</strong> piją. Słyszałem, że wszyscy ci pisarze<br />
science fiction to banda ponurych abstynentów, <strong>nie</strong>słycha<strong>nie</strong><br />
serio podchodzących do wszystkiego. No, nalej jeszcze, Mul-<br />
rooney, i sobie też, bo zaczynam wątpić, czy to naprawdę sie<br />
zdarzyło.<br />
W tym samym momencie, kiedy kufel napełniał się powo-<br />
li, hen daleko, po drugiej stro<strong>nie</strong> Galaktyki masywna istota<br />
siedziała pogrążona w <strong>nie</strong>wesołych myślach na d<strong>nie</strong> gęst<strong>nie</strong>-<br />
jącego morza, podczas gdy jeszcze dalej entropia dobiegła<br />
kresu i blada gwiazda zniknęła z cichutkim gwiezdnym<br />
okrzykiem bólu.<br />
Przełożyła Paulina Braiter
K<br />
lan Watson<br />
Smok<br />
GAUDIEGO<br />
iedy Johnny Butler i jego siostra Marta przyjechali do<br />
Barcelony, autobusy były obwieszone flagami katalońskimi,<br />
a na biurowcach powiewały transparenty. Wszędzie widniały<br />
żółto-czerwone wstęgi. Kobiety w najprzeróż<strong>nie</strong>jszym<br />
wieku ściskały w rękach pojedyncze szkarłatne róże i zielone<br />
kłosy pszenicy. Uzbrojeni policjanci siedzieli jak czarne roboty<br />
w opancerzonych pojazdach i obserwowali <strong>nie</strong>dzielne tłumy.<br />
- Jaka szkoda, że <strong>nie</strong> ma słońca - wykrzyknął ich opiekun,<br />
Salvador Miravell, pulchny trzydziestoparoletni mężczyzna z<br />
baczkami. - Te hiszpańskie gliny by się usmażyły. Upiekłyby<br />
się. - Salvador posłał g<strong>nie</strong>wne spojrze<strong>nie</strong> chłodnemu, szaremu<br />
jak ołów kwietniowemu <strong>nie</strong>bu. Zmieniający się klimat igrał z<br />
planetą. - Wieczorem parę osób zgi<strong>nie</strong> - zapewnił Johnny'ego<br />
i Martę. - Ale i tak już <strong>nie</strong>długo będziemy <strong>nie</strong>zależni.<br />
Angelica Bonaventura, dziewczyna Salvadora, a jednocześ<strong>nie</strong><br />
ich kierowca, roześmiała się. - Czy tak samo jak <strong>nie</strong>długo<br />
skończymy budować Sagrada Familia?<br />
- Ale przecież skończyliśmy świątynię Gaudiego! Właś<strong>nie</strong><br />
teraz, dzięki programom komputerowym i holografii! Prawda,<br />
Johnny? Musimy tylko pozbyć się naszego wiruska i wszystko<br />
będzie doskonale. Jak inaczej moglibyśmy w ogóle skończyć<br />
coś tak zwariowanego?<br />
- Nie jest skończona - upierała się Angelica. Mała, impulsywna,<br />
dum<strong>nie</strong> obnosiła górę blond włosów, które mogły być<br />
tlenione. Zawsze roześmiana albo uśmiechnięta. Lubiła się<br />
droczyć.<br />
- I nigdy <strong>nie</strong> mogła być skończona! - zapewnił Salvador.<br />
(Gaudi Dragon)<br />
Angelica spojrzała z uśmiechem na Martę. - Udajemy. Ro-<br />
bimy faszady. - Marta wiedziała, że Angelica celowo źle wy-<br />
mawia słowo „fasada". Żartowała z FaCADes, Inc., kalifor-<br />
nijskiej firmy, który wysłała Johnny'ego, aby zlikwidował<br />
wspomnianego wirusa.<br />
Czarno-żółte taksówki mijały eleganckiego citroena bzycząc<br />
jak osy. Szerokie aleje biegły w <strong>nie</strong>skończoność, przypomina- jąc<br />
wąwozy wysadzane, jak się zdawało Marcie, platanami. Z<br />
poobcinanych gałęzi, jeszcze bezlistne, wyglądały niczym trę-<br />
dowate zbiorowiska kości dinozaurów. Citroen przejechał przez<br />
plac: palmy wznosiły się na piętnaście metrów i wyżej. Wszędzie<br />
róże i flagi katalońskie.<br />
- Szkocja już wkrótce mogłaby się stać <strong>nie</strong>podległa w ra-<br />
mach Eurowspólnoty - odezwał się Salvador. - Tak jak Bawa-<br />
ria. I Katalonia; zobaczycie. Duch Gaudiego będzie spoczywać w<br />
spokoju.<br />
- Wewnątrz budynku-widma? - Angelica uśmiechnęła się<br />
olś<strong>nie</strong>wająco. - Salvador chce powiedzieć, że Gaudi to symbol<br />
nacjonalizmu katalońskiego. Lubimy się sprzeczać po angiels-<br />
ku, seńorita Butler. To język bardziej stanowczy od katalońs-<br />
kiego. Nasz własny kraik <strong>nie</strong>podległy? E tam, Hiszpa<strong>nie</strong> jak<br />
zwykle będą kontrolować sytuację.<br />
- Hiszpa<strong>nie</strong> ostrzeliwali nasze miasto ze wzgórz podczas<br />
wojny z Franco - rzekł Salvador mimochodem. - Kilka pocis-<br />
ków wpadło do Sagrada Familia.<br />
Stare rany, stare krzywdy, pomyślała Marta. <strong>Duchy</strong> przesz-<br />
łości. Johnny opowiedział jej o politycznym aspekcie architek-
tury Gaudiego. Gaudi był luminarzem renesansu katalońskie- go,<br />
rozwijającego się w XIX wieku: renesansu artystycznego,<br />
politycznego, a także religijnego.<br />
Polityka <strong>nie</strong> była mocną stroną Johnny'ego, ale w zeszłym roku<br />
spędził w tym mieście dziesięć dni przymierzając się do operacji<br />
„Sagrada Familia". Nawet on się zorientował, że do- kończe<strong>nie</strong><br />
tego ogromnego kościoła (choć tylko w widmowej,<br />
holograficznej formie) jest aktem politycznym, aktem koronu-<br />
jącym poczucie tożsamości narodowej, dopehiiającymje. Zda-<br />
<strong>nie</strong>m Johnny'ego mieszkańcy Barcelony powinni bardziej<br />
przejmować się poziomem morza niż nacjonalizmem.<br />
Angelica zrobiła objazd, aby pochwalić się zadrzewionym<br />
Ramblas, długim ulicznym targiem kwiatów, ptaków i książek.<br />
Tłumy, czerwone róże, flagi. Plakaty komunistyczne i<br />
socjalistyczne, anarchistyczne i lingwistyczno-nacjonalistyczne.<br />
Marta po raz pierwszy zobaczyła prostytutkę, suchą kobietę w<br />
czerni, o grubo ciosanej twarzy, wyczekującą przy krawężniku.<br />
- Rambla r- powiedziała Angelica -znaczy otwarty rów do<br />
doprowadzania wody ze wzgórz. Nigdy tu przedtem <strong>nie</strong> byłaś?<br />
- Nie, nigdy <strong>nie</strong> byłam za granicą. Tylko raz w Meksyku.<br />
Johnny uważał, że przydałyby mi się wakacje; ten kłopot z<br />
oprogramowa<strong>nie</strong>m <strong>nie</strong> może być poważny. A ja chciałam zoba-<br />
czyć, jak Gaudi wykorzystuje ceramikę.<br />
- Jesteście oczywiście bliźniakami.<br />
Oczywiście. Wysokie, rude, piegowate bliźniaki; troszkę<br />
<strong>nie</strong>zgrabne. Kiedy szli gdzieś razem, bezwied<strong>nie</strong> idąc równo -<br />
choć <strong>nie</strong>co kanciasto - w nogę, wyglądali jak straż przednia ja-<br />
kiegoś szczepu klonów. Marta <strong>nie</strong> lubiła chodzić z Johnnym.<br />
Teraz miał na sobie spod<strong>nie</strong> z demobilu, sztruksową marynarkę i<br />
kremowe, skórzane buty, ona więc wybrała <strong>nie</strong>bieskie dżinsy,<br />
tenisówki i ciemnofioletowy sweter.<br />
Z hologramu, który widziała u Johnny'ego, rozpoznała ko-<br />
lumnę wznoszącą się przed nimi, z której szczytu spiżowa sta-<br />
tua Krzysztofa Kolumba wskazywała ręką na morze. Angelica<br />
zwolniła, samochód poruszał się w tempie żółwia. Przypływ!<br />
Wezbrane Morze Śródziemne zalało esplanadę, omywając samą<br />
podstawę kolumny. Wydawało się, że Kolumb <strong>nie</strong> wska- zuje<br />
dalekich lądów, lecz pełnym rozdraż<strong>nie</strong>nia gestem powstrzymuje<br />
wodę. Może poziom oceanu już się ustabilizował i miasto wcale<br />
<strong>nie</strong> musi się <strong>nie</strong>pokoić. Może.<br />
- Przynajm<strong>nie</strong>j ostatnio owoce morza mamy bliżej. -Angelica<br />
pojechała w kierunku obiecanej restauracji, od której, jak się<br />
okazało, dzieliły ich całe kilometry. Kiedy już byli na miejscu,<br />
musiała przez piętnaście minut krążyć, żeby znaleźć parking dla<br />
citroena. Marcie burczało w brzuchu. Johnny ostrzegł ją, że<br />
Katalończycy jedzą późno, choć obficie. O wpół do czwartej<br />
obiad, o dziesiątej lub jedenastej wieczorem kolację.<br />
N<br />
ad płytkim, czarnym kociołkiem gęstej zupy z młodej<br />
ośmiornicy, krewetek, małży i langust Johnny i Salvador<br />
omawiali problem wirusa, a Marta plotkowała z Angelicą.<br />
Ani Salvados, ani Angelicą <strong>nie</strong> byli religijni. Po prostu firma<br />
Salvadora, Elektronika, ustawiała i konserwowała projektory<br />
holograficzne w - tu głęboki oddech - Pokutniczej Świątyni<br />
Świętej Rodziny, będącej własnością utrzymującego ją Duchowego<br />
Związku Wyznawców Św. Józefa.<br />
Gaudi był prawdziwym wizjonerem, a jego budynki przypominały<br />
zaczarowane cuda z baśni. Angelicą przypuszczała, że<br />
był też obłąkany. W 1883 roku, w wieku 31 lat, dostał zamówie<strong>nie</strong><br />
na wybudowa<strong>nie</strong> Sagrada Familia. W 1910 roku ten zaprzysięgły<br />
kawaler przeprowadził się na miejsce budowy. Porzuciwszy<br />
wszystkie inne zamówienia, mieszkał jak pustelnik<br />
w swym warsztacie, stając się coraz bardziej religijny i coraz<br />
bardziej pogrążając się w skomplikowaną symbolikę swego<br />
wolno rosnącego budynku. Gdy w 1926 roku Gaudi miał 75 lat,<br />
zginął pod kołami trolejbusu, w drodze na <strong>nie</strong>szpory. Po-<br />
chowany w krypcie pod swym <strong>nie</strong> dokończonym dziełem, Gaudi<br />
zabrał do grobu jego dokładne szczegóły architektonicz- ne. W<br />
<strong>nie</strong>bo strzelało osiem dzwonnic. Jeszcze <strong>nie</strong> istniały środkowe<br />
wieżyce, które wysokością miały zaćmić nawet te już<br />
wybudowane.<br />
Od tego czasu prace postępowały zrywami przy akompania-<br />
mencie zaciekłych sporów o to, jak właściwie powi<strong>nie</strong>n wyglą-<br />
dać ostateczny projekt. Czy ten kościół zosta<strong>nie</strong> kiedykolwiek<br />
dokończony? Powiedzmy na Olimpiadę w Barcelo<strong>nie</strong> w 1992<br />
roku? Nie ma mowy. Na rok 2000? Niezbyt prawdopodobne.<br />
Na sce<strong>nie</strong> pojawia się FaCADes, Inc. i Johnny.<br />
Kiedy Johnny i Marta byli dziećmi, on chciał zostać archi-<br />
tektem, a ona garncarzem. Jej marzenia spełniły się, jego <strong>nie</strong>.<br />
Odciągnęła go elektronika. Albo może wiedział, że <strong>nie</strong> ma pra-<br />
wdziwie oryginalnej wizji, tak jak Gaudi. Johnny zaangażował<br />
się w CAD, komputerowe wspomaga<strong>nie</strong> projektowania, czego<br />
efektem był Wielki Pomysł. Niestety, orientacja Johnny'ego w<br />
sprawach pieniężnych dorównywała jego brakowi wyczucia<br />
politycznego. Jako rezultat prześlizgiwania się nad WZO<br />
(Wielkimi Zmarnowanymi Okazjami) powstała firma, w której<br />
prawie <strong>nie</strong> miał udziałów, specjalizująca się w „opakowywaniu"<br />
domów i biur, w symulacje budynków historycznych. Świątynia<br />
Kinkakuji, domek Annę Hathaway, Notre Damę (dopasowane<br />
wielkością i <strong>nie</strong>co zdeformowane tak, aby zmieściły się na<br />
wybranej działce). Zaczęło się szaleństwo. Klienci mogli<br />
dowol<strong>nie</strong> zmieniać fasady domów, ozdabiając holograficz<strong>nie</strong><br />
funkcjonalne pudełka mieszkalne.<br />
Architekci <strong>nie</strong>nawidziliby Johnny'ego, gdyby miał bardziej<br />
eksponowane stanowisko, powiedzmy prezesa FaCADes, ale on<br />
był zwykłym pracownikiem firmy.<br />
A potem nadeszło prestiżowe zamówie<strong>nie</strong> od Duchowego<br />
Związku Wyznawców Św. Józefa na holograficzne dokończe-<br />
<strong>nie</strong> dzieła Gaudiego. Te potężne wieżyce mają jak najszybciej<br />
wz<strong>nie</strong>ść się nad Barceloną. W FaCADes szaleli z radości. Joh-<br />
nny zabrał się do roboty.<br />
Istniało kilka koncepcji ostatecznej wersji kościoła. Można by<br />
wyświetlić każdą z nich, wszystkie po kolei. W efekcie skoń-<br />
czyłoby się kłótnią. W po<strong>nie</strong>działki projektory wyczarowywa-<br />
łyby wersję Cunchillo. We wtorki wykona<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>co się od <strong>nie</strong>j<br />
różniące. Przecież środkowe wieżyce mogłyby nawet być wyż-<br />
sze niż zakładał w najśmielszych marzeniach Gaudi. Sagrada<br />
Familia zostałaby kościołem-drapaczem chmur! Ale to grozi-<br />
łoby zachwia<strong>nie</strong>m proporcji, upodabniając cały zespół do<br />
ogromnego, fantazyjnego statku kosmicznego, mającego dole-<br />
cieć do najbliższej gwiazdy, autentyczne dzwonnice redukując do<br />
pozycji doczepianych zbiorników paliwa.<br />
Niektórzy liczyli, że pojawie<strong>nie</strong> się pełnego kościoła w for-<br />
mie hologramu przyśpieszy jego wykona<strong>nie</strong> w kamieniu. Tak czy<br />
owak wielkie dzieło zosta<strong>nie</strong> skończone, przynajm<strong>nie</strong>j psy-<br />
chologicz<strong>nie</strong>.<br />
Przez ostatni rok turyści ściągali do Barcelony oglądać rze-<br />
czywistość i przenikające ją marze<strong>nie</strong>. A jednak teraz coś jakby<br />
plątało się wewnątrz holograficznych wieżyc, jakiś wolno po-<br />
ruszający się obraz, <strong>nie</strong> będący częścią żadnego projektu.<br />
Salvador wzruszył ramionami. - Tam z pewnością coś jest.<br />
Myśleliśmy, że to efekt migotania w hologramie. Może piorun<br />
kulisty, przyciągnięty napowietrznym widowiskiem, działal-<br />
nością laserów. Ale gdy wyłączamy hologram, zjawisko znika.<br />
- Musi być błąd w programie sterującym - powiedział Joh-<br />
nny. - Wirus. Czy można polegać na dostawach energii?<br />
- Są w porządku. Hologram trzyma się absolut<strong>nie</strong> pew<strong>nie</strong>.<br />
Wygląda solid<strong>nie</strong> jak skała. Wydaje się, że po schodach można<br />
naprawdę wejść do wieżyc. Ale wchodzi po nich tylko duch.<br />
Tak, będę nazywał to duchem! Choć dla m<strong>nie</strong> to raczej <strong>nie</strong>sfor-<br />
ny kursor na ekra<strong>nie</strong> komputera, ale tu mówi się o duchu.<br />
- Duch architekta? - spytał żartobliwie Johnny. - Wywołany<br />
faktem zakończenia budowy? Uszczęśliwiony? Niezadowo-<br />
lony? Wyznawcy chyba <strong>nie</strong> myślą o za<strong>nie</strong>chaniu prac?
- Nic tak drastycznego. Nawet patrząc z jednej z prawdzi-<br />
wych dzwonnic trudno dostrzec, co tam jest. Widzisz coś katem<br />
oka za jednym z wlotów powietrza. Potem za innym. W głównej<br />
wieżycy, w bocznej wieży. Kształt? Nie, chyba <strong>nie</strong> człowieka. Nie<br />
można go zauważyć z ziemi, więc <strong>nie</strong> ma żad- nych bzdur w<br />
mediach. Ani słówka. Wyznawcy zamknęli chwilowo dla<br />
turystów prawdziwe dzwonnice.<br />
- Mnóstwo rozczarowanych Japończyków! - rzekła Angeli-<br />
ca. - Japończycy uwielbiają Gaudiego.<br />
- Czy to <strong>nie</strong> podejrzane? - zapytał Johnny.<br />
Uśmiechnęła się szeroko. - Że Japończycy uwielbiają Gau-<br />
diego?<br />
- Nie, zamknięcie dzwonnic.<br />
Salvador potrząsnął głową. - Wiesz, że prawdziwe dzwon-<br />
nice są ze sobą połączone małymi mostkami. W hologramach od<br />
dzwonnic także biegną mostki do wieżyc. Nie możemy prze- cież<br />
pozwolić, żeby nasi turyści stąpali w nicość, prawda? Tak więc<br />
dzwonnice są, zamknięte z powodu zakładania barierek<br />
zabezpieczających, a prace mają być wykonane... mańana.<br />
Oczywiście <strong>nie</strong> trzeba wspominać, że Wyznawcy założyli te ba-<br />
rierki już przedtem. Myje po prostu usunęliśmy. Nikt <strong>nie</strong> zau-<br />
ważył. Większość mieszkańców Barcelony wchodzi na dzwon-<br />
nice raz w życiu albo wcale. - Salvador zerknął na zegarek. -<br />
Zabieram cię na spotka<strong>nie</strong> z Wyznawcami o siódmej.<br />
- Czy ty rów<strong>nie</strong>ż chciałabyś wybrać się wieczorem do Sa-<br />
grada Familia, Marto? - wtrąciła Angelica.<br />
Marta przyjrzała się badawczo ostat<strong>nie</strong>mu soczystemu kąs-<br />
kowi pływającemu w ogromnym garnku zarzueli. Czuła się pe-<br />
łna od nadmiaru owoców morza, jak gdyby skonsumowała<br />
większą część populacji Morza Śródziemnego.<br />
- Jestem trochę zmęczona - przyznała. - Muszę najpierw<br />
oswoić się z Barceloną.<br />
- Świet<strong>nie</strong>. - Angelica zapaliła papierosa z filtrem. - Jutro<br />
pokażę ci miasto Gaudiego. Pójdziemy piechotą albo weźmie- my<br />
taksówkę. Wiesz, te korki.<br />
Kiedy wyszli z restauracji, Salvador kupił Marcie czerwoną<br />
różę i kłos pszenicy od ulicznego sprzedawcy. Póź<strong>nie</strong>j, w swym<br />
pokoju w Cristina Grand Hotel, rozgrzana po kąpieli Marta<br />
usłyszała terkot śmigłowca. Widziała przez okno, jak przesu- wa<br />
się nad jej głową, świecąc reflektorem po ulicach. Zdawało się<br />
jej rów<strong>nie</strong>ż, że słyszy gdzieś w dali odgłos wystrzałów.<br />
- Wyznawcy zabrali cię na kolację? - spytała Johnny'ego przy<br />
porannej kawie i bułeczkach w restauracji hotelowej. - O której to<br />
było? -Czułą, że gdzieś jej przepadło pół dnia.<br />
- Hmm... około jedenastej.<br />
- Wcześ<strong>nie</strong> poszłam spać. - Przypomniała sobie. - Słysza-<br />
łam strzały.<br />
- Nie widziałem żadnych zamieszek. Nie martw się, sio-<br />
struniu, już po święcie narodowym. Namiętności opadły. Ten<br />
Wyznawca, Montserrat... <strong>nie</strong>pokoi się, że nasz hologram Sa-<br />
grada Familia jest oszukiwa<strong>nie</strong>m Boga. Skrócona pokuta za<br />
grzechy. - Johnny głośno łyknął trochę czarnej kawy. Zawsze<br />
głośno łykał kawę, zwykle kiedy była już zimna. - Z drugiej<br />
strony, teraz masa kościołów wprowadza plastykowe skrzynki z<br />
elektronicznymi świecami. Wrzuć parę peset do otworu, a zapali<br />
się żarówka. Nawet miga przekonująco i <strong>nie</strong> kopci. Po-<br />
wiedziałbym, że to samo dotyczy Sagrada Familia. Nie sądzę,<br />
żeby nasza zjawa była znakiem Bożego <strong>nie</strong>zadowolenia... Chy-<br />
ba że Bóg <strong>nie</strong> może już wz<strong>nie</strong>ść się na takie wyżyny jak w dniach<br />
Sodomy i Gomory!<br />
- Zdaje się - ciągnął - że doktor Rubio to mistyk. Mówi, że<br />
Gaudi poszukiwał wyższej geometrii leżącej u podłoża wszech-<br />
świata i oznaczającej świętość. Z całą pewnością powiększyliś-<br />
my geometryczną złożoność Sagrada Familia. Może zdarzy się<br />
jakiś cud przyciągnięty architektonicznym równa<strong>nie</strong>m, które<br />
wypisaliśmy światłem w powietrzu? Objawie<strong>nie</strong> dziewicy? Ach.<br />
idzie Angelica.<br />
Dziewczyna Salvadora wpadła do restauracji tryskająca<br />
energią, uśmiechnięta, machając ręką.<br />
F<br />
lagi katalońskie zniknęły z autobusów. Po ulicach walało<br />
się trochę czerwono-żółtych plakatów. Zwykły dzień pracy.<br />
Ruch uliczny przelewał się szerokimi, głębokimi wąwozami.<br />
Taksówką jedącą po Diagonal dotarły do Guell Pavilions.<br />
Finansista Guell był największym mecenasem Gaudiego. Niebiesko-zielona<br />
mozaika wywietrzników na dachach nasunęła<br />
Marcie pomysł dzbanków zdobionych glazurowaną szachownicą.<br />
Gdyby tylko wyszło słońce i odbiło światło od glazury.<br />
Mimo złego światła stała przed smoczą bramą <strong>nie</strong>ruchomn<br />
przez długie minuty. Na bramie rozpostarł się groźny prehisto-<br />
ryczny gad latający, zesztywniały <strong>nie</strong> w kamień, a w metal.<br />
Właściwie to on stanowił bramę: kości skrzydeł, wielkie zwoje<br />
kręgów, ogromne zakrzywione szpony pokryte łuską, rozwar- ta<br />
zębata paszcza, wąski jak sztylet język skręcający się na ze-<br />
wnątrz jak liść yukki...<br />
- No, no - rzekła po chwili.<br />
- Podoba ci się? - spytała Angelica. - Gaudi w młodości<br />
uwielbiał smoki. Trochę to pogańskie, <strong>nie</strong> sądzisz?<br />
- Czy na Sagrada Familia są one rów<strong>nie</strong>ż?<br />
- Tylko jeden. Coś jakby demon w kształcie smoka podaje<br />
anarchiście bombę. W miarę jak Gaudi robił się pobożny, smok...<br />
brakuje mi słowa... pogrążał się. Chodź, pokażę ci. jak się<br />
pogrąża...<br />
Taksówka przywiozła je z powrotem do centrum, wysiadły<br />
przed Casa Battló. Rozwarte kamienne kości szczęk stanowiły
obramowa<strong>nie</strong> dolnych okien wykuszowych. Wzdłuż dachu ro-<br />
złożył się guzowaty kręgosłup smoka; dachówki były jego łus-<br />
kami. Marcie wydawało się, że smok, jak najdalszy od pogrą-<br />
żania, wyłania się z samej substancji domu, siedzi na nim jak na<br />
grzędzie, gotów do lotu nad miastem.<br />
Paręset metrów dalej blok mieszkalny o nazwie La Pedrera<br />
spowijał falujące urwisko oszklonymi jaskiniami wokół całego<br />
rogu ulicy. Wężowe skręty kamienia przywodziły na myśl<br />
ogromnego gada, który chwycił budynek w kondygnacje zwo-<br />
jów swego ciała.<br />
- To arcydzieło - odezwała się Angelica.<br />
- Mieszka<strong>nie</strong> tu musi kosztować majątek. Angelica<br />
uśmiechnęła się figlar<strong>nie</strong>.<br />
- Ach <strong>nie</strong>, te mieszkania <strong>nie</strong> były popularne. Nie ma gdzie<br />
wywiesić pościeli ani prania. Balkony mają <strong>nie</strong>dobry kształt,<br />
widzisz? To zwariowane kute żelazo darło len na strzępy. Więc<br />
czynsze są niskie. Duży bank kupił cały budynek na centrum<br />
kulturalne. Ale <strong>nie</strong> można pozbyć się lokatorów.<br />
- No więc La Pedrera jest popularna, czy <strong>nie</strong>?<br />
Angelica zachichotała. -Ja tylko żałuję z tą pościelą, Marto.<br />
Gdy Amerykanka zachowała obojętną minę, Angelica pow-<br />
tórzyła. - Żal. Żałowałam. Chodź, możemy wejść na dach. Jest<br />
otwarty dla zwiedzających.<br />
W miejscu, gdzie labirynt schodów opasywał dwie przepast-<br />
ne stud<strong>nie</strong> podwórek, dachu strzegły figury potworów. Niezie-<br />
mskie, kamienne roboty, <strong>nie</strong>które o ceramicznych jaszczu- rzych<br />
skórach, inne w rycerskich hełmach: kominy, wywie- trzniki.<br />
Czy stwory chodziły nocą? Czy stąpały uroczyście po podestach,<br />
grając w <strong>nie</strong>samowite, powolne szachy o zmienio- nych zasadach<br />
geometrii?<br />
- Patrz!<br />
Daleko nad innymi dachami Marta po raz pierwszy ujrzała<br />
ciasno zgrupowane, strzeliste dzwonnice Sagrada Familia.<br />
Wydawało się, że te wysokie chropawe wrzeciona, poznaczone<br />
wlotami powietrza na kształt plastra miodu i zakończone kuli-<br />
stymi kamiennymi kwiatami <strong>nie</strong> zostały zbudowane, lecz wy-<br />
rosły na podobieństwo kolumnowycn kaktusów. Właś<strong>nie</strong> teraz<br />
Johnny sprawdzał tam program.<br />
W tej chwili włączył się większy kościół -jak widmo.<br />
Skupisko wyższych wież górowało nad dzwonnicami. Niek-<br />
tóre wąskie, ale dwie miały pokaź<strong>nie</strong>jszy obwód. Marta ochrzciła<br />
dwie główne wieżyce nazwami Duży Chłopak... i Największy<br />
Chłopak. Czy gdyby świeciło słońce, istniałohy <strong>nie</strong>jasne<br />
wraże<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>rzeczywistości? Majacząc na tle szarego <strong>nie</strong>ba,<br />
widmowy kościół wydawał się całkowicie materialny i<br />
rzeczywisty. I całkowicie obcy. Wyobraziła sobie, jak wznosi się<br />
w chmury na językach ognia, dążąc ku <strong>nie</strong>biosom... - Organowe<br />
piszczałki - mruknęła.<br />
- Tak, jest też zaprojektowany jako instrument muzyczny. -<br />
Angelica wyjaśniła, że dzwonnice miały działać jak pudła re-<br />
zonansowe dla dzwonów rurowych. Wloty powietrza obudo-<br />
wane były kamiennymi płytami rezonansowymi. Olbrzymie<br />
organy powinny były stanowić kontrapunkt dla kurantów.<br />
Dźwięki dzwonów i głęboki pomruk organów miały rozchodzić<br />
się po Barcelo<strong>nie</strong>, dzięki czemu całe miasto rozbrzmiewałoby<br />
świętą melodią. Taką przynajm<strong>nie</strong>j nadzieję żywił Gaudi.<br />
Znalazłszy się z powrotem na Passeig de Gracia, Angelica<br />
zaprowadziła Martę do kawiarni, żeby skusić ją na gorącą cze-<br />
koladę i rogaliki.<br />
- Dlaczego zostałaś ceramikiem? - spytała Angelica, zanu 1<br />
rzając ciasto w filiżance. Marta poszła za jej przykładem.<br />
Wkładając rogalik do filiżanki, Marta zagniotła swe silne<br />
dło<strong>nie</strong> w wyrazistym geście. - Nie potrafię oddać tego słowa- mi.<br />
To sprawa fizyczna. Oko wewnętrzne, palce... Znam <strong>nie</strong>-<br />
widomego ceramika, wyznawcę Zen; ma na imię Ray. Ray<br />
odrzuca wzrok, wzrok, którego nigdy <strong>nie</strong> miał. Jego palce do-<br />
stępują. .. oświecenia.<br />
- Czy Ray to twój chłopak?<br />
- Wspólnik...<br />
Jego dotyk m<strong>nie</strong> oświeca, pomyślała Marta. Jego palce znają<br />
m<strong>nie</strong> o wiele lepiej niż oczy, które patrzą na m<strong>nie</strong> i widzą tylko<br />
Johnny'ego w żeńskim wydaniu.<br />
- Pokażę ci dzielnicę gotycką. Możemy wziąć sobie tapas na<br />
lunch. A potem pójdziemy do Parku Guell.<br />
Przy katedrze przeszły obok sklepu z zabawkami. Na wystawie<br />
obok półmetrowego hologramu „podstawowej" Sagrada Familia<br />
widniał <strong>nie</strong>co większy model plastykowy. Portyk poniżej<br />
dzwonnic był pyskiem jakiegoś potwora morskiego o wielu<br />
paszczach. Maleńki zgarbiony demon z malowanego ołowiu stał<br />
w progu dzierżąc maczugę. Cała armia miniaturowych trolli i<br />
zwierzołaków zajmowała szachownicę posadzki nawy<br />
pozbawionej dachu. Podobne figurki stąpały po hologramie.<br />
Modele Sagrada Familia stanowiły miejsce akcji jakiejś gry<br />
fantasy!<br />
- Co to takiego? - wykrztusiła Marta.<br />
- Nazywa się to Gra Dobra i Zła. Nowość w sklepach. Wy-<br />
znawcy są bardzo za<strong>nie</strong>pokojeni. Mówią, że to bluź<strong>nie</strong>rstwo.<br />
Usiłują uzyskać sądowy zakaz sprzedaży. Pozwali do sądu<br />
producenta. Dla m<strong>nie</strong> to śmieszne.<br />
Zewnętrzna fasada była chropowata, z zaciekami, jakby<br />
stopiona czekolada zastygła w zęby, listowie i figurki. Wspina- li<br />
się po nich grający na trąbkach aniołowie i święci. Prawem<br />
kontrastu fasada wewnętrzna była surowo geometryczna: pół- ki,<br />
nisze i balkony, na których siedziały demony podobne do<br />
pterodaktyli. Martę świerzbiły palce, żeby zgarnąć a<strong>nie</strong>lskiego<br />
herolda i pterodemona i by rzucić je do walki przeciw sobie na<br />
planszy nawy, trąbkę przeciw szponom.<br />
- To wszystko jest na odwrót, prawda? Przecież siły spra-<br />
wiedliwości powinny być wewnątrz kościoła, a siły zła powin- ny<br />
je atakować z zewnątrz? Kościół jest pełen demonów!<br />
Angelica przyjrzała się bliżej. - Może właściciel sklepu jest<br />
ateistą? Woli więc ustawić figurki właś<strong>nie</strong> w ten sposób. W ze-<br />
szłym tygodniu widziałam w telewizji producenta. Dowodził, że<br />
gra pokazuje dzieciom odwieczną wojnę między Diabłami i<br />
Aniołami o władzę nad wszechświatem, a więc rozwija ducho-<br />
wość dziecka. Czy coś takiego. Podobno wersja plastykowa jest<br />
lepsza, m<strong>nie</strong>j ograniczająca. No i tańsza.<br />
- Ostatnio chyba poświęca się Sagrada Familia wiele uwa- gi-<br />
- Jasne. Oczywiście. Ale to - Angelica machnęła w kierun- ku<br />
wystawy -jest zdzierstwo.<br />
Marta bawiła się myślą, czy by <strong>nie</strong> kupić Gry Dobra i Zła w<br />
wersji plastykowej. Nie holograficznej, o <strong>nie</strong>.<br />
Dotarły do czegoś, co wyglądało na miejsce pamięci wyko-<br />
nane z betonu, wciśnięte między budynki i osłaniane przez sa-<br />
motne młode drzewo morwowe.<br />
- Widzisz tę tabliczkę na murze? Tłumaczy się to tak: „Nie<br />
leży tu ani jeden zdrajca." Tu właś<strong>nie</strong> złożono ciała katalońs-<br />
kich patriotów, zabitych, gdy Hiszpa<strong>nie</strong> przejęli władzę. W tym<br />
kościele odprawiamy msze. - Nad wąską uliczką górowa- ła<br />
fasada kościoła. - Typowy barok kataloński.<br />
Marta <strong>nie</strong> była pewna, czy Angelica mówi o stylu architektom<br />
nicznym czy o miejscowych zwyczajach.<br />
Po ośmiornicy przyprawionej papryką, frytkach i piwie zła-<br />
pały taksówkę i pojechały pod górę do Parku Guell, z którego<br />
rozciągał się widok na całe miasto. Disneyowskie stróżówki<br />
polukrowane ceramiką prowadziły do mozaikowych schodów.<br />
Zakrzywione boczne ściany były zwieńczone wystającymi krę-<br />
gami albo stanowiły zapasowe żebra dinozaura. Znalazły się<br />
wśród krzewów, opuncji i palm.<br />
- Kolejne arcydzieło, kolejne fiasko. To miało być miaste-<br />
czko-ogród. Udało się sprzedać tylko parę działek, a jedną ku- pił<br />
sam Gaudi. Więc zamiast tego jest tylko ogród... - powie- działa<br />
Angelica.
Weszły pod most. Kamienne płytki przypominające łuski<br />
przechodziły w wielkie poszarpane zęby zwisające nad głową.<br />
Rów<strong>nie</strong> dobrze mogły iść przełykiem jakiegoś skamieniałego<br />
zwierza z ogromną szyją, zwieńczonym setkami kłów.<br />
Gdy znów znalazły się na otwartej przestrzeni, Marta podzi-<br />
wiała zdobione mozaiką ławki, ich giętkie kształty przypomi-<br />
nały jej wijącego się węża. Daleko poniżej wznosił się popra-<br />
wiony, wykończony kościół. Morze Śródziemne w dali wcale<br />
<strong>nie</strong> wyglądało groź<strong>nie</strong>, jak gdyby <strong>nie</strong> ruszyło się ani na centy-<br />
metr z miejsca, gdzie zawsze było.<br />
Piąta.<br />
- Czas na spotka<strong>nie</strong> z wielkością - rzekła Angelica. Miała<br />
na myśli kościół, czy brata Marty?<br />
Z<br />
anim ich taksówka przemknęła prosto jak bobslej<br />
pomiędzy dziesiątkami innych po Carrer de Sardenya,<br />
żeby wysadzić je przed obrotową bramą, większy kościół został<br />
wyłączony. Stadka ostatnich turystów zmierzały do czekających<br />
autokarów. Tyle japońskich twarzy! Ktoś napisał na ścia<strong>nie</strong><br />
czarną farbą hasło: BAJ AD EL VOLUMEN DEL CARI1 -<br />
LON.<br />
- Wyciszyć dźwięk dzwonów - przetłumaczyła Angelica.<br />
Gdyby ziściło się marze<strong>nie</strong> Gaudiego o wielkich organach, cóż<br />
to by był za koncert dla sąsiedztwa!<br />
Marta zapatrzyła się na dzwonnice, Angelica telefonowała<br />
ze stróżówki.<br />
Gdy Johnny i Sal vador spotkali się z obiema kobietami wewnątrz<br />
rozwartej paszczy wieloryba, Johnny miał na sobie dżinsy<br />
i czarny sweter. Musiał przebrać się po śniadaniu. Teraz<br />
brat i siostra wyglądali prawie jak klony.<br />
- Zostało jeszcze trochę światła dziennego - rzekł wesoło. -<br />
W każdym razie reflektory i hologram wszystko doskonale<br />
oświetlają. Wybieram się na polowa<strong>nie</strong>. Idziecie? Przydałoby<br />
mi się paru obserwatorów. Salvador musi zostać na dole do obsługi<br />
projektora.<br />
Obaj mężczyźni mieli miniaturowe radia przypięte do kieszeni.<br />
Johnny, uzbrojony dodatkowo w lornetkę i aparat fotograficzny,<br />
zaproponował siostrze zapasowe radio. Patrzyła<br />
znacząco na jego strój, aż wreszcie załapał, o co chodzi, przynajm<strong>nie</strong>j<br />
do pewnego stopnia.<br />
- Chłodno. Salvador pożyczył mi sweter. Chodź do środka...<br />
Wzięła radio i szła za nim, mijając gipsowe modele i gabloty<br />
z pocztówkami.<br />
W środku było natural<strong>nie</strong> tak samo jak na zewnątrz, po<strong>nie</strong>waż<br />
<strong>nie</strong> istniał dach. Połowę przestrzeni zajmował labirynt poustawianych<br />
na sobie ociosanych kamiennych bloków, rusztowań,<br />
szop, urządzeń do podnoszenia; wszystko wyglądało na<br />
porzucone. Zauważyła ołtarz, podobny do ogromnego namiotu<br />
i jakieś urządzenia holograficzne. Technika. Jej wzrok powędrował<br />
w górę po wewnętrznej stro<strong>nie</strong> skorupy. Jak wierny<br />
był ten plastykowy model: wszystkie te półki, nisze; ale nigdzie<br />
<strong>nie</strong> widać ani jednego pterodemona.<br />
Johnny popatrzył krytycz<strong>nie</strong> w górę, tak jak <strong>nie</strong>gdyś oceniał<br />
kosz w koszykówce. Ciągle zła z powodu podobieństwa ich<br />
strojów, Marta wzdrygnęła się bardziej ze złości niż z <strong>nie</strong>pokoju<br />
i spojrzała ponow<strong>nie</strong> w górę. O tak, Johnny potrafiłby<br />
wspiąć się po tych rowkowanych dzwonnicach jak lalka z ruchomymi<br />
kończynami ubrana w specjalny strój. Dla <strong>nie</strong>go to i<br />
tak tylko pojęcie, schemat. Pew<strong>nie</strong> widział siebie w roli myszy<br />
ścigającej na ekra<strong>nie</strong> komputera jakąś błędną plamkę, którą<br />
trzeba wymazać. Kompetencja, kompetencja.<br />
Dobrze przynajm<strong>nie</strong>j, że <strong>nie</strong> umiał zarabiać pieniędzy.<br />
Szczerze mówiąc, klepali z Rayem biedę, ale jakoś dawali sobie<br />
radę. Niewidomy mężczyzna i powielona kobieta: fotokopia<br />
swego brata, jakby mama i tata <strong>nie</strong> mieli razem tyle genów,<br />
żeby starczyło na dwie oddzielne osoby. Rodzice przez lata<br />
ubierali bliźniaki w oszczędnościowym pędzie jednakowo.<br />
Przez jakiś czas, dawno temu, Marta chodziła trzy kroki za<br />
Johnnym, ale w nogę. On się urodził pierwszy; on był orygina-<br />
łem. Czy mogła coś na to poradzić, że miała taką samą gesty-<br />
kulację i słabość do lodów z kawałkami karmelu jak on? Wszy-<br />
stko przez te geny. Czy śniło im się to samo? Czy myśleli tak<br />
samo? To, co działo się w jej umyśle, należało wyłącz<strong>nie</strong> do<br />
<strong>nie</strong>j. Jednak presja świata zewnętrznego ciążyła jej i zmuszała<br />
do takich samych reakcji. Po tym, jak zaczęli chodzić do róż-<br />
nych szkół, polepszyło się. A Ray cenił ją za to, czego <strong>nie</strong> wi-<br />
dział. Miłość Zen.<br />
Pomyślała, że Johnny to Hiszpania, a ona to Katalonia.<br />
Więc jak w ogóle mógł zrozumieć świątynię Gaudiego? Zna-<br />
lazła się tu na jego koszt, inaczej w ogóle <strong>nie</strong> przyjechałaby do<br />
Barcelony. Dostały się jej okruchy jego okruchów z pańskiego<br />
stołu. Johnny chyba <strong>nie</strong> zdawał sobie sprawy, że spadały mu<br />
tylko okruchy. Oświecić go byłoby okrucieństwem. To tak jak-<br />
by kopnąć w nos rozochoconego szczeniaka.<br />
Strzałka wskazywała drogę do windy. Przy wejściu do<br />
dzwonnicy kolejna tabliczka: groźny czarny pies zrywający się<br />
z łańcucha. Zwierzę było spuszczane między szóstą po połud-<br />
niu a szóstą rano. Wyobraziła sobie, że duch, którego widywa-<br />
no, to wałęsający się w górze czarny pies. Oczywiście <strong>nie</strong> mógł<br />
stąpać w powietrzu.<br />
- Dziś <strong>nie</strong> ma tu żadnych psów - uspokoił ją Johnny. Salva-<br />
dor odszedł do szopy kryjącej projektor. - Idziesz na górę? -<br />
Johnny spytał Angelice.<br />
- Czemu <strong>nie</strong>? Właściwie nigdy...<br />
- Tam <strong>nie</strong> byłam! Tak to jest, jak się mieszka blisko jakie-<br />
goś sławnego obiektu. - Podśmiewając się, Johnny poprowa-<br />
dził obie kobiety po kilku stopniach do małej windy.
M<br />
arta czuła gdzieś w środku uderzenia skrzydeł ciche- go<br />
przerażenia. Bardzo wąskie kamienne schody wiły się<br />
w górę: miejsca starczyło ledwo tyle, żeby minęły się<br />
dwie osoby, z których jedna na wdechu przykleja się do ściany.<br />
Wewnętrzna balustrada wychodziła na przepastny szyb. Oczy<br />
reflektorów patrzyły z samego dna prosto w górę. Po<strong>nie</strong>waż<br />
Marta była wysoka i chuda, łatwo mogła sobie wyobrazić, jak<br />
wychyla się pomiędzy kamiennymi słupkami i spada w szyb.<br />
Pyski w ścia<strong>nie</strong> zewnętrznej: wloty powietrza umieszczone co<br />
jakiś metr jak obwisłe kamienne wargi wystarczająco obszer- ne,<br />
aby się przez <strong>nie</strong> prześliznąć. W gruncie rzeczy te wloty powietrza<br />
były bardzo podobne do zjeżdżalni - pierwszego pół<br />
metra zjeżdżalni - a potem pustka i dopiero daleko w dole zie-<br />
mia. Gdyby tak wetknęła głowę i ramiona do takiego pyska,<br />
gdyby tak odepchnęła się stopami... pofrunęłaby w dół; umar-<br />
łaby.<br />
Uwięziona w sicie, zwężającym się do góry w bardzo wydłużo-<br />
ny stożek. Jak te kamie<strong>nie</strong> mogą trzymać się razem? Dlaczego te<br />
wargi <strong>nie</strong> odpadły od wlotów? Dlaczego schody <strong>nie</strong> zawaliły się<br />
do środka szybu? Wiatr wiał przez ściany, napierał na nią.<br />
Gdy tak wchodzili jedno za drugim w tempie nadanym przez<br />
Johnny'ego, Angelica zaczęła pojękiwać.<br />
Dotarli do mostka na wolnym powietrzu prowadzącego do<br />
przyległej dzwonnicy. Poniżej wszędzie wokół rozpościerała się<br />
Barcelona. Daleko poniżej. Marta zauważyła basen na ja- kimś<br />
dachu. Jeziorko na Płaca de Gaudi wydawało się takie płytkie,<br />
ledwo na kilka centymetrów. Wszędzie indziej bezli-<br />
toś<strong>nie</strong> twarde płaszczyzny... Spojrzała z mostka ku szczytom<br />
wież, na kuliste obce kwiaty, na wielopłaszczyznowe, nachylo-<br />
ne, popękane dachówki. Nawet w gasnącym szarym świetle<br />
przemawiał do <strong>nie</strong>j ich blask. Jeśli ta budowla jest drzewem, to<br />
jego kwiatami i owocami, jego celem i szczytem jest ceramika.<br />
Zstępujące mozaikowe litery układały się w słowa Hosanna i<br />
Excelsis. Kamienne bryłki wystawały z dachu jakby miały dać<br />
oparcie dla stóp jakimś samobójczym robotnikom wysokościo-<br />
wym.<br />
Angelica przylgnęła do balustrady mostka. - Zawrót głowy -<br />
wyjęczała na wpół żartobliwie, na wpół z rozpaczą. - Nogi<br />
odmawiają mi posłuszeństwa. Nie czułam się tak od lat.<br />
- Może lepiej zejdziesz? - zaproponował Johnny.<br />
- Tak! Tak! - Angelica wbiegła do dzwonnicy.<br />
Johnny odczepił swoje radio. - Salvador, włącz reflektory!<br />
Błękitne światło wypełniło dzwonniae, jak gdyby rozlała się w<br />
nich tropikalna laguna. Usłyszeli odległy okrzyk zaskocze- nia<br />
nagle oświetlonej Angelici. Po przejściu przez mostek Mar- ta i<br />
Johnny skierowali się w górę przez błękitne światło, wciąż wyżej<br />
i wyżej wewnątrz drugiej dzwonnicy. Zeszli kilka okrą- żeń, aż<br />
przechwycił ich kolejny mostek; chyba prowadzi z po- wrotem<br />
do poprzed<strong>nie</strong>j dzwonnicy? A może to już następna? Marta<br />
pogubiła się. Nie miała pojęcia, jak dojść do windy. Jak może tu<br />
być tyle schodów, mostków i to tak podobnych do sie- bie? Czy<br />
Johnny prowadził ją w górę, czy w dół, jemu też ten labirynt <strong>nie</strong><br />
był zbyt dobrze znany? Nucił coś pod nosem, za- trzymywał się,<br />
wyglądał przez wloty powietrza.<br />
- Tu będzie dobrze. - Powiedział do radia: - Dobra, Salva-<br />
dor, włącz trzeci hologram. - Zwrócił się do Marty: - Trójka jest<br />
najbardziej rozgałęziona. Może popatrz przez ten wlot. Ja skoczę<br />
do następnej dzwonnicy.<br />
- Zostawiasz m<strong>nie</strong> tutaj?<br />
- Dwa punkty widzenia! - Pokazał jej, jak posługiwać się<br />
radiem.<br />
Na zewnątrz i powyżej pojawił się, migocząc, większy koś-<br />
ciół; wieżami godził w chmury i zredukował ich dzwonnicę do<br />
rozmiarów podnóżka. Nowa, promie<strong>nie</strong>jąca budowla wyglądała<br />
tak real<strong>nie</strong>: olbrzymie żyłkowane wieże z na wpół zakryty- mi<br />
wlotami połączone łukami mostków z oryginalną bryłą. Marta<br />
zawołała do brata, który nje zdążył jeszcze <strong>odejść</strong>. - Spójrz,<br />
Johnny, spójrz tam!<br />
Coś złocistego poruszyło się za jedną z framug widmowej<br />
wieżycy. Johnny szybko zrobił zdjęcie, gdy cel znów częściowo<br />
się ukazał. Częściowo. Marta <strong>nie</strong> potrafiła zidentyfikować zło-<br />
cistego ducha. Cóż to jest? A może niczego jednak <strong>nie</strong> ma?<br />
Przecież musiałby stąpać po <strong>nie</strong>rzeczywistych, holograficz- nych<br />
stopniach.<br />
Johnny rzucił się naprzód, zbiegając ze schodów. Nie, <strong>nie</strong><br />
naprzód, ale dookoła, dookoła. Zanim Marta dotarła do roz-<br />
widlenia, straciła go z oczu. Fala błękitnej światłości wylewa-<br />
jącej się z szybu <strong>nie</strong> pozwoliła jej dostrzec, czy jest na schodach<br />
położonych niżej. Krzyknęła: - Którędy, Johnny?<br />
Jego odpowiedź nadbiegła od płyt rezonansowych sąsied<strong>nie</strong>j<br />
dzwonnicy.<br />
- Tędy! Szybko! - Musiał przejść po mostku, więc poszła w<br />
jego ślady. Potem zszedł czy wszedł?<br />
- Johnny? - nadała przez radio. - W górę czy w dół?<br />
- Idę w górę. Zaczęła się wspinać.<br />
Z<br />
awahała się przy portalu wiodącym do następnego mostka.<br />
Jasność większego kościoła oślepiała. Szarpało nią nocne<br />
powietrze. Iluminacja dzwonnicy zmieniła wloty w okna o<br />
turkusowych witrażach.
Krzyknęła. W przejściu za garbem mostka - smok. Pokryty<br />
złocistymi łuskami, ze złoconymi skrzydłami pterodaktyla, ze<br />
szponami jak zakrzywione zęby rdzewiejących wideł porzuco-<br />
nych na polu, z długim ogonem jak u grzechotnika... Lśniły<br />
bursztynowe oczy. Skrzydła szeleściły i pobrzękiwały. Roz-<br />
warta paszcza pełna zębów. Wysunęła się z <strong>nie</strong>j klinga języka<br />
smakując powietrze i Martę. Smok wskoczył na mostek. Był<br />
m<strong>nie</strong>j więcej wielkości Angeliki.<br />
Marta rzuciła się z powrotem do dzwonnicy. Uciekała w górę,<br />
naokoło, znowu w górę. Jak daleko? Zatrzymała się bez tchu,<br />
zmusiła się do nasłuchiwania.<br />
Zgrzyt, pisk, klekot, łupnięcie. Głośny syk, jak gdyby gdzieś<br />
poniżej uchodziła para. Zjawa była z nią w rzeczywistym<br />
budynku! Czarny pies spuszczony z łańcucha! Ale to <strong>nie</strong> żaden<br />
pies. To smok, smok Gaudiego. Pradawny wizerunek osadzony<br />
na bramie pawilonu, siedzący na dachu Casa Battló, pogrążony<br />
w parku. Zebrał się w sobie, wyłonił się.<br />
- Johnny - szepnęła do radia.<br />
- Ledwo cię słyszę, siostruniu! Zgubiłem to cholerstwo. -<br />
Jego elektroniczne słowa odbijały się głośnym echem w ciasnej<br />
wieżyczce. Poniżej syk.<br />
- Na litość boską, mów ciszej. Jest w dzwonnicy razem ze<br />
mną.<br />
- Niemożliwe, siostruniu. Żyje w świecie hologramów.<br />
- Mówię ci, że jest tutaj.<br />
- Gdzie jest to tutaj?<br />
- Nie wiem. - Szelest, syk. Musi uciekać: w górę, przez mo-<br />
stek, w dół, naokoło, w górę.<br />
- Hej, siostruniu, odezwij się! - zaryczało radio, dokład<strong>nie</strong><br />
określając jej położe<strong>nie</strong>. Z wściekłością cisnęła to paskudztwo<br />
przez balustradę. Głos Johnny'ego spadał w głąb szybu. Może<br />
smok pójdzie za nim. Gdyby ona i Johnny byli razem, mogliby<br />
zmylić smoka rozdzielając się. Smok mógłby uwierzyć, że są<br />
jedną osobą i <strong>nie</strong> wiedziałby, jak gonić kogoś, kto dowol<strong>nie</strong> po-<br />
jawia się i znika. Robiła z Johnnym takie sztuczki ilekroć w są-<br />
siedztwie sprowadzał się jakiś nowy dzieciak; w końcu robiło jej<br />
się <strong>nie</strong>dobrze od tej zabawy. Ale <strong>nie</strong> było tu Johnny'ego, żeby ją<br />
powtórzyć. Nocna bryza szarpała jej ubra<strong>nie</strong>m, wyciągając ku<br />
<strong>nie</strong>j palce przez kamień.<br />
Usłyszała syk. Uciekła.<br />
D J<br />
sza odległość. To <strong>nie</strong> żadna dzwonnica. Po przebyciu ćwierci<br />
okrążenia, przyklejając się do kolejnego wlotu spojrzała z<br />
otwartymi ustami - na bliźniacze wieże. Znajdowała się wysoko<br />
w Największym Chłopaku, w najwyższej holograficznej<br />
wieżycy...<br />
- Nie - szepnęła. - Nie... - Przez chwilę wydawało się, że<br />
kamień pod jej ręką słab<strong>nie</strong>, że stopień mięk<strong>nie</strong> pod jej teni-<br />
sówkami. Z uczuciem mdłości wyobraziła sobie, jak zapada się w<br />
kamień, który nagle zmienił się w wodę, w powietrze i spada z<br />
ogromnej wysokości.<br />
- Nie! - krzyknęła. To już inne zaprzecze<strong>nie</strong>, odmowa zgody<br />
na zdradę widmowego kamienia. Teraz kościół Gaudiego istniał<br />
w całości. Co ten Wyznawca powiedział Johnny'emu? O wyższej<br />
geometrii leżącej u podłoża wszechświata, która jest kwintesencją<br />
rzeczywistości? Wszędzie wokół <strong>nie</strong>j rozpościerało się<br />
mistrzowskie równa<strong>nie</strong> Gaudiego: spiral, łuków sznurowych,<br />
paraboli obrotowych, wewnętrznych przeciwwag, osi symetrii,<br />
połączeń. Nie miało znaczenia, czy zapisano je w kamieniu czy w<br />
świetle, czy w obu tych substancjach naraz. Większość drogi<br />
przez równa<strong>nie</strong> przeszła bezwied<strong>nie</strong>, ścigana przez smoka.<br />
Dopóki <strong>nie</strong> zaprzeczy teraz swej pozycji, równa- <strong>nie</strong> ją<br />
podtrzyma, wytrzyma pod nią. Nie śmiała go zaprzeczyć, bo to<br />
oznaczało upadek.<br />
Czy Johnny może ją teraz dostrzec przez lornetkę, jak prze-<br />
mierza holograficzny kościół? Czy może dostrzec potwora, który<br />
na nią poluje? Złocista moc ze szponami i zębami, smok z serca<br />
rzeczywistości. Smok... śmierci?<br />
Syk! Ssssss. Potykając się ruszyła w górę. Ściany zwężały się.<br />
Nie ma już mostków, <strong>nie</strong> ma już alternatyw. Ostatni za- kręt.<br />
Stop<strong>nie</strong> skończyły się kratą. Za nią tylko szczyt szybu wieży,<br />
szczyt pustki, ostateczny stożek dachu. Tak czy owak krata była<br />
zamknięta. Oparła się o nią plecami. Iss. Ssssss.<br />
- Hosanna! -krzyknęławyzywająco. -Excelsis!-Zupeł<strong>nie</strong> jak<br />
jakiś fundamentalistyczny fanatyk; poczuła wstyd. Czy hasła<br />
mogą uratować ją przed smokiem? Właś<strong>nie</strong> wyłonił się zza<br />
ostat<strong>nie</strong>go zakrętu na tych okrutnych zakrzywionych szponach,<br />
pomagając sobie skrzydłami uderzającymi miękko w ścianę i<br />
wewnętrzną balustradę, z szukającą jej klingą języka, ssss. Jak<br />
mu płoną oczy! Podziwiała go wbrew sobie.<br />
Smok rzucił się na Martę.<br />
yszała, jak po wspinaczce wysoko w górach, gdzie <strong>nie</strong><br />
można wciągnąć do płuc wystarczającej ilości powietrza. akimś dziwnym sposobem żyła; jakimś dziwnym sposo-<br />
Dzwoniło jej w uszach. Nogi miała jak z bolącej galarety. Johnny bem to ona była smokiem. Wypełniała ją szalona radość.<br />
<strong>nie</strong> potrafiłby utrzymać takiego tempa. Jego czasy koszykówki, Pomyślała o promie<strong>nie</strong>jących aniołach i mnogości ich lśniągdy<br />
tańczył po boisku, dawno przeminęły. Za dużo czasu spędza cych skrzydeł. Pomyślała o wykrzywionych diabłach ze<br />
przed monitorem komputera. Ale ona utrzymała kondycję. Nie skrzydłami <strong>nie</strong>toperzy. Smok to ani demon, ani anioł. To isto- ta,<br />
tylko rąk - ugniata<strong>nie</strong>m gliny, ale i długich nóg -joggingiem w która powstała z ziemi, a <strong>nie</strong> zeszła z <strong>nie</strong>ba. Nawet diabły<br />
czerwonym dresie po drogach obsadzonych se-kwojami, między przybyły kiedyś z <strong>nie</strong>ba, z <strong>nie</strong>materialnego geometrycznego<br />
ociekającymi mgłą stromymi wzgórzami. Tak stromymi, że domy królestwa, domeny teologii, cybernetyki mózgowej. A smok<br />
wsparte na palach wystawały spomiędzy koron sekwoi, jakby powstawał ze skały, ziemi, rudy i gliny. Jego kręgi stanowiły<br />
p<strong>nie</strong> drzew stanowiły ich przypory.<br />
kręgosłup wzgórz, jego żebra ograniczały doliny, jego pysk to<br />
To jednak <strong>nie</strong> przygotowało jej mięśni na ucieczkę przez Sa- każda jaskinia. Smok powstał z tej samej gliny, z której pochograda<br />
Familia, ucieczkę przed sykiem, klekotem szponów, dziła rasa ludzka, jeśli na archeozoicznej gli<strong>nie</strong> rzeczywiście<br />
szelestem skrzydeł. Opierając się o wlot powietrza, żeby wes- odcisnęła się pierwsza prymitywna matryca reprodukcji, jak<br />
sać trochę tlenu, spojrzała na zewnątrz i pomyślała, że zwario- twierdzą <strong>nie</strong>którzy naukowcy. Z tej samej gliny, z jakiej robi się<br />
wała.<br />
garnki.<br />
Patrzyła w dół na ceramiczne kwiaty w formie krzyża na Wiedziała, że w pewnym sensie smok wcale jej <strong>nie</strong> gonił.<br />
szczytach dzwonnic. W dół na kwiaty, w dół. A te dzwonnice to Przeciw<strong>nie</strong>, to ona go wabiła. Uciekając przed smokiem, wynajwyższe<br />
szczyty rzeczywistej Sagrada Familia, właściwe- go muszając na nim przemierze<strong>nie</strong> w pościgu za nią geometrii kokościoła!<br />
ścioła, zmusiła go do przebycia całej drogi, do zago<strong>nie</strong>nia jej z<br />
Klatka schodowa, na której się teraz znalazła, <strong>nie</strong> była tak sykiem w górę. Smok istniał po to, aby w panice przed nim zakręta,<br />
ściana zakrzywiała się łagod<strong>nie</strong>j, framugi dzieliła więk- pomniała, że tych wież <strong>nie</strong> ma. Aby zmieniła myśl w materię.
