09.03.2013 Views

film Duchy nie chcą odejść

film Duchy nie chcą odejść

film Duchy nie chcą odejść

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

NUMER 8 (107) SIERPIEŃ 1991<br />

Opowiadania i nowele<br />

Harry Harrison<br />

Widok ze szczytu wieży<br />

Ian Watson<br />

Smok Gaudiego<br />

Światosław Loginów<br />

Dom przy drodze<br />

Powieść<br />

Ondfej Neff<br />

Miesiąc mojego życia (1)<br />

Z polskiej fantastyki<br />

Short stories po polsku<br />

Film i fantastyka<br />

Dorota Malinowska<br />

<strong>Duchy</strong> <strong>nie</strong> <strong>chcą</strong> <strong>odejść</strong><br />

Wśród fanów<br />

Eurocon'91<br />

Dni chaosu<br />

3…2…1<br />

Adam Hollanek<br />

Zarówno fanowie, jak i twórcy...<br />

Krytyka<br />

Słownik polskich autorów fantastyki<br />

Ursula K. Le Guin<br />

Skromny geniusz<br />

Recenzje<br />

Zbig<strong>nie</strong>w Łazowski<br />

Herezja i wiara<br />

SF na świecie<br />

Locus, Galaktika, Ikarie<br />

Komiks<br />

Funky Koval III (3)<br />

Czytelnicy i „Fantastyka”<br />

Sondaż VII - opowiadania zagraniczne<br />

Drogi<br />

Czytelniku !<br />

W tym numerze zapraszamy do lektury nowej<br />

powieści Neffa. Autor znakomitych opowiadań, z<br />

których kilka drukowaliśmy, tym razem występuje<br />

w kategorii zwanej czasem „przemysł w kosmosie".<br />

Klasycznym przykładem jest tu„Moon is a Harsh<br />

Mistress" (Księżyc jest surową kochanką)<br />

Heinleina z lat pięćdziesiątych. Przypomnijmy, że<br />

zbuntowani koloniści organizują na Księżycu<br />

związek zawodowy „Solidarność". Temat jest stale<br />

żywy-ostatnio C. J. Cherryh opublikowała „Heavy<br />

Time" (Ciężki czas), powieść o górnikach z pasa<br />

asteroid.<br />

Wśród opowiadań „Smok Gaudiego" lana<br />

Wat sona. Barcelońskie dzieła Gaudiego są<br />

najbardziej fantastycznymi tworami w całej chyba<br />

historii architektury i można się tylko dziwić, że tak<br />

późno zainspirowały fantastyczną literaturę. Nie<br />

dokończona katedra, która jest miejscem akcji<br />

opowiadania, to rzeczywiście dzieło jak z innego<br />

świata.<br />

W dziale krytyki mały rarytas - Ursula Le Guin<br />

pisze o Dicku. Także recenzja z„Ubika" pióra<br />

Marka Oramusa. Twórczość Dicka pozostaje<br />

najbardziej <strong>nie</strong>zwykłym zjawiskiem w dziejach SF,<br />

jak widać, szczegól<strong>nie</strong> fascynującym innych pisarzy.<br />

I wreszcie <strong>nie</strong>spodzianka, piękny i mądry artykuł<br />

„Herezja i wiara", który przyszedł po prostu pocztą<br />

od <strong>nie</strong>znanego nam zakonnika.<br />

PS. Uważni czytelnicy prasy codziennej mogli<br />

zauważyć, że Komisja Likwidacyjna RSW<br />

ogłosiła przetarg na tytuł „Fantastyka". Z<br />

satysfakcją informujemy, że mamy już<br />

wszelkie prawa do naszego dawnego tytułu.<br />

Lech Jęczmyk<br />

W prenumeracie<br />

NOWA FANTASTYKA<br />

TAŃSZA O 2OOO zł<br />

patrz strona 80


Role playing games<br />

...Potrzebna jest mi Wasza pomoc. Spra-<br />

wa dotyczy stworzenia klubu role playing<br />

games. Grami SF, fantasy i role playing<br />

interesuję się od 5 lat. Nawiązałem kon-<br />

takty z graczami w Anglii i Niemczech. W<br />

całej Europie jest kilkanaście (?) takich<br />

klubów. Ich centrala znajduje się w Gene-<br />

wie. Entuzjaści gier korespondują ze sobą,<br />

wymieniają doświadczenia, organi- zują<br />

spotkania i zjazdy. Chciałbym stwo- rzyć<br />

podobny klub graczy w Polsce. W grę <strong>nie</strong><br />

wchodzą żadne składki, pieniądze itp.<br />

bzdury. Wszystko spro wadza się do czys-<br />

tych intencji i wyobraźni tych, którzy <strong>chcą</strong><br />

się w to ba wić. Oczekuję listów od chęt-<br />

nych...<br />

Piotr Partyn (20 lat)<br />

ul. Bolesława Prusa 30 m. 1<br />

08- I10 Siedlce<br />

...Chciałbym się skontaktować ze<br />

wszystkimi miłośnikami wszelkiego ro-<br />

dzaju gier fantastycznych... Piotr Narloch<br />

Os. Czecha 10 m. 8<br />

61-286 Poznań<br />

...Bardzo podobało mi się opowiada<strong>nie</strong><br />

„Geheimnisnacht". Chciałbym zobaczyć na<br />

łamach „Fantastyki" więcej opowia- dań<br />

napisanych na podstawie gier. A może<br />

wydrukowalibyście jakąś grę lub utworzyli<br />

poświęcony grom specjalny dział? Czy<br />

moglibyście podać mi adres poświęconego<br />

grom pisma „White Dwarf"? Jestem<br />

zainteresowany jego prenumeratą...<br />

Tomasz Filipkowski<br />

(uczeń)<br />

Łomża<br />

Dyrektor Zarządu: Maciej Makowski<br />

Adres do korespondencji:<br />

00-952 WARSZAWA 40<br />

skrytka pocztowa 6<br />

Czytelnicy i „Fantastyka"<br />

W <strong>nie</strong>których listach przysyłanych do redakcji <strong>nie</strong> ma ani oceny<br />

materiałów drukowanych w „Nowej Fantastyce", ani też żadnych<br />

konkretnych pytań do nas, redaktorów pisma. Ich autorzy<br />

chcieliby jedy<strong>nie</strong> skorzystać z naszego pośrednictwa w<br />

nawiązaniu kontaktów z osobami o podobnych<br />

zainteresowaniach. Jak widać, <strong>nie</strong> wystarczają ist<strong>nie</strong>jące kluby<br />

miłośników fantastyki. Niektórzy odczuwają potrzebę stworzenia<br />

nowych - korespondencyjnych. A więc w tym miesiącu „skrzynka<br />

kontaktowa".<br />

Myślimy o utworzeniu takiego działu w<br />

naszym piśmie, zastanawiamy się nawet<br />

nad wyda<strong>nie</strong>m specjalnego numeru po-<br />

święconego w całości grom. Co Państwo o<br />

tym myślicie? Czekamy na listy. A oto<br />

adres, o który prosił Tomek: White Dwarf<br />

Subscriptions, Games Workshop, Chew-<br />

ton Street, Hilltop, Eastwood, Notts NG16<br />

3HY, ANGLIA.<br />

Star Wars<br />

Jesteśmy grupą fanatyków Star Wars.<br />

Założyliśmy klub i szukamy kontaktów.<br />

Odpowiemy na wszystkie listy. Prosimy<br />

wysyłać je pod adresem: Piotr P. Mazu- rek,<br />

ul. Okrzei 2 m. 6, 40- I26 Katowice.<br />

Stowarzysze<strong>nie</strong> Miłośników Star Wars<br />

„Rebel's Club"<br />

Horror<br />

...Więcej horroru!!! To też fantastyka. Za<br />

mało go na Waszych łamach. Chciałbym<br />

za pośrednictwem „Nowej Fantastyki"<br />

nawiązać kontakt listowny z miłośnikami (a<br />

raczej maniakami) horroru, fantasy i w<br />

ogóle fantastyki, gdyż wokół siebie <strong>nie</strong><br />

znajduję nikogo, kto interesowałby się<br />

fantastyką, a nawet czytał jakieko- lwiek<br />

książki! To <strong>nie</strong>pokojące zjawisko.<br />

Przykładem jest tu moja klasa (uczę się w<br />

Technikum Poligraficznym), a mieszkam<br />

przecież w Warsza wie.<br />

Marek Szczepański (15 lat)<br />

ul. Żwirki i Wigury 43 m. 33<br />

02-091 Warszawa<br />

Zhvicks Fan-Club<br />

...Interesuje m<strong>nie</strong> kontakt z osobami, które<br />

umożliwiłyby mi zakup wszelkich utwo-<br />

Redaguje „Fantastyka" sp. z o.o.: Andrzej Brzezicki (dział<br />

graficzny), Lech Jęczmyk (redaktor naczełny), Andrzej W.<br />

Kaczorowski (zastępca sekretarza redakcji), Sławomir<br />

Kędzierski, Dorota Malinowska (dział zagraniczny), Marek<br />

Orarnus (dział publicystyki), Teresa Pajdzińska (korekta), Maciej<br />

Parowski (dział literatury polskiej, zastępca redaktora,<br />

naczelnego), Hanna Sosińska-Balcer (dział techniczny),<br />

Krzysztof Szolginia (sekretarz redakcji).<br />

Stali współpracownicy: Adam Hollanek, Jacek Inglot, Arkadiusz<br />

Nako<strong>nie</strong>cznik, Andrzej Niewiadowski, Jacek Rodek, Darosław J.<br />

Toruń oraz Karbu rator, Kunktator, Negocjator, Predator, Sekator<br />

i Wibrator.<br />

Redakcja <strong>nie</strong> zwraca materiałów <strong>nie</strong> zamówionych, w opublikowanych<br />

tekstach zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów.<br />

rów Wiktora Żwikiewicza (oprócz „Deli- rium<br />

w Tharsys", „Imago" i „Ballady o<br />

przekleństwie" - te już mam) lub chociaż<br />

jepożyczyły. Z góry serdecz<strong>nie</strong> dziękuję.<br />

Mateusz Marcinkowski (ki. III LO) ul.<br />

Niecała 1 m. 7 60-805 Poznań<br />

Komu, komu...<br />

Jestem Waszym wiernym czytelnikiem od<br />

pierwszego numeru „Fantastyki". Z pis-<br />

mem tym dorastałem i dlatego z dużą<br />

przykrością rozstaję się ze swą kolekcją.<br />

Zmuszają m<strong>nie</strong> do tego trudne warunki lo-<br />

kalowe. Mam wszystkie numery „Fanta-<br />

styki" i „Nowej Fantastyki". Są one kom-<br />

pletne i w dobrym sta<strong>nie</strong>...<br />

Jan Łokieć<br />

ul. Szczyto wa 5 m. 7<br />

92- I14 Łódź<br />

Odstąpię numery „Fantastyki" od 1 do<br />

98...<br />

Dariusz Kwieciński<br />

ul. Bydgoska 11 m. 21<br />

89- I00 Nakło<br />

Jestem zażartym czytelnikiem Wasze-<br />

go pisma. Jesteście wspaniali!!! Mam jed-<br />

nak problem. Za nic w świecie <strong>nie</strong> mogę<br />

skompletować starych roczników „Fanta-<br />

styki". Pomóżcie...<br />

Kareł Masek<br />

Olmovec 1130<br />

Orlova 4<br />

735 14<br />

Czecho-Słowacja<br />

W zdobyciu brakujących egzemplarzy<br />

„Fantastyki" i „Nowej Fantastyki" z pew-<br />

nością pomoże chętnym nasza rubryka<br />

„Komu, komu...". Pewną <strong>nie</strong>wielką liczbę<br />

numerów naszego miesięcznika z roku<br />

1990 i 1991 mamy zarówno my w redak-<br />

cji, jak i nasz wydawca (adres w stopce) -<br />

możemy wysłać je za zalicze<strong>nie</strong>m poczto-<br />

wym (zwroty ist<strong>nie</strong>ją zawsze, mimo że<br />

wiele kiosków dostaje za mało egzempla-<br />

rzy „Nowej Fantastyki"). Jeżeli natomiast<br />

chodzi o numery najnowsze, to zachęca-<br />

my wszystkich do prenumeraty (patrz:<br />

strona 80). W prenumeracie pew<strong>nie</strong>j i ta-<br />

<strong>nie</strong>j niż w kiosku!<br />

(KS)<br />

PS. Bardzo dziękujemy Oficy<strong>nie</strong> Wydaw-<br />

niczej „Comfort" za nadesła<strong>nie</strong> nam<br />

pierwszego z serii informatorów OMNI-<br />

BUS-POLSKA'91.<br />

Wydaje Prószyński i S-ka<br />

(spółka cywilna- Jacek Herman-lżycki,<br />

Mieczysław Prószyński,<br />

Zbig<strong>nie</strong>w Sykulski<br />

i Tadeusz Winkowski),<br />

ul. Różana 34,02-569 Warszawa,<br />

tel. 49 87 54,<br />

komertel/fax (48) 39 12 16 81.<br />

Skład, druk i oprawa: Drukarnia<br />

Prasowa S.A., Łódź, ul.<br />

Piłsudskiego 82. Druk kolorowej<br />

wkładki: Zakłady Graficzne sp. z<br />

o.o., Piła, ul. Okrzei 5.<br />

Nakład 100 000 egz.<br />

PL ISSN 0867- I32X © Copyright by „Fantastyka" sp. z o.o., Warszawa 1991 NR INDEKSU 35 839


opowiadania i nowele<br />

HARRY HARRISON<br />

Widok ze szczytu wieży<br />

(The View From the Top of the Tower)<br />

S<br />

ean Mulligan wkroczy! majestatycz<strong>nie</strong> na szczyt schodów,<br />

niosąc w dłoniach pełną mydlin miskę, na której<br />

leżała brzytwa z lusterkiem. Rozpięty żółty szlafrok powiewał<br />

za jego plecami, unoszony łagodnymi<br />

podmuchami porannej bryzy. Właś<strong>nie</strong> podniósł miskę,<br />

kiedy klatkę scho- dową przeszył ostry głos.<br />

- Doigrasz się w końcu! - głośne, przenikliwe zawodze<strong>nie</strong><br />

Molly było w sta<strong>nie</strong> strzaskać butelkę Guinnessa z odległości<br />

dwudziestu kroków. - Zachciało ci się zamieszkać w Wieży<br />

Martello... tak będzie ta<strong>nie</strong>j, mówiłeś... ani jednego kontaktu,<br />

a wilgoć jak w szczurzej norze i jeszcze goli się taki na blankach.<br />

Jeeezu, żeby cię piorun strzelił...<br />

Sean wyłączył się, ale choć słowa do <strong>nie</strong>go <strong>nie</strong> docierały,<br />

fale dźwięku wciąż rozbijały się wokół niczym grzywacze<br />

zasmarkanego morza. Golił się zbyt szybko, ścinając kawałeczki<br />

skóry, aż wreszcie mydliny zmieniły kolor na bladoróżowy,<br />

nakrapiany drobinkami zarostu. Ze stęknięciem chlusnął<br />

spienioną wodą przez otwór strzelniczy i pośpieszył z powrotem<br />

na dół. Głos uderzał w <strong>nie</strong>go nadal, gdy wbijał stopę<br />

w nogawkę spodni, owijał krawat wokół szyi, przyciskał kawałki<br />

papieru toaletowego do pokrwawionej skóry i umykał<br />

w dół, ku ziemi, ku wypitce. Minął Czterdzieści Stóp, dysząc<br />

przemknął obok Zamku Bullock, ku sanktuarium Sanctum<br />

Sanctorum. Pub „U Łuczników" wzywał go, a on szedł za<br />

głosem.<br />

Z doskonałym wyczuciem, nabytym podczas długich lat,<br />

popchnął drzwi dokład<strong>nie</strong> w momencie, gdy od środka prze-<br />

kręcił się w nich klucz, zatoczył naprzód, oparł poplamiony<br />

łokieć na zalanym kontuarze i tchnął słowa błogosławieńst-<br />

wa w wyczekujące, pełne piwa powietrze.<br />

- Kufel ciemnego.<br />

- Zadąłeś się przy goleniu? - napełniając szkło jasną żół-<br />

cią spytał Noel przeraźliwie ponurym tonem, jedyną melo-<br />

dią, jaka kiedykolwiek dobyła się z jego szerokiej piersi.<br />

- Zgadza się, a i to mam szczęście, że <strong>nie</strong> ciachnąłem się<br />

od ucha do ucha, taka była dziś wściekła. Ten jej głos tylko<br />

wzmacnia się z wiekiem.<br />

- Ano. Niedługo słychać ją będzie aż w Wexford.<br />

- Dobra, wystarczy, dawaj.<br />

Ostat<strong>nie</strong> muśnięcie serwetą, u<strong>nie</strong>sie<strong>nie</strong> kielicha w górę,<br />

chwila adoracji, pierwsza kropla na języku, pierwsza cudow-<br />

na łykopieszczota pod<strong>nie</strong>bienia, pierwsza oznaka powraca-<br />

jącego życia. Pax vobiscum, pax humanum.


D<br />

la Portakala Ziemia stanowiła tryskający zdrój języka.<br />

Na swej rodzinnej planecie, mrocznym globie, krążącym<br />

wokół lodowo<strong>nie</strong>bieskiej gwiazdy w odległym<br />

krańcu galaktyki, był pierwszym i jedynym ucz<strong>nie</strong>m,<br />

które- mu udało się opanować trudną sztukę projekcji<br />

mentalnej. Kiedy obcy intelekt opanował Lakatropa,<br />

jedy<strong>nie</strong> Portakal zajął się nim i odkrył, co się faktycz<strong>nie</strong><br />

stało. Dzięki projekcji umysłu mógł podróżować, mógł zająć<br />

ciało jakiejkolwiek in- nej rozumnej istoty z jakiegokolwiek<br />

świata. Zanim przybysz opuścił Lakatropa, znudzony<br />

<strong>nie</strong>mrawym, zimnym otocze- <strong>nie</strong>m i <strong>nie</strong>mal całkowitym<br />

brakiem zainteresowania jego obe- cnością, Portakal nauczył<br />

się techniki projekcji. Źródło ta- chionowe można było<br />

opanować, zrozumieć i uruchomić je- dy<strong>nie</strong> siłą woli. A on<br />

miał silną wolę podtrzymywaną chęcią porozumiewania się w<br />

inny sposób niż tylko przytłumionymi pomrukami<br />

używanymi przez przedstawicieli jego własnej rasy. Ich<br />

wielkie cielska przelewały się leniwie na d<strong>nie</strong> gęstej, mroźnej<br />

atmosfery, gdzie gaz i ciecz stapiały się z sobą i prze- chodziły<br />

jedno w drugie. Każde odezwa<strong>nie</strong> wymagało ogrom- nego<br />

wysiłku związanego z pokona<strong>nie</strong>m ciś<strong>nie</strong>nia tysięcy mil gazu<br />

nad nimi. Dlatego też ich język był prosty i <strong>nie</strong>wymyślny, nagi,<br />

pozbawiony ozdóbek, zwięzły i brutalny. Portakal był jedynym<br />

lingwistą, samotnym samoukiem, komu bowiem potrzebny<br />

językoznawca, jeśli język liczy sobie tylko 112 słów?<br />

Zielona, ciepła Ziemia wydawała mu się rajem. Portakal<br />

odwiedził ten świat już dwukrot<strong>nie</strong>, wkraczając w umysły<br />

jego mieszkańców, aby mówić i napawać się bogactwem ich<br />

języka, aby uczyć się i zapamiętywać. Nie przeszkadzało<br />

mu, że chodził jedy<strong>nie</strong> na dwóch nogach miast dwudziestu,<br />

że musiał obywać się bez macek i dodatkowych oczu na koniuszkach<br />

palców. Nie tęsknił nawet do swych narządów<br />

drygałkowych, które sprawiały, że kopulacja przedstawiała<br />

się tak intrygująco. Żadne poświęce<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> było zbyt wielkie,<br />

jeśli mogło pomóc jego badaniom lingwistycznym.<br />

Lekko irytowało go, że pierwsza próba skończyła się <strong>nie</strong>mal<br />

natychmiast po rozpoczęciu. W rezultacie jego mówiony<br />

zuluski był dość prymitywny, bowiem <strong>nie</strong>szczęsne ciało, które<br />

kontrolował, spalono pod zarzutem uprawiania czarnej<br />

magii wkrótce po jego przybyciu. Druga podróż, do Japonii,<br />

okazała się bardziej owocna, po<strong>nie</strong>waż przez prawie cały<br />

czas ukrywał swoją obecność. Jego <strong>nie</strong>chętna nosicielka,<br />

młoda gejsza, żyła wystarczająco długo, by zdołał dokład<strong>nie</strong><br />

opanować jej język, zanim w zamyśleniu <strong>nie</strong> wprowadził jej<br />

prosto pod superszybki pociąg, komplet<strong>nie</strong> zaabsorbowany<br />

relacją siostra-brat, shimai-kyoodal.<br />

Teraz gotów był do ponownej wyprawy badawczej. Jego<br />

pamięciowe notatki z zakresu japońskiego zostały już wydrapane<br />

w twardym jak stal lodzie za pomocą brzusznego szponu.<br />

Zakłapał z rozkoszą dziesięcioma czy jedenastoma szczękami,<br />

włączając się w tachionowe źródło, sięgnął myślą i raz jeszcze<br />

przed oczami stanął mu błękitnozielony ziemski glob...<br />

S<br />

ean Mulligan poczuł zawrót głowy -już po sześciu kuflach?<br />

- i na moment zamknął oczy. Kiedy je otworzył,<br />

wyjrzał z nich Portakal.<br />

- Sean, kocha<strong>nie</strong> ty moje - powiedział Kelly. - Nie<br />

masz chyba zamiaru kimnąć w samym środku popołudnia,<br />

co?<br />

Sean zamrugał kilka razy ponad morzem kufli, cmoknął<br />

ustami i odparł:<br />

- Biru nihong, kudusai.<br />

- Tylko bez takich - Seamus potrząsnął ostrzegawczo palcem,<br />

grubym jak przegub przeciętnego mężczyzny, bo był to<br />

naprawdę kawał chłopa, zahartowany przez życie, spędzone<br />

na budowach. - Nic z tego. Wiesz, że jestem <strong>nie</strong>douczony i<br />

<strong>nie</strong> kumam po irlandzku, więc daj sobie spokój z tymi popisami.<br />

Każdy wie, że uczyłeś się u księży.<br />

Portakal błyskawicz<strong>nie</strong> przeczesał złącza nerwowe otępiałego<br />

od alkoholu mózgu, w którym właś<strong>nie</strong> przebywał. Co za<br />

idiotyczna pomyłka! Odezwał się po japońsku, <strong>nie</strong> w miejscowym<br />

języku. Po jakiemu tu mówili! Aha, to tutaj. Z<br />

westch<strong>nie</strong><strong>nie</strong>m zanurzył się w lingwistycznym zbiorniku,<br />

chlapiąc wokół właściwymi wyrazami - po czym przemówił.<br />

Musi wyjaśnić swą poprzednią pomyłkę, aby i to ciało <strong>nie</strong><br />

spłonęło.<br />

-J<br />

estem Portakal z odległego świata na drugim krań-<br />

cu Galaktyki. Przynoszę wam pozdrowienia. -<br />

Chryste, już się narąbał - stwierdził Kelly z pew-<br />

nym zdumie<strong>nie</strong>m. - Musiał łyknąć w domu whisky, mówię<br />

wam.<br />

- Macie słuchać moich poleceń i odzywać się tylko, kiedy<br />

wam każę, jeśli zależy wam na dalszej egzystencji waszego<br />

towarzysza.<br />

Jak przez mgłę poczuł ból w tylnej części ciała i kończy-<br />

nach, padając na twardą powierzchnię.<br />

- I <strong>nie</strong> wracaj, póki <strong>nie</strong> wytrzeźwiejesz! - krzyknął za nim<br />

Noel. - Wstydziłbyś się, mężczyzna w twoim wieku, <strong>nie</strong> mówiąc<br />

już o wykształceniu, i spity jak dętka o tak wczesnej porze.<br />

Drzwi pubu zatrzasnęły się, a Portakal podniósł się spo-<br />

między strzępów opakowań, <strong>nie</strong>dopałków i psich gówien.<br />

Zaklął po japońsku, bo tak mu w tej chwili było najłatwiej.<br />

Co to za ludzie, którzy <strong>nie</strong> widzą różnicy między gospoda-<br />

rzem i lokatorem? Okropność. Ale może to tylko bywalcy sa-<br />

lonu z sake tak myśleli? Wiedział, że mocne napoje wyczyniały<br />

dziwne rzeczy z tymi miękkimi ciałami. Poszuka kogoś obda-<br />

rzonego wyższą inteligencją, z kim mógłby porozmawiać.<br />

Powolnym krokiem ruszył ulicą, używając swych nowo<br />

nabytych umiejętności do odczytania rojących się wokół na-<br />

pisów. Oszklone okno. POD WESOŁĄ PATELNIĄ - RYB A<br />

Z FRYTKAMI. Pod spodem zamknięte drzwi. PRZERWA<br />

OBIADOWA. Interesujące.<br />

Inny zakład z tablicą ŁATANIE DĘTEK. Po drugiej stro-<br />

<strong>nie</strong> napis głosił: ŁATANIE DENTEK. Zanotował w pamięci<br />

<strong>nie</strong>zwykłe wariacje pisowni.<br />

Dalej większy budynek, z otynkowanego kamienia, poło-<br />

żony <strong>nie</strong>co na uboczu, u góry zakończony szpicem. Drzwi<br />

otwierały się zapraszając do ciemnego wnętrza. Wszedł do<br />

środka i ujrzał rzędy migoczących płomyków. Podszedł do<br />

<strong>nie</strong>go mężczyzna od stóp do głów odziany w czerń.<br />

- Witam cię, synu dalekiego świata - powiedział Portakal - i<br />

przynoszę ci pozdrowienia z przeciwnego krańca Galaktyki.<br />

Ojciec Flynn zmierzył go groźnym spojrze<strong>nie</strong>m przez całą<br />

długość imponującego nosa.<br />

- Znowu piłeś, Sea<strong>nie</strong> Mulligan. To prawdziwe przekleń-<br />

stwo Irlandczyków. A na mszy <strong>nie</strong> pojawiłeś się od czasów<br />

Bitwy pod Boyne. Umrzesz be'z rozgrzeszenia, człowieku,<br />

przelecisz przez samo dno czyśćca wprost do piekła, zanim<br />

nawet zdążysz zorientować się, że już <strong>nie</strong> żyjesz...<br />

- Proszę o ciszę i żądam uwagi - przerwał mu rozdrażnio-<br />

ny Portakal. W Japonii szło mu znacz<strong>nie</strong> lepiej. -Nazywam<br />

się Portakal. Nie widać stąd słońca mojej planety, ale zapew-<br />

niam cię...<br />

- Jedynego zapew<strong>nie</strong>nia, jakiego od ciebie oczekuję, ty<br />

łajdaku, to wyznania twoich grzechów - i tak będzie już moc-<br />

no spóźnione. Jesteś tylko ciężarem dla twojej biednej żony.<br />

Co za wstyd dla <strong>nie</strong>j przychodzić tu samej co <strong>nie</strong>dziela...<br />

- Wysłuchasz m<strong>nie</strong>?<br />

- Nie! Ale będę się za ciebie modlił, ty <strong>nie</strong>szczęsny grzesz-<br />

niku.<br />

To'było <strong>nie</strong>wiarygodne, absolut<strong>nie</strong> okropne. Portakal<br />

obrócił się na pięcie i ciężko wytoczył z powrotem na wiosen-<br />

ne słoneczko. Nagle jednak słońce zniknęło i z <strong>nie</strong>ba lunął<br />

chłodny deszcz, który momental<strong>nie</strong> go przemoczył. Zadygo-<br />

tał, ale <strong>nie</strong> przejął się tym ani trochę. Niewątpliwie z tymi lu-<br />

dźmi było coś <strong>nie</strong> w porządku. Nie mogli przecież wszyscy<br />

<strong>nie</strong> dosłyszeć. Może wybrał sobie <strong>nie</strong>właściwego nosiciela.<br />

Całym ciężarem wparł się o mur i spojrzał na mijających go<br />

w pośpiechu przechodniów umykających przed deszczem.<br />

Czy zdoła jeszcze raz wysilić wolę, aby opuścić to ciało i zna-<br />

leźć inne? Nigdy przedtem tego <strong>nie</strong> robił. Musiał spróbować.<br />

Odczekał, aż w pobliżu znalazła się większa grupka ludzi, po<br />

czym skupił się. Mocno...<br />

Nic się <strong>nie</strong> stało. Trzeba więc było wykorzystać sytuację<br />

najlepiej, jak się tylko da. To stworze<strong>nie</strong> musi wystarczyć.<br />

Wróci do miejsca, gdzie pił na początku i jeszcze raz podej-<br />

mie próbę nawiązania kontaktu.<br />

Kiedy jednak rozkazał ciału ruszyć naprzód, nawet <strong>nie</strong><br />

drgnęło. Niemożliwe! Dzięki sile swej woli pokonywał setki


lat świetlnych, miał moc, która pozwalała mu manipulować<br />

tachionami. Ten nędzny Ziemianin - czuł jego ponurą obec-<br />

ność, przycupniętą w odległym kącie móżdżku - <strong>nie</strong> mógł<br />

walczyć z jego potęgą. Dlaczego zatem <strong>nie</strong> potrafił się ru-<br />

szyć? Przemówił na głos, był to bowiem jedyny sposób poro-<br />

zumienia się z podległym sobie umysłem.<br />

- Ustąp, rozkazuję ci. Wracamy do „Łuczników".<br />

- Udamy się do centrum miejscowej władzy - odpowie-<br />

dział głębokim, dźwięcznym głosem.<br />

Portakal poczuł całkowite zaskocze<strong>nie</strong>. To <strong>nie</strong> były jego<br />

słowa - ani nawet słowa jego gospodarza. A zatem kto...<br />

- Kini jesteś? - krzyknął. - Widzę cię, jak czaisz się w pos-<br />

kręcanych zwojach rdzenia przedłużonego. Wyjdź i przed-<br />

staw się!<br />

HARRY HARRISON<br />

Amerykański autor (ur. w 1925 r.)<br />

mieszkający w Irlandii (jest to<br />

chyba jedyny kraj, w którym <strong>nie</strong><br />

płaci się podatków od działalnoś-<br />

ci artystycznej). Ostatni raz<br />

przedstawialiśmy go na naszych<br />

łamach powieścią „Bill, bohater<br />

Galaktyki" („F" nr 6-8/86) oraz<br />

opowiada<strong>nie</strong>m „Kontrakt za mi-<br />

liard kredytek" („F" nr 9/86). Obe-<br />

c<strong>nie</strong> pisze bardzo mato, dlatego z<br />

tym większą przyjemnością dru-<br />

kujemy jego najnowsze opowia-<br />

da<strong>nie</strong>, w którym autor kolejny raz<br />

ujawnia swe znakomite poczucie<br />

hu moru i zmysł satyryka. O.M.<br />

Minęła go starsza kobieta, kurczowo ściskając w dłoni pa-<br />

rasolkę. Zerknęła na Seana Mulligana, przeżegnała się i pod-<br />

reptała dalej, przyśpieszając kroku.<br />

- Jestem Mntkl z planety ..., o Ziemiani<strong>nie</strong>, przynoszę ci<br />

pozdrowienia spoza gwiazd...<br />

- Wynoś się z tego mózgu - polecił mu Portakal. - Byłem<br />

tu pierwszy.<br />

Sean zrobił gwałtownego zeza, gdyż każdy z obcych prze-<br />

jął kontrolę nad jednym jego okiem, usiłując spojrzeć na dru-<br />

giego.<br />

- To <strong>nie</strong> może być prawda! -jęknął Mntkl. - Mój mistrz<br />

zestarzał się i umarł, ucząc m<strong>nie</strong> techniki projekcji astralnej.<br />

Zajęcie tego umysłu kosztowało m<strong>nie</strong> całą moją energię. Mu-<br />

sisz stąd <strong>odejść</strong>.


- Tere-fere - warknął Portakal. - Kto pierwszy, ten lep-<br />

szy. A teraz zmykaj stąd, ty obcy dupku, bo czekają na m<strong>nie</strong><br />

ważne badania lingwistyczne.<br />

Sean Mulligan tańczył w kółko, wymachując rękami i no-<br />

gami, podczas gdy dwie obce istoty walczyły o kontrolę nad<br />

jego ciałem. W końcu wywalił się w kałużę.<br />

- Twoje badania tyle m<strong>nie</strong> obchodzą co zeszłoroczny pis-<br />

pel - huknął Mntkl. - Przybywam z umierającego świata,<br />

dotkniętego przyśpieszoną entropią. Kończy nam się paliwo.<br />

Jestem tu w galaktycznej misji ratunkowej. Muszę skontak-<br />

tować się z władzami, zaofiarować im wiedzę w zamian za<br />

paliwo jądrowe. Jeśli jak najszybciej <strong>nie</strong> zosta<strong>nie</strong> do nas wy-<br />

słany transport U-235, wylądujemy na galaktycznym cmen-<br />

tarzysku.<br />

- Szerokiej drogi - prychnął <strong>nie</strong>wzruszony Portakal. - I<br />

tak nikt nawet <strong>nie</strong> słyszał o waszej zacofanej planecie - nikt<br />

więc <strong>nie</strong> będzie za nią tęsknić.<br />

Wściekłość <strong>nie</strong>mal rozsadziła Seana, gdy Mntkl wyryczał<br />

swą odpowiedź. Z jego gardła zaczął dobywać się <strong>nie</strong>składny<br />

bełkot, podczas gdy obaj przybysze zmagali się, aby uzyskać<br />

władzę nad narządami mowy. Bitwa umysłów toczyła się w<br />

najlepsze, kiedy Sean stwierdził, że znów widzi, choć jak<br />

przez gęstą mgłę. Spróbował się ruszyć i podążył przed siebie<br />

chwiejnym krokiem. Ogarnięte żądzą mówienia obce świa-<br />

domości za<strong>nie</strong>chały kontroli nad jego ciałem. Szurając noga-<br />

mi, zawrócił - dziś stanowczo <strong>nie</strong> będzie mile widziany „U<br />

Łuczników"! - i ruszył w kierunku „Mulrooneya". Powolut-<br />

ku, cały czas gadając do siebie, wydając wysokie piski i grze-<br />

choczący rechot wszedł i skierował się do baru.<br />

- Naprawdę, paskudny masz kaszel - stwierdził Mulroo-<br />

ney, stawiając przed nim kufel. -To Wieża Martello i cała ta<br />

wilgoć. Centralne ogrzewa<strong>nie</strong>, oto, czego ci trzeba, choć ro-<br />

zumiem, że ciężko będzie przewiercić się przez granitowe<br />

mury, muszą mieć chyba ze dwadzieścia stóp szerokości.<br />

Sean wolno uniósł kufel, po czym opróżnił go do połowy.<br />

Ani na moment <strong>nie</strong> przestawał mówić do siebie, kiedy porter<br />

spływał w dół opłukując struny głosowe.<br />

Mulrooney odszedł, aby obsłużyć kolejnego gościa. W tej<br />

samej chwili Mntkl odezwał się mrocznym tonem:<br />

- Pójdźmy na kompromis. Pozwól mi mówić. Nie chcesz<br />

przecież mieć na sumieniu zagłady całej planety, prawda?<br />

- Ja <strong>nie</strong> mam sumienia. Wybit<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>praktyczne przy<br />

ogromnych ciś<strong>nie</strong>niach, w jakich żyjemy.<br />

' - Apeluję więc do twej inteligencji. I ciekawości. Proszę<br />

jedy<strong>nie</strong> o możliwość udania się do miejscowego dyktatora<br />

czy też innego urzędnika odpowied<strong>nie</strong>j rangi i uzgod<strong>nie</strong>nia z<br />

nim sprawy U-235. Tamto stworze<strong>nie</strong> będzie bez wątpienia<br />

władało tutejszym narzeczem lepiej, aniżeli nasz obecny gos-<br />

podarz, a zatem ułatwi ci to twoje badania.<br />

- No dobrze, a co ja będę z tego miał? - spytał zaintrygo-<br />

wany Portakal.<br />

- Wdzięczność całego mojego świata.<br />

- Potrzebna mi, jak krlabie brlacek. Spróbuj jeszcze raz.<br />

- Nie mam nic innego do zaoferowania.<br />

- A jak tam wasz język? Może być interesujący. Jak to bę-<br />

dzie po waszemu: „Moje piersi pachnące tak a serce biło mu<br />

jak szalone i tak powiedziałam tak chcę Tak"?<br />

- N*/py##*#. ##89.<br />

- Zapomnij o tym. To <strong>nie</strong> język, to zapale<strong>nie</strong> gardła.<br />

Kiedy tak rozmawiali, Sean uniósł chwiejny palec w kieru-<br />

nku Mulrooneya, wygrzebał kilka banknotów, położył je na<br />

lepkim kontuarze, wlał w siebie kolejny kufel i sięgnął po na-<br />

stępnego.<br />

- Jesteś taki <strong>nie</strong>sprawiedliwy -zaskowyczał Mntkl -i samo-<br />

lubny. Czy chcesz, aby cały świat zginął z twojego powodu?<br />

- Zgadza się - odparł cichnącym głosem Portakal. - Ga-<br />

laktyki jak ziarnka piasku, gwiazdy jak pył - albo dziury w<br />

kocu. Zupeł<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong> to <strong>nie</strong> obchodzi.<br />

Jego głos zamazał się... po czym powrócił z wysiłkiem.<br />

- Nie mogę mówić. Co się dzieje?<br />

- Powiem ci, co się dzieje - odrzekł Mntkl, a jego strach<br />

zmuszał słowa do przeniknięcia zaciskającej się zasłony <strong>nie</strong>-<br />

zrozumienia. - Podczas gdy my zajęci byliśmy czymś innym,<br />

nasz nosiciel spożywał duże ilości trucizny biologicznej.<br />

Śmiercionośny płyn przedostał się do łączy nerwowych i te-<br />

raz rozłącza je jedno po drugim. Tracę panowa<strong>nie</strong>. On nas<br />

stąd wyrzuca!<br />

- A przy okazji sam się zabija -pisnął Portakal. -Musimy go<br />

powstrzymać.<br />

Każdy z nich przejął jedną rękę i mocno zacisnęli dło<strong>nie</strong> na<br />

ladzie. Tępym wzrokiem wpatrzyli się w przestrzeń, walcząc<br />

o utrzyma<strong>nie</strong> kontroli.<br />

- No, wreszcie przestałeś gadać do siebie - Mulrooney<br />

ostroż<strong>nie</strong> polerował szklankę. - Uchlałeś się aż do wytrzeź-<br />

wienia. Strzemiennego?<br />

- Nie chcę - powiedział głębokim tonem Mntkl -już wię-<br />

cej - pisnął Portakal.<br />

- Przechodzisz mutację? W twoim wieku? To musi byt<br />

przeziębie<strong>nie</strong>. Lepiej idź do łóżka, zanim dosta<strong>nie</strong>sz praw-<br />

dziwej grypy.<br />

Na szeroko rozstawionych nogach, z rękami zaciśniętymi<br />

na ladzie, Sean stał dysząc jak parowóz. Jego lokatorzy nic<br />

pozwalali mu zamówić więcej - <strong>nie</strong> mogli jednak powstrzy-<br />

mać litrów Guinnessa, który przenikał z żołądka do krwi.<br />

Kropla po kropli sączył się alkohol etylowy, aż wreszcie jego<br />

plazmę można było butelkować i sprzedawać jako gin. Sean<br />

wytrzeszczał oczy, a w jego wnętrzu toczyła się bitwa.<br />

Przegrana bitwa. Przy akompaniamencie cichego krzyku,<br />

który rozpłynął się w nicość i lekkiego trzasku uchwyt<br />

Mntkla zelżał, a jego układy myślowe zniknęły na powrót<br />

między gwiazdami. Portakal, bardziej doświadczony, wal-<br />

czył dalej. Była to jednak walka z góry przegrana. Klęska,<br />

alkoholowy Armageddon. Jedno po drugim puszczały złącza<br />

nerwowe, aż odpadł i klnąc zniknął, przenosząc się do swego<br />

cuchnącego domu pośród gwiazd.<br />

- Achhh - odetchnął Sean puszczając ladę i zacierając<br />

ścierpnięte dło<strong>nie</strong>. Liczyło się doświadcze<strong>nie</strong>. Skonsumowa-<br />

na przez <strong>nie</strong>go ilość alkoholu zabiłaby abstynenta w dwanaś-<br />

cie sekund, zakonserwowałaby w szklanym słoju na wieki<br />

wieków całą rodzinę szczurów workowatych. Lecz lata alko-<br />

holowego treningu przeważyły. Co z tego, że jego wątroba<br />

wyglądała, jakby przemaszerował po <strong>nie</strong>j pułk irlandzkiej<br />

gwardii w nabijanych ćwiekami buciorach? Nieważne, że<br />

miliony szarych komórek rozpłynęły się w galaretę, a jego<br />

iloraz inteligencji obniżył się o dwadzieścia punktów. Nic sie-<br />

<strong>nie</strong> liczyło. Ważne, że udało mu się przegnać obcych naje-<br />

źdźców. Zwyciężył. Wyprostował się i pierwszy raz od paru<br />

godzin przemówił własnym głosem, choć walka przybyszów<br />

wyczerpała jego struny głosowe.<br />

- Diablo jestem spragniony. Jeszcze jeden kufel popro-<br />

szę.<br />

- Dzięki Bogu. Przez chwilę mocno m<strong>nie</strong> za<strong>nie</strong>pokoiłeś,<br />

stary.<br />

- Siebie samego też, wierz mi - zamrugał zrzucając z oczu<br />

alkoholowe bielmo. - Mój mózg opanowała najpierw jedna<br />

dziwna istota, a potem druga. Naprawdę, <strong>nie</strong>ch skonam, to<br />

właś<strong>nie</strong> mi się przydarzyło. Zostałem nawiedzony.<br />

- Byłeś pijany - stwierdził Mulrooney stawiając przed<br />

nim jedno ciemne.<br />

- Jedno i drugie, ale i tak nikt mi <strong>nie</strong> uwierzy - westchnął<br />

i wypił. - Było ich dwóch. Jeden paskudny, gruby jak dwie<br />

dechy. Nie chciał słuchać błagań drugiego, że jego planeta<br />

zosta<strong>nie</strong> zniszczona. Śmiał się, ot co. Obrzydliwy nadęty ro-<br />

bal.<br />

- Brzmi to zupeł<strong>nie</strong> jak jakieś opowiada<strong>nie</strong> fantastyczne.<br />

Czemu tego <strong>nie</strong> zapiszesz, póki jeszcze pamiętasz? Sprzedał-<br />

byś je komuś.<br />

- To <strong>nie</strong> dla m<strong>nie</strong>. Opowiada<strong>nie</strong> historyjek pozostawię fa-<br />

cetom, którzy <strong>nie</strong> piją. Słyszałem, że wszyscy ci pisarze<br />

science fiction to banda ponurych abstynentów, <strong>nie</strong>słycha<strong>nie</strong><br />

serio podchodzących do wszystkiego. No, nalej jeszcze, Mul-<br />

rooney, i sobie też, bo zaczynam wątpić, czy to naprawdę sie<br />

zdarzyło.<br />

W tym samym momencie, kiedy kufel napełniał się powo-<br />

li, hen daleko, po drugiej stro<strong>nie</strong> Galaktyki masywna istota<br />

siedziała pogrążona w <strong>nie</strong>wesołych myślach na d<strong>nie</strong> gęst<strong>nie</strong>-<br />

jącego morza, podczas gdy jeszcze dalej entropia dobiegła<br />

kresu i blada gwiazda zniknęła z cichutkim gwiezdnym<br />

okrzykiem bólu.<br />

Przełożyła Paulina Braiter


K<br />

lan Watson<br />

Smok<br />

GAUDIEGO<br />

iedy Johnny Butler i jego siostra Marta przyjechali do<br />

Barcelony, autobusy były obwieszone flagami katalońskimi,<br />

a na biurowcach powiewały transparenty. Wszędzie widniały<br />

żółto-czerwone wstęgi. Kobiety w najprzeróż<strong>nie</strong>jszym<br />

wieku ściskały w rękach pojedyncze szkarłatne róże i zielone<br />

kłosy pszenicy. Uzbrojeni policjanci siedzieli jak czarne roboty<br />

w opancerzonych pojazdach i obserwowali <strong>nie</strong>dzielne tłumy.<br />

- Jaka szkoda, że <strong>nie</strong> ma słońca - wykrzyknął ich opiekun,<br />

Salvador Miravell, pulchny trzydziestoparoletni mężczyzna z<br />

baczkami. - Te hiszpańskie gliny by się usmażyły. Upiekłyby<br />

się. - Salvador posłał g<strong>nie</strong>wne spojrze<strong>nie</strong> chłodnemu, szaremu<br />

jak ołów kwietniowemu <strong>nie</strong>bu. Zmieniający się klimat igrał z<br />

planetą. - Wieczorem parę osób zgi<strong>nie</strong> - zapewnił Johnny'ego<br />

i Martę. - Ale i tak już <strong>nie</strong>długo będziemy <strong>nie</strong>zależni.<br />

Angelica Bonaventura, dziewczyna Salvadora, a jednocześ<strong>nie</strong><br />

ich kierowca, roześmiała się. - Czy tak samo jak <strong>nie</strong>długo<br />

skończymy budować Sagrada Familia?<br />

- Ale przecież skończyliśmy świątynię Gaudiego! Właś<strong>nie</strong><br />

teraz, dzięki programom komputerowym i holografii! Prawda,<br />

Johnny? Musimy tylko pozbyć się naszego wiruska i wszystko<br />

będzie doskonale. Jak inaczej moglibyśmy w ogóle skończyć<br />

coś tak zwariowanego?<br />

- Nie jest skończona - upierała się Angelica. Mała, impulsywna,<br />

dum<strong>nie</strong> obnosiła górę blond włosów, które mogły być<br />

tlenione. Zawsze roześmiana albo uśmiechnięta. Lubiła się<br />

droczyć.<br />

- I nigdy <strong>nie</strong> mogła być skończona! - zapewnił Salvador.<br />

(Gaudi Dragon)<br />

Angelica spojrzała z uśmiechem na Martę. - Udajemy. Ro-<br />

bimy faszady. - Marta wiedziała, że Angelica celowo źle wy-<br />

mawia słowo „fasada". Żartowała z FaCADes, Inc., kalifor-<br />

nijskiej firmy, który wysłała Johnny'ego, aby zlikwidował<br />

wspomnianego wirusa.<br />

Czarno-żółte taksówki mijały eleganckiego citroena bzycząc<br />

jak osy. Szerokie aleje biegły w <strong>nie</strong>skończoność, przypomina- jąc<br />

wąwozy wysadzane, jak się zdawało Marcie, platanami. Z<br />

poobcinanych gałęzi, jeszcze bezlistne, wyglądały niczym trę-<br />

dowate zbiorowiska kości dinozaurów. Citroen przejechał przez<br />

plac: palmy wznosiły się na piętnaście metrów i wyżej. Wszędzie<br />

róże i flagi katalońskie.<br />

- Szkocja już wkrótce mogłaby się stać <strong>nie</strong>podległa w ra-<br />

mach Eurowspólnoty - odezwał się Salvador. - Tak jak Bawa-<br />

ria. I Katalonia; zobaczycie. Duch Gaudiego będzie spoczywać w<br />

spokoju.<br />

- Wewnątrz budynku-widma? - Angelica uśmiechnęła się<br />

olś<strong>nie</strong>wająco. - Salvador chce powiedzieć, że Gaudi to symbol<br />

nacjonalizmu katalońskiego. Lubimy się sprzeczać po angiels-<br />

ku, seńorita Butler. To język bardziej stanowczy od katalońs-<br />

kiego. Nasz własny kraik <strong>nie</strong>podległy? E tam, Hiszpa<strong>nie</strong> jak<br />

zwykle będą kontrolować sytuację.<br />

- Hiszpa<strong>nie</strong> ostrzeliwali nasze miasto ze wzgórz podczas<br />

wojny z Franco - rzekł Salvador mimochodem. - Kilka pocis-<br />

ków wpadło do Sagrada Familia.<br />

Stare rany, stare krzywdy, pomyślała Marta. <strong>Duchy</strong> przesz-<br />

łości. Johnny opowiedział jej o politycznym aspekcie architek-


tury Gaudiego. Gaudi był luminarzem renesansu katalońskie- go,<br />

rozwijającego się w XIX wieku: renesansu artystycznego,<br />

politycznego, a także religijnego.<br />

Polityka <strong>nie</strong> była mocną stroną Johnny'ego, ale w zeszłym roku<br />

spędził w tym mieście dziesięć dni przymierzając się do operacji<br />

„Sagrada Familia". Nawet on się zorientował, że do- kończe<strong>nie</strong><br />

tego ogromnego kościoła (choć tylko w widmowej,<br />

holograficznej formie) jest aktem politycznym, aktem koronu-<br />

jącym poczucie tożsamości narodowej, dopehiiającymje. Zda-<br />

<strong>nie</strong>m Johnny'ego mieszkańcy Barcelony powinni bardziej<br />

przejmować się poziomem morza niż nacjonalizmem.<br />

Angelica zrobiła objazd, aby pochwalić się zadrzewionym<br />

Ramblas, długim ulicznym targiem kwiatów, ptaków i książek.<br />

Tłumy, czerwone róże, flagi. Plakaty komunistyczne i<br />

socjalistyczne, anarchistyczne i lingwistyczno-nacjonalistyczne.<br />

Marta po raz pierwszy zobaczyła prostytutkę, suchą kobietę w<br />

czerni, o grubo ciosanej twarzy, wyczekującą przy krawężniku.<br />

- Rambla r- powiedziała Angelica -znaczy otwarty rów do<br />

doprowadzania wody ze wzgórz. Nigdy tu przedtem <strong>nie</strong> byłaś?<br />

- Nie, nigdy <strong>nie</strong> byłam za granicą. Tylko raz w Meksyku.<br />

Johnny uważał, że przydałyby mi się wakacje; ten kłopot z<br />

oprogramowa<strong>nie</strong>m <strong>nie</strong> może być poważny. A ja chciałam zoba-<br />

czyć, jak Gaudi wykorzystuje ceramikę.<br />

- Jesteście oczywiście bliźniakami.<br />

Oczywiście. Wysokie, rude, piegowate bliźniaki; troszkę<br />

<strong>nie</strong>zgrabne. Kiedy szli gdzieś razem, bezwied<strong>nie</strong> idąc równo -<br />

choć <strong>nie</strong>co kanciasto - w nogę, wyglądali jak straż przednia ja-<br />

kiegoś szczepu klonów. Marta <strong>nie</strong> lubiła chodzić z Johnnym.<br />

Teraz miał na sobie spod<strong>nie</strong> z demobilu, sztruksową marynarkę i<br />

kremowe, skórzane buty, ona więc wybrała <strong>nie</strong>bieskie dżinsy,<br />

tenisówki i ciemnofioletowy sweter.<br />

Z hologramu, który widziała u Johnny'ego, rozpoznała ko-<br />

lumnę wznoszącą się przed nimi, z której szczytu spiżowa sta-<br />

tua Krzysztofa Kolumba wskazywała ręką na morze. Angelica<br />

zwolniła, samochód poruszał się w tempie żółwia. Przypływ!<br />

Wezbrane Morze Śródziemne zalało esplanadę, omywając samą<br />

podstawę kolumny. Wydawało się, że Kolumb <strong>nie</strong> wska- zuje<br />

dalekich lądów, lecz pełnym rozdraż<strong>nie</strong>nia gestem powstrzymuje<br />

wodę. Może poziom oceanu już się ustabilizował i miasto wcale<br />

<strong>nie</strong> musi się <strong>nie</strong>pokoić. Może.<br />

- Przynajm<strong>nie</strong>j ostatnio owoce morza mamy bliżej. -Angelica<br />

pojechała w kierunku obiecanej restauracji, od której, jak się<br />

okazało, dzieliły ich całe kilometry. Kiedy już byli na miejscu,<br />

musiała przez piętnaście minut krążyć, żeby znaleźć parking dla<br />

citroena. Marcie burczało w brzuchu. Johnny ostrzegł ją, że<br />

Katalończycy jedzą późno, choć obficie. O wpół do czwartej<br />

obiad, o dziesiątej lub jedenastej wieczorem kolację.<br />

N<br />

ad płytkim, czarnym kociołkiem gęstej zupy z młodej<br />

ośmiornicy, krewetek, małży i langust Johnny i Salvador<br />

omawiali problem wirusa, a Marta plotkowała z Angelicą.<br />

Ani Salvados, ani Angelicą <strong>nie</strong> byli religijni. Po prostu firma<br />

Salvadora, Elektronika, ustawiała i konserwowała projektory<br />

holograficzne w - tu głęboki oddech - Pokutniczej Świątyni<br />

Świętej Rodziny, będącej własnością utrzymującego ją Duchowego<br />

Związku Wyznawców Św. Józefa.<br />

Gaudi był prawdziwym wizjonerem, a jego budynki przypominały<br />

zaczarowane cuda z baśni. Angelicą przypuszczała, że<br />

był też obłąkany. W 1883 roku, w wieku 31 lat, dostał zamówie<strong>nie</strong><br />

na wybudowa<strong>nie</strong> Sagrada Familia. W 1910 roku ten zaprzysięgły<br />

kawaler przeprowadził się na miejsce budowy. Porzuciwszy<br />

wszystkie inne zamówienia, mieszkał jak pustelnik<br />

w swym warsztacie, stając się coraz bardziej religijny i coraz<br />

bardziej pogrążając się w skomplikowaną symbolikę swego<br />

wolno rosnącego budynku. Gdy w 1926 roku Gaudi miał 75 lat,<br />

zginął pod kołami trolejbusu, w drodze na <strong>nie</strong>szpory. Po-<br />

chowany w krypcie pod swym <strong>nie</strong> dokończonym dziełem, Gaudi<br />

zabrał do grobu jego dokładne szczegóły architektonicz- ne. W<br />

<strong>nie</strong>bo strzelało osiem dzwonnic. Jeszcze <strong>nie</strong> istniały środkowe<br />

wieżyce, które wysokością miały zaćmić nawet te już<br />

wybudowane.<br />

Od tego czasu prace postępowały zrywami przy akompania-<br />

mencie zaciekłych sporów o to, jak właściwie powi<strong>nie</strong>n wyglą-<br />

dać ostateczny projekt. Czy ten kościół zosta<strong>nie</strong> kiedykolwiek<br />

dokończony? Powiedzmy na Olimpiadę w Barcelo<strong>nie</strong> w 1992<br />

roku? Nie ma mowy. Na rok 2000? Niezbyt prawdopodobne.<br />

Na sce<strong>nie</strong> pojawia się FaCADes, Inc. i Johnny.<br />

Kiedy Johnny i Marta byli dziećmi, on chciał zostać archi-<br />

tektem, a ona garncarzem. Jej marzenia spełniły się, jego <strong>nie</strong>.<br />

Odciągnęła go elektronika. Albo może wiedział, że <strong>nie</strong> ma pra-<br />

wdziwie oryginalnej wizji, tak jak Gaudi. Johnny zaangażował<br />

się w CAD, komputerowe wspomaga<strong>nie</strong> projektowania, czego<br />

efektem był Wielki Pomysł. Niestety, orientacja Johnny'ego w<br />

sprawach pieniężnych dorównywała jego brakowi wyczucia<br />

politycznego. Jako rezultat prześlizgiwania się nad WZO<br />

(Wielkimi Zmarnowanymi Okazjami) powstała firma, w której<br />

prawie <strong>nie</strong> miał udziałów, specjalizująca się w „opakowywaniu"<br />

domów i biur, w symulacje budynków historycznych. Świątynia<br />

Kinkakuji, domek Annę Hathaway, Notre Damę (dopasowane<br />

wielkością i <strong>nie</strong>co zdeformowane tak, aby zmieściły się na<br />

wybranej działce). Zaczęło się szaleństwo. Klienci mogli<br />

dowol<strong>nie</strong> zmieniać fasady domów, ozdabiając holograficz<strong>nie</strong><br />

funkcjonalne pudełka mieszkalne.<br />

Architekci <strong>nie</strong>nawidziliby Johnny'ego, gdyby miał bardziej<br />

eksponowane stanowisko, powiedzmy prezesa FaCADes, ale on<br />

był zwykłym pracownikiem firmy.<br />

A potem nadeszło prestiżowe zamówie<strong>nie</strong> od Duchowego<br />

Związku Wyznawców Św. Józefa na holograficzne dokończe-<br />

<strong>nie</strong> dzieła Gaudiego. Te potężne wieżyce mają jak najszybciej<br />

wz<strong>nie</strong>ść się nad Barceloną. W FaCADes szaleli z radości. Joh-<br />

nny zabrał się do roboty.<br />

Istniało kilka koncepcji ostatecznej wersji kościoła. Można by<br />

wyświetlić każdą z nich, wszystkie po kolei. W efekcie skoń-<br />

czyłoby się kłótnią. W po<strong>nie</strong>działki projektory wyczarowywa-<br />

łyby wersję Cunchillo. We wtorki wykona<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>co się od <strong>nie</strong>j<br />

różniące. Przecież środkowe wieżyce mogłyby nawet być wyż-<br />

sze niż zakładał w najśmielszych marzeniach Gaudi. Sagrada<br />

Familia zostałaby kościołem-drapaczem chmur! Ale to grozi-<br />

łoby zachwia<strong>nie</strong>m proporcji, upodabniając cały zespół do<br />

ogromnego, fantazyjnego statku kosmicznego, mającego dole-<br />

cieć do najbliższej gwiazdy, autentyczne dzwonnice redukując do<br />

pozycji doczepianych zbiorników paliwa.<br />

Niektórzy liczyli, że pojawie<strong>nie</strong> się pełnego kościoła w for-<br />

mie hologramu przyśpieszy jego wykona<strong>nie</strong> w kamieniu. Tak czy<br />

owak wielkie dzieło zosta<strong>nie</strong> skończone, przynajm<strong>nie</strong>j psy-<br />

chologicz<strong>nie</strong>.<br />

Przez ostatni rok turyści ściągali do Barcelony oglądać rze-<br />

czywistość i przenikające ją marze<strong>nie</strong>. A jednak teraz coś jakby<br />

plątało się wewnątrz holograficznych wieżyc, jakiś wolno po-<br />

ruszający się obraz, <strong>nie</strong> będący częścią żadnego projektu.<br />

Salvador wzruszył ramionami. - Tam z pewnością coś jest.<br />

Myśleliśmy, że to efekt migotania w hologramie. Może piorun<br />

kulisty, przyciągnięty napowietrznym widowiskiem, działal-<br />

nością laserów. Ale gdy wyłączamy hologram, zjawisko znika.<br />

- Musi być błąd w programie sterującym - powiedział Joh-<br />

nny. - Wirus. Czy można polegać na dostawach energii?<br />

- Są w porządku. Hologram trzyma się absolut<strong>nie</strong> pew<strong>nie</strong>.<br />

Wygląda solid<strong>nie</strong> jak skała. Wydaje się, że po schodach można<br />

naprawdę wejść do wieżyc. Ale wchodzi po nich tylko duch.<br />

Tak, będę nazywał to duchem! Choć dla m<strong>nie</strong> to raczej <strong>nie</strong>sfor-<br />

ny kursor na ekra<strong>nie</strong> komputera, ale tu mówi się o duchu.<br />

- Duch architekta? - spytał żartobliwie Johnny. - Wywołany<br />

faktem zakończenia budowy? Uszczęśliwiony? Niezadowo-<br />

lony? Wyznawcy chyba <strong>nie</strong> myślą o za<strong>nie</strong>chaniu prac?


- Nic tak drastycznego. Nawet patrząc z jednej z prawdzi-<br />

wych dzwonnic trudno dostrzec, co tam jest. Widzisz coś katem<br />

oka za jednym z wlotów powietrza. Potem za innym. W głównej<br />

wieżycy, w bocznej wieży. Kształt? Nie, chyba <strong>nie</strong> człowieka. Nie<br />

można go zauważyć z ziemi, więc <strong>nie</strong> ma żad- nych bzdur w<br />

mediach. Ani słówka. Wyznawcy zamknęli chwilowo dla<br />

turystów prawdziwe dzwonnice.<br />

- Mnóstwo rozczarowanych Japończyków! - rzekła Angeli-<br />

ca. - Japończycy uwielbiają Gaudiego.<br />

- Czy to <strong>nie</strong> podejrzane? - zapytał Johnny.<br />

Uśmiechnęła się szeroko. - Że Japończycy uwielbiają Gau-<br />

diego?<br />

- Nie, zamknięcie dzwonnic.<br />

Salvador potrząsnął głową. - Wiesz, że prawdziwe dzwon-<br />

nice są ze sobą połączone małymi mostkami. W hologramach od<br />

dzwonnic także biegną mostki do wieżyc. Nie możemy prze- cież<br />

pozwolić, żeby nasi turyści stąpali w nicość, prawda? Tak więc<br />

dzwonnice są, zamknięte z powodu zakładania barierek<br />

zabezpieczających, a prace mają być wykonane... mańana.<br />

Oczywiście <strong>nie</strong> trzeba wspominać, że Wyznawcy założyli te ba-<br />

rierki już przedtem. Myje po prostu usunęliśmy. Nikt <strong>nie</strong> zau-<br />

ważył. Większość mieszkańców Barcelony wchodzi na dzwon-<br />

nice raz w życiu albo wcale. - Salvador zerknął na zegarek. -<br />

Zabieram cię na spotka<strong>nie</strong> z Wyznawcami o siódmej.<br />

- Czy ty rów<strong>nie</strong>ż chciałabyś wybrać się wieczorem do Sa-<br />

grada Familia, Marto? - wtrąciła Angelica.<br />

Marta przyjrzała się badawczo ostat<strong>nie</strong>mu soczystemu kąs-<br />

kowi pływającemu w ogromnym garnku zarzueli. Czuła się pe-<br />

łna od nadmiaru owoców morza, jak gdyby skonsumowała<br />

większą część populacji Morza Śródziemnego.<br />

- Jestem trochę zmęczona - przyznała. - Muszę najpierw<br />

oswoić się z Barceloną.<br />

- Świet<strong>nie</strong>. - Angelica zapaliła papierosa z filtrem. - Jutro<br />

pokażę ci miasto Gaudiego. Pójdziemy piechotą albo weźmie- my<br />

taksówkę. Wiesz, te korki.<br />

Kiedy wyszli z restauracji, Salvador kupił Marcie czerwoną<br />

różę i kłos pszenicy od ulicznego sprzedawcy. Póź<strong>nie</strong>j, w swym<br />

pokoju w Cristina Grand Hotel, rozgrzana po kąpieli Marta<br />

usłyszała terkot śmigłowca. Widziała przez okno, jak przesu- wa<br />

się nad jej głową, świecąc reflektorem po ulicach. Zdawało się<br />

jej rów<strong>nie</strong>ż, że słyszy gdzieś w dali odgłos wystrzałów.<br />

- Wyznawcy zabrali cię na kolację? - spytała Johnny'ego przy<br />

porannej kawie i bułeczkach w restauracji hotelowej. - O której to<br />

było? -Czułą, że gdzieś jej przepadło pół dnia.<br />

- Hmm... około jedenastej.<br />

- Wcześ<strong>nie</strong> poszłam spać. - Przypomniała sobie. - Słysza-<br />

łam strzały.<br />

- Nie widziałem żadnych zamieszek. Nie martw się, sio-<br />

struniu, już po święcie narodowym. Namiętności opadły. Ten<br />

Wyznawca, Montserrat... <strong>nie</strong>pokoi się, że nasz hologram Sa-<br />

grada Familia jest oszukiwa<strong>nie</strong>m Boga. Skrócona pokuta za<br />

grzechy. - Johnny głośno łyknął trochę czarnej kawy. Zawsze<br />

głośno łykał kawę, zwykle kiedy była już zimna. - Z drugiej<br />

strony, teraz masa kościołów wprowadza plastykowe skrzynki z<br />

elektronicznymi świecami. Wrzuć parę peset do otworu, a zapali<br />

się żarówka. Nawet miga przekonująco i <strong>nie</strong> kopci. Po-<br />

wiedziałbym, że to samo dotyczy Sagrada Familia. Nie sądzę,<br />

żeby nasza zjawa była znakiem Bożego <strong>nie</strong>zadowolenia... Chy-<br />

ba że Bóg <strong>nie</strong> może już wz<strong>nie</strong>ść się na takie wyżyny jak w dniach<br />

Sodomy i Gomory!<br />

- Zdaje się - ciągnął - że doktor Rubio to mistyk. Mówi, że<br />

Gaudi poszukiwał wyższej geometrii leżącej u podłoża wszech-<br />

świata i oznaczającej świętość. Z całą pewnością powiększyliś-<br />

my geometryczną złożoność Sagrada Familia. Może zdarzy się<br />

jakiś cud przyciągnięty architektonicznym równa<strong>nie</strong>m, które<br />

wypisaliśmy światłem w powietrzu? Objawie<strong>nie</strong> dziewicy? Ach.<br />

idzie Angelica.<br />

Dziewczyna Salvadora wpadła do restauracji tryskająca<br />

energią, uśmiechnięta, machając ręką.<br />

F<br />

lagi katalońskie zniknęły z autobusów. Po ulicach walało<br />

się trochę czerwono-żółtych plakatów. Zwykły dzień pracy.<br />

Ruch uliczny przelewał się szerokimi, głębokimi wąwozami.<br />

Taksówką jedącą po Diagonal dotarły do Guell Pavilions.<br />

Finansista Guell był największym mecenasem Gaudiego. Niebiesko-zielona<br />

mozaika wywietrzników na dachach nasunęła<br />

Marcie pomysł dzbanków zdobionych glazurowaną szachownicą.<br />

Gdyby tylko wyszło słońce i odbiło światło od glazury.<br />

Mimo złego światła stała przed smoczą bramą <strong>nie</strong>ruchomn<br />

przez długie minuty. Na bramie rozpostarł się groźny prehisto-<br />

ryczny gad latający, zesztywniały <strong>nie</strong> w kamień, a w metal.<br />

Właściwie to on stanowił bramę: kości skrzydeł, wielkie zwoje<br />

kręgów, ogromne zakrzywione szpony pokryte łuską, rozwar- ta<br />

zębata paszcza, wąski jak sztylet język skręcający się na ze-<br />

wnątrz jak liść yukki...<br />

- No, no - rzekła po chwili.<br />

- Podoba ci się? - spytała Angelica. - Gaudi w młodości<br />

uwielbiał smoki. Trochę to pogańskie, <strong>nie</strong> sądzisz?<br />

- Czy na Sagrada Familia są one rów<strong>nie</strong>ż?<br />

- Tylko jeden. Coś jakby demon w kształcie smoka podaje<br />

anarchiście bombę. W miarę jak Gaudi robił się pobożny, smok...<br />

brakuje mi słowa... pogrążał się. Chodź, pokażę ci. jak się<br />

pogrąża...<br />

Taksówka przywiozła je z powrotem do centrum, wysiadły<br />

przed Casa Battló. Rozwarte kamienne kości szczęk stanowiły


obramowa<strong>nie</strong> dolnych okien wykuszowych. Wzdłuż dachu ro-<br />

złożył się guzowaty kręgosłup smoka; dachówki były jego łus-<br />

kami. Marcie wydawało się, że smok, jak najdalszy od pogrą-<br />

żania, wyłania się z samej substancji domu, siedzi na nim jak na<br />

grzędzie, gotów do lotu nad miastem.<br />

Paręset metrów dalej blok mieszkalny o nazwie La Pedrera<br />

spowijał falujące urwisko oszklonymi jaskiniami wokół całego<br />

rogu ulicy. Wężowe skręty kamienia przywodziły na myśl<br />

ogromnego gada, który chwycił budynek w kondygnacje zwo-<br />

jów swego ciała.<br />

- To arcydzieło - odezwała się Angelica.<br />

- Mieszka<strong>nie</strong> tu musi kosztować majątek. Angelica<br />

uśmiechnęła się figlar<strong>nie</strong>.<br />

- Ach <strong>nie</strong>, te mieszkania <strong>nie</strong> były popularne. Nie ma gdzie<br />

wywiesić pościeli ani prania. Balkony mają <strong>nie</strong>dobry kształt,<br />

widzisz? To zwariowane kute żelazo darło len na strzępy. Więc<br />

czynsze są niskie. Duży bank kupił cały budynek na centrum<br />

kulturalne. Ale <strong>nie</strong> można pozbyć się lokatorów.<br />

- No więc La Pedrera jest popularna, czy <strong>nie</strong>?<br />

Angelica zachichotała. -Ja tylko żałuję z tą pościelą, Marto.<br />

Gdy Amerykanka zachowała obojętną minę, Angelica pow-<br />

tórzyła. - Żal. Żałowałam. Chodź, możemy wejść na dach. Jest<br />

otwarty dla zwiedzających.<br />

W miejscu, gdzie labirynt schodów opasywał dwie przepast-<br />

ne stud<strong>nie</strong> podwórek, dachu strzegły figury potworów. Niezie-<br />

mskie, kamienne roboty, <strong>nie</strong>które o ceramicznych jaszczu- rzych<br />

skórach, inne w rycerskich hełmach: kominy, wywie- trzniki.<br />

Czy stwory chodziły nocą? Czy stąpały uroczyście po podestach,<br />

grając w <strong>nie</strong>samowite, powolne szachy o zmienio- nych zasadach<br />

geometrii?<br />

- Patrz!<br />

Daleko nad innymi dachami Marta po raz pierwszy ujrzała<br />

ciasno zgrupowane, strzeliste dzwonnice Sagrada Familia.<br />

Wydawało się, że te wysokie chropawe wrzeciona, poznaczone<br />

wlotami powietrza na kształt plastra miodu i zakończone kuli-<br />

stymi kamiennymi kwiatami <strong>nie</strong> zostały zbudowane, lecz wy-<br />

rosły na podobieństwo kolumnowycn kaktusów. Właś<strong>nie</strong> teraz<br />

Johnny sprawdzał tam program.<br />

W tej chwili włączył się większy kościół -jak widmo.<br />

Skupisko wyższych wież górowało nad dzwonnicami. Niek-<br />

tóre wąskie, ale dwie miały pokaź<strong>nie</strong>jszy obwód. Marta ochrzciła<br />

dwie główne wieżyce nazwami Duży Chłopak... i Największy<br />

Chłopak. Czy gdyby świeciło słońce, istniałohy <strong>nie</strong>jasne<br />

wraże<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>rzeczywistości? Majacząc na tle szarego <strong>nie</strong>ba,<br />

widmowy kościół wydawał się całkowicie materialny i<br />

rzeczywisty. I całkowicie obcy. Wyobraziła sobie, jak wznosi się<br />

w chmury na językach ognia, dążąc ku <strong>nie</strong>biosom... - Organowe<br />

piszczałki - mruknęła.<br />

- Tak, jest też zaprojektowany jako instrument muzyczny. -<br />

Angelica wyjaśniła, że dzwonnice miały działać jak pudła re-<br />

zonansowe dla dzwonów rurowych. Wloty powietrza obudo-<br />

wane były kamiennymi płytami rezonansowymi. Olbrzymie<br />

organy powinny były stanowić kontrapunkt dla kurantów.<br />

Dźwięki dzwonów i głęboki pomruk organów miały rozchodzić<br />

się po Barcelo<strong>nie</strong>, dzięki czemu całe miasto rozbrzmiewałoby<br />

świętą melodią. Taką przynajm<strong>nie</strong>j nadzieję żywił Gaudi.<br />

Znalazłszy się z powrotem na Passeig de Gracia, Angelica<br />

zaprowadziła Martę do kawiarni, żeby skusić ją na gorącą cze-<br />

koladę i rogaliki.<br />

- Dlaczego zostałaś ceramikiem? - spytała Angelica, zanu 1<br />

rzając ciasto w filiżance. Marta poszła za jej przykładem.<br />

Wkładając rogalik do filiżanki, Marta zagniotła swe silne<br />

dło<strong>nie</strong> w wyrazistym geście. - Nie potrafię oddać tego słowa- mi.<br />

To sprawa fizyczna. Oko wewnętrzne, palce... Znam <strong>nie</strong>-<br />

widomego ceramika, wyznawcę Zen; ma na imię Ray. Ray<br />

odrzuca wzrok, wzrok, którego nigdy <strong>nie</strong> miał. Jego palce do-<br />

stępują. .. oświecenia.<br />

- Czy Ray to twój chłopak?<br />

- Wspólnik...<br />

Jego dotyk m<strong>nie</strong> oświeca, pomyślała Marta. Jego palce znają<br />

m<strong>nie</strong> o wiele lepiej niż oczy, które patrzą na m<strong>nie</strong> i widzą tylko<br />

Johnny'ego w żeńskim wydaniu.<br />

- Pokażę ci dzielnicę gotycką. Możemy wziąć sobie tapas na<br />

lunch. A potem pójdziemy do Parku Guell.<br />

Przy katedrze przeszły obok sklepu z zabawkami. Na wystawie<br />

obok półmetrowego hologramu „podstawowej" Sagrada Familia<br />

widniał <strong>nie</strong>co większy model plastykowy. Portyk poniżej<br />

dzwonnic był pyskiem jakiegoś potwora morskiego o wielu<br />

paszczach. Maleńki zgarbiony demon z malowanego ołowiu stał<br />

w progu dzierżąc maczugę. Cała armia miniaturowych trolli i<br />

zwierzołaków zajmowała szachownicę posadzki nawy<br />

pozbawionej dachu. Podobne figurki stąpały po hologramie.<br />

Modele Sagrada Familia stanowiły miejsce akcji jakiejś gry<br />

fantasy!<br />

- Co to takiego? - wykrztusiła Marta.<br />

- Nazywa się to Gra Dobra i Zła. Nowość w sklepach. Wy-<br />

znawcy są bardzo za<strong>nie</strong>pokojeni. Mówią, że to bluź<strong>nie</strong>rstwo.<br />

Usiłują uzyskać sądowy zakaz sprzedaży. Pozwali do sądu<br />

producenta. Dla m<strong>nie</strong> to śmieszne.<br />

Zewnętrzna fasada była chropowata, z zaciekami, jakby<br />

stopiona czekolada zastygła w zęby, listowie i figurki. Wspina- li<br />

się po nich grający na trąbkach aniołowie i święci. Prawem<br />

kontrastu fasada wewnętrzna była surowo geometryczna: pół- ki,<br />

nisze i balkony, na których siedziały demony podobne do<br />

pterodaktyli. Martę świerzbiły palce, żeby zgarnąć a<strong>nie</strong>lskiego<br />

herolda i pterodemona i by rzucić je do walki przeciw sobie na<br />

planszy nawy, trąbkę przeciw szponom.<br />

- To wszystko jest na odwrót, prawda? Przecież siły spra-<br />

wiedliwości powinny być wewnątrz kościoła, a siły zła powin- ny<br />

je atakować z zewnątrz? Kościół jest pełen demonów!<br />

Angelica przyjrzała się bliżej. - Może właściciel sklepu jest<br />

ateistą? Woli więc ustawić figurki właś<strong>nie</strong> w ten sposób. W ze-<br />

szłym tygodniu widziałam w telewizji producenta. Dowodził, że<br />

gra pokazuje dzieciom odwieczną wojnę między Diabłami i<br />

Aniołami o władzę nad wszechświatem, a więc rozwija ducho-<br />

wość dziecka. Czy coś takiego. Podobno wersja plastykowa jest<br />

lepsza, m<strong>nie</strong>j ograniczająca. No i tańsza.<br />

- Ostatnio chyba poświęca się Sagrada Familia wiele uwa- gi-<br />

- Jasne. Oczywiście. Ale to - Angelica machnęła w kierun- ku<br />

wystawy -jest zdzierstwo.<br />

Marta bawiła się myślą, czy by <strong>nie</strong> kupić Gry Dobra i Zła w<br />

wersji plastykowej. Nie holograficznej, o <strong>nie</strong>.<br />

Dotarły do czegoś, co wyglądało na miejsce pamięci wyko-<br />

nane z betonu, wciśnięte między budynki i osłaniane przez sa-<br />

motne młode drzewo morwowe.<br />

- Widzisz tę tabliczkę na murze? Tłumaczy się to tak: „Nie<br />

leży tu ani jeden zdrajca." Tu właś<strong>nie</strong> złożono ciała katalońs-<br />

kich patriotów, zabitych, gdy Hiszpa<strong>nie</strong> przejęli władzę. W tym<br />

kościele odprawiamy msze. - Nad wąską uliczką górowa- ła<br />

fasada kościoła. - Typowy barok kataloński.<br />

Marta <strong>nie</strong> była pewna, czy Angelica mówi o stylu architektom<br />

nicznym czy o miejscowych zwyczajach.<br />

Po ośmiornicy przyprawionej papryką, frytkach i piwie zła-<br />

pały taksówkę i pojechały pod górę do Parku Guell, z którego<br />

rozciągał się widok na całe miasto. Disneyowskie stróżówki<br />

polukrowane ceramiką prowadziły do mozaikowych schodów.<br />

Zakrzywione boczne ściany były zwieńczone wystającymi krę-<br />

gami albo stanowiły zapasowe żebra dinozaura. Znalazły się<br />

wśród krzewów, opuncji i palm.<br />

- Kolejne arcydzieło, kolejne fiasko. To miało być miaste-<br />

czko-ogród. Udało się sprzedać tylko parę działek, a jedną ku- pił<br />

sam Gaudi. Więc zamiast tego jest tylko ogród... - powie- działa<br />

Angelica.


