22.08.2015 Views

FRONDA

świnia - Fronda

świnia - Fronda

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

S P I S R Z E C Z YJAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZWarszawa Śródmieście-Milanówek, godzina 23:42 7WOJCIECH KUDYBAŚwinia 8MAREK CZUKURóbta co chceta 26GRZEGORZ GÓRNYRaport o mniejszości 28ROZMOWA Z GERARDEM VAN DEN AARDWEGIEMTylko prawda wyzwala 36KRISTOFF N.Nie spotkałem szczęśliwego homoseksualisty 50JOHAN VAN DER SLUISKiedy gej spotyka Chrystusa 60LARRY HOGANHomoseksualizm w Starym i Nowym Testamencie 70TOMASZ P. TERLIKOWSKIW obliczu homoseksualnej herezji 80KRZYSZTOF GŁUCHJestem faszystą 95KRZYSZTOF KEZWOŃNajlepsza woda z mózgu na sorbonie 97ANDRIEJ KU RAJ EWOfiara ludzka i ofiara Boska 100JESIEN-20033


MARK P. SHEA -Felietony metafizyczne 128LECH JĘCZMYKMyśli nieoryginalne 148PETER KREEFTFilary niewiary - Kant 160PAWEŁ KĘSKASzary krajobraz 166Trójca Rublowa 167* * * (jedziemy) 168Holenderska pasja 169ROZMOWA Z MARKIEM JACKOWSKIMPrzeżreć samego siebie do końca 170ROZMOWA Z MUŃKIEM STASZCZYKIEMChciałbym ich życiem poczęstować 180ROZMOWA Z ROBERTEM TEKIELIMNajistotniejszym problemem jest codzienność 190JOLANTA POPŁAWSKADufam-ufam. Ocean miłościalbo sadysta i masochiści 203ROZMOWA Z SYLWIĄ KRÓLSilnie dosyć, ale się przypomniał... 210ERNST WEISSKOPFKiedy Mołotow mówi „NIET!" 222ZENON CHOCIMSKIPapież otwarty i jego wrogowiealbo czy Jan XXIII był Antychrystem? 2284<strong>FRONDA</strong> 30


ROMAN MISIEWCZ* * * (otul mnie mamo swym wełnianym głosem) 231MACIEJ M. MICHALSKI, JAN ZIELIŃSKIZapraszamy na komiks 232ALEKSANDER KOPIŃSKIKlerk pośród szaleńców 236MICHAŁ KLIZMAZ pamiętniczka czeladnika podejrzeń 252ALEKSANDER BOCIANOWSKIBudując globalną wioskę i demontując 258WOJCIECH BOROSKrótki wiersz historyczny albo babciaAnny Marii Krystyna AA. (1926) po ciężkiej operacjiprzeprowadza się do córki 262* * * (Białe zabiło wszystkie liście) 263IMPRIMATUR*» MIECZYSŁAW SAMBORSKIEdi wobec „heroizmu zła" 264• FILIP MEMCHESPrzez grzech do zmartwychwstania 270» NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKIPolski tradycjonalizm romański 274MAREK A. CICHOCKI KONTRA ADAM WIELOMSKIKonserwatyzm vs. Tradycjonalizm 288• WOJCIECH WENCELMurzynek Bambo zszedł z drzewa 290• ANDRZEJ BORKOWSKIMetafizyka wina 298JESIEŃ-20035


• PAWEŁ ZAWADZKIWielka symfonia XIX-wiecznej pomocy 304• REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAKZapomniany pragmatyk 312• MAREK JAN CHODAKIEWICZPapież na ławie oskarżonych 318• ADAM LUBICZPiekło i niebo literatów 324• ROMAN MISIEWICZWszyscy jesteśmy dębowieckimi chłopcami 336• NATALIA BUDZYŃSKAPrywatne teologie 342MICHAŁ WOJCIECHOWSKISłownik naszej nowomowy 345Doniesienie o przestępstwie 354MACIEJ PŁOMIEŃZamiast „Ody do radości" 355PAWEŁ KANTURSKIBig Bit? Big Bang? Big Brother! 357FILIP MEMCHESKoszmar warszawskiej inteligencji(Coś w Polsce pękło, coś się skończyło) 364NOTY O AUTORACH 3656<strong>FRONDA</strong> 30


JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZWarszawa Śródmieście - Milanówek, godzina 23:42Przez Warszawę Zachodnią jechały pociągiWiały przez nie ostatnie zimowe przeciągiI jak żywa osoba śnieg szedł przez wagonyMiał swój orszak - to były kawki i gawronyTo były suche olchy wierzby te wzdłuż torówPrzez Zachodnią Warszawę Ursus i JaktorówNa podłodze leżała zgwałcona dziewczynaW gazecie było foto - we krwi trup RywinaTo były suche olchy zamarznięte stawyTo był ostatni pociąg jak sztandar WarszawyKosmos żywa osoba wchodził do wagonówI była wokół wieczność wysokich peronówI ci co tam jechali to w wieczności spaliTu nad każdym gwiazdeczka kiedyś się zapali0 Mazowsze ty moja rodzinna krainoJa nie wiem za co teraz twoi chłopcy giną1 czas tu jest jak czaszka - strzaskana i pustaI zamieć szła wzdłuż torów i płakała w chrustachNiż ten płacz ja innego nie chcę mieć pomnikaW gazecie było foto - we krwi trup MichnikaJuż zbliżają się światła smutnego BrwinowaJutro będzie w gazecie jakaś inna głowaLecz kto jak ja - w krainie tej jest urodzonyTego w wieczność zawiozą te same wagony/ marca 2003 rokuJESIEŃ-20037


Świnia jest medialna. Czy chcemy tego, czy nie - zwracauwagę, zatrzymuje wzrok, wyrywa z obojętności,podnosi nakłady i oglądalność. Nierogacizną zawszebyła przedmiotem zainteresowania ludzkości. Zwierzuch,od kiedy istnieje, z uporem porusza opinię publiczną,skupia na sobie obiektywy kamer. Jest urodzonymprowokatorem. Zawodowym dostawcą newsów.Profesjonalnym dystrybutorem wiadomości. Dealeremsensacji. Dlatego też ma dziś tak wielkie znaczenie.ŚWINIAWOJCIECHKUDYBAZamknąłem oczy, powtórnie je otwarłem, ale niejasne poczucie dyskomfortunie zmniejszyło się ani trochę. Nie pomogło ani naciąganie kołdry na głowę,ani magiczne chowanie milczącego budzika pod poduszką, ani zwijaniesię w kłębek. Zamiast spokojnego rejsu na wielkim poduszkowcu łóżka -niecierpliwe obijanie się o brzeg. Zamiast cienistej plaży na Majorce - kupakamieni nakrapiana pamiątkami po wędrownych ptakach. Zamiast lekkiejbryzy sobotniego ranka - duszne powietrze piątku.- Idziesz do gabinetu?8<strong>FRONDA</strong> 30


Glos Aniuty z pozoru rozproszył się po pościeli nieważką, aksamitnąchmurą i zamarł w głębinach materaca, w istocie jednak czekał przyczajonyi gdybym nie odpowiedział, gotów był pojawić się znowu, a nawet - poderwaćsię na równe nogi.- Pójdę sprawdzić pocztę w internecie. Jak wstaniesz, zrobię ci kawę.Uchylam żaluzje i patrzę na osiedle. Mokro. Aniuta chowa nogę pod kołdrą,coś mruczy, gdy zamykam za sobą drzwi. Chwilowa ulga, ale już za chwilętuż za drzwiami toalety znów to samo uczucie: coś jest nie tak. Przeciągamdłonią po szorstkiej stromiźnie policzka, drapię się po głowie, ale nie pomaga.Oglądam paznokcie, usiłując rozpoznać jakieś oznaki kryzysu, przeciągam się,poszukując symptomów choroby. Nic. W rurach miarowy leniwy szmer, niecierpliwywodospad spłuczki, medytacyjne mamrotanie czajnika. Wszystko takiejak zawsze. Każda rzecz na swoim miejscu, mimo to jednak coś się nie zgadza.Przybliżam twarz do szyby i czuję, jak pojawia się jakiś błysk: zmienili czasi wciąż jest jeszcze piątek. Drugi, dodatkowy piątek w tygodniu. Nie ma mnieprzy biurku, więc pani Janeczka biegnie do męskiej toalety. Zdzich wydzwania,ale nie odbieram. Jakiś staruszek krzyczy w holu, że nie będzie już dłużej czekał,żeby założyć konto i rusza przed siebie, przyciskając do boku masywną halabardęlaski. Dyrektor chowa się w gabinecie i źle wyraża się o matce. Stopniowowszyscy zaczynają się kręcić w kółko w nerwowym pośpiechui w samym środku holu tworzy się ogromny wir, który wciąga wszystko. Pochwili w miejscu, gdzie stał bank, widać jedynie okrągły otwór w ziemi. Na jegobrzegu, niczym chorągiew podbitego księstwa, powiewa nasz najnowszyplakat: „przeprowadzamy bezpieczne akcje". Tuż przy nim stoi jakieś dzieckoz Kubusiem Puchatkiem pod pachą. Zaczyna padać.- Jest kawa?Wychodzę z toalety, pochylam się nad Aniutą. Więc to jednak coś innego.Coś o wiele gorszego: zapomniałem odebrać Kacpra z przedszkola.Dzwonili za mną, ale byłem poza zasięgiem. Aniuty nie było w domu. PaniZyta została z małym na noc w sali nr 7. Długo się bawił, potem trochę płakał,wreszcie zasnął, wtulony w miękki rękaw jej frotowej piżamy. Już nigdynikomu nie zaufa. Kiedy dorośnie, zostanie kontrolerem skarbowym. Nie założyrodziny, nie kupi psa. Wykończy kilka firm, które wpadły w chwilowetarapaty. Wpadnie w alkoholizm. Umrze na zawał.JESIEŃ-20039


- A powinna być?- Spiesz się!Aniuta wyskakuje spod kołdry i zaczyna poranny taniec. Nie lubię eremefu,ale się nie sprzeciwiam. Najchętniej budziłbym się za piętnaście siódma,kiedy dwójka zaczyna wiadomości, ale wtedy nie byłoby żadnych tańców.Niech tańczy. Jest sobota i zaczyna się satynowy taniec Aniuty: strzeliste wieżepodskoków, pnącza figur, cztery żywioły natury. Aniuta rankiem. Aniutaw dzień. Nalewam kawę do filiżanki i bez pośpiechu znikam w łazience.Tak, tak to chyba wyglądało: znikam w łazience i staję nad umywalką naprzeciwlustra. Powoli odwracam wzrok, jakbym chciał się upewnić, czy całareszta łazienki jest w tym samym miejscu i jeszcze raz, tym razem na dłużej,przywieram wzrokiem do obojętnej tafli, przechowującej teraz obce,zupełnie nieznane odbicie. Nic, o czym bym wiedział do tej pory: nad umywalkąnaprzeciw lustra stoi facet w średnim wieku i usiłuje zapiąć pod brodągranatową piżamę. Idzie mu opornie, ponieważ piżama wybrzusza sięi napina, aż wreszcie ujawnia gwałtownie swoją zawartość. Spomiędzy jejfałd wychyla się okrągły ryjek, nieco później - jedno i drugie oczko, a wreszcie:dwa oklapnięte uszka. Przez chwilę trwa szamotanina, w czasie którejniewielka głowa świni zostaje zepchnięta w dół i zawiązana paskiem kąpielowegopłaszcza.- Jesteś tam jeszcze?Aniuta skończyła tańce i idzie do kuchni w szlafroku i w miękkich zielonychpantoflach z pomponami. Mężczyzna w łazience blednie i zastygaw bezruchu. Co jej powie? Ze znów utył? Ze to od piwa i że musi zacząć biegać?Zażartuje, że to obrzęk głodowy i że śnią mu się po nocach - tak jakwięźniom w łagrach - wielkie baby z ciasta? Schyli się i uda, że wkłada skarpetki,a potem prędko gdzieś wyskoczy?- Gdzie jesteś?Chyłkiem wymykam się do pokoju, wciągam spodnie, a potem całą resztę.Koszula i luźna bluza z polaru sprawiają, że świnia maleje, rozpuszcza siępod warstwami tkanin, więc odkrzykuję:- Nie ma mleka!Aniuta wychyla się z kuchni i przytula tak mocno, że cierpnę na samąmyśl, że coś wyczuje.10<strong>FRONDA</strong> 30


- Byłeś u Kacpra?- Tak, nie kaszle.Zbiegam po schodach i chciwie łapię w płuca gęste, wilgotne powietrzedeszczowego czerwca. Nikt nic nie wie. Świnia nie może być prawdziwą świnią.Prawdziwa świnia kwiczy i chrumka. Zjada ziemniaki w mundurkachi płatki owsiane. Pije kefir i tarza się w surowcach, z których można produkowaćbiopaliwo. Prawdziwaświnia jest nieokrzesana.Prawdziwaświnia cuchnie. Co innegou mnie. Moja świniama charakter wirtualny.Prawdopodobniejest bohaterką któregośz moich wczesnych opowiadań.Zapomniałemo niej, jak się zapomina o dalekich krewnych i kolegach z klasy. Niby ich niema, lecz przychodzi dzień, kiedy nagle zjawiają się w snach, wychylają z lustrai trzeba im wysyłać kartki na święta lub dawać na mszę za nich. Zjawiłasię, bo zbyt ostentacyjnie skazywałem ją na zapomnienie. Wystarczy przywrócićjej właściwe miejsce, a przestanie się pokazywać. Powinienem z kimśo niej porozmawiać. Kupię mleko i umówię się ze Zdzichem. Albo nie. Zacznęo niej pisać. Kupię mleko, płatki cynamonowe, cztery orzechowe batoniki,dwie paczki gum bez cukru i gruby notatnik w twardej oprawie. Jeszczedziś zacznę pisać pamiętnik. Prawdziwy pamiętnik. Zawsze o tym marzyłem.Nic do druku. Nic na zamówienie. Nareszcie coś do szuflady. Intymna księga,zamykana na klucz nawet przed rodziną. Hortus inclusus. Ogród zapieczętowany.- Dzień dobry.Skłaniam głowę jak zawsze, potrząsam nią wprawnym, wyćwiczonym ruchem,ale jest całkiem inaczej. Kiwam, ale jest inaczej niż wczoraj, odmiennieniż we czwartek i niż kiedykolwiek. Zupełnie nie tak samo, ponieważ cośukrywam, inaczej, ponieważ coś wiem.- Dzień dobry.JESIEŃ-200311


Pani Janeczka jest za to zupełnie codzienna. Ubiera się podobnie i idziepodobnie, jak zawsze. Podobnie jak w inne dni, przenikliwe oczy pani Janeczkinatrafiają podczas spaceru na sentymentalne zarośla białych bzów, zaglądajądo okien naprzeciwko, odwiedzają niepewne niebo. W chwili, kiedysię kłaniam, staje się jednak jasne, że spoczną na mnie. Jest prawie pewne,że chociaż pani Janeczka jest taka sama jak wczoraj, to jej wzrok jest już inny.Wiadomo, że kiedy zwyczajny-niezwyczajny wzrok pani Janeczki dotrzedo mnie - choćby nawet nie chciał, choćby się wzbraniał - i tak przenicujemnie na wylot, przewierci mnie niczym utwory Gombrowicza, przeniknie nawskroś jak Słowacki. Od razu staje się oczywiste, że odkryję na sobie niepokojącywzrok Innego, deprymujące spojrzenie, którego nie można odeprzeć.Od razu wiem, że będą to oczy, przed którymi można tylko uciec, pierzchnąćw kostium, w maskę. Źrenice, które sprawiają, że schowam się za sztywneprzebranie, zniknę, wystawię jedynie oczy, dwoje uszu i kawałek ust. Sartrema prawdopodobnie rację: świnia to inni. Trzoda chlewna jest, jeśli tak możnapowiedzieć, produktem społecznym. Tworem, który rodzi się podczasmoich relacji z innymi. Gdyby nie inni, problem świni być może w ogóle bynie istniał. To inni nieustannie podkładają mi nierogatego, to ich spojrzeniesprawia, że zaczynam go czuć w sobie i skłonny jestem do pewnego stopniasię z nim utożsamiać. Wzrok innego z daleka przygotowuje mi oswojonegodzika, a kiedy się zbliżam, po prostu wtłacza mi go za kołnierz. Prawdopodobnienie jest przypadkiem, że pierwszy raz zobaczyłem świnię w łazience,gdyż jej występowaniu zawsze towarzyszy na początku uczucie wstydu.Gdyby nie Pani Janeczka, świnia byłaby czymś zupełnie nieodczuwalnym.Być może byłaby niebytem...- Na zakupy?- Tak, na zakupy.Odwracam się i zamyślam. To inny budzi we mnie świadomość posiadaniaświni...- Na zakupy...Mijam topolową aleję i nagle uświadamiam sobie, że pojutrze jest poniedziałek.Sartre niespodziewanie rozpływa się we mgle i pozostaje jedyniepierwszy dzień pracy. Chciałbym o tym jak najszybciej zapomnieć, wymyślamnaprędce inne dni, uciekam w niedzielę, znikam za parawanem soboty, chronięsię we wtorku, ale poniedziałek jest silniejszy. Poniedziałek zwycięża.12<strong>FRONDA</strong> 30


Wyobraźnia pokonuje moją wolę. Świat nie jest już wolą, jest wyłącznie wyobrażeniemi wiem już, jak będzie: świnia nie ustąpi. Nie pierzchnie poruszonarodzinną niedzielą. Nie zniknie pod naporem pozytywnych uczuć. Nic z tego.Przyczai się jedynie i poczeka, by się objawić. Obudzę się wcześniej niżzwykle i przez chwilę będę rozważał możliwość kilkudniowego zwolnienia lekarskiego.Popatrzę w sufit, jakby właśnie stamtąd, z białej góry miał przyjśćratunek. Położę ręce na kołdrze i zamknę oczy, żebym wyglądał na wymęczonego.Poszukam zapomnianej miny zbolałego starca. Jęknę. Wobec tak oczywistychdowodów Aniuta zapyta, czy nie jestem chory, a wtedy nagle zrozumiem,że nie pójdę do lekarza, bo to mój znajomy i mógłby coś zauważyć.Odpowiem, że wszystko w porządku, po czym włożę niebieską koszulę i zacisnępod szyją pętlę czerwonego krawata. Wolno powieszę na sobie marynarkę,kopnę stołek, który nie wiadomo czemu pojawi się pod nogami, zawisnęna chwilę przy klamce auta i kilkanaście minut później będę już w banku.„Jestem trupem" - pomyślę, widząc, że prawie wszystkie kasjerki wpatrująsię we mnie swym uważnym, niebieskim wzrokiem. W gąszczu ichspojrzeń zobaczę niewielki tunel, który będzie prowadził do mojego biurka.Zacznę się przeciskać z mozołem, a wtedy pani Janeczka powie:- No, nareszcie wygląda pan jak człowiek! - Sapnę i z ulgą opadnę na fotel,prosząc o kawę. Zdzich klepnie mnie lekko po brzuchu i nadmieni, że nareszcieosiągnąłem w życiu coś sensownego. Skryję się za papierami i będępracował do późna. Dyrektor powie, że się zmieniłem.- Wypadły Panu chusteczki!Dziewczyna schyla się i podaje mi białą szeleszczącą paczuszkę. Uśmiechasię i mówię coś do niej, coś lekkiego tuż obok romantycznie postrzępionychgłówek sałaty, coś dowcipnego pod geometryczną perspektywą puszekkukurydzy, coś niezobowiązującego przy klasycznych okrągłościach pomarańczy.Ma w sobie jakąś jasność. Coś świeżego i nienaruszonego, jakieś zapasyciepła. Podchodzę do chłodnych, kubistycznych spiętrzeń z prawej strony,wyjmuję sześcian mleka, wrzucam do koszyka i wiem, że to może byćjakiś sposób: uciec przed świnią w młodość. Nie w jasność, ale w energiczność:we frugo, w hip hop i w dyskotekę. Nie w ciepło, ale w towarzyskość:w czaterie i bary, w parki i stadiony. Wiem, że to jest możliwe: schodzę poschodach do pubu i zamawiam dla nich piwo. Stawiam od razu cztery kolejkiJESIEŃ-200313


i cieszy mnie, że bąbelki dostają się do naszych głów, zmieniają kolory świata,przesuwają proporcje, łagodzą kanty. Stawiam kolejkę i cieszy mnie, żeklimatod razu zmienia się nie do poznania, cieszy mnie, że w takim pejzażuświnia nie jest niczym dziwnym i mogę opowiadać do woli o okrągłym ryjku,o kłapouchej głowie, a nawet o oczkach. Opowiadam o wszystkim. Mówiębarwnie i bez zająknięcia,bez jakichkolwiekprzerw wykładam świnięna stół, demonstruję jejwszystkie zdolności, każęjej skakać przez płonącekoła, miauczeć i wyginaćgrzbiet, żonglować piłkamii prostować ogon. Jestw swoim żywiole. Popisujesię przed widownią.Chodzi na dwóch łapach i chrumka. Zupełnie mnie ignoruje, jakbym w ogólenie istniał. Jest tylko ona. Wychodzi ze mnie na zewnątrz i przyćmiewamnie swoimi wrodzonymi talentami. Wygłasza monolog do widzów i kłaniasię na zakończenie. Jestem zdruzgotany. Jest większa ode mnie. Schylam głowęi przyczerniam krajobraz. Kładę głową na stole, więc pochylają się nademną i bardzo mi współczują. Zdarza się nawet, że niektóre nastolatki przytulająsię do mnie i szepczą ze zrozumieniem:- Wiesz, Siwy, jesteś w sumie biedny...-Jest w porządku, jest w porządku...Szepczę i grzeję się potem w cieple ich słów do trzeciej. Pięć po trzeciejnie ma już nikogo. Kiedy zostaję sam na sam z lśniącym kontuarem, staramsię utopić świnię w alkoholu. Otwieram butelkę i próbuję wepchnąć do niejzwierzaka. Dżin w lampie Alladyna. Wystarczy go tam zamknąć. Mocuję sięprzez chwilę, ale nierogacizną jest bardzo przebiegła i nie reaguje na mojenamowy. Podsuwam jej skórki od chleba i kawałki mandarynki, wabię resztkamischabowego i ćwikłą z chrzanem, mamię bananami i sokiem z porzeczek,częstuję alkoholem. Nic. Wielka pustka. Kilka pustych stołów, którepowoli najeżają się taboretami. Lśniąca nicość posadzki. Żółta pustynia parkietu.Barman wzywa taksówkę i jacyś panowie zanoszą mnie do hotelu.14<strong>FRONDA</strong> 30