S<br />
zła, szła, w dół, naokoło, w górę i w dół, dając się prowadzić<br />
swym obolałym nogom. Była tak wysoko, jak tylko<br />
się dało; wyżej <strong>nie</strong> było już nic. Teraz wracała. Schodziła.<br />
Znowu znajdowała się w dzwonnicy, dzwonnicy zbudowanej z<br />
kamienia. Materialnego, choć podziurawionego na kształt plastra<br />
miodu.<br />
W tej chwili wyłączono większy kościół; hologram zniknął.<br />
Spojrzała przez wlot powietrza na otchłań oświetloną błękit- nym<br />
wyciekiem z dzwonnic. Nacisnęła guzik wiywający win- dę.<br />
Zjechała. Na dole czekał Johnny i Angelica.<br />
- Dokąd poszłaś siostruniu? Szukałem cię wszędzie, jak tyl-<br />
ko straciłem z oczu to straszydło.<br />
- Tam, dokąd poszłam, <strong>nie</strong> mógłbyś szukać.<br />
- Przysięgam, że sprawdziłem wszystkie dzwonnice. Dla-<br />
czego <strong>nie</strong> używałaś radia?<br />
- Upuściłam je.<br />
- Cholera. Mogłaś krzyczeć.<br />
- Niegrzecz<strong>nie</strong> jest krzyczeć w kościele - odparła Marta.<br />
- Aha. Bawiłaś się w chowanego, jak w dzieciństwie. Nie, to<br />
<strong>nie</strong> była ta zabawa, w jaką bawili się przed laty. Źle<br />
pamiętał. Po co szukać kogoś, kto jest tak podobny do szukają-<br />
cego? Oboje bawili się oszukiwa<strong>nie</strong>m naiwnych. A właściwie po<br />
co chować się przed samym sobą? To było coś zupeł<strong>nie</strong> inne- go.<br />
W końcu została znaleziona przez dziką energię, która na nią<br />
czekała, czekała na kogoś, kogokolwiek odpowied<strong>nie</strong>go, żeby<br />
wyładować się jak błyskawica na piorunochro<strong>nie</strong>, błyska- wica z<br />
abstrakcyjnego <strong>nie</strong>ba, w którym została wyczarowana,<br />
wyładować się z powrotem w pozlepianą, żyzną, namacalną<br />
ziemię, w swój żywioł. Ale najpierw wybrany nosiciel musiał się<br />
wz<strong>nie</strong>ść jak najwyżej. Nauczyć się stąpać w powietrzu. Te- raz,<br />
stojąc mocno na ziemi, widziała smoka w nowym świetle.<br />
- Czego spodziewasz się po zdjęciach? - spytała Angelica.<br />
- Wywołamy je pronto jutro. W razie potrzeby powiększy-<br />
my komputerowo. Ja <strong>nie</strong> wiem, co tam było.<br />
- Ale było?<br />
- Jeśli to <strong>nie</strong> wirus w programie, to najwyżej elektromagne-<br />
tyczna halucynacja.<br />
- Co takiego?<br />
- Zdaje się, że ist<strong>nie</strong>je pole elektromagnetyczne związane z<br />
hologramem. Może w specjalnych warunkach atmosferycz- nych.<br />
Cała ta pokrywa chmur, kapryśna pogoda... no wiesz, jeśli<br />
przepuści się komuś przez głowę mały prąd, zaczyna mieć<br />
przywidzenia.<br />
- Naprawdę?<br />
Ależ Johnny miał zadowoloną minę. - Część mózgu zwana<br />
hipokampem jest elektrycz<strong>nie</strong> bardzo <strong>nie</strong>stabilna. Hipokamp to<br />
ważne ogniwo systemu emocjonalnego i pamięciowego. Wy-<br />
starczy połechtać tę część elektrycznością i można zobaczyć<br />
wszelkiego rodzaju ukryte obrazy, zazwyczaj tłumione w pod-<br />
świadomości.<br />
Potwory, archetypy... duchy. Wydawałyby się tak rzeczy-<br />
wiste jak twoja dłoń. Nie mieliśmy takich problemów z innymi<br />
fasadami. Żadnego ducha Szekspira nawiedzającego domek<br />
Annę Hathaway. Ale Sagrada Familia jest duża. Więcej tu mocy.<br />
Przeprowadzimy jutro z Salvadorem kilka testów, sprawdzimy<br />
pole elektromagnetyczne. Jeśli to jest wyjaś<strong>nie</strong><strong>nie</strong>, wcale m<strong>nie</strong><br />
<strong>nie</strong> dziwi, że nic <strong>nie</strong> widziałem wyraź<strong>nie</strong>. Nie znam się na<br />
konwulsjach podświadomości.<br />
Angelica przechyliła głowę. - Więc jeśli aparat uchwycił ja-<br />
kiś obraz, macie do czy<strong>nie</strong>nia z wirusem. Jeśli <strong>nie</strong>.. - popukała<br />
się w głowę.<br />
Marta słuchała z <strong>nie</strong>smakiem. - Czy wymyśliłeś tę hipotezę o<br />
elektryczności mózgu, zanim tu przylecieliśmy?<br />
Johnny uśmiechnął się szeroko. - Jako możliwość. FaCA- Des<br />
musi wiedzieć. Nie możemy pozwolić, żeby u naszych klientów<br />
straszyło.<br />
Ale elektroniczny duch <strong>nie</strong> mógłby sprawić, aby istota ludz-<br />
ka chodziła po <strong>nie</strong>bie. Nie, Johnny, niczego <strong>nie</strong> widziałeś wy-<br />
raź<strong>nie</strong>, pomyślała. A już na pewno <strong>nie</strong> widziałeś m<strong>nie</strong> w żadnej z<br />
dzwonnic - bo m<strong>nie</strong> tam po prostu <strong>nie</strong> było.<br />
W ich kierunku śpieszył przez zaśmieconą nawę Salvador,<br />
udając, że podnosi do ust kufel piwa...<br />
W<br />
tydzień póź<strong>nie</strong>j na pokładzie samolotu Pan Am lecącego<br />
do domu Johnny powiedział:<br />
- Obawiam się, że <strong>nie</strong> były to wspaniałe wakacje, siostruniu,<br />
skoro większość czasu przesiedziałaś osowiała w Cristina Gran.<br />
Nawet kiedy wyszło słońce.<br />
Nazajutrz po wspinaczce wewnątrz dzwonnic pogoda poprawiła<br />
się. Przyszła wiosna - <strong>nie</strong>, pełne lato. Barcelona zaczęła<br />
się piec i prażyć. Rynsztoki wydzielały odór.<br />
- Nie byłam osowiała. Skupiałam się.<br />
- Tak? Pierwszy raz słyszę o skupianiu się. Biedna Angelica<br />
myślała, że się g<strong>nie</strong>wasz; uznała, że jej <strong>nie</strong> lubisz. Powiedziałem,<br />
że złapałaś jakiegoś robaka, pew<strong>nie</strong> z owoców morza.<br />
- Widziałam wszystko, co miałam zobaczyć.<br />
Zdjęcia były do wyrzucenia. Rów<strong>nie</strong> dobrze można było je<br />
zrobić wprost pod słońce. Nawet komputer <strong>nie</strong> mógł się zorientować,<br />
co na nich jest. Jeśli zaś chodzi o pola elektromagnetyczne,<br />
to może zniosła je aż do następnej pory roku nagła zmia- na<br />
pogody? Johnny i Salvador <strong>nie</strong> wykryli żadnych <strong>nie</strong>prawidłowości.<br />
Johnny wchodził na dzwonnice przez pięć dalszych<br />
wieczorów - na próżno. Wydawało się, że problem zniknął.<br />
- Nie byłaś nawet w muzeum Picassa.<br />
- Trochę chodziłam.<br />
- Akurat. Przeraziłaś się tej strzelaninki? Czy pobyt w obcym<br />
mieście to taki wstrząs?<br />
- Widziałam go, Johnny, uwierz mi. Widziałam.<br />
Nosiła w sobie smoka. Kiedy wróci do zamglonych sekwoi,<br />
pokaże swemu <strong>nie</strong>widomemu kochankowi.<br />
Przełożyła Ag<strong>nie</strong>szka Sylwanowicz
Światosław Łoginów<br />
Dom<br />
przy<br />
drodze<br />
(Dom u dorogi)<br />
Dom stał <strong>nie</strong> opodal wielkiej drogi. Tylko z bliska można<br />
było dojrzeć głębokie <strong>nie</strong>gdyś koleiny zarośnięte obec<strong>nie</strong><br />
łopuchami i ostami. Jęczące nocami drzewa bały się<br />
wychodzić na twardą nawierzchnię drogi i tylko wiła się po<br />
<strong>nie</strong>j kapryś<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>uczęszczana przez nikogo ścieżka. Dom<br />
patrzył w przestrzeń bielmem zamkniętych na głucho<br />
okiennic; szczelny, na chłopa wysoki płot otaczał go prze-<br />
słaniając świat zewnętrzny. Ciężka brama była stale za-<br />
mknięta na kłódkę.<br />
Rankiem drzwi domu zawsze się otwierały i na progu<br />
pojawiał się gospodarz z kosą na ramieniu. Uderzał nią z<br />
brzękiem o blaszany szyld kołyszący się nad gankiem i<br />
schodził po stopniach. Na szyldzie był namalowany kocioł<br />
z umieszczoną nad nim głową koguta. Dom był zajazdem.<br />
Gospodarz obchodził podwórze mrucząc pod nosem. Kosił<br />
wysoką trawę, klnąc przerzucałprzez ogrodze<strong>nie</strong> pędy dusie-<br />
Inika, które wpełzły tu nocą. Niekiedy, wyciągając szyję,<br />
spoglądał ponad płotem i krzyczał w milczący las: „No, no...<br />
<strong>nie</strong> podskakuj!... Już ja cię...!", a wtedy siedzące dotąd<br />
spokoj<strong>nie</strong> psy zaczynały wyć i szarpać się na uwięzi.<br />
Ten ranek był nadzwyczaj pogodny. Nocą nikt <strong>nie</strong> pła-
kał w gęstwi<strong>nie</strong>, rosa osiadła nad podziw czysta i nawet <strong>nie</strong><br />
wypełzły naganek uwiędłe grzyby, na których gospodarzo-<br />
wi co ranka ślizgały się nogi. Okaszał kolcokrzewy, od<br />
czasu do czasu przesuwał osełkę po wyraź<strong>nie</strong> zeszlifowa-<br />
nym ostrzu i jakby uśmiechał się z zadowole<strong>nie</strong>m. Wtem<br />
rozległo się silne stuka<strong>nie</strong> do wrót. Gospodarz naty-<br />
chmiast napiął mięś<strong>nie</strong>, chwycił kosę i miękkimi krokami<br />
podkradł się do bramy. Z tamtej strony jej dębowych skrzy-<br />
deł ktoś stał, słychać było zmęczony oddech. Potem stuka-<br />
<strong>nie</strong> się powtórzyło.<br />
- Kto tam? - ciężkim szeptem zapytał gospodarz.<br />
- Proszę otworzyć! - dobiegło z zewnątrz.<br />
- Ktoś ty? Skąd?<br />
- Z miasta! Zabłądziłem. Idę całą noc i <strong>nie</strong> spotkałem<br />
żywej duszy!<br />
- Zaraz - mruknął gospodarz, kładąc rękę na kłódce. -<br />
Tylko <strong>nie</strong> wchodź od razu, bo cię...<br />
Brama uchyliła się z długim skrzypnięciem <strong>nie</strong>oliwio-<br />
nych zawiasów. Gospodarz czekał, trzymając kosę przed<br />
sobą i celując jej ostrzem w przestrzeń za wrotami. Na ze-<br />
wnątrz stał człowiek.<br />
- Odwróć się! - rozkazał gospodarz.<br />
- Coś ty? - Podróżnego wyraź<strong>nie</strong> przestraszyło takie<br />
powita<strong>nie</strong>. - Może lepiej sobie pójdę...<br />
- Nie wygłupiaj się! - warknął gospodarz. -Powiedzia-<br />
łem odwróć się, to rób, co każę. Może masz ogon, to ci go<br />
raz dwa skoszę.<br />
Podróżny odwrócił się, zerkając z lękiem przez ramię.<br />
Gospodarz zrobił krok do tyłu.<br />
- Wchodź-pozwolił.<br />
Gość <strong>nie</strong> odważył się sprzeciwić i wszedł na podwórze.<br />
Gospodarz całym ciałem naparł na skrzydło piszczącej<br />
bramy, zatrzasnął ją i podparł kawałkiem bierwiona.<br />
- Skąd się tu wziąłeś? - zapytał.<br />
- Z miasta! - cierpiętniczym tonem zawołał przybysz. -<br />
Wyszedłem na przechadzkę i zabłądziłem. Nie wiem, do-<br />
kąd iść... i las jest tu jakiś dziwny...<br />
- Jakim cudem nic cię <strong>nie</strong> zeżarło? - zdziwił się gospo-<br />
darz. - Znaczy się, takie twoje szczęście. A co, miasto je-<br />
szcze stoi? - zapytał nagle.<br />
- Stoi. Dlaczego miałoby <strong>nie</strong> stać? - gość niczego <strong>nie</strong><br />
mógł zrozumieć.<br />
- A paskudy?... - zaczął gospodarz, ale w tej samej<br />
chwili przerwano mu.<br />
- Hej, cześć! - rozległ się młody, dźwięczny głos. -<br />
Otwieraj, skoro już tu jestem!<br />
Nad płotem pojawiła się ludzka postać. Miała wesołą<br />
twarz pod strzechą splątanych włosów, nagi tors gęsto po-<br />
rośnięty kędzierzawą sierścią, pokryte węzłami mięśni sil-<br />
ne, owłosione ręce. Gospodarz odwrócił się i ciął <strong>nie</strong> pat-<br />
rząc. Ostrze kosy świsnęło tuż przed twarzą <strong>nie</strong>znajome-<br />
go, który łedwo zdołał się uchylić. Roześmiał się szyderczo<br />
i zniknął. Dał się słyszeć cichnący tętent końskich kopyt.<br />
- Czemuś go tak? - zapytał ze strachem podróżny. -<br />
Przecież to żywy człowiek...<br />
- Człowiek, a jakże! - rzucił gospodarz. - To paskud.<br />
Połowa chłopa i połowa konia. Rozumiesz?<br />
Przybysz stanął na palcach, spojrzał ponad płotem i<br />
krzyknął cicho.<br />
ŚWIATOSŁAW ŁOGINÓW<br />
Leningradzki fantasta młodszego pokolenia (to znaczy w wieku oko-<br />
ło trzydziestu pięciu lat). W polowie łat osiemdziesiątych zbuntował<br />
ale przeciwko obowiązującej w ZSRR wizji fantastyki -naukowo), te-<br />
chnicznej, kosmiczne) i bohaterskiej - i zaczął pisać oficjal<strong>nie</strong> wów-<br />
czas <strong>nie</strong>uznawaną fantasy i horror. Skromny, ale konsekwentny I<br />
uparty, wciąż należy do czołówki radzieckich fantastow, choć grono<br />
piszących <strong>nie</strong>naukowa fantastykę znacz<strong>nie</strong> się zwiększyło.<br />
(SK)<br />
Przybysz stanął na palcach, spojrzał ponad płotem i<br />
krzyknął cicho.<br />
- Otóż to-stwierdził gospodarz. Otworzył drzwi domu i<br />
odwróciwszy się w stronę o<strong>nie</strong>miałego gościa, ciągnął da-<br />
lej: - Idź i odsapnij na razie, żarcie znajdziesz na stole. Ja<br />
mam robotę. Kosze<strong>nie</strong> i piele<strong>nie</strong>. Jeden dzień opuszczę, to<br />
potem kapusty od rzepy <strong>nie</strong> odróżnię.<br />
Przez pół dnia przybysz siedział w domu zupeł<strong>nie</strong> sam, a<br />
kiedy ciężkie słońce zaczęło chylić się ku wierzchołkom<br />
drzew, w domu pojawił się gospodarz. Postawił w kącie<br />
kosę, opłukał w cebrzyku czarne od ziemi ręce, usiadł i do-<br />
piero wtedy powiedział:<br />
- Opowiadaj.<br />
- Cóż tu opowiadać?<br />
- Co w mieście, jak tam łudzie żyją i co mówią, skąd się<br />
wzięło to <strong>nie</strong>szczęście i czy kiedyś się skończy?<br />
- Miasto jak to miasto, żyje pomaleńku. Ale pierwsze<br />
słyszę, że paskudy podchodzę tak blisko! To raczej ciebie<br />
należałoby zapytać, skąd się tu wziąłeś, razem z tym lasem<br />
i tym twoim zajazdem?<br />
- Jak to - skęd? Przecież stoję przy drodze na Wycież,<br />
podróżowały tędy tysiące ludzi! -gospodarz umilkł, a potem<br />
dodał żałoś<strong>nie</strong>: - Podróżowali, ale przestali. Droga zarosła.<br />
Czyżby już nikt <strong>nie</strong> miał nic do załatwienia w Wycieżu?<br />
- Dlaczego? Przecież jest droga do Wycieża - zdziwił się<br />
gość. -Ale pierwsze słyszę, żeby takie rzeczy się tam działy...<br />
- A czy ty przypadkiem, chłopie, <strong>nie</strong> kłamiesz? - gospo-<br />
darz pochylił się do przodu.<br />
- Niby poco? - za<strong>nie</strong>pokoił się przybysz. - Lepiej mi po-<br />
wiedz, jak się mam dostać do domu. Przecież już najwyższa<br />
pora.<br />
- Dokąd teraz pójdziesz? Zeżrę cię w lesie. Trzeba wy-<br />
chodzić z rana, dopóki mgła leży. Wtedy może i dojdziesz. O<br />
świcie sę łagod<strong>nie</strong>jsze, chociaż i tak wredne. W tym lesie<br />
wszystko jest <strong>nie</strong>ludzkie - trawa, drzewa i zwierzyna. Nawet<br />
i tu lezę, próbują. Miałem owce - pilnowałem ich, dbałem,<br />
aż wreszcie widzę - to wcale <strong>nie</strong> owce. Spojrze<strong>nie</strong> maję złe,<br />
nocami zaś rozmawiaję między sobę jak my, tylko nic <strong>nie</strong><br />
można zrozumieć. Zarżnęłemje i zakopałem w jamie. Psy<br />
trzymam, owszem, <strong>nie</strong> sposób się bez nich obejść. Mędre, aż<br />
strach bierze, ale wytrzymuję jakoś. Czasem wypuszczam je<br />
do lasu, to przynoszę mi mięso, takie wielkie kawały. Ale na-<br />
wet <strong>nie</strong> próbuję zgadnąć, jakie to mięso.<br />
Gospodarz przestał mówić i wstał. Z podwórza dobiegało<br />
przerywane wycie spuszczonych z łańcucha psów.<br />
- Słyszysz? - zapytał gospodarz. - Kładźmy się spać, do-<br />
póki zmrok <strong>nie</strong> zapadł, bo nocą może trzeba będzie się zry-<br />
wać, jeżeli ktoś nagle zawita w gości.<br />
W milczeniu rozeszli się do swoich izb i dom przycichł,<br />
przywarł do ziemi starając się <strong>nie</strong>zbyt rzucać w oczy budzą-<br />
cemu się lasowi. Tylko psy jak szare cie<strong>nie</strong> krążyły po<br />
obejściu i <strong>nie</strong>kiedy tęsk<strong>nie</strong> wyły w zgęszczajęcy się nocny<br />
mrok.<br />
Noce gospodarz usiadł nagle na łóżku. Dygotał cały. Bez-<br />
szelest<strong>nie</strong> stoczył się na podłogę, przeczołgał na kolanach do<br />
wyjścia i przylgnę! do szczeliny pod drzwiami. Korytarz<br />
oświetlony widmowym migota<strong>nie</strong>m plam pleśni na ścianach<br />
był pusty. Potem w jego końcu zakołysał się cień i ukazał się<br />
poranny gość. Biegł na czworakach korytarzem, przestawia-<br />
jęc bezszelest<strong>nie</strong> łapy. Jego twarz uległa straszliwej zmia<strong>nie</strong><br />
- uszy przylegały teraz do czaszki, szczęki wysunęły się do<br />
przodu. Wargi drżały nerwowo odsłaniając masywne, żółte<br />
kły. Gospodarz wyszczerzył zęby i błyskawicznym ruchem wy-<br />
skoczył na spotka<strong>nie</strong> przybysza. Zastygli na chwilę w bezru-<br />
chu, wbijajęc w siebie pełne <strong>nie</strong>nawiści czerwone krężki śle-<br />
pi. Sierść na ich karkach stanęła dęba, wargi uniosły się ob-<br />
nażając zęby. Wreszcie z rykiem pełnym wściekłości i roz-<br />
czarowania obydwaj rzucili się na siebie. Tarzali się po po-<br />
dłodze próbując chwycić kłami gardło wroga. G<strong>nie</strong>wne wycie<br />
roznosiło się daleko po czuwającym lesie, cały dom zaś koły-<br />
sał się, drżał w posadach i śmiał głucho, klaszczęc dłońmi<br />
okiennic...<br />
Przełożył Sławomir Kędzierski
powieść<br />
ONDŘEJ NEFF<br />
Miesiąc<br />
mojego życia (1)<br />
(Mĕsic mého života)<br />
przełożyła Joanna Czaplińska<br />
Polskim czytelnikom Ondrej Neff miał do tej pory okazję zaprezentować się jako autor opowiadań,<br />
publikowanych przede wszystkim na łamach „Fantastyki". „Miesiąc mojego życia" (1988) jest<br />
drugą powieścią SF, po „Jądru pudla" (Sed<strong>nie</strong> sprawy). W1989 r. wydał kolejne dwie książki: „Pole<br />
śfastnych nahod" (Pole szczęśliwych przypadków) i „Ćarodejuv ućeń" (Uczeń czarnoksiężnika).<br />
W 1990 r. „Miesiąc mojego życia" uzyskał Ludvika, nagrodę czechosłowackiego fandomu za<br />
najlepszą książkę, a w ankiecie „łkani" w kategorii najpopular<strong>nie</strong>jszych powieści czeskosłowackich<br />
uplasował się na miejscu drugim, tuż za znaną rów<strong>nie</strong>ż w Polsce trylogią Soućka „Tajemnica<br />
ślepych ptaków". „Miesiąc mojego życia" jest typową hard science fiction. Neff ukazał<br />
w <strong>nie</strong>j swoje nowe oblicze - oblicze futurologa. Utwór został wydany trzy lata temu, powstał<br />
więc w warunkach społecznopolitycznych zupeł<strong>nie</strong> innych niż dzisiejsze, a nastroje w Czechosłowacji<br />
były dalekie od optymizmu i nadziei na jakąkolwiek zmianę. W powieści Polska, i<br />
Czechy stworzyły federację - zaznaczam: Czechy, a <strong>nie</strong> Czechosłowacja - co <strong>nie</strong> jest wprawdzie<br />
ideą nową, bo sięgającą korzeniami końca XIX wieku, <strong>nie</strong>m<strong>nie</strong>j jednak po wydarzeniach<br />
ostatnich dwóch lat nabierającą nowych impulsów. Drugi istotny wątek to eskalacja fanatyzmu<br />
religijnego, zwłaszcza islamskiego - spektakularny przykład, do czego może doprowadzić zaślepie<strong>nie</strong>,<br />
mieliśmy <strong>nie</strong>dawno w Zatoce Perskiej. (JC)
1.<br />
CZĘŚĆ I<br />
Tę datę pamiętam dokład<strong>nie</strong>: 26 czerwca 2045 roku.<br />
Długo czekałem na ten dzień. O północy z dwudziestego<br />
piątego na dwudziestego szóstego siedziałem w swojej<br />
szufladzie. Zupeł<strong>nie</strong> sam. Na stole przede mną leżały cztery<br />
rzeczy: pudełko z napisem „syrop malinowy", pełne przeszmuglowanego<br />
rumu, w połowie opróżnione, kieliszek nalany<br />
do pełna, zaostrzony nóż i malutki prostokącik z cyfrą<br />
jeden.<br />
Malusieńki prostokącik.<br />
To wszystko zostało z półtorametrowego krawieckiego centymetra.<br />
Już <strong>nie</strong> sto pięćdziesiątka, już <strong>nie</strong> setka, pięćdziesiątka,<br />
dziesiątka. Tylko jedynka.<br />
Dwudziestka piątka na kalendarzu zamieniła się w dwudziestkę<br />
szóstkę.<br />
Niewielka zmiana - na ekra<strong>nie</strong> przybyła tylko jedna mała<br />
kreseczka. Z piątki zrobiła się szóstka. Piątka składa się z pięciu<br />
odcinków, szóstka z sześciu. Dwudziestoprocentowy zysk.<br />
Dla m<strong>nie</strong> to był zysk stuprocentowy. Tysiącprocentowy. A<br />
to dlatego, że dzięki tej kreseczce jutro zamieniło się w dzisiaj.<br />
Chwyciłem kieliszek, uśmiechnąłem się do kalendarza,<br />
przywitałem starym pijackim gestem, a potem całą zawartość<br />
kieliszka wlałem prosto do gardła.<br />
Na zdrowie, <strong>nie</strong>ch ci służy.<br />
Powtór<strong>nie</strong> napełniłem kieliszek, wziąłem nóż i zacząłem<br />
ciąć prostokącik na paseczki. Kiedy skończyłem, poszczególne<br />
paseczki zacząłem ciąć na cząstki.<br />
Trwało to godzinę, ale efekt byt doskonały: z prostokącika<br />
została kupka żółtego proszku.<br />
Miałem już porząd<strong>nie</strong> w czubie.<br />
To zapicie było dobre. Położyło m<strong>nie</strong> na koję i uśpiło lepiej<br />
niż kołysanka mamy. Jednak następnego dnia rano byłem na<br />
nogach, gdy tylko odezwała się syrena. Wstałem i siup do<br />
drzwi - worek z dobytkiem w jednej ręce, <strong>nie</strong>dopite pudełko w<br />
drugiej. Co tam mycie i ubiera<strong>nie</strong>. Miałem się rozbierać, nim<br />
padłem na koję? A rum jest lepszy niż dziesięć szczoteczek do<br />
zębów.<br />
Interesujące. Wstałem natychmiast, gdy zawyło, ale na korytarzu<br />
był już ścisk. Chłopy pchały się jak bydło. W sumie<br />
jajcarsko to wyglądało, tu i ówdzie ktoś dostał w pysk, a ryk<br />
panował gorszy niż na dole na szychcie. Każdy najchęt<strong>nie</strong>j by<br />
biegł, leciałby, gdyby mógł. Ale było nas pięciuset i mogliśmy<br />
tylko ciurkać przez rurę jak woda z zepsutego kranu. Wściec<br />
się można. Ciało na ciele, dla nóg miejsca tylko tyle, że można<br />
było robić szur, szur, szur, przesuwaliśmy się decymetrami, ci<br />
z tyłu krzyczeli, czemu przód blokuje, ci z przodu krzyczeli w<br />
tył, żeby ci z tyłu się wypchali, że tam zupeł<strong>nie</strong> z przodu jacyś<br />
kretyni zrobili korek, a kiedy ci z tyłu krzyczeli do przodu, że<br />
pójdą skopać tych zupeł<strong>nie</strong> z przodu, to ci w środku wrzeszczeli,<br />
no to spróbujcie, no chodźcie, na co czekacie.<br />
Szkoda słów. Można było tylko robić szur, szur, szur nogami,<br />
wytrzymać tych parędziesiąt metrów wąskiego korytarza.<br />
Dla m<strong>nie</strong> było to jasne, ja <strong>nie</strong> krzyczałem, tylko m<strong>nie</strong><br />
wkurzało, że pozwoliłem sobie przydusić ręce do ciała i <strong>nie</strong><br />
mogłem pod<strong>nie</strong>ść rumu, żeby poprawić sobie smak. Szur,<br />
szur, szur.<br />
I hol.<br />
Ale tam było narodu! Przed pójściem na szychtę przyszli się<br />
pogapić rów<strong>nie</strong>ż ci, którzy mieli jeszcze setkę, dwie, <strong>nie</strong> brakowało<br />
nawet kotów, ale ci byli spokojni. Za to dziadki! Gadali<br />
jak najęci, a zwłaszcza prześcigali się w pomysłach dotyczących<br />
babek, które czekają na nas tam na górze i gdybyśmy<br />
musieli wypełnić każde „Raz za m<strong>nie</strong>", mielibyśmy na dwa<br />
lata ręce pełne roboty, no może <strong>nie</strong> ręce. Krzyczeli na nas, my<br />
na nich, tu i ówdzie na balko<strong>nie</strong> zauważyłeś znajomą twarz i<br />
wtedy ogarniał cię żal, osiemnaście miesięcy to jednak szmat<br />
czasu, żyliśmy tu obok siebie. Gdzieś tam na górze był też<br />
Kazik<br />
Ondřej Neff<br />
Prus, mój jedyny kolega. Chciałem mu pomachać, ale <strong>nie</strong> dało<br />
rady.<br />
Spokój! Spokój!<br />
Akurat naprzeciwko, na balko<strong>nie</strong> trzeciego piętra, pojawił<br />
się główny inży<strong>nie</strong>r Dutkiewicz, a obok <strong>nie</strong>go zastępca dyrektora<br />
Petrak, obaj w kombinezonach, na nogach nawet mieli<br />
gumiaki, błazny jedne. Szkoda, że <strong>nie</strong> założyli hełmów. Pan<br />
dyrektor się <strong>nie</strong> pojawił, on pewno ma inne kłopoty, ekstra<br />
przydział kawy albo przygotowa<strong>nie</strong> do narady, dobrze, że chociaż<br />
wysłał zastępcę. Skoro harowaliśmy tu osiemnaście miesięcy,<br />
zasługujemy przynajm<strong>nie</strong>j na porządne pożegna<strong>nie</strong>.<br />
Spokój!"<br />
Jak możemy się pożegnać, skoro dziadki ryczą „Raz za<br />
m<strong>nie</strong>!", a my, którzy odjeżdżamy, krzyczymy „Stul gębę!" i<br />
podob<strong>nie</strong>. No, do cholery, czemu <strong>nie</strong> zamkną jadaczek?<br />
Zdałem sobie sprawę, że <strong>nie</strong>potrzeb<strong>nie</strong> się denerwuję. Przecież<br />
to i tak <strong>nie</strong>ważne, że faceci ryczą i że pan zastępca dyrektora<br />
<strong>nie</strong> może nam podziękować za ofiarną pracę i takie inne.<br />
Wszystkim rządzi czas, nawet dyrektorem i jego naradami, i<br />
kiedy nadejdzie ten odpowiedni moment, pojawi się tu i wszyscy<br />
przestaną się wydzierać i gadać, po<strong>nie</strong>waż nadejdzie odpowiednia<br />
chwila.<br />
Wokół m<strong>nie</strong> się rozluźniło. Łyknąłem sobie.<br />
- Daj mi - syknął sąsiad.<br />
- Gówno - powiedziałem.<br />
- No... -odparł.<br />
- Dobra, masz - dałem mu. Po prostu byłem na miękko.<br />
Napił się i chciał podać rum sąsiadowi z lewej, ale łapsnąłem<br />
go za nadgarstek. Sąsiad to wykorzystał i walnął m<strong>nie</strong> pięścią<br />
w twarz. Ledwo zdążyłem się uchylić. Żeby tylko <strong>nie</strong> rozgniótł<br />
pudełka, przeleciało mi przez głowę, a pięść przeleciała koło<br />
nosa jak ekspres. Chwyciłem rum prawą ręką, a pod drugi cios<br />
nadstawiłem ciemię. Zabolało, ale boksera bardziej. Trzasnęło<br />
mu w stawach, ryknął, to był Polak, ale miałem dzisiaj fart, bo<br />
wokół byli chłopcy z Czech i jak poszło w obieg, że to jakaś<br />
częstochowska cholera, zaczęli go dusić, a ja przyssałem się<br />
do pudełka, bo było jasne, co się za chwilę sta<strong>nie</strong> - będą<br />
chcieli wypić za tę przysługę. I tak, kiedy dusze<strong>nie</strong> zakończyło<br />
się sukcesem, wokół m<strong>nie</strong> wyrósł las dłoni z rozcapierzonymi<br />
palcami, a ja włożyłem do nich puste pudełko i<br />
uśmiechnąłem się jak aniołek. Ciemię m<strong>nie</strong> bolało, ta cholera<br />
miała jednak mocny cios!<br />
- Spokój! Spokój!<br />
Zastępca pochylił się do mikrofonu i powiedział:<br />
Szczęść Boże!<br />
O, do diabła, pomyślałem. Czymś tu śmierdzi. Kiedy szychy<br />
zaczynają po naszemu, zawsze czymś śmierdzi.<br />
W holu zapanowała cisza.<br />
Wszyscy pomyśleli: do diabła, czymś tu śmierdzi.<br />
Zastępca zrobił pauzę, chyba przestraszył się tej ciszy, zerknął<br />
na Dutkiewicza, ten mu coś zaszeptał do ucha, zastępca<br />
odchrząknął i powiedział:<br />
Chłopy, sprawa jest trudna, ale jest, jak jest: czółno <strong>nie</strong><br />
przyleci.<br />
Spodziewał się wybuchu, ale hol został cichy. Nikt się nawet<br />
<strong>nie</strong> ruszył, może tylko pod kopułą zaszeleściło jakieś westch<strong>nie</strong><strong>nie</strong>.<br />
Ale Petrak <strong>nie</strong> był idiotą, a iluzje stracił już dawno, o ile w<br />
ogóle kiedyś takie posiadał. Wiedział, że ta cisza <strong>nie</strong> zwiastuje<br />
niczego dobrego i strach wręcz z <strong>nie</strong>go skapywał, lał się z <strong>nie</strong>go<br />
ciurkiem.<br />
- Zrozumcie, to <strong>nie</strong> nasza wina. My zawsze dotrzymywaliśmy<br />
układu zbiorowego do ostat<strong>nie</strong>j kropeczki. Robimy<br />
wszystko, żeby umożliwić wasz transport na górę. Zrozumcie,<br />
że <strong>nie</strong> jesteśmy zainteresowani przedłuża<strong>nie</strong>m kontraktu,<br />
że...<br />
- Co się stało?<br />
Poznałem ten głos. To był Brunza, Polak. Pełnił funkcję
przewodniczącego w Jednolitych Związkach, ale zrezygnował<br />
z <strong>nie</strong>j, po<strong>nie</strong>waż dzisiaj wracał z nami na górę. O ile przyleci<br />
czółno. Ale <strong>nie</strong> zrezygnował z autorytetu., Miał go cięgle nawet<br />
bez funkcji. Z autorytetu <strong>nie</strong> można zrezygnować, tak samo<br />
jak nikt go wam <strong>nie</strong> da. Albo go macie, albo <strong>nie</strong>.<br />
Brunza go miał.<br />
Czyżby znowu ten Kryzys Mikronezyjski?<br />
Nigdy <strong>nie</strong> interesowałem się zbytnio wiadomościami z góry,<br />
ale info w ostatnim czasie było pełne Kryzysu Mikronezyjskiego,<br />
tak że <strong>nie</strong> można się było od tego wywinąć. Wiedziałem, że<br />
jest jakiś Kryzys Mikronezyjski, że napięcie roś<strong>nie</strong> z dnia na<br />
dzień, ale miałem to w poważaniu, ucinałem metr i myślałem<br />
tylko o tych stu tysiącach europejskich dorubli -jak też z nimi<br />
na górze zacznę rządzić, siądę sobie u Fleków i w Sali Konszelskiej<br />
będzie płacić tylko Kuba Nedoiny.<br />
Kuba Nedomy to ja.<br />
Co m<strong>nie</strong> tam Kryzys Mikronezyjski? Niech się żółtki piorą,<br />
będzie na Ziemi o jedną pustynię więcej, i tak Środkowy<br />
Wschód jest pokryty radioaktywną szklaną płytą, Afryka<br />
straciła na dole ten czubek, który można zobaczyć na starych<br />
mapach, a Ameryka Północna już <strong>nie</strong> jest połączona z Południową.<br />
Mówię, co mi tam do jakiejś Mikronezji, ja chcę dobrego<br />
piwa i spokoju, i kilku kumpli, i chcę się czuć jak panisko!<br />
- Nie robimy tajemnicy z tego, co się stało - powiedział zastępca<br />
Petrak. - Rada Bezpieczeństwa ogłosiła Stan Żółty.<br />
Wstrzymała wszelki ruch z wyjątkiem jednostek desantowych<br />
Błękitnych Wojsk.<br />
- Ale my słyszeliśmy o czymś innym - odpowiedział Brunza.<br />
Był gdzieś z przodu, chyba tuż pod balkonem. - Myśmy<br />
słyszeli, że to wszystko jeden wfelki bajer!<br />
- Bajer? - zdziwił się zastępca Petrak.<br />
- Tak, bajer. Ziemniaki ponoć <strong>nie</strong> są zainteresowane powrotem<br />
ludzi na górę. Kiedy ma wracać na górę duży turnus,<br />
wymyślają bajery o zablokowaniu transportu, żeby nas tu<br />
przytrzymać i naóc się potem powołać na paragraf sześć. KPL<br />
potrzebuje ludzi, a nowi wcale się <strong>nie</strong> garną!<br />
- O czymś takim słyszę po raz pierwszy - wymamrotał Petrak.<br />
Odwrócił się do inży<strong>nie</strong>ra Dutkiewicza i coś do <strong>nie</strong>go<br />
mówił, chyba „Słyszał pan o czymś takim?", a ten na to chyba<br />
„Skądże, <strong>nie</strong> słyszałem, no proszę, coś takiego!".<br />
Zapewne rozmawiali w tym duchu, ale o ile doszło to do mikrofonów,<br />
my na dole <strong>nie</strong> słyszeliśmy ani słowa, po<strong>nie</strong>waż hol<br />
zaczął szumieć.<br />
- Cicho, chłopy! - ryknął Brunza. Potrafił ryczeć. Dwumetrowe<br />
chłopisko, <strong>nie</strong>dźwiedzie płuca, łapy jak łopaty. -Cisza!<br />
Czyli wy mówicie, że o niczym takim <strong>nie</strong> słyszeliście? Że jesteście<br />
<strong>nie</strong>winni jak lilie?<br />
- No, prawda-powiedział dyrektor Petrak.<br />
- Czyli według was to przypadek, że transport jest blokowany<br />
akurat wtedy, kiedy wraca turnus z Czeskopolskiej oraz<br />
tysiąc pięćset chłopów z Arkadii i osiemset z Dwójki?<br />
- Przecież wiecie, że już w zeszłym roku KPL przeszedł na<br />
masowy cykl wymiany.<br />
- Czyli <strong>nie</strong>winni - powtórzył Brunza.<br />
Strach z dyrektora już <strong>nie</strong> ciekł, po prostu z <strong>nie</strong>go buchał.<br />
Przypomniałem sobie klauna z cyrku Humberto, który płakał<br />
strumieniami łez i krzyczał „Pa<strong>nie</strong> dyrektosze, pa<strong>nie</strong> dyrektosze,<br />
oni kszyfdzić klaun!".<br />
Jak się potem okazało, poważ<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> doceniłem Brunzy. To<br />
był olbrzym <strong>nie</strong> tylko z torsem byka. W swojej cetnarowej<br />
czaszce miał komputerowy mózg i porząd<strong>nie</strong> się przygotował<br />
do porannej scenki, bo z góry wiedział, co się szykuje.<br />
Jak już powiedziałem, dyrektorski balkon był na trzecim<br />
piętrze, a nad nim pięły się spiral<strong>nie</strong> jeszcze cztery kolejne.<br />
Szczytu kopuły <strong>nie</strong> było dobrze widać, z nas musiało się dosłow<strong>nie</strong><br />
dymić, tak się pociliśmy, ale powietrze było na tyle<br />
przejrzyste, że można było się domyślić, że na górze coś się<br />
dzieje.<br />
Miesiąc mojego życia<br />
Tuż nad balkonem pojawił się tłum chłopów, coś błysnęło w<br />
szarawej mgle, jedna żółta linia, druga, trzecia, prosto na balkon<br />
na linach spuściła się grupka mężczyzn, rzuciła następne<br />
dwie liny na dół i wyciągnęła Brunzę na górę.<br />
To wszystko odbyło się w okamg<strong>nie</strong>niu. I już odezwały się<br />
syreny policji. Jakżeby inaczej. Oddział pogotowia był na<br />
nogach od trzech dni, wszystkie cytryny Czeskopolskiej polerowały<br />
te swoje psychiny. A teraz na pewno trzymali palce<br />
na spustach, żeby nas nafaszerować. Winny czy <strong>nie</strong>winny, oni<br />
już sobie nas wybiorą, kiedy pad<strong>nie</strong>my jak biedronki na mrozie.<br />
Jęczały syreny, a do tego megafony mówiły coś jakby:<br />
Hahyhualahu mahu haha hu! Brzmiało to <strong>nie</strong>zwykle groź<strong>nie</strong>.<br />
Brunza rów<strong>nie</strong>ż wiedział, że policja jest w pogotowiu, zresztą<br />
jak zwykle podczas zmiany turnusów w kopalni, i staran<strong>nie</strong><br />
się przygotował. Staran<strong>nie</strong>? Prosto, ale zadziałało, a według<br />
m<strong>nie</strong> to, co działa, jest rów<strong>nie</strong>ż staranne.<br />
I na odwrót.<br />
Brunza wyjął zza napierśnika naostrzony sztylet, długi na<br />
dobre trzydzieści centymetrów. Błyszczał w powietrzu jak<br />
ślina węża. Przyłożył go doktorowi Petrakowi do gardła, oczywiście<br />
tą odpowiednią, czyli ostrą stroną. Potem krzyknął:<br />
Przy pierwszym rajskim pocałunku zadrży mi ręka! Psychina<br />
najpierw lekko stuka, to rajski pocałunek. Potem<br />
mąci wam we łbie. No a w końcu uderzacie w kimono.<br />
Od rajskiego pocałunku do zamętu we łbie prowadzi droga<br />
trwająca pół sekundy.<br />
W tym czasie Brunzie zdąży zadrżeć ręka, a do tego jeszcze<br />
doda „cholera".<br />
Megafony przestały kwakać. A może <strong>nie</strong> przestały, ale chłopiska<br />
zaczęli pokrzykiwać i po prostuje zagłuszyli. Podskakiwali<br />
też w miejscu jak małe dzieci.<br />
Czego się spodziewali?<br />
Cieszyli się, że w ogóle coś się dzieje. Chciałbym wiedzieć,<br />
ilu z nich w tej chwili powiedziało: „Hergot, takie widowisko<br />
jest warte paragrafu sześć!".<br />
Brunza wolną ręką zrobił taki mały gest.<br />
Pa<strong>nie</strong> wielka cytryno! - zawołał. - Nalegamy na wymianę.<br />
Niech na nasze miejsce przyjedzie ktokolwiek. Transport<br />
cywilny zablokowany? Bueno. To <strong>nie</strong>ch nas odwiozą Błękitni.<br />
Przekażcie to tym wielkim panom. Powiedzcie im, że na Czeskopolskiej<br />
pięciuset chłopa czeka na odwóz. Powiedzcie im,<br />
że olewamy jakiś żółty stan. Chcemy do domu. Harowaliśmy<br />
osiemnaście miesięcy. Harowaliśmy jak woły. Mieszkaliśmy w<br />
szufladach i piliśmy destylowane szczyny. Prysznic raz w<br />
tygodniu, cholera, <strong>nie</strong>ch spróbuje tego jakiś ziemniak z góry!<br />
Megafon odezwał się znowu, tym razem zrozumiale.<br />
- Załatwimy to. Ale wy, Brunza, bek<strong>nie</strong>cie za to. Za to będziecie<br />
siedzieć, aż sczer<strong>nie</strong>jecie.<br />
- Wolę siedzieć w pudle na górze niż resztę życia walać się<br />
tu na dole w szufladzie z powodu paragrafu sześć, pa<strong>nie</strong> wielka<br />
cytryno! To po pierwsze. A po drugie: <strong>nie</strong>ch pan się rozejrzy,<br />
<strong>nie</strong>ch pan popatrzy na tych pięknych chłopów. Myśli pan,<br />
że ziemniaki mają pudła mocne na tyle, żeby ich ci chłopcy <strong>nie</strong><br />
rozebrali na kawałki w ciągu jednego słonecznego popołudnia?<br />
Chłopy, powiedzcie tylko panu wielkiej cytry<strong>nie</strong>: pozwolicie<br />
m<strong>nie</strong> wsadzić do pudła?<br />
- Nie-po-zwo-li-my! Nie-po-zwo-li-my!<br />
Krzyczeli wszyscy. Krzyczeliśmy wszyscy - przecież ja też<br />
się przyłączyłem.<br />
To dziwne uczucie. Stoicie w tłumie, setki ludzi wokół was<br />
i nad wami, galerie o mało się <strong>nie</strong> za rwa pod tą masą ciał i to<br />
żeby chociaż spokoj<strong>nie</strong> stali, ale <strong>nie</strong>, oni tupią w takt. Ktoś<br />
powi<strong>nie</strong>n im powiedzieć „Przestańcie, galerie <strong>nie</strong> są do takiego<br />
tupania", ale kto miałby im to powiedzieć?<br />
Petrak ma ostrze sztyletu na szyi, łaskocze go w jabłko Ada-
ma, dokład<strong>nie</strong> w te miejsca, gdzie maszynka do golenia najtrud<strong>nie</strong>j<br />
łapie. A może Brunza ogoli Petrakowi przynajm<strong>nie</strong>j<br />
parę tych włosków, które zawsze zostają nawet po najdokład<strong>nie</strong>jszym<br />
goleniu? Skądże, Petrak <strong>nie</strong> ma ochoty na rozmowę.<br />
Dutkiewicz też <strong>nie</strong>. Nie ma wprawdzie noża na gardle, ale<br />
mógłby mieć, i, jak już to bywa, bardziej robi w portki ten, któremu<br />
mogłoby coś się stać niż ten na kogo już padło.<br />
Chłopy, <strong>nie</strong> tupcie, myślałem sobie, ale sam tupałem do taktu<br />
jak durny. Chłopy, <strong>nie</strong> ryczcie, ale sam ryczałem:<br />
Nie-po-zwo-li-my! Nie-po-zwo-li-my!<br />
Nawet na szychcie człowiek <strong>nie</strong> wydaje się sobie tak silny jak<br />
wtedy, kiedy stoi w środku holu między setkami innych i ryczy<br />
na całe gardło. W tym momencie uświadomiłem sobie, co straciłem<br />
w życiu przez ten swój ateizm: nigdy <strong>nie</strong> stałem w żadnym<br />
kościele, meczecie czy pagodzie, nigdy <strong>nie</strong> śpiewałem i<br />
<strong>nie</strong> krzyczałem do Pana Boga białego, brązowego czy żółtego,<br />
ilu tylko ich jest, i wywołują te wszystkie wojny. „A ja sam,<br />
zawsze sam", jakoś tak śpiewała moja mama, kiedy jeszcze<br />
byłem zupeł<strong>nie</strong> mały.<br />
I tak się dostałem aż tutaj. Sam, zawsze sam.<br />
Tylko że teraz <strong>nie</strong> jestem już sam. Stoję w holu i skanduję jakieś<br />
słowo, które przez setne powtarza<strong>nie</strong> straciło sens. Co ja<br />
właściwie mówię? Nieważne. Trzeba po prostu jak najgłoś<strong>nie</strong>j<br />
ryczeć.<br />
Kuba, zachowaj spokój, odezwał się we m<strong>nie</strong> głos wewnętrzny.<br />
Przestań wykrzykiwać i zacznij przynajm<strong>nie</strong>j trochę<br />
myśleć.<br />
Jak długo Brunza wytrzyma na balko<strong>nie</strong>? Chce tak na wieki<br />
wieków łaskotać Petraka po jabłku Adama ostrzem rzeź<strong>nie</strong> -<br />
kiego noża?<br />
Czyż to wszystko <strong>nie</strong> jest jedną wielką, straszną głupotą?<br />
Przestałem krzyczeć. Nikt tego <strong>nie</strong> zauważył. Z lewej, z<br />
prawej, z przodu i z tyłu chłopiska ryczeli, oczy im się błyszczały,<br />
brody mieli wilgotne od śliny. Jezu, czy nikt tutaj <strong>nie</strong><br />
ma rozsądku?<br />
Musisz sam zachować się rozsąd<strong>nie</strong>, Kubo, Kubusiu. To pokrzykiwa<strong>nie</strong><br />
i tupa<strong>nie</strong> do niczego <strong>nie</strong> doprowadzi. Brunza<br />
wcześ<strong>nie</strong>j czy póź<strong>nie</strong>j musi albo puścić Petraka, albo poderżnąć<br />
mu gardło. Czy to się skończy tak czy inaczej, w twoim<br />
własnym życiu to zupeł<strong>nie</strong> niczego <strong>nie</strong> zmieni.<br />
Nie ma pułapki tak mocnej, żeby <strong>nie</strong> miała szczeliny.<br />
Teraz jesteśmy w pułapce, wszyscy, z Brunza i jego nożem<br />
czy bez <strong>nie</strong>go.<br />
Trzeba tylko znaleźć tę szczelinę i wyśliznąć się stąd. Sam<br />
tego <strong>nie</strong> zrobisz.<br />
A jedyny facet, o którym słyszałeś, że mógłby to zrobić, nazywa<br />
się Jerzy Zasada.<br />
2.<br />
Ten policjant <strong>nie</strong> patrzył na m<strong>nie</strong> przychyl<strong>nie</strong>. Można<br />
nawet powiedzieć, że patrzył <strong>nie</strong>przychyl<strong>nie</strong>.<br />
- Co panu do tego? - spytał.<br />
- Niech się pan sam zastanowi.<br />
Dumał. Było o czym. Powiedziałem mu: „Jedziemy na tym<br />
samym wózku, szanowny pa<strong>nie</strong> sierżancie, pan i ja. Za tydzień<br />
nadziejemy się na haczyk paragrafu sześć i <strong>nie</strong> wrócimy<br />
za życia na górę".<br />
Kto to panu powiedział?<br />
Uśmiechnąłem się do <strong>nie</strong>go. Czegóż się spodziewać, glina.<br />
Gdybyście mu powiedzieli, że za pół godziny nastąpi Big Bang<br />
Dwa, spyta się, kto wam to powiedział. Albo to choroba zawodowa,<br />
albo predyspozycja psychiczna do wykonywania tego<br />
zawodu.<br />
Miał dwadzieścia pięć lat, urodził się w Klatowach i nazywał<br />
się Jirzi Byczek. Trzy lata służby w Błękitnych Hełmach.<br />
Rzucali go, gdzie popadło. Był w Peru, Gha<strong>nie</strong>, Bengali, a<br />
ostatnio gdzieś w Australii, gdzie diabeł podkusił dwa szczepy<br />
tubylców, żeby się zaczęły wzajem<strong>nie</strong> wybijać w imię wiary w<br />
Ondřej Neff<br />
jakiś płaski kamień czy coś w tym rodzaju. Trafili go zatrutą<br />
strzałą i zaraz potem ranę osmalili miotaczem ognia. Uratowało<br />
mu to wprawdzie życie, ale <strong>nie</strong> poprawiło humoru. Przeszedł<br />
z Błękitnych do policji i pozwolił się wysiudać tu na dół.<br />
Czemu? Dla dorubli, rów<strong>nie</strong>ż. Ale przede wszystkim dlatego,<br />
że tu <strong>nie</strong> ma fanatyków religijnych, a jeśli już uda się jakiemuś<br />
prześliznąć, szybko go namierzają i wsadzają do pudła.<br />
A już na pewno <strong>nie</strong> pozwolą mu biegać po kopalni z zatrutymi<br />
strzałami i miotaczami ognia.<br />
Ma pan rację - powiedział. - Jedziemy na tym samym wózku.<br />
Ale co to ma do rzeczy, świrnięty świrusie?<br />
Zrozumiałem, czemu m<strong>nie</strong> wyzywa.<br />
Pan myśli, że chcę pana przekabacić na stronę tych na dole.<br />
Pokazałem palcem za siebie, w tym kierunku, gdzie znajdował<br />
się hol i gdzie w kręgu potęż<strong>nie</strong> rozeźlonych górników<br />
przykucnął smutny dyrektor Petrak. Komitet Czujnych, tak<br />
się nazwali. Piękna nazwa. Brunza ją wymyślił. Oczywiście on<br />
stał na czele Komitetu Czujnych. W tej chwili siedział w biurze<br />
Dutkiewicza i negocjował.<br />
Sierżant Byczek uniósł brwi.<br />
Wyglądał na trzydzieści pięć, czterdzieści. Trzy lata w Błękitnych<br />
Hełmach porysowały mu twarz pismem klinowym.<br />
Nigdy <strong>nie</strong> studiowałem takiego alfabetu, ale ten napis potrafiłem<br />
przeczytać: wojna religijna to świństwo.<br />
Do rzeczy - powiedział.<br />
Opierał się mięsistym policyjnym tyłkiem o krawędź stołu,<br />
ręce miał założone na piersiach. Z rozpiętej kabury wystawała<br />
kolba psychiny. Siedziałem na krześle przy drzwiach i na<br />
zmianę patrzyłem to na kolbę, to w oczy Byczka.<br />
- Ci tam to idioci - powiedziałem.<br />
- Zgoda - przytaknął.<br />
- Skisną tu wszyscy, nawet gdyby usmażyli Petraka na<br />
wolnym ogniu.<br />
- Myśli pan? - uśmiechnął się słabo.<br />
- Arkadia ma się rozrastać. Pięciokrot<strong>nie</strong>. Rozumie pan?<br />
Skąd wezmą tylu ludzi, żeby ją zasiedlić? Już ten nasz ostatni<br />
turnus z trudem zebrali.<br />
- O tej Arkadii - powiedział <strong>nie</strong>pew<strong>nie</strong> - wie pan na sto procent?<br />
- Tak, stuprocentowo - powiedziałem jakby nigdy nic -jak<br />
wiem, że ma pan w Pradze dwulet<strong>nie</strong>go synka i chce go pan<br />
zobaczyć.<br />
- Do diabła, kogo pan ma w tym centrum danych?<br />
- Nieważne. To pewne, że kogoś mam. Cieszę się, że panu<br />
zaświtało.<br />
Odczepił się od stołu, ostroż<strong>nie</strong> otworzył drzwi i wyjrzał na<br />
korytarz. Zobaczyłem grupkę kilku górników. Biegli obok,<br />
kiedy zobaczyli cytrynę, zwolnili, ale tylko na chwilkę, tylko<br />
na dwa, trzy kroki. Jeden się uśmiechnął, spojrzał na sąsiada,<br />
ten wyszczerzył zęby, przyśpieszyli i zniknęli mi z oczu. Tylko<br />
tupot ich chodaków niósł się po korytarzu.<br />
Sierżant zatrzasnął drzwi i przekręcił zamek. Potem wrócił<br />
do stołu i ciężko usiadł na obrotowym foteliku.<br />
Niech pan słucha - powiedział - ale z tą Mikronezją to <strong>nie</strong><br />
przelewki. To wiem z kolei ja, już wczoraj po obwodzie informacyjnym<br />
przyszła notka.<br />
Skinął głową w stronę kąta, gdzie na niskim żelaznym stoliku<br />
leżał orakl, na wpół zagrzebany pod warstwą wydruków.<br />
Pan sierżant ma tu <strong>nie</strong>zły bajzel. Nie dba o estetykę. Żadnego<br />
obrazka, żadnego apetycznego kociaka, żadnego japońskiego<br />
ogródka; Nad stołem kalendarz, zupeł<strong>nie</strong> zwykły,<br />
tylko cyferki, nic poza tym. Lewa połowa się czerwieni. Oczywiście,<br />
poczynając od pierwszego stycznia daty są zakreślone<br />
na czerwono. Od pierwszego stycznia do dwudziestego szóstego<br />
czerwca. A między czerwcem a lipcem gruba czerwona<br />
krecha.
lylko krecha. Żadnego znaczka „§ 6". A mimo to linia<br />
oznaczała tylko i wyłącz<strong>nie</strong> paragraf sześć.<br />
Chciałbym wierzyć, że Mikronezja to <strong>nie</strong> bluff. Ale w tej<br />
chwili <strong>nie</strong> interesuje m<strong>nie</strong> ani Mikronezja, ani Makronezja.<br />
Chcę się stąd wydostać. Pan rów<strong>nie</strong>ż. Dlatego do pana przyszedłem.<br />
Nerwowo zachichotał i pokręcił głową. Miał gęste blond<br />
włosy, obcięte krótko, na jeżyka.<br />
To weźmiemy się za rączki i pójdziemy razem. Dokąd?<br />
Śmieszna wizja.<br />
Serce zaczęło mi szybciej tłuc. Do tego momentu rozmowa<br />
<strong>nie</strong> miała większego znaczenia. Pogadaliśmy sobie, ja w rezultacie<br />
okazałem się lojalnym obywatelem, po<strong>nie</strong>waż przejawiłem<br />
dezaprobatę wobec awanturniczych poczynań <strong>nie</strong>odpowiedzialnych<br />
elementów i możemy się rozejść. Ja wrócę do<br />
swojej szuflady, on zosta<strong>nie</strong> tutaj na posterunku, za godzinę<br />
ktoś go zmieni, on pójdzie się pogapić do holu, gdzie Komitet<br />
Czujnych maceruje dyrektora Petraka w pocie.<br />
- Niech pan sobie wyobrazi, że byłaby realna szansa wydostania<br />
się na zewnątrz. Poszedłby pan ze mną?<br />
- Pąn potrzebuje mojej pomocy?<br />
- Oczywiście, po cóż innego bym do pana przychodził?<br />
- Takiej szansy <strong>nie</strong> ma.<br />
- Już pan się przekonał, że jestem dobrze poinformowany.<br />
- Usłyszał pan jakieś plotki od kolegi w centrum danych.<br />
Ale, chłopie, wyjście z kopalni? To coś innego!<br />
Dajmy na to, że taki sposób naprawdę ist<strong>nie</strong>je. Poszedłby<br />
pan ze mną?<br />
Chyba włożyłem w głos zbyt wiele natarczywości. Sierżant<br />
to wyczuł i poczuł się ważny. I tak był ważny - a teraz jeszcze<br />
waż<strong>nie</strong>jszy.<br />
- Niech pan wyłoży kawę na ławę, zobaczę, co się da zrobić.<br />
- Wierzy pan, że tym na dole się uda? - zacząłem z innej<br />
beczki.<br />
Nie chciał ustąpić.<br />
- Jak to jest z tą drogą na zewnątrz?<br />
- O coś pana pytałem.<br />
- Oczywiście <strong>nie</strong> wierzę. Dostaliśmy tę wiadomość okólnikiem!<br />
Sektor cywilny <strong>nie</strong> ma w tej chwili żadnej możliwości<br />
Transport przejęły Błękitne Hełmy.<br />
- Nie pomogą im nawet oficerowie policji?<br />
- To pana interesuje najbardziej?<br />
Niezmier<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong> to interesowało. To jasne, że m<strong>nie</strong> to interesuje,<br />
glino!<br />
Byłoby to bardzo na rękę, prawda? - powiedziałem. - Wyniszczę<br />
panu, co wiem, pan m<strong>nie</strong> podłoży, a po aresztowaniu<br />
naczelnik wręczy panu gustowny dyplom. Starszy sierżant<br />
Byczek, to by brzmiało naprawdę ład<strong>nie</strong> i syn mógłby być z<br />
pana dumny, prawda?<br />
Kiedy powiedziałem „syn", coś mu drgnęło koło oczu.
Przez chwilę na m<strong>nie</strong> patrzył, potem wstał. Myślałem, że mi<br />
przyłoży, ale odwrócił się do m<strong>nie</strong> plecami i podszedł do<br />
oraklu.<br />
- Słuchaj, małpko, połącz m<strong>nie</strong> z dowództwem.<br />
- Połącze<strong>nie</strong> nawiązane - odpowiedział orakl przyjemnym<br />
kobiecym głosem.<br />
- Kiedy nas odwieziecie? - Byczek zaczął bez ogródek.<br />
- Lokalne dowództwo Interpolu wyraża ubolewa<strong>nie</strong>. W<br />
ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin <strong>nie</strong> przewiduje<br />
się możliwości uzyskania środków do wymiany oddziałów<br />
bezpieczeństwa.<br />
- A potem?<br />
- Brak informacji.<br />
Wstałem i podszedłem do Byczka.<br />
- To <strong>nie</strong> podpucha? - spytałem.<br />
- Myśli pan, że rozmawiam z własną babcią? - odciął się.<br />
- Taki terminal mamy też w kasy<strong>nie</strong> - zauważyłem. - I to<br />
nawet nowszy typ.<br />
- Niech pan sam spróbuje.<br />
- Chcę wiedzieć - powiedziałem powoli i wyraź<strong>nie</strong> - w której<br />
książce kucharskiej wydanej w Islandii po roku 1950 po raz<br />
pierwszy pojawia się przepis na makowiec.<br />
- Przykro mi - powiedział orakl swoim pieszczotliwym altem<br />
- ale <strong>nie</strong> należy pan do osób autoryzowanych do zadawania<br />
pytań skierowanych do banku danych zamkniętego obiegu<br />
bezpieczeństwa. Oznajmiam, że pańska próba nadużycia banku<br />
danych i pański wzór głosu zostały zarejestrowane i zidentyfikowane.<br />
W ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin<br />
zosta<strong>nie</strong> pan wezwany do po<strong>nie</strong>sienia odpowiedzialności za<br />
czyn karalny przed organem administracji lokalnej, obywatelu<br />
Jakubie Nedomy, numer ewidencyjny 231129 CSFR łamane<br />
przez 090.<br />
- Aż się pan prosił o <strong>nie</strong>przyjemności - zauważył sierżant<br />
Byczek. - Gratuluję.<br />
Wkurzył m<strong>nie</strong>.<br />
- Chciałem tylko się dowiedzieć o makowiec.<br />
- Trzeba było spytać cywilne centrum danych.<br />
- A ma pan tu cywilny terminal?<br />
- Nasz orakl ma bezpośred<strong>nie</strong> wejście do kręgu cywilnego.<br />
Prawda, małpko?<br />
- Prawda - odpowiedział orakl. - Domaga się pan odpowiedzi<br />
na pyta<strong>nie</strong>?<br />
- Tak - odpowiedziałem. Nie interesowałem się makowcami,<br />
ale coś mi wpadło do głowy i musiałem zyskać trochę na<br />
czasie.<br />
- Przepis na makowiec został opublikowany w Islandii po<br />
raz pierwszy w roku 1922 w książce Sveina Althinga „Tajemnice<br />
słowiańskiej kuchni". Nie podaję tytułu oryginalnego,<br />
po<strong>nie</strong>waż <strong>nie</strong> zna pan duńskiego. Jeśli chce pan poznać nazwę<br />
oryginalną, proszę wydać polece<strong>nie</strong>.<br />
- Wsadź je sobie gdzieś - odpowiedziałem.<br />
- Przykro mi, ale tego polecenia <strong>nie</strong> mogę wykonać -<br />
uprzejmie odpowiedział orakl.<br />
- Wpadka czy <strong>nie</strong> - skomentował sierżant - teraz to już<br />
<strong>nie</strong>ważne. Co panu mogą zrobić? Nie znam nic gorszego od<br />
paragrafu sześć. Zapłaci pan mandat, <strong>nie</strong> więcej niż pięćset.<br />
- Powiem panu, jak się stąd wydostać.<br />
- Niech pan mówi.<br />
- Ona słucha - skinąłem głową na orakl.<br />
- Kto? Małpka? Hej, małpko, dopóki <strong>nie</strong> powiem „słuchaj",<br />
<strong>nie</strong> będziesz słuchać. Zadowolony? - odwrócił się do<br />
m<strong>nie</strong>.<br />
- Jeszcze drobiazg. Muszę mieć pewność, że m<strong>nie</strong> pan <strong>nie</strong><br />
wsypie.<br />
- Nie starczy panu moje słowo?<br />
- Przykro mi, ale <strong>nie</strong> urwałem się z drzewa.<br />
Ondřej Neff<br />
Wzruszył szerokimi ramionami, ale widziałem,że zaczyna<br />
być trochę nerwowy, a więc zaczyna mi wierzyć.<br />
Jak chce pan uzyskać pewność? Nie mogę dać żadnej gwarancji.<br />
Usiedliśmy. Była to partia pokera, jak sobie nagle uzmysłowiłem.<br />
- Jest pan stuprocentowo pewny, że nikt pana <strong>nie</strong> zastąpi?<br />
- Sam pan słyszał.<br />
- Mówili o czterdziestu ośmiu godzinach'.<br />
- Wspomniał pan o rozszerzeniu Arkadii. Też już coś słyszałem.<br />
Koledzy mówią o tym już od dawna. Jak panu to wytłumaczyć?<br />
Nie chcę tu zostać. Ma pan rację we wszystkim, co<br />
pan powiedział, na górze czeka na m<strong>nie</strong> chłopak... Od półtora<br />
roku go widuję tylko na ekra<strong>nie</strong>, chcę go mieć przy sobie,<br />
Jezus Maria, zrobię, co pan zażąda, tylko żebym pana przekonał...<br />
Nagle się rozsypał, ten twardziel, policjant, weteran wojenny,<br />
prawie zaczął płakać, trzęsły mu się ręce, cały się trząsł.<br />
- Chcę, żeby pan spalił za sobą mosty.<br />
- Co? - wymamrotał.<br />
- Odsłużył pan osiemnaście miesięcy. My teraz poprosimy<br />
centrum o zmianę w pańskich danych osobistych. Nie osiemnaście<br />
miesięcy, ale dwadzieścia cztery!<br />
- To się <strong>nie</strong> uda!<br />
- Uda się - powiedziałem uspokajająco. - Nie mam kolegi<br />
w centrum danych. Słuchaj uważ<strong>nie</strong> - przeszedłem na ty. -<br />
Włamałem się do sieci. Do cywilnej sieci - dodałem szybko i<br />
kątem oka zerknąłem na orakl. - Potrafię tam rządzić jak<br />
<strong>nie</strong>widzialna ręka. Znam kluczowehasła, kody bezpieczeństwa,<br />
wiem wszystko.<br />
- To <strong>nie</strong>możliwe - zaprotestował. - Nie da rady. Kto by to<br />
umiał, mógłby sobie dopisywać forsę.<br />
- Forsa jest uzależniona od odpracowanych miesięcy, a one<br />
są kryte przez paragraf sześć. Po co by komuś była forsa, gdyby<br />
za tę cenę miał skisnąć w tym gnoju? Dlatego nikt się na to<br />
<strong>nie</strong> porwał. Będziesz pierwszy. Powiem ci dokład<strong>nie</strong>, co masz<br />
zrobić. Zmienisz zapis personalny. Obejmie cię paragraf sześć.<br />
Nie za tydzień, <strong>nie</strong> chcę słyszeć o żadnych czterdziestu ośmiu<br />
godzinach. Zrobisz to zaraz. Zmienisz zapis i sta<strong>nie</strong>sz się<br />
obywatelem Luny na dożywocie. Dopiero wtedy ci uwierzę,<br />
że m<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> podkablujesz.<br />
Prawdę mówiąc, ten perfidny plan wpadł mi do głowy dopiero<br />
po dowcipie z makowcem. Był tak prosty, że aż m<strong>nie</strong><br />
rozbawił.<br />
Glina był w kropce.<br />
- Nie mogę tego zrobić. Wstałem i ruszyłem do drzwi.<br />
- Żegnaj, pa, pa - powiedziałem.<br />
- Czekaj - krzyknął <strong>nie</strong>szczęśliwie. - A jeśli...<br />
- M<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> interesuje żadne a jeśli. Powiem ci coś, a potem<br />
zrobisz, czego od ciebie chcę, albo wyjdę. Znam na szychcie<br />
chłopa, który wymyślił idealny sposób, jak się stąd wydostać.<br />
Za parę godzin jesteśmy w friporcie Jeden. Tam nikt nikogo o<br />
nic <strong>nie</strong> pyta, tylko o konto. Friport należy do stanu Teksas, a<br />
Teksańczycy są ostatnimi porządnymi Amerykanami. Interesują<br />
ich tylko pieniądze. My forsę mamy. Stać nas na podróż.<br />
A jeśli trafimy do friportu na czas, wymigamy się od paragrafu<br />
sześć. Ten facet, o którym mówię, wie, jak to zrobić.<br />
- To czemu sam <strong>nie</strong> uciek<strong>nie</strong>?<br />
- Jeden człowiek <strong>nie</strong> da sobie rady. Musi być trzech - ani<br />
więcej, ani m<strong>nie</strong>j. Równa liczba-trzy. I jeden z nich musi być<br />
policjantem.<br />
- Dlaczego ten facet sam...<br />
- Ko<strong>nie</strong>c pytań. Wchodzisz w to? Tak albo <strong>nie</strong>. Jeśli <strong>nie</strong> -<br />
odchodzę. Są tu inni policjanci, którym pali się pod nogami. A<br />
jeśli tak... znasz mój warunek.<br />
Przełknął ślinę.