Weszły pod most. Kamienne płytki przypominające łuski<br />

przechodziły w wielkie poszarpane zęby zwisające nad głową.<br />

Rów<strong>nie</strong> dobrze mogły iść przełykiem jakiegoś skamieniałego<br />

zwierza z ogromną szyją, zwieńczonym setkami kłów.<br />

Gdy znów znalazły się na otwartej przestrzeni, Marta podzi-<br />

wiała zdobione mozaiką ławki, ich giętkie kształty przypomi-<br />

nały jej wijącego się węża. Daleko poniżej wznosił się popra-<br />

wiony, wykończony kościół. Morze Śródziemne w dali wcale<br />

<strong>nie</strong> wyglądało groź<strong>nie</strong>, jak gdyby <strong>nie</strong> ruszyło się ani na centy-<br />

metr z miejsca, gdzie zawsze było.<br />

Piąta.<br />

- Czas na spotka<strong>nie</strong> z wielkością - rzekła Angelica. Miała<br />

na myśli kościół, czy brata Marty?<br />

Z<br />

anim ich taksówka przemknęła prosto jak bobslej<br />

pomiędzy dziesiątkami innych po Carrer de Sardenya,<br />

żeby wysadzić je przed obrotową bramą, większy kościół został<br />

wyłączony. Stadka ostatnich turystów zmierzały do czekających<br />

autokarów. Tyle japońskich twarzy! Ktoś napisał na ścia<strong>nie</strong><br />

czarną farbą hasło: BAJ AD EL VOLUMEN DEL CARI1 -<br />

LON.<br />

- Wyciszyć dźwięk dzwonów - przetłumaczyła Angelica.<br />

Gdyby ziściło się marze<strong>nie</strong> Gaudiego o wielkich organach, cóż<br />

to by był za koncert dla sąsiedztwa!<br />

Marta zapatrzyła się na dzwonnice, Angelica telefonowała<br />

ze stróżówki.<br />

Gdy Johnny i Sal vador spotkali się z obiema kobietami wewnątrz<br />

rozwartej paszczy wieloryba, Johnny miał na sobie dżinsy<br />

i czarny sweter. Musiał przebrać się po śniadaniu. Teraz<br />

brat i siostra wyglądali prawie jak klony.<br />

- Zostało jeszcze trochę światła dziennego - rzekł wesoło. -<br />

W każdym razie reflektory i hologram wszystko doskonale<br />

oświetlają. Wybieram się na polowa<strong>nie</strong>. Idziecie? Przydałoby<br />

mi się paru obserwatorów. Salvador musi zostać na dole do obsługi<br />

projektora.<br />

Obaj mężczyźni mieli miniaturowe radia przypięte do kieszeni.<br />

Johnny, uzbrojony dodatkowo w lornetkę i aparat fotograficzny,<br />

zaproponował siostrze zapasowe radio. Patrzyła<br />

znacząco na jego strój, aż wreszcie załapał, o co chodzi, przynajm<strong>nie</strong>j<br />

do pewnego stopnia.<br />

- Chłodno. Salvador pożyczył mi sweter. Chodź do środka...<br />

Wzięła radio i szła za nim, mijając gipsowe modele i gabloty<br />

z pocztówkami.<br />

W środku było natural<strong>nie</strong> tak samo jak na zewnątrz, po<strong>nie</strong>waż<br />

<strong>nie</strong> istniał dach. Połowę przestrzeni zajmował labirynt poustawianych<br />

na sobie ociosanych kamiennych bloków, rusztowań,<br />

szop, urządzeń do podnoszenia; wszystko wyglądało na<br />

porzucone. Zauważyła ołtarz, podobny do ogromnego namiotu<br />

i jakieś urządzenia holograficzne. Technika. Jej wzrok powędrował<br />

w górę po wewnętrznej stro<strong>nie</strong> skorupy. Jak wierny<br />

był ten plastykowy model: wszystkie te półki, nisze; ale nigdzie<br />

<strong>nie</strong> widać ani jednego pterodemona.<br />

Johnny popatrzył krytycz<strong>nie</strong> w górę, tak jak <strong>nie</strong>gdyś oceniał<br />

kosz w koszykówce. Ciągle zła z powodu podobieństwa ich<br />

strojów, Marta wzdrygnęła się bardziej ze złości niż z <strong>nie</strong>pokoju<br />

i spojrzała ponow<strong>nie</strong> w górę. O tak, Johnny potrafiłby<br />

wspiąć się po tych rowkowanych dzwonnicach jak lalka z ruchomymi<br />

kończynami ubrana w specjalny strój. Dla <strong>nie</strong>go to i<br />

tak tylko pojęcie, schemat. Pew<strong>nie</strong> widział siebie w roli myszy<br />

ścigającej na ekra<strong>nie</strong> komputera jakąś błędną plamkę, którą<br />

trzeba wymazać. Kompetencja, kompetencja.<br />

Dobrze przynajm<strong>nie</strong>j, że <strong>nie</strong> umiał zarabiać pieniędzy.<br />

Szczerze mówiąc, klepali z Rayem biedę, ale jakoś dawali sobie<br />

radę. Niewidomy mężczyzna i powielona kobieta: fotokopia<br />

swego brata, jakby mama i tata <strong>nie</strong> mieli razem tyle genów,<br />

żeby starczyło na dwie oddzielne osoby. Rodzice przez lata<br />

ubierali bliźniaki w oszczędnościowym pędzie jednakowo.<br />

Przez jakiś czas, dawno temu, Marta chodziła trzy kroki za<br />

Johnnym, ale w nogę. On się urodził pierwszy; on był orygina-<br />

łem. Czy mogła coś na to poradzić, że miała taką samą gesty-<br />

kulację i słabość do lodów z kawałkami karmelu jak on? Wszy-<br />

stko przez te geny. Czy śniło im się to samo? Czy myśleli tak<br />

samo? To, co działo się w jej umyśle, należało wyłącz<strong>nie</strong> do<br />

<strong>nie</strong>j. Jednak presja świata zewnętrznego ciążyła jej i zmuszała<br />

do takich samych reakcji. Po tym, jak zaczęli chodzić do róż-<br />

nych szkół, polepszyło się. A Ray cenił ją za to, czego <strong>nie</strong> wi-<br />

dział. Miłość Zen.<br />

Pomyślała, że Johnny to Hiszpania, a ona to Katalonia.<br />

Więc jak w ogóle mógł zrozumieć świątynię Gaudiego? Zna-<br />

lazła się tu na jego koszt, inaczej w ogóle <strong>nie</strong> przyjechałaby do<br />

Barcelony. Dostały się jej okruchy jego okruchów z pańskiego<br />

stołu. Johnny chyba <strong>nie</strong> zdawał sobie sprawy, że spadały mu<br />

tylko okruchy. Oświecić go byłoby okrucieństwem. To tak jak-<br />

by kopnąć w nos rozochoconego szczeniaka.<br />

Strzałka wskazywała drogę do windy. Przy wejściu do<br />

dzwonnicy kolejna tabliczka: groźny czarny pies zrywający się<br />

z łańcucha. Zwierzę było spuszczane między szóstą po połud-<br />

niu a szóstą rano. Wyobraziła sobie, że duch, którego widywa-<br />

no, to wałęsający się w górze czarny pies. Oczywiście <strong>nie</strong> mógł<br />

stąpać w powietrzu.<br />

- Dziś <strong>nie</strong> ma tu żadnych psów - uspokoił ją Johnny. Salva-<br />

dor odszedł do szopy kryjącej projektor. - Idziesz na górę? -<br />

Johnny spytał Angelice.<br />

- Czemu <strong>nie</strong>? Właściwie nigdy...<br />

- Tam <strong>nie</strong> byłam! Tak to jest, jak się mieszka blisko jakie-<br />

goś sławnego obiektu. - Podśmiewając się, Johnny poprowa-<br />

dził obie kobiety po kilku stopniach do małej windy.


M<br />

arta czuła gdzieś w środku uderzenia skrzydeł ciche- go<br />

przerażenia. Bardzo wąskie kamienne schody wiły się<br />

w górę: miejsca starczyło ledwo tyle, żeby minęły się<br />

dwie osoby, z których jedna na wdechu przykleja się do ściany.<br />

Wewnętrzna balustrada wychodziła na przepastny szyb. Oczy<br />

reflektorów patrzyły z samego dna prosto w górę. Po<strong>nie</strong>waż<br />

Marta była wysoka i chuda, łatwo mogła sobie wyobrazić, jak<br />

wychyla się pomiędzy kamiennymi słupkami i spada w szyb.<br />

Pyski w ścia<strong>nie</strong> zewnętrznej: wloty powietrza umieszczone co<br />

jakiś metr jak obwisłe kamienne wargi wystarczająco obszer- ne,<br />

aby się przez <strong>nie</strong> prześliznąć. W gruncie rzeczy te wloty powietrza<br />

były bardzo podobne do zjeżdżalni - pierwszego pół<br />

metra zjeżdżalni - a potem pustka i dopiero daleko w dole zie-<br />

mia. Gdyby tak wetknęła głowę i ramiona do takiego pyska,<br />

gdyby tak odepchnęła się stopami... pofrunęłaby w dół; umar-<br />

łaby.<br />

Uwięziona w sicie, zwężającym się do góry w bardzo wydłużo-<br />

ny stożek. Jak te kamie<strong>nie</strong> mogą trzymać się razem? Dlaczego te<br />

wargi <strong>nie</strong> odpadły od wlotów? Dlaczego schody <strong>nie</strong> zawaliły się<br />

do środka szybu? Wiatr wiał przez ściany, napierał na nią.<br />

Gdy tak wchodzili jedno za drugim w tempie nadanym przez<br />

Johnny'ego, Angelica zaczęła pojękiwać.<br />

Dotarli do mostka na wolnym powietrzu prowadzącego do<br />

przyległej dzwonnicy. Poniżej wszędzie wokół rozpościerała się<br />

Barcelona. Daleko poniżej. Marta zauważyła basen na ja- kimś<br />

dachu. Jeziorko na Płaca de Gaudi wydawało się takie płytkie,<br />

ledwo na kilka centymetrów. Wszędzie indziej bezli-<br />

toś<strong>nie</strong> twarde płaszczyzny... Spojrzała z mostka ku szczytom<br />

wież, na kuliste obce kwiaty, na wielopłaszczyznowe, nachylo-<br />

ne, popękane dachówki. Nawet w gasnącym szarym świetle<br />

przemawiał do <strong>nie</strong>j ich blask. Jeśli ta budowla jest drzewem, to<br />

jego kwiatami i owocami, jego celem i szczytem jest ceramika.<br />

Zstępujące mozaikowe litery układały się w słowa Hosanna i<br />

Excelsis. Kamienne bryłki wystawały z dachu jakby miały dać<br />

oparcie dla stóp jakimś samobójczym robotnikom wysokościo-<br />

wym.<br />

Angelica przylgnęła do balustrady mostka. - Zawrót głowy -<br />

wyjęczała na wpół żartobliwie, na wpół z rozpaczą. - Nogi<br />

odmawiają mi posłuszeństwa. Nie czułam się tak od lat.<br />

- Może lepiej zejdziesz? - zaproponował Johnny.<br />

- Tak! Tak! - Angelica wbiegła do dzwonnicy.<br />

Johnny odczepił swoje radio. - Salvador, włącz reflektory!<br />

Błękitne światło wypełniło dzwonniae, jak gdyby rozlała się w<br />

nich tropikalna laguna. Usłyszeli odległy okrzyk zaskocze- nia<br />

nagle oświetlonej Angelici. Po przejściu przez mostek Mar- ta i<br />

Johnny skierowali się w górę przez błękitne światło, wciąż wyżej<br />

i wyżej wewnątrz drugiej dzwonnicy. Zeszli kilka okrą- żeń, aż<br />

przechwycił ich kolejny mostek; chyba prowadzi z po- wrotem<br />

do poprzed<strong>nie</strong>j dzwonnicy? A może to już następna? Marta<br />

pogubiła się. Nie miała pojęcia, jak dojść do windy. Jak może tu<br />

być tyle schodów, mostków i to tak podobnych do sie- bie? Czy<br />

Johnny prowadził ją w górę, czy w dół, jemu też ten labirynt <strong>nie</strong><br />

był zbyt dobrze znany? Nucił coś pod nosem, za- trzymywał się,<br />

wyglądał przez wloty powietrza.<br />

- Tu będzie dobrze. - Powiedział do radia: - Dobra, Salva-<br />

dor, włącz trzeci hologram. - Zwrócił się do Marty: - Trójka jest<br />

najbardziej rozgałęziona. Może popatrz przez ten wlot. Ja skoczę<br />

do następnej dzwonnicy.<br />

- Zostawiasz m<strong>nie</strong> tutaj?<br />

- Dwa punkty widzenia! - Pokazał jej, jak posługiwać się<br />

radiem.<br />

Na zewnątrz i powyżej pojawił się, migocząc, większy koś-<br />

ciół; wieżami godził w chmury i zredukował ich dzwonnicę do<br />

rozmiarów podnóżka. Nowa, promie<strong>nie</strong>jąca budowla wyglądała<br />

tak real<strong>nie</strong>: olbrzymie żyłkowane wieże z na wpół zakryty- mi<br />

wlotami połączone łukami mostków z oryginalną bryłą. Marta<br />

zawołała do brata, który nje zdążył jeszcze <strong>odejść</strong>. - Spójrz,<br />

Johnny, spójrz tam!<br />

Coś złocistego poruszyło się za jedną z framug widmowej<br />

wieżycy. Johnny szybko zrobił zdjęcie, gdy cel znów częściowo<br />

się ukazał. Częściowo. Marta <strong>nie</strong> potrafiła zidentyfikować zło-<br />

cistego ducha. Cóż to jest? A może niczego jednak <strong>nie</strong> ma?<br />

Przecież musiałby stąpać po <strong>nie</strong>rzeczywistych, holograficz- nych<br />

stopniach.<br />

Johnny rzucił się naprzód, zbiegając ze schodów. Nie, <strong>nie</strong><br />

naprzód, ale dookoła, dookoła. Zanim Marta dotarła do roz-<br />

widlenia, straciła go z oczu. Fala błękitnej światłości wylewa-<br />

jącej się z szybu <strong>nie</strong> pozwoliła jej dostrzec, czy jest na schodach<br />

położonych niżej. Krzyknęła: - Którędy, Johnny?<br />

Jego odpowiedź nadbiegła od płyt rezonansowych sąsied<strong>nie</strong>j<br />

dzwonnicy.<br />

- Tędy! Szybko! - Musiał przejść po mostku, więc poszła w<br />

jego ślady. Potem zszedł czy wszedł?<br />

- Johnny? - nadała przez radio. - W górę czy w dół?<br />

- Idę w górę. Zaczęła się wspinać.<br />

Z<br />

awahała się przy portalu wiodącym do następnego mostka.<br />

Jasność większego kościoła oślepiała. Szarpało nią nocne<br />

powietrze. Iluminacja dzwonnicy zmieniła wloty w okna o<br />

turkusowych witrażach.


Krzyknęła. W przejściu za garbem mostka - smok. Pokryty<br />

złocistymi łuskami, ze złoconymi skrzydłami pterodaktyla, ze<br />

szponami jak zakrzywione zęby rdzewiejących wideł porzuco-<br />

nych na polu, z długim ogonem jak u grzechotnika... Lśniły<br />

bursztynowe oczy. Skrzydła szeleściły i pobrzękiwały. Roz-<br />

warta paszcza pełna zębów. Wysunęła się z <strong>nie</strong>j klinga języka<br />

smakując powietrze i Martę. Smok wskoczył na mostek. Był<br />

m<strong>nie</strong>j więcej wielkości Angeliki.<br />

Marta rzuciła się z powrotem do dzwonnicy. Uciekała w górę,<br />

naokoło, znowu w górę. Jak daleko? Zatrzymała się bez tchu,<br />

zmusiła się do nasłuchiwania.<br />

Zgrzyt, pisk, klekot, łupnięcie. Głośny syk, jak gdyby gdzieś<br />

poniżej uchodziła para. Zjawa była z nią w rzeczywistym<br />

budynku! Czarny pies spuszczony z łańcucha! Ale to <strong>nie</strong> żaden<br />

pies. To smok, smok Gaudiego. Pradawny wizerunek osadzony<br />

na bramie pawilonu, siedzący na dachu Casa Battló, pogrążony<br />

w parku. Zebrał się w sobie, wyłonił się.<br />

- Johnny - szepnęła do radia.<br />

- Ledwo cię słyszę, siostruniu! Zgubiłem to cholerstwo. -<br />

Jego elektroniczne słowa odbijały się głośnym echem w ciasnej<br />

wieżyczce. Poniżej syk.<br />

- Na litość boską, mów ciszej. Jest w dzwonnicy razem ze<br />

mną.<br />

- Niemożliwe, siostruniu. Żyje w świecie hologramów.<br />

- Mówię ci, że jest tutaj.<br />

- Gdzie jest to tutaj?<br />

- Nie wiem. - Szelest, syk. Musi uciekać: w górę, przez mo-<br />

stek, w dół, naokoło, w górę.<br />

- Hej, siostruniu, odezwij się! - zaryczało radio, dokład<strong>nie</strong><br />

określając jej położe<strong>nie</strong>. Z wściekłością cisnęła to paskudztwo<br />

przez balustradę. Głos Johnny'ego spadał w głąb szybu. Może<br />

smok pójdzie za nim. Gdyby ona i Johnny byli razem, mogliby<br />

zmylić smoka rozdzielając się. Smok mógłby uwierzyć, że są<br />

jedną osobą i <strong>nie</strong> wiedziałby, jak gonić kogoś, kto dowol<strong>nie</strong> po-<br />

jawia się i znika. Robiła z Johnnym takie sztuczki ilekroć w są-<br />

siedztwie sprowadzał się jakiś nowy dzieciak; w końcu robiło jej<br />

się <strong>nie</strong>dobrze od tej zabawy. Ale <strong>nie</strong> było tu Johnny'ego, żeby ją<br />

powtórzyć. Nocna bryza szarpała jej ubra<strong>nie</strong>m, wyciągając ku<br />

<strong>nie</strong>j palce przez kamień.<br />

Usłyszała syk. Uciekła.<br />

D J<br />

sza odległość. To <strong>nie</strong> żadna dzwonnica. Po przebyciu ćwierci<br />

okrążenia, przyklejając się do kolejnego wlotu spojrzała z<br />

otwartymi ustami - na bliźniacze wieże. Znajdowała się wysoko<br />

w Największym Chłopaku, w najwyższej holograficznej<br />

wieżycy...<br />

- Nie - szepnęła. - Nie... - Przez chwilę wydawało się, że<br />

kamień pod jej ręką słab<strong>nie</strong>, że stopień mięk<strong>nie</strong> pod jej teni-<br />

sówkami. Z uczuciem mdłości wyobraziła sobie, jak zapada się w<br />

kamień, który nagle zmienił się w wodę, w powietrze i spada z<br />

ogromnej wysokości.<br />

- Nie! - krzyknęła. To już inne zaprzecze<strong>nie</strong>, odmowa zgody<br />

na zdradę widmowego kamienia. Teraz kościół Gaudiego istniał<br />

w całości. Co ten Wyznawca powiedział Johnny'emu? O wyższej<br />

geometrii leżącej u podłoża wszechświata, która jest kwintesencją<br />

rzeczywistości? Wszędzie wokół <strong>nie</strong>j rozpościerało się<br />

mistrzowskie równa<strong>nie</strong> Gaudiego: spiral, łuków sznurowych,<br />

paraboli obrotowych, wewnętrznych przeciwwag, osi symetrii,<br />

połączeń. Nie miało znaczenia, czy zapisano je w kamieniu czy w<br />

świetle, czy w obu tych substancjach naraz. Większość drogi<br />

przez równa<strong>nie</strong> przeszła bezwied<strong>nie</strong>, ścigana przez smoka.<br />

Dopóki <strong>nie</strong> zaprzeczy teraz swej pozycji, równa- <strong>nie</strong> ją<br />

podtrzyma, wytrzyma pod nią. Nie śmiała go zaprzeczyć, bo to<br />

oznaczało upadek.<br />

Czy Johnny może ją teraz dostrzec przez lornetkę, jak prze-<br />

mierza holograficzny kościół? Czy może dostrzec potwora, który<br />

na nią poluje? Złocista moc ze szponami i zębami, smok z serca<br />

rzeczywistości. Smok... śmierci?<br />

Syk! Ssssss. Potykając się ruszyła w górę. Ściany zwężały się.<br />

Nie ma już mostków, <strong>nie</strong> ma już alternatyw. Ostatni za- kręt.<br />

Stop<strong>nie</strong> skończyły się kratą. Za nią tylko szczyt szybu wieży,<br />

szczyt pustki, ostateczny stożek dachu. Tak czy owak krata była<br />

zamknięta. Oparła się o nią plecami. Iss. Ssssss.<br />

- Hosanna! -krzyknęławyzywająco. -Excelsis!-Zupeł<strong>nie</strong> jak<br />

jakiś fundamentalistyczny fanatyk; poczuła wstyd. Czy hasła<br />

mogą uratować ją przed smokiem? Właś<strong>nie</strong> wyłonił się zza<br />

ostat<strong>nie</strong>go zakrętu na tych okrutnych zakrzywionych szponach,<br />

pomagając sobie skrzydłami uderzającymi miękko w ścianę i<br />

wewnętrzną balustradę, z szukającą jej klingą języka, ssss. Jak<br />

mu płoną oczy! Podziwiała go wbrew sobie.<br />

Smok rzucił się na Martę.<br />

yszała, jak po wspinaczce wysoko w górach, gdzie <strong>nie</strong><br />

można wciągnąć do płuc wystarczającej ilości powietrza. akimś dziwnym sposobem żyła; jakimś dziwnym sposo-<br />

Dzwoniło jej w uszach. Nogi miała jak z bolącej galarety. Johnny bem to ona była smokiem. Wypełniała ją szalona radość.<br />

<strong>nie</strong> potrafiłby utrzymać takiego tempa. Jego czasy koszykówki, Pomyślała o promie<strong>nie</strong>jących aniołach i mnogości ich lśniągdy<br />

tańczył po boisku, dawno przeminęły. Za dużo czasu spędza cych skrzydeł. Pomyślała o wykrzywionych diabłach ze<br />

przed monitorem komputera. Ale ona utrzymała kondycję. Nie skrzydłami <strong>nie</strong>toperzy. Smok to ani demon, ani anioł. To isto- ta,<br />

tylko rąk - ugniata<strong>nie</strong>m gliny, ale i długich nóg -joggingiem w która powstała z ziemi, a <strong>nie</strong> zeszła z <strong>nie</strong>ba. Nawet diabły<br />

czerwonym dresie po drogach obsadzonych se-kwojami, między przybyły kiedyś z <strong>nie</strong>ba, z <strong>nie</strong>materialnego geometrycznego<br />

ociekającymi mgłą stromymi wzgórzami. Tak stromymi, że domy królestwa, domeny teologii, cybernetyki mózgowej. A smok<br />

wsparte na palach wystawały spomiędzy koron sekwoi, jakby powstawał ze skały, ziemi, rudy i gliny. Jego kręgi stanowiły<br />

p<strong>nie</strong> drzew stanowiły ich przypory.<br />

kręgosłup wzgórz, jego żebra ograniczały doliny, jego pysk to<br />

To jednak <strong>nie</strong> przygotowało jej mięśni na ucieczkę przez Sa- każda jaskinia. Smok powstał z tej samej gliny, z której pochograda<br />

Familia, ucieczkę przed sykiem, klekotem szponów, dziła rasa ludzka, jeśli na archeozoicznej gli<strong>nie</strong> rzeczywiście<br />

szelestem skrzydeł. Opierając się o wlot powietrza, żeby wes- odcisnęła się pierwsza prymitywna matryca reprodukcji, jak<br />

sać trochę tlenu, spojrzała na zewnątrz i pomyślała, że zwario- twierdzą <strong>nie</strong>którzy naukowcy. Z tej samej gliny, z jakiej robi się<br />

wała.<br />

garnki.<br />

Patrzyła w dół na ceramiczne kwiaty w formie krzyża na Wiedziała, że w pewnym sensie smok wcale jej <strong>nie</strong> gonił.<br />

szczytach dzwonnic. W dół na kwiaty, w dół. A te dzwonnice to Przeciw<strong>nie</strong>, to ona go wabiła. Uciekając przed smokiem, wynajwyższe<br />

szczyty rzeczywistej Sagrada Familia, właściwe- go muszając na nim przemierze<strong>nie</strong> w pościgu za nią geometrii kokościoła!<br />

ścioła, zmusiła go do przebycia całej drogi, do zago<strong>nie</strong>nia jej z<br />

Klatka schodowa, na której się teraz znalazła, <strong>nie</strong> była tak sykiem w górę. Smok istniał po to, aby w panice przed nim zakręta,<br />

ściana zakrzywiała się łagod<strong>nie</strong>j, framugi dzieliła więk- pomniała, że tych wież <strong>nie</strong> ma. Aby zmieniła myśl w materię.


S<br />

zła, szła, w dół, naokoło, w górę i w dół, dając się prowadzić<br />

swym obolałym nogom. Była tak wysoko, jak tylko<br />

się dało; wyżej <strong>nie</strong> było już nic. Teraz wracała. Schodziła.<br />

Znowu znajdowała się w dzwonnicy, dzwonnicy zbudowanej z<br />

kamienia. Materialnego, choć podziurawionego na kształt plastra<br />

miodu.<br />

W tej chwili wyłączono większy kościół; hologram zniknął.<br />

Spojrzała przez wlot powietrza na otchłań oświetloną błękit- nym<br />

wyciekiem z dzwonnic. Nacisnęła guzik wiywający win- dę.<br />

Zjechała. Na dole czekał Johnny i Angelica.<br />

- Dokąd poszłaś siostruniu? Szukałem cię wszędzie, jak tyl-<br />

ko straciłem z oczu to straszydło.<br />

- Tam, dokąd poszłam, <strong>nie</strong> mógłbyś szukać.<br />

- Przysięgam, że sprawdziłem wszystkie dzwonnice. Dla-<br />

czego <strong>nie</strong> używałaś radia?<br />

- Upuściłam je.<br />

- Cholera. Mogłaś krzyczeć.<br />

- Niegrzecz<strong>nie</strong> jest krzyczeć w kościele - odparła Marta.<br />

- Aha. Bawiłaś się w chowanego, jak w dzieciństwie. Nie, to<br />

<strong>nie</strong> była ta zabawa, w jaką bawili się przed laty. Źle<br />

pamiętał. Po co szukać kogoś, kto jest tak podobny do szukają-<br />

cego? Oboje bawili się oszukiwa<strong>nie</strong>m naiwnych. A właściwie po<br />

co chować się przed samym sobą? To było coś zupeł<strong>nie</strong> inne- go.<br />

W końcu została znaleziona przez dziką energię, która na nią<br />

czekała, czekała na kogoś, kogokolwiek odpowied<strong>nie</strong>go, żeby<br />

wyładować się jak błyskawica na piorunochro<strong>nie</strong>, błyska- wica z<br />

abstrakcyjnego <strong>nie</strong>ba, w którym została wyczarowana,<br />

wyładować się z powrotem w pozlepianą, żyzną, namacalną<br />

ziemię, w swój żywioł. Ale najpierw wybrany nosiciel musiał się<br />

wz<strong>nie</strong>ść jak najwyżej. Nauczyć się stąpać w powietrzu. Te- raz,<br />

stojąc mocno na ziemi, widziała smoka w nowym świetle.<br />

- Czego spodziewasz się po zdjęciach? - spytała Angelica.<br />

- Wywołamy je pronto jutro. W razie potrzeby powiększy-<br />

my komputerowo. Ja <strong>nie</strong> wiem, co tam było.<br />

- Ale było?<br />

- Jeśli to <strong>nie</strong> wirus w programie, to najwyżej elektromagne-<br />

tyczna halucynacja.<br />

- Co takiego?<br />

- Zdaje się, że ist<strong>nie</strong>je pole elektromagnetyczne związane z<br />

hologramem. Może w specjalnych warunkach atmosferycz- nych.<br />

Cała ta pokrywa chmur, kapryśna pogoda... no wiesz, jeśli<br />

przepuści się komuś przez głowę mały prąd, zaczyna mieć<br />

przywidzenia.<br />

- Naprawdę?<br />

Ależ Johnny miał zadowoloną minę. - Część mózgu zwana<br />

hipokampem jest elektrycz<strong>nie</strong> bardzo <strong>nie</strong>stabilna. Hipokamp to<br />

ważne ogniwo systemu emocjonalnego i pamięciowego. Wy-<br />

starczy połechtać tę część elektrycznością i można zobaczyć<br />

wszelkiego rodzaju ukryte obrazy, zazwyczaj tłumione w pod-<br />

świadomości.<br />

Potwory, archetypy... duchy. Wydawałyby się tak rzeczy-<br />

wiste jak twoja dłoń. Nie mieliśmy takich problemów z innymi<br />

fasadami. Żadnego ducha Szekspira nawiedzającego domek<br />

Annę Hathaway. Ale Sagrada Familia jest duża. Więcej tu mocy.<br />

Przeprowadzimy jutro z Salvadorem kilka testów, sprawdzimy<br />

pole elektromagnetyczne. Jeśli to jest wyjaś<strong>nie</strong><strong>nie</strong>, wcale m<strong>nie</strong><br />

<strong>nie</strong> dziwi, że nic <strong>nie</strong> widziałem wyraź<strong>nie</strong>. Nie znam się na<br />

konwulsjach podświadomości.<br />

Angelica przechyliła głowę. - Więc jeśli aparat uchwycił ja-<br />

kiś obraz, macie do czy<strong>nie</strong>nia z wirusem. Jeśli <strong>nie</strong>.. - popukała<br />

się w głowę.<br />

Marta słuchała z <strong>nie</strong>smakiem. - Czy wymyśliłeś tę hipotezę o<br />

elektryczności mózgu, zanim tu przylecieliśmy?<br />

Johnny uśmiechnął się szeroko. - Jako możliwość. FaCA- Des<br />

musi wiedzieć. Nie możemy pozwolić, żeby u naszych klientów<br />

straszyło.<br />

Ale elektroniczny duch <strong>nie</strong> mógłby sprawić, aby istota ludz-<br />

ka chodziła po <strong>nie</strong>bie. Nie, Johnny, niczego <strong>nie</strong> widziałeś wy-<br />

raź<strong>nie</strong>, pomyślała. A już na pewno <strong>nie</strong> widziałeś m<strong>nie</strong> w żadnej z<br />

dzwonnic - bo m<strong>nie</strong> tam po prostu <strong>nie</strong> było.<br />

W ich kierunku śpieszył przez zaśmieconą nawę Salvador,<br />

udając, że podnosi do ust kufel piwa...<br />

W<br />

tydzień póź<strong>nie</strong>j na pokładzie samolotu Pan Am lecącego<br />

do domu Johnny powiedział:<br />

- Obawiam się, że <strong>nie</strong> były to wspaniałe wakacje, siostruniu,<br />

skoro większość czasu przesiedziałaś osowiała w Cristina Gran.<br />

Nawet kiedy wyszło słońce.<br />

Nazajutrz po wspinaczce wewnątrz dzwonnic pogoda poprawiła<br />

się. Przyszła wiosna - <strong>nie</strong>, pełne lato. Barcelona zaczęła<br />

się piec i prażyć. Rynsztoki wydzielały odór.<br />

- Nie byłam osowiała. Skupiałam się.<br />

- Tak? Pierwszy raz słyszę o skupianiu się. Biedna Angelica<br />

myślała, że się g<strong>nie</strong>wasz; uznała, że jej <strong>nie</strong> lubisz. Powiedziałem,<br />

że złapałaś jakiegoś robaka, pew<strong>nie</strong> z owoców morza.<br />

- Widziałam wszystko, co miałam zobaczyć.<br />

Zdjęcia były do wyrzucenia. Rów<strong>nie</strong> dobrze można było je<br />

zrobić wprost pod słońce. Nawet komputer <strong>nie</strong> mógł się zorientować,<br />

co na nich jest. Jeśli zaś chodzi o pola elektromagnetyczne,<br />

to może zniosła je aż do następnej pory roku nagła zmia- na<br />

pogody? Johnny i Salvador <strong>nie</strong> wykryli żadnych <strong>nie</strong>prawidłowości.<br />

Johnny wchodził na dzwonnice przez pięć dalszych<br />

wieczorów - na próżno. Wydawało się, że problem zniknął.<br />

- Nie byłaś nawet w muzeum Picassa.<br />

- Trochę chodziłam.<br />

- Akurat. Przeraziłaś się tej strzelaninki? Czy pobyt w obcym<br />

mieście to taki wstrząs?<br />

- Widziałam go, Johnny, uwierz mi. Widziałam.<br />

Nosiła w sobie smoka. Kiedy wróci do zamglonych sekwoi,<br />

pokaże swemu <strong>nie</strong>widomemu kochankowi.<br />

Przełożyła Ag<strong>nie</strong>szka Sylwanowicz


Światosław Łoginów<br />

Dom<br />

przy<br />

drodze<br />

(Dom u dorogi)<br />

Dom stał <strong>nie</strong> opodal wielkiej drogi. Tylko z bliska można<br />

było dojrzeć głębokie <strong>nie</strong>gdyś koleiny zarośnięte obec<strong>nie</strong><br />

łopuchami i ostami. Jęczące nocami drzewa bały się<br />

wychodzić na twardą nawierzchnię drogi i tylko wiła się po<br />

<strong>nie</strong>j kapryś<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>uczęszczana przez nikogo ścieżka. Dom<br />

patrzył w przestrzeń bielmem zamkniętych na głucho<br />

okiennic; szczelny, na chłopa wysoki płot otaczał go prze-<br />

słaniając świat zewnętrzny. Ciężka brama była stale za-<br />

mknięta na kłódkę.<br />

Rankiem drzwi domu zawsze się otwierały i na progu<br />

pojawiał się gospodarz z kosą na ramieniu. Uderzał nią z<br />

brzękiem o blaszany szyld kołyszący się nad gankiem i<br />

schodził po stopniach. Na szyldzie był namalowany kocioł<br />

z umieszczoną nad nim głową koguta. Dom był zajazdem.<br />

Gospodarz obchodził podwórze mrucząc pod nosem. Kosił<br />

wysoką trawę, klnąc przerzucałprzez ogrodze<strong>nie</strong> pędy dusie-<br />

Inika, które wpełzły tu nocą. Niekiedy, wyciągając szyję,<br />

spoglądał ponad płotem i krzyczał w milczący las: „No, no...<br />

<strong>nie</strong> podskakuj!... Już ja cię...!", a wtedy siedzące dotąd<br />

spokoj<strong>nie</strong> psy zaczynały wyć i szarpać się na uwięzi.<br />

Ten ranek był nadzwyczaj pogodny. Nocą nikt <strong>nie</strong> pła-


kał w gęstwi<strong>nie</strong>, rosa osiadła nad podziw czysta i nawet <strong>nie</strong><br />

wypełzły naganek uwiędłe grzyby, na których gospodarzo-<br />

wi co ranka ślizgały się nogi. Okaszał kolcokrzewy, od<br />

czasu do czasu przesuwał osełkę po wyraź<strong>nie</strong> zeszlifowa-<br />

nym ostrzu i jakby uśmiechał się z zadowole<strong>nie</strong>m. Wtem<br />

rozległo się silne stuka<strong>nie</strong> do wrót. Gospodarz naty-<br />

chmiast napiął mięś<strong>nie</strong>, chwycił kosę i miękkimi krokami<br />

podkradł się do bramy. Z tamtej strony jej dębowych skrzy-<br />

deł ktoś stał, słychać było zmęczony oddech. Potem stuka-<br />

<strong>nie</strong> się powtórzyło.<br />

- Kto tam? - ciężkim szeptem zapytał gospodarz.<br />

- Proszę otworzyć! - dobiegło z zewnątrz.<br />

- Ktoś ty? Skąd?<br />

- Z miasta! Zabłądziłem. Idę całą noc i <strong>nie</strong> spotkałem<br />

żywej duszy!<br />

- Zaraz - mruknął gospodarz, kładąc rękę na kłódce. -<br />

Tylko <strong>nie</strong> wchodź od razu, bo cię...<br />

Brama uchyliła się z długim skrzypnięciem <strong>nie</strong>oliwio-<br />

nych zawiasów. Gospodarz czekał, trzymając kosę przed<br />

sobą i celując jej ostrzem w przestrzeń za wrotami. Na ze-<br />

wnątrz stał człowiek.<br />

- Odwróć się! - rozkazał gospodarz.<br />

- Coś ty? - Podróżnego wyraź<strong>nie</strong> przestraszyło takie<br />

powita<strong>nie</strong>. - Może lepiej sobie pójdę...<br />

- Nie wygłupiaj się! - warknął gospodarz. -Powiedzia-<br />

łem odwróć się, to rób, co każę. Może masz ogon, to ci go<br />

raz dwa skoszę.<br />

Podróżny odwrócił się, zerkając z lękiem przez ramię.<br />

Gospodarz zrobił krok do tyłu.<br />

- Wchodź-pozwolił.<br />

Gość <strong>nie</strong> odważył się sprzeciwić i wszedł na podwórze.<br />

Gospodarz całym ciałem naparł na skrzydło piszczącej<br />

bramy, zatrzasnął ją i podparł kawałkiem bierwiona.<br />

- Skąd się tu wziąłeś? - zapytał.<br />

- Z miasta! - cierpiętniczym tonem zawołał przybysz. -<br />

Wyszedłem na przechadzkę i zabłądziłem. Nie wiem, do-<br />

kąd iść... i las jest tu jakiś dziwny...<br />

- Jakim cudem nic cię <strong>nie</strong> zeżarło? - zdziwił się gospo-<br />

darz. - Znaczy się, takie twoje szczęście. A co, miasto je-<br />

szcze stoi? - zapytał nagle.<br />

- Stoi. Dlaczego miałoby <strong>nie</strong> stać? - gość niczego <strong>nie</strong><br />

mógł zrozumieć.<br />

- A paskudy?... - zaczął gospodarz, ale w tej samej<br />

chwili przerwano mu.<br />

- Hej, cześć! - rozległ się młody, dźwięczny głos. -<br />

Otwieraj, skoro już tu jestem!<br />

Nad płotem pojawiła się ludzka postać. Miała wesołą<br />

twarz pod strzechą splątanych włosów, nagi tors gęsto po-<br />

rośnięty kędzierzawą sierścią, pokryte węzłami mięśni sil-<br />

ne, owłosione ręce. Gospodarz odwrócił się i ciął <strong>nie</strong> pat-<br />

rząc. Ostrze kosy świsnęło tuż przed twarzą <strong>nie</strong>znajome-<br />

go, który łedwo zdołał się uchylić. Roześmiał się szyderczo<br />

i zniknął. Dał się słyszeć cichnący tętent końskich kopyt.<br />

- Czemuś go tak? - zapytał ze strachem podróżny. -<br />

Przecież to żywy człowiek...<br />

- Człowiek, a jakże! - rzucił gospodarz. - To paskud.<br />

Połowa chłopa i połowa konia. Rozumiesz?<br />

Przybysz stanął na palcach, spojrzał ponad płotem i<br />

krzyknął cicho.<br />

ŚWIATOSŁAW ŁOGINÓW<br />

Leningradzki fantasta młodszego pokolenia (to znaczy w wieku oko-<br />

ło trzydziestu pięciu lat). W polowie łat osiemdziesiątych zbuntował<br />

ale przeciwko obowiązującej w ZSRR wizji fantastyki -naukowo), te-<br />

chnicznej, kosmiczne) i bohaterskiej - i zaczął pisać oficjal<strong>nie</strong> wów-<br />

czas <strong>nie</strong>uznawaną fantasy i horror. Skromny, ale konsekwentny I<br />

uparty, wciąż należy do czołówki radzieckich fantastow, choć grono<br />

piszących <strong>nie</strong>naukowa fantastykę znacz<strong>nie</strong> się zwiększyło.<br />

(SK)<br />

Przybysz stanął na palcach, spojrzał ponad płotem i<br />

krzyknął cicho.<br />

- Otóż to-stwierdził gospodarz. Otworzył drzwi domu i<br />

odwróciwszy się w stronę o<strong>nie</strong>miałego gościa, ciągnął da-<br />

lej: - Idź i odsapnij na razie, żarcie znajdziesz na stole. Ja<br />

mam robotę. Kosze<strong>nie</strong> i piele<strong>nie</strong>. Jeden dzień opuszczę, to<br />

potem kapusty od rzepy <strong>nie</strong> odróżnię.<br />

Przez pół dnia przybysz siedział w domu zupeł<strong>nie</strong> sam, a<br />

kiedy ciężkie słońce zaczęło chylić się ku wierzchołkom<br />

drzew, w domu pojawił się gospodarz. Postawił w kącie<br />

kosę, opłukał w cebrzyku czarne od ziemi ręce, usiadł i do-<br />

piero wtedy powiedział:<br />

- Opowiadaj.<br />

- Cóż tu opowiadać?<br />

- Co w mieście, jak tam łudzie żyją i co mówią, skąd się<br />

wzięło to <strong>nie</strong>szczęście i czy kiedyś się skończy?<br />

- Miasto jak to miasto, żyje pomaleńku. Ale pierwsze<br />

słyszę, że paskudy podchodzę tak blisko! To raczej ciebie<br />

należałoby zapytać, skąd się tu wziąłeś, razem z tym lasem<br />

i tym twoim zajazdem?<br />

- Jak to - skęd? Przecież stoję przy drodze na Wycież,<br />

podróżowały tędy tysiące ludzi! -gospodarz umilkł, a potem<br />

dodał żałoś<strong>nie</strong>: - Podróżowali, ale przestali. Droga zarosła.<br />

Czyżby już nikt <strong>nie</strong> miał nic do załatwienia w Wycieżu?<br />

- Dlaczego? Przecież jest droga do Wycieża - zdziwił się<br />

gość. -Ale pierwsze słyszę, żeby takie rzeczy się tam działy...<br />

- A czy ty przypadkiem, chłopie, <strong>nie</strong> kłamiesz? - gospo-<br />

darz pochylił się do przodu.<br />

- Niby poco? - za<strong>nie</strong>pokoił się przybysz. - Lepiej mi po-<br />

wiedz, jak się mam dostać do domu. Przecież już najwyższa<br />

pora.<br />

- Dokąd teraz pójdziesz? Zeżrę cię w lesie. Trzeba wy-<br />

chodzić z rana, dopóki mgła leży. Wtedy może i dojdziesz. O<br />

świcie sę łagod<strong>nie</strong>jsze, chociaż i tak wredne. W tym lesie<br />

wszystko jest <strong>nie</strong>ludzkie - trawa, drzewa i zwierzyna. Nawet<br />

i tu lezę, próbują. Miałem owce - pilnowałem ich, dbałem,<br />

aż wreszcie widzę - to wcale <strong>nie</strong> owce. Spojrze<strong>nie</strong> maję złe,<br />

nocami zaś rozmawiaję między sobę jak my, tylko nic <strong>nie</strong><br />

można zrozumieć. Zarżnęłemje i zakopałem w jamie. Psy<br />

trzymam, owszem, <strong>nie</strong> sposób się bez nich obejść. Mędre, aż<br />

strach bierze, ale wytrzymuję jakoś. Czasem wypuszczam je<br />

do lasu, to przynoszę mi mięso, takie wielkie kawały. Ale na-<br />

wet <strong>nie</strong> próbuję zgadnąć, jakie to mięso.<br />

Gospodarz przestał mówić i wstał. Z podwórza dobiegało<br />

przerywane wycie spuszczonych z łańcucha psów.<br />

- Słyszysz? - zapytał gospodarz. - Kładźmy się spać, do-<br />

póki zmrok <strong>nie</strong> zapadł, bo nocą może trzeba będzie się zry-<br />

wać, jeżeli ktoś nagle zawita w gości.<br />

W milczeniu rozeszli się do swoich izb i dom przycichł,<br />

przywarł do ziemi starając się <strong>nie</strong>zbyt rzucać w oczy budzą-<br />

cemu się lasowi. Tylko psy jak szare cie<strong>nie</strong> krążyły po<br />

obejściu i <strong>nie</strong>kiedy tęsk<strong>nie</strong> wyły w zgęszczajęcy się nocny<br />

mrok.<br />

Noce gospodarz usiadł nagle na łóżku. Dygotał cały. Bez-<br />

szelest<strong>nie</strong> stoczył się na podłogę, przeczołgał na kolanach do<br />

wyjścia i przylgnę! do szczeliny pod drzwiami. Korytarz<br />

oświetlony widmowym migota<strong>nie</strong>m plam pleśni na ścianach<br />

był pusty. Potem w jego końcu zakołysał się cień i ukazał się<br />

poranny gość. Biegł na czworakach korytarzem, przestawia-<br />

jęc bezszelest<strong>nie</strong> łapy. Jego twarz uległa straszliwej zmia<strong>nie</strong><br />

- uszy przylegały teraz do czaszki, szczęki wysunęły się do<br />

przodu. Wargi drżały nerwowo odsłaniając masywne, żółte<br />

kły. Gospodarz wyszczerzył zęby i błyskawicznym ruchem wy-<br />

skoczył na spotka<strong>nie</strong> przybysza. Zastygli na chwilę w bezru-<br />

chu, wbijajęc w siebie pełne <strong>nie</strong>nawiści czerwone krężki śle-<br />

pi. Sierść na ich karkach stanęła dęba, wargi uniosły się ob-<br />

nażając zęby. Wreszcie z rykiem pełnym wściekłości i roz-<br />

czarowania obydwaj rzucili się na siebie. Tarzali się po po-<br />

dłodze próbując chwycić kłami gardło wroga. G<strong>nie</strong>wne wycie<br />

roznosiło się daleko po czuwającym lesie, cały dom zaś koły-<br />

sał się, drżał w posadach i śmiał głucho, klaszczęc dłońmi<br />

okiennic...<br />

Przełożył Sławomir Kędzierski


powieść<br />

ONDŘEJ NEFF<br />

Miesiąc<br />

mojego życia (1)<br />

(Mĕsic mého života)<br />

przełożyła Joanna Czaplińska<br />

Polskim czytelnikom Ondrej Neff miał do tej pory okazję zaprezentować się jako autor opowiadań,<br />

publikowanych przede wszystkim na łamach „Fantastyki". „Miesiąc mojego życia" (1988) jest<br />

drugą powieścią SF, po „Jądru pudla" (Sed<strong>nie</strong> sprawy). W1989 r. wydał kolejne dwie książki: „Pole<br />

śfastnych nahod" (Pole szczęśliwych przypadków) i „Ćarodejuv ućeń" (Uczeń czarnoksiężnika).<br />

W 1990 r. „Miesiąc mojego życia" uzyskał Ludvika, nagrodę czechosłowackiego fandomu za<br />

najlepszą książkę, a w ankiecie „łkani" w kategorii najpopular<strong>nie</strong>jszych powieści czeskosłowackich<br />

uplasował się na miejscu drugim, tuż za znaną rów<strong>nie</strong>ż w Polsce trylogią Soućka „Tajemnica<br />

ślepych ptaków". „Miesiąc mojego życia" jest typową hard science fiction. Neff ukazał<br />

w <strong>nie</strong>j swoje nowe oblicze - oblicze futurologa. Utwór został wydany trzy lata temu, powstał<br />

więc w warunkach społecznopolitycznych zupeł<strong>nie</strong> innych niż dzisiejsze, a nastroje w Czechosłowacji<br />

były dalekie od optymizmu i nadziei na jakąkolwiek zmianę. W powieści Polska, i<br />

Czechy stworzyły federację - zaznaczam: Czechy, a <strong>nie</strong> Czechosłowacja - co <strong>nie</strong> jest wprawdzie<br />

ideą nową, bo sięgającą korzeniami końca XIX wieku, <strong>nie</strong>m<strong>nie</strong>j jednak po wydarzeniach<br />

ostatnich dwóch lat nabierającą nowych impulsów. Drugi istotny wątek to eskalacja fanatyzmu<br />

religijnego, zwłaszcza islamskiego - spektakularny przykład, do czego może doprowadzić zaślepie<strong>nie</strong>,<br />

mieliśmy <strong>nie</strong>dawno w Zatoce Perskiej. (JC)


1.<br />

CZĘŚĆ I<br />

Tę datę pamiętam dokład<strong>nie</strong>: 26 czerwca 2045 roku.<br />

Długo czekałem na ten dzień. O północy z dwudziestego<br />

piątego na dwudziestego szóstego siedziałem w swojej<br />

szufladzie. Zupeł<strong>nie</strong> sam. Na stole przede mną leżały cztery<br />

rzeczy: pudełko z napisem „syrop malinowy", pełne przeszmuglowanego<br />

rumu, w połowie opróżnione, kieliszek nalany<br />

do pełna, zaostrzony nóż i malutki prostokącik z cyfrą<br />

jeden.<br />

Malusieńki prostokącik.<br />

To wszystko zostało z półtorametrowego krawieckiego centymetra.<br />

Już <strong>nie</strong> sto pięćdziesiątka, już <strong>nie</strong> setka, pięćdziesiątka,<br />

dziesiątka. Tylko jedynka.<br />

Dwudziestka piątka na kalendarzu zamieniła się w dwudziestkę<br />

szóstkę.<br />

Niewielka zmiana - na ekra<strong>nie</strong> przybyła tylko jedna mała<br />

kreseczka. Z piątki zrobiła się szóstka. Piątka składa się z pięciu<br />

odcinków, szóstka z sześciu. Dwudziestoprocentowy zysk.<br />

Dla m<strong>nie</strong> to był zysk stuprocentowy. Tysiącprocentowy. A<br />

to dlatego, że dzięki tej kreseczce jutro zamieniło się w dzisiaj.<br />

Chwyciłem kieliszek, uśmiechnąłem się do kalendarza,<br />

przywitałem starym pijackim gestem, a potem całą zawartość<br />

kieliszka wlałem prosto do gardła.<br />

Na zdrowie, <strong>nie</strong>ch ci służy.<br />

Powtór<strong>nie</strong> napełniłem kieliszek, wziąłem nóż i zacząłem<br />

ciąć prostokącik na paseczki. Kiedy skończyłem, poszczególne<br />

paseczki zacząłem ciąć na cząstki.<br />

Trwało to godzinę, ale efekt byt doskonały: z prostokącika<br />

została kupka żółtego proszku.<br />

Miałem już porząd<strong>nie</strong> w czubie.<br />

To zapicie było dobre. Położyło m<strong>nie</strong> na koję i uśpiło lepiej<br />

niż kołysanka mamy. Jednak następnego dnia rano byłem na<br />

nogach, gdy tylko odezwała się syrena. Wstałem i siup do<br />

drzwi - worek z dobytkiem w jednej ręce, <strong>nie</strong>dopite pudełko w<br />

drugiej. Co tam mycie i ubiera<strong>nie</strong>. Miałem się rozbierać, nim<br />

padłem na koję? A rum jest lepszy niż dziesięć szczoteczek do<br />

zębów.<br />

Interesujące. Wstałem natychmiast, gdy zawyło, ale na korytarzu<br />

był już ścisk. Chłopy pchały się jak bydło. W sumie<br />

jajcarsko to wyglądało, tu i ówdzie ktoś dostał w pysk, a ryk<br />

panował gorszy niż na dole na szychcie. Każdy najchęt<strong>nie</strong>j by<br />

biegł, leciałby, gdyby mógł. Ale było nas pięciuset i mogliśmy<br />

tylko ciurkać przez rurę jak woda z zepsutego kranu. Wściec<br />

się można. Ciało na ciele, dla nóg miejsca tylko tyle, że można<br />

było robić szur, szur, szur, przesuwaliśmy się decymetrami, ci<br />

z tyłu krzyczeli, czemu przód blokuje, ci z przodu krzyczeli w<br />

tył, żeby ci z tyłu się wypchali, że tam zupeł<strong>nie</strong> z przodu jacyś<br />

kretyni zrobili korek, a kiedy ci z tyłu krzyczeli do przodu, że<br />

pójdą skopać tych zupeł<strong>nie</strong> z przodu, to ci w środku wrzeszczeli,<br />

no to spróbujcie, no chodźcie, na co czekacie.<br />

Szkoda słów. Można było tylko robić szur, szur, szur nogami,<br />

wytrzymać tych parędziesiąt metrów wąskiego korytarza.<br />

Dla m<strong>nie</strong> było to jasne, ja <strong>nie</strong> krzyczałem, tylko m<strong>nie</strong><br />

wkurzało, że pozwoliłem sobie przydusić ręce do ciała i <strong>nie</strong><br />

mogłem pod<strong>nie</strong>ść rumu, żeby poprawić sobie smak. Szur,<br />

szur, szur.<br />

I hol.<br />

Ale tam było narodu! Przed pójściem na szychtę przyszli się<br />

pogapić rów<strong>nie</strong>ż ci, którzy mieli jeszcze setkę, dwie, <strong>nie</strong> brakowało<br />

nawet kotów, ale ci byli spokojni. Za to dziadki! Gadali<br />

jak najęci, a zwłaszcza prześcigali się w pomysłach dotyczących<br />

babek, które czekają na nas tam na górze i gdybyśmy<br />

musieli wypełnić każde „Raz za m<strong>nie</strong>", mielibyśmy na dwa<br />

lata ręce pełne roboty, no może <strong>nie</strong> ręce. Krzyczeli na nas, my<br />

na nich, tu i ówdzie na balko<strong>nie</strong> zauważyłeś znajomą twarz i<br />

wtedy ogarniał cię żal, osiemnaście miesięcy to jednak szmat<br />

czasu, żyliśmy tu obok siebie. Gdzieś tam na górze był też<br />

Kazik<br />

Ondřej Neff<br />

Prus, mój jedyny kolega. Chciałem mu pomachać, ale <strong>nie</strong> dało<br />

rady.<br />

Spokój! Spokój!<br />

Akurat naprzeciwko, na balko<strong>nie</strong> trzeciego piętra, pojawił<br />

się główny inży<strong>nie</strong>r Dutkiewicz, a obok <strong>nie</strong>go zastępca dyrektora<br />

Petrak, obaj w kombinezonach, na nogach nawet mieli<br />

gumiaki, błazny jedne. Szkoda, że <strong>nie</strong> założyli hełmów. Pan<br />

dyrektor się <strong>nie</strong> pojawił, on pewno ma inne kłopoty, ekstra<br />

przydział kawy albo przygotowa<strong>nie</strong> do narady, dobrze, że chociaż<br />

wysłał zastępcę. Skoro harowaliśmy tu osiemnaście miesięcy,<br />

zasługujemy przynajm<strong>nie</strong>j na porządne pożegna<strong>nie</strong>.<br />

Spokój!"<br />

Jak możemy się pożegnać, skoro dziadki ryczą „Raz za<br />

m<strong>nie</strong>!", a my, którzy odjeżdżamy, krzyczymy „Stul gębę!" i<br />

podob<strong>nie</strong>. No, do cholery, czemu <strong>nie</strong> zamkną jadaczek?<br />

Zdałem sobie sprawę, że <strong>nie</strong>potrzeb<strong>nie</strong> się denerwuję. Przecież<br />

to i tak <strong>nie</strong>ważne, że faceci ryczą i że pan zastępca dyrektora<br />

<strong>nie</strong> może nam podziękować za ofiarną pracę i takie inne.<br />

Wszystkim rządzi czas, nawet dyrektorem i jego naradami, i<br />

kiedy nadejdzie ten odpowiedni moment, pojawi się tu i wszyscy<br />

przestaną się wydzierać i gadać, po<strong>nie</strong>waż nadejdzie odpowiednia<br />

chwila.<br />

Wokół m<strong>nie</strong> się rozluźniło. Łyknąłem sobie.<br />

- Daj mi - syknął sąsiad.<br />

- Gówno - powiedziałem.<br />

- No... -odparł.<br />

- Dobra, masz - dałem mu. Po prostu byłem na miękko.<br />

Napił się i chciał podać rum sąsiadowi z lewej, ale łapsnąłem<br />

go za nadgarstek. Sąsiad to wykorzystał i walnął m<strong>nie</strong> pięścią<br />

w twarz. Ledwo zdążyłem się uchylić. Żeby tylko <strong>nie</strong> rozgniótł<br />

pudełka, przeleciało mi przez głowę, a pięść przeleciała koło<br />

nosa jak ekspres. Chwyciłem rum prawą ręką, a pod drugi cios<br />

nadstawiłem ciemię. Zabolało, ale boksera bardziej. Trzasnęło<br />

mu w stawach, ryknął, to był Polak, ale miałem dzisiaj fart, bo<br />

wokół byli chłopcy z Czech i jak poszło w obieg, że to jakaś<br />

częstochowska cholera, zaczęli go dusić, a ja przyssałem się<br />

do pudełka, bo było jasne, co się za chwilę sta<strong>nie</strong> - będą<br />

chcieli wypić za tę przysługę. I tak, kiedy dusze<strong>nie</strong> zakończyło<br />

się sukcesem, wokół m<strong>nie</strong> wyrósł las dłoni z rozcapierzonymi<br />

palcami, a ja włożyłem do nich puste pudełko i<br />

uśmiechnąłem się jak aniołek. Ciemię m<strong>nie</strong> bolało, ta cholera<br />

miała jednak mocny cios!<br />

- Spokój! Spokój!<br />

Zastępca pochylił się do mikrofonu i powiedział:<br />

Szczęść Boże!<br />

O, do diabła, pomyślałem. Czymś tu śmierdzi. Kiedy szychy<br />

zaczynają po naszemu, zawsze czymś śmierdzi.<br />

W holu zapanowała cisza.<br />

Wszyscy pomyśleli: do diabła, czymś tu śmierdzi.<br />

Zastępca zrobił pauzę, chyba przestraszył się tej ciszy, zerknął<br />

na Dutkiewicza, ten mu coś zaszeptał do ucha, zastępca<br />

odchrząknął i powiedział:<br />

Chłopy, sprawa jest trudna, ale jest, jak jest: czółno <strong>nie</strong><br />

przyleci.<br />

Spodziewał się wybuchu, ale hol został cichy. Nikt się nawet<br />

<strong>nie</strong> ruszył, może tylko pod kopułą zaszeleściło jakieś westch<strong>nie</strong><strong>nie</strong>.<br />

Ale Petrak <strong>nie</strong> był idiotą, a iluzje stracił już dawno, o ile w<br />

ogóle kiedyś takie posiadał. Wiedział, że ta cisza <strong>nie</strong> zwiastuje<br />

niczego dobrego i strach wręcz z <strong>nie</strong>go skapywał, lał się z <strong>nie</strong>go<br />

ciurkiem.<br />

- Zrozumcie, to <strong>nie</strong> nasza wina. My zawsze dotrzymywaliśmy<br />

układu zbiorowego do ostat<strong>nie</strong>j kropeczki. Robimy<br />

wszystko, żeby umożliwić wasz transport na górę. Zrozumcie,<br />

że <strong>nie</strong> jesteśmy zainteresowani przedłuża<strong>nie</strong>m kontraktu,<br />

że...<br />

- Co się stało?<br />

Poznałem ten głos. To był Brunza, Polak. Pełnił funkcję


przewodniczącego w Jednolitych Związkach, ale zrezygnował<br />

z <strong>nie</strong>j, po<strong>nie</strong>waż dzisiaj wracał z nami na górę. O ile przyleci<br />

czółno. Ale <strong>nie</strong> zrezygnował z autorytetu., Miał go cięgle nawet<br />

bez funkcji. Z autorytetu <strong>nie</strong> można zrezygnować, tak samo<br />

jak nikt go wam <strong>nie</strong> da. Albo go macie, albo <strong>nie</strong>.<br />

Brunza go miał.<br />

Czyżby znowu ten Kryzys Mikronezyjski?<br />

Nigdy <strong>nie</strong> interesowałem się zbytnio wiadomościami z góry,<br />

ale info w ostatnim czasie było pełne Kryzysu Mikronezyjskiego,<br />

tak że <strong>nie</strong> można się było od tego wywinąć. Wiedziałem, że<br />

jest jakiś Kryzys Mikronezyjski, że napięcie roś<strong>nie</strong> z dnia na<br />

dzień, ale miałem to w poważaniu, ucinałem metr i myślałem<br />

tylko o tych stu tysiącach europejskich dorubli -jak też z nimi<br />

na górze zacznę rządzić, siądę sobie u Fleków i w Sali Konszelskiej<br />

będzie płacić tylko Kuba Nedoiny.<br />

Kuba Nedomy to ja.<br />

Co m<strong>nie</strong> tam Kryzys Mikronezyjski? Niech się żółtki piorą,<br />

będzie na Ziemi o jedną pustynię więcej, i tak Środkowy<br />

Wschód jest pokryty radioaktywną szklaną płytą, Afryka<br />

straciła na dole ten czubek, który można zobaczyć na starych<br />

mapach, a Ameryka Północna już <strong>nie</strong> jest połączona z Południową.<br />

Mówię, co mi tam do jakiejś Mikronezji, ja chcę dobrego<br />

piwa i spokoju, i kilku kumpli, i chcę się czuć jak panisko!<br />

- Nie robimy tajemnicy z tego, co się stało - powiedział zastępca<br />

Petrak. - Rada Bezpieczeństwa ogłosiła Stan Żółty.<br />

Wstrzymała wszelki ruch z wyjątkiem jednostek desantowych<br />

Błękitnych Wojsk.<br />

- Ale my słyszeliśmy o czymś innym - odpowiedział Brunza.<br />

Był gdzieś z przodu, chyba tuż pod balkonem. - Myśmy<br />

słyszeli, że to wszystko jeden wfelki bajer!<br />

- Bajer? - zdziwił się zastępca Petrak.<br />

- Tak, bajer. Ziemniaki ponoć <strong>nie</strong> są zainteresowane powrotem<br />

ludzi na górę. Kiedy ma wracać na górę duży turnus,<br />

wymyślają bajery o zablokowaniu transportu, żeby nas tu<br />

przytrzymać i naóc się potem powołać na paragraf sześć. KPL<br />

potrzebuje ludzi, a nowi wcale się <strong>nie</strong> garną!<br />

- O czymś takim słyszę po raz pierwszy - wymamrotał Petrak.<br />

Odwrócił się do inży<strong>nie</strong>ra Dutkiewicza i coś do <strong>nie</strong>go<br />

mówił, chyba „Słyszał pan o czymś takim?", a ten na to chyba<br />

„Skądże, <strong>nie</strong> słyszałem, no proszę, coś takiego!".<br />

Zapewne rozmawiali w tym duchu, ale o ile doszło to do mikrofonów,<br />

my na dole <strong>nie</strong> słyszeliśmy ani słowa, po<strong>nie</strong>waż hol<br />

zaczął szumieć.<br />

- Cicho, chłopy! - ryknął Brunza. Potrafił ryczeć. Dwumetrowe<br />

chłopisko, <strong>nie</strong>dźwiedzie płuca, łapy jak łopaty. -Cisza!<br />

Czyli wy mówicie, że o niczym takim <strong>nie</strong> słyszeliście? Że jesteście<br />

<strong>nie</strong>winni jak lilie?<br />

- No, prawda-powiedział dyrektor Petrak.<br />

- Czyli według was to przypadek, że transport jest blokowany<br />

akurat wtedy, kiedy wraca turnus z Czeskopolskiej oraz<br />

tysiąc pięćset chłopów z Arkadii i osiemset z Dwójki?<br />

- Przecież wiecie, że już w zeszłym roku KPL przeszedł na<br />

masowy cykl wymiany.<br />

- Czyli <strong>nie</strong>winni - powtórzył Brunza.<br />

Strach z dyrektora już <strong>nie</strong> ciekł, po prostu z <strong>nie</strong>go buchał.<br />

Przypomniałem sobie klauna z cyrku Humberto, który płakał<br />

strumieniami łez i krzyczał „Pa<strong>nie</strong> dyrektosze, pa<strong>nie</strong> dyrektosze,<br />

oni kszyfdzić klaun!".<br />

Jak się potem okazało, poważ<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> doceniłem Brunzy. To<br />

był olbrzym <strong>nie</strong> tylko z torsem byka. W swojej cetnarowej<br />

czaszce miał komputerowy mózg i porząd<strong>nie</strong> się przygotował<br />

do porannej scenki, bo z góry wiedział, co się szykuje.<br />

Jak już powiedziałem, dyrektorski balkon był na trzecim<br />

piętrze, a nad nim pięły się spiral<strong>nie</strong> jeszcze cztery kolejne.<br />