Budzę się następnego dnia po południu, czując, że świnia w moim ciele staląsię jeszcze cięższa. Czas staje się płynącą smołą.- „Morświny pikantne".Powoli przybliżam puszkę do oczu. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.I to w dodatku w promocji. Pakuję do koszyka dwie puszki i od razu natrafiamna spojrzenie ochroniarza.- Bardzo dobre do wódeczki.Ochroniarz ma na sobie solidny, czarny strój i wszystko, co mówi, brzmizupełnie wiarygodnie. Bardzo dobre do wódeczki... Do wódeczki i wieczornejtelewizji. Dobre do długiego deszczu i do baru. Zdrowe na chandrę i nasobotnią samotność. Świetne do czatu i do interii.- Dzięki... Wielkie dzięki... - odpowiadam i nagle czuję jakiś przebłyskzdrowego rozsądku. Już sunę do długiej, wysrebrzonej lady, już wzbijam siępopychany nieoczekiwaną myślą, lecę uskrzydlony nagłym rozwiązaniem,podnoszę się, upojony nadzieją wolności, już szybuję poruszony obietnicąwyzwolenia, nieuchronnie zmierzam do swobody, konsekwentnie zbliżamsię do rozwiązania, w sposób absolutnie konieczny przybliżam się do bukietówszynek, do wawrzynowych girland drobiowych parówek, do złocistychpolędwic, do pasztetów malowanych zbożem rozmaitym, do dzięcieliny pieczonychwątróbek, do gruszy i do białej gryki schabów.- Coś jeszcze? - pyta smutna pani w żółtawym kaszkiecie.- Nie, chyba nie. Dziękuję.Jest dobrze. Jest bardzo dobrze, więc uśmiecham się na całą szerokość.Jest tak dobrze, że rozszerzam się optymistycznie u góry. Zupełnie nieźle,więc rozprzestrzeniam się przyjaźnie na twarzy. Jest tak wspaniale, że nieoczekuję niczego w zamian. Odchodzę ze stoiska z wędlinami i żółtym seremz podniesioną głową i zadartym nosem. Odwracam się uśmiechnięty jakAmerykanin. Opuszczam je lekko jak Murzyn, odchodzę poruszając się pewnymkrokiem wodzireja, idę unosząc lekko ręce jak kapłani i sportowcy. Tak,jestem zwycięzcą. Wierzę w siebie. Jest lepiej. Jest wyśmienicie. Niebo zaczynasię wypogadzać. Jest w porządku i na pewno jutro przestanie padać.Pojutrze wyjedziemy nad morze. Jest tak, jak powinno być.„Oto, co z ciebie zostanie" - mówię do świni. „Popatrz" - mówię do niej,przysuwając się do steków, boczków i golonek. „Tak właśnie skończysz" -mówię, podnosząc do góry zawiniątko z plasterkami szlacheckiej... „Nic ciJESIEŃ-200315


nie pomoże" - powtarzam, pochylając się nad salcesonem i galaretką z nóżek.„Zginiesz, nie możesz nic na to poradzić" - szepczę, podsuwając jej podnos kłębki kiełbasy i mroczne łańcuchy kaszanki.Tak. Tak musi być. Odchodzę ogarnięty nieoczekiwaną wizją końca, niespodziewanymrozwiązaniem. Świnia musi zginąć. Ponieważ jest wirtualna,jej domostwem jest świat symboli. Ponieważ nie jest tworem materialnym,jej środowiskiem jest język. Należy usunąć świnię z języka, wtedy zniknierównież z naszej świadomości. Nasz język jest przesadnie przesiąknięty świnią,należy zatem podjąć wzmożone starania o jego oczyszczenie. Odpowiedniejednostki administracyjne, służby, media i autorytety powinny zadbaćo to, by nie używano imienia świni nadaremno. W miejsce słowa „świnia"powinniśmy zaproponować wyrazy bliskoznaczne, takie jak: „zwierzak",„czworonóg", „nierogatek", „ryjek", „klapouchy", „zakręcony", „chytrus",„chrząkacz", „ciamkacz" oraz „blondyn". Zamiast „świntuch" można będziemówić „zwierzuch". Zamiast „świnić" - „zwierzuchać", a w związku z tymzwrotna i dokonana forma wspomnianego czasownika powinna brzmieć „zezwierzuchaćsię". Niełatwo znaleźć alternatywę dla słowa „świństwo".„Draństwo" zupełnie się nie nadaje. „Zwierstwo" jest pożyczką z rosyjskiego.Wydaje się, że będziemy musieli zupełnie je pominąć. O wiele łatwiej natomiastrozwiązać problem związków frazeologicznych. Mamy właściwie tylkojeden, który łatwo można zastąpić zwrotem „podłożyć komuś czworonoga,ryjka, chrząkacza, blondyna itp." Kto panuje nad językiem, panuje nad rzeczywistością.Koniec kłopotów. Lekkim krokiem podchodzę do kasy. Lekko,jakbym był synem milionera, wkładam rękę do kieszeni. Sięgam, jakbym byłcórką premiera lub wnukiem prezesa NBP. Bez żadnego wysiłku wyjmujęportfel i nie patrząc na cyfry, płacę za wszystko. Bez jednego spojrzenia wychodzęna zewnątrz - prosto w radosne powietrze poranka. Jest cieplej. Trawypodnoszą źdźbła ciężkie od kropel. Topole szumią wakacjami.- Nie myślałeś o psychoterapii?Mrówa przestaje dzwonić reklamówką z puszkami po pepsi i schyla siępo kolejne źdźbło trawy. Siedzimy na ławce i kiedy patrzę na pomarszczonątwarz Mrówy, wszystko jest inaczej. Spoglądam na Mrówę i wiem, że wszystkojest iluzją. Jedno spojrzenie i wiem, że nie można ufać zmysłom. Zaczynamrozumieć, że otaczają nas pozory. Ze gonimy za wiatrem, biegniemy za16<strong>FRONDA</strong> 30


złudą i napełniamy nasze życie śmieciami. Mrówa jest śmieciarzem. Mógłbymówić, że jest zbieraczem złomu lub dystrybutorem metali kolorowych.Mógłby dawać do zrozumienia, że zajmuje się zarządzaniem odpadami albomarketingiem aluminium. Gdyby tylko chciał, mógłby nawet mówić, że jestpisarzem. Ze jest poetą - wyklętym, ostatnim nonkonformistą Ursynowa.Mógłby mówić co innego, ale mówi tylko to. Tylko to, że jest śmieciarzem.- Świat to jeden wielki śmietnik... - mówi Mrówa. Świat to śmietnik.Mrówa oczyszcza świat ze śmieci. Zanim wejdę do domu z zakupami, zwierzamsię Mrowie ze wszystkiego. Mówię mu, co się stało i że nie wiem, dlaczegoakurat ja.Nie, nie myślałem.- Nie myślałem - odpowiadam i od razu widzę siebie przed gabinetemznanego w mieście psychologa, od razu widzę, że to on, że trafiłem do niego,od razu wiem, że to Love-Star, że tak go właśnie nazywają. Od razuwiem, że przychodzę godzinę wcześniej i zanim zostanę przyjęty, zdołamprzeczytać wszystkie pisma kobiece, jakie leżą na szklanym stoliku. Od początkuprzeczuwam, że jestem zaniepokojony i nie wiem, co będzie.- Zapraszam!Profesor Love-Star jest bardzo miły, mądry i gładko wygolony. Wszelkieobawy pryskają. Nie chowa się pod stolik, nie skacze po biurkach, nie molestuje,nie zasłania okien, nie robi min. Przeciwnie: traktuje mnie nadzwyczajuprzejmie. Pyta, na jakie artykuły z pism w poczekalni zwróciłem szczególnąuwagę oraz o to, czemu czytając drapię się pod pachami. Patrzy mi w oczyi zapytuje, jakie choroby zakaźne przebyłem i czy często dostawałem w skóręw dzieciństwie. Ciekawi go moja rodzina i praca, interesują go moje pasjeliterackie i auto. Zwraca uwagę na moje ubranie i sposób siedzenia. Patrzyna mój charakter pisma. Jest bardzo mądry. Mądrze pochyla się, coś piszew swoich aktach, cmoka, a wreszcie stawia hipotetyczną diagnozę.Rozpoznanie robi na mnie wrażenie. Jest być może nieco uproszczonei płytkie, niepodobna jednak odmówić mu błyskotliwości, a nawet inteligencji.Okazuje się, że świnia pochodzi od małpy. Jest zmaterializowanymkształtem tego, co w psychice najbardziej pierwotne. Wiązką psychicznychatawizmów odziedziczonych po moich zwierzęcych przodkach. Czymś w rodzajuprzeciwwagi dla mojej nazbyt wyedukowanej świadomości. Niezbędnąłyżką dziegciu w beczce intelektualnego miodu spadziowego. Jest dla mojejJESIEŃ-200317


zmęczonej psychiki tym, czym był dla szlachetnego Don Kichota rubasznySancho Pansa. Powinienem codziennie biegać i nie zaniedbywać okazjonalnychkontaktów z kobietami. Mam zapłacić w recepcji i przyjść za miesiąc.Zamykam drzwi, schodzę ze schodów i spluwam na trawnik.- Mrówa - mówię - przecież to bez sensu. Świnia to śmieć.Schylam się i podobnie jak on rozgryzam cierpkie źdźbło trawy. Zza wieżowcówznów wysuwa się ciemna płachta deszczu. Musimy się chronić.- A gdyby tak jednak pójść na całość?Wracam do domu, jem śniadanie i staram się wymknąć do garażu.- Muszę wymienić tłumik.Aniuta układa z Kacprem puzzle i mówi, żebym wrócił na obiad. Bioręnarzędzia, przeświadczony, że w moim przypadku mogą zadziałać jedynie radykalnei drastyczne środki. Żadnej połowiczności. Żadnych kompromisów,pertraktacji i wzajemnych ustępstw. Albo świnia, albo ja. Wypowiedziałemwojnę, której skutki muszą być śmiertelne. Nie chodzi o pojedynek. Świnianie jest przeciwnikiem honorowym i nie stawi się na udeptane pole. Coś, comogło być szlachetną walką Rolanda z Saracenami, jest drobnomieszczańskimpolowaniem na dzika lub zgoła nagonką na zające. Nic nie szkodzi..Dziś mój tryumf albo zgon. Dziś w ciemności niechaj drży tyran. Wchodzędo kanału uzbrojony w śrubokręt oraz młotek. Powoli skuwam metalowąopaskę, ale jestem gotowy na wszystko. Wolno stukam w metal, ale tak naprawdęczekam tylko na nią. Wiem, że się wychyli i kiedy tylko dostrzegamjej ślepia, strzelam w sam środek i padam na ziemię. Ściągam flanelową koszulęi zaklejam plastrem ranę - na szczęście niegroźną. Kończę tłumiki wracam do domu. Wciąż leje. Jestem przybity.- Nic ci się nie stało?Aniuta jeszcze raz sprawdza opatrunek i idzie szykować obiad.- Nic... - mruczę i opuszczam głowę. Za oknem nieustępliwy deszcz.Woda uderza o szyby i parapety, przenika do domów. Idę na chwilę do Kacpra,ale wiem, że nie jest dobrze. Udaję zucha, ale czuję, że jest ciężko. Jestniewesoło, bo okazało się, że wojna, którą wypowiedziałem świni, nie jestwyprawą krzyżową. Nie jest wymierzona przeciwko obcym, nie uderzaw agresywnego i prymitywnego wroga zewnętrznego. Prawdę mówiąc,w ogóle nie jest wyprawą. Jest raczej rodzajem przewlekłej i wyczerpującej18<strong>FRONDA</strong> 30


wojny domowej. Śrubokręt, który ugodził świnię i być może odciął jej praweucho, trafił w gruncie rzeczy we mnie. Uderzając w świnię, uderzyłem w siebie.Walka ze świnią jest rodzajem walki z samym sobą. Jest zmaganiem wewnętrznym.Myślałem do tej pory, że świnia - wirtualna, psychiczna czy teżrzeczywista - jest wobec mnie samego czymś zewnętrznym. Jest jednak inaczej.Świnia nie jest czymś innym ode mnie. Jest częścią mnie samego. Choćtrudno się do tego przyznać, zmuszony jestem przedstawić fakty tak, jak sięrzeczywiście mają: w jakiejś mierze, w jakimś procencie, jakiejś mniejszej lubwiększej części, w pewnym sensie i pod pewnymi warunkami jestem nie tylkosobą, ale także kimś innym. Sartre być może ma rację, sugerując, że świniato inni. Dzisiaj dowiedziałem się jednak czegoś więcej. Inny to ja sam.Nie jest dobrze, bo okazało się, że w jakiejś mierze jestem świnią...- Nic ci się nie stało?Aniuta pochyla się nade mną, stawia zupę, potem drugie i na chwilę zapominamo wszystkim, przez chwilę znów jesteśmy razem, przez pół godziny nicnam nie przeszkadza być dla siebie: ani deszcz, ani stare meble, ani kredyt. Kacperdrzemie po obiedzie i ja też powoli pogrążam się w sennych majakach, wolnoprzyjmuję bezpieczną pozycję, niespiesznie patrzę, jak Aniuta sięga po książkę,jak podwija nogi nafotelu i zatapia się w lekturze,bez pośpiechu patrzę,jak wszystko obracasię w sen, całkiem spokojnieśnię o tym, co zawsze:o wielkim sukcesie i wcalemnie nie dziwi, że jestemdyrektorem potężnejkorporacji, przyjmujęzagraniczne delegacje i dokonujęstrategicznych inwestycji.Sen taki jak zawsze. Sen epoki. Z drogi do Krakowa znikają korki, znikazresztą i sama droga - zastąpiona sześciopasmową autostradą. Jedenz wielkich koncernów - czując, że w tym regionie pieniądze leżą w ziemi, dziękimoim sugestiom, inwestuje koszmarne pieniądze w budowę potężnego wesołegomiasteczka. Stare kopalnie i te, które zbankrutowały zupełnie niedawno,JESIEŃ-200319


połączono z innymi jaskiniami w okolicy, tworząc tak zwany Podziemny ParkPepsicolowy. Dzięki kampanii medialnej nową atrakcję zaczyna odwiedzać każdegoroku około pięciu milionów spragnionych turystów, głównie ze Wschodu.Moi przeciwnicy przebąkują, że zaprzedałem duszę diabłu, ale nikt w to niewierzy. Bezrobocie staje się przeszłością. Któregoś dnia otrzymuję propozycjęudziału w wyborach parlamentarnych, później zaś, w wielkiej tajemnicy, ktośproponuje mi fotel prezydenta i wtedy zaczynam się wahać. Powodem są kłopotyze świnią. Tak jak i inni, próbuję bowiem najpierw lekceważyć świnięi w ogóle jej nie zauważam. Z czasem jestem już na tyle oswojony z jej widokiem,że uznaję go za normalny - podobnie zresztą jak moja rodzina. Co więcej,często ulegam świni i stopniowo zaczynam spełniać wszystkie jej zachcianki.Uważam, że świnia jest podstawą sukcesu i że w ogóle nieustannie żyjemyw czasie, który chińskie kalendarze nazwały Rokiem Świni. Zdarza się, że klękamw chwili, gdy zwierzak wychyla się w całej swej okazałości, i powtarzammoim jedwabistym, niskim głosem: „trwaj świnio, jesteś piękna". Jest w tymnie tylko zachwyt, ale i bezgraniczne przywiązanie. Skutki przychodzą stopniowoi są łatwe do przewidzenia. Najpierw wyrastają mi oklapłe uszy, potemokrągły, dziurkowany ryjek, potem szczecina, potem cała reszta. Przez pewienczas unikam życia towarzyskiego, stopniowo jednak wszyscy znajomi oswajająsię z moim nowym wizerunkiem i chwalą moje obecne, mocno zaokrąglonekształty. Biorę nawet udział w wielkiej kampanii reklamującej w Unii Europejskiejpolską dziczyznę i biopaliwa. Otaczają mnie kobiety i przyjaciele. Któregośdnia niepotrzebnie jednak idę po coś do ubogiej dzielnicy nad rzeką. Niepotrzebniewdaję się w charytatywność, wierząc, że jest najlepszym sposobem nazdobycie sławy i dobrej opinii. Wychodzę z jakiegoś szpitala na ulicę, a wtedyjakieś dziecko krzyczy coś o świni i ucieka do mamy. Na drugi dzień mam poddomem szesnaście ekip telewizyjnych, trzydzieści osiem radiowych i ośmiusetprzedstawicieli prasy. Jestem skończony.- Obudź się.Aniuta szarpie mnie mocno za ramię. Musimy jeść więcej ryb i trawymorskiej. Od jutra zaczynamy dietę marchewkową. Przez sen wciąż krzyczyszo świni... Chcesz kawy?- Tak, koniecznie. - Zeskakuję z sofy i czuję nagle, że mam jakiś pomysł.Wstaję i otwarcie mówię, że muszę wpaść na chwilę do Zdzicha. Ze pożyczył20<strong>FRONDA</strong> 30


mi ostatnio dwa tomy instrukcji do naszego nowego programu. Że wrócę zagodzinę. Zdzich wydaje mi się sposobem na zły sen.- Narysujesz mi słonia? - Kacper podsuwa blok i kredki, więc ustępuję.Robię słonia na szaro, dopijam resztki kawy i biorę z kąta parasol.-Jak przestanie padać, pojedziemy nad morze...Wychodzę na ulicę prosto pod strugi potopu. Deszcz leje już z przerwamiczterdzieści godzin. Ludzie stoją na przystankach skuleni, pomniejszeni,jak w piosence o krasnoludkach.- „Pod grzybkami nasze budki..." - mówię do pana Adama, patrząc na defilująceparasole. Pan Adam spod szesnastki ma dziś dobry humor, więc łapiewszystko w lot. Pan Adam ma dobry humor, bo znów rozwiązał krzyżówkęi czeka na nagrody. Pan Adam jest w dobrym humorze, bo jedzie do córki.- „My jesteśmy krasnoludki, hopsa sa, hopsa sa" - odpowiada i wskakujedo „siódemki". Dobrze, że jeszcze są ludzie z poczuciem humoru. Dobrze,że deszcz nie zepsuł jeszcze panu Adamowi duszy. Czekam na „dwudziestkępiątkę", patrzę w mokrą szybę i po chwili jestem na miejscu.- Nic nie rozumiesz.Zdzich zaciąga się dymem, jakby właśnie z niego czerpał całą swoją mądrość.- Świnia jest medialna. Czy chcemy tego, czy nie - zwraca uwagę, zatrzymujewzrok, wyrywa z obojętności, podnosi nakłady i oglądalność. Nierogaciznązawsze była przedmiotem zainteresowania ludzkości. Zwierzuch, odkiedy istnieje, z uporem porusza opinię publiczną, skupia na sobie obiektywykamer. Jest urodzonym prowokatorem. Zawodowym dostawcą newsów.Profesjonalnym dystrybutorem wiadomości. Dealerem sensacji. Dlatego teżma dziś tak wielkie znaczenie. Właśnie dlatego pokazuje się go w telewizji,pisze się o nim we wszystkich pismach, robi z nim wywiady. Właśnie z tychpowodów mógł do pewnego stopnia zawładnąć internetem. Ludzie wiedzą,że mogą najłatwiej zwrócić na siebie uwagę, gdy staną się do niego podobni.Chcą wyglądać jak on, wyrażać się jak on, poruszać się tak jak on i w ogólezachowywać się na jego wzór i podobieństwo. Nie ma w tym żadnego buntuprzeciwko zasadom. Jest chłodna kalkulacja. Prawie nie ma krajów, w którychświnie nie mogłyby sprawować ważnych publicznych funkcji, obejmowaćkluczowych stanowisk. Świnia jest opłacalna...JESIEŃ-200321