No dobra.<br />
Wzięliśmy się do roboty. Byczek odblokował orakl, weszliśmy<br />
do sieci cywilnej i zacząłem działać. Coś z głowy, coś recytowałem<br />
ze ściągi, miałem wraże<strong>nie</strong>, że jestem żoł<strong>nie</strong>rzem w<br />
dżungli, machałem wokół siebie maczetą, kłody waliły mi się<br />
pod nogi a ja szedłem krok po kroku do przodu, dokład<strong>nie</strong> tak,<br />
jak na górze na Ziemi nauczył m<strong>nie</strong> jeden wyżeracz, który<br />
pamiętał jeszcze rakiety chemiczne i skafandry-bałwany.<br />
Znałem mnóstwo trików, a to był jeden z nich, możecie mi wierzyć,<br />
że nigdy <strong>nie</strong> przyszłoby mi do głowy, by z <strong>nie</strong>go skorzystać.<br />
Dopiero ta wpadka z siecią policyjną poruszyła komórkami<br />
i pomysł wpadł do mózgownicy.<br />
Byczek siedział koło m<strong>nie</strong>, na zmianę rumienił się i blakł, aż '<br />
na policzkach na stałe wykwitły mu czerwone plamy ograniczone<br />
białym meandrem.<br />
- No i gotowe - powiedziałem, kiedy było gotowe.<br />
- Jeśli to <strong>nie</strong> wyjdzie - powiedział - zabiję cię.<br />
- Musi wyjść. Od teraz naszym celem jest port kosmiczny<br />
Jeden.<br />
- No to wyduś ten plan.<br />
- Ja go <strong>nie</strong> znam.<br />
Teraz się okazało, jak strasz<strong>nie</strong> szybki był Byczek. W<br />
okamg<strong>nie</strong>niu miałem na szyi jego palce.<br />
- Nie wygłupiaj się - wysyczałem. Trochę rozluźnił, ale <strong>nie</strong><br />
za bardzo.<br />
- Zna go ten facet.<br />
To gdzie on jest? - skrzywił się i podejrze<strong>nie</strong> prawie krzyczało<br />
mii z oczu. - Czemu <strong>nie</strong> wytrzepałeś z <strong>nie</strong>go tego planu?<br />
- Jezus Maria, a co, myślisz, że mogłem z nim rozmawiać?<br />
Potrząsnął mną, aż zachrzęściło w kręgach szyjnych.<br />
- Zabiję cię, tu, zaraz, na miejscu, ty draniu!<br />
- Przecież on...<br />
Chciałem dokończyć, ale ten wariat ściskał m<strong>nie</strong> tak mocno,<br />
że przez tę szparę, która została mi w gardle, <strong>nie</strong> potrafiłem<br />
przecisnąć ani głoski.<br />
Co on?<br />
On siedzi w pudle, ty bara<strong>nie</strong>, i dlatego potrzebuję policjanta,<br />
który by m<strong>nie</strong> do <strong>nie</strong>go zaprowadził. Przecież to było od<br />
początku jasne!<br />
Tak, taka była smutna prawda: pomysłodawca tego planu<br />
Jerzy Zasada siedział w pudle za to, że wzywał Allacha, co we<br />
wszystkich koloniach Luny było zakazane tak samo jak wzywa<strong>nie</strong><br />
jakiegokolwiek innego proroka, boga czy bożka, ile tylko<br />
ich jest na świecie, a po<strong>nie</strong>waż jest ich tam sporo i kręci się<br />
wokół nich tak wspaniałe mordobicie, człowiek musi się dziwić,<br />
czemu ta <strong>nie</strong>bieska Ziemia, która wisi nad naszymi głowami,<br />
jeszcze <strong>nie</strong> poczerwieniała.<br />
Zupeł<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong> puścił.<br />
Polak i mahometanin. To tak horrendalna bzdura, że <strong>nie</strong><br />
wymyśliłby jej nawet tak chytry łeb jak twój. Idziemy do pudła.<br />
Ale powtarzam: jeśli jest w tym jakaś lewizna, zosta<strong>nie</strong>my<br />
w pudle we trójkę: Zasada za wzywa<strong>nie</strong> Allacha, ty martwy, a<br />
ja za bestialskie morderstwo.<br />
Wyszliśmy na korytarz.<br />
Było tam pełno ludzi, jedni biegli tam, inni z powrotem, coś<br />
przeklinali, coś krzyczeli, ale ani Byczka, ani m<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> interesowało<br />
nic z tego, co im się we łbach kłuło.<br />
3.<br />
Jerzy Zasada siedział po turecku na rozłożonym na ziemi<br />
kocu, bezgłoś<strong>nie</strong>, bez ruchu i z przymkniętymi oczyma.<br />
Dopiero po bliższych oględzinach można było dostrzec, że<br />
między palcami świętego męża swobod<strong>nie</strong> krążą kółeczka tasbihu,<br />
różańca o dziewięćdziesięciu dziewięciu ziarnach, symbolizujących<br />
najpięk<strong>nie</strong>jsze imiona, które bliżej wyjaśniają<br />
atrybuty Allacha, tego boga, prócz którego <strong>nie</strong> ma innych bogów,<br />
albowiem la ilah elAllah.<br />
Miesiąc mojego życia<br />
Byczek <strong>nie</strong>pew<strong>nie</strong> na m<strong>nie</strong> spojrzał. Wzruszyłem ramionami.<br />
Też <strong>nie</strong> wiedziałem, co zrobi Zasada, kiedy go wyrwiemy<br />
z jego dhikr.<br />
Odchrząknąłem.<br />
Byczek dźgnął-m<strong>nie</strong> łokciem i skinął brodą.<br />
Coś był <strong>nie</strong>cierpliwy, ten sierżant Byczek. A ja rów<strong>nie</strong>ż <strong>nie</strong><br />
mogłem świecić przykładem bogobojnego człowieka.<br />
Słuchaj, Jerzy - zacząłem. - Przysłał m<strong>nie</strong> do ciebie pewien<br />
Kazik. Przeciągał m<strong>nie</strong> na waszą wiarę, ale bez efektów. Ale<br />
<strong>nie</strong> wydałem go. To też jest przysługa. A ten... facet to kolega.<br />
Właś<strong>nie</strong> ten policjant, którego potrzebujesz.<br />
Nie powiedział ani słowa.<br />
- Powiedz mu coś - zwróciłem się do Byczka.<br />
- Słuchajcie, Zasada, <strong>nie</strong> wiecie, co się dzieje na zewnątrz.<br />
Teraz już jesteście w pudle <strong>nie</strong> tylko wy i pół tuzina innych<br />
religijnych wariatów. - Nadepnąłem mu na nogę, ale <strong>nie</strong> zauważył<br />
tego. - Teraz jesteśmy w pudle wszyscy, ponad pięciuset<br />
chłopa. Na górze znów jest jakaś wojna czy co i jeśli się<br />
stąd <strong>nie</strong> wy<strong>nie</strong>siemy, mamy za tydzień paragraf sześć. Nie<br />
patrzcie na mój mundur. Jestem gliną, zgoda, ale <strong>nie</strong> chcę tu<br />
zostać ani chwili dłużej niż ten tutaj, Nedomy. Muszę wrócić,<br />
jasne? A wy ponoć wiecie, jak się za to wziąć.<br />
- Jerzy, przysięgam, to <strong>nie</strong> pułapka - przyłączyłem się do<br />
<strong>nie</strong>go. - Zrobiłem dokład<strong>nie</strong> tak, jak mówił Kazik: przyprowadź<br />
do Jerzego policjanta, a on załatwi resztę. Masz policjanta,<br />
więc załatwiaj.<br />
Wreszcie podniósł oczy.<br />
Kim pan jest? Nie znam pana. Nigdy pana <strong>nie</strong> widziałem. W<br />
celi był półmrok, ale <strong>nie</strong> tak znowu wielki, żeby pomylić<br />
wilka z babcią. Szczerze mówiąc, między więzienną celą a<br />
szufladą dla wolnych górników <strong>nie</strong> było zbyt wielkiej różnicy.<br />
Chyba tylko taka, że szufladę zamyka się od środka, a celę od<br />
zewnątrz. Ale co to za różnica? Gdzie mogę wyjść z szuflady?<br />
Kilkaset metrów korytarzy, kantyna, szpital, klub, hol, no i<br />
oczywiście szychta, harówa, robota. Wszechświat tylko ociupinkę<br />
większy niż ma Zasada. W pewnym sensie Zasada ma<br />
nawet większy wszechświat: wierzy w swojego Allacha, ą ja<br />
tylko w swoich sto tysięcy dorubli, które dostanę jako rekompensatę<br />
za osiemnaście miesięcy straconego życia na tej pieprzonej<br />
okrągłej skale, którą od pradawna nazywano Księżycem.<br />
Klęknąłem tuż przed nim, żeby mieć twarz na wysokości<br />
jego oczu.<br />
Jerzy, jest źle. Zwiewamy, rozumiesz? Ten glina Jurek Byczek<br />
jest już gliną tylko przez swój mundur. Wdepnął w to z<br />
nami. Sam go w to wrobiłem, żeby się <strong>nie</strong> mógł wywinąć. Daleko<br />
się posunąłem, możesz mi wierzyć. Nie możemy się wycofać.<br />
Od tej chwili ty jesteś kapo. Skończ to przedstawie<strong>nie</strong> i<br />
zacznij coś robić. W każdej chwili mogą ogłosić alarm. Opuścił<br />
posterunek. Będą go szukać. Rozwalił szpicla, do diabła,<br />
Byczek, pokaż mu tego szpicla!<br />
Byczek pochylił się, odwinął rękaw i pokazał Zasadzie kółko<br />
identyfikacyjne. Nadajnik impulsów diabli wzięli. Już to<br />
powinno Jerzego przekonać. Kto by rozbijał nadajnik impulsów,<br />
tym bardziej, jeśli ten ktoś jest wbity w policyjny mundur?<br />
'<br />
- O niczym <strong>nie</strong> wiem, niczego <strong>nie</strong> słyszałem i nikogo <strong>nie</strong><br />
znam - odparł Jerzy. Na m<strong>nie</strong> nawet <strong>nie</strong> spojrzał. Patrzył<br />
prosto na Byczka.<br />
- Myślisz sobie - powiedziałem - że m<strong>nie</strong> zmiękczyli i cię<br />
wsypałem. Myślisz, że to podpucha, albo że Kazik zaczął<br />
mówić. Jak mam cię przekonać, że <strong>nie</strong> kłamię?<br />
- Pamiętasz, co ci powiedziałem? Zosta<strong>nie</strong>my w tym<br />
mamrze obaj - ty martwy, a ja z oskarże<strong>nie</strong>m o morderstwo na<br />
karku - powiedział Byczek.<br />
- Słyszysz go? - nalegałem na Zasadę. - To mu się przestaje
podobać. Jakżeby inaczej, jest w rozpaczliwej sytuacji, tak<br />
samo jak ty czyja. Popatrz na m<strong>nie</strong>, no, popatrz na m<strong>nie</strong>!<br />
Nie przestawał wyliczać najpięk<strong>nie</strong>jszych imion należnych<br />
Najwyższemu, który <strong>nie</strong> ma sobie podobnego, w sobie jednolity,<br />
wieczny, bez początku i poprzednika, i bez końca, i następcy,<br />
<strong>nie</strong> ulegający śmierci, <strong>nie</strong> ograniczony czasem, ani miejscem,<br />
ani w inny sposób. Tylko my jesteśmy w innej sytuacji,<br />
my jesteśmy ograniczeni początkiem i końcem, czasem i miejscem,<br />
i setką innych określeń, i śmierć czeka nas wszystkich.<br />
Chcę umrzeć na górze na Ziemi, a <strong>nie</strong> tutaj, już za życia pogrzebany<br />
w księżycowej skale.<br />
- Było powiedziane - odezwał się Zasada - że w dzień ostatecznego<br />
rozstrzygnięcia pojawią się Gog i Magog i serca <strong>nie</strong>sprawiedliwych<br />
wypełni groza, lecz serce prawowiernego<br />
zatańczy. Nie mam czego się bać. Anioł śmierci Azrai przeprowadzi<br />
m<strong>nie</strong> przez most piekielny, który jest cienki jak<br />
włos, ostry jak brzytwa i ciemny jak noc. Przy jego boku<br />
wejdę do czwartej z bram dżannatu, która zwana jest dżannat<br />
Adana, wyłożonej białymi perłami i dostępnej dla tych,<br />
którzy nawracali na dobro i odciągali od zła. Nie czuję wobec<br />
was złości. Nawet dla was droga do raju <strong>nie</strong> jest zamknięta.<br />
Nawet w ostat<strong>nie</strong>j godzi<strong>nie</strong> możecie się nawrócić na słuszną<br />
wiarę. Powtarzajcie za mną: La ilah elAllah. Czemu mielibyście<br />
<strong>nie</strong> dostąpić wiecznych rozkoszy raju, skoro jego bramy<br />
są otwarte nawet dla <strong>nie</strong>których zwierząt, jak oślica proroka<br />
Saliha, cielę Abrahama, mrówka Salomona, dudek królowej<br />
Bilkis i pies siedmiu śpiących?<br />
- Brama szósta - odezwałem się - dżannat-un-na'imi, jest<br />
srebrna - zauważyłem. Wiedziałem to od Kazika.<br />
Zasada się ocknął.<br />
- Zabiję was obu - powiedział Byczek. Nagle coś go olśniło.<br />
- Przecież ty... co ty tutaj pieprzysz o bramach do raju? Jesteś<br />
zamaskowanym muslimem?<br />
- Bzdura - odparłem. - Kazik sporo tego we m<strong>nie</strong> władował,<br />
kiedy chciał m<strong>nie</strong> nawrócić na wiarę, ale jakoś mu <strong>nie</strong><br />
wyszło, prawda, Jerzy ku?<br />
- Ogród <strong>nie</strong>biańskiego życia... - powtarzał Jerzy Zasada w<br />
zamyśleniu.<br />
- A jeśli musiałbyś to wyjaśnić organom śledczym? - rzekł<br />
Byczek.<br />
- Wydział antyfundamentalistyczny jest w Bazie na Jedynce.<br />
Co pan na to, Nedomy? A może wybierzemy się na Jedynkę<br />
razem, ale służbowo?<br />
- Nie zapominaj o zapisie personalnym! Grozi ci paragraf<br />
sześć. Już <strong>nie</strong> możesz wrócić na Ziemię.<br />
- Zapis można sprawdzić i poprawić - był teraz tak ostrożny,<br />
jak poprzednio szalony.<br />
Byczek ożywał. Przed oczyma kształtowała mu się nowa<br />
szansa: zaprowadzi m<strong>nie</strong> na wydział walki z fundamentalizmem<br />
religijnym i wyjaśni <strong>nie</strong>legalne wtargnięcie do zapisu<br />
służbowego jako konspiracyjną ko<strong>nie</strong>czność. Dosta<strong>nie</strong> się na<br />
Jedynkę łatwo i bezpiecz<strong>nie</strong> przez Bazę. Jak? Wydział walki z<br />
fundamentalizmem religijnym podlegał dowództwu wojsk<br />
Organizacji Narodów Zjednoczonych.<br />
Znowu był z <strong>nie</strong>go zasrany glina, bojownik i weteran, barczysty<br />
bokser z pięściami jak młoty. Jedną z tych pięści uderzył<br />
w drzwi celi. Za chwilę przyjdą strażnicy r wszystko diabli<br />
wezmą.<br />
To przez ciebie, idioto! - zacząłem krzyczeć na Zasadę. -<br />
Muslimski bigoteryjny idioto! Teraz trafisz najwyżej do gówna,<br />
a <strong>nie</strong> do Mekki!<br />
Szósta brama muslimskiego raju jest dostępna tylko dla<br />
tych, którzy odbyli hadżdż, jeśli to możliwe, w miesiącu pielgrzymek,<br />
Zu-l-hidżdża, i zobaczyli al-Hadżar al-Aswad, święty<br />
kamień, wmurowany we wschodni róg Ka'aby w Mekce,<br />
kamień o rajskim pochodzeniu, który, pierwot<strong>nie</strong> biały, pod<br />
dotykami grzeszników sczerniał. W dzień kijamatu, w dzień<br />
Ondřej Neli<br />
zmartwychwstania, kiedy zatrąbi archanioł Israfil, kamień<br />
ten, <strong>nie</strong>gdyś rozbity na cztery kawałki przez <strong>nie</strong>jakiego Karmatowca,<br />
i trzymający się w całości dzięki srebrnym płytom,<br />
dosta<strong>nie</strong> oczy i język, i będzie świadczyć na korzyść tych, którzy<br />
go pocałowali. No a teraz grozi <strong>nie</strong>bezpieczeństwo, że<br />
kamień al-Hadżar al-Aswad w dzień kijamatu, kiedy przyprowadzą<br />
mu Jerzego Zasadę, powie:<br />
Co? Jerzy Zasada? Proszę wybaczyć, ale tego pana <strong>nie</strong><br />
znam. W życiu go <strong>nie</strong> widziałem, <strong>nie</strong> poczułem dotyku jego ust<br />
na swojej sczerniałej od dotyków grzeszników powierzchni.<br />
I siup go do diahannam, do piekła dotychczas ukrytego pod<br />
siedmioma ziemiami, chyba żeby się Jerzemu udało prześliznąć<br />
do czwartej bramy, ozdobionej zwykłymi perłami.<br />
Nie patrz tak na m<strong>nie</strong>, sam się prosiłeś o diahannam. No bo<br />
gdzie jest miejsce muslima, który <strong>nie</strong> odbył hadżdż, chociaż<br />
mógł!<br />
Byczek już <strong>nie</strong> słuchał, walił w drzwi i wzywał straż.<br />
Pielgrzymka do Mekki - wyszeptał Zasada patrząc na rozłożyste<br />
plecy stróża prawa, który na pewien ściśle ograniczony<br />
czas stał się przestępcą, ale teraz ponow<strong>nie</strong> był stróżem prawa,<br />
dziko zdecydowanym odpokutować przestępstwo, którego się<br />
był dopuścił pod moim przywództwem, naprawić swoją reputację,<br />
wykazać się nowymi zasługami, a razem z nimi zdobyć<br />
dodatkową gwiazdę, po<strong>nie</strong>waż stopień starszego sierżanta jest<br />
bez wątpienia bardziej imponujący niż stopień sierżanta.<br />
Byczek się zmienił, ale teraz zmienił się rów<strong>nie</strong>ż Zasada.<br />
Ocknął się z bezruchu, ożył, w drobnej twarzy podkreślonej<br />
przez smoliście czarną brodę zagrały mu oczy i kiedy tak klęczał<br />
na kocu, który służył mu jako dywanik do modlitw, przewrócił<br />
się na bok, sięgnął rękoma gdzieś pod pryczę, odezwało<br />
się kilkakrot<strong>nie</strong> metalowe łupnięcie i jedna płyta podłogowa<br />
zapadła się jak klapa pod szubienicą.<br />
Zanim zdążyłem się zorientować, Zasada zniknął w otworze,<br />
przed oczyma mignęły mi tylko białe, prawie <strong>nie</strong> schodzone<br />
podeszwy jego butów. Ten Zasada zawsze dbał o swój<br />
wygląd.<br />
Byczek <strong>nie</strong> dostrzegł, co się dzieje, tylko wytrwale tłukł i domagał<br />
się interwencji strażnika. Ale na zewnątrz chyba znowu<br />
coś było <strong>nie</strong> tak. Kto wie, do jakiego mogło dojść przewrotu, co<br />
wydumał Brunza, uzbrojony w nóż ostry jak piekielny most?<br />
Może znowu jakiś bunt czy kontrbunt? Tak, kontrbunt, po<strong>nie</strong>waż<br />
chłopy z nowych turnusów, którym zostało dwanaście<br />
albo sześć, na pewno <strong>nie</strong> są zachwyceni tym, że Brunza trzyma<br />
dyrektora jako zakładnika i że inży<strong>nie</strong>r Dutkiewicz negocjuje<br />
z dyrekcją, i że kopalnia prawdopodob<strong>nie</strong> stoi, a młodzieńcom<br />
forsa przechodzi koło nosa. Za obija<strong>nie</strong> się nikt <strong>nie</strong> dosta<strong>nie</strong><br />
złamanego grosza, doruble są tylko za wykonaną pracę. A jak<br />
koty mają fedrować, skoro po kopalni biega Brunza z nożem w<br />
ręku?<br />
Chodź - syknął na m<strong>nie</strong> Zasada z ciemnego otworu. Nie<br />
musiał dwa razy powtarzać. Robinsonadą rzuciłem się<br />
w ziejący otwór, a wierzcie, że w sześciokrot<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong>jszym<br />
ciążeniu księżycowym robinsonady robi się piekiel<strong>nie</strong> łatwo.<br />
Walnąłem się przy tym w głowę (obok guza, który mi tam<br />
wyrósł po potyczce w holu, będę miał chyba następnego) i<br />
otarłem sobie łokieć, ale poza tym lot skończył się bez szwanku.<br />
- Jeszcze on - szepnął Zasada.<br />
- Ty idioto, na <strong>nie</strong>go <strong>nie</strong> można już liczyć!<br />
Pane kochany - krzyknął Zasada czeskopolską kopalnianą<br />
gwarą - pan się raczy przypoić do partii!<br />
Skoczyłem na <strong>nie</strong>go, żeby mu zamknąć gębę. Rozwścieczony<br />
glina na szczęście <strong>nie</strong> słyszał, jego kowalska pięść narobiła<br />
takiego hałasu, że zagłuszyłaby go chyba tylko kopalniana<br />
ładowarka.<br />
Ale Zasada mi się wysmyknął.<br />
- Nie słyszałeś, że musi nas być trójka?<br />
- Znajdziemy kogoś innego.
Nie mamy czasu. Pane kochany!<br />
Byczek przestał walić w drzwi, odwrócił się i skamieniał jak<br />
ten facet, o którym opowiada się nowicjuszom, że rozpiął na<br />
zewnątrz rozporek, żeby się wysiusiać, i zapomniał, że wokół<br />
<strong>nie</strong>go jest minus sto dziewięćdziesiąt.<br />
Stać! - krzyknął sierżant Byczek, praworządny pracownik<br />
Bezpieczeństwa. - Powtarzam, stać!<br />
Sięgnął po broń osobistą, ale od razu sobie przypomniał, że<br />
musiał ją oddać służbie dozorczej oddziału więziennego. Nikt<br />
<strong>nie</strong> ma prawa wejść do więzienia z bronią, takie już przepisy.<br />
Niech pan się przypoi do partii, pane kochany - wabił go<br />
Zasada.<br />
Byczek coś wymamrotał i podbiegł do nas. Zwalił się na<br />
podłogę i wyciągnął przed siebie ręce. Chciał nas wyciągnąć<br />
z dziury jak ślimaka z muszli, ale przecenił swoje siły.<br />
Chwyciliśmy go każdy za jedną rękę i ciągnęliśmy go i ciągnęli,<br />
zaparci nogami o ścianę przewodów wentylacyjnych, w<br />
których się znaleźliśmy, że Byczek tylko bezsil<strong>nie</strong> kopał wokół<br />
siebie nogami, klął i groził. Jego olbrzymie ciało obsuwało się<br />
po pochyłej podłodze coraz niżej, już był w szychcie do połowy<br />
ciała, w ostat<strong>nie</strong>j chwili rozstawił nogi, starał się zaczepić<br />
czubkami palców o pryczę, ale wystarczyło tylko troszeczkę<br />
się wysilić - i już był w środku.<br />
Dra<strong>nie</strong>! Cholerne dra<strong>nie</strong>! W imieniu prawa... puśćcie<br />
m<strong>nie</strong>, dra<strong>nie</strong>!<br />
Zasada coś zrobił z podłogą, która się podniosła, odezwał się<br />
metaliczny łomot, kiedy spadły na nią nogi odchylonej pryczy,<br />
wokół nas roztoczyła się księżycowa noc.<br />
To jest napaść na osobę urzędową, ostrzegam waaaas...<br />
Zasada podszedł do rozwścieczonego Byczka od tyłu i zatkał<br />
mu dłonią usta. Nastał moment ciszy. Nad naszymi głowami<br />
coś stuknęło, zadudniły kroki, usłyszeliśmy przytłumione<br />
głosy. Straż więzienna wreszcie usłyszała uderzenia i<br />
wtargnęła do celi, teraz już pustej jak muszla ostrygi po uczcie<br />
Lukullusa.<br />
Klawisze biegali po celi, krzyczeli i przeklinali, a my byliśmy<br />
dwa, trzy kroki od nich. Macałem obiema rękoma w<br />
ciemnościach, żeby znaleźć twarz Byczka i pomóc Zasadzie w<br />
duszeniu. W życiu <strong>nie</strong> dostałem takiego wycisku, jak wtedy!<br />
Byczek miał siłę! Młócił wokół siebie rękoma i nogami, starał<br />
się nas dosięgnąć, od czasu do czasu oczywiście trafiał gołą<br />
pięścią w stalową ścianę, ale częściej we m<strong>nie</strong> (Zasada trzymał<br />
go z tyłu, ale potem okazało się, że też dostał za swoje, bo<br />
Byczek bił w tył łokciami).<br />
Mimo woli ustępowałem, żeby wyjść z zasięgu tych miażdżących<br />
ciosów, wycofywałem się, ale te uderzenia też m<strong>nie</strong><br />
poganiały, każdy cios odrzucał m<strong>nie</strong> o ćwierć metra do tyłu,<br />
bolały m<strong>nie</strong> już wszystkie żebra i naprawdę <strong>nie</strong> czułem, ile już<br />
zafasowałem, chyba ze sto piętnaście ciosów, jak wstęp<strong>nie</strong><br />
szacowałem.<br />
Zasada wisiał Byczkowi na plecach, przyciśnięty jak młode<br />
<strong>nie</strong>dźwiadki koala, i już widział, jak wchodzi do raju bramą z<br />
żółtych pereł zwaną dtannat-ul-chuldi, która jest dostępna dla<br />
proroków oraz męczenników, po<strong>nie</strong>waż Byczek okrut<strong>nie</strong> gryzł<br />
go w dłoń. Dręczyła go jednak myśl, że islam jednoznacz<strong>nie</strong><br />
zakazuje dobrowolnego męczeństwa i za prawdziwego męczennika<br />
<strong>nie</strong> uznaje wiernego pogryzionego przez policjanta,<br />
lecz tego, który był <strong>nie</strong>win<strong>nie</strong> zamordowany, stał się ofiarą<br />
zarazy, utonął, spłonął, był zasypany przez walącą się ścianę,<br />
zmarł z głodu czy podczas pielgrzymki do Mekki.<br />
Byczek wściekle m<strong>nie</strong> atakował, szybko posuwał się do<br />
przodu i opanowało m<strong>nie</strong> wraże<strong>nie</strong>, że <strong>nie</strong> robi tego sam z<br />
siebie, tylko Zasada popycha go od tyłu. Byłem dla <strong>nie</strong>go<br />
giaurem, <strong>nie</strong>wiernym psem.<br />
Cofałem się, ile mogłem, ale w ciemności pięści Byczka dosięgały<br />
m<strong>nie</strong> z <strong>nie</strong>miłosierną pedanterią. Zapewne sierżant za<br />
pierwszoplanowy cel postawił sobie, by m<strong>nie</strong> zniszczyć. Do-<br />
Miesiąc mojego życia<br />
myśliłem się bowiem, że zaprzestał prób strząśnięcia Zasady z<br />
pleców, <strong>nie</strong> walił go już łokciami i chyba nawet przestał gryźć.<br />
Nie wołał o pomoc ani <strong>nie</strong> groził, tylko sapał, dyszał całą objętością<br />
swoich przerażających płatów płucnych, a ja już tylko<br />
czekałem na moment, kiedy zapalą mu się oczy jak jakiemuś<br />
potworowi z horroru.<br />
A potem z całej siły walnął m<strong>nie</strong> w czoło, przed oczyma wybuchły<br />
mi fajerwerki i nagle padałem w tył, byłem leciutki jak<br />
piórko i zdążyłem tylko pomyśleć - ten glina m<strong>nie</strong> zabił, a ja<br />
unoszę się prosto do raju, a raczej do piekła, do jednego z siedmiu,<br />
które zna islamska religia. Jak wpadnę na to, że to dżahannam,<br />
skoro nigdy <strong>nie</strong> garnąłem się do katechezy, pomyślałem<br />
sobie. Dlaczego mam zakosztować wiecznego ognia, który<br />
jest siedemdziesięciokrot<strong>nie</strong> skutecz<strong>nie</strong>jszy od ognia ziemskiego<br />
i dlatego się twierdzi, że to, co my, ludzie, uważamy za<br />
ogień, jest nędznym dymem ognia piekielnego. Dlaczego,<br />
przecież jestem <strong>nie</strong>winny, ba, zasłużony, czyż <strong>nie</strong> próbowałem<br />
ocalić muslimskiej duszy przed jej własnym szaleństwem, czyż<br />
<strong>nie</strong> chciałem pomóc Jerzemu Zasadzie w odbyciu świętego<br />
hadidil I całkiem możliwe, że gdyby było dość czasu, Zasada<br />
potrafiłby nawrócić m<strong>nie</strong> na prawą wiarę, mógłby m<strong>nie</strong> nakłonić<br />
do tego, żebym w szczerym przeświadczeniu ogłosił, że la<br />
ilahu el-Allah, że <strong>nie</strong> ma Boga prócz Allacha, istoty określonej<br />
ismul-azam, imie<strong>nie</strong>m najwyższym, <strong>nie</strong>dostępnym dla ludzi?<br />
Padałem i padałem, ale żadne płomie<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> rozświetlały<br />
ciemności, ani piekielne, ani ziemskie czy też księżycowe.<br />
Wszędzie wokół było ciemno jak w grobowcu i <strong>nie</strong> poprawiło<br />
się nawet wtedy, gdy upadłem na kupę jakichś szmat.<br />
Byłem ogłupiały po ciosie prosto w kość czołową i po tym locie,<br />
ale w tej mojej wymęczonej głowie zostało jednak na tyle<br />
przytomności ducha, że błyskawicz<strong>nie</strong> się przetoczyłem na<br />
bok, z dala od miejsca, gdzie za chwilę miało paść podwójne<br />
ciało Byczka-Zasady. I już tu byli, zadudniło, Zasada zapewne<br />
się odczepił od pleców policjanta, a Byczek zaklął tak pięk<strong>nie</strong>,<br />
że aż przyjem<strong>nie</strong> było posłuchać.<br />
Bałem się ruszyć, żeby policjant m<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> usłyszał i <strong>nie</strong> kontynuował<br />
tak pomyśl<strong>nie</strong> rozpoczętej pracy. Nawet <strong>nie</strong> pisnąłem,<br />
mimo że bolały m<strong>nie</strong> wszystkie kości i wszystkie flaki, a<br />
płuca groziły pęknięciem. Kurczowo ściskałem usta i czułem,<br />
jak tryska z nich słona krew. Ale wszystko na nic, Zasada<br />
zapalił światło.<br />
Światło sączyło się z malutkiej podręcznej lampy i zalewało<br />
całą naszą <strong>nie</strong>świętą trójcę od stóp do głów.<br />
Zasada trzymał latarkę w końcach palców lewej ręki. Z obu<br />
dłoni leciała mu krew. Gdyby <strong>nie</strong> był muslimem, mógłby występować<br />
przed katolickimi fundamentalistami jako święty<br />
obdarzony boskimi stygmatami.<br />
Oto mój magazyn - oświadczył. - Wszystko potrzebne do<br />
pomyślnej ucieczki.<br />
Byczek, jak się okazało, upadł głową na ziemię i to uderze<strong>nie</strong><br />
pozbawiło go na jakiś czas bojowej inicjatywy. Leżał na<br />
kupie białych szmat, z otwartą gębą i wyglądał tak mądrze<br />
jak pseudokoń w galerii obrazów.<br />
- Byczek, słuchaj pan, my obaj przysięg<strong>nie</strong>my, ie tę ucieczkę<br />
przyszykował pan - powiedziałem szybko, łeby znowu<br />
nabrać sierżanta, ale zamknąłem się, bo w tej chwili <strong>nie</strong> był w<br />
sta<strong>nie</strong> zrozumieć nawet reguł gry w koci-koci łapci. Może<br />
przynajm<strong>nie</strong>j z Jerzym będzie można rozsąd<strong>nie</strong> pogadać,<br />
zaroiło mi się. - Prawda, szejku?<br />
- Ma szallah - odpowiedział poważ<strong>nie</strong> i wyciągnął z kieszeni<br />
róża<strong>nie</strong>c, żeby się wzmocnić krótką medytacją, zanim - przy<br />
pomocy dwóch <strong>nie</strong>wiernych - podejmie pielgrzymkę do Mekki,<br />
którą przed chwilą rozpoczął.<br />
4.<br />
Była to sytuacja, którą za moich młodych lat nazywano<br />
bagnem, a ja w nią dosłow<strong>nie</strong> wpadłem. Dzisiaj muszę<br />
się z tego śmiać. Na Księżyc leciałem z pełnym bagażem<br />
nadziei. Nie miałem nawet dwudziestu dwóch
lat, za sobą miałem wilczy bilet w czterech szkołach wyższych,<br />
co jest dość imponującym osiągnięciem w tak młodym wieku,<br />
moim programem życiowym było picie piwa i kocha<strong>nie</strong> się z<br />
dziewczynami, i ten osiemnastomiesięczny pobyt na Księżycu<br />
uważałem za dość <strong>nie</strong>przyjemną wycieczkę, która przy<strong>nie</strong>sie<br />
sto tysięcy, a tym samym dolce vita do końca życia, przy czym<br />
ko<strong>nie</strong>c życia umieszczałem gdzieś na granicy czterdziestu lat.<br />
Czy wiedziałem, co m<strong>nie</strong> czeka na Księżycu? Wiedziałem i<br />
<strong>nie</strong> wiedziałem.<br />
Na Księżycu się harowało, to po pierwsze. Harowało się jak<br />
diabli już ładnych parę lat, od czasu, kiedy ONZ uchwaliła<br />
Zielony Pakiet zakazujący wszelkiej eksploatacji przemysłowej<br />
na Ziemi. Myślałem, że chyba potrafię harować, ale <strong>nie</strong><br />
miałem okazji się o tym przekonać. Wujek wprawdzie załatwił<br />
mi przyjęcie do Czeskich Kolei Państwowych w Pradze, to<br />
było po moim drugim wylocie ze szkoły, ale wynik był taki, że<br />
każdego pierwszego i piętnastego trafiałem na terminal księgowania<br />
zarobków z obligatoryjną uwagą, że jestem w kolejce<br />
do zatrud<strong>nie</strong>nia w eksploatacji. Zatrud<strong>nie</strong><strong>nie</strong> w eksploatacji!<br />
Brygada robotnicza na stacji w Wysoczanach składała się z<br />
sześciu konserwatorów, a w domu przy terminalach czekało<br />
tysiąc pięciuset etatowych następców. Po pół roku przesunąłem<br />
się na miejsce 1382 (nawet to dzięki protekcji wujka),<br />
dałem więc wypowiedze<strong>nie</strong>, żeby się przynajm<strong>nie</strong>j przydać<br />
do czegoś tym, którzy byli w kolejce za mną.<br />
Zgłosiłem się zatem na biofizykę, a zaraz potem na systematykę,<br />
kiedy się okazało, że na biologię <strong>nie</strong> mam dostatecz<strong>nie</strong><br />
wysokiego IQ. Wyglądało już na to, że przez resztę życia będę<br />
studiować, jak to robią ci, których <strong>nie</strong> interesuje sport albo<br />
paćka<strong>nie</strong> płótna farbkami, czy psychokinetyka i temu podobne<br />
duperele, kiedy spotkałem jednego kumpla jeszcze z polibudy<br />
w Pardubicach.<br />
Wyglądał szpanersko i powiało od <strong>nie</strong>go pewnością siebie<br />
faceta, który - jak się wtedy mawiało - potrafił stawić życiu<br />
czoła.<br />
Gdzie mógłbym być? - powiedział, gdy go spytałem,<br />
gdzie się włóczył, kiedy <strong>nie</strong> dawał znaku życia. - Na górze, na<br />
Arkadii.<br />
Przypominam, że ziemniaki mówią „na górze", kiedy mają<br />
na myśli pobyt na Księżycu. Może wyda wam się to śmieszne,<br />
ale tak już jest, gdybyście przez jakiś czas żyli na pleśniawce,<br />
też mówilibyście „na górze" pokazując palcem na ten nasz<br />
żwirek.<br />
Wtedy przemysł na żwirku dopiero się rozkręcał, więc się<br />
zdziwiłem.<br />
- Na Księżycu? Jak to? Skończyłeś studia?<br />
- Po co miałbym studiować?<br />
Odpowiada<strong>nie</strong> pytaniami na pyta<strong>nie</strong> to obrzydliwy zwyczaj.<br />
Na Lagrange i na orbity biorą tylko magistrów - powiedziałem.<br />
- Przecież każdy o tym wie. Nie musisz ze m<strong>nie</strong> robić<br />
głupota.<br />
Pokazał mi ręce. Myślałem, że ma jakąś chorobę skórną, ale<br />
potem do m<strong>nie</strong> dotarło, że to odciski.<br />
Na Księżycu się haruje i zarabia forsę.<br />
To <strong>nie</strong> była odpowiedź pyta<strong>nie</strong>m na pyta<strong>nie</strong>. To <strong>nie</strong> była<br />
żadna odpowiedź. Ten kumpel - nazywał się Jirous, jeśli was<br />
interesuje - dał mi bezcenną informację.<br />
Jeszcze tego samego dnia zgłosiłem się w kadrach Czeskopolskiej.<br />
Była to nora w Pradze na Starym Mieście, na ulicy<br />
Żelaznej. Siedziała w <strong>nie</strong>j kobieta, wprawdzie obłożona reklamami,<br />
ale poza tym była to całkiem żywa kobieta." Wtedy<br />
wydawała mi się stara, po<strong>nie</strong>waż dobijała do sześćdziesiątki.<br />
Nie zapominajcie, że moja mama miała czterdzieści pięć lat,<br />
jeden tata czterdzieści siedem, a ten drugi nawet trzydzieści<br />
osiem.<br />
Kiedy powiedziałem, że chcę fedrować tytan w Czeskopolskiej,<br />
<strong>nie</strong> zemdlała ani <strong>nie</strong> zaczęła się śmiać.<br />
Ma pan jakieś doświadcze<strong>nie</strong> w pracy? - spytała.<br />
Ondřej Neff<br />
- Pracowałem na kolei. Ale ona <strong>nie</strong> była wczorajsza.<br />
- Liczba porządkowa?<br />
- Sto dwanaście - skłamałem. Skinęła w stronę orakla.<br />
Tysiąc trzysta osiemdziesiąt dwa - powiedziałem zrezygnowany.<br />
Zmierzyła m<strong>nie</strong> od stóp do głów. Byłem dur<strong>nie</strong>m.<br />
- Nałogi?<br />
- Piwo.<br />
- Z tym trzeba skończyć - uniosła brwi. - Księżyc jest suchy.<br />
Tu się myliła jak sto pięćdziesiąt. W koloniach wesoło się<br />
handlowało wszystkim, oczywiście rów<strong>nie</strong>ż wódą, tylko narkotyki<br />
<strong>nie</strong> miały powodzenia. Takie było <strong>nie</strong>pisane prawo<br />
górników - u kogo znaleziono narkotyki, tego w ciągu tygodnia<br />
znajdowano na zewnątrz z rozpiętym rozporkiem, jeśli<br />
wiecie, co mam na myśli. Nikogo <strong>nie</strong> interesowało, skąd się ten<br />
narkotyk wziął, za ile i co na to powie pan adwokat. Nic z<br />
tych rzeczy. Wyprowadzali chłopa, choćby się rzucał na<br />
wszystkie strony, potem prask i w tym <strong>nie</strong>zniszczalnym,<br />
ognioodpornym, <strong>nie</strong>rozrywalnym skafandrze była dziura.<br />
Potem następował tylko meldunek na policji, że miał miejsce<br />
wypadek. Policja dbała o odwiezie<strong>nie</strong> ciała do kostnicy, a<br />
potem w plastykowym worku na górę na Ziemię, i było po<br />
wszystkim, bo do tego górniczego zwyczaju należało rów<strong>nie</strong>ż<br />
i to, że śmierć ćpuna na Księżycu znaczyła m<strong>nie</strong>j więcej tyle co<br />
na Ziemi tragiczne zejście muchy i wywoływała podobne zainteresowa<strong>nie</strong><br />
organów ścigania.<br />
Czyli Księżyc jest ponoć suchy.<br />
- To <strong>nie</strong> wszystko - powiedziała ta miła pani. - Nie ma tam<br />
rów<strong>nie</strong>ż kobiet.<br />
- To już gorzej - powiedziałem. Spodziewała się, że wyjdę,<br />
ale kiedy się na to <strong>nie</strong> zanosiło, ciągnęła z<strong>nie</strong>chęcający wykład.<br />
Męcząca robota dwanaście godzin dzien<strong>nie</strong>. Pożywie<strong>nie</strong> dehydrowane,<br />
częściowo syntetyczne, częściowo recyklowane.<br />
Mieszka<strong>nie</strong> w szufladzie dwa na dwa na pół metra. Za kłót<strong>nie</strong><br />
mandat, za bójki i pijaństwo pudło.<br />
- Za pijaństwo? Przecież Księżyc jest suchy? Nie dała się<br />
zwieść.<br />
- Rów<strong>nie</strong>ż za propagandę religijną - dodała znacząco.<br />
- Czy wyglądam na fundziaka?<br />
- Propaganda religijna jest uznawana za poważne wykrocze<strong>nie</strong><br />
kryminalne - powtórzyła. - A za propagandę religijną<br />
uważa się rów<strong>nie</strong>ż krzyżyk na szyi.<br />
- Dyscyplina jak brzytew, <strong>nie</strong> sądzi pani?<br />
- Nikt pana <strong>nie</strong> zmusza do pracy w Czeskopolskiej Wydobywczej,<br />
pa<strong>nie</strong>... pa<strong>nie</strong>...<br />
- Jakub Nedomy, bezwyznaniowy. Chce pani, żebym to<br />
podpisał?<br />
- Czy chcę? Pan to musi podpisać, pa<strong>nie</strong> Nedomy! - krzyknęła<br />
zgorszona. - No a poza tym jest paragraf sześć.<br />
Ciągle jeszcze stałem przed tą uprzejmą staruszką. Nogi tak<br />
m<strong>nie</strong> już bolały, że przestąpiłem z jednej na drugą.<br />
- Paragraf sześć - ciągnęła - znajdzie pan w kodeksie<br />
obywatelskim, w rozdziale o prawach i obowiązkach pracowników<br />
<strong>nie</strong>cybernetycznego personelu Kompleksu Przemysłowego<br />
Luna. Umie pan czytać?<br />
- Cztery lata studiowałem w szkole wyższej.<br />
- To jeszcze <strong>nie</strong> oznacza, że umie pan czytać.<br />
Molem książkowym wprawdzie <strong>nie</strong> byłem, ale w życiu przeżarłem<br />
się przez co najm<strong>nie</strong>j dziesięć książek, w tym dwie z<br />
nich były staromodne, z literami.<br />
Paragraf sześć - kontynuowała ta bajkowa staruszka - jest<br />
pomyślany jako ochrona przed oszustami, którzy chcieliby<br />
sobie nabić kabzę procesami sądowymi z KPL. Maksymalna<br />
długość pobytu na Księżycu wynosi pięćset sześćdziesiąt dni.
Kto z jakiejkolwiek przyczyny zatrzyma się dłużej, z winy czy<br />
bez winy siły wyższej, traci prawo do powrotu na planetę<br />
Ziemia i zostaje starym obywatelem Społeczeństwa Lunarnego<br />
bez prawa do jakiejkolwiek rekompensaty ze strony<br />
KPL. Niech pan sobie przestudiuje paragraf sześć, a kiedy<br />
przyjdzie pan podpisać umowę o pracę, podpisze pan rów<strong>nie</strong>ż<br />
oświadcze<strong>nie</strong>, że się pan z nim zapoznał.<br />
Podniosła palec.<br />
To ze strony Czeskopolskiej grzeczność, żebyśmy się dobrze<br />
rozumieli, pa<strong>nie</strong> Nedomy. Nie pociąga to za sobą żadnych<br />
konsekwencji prawnych. Nawet gdyby pan niczego <strong>nie</strong> podpisywał,<br />
nawet gdyby podpisane przez pana oświadcze<strong>nie</strong> się<br />
zgubiło, zgod<strong>nie</strong> z paragrafem sześć i tak zosta<strong>nie</strong> pan stałym<br />
obywatelem Kompleksu Przemysłowego Luna na zawsze, bez<br />
możliwości powrotu na Ziemię, nawet na pobyt przejściowy.<br />
Miesiąc mojego życia<br />
- To trochę ostre, <strong>nie</strong> wydaje się pani?<br />
- Wie pan, jak po półtorarocznym pobycie w sześciokrot<strong>nie</strong><br />
m<strong>nie</strong>jszej grawitacji zmiękną panu kości? Po dłuższym okresie<br />
<strong>nie</strong> mógłby pan wrócić na Ziemię, nawet gdyby <strong>nie</strong> było paragrafu<br />
sześć.<br />
Teraz pokiwała palcem z boku na bok.<br />
- Ta humanitarne prawo. W przeszłości znalazło się mnóstwo<br />
mądrali, którzy przedłużali sobie pobyt, żeby zarobić<br />
pieniądze: bo <strong>nie</strong> chciało im się wracać do domu, bo na górze<br />
zakochali się w koledze - przyczyny były różne. Konsekwencje<br />
zawsze takie same: na Ziemię wracał kaleka.<br />
- I co, łapiduchy <strong>nie</strong> wymyśliły jakiejś kuracji?<br />
- Ist<strong>nie</strong>ją programy rehabilitacyjne, ale paragraf sześć jest<br />
rozwiąza<strong>nie</strong>m o wiele prostszym. Coś panu powiem, pa<strong>nie</strong><br />
Nedomy.
Nachyliła się przez stół, aż jej loczek spadł na czoło. Miała<br />
groszkowozielone włosy. Ale baba!<br />
- KPL jest zainteresowany wzrostem stałej populacji. I jest<br />
to jedna z przyczyn, z powodu której uchwalono paragraf<br />
sześć.<br />
- Szanowna pani - powiedziałem. - Żeby było jasne: <strong>nie</strong> jestem<br />
ani ćpunem, ani fundziakiem, <strong>nie</strong> mam zamiaru zbawić<br />
świata i pozwolę innym wynaleźć żarówkę. Chcę zarobić forsę,<br />
żeby kumple wiedzieli, że <strong>nie</strong> jestem mięczakiem, że potrafię<br />
harować i wiem, co zrobić z zarobioną forsą. Dlatego chcę na<br />
Księżyc, kapewu? Nie będę miał najm<strong>nie</strong>jszych kłopotów z<br />
paragrafem sześć, może pani być spokojna.<br />
Tak głupio mówiłem i po tych strasznych latach trochę mi<br />
wstyd, kiedy to sobie przypominam. Oczywiście, były to diabel<strong>nie</strong><br />
inne czasy, wtedy i dzisiaj.<br />
A to, że KPL pakuje fundziaków do pudła, pod tym się<br />
tylko podpisuję. Jeśli o m<strong>nie</strong> chodzi, zamknąłbym ich wszystkich.<br />
Zrobiło się ich trochę za dużo.<br />
Nie był to tak bardzo nasz problem. W Europie Środkowej<br />
fundamentaliści nigdy się za bardzo <strong>nie</strong> rozwinęli. Ktoś chodził<br />
do kościoła, inny <strong>nie</strong>, ale ten, który tam chodził, <strong>nie</strong><br />
sądził, że musi podrzynać sąsiadowi gardło za to, że się <strong>nie</strong><br />
modli. Jeszcze w szkole śred<strong>nie</strong>j dużo podróżowałem. Byłem<br />
w Konfederacji Wschodnioamerykańskiej i stąd pojechaliśmy<br />
do Wolnego Cesarstwa Teksas, byliśmy też na dole na<br />
południu zerknąć na te miejsca, gdzie na starych mapach<br />
zaznaczona jest szyja między Ameryką Północną i Południową.<br />
Podróżowałem i zawsze m<strong>nie</strong> zdumiewała przedziwna<br />
drapieżność ludzi, których spotykałem. Każdy krzyczał „Ja!<br />
Ja!" i myślał, że świat kręci się wokół <strong>nie</strong>go i był zdolny pobić<br />
się z każdym choć trochę innym niż on. W Europie z niczym<br />
takim się <strong>nie</strong> spotkałem, a odwiedziłem Socjalistyczną Republikę<br />
Bretanii, Królestwo Bawarskie i oczywiście Zielony Pas,<br />
ciągnący się od Gdańska po Dubrownik. Ludzie byli - i są do<br />
dzisiaj - łagod<strong>nie</strong>jsi i grzecz<strong>nie</strong>jsi, chyba dlatego, że mają we<br />
krwi <strong>nie</strong>chęć do wszystkich wojen, które przewaliły się przez<br />
Europę, a do czterdziestego piątego roku poprzed<strong>nie</strong>go wieku<br />
przewaliła się ich <strong>nie</strong>zliczona ilość. Dlatego fundamentalizm<br />
chwycił przede wszystkim poza Europą, wówczas, kiedy w<br />
tym małym biurze na ulicy Żelaznej rozmawiałem z zielonowłosą<br />
panią o umowie o pracę. Dzisiaj to wszystko zapomniana<br />
melodia, ale kiedy byłem chłopcem, do rąk fanatyków<br />
sekt religijnych trafiły pierwsze bomby atomowe i dopiero<br />
wtedy na świecie zaczęło być gorąco.<br />
Właś<strong>nie</strong> to miałem na myśli, kiedy mówiłem, że pozamykałbym<br />
wszystkich fundziaków.<br />
Chyba ją to zadowoliło, nawet się <strong>nie</strong> zdziwiła, że użyłem<br />
słowa kapeel mówiąc o Kompleksie Przemysłowym Luna i<br />
powiedziała mi, żebym wszystko dokład<strong>nie</strong> przemyślał i<br />
przyszedł za tydzień podpisać kontrakt.<br />
- Mogę podpisać choćby zaraz - zaoferowałem się, ale pokręciła<br />
głową.<br />
- Zgod<strong>nie</strong> z przepisami ma pan tydzień na zastanowie<strong>nie</strong>.<br />
To dla pańskiego dobra. Nie musimy tego robić. Nie obliguje<br />
nas do tego żaden przepis.<br />
Cały czas jesteście humanitarną organizacją. Po raz pierwszy<br />
się uśmiechnęła.<br />
Nie - powiedziała. - Na pewno <strong>nie</strong>. Ale sam pan się przekona,<br />
jeśli trafi pan na Księżyc.<br />
Po tygodniu podpisałem umowę. Mama, kiedy się o tym<br />
dowiedziała, o mało <strong>nie</strong> wybiła głową w suficie dziury, a obaj<br />
tatusiowie się pokłócili, bo jeden był strasz<strong>nie</strong> za, a drugi<br />
strasz<strong>nie</strong> przeciw. Mała siostra Alenka przyjęła to ze spokojem<br />
i tylko m<strong>nie</strong> spytała, co jej przywiozę z Księżyca.<br />
- Przywiozę ci krater - powiedziałem.<br />
- Dobrze - wzięła to serio. - Ale chcę taki malutki.<br />
I paluszkami pokazała kółko o średnicy może trzech centymetrów.<br />
Ondřej Neff<br />
Zaczął się trening, naprawdę bez obijania, i szkole<strong>nie</strong>, i musiałem<br />
się naprawdę nauczyć czytać, a paragrafem sześć trzaskali<br />
nas w gęby pięć razy dzien<strong>nie</strong> przez cały czas trwania<br />
treningu - sześć tygodni. Nie było mowy o żadnych numerach,<br />
jak choroby czy bójki z kumplem, żeby trafić do pudła -<br />
pięćset sześćdziesiąt dni i Czeskopolska umywa ręce, bilet<br />
powrotny przepada i czołem, jesteś obywatelem KPL, ziemskie<br />
doruble zamieniają na księżycowe kredyty w Centralnym<br />
Banku w Arkadii. Możecie sobie za <strong>nie</strong> kupić suszony kotlet,<br />
watę do uszu i pięć minut połączenia telefonicznego z ciocią<br />
Amelią. Odpowiednio wyszkoleni i nastraszeni horrorem pod<br />
tytułem paragraf sześć polecieliśmy wszyscy na Lunę, wtedy<br />
jeszcze <strong>nie</strong> przez Lagrangę, ale przez jakąś wszawą stację,<br />
która - ó ile dobrze pamiętam - była własnością prywatną<br />
jakiejś holenderskiej spółki. A może honolulskiej? Już mi się<br />
mylą te wszystkie nazwy. Osiemnaście miesięcy przeleciało<br />
jak woda i nagle wszystko się odwróciło, siedziałem w dziurze<br />
z dwoma chłopami i możecie mi wierzyć, że z trudem mógłbym<br />
określić, który z nich bardziej działał mi na nerwy.<br />
5.<br />
- Ma szallah - poważ<strong>nie</strong> powtórzył polski mahometanin.<br />
Wydosta<strong>nie</strong>my się stąd z pomocą Allacha. Rozglądałem<br />
się wokół siebie.<br />
Wygląda to jak magazyn pomocy medycznych - zauważyłem.<br />
Jerzy przytaknął.<br />
- Bardzo dobrze. Mundury pracowników służb ratowniczych.<br />
Nosze - i przede wszystkim - nadajnik alarmowy.<br />
Przywołuje karetkę z Jedynki.<br />
- Karetkę może przywołać jedy<strong>nie</strong> personel służb medycznych<br />
- odezwał się Byczek.<br />
- Tak - skinął Jerzy. - Ale rów<strong>nie</strong>ż policjant. Do ucieczki<br />
potrzebni są trzej ludzie: dwaj niosą nosze, a trzeci na nich<br />
leży. A jeden z tych trzech musi być policjantem.<br />
- Na noszach będę leżał ja - oświadczył Byczek, obmacując<br />
sobie głowę. - Mam perforację kości czaszki.<br />
- Nie można - zaprotestował Jerzy. - Allach sobie <strong>nie</strong> życzy,<br />
żeby muslim niósł na noszach <strong>nie</strong>wiernego psa.<br />
- Poza tym śmiesz<strong>nie</strong> byś na nich wyglądał. Nawet byśmy<br />
ich pod tobą <strong>nie</strong> znaleźli - przyłączyłem się. - Ale uwaga.' Chcę<br />
mieć jasność, po<strong>nie</strong>waż padło tu kilka brzydkich słów. Idziemy<br />
na to w trójkę, bez podkładania świń.<br />
Patrzyłem przy tym na Byczka. Po ciosie w czerep zdecydowa<strong>nie</strong><br />
się uspokoił i o dziwo może wreszcie poszedł po<br />
rozum do głowy.<br />
- No - powiedział, ale entuzjazmu w tym oświadczeniu<br />
było jak na lekarstwo. Dlatego uznałem za stosowne przycisnąć<br />
go do muru.<br />
- Jak już powiedziałem, gdybyś chciał nas wsypać, zaklejmy<br />
cię z Jerzym tak dokład<strong>nie</strong>, że przez te plastry każda<br />
marynarka będzie na ciebie za ciasna.<br />
- To chyba jasne - powiedział Jerzy. - Teraz włóżcie mundury.<br />
- Masz dla kolegi odpowiednio duży numer? - zacząłem<br />
wątpić i wkrótce się okazało, że <strong>nie</strong> bez racji.<br />
Byczek zdjął policyjny mundur. Sykał przy tym i wzdychał,<br />
bo upadek pokiereszował go chyba tak, jak m<strong>nie</strong> jego pięści.<br />
Ale wysiłek został ukoronowany sukcesem i teraz stał tu,<br />
<strong>nie</strong>samowicie powykręcany w ciasnym pomieszczeniu, w<br />
podkoszulku i <strong>nie</strong>zupeł<strong>nie</strong> aseptycznych slipach.<br />
Przymierz tę kamizelkę - podałem mu biały kitel. - Wygląda<br />
na większą.<br />
Nawet dzisiaj <strong>nie</strong> jestem tłuściochem, wtedy byłem prawie<br />
jak tyczka, ale mógłbym przysiąc, że tym kitlem mógłbym się<br />
trzykrot<strong>nie</strong> owinąć i jeszcze by trochę zostało. Sierżant z dość<br />
dużym wysiłkiem wepchnął ramię do rękawa, ale kiedy chciał<br />
zasiedlić rów<strong>nie</strong>ż drugi rękaw, zaczął się kręcić w kółko jak<br />
pies, który goni własny ogon.