Szczytu kopuły <strong>nie</strong> było dobrze widać, z nas musiało się dosłow<strong>nie</strong><br />

dymić, tak się pociliśmy, ale powietrze było na tyle<br />

przejrzyste, że można było się domyślić, że na górze coś się<br />

dzieje.<br />

Miesiąc mojego życia<br />

Tuż nad balkonem pojawił się tłum chłopów, coś błysnęło w<br />

szarawej mgle, jedna żółta linia, druga, trzecia, prosto na balkon<br />

na linach spuściła się grupka mężczyzn, rzuciła następne<br />

dwie liny na dół i wyciągnęła Brunzę na górę.<br />

To wszystko odbyło się w okamg<strong>nie</strong>niu. I już odezwały się<br />

syreny policji. Jakżeby inaczej. Oddział pogotowia był na<br />

nogach od trzech dni, wszystkie cytryny Czeskopolskiej polerowały<br />

te swoje psychiny. A teraz na pewno trzymali palce<br />

na spustach, żeby nas nafaszerować. Winny czy <strong>nie</strong>winny, oni<br />

już sobie nas wybiorą, kiedy pad<strong>nie</strong>my jak biedronki na mrozie.<br />

Jęczały syreny, a do tego megafony mówiły coś jakby:<br />

Hahyhualahu mahu haha hu! Brzmiało to <strong>nie</strong>zwykle groź<strong>nie</strong>.<br />

Brunza rów<strong>nie</strong>ż wiedział, że policja jest w pogotowiu, zresztą<br />

jak zwykle podczas zmiany turnusów w kopalni, i staran<strong>nie</strong><br />

się przygotował. Staran<strong>nie</strong>? Prosto, ale zadziałało, a według<br />

m<strong>nie</strong> to, co działa, jest rów<strong>nie</strong>ż staranne.<br />

I na odwrót.<br />

Brunza wyjął zza napierśnika naostrzony sztylet, długi na<br />

dobre trzydzieści centymetrów. Błyszczał w powietrzu jak<br />

ślina węża. Przyłożył go doktorowi Petrakowi do gardła, oczywiście<br />

tą odpowiednią, czyli ostrą stroną. Potem krzyknął:<br />

Przy pierwszym rajskim pocałunku zadrży mi ręka! Psychina<br />

najpierw lekko stuka, to rajski pocałunek. Potem<br />

mąci wam we łbie. No a w końcu uderzacie w kimono.<br />

Od rajskiego pocałunku do zamętu we łbie prowadzi droga<br />

trwająca pół sekundy.<br />

W tym czasie Brunzie zdąży zadrżeć ręka, a do tego jeszcze<br />

doda „cholera".<br />

Megafony przestały kwakać. A może <strong>nie</strong> przestały, ale chłopiska<br />

zaczęli pokrzykiwać i po prostuje zagłuszyli. Podskakiwali<br />

też w miejscu jak małe dzieci.<br />

Czego się spodziewali?<br />

Cieszyli się, że w ogóle coś się dzieje. Chciałbym wiedzieć,<br />

ilu z nich w tej chwili powiedziało: „Hergot, takie widowisko<br />

jest warte paragrafu sześć!".<br />

Brunza wolną ręką zrobił taki mały gest.<br />

Pa<strong>nie</strong> wielka cytryno! - zawołał. - Nalegamy na wymianę.<br />

Niech na nasze miejsce przyjedzie ktokolwiek. Transport<br />

cywilny zablokowany? Bueno. To <strong>nie</strong>ch nas odwiozą Błękitni.<br />

Przekażcie to tym wielkim panom. Powiedzcie im, że na Czeskopolskiej<br />

pięciuset chłopa czeka na odwóz. Powiedzcie im,<br />

że olewamy jakiś żółty stan. Chcemy do domu. Harowaliśmy<br />

osiemnaście miesięcy. Harowaliśmy jak woły. Mieszkaliśmy w<br />

szufladach i piliśmy destylowane szczyny. Prysznic raz w<br />

tygodniu, cholera, <strong>nie</strong>ch spróbuje tego jakiś ziemniak z góry!<br />

Megafon odezwał się znowu, tym razem zrozumiale.<br />

- Załatwimy to. Ale wy, Brunza, bek<strong>nie</strong>cie za to. Za to będziecie<br />

siedzieć, aż sczer<strong>nie</strong>jecie.<br />

- Wolę siedzieć w pudle na górze niż resztę życia walać się<br />

tu na dole w szufladzie z powodu paragrafu sześć, pa<strong>nie</strong> wielka<br />

cytryno! To po pierwsze. A po drugie: <strong>nie</strong>ch pan się rozejrzy,<br />

<strong>nie</strong>ch pan popatrzy na tych pięknych chłopów. Myśli pan,<br />

że ziemniaki mają pudła mocne na tyle, żeby ich ci chłopcy <strong>nie</strong><br />

rozebrali na kawałki w ciągu jednego słonecznego popołudnia?<br />

Chłopy, powiedzcie tylko panu wielkiej cytry<strong>nie</strong>: pozwolicie<br />

m<strong>nie</strong> wsadzić do pudła?<br />

- Nie-po-zwo-li-my! Nie-po-zwo-li-my!<br />

Krzyczeli wszyscy. Krzyczeliśmy wszyscy - przecież ja też<br />

się przyłączyłem.<br />

To dziwne uczucie. Stoicie w tłumie, setki ludzi wokół was<br />

i nad wami, galerie o mało się <strong>nie</strong> za rwa pod tą masą ciał i to<br />

żeby chociaż spokoj<strong>nie</strong> stali, ale <strong>nie</strong>, oni tupią w takt. Ktoś<br />

powi<strong>nie</strong>n im powiedzieć „Przestańcie, galerie <strong>nie</strong> są do takiego<br />

tupania", ale kto miałby im to powiedzieć?<br />

Petrak ma ostrze sztyletu na szyi, łaskocze go w jabłko Ada-


ma, dokład<strong>nie</strong> w te miejsca, gdzie maszynka do golenia najtrud<strong>nie</strong>j<br />

łapie. A może Brunza ogoli Petrakowi przynajm<strong>nie</strong>j<br />

parę tych włosków, które zawsze zostają nawet po najdokład<strong>nie</strong>jszym<br />

goleniu? Skądże, Petrak <strong>nie</strong> ma ochoty na rozmowę.<br />

Dutkiewicz też <strong>nie</strong>. Nie ma wprawdzie noża na gardle, ale<br />

mógłby mieć, i, jak już to bywa, bardziej robi w portki ten, któremu<br />

mogłoby coś się stać niż ten na kogo już padło.<br />

Chłopy, <strong>nie</strong> tupcie, myślałem sobie, ale sam tupałem do taktu<br />

jak durny. Chłopy, <strong>nie</strong> ryczcie, ale sam ryczałem:<br />

Nie-po-zwo-li-my! Nie-po-zwo-li-my!<br />

Nawet na szychcie człowiek <strong>nie</strong> wydaje się sobie tak silny jak<br />

wtedy, kiedy stoi w środku holu między setkami innych i ryczy<br />

na całe gardło. W tym momencie uświadomiłem sobie, co straciłem<br />

w życiu przez ten swój ateizm: nigdy <strong>nie</strong> stałem w żadnym<br />

kościele, meczecie czy pagodzie, nigdy <strong>nie</strong> śpiewałem i<br />

<strong>nie</strong> krzyczałem do Pana Boga białego, brązowego czy żółtego,<br />

ilu tylko ich jest, i wywołują te wszystkie wojny. „A ja sam,<br />

zawsze sam", jakoś tak śpiewała moja mama, kiedy jeszcze<br />

byłem zupeł<strong>nie</strong> mały.<br />

I tak się dostałem aż tutaj. Sam, zawsze sam.<br />

Tylko że teraz <strong>nie</strong> jestem już sam. Stoję w holu i skanduję jakieś<br />

słowo, które przez setne powtarza<strong>nie</strong> straciło sens. Co ja<br />

właściwie mówię? Nieważne. Trzeba po prostu jak najgłoś<strong>nie</strong>j<br />

ryczeć.<br />

Kuba, zachowaj spokój, odezwał się we m<strong>nie</strong> głos wewnętrzny.<br />

Przestań wykrzykiwać i zacznij przynajm<strong>nie</strong>j trochę<br />

myśleć.<br />

Jak długo Brunza wytrzyma na balko<strong>nie</strong>? Chce tak na wieki<br />

wieków łaskotać Petraka po jabłku Adama ostrzem rzeź<strong>nie</strong> -<br />

kiego noża?<br />

Czyż to wszystko <strong>nie</strong> jest jedną wielką, straszną głupotą?<br />

Przestałem krzyczeć. Nikt tego <strong>nie</strong> zauważył. Z lewej, z<br />

prawej, z przodu i z tyłu chłopiska ryczeli, oczy im się błyszczały,<br />

brody mieli wilgotne od śliny. Jezu, czy nikt tutaj <strong>nie</strong><br />

ma rozsądku?<br />

Musisz sam zachować się rozsąd<strong>nie</strong>, Kubo, Kubusiu. To pokrzykiwa<strong>nie</strong><br />

i tupa<strong>nie</strong> do niczego <strong>nie</strong> doprowadzi. Brunza<br />

wcześ<strong>nie</strong>j czy póź<strong>nie</strong>j musi albo puścić Petraka, albo poderżnąć<br />

mu gardło. Czy to się skończy tak czy inaczej, w twoim<br />

własnym życiu to zupeł<strong>nie</strong> niczego <strong>nie</strong> zmieni.<br />

Nie ma pułapki tak mocnej, żeby <strong>nie</strong> miała szczeliny.<br />

Teraz jesteśmy w pułapce, wszyscy, z Brunza i jego nożem<br />

czy bez <strong>nie</strong>go.<br />

Trzeba tylko znaleźć tę szczelinę i wyśliznąć się stąd. Sam<br />

tego <strong>nie</strong> zrobisz.<br />

A jedyny facet, o którym słyszałeś, że mógłby to zrobić, nazywa<br />

się Jerzy Zasada.<br />

2.<br />

Ten policjant <strong>nie</strong> patrzył na m<strong>nie</strong> przychyl<strong>nie</strong>. Można<br />

nawet powiedzieć, że patrzył <strong>nie</strong>przychyl<strong>nie</strong>.<br />

- Co panu do tego? - spytał.<br />

- Niech się pan sam zastanowi.<br />

Dumał. Było o czym. Powiedziałem mu: „Jedziemy na tym<br />

samym wózku, szanowny pa<strong>nie</strong> sierżancie, pan i ja. Za tydzień<br />

nadziejemy się na haczyk paragrafu sześć i <strong>nie</strong> wrócimy<br />

za życia na górę".<br />

Kto to panu powiedział?<br />

Uśmiechnąłem się do <strong>nie</strong>go. Czegóż się spodziewać, glina.<br />

Gdybyście mu powiedzieli, że za pół godziny nastąpi Big Bang<br />

Dwa, spyta się, kto wam to powiedział. Albo to choroba zawodowa,<br />

albo predyspozycja psychiczna do wykonywania tego<br />

zawodu.<br />

Miał dwadzieścia pięć lat, urodził się w Klatowach i nazywał<br />

się Jirzi Byczek. Trzy lata służby w Błękitnych Hełmach.<br />

Rzucali go, gdzie popadło. Był w Peru, Gha<strong>nie</strong>, Bengali, a<br />

ostatnio gdzieś w Australii, gdzie diabeł podkusił dwa szczepy<br />

tubylców, żeby się zaczęły wzajem<strong>nie</strong> wybijać w imię wiary w<br />

Ondřej Neff<br />

jakiś płaski kamień czy coś w tym rodzaju. Trafili go zatrutą<br />

strzałą i zaraz potem ranę osmalili miotaczem ognia. Uratowało<br />

mu to wprawdzie życie, ale <strong>nie</strong> poprawiło humoru. Przeszedł<br />

z Błękitnych do policji i pozwolił się wysiudać tu na dół.<br />

Czemu? Dla dorubli, rów<strong>nie</strong>ż. Ale przede wszystkim dlatego,<br />

że tu <strong>nie</strong> ma fanatyków religijnych, a jeśli już uda się jakiemuś<br />

prześliznąć, szybko go namierzają i wsadzają do pudła.<br />

A już na pewno <strong>nie</strong> pozwolą mu biegać po kopalni z zatrutymi<br />

strzałami i miotaczami ognia.<br />

Ma pan rację - powiedział. - Jedziemy na tym samym wózku.<br />

Ale co to ma do rzeczy, świrnięty świrusie?<br />

Zrozumiałem, czemu m<strong>nie</strong> wyzywa.<br />

Pan myśli, że chcę pana przekabacić na stronę tych na dole.<br />

Pokazałem palcem za siebie, w tym kierunku, gdzie znajdował<br />

się hol i gdzie w kręgu potęż<strong>nie</strong> rozeźlonych górników<br />

przykucnął smutny dyrektor Petrak. Komitet Czujnych, tak<br />

się nazwali. Piękna nazwa. Brunza ją wymyślił. Oczywiście on<br />

stał na czele Komitetu Czujnych. W tej chwili siedział w biurze<br />

Dutkiewicza i negocjował.<br />

Sierżant Byczek uniósł brwi.<br />

Wyglądał na trzydzieści pięć, czterdzieści. Trzy lata w Błękitnych<br />

Hełmach porysowały mu twarz pismem klinowym.<br />

Nigdy <strong>nie</strong> studiowałem takiego alfabetu, ale ten napis potrafiłem<br />

przeczytać: wojna religijna to świństwo.<br />

Do rzeczy - powiedział.<br />

Opierał się mięsistym policyjnym tyłkiem o krawędź stołu,<br />

ręce miał założone na piersiach. Z rozpiętej kabury wystawała<br />

kolba psychiny. Siedziałem na krześle przy drzwiach i na<br />

zmianę patrzyłem to na kolbę, to w oczy Byczka.<br />

- Ci tam to idioci - powiedziałem.<br />

- Zgoda - przytaknął.<br />

- Skisną tu wszyscy, nawet gdyby usmażyli Petraka na<br />

wolnym ogniu.<br />

- Myśli pan? - uśmiechnął się słabo.<br />

- Arkadia ma się rozrastać. Pięciokrot<strong>nie</strong>. Rozumie pan?<br />

Skąd wezmą tylu ludzi, żeby ją zasiedlić? Już ten nasz ostatni<br />

turnus z trudem zebrali.<br />

- O tej Arkadii - powiedział <strong>nie</strong>pew<strong>nie</strong> - wie pan na sto procent?<br />

- Tak, stuprocentowo - powiedziałem jakby nigdy nic -jak<br />

wiem, że ma pan w Pradze dwulet<strong>nie</strong>go synka i chce go pan<br />

zobaczyć.<br />

- Do diabła, kogo pan ma w tym centrum danych?<br />

- Nieważne. To pewne, że kogoś mam. Cieszę się, że panu<br />

zaświtało.<br />

Odczepił się od stołu, ostroż<strong>nie</strong> otworzył drzwi i wyjrzał na<br />

korytarz. Zobaczyłem grupkę kilku górników. Biegli obok,<br />

kiedy zobaczyli cytrynę, zwolnili, ale tylko na chwilkę, tylko<br />

na dwa, trzy kroki. Jeden się uśmiechnął, spojrzał na sąsiada,<br />

ten wyszczerzył zęby, przyśpieszyli i zniknęli mi z oczu. Tylko<br />

tupot ich chodaków niósł się po korytarzu.<br />

Sierżant zatrzasnął drzwi i przekręcił zamek. Potem wrócił<br />

do stołu i ciężko usiadł na obrotowym foteliku.<br />

Niech pan słucha - powiedział - ale z tą Mikronezją to <strong>nie</strong><br />

przelewki. To wiem z kolei ja, już wczoraj po obwodzie informacyjnym<br />

przyszła notka.<br />

Skinął głową w stronę kąta, gdzie na niskim żelaznym stoliku<br />

leżał orakl, na wpół zagrzebany pod warstwą wydruków.<br />

Pan sierżant ma tu <strong>nie</strong>zły bajzel. Nie dba o estetykę. Żadnego<br />

obrazka, żadnego apetycznego kociaka, żadnego japońskiego<br />

ogródka; Nad stołem kalendarz, zupeł<strong>nie</strong> zwykły,<br />

tylko cyferki, nic poza tym. Lewa połowa się czerwieni. Oczywiście,<br />

poczynając od pierwszego stycznia daty są zakreślone<br />

na czerwono. Od pierwszego stycznia do dwudziestego szóstego<br />

czerwca. A między czerwcem a lipcem gruba czerwona<br />

krecha.


lylko krecha. Żadnego znaczka „§ 6". A mimo to linia<br />

oznaczała tylko i wyłącz<strong>nie</strong> paragraf sześć.<br />

Chciałbym wierzyć, że Mikronezja to <strong>nie</strong> bluff. Ale w tej<br />

chwili <strong>nie</strong> interesuje m<strong>nie</strong> ani Mikronezja, ani Makronezja.<br />

Chcę się stąd wydostać. Pan rów<strong>nie</strong>ż. Dlatego do pana przyszedłem.<br />

Nerwowo zachichotał i pokręcił głową. Miał gęste blond<br />

włosy, obcięte krótko, na jeżyka.<br />

To weźmiemy się za rączki i pójdziemy razem. Dokąd?<br />

Śmieszna wizja.<br />

Serce zaczęło mi szybciej tłuc. Do tego momentu rozmowa<br />

<strong>nie</strong> miała większego znaczenia. Pogadaliśmy sobie, ja w rezultacie<br />

okazałem się lojalnym obywatelem, po<strong>nie</strong>waż przejawiłem<br />

dezaprobatę wobec awanturniczych poczynań <strong>nie</strong>odpowiedzialnych<br />

elementów i możemy się rozejść. Ja wrócę do<br />

swojej szuflady, on zosta<strong>nie</strong> tutaj na posterunku, za godzinę<br />

ktoś go zmieni, on pójdzie się pogapić do holu, gdzie Komitet<br />

Czujnych maceruje dyrektora Petraka w pocie.<br />

- Niech pan sobie wyobrazi, że byłaby realna szansa wydostania<br />

się na zewnątrz. Poszedłby pan ze mną?<br />

- Pąn potrzebuje mojej pomocy?<br />

- Oczywiście, po cóż innego bym do pana przychodził?<br />

- Takiej szansy <strong>nie</strong> ma.<br />

- Już pan się przekonał, że jestem dobrze poinformowany.<br />

- Usłyszał pan jakieś plotki od kolegi w centrum danych.<br />

Ale, chłopie, wyjście z kopalni? To coś innego!<br />

Dajmy na to, że taki sposób naprawdę ist<strong>nie</strong>je. Poszedłby<br />

pan ze mną?<br />

Chyba włożyłem w głos zbyt wiele natarczywości. Sierżant<br />

to wyczuł i poczuł się ważny. I tak był ważny - a teraz jeszcze<br />

waż<strong>nie</strong>jszy.<br />

- Niech pan wyłoży kawę na ławę, zobaczę, co się da zrobić.<br />

- Wierzy pan, że tym na dole się uda? - zacząłem z innej<br />

beczki.<br />

Nie chciał ustąpić.<br />

- Jak to jest z tą drogą na zewnątrz?<br />

- O coś pana pytałem.<br />

- Oczywiście <strong>nie</strong> wierzę. Dostaliśmy tę wiadomość okólnikiem!<br />

Sektor cywilny <strong>nie</strong> ma w tej chwili żadnej możliwości<br />

Transport przejęły Błękitne Hełmy.<br />

- Nie pomogą im nawet oficerowie policji?<br />

- To pana interesuje najbardziej?<br />

Niezmier<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong> to interesowało. To jasne, że m<strong>nie</strong> to interesuje,<br />

glino!<br />

Byłoby to bardzo na rękę, prawda? - powiedziałem. - Wyniszczę<br />

panu, co wiem, pan m<strong>nie</strong> podłoży, a po aresztowaniu<br />

naczelnik wręczy panu gustowny dyplom. Starszy sierżant<br />

Byczek, to by brzmiało naprawdę ład<strong>nie</strong> i syn mógłby być z<br />

pana dumny, prawda?<br />

Kiedy powiedziałem „syn", coś mu drgnęło koło oczu.


Przez chwilę na m<strong>nie</strong> patrzył, potem wstał. Myślałem, że mi<br />

przyłoży, ale odwrócił się do m<strong>nie</strong> plecami i podszedł do<br />

oraklu.<br />

- Słuchaj, małpko, połącz m<strong>nie</strong> z dowództwem.<br />

- Połącze<strong>nie</strong> nawiązane - odpowiedział orakl przyjemnym<br />

kobiecym głosem.<br />

- Kiedy nas odwieziecie? - Byczek zaczął bez ogródek.<br />

- Lokalne dowództwo Interpolu wyraża ubolewa<strong>nie</strong>. W<br />

ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin <strong>nie</strong> przewiduje<br />

się możliwości uzyskania środków do wymiany oddziałów<br />

bezpieczeństwa.<br />

- A potem?<br />

- Brak informacji.<br />

Wstałem i podszedłem do Byczka.<br />

- To <strong>nie</strong> podpucha? - spytałem.<br />

- Myśli pan, że rozmawiam z własną babcią? - odciął się.<br />

- Taki terminal mamy też w kasy<strong>nie</strong> - zauważyłem. - I to<br />

nawet nowszy typ.<br />

- Niech pan sam spróbuje.<br />

- Chcę wiedzieć - powiedziałem powoli i wyraź<strong>nie</strong> - w której<br />

książce kucharskiej wydanej w Islandii po roku 1950 po raz<br />

pierwszy pojawia się przepis na makowiec.<br />

- Przykro mi - powiedział orakl swoim pieszczotliwym altem<br />

- ale <strong>nie</strong> należy pan do osób autoryzowanych do zadawania<br />

pytań skierowanych do banku danych zamkniętego obiegu<br />

bezpieczeństwa. Oznajmiam, że pańska próba nadużycia banku<br />

danych i pański wzór głosu zostały zarejestrowane i zidentyfikowane.<br />

W ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin<br />

zosta<strong>nie</strong> pan wezwany do po<strong>nie</strong>sienia odpowiedzialności za<br />

czyn karalny przed organem administracji lokalnej, obywatelu<br />

Jakubie Nedomy, numer ewidencyjny 231129 CSFR łamane<br />

przez 090.<br />

- Aż się pan prosił o <strong>nie</strong>przyjemności - zauważył sierżant<br />

Byczek. - Gratuluję.<br />

Wkurzył m<strong>nie</strong>.<br />

- Chciałem tylko się dowiedzieć o makowiec.<br />

- Trzeba było spytać cywilne centrum danych.<br />

- A ma pan tu cywilny terminal?<br />

- Nasz orakl ma bezpośred<strong>nie</strong> wejście do kręgu cywilnego.<br />

Prawda, małpko?<br />

- Prawda - odpowiedział orakl. - Domaga się pan odpowiedzi<br />

na pyta<strong>nie</strong>?<br />

- Tak - odpowiedziałem. Nie interesowałem się makowcami,<br />

ale coś mi wpadło do głowy i musiałem zyskać trochę na<br />

czasie.<br />

- Przepis na makowiec został opublikowany w Islandii po<br />

raz pierwszy w roku 1922 w książce Sveina Althinga „Tajemnice<br />

słowiańskiej kuchni". Nie podaję tytułu oryginalnego,<br />

po<strong>nie</strong>waż <strong>nie</strong> zna pan duńskiego. Jeśli chce pan poznać nazwę<br />

oryginalną, proszę wydać polece<strong>nie</strong>.<br />

- Wsadź je sobie gdzieś - odpowiedziałem.<br />

- Przykro mi, ale tego polecenia <strong>nie</strong> mogę wykonać -<br />

uprzejmie odpowiedział orakl.<br />

- Wpadka czy <strong>nie</strong> - skomentował sierżant - teraz to już<br />

<strong>nie</strong>ważne. Co panu mogą zrobić? Nie znam nic gorszego od<br />

paragrafu sześć. Zapłaci pan mandat, <strong>nie</strong> więcej niż pięćset.<br />

- Powiem panu, jak się stąd wydostać.<br />

- Niech pan mówi.<br />

- Ona słucha - skinąłem głową na orakl.<br />

- Kto? Małpka? Hej, małpko, dopóki <strong>nie</strong> powiem „słuchaj",<br />

<strong>nie</strong> będziesz słuchać. Zadowolony? - odwrócił się do<br />

m<strong>nie</strong>.<br />

- Jeszcze drobiazg. Muszę mieć pewność, że m<strong>nie</strong> pan <strong>nie</strong><br />

wsypie.<br />

- Nie starczy panu moje słowo?<br />

- Przykro mi, ale <strong>nie</strong> urwałem się z drzewa.<br />

Ondřej Neff<br />

Wzruszył szerokimi ramionami, ale widziałem,że zaczyna<br />

być trochę nerwowy, a więc zaczyna mi wierzyć.<br />

Jak chce pan uzyskać pewność? Nie mogę dać żadnej gwarancji.<br />

Usiedliśmy. Była to partia pokera, jak sobie nagle uzmysłowiłem.<br />

- Jest pan stuprocentowo pewny, że nikt pana <strong>nie</strong> zastąpi?<br />

- Sam pan słyszał.<br />

- Mówili o czterdziestu ośmiu godzinach'.<br />

- Wspomniał pan o rozszerzeniu Arkadii. Też już coś słyszałem.<br />

Koledzy mówią o tym już od dawna. Jak panu to wytłumaczyć?<br />

Nie chcę tu zostać. Ma pan rację we wszystkim, co<br />

pan powiedział, na górze czeka na m<strong>nie</strong> chłopak... Od półtora<br />

roku go widuję tylko na ekra<strong>nie</strong>, chcę go mieć przy sobie,<br />

Jezus Maria, zrobię, co pan zażąda, tylko żebym pana przekonał...<br />

Nagle się rozsypał, ten twardziel, policjant, weteran wojenny,<br />

prawie zaczął płakać, trzęsły mu się ręce, cały się trząsł.<br />

- Chcę, żeby pan spalił za sobą mosty.<br />

- Co? - wymamrotał.<br />

- Odsłużył pan osiemnaście miesięcy. My teraz poprosimy<br />

centrum o zmianę w pańskich danych osobistych. Nie osiemnaście<br />

miesięcy, ale dwadzieścia cztery!<br />

- To się <strong>nie</strong> uda!<br />

- Uda się - powiedziałem uspokajająco. - Nie mam kolegi<br />

w centrum danych. Słuchaj uważ<strong>nie</strong> - przeszedłem na ty. -<br />

Włamałem się do sieci. Do cywilnej sieci - dodałem szybko i<br />

kątem oka zerknąłem na orakl. - Potrafię tam rządzić jak<br />

<strong>nie</strong>widzialna ręka. Znam kluczowehasła, kody bezpieczeństwa,<br />

wiem wszystko.<br />

- To <strong>nie</strong>możliwe - zaprotestował. - Nie da rady. Kto by to<br />

umiał, mógłby sobie dopisywać forsę.<br />

- Forsa jest uzależniona od odpracowanych miesięcy, a one<br />

są kryte przez paragraf sześć. Po co by komuś była forsa, gdyby<br />

za tę cenę miał skisnąć w tym gnoju? Dlatego nikt się na to<br />

<strong>nie</strong> porwał. Będziesz pierwszy. Powiem ci dokład<strong>nie</strong>, co masz<br />

zrobić. Zmienisz zapis personalny. Obejmie cię paragraf sześć.<br />

Nie za tydzień, <strong>nie</strong> chcę słyszeć o żadnych czterdziestu ośmiu<br />

godzinach. Zrobisz to zaraz. Zmienisz zapis i sta<strong>nie</strong>sz się<br />

obywatelem Luny na dożywocie. Dopiero wtedy ci uwierzę,<br />

że m<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> podkablujesz.<br />

Prawdę mówiąc, ten perfidny plan wpadł mi do głowy dopiero<br />

po dowcipie z makowcem. Był tak prosty, że aż m<strong>nie</strong><br />

rozbawił.<br />

Glina był w kropce.<br />

- Nie mogę tego zrobić. Wstałem i ruszyłem do drzwi.<br />

- Żegnaj, pa, pa - powiedziałem.<br />

- Czekaj - krzyknął <strong>nie</strong>szczęśliwie. - A jeśli...<br />

- M<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> interesuje żadne a jeśli. Powiem ci coś, a potem<br />

zrobisz, czego od ciebie chcę, albo wyjdę. Znam na szychcie<br />

chłopa, który wymyślił idealny sposób, jak się stąd wydostać.<br />

Za parę godzin jesteśmy w friporcie Jeden. Tam nikt nikogo o<br />

nic <strong>nie</strong> pyta, tylko o konto. Friport należy do stanu Teksas, a<br />

Teksańczycy są ostatnimi porządnymi Amerykanami. Interesują<br />

ich tylko pieniądze. My forsę mamy. Stać nas na podróż.<br />

A jeśli trafimy do friportu na czas, wymigamy się od paragrafu<br />

sześć. Ten facet, o którym mówię, wie, jak to zrobić.<br />

- To czemu sam <strong>nie</strong> uciek<strong>nie</strong>?<br />

- Jeden człowiek <strong>nie</strong> da sobie rady. Musi być trzech - ani<br />

więcej, ani m<strong>nie</strong>j. Równa liczba-trzy. I jeden z nich musi być<br />

policjantem.<br />

- Dlaczego ten facet sam...<br />

- Ko<strong>nie</strong>c pytań. Wchodzisz w to? Tak albo <strong>nie</strong>. Jeśli <strong>nie</strong> -<br />

odchodzę. Są tu inni policjanci, którym pali się pod nogami. A<br />

jeśli tak... znasz mój warunek.<br />

Przełknął ślinę.


No dobra.<br />

Wzięliśmy się do roboty. Byczek odblokował orakl, weszliśmy<br />

do sieci cywilnej i zacząłem działać. Coś z głowy, coś recytowałem<br />

ze ściągi, miałem wraże<strong>nie</strong>, że jestem żoł<strong>nie</strong>rzem w<br />

dżungli, machałem wokół siebie maczetą, kłody waliły mi się<br />

pod nogi a ja szedłem krok po kroku do przodu, dokład<strong>nie</strong> tak,<br />

jak na górze na Ziemi nauczył m<strong>nie</strong> jeden wyżeracz, który<br />

pamiętał jeszcze rakiety chemiczne i skafandry-bałwany.<br />

Znałem mnóstwo trików, a to był jeden z nich, możecie mi wierzyć,<br />

że nigdy <strong>nie</strong> przyszłoby mi do głowy, by z <strong>nie</strong>go skorzystać.<br />

Dopiero ta wpadka z siecią policyjną poruszyła komórkami<br />

i pomysł wpadł do mózgownicy.<br />

Byczek siedział koło m<strong>nie</strong>, na zmianę rumienił się i blakł, aż '<br />

na policzkach na stałe wykwitły mu czerwone plamy ograniczone<br />

białym meandrem.<br />

- No i gotowe - powiedziałem, kiedy było gotowe.<br />

- Jeśli to <strong>nie</strong> wyjdzie - powiedział - zabiję cię.<br />

- Musi wyjść. Od teraz naszym celem jest port kosmiczny<br />

Jeden.<br />

- No to wyduś ten plan.<br />

- Ja go <strong>nie</strong> znam.<br />

Teraz się okazało, jak strasz<strong>nie</strong> szybki był Byczek. W<br />

okamg<strong>nie</strong>niu miałem na szyi jego palce.<br />

- Nie wygłupiaj się - wysyczałem. Trochę rozluźnił, ale <strong>nie</strong><br />

za bardzo.<br />

- Zna go ten facet.<br />

To gdzie on jest? - skrzywił się i podejrze<strong>nie</strong> prawie krzyczało<br />

mii z oczu. - Czemu <strong>nie</strong> wytrzepałeś z <strong>nie</strong>go tego planu?<br />

- Jezus Maria, a co, myślisz, że mogłem z nim rozmawiać?<br />

Potrząsnął mną, aż zachrzęściło w kręgach szyjnych.<br />

- Zabiję cię, tu, zaraz, na miejscu, ty draniu!<br />

- Przecież on...<br />

Chciałem dokończyć, ale ten wariat ściskał m<strong>nie</strong> tak mocno,<br />

że przez tę szparę, która została mi w gardle, <strong>nie</strong> potrafiłem<br />

przecisnąć ani głoski.<br />

Co on?<br />

On siedzi w pudle, ty bara<strong>nie</strong>, i dlatego potrzebuję policjanta,<br />

który by m<strong>nie</strong> do <strong>nie</strong>go zaprowadził. Przecież to było od<br />

początku jasne!<br />

Tak, taka była smutna prawda: pomysłodawca tego planu<br />

Jerzy Zasada siedział w pudle za to, że wzywał Allacha, co we<br />

wszystkich koloniach Luny było zakazane tak samo jak wzywa<strong>nie</strong><br />

jakiegokolwiek innego proroka, boga czy bożka, ile tylko<br />

ich jest na świecie, a po<strong>nie</strong>waż jest ich tam sporo i kręci się<br />

wokół nich tak wspaniałe mordobicie, człowiek musi się dziwić,<br />

czemu ta <strong>nie</strong>bieska Ziemia, która wisi nad naszymi głowami,<br />

jeszcze <strong>nie</strong> poczerwieniała.<br />

Zupeł<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong> puścił.<br />

Polak i mahometanin. To tak horrendalna bzdura, że <strong>nie</strong><br />

wymyśliłby jej nawet tak chytry łeb jak twój. Idziemy do pudła.<br />

Ale powtarzam: jeśli jest w tym jakaś lewizna, zosta<strong>nie</strong>my<br />

w pudle we trójkę: Zasada za wzywa<strong>nie</strong> Allacha, ty martwy, a<br />

ja za bestialskie morderstwo.<br />

Wyszliśmy na korytarz.<br />

Było tam pełno ludzi, jedni biegli tam, inni z powrotem, coś<br />

przeklinali, coś krzyczeli, ale ani Byczka, ani m<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> interesowało<br />

nic z tego, co im się we łbach kłuło.<br />

3.<br />

Jerzy Zasada siedział po turecku na rozłożonym na ziemi<br />

kocu, bezgłoś<strong>nie</strong>, bez ruchu i z przymkniętymi oczyma.<br />

Dopiero po bliższych oględzinach można było dostrzec, że<br />

między palcami świętego męża swobod<strong>nie</strong> krążą kółeczka tasbihu,<br />

różańca o dziewięćdziesięciu dziewięciu ziarnach, symbolizujących<br />

najpięk<strong>nie</strong>jsze imiona, które bliżej wyjaśniają<br />

atrybuty Allacha, tego boga, prócz którego <strong>nie</strong> ma innych bogów,<br />

albowiem la ilah elAllah.<br />

Miesiąc mojego życia<br />

Byczek <strong>nie</strong>pew<strong>nie</strong> na m<strong>nie</strong> spojrzał. Wzruszyłem ramionami.<br />

Też <strong>nie</strong> wiedziałem, co zrobi Zasada, kiedy go wyrwiemy<br />

z jego dhikr.<br />

Odchrząknąłem.<br />

Byczek dźgnął-m<strong>nie</strong> łokciem i skinął brodą.<br />

Coś był <strong>nie</strong>cierpliwy, ten sierżant Byczek. A ja rów<strong>nie</strong>ż <strong>nie</strong><br />

mogłem świecić przykładem bogobojnego człowieka.<br />

Słuchaj, Jerzy - zacząłem. - Przysłał m<strong>nie</strong> do ciebie pewien<br />

Kazik. Przeciągał m<strong>nie</strong> na waszą wiarę, ale bez efektów. Ale<br />

<strong>nie</strong> wydałem go. To też jest przysługa. A ten... facet to kolega.<br />

Właś<strong>nie</strong> ten policjant, którego potrzebujesz.<br />

Nie powiedział ani słowa.<br />

- Powiedz mu coś - zwróciłem się do Byczka.<br />

- Słuchajcie, Zasada, <strong>nie</strong> wiecie, co się dzieje na zewnątrz.<br />

Teraz już jesteście w pudle <strong>nie</strong> tylko wy i pół tuzina innych<br />

religijnych wariatów. - Nadepnąłem mu na nogę, ale <strong>nie</strong> zauważył<br />

tego. - Teraz jesteśmy w pudle wszyscy, ponad pięciuset<br />

chłopa. Na górze znów jest jakaś wojna czy co i jeśli się<br />

stąd <strong>nie</strong> wy<strong>nie</strong>siemy, mamy za tydzień paragraf sześć. Nie<br />

patrzcie na mój mundur. Jestem gliną, zgoda, ale <strong>nie</strong> chcę tu<br />

zostać ani chwili dłużej niż ten tutaj, Nedomy. Muszę wrócić,<br />

jasne? A wy ponoć wiecie, jak się za to wziąć.<br />

- Jerzy, przysięgam, to <strong>nie</strong> pułapka - przyłączyłem się do<br />

<strong>nie</strong>go. - Zrobiłem dokład<strong>nie</strong> tak, jak mówił Kazik: przyprowadź<br />

do Jerzego policjanta, a on załatwi resztę. Masz policjanta,<br />

więc załatwiaj.<br />

Wreszcie podniósł oczy.<br />

Kim pan jest? Nie znam pana. Nigdy pana <strong>nie</strong> widziałem. W<br />

celi był półmrok, ale <strong>nie</strong> tak znowu wielki, żeby pomylić<br />

wilka z babcią. Szczerze mówiąc, między więzienną celą a<br />

szufladą dla wolnych górników <strong>nie</strong> było zbyt wielkiej różnicy.<br />

Chyba tylko taka, że szufladę zamyka się od środka, a celę od<br />

zewnątrz. Ale co to za różnica? Gdzie mogę wyjść z szuflady?<br />

Kilkaset metrów korytarzy, kantyna, szpital, klub, hol, no i<br />

oczywiście szychta, harówa, robota. Wszechświat tylko ociupinkę<br />

większy niż ma Zasada. W pewnym sensie Zasada ma<br />

nawet większy wszechświat: wierzy w swojego Allacha, ą ja<br />

tylko w swoich sto tysięcy dorubli, które dostanę jako rekompensatę<br />

za osiemnaście miesięcy straconego życia na tej pieprzonej<br />

okrągłej skale, którą od pradawna nazywano Księżycem.<br />

Klęknąłem tuż przed nim, żeby mieć twarz na wysokości<br />

jego oczu.<br />

Jerzy, jest źle. Zwiewamy, rozumiesz? Ten glina Jurek Byczek<br />

jest już gliną tylko przez swój mundur. Wdepnął w to z<br />

nami. Sam go w to wrobiłem, żeby się <strong>nie</strong> mógł wywinąć. Daleko<br />

się posunąłem, możesz mi wierzyć. Nie możemy się wycofać.<br />

Od tej chwili ty jesteś kapo. Skończ to przedstawie<strong>nie</strong> i<br />

zacznij coś robić. W każdej chwili mogą ogłosić alarm. Opuścił<br />

posterunek. Będą go szukać. Rozwalił szpicla, do diabła,<br />

Byczek, pokaż mu tego szpicla!<br />

Byczek pochylił się, odwinął rękaw i pokazał Zasadzie kółko<br />

identyfikacyjne. Nadajnik impulsów diabli wzięli. Już to<br />

powinno Jerzego przekonać. Kto by rozbijał nadajnik impulsów,<br />

tym bardziej, jeśli ten ktoś jest wbity w policyjny mundur?<br />

'<br />

- O niczym <strong>nie</strong> wiem, niczego <strong>nie</strong> słyszałem i nikogo <strong>nie</strong><br />

znam - odparł Jerzy. Na m<strong>nie</strong> nawet <strong>nie</strong> spojrzał. Patrzył<br />

prosto na Byczka.<br />

- Myślisz sobie - powiedziałem - że m<strong>nie</strong> zmiękczyli i cię<br />

wsypałem. Myślisz, że to podpucha, albo że Kazik zaczął<br />

mówić. Jak mam cię przekonać, że <strong>nie</strong> kłamię?<br />

- Pamiętasz, co ci powiedziałem? Zosta<strong>nie</strong>my w tym<br />

mamrze obaj - ty martwy, a ja z oskarże<strong>nie</strong>m o morderstwo na<br />

karku - powiedział Byczek.<br />

- Słyszysz go? - nalegałem na Zasadę. - To mu się przestaje


podobać. Jakżeby inaczej, jest w rozpaczliwej sytuacji, tak<br />

samo jak ty czyja. Popatrz na m<strong>nie</strong>, no, popatrz na m<strong>nie</strong>!<br />

Nie przestawał wyliczać najpięk<strong>nie</strong>jszych imion należnych<br />

Najwyższemu, który <strong>nie</strong> ma sobie podobnego, w sobie jednolity,<br />

wieczny, bez początku i poprzednika, i bez końca, i następcy,<br />

<strong>nie</strong> ulegający śmierci, <strong>nie</strong> ograniczony czasem, ani miejscem,<br />

ani w inny sposób. Tylko my jesteśmy w innej sytuacji,<br />

my jesteśmy ograniczeni początkiem i końcem, czasem i miejscem,<br />

i setką innych określeń, i śmierć czeka nas wszystkich.<br />

Chcę umrzeć na górze na Ziemi, a <strong>nie</strong> tutaj, już za życia pogrzebany<br />

w księżycowej skale.<br />

- Było powiedziane - odezwał się Zasada - że w dzień ostatecznego<br />

rozstrzygnięcia pojawią się Gog i Magog i serca <strong>nie</strong>sprawiedliwych<br />

wypełni groza, lecz serce prawowiernego<br />

zatańczy. Nie mam czego się bać. Anioł śmierci Azrai przeprowadzi<br />

m<strong>nie</strong> przez most piekielny, który jest cienki jak<br />

włos, ostry jak brzytwa i ciemny jak noc. Przy jego boku<br />

wejdę do czwartej z bram dżannatu, która zwana jest dżannat<br />

Adana, wyłożonej białymi perłami i dostępnej dla tych,<br />

którzy nawracali na dobro i odciągali od zła. Nie czuję wobec<br />

was złości. Nawet dla was droga do raju <strong>nie</strong> jest zamknięta.<br />

Nawet w ostat<strong>nie</strong>j godzi<strong>nie</strong> możecie się nawrócić na słuszną<br />

wiarę. Powtarzajcie za mną: La ilah elAllah. Czemu mielibyście<br />

<strong>nie</strong> dostąpić wiecznych rozkoszy raju, skoro jego bramy<br />

są otwarte nawet dla <strong>nie</strong>których zwierząt, jak oślica proroka<br />

Saliha, cielę Abrahama, mrówka Salomona, dudek królowej<br />

Bilkis i pies siedmiu śpiących?<br />

- Brama szósta - odezwałem się - dżannat-un-na'imi, jest<br />

srebrna - zauważyłem. Wiedziałem to od Kazika.<br />

Zasada się ocknął.<br />

- Zabiję was obu - powiedział Byczek. Nagle coś go olśniło.<br />

- Przecież ty... co ty tutaj pieprzysz o bramach do raju? Jesteś<br />

zamaskowanym muslimem?<br />

- Bzdura - odparłem. - Kazik sporo tego we m<strong>nie</strong> władował,<br />

kiedy chciał m<strong>nie</strong> nawrócić na wiarę, ale jakoś mu <strong>nie</strong><br />

wyszło, prawda, Jerzy ku?<br />

- Ogród <strong>nie</strong>biańskiego życia... - powtarzał Jerzy Zasada w<br />

zamyśleniu.<br />

- A jeśli musiałbyś to wyjaśnić organom śledczym? - rzekł<br />

Byczek.<br />

- Wydział antyfundamentalistyczny jest w Bazie na Jedynce.<br />

Co pan na to, Nedomy? A może wybierzemy się na Jedynkę<br />

razem, ale służbowo?<br />

- Nie zapominaj o zapisie personalnym! Grozi ci paragraf<br />

sześć. Już <strong>nie</strong> możesz wrócić na Ziemię.<br />

- Zapis można sprawdzić i poprawić - był teraz tak ostrożny,<br />

jak poprzednio szalony.<br />

Byczek ożywał. Przed oczyma kształtowała mu się nowa<br />

szansa: zaprowadzi m<strong>nie</strong> na wydział walki z fundamentalizmem<br />

religijnym i wyjaśni <strong>nie</strong>legalne wtargnięcie do zapisu<br />

służbowego jako konspiracyjną ko<strong>nie</strong>czność. Dosta<strong>nie</strong> się na<br />

Jedynkę łatwo i bezpiecz<strong>nie</strong> przez Bazę. Jak? Wydział walki z<br />

fundamentalizmem religijnym podlegał dowództwu wojsk<br />

Organizacji Narodów Zjednoczonych.<br />

Znowu był z <strong>nie</strong>go zasrany glina, bojownik i weteran, barczysty<br />

bokser z pięściami jak młoty. Jedną z tych pięści uderzył<br />

w drzwi celi. Za chwilę przyjdą strażnicy r wszystko diabli<br />

wezmą.<br />

To przez ciebie, idioto! - zacząłem krzyczeć na Zasadę. -<br />

Muslimski bigoteryjny idioto! Teraz trafisz najwyżej do gówna,<br />

a <strong>nie</strong> do Mekki!<br />

Szósta brama muslimskiego raju jest dostępna tylko dla<br />

tych, którzy odbyli hadżdż, jeśli to możliwe, w miesiącu pielgrzymek,<br />

Zu-l-hidżdża, i zobaczyli al-Hadżar al-Aswad, święty<br />

kamień, wmurowany we wschodni róg Ka'aby w Mekce,<br />

kamień o rajskim pochodzeniu, który, pierwot<strong>nie</strong> biały, pod<br />

dotykami grzeszników sczerniał. W dzień kijamatu, w dzień<br />

Ondřej Neli<br />

zmartwychwstania, kiedy zatrąbi archanioł Israfil, kamień<br />

ten, <strong>nie</strong>gdyś rozbity na cztery kawałki przez <strong>nie</strong>jakiego Karmatowca,<br />

i trzymający się w całości dzięki srebrnym płytom,<br />

dosta<strong>nie</strong> oczy i język, i będzie świadczyć na korzyść tych, którzy<br />

go pocałowali. No a teraz grozi <strong>nie</strong>bezpieczeństwo, że<br />

kamień al-Hadżar al-Aswad w dzień kijamatu, kiedy przyprowadzą<br />

mu Jerzego Zasadę, powie:<br />

Co? Jerzy Zasada? Proszę wybaczyć, ale tego pana <strong>nie</strong><br />

znam. W życiu go <strong>nie</strong> widziałem, <strong>nie</strong> poczułem dotyku jego ust<br />

na swojej sczerniałej od dotyków grzeszników powierzchni.<br />

I siup go do diahannam, do piekła dotychczas ukrytego pod<br />

siedmioma ziemiami, chyba żeby się Jerzemu udało prześliznąć<br />

do czwartej bramy, ozdobionej zwykłymi perłami.<br />

Nie patrz tak na m<strong>nie</strong>, sam się prosiłeś o diahannam. No bo<br />

gdzie jest miejsce muslima, który <strong>nie</strong> odbył hadżdż, chociaż<br />

mógł!<br />

Byczek już <strong>nie</strong> słuchał, walił w drzwi i wzywał straż.<br />

Pielgrzymka do Mekki - wyszeptał Zasada patrząc na rozłożyste<br />

plecy stróża prawa, który na pewien ściśle ograniczony<br />

czas stał się przestępcą, ale teraz ponow<strong>nie</strong> był stróżem prawa,<br />

dziko zdecydowanym odpokutować przestępstwo, którego się<br />

był dopuścił pod moim przywództwem, naprawić swoją reputację,<br />

wykazać się nowymi zasługami, a razem z nimi zdobyć<br />

dodatkową gwiazdę, po<strong>nie</strong>waż stopień starszego sierżanta jest<br />

bez wątpienia bardziej imponujący niż stopień sierżanta.<br />

Byczek się zmienił, ale teraz zmienił się rów<strong>nie</strong>ż Zasada.<br />

Ocknął się z bezruchu, ożył, w drobnej twarzy podkreślonej<br />

przez smoliście czarną brodę zagrały mu oczy i kiedy tak klęczał<br />

na kocu, który służył mu jako dywanik do modlitw, przewrócił<br />

się na bok, sięgnął rękoma gdzieś pod pryczę, odezwało<br />

się kilkakrot<strong>nie</strong> metalowe łupnięcie i jedna płyta podłogowa<br />

zapadła się jak klapa pod szubienicą.<br />

Zanim zdążyłem się zorientować, Zasada zniknął w otworze,<br />

przed oczyma mignęły mi tylko białe, prawie <strong>nie</strong> schodzone<br />

podeszwy jego butów. Ten Zasada zawsze dbał o swój<br />

wygląd.<br />

Byczek <strong>nie</strong> dostrzegł, co się dzieje, tylko wytrwale tłukł i domagał<br />

się interwencji strażnika. Ale na zewnątrz chyba znowu<br />

coś było <strong>nie</strong> tak. Kto wie, do jakiego mogło dojść przewrotu, co<br />

wydumał Brunza, uzbrojony w nóż ostry jak piekielny most?<br />

Może znowu jakiś bunt czy kontrbunt? Tak, kontrbunt, po<strong>nie</strong>waż<br />

chłopy z nowych turnusów, którym zostało dwanaście<br />

albo sześć, na pewno <strong>nie</strong> są zachwyceni tym, że Brunza trzyma<br />

dyrektora jako zakładnika i że inży<strong>nie</strong>r Dutkiewicz negocjuje<br />

z dyrekcją, i że kopalnia prawdopodob<strong>nie</strong> stoi, a młodzieńcom<br />

forsa przechodzi koło nosa. Za obija<strong>nie</strong> się nikt <strong>nie</strong> dosta<strong>nie</strong><br />

złamanego grosza, doruble są tylko za wykonaną pracę. A jak<br />

koty mają fedrować, skoro po kopalni biega Brunza z nożem w<br />

ręku?<br />

Chodź - syknął na m<strong>nie</strong> Zasada z ciemnego otworu. Nie<br />

musiał dwa razy powtarzać. Robinsonadą rzuciłem się<br />

w ziejący otwór, a wierzcie, że w sześciokrot<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong>jszym<br />

ciążeniu księżycowym robinsonady robi się piekiel<strong>nie</strong> łatwo.<br />

Walnąłem się przy tym w głowę (obok guza, który mi tam<br />

wyrósł po potyczce w holu, będę miał chyba następnego) i<br />

otarłem sobie łokieć, ale poza tym lot skończył się bez szwanku.<br />

- Jeszcze on - szepnął Zasada.<br />

- Ty idioto, na <strong>nie</strong>go <strong>nie</strong> można już liczyć!<br />

Pane kochany - krzyknął Zasada czeskopolską kopalnianą<br />

gwarą - pan się raczy przypoić do partii!<br />

Skoczyłem na <strong>nie</strong>go, żeby mu zamknąć gębę. Rozwścieczony<br />

glina na szczęście <strong>nie</strong> słyszał, jego kowalska pięść narobiła<br />

takiego hałasu, że zagłuszyłaby go chyba tylko kopalniana<br />

ładowarka.<br />

Ale Zasada mi się wysmyknął.<br />

- Nie słyszałeś, że musi nas być trójka?<br />

- Znajdziemy kogoś innego.


Nie mamy czasu. Pane kochany!<br />

Byczek przestał walić w drzwi, odwrócił się i skamieniał jak<br />

ten facet, o którym opowiada się nowicjuszom, że rozpiął na<br />

zewnątrz rozporek, żeby się wysiusiać, i zapomniał, że wokół<br />

<strong>nie</strong>go jest minus sto dziewięćdziesiąt.<br />

Stać! - krzyknął sierżant Byczek, praworządny pracownik<br />

Bezpieczeństwa. - Powtarzam, stać!<br />

Sięgnął po broń osobistą, ale od razu sobie przypomniał, że<br />

musiał ją oddać służbie dozorczej oddziału więziennego. Nikt<br />

<strong>nie</strong> ma prawa wejść do więzienia z bronią, takie już przepisy.<br />

Niech pan się przypoi do partii, pane kochany - wabił go<br />

Zasada.<br />

Byczek coś wymamrotał i podbiegł do nas. Zwalił się na<br />

podłogę i wyciągnął przed siebie ręce. Chciał nas wyciągnąć<br />

z dziury jak ślimaka z muszli, ale przecenił swoje siły.<br />

Chwyciliśmy go każdy za jedną rękę i ciągnęliśmy go i ciągnęli,<br />

zaparci nogami o ścianę przewodów wentylacyjnych, w<br />

których się znaleźliśmy, że Byczek tylko bezsil<strong>nie</strong> kopał wokół<br />

siebie nogami, klął i groził. Jego olbrzymie ciało obsuwało się<br />

po pochyłej podłodze coraz niżej, już był w szychcie do połowy<br />

ciała, w ostat<strong>nie</strong>j chwili rozstawił nogi, starał się zaczepić<br />

czubkami palców o pryczę, ale wystarczyło tylko troszeczkę<br />

się wysilić - i już był w środku.<br />

Dra<strong>nie</strong>! Cholerne dra<strong>nie</strong>! W imieniu prawa... puśćcie<br />

m<strong>nie</strong>, dra<strong>nie</strong>!<br />

Zasada coś zrobił z podłogą, która się podniosła, odezwał się<br />

metaliczny łomot, kiedy spadły na nią nogi odchylonej pryczy,<br />

wokół nas roztoczyła się księżycowa noc.<br />

To jest napaść na osobę urzędową, ostrzegam waaaas...<br />

Zasada podszedł do rozwścieczonego Byczka od tyłu i zatkał<br />

mu dłonią usta. Nastał moment ciszy. Nad naszymi głowami<br />

coś stuknęło, zadudniły kroki, usłyszeliśmy przytłumione<br />

głosy. Straż więzienna wreszcie usłyszała uderzenia i<br />

wtargnęła do celi, teraz już pustej jak muszla ostrygi po uczcie<br />

Lukullusa.<br />

Klawisze biegali po celi, krzyczeli i przeklinali, a my byliśmy<br />

dwa, trzy kroki od nich. Macałem obiema rękoma w<br />

ciemnościach, żeby znaleźć twarz Byczka i pomóc Zasadzie w<br />

duszeniu. W życiu <strong>nie</strong> dostałem takiego wycisku, jak wtedy!<br />

Byczek miał siłę! Młócił wokół siebie rękoma i nogami, starał<br />

się nas dosięgnąć, od czasu do czasu oczywiście trafiał gołą<br />

pięścią w stalową ścianę, ale częściej we m<strong>nie</strong> (Zasada trzymał<br />

go z tyłu, ale potem okazało się, że też dostał za swoje, bo<br />

Byczek bił w tył łokciami).<br />

Mimo woli ustępowałem, żeby wyjść z zasięgu tych miażdżących<br />

ciosów, wycofywałem się, ale te uderzenia też m<strong>nie</strong><br />

poganiały, każdy cios odrzucał m<strong>nie</strong> o ćwierć metra do tyłu,<br />

bolały m<strong>nie</strong> już wszystkie żebra i naprawdę <strong>nie</strong> czułem, ile już<br />

zafasowałem, chyba ze sto piętnaście ciosów, jak wstęp<strong>nie</strong><br />

szacowałem.<br />

Zasada wisiał Byczkowi na plecach, przyciśnięty jak młode<br />

<strong>nie</strong>dźwiadki koala, i już widział, jak wchodzi do raju bramą z<br />

żółtych pereł zwaną dtannat-ul-chuldi, która jest dostępna dla<br />

proroków oraz męczenników, po<strong>nie</strong>waż Byczek okrut<strong>nie</strong> gryzł<br />

go w dłoń. Dręczyła go jednak myśl, że islam jednoznacz<strong>nie</strong><br />

zakazuje dobrowolnego męczeństwa i za prawdziwego męczennika<br />

<strong>nie</strong> uznaje wiernego pogryzionego przez policjanta,<br />

lecz tego, który był <strong>nie</strong>win<strong>nie</strong> zamordowany, stał się ofiarą<br />

zarazy, utonął, spłonął, był zasypany przez walącą się ścianę,<br />

zmarł z głodu czy podczas pielgrzymki do Mekki.<br />

Byczek wściekle m<strong>nie</strong> atakował, szybko posuwał się do<br />

przodu i opanowało m<strong>nie</strong> wraże<strong>nie</strong>, że <strong>nie</strong> robi tego sam z<br />

siebie, tylko Zasada popycha go od tyłu. Byłem dla <strong>nie</strong>go<br />

giaurem, <strong>nie</strong>wiernym psem.<br />

Cofałem się, ile mogłem, ale w ciemności pięści Byczka dosięgały<br />

m<strong>nie</strong> z <strong>nie</strong>miłosierną pedanterią. Zapewne sierżant za<br />

pierwszoplanowy cel postawił sobie, by m<strong>nie</strong> zniszczyć. Do-<br />

Miesiąc mojego życia<br />

myśliłem się bowiem, że zaprzestał prób strząśnięcia Zasady z<br />

pleców, <strong>nie</strong> walił go już łokciami i chyba nawet przestał gryźć.<br />

Nie wołał o pomoc ani <strong>nie</strong> groził, tylko sapał, dyszał całą objętością<br />

swoich przerażających płatów płucnych, a ja już tylko<br />

czekałem na moment, kiedy zapalą mu się oczy jak jakiemuś<br />

potworowi z horroru.<br />

A potem z całej siły walnął m<strong>nie</strong> w czoło, przed oczyma wybuchły<br />

mi fajerwerki i nagle padałem w tył, byłem leciutki jak<br />

piórko i zdążyłem tylko pomyśleć - ten glina m<strong>nie</strong> zabił, a ja<br />

unoszę się prosto do raju, a raczej do piekła, do jednego z siedmiu,<br />

które zna islamska religia. Jak wpadnę na to, że to dżahannam,<br />

skoro nigdy <strong>nie</strong> garnąłem się do katechezy, pomyślałem<br />

sobie. Dlaczego mam zakosztować wiecznego ognia, który<br />

jest siedemdziesięciokrot<strong>nie</strong> skutecz<strong>nie</strong>jszy od ognia ziemskiego<br />

i dlatego się twierdzi, że to, co my, ludzie, uważamy za<br />

ogień, jest nędznym dymem ognia piekielnego. Dlaczego,<br />

przecież jestem <strong>nie</strong>winny, ba, zasłużony, czyż <strong>nie</strong> próbowałem<br />

ocalić muslimskiej duszy przed jej własnym szaleństwem, czyż<br />

<strong>nie</strong> chciałem pomóc Jerzemu Zasadzie w odbyciu świętego<br />

hadidil I całkiem możliwe, że gdyby było dość czasu, Zasada<br />

potrafiłby nawrócić m<strong>nie</strong> na prawą wiarę, mógłby m<strong>nie</strong> nakłonić<br />

do tego, żebym w szczerym przeświadczeniu ogłosił, że la<br />

ilahu el-Allah, że <strong>nie</strong> ma Boga prócz Allacha, istoty określonej<br />

ismul-azam, imie<strong>nie</strong>m najwyższym, <strong>nie</strong>dostępnym dla ludzi?<br />

Padałem i padałem, ale żadne płomie<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> rozświetlały<br />

ciemności, ani piekielne, ani ziemskie czy też księżycowe.<br />

Wszędzie wokół było ciemno jak w grobowcu i <strong>nie</strong> poprawiło<br />

się nawet wtedy, gdy upadłem na kupę jakichś szmat.<br />

Byłem ogłupiały po ciosie prosto w kość czołową i po tym locie,<br />

ale w tej mojej wymęczonej głowie zostało jednak na tyle<br />

przytomności ducha, że błyskawicz<strong>nie</strong> się przetoczyłem na<br />

bok, z dala od miejsca, gdzie za chwilę miało paść podwójne<br />

ciało Byczka-Zasady. I już tu byli, zadudniło, Zasada zapewne<br />

się odczepił od pleców policjanta, a Byczek zaklął tak pięk<strong>nie</strong>,<br />

że aż przyjem<strong>nie</strong> było posłuchać.<br />

Bałem się ruszyć, żeby policjant m<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> usłyszał i <strong>nie</strong> kontynuował<br />

tak pomyśl<strong>nie</strong> rozpoczętej pracy. Nawet <strong>nie</strong> pisnąłem,<br />

mimo że bolały m<strong>nie</strong> wszystkie kości i wszystkie flaki, a<br />

płuca groziły pęknięciem. Kurczowo ściskałem usta i czułem,<br />

jak tryska z nich słona krew. Ale wszystko na nic, Zasada<br />

zapalił światło.<br />

Światło sączyło się z malutkiej podręcznej lampy i zalewało<br />

całą naszą <strong>nie</strong>świętą trójcę od stóp do głów.<br />

Zasada trzymał latarkę w końcach palców lewej ręki. Z obu<br />

dłoni leciała mu krew. Gdyby <strong>nie</strong> był muslimem, mógłby występować<br />

przed katolickimi fundamentalistami jako święty<br />

obdarzony boskimi stygmatami.<br />

Oto mój magazyn - oświadczył. - Wszystko potrzebne do<br />

pomyślnej ucieczki.<br />

Byczek, jak się okazało, upadł głową na ziemię i to uderze<strong>nie</strong><br />

pozbawiło go na jakiś czas bojowej inicjatywy. Leżał na<br />

kupie białych szmat, z otwartą gębą i wyglądał tak mądrze<br />

jak pseudokoń w galerii obrazów.<br />

- Byczek, słuchaj pan, my obaj przysięg<strong>nie</strong>my, ie tę ucieczkę<br />

przyszykował pan - powiedziałem szybko, łeby znowu<br />

nabrać sierżanta, ale zamknąłem się, bo w tej chwili <strong>nie</strong> był w<br />

sta<strong>nie</strong> zrozumieć nawet reguł gry w koci-koci łapci. Może<br />

przynajm<strong>nie</strong>j z Jerzym będzie można rozsąd<strong>nie</strong> pogadać,<br />

zaroiło mi się. - Prawda, szejku?<br />

- Ma szallah - odpowiedział poważ<strong>nie</strong> i wyciągnął z kieszeni<br />

róża<strong>nie</strong>c, żeby się wzmocnić krótką medytacją, zanim - przy<br />

pomocy dwóch <strong>nie</strong>wiernych - podejmie pielgrzymkę do Mekki,<br />

którą przed chwilą rozpoczął.<br />

4.<br />

Była to sytuacja, którą za moich młodych lat nazywano<br />

bagnem, a ja w nią dosłow<strong>nie</strong> wpadłem. Dzisiaj muszę<br />

się z tego śmiać. Na Księżyc leciałem z pełnym bagażem<br />

nadziei. Nie miałem nawet dwudziestu dwóch


lat, za sobą miałem wilczy bilet w czterech szkołach wyższych,<br />

co jest dość imponującym osiągnięciem w tak młodym wieku,<br />

moim programem życiowym było picie piwa i kocha<strong>nie</strong> się z<br />

dziewczynami, i ten osiemnastomiesięczny pobyt na Księżycu<br />

uważałem za dość <strong>nie</strong>przyjemną wycieczkę, która przy<strong>nie</strong>sie<br />

sto tysięcy, a tym samym dolce vita do końca życia, przy czym<br />

ko<strong>nie</strong>c życia umieszczałem gdzieś na granicy czterdziestu lat.<br />

Czy wiedziałem, co m<strong>nie</strong> czeka na Księżycu? Wiedziałem i<br />

<strong>nie</strong> wiedziałem.<br />

Na Księżycu się harowało, to po pierwsze. Harowało się jak<br />

diabli już ładnych parę lat, od czasu, kiedy ONZ uchwaliła<br />

Zielony Pakiet zakazujący wszelkiej eksploatacji przemysłowej<br />

na Ziemi. Myślałem, że chyba potrafię harować, ale <strong>nie</strong><br />

miałem okazji się o tym przekonać. Wujek wprawdzie załatwił<br />

mi przyjęcie do Czeskich Kolei Państwowych w Pradze, to<br />

było po moim drugim wylocie ze szkoły, ale wynik był taki, że<br />

każdego pierwszego i piętnastego trafiałem na terminal księgowania<br />

zarobków z obligatoryjną uwagą, że jestem w kolejce<br />

do zatrud<strong>nie</strong>nia w eksploatacji. Zatrud<strong>nie</strong><strong>nie</strong> w eksploatacji!<br />

Brygada robotnicza na stacji w Wysoczanach składała się z<br />

sześciu konserwatorów, a w domu przy terminalach czekało<br />

tysiąc pięciuset etatowych następców. Po pół roku przesunąłem<br />

się na miejsce 1382 (nawet to dzięki protekcji wujka),<br />

dałem więc wypowiedze<strong>nie</strong>, żeby się przynajm<strong>nie</strong>j przydać<br />

do czegoś tym, którzy byli w kolejce za mną.<br />

Zgłosiłem się zatem na biofizykę, a zaraz potem na systematykę,<br />

kiedy się okazało, że na biologię <strong>nie</strong> mam dostatecz<strong>nie</strong><br />

wysokiego IQ. Wyglądało już na to, że przez resztę życia będę<br />

studiować, jak to robią ci, których <strong>nie</strong> interesuje sport albo<br />

paćka<strong>nie</strong> płótna farbkami, czy psychokinetyka i temu podobne<br />

duperele, kiedy spotkałem jednego kumpla jeszcze z polibudy<br />

w Pardubicach.<br />

Wyglądał szpanersko i powiało od <strong>nie</strong>go pewnością siebie<br />

faceta, który - jak się wtedy mawiało - potrafił stawić życiu<br />

czoła.<br />

Gdzie mógłbym być? - powiedział, gdy go spytałem,<br />

gdzie się włóczył, kiedy <strong>nie</strong> dawał znaku życia. - Na górze, na<br />

Arkadii.<br />

Przypominam, że ziemniaki mówią „na górze", kiedy mają<br />

na myśli pobyt na Księżycu. Może wyda wam się to śmieszne,<br />

ale tak już jest, gdybyście przez jakiś czas żyli na pleśniawce,<br />

też mówilibyście „na górze" pokazując palcem na ten nasz<br />

żwirek.<br />

Wtedy przemysł na żwirku dopiero się rozkręcał, więc się<br />

zdziwiłem.<br />

- Na Księżycu? Jak to? Skończyłeś studia?<br />

- Po co miałbym studiować?<br />

Odpowiada<strong>nie</strong> pytaniami na pyta<strong>nie</strong> to obrzydliwy zwyczaj.<br />

Na Lagrange i na orbity biorą tylko magistrów - powiedziałem.<br />

- Przecież każdy o tym wie. Nie musisz ze m<strong>nie</strong> robić<br />

głupota.<br />

Pokazał mi ręce. Myślałem, że ma jakąś chorobę skórną, ale<br />

potem do m<strong>nie</strong> dotarło, że to odciski.<br />

Na Księżycu się haruje i zarabia forsę.<br />

To <strong>nie</strong> była odpowiedź pyta<strong>nie</strong>m na pyta<strong>nie</strong>. To <strong>nie</strong> była<br />

żadna odpowiedź. Ten kumpel - nazywał się Jirous, jeśli was<br />

interesuje - dał mi bezcenną informację.<br />

Jeszcze tego samego dnia zgłosiłem się w kadrach Czeskopolskiej.<br />

Była to nora w Pradze na Starym Mieście, na ulicy<br />

Żelaznej. Siedziała w <strong>nie</strong>j kobieta, wprawdzie obłożona reklamami,<br />

ale poza tym była to całkiem żywa kobieta." Wtedy<br />

wydawała mi się stara, po<strong>nie</strong>waż dobijała do sześćdziesiątki.<br />

Nie zapominajcie, że moja mama miała czterdzieści pięć lat,<br />

jeden tata czterdzieści siedem, a ten drugi nawet trzydzieści<br />

osiem.<br />

Kiedy powiedziałem, że chcę fedrować tytan w Czeskopolskiej,<br />

<strong>nie</strong> zemdlała ani <strong>nie</strong> zaczęła się śmiać.<br />

Ma pan jakieś doświadcze<strong>nie</strong> w pracy? - spytała.<br />

Ondřej Neff<br />

- Pracowałem na kolei. Ale ona <strong>nie</strong> była wczorajsza.<br />

- Liczba porządkowa?<br />

- Sto dwanaście - skłamałem. Skinęła w stronę orakla.<br />

Tysiąc trzysta osiemdziesiąt dwa - powiedziałem zrezygnowany.<br />

Zmierzyła m<strong>nie</strong> od stóp do głów. Byłem dur<strong>nie</strong>m.<br />

- Nałogi?<br />

- Piwo.<br />

- Z tym trzeba skończyć - uniosła brwi. - Księżyc jest suchy.<br />

Tu się myliła jak sto pięćdziesiąt. W koloniach wesoło się<br />

handlowało wszystkim, oczywiście rów<strong>nie</strong>ż wódą, tylko narkotyki<br />

<strong>nie</strong> miały powodzenia. Takie było <strong>nie</strong>pisane prawo<br />

górników - u kogo znaleziono narkotyki, tego w ciągu tygodnia<br />

znajdowano na zewnątrz z rozpiętym rozporkiem, jeśli<br />

wiecie, co mam na myśli. Nikogo <strong>nie</strong> interesowało, skąd się ten<br />

narkotyk wziął, za ile i co na to powie pan adwokat. Nic z<br />

tych rzeczy. Wyprowadzali chłopa, choćby się rzucał na<br />

wszystkie strony, potem prask i w tym <strong>nie</strong>zniszczalnym,<br />

ognioodpornym, <strong>nie</strong>rozrywalnym skafandrze była dziura.<br />

Potem następował tylko meldunek na policji, że miał miejsce<br />

wypadek. Policja dbała o odwiezie<strong>nie</strong> ciała do kostnicy, a<br />

potem w plastykowym worku na górę na Ziemię, i było po<br />

wszystkim, bo do tego górniczego zwyczaju należało rów<strong>nie</strong>ż<br />

i to, że śmierć ćpuna na Księżycu znaczyła m<strong>nie</strong>j więcej tyle co<br />

na Ziemi tragiczne zejście muchy i wywoływała podobne zainteresowa<strong>nie</strong><br />

organów ścigania.<br />

Czyli Księżyc jest ponoć suchy.<br />

- To <strong>nie</strong> wszystko - powiedziała ta miła pani. - Nie ma tam<br />

rów<strong>nie</strong>ż kobiet.<br />

- To już gorzej - powiedziałem. Spodziewała się, że wyjdę,<br />

ale kiedy się na to <strong>nie</strong> zanosiło, ciągnęła z<strong>nie</strong>chęcający wykład.<br />

Męcząca robota dwanaście godzin dzien<strong>nie</strong>. Pożywie<strong>nie</strong> dehydrowane,<br />

częściowo syntetyczne, częściowo recyklowane.<br />

Mieszka<strong>nie</strong> w szufladzie dwa na dwa na pół metra. Za kłót<strong>nie</strong><br />

mandat, za bójki i pijaństwo pudło.<br />

- Za pijaństwo? Przecież Księżyc jest suchy? Nie dała się<br />

zwieść.<br />

- Rów<strong>nie</strong>ż za propagandę religijną - dodała znacząco.<br />

- Czy wyglądam na fundziaka?<br />

- Propaganda religijna jest uznawana za poważne wykrocze<strong>nie</strong><br />

kryminalne - powtórzyła. - A za propagandę religijną<br />

uważa się rów<strong>nie</strong>ż krzyżyk na szyi.<br />

- Dyscyplina jak brzytew, <strong>nie</strong> sądzi pani?<br />

- Nikt pana <strong>nie</strong> zmusza do pracy w Czeskopolskiej Wydobywczej,<br />

pa<strong>nie</strong>... pa<strong>nie</strong>...<br />

- Jakub Nedomy, bezwyznaniowy. Chce pani, żebym to<br />

podpisał?<br />

- Czy chcę? Pan to musi podpisać, pa<strong>nie</strong> Nedomy! - krzyknęła<br />

zgorszona. - No a poza tym jest paragraf sześć.<br />

Ciągle jeszcze stałem przed tą uprzejmą staruszką. Nogi tak<br />

m<strong>nie</strong> już bolały, że przestąpiłem z jednej na drugą.<br />

- Paragraf sześć - ciągnęła - znajdzie pan w kodeksie<br />

obywatelskim, w rozdziale o prawach i obowiązkach pracowników<br />

<strong>nie</strong>cybernetycznego personelu Kompleksu Przemysłowego<br />

Luna. Umie pan czytać?<br />

- Cztery lata studiowałem w szkole wyższej.<br />

- To jeszcze <strong>nie</strong> oznacza, że umie pan czytać.<br />

Molem książkowym wprawdzie <strong>nie</strong> byłem, ale w życiu przeżarłem<br />

się przez co najm<strong>nie</strong>j dziesięć książek, w tym dwie z<br />

nich były staromodne, z literami.<br />

Paragraf sześć - kontynuowała ta bajkowa staruszka - jest<br />

pomyślany jako ochrona przed oszustami, którzy chcieliby<br />

sobie nabić kabzę procesami sądowymi z KPL. Maksymalna<br />

długość pobytu na Księżycu wynosi pięćset sześćdziesiąt dni.