- Skąd się bierze? - Wstaję z fotela i czuję, że gadanie Zdzicha wcalemnie nie pociesza. Podnoszę się, bo widzę, że to wcale nie ten sam Zdzich,z którym studiowałem prawo w odmiennej epoce. Unoszę się, bo to jakiś innyIdzich. Niecierpliwię się, bo to ktoś inny.- To proste.Zdzich cmoka i nagle czuję, że nowy Zdzich ma receptę na wszystko. NowyZdzich awansował i wie teraz, o co chodzi w życiu. Nowy, wszechwiedzącyZdzich wciąż się spieszy. Spieszy się idąc i spieszy się siedząc. Udziela pospiesznychrad i wygłasza pospieszne opinie. Pospiesznie pracuje,pospiesznie je i pospiesznie śpi. Pospiesznie patrzy na kobiety i pospieszniewraca do swych zajęć. Jest tak zajęty, że nawet samego siebie widuje jedyniedwa razy w tygodniu. Jest zajęty z żarliwością neofity, zajęty w sposób żarłocznyi zachłanny, zajęty i przemądrzały jak dziennikarz. Przemądrzałyi nieustępliwy jak telewizor.- To proste. Twoja świnia jest projekcją pragnienia sukcesu. Chcesz, żebycię dostrzeżono. Chcesz być. Być choćby na jeden sezon, choćby dla kilkuosób, ale jednak. Chcesz być gwiazdą. Chcesz być obecny. Chcesz się liczyć.To dlatego wydobywasz z siebie niewielki ryj, chytre oczy, charakterystycznemałżowiny. Wydobywasz intuicyjnie, bo tak naprawdę nic nie wieszo wielkim marketingu. Nie wyobrażasz sobie, jak wielki wpływ kłapouchywywiera dziś na modę, politykę, sztukę. Nie zdajesz sobie sprawy, że rządziprasą, malarstwem, filmem, sportem. Najprawdopodobniej nie słyszałeś, żew listopadzie mają się pojawić na rynku sanki w kształcie ryjka i świniopodobnebombki na choinkę. Nie widziałeś instalacji w Brukseli, więc nie możeszwiedzieć o świętych obrazach, przykrytych pieczeniami, schabem i wątróbkąz gęsi. Jesteś z innego świata. Nie chorowałeś w dzieciństwie naświnkę, nie widziałeś wielkich hodowli w PGR-ach na północy. Nigdy nie byłeśw rzeźni i prawdopodobnie wciąż wydaje ci się, że szynka rośnie w puszceprzez pączkowanie. Jesteś zupełnie nieprzystosowany, nie nadajesz się dowyścigów. Nic nie rozumiesz.- A Kacper? A Aniuta?Podchodzę do okna i odsłaniam firankę. Jest prawie ciemno. Po ulicyprzesuwają się ludzie z podkręconymi ogonkami, spod wędrujących parasoliwychylają się wielkie uszy, okrągłe oczka świdrują witryny, drobne kopytkastukają o trotuar. Nie jestem sam, ale to żadna pociecha. Zdzich rozpina22<strong>FRONDA</strong> 30


nagle koszulę pod szyją i zwierzak natychmiast wychyla się w stronę stołu,prawie natychmiast sięga po orzeszki, szybkim, wprawnym ruchem konsumujearachidy. Stoję pod oknem i słyszę, jak zza ściany dobiega chrumkaniesąsiadów, stoję i słyszę, że ktoś wbiega z kwikiem na klatkę, chcąc nie chcącwsłuchuję się w czyjeś ciamkanie.- A Kacper?W pośpiechu zostawiam Zdzicha i wracam do domu, spiesznie wyprowadzamauto i tankuję do pełna. Niecierpliwie, najszybciej jak to możliwe pakujemywszystkie potrzebne rzeczy, w nieoczekiwanym tempie zbieramy siędo dalekiej drogi, w niespodziewanym trybie biorę urlop, nagłym rzutemprzekraczam piętrzące się dotąd obawy, krokiem plotkarza przesadzam psychicznebariery, zbójnickim skokiem pokonuję lęki i oto mkniemy autostradą,oto mijamy uśpione osiedla, oto przedzieramy się przez dzikie pola,przez stepy i przez Puszczę Kampinoską, przez wądoły i chaszcze, przez niewielkiemiasta i przez kilometry. Jest ciemno. Prowadzę w ciemności. Patrzęna czerwone wskazówki licznika i na drogę, którą roztrącają reflektory. Jesteśmyna niej nieomal samotni. Wysokie ciemne drzewa ukrywają dalekiedomostwa. Nocne pola przechowują długie interwały ciszy. Wyjeżdżamyna wzgórze i osuwamy się w smutną dolinę wielkiej rzeki. W wielką smutęJESIEŃ-200323


doliny. Nic nie mówimy i słychać tylko szum. Wielki szum, jakby uderzenie.Dolina rzeki jest pełna gwałtownego wiatru. Osuwamy się w nią i unosi nasodtąd przed siebie, prowadzi nas w wietrze i w ogniu świateł, wyznacza namdrogę i cel, ogarnia nas i uwalnia, kołysze i niesie.- Popatrz - mówi Aniuta - tam już jest dzień.Wychylam się i widzę jasne pasmo w dole, przyspieszam i zapominamo zakrętach, pochylamy się na każdym łuku, bo już niedaleko. Mkniemy corazszybciej i przybywamy w pośpiechu, doganiamy świetlistą smugę i pozwalamysię jej przenikać, rozpinamy kurtki i chcemy, żeby na nas spadła, podwijamyrękawy i pragniemy, żeby była w naszych rękach. Zatrzymujemy się nasamym końcu i wychodzimy. Trzymam śpiącego Kacpra na rękach i powoliposuwam się w kierunku morza.- Zdejmij buty. Musisz zdjąć buty.Zostawiamy buty i idziemy odtąd blisko ziemi, nie odrywamy się od niejani nie przekraczamy, po prostu ruch w jakimś kierunku, powolne posuwaniesię w stronę oceanu, drobne kroki ku przestrzeni bez granic, niewielkiekroki ku czemuś innemu.- Dobrze, że się udało - mówi Aniuta.Wolno wchodzimy do wielkiej, świetlistej wody, brodzimy w jej kolorach,zatapiamy się w jej gwałtownym szumie, chodzimy w jej płomieniach,odpoczywamy w jej językach i tylko to jest ważne. Jest tylko to: tylko brodzeniew ogniu, tylko zanurzanie w wodzie, tylko oczyszczenie z podróży, obmywaniepo długiej i mozolnej drodze.- Dobrze, że się udało - mówię, czując, że świnia nagle odpływa, jakbyzabierał ją prąd, roztapia się, staje się nieważka, przestaje uwierać, oddala sięchrumkając coś pod nosem, znika za horyzontem, pokwikuje i przepada,przepada, jakby nigdy już nie miała wrócić, znika, jakby nigdy już nie miałamnie dręczyć.- Dobrze, że jesteśmy razem...To znów głos Aniuty. Nic nie mówię... Patrzę i słucham. Patrzę i próbujęsię uśmiechnąć, uśmiecham się, jakby spadł ze mnie wielki ciężar, uśmiechamsię, jakby ktoś zdjął ze mnie sobotnie zakupy. Prostuję się, jakbym nagle przestałpchać w supermarkecie wózek. Wstaję nagle lekki, nagle zdolny do długiegolotu i do muzyki - uwolniony do wielkiego morza i do chmur, do horyzontui do dalekiej linii brzegu, wstaję i rozpościeram, podnoszę się i ogarniam.24<strong>FRONDA</strong> 30


-Jest lepiej niż myślisz... Piękniej niż myślisz...Odwracam się do Aniuty i zanurzam się w wodzie. W oddali statek wysyłajakieś znaki i zaczyna zbliżać się do portu. Latarnia odpowiada spokojnympromieniem. Powoli zaczyna się odpływ i nie musimy się już nigdziespieszyć. Nie musimy już nigdzie jechać. Zycie bez. świni jest możliwe. Zycieze świnią jest niemożliwe. Możemy teraz zbierać muszle. Możemy terazusiąść naprzeciwko słońca. Możemy spokojnie patrzeć, jak turyści rozkładająparasole i dwa albo trzy razy wstępują do tej samej wody. Możemy zostaćalbo odejść. Możemy zamówić lody albo oranżadę. Możemy zjeść pieczonąrybę. Możemy spokojnie zasnąć.WOJCIECH KUDYBAJESIEŃ-2003 25


MAREK CZUKURóbta co chcetaNie liczta się z innymi, hałasujtaUrządzajta parady technoPijta, palta, ćpajtaPlujta, wymiotujta, startujta w wyborachObiecujta złote góry i gruszki na wierzbieOszukujta, korumpujta, bierzta łapówkiBądźta pewni siebie, oklaskujtaKupujta co chceta i kogo chcetaNadążajta za modą, bądźta biznesłumenLubta hity i bestsellery, ścigajta sięPozujta, udawajta, wywyższajta sięWymądrzajta się, przechwalajta, szarżujtaPoniżajta, bijta, wymuszajtaKopta leżącego, znęcajta sięKłóćta się, ubliżajta, wyśmiewajtaIdźta po trupach, awansujtaZarabiajta, zarabiajta, zarabiajtaPiszta po murach, śmiećta, niszczta przyrodęZalewajta sąsiadów, wyrzucajta przez oknoPodglądajta, plotkujta, obgadujtaMówta co chceta, bluźnijta, kłamtaWróżta, czarujta, wierzta w horoskopyMówta bzdury, bełkoczta, przeklinajtaNie słuchajta i nie szanujta innychNie dotrzymujta słowa, nie ustępujtaNie myjta się, zakładajta seksszopyOglądajta pornosy i książeczki czekoweNie czytajta książek, nie uczta sięWyrzucajta z pracy, redukujta, transformujtaNie spłacajta długów, prywatyzujtaUmarzajta z powodu znikomej szkodliwości albo przedawnienia26 <strong>FRONDA</strong> 30


Pouczajta, strofujta, europeizujtaPiszta głupoty, centa się, dawajta zły przykładPodkładajta śmiech pod filmy, nadawajta reklamyOglądajta telewizję, czytajta gazetki, nie myśltaGłupiejta, głupiejta, głupiejtaMiejta bogów cudzych, bierzta imię nadaremnoNie święćta, nie czcijtaZabijajta, cudzołóżta, kradnijtaMówta fałszywe świadectwoPożądajta żony i każdej rzeczyWychowujta dzieci na swój obraz i podobieństwoAmenJESIEŃ-200327


Głośny raport Instytutu Kinseya z 1978 roku podawał,że połowa badanych homoseksualistów przyznała siędo kontaktów z co najmniej 500 różnymi partneramiseksualnymi. Aż 62 proc. gejów przyznało też, że korzystaz łaźni homoseksualnych w celu nawiązaniaanonimowych stosunków płciowych.RAPORTMNIEJSZOŚCIGRZEGORZGÓRNYKrajem, który stał się pionierem w nadawaniu homoseksualistom szerokichprzywilejów społecznych, jest Holandia. Zalegalizowano tam zarównozwiązki homoseksualne, jak i prawo do adopcji dzieci przez pary gejowskie.Amsterdam, w centrum którego znajduje się ponad sto klubów gejowskich,uznawany jest za homoseksualne centrum Europy. Politycy przyznający się28<strong>FRONDA</strong> 30


oficjalnie do homoseksualizmu robią tam błyskotliwe kariery, jak np. zastrzelonyniedawno Pim Fortuyn.Jednocześnie - o czym się bardzo mato mówi - Holandia jest krajem, któryprzoduje na świecie w terapii homoseksualistów. Najdłużej praktykę ichleczenia prowadzi profesor Gerard van den Aardweg, wybitny psychoterapeuta,wykładowca uniwersytetów w Europie, Stanach Zjednoczonych i Brazylii.Od ponad 30 lat przyjmuje pacjentów w swoim gabinecie w pobliżuHaarlemu. W tym czasie zdołał przeprowadzić od homoseksualizmu do heteroseksualizmukilkaset osób.Nie ma „genu homoseksualizmu"Punktem wyjścia dla terapii osób o skłonnościach homoseksualnych jestzdefiniowanie samego zjawiska. Co ciekawe, wśród działaczy ruchu gejowskiegorozpowszechniło się przekonanie, że homoseksualizm jest zjawiskiembądź wrodzonym, bądź dziedzicznym, bądź uwarunkowanym genetycznielub hormonalnie. Tymczasem nauka niczego takiego nie potwierdza.Nowojorski psychiatra Lawrence Hatterer uważa takie teorie wręcz za dziewiętnastowieczne.Wiele badań wykazało, że nie ma wrodzonego homoseksualizmu. Najbardziejznane są obserwacje profesora J. D. Rainera, analizującego przypadkibliźniąt jednojajowych, z których jedno okazywało się hetero-, a drugiehomoseksualistą. Profesor W. H. Perloff wykluczył z kolei wpływ hormonówna powstawanie homoseksualizmu, klasyfikując go jako „zjawisko czystopsychiczne". Do podobnych wniosków doszli również tacy uczeni, jak m.in.Karen Horney, Charles Socarides czy Marcel Eck. Nawet tak życzliwi wobecruchu gejowskiego seksuologowie, jak Masters i Johnson stwierdzili, że źródłemhomoseksualizmu są „nabyte preferencje".Raz na jakiś czas światową prasę obiega co prawda news, że właśnie odkryto„gen homoseksualizmu", ale za każdym razem okazuje się to plotką.Z wieloma homoseksualistami jako swoimi pacjentami stykał się już ZygmuntFreud. Analizując ich fantazje oraz sny, zawsze pod powierzchnią wykrywałślady normalnego, głęboko ukrytego usposobienia heteroseksualnego.To właśnie uczniowie Freuda - Alfred Adler i Wilhelm Stekel - powiązalihomoseksualizm z zaburzeniami neurotycznymi. Pierwszy zdefiniował go jakoJESIEŃ-200329


kompleks niższości, drugi jako psychiczny infantylizm. Sam profesor van denAardweg uważa homoseksualizm za zaburzenie emocjonalne rozwijające sięjuż w dzieciństwie i okresie dojrzewania. Głównym jego źródłem są, wedługniego, nienormalne relacje z matką,a zwłaszcza z ojcem. Najczęściej chłopiecjest albo zbyt rozpieszczany przez matkę,albo niedoceniany przez ojca (albojedno i drugie), co powoduje, że wpadaw kompleks niższości na punkcie swojejmęskości. Kanadyjski lekarz Irving Bieber,który opiekował się wieloma gejami,stwierdził, że nie spotka! wśród nich anijednego przypadku normalnej relacjimiędzy synem a ojcem.Środowisko naukowe na świecie w kwestiidefinicji homoseksualizmu oraz terapiiosób o tego typu skłonnościachjest głęboko podzielone. Przypomnijmy,że kiedy w 1973 roku Amerykańskie TowarzystwoPsychiatryczne usunęło hasło„homoseksualizm" z „Podręcznikazaburzeń psychicznych", za decyzją tąopowiedziało się 58 proc. członków tejinstytucji. Jednym z największych zwolennikówwykreślenia homoseksualizmuz rejestru zaburzeń był wówczasdoktor, dziś zaś profesor psychiatrii RobertSpitzer z Uniwersytetu Columbia.W roku 2000 publicznie odżegnał się onod swego stanowiska z roku 1973i stwierdził, że oświadczenie ATP byłozbyt pochopne i nie poprzedzone należytymibadaniami. On sam glosowałwówczas za zmianą definicji homoseksualizmu,chociaż nie zajmował się tym<strong>FRONDA</strong> 30


problemem. Później rozpoczął jednak zaawansowanebadania nad homoseksualizmem, co doprowadziło godo rewizji poprzedniego stanowiska i do stwierdzenia,że homoseksualizm jest zaburzeniem seksualnymi można go wyleczyć.Bardzo wielu psychologów, psychiatrów i psychoterapeutównadal uważa zresztą homoseksualizmza zaburzenie orientacji seksualnej. Można wśród nichznaleźć m. in. takie postaci, jak wspominany już vanden Aardweg z Holandii, Christa Meves z Niemiec,Abram Kardiner, Richard Cohen oraz Joseph Nicolusiz USA czy Jost Kiser ze Szwajcarii i wielu innych.O ile nie ma żadnego dowodu na to, by homoseksualizmbył uwarunkowany biologicznie, o tyleistnieje bardzo wiele udokumentowanych przypadków,że jest on preferencją nabytą obyczajowo.Wystarczy wspomnieć chociażby ludzi, którzy jakoosoby nieletnie zostali wykorzystani seksualnie przezstarszych mężczyzn, co stało się początkiem ich homoseksualnejorientacji.Samotność gejaPrekursorem leczenia gejów w Holandii był zmarływ 1965 r. profesor psychiatrii Johan Leonard Arndt.Pod koniec życia, mając za sobą wieloletnią praktykę,oświadczył: „Nigdy nie widziałem zdrowego i szczęśliwegohomoseksualisty". Jego pacjenci narzekalinajczęściej na samotność, brak ustabilizowaniaw kontaktach oraz depresje.Obserwacje innego holenderskiego profesora,Adrianusa Dingemana de Groota, dowiodły, że homoseksualiścimają poczucie wrażliwości typowe dla neurotykówi są bardziej rozchwiani emocjonalnie niż heteroseksualiści.Potwierdziły to badania naukowcówJESIEŃ-2003


z uniwersytetu stanowego Indiana (USA), z którychwynika, że aż 60 proc. „dobrze przystosowanych społecznie"gejów prosiło o pomoc psychiatryczną lubpsychologiczną.Działacze ruchów homoseksualnych nie zaprzeczajątym danym, dodają jednak do nich własną interpretację.Ich zdaniem, problemy osobiste gejówbiorą się z braku tolerancji ze strony otoczenia orazz niemożności funkcjonowania w społeczeństwie natakich samych prawach, jak heteroseksualiści. W Holandiite bariery już jednak nie istnieją - homoseksualizmjest powszechnie akceptowany oraz prawnieusankcjonowany - a jednak skala problemówneurotycznych wśród gejów wcale się nie zmniejszyła.Zdaniem holenderskich psychologów, świadczyto o tym, iż źródło niepokojów znajduje się niew otoczeniu, lecz we wnętrzu osoby.Co ciekawe, od problemów tych nie ucieka holenderskaprasa gejowska. W krajach, w których homoseksualiściwalczą o prawa społeczne, przedstawiają oniswój ruch niemal wyłącznie w różowych barwach.Tam jednak, gdzie już wywalczyli te prawa, jak np.w Holandii, zaczynają prezentować także swe ciemnestrony. Jednym z bardziej dyskutowanych w tym środowiskuproblemów jest kwestia samotności starych homoseksualistów.Narzekają oni, że w związkach z partneramiliczy się głównie seks, wobec czego oni - nieposiadając już młodego i pięknego ciała - nie mająszans na zbliżenie z kimkolwiek. Są skazani na kupowanieseksu za pieniądze u nastolatków, ale czyjejś bliskościi oparcia na starość nie kupią.Pim Fortuyn, zamordowany lider populistycznej partiiholenderskiej, w jednym ze swoich ostatnich wywiadówpowiedział, że homoseksualizm jest dla niego jak zniewolenie,a ceną za ten wybór jest straszliwa samotność.<strong>FRONDA</strong> 30


Humor jako lekarstwoRuch gejowski często przedstawia siebie jako prześladowaną mniejszośći ofiarę nieżyczliwego społeczeństwa. Profesor van den Aardweg zauważyłpodobny mechanizm u pojedynczych homoseksualistów - mają oni skłonnośćdo przesadnego użalania się i rozczulania nad sobą, do postrzegania siebiew kategoriach wiecznej ofiary, wręcz do autodramatyzacji. Takie uczuciapsychologia określa jako niedojrzałe emocjonalnie i egocentryczne. Na bazietakich właśnie uczuć bazuje kompleks niższości, z którego - zdaniem holenderskiegoprofesora - wyrasta skłonność homoseksualna.Dlatego tak wielką rolę w terapii van den Aardwega odgrywa poczuciehumoru. Proponuje on pokonanie ciągłego narzekania i uskarżania się poprzezśmiech - głównie śmiech z samego siebie. Autoironia pomaga odkryć„infantylne dziecko siedzące w środku dorosłego" - jak nazywa je holenderskiterapeuta. Humor stanowi więc antidotum na impulsy o charakterze neurotycznym.Profesor odkrył też ciekawą zależność: im mniej roztkliwiania sięnad sobą, tym mniejsza skłonność do zachowań homoseksualnych.Generalnie terapia trwa kilka lat. Polega ona głównie na wglądzie wewłasne wnętrze i na wewnętrznym zmaganiu. Jej celem jest uzyskanie emocjonalnejdojrzałości do małżeństwa, powodzenie zaś zależy od motywacjidanej osoby, jej wytrwałości i szczerości wobec siebie.JESIEŃ-200333


Jednym z pierwszych pacjentów van den Aarwega był 60-letni dziś Piet, któryzetkną! się z profesorem w 1971 roku. Do dziś odwiedza go, ale już towarzysko,jest bowiem przykładnym mężem i ojcem dziewięciorga dzieci. Tak wspominasiebie sprzed lat: „Lokowałem wówczas swoje uczucia w chłopakach, alenigdy nie byłem szczęśliwy... Ciągle koncentrowałem się tylko na sobie samym.Ciągle tylko ja, ja i ja. To ja sam byłem w centrum swojego zainteresowania."Piet podkreśla, że dopiero po zniknięciu skłonności homoseksualnychtak naprawdę przestał się skupiać na sobie i zaczął dostrzegać drugie osoby.Do podobnych wniosków dochodzi Kristoff, 40-letni Niemiec, który pracujeobecnie jako wolontariusz w hospicjum, towarzysząc umierającym. Czuł sięjako homoseksualista głęboko nieszczęśliwy, ale nie wiedział, co z tym faktemzrobić. „Kiedy wpadła mi w ręce książka profesora van den Aardwega, było todla mnie jak objawienie - rozpoznałem w niej siebie oraz różne detale z mojegożycia" - wspomina. Natychmiast pojechał do Holandii. Przez dwa lata dojeżdżałna spotkania terapeutyczne z Zagłębia Ruhry do Haarlemu. Obecnie nieodczuwa już do mężczyzn żadnego pociągu seksualnego.Czynnik religijnyVan den Aardweg nie stosuje w swej pracy żadnych chrześcijańskich teoriiczy koncepcji, choć podkreśla, że osoby wierzące mają większą motywacjęi silniejszą wolę do walki ze swoimi skłonnościami niż osoby niewierzące.W odróżnieniu od niego na chrześcijańskich podstawach opiera swądziałalność holenderski ruch EHAH (Opieka Ewangeliczna nad Homoseksualistami).Założył go w 1975 roku w Amsterdamie były homoseksualista Johanvan der Sluis. Przestał być gejem pod wpływem głębokiego nawróceniareligijnego, a swój przypadek opisał w autobiografii zatytułowanej „Nie jestemjuż taki". Źródła swojego homoseksualizmu wskazywał w chorych relacjachz ojcem i w kompleksie niższości.Wkrótce po wydaniu książki do van der Sluisa zaczęli zgłaszać się z prośbąo pomoc pierwsi geje. Z czasem było ich tak wielu, że postanowił założyćośrodek pomocy osobom uzależnionym od homoseksualizmu. Co roku zgłaszasię do niego ok. 50 osób.W ten sposób 10 lat temu trafił do EHAH młody muzyk Allard Buhre,który z powodu swej orientacji seksualnej cierpiał wówczas na depresję. Dziś34<strong>FRONDA</strong> 30


pracuje on jako street walker i w każdy weekend odwiedza amsterdamskie gayclubs, gdzie przeprowadza ok. 80 rozmów z homoseksualistami, przekonującich, że istnieje alternatywna droga wobec ich sposobu życia.Allard opowiada o dużej rotacji partnerów w środowisku homoseksualnym.Potwierdzają to nawet badacze przychylni ruchowi gejowskiemu, np.głośny raport Instytutu Kinseya z 1978 roku podawał, że połowa badanychhomoseksualistów przyznała się do kontaktów z co najmniej 500 różnymipartnerami seksualnymi. Aż 62 proc. gejów przyznało też, że korzysta z łaźnihomoseksualnych w celu nawiązania anonimowych stosunków płciowych.Według Allarda, taka zmienność partnerów wynika z ciągłego niezaspokojeniai nienasyconej tęsknoty, jaka trawi gejów. Ponieważ drugi mężczyznanigdy do końca nie jest w stanie dać tego, co kobieta - wpadają w oni w ciągnieustannych poszukiwań.Niedawno Allard spotkał 20-letniego Turka Dżemala Yalcinkayę. Chłopakczuł odrazę do swojego homoseksualnego trybu życia i trzy razy próbowałpopełnić samobójstwo. Allard poznał go, kiedy Dżemal ciężko ranił sięnożem. „Myślałem, że znajdę szczęście w środowisku homoseksualistów -mówi Turek. - Ale w większości to były złe doświadczenia. Ci faceci chcielijedynie uprawiać ze mną seks. To wszystko działało jak automatyczny pilot.Wiem, że większość ludzi w tym środowisku funkcjonuje i czuje w ten samsposób. Słowo gay znaczy wesoły, szczęśliwy, i oni zachowują się, jakby tacybyli, ale tak naprawdę nie są szczęśliwi." Dzięki Allardowi Dżemal przyjąłchrzest i odmienił swe życie.Podobne ośrodki, chociaż w Holandii mają najdłuższą tradycję, działająod dawna także w innych krajach. Istnieje również międzynarodowa federacjaorganizacji zajmujących się pomocą homoseksualistom - Exodus. Polskastawia na tej drodze dopiero pierwsze kroki. Skoro jednak wchodzimy doUnii Europejskiej, to może i u nas pojawią się podobne rozwiązania.GRZEGORZ GÓRNYJESIEN200335