- Chłopy, bez żartów, ja tego <strong>nie</strong> włożę!<br />
- Cierpliwość góry przenosi - powiedział Jerzy Zasada. -<br />
Spróbuj jeszcze raz.<br />
- Czekaj, pomogę ci - zaoferowałem się, ale od razu przekonałem<br />
się, jak bezowocne są wszystkie wysiłki. - Nie da<br />
rady, Jerzy. Musimy zamienić się rolami. Położymy na noszach<br />
tego hipopotama, a z ciebie zrobimy sanitariusza.<br />
- Allach <strong>nie</strong> życzy sobie...<br />
- To poważna sprawa, Jerzy.<br />
- Ale ja to traktuję poważ<strong>nie</strong> - i spojrzał na m<strong>nie</strong> tak poważ<strong>nie</strong>,<br />
że poważ<strong>nie</strong> zrozumiałem, jak poważ<strong>nie</strong> to traktuje.<br />
Byczek wściekle zrywał z siebie rękaw białego fartucha.<br />
- Ta cała pieprzona ucieczka weźmie w łeb tylko dlatego, że<br />
jakiś cholerny idiota wziął z magazynu fartuch dla krasnoludków!<br />
- Nie dla krasnoludków - zaprotestowałem - ale dla normalnych<br />
ludzi. Słuchaj, Jerzy, <strong>nie</strong> możesz na chwilę zapom<strong>nie</strong>ć<br />
o tym swoim mahometaństwie?<br />
- Przykro mi, ale <strong>nie</strong> mogę. Nie mam zamiaru spędzić w<br />
dżahannam ani godziny dłużej niż to ko<strong>nie</strong>czne.<br />
- I tak tam trafisz - przypomniałem sobie swoje wiadomości<br />
o podstawach wiary islamskiej. - Godzina w te czy wewte cię<br />
<strong>nie</strong> zbawi.<br />
- Godzina? Tysiąc lat dodatkowo! Wolę już wrócić do pudła!<br />
- I przez paragraf sześć skiś<strong>nie</strong>sz na Księżycu.<br />
- Ma szallah - odpowiedział Jerzy. - Jeśli to wola Allacha,<br />
to tak się sta<strong>nie</strong>.<br />
- A co, jeśli - męczyłem korę mózgową -jeśli Byczek przejdzie<br />
na twoją wiarę? Nie sprzeciwiłbyś się wtedy, gdyby leżał<br />
na noszach?<br />
- Jeśli tobie by <strong>nie</strong> przeszkadzało, że <strong>nie</strong>siesz muslima - Jerzy<br />
wzruszył ramionami -ja bym przeciw temu nic <strong>nie</strong> miał.<br />
- Ja jestem ateistą! - bronił się Byczek.<br />
- Tym lepiej - powiedziałem. - Gdybyś był, powiedzmy,<br />
buddystą, przed przejściem na islam musiałbyś rozwiązać<br />
stosunek pracy z Buddą narażając się w ten sposób na jego<br />
g<strong>nie</strong>w. To coś podobnego, jakby żonaty chłop chciał się ożenić.<br />
Ty jesteś w godnej pozazdroszczenia sytuacji chłopa wolnego.<br />
Znowu zagrałem na słabej stru<strong>nie</strong> Byczka: trzeba podtrzymywać<br />
jego świadomość o dzieciątku na górze na Ziemi.<br />
- Przejście na wiarę powinno być dobrowolne, żarliwe i całkowite<br />
- rzekł Jerzy.<br />
- Nie mamy dużo czasu. W tej chwili policja już ma awizo,<br />
że brakuje jednego funkcjonariusza.<br />
- Czyżbym potrafił przechodzić na wiarę?<br />
Rozterki Byczka były żarliwe i całkowite, ale wcale <strong>nie</strong> dobrowolne.<br />
- Przede wszystkim trzeba dokonać wyznania wiary, szahada<br />
- powiedział polski mahometanin. - Powtarzaj za mną:<br />
la ilah Allah 'wa Muhammadun rasul Allah.<br />
- Nie powiem tego, nawet gdybyście m<strong>nie</strong> kroili!<br />
- Nie wystarczy powiedzieć po naszemu? - zaproponowałem.<br />
- Dobra - powiedział Zasada po krótkim namyśle. - Powtarzaj:<br />
<strong>nie</strong> ma Boga prócz Allacha, a Mahomet jest jego prorokiem.<br />
- Nie ma Boga prócz Allacha - mówił <strong>nie</strong>chęt<strong>nie</strong> Byczek -<br />
a Mahomet jest jego prorokiem.<br />
Zasada obiema rękoma ścisnął jego prawą dłoń.<br />
- Czujesz coś?<br />
- Zimno mi.<br />
- Ale w duszy! Czujesz, jak wstępuje w ciebie pełna miłości<br />
łaska Allacha?<br />
- No - powiedział Byczek. - Założę swoją marynarkę, co?<br />
Ale zdejmę odznaki i pagony - dodał ze smutkiem.<br />
Miesiąc mojego życia<br />
Nie zapomnij o spodniach. Jako muslim musisz teraz wyglądać<br />
podwój<strong>nie</strong> dostoj<strong>nie</strong>.<br />
Zasada wzniósł oczy w górę, tam, gdzie unosiła się - stąd<br />
oczywiście <strong>nie</strong>widzialna - Ziemia, podobna do spleśniałej<br />
pomarańczy, a na Ziemi Mekka, ten najświętszy punkt całej<br />
planety, i wyszeptał słowa podzięki. Potem, jak się wydawało,<br />
jego religijna ekstaza ustąpiła i był skłonny poświęcić się<br />
sprawom świeckim.<br />
- Szczegółowo opracowałem cały plan - powiedział. - Aż<br />
m<strong>nie</strong> zaskoczyło, że tak łatwo uciec z tutejszego więzienia.<br />
- Przecież nawet nikt się <strong>nie</strong> liczył z tym, że ktoś chciałby z<br />
<strong>nie</strong>go uciekać. Dokąd by miał uciekać, a przede wszystkim -<br />
po co - zauważył Byczek, którego zapewne dotknęła ta krytyka<br />
przepisów bezpieczeństwa.<br />
Jerzy wyciągnął z kieszeni białego fartucha staran<strong>nie</strong> złożony<br />
arkusz papieru. Okazało się, że jest to wydruk głównych<br />
odgałęzień instalacji powietrznej w części mieszkalnej kompleksu<br />
kopalnianego.<br />
- Musimy dotrzeć tutaj - Jerzy dziabnął palcem w wydruk<br />
- aż do komory przepustowej. Stąd wyślemy sygnał i będziemy<br />
czekać.<br />
- Wydosta<strong>nie</strong> się?<br />
- Kto? Sygnał? Oczywiście. Właś<strong>nie</strong> tutaj - ciągnął wykład<br />
Jerzy - ściana jest plastykowa.<br />
Nie chciałem się tak łatwo poddać i ciągle coś m<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>pokoiło.<br />
Znowu ten <strong>nie</strong>zniszczalny głos wewnętrzny, który tak<br />
długo podważa <strong>nie</strong>podważalne prawdy, aż się okazuje, że są<br />
to prawdy podważalne. Ten głos wewnętrzny to przebrzydły<br />
potwór.<br />
Czyli my będziemy czekać za drzewem, dopóki <strong>nie</strong> wyląduje<br />
ambulans. Potem wyleziemy...<br />
Wtem światło wątpliwości wylazło z mojej podświadomości<br />
jak ohydny bąbtl bagna na powierzchnię czystej studni.<br />
- Skąd masz ten wydruk?<br />
- Skąd miałbym go mieć? Z drukarki!<br />
- Nie pomyślałeś, że wydruki są rejestrowane?<br />
- O czym on gada? - spytał Jerzy Byczka. Zapewne <strong>nie</strong><br />
traktował m<strong>nie</strong>, <strong>nie</strong>wiernego, zbyt poważ<strong>nie</strong>, więc zwrócił się<br />
do kolegi muslima.<br />
- Ma rację - huknął Byczek. - Każdy wydruk koduje się w<br />
pamięci razem z identyfikacją wnioskodawcy.<br />
- Czyli to twoje polece<strong>nie</strong> jest schowane w banku danych<br />
jak w szkatułce. Policjanci już wiedzą, że zwialiśmy do kanałów.<br />
Spytają orakla, a on im powie, że to <strong>nie</strong> był przypadek,<br />
jakiś nagły impuls, ale z góry ukartowany plan, po<strong>nie</strong>waż<br />
wierny sługa Allacha Jerzy Zasada załatwił sobie plan instalacji<br />
powietrznej o wiele wcześ<strong>nie</strong>j. O ile, jeśli mogę spytać?<br />
- Siedem miesięcy temu - <strong>nie</strong>chęt<strong>nie</strong> odparł Zasada. - Obmyśliłem<br />
ucieczkę zaraz, jak zaczęli mi deptać po piętach.<br />
- Sekundę - odezwał się nasz przyjaciel policjant. - Nie ma<br />
sensu przelewać z pustego w próżne. Przecież możemy sprawdzić,<br />
czy oni - to znaczy gliny - o nas wiedzą.<br />
Wyciągnął z kieszeni swoją ściągę. Zrobiło mi się trochę głupio,<br />
że tak prosty pomysł <strong>nie</strong> zrodził się w moim, ale w jego<br />
policyjnym mózgu - przecież Byczek ciągle jest funkcjonariuszem<br />
policji i jego ściąga ma dojście do źródeł informacji policyjnego<br />
orakla! Ta informatyka to jednak skomplikowana<br />
sprawa, a ja jestem marnym amatorem, chociaż, jak wynika z<br />
wcześ<strong>nie</strong>jszych zdarzeń, osiągnąłem na tym polu pewne wyniki.<br />
Byczek swoimi krótkimi grubymi paluchami wystukał kilka<br />
znaków kodowych (<strong>nie</strong>wiarygodne, że <strong>nie</strong> zmiażdżył przy tym<br />
ściągi), z <strong>nie</strong>dowierza<strong>nie</strong>m wbił spojrze<strong>nie</strong> w mikrodisplej, a<br />
potem jego szeroka twarz rozciągnęła się w uśmiechu:<br />
Dobra nasza, chłopcy, informacja jest w szufladce i nikt się<br />
nią ani trochę <strong>nie</strong> interesował!<br />
Nie wiem, jak to możliwe, ale kamień spadający z serca w
Ondřej Neff<br />
sześciokrot<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong>jszej grawitacji Księżyca wydaje łomot<br />
taki sam jak na Ziemi. A po<strong>nie</strong>waż łupnęło potrój<strong>nie</strong>, uderze<strong>nie</strong><br />
było imponujące, aż szkoda, że nikt <strong>nie</strong> mógł go usłyszeć.<br />
Dopiero po dobrych dwóch godzinach przecisnęliśmy się<br />
przewodami na górę w bezpośred<strong>nie</strong> sąsiedztwo hali przepustowej<br />
pokrytej plastykową kopułą.<br />
Kiedy byliśmy na miejscu, Zasada wyciągnął z kieszeni białego<br />
fartucha nadajnik alarmowy służb ratowniczych.<br />
- Włączam - powiedział.<br />
- Jestem za - odezwało się gdzieś w ciemności. Kamień,<br />
który spadł mi z serca, ponow<strong>nie</strong> wrócił na swoje<br />
miejsce i ucisnął je tak mocno, że chyba tylko cud utrzymał<br />
m<strong>nie</strong> przy życiu. Oślepił nas błysk silnego reflektora.<br />
No chodźcie, chodźcie - wzywał nas <strong>nie</strong>znany głos.Na co<br />
czekacie?<br />
Z <strong>nie</strong>chęcią posłuchaliśmy i z opuszczonymi głowami, po<strong>nie</strong>waż<br />
w ciasnym kanale i tak <strong>nie</strong> można było inaczej, podeszliśmy.<br />
Spodziewałem się, że zobaczę wokół siebie pełno policyjnych<br />
mundurów, ale nawet w tym względzie się przeliczyłem.<br />
Kiedy wyciągnęli nas na światło Boże (zbiegiem okoliczności<br />
znaleźliśmy się w magazy<strong>nie</strong> rur ciś<strong>nie</strong>niowych), <strong>nie</strong> zobaczyliśmy<br />
ani jednego policjanta.<br />
Wokół stali górnicy, czyli koledzy, ale wyglądali tak <strong>nie</strong>koleżeńsko,<br />
jak to tylko było możliwe, czyli to właściwie <strong>nie</strong> byli<br />
koledzy, i -jak się <strong>nie</strong>bawem okazało - mieliśmy wielkiego<br />
pecha, że to byli koledzy-<strong>nie</strong>koledzy, a <strong>nie</strong> policjanci.<br />
Koledzy-<strong>nie</strong>koledzy mówili jeden przez drugiego, ale grali<br />
jakby według jednej partytury, tak że wynikiem była jedna<br />
długa, wielowyrazowa litania:<br />
Wy dra<strong>nie</strong> - m<strong>nie</strong>j więcej tak zaczynała sfe ta przemowa i<br />
ów rzeczownik przewijał się w <strong>nie</strong>j we wszywkich przypadkach<br />
- chcieliście olać kumpli i zmyć się. po angielsku tylnym<br />
wyjściem, ale my <strong>nie</strong> jesteśmy w ciemię bici, jak się wam wydawało,<br />
umiemy zliczyć do pięciu i od razu było nam jasne,<br />
gdzie się skierujecie.<br />
Mówili długo, ale <strong>nie</strong>zbyt jasno i dokład<strong>nie</strong>, więc przez<br />
chwilę musiałem pogłówkować, zanim wpadłem na to, w<br />
czym tkwi haczyk. Byczek pytał ściągi, czy policjanci zadali<br />
oraklowi pyta<strong>nie</strong>, policjanci się <strong>nie</strong> pytali, więc ściąga dała<br />
poprawną odpowiedź. Gdyby Byczkowi (czy raczej m<strong>nie</strong>)<br />
wpadło do głowy, by zainteresować się obiegiem cywilnym,<br />
ściąga bez wątpienia odpowiedziałaby, że w obiegu cywilnym<br />
zostało zadane pyta<strong>nie</strong> o wewnętrzną organizację instalacji<br />
wentylacyjnej. I dokąd ta instalacja prowadzi. Którędy prowadzi<br />
droga do <strong>nie</strong>ba, albo dokądkolwiek, byle jak najdalej<br />
stąd. I nawet skończony głupiec po jedynym spojrzeniu na<br />
schemat instalacji stwierdziłby, że jedyną naszą nadzieją jest<br />
komora przepustowa.<br />
I po prostu tam na nas poczekali.<br />
Kiedy się wygadali i nastąpiła chwila ciszy, powiedziałem:<br />
Chłopcy, przecież wy też możecie jechać! W karetce<br />
zmieści się siedemnaście osób...<br />
Wetknąłem tym tylko patyk w gniazdo os. Natychmiast dostałem<br />
parę razy w twarz od tych najbliższych kolegów<strong>nie</strong>kolegów<br />
(chyba to byli Frantino z Piętką, na szczęście Niedźwiedź<br />
stał w tej chwili z tyłu), po czym mi wyjaśnili, że ist<strong>nie</strong>je<br />
coś takiego jak koleżeństwo i solidarność i takie tam rzeczy.<br />
Chcieli mi wyjaśnić więcej, ale nagle ucichli, a do komory<br />
przejściowej wszedł Brunza w towarzystwie inży<strong>nie</strong>ra Dutkiewicza.<br />
Zdziwiłem się, że wysoki funkcjonariusz Czeskopolskiej tak<br />
szybko skumał się z podżegaczem <strong>nie</strong>pokojów społecznych,<br />
ale po ostatnich doświadczeniach poprzysiągłem sobie, że<br />
zasieki moich zębów <strong>nie</strong> przepuszczą już żadnego słowa.<br />
Zwrot<br />
ten usłyszałem kiedyś od Jerzego, który to powiedze<strong>nie</strong><br />
zaczerpnął chyba z tych zwariowanych książek.<br />
- To oni - powiedział Szelsem gorliwie i, żeby <strong>nie</strong> było wątpliwości,<br />
wskazał nas palcem. - To oni. Oni.<br />
- W każdym stadzie - powiedział Brunza - znajdzie się kilka<br />
parszywych owiec.<br />
- Słuchaj, Brunza, pomyśl rozsąd<strong>nie</strong> - pogwałciłem zasadę<br />
milczenia. - Ten twój numer z nożem <strong>nie</strong> może się udać. To z<br />
góry przegrana partia. Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja.<br />
Znam cię jak własną kieszeń. Jesteś rozsądnym chłopem i to<br />
głupstwo zrobiłeś z rozpaczy.<br />
- Z tym muszę się zgodzić - przyłączył się Dutkiewicz. - Ta<br />
gra na pewno <strong>nie</strong> może się udać.<br />
- Uda się czy <strong>nie</strong> - huknął Brunza - <strong>nie</strong> chcę się zachowywać<br />
jak owieczka.<br />
Swoje mądrości czerpał z podręcznika dla pasterzy, pomyślałem,<br />
ale zostawiłem to dla siebie. Dyplomatycz<strong>nie</strong> kontynuowałem:<br />
W takiej chwili <strong>nie</strong> pozostaje nic poza przedsięwzięciem<br />
czegoś na własną rękę. Jak na tonącym statku. To dokład<strong>nie</strong><br />
taki sam przypadek: statek idzie na dno, a ty łaskoczesz kapitana<br />
nożem po gardle. No a my pierwsi wpadliśmy na ten<br />
pomysł, że możemy skoczyć z kołami ratunkowymi za burtę.<br />
Co w tym złego, chłopcy? - zwróciłem się do reszty. Jerzy wyciągnął<br />
z kieszeni ten swój róża<strong>nie</strong>c, przymrużył oczy i poświęcił<br />
się sprawom nadziemskim. Trochę ich tym wyprowadził<br />
z równowagi: jeszcze nigdy <strong>nie</strong> spotkali na Księżycu<br />
nikogo, kto by tak ostentacyj<strong>nie</strong> przyznawał się do fundystów.<br />
Jerzy doszedł do wniosku, że w tej chwili już mu<br />
wszystko jedno. Byczek był mocno zdenerwowany, końcem<br />
języka zwilżał sobie spierzchnięte wargi, a <strong>nie</strong>bieskie oczy<br />
wędrowały z boku na bok. Ciągle był to policjant złapany na<br />
kradzieży jabłek i chyba czuł się jak człowiek ze spodniami<br />
spuszczonymi do połowy łydek w towarzystwie dam.<br />
Brunza się zastanowił, a ja czekałem, kiedy usłyszę szum<br />
tych dziko mielących kółeczek. Zastanawiał się, aż wymyślił.<br />
Wy trzej - pokazał palcem, ale inaczej niż za pierwszym razem<br />
Szelsem, we wszystkim są różnice, nawet w pokazywaniu<br />
palcem, raz jest to wazeliniarskie donosicielstwo, kiedy indziej<br />
werdykt - wy trzej zdradziliście paczkę. Pa<strong>nie</strong> inży<strong>nie</strong>r -<br />
zwrócił się do Dutkiewicza - my jesteśmy twarde chłopy, ale<br />
gramy fair. Robimy swoje. Nie chcemy nic poza własnym<br />
prawem. Odpękaliśmy osiemnaście miesięcy i chcemy wracać<br />
do mamusi. Tak było uzgodnione i żadna Mikronezja nas <strong>nie</strong><br />
obchodzi. My swoje prawo wymusimy, choćbyśmy mieli wysadzić<br />
kopalnię w powietrze. Tylko że z takimi draniami, jak<br />
tych trzech, <strong>nie</strong> chcemy mieć nic wspólnego. Oni już <strong>nie</strong> są<br />
jednymi z nas. Pa<strong>nie</strong> inży<strong>nie</strong>r, chcę, żeby pan miał jasność.<br />
My jesteśmy twarde chłopy i to, co mówimy, traktujemy<br />
poważ<strong>nie</strong>. Jeśli coś obiecujemy, to dotrzymujemy i chcemy,<br />
żeby dyrekcja tak samo traktowała nas. Poderż<strong>nie</strong>my gardło<br />
dyrektorowi i panu rów<strong>nie</strong>ż, jeśli to będzie ko<strong>nie</strong>czne. Obiecuję<br />
to panu.<br />
Powiedział to z naciskiem. Faktycz<strong>nie</strong>, to była piękna<br />
obietnica.<br />
W komorze było cicho, że usłyszelibyście upadającą igłę, a<br />
ta igła na Księżycu upada <strong>nie</strong>zwykle lekko.<br />
Może mi pan <strong>nie</strong> wierzy. Może pan sobie jeszcze myśli, że<br />
rzucam słowa na wiatr. Ale pan się myli, pa<strong>nie</strong> inży<strong>nie</strong>r, i ja<br />
pana z tego błędu wyprowadzę.<br />
Odwrócił się do swoich ludzi.<br />
Tych trzech wyprowadźcie na mróz - wskazał nas palcem<br />
(do trzech razy sztuka) - a jak będą na zewnątrz, otwórzcie im<br />
rozporki.<br />
Potem wyszedł <strong>nie</strong> zaszczycając nas nawet spojrze<strong>nie</strong>m. Na<br />
Dutkiewiczu najwyraź<strong>nie</strong>j zrobiło to wielkie wraże<strong>nie</strong>. Chciał<br />
coś powiedzieć, ale <strong>nie</strong> było komu, bo Brunza już był w
drzwiach, wychodził i <strong>nie</strong> zatrzymałby go nawet hamulec hydrauliczny,<br />
a tłumaczyć coś Niedźwiedziowi, Piętkowi czy<br />
Szelsemowi <strong>nie</strong> miało sensu. A nas trzech?<br />
Spojrzał na nas ze szczerym współczuciem, na chudej szyi<br />
trzykrot<strong>nie</strong> podskoczyła mu grdyka, chrząknął i szybko wyszedł<br />
z komory.<br />
Razem z nim wyszło też kilku chłopów, inni zaś dla odmiany<br />
przyszli. Bez jakichkolwiek poleceń zamieniały się straże,<br />
dobrowol<strong>nie</strong>, według własnego uznania. Niedźwiedź i cała ta<br />
paczka byli łowcami i przechwytywaczami. Po nich mieli<br />
przyjść kaci.<br />
Trzymali nas za ręce i nogi, każdego cztery osoby (tylko za<br />
Byczka wzięła się drużyna we wzmocnionym składzie, a i tak<br />
mieli pełne ręce roboty, glina szarpał się, jak się patrzy i ryczał<br />
tak strasz<strong>nie</strong>, że musieli mu zalepić jadaczkę plastrem), inni z<br />
kolei hermetyzowali kombinezon Jerzego. Z Byczkiem i ze<br />
mną poszło im gorzej, po<strong>nie</strong>waż byliśmy ubrani w fartuchy i<br />
spod<strong>nie</strong> sanitariuszy, a to ubra<strong>nie</strong> miało trochę inny system<br />
hermetyzacji i izolacji cieplnej niż kombinezon górniczy. Ale<br />
po<strong>nie</strong>waż byli pojętnymi ludźmi, szybko na to wpadli i po pięciu<br />
minutach cała ta mordercza banda z nami trzema w charakterze<br />
ofiar stała pośrodku komory przepustowej.<br />
Drzwi powoli się wsuwały w ościeżnice i ich powierzchnia<br />
spurpurowiała na znak, że zamki weszły w łoża.<br />
Ten chłop, który zamknął hermetyczne drzwi (cały czas<br />
skrywał twarz pod szczelną maską), był głównym katem, który<br />
w czasie mojej służby wyprowadził na mróz przynajm<strong>nie</strong>j<br />
pięciu ćpunów. Wyciągnął teraz z szafy hełmy i butle. Najpierw<br />
obsłużył nas, skazanych, zapewne należało to do rytuału<br />
egzekucji. Potem pomógł swoim pachołkom. Nie mogli sami<br />
założyć hełmów, po<strong>nie</strong>waż ręce mieli zajęte nami. Pracował<br />
powoli, metodycz<strong>nie</strong>, leniwie, jakby się wahał nad każdym<br />
kolejnym ruchem. Pracuś. Nie zapomniał o żadnym szczególe,<br />
nawet Byczkowi, zanim założył hełm, odkleił plaster, za co<br />
w ciągu tej chwili, która dzieliła moment odklejenia plastra<br />
od włożenia hełmu, dostała mu się <strong>nie</strong>zła wiązka przekleństw.<br />
Ale na ten potok <strong>nie</strong>cenzuralnych słów reagował jak<br />
gibraltarska skała. Widziałem ją - możecie mi wierzyć, jest<br />
naprawdę <strong>nie</strong>ruchoma.<br />
Dzisiaj te chwile wspominam prawie z humorem, ale wtedy<br />
<strong>nie</strong> było mi do śmiechu.<br />
Coś się we m<strong>nie</strong> przełamało w momencie, kiedy ten metodyk<br />
włożył mi hełm. Wiedziałem, że przezroczysta kula jest<br />
absolut<strong>nie</strong> dźwiękoszczelna, <strong>nie</strong> musiałem więc się wstydzić i<br />
ulżyłem sobie z całego serca. Wołałem mamę, żeby przyszła i<br />
wyciągnęła m<strong>nie</strong> z tego, wołałem ją, jakby to był tylko zły sen,<br />
który śni mi się tylko dlatego, że - na przekór ostrzeżeniom<br />
rodzicielki - zjadłem na kolację bułkę z kiełbasą, która teraz<br />
leży mi na żołądku. Niech przyjdzie i zabierze m<strong>nie</strong>, <strong>nie</strong>ch się<br />
obudzi, przecież wszystko to to jedna wielka bzdura. Czemu<br />
koledzy mieliby m<strong>nie</strong> zabijać? Czyżbym coś przeskrobał?<br />
Chciałem tylko znowu zobaczyć mamę i małą siostrę, chciałem<br />
tej małej smarkuli Alence przywieźć z Księżyca krater o<br />
średnicy trzech centymetrów, od kumpla wyżebrałem petryfikator,<br />
jaki selenolodzy używają do utrwalania skał, odłupałem<br />
z Księżyca jeden krater i trzymałem go w swoim worku! To<br />
dla ciebie, Alenko, może już go <strong>nie</strong> będziesz chciała, bo po<br />
półtora roku <strong>nie</strong> jesteś już dziewczynką, ale małą pa<strong>nie</strong>nką,<br />
już nigdy cię <strong>nie</strong> zobaczę!<br />
Pomocnicy kata uwiesili się na m<strong>nie</strong>, wykręcali mi ręce do<br />
tyłu, bo inaczej strząsnąłbym ich z siebie; oczywiście, przecież<br />
każdy ważył tylko jakieś piętnaście ziemskich kilogramów.<br />
Nienawidziłem ich, nigdy bym <strong>nie</strong> uwierzył, że będę zdolny do<br />
takiej <strong>nie</strong>nawiści.<br />
To jest koleżeństwo, to jest solidarność! Tylko dlatego, że<br />
<strong>nie</strong> chciałem się przyłączyć do ich wygłupów, teraz m<strong>nie</strong> zabite- <br />
Miesiąc mojego życia<br />
[<br />
Przednia ściana komory przepustowej otworzyła się przed<br />
nami i czarne jak smoła <strong>nie</strong>bo wyszczerzyło do nas miliony<br />
gwiaździstych zębów.<br />
Wyprowadzili nas na lądowisko.<br />
Tutaj byliśmy m<strong>nie</strong>j więcej bezpieczni, po<strong>nie</strong>waż egzekucje<br />
odbywały się między skałami, a od nich dzielił nas pas startowy,<br />
a potem równina szeroka na dobrych trzysta metrów. Byliśmy<br />
bezpieczni, albo przynajm<strong>nie</strong>j tak się nam wydawało. .<br />
Za nami wznosiła się kopuła komory przepustowej, a na<br />
prawo i na lewo ciągnęły się budynki technologii kopalnianej.<br />
Gwiaździste <strong>nie</strong>bo było z lewej strony jakby zamglone: tam<br />
była kopalnia odkrywkowa, tam pracowały zgarniarki i ładowacze,<br />
tam się harowało, tam chłopcy fedrowali, żeby zarobić<br />
doruble i móc zaszpanować, kiedy po skończeniu turnusu<br />
wrócą do swoich mam i małych sióstr, i swoich kochanek, i<br />
kolegów, chyba że ich przechytrzą, pozwolą im skisnąć na<br />
Księżycu zgod<strong>nie</strong> z paragrafem sześć, albo zabiją, jak to się<br />
sta<strong>nie</strong> z nami. Harowali rów<strong>nie</strong>ż teraz, po<strong>nie</strong>waż bunt odjeżdżającego<br />
turnusu ich <strong>nie</strong> dotyczył. Ranna zmiana napasła<br />
oczy widokiem wziętego do <strong>nie</strong>woli dyrektora, ale długo oczu<br />
<strong>nie</strong> pasła, bo każda minuta wypasu kosztowała kawałek wypłaty,<br />
księżycowa kopalnia to <strong>nie</strong> sanatorium czy miejsce do<br />
pasienia oczu, to miejsce stworzone do twardej roboty.<br />
Albo -jak teraz - do zabijania.<br />
Główny aktor egzekucji powoli obszedł nas wokoło. W ręku<br />
trzymał półmetrowy odłamek skały powstającej przy upadku<br />
asteroidu na powierzchnię Księżyca. Nie wątpiłem, że krawędzie<br />
odłamka są ostre jak brzytwa.<br />
Wskazał na m<strong>nie</strong>. Jak zwykle, ja zawsze szedłem na pierwszy<br />
ogień.<br />
Krzyczałem na kata i na Drogę Mleczną, która wisiała mu<br />
za plecami na czarnej ścia<strong>nie</strong> jak tania tapeta. Myślę, że Droga<br />
Mleczna przynajm<strong>nie</strong>j trochę mi współczuła, mimo że w żaden<br />
sposób tego <strong>nie</strong> okazała.<br />
Pomocnicy podprowadzili m<strong>nie</strong> do egzekutora.<br />
Przystawił mi do szyi ostrze odłamka.<br />
Pierwszy grot przedarł się przez tkaninę. Usłyszałem syk<br />
uciekającego powietrza, a przy nogach zaczęły się pienić <strong>nie</strong>bieskie<br />
płatki tlenu.<br />
Wkrótce było ich tyle, że miniaturowy kraterek dla małej<br />
siostry Alenki byłby w połowie zaś<strong>nie</strong>żony.<br />
6.<br />
Wokół górniczej wspólnoty narobiło się mnóstwo hałasu<br />
zwłaszcza tam na górze, na Ziemi.<br />
Wielka rodzina twardych chłopów, którzy codzien<strong>nie</strong> ryzykują<br />
życie, żeby z głębi milczącego satelity Błękitnej Planety<br />
wyrwać jego skarby. Łączy ich wspólny cel oraz wspólne<br />
stawia<strong>nie</strong> czoła wrogiemu otoczeniu. Jeden polega na drugim,<br />
po<strong>nie</strong>waż za cienką ścianą czyha śmierć w próżni. Kopalnia<br />
lunarna - toż to wyspa człowieczeństwa w <strong>nie</strong>skończonym<br />
morzu kosmicznej nicości: właś<strong>nie</strong> tutaj człowiek odważ<strong>nie</strong><br />
przeciwstawia się <strong>nie</strong>bytowi i dlatego musi stać ramię<br />
w ramię z towarzyszem, zawsze przygotowany do podania i<br />
przyjęcia pomocnej dłoni.<br />
Można się zapłakać nad takim zalewem pięknych słów.<br />
Ale <strong>nie</strong> były one tak zupeł<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>prawdziwe.<br />
Z górniczą wspólnotą możecie się spotkać na każdym kroku,<br />
w Czeskopolskiej i dziesiątkach innych kopalni, które w<br />
tych latach wyrastały jak grzyby po deszczu, wyskakiwały na<br />
twarzy Księżyca jak trądzik, co by się nawet zgadzało, bo wtedy<br />
Księżyc przeżywał swoją młodość. Wspólnota była wszędzie,<br />
i to <strong>nie</strong> jedna, ale od razu mnóstwo wspólnot. Chłopy,<br />
którzy służyli pierwsze pół roku, byli na jednym wózku z chłopami,<br />
którzy rów<strong>nie</strong>ż służyli pierwsze pół roku, roczniacy<br />
trzymali sztamę z roczniakami, a z kim innym mieliby się<br />
trzymać dziadkowie, którzy byli na wylocie, jak <strong>nie</strong> z dziadkami,<br />
którzy byli na wylocie.
Poza tym ważne było, dlaczego się tu przyszło.<br />
Ja na przykład chciałem się dorobić, a to oznaczało, że chodziło<br />
mi o całą sumę, o sto patyków. Prawo do <strong>nie</strong>j miał tylko<br />
ten, kto <strong>nie</strong> zarobił żadnego minusowego punktu: od tych stu<br />
patyków można było odliczać, a przybyć do nich <strong>nie</strong> mogło<br />
nic. Maksimum sto tysięcy, ani krztyny więcej, a in minus<br />
mogło iść aż do zera, gdyby - czysto teoretycz<strong>nie</strong> - ktoś się<br />
oszczędzał tak staran<strong>nie</strong>, że na szychcie nawet by <strong>nie</strong><br />
ziewnął.<br />
Oczywiście praktycz<strong>nie</strong> było to <strong>nie</strong>możliwe, po<strong>nie</strong>waż nowi<br />
byli włączani do brygad roboczych i mimo że - znowu czysto<br />
teoretycz<strong>nie</strong> - wszyscy byli klasyfikowani osobno, w praktyce<br />
wyglądało to tak, że zmianowy obserwował wyniki brygady, a<br />
kontrolę nad poszczególnymi chłopami zostawiał brygadziście.<br />
Z tego oczywiście wywodziła się wspólnota zupeł<strong>nie</strong><br />
innego rodzaju: brygadzista pilnował chłopów, a chłopi pilnowali<br />
się nawzajem, żeby nikt się <strong>nie</strong> obijał kosztem kumpli i<br />
<strong>nie</strong> żerował na szczytowych wynikach brygady.<br />
Kierownictwo było dość mądre na to, żeby pozwolić na<br />
przejście z brygady do brygady.<br />
W rezultacie podczas pierwszego pół roku pracy skład brygady<br />
ulegał całkowitej wymia<strong>nie</strong> i zanim półroczni stawali się<br />
roczniakami, było jasne, w czym dana brygada jest najlepsza.<br />
Najlepsi robotnicy zostawali oczywiście w brygadach prac<br />
głębinowych. Do tego zmierzałem od samego początku, po<strong>nie</strong>waż<br />
było jasne jak słońce, że na dole pewniacko zarobię<br />
całych sto kawałków. Tam się harowało, ale też ryzykowało.<br />
Zgod<strong>nie</strong> z przepisami bowiem rów<strong>nie</strong>ż na dole fedruje się w<br />
bałwanach. To znaczy ja już <strong>nie</strong> pamiętam prawdziwych<br />
bałwanów, bo kiedy trafiłem na Lunę, praktycz<strong>nie</strong> wszędzie<br />
stosowano już hermetyzowane kombinezony; ich częścią był<br />
całogłowy hełm, całkiem lekki, w którym można było kręcić<br />
makówką z boku na bok. Taki hełm <strong>nie</strong> był wcale gorszy od<br />
kasków motocyklistów na górze na Ziemi, jeśli łapiecie, o<br />
czym mówię, ale górnicy na kombinezony mówili bałwany, to<br />
taki slang. Ten przepis miał swoje uzasad<strong>nie</strong><strong>nie</strong>. Skała księżycowa<br />
jest wprawdzie jednolita i pod ziemią ist<strong>nie</strong>je minimalne<br />
prawdopodobieństwo, że podczas fedrowania trafi się na<br />
zapadlisko połączone z powierzchnią. Ale <strong>nie</strong> można mieć<br />
stuprocentowej pewności. Nigdy <strong>nie</strong> wiadomo, kiedy zrobi<br />
się „fiuuut" i powietrze pod ciś<strong>nie</strong><strong>nie</strong>m przedosta<strong>nie</strong> się do<br />
zapadliska. Nagle wszędzie jest pełno kurzu, światło wprawdzie<br />
<strong>nie</strong> gaś<strong>nie</strong>, ale przez ten kurz <strong>nie</strong> przenika nawet promyk,<br />
więc efekt jest taki sam, jakby ktoś wyłączył lampy. No a to<br />
trwa parę minut albo parę sekund. W pierwszym przypadku<br />
jest jakaś szansa na ratunek, w drugim macie czas najwyżej na<br />
pomyśle<strong>nie</strong> „No to pa", a potem zaczynacie się dusić i wkrótce<br />
strzelacie kopytami.<br />
Stąd ten przepis, że zdejmowa<strong>nie</strong> odzieży ochronnej jest surowo<br />
zakazane.<br />
Ale kto by ten przepis kontrolował?<br />
Kiedy brygada trafia na swoje miejsce, musi się za sobą zahermetyzować<br />
i z górą łączy urobisko tylko tuba. Tak się na<br />
Czeskopolskiej nazywa kanał przewodowy. Jak się już zahermetyzujecie,<br />
naczelnicy mogą was kontrolować tylko<br />
przez kamery, ale ist<strong>nie</strong>je takie <strong>nie</strong>pisane prawo, że kamery<br />
strasz<strong>nie</strong> się psują i nigdy <strong>nie</strong> działają dłużej niż pięć minut,<br />
więc nawet <strong>nie</strong> warto ich naprawiać.<br />
Pod kontrolą ślepej kamery chłopy się rozbierają i dalej pracują<br />
już rozebrani. Oczywiście, każdy ma pod ręką flaszkę z<br />
tlenem i wystarczy, że gdzieś coś syk<strong>nie</strong>, każdy sięga po butlę<br />
rozglądając się, gdzie wiruje kurz. Może to być mikroskopijny<br />
kanalik, długi choćby na dziesiątki metrów albo tylko na parę<br />
centymetrów, i kończy się w zapadlisku, które jest albo decymetrowe,<br />
albo metrowe. Sonary kopalniane powinny<br />
wprawdzie odkryć takie zapadlisko wcześ<strong>nie</strong>j, ale to też teoria.<br />
Praktyka jest taka, że co roku dmucha w kopalni co najm<strong>nie</strong>j<br />
raz albo dwa, a kiedy się <strong>nie</strong> farci, to nawet częściej. •<br />
Ondřej Neff<br />
Tyle wyjaś<strong>nie</strong>ń, dlaczego brygady głębinowe cieszą się popularnością<br />
wśród chłopów, którzy hazard mają we krwi.<br />
Inny typ chłopa robi na powierzchni, gdzie pracuje się w<br />
ciężkich bałwanach: tam większość pracy odwalają maszyny,<br />
zgarniarki, ładowacze i ciężarówki. Kopalnia z lotu ptaka<br />
przypomina ośmiornicę. Z budynku centralnego wychodzą<br />
promieniście korytarze powierzchniowe, a na końcu jest wydobycie<br />
odkrywkowe, tworzące półokrąg. Tam z wysokości<br />
można obserwować te zgarniarki i ładowacze. Wyglądałyby<br />
jak pudełka, facet w ś<strong>nie</strong>żnobiałym skafandrze <strong>nie</strong> byłby większy<br />
niż punkcik i mielibyście wraże<strong>nie</strong>, że maszyny poruszają<br />
się powoli, ale to złudze<strong>nie</strong>. Na powierzchni wszystko zasuwa,<br />
dlatego chłopy z brygad powierzchniowych muszą mieć refleks,<br />
no a przede wszystkim oczy naokoło głowy. To jest tak:<br />
zwłaszcza półroczniacy mają wraże<strong>nie</strong>, że sześciokrot<strong>nie</strong><br />
m<strong>nie</strong>jsza grawitacja to majówka i że nikomu nic <strong>nie</strong> może się<br />
stać. Skaczecie jak kangur, zlecicie ze schodów na łeb i nic, w<br />
sześciokrot<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong>jszej grawitacji spadacie jak na puchową<br />
pierzynę. Potem wsiadacie do ciężarówki, chwytacie się klamki<br />
i wydaje się wam, że siedzicie w samochodziku w wesołym<br />
miasteczku. Ale siła bezwładności to zdradziecka dziwka i<br />
kiedy władujecie się obciążoną ciężarówką w inną obciążoną<br />
ciężarówkę, kończy się tak samo <strong>nie</strong>przyjem<strong>nie</strong> jak na Ziemi,<br />
ba, jeszcze gorzej, bo pozor<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> tłukące się hełmy ciężkich<br />
bałwanów jak na złość <strong>nie</strong> tłuką się podczas prób w laboratoriach,<br />
ale podczas wypadku pękają jak bańki mydlane.
Powierzchniowcy i głębinowcy <strong>nie</strong> mają więc sobie czego zazdrościć,<br />
jeśli chodzi o harówę i ryzyko, ale tutaj też obowiązuje<br />
to samo, co powiedziałem o <strong>nie</strong> tłukących się hełmach: inaczej<br />
idzie życie, a inaczej fantazja. Nie mają sobie czego zazdrościć,<br />
ale w rzeczywistości zarzucają sobie wszystko, przede<br />
wszystkim, że są na dole (to powierzchniowcy głębinowcom)<br />
albo (głębinowcy powierzchniowcpm), że są na górze. I z tych<br />
pretensji od czasu do czasu robi się śliczne naparza<strong>nie</strong>.<br />
To prawda, że powierzchniowcy i głębinowcy uważają siebie<br />
nawzajem za porządnych chłopów, natomiast monterzy,<br />
konserwatorzy i chłopcy z eksploatacji są według nich hrabiątkami,<br />
którzy <strong>nie</strong> mają zielonego pojęcia o prawdziwej<br />
robocie. A te hrabiątka z kolei o górnikach mówią, że są wariatami,<br />
którzy <strong>nie</strong> fedrują rudy tytanowej, ale forsę, natomiast<br />
oni są rozsądni, <strong>nie</strong> potrzebują stu kawałków, ta forsa <strong>nie</strong> jest<br />
warta nadstawiania karku i że pięćdziesiąt, sześćdziesiąt<br />
tysięcy musi normalnemu człowiekowi wystarczyć.<br />
Tak w zarysach wygląda wspólnota górnicza, jeśli ją jeszcze<br />
uzupełnimy pretensjami do kierownictwa i oczywiście do<br />
cytryn, których w dzień i w nocy tkwi na posterunku setka na<br />
wypadek, gdyby cała ta wspólnota przerodziła się w wielką<br />
bijatykę.<br />
W zarysach m<strong>nie</strong>j ogólnych, czyli szczegółowo, wygląda to<br />
jeszcze m<strong>nie</strong>j różowo.<br />
Wyobraźcie sobie, że harujecie dzień w dzień, sześć dni w tygodniu,<br />
w zahermetyzowanej szychcie z dziesięcioma chłopami.<br />
Jeden pilnuje drugiego, żeby się <strong>nie</strong> obijał i <strong>nie</strong> robił<br />
głu-<br />
Miesiąc mojego życia<br />
pot. I po jakimś czasie każdy z tej brygady dochodzi do wniosku,<br />
że to on haruje na resztę, że on jest ko<strong>nie</strong>m pociągowym<br />
i ciąg<strong>nie</strong> pozostałych. Kiedy macie potrzebę, musicie powiedzieć<br />
coś dowcipnego, na przykład że idziecie przywiązać<br />
konia albo coś podobnego, reszta się odwraca, a wy kucacie na<br />
lepką deskę podciś<strong>nie</strong>niowej latryny i biada, jeśli przypadkiem<br />
macie zaparcie, bo przez cały dzień musicie wysłuchiwać<br />
uwag o obiboku, który pół szychty przesiedział w kiblu.<br />
Znacie się nawzajem jak własne kiesze<strong>nie</strong> i jeszcze lepiej, bo<br />
kto by miał tę samą kieszeń przez półtora roku.<br />
Wszystko, co w życiu przeżyliście i co słyszeliście, że przeżyli<br />
wasi koledzy, opowiedzieliście chłopcom, a z kolei oni opowiedzieli<br />
wam, co sami przeżyli i co słyszeli od kolegów.<br />
Każdą historyjkę opowiadacie (i słuchacie) raz, dwa razy,<br />
pięć razy, dziesięć razy.<br />
To znana prawda, że półroczniacy podchodzą do siebie z rezerwą,<br />
otwierają się dopiero po siedmiu, ośmiu miesiącach na<br />
szychcie, a dziadki już trzymają gębę na kłódkę, nawet ze sobą<br />
za bardzo <strong>nie</strong> rozmawiają i tylko myślą o tej chwili rozkoszy,<br />
kiedy przed zaśnięciem można odciąć kawałek metra.<br />
To jeszcze szczęście, że w kopalniach lunarnych wyznaczono<br />
tak długi czas pracy, sześć dni w tygodniu.<br />
Na początku ponoć było inaczej, były trzydniowe tygod<strong>nie</strong><br />
pracy i czterogodzinne zmiany itepe, zupeł<strong>nie</strong> tak samo jak na<br />
górze na Ziemi, ale potem się okazało, że ludzie jednak lepiej<br />
czują się w pracy. Czas szybciej leci, <strong>nie</strong> ma kiedy myśleć o<br />
głupstwach, ludzie przywiązują się do swojej maszyny, patrzą,<br />
jak plastyk rozgniata świeżo wyrąbaną ścianę, a wiertło<br />
wgryza się w skałę i cieszą się, kiedy z dziury zaczyna się sypać<br />
koncentrat tytanowy, który w pierwszej chwili wygląda jak<br />
miał węglowy. Ile razy chłopiska nacierają nim sobie gęby i<br />
wyglądają jak jacyś terroryści, tylko zęby im połyskują i wszyscy<br />
się cieszą, jakby wygrali w totka. Chociaż niczego to w<br />
końcowym wyniku <strong>nie</strong> zmienia, kto robi na dole, ma swoich<br />
sto tysięcy jak w banku.<br />
Za to w tak zwanym czasie wolnym?<br />
Ilu przemądrzałych psychologów zrobiło doktoraty i habilitacje<br />
na wynalazkach, które prowadziły do uczłowieczenia<br />
otoczenia lunarnych kompleksów przemysłowych!<br />
Kiedyś dawno myślano ponoć, że wszystko załatwi uspokajające<br />
działa<strong>nie</strong> koloru zielonego i wynik był taki, że chłopcy<br />
rzygali, kiedy na obiad dostawali szpinak. Już ci pierwsi jajogłowi<br />
-jeszcze w zeszłym wieku - wpadli na pomysł, że chłopom<br />
będzie brakowało normalnego życia seksualnego. I kiedy<br />
kolonizacja Księżyca rozkręciła się na całego, jajogłowi podzielili<br />
się na dwa obozy według dwóch kategorii. Jedną można<br />
by określić: „no to im ten seks dajcie", drugą: „no to dajcie<br />
im coś innego". Wypróbowano obie, najpierw tę pierwszą.<br />
Werbowano kobiety tak samo jak mężczyzn. Oczywiście ja już<br />
się na to <strong>nie</strong> załapałem, ale słyszałem od chłopów, którzy osiedlili<br />
się na Lu<strong>nie</strong> już w latach dwudziestych. To musiało być<br />
rodeo. Bójki na porządku dziennym, zabójstw trudno się było<br />
doliczyć, a co najciekawsze, bardziej się naparzały baby niż<br />
chłopy. Miało to swoją logikę. Na Lunę szły tylko twarde baby,<br />
<strong>nie</strong>. żadne księżniczki, i kiedy taka chłopobaba zobaczyła, że<br />
jakieś rude czupiradło ogląda się za jej chłopem, sięgała po nóż<br />
z taką szybkością, że <strong>nie</strong>jeden fundamenciacki terrorysta<br />
mógłby jej pozazdrościć. Potem policjanci dostali na wyposaże<strong>nie</strong><br />
psychinę i zaczęła się ta eervotronika. Chłopy fasowali<br />
elektroniczne seksaczki i we ś<strong>nie</strong> przeżywali chyba to, co czeka<br />
Jerzego Zasadę w czwartym mahometańskim raju. Przez jakiś<br />
czas się wydawało, że problem jest z głowy, aż naraz, ponoć to<br />
było zupeł<strong>nie</strong> jak epidemia, śmietniki były pełne rozdeptanych<br />
seksaczek.<br />
Żeby wyjaśnić tę sprawę, też napisano mnóstwo uczonych<br />
rozpraw, ale według m<strong>nie</strong> chłopiska po prostu zaczęli się wstydzić<br />
i te seksaczki zaczęły im się wydawać strasz<strong>nie</strong> głupie.
Myślano też o tym, żeby do służby w kosmosie brać tylko<br />
homoseksualistów, ale kiedy w latach trzydziestych próbowano<br />
zrealizować ten pomysł w jakimś tureckim laboratorium<br />
zajmującym się badaniami wysokiej próżni, wszyscy się <strong>nie</strong>botycz<strong>nie</strong><br />
rozczarowali, po<strong>nie</strong>waż jeśli chodzi o zazdrość i<br />
wynikające z <strong>nie</strong>j konsekwencje, te ładne buzie <strong>nie</strong> zostawały<br />
daleko w tyle za babami.<br />
A potem przestało się o całej sprawie mówić, jajogłowi swoje<br />
umiejętności i badania skierowali na coś innego, a problem<br />
rozwiązał się sam z siebie w ten sposób, że przedłużono czas<br />
pracy do dwunastu godzin dzien<strong>nie</strong> i sześciu dni w tygodniu.<br />
Po takiej szychcie przechodzą wszelkie zachcianki — oto cały<br />
cud.<br />
Gdybyście w tych czasach odwiedzili którykolwiek kompleks<br />
wydobywczo-przemysłowy na Lu<strong>nie</strong>, wszędzie pokazano<br />
by wam pomieszczenia klubowe, oddziały rozrywki, tereny<br />
sportowe i pochwalono by się oczywiście centrum informacyjnym.<br />
Nie omieszkano by przy okazji zauważyć, że dzięki połączeniu<br />
z Ziemią personel lunarny ma taki sam dostęp do informacji<br />
jak dowolny mieszka<strong>nie</strong>c Ziemi (o ile <strong>nie</strong> mieszka w rejo<strong>nie</strong>,<br />
który właś<strong>nie</strong> fundyści przywracają do stanu przyjem<strong>nie</strong><br />
średniowiecznej ciemnoty).<br />
Pokazaliby wam ładnych, czystych i pachnących górników<br />
podczas wydumanych rozrywek.<br />
Nie, to <strong>nie</strong> byliby wynajęci na tę okazję ludzie. To prawdziwi<br />
górnicy, ale prawie bez wyjątku półroczniacy. Roczniacy<br />
schodzili się po szufladach, gadali, a po<strong>nie</strong>waż znaleźli już<br />
dojścia do różnych rzeczy zakazanych na szychcie, jak na<br />
przykład picie i lekka trawka, pili tam i kopcili.<br />
Za to dziadki chowali się po własnych szufladach. Po szychcie<br />
na pryczę, położyć się i nawet <strong>nie</strong> włączać tele. Ten szary<br />
sufit jest bardziej interesujący niż ekran.<br />
Ale teraz, kiedy wspominam te dawno zamierzchłe czasy,<br />
uświadamiam sobie, że to wszystko rów<strong>nie</strong>ż jakoś należało do<br />
rzeczy, że nawet z tym się liczyłem, kiedy zaciągałem się do<br />
Czeskopolskiej. Gdyby chodziło tylko o to, chyba stałbym się<br />
normalnym górnikiem, na początku wystraszonym, potem<br />
wszystkim zachwyconym, potem towarzyskim, a w końcu<br />
osamotnionym.<br />
Ale ze mną było inaczej.<br />
Kiedy przypominam sobie ten najwcześ<strong>nie</strong>jszy okres pobytu<br />
na Księżycu, przed oczyma pojawia mi się ten dzień, kiedy<br />
m<strong>nie</strong> - zielonego nowicjusza - dziadkowie wzięli na pierwszy<br />
księżycowy spacer.<br />
Tak się robiło i było to zgodne z przepisami. Nowicjusze po<br />
przyjściu na bazę przechodzili szkole<strong>nie</strong>, głów<strong>nie</strong> praktyczne.<br />
Uczyli się najpierw chodzić, a potem pracować w zm<strong>nie</strong>jszonym<br />
ciążeniu. Pomagali im dziadkowie, a zwłaszcza wybrane<br />
chłopy z eksploatacji.<br />
Na spacery księżycowe brano nowicjuszy w grupach, baza<br />
miała wtedy dwanaście głównych odgałęzień i każde z nich<br />
było dodatkowo rozgałęzione, tak że tych grupek było mnóstwo,<br />
a w tej mojej było nas, pamiętam jakby to było wczoraj,<br />
siedmiu. Byłem czwarty w kolejce, siedziałem z resztą oczekujących<br />
na ławce i trząsłem się, a kiedy wrócił pierwszy kumpel,<br />
od razu się na <strong>nie</strong>go rzuciliśmy i pytamy, co i jak, a on, że w<br />
porządku, że normal<strong>nie</strong> i faj<strong>nie</strong>, żebyśmy się niczego <strong>nie</strong> bali,<br />
na zewnątrz jak w środku, trzeba tylko uważać na środek ciężkości,<br />
pochylić się do przodu, w tym bałwa<strong>nie</strong> w pyle księżycowym<br />
idzie się trochę gorzej i kiedy chcecie skręcić w prawo<br />
albo w lewo, trzeba wziąć lekki zamach jak na Ziemi na<br />
łyżwach.<br />
Na dole na Ziemi... każdy nowicjusz mówi „na dole na Ziemi".<br />
Kiedy zaczyna mówić „na górze na Ziemi", to znaczy, że<br />
zrobił się z <strong>nie</strong>go prawdziwy skalnik.<br />
Wreszcie rozległo się „Nedomy", rozejrzałem się, jakby<br />
miał tam być jakiś inny Nedomy oprócz m<strong>nie</strong>, a potem do<br />
m<strong>nie</strong> dotarło, że to ja. Wstałem i trochę sztywno podszedłem<br />
Ondřej Neff<br />
do tych dwóch dziadków, którzy czekali na m<strong>nie</strong> w drzwiach<br />
komory skafandrów.<br />
Pomogli mi założyć ciężkiego bałwana i w duchu się dziwiłem,<br />
że chce im się tak o m<strong>nie</strong> troszczyć, bo w przejściówce<br />
dbano przede wszystkim o to, żeby nowicjusz dał sobie radę ze<br />
wszystkim sam.<br />
Gdyby trzasnęło - powtarzał instruktor tysiąc razy dzien<strong>nie</strong><br />
i nigdy <strong>nie</strong> dodał, co by miało trzasnąć (zapewne mogło tu<br />
trzasnąć wszystko) - gdyby trzasnęło, każdy idzie na własną<br />
rękę, na własną odpowiedzialność.<br />
No a ci dwaj ubierali m<strong>nie</strong> jak pierwszoklasistę pierwszego<br />
września.<br />
W końcu w pewnym sensie byłem pierwszoklasistą.<br />
Jeden hermetyzował mi kombinezon, drugi założył hełm.<br />
Wyglądali przy tym tak uroczyście, jakby m<strong>nie</strong> pasowali na<br />
króla.<br />
Kiedy wszystko było gotowe, ten, który zakładał mi hełm,<br />
uderzył m<strong>nie</strong> w ramię.<br />
Idziemy - usłyszałem w hełmie.<br />
Wąskim przejściem weszliśmy do komory przejściowej.<br />
Przypomniałem sobie windy „tam na dole na Ziemi" (byłem<br />
zielony), w windzie też <strong>nie</strong> wiecie, co robić, czujecie się głupio,<br />
kiedy macie na kogoś spojrzeć, więc wolicie wgapiać się w ścianę.<br />
A co z rękoma? Wzdłuż ciała? Założone za plecami? Obaj<br />
dziadkowie stali i nonszalancko czekali, jeden oparł się plecami<br />
o ścianę i założył ręce na piersiach, drugi chodził w tę i z<br />
powrotem i walił się pięścią w otwartą dłoń. Wolałem nic <strong>nie</strong><br />
robić, <strong>nie</strong> próbowałem naśladować ani jednego, ani drugiego,<br />
po<strong>nie</strong>waż by mi się <strong>nie</strong> udało: tyle już zdążyłem się nauczyć, że<br />
wiedziałem, co to za cholera te kombinezony i rękawice robocze,<br />
i że <strong>nie</strong> tak łatwo założyć sobie ręce na piersiach i zacisnąć<br />
pięści.<br />
Kolorowa tarcza ciś<strong>nie</strong>niomierza poczerwieniała, co oznaczało,<br />
że w komorze zapanowało ciś<strong>nie</strong><strong>nie</strong> zero. Bardziej<br />
<strong>nie</strong>cierpliwy z obu dziadków uderzył pięścią w czujnik zamka<br />
i stalowe drzwi śluzy wjechały w łoże progu.<br />
Przewodnik ostroż<strong>nie</strong> chwycił m<strong>nie</strong> za łokcie i wypchnął<br />
przez właz na zewnątrz. Przez chwilę przyzwyczajałem się do<br />
kontrastowego oświetlenia i dopiero wtedy ujrzałem grupkę<br />
mężczyzn, którzy tu pracowali, wszyscy w ciężkich bałwanach,<br />
oczywiście porząd<strong>nie</strong> podniszczonych.<br />
To brygada konserwacyjna - odezwał się w hełmie głos jednego<br />
z przewodników. - Chodź, pokażemy ci, jak to spawa<strong>nie</strong><br />
próżniowe wygląda w praktyce.<br />
Spawa<strong>nie</strong> próżniowe było jednym z przedmiotów teoretycznych<br />
przejściówki.<br />
Podeszliśmy bliżej. Faceci <strong>nie</strong> zwracali na nas uwagi. Jeden<br />
ciągnął długą belkę z tego nędznego lunarnego żelaza, którego<br />
używano wtedy na Księżycu do konstrukcji budowlanych.<br />
Po<strong>nie</strong>waż <strong>nie</strong> było tu atmosfery, <strong>nie</strong> mogło skorodować, a w<br />
niskiej grawitacji <strong>nie</strong> musiało mieć <strong>nie</strong> wiadomo jakich właściwości<br />
mechanicznych.<br />
Dwaj konserwatorzy gestami naprowadzali tragarza, a<br />
reszta się przypatrywała. . Nasza trójka zatrzymała się <strong>nie</strong><br />
opodal.<br />
Jeden z moich dwóch przewodników, ten żywszy, który w<br />
komorze przytupywał i uderzał w dłoń, nagle podniósł rękę.<br />
Facet z belką odwrócił się do <strong>nie</strong>go i belka zaczęła się poruszać,<br />
jeden ko<strong>nie</strong>c począł się do m<strong>nie</strong> zbliżać, powoli i <strong>nie</strong>ubłaga<strong>nie</strong>.<br />
Chciałem uskoczyć, ale <strong>nie</strong> mogłem (dopiero póź<strong>nie</strong>j sobie<br />
uświadomiłem, że ten drugi dziadek podskoczył do m<strong>nie</strong> w<br />
tym momencie i trzymał m<strong>nie</strong> od tyłu).<br />
Rozpaczliwie krzyknąłem i uniosłem ręce, żeby chwycić belkę.<br />
Rękawice miałem jak z ołowiu, rękawy chyba stężały<br />
(jakżeby <strong>nie</strong>, skoro ci dra<strong>nie</strong> powlekli je petryfikacyjnym<br />
plastykiem) i już była przy m<strong>nie</strong>. Olbrzymia belka wypełniła<br />
całe pole mojego widzenia.
I bum.<br />
Belka uderzyła w mój hełm, a on, mimo że był <strong>nie</strong> tłukący i<br />
miał na sobie <strong>nie</strong> jeden, ale trzy znaki różnych i <strong>nie</strong>zależnych<br />
od siebie kontroli: państwowej, firmowej i lunarnej, ten <strong>nie</strong><br />
tłukący się superhełm zrobił brzdęk i zupeł<strong>nie</strong> się rozsypał.<br />
Mimo woli wstrzymałem oddech, żeby oddalić moment, w<br />
którym zacznę się dusić w wysokiej próżni. Był to odruch, nic<br />
poza tym, brakowało mu nawet szczypty rozsądku, po<strong>nie</strong>waż<br />
w wysokiej próżni człowiek dosłow<strong>nie</strong> wybucha. Przecież <strong>nie</strong><br />
jest niczym innym jak workiem wypełnionym płynem, przystosowanym<br />
wewnątrz do ciś<strong>nie</strong>nia jednej atmosfery, a w<br />
ciś<strong>nie</strong>niu zerowym płyn wytryskuje wszystkimi porami na<br />
zewnątrz, wycieka krew, wyciekają oczy i...<br />
Ale ze m<strong>nie</strong> nic <strong>nie</strong> wyciekało.<br />
Rozbolały m<strong>nie</strong> płuca.<br />
Otworzyłem, dotychczas kurczowo zamknięte, oczy.<br />
Odetchnąłem.<br />
Tu było powietrze!<br />
Ni<strong>nie</strong>jszym pasuję cię na skalnika! - ktoś krzyknął do<br />
m<strong>nie</strong>.<br />
Dziadek, który m<strong>nie</strong> cichaczem popryskał, a potem trzymał,<br />
żebym <strong>nie</strong> zdążył uskoczyć, zdjął swój hełm. Szczerzył<br />
się, uśmiechał i zapewne miał <strong>nie</strong>złą uciechę z tego udanego<br />
numeru.<br />
Ty draniu! - zacząłem na <strong>nie</strong>go wrzeszczeć. Roześmiał się<br />
jeszcze szerzej. Moja wściekłość była chyba<br />
częścią scenariusza.<br />
Dobre, co? Kupił wszystko razem z opakowa<strong>nie</strong>m!<br />
Nie, <strong>nie</strong> mogłem wiedzieć, że przestrzeń przed przepustem<br />
jest przykryta plastykowym pęcherzem. Instruktor nam o tym<br />
nic <strong>nie</strong> wspominał, czyli faktycz<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> mogłem przeczuwać,<br />
że to najnowszy wymóg bezpieczeństwa, kolejna sztuczka, i że<br />
kto naprawdę chce wyjść na zewnątrz, musi też przejść przez,<br />
taką śluzę, jakie są w hermetycznych przegrodach na dole<br />
szycht. Nie mogłem przejrzeć tego numeru, który mi przyszykowali.<br />
Drugi dziadek też zdjął hełm.<br />
To jest chrzest każdego kota - wyjaśniał. - Teraz wrócimy<br />
do środka, ale ani mru mru, rozumiesz? Tę próbę musi<br />
przejść każdy.<br />
Wróciliśmy z przepustu do przejściówki, przeszliśmy przez<br />
komorę skafandrową i weszliśmy do poczekalni. Chłopcy<br />
wbili we m<strong>nie</strong> wzrok.<br />
No i co?<br />
Są kotami, a ja już jestem pasowany na skalnika, każdy musi<br />
przejść przez ten chrzest, to <strong>nie</strong>pisane prawo bazy. A gówno<br />
prawda, powiedziałem sobie.<br />
To podpucha. Na zewnątrz <strong>nie</strong> ma próżni. Wyprowadzą<br />
was na zewnątrz, rozbiją wam hełm, a potem wam powiedzą,<br />
że ni<strong>nie</strong>jszym was pasują na skalnika. Że to ponoć taki zwyczaj.<br />
Ale ja - odwróciłem się do tych dwóch dziadków - ja<br />
mam takie zwyczaje w dupie.<br />
Jeden <strong>nie</strong> powiedział nic, przez chwilę mi się przyglądał, a<br />
potem wyszedł.<br />
Ten drugi wymaszerował za nim, w drzwiach się odwrócił i<br />
powiedział:<br />
Jesteś skończony.<br />
Wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi.<br />
Odwróciłem się do chłopców.<br />
Uśmiechnąłem się.<br />
Ale ani jeden z tych trzech słupów solnych <strong>nie</strong> odpłacił mi<br />
uśmiechem. Przeciw<strong>nie</strong>, patrzyli na m<strong>nie</strong> gorzej niż ci dwaj<br />
dziadkowie.<br />
Zrozumiałem, że popsułem im chrzest, że popsułem im zabawę,<br />
w której grali główne role, że jestem psują i dziwakiem,<br />
i oni już zadbają o to, żebym był skończony. Że oni, nowi,<br />
zrobią brudną robotę za dziadków i wezmą m<strong>nie</strong> w obroty tak,<br />
jak na to zasługuję.<br />
Miesiąc mojego życia<br />
Macie już jasność?<br />
Macie już jasność, jaki byłem samotny podczas tych osiemnastu<br />
miesięcy służby w Czeskopolskiej?<br />
7.<br />
Przez to, co do tej pory powiedziałem, <strong>nie</strong> chcę sugerować,<br />
że może na szychtach i w bazach <strong>nie</strong> było solidarności.<br />
Była.<br />
Dowcip polegał na tym, że tej solidarności <strong>nie</strong> czuliście, jeśli<br />
byliście - tak jak ja - tylko górnikiem.<br />
Trzeba było być górnikiem i jeszcze czymś jeszcze.<br />
Górnik i prażanin. Górnik i bajerant. Górnik i szmugler alkoholu.<br />
Górnik i fundziak.<br />
A nawet obowiązywało w drugą stronę: fundziak i górnik,<br />
szmugler i górnik. I tak dalej.<br />
Może <strong>nie</strong> było to zbyt dobrze zorganizowane, ale tylko dzięki<br />
temu siedzę tu teraz i wspominam stare czasy. W innym wypadku<br />
cały tlen wyleciałby z mojego bałwana przez tę śliczną<br />
dziurkę, którą miałem na piersiach, choćby dlatego, że sprawny<br />
kat by tę dziurkę porząd<strong>nie</strong> powiększył, tak żeby to <strong>nie</strong> była<br />
dziurka, ale dziura jak się patrzy.<br />
Nie dopuściły do tego - a trochę wstyd się do tego przyznać<br />
- cytryny, czyli policjanci. Przezwisko dostali od koloru skafandrów.<br />
Zgadnijcie, jaki to był kolor.<br />
Nagle narobiło się ich wokół nas pełno - znaczy, teraz przesadzam,<br />
<strong>nie</strong> tak zupeł<strong>nie</strong> pełno, ale pięciu - i celowali w nas <strong>nie</strong><br />
psychiną, ale czymś innym. Każdy trzymał w łapach bezślizgowy<br />
szybkostrzelny karabin kalibru 14,50. Piękny kaliber,<br />
to prawda, a ta broń działała jeszcze pięk<strong>nie</strong>j, bo naboje były<br />
wybuchowe. Czysto teoretycz<strong>nie</strong> broń ta miała być używana<br />
wyłącz<strong>nie</strong> do celów humanitarnych, przede wszystkim do<br />
usuwania zawałów. Sławne prawo z roku 2032 zakazało<br />
transportu na Lunę jakiejkolwiek broni i nakazywało likwidację<br />
wszystkich spluw, które już tu były. Na liście <strong>nie</strong> było<br />
jednak ręcznej wyrzutni rakietowej, która zazwyczaj naprawdę<br />
służyła do usuwania zawałów.<br />
Ale, jak widać, ich użycie w celach innych niż humanitarne<br />
należało wprawdzie do rzeczy zakazanych, ale możliwych.<br />
Cytryny znały się na swojej robocie i <strong>nie</strong> marnowały czasu.<br />
Spoza kopuły hali przepustowej wynurzyła się ich<br />
płaszczka, prześlizgnęła się tuż nad dachem budynku technologii<br />
kopalnianej (ogień jej silników chyba osmalił plastyk na<br />
dachu, płaszczka oczywiście leciała na zakazanej wysokości,<br />
ale komu można się poskarżyć na poczynania pilota cytrynowej<br />
płaszczki) - i zahamowała dokład<strong>nie</strong> przed naszą milutką<br />
grupką, która szykowała się na piknik pod gołym <strong>nie</strong>bem.<br />
Tak, te cytryny znały się na swojej robocie i choć nigdy ich<br />
<strong>nie</strong> lubiłem, to w tej chwili wydali mi się bardziej a<strong>nie</strong>lscy niż<br />
wszyscy cherubini chrześcijańskiego <strong>nie</strong>ba razem wzięci. To<br />
byli stuprocentowi szpanerzy. Nawet się <strong>nie</strong> zaczepili o uchwyty,<br />
tylko mocno się trzymali, a takie utrzymywa<strong>nie</strong> się na<br />
płaszczce, która robi gwałtowne skręty, przyśpiesza i hamuje<br />
na najdłuższym płomieniu, <strong>nie</strong> należy do łatwych umiejętności.<br />
Og<strong>nie</strong> silników hamujących wzbiły pył, który od tego żaru<br />
zaczął świecić. Był to straszliwy żar, odłamki roztopionych<br />
skał latały dookoła w kapryśnych zawijasach jak robaczki<br />
świętojańskie, a w hełmach całej naszej paczki rozległ się szarpiący<br />
nerwy jęk.<br />
Mogli sobie odpuścić ten numer, przynajm<strong>nie</strong>j jeśli chodzi o<br />
m<strong>nie</strong>.<br />
Był to odpowiednik psychiny: po<strong>nie</strong>waż <strong>nie</strong> mogli jej użyć<br />
przeciw ludziom w skafandrach, wchodzili na fonię na pewnej<br />
częstotliwości, której <strong>nie</strong> można było zablokować. A wynik?<br />
Hałas tak potworny, że mógł wywołać obłęd, tak samo jak<br />
psychiną.<br />
Przycisnąłem dło<strong>nie</strong> do rozerwanego miejsca w skafandrze.
Ratunku! Ratunku! - krzyczałem. Byłem zrozpaczony. Zupeł<strong>nie</strong><br />
bez sensu wpadło mi do głowy, że cytryny w tym jęku<br />
mogą <strong>nie</strong> usłyszeć mojego krzyku. Nie pomyślałem, że ich<br />
fonia staran<strong>nie</strong> filtruje częstotliwość „sygnału ostrzeżenia",<br />
jak oficjal<strong>nie</strong> nazywał się ten trik.<br />
Z obłoku pyłu wynurzył się cytryna z butlą i na nic <strong>nie</strong> czekając<br />
zakleił mi dziurę w skafandrze błyskawicz<strong>nie</strong> polimeryzującą<br />
pianą.<br />
Stało się to wszystko o wiele szybciej niż jestem w sta<strong>nie</strong> opowiadać<br />
i kiedy tylko cytryna zakleił mi dziurę, pilot płaszczki<br />
odpalił ładunek ciś<strong>nie</strong>niowy, który policjanci noszą przy paskach<br />
swoich skafandrów i przedmuchał ten pył na bok, żeby<br />
było porząd<strong>nie</strong> widać, co się właściwie dzieje.<br />
No a działo się to, że uczestnicy pikniku stali jak zamurowani,<br />
winny czy <strong>nie</strong>winny, i wszyscy mimo woli przykładali ręce<br />
do hełmów, żeby zakryć uszy. Ja też je tam przyłożyłem, kiedy<br />
ten mój anioł stróż załatał mi dziurę w bałwa<strong>nie</strong>. Dodajmy, że<br />
natychmiast zamienił się w strasz<strong>nie</strong> złą cytrynę, po<strong>nie</strong>waż<br />
rzucił flaszkę na ziemię i zerwał z pleców spluwę. W rezultacie<br />
cała piątka w komplecie była uzbrojona i mierzyła do nas. Staliśmy<br />
jak słupy solne, a pilot płaszczki zasiadający na swoim<br />
tro<strong>nie</strong> spoglądał na ten teatrzyk <strong>nie</strong>wątpliwie z rozbawie<strong>nie</strong>m,<br />
ale <strong>nie</strong> mogłem się o tym przekonać, bo oczywiście <strong>nie</strong> było<br />
widać jego twarzy.<br />
Robole na <strong>nie</strong>dalekiej kopalni odkrywkowej przestali zarabiać<br />
doruble, zatrzymali nawet zgarniarki i na pewno wytrzeszczali<br />
oczy w bąblach swoich bałwanów, po<strong>nie</strong>waż to już<br />
<strong>nie</strong> była normalna egzekucja - to była egzekucja przerwana,<br />
executio interrupta, jak powiedzieliby starzy łacinnicy (przynajm<strong>nie</strong>j<br />
od czasu do czasu w tej opowieści muszę się pochwalić,<br />
że tak w zasadzie jestem wykształcony).<br />
Jęk umilkł jak kamień wpadający do studni, zapanowała<br />
błoga cisza i brzmiała jak muzyka w tym najbardziej luksusowym<br />
mahometańskim raju, przeznaczonym dla najbardziej<br />
zasłużonych muslimów.<br />
Zasada, Nedomy, Byczek - odezwało się na fonii - trzy<br />
kroki w przód.<br />
Posłuchaliśmy jak marionetki w teatrze lalek.<br />
Pozostali... w tył zwrot i rozejść się.<br />
Odwróciłem się. Bardzo chęt<strong>nie</strong> zatrzymałbym tego przyjemniaczka,<br />
który rozerwał mi na piersi skafander, tego kochasia,<br />
który za hobby wybrał sobie śmierć. Strasz<strong>nie</strong> chciałbym<br />
mu zerwać bąbel, żeby spojrzeć mu w twarz. Te rysy mi<br />
kogoś przypominały, ale tylko trochę, cały czas <strong>nie</strong> mogłem go<br />
skojarzyć i bardzo sobie życzyłem, żeby się zamienił w płyn<br />
wrzący w wysokiej próżni.<br />
Nie ruszać się - surowo rozkazał policyjny głos. Jego właściciel<br />
trenował retorykę chyba w tej austriackiej psiarni, gdzie<br />
hodują bullmastify. - Bez wygłupów. Byczek, Nedomy i Zasada<br />
zostaną na miejscu, pozostali się rozejdą - namierzyli nas<br />
bez pudła. Dokład<strong>nie</strong> wiedzieli, kto brał udział w tej grze.<br />
Przez chwilę <strong>nie</strong> działo się nic, dwie cytryny celowały do nas<br />
tymi swoimi rurami, a ich trzej kumple śledzili w celowniku<br />
odmarsz organizatorów zabawy. Wszystkich, włącz<strong>nie</strong> z<br />
moim katem.<br />
Uświadomiłem sobie, że niczego <strong>nie</strong> pragnę tak bardzo, jak<br />
tego, żeby jeszcze kiedyś tego faceta spotkać w cztery oczy.<br />
Oddałbym za to całą forsę, całą sumę całych stu tysięcy.<br />
Dla tego mógłbym zostać nawet na Lu<strong>nie</strong>.<br />
Kiedy to sobie uświadomiłem, poczułem mrowie<strong>nie</strong> w plecach.<br />
Spytałem samego siebie: czy twoja <strong>nie</strong>nawiść naprawdę<br />
jest tak mocna?<br />
I odpowiedziałem sobie: tak.<br />
Teraz powoli do wozu - ciągnął psi głos. - Pierwszy Zasada,<br />
pięć kroków za nim Nedomy i kolejne pięć kroków za nim<br />
Byczek.<br />
Posłuchaliśmy. Nie ma nic tak przekonującego, jak wbite w<br />
Ondřej Neff<br />
ciebie spojrze<strong>nie</strong> bezślizgowych tysiąc czterysta pięćdziesiątek,<br />
a patrzył na nas cały ich komplet, wszystkie pięć - <strong>nie</strong>kłamana<br />
oznaka tego, że organizatorzy pikniku już przeszli<br />
przez śluzę i zniknęli pod kopułą.<br />
Nie maszerowaliśmy raźno. Szło nam to powoli, z ociąga<strong>nie</strong>m.<br />
Ruszać się, ruszać się - warknął psofacet.<br />
Co to, to <strong>nie</strong>, glino, pomyśleliśmy sobie wszyscy, nawet Byczek,<br />
który był gliną jeszcze dzisiaj rano. Co to, to <strong>nie</strong>. Pójdziemy,<br />
bo musimy, ale <strong>nie</strong> wyskoczymy ze skóry. Co to, to <strong>nie</strong>.<br />
Posadzili nas z tyłu płaszczki w pomieszczeniu bagażowym<br />
i jeden z cytryn usiadł przy nas. Spluwę położył sobie na kolanach,<br />
tą brzydką stroną do nas, chociaż, prawdę mówiąc, <strong>nie</strong><br />
chciałbym z tej odległości dostać w piersi ładunkiem niwelującym.<br />
Pozostali czterej wleźli na płaszczkę, złapali się za<br />
uchwyty i kiedy stanęli w rozkroku, naprawdę wyglądali jak<br />
posągi.<br />
Nie zdążyliśmy nawet porząd<strong>nie</strong> usiąść, kiedy znowu odezwał<br />
się ten obrzydliwy dźwięk, dręcząca, <strong>nie</strong>przyjemna wibracja.<br />
Tym razem jednak zabrzmiała cicho, cichutko jak<br />
brzęcze<strong>nie</strong> komara.<br />
Dobiegały z <strong>nie</strong>j jakieś słowa!<br />
- Słyszycie m<strong>nie</strong>? Zasada, pod<strong>nie</strong>ś rękę! Jerzy usłuchał i<br />
głos odezwał się ponow<strong>nie</strong>:<br />
- Ani słowa, <strong>nie</strong> możecie nawet westchnąć.<br />
Nasz strażnik nawet się <strong>nie</strong> poruszył. Pilot zapalał silniki rakietowe.<br />
Płaszczka zaczęła <strong>nie</strong>przyjem<strong>nie</strong> drgać. Nie byłem<br />
przyzwyczajony do poduszkowców. Będzie mi <strong>nie</strong>dobrze,<br />
pomyślałem.<br />
Odbierzcie mi spluwę. No m<strong>nie</strong>, oczywiście! Nasz cerber ledwo<br />
dostrzegal<strong>nie</strong> ruszył bronią.<br />
Byczek na nic <strong>nie</strong> czekał, rzucił się do przodu i chwycił broń.<br />
Na szczęście jej właściciel szybko uskoczył - Byczek tym<br />
szarpnięciem mógłby mu złamać kciuk.<br />
Wszyscy ręce do góry! - ryknął. Jego głos był słyszalny na<br />
fonii wszystkich.<br />
Policjanci się odwrócili. Płaszczka <strong>nie</strong> przestawała się<br />
trząść.<br />
- Wspaniale - pochwalił nas cienki głosik. - Teraz im powiedz,<br />
żeby wysiedli.<br />
- Wysiadajcie, ale powoli i po kolei! Zasada, wyłaź, będziesz<br />
im odbierał broń. Każdemu z osobna! Rzucisz ją na<br />
ziemię.<br />
- Dobra robota - cieszył się głosik na tej <strong>nie</strong>przyjemnej<br />
komarzej frekwencji.<br />
- Zwariowaliście! - odezwał się psofacet. - To bunt! Teraz<br />
już nic wam <strong>nie</strong> pomoże, rozumiecie! Nawet Jedynka was <strong>nie</strong><br />
przyjmie. Chłopy, <strong>nie</strong> wygłupiajcie się! Rozumiecie? Friport<br />
może przyjąć zbiegów, ale buntowników potraktuje zgod<strong>nie</strong> z<br />
prawem!<br />
- Nie dajcie się zagadać - pisnął komar. - Na Jedynce też<br />
są muslimi.<br />
Teraz mi zaświtało! Nasz policjant - wyzwoliciel był zakamuflowanym<br />
muslimskim fundziakiem, członkiem tego<br />
samego bractwa co Zasada! Właś<strong>nie</strong> harował na poważne<br />
skróce<strong>nie</strong> obowiązkowego pobytu w muslimskim piekle. Za<br />
ofiarną pomoc współwyznawcy mogą mu odjąć jakieś sto tysięcy<br />
lat kary. Znowu o krok bliżej raju!<br />
- - Zasada, przecież wiesz, do kogo się w Jedynce zwrócić.<br />
Powiedz, tak czy <strong>nie</strong>?<br />
- Tak - odezwał się Zasada. - Była to choler<strong>nie</strong> skomplikowana<br />
konspiracja.<br />
Nasz wyzwoliciel mówił do nas na frekwencji ostrzegawczej,<br />
której <strong>nie</strong> przyjmuje fonia skafandrów policyjnych. Ale<br />
nasze odpowiedzi słyszeli wszyscy policjanci. I stało się tak, że<br />
owo „tak" Zasady psofacet błęd<strong>nie</strong> sobie wytłumaczył.<br />
Czyli zgadzacie się? - ucieszył się.