Kto z jakiejkolwiek przyczyny zatrzyma się dłużej, z winy czy<br />

bez winy siły wyższej, traci prawo do powrotu na planetę<br />

Ziemia i zostaje starym obywatelem Społeczeństwa Lunarnego<br />

bez prawa do jakiejkolwiek rekompensaty ze strony<br />

KPL. Niech pan sobie przestudiuje paragraf sześć, a kiedy<br />

przyjdzie pan podpisać umowę o pracę, podpisze pan rów<strong>nie</strong>ż<br />

oświadcze<strong>nie</strong>, że się pan z nim zapoznał.<br />

Podniosła palec.<br />

To ze strony Czeskopolskiej grzeczność, żebyśmy się dobrze<br />

rozumieli, pa<strong>nie</strong> Nedomy. Nie pociąga to za sobą żadnych<br />

konsekwencji prawnych. Nawet gdyby pan niczego <strong>nie</strong> podpisywał,<br />

nawet gdyby podpisane przez pana oświadcze<strong>nie</strong> się<br />

zgubiło, zgod<strong>nie</strong> z paragrafem sześć i tak zosta<strong>nie</strong> pan stałym<br />

obywatelem Kompleksu Przemysłowego Luna na zawsze, bez<br />

możliwości powrotu na Ziemię, nawet na pobyt przejściowy.<br />

Miesiąc mojego życia<br />

- To trochę ostre, <strong>nie</strong> wydaje się pani?<br />

- Wie pan, jak po półtorarocznym pobycie w sześciokrot<strong>nie</strong><br />

m<strong>nie</strong>jszej grawitacji zmiękną panu kości? Po dłuższym okresie<br />

<strong>nie</strong> mógłby pan wrócić na Ziemię, nawet gdyby <strong>nie</strong> było paragrafu<br />

sześć.<br />

Teraz pokiwała palcem z boku na bok.<br />

- Ta humanitarne prawo. W przeszłości znalazło się mnóstwo<br />

mądrali, którzy przedłużali sobie pobyt, żeby zarobić<br />

pieniądze: bo <strong>nie</strong> chciało im się wracać do domu, bo na górze<br />

zakochali się w koledze - przyczyny były różne. Konsekwencje<br />

zawsze takie same: na Ziemię wracał kaleka.<br />

- I co, łapiduchy <strong>nie</strong> wymyśliły jakiejś kuracji?<br />

- Ist<strong>nie</strong>ją programy rehabilitacyjne, ale paragraf sześć jest<br />

rozwiąza<strong>nie</strong>m o wiele prostszym. Coś panu powiem, pa<strong>nie</strong><br />

Nedomy.


Nachyliła się przez stół, aż jej loczek spadł na czoło. Miała<br />

groszkowozielone włosy. Ale baba!<br />

- KPL jest zainteresowany wzrostem stałej populacji. I jest<br />

to jedna z przyczyn, z powodu której uchwalono paragraf<br />

sześć.<br />

- Szanowna pani - powiedziałem. - Żeby było jasne: <strong>nie</strong> jestem<br />

ani ćpunem, ani fundziakiem, <strong>nie</strong> mam zamiaru zbawić<br />

świata i pozwolę innym wynaleźć żarówkę. Chcę zarobić forsę,<br />

żeby kumple wiedzieli, że <strong>nie</strong> jestem mięczakiem, że potrafię<br />

harować i wiem, co zrobić z zarobioną forsą. Dlatego chcę na<br />

Księżyc, kapewu? Nie będę miał najm<strong>nie</strong>jszych kłopotów z<br />

paragrafem sześć, może pani być spokojna.<br />

Tak głupio mówiłem i po tych strasznych latach trochę mi<br />

wstyd, kiedy to sobie przypominam. Oczywiście, były to diabel<strong>nie</strong><br />

inne czasy, wtedy i dzisiaj.<br />

A to, że KPL pakuje fundziaków do pudła, pod tym się<br />

tylko podpisuję. Jeśli o m<strong>nie</strong> chodzi, zamknąłbym ich wszystkich.<br />

Zrobiło się ich trochę za dużo.<br />

Nie był to tak bardzo nasz problem. W Europie Środkowej<br />

fundamentaliści nigdy się za bardzo <strong>nie</strong> rozwinęli. Ktoś chodził<br />

do kościoła, inny <strong>nie</strong>, ale ten, który tam chodził, <strong>nie</strong><br />

sądził, że musi podrzynać sąsiadowi gardło za to, że się <strong>nie</strong><br />

modli. Jeszcze w szkole śred<strong>nie</strong>j dużo podróżowałem. Byłem<br />

w Konfederacji Wschodnioamerykańskiej i stąd pojechaliśmy<br />

do Wolnego Cesarstwa Teksas, byliśmy też na dole na<br />

południu zerknąć na te miejsca, gdzie na starych mapach<br />

zaznaczona jest szyja między Ameryką Północną i Południową.<br />

Podróżowałem i zawsze m<strong>nie</strong> zdumiewała przedziwna<br />

drapieżność ludzi, których spotykałem. Każdy krzyczał „Ja!<br />

Ja!" i myślał, że świat kręci się wokół <strong>nie</strong>go i był zdolny pobić<br />

się z każdym choć trochę innym niż on. W Europie z niczym<br />

takim się <strong>nie</strong> spotkałem, a odwiedziłem Socjalistyczną Republikę<br />

Bretanii, Królestwo Bawarskie i oczywiście Zielony Pas,<br />

ciągnący się od Gdańska po Dubrownik. Ludzie byli - i są do<br />

dzisiaj - łagod<strong>nie</strong>jsi i grzecz<strong>nie</strong>jsi, chyba dlatego, że mają we<br />

krwi <strong>nie</strong>chęć do wszystkich wojen, które przewaliły się przez<br />

Europę, a do czterdziestego piątego roku poprzed<strong>nie</strong>go wieku<br />

przewaliła się ich <strong>nie</strong>zliczona ilość. Dlatego fundamentalizm<br />

chwycił przede wszystkim poza Europą, wówczas, kiedy w<br />

tym małym biurze na ulicy Żelaznej rozmawiałem z zielonowłosą<br />

panią o umowie o pracę. Dzisiaj to wszystko zapomniana<br />

melodia, ale kiedy byłem chłopcem, do rąk fanatyków<br />

sekt religijnych trafiły pierwsze bomby atomowe i dopiero<br />

wtedy na świecie zaczęło być gorąco.<br />

Właś<strong>nie</strong> to miałem na myśli, kiedy mówiłem, że pozamykałbym<br />

wszystkich fundziaków.<br />

Chyba ją to zadowoliło, nawet się <strong>nie</strong> zdziwiła, że użyłem<br />

słowa kapeel mówiąc o Kompleksie Przemysłowym Luna i<br />

powiedziała mi, żebym wszystko dokład<strong>nie</strong> przemyślał i<br />

przyszedł za tydzień podpisać kontrakt.<br />

- Mogę podpisać choćby zaraz - zaoferowałem się, ale pokręciła<br />

głową.<br />

- Zgod<strong>nie</strong> z przepisami ma pan tydzień na zastanowie<strong>nie</strong>.<br />

To dla pańskiego dobra. Nie musimy tego robić. Nie obliguje<br />

nas do tego żaden przepis.<br />

Cały czas jesteście humanitarną organizacją. Po raz pierwszy<br />

się uśmiechnęła.<br />

Nie - powiedziała. - Na pewno <strong>nie</strong>. Ale sam pan się przekona,<br />

jeśli trafi pan na Księżyc.<br />

Po tygodniu podpisałem umowę. Mama, kiedy się o tym<br />

dowiedziała, o mało <strong>nie</strong> wybiła głową w suficie dziury, a obaj<br />

tatusiowie się pokłócili, bo jeden był strasz<strong>nie</strong> za, a drugi<br />

strasz<strong>nie</strong> przeciw. Mała siostra Alenka przyjęła to ze spokojem<br />

i tylko m<strong>nie</strong> spytała, co jej przywiozę z Księżyca.<br />

- Przywiozę ci krater - powiedziałem.<br />

- Dobrze - wzięła to serio. - Ale chcę taki malutki.<br />

I paluszkami pokazała kółko o średnicy może trzech centymetrów.<br />

Ondřej Neff<br />

Zaczął się trening, naprawdę bez obijania, i szkole<strong>nie</strong>, i musiałem<br />

się naprawdę nauczyć czytać, a paragrafem sześć trzaskali<br />

nas w gęby pięć razy dzien<strong>nie</strong> przez cały czas trwania<br />

treningu - sześć tygodni. Nie było mowy o żadnych numerach,<br />

jak choroby czy bójki z kumplem, żeby trafić do pudła -<br />

pięćset sześćdziesiąt dni i Czeskopolska umywa ręce, bilet<br />

powrotny przepada i czołem, jesteś obywatelem KPL, ziemskie<br />

doruble zamieniają na księżycowe kredyty w Centralnym<br />

Banku w Arkadii. Możecie sobie za <strong>nie</strong> kupić suszony kotlet,<br />

watę do uszu i pięć minut połączenia telefonicznego z ciocią<br />

Amelią. Odpowiednio wyszkoleni i nastraszeni horrorem pod<br />

tytułem paragraf sześć polecieliśmy wszyscy na Lunę, wtedy<br />

jeszcze <strong>nie</strong> przez Lagrangę, ale przez jakąś wszawą stację,<br />

która - ó ile dobrze pamiętam - była własnością prywatną<br />

jakiejś holenderskiej spółki. A może honolulskiej? Już mi się<br />

mylą te wszystkie nazwy. Osiemnaście miesięcy przeleciało<br />

jak woda i nagle wszystko się odwróciło, siedziałem w dziurze<br />

z dwoma chłopami i możecie mi wierzyć, że z trudem mógłbym<br />

określić, który z nich bardziej działał mi na nerwy.<br />

5.<br />

- Ma szallah - poważ<strong>nie</strong> powtórzył polski mahometanin.<br />

Wydosta<strong>nie</strong>my się stąd z pomocą Allacha. Rozglądałem<br />

się wokół siebie.<br />

Wygląda to jak magazyn pomocy medycznych - zauważyłem.<br />

Jerzy przytaknął.<br />

- Bardzo dobrze. Mundury pracowników służb ratowniczych.<br />

Nosze - i przede wszystkim - nadajnik alarmowy.<br />

Przywołuje karetkę z Jedynki.<br />

- Karetkę może przywołać jedy<strong>nie</strong> personel służb medycznych<br />

- odezwał się Byczek.<br />

- Tak - skinął Jerzy. - Ale rów<strong>nie</strong>ż policjant. Do ucieczki<br />

potrzebni są trzej ludzie: dwaj niosą nosze, a trzeci na nich<br />

leży. A jeden z tych trzech musi być policjantem.<br />

- Na noszach będę leżał ja - oświadczył Byczek, obmacując<br />

sobie głowę. - Mam perforację kości czaszki.<br />

- Nie można - zaprotestował Jerzy. - Allach sobie <strong>nie</strong> życzy,<br />

żeby muslim niósł na noszach <strong>nie</strong>wiernego psa.<br />

- Poza tym śmiesz<strong>nie</strong> byś na nich wyglądał. Nawet byśmy<br />

ich pod tobą <strong>nie</strong> znaleźli - przyłączyłem się. - Ale uwaga.' Chcę<br />

mieć jasność, po<strong>nie</strong>waż padło tu kilka brzydkich słów. Idziemy<br />

na to w trójkę, bez podkładania świń.<br />

Patrzyłem przy tym na Byczka. Po ciosie w czerep zdecydowa<strong>nie</strong><br />

się uspokoił i o dziwo może wreszcie poszedł po<br />

rozum do głowy.<br />

- No - powiedział, ale entuzjazmu w tym oświadczeniu<br />

było jak na lekarstwo. Dlatego uznałem za stosowne przycisnąć<br />

go do muru.<br />

- Jak już powiedziałem, gdybyś chciał nas wsypać, zaklejmy<br />

cię z Jerzym tak dokład<strong>nie</strong>, że przez te plastry każda<br />

marynarka będzie na ciebie za ciasna.<br />

- To chyba jasne - powiedział Jerzy. - Teraz włóżcie mundury.<br />

- Masz dla kolegi odpowiednio duży numer? - zacząłem<br />

wątpić i wkrótce się okazało, że <strong>nie</strong> bez racji.<br />

Byczek zdjął policyjny mundur. Sykał przy tym i wzdychał,<br />

bo upadek pokiereszował go chyba tak, jak m<strong>nie</strong> jego pięści.<br />

Ale wysiłek został ukoronowany sukcesem i teraz stał tu,<br />

<strong>nie</strong>samowicie powykręcany w ciasnym pomieszczeniu, w<br />

podkoszulku i <strong>nie</strong>zupeł<strong>nie</strong> aseptycznych slipach.<br />

Przymierz tę kamizelkę - podałem mu biały kitel. - Wygląda<br />

na większą.<br />

Nawet dzisiaj <strong>nie</strong> jestem tłuściochem, wtedy byłem prawie<br />

jak tyczka, ale mógłbym przysiąc, że tym kitlem mógłbym się<br />

trzykrot<strong>nie</strong> owinąć i jeszcze by trochę zostało. Sierżant z dość<br />

dużym wysiłkiem wepchnął ramię do rękawa, ale kiedy chciał<br />

zasiedlić rów<strong>nie</strong>ż drugi rękaw, zaczął się kręcić w kółko jak<br />

pies, który goni własny ogon.


- Chłopy, bez żartów, ja tego <strong>nie</strong> włożę!<br />

- Cierpliwość góry przenosi - powiedział Jerzy Zasada. -<br />

Spróbuj jeszcze raz.<br />

- Czekaj, pomogę ci - zaoferowałem się, ale od razu przekonałem<br />

się, jak bezowocne są wszystkie wysiłki. - Nie da<br />

rady, Jerzy. Musimy zamienić się rolami. Położymy na noszach<br />

tego hipopotama, a z ciebie zrobimy sanitariusza.<br />

- Allach <strong>nie</strong> życzy sobie...<br />

- To poważna sprawa, Jerzy.<br />

- Ale ja to traktuję poważ<strong>nie</strong> - i spojrzał na m<strong>nie</strong> tak poważ<strong>nie</strong>,<br />

że poważ<strong>nie</strong> zrozumiałem, jak poważ<strong>nie</strong> to traktuje.<br />

Byczek wściekle zrywał z siebie rękaw białego fartucha.<br />

- Ta cała pieprzona ucieczka weźmie w łeb tylko dlatego, że<br />

jakiś cholerny idiota wziął z magazynu fartuch dla krasnoludków!<br />

- Nie dla krasnoludków - zaprotestowałem - ale dla normalnych<br />

ludzi. Słuchaj, Jerzy, <strong>nie</strong> możesz na chwilę zapom<strong>nie</strong>ć<br />

o tym swoim mahometaństwie?<br />

- Przykro mi, ale <strong>nie</strong> mogę. Nie mam zamiaru spędzić w<br />

dżahannam ani godziny dłużej niż to ko<strong>nie</strong>czne.<br />

- I tak tam trafisz - przypomniałem sobie swoje wiadomości<br />

o podstawach wiary islamskiej. - Godzina w te czy wewte cię<br />

<strong>nie</strong> zbawi.<br />

- Godzina? Tysiąc lat dodatkowo! Wolę już wrócić do pudła!<br />

- I przez paragraf sześć skiś<strong>nie</strong>sz na Księżycu.<br />

- Ma szallah - odpowiedział Jerzy. - Jeśli to wola Allacha,<br />

to tak się sta<strong>nie</strong>.<br />

- A co, jeśli - męczyłem korę mózgową -jeśli Byczek przejdzie<br />

na twoją wiarę? Nie sprzeciwiłbyś się wtedy, gdyby leżał<br />

na noszach?<br />

- Jeśli tobie by <strong>nie</strong> przeszkadzało, że <strong>nie</strong>siesz muslima - Jerzy<br />

wzruszył ramionami -ja bym przeciw temu nic <strong>nie</strong> miał.<br />

- Ja jestem ateistą! - bronił się Byczek.<br />

- Tym lepiej - powiedziałem. - Gdybyś był, powiedzmy,<br />

buddystą, przed przejściem na islam musiałbyś rozwiązać<br />

stosunek pracy z Buddą narażając się w ten sposób na jego<br />

g<strong>nie</strong>w. To coś podobnego, jakby żonaty chłop chciał się ożenić.<br />

Ty jesteś w godnej pozazdroszczenia sytuacji chłopa wolnego.<br />

Znowu zagrałem na słabej stru<strong>nie</strong> Byczka: trzeba podtrzymywać<br />

jego świadomość o dzieciątku na górze na Ziemi.<br />

- Przejście na wiarę powinno być dobrowolne, żarliwe i całkowite<br />

- rzekł Jerzy.<br />

- Nie mamy dużo czasu. W tej chwili policja już ma awizo,<br />

że brakuje jednego funkcjonariusza.<br />

- Czyżbym potrafił przechodzić na wiarę?<br />

Rozterki Byczka były żarliwe i całkowite, ale wcale <strong>nie</strong> dobrowolne.<br />

- Przede wszystkim trzeba dokonać wyznania wiary, szahada<br />

- powiedział polski mahometanin. - Powtarzaj za mną:<br />

la ilah Allah 'wa Muhammadun rasul Allah.<br />

- Nie powiem tego, nawet gdybyście m<strong>nie</strong> kroili!<br />

- Nie wystarczy powiedzieć po naszemu? - zaproponowałem.<br />

- Dobra - powiedział Zasada po krótkim namyśle. - Powtarzaj:<br />

<strong>nie</strong> ma Boga prócz Allacha, a Mahomet jest jego prorokiem.<br />

- Nie ma Boga prócz Allacha - mówił <strong>nie</strong>chęt<strong>nie</strong> Byczek -<br />

a Mahomet jest jego prorokiem.<br />

Zasada obiema rękoma ścisnął jego prawą dłoń.<br />

- Czujesz coś?<br />

- Zimno mi.<br />

- Ale w duszy! Czujesz, jak wstępuje w ciebie pełna miłości<br />

łaska Allacha?<br />

- No - powiedział Byczek. - Założę swoją marynarkę, co?<br />

Ale zdejmę odznaki i pagony - dodał ze smutkiem.<br />

Miesiąc mojego życia<br />

Nie zapomnij o spodniach. Jako muslim musisz teraz wyglądać<br />

podwój<strong>nie</strong> dostoj<strong>nie</strong>.<br />

Zasada wzniósł oczy w górę, tam, gdzie unosiła się - stąd<br />

oczywiście <strong>nie</strong>widzialna - Ziemia, podobna do spleśniałej<br />

pomarańczy, a na Ziemi Mekka, ten najświętszy punkt całej<br />

planety, i wyszeptał słowa podzięki. Potem, jak się wydawało,<br />

jego religijna ekstaza ustąpiła i był skłonny poświęcić się<br />

sprawom świeckim.<br />

- Szczegółowo opracowałem cały plan - powiedział. - Aż<br />

m<strong>nie</strong> zaskoczyło, że tak łatwo uciec z tutejszego więzienia.<br />

- Przecież nawet nikt się <strong>nie</strong> liczył z tym, że ktoś chciałby z<br />

<strong>nie</strong>go uciekać. Dokąd by miał uciekać, a przede wszystkim -<br />

po co - zauważył Byczek, którego zapewne dotknęła ta krytyka<br />

przepisów bezpieczeństwa.<br />

Jerzy wyciągnął z kieszeni białego fartucha staran<strong>nie</strong> złożony<br />

arkusz papieru. Okazało się, że jest to wydruk głównych<br />

odgałęzień instalacji powietrznej w części mieszkalnej kompleksu<br />

kopalnianego.<br />

- Musimy dotrzeć tutaj - Jerzy dziabnął palcem w wydruk<br />

- aż do komory przepustowej. Stąd wyślemy sygnał i będziemy<br />

czekać.<br />

- Wydosta<strong>nie</strong> się?<br />

- Kto? Sygnał? Oczywiście. Właś<strong>nie</strong> tutaj - ciągnął wykład<br />

Jerzy - ściana jest plastykowa.<br />

Nie chciałem się tak łatwo poddać i ciągle coś m<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>pokoiło.<br />

Znowu ten <strong>nie</strong>zniszczalny głos wewnętrzny, który tak<br />

długo podważa <strong>nie</strong>podważalne prawdy, aż się okazuje, że są<br />

to prawdy podważalne. Ten głos wewnętrzny to przebrzydły<br />

potwór.<br />

Czyli my będziemy czekać za drzewem, dopóki <strong>nie</strong> wyląduje<br />

ambulans. Potem wyleziemy...<br />

Wtem światło wątpliwości wylazło z mojej podświadomości<br />

jak ohydny bąbtl bagna na powierzchnię czystej studni.<br />

- Skąd masz ten wydruk?<br />

- Skąd miałbym go mieć? Z drukarki!<br />

- Nie pomyślałeś, że wydruki są rejestrowane?<br />

- O czym on gada? - spytał Jerzy Byczka. Zapewne <strong>nie</strong><br />

traktował m<strong>nie</strong>, <strong>nie</strong>wiernego, zbyt poważ<strong>nie</strong>, więc zwrócił się<br />

do kolegi muslima.<br />

- Ma rację - huknął Byczek. - Każdy wydruk koduje się w<br />

pamięci razem z identyfikacją wnioskodawcy.<br />

- Czyli to twoje polece<strong>nie</strong> jest schowane w banku danych<br />

jak w szkatułce. Policjanci już wiedzą, że zwialiśmy do kanałów.<br />

Spytają orakla, a on im powie, że to <strong>nie</strong> był przypadek,<br />

jakiś nagły impuls, ale z góry ukartowany plan, po<strong>nie</strong>waż<br />

wierny sługa Allacha Jerzy Zasada załatwił sobie plan instalacji<br />

powietrznej o wiele wcześ<strong>nie</strong>j. O ile, jeśli mogę spytać?<br />

- Siedem miesięcy temu - <strong>nie</strong>chęt<strong>nie</strong> odparł Zasada. - Obmyśliłem<br />

ucieczkę zaraz, jak zaczęli mi deptać po piętach.<br />

- Sekundę - odezwał się nasz przyjaciel policjant. - Nie ma<br />

sensu przelewać z pustego w próżne. Przecież możemy sprawdzić,<br />

czy oni - to znaczy gliny - o nas wiedzą.<br />

Wyciągnął z kieszeni swoją ściągę. Zrobiło mi się trochę głupio,<br />

że tak prosty pomysł <strong>nie</strong> zrodził się w moim, ale w jego<br />

policyjnym mózgu - przecież Byczek ciągle jest funkcjonariuszem<br />

policji i jego ściąga ma dojście do źródeł informacji policyjnego<br />

orakla! Ta informatyka to jednak skomplikowana<br />

sprawa, a ja jestem marnym amatorem, chociaż, jak wynika z<br />

wcześ<strong>nie</strong>jszych zdarzeń, osiągnąłem na tym polu pewne wyniki.<br />

Byczek swoimi krótkimi grubymi paluchami wystukał kilka<br />

znaków kodowych (<strong>nie</strong>wiarygodne, że <strong>nie</strong> zmiażdżył przy tym<br />

ściągi), z <strong>nie</strong>dowierza<strong>nie</strong>m wbił spojrze<strong>nie</strong> w mikrodisplej, a<br />

potem jego szeroka twarz rozciągnęła się w uśmiechu:<br />

Dobra nasza, chłopcy, informacja jest w szufladce i nikt się<br />

nią ani trochę <strong>nie</strong> interesował!<br />

Nie wiem, jak to możliwe, ale kamień spadający z serca w


Ondřej Neff<br />

sześciokrot<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong>jszej grawitacji Księżyca wydaje łomot<br />

taki sam jak na Ziemi. A po<strong>nie</strong>waż łupnęło potrój<strong>nie</strong>, uderze<strong>nie</strong><br />

było imponujące, aż szkoda, że nikt <strong>nie</strong> mógł go usłyszeć.<br />

Dopiero po dobrych dwóch godzinach przecisnęliśmy się<br />

przewodami na górę w bezpośred<strong>nie</strong> sąsiedztwo hali przepustowej<br />

pokrytej plastykową kopułą.<br />

Kiedy byliśmy na miejscu, Zasada wyciągnął z kieszeni białego<br />

fartucha nadajnik alarmowy służb ratowniczych.<br />

- Włączam - powiedział.<br />

- Jestem za - odezwało się gdzieś w ciemności. Kamień,<br />

który spadł mi z serca, ponow<strong>nie</strong> wrócił na swoje<br />

miejsce i ucisnął je tak mocno, że chyba tylko cud utrzymał<br />

m<strong>nie</strong> przy życiu. Oślepił nas błysk silnego reflektora.<br />

No chodźcie, chodźcie - wzywał nas <strong>nie</strong>znany głos.Na co<br />

czekacie?<br />

Z <strong>nie</strong>chęcią posłuchaliśmy i z opuszczonymi głowami, po<strong>nie</strong>waż<br />

w ciasnym kanale i tak <strong>nie</strong> można było inaczej, podeszliśmy.<br />

Spodziewałem się, że zobaczę wokół siebie pełno policyjnych<br />

mundurów, ale nawet w tym względzie się przeliczyłem.<br />

Kiedy wyciągnęli nas na światło Boże (zbiegiem okoliczności<br />

znaleźliśmy się w magazy<strong>nie</strong> rur ciś<strong>nie</strong>niowych), <strong>nie</strong> zobaczyliśmy<br />

ani jednego policjanta.<br />

Wokół stali górnicy, czyli koledzy, ale wyglądali tak <strong>nie</strong>koleżeńsko,<br />

jak to tylko było możliwe, czyli to właściwie <strong>nie</strong> byli<br />

koledzy, i -jak się <strong>nie</strong>bawem okazało - mieliśmy wielkiego<br />

pecha, że to byli koledzy-<strong>nie</strong>koledzy, a <strong>nie</strong> policjanci.<br />

Koledzy-<strong>nie</strong>koledzy mówili jeden przez drugiego, ale grali<br />

jakby według jednej partytury, tak że wynikiem była jedna<br />

długa, wielowyrazowa litania:<br />

Wy dra<strong>nie</strong> - m<strong>nie</strong>j więcej tak zaczynała sfe ta przemowa i<br />

ów rzeczownik przewijał się w <strong>nie</strong>j we wszywkich przypadkach<br />

- chcieliście olać kumpli i zmyć się. po angielsku tylnym<br />

wyjściem, ale my <strong>nie</strong> jesteśmy w ciemię bici, jak się wam wydawało,<br />

umiemy zliczyć do pięciu i od razu było nam jasne,<br />

gdzie się skierujecie.<br />

Mówili długo, ale <strong>nie</strong>zbyt jasno i dokład<strong>nie</strong>, więc przez<br />

chwilę musiałem pogłówkować, zanim wpadłem na to, w<br />

czym tkwi haczyk. Byczek pytał ściągi, czy policjanci zadali<br />

oraklowi pyta<strong>nie</strong>, policjanci się <strong>nie</strong> pytali, więc ściąga dała<br />

poprawną odpowiedź. Gdyby Byczkowi (czy raczej m<strong>nie</strong>)<br />

wpadło do głowy, by zainteresować się obiegiem cywilnym,<br />

ściąga bez wątpienia odpowiedziałaby, że w obiegu cywilnym<br />

zostało zadane pyta<strong>nie</strong> o wewnętrzną organizację instalacji<br />

wentylacyjnej. I dokąd ta instalacja prowadzi. Którędy prowadzi<br />

droga do <strong>nie</strong>ba, albo dokądkolwiek, byle jak najdalej<br />

stąd. I nawet skończony głupiec po jedynym spojrzeniu na<br />

schemat instalacji stwierdziłby, że jedyną naszą nadzieją jest<br />

komora przepustowa.<br />

I po prostu tam na nas poczekali.<br />

Kiedy się wygadali i nastąpiła chwila ciszy, powiedziałem:<br />

Chłopcy, przecież wy też możecie jechać! W karetce<br />

zmieści się siedemnaście osób...<br />

Wetknąłem tym tylko patyk w gniazdo os. Natychmiast dostałem<br />

parę razy w twarz od tych najbliższych kolegów<strong>nie</strong>kolegów<br />

(chyba to byli Frantino z Piętką, na szczęście Niedźwiedź<br />

stał w tej chwili z tyłu), po czym mi wyjaśnili, że ist<strong>nie</strong>je<br />

coś takiego jak koleżeństwo i solidarność i takie tam rzeczy.<br />

Chcieli mi wyjaśnić więcej, ale nagle ucichli, a do komory<br />

przejściowej wszedł Brunza w towarzystwie inży<strong>nie</strong>ra Dutkiewicza.<br />

Zdziwiłem się, że wysoki funkcjonariusz Czeskopolskiej tak<br />

szybko skumał się z podżegaczem <strong>nie</strong>pokojów społecznych,<br />

ale po ostatnich doświadczeniach poprzysiągłem sobie, że<br />

zasieki moich zębów <strong>nie</strong> przepuszczą już żadnego słowa.<br />

Zwrot<br />

ten usłyszałem kiedyś od Jerzego, który to powiedze<strong>nie</strong><br />

zaczerpnął chyba z tych zwariowanych książek.<br />

- To oni - powiedział Szelsem gorliwie i, żeby <strong>nie</strong> było wątpliwości,<br />

wskazał nas palcem. - To oni. Oni.<br />

- W każdym stadzie - powiedział Brunza - znajdzie się kilka<br />

parszywych owiec.<br />

- Słuchaj, Brunza, pomyśl rozsąd<strong>nie</strong> - pogwałciłem zasadę<br />

milczenia. - Ten twój numer z nożem <strong>nie</strong> może się udać. To z<br />

góry przegrana partia. Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja.<br />

Znam cię jak własną kieszeń. Jesteś rozsądnym chłopem i to<br />

głupstwo zrobiłeś z rozpaczy.<br />

- Z tym muszę się zgodzić - przyłączył się Dutkiewicz. - Ta<br />

gra na pewno <strong>nie</strong> może się udać.<br />

- Uda się czy <strong>nie</strong> - huknął Brunza - <strong>nie</strong> chcę się zachowywać<br />

jak owieczka.<br />

Swoje mądrości czerpał z podręcznika dla pasterzy, pomyślałem,<br />

ale zostawiłem to dla siebie. Dyplomatycz<strong>nie</strong> kontynuowałem:<br />

W takiej chwili <strong>nie</strong> pozostaje nic poza przedsięwzięciem<br />

czegoś na własną rękę. Jak na tonącym statku. To dokład<strong>nie</strong><br />

taki sam przypadek: statek idzie na dno, a ty łaskoczesz kapitana<br />

nożem po gardle. No a my pierwsi wpadliśmy na ten<br />

pomysł, że możemy skoczyć z kołami ratunkowymi za burtę.<br />

Co w tym złego, chłopcy? - zwróciłem się do reszty. Jerzy wyciągnął<br />

z kieszeni ten swój róża<strong>nie</strong>c, przymrużył oczy i poświęcił<br />

się sprawom nadziemskim. Trochę ich tym wyprowadził<br />

z równowagi: jeszcze nigdy <strong>nie</strong> spotkali na Księżycu<br />

nikogo, kto by tak ostentacyj<strong>nie</strong> przyznawał się do fundystów.<br />

Jerzy doszedł do wniosku, że w tej chwili już mu<br />

wszystko jedno. Byczek był mocno zdenerwowany, końcem<br />

języka zwilżał sobie spierzchnięte wargi, a <strong>nie</strong>bieskie oczy<br />

wędrowały z boku na bok. Ciągle był to policjant złapany na<br />

kradzieży jabłek i chyba czuł się jak człowiek ze spodniami<br />

spuszczonymi do połowy łydek w towarzystwie dam.<br />

Brunza się zastanowił, a ja czekałem, kiedy usłyszę szum<br />

tych dziko mielących kółeczek. Zastanawiał się, aż wymyślił.<br />

Wy trzej - pokazał palcem, ale inaczej niż za pierwszym razem<br />

Szelsem, we wszystkim są różnice, nawet w pokazywaniu<br />

palcem, raz jest to wazeliniarskie donosicielstwo, kiedy indziej<br />

werdykt - wy trzej zdradziliście paczkę. Pa<strong>nie</strong> inży<strong>nie</strong>r -<br />

zwrócił się do Dutkiewicza - my jesteśmy twarde chłopy, ale<br />

gramy fair. Robimy swoje. Nie chcemy nic poza własnym<br />

prawem. Odpękaliśmy osiemnaście miesięcy i chcemy wracać<br />

do mamusi. Tak było uzgodnione i żadna Mikronezja nas <strong>nie</strong><br />

obchodzi. My swoje prawo wymusimy, choćbyśmy mieli wysadzić<br />

kopalnię w powietrze. Tylko że z takimi draniami, jak<br />

tych trzech, <strong>nie</strong> chcemy mieć nic wspólnego. Oni już <strong>nie</strong> są<br />

jednymi z nas. Pa<strong>nie</strong> inży<strong>nie</strong>r, chcę, żeby pan miał jasność.<br />

My jesteśmy twarde chłopy i to, co mówimy, traktujemy<br />

poważ<strong>nie</strong>. Jeśli coś obiecujemy, to dotrzymujemy i chcemy,<br />

żeby dyrekcja tak samo traktowała nas. Poderż<strong>nie</strong>my gardło<br />

dyrektorowi i panu rów<strong>nie</strong>ż, jeśli to będzie ko<strong>nie</strong>czne. Obiecuję<br />

to panu.<br />

Powiedział to z naciskiem. Faktycz<strong>nie</strong>, to była piękna<br />

obietnica.<br />

W komorze było cicho, że usłyszelibyście upadającą igłę, a<br />

ta igła na Księżycu upada <strong>nie</strong>zwykle lekko.<br />

Może mi pan <strong>nie</strong> wierzy. Może pan sobie jeszcze myśli, że<br />

rzucam słowa na wiatr. Ale pan się myli, pa<strong>nie</strong> inży<strong>nie</strong>r, i ja<br />

pana z tego błędu wyprowadzę.<br />

Odwrócił się do swoich ludzi.<br />

Tych trzech wyprowadźcie na mróz - wskazał nas palcem<br />

(do trzech razy sztuka) - a jak będą na zewnątrz, otwórzcie im<br />

rozporki.<br />

Potem wyszedł <strong>nie</strong> zaszczycając nas nawet spojrze<strong>nie</strong>m. Na<br />

Dutkiewiczu najwyraź<strong>nie</strong>j zrobiło to wielkie wraże<strong>nie</strong>. Chciał<br />

coś powiedzieć, ale <strong>nie</strong> było komu, bo Brunza już był w


drzwiach, wychodził i <strong>nie</strong> zatrzymałby go nawet hamulec hydrauliczny,<br />

a tłumaczyć coś Niedźwiedziowi, Piętkowi czy<br />

Szelsemowi <strong>nie</strong> miało sensu. A nas trzech?<br />

Spojrzał na nas ze szczerym współczuciem, na chudej szyi<br />

trzykrot<strong>nie</strong> podskoczyła mu grdyka, chrząknął i szybko wyszedł<br />

z komory.<br />

Razem z nim wyszło też kilku chłopów, inni zaś dla odmiany<br />

przyszli. Bez jakichkolwiek poleceń zamieniały się straże,<br />

dobrowol<strong>nie</strong>, według własnego uznania. Niedźwiedź i cała ta<br />

paczka byli łowcami i przechwytywaczami. Po nich mieli<br />

przyjść kaci.<br />

Trzymali nas za ręce i nogi, każdego cztery osoby (tylko za<br />

Byczka wzięła się drużyna we wzmocnionym składzie, a i tak<br />

mieli pełne ręce roboty, glina szarpał się, jak się patrzy i ryczał<br />

tak strasz<strong>nie</strong>, że musieli mu zalepić jadaczkę plastrem), inni z<br />

kolei hermetyzowali kombinezon Jerzego. Z Byczkiem i ze<br />

mną poszło im gorzej, po<strong>nie</strong>waż byliśmy ubrani w fartuchy i<br />

spod<strong>nie</strong> sanitariuszy, a to ubra<strong>nie</strong> miało trochę inny system<br />

hermetyzacji i izolacji cieplnej niż kombinezon górniczy. Ale<br />

po<strong>nie</strong>waż byli pojętnymi ludźmi, szybko na to wpadli i po pięciu<br />

minutach cała ta mordercza banda z nami trzema w charakterze<br />

ofiar stała pośrodku komory przepustowej.<br />

Drzwi powoli się wsuwały w ościeżnice i ich powierzchnia<br />

spurpurowiała na znak, że zamki weszły w łoża.<br />

Ten chłop, który zamknął hermetyczne drzwi (cały czas<br />

skrywał twarz pod szczelną maską), był głównym katem, który<br />

w czasie mojej służby wyprowadził na mróz przynajm<strong>nie</strong>j<br />

pięciu ćpunów. Wyciągnął teraz z szafy hełmy i butle. Najpierw<br />

obsłużył nas, skazanych, zapewne należało to do rytuału<br />

egzekucji. Potem pomógł swoim pachołkom. Nie mogli sami<br />

założyć hełmów, po<strong>nie</strong>waż ręce mieli zajęte nami. Pracował<br />

powoli, metodycz<strong>nie</strong>, leniwie, jakby się wahał nad każdym<br />

kolejnym ruchem. Pracuś. Nie zapomniał o żadnym szczególe,<br />

nawet Byczkowi, zanim założył hełm, odkleił plaster, za co<br />

w ciągu tej chwili, która dzieliła moment odklejenia plastra<br />

od włożenia hełmu, dostała mu się <strong>nie</strong>zła wiązka przekleństw.<br />

Ale na ten potok <strong>nie</strong>cenzuralnych słów reagował jak<br />

gibraltarska skała. Widziałem ją - możecie mi wierzyć, jest<br />

naprawdę <strong>nie</strong>ruchoma.<br />

Dzisiaj te chwile wspominam prawie z humorem, ale wtedy<br />

<strong>nie</strong> było mi do śmiechu.<br />

Coś się we m<strong>nie</strong> przełamało w momencie, kiedy ten metodyk<br />

włożył mi hełm. Wiedziałem, że przezroczysta kula jest<br />

absolut<strong>nie</strong> dźwiękoszczelna, <strong>nie</strong> musiałem więc się wstydzić i<br />

ulżyłem sobie z całego serca. Wołałem mamę, żeby przyszła i<br />

wyciągnęła m<strong>nie</strong> z tego, wołałem ją, jakby to był tylko zły sen,<br />

który śni mi się tylko dlatego, że - na przekór ostrzeżeniom<br />

rodzicielki - zjadłem na kolację bułkę z kiełbasą, która teraz<br />

leży mi na żołądku. Niech przyjdzie i zabierze m<strong>nie</strong>, <strong>nie</strong>ch się<br />

obudzi, przecież wszystko to to jedna wielka bzdura. Czemu<br />

koledzy mieliby m<strong>nie</strong> zabijać? Czyżbym coś przeskrobał?<br />

Chciałem tylko znowu zobaczyć mamę i małą siostrę, chciałem<br />

tej małej smarkuli Alence przywieźć z Księżyca krater o<br />

średnicy trzech centymetrów, od kumpla wyżebrałem petryfikator,<br />

jaki selenolodzy używają do utrwalania skał, odłupałem<br />

z Księżyca jeden krater i trzymałem go w swoim worku! To<br />

dla ciebie, Alenko, może już go <strong>nie</strong> będziesz chciała, bo po<br />

półtora roku <strong>nie</strong> jesteś już dziewczynką, ale małą pa<strong>nie</strong>nką,<br />

już nigdy cię <strong>nie</strong> zobaczę!<br />

Pomocnicy kata uwiesili się na m<strong>nie</strong>, wykręcali mi ręce do<br />

tyłu, bo inaczej strząsnąłbym ich z siebie; oczywiście, przecież<br />

każdy ważył tylko jakieś piętnaście ziemskich kilogramów.<br />

Nienawidziłem ich, nigdy bym <strong>nie</strong> uwierzył, że będę zdolny do<br />

takiej <strong>nie</strong>nawiści.<br />

To jest koleżeństwo, to jest solidarność! Tylko dlatego, że<br />

<strong>nie</strong> chciałem się przyłączyć do ich wygłupów, teraz m<strong>nie</strong> zabite- <br />

Miesiąc mojego życia<br />

[<br />

Przednia ściana komory przepustowej otworzyła się przed<br />

nami i czarne jak smoła <strong>nie</strong>bo wyszczerzyło do nas miliony<br />

gwiaździstych zębów.<br />

Wyprowadzili nas na lądowisko.<br />

Tutaj byliśmy m<strong>nie</strong>j więcej bezpieczni, po<strong>nie</strong>waż egzekucje<br />

odbywały się między skałami, a od nich dzielił nas pas startowy,<br />

a potem równina szeroka na dobrych trzysta metrów. Byliśmy<br />

bezpieczni, albo przynajm<strong>nie</strong>j tak się nam wydawało. .<br />

Za nami wznosiła się kopuła komory przepustowej, a na<br />

prawo i na lewo ciągnęły się budynki technologii kopalnianej.<br />

Gwiaździste <strong>nie</strong>bo było z lewej strony jakby zamglone: tam<br />

była kopalnia odkrywkowa, tam pracowały zgarniarki i ładowacze,<br />

tam się harowało, tam chłopcy fedrowali, żeby zarobić<br />

doruble i móc zaszpanować, kiedy po skończeniu turnusu<br />

wrócą do swoich mam i małych sióstr, i swoich kochanek, i<br />

kolegów, chyba że ich przechytrzą, pozwolą im skisnąć na<br />

Księżycu zgod<strong>nie</strong> z paragrafem sześć, albo zabiją, jak to się<br />

sta<strong>nie</strong> z nami. Harowali rów<strong>nie</strong>ż teraz, po<strong>nie</strong>waż bunt odjeżdżającego<br />

turnusu ich <strong>nie</strong> dotyczył. Ranna zmiana napasła<br />

oczy widokiem wziętego do <strong>nie</strong>woli dyrektora, ale długo oczu<br />

<strong>nie</strong> pasła, bo każda minuta wypasu kosztowała kawałek wypłaty,<br />

księżycowa kopalnia to <strong>nie</strong> sanatorium czy miejsce do<br />

pasienia oczu, to miejsce stworzone do twardej roboty.<br />

Albo -jak teraz - do zabijania.<br />

Główny aktor egzekucji powoli obszedł nas wokoło. W ręku<br />

trzymał półmetrowy odłamek skały powstającej przy upadku<br />

asteroidu na powierzchnię Księżyca. Nie wątpiłem, że krawędzie<br />

odłamka są ostre jak brzytwa.<br />

Wskazał na m<strong>nie</strong>. Jak zwykle, ja zawsze szedłem na pierwszy<br />

ogień.<br />

Krzyczałem na kata i na Drogę Mleczną, która wisiała mu<br />

za plecami na czarnej ścia<strong>nie</strong> jak tania tapeta. Myślę, że Droga<br />

Mleczna przynajm<strong>nie</strong>j trochę mi współczuła, mimo że w żaden<br />

sposób tego <strong>nie</strong> okazała.<br />

Pomocnicy podprowadzili m<strong>nie</strong> do egzekutora.<br />

Przystawił mi do szyi ostrze odłamka.<br />

Pierwszy grot przedarł się przez tkaninę. Usłyszałem syk<br />

uciekającego powietrza, a przy nogach zaczęły się pienić <strong>nie</strong>bieskie<br />

płatki tlenu.<br />

Wkrótce było ich tyle, że miniaturowy kraterek dla małej<br />

siostry Alenki byłby w połowie zaś<strong>nie</strong>żony.<br />

6.<br />

Wokół górniczej wspólnoty narobiło się mnóstwo hałasu<br />

zwłaszcza tam na górze, na Ziemi.<br />

Wielka rodzina twardych chłopów, którzy codzien<strong>nie</strong> ryzykują<br />

życie, żeby z głębi milczącego satelity Błękitnej Planety<br />

wyrwać jego skarby. Łączy ich wspólny cel oraz wspólne<br />

stawia<strong>nie</strong> czoła wrogiemu otoczeniu. Jeden polega na drugim,<br />

po<strong>nie</strong>waż za cienką ścianą czyha śmierć w próżni. Kopalnia<br />

lunarna - toż to wyspa człowieczeństwa w <strong>nie</strong>skończonym<br />

morzu kosmicznej nicości: właś<strong>nie</strong> tutaj człowiek odważ<strong>nie</strong><br />

przeciwstawia się <strong>nie</strong>bytowi i dlatego musi stać ramię<br />

w ramię z towarzyszem, zawsze przygotowany do podania i<br />

przyjęcia pomocnej dłoni.<br />

Można się zapłakać nad takim zalewem pięknych słów.<br />

Ale <strong>nie</strong> były one tak zupeł<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>prawdziwe.<br />

Z górniczą wspólnotą możecie się spotkać na każdym kroku,<br />

w Czeskopolskiej i dziesiątkach innych kopalni, które w<br />

tych latach wyrastały jak grzyby po deszczu, wyskakiwały na<br />

twarzy Księżyca jak trądzik, co by się nawet zgadzało, bo wtedy<br />

Księżyc przeżywał swoją młodość. Wspólnota była wszędzie,<br />

i to <strong>nie</strong> jedna, ale od razu mnóstwo wspólnot. Chłopy,<br />

którzy służyli pierwsze pół roku, byli na jednym wózku z chłopami,<br />

którzy rów<strong>nie</strong>ż służyli pierwsze pół roku, roczniacy<br />

trzymali sztamę z roczniakami, a z kim innym mieliby się<br />

trzymać dziadkowie, którzy byli na wylocie, jak <strong>nie</strong> z dziadkami,<br />

którzy byli na wylocie.


Poza tym ważne było, dlaczego się tu przyszło.<br />

Ja na przykład chciałem się dorobić, a to oznaczało, że chodziło<br />

mi o całą sumę, o sto patyków. Prawo do <strong>nie</strong>j miał tylko<br />

ten, kto <strong>nie</strong> zarobił żadnego minusowego punktu: od tych stu<br />

patyków można było odliczać, a przybyć do nich <strong>nie</strong> mogło<br />

nic. Maksimum sto tysięcy, ani krztyny więcej, a in minus<br />

mogło iść aż do zera, gdyby - czysto teoretycz<strong>nie</strong> - ktoś się<br />

oszczędzał tak staran<strong>nie</strong>, że na szychcie nawet by <strong>nie</strong><br />

ziewnął.<br />

Oczywiście praktycz<strong>nie</strong> było to <strong>nie</strong>możliwe, po<strong>nie</strong>waż nowi<br />

byli włączani do brygad roboczych i mimo że - znowu czysto<br />

teoretycz<strong>nie</strong> - wszyscy byli klasyfikowani osobno, w praktyce<br />

wyglądało to tak, że zmianowy obserwował wyniki brygady, a<br />

kontrolę nad poszczególnymi chłopami zostawiał brygadziście.<br />

Z tego oczywiście wywodziła się wspólnota zupeł<strong>nie</strong><br />

innego rodzaju: brygadzista pilnował chłopów, a chłopi pilnowali<br />

się nawzajem, żeby nikt się <strong>nie</strong> obijał kosztem kumpli i<br />

<strong>nie</strong> żerował na szczytowych wynikach brygady.<br />

Kierownictwo było dość mądre na to, żeby pozwolić na<br />

przejście z brygady do brygady.<br />

W rezultacie podczas pierwszego pół roku pracy skład brygady<br />

ulegał całkowitej wymia<strong>nie</strong> i zanim półroczni stawali się<br />

roczniakami, było jasne, w czym dana brygada jest najlepsza.<br />

Najlepsi robotnicy zostawali oczywiście w brygadach prac<br />

głębinowych. Do tego zmierzałem od samego początku, po<strong>nie</strong>waż<br />

było jasne jak słońce, że na dole pewniacko zarobię<br />

całych sto kawałków. Tam się harowało, ale też ryzykowało.<br />

Zgod<strong>nie</strong> z przepisami bowiem rów<strong>nie</strong>ż na dole fedruje się w<br />

bałwanach. To znaczy ja już <strong>nie</strong> pamiętam prawdziwych<br />

bałwanów, bo kiedy trafiłem na Lunę, praktycz<strong>nie</strong> wszędzie<br />

stosowano już hermetyzowane kombinezony; ich częścią był<br />

całogłowy hełm, całkiem lekki, w którym można było kręcić<br />

makówką z boku na bok. Taki hełm <strong>nie</strong> był wcale gorszy od<br />

kasków motocyklistów na górze na Ziemi, jeśli łapiecie, o<br />

czym mówię, ale górnicy na kombinezony mówili bałwany, to<br />

taki slang. Ten przepis miał swoje uzasad<strong>nie</strong><strong>nie</strong>. Skała księżycowa<br />

jest wprawdzie jednolita i pod ziemią ist<strong>nie</strong>je minimalne<br />

prawdopodobieństwo, że podczas fedrowania trafi się na<br />

zapadlisko połączone z powierzchnią. Ale <strong>nie</strong> można mieć<br />

stuprocentowej pewności. Nigdy <strong>nie</strong> wiadomo, kiedy zrobi<br />

się „fiuuut" i powietrze pod ciś<strong>nie</strong><strong>nie</strong>m przedosta<strong>nie</strong> się do<br />

zapadliska. Nagle wszędzie jest pełno kurzu, światło wprawdzie<br />

<strong>nie</strong> gaś<strong>nie</strong>, ale przez ten kurz <strong>nie</strong> przenika nawet promyk,<br />

więc efekt jest taki sam, jakby ktoś wyłączył lampy. No a to<br />

trwa parę minut albo parę sekund. W pierwszym przypadku<br />

jest jakaś szansa na ratunek, w drugim macie czas najwyżej na<br />

pomyśle<strong>nie</strong> „No to pa", a potem zaczynacie się dusić i wkrótce<br />

strzelacie kopytami.<br />

Stąd ten przepis, że zdejmowa<strong>nie</strong> odzieży ochronnej jest surowo<br />

zakazane.<br />

Ale kto by ten przepis kontrolował?<br />

Kiedy brygada trafia na swoje miejsce, musi się za sobą zahermetyzować<br />

i z górą łączy urobisko tylko tuba. Tak się na<br />

Czeskopolskiej nazywa kanał przewodowy. Jak się już zahermetyzujecie,<br />

naczelnicy mogą was kontrolować tylko<br />

przez kamery, ale ist<strong>nie</strong>je takie <strong>nie</strong>pisane prawo, że kamery<br />

strasz<strong>nie</strong> się psują i nigdy <strong>nie</strong> działają dłużej niż pięć minut,<br />

więc nawet <strong>nie</strong> warto ich naprawiać.<br />

Pod kontrolą ślepej kamery chłopy się rozbierają i dalej pracują<br />

już rozebrani. Oczywiście, każdy ma pod ręką flaszkę z<br />

tlenem i wystarczy, że gdzieś coś syk<strong>nie</strong>, każdy sięga po butlę<br />

rozglądając się, gdzie wiruje kurz. Może to być mikroskopijny<br />

kanalik, długi choćby na dziesiątki metrów albo tylko na parę<br />

centymetrów, i kończy się w zapadlisku, które jest albo decymetrowe,<br />

albo metrowe. Sonary kopalniane powinny<br />

wprawdzie odkryć takie zapadlisko wcześ<strong>nie</strong>j, ale to też teoria.<br />

Praktyka jest taka, że co roku dmucha w kopalni co najm<strong>nie</strong>j<br />

raz albo dwa, a kiedy się <strong>nie</strong> farci, to nawet częściej. •<br />

Ondřej Neff<br />

Tyle wyjaś<strong>nie</strong>ń, dlaczego brygady głębinowe cieszą się popularnością<br />

wśród chłopów, którzy hazard mają we krwi.<br />

Inny typ chłopa robi na powierzchni, gdzie pracuje się w<br />

ciężkich bałwanach: tam większość pracy odwalają maszyny,<br />

zgarniarki, ładowacze i ciężarówki. Kopalnia z lotu ptaka<br />

przypomina ośmiornicę. Z budynku centralnego wychodzą<br />

promieniście korytarze powierzchniowe, a na końcu jest wydobycie<br />

odkrywkowe, tworzące półokrąg. Tam z wysokości<br />

można obserwować te zgarniarki i ładowacze. Wyglądałyby<br />

jak pudełka, facet w ś<strong>nie</strong>żnobiałym skafandrze <strong>nie</strong> byłby większy<br />

niż punkcik i mielibyście wraże<strong>nie</strong>, że maszyny poruszają<br />

się powoli, ale to złudze<strong>nie</strong>. Na powierzchni wszystko zasuwa,<br />

dlatego chłopy z brygad powierzchniowych muszą mieć refleks,<br />

no a przede wszystkim oczy naokoło głowy. To jest tak:<br />

zwłaszcza półroczniacy mają wraże<strong>nie</strong>, że sześciokrot<strong>nie</strong><br />

m<strong>nie</strong>jsza grawitacja to majówka i że nikomu nic <strong>nie</strong> może się<br />

stać. Skaczecie jak kangur, zlecicie ze schodów na łeb i nic, w<br />

sześciokrot<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong>jszej grawitacji spadacie jak na puchową<br />

pierzynę. Potem wsiadacie do ciężarówki, chwytacie się klamki<br />

i wydaje się wam, że siedzicie w samochodziku w wesołym<br />

miasteczku. Ale siła bezwładności to zdradziecka dziwka i<br />

kiedy władujecie się obciążoną ciężarówką w inną obciążoną<br />

ciężarówkę, kończy się tak samo <strong>nie</strong>przyjem<strong>nie</strong> jak na Ziemi,<br />

ba, jeszcze gorzej, bo pozor<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> tłukące się hełmy ciężkich<br />

bałwanów jak na złość <strong>nie</strong> tłuką się podczas prób w laboratoriach,<br />

ale podczas wypadku pękają jak bańki mydlane.


Powierzchniowcy i głębinowcy <strong>nie</strong> mają więc sobie czego zazdrościć,<br />

jeśli chodzi o harówę i ryzyko, ale tutaj też obowiązuje<br />

to samo, co powiedziałem o <strong>nie</strong> tłukących się hełmach: inaczej<br />

idzie życie, a inaczej fantazja. Nie mają sobie czego zazdrościć,<br />

ale w rzeczywistości zarzucają sobie wszystko, przede<br />

wszystkim, że są na dole (to powierzchniowcy głębinowcom)<br />

albo (głębinowcy powierzchniowcpm), że są na górze. I z tych<br />

pretensji od czasu do czasu robi się śliczne naparza<strong>nie</strong>.<br />

To prawda, że powierzchniowcy i głębinowcy uważają siebie<br />

nawzajem za porządnych chłopów, natomiast monterzy,<br />

konserwatorzy i chłopcy z eksploatacji są według nich hrabiątkami,<br />

którzy <strong>nie</strong> mają zielonego pojęcia o prawdziwej<br />

robocie. A te hrabiątka z kolei o górnikach mówią, że są wariatami,<br />

którzy <strong>nie</strong> fedrują rudy tytanowej, ale forsę, natomiast<br />

oni są rozsądni, <strong>nie</strong> potrzebują stu kawałków, ta forsa <strong>nie</strong> jest<br />

warta nadstawiania karku i że pięćdziesiąt, sześćdziesiąt<br />

tysięcy musi normalnemu człowiekowi wystarczyć.<br />

Tak w zarysach wygląda wspólnota górnicza, jeśli ją jeszcze<br />

uzupełnimy pretensjami do kierownictwa i oczywiście do<br />

cytryn, których w dzień i w nocy tkwi na posterunku setka na<br />

wypadek, gdyby cała ta wspólnota przerodziła się w wielką<br />

bijatykę.<br />

W zarysach m<strong>nie</strong>j ogólnych, czyli szczegółowo, wygląda to<br />

jeszcze m<strong>nie</strong>j różowo.<br />

Wyobraźcie sobie, że harujecie dzień w dzień, sześć dni w tygodniu,<br />

w zahermetyzowanej szychcie z dziesięcioma chłopami.<br />

Jeden pilnuje drugiego, żeby się <strong>nie</strong> obijał i <strong>nie</strong> robił<br />

głu-<br />

Miesiąc mojego życia<br />

pot. I po jakimś czasie każdy z tej brygady dochodzi do wniosku,<br />

że to on haruje na resztę, że on jest ko<strong>nie</strong>m pociągowym<br />

i ciąg<strong>nie</strong> pozostałych. Kiedy macie potrzebę, musicie powiedzieć<br />

coś dowcipnego, na przykład że idziecie przywiązać<br />

konia albo coś podobnego, reszta się odwraca, a wy kucacie na<br />

lepką deskę podciś<strong>nie</strong>niowej latryny i biada, jeśli przypadkiem<br />

macie zaparcie, bo przez cały dzień musicie wysłuchiwać<br />

uwag o obiboku, który pół szychty przesiedział w kiblu.<br />

Znacie się nawzajem jak własne kiesze<strong>nie</strong> i jeszcze lepiej, bo<br />

kto by miał tę samą kieszeń przez półtora roku.<br />

Wszystko, co w życiu przeżyliście i co słyszeliście, że przeżyli<br />

wasi koledzy, opowiedzieliście chłopcom, a z kolei oni opowiedzieli<br />

wam, co sami przeżyli i co słyszeli od kolegów.<br />

Każdą historyjkę opowiadacie (i słuchacie) raz, dwa razy,<br />

pięć razy, dziesięć razy.<br />

To znana prawda, że półroczniacy podchodzą do siebie z rezerwą,<br />

otwierają się dopiero po siedmiu, ośmiu miesiącach na<br />

szychcie, a dziadki już trzymają gębę na kłódkę, nawet ze sobą<br />

za bardzo <strong>nie</strong> rozmawiają i tylko myślą o tej chwili rozkoszy,<br />

kiedy przed zaśnięciem można odciąć kawałek metra.<br />

To jeszcze szczęście, że w kopalniach lunarnych wyznaczono<br />

tak długi czas pracy, sześć dni w tygodniu.<br />

Na początku ponoć było inaczej, były trzydniowe tygod<strong>nie</strong><br />

pracy i czterogodzinne zmiany itepe, zupeł<strong>nie</strong> tak samo jak na<br />

górze na Ziemi, ale potem się okazało, że ludzie jednak lepiej<br />

czują się w pracy. Czas szybciej leci, <strong>nie</strong> ma kiedy myśleć o<br />

głupstwach, ludzie przywiązują się do swojej maszyny, patrzą,<br />

jak plastyk rozgniata świeżo wyrąbaną ścianę, a wiertło<br />

wgryza się w skałę i cieszą się, kiedy z dziury zaczyna się sypać<br />

koncentrat tytanowy, który w pierwszej chwili wygląda jak<br />

miał węglowy. Ile razy chłopiska nacierają nim sobie gęby i<br />

wyglądają jak jacyś terroryści, tylko zęby im połyskują i wszyscy<br />

się cieszą, jakby wygrali w totka. Chociaż niczego to w<br />

końcowym wyniku <strong>nie</strong> zmienia, kto robi na dole, ma swoich<br />

sto tysięcy jak w banku.<br />

Za to w tak zwanym czasie wolnym?<br />

Ilu przemądrzałych psychologów zrobiło doktoraty i habilitacje<br />

na wynalazkach, które prowadziły do uczłowieczenia<br />

otoczenia lunarnych kompleksów przemysłowych!<br />

Kiedyś dawno myślano ponoć, że wszystko załatwi uspokajające<br />

działa<strong>nie</strong> koloru zielonego i wynik był taki, że chłopcy<br />

rzygali, kiedy na obiad dostawali szpinak. Już ci pierwsi jajogłowi<br />

-jeszcze w zeszłym wieku - wpadli na pomysł, że chłopom<br />

będzie brakowało normalnego życia seksualnego. I kiedy<br />

kolonizacja Księżyca rozkręciła się na całego, jajogłowi podzielili<br />

się na dwa obozy według dwóch kategorii. Jedną można<br />

by określić: „no to im ten seks dajcie", drugą: „no to dajcie<br />

im coś innego". Wypróbowano obie, najpierw tę pierwszą.<br />

Werbowano kobiety tak samo jak mężczyzn. Oczywiście ja już<br />

się na to <strong>nie</strong> załapałem, ale słyszałem od chłopów, którzy osiedlili<br />

się na Lu<strong>nie</strong> już w latach dwudziestych. To musiało być<br />

rodeo. Bójki na porządku dziennym, zabójstw trudno się było<br />

doliczyć, a co najciekawsze, bardziej się naparzały baby niż<br />

chłopy. Miało to swoją logikę. Na Lunę szły tylko twarde baby,<br />

<strong>nie</strong>. żadne księżniczki, i kiedy taka chłopobaba zobaczyła, że<br />

jakieś rude czupiradło ogląda się za jej chłopem, sięgała po nóż<br />

z taką szybkością, że <strong>nie</strong>jeden fundamenciacki terrorysta<br />

mógłby jej pozazdrościć. Potem policjanci dostali na wyposaże<strong>nie</strong><br />

psychinę i zaczęła się ta eervotronika. Chłopy fasowali<br />

elektroniczne seksaczki i we ś<strong>nie</strong> przeżywali chyba to, co czeka<br />

Jerzego Zasadę w czwartym mahometańskim raju. Przez jakiś<br />

czas się wydawało, że problem jest z głowy, aż naraz, ponoć to<br />

było zupeł<strong>nie</strong> jak epidemia, śmietniki były pełne rozdeptanych<br />

seksaczek.<br />

Żeby wyjaśnić tę sprawę, też napisano mnóstwo uczonych<br />

rozpraw, ale według m<strong>nie</strong> chłopiska po prostu zaczęli się wstydzić<br />

i te seksaczki zaczęły im się wydawać strasz<strong>nie</strong> głupie.


Myślano też o tym, żeby do służby w kosmosie brać tylko<br />

homoseksualistów, ale kiedy w latach trzydziestych próbowano<br />

zrealizować ten pomysł w jakimś tureckim laboratorium<br />

zajmującym się badaniami wysokiej próżni, wszyscy się <strong>nie</strong>botycz<strong>nie</strong><br />

rozczarowali, po<strong>nie</strong>waż jeśli chodzi o zazdrość i<br />

wynikające z <strong>nie</strong>j konsekwencje, te ładne buzie <strong>nie</strong> zostawały<br />

daleko w tyle za babami.<br />

A potem przestało się o całej sprawie mówić, jajogłowi swoje<br />

umiejętności i badania skierowali na coś innego, a problem<br />

rozwiązał się sam z siebie w ten sposób, że przedłużono czas<br />

pracy do dwunastu godzin dzien<strong>nie</strong> i sześciu dni w tygodniu.<br />

Po takiej szychcie przechodzą wszelkie zachcianki — oto cały<br />

cud.<br />

Gdybyście w tych czasach odwiedzili którykolwiek kompleks<br />

wydobywczo-przemysłowy na Lu<strong>nie</strong>, wszędzie pokazano<br />

by wam pomieszczenia klubowe, oddziały rozrywki, tereny<br />

sportowe i pochwalono by się oczywiście centrum informacyjnym.<br />

Nie omieszkano by przy okazji zauważyć, że dzięki połączeniu<br />

z Ziemią personel lunarny ma taki sam dostęp do informacji<br />

jak dowolny mieszka<strong>nie</strong>c Ziemi (o ile <strong>nie</strong> mieszka w rejo<strong>nie</strong>,<br />

który właś<strong>nie</strong> fundyści przywracają do stanu przyjem<strong>nie</strong><br />

średniowiecznej ciemnoty).<br />

Pokazaliby wam ładnych, czystych i pachnących górników<br />

podczas wydumanych rozrywek.<br />

Nie, to <strong>nie</strong> byliby wynajęci na tę okazję ludzie. To prawdziwi<br />

górnicy, ale prawie bez wyjątku półroczniacy. Roczniacy<br />

schodzili się po szufladach, gadali, a po<strong>nie</strong>waż znaleźli już<br />

dojścia do różnych rzeczy zakazanych na szychcie, jak na<br />

przykład picie i lekka trawka, pili tam i kopcili.<br />

Za to dziadki chowali się po własnych szufladach. Po szychcie<br />

na pryczę, położyć się i nawet <strong>nie</strong> włączać tele. Ten szary<br />

sufit jest bardziej interesujący niż ekran.<br />

Ale teraz, kiedy wspominam te dawno zamierzchłe czasy,<br />

uświadamiam sobie, że to wszystko rów<strong>nie</strong>ż jakoś należało do<br />

rzeczy, że nawet z tym się liczyłem, kiedy zaciągałem się do<br />

Czeskopolskiej. Gdyby chodziło tylko o to, chyba stałbym się<br />

normalnym górnikiem, na początku wystraszonym, potem<br />

wszystkim zachwyconym, potem towarzyskim, a w końcu<br />

osamotnionym.<br />

Ale ze mną było inaczej.<br />

Kiedy przypominam sobie ten najwcześ<strong>nie</strong>jszy okres pobytu<br />

na Księżycu, przed oczyma pojawia mi się ten dzień, kiedy<br />

m<strong>nie</strong> - zielonego nowicjusza - dziadkowie wzięli na pierwszy<br />

księżycowy spacer.<br />

Tak się robiło i było to zgodne z przepisami. Nowicjusze po<br />

przyjściu na bazę przechodzili szkole<strong>nie</strong>, głów<strong>nie</strong> praktyczne.<br />

Uczyli się najpierw chodzić, a potem pracować w zm<strong>nie</strong>jszonym<br />

ciążeniu. Pomagali im dziadkowie, a zwłaszcza wybrane<br />

chłopy z eksploatacji.<br />

Na spacery księżycowe brano nowicjuszy w grupach, baza<br />

miała wtedy dwanaście głównych odgałęzień i każde z nich<br />

było dodatkowo rozgałęzione, tak że tych grupek było mnóstwo,<br />

a w tej mojej było nas, pamiętam jakby to było wczoraj,<br />

siedmiu. Byłem czwarty w kolejce, siedziałem z resztą oczekujących<br />

na ławce i trząsłem się, a kiedy wrócił pierwszy kumpel,<br />

od razu się na <strong>nie</strong>go rzuciliśmy i pytamy, co i jak, a on, że w<br />

porządku, że normal<strong>nie</strong> i faj<strong>nie</strong>, żebyśmy się niczego <strong>nie</strong> bali,<br />

na zewnątrz jak w środku, trzeba tylko uważać na środek ciężkości,<br />

pochylić się do przodu, w tym bałwa<strong>nie</strong> w pyle księżycowym<br />

idzie się trochę gorzej i kiedy chcecie skręcić w prawo<br />

albo w lewo, trzeba wziąć lekki zamach jak na Ziemi na<br />

łyżwach.<br />

Na dole na Ziemi... każdy nowicjusz mówi „na dole na Ziemi".<br />

Kiedy zaczyna mówić „na górze na Ziemi", to znaczy, że<br />

zrobił się z <strong>nie</strong>go prawdziwy skalnik.<br />

Wreszcie rozległo się „Nedomy", rozejrzałem się, jakby<br />

miał tam być jakiś inny Nedomy oprócz m<strong>nie</strong>, a potem do<br />

m<strong>nie</strong> dotarło, że to ja. Wstałem i trochę sztywno podszedłem<br />

Ondřej Neff<br />

do tych dwóch dziadków, którzy czekali na m<strong>nie</strong> w drzwiach<br />

komory skafandrów.<br />

Pomogli mi założyć ciężkiego bałwana i w duchu się dziwiłem,<br />

że chce im się tak o m<strong>nie</strong> troszczyć, bo w przejściówce<br />

dbano przede wszystkim o to, żeby nowicjusz dał sobie radę ze<br />

wszystkim sam.<br />

Gdyby trzasnęło - powtarzał instruktor tysiąc razy dzien<strong>nie</strong><br />

i nigdy <strong>nie</strong> dodał, co by miało trzasnąć (zapewne mogło tu<br />

trzasnąć wszystko) - gdyby trzasnęło, każdy idzie na własną<br />

rękę, na własną odpowiedzialność.<br />

No a ci dwaj ubierali m<strong>nie</strong> jak pierwszoklasistę pierwszego<br />

września.<br />

W końcu w pewnym sensie byłem pierwszoklasistą.<br />

Jeden hermetyzował mi kombinezon, drugi założył hełm.<br />

Wyglądali przy tym tak uroczyście, jakby m<strong>nie</strong> pasowali na<br />

króla.<br />

Kiedy wszystko było gotowe, ten, który zakładał mi hełm,<br />

uderzył m<strong>nie</strong> w ramię.<br />

Idziemy - usłyszałem w hełmie.<br />

Wąskim przejściem weszliśmy do komory przejściowej.<br />

Przypomniałem sobie windy „tam na dole na Ziemi" (byłem<br />

zielony), w windzie też <strong>nie</strong> wiecie, co robić, czujecie się głupio,<br />

kiedy macie na kogoś spojrzeć, więc wolicie wgapiać się w ścianę.<br />

A co z rękoma? Wzdłuż ciała? Założone za plecami? Obaj<br />

dziadkowie stali i nonszalancko czekali, jeden oparł się plecami<br />

o ścianę i założył ręce na piersiach, drugi chodził w tę i z<br />

powrotem i walił się pięścią w otwartą dłoń. Wolałem nic <strong>nie</strong><br />

robić, <strong>nie</strong> próbowałem naśladować ani jednego, ani drugiego,<br />

po<strong>nie</strong>waż by mi się <strong>nie</strong> udało: tyle już zdążyłem się nauczyć, że<br />

wiedziałem, co to za cholera te kombinezony i rękawice robocze,<br />

i że <strong>nie</strong> tak łatwo założyć sobie ręce na piersiach i zacisnąć<br />

pięści.<br />

Kolorowa tarcza ciś<strong>nie</strong>niomierza poczerwieniała, co oznaczało,<br />

że w komorze zapanowało ciś<strong>nie</strong><strong>nie</strong> zero. Bardziej<br />

<strong>nie</strong>cierpliwy z obu dziadków uderzył pięścią w czujnik zamka<br />

i stalowe drzwi śluzy wjechały w łoże progu.<br />

Przewodnik ostroż<strong>nie</strong> chwycił m<strong>nie</strong> za łokcie i wypchnął<br />

przez właz na zewnątrz. Przez chwilę przyzwyczajałem się do<br />

kontrastowego oświetlenia i dopiero wtedy ujrzałem grupkę<br />

mężczyzn, którzy tu pracowali, wszyscy w ciężkich bałwanach,<br />

oczywiście porząd<strong>nie</strong> podniszczonych.<br />

To brygada konserwacyjna - odezwał się w hełmie głos jednego<br />

z przewodników. - Chodź, pokażemy ci, jak to spawa<strong>nie</strong><br />

próżniowe wygląda w praktyce.<br />

Spawa<strong>nie</strong> próżniowe było jednym z przedmiotów teoretycznych<br />

przejściówki.<br />

Podeszliśmy bliżej. Faceci <strong>nie</strong> zwracali na nas uwagi. Jeden<br />

ciągnął długą belkę z tego nędznego lunarnego żelaza, którego<br />

używano wtedy na Księżycu do konstrukcji budowlanych.<br />

Po<strong>nie</strong>waż <strong>nie</strong> było tu atmosfery, <strong>nie</strong> mogło skorodować, a w<br />

niskiej grawitacji <strong>nie</strong> musiało mieć <strong>nie</strong> wiadomo jakich właściwości<br />

mechanicznych.<br />

Dwaj konserwatorzy gestami naprowadzali tragarza, a<br />

reszta się przypatrywała. . Nasza trójka zatrzymała się <strong>nie</strong><br />

opodal.<br />

Jeden z moich dwóch przewodników, ten żywszy, który w<br />

komorze przytupywał i uderzał w dłoń, nagle podniósł rękę.<br />

Facet z belką odwrócił się do <strong>nie</strong>go i belka zaczęła się poruszać,<br />

jeden ko<strong>nie</strong>c począł się do m<strong>nie</strong> zbliżać, powoli i <strong>nie</strong>ubłaga<strong>nie</strong>.<br />

Chciałem uskoczyć, ale <strong>nie</strong> mogłem (dopiero póź<strong>nie</strong>j sobie<br />

uświadomiłem, że ten drugi dziadek podskoczył do m<strong>nie</strong> w<br />

tym momencie i trzymał m<strong>nie</strong> od tyłu).<br />

Rozpaczliwie krzyknąłem i uniosłem ręce, żeby chwycić belkę.<br />

Rękawice miałem jak z ołowiu, rękawy chyba stężały<br />

(jakżeby <strong>nie</strong>, skoro ci dra<strong>nie</strong> powlekli je petryfikacyjnym<br />

plastykiem) i już była przy m<strong>nie</strong>. Olbrzymia belka wypełniła<br />

całe pole mojego widzenia.