TYLKOPRAWDAWYZWALAROZMOWA Z GERARDEM V A N DEN AARDWEGIEMPanie Profesorze, od 1967 roku prowadzi Pan praktykę psychoterapeutycznądla homoseksualistów. W ciągu tego czasu zdołał Pan pomóc kilkusethomoseksualistom porzucić dotychczasową preferencję seksualną i stać sięheteroseksualistami. Czy na podstawie zarówno swoich badań teoretycznych,jak i praktycznej terapii może Pan odpowiedzieć na pytanie, czy homoseksualizmjest normalny? Sami homoseksualiści często mówią: taki sięurodziłem, więc muszę już taki być...Po pierwsze: jeżeli nawet to prawda, że można się urodzić homoseksualistą,to samo w sobie nie oznacza jeszcze, że jest to normalne. Jest wiele rzeczy,z którymi się rodzimy, a które są chorobami. Po drugie: nie można się urodzićhomoseksualistą. Po trzecie zaś: nie jest to także normalne. Ze nie jestto normalna sprawa, to może zobaczyć - jak sądzę - każdy. Kto choć trochęzna się na ludzkim organizmie, ten dostrzega, że funkcjonowanie ciała, budowaorganów czy precyzja procesów biologicznych nastawionych na obszar36<strong>FRONDA</strong> 30


seksualności mają na względzie prokreację. Dlatego nonsensem jest uważać,że byłoby normalne, gdyby istniała mała grupa ludzi, która mimo tychwszystkich funkcji, gdy wszystko działałoby prawidłowo, nie mogłaby osiągnąćcelu, jakim jest przyciągnięcie odmiennej płci.To samo byłoby, gdybyśmy np. patrzyli na motyle lecące na poszukiwanieswojego partnera, który ma przecież na skrzydłach określone znaki, wzoryi kolory. Jak świetnie jest to zorganizowane w całej przyrodzie! A u człowiekanagle miałoby być inaczej? To byłoby nienormalne.To oczywiste, że zdarzają się zaburzenia pewnych funkcji i by to stwierdzić,nie są konieczne wieloletnie studia psychologiczne czy psychiatryczne;to może zobaczyć każdy.Od czasu do czasu można znaleźć notki w prasie, że homoseksualiści mielibybyć odmienni, inaczej ukształtowani czy uformowani niż heteroseksualiści.Albo że zostały znalezione czynniki hormonalne czy też geny - tak zwany „genhomoseksualny" - ale to wszystko okazało się bzdurą. Nic nie zostało znalezione.Wszystko, co odkryto, to jedynie to, że ci ludzie z punktu widzenia biologiisą na szczęście całkiem normalni i całkowicie zdrowi. A to oznacza, że w zasadzieposiadają również instynkt heteroseksualny. Jeżeli zaś nie może on dobrzefunkcjonować, to mamy do czynienia z zaburzeniem instynktu seksualnego, cojest pewnego rodzaju neurozą, w tym wypadku neurozą seksualną.Homoseksualizm, takie jest moje zdanie, należy do szerokiego obszaruzaburzeń nerwicowych, tak jak nerwica natręctw, szereg odmian kompleksówniższości, depresje nerwicowe, a także właśnie zaburzenia seksualne.Wśród tych ostatnich mamy nie tylko homoseksualizm, ale też ekshibicjonizm,fetyszyzm, masochizm czy pedofilię - nie powinniśmy przy tym zapominać,że jest pedofilia heteroseksualna i homoseksualna. Dlatego nie powinnosię uważać homoseksualizmu za zjawisko odosobnione, jedynew swoim rodzaju.Czy wobec tego można powiedzieć, że homoseksualizm jest chorobą?Nie używam raczej tego słowa, które niekiedy nie wywołuje dobrychskojarzeń. Mówiąc o chorobie, myślimy raczej o czymś cielesnym, o cielesnymschorzeniu. A to nie jest to. To jest tak, jak z uzdrowieniem: owszem,można powiedzieć „uzdrowienie", ale brzmi to tak trochę symbolicznie,JESIEŃ-200337


uzdrowienie oznacza przemianę, poprawę. To jest oczywiście uzdrowienie,ale uzdrowienie psychiczne, tak jak psychiczne jest zaburzenie.Skąd się bierze to zaburzenie?W centrum znajduje się kompleks niższości dotyczący obszaru męskości, u lesbijekzaś kompleks niższości związany ze sferą kobiecości. Można czuć się niedowartościowanymw wielu obszarach swego „ja", np. w związku z inteligencją,rasą czy pochodzeniem społecznym - pochodzę z tej, a nie innej warstwyspołecznej i z tego powodu odczuwam pewne niedowartościowanie, pewienkompleks. Słowem, odczuwać niższość, niedowartościowanie oznacza mieć poczucie,a nawet pewność, że jest się mniej wartym w specyficznym obszarze męskościczy też kobiecości - i to samo dotyczy odczuć homoseksualnych.Jakie mogą być przyczyny powstania tego kompleksu?Czynniki są rozmaite. W pierwszym rzędzie kompleks rozwijający się w męskimhomoseksualizmie związany jest z brakiem identyfikacji z ojcem lubz niepełną czy ułomną osobistą relacją z nim. Ojciec w rodzinie jest dlachłopca przede wszystkim mężczyzną - głównym, pierwszym mężczyzną naświecie - i chłopiec stara się go naśladować. Rozwija w sobie poczucie, że teżjest chłopcem, że dobrze jest być fajnym, prawdziwym chłopakiem. Jeżeli synwyczuwa, że ojciec go lubi, uznaje to, że jest chłopcem, i kiedy np. ojciec wykonujeniektóre czynności wspólnie ze swoim synem, takie typowo męskierzeczy w naszej kulturze, albo rozmawia z chłopcem w męski sposób, tochłopiec nabiera poczucia, że oto należę do świata mężczyzn, a w pierwszymrzędzie do świata swego ojca.Jeżeli więc brakuje tej więzi, jeżeli ojciec wykazuje niewielkie zainteresowaniesynem, a może jest już bardzo stary albo zbyt zajęty, zapracowany i nigdy go niema w domu, jeżeli syn prawie wcale nie zna swego ojca, bo albo go nie ma, albochłopiec mieszka razem z rozwiedzioną matką i ojciec nie za bardzo się nim interesuje,i jeżeli w takich przypadkach chłopiec nie ma też innych ojcowskich odniesieńw swoim życiu - może to być starszy brat, wujek, stryjek, a może nauczyciellub sąsiad - to wzrastając ma niewielkie szanse, by rozwijać swe męskiewłaściwości. Potem dochodzi do kontaktu z innymi chłopcami - a są to dzieci,38<strong>FRONDA</strong> 30


dzieci zaś zawsze lubią się porównywaći porównują się z innymi. I tak chłopieczaczyna odczuwać, że jest mało czymniej męski, mało odważny, a tenświat chłopców, świat młodych mężczyznjest dla niego obcy...Reasumując, czynnik ojcowski to często„psychologicznie brakujący ojciec". Bo nawetkiedy ojciec wprawdzie jest, ale jest on starszympanem albo jest zbyt mało ojcowski czy męski, to wtedy staje się właściwienieobecny, staje się „psychologicznie nieobecnym ojcem".Drugim istotnym czynnikiem jest matka, która powinna powstrzymywaćsię od przesadnej troskliwości, również wówczas, gdy małżeństwo nawala. Tojest bardzo ważne. Kiedy matka za bardzo kieruje się na chłopca, utrzymujez nim zbyt mocne więzi albo ma trochę zbyt duże skłonności do panowanianad nim, jest szybka i aktywna i wszystko robi sama, to wówczas odbiera muinicjatywę. Ten czynnik matczyny może doprowadzić do tego, że chłopiec zamało rozwinie swoje chłopięctwo. Chłopiec, z którym obchodzono się zbyttroskliwie, bardziej się boi - czuje strach przed obrażeniami ciała, strach przeddrobnymi bijatykami z innymi chłopcami, nie bierze udziału w sztubackichfiglach. I choć jest posłuszny i grzeczny, to jednak zbyt mało samodzielny.Kiedy oba te czynniki - ojca i matki - zbierają się razem w rodzinę, to wtedyprawdopodobieństwo, że chłopiec będzie czuł się niedowartościowany wśródrówieśników, w tym świecie chłopców, zdecydowanie rośnie.Czy tylko czynnik rodzicielski jest decydujący?Dochodzą do tego też i inne czynniki, np. pozycja, miejsce wśród dzieci. Poddanonp. statystycznej analizie rodzeństwa, ale tylko braci i okazało się, żeistnieje duże statystyczne prawdopodobieństwo rozwinięcia się homoseksualizmuu młodszego lub najmłodszego z braci. Stwierdzono, że częściejwśród braci jeden, i to na ogół młodszy lub najmłodszy, jest mniej męski,traktowany bardziej troskliwie albo nie akceptowany przez starszego bratajako mężczyzna: mówię ci, idź pobaw się z siostrą... Taki schemat: my mężczyźni,a on inny. Zatem grupa dzieci ma bardzo duże znaczenie.JESIEŃ-200339


Niekiedy dochodzą też inne rzeczy, związane z ciałem. Często słyszałemod mężczyzn, że w swojej młodości zależni byli od swych wad cielesnych: jąkalisię, byli bardzo grubi albo mieli jakieś inne wady, których doświadczalijako ułomności. I to jest właściwie zrozumiałe, gdyż ten, kto jest głuchy, ktonie słyszy, tak czy owak szybko czuje się wykluczony z grupy.Kolejnym czynnikiem jest wychowanie, np. przez dziadków. Bywa, żematka nie może wychowywać, ojca nie ma, pozostają zatem dziadkowie, dobrzyludzie - wychowali chłopca, ale mieli już 60 lat i więcej. Dziecko rozwijałosię więc bardzo dziecięco, jak bobas, i mimo że inni rówieśnicy byli jużo wiele bardziej rozwinięci, to ono nadal czuło się jak bobas. I tu brakujeoczywiście męskiego wpływu, wpływu młodszego mężczyzny.Wskutek tych wszystkich czynników dochodzi do tego, że chłopiec czujesię nieswojo w grupie swych kolegów. Nie pasuje do nich, bo są zbyt szorstcy,bo mają zwyczaje, których on nie zna. Wspomniane czynniki przygotowujądo tego, co będzie się działo w okresie nastoletnim, czyli od 10, 12 do16 lat. Czynniki te wiążą się wtedy dopiero ze sobą. I jeżeli chłopiec nie widzisię potem w grupie chłopców, w tym męskim świecie, nie pasuje do niego,nie czuje się tam swojsko, to wówczas może to doprowadzić do powstaniakompleksów.Często może się zdarzyć, że chłopiec jest bity czy wyśmiewany przez innych,co jest bardzo upokarzające. Pewien mężczyzna jako chłopiec został wychowanyprzez matkę, był takim maminsynkiem. Potem, gdy miał już 12 lat, przeprowadziłsię i poszedł do szkoły, gdzie spotkał się z obcymi chłopcami, którzy go przezywali„Młoda Dama" albo „Damulka". Nawet nauczyciel mówił: ta młoda damulkato Karl, a teraz chodź na środek i coś powiedz. To było oczywiście bardzożenujące. Od tej pory młody wówczas mężczyzna miał poczucie, że nie jest prawdziwymchłopcem, że jest raczej swego rodzaju dziewczyną, że ma więcej kobiecychprzyzwyczajeń, gestów etc. I przyzwyczaił się.Bardzo ważny jest też sport. Statystycznie homoseksualiści bardzo rzadkojako chłopcy grali w piłkę nożną. A w naszej kulturze - czy to w Polsce, czyw Holandii, czy w Brazylii - gra się w piłkę i gra ta jest właściwie jedyną formąaktywności chłopców, która jeszcze nie została całkiem przejęta przez dziewczyny.Kopie się piłkę i jest to typowe. Futbol jest również pewną formą walki,współzawodnictwa. Tam liczą się siły, trzeba atakować. Jest to zatem takżezdrowa, normalna forma agresji, możliwość wyżycia się w sposób sportowy.40<strong>FRONDA</strong> 30


Ale tamci chłopcy nie grali. Nie wiadomo, czy rzeczywiście nie potrafili graćw piłkę, czy bali się przegranej, zranienia. Tu zaczyna się kompleks niższości.Unikali bijatyk, futbolu, w Stanach Zjednoczonych unikali baseballu.Powiedział Pan o czynnikach wpływających na powstanie homoseksualizmu,a jak wygląda jego rozwój?W okresie przednastoletnim i nastoletnim chłopak może czuć się samotny,kiedy nie ma przyjaciela. Również dziewczęta w wieku 12-14 lat pragną miećprzyjaciółkę - i jeśli ją mają, to dobrze, bo to wpisane jest w tę fazę rozwoju.Chłopak, który nie potrafi zawiązać przyjaźni, który czuje się bardziejswojsko w towarzystwie dziewcząt, który boi się rówieśników - jeśli zamykasię w sobie i zaczyna rozwijać w sobie tęsknotę za przyjacielem, to wówczasjuż coś się zaczyna.Przede wszystkim zaczyna się pragnąć przyjaciela, osobistego przyjaciela.Potem pojawia się podziw, że on ma to, czego mi brakuje, ma to, co jest popularne:jest odważny, wygląda męsko, silnie, a ja mogę mieć uczucie, że nie wyglądamtak krzepko, że jestem mały... I tu zaczyna grać rolę cielesny kompleksniższości. Czuję się gorszy, bardziej brzydki, ale przede wszystkim jest to kwestiamęskości i wówczas podziwia się przyjaciela z dystansu i pragnie się go.W okresie nastoletnim w takich fantazjach, by mieć przyjaciela, zaczynapojawiać się aspekt erotyczny. Rozwój seksualny w tym okresie jeszcze trwa,ta sfera nie jest w pełni ukształtowana. To wszystko są właściwie jeszczedziecięce i infantylne fantazje. Początkowo interesującym obiektem podwzględem seksualnym jest własne ciało, a także ciało przyjaciela. Wtedy albood czasu do czasu mają miejsce gry erotyczne z przyjacielem, albo też tylkow wyobraźni i z samozaspokojeniem. Można sobie wyobrazić, że ten przyjacielbawi się w gry erotyczne. To jest oczywiście intymne, ale połączonez wielkim uwielbieniem, można by nawet powiedzieć: z idolatrią, ubóstwieniemmęskości innego: jego penis, jego szerokie ramiona, jego męski głos,jego męskie spojrzenie są przedmiotem westchnień. Jest to więc dziecięcypodziw, ale może być on bardzo silny i tym mocniejszy, im większe jest poczuciesamotności i niższości. Wówczas pragnie się bardziej.I ostatni punkt - nawyk. Nawyk umożliwia łączenie tęsknotę za ubóstwianymz poczuciem litowania się nad sobą. Brzmi to może ostro, prawda?JESIEŃ200341


Nie zaprzeczam.Poczucie niższości zawsze jest związane z użalaniem się nad sobą. To nie jestświadome i nie sądzę, by miody człowiek chciał się świadomie nad sobą użalać,raczej czyni to w sposób spontaniczny. „Ja" jest najważniejszym, co istnieje,a u dzieci to „ja" jest jeszcze większe, bo dzieci są bardzo egocentryczne. Kiedywięc dziecko czuje się niedowartościowane, kiedy ma poczucie, że znaczy mniejniż reszta albo że jest nikim, że nie ma tego, nie ma owego itd., to wtedy pojawiasię uczucie smutku. Smutek jest stanem normalnym. Dzieci łatwiej płaczą.W okresie nastoletnim jest więc wiele użalania się nad sobą.Ale to litowanie się nad sobą w okresie nastoletnim możemyokreślić jeszcze innym terminem - jest to „samo-dramatyzowanie",co właściwie jeszcze lepiej wyraża, o cochodzi, dzieci w tej fazie życia mają bowiem większąskłonność, by dramatyzować nad sobą:mój ojciec wcale mnie nie kocha, on mnienienawidzi... W rzeczywistości ojciec jestmoże trochę za bardzo egocentryczny...ale czy mnie nienawidzi? Dziecko jednakżemoże to tak odczuwać: czuję sięofiarą nienawiści ojca! Właśnie, ważne słowo -ofiara, czuć się ofiarą, a nawet czuć się męczennikiem.Zastaje to więc jeszcze bardziej wzmocnione,to samo-dramatyzowanie, dramatyzowanie nad swoją krzywdą, swoim bólem.Dzieje się tak zawsze w przed-fazie homoseksualizacji danej osoby. Nikt nielubi tęsknić w samotności.W rzeczywistości człowiek użala się nad sobą bardzo szybko i bardzo łatwo.Myślę nawet, że tylko święci nigdy się nad sobą nie użalali. Ale większośćludzkości jak najbardziej, i to często! A dzieci z całą pewnością. Więcchłopiec czuje się wówczas biedny i samotny, gdyż nie jest taki jak inni, a podziwdla upragnionego przyjaciela jest tragiczny, bo on wszak nigdy nie będziemoim przyjacielem, bo jestem nikim. To bolesna samotność.Powstrzymanie się od użalania nad sobą nie jest łatwe nawet dla dorosłych,a cóż dopiero mówić o dzieciach. Dlatego powinny one otrzymywać duże wsparcie,powinno się im okazywać wiele serdeczności, wtedy są w stanie niejedno42<strong>FRONDA</strong> 30


znieść. Dzieci te są zwykle pozostawiane same sobie, uciekają w samotność, zapadająsię w głąb siebie, uciekają w wyobraźnię. Takie same fantazje homoseksualnewystępują też i u dorosłych 50-, 60-letnich mężczyzn. Ale są to zawsze tylkoinfantylne fantazje nastolatków z okresu dojrzewania. I zawsze są to takie fantazje,w których pociesza się trochę samego siebie.Wydaje się, że ta skłonność do samo-dramatyzacji cechuje w ogóle społecznośćhomoseksualną.U każdego dorosłego homoseksualisty spotyka się pewną dozę litości nad sobąsamym. Nieświadoma, stała litość nad sobą wynika nie z tego, że jest sięhomoseksualistą, lecz raczej z poczucia, że nie jest się takim samym mężczyznąjak inni, że się czuje wykluczonym z grupy rówieśników już w młodości.I to tłumaczy on sobie dyskryminacją, że jest biedny, prześladowany. I tojest oficjalne stanowisko homoseksualistów - że są biednymi ofiarami. A todokładnie pasuje do chłopięcych marzeń, idealnie się w nie wpasowuje, gdyżoni zawsze mieli poczucie, że znajdują się poza grupą rówieśników. I stądwłaśnie to pragnienie przyjaciela, to poszukiwanie przyjaciela-mężczyzny.Można by rzec, że oni są zafascynowani męskością. Ich tragizm widać, kiedyci dorośli homoseksualiści bawią się w Gayparade. To tylko zabawa, ale wewnątrzrozgrywa się tragedia: ciągle szukać, a nigdy nie znaleźć.No właśnie, dane dotyczące rotacji partnerów homoseksualnych są olbrzymie- idą w setki, a nawet w tysiące...To, o czym mówiłem, tłumaczy, dlaczego stosunki homoseksualne zazwyczaj niemogą być długotrwałe. Dziecięca fantazja jest bowiem specyficzna, jest to fantazjao poszukiwaniu, która nigdy nie zostaje zaspokojona. Wygląda to tak: ach,gdybym to miał dobrego przyjaciela. Jest to zawsze skarga, która powraca, że tynie kochasz mnie przecież jak ten pierwszy. Skargi, żale, a potem widzę nowegoprzyjaciela i on jest jeszcze piękniejszy. Podam następujące porównanie. Kiedydziecko czuło się ubogie, finansowo biedne, to jest możliwe, co czasami się zdarza,że w dziecku tym rozwinie się kompleks niższości i by samo się pocieszyć,szuka ono bogactwa i pieniędzy, i kiedy już zostanie bogatym człowiekiem, to tęsknotanie mija. W pełni rozkoszuje się bogactwem, ale cały czas „dostaje kopa",JESIEŃ 200343