- Nie - odpowiedział Zasada. To z kolei wystraszyło naszego<br />
zbawiciela, mahometańskiego policjanta.<br />
- Czyli tak, czy <strong>nie</strong>? - pisnął.<br />
- No tak!<br />
- Jak w domu wariatów - zauważyłem. W tym czasie już<br />
wszyscy policjanci wysiedli z płaszczki. Niczym wytresowani<br />
stanęli w równym szeregu. Chyba nawet <strong>nie</strong> zdawali sobie<br />
sprawy, jak śmiesz<strong>nie</strong> wyglądali.<br />
- Żeby było jasne - uważałem za stosowne oświadczyć stojącym<br />
na baczność cytrynom - <strong>nie</strong> zwracajcie uwagi na żadne<br />
„tak" albo „<strong>nie</strong>". My wychodzimy z gry i <strong>nie</strong> musicie się dalej<br />
o nas obawiać.<br />
Nasz mahometański cytrynowy przyjaciel dołączył do swoich<br />
towarzyszy. Naczelnik dał mu porządnego kuksańca za to,<br />
że pozwolił sobie zabrać spluwę umożliwiając w ten sposób<br />
ucieczkę trzem <strong>nie</strong>bezpiecznym przestępcom, ale czegóż by <strong>nie</strong><br />
uczynił prawowierny muslim, byle się dostać do raju!<br />
Wyzwoliciel na pożegna<strong>nie</strong> pisnął:<br />
Żeby było jasne, bracie Zasado, zrobiłem to tylko dla ciebie.<br />
Allach będzie prowadzić twoje kroki i będzie cię chronić<br />
podczas drogi do Bazy numer Jeden. Przygotowałem ci dosyć<br />
żywności i tlenu. To zapasy dla jednego. Allach pomoże ci<br />
pozbyć się tych dwóch <strong>nie</strong>wiernych psów!<br />
Dopiero po chwili do m<strong>nie</strong> dotarło, o co tu chodzi. Ale dotarło.<br />
Chciałem rzucić coś dowcipnego, ale wtedy odezwał się<br />
Zasada.<br />
Kuba, jeśli piś<strong>nie</strong>sz, zrobię w tobie dziurę.<br />
Chciał chyba powiedzieć: jeśli wsypiesz naszego brata, zabiję<br />
cię.<br />
Celował we m<strong>nie</strong> ze spluwy, którą przewidująco podniósł z<br />
ziemi, jedną z tych spluw, które ja - <strong>nie</strong>przewidująco - na<br />
ziemi położyłem.<br />
Rów<strong>nie</strong>ż świeżo upieczony muslim Byczek, jakżeby inaczej,<br />
we m<strong>nie</strong> celował. Na początku to m<strong>nie</strong> zaskoczyło, po<strong>nie</strong>waż<br />
<strong>nie</strong> brałem serio prawdziwości jego wiary, ale potem przypomniałem<br />
sobie słowa naszego cytryny-zbawiciela, że rów<strong>nie</strong>ż<br />
na Jedynce są muslimi i że Zasada wie, do kogo iść. Byczek<br />
będzie z nim trzymać muslimską sztamę, żeby mahometa<strong>nie</strong><br />
pomogli mu wygrzebać się z bagna.<br />
A m<strong>nie</strong>, <strong>nie</strong>wiernego psa, wyrzucą za burtę.<br />
Czułem dokład<strong>nie</strong> we wszystkich nerwach, jak roś<strong>nie</strong> w nim<br />
zdecydowa<strong>nie</strong>, jak swędzi go palec, widziałem, jak unosi broń.<br />
Zbiera całą odwagę na to, żeby m<strong>nie</strong> Zabić!<br />
Kubo, Kubusiu, powiedziałem sobie, jeśli teraz czegoś <strong>nie</strong><br />
zrobisz, będziesz w jeszcze gorszej sytuacji niż na początku,<br />
kiedy twój przyjaciel kat rozerwał ci koszulkę. Wtedy tylko<br />
umierałeś, ale teraz będziesz zupeł<strong>nie</strong> martwy.<br />
Nie zastanawiałem się długo.<br />
Wystarczył tylko jeden skok do przodu i zanim Byczek zdążył<br />
przesunąć muszkę i szczerbinkę i te wszystkie proste i krzywe,<br />
które wykładają na balistyce, chwyciłem za drążki, z silników<br />
wyleciały płomie<strong>nie</strong> i płaszczka gwałtow<strong>nie</strong> wzbiła się w<br />
górę. Bogu dzięki, że komputer kontroluje sterowa<strong>nie</strong>, potrafi<br />
przeciwdziałać najgorszemu i utrzymuje pozycję w granicach<br />
jakiej takiej normy, bo moja pierwsza próba pilotażu skończyłaby<br />
się fiaskiem.<br />
- Nie wygłupiaj się! - zaczął ryczeć Byczek. - Puść m<strong>nie</strong> do<br />
tego! Przecież <strong>nie</strong> umiesz się z tym obchodzić!<br />
- Jak widzisz, umiem - odpowiedziałem. W tym momencie<br />
byliśmy już jakieś pięćdziesiąt metrów nad powierzchnią i<br />
lecieliśmy. Dokąd? Byle dalej od Czeskopolskiej. Gdybym<br />
miał czas popatrzeć w dół, zobaczyłbym cały ten kompleks,<br />
jak się zm<strong>nie</strong>jsza, wygląda jak pajęczyna, jak płatek ś<strong>nie</strong>gu,<br />
chłodziarki z żebrami rozpalonymi do białości wysysają nadmierną<br />
energię w przestrzeń (dzisiaj to śmieszne, ale jeszcze w<br />
połowie poprzed<strong>nie</strong>go wieku chłodze<strong>nie</strong> należało do największych<br />
problemów kolonii księżycowych), płatek tracił ostre<br />
kontury,<br />
Miesiąc mojego życia<br />
po<strong>nie</strong>waż zakrywała go <strong>nie</strong>widzialna zasłona delikatnego<br />
pyłu i cząsteczek spalonych gazów.<br />
Lecimy, mahometańscy chłopaczkowie, i gdybyście mi<br />
chcieli wyciąć jakiś numer, rozbijemy się o skały tam na dole!<br />
Chciało mi się śmiać, ale kiedy sobie uświadomiłem, jak daleko<br />
jest na Jedynkę i że płaszczka jest środkiem komunikacji<br />
lokalnej o zasięgu dwudziestu pięciu kilometrów, że na pokładzie<br />
mamy troje płuc i trzy żołądki, ale powietrza i żywności<br />
tylko dla jednego, uśmiech zamarł mi na twarzy.<br />
Mało co potrafi tak doskonale popsuć humor jak perspektywa,<br />
że się udusicie albo umrzecie z głodu, albo wszystko na<br />
raz (jeśli to możliwe).<br />
8.<br />
Układ był zupeł<strong>nie</strong> prosty. To znaczy, żeby trzymać się<br />
faktów, wyglądał prosto, kiedy już na <strong>nie</strong>go wpadliśmy.<br />
Najchęt<strong>nie</strong>j obu bym wyrzucił i kontynuował podróż w samotności,<br />
tego chyba <strong>nie</strong> muszę podkreślać, ale komputer <strong>nie</strong><br />
pozwolił mi zrobić płaszczką pętli, która katapultowałaby<br />
pasażerów na zewnątrz. Poza tym mieli m<strong>nie</strong> na muszce i<br />
gdybym zrobił coś naprawdę dla nich <strong>nie</strong>bezpiecznego, <strong>nie</strong><br />
zawahaliby się i zaryzykowaliby wypadek paląc do m<strong>nie</strong> z obu<br />
luf.<br />
Najchęt<strong>nie</strong>j obaj by m<strong>nie</strong> załatwili i kontynuowali podróż w<br />
duecie, aleja trzymałem ręce na drążkach i każda próba zmiany<br />
personalnej na mostku pilota przyniosłaby w konsekwencji<br />
bójkę i wypadek, a <strong>nie</strong> chcieli ryzykować, o ile to <strong>nie</strong> będzie<br />
całkowicie ko<strong>nie</strong>czne.<br />
Gnałem na rozsądnej wysokości w kierunku północnowschodnim,<br />
gdzie według współrzędnych pokładowych powinna<br />
leżeć Jedynka. Światła Czeskopolskiej mieliśmy już dawno<br />
za sobą, pochłonął je pióropusz pierwszego górskiego grzebienia,<br />
nad którym przelecieliśmy. Pod nami była pustynia i<br />
wtedy naprawdę <strong>nie</strong> rozumiałem, co można w <strong>nie</strong>j widzieć<br />
poetyckiego i interesującego. Wszędzie żwir i nic poza nim,<br />
ruiny po kosmicznym bombardowaniu, które szalało tu przed<br />
trzema miliardami lat i podziobało księżycową twarz tworząc<br />
kształt, który ziemniaki na górze na Ziemi podziwiają do dzisiaj.<br />
Szybko się przyzwyczaiłem do sterowania rakietowym poduszkowcem<br />
i po pięciu minutach zacząłem się uważać za asa<br />
pilotażu i przynajm<strong>nie</strong>j część swojego intelektu mogłem<br />
poświęcić na wymyśla<strong>nie</strong> wyrafinowanych epitetów, którymi<br />
ja, ateista, częstowałem mahometan, jednego fanatycznego<br />
fundystę, a drugiego szczerego jak wegetariańska łasiczka w<br />
kurniku.<br />
Obaj odpłacali mi pięknym za nadobne, przy czym trzeba<br />
odnotować, że Zasada był bardziej odkrywczy. Przede wszystkim<br />
wyjaśnił mi, jakie rozkosze czekają na m<strong>nie</strong> w diahannam,<br />
gdzie bez wątpienia trafię, a ponoć to tylko kwestia<br />
minut. Będę odziany w szaty z ognia, do picia podadzą mi<br />
wrzącą wodę, a na zakąskę dostanę owoce z drzewa zakkum,<br />
które spalają wnętrzności. Diabły przeciągną przez mój przewód<br />
pokarmowy łańcuch i przy wiążą m<strong>nie</strong> w ten sposób do<br />
osobistego szatana.<br />
Szczerze mówiąc, bardziej obawiałem się zderzenia ze skałami<br />
niż spotkania ze skorpionami wielkości osła, którymi<br />
groził mi Zasada. Obserwowałem rów<strong>nie</strong>ż wskaźnik poziomu<br />
paliwa. Lampka zaczynała czerwie<strong>nie</strong>ć, a to oznaczało, że<br />
zbliżamy się do punktu zwrotnego. Jeszcze kilometr czy dwa i<br />
dotrzemy do miejsca, skąd jeszcze można wrócić. Jeszcze<br />
starczy paliwa na drogę powrotną.<br />
Po dwóch minutach tam byliśmy.<br />
Niemal bezbłęd<strong>nie</strong> wylądowałem między skałami, a Zasada<br />
przestał kląć. Silniki leniwie szumiały na wolnym biegu i<br />
nawet przez materiał rękawic czułem ich wibrację.<br />
Wystarczy jeden ruch ręką i będzie z was miazga - ostrzegłem<br />
ich na wypadek, gdyby chcieli wypróbować swoje snajperskie<br />
zdolności. - Jak widzicie, ręce mam na drążkach.
- Co dalej? - odezwał się Byczek. Opuścił broń, to był dobry<br />
znak.<br />
- Bierzcie picie, jedzonko i oddychanko, i idźcie swoją droga- <br />
- A ty?<br />
- Wracam na Czeskopolską.<br />
- Gada<strong>nie</strong> - zwątpił Zasada. - Nie wierz mu, to <strong>nie</strong>wierny<br />
pies, giaur. Wszyscy giaurowie łżą.<br />
- A co innego mi pozostało? Stąd na Jedynkę jest dwieście<br />
kilometrów. Płaszczka by nas dowiozła tylko o dwanaście kilometrów<br />
bliżej. Zostaje jeszcze około stu dziewięćdziesięciu.<br />
Sześć dni wytężonego marszu. Ten wasz mahometański Święty<br />
Mikołaj przygotował porcję dla jednego, mam nadzieję, że<br />
solidną porcję dla jednego. To mogły być dwie biedne porcje<br />
dla dwóch. Ale na pewno <strong>nie</strong> nędzniutkie porcje dla trzech.<br />
Wszyscy trzej tam <strong>nie</strong> dotrzemy. Wy dwaj trzymacie się jeden<br />
drugiego jak bracia syjamscy. Co mi pozostaje poza powrotem?<br />
- Zamkną cię.<br />
- Was też zamkną, chłopcy. Ale to wasza sprawa. Jeśli chodzi<br />
o m<strong>nie</strong>, wolę być zamknięty niż sztywny.<br />
Jakoś tak wyglądał punkt wyjściowy umowy. Trzeba było<br />
jeszcze omówić <strong>nie</strong>które szczegóły. Akcja w końcu wyglądała<br />
tak, że Byczek wyciągał zapasy z bagażnika płaszczki, a Zasada<br />
celował mi w plecy. Potem odleciałem o dziesięć metrów,<br />
przekonałem się, że Byczek odłożył broń na ziemię i odszedł o<br />
pięćdziesiąt metrów, a kiedy Zasada wyrzucił z pokładu swoją<br />
spluwę, łaskawie opuściłem się na wysokość zero i wypuściłem<br />
Zasadę.<br />
Wziąłem kurs powrotny, ale gdy tylko obie postacie zniknęły<br />
za skałami, wylądowałem i natychmiast wyłączyłem silniki.<br />
Ani przez chwilę <strong>nie</strong> pomyślałem o powrocie na Czeskopolską,<br />
gdzie jak w banku czekał m<strong>nie</strong> kryminał, ewentual<strong>nie</strong><br />
sędzia Lynch, o ile wpadłbym w ręce swoich byłych koleżków,<br />
a <strong>nie</strong> zaprzysiężonym sługom prawa. Mój plan opierał się na<br />
prostej kalkulacji:<br />
Do Jedynki dotrę po sześciodniowym marszu. Potrzebuję<br />
przede wszystkim tlenu.<br />
W zbiornikach paliwa płaszczki starczy go dla regimentu takich<br />
oddychaczy jak ja.<br />
Poza tym potrzebuję wody. Wyprodukuję ją dziecin<strong>nie</strong> prostą<br />
reakcją tlenu z wodorem.<br />
I wreszcie potrzebuję jedzenia. No, tego się muszę wyrzec.<br />
Czy wytrzymam sześciodniową pielgrzymkę przez pustynię<br />
bez jedzenia? Gdybym był fundziakiem, powiedziałbym ma<br />
szallah i oddałbym się w ręce Allacha. A tak mogłem polegać<br />
tylko na sile mojej natury.<br />
Będę się żywić wściekłością. Muszę dojść już choćby dlatego,<br />
że chcę zrobić mielonkę z tego udanego faceta, który się<br />
bawił w kata, chcę zacisnąć ręce na szyjkach Byczka i Zasady<br />
i zawiązać je na supełki. Dużo roboty dla jednego człowieka,<br />
ale można się wyrobić. O ile oczywiście dojdę do Jedynki, do<br />
jedynego lunarnego friportu.<br />
Kilka godzin spędziłem majsterkując. Musiałem wymontować<br />
zbiorniczek z metalowym tlenem, zmodyfikować dozownik<br />
i połączyć go wężykiem z moim skafandrem. Rurkę<br />
uszczelniłem pianą polimerową, na szczęście była na wyposażeniu<br />
płaszczki. Gorzej było z wodą. Spaliłem całą resztę tlenu<br />
z wodorem i wyciągnąłem dobrych sześćdziesiąt litrów, ale<br />
natychmiast zamarzła na kamień. Na pewno to był plus - będę<br />
ją niósł jak plecak, bez pojemnika. Ale jak ją przetransportuję<br />
do środka skafandra do moich spragnionych ust? Będę ją<br />
musiał tłuc na kosteczki i wsuwać do środka śluzą dla suchego<br />
pożywienia, tą malutką klapką na spodzie bańki..<br />
Kiedy wszystko było gotowe, uciąłem sobie kilkugodzinną<br />
drzemkę, a potem rozpocząłem marsz.<br />
Nie było w tym nic zabawnego i trudno się dziwić, że nigdy<br />
Ondřej Neff<br />
póź<strong>nie</strong>j <strong>nie</strong> ubóstwiałem turystyki pieszej. Z kostką lodu na<br />
plecach, z pojemnikiem na tlen na brzuchu, oplatany liną, w<br />
ręku dzierżąc metalową tyczkę wygiętą w hak, która służyła<br />
mi jako czekan, udałem się w tę długą anabazę, która miała się<br />
skończyć albo w piekle o nazwie hawija, albo w raju zwanym<br />
Jedynką.<br />
Szedłem jak maszyna, z myślami skoncentrowanymi wyłącz<strong>nie</strong><br />
na kompasie podłączonym do informacji z <strong>nie</strong>widzialnego<br />
satelity, który wisiał na orbicie stacjonarnej gdzieś w<br />
czerni nad moją głową. Stoki na szczęście <strong>nie</strong> były tak strome,<br />
jak opowiadają sobie o nich ziemniaki i pierwszego dnia zaliczyłem,<br />
<strong>nie</strong> przemęczając się zbytnio, według moich szacunków,<br />
dobrych czterdzieści kilometrów. Głód jednak dokuczał<br />
mi wściekle, a kostka lodu na plecach znacz<strong>nie</strong> się zm<strong>nie</strong>jszyła.<br />
Odpoczywałem kilka godzin, pogrążony w koszmarnym<br />
ś<strong>nie</strong>, z którego wyrwały m<strong>nie</strong> straszne wizje, a zwłaszcze sen,<br />
w którym budziłem się na górze na Ziemi: dziwnym zbiegiem<br />
okoliczności musiałem iść z powrotem do szkoły.<br />
Pani nauczycielka wyraziła zrozumie<strong>nie</strong> dla mojego przypadku.<br />
To <strong>nie</strong>przyjemne <strong>nie</strong>porozumie<strong>nie</strong>, pa<strong>nie</strong> Nedomy, to wina<br />
komputera, zdarza się. Ale <strong>nie</strong> możemy nic zrobić, nikt <strong>nie</strong><br />
chce mieć kłopotów, jak pan sam rozumie.<br />
Oczywiście rozumiałem i zgod<strong>nie</strong> z jej polece<strong>nie</strong>m usiadłem<br />
w ostat<strong>nie</strong>j ławce, żeby <strong>nie</strong> zasłaniać dzieciom.<br />
Może pan pod ławką oglądać telewizję, ale dyskret<strong>nie</strong>, żeby<br />
<strong>nie</strong> robić hałasu.<br />
Ale dzieciom to przeszkadzało, też chciały oglądać i nauczycielka<br />
musiała zaostrzyć dyscyplinę.<br />
Trudna sprawa, pa<strong>nie</strong> Nedomy, musi pan schować telewizor.<br />
Proszę pisać z nami: ma-ma ma mię-so. Em-ma miesza.<br />
Ma-my ma-ło mię-sa?<br />
Obudził m<strong>nie</strong> własny krzyk i <strong>nie</strong> posiadałem się ze szczęścia,<br />
kiedy wokół.siebie ujrzałem lunarną pustynię oświetloną Słońcem.<br />
Pleśniawka w tym czasie była schowana gdzieś za horyzontem.<br />
Nawet za nią <strong>nie</strong> tęskniłem. Gdzieś tam czekała na<br />
m<strong>nie</strong> ta antypatyczna nauczycielka.<br />
Podniosłem się z trudem. Nogi bolały m<strong>nie</strong> jak przetrącone<br />
i tym razem zacząłem wątpić, czy dojdę, po<strong>nie</strong>waż miałem<br />
wraże<strong>nie</strong>, że gonię resztkami sił.<br />
Ale następne wydarze<strong>nie</strong> odebrało mi nawet tę szczyptę dobrego<br />
humoru.<br />
Zrobiłem najwyżej dziesięć kroków, kiedy spoza skał wyszedł<br />
mi naprzeciw Byczek celując we m<strong>nie</strong> tysiąc czterysta<br />
pięćdziesiątką.<br />
Zamknąłem oczy, ale to <strong>nie</strong> pomogło, zjawa <strong>nie</strong> zniknęła jak<br />
pani nauczycielka, dalej stała na swoim miejscu, kiedy uchyliłem<br />
powieki.<br />
- No właduj we m<strong>nie</strong> - powiedziałem. - Na co czekasz?<br />
- Wiedziałem, że pójdziesz za nami. Nigdy byś <strong>nie</strong> wrócił.<br />
- Nigdy. Po co to przeciągasz? Strzelaj.<br />
Jerzy złamał sobie nogę. Dopiero po chwili zakontaktowałem.<br />
- Spadł, idiota. To mięczak. Głupi, zasrany, fundziacki<br />
mięczak. Cały dzień wczoraj jęczał, że <strong>nie</strong> dojdzie, a pod<br />
wieczór potknął się i od tego czasu tylko ryczał. Teraz zemdlał.<br />
- No i co z tego?<br />
- Pomożesz mi go <strong>nie</strong>ść. Tylko on zna muslimów na Jedynce.<br />
- Gówno.<br />
- Dam ci jego część żarcia. Masz, łap.<br />
W promieniach słońca błysnęła kostka suchej żywności zapakowana<br />
w ochronną folię. Ludzie, jeszcze nigdy się tak<br />
dobrze <strong>nie</strong> najadłem, jak tego ranka.<br />
Po<strong>nie</strong>siemy go. On <strong>nie</strong> potrzebuje żarcia. Nawet <strong>nie</strong> potrafi<br />
go przełknąć, tylko majaczy. Będziemy mu dawać wodę.<br />
Mamy jej pod dostatkiem.
Nieśliśmy go dwa dni.<br />
Cóż więcej dodać?<br />
Potraficie sobie wyobrazić dwóch chłopów, połączonych i<br />
rozdzielonych nąjżarliwszą <strong>nie</strong>nawiścią, wlokących lunarnymi<br />
kanionami jęczący i skowyczący pakunek? Tysiące razy<br />
chciałem walnąć Jerzym o skały, a Byczek na pewno rów<strong>nie</strong>ż,<br />
tysiące razy chciałem rozwalić mu bąbel, żeby dosięgnąć tę<br />
jego rozdziawioną gębę i uciszyć jego lamenty, i tylko myśl, że<br />
w jego makówce skrywa się to tajemnicze „Sezamie, otwórz<br />
się", dzięki któremu on, Byczek i chyba ja dosta<strong>nie</strong>my się pod<br />
skrzydełka muslimów na friporcie zwanym Jedynką, zapobiegła<br />
morderstwu.<br />
Nieśliśmy go równinami w labiryncie głazów wielkich jak<br />
pięciopiętrowe domy, wciągali na li<strong>nie</strong> na strome stoki, a po<br />
drugiej stro<strong>nie</strong> opuszczaliśmy go ostroż<strong>nie</strong> jak koszyk jajek,<br />
wypróbowaliśmy setki sposobów, jak we dwójkę <strong>nie</strong>ść trzeciego<br />
i za każdym razem wydawało się nam, że odkryliśmy genialny<br />
sposób transportu bagażu bez wysiłku i za każdym<br />
razem następowało rozczarowa<strong>nie</strong>. Mówię, że <strong>nie</strong>śliśmy go<br />
dwa dni, ale sam <strong>nie</strong> wiem dokład<strong>nie</strong>, jak to właściwie było,<br />
po<strong>nie</strong>waż szliśmy w <strong>nie</strong>regularnych odstępach, czasami nagle<br />
siadaliśmy bez porozumienia i natychmiast zasypialiśmy, <strong>nie</strong><br />
przejmując się skowytami Jerzego Zasady, który przeżywał<br />
pierwszy etap czyśćca jeszcze za swojego świętego życia.<br />
Na początku trzeciego dnia obudziło nas milcze<strong>nie</strong> Jerzego.<br />
- Zasnął - powiedział Byczek.<br />
- Umarł - poprawiłem go.<br />
Pochyliliśmy się nad nim. Mój bąbel uderzył w bąbel Byczka,<br />
a oba nasze bąble stuknęły w bąbel Zasady pod nami.<br />
W przezroczystym szkle jego bąbla z trudem dojrzeliśmy zarysy<br />
twarzy. Czarne policzki pokryły się zarostem. Para oczu<br />
świeciła w półmroku. Czekaliśmy minutę, dwie, trzy, czy te<br />
oczy <strong>nie</strong> mrugną.<br />
- Mrugnął - powiedział Byczek.<br />
- Nie mrugnął. To ty mrugnąłeś. Ale pewności <strong>nie</strong> miałem.<br />
- Hergot, ja <strong>nie</strong> mrugnąłem, to on mrugnął.<br />
- Nie mów hergot, muslimie, mów ma szallah. Nie mrugnął.<br />
Jest sztywny. Jest martwy jak te kamie<strong>nie</strong> wokół.<br />
- Jaki znowu muslim, ko<strong>nie</strong>c zabawy - warknął Byczek.<br />
Palce zacisnęły się na kolbie tysiąc czterysta pięćdziesiątki.<br />
- To chyba pójdziemy? - powiedziałem spokoj<strong>nie</strong>.<br />
- Ja pójdę na pewno - odpowiedział tajemniczo, ale <strong>nie</strong> na<br />
tyle tajemniczo, żebym <strong>nie</strong> przejrzał jego zamiarów.<br />
- Ja też pójdę - powiedziałem. - Możesz mi w tym przeszkodzić<br />
tylko skracając m<strong>nie</strong> o głowę.<br />
- Tak - warknął - żebym miał na karku morderstwo. Rób,<br />
co chcesz. Ja idę. Ty rób, co chcesz. Ale zapomnij o moim<br />
żarciu.<br />
I poszedł, a zapasy jedzenia razem z nim.<br />
Ruszyłem za nim. Na martwego mahometanina nawet <strong>nie</strong><br />
spojrzałem.<br />
A jednak to cytrynowa cytryna. Dobrze wie, że na Księżycu<br />
trupa można znaleźć nawet po tysiącu lat dokład<strong>nie</strong> w takim<br />
samym sta<strong>nie</strong>, w jakim był za życia, a wokół <strong>nie</strong>go wszystkie<br />
ślady, które pozwolą glinom znaleźć mordercę. Mojego morderstwa<br />
<strong>nie</strong> usprawiedliwiłby żadną samoobroną. Udałoby mu<br />
się to trzy dni temu, kiedy tańczyliśmy wokół płaszczki. Wtedy<br />
można było ukartować wszystko, mógłby nawet spreparować<br />
ślady i dowody, które utwierdziłyby śledczych w przekonaniu,<br />
że strzelałem pierwszy.<br />
Ale tutaj, na pustyni, po dwudniowym wspólnym marszu?<br />
Dwaj mężczyźni, jeden strzał, jedna spluwa, prosta arytmetyka,<br />
podliczone, podkreślone-i morderstwo jest morderstwem<br />
z premedytacją.<br />
Wędrowaliśmy dalej. I obaj mówiliśmy na głos sami do siebie,<br />
ale fonia staran<strong>nie</strong> przenosiła głos jednego do słuchawek<br />
drugiego.<br />
Miesiąc mojego życia<br />
Zdążę na czas - powtarzał Byczek. - Zdążę na czas, przed tym<br />
parszywym terminem paragrafu sześć. Zdążę na czas. Wrócę do<br />
domu.<br />
A ja powtarzałem:<br />
Zabiję cię. Chciałem zabić Zasadę, ale jego już diabli wzięli. Teraz<br />
kolej na ciebie, glino. Jako trzeciego zażyczę sobie pana egzekutora.<br />
Zabiję cię.<br />
I tak ciągle w kółko.<br />
Dopiero po dwunastu godzinach zawiodły go nerwy.<br />
Byłem utargany, na wpół ogłupiały piosenką, którą do znudzenia<br />
powtarzałem, naprawdę sam do siebie, ale <strong>nie</strong> na głos,<br />
więc <strong>nie</strong> spodziewałem się, że zaatakuje.<br />
Nerwy mu puściły, ale w dobrym miejscu. Maszerowaliśmy w<br />
odstępie kilku kroków po wąskiej ścieżce, przepaść z prawej,<br />
przepaść z lewej, jedna potwor<strong>nie</strong>jsza od drugiej.<br />
Zabiję cię - mówiłem właś<strong>nie</strong>, kiedy nagle się odwrócił i z<br />
wściekłością, która <strong>nie</strong> sprawiłaby zawodu jego nazwisku, rzucił<br />
się na m<strong>nie</strong> i obiema rękoma zdzielił m<strong>nie</strong> w piersi w to miejsce,<br />
gdzie piana pokrywała dziurę w skafandrze.<br />
Zamachałem rękoma, ale <strong>nie</strong> chwyciłem równowagi i poleciałem<br />
do tyłu.<br />
Usłyszałem suche trzaś<strong>nie</strong>cie - to mój blok zamarzniętej wody,<br />
czy raczej bloczek, który został mi po tej długiej udręce. Ale w tej<br />
chwili to <strong>nie</strong> był mój najważ<strong>nie</strong>jszy problem. Bardziej zajmował<br />
m<strong>nie</strong> upadek i wrzask. Pociągnąłem za sobą lawinę kamieni i<br />
księżycowego pyłu, bez powodzenia próbowałem czegoś się<br />
złapać, ale zatrzymałem się dopiero na d<strong>nie</strong>, jakieś piętnaście<br />
metrów pod poziomem ścieżki.<br />
Byczek stał nade mną, malusieńki jak zły troll, chociaż był<br />
ubrany jak sanitariusz. Promie<strong>nie</strong> słońca tworzyły mu aureolę<br />
wokół hełmu.<br />
Zdechnij tutaj - życzył mi serdecz<strong>nie</strong>. - I łap. Jest w <strong>nie</strong>j jeden<br />
banan. Celuj dobrze, zaoszczędzi ci kłopotów.<br />
Zamachnął się i rzucił mi na dół tę tysiąc czterysta pięćdziesiątkę.<br />
Może traktował to jako akt miłosierdzia, ale raczej po prostu<br />
<strong>nie</strong> chciało mu się jej targać. Zresztą po co, skoro jego wróg spadł<br />
w przepaść. Poza tym, kiedy znajdą moje ciało ze spluwą przy<br />
zwłokach, łatwo obroni tezę, że do ostat<strong>nie</strong>j chwili byliśmy<br />
najlepszymi kumplami.<br />
Złapałem broń, bez namysłu wycelowałem w <strong>nie</strong>go i wypaliłem.<br />
Spudłowałem. Eksplozja wyrwała tonę skały i rzuciła ją Drodze<br />
Mlecznej w objęcia. W obłoku pyłu Byczek po raz ostatni<br />
m<strong>nie</strong> przeklął. Niewątpliwie przeklinał m<strong>nie</strong> dalej, kiedy podjął<br />
wędrówkę, ale jak wiadomo na Księżycu fonia za rogiem <strong>nie</strong><br />
działa.<br />
A w ciągu kilku minut Byczek był za kilkoma rogami, obładowany<br />
zapasem wody i jedzenia, i chyba rów<strong>nie</strong>ż swoim sumie<strong>nie</strong>m.<br />
Ja tymczasem na dole smutno i wesoło umierałem, żegnałem<br />
się z mamą i tatusiami, i z małą Alenką, i wszystkimi dziewczynami,<br />
i stopniowo w duchu odwiedzałem wszystkich kolegów, i<br />
prowadziłem z nimi mądre dysputy, i nawet podejrzewam, że<br />
wspól<strong>nie</strong> byśmy coś wymyślili, może znowu tę żarówkę. Ale <strong>nie</strong><br />
wymyśliliśmy nic.<br />
Kiedy byliśmy w najlepszym, ciągnęła obok jakaś wyprawa selenologów<br />
i wyciągnęła m<strong>nie</strong>.<br />
Na, Jedynkę dostarczyli m<strong>nie</strong> równą dobę po tym, jak przepadł<br />
mi termin powrotu na Ziemię, określony sztywno przez paragraf<br />
sześć.<br />
Ma szallah, jak powiedziałby religijny Jerzy Zasada.<br />
A co na to przyjaciele? Byczek? Jak mu się powiodło? A co na<br />
Czeskopolskiej?<br />
Nie wie pan? Już tydzień temu cały ten turnus bez problemów<br />
wrócił na Ziemię. Ten Brunza to musi być łebski facet.<br />
Ład<strong>nie</strong> to chłopcom załatwił. Jaki to człowiek? Znał go pan dobrze?<br />
Czyli turnus jest na Ziemi u swoich żon i dziewczyn, i dzieci,<br />
i kolegów, i mam oraz tatusiów, a ja tkwię na żwirku jak żwirkowaty<br />
żwirek.<br />
Ma szallah.<br />
cdn.
Michał Orzechowski<br />
MIASTO<br />
Siedzieli i obalali dropsy. Ciepło było i<br />
jasno, czasem tylko wiatr przywiewał<br />
woń czegoś zgniłego. Koło nich trzy<br />
gołębie dziobały okruszki, takie zwykłe<br />
okruszki z chleba. Żeberko nagle<br />
spojrzał na ptaki.<br />
Ty, zobacz, coś <strong>nie</strong> tak!<br />
Kloss zdrętwiał. Rzeczywiście coś<br />
było <strong>nie</strong> tak. Gołębie tyralierą szły na<br />
nich. Podeszły prawie pod same buty.<br />
Dokumenty!<br />
Żeberko spękał. Kloss próbował ratować<br />
sytuację, ale od dropsów latała<br />
mu dolna warga. Zresztą gołębie <strong>nie</strong><br />
ustępowały.<br />
Dokumenty!<br />
Wyjęli, okazali. Ten środkowy, zaobrączkowany,<br />
przeglądał, dwa po<br />
bokach przyglądały się podejrzliwie.<br />
- I co? - spytał środkowy gołąb.<br />
Widać szef.<br />
- No bo my... <strong>nie</strong>, to... - powiedział<br />
Kloss.<br />
- Alei skądże... ja też <strong>nie</strong>, bo... -<br />
dorzucił Żeberko.<br />
- Dropsy się cmokało, co? - zaobrączkowany<br />
wyglądał, jakby chciał<br />
dziobnąć.<br />
- My??? Nie!!! - krzyknęli chórem.<br />
- My tu tylko...<br />
Gołąb spojrzał spod piórka tak<br />
groź<strong>nie</strong>, że wstrząsnął nimi dreszcz.<br />
Znacząco potupał łapką, splunął za<br />
siebie.<br />
Macie dokumenty i żeby mi tu się<br />
żadne papierki <strong>nie</strong> walały!<br />
Ptaki wolno wróciły do swoich<br />
okruszków.<br />
Kloss i Żeberko zgaśli i przycichli.<br />
Znowu coś zaśmierdziało. Zza śmietnika<br />
wybiegł pies. Poniuchał, poniuchał,<br />
podbiegł bliżej, znowu poniuchał.<br />
Żeberko był cały rozdygotany.<br />
Wskazał na psa i histerycz<strong>nie</strong> krzyknął:<br />
Wącha, cholera, jeszcze coś wywącha!<br />
Kloss kopnął Żeberkę w kostkę.<br />
Cicho! Może on tylko tak, powącha,<br />
powącha i se pójdzie.<br />
Ale <strong>nie</strong>, pies ciągle niuchał, niuchał,<br />
jakoś tak, cholera, podejrza<strong>nie</strong><br />
niuchał. Raz nawet znacząco pokiwał<br />
ogonem. Wreszcie gdzieś pobiegł.<br />
Żeberko załamał się, zaczął łkać.<br />
Kloss nerwowo obgryzał paznokcie,<br />
oczy latały mu na wszystkie strony.<br />
Wreszcie spojrzał do góry.<br />
Ty, zobacz, to cholerne miasto<br />
zdycha! Wysoko na <strong>nie</strong>bie wolno<br />
kołowały<br />
sępy-<br />
Michał Orzechowski<br />
CZŁOWIEK<br />
OBSŁUGUJĄCY<br />
LITERĘ Y<br />
Litera T <strong>nie</strong> jest używana zbyt często,<br />
jednak czasami muszę się bardzo śpieszyć,<br />
by pokryć ją na czas czarną<br />
pastą. Pastę rozrabiam kijkiem, nabie-<br />
ram szeroką szuflą i nakładam cienką,<br />
możliwie równą warstwą. W wolnych<br />
chwilach przestawiam puste<br />
pojemniki po paście i sprzątam cały<br />
powierzony mi teren ze śladów pracy<br />
czcionki. Niekiedy nad moim stanowiskiem<br />
zapala się czerwona żarówka<br />
- wiem wówczas, że przyszła kolej na<br />
pisa<strong>nie</strong> czerwonym kolorem.<br />
Sprawdzam wtedy służbowy pistolet<br />
i idę do klatki z barwnikiem<br />
czerwonym. Barwnik czerwony jest<br />
do-<br />
Short stories po polsku<br />
Po bardzo długim i przejmującym opowiadaniu Huberatha (,. Kara<br />
większa ", „Sowa Fantastyka " nr 7/91); przed szóstym już, rów<strong>nie</strong><br />
długim opowiada<strong>nie</strong>m Sapkowskiego o wiedźmi<strong>nie</strong> (jego druk rozpocz<strong>nie</strong>my<br />
w następnym numerze) - chwilowa zmiana formatu. Polecam<br />
Państwu kolejną porcje literackich miniatur.<br />
Cztery opowiadania, drukowane w zestawie jako ostat<strong>nie</strong>, nadeszły<br />
do nas w konkursowej poczcie. Reszta shortów miała różne losy. Na<br />
przykład humoreska Sierpińskiego o myszkach czekała w redakcyjnych<br />
szufladach parę lat na zielone światło. Za to trzy miniaturki<br />
Orzechowskiego, naszego człowieka w Danii, studenta kulturoznawstwa<br />
Uniwersytetu w Roskilde - wchodzą na lamy „Fantastyki" <strong>nie</strong>jako<br />
z marszu. Prezentowane opowiadanko Żółtowskiej znajdzie się<br />
rów<strong>nie</strong>ż w jej autorskim tomiku fantasy przygotowywanym do druku<br />
w wydawnictwie Alfa, I tak dalej... Zwracam uwagę, te zwłaszcza w<br />
czterech konkursowych opowiadankach pobrzmiewają echa ogarniającego<br />
nas od co najm<strong>nie</strong>j dwu lat ideowego chaosu. Teksty <strong>nie</strong> są<br />
uzgodnione, każdy z autorów cięg<strong>nie</strong> swoją prawdę w swoją stronę.<br />
Zresztą, <strong>nie</strong> mówię, że to źle.<br />
Prezentowany zestaw shortów zilustrował tegoroczna maturzysta,<br />
TOMASZ NIEWIADOMSKI, absolwent XXIV liceum imieniu<br />
CK. Norwida w Warszawie.<br />
(mp)<br />
brze utuczony i spokojny, nigdy <strong>nie</strong><br />
miałem z nim żadnych problemów.<br />
Otwieram kluczem drzwi i wyprowadzam<br />
go z klatki głaszcząc po głowie<br />
lub karmiąc cukrem, oczywiście<br />
zawsze w pogotowiu trzymając pistolet.<br />
Kiedy dochodzimy do litery T,<br />
wyjmuję z torby uprzednio przygotowane<br />
sznury i gdy ułożę barwnik<br />
czerwony na czcionce (co <strong>nie</strong>kiedy<br />
trwa dłuższą chwilę), przywiązuję go<br />
mocno. Odchodzę i czasami przyglądam<br />
się pracy maszyny.<br />
Czcionka rusza nagle, uderza mocno<br />
w biały papier pozostawiając<br />
czerwony ślad - literę T - i powraca<br />
na swoje miejsce.<br />
Przeważ<strong>nie</strong> litera T odbija się dobrze,<br />
<strong>nie</strong>kiedy tylko jej kontury są<br />
lekko rozmazane, co zależy od świeżości<br />
osobnika. Z reguły te, które są<br />
w klatce krótko (nazywam je „mokre"),
daję lepszy i wyraź<strong>nie</strong>jszy ślad litery<br />
T. Następ<strong>nie</strong> czyszczę czcionkę z kości<br />
i mięsa, ściągam z rąk zegarki i<br />
pierścionki, a zmiażdżone ciała wrzucam<br />
do pojemnika na odpadki.<br />
Ostatnio wydarzył mi się <strong>nie</strong>przyjemny<br />
wypadek. Widocz<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> dość<br />
dokład<strong>nie</strong> przywiązałem barwnik<br />
czerwony do czcionki, bo kiedy miało<br />
nastąpić stuknięcie, sznur przytrzymujący<br />
lewą rękę rozwiązał się i<br />
barwnik czerwony <strong>nie</strong>dokład<strong>nie</strong> pokrył<br />
czcionkę.<br />
W chwili stuknięcia rozległ się głośny<br />
krzyk, który trwał jeszcze po<br />
ukończeniu pracy maszyny. Podszedłem<br />
i pochyliłem się, żeby rozwiązać<br />
sznury. Nagle osobnik szarpnął się<br />
i mocno wbił zęby w moje ramię.<br />
Przestraszyłem się, ale szybko przystawiłem<br />
lufę pistoletu do czoła i<br />
strzeliłem.<br />
Powoli zacząłem przychodzić do<br />
siebie. Popatrzyłem na ranę po ugryzieniu<br />
- z mojej ręki kapała czerwona<br />
krew.<br />
*<br />
W nocy... W nocy miałem sen. Otworzyłem<br />
wszystkie klatki i wypuściłem<br />
barwniki. Potem biegliśmy gdzieś w<br />
ciemnej otchłani maszyny, ślizgając<br />
się na smarze w czarnych korytarzach,<br />
wokół wszystko huczało, łomotało,<br />
obracały się jakieś wielkie koła, a<br />
my potykając się, wciąż padając i<br />
wstając gnaliśmy, aż wreszcie gdzieś<br />
w dali zajaśniało światło i w chwilę<br />
potem wybiegliśmy na otwartą przestrzeń,<br />
gdzie oczy nasze poraziło wielkie<br />
słońce.<br />
*<br />
Rano już wiedziałem. Kiedy nadszedł<br />
czas i zapaliła się czerwona żarówka,<br />
sznury były już od dawna<br />
gotowe. Zacisnąłem mocno węzły i<br />
czekałem. Czcionka ruszyła nagle, jak<br />
zwy-<br />
kle, i runąłem na spotka<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>skończonej<br />
białej przestrzeni.<br />
Michał Orzechowski<br />
PRZYNĘTA<br />
Zalęgły mi się w domu małe, czerwone<br />
jeżozwierze. I może dałbym im<br />
spokój, ale okrop<strong>nie</strong> rozrabiają. W<br />
nocy, kiedy chcę zasnąć, zwijają dywany<br />
i tupią po całym mieszkaniu.<br />
Co najgorsze, zaczynają już skarżyć<br />
się na <strong>nie</strong> sąsiedzi. Podobno, kiedy<br />
m<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> ma, jeżozwierze urządzają<br />
sobie zabawę na klatce schodowej,<br />
strasząc dzieci.<br />
W zlewozmywaku znajduję od<br />
<strong>nie</strong>dawna skrzek.<br />
Chciałem wygonić jeżozwierze, bo<br />
ostatnio wymyśliły sobie nową zabawę<br />
- gazem. No trudno, naprawdę <strong>nie</strong> jest<br />
wygod<strong>nie</strong> spać w masce. Sprowadziłem<br />
więc kudłatą, <strong>nie</strong>bieską żyrafę.<br />
Owszem, przegoniła je (żyją teraz w<br />
windzie i zsypie na śmieci), ale sama<br />
jest po prostu <strong>nie</strong> do z<strong>nie</strong>sienia. Zrzuca<br />
doniczki z parapetu i <strong>nie</strong>proszona<br />
odbiera telefony. I proszę sobie wyobrazić,<br />
stale ubliża rozmówcom.<br />
Oczywiście wszystko idzie na moje<br />
konto.<br />
W rurach są kijanki! Po nocy bulgoczą<br />
straszliwie, a kiedy rano nalewam<br />
sobie wody z czajnika, kilka z nich,<br />
ugotowanych, pływa w herbacie.<br />
Biedne.<br />
Rano, gdy chciałem umyć zęby (kijanki<br />
już mi tak <strong>nie</strong> przeszkadzają),<br />
spotkałem szczura. Właś<strong>nie</strong> nakładałem<br />
pastę na szczoteczkę, kiedy nagle<br />
usłyszałem plusk w muszli klozetowej.<br />
Pomyślałem, że to kijanki i zajrzałem.<br />
W środku siedział on - wędrowny<br />
i otrzepywał się z wody.<br />
Chrząknąłem. Uniósł głowę i spojrzał<br />
na m<strong>nie</strong>. Zrobiło mi się głupio, jemu<br />
chyba też, bo nerwowo potarł łapkami<br />
pyszczek. Postał jeszcze chwilkę,<br />
porozglądał się, wreszcie z pluskiem<br />
zanurkował. Pozostał tylko obustronny<br />
<strong>nie</strong>smak.<br />
Sąsiadka mówiła, że listonosz w<br />
torbie nosi meduzy. Może to i prawda,<br />
bo kiedy wczoraj dawał mi list od<br />
wujka z Ameryki, miał wyraz obrzydzenia<br />
na twarzy. Ale koperta <strong>nie</strong> była<br />
lepka.<br />
A jednak to prawda! Gdy wieczorem<br />
otworzyłem list, spomiędzy ba-<br />
nknotów wypełzła mała meduzka. Nie<br />
wiedziałem, czym ją nakarmić, więc<br />
wrzuciłem do wanny i odkręciłem<br />
wodę. Po paru minutach usłyszałem<br />
dziwne chlupoty w łazience i kiedy<br />
wszedłem, meduza właś<strong>nie</strong> zjadała<br />
kijankę. Reszta próbowała wyskoczyć<br />
z wanny, a parę z nich wiło się na<br />
podłodze. Przyznam szczerze - zdenerwowałem<br />
się. Wyjąłem korek.<br />
Woda spłynęła, a kilka kijanek trzepotało<br />
się na d<strong>nie</strong> wanny. Chciałem je<br />
wrzucić do otworu, ale właś<strong>nie</strong> wtedy<br />
wynurzyła się z <strong>nie</strong>go długa macka i<br />
przyssawkami złapała kijanki, po<br />
czym zniknęła. W chwilę póź<strong>nie</strong>j usłyszałem<br />
wyraźne mlaska<strong>nie</strong>. Zatkałem<br />
otwór korkiem, ale odgłosy stały się<br />
tylko bardziej dudniące. Chciałem<br />
nawet wsypać trochę proszku do prania<br />
i zalać wrzątkiem, ale jakoś <strong>nie</strong><br />
mogę. Chyba za mało mam w sobie<br />
brutalności. Mięczak.<br />
Wczoraj podsłuchałem rozmowę,<br />
jaką żyrafa prowadziła przez telefon<br />
ze swoim znajomym. Skarżyła się, że<br />
w jej mieszkaniu zalągł się człowiek.<br />
Mówiła, że zastanawia się, jak go stąd<br />
wykurzyć - lwem, policją czy może<br />
czymś innym? Wtedy ten ktoś po<br />
drugiej stro<strong>nie</strong> aparatu coś powiedział<br />
i żyrafa zaczęła się śmiać i wołać, że<br />
to świetny pomysł. Obiecałem sobie,<br />
że <strong>nie</strong> będę się bał.<br />
Dzisiaj znalazłem w mieszkaniu kobietę.<br />
Nie wiem, skąd się u m<strong>nie</strong> wzięła.<br />
Ale to <strong>nie</strong>ważne. I ten jej sznurek<br />
to też m<strong>nie</strong> nic <strong>nie</strong> obchodzi.<br />
Sznurek bieg<strong>nie</strong> od mojego łóżka<br />
(na którym leży kobieta) przez cały<br />
pokój (mech trochę się już przerzedza,<br />
chyba zbliża się jesień), korytarz i<br />
wychodzi przez okno na klatce schodowej.<br />
Nie wiem, gdzie jest żyrafa.<br />
Może się nareszcie wyniosła?<br />
Postanowiłem sprawdzić, dokąd<br />
bieg<strong>nie</strong> sznurek w przeciwnym kierunku.<br />
No więc wchodzi przez jej<br />
dekolt, przebiega przez brzuch (ona<br />
jest
nawet ładna, kijanki łagod<strong>nie</strong> szemrzą<br />
w rurach) i znika w majteczkach.<br />
Zaraz odkryję całą prawdę.<br />
Ach! Więc to... AAAAAAAAAA!!!<br />
Ten hak wbija mi się w rękę! Gdzie<br />
m<strong>nie</strong> ciąg<strong>nie</strong>sz, <strong>nie</strong>!!! Muszę się czegoś<br />
złapać, drzwi, ach, ręka!, okno już<br />
blisko, <strong>nie</strong> mam siły, boli! AAAAA,<br />
spadam!!! Żyrafo, dlaczego?!<br />
Jacek Sierpiński<br />
MYSZEK<br />
ZABIJAĆ<br />
NIE WOLNO<br />
Pewnego razu hutnik, pan Stanisław,<br />
leżał po powrocie z pracy na tapcza<strong>nie</strong><br />
i oglądał swój nowy, kolorowy telewizor.<br />
Właś<strong>nie</strong> leciał serial, gdy spod<br />
szafy wybiegła mała, szara myszka.<br />
*<br />
Pan Stanisław natychmiast zrozumiał,<br />
w czym rzecz. Zerwał się z tapczanu,<br />
poleciał do kuchni po siekierę i zarąbał<br />
myszkę na śmierć. Potem umył<br />
dokład<strong>nie</strong> siekierę, ogonek zarąbanej<br />
myszki na znak triumfu zatknął za<br />
uchem, a resztą jej resztek przyozdobił<br />
telewizor.<br />
*<br />
Minęła długa, nudna godzina. I nagle,<br />
bez ostrzeżenia, telewizor zgasł. Po<br />
chwili zgasło też światło. Pan Stanisław<br />
zerwał się z tapczanu, ale w tym<br />
momencie spod szafy wyszło coś dużego,<br />
szarego. Zęby i uszy metrowej<br />
myszy świeciły ponurym, czerwonym<br />
światłem.<br />
Pa<strong>nie</strong> Stanisławie - odezwała się<br />
wielka mysz - przed chwilą popełnił<br />
pan zbrodnię. Zabił pan siekierą moją<br />
młodszą koleżankę. Zapowiadam<br />
panu, że kara za to pana <strong>nie</strong> mi<strong>nie</strong>.<br />
Pan Stanisław ryknął dziko i zamachnął<br />
się siekierą, ale w tej chwili<br />
wielka mysz znikła. Rozległ się ogłuszający<br />
huk. Gdy rozwiał się dym, pan<br />
Stanisław ujrzał swą siekierę wśród<br />
szczątków pogruchotanego telewizora.<br />
Włączyło się radio.<br />
To dopiero początek, pa<strong>nie</strong> Stanisławie<br />
- powiedział surowy, mysi głos<br />
- właściwa kara jeszcze się <strong>nie</strong> zaczęła.<br />
Pan Stanisław splunął na dywan i<br />
radio ucichło.<br />
*<br />
Nazajutrz pan Stanisław wprost z<br />
huty poszedł do lekarza. Lekarz był<br />
miły, miał biały fartuch i białą czapeczkę.<br />
Pan Stanisław opowiedział<br />
mu, co się stało.<br />
To efekt <strong>nie</strong>strawności żołądkowych<br />
- oznajmił lekarz - prędko sondę!<br />
Dwie otyłe pielęgniarki chwyciły<br />
pana Stanisława i wepchnęły mu do<br />
gardła potężny zwój gumy.<br />
Niech pan tu siada i poczeka - powiedział<br />
lekarz i podsunął panu Stanisławowi<br />
krzesło. Ten usiadł.<br />
W krześle była szpilka. Wbiła się w<br />
miękki pośladek. Pan Stanisław zagryzł<br />
zęby, by <strong>nie</strong> wrzasnąć.<br />
Guma była zgniła i tylko na to czekała.<br />
Kilkanaście metrów sondy,<br />
odgryzione, zsunęło się do brzucha<br />
pana Stanisława.<br />
Lekarz zdjął czapeczkę. Miał duże<br />
mysie uszy.<br />
Dokonało się! - rzekł.<br />
*<br />
Pan Stanisław wsadził palec do gardła.<br />
Chciał zwymiotować, ale otyła<br />
pielęgniarka kopnęła go w tyłek.<br />
Nie tu! - warknęła. - Jazda do ubikacji!<br />
Pan Stanisław pomknął do ubikacji,<br />
ale była zajęta. Zaczął walić pięściami<br />
w drzwi. Bezskutecz<strong>nie</strong>. Po godzi<strong>nie</strong><br />
drzwi ubikacji się otwarły i wyszedł<br />
stamtąd jeden gość. Pan Stanisław<br />
ryknął dziko:<br />
- Co pan tam robił, do cholery?!<br />
- Jak to co - odpowiedział spokoj<strong>nie</strong><br />
gość - kupę.<br />
- Tak długo?<br />
- Robiłem dużą kupę - rzekł z naciskiem<br />
gość - dużą, rozumie pan?<br />
Pan Stanisław był tak wściekły, że<br />
<strong>nie</strong> zauważył mysiego ogona wystającego<br />
ze spodni gościa. Splunął tylko i<br />
wszedł do ubikacji. Okrop<strong>nie</strong> tam<br />
śmierdziało. Pan Stanisław przezwyciężył<br />
jednak wstręt i nachylił się nad<br />
muszlą. Wsadził palec do gardła.<br />
Naraz zrobiło mu się <strong>nie</strong>dobrze. Zemdlał.<br />
Runął twarzą w muszlę.<br />
*<br />
Pana Stanisława odratowano i odwieziono<br />
karetką do domu. Nazajutrz<br />
poszedł do znajomego lekarza. Ten,<br />
gdy go zobaczył, zaczął się śmiać.<br />
To pan połknął tę sondę"" Wszyscy<br />
lekarze od rana gadają o człowieku,<br />
co połknął sondę. A to, okazuje się,<br />
pan. Słuchaj pan, <strong>nie</strong>ch pan je dużo<br />
ligniny i kartofli. Zwłaszcza ligniny.<br />
To przepch<strong>nie</strong> panu tę sondę w dół.<br />
*<br />
Pan Stanisław przyszedł do domu,<br />
wziął z apteczki rolkę ligniny i zaczął<br />
ją łykać. Żona, gdy to ujrzała, zaraz<br />
krzyknęła:<br />
Ty głupolu, możesz dostać raka! Co<br />
za debil ten lekarz! Zaraz pójdę i mu<br />
nawymyślam. A ty idź zaraz do rentgena!<br />
Pan Stanisław posłusz<strong>nie</strong> wstał i<br />
poszedł do rentgena. Tymczasem<br />
żona poleciała nawymyślać lekarzowi.<br />
Ale ten <strong>nie</strong> dał sobie w kaszę dmuchać.<br />
Gdy tylko żona pana Stanisława<br />
wlazła mu do gabinetu, a miała zeza i<br />
garb, rzekł:<br />
Co się pani tak rozgląda? I <strong>nie</strong>ch<br />
pani zostawi ten plecak w poczekalni.<br />
Żona umknęła jak <strong>nie</strong>pyszna.<br />
Natomiast jej mąż, pan Stanisław,<br />
szedł do rentgena, który znajdował się<br />
na drugim końcu miasta. Po drodze<br />
minął cmentarz:<br />
A, to pan! Pan połknął tę sondę? -<br />
wołali grabarze.<br />
Minął też rzeźnika:<br />
Patrzcie no, idzie człowiek, co połknął<br />
sondę! - szeptały kobiety w<br />
kolejce.<br />
Gdy wsiadł do tramwaju, zaczepił<br />
go kontroler:<br />
Bilety do kont... A, to pan? Z tą<br />
sondą? Może pan jechać za darmo.
Po wielu godzinach pan Stanisław<br />
dotarł wreszcie do rentgena. W poczekalni<br />
stało i siedziało jeszcze dwieście<br />
osób chorych na wrzody. Zza drzwi<br />
rentgena wychylał się co chwila lekarz<br />
ew białym fartuchu, bez czapeczki i<br />
pytał delikwenta:<br />
- Wrzody? He?<br />
- Ja, wrzody - odpowiadał zapytany.<br />
Po tym rytuale dostawał przepustkę<br />
do rentgena i znikał za ołowianymi<br />
drzwiami. Po jakimś czasie wychodził<br />
radosny i z uśmiechem na twarzy.<br />
Gdy przyszła kolej na pana Stanisława,<br />
lekarz w białym fartuchu i bez<br />
czapeczki zadał sakramentalne pyta<strong>nie</strong>:<br />
Wrzody? He?<br />
Pan Stanisław milczał.<br />
Ogłuchł pan? Powtarzam: Wrzody?<br />
He?<br />
Nie... - wydusił pan Stanisław. -<br />
Guma!<br />
- Cooo? Jeszcze raz się pytam:<br />
Wrzody? He?<br />
- Połknąłem sondę... - usiłował<br />
wytłumaczyć pan Stanisław. Ale lekarza<br />
to z<strong>nie</strong>cierpliwiło. Dał panu Stanisławowi<br />
raz i drugi w pysk, po czym<br />
rozpiął fartuch i pokazał szare futerko.<br />
- Pytam się ostatni raz! - zagrzmiał.<br />
- Wrzody? He?<br />
- Ja, wrzody - wybełkotał pan Stanisław.<br />
- To won za te drzwi!<br />
Pan Stanisław wczołgał się za ołowiane<br />
drzwi.<br />
*<br />
Tam kazali mu stanąć przed ekranem<br />
rentgena i po włączeniu naprowadzali<br />
gumę siedem dni i siedem nocy. W<br />
tym czasie pan Stanisław <strong>nie</strong> dostawał<br />
jeść ani pić.<br />
Niech pocierpi - mówiły lekarki i<br />
ruszały uszami.<br />
*<br />
Wreszcie naprowadzono gumę.<br />
Za dziesięć dni porodzi ją pan - rzekła<br />
lekarka i ruszyła mocno uszami - a<br />
jeśli <strong>nie</strong>... No cóż, przyjdziemy i zrobimy<br />
panu operację, hi, hi, hi.<br />
Pan Stanisław zwiał do domu. Po<br />
drodze zaczepił go jeszcze stary ślepy<br />
żebrak siedzący pod kościołem:<br />
To pan jest tym człowiekiem, co<br />
połknął sondę! Poznałem po krokach!<br />
*<br />
W domu akurat byli goście. Żona<br />
wniosła tort.<br />
I co nowego z tą sundą-spytał jeden<br />
z gości. - Kiedy panu wyjdzie?<br />
Pan Stanisław otworzył usta, by<br />
odpowiedzieć, gdy naraz mu się odbiło.<br />
Rozniósł się smród zgniłej gumy.<br />
*<br />
Minęło dziesięć dni. Pan Stanisław był<br />
przerażony.<br />
„Jeśli dziś <strong>nie</strong> wyjdzie, przyjdą i<br />
zrobią operację" - myślał. Łyknął<br />
kilkanaście laxigenów, ale nic to <strong>nie</strong><br />
dało. Zrobił sobie lewatywę, ale też<br />
nic <strong>nie</strong> wyszło. W końcu zrozpaczony<br />
usiadł na tapcza<strong>nie</strong> i zapalił papierosa.<br />
Nagle spod szafy wybiegła myszka.<br />
Mała, szara. Pan Stanisław z<br />
wściekłości zgrzytnął zębami. Myszka<br />
pisnęła i uciekła z powrotem. Naraz<br />
rozległo się puka<strong>nie</strong> do drzwi.<br />
- Kto tam? - spytał pan Stanisław.<br />
- Otwierać! Służba zdrowia!<br />
Pan Stanisław wrzasnął i uciekł na<br />
balkon. Tymczasem drzwi wyleciały z<br />
zawiasów, wyważone przez dwie otyłe<br />
pielęgniarki. Do mieszkania wpadła<br />
kupa lekarek i lekarzy ze stołem operacyjnym,<br />
dużymi mysimi uszami i<br />
ogonami i rentgenem. Nad wszystkim<br />
górował głos podobny do ryku odrzutowca:<br />
WRZODY! HE! WRZODY! HE!<br />
Jedna z otyłych pielęgniarek wpadła<br />
na balkon.<br />
- Ha! Tu jesteś! -krzyknęła. Panu<br />
Stanisławowi ze strachu zachciało się<br />
kupę.<br />
- Poczekajcie! - zawołał i wlazł do<br />
ubikacji. Kupa była błyskawiczna. Po<br />
trzech sekundach pan Stanisław zajrzał<br />
do muszli i podskoczył z radości w<br />
górę. W kupie była guma.<br />
T Mam! Wyszła! - krzyknął pan<br />
Stanisław do lekarzy i lekarek. Ale<br />
główny lekarz, ten, co miał operować,<br />
powiedział:<br />
Musimy ją zobaczyć, inaczej operacja.<br />
Drugi lekarz go poparł:<br />
Wrzody! He!<br />
Pan Stanisław drżącymi rękami<br />
wyciągnął gumę z muszli, wymył, pokropił<br />
wodą kolońską i dał lekarzom<br />
do oglądania.<br />
*<br />
Ale to jeszcze <strong>nie</strong> ko<strong>nie</strong>c. Pan Stanisław<br />
był twardym chłopem, hutnikiem.<br />
Kara nałożona przez wielką<br />
mysz rozwścieczyła go bardzo. Toteż<br />
gdy zobaczył pewnego razu w szafie<br />
kilka myszek, oblał je benzyną i podpalił.<br />
Spłonęła wtedy żona i całe<br />
mieszka<strong>nie</strong>, a pana Stanisława aresztowała<br />
milicja. Ale i to go <strong>nie</strong> nauczyło<br />
respektu dla myszek. Wychodząc z<br />
mamra rozdeptał już na progu jedną z<br />
nich. Tym razem kara, jaka na <strong>nie</strong>go<br />
spadła, okazała się okrutna i ostateczna.<br />
*<br />
Będąc na wczasach nad morzem pan<br />
Stanisław spotkał na plaży swego dobrego<br />
znajomego z huty, staruszka.<br />
Nie zauważył, że staruszek ma pazurki.<br />
Opowiedział mu całą historię z<br />
sondą. Staruszek zaczął się śmiać i<br />
wyleciała mu sztuczna szczęka. Z<br />
wielkim pluskiem wpadła do morza.<br />
Pan Stanisław zaoferował się ją odszukać<br />
i zanurkował. Przestraszył się<br />
jednak, że może zgubić własną, więc<br />
wyjął ją i trzymał nad wodą. Gdy staruszek<br />
to ujrzał, wyrwał mu szczękę z<br />
ręki i włożył do ust.