I bum.<br />

Belka uderzyła w mój hełm, a on, mimo że był <strong>nie</strong> tłukący i<br />

miał na sobie <strong>nie</strong> jeden, ale trzy znaki różnych i <strong>nie</strong>zależnych<br />

od siebie kontroli: państwowej, firmowej i lunarnej, ten <strong>nie</strong><br />

tłukący się superhełm zrobił brzdęk i zupeł<strong>nie</strong> się rozsypał.<br />

Mimo woli wstrzymałem oddech, żeby oddalić moment, w<br />

którym zacznę się dusić w wysokiej próżni. Był to odruch, nic<br />

poza tym, brakowało mu nawet szczypty rozsądku, po<strong>nie</strong>waż<br />

w wysokiej próżni człowiek dosłow<strong>nie</strong> wybucha. Przecież <strong>nie</strong><br />

jest niczym innym jak workiem wypełnionym płynem, przystosowanym<br />

wewnątrz do ciś<strong>nie</strong>nia jednej atmosfery, a w<br />

ciś<strong>nie</strong>niu zerowym płyn wytryskuje wszystkimi porami na<br />

zewnątrz, wycieka krew, wyciekają oczy i...<br />

Ale ze m<strong>nie</strong> nic <strong>nie</strong> wyciekało.<br />

Rozbolały m<strong>nie</strong> płuca.<br />

Otworzyłem, dotychczas kurczowo zamknięte, oczy.<br />

Odetchnąłem.<br />

Tu było powietrze!<br />

Ni<strong>nie</strong>jszym pasuję cię na skalnika! - ktoś krzyknął do<br />

m<strong>nie</strong>.<br />

Dziadek, który m<strong>nie</strong> cichaczem popryskał, a potem trzymał,<br />

żebym <strong>nie</strong> zdążył uskoczyć, zdjął swój hełm. Szczerzył<br />

się, uśmiechał i zapewne miał <strong>nie</strong>złą uciechę z tego udanego<br />

numeru.<br />

Ty draniu! - zacząłem na <strong>nie</strong>go wrzeszczeć. Roześmiał się<br />

jeszcze szerzej. Moja wściekłość była chyba<br />

częścią scenariusza.<br />

Dobre, co? Kupił wszystko razem z opakowa<strong>nie</strong>m!<br />

Nie, <strong>nie</strong> mogłem wiedzieć, że przestrzeń przed przepustem<br />

jest przykryta plastykowym pęcherzem. Instruktor nam o tym<br />

nic <strong>nie</strong> wspominał, czyli faktycz<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> mogłem przeczuwać,<br />

że to najnowszy wymóg bezpieczeństwa, kolejna sztuczka, i że<br />

kto naprawdę chce wyjść na zewnątrz, musi też przejść przez,<br />

taką śluzę, jakie są w hermetycznych przegrodach na dole<br />

szycht. Nie mogłem przejrzeć tego numeru, który mi przyszykowali.<br />

Drugi dziadek też zdjął hełm.<br />

To jest chrzest każdego kota - wyjaśniał. - Teraz wrócimy<br />

do środka, ale ani mru mru, rozumiesz? Tę próbę musi<br />

przejść każdy.<br />

Wróciliśmy z przepustu do przejściówki, przeszliśmy przez<br />

komorę skafandrową i weszliśmy do poczekalni. Chłopcy<br />

wbili we m<strong>nie</strong> wzrok.<br />

No i co?<br />

Są kotami, a ja już jestem pasowany na skalnika, każdy musi<br />

przejść przez ten chrzest, to <strong>nie</strong>pisane prawo bazy. A gówno<br />

prawda, powiedziałem sobie.<br />

To podpucha. Na zewnątrz <strong>nie</strong> ma próżni. Wyprowadzą<br />

was na zewnątrz, rozbiją wam hełm, a potem wam powiedzą,<br />

że ni<strong>nie</strong>jszym was pasują na skalnika. Że to ponoć taki zwyczaj.<br />

Ale ja - odwróciłem się do tych dwóch dziadków - ja<br />

mam takie zwyczaje w dupie.<br />

Jeden <strong>nie</strong> powiedział nic, przez chwilę mi się przyglądał, a<br />

potem wyszedł.<br />

Ten drugi wymaszerował za nim, w drzwiach się odwrócił i<br />

powiedział:<br />

Jesteś skończony.<br />

Wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi.<br />

Odwróciłem się do chłopców.<br />

Uśmiechnąłem się.<br />

Ale ani jeden z tych trzech słupów solnych <strong>nie</strong> odpłacił mi<br />

uśmiechem. Przeciw<strong>nie</strong>, patrzyli na m<strong>nie</strong> gorzej niż ci dwaj<br />

dziadkowie.<br />

Zrozumiałem, że popsułem im chrzest, że popsułem im zabawę,<br />

w której grali główne role, że jestem psują i dziwakiem,<br />

i oni już zadbają o to, żebym był skończony. Że oni, nowi,<br />

zrobią brudną robotę za dziadków i wezmą m<strong>nie</strong> w obroty tak,<br />

jak na to zasługuję.<br />

Miesiąc mojego życia<br />

Macie już jasność?<br />

Macie już jasność, jaki byłem samotny podczas tych osiemnastu<br />

miesięcy służby w Czeskopolskiej?<br />

7.<br />

Przez to, co do tej pory powiedziałem, <strong>nie</strong> chcę sugerować,<br />

że może na szychtach i w bazach <strong>nie</strong> było solidarności.<br />

Była.<br />

Dowcip polegał na tym, że tej solidarności <strong>nie</strong> czuliście, jeśli<br />

byliście - tak jak ja - tylko górnikiem.<br />

Trzeba było być górnikiem i jeszcze czymś jeszcze.<br />

Górnik i prażanin. Górnik i bajerant. Górnik i szmugler alkoholu.<br />

Górnik i fundziak.<br />

A nawet obowiązywało w drugą stronę: fundziak i górnik,<br />

szmugler i górnik. I tak dalej.<br />

Może <strong>nie</strong> było to zbyt dobrze zorganizowane, ale tylko dzięki<br />

temu siedzę tu teraz i wspominam stare czasy. W innym wypadku<br />

cały tlen wyleciałby z mojego bałwana przez tę śliczną<br />

dziurkę, którą miałem na piersiach, choćby dlatego, że sprawny<br />

kat by tę dziurkę porząd<strong>nie</strong> powiększył, tak żeby to <strong>nie</strong> była<br />

dziurka, ale dziura jak się patrzy.<br />

Nie dopuściły do tego - a trochę wstyd się do tego przyznać<br />

- cytryny, czyli policjanci. Przezwisko dostali od koloru skafandrów.<br />

Zgadnijcie, jaki to był kolor.<br />

Nagle narobiło się ich wokół nas pełno - znaczy, teraz przesadzam,<br />

<strong>nie</strong> tak zupeł<strong>nie</strong> pełno, ale pięciu - i celowali w nas <strong>nie</strong><br />

psychiną, ale czymś innym. Każdy trzymał w łapach bezślizgowy<br />

szybkostrzelny karabin kalibru 14,50. Piękny kaliber,<br />

to prawda, a ta broń działała jeszcze pięk<strong>nie</strong>j, bo naboje były<br />

wybuchowe. Czysto teoretycz<strong>nie</strong> broń ta miała być używana<br />

wyłącz<strong>nie</strong> do celów humanitarnych, przede wszystkim do<br />

usuwania zawałów. Sławne prawo z roku 2032 zakazało<br />

transportu na Lunę jakiejkolwiek broni i nakazywało likwidację<br />

wszystkich spluw, które już tu były. Na liście <strong>nie</strong> było<br />

jednak ręcznej wyrzutni rakietowej, która zazwyczaj naprawdę<br />

służyła do usuwania zawałów.<br />

Ale, jak widać, ich użycie w celach innych niż humanitarne<br />

należało wprawdzie do rzeczy zakazanych, ale możliwych.<br />

Cytryny znały się na swojej robocie i <strong>nie</strong> marnowały czasu.<br />

Spoza kopuły hali przepustowej wynurzyła się ich<br />

płaszczka, prześlizgnęła się tuż nad dachem budynku technologii<br />

kopalnianej (ogień jej silników chyba osmalił plastyk na<br />

dachu, płaszczka oczywiście leciała na zakazanej wysokości,<br />

ale komu można się poskarżyć na poczynania pilota cytrynowej<br />

płaszczki) - i zahamowała dokład<strong>nie</strong> przed naszą milutką<br />

grupką, która szykowała się na piknik pod gołym <strong>nie</strong>bem.<br />

Tak, te cytryny znały się na swojej robocie i choć nigdy ich<br />

<strong>nie</strong> lubiłem, to w tej chwili wydali mi się bardziej a<strong>nie</strong>lscy niż<br />

wszyscy cherubini chrześcijańskiego <strong>nie</strong>ba razem wzięci. To<br />

byli stuprocentowi szpanerzy. Nawet się <strong>nie</strong> zaczepili o uchwyty,<br />

tylko mocno się trzymali, a takie utrzymywa<strong>nie</strong> się na<br />

płaszczce, która robi gwałtowne skręty, przyśpiesza i hamuje<br />

na najdłuższym płomieniu, <strong>nie</strong> należy do łatwych umiejętności.<br />

Og<strong>nie</strong> silników hamujących wzbiły pył, który od tego żaru<br />

zaczął świecić. Był to straszliwy żar, odłamki roztopionych<br />

skał latały dookoła w kapryśnych zawijasach jak robaczki<br />

świętojańskie, a w hełmach całej naszej paczki rozległ się szarpiący<br />

nerwy jęk.<br />

Mogli sobie odpuścić ten numer, przynajm<strong>nie</strong>j jeśli chodzi o<br />

m<strong>nie</strong>.<br />

Był to odpowiednik psychiny: po<strong>nie</strong>waż <strong>nie</strong> mogli jej użyć<br />

przeciw ludziom w skafandrach, wchodzili na fonię na pewnej<br />

częstotliwości, której <strong>nie</strong> można było zablokować. A wynik?<br />

Hałas tak potworny, że mógł wywołać obłęd, tak samo jak<br />

psychiną.<br />

Przycisnąłem dło<strong>nie</strong> do rozerwanego miejsca w skafandrze.


Ratunku! Ratunku! - krzyczałem. Byłem zrozpaczony. Zupeł<strong>nie</strong><br />

bez sensu wpadło mi do głowy, że cytryny w tym jęku<br />

mogą <strong>nie</strong> usłyszeć mojego krzyku. Nie pomyślałem, że ich<br />

fonia staran<strong>nie</strong> filtruje częstotliwość „sygnału ostrzeżenia",<br />

jak oficjal<strong>nie</strong> nazywał się ten trik.<br />

Z obłoku pyłu wynurzył się cytryna z butlą i na nic <strong>nie</strong> czekając<br />

zakleił mi dziurę w skafandrze błyskawicz<strong>nie</strong> polimeryzującą<br />

pianą.<br />

Stało się to wszystko o wiele szybciej niż jestem w sta<strong>nie</strong> opowiadać<br />

i kiedy tylko cytryna zakleił mi dziurę, pilot płaszczki<br />

odpalił ładunek ciś<strong>nie</strong>niowy, który policjanci noszą przy paskach<br />

swoich skafandrów i przedmuchał ten pył na bok, żeby<br />

było porząd<strong>nie</strong> widać, co się właściwie dzieje.<br />

No a działo się to, że uczestnicy pikniku stali jak zamurowani,<br />

winny czy <strong>nie</strong>winny, i wszyscy mimo woli przykładali ręce<br />

do hełmów, żeby zakryć uszy. Ja też je tam przyłożyłem, kiedy<br />

ten mój anioł stróż załatał mi dziurę w bałwa<strong>nie</strong>. Dodajmy, że<br />

natychmiast zamienił się w strasz<strong>nie</strong> złą cytrynę, po<strong>nie</strong>waż<br />

rzucił flaszkę na ziemię i zerwał z pleców spluwę. W rezultacie<br />

cała piątka w komplecie była uzbrojona i mierzyła do nas. Staliśmy<br />

jak słupy solne, a pilot płaszczki zasiadający na swoim<br />

tro<strong>nie</strong> spoglądał na ten teatrzyk <strong>nie</strong>wątpliwie z rozbawie<strong>nie</strong>m,<br />

ale <strong>nie</strong> mogłem się o tym przekonać, bo oczywiście <strong>nie</strong> było<br />

widać jego twarzy.<br />

Robole na <strong>nie</strong>dalekiej kopalni odkrywkowej przestali zarabiać<br />

doruble, zatrzymali nawet zgarniarki i na pewno wytrzeszczali<br />

oczy w bąblach swoich bałwanów, po<strong>nie</strong>waż to już<br />

<strong>nie</strong> była normalna egzekucja - to była egzekucja przerwana,<br />

executio interrupta, jak powiedzieliby starzy łacinnicy (przynajm<strong>nie</strong>j<br />

od czasu do czasu w tej opowieści muszę się pochwalić,<br />

że tak w zasadzie jestem wykształcony).<br />

Jęk umilkł jak kamień wpadający do studni, zapanowała<br />

błoga cisza i brzmiała jak muzyka w tym najbardziej luksusowym<br />

mahometańskim raju, przeznaczonym dla najbardziej<br />

zasłużonych muslimów.<br />

Zasada, Nedomy, Byczek - odezwało się na fonii - trzy<br />

kroki w przód.<br />

Posłuchaliśmy jak marionetki w teatrze lalek.<br />

Pozostali... w tył zwrot i rozejść się.<br />

Odwróciłem się. Bardzo chęt<strong>nie</strong> zatrzymałbym tego przyjemniaczka,<br />

który rozerwał mi na piersi skafander, tego kochasia,<br />

który za hobby wybrał sobie śmierć. Strasz<strong>nie</strong> chciałbym<br />

mu zerwać bąbel, żeby spojrzeć mu w twarz. Te rysy mi<br />

kogoś przypominały, ale tylko trochę, cały czas <strong>nie</strong> mogłem go<br />

skojarzyć i bardzo sobie życzyłem, żeby się zamienił w płyn<br />

wrzący w wysokiej próżni.<br />

Nie ruszać się - surowo rozkazał policyjny głos. Jego właściciel<br />

trenował retorykę chyba w tej austriackiej psiarni, gdzie<br />

hodują bullmastify. - Bez wygłupów. Byczek, Nedomy i Zasada<br />

zostaną na miejscu, pozostali się rozejdą - namierzyli nas<br />

bez pudła. Dokład<strong>nie</strong> wiedzieli, kto brał udział w tej grze.<br />

Przez chwilę <strong>nie</strong> działo się nic, dwie cytryny celowały do nas<br />

tymi swoimi rurami, a ich trzej kumple śledzili w celowniku<br />

odmarsz organizatorów zabawy. Wszystkich, włącz<strong>nie</strong> z<br />

moim katem.<br />

Uświadomiłem sobie, że niczego <strong>nie</strong> pragnę tak bardzo, jak<br />

tego, żeby jeszcze kiedyś tego faceta spotkać w cztery oczy.<br />

Oddałbym za to całą forsę, całą sumę całych stu tysięcy.<br />

Dla tego mógłbym zostać nawet na Lu<strong>nie</strong>.<br />

Kiedy to sobie uświadomiłem, poczułem mrowie<strong>nie</strong> w plecach.<br />

Spytałem samego siebie: czy twoja <strong>nie</strong>nawiść naprawdę<br />

jest tak mocna?<br />

I odpowiedziałem sobie: tak.<br />

Teraz powoli do wozu - ciągnął psi głos. - Pierwszy Zasada,<br />

pięć kroków za nim Nedomy i kolejne pięć kroków za nim<br />

Byczek.<br />

Posłuchaliśmy. Nie ma nic tak przekonującego, jak wbite w<br />

Ondřej Neff<br />

ciebie spojrze<strong>nie</strong> bezślizgowych tysiąc czterysta pięćdziesiątek,<br />

a patrzył na nas cały ich komplet, wszystkie pięć - <strong>nie</strong>kłamana<br />

oznaka tego, że organizatorzy pikniku już przeszli<br />

przez śluzę i zniknęli pod kopułą.<br />

Nie maszerowaliśmy raźno. Szło nam to powoli, z ociąga<strong>nie</strong>m.<br />

Ruszać się, ruszać się - warknął psofacet.<br />

Co to, to <strong>nie</strong>, glino, pomyśleliśmy sobie wszyscy, nawet Byczek,<br />

który był gliną jeszcze dzisiaj rano. Co to, to <strong>nie</strong>. Pójdziemy,<br />

bo musimy, ale <strong>nie</strong> wyskoczymy ze skóry. Co to, to <strong>nie</strong>.<br />

Posadzili nas z tyłu płaszczki w pomieszczeniu bagażowym<br />

i jeden z cytryn usiadł przy nas. Spluwę położył sobie na kolanach,<br />

tą brzydką stroną do nas, chociaż, prawdę mówiąc, <strong>nie</strong><br />

chciałbym z tej odległości dostać w piersi ładunkiem niwelującym.<br />

Pozostali czterej wleźli na płaszczkę, złapali się za<br />

uchwyty i kiedy stanęli w rozkroku, naprawdę wyglądali jak<br />

posągi.<br />

Nie zdążyliśmy nawet porząd<strong>nie</strong> usiąść, kiedy znowu odezwał<br />

się ten obrzydliwy dźwięk, dręcząca, <strong>nie</strong>przyjemna wibracja.<br />

Tym razem jednak zabrzmiała cicho, cichutko jak<br />

brzęcze<strong>nie</strong> komara.<br />

Dobiegały z <strong>nie</strong>j jakieś słowa!<br />

- Słyszycie m<strong>nie</strong>? Zasada, pod<strong>nie</strong>ś rękę! Jerzy usłuchał i<br />

głos odezwał się ponow<strong>nie</strong>:<br />

- Ani słowa, <strong>nie</strong> możecie nawet westchnąć.<br />

Nasz strażnik nawet się <strong>nie</strong> poruszył. Pilot zapalał silniki rakietowe.<br />

Płaszczka zaczęła <strong>nie</strong>przyjem<strong>nie</strong> drgać. Nie byłem<br />

przyzwyczajony do poduszkowców. Będzie mi <strong>nie</strong>dobrze,<br />

pomyślałem.<br />

Odbierzcie mi spluwę. No m<strong>nie</strong>, oczywiście! Nasz cerber ledwo<br />

dostrzegal<strong>nie</strong> ruszył bronią.<br />

Byczek na nic <strong>nie</strong> czekał, rzucił się do przodu i chwycił broń.<br />

Na szczęście jej właściciel szybko uskoczył - Byczek tym<br />

szarpnięciem mógłby mu złamać kciuk.<br />

Wszyscy ręce do góry! - ryknął. Jego głos był słyszalny na<br />

fonii wszystkich.<br />

Policjanci się odwrócili. Płaszczka <strong>nie</strong> przestawała się<br />

trząść.<br />

- Wspaniale - pochwalił nas cienki głosik. - Teraz im powiedz,<br />

żeby wysiedli.<br />

- Wysiadajcie, ale powoli i po kolei! Zasada, wyłaź, będziesz<br />

im odbierał broń. Każdemu z osobna! Rzucisz ją na<br />

ziemię.<br />

- Dobra robota - cieszył się głosik na tej <strong>nie</strong>przyjemnej<br />

komarzej frekwencji.<br />

- Zwariowaliście! - odezwał się psofacet. - To bunt! Teraz<br />

już nic wam <strong>nie</strong> pomoże, rozumiecie! Nawet Jedynka was <strong>nie</strong><br />

przyjmie. Chłopy, <strong>nie</strong> wygłupiajcie się! Rozumiecie? Friport<br />

może przyjąć zbiegów, ale buntowników potraktuje zgod<strong>nie</strong> z<br />

prawem!<br />

- Nie dajcie się zagadać - pisnął komar. - Na Jedynce też<br />

są muslimi.<br />

Teraz mi zaświtało! Nasz policjant - wyzwoliciel był zakamuflowanym<br />

muslimskim fundziakiem, członkiem tego<br />

samego bractwa co Zasada! Właś<strong>nie</strong> harował na poważne<br />

skróce<strong>nie</strong> obowiązkowego pobytu w muslimskim piekle. Za<br />

ofiarną pomoc współwyznawcy mogą mu odjąć jakieś sto tysięcy<br />

lat kary. Znowu o krok bliżej raju!<br />

- - Zasada, przecież wiesz, do kogo się w Jedynce zwrócić.<br />

Powiedz, tak czy <strong>nie</strong>?<br />

- Tak - odezwał się Zasada. - Była to choler<strong>nie</strong> skomplikowana<br />

konspiracja.<br />

Nasz wyzwoliciel mówił do nas na frekwencji ostrzegawczej,<br />

której <strong>nie</strong> przyjmuje fonia skafandrów policyjnych. Ale<br />

nasze odpowiedzi słyszeli wszyscy policjanci. I stało się tak, że<br />

owo „tak" Zasady psofacet błęd<strong>nie</strong> sobie wytłumaczył.<br />

Czyli zgadzacie się? - ucieszył się.


- Nie - odpowiedział Zasada. To z kolei wystraszyło naszego<br />

zbawiciela, mahometańskiego policjanta.<br />

- Czyli tak, czy <strong>nie</strong>? - pisnął.<br />

- No tak!<br />

- Jak w domu wariatów - zauważyłem. W tym czasie już<br />

wszyscy policjanci wysiedli z płaszczki. Niczym wytresowani<br />

stanęli w równym szeregu. Chyba nawet <strong>nie</strong> zdawali sobie<br />

sprawy, jak śmiesz<strong>nie</strong> wyglądali.<br />

- Żeby było jasne - uważałem za stosowne oświadczyć stojącym<br />

na baczność cytrynom - <strong>nie</strong> zwracajcie uwagi na żadne<br />

„tak" albo „<strong>nie</strong>". My wychodzimy z gry i <strong>nie</strong> musicie się dalej<br />

o nas obawiać.<br />

Nasz mahometański cytrynowy przyjaciel dołączył do swoich<br />

towarzyszy. Naczelnik dał mu porządnego kuksańca za to,<br />

że pozwolił sobie zabrać spluwę umożliwiając w ten sposób<br />

ucieczkę trzem <strong>nie</strong>bezpiecznym przestępcom, ale czegóż by <strong>nie</strong><br />

uczynił prawowierny muslim, byle się dostać do raju!<br />

Wyzwoliciel na pożegna<strong>nie</strong> pisnął:<br />

Żeby było jasne, bracie Zasado, zrobiłem to tylko dla ciebie.<br />

Allach będzie prowadzić twoje kroki i będzie cię chronić<br />

podczas drogi do Bazy numer Jeden. Przygotowałem ci dosyć<br />

żywności i tlenu. To zapasy dla jednego. Allach pomoże ci<br />

pozbyć się tych dwóch <strong>nie</strong>wiernych psów!<br />

Dopiero po chwili do m<strong>nie</strong> dotarło, o co tu chodzi. Ale dotarło.<br />

Chciałem rzucić coś dowcipnego, ale wtedy odezwał się<br />

Zasada.<br />

Kuba, jeśli piś<strong>nie</strong>sz, zrobię w tobie dziurę.<br />

Chciał chyba powiedzieć: jeśli wsypiesz naszego brata, zabiję<br />

cię.<br />

Celował we m<strong>nie</strong> ze spluwy, którą przewidująco podniósł z<br />

ziemi, jedną z tych spluw, które ja - <strong>nie</strong>przewidująco - na<br />

ziemi położyłem.<br />

Rów<strong>nie</strong>ż świeżo upieczony muslim Byczek, jakżeby inaczej,<br />

we m<strong>nie</strong> celował. Na początku to m<strong>nie</strong> zaskoczyło, po<strong>nie</strong>waż<br />

<strong>nie</strong> brałem serio prawdziwości jego wiary, ale potem przypomniałem<br />

sobie słowa naszego cytryny-zbawiciela, że rów<strong>nie</strong>ż<br />

na Jedynce są muslimi i że Zasada wie, do kogo iść. Byczek<br />

będzie z nim trzymać muslimską sztamę, żeby mahometa<strong>nie</strong><br />

pomogli mu wygrzebać się z bagna.<br />

A m<strong>nie</strong>, <strong>nie</strong>wiernego psa, wyrzucą za burtę.<br />

Czułem dokład<strong>nie</strong> we wszystkich nerwach, jak roś<strong>nie</strong> w nim<br />

zdecydowa<strong>nie</strong>, jak swędzi go palec, widziałem, jak unosi broń.<br />

Zbiera całą odwagę na to, żeby m<strong>nie</strong> Zabić!<br />

Kubo, Kubusiu, powiedziałem sobie, jeśli teraz czegoś <strong>nie</strong><br />

zrobisz, będziesz w jeszcze gorszej sytuacji niż na początku,<br />

kiedy twój przyjaciel kat rozerwał ci koszulkę. Wtedy tylko<br />

umierałeś, ale teraz będziesz zupeł<strong>nie</strong> martwy.<br />

Nie zastanawiałem się długo.<br />

Wystarczył tylko jeden skok do przodu i zanim Byczek zdążył<br />

przesunąć muszkę i szczerbinkę i te wszystkie proste i krzywe,<br />

które wykładają na balistyce, chwyciłem za drążki, z silników<br />

wyleciały płomie<strong>nie</strong> i płaszczka gwałtow<strong>nie</strong> wzbiła się w<br />

górę. Bogu dzięki, że komputer kontroluje sterowa<strong>nie</strong>, potrafi<br />

przeciwdziałać najgorszemu i utrzymuje pozycję w granicach<br />

jakiej takiej normy, bo moja pierwsza próba pilotażu skończyłaby<br />

się fiaskiem.<br />

- Nie wygłupiaj się! - zaczął ryczeć Byczek. - Puść m<strong>nie</strong> do<br />

tego! Przecież <strong>nie</strong> umiesz się z tym obchodzić!<br />

- Jak widzisz, umiem - odpowiedziałem. W tym momencie<br />

byliśmy już jakieś pięćdziesiąt metrów nad powierzchnią i<br />

lecieliśmy. Dokąd? Byle dalej od Czeskopolskiej. Gdybym<br />

miał czas popatrzeć w dół, zobaczyłbym cały ten kompleks,<br />

jak się zm<strong>nie</strong>jsza, wygląda jak pajęczyna, jak płatek ś<strong>nie</strong>gu,<br />

chłodziarki z żebrami rozpalonymi do białości wysysają nadmierną<br />

energię w przestrzeń (dzisiaj to śmieszne, ale jeszcze w<br />

połowie poprzed<strong>nie</strong>go wieku chłodze<strong>nie</strong> należało do największych<br />

problemów kolonii księżycowych), płatek tracił ostre<br />

kontury,<br />

Miesiąc mojego życia<br />

po<strong>nie</strong>waż zakrywała go <strong>nie</strong>widzialna zasłona delikatnego<br />

pyłu i cząsteczek spalonych gazów.<br />

Lecimy, mahometańscy chłopaczkowie, i gdybyście mi<br />

chcieli wyciąć jakiś numer, rozbijemy się o skały tam na dole!<br />

Chciało mi się śmiać, ale kiedy sobie uświadomiłem, jak daleko<br />

jest na Jedynkę i że płaszczka jest środkiem komunikacji<br />

lokalnej o zasięgu dwudziestu pięciu kilometrów, że na pokładzie<br />

mamy troje płuc i trzy żołądki, ale powietrza i żywności<br />

tylko dla jednego, uśmiech zamarł mi na twarzy.<br />

Mało co potrafi tak doskonale popsuć humor jak perspektywa,<br />

że się udusicie albo umrzecie z głodu, albo wszystko na<br />

raz (jeśli to możliwe).<br />

8.<br />

Układ był zupeł<strong>nie</strong> prosty. To znaczy, żeby trzymać się<br />

faktów, wyglądał prosto, kiedy już na <strong>nie</strong>go wpadliśmy.<br />

Najchęt<strong>nie</strong>j obu bym wyrzucił i kontynuował podróż w samotności,<br />

tego chyba <strong>nie</strong> muszę podkreślać, ale komputer <strong>nie</strong><br />

pozwolił mi zrobić płaszczką pętli, która katapultowałaby<br />

pasażerów na zewnątrz. Poza tym mieli m<strong>nie</strong> na muszce i<br />

gdybym zrobił coś naprawdę dla nich <strong>nie</strong>bezpiecznego, <strong>nie</strong><br />

zawahaliby się i zaryzykowaliby wypadek paląc do m<strong>nie</strong> z obu<br />

luf.<br />

Najchęt<strong>nie</strong>j obaj by m<strong>nie</strong> załatwili i kontynuowali podróż w<br />

duecie, aleja trzymałem ręce na drążkach i każda próba zmiany<br />

personalnej na mostku pilota przyniosłaby w konsekwencji<br />

bójkę i wypadek, a <strong>nie</strong> chcieli ryzykować, o ile to <strong>nie</strong> będzie<br />

całkowicie ko<strong>nie</strong>czne.<br />

Gnałem na rozsądnej wysokości w kierunku północnowschodnim,<br />

gdzie według współrzędnych pokładowych powinna<br />

leżeć Jedynka. Światła Czeskopolskiej mieliśmy już dawno<br />

za sobą, pochłonął je pióropusz pierwszego górskiego grzebienia,<br />

nad którym przelecieliśmy. Pod nami była pustynia i<br />

wtedy naprawdę <strong>nie</strong> rozumiałem, co można w <strong>nie</strong>j widzieć<br />

poetyckiego i interesującego. Wszędzie żwir i nic poza nim,<br />

ruiny po kosmicznym bombardowaniu, które szalało tu przed<br />

trzema miliardami lat i podziobało księżycową twarz tworząc<br />

kształt, który ziemniaki na górze na Ziemi podziwiają do dzisiaj.<br />

Szybko się przyzwyczaiłem do sterowania rakietowym poduszkowcem<br />

i po pięciu minutach zacząłem się uważać za asa<br />

pilotażu i przynajm<strong>nie</strong>j część swojego intelektu mogłem<br />

poświęcić na wymyśla<strong>nie</strong> wyrafinowanych epitetów, którymi<br />

ja, ateista, częstowałem mahometan, jednego fanatycznego<br />

fundystę, a drugiego szczerego jak wegetariańska łasiczka w<br />

kurniku.<br />

Obaj odpłacali mi pięknym za nadobne, przy czym trzeba<br />

odnotować, że Zasada był bardziej odkrywczy. Przede wszystkim<br />

wyjaśnił mi, jakie rozkosze czekają na m<strong>nie</strong> w diahannam,<br />

gdzie bez wątpienia trafię, a ponoć to tylko kwestia<br />

minut. Będę odziany w szaty z ognia, do picia podadzą mi<br />

wrzącą wodę, a na zakąskę dostanę owoce z drzewa zakkum,<br />

które spalają wnętrzności. Diabły przeciągną przez mój przewód<br />

pokarmowy łańcuch i przy wiążą m<strong>nie</strong> w ten sposób do<br />

osobistego szatana.<br />

Szczerze mówiąc, bardziej obawiałem się zderzenia ze skałami<br />

niż spotkania ze skorpionami wielkości osła, którymi<br />

groził mi Zasada. Obserwowałem rów<strong>nie</strong>ż wskaźnik poziomu<br />

paliwa. Lampka zaczynała czerwie<strong>nie</strong>ć, a to oznaczało, że<br />

zbliżamy się do punktu zwrotnego. Jeszcze kilometr czy dwa i<br />

dotrzemy do miejsca, skąd jeszcze można wrócić. Jeszcze<br />

starczy paliwa na drogę powrotną.<br />

Po dwóch minutach tam byliśmy.<br />

Niemal bezbłęd<strong>nie</strong> wylądowałem między skałami, a Zasada<br />

przestał kląć. Silniki leniwie szumiały na wolnym biegu i<br />

nawet przez materiał rękawic czułem ich wibrację.<br />

Wystarczy jeden ruch ręką i będzie z was miazga - ostrzegłem<br />

ich na wypadek, gdyby chcieli wypróbować swoje snajperskie<br />

zdolności. - Jak widzicie, ręce mam na drążkach.


- Co dalej? - odezwał się Byczek. Opuścił broń, to był dobry<br />

znak.<br />

- Bierzcie picie, jedzonko i oddychanko, i idźcie swoją droga- <br />

- A ty?<br />

- Wracam na Czeskopolską.<br />

- Gada<strong>nie</strong> - zwątpił Zasada. - Nie wierz mu, to <strong>nie</strong>wierny<br />

pies, giaur. Wszyscy giaurowie łżą.<br />

- A co innego mi pozostało? Stąd na Jedynkę jest dwieście<br />

kilometrów. Płaszczka by nas dowiozła tylko o dwanaście kilometrów<br />

bliżej. Zostaje jeszcze około stu dziewięćdziesięciu.<br />

Sześć dni wytężonego marszu. Ten wasz mahometański Święty<br />

Mikołaj przygotował porcję dla jednego, mam nadzieję, że<br />

solidną porcję dla jednego. To mogły być dwie biedne porcje<br />

dla dwóch. Ale na pewno <strong>nie</strong> nędzniutkie porcje dla trzech.<br />

Wszyscy trzej tam <strong>nie</strong> dotrzemy. Wy dwaj trzymacie się jeden<br />

drugiego jak bracia syjamscy. Co mi pozostaje poza powrotem?<br />

- Zamkną cię.<br />

- Was też zamkną, chłopcy. Ale to wasza sprawa. Jeśli chodzi<br />

o m<strong>nie</strong>, wolę być zamknięty niż sztywny.<br />

Jakoś tak wyglądał punkt wyjściowy umowy. Trzeba było<br />

jeszcze omówić <strong>nie</strong>które szczegóły. Akcja w końcu wyglądała<br />

tak, że Byczek wyciągał zapasy z bagażnika płaszczki, a Zasada<br />

celował mi w plecy. Potem odleciałem o dziesięć metrów,<br />

przekonałem się, że Byczek odłożył broń na ziemię i odszedł o<br />

pięćdziesiąt metrów, a kiedy Zasada wyrzucił z pokładu swoją<br />

spluwę, łaskawie opuściłem się na wysokość zero i wypuściłem<br />

Zasadę.<br />

Wziąłem kurs powrotny, ale gdy tylko obie postacie zniknęły<br />

za skałami, wylądowałem i natychmiast wyłączyłem silniki.<br />

Ani przez chwilę <strong>nie</strong> pomyślałem o powrocie na Czeskopolską,<br />

gdzie jak w banku czekał m<strong>nie</strong> kryminał, ewentual<strong>nie</strong><br />

sędzia Lynch, o ile wpadłbym w ręce swoich byłych koleżków,<br />

a <strong>nie</strong> zaprzysiężonym sługom prawa. Mój plan opierał się na<br />

prostej kalkulacji:<br />

Do Jedynki dotrę po sześciodniowym marszu. Potrzebuję<br />

przede wszystkim tlenu.<br />

W zbiornikach paliwa płaszczki starczy go dla regimentu takich<br />

oddychaczy jak ja.<br />

Poza tym potrzebuję wody. Wyprodukuję ją dziecin<strong>nie</strong> prostą<br />

reakcją tlenu z wodorem.<br />

I wreszcie potrzebuję jedzenia. No, tego się muszę wyrzec.<br />

Czy wytrzymam sześciodniową pielgrzymkę przez pustynię<br />

bez jedzenia? Gdybym był fundziakiem, powiedziałbym ma<br />

szallah i oddałbym się w ręce Allacha. A tak mogłem polegać<br />

tylko na sile mojej natury.<br />

Będę się żywić wściekłością. Muszę dojść już choćby dlatego,<br />

że chcę zrobić mielonkę z tego udanego faceta, który się<br />

bawił w kata, chcę zacisnąć ręce na szyjkach Byczka i Zasady<br />

i zawiązać je na supełki. Dużo roboty dla jednego człowieka,<br />

ale można się wyrobić. O ile oczywiście dojdę do Jedynki, do<br />

jedynego lunarnego friportu.<br />

Kilka godzin spędziłem majsterkując. Musiałem wymontować<br />

zbiorniczek z metalowym tlenem, zmodyfikować dozownik<br />

i połączyć go wężykiem z moim skafandrem. Rurkę<br />

uszczelniłem pianą polimerową, na szczęście była na wyposażeniu<br />

płaszczki. Gorzej było z wodą. Spaliłem całą resztę tlenu<br />

z wodorem i wyciągnąłem dobrych sześćdziesiąt litrów, ale<br />

natychmiast zamarzła na kamień. Na pewno to był plus - będę<br />

ją niósł jak plecak, bez pojemnika. Ale jak ją przetransportuję<br />

do środka skafandra do moich spragnionych ust? Będę ją<br />

musiał tłuc na kosteczki i wsuwać do środka śluzą dla suchego<br />

pożywienia, tą malutką klapką na spodzie bańki..<br />

Kiedy wszystko było gotowe, uciąłem sobie kilkugodzinną<br />

drzemkę, a potem rozpocząłem marsz.<br />

Nie było w tym nic zabawnego i trudno się dziwić, że nigdy<br />

Ondřej Neff<br />

póź<strong>nie</strong>j <strong>nie</strong> ubóstwiałem turystyki pieszej. Z kostką lodu na<br />

plecach, z pojemnikiem na tlen na brzuchu, oplatany liną, w<br />

ręku dzierżąc metalową tyczkę wygiętą w hak, która służyła<br />

mi jako czekan, udałem się w tę długą anabazę, która miała się<br />

skończyć albo w piekle o nazwie hawija, albo w raju zwanym<br />

Jedynką.<br />

Szedłem jak maszyna, z myślami skoncentrowanymi wyłącz<strong>nie</strong><br />

na kompasie podłączonym do informacji z <strong>nie</strong>widzialnego<br />

satelity, który wisiał na orbicie stacjonarnej gdzieś w<br />

czerni nad moją głową. Stoki na szczęście <strong>nie</strong> były tak strome,<br />

jak opowiadają sobie o nich ziemniaki i pierwszego dnia zaliczyłem,<br />

<strong>nie</strong> przemęczając się zbytnio, według moich szacunków,<br />

dobrych czterdzieści kilometrów. Głód jednak dokuczał<br />

mi wściekle, a kostka lodu na plecach znacz<strong>nie</strong> się zm<strong>nie</strong>jszyła.<br />

Odpoczywałem kilka godzin, pogrążony w koszmarnym<br />

ś<strong>nie</strong>, z którego wyrwały m<strong>nie</strong> straszne wizje, a zwłaszcze sen,<br />

w którym budziłem się na górze na Ziemi: dziwnym zbiegiem<br />

okoliczności musiałem iść z powrotem do szkoły.<br />

Pani nauczycielka wyraziła zrozumie<strong>nie</strong> dla mojego przypadku.<br />

To <strong>nie</strong>przyjemne <strong>nie</strong>porozumie<strong>nie</strong>, pa<strong>nie</strong> Nedomy, to wina<br />

komputera, zdarza się. Ale <strong>nie</strong> możemy nic zrobić, nikt <strong>nie</strong><br />

chce mieć kłopotów, jak pan sam rozumie.<br />

Oczywiście rozumiałem i zgod<strong>nie</strong> z jej polece<strong>nie</strong>m usiadłem<br />

w ostat<strong>nie</strong>j ławce, żeby <strong>nie</strong> zasłaniać dzieciom.<br />

Może pan pod ławką oglądać telewizję, ale dyskret<strong>nie</strong>, żeby<br />

<strong>nie</strong> robić hałasu.<br />

Ale dzieciom to przeszkadzało, też chciały oglądać i nauczycielka<br />

musiała zaostrzyć dyscyplinę.<br />

Trudna sprawa, pa<strong>nie</strong> Nedomy, musi pan schować telewizor.<br />

Proszę pisać z nami: ma-ma ma mię-so. Em-ma miesza.<br />

Ma-my ma-ło mię-sa?<br />

Obudził m<strong>nie</strong> własny krzyk i <strong>nie</strong> posiadałem się ze szczęścia,<br />

kiedy wokół.siebie ujrzałem lunarną pustynię oświetloną Słońcem.<br />

Pleśniawka w tym czasie była schowana gdzieś za horyzontem.<br />

Nawet za nią <strong>nie</strong> tęskniłem. Gdzieś tam czekała na<br />

m<strong>nie</strong> ta antypatyczna nauczycielka.<br />

Podniosłem się z trudem. Nogi bolały m<strong>nie</strong> jak przetrącone<br />

i tym razem zacząłem wątpić, czy dojdę, po<strong>nie</strong>waż miałem<br />

wraże<strong>nie</strong>, że gonię resztkami sił.<br />

Ale następne wydarze<strong>nie</strong> odebrało mi nawet tę szczyptę dobrego<br />

humoru.<br />

Zrobiłem najwyżej dziesięć kroków, kiedy spoza skał wyszedł<br />

mi naprzeciw Byczek celując we m<strong>nie</strong> tysiąc czterysta<br />

pięćdziesiątką.<br />

Zamknąłem oczy, ale to <strong>nie</strong> pomogło, zjawa <strong>nie</strong> zniknęła jak<br />

pani nauczycielka, dalej stała na swoim miejscu, kiedy uchyliłem<br />

powieki.<br />

- No właduj we m<strong>nie</strong> - powiedziałem. - Na co czekasz?<br />

- Wiedziałem, że pójdziesz za nami. Nigdy byś <strong>nie</strong> wrócił.<br />

- Nigdy. Po co to przeciągasz? Strzelaj.<br />

Jerzy złamał sobie nogę. Dopiero po chwili zakontaktowałem.<br />

- Spadł, idiota. To mięczak. Głupi, zasrany, fundziacki<br />

mięczak. Cały dzień wczoraj jęczał, że <strong>nie</strong> dojdzie, a pod<br />

wieczór potknął się i od tego czasu tylko ryczał. Teraz zemdlał.<br />

- No i co z tego?<br />

- Pomożesz mi go <strong>nie</strong>ść. Tylko on zna muslimów na Jedynce.<br />

- Gówno.<br />

- Dam ci jego część żarcia. Masz, łap.<br />

W promieniach słońca błysnęła kostka suchej żywności zapakowana<br />

w ochronną folię. Ludzie, jeszcze nigdy się tak<br />

dobrze <strong>nie</strong> najadłem, jak tego ranka.<br />

Po<strong>nie</strong>siemy go. On <strong>nie</strong> potrzebuje żarcia. Nawet <strong>nie</strong> potrafi<br />

go przełknąć, tylko majaczy. Będziemy mu dawać wodę.<br />

Mamy jej pod dostatkiem.


Nieśliśmy go dwa dni.<br />

Cóż więcej dodać?<br />

Potraficie sobie wyobrazić dwóch chłopów, połączonych i<br />

rozdzielonych nąjżarliwszą <strong>nie</strong>nawiścią, wlokących lunarnymi<br />

kanionami jęczący i skowyczący pakunek? Tysiące razy<br />

chciałem walnąć Jerzym o skały, a Byczek na pewno rów<strong>nie</strong>ż,<br />

tysiące razy chciałem rozwalić mu bąbel, żeby dosięgnąć tę<br />

jego rozdziawioną gębę i uciszyć jego lamenty, i tylko myśl, że<br />

w jego makówce skrywa się to tajemnicze „Sezamie, otwórz<br />

się", dzięki któremu on, Byczek i chyba ja dosta<strong>nie</strong>my się pod<br />

skrzydełka muslimów na friporcie zwanym Jedynką, zapobiegła<br />

morderstwu.<br />

Nieśliśmy go równinami w labiryncie głazów wielkich jak<br />

pięciopiętrowe domy, wciągali na li<strong>nie</strong> na strome stoki, a po<br />

drugiej stro<strong>nie</strong> opuszczaliśmy go ostroż<strong>nie</strong> jak koszyk jajek,<br />

wypróbowaliśmy setki sposobów, jak we dwójkę <strong>nie</strong>ść trzeciego<br />

i za każdym razem wydawało się nam, że odkryliśmy genialny<br />

sposób transportu bagażu bez wysiłku i za każdym<br />

razem następowało rozczarowa<strong>nie</strong>. Mówię, że <strong>nie</strong>śliśmy go<br />

dwa dni, ale sam <strong>nie</strong> wiem dokład<strong>nie</strong>, jak to właściwie było,<br />

po<strong>nie</strong>waż szliśmy w <strong>nie</strong>regularnych odstępach, czasami nagle<br />

siadaliśmy bez porozumienia i natychmiast zasypialiśmy, <strong>nie</strong><br />

przejmując się skowytami Jerzego Zasady, który przeżywał<br />

pierwszy etap czyśćca jeszcze za swojego świętego życia.<br />

Na początku trzeciego dnia obudziło nas milcze<strong>nie</strong> Jerzego.<br />

- Zasnął - powiedział Byczek.<br />

- Umarł - poprawiłem go.<br />

Pochyliliśmy się nad nim. Mój bąbel uderzył w bąbel Byczka,<br />

a oba nasze bąble stuknęły w bąbel Zasady pod nami.<br />

W przezroczystym szkle jego bąbla z trudem dojrzeliśmy zarysy<br />

twarzy. Czarne policzki pokryły się zarostem. Para oczu<br />

świeciła w półmroku. Czekaliśmy minutę, dwie, trzy, czy te<br />

oczy <strong>nie</strong> mrugną.<br />

- Mrugnął - powiedział Byczek.<br />

- Nie mrugnął. To ty mrugnąłeś. Ale pewności <strong>nie</strong> miałem.<br />

- Hergot, ja <strong>nie</strong> mrugnąłem, to on mrugnął.<br />

- Nie mów hergot, muslimie, mów ma szallah. Nie mrugnął.<br />

Jest sztywny. Jest martwy jak te kamie<strong>nie</strong> wokół.<br />

- Jaki znowu muslim, ko<strong>nie</strong>c zabawy - warknął Byczek.<br />

Palce zacisnęły się na kolbie tysiąc czterysta pięćdziesiątki.<br />

- To chyba pójdziemy? - powiedziałem spokoj<strong>nie</strong>.<br />

- Ja pójdę na pewno - odpowiedział tajemniczo, ale <strong>nie</strong> na<br />

tyle tajemniczo, żebym <strong>nie</strong> przejrzał jego zamiarów.<br />

- Ja też pójdę - powiedziałem. - Możesz mi w tym przeszkodzić<br />

tylko skracając m<strong>nie</strong> o głowę.<br />

- Tak - warknął - żebym miał na karku morderstwo. Rób,<br />

co chcesz. Ja idę. Ty rób, co chcesz. Ale zapomnij o moim<br />

żarciu.<br />

I poszedł, a zapasy jedzenia razem z nim.<br />

Ruszyłem za nim. Na martwego mahometanina nawet <strong>nie</strong><br />

spojrzałem.<br />

A jednak to cytrynowa cytryna. Dobrze wie, że na Księżycu<br />

trupa można znaleźć nawet po tysiącu lat dokład<strong>nie</strong> w takim<br />

samym sta<strong>nie</strong>, w jakim był za życia, a wokół <strong>nie</strong>go wszystkie<br />

ślady, które pozwolą glinom znaleźć mordercę. Mojego morderstwa<br />

<strong>nie</strong> usprawiedliwiłby żadną samoobroną. Udałoby mu<br />

się to trzy dni temu, kiedy tańczyliśmy wokół płaszczki. Wtedy<br />

można było ukartować wszystko, mógłby nawet spreparować<br />

ślady i dowody, które utwierdziłyby śledczych w przekonaniu,<br />

że strzelałem pierwszy.<br />

Ale tutaj, na pustyni, po dwudniowym wspólnym marszu?<br />

Dwaj mężczyźni, jeden strzał, jedna spluwa, prosta arytmetyka,<br />

podliczone, podkreślone-i morderstwo jest morderstwem<br />

z premedytacją.<br />

Wędrowaliśmy dalej. I obaj mówiliśmy na głos sami do siebie,<br />

ale fonia staran<strong>nie</strong> przenosiła głos jednego do słuchawek<br />

drugiego.<br />

Miesiąc mojego życia<br />

Zdążę na czas - powtarzał Byczek. - Zdążę na czas, przed tym<br />

parszywym terminem paragrafu sześć. Zdążę na czas. Wrócę do<br />

domu.<br />

A ja powtarzałem:<br />

Zabiję cię. Chciałem zabić Zasadę, ale jego już diabli wzięli. Teraz<br />

kolej na ciebie, glino. Jako trzeciego zażyczę sobie pana egzekutora.<br />

Zabiję cię.<br />

I tak ciągle w kółko.<br />

Dopiero po dwunastu godzinach zawiodły go nerwy.<br />

Byłem utargany, na wpół ogłupiały piosenką, którą do znudzenia<br />

powtarzałem, naprawdę sam do siebie, ale <strong>nie</strong> na głos,<br />

więc <strong>nie</strong> spodziewałem się, że zaatakuje.<br />

Nerwy mu puściły, ale w dobrym miejscu. Maszerowaliśmy w<br />

odstępie kilku kroków po wąskiej ścieżce, przepaść z prawej,<br />

przepaść z lewej, jedna potwor<strong>nie</strong>jsza od drugiej.<br />

Zabiję cię - mówiłem właś<strong>nie</strong>, kiedy nagle się odwrócił i z<br />

wściekłością, która <strong>nie</strong> sprawiłaby zawodu jego nazwisku, rzucił<br />

się na m<strong>nie</strong> i obiema rękoma zdzielił m<strong>nie</strong> w piersi w to miejsce,<br />

gdzie piana pokrywała dziurę w skafandrze.<br />

Zamachałem rękoma, ale <strong>nie</strong> chwyciłem równowagi i poleciałem<br />

do tyłu.<br />

Usłyszałem suche trzaś<strong>nie</strong>cie - to mój blok zamarzniętej wody,<br />

czy raczej bloczek, który został mi po tej długiej udręce. Ale w tej<br />

chwili to <strong>nie</strong> był mój najważ<strong>nie</strong>jszy problem. Bardziej zajmował<br />

m<strong>nie</strong> upadek i wrzask. Pociągnąłem za sobą lawinę kamieni i<br />

księżycowego pyłu, bez powodzenia próbowałem czegoś się<br />

złapać, ale zatrzymałem się dopiero na d<strong>nie</strong>, jakieś piętnaście<br />

metrów pod poziomem ścieżki.<br />

Byczek stał nade mną, malusieńki jak zły troll, chociaż był<br />

ubrany jak sanitariusz. Promie<strong>nie</strong> słońca tworzyły mu aureolę<br />

wokół hełmu.<br />

Zdechnij tutaj - życzył mi serdecz<strong>nie</strong>. - I łap. Jest w <strong>nie</strong>j jeden<br />

banan. Celuj dobrze, zaoszczędzi ci kłopotów.<br />

Zamachnął się i rzucił mi na dół tę tysiąc czterysta pięćdziesiątkę.<br />

Może traktował to jako akt miłosierdzia, ale raczej po prostu<br />

<strong>nie</strong> chciało mu się jej targać. Zresztą po co, skoro jego wróg spadł<br />

w przepaść. Poza tym, kiedy znajdą moje ciało ze spluwą przy<br />

zwłokach, łatwo obroni tezę, że do ostat<strong>nie</strong>j chwili byliśmy<br />

najlepszymi kumplami.<br />

Złapałem broń, bez namysłu wycelowałem w <strong>nie</strong>go i wypaliłem.<br />

Spudłowałem. Eksplozja wyrwała tonę skały i rzuciła ją Drodze<br />

Mlecznej w objęcia. W obłoku pyłu Byczek po raz ostatni<br />

m<strong>nie</strong> przeklął. Niewątpliwie przeklinał m<strong>nie</strong> dalej, kiedy podjął<br />

wędrówkę, ale jak wiadomo na Księżycu fonia za rogiem <strong>nie</strong><br />

działa.<br />

A w ciągu kilku minut Byczek był za kilkoma rogami, obładowany<br />

zapasem wody i jedzenia, i chyba rów<strong>nie</strong>ż swoim sumie<strong>nie</strong>m.<br />

Ja tymczasem na dole smutno i wesoło umierałem, żegnałem<br />

się z mamą i tatusiami, i z małą Alenką, i wszystkimi dziewczynami,<br />

i stopniowo w duchu odwiedzałem wszystkich kolegów, i<br />

prowadziłem z nimi mądre dysputy, i nawet podejrzewam, że<br />

wspól<strong>nie</strong> byśmy coś wymyślili, może znowu tę żarówkę. Ale <strong>nie</strong><br />

wymyśliliśmy nic.<br />

Kiedy byliśmy w najlepszym, ciągnęła obok jakaś wyprawa selenologów<br />

i wyciągnęła m<strong>nie</strong>.<br />

Na, Jedynkę dostarczyli m<strong>nie</strong> równą dobę po tym, jak przepadł<br />

mi termin powrotu na Ziemię, określony sztywno przez paragraf<br />

sześć.<br />

Ma szallah, jak powiedziałby religijny Jerzy Zasada.<br />

A co na to przyjaciele? Byczek? Jak mu się powiodło? A co na<br />

Czeskopolskiej?<br />

Nie wie pan? Już tydzień temu cały ten turnus bez problemów<br />

wrócił na Ziemię. Ten Brunza to musi być łebski facet.<br />

Ład<strong>nie</strong> to chłopcom załatwił. Jaki to człowiek? Znał go pan dobrze?<br />

Czyli turnus jest na Ziemi u swoich żon i dziewczyn, i dzieci,<br />

i kolegów, i mam oraz tatusiów, a ja tkwię na żwirku jak żwirkowaty<br />

żwirek.<br />

Ma szallah.<br />

cdn.


Michał Orzechowski<br />

MIASTO<br />

Siedzieli i obalali dropsy. Ciepło było i<br />

jasno, czasem tylko wiatr przywiewał<br />

woń czegoś zgniłego. Koło nich trzy<br />

gołębie dziobały okruszki, takie zwykłe<br />

okruszki z chleba. Żeberko nagle<br />

spojrzał na ptaki.<br />

Ty, zobacz, coś <strong>nie</strong> tak!<br />

Kloss zdrętwiał. Rzeczywiście coś<br />

było <strong>nie</strong> tak. Gołębie tyralierą szły na<br />

nich. Podeszły prawie pod same buty.<br />

Dokumenty!<br />

Żeberko spękał. Kloss próbował ratować<br />

sytuację, ale od dropsów latała<br />

mu dolna warga. Zresztą gołębie <strong>nie</strong><br />

ustępowały.<br />

Dokumenty!<br />

Wyjęli, okazali. Ten środkowy, zaobrączkowany,<br />

przeglądał, dwa po<br />

bokach przyglądały się podejrzliwie.<br />

- I co? - spytał środkowy gołąb.<br />

Widać szef.<br />

- No bo my... <strong>nie</strong>, to... - powiedział<br />

Kloss.<br />

- Alei skądże... ja też <strong>nie</strong>, bo... -<br />

dorzucił Żeberko.<br />

- Dropsy się cmokało, co? - zaobrączkowany<br />

wyglądał, jakby chciał<br />

dziobnąć.<br />

- My??? Nie!!! - krzyknęli chórem.<br />

- My tu tylko...<br />

Gołąb spojrzał spod piórka tak<br />

groź<strong>nie</strong>, że wstrząsnął nimi dreszcz.<br />

Znacząco potupał łapką, splunął za<br />

siebie.<br />

Macie dokumenty i żeby mi tu się<br />

żadne papierki <strong>nie</strong> walały!<br />

Ptaki wolno wróciły do swoich<br />

okruszków.<br />

Kloss i Żeberko zgaśli i przycichli.<br />

Znowu coś zaśmierdziało. Zza śmietnika<br />

wybiegł pies. Poniuchał, poniuchał,<br />

podbiegł bliżej, znowu poniuchał.<br />

Żeberko był cały rozdygotany.<br />

Wskazał na psa i histerycz<strong>nie</strong> krzyknął:<br />

Wącha, cholera, jeszcze coś wywącha!<br />

Kloss kopnął Żeberkę w kostkę.<br />

Cicho! Może on tylko tak, powącha,<br />

powącha i se pójdzie.<br />

Ale <strong>nie</strong>, pies ciągle niuchał, niuchał,<br />

jakoś tak, cholera, podejrza<strong>nie</strong><br />

niuchał. Raz nawet znacząco pokiwał<br />

ogonem. Wreszcie gdzieś pobiegł.<br />

Żeberko załamał się, zaczął łkać.<br />

Kloss nerwowo obgryzał paznokcie,<br />

oczy latały mu na wszystkie strony.<br />

Wreszcie spojrzał do góry.<br />

Ty, zobacz, to cholerne miasto<br />

zdycha! Wysoko na <strong>nie</strong>bie wolno<br />

kołowały<br />

sępy-<br />

Michał Orzechowski<br />

CZŁOWIEK<br />

OBSŁUGUJĄCY<br />

LITERĘ Y<br />

Litera T <strong>nie</strong> jest używana zbyt często,<br />

jednak czasami muszę się bardzo śpieszyć,<br />

by pokryć ją na czas czarną<br />

pastą. Pastę rozrabiam kijkiem, nabie-<br />

ram szeroką szuflą i nakładam cienką,<br />

możliwie równą warstwą. W wolnych<br />

chwilach przestawiam puste<br />

pojemniki po paście i sprzątam cały<br />

powierzony mi teren ze śladów pracy<br />

czcionki. Niekiedy nad moim stanowiskiem<br />

zapala się czerwona żarówka<br />

- wiem wówczas, że przyszła kolej na<br />

pisa<strong>nie</strong> czerwonym kolorem.<br />

Sprawdzam wtedy służbowy pistolet<br />

i idę do klatki z barwnikiem<br />

czerwonym. Barwnik czerwony jest<br />

do-<br />

Short stories po polsku<br />

Po bardzo długim i przejmującym opowiadaniu Huberatha (,. Kara<br />

większa ", „Sowa Fantastyka " nr 7/91); przed szóstym już, rów<strong>nie</strong><br />

długim opowiada<strong>nie</strong>m Sapkowskiego o wiedźmi<strong>nie</strong> (jego druk rozpocz<strong>nie</strong>my<br />

w następnym numerze) - chwilowa zmiana formatu. Polecam<br />

Państwu kolejną porcje literackich miniatur.<br />

Cztery opowiadania, drukowane w zestawie jako ostat<strong>nie</strong>, nadeszły<br />

do nas w konkursowej poczcie. Reszta shortów miała różne losy. Na<br />

przykład humoreska Sierpińskiego o myszkach czekała w redakcyjnych<br />

szufladach parę lat na zielone światło. Za to trzy miniaturki<br />

Orzechowskiego, naszego człowieka w Danii, studenta kulturoznawstwa<br />

Uniwersytetu w Roskilde - wchodzą na lamy „Fantastyki" <strong>nie</strong>jako<br />

z marszu. Prezentowane opowiadanko Żółtowskiej znajdzie się<br />

rów<strong>nie</strong>ż w jej autorskim tomiku fantasy przygotowywanym do druku<br />

w wydawnictwie Alfa, I tak dalej... Zwracam uwagę, te zwłaszcza w<br />

czterech konkursowych opowiadankach pobrzmiewają echa ogarniającego<br />

nas od co najm<strong>nie</strong>j dwu lat ideowego chaosu. Teksty <strong>nie</strong> są<br />

uzgodnione, każdy z autorów cięg<strong>nie</strong> swoją prawdę w swoją stronę.<br />

Zresztą, <strong>nie</strong> mówię, że to źle.<br />

Prezentowany zestaw shortów zilustrował tegoroczna maturzysta,<br />

TOMASZ NIEWIADOMSKI, absolwent XXIV liceum imieniu<br />

CK. Norwida w Warszawie.<br />

(mp)<br />

brze utuczony i spokojny, nigdy <strong>nie</strong><br />

miałem z nim żadnych problemów.<br />

Otwieram kluczem drzwi i wyprowadzam<br />

go z klatki głaszcząc po głowie<br />

lub karmiąc cukrem, oczywiście<br />

zawsze w pogotowiu trzymając pistolet.<br />

Kiedy dochodzimy do litery T,<br />

wyjmuję z torby uprzednio przygotowane<br />

sznury i gdy ułożę barwnik<br />

czerwony na czcionce (co <strong>nie</strong>kiedy<br />

trwa dłuższą chwilę), przywiązuję go<br />

mocno. Odchodzę i czasami przyglądam<br />

się pracy maszyny.<br />

Czcionka rusza nagle, uderza mocno<br />

w biały papier pozostawiając<br />

czerwony ślad - literę T - i powraca<br />

na swoje miejsce.<br />

Przeważ<strong>nie</strong> litera T odbija się dobrze,<br />

<strong>nie</strong>kiedy tylko jej kontury są<br />

lekko rozmazane, co zależy od świeżości<br />

osobnika. Z reguły te, które są<br />

w klatce krótko (nazywam je „mokre"),


daję lepszy i wyraź<strong>nie</strong>jszy ślad litery<br />

T. Następ<strong>nie</strong> czyszczę czcionkę z kości<br />

i mięsa, ściągam z rąk zegarki i<br />

pierścionki, a zmiażdżone ciała wrzucam<br />

do pojemnika na odpadki.<br />

Ostatnio wydarzył mi się <strong>nie</strong>przyjemny<br />

wypadek. Widocz<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> dość<br />

dokład<strong>nie</strong> przywiązałem barwnik<br />

czerwony do czcionki, bo kiedy miało<br />

nastąpić stuknięcie, sznur przytrzymujący<br />

lewą rękę rozwiązał się i<br />

barwnik czerwony <strong>nie</strong>dokład<strong>nie</strong> pokrył<br />

czcionkę.<br />

W chwili stuknięcia rozległ się głośny<br />

krzyk, który trwał jeszcze po<br />

ukończeniu pracy maszyny. Podszedłem<br />

i pochyliłem się, żeby rozwiązać<br />

sznury. Nagle osobnik szarpnął się<br />

i mocno wbił zęby w moje ramię.<br />

Przestraszyłem się, ale szybko przystawiłem<br />

lufę pistoletu do czoła i<br />

strzeliłem.<br />

Powoli zacząłem przychodzić do<br />

siebie. Popatrzyłem na ranę po ugryzieniu<br />

- z mojej ręki kapała czerwona<br />

krew.<br />

*<br />

W nocy... W nocy miałem sen. Otworzyłem<br />

wszystkie klatki i wypuściłem<br />

barwniki. Potem biegliśmy gdzieś w<br />

ciemnej otchłani maszyny, ślizgając<br />

się na smarze w czarnych korytarzach,<br />

wokół wszystko huczało, łomotało,<br />

obracały się jakieś wielkie koła, a<br />

my potykając się, wciąż padając i<br />

wstając gnaliśmy, aż wreszcie gdzieś<br />

w dali zajaśniało światło i w chwilę<br />

potem wybiegliśmy na otwartą przestrzeń,<br />

gdzie oczy nasze poraziło wielkie<br />

słońce.<br />

*<br />

Rano już wiedziałem. Kiedy nadszedł<br />

czas i zapaliła się czerwona żarówka,<br />

sznury były już od dawna<br />

gotowe. Zacisnąłem mocno węzły i<br />

czekałem. Czcionka ruszyła nagle, jak<br />

zwy-<br />

kle, i runąłem na spotka<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>skończonej<br />

białej przestrzeni.<br />

Michał Orzechowski<br />

PRZYNĘTA<br />

Zalęgły mi się w domu małe, czerwone<br />

jeżozwierze. I może dałbym im<br />

spokój, ale okrop<strong>nie</strong> rozrabiają. W<br />

nocy, kiedy chcę zasnąć, zwijają dywany<br />

i tupią po całym mieszkaniu.<br />

Co najgorsze, zaczynają już skarżyć<br />

się na <strong>nie</strong> sąsiedzi. Podobno, kiedy<br />

m<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> ma, jeżozwierze urządzają<br />

sobie zabawę na klatce schodowej,<br />

strasząc dzieci.<br />

W zlewozmywaku znajduję od<br />

<strong>nie</strong>dawna skrzek.<br />

Chciałem wygonić jeżozwierze, bo<br />

ostatnio wymyśliły sobie nową zabawę<br />

- gazem. No trudno, naprawdę <strong>nie</strong> jest<br />

wygod<strong>nie</strong> spać w masce. Sprowadziłem<br />

więc kudłatą, <strong>nie</strong>bieską żyrafę.<br />

Owszem, przegoniła je (żyją teraz w<br />

windzie i zsypie na śmieci), ale sama<br />

jest po prostu <strong>nie</strong> do z<strong>nie</strong>sienia. Zrzuca<br />

doniczki z parapetu i <strong>nie</strong>proszona<br />

odbiera telefony. I proszę sobie wyobrazić,<br />

stale ubliża rozmówcom.<br />

Oczywiście wszystko idzie na moje<br />

konto.<br />

W rurach są kijanki! Po nocy bulgoczą<br />

straszliwie, a kiedy rano nalewam<br />

sobie wody z czajnika, kilka z nich,<br />

ugotowanych, pływa w herbacie.<br />

Biedne.<br />

Rano, gdy chciałem umyć zęby (kijanki<br />

już mi tak <strong>nie</strong> przeszkadzają),<br />

spotkałem szczura. Właś<strong>nie</strong> nakładałem<br />

pastę na szczoteczkę, kiedy nagle<br />

usłyszałem plusk w muszli klozetowej.<br />

Pomyślałem, że to kijanki i zajrzałem.<br />

W środku siedział on - wędrowny<br />

i otrzepywał się z wody.<br />

Chrząknąłem. Uniósł głowę i spojrzał<br />

na m<strong>nie</strong>. Zrobiło mi się głupio, jemu<br />

chyba też, bo nerwowo potarł łapkami<br />

pyszczek. Postał jeszcze chwilkę,<br />

porozglądał się, wreszcie z pluskiem<br />

zanurkował. Pozostał tylko obustronny<br />

<strong>nie</strong>smak.<br />

Sąsiadka mówiła, że listonosz w<br />

torbie nosi meduzy. Może to i prawda,<br />

bo kiedy wczoraj dawał mi list od<br />

wujka z Ameryki, miał wyraz obrzydzenia<br />

na twarzy. Ale koperta <strong>nie</strong> była<br />

lepka.<br />

A jednak to prawda! Gdy wieczorem<br />

otworzyłem list, spomiędzy ba-<br />

nknotów wypełzła mała meduzka. Nie<br />

wiedziałem, czym ją nakarmić, więc<br />

wrzuciłem do wanny i odkręciłem<br />

wodę. Po paru minutach usłyszałem<br />

dziwne chlupoty w łazience i kiedy<br />

wszedłem, meduza właś<strong>nie</strong> zjadała<br />

kijankę. Reszta próbowała wyskoczyć<br />

z wanny, a parę z nich wiło się na<br />

podłodze. Przyznam szczerze - zdenerwowałem<br />

się. Wyjąłem korek.<br />

Woda spłynęła, a kilka kijanek trzepotało<br />

się na d<strong>nie</strong> wanny. Chciałem je<br />

wrzucić do otworu, ale właś<strong>nie</strong> wtedy<br />

wynurzyła się z <strong>nie</strong>go długa macka i<br />

przyssawkami złapała kijanki, po<br />

czym zniknęła. W chwilę póź<strong>nie</strong>j usłyszałem<br />

wyraźne mlaska<strong>nie</strong>. Zatkałem<br />

otwór korkiem, ale odgłosy stały się<br />

tylko bardziej dudniące. Chciałem<br />

nawet wsypać trochę proszku do prania<br />

i zalać wrzątkiem, ale jakoś <strong>nie</strong><br />

mogę. Chyba za mało mam w sobie<br />

brutalności. Mięczak.<br />

Wczoraj podsłuchałem rozmowę,<br />

jaką żyrafa prowadziła przez telefon<br />

ze swoim znajomym. Skarżyła się, że<br />

w jej mieszkaniu zalągł się człowiek.<br />

Mówiła, że zastanawia się, jak go stąd<br />

wykurzyć - lwem, policją czy może<br />

czymś innym? Wtedy ten ktoś po<br />

drugiej stro<strong>nie</strong> aparatu coś powiedział<br />

i żyrafa zaczęła się śmiać i wołać, że<br />

to świetny pomysł. Obiecałem sobie,<br />

że <strong>nie</strong> będę się bał.<br />

Dzisiaj znalazłem w mieszkaniu kobietę.<br />

Nie wiem, skąd się u m<strong>nie</strong> wzięła.<br />

Ale to <strong>nie</strong>ważne. I ten jej sznurek<br />

to też m<strong>nie</strong> nic <strong>nie</strong> obchodzi.<br />

Sznurek bieg<strong>nie</strong> od mojego łóżka<br />

(na którym leży kobieta) przez cały<br />

pokój (mech trochę się już przerzedza,<br />

chyba zbliża się jesień), korytarz i<br />

wychodzi przez okno na klatce schodowej.<br />

Nie wiem, gdzie jest żyrafa.<br />

Może się nareszcie wyniosła?<br />

Postanowiłem sprawdzić, dokąd<br />

bieg<strong>nie</strong> sznurek w przeciwnym kierunku.<br />

No więc wchodzi przez jej<br />

dekolt, przebiega przez brzuch (ona<br />

jest


nawet ładna, kijanki łagod<strong>nie</strong> szemrzą<br />

w rurach) i znika w majteczkach.<br />

Zaraz odkryję całą prawdę.<br />

Ach! Więc to... AAAAAAAAAA!!!<br />

Ten hak wbija mi się w rękę! Gdzie<br />

m<strong>nie</strong> ciąg<strong>nie</strong>sz, <strong>nie</strong>!!! Muszę się czegoś<br />

złapać, drzwi, ach, ręka!, okno już<br />

blisko, <strong>nie</strong> mam siły, boli! AAAAA,<br />

spadam!!! Żyrafo, dlaczego?!<br />

Jacek Sierpiński<br />

MYSZEK<br />

ZABIJAĆ<br />

NIE WOLNO<br />

Pewnego razu hutnik, pan Stanisław,<br />

leżał po powrocie z pracy na tapcza<strong>nie</strong><br />

i oglądał swój nowy, kolorowy telewizor.<br />

Właś<strong>nie</strong> leciał serial, gdy spod<br />

szafy wybiegła mała, szara myszka.<br />

*<br />

Pan Stanisław natychmiast zrozumiał,<br />

w czym rzecz. Zerwał się z tapczanu,<br />

poleciał do kuchni po siekierę i zarąbał<br />

myszkę na śmierć. Potem umył<br />

dokład<strong>nie</strong> siekierę, ogonek zarąbanej<br />

myszki na znak triumfu zatknął za<br />

uchem, a resztą jej resztek przyozdobił<br />

telewizor.<br />

*<br />

Minęła długa, nudna godzina. I nagle,<br />

bez ostrzeżenia, telewizor zgasł. Po<br />

chwili zgasło też światło. Pan Stanisław<br />

zerwał się z tapczanu, ale w tym<br />

momencie spod szafy wyszło coś dużego,<br />

szarego. Zęby i uszy metrowej<br />

myszy świeciły ponurym, czerwonym<br />

światłem.<br />

Pa<strong>nie</strong> Stanisławie - odezwała się<br />

wielka mysz - przed chwilą popełnił<br />

pan zbrodnię. Zabił pan siekierą moją<br />

młodszą koleżankę. Zapowiadam<br />

panu, że kara za to pana <strong>nie</strong> mi<strong>nie</strong>.<br />

Pan Stanisław ryknął dziko i zamachnął<br />

się siekierą, ale w tej chwili<br />

wielka mysz znikła. Rozległ się ogłuszający<br />

huk. Gdy rozwiał się dym, pan<br />

Stanisław ujrzał swą siekierę wśród<br />

szczątków pogruchotanego telewizora.<br />

Włączyło się radio.<br />

To dopiero początek, pa<strong>nie</strong> Stanisławie<br />

- powiedział surowy, mysi głos<br />

- właściwa kara jeszcze się <strong>nie</strong> zaczęła.<br />

Pan Stanisław splunął na dywan i<br />

radio ucichło.<br />

*<br />

Nazajutrz pan Stanisław wprost z<br />

huty poszedł do lekarza. Lekarz był<br />

miły, miał biały fartuch i białą czapeczkę.<br />

Pan Stanisław opowiedział<br />

mu, co się stało.<br />

To efekt <strong>nie</strong>strawności żołądkowych<br />

- oznajmił lekarz - prędko sondę!<br />

Dwie otyłe pielęgniarki chwyciły<br />

pana Stanisława i wepchnęły mu do<br />

gardła potężny zwój gumy.<br />

Niech pan tu siada i poczeka - powiedział<br />

lekarz i podsunął panu Stanisławowi<br />

krzesło. Ten usiadł.<br />

W krześle była szpilka. Wbiła się w<br />

miękki pośladek. Pan Stanisław zagryzł<br />

zęby, by <strong>nie</strong> wrzasnąć.<br />

Guma była zgniła i tylko na to czekała.<br />

Kilkanaście metrów sondy,<br />

odgryzione, zsunęło się do brzucha<br />

pana Stanisława.<br />

Lekarz zdjął czapeczkę. Miał duże<br />

mysie uszy.<br />

Dokonało się! - rzekł.<br />

*<br />

Pan Stanisław wsadził palec do gardła.<br />

Chciał zwymiotować, ale otyła<br />

pielęgniarka kopnęła go w tyłek.<br />

Nie tu! - warknęła. - Jazda do ubikacji!<br />

Pan Stanisław pomknął do ubikacji,<br />

ale była zajęta. Zaczął walić pięściami<br />

w drzwi. Bezskutecz<strong>nie</strong>. Po godzi<strong>nie</strong><br />

drzwi ubikacji się otwarły i wyszedł<br />

stamtąd jeden gość. Pan Stanisław<br />

ryknął dziko:<br />

- Co pan tam robił, do cholery?!<br />

- Jak to co - odpowiedział spokoj<strong>nie</strong><br />

gość - kupę.<br />

- Tak długo?<br />

- Robiłem dużą kupę - rzekł z naciskiem<br />

gość - dużą, rozumie pan?<br />

Pan Stanisław był tak wściekły, że<br />

<strong>nie</strong> zauważył mysiego ogona wystającego<br />

ze spodni gościa. Splunął tylko i<br />

wszedł do ubikacji. Okrop<strong>nie</strong> tam<br />

śmierdziało. Pan Stanisław przezwyciężył<br />

jednak wstręt i nachylił się nad<br />

muszlą. Wsadził palec do gardła.<br />

Naraz zrobiło mu się <strong>nie</strong>dobrze. Zemdlał.<br />

Runął twarzą w muszlę.<br />

*<br />

Pana Stanisława odratowano i odwieziono<br />

karetką do domu. Nazajutrz<br />

poszedł do znajomego lekarza. Ten,<br />

gdy go zobaczył, zaczął się śmiać.<br />

To pan połknął tę sondę"" Wszyscy<br />

lekarze od rana gadają o człowieku,<br />

co połknął sondę. A to, okazuje się,<br />

pan. Słuchaj pan, <strong>nie</strong>ch pan je dużo<br />

ligniny i kartofli. Zwłaszcza ligniny.<br />

To przepch<strong>nie</strong> panu tę sondę w dół.<br />

*<br />

Pan Stanisław przyszedł do domu,<br />

wziął z apteczki rolkę ligniny i zaczął<br />

ją łykać. Żona, gdy to ujrzała, zaraz<br />

krzyknęła:<br />

Ty głupolu, możesz dostać raka! Co<br />

za debil ten lekarz! Zaraz pójdę i mu<br />

nawymyślam. A ty idź zaraz do rentgena!<br />

Pan Stanisław posłusz<strong>nie</strong> wstał i<br />

poszedł do rentgena. Tymczasem<br />

żona poleciała nawymyślać lekarzowi.<br />

Ale ten <strong>nie</strong> dał sobie w kaszę dmuchać.<br />

Gdy tylko żona pana Stanisława<br />

wlazła mu do gabinetu, a miała zeza i<br />

garb, rzekł:<br />

Co się pani tak rozgląda? I <strong>nie</strong>ch<br />

pani zostawi ten plecak w poczekalni.<br />

Żona umknęła jak <strong>nie</strong>pyszna.<br />

Natomiast jej mąż, pan Stanisław,<br />

szedł do rentgena, który znajdował się<br />

na drugim końcu miasta. Po drodze<br />

minął cmentarz:<br />

A, to pan! Pan połknął tę sondę? -<br />

wołali grabarze.<br />

Minął też rzeźnika:<br />

Patrzcie no, idzie człowiek, co połknął<br />

sondę! - szeptały kobiety w<br />

kolejce.<br />

Gdy wsiadł do tramwaju, zaczepił<br />

go kontroler:<br />

Bilety do kont... A, to pan? Z tą<br />

sondą? Może pan jechać za darmo.