żeby mieć coraz więcej. To jest rodzaj narkotyku, ponieważ wciąż jeszcze czuje siędzieckiem, które niczego nie ma, które jest tylko biednym odrzuconym malcem.Tamci nadal mają dużo, to i ja muszę mieć coraz więcej. Podobnie homoseksualizm- jest chorobliwym pociągiem do męskości. To pożądanie zasadniczo nigdynie działa tak jak „kop" czy alkohol, ale też nigdy nie jest trwałym spokojem.Czy ten stan można w ogóle nazwać miłością?To jest egocentryzm. Poszukiwanie miłości, przyjaźni i zwrócenia uwagi na mojebiedne „ja". Bo prawda jest taka: „miłość homoseksualna" nie jest miłością,jest tęsknotą, jest pragnieniem... To uczucie, które ma miejsce także w okresienastoletnim. Ale w momencie głębszej analizy okazuje się, że jest to uczucieubogie. Wychodzi wówczas na jaw, że ci ludzie robią to tylko dla siebie. Pragnąotrzymywać od drugiego miłość czy serdeczność. Nie jest to więc prawdziwa,dojrzała forma miłości, która polega nie tyle na braniu, co dawaniu z siebie,wręcz poświęcaniu się. Dlatego jest to fałszywe. Niektórzy powiadają: dlaczegohomoseksualiści nie mogą kochać tak, jak chcą? Każdy ma przecież prawo do miłości.Ale po analizie okazuje się, że to nie jest prawdziwa miłość.Musimy jasno stwierdzić, że ludzie, którzy mają ten kompleks, właściwie są potrosze ofiarami, ale w zupełnie innym sensie niż ten, w którym niektórzy z nich pragnąsię na ofiary kreować. Dziecko, które jest samotne, szuka towarzystwa innychchłopców z grupy i wówczas może nastąpić reakcja pocieszenia, i jeśli pozostaje onow tym nieustępliwe, zaczyna karmić się fantazjami, ma częste, bardzo częste masturbacyjnefantazje, szuka kontaktu etc. - to staje się to obsesją. Nie jest więc wielkąradością mieć uczucia homoseksualne. Sentymentalizm nie jest odpowiedzią.A co jest odpowiedzią?Wiadomo, że można poddać analizie biednych uzależnionych alkoholików.Można prześledzić drogę, jak ktoś został alkoholikiem. Ale przede wszystkimci ludzie potrzebują rzeczywistej, zdrowej pomocy, to jest pełnego, prawdziwegozrozumienia, bez cienia sentymentu w stylu: od kiedy tak żyjesz? jakczęsto pijesz? etc. To nie jest pomoc, w ten sposób nie można pomóc alkoholikowi.Chodzi o zrozumienie na bazie wglądu, przejrzenia i wsparcie - tegoci ludzie potrzebują bardzo mocno. Potrzebują przede wszystkim wsparcia,44<strong>FRONDA</strong> 30


ludzkiego wsparcia, towarzystwa i pomocy. Wielu z nich czuje się izolowanychw swoim życiu nie dlatego, że społeczeństwo miałoby dyskryminowaćhomoseksualistów zawsze i wszędzie. To nieprawda, co widać choćby w Holandii,gdzie można robić, co się chce. Ale wewnętrznie są to ludzie samotni,którzy nie potrafią stworzyć dobrych więzi i tworzą niedojrzałe relacje. Trzebawięc zrozumieć, że prawdziwych przyjaciół mają bardzo rzadko.Jak się przedstawia sprawa ich aktywności seksualnej?Są ludzie, którzy mają uczucia homoseksualne, ale nie chcieliby ich ujawniać,nie chcą być aktywni i pozostają jedynie przy fantazjach, i robią to sami ze sobą.Ale jak już taki człowiek staje się aktywny, to przeważnie na początku zakochujesię w jednym chłopaku, ale potem dochodzi do rozstania, potemprzychodzi następny przyjaciel, potem inny i znowu inny, i jeszcze inny...,i ostatecznie są to setki przypadków, krótkotrwałych naturalnie, związkówpartnerskich. Niedawno przeprowadzono ankietę w Niemczech i w USA,która porównywała długość związków u aktywnych homoseksualistów. I okazałosię, że 60 proc. z nich nie jest w stanie przetrwać jednego roku, zaśz 40 proc. związków, które trwają rok i dłużej, niewielka liczba, bo tylko 2-3 proc.związków partnerskich trwa dłużej niż pięć lat.Zatem regułą homoseksualizmu jest niewierność, także wtedy, gdy żyjesię wspólnie pod jednym dachem. Jest to chorobliwy pociąg charakteryzującynałogowca, to zaburzenie funkcji, po prostu nerwica. Do tego dochodząjeszcze inne rzeczy, jak epidemia AIDS, która się dość szybko rozprzestrzeniaw tym środowisku. Podobnie jak szereg innych chorób wenerycznych.Nawet pisany z pozycji niezwykle przychylnych środowiskom gejowskim raportInstytutu Kinseya o homoseksualistach stwierdzał, że „około dwie trzeciemężczyzn każdej z ras zaraziło się w jakimś momencie chorobą wenerycznąw wyniku stosunków homoseksualnych"...Z punktu widzenia medycyny nie jest to rzeczywiście najzdrowsza grupa. Ale pomijającjuż tę kwestię, homoseksualizm prowadzi również do samotności. Niektórzyz nich pokazują, że są bardzo szczęśliwi, i żyją radośnie, że rozkoszują siężyciem... Ale to są „kopy", jakie może sobie strzelić każdy alkoholik...JESIEŃ-200345


Nie mówię, że każdy homoseksualista powinien poddać się terapii - niechzrobi to wtedy, kiedy to tylko możliwe i kiedy tego chce. Kiedy ma duże przekonanie,chce spróbować zmienić swoją sytuację. Każdy homoseksualista, który sięnad tym zastanowi, będzie potrafił rozważyć, że z tymi dążnościami nie da sobierady, więc powinien spróbować być uczciwy i podjąć walkę.Wszyscy my, ludzie, mamy swoje przywary, złe przyzwyczajenia. Mamywiele rzeczy, które nie są do końca dorosłe, nie całkiem dojrzałe, i każdyczłowiek powinien właściwie w pewnych dziedzinach swego życia trochęwalczyć sam ze sobą. To nie jest takie proste być rzeczywiście dorosłym. Tosię tyczy też homoseksualistów. Homoseksualista przede wszystkim ma walczyćna tym właśnie polu, ponieważ jego uczucie i zaburzenie jest psychologiczne.Ale z drugiej strony jest to także nałóg: oddawanie się fantazjom, poszukiwaniekontaktów - to może dawać na krótki czasulgę, ale jednak jest to nałóg. Tak zresztą odczuwają tow innych kulturach, nie tylko w tradycji chrześcijańskiej.Chińczycy, którzy przecież nie sąchrześcijanami, również odczuwają to silniejako nałóg moralny. Mahometanie,którzy mają oczywiście swoją wiarę,także traktują to jako nałóg. Tak jestwszędzie.Wracając do walki wewnętrznej, musibyć dobra moralna pewność zmiany i wsparcie,żeby walczyć. Walka musi być spokojna, regularnai cierpliwa. Gdy się ją rozpocznie, człowiekbędzie czuł się stopniowo bardziej wolny i bardziej zadowolony. To ciężkadroga, ale daje zadowolenie. Dopiero w ramach tej woli walki, sporu z samymsobą ma miejsce w terapii leczenie. Potrzebne jest samozrozumienie, poznaniecharakteru, a następnie wsparcie walki.Jak ta walka wygląda?Opisałem kilka propozycji takiej walki w wydanym przeze mnie podręczniku dosamoterapii homoseksualistów. Często zdarza się pewna arogancja. Specyfiką tejgrupy jest bowiem jej infantylność. To syndrom dziecka, które za długo było46<strong>FRONDA</strong> 30


w domu, chłopca, który za bardzo został ukochany. Jest niezwykły, jest wrażliwy,bardzo czuły, bardzo uzdolniony, czuje się niezwykły. A to może doprowadzićdo pewnej arogancji. Zakwestionowanie tego jest bardzo ważne.Na ogół wszyscy ćwiczymy cnotę. Jest możliwe ćwiczenie jej również terapeutycznie,czyli podczas zróżnicowanej terapii, poprzez wsparcie i walkę ze samymsobą. Kiedy człowiek jest uczciwy, żyje w zgodzie z samym sobą, jest w staniedostrzec swój egocentryzm, np. w przyjaźniach. Kolejną ważną cnotą jestpokora. Zaobserwowałem, że im ktoś bardziej jest pokorny, tym mniej w nimskłonności homoseksualnych. Dlaczego tak się dzieje? Po prostu skoncentrowaniena sobie, na swoim „ja" jest mniejsze. Idzie to w parze z większym zainteresowanieminnymi osobami, z uczeniem się. Trzeba uczyć się, by naprawdę kochać.I to jest bardzo konkretne, egzystencjalne, bo w moim życiu jest inaczej niżw twoim, moje otoczenie jest inne niż twoje itd.Im bardziej taki człowiek się uczy, a to oznacza, że dokonuje poświęceń,składa swoje małe ofiary, tym bardziej przezwycięża swój dziecięcy egocentryzm.A uczenie się bycia dorosłym oznacza również uczenie się miłości - to ogólna zasada,jak sądzę. Mówi się czasami o kimś, że ta osoba jest za mało dorosła, jestza bardzo dziecinna, a właściwie to można by powiedzieć, że ona może jeszczeza mało kocha, za mało się uczy, by wziąć na siebie odpowiedzialność za drugąosobę. Wziąć na siebie zmartwienia innego, bo miłość jest rzeczywiście zainteresowanainnym a nie sobą.Skupianie się na sobie może prowadzić do narcyzmu.Narcyzm jest wyraźny u niektórych homoseksualistów. Na przykład w zachowaniu,w ubraniu, w wyglądzie. To jest dziecięcy egocentryzm. Właściwie to jest tośmieszne. Mówiłem o śmiechu w naszej metodzie. W rzeczywistości autoironiaodgrywa dużą rolę w terapii. Najpierw powinienem zobaczyć pewną infantylnośćw samym sobie i naprawdę zrozumieć siebie jako infantylnego. Potem próbujęz tego trochę pożartować, starając się nie brać siebie tak tragicznie, tak serio. Należyumieć śmiać się z samego siebie. To jest czasami najtrudniejsze. Mówiliśmyo litowaniu się nad samym sobą. Z tego bierze się np. poczucie bycia ofiarą w sytuacji,gdy jest się omyłkowo przez kogoś potraktowanym czy niezrozumianym.Ale gdy nie jest się zrozumianym, to może od czasu do czasu zapytać, co właściwiemożna więcej zrozumieć?JESIEŃ-200347


Na ile w terapii osób o skłonnościach homoseksualnych może pomóc rozbudzoneżycie duchowe i religijne?Profesor Robert Spitzer, który jeszcze w 1973 roku był zwolennikiem „odpatologizowania"homoseksualizmu, a obecnie zmienił swój pogląd i uważa, żehomoseksualizm jest stanem, który można zmienić, uważa, że terapia tychosób jest związana z ich osobistą wiarą. Takie samo jest doświadczenie mojei wielu innych psychiatrów. Osoby głębiej wierzące mają większe szansena uzdrowienie. Nie mam przy tym na myśli wiary jako wyuczonego pacierzaczy odprawionego bezrefleksyjnie obrzędu. Myślę raczej o wierze osobistej,kiedy się modli, rozważa się z Bogiem swoje postępowanie, wchodziz Nim w dialog i postępuje za głosem sumienia. Bóg mówi w sumieniuw sprawach być może nieraz bardzo błahych, ale jeżeli się słucha, dobrze wyczuwa,to wówczas można to również wnieść do praktyki. I to jest pewne: todaje olbrzymią moc.To nie jest tak, że modlitwa przynosi automatyczne uzdrowienie jak za naciśnięciemguzika. Najpierw jest osobista wiara połączona ściśle z modlitwą, alemusi być też praca nad samym sobą. Nie jest to zatem wiara bierna, lecz aktywna.Przejawia się ona w modlitwach za innych i próbach życia w przyjaźni z Bogiem- to pragnienie, by całe życie było zgodne z Jego wolą.Jako psycholog uważam, że najlepsza jest psychoterapia połączona z religijnością.Dusza człowieka jest religijna. I to wszystko, co wiąże się z naszymcharakterem, z wynaturzeniami, nałogami, ale i z cnotami, rozgrywa sięw ludzkiej duszy. Mamy więc płaszczyznę psychiczną ale, również głębsząpłaszczyznę - duchową, religijną - i byłoby absurdem to rozdzielać. A sferareligijna jest źródłem energii dla nas. To podejście sprawdza się też w przypadkuanonimowych alkoholików.Jak wygląda zależność między zaangażowaniem homoseksualnym a religijnym?Wśród moich klientów są osoby zarówno wierzące, jak i niewierzące. Zaobserwowałem,że im bardziej jest się homoseksualistą, tym mniej będzie się miałow sobie wiary. Jeśli człowiek staje się aktywnym homoseksualistą, to albo się odwiary radykalnie odwraca, albo stopniowo ona odchodzi, zanika. Niekiedy może48<strong>FRONDA</strong> 30


to być perfekcyjna, doskonalą wiara, lecz nie będzie to już właściwy, osobistykontakt z Bogiem, który sprawia, że można próbować żyć w zgodzie ze swym sumieniem.W terapii może to powrócić, niekiedy trochę, niekiedy bardzo. Ale oznaczato, że osoba, która zastanawia się i szuka prawdy w sobie samym, przechodzi napłaszczyznę religijną, moralną, duchową. Poszukiwanie prawdy jest, tak myślę,warunkiem powodzenia terapii. Bo prawda wyzwala.Dziękuję za rozmowę.ROZMAWIAŁ: GRZEGORZ GÓRNYAERDENHOUT K. HAARLEMU, KWIECIEŃ 2003JESIEŃ 200349


Moja matka, która jest bardzo wierzącą osobą, usłyszała,że jest pewien zakonnik, który zna się dobrze na problemachhomoseksualizmu. Długo mi o tym opowiadałai w końcu wymogła na mnie, bym spotkał się z tym augustianinem.Do spotkania doszło w Wurzburgu. Okazało się,że zakonnik też jest homoseksualistą. Powiedział mi, że życiejako homoseksualista jest zgodne z wiarą. Według niego,powinienem znaleźć sobie mężczyznę i spędzić z nimżycie. Z matką radził mi zerwać kontakty. Po tym spotkaniuwszedłem na całego w środowisko homoseksualistów.spotkałemNieszczęśliwegohomoseksualistyKRISTOFF N.Pierwsze homoseksualne odczucia odkryłem w sobie już bardzo wcześnie,w wieku 14-15 lat. Miałem w tamtym czasie kontakty z moim kuzynem, aletraktowałem to bardziej jako rodzaj zabawy. Dzisiaj wygląda to tak, że on nigdynie wykazywał skłonności homoseksualnych oprócz tamtego okresu.U mnie skłonności te wzmocniły się. Zainteresowanie męskim ciałem było50<strong>FRONDA</strong> 30


u mnie większe niż ciałem kobiecym. Pomimo to wiedziałem od początku,że nie było to coś, czego pragnąłem, ponieważ zawsze marzyłem o tym, żebybyć normalny, tak jak inni chłopcy w moim wieku. W okresie szkolnymdystansowałem się do nich trochę i na nieszczęście spotkałem niebawem kolegę,który odczuwał podobnie jak ja. Wkrótce nawiązała się między namiwspólnota dusz i trwała bardzo długo, mimo że nie doszło do kontaktówseksualnych.W domu rodziców, który zawsze był i jest bardzo religijnym domem, nigdynie rozmawialiśmy na temat homoseksualizmu. Z dzisiejszego punktuwidzenia uważam to za błąd, ponieważ dorastałem pod wewnętrzną presją.W czasie studiów poznałem swoją późniejszą żonę, chociaż zainteresowaniemężczyznami było silniejsze. Nie starałem się o poznawanie dziewczyn,choć okazji było dużo.Interesowali mnie właściwie tylko mężczyźni.Z drugiej strony chciałem w przyszłości założyć rodzinę, a do tego potrzebnabyła oczywiście kobieta. Ponieważ moja przyjaciółka bardzo się mną interesowała,przystałem na to. Miałem wtedy pierwsze doświadczenie z mężczyznąi uważałem to za coś pięknego. Wiedziałem jednak od razu, że niezostanie to zaakceptowane. Tak więc w pierwszej kolejności zastanawiałemsię, co powie rodzina, co powie społeczeństwo. Jest to bardzo typowe dla homoseksualisty,ponieważ w początkowym stadium próbuje on wszystko sobiewytłumaczyć i usprawiedliwić się.Wtedy zdecydowałem się powiedzieć o swoich homoseksualnych skłonnościachmojej przyjaciółce, że dla mnie to żaden problem, ponieważ mogęje w sobie stłumić i przejdą jakoś z biegiem czasu, jak choroba, która przemija.Zaskakujące, że moja przyjaciółka widziała to w podobny sposóbdo mnie i nie był to dla niej przypuszczalnie żaden problem. Jak się późniejokazało, był to problem i przez cały czas trwania naszego związku, a późniejw trakcie małżeństwa ciągle obserwowała, z jakimi mężczyznami rozmawiam,z kim się spotykam itd. W czasie studiów miałem dobrego przyjaciela,który był homoseksualistą i moja przyjaciółka wiedziała o tym. Niemieliśmy kontaktu seksualnego, ale odwiedzaliśmy razem wiele dyskotek,co jest typowe dla życia studenckiego. Były to oczywiście dyskoteki dlaJESIEŃ-200351


homoseksualistów. Pewnego razu zabrałem ze sobą moją przyjaciółkę i onaoczywiście stwierdziła, że jest to odrażające. Teraz to widzę zupełnie jasno,ale wtedy nic nie rozumiałem.W tamtym czasie zdecydowałem się na małżeństwo z przeświadczeniem,że wszystko jakoś samo się ułoży. Wokół mnie inni zakładali rodziny i ja równieżchciałem to zrobić. Pierwsze dwa lata małżeństwa przebiegły bezproblemowo,przy czym moja żona wymogła na mnie od razu, abym zakończyłwszystkie kontakty z moimi homoseksualnymiprzyjaciółmi. Tak też zrobiłem, chociaż z ciężkim sercem, ponieważrozwinęły się już przyjaźnie i nie uważałem tego za całkowicie fair.Można powiedzieć, że homoseksualne skłonności przejawiały siępodświadomie obciążały nasze małżeństwo. W domu był to temattabu, o którym się nie mówiło, i wiem, że dla mojej ówczesnej żonybył to duży problem. Po narodzinach dzieci, a raczej po narodzinachpierwszego dziecka, zaczęło być gorzej - jest to ciężka faza w życiumałżeństwa. Skłonności do mężczyzn wciąż we mnie tkwiły. Niestety, podczasdrugiej ciąży mojej żony miałem kontakt z mężczyzną i krótką zażyłość. Wniosłoto do naszego życia małżeńskiego zgrzyt, dał znać o sobie w następnym roku,ponieważ wtedy powiedziałem żonie, że nigdy jej nie kochałem. Do dzisiajnie mogę zrozumieć, dlaczego wówczas nie odeszła.Następne lata małżeństwa były dla nas torturą.Dla niej, ponieważ miała świadomość, że żyje z mężczyzną, który jej nie kocha.Dla mnie, ponieważ nacisk i kontrola z jej strony stały się tak silne, żenie mogłem zrobić kroku bez jej wiedzy; nawet moje spojrzenia były kontrolowane.Chciała wiedzieć, z kim się spotykam, chociaż w tamtym czasie niemiałem już żadnych kontaktów. Doszły do tego jeszcze prywatne problemy,które nie miały nic wspólnego z homoseksualizmem, oraz zrozumienie, żemy we dwoje w normalnych warunkach nie moglibyśmy stworzyć udanej pary.Łatwo to było zrozumieć z naszych postaw: ona była zakochana, ja chciałemmieć rodzinę. To sprawiło, że się pobraliśmy. Zona w końcu mnie opuściła,a mój świat się zawalił, ponieważ zabrała ze sobą również dzieci.Po trudnym dla mnie okresie ośmiu miesięcy zacząłem się z tego otrząsaći akurat wtedy trafiłem na pewnego ojca augustianina. W tamtym czasieJ2 <strong>FRONDA</strong> 30