E, to <strong>nie</strong> moja - mruknął i rzucił ją<br />
daleko w morze.<br />
*<br />
W ten sposób pan Stanisław stracił<br />
swą sztuczną szczękę i po paru<br />
dniach, jako że <strong>nie</strong> mógł nic jeść,<br />
umarł z głodu na plaży, w ostatni<br />
dzień wczasów. Stąd widać, że zabija<strong>nie</strong><br />
myszek <strong>nie</strong> popłaca. 1987<br />
Iwona Żółtowska<br />
HORA<br />
AD POENAM<br />
EXIGENDAM*<br />
1. W państwie, w którym dzieje się ta<br />
opowieść, zdarzają się, jak w każdym<br />
innym, rewolucje i przewroty, wojny i<br />
waś<strong>nie</strong> domowe, publiczne kaź<strong>nie</strong> i<br />
amnestie - krótko mówiąc, wszystko,<br />
co politycy mogą ofiarować poczciwemu<br />
obywatelowi. Zapytajcie jednak<br />
arystokratę lub chłopa o najważ<strong>nie</strong>jsze<br />
wydarze<strong>nie</strong>. Odpowie: bal.<br />
Dlaczego w porze najdogod<strong>nie</strong>jszej<br />
do stoczenia bitwy ogłasza się nagle<br />
zawiesze<strong>nie</strong> broni? Żeby mógł odbyć<br />
się bal. Dlaczego późną wiosną modystki,<br />
krawcy i handlarze biżuterią<br />
zacierają ręce i zbierają siły, by sprostać<br />
żądaniom klientów? Po<strong>nie</strong>waż<br />
zbliża się bal.<br />
Gdy nadchodzi świąteczny dzień,<br />
wystrojone kobiety i mężczyźni w<br />
strojach szytych specjal<strong>nie</strong> na tę okazję<br />
zasiadają w swych domach przy<br />
suto zastawionych stołach, by czekać<br />
aż wybije północ, a potem kładą się<br />
spać <strong>nie</strong>spokojni, <strong>nie</strong> wiedzą bowiem,<br />
czy spełniło się to, co powinno się<br />
spełnić. Wkrótce jednak dobre wiadomości<br />
docierają do najdalszych<br />
krańców imperium i wszyscy jego<br />
mieszkańcy zaczynają czekać na następny<br />
bal, skracając sobie czas pracą<br />
na roli, wytwarza<strong>nie</strong>m potrzebnych<br />
dóbr, pisa<strong>nie</strong>m ksiąg mądrych albo<br />
uciesznych, mordowa<strong>nie</strong>m wrogów<br />
ojczyzny, grabieżą et cetera. Wszystko<br />
zależy od tego, jaki kto wybrał<br />
sobie zawód.<br />
Jakże szczęśliwi i dumni są ci, którzy<br />
otrzymali zaproszenia na bal.<br />
Gości dobiera się bardzo staran<strong>nie</strong>,<br />
biorąc pod uwagę zasługi dla państwa,<br />
wygląd zewnętrzny i odporność<br />
psychiczną. Każdy z nich musi zachowywać<br />
się god<strong>nie</strong> i wyglądać<br />
pięk<strong>nie</strong>. Kobiety dbają szczegól<strong>nie</strong> o<br />
to, żeby spełnić drugi warunek. Damy<br />
bardzo młode i wiecz<strong>nie</strong> młode czynią<br />
wszystko, by zdobyć szaty i klejnoty,<br />
które uczynią je wystarczająco pięknymi.<br />
Żadna z nich <strong>nie</strong> sta<strong>nie</strong> się jednak<br />
główną bohaterką balu. Ten zaszczyt<br />
jest przypisany specjalnej osobie,<br />
którą długie lata przygotowuje się,<br />
by mogła sprostać owej ważnej chwili.<br />
Dla której będzie to pierwszy bal w<br />
życiu; jednym słowem - idzie o debiutantkę.<br />
Ona zaćmi tego wieczora inne<br />
pa<strong>nie</strong>. Znana jest jednak <strong>nie</strong>zmienność<br />
praw<br />
rządzących tą stroną świata i dlatego<br />
można mieć pewność, że o północy<br />
znów zapanuje wśród dam równość i<br />
wróci szlachetny duch współzawodnictwa.<br />
2. Każdego roku bal odbywa się w<br />
innym mieście. Tylko stolica jest pod<br />
tym względem uprzywilejowana i<br />
częściej niż inne grody spotyka ją<br />
zaszczytne wyróż<strong>nie</strong><strong>nie</strong>. Tej wiosny<br />
miasto oszalało. Trudno się dziwić.<br />
Czekało przecież na ów zaszczyt od<br />
lat. Wiele spośród dam wiecz<strong>nie</strong> młodych<br />
pamiętało jeszcze poprzedni bal.<br />
który odbył się w stolicy. Był wspaniały.<br />
Bale stołeczne miały zawsze<br />
<strong>nie</strong>powtarzalny urok i słynęły z <strong>nie</strong>dościgłej<br />
elegancji, umiano na nich<br />
zaznaczyć powagę chwili <strong>nie</strong> psując<br />
radosnego nastroju. Krążyły tysiące<br />
plotek o urodzie tegorocznej debiutantki,<br />
ale jak twierdziły osoby dobrze<br />
poinformowane, rzeczywistość miała<br />
przejść<br />
wszelkie oczekiwania. Opowiadano<br />
cuda o przygotowanych dla <strong>nie</strong>j klejnotach.<br />
O stroju <strong>nie</strong> mówiono prawie<br />
nic. Wiadomo było, że zgod<strong>nie</strong> z<br />
odwieczną tradycją bohaterka uroczystości<br />
przywdzieje białą, luźną tunikę<br />
przewiązaną w pasie jedwabnym<br />
sznurem. Biel była od wieków kolorem<br />
debiutantek.<br />
*<br />
3. Tłumy wytwornych gości zgromadziły<br />
się w sali balowej Nowego Pałacu.<br />
Mieszkańcy stolicy i przybysze ze<br />
wszystkich stron państwa mogli podziwiać<br />
przepych i <strong>nie</strong>zwykłe piękno<br />
tego wnętrza: marmurowe posągi i<br />
bogate złocenia, kryształowe świeczniki,<br />
wymyślne fontanny i rzadkie<br />
kwiaty ułożone kunsztow<strong>nie</strong> w drogocennych<br />
wazach. Wszyscy czekali<br />
<strong>nie</strong>cierpliwie na tę, która już wkrótce<br />
miała stać się jedyną panią owych<br />
wspaniałości.<br />
4. Pojawiła się przy dźwiękach muzyki<br />
u szczytu schodów wiodących ku<br />
drzwiom gotowalni. Wszyscy umilkli<br />
i <strong>nie</strong> czekając na znak mistrza ceremonii<br />
pochylili się w ukło<strong>nie</strong>. Warknął<br />
bęben. Głowy podniosły się wolno.<br />
Goście patrzyli z zachwytem na zbliżającą<br />
się dziewczynę. Była przepiękna.<br />
Wszystkich zachwyciła jej uroda,<br />
wdzięk, królewski majestat i łagodny<br />
cień smutku w oczach jasnych jak<br />
morze, który czynił <strong>nie</strong>możliwą<br />
wszelką zawiść i <strong>nie</strong>chęć. Orkiestra<br />
zaczęła grać. Tłum zakołysał się, ale<br />
nikt <strong>nie</strong> tańczył. Młody mężczyzna<br />
podszedł do dziewczyny w bieli i skłonił<br />
się nisko. Przez kilka chwil tańczyli<br />
sami. Potem zaczęły wirować inne<br />
pary. Debiutantkę prosili do tańca<br />
coraz to nowi mężczyźni. Każdy z<br />
nich czuł dreszcz emocji myśląc o<br />
przyszłości partnerki.<br />
5. Zbliżała się północ. Odziany w<br />
czerń mistrz ceremonii podszedł do<br />
dziewczyny i odsunął łagod<strong>nie</strong> młodzieńca,<br />
który kłaniał się właś<strong>nie</strong><br />
prosząc o następny ta<strong>nie</strong>c.<br />
Pani, uczyń mi ten zaszczyt.<br />
Głos mistrza ceremonii był niski,<br />
chrapliwy. Nie prosił, lecz rozkazywał.<br />
Debiutantka podniosła wolno<br />
szczupłą rękę. Wydawało się, że<br />
minął wiek, nim jej dłoń spoczęła na<br />
ramieniu partnera. Rozległo się ciche<br />
westch<strong>nie</strong><strong>nie</strong> ulgi. Jakaś kobieta<br />
krzyknęła i rozpłakała się. Zagrała<br />
orkiestra. Znów tylko dwoje ludzi<br />
wirowało na parkiecie. Tym razem<br />
nikt <strong>nie</strong> poszedł w ich ślady. Mistrz<br />
ceremoitii
patrzył z <strong>nie</strong>pokojem w twarz dziewczyny.<br />
Zegar wybił powoli dwunastą.<br />
Tańczący zatrzymali się. Tłum zamarł<br />
w oczekiwaniu.<br />
Pani, czy masz jakieś życze<strong>nie</strong>?<br />
Chrapliwy głos mistrza ceremonii<br />
<strong>nie</strong>wiele różnił się od szeptu.<br />
Tak - debiutantka spuściła oczy i<br />
zamilkła.<br />
Po chwili spojrzała odważ<strong>nie</strong> w<br />
twarz odzianego w czerń mężczyzny.<br />
Tak - powtórzyła głośno. - Chciałabym,<br />
żeby ta chwila trwała wiecz<strong>nie</strong>.<br />
Mistrz ceremonii wziął ją za rękę i<br />
nic <strong>nie</strong> mówiąc poprowadził ku środkowi<br />
sali. Był tam <strong>nie</strong>wielki, płytki<br />
basen otoczony kobiercem białych<br />
kwiatów. Na marmurowym brzegu<br />
basenu stał srebrny puchar. Mistrz<br />
ceremonii ujął go w dło<strong>nie</strong> i podał<br />
dziewczy<strong>nie</strong>.<br />
Pij, dostojna pani - zawołał. Bez<br />
wahania spełniła jego rozkaz.<br />
Popatrzyła gasnącymi oczyma na<br />
milczący tłum i gdy kielich wypadł ze<br />
słabnących dłoni, osunęła się na posła<strong>nie</strong><br />
z kwiatów.<br />
6. Mistrz ceremonii przyglądał się jej z<br />
uwagą.<br />
Zasnęła - powiedział wreszcie. -<br />
Popełniła zbrodnię. Chciała zatrzymać<br />
czas, ale czas zatrzymają dla<br />
siebie. Oto godzina sądu i kary.<br />
Człowiek w kapturze zakrywającym<br />
twarz i długiej, luźnej szacie z<br />
czerwonego jedwabiu położył na jego<br />
dłoni mały, wąski sztylet. Mistrz ceremonii<br />
ukląkł obok śpiącej dziewczyny,<br />
przeciągnął ostrzem po jej<br />
nadgarstku i ułożył rękę tak, by krew<br />
spływała do basenu. Woda poróżowiała<br />
szybko. Mężczyzna podniósł się<br />
z klęczek i ruszył ku drzwiom. Światła<br />
gasły powoli. W zapadających ciemnościach<br />
kobiety i mężczyźni podążali<br />
ku wąskiej smudze blasku ścielącej się<br />
od drzwi ku środkowi sali. Szli w<br />
milczeniu. Przez kilka minut nawet<br />
szept czy westch<strong>nie</strong><strong>nie</strong> <strong>nie</strong> mąciły<br />
spokoju debiutantki. Wkrótce jednak<br />
głowy dam i ich kawalerów pochyliły<br />
się ku sobie i w tłumie posuwającym<br />
się wolno ku wyjściu zaczęto wymieniać<br />
uwagi o zakończonym właś<strong>nie</strong><br />
balu, o urodzie dziewczyny i powadze<br />
mistrza ceremonii. Jakaś kobieta<br />
wybuchnęła stłumionym, nerwowym<br />
śmiechem na myśl o tym, co by się<br />
stało, gdyby debiutantka <strong>nie</strong> wypowiedziała<br />
bluź<strong>nie</strong>rczych słów. Nigdy<br />
się to jesz-<br />
cze <strong>nie</strong> zdarzyło, ale <strong>nie</strong>bezpieczeństwo<br />
ist<strong>nie</strong>je zawsze.<br />
7. Goście zgromadzili się w ogrodzie<br />
przed wrotami pałacu, a rozmowy i<br />
śmiechy zabrzmiały o wiele głoś<strong>nie</strong>j<br />
niż przedtem. Wszyscy cieszyli się, że<br />
czas przeszedł obok i <strong>nie</strong> zauważył<br />
ich. Tej nocy był to wystarczający<br />
powód do radości. Gwar rozmów i<br />
turkot zajeżdżających powozów zagłuszyły<br />
szczęk klucza obracającego<br />
się w zamku. Drzwi Nowego Pałacu<br />
zamknęły się na zawsze. Na północy<br />
zaczęto już budować nowy pałac.<br />
* Nadeszła godzina wykonania kary<br />
Sławomir Prochocki<br />
MARIONETKI<br />
To <strong>nie</strong>uczciwe - zawołałem widząc,<br />
jak Zarg ukradkiem próbuje wykonać<br />
drugi z rzędu ruch <strong>nie</strong> czekając na<br />
swoją kolejkę.<br />
- O rany, <strong>nie</strong> można się pomylić,<br />
czy co? - Niechęt<strong>nie</strong> ustawił potencjometry<br />
ogólnego <strong>nie</strong>zadowolenia w<br />
poprzed<strong>nie</strong>j pozycji. - A ty <strong>nie</strong><br />
wrzeszcz, jakbym ci podsuwał bombę<br />
atomową pod tyłek.<br />
- Dobra, dobra! Oszukiwałeś i to<br />
<strong>nie</strong> pierwszy raz. Będziesz dalej szachrował,<br />
to przestanę z tobą grać i z<br />
kim wtedy będziesz się bawił, co mądralo?<br />
Ten argument zawsze skutkował.<br />
Zarg dobrze wiedział, że w tej części<br />
wszechświata <strong>nie</strong> było innego partnera<br />
do gry w szachy. Ja zawsze mogłem<br />
pójść do knajpy koło lasu, zaś Zarga,<br />
odkąd upił się i narozrabiał, nikt by<br />
tam <strong>nie</strong> wpuścił. Zanudziłby się na<br />
śmierć. Dlatego czasem udawało mi<br />
się skłonić go do pewnych ustępstw w<br />
grze, właś<strong>nie</strong> wtedy gdy za bardzo<br />
dawał mi się we znaki. Po prostu udawałem,<br />
że się z<strong>nie</strong>chęcam i parłem<br />
ostro do Armageddonu, na remis.<br />
Wiedziałem, że drugiej planszy <strong>nie</strong><br />
znaleźlibyśmy nigdzie w pobliżu i to<br />
byłby ko<strong>nie</strong>c naszej gry. A bez planszy<br />
<strong>nie</strong> ma szachów. Ja włóczyłbym się po<br />
lesie albo siedział w knajpie, a on<br />
musiałby pilnować tego fragmentu<br />
przestrzeni i z nudów dłubałby w nosie.<br />
On też doskonale zdawał sobie z<br />
tego sprawę i<br />
dlatego chciał za wszelką cenę skłonić<br />
m<strong>nie</strong>, abym grał dalej. Dla <strong>nie</strong>go to<br />
była jedyna warta uwagi rozrywka,<br />
szczegól<strong>nie</strong> teraz, gdy Koros wyznaczył<br />
go na Strażnika Czasu w tym<br />
zapadłym kącie.<br />
Tak naprawdę to <strong>nie</strong> lubiłem Zarga.<br />
Był chytry i cały czas próbował oszukiwać.<br />
Zawsze targował się o byle<br />
pionka czy poletko, jakby to była cała<br />
plansza. I zawsze chciał wygrać za<br />
wszelką cenę.<br />
Poczekałem, aż pionki na jego<br />
głównym polu osiągną przewidywany<br />
przeze m<strong>nie</strong> stan pozytywnego ogłupienia<br />
i przekręciłem powoli gałkę<br />
terroru na jedną trzecią skali. Zarg z<br />
natęże<strong>nie</strong>m wpatrywał się w pola opanowane<br />
przez moje pionki i skubał<br />
dolną wargę. Wykorzystując jego<br />
<strong>nie</strong>uwagę posłałem trzy silne impulsy<br />
<strong>nie</strong>zado-<br />
wolenia na pola niczyje. Zrobiłem to<br />
na tyle spryt<strong>nie</strong>, że pionki zajęły tam<br />
pozycję wyraź<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>korzystną dla<br />
Zarga.<br />
- Ty, co robisz? Myślisz, że jestem<br />
ślepy? - Cholera, jednak zauważył.<br />
Postanowiłem grać głupiego.<br />
- Najwidocz<strong>nie</strong>j jesteś, jeśli się czepiasz.<br />
Przykręcam terror na swoim<br />
polu, twojego się <strong>nie</strong> dotykam. Chyba<br />
wolno, <strong>nie</strong>?!<br />
Zarg <strong>nie</strong> był pewien, czy naprawdę<br />
posłałem te trzy impulsy i nic więcej<br />
<strong>nie</strong> powiedział. Zebrał się tylko w<br />
sobie i zaczął podkręcać nastroje<br />
aprobaty dla swoich pionków na polach,<br />
które zajął <strong>nie</strong>dawno. Były to<br />
obszary bliskie moich pól, właściwie<br />
nawet <strong>nie</strong>bezpiecz<strong>nie</strong> stykające się z<br />
nimi, ale pocieszałem się, że to chwilowe<br />
sukcesy. Dla pewności posłałem<br />
tam kilka dawek ogólnego <strong>nie</strong>zadowolenia.<br />
On odwzajemnił mi się tym<br />
samym, bijąc prosto w obszary kontrolowane<br />
przeze m<strong>nie</strong>. To już była<br />
bez-
czelność. Byłem wściekły, tym bardziej<br />
że czasy kiedy sam atakowałem<br />
ideologicz<strong>nie</strong> jego obszary, minęły już<br />
dawno i teraz to ja musiałem bronić<br />
swoje pionki przed impulsami <strong>nie</strong>zadowolenia.<br />
Aby odwrócić uwagę Zarga,<br />
otwarcie zacząłem psuć mu szyki<br />
na polach niczyich. Kiedy poszedł<br />
wysikać się za kępę, użyłem nawet<br />
witronitora, aby wywołać fanatyzm.<br />
Zarg zabronił go używać już wcześ<strong>nie</strong>j,<br />
gdy kilkadziesiąt ruchów<br />
wstecz, <strong>chcą</strong>c uodpornić swoje pionki<br />
na ataki Zarga, skierowałem ten przyrząd<br />
na własne Główne Pole. O mało<br />
co <strong>nie</strong> zniszczyłem całego swojego<br />
obszaru. Wpędziłem się wtedy w taką<br />
kabałę, że sam Zarg musiał mi pomóc.<br />
Jeszcze teraz w zapadłych zakątkach<br />
planszy pętały się echa tej fali<br />
fanatyzmu, jaką wówczas wzbudziłem.<br />
Od tego czasu<br />
ustaliliśmy, że witronitora <strong>nie</strong> używamy.<br />
Ale jeden raz? Cóż to szkodzi.<br />
Oczywiście znowu narobiłem bigosu.<br />
Pionki na polach niczyich po prostu<br />
zwariowały. Próbowałem, zanim<br />
Zarg wróci, nawet przekupstwa, co<br />
już w ogóle było zabronione, ale i to<br />
<strong>nie</strong> pomogło. Zacząłem na chybił<br />
trafił przesuwać różne potencjometry,<br />
ale zamiast poprawić sytuację, narozrabiałem<br />
jeszcze więcej. Moje manewry<br />
podniosły bardzo i tak już wysoki<br />
poziom agresji i... wywołały <strong>nie</strong>zły<br />
konflikt. Na szczęście była to agresja<br />
przeciwko polom opanowanym przez<br />
Zarga. Niestety, <strong>nie</strong> tak ważnym jak<br />
inne. Gdy Zarg wrócił, dopinając po<br />
drodze spod<strong>nie</strong>, siedziałem wpatrując<br />
się <strong>nie</strong>win<strong>nie</strong> w swoje trochę brudne,<br />
przyznaję, paznokcie i udawałem, że<br />
<strong>nie</strong> wiem, co się dzieje na planszy.<br />
Zarg tylko zerknął na pola i od razu<br />
poczuł, co się święci. Znowu <strong>nie</strong> złapał<br />
m<strong>nie</strong> za rękę, więc <strong>nie</strong> mógł nic mi<br />
udowodnić. Ale był wściekły.<br />
Kurczę, gdyby <strong>nie</strong> mój przezię-<br />
biony pęcherz, już dawno byś przegrał,<br />
miernoto.<br />
Zrobiłem minę pełną urażonej <strong>nie</strong>winności.<br />
Czy coś sugerujesz, frajerze? Nic<br />
<strong>nie</strong> odpowiedział, tylko zaczął<br />
się zbierać, aby naprawić ten pasztet,<br />
który się zrobił na polach niczyich.<br />
Musiał poświęcić na to sporo ruchów,<br />
w związku z czym miałem mnóstwo<br />
luzu, aby odeprzeć jego ataki bezpośrednio<br />
na moje pola. Mogłem przekręcić<br />
gałkę terroru na połowę mocy<br />
<strong>nie</strong> martwiąc się, że puści mi impulsy<br />
buntu czy <strong>nie</strong>zadowolenia. Zresztą,<br />
Zarg i tak był asekurantem, świadomie<br />
chciał wygrać, podświadomie -<br />
<strong>nie</strong>; bo z kim by wtedy grał w szachy?<br />
On tymczasem pocił się nad sytuacją<br />
sporo poniżej południowej granicy<br />
mojego obszaru. Przesuwał siły, używał<br />
mikroimpulsów na pojedyncze<br />
piony i ogól<strong>nie</strong> próbował opanować<br />
fale agresji. Udało mu się uniknąć jej<br />
rozprzestrze<strong>nie</strong>nia, ale musiał uważać,<br />
by <strong>nie</strong> dopuścić do rezonansu mentalnego<br />
na polach temu sprzyjających.<br />
Obserwowałem jego wysiłki nawet<br />
odrobinę go podziwiając, choć jednocześ<strong>nie</strong><br />
z radością spoglądałem na<br />
każdą kroplę potu spływającą mu z<br />
czoła. Raz czy dwa podkręciłem w te<br />
rejony potencjometry zaślepienia i<br />
<strong>nie</strong>nawiści, ale tak ogól<strong>nie</strong> to <strong>nie</strong><br />
utrudniałem mu zbyt gry. Nie chciałem<br />
Armageddonu, który <strong>nie</strong> był wcale<br />
taki odległy. Gdybym się uparł,<br />
wystarczyłoby kilka kolejek i byłby<br />
remis, ale <strong>nie</strong> chciałem zbyt szybko<br />
kończyć tej partii. W końcu ja też<br />
nudziłbym się śmiertel<strong>nie</strong> patrząc cały<br />
dzień, jak kulawa Mary nalewa piwo<br />
do <strong>nie</strong>domytych kufli. Nareszcie udało<br />
mu się pokonać zwariowane pionki<br />
i nawet zmontował jakąś koalicję. Nie<br />
sądzę, aby zbyt dobrze wyszedł na tej<br />
koalicji, ale on był bardzo zadowolony<br />
z siebie. Odsapnął i rozsiadł się prostując<br />
plecy.<br />
No i co? - spytał z tryumfem.<br />
Eeee tam - machnąłem ręką - wielkie<br />
co. Parę durnych pionków narobiło<br />
zamieszania i to wszystko.<br />
Nie udało mi się popsuć jego dobrego<br />
nastroju. Zresztą wcale na tym mi<br />
<strong>nie</strong> zależało. Jak był w dobrym humorze,<br />
to mógł mi załatwić jakąś pomoc<br />
finansową, albo podsypać trochę<br />
zboża po niższych cenach. Ale teraz,<br />
gdy udało mu się opanować konflikt<br />
nad Zatoką Repską, to pew<strong>nie</strong> znowu<br />
weźmie się ostro za m<strong>nie</strong>. Spojrzałem<br />
na planszę. Już tylko pola Buky,<br />
Tiewnamu i Rokei Północnej miały<br />
moją barwę. Nichy dawno zneutralizował,<br />
a jego ostat<strong>nie</strong> posunięcia w<br />
Blaanii<br />
zachwiały tam mocno resztką moich<br />
pionków. Nie ma co, musiałem ostro<br />
brać się do roboty, aby zachować<br />
trochę czerwonego koloru na szachownicy.<br />
Zawsze jednak pozostawała<br />
mi gra na remis.<br />
Rozległy się brawa. Damy dworu<br />
jak zaczarowane patrzyły na nowe<br />
marionetki Mistrza. Ten skłonił się i<br />
delikat<strong>nie</strong> poprawił sznurki na palcach.<br />
Przedstawie<strong>nie</strong> dopiero się rozpoczynało.<br />
Olgierd Dudek<br />
A ŚWIAT<br />
JEST BOSKĄ<br />
HARMONIĄ<br />
Dziś rano koło kiosku spotkałem zawodowego<br />
żoł<strong>nie</strong>rza. Właś<strong>nie</strong> zapłaciłem<br />
za gazetę i pastę do zębów, gdy<br />
zauważyłem, jak przeskakuje przez<br />
żywopłot, a potem czołga się w stronę<br />
klombu z kwiatkami. Wokół pasa<br />
pobrzękiwały mu tobołki oporządzenia,<br />
wypchany plecak z przytroczonym<br />
kocem przygniatał go do ziemi.<br />
W zasadzie <strong>nie</strong> zwróciłbym na <strong>nie</strong>go<br />
uwagi, gdyby <strong>nie</strong> olbrzymi karabin,<br />
który ciągnął przy sobie za lufę - kolba<br />
zaczepiła o siatkę ogradzającą plac<br />
zabaw dla dzieci. Żoł<strong>nie</strong>rzowi śpieszyło<br />
się chyba, bo zaczął szarpać<br />
karabinem tak gwałtow<strong>nie</strong>, aż wysypała<br />
się amunicja. Speszony, zbierał ją<br />
na czworakach.<br />
Może pomóc? - zaproponowałem.<br />
Spod okapu stalowego hełmu zamaskowanego<br />
dębowymi liśćmi spojrzały<br />
na m<strong>nie</strong> błyszczące oczy.<br />
Byłbym panu bardzo zobowiązany -<br />
powiedział. Po umorusanej twarzy<br />
spływał mu pot. Pozbieraliśmy naboje<br />
w pięć minut. Wtedy powtór<strong>nie</strong> załadował<br />
broń uważ<strong>nie</strong> rozglądając się<br />
po okolicy.<br />
Nie działo się nic istotnego: ludzie<br />
spacerowali deptakiem, dzieci bawiły<br />
się na karuzeli, a ulicą jak zwykle po<br />
szesnastej jeździły transportery opancerzone.<br />
Niech pan pozwoli ze mną, mam<br />
dobre papierosy - zaproponował.<br />
Nie śpieszyło mi się akurat do domu,<br />
więc przystałem na propozycję.<br />
Żoł<strong>nie</strong>rz zerwał się do biegu i zygzakując,<br />
pochylony nisko nad ziemią,
dopadł krzaków rosnących obok przystanku<br />
czternastki. Był zmęczony, bo<br />
zaraz usiadł w ich ukryciu, wyciągając<br />
przed siebie nogi z ubłoconymi,<br />
wojskowymi butami.<br />
Ale upał - westchnął ciężko. Przysiadłem<br />
obok <strong>nie</strong>go po turec-<br />
ku, rozkładając na trawie gazetę. Nie<br />
chciałem sobie ubrudzić nowych dżinsów.<br />
Żoł<strong>nie</strong>rz zdjął hełm, rozpiął przepoconą<br />
panterkę i wyjął pudełeczko w<br />
szeleszczącej folii.<br />
Playersy - uśmiechnął się częstując<br />
m<strong>nie</strong>. - Wczoraj odbiliśmy sklep tytoniowy.<br />
Gdy zapaliliśmy, z uzna<strong>nie</strong>m uniosłem<br />
brwi. Faktycz<strong>nie</strong>, były bardzo<br />
dobre.<br />
A <strong>nie</strong> mówiłem? - roześmiał się,<br />
przegarniając wiszące w strąkach<br />
włosy. Przez chwilę paliliśmy w milczeniu,<br />
w końcu zagadnąłem.<br />
- Słyszałem, że u was ostatnio<br />
<strong>nie</strong>wesoło.<br />
- Tak, ma pan rację - splunął przez<br />
ramię - amunicja coraz droższa; trzeba<br />
oszczędzać.<br />
Dotknął granatu ręcznego, który<br />
wisiał przypięty do uprzęży ładownic.<br />
Ten musi mi wystarczyć do przyszłego<br />
miesiąca. Jak w takich warunkach<br />
wykonać plan?<br />
Ze zrozumie<strong>nie</strong>m pokiwałem głową.<br />
Trafiłem chyba na dobry temat,<br />
bo żoł<strong>nie</strong>rz ciągnął dalej:<br />
- Stawki są coraz niższe, tak że ani<br />
na dniówkę, ani na akord <strong>nie</strong> można<br />
zarobić śred<strong>nie</strong>j krajowej. Trzeba<br />
starać się o fuchy po godzinach. Od<br />
jesieni <strong>chcą</strong> nam zlikwidować dodatek<br />
za szkodliwe warunki pracy... -<br />
zrezygnowany machnął ręką -jak tak<br />
dalej pójdzie, trzeba będzie zmienić<br />
zawód.<br />
- Szkoda by było - zauważyłem.<br />
To prawda, polubiłem tę robotę. Na<br />
przystanku zatrzymał się autobus.<br />
Wysiadło z <strong>nie</strong>go kilka osób,<br />
wśród których zauważyłem wysoką<br />
dziewczynę w krótkiej spódnicy.<br />
- Niezła - mrugnąłem do <strong>nie</strong>go porozumiewawczo.<br />
- Fakt, <strong>nie</strong>zła - powiódł wzrokiem<br />
po jej bajecznych nogach.<br />
- Ma pan dziewczynę?-spytałem.<br />
- Nie. My <strong>nie</strong> mamy dziewczyn.<br />
Myje gwałcimy - poprawił karabin<br />
leżący na jego kolanach. - Taka zawodowa<br />
tradycja.<br />
- To ma pan rozwiązane problemy<br />
z podrywa<strong>nie</strong>m.<br />
- W zasadzie tak, chociaż ostatnio<br />
bardzo m<strong>nie</strong> to brzydzi - zdusił na<br />
ziemi wypalonego papierosa. - Przykre,<br />
prawda?<br />
- Tak.<br />
Mój papieros rów<strong>nie</strong>ż się skończył.<br />
Żoł<strong>nie</strong>rz spojrzał na zegarek.<br />
No, to ja już na dzisiaj skończyłem.<br />
Otrzepał spod<strong>nie</strong>, a następ<strong>nie</strong> założył<br />
hełm i podniósł się dociągając oporządze<strong>nie</strong>.<br />
Ja też zacząłem zbierać się<br />
do drogi.<br />
Miło było porozmawiać - wyciągnął<br />
do m<strong>nie</strong> dłoń.<br />
To prawda - uścisnąłem ją. Odbezpieczył<br />
karabin i odczołgał<br />
się w stronę najbliższej piwnicy. Przez<br />
chwilę jeszcze widziałem jego stopy,<br />
gdy wsuwał się przez małe, uchylone<br />
okienko do wnętrza bloku. Potem i<br />
one zniknęły.<br />
Na przystanku akurat zatrzymała<br />
się czternastka, więc pobiegłem przesadzając<br />
susem żywopłot. Już w drodze<br />
do domu pomyślałem, że chyba<br />
każdy ma w swojej pracy jakieś problemy<br />
zawodowe.<br />
Dorota Gardyszewska<br />
ODKUPIENIE<br />
Żaba wiedziała, czuła, rozumiała,<br />
zdecydowała się umrzeć za miliony.<br />
Jak Chrystus.<br />
Kochała Chrystusa-Zbawiciela.<br />
Całym swoim zielonym ciałem łykała<br />
Ewangelię.<br />
Heroizm wstrząsał nią, kiedy obwieszczała<br />
wszystkim, że idzie umierać<br />
na krzyżu.<br />
Czy łaska pańska była wtedy przy<br />
<strong>nie</strong>j?<br />
Czy <strong>nie</strong>bo otworzyło się na chwilę?<br />
Czy ziemia zadrażała dziko, a pioruny<br />
rozdarły atmosferę?<br />
Nie.<br />
Spadł ulewny deszcz.<br />
To był znak. Tak błagała Boga o<br />
znak. Specjal<strong>nie</strong> dla <strong>nie</strong>j. Niewielki,<br />
widoczny sygnał od Opatrzności.<br />
Zazieleniło się wszędzie od żab, gdy<br />
niosła swój krzyż. Ach, one modliły<br />
się gorąco, nadejdzie czas, gdy naród<br />
żabi zosta<strong>nie</strong> natchniony duchem,<br />
zaśpiewają błota. Każdy chce mieć<br />
duszę <strong>nie</strong>śmiertelną.<br />
Żaby też chciały.<br />
Pochylona pod ciężarem Zbawienia<br />
szła wolno, była gotowa, choć udka<br />
uginały się, a pot zalewał żabie usta.<br />
Poszła na miejsce, gdzie miało się<br />
dokonać Odkupie<strong>nie</strong>.<br />
Wbiła krzyż w ziemię.<br />
Spojrzała w <strong>nie</strong>bo.<br />
Padało nadal.<br />
Zbawienne krople zlały zielone cia-<br />
ło. Wydawała się piękna pod krzyżem,<br />
zlana deszczem i patrząca w<br />
<strong>nie</strong>bo.<br />
Kto mógł wiedzieć, jak bardzo się<br />
boi?<br />
Nadeszli oprawcy z gwoździami.<br />
Ewangelia wspomina o gwoździach.<br />
Żaba <strong>nie</strong> mogła o nich zapom<strong>nie</strong>ć.<br />
Dlaczego to tak boli!? - wrzasnęła i<br />
uciekła.<br />
Gnała poprzez szuwary i krzaczki<br />
płacząc, że dzieło zbawienia się <strong>nie</strong><br />
dokonało.<br />
*<br />
Żaba płakała, tak strasz<strong>nie</strong> drżało<br />
zielone ciało, drapało i ściskało w szerokim<br />
gardle. Brzydkie oczy utraciły<br />
zdolność widzenia. Skaleczona płetwa<br />
piekła.<br />
Ale przestała, kiedy Chrystus<br />
zszedł z <strong>nie</strong>ba i nachylił się nad nią.
Elżbieta Hinz<br />
ZWIERZENIA<br />
OPERATORA<br />
Wyświetlam <strong>film</strong>y.<br />
Oczywiście, są lepsze zajęcia. Gdybyś<br />
wymieni! jedno z nich, pew<strong>nie</strong> przyznałbym<br />
ci rację, ale robię swoje już dostatecz<strong>nie</strong><br />
długo, by się przyzwyczaić. Powiesz, że<br />
moja praca pozbawiona jest wrażeń i<br />
ruchu, ja jednak <strong>nie</strong> nazwałbym jej monotonną,<br />
bo na brak emocji <strong>nie</strong> narzekam.<br />
Nie nazwałbyś mego stanowiska odpowiedzialnym?<br />
Wcale mi na takim <strong>nie</strong> zależy,<br />
zresztą to jest twoje zda<strong>nie</strong>. Wprawdzie Ci<br />
z Góry uważają m<strong>nie</strong> jedy<strong>nie</strong> za sprawnego<br />
technika, ale <strong>nie</strong> <strong>chcą</strong> dostrzegać, że do<br />
wielu przypadków muszę podchodzić<br />
indywidual<strong>nie</strong>. Gdybym powiedział to<br />
Tym z Dołu, wykpiliby m<strong>nie</strong> uważając, iż<br />
cierpię na manię wielkości. Rów<strong>nie</strong>ż oni <strong>nie</strong><br />
mają wysokiego m<strong>nie</strong>mania o tym, co<br />
robię. Ostatnio doszła do m<strong>nie</strong> ich opinia,<br />
że z takich jak ja najlepiej byłoby w ogóle<br />
zrezygnować.<br />
A jednak lubię moją pracę i myślę, że jest<br />
<strong>nie</strong>zbędna. Powtarzany po wielokroć rytuał<br />
sprawia mi wiele radości: po otrzymaniu<br />
sygnału wyszukać odpowied<strong>nie</strong> pudełko,<br />
włożyć kasetę i nacisnąć klawisz. Śledzić<br />
na bieżąco przebieg „akcji" i dokonać samodzielnej<br />
oceny, które sceny należy pokazać<br />
dłużej, gdzie przyśpieszyć, a co w ogóle<br />
ominąć. Tu pożądane jest wyczucie i znajomość<br />
psychologii. Dlaczego? Niekiedy<br />
człowiek staje bezrad<strong>nie</strong> wobec nowej<br />
sytuacji: oto dzieje się coś, czego <strong>nie</strong> może<br />
pojąć, bo spada na <strong>nie</strong>go całkiem <strong>nie</strong>spodziewa<strong>nie</strong><br />
coś, czego zazwyczaj się <strong>nie</strong> prag<strong>nie</strong> i<br />
przed czym bronić się <strong>nie</strong> sposób. Przesuwa<br />
się obraz za obrazem i stopniowo zaczyna<br />
mu świtać, że to, co ogląda - to jego własne<br />
życie.<br />
To co najbardziej<br />
podoba mi się u nas,<br />
Polaków,<br />
to brak jakiejkolwiek<br />
logiki i konsekwencji<br />
w działaniu.<br />
MM. KOWALSKY<br />
Tomasz Musiał<br />
Roześmiany bobas w czerwonej czapeczce z<br />
pomponem, stawiający <strong>nie</strong>zdar<strong>nie</strong> pierwsze<br />
kroki - mała dziewczynka przyglądająca<br />
się wróblom na parapecie - droga ze<br />
szkoły przez jesienny park - meduza, która<br />
po wyjęciu z wody przestała być mieniącym<br />
się parasolem - smak pierwszej porażki<br />
i pierwszego papierosa - chłopak rzucający<br />
ukradkowe spojrzenia - duże <strong>nie</strong>znane<br />
miasto - oblany egzamin - widok ze<br />
szczytu góry zimą - biała koronkowa suk-<br />
nia na sklepowej wystawie - szczupła<br />
kobieta tuląca do siebie płaczące <strong>nie</strong>mowlę.<br />
Obraz zastyga na chwilę - dziecko ma<br />
taką puszystą czarną czuprynkę - by po<br />
chwili ukazać mężczyznę z kieliszkiem w<br />
dłoni - nabrzmiała, wykrzywiona złością<br />
twarz - szyba wylatująca z głośnym hukiem<br />
- stop. Znów deszczowe dni - płatki<br />
ś<strong>nie</strong>gu wirujące w szaleńczym tańcu -<br />
zapach konwalii przenikający powietrze -<br />
bardzo krwawy zachód słońca nad morzem.<br />
Widzisz? Słyszysz? Czujesz? Kino<br />
tylko dla ciebie! Nie, to jeszcze <strong>nie</strong> ko<strong>nie</strong>c.<br />
Dym wydobywający się z piekarnika -<br />
rodzina przed telewizorem - trwoga malująca<br />
się na twarzy kobiety, gdy ociera<br />
spocone czoło rozgorączkowanemu synkowi<br />
- powrót z wywiadówki -<br />
WIARA - NADZIEJA - MIŁOŚĆ<br />
(...I SPRAWIEDLIWOŚĆ<br />
DLA WSZYSTKICH)<br />
Właściwie to <strong>nie</strong> wiem, od czego zacząć.<br />
Moralność, etyka, prawo, odpowiedzialność...<br />
Kim jestem? - oskarżycielem, obrońcą,<br />
a może tylko obserwatorem, choć z pewnością<br />
<strong>nie</strong> biernym.<br />
Zaczęło się chyba w 1990 lub 1991 roku,<br />
<strong>nie</strong>wielu ludzi w to wierzyło, a jednak<br />
ustawa przeszła. Doszło do licznych demonstracji,<br />
lecz rząd <strong>nie</strong> upadł, jak <strong>nie</strong>którzy<br />
sądzili.<br />
W pierwszym roku <strong>nie</strong> było jeszcze tak<br />
Jeśli pozostawisz<br />
rzeczy<br />
swojemu<br />
biegowi,<br />
skończy się to rów<strong>nie</strong>ż<br />
katastrofę.<br />
PRAWO MURPHY'EGO<br />
tragicz<strong>nie</strong>. Znaleziono jedy<strong>nie</strong> 260 martwych<br />
<strong>nie</strong>mowląt, a kilkanaście kobiet<br />
zmarło w wyniku powikłań. Do kraju<br />
zaczęły docierać nowinki rumuńskiej<br />
medycyny ludowej. Nie pamiętam, o co<br />
tam chodziło, ale pamiętam, że mowa była<br />
o zastosowaniu szydełka. Po czterech<br />
latach szydełkowych zabiegów liczbę<br />
zgonów można było mnożyć przez osiem.<br />
Przez kraj przeszły kolejne fale demonstracji.<br />
Ludzie domagali się referendum,<br />
ale pozycja paste-<br />
sprzeczka w biurze - tort ze świeczkami -<br />
kolejny samotny wieczór - fiolki pełne<br />
tabletek - pusty dom - postarzała twarz w<br />
lustrze - krzyczący głos oskarżenia - <strong>film</strong><br />
leci coraz szybciej... Wreszcie łóżko w<br />
białym pokoju - szary dzień za oknem -<br />
postać poruszająca się z widocznym trudem<br />
- ostat<strong>nie</strong> ujęcie leżącej kobiety...<br />
Wyłączam aparat. Moja rola skończona.<br />
Nie wiem, co ta osoba ujrzy dalej, kto ją<br />
przejął - Góra czy Dół, <strong>nie</strong> mam czasu, by<br />
o tym myśleć, bo oto zapala się kolejne<br />
światełko. Szybko odkładam kasetę do<br />
archiwum - przyda się jeszcze, ale raczej<br />
już <strong>nie</strong> m<strong>nie</strong> - i biorę do ręki następną,<br />
wprost ze studia nagrań.<br />
Czy wkrótce będę bezrobotny? Jasne,<br />
zdaję sobie sprawę, że jest to zajęcie tymczasowe:<br />
kilka tysięcy lat upłynęło szybko i<br />
będę się musiał rozejrzeć za czymś nowym.<br />
Ile to jeszcze potrwa - <strong>nie</strong> wiem, <strong>nie</strong> zależy<br />
to ode m<strong>nie</strong>. A może potem Szef przerzuci<br />
m<strong>nie</strong> do innego, rów<strong>nie</strong> interesującego zakątka<br />
- ma przecież rozległe kontakty i<br />
powiązania. .. Chyba możesz to sobie wyobrazić?<br />
Na pewno WSZĘDZIE jest mnóstwo<br />
miejsc, gdzie można wyświetlać <strong>film</strong>y.<br />
Prawdopodob<strong>nie</strong> będą na nich inne istoty -<br />
mądrzejsze, pięk<strong>nie</strong>jsze, a może wprost<br />
przeciw<strong>nie</strong>... Będę się musiał do nich przyzwyczaić<br />
i potrwa to trochę czasu. Także i<br />
tu na początku śmieszył m<strong>nie</strong> ten mały,<br />
trójwymiarowy światek i jego mieszkańcy,<br />
a potem ich widok stał się dla m<strong>nie</strong> czymś<br />
oczywistym.<br />
Masz rację, może się przekwalifikuję,<br />
wolałbym jednak, by tak <strong>nie</strong> było. Nie mam<br />
zamiaru martwić się na zapas. Obce mi są<br />
problemy z przystosowa<strong>nie</strong>m się do otoczenia.<br />
Zawsze jest jakaś Góra i jakiś Dół - <strong>nie</strong><br />
wiedziałeś o tym? - a ja jestem dobrym<br />
fachowcem. Wyświetlam <strong>film</strong>y. Podoba<br />
mi się to.<br />
Z boku pulpitu mruga nowa lampka.<br />
Ach, jak ład<strong>nie</strong> do m<strong>nie</strong> mruga! Chodź,<br />
teraz kolej na ciebie. Nie bój się!<br />
Wyświetlę ci <strong>film</strong>.<br />
rzy była tak silna, że mogli zignorować te<br />
postulaty. Chodziły pogłoski, że z półwyspu<br />
nadeszły specjalne instrukcje.<br />
W 1998 r. 80 proc. populacji kobiet należało<br />
do Ligi, w 2002 r. część działaczek<br />
odłączyła się, twierdząc, że Liga jest zbyt<br />
ugodowa.<br />
Powstała „Femina", która po roku przekształciła<br />
się w bojówkę „Femina Frakcja<br />
Rewolucyjna". Organizacja była tajna,<br />
działała z ukrycia. I nagle stało się coś,<br />
czego nikt <strong>nie</strong> przewidywał. Na pierwszy<br />
ogień poszli ci wybrani. Jednocześ<strong>nie</strong> na<br />
murach zaczęły pojawiać się napisy w<br />
rodzaju:<br />
„Pasterzu, po co ci twój zafajdany kij.<br />
Czy każdy wstrętny kij ma dwa końce?"<br />
Wtedy aresztowano kilka działaczek.<br />
Wszystkie popełniły samobójstwo za pomocą<br />
cyjanku. Żaden mężczyzna <strong>nie</strong> opuszczał<br />
swego mieszkania po zapadnięciu zmroku.<br />
Nawet w dzień poruszali się grupkami.<br />
Zaczęły się zamachy i podpalenia.<br />
W marcu 2005 r. podpalona została redakcja<br />
jakiegoś tygodnika. Ponoć dzień<br />
wcześ<strong>nie</strong>j wydrukowano w nim paszkwil<br />
rozpoczynający się słowami: „Kobieto, ty<br />
puchu marny...". Nie pamiętam czyjego<br />
autorstwa.<br />
Gwałtow<strong>nie</strong> spadła liczba rozwodów.<br />
Mężczyźni starali się być bardzo mili. Być<br />
wtedy rozwodnikiem, to jakby nocą przechodzić<br />
przez skwer Katarzyny.<br />
Muszę powoli kończyć. Zbliża się pora<br />
zmiany opatrunków. Co znaczy „być<br />
mężczyną", będzie dla m<strong>nie</strong> zagadką do<br />
końca życia. Mam 17 lat.<br />
28.09.90
<strong>Duchy</strong><br />
<strong>nie</strong> <strong>chcą</strong><br />
<strong>odejść</strong><br />
Problem życia po śmierci od zarania<br />
fascynował ludzkość i bywał wielokrot<strong>nie</strong><br />
wykorzystywany przez sztukę. Przypadek<br />
chciał, że w naszych kinach prawie równo-<br />
cześ<strong>nie</strong> pojawiły się dwa <strong>film</strong>y, w których<br />
bohaterowie opuszczają ziemski padół. Ale<br />
ta zbieżność jest chyba jedynym wspólnym<br />
elementem DUCHA i „Linii życia".<br />
O „Linii życia" pisałam miesiąc temu.<br />
DUCH traktuje jednak temat życia pozagro-<br />
bowego dość lekko. W formie melodramatu<br />
opowiada o pięknej miłości przerwanej<br />
brutalnym zabójstwem. Główna bohaterka<br />
Molly (Demi Moore) rozpacza po śmierci<br />
Sama (Patrick Swayze), <strong>nie</strong> wiedząc, że<br />
ukochany stoi tuż przy <strong>nie</strong>j. Jego duch z<br />
<strong>nie</strong>wiadomych powodów pozostał na ziemi.<br />
Teraz chciałby powiedzieć Molly to, czego<br />
<strong>nie</strong> zdążył za życia. W załatwieniu <strong>nie</strong> do-<br />
kończonych spraw i w rozwiązaniu zabójst-<br />
wa Sama musi pomóc kochankom medium<br />
(Whoopi Goldberg) wprowadzające do tej<br />
dość łzawej historii element komediowy.<br />
DUCH jest bajką dla dorosłych, prześlizgu-<br />
<strong>film</strong>
jącą się przez kwestie miłości, odpowie-<br />
dzialności, przywiązania i lojalności. Powta-<br />
rza banalną bajkową prawdę, że za dobre<br />
uczynki czeka nas nagroda, a za złe kara.<br />
Obok „Pretty Woman" DUCH odniósł w zesz-<br />
łym roku w Ameryce ogromny sukces kaso-<br />
wy. Oba te <strong>film</strong>y są zrobione lekko i z wdzię-<br />
kiem, oba odwołują się do podstawowych<br />
wartości i prag<strong>nie</strong>ń, w tym - na pierwszym<br />
miejscu - do potrzeby kochania i bycia ko-<br />
chanym. W DUCHU <strong>nie</strong> stawia się pytań o ży-<br />
cie pozagrobowe, obecnych w „Linii życia",<br />
<strong>film</strong>ie o <strong>nie</strong>bo głębszym i ciekawszym.<br />
Jak zwykle w tego typu produkcjach, wa-<br />
żną rolę odgrywają zdjęcia trikowe. Duch<br />
oczywiście może przenikać materialne<br />
przedmioty, ale pozostaje zagadką, dlacze-<br />
go inaczej niż każdą inną przeszkodę mate-<br />
rialną traktuje podłogę, po której porusza<br />
się rów<strong>nie</strong> pew<strong>nie</strong> jak zwykły człowiek.<br />
W <strong>film</strong>ie Stevena Spielberga NA ZAWSZE<br />
główny bohater najpierw gi<strong>nie</strong> w katastrofie<br />
samolotowej, a potem wraca na ziemię, by<br />
stać się siódmym zmysłem kolejnego pilota.<br />
Traf chce, że ten prag<strong>nie</strong> zająć jego miejsce<br />
<strong>nie</strong> tylko za sterami, ale i u boku dziewczy-<br />
ny. W NA ZAWSZE Spielberg wykorzystał<br />
pomysł fabularny <strong>film</strong>u z 1944 roku „A Guy<br />
Named Joe" (Facet imie<strong>nie</strong>m Joe) ze Spen-<br />
cerem Trącym w roli głównej. Film Spiel-<br />
berga został jednak skrojony na jego miarę.<br />
Budżet nowej produkcji wyniósł aż 24 milio-<br />
ny dolarów, a wstępne prace trwały pięć lat<br />
- <strong>film</strong>owano autentyczne pożary lasów. Dla<br />
nas dostępny jest tylko na kasecie i jego wi-<br />
dowiskowość jest wprost proporcjonalna<br />
do rozmiarów ekranu telewizora: wielkie<br />
pożary stają się wręcz kameralne.<br />
Inną produkcją eksploatującą temat po-<br />
zostania na ziemi ducha ukochanej osoby<br />
jest komedia TATA-DUCH. Tym razem chodzi<br />
o śmierć ojca, mającego zostawić trójkę<br />
dzieci. Ten dość rzewny pomysł jest zabaw-<br />
<strong>nie</strong> i z dużym wdziękiem rozegrany przez<br />
Billa Cosby'ego, który usiłuje wykorzystać<br />
trzy dni, jakie pozwolono mu spędzić wśród<br />
żywych, na zabezpiecze<strong>nie</strong> rodziny.<br />
Podob<strong>nie</strong> jak w DUCHU, i tu realizatorzy fil-<br />
mu ostrzegają nas, że każda chwila może<br />
okazać się ostatnia, o czym zazwyczaj zapo-<br />
minamy, zostawiając wiele ważnych spraw<br />
na póź<strong>nie</strong>j. W TACIE-DUCHU główny bohater<br />
dostaje drugą szansę, ale mało kto z nas<br />
może liczyć na taki traf.<br />
Żeby zakończyć listę ostatnich produkcji<br />
wykorzystujących powrót ducha, należy je-<br />
szcze wspom<strong>nie</strong>ć o rysunkowym <strong>film</strong>ie<br />
„Wszystkie psy wędrują do <strong>nie</strong>ba", gdzie<br />
główny bohater - pies - wykorzystując lukę<br />
w <strong>nie</strong>biańskich przepisach daje nura z po-<br />
wrotem na ziemię, by tu zakończyć swe po-<br />
rachunki.<br />
Dorota Malinowska
DUCH (Ghost). Reżyseria: Jeny Zucker.<br />
Scenariusz: Bruce Joel Rubin Zdjęcia:<br />
Adam Creenberg. Muzykai Marice Jarre.<br />
Obsada: Patrick<br />
Swayze, Demi Mocne,<br />
WhoopiGoldberg,<br />
USA 1990.<br />
NA ZAWSZE<br />
(Always). Reżyseria: Steven<br />
Spielberg. Scenariusz: Jerry Belson, ROB<br />
Bass. Obsada:<br />
Richard Dreyfuss, Holly<br />
Hunter, Andrey<br />
Hepburn, Brad Johnson.<br />
USA 1989.<br />
TATA-DUCH<br />
(Ghost Dad). Reżyseria: Sidney<br />
Poitier.<br />
Scenariusz: Brent Maddock,<br />
S.S. Wilson.<br />
Zdjęcia: Andrew Laszlo. Muzyka:<br />
HenryManeta.<br />
USA 1990.
Tolkien i inni<br />
inspiracje<br />
Pomysł takiej wystawy rodził się<br />
równocześ<strong>nie</strong> z moją galerią<br />
Strawberry Fields w czerwcu<br />
1990 roku. Wychodziłem z<br />
założenia, że wszyscy znamy i<br />
cenimy książki Wielkich<br />
Fantastów, które tylko pozor<strong>nie</strong><br />
są baśniami dla dzieci, a w<br />
rzeczywistości mówią o<br />
najważ<strong>nie</strong>jszych problemach<br />
Dobra i Zła. O zmaganiach tych<br />
sił, które <strong>nie</strong> ist<strong>nie</strong>ją gdzieś obok,<br />
lecz w nas i toczą wieczną<br />
walkę... Pomyślałem, że można<br />
by to opowiedzieć na papierze<br />
czy płót<strong>nie</strong>.<br />
Ryzykowne założe<strong>nie</strong>. Ze<br />
znajomości książek Tolkiena czy<br />
Ursuli Le Guin wśród plastyków<br />
wcale jeszcze <strong>nie</strong> wynika<br />
powsta<strong>nie</strong> malarskiego dzieła.<br />
Przeciw<strong>nie</strong>, malarze stronią od<br />
inspiracji literackich, bojąc się<br />
posądzenia o ilustratorstwo.<br />
Ilustrator to ktoś pełniący funkcję<br />
służebną wobec literatury, a więc<br />
zależny. Czy może być artystą?<br />
Tak, ale <strong>nie</strong> malarzem.<br />
Malarstwo to sztuka dążąca przez<br />
wieki do pozbycia się wszelkich<br />
więzów, czysta, wolna od
anegdoty i narracyjności.<br />
A ja chciałem zaprosić do<br />
udziału w wystawie właś<strong>nie</strong><br />
malarzy! Mimo że poznałem już<br />
strach wielu z nich przed<br />
etykietką, np. „malarza fantasy".<br />
Nawiasem, do tych etykiet używa<br />
się <strong>nie</strong>zniszczalnych klejów. Czy<br />
warto się więc wychylać? ...<br />
Przyznaję, chęć rezygnacji była<br />
bardzo silna.<br />
I wtedy dowiedziałem się, że<br />
Kraków będzie siedzibą<br />
Euroconu 91. To przesądziło.<br />
Następna szansa trafi się za sto<br />
lat. Robimy wystawę! Niech<br />
będzie inna, dobrze, ale <strong>nie</strong>ch<br />
pokaże, że Polakom (a zwłaszcza<br />
krakowianom - udział w<br />
wystawie zaproponowałem<br />
twórcom związanym z moją<br />
galerią) też w duszy gra. Po tej<br />
decyzji odbyliśmy wiele rozmów<br />
i zażartych dyskusji.<br />
Wielokrot<strong>nie</strong> powracał w nich<br />
komiks jako uosobie<strong>nie</strong><br />
wszelkich plastycznych<br />
grzechów, nowa wersja jelenia<br />
na rykowisku, pokarm dla<br />
literackich i estetycznych<br />
analfabetów, etc. Proszę o
wybacze<strong>nie</strong> dla moich orłów -<br />
tymi zawołaniami dodawali sobie<br />
odwagi. A sami co pokażą?<br />
Kiedy zaczęły napływać<br />
pierwsze prace - z lekka<br />
odetchnąłem.<br />
Teresa ŻEBROWSKA<br />
zaprezentowała cykl pięciu<br />
barwnych monotypii. Zosia i<br />
Staszek WYWIOŁOWIE<br />
nawiązali bezpośrednio do<br />
Tolkiena <strong>nie</strong> zatracając przy tym<br />
niczego ze swej indywidualności.<br />
Oleje Krystiana TRACZA<br />
układały światło i cień na<br />
podobieństwo taoistycznego<br />
symbolu yin-yang. Malarstwo<br />
Henryka RADZISZEWSKIEGO -<br />
wiedzie jakby ścieżką obok<br />
Beksińskiego, jednak raczej <strong>nie</strong><br />
grozi wpadnięciem w świeżo<br />
wykopany grób.<br />
Dziwne budowle Jacka<br />
ZABIEGAJĄ unoszą się i<br />
opuszczają ramy obrazu. Płótno<br />
Dominiki DZIERŻANOWSKIEJ to<br />
prawie abstrakcja, gdyby <strong>nie</strong> łuk<br />
bramy - jak symbol Przejścia.<br />
Były rów<strong>nie</strong>ż oswojone stwory i<br />
gliniane zamki-chaty z<br />
piętrzącymi się, koślawymi<br />
wieżyczkami, czyli ceramika Zosi<br />
i Marcela MARKLOWSKICH i<br />
Bugusława ZAWODNIEGO.<br />
Zbyszek KASPRZAK w swoim<br />
obrazie przekonuje, że Straszne<br />
może być oswojone, a pastele Ewy<br />
PELLO to już wręcz sielanka.<br />
Kolaże Andrzeja<br />
GŁOWACKIEGO wprowadzają<br />
trochę <strong>nie</strong>pokoju, ale to przecież<br />
tylko chwyt plastyczny.<br />
Udział w wystawie wzięli<br />
rów<strong>nie</strong>ż Joanna KUBICZ, Lech<br />
HELWIG, Adam<br />
MARCZUKIEWICZ, Darek<br />
PALA, Grzesiek POLICIŃSKI,<br />
Paweł HOŁUBOWICZ i Stanisław<br />
STACH.<br />
Prac było ponad czterdzieści.<br />
Dominował kolor, <strong>nie</strong> widziało się<br />
Conanów z mieczami ani<br />
kosmicznego złomu. Może tylko<br />
tych „innych" (obcych?) było<br />
więcej niż „Tolkiena". Bywalcy<br />
euroconowi mówili, że to też<br />
fantastyka, że tak też może być.<br />
Tylko <strong>nie</strong>którzy zdradzali się z<br />
tęsknotą za estetyką Vallejo i<br />
Fossa.<br />
Na ko<strong>nie</strong>c o jednej, przykrej
sprawie: Przed uroczystym rumuńskiego męża zaufania,<br />
wernisażem, w drodze wyjątku, który te głosy zbierze i dostarczy<br />
przyjąłem obraz młodego gdzie trzeba.<br />
rumuńskiego plastyka, który Celowo <strong>nie</strong> podaję nazwiska<br />
zjawił się na Euroco<strong>nie</strong> 91 <strong>nie</strong> rumuńskiego plastyka.<br />
zapowiedziany. Podczas Zainteresowani mogą sprawdzić<br />
wernisażu przedstawiciel w dokumentach, kto zdobył<br />
Rumunów przypomniał o Nagrodę Publiczności<br />
na<br />
nagrodzie publiczności i poprosił Euroco<strong>nie</strong> 91 w Krakowie.<br />
o oddawa<strong>nie</strong> głosów na Pozostałym gościom wernisażu<br />
najlepszego twórcę. I tu najbardziej podobały się prace<br />
zobaczyliśmy, na czym może Zbyszka KASPRZAKA, Jacka<br />
polegać młoda rumuńska ZABIEGAJĄ i Henryka<br />
demokracja. Otóż potrzeba RADZISZEWSKIEGO. dziesięciu Rumunów, z których<br />
każdy odda po dwa głosy oraz<br />
Marek Jusięga
1. Generacje - trzecie i czwarta. Andrzej Sapkowski (laureat Nagro- dy im.<br />
Janusza A. Zajdla) i Jarosław Grzędowicz.<br />
2. Boris Vallejo pod strzechy! Oprócz jego obrazka Krzysztof Kocha- ński,<br />
Juliusz GarztecM, Jacek Rodek.<br />
3. Rafał A. Ziemkiewicz - podwój<strong>nie</strong> nominowany do Nagrody im. Ja- nusza A.<br />
Zajdla (dysydent „Fantastyki").<br />
4. Robert Szmidt wśród fanek ze Śląska i Częstochowy.<br />
5. Wiktor Bukato przewodzi obradom fandomu.<br />
6. 6Wystąpiliśmy w krakowskim radiu tuż po BBC - Piotr W. Cholewa i Maciej<br />
Parowski.<br />
7. W środku James P. Hogan, po prawej Jim Walker; po lewej Paweł<br />
Ziemkiewicz i Frank Beckers. Dziewczyna NN (a szkoda!).