Po wielu godzinach pan Stanisław<br />

dotarł wreszcie do rentgena. W poczekalni<br />

stało i siedziało jeszcze dwieście<br />

osób chorych na wrzody. Zza drzwi<br />

rentgena wychylał się co chwila lekarz<br />

ew białym fartuchu, bez czapeczki i<br />

pytał delikwenta:<br />

- Wrzody? He?<br />

- Ja, wrzody - odpowiadał zapytany.<br />

Po tym rytuale dostawał przepustkę<br />

do rentgena i znikał za ołowianymi<br />

drzwiami. Po jakimś czasie wychodził<br />

radosny i z uśmiechem na twarzy.<br />

Gdy przyszła kolej na pana Stanisława,<br />

lekarz w białym fartuchu i bez<br />

czapeczki zadał sakramentalne pyta<strong>nie</strong>:<br />

Wrzody? He?<br />

Pan Stanisław milczał.<br />

Ogłuchł pan? Powtarzam: Wrzody?<br />

He?<br />

Nie... - wydusił pan Stanisław. -<br />

Guma!<br />

- Cooo? Jeszcze raz się pytam:<br />

Wrzody? He?<br />

- Połknąłem sondę... - usiłował<br />

wytłumaczyć pan Stanisław. Ale lekarza<br />

to z<strong>nie</strong>cierpliwiło. Dał panu Stanisławowi<br />

raz i drugi w pysk, po czym<br />

rozpiął fartuch i pokazał szare futerko.<br />

- Pytam się ostatni raz! - zagrzmiał.<br />

- Wrzody? He?<br />

- Ja, wrzody - wybełkotał pan Stanisław.<br />

- To won za te drzwi!<br />

Pan Stanisław wczołgał się za ołowiane<br />

drzwi.<br />

*<br />

Tam kazali mu stanąć przed ekranem<br />

rentgena i po włączeniu naprowadzali<br />

gumę siedem dni i siedem nocy. W<br />

tym czasie pan Stanisław <strong>nie</strong> dostawał<br />

jeść ani pić.<br />

Niech pocierpi - mówiły lekarki i<br />

ruszały uszami.<br />

*<br />

Wreszcie naprowadzono gumę.<br />

Za dziesięć dni porodzi ją pan - rzekła<br />

lekarka i ruszyła mocno uszami - a<br />

jeśli <strong>nie</strong>... No cóż, przyjdziemy i zrobimy<br />

panu operację, hi, hi, hi.<br />

Pan Stanisław zwiał do domu. Po<br />

drodze zaczepił go jeszcze stary ślepy<br />

żebrak siedzący pod kościołem:<br />

To pan jest tym człowiekiem, co<br />

połknął sondę! Poznałem po krokach!<br />

*<br />

W domu akurat byli goście. Żona<br />

wniosła tort.<br />

I co nowego z tą sundą-spytał jeden<br />

z gości. - Kiedy panu wyjdzie?<br />

Pan Stanisław otworzył usta, by<br />

odpowiedzieć, gdy naraz mu się odbiło.<br />

Rozniósł się smród zgniłej gumy.<br />

*<br />

Minęło dziesięć dni. Pan Stanisław był<br />

przerażony.<br />

„Jeśli dziś <strong>nie</strong> wyjdzie, przyjdą i<br />

zrobią operację" - myślał. Łyknął<br />

kilkanaście laxigenów, ale nic to <strong>nie</strong><br />

dało. Zrobił sobie lewatywę, ale też<br />

nic <strong>nie</strong> wyszło. W końcu zrozpaczony<br />

usiadł na tapcza<strong>nie</strong> i zapalił papierosa.<br />

Nagle spod szafy wybiegła myszka.<br />

Mała, szara. Pan Stanisław z<br />

wściekłości zgrzytnął zębami. Myszka<br />

pisnęła i uciekła z powrotem. Naraz<br />

rozległo się puka<strong>nie</strong> do drzwi.<br />

- Kto tam? - spytał pan Stanisław.<br />

- Otwierać! Służba zdrowia!<br />

Pan Stanisław wrzasnął i uciekł na<br />

balkon. Tymczasem drzwi wyleciały z<br />

zawiasów, wyważone przez dwie otyłe<br />

pielęgniarki. Do mieszkania wpadła<br />

kupa lekarek i lekarzy ze stołem operacyjnym,<br />

dużymi mysimi uszami i<br />

ogonami i rentgenem. Nad wszystkim<br />

górował głos podobny do ryku odrzutowca:<br />

WRZODY! HE! WRZODY! HE!<br />

Jedna z otyłych pielęgniarek wpadła<br />

na balkon.<br />

- Ha! Tu jesteś! -krzyknęła. Panu<br />

Stanisławowi ze strachu zachciało się<br />

kupę.<br />

- Poczekajcie! - zawołał i wlazł do<br />

ubikacji. Kupa była błyskawiczna. Po<br />

trzech sekundach pan Stanisław zajrzał<br />

do muszli i podskoczył z radości w<br />

górę. W kupie była guma.<br />

T Mam! Wyszła! - krzyknął pan<br />

Stanisław do lekarzy i lekarek. Ale<br />

główny lekarz, ten, co miał operować,<br />

powiedział:<br />

Musimy ją zobaczyć, inaczej operacja.<br />

Drugi lekarz go poparł:<br />

Wrzody! He!<br />

Pan Stanisław drżącymi rękami<br />

wyciągnął gumę z muszli, wymył, pokropił<br />

wodą kolońską i dał lekarzom<br />

do oglądania.<br />

*<br />

Ale to jeszcze <strong>nie</strong> ko<strong>nie</strong>c. Pan Stanisław<br />

był twardym chłopem, hutnikiem.<br />

Kara nałożona przez wielką<br />

mysz rozwścieczyła go bardzo. Toteż<br />

gdy zobaczył pewnego razu w szafie<br />

kilka myszek, oblał je benzyną i podpalił.<br />

Spłonęła wtedy żona i całe<br />

mieszka<strong>nie</strong>, a pana Stanisława aresztowała<br />

milicja. Ale i to go <strong>nie</strong> nauczyło<br />

respektu dla myszek. Wychodząc z<br />

mamra rozdeptał już na progu jedną z<br />

nich. Tym razem kara, jaka na <strong>nie</strong>go<br />

spadła, okazała się okrutna i ostateczna.<br />

*<br />

Będąc na wczasach nad morzem pan<br />

Stanisław spotkał na plaży swego dobrego<br />

znajomego z huty, staruszka.<br />

Nie zauważył, że staruszek ma pazurki.<br />

Opowiedział mu całą historię z<br />

sondą. Staruszek zaczął się śmiać i<br />

wyleciała mu sztuczna szczęka. Z<br />

wielkim pluskiem wpadła do morza.<br />

Pan Stanisław zaoferował się ją odszukać<br />

i zanurkował. Przestraszył się<br />

jednak, że może zgubić własną, więc<br />

wyjął ją i trzymał nad wodą. Gdy staruszek<br />

to ujrzał, wyrwał mu szczękę z<br />

ręki i włożył do ust.


E, to <strong>nie</strong> moja - mruknął i rzucił ją<br />

daleko w morze.<br />

*<br />

W ten sposób pan Stanisław stracił<br />

swą sztuczną szczękę i po paru<br />

dniach, jako że <strong>nie</strong> mógł nic jeść,<br />

umarł z głodu na plaży, w ostatni<br />

dzień wczasów. Stąd widać, że zabija<strong>nie</strong><br />

myszek <strong>nie</strong> popłaca. 1987<br />

Iwona Żółtowska<br />

HORA<br />

AD POENAM<br />

EXIGENDAM*<br />

1. W państwie, w którym dzieje się ta<br />

opowieść, zdarzają się, jak w każdym<br />

innym, rewolucje i przewroty, wojny i<br />

waś<strong>nie</strong> domowe, publiczne kaź<strong>nie</strong> i<br />

amnestie - krótko mówiąc, wszystko,<br />

co politycy mogą ofiarować poczciwemu<br />

obywatelowi. Zapytajcie jednak<br />

arystokratę lub chłopa o najważ<strong>nie</strong>jsze<br />

wydarze<strong>nie</strong>. Odpowie: bal.<br />

Dlaczego w porze najdogod<strong>nie</strong>jszej<br />

do stoczenia bitwy ogłasza się nagle<br />

zawiesze<strong>nie</strong> broni? Żeby mógł odbyć<br />

się bal. Dlaczego późną wiosną modystki,<br />

krawcy i handlarze biżuterią<br />

zacierają ręce i zbierają siły, by sprostać<br />

żądaniom klientów? Po<strong>nie</strong>waż<br />

zbliża się bal.<br />

Gdy nadchodzi świąteczny dzień,<br />

wystrojone kobiety i mężczyźni w<br />

strojach szytych specjal<strong>nie</strong> na tę okazję<br />

zasiadają w swych domach przy<br />

suto zastawionych stołach, by czekać<br />

aż wybije północ, a potem kładą się<br />

spać <strong>nie</strong>spokojni, <strong>nie</strong> wiedzą bowiem,<br />

czy spełniło się to, co powinno się<br />

spełnić. Wkrótce jednak dobre wiadomości<br />

docierają do najdalszych<br />

krańców imperium i wszyscy jego<br />

mieszkańcy zaczynają czekać na następny<br />

bal, skracając sobie czas pracą<br />

na roli, wytwarza<strong>nie</strong>m potrzebnych<br />

dóbr, pisa<strong>nie</strong>m ksiąg mądrych albo<br />

uciesznych, mordowa<strong>nie</strong>m wrogów<br />

ojczyzny, grabieżą et cetera. Wszystko<br />

zależy od tego, jaki kto wybrał<br />

sobie zawód.<br />

Jakże szczęśliwi i dumni są ci, którzy<br />

otrzymali zaproszenia na bal.<br />

Gości dobiera się bardzo staran<strong>nie</strong>,<br />

biorąc pod uwagę zasługi dla państwa,<br />

wygląd zewnętrzny i odporność<br />

psychiczną. Każdy z nich musi zachowywać<br />

się god<strong>nie</strong> i wyglądać<br />

pięk<strong>nie</strong>. Kobiety dbają szczegól<strong>nie</strong> o<br />

to, żeby spełnić drugi warunek. Damy<br />

bardzo młode i wiecz<strong>nie</strong> młode czynią<br />

wszystko, by zdobyć szaty i klejnoty,<br />

które uczynią je wystarczająco pięknymi.<br />

Żadna z nich <strong>nie</strong> sta<strong>nie</strong> się jednak<br />

główną bohaterką balu. Ten zaszczyt<br />

jest przypisany specjalnej osobie,<br />

którą długie lata przygotowuje się,<br />

by mogła sprostać owej ważnej chwili.<br />

Dla której będzie to pierwszy bal w<br />

życiu; jednym słowem - idzie o debiutantkę.<br />

Ona zaćmi tego wieczora inne<br />

pa<strong>nie</strong>. Znana jest jednak <strong>nie</strong>zmienność<br />

praw<br />

rządzących tą stroną świata i dlatego<br />

można mieć pewność, że o północy<br />

znów zapanuje wśród dam równość i<br />

wróci szlachetny duch współzawodnictwa.<br />

2. Każdego roku bal odbywa się w<br />

innym mieście. Tylko stolica jest pod<br />

tym względem uprzywilejowana i<br />

częściej niż inne grody spotyka ją<br />

zaszczytne wyróż<strong>nie</strong><strong>nie</strong>. Tej wiosny<br />

miasto oszalało. Trudno się dziwić.<br />

Czekało przecież na ów zaszczyt od<br />

lat. Wiele spośród dam wiecz<strong>nie</strong> młodych<br />

pamiętało jeszcze poprzedni bal.<br />

który odbył się w stolicy. Był wspaniały.<br />

Bale stołeczne miały zawsze<br />

<strong>nie</strong>powtarzalny urok i słynęły z <strong>nie</strong>dościgłej<br />

elegancji, umiano na nich<br />

zaznaczyć powagę chwili <strong>nie</strong> psując<br />

radosnego nastroju. Krążyły tysiące<br />

plotek o urodzie tegorocznej debiutantki,<br />

ale jak twierdziły osoby dobrze<br />

poinformowane, rzeczywistość miała<br />

przejść<br />

wszelkie oczekiwania. Opowiadano<br />

cuda o przygotowanych dla <strong>nie</strong>j klejnotach.<br />

O stroju <strong>nie</strong> mówiono prawie<br />

nic. Wiadomo było, że zgod<strong>nie</strong> z<br />

odwieczną tradycją bohaterka uroczystości<br />

przywdzieje białą, luźną tunikę<br />

przewiązaną w pasie jedwabnym<br />

sznurem. Biel była od wieków kolorem<br />

debiutantek.<br />

*<br />

3. Tłumy wytwornych gości zgromadziły<br />

się w sali balowej Nowego Pałacu.<br />

Mieszkańcy stolicy i przybysze ze<br />

wszystkich stron państwa mogli podziwiać<br />

przepych i <strong>nie</strong>zwykłe piękno<br />

tego wnętrza: marmurowe posągi i<br />

bogate złocenia, kryształowe świeczniki,<br />

wymyślne fontanny i rzadkie<br />

kwiaty ułożone kunsztow<strong>nie</strong> w drogocennych<br />

wazach. Wszyscy czekali<br />

<strong>nie</strong>cierpliwie na tę, która już wkrótce<br />

miała stać się jedyną panią owych<br />

wspaniałości.<br />

4. Pojawiła się przy dźwiękach muzyki<br />

u szczytu schodów wiodących ku<br />

drzwiom gotowalni. Wszyscy umilkli<br />

i <strong>nie</strong> czekając na znak mistrza ceremonii<br />

pochylili się w ukło<strong>nie</strong>. Warknął<br />

bęben. Głowy podniosły się wolno.<br />

Goście patrzyli z zachwytem na zbliżającą<br />

się dziewczynę. Była przepiękna.<br />

Wszystkich zachwyciła jej uroda,<br />

wdzięk, królewski majestat i łagodny<br />

cień smutku w oczach jasnych jak<br />

morze, który czynił <strong>nie</strong>możliwą<br />

wszelką zawiść i <strong>nie</strong>chęć. Orkiestra<br />

zaczęła grać. Tłum zakołysał się, ale<br />

nikt <strong>nie</strong> tańczył. Młody mężczyzna<br />

podszedł do dziewczyny w bieli i skłonił<br />

się nisko. Przez kilka chwil tańczyli<br />

sami. Potem zaczęły wirować inne<br />

pary. Debiutantkę prosili do tańca<br />

coraz to nowi mężczyźni. Każdy z<br />

nich czuł dreszcz emocji myśląc o<br />

przyszłości partnerki.<br />

5. Zbliżała się północ. Odziany w<br />

czerń mistrz ceremonii podszedł do<br />

dziewczyny i odsunął łagod<strong>nie</strong> młodzieńca,<br />

który kłaniał się właś<strong>nie</strong><br />

prosząc o następny ta<strong>nie</strong>c.<br />

Pani, uczyń mi ten zaszczyt.<br />

Głos mistrza ceremonii był niski,<br />

chrapliwy. Nie prosił, lecz rozkazywał.<br />

Debiutantka podniosła wolno<br />

szczupłą rękę. Wydawało się, że<br />

minął wiek, nim jej dłoń spoczęła na<br />

ramieniu partnera. Rozległo się ciche<br />

westch<strong>nie</strong><strong>nie</strong> ulgi. Jakaś kobieta<br />

krzyknęła i rozpłakała się. Zagrała<br />

orkiestra. Znów tylko dwoje ludzi<br />

wirowało na parkiecie. Tym razem<br />

nikt <strong>nie</strong> poszedł w ich ślady. Mistrz<br />

ceremoitii


patrzył z <strong>nie</strong>pokojem w twarz dziewczyny.<br />

Zegar wybił powoli dwunastą.<br />

Tańczący zatrzymali się. Tłum zamarł<br />

w oczekiwaniu.<br />

Pani, czy masz jakieś życze<strong>nie</strong>?<br />

Chrapliwy głos mistrza ceremonii<br />

<strong>nie</strong>wiele różnił się od szeptu.<br />

Tak - debiutantka spuściła oczy i<br />

zamilkła.<br />

Po chwili spojrzała odważ<strong>nie</strong> w<br />

twarz odzianego w czerń mężczyzny.<br />

Tak - powtórzyła głośno. - Chciałabym,<br />

żeby ta chwila trwała wiecz<strong>nie</strong>.<br />

Mistrz ceremonii wziął ją za rękę i<br />

nic <strong>nie</strong> mówiąc poprowadził ku środkowi<br />

sali. Był tam <strong>nie</strong>wielki, płytki<br />

basen otoczony kobiercem białych<br />

kwiatów. Na marmurowym brzegu<br />

basenu stał srebrny puchar. Mistrz<br />

ceremonii ujął go w dło<strong>nie</strong> i podał<br />

dziewczy<strong>nie</strong>.<br />

Pij, dostojna pani - zawołał. Bez<br />

wahania spełniła jego rozkaz.<br />

Popatrzyła gasnącymi oczyma na<br />

milczący tłum i gdy kielich wypadł ze<br />

słabnących dłoni, osunęła się na posła<strong>nie</strong><br />

z kwiatów.<br />

6. Mistrz ceremonii przyglądał się jej z<br />

uwagą.<br />

Zasnęła - powiedział wreszcie. -<br />

Popełniła zbrodnię. Chciała zatrzymać<br />

czas, ale czas zatrzymają dla<br />

siebie. Oto godzina sądu i kary.<br />

Człowiek w kapturze zakrywającym<br />

twarz i długiej, luźnej szacie z<br />

czerwonego jedwabiu położył na jego<br />

dłoni mały, wąski sztylet. Mistrz ceremonii<br />

ukląkł obok śpiącej dziewczyny,<br />

przeciągnął ostrzem po jej<br />

nadgarstku i ułożył rękę tak, by krew<br />

spływała do basenu. Woda poróżowiała<br />

szybko. Mężczyzna podniósł się<br />

z klęczek i ruszył ku drzwiom. Światła<br />

gasły powoli. W zapadających ciemnościach<br />

kobiety i mężczyźni podążali<br />

ku wąskiej smudze blasku ścielącej się<br />

od drzwi ku środkowi sali. Szli w<br />

milczeniu. Przez kilka minut nawet<br />

szept czy westch<strong>nie</strong><strong>nie</strong> <strong>nie</strong> mąciły<br />

spokoju debiutantki. Wkrótce jednak<br />

głowy dam i ich kawalerów pochyliły<br />

się ku sobie i w tłumie posuwającym<br />

się wolno ku wyjściu zaczęto wymieniać<br />

uwagi o zakończonym właś<strong>nie</strong><br />

balu, o urodzie dziewczyny i powadze<br />

mistrza ceremonii. Jakaś kobieta<br />

wybuchnęła stłumionym, nerwowym<br />

śmiechem na myśl o tym, co by się<br />

stało, gdyby debiutantka <strong>nie</strong> wypowiedziała<br />

bluź<strong>nie</strong>rczych słów. Nigdy<br />

się to jesz-<br />

cze <strong>nie</strong> zdarzyło, ale <strong>nie</strong>bezpieczeństwo<br />

ist<strong>nie</strong>je zawsze.<br />

7. Goście zgromadzili się w ogrodzie<br />

przed wrotami pałacu, a rozmowy i<br />

śmiechy zabrzmiały o wiele głoś<strong>nie</strong>j<br />

niż przedtem. Wszyscy cieszyli się, że<br />

czas przeszedł obok i <strong>nie</strong> zauważył<br />

ich. Tej nocy był to wystarczający<br />

powód do radości. Gwar rozmów i<br />

turkot zajeżdżających powozów zagłuszyły<br />

szczęk klucza obracającego<br />

się w zamku. Drzwi Nowego Pałacu<br />

zamknęły się na zawsze. Na północy<br />

zaczęto już budować nowy pałac.<br />

* Nadeszła godzina wykonania kary<br />

Sławomir Prochocki<br />

MARIONETKI<br />

To <strong>nie</strong>uczciwe - zawołałem widząc,<br />

jak Zarg ukradkiem próbuje wykonać<br />

drugi z rzędu ruch <strong>nie</strong> czekając na<br />

swoją kolejkę.<br />

- O rany, <strong>nie</strong> można się pomylić,<br />

czy co? - Niechęt<strong>nie</strong> ustawił potencjometry<br />

ogólnego <strong>nie</strong>zadowolenia w<br />

poprzed<strong>nie</strong>j pozycji. - A ty <strong>nie</strong><br />

wrzeszcz, jakbym ci podsuwał bombę<br />

atomową pod tyłek.<br />

- Dobra, dobra! Oszukiwałeś i to<br />

<strong>nie</strong> pierwszy raz. Będziesz dalej szachrował,<br />

to przestanę z tobą grać i z<br />

kim wtedy będziesz się bawił, co mądralo?<br />

Ten argument zawsze skutkował.<br />

Zarg dobrze wiedział, że w tej części<br />

wszechświata <strong>nie</strong> było innego partnera<br />

do gry w szachy. Ja zawsze mogłem<br />

pójść do knajpy koło lasu, zaś Zarga,<br />

odkąd upił się i narozrabiał, nikt by<br />

tam <strong>nie</strong> wpuścił. Zanudziłby się na<br />

śmierć. Dlatego czasem udawało mi<br />

się skłonić go do pewnych ustępstw w<br />

grze, właś<strong>nie</strong> wtedy gdy za bardzo<br />

dawał mi się we znaki. Po prostu udawałem,<br />

że się z<strong>nie</strong>chęcam i parłem<br />

ostro do Armageddonu, na remis.<br />

Wiedziałem, że drugiej planszy <strong>nie</strong><br />

znaleźlibyśmy nigdzie w pobliżu i to<br />

byłby ko<strong>nie</strong>c naszej gry. A bez planszy<br />

<strong>nie</strong> ma szachów. Ja włóczyłbym się po<br />

lesie albo siedział w knajpie, a on<br />

musiałby pilnować tego fragmentu<br />

przestrzeni i z nudów dłubałby w nosie.<br />

On też doskonale zdawał sobie z<br />

tego sprawę i<br />

dlatego chciał za wszelką cenę skłonić<br />

m<strong>nie</strong>, abym grał dalej. Dla <strong>nie</strong>go to<br />

była jedyna warta uwagi rozrywka,<br />

szczegól<strong>nie</strong> teraz, gdy Koros wyznaczył<br />

go na Strażnika Czasu w tym<br />

zapadłym kącie.<br />

Tak naprawdę to <strong>nie</strong> lubiłem Zarga.<br />

Był chytry i cały czas próbował oszukiwać.<br />

Zawsze targował się o byle<br />

pionka czy poletko, jakby to była cała<br />

plansza. I zawsze chciał wygrać za<br />

wszelką cenę.<br />

Poczekałem, aż pionki na jego<br />

głównym polu osiągną przewidywany<br />

przeze m<strong>nie</strong> stan pozytywnego ogłupienia<br />

i przekręciłem powoli gałkę<br />

terroru na jedną trzecią skali. Zarg z<br />

natęże<strong>nie</strong>m wpatrywał się w pola opanowane<br />

przez moje pionki i skubał<br />

dolną wargę. Wykorzystując jego<br />

<strong>nie</strong>uwagę posłałem trzy silne impulsy<br />

<strong>nie</strong>zado-<br />

wolenia na pola niczyje. Zrobiłem to<br />

na tyle spryt<strong>nie</strong>, że pionki zajęły tam<br />

pozycję wyraź<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>korzystną dla<br />

Zarga.<br />

- Ty, co robisz? Myślisz, że jestem<br />

ślepy? - Cholera, jednak zauważył.<br />

Postanowiłem grać głupiego.<br />

- Najwidocz<strong>nie</strong>j jesteś, jeśli się czepiasz.<br />

Przykręcam terror na swoim<br />

polu, twojego się <strong>nie</strong> dotykam. Chyba<br />

wolno, <strong>nie</strong>?!<br />

Zarg <strong>nie</strong> był pewien, czy naprawdę<br />

posłałem te trzy impulsy i nic więcej<br />

<strong>nie</strong> powiedział. Zebrał się tylko w<br />

sobie i zaczął podkręcać nastroje<br />

aprobaty dla swoich pionków na polach,<br />

które zajął <strong>nie</strong>dawno. Były to<br />

obszary bliskie moich pól, właściwie<br />

nawet <strong>nie</strong>bezpiecz<strong>nie</strong> stykające się z<br />

nimi, ale pocieszałem się, że to chwilowe<br />

sukcesy. Dla pewności posłałem<br />

tam kilka dawek ogólnego <strong>nie</strong>zadowolenia.<br />

On odwzajemnił mi się tym<br />

samym, bijąc prosto w obszary kontrolowane<br />

przeze m<strong>nie</strong>. To już była<br />

bez-


czelność. Byłem wściekły, tym bardziej<br />

że czasy kiedy sam atakowałem<br />

ideologicz<strong>nie</strong> jego obszary, minęły już<br />

dawno i teraz to ja musiałem bronić<br />

swoje pionki przed impulsami <strong>nie</strong>zadowolenia.<br />

Aby odwrócić uwagę Zarga,<br />

otwarcie zacząłem psuć mu szyki<br />

na polach niczyich. Kiedy poszedł<br />

wysikać się za kępę, użyłem nawet<br />

witronitora, aby wywołać fanatyzm.<br />

Zarg zabronił go używać już wcześ<strong>nie</strong>j,<br />

gdy kilkadziesiąt ruchów<br />

wstecz, <strong>chcą</strong>c uodpornić swoje pionki<br />

na ataki Zarga, skierowałem ten przyrząd<br />

na własne Główne Pole. O mało<br />

co <strong>nie</strong> zniszczyłem całego swojego<br />

obszaru. Wpędziłem się wtedy w taką<br />

kabałę, że sam Zarg musiał mi pomóc.<br />

Jeszcze teraz w zapadłych zakątkach<br />

planszy pętały się echa tej fali<br />

fanatyzmu, jaką wówczas wzbudziłem.<br />

Od tego czasu<br />

ustaliliśmy, że witronitora <strong>nie</strong> używamy.<br />

Ale jeden raz? Cóż to szkodzi.<br />

Oczywiście znowu narobiłem bigosu.<br />

Pionki na polach niczyich po prostu<br />

zwariowały. Próbowałem, zanim<br />

Zarg wróci, nawet przekupstwa, co<br />

już w ogóle było zabronione, ale i to<br />

<strong>nie</strong> pomogło. Zacząłem na chybił<br />

trafił przesuwać różne potencjometry,<br />

ale zamiast poprawić sytuację, narozrabiałem<br />

jeszcze więcej. Moje manewry<br />

podniosły bardzo i tak już wysoki<br />

poziom agresji i... wywołały <strong>nie</strong>zły<br />

konflikt. Na szczęście była to agresja<br />

przeciwko polom opanowanym przez<br />

Zarga. Niestety, <strong>nie</strong> tak ważnym jak<br />

inne. Gdy Zarg wrócił, dopinając po<br />

drodze spod<strong>nie</strong>, siedziałem wpatrując<br />

się <strong>nie</strong>win<strong>nie</strong> w swoje trochę brudne,<br />

przyznaję, paznokcie i udawałem, że<br />

<strong>nie</strong> wiem, co się dzieje na planszy.<br />

Zarg tylko zerknął na pola i od razu<br />

poczuł, co się święci. Znowu <strong>nie</strong> złapał<br />

m<strong>nie</strong> za rękę, więc <strong>nie</strong> mógł nic mi<br />

udowodnić. Ale był wściekły.<br />

Kurczę, gdyby <strong>nie</strong> mój przezię-<br />

biony pęcherz, już dawno byś przegrał,<br />

miernoto.<br />

Zrobiłem minę pełną urażonej <strong>nie</strong>winności.<br />

Czy coś sugerujesz, frajerze? Nic<br />

<strong>nie</strong> odpowiedział, tylko zaczął<br />

się zbierać, aby naprawić ten pasztet,<br />

który się zrobił na polach niczyich.<br />

Musiał poświęcić na to sporo ruchów,<br />

w związku z czym miałem mnóstwo<br />

luzu, aby odeprzeć jego ataki bezpośrednio<br />

na moje pola. Mogłem przekręcić<br />

gałkę terroru na połowę mocy<br />

<strong>nie</strong> martwiąc się, że puści mi impulsy<br />

buntu czy <strong>nie</strong>zadowolenia. Zresztą,<br />

Zarg i tak był asekurantem, świadomie<br />

chciał wygrać, podświadomie -<br />

<strong>nie</strong>; bo z kim by wtedy grał w szachy?<br />

On tymczasem pocił się nad sytuacją<br />

sporo poniżej południowej granicy<br />

mojego obszaru. Przesuwał siły, używał<br />

mikroimpulsów na pojedyncze<br />

piony i ogól<strong>nie</strong> próbował opanować<br />

fale agresji. Udało mu się uniknąć jej<br />

rozprzestrze<strong>nie</strong>nia, ale musiał uważać,<br />

by <strong>nie</strong> dopuścić do rezonansu mentalnego<br />

na polach temu sprzyjających.<br />

Obserwowałem jego wysiłki nawet<br />

odrobinę go podziwiając, choć jednocześ<strong>nie</strong><br />

z radością spoglądałem na<br />

każdą kroplę potu spływającą mu z<br />

czoła. Raz czy dwa podkręciłem w te<br />

rejony potencjometry zaślepienia i<br />

<strong>nie</strong>nawiści, ale tak ogól<strong>nie</strong> to <strong>nie</strong><br />

utrudniałem mu zbyt gry. Nie chciałem<br />

Armageddonu, który <strong>nie</strong> był wcale<br />

taki odległy. Gdybym się uparł,<br />

wystarczyłoby kilka kolejek i byłby<br />

remis, ale <strong>nie</strong> chciałem zbyt szybko<br />

kończyć tej partii. W końcu ja też<br />

nudziłbym się śmiertel<strong>nie</strong> patrząc cały<br />

dzień, jak kulawa Mary nalewa piwo<br />

do <strong>nie</strong>domytych kufli. Nareszcie udało<br />

mu się pokonać zwariowane pionki<br />

i nawet zmontował jakąś koalicję. Nie<br />

sądzę, aby zbyt dobrze wyszedł na tej<br />

koalicji, ale on był bardzo zadowolony<br />

z siebie. Odsapnął i rozsiadł się prostując<br />

plecy.<br />

No i co? - spytał z tryumfem.<br />

Eeee tam - machnąłem ręką - wielkie<br />

co. Parę durnych pionków narobiło<br />

zamieszania i to wszystko.<br />

Nie udało mi się popsuć jego dobrego<br />

nastroju. Zresztą wcale na tym mi<br />

<strong>nie</strong> zależało. Jak był w dobrym humorze,<br />

to mógł mi załatwić jakąś pomoc<br />

finansową, albo podsypać trochę<br />

zboża po niższych cenach. Ale teraz,<br />

gdy udało mu się opanować konflikt<br />

nad Zatoką Repską, to pew<strong>nie</strong> znowu<br />

weźmie się ostro za m<strong>nie</strong>. Spojrzałem<br />

na planszę. Już tylko pola Buky,<br />

Tiewnamu i Rokei Północnej miały<br />

moją barwę. Nichy dawno zneutralizował,<br />

a jego ostat<strong>nie</strong> posunięcia w<br />

Blaanii<br />

zachwiały tam mocno resztką moich<br />

pionków. Nie ma co, musiałem ostro<br />

brać się do roboty, aby zachować<br />

trochę czerwonego koloru na szachownicy.<br />

Zawsze jednak pozostawała<br />

mi gra na remis.<br />

Rozległy się brawa. Damy dworu<br />

jak zaczarowane patrzyły na nowe<br />

marionetki Mistrza. Ten skłonił się i<br />

delikat<strong>nie</strong> poprawił sznurki na palcach.<br />

Przedstawie<strong>nie</strong> dopiero się rozpoczynało.<br />

Olgierd Dudek<br />

A ŚWIAT<br />

JEST BOSKĄ<br />

HARMONIĄ<br />

Dziś rano koło kiosku spotkałem zawodowego<br />

żoł<strong>nie</strong>rza. Właś<strong>nie</strong> zapłaciłem<br />

za gazetę i pastę do zębów, gdy<br />

zauważyłem, jak przeskakuje przez<br />

żywopłot, a potem czołga się w stronę<br />

klombu z kwiatkami. Wokół pasa<br />

pobrzękiwały mu tobołki oporządzenia,<br />

wypchany plecak z przytroczonym<br />

kocem przygniatał go do ziemi.<br />

W zasadzie <strong>nie</strong> zwróciłbym na <strong>nie</strong>go<br />

uwagi, gdyby <strong>nie</strong> olbrzymi karabin,<br />

który ciągnął przy sobie za lufę - kolba<br />

zaczepiła o siatkę ogradzającą plac<br />

zabaw dla dzieci. Żoł<strong>nie</strong>rzowi śpieszyło<br />

się chyba, bo zaczął szarpać<br />

karabinem tak gwałtow<strong>nie</strong>, aż wysypała<br />

się amunicja. Speszony, zbierał ją<br />

na czworakach.<br />

Może pomóc? - zaproponowałem.<br />

Spod okapu stalowego hełmu zamaskowanego<br />

dębowymi liśćmi spojrzały<br />

na m<strong>nie</strong> błyszczące oczy.<br />

Byłbym panu bardzo zobowiązany -<br />

powiedział. Po umorusanej twarzy<br />

spływał mu pot. Pozbieraliśmy naboje<br />

w pięć minut. Wtedy powtór<strong>nie</strong> załadował<br />

broń uważ<strong>nie</strong> rozglądając się<br />

po okolicy.<br />

Nie działo się nic istotnego: ludzie<br />

spacerowali deptakiem, dzieci bawiły<br />

się na karuzeli, a ulicą jak zwykle po<br />

szesnastej jeździły transportery opancerzone.<br />

Niech pan pozwoli ze mną, mam<br />

dobre papierosy - zaproponował.<br />

Nie śpieszyło mi się akurat do domu,<br />

więc przystałem na propozycję.<br />

Żoł<strong>nie</strong>rz zerwał się do biegu i zygzakując,<br />

pochylony nisko nad ziemią,


dopadł krzaków rosnących obok przystanku<br />

czternastki. Był zmęczony, bo<br />

zaraz usiadł w ich ukryciu, wyciągając<br />

przed siebie nogi z ubłoconymi,<br />

wojskowymi butami.<br />

Ale upał - westchnął ciężko. Przysiadłem<br />

obok <strong>nie</strong>go po turec-<br />

ku, rozkładając na trawie gazetę. Nie<br />

chciałem sobie ubrudzić nowych dżinsów.<br />

Żoł<strong>nie</strong>rz zdjął hełm, rozpiął przepoconą<br />

panterkę i wyjął pudełeczko w<br />

szeleszczącej folii.<br />

Playersy - uśmiechnął się częstując<br />

m<strong>nie</strong>. - Wczoraj odbiliśmy sklep tytoniowy.<br />

Gdy zapaliliśmy, z uzna<strong>nie</strong>m uniosłem<br />

brwi. Faktycz<strong>nie</strong>, były bardzo<br />

dobre.<br />

A <strong>nie</strong> mówiłem? - roześmiał się,<br />

przegarniając wiszące w strąkach<br />

włosy. Przez chwilę paliliśmy w milczeniu,<br />

w końcu zagadnąłem.<br />

- Słyszałem, że u was ostatnio<br />

<strong>nie</strong>wesoło.<br />

- Tak, ma pan rację - splunął przez<br />

ramię - amunicja coraz droższa; trzeba<br />

oszczędzać.<br />

Dotknął granatu ręcznego, który<br />

wisiał przypięty do uprzęży ładownic.<br />

Ten musi mi wystarczyć do przyszłego<br />

miesiąca. Jak w takich warunkach<br />

wykonać plan?<br />

Ze zrozumie<strong>nie</strong>m pokiwałem głową.<br />

Trafiłem chyba na dobry temat,<br />

bo żoł<strong>nie</strong>rz ciągnął dalej:<br />

- Stawki są coraz niższe, tak że ani<br />

na dniówkę, ani na akord <strong>nie</strong> można<br />

zarobić śred<strong>nie</strong>j krajowej. Trzeba<br />

starać się o fuchy po godzinach. Od<br />

jesieni <strong>chcą</strong> nam zlikwidować dodatek<br />

za szkodliwe warunki pracy... -<br />

zrezygnowany machnął ręką -jak tak<br />

dalej pójdzie, trzeba będzie zmienić<br />

zawód.<br />

- Szkoda by było - zauważyłem.<br />

To prawda, polubiłem tę robotę. Na<br />

przystanku zatrzymał się autobus.<br />

Wysiadło z <strong>nie</strong>go kilka osób,<br />

wśród których zauważyłem wysoką<br />

dziewczynę w krótkiej spódnicy.<br />

- Niezła - mrugnąłem do <strong>nie</strong>go porozumiewawczo.<br />

- Fakt, <strong>nie</strong>zła - powiódł wzrokiem<br />

po jej bajecznych nogach.<br />

- Ma pan dziewczynę?-spytałem.<br />

- Nie. My <strong>nie</strong> mamy dziewczyn.<br />

Myje gwałcimy - poprawił karabin<br />

leżący na jego kolanach. - Taka zawodowa<br />

tradycja.<br />

- To ma pan rozwiązane problemy<br />

z podrywa<strong>nie</strong>m.<br />

- W zasadzie tak, chociaż ostatnio<br />

bardzo m<strong>nie</strong> to brzydzi - zdusił na<br />

ziemi wypalonego papierosa. - Przykre,<br />

prawda?<br />

- Tak.<br />

Mój papieros rów<strong>nie</strong>ż się skończył.<br />

Żoł<strong>nie</strong>rz spojrzał na zegarek.<br />

No, to ja już na dzisiaj skończyłem.<br />

Otrzepał spod<strong>nie</strong>, a następ<strong>nie</strong> założył<br />

hełm i podniósł się dociągając oporządze<strong>nie</strong>.<br />

Ja też zacząłem zbierać się<br />

do drogi.<br />

Miło było porozmawiać - wyciągnął<br />

do m<strong>nie</strong> dłoń.<br />

To prawda - uścisnąłem ją. Odbezpieczył<br />

karabin i odczołgał<br />

się w stronę najbliższej piwnicy. Przez<br />

chwilę jeszcze widziałem jego stopy,<br />

gdy wsuwał się przez małe, uchylone<br />

okienko do wnętrza bloku. Potem i<br />

one zniknęły.<br />

Na przystanku akurat zatrzymała<br />

się czternastka, więc pobiegłem przesadzając<br />

susem żywopłot. Już w drodze<br />

do domu pomyślałem, że chyba<br />

każdy ma w swojej pracy jakieś problemy<br />

zawodowe.<br />

Dorota Gardyszewska<br />

ODKUPIENIE<br />

Żaba wiedziała, czuła, rozumiała,<br />

zdecydowała się umrzeć za miliony.<br />

Jak Chrystus.<br />

Kochała Chrystusa-Zbawiciela.<br />

Całym swoim zielonym ciałem łykała<br />

Ewangelię.<br />

Heroizm wstrząsał nią, kiedy obwieszczała<br />

wszystkim, że idzie umierać<br />

na krzyżu.<br />

Czy łaska pańska była wtedy przy<br />

<strong>nie</strong>j?<br />

Czy <strong>nie</strong>bo otworzyło się na chwilę?<br />

Czy ziemia zadrażała dziko, a pioruny<br />

rozdarły atmosferę?<br />

Nie.<br />

Spadł ulewny deszcz.<br />

To był znak. Tak błagała Boga o<br />

znak. Specjal<strong>nie</strong> dla <strong>nie</strong>j. Niewielki,<br />

widoczny sygnał od Opatrzności.<br />

Zazieleniło się wszędzie od żab, gdy<br />

niosła swój krzyż. Ach, one modliły<br />

się gorąco, nadejdzie czas, gdy naród<br />

żabi zosta<strong>nie</strong> natchniony duchem,<br />

zaśpiewają błota. Każdy chce mieć<br />

duszę <strong>nie</strong>śmiertelną.<br />

Żaby też chciały.<br />

Pochylona pod ciężarem Zbawienia<br />

szła wolno, była gotowa, choć udka<br />

uginały się, a pot zalewał żabie usta.<br />

Poszła na miejsce, gdzie miało się<br />

dokonać Odkupie<strong>nie</strong>.<br />

Wbiła krzyż w ziemię.<br />

Spojrzała w <strong>nie</strong>bo.<br />

Padało nadal.<br />

Zbawienne krople zlały zielone cia-<br />

ło. Wydawała się piękna pod krzyżem,<br />

zlana deszczem i patrząca w<br />

<strong>nie</strong>bo.<br />

Kto mógł wiedzieć, jak bardzo się<br />

boi?<br />

Nadeszli oprawcy z gwoździami.<br />

Ewangelia wspomina o gwoździach.<br />

Żaba <strong>nie</strong> mogła o nich zapom<strong>nie</strong>ć.<br />

Dlaczego to tak boli!? - wrzasnęła i<br />

uciekła.<br />

Gnała poprzez szuwary i krzaczki<br />

płacząc, że dzieło zbawienia się <strong>nie</strong><br />

dokonało.<br />

*<br />

Żaba płakała, tak strasz<strong>nie</strong> drżało<br />

zielone ciało, drapało i ściskało w szerokim<br />

gardle. Brzydkie oczy utraciły<br />

zdolność widzenia. Skaleczona płetwa<br />

piekła.<br />

Ale przestała, kiedy Chrystus<br />

zszedł z <strong>nie</strong>ba i nachylił się nad nią.


Elżbieta Hinz<br />

ZWIERZENIA<br />

OPERATORA<br />

Wyświetlam <strong>film</strong>y.<br />

Oczywiście, są lepsze zajęcia. Gdybyś<br />

wymieni! jedno z nich, pew<strong>nie</strong> przyznałbym<br />

ci rację, ale robię swoje już dostatecz<strong>nie</strong><br />

długo, by się przyzwyczaić. Powiesz, że<br />

moja praca pozbawiona jest wrażeń i<br />

ruchu, ja jednak <strong>nie</strong> nazwałbym jej monotonną,<br />

bo na brak emocji <strong>nie</strong> narzekam.<br />

Nie nazwałbyś mego stanowiska odpowiedzialnym?<br />

Wcale mi na takim <strong>nie</strong> zależy,<br />

zresztą to jest twoje zda<strong>nie</strong>. Wprawdzie Ci<br />

z Góry uważają m<strong>nie</strong> jedy<strong>nie</strong> za sprawnego<br />

technika, ale <strong>nie</strong> <strong>chcą</strong> dostrzegać, że do<br />

wielu przypadków muszę podchodzić<br />

indywidual<strong>nie</strong>. Gdybym powiedział to<br />

Tym z Dołu, wykpiliby m<strong>nie</strong> uważając, iż<br />

cierpię na manię wielkości. Rów<strong>nie</strong>ż oni <strong>nie</strong><br />

mają wysokiego m<strong>nie</strong>mania o tym, co<br />

robię. Ostatnio doszła do m<strong>nie</strong> ich opinia,<br />

że z takich jak ja najlepiej byłoby w ogóle<br />

zrezygnować.<br />

A jednak lubię moją pracę i myślę, że jest<br />

<strong>nie</strong>zbędna. Powtarzany po wielokroć rytuał<br />

sprawia mi wiele radości: po otrzymaniu<br />

sygnału wyszukać odpowied<strong>nie</strong> pudełko,<br />

włożyć kasetę i nacisnąć klawisz. Śledzić<br />

na bieżąco przebieg „akcji" i dokonać samodzielnej<br />

oceny, które sceny należy pokazać<br />

dłużej, gdzie przyśpieszyć, a co w ogóle<br />

ominąć. Tu pożądane jest wyczucie i znajomość<br />

psychologii. Dlaczego? Niekiedy<br />

człowiek staje bezrad<strong>nie</strong> wobec nowej<br />

sytuacji: oto dzieje się coś, czego <strong>nie</strong> może<br />

pojąć, bo spada na <strong>nie</strong>go całkiem <strong>nie</strong>spodziewa<strong>nie</strong><br />

coś, czego zazwyczaj się <strong>nie</strong> prag<strong>nie</strong> i<br />

przed czym bronić się <strong>nie</strong> sposób. Przesuwa<br />

się obraz za obrazem i stopniowo zaczyna<br />

mu świtać, że to, co ogląda - to jego własne<br />

życie.<br />

To co najbardziej<br />

podoba mi się u nas,<br />

Polaków,<br />

to brak jakiejkolwiek<br />

logiki i konsekwencji<br />

w działaniu.<br />

MM. KOWALSKY<br />

Tomasz Musiał<br />

Roześmiany bobas w czerwonej czapeczce z<br />

pomponem, stawiający <strong>nie</strong>zdar<strong>nie</strong> pierwsze<br />

kroki - mała dziewczynka przyglądająca<br />

się wróblom na parapecie - droga ze<br />

szkoły przez jesienny park - meduza, która<br />

po wyjęciu z wody przestała być mieniącym<br />

się parasolem - smak pierwszej porażki<br />

i pierwszego papierosa - chłopak rzucający<br />

ukradkowe spojrzenia - duże <strong>nie</strong>znane<br />

miasto - oblany egzamin - widok ze<br />

szczytu góry zimą - biała koronkowa suk-<br />

nia na sklepowej wystawie - szczupła<br />

kobieta tuląca do siebie płaczące <strong>nie</strong>mowlę.<br />

Obraz zastyga na chwilę - dziecko ma<br />

taką puszystą czarną czuprynkę - by po<br />

chwili ukazać mężczyznę z kieliszkiem w<br />

dłoni - nabrzmiała, wykrzywiona złością<br />

twarz - szyba wylatująca z głośnym hukiem<br />

- stop. Znów deszczowe dni - płatki<br />

ś<strong>nie</strong>gu wirujące w szaleńczym tańcu -<br />

zapach konwalii przenikający powietrze -<br />

bardzo krwawy zachód słońca nad morzem.<br />

Widzisz? Słyszysz? Czujesz? Kino<br />

tylko dla ciebie! Nie, to jeszcze <strong>nie</strong> ko<strong>nie</strong>c.<br />

Dym wydobywający się z piekarnika -<br />

rodzina przed telewizorem - trwoga malująca<br />

się na twarzy kobiety, gdy ociera<br />

spocone czoło rozgorączkowanemu synkowi<br />

- powrót z wywiadówki -<br />

WIARA - NADZIEJA - MIŁOŚĆ<br />

(...I SPRAWIEDLIWOŚĆ<br />

DLA WSZYSTKICH)<br />

Właściwie to <strong>nie</strong> wiem, od czego zacząć.<br />

Moralność, etyka, prawo, odpowiedzialność...<br />

Kim jestem? - oskarżycielem, obrońcą,<br />

a może tylko obserwatorem, choć z pewnością<br />

<strong>nie</strong> biernym.<br />

Zaczęło się chyba w 1990 lub 1991 roku,<br />

<strong>nie</strong>wielu ludzi w to wierzyło, a jednak<br />

ustawa przeszła. Doszło do licznych demonstracji,<br />

lecz rząd <strong>nie</strong> upadł, jak <strong>nie</strong>którzy<br />

sądzili.<br />

W pierwszym roku <strong>nie</strong> było jeszcze tak<br />

Jeśli pozostawisz<br />

rzeczy<br />

swojemu<br />

biegowi,<br />

skończy się to rów<strong>nie</strong>ż<br />

katastrofę.<br />

PRAWO MURPHY'EGO<br />

tragicz<strong>nie</strong>. Znaleziono jedy<strong>nie</strong> 260 martwych<br />

<strong>nie</strong>mowląt, a kilkanaście kobiet<br />

zmarło w wyniku powikłań. Do kraju<br />

zaczęły docierać nowinki rumuńskiej<br />

medycyny ludowej. Nie pamiętam, o co<br />

tam chodziło, ale pamiętam, że mowa była<br />

o zastosowaniu szydełka. Po czterech<br />

latach szydełkowych zabiegów liczbę<br />

zgonów można było mnożyć przez osiem.<br />

Przez kraj przeszły kolejne fale demonstracji.<br />

Ludzie domagali się referendum,<br />

ale pozycja paste-<br />

sprzeczka w biurze - tort ze świeczkami -<br />

kolejny samotny wieczór - fiolki pełne<br />

tabletek - pusty dom - postarzała twarz w<br />

lustrze - krzyczący głos oskarżenia - <strong>film</strong><br />

leci coraz szybciej... Wreszcie łóżko w<br />

białym pokoju - szary dzień za oknem -<br />

postać poruszająca się z widocznym trudem<br />

- ostat<strong>nie</strong> ujęcie leżącej kobiety...<br />

Wyłączam aparat. Moja rola skończona.<br />

Nie wiem, co ta osoba ujrzy dalej, kto ją<br />

przejął - Góra czy Dół, <strong>nie</strong> mam czasu, by<br />

o tym myśleć, bo oto zapala się kolejne<br />

światełko. Szybko odkładam kasetę do<br />

archiwum - przyda się jeszcze, ale raczej<br />

już <strong>nie</strong> m<strong>nie</strong> - i biorę do ręki następną,<br />

wprost ze studia nagrań.<br />

Czy wkrótce będę bezrobotny? Jasne,<br />

zdaję sobie sprawę, że jest to zajęcie tymczasowe:<br />

kilka tysięcy lat upłynęło szybko i<br />

będę się musiał rozejrzeć za czymś nowym.<br />

Ile to jeszcze potrwa - <strong>nie</strong> wiem, <strong>nie</strong> zależy<br />

to ode m<strong>nie</strong>. A może potem Szef przerzuci<br />

m<strong>nie</strong> do innego, rów<strong>nie</strong> interesującego zakątka<br />

- ma przecież rozległe kontakty i<br />

powiązania. .. Chyba możesz to sobie wyobrazić?<br />

Na pewno WSZĘDZIE jest mnóstwo<br />

miejsc, gdzie można wyświetlać <strong>film</strong>y.<br />

Prawdopodob<strong>nie</strong> będą na nich inne istoty -<br />

mądrzejsze, pięk<strong>nie</strong>jsze, a może wprost<br />

przeciw<strong>nie</strong>... Będę się musiał do nich przyzwyczaić<br />

i potrwa to trochę czasu. Także i<br />

tu na początku śmieszył m<strong>nie</strong> ten mały,<br />

trójwymiarowy światek i jego mieszkańcy,<br />

a potem ich widok stał się dla m<strong>nie</strong> czymś<br />

oczywistym.<br />

Masz rację, może się przekwalifikuję,<br />

wolałbym jednak, by tak <strong>nie</strong> było. Nie mam<br />

zamiaru martwić się na zapas. Obce mi są<br />

problemy z przystosowa<strong>nie</strong>m się do otoczenia.<br />

Zawsze jest jakaś Góra i jakiś Dół - <strong>nie</strong><br />

wiedziałeś o tym? - a ja jestem dobrym<br />

fachowcem. Wyświetlam <strong>film</strong>y. Podoba<br />

mi się to.<br />

Z boku pulpitu mruga nowa lampka.<br />

Ach, jak ład<strong>nie</strong> do m<strong>nie</strong> mruga! Chodź,<br />

teraz kolej na ciebie. Nie bój się!<br />

Wyświetlę ci <strong>film</strong>.<br />

rzy była tak silna, że mogli zignorować te<br />

postulaty. Chodziły pogłoski, że z półwyspu<br />

nadeszły specjalne instrukcje.<br />

W 1998 r. 80 proc. populacji kobiet należało<br />

do Ligi, w 2002 r. część działaczek<br />

odłączyła się, twierdząc, że Liga jest zbyt<br />

ugodowa.<br />

Powstała „Femina", która po roku przekształciła<br />

się w bojówkę „Femina Frakcja<br />

Rewolucyjna". Organizacja była tajna,<br />

działała z ukrycia. I nagle stało się coś,<br />

czego nikt <strong>nie</strong> przewidywał. Na pierwszy<br />

ogień poszli ci wybrani. Jednocześ<strong>nie</strong> na<br />

murach zaczęły pojawiać się napisy w<br />

rodzaju:<br />

„Pasterzu, po co ci twój zafajdany kij.<br />

Czy każdy wstrętny kij ma dwa końce?"<br />

Wtedy aresztowano kilka działaczek.<br />

Wszystkie popełniły samobójstwo za pomocą<br />

cyjanku. Żaden mężczyzna <strong>nie</strong> opuszczał<br />

swego mieszkania po zapadnięciu zmroku.<br />

Nawet w dzień poruszali się grupkami.<br />

Zaczęły się zamachy i podpalenia.<br />

W marcu 2005 r. podpalona została redakcja<br />

jakiegoś tygodnika. Ponoć dzień<br />

wcześ<strong>nie</strong>j wydrukowano w nim paszkwil<br />

rozpoczynający się słowami: „Kobieto, ty<br />

puchu marny...". Nie pamiętam czyjego<br />

autorstwa.<br />

Gwałtow<strong>nie</strong> spadła liczba rozwodów.<br />

Mężczyźni starali się być bardzo mili. Być<br />

wtedy rozwodnikiem, to jakby nocą przechodzić<br />

przez skwer Katarzyny.<br />

Muszę powoli kończyć. Zbliża się pora<br />

zmiany opatrunków. Co znaczy „być<br />

mężczyną", będzie dla m<strong>nie</strong> zagadką do<br />

końca życia. Mam 17 lat.<br />

28.09.90


<strong>Duchy</strong><br />

<strong>nie</strong> <strong>chcą</strong><br />

<strong>odejść</strong><br />

Problem życia po śmierci od zarania<br />

fascynował ludzkość i bywał wielokrot<strong>nie</strong><br />

wykorzystywany przez sztukę. Przypadek<br />

chciał, że w naszych kinach prawie równo-<br />

cześ<strong>nie</strong> pojawiły się dwa <strong>film</strong>y, w których<br />

bohaterowie opuszczają ziemski padół. Ale<br />

ta zbieżność jest chyba jedynym wspólnym<br />

elementem DUCHA i „Linii życia".<br />

O „Linii życia" pisałam miesiąc temu.<br />

DUCH traktuje jednak temat życia pozagro-<br />

bowego dość lekko. W formie melodramatu<br />

opowiada o pięknej miłości przerwanej<br />

brutalnym zabójstwem. Główna bohaterka<br />

Molly (Demi Moore) rozpacza po śmierci<br />

Sama (Patrick Swayze), <strong>nie</strong> wiedząc, że<br />

ukochany stoi tuż przy <strong>nie</strong>j. Jego duch z<br />

<strong>nie</strong>wiadomych powodów pozostał na ziemi.<br />

Teraz chciałby powiedzieć Molly to, czego<br />

<strong>nie</strong> zdążył za życia. W załatwieniu <strong>nie</strong> do-<br />

kończonych spraw i w rozwiązaniu zabójst-<br />

wa Sama musi pomóc kochankom medium<br />

(Whoopi Goldberg) wprowadzające do tej<br />

dość łzawej historii element komediowy.<br />

DUCH jest bajką dla dorosłych, prześlizgu-<br />

<strong>film</strong>


jącą się przez kwestie miłości, odpowie-<br />

dzialności, przywiązania i lojalności. Powta-<br />

rza banalną bajkową prawdę, że za dobre<br />

uczynki czeka nas nagroda, a za złe kara.<br />

Obok „Pretty Woman" DUCH odniósł w zesz-<br />

łym roku w Ameryce ogromny sukces kaso-<br />

wy. Oba te <strong>film</strong>y są zrobione lekko i z wdzię-<br />

kiem, oba odwołują się do podstawowych<br />

wartości i prag<strong>nie</strong>ń, w tym - na pierwszym<br />

miejscu - do potrzeby kochania i bycia ko-<br />

chanym. W DUCHU <strong>nie</strong> stawia się pytań o ży-<br />

cie pozagrobowe, obecnych w „Linii życia",<br />

<strong>film</strong>ie o <strong>nie</strong>bo głębszym i ciekawszym.<br />

Jak zwykle w tego typu produkcjach, wa-<br />

żną rolę odgrywają zdjęcia trikowe. Duch<br />

oczywiście może przenikać materialne<br />

przedmioty, ale pozostaje zagadką, dlacze-<br />

go inaczej niż każdą inną przeszkodę mate-<br />

rialną traktuje podłogę, po której porusza<br />

się rów<strong>nie</strong> pew<strong>nie</strong> jak zwykły człowiek.<br />

W <strong>film</strong>ie Stevena Spielberga NA ZAWSZE<br />

główny bohater najpierw gi<strong>nie</strong> w katastrofie<br />

samolotowej, a potem wraca na ziemię, by<br />

stać się siódmym zmysłem kolejnego pilota.<br />

Traf chce, że ten prag<strong>nie</strong> zająć jego miejsce<br />

<strong>nie</strong> tylko za sterami, ale i u boku dziewczy-<br />

ny. W NA ZAWSZE Spielberg wykorzystał<br />

pomysł fabularny <strong>film</strong>u z 1944 roku „A Guy<br />

Named Joe" (Facet imie<strong>nie</strong>m Joe) ze Spen-<br />

cerem Trącym w roli głównej. Film Spiel-<br />

berga został jednak skrojony na jego miarę.<br />

Budżet nowej produkcji wyniósł aż 24 milio-<br />

ny dolarów, a wstępne prace trwały pięć lat<br />

- <strong>film</strong>owano autentyczne pożary lasów. Dla<br />

nas dostępny jest tylko na kasecie i jego wi-<br />

dowiskowość jest wprost proporcjonalna<br />

do rozmiarów ekranu telewizora: wielkie<br />

pożary stają się wręcz kameralne.<br />

Inną produkcją eksploatującą temat po-<br />

zostania na ziemi ducha ukochanej osoby<br />

jest komedia TATA-DUCH. Tym razem chodzi<br />

o śmierć ojca, mającego zostawić trójkę<br />

dzieci. Ten dość rzewny pomysł jest zabaw-<br />

<strong>nie</strong> i z dużym wdziękiem rozegrany przez<br />

Billa Cosby'ego, który usiłuje wykorzystać<br />

trzy dni, jakie pozwolono mu spędzić wśród<br />

żywych, na zabezpiecze<strong>nie</strong> rodziny.<br />

Podob<strong>nie</strong> jak w DUCHU, i tu realizatorzy fil-<br />

mu ostrzegają nas, że każda chwila może<br />

okazać się ostatnia, o czym zazwyczaj zapo-<br />

minamy, zostawiając wiele ważnych spraw<br />

na póź<strong>nie</strong>j. W TACIE-DUCHU główny bohater<br />

dostaje drugą szansę, ale mało kto z nas<br />

może liczyć na taki traf.<br />

Żeby zakończyć listę ostatnich produkcji<br />

wykorzystujących powrót ducha, należy je-<br />

szcze wspom<strong>nie</strong>ć o rysunkowym <strong>film</strong>ie<br />

„Wszystkie psy wędrują do <strong>nie</strong>ba", gdzie<br />

główny bohater - pies - wykorzystując lukę<br />

w <strong>nie</strong>biańskich przepisach daje nura z po-<br />

wrotem na ziemię, by tu zakończyć swe po-<br />

rachunki.<br />

Dorota Malinowska


DUCH (Ghost). Reżyseria: Jeny Zucker.<br />

Scenariusz: Bruce Joel Rubin Zdjęcia:<br />

Adam Creenberg. Muzykai Marice Jarre.<br />

Obsada: Patrick<br />

Swayze, Demi Mocne,<br />

WhoopiGoldberg,<br />

USA 1990.<br />

NA ZAWSZE<br />

(Always). Reżyseria: Steven<br />

Spielberg. Scenariusz: Jerry Belson, ROB<br />

Bass. Obsada:<br />

Richard Dreyfuss, Holly<br />

Hunter, Andrey<br />

Hepburn, Brad Johnson.<br />

USA 1989.<br />

TATA-DUCH<br />

(Ghost Dad). Reżyseria: Sidney<br />

Poitier.<br />

Scenariusz: Brent Maddock,<br />

S.S. Wilson.<br />

Zdjęcia: Andrew Laszlo. Muzyka:<br />

HenryManeta.<br />

USA 1990.