powiadomiłem rodziców, że jestem homoseksualistą i miałem kontaktyz mężczyznami. Moja matka, która jest bardzo wierzącą osobą, usłyszała, żejest pewien zakonnik, który zna się dobrze na problemach homoseksualizmu.Długo mi o tym opowiadała i w końcu wymogła na mnie, bym spotkałsię z tym augustianinem. Do spotkania doszło w Wurzburgu. Okazało się, żezakonnik też jest homoseksualistą. Powiedział mi, że życie jako homoseksualistajest zgodne z wiarą. Według niego, moje przeżycia były znakiem - poprzezrozpad małżeństwa wygrał mój homoseksualizm, tzn. powinienemznaleźć sobie mężczyznę i spędzić z nim życie. Z matką radził mi zerwaćkontakty.Po tym spotkaniu wszedłem na całego w środowisko homoseksualistów,co było dla mnie nowe i bardzo pasjonujące. Bardzo szybko miałem związekz młodym mężczyzną, który trafił tam ze środowiska związanego z narkotykami.Poza tym, że wspierałem go finansowo, i to dosyć znacząco, na początkumój partner twierdził, że mnie kocha. Ja miałem takie wyobrażenie, że naszzwiązek powinien wyglądać jak między małżonkami. Przekonałem się jednak- i to nie tylko na podstawie tego związku - że wszystko polega jedynie na seksiei powierzchowności. Związek ten rozpadł się po trzech miesiącach.W tym czasie oddaliłem się i coraz bardziej ograniczałem kontakty z moiminie-homoseksualnymi przyjaciółmi. Wtedy też, po dwóch lub trzech miesiącach,poznałem kobietę, z którą się związałem, ponieważ marzenie o normalnymżyciu cały czas było we mnie obecne. Związek ten rozpadł się bardzoszybko - nie była to miłość, a jedynie chęć bycia znowu z kobietą. Jakieśdwa, trzy tygodnie po tym rozstaniu poznałem znów innego, młodego mężczyznę.Wierzyłem, że w końcu znalazłem prawdziwe uczucie. Częściejmieszkałem u niego niż u siebie w domu. W czasie tego związku, który trwałpółtora roku, zdecydowałem się na trwałe życie homoseksualisty, spaleniewszystkich mostów łączących mnie z domem oraz rozpoczęcie nowegożycia. Ponieważ moje kontakty z heteroseksualnymi przyjaciółmi, a szczególniez moją rodziną stawały się coraz rzadsze, byłem bardzo uzależniony odJESIEŃ-200353


mojego ówczesnego przyjaciela. On był właściwie wszystkim, co mi zostało.Doszło do tego, że nie mogłem myśleć jasno o niczym innym, tylko o nim.W zasadzie, kiedy do niego przychodziłem, całe moje życie, moja praca, rodzina,środowisko stawały się dla mnie okropne. Żyłem tylko chwilami naszegobycia razem, a rano zmuszałem się do powrotu do tego szarego, znienawidzonegożycia. Tego się trzymałem. Wydawało mi się, że ta prawdziwamiłość, którą wreszcie znalazłem, odgradzała mnie od zewnętrznego świata.Dzisiaj widzę to oczywiście całkowicie inaczej.Związek ten rozpadł się po półtora roku z winy mojego przyjaciela.Zresztą wszystkie moje związki rozpadały się z winy innych, nigdy mojej. Jazawsze troszczyłem się o związki. Kiedy wróciłem do domu po tym rozstaniu,zostałem zupełnie sam. W zasadzie nie miałem już nic, odkąd straciłemjego. W ciągu tych 18 miesięcy prawie straciłem swoją rodzinę, straciłemkontakty z otoczeniem, z moimi przyjaciółmi. Kiedy siedziałem w domuprzez następne dwa dni, pozostały mi tylko dwa wyjścia:odebrać sobie życie albo zmienić się całkowicie.Na szczęście miesiąc wcześniej miałem ostrą sprzeczkę z mojąstarszą siostrą, która miała wtedy kontakty z Opus Dei. Powiedziałami, że jest wyjście - można się zmienić, a droga, którą podążam,nie uczyni mnie szczęśliwym, nawet jeśli będę udawał, żejestem szczęśliwy. Po tej rozmowie rozstaliśmy się bardzo źli nasiebie. Ale w tym trudnym dla mnie czasie powstała w mojej głowieidea, że może rzeczywiście jest jakaś droga wyjścia. Na trzecidzień, po dwóch nieprzespanych nocach, zadzwoniłem do nieji poprosiłem o dalszą pomoc. Dała mi adres księdza z Opus Dei, który znałdoktora van den Aardwega i do którego natychmiast zadzwoniłem. Niestety,okazało się, że doktor opuścił Niemcy i przeniósł się do Holandii. Mnie byłowszystko jedno, byłem gotowy pojechać nawet jeszcze dalej, jeśli znalazłbymkogoś, kto mógłby mi pomóc. Zadzwoniłem do niego i umówiłem sięna termin, który został wyznaczony cztery tygodnie później.W międzyczasie kupiłem książkę van den Aardwega pt. „Dramat zwykłegohomoseksualisty". Ta książka była dla mnie objawieniem, ponieważ dokładnieopisywała moje życie od dzieciństwa aż do tego punktu, w którym54<strong>FRONDA</strong> 30


się wtedy znajdowałem. A był to punkt rozstrzygający, który zaważył na tym,że terapia ta wydała się odpowiednia dla mnie. Człowiek, który tak długozajmował się tą materią, problemem homoseksualizmu, opisał tak dokładniemoją sytuację, że coś musiało być w tej terapii. Pojechałem do niego, ale jużz książki wiedziałem, że mój przypadek jest szczególnie ciężki. Na pierwszeoznaki poprawy trzeba było długo czekać, a dla mnie - jako człowieka niecierpliwego- nie była to ciekawa perspektywa.Wtedy też miał miejsce pierwszy kontakt z Opus Dei, do którego wcześniejbyłem nastawiony bardzo negatywnie. Miałem na ten temat wiele sprzeczekz moją siostrą, ponieważ dla mnie była to sekta, ludzie, którzy byli zbyt surowi,dzielili się na kasty i pozbawiali się każdej przyjemności. To był mójobraz Opus Dei. Zadziwiające, że z takim nastawieniem poprosiłem siostręo kontakt z nimi. Ciekawe jest, że inicjatywa wyszła ode mnie, nie z zewnątrz- ja sam tego chciałem. Dzisiaj widzę w tym działanie Boga, że dostałemsię do ludzi, którzy mogli mi pomóc. Byli otwarci na mój problem,rozmawiali ze mną, nie osądzali, nie mówili: mój Boże, wziąłeś taki ciężar nasiebie, że nie podołasz. Dodawali mi odwagi i wspierali - na początku często,a później, gdy nie było to już tak potrzebne, dali mi więcej swobody.Przez to wróciłem również do wiary.W czasie trwania terapii zdałem sobie sprawę, że w moim przypadkuwcale nie chodzi - lub nie chodziło - o seksualną orientację,lecz o zatrzymanie w moim rozwoju osobowym. Inni poszli dalejw rozwoju swojej orientacji i stali się mężczyznami zainteresowanymidziewczynami. Ja zostałem chłopcem, który był niepewny,który nigdy nie miał odwagi, był raczej typem spokojnym, który nigdynie chciał się ubrudzić, który zawsze chciał stać w drugim rzędzie,nigdy w pierwszym, który nie chciał rzucać się w oczy. To byłocałkiem nowe odkrycie, a perspektywa, żemożna całkowicie zmienić swoją osobowość,była tak kusząca, że powiedziałem sobie: zrobię to.Na początku terapii byłem sam, tzn. właściwie nie opowiadałem nikomu,nawet rodzinie, o terapii, tylko próbowałem radzić sobie samemu. Zaangażowałemsię zawodowo, tak że moja profesja znów sprawiała mi przyjemność.JESIEŃ-200355


Założyłem agencję reklamową. Przeżyłem wiele trudnych chwil, ale odniosłemsukces. To umocniło mnie wewnętrznie. Wszystkimi konfliktami, którewtedy miałem, dzieliłem się nie z innymi, lecz z Bogiem. To było doświadczenie,którego wcześniej nie miałem. Ze problemy da się rozwiązywać nie przypomocy innych, tzw. dobrych przyjaciół, ale można próbować robić to samemu,a właściwie razem z Bogiem. Doświadczenie Boga, doświadczenie wsparcia,że w żadnej sytuacji nie jestem sam, sprawiło, że rzeczywiście zdałem sięna Niego. Z praktycznego punktu widzenia bardzo pomocne było Opus Dei,w którym znalazłem partnera do rozmowy. Tam można było rozmawiać o doświadczeniuBoga bez wrażenia, że ktoś patrzy na ciebie krzywo.Jednocześnie zauważyłem, że homoseksualizm nie był już dla mnie takważny. Nie było ważne pytanie, czy chcę być teraz z kobietą czy, z mężczyzną,ale ważna była cała moja osobowość. Zauważyłem, że stałem się silniejszy,spokojniejszy. O ile wcześniej poszukiwałem wciąż partnera lub partnerki,z którymi mógłbym być szczęśliwy, o tyle teraz dylemat, czy ma to byćkobieta, czy mężczyzna, oddalił się ode mnie, ponieważ byłem tak zajętytym, co sobie założyłem, że nie miałem czasu na nic innego. Nie miałem czasuna zawieranie nowych znajomości, a już na pewno nie homoseksualnych.Kiedy powiedziałem mojemu staremu przyjacielowi, również homoseksualiście,o terapii, jaką przechodzę, natrafiłem oczywiście na niezrozumienie.Wiele ze mną dyskutował i był pewnie rozczarowany, że nie udało mu sięodwieść mnie od tej drogi, ale w końcu to zaakceptował - ciekawość byławiększa niż niechęć. Dzisiaj nawet dzwoni do mnie i pyta o powodzenie te-56<strong>FRONDA</strong> 30


apii. To też upewnia mnie, że wybrałem właściwą drogę. A także przeświadczenie,że wszyscy szukają tej drogi, ale nie mają odwagi, aby nią pójść.Na początku nie byłem zbyt zadowolony z terapii. W pierwszych czterech,pięciu miesiącach nie przebiegało to zbyt szybko. W czasie wolnym,czyli w niedziele, nie wiedziałem co ze sobą robić.W pierwszym tygodniu wszystko było w porządku,ale później wydawało mi się, że się cofam. Niebyłem już tak spokojny i pewny. Skontaktowałemsię znów z doktorem van den Aardwegiemi zapytałem, czy nie powinienem zrobić czegośinnego. Odpowiedział mi, że problem leżyw tym, że troszczę się tylko o siebie, że mojaosoba jest cały czas w centrum, żeJA jestem najważniejszy.Przemyślałem to i stwierdziłem, że pójdę pracować do hospicjum. Hospicjasą stosunkowo mało znane, mało popularne, ponieważ ludzie wyobrażają jesobie jako ciemne miejsce, dom śmierci. Na początku coś mówiło mi, że jestemzbyt słaby, zbyt wrażliwy, aby opiekować się śmiertelnie chorymi ludźmi.Również mój przyjaciel z Opus Dei sugerował, bym to sobie dobrze przemyślał,ponieważ takie miejsca są odpowiednie dla silniejszych charakterów.Podjąłem sam decyzję i powiedziałem sobie: zrobię to. Zadzwoniłem tami pojechałem. Przepracowałem jeden dzień na próbę w hospicjum przyjmującympacjentów chorych na raka, którym pozostały tylko trzy miesiące życia.Wiedziałem już po pierwszym dniu, chociaż był bardzo ciężki, że zostanętam. Pracuję do dziś. Praca, opieka nad śmiertelnie chorymi ludźmizbliżyła mnie bardzo do Boga.Niedługo potem spotkałem moją dzisiejszą przyjaciółkę, mam nadzieję,że przyszłą żonę, która znała mnie wcześniej, kiedy byłem homoseksualistąi żyłem z moim poprzednim partnerem. Już wtedy zakochała się we mnie, alebyło oczywiste, że ta miłość nie jest możliwa. Nasze kontakty były luźne,telefonowaliśmy do siebie przez kilka miesięcy. Później powiedziałem jej,że jestem homoseksualistą i jestem w trakcie terapii. Zainteresowała siętym. Poza tym w hospicjum, w którym obecnie pracuję, przed paroma latyJESIEŃ-200357


zmarła jej matka. To zaowocowało głębokim porozumieniem, które późniejrozwinęło się, ale w dłuższym czasie. Nie odbyło się to tak, jak zawsze sięspodziewałem, czyli trzask - i ludzie zakochują się w sobie. Nic takiego sięnie stało. Wszystko przebiegało luźno i, jak myślę, jest to zdrowe, że dorastamyrazem. Praktycznie wypracowaliśmy naszą miłość. Ten rozwój wciążodbywa się w naszym związku, tzn. czuję od dwu i pół roku - co jestnajdłuższym związkiem od czasu rozwodu z moją byłą żoną - jakbymdzisiaj dopiero się zakochał. Mam też wrażenie, że jest tozdrowy związek.Dzisiaj jeżdżę już bardzo rzadko do profesora van denAardwega. Tylko na określone terminy, dwa razy w roku,ze względu na długą drogę: dwie godziny tam, dwie godzinyz powrotem i dwie godziny terapii. Ale widzę już jasno swoją sytuację,znam swoje słabe strony, wiem, jak je zwalczać. Nie jestem jeszczeheteroseksualny. Dzisiaj jestem w takim położeniu, że nie jestemjuż obciążony, jestem wolny. Nie miałem żadnych kontaktówhomoseksualnych oprócz kilku telefonów od moich starychprzyjaciół, ale mają one miejsce bardzo rzadko.I kiedy spotykamy się, stoję na neutralnym gruncie, cojest respektowane. W ostatnim roku, jak sobie przypominam,miały miejsce dwie, trzy rozmowy telefonicznei jedno spotkanie. Zauważam, żete dwa światy coraz bardziej oddalają się od siebie.Rzeczy, które opowiadają mi homoseksualiści, w ogóle mnie nie interesują;uważam je za powierzchowne. Zauważyłem zresztą to już, kiedy prowadziłemaktywne życie homoseksualisty. Chodzi o powierzchowność relacji, niepewnośćw życiu każdego homoseksualisty oraz niezadowolenie ze swojejosobowości. Jestem mocno przekonany, że nie jest to problem społeczny, jakto się przedstawia. Mówi się, że społeczeństwo jest przeciwko homoseksualistom,że nie pozwala się im kochać. Nie zgadza się to z rzeczywistością,jeśli zbadać to dokładniej, ponieważ nigdy homoseksualiści nie mieli takiejwolności jak dzisiaj, a pomimo to niezadowolenie wśród nich jest takie samo.Nie znam żadnego homoseksualisty, który byłby w pełni szczęśliwy.58<strong>FRONDA</strong> 30


Obecnie pomagam mojemu dobremu przyjacielowi, a przynajmniej staramsię go przekonać, żeby zaczął terapię. Jest teraz w punkcie, w którym nieopłaca się dalej żyć. Jest przekonany, że nie znajdzie szczęścia w życiu. Czasamimyślę, że jest taki punkt w życiu każdego homoseksualisty, w którymma on wątpliwości, czy będzie kiedykolwiek szczęśliwy.W USA powstało na szczęście dużo inicjatyw zajmujących się tym problemem.Żałuję bardzo, że Niemcy są białą plamą pod tym względem. Samprzyłączyłem się do grupy internetowej „People can change", która pomagahomoseksualistom chcącym się zmienić, pokazuje różne środki wspierającetę drogę, różne formy terapii. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności wybieramsię na spotkanie z pewnym człowiekiem mieszkającym we Frankfurcie, któregopoznałem jako pierwszego Niemca w tej grupie internetowej, i który równieżchce zacząć terapię. Jest nieszczęśliwy i chce porzucić homoseksualizm.KRISTOFF N.MOENCHENGLADBACH, KWIECIEŃ 2003JESIEŃ-200359


GDY GEJSPOTYKAJEZUSAJOHAN V A N DER SLUISKiedyś byłem gejem. Dzisiaj już nie jestemhomoseksualistą, właściwie to dłużej jestemheteroseksualistą niż homoseksualistą. Mam65 lat, a jako homoseksualista żyłem od 15.do 28. roku życia. Kiedy miałem 13 lat, odkryłem,że nie zakochuję się w dziewczynach,jak moi koledzy, ale w chłopakach.Nie tylko zakochiwałem się w swoich przyjaciołach,ale zacząłem odczuwać do nichpociąg seksualny.Mój ojciec był rolnikiem, wychowałem się nawsi. Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Nigdynie lubiłem pracy w gospodarstwie. Nie byłemwytrzymałym, silnym chłopakiem. Nabrałem przekonania - i myślę,że był to jeden z korzeni mojego homoseksualizmu - że nie jestem w pełni mężczyzną. Zaczął mnie prześladować kompleks niższościzwiązany z moją męskością. Nie byłem silnym chłopakiemi myślałem: „Nie jestem prawdziwym mężczyzną, mam więcejwspólnego z kobietami". Zbyt mało utożsamiałem się z innymimężczyznami i w rezultacie nie rozwijałem się jako mężczyzna.Jestem przekonany, że to dało początek moim uczuciom homoseksualnymWcale mnie to nie cieszyło. Wyrastałem w chrześcijańskimdomu i wiedziałem, że homoseksualizm jest grzechem.60<strong>FRONDA</strong> 30


Moje uczucia były jednak na tyle silne, że w końcu zacząłem żyć zgodnie z nimi.Miałem kilka kontaktów seksualnych z chłopakami i w miarę upływuczasu postanowiłem żyć jak homoseksualista.Nie wystarczały mi już tylko przygodne kontakty i spotkania, pragnąłemstałego związku. Przez ostatnie trzy lata życia jako homoseksualista żyłemz jednym przyjacielem. Mieszkaliśmy razem, robiliśmy wszystko razem.Trwało to, dopóki nie skończyłem 28 lat.Stary człowiekW pewnym momencie postanowiłem skończyć z homoseksualnymstylem życia. Nadal mi to odpowiadało, alenie miałem pokoju z Bogiem. Przeczytałem książkę BillyGrahama „Pokój z Bogiem" i odkryłem, że żyjąc jako homoseksualista,nie mogę tego osiągnąć.Niektórzy chrześcijanie mówili: „Nie musisz nic zmieniać,jesteś przecież w stałym związku, pełnym miłościi wierności, i to jest w porządku". Ale mimo to brakowało mipokoju.Spotkałem się kiedyś z pastorem, żeby o tym porozmawiać.Powiedział mi wtedy, że mogę tak dalej żyć. Jeżeli jestem wiernymojemu partnerowi, to nie ma w tym nic złego. To nie jest grzech.W Holandii jest to dość powszechnie akceptowane. Poprzeztego pastora trafiłem do seksuologa, który powiedział: „Twojeuczucia homoseksualne są głębokie, więc poszukaj sobie partnerai żyj tak dalej". Zacząłem więc tak żyć i bardzo dobrze sięw tym czułem. Lubiłem chodzić po barach gejowskich, lubiłemspędzać czas z przyjaciółmi. Tak naprawdę czułem sięwtedy wolny. W końcu poddałem się swoim najgłębszymuczuciom. Wcześniej, kiedy ich nie akceptowałem, myślałem:„Tak nie można", ale kiedy je zaakceptowałem i zacząłemżyć w ten sposób, byłem dosyć zadowolony.Tak więc powodem, dla którego skończyłem z tym stylemżycia, nie było to, że przestało mi się ono podobać. Lubiłem takie życie.Wszyscy moi przyjaciele byli homoseksualistami i każdą wolną chwilę spę-JESIEŃ 200361


dzałem z nimi. Trafiłem też do świata sztuki. Chodziliśmy na różne imprezykulturalne i po prostu lubiłem to. Skończyłem z tym rodzajem życia, bo niebyłem w stanie nadal łączyć go z moją wiarą.Wtedy spotkałem chrześcijan, którzy mówili co innego niż większość:„Możesz się zmienić, zmiana jest możliwa". Ci chrześcijanie modlili się wtedyze mną, żeby moje homoseksualne uczucia zostały zabrane. To był początekmojej przemiany.Z Biblii wiedziałem: homoseksualizm jest grzechem. Owi chrześcijaniemówili: „Nie masz pokoju z Bogiem. Nie odziedziczysz Królestwa Bożego,jeżeli dalej będziesz tak żył. Nie będzie w nim miejsca dla ciebie."I to sprawiło, że skończyłem z homoseksualnym stylem życia; chciałemodziedziczyć Królestwo Boże. Biblia mówi, że kto tak żyje, nie trafi do Nieba.Św. Paweł w 1 Liście do Koryntian pisze, że homoseksualiści nie odziedzicząKrólestwa Niebieskiego. W Liście do Rzymian pisze też, że taki sposób życiajest przeciwny naturze.Wtedy wcale tego nie czułem i myślałem, że ten styl życia do mnie pasuje.Ale jednak to było nienaturalnie, bo niezgodne z porządkiem stworzenia.Skończyłem więc z tym stylem życia tylko i wyłącznie dlatego, że BożeSłowo mówi, że jest to zakazane. Poza tym chciałem osiągnąć cel, który Bógmiał dla mnie.Wspomniałem, że ci chrześcijanie modlili się nade mną. Jedna modlitwa niezmienia wszystkiego od razu, ale ci chrześcijanie powiedzieli mi, że mogę uwierzyć,że zmiana jest możliwa. Kiedy Chrystus wchodzi do mojego życia, rodzęsię na nowo. Wiem, że staję się nowym stworzeniem - w Chrystusie, i że mojastara natura została ukrzyżowana z Chrystusem. A więc musiałem nauczyćsię traktować swoją starą naturę tak, jakby była martwa. Homoseksualne skłonnościsą częścią tej starej natury, bo Biblia mówi, że homoseksualizm jest grzechem.Muszę nauczyć się traktować moją starą naturę jak martwą i żyć przezwiarę. W Chrystusie jestem nowym stworzeniem i to mnie zmienia.Nowe stworzenieMając 28 lat, zerwałem z homoseksualnym stylem życia. Przez następne pięć latbyłem sam. W trakcie tych pięciu lat moje homoseksualne uczucia wygasły. Napoczątku wciąż były obecne, ale stopniowo ustępowały. Trwało to do momeng2<strong>FRONDA</strong> 30