Kiedy w 1989 r. powstała idea zorganizowania<br />
w Polsce Europejskiego Konwentu<br />
Miłośników SF, od razu zapalił się do <strong>nie</strong>j<br />
prezes Krakowskiego Klubu SF, Marek<br />
Świt<strong>nie</strong>wski. Wcześ<strong>nie</strong>j Krakowski Klub<br />
<strong>nie</strong> organizował żadnego konwentu. Tym<br />
razem Eurocon miał być połączony z<br />
Polconem, czyli Ogólnopolskim Konwentem<br />
Klubów i Miłośników SF. Przy organizacji<br />
obiecały pomóc inne kluby polskie,<br />
a cała impreza miała być wizytówką<br />
polskiego fandomu. Od początku 1991 r.<br />
odbywały się regular<strong>nie</strong> posiedzenia<br />
Komitetu Organizacyjnego. Wszystko<br />
wyglądało świet<strong>nie</strong> i w rozsyłanych biuletynach<br />
pojawiały się wyłącz<strong>nie</strong> optymistyczne<br />
informacje. W czwartek 9 maja<br />
1991 r. nad Krakowem pojawiło się słońce.<br />
Uroczyste otwarcie Polconu-Euroconu<br />
zostało prze<strong>nie</strong>sione z godz. 14 na 19, a<br />
program imprezy jeszcze <strong>nie</strong> został wydrukowany.<br />
Na otwarciu imprezy:<br />
• przedstawiono gości: Poula Andersona<br />
z żoną, Gianfranco Vivia<strong>nie</strong>go i<br />
Roelofa Goudriana z Holandii (aktywny i<br />
znany fan),<br />
• zapewniono, że impreza się odbędzie,<br />
• odkryto, że <strong>nie</strong> wszyscy Litwini znają<br />
dobrze rosyjski i polski (co wyszło na jaw<br />
przy próbie przetłumaczenia „na żywo"<br />
<strong>film</strong>u „Trudno być bogiem").<br />
W nocy przeglądem <strong>film</strong>ów Monty'ego<br />
Pythona rozpoczęło działalność kino<br />
„Mikro". Od rana można też było. oddać<br />
głos na Nagrodę Fandomu im. Janusza-<br />
Zajdla (w tym roku wybierano najlepszy<br />
utwór spomiędzy opowiadań Sapkowskiego<br />
i Piekary, nominację uzyskały też<br />
dwa opowiadania Ziemkiewicza).<br />
W piątek w ki<strong>nie</strong> „Mikro" odbył się m.in.<br />
przegląd <strong>film</strong>ów zrealizowanych na<br />
podstawie utworów Lema. W ki<strong>nie</strong> „Kijów"<br />
można było obejrzeć ekranowe<br />
wersje <strong>film</strong>ów starszych i nowszych. W<br />
Klubie Łącznościowca odbyły się spotkania<br />
z Adamem Hollankiem oraz redakcjami<br />
„Fenixa" i „Fantastyki", w klubie<br />
„Forum" obradowali tolkieniści z ŚKF, a<br />
w galerii „Strawberry fields" na Rynku<br />
Głównym trwał wernisaż poświęcony<br />
sztuce SF i fantasy.<br />
Ci, którzy ale chcieli wędrować po mieście,<br />
szli na Pocztę Główną, by w Klubie<br />
wśród fanów<br />
Prawo Murphy'ego: Jeżeli coś może pójść źle, to pójdzie.<br />
Komentarz: Murphy był optymistą.<br />
Łącznościowca grać w gry planszowe.<br />
Pod wieczór przy minimalnym udziale<br />
uczestników konwentu odbył się finał<br />
maskarady, zdominowany przez pa<strong>nie</strong>.<br />
Jednak miejscem najczęściej odwiedzanym<br />
była siedziba Komitetu Organizacyjnego,<br />
gdzie jednocześ<strong>nie</strong> miotali się<br />
organizatorzy i uczestnicy, wzajem<strong>nie</strong><br />
prześladujący się różnymi problemami,<br />
pytaniami i wyrazami powszech<strong>nie</strong><br />
uznanymi za obraźliwe.<br />
Sobota była d<strong>nie</strong>m pełnym <strong>nie</strong>spodzianek.<br />
Ciągłe utajnia<strong>nie</strong> programu spowodowało,<br />
iż do <strong>nie</strong>wielkiej liczby uczestników<br />
kartkowy program trafił, gdy <strong>nie</strong>które<br />
imprezy już trwały. W ten sposób w zapowiadanej<br />
sesji lemowskiej wzięło<br />
udział 5 prelegentów, 4 dziennikarzy i 3<br />
słuchaczy. Być może powodem była<br />
<strong>nie</strong>obecność Lema.<br />
Minimalnym zainteresowa<strong>nie</strong>m cieszyła<br />
się giełda książek, a przeprowadze<strong>nie</strong><br />
konkursu <strong>film</strong>owego wraz z projekcją<br />
trylogii „Gwiezdnych wojen" napotkało<br />
trudności organizacyjne. Moc jednak i tym<br />
razem zwyciężyła. Moment zawiązywania<br />
się Klubu „Smoków Fandomu" został<br />
zakłócony przez weteranów z różnych<br />
krajów, którzy odczytawszy w programie<br />
„Spotka<strong>nie</strong> Oldboyów Fandomów" chcieli<br />
je wziąć szturmem.<br />
O godz. 19 w sali bankietowej „Cracovii"<br />
spotkali się fanowie, goście i organizatorzy,<br />
by przy suto zastawionych<br />
stołach, na stojąco dowiedzieć się,<br />
komu przyznano nagrody. Okazało się,<br />
że pewna pani zamknęła je w szafie,<br />
zabrała klucze i ślad po <strong>nie</strong>j zaginął.<br />
Wiktor Bukato zrobił jednak wspaniałą<br />
minę i odczytał decyzje Komitetu Euroconu.<br />
Nagrody otrzymali między innymi:<br />
Stanisław Lem za całokształt, „Interzone"<br />
jako najlepszy fanzin, Roelof Goudrian<br />
jako najlepfzy propagator SF. Bukato<br />
poinformował też, iż został wybrany na<br />
przewodniczącego Europejskiego Stowarzyszenia<br />
SF.<br />
Następ<strong>nie</strong> prezes SKF Ela Gepfert<br />
przedstawiła wyniki głosowania na nagrodę<br />
Fandomu Polskiego. Zdobywcą<br />
nagrody im. Janusza Zajdla został Andrzej<br />
Sapkowski. Ku swojemu zdziwieniu<br />
nagrodę w postaci statuetki otrzymał.<br />
Niedzielny poranek był czasem pożegnań<br />
z miastem, imprezą i słoneczną<br />
pogodą. Uczestnicy wyjeżdżali z opinią,<br />
iż impreza była wyjątkowo <strong>nie</strong>udana.<br />
Szczegółowy program imprezy rozleciał<br />
się już pierwszego dnia. Instytucje, które<br />
miały wspomagać organizatorów, zachowały<br />
się obojęt<strong>nie</strong>. Program drukowany<br />
na świstkach i w <strong>nie</strong>dostatecznych<br />
ilościach <strong>nie</strong> może być, <strong>nie</strong>stety, wizytówką<br />
konwentów"tej rangi co Eurocon i<br />
Polcon. Tylko <strong>nie</strong>liczni organizatorzy<br />
zostali z Markiem Świt<strong>nie</strong>wskim do<br />
końca. Miało się momentami wraże<strong>nie</strong>, iż<br />
impreza jest<br />
organizowana wyłącz<strong>nie</strong> przez <strong>nie</strong>go i<br />
kilka przypadkowych osób. Nikt <strong>nie</strong><br />
pomyślał, by przygotować spotkania<br />
fanów różnych narodowości. Byli przecież<br />
Rosja<strong>nie</strong>, Czesi, Słowacy, Niemcy,<br />
kilka osób z Anglii, Holandii i Szwecji.<br />
Podczas wspólnych rozmów często dopytywali<br />
się o tego typu punkty programu.<br />
Eurocon-Polcon'91 był imprezą <strong>nie</strong>udaną,<br />
gdyż organizatorzy zapom<strong>nie</strong>li o<br />
prawie Murphy'ego i o fakcie, że robiąc<br />
tego typu imprezę trzeba mieć jednak coś<br />
więcej niż szczere chęci i pieniądze.<br />
Ratowała wszystko słoneczna pogoda i<br />
uroda miasta.<br />
Piotr „Raku" Rak<br />
PS. Największą cenę za Eurocon'91 zapłacił<br />
główny organizator imprezy Marek Świt<strong>nie</strong>wski.<br />
Tuż przed rozpoczęciem miał wypadek, ale<br />
męż<strong>nie</strong> wytrwał na stanowisku. Po konwencie<br />
wylądował w szpitalu.
Zarówno tanowie, jak i twórcy fantastyki<br />
twierdzą, że oto nagle znaleźliśmy się na<br />
jakimś <strong>nie</strong>spodziewanym rozdrożu lub<br />
może nawet w całkowitej próżni. Bez<br />
polityki, bez jej wpływu nawet na ten rodzaj<br />
kultury masowej - czy fantaści zdają<br />
sobie z tego sprawę, czy <strong>nie</strong> - science<br />
fiction w najszerszym znaczeniu traci grunt<br />
pod nogami! Odkąd nurt zajdlowski i jego<br />
intencje stały się rzeczywistością, która<br />
nas wszystkich otacza, odkąd galopująca<br />
historia przeskoczyła nas, pędząc <strong>nie</strong><br />
wiadomo dokąd, polska fantastyka eksperymentuje<br />
po omacku, co <strong>nie</strong> sprawia<br />
radości jej miłośnikom.<br />
SF schodzi dziś na krawędzie rozrywki,<br />
za którymi jest przepaść idiotyzmu, albo<br />
wymyśla takie sytuacje jak u naszego<br />
Pietruchy wykopanego z ostat<strong>nie</strong>go konkursu<br />
przez Maćka Parowskiego (patrz<br />
„Nowa Fantastyka" nr 3/91). I nagle poczynamy<br />
prawie bezwied<strong>nie</strong> skłaniać się<br />
ku poglądowi, przeciwko któremu gorąco<br />
występowaliśmy wczoraj, iż jedy<strong>nie</strong> uniwersalistyczna,<br />
ale zarazem twarda i<br />
przepojona filozofią, właściwie najbardziej<br />
klasyczna z klasycznych science fiction<br />
Stanisława Lema nabiera teraz właściwych<br />
kolorów, znowu ożywa, staje się<br />
bardziej obiecująca od wszelkiej innej,<br />
wyłuskując z chaosu wypadków, z uderzeń<br />
historii prawdę o ludziach, bez względu<br />
z jakiej pochodzą epoki. Nieprzypadkowo<br />
zatem, choć po raz pierwszy w historii<br />
Euroconu, Lem dostał nagrodę tej organizacji,<br />
a przedstawiciele trzynastu nacji w<br />
Krakowie głosowali nań unisono. Lem jest<br />
wieczny, jego zaś polskie zmartwychwsta<strong>nie</strong><br />
znamienne dla epoki.<br />
Za drugi ewenement tegorocznego krakowskiego<br />
Euroconu należałoby uznać<br />
wyzna<strong>nie</strong> znanego brytyjskiego pisarza<br />
Hogana, które bynajm<strong>nie</strong>j <strong>nie</strong> miało charakteru<br />
tylko osobistego, lecz było wyzna<strong>nie</strong>m<br />
wiary najpopular<strong>nie</strong>jszej na świecie<br />
anglosaskiej SF. Według Hogana sztuka<br />
tworzenia fantastyki polega na strzelaniu<br />
w pustkę, na chybił trafił, zaś reszta pisarskiej<br />
roboty to dopasowywa<strong>nie</strong> celów do<br />
tych przypadkowych, <strong>nie</strong>celnych wystrzałów.<br />
Cha! cha! cha! cha! Coś na kształt<br />
<strong>nie</strong>modnego już abstrakcyjnego malarstwa,<br />
w którym tytuł obrazu dopasowywano<br />
do rzucanych na pass blind kolorowych<br />
plam. Nazywano zaś<br />
takie plamy na przykład „Sobieski pod<br />
Wied<strong>nie</strong>m" albo „Sen odaliski". Więc to<br />
sztuka omamiania odbiorców, wyciskania<br />
pieniędzy od profanów, <strong>nie</strong> orientujących<br />
się zupeł<strong>nie</strong> w „metodach twórczych"<br />
przedstawionych przez Hogana?<br />
Nasza „Fantastyka", która szuka ciągle<br />
najwartościowszych i najciekawszych<br />
krajowych i zagranicznych egzemplifikacji<br />
SF, nasi redaktorzy znaleźli się<br />
między młotem a kowadłem. Z jednej<br />
strony mamy polski eksperyment, czyli<br />
czar Parowskiego, krytykowany przez<br />
większość rozrywkowo usposobionych<br />
miłośników, z drugiej publikacje bliskie<br />
międzynarodowym bestsellerom, które...<br />
sztucz<strong>nie</strong> konstruowane według recepty<br />
takich twórców jak Hogan, tracą z dnia na<br />
dzień popularność. Niektórzy narzekają,<br />
że „Nowa Fantastyka" - magazyn, który<br />
dziś wydajemy według starych raczej<br />
formuł wypracowanych od początku<br />
ist<strong>nie</strong>nia pisma, jest za mało adekwatna<br />
do rzeczywistości, z której musi wyniknąć<br />
nasza przyszłość.<br />
Powieść? Ileż najnowszych, pasjonujących,<br />
czasem zbyt pa sjon ujący ch<br />
powieści, wydały Amber, Alfa i inne liczne<br />
oficyny. Aż się roi od fantastyki zagranicznej,<br />
jakiej przedtem w księgarniach<br />
brakowało. Już <strong>nie</strong> trzeba zapełniać w „<br />
Fantastyce" dziur po zachodnich powieściach.<br />
Czy więc zagraniczna powieść .w<br />
ogóle jest potrzebna, czy <strong>nie</strong> należałoby<br />
zastąpić jej krótkimi formami najciekawszej,<br />
najnowszej prozy zagranicznej? Po<br />
drugie, należałoby zacząć chyba wreszcie<br />
poszukiwa<strong>nie</strong> dobrych, polskich<br />
właś<strong>nie</strong> powieści, bo teraz naszym<br />
autorom trudno się przebić przez szeregi<br />
twórców zagranicznych, których wydawnictwa<br />
preferują jak nigdy. Promocję w tej<br />
dziedzi<strong>nie</strong> trzeba w „Fantastyce" uznać<br />
za <strong>nie</strong>zbędną!<br />
Nie tylko my zresztą pozostajemy w ty le<br />
za tym, co się dzisiaj wokół nas dzieje, ale i<br />
także nasi czytelnicy są wyraź<strong>nie</strong> zacofani<br />
i wcale jeszcze się <strong>nie</strong> zorientowali,<br />
czego chcieliby teraz, po epoce Zajdla.<br />
Można skłaniać się ku uniwersalizmowi<br />
Lema, ale jednocześ<strong>nie</strong> należałoby także<br />
uznać, że przecież polityka <strong>nie</strong> skończyła<br />
ani u nas, ani w Europie, ani na świecie,<br />
swej dominującej - zwłaszcza w ostatnich<br />
latach - roli. Może więc z czasem, podob<strong>nie</strong><br />
jak nurt zajdlowski, zrodzi się jakaś<br />
nowa, jeszcze nawet w tej chwili <strong>nie</strong><br />
kiełkująca gałąź fantastyki, widząca jutro<br />
w prześwitach tego, co dzisiaj chaotycz<strong>nie</strong><br />
się wydarza. Zachcianek, dążeń i<br />
losów ludzkich <strong>nie</strong> da się ująć w ramy<br />
prognoz naukowych, to jużjwiadome,<br />
więc może właś<strong>nie</strong> fantastyka, w przeciwieństwie<br />
do nauki i innych gatunków<br />
prozy, które właściwie ustały-pomoże<br />
zrozumieć nową epokę?<br />
10-9-8-7-6-5-4-3-2I-0<br />
Adam Hollanek<br />
Żeromski Stefan<br />
(1864I925) Pisarz<br />
Urodził się 14 października 1864 r. w<br />
Strawczy<strong>nie</strong> w zubożałej rodzi<strong>nie</strong> szlacheckiej.<br />
W 1886 r. wyjechał do Warszawy,<br />
gdzie wstąpił do Szkoły Weterynaryjnej.<br />
Pracował w dworach jako guwerner.<br />
Od 1889 r. zaczął zamieszczać<br />
w pismach warszawskich swoje pierwsze<br />
opowiadania. Nawiązał kontakty z czasopismem<br />
„Głos". W1892 r. otrzymał<br />
posadę bibliotekarza w Muzeum Rapperswilskim.<br />
W latach 1895I896 ukazały się<br />
dwa tomy jego opowiadań, w 1898 r. -<br />
utwory powieściowe. Od 1897 do 1903 r.<br />
był pomocnikiem bibliotekarza w bibliotece<br />
ordynacji Zamoyskich w Warszawie. Z<br />
tego okresu pochodzą jego powieści:<br />
„Syzyfowe prace" (1898), „Ludzie bezdomni"<br />
(1900), „Popioły" (1904). Po<br />
wydaniu „Popiołów" poświęcił się całkowicie<br />
twórczości literackiej. W 1907 r.<br />
współdziałał w założeniu Towarzystwa<br />
Biblioteki Publicznej w Warszawie. Opublikował<br />
wtedy „Dumę o hetma<strong>nie</strong>"<br />
(1908), „Słowo o Bandosie" (1907),<br />
tragedię „Sułkowski"<br />
Pagórkowate pola w okolicach Puław.<br />
Płaskowzgórze poprzerzynane we<br />
wszelkich kierunkach parowami, w<br />
których rosną drzewa liściaste, buki i<br />
dęby, lipy, klony i jawory. (...) W dali,<br />
niziną, wierzby ponad strugą leniwą.<br />
Tam kosi trawę dorodny dwudziestodwuletni<br />
parobczak, Grześ Wójcik.<br />
W polnej ciszy słychać <strong>nie</strong>przerwa<strong>nie</strong>,<br />
raz w raz, armat<strong>nie</strong> strzały i potworny<br />
grzechot kartaczownic. Wokół<br />
tego miejsca odbywają się na przestrzeni<br />
całej okolicy manewry generalne<br />
wojsk. Dwa odłamy armii staczają ze<br />
sobą fikcyjną bitwę. Wielki książę dowodzi<br />
jedną armią, główny dowódca<br />
wojsk prowadzi drugą, noszącą nazwę<br />
<strong>nie</strong>przyjacielskiej.<br />
Nagle oświetliła ziemię i <strong>nie</strong>bo piorunująca<br />
łuna. Grześ za<strong>nie</strong>widział na<br />
przeciąg czasu. Jeszcze łuna <strong>nie</strong> zgasła,<br />
gdy dał się słyszeć straszliwy łoskot i<br />
wrzask dziesiątków tysięcy ludzi. Gdy<br />
Grześ odzyskał wzrok, ujrzał wznoszące<br />
się dymy na wzgórzu. Grześ rzucił<br />
kosę i na bałyku wpełzł w zboża, żeby<br />
zobaczyć, co się dzieje.<br />
W chwili gdy stanął nad poprzecznym<br />
wąwozem, ujrzał jeźdźca na koniu,<br />
pędzącego w skok zbożami. Koń brzuchem<br />
rozgarnia zboże, skacze przez<br />
parowy. Za jeźdźcem pędzi z dobytymi<br />
szablami szwadron dragonów. Wichrem<br />
pędząc ku doli<strong>nie</strong>, jeździec odsądził<br />
się w zbożu, wbił ostrogi w boki<br />
końskie i skoczył, żeby przesadzić<br />
parów. Zgoniony koń skoczył chyżo,<br />
lecz <strong>nie</strong> dosięgnął szczęśliwie przeciwnego<br />
brzegu. Jeździec runął w gliniasty<br />
wąwóz. Grześ kilkoma susami zeskoczył<br />
na dól i znalazł się przy zbiegu.<br />
Ten wywlókł się już spod konia i potykając<br />
się, plując krwią, ucieka na dół<br />
wąwozem. Spostrzegł Grzesia. CZA-<br />
ROWIC: Ktoś ty? GRZEŚ: Ja tu ze<br />
wsi. CZAROWIC: Bracie! ratuj! Biłem<br />
się z wojskiem...
(1910), dramat „Róża" (1909), „Urodę ży<br />
cia" (1912), „Wierną rzekę" (1912). W<br />
latach 1909I1 przebywał w Paryżu,<br />
póź<strong>nie</strong>j osiedlił się w Zakopanem. Po<br />
wybuchu wojny zgłosił się do Legionów i<br />
próbował przedostać na front. Po ewakuacji<br />
Krakowa wrócił do Zakopanego.<br />
W 1918 r. był prezydentem „Rzeczpospolitej<br />
Zakopiańskiej". Jesienią 1919 r.<br />
osiedlił się w Warszawie. Był inicjatorem<br />
projektu Akademii Literatury; w 1920 r.<br />
został prezesem Związku Zawodowego<br />
Literatów Polskich, założycielem Straży<br />
Piśmiennictwa Polskiego i polskiego PEN-<br />
Clubu. W tym czasie powstały jego poematy<br />
prozą: „Wisła" (1918), „Międzymorze"<br />
(1924), opowiadania „Pomyłki"<br />
(1923) i dramaty: „Ponad ś<strong>nie</strong>g bielszym<br />
się stanę" (1921), „Turoń" (1923), „Uciekła<br />
mi przepióreczka" (1924). Wysuwany<br />
na kandydata do Nagrody Nobla na<br />
rok 1924, stracił tę szansę wskutek<br />
protestów opinii <strong>nie</strong>mieckiej po ukazaniu<br />
się „Wiatru od morza" (1922). W 1924 r.<br />
wydał ostatnią z wielkich powieści,<br />
„Przedwioś<strong>nie</strong>". Zmarł 20 listopada 1925<br />
r. w Warszawie.<br />
Twórczość Stefana Żeromskiego, w<br />
której problemy społeczne i moralne<br />
splatają się z tematyką walki <strong>nie</strong>podległościowej,<br />
ma <strong>nie</strong>wiele wspólnego z literaturą<br />
fantastyczno-naukowa. Realistyczne<br />
te-<br />
GRZEŚ: Ady ja towarzysz...<br />
OŻAROWIC: Towarzyszu! Ja wnet<br />
umrę... Za wcześ<strong>nie</strong> mię spostrzegli.<br />
Uciekaj! Co sił uciekaj! Tu zaraz, na<br />
szosie puławskiej, między Kurowem i<br />
Końskowolę, spotkasz dwoje ludzi,<br />
słownik polskich autorów fantastyki<br />
chniki pisarskie autora któcą się z konwencją<br />
fantazji scjentyficznej. A jednak w<br />
pisarstwie Żeromskiego można odnaleźć<br />
elementy fantazji naukowej sprowadzone<br />
do roli kostiumu literackiego, służące<br />
przekazaniu istotnych prawd o narodzie,<br />
człowieku, jego przyszłości. Tak jest w<br />
<strong>nie</strong>scenicznym dramacie „Róża"<br />
(„Książka", Warszawa 1909), który pretenduje<br />
do jednego z peł<strong>nie</strong>jszych w<br />
naszej literaturze obrazów rewolucji 1905<br />
roku. W sytuacji bez wyjścia (bankructwo<br />
klas posiadających, obawa przed niszczącą<br />
siłą rewolucji, zdradą i prowokacją<br />
w obozie samych rewolucjonistów) posłużył<br />
się autor chwytem przypominającym<br />
rozwiązania póź<strong>nie</strong>jszych powieści<br />
science fiction: inży<strong>nie</strong>r Dan wynajduje<br />
śmiercionośne promie<strong>nie</strong>, które rażą<br />
najeźdźcę i torują drogę <strong>nie</strong>podległości.<br />
Ta prometejska idea, zmuszająca do<br />
użycia siły (na ogółtibcej przekonaniom<br />
etycznym Żeromskiego), jest dalekim<br />
echem „utopizmu" autora, jego koncepcji<br />
doskonałego systemu społecznego<br />
(„Dzieje grzechu", „Walka z szatanem");<br />
wynalazek techniczny (samolot Rozłuckiego<br />
w „Urodzie życia"), który rozwiązuje<br />
nabrzmiałe konflikty, prowadzi do<br />
złagodzenia wyzysku, zwycięstwa dobra<br />
nad złem. Jest to - w ostatecznej instancji<br />
- gorzkie rozlicze<strong>nie</strong> Że-<br />
pożółkłe kartki<br />
OFICER: (...) Za chwilę zgi<strong>nie</strong>sz. Módl<br />
się. Tyś to strzelał do naszych wojsk z<br />
jakiejś broni.<br />
CZAROWIC: Milcz! Za chwilę zgi<strong>nie</strong>sz.<br />
Módl się. Ja strzelałem do waszego wojska z<br />
tajnej broni. OFICER: Gdzie ta broń?<br />
mężczyznę i kobietę na koniach kary eh. CZAROWIC: Nie ma jej. OFICER:<br />
Im oddasz to pudło. (...)<br />
Gdzieś ją podział? CZAROWIC: Zaraz się<br />
Grześ zakłada na ramiona rzemie<strong>nie</strong><br />
Stefan Żeromski<br />
kasety, poci pachę wziął żelazny trójkąt<br />
podstawy, kapelusz słomiany cisnął w<br />
zboże, zgarbił się, wpełzł w bruzdę. Fale<br />
pszeniczne za nim zakołysały się, zrosły<br />
w jedno, zawarły. Pomknął jakoby przepiórka.<br />
Daleko, daleko strugą chwiejną<br />
wśród łanu przeleciał...<br />
Kłęby kurzawy runęły w głąb wąwozu.<br />
Kilkudziesięciu kawalerzystów pędzi<br />
weń na złama<strong>nie</strong> karku. Dopadli konia z<br />
przetrąconym grzbietem, dopadli Czarowica<br />
leżącego na drodze o kilkadziesiąt<br />
kroków dalej. Zeskoczyli z koni,<br />
porwali go z ziemi, postawili na nogi.<br />
(...)<br />
RÓŻA<br />
(Epilog)<br />
dowiesz.<br />
OFICER: Skąd się dowieni? CZAROWIC:<br />
Nie umiesz czekać, Moskalu!<br />
Oficer uderza go nahajką.<br />
Tłumy wojsk ukazały się na szerokiej<br />
pochyłości. W środku ich połyskujący<br />
sztab jeneralny. Polami ku temu miejscu<br />
gwałtow<strong>nie</strong> ciągną parki artyleryjskie,<br />
miażdżąc zboża na szerokiej przestrzeni.<br />
Ze wszech stron, jak okiem sięgnąć, brną<br />
w forsownym marszu proste li<strong>nie</strong>, bryły i<br />
prostokąty wojsk pieszych. Tam i sam<br />
przerzyna równinę lotna jazda regularna i<br />
wałęsają się chmury kozactwa.<br />
romskiego ze światem, świadectwo porażki<br />
ideałów społecznikowskich, bowiem<br />
dopiero interwencja „cudowności"<br />
może przywrócić poszukiwany ład,<br />
usunąć sprzeczności ideologiczne,<br />
ekonomiczne, społeczne.<br />
Jeden z najsłyn<strong>nie</strong>jszych motywów SF<br />
w pisarstwie Żeromskiego stanowi utopijna<br />
wizja „szklanych domów" z<br />
„Przedwiośnia" (J. Mortkowicz, Warszawa<br />
1925) funkcjonująca jako rodzaj<br />
paraboli, konfrontacji marzeń z rzeczywistością.<br />
Cezary Baryka, dla którego<br />
Polska jest wyidealizowaną legendą z<br />
opowieści ojca, po powrocie do kraju<br />
sprawdza naocz<strong>nie</strong> wartość relacjonowanego<br />
mitu.<br />
Bibliografia wybrana:<br />
- K. Wyka, Główne etapy twórczości Żeromskiego<br />
(w:) „Szkice literackie i artystyczne", 1.1,<br />
Kraków 1956,<br />
- A. Hutnikiewicz, Stefan Żeromski, Warszawa<br />
1960,<br />
- R. Źimand, „Róża" - próba lektury (w.) „Szkice",<br />
Warszawa 1965,<br />
- S. Pigoń, Jak rozkwitała „Róża" (w:) „Drzewiej<br />
i wczoraj", Warszawa 1966,<br />
-H. Markiewicz, „Przedwioś<strong>nie</strong>" Stefana Żeromskiego,<br />
Warszawa 1965,<br />
A. Hutnikiewicz, „Przedwioś<strong>nie</strong>" Stefana<br />
Żeromskiego, Warszawa 1974.<br />
Pokotem leżą w zdeptanych zbożach<br />
zwłoki spalonych rot i kompanii od pierwszego<br />
pocisku ognia. Wśród nich uwijają<br />
się lekarze w białych kitlach, zakonnice i<br />
felczerzy. Jeżdżą na wsze strony wozy<br />
lazaretowe. W całym wojsku regularnym<br />
kotłuje się bezkarny, dziki gwar. (...)<br />
Zatrzymały się na wzgórzu dwa czarne,<br />
dalekie cie<strong>nie</strong>. Nagle błysnął straszliwy<br />
piorun, obleciał <strong>nie</strong>bo i ziemię.<br />
Blask jego rzucił ślepotę na armię moskiewską.<br />
Gzygzak piorunu - kosa ognista<br />
- zaciął raz, drugi, trzeci, uderzył z<br />
prawej i lewej strony wojska zgromadzone.<br />
Ryk przerażenia, jęk przedśmiertny<br />
napełnił puławską ziemię. Bucha raz w<br />
raz olbrzymi kłąb siwego dymu i rozlega<br />
się straszliwy huk wylatujących w powietrze<br />
jaszczyków, samostrzały kartaczownic<br />
i armat. Strzela sama rzucona<br />
na ziemię ręczna broń. Walą się szeregi<br />
spalonych trupów. Bataliony z wyżartymi<br />
oczami, pułki, na których płoną<br />
szynele, mundury i włosy, lecą na wsze<br />
strony z wyciem rozpaczy.<br />
Czarowic, któremu ogień Dana wypalił<br />
oczy, zżarł piersi i wnętrzności, bieg<strong>nie</strong><br />
w ślepocie, pospołu z tłumem.<br />
Straszliwy ból spalonego ciałagonigo w<br />
przestrzeń. Nic <strong>nie</strong> widząc, umierający<br />
od męczarni, trafił stopami w koleje<br />
polnej drożyny. Potknął się na przykopie<br />
drogi, upadł na ziemię. Usłyszał zboże<br />
spokoj<strong>nie</strong> szumiące, cichy pszeniczny<br />
pogwarek. Ostatkiem wiedzy wsparty,<br />
chciał wpełznąć w zboże, lecz trafił<br />
rękoma i ciałem bolesnym na szeroko<br />
ogarniający przykopę krzak dzikiej róży.<br />
Wtulił się w krzak dzikiej róży, szukając<br />
rękoma zboża, bezsil<strong>nie</strong> spoczął na<br />
kolcach, osłaniając drgającymi dłońmi<br />
spalone wnętrzności. Jeszcze raz<br />
uśmiech otoczył mu usta.(...)<br />
Opracował Andrzej Niewiadowski<br />
Stefan Żeromski, „Rota. Dramat <strong>nie</strong>sceniczny"<br />
(w.) S. Żeromski „Dzieła", tom 20, oprać, tekstu<br />
S. Pigoń. Czytelnik, Warszawa 1975, wybór ze<br />
stron 230-235.
P<br />
ewna ostentacyjność - dar autoreklamy,<br />
uroczysta poza przybrana w odpowied<strong>nie</strong>j<br />
chwili, gromkie uderze<strong>nie</strong> we właściwy<br />
ton dla zwrócenia uwagi recenzentów -<br />
może zyskać oryginalnemu artyście popularność,<br />
na jaką jego dzieło zasługuje.<br />
Philip K. Dick przychodzi bez ostentacji.<br />
Wszystkie jego powieści są wydawane<br />
jako science fiction, co oznacza automatycz<strong>nie</strong><br />
okładkę z fioletowym potworem,<br />
zapewnia, ale i ogranicza sprzedaż, oraz -<br />
przede wszystkim - wyklucza zauważe<strong>nie</strong><br />
przez poważnych krytyków i recenzentów.<br />
Jego proza jest surowa, czasami pośpieszna,<br />
zawsze prosto zmierzająca do<br />
celu, bez Nabokovowskich wykrętasów.<br />
Jego bohaterowie są zwyczajni, nadzwyczaj<strong>nie</strong><br />
zwyczajni - <strong>nie</strong>udolny, drobny biznesmen,<br />
ambitna urzędniczka, prosty<br />
rzemieślnik. Często zdarza się, że mają<br />
jakieś <strong>nie</strong>samowite uzdol<strong>nie</strong>nia w rodzaju<br />
jasnowidztwa, ale są to po prostu zwyczajne,<br />
znerwicowane jasnowidzące <strong>nie</strong>dorajdy.<br />
Humor Dicka jest suchy i pozor<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>wyszukany.<br />
Nie da się cytować śmiesznych<br />
kawałków z Dicka, bo trzeba by opowiedzieć<br />
całą książkę aż do tego miejsca,<br />
żeby stało się zrozumiałe, dlaczego to<br />
takie zabawne, kiedy taksówka solen<strong>nie</strong><br />
upewnia Barneya Myślę, że dobrze pan<br />
robi. Taksówki często mówią w powieściach<br />
Dicka. Zazwyczaj są szczere, ale<br />
się mylą. Na ko<strong>nie</strong>c, jego pomysłowe i<br />
zawiłe intrygi rozwijają się lekko i zabaw<strong>nie</strong>,<br />
a czytelnik prowadzony bez wysiłku przez<br />
labirynt jego prozy może odłożyć książkę z<br />
wraże<strong>nie</strong>m, że skończył inteligentne fantastycznonaukowe<br />
czytadło. Fakt, że Dick<br />
zabawia nas opowieściami o rzeczywistości<br />
i szaleństwie, czasie i śmierci, grzechu i<br />
zbawieniu - uchodzi uwagi większości<br />
czytelników i krytyków. Nikt <strong>nie</strong> zauważa,<br />
że mamy swojego własnego rodzimego<br />
Borgesa i że mamy go od lat trzydziestu.<br />
Myślę, że jako pierwsza przywołuję Borgesa,<br />
chociaż Dick bywał już porównywany<br />
z Kafką. Nie da się tego porównania ciągnąć<br />
zbyt daleko, bo Dick <strong>nie</strong> jest absurdystą.<br />
Jego słownik moralny jest chrześcijański,<br />
choć nigdy w sposób oczywisty.<br />
Rozpacz nigdy <strong>nie</strong> ma u <strong>nie</strong>go ostat<strong>nie</strong>go<br />
słowa. Dick dobrze zna świat schizofrenika,<br />
paranoika, a nawet autysty, ale jego<br />
dzieło (w odróż<strong>nie</strong>niu od Kafki) <strong>nie</strong> jest<br />
autystyczne, bo są w nim inni ludzie. I ci<br />
inni<br />
krytycy o fantastyce<br />
ludzie <strong>nie</strong> są (jak u Sartre'a) piekłem, ale<br />
zbawie<strong>nie</strong>m.<br />
Człowiekowi zawsze grozi upadek. Ale<br />
ma też przed sobą możliwość wz<strong>nie</strong>sienia<br />
się. Każdy aspekt lub sekwencja rzeczywistości<br />
może prowadzić w każdej chwili w<br />
górę lub w dół. Piekło i <strong>nie</strong>bo <strong>nie</strong> po śmierci,<br />
ale teraz! Przygnębie<strong>nie</strong>, wszystkie<br />
choroby psychiczne, to upadek. A ta druga<br />
droga... jak na nią wstąpić?<br />
Poprzez empatię. Zrozumie<strong>nie</strong> drugiej<br />
istoty <strong>nie</strong> od zewnątrz, ale od środka („Trzy<br />
Stygmaty Palmera Eldritcha").<br />
Podob<strong>nie</strong> pan Tagomi, inteligentny biznesmen<br />
z okupowanego przez Japończyków<br />
San Francisco („Człowiek z Wysokiego<br />
Zamku"), postawiony przed wyborem<br />
poświęca siebie, odmawiając czynu, który<br />
naraziłby innego człowieka. Pan Tagomi<br />
widzi zło i z lękiem, bez satysfakcji mówi<br />
mu <strong>nie</strong>. Wykonuje skromny gest, którego<br />
Skromny geniusz<br />
Ursula K. Le Guin<br />
Taksówki często<br />
mówią<br />
w powieściach<br />
Dicka.<br />
Zazwyczaj<br />
są szczere,<br />
ale się mylą...<br />
wynik jest <strong>nie</strong>pewny, a jedyną nagrodą za<br />
dobry uczynek jest atak serca. W książkach<br />
Dicka <strong>nie</strong> ma bohaterskich czynów,<br />
ale są bohaterowie. Przychodzi na myśl<br />
Dickens: to co się liczy, to uczciwość,<br />
stałość, dobroć,i cierpliwość zwykłych<br />
ludzi. Bardziej widowiskowe zalety, takie<br />
jak odwaga, są jedy<strong>nie</strong> dodatkiem do tej<br />
<strong>nie</strong>efektownej solidnej dobroci, w której - i<br />
tylko w <strong>nie</strong>j - leży nadzieja na zbawie<strong>nie</strong> od<br />
złego. Wszyscy miłośnicy Dickensa wiedzą,<br />
że <strong>nie</strong> pamięta się, w której powieści<br />
występują <strong>nie</strong>zapomniane postacie, Sarah<br />
Gamp, na przykład, czy to „David Copperfield"?<br />
Czy „Rudge"? Mimo wyraźnych<br />
wątków fabularnych i odmiennych nastrojów<br />
książki te w naszej pamięci składają<br />
się na jedną wielką Powieść Dickensa,<br />
albo na Świat Dickensa. To samo dzieje<br />
się z książkami Dicka, po<strong>nie</strong>waż Dick<br />
podob<strong>nie</strong> jak Dickens utrzymuje bezpośredni<br />
kontakt z podświadomością i w<br />
naszym wspom<strong>nie</strong>niu pozostaje przede<br />
wszystkim osobisty ślad potężnej psychiki.<br />
Jego powieści są rów<strong>nie</strong>ż powiązane<br />
obsesyj<strong>nie</strong> powracającymi motywami i<br />
szczegółami, z których każdy stanowi klucz<br />
lub aluzję do istoty rzeczywistości w Świecie<br />
Dicka. Dyskdżokej okrążający planetę<br />
w satelicie i głoszący nadzieję przygnębionym<br />
ludziom na powierzchni; android -<br />
osoba, która jest (lub schizofrenicz<strong>nie</strong> tak<br />
siebie odbiera) labiryntem obwodów; cudowny<br />
narkotyk albo czynność, która<br />
zmienia rzeczywistość, zazwyczaj przez<br />
przesu-<br />
nięcie lub nałoże<strong>nie</strong> się płaszczyzn czasowych;<br />
jasnowidztwo, entropia, rozkład,<br />
zaświaty, podświaty (często typu domu<br />
lalek) ; wszystkie te tematy oraz jeszcze<br />
inne splatają się, jeden z nich dominuje w<br />
danej książce, każdy sygnalizuje pozostałe.<br />
We wczesnych i <strong>nie</strong>których ostatnich<br />
książkach obsesyjność tematów jest tak<br />
wyraźna, że zagraża kontroli artystycznej.<br />
Wcześ<strong>nie</strong>jsze książki, których dobrym<br />
przykładem są „Labirynt śmierci" (Maże of<br />
Death), „Czas wypadł z orbit" (Time Out of<br />
Joint), cierpią <strong>nie</strong>co na skutek nadmiernej<br />
samokontroli. Od „Ubika" poprzez „Płyńcie<br />
moje łzy" (Flow My Tears) narastało rozdarcie<br />
między wyrazem racjonalnej opinii<br />
lub przekonania a przemożnym wpływem<br />
irracjonalnej psychiki. Sprawując pełną<br />
kontrolę nad swoim <strong>nie</strong>bezpiecznym materiałem<br />
Dick napisał przynajm<strong>nie</strong>j pięć książek,<br />
które bezbłęd<strong>nie</strong> i z wdziękiem przechodzą<br />
po li<strong>nie</strong> od początku do końca:<br />
„Człowiek z Wysokiego Zamku", „Dr Bloodmoney",<br />
„Marsjański uskok czasowy"<br />
(Martian Time-Slip), „Clans of the Alphane<br />
Moon" i <strong>nie</strong>zwykle śmieszny „Galaktyczny<br />
druciarz" (Galactic Pot-Healer).<br />
Zada<strong>nie</strong> autora piszącego o szaleństwie<br />
od wewnątrz jest nadludzkie. Ryzyko, jakie<br />
podjęła Virginia Woolf tworząc postać<br />
Septimusa w „Pan<strong>nie</strong> Gallowey", równa się<br />
ryzyku, jakie podjął Dick tworząc Manfreda<br />
z „Marsjańskiego uskoku czasowego" . Nie<br />
można oczekiwać od żadnego artysty, od<br />
nikogo, żeby zapłacił taką cenę. Nagroda<br />
jest bezcenna. Są to prawdziwe raporty z<br />
drugiej strony, kontrolowane przez inteligencję<br />
i umiejętności doświadczonego<br />
powieściopisarza, rozświetlone współczuciem.<br />
Jest to zatrzyma<strong>nie</strong> czasu. Ko<strong>nie</strong>c nowych<br />
wrażeń. Zchwilą, kiedy człowiek staje<br />
się psychotykiem, nic się już w jego życiu<br />
<strong>nie</strong> zdarza („Marsjański uskok czasowy").<br />
W ten sposób schizoidalny Jack Bohlen<br />
rozumie schizofrenicznego chłopca Manfreda.<br />
W ten sposób i my, stykając się z<br />
przerażającym światem obrazów książki,<br />
też dochodzimy do zrozumienia. Dzięki<br />
temu Dick może pomieścić cały szok i<br />
wspaniałość zbawienia w kilku - typowo dla<br />
<strong>nie</strong>go - nonszalanckich zdaniach i dwóch<br />
prostych słowach:<br />
Jedna z Marsjanek <strong>nie</strong>śmiało poczęstowała<br />
go papierosem. Podziękował i wziął.<br />
Szli dalej.<br />
Manfred Steiner czuł, że dzieje się z nim<br />
coś dziwnego. Zmieniał się.<br />
Nieśmiałe zaproponowa<strong>nie</strong> papierosa<br />
jest typowo Dickowskim gestem zbawienia.<br />
Nikt tu <strong>nie</strong> ratuje Imperium Galaktycznego<br />
przed mackowatymi stworami z Andromedy.<br />
Coś zostało uratowane, ale była to<br />
tylko ludzka dusza. Nie można bardziej się<br />
oddalić od świata „opery kosmicznej". I<br />
mimo wszystko Dick jest pisarzem science<br />
fiction - <strong>nie</strong> z tych, którzy wypożyczają<br />
sobie rekwizyty, żeby ubrać stare nonsensy<br />
w lśniące chromem atrapy, ale takim,<br />
który używa nowych metafor, po<strong>nie</strong>waż są<br />
mu <strong>nie</strong>zbędne, używa ich dobit<strong>nie</strong> i pięk<strong>nie</strong>,<br />
po<strong>nie</strong>waż są językiem właściwym do<br />
tego, co chce powiedzieć nam o nas. Dick<br />
<strong>nie</strong> jest eskapistą ani futurystą. Jest prorokiem<br />
- tak, ale w rozumieniu księgi I Cing,<br />
w takim rozumieniu, w jakim prorokami są<br />
poeci. Nie dlatego, że bawi się w zgadywa<strong>nie</strong><br />
przyszłości czy ekstrapoluje następną<br />
sztuczkę technologiczną, ale dlatego, że<br />
ma jasną wizję moralną i dlatego, że jego<br />
talent pozwala mu tę wizję wyrazić.<br />
Ale wiemy, że nikt <strong>nie</strong> jest prorokiem we<br />
własnym kraju. Przełożył Lech Jęczmyk
Z<br />
e znanych mi około dziesięciu powieści<br />
Philipa Dicka „Ubik" jest pozycją<br />
najwybit<strong>nie</strong>jszą - poza może „Człowiekiem<br />
z Wysokiego Zamku". Zaczynam<br />
podejrzewać, że jest to w ogóle<br />
najwybit<strong>nie</strong>jsze dzieło tego autora. Lem,<br />
który zaczął „Ubikiem" swą <strong>nie</strong>fortunną<br />
serię, wybrał ideal<strong>nie</strong> z Dickowego dorobku,<br />
który wtedy <strong>nie</strong> był jeszcze zamknięty.<br />
„Ubik" jak chyba mało która książka z<br />
najszerzej pojmowanej fantastyki pokazuje,<br />
na czym polega robota w tej dziedzi<strong>nie</strong>.<br />
Science fiction okazuje się sportem<br />
dla ludzi z wyobraźnią, ale sportem nadzwyczaj<br />
łatwo tolerującym pozorantów.<br />
Gdyby w rzucie dyskiem czy w jakimkolwiek<br />
biegu obok porząd<strong>nie</strong> wytrenowanych<br />
zawodników wystartował lebiega,<br />
jego poczynania wywołałyby jeno<br />
gromki śmiech ria trybunach. Coś podobnego<br />
zachodząc w dziedzi<strong>nie</strong> zmagań<br />
literackich <strong>nie</strong> budzi niczyjego zgorszenia.<br />
Literatura dzisiejsza wydaje się wyjątkowo<br />
mało odporna na pozorację i działania<br />
maskujące <strong>nie</strong>dostatek kompetencji<br />
autorów. Dla przeciętnego przeżuwacza<br />
obroku drukarskiego rzeczywiste osiągnięcia<br />
autorów są prawie zrównane z<br />
ich kompromitacjami; trzeba specjalisty<br />
dla poznania się na autentycznej wartości.<br />
Specjaliści jednak rzadko schylają<br />
się do poziomu SF; być może to jest<br />
przyczyną, dla której Philip Dick długo<br />
pozostawał <strong>nie</strong>doceniany.<br />
„Ubik" jest lekturą trudną, wymagającą<br />
od czytelnika solidnego wysiłku mózgowego<br />
w trakcie pochłaniania kolejnych<br />
rozdziałów. Nietypowe dla SF i innej<br />
fantastyki bogactwo wyobraźni (bolesny<br />
to paradoks, ale prawdziwy) idzie tu w<br />
parze z rozważa<strong>nie</strong>m jednego z najtwardszych<br />
problemów nauki i filozofii,<br />
czyli kwestii poznania. Że jednak <strong>nie</strong><br />
można żądać od każdego, by się pasjonował<br />
czy świat jest poznawalny, a jeśli<br />
tak, to w jakim stopniu, albo ile prawdy<br />
mówią nam nasze zmysły, a ile na przykład<br />
sny-przeto z ko<strong>nie</strong>czności trzeba<br />
powściągnąć ambitne wymogi w stosunku<br />
do odbiorców i z góry założyć, że pojmą<br />
oni jakiś ułamek myśli autora. Tu<br />
paradoks kolejny -całości tej myśli bo* daj<br />
<strong>nie</strong> sposób pojąć, gdyż sam autor <strong>nie</strong> jest<br />
w sta<strong>nie</strong> skontrolować tego, co powstało<br />
w jego umyśle. Wskazują na to <strong>nie</strong>logiczności<br />
dzieła i jego residua, czyli resztki,<br />
których przy każdej próbie objaś<strong>nie</strong>nia<br />
zostaje m<strong>nie</strong>j lub więcej.<br />
W eseju zamieszczonym w pierwszym<br />
wydaniu powieści Lem próbuje kilku<br />
interpretacji „Ubika", z ostrożności <strong>nie</strong><br />
opowiadając się za żadną z nich - być<br />
może żadna <strong>nie</strong> budzi jego głębokiego<br />
przekonania. Osobiście optuję za wersją,<br />
że wszyscy inercjałowie Runcintera<br />
zginęli od bomby-pułapki zastawionej na<br />
nich przez <strong>nie</strong> przebierającego w środkach<br />
konkurenta. Następ<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong>j lub<br />
bardziej pokiereszowani zostali umieszczeni<br />
w moratorium, gdzie przywrócono<br />
ich do stanu półżycia. Ów stan jest oryginalnym<br />
wynalazkiem Dicka, <strong>nie</strong> jedynym<br />
w tej książce (aczkolwiek Lem też sugerował<br />
coś takiego w „Niezwyciężonym",<br />
gdzie za pomocą specjalnej aparatury<br />
sonduje się mózgi zmarłych, by wydobyć<br />
z nich ostat<strong>nie</strong> zapisane wrażenia lub<br />
myśli). Czy ktokolwiek próbuje się ze<br />
zmarłymi inercjałami skomunikować,<br />
trudno dociec, gdyż bomba zlikwidowała<br />
główne siły firmy Runcintera z nim samym<br />
włącz<strong>nie</strong>.<br />
Wydaje się, że półżycie powstało per<br />
analogiamóo rozpadu promieniotwórczego<br />
izotopów. Przy fizycznym opisie tego<br />
zjawiska stosuje się pojęcie tzw. okresu<br />
półrozpadu, tj. czasu, po którym średnio<br />
połowa atomów uleg<strong>nie</strong> rozpadowi. Wy-<br />
recenzje<br />
kresem tego procesu jest asymptota,<br />
teoretycz<strong>nie</strong> więc rozpad wszystkich atomów<br />
nastąpi dopiero w <strong>nie</strong>skończoności,<br />
aczkolwiek zawsze można znaleźć taki<br />
stan, kiedy liczba atomów <strong>nie</strong>uległych<br />
rozpadowi będzie dowol<strong>nie</strong> mata. Podob<strong>nie</strong><br />
może być i ze śmiercią. Jest coraz<br />
więcej danych, że jaźń człowieka <strong>nie</strong><br />
gaś<strong>nie</strong> jak świeca, od razu i na zawsze,<br />
raczej dogasa stopniowo i nikt <strong>nie</strong> potrafi<br />
zaręczyć, że nawet porząd<strong>nie</strong> sztywny<br />
<strong>nie</strong>boszczyk <strong>nie</strong> przeżywa czegoś ostatkiem<br />
czynnych struktur nerwowych. Granicę<br />
śmierci medycyna ustala w gruncie<br />
rzeczy umow<strong>nie</strong>. W izotopie liczba atomów,<br />
które <strong>nie</strong> uległy rozpadowi, jest w<br />
końcu tak mała, że praktycz<strong>nie</strong> do pominięcia.<br />
Nikt jednak <strong>nie</strong> da gwarancji -<br />
gdyby procesy rozpadu jądrowego i obumierania<br />
komórek mózgu biegły analogicz<strong>nie</strong><br />
- że dla zmarłego owo „nic"<br />
oznacza tyle samo, co dla żywych.<br />
Cie<strong>nie</strong>jący strumyczek przeżywa-<br />
Dialog<br />
umarłych<br />
nia jest raczej dla <strong>nie</strong>go wszystkim, całym<br />
światem, ale o tych stanach my i nasza<br />
aparatura <strong>nie</strong> umiemy powiedzieć nic<br />
pewnego. Na tej <strong>nie</strong>określoności bazuje<br />
właś<strong>nie</strong> „Ubik".<br />
Rozmowa, którą można wieść z przebywającymi<br />
w sta<strong>nie</strong> półżycia dzięki specjalnej<br />
aparaturze, wygląda tak tylko od<br />
naszej strony. Tam rzecz musi być postrzegana<br />
inaczej. Dick wypełnił kolejną<br />
<strong>nie</strong>jasność własną pomysłowością, pokazując<br />
cały świat pozagrobowy, którym<br />
żyją pogrążeni w półżyciu. Odbierają oni<br />
ingerencje z zewnątrz jako <strong>nie</strong>pojęte<br />
włama<strong>nie</strong> w strukturę ich świata, coś<br />
nadprzyrodzonego i <strong>nie</strong>mal boskiego. Tak<br />
Joe Chip, zlikwidowany wraz z pozostałą<br />
jedenastką inercjałów, postrzega Runcintera,<br />
próbującego z nim pogadać w krytycznej<br />
dla firmy sytuacji. Z kolei Runcinterowi<br />
wydaje się, że znajduje się w świecie<br />
normalnym, gdyż cudem przeżył,<br />
dopiero monety z podobizną Joe Chipa<br />
każą mu przypuszczać, że sam też <strong>nie</strong><br />
żyje, jako że na równi ze swymi ludźmi<br />
podlegał działaniu bomby.<br />
W sumie więc od momentu zamachu<br />
cała rzecz dzieje się w zaświatach - i<br />
znowu oryginalnym wynalazkiem Dicka<br />
jest sugestia, że zmarli <strong>nie</strong> tyle „śnią sen<br />
wieczny", ile resztkami sił umysłu tworzą<br />
jakieś własne światy w formie majaków<br />
czy urojeń, które interferują ze sobą, nakładają<br />
się na siebie, przenikają - i w rezultacie<br />
dochodzi do walk o dominację. Wizja<br />
cmentarza, która wynika z „Ubika", w<br />
niczym <strong>nie</strong> przypomina spokojnych brzóz<br />
nad lasem krzyży; jest to kłębowisko halucynacji,<br />
słabszych i sil<strong>nie</strong>jszych, zmagających<br />
się ze sobą, niszczących się wzajem<strong>nie</strong><br />
- aż do ostatecznego wypalenia<br />
generujących je <strong>nie</strong>boszczyków. Grozę<br />
tego pomysłu na życie pozagrobowe<br />
podkreśla znakomita okładka Dariusza<br />
Chojnackiego.<br />
W powieści Dicka przejawem zbliżania<br />
się rozpadu umysłu do asympłoty jest<br />
postępująca erozja wytworzonego w<br />
majakach świata. Coraz m<strong>nie</strong>j przypomina<br />
on odziedziczone sprzed śmierci<br />
wspom<strong>nie</strong><strong>nie</strong> rzeczywistości. Tak to<br />
wyjaśnia sam autor: Rzecz polega na<br />
tym, że ów rozkład otaczającego świata<br />
jest zjawiskiem normalnym u wielu osób<br />
znajdujących się w sta<strong>nie</strong> półżycia,<br />
zwłaszcza w początkowych stadiach,<br />
gdy więzy z prawdziwą<br />
rzeczywistością są wciąż jeszcze bardzo<br />
silne. Jako szczątkowy bodziec utrzymuje<br />
się coś w rodzaju resztkowego świata,<br />
odbieranego jako pseudośrodowisko,<br />
które jest jednak <strong>nie</strong> ustabilizowane i <strong>nie</strong><br />
wspierane przez jakąkolwiek energiczną<br />
substrukturę. Zachodzi to zwłaszcza w<br />
tych przypadkach, gdy (...)mamy do<br />
czy<strong>nie</strong>nia z zespole<strong>nie</strong>m kilku systemów<br />
pamięciowych.<br />
Rzeczywistość postrzegana w zaświatach<br />
cechuje się deformacją oraz eliminacją<br />
rzeczy i zjawisk. Pojafwiają się też<br />
elementy nowe, tajemnicze, <strong>nie</strong>logiczne,<br />
w których trzeba się natychmiast rozeznać,<br />
o ile chce się maksymal<strong>nie</strong> wydłużyć<br />
agonię. A jakoś tak jest na ziemi i pod<br />
nią, że każdy trzyma się kurczowo nawet<br />
tych resztek życia, nikt z nich <strong>nie</strong> rezygnuje<br />
bez walki. Deformacja w „Ubiku"<br />
przybiera formę totalnego starzenia się<br />
wszystkiego, lecz starzenia rozumianego<br />
<strong>nie</strong> dosłow<strong>nie</strong>, raczej wymiany na „starsze<br />
modele", przy czym starze<strong>nie</strong> się<br />
ludzi i odczuwa<strong>nie</strong> przez nich przejmującego<br />
chłodu oznacza definitywną<br />
śmierć.<br />
Oczywiście starcza demencja świata<br />
<strong>nie</strong> jest jedynym sposobem pokazania<br />
pośmiertnej dysocjacji umysłu. Innym<br />
wyjściem byłoby wyposaże<strong>nie</strong> owych<br />
dogasających wizji w elementy erodowania,<br />
psucia się organizacji społeczeństwa,<br />
stosunków ekonomicznych czy np.<br />
prawa. Tę oczywistą dla Polaka możliwość<br />
Dick jakby przeczuwał, wzmiankując<br />
w „Ubiku" o sprzedaży produktów złej<br />
jakości (co prawda za <strong>nie</strong> najlepsze pieniądze),<br />
<strong>nie</strong>przyjmowaniu reklamacji,<br />
gburowatości automatycznych sprzedawców<br />
itp. Skądinąd wiadomo, że <strong>nie</strong> ma dla<br />
Amerykanina większego horroru niż nagłe<br />
załama<strong>nie</strong> się spraw<strong>nie</strong> dotąd działającej<br />
maszynki handlowo-usługowootpdukcyjnej.<br />
Mówiąc o <strong>nie</strong>konsekwencjach
Energia coitalna<br />
Książka budzi <strong>nie</strong>pokój już swoją okładką -<br />
z<strong>nie</strong>kształcony mózg (chyba, bo co pewnego<br />
można powiedzieć o tego typu dziełach<br />
sztuki plastycznej?) w kropli wody.<br />
Temat powieści ten <strong>nie</strong>pokój uzasadnia:<br />
grupka szaleńców za pomocą najnowszych<br />
badań naukowych usiłuje zawładnąć światem.<br />
Najtęższe umysły Ziemi, zgromadzone<br />
silą lub podstępem na wyspie Golkonda,<br />
mają opracować teorię energii cogitalnej<br />
(co często przeobraża się w badania<br />
nad energią coitalna), a przy okazji umożliwić<br />
sterowa<strong>nie</strong> ludzką psychiką. Jak<br />
sprawa się zakończyła, <strong>nie</strong>stety <strong>nie</strong> wiem,<br />
gdyż mimo najszczerszych chęci udało mi<br />
się dotrzeć tylko do polowy tego dzieła. Z<br />
pobieżnego kartkowania wiem jednak, że<br />
autor szykował jeszcze wiele <strong>nie</strong>spodzianek:<br />
AIDS, siły kosmiczne itd.<br />
Twórca „Golkondy" jest byłym dziennikarzem<br />
specjalizującym się w zagad<strong>nie</strong>niach<br />
naukowych. Należy przypuszczać, że od<br />
dawna nękał go kompleks literata, czemu<br />
w końcu dał upust. Bohaterowie „Golkondy"<br />
prowadzą <strong>nie</strong> kończące się dysputy o<br />
problemach epistemologicznych, rozpatrują<br />
konsekwencje semiotyki, możliwości<br />
genetyki, zajmują się instynktem, ludzką<br />
psychiką itd. Cała książka to <strong>nie</strong>mal <strong>nie</strong>przerwana<br />
wymiana poglądów między<br />
rozmaitymi specjalistami. Podwysocki z<br />
dziecięcą wręcz naiwnością próbuje w tych<br />
monotonnych dialogach skondensować<br />
wszystkie problemy filozofii i współczesnej<br />
nauki. Efekt jest raczej opłakany. Przez<br />
powieść <strong>nie</strong> przebr<strong>nie</strong> ani filozof, ani naukowiec,<br />
ani tym bardziej wielbiciel SF.<br />
Trzeba autorowi jednak oddać sprawiedliwość:<br />
urodziwa dr Siren w*laboratorium<br />
wkłada fartuch na nagie ciało.<br />
Jeżeli przypadkiem pojawia się w „Golkondzie"<br />
normalna akcja czy bohaterowie,<br />
<strong>nie</strong> nosiciele naukowych poglądów, lecz<br />
ludzie z krwi i kości - prezentują się miałko<br />
i naiw<strong>nie</strong>. Inaczej jest z opisami świata<br />
zewnętrznego. Tu Podwysockiemu udało<br />
się mną wstrząsnąć. Cyzelowane, kwieciste<br />
zdania w rodzaju Krwawiąca plama<br />
słońca oblizywała na horyzoncie taflę<br />
oceanu nurzając się coraz głębiej w tym<br />
roztworze płynnej materiina długo pozostają<br />
w pamięci.<br />
Sekator<br />
Tadeusz Podwysocki: Golkonda. Agencja<br />
Wydawnicza PETRA. Warszawa 1990.<br />
Pilnuj szewcze kopyta<br />
Przekleństwem rodzimej SF zaczynają być<br />
dziennikarze, którym <strong>nie</strong> dość splendorów<br />
zawodowych, pragną jeszcze wejść do<br />
literatury. Furtką bezpieczną, co prawda<br />
boczną, lecz dla <strong>nie</strong>których jedyną dostępną,<br />
jawi im się fantastyka. Tak też zamierzył<br />
Jerzy Szperkowicz, o którym jako o<br />
dziennikarzu <strong>nie</strong> da się powiedzieć złego<br />
słowa. Jako autor SF dowodzi jednak, że<br />
zbrzydła mu tamta opinia i nade wszystko<br />
prag<strong>nie</strong> jej zszargania - sądząc po aborcie,<br />
jaki przedstawił czytelnikom.<br />
„Wyspa wojny" wprawia w osłupie<strong>nie</strong><br />
nawet mało wytrawnego amatora science<br />
fiction. Widać, że autor <strong>nie</strong>jedno wie, popisuje<br />
się nawet tą wiedzą, dywagując obowiązkowo<br />
w rozbiegówce każdego rozdziału.<br />
Niewiele da się też zarzucić sprawności<br />
Szperkowiczowego pióra. Futro<br />
recenzje<br />
jeży się na plecach dopiero od horrendów<br />
tworzących fabułę. Oto w celach bezwzględ<strong>nie</strong><br />
szlachetnych, po wielkiej woj<strong>nie</strong><br />
rakietowoatomowej dochodzi do utworzenia<br />
GSP - Globalnych Straży Pokoju. Pokój<br />
(<strong>nie</strong> izba!) jako wartość najwyższa - skąd<br />
my to znamy? Szperkowicz wyzbył się<br />
swojej wartościowszej części zapominając,<br />
jak chęt<strong>nie</strong> zadeklarowani obrońcy pokoju<br />
nawracali inne narody - <strong>nie</strong> szczędząc<br />
czołgów, samolotów, a zwłaszcza ludzi.<br />
Świeżo minione dzieje każą więc przyglądać<br />
się tego typu inicjatywom bardzo<br />
podejrzliwie. W „Wyspie Wojny" PZP (Potencjalne<br />
Zagroże<strong>nie</strong> Pokoju) oodlega<br />
likwidacji w tak wczesnej fazie, iż celowość<br />
całej interwencji budzi co najm<strong>nie</strong>j wątpliwości.<br />
Uświęcona ofiarami idea, z którą<br />
dyskusja jest daremna (boż to sprawa<br />
oczywista, Pokój), nabiera cech oficjalnej<br />
ideologii. Są nawet hasła: Niech żyje GSP!<br />
Odeprzemy każde PZP! Nie ma przedaw<strong>nie</strong>nia<br />
dla ZPP! (ZPP to Zbrod<strong>nie</strong> Przeciw<br />
Pokojowi). Prawie automatycz<strong>nie</strong> nasuwa<br />
się odzywka tego samego typu: „Socjalizmu<br />
będziemy bronić jak <strong>nie</strong>podległości!"<br />
Jak zwykle w totalitarnych systemach w<br />
imię tej abstrakcji poświęca się żywych<br />
ludzi. Szperkowicz jakby o to <strong>nie</strong> dbał; tym<br />
samym nadweręża także moje dobre zda<strong>nie</strong><br />
o jego kompetencjach dziennikarskich.<br />
W drugiej części powieści bohater jako<br />
<strong>nie</strong>prawomyślny dygnitarz GSP (a te jego<br />
obiekcje są dziecięco oczywiste) zostaje<br />
zesłany na tytułową Wyspę. System GSP<br />
ma więc i swoje łagry, gdzie więźniów<br />
poddaje się „terapii walką". Tu Szperkowicz<br />
spostrzega, że coś jest <strong>nie</strong> w porządku,<br />
więc dla ratowania całości przegina rzecz<br />
w stronę groteski, lecz osiąga tylko ostateczny<br />
kolaps powieści. Dobijają zaś czytającego<br />
przypisy, mające zaświadczyć o<br />
erudycji autora i o tym, z jak głębinowym<br />
dziełem obcujemy.<br />
W sumie „Wyspa Wojny" to produkt<br />
komplet<strong>nie</strong> chybiony, ni to utopia (kto dziś<br />
jeszcze pisze utopie!), ni groteska. Szperkowicz<br />
nic się <strong>nie</strong> nauczył na przykład od<br />
Lema, proponując z przekona<strong>nie</strong>m inną<br />
formę betryzacji z „Powrotu z gwiazd" -<br />
wszak egzekwowa<strong>nie</strong> idei GSP pociąg<strong>nie</strong><br />
za sobą wystudze<strong>nie</strong> i zabicie wszelkiej<br />
inicjatywy społecznej. No, ale Pokój waż<strong>nie</strong>jszy.<br />
Predator<br />
Jerzy Szperkowicz: Wyspa Wojny. Seria z<br />
kosmonautą. Czytelnik 1990. Nakład 30 tys.<br />
Śmierć dziennikarza<br />
Eroll Brand, dziennikarz <strong>nie</strong>zależny, wolny<br />
strzelec, wpadł na trop grubej afery związanej<br />
z tuszowa<strong>nie</strong>m epokowego odkrycia<br />
z dziedziny genetyki. Seria morderstw,<br />
<strong>nie</strong>znani sprawcy <strong>nie</strong> oszczędzają nawet<br />
odkrywcy - ale stawka jest wysoka: praktyczny<br />
przepis na <strong>nie</strong>śmiertelność. Pojmany<br />
w końcu bohater w zamian za życie<br />
wieczne w dotychczasowej postaci decyduje<br />
się zdradzić ideały <strong>nie</strong>zależności i<br />
kochankę, która <strong>nie</strong>śmiertelna być <strong>nie</strong><br />
może. Po czym dochodzi do wniosku, że to<br />
sama nuda, ta <strong>nie</strong>śmiertelność, i chyba<br />
popełni samobójstwo, ale autor taktow<strong>nie</strong><br />
kończy powieść wcześ<strong>nie</strong>j.<br />
„Ko<strong>nie</strong>c końców" jest debiutem Marka<br />
Kreutza i m<strong>nie</strong>j więcej do połowy zapowiada<br />
się jako tako. Potem, gdy Brand zdradza<br />
dla niskiej nagrody, powieść siada, a<br />
momentami nawet się kładzie. Kiedy werwa<br />
uszła z Branda, uszła i z książki.<br />
Na domiar złego Kreutz jest autorem mar<strong>nie</strong><br />
oczytanym: ostatnio motyw <strong>nie</strong>śmiertelności<br />
był grany w „Operacji Wieczność"<br />
Peteckiego, w „Milio<strong>nie</strong> nowych dni" Boba<br />
Shawa, wreszcie w „Wizji lokalnej" Lema<br />
(Ektoki). Kiedy w podejmowanym temacie<br />
<strong>nie</strong> jest się w sta<strong>nie</strong> powiedzieć nawet tyle,<br />
ile poprzednicy, <strong>nie</strong> warto w ogóle zaczynać.<br />
Najlepsza bodaj w caiej powieści jest<br />
wizja przyszłej zjednoczonej Europy z<br />
nękającym ją przelud<strong>nie</strong><strong>nie</strong>m. Tego jednak<br />
za mało na powieść, nawet debiutancką.<br />
Nie wiedzieć czemu uwaga Marka Kreutza<br />
skupia się na jednym elemencie nowej<br />
wspaniałej Europy: na dziennikarzach. Jak<br />
w życiu, tak i u Kreutza dosyć szkaradne to<br />
typy. Eroll Brand od połowy powieści do<br />
zgrai tej już <strong>nie</strong> należy; dziennikarz Brand<br />
umarł, gdy postanowił swą <strong>nie</strong>zależność<br />
wymienić na <strong>nie</strong>śmiertelność. Ja go <strong>nie</strong><br />
potępiam - znam takich, co z <strong>nie</strong>zależności<br />
rezygnowali za znacz<strong>nie</strong> niższą cenę.<br />
Kunktator<br />
Marek Kreutz: Ko<strong>nie</strong>c końców. Seria z kosmonautą.<br />
Czytelnik 1991. Nakład 30 tys.<br />
Ostatnio ukazały się<br />
* Isaac Asimov: Agent Fundacji. Wydawnictwo<br />
Poznańskie, nakład 50 000, wyd. I. SF.<br />
* Harry Harrison: Zemsta Stalowego Szczura.<br />
Wydawnictwo Poznańskie, n. 60 000, wyd. I. SF.<br />
* Harry Harrison: Stalowy Szczur ocala świat.<br />
Wydawnictwo Poznańskie, n. 60 000, wyd. I. SF.<br />
* Arthur Conan Doyle: Trujące pasmo. Wydawnictwo<br />
Poznańskie, n. 20 000, wyd. II. SF.<br />
* Andrzej Niewiadowski, Antoni Smuszkiewicz:<br />
Leksykon polskiej literatury fantastycznonaukowej.<br />
Wydawnictwo Poznańskie, n. 10 000, wyd. I. SF.<br />
* Feliks W. Kres: Prawo sępów. Almapress, n.<br />
30 000, wyd. I.<br />
* Wojciech Bauer: Wieża życia. KAW Katowice,<br />
n. 20 000, wyd. I.<br />
* Harry Harrison: Planeta przeklętych. CIA-<br />
Books, wyd. I. Seria Science Fiction.<br />
* Charles L. Harness: Szkarłatny świat.<br />
CIABooks, wyd. I, Seria Science Fiction.<br />
* Stephen King: Miasteczko Salem. Amber,<br />
wyd. I, cena 18 000 zł. Horror.<br />
* Gordon R. Dickson: Smok i jerzy. Amber, wyd.<br />
I, cena 15 000 zł. Fantasy.<br />
* Andre Norton: Troje przeciw Światu czarownic.<br />
Amber, wyd. I, cena 13 000 zł. Fantasy.<br />
* Lawrence Watt-Ewans: Jednym zaklęciem.<br />
Amber, wyd. I, cena 18 000 zł. Fantasy.<br />
* Ursula K. Le Guin: Miasto złudzeń. Amber,<br />
wyd. I, cena 12 000 zł. Mistrzowie SF.<br />
* Robert E. Howard, L. Sprague de Camp, Lin<br />
Carter: Conan. PiK, wyd. I.<br />
* Greg Bear: Koncert <strong>nie</strong>skończoności. Alfa,<br />
wyd. I. Biblioteka Fantastyki 23.<br />
* Bohdan Lekszycki: Dziewczyna z zaświata.<br />
Alfa, wyd. I. Sensacja! Romans! Przygoda!<br />
* Richard Marsh: Skarabeusz Izydy Alfa, wyd.<br />
I. Seria z bluszczem.<br />
* Robert Bennson: Czarnoksiężnicy. Alfa, wyd.<br />
I. Seria z bluszczem.<br />
* Maria Buyno-Arctowa: Wyspa Mędrców, tom 1<br />
i 2. Alfa, wyd. I. Dawne Fantazje Naukowe 10 i 11.<br />
* Frederic Brown: Ten zwariowany Wszechświat.<br />
Beta books, wyd. I.<br />
* L. Sprague de Camp: Jankes w Rzymie.<br />
Beata books, wyd. I.<br />
* Córka Smoka. Chińskie opowiadania fantastyczne.<br />
Alfa, wyd. I.<br />
Wydawców, z którymi <strong>nie</strong> mamy kontaktu, prosimy<br />
o nadsyła<strong>nie</strong> książek z szeroko rozumianej<br />
fantastyki (SF, horror, fantasy), a także popularnonaukowych<br />
i krytycznych związanych z<br />
fantastyką - pod adresem działu publicystyki<br />
naszej redakcji.