Tolkien i inni<br />

inspiracje<br />

Pomysł takiej wystawy rodził się<br />

równocześ<strong>nie</strong> z moją galerią<br />

Strawberry Fields w czerwcu<br />

1990 roku. Wychodziłem z<br />

założenia, że wszyscy znamy i<br />

cenimy książki Wielkich<br />

Fantastów, które tylko pozor<strong>nie</strong><br />

są baśniami dla dzieci, a w<br />

rzeczywistości mówią o<br />

najważ<strong>nie</strong>jszych problemach<br />

Dobra i Zła. O zmaganiach tych<br />

sił, które <strong>nie</strong> ist<strong>nie</strong>ją gdzieś obok,<br />

lecz w nas i toczą wieczną<br />

walkę... Pomyślałem, że można<br />

by to opowiedzieć na papierze<br />

czy płót<strong>nie</strong>.<br />

Ryzykowne założe<strong>nie</strong>. Ze<br />

znajomości książek Tolkiena czy<br />

Ursuli Le Guin wśród plastyków<br />

wcale jeszcze <strong>nie</strong> wynika<br />

powsta<strong>nie</strong> malarskiego dzieła.<br />

Przeciw<strong>nie</strong>, malarze stronią od<br />

inspiracji literackich, bojąc się<br />

posądzenia o ilustratorstwo.<br />

Ilustrator to ktoś pełniący funkcję<br />

służebną wobec literatury, a więc<br />

zależny. Czy może być artystą?<br />

Tak, ale <strong>nie</strong> malarzem.<br />

Malarstwo to sztuka dążąca przez<br />

wieki do pozbycia się wszelkich<br />

więzów, czysta, wolna od


anegdoty i narracyjności.<br />

A ja chciałem zaprosić do<br />

udziału w wystawie właś<strong>nie</strong><br />

malarzy! Mimo że poznałem już<br />

strach wielu z nich przed<br />

etykietką, np. „malarza fantasy".<br />

Nawiasem, do tych etykiet używa<br />

się <strong>nie</strong>zniszczalnych klejów. Czy<br />

warto się więc wychylać? ...<br />

Przyznaję, chęć rezygnacji była<br />

bardzo silna.<br />

I wtedy dowiedziałem się, że<br />

Kraków będzie siedzibą<br />

Euroconu 91. To przesądziło.<br />

Następna szansa trafi się za sto<br />

lat. Robimy wystawę! Niech<br />

będzie inna, dobrze, ale <strong>nie</strong>ch<br />

pokaże, że Polakom (a zwłaszcza<br />

krakowianom - udział w<br />

wystawie zaproponowałem<br />

twórcom związanym z moją<br />

galerią) też w duszy gra. Po tej<br />

decyzji odbyliśmy wiele rozmów<br />

i zażartych dyskusji.<br />

Wielokrot<strong>nie</strong> powracał w nich<br />

komiks jako uosobie<strong>nie</strong><br />

wszelkich plastycznych<br />

grzechów, nowa wersja jelenia<br />

na rykowisku, pokarm dla<br />

literackich i estetycznych<br />

analfabetów, etc. Proszę o


wybacze<strong>nie</strong> dla moich orłów -<br />

tymi zawołaniami dodawali sobie<br />

odwagi. A sami co pokażą?<br />

Kiedy zaczęły napływać<br />

pierwsze prace - z lekka<br />

odetchnąłem.<br />

Teresa ŻEBROWSKA<br />

zaprezentowała cykl pięciu<br />

barwnych monotypii. Zosia i<br />

Staszek WYWIOŁOWIE<br />

nawiązali bezpośrednio do<br />

Tolkiena <strong>nie</strong> zatracając przy tym<br />

niczego ze swej indywidualności.<br />

Oleje Krystiana TRACZA<br />

układały światło i cień na<br />

podobieństwo taoistycznego<br />

symbolu yin-yang. Malarstwo<br />

Henryka RADZISZEWSKIEGO -<br />

wiedzie jakby ścieżką obok<br />

Beksińskiego, jednak raczej <strong>nie</strong><br />

grozi wpadnięciem w świeżo<br />

wykopany grób.<br />

Dziwne budowle Jacka<br />

ZABIEGAJĄ unoszą się i<br />

opuszczają ramy obrazu. Płótno<br />

Dominiki DZIERŻANOWSKIEJ to<br />

prawie abstrakcja, gdyby <strong>nie</strong> łuk<br />

bramy - jak symbol Przejścia.<br />

Były rów<strong>nie</strong>ż oswojone stwory i<br />

gliniane zamki-chaty z<br />

piętrzącymi się, koślawymi<br />

wieżyczkami, czyli ceramika Zosi<br />

i Marcela MARKLOWSKICH i<br />

Bugusława ZAWODNIEGO.<br />

Zbyszek KASPRZAK w swoim<br />

obrazie przekonuje, że Straszne<br />

może być oswojone, a pastele Ewy<br />

PELLO to już wręcz sielanka.<br />

Kolaże Andrzeja<br />

GŁOWACKIEGO wprowadzają<br />

trochę <strong>nie</strong>pokoju, ale to przecież<br />

tylko chwyt plastyczny.<br />

Udział w wystawie wzięli<br />

rów<strong>nie</strong>ż Joanna KUBICZ, Lech<br />

HELWIG, Adam<br />

MARCZUKIEWICZ, Darek<br />

PALA, Grzesiek POLICIŃSKI,<br />

Paweł HOŁUBOWICZ i Stanisław<br />

STACH.<br />

Prac było ponad czterdzieści.<br />

Dominował kolor, <strong>nie</strong> widziało się<br />

Conanów z mieczami ani<br />

kosmicznego złomu. Może tylko<br />

tych „innych" (obcych?) było<br />

więcej niż „Tolkiena". Bywalcy<br />

euroconowi mówili, że to też<br />

fantastyka, że tak też może być.<br />

Tylko <strong>nie</strong>którzy zdradzali się z<br />

tęsknotą za estetyką Vallejo i<br />

Fossa.<br />

Na ko<strong>nie</strong>c o jednej, przykrej


sprawie: Przed uroczystym rumuńskiego męża zaufania,<br />

wernisażem, w drodze wyjątku, który te głosy zbierze i dostarczy<br />

przyjąłem obraz młodego gdzie trzeba.<br />

rumuńskiego plastyka, który Celowo <strong>nie</strong> podaję nazwiska<br />

zjawił się na Euroco<strong>nie</strong> 91 <strong>nie</strong> rumuńskiego plastyka.<br />

zapowiedziany. Podczas Zainteresowani mogą sprawdzić<br />

wernisażu przedstawiciel w dokumentach, kto zdobył<br />

Rumunów przypomniał o Nagrodę Publiczności<br />

na<br />

nagrodzie publiczności i poprosił Euroco<strong>nie</strong> 91 w Krakowie.<br />

o oddawa<strong>nie</strong> głosów na Pozostałym gościom wernisażu<br />

najlepszego twórcę. I tu najbardziej podobały się prace<br />

zobaczyliśmy, na czym może Zbyszka KASPRZAKA, Jacka<br />

polegać młoda rumuńska ZABIEGAJĄ i Henryka<br />

demokracja. Otóż potrzeba RADZISZEWSKIEGO. dziesięciu Rumunów, z których<br />

każdy odda po dwa głosy oraz<br />

Marek Jusięga


1. Generacje - trzecie i czwarta. Andrzej Sapkowski (laureat Nagro- dy im.<br />

Janusza A. Zajdla) i Jarosław Grzędowicz.<br />

2. Boris Vallejo pod strzechy! Oprócz jego obrazka Krzysztof Kocha- ński,<br />

Juliusz GarztecM, Jacek Rodek.<br />

3. Rafał A. Ziemkiewicz - podwój<strong>nie</strong> nominowany do Nagrody im. Ja- nusza A.<br />

Zajdla (dysydent „Fantastyki").<br />

4. Robert Szmidt wśród fanek ze Śląska i Częstochowy.<br />

5. Wiktor Bukato przewodzi obradom fandomu.<br />

6. 6Wystąpiliśmy w krakowskim radiu tuż po BBC - Piotr W. Cholewa i Maciej<br />

Parowski.<br />

7. W środku James P. Hogan, po prawej Jim Walker; po lewej Paweł<br />

Ziemkiewicz i Frank Beckers. Dziewczyna NN (a szkoda!).


Kiedy w 1989 r. powstała idea zorganizowania<br />

w Polsce Europejskiego Konwentu<br />

Miłośników SF, od razu zapalił się do <strong>nie</strong>j<br />

prezes Krakowskiego Klubu SF, Marek<br />

Świt<strong>nie</strong>wski. Wcześ<strong>nie</strong>j Krakowski Klub<br />

<strong>nie</strong> organizował żadnego konwentu. Tym<br />

razem Eurocon miał być połączony z<br />

Polconem, czyli Ogólnopolskim Konwentem<br />

Klubów i Miłośników SF. Przy organizacji<br />

obiecały pomóc inne kluby polskie,<br />

a cała impreza miała być wizytówką<br />

polskiego fandomu. Od początku 1991 r.<br />

odbywały się regular<strong>nie</strong> posiedzenia<br />

Komitetu Organizacyjnego. Wszystko<br />

wyglądało świet<strong>nie</strong> i w rozsyłanych biuletynach<br />

pojawiały się wyłącz<strong>nie</strong> optymistyczne<br />

informacje. W czwartek 9 maja<br />

1991 r. nad Krakowem pojawiło się słońce.<br />

Uroczyste otwarcie Polconu-Euroconu<br />

zostało prze<strong>nie</strong>sione z godz. 14 na 19, a<br />

program imprezy jeszcze <strong>nie</strong> został wydrukowany.<br />

Na otwarciu imprezy:<br />

• przedstawiono gości: Poula Andersona<br />

z żoną, Gianfranco Vivia<strong>nie</strong>go i<br />

Roelofa Goudriana z Holandii (aktywny i<br />

znany fan),<br />

• zapewniono, że impreza się odbędzie,<br />

• odkryto, że <strong>nie</strong> wszyscy Litwini znają<br />

dobrze rosyjski i polski (co wyszło na jaw<br />

przy próbie przetłumaczenia „na żywo"<br />

<strong>film</strong>u „Trudno być bogiem").<br />

W nocy przeglądem <strong>film</strong>ów Monty'ego<br />

Pythona rozpoczęło działalność kino<br />

„Mikro". Od rana można też było. oddać<br />

głos na Nagrodę Fandomu im. Janusza-<br />

Zajdla (w tym roku wybierano najlepszy<br />

utwór spomiędzy opowiadań Sapkowskiego<br />

i Piekary, nominację uzyskały też<br />

dwa opowiadania Ziemkiewicza).<br />

W piątek w ki<strong>nie</strong> „Mikro" odbył się m.in.<br />

przegląd <strong>film</strong>ów zrealizowanych na<br />

podstawie utworów Lema. W ki<strong>nie</strong> „Kijów"<br />

można było obejrzeć ekranowe<br />

wersje <strong>film</strong>ów starszych i nowszych. W<br />

Klubie Łącznościowca odbyły się spotkania<br />

z Adamem Hollankiem oraz redakcjami<br />

„Fenixa" i „Fantastyki", w klubie<br />

„Forum" obradowali tolkieniści z ŚKF, a<br />

w galerii „Strawberry fields" na Rynku<br />

Głównym trwał wernisaż poświęcony<br />

sztuce SF i fantasy.<br />

Ci, którzy ale chcieli wędrować po mieście,<br />

szli na Pocztę Główną, by w Klubie<br />

wśród fanów<br />

Prawo Murphy'ego: Jeżeli coś może pójść źle, to pójdzie.<br />

Komentarz: Murphy był optymistą.<br />

Łącznościowca grać w gry planszowe.<br />

Pod wieczór przy minimalnym udziale<br />

uczestników konwentu odbył się finał<br />

maskarady, zdominowany przez pa<strong>nie</strong>.<br />

Jednak miejscem najczęściej odwiedzanym<br />

była siedziba Komitetu Organizacyjnego,<br />

gdzie jednocześ<strong>nie</strong> miotali się<br />

organizatorzy i uczestnicy, wzajem<strong>nie</strong><br />

prześladujący się różnymi problemami,<br />

pytaniami i wyrazami powszech<strong>nie</strong><br />

uznanymi za obraźliwe.<br />

Sobota była d<strong>nie</strong>m pełnym <strong>nie</strong>spodzianek.<br />

Ciągłe utajnia<strong>nie</strong> programu spowodowało,<br />

iż do <strong>nie</strong>wielkiej liczby uczestników<br />

kartkowy program trafił, gdy <strong>nie</strong>które<br />

imprezy już trwały. W ten sposób w zapowiadanej<br />

sesji lemowskiej wzięło<br />

udział 5 prelegentów, 4 dziennikarzy i 3<br />

słuchaczy. Być może powodem była<br />

<strong>nie</strong>obecność Lema.<br />

Minimalnym zainteresowa<strong>nie</strong>m cieszyła<br />

się giełda książek, a przeprowadze<strong>nie</strong><br />

konkursu <strong>film</strong>owego wraz z projekcją<br />

trylogii „Gwiezdnych wojen" napotkało<br />

trudności organizacyjne. Moc jednak i tym<br />

razem zwyciężyła. Moment zawiązywania<br />

się Klubu „Smoków Fandomu" został<br />

zakłócony przez weteranów z różnych<br />

krajów, którzy odczytawszy w programie<br />

„Spotka<strong>nie</strong> Oldboyów Fandomów" chcieli<br />

je wziąć szturmem.<br />

O godz. 19 w sali bankietowej „Cracovii"<br />

spotkali się fanowie, goście i organizatorzy,<br />

by przy suto zastawionych<br />

stołach, na stojąco dowiedzieć się,<br />

komu przyznano nagrody. Okazało się,<br />

że pewna pani zamknęła je w szafie,<br />

zabrała klucze i ślad po <strong>nie</strong>j zaginął.<br />

Wiktor Bukato zrobił jednak wspaniałą<br />

minę i odczytał decyzje Komitetu Euroconu.<br />

Nagrody otrzymali między innymi:<br />

Stanisław Lem za całokształt, „Interzone"<br />

jako najlepszy fanzin, Roelof Goudrian<br />

jako najlepfzy propagator SF. Bukato<br />

poinformował też, iż został wybrany na<br />

przewodniczącego Europejskiego Stowarzyszenia<br />

SF.<br />

Następ<strong>nie</strong> prezes SKF Ela Gepfert<br />

przedstawiła wyniki głosowania na nagrodę<br />

Fandomu Polskiego. Zdobywcą<br />

nagrody im. Janusza Zajdla został Andrzej<br />

Sapkowski. Ku swojemu zdziwieniu<br />

nagrodę w postaci statuetki otrzymał.<br />

Niedzielny poranek był czasem pożegnań<br />

z miastem, imprezą i słoneczną<br />

pogodą. Uczestnicy wyjeżdżali z opinią,<br />

iż impreza była wyjątkowo <strong>nie</strong>udana.<br />

Szczegółowy program imprezy rozleciał<br />

się już pierwszego dnia. Instytucje, które<br />

miały wspomagać organizatorów, zachowały<br />

się obojęt<strong>nie</strong>. Program drukowany<br />

na świstkach i w <strong>nie</strong>dostatecznych<br />

ilościach <strong>nie</strong> może być, <strong>nie</strong>stety, wizytówką<br />

konwentów"tej rangi co Eurocon i<br />

Polcon. Tylko <strong>nie</strong>liczni organizatorzy<br />

zostali z Markiem Świt<strong>nie</strong>wskim do<br />

końca. Miało się momentami wraże<strong>nie</strong>, iż<br />

impreza jest<br />

organizowana wyłącz<strong>nie</strong> przez <strong>nie</strong>go i<br />

kilka przypadkowych osób. Nikt <strong>nie</strong><br />

pomyślał, by przygotować spotkania<br />

fanów różnych narodowości. Byli przecież<br />

Rosja<strong>nie</strong>, Czesi, Słowacy, Niemcy,<br />

kilka osób z Anglii, Holandii i Szwecji.<br />

Podczas wspólnych rozmów często dopytywali<br />

się o tego typu punkty programu.<br />

Eurocon-Polcon'91 był imprezą <strong>nie</strong>udaną,<br />

gdyż organizatorzy zapom<strong>nie</strong>li o<br />

prawie Murphy'ego i o fakcie, że robiąc<br />

tego typu imprezę trzeba mieć jednak coś<br />

więcej niż szczere chęci i pieniądze.<br />

Ratowała wszystko słoneczna pogoda i<br />

uroda miasta.<br />

Piotr „Raku" Rak<br />

PS. Największą cenę za Eurocon'91 zapłacił<br />

główny organizator imprezy Marek Świt<strong>nie</strong>wski.<br />

Tuż przed rozpoczęciem miał wypadek, ale<br />

męż<strong>nie</strong> wytrwał na stanowisku. Po konwencie<br />

wylądował w szpitalu.


Zarówno tanowie, jak i twórcy fantastyki<br />

twierdzą, że oto nagle znaleźliśmy się na<br />

jakimś <strong>nie</strong>spodziewanym rozdrożu lub<br />

może nawet w całkowitej próżni. Bez<br />

polityki, bez jej wpływu nawet na ten rodzaj<br />

kultury masowej - czy fantaści zdają<br />

sobie z tego sprawę, czy <strong>nie</strong> - science<br />

fiction w najszerszym znaczeniu traci grunt<br />

pod nogami! Odkąd nurt zajdlowski i jego<br />

intencje stały się rzeczywistością, która<br />

nas wszystkich otacza, odkąd galopująca<br />

historia przeskoczyła nas, pędząc <strong>nie</strong><br />

wiadomo dokąd, polska fantastyka eksperymentuje<br />

po omacku, co <strong>nie</strong> sprawia<br />

radości jej miłośnikom.<br />

SF schodzi dziś na krawędzie rozrywki,<br />

za którymi jest przepaść idiotyzmu, albo<br />

wymyśla takie sytuacje jak u naszego<br />

Pietruchy wykopanego z ostat<strong>nie</strong>go konkursu<br />

przez Maćka Parowskiego (patrz<br />

„Nowa Fantastyka" nr 3/91). I nagle poczynamy<br />

prawie bezwied<strong>nie</strong> skłaniać się<br />

ku poglądowi, przeciwko któremu gorąco<br />

występowaliśmy wczoraj, iż jedy<strong>nie</strong> uniwersalistyczna,<br />

ale zarazem twarda i<br />

przepojona filozofią, właściwie najbardziej<br />

klasyczna z klasycznych science fiction<br />

Stanisława Lema nabiera teraz właściwych<br />

kolorów, znowu ożywa, staje się<br />

bardziej obiecująca od wszelkiej innej,<br />

wyłuskując z chaosu wypadków, z uderzeń<br />

historii prawdę o ludziach, bez względu<br />

z jakiej pochodzą epoki. Nieprzypadkowo<br />

zatem, choć po raz pierwszy w historii<br />

Euroconu, Lem dostał nagrodę tej organizacji,<br />

a przedstawiciele trzynastu nacji w<br />

Krakowie głosowali nań unisono. Lem jest<br />

wieczny, jego zaś polskie zmartwychwsta<strong>nie</strong><br />

znamienne dla epoki.<br />

Za drugi ewenement tegorocznego krakowskiego<br />

Euroconu należałoby uznać<br />

wyzna<strong>nie</strong> znanego brytyjskiego pisarza<br />

Hogana, które bynajm<strong>nie</strong>j <strong>nie</strong> miało charakteru<br />

tylko osobistego, lecz było wyzna<strong>nie</strong>m<br />

wiary najpopular<strong>nie</strong>jszej na świecie<br />

anglosaskiej SF. Według Hogana sztuka<br />

tworzenia fantastyki polega na strzelaniu<br />

w pustkę, na chybił trafił, zaś reszta pisarskiej<br />

roboty to dopasowywa<strong>nie</strong> celów do<br />

tych przypadkowych, <strong>nie</strong>celnych wystrzałów.<br />

Cha! cha! cha! cha! Coś na kształt<br />

<strong>nie</strong>modnego już abstrakcyjnego malarstwa,<br />

w którym tytuł obrazu dopasowywano<br />

do rzucanych na pass blind kolorowych<br />

plam. Nazywano zaś<br />

takie plamy na przykład „Sobieski pod<br />

Wied<strong>nie</strong>m" albo „Sen odaliski". Więc to<br />

sztuka omamiania odbiorców, wyciskania<br />

pieniędzy od profanów, <strong>nie</strong> orientujących<br />

się zupeł<strong>nie</strong> w „metodach twórczych"<br />

przedstawionych przez Hogana?<br />

Nasza „Fantastyka", która szuka ciągle<br />

najwartościowszych i najciekawszych<br />

krajowych i zagranicznych egzemplifikacji<br />

SF, nasi redaktorzy znaleźli się<br />

między młotem a kowadłem. Z jednej<br />

strony mamy polski eksperyment, czyli<br />

czar Parowskiego, krytykowany przez<br />

większość rozrywkowo usposobionych<br />

miłośników, z drugiej publikacje bliskie<br />

międzynarodowym bestsellerom, które...<br />

sztucz<strong>nie</strong> konstruowane według recepty<br />

takich twórców jak Hogan, tracą z dnia na<br />

dzień popularność. Niektórzy narzekają,<br />

że „Nowa Fantastyka" - magazyn, który<br />

dziś wydajemy według starych raczej<br />

formuł wypracowanych od początku<br />

ist<strong>nie</strong>nia pisma, jest za mało adekwatna<br />

do rzeczywistości, z której musi wyniknąć<br />

nasza przyszłość.<br />

Powieść? Ileż najnowszych, pasjonujących,<br />

czasem zbyt pa sjon ujący ch<br />

powieści, wydały Amber, Alfa i inne liczne<br />

oficyny. Aż się roi od fantastyki zagranicznej,<br />

jakiej przedtem w księgarniach<br />

brakowało. Już <strong>nie</strong> trzeba zapełniać w „<br />

Fantastyce" dziur po zachodnich powieściach.<br />

Czy więc zagraniczna powieść .w<br />

ogóle jest potrzebna, czy <strong>nie</strong> należałoby<br />

zastąpić jej krótkimi formami najciekawszej,<br />

najnowszej prozy zagranicznej? Po<br />

drugie, należałoby zacząć chyba wreszcie<br />

poszukiwa<strong>nie</strong> dobrych, polskich<br />

właś<strong>nie</strong> powieści, bo teraz naszym<br />

autorom trudno się przebić przez szeregi<br />

twórców zagranicznych, których wydawnictwa<br />

preferują jak nigdy. Promocję w tej<br />

dziedzi<strong>nie</strong> trzeba w „Fantastyce" uznać<br />

za <strong>nie</strong>zbędną!<br />

Nie tylko my zresztą pozostajemy w ty le<br />

za tym, co się dzisiaj wokół nas dzieje, ale i<br />

także nasi czytelnicy są wyraź<strong>nie</strong> zacofani<br />

i wcale jeszcze się <strong>nie</strong> zorientowali,<br />

czego chcieliby teraz, po epoce Zajdla.<br />

Można skłaniać się ku uniwersalizmowi<br />

Lema, ale jednocześ<strong>nie</strong> należałoby także<br />

uznać, że przecież polityka <strong>nie</strong> skończyła<br />

ani u nas, ani w Europie, ani na świecie,<br />

swej dominującej - zwłaszcza w ostatnich<br />

latach - roli. Może więc z czasem, podob<strong>nie</strong><br />

jak nurt zajdlowski, zrodzi się jakaś<br />

nowa, jeszcze nawet w tej chwili <strong>nie</strong><br />

kiełkująca gałąź fantastyki, widząca jutro<br />

w prześwitach tego, co dzisiaj chaotycz<strong>nie</strong><br />

się wydarza. Zachcianek, dążeń i<br />

losów ludzkich <strong>nie</strong> da się ująć w ramy<br />

prognoz naukowych, to jużjwiadome,<br />

więc może właś<strong>nie</strong> fantastyka, w przeciwieństwie<br />

do nauki i innych gatunków<br />

prozy, które właściwie ustały-pomoże<br />

zrozumieć nową epokę?<br />

10-9-8-7-6-5-4-3-2I-0<br />

Adam Hollanek<br />

Żeromski Stefan<br />

(1864I925) Pisarz<br />

Urodził się 14 października 1864 r. w<br />

Strawczy<strong>nie</strong> w zubożałej rodzi<strong>nie</strong> szlacheckiej.<br />

W 1886 r. wyjechał do Warszawy,<br />

gdzie wstąpił do Szkoły Weterynaryjnej.<br />

Pracował w dworach jako guwerner.<br />

Od 1889 r. zaczął zamieszczać<br />

w pismach warszawskich swoje pierwsze<br />

opowiadania. Nawiązał kontakty z czasopismem<br />

„Głos". W1892 r. otrzymał<br />

posadę bibliotekarza w Muzeum Rapperswilskim.<br />

W latach 1895I896 ukazały się<br />

dwa tomy jego opowiadań, w 1898 r. -<br />

utwory powieściowe. Od 1897 do 1903 r.<br />

był pomocnikiem bibliotekarza w bibliotece<br />

ordynacji Zamoyskich w Warszawie. Z<br />

tego okresu pochodzą jego powieści:<br />

„Syzyfowe prace" (1898), „Ludzie bezdomni"<br />

(1900), „Popioły" (1904). Po<br />

wydaniu „Popiołów" poświęcił się całkowicie<br />

twórczości literackiej. W 1907 r.<br />

współdziałał w założeniu Towarzystwa<br />

Biblioteki Publicznej w Warszawie. Opublikował<br />

wtedy „Dumę o hetma<strong>nie</strong>"<br />

(1908), „Słowo o Bandosie" (1907),<br />

tragedię „Sułkowski"<br />

Pagórkowate pola w okolicach Puław.<br />

Płaskowzgórze poprzerzynane we<br />

wszelkich kierunkach parowami, w<br />

których rosną drzewa liściaste, buki i<br />

dęby, lipy, klony i jawory. (...) W dali,<br />

niziną, wierzby ponad strugą leniwą.<br />

Tam kosi trawę dorodny dwudziestodwuletni<br />

parobczak, Grześ Wójcik.<br />

W polnej ciszy słychać <strong>nie</strong>przerwa<strong>nie</strong>,<br />

raz w raz, armat<strong>nie</strong> strzały i potworny<br />

grzechot kartaczownic. Wokół<br />

tego miejsca odbywają się na przestrzeni<br />

całej okolicy manewry generalne<br />

wojsk. Dwa odłamy armii staczają ze<br />

sobą fikcyjną bitwę. Wielki książę dowodzi<br />

jedną armią, główny dowódca<br />

wojsk prowadzi drugą, noszącą nazwę<br />

<strong>nie</strong>przyjacielskiej.<br />

Nagle oświetliła ziemię i <strong>nie</strong>bo piorunująca<br />

łuna. Grześ za<strong>nie</strong>widział na<br />

przeciąg czasu. Jeszcze łuna <strong>nie</strong> zgasła,<br />

gdy dał się słyszeć straszliwy łoskot i<br />

wrzask dziesiątków tysięcy ludzi. Gdy<br />

Grześ odzyskał wzrok, ujrzał wznoszące<br />

się dymy na wzgórzu. Grześ rzucił<br />

kosę i na bałyku wpełzł w zboża, żeby<br />

zobaczyć, co się dzieje.<br />

W chwili gdy stanął nad poprzecznym<br />

wąwozem, ujrzał jeźdźca na koniu,<br />

pędzącego w skok zbożami. Koń brzuchem<br />

rozgarnia zboże, skacze przez<br />

parowy. Za jeźdźcem pędzi z dobytymi<br />

szablami szwadron dragonów. Wichrem<br />

pędząc ku doli<strong>nie</strong>, jeździec odsądził<br />

się w zbożu, wbił ostrogi w boki<br />

końskie i skoczył, żeby przesadzić<br />

parów. Zgoniony koń skoczył chyżo,<br />

lecz <strong>nie</strong> dosięgnął szczęśliwie przeciwnego<br />

brzegu. Jeździec runął w gliniasty<br />

wąwóz. Grześ kilkoma susami zeskoczył<br />

na dól i znalazł się przy zbiegu.<br />

Ten wywlókł się już spod konia i potykając<br />

się, plując krwią, ucieka na dół<br />

wąwozem. Spostrzegł Grzesia. CZA-<br />

ROWIC: Ktoś ty? GRZEŚ: Ja tu ze<br />

wsi. CZAROWIC: Bracie! ratuj! Biłem<br />

się z wojskiem...


(1910), dramat „Róża" (1909), „Urodę ży<br />

cia" (1912), „Wierną rzekę" (1912). W<br />

latach 1909I1 przebywał w Paryżu,<br />

póź<strong>nie</strong>j osiedlił się w Zakopanem. Po<br />

wybuchu wojny zgłosił się do Legionów i<br />

próbował przedostać na front. Po ewakuacji<br />

Krakowa wrócił do Zakopanego.<br />

W 1918 r. był prezydentem „Rzeczpospolitej<br />

Zakopiańskiej". Jesienią 1919 r.<br />

osiedlił się w Warszawie. Był inicjatorem<br />

projektu Akademii Literatury; w 1920 r.<br />

został prezesem Związku Zawodowego<br />

Literatów Polskich, założycielem Straży<br />

Piśmiennictwa Polskiego i polskiego PEN-<br />

Clubu. W tym czasie powstały jego poematy<br />

prozą: „Wisła" (1918), „Międzymorze"<br />

(1924), opowiadania „Pomyłki"<br />

(1923) i dramaty: „Ponad ś<strong>nie</strong>g bielszym<br />

się stanę" (1921), „Turoń" (1923), „Uciekła<br />

mi przepióreczka" (1924). Wysuwany<br />

na kandydata do Nagrody Nobla na<br />

rok 1924, stracił tę szansę wskutek<br />

protestów opinii <strong>nie</strong>mieckiej po ukazaniu<br />

się „Wiatru od morza" (1922). W 1924 r.<br />

wydał ostatnią z wielkich powieści,<br />

„Przedwioś<strong>nie</strong>". Zmarł 20 listopada 1925<br />

r. w Warszawie.<br />

Twórczość Stefana Żeromskiego, w<br />

której problemy społeczne i moralne<br />

splatają się z tematyką walki <strong>nie</strong>podległościowej,<br />

ma <strong>nie</strong>wiele wspólnego z literaturą<br />

fantastyczno-naukowa. Realistyczne<br />

te-<br />

GRZEŚ: Ady ja towarzysz...<br />

OŻAROWIC: Towarzyszu! Ja wnet<br />

umrę... Za wcześ<strong>nie</strong> mię spostrzegli.<br />

Uciekaj! Co sił uciekaj! Tu zaraz, na<br />

szosie puławskiej, między Kurowem i<br />

Końskowolę, spotkasz dwoje ludzi,<br />

słownik polskich autorów fantastyki<br />

chniki pisarskie autora któcą się z konwencją<br />

fantazji scjentyficznej. A jednak w<br />

pisarstwie Żeromskiego można odnaleźć<br />

elementy fantazji naukowej sprowadzone<br />

do roli kostiumu literackiego, służące<br />

przekazaniu istotnych prawd o narodzie,<br />

człowieku, jego przyszłości. Tak jest w<br />

<strong>nie</strong>scenicznym dramacie „Róża"<br />

(„Książka", Warszawa 1909), który pretenduje<br />

do jednego z peł<strong>nie</strong>jszych w<br />

naszej literaturze obrazów rewolucji 1905<br />

roku. W sytuacji bez wyjścia (bankructwo<br />

klas posiadających, obawa przed niszczącą<br />

siłą rewolucji, zdradą i prowokacją<br />

w obozie samych rewolucjonistów) posłużył<br />

się autor chwytem przypominającym<br />

rozwiązania póź<strong>nie</strong>jszych powieści<br />

science fiction: inży<strong>nie</strong>r Dan wynajduje<br />

śmiercionośne promie<strong>nie</strong>, które rażą<br />

najeźdźcę i torują drogę <strong>nie</strong>podległości.<br />

Ta prometejska idea, zmuszająca do<br />

użycia siły (na ogółtibcej przekonaniom<br />

etycznym Żeromskiego), jest dalekim<br />

echem „utopizmu" autora, jego koncepcji<br />

doskonałego systemu społecznego<br />

(„Dzieje grzechu", „Walka z szatanem");<br />

wynalazek techniczny (samolot Rozłuckiego<br />

w „Urodzie życia"), który rozwiązuje<br />

nabrzmiałe konflikty, prowadzi do<br />

złagodzenia wyzysku, zwycięstwa dobra<br />

nad złem. Jest to - w ostatecznej instancji<br />

- gorzkie rozlicze<strong>nie</strong> Że-<br />

pożółkłe kartki<br />

OFICER: (...) Za chwilę zgi<strong>nie</strong>sz. Módl<br />

się. Tyś to strzelał do naszych wojsk z<br />

jakiejś broni.<br />

CZAROWIC: Milcz! Za chwilę zgi<strong>nie</strong>sz.<br />

Módl się. Ja strzelałem do waszego wojska z<br />

tajnej broni. OFICER: Gdzie ta broń?<br />

mężczyznę i kobietę na koniach kary eh. CZAROWIC: Nie ma jej. OFICER:<br />

Im oddasz to pudło. (...)<br />

Gdzieś ją podział? CZAROWIC: Zaraz się<br />

Grześ zakłada na ramiona rzemie<strong>nie</strong><br />

Stefan Żeromski<br />

kasety, poci pachę wziął żelazny trójkąt<br />

podstawy, kapelusz słomiany cisnął w<br />

zboże, zgarbił się, wpełzł w bruzdę. Fale<br />

pszeniczne za nim zakołysały się, zrosły<br />

w jedno, zawarły. Pomknął jakoby przepiórka.<br />

Daleko, daleko strugą chwiejną<br />

wśród łanu przeleciał...<br />

Kłęby kurzawy runęły w głąb wąwozu.<br />

Kilkudziesięciu kawalerzystów pędzi<br />

weń na złama<strong>nie</strong> karku. Dopadli konia z<br />

przetrąconym grzbietem, dopadli Czarowica<br />

leżącego na drodze o kilkadziesiąt<br />

kroków dalej. Zeskoczyli z koni,<br />

porwali go z ziemi, postawili na nogi.<br />

(...)<br />

RÓŻA<br />

(Epilog)<br />

dowiesz.<br />

OFICER: Skąd się dowieni? CZAROWIC:<br />

Nie umiesz czekać, Moskalu!<br />

Oficer uderza go nahajką.<br />

Tłumy wojsk ukazały się na szerokiej<br />

pochyłości. W środku ich połyskujący<br />

sztab jeneralny. Polami ku temu miejscu<br />

gwałtow<strong>nie</strong> ciągną parki artyleryjskie,<br />

miażdżąc zboża na szerokiej przestrzeni.<br />

Ze wszech stron, jak okiem sięgnąć, brną<br />

w forsownym marszu proste li<strong>nie</strong>, bryły i<br />

prostokąty wojsk pieszych. Tam i sam<br />

przerzyna równinę lotna jazda regularna i<br />

wałęsają się chmury kozactwa.<br />

romskiego ze światem, świadectwo porażki<br />

ideałów społecznikowskich, bowiem<br />

dopiero interwencja „cudowności"<br />

może przywrócić poszukiwany ład,<br />

usunąć sprzeczności ideologiczne,<br />

ekonomiczne, społeczne.<br />

Jeden z najsłyn<strong>nie</strong>jszych motywów SF<br />

w pisarstwie Żeromskiego stanowi utopijna<br />

wizja „szklanych domów" z<br />

„Przedwiośnia" (J. Mortkowicz, Warszawa<br />

1925) funkcjonująca jako rodzaj<br />

paraboli, konfrontacji marzeń z rzeczywistością.<br />

Cezary Baryka, dla którego<br />

Polska jest wyidealizowaną legendą z<br />

opowieści ojca, po powrocie do kraju<br />

sprawdza naocz<strong>nie</strong> wartość relacjonowanego<br />

mitu.<br />

Bibliografia wybrana:<br />

- K. Wyka, Główne etapy twórczości Żeromskiego<br />

(w:) „Szkice literackie i artystyczne", 1.1,<br />

Kraków 1956,<br />

- A. Hutnikiewicz, Stefan Żeromski, Warszawa<br />

1960,<br />

- R. Źimand, „Róża" - próba lektury (w.) „Szkice",<br />

Warszawa 1965,<br />

- S. Pigoń, Jak rozkwitała „Róża" (w:) „Drzewiej<br />

i wczoraj", Warszawa 1966,<br />

-H. Markiewicz, „Przedwioś<strong>nie</strong>" Stefana Żeromskiego,<br />

Warszawa 1965,<br />

A. Hutnikiewicz, „Przedwioś<strong>nie</strong>" Stefana<br />

Żeromskiego, Warszawa 1974.<br />

Pokotem leżą w zdeptanych zbożach<br />

zwłoki spalonych rot i kompanii od pierwszego<br />

pocisku ognia. Wśród nich uwijają<br />

się lekarze w białych kitlach, zakonnice i<br />

felczerzy. Jeżdżą na wsze strony wozy<br />

lazaretowe. W całym wojsku regularnym<br />

kotłuje się bezkarny, dziki gwar. (...)<br />

Zatrzymały się na wzgórzu dwa czarne,<br />

dalekie cie<strong>nie</strong>. Nagle błysnął straszliwy<br />

piorun, obleciał <strong>nie</strong>bo i ziemię.<br />

Blask jego rzucił ślepotę na armię moskiewską.<br />

Gzygzak piorunu - kosa ognista<br />

- zaciął raz, drugi, trzeci, uderzył z<br />

prawej i lewej strony wojska zgromadzone.<br />

Ryk przerażenia, jęk przedśmiertny<br />

napełnił puławską ziemię. Bucha raz w<br />

raz olbrzymi kłąb siwego dymu i rozlega<br />

się straszliwy huk wylatujących w powietrze<br />

jaszczyków, samostrzały kartaczownic<br />

i armat. Strzela sama rzucona<br />

na ziemię ręczna broń. Walą się szeregi<br />

spalonych trupów. Bataliony z wyżartymi<br />

oczami, pułki, na których płoną<br />

szynele, mundury i włosy, lecą na wsze<br />

strony z wyciem rozpaczy.<br />

Czarowic, któremu ogień Dana wypalił<br />

oczy, zżarł piersi i wnętrzności, bieg<strong>nie</strong><br />

w ślepocie, pospołu z tłumem.<br />

Straszliwy ból spalonego ciałagonigo w<br />

przestrzeń. Nic <strong>nie</strong> widząc, umierający<br />

od męczarni, trafił stopami w koleje<br />

polnej drożyny. Potknął się na przykopie<br />

drogi, upadł na ziemię. Usłyszał zboże<br />

spokoj<strong>nie</strong> szumiące, cichy pszeniczny<br />

pogwarek. Ostatkiem wiedzy wsparty,<br />

chciał wpełznąć w zboże, lecz trafił<br />

rękoma i ciałem bolesnym na szeroko<br />

ogarniający przykopę krzak dzikiej róży.<br />

Wtulił się w krzak dzikiej róży, szukając<br />

rękoma zboża, bezsil<strong>nie</strong> spoczął na<br />

kolcach, osłaniając drgającymi dłońmi<br />

spalone wnętrzności. Jeszcze raz<br />

uśmiech otoczył mu usta.(...)<br />

Opracował Andrzej Niewiadowski<br />

Stefan Żeromski, „Rota. Dramat <strong>nie</strong>sceniczny"<br />

(w.) S. Żeromski „Dzieła", tom 20, oprać, tekstu<br />

S. Pigoń. Czytelnik, Warszawa 1975, wybór ze<br />

stron 230-235.


P<br />

ewna ostentacyjność - dar autoreklamy,<br />

uroczysta poza przybrana w odpowied<strong>nie</strong>j<br />

chwili, gromkie uderze<strong>nie</strong> we właściwy<br />

ton dla zwrócenia uwagi recenzentów -<br />

może zyskać oryginalnemu artyście popularność,<br />

na jaką jego dzieło zasługuje.<br />

Philip K. Dick przychodzi bez ostentacji.<br />

Wszystkie jego powieści są wydawane<br />

jako science fiction, co oznacza automatycz<strong>nie</strong><br />

okładkę z fioletowym potworem,<br />

zapewnia, ale i ogranicza sprzedaż, oraz -<br />

przede wszystkim - wyklucza zauważe<strong>nie</strong><br />

przez poważnych krytyków i recenzentów.<br />

Jego proza jest surowa, czasami pośpieszna,<br />

zawsze prosto zmierzająca do<br />

celu, bez Nabokovowskich wykrętasów.<br />

Jego bohaterowie są zwyczajni, nadzwyczaj<strong>nie</strong><br />

zwyczajni - <strong>nie</strong>udolny, drobny biznesmen,<br />

ambitna urzędniczka, prosty<br />

rzemieślnik. Często zdarza się, że mają<br />

jakieś <strong>nie</strong>samowite uzdol<strong>nie</strong>nia w rodzaju<br />

jasnowidztwa, ale są to po prostu zwyczajne,<br />

znerwicowane jasnowidzące <strong>nie</strong>dorajdy.<br />

Humor Dicka jest suchy i pozor<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>wyszukany.<br />

Nie da się cytować śmiesznych<br />

kawałków z Dicka, bo trzeba by opowiedzieć<br />

całą książkę aż do tego miejsca,<br />

żeby stało się zrozumiałe, dlaczego to<br />

takie zabawne, kiedy taksówka solen<strong>nie</strong><br />

upewnia Barneya Myślę, że dobrze pan<br />

robi. Taksówki często mówią w powieściach<br />

Dicka. Zazwyczaj są szczere, ale<br />

się mylą. Na ko<strong>nie</strong>c, jego pomysłowe i<br />

zawiłe intrygi rozwijają się lekko i zabaw<strong>nie</strong>,<br />

a czytelnik prowadzony bez wysiłku przez<br />

labirynt jego prozy może odłożyć książkę z<br />

wraże<strong>nie</strong>m, że skończył inteligentne fantastycznonaukowe<br />

czytadło. Fakt, że Dick<br />

zabawia nas opowieściami o rzeczywistości<br />

i szaleństwie, czasie i śmierci, grzechu i<br />

zbawieniu - uchodzi uwagi większości<br />

czytelników i krytyków. Nikt <strong>nie</strong> zauważa,<br />

że mamy swojego własnego rodzimego<br />

Borgesa i że mamy go od lat trzydziestu.<br />

Myślę, że jako pierwsza przywołuję Borgesa,<br />

chociaż Dick bywał już porównywany<br />

z Kafką. Nie da się tego porównania ciągnąć<br />

zbyt daleko, bo Dick <strong>nie</strong> jest absurdystą.<br />

Jego słownik moralny jest chrześcijański,<br />

choć nigdy w sposób oczywisty.<br />

Rozpacz nigdy <strong>nie</strong> ma u <strong>nie</strong>go ostat<strong>nie</strong>go<br />

słowa. Dick dobrze zna świat schizofrenika,<br />

paranoika, a nawet autysty, ale jego<br />

dzieło (w odróż<strong>nie</strong>niu od Kafki) <strong>nie</strong> jest<br />

autystyczne, bo są w nim inni ludzie. I ci<br />

inni<br />

krytycy o fantastyce<br />

ludzie <strong>nie</strong> są (jak u Sartre'a) piekłem, ale<br />

zbawie<strong>nie</strong>m.<br />

Człowiekowi zawsze grozi upadek. Ale<br />

ma też przed sobą możliwość wz<strong>nie</strong>sienia<br />

się. Każdy aspekt lub sekwencja rzeczywistości<br />

może prowadzić w każdej chwili w<br />

górę lub w dół. Piekło i <strong>nie</strong>bo <strong>nie</strong> po śmierci,<br />

ale teraz! Przygnębie<strong>nie</strong>, wszystkie<br />

choroby psychiczne, to upadek. A ta druga<br />

droga... jak na nią wstąpić?<br />

Poprzez empatię. Zrozumie<strong>nie</strong> drugiej<br />

istoty <strong>nie</strong> od zewnątrz, ale od środka („Trzy<br />

Stygmaty Palmera Eldritcha").<br />

Podob<strong>nie</strong> pan Tagomi, inteligentny biznesmen<br />

z okupowanego przez Japończyków<br />

San Francisco („Człowiek z Wysokiego<br />

Zamku"), postawiony przed wyborem<br />

poświęca siebie, odmawiając czynu, który<br />

naraziłby innego człowieka. Pan Tagomi<br />

widzi zło i z lękiem, bez satysfakcji mówi<br />

mu <strong>nie</strong>. Wykonuje skromny gest, którego<br />

Skromny geniusz<br />

Ursula K. Le Guin<br />

Taksówki często<br />

mówią<br />

w powieściach<br />

Dicka.<br />

Zazwyczaj<br />

są szczere,<br />

ale się mylą...<br />

wynik jest <strong>nie</strong>pewny, a jedyną nagrodą za<br />

dobry uczynek jest atak serca. W książkach<br />

Dicka <strong>nie</strong> ma bohaterskich czynów,<br />

ale są bohaterowie. Przychodzi na myśl<br />

Dickens: to co się liczy, to uczciwość,<br />

stałość, dobroć,i cierpliwość zwykłych<br />

ludzi. Bardziej widowiskowe zalety, takie<br />

jak odwaga, są jedy<strong>nie</strong> dodatkiem do tej<br />

<strong>nie</strong>efektownej solidnej dobroci, w której - i<br />

tylko w <strong>nie</strong>j - leży nadzieja na zbawie<strong>nie</strong> od<br />

złego. Wszyscy miłośnicy Dickensa wiedzą,<br />

że <strong>nie</strong> pamięta się, w której powieści<br />

występują <strong>nie</strong>zapomniane postacie, Sarah<br />

Gamp, na przykład, czy to „David Copperfield"?<br />

Czy „Rudge"? Mimo wyraźnych<br />

wątków fabularnych i odmiennych nastrojów<br />

książki te w naszej pamięci składają<br />

się na jedną wielką Powieść Dickensa,<br />

albo na Świat Dickensa. To samo dzieje<br />

się z książkami Dicka, po<strong>nie</strong>waż Dick<br />

podob<strong>nie</strong> jak Dickens utrzymuje bezpośredni<br />

kontakt z podświadomością i w<br />

naszym wspom<strong>nie</strong>niu pozostaje przede<br />

wszystkim osobisty ślad potężnej psychiki.<br />

Jego powieści są rów<strong>nie</strong>ż powiązane<br />

obsesyj<strong>nie</strong> powracającymi motywami i<br />

szczegółami, z których każdy stanowi klucz<br />

lub aluzję do istoty rzeczywistości w Świecie<br />

Dicka. Dyskdżokej okrążający planetę<br />

w satelicie i głoszący nadzieję przygnębionym<br />

ludziom na powierzchni; android -<br />

osoba, która jest (lub schizofrenicz<strong>nie</strong> tak<br />

siebie odbiera) labiryntem obwodów; cudowny<br />

narkotyk albo czynność, która<br />

zmienia rzeczywistość, zazwyczaj przez<br />

przesu-<br />

nięcie lub nałoże<strong>nie</strong> się płaszczyzn czasowych;<br />

jasnowidztwo, entropia, rozkład,<br />

zaświaty, podświaty (często typu domu<br />

lalek) ; wszystkie te tematy oraz jeszcze<br />

inne splatają się, jeden z nich dominuje w<br />

danej książce, każdy sygnalizuje pozostałe.<br />

We wczesnych i <strong>nie</strong>których ostatnich<br />

książkach obsesyjność tematów jest tak<br />

wyraźna, że zagraża kontroli artystycznej.<br />

Wcześ<strong>nie</strong>jsze książki, których dobrym<br />

przykładem są „Labirynt śmierci" (Maże of<br />

Death), „Czas wypadł z orbit" (Time Out of<br />

Joint), cierpią <strong>nie</strong>co na skutek nadmiernej<br />

samokontroli. Od „Ubika" poprzez „Płyńcie<br />

moje łzy" (Flow My Tears) narastało rozdarcie<br />

między wyrazem racjonalnej opinii<br />

lub przekonania a przemożnym wpływem<br />

irracjonalnej psychiki. Sprawując pełną<br />

kontrolę nad swoim <strong>nie</strong>bezpiecznym materiałem<br />

Dick napisał przynajm<strong>nie</strong>j pięć książek,<br />

które bezbłęd<strong>nie</strong> i z wdziękiem przechodzą<br />

po li<strong>nie</strong> od początku do końca:<br />

„Człowiek z Wysokiego Zamku", „Dr Bloodmoney",<br />

„Marsjański uskok czasowy"<br />

(Martian Time-Slip), „Clans of the Alphane<br />

Moon" i <strong>nie</strong>zwykle śmieszny „Galaktyczny<br />

druciarz" (Galactic Pot-Healer).<br />

Zada<strong>nie</strong> autora piszącego o szaleństwie<br />

od wewnątrz jest nadludzkie. Ryzyko, jakie<br />

podjęła Virginia Woolf tworząc postać<br />

Septimusa w „Pan<strong>nie</strong> Gallowey", równa się<br />

ryzyku, jakie podjął Dick tworząc Manfreda<br />

z „Marsjańskiego uskoku czasowego" . Nie<br />

można oczekiwać od żadnego artysty, od<br />

nikogo, żeby zapłacił taką cenę. Nagroda<br />

jest bezcenna. Są to prawdziwe raporty z<br />

drugiej strony, kontrolowane przez inteligencję<br />

i umiejętności doświadczonego<br />

powieściopisarza, rozświetlone współczuciem.<br />

Jest to zatrzyma<strong>nie</strong> czasu. Ko<strong>nie</strong>c nowych<br />

wrażeń. Zchwilą, kiedy człowiek staje<br />

się psychotykiem, nic się już w jego życiu<br />

<strong>nie</strong> zdarza („Marsjański uskok czasowy").<br />

W ten sposób schizoidalny Jack Bohlen<br />

rozumie schizofrenicznego chłopca Manfreda.<br />

W ten sposób i my, stykając się z<br />

przerażającym światem obrazów książki,<br />

też dochodzimy do zrozumienia. Dzięki<br />

temu Dick może pomieścić cały szok i<br />

wspaniałość zbawienia w kilku - typowo dla<br />

<strong>nie</strong>go - nonszalanckich zdaniach i dwóch<br />

prostych słowach:<br />

Jedna z Marsjanek <strong>nie</strong>śmiało poczęstowała<br />

go papierosem. Podziękował i wziął.<br />

Szli dalej.<br />

Manfred Steiner czuł, że dzieje się z nim<br />

coś dziwnego. Zmieniał się.<br />

Nieśmiałe zaproponowa<strong>nie</strong> papierosa<br />

jest typowo Dickowskim gestem zbawienia.<br />

Nikt tu <strong>nie</strong> ratuje Imperium Galaktycznego<br />

przed mackowatymi stworami z Andromedy.<br />

Coś zostało uratowane, ale była to<br />

tylko ludzka dusza. Nie można bardziej się<br />

oddalić od świata „opery kosmicznej". I<br />

mimo wszystko Dick jest pisarzem science<br />

fiction - <strong>nie</strong> z tych, którzy wypożyczają<br />

sobie rekwizyty, żeby ubrać stare nonsensy<br />

w lśniące chromem atrapy, ale takim,<br />

który używa nowych metafor, po<strong>nie</strong>waż są<br />

mu <strong>nie</strong>zbędne, używa ich dobit<strong>nie</strong> i pięk<strong>nie</strong>,<br />

po<strong>nie</strong>waż są językiem właściwym do<br />

tego, co chce powiedzieć nam o nas. Dick<br />

<strong>nie</strong> jest eskapistą ani futurystą. Jest prorokiem<br />

- tak, ale w rozumieniu księgi I Cing,<br />

w takim rozumieniu, w jakim prorokami są<br />

poeci. Nie dlatego, że bawi się w zgadywa<strong>nie</strong><br />

przyszłości czy ekstrapoluje następną<br />

sztuczkę technologiczną, ale dlatego, że<br />

ma jasną wizję moralną i dlatego, że jego<br />

talent pozwala mu tę wizję wyrazić.<br />

Ale wiemy, że nikt <strong>nie</strong> jest prorokiem we<br />

własnym kraju. Przełożył Lech Jęczmyk


Z<br />

e znanych mi około dziesięciu powieści<br />

Philipa Dicka „Ubik" jest pozycją<br />

najwybit<strong>nie</strong>jszą - poza może „Człowiekiem<br />

z Wysokiego Zamku". Zaczynam<br />

podejrzewać, że jest to w ogóle<br />

najwybit<strong>nie</strong>jsze dzieło tego autora. Lem,<br />

który zaczął „Ubikiem" swą <strong>nie</strong>fortunną<br />

serię, wybrał ideal<strong>nie</strong> z Dickowego dorobku,<br />

który wtedy <strong>nie</strong> był jeszcze zamknięty.<br />

„Ubik" jak chyba mało która książka z<br />

najszerzej pojmowanej fantastyki pokazuje,<br />

na czym polega robota w tej dziedzi<strong>nie</strong>.<br />

Science fiction okazuje się sportem<br />

dla ludzi z wyobraźnią, ale sportem nadzwyczaj<br />

łatwo tolerującym pozorantów.<br />

Gdyby w rzucie dyskiem czy w jakimkolwiek<br />

biegu obok porząd<strong>nie</strong> wytrenowanych<br />

zawodników wystartował lebiega,<br />

jego poczynania wywołałyby jeno<br />

gromki śmiech ria trybunach. Coś podobnego<br />

zachodząc w dziedzi<strong>nie</strong> zmagań<br />

literackich <strong>nie</strong> budzi niczyjego zgorszenia.<br />

Literatura dzisiejsza wydaje się wyjątkowo<br />

mało odporna na pozorację i działania<br />

maskujące <strong>nie</strong>dostatek kompetencji<br />

autorów. Dla przeciętnego przeżuwacza<br />

obroku drukarskiego rzeczywiste osiągnięcia<br />

autorów są prawie zrównane z<br />

ich kompromitacjami; trzeba specjalisty<br />

dla poznania się na autentycznej wartości.<br />

Specjaliści jednak rzadko schylają<br />

się do poziomu SF; być może to jest<br />

przyczyną, dla której Philip Dick długo<br />

pozostawał <strong>nie</strong>doceniany.<br />

„Ubik" jest lekturą trudną, wymagającą<br />

od czytelnika solidnego wysiłku mózgowego<br />

w trakcie pochłaniania kolejnych<br />

rozdziałów. Nietypowe dla SF i innej<br />

fantastyki bogactwo wyobraźni (bolesny<br />

to paradoks, ale prawdziwy) idzie tu w<br />

parze z rozważa<strong>nie</strong>m jednego z najtwardszych<br />

problemów nauki i filozofii,<br />

czyli kwestii poznania. Że jednak <strong>nie</strong><br />

można żądać od każdego, by się pasjonował<br />

czy świat jest poznawalny, a jeśli<br />

tak, to w jakim stopniu, albo ile prawdy<br />

mówią nam nasze zmysły, a ile na przykład<br />

sny-przeto z ko<strong>nie</strong>czności trzeba<br />

powściągnąć ambitne wymogi w stosunku<br />

do odbiorców i z góry założyć, że pojmą<br />

oni jakiś ułamek myśli autora. Tu<br />

paradoks kolejny -całości tej myśli bo* daj<br />

<strong>nie</strong> sposób pojąć, gdyż sam autor <strong>nie</strong> jest<br />

w sta<strong>nie</strong> skontrolować tego, co powstało<br />

w jego umyśle. Wskazują na to <strong>nie</strong>logiczności<br />

dzieła i jego residua, czyli resztki,<br />

których przy każdej próbie objaś<strong>nie</strong>nia<br />

zostaje m<strong>nie</strong>j lub więcej.<br />

W eseju zamieszczonym w pierwszym<br />

wydaniu powieści Lem próbuje kilku<br />

interpretacji „Ubika", z ostrożności <strong>nie</strong><br />

opowiadając się za żadną z nich - być<br />

może żadna <strong>nie</strong> budzi jego głębokiego<br />

przekonania. Osobiście optuję za wersją,<br />

że wszyscy inercjałowie Runcintera<br />

zginęli od bomby-pułapki zastawionej na<br />

nich przez <strong>nie</strong> przebierającego w środkach<br />

konkurenta. Następ<strong>nie</strong> m<strong>nie</strong>j lub<br />

bardziej pokiereszowani zostali umieszczeni<br />

w moratorium, gdzie przywrócono<br />

ich do stanu półżycia. Ów stan jest oryginalnym<br />

wynalazkiem Dicka, <strong>nie</strong> jedynym<br />

w tej książce (aczkolwiek Lem też sugerował<br />

coś takiego w „Niezwyciężonym",<br />

gdzie za pomocą specjalnej aparatury<br />

sonduje się mózgi zmarłych, by wydobyć<br />

z nich ostat<strong>nie</strong> zapisane wrażenia lub<br />

myśli). Czy ktokolwiek próbuje się ze<br />

zmarłymi inercjałami skomunikować,<br />

trudno dociec, gdyż bomba zlikwidowała<br />

główne siły firmy Runcintera z nim samym<br />

włącz<strong>nie</strong>.<br />

Wydaje się, że półżycie powstało per<br />

analogiamóo rozpadu promieniotwórczego<br />

izotopów. Przy fizycznym opisie tego<br />

zjawiska stosuje się pojęcie tzw. okresu<br />

półrozpadu, tj. czasu, po którym średnio<br />

połowa atomów uleg<strong>nie</strong> rozpadowi. Wy-<br />

recenzje<br />

kresem tego procesu jest asymptota,<br />

teoretycz<strong>nie</strong> więc rozpad wszystkich atomów<br />

nastąpi dopiero w <strong>nie</strong>skończoności,<br />

aczkolwiek zawsze można znaleźć taki<br />

stan, kiedy liczba atomów <strong>nie</strong>uległych<br />

rozpadowi będzie dowol<strong>nie</strong> mata. Podob<strong>nie</strong><br />

może być i ze śmiercią. Jest coraz<br />

więcej danych, że jaźń człowieka <strong>nie</strong><br />

gaś<strong>nie</strong> jak świeca, od razu i na zawsze,<br />

raczej dogasa stopniowo i nikt <strong>nie</strong> potrafi<br />

zaręczyć, że nawet porząd<strong>nie</strong> sztywny<br />

<strong>nie</strong>boszczyk <strong>nie</strong> przeżywa czegoś ostatkiem<br />

czynnych struktur nerwowych. Granicę<br />

śmierci medycyna ustala w gruncie<br />

rzeczy umow<strong>nie</strong>. W izotopie liczba atomów,<br />

które <strong>nie</strong> uległy rozpadowi, jest w<br />

końcu tak mała, że praktycz<strong>nie</strong> do pominięcia.<br />

Nikt jednak <strong>nie</strong> da gwarancji -<br />

gdyby procesy rozpadu jądrowego i obumierania<br />

komórek mózgu biegły analogicz<strong>nie</strong><br />

- że dla zmarłego owo „nic"<br />

oznacza tyle samo, co dla żywych.<br />

Cie<strong>nie</strong>jący strumyczek przeżywa-<br />

Dialog<br />

umarłych<br />

nia jest raczej dla <strong>nie</strong>go wszystkim, całym<br />

światem, ale o tych stanach my i nasza<br />

aparatura <strong>nie</strong> umiemy powiedzieć nic<br />

pewnego. Na tej <strong>nie</strong>określoności bazuje<br />

właś<strong>nie</strong> „Ubik".<br />

Rozmowa, którą można wieść z przebywającymi<br />

w sta<strong>nie</strong> półżycia dzięki specjalnej<br />

aparaturze, wygląda tak tylko od<br />

naszej strony. Tam rzecz musi być postrzegana<br />

inaczej. Dick wypełnił kolejną<br />

<strong>nie</strong>jasność własną pomysłowością, pokazując<br />

cały świat pozagrobowy, którym<br />

żyją pogrążeni w półżyciu. Odbierają oni<br />

ingerencje z zewnątrz jako <strong>nie</strong>pojęte<br />

włama<strong>nie</strong> w strukturę ich świata, coś<br />

nadprzyrodzonego i <strong>nie</strong>mal boskiego. Tak<br />

Joe Chip, zlikwidowany wraz z pozostałą<br />

jedenastką inercjałów, postrzega Runcintera,<br />

próbującego z nim pogadać w krytycznej<br />

dla firmy sytuacji. Z kolei Runcinterowi<br />

wydaje się, że znajduje się w świecie<br />

normalnym, gdyż cudem przeżył,<br />

dopiero monety z podobizną Joe Chipa<br />

każą mu przypuszczać, że sam też <strong>nie</strong><br />

żyje, jako że na równi ze swymi ludźmi<br />

podlegał działaniu bomby.<br />

W sumie więc od momentu zamachu<br />

cała rzecz dzieje się w zaświatach - i<br />

znowu oryginalnym wynalazkiem Dicka<br />

jest sugestia, że zmarli <strong>nie</strong> tyle „śnią sen<br />

wieczny", ile resztkami sił umysłu tworzą<br />

jakieś własne światy w formie majaków<br />

czy urojeń, które interferują ze sobą, nakładają<br />

się na siebie, przenikają - i w rezultacie<br />

dochodzi do walk o dominację. Wizja<br />

cmentarza, która wynika z „Ubika", w<br />

niczym <strong>nie</strong> przypomina spokojnych brzóz<br />

nad lasem krzyży; jest to kłębowisko halucynacji,<br />

słabszych i sil<strong>nie</strong>jszych, zmagających<br />

się ze sobą, niszczących się wzajem<strong>nie</strong><br />

- aż do ostatecznego wypalenia<br />

generujących je <strong>nie</strong>boszczyków. Grozę<br />

tego pomysłu na życie pozagrobowe<br />

podkreśla znakomita okładka Dariusza<br />

Chojnackiego.<br />

W powieści Dicka przejawem zbliżania<br />

się rozpadu umysłu do asympłoty jest<br />

postępująca erozja wytworzonego w<br />

majakach świata. Coraz m<strong>nie</strong>j przypomina<br />

on odziedziczone sprzed śmierci<br />

wspom<strong>nie</strong><strong>nie</strong> rzeczywistości. Tak to<br />

wyjaśnia sam autor: Rzecz polega na<br />

tym, że ów rozkład otaczającego świata<br />

jest zjawiskiem normalnym u wielu osób<br />

znajdujących się w sta<strong>nie</strong> półżycia,<br />

zwłaszcza w początkowych stadiach,<br />

gdy więzy z prawdziwą<br />

rzeczywistością są wciąż jeszcze bardzo<br />

silne. Jako szczątkowy bodziec utrzymuje<br />

się coś w rodzaju resztkowego świata,<br />

odbieranego jako pseudośrodowisko,<br />

które jest jednak <strong>nie</strong> ustabilizowane i <strong>nie</strong><br />

wspierane przez jakąkolwiek energiczną<br />

substrukturę. Zachodzi to zwłaszcza w<br />

tych przypadkach, gdy (...)mamy do<br />

czy<strong>nie</strong>nia z zespole<strong>nie</strong>m kilku systemów<br />

pamięciowych.<br />

Rzeczywistość postrzegana w zaświatach<br />

cechuje się deformacją oraz eliminacją<br />

rzeczy i zjawisk. Pojafwiają się też<br />

elementy nowe, tajemnicze, <strong>nie</strong>logiczne,<br />

w których trzeba się natychmiast rozeznać,<br />

o ile chce się maksymal<strong>nie</strong> wydłużyć<br />

agonię. A jakoś tak jest na ziemi i pod<br />

nią, że każdy trzyma się kurczowo nawet<br />

tych resztek życia, nikt z nich <strong>nie</strong> rezygnuje<br />

bez walki. Deformacja w „Ubiku"<br />

przybiera formę totalnego starzenia się<br />

wszystkiego, lecz starzenia rozumianego<br />

<strong>nie</strong> dosłow<strong>nie</strong>, raczej wymiany na „starsze<br />

modele", przy czym starze<strong>nie</strong> się<br />

ludzi i odczuwa<strong>nie</strong> przez nich przejmującego<br />

chłodu oznacza definitywną<br />

śmierć.<br />

Oczywiście starcza demencja świata<br />

<strong>nie</strong> jest jedynym sposobem pokazania<br />

pośmiertnej dysocjacji umysłu. Innym<br />

wyjściem byłoby wyposaże<strong>nie</strong> owych<br />

dogasających wizji w elementy erodowania,<br />

psucia się organizacji społeczeństwa,<br />

stosunków ekonomicznych czy np.<br />

prawa. Tę oczywistą dla Polaka możliwość<br />

Dick jakby przeczuwał, wzmiankując<br />

w „Ubiku" o sprzedaży produktów złej<br />

jakości (co prawda za <strong>nie</strong> najlepsze pieniądze),<br />

<strong>nie</strong>przyjmowaniu reklamacji,<br />

gburowatości automatycznych sprzedawców<br />

itp. Skądinąd wiadomo, że <strong>nie</strong> ma dla<br />

Amerykanina większego horroru niż nagłe<br />

załama<strong>nie</strong> się spraw<strong>nie</strong> dotąd działającej<br />

maszynki handlowo-usługowootpdukcyjnej.<br />

Mówiąc o <strong>nie</strong>konsekwencjach


Energia coitalna<br />

Książka budzi <strong>nie</strong>pokój już swoją okładką -<br />

z<strong>nie</strong>kształcony mózg (chyba, bo co pewnego<br />

można powiedzieć o tego typu dziełach<br />

sztuki plastycznej?) w kropli wody.<br />

Temat powieści ten <strong>nie</strong>pokój uzasadnia:<br />

grupka szaleńców za pomocą najnowszych<br />

badań naukowych usiłuje zawładnąć światem.<br />

Najtęższe umysły Ziemi, zgromadzone<br />

silą lub podstępem na wyspie Golkonda,<br />

mają opracować teorię energii cogitalnej<br />

(co często przeobraża się w badania<br />

nad energią coitalna), a przy okazji umożliwić<br />

sterowa<strong>nie</strong> ludzką psychiką. Jak<br />

sprawa się zakończyła, <strong>nie</strong>stety <strong>nie</strong> wiem,<br />

gdyż mimo najszczerszych chęci udało mi<br />

się dotrzeć tylko do polowy tego dzieła. Z<br />

pobieżnego kartkowania wiem jednak, że<br />

autor szykował jeszcze wiele <strong>nie</strong>spodzianek:<br />

AIDS, siły kosmiczne itd.<br />

Twórca „Golkondy" jest byłym dziennikarzem<br />

specjalizującym się w zagad<strong>nie</strong>niach<br />

naukowych. Należy przypuszczać, że od<br />

dawna nękał go kompleks literata, czemu<br />

w końcu dał upust. Bohaterowie „Golkondy"<br />

prowadzą <strong>nie</strong> kończące się dysputy o<br />

problemach epistemologicznych, rozpatrują<br />

konsekwencje semiotyki, możliwości<br />

genetyki, zajmują się instynktem, ludzką<br />

psychiką itd. Cała książka to <strong>nie</strong>mal <strong>nie</strong>przerwana<br />

wymiana poglądów między<br />

rozmaitymi specjalistami. Podwysocki z<br />

dziecięcą wręcz naiwnością próbuje w tych<br />

monotonnych dialogach skondensować<br />

wszystkie problemy filozofii i współczesnej<br />

nauki. Efekt jest raczej opłakany. Przez<br />

powieść <strong>nie</strong> przebr<strong>nie</strong> ani filozof, ani naukowiec,<br />

ani tym bardziej wielbiciel SF.<br />

Trzeba autorowi jednak oddać sprawiedliwość:<br />

urodziwa dr Siren w*laboratorium<br />

wkłada fartuch na nagie ciało.<br />

Jeżeli przypadkiem pojawia się w „Golkondzie"<br />

normalna akcja czy bohaterowie,<br />

<strong>nie</strong> nosiciele naukowych poglądów, lecz<br />

ludzie z krwi i kości - prezentują się miałko<br />

i naiw<strong>nie</strong>. Inaczej jest z opisami świata<br />

zewnętrznego. Tu Podwysockiemu udało<br />

się mną wstrząsnąć. Cyzelowane, kwieciste<br />

zdania w rodzaju Krwawiąca plama<br />

słońca oblizywała na horyzoncie taflę<br />

oceanu nurzając się coraz głębiej w tym<br />

roztworze płynnej materiina długo pozostają<br />

w pamięci.<br />

Sekator<br />

Tadeusz Podwysocki: Golkonda. Agencja<br />

Wydawnicza PETRA. Warszawa 1990.<br />

Pilnuj szewcze kopyta<br />

Przekleństwem rodzimej SF zaczynają być<br />

dziennikarze, którym <strong>nie</strong> dość splendorów<br />

zawodowych, pragną jeszcze wejść do<br />

literatury. Furtką bezpieczną, co prawda<br />

boczną, lecz dla <strong>nie</strong>których jedyną dostępną,<br />

jawi im się fantastyka. Tak też zamierzył<br />

Jerzy Szperkowicz, o którym jako o<br />

dziennikarzu <strong>nie</strong> da się powiedzieć złego<br />

słowa. Jako autor SF dowodzi jednak, że<br />

zbrzydła mu tamta opinia i nade wszystko<br />

prag<strong>nie</strong> jej zszargania - sądząc po aborcie,<br />

jaki przedstawił czytelnikom.<br />

„Wyspa wojny" wprawia w osłupie<strong>nie</strong><br />

nawet mało wytrawnego amatora science<br />

fiction. Widać, że autor <strong>nie</strong>jedno wie, popisuje<br />

się nawet tą wiedzą, dywagując obowiązkowo<br />

w rozbiegówce każdego rozdziału.<br />

Niewiele da się też zarzucić sprawności<br />

Szperkowiczowego pióra. Futro<br />

recenzje<br />

jeży się na plecach dopiero od horrendów<br />

tworzących fabułę. Oto w celach bezwzględ<strong>nie</strong><br />

szlachetnych, po wielkiej woj<strong>nie</strong><br />

rakietowoatomowej dochodzi do utworzenia<br />

GSP - Globalnych Straży Pokoju. Pokój<br />

(<strong>nie</strong> izba!) jako wartość najwyższa - skąd<br />

my to znamy? Szperkowicz wyzbył się<br />

swojej wartościowszej części zapominając,<br />

jak chęt<strong>nie</strong> zadeklarowani obrońcy pokoju<br />

nawracali inne narody - <strong>nie</strong> szczędząc<br />

czołgów, samolotów, a zwłaszcza ludzi.<br />

Świeżo minione dzieje każą więc przyglądać<br />

się tego typu inicjatywom bardzo<br />

podejrzliwie. W „Wyspie Wojny" PZP (Potencjalne<br />

Zagroże<strong>nie</strong> Pokoju) oodlega<br />

likwidacji w tak wczesnej fazie, iż celowość<br />

całej interwencji budzi co najm<strong>nie</strong>j wątpliwości.<br />

Uświęcona ofiarami idea, z którą<br />

dyskusja jest daremna (boż to sprawa<br />

oczywista, Pokój), nabiera cech oficjalnej<br />

ideologii. Są nawet hasła: Niech żyje GSP!<br />

Odeprzemy każde PZP! Nie ma przedaw<strong>nie</strong>nia<br />

dla ZPP! (ZPP to Zbrod<strong>nie</strong> Przeciw<br />

Pokojowi). Prawie automatycz<strong>nie</strong> nasuwa<br />

się odzywka tego samego typu: „Socjalizmu<br />

będziemy bronić jak <strong>nie</strong>podległości!"<br />

Jak zwykle w totalitarnych systemach w<br />

imię tej abstrakcji poświęca się żywych<br />

ludzi. Szperkowicz jakby o to <strong>nie</strong> dbał; tym<br />

samym nadweręża także moje dobre zda<strong>nie</strong><br />

o jego kompetencjach dziennikarskich.<br />

W drugiej części powieści bohater jako<br />

<strong>nie</strong>prawomyślny dygnitarz GSP (a te jego<br />

obiekcje są dziecięco oczywiste) zostaje<br />

zesłany na tytułową Wyspę. System GSP<br />

ma więc i swoje łagry, gdzie więźniów<br />

poddaje się „terapii walką". Tu Szperkowicz<br />

spostrzega, że coś jest <strong>nie</strong> w porządku,<br />

więc dla ratowania całości przegina rzecz<br />

w stronę groteski, lecz osiąga tylko ostateczny<br />

kolaps powieści. Dobijają zaś czytającego<br />

przypisy, mające zaświadczyć o<br />

erudycji autora i o tym, z jak głębinowym<br />

dziełem obcujemy.<br />

W sumie „Wyspa Wojny" to produkt<br />

komplet<strong>nie</strong> chybiony, ni to utopia (kto dziś<br />

jeszcze pisze utopie!), ni groteska. Szperkowicz<br />

nic się <strong>nie</strong> nauczył na przykład od<br />

Lema, proponując z przekona<strong>nie</strong>m inną<br />

formę betryzacji z „Powrotu z gwiazd" -<br />

wszak egzekwowa<strong>nie</strong> idei GSP pociąg<strong>nie</strong><br />

za sobą wystudze<strong>nie</strong> i zabicie wszelkiej<br />

inicjatywy społecznej. No, ale Pokój waż<strong>nie</strong>jszy.<br />

Predator<br />

Jerzy Szperkowicz: Wyspa Wojny. Seria z<br />

kosmonautą. Czytelnik 1990. Nakład 30 tys.<br />

Śmierć dziennikarza<br />

Eroll Brand, dziennikarz <strong>nie</strong>zależny, wolny<br />

strzelec, wpadł na trop grubej afery związanej<br />

z tuszowa<strong>nie</strong>m epokowego odkrycia<br />

z dziedziny genetyki. Seria morderstw,<br />

<strong>nie</strong>znani sprawcy <strong>nie</strong> oszczędzają nawet<br />

odkrywcy - ale stawka jest wysoka: praktyczny<br />

przepis na <strong>nie</strong>śmiertelność. Pojmany<br />

w końcu bohater w zamian za życie<br />

wieczne w dotychczasowej postaci decyduje<br />

się zdradzić ideały <strong>nie</strong>zależności i<br />

kochankę, która <strong>nie</strong>śmiertelna być <strong>nie</strong><br />

może. Po czym dochodzi do wniosku, że to<br />

sama nuda, ta <strong>nie</strong>śmiertelność, i chyba<br />

popełni samobójstwo, ale autor taktow<strong>nie</strong><br />

kończy powieść wcześ<strong>nie</strong>j.<br />

„Ko<strong>nie</strong>c końców" jest debiutem Marka<br />

Kreutza i m<strong>nie</strong>j więcej do połowy zapowiada<br />

się jako tako. Potem, gdy Brand zdradza<br />

dla niskiej nagrody, powieść siada, a<br />

momentami nawet się kładzie. Kiedy werwa<br />

uszła z Branda, uszła i z książki.<br />

Na domiar złego Kreutz jest autorem mar<strong>nie</strong><br />

oczytanym: ostatnio motyw <strong>nie</strong>śmiertelności<br />

był grany w „Operacji Wieczność"<br />

Peteckiego, w „Milio<strong>nie</strong> nowych dni" Boba<br />

Shawa, wreszcie w „Wizji lokalnej" Lema<br />

(Ektoki). Kiedy w podejmowanym temacie<br />

<strong>nie</strong> jest się w sta<strong>nie</strong> powiedzieć nawet tyle,<br />

ile poprzednicy, <strong>nie</strong> warto w ogóle zaczynać.<br />

Najlepsza bodaj w caiej powieści jest<br />

wizja przyszłej zjednoczonej Europy z<br />

nękającym ją przelud<strong>nie</strong><strong>nie</strong>m. Tego jednak<br />

za mało na powieść, nawet debiutancką.<br />

Nie wiedzieć czemu uwaga Marka Kreutza<br />

skupia się na jednym elemencie nowej<br />

wspaniałej Europy: na dziennikarzach. Jak<br />

w życiu, tak i u Kreutza dosyć szkaradne to<br />

typy. Eroll Brand od połowy powieści do<br />

zgrai tej już <strong>nie</strong> należy; dziennikarz Brand<br />

umarł, gdy postanowił swą <strong>nie</strong>zależność<br />

wymienić na <strong>nie</strong>śmiertelność. Ja go <strong>nie</strong><br />

potępiam - znam takich, co z <strong>nie</strong>zależności<br />

rezygnowali za znacz<strong>nie</strong> niższą cenę.<br />

Kunktator<br />

Marek Kreutz: Ko<strong>nie</strong>c końców. Seria z kosmonautą.<br />

Czytelnik 1991. Nakład 30 tys.<br />

Ostatnio ukazały się<br />

* Isaac Asimov: Agent Fundacji. Wydawnictwo<br />

Poznańskie, nakład 50 000, wyd. I. SF.<br />

* Harry Harrison: Zemsta Stalowego Szczura.<br />

Wydawnictwo Poznańskie, n. 60 000, wyd. I. SF.<br />

* Harry Harrison: Stalowy Szczur ocala świat.<br />

Wydawnictwo Poznańskie, n. 60 000, wyd. I. SF.<br />

* Arthur Conan Doyle: Trujące pasmo. Wydawnictwo<br />

Poznańskie, n. 20 000, wyd. II. SF.<br />

* Andrzej Niewiadowski, Antoni Smuszkiewicz:<br />

Leksykon polskiej literatury fantastycznonaukowej.<br />

Wydawnictwo Poznańskie, n. 10 000, wyd. I. SF.<br />

* Feliks W. Kres: Prawo sępów. Almapress, n.<br />

30 000, wyd. I.<br />

* Wojciech Bauer: Wieża życia. KAW Katowice,<br />

n. 20 000, wyd. I.<br />

* Harry Harrison: Planeta przeklętych. CIA-<br />

Books, wyd. I. Seria Science Fiction.<br />

* Charles L. Harness: Szkarłatny świat.<br />

CIABooks, wyd. I, Seria Science Fiction.<br />

* Stephen King: Miasteczko Salem. Amber,<br />

wyd. I, cena 18 000 zł. Horror.<br />

* Gordon R. Dickson: Smok i jerzy. Amber, wyd.<br />

I, cena 15 000 zł. Fantasy.<br />

* Andre Norton: Troje przeciw Światu czarownic.<br />

Amber, wyd. I, cena 13 000 zł. Fantasy.<br />

* Lawrence Watt-Ewans: Jednym zaklęciem.<br />

Amber, wyd. I, cena 18 000 zł. Fantasy.<br />

* Ursula K. Le Guin: Miasto złudzeń. Amber,<br />

wyd. I, cena 12 000 zł. Mistrzowie SF.<br />

* Robert E. Howard, L. Sprague de Camp, Lin<br />

Carter: Conan. PiK, wyd. I.<br />

* Greg Bear: Koncert <strong>nie</strong>skończoności. Alfa,<br />

wyd. I. Biblioteka Fantastyki 23.<br />

* Bohdan Lekszycki: Dziewczyna z zaświata.<br />

Alfa, wyd. I. Sensacja! Romans! Przygoda!<br />

* Richard Marsh: Skarabeusz Izydy Alfa, wyd.<br />

I. Seria z bluszczem.<br />

* Robert Bennson: Czarnoksiężnicy. Alfa, wyd.<br />

I. Seria z bluszczem.<br />

* Maria Buyno-Arctowa: Wyspa Mędrców, tom 1<br />

i 2. Alfa, wyd. I. Dawne Fantazje Naukowe 10 i 11.<br />

* Frederic Brown: Ten zwariowany Wszechświat.<br />

Beta books, wyd. I.<br />

* L. Sprague de Camp: Jankes w Rzymie.<br />

Beata books, wyd. I.<br />

* Córka Smoka. Chińskie opowiadania fantastyczne.<br />

Alfa, wyd. I.<br />

Wydawców, z którymi <strong>nie</strong> mamy kontaktu, prosimy<br />

o nadsyła<strong>nie</strong> książek z szeroko rozumianej<br />

fantastyki (SF, horror, fantasy), a także popularnonaukowych<br />

i krytycznych związanych z<br />

fantastyką - pod adresem działu publicystyki<br />

naszej redakcji.