tu, kiedy obudziły się we mnie uczucia heteroseksualne. Wcześniej modliłemsię do Boga, że chciałbym się ożenić dopiero wtedy, kiedy będę wolny od uczućhomoseksualnych i zacznę czuć się heteroseksualistą. I tak się stało. Zakochałemsię i ożeniłem pięć lat po zerwaniu z homoseksualizmem.Od momentu ślubu moje uczucia heteroseksualnerozwijały się. Jestem żonaty od 31 lati już nie mam homoseksualnych pokus. Mam rodzinę,troje dorosłych dzieci. Zycie homoseksualisty pozostawiłemza sobą. W trakcie pierwszych lat musiałemczasami walczyć z pokusami, ale teraz czuję sięprzede wszystkim heteroseksualistą i już nie odczuwampokus homoseksualnych.Na początku czułem się wolny. Bardzo się cieszyłem,że Bóg znalazł się na pierwszym miejscu w moimżyciu. Mówiłem: „Boże, Ty jesteś najważniejszy". Byłemdzieckiem w wierze i to dawało mi wiele radości. Alemoje poprzednie uczucia wciąż mi towarzyszyły i to byłobardzo trudne. W trakcie pierwszego roku często wracały domnie homoseksualne emocje i byłem wtedy rozczarowanyBogiem. Chciałem się zmienić, ale kiedy widziałem mężczyznę,nadal czułem się homoseksualistą. I musiałem walczyćdalej, wracać do Boga, poddawać Mu moje myśli. Tobyła walka przeciwko samemu sobie. Nie miałem jeszczeuczuć heteroseksualnych i było mi naprawdę trudno.Czasami byłem rozżalony. Ten proces wymagał wytrwałości.Ale kiedy minął pierwszy rok, pomimo pokuszdecydowałem się wytrwać.W ciągu tych pięciu lat miałem tylko jeden kontakthomoseksualny. Byłem na urlopie i wiele czasu spędzałemna plaży; było to miejsce, gdzie spotykało się wielu homoseksualistów.I wtedy, ten jeden raz, upadłem. To sprawiło, że wiele się nauczyłem,bo byłem bardzo rozczarowany sobą. Mijały właśnie cztery lata,od kiedy zerwałem z homoseksualnym życiem, a tu nagle znowu miałemtego typu kontakt. To nauczyło mnie, że nigdy nie powinienem być zbytpewny siebie. Poza tym zrozumiałem, że to może wrócić do mnie w każdymJESIEŃ-200363


momencie życia. Po tym wydarzeniu znowu podjąłem decyzję o naśladowaniuBoga: nie wrócę do dawnego stylu życia, wytrwam. Potem pokusy stawałysię coraz słabsze, również ze względu na rozwijające się we mnie uczuciaheteroseksualne. Od kiedy się ożeniłem, nie zdarzył mi się powrót do uczućhomoseksualnych.Od czasu do czasu dawał o sobie znać mój kompleks niższości. Było to szczególnietrudne w pierwszym roku naszego małżeństwa. Nie czułem się w pełniwartościowy. Nie pragnąłem wprawdzie kontaktu z mężczyznami, ale wycofywałemsię i zamykałem w sobie. Zdarzało mi się wtedy czasami odczuwać homoseksualnepragnienia, ale były one coraz słabsze. Teraz czuję się naprawdęstuprocentowym heteroseksualistą i już nie mam pokus homoseksualnych.Kiedy porównuję swoje obecne życie, rodzinę z dziećmi,z moim życiem wtedy, czuję się bardziej spełnionyniż w życiu, którebało mi się to wtedy, ale dzisiajjuż nie chcę do tego wracać. Jest to bardzoograniczający styl życia, często zrywa się relacje i zaczynanowe. Byłem co prawda w stałym związku, ale mimo to obydwaj mieliśmy kontaktyna boku. Mój partner tak robił, ja też czasami spotykałem się z kimś.Mieszkaliśmy razem, ale nie było w tym ani miłości, ani wierności. Dlatego szukałemi znalazłem wyjście. Teraz pokazuję innym, że zmiana jest możliwa.To nie nasze uczucia powinny być naszymi przewodnikami. Nie to, co czujemy,decyduje o naszym rozwoju. Rozstrzygające jest Słowo Boże, które mówi,że osiągniesz prawdziwe szczęście i spełnienie, jeśli będziesz posłuszny Bogu.64<strong>FRONDA</strong> 30


Prawdziwy mężczyznaJak wspomniałem, ożeniłem się pięć lat po zerwaniuz homoseksualnym stylem życia i w tymokresie pisałem książkę pt. „Nie jestemjuż taki", w której opisałemmoją historię.Niektórzy ludzie po przeczytaniu tej książki szukali zemną kontaktu, więc przychodzili do nas do domu, żeby prosićo pomoc. Po pięciu latach, kiedy miałem już rodzinę, stwierdziłem, żestaje się to dla nas zbyt absorbujące, gdyż zgłaszających się było coraz więcej.Pracowałem wtedy w Fundacji Centrum Kryzysowego „Tot Heil desVolks" („Ku Błogosławieństwu Ludziom") i kiedy powiedziałem dyrektorowi,że planuję skończyć z przyjmowaniem ludzi w domu, zaproponował, czynie chciałbym robić tego w fundacji. Tak założyliśmy EHAH (Opiekę Ewangelicznąnad Homoseksualistami), której nazwę niedługo potem zmieniliśmyna Opiekę Ewangeliczną nad Tożsamością Seksualną, bo pomagamy nietylko homoseksualistom, lecz również ludziom uzależnionym od seksu.Ludzie kontaktują się z nami, dzwonią lub przychodzą i umawiamy sięna wstępną rozmowę. Podczas tej rozmowy skupiamy się na ich głównychpotrzebach. Większość chrześcijan przychodzi do nas z pytaniem: „Czy możeciemi pomóc w zerwaniu z homoseksualnym stylem życia? Czy możeciemi pomóc trafić na drogę przemiany?" My twierdzimy: „Zmiana jest możliwa".Według nas, bycie homoseksualistą nie jest częścią natury człowieka,ale jego ukierunkowaniem, orientacją.Orientacją, którą można zmienić.Mówiąco przemianie, mam na myślinie tylko przejście od uczuć homoseksualnychdo heteroseksualnych, alecoś szerszego: jak możemy spełniać Boże oczekiwania,jak realizować Jego plan dla nas? ZycieJESIEŃ 2003


chrześcijańskie przynosi bowiem ze sobą przemianę wewnętrzną i prawdziwyrozwój duchowy.Zmiana może oznaczać, że człowiek kończy z homoseksualnym stylemżycia i doświadcza spełnionego życia w celibacie, bądź też zaczyna żyć jakoheteroseksualistą. Po naszej terapii niektórzy ludzie zmienili się na tyle, żezawarli małżeństwa.Prowadzimy rozmowy indywidualne i w grupach. Na początku raczej indywidualne.Ludzie przychodzą do nas co dwa tygodnie na godzinną rozmowę.Omawiamy ich seksualną przeszłość. Co oznaczają dla nich homoseksualneuczucia? Czym może to być spowodowane? Potem dajemy imwskazówki prowadzące do zmiany. Po pierwszej rozmowie wprowadzającejmamy jedno albo dwa spotkania poświęcone przeszłości, a potem kilkanaściespotkań na rozmowy o życiu przez wiarę. Mówimy o tym, że jest onomożliwe, że wszystko zaczyna się od naszego wnętrza, a także o tym, jak postrzegaćsiebie samego. Koncentrujemy się na tych dwóch rzeczach: życiuz wiary i jak sobie radzić z kompleksem niższości.Jesteśmy bowiem przekonani, że są dwie możliwe przyczyny homoseksualizmu:pierwsza - zaburzenia neurotyczne, niedorozwój psychiczny danegoczłowieka i druga - siła grzechu, która powoduje, że ludzie upadają.66<strong>FRONDA</strong> 30


Jeśli chodzi o rozwój psychiczny, to chcemy pokazać ludziom, że możnazmienić myślenie o sobie samym i zrozumieć, że nie ma powodów do myśleniao sobie źle. Sednem uczuć homoseksualnych jest bowiem szczególny rodzajkompleksu niższości. Kiedyś jako mężczyzna miałem kompleks niższości.Nie czułem się w pełni mężczyzną i szukałem dopełnienia u innegomężczyzny. Na tym właśnie polega homoseksualizm. Wypełniałem swojąpustkę, braki męskości, pożądając innego mężczyzny, zakochując się i kierującw jego stronę moje seksualne zainteresowania. „Uzupełniając się" innymmężczyzną, myślałem, że w ten sposób sam stanę się w nim pełni. Ale terazmyślę, że nie tak powinno to wyglądać. Wierzę, że Bóg chce, abyśmy stawalisię prawdziwymi mężczyznami, korzystając z Jego metod.Nauczyłem się, że nie muszę czuć się mniej wartościowy jako mężczyzna,ale że mogę być prawdziwym mężczyzną, tak jak Bóg to zaplanował. To nieznaczy, że nagle stałem się twardym facetem. Zaakceptowałem fakt, że jestemwrażliwy. Nie jestem twardzielem i nadal nie lubię pracy w gospodarstwie,ale mimo to mogę być prawdziwym mężczyzną. Ten szczególny kompleksniższości został usunięty i dlatego mogłem zmienić się wewnętrznie.Oprócz tego nauczyłem się żyć przez wiarę.Osobom, które do nas przychodzą, mówimy: „Nie pytaj Boga, czy zabierzeci uczucia homoseksualne, ale naucz się uważać starą naturę za martwą,jeżeli oddałeś życie Jezusowi. Nie wypieraj się jej, nie tłum, ale naucz siętraktować ją jak martwą w wierze, że w Jezusie jesteś nowym stworzeniem."To jest proces. To się nie dzieje w jednym dniu. Jeżeli żyjesz wiarą, twojeuczucia mogą się zmieniać. Jeżeli poradzisz sobie z kompleksem niższościi zaczniesz żyć z wiary, istnieje możliwość, że uczucia ulegną zmianie.Droga przemianPo pierwszych 10 i po 20 latach naszej pracy robiliśmy sprawozdania podsumowujące.Wynika z nich, że co roku przychodzi do nas około 50 nowych ludzi,szukając pomocy. Pracujemy ponad 25 lat i z raportu wynika, że połowaludzi wybiera drogę przemiany. Druga połowa wraca do starego życia i niekorzysta z tej drogi, a czasami nawet zwraca się przeciwko nam. Ale połowaidzie drogą przemiany. Około 20-25 procent z nich zawiera małżeństwa,żeni się lub wychodzi za mąż. Pozostałe 25-30 procent prowadzi spełnioneJESIEŃ 200367


życie w celibacie, nie bierze ślubu. Czasami mają jeszcze homoseksualneuczucia i pokusy, ale idą drogą przemian poprzez abstynencję seksualną.Nie mówimy, że każdy, kto do nas przyjdzie, na pewno się zmieni, ale naszymzdaniem, bardzo ważne jest pójście drogą przemian i życie w abstynencji.Do tego potrzeba wiele siły. I tu dotykamy bardzo ważnego aspektu: niesieniakrzyża. Bóg chce dać nam siłę do niesienia naszego krzyża.Wierzymy, że Bóg chce dawać nam siłę, i ten wewnętrzny proces częstozaczyna się wtedy, kiedy przyznajemy Bogu centralnie miejsce w naszym życiu.To jest zasada życia z wiary. Centralne miejsce dla Boga w naszym życiu.Nie liczy się to, co ty czujesz, ale czy niesiesz swój krzyż, mówiąc: „Boże,chcę Cię naśladować, chcę iść tylko za Tobą". Co ciekawe, ludzie, którzyprzychodzą do nas, są w większości chrześcijanami. Ludzie nie nawrócenigeneralnie nie mają z tym problemu. Po prostu żyją zgodnie z panującąw świecie opinią, że wszystko jest w porządku i że tak może zostać. Ale dlachrześcijan to jest problem. Przychodzą do nas ludzie z wielu kościołówi wspólnot, którzy wierzą i nie mają pokoju, żyjąc w ten sposób.W naszej pracy od samego początku napotykaliśmy wielki opór. Mieliśmynapady na nasze biuro. Ruch homoseksualistów prowadził kampanięprzeciwko naszej pracy. Malowali na ścianie różowe trójkąty, wtargnęli donaszego budynku i okupowali go przez jakiś czas. Mieliśmy też kilka przypadkówfałszywych zgłoszeń: ktoś udawał, że przyjechał po pomoc, a naprawdęzostał wysłany przez COC, wielki ruch homoseksualistów w Holandii.Potem czytaliśmy reportaż o tym w magazynach gejowskich, gdzie naszapraca była przedstawiona w bardzo negatywnym świetle.Oni są przeciwko nam, gdyż nie chcą uznać, że zmiana jest możliwa. Ludzienie muszą zgadzać się z naszą opinią, możemy mieć różne punkty widzenia,ale myślę, że każdy powinien mieć okazję zapoznania się z naszą wizjąi ewentualnego uznania, że jest ona możliwa. Ludzie na całym świeciedoświadczają zmian, a to znaczy, że jest ona możliwa.Powody, dla których homoseksualiści przeciwstawiają się nam, mówiąwedług mnie coś o nich samych. Myślę, że nie chcą przyjąć do wiadomości,że zmiana jest możliwa. To jest też bardzo osobista sprawa, bo to oznaczałoby,że oni też mogą się zmienić, ale tego nie chcą. Myślę, że homoseksualistaw końcu tłumi myśl, że Bóg zaplanował to inaczej. To jest trudna, osobistasprawa. Ja też chciałem pozostać taki, jak byłem. Też niechętnie68<strong>FRONDA</strong> 30


słuchałem o możliwości zmian. Bo przemiana jest w pewnym sensie procesemzaprzeczania samemu sobie. Często wolimy po prostu poddawać się naszymuczuciom. Ludzie nie chcą słyszeć, że istnieje droga przemiany, dostępnadla każdego. Krzyczą tak głośno, bo nie chcą o tym słuchać.JOHAN VAN DER SLUISALMERE, KWIECIEŃ 2003JESIEŃ 200369


W 2 Księdze Machabejskiej (4,12) czytamy: „Umyślniebowiem pod samym zamkiem wybudował gimnazjum inajlepszych młodzieńców zachęcił do włożenia greckiegokapelusza". Jednakże wiele tłumaczeń biblijnych błędnierozumie słowa: „hypotasson hypo petasori". Zamiast„włożenia greckiego kapelusza" powinno być: „uwieśćpod grecki kapelusz". Św. Hieronim bardzo dobrze zrozumiałseksualny sens tych słów i przetłumaczył „in lupanaribusponere", tzn. „zaprowadzić do burdelu".H O M OS E K S UA L I Z Mw Starym i NowymTestamencieLARRYHOCANW społeczeństwie, w którym wiatr tolerancji wieje wszędzie, trudno jestw pewnych kręgach rozmawiać o problemie homoseksualizmu w Biblii. Ponieważkościelna moralność związana z seksualnością jest bardzo często odrzucana,nie dziwi fakt kontrowersyjności tego tematu. Często cytuje sięfragmenty z Biblii i interpretuje je na nowo, nie bacząc na tradycję wykładniKościoła. Przy tym zapomina się o ważnej zasadzie biblijnej wykładni, którabyła podkreślana zarówno przez Sobór Watykański II, jak też Papieską KomisjęBiblijną: „Wydawanie obowiązującej interpretacji zapisanego lub prze-70<strong>FRONDA</strong> 30


kazanego Słowa Bożego spoczywa wyłącznie na Urzędzie NauczycielskimKościoła, którego władza sprawowana jest w imię Jezusa Chrystusa".Przy wykładni ustępów biblijnych należy zawsze mieć świadomość, jak rozumielite fragmenty Ojcowie Kościoła w pierwszych wiekach. Byli w końcunajbliżej tych pism. Uważam za dziwne, że większość nowych komentarzy,szczególnie w języku angielskim i niemieckim, ignoruje Ojców Kościoła.Poza tym ważne jest, aby znać interpretację danego ustępu z literaturyżydowskiej. Po prostu dlatego, że nasza nauka moralna zgadza się z naukąortodoksyjnych Żydów. Inny powód, dlaczego taka wiedza jest przydatna,jest następujący: często zarzuca się Kościołowi, ale nie Żydom, że jego podejściedo seksualności jest dyktowane strachem, a nauka dotycząca tegoprzedmiotu jest po prostu niezdrowa. „Jak można tak żyć?" - padają zarzuty.Dlatego warto wiedzieć, czego nauczają w swoich pismach rabini.Oczywiście, niemożliwe jest w krótkim wystąpieniu przedstawić szczegółowąegzegezę wszystkich związanych z tematem cytatów biblijnych. Mogęjedynie wskazać odpowiednią literaturę.Homoseksualizm w Starym TestamencieNauka Starego Testamentu o homoseksualizmie zaczyna się w Księdze Rodzaju:„Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz (...) stworzył mężczyznęi niewiastę. Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodnii rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną".W drugim rozdziale czytamy: „Potem Pan Bóg rzekł: Nie jest dobrze, żebymężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc". ReakcjaAdama na kobietę, dar Boży, jest następująca: „Ta dopiero jest kościąz moich kości i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo taz mężczyzny została wzięta. Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swegoi matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem".Biblijna nauka o homoseksualizmie opiera się na rozumieniu płci i małżeństwaw pierwszych dwóch rozdziałach Księgi Rodzaju. Rozdziały te mówią zarównoo płodności, jak również o partnerskim związku, wyłączają natomiasthomoseksualizm jako przeciwstawny prawdzieo stworzeniu. Oznacza to, żenie powinniśmy traktować nauki o homoseksualizmie jako reakcji na kulty pogańskie,lecz jako logiczne następstwo biblijnego obrazu człowieka.JESIEŃ-200371


Wydaje się, że tak mocne potępienie homoseksualizmu w Starym Testamenciebyło czymś niepowtarzalnym w czasach starożytnych. Na Bliskim Wschodziezachowania homoseksualne były tolerowane, jeśli nie wręcz pochwalane, comiało miejsce wśród Greków, przy założeniu, że obaj partnerzy wyrażają na tozgodę. W Mezopotamii homoseksualizm był jedynie wtedy zabroniony, kiedykogoś do niego zmuszano. W Egipcie jedynie pedofilia była zakazana.Biblijne „nie" dla homoseksualizmu staje się prawem. Tak mówi o tymKsięga Kapłańska: „Nie będziesz obcował z mężczyzną [zakar - płeć męska],tak jak się obcuje z kobietą. To jest obrzydliwość!" Oraz: „Ktokolwiek obcujecieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość.Obaj będą ukarani śmiercią, sami tę śmierć na siebie ściągnęli".Warto zauważyć, że pojęcie osoby, z którą się „obcuje", nie oznacza jedynie„mężczyzny" (tzn. dorosłego), ale „płeć męską", czyli każdą osobę tej płci bezwskazania na wiek. Ponieważ słowo ischa, „kobieta", jest użyte w innym miejscu,można by spodziewać się również tutaj słowa „mężczyzna". Jest jednak inaczej.Po drugie, takie zachowanie zostało nazwane obrzydliwością. Słowo toebahjest mocnym sformułowaniem i określa kilka wykroczeń zarówno przeciw rytualnymprawom, jak też przeciw prawu moralnemu.Homoseksualizm nie został przedstawionyjako najgorsza wśród innych obrzydliwości.W każdym razie wszystkie te czynystoją w sprzeczności ze szczególnym stosunkiemIzraela do Boga oraz z nadanym mu przez Boga zadaniem:„Będziecie dla mnie święci, bo ja jestemświęty, Ja Pan, i oddzieliłem was od innych narodów,abyście byli moimi" (Kpi 20, 26).W związku z tymi fragmentami z KsięgiKapłańskiej da się zauważyć, co następuje:ponieważ wielu dzisiejszychegzegetów uważa, że oweustępy „prawa świętości" powstałypodczas wygnania, wyrażają onipogląd, iż chodzi przede wszystkimo prostytucję sakralną w otoczeniuIzraela. Jest jednak wątpliwe,72<strong>FRONDA</strong> 30


czy takie zagrożenie w Babilonie istniało. W każdym razie w 18 rozdziale wymieniasię kult Molocha. Jeśli argumentuje się, że zakaz homoseksualizmuzwiązany był jedynie z tym kultem, skąd wobec tego nierząd z krewnymii kobietami podczas menstruacji wymieniany również w tym rozdziale? Pozatym zakaz homoseksualnych zachowań jest znów wymieniany w rozdziale20, gdzie w ogóle nie ma mowy o wspomnianym kulcie. Wreszcie, zbytpochopnie jest twierdzić, co czynią niektórzy znawcy Starego Testamentu, żeIzrael właśnie odrzucił obrzędy swoich pogańskich sąsiadów.Zwyczaje starożytnego Izraela możemy przypisać boskiej opatrzności lubstwierdzić, że niektóre z nich zostały przyjęte, inne odrzucone. Włączonoróżne obyczaje dotyczące składania ofiar oraz powszechniepanujące na Bliskim Wschodzie obyczaje dotyczące małżeństwai stosunków przedmałżeńskich. Odrzucono kazirodztwo, jedzeniemięsa wieprzowego oraz homoseksualizm.Chciałbym do tego dodać, że wiązanie prostytucji sakralnejz homoseksualizmem jest dzisiaj wielce wątpliwe. Niema jednoznacznych poszlak, że istniała prostytucja sakralnawśród Kananejczyków. Kiedy wiąże się jednak homoseksualizmz mieszkańcami ziemi Kanaan, nie znaczy to, że pozostajeon grzechem tylko w obrębie sprawowania kultu, a przestajenim być poza nim. Często zapomina się o tym aspekcie.Pseudo-Klemens Rzymski reprezentuje stanowisko, że niebezpieczeństwokultów pogańskich polega na tym, prowadzą onedo homoseksualnych zachowań, a nie odwrotnie. W talmudycznejwykładni Księgi Rodzaju istnieje 7 zakazów wiążącychpotomków Noego. Zgodnie z tą listą, piąty zakaz przeciw łamaniumałżeństwa odnosi się, według Mojżesza Majmonidesa,również do zachowań homoseksualnych.Wróćmy do pierwszej księgi Starego Testamentu. Niektórzyz egzegetów twierdzą, że rozdział poświęcony Sodomiei Gomorze traktuje przede wszystkim o naruszeniu prawa gościnności.Ale dokładniejsza analiza wczesnych tekstów wskazuje,że Sodoma i Gomora reprezentują ciężkie grzechy i wykroczenia.Z jednej strony, należy stwierdzić, że taką wykładnię tekstu(podkreślenie naruszenia prawa gościnności) można znaleźćJES1EŃ200373