krytycy o fantastyce<br />
owszech<strong>nie</strong> uważa się Polaków za je<br />
P den z najbardziej przywiązanych do<br />
religii katolickiej (i szerzej, chrześcijaństwa<br />
w ogóle) narodów współczesnej<br />
Europy. Zauważa się jednak także, że w<br />
naszym modelu kulturowym religijność<br />
opiera się głów<strong>nie</strong> na emocjonalnym<br />
Zamieszczony w „Nowej Fantastyce" nr 12/90 blok poświęcony motywowi<br />
Boga w fantastyce naukowej wywołał różne reakcje - od zainteresowania<br />
do posądzeń o koniunkturalizm. Zaowocował także tekstem, którego autor<br />
- prawdopodob<strong>nie</strong> zakonnik albo misjonarz - prag<strong>nie</strong> zachować incognito.<br />
przywiązaniu do symboliki i obrzędowości<br />
oraz do instytucji Kościoła, czemu rzadko<br />
towarzyszy potrzeba dyskusji i po-<br />
Artykuł traktuje o religijnych fascynacjach młodej polskiej SF. Jako jeden<br />
z „funkcjonariuszy Boga" czuję się w prawie do publicznego wystąpienia na<br />
głębienia wiary. Sprzyja temu stanowi<br />
rzeczy praktyka duszpasterska, a<br />
zwłaszcza bardzo silne nawyki mijającej<br />
ten temat, choć (...) moje zainteresowania literaturę, także fantastyczne,<br />
<strong>nie</strong> czynię m<strong>nie</strong> krytykiem z prawdziwego zdarzenia - stwierdza autor w<br />
epoki, gdy katolicyzm w Polsce znajdował<br />
się jak gdyby w sta<strong>nie</strong> permanentnego<br />
oblężenia. Atakowany fizycz<strong>nie</strong>, po-<br />
liście. W ten oto sposób dotykamy nowego jakościowo zjawiska na gruncie<br />
rodzimej SF. Być może podjęcie tematyki religijnej sta<strong>nie</strong> się wyróżniprzez<br />
rozliczne represje w stosunku do<br />
Kościoła, a jednocześ<strong>nie</strong> zasypywany<br />
lawiną napaści na samą ideę religii, pozbawiony<br />
wsparcia intelektualistów katolickich,<br />
których <strong>nie</strong> dopuszczano do głosu,<br />
nauczył się polski katolik zamykać<br />
uszy na wszelkie dociekania i kurczowo<br />
bronić się od jakichkolwiek dysput o wierze.<br />
Dziś ten stan rzeczy ulega bardzo szybkim<br />
zmianom. Kościół zyskuje poczesne<br />
kiem kolejnej fazy rozwoju krajowej fantastyki. (MO)<br />
miejsce w życiu publicznym, jednocześ<strong>nie</strong><br />
tracąc dotychczasowy nimb prześladowania.<br />
Stare, acz ubierane w nowe<br />
słowa zarzuty padają na znacz<strong>nie</strong> podat<strong>nie</strong>jszy<br />
grunt. Zarazem sami katolicy<br />
jakby pogubili się w nowej sytuacji, przeważ<strong>nie</strong><br />
ograniczając się do powtarzania<br />
podsuwanych przez przyzwyczaje<strong>nie</strong><br />
słów i gestów.<br />
Rodzi się wyraź<strong>nie</strong> potrzeba dyskusji<br />
nad polską religijnością i jej wymiarem<br />
instytucjonalnym. Czy można się dziwić,<br />
że gdy potrzeba ta umyka uwadze ulegających<br />
nastrojom triumfu przewodników<br />
społeczności katolickiej, wychodzą<br />
jej naprzeciw pisarze? Dodajmy, że są to<br />
pisarze młodzi i uprawiający często lekceważoną,<br />
choć przecież bardzo poczytną<br />
literaturę SF.<br />
powiada<strong>nie</strong> Jacka Dukają „Złota<br />
O Galera" („Fantastyka" 2/1990) od<br />
pierwszych zdań stanowi zaskocze<strong>nie</strong><br />
dla czytelnika, przyzwyczajonego do<br />
zupeł<strong>nie</strong> innego rodzaju poszukiwań w<br />
fantastyce. Z pozoru mamy tu jeszcze<br />
jeden tekst przygodowy, nawiązujący<br />
jakby do prozy Forsytha. Bohaterami swej<br />
opowieści uczynił Dukaj funkcjonariuszy<br />
Błogosławionych Zastępów, instytucji<br />
powołanej do obrony wiary, lecz zorganizowanej<br />
na wzór współczesnych służb<br />
specjalnych i wyposażonej w technikę<br />
tak rozwiniętą, że przypominającą do<br />
złudzenia magię. Zresztą, w toczonych ze<br />
Złem bojach posługują się „Błogosławieni"<br />
właś<strong>nie</strong> magią, rzuca<strong>nie</strong>m klątw,<br />
wykorzystywa<strong>nie</strong>m nadprzyrodzonych<br />
sił... Nie ten sztafaż, mieszający rynsztunek<br />
inkwizycji i CIA, stanowi jednak o<br />
oryginalności utworu.<br />
Świat przedstawiony przez Dukają -<br />
wielkie, rozbudowane na cały kosmos<br />
imperium ziemskie - stanowi jakby realizację<br />
środkami cywilizacji technicznej<br />
przepowiedzianego w Biblii Królestwa<br />
Bożego na Ziemi, zaś Błogosławione<br />
Zastępy strzec mają jego obywateli <strong>nie</strong><br />
przed szpiegami obcych mocarstw, lecz<br />
przed wyznawcami i czcicielami Zła -<br />
neosatanistami (wspomina się nawet o<br />
jakichś komandoskich akcjach... w Piekle!).<br />
Z pozoru wydaje się, że cel został<br />
osiągnięty:<br />
wielomiliardowa ludzkość żyje w błogim<br />
poczuciu wierności przykazaniom i pewności<br />
zbawienia, prowadzi się okresowe<br />
„święcenia", <strong>nie</strong>liczni neosataniści zmuszeni<br />
są ukrywać się w leśnych ostępach,<br />
dopóki <strong>nie</strong> zostaną schwytani i zmuszeni<br />
do pokuty. I oto spokój, poczucie osiągniętego<br />
ideału, zostają gwałtow<strong>nie</strong><br />
zburzone. W kosmosie pojawia się złota<br />
galera, którą zdąża ku Ziemi sam Szatan.<br />
Nie jest to jednak sytuacja biblijnego<br />
Armageddonu, Szatan przybywa tu <strong>nie</strong><br />
jako wróg gotowy do stoczenia ostat<strong>nie</strong>j<br />
bitwy, lecz jako prawdziwy władca tych,<br />
którzy <strong>nie</strong> żyli zgod<strong>nie</strong> z boskimi przykazaniami,<br />
odbierający to, co mu się z prawa<br />
należy. Cała potęga Państwa Bożego,<br />
zbudowana <strong>nie</strong> na wierze, lecz na<br />
sile instytucji, okazuje się ułudą, pozorem<br />
- Szatan porywa dusze bez przeszkód,<br />
jedy<strong>nie</strong> bardzo <strong>nie</strong>liczni zdołają<br />
ujść z jego szponów. Gdzieś po drodze<br />
ludzkość zagubiła istotny sens boskiej<br />
nauki, zastąpiła dąże<strong>nie</strong> do doskonałości<br />
budowa<strong>nie</strong>m potężnej fasady, która wali<br />
się w jednej chwili śmiertelnej trwogi.<br />
Ten bardzo przejmujący tekst skrywa<br />
swe przesła<strong>nie</strong>, <strong>nie</strong> wykłada go wprost;<br />
chwila uwagi wystarcza jednak, by odczytać<br />
potężny ładunek krytyki pod adresem<br />
współczesnych autorowi mieszkańców<br />
„najbardziej katolickiego kraju Europy".<br />
iemal dziesięć miesięcy po „Złotej<br />
N<br />
Galerze" ukazuje się nowela Rafała<br />
A. Ziemkiewicza „Jawnogrzesznica"<br />
(„Fenix" 3'90), wyraź<strong>nie</strong> zainspirowana<br />
opowiada<strong>nie</strong>m Dukają i rozwijająca<br />
zawarte w nim myśli.<br />
W przeciwieństwie do poprzednika<br />
Ziemkiewicz zrezygnował z właściwego<br />
fantastyce dystansu i operowania rozbudowanymi<br />
metaforami, stawiając na publicystyczną<br />
dosadność. Tłem „Jawnogrzesznicy"<br />
jest przyszła Polska, groteskowa<br />
i absurdalna, lecz mocno odwołująca<br />
się do doświadczeń czytelnika.<br />
Polska pełna krzyży, solidarnościowych<br />
kotwic, sztandarów i podniosłych ceremoniireligijnopatriotycznych,<br />
rządzona przez Kościół,<br />
który zorganizował się i wytworzył rozmaite<br />
agendy na wzór administracji państwowej<br />
(„Milicja Boża", specjalne oddziały<br />
„komendantury episkopatu", wydział<br />
„rachunków sumień" etc). Pokazuje<br />
Ziemkiewicz Kościół zarazem triumfujący<br />
i zdegenerowany, z rozrośniętą do<br />
granic absurdu biurokracją, „teokomputerami",<br />
setkami urzędów prowadzących<br />
bezustanną inwigilację wiernych oraz<br />
rozliczających ich z notowanych skrzęt<strong>nie</strong><br />
w kartotekach grzechów, pokut,<br />
odbytych pielgrzymek i składanych ofiar.<br />
W tym totalitarnym, biurokratycznym<br />
systemie boskie powoła<strong>nie</strong> do doskonałości<br />
wyradza się w zbiera<strong>nie</strong> poświadczeń<br />
uczestnictwa w nabożeństwach,<br />
przystępowania do sakramentów, szukania<br />
znajomych, mogących załatwić<br />
„odpust, zagraniczną pielgrzymkę lub<br />
zwol<strong>nie</strong><strong>nie</strong> od dobrowolnych ofiar", słowem<br />
- staje się bezustannym markowa<strong>nie</strong>m<br />
pobożności, któremu towarzyszy<br />
błogie poczucie bycia w zgodzie z Bogiem.<br />
Dobitnym tego symbolem są w<br />
tekście elektroniczne różańce „na japońskich<br />
podzespołach" - naciśnięcie guzika<br />
na odpowiednią liczbę „zdrowasiek"<br />
kasuje w pamięci teokomputerów każdy<br />
występek.<br />
Różni też Ziemkiewicza od Dukają<br />
sama struktura fabularna utworu. O ile<br />
prekursor-debiutant ubrał swe przemyślenia<br />
w dość prostą fabułę wzorowaną<br />
na powieści sensacyjnej i fantasy, rozwijający<br />
jego myśl następca skorzystał z<br />
całego arsenału środków, wypracowanych<br />
przez uprawiającego literaturę od<br />
wielu lat, dojrzałego pisarza. Posługując<br />
się bardzo żywym, potoczystym i dosadnym<br />
językiem, bogato czerpiącym z<br />
żargonu, oraz dwupiętrową narracją,<br />
rozgrywa Ziemkiewicz na nowo ewangeliczną<br />
historię przyjścia na świat Syna<br />
Bożego. I podob<strong>nie</strong> jak w Palesty<strong>nie</strong><br />
czasów Tyberiusza, tak i w <strong>nie</strong>dalekiej<br />
Polsce Chrystus zostaje odrzucony przez<br />
oczekujący go naród wybrany, potępiony<br />
przez oficjalnych strażników wiary.<br />
Pobity przez pilnują-<br />
Herezja i wiara<br />
Zbig<strong>nie</strong>w Łazowski
cych wstępu na ceremonię Powitania Pana<br />
funkcjonariuszy Milicji Bożej, wyrzucony za<br />
bramę, zdobywa wyznawców wśród najm<strong>nie</strong>jszych,<br />
potępionych i wzgardzonych, dla których<br />
ludzie <strong>nie</strong> mieli przebaczenia ani miłości.<br />
Nawiązania są wyraźne, podkreślone jeszcze<br />
wplecionymi w opowiada<strong>nie</strong> cytatami i parafrazami<br />
dialogów z Ewangelii oraz Dziejów<br />
Apostolskich. Tytułowa jawnogrzesznica<br />
przypomina Marię Magdalenę, główny bohater<br />
to jakby Święty Paweł na chwilę przed swym<br />
nawróce<strong>nie</strong>m na drodze do Damaszku. Dla<br />
obeznanego z Pismem Świętym czytelnika<br />
dalszy ciąg opowiadanej historii staje się<br />
dzięki tym odwołaniom oczywisty: obłudny,<br />
faryzejski kościół upad<strong>nie</strong>, a pogardzana<br />
grzesznica i ten, który w zaślepieniu bił Chrystusa<br />
po twarzy, staną się zaczynem kościoła<br />
nowego, kościoła miłości i wiary.<br />
Wymowę przesłania potęguje nasyce<strong>nie</strong><br />
utworu odwołaniami do polskiej rzeczywistości.<br />
Duszpasterska biurokracja parodiuje to, co<br />
dzieje się w wielu naszych parafiach. W opisie<br />
przeprowadzanych z patriotyczno-religijną<br />
pompą przygotowań do ceremonii Powitania<br />
Pana, na której „będzie się Bogu bić oklaski",<br />
szydzi Ziemkiewicz bardzo wyraź<strong>nie</strong> i grubo z<br />
oprawy papieskich pielgrzymek do Ojczyzny.<br />
Jest to opowiada<strong>nie</strong> jednoznaczną napaścią<br />
na konkretny, polski Kościół i jego wyznawców,<br />
którym do poczucia doskonałości wystarczą<br />
często manifestacyjne praktyki religijne i<br />
mechaniczne odklepywa<strong>nie</strong> modlitwy. Napaścią<br />
bezprzykład<strong>nie</strong> ostrą, prowokującą do<br />
silnych emocji, <strong>nie</strong> szanującą wczorajszych<br />
jeszcze świętości - trudno znaleźć podobną w<br />
krytycy o fantastyce<br />
Całej współczesnej literaturze polskiej. Trzeba<br />
bowiem podkreślić, że atakując Kościół,<br />
pozostaje Ziemkiewicz bardzo daleko od<br />
wykonujących podobne działania literatów<br />
(jak Parandowski, Iwaszkiewicz czy, na<br />
gruncie SF, Boruń z jego „Ósmym kręgiem<br />
piekieł"). Autor „Jawnogrzesznicy" krytykując<br />
polski kler i wiernych ani na chwilę <strong>nie</strong><br />
odkładając trzymanej w ręku Ewangelii,<br />
występuje z pozycji głęboko przejętego<br />
swą wiarą katolika. O ile w diagnozach<br />
pozostaje bliski Dukajowi, formułując je<br />
tylko znacz<strong>nie</strong> ostrzej, to rozwija je w<br />
kierunku przez Dukają za<strong>nie</strong>chanym,<br />
przedstawiając bardzo znaczące postawy<br />
bohaterów<br />
Podob<strong>nie</strong> jak Rafał A. Ziemkiewicz inspirował<br />
się „Złotą Galerą", Jacek Inglot odbija się od<br />
„Jawnogrzesznicy". Jego opowiada<strong>nie</strong> „Quietus<br />
i chrześcija<strong>nie</strong>" (antologia „Wizje alternatywne",<br />
ARAX-Versus 1990) wydaje się<br />
bardziej wyważone od tekstu Ziemkiewicza.<br />
W istocie doprowadza jednak myśl poprzedników<br />
do skrajności - atak kieruje się tu już <strong>nie</strong><br />
tylko na instytucjonalne formy wiary, lecz<br />
podważa w ogóle sens ist<strong>nie</strong>nia Kościoła.<br />
„Quietus i chrześcija<strong>nie</strong>" to jedna z kolejnych<br />
historii alternatywnych, zakładająca, że<br />
odstępstwo cesarza Juliana Apostaty zakończyło<br />
się powodze<strong>nie</strong>m. Chrześcijaństwo<br />
zostało w Imperium Rzymskim wytępione<br />
całkowicie, samo zaś imperium sięgnęło<br />
swymi wpływami daleko za Ren, przyłączając<br />
pograniczną prowincję Wenedów, czyli ziemie<br />
dzisiejszej Polski. Uciekający przed pogromami<br />
wyznawcy Chrystusa za<strong>nie</strong>śli jednak swą<br />
wiarę do Japonii, gdzie zyskała ona silne<br />
podstawy i stała się fundamentem silnego,<br />
ekspansywnego cesarstwa. Wysłannik<br />
chrześcijańskiej Japonii, książę Tsuomi,<br />
przybywa do Calisii w poszukiwaniu przechowywanej<br />
przez <strong>nie</strong>dobitków chrześcijan<br />
Świętej Księgi. Zarazem pełni misję<br />
szpiegowską - wkrótce ruszą na Rzym<br />
legiony Japończyków, niosąc śmierć<br />
wszystkim, którzy odmówili przyjęcia<br />
krzyża.<br />
Bohater opowiadania, Quietus, wynajęty<br />
do odszukania przechowujących Ewangelię<br />
chrześcijan, poznaje przy tym <strong>nie</strong><br />
znaną mu wcześ<strong>nie</strong>j (wszystkie zapisy<br />
zostały zniszczone z rozkazu cesarza)<br />
wiarę chrześcijan. I poznawszy ją - nawraca<br />
się w duchu. Ale odkrywając mądrość<br />
i piękno nauki Chrystusa, zarazem<br />
zastanawia się nad przyczyną upadku<br />
chrześcijaństwa. Niedwuznacz<strong>nie</strong> prowadzi<br />
tu autor do wniosku, że Kościół rzymski<br />
upadł, gdyż sięgnąć chciał po potęgę<br />
świecką, po władzę w imperium. Zaczął<br />
posługiwać się przemocą, przymusem<br />
aparatu państwowego - to zaś, odwrócone<br />
przeciwko <strong>nie</strong>mu, stało się przyczyną<br />
zguby chrześcijan.<br />
Z przemyśleń tych przebija wizja chrześcijaństwa<br />
jako urokliwej, lecz <strong>nie</strong>możliwej<br />
do zrealizowania utopii; jeśli <strong>nie</strong> chce ono<br />
odstępować od swego powołania misyjnego,<br />
musi sprze<strong>nie</strong>wierzyć się zasadzie<br />
miłości bliź<strong>nie</strong>go, zastępując kościół<br />
miłości - kościołem miecza. Nie wytwarzając<br />
form instytucjonalnych, zgi<strong>nie</strong>, tworząc<br />
je - zaprzeczy sobie samemu.<br />
Myśl ta lokuje się bardzo blisko herezji<br />
tzw. kwietystów z okresu III - V w n.e. (co<br />
zresztą <strong>nie</strong>dwuznacz<strong>nie</strong> podkreśla imię<br />
głównego bohatera). Kwietyzm, potępiony<br />
na soborze chalcedońskim w 451 roku, po<br />
części odżywający w naukach teologów<br />
protestanckich w okresie baroku, głosił<br />
jako jedyną drogę zbawienia czystą wiarę,<br />
realizowaną drogą kontemplacji i samodoskonalenia<br />
duchowego; zaprzeczał zatem<br />
społecznym powinnościom Kościoła, jego<br />
misji apostolskiej. Sięgając po <strong>nie</strong>mal już<br />
dziś zapomnianą myśl herezjarchów,<br />
jakich w pierwszych wiekach chrześcijaństwa<br />
zanotowano setki, wydaje się jednak<br />
Inglot traktować ją <strong>nie</strong> w sposób ciekawostkowy.<br />
Jego opowiada<strong>nie</strong>, przy całym<br />
swym <strong>nie</strong>pogodzeniu z praktyką katolicyzmu,<br />
staje się gorącym manifestem i<br />
obroną kategorii wiary. Wiary, za którą<br />
główny bohater gotów jest oddać życie.<br />
Jego śmierć i symboliczne umieszcze<strong>nie</strong><br />
martwego ciała pośród wystawionych na<br />
publiczny widok zwłok ostatnich chrześcijan-męczenników<br />
zbliża tekst w ostatecznej<br />
wymowie do „Złotej Galery" oraz<br />
„Jawnogrzesznicy", pozwalając uznać go<br />
za kolejne ogniwo rozpoczętego przez te<br />
utwory łańcucha.<br />
W<br />
ybrałem do prezentacji tylko trzy<br />
utwory, w których tematyka wiary<br />
zyskała najpeł<strong>nie</strong>jszy wyraz. Wiele jednak<br />
utworów młodych pisarzy SF powstałych<br />
w tym samym, 1990 roku, zdradza podobne<br />
zainteresowania. Wiarę jako siłę<br />
destrukcyjną, służącą opętaniu zemstą,<br />
przedstawia Jacek Sierpiński w noweli<br />
„Lwie szczenię" („Fantastyka" 5/1990) -<br />
pozostając jednak w kręgu obrazów i<br />
pojęć oraz konstatacji charakterystycznych
dla manifestów dekadencji z przełomu<br />
wieków XIX i XX. Z pozycji tzw. humanizmu<br />
ateistycznego atakują ją we wspomnianej<br />
antologii „Wizje alternatywne" Eugeniusz<br />
Dębski i Mirosław P. Jabłoński. Pierwszy<br />
(„Manipulacja Poncjusza Piłata") stara się<br />
dowieść, iż jako zjawisko irracjonalne,<br />
pozostaje wiara zawsze społecznym oszustwem<br />
(przypominają się <strong>nie</strong>sławne słowa<br />
Marksa o religii jako „opium dla mas").<br />
Drugi („Duch czasu") krytykując i obkładając<br />
szyderstwami główne religie monoteistyczne<br />
- judaizm, chrześcijaństwo i mahometanizm<br />
- lansuje znany <strong>nie</strong> od dziś<br />
model człowieka „wyzwolonego" z religijnych<br />
„przesądów"; charakterystyczne, że o<br />
ile w wierze widzi Jabłoński jedy<strong>nie</strong> ideologiczne<br />
uzasad<strong>nie</strong><strong>nie</strong> przemocy (Inkwizycja,<br />
conquista Corteza, krucjaty), jedyne, co<br />
potrafi jej przeciwstawić, to upozowany na<br />
tzw. zdrowy rozsądek cynizm i faktyczną<br />
duchową pustkę. Podobna pustka wyziera<br />
także z kart opowiadania Jacka Inglota<br />
„Sodomion, czyli prawdziwa istność bytu",<br />
gdzie rozpatrywany jedy<strong>nie</strong> w kategoriach<br />
rozumowych świat okazuje się przerażającą,<br />
<strong>nie</strong>moralną grą, służącą jedy<strong>nie</strong> pozbawionej<br />
głębszego sensu rywalizacji<br />
dwóch zawziętych starców, bawiących się<br />
ludzkimi losami - Boga i Szatana.<br />
Słów kilka warto tu jeszcze poświęcić<br />
obszernej noweli Rafała A. Ziemkiewicza<br />
„Szosa na Zaleszczyki" (rów<strong>nie</strong>ż zawartej<br />
w „Wizjach alternatywnych"). Choć będąca<br />
przede wszystkim satyrą polityczną, ostro<br />
krytykującą nowy, wprowadzony po okrągłym<br />
stole porządek Polski oraz wzorce<br />
zachodnich demokracji parlamentarnych,<br />
stanowi ona jakby dopeł<strong>nie</strong><strong>nie</strong> „Jawnogrzesznicy".<br />
Tym razem w przyszłej Polsce<br />
Kościół traci wpływy, a społeczeństwo<br />
zachłystuje' się łapczywie zachodnim,<br />
konsumpcyjnym stylem życia i pseudopostępową<br />
frazeologią, każącą z równą<br />
zajadłością bronić życia polarnych fok i<br />
domagać się prawa do <strong>nie</strong>ograniczonego<br />
zabijania <strong>nie</strong> narodzonych dzieci. Przedstawia<br />
tu autor chorobę dwudziestego<br />
wieku - wielki upadek wiary. To jeszcze <strong>nie</strong><br />
jest najgorsze (gdy traci się wiarę, stwierdza<br />
jeden ż bohaterów tego opowiadania).<br />
Najgorzej, gdy się rozpaczliwie prag<strong>nie</strong><br />
znaleźć jakąkolwiek inną. Istot<strong>nie</strong>, w miejsce<br />
opróżnione przez Boga wdzierają .się<br />
bożki. Pesymistyczna, nakreślona ciemnymi<br />
barwami, pełna brutalnych sformułowań<br />
i pogaYdy dla rodzaju ludzkiego wizja<br />
Ziemkiewicza zdaje się prowadzić do<br />
wniosku, że wolność bez fundamentu<br />
filozoficznego i etycznego systemu, jaki<br />
daje religia, może być tylko iluzją; zagubione,<br />
bezradne, otumaniane propagandą<br />
społeczeństwo przedstawia Ziemkiewicz<br />
jako bezmyślną masę, formowaną i lepioną<br />
na dowolne sposoby przez zręcznych,<br />
cynicznych politykierów, a zastąpie<strong>nie</strong><br />
jednego systemu kłamstwa i przemocy<br />
innym - jako <strong>nie</strong>uchronną konsekwencję<br />
moralnego relatywizmu i duchowego zagubienia<br />
dwudziestowiecznej cywilizacji.<br />
A jednak, w całym swym pesymizmie<br />
daje tu autor wyraźną nadzieję: podob<strong>nie</strong><br />
jak w „Jawnogrzesznicy" powraca na świat<br />
Chrystus, by raz jeszcze pokazać drogę<br />
swym zbłąkanym dzieciom.<br />
krytycy o fantastyce<br />
Przyjrzyjmy się uważ<strong>nie</strong>j bohaterom<br />
streszczonych powyżej utworów. U Dukają<br />
są oni zarysowani dość grubo, raczej jako<br />
typy ludzkie niż indywidualności. Wszyscy<br />
mają jedną cechę wspólną - ulegli pokusie<br />
łatwiejszej drogi, zawierzyli pozorom wiary,<br />
co sta<strong>nie</strong> się przyczyną ich upadku. Dukaj<br />
ostrzega przed zadufa<strong>nie</strong>m biblijnego faryzeusza<br />
z przypowieści o faryzeuszu i celniku;<br />
przed „kupowa<strong>nie</strong>m sobie" zbawienia<br />
zewnętrznymi pozorami wierności Bogu.<br />
Podobne ostrzeże<strong>nie</strong> zawiera „Jawnogrzesznica"<br />
- przybywający Pan <strong>nie</strong> będzie<br />
patrzył na kartki od spowiedzi ani „cegiełki<br />
na bazylikę", w jego oczach pogardzana<br />
przez wszystkich grzesznica znaczy więcej<br />
niż wyselekcjonowani przez specjalne<br />
kościelne komisje „prawdziwi Polacy i katolicy"<br />
-gdyż mimo swych upadków zachowała<br />
więcej prawdziwej, gorącej miłości do<br />
Boga, szczerze prag<strong>nie</strong> jego słów i jego<br />
przebaczenia. Podobną wiarą przesycony<br />
jest Quietus z noweli Inglota; jego przedśmiertne<br />
ja wi e r zę , jedyna odpowiedź,<br />
jaką znajduje na trzeźwe, racjonalne argumenty<br />
<strong>nie</strong>godziwego filozofa Corejmusa<br />
Tranquilla, przenosi tę postać jakby na inny<br />
poziom. Argument wiary przeciwstawiony<br />
zostaje argumentowi rozumu; można powiedzieć,<br />
że w jakiś sposób wygrywa.<br />
Nie nazwany z imienia młodszy sierżant<br />
z komendantury episkopatu w „Jawnogrzesznicy"<br />
czy Alek z „Szosy na Zaleszczyki",<br />
to postaci omalże bezwolne, zupeł<strong>nie</strong><br />
odmienne od ukształtowanych przez<br />
tradycyjną fantastykę herosów podejmujących<br />
spór ze światem. Obaj są bezustan<strong>nie</strong><br />
manipulowani, obaj <strong>nie</strong> rozumieją prawideł<br />
gry, w której uczestniczą, błądzą i <strong>nie</strong><br />
zdając sobie z tego sprawy służą Złu. Ale<br />
też obaj zostają wydźwignięci z upadku<br />
dzięki pokornemu zawierzeniu Bogu i<br />
podążeniu za jego znakami. Każdy ma tę<br />
chwilę, gdy Bóg zwraca się wprost do<br />
<strong>nie</strong>go - stwierdza bohaterka „Szosy na<br />
Zaleszczyki". / wtedy po prostu mówi się<br />
tak albo <strong>nie</strong>. To przesła<strong>nie</strong> wydaje mi się<br />
wspólne wszystkim omawianym tu utworom;<br />
gdy Pan mówi „Pójdziesz za mną" -<br />
należy tak zrobić, <strong>nie</strong> oglądając<br />
się, podob<strong>nie</strong> jak bohaterowie „Jawnogrzesznicy"<br />
czy Ouietus. Innych czeka<br />
zguba, jak błogosławionych ze „Złotej Galery"<br />
czy Rafała z „Szosy na Zaleszczyki",<br />
wychowanego przez wiek dwudziesty cynicznego<br />
sceptyka, który przegrywa, gdyż<br />
<strong>nie</strong> potrafił uwierzyć.<br />
Zatem wiara jako racja sil<strong>nie</strong>jsza i słusz<strong>nie</strong>jsza<br />
od racji rozumu - tego w polskiej<br />
fantastyce, a szczerze mówiąc w całej<br />
współczesnej polskiej literaturze (także tej<br />
określającej się jako „katolicka") dotąd <strong>nie</strong><br />
było! Nie było też aż tak dobitnego stwierdzenia,<br />
że zło bierze się <strong>nie</strong> z wiary (jak<br />
zdaje się uważać np. Mirosław P. Jabłoński),<br />
lecz właś<strong>nie</strong> z jej u t ra ce ni a . Myślę,<br />
iż fakt skierowania ataku głów<strong>nie</strong> na Kościół<br />
<strong>nie</strong> wynika tu wcale z „antyklerykalizmu"<br />
autorów, z chęci skompromitowania<br />
Boga poprzez skompromitowa<strong>nie</strong> jego<br />
ziemskiej drużyny, jak sugerował to Maciej<br />
Parowski. Widziałbym w nim raczej znak<br />
zupeł<strong>nie</strong> odmiennej świadomości pisarzy<br />
od tej, jaką narzucił wiek dwudziesty, znak<br />
religijnego, a <strong>nie</strong> racjonalnego pojmowania<br />
i przeżywania świata. Zwróce<strong>nie</strong> się przeciwko<br />
<strong>nie</strong> dość dobrze (!) głoszącemu tę<br />
wiarę, oficjalnemu Kościołowi, jest mecha-<br />
nizmem herezji pierwszych wieków chrześcijaństwa,<br />
do których świadomie odwołuje<br />
się Inglot. Ale herezje te - pamiętajmy! - <strong>nie</strong><br />
wynikały z negacji, lecz z żarliwości wiary<br />
pierwszych wyznawców, którym organizacyjne<br />
formy życia religijnego wzięte z tradycji<br />
apostolskiej wydawały się zbyt ciasne,<br />
by pomieścić trawiący ich ogień.<br />
Otrzymaliśmy od pisarzy polskiej fantastyki<br />
sygnał daleko przekraczający znaczenia<br />
przypisywane tej literaturze potocz<strong>nie</strong>.<br />
Sygnał, być może, zbyt słaby, aby<br />
nadawać mu nadmierny rozgłos i brać za<br />
przejaw jakiejś ogólnej przemiany duchowej<br />
końca wieku (choć <strong>nie</strong> odrzucałbym a<br />
priori i takiej interpretacji). W każdym razie<br />
na tyle znaczący, że warto sobie uświadomić<br />
jego sens, bez względu na osobiste<br />
zapatrywania czytelnika; te ostat<strong>nie</strong> pozostają<br />
przecież kwestią w i a r y.<br />
Zbig<strong>nie</strong>w Łazowski
Numer czerwcowy przynosi listę zdobywców<br />
tegorocznej nagrody Nebula. Tytuł<br />
Wielkiego Mistrza - rodzaj pośmiertnej<br />
nagrody przyznawanej za życia - przypadł<br />
Lesterowi del Rey. Za najlepszą<br />
powieść jury uznało „Tehanu - ostatnią<br />
księgę Ziemiomorza" Ursuli K. Le Guin.<br />
Nagroda dla najlepszej minipowieści<br />
przypadła Joe Haldemanowi za „The<br />
Hemingway Hoax" (Fałszywy Hemingway),<br />
wśród nowel zwyciężyła „Tower of<br />
Babylon" (Wieża babilońskia) Teda<br />
Chianga, a w kategorii opowiadania „Bears<br />
Discover Fire" (Niedźwiedzie odkrywają<br />
ogień) Terry'ego Bissona.<br />
Wśród finalistów pretendujących do<br />
przyznawanej przez czytelników nagrody<br />
Hugo znajdujemy tę samą minipowieść<br />
Haldemana, nowelę Teda Chianga i<br />
opowiada<strong>nie</strong> Terry'ego Bissona. W<br />
kategorii powieści o nagrodę ubiegają<br />
się David Brin („Earth"), Lois McMaster<br />
Bujold („The Vor Gamę"), Dan<br />
Simmons („The Fali of Hyperion") i Greg<br />
Bear („Queen of Angels"). Zwraca uwagę<br />
brak Ursuli Le Guin. Z autorów znanych<br />
z „Fantastyki" wśród finalistów<br />
znaleźli się Mikę Resnick (w dwóch kategoriach),<br />
PatCadigan i Kim Stanley Robinson.<br />
Gwóźdź numeru stanowi dłuższa wypowiedź<br />
Gene'a Wolfe'a, a że jest on<br />
naszym częstym gościem i mówi rzeczy<br />
bardzo interesujące, zamieścimy ją w<br />
całości w najbliższych miesiącach.<br />
Andre Norton, autorka „Świata czarownic"<br />
opowiada o swojej współpracy z<br />
paroma m<strong>nie</strong>j lub bardziej znanymi pisarkami<br />
nad kilkoma książkami jednocześ<strong>nie</strong>.<br />
Najbardziej wydaje się ją pochłaniać<br />
autentyczna podobno historia<br />
kohorty rzymskich legionistów uprowadzonych<br />
z Kapadocji (Azja M<strong>nie</strong>jsza) do<br />
Chin w okresie dynastii Han w II wieku<br />
naszej ery. Trudno oprzeć się wrażeniu,<br />
że Andre Norton szykuje się do opuszczenia<br />
ziemi i rozdziela majątek, którego<br />
<strong>nie</strong> będzie mogła przewieźć do nowego<br />
miejsca pobytu.<br />
Jak zwykle większość numeru zajmują<br />
recenzje z nowo wydanych książek.<br />
Dwóch omówień doczekał się tom nowel<br />
Roberta Holdstocka „The Bonę Forest"<br />
(Las kości). Holdstock konsekwent<strong>nie</strong><br />
eksploruje mroczny świat prehistorycznej<br />
Anglii, który z głębokich warstw czasu<br />
przebija się chwilami do współczesności.<br />
Pochwały zbiera też „The Difference<br />
Engine" (Maszyna różniczkowa?) Gibsona<br />
i Sterlinga. (Rozmowę z nimi relacjo-<br />
SF na świecie<br />
nowaliśmy w poprzednim przeglądzie.)<br />
Autorzy stworzyli wizję wiktoriańskiej<br />
Anglii, zmienionej przez szerokie zastosowa<strong>nie</strong><br />
mechanicznych komputerów.<br />
Znakomite wczucie się w mentalność<br />
XIXwiecznego Londynu daje prawdziwie<br />
fantastyczno-naukowe wraże<strong>nie</strong> obcowania<br />
(jakże właściwe słowo) z odmiennym<br />
światem.<br />
W numerze znajdujemy też relację i<br />
liczne zdjęcia z bankietu, na którym<br />
wręczano nagrody Nebula.<br />
Lech Jęczmyk<br />
Motywem przewijającym się przez<br />
<strong>nie</strong>mal wszystkie zamieszczone w kwietniowym<br />
numerze „Galaktiki" teksty jest<br />
wojna. Pojawia się jako temat główny, tło<br />
lub pewnego rodzaju metafora.<br />
Bill Bailey - bohater opowiadania Gordona<br />
R. Dicksona „Wyklęty" - po zażyciu<br />
środka eutanazyjnego i antidotum przenosi<br />
się <strong>nie</strong> tylko na planetę ludzi ptaków,<br />
ale i w ciało jednego z jego mieszkańców.<br />
U Alfreda Bestera „W innym świecie"<br />
(Out of this World) motyw wojny został<br />
zaznaczony w świecie alternatywnym,<br />
do którego należy telefoniczna rozmówczyni<br />
bohatera. Druga wojna światowa<br />
zakończyła się klęską aliantów.<br />
Wojowniczy charakter piaseczników<br />
(Sandkings) George'a R.R. Martina jest<br />
już znany czytelnikom „Fantastyki".<br />
Tekst Keitha Robertsa „Word Lenght<br />
5000" ukazuje walkę między cywilizacją<br />
techniczną a naturą. Ich ucieleś<strong>nie</strong>nia to<br />
technik opętany możliwościami grafiki<br />
komputerowej i wrażliwy na piękno i prawdę<br />
tworzenia artysta. Podobny problem w<br />
lżejszej już formie poruszył Lothar Streblow<br />
w „Zjawisku", gdzie zwycięża<br />
tęsknota za powrotem do natury i odwieczna<br />
uległość mężczyzny wobec<br />
kobiety. (? -Red.)<br />
Opowiada<strong>nie</strong> Frederica Pohla „Cel nr<br />
1" (Target One) - przewrotne w końcowej<br />
wymowie - traktuje o doświadczeniu<br />
mającym na celu zmianę rzeczywistości<br />
(jest nią ponura wizja świata po woj<strong>nie</strong><br />
nuklearnej). Jedyna możliwość polega<br />
na likwidacji młodego Einsteina.<br />
Część publicystyczna (książki, <strong>film</strong>,<br />
sztuki plastyczne) przynosi recenzję<br />
„Grobowców Atuanu" Ursuli Le Guin,<br />
omówie<strong>nie</strong> nowego <strong>film</strong>u Adriana Łyna<br />
„Drabina Jakubowa", krótką historię<br />
jednego z najpopular<strong>nie</strong>jszych komiksów<br />
amerykańskich lat czterdziestych<br />
„Kapitana Marvela" i jego adaptacji <strong>film</strong>owej,<br />
a także psychodeliczny wywiad<br />
z Normanem Batesem - Anthonym<br />
Perkinsem -<br />
bojiaterem serialu „Psycho" oraz artykuł<br />
o tzw. rzeźbach mobilnych.<br />
Ostatni z działów, „Warsztaty", w tym<br />
miesiącu przedstawił dystopię z 1933<br />
roku węgierskiego pisarza Mihalya Babitsa<br />
„Pilot Elza albo społeczeństwo<br />
doskonałe".<br />
Zuzanna Kaczorowska<br />
Kwietniowa „Ikarie" jest chyba pierwszym<br />
tak mało urozmaiconym numerem<br />
tego czasopisma. Dobre imię redakcji<br />
ratują jedy<strong>nie</strong> autorzy zagraniczni, twórczość<br />
rodzima bowiem przedstawia sobą<br />
żałoś<strong>nie</strong> amatorski poziom. Stanislav<br />
Śvachoućek w opowiadaniu „Partnefi"<br />
jest <strong>nie</strong> tylko mało oryginalny, ale co<br />
gorsza sili się na dowcip połączony z<br />
dydaktyką, osiągając łatwy do przewidzenia<br />
efekt-totalne zanudze<strong>nie</strong> czytelnika.<br />
Autor drugiego opowiadania pt.<br />
„Zhor", Zdenśk Lorenz, jest z kolei wręcz<br />
<strong>nie</strong>wiarygod<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>logiczny, a jego antropocentryzm<br />
w kreowaniu istoty zwanej<br />
zhor woła o pomstę do <strong>nie</strong>ba. Zapewne w<br />
celu wyedukowania autorów i uniknięcia w<br />
przyszłości podobnych kwiatków redakcja<br />
„Ikarii" powołała do życia Workshop,<br />
odpowiednik naszego Klubu Twórców, w<br />
którym początkujący pisarze zostają<br />
oblewani kubłami zimnej wody i albo przechodzą<br />
im literackie ciągoty, albo zaczynają<br />
rozumieć, na czym pisa<strong>nie</strong> polega.<br />
W numerze znajduje się notka o pierwszym<br />
spotkaniu członków Workshopu<br />
oraz pochodzące zeń dwie próbki literackie.<br />
Podzielam nadzieję redakcji, że<br />
będzie lepiej.<br />
W czasopiśmie znajdziemy rów<strong>nie</strong>ż<br />
jedno polonicum - artykuł poświęcony<br />
opinii Stanisława Lema na temat współczesności<br />
i przyszłości świata. Jak można<br />
się było spodziewać, Lem przyszłość<br />
widzi raczej w ciemnych barwach podkreślając<br />
fakt, że największym zagroże<strong>nie</strong>m<br />
jesteśmy my sami, zło, które nosimy<br />
w sobie. I jakby potwierdze<strong>nie</strong> tego,<br />
że trudno zmienić ludzkie przyzwyczajenia:<br />
wstępniak Ondreja Neffa <strong>nie</strong>mal w<br />
całości poświęcony kłopotom w dystrybucji<br />
czasopisma - po prostu instytucjom<br />
odpowiedzialnym za rozpowszechnia<strong>nie</strong><br />
prasy jeszcze <strong>nie</strong> zaczęło zależeć na<br />
tym, by sprzedać jak najwięcej - i <strong>nie</strong>wesołej-sytuacji<br />
ekonomicznej, która po raz<br />
enty potwierdza, że aby zajmować się<br />
SF, trzeba być prawdziwym zapaleńcem,<br />
<strong>nie</strong> dbającym o dobra doczesne.<br />
Joanna Czaplińska
Opowiadania zagraniczne w 1990r. były<br />
raczej <strong>nie</strong>mrawe - krytykuje J. Krumholc.<br />
IV dziale tym naprawdę dobrze,<br />
prawie wszystkie pozycje na medal -<br />
chwali T. Bialikiewicz. Pojawiły się na<br />
łamach „Fantastyki" i „Nowej Fantastyki"<br />
opowiadania o bardzo zróżnicowanym<br />
poziomie: od bardzo dobrych do<br />
miernych - <strong>nie</strong> poddaje się emocjom J.<br />
Górnaś. Krańcowo odmienne oceny<br />
dotyczą też, jak zwykle, poszczególnych<br />
utworów. Oto przegląd opinii naszych<br />
Czytelników.<br />
...Początkowo chciałem Dicka <strong>nie</strong> brać pod<br />
uwagę (czasem Wielki i Uznany może być <strong>nie</strong><br />
brany pod uwagę, by zauważyć tych m<strong>nie</strong>jszych).<br />
Jednak gdy uzmysłowiłem sobie, że za<br />
nim jest co najm<strong>nie</strong>j 10 rów<strong>nie</strong> dobrych tekstów i<br />
<strong>nie</strong> potrafię wybrać jednego, zdecydowałem się<br />
na „Majstersztyk" („Nowa Fantastyka" nr 1/90).<br />
To bardzo piękne opowiada<strong>nie</strong>... (Mariusz Lesz<br />
Bartoszyc, uczeń LO, 17 lat)<br />
...„Majstersztyk" Philipa Dicka wypada raczej<br />
słabo, gdy przypomni się taki utwór tego autora,<br />
jak „Czy androidy marzę o elektrycznych<br />
owcach". Tak już jest, że od „wielkich" fantastyki<br />
oczekuje się czegoś więcej od przeciętności.<br />
(...) Opowiada<strong>nie</strong> jest pisane jednostajnym,<br />
wręcz nudnym stylem, przez co staje się zbyt<br />
trudne w odbiorze... (Tomasz Bialikiewicz z<br />
Bielska-Białej, uczeń LO, 19 lat)<br />
...Dick - to po prostu majstersztyk, logicz<strong>nie</strong><br />
nawiązujący do obsesji poszukiwania realnego<br />
świata. Utwór napisany znakomitym językiem.<br />
Sama fabuła może <strong>nie</strong> jest zbyt odkrywcza, ale<br />
jest to jedno z tych opowiadań, które zapadają w<br />
pamięć... (Tomasz Bielenda z Warszawy,<br />
student farmacji, 22 lata)<br />
...Najlepsze z opowiadań zagranicznych to<br />
„Majstersztyk"-jest w nim wszystko, zacoDicka<br />
lubię. Czytając go człowiek zaczyna rozglądać<br />
się dookoła, sprawdzając, czy świat, który znał,<br />
jeszcze ist<strong>nie</strong>je. Najgorsze jest zaś to, że przeważ<strong>nie</strong><br />
<strong>nie</strong> jest to już ten sam świat. Przekonałem<br />
się o tym i ja czytając następny numer „Nowej<br />
Fantastyki" (2/90), w którym oszukano m<strong>nie</strong> i<br />
innych czytelników, publikując jako opowiada<strong>nie</strong><br />
reklamę firmy GAMES WORKSHOP, <strong>nie</strong> ostrzegając<br />
jednocześ<strong>nie</strong>, że jest to reklama! Czyn ten<br />
powtórzono w miesiąc póź<strong>nie</strong>j, co kwalifikuje się<br />
Czytelnicy i „Fantastyka"<br />
jako recydywa^tądam teayujaw<strong>nie</strong>nia osoby<br />
odpowiedzialnej za opublikowa<strong>nie</strong> tych kryptoreklamowych<br />
tekstów (w całym cywilizowanym<br />
świecie jest to karalne), sum, których redakcja<br />
<strong>nie</strong> otrzymała (22 razy aktualna cena za 1 stronę<br />
reklamy w Waszym piśmie) oraz przeprosin od<br />
redakcji za to oszustwo. Jeżeli natomiast <strong>nie</strong><br />
zrobicie tego, będzie to znaczyło, że zdawaliście<br />
sobie sprawę, czym są te teksty i świadomie dla<br />
paru złotych okantowaliscie czytelników, przekreślając<br />
w ten sposób cały swój ośmioletni<br />
dorobek! (Sławomir Marek Czyż z Gózdu,<br />
nauczyciel historii, 25 lat) ...Według m<strong>nie</strong><br />
zdecydowa<strong>nie</strong> najlepszy był cykl Williama<br />
Kinga „ Warhammer", a szczegól<strong>nie</strong> „ Klątwa" („<br />
NF" nr 3/91). Utwór ten jest świet<strong>nie</strong>, żywo napisany,<br />
dobrze siego czyta i z przyjemnością do<br />
<strong>nie</strong>go wraca... (RadosławGozdekz Kielc,<br />
uczeń III ki. LO)<br />
...Wśród wielu wspaniałych utworów znalazły<br />
się też „dzieła" Williama Kinga (cykl „ Warhammer").<br />
Utwory te można by z pewnością opowiadać<br />
małym dzieciom jako dobranockę zamiast<br />
starych bajek o Czerwonym Kapturku... (Arkadiusz<br />
Kaczmarek z Gdańska, uczeń Technikum<br />
Elektronicznego, 17 lat)<br />
...Wspaniale były dwa opowiadania z cyklu<br />
„Warhammer", tj. „Klątwa"i„Geheimnisnacht" -<br />
to jest fantasy, jaką lubię. Prosiłbym o więcej tego<br />
typu tekstów... (Jarosław Kamiński z Czarnej<br />
Dąbrówki, uczeń LO, 18 lat)<br />
... Opowiadaniom czeskim mówimy stanowcze<br />
i zdecydowane NIE! Oprócz Neffa, on się jeszcze<br />
broni... (T. Bielenda)<br />
... Nadzwyczaj dobrze wypadli nasi południowi<br />
sąsiedzi, to była jedna z najmilszych <strong>nie</strong>spodzianek.<br />
„Labirynt" („NF" nr 6/90) to pierwsze<br />
opowiada<strong>nie</strong> Neffa, które przypadło mi do<br />
gustu... (M. Leś)<br />
.. .potknięciami (<strong>nie</strong>licznymi na szczęście) okazały<br />
sięm.in. „Legenda o Madon<strong>nie</strong> z Wrakowiska"<br />
(„ Fantastyka" nr 1/90) i jej kontynuacja „<br />
Mały przyjacielu..." Frantiśka No wolnego („ F" nr<br />
3/91), prowadzące do tak płytkiego końca, jakim<br />
jest wyświechtany temat osobowości robotów<br />
zbuntowanych przeciwko człowiekowi będącemu<br />
ich<br />
twórcą... (Jarosław Górnaś z Pleszewa, uczeń<br />
LO, 18 lat)<br />
...Bardzo zaskoczyło m<strong>nie</strong> opowiada<strong>nie</strong> Frańtiśka<br />
Novotnego „Mały przyjacielu, chcę usłyszeć<br />
twój śmiech". Wśród innych opowiadań<br />
klasycznej SF czy też topornych opowiadań z<br />
cyklu „ Warhammer" jest ono niczym haust<br />
świeżego powietrza po wyjściu z zadymionego<br />
pokoju. Skromne, ale delikatne i subtelne,<br />
pełne wewnętrznego ciepła i zadumy nad<br />
okrucieństwem świata, który zabija wszystko, co<br />
piękne - także miłość i przyjaźń między ludźmi...<br />
(Jarosław Kołacz z Raszyna, student prawa, 20<br />
lat)<br />
...Za najgorsze uznaję opowiada<strong>nie</strong> Pavli<br />
Sekyrowej „ Wielkie pra<strong>nie</strong>" („ NF" nr 1/90).<br />
Właściwie trudno nazwać to opowiada<strong>nie</strong>m. Jest<br />
SONDAŻ VII - opowiadania zagraniczne<br />
ono dla m<strong>nie</strong> zdecydowa<strong>nie</strong> za krótkie i co<br />
gorsza mało oryginalne. Niektóre obrazy przedstawiające<br />
życie po „ tamtej" stro<strong>nie</strong> są tak głupie i<br />
pozbawione sensu, że czasami po przeczytaniu<br />
czegoś takiego jest mi tylko żal „twórcy", który to<br />
napisał... (Marcin Karnowski z Bydgoszczy, 16<br />
lat) ...w opowiadaniu Garryego Kilwortha „Biały<br />
szum" („ NF" nr 3/90) <strong>nie</strong> ma tradycyjnych atrybutów<br />
science fiction: gwiazdolotów, kosmicznych<br />
piratów, genetycznych mutantów. Jest natomiast<br />
to, co bardzo cenię w fantastyce: nastrój z odrobiną<br />
filozofii, połączone z wartką akcją, a przede<br />
wszystkim pomysł (klucz do sukcesu). W opowiadaniu<br />
Kilwortha elementy te zostały związane<br />
bardzo precyzyj<strong>nie</strong>. Głos Boga często jest<br />
motywem i punktem zaczepienia w literaturze<br />
SF, ale właś<strong>nie</strong> w tym utworze możemy dostrzec<br />
nowy wymiar religii. Z jednej strony bohaterowie<br />
(a przynajm<strong>nie</strong>j jeden) boją się wypowiadanych<br />
przez Boga stów, aby <strong>nie</strong> zwątpić w ist<strong>nie</strong><strong>nie</strong><br />
Stwórcy, a z drugiej - <strong>chcą</strong> posiąść <strong>nie</strong>zbity<br />
dowodna to, że ON jednak jest i patrzy na nich z<br />
<strong>nie</strong>bios. Nie dane im jednak było się o tym<br />
przekonać, po<strong>nie</strong>waż autor rów<strong>nie</strong>ż był rozdarty i<br />
zakończył opowiada<strong>nie</strong> na neutralnym gruncie,<br />
odpowiedź zostawiając czytelnikom... (Rałał<br />
Natorski z Radomia, uczeń III ki. LO)<br />
...Najlepszym opowiada<strong>nie</strong>m były „Stalowe<br />
psy" Raya Aldridge 'a (,, NF" nr 1/90) - brawurowo<br />
napisane, pełne swoistej, mrocznej atmosfery.
Pomimo okrucieństwa opisywanego świata<br />
utwór ten zawiera refleksję optymistyczne -<br />
opowiada o człowieczeństwie, które wcześ<strong>nie</strong>j<br />
czy póź<strong>nie</strong>j musi się ujawnić, nawet jeśli jest<br />
skryte pod stalową skorupę. Iskra<br />
człowieczeństwa jest wartością, dla której warto<br />
poświęcić nawet własną egzystencję, gdy <strong>nie</strong><br />
można żyć jak człowiek - kochać, wzruszać się.<br />
Jest to także opowieść o filozofii dziejów Aandred<br />
wypełnił zada<strong>nie</strong>, jakie przed sobą postawił i<br />
zapłacił za to śmiercią, lecz dorasta nowe<br />
pokole<strong>nie</strong> ludzi i życie musi toczyć się dalej...<br />
(J. Kołacz)<br />
... Najgorszym opowiada<strong>nie</strong>m był „ Druciarz ciał<br />
i najsamot<strong>nie</strong>jszy człowiek na świecie" Raya<br />
Aldridge 'a („NF" nr 6/90). To groteskowe<br />
opowiada<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> przypadło mi do gustu ze<br />
względu na swój infantylizm. Możliwe, że miało<br />
jakiś ukryty sens, ale ja <strong>nie</strong> mogłem się go<br />
doszukać... (Krzysztof Skwark ze Szczecina,<br />
uczeń Technikum Mechaniczno<br />
Energetycznego, 15 lat)<br />
...„Pazury anioła" Ludmiły Kozi<strong>nie</strong>c („F" 4-5/<br />
90) to opowiada<strong>nie</strong> napisane dobrze, z akcją i<br />
tylko jedno budzi moją wątpliwość - czy polski<br />
czytelnik jest w sta<strong>nie</strong> zrozumieć wszystkie<br />
podteksty w nim zawarte ? Czy tak bardzo<br />
aluzyjne opowiada<strong>nie</strong> może być prawidłowo<br />
odczytane przez ludzi, którzy <strong>nie</strong> znają realiów<br />
życia w ZSRR?... (Przemysław Sołtys z<br />
Chorzowa, student medycyny, 21 lat)<br />
...Zdecydowa<strong>nie</strong> najgorszym opowiada<strong>nie</strong>m<br />
zagranicznym byty,, Pazury anioła" Ludmiły<br />
Kozi<strong>nie</strong>c. Czytając je czułem się jakbym<br />
ogląda! „ Schizofreniczną dobranockę"<br />
nadawaną po północy. Jeśli to opowiada<strong>nie</strong><br />
miało jakiekolwiek głębsze treści, to ja ich<br />
<strong>nie</strong>stety <strong>nie</strong> pojąłem... (Grzegorz Haratyk z<br />
Ustronia, uczeń, 15 lat)<br />
... Wspaniałym opowiada<strong>nie</strong>m, pełnym polotu,<br />
fantazji, napisanym z dużą dozą humoru okazały<br />
się „Pazury anioła" Ludmiły Kozi<strong>nie</strong>c... (J.<br />
Górnaś)<br />
...Do waszych <strong>nie</strong>udanych przedsięwzięć<br />
muszę zaliczyć skompromitowa<strong>nie</strong> wielkiego<br />
pisarza, jakim jest <strong>nie</strong>wątpliwie Frederik Pohl.<br />
Zepsuliście jego opinię publikując opowiada<strong>nie</strong><br />
„Świąteczny program Rocky 'ego Pythona" („<br />
NF"nr 21 90). Nie zasługuje ono nawet na<br />
podpisa<strong>nie</strong> go nazwiskiem Pohla. Pisząc to „<br />
dziełko" autor,, Gateway - brama do gwiazd"<br />
musiał być psychicz<strong>nie</strong> załamany. Niewiele jest<br />
w tym opowiadaniu z fantastyki, a już zupeł<strong>nie</strong><br />
nic z walorów Pohla.<br />
Czytelnicy i „Fantastyka"<br />
Szkoda, ale mam nadzieję, że <strong>nie</strong> zachwieje to<br />
pozycji wybitnego pisarza wśród waszych<br />
czytelników, a wy naprawicie ten błąd publikując<br />
coś z prawdziwej sztuki, jaką tworzy Frederik<br />
Pohl... (R. Natorski)<br />
...W przeciwieństwie do utworu Dicka<br />
„Majstersztyk" opowiada<strong>nie</strong> Henry'ego<br />
Kuttnera „Księżycowe Hollywood" („NF" nr 5/90)<br />
jest majstersztykiem knota literackiego. Nie<br />
chciałbym tu odsądzać Kuttnera od czci i wiary,<br />
ale jego opowiada<strong>nie</strong> jest tak naiwne i banalne...<br />
(Maciej Salamończyk z Otwocka, uczeń LO,<br />
18 lat)<br />
...wśród wielu kiepskich opowiadań<br />
pierwszego półrocza najgorsze to <strong>nie</strong>wątpliwie<br />
„Rzeka czasu" Davida Brina („F" nr 1/90). Po<br />
paru <strong>nie</strong>złych utworach tego autora<br />
(„Kryształowe sfery", „Czwarte powoła<strong>nie</strong><br />
George'a Gustafa", „Thor spotyka kapitana<br />
Amerykę") „Rzeka czasu" wzbudziła we m<strong>nie</strong><br />
mieszane uczucia. Z jednej strony dość<br />
oryginalny pomysł i <strong>nie</strong>złe wykona<strong>nie</strong>, z drugiej -<br />
infantylna treść. Wysiłki autora w zakończeniu<br />
opowiadania <strong>nie</strong> zdołały ulepszyć całości...<br />
(Michał Skrzypczak z Warszawy, uczeń LO,<br />
15 lat)<br />
...moim opowiada<strong>nie</strong>m roku 1990 są „Okna"<br />
lana Watsona („NF" nr 4/90). Jest to utwór<br />
napisany z ogromnym talentem. Sam pomysł<br />
opowiadania rów<strong>nie</strong>ż jest oryginalny, chociaż<br />
zauważam pewne podobieństwo do pomysłu<br />
opowiadania Boba Shawa „ Światło minionych<br />
dni". Watson wspaniale nakreśli! obraz światów<br />
widzianych w dziwnych i <strong>nie</strong>ziemskich rzeczach<br />
nazwanych przez ludzi oknami. Do tych światów<br />
stworzonych przez Obcych mogą się dostać<br />
ludzie będący w intymnej bliskości. Dzięki<br />
doskonałemu przekładowi p. Jęczmyka<br />
opowiada<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> utraciło swych walorów:<br />
bogatego i dopracowanego języka oraz uroku,<br />
który może zachwycić tak bardzo, że czytelnik po<br />
lekturze „ Okien" żałuje, że <strong>nie</strong> jest to powieść, ale<br />
tylko krótkie opowiada<strong>nie</strong>... (R. Natorski)<br />
...Ludzie, takie rzeczy drukujcie jak „Okna"<br />
Watsona, a <strong>nie</strong> jakieś prymitywne wynurzenia<br />
pod szumną nazwą „ Warhammer"...<br />
(MichałPorębski z Lublina, 15 lat)<br />
...szczytem kiczu w 1990 r. okazało się<br />
banalne opowiada<strong>nie</strong> „Jak Chomik pokochał..."<br />
autorstwa Cheta Williamsona („NF" nr 2/90).<br />
Jest to typowy melodramacik o rozmydlonej<br />
treści opiewającej miłość informatyka, twórcy<br />
<strong>film</strong>ów cyfro-<br />
wych, oo własnego tworu - aktroida, a raczej<br />
aktroidki. Mamy tu do czy<strong>nie</strong>nia z wielką<br />
miłością, która popycha naszego bohatera do<br />
tego, że dzięki własnemu wynalazkowi łączy się<br />
w jedną osobowość z ukochaną aktroidką,<br />
decydując się jednocześ<strong>nie</strong> na opuszcze<strong>nie</strong><br />
tego realnego świata. 'Obrzydliwe! (J.<br />
Górnaś)<br />
...Najlichsze z opowiadań zagranicznych (i w<br />
ogóle) to „Staramy się" Orsona Scotta Carda<br />
(„ NF"nr 5/90) - kompletna głupota, i „ Czlo wiek,<br />
który wymyślił prawdę o dziecku Todda i Adriany"<br />
George 'a Effingera („ NF"nr 4/90) - bardzo<br />
przepraszam, ale tego <strong>nie</strong> mogłem nawet<br />
doczytać do końca; znudziło mi się, zanim<br />
dotarłem do połowy... (Jacek Mocarski z<br />
Łomży, uczeń LO, 18 lat)<br />
...Najgorsze opowiada<strong>nie</strong> to utwór Nancy<br />
Kress „Ludzie jak my" („F" nr 6/90). Ludzie, takie<br />
coś umieszczać w tak renomo wanej firmie ? Dzięki<br />
Bogu, że było to dość krótkie. Komplet<strong>nie</strong> <strong>nie</strong><br />
rozumiem, jak to u Was tam przeszło. Takiej<br />
szmiry <strong>nie</strong> czytałem od około 2-3 lat. Sądząc po<br />
pierwszej stro<strong>nie</strong> numeru czerwcowego nawet w<br />
drukarni trzęsły im się ręce podczas pracy. Tytuł<br />
wyszedł zgodny z treścią: bezsensowny i „<br />
tajemniczy": „Ludzie jamy"... (Da<strong>nie</strong>l Lenart z<br />
Łodzi, uczeń LO, 16 lat)<br />
...Najlepsze: „Czas robaka" Boba Lemana<br />
(„F" nr 4-5/90): Każde słowo, każdy wyraz<br />
nakazuje nam przeczytać następny. To jest jak<br />
narkotyk, musimy „iść" dalej; chcemy „iść".<br />
Wspaniale sklejone. Fascynujące. Czytając<br />
widzę wszystko dokład<strong>nie</strong> jakbym był tam,<br />
wewnątrz, tuż przy bohaterach. Stal z boku<br />
<strong>nie</strong>widzialny dla nich, przechodził tam, gdzie i<br />
oni... i to zakończe<strong>nie</strong> - ekstra! Panowie, więcej<br />
takich „Czasów robaka"! (Artur Domierackiz<br />
Bydgoszczy, uczeń Technikum Chemicznego,<br />
20 lat)<br />
...„Czas robaka" Lemana dorównuje klasą<br />
„ Piasecznikom" Martina! (G. Haratyk)<br />
...Najlepsze opowiada<strong>nie</strong> to „Czas robaka"<br />
Boba Lemana. Kiedy biorę do ręki opowiada<strong>nie</strong><br />
tego pisarza i zaczynam czytać, to wiem, że <strong>nie</strong><br />
będę się nudził. Wiem, że BL trochę m<strong>nie</strong><br />
postraszy, trochę zaszokuje, że <strong>nie</strong> będzie silitsię<br />
na jakieś wielkie myśli filozoficzne i co<br />
najważ<strong>nie</strong>jsze opowiada<strong>nie</strong> zosta<strong>nie</strong> mi na<br />
dłużej w pamięci. I tak powinno być... (M.<br />
Karnowski). Opracował Krzysztof Szolginia<br />
Książkę wylosował G. Haratyk. Wysyłamy ją pocztą.<br />
„Nowa Fantastyka" w kiosku 10 000 zł, a prenumerata TYLKO 8 000 zł!!!