krytycy o fantastyce<br />

owszech<strong>nie</strong> uważa się Polaków za je<br />

P den z najbardziej przywiązanych do<br />

religii katolickiej (i szerzej, chrześcijaństwa<br />

w ogóle) narodów współczesnej<br />

Europy. Zauważa się jednak także, że w<br />

naszym modelu kulturowym religijność<br />

opiera się głów<strong>nie</strong> na emocjonalnym<br />

Zamieszczony w „Nowej Fantastyce" nr 12/90 blok poświęcony motywowi<br />

Boga w fantastyce naukowej wywołał różne reakcje - od zainteresowania<br />

do posądzeń o koniunkturalizm. Zaowocował także tekstem, którego autor<br />

- prawdopodob<strong>nie</strong> zakonnik albo misjonarz - prag<strong>nie</strong> zachować incognito.<br />

przywiązaniu do symboliki i obrzędowości<br />

oraz do instytucji Kościoła, czemu rzadko<br />

towarzyszy potrzeba dyskusji i po-<br />

Artykuł traktuje o religijnych fascynacjach młodej polskiej SF. Jako jeden<br />

z „funkcjonariuszy Boga" czuję się w prawie do publicznego wystąpienia na<br />

głębienia wiary. Sprzyja temu stanowi<br />

rzeczy praktyka duszpasterska, a<br />

zwłaszcza bardzo silne nawyki mijającej<br />

ten temat, choć (...) moje zainteresowania literaturę, także fantastyczne,<br />

<strong>nie</strong> czynię m<strong>nie</strong> krytykiem z prawdziwego zdarzenia - stwierdza autor w<br />

epoki, gdy katolicyzm w Polsce znajdował<br />

się jak gdyby w sta<strong>nie</strong> permanentnego<br />

oblężenia. Atakowany fizycz<strong>nie</strong>, po-<br />

liście. W ten oto sposób dotykamy nowego jakościowo zjawiska na gruncie<br />

rodzimej SF. Być może podjęcie tematyki religijnej sta<strong>nie</strong> się wyróżniprzez<br />

rozliczne represje w stosunku do<br />

Kościoła, a jednocześ<strong>nie</strong> zasypywany<br />

lawiną napaści na samą ideę religii, pozbawiony<br />

wsparcia intelektualistów katolickich,<br />

których <strong>nie</strong> dopuszczano do głosu,<br />

nauczył się polski katolik zamykać<br />

uszy na wszelkie dociekania i kurczowo<br />

bronić się od jakichkolwiek dysput o wierze.<br />

Dziś ten stan rzeczy ulega bardzo szybkim<br />

zmianom. Kościół zyskuje poczesne<br />

kiem kolejnej fazy rozwoju krajowej fantastyki. (MO)<br />

miejsce w życiu publicznym, jednocześ<strong>nie</strong><br />

tracąc dotychczasowy nimb prześladowania.<br />

Stare, acz ubierane w nowe<br />

słowa zarzuty padają na znacz<strong>nie</strong> podat<strong>nie</strong>jszy<br />

grunt. Zarazem sami katolicy<br />

jakby pogubili się w nowej sytuacji, przeważ<strong>nie</strong><br />

ograniczając się do powtarzania<br />

podsuwanych przez przyzwyczaje<strong>nie</strong><br />

słów i gestów.<br />

Rodzi się wyraź<strong>nie</strong> potrzeba dyskusji<br />

nad polską religijnością i jej wymiarem<br />

instytucjonalnym. Czy można się dziwić,<br />

że gdy potrzeba ta umyka uwadze ulegających<br />

nastrojom triumfu przewodników<br />

społeczności katolickiej, wychodzą<br />

jej naprzeciw pisarze? Dodajmy, że są to<br />

pisarze młodzi i uprawiający często lekceważoną,<br />

choć przecież bardzo poczytną<br />

literaturę SF.<br />

powiada<strong>nie</strong> Jacka Dukają „Złota<br />

O Galera" („Fantastyka" 2/1990) od<br />

pierwszych zdań stanowi zaskocze<strong>nie</strong><br />

dla czytelnika, przyzwyczajonego do<br />

zupeł<strong>nie</strong> innego rodzaju poszukiwań w<br />

fantastyce. Z pozoru mamy tu jeszcze<br />

jeden tekst przygodowy, nawiązujący<br />

jakby do prozy Forsytha. Bohaterami swej<br />

opowieści uczynił Dukaj funkcjonariuszy<br />

Błogosławionych Zastępów, instytucji<br />

powołanej do obrony wiary, lecz zorganizowanej<br />

na wzór współczesnych służb<br />

specjalnych i wyposażonej w technikę<br />

tak rozwiniętą, że przypominającą do<br />

złudzenia magię. Zresztą, w toczonych ze<br />

Złem bojach posługują się „Błogosławieni"<br />

właś<strong>nie</strong> magią, rzuca<strong>nie</strong>m klątw,<br />

wykorzystywa<strong>nie</strong>m nadprzyrodzonych<br />

sił... Nie ten sztafaż, mieszający rynsztunek<br />

inkwizycji i CIA, stanowi jednak o<br />

oryginalności utworu.<br />

Świat przedstawiony przez Dukają -<br />

wielkie, rozbudowane na cały kosmos<br />

imperium ziemskie - stanowi jakby realizację<br />

środkami cywilizacji technicznej<br />

przepowiedzianego w Biblii Królestwa<br />

Bożego na Ziemi, zaś Błogosławione<br />

Zastępy strzec mają jego obywateli <strong>nie</strong><br />

przed szpiegami obcych mocarstw, lecz<br />

przed wyznawcami i czcicielami Zła -<br />

neosatanistami (wspomina się nawet o<br />

jakichś komandoskich akcjach... w Piekle!).<br />

Z pozoru wydaje się, że cel został<br />

osiągnięty:<br />

wielomiliardowa ludzkość żyje w błogim<br />

poczuciu wierności przykazaniom i pewności<br />

zbawienia, prowadzi się okresowe<br />

„święcenia", <strong>nie</strong>liczni neosataniści zmuszeni<br />

są ukrywać się w leśnych ostępach,<br />

dopóki <strong>nie</strong> zostaną schwytani i zmuszeni<br />

do pokuty. I oto spokój, poczucie osiągniętego<br />

ideału, zostają gwałtow<strong>nie</strong><br />

zburzone. W kosmosie pojawia się złota<br />

galera, którą zdąża ku Ziemi sam Szatan.<br />

Nie jest to jednak sytuacja biblijnego<br />

Armageddonu, Szatan przybywa tu <strong>nie</strong><br />

jako wróg gotowy do stoczenia ostat<strong>nie</strong>j<br />

bitwy, lecz jako prawdziwy władca tych,<br />

którzy <strong>nie</strong> żyli zgod<strong>nie</strong> z boskimi przykazaniami,<br />

odbierający to, co mu się z prawa<br />

należy. Cała potęga Państwa Bożego,<br />

zbudowana <strong>nie</strong> na wierze, lecz na<br />

sile instytucji, okazuje się ułudą, pozorem<br />

- Szatan porywa dusze bez przeszkód,<br />

jedy<strong>nie</strong> bardzo <strong>nie</strong>liczni zdołają<br />

ujść z jego szponów. Gdzieś po drodze<br />

ludzkość zagubiła istotny sens boskiej<br />

nauki, zastąpiła dąże<strong>nie</strong> do doskonałości<br />

budowa<strong>nie</strong>m potężnej fasady, która wali<br />

się w jednej chwili śmiertelnej trwogi.<br />

Ten bardzo przejmujący tekst skrywa<br />

swe przesła<strong>nie</strong>, <strong>nie</strong> wykłada go wprost;<br />

chwila uwagi wystarcza jednak, by odczytać<br />

potężny ładunek krytyki pod adresem<br />

współczesnych autorowi mieszkańców<br />

„najbardziej katolickiego kraju Europy".<br />

iemal dziesięć miesięcy po „Złotej<br />

N<br />

Galerze" ukazuje się nowela Rafała<br />

A. Ziemkiewicza „Jawnogrzesznica"<br />

(„Fenix" 3'90), wyraź<strong>nie</strong> zainspirowana<br />

opowiada<strong>nie</strong>m Dukają i rozwijająca<br />

zawarte w nim myśli.<br />

W przeciwieństwie do poprzednika<br />

Ziemkiewicz zrezygnował z właściwego<br />

fantastyce dystansu i operowania rozbudowanymi<br />

metaforami, stawiając na publicystyczną<br />

dosadność. Tłem „Jawnogrzesznicy"<br />

jest przyszła Polska, groteskowa<br />

i absurdalna, lecz mocno odwołująca<br />

się do doświadczeń czytelnika.<br />

Polska pełna krzyży, solidarnościowych<br />

kotwic, sztandarów i podniosłych ceremoniireligijnopatriotycznych,<br />

rządzona przez Kościół,<br />

który zorganizował się i wytworzył rozmaite<br />

agendy na wzór administracji państwowej<br />

(„Milicja Boża", specjalne oddziały<br />

„komendantury episkopatu", wydział<br />

„rachunków sumień" etc). Pokazuje<br />

Ziemkiewicz Kościół zarazem triumfujący<br />

i zdegenerowany, z rozrośniętą do<br />

granic absurdu biurokracją, „teokomputerami",<br />

setkami urzędów prowadzących<br />

bezustanną inwigilację wiernych oraz<br />

rozliczających ich z notowanych skrzęt<strong>nie</strong><br />

w kartotekach grzechów, pokut,<br />

odbytych pielgrzymek i składanych ofiar.<br />

W tym totalitarnym, biurokratycznym<br />

systemie boskie powoła<strong>nie</strong> do doskonałości<br />

wyradza się w zbiera<strong>nie</strong> poświadczeń<br />

uczestnictwa w nabożeństwach,<br />

przystępowania do sakramentów, szukania<br />

znajomych, mogących załatwić<br />

„odpust, zagraniczną pielgrzymkę lub<br />

zwol<strong>nie</strong><strong>nie</strong> od dobrowolnych ofiar", słowem<br />

- staje się bezustannym markowa<strong>nie</strong>m<br />

pobożności, któremu towarzyszy<br />

błogie poczucie bycia w zgodzie z Bogiem.<br />

Dobitnym tego symbolem są w<br />

tekście elektroniczne różańce „na japońskich<br />

podzespołach" - naciśnięcie guzika<br />

na odpowiednią liczbę „zdrowasiek"<br />

kasuje w pamięci teokomputerów każdy<br />

występek.<br />

Różni też Ziemkiewicza od Dukają<br />

sama struktura fabularna utworu. O ile<br />

prekursor-debiutant ubrał swe przemyślenia<br />

w dość prostą fabułę wzorowaną<br />

na powieści sensacyjnej i fantasy, rozwijający<br />

jego myśl następca skorzystał z<br />

całego arsenału środków, wypracowanych<br />

przez uprawiającego literaturę od<br />

wielu lat, dojrzałego pisarza. Posługując<br />

się bardzo żywym, potoczystym i dosadnym<br />

językiem, bogato czerpiącym z<br />

żargonu, oraz dwupiętrową narracją,<br />

rozgrywa Ziemkiewicz na nowo ewangeliczną<br />

historię przyjścia na świat Syna<br />

Bożego. I podob<strong>nie</strong> jak w Palesty<strong>nie</strong><br />

czasów Tyberiusza, tak i w <strong>nie</strong>dalekiej<br />

Polsce Chrystus zostaje odrzucony przez<br />

oczekujący go naród wybrany, potępiony<br />

przez oficjalnych strażników wiary.<br />

Pobity przez pilnują-<br />

Herezja i wiara<br />

Zbig<strong>nie</strong>w Łazowski


cych wstępu na ceremonię Powitania Pana<br />

funkcjonariuszy Milicji Bożej, wyrzucony za<br />

bramę, zdobywa wyznawców wśród najm<strong>nie</strong>jszych,<br />

potępionych i wzgardzonych, dla których<br />

ludzie <strong>nie</strong> mieli przebaczenia ani miłości.<br />

Nawiązania są wyraźne, podkreślone jeszcze<br />

wplecionymi w opowiada<strong>nie</strong> cytatami i parafrazami<br />

dialogów z Ewangelii oraz Dziejów<br />

Apostolskich. Tytułowa jawnogrzesznica<br />

przypomina Marię Magdalenę, główny bohater<br />

to jakby Święty Paweł na chwilę przed swym<br />

nawróce<strong>nie</strong>m na drodze do Damaszku. Dla<br />

obeznanego z Pismem Świętym czytelnika<br />

dalszy ciąg opowiadanej historii staje się<br />

dzięki tym odwołaniom oczywisty: obłudny,<br />

faryzejski kościół upad<strong>nie</strong>, a pogardzana<br />

grzesznica i ten, który w zaślepieniu bił Chrystusa<br />

po twarzy, staną się zaczynem kościoła<br />

nowego, kościoła miłości i wiary.<br />

Wymowę przesłania potęguje nasyce<strong>nie</strong><br />

utworu odwołaniami do polskiej rzeczywistości.<br />

Duszpasterska biurokracja parodiuje to, co<br />

dzieje się w wielu naszych parafiach. W opisie<br />

przeprowadzanych z patriotyczno-religijną<br />

pompą przygotowań do ceremonii Powitania<br />

Pana, na której „będzie się Bogu bić oklaski",<br />

szydzi Ziemkiewicz bardzo wyraź<strong>nie</strong> i grubo z<br />

oprawy papieskich pielgrzymek do Ojczyzny.<br />

Jest to opowiada<strong>nie</strong> jednoznaczną napaścią<br />

na konkretny, polski Kościół i jego wyznawców,<br />

którym do poczucia doskonałości wystarczą<br />

często manifestacyjne praktyki religijne i<br />

mechaniczne odklepywa<strong>nie</strong> modlitwy. Napaścią<br />

bezprzykład<strong>nie</strong> ostrą, prowokującą do<br />

silnych emocji, <strong>nie</strong> szanującą wczorajszych<br />

jeszcze świętości - trudno znaleźć podobną w<br />

krytycy o fantastyce<br />

Całej współczesnej literaturze polskiej. Trzeba<br />

bowiem podkreślić, że atakując Kościół,<br />

pozostaje Ziemkiewicz bardzo daleko od<br />

wykonujących podobne działania literatów<br />

(jak Parandowski, Iwaszkiewicz czy, na<br />

gruncie SF, Boruń z jego „Ósmym kręgiem<br />

piekieł"). Autor „Jawnogrzesznicy" krytykując<br />

polski kler i wiernych ani na chwilę <strong>nie</strong><br />

odkładając trzymanej w ręku Ewangelii,<br />

występuje z pozycji głęboko przejętego<br />

swą wiarą katolika. O ile w diagnozach<br />

pozostaje bliski Dukajowi, formułując je<br />

tylko znacz<strong>nie</strong> ostrzej, to rozwija je w<br />

kierunku przez Dukają za<strong>nie</strong>chanym,<br />

przedstawiając bardzo znaczące postawy<br />

bohaterów<br />

Podob<strong>nie</strong> jak Rafał A. Ziemkiewicz inspirował<br />

się „Złotą Galerą", Jacek Inglot odbija się od<br />

„Jawnogrzesznicy". Jego opowiada<strong>nie</strong> „Quietus<br />

i chrześcija<strong>nie</strong>" (antologia „Wizje alternatywne",<br />

ARAX-Versus 1990) wydaje się<br />

bardziej wyważone od tekstu Ziemkiewicza.<br />

W istocie doprowadza jednak myśl poprzedników<br />

do skrajności - atak kieruje się tu już <strong>nie</strong><br />

tylko na instytucjonalne formy wiary, lecz<br />

podważa w ogóle sens ist<strong>nie</strong>nia Kościoła.<br />

„Quietus i chrześcija<strong>nie</strong>" to jedna z kolejnych<br />

historii alternatywnych, zakładająca, że<br />

odstępstwo cesarza Juliana Apostaty zakończyło<br />

się powodze<strong>nie</strong>m. Chrześcijaństwo<br />

zostało w Imperium Rzymskim wytępione<br />

całkowicie, samo zaś imperium sięgnęło<br />

swymi wpływami daleko za Ren, przyłączając<br />

pograniczną prowincję Wenedów, czyli ziemie<br />

dzisiejszej Polski. Uciekający przed pogromami<br />

wyznawcy Chrystusa za<strong>nie</strong>śli jednak swą<br />

wiarę do Japonii, gdzie zyskała ona silne<br />

podstawy i stała się fundamentem silnego,<br />

ekspansywnego cesarstwa. Wysłannik<br />

chrześcijańskiej Japonii, książę Tsuomi,<br />

przybywa do Calisii w poszukiwaniu przechowywanej<br />

przez <strong>nie</strong>dobitków chrześcijan<br />

Świętej Księgi. Zarazem pełni misję<br />

szpiegowską - wkrótce ruszą na Rzym<br />

legiony Japończyków, niosąc śmierć<br />

wszystkim, którzy odmówili przyjęcia<br />

krzyża.<br />

Bohater opowiadania, Quietus, wynajęty<br />

do odszukania przechowujących Ewangelię<br />

chrześcijan, poznaje przy tym <strong>nie</strong><br />

znaną mu wcześ<strong>nie</strong>j (wszystkie zapisy<br />

zostały zniszczone z rozkazu cesarza)<br />

wiarę chrześcijan. I poznawszy ją - nawraca<br />

się w duchu. Ale odkrywając mądrość<br />

i piękno nauki Chrystusa, zarazem<br />

zastanawia się nad przyczyną upadku<br />

chrześcijaństwa. Niedwuznacz<strong>nie</strong> prowadzi<br />

tu autor do wniosku, że Kościół rzymski<br />

upadł, gdyż sięgnąć chciał po potęgę<br />

świecką, po władzę w imperium. Zaczął<br />

posługiwać się przemocą, przymusem<br />

aparatu państwowego - to zaś, odwrócone<br />

przeciwko <strong>nie</strong>mu, stało się przyczyną<br />

zguby chrześcijan.<br />

Z przemyśleń tych przebija wizja chrześcijaństwa<br />

jako urokliwej, lecz <strong>nie</strong>możliwej<br />

do zrealizowania utopii; jeśli <strong>nie</strong> chce ono<br />

odstępować od swego powołania misyjnego,<br />

musi sprze<strong>nie</strong>wierzyć się zasadzie<br />

miłości bliź<strong>nie</strong>go, zastępując kościół<br />

miłości - kościołem miecza. Nie wytwarzając<br />

form instytucjonalnych, zgi<strong>nie</strong>, tworząc<br />

je - zaprzeczy sobie samemu.<br />

Myśl ta lokuje się bardzo blisko herezji<br />

tzw. kwietystów z okresu III - V w n.e. (co<br />

zresztą <strong>nie</strong>dwuznacz<strong>nie</strong> podkreśla imię<br />

głównego bohatera). Kwietyzm, potępiony<br />

na soborze chalcedońskim w 451 roku, po<br />

części odżywający w naukach teologów<br />

protestanckich w okresie baroku, głosił<br />

jako jedyną drogę zbawienia czystą wiarę,<br />

realizowaną drogą kontemplacji i samodoskonalenia<br />

duchowego; zaprzeczał zatem<br />

społecznym powinnościom Kościoła, jego<br />

misji apostolskiej. Sięgając po <strong>nie</strong>mal już<br />

dziś zapomnianą myśl herezjarchów,<br />

jakich w pierwszych wiekach chrześcijaństwa<br />

zanotowano setki, wydaje się jednak<br />

Inglot traktować ją <strong>nie</strong> w sposób ciekawostkowy.<br />

Jego opowiada<strong>nie</strong>, przy całym<br />

swym <strong>nie</strong>pogodzeniu z praktyką katolicyzmu,<br />

staje się gorącym manifestem i<br />

obroną kategorii wiary. Wiary, za którą<br />

główny bohater gotów jest oddać życie.<br />

Jego śmierć i symboliczne umieszcze<strong>nie</strong><br />

martwego ciała pośród wystawionych na<br />

publiczny widok zwłok ostatnich chrześcijan-męczenników<br />

zbliża tekst w ostatecznej<br />

wymowie do „Złotej Galery" oraz<br />

„Jawnogrzesznicy", pozwalając uznać go<br />

za kolejne ogniwo rozpoczętego przez te<br />

utwory łańcucha.<br />

W<br />

ybrałem do prezentacji tylko trzy<br />

utwory, w których tematyka wiary<br />

zyskała najpeł<strong>nie</strong>jszy wyraz. Wiele jednak<br />

utworów młodych pisarzy SF powstałych<br />

w tym samym, 1990 roku, zdradza podobne<br />

zainteresowania. Wiarę jako siłę<br />

destrukcyjną, służącą opętaniu zemstą,<br />

przedstawia Jacek Sierpiński w noweli<br />

„Lwie szczenię" („Fantastyka" 5/1990) -<br />

pozostając jednak w kręgu obrazów i<br />

pojęć oraz konstatacji charakterystycznych


dla manifestów dekadencji z przełomu<br />

wieków XIX i XX. Z pozycji tzw. humanizmu<br />

ateistycznego atakują ją we wspomnianej<br />

antologii „Wizje alternatywne" Eugeniusz<br />

Dębski i Mirosław P. Jabłoński. Pierwszy<br />

(„Manipulacja Poncjusza Piłata") stara się<br />

dowieść, iż jako zjawisko irracjonalne,<br />

pozostaje wiara zawsze społecznym oszustwem<br />

(przypominają się <strong>nie</strong>sławne słowa<br />

Marksa o religii jako „opium dla mas").<br />

Drugi („Duch czasu") krytykując i obkładając<br />

szyderstwami główne religie monoteistyczne<br />

- judaizm, chrześcijaństwo i mahometanizm<br />

- lansuje znany <strong>nie</strong> od dziś<br />

model człowieka „wyzwolonego" z religijnych<br />

„przesądów"; charakterystyczne, że o<br />

ile w wierze widzi Jabłoński jedy<strong>nie</strong> ideologiczne<br />

uzasad<strong>nie</strong><strong>nie</strong> przemocy (Inkwizycja,<br />

conquista Corteza, krucjaty), jedyne, co<br />

potrafi jej przeciwstawić, to upozowany na<br />

tzw. zdrowy rozsądek cynizm i faktyczną<br />

duchową pustkę. Podobna pustka wyziera<br />

także z kart opowiadania Jacka Inglota<br />

„Sodomion, czyli prawdziwa istność bytu",<br />

gdzie rozpatrywany jedy<strong>nie</strong> w kategoriach<br />

rozumowych świat okazuje się przerażającą,<br />

<strong>nie</strong>moralną grą, służącą jedy<strong>nie</strong> pozbawionej<br />

głębszego sensu rywalizacji<br />

dwóch zawziętych starców, bawiących się<br />

ludzkimi losami - Boga i Szatana.<br />

Słów kilka warto tu jeszcze poświęcić<br />

obszernej noweli Rafała A. Ziemkiewicza<br />

„Szosa na Zaleszczyki" (rów<strong>nie</strong>ż zawartej<br />

w „Wizjach alternatywnych"). Choć będąca<br />

przede wszystkim satyrą polityczną, ostro<br />

krytykującą nowy, wprowadzony po okrągłym<br />

stole porządek Polski oraz wzorce<br />

zachodnich demokracji parlamentarnych,<br />

stanowi ona jakby dopeł<strong>nie</strong><strong>nie</strong> „Jawnogrzesznicy".<br />

Tym razem w przyszłej Polsce<br />

Kościół traci wpływy, a społeczeństwo<br />

zachłystuje' się łapczywie zachodnim,<br />

konsumpcyjnym stylem życia i pseudopostępową<br />

frazeologią, każącą z równą<br />

zajadłością bronić życia polarnych fok i<br />

domagać się prawa do <strong>nie</strong>ograniczonego<br />

zabijania <strong>nie</strong> narodzonych dzieci. Przedstawia<br />

tu autor chorobę dwudziestego<br />

wieku - wielki upadek wiary. To jeszcze <strong>nie</strong><br />

jest najgorsze (gdy traci się wiarę, stwierdza<br />

jeden ż bohaterów tego opowiadania).<br />

Najgorzej, gdy się rozpaczliwie prag<strong>nie</strong><br />

znaleźć jakąkolwiek inną. Istot<strong>nie</strong>, w miejsce<br />

opróżnione przez Boga wdzierają .się<br />

bożki. Pesymistyczna, nakreślona ciemnymi<br />

barwami, pełna brutalnych sformułowań<br />

i pogaYdy dla rodzaju ludzkiego wizja<br />

Ziemkiewicza zdaje się prowadzić do<br />

wniosku, że wolność bez fundamentu<br />

filozoficznego i etycznego systemu, jaki<br />

daje religia, może być tylko iluzją; zagubione,<br />

bezradne, otumaniane propagandą<br />

społeczeństwo przedstawia Ziemkiewicz<br />

jako bezmyślną masę, formowaną i lepioną<br />

na dowolne sposoby przez zręcznych,<br />

cynicznych politykierów, a zastąpie<strong>nie</strong><br />

jednego systemu kłamstwa i przemocy<br />

innym - jako <strong>nie</strong>uchronną konsekwencję<br />

moralnego relatywizmu i duchowego zagubienia<br />

dwudziestowiecznej cywilizacji.<br />

A jednak, w całym swym pesymizmie<br />

daje tu autor wyraźną nadzieję: podob<strong>nie</strong><br />

jak w „Jawnogrzesznicy" powraca na świat<br />

Chrystus, by raz jeszcze pokazać drogę<br />

swym zbłąkanym dzieciom.<br />

krytycy o fantastyce<br />

Przyjrzyjmy się uważ<strong>nie</strong>j bohaterom<br />

streszczonych powyżej utworów. U Dukają<br />

są oni zarysowani dość grubo, raczej jako<br />

typy ludzkie niż indywidualności. Wszyscy<br />

mają jedną cechę wspólną - ulegli pokusie<br />

łatwiejszej drogi, zawierzyli pozorom wiary,<br />

co sta<strong>nie</strong> się przyczyną ich upadku. Dukaj<br />

ostrzega przed zadufa<strong>nie</strong>m biblijnego faryzeusza<br />

z przypowieści o faryzeuszu i celniku;<br />

przed „kupowa<strong>nie</strong>m sobie" zbawienia<br />

zewnętrznymi pozorami wierności Bogu.<br />

Podobne ostrzeże<strong>nie</strong> zawiera „Jawnogrzesznica"<br />

- przybywający Pan <strong>nie</strong> będzie<br />

patrzył na kartki od spowiedzi ani „cegiełki<br />

na bazylikę", w jego oczach pogardzana<br />

przez wszystkich grzesznica znaczy więcej<br />

niż wyselekcjonowani przez specjalne<br />

kościelne komisje „prawdziwi Polacy i katolicy"<br />

-gdyż mimo swych upadków zachowała<br />

więcej prawdziwej, gorącej miłości do<br />

Boga, szczerze prag<strong>nie</strong> jego słów i jego<br />

przebaczenia. Podobną wiarą przesycony<br />

jest Quietus z noweli Inglota; jego przedśmiertne<br />

ja wi e r zę , jedyna odpowiedź,<br />

jaką znajduje na trzeźwe, racjonalne argumenty<br />

<strong>nie</strong>godziwego filozofa Corejmusa<br />

Tranquilla, przenosi tę postać jakby na inny<br />

poziom. Argument wiary przeciwstawiony<br />

zostaje argumentowi rozumu; można powiedzieć,<br />

że w jakiś sposób wygrywa.<br />

Nie nazwany z imienia młodszy sierżant<br />

z komendantury episkopatu w „Jawnogrzesznicy"<br />

czy Alek z „Szosy na Zaleszczyki",<br />

to postaci omalże bezwolne, zupeł<strong>nie</strong><br />

odmienne od ukształtowanych przez<br />

tradycyjną fantastykę herosów podejmujących<br />

spór ze światem. Obaj są bezustan<strong>nie</strong><br />

manipulowani, obaj <strong>nie</strong> rozumieją prawideł<br />

gry, w której uczestniczą, błądzą i <strong>nie</strong><br />

zdając sobie z tego sprawy służą Złu. Ale<br />

też obaj zostają wydźwignięci z upadku<br />

dzięki pokornemu zawierzeniu Bogu i<br />

podążeniu za jego znakami. Każdy ma tę<br />

chwilę, gdy Bóg zwraca się wprost do<br />

<strong>nie</strong>go - stwierdza bohaterka „Szosy na<br />

Zaleszczyki". / wtedy po prostu mówi się<br />

tak albo <strong>nie</strong>. To przesła<strong>nie</strong> wydaje mi się<br />

wspólne wszystkim omawianym tu utworom;<br />

gdy Pan mówi „Pójdziesz za mną" -<br />

należy tak zrobić, <strong>nie</strong> oglądając<br />

się, podob<strong>nie</strong> jak bohaterowie „Jawnogrzesznicy"<br />

czy Ouietus. Innych czeka<br />

zguba, jak błogosławionych ze „Złotej Galery"<br />

czy Rafała z „Szosy na Zaleszczyki",<br />

wychowanego przez wiek dwudziesty cynicznego<br />

sceptyka, który przegrywa, gdyż<br />

<strong>nie</strong> potrafił uwierzyć.<br />

Zatem wiara jako racja sil<strong>nie</strong>jsza i słusz<strong>nie</strong>jsza<br />

od racji rozumu - tego w polskiej<br />

fantastyce, a szczerze mówiąc w całej<br />

współczesnej polskiej literaturze (także tej<br />

określającej się jako „katolicka") dotąd <strong>nie</strong><br />

było! Nie było też aż tak dobitnego stwierdzenia,<br />

że zło bierze się <strong>nie</strong> z wiary (jak<br />

zdaje się uważać np. Mirosław P. Jabłoński),<br />

lecz właś<strong>nie</strong> z jej u t ra ce ni a . Myślę,<br />

iż fakt skierowania ataku głów<strong>nie</strong> na Kościół<br />

<strong>nie</strong> wynika tu wcale z „antyklerykalizmu"<br />

autorów, z chęci skompromitowania<br />

Boga poprzez skompromitowa<strong>nie</strong> jego<br />

ziemskiej drużyny, jak sugerował to Maciej<br />

Parowski. Widziałbym w nim raczej znak<br />

zupeł<strong>nie</strong> odmiennej świadomości pisarzy<br />

od tej, jaką narzucił wiek dwudziesty, znak<br />

religijnego, a <strong>nie</strong> racjonalnego pojmowania<br />

i przeżywania świata. Zwróce<strong>nie</strong> się przeciwko<br />

<strong>nie</strong> dość dobrze (!) głoszącemu tę<br />

wiarę, oficjalnemu Kościołowi, jest mecha-<br />

nizmem herezji pierwszych wieków chrześcijaństwa,<br />

do których świadomie odwołuje<br />

się Inglot. Ale herezje te - pamiętajmy! - <strong>nie</strong><br />

wynikały z negacji, lecz z żarliwości wiary<br />

pierwszych wyznawców, którym organizacyjne<br />

formy życia religijnego wzięte z tradycji<br />

apostolskiej wydawały się zbyt ciasne,<br />

by pomieścić trawiący ich ogień.<br />

Otrzymaliśmy od pisarzy polskiej fantastyki<br />

sygnał daleko przekraczający znaczenia<br />

przypisywane tej literaturze potocz<strong>nie</strong>.<br />

Sygnał, być może, zbyt słaby, aby<br />

nadawać mu nadmierny rozgłos i brać za<br />

przejaw jakiejś ogólnej przemiany duchowej<br />

końca wieku (choć <strong>nie</strong> odrzucałbym a<br />

priori i takiej interpretacji). W każdym razie<br />

na tyle znaczący, że warto sobie uświadomić<br />

jego sens, bez względu na osobiste<br />

zapatrywania czytelnika; te ostat<strong>nie</strong> pozostają<br />

przecież kwestią w i a r y.<br />

Zbig<strong>nie</strong>w Łazowski


Numer czerwcowy przynosi listę zdobywców<br />

tegorocznej nagrody Nebula. Tytuł<br />

Wielkiego Mistrza - rodzaj pośmiertnej<br />

nagrody przyznawanej za życia - przypadł<br />

Lesterowi del Rey. Za najlepszą<br />

powieść jury uznało „Tehanu - ostatnią<br />

księgę Ziemiomorza" Ursuli K. Le Guin.<br />

Nagroda dla najlepszej minipowieści<br />

przypadła Joe Haldemanowi za „The<br />

Hemingway Hoax" (Fałszywy Hemingway),<br />

wśród nowel zwyciężyła „Tower of<br />

Babylon" (Wieża babilońskia) Teda<br />

Chianga, a w kategorii opowiadania „Bears<br />

Discover Fire" (Niedźwiedzie odkrywają<br />

ogień) Terry'ego Bissona.<br />

Wśród finalistów pretendujących do<br />

przyznawanej przez czytelników nagrody<br />

Hugo znajdujemy tę samą minipowieść<br />

Haldemana, nowelę Teda Chianga i<br />

opowiada<strong>nie</strong> Terry'ego Bissona. W<br />

kategorii powieści o nagrodę ubiegają<br />

się David Brin („Earth"), Lois McMaster<br />

Bujold („The Vor Gamę"), Dan<br />

Simmons („The Fali of Hyperion") i Greg<br />

Bear („Queen of Angels"). Zwraca uwagę<br />

brak Ursuli Le Guin. Z autorów znanych<br />

z „Fantastyki" wśród finalistów<br />

znaleźli się Mikę Resnick (w dwóch kategoriach),<br />

PatCadigan i Kim Stanley Robinson.<br />

Gwóźdź numeru stanowi dłuższa wypowiedź<br />

Gene'a Wolfe'a, a że jest on<br />

naszym częstym gościem i mówi rzeczy<br />

bardzo interesujące, zamieścimy ją w<br />

całości w najbliższych miesiącach.<br />

Andre Norton, autorka „Świata czarownic"<br />

opowiada o swojej współpracy z<br />

paroma m<strong>nie</strong>j lub bardziej znanymi pisarkami<br />

nad kilkoma książkami jednocześ<strong>nie</strong>.<br />

Najbardziej wydaje się ją pochłaniać<br />

autentyczna podobno historia<br />

kohorty rzymskich legionistów uprowadzonych<br />

z Kapadocji (Azja M<strong>nie</strong>jsza) do<br />

Chin w okresie dynastii Han w II wieku<br />

naszej ery. Trudno oprzeć się wrażeniu,<br />

że Andre Norton szykuje się do opuszczenia<br />

ziemi i rozdziela majątek, którego<br />

<strong>nie</strong> będzie mogła przewieźć do nowego<br />

miejsca pobytu.<br />

Jak zwykle większość numeru zajmują<br />

recenzje z nowo wydanych książek.<br />

Dwóch omówień doczekał się tom nowel<br />

Roberta Holdstocka „The Bonę Forest"<br />

(Las kości). Holdstock konsekwent<strong>nie</strong><br />

eksploruje mroczny świat prehistorycznej<br />

Anglii, który z głębokich warstw czasu<br />

przebija się chwilami do współczesności.<br />

Pochwały zbiera też „The Difference<br />

Engine" (Maszyna różniczkowa?) Gibsona<br />

i Sterlinga. (Rozmowę z nimi relacjo-<br />

SF na świecie<br />

nowaliśmy w poprzednim przeglądzie.)<br />

Autorzy stworzyli wizję wiktoriańskiej<br />

Anglii, zmienionej przez szerokie zastosowa<strong>nie</strong><br />

mechanicznych komputerów.<br />

Znakomite wczucie się w mentalność<br />

XIXwiecznego Londynu daje prawdziwie<br />

fantastyczno-naukowe wraże<strong>nie</strong> obcowania<br />

(jakże właściwe słowo) z odmiennym<br />

światem.<br />

W numerze znajdujemy też relację i<br />

liczne zdjęcia z bankietu, na którym<br />

wręczano nagrody Nebula.<br />

Lech Jęczmyk<br />

Motywem przewijającym się przez<br />

<strong>nie</strong>mal wszystkie zamieszczone w kwietniowym<br />

numerze „Galaktiki" teksty jest<br />

wojna. Pojawia się jako temat główny, tło<br />

lub pewnego rodzaju metafora.<br />

Bill Bailey - bohater opowiadania Gordona<br />

R. Dicksona „Wyklęty" - po zażyciu<br />

środka eutanazyjnego i antidotum przenosi<br />

się <strong>nie</strong> tylko na planetę ludzi ptaków,<br />

ale i w ciało jednego z jego mieszkańców.<br />

U Alfreda Bestera „W innym świecie"<br />

(Out of this World) motyw wojny został<br />

zaznaczony w świecie alternatywnym,<br />

do którego należy telefoniczna rozmówczyni<br />

bohatera. Druga wojna światowa<br />

zakończyła się klęską aliantów.<br />

Wojowniczy charakter piaseczników<br />

(Sandkings) George'a R.R. Martina jest<br />

już znany czytelnikom „Fantastyki".<br />

Tekst Keitha Robertsa „Word Lenght<br />

5000" ukazuje walkę między cywilizacją<br />

techniczną a naturą. Ich ucieleś<strong>nie</strong>nia to<br />

technik opętany możliwościami grafiki<br />

komputerowej i wrażliwy na piękno i prawdę<br />

tworzenia artysta. Podobny problem w<br />

lżejszej już formie poruszył Lothar Streblow<br />

w „Zjawisku", gdzie zwycięża<br />

tęsknota za powrotem do natury i odwieczna<br />

uległość mężczyzny wobec<br />

kobiety. (? -Red.)<br />

Opowiada<strong>nie</strong> Frederica Pohla „Cel nr<br />

1" (Target One) - przewrotne w końcowej<br />

wymowie - traktuje o doświadczeniu<br />

mającym na celu zmianę rzeczywistości<br />

(jest nią ponura wizja świata po woj<strong>nie</strong><br />

nuklearnej). Jedyna możliwość polega<br />

na likwidacji młodego Einsteina.<br />

Część publicystyczna (książki, <strong>film</strong>,<br />

sztuki plastyczne) przynosi recenzję<br />

„Grobowców Atuanu" Ursuli Le Guin,<br />

omówie<strong>nie</strong> nowego <strong>film</strong>u Adriana Łyna<br />

„Drabina Jakubowa", krótką historię<br />

jednego z najpopular<strong>nie</strong>jszych komiksów<br />

amerykańskich lat czterdziestych<br />

„Kapitana Marvela" i jego adaptacji <strong>film</strong>owej,<br />

a także psychodeliczny wywiad<br />

z Normanem Batesem - Anthonym<br />

Perkinsem -<br />

bojiaterem serialu „Psycho" oraz artykuł<br />

o tzw. rzeźbach mobilnych.<br />

Ostatni z działów, „Warsztaty", w tym<br />

miesiącu przedstawił dystopię z 1933<br />

roku węgierskiego pisarza Mihalya Babitsa<br />

„Pilot Elza albo społeczeństwo<br />

doskonałe".<br />

Zuzanna Kaczorowska<br />

Kwietniowa „Ikarie" jest chyba pierwszym<br />

tak mało urozmaiconym numerem<br />

tego czasopisma. Dobre imię redakcji<br />

ratują jedy<strong>nie</strong> autorzy zagraniczni, twórczość<br />

rodzima bowiem przedstawia sobą<br />

żałoś<strong>nie</strong> amatorski poziom. Stanislav<br />

Śvachoućek w opowiadaniu „Partnefi"<br />

jest <strong>nie</strong> tylko mało oryginalny, ale co<br />

gorsza sili się na dowcip połączony z<br />

dydaktyką, osiągając łatwy do przewidzenia<br />

efekt-totalne zanudze<strong>nie</strong> czytelnika.<br />

Autor drugiego opowiadania pt.<br />

„Zhor", Zdenśk Lorenz, jest z kolei wręcz<br />

<strong>nie</strong>wiarygod<strong>nie</strong> <strong>nie</strong>logiczny, a jego antropocentryzm<br />

w kreowaniu istoty zwanej<br />

zhor woła o pomstę do <strong>nie</strong>ba. Zapewne w<br />

celu wyedukowania autorów i uniknięcia w<br />

przyszłości podobnych kwiatków redakcja<br />

„Ikarii" powołała do życia Workshop,<br />

odpowiednik naszego Klubu Twórców, w<br />

którym początkujący pisarze zostają<br />

oblewani kubłami zimnej wody i albo przechodzą<br />

im literackie ciągoty, albo zaczynają<br />

rozumieć, na czym pisa<strong>nie</strong> polega.<br />

W numerze znajduje się notka o pierwszym<br />

spotkaniu członków Workshopu<br />

oraz pochodzące zeń dwie próbki literackie.<br />

Podzielam nadzieję redakcji, że<br />

będzie lepiej.<br />

W czasopiśmie znajdziemy rów<strong>nie</strong>ż<br />

jedno polonicum - artykuł poświęcony<br />

opinii Stanisława Lema na temat współczesności<br />

i przyszłości świata. Jak można<br />

się było spodziewać, Lem przyszłość<br />

widzi raczej w ciemnych barwach podkreślając<br />

fakt, że największym zagroże<strong>nie</strong>m<br />

jesteśmy my sami, zło, które nosimy<br />

w sobie. I jakby potwierdze<strong>nie</strong> tego,<br />

że trudno zmienić ludzkie przyzwyczajenia:<br />

wstępniak Ondreja Neffa <strong>nie</strong>mal w<br />

całości poświęcony kłopotom w dystrybucji<br />

czasopisma - po prostu instytucjom<br />

odpowiedzialnym za rozpowszechnia<strong>nie</strong><br />

prasy jeszcze <strong>nie</strong> zaczęło zależeć na<br />

tym, by sprzedać jak najwięcej - i <strong>nie</strong>wesołej-sytuacji<br />

ekonomicznej, która po raz<br />

enty potwierdza, że aby zajmować się<br />

SF, trzeba być prawdziwym zapaleńcem,<br />

<strong>nie</strong> dbającym o dobra doczesne.<br />

Joanna Czaplińska


Opowiadania zagraniczne w 1990r. były<br />

raczej <strong>nie</strong>mrawe - krytykuje J. Krumholc.<br />

IV dziale tym naprawdę dobrze,<br />

prawie wszystkie pozycje na medal -<br />

chwali T. Bialikiewicz. Pojawiły się na<br />

łamach „Fantastyki" i „Nowej Fantastyki"<br />

opowiadania o bardzo zróżnicowanym<br />

poziomie: od bardzo dobrych do<br />

miernych - <strong>nie</strong> poddaje się emocjom J.<br />

Górnaś. Krańcowo odmienne oceny<br />

dotyczą też, jak zwykle, poszczególnych<br />

utworów. Oto przegląd opinii naszych<br />

Czytelników.<br />

...Początkowo chciałem Dicka <strong>nie</strong> brać pod<br />

uwagę (czasem Wielki i Uznany może być <strong>nie</strong><br />

brany pod uwagę, by zauważyć tych m<strong>nie</strong>jszych).<br />

Jednak gdy uzmysłowiłem sobie, że za<br />

nim jest co najm<strong>nie</strong>j 10 rów<strong>nie</strong> dobrych tekstów i<br />

<strong>nie</strong> potrafię wybrać jednego, zdecydowałem się<br />

na „Majstersztyk" („Nowa Fantastyka" nr 1/90).<br />

To bardzo piękne opowiada<strong>nie</strong>... (Mariusz Lesz<br />

Bartoszyc, uczeń LO, 17 lat)<br />

...„Majstersztyk" Philipa Dicka wypada raczej<br />

słabo, gdy przypomni się taki utwór tego autora,<br />

jak „Czy androidy marzę o elektrycznych<br />

owcach". Tak już jest, że od „wielkich" fantastyki<br />

oczekuje się czegoś więcej od przeciętności.<br />

(...) Opowiada<strong>nie</strong> jest pisane jednostajnym,<br />

wręcz nudnym stylem, przez co staje się zbyt<br />

trudne w odbiorze... (Tomasz Bialikiewicz z<br />

Bielska-Białej, uczeń LO, 19 lat)<br />

...Dick - to po prostu majstersztyk, logicz<strong>nie</strong><br />

nawiązujący do obsesji poszukiwania realnego<br />

świata. Utwór napisany znakomitym językiem.<br />

Sama fabuła może <strong>nie</strong> jest zbyt odkrywcza, ale<br />

jest to jedno z tych opowiadań, które zapadają w<br />

pamięć... (Tomasz Bielenda z Warszawy,<br />

student farmacji, 22 lata)<br />

...Najlepsze z opowiadań zagranicznych to<br />

„Majstersztyk"-jest w nim wszystko, zacoDicka<br />

lubię. Czytając go człowiek zaczyna rozglądać<br />

się dookoła, sprawdzając, czy świat, który znał,<br />

jeszcze ist<strong>nie</strong>je. Najgorsze jest zaś to, że przeważ<strong>nie</strong><br />

<strong>nie</strong> jest to już ten sam świat. Przekonałem<br />

się o tym i ja czytając następny numer „Nowej<br />

Fantastyki" (2/90), w którym oszukano m<strong>nie</strong> i<br />

innych czytelników, publikując jako opowiada<strong>nie</strong><br />

reklamę firmy GAMES WORKSHOP, <strong>nie</strong> ostrzegając<br />

jednocześ<strong>nie</strong>, że jest to reklama! Czyn ten<br />

powtórzono w miesiąc póź<strong>nie</strong>j, co kwalifikuje się<br />

Czytelnicy i „Fantastyka"<br />

jako recydywa^tądam teayujaw<strong>nie</strong>nia osoby<br />

odpowiedzialnej za opublikowa<strong>nie</strong> tych kryptoreklamowych<br />

tekstów (w całym cywilizowanym<br />

świecie jest to karalne), sum, których redakcja<br />

<strong>nie</strong> otrzymała (22 razy aktualna cena za 1 stronę<br />

reklamy w Waszym piśmie) oraz przeprosin od<br />

redakcji za to oszustwo. Jeżeli natomiast <strong>nie</strong><br />

zrobicie tego, będzie to znaczyło, że zdawaliście<br />

sobie sprawę, czym są te teksty i świadomie dla<br />

paru złotych okantowaliscie czytelników, przekreślając<br />

w ten sposób cały swój ośmioletni<br />

dorobek! (Sławomir Marek Czyż z Gózdu,<br />

nauczyciel historii, 25 lat) ...Według m<strong>nie</strong><br />

zdecydowa<strong>nie</strong> najlepszy był cykl Williama<br />

Kinga „ Warhammer", a szczegól<strong>nie</strong> „ Klątwa" („<br />

NF" nr 3/91). Utwór ten jest świet<strong>nie</strong>, żywo napisany,<br />

dobrze siego czyta i z przyjemnością do<br />

<strong>nie</strong>go wraca... (RadosławGozdekz Kielc,<br />

uczeń III ki. LO)<br />

...Wśród wielu wspaniałych utworów znalazły<br />

się też „dzieła" Williama Kinga (cykl „ Warhammer").<br />

Utwory te można by z pewnością opowiadać<br />

małym dzieciom jako dobranockę zamiast<br />

starych bajek o Czerwonym Kapturku... (Arkadiusz<br />

Kaczmarek z Gdańska, uczeń Technikum<br />

Elektronicznego, 17 lat)<br />

...Wspaniale były dwa opowiadania z cyklu<br />

„Warhammer", tj. „Klątwa"i„Geheimnisnacht" -<br />

to jest fantasy, jaką lubię. Prosiłbym o więcej tego<br />

typu tekstów... (Jarosław Kamiński z Czarnej<br />

Dąbrówki, uczeń LO, 18 lat)<br />

... Opowiadaniom czeskim mówimy stanowcze<br />

i zdecydowane NIE! Oprócz Neffa, on się jeszcze<br />

broni... (T. Bielenda)<br />

... Nadzwyczaj dobrze wypadli nasi południowi<br />

sąsiedzi, to była jedna z najmilszych <strong>nie</strong>spodzianek.<br />

„Labirynt" („NF" nr 6/90) to pierwsze<br />

opowiada<strong>nie</strong> Neffa, które przypadło mi do<br />

gustu... (M. Leś)<br />

.. .potknięciami (<strong>nie</strong>licznymi na szczęście) okazały<br />

sięm.in. „Legenda o Madon<strong>nie</strong> z Wrakowiska"<br />

(„ Fantastyka" nr 1/90) i jej kontynuacja „<br />

Mały przyjacielu..." Frantiśka No wolnego („ F" nr<br />

3/91), prowadzące do tak płytkiego końca, jakim<br />

jest wyświechtany temat osobowości robotów<br />

zbuntowanych przeciwko człowiekowi będącemu<br />

ich<br />

twórcą... (Jarosław Górnaś z Pleszewa, uczeń<br />

LO, 18 lat)<br />

...Bardzo zaskoczyło m<strong>nie</strong> opowiada<strong>nie</strong> Frańtiśka<br />

Novotnego „Mały przyjacielu, chcę usłyszeć<br />

twój śmiech". Wśród innych opowiadań<br />

klasycznej SF czy też topornych opowiadań z<br />

cyklu „ Warhammer" jest ono niczym haust<br />

świeżego powietrza po wyjściu z zadymionego<br />

pokoju. Skromne, ale delikatne i subtelne,<br />

pełne wewnętrznego ciepła i zadumy nad<br />

okrucieństwem świata, który zabija wszystko, co<br />

piękne - także miłość i przyjaźń między ludźmi...<br />

(Jarosław Kołacz z Raszyna, student prawa, 20<br />

lat)<br />

...Za najgorsze uznaję opowiada<strong>nie</strong> Pavli<br />

Sekyrowej „ Wielkie pra<strong>nie</strong>" („ NF" nr 1/90).<br />

Właściwie trudno nazwać to opowiada<strong>nie</strong>m. Jest<br />

SONDAŻ VII - opowiadania zagraniczne<br />

ono dla m<strong>nie</strong> zdecydowa<strong>nie</strong> za krótkie i co<br />

gorsza mało oryginalne. Niektóre obrazy przedstawiające<br />

życie po „ tamtej" stro<strong>nie</strong> są tak głupie i<br />

pozbawione sensu, że czasami po przeczytaniu<br />

czegoś takiego jest mi tylko żal „twórcy", który to<br />

napisał... (Marcin Karnowski z Bydgoszczy, 16<br />

lat) ...w opowiadaniu Garryego Kilwortha „Biały<br />

szum" („ NF" nr 3/90) <strong>nie</strong> ma tradycyjnych atrybutów<br />

science fiction: gwiazdolotów, kosmicznych<br />

piratów, genetycznych mutantów. Jest natomiast<br />

to, co bardzo cenię w fantastyce: nastrój z odrobiną<br />

filozofii, połączone z wartką akcją, a przede<br />

wszystkim pomysł (klucz do sukcesu). W opowiadaniu<br />

Kilwortha elementy te zostały związane<br />

bardzo precyzyj<strong>nie</strong>. Głos Boga często jest<br />

motywem i punktem zaczepienia w literaturze<br />

SF, ale właś<strong>nie</strong> w tym utworze możemy dostrzec<br />

nowy wymiar religii. Z jednej strony bohaterowie<br />

(a przynajm<strong>nie</strong>j jeden) boją się wypowiadanych<br />

przez Boga stów, aby <strong>nie</strong> zwątpić w ist<strong>nie</strong><strong>nie</strong><br />

Stwórcy, a z drugiej - <strong>chcą</strong> posiąść <strong>nie</strong>zbity<br />

dowodna to, że ON jednak jest i patrzy na nich z<br />

<strong>nie</strong>bios. Nie dane im jednak było się o tym<br />

przekonać, po<strong>nie</strong>waż autor rów<strong>nie</strong>ż był rozdarty i<br />

zakończył opowiada<strong>nie</strong> na neutralnym gruncie,<br />

odpowiedź zostawiając czytelnikom... (Rałał<br />

Natorski z Radomia, uczeń III ki. LO)<br />

...Najlepszym opowiada<strong>nie</strong>m były „Stalowe<br />

psy" Raya Aldridge 'a (,, NF" nr 1/90) - brawurowo<br />

napisane, pełne swoistej, mrocznej atmosfery.


Pomimo okrucieństwa opisywanego świata<br />

utwór ten zawiera refleksję optymistyczne -<br />

opowiada o człowieczeństwie, które wcześ<strong>nie</strong>j<br />

czy póź<strong>nie</strong>j musi się ujawnić, nawet jeśli jest<br />

skryte pod stalową skorupę. Iskra<br />

człowieczeństwa jest wartością, dla której warto<br />

poświęcić nawet własną egzystencję, gdy <strong>nie</strong><br />

można żyć jak człowiek - kochać, wzruszać się.<br />

Jest to także opowieść o filozofii dziejów Aandred<br />

wypełnił zada<strong>nie</strong>, jakie przed sobą postawił i<br />

zapłacił za to śmiercią, lecz dorasta nowe<br />

pokole<strong>nie</strong> ludzi i życie musi toczyć się dalej...<br />

(J. Kołacz)<br />

... Najgorszym opowiada<strong>nie</strong>m był „ Druciarz ciał<br />

i najsamot<strong>nie</strong>jszy człowiek na świecie" Raya<br />

Aldridge 'a („NF" nr 6/90). To groteskowe<br />

opowiada<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> przypadło mi do gustu ze<br />

względu na swój infantylizm. Możliwe, że miało<br />

jakiś ukryty sens, ale ja <strong>nie</strong> mogłem się go<br />

doszukać... (Krzysztof Skwark ze Szczecina,<br />

uczeń Technikum Mechaniczno<br />

Energetycznego, 15 lat)<br />

...„Pazury anioła" Ludmiły Kozi<strong>nie</strong>c („F" 4-5/<br />

90) to opowiada<strong>nie</strong> napisane dobrze, z akcją i<br />

tylko jedno budzi moją wątpliwość - czy polski<br />

czytelnik jest w sta<strong>nie</strong> zrozumieć wszystkie<br />

podteksty w nim zawarte ? Czy tak bardzo<br />

aluzyjne opowiada<strong>nie</strong> może być prawidłowo<br />

odczytane przez ludzi, którzy <strong>nie</strong> znają realiów<br />

życia w ZSRR?... (Przemysław Sołtys z<br />

Chorzowa, student medycyny, 21 lat)<br />

...Zdecydowa<strong>nie</strong> najgorszym opowiada<strong>nie</strong>m<br />

zagranicznym byty,, Pazury anioła" Ludmiły<br />

Kozi<strong>nie</strong>c. Czytając je czułem się jakbym<br />

ogląda! „ Schizofreniczną dobranockę"<br />

nadawaną po północy. Jeśli to opowiada<strong>nie</strong><br />

miało jakiekolwiek głębsze treści, to ja ich<br />

<strong>nie</strong>stety <strong>nie</strong> pojąłem... (Grzegorz Haratyk z<br />

Ustronia, uczeń, 15 lat)<br />

... Wspaniałym opowiada<strong>nie</strong>m, pełnym polotu,<br />

fantazji, napisanym z dużą dozą humoru okazały<br />

się „Pazury anioła" Ludmiły Kozi<strong>nie</strong>c... (J.<br />

Górnaś)<br />

...Do waszych <strong>nie</strong>udanych przedsięwzięć<br />

muszę zaliczyć skompromitowa<strong>nie</strong> wielkiego<br />

pisarza, jakim jest <strong>nie</strong>wątpliwie Frederik Pohl.<br />

Zepsuliście jego opinię publikując opowiada<strong>nie</strong><br />

„Świąteczny program Rocky 'ego Pythona" („<br />

NF"nr 21 90). Nie zasługuje ono nawet na<br />

podpisa<strong>nie</strong> go nazwiskiem Pohla. Pisząc to „<br />

dziełko" autor,, Gateway - brama do gwiazd"<br />

musiał być psychicz<strong>nie</strong> załamany. Niewiele jest<br />

w tym opowiadaniu z fantastyki, a już zupeł<strong>nie</strong><br />

nic z walorów Pohla.<br />

Czytelnicy i „Fantastyka"<br />

Szkoda, ale mam nadzieję, że <strong>nie</strong> zachwieje to<br />

pozycji wybitnego pisarza wśród waszych<br />

czytelników, a wy naprawicie ten błąd publikując<br />

coś z prawdziwej sztuki, jaką tworzy Frederik<br />

Pohl... (R. Natorski)<br />

...W przeciwieństwie do utworu Dicka<br />

„Majstersztyk" opowiada<strong>nie</strong> Henry'ego<br />

Kuttnera „Księżycowe Hollywood" („NF" nr 5/90)<br />

jest majstersztykiem knota literackiego. Nie<br />

chciałbym tu odsądzać Kuttnera od czci i wiary,<br />

ale jego opowiada<strong>nie</strong> jest tak naiwne i banalne...<br />

(Maciej Salamończyk z Otwocka, uczeń LO,<br />

18 lat)<br />

...wśród wielu kiepskich opowiadań<br />

pierwszego półrocza najgorsze to <strong>nie</strong>wątpliwie<br />

„Rzeka czasu" Davida Brina („F" nr 1/90). Po<br />

paru <strong>nie</strong>złych utworach tego autora<br />

(„Kryształowe sfery", „Czwarte powoła<strong>nie</strong><br />

George'a Gustafa", „Thor spotyka kapitana<br />

Amerykę") „Rzeka czasu" wzbudziła we m<strong>nie</strong><br />

mieszane uczucia. Z jednej strony dość<br />

oryginalny pomysł i <strong>nie</strong>złe wykona<strong>nie</strong>, z drugiej -<br />

infantylna treść. Wysiłki autora w zakończeniu<br />

opowiadania <strong>nie</strong> zdołały ulepszyć całości...<br />

(Michał Skrzypczak z Warszawy, uczeń LO,<br />

15 lat)<br />

...moim opowiada<strong>nie</strong>m roku 1990 są „Okna"<br />

lana Watsona („NF" nr 4/90). Jest to utwór<br />

napisany z ogromnym talentem. Sam pomysł<br />

opowiadania rów<strong>nie</strong>ż jest oryginalny, chociaż<br />

zauważam pewne podobieństwo do pomysłu<br />

opowiadania Boba Shawa „ Światło minionych<br />

dni". Watson wspaniale nakreśli! obraz światów<br />

widzianych w dziwnych i <strong>nie</strong>ziemskich rzeczach<br />

nazwanych przez ludzi oknami. Do tych światów<br />

stworzonych przez Obcych mogą się dostać<br />

ludzie będący w intymnej bliskości. Dzięki<br />

doskonałemu przekładowi p. Jęczmyka<br />

opowiada<strong>nie</strong> <strong>nie</strong> utraciło swych walorów:<br />

bogatego i dopracowanego języka oraz uroku,<br />

który może zachwycić tak bardzo, że czytelnik po<br />

lekturze „ Okien" żałuje, że <strong>nie</strong> jest to powieść, ale<br />

tylko krótkie opowiada<strong>nie</strong>... (R. Natorski)<br />

...Ludzie, takie rzeczy drukujcie jak „Okna"<br />

Watsona, a <strong>nie</strong> jakieś prymitywne wynurzenia<br />

pod szumną nazwą „ Warhammer"...<br />

(MichałPorębski z Lublina, 15 lat)<br />

...szczytem kiczu w 1990 r. okazało się<br />

banalne opowiada<strong>nie</strong> „Jak Chomik pokochał..."<br />

autorstwa Cheta Williamsona („NF" nr 2/90).<br />

Jest to typowy melodramacik o rozmydlonej<br />

treści opiewającej miłość informatyka, twórcy<br />

<strong>film</strong>ów cyfro-<br />

wych, oo własnego tworu - aktroida, a raczej<br />

aktroidki. Mamy tu do czy<strong>nie</strong>nia z wielką<br />

miłością, która popycha naszego bohatera do<br />

tego, że dzięki własnemu wynalazkowi łączy się<br />

w jedną osobowość z ukochaną aktroidką,<br />

decydując się jednocześ<strong>nie</strong> na opuszcze<strong>nie</strong><br />

tego realnego świata. 'Obrzydliwe! (J.<br />

Górnaś)<br />

...Najlichsze z opowiadań zagranicznych (i w<br />

ogóle) to „Staramy się" Orsona Scotta Carda<br />

(„ NF"nr 5/90) - kompletna głupota, i „ Czlo wiek,<br />

który wymyślił prawdę o dziecku Todda i Adriany"<br />

George 'a Effingera („ NF"nr 4/90) - bardzo<br />

przepraszam, ale tego <strong>nie</strong> mogłem nawet<br />

doczytać do końca; znudziło mi się, zanim<br />

dotarłem do połowy... (Jacek Mocarski z<br />

Łomży, uczeń LO, 18 lat)<br />

...Najgorsze opowiada<strong>nie</strong> to utwór Nancy<br />

Kress „Ludzie jak my" („F" nr 6/90). Ludzie, takie<br />

coś umieszczać w tak renomo wanej firmie ? Dzięki<br />

Bogu, że było to dość krótkie. Komplet<strong>nie</strong> <strong>nie</strong><br />

rozumiem, jak to u Was tam przeszło. Takiej<br />

szmiry <strong>nie</strong> czytałem od około 2-3 lat. Sądząc po<br />

pierwszej stro<strong>nie</strong> numeru czerwcowego nawet w<br />

drukarni trzęsły im się ręce podczas pracy. Tytuł<br />

wyszedł zgodny z treścią: bezsensowny i „<br />

tajemniczy": „Ludzie jamy"... (Da<strong>nie</strong>l Lenart z<br />

Łodzi, uczeń LO, 16 lat)<br />

...Najlepsze: „Czas robaka" Boba Lemana<br />

(„F" nr 4-5/90): Każde słowo, każdy wyraz<br />

nakazuje nam przeczytać następny. To jest jak<br />

narkotyk, musimy „iść" dalej; chcemy „iść".<br />

Wspaniale sklejone. Fascynujące. Czytając<br />

widzę wszystko dokład<strong>nie</strong> jakbym był tam,<br />

wewnątrz, tuż przy bohaterach. Stal z boku<br />

<strong>nie</strong>widzialny dla nich, przechodził tam, gdzie i<br />

oni... i to zakończe<strong>nie</strong> - ekstra! Panowie, więcej<br />

takich „Czasów robaka"! (Artur Domierackiz<br />

Bydgoszczy, uczeń Technikum Chemicznego,<br />

20 lat)<br />

...„Czas robaka" Lemana dorównuje klasą<br />

„ Piasecznikom" Martina! (G. Haratyk)<br />

...Najlepsze opowiada<strong>nie</strong> to „Czas robaka"<br />

Boba Lemana. Kiedy biorę do ręki opowiada<strong>nie</strong><br />

tego pisarza i zaczynam czytać, to wiem, że <strong>nie</strong><br />

będę się nudził. Wiem, że BL trochę m<strong>nie</strong><br />

postraszy, trochę zaszokuje, że <strong>nie</strong> będzie silitsię<br />

na jakieś wielkie myśli filozoficzne i co<br />

najważ<strong>nie</strong>jsze opowiada<strong>nie</strong> zosta<strong>nie</strong> mi na<br />

dłużej w pamięci. I tak powinno być... (M.<br />

Karnowski). Opracował Krzysztof Szolginia<br />

Książkę wylosował G. Haratyk. Wysyłamy ją pocztą.<br />

„Nowa Fantastyka" w kiosku 10 000 zł, a prenumerata TYLKO 8 000 zł!!!

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!