w tekstach judaistycznych, chociaż nie jest ona jedyną. Z drugiej strony Kościółw swojej wykładni jednoznacznie wskazuje na homoseksualizm. Jasnejest, że naruszenie prawa gościnności nastąpiło poprzez zachowania homoseksualne.Podobny przypadek znajdujemy w rozdziale 19 Księgi Sędziów.Chociaż podkreślanie homoseksualnych skłonności często przypisywanejest Filonowi z Aleksandrii, który grzechy Sodomy i Gomory traktuje jakoseksualną perwersję, to również Justyn Męczennik opisuje sodomię jakoobrzydliwość. Wspominam Justyna, ponieważ nie ma żadnego dowodu naistnienie wpływów Filona przed końcem II stulecia. Oddziaływał on główniena alegoryczną egzegezę Pisma Świętego, z czego znana była tradycja Kościołaaleksandryjskiego. Wśród Żydów zapomniano niemal o Filonie Aleksandryjskim.Nie miał żadnego wpływu na teologię, taką jaka została sformułowanaw rabinistycznych pismach, również na naukę o homoseksualizmie.Taki wpływ nie był konieczny. Faktem jest, że tradycja judaistyczna traktowałakażdą formę nierządu, włączając w to masturbację, jako występek przeciwTorze, tzn. skierowaną przeciw woli Bożej i dlatego zakazaną.Niewątpliwie interpretacja grzechów Sodomy i Gomory jako zachowaniahomoseksualnego stała się zarówno w Kościele, jak i w powszechnym języku(sodomia) najbardziej rozpowszechnioną wykładnią i nią posługuje sięrównież list Św. Judy (Jud 7). Cytuję i poprawiam na marginesie tłumaczenie:„jak Sodoma i Gomora i w ich sąsiedztwie [położone] miasta- w podobny sposób jak one oddawszy się rozpuście i pożądaniuw inny sposób - stanowią przykład przez to, że ponosząkarę wiecznego ognia". Niestety, obecne tłumaczeniejest mylące. Właściwe tłumaczenie brzmi: „w podobnysposób jak one oddawszy się rozpuście i pożądaniu cudzegociała [sarkos heteras]". [W polskim tłumaczeniuBiblii Tysiąclecia użyto tego, prawidłowego określenia -przyp. tłum.] Sarkos heteras znaczy „inne ciało",a nie „inny sposób". Nawet jeśli fragmentten opisuje nierząd z aniołami,to aniołowie byli męskimifigurami.Niestety, w dyskusji o podejściuBiblii do homosek-<strong>FRONDA</strong> 30


sualizmu pomija się księgi machabejskie, chociaż według katolickiegoujęcia, jak również ujęcia Kościoła prawosławnego,są one częścią Pisma Świętego. Niektóre nowe komentarzedo ksiąg machabejskich traktują wprowadzeniehomoseksualnych zwyczajów jako część wymuszonej hellenizacji.Celem hellenizatorów było osłabić Jahwe jako jedynegoBoga. Powinien być bogiem pośród innych bogówi bogiń. To niebezpieczeństwo dla wierzeń żydowskichbyło z pewnością o wiele większe niż naruszenie władzy państwa przez owąwymuszoną hellenizację. Tzw. gimnazjum znane było z tego, że uprawianow nim pedofilię, dorośli mężczyźni byli czynni homoseksualnie, chociaż odpowiedniustęp (1 Mch 1,48) odnosi się przede wszystkim do pedofilii: „żebysynów swoich pozostawiali bez obrzezania i żeby dusze swoje brukaliwszystkim, co jest nieczyste i światowe". Cel: „W ten sposób mieli zapomniećo Prawie i zarzucić wszystkie jego nakazy". Prawo to obejmuje równieżzakaz homoseksualizmu.W 2 Księdze Machabejskiej (4,12) to niebezpieczeństwo jest oczywiste:„Umyślnie bowiem pod samym zamkiem wybudował gimnazjum i najlepszychmłodzieńców zachęcił do włożenia greckiego kapelusza". Jednakżewiele tłumaczeń biblijnych błędnie rozumie słowa: hypotasson hypo petason.Zamiast „włożenia greckiego kapelusza" powinno być: „uwieść pod greckikapelusz". Św. Hieronim bardzo dobrze zrozumiał seksualny sens tych słówi przetłumaczył in lupanaribus pomrę, tzn. „zaprowadzić do burdelu".Sprawa wyda się jeszcze bardziej jednoznaczna, jeśli poprawnie przetłumaczymyfragment 1 Mch 1,15: „Pozbył się też znaku obrzezania i odpadliod świętego przymierza. Sprzęgli się też z poganami i zaprzedali się [im], abyrobić to, co złe". Słowo zeugizein - „sprzęgnąć się" jest w stosunku do ludzimetaforą seksualnego zjednoczenia, która w połączeniu z tym fragmentemoznaczać może jedynie homoseksualne zachowanie. Inną wskazówką dotyczącąhomoseksualizmu jest ofiara dla boga Heraklesa, wspomnianaw 2 Mch 4,19. Herakles u Greków był symbolem miłości homoseksualnej.To, że homoseksualizm traktowany był jako grzech, i to nie tylko w związkuz możliwym bałwochwalstwem, widzimy z późniejszych uwag na ten tematu Ojców Kościoła i w tekstach rabinicznych, a mianowicie ok. 400 lat poChrystusie, kiedy to kulty pogańskie nie stanowiły już żadnego zagrożenia.JESIEŃ 200375


Jeśli chodzi o Nowy Testament, często zauważa się, że Jezus (lubczterej ewangeliści) nie wspominają nic na ten temat, natomiastjuż św. Paweł bardzo dużo pisze o homoseksualizmie. Czy mogłobyć tak, że w czasach Jezusa homoseksualizm był prawienieobecny i dlatego nie stanowił żadnego problemu? Równieżwśród dzisiejszych ortodoksyjnych Żydów temat tennie istnieje. Ale kiedy we wspólnocie (czy Kościele) staje sięon problemem, kaznodzieja musi o tym mówić. W pawiowychwspólnotach sytuacja wyglądała inaczej niż w Izraelu z powoduwielu wpływów hellenistycznych. Nie oznacza to, żepostawa św. Pawła wobec homoseksualizmu była wynikiem wpływu hellenistycznegoświata lub hellenistyczno-żydowskiego myślenia. Jest to przedewszystkim myślenie oryginalnie żydowskie. On sam mówi przecież o swoimrabinicznym wykształceniu. Oczywiście nie możemy stwierdzić, co to dokładnieznaczy, poza tym, że był on obeznany z tym światem i że jego egzegezajest typowo żydowską egzegezą z pierwszych wieków.Oczywiście wiele tekstów rabinicznych w ich ówczesnej formie zostałopóźniej zredagowanych jako listy św. Pawła. Według tradycji żydowskiej zawierająone ustną Torę (torah be-al peh), która powstała kilka wieków przedChrystusem. W każdym razie teksty te dobrze odzwierciedlają myśleniepierwszych stuleci. Talmud postrzega każde seksualne zachowanie pozamałżeńskim jako grzeszne. W tym zachowania lesbijskie.Homoseksualizm w Nowym TestamencieZwykle egzegeci wskazują następujące cztery fragmenty: 1 Kor 6,9-11; 1 Tm 1,9;Rz 1,18-28 oraz Jud 7. W tzw. liście występków z 1 Kor 6,9-11 dwa słowa sątrudne do przetłumaczenia: malakoi oraz arsenokoitai. Tłumaczenie w niemieckiejBiblii (Einheitsiibersetzung) brzmi: rozpustni chłopcy (Lustknaben) oraz bezczeszczącychłopców (Knabenschander). Drugie słowo - arsenokoitai - wydajesię być neologizmem. Mogło być tak, że św. Paweł miał tu na myśli pedofilięi prostytucję, a dopiero później Ojcowie Kościoła rozszerzyli znaczenie nakażdą formę homoseksualnego zachowania. Niemieckie przekłady tego wersuulegają prawdopodobnie wpływowi tłumaczenia Lutra. Wystarczy jednakspojrzeć na tłumaczenia w innych językach, aby zauważyć różnice: depraves,76 <strong>FRONDA</strong> 30


gens de tnoeurs infames (Biblia Jerozolimska); małeprostitutes, sodomites (New RevisedStandard); effeminati, depravati (La Bibbia, Edizione San Paolo) [BibliaTysiąclecia: „rozwieźli, mężczyźni współżyjący ze sobą" - przyp. tłum.]Z pewnością Wulgata jest kluczem do zrozumienia słów w pierwszych wiekachKościoła: molles, masculorum concubitores.To samo słowo arsenokoitai, „bezczeszczący chłopców" zostało użyte w 1 Tm1,10 i w językach francuskim, angielskim, włoskim oraz łacińskim brzmi homosexuels,sodomites, omosessuali, masculorum concubitoribus [w polskim: „mężczyźniwspółżyjący ze sobą" - przyp. tłum]. Nie można zgodzić się, że niemieckie tłumaczeniejest prawidłowe i oznacza ono pedofilię. Potwierdza to słownik klasyczny.Słowo „arsenokoitai" oznacza stosunek płciowy między mężczyznami.Słynny ustęp z Listu do Rzymian (1,26-27) jest szczególnie interesujący,ponieważ niektórzy egzegeci twierdzą, że wers 26 nie dotyczy miłości lesbijskiej,a wers 27 mówi tylko o zachowaniach homoseksualnych wśród heteroseksualnychmężczyzn. Tekst wygląda następująco: „Dlatego to wydał ichBóg na pastwę bezecnych namiętności: mianowicie kobiety ich przemieniłypożycie zgodne z naturą na przeciwne naturze. Podobnie też i mężczyźni, porzuciwszynormalne współżycie z kobietą, zapałali nawzajem żądzą ku sobie,mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponoszączapłatę należną za zboczenie".Te wersy stanowią część akapitu zaczynającego się następująco: „Albowiemgniew Boży ujawnia się z nieba na wszelką bezbożność i nieprawośćtych ludzi, którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta". Chodzi tuo zamęt duchowy. Zachowanie jest wyrazem widzialnego odejścia człowiekaod Boga, to znaczy występuje przeciwko porządkowi stworzenia. W każdymrazie tak rozumieli te wersy Ojcowie Kościoła.Orygenes pisze w swoim komentarzu do Listu do Rzymianwyczerpująco o wersach 26 i 27. Dla niego takie zachowaniestoi nie tylko contra naturam (argument „prawa naturalnego"),ale przede wszystkim jest świętokradztwem, ponieważczłowiek jest świątynią Boga, a takie zachowanie jestper se profanacją świątyni. Według Orygenesa zachowaniehomoseksualne jest grzeszne, nie tylko dlatego, że zakazujego Tora i jest „contra naturam", ale ponieważ jest występkiemprzeciwko wierze. Według rabinicznego pismaJESIEŃ-200377


Sefer ha-Hinnukh, homoseksualne zachowanie kłóci się z godnościączłowieka.Argumentuje się, że w Liście do Rzymian (1,26) nie ma mowy o zachowaniulesbijskim, jednak sprzeciwia się to wyraźnemu sensowisamego tekstu. Słowo homoios przetłumaczone jako „podobnie też"wskazuje na paralelę między zachowaniami kobiet i mężczyzn.Bez tego łączącego słowa i bez wersu o mężczyznach możliwabyłaby inna interpretacja, np. „bezpenetracyjny stosunek płciowyjako antyczna forma zapobiegania ciąży", jak to formułuje diecezjalneKoło Homoseksualnych Duchownych z Innsbrucka.W związku z tą kwestią - czy rzeczywiście chodzi tu o zachowanielesbijskie czy nie - Martin Stowasser pisze: „Zadziwiającejest, że w tych skąpych świadectwach, które w starożytności mówiąo miłości lesbijskiej, nie przeciwstawia się jej męskiemu homoseksualizmowi,lecz zawsze zachowaniu heteroseksualnemu. W jeszczerzadszych źródłach, w których wspomina się o obu sprawach,nie przytacza się lesbijskiej miłości samej, a najczęściej jako dodatekdo męskiej problematyki".Innymi słowy, św. Paweł nie mógł mieć na myśli tematyki lesbijskiej, ponieważw literaturze nie zdarza się, aby zachowanie lesbijskie było wymienianeprzed homoseksualnym zachowaniem męskim. - To jednak nie jest żadendowód! To, że świadectwa o miłości lesbijskiej są skąpe, zgoda.Co do punktu drugiego, a mianowicie że w wersie 27 homoseksualne zachowaniedotyczy mężczyzn heteroseksualnych, to nie ma w tekście na tentemat żadnej wskazówki. Teoretycznie taka interpretacja jest jednak możliwa.Oczywiście, ważniejsze od tej interpretacji jest to, że potępienie homoseksualnychzachowań nie byłoby inne wśród mężczyzn o homoseksualnychskłonnościach, a mianowicie: każde seksualne zachowanie poza małżeństwemjest potępione i traktowane jako nierząd.Następny argument przeciw twierdzeniu, że św. Paweł mówił w tymfragmencie tylko o skłonnościach homoseksualnych wśród mężczyzn heteroseksualnych,znajdujemy w „Invokavit Erklarung" na temat „Kościół i homoseksualizm",podpisanym przez ponad 150 duchownych Kościoła Ewangelickiego(wyznania augsburskiego i reformowanego). Ten argument opiera sięna formach greckich czasowników, których używa św. Paweł w swoich li-78<strong>FRONDA</strong> 30


stach, kiedy pisze o zachowaniach seksualnych. Chociaż uważam te spostrzeżeniaw połączeniu z innymi argumentami za bardzo interesujące, byłbymjednak ostrożny, ponieważ Paweł nie zawsze systematycznie używaformczasownikowych.Jedno możemy stwierdzić: w wypowiedziach pawiowych nie chodzi napewno o jego osobiste rozumienie homoseksualizmu. Naturalnie, nie wiedziałon ani nie zastanawia! się, czy homoseksualizm jest nabyty, czy „genetycznieuwarunkowany". Byłoby mu to zapewne obojętne. Jego zamiaremnie była ocena osoby grzesznika, lecz zawsze jedynie poprawna, tzn.dokonana w świetle Objawienia, ocena zachowania.Nauka Kościoła dotycząca homoseksualizmu opiera się nie tylko na tychkilku ustępach biblijnych, które traktują o owym problemie (lub nie traktują,według niektórych egzegetów). Koniec końców nauka ta opiera się na całościowym,biblijnym i kościelnym rozumieniu seksualności i małżeństwa.Pierwsza księga Pisma Świętego zaczyna się wypowiedziami o seksualnościi małżeństwie. Te wypowiedzi są fundamentem, na którym zbudowana jestbiblijna nauka o homoseksualizmie.LARRY HOGANTŁUMACZYŁ: HUBERT CZAPLICKIJESIEŃ-200379


Dla licznych chrześcijan Trzeciego Świata próba narzuceniaich anglikanizmowi „błogosławienia związkówjednopłciowych" jest pozostałością kolonialnego i imperialistycznegopojmowania chrześcijaństwa, jakiewłaściwe jest dla krajów i Kościołów zachodnich.W obliczuhomoseksualnejherezjiTOMASZ P. TERLIKOWSKIJezus był homoseksualistą, geje są bliżej Boga, a błogosławienie związkówjednopłciowych w kościele jest takim samym zwycięstwem bojownikówo prawa człowieka, jak wcześniej zniesienie niewolnictwa. Takie głosy coraz80<strong>FRONDA</strong> 30


częściej można usłyszeć od teologów i hierarchów Kościoła anglikańskiego,w tym od jego zwierzchnika, abp. Rowana Williamsa. Sprzeciwiają się imzdecydowanie anglikańscy konserwatyści, należący do nurtu ewangelikalnegoi anglokatolickiego.Wszystko to pokazuje, że Wspólnota Anglikańska stoi obecnie w obliczuogromnego rozłamu, by nie powiedzieć wprost - schizmy. Dotyczy on stosunkudo ordynowania czynnych homoseksualistów i rytu „błogosławieństwa"tzw. związków homoseksualnych (same-sex unions). Część zachodnich diecezji,parafii czy metropolii wprowadziła już oficjalnie takie ryty, a nawet zamierzawybrać na swoich zwierzchników mężczyzn, którzy dla partnerów homoseksualnychrozbili własne rodziny (chodzi o ks. Gene Robinsona z diecezji NewHampshire, który porzucił żonę i dwójkę dzieci dla swojego partnera, do czegoprzyznaje się w swojej biografii, prezentowanej przez diecezję. - Odpowiedziałemna Boże wezwanie do odkrycia siebie, jako mężczyzny homoseksualisty. To byłanajtrudniejsza decyzja w moim życiu. Mogłem stracić dzieci i moje kapłaństwo. Ałezrobiłem to, by zachować jedność ze sobą i z Bogiem - tłumaczy swoją decyzję kandydatna biskupa). Inne kościoły Wspólnoty Anglikańskiej - szczególnie tez Afryki czy krajów azjatyckich - zdecydowanie sprzeciwiają się takim praktykom,uważając je za nie do pogodzenia nie tylko z chrześcijańską, wypływającąz Biblii moralnością, ale także z lokalnymi kulturami, w których przyszłoim działać (osobną kwestią jest fakt, że np. jedna ze wspólnot afrykańskichprzeciwnych homoseksualizmowi walczy o inną zmianę tradycyjnej moralnościseksualnej, domagając się akceptacji poligamii).Rozłam dotyka również diecezje, które sprzeciwiają się zmianom. Środowiskaanglikanów ewangelikalnych - odwołujących się do tradycji purytańskich- uważają wszelkie próby wprowadzania takich nowinek za herezjęsprzeczną z duchem Pisma Świętego, nie uznając wręcz za godnych miana biskupatych wszystkich, którzy postulują wprowadzenie owych zmian (środowiskate bojkotują m.in. obecnego zwierzchnika duchowego anglikanów, arcybiskupaCanterbury Rowana Williamsa).Spory te - a dzielą one nie tylko anglikanów, ale i inne kościoły protestanckie- są w Polsce bardzo słabo znane. Docierają do nas najwyżej pogłoskiczy plotki o wprowadzanych tam zmianach. Cała teologiczna czy etycznastrona tych nowinek w tradycyjnej nauce chrześcijaństwa o homoseksualizmie,ich uzasadnienia czy stanowiska są u nas niemal nieznane. SpróbujmyJESIEŃ'200381


choćby częściowo nadrobić te braki i przyjrzyjmy się raportowi „True Unionin the Body?", przygotowanemu dla Wspólnoty Anglikańskiej przez komisjępod kierunkiem arcybiskupa Zachodnich Indii Drexela Wellingtona Gomeza.Dokument ten nie jest bynajmniej ostatecznym stanowiskiem Kościołaanglikańskiego w tej sprawie. Dzięki niemu wprawdzie prymasi wspólnot anglikańskichna spotkaniu w maju 2003 roku uznali, że nie można błogosławićzwiązków jednopłciowych, jednak wielu z nich (w tym również abp RowanWilliams) uważa, że problemem nie jest samo błogosławienie, lecz raczejfakt, iż jego wprowadzenie niemal na pewno zakończy się schizmą konserwatywnychparafii. Mimo to warto poznać ów tekst, na płaszczyźnie politycznejprawdopodobnie również w Polsce czeka nas bowiem debata nad legalizacjącywilnych związków jednopłciowych.Błogosławić czy nie błogosławić - oto jest pytanieBezpośrednim powodem powstania dokumentu, jak przyznają jego autorzy,jest nie tyle dyskusja wokół problemu homoseksualizmu, jaką od wielu latprowadzą anglikańscy teologowie, ile schizma wewnątrz Anglikańskiego KościołaKanady, która powstała w efekcie przegłosowania przez diecezję NewWestminster rytu błogosławieństwa związków jednopłciowych. Decyzji tej,poprzedzonej uznaniem konieczności wprowadzeniatakiego rytu, sprzeciwiły się konserwatywne parafiei wspólnoty tej diecezji, które utworzyłygrupę „Anglican Communion in NewWestminster" 1 .Historia tego sporu sięga jednak znaczniedalej wstecz. Po raz pierwszy poważnieproblem stosunku do homoseksualizmupostawił kanadyjski House of Bishops jużw 1976 roku. Po trzech latach zajmowania siętą kwestią kanadyjscy anglikanie opublikowalioświadczenie, w którym stwierdzili, że homoseksualiścijako dzieci Boże posiadają takiesame prawa, jak wszystkie inne osoby w Kościelei muszą być traktowane z miłością,<strong>FRONDA</strong> 30


akceptacją i tolerancją. Jednocześnie jednak oświadczenie zdecydowanie odrzucałomożliwość błogosławienia związków osób tej samej płci i podkreślałało,że same akty homoseksualne są czymś nie do zaakceptowania.Po kilkunastu latach ciszy sprawa ponownie zaistniała publicznie w życiuKościoła anglikańskiego. W 1992 roku Synod Generalny poprosił biskupówkanadyjskich, by powołali specjalną komisję, która zajęłaby się refleksjąnad możliwościami błogosławienia związków homoseksualnych. W 1995 rokukolejny synod zaapelował o podjęcie konsultacji na temat liturgicznychmożliwości błogosławienia takich par. Jednak dwa lata później House of Bishopspodtrzymał stanowisko Kościoła Kanady z 1979 roku. Rok późniejdiecezja New Westminster samowolnie zwróciła się z prośbą do swojego biskupa(179 głosów za, 170 przeciw) o zatwierdzenie liturgii błogosławieniazwiązków homoseksualnych. Niespełna miesiąc później Synod GeneralnyKościoła anglikańskiego w Kanadzie ponownie odrzucił możliwość takichdziałań. Decyzję tę potwierdzili wkrótce potem biskupi anglikańscy z całegoświata na Konferencji Lambeth w Londynie.Uchwały Konferencji Lambeth nie zostały jednak przyjęte jednogłośnie.Liczni biskupi anglikańscy, szczególnie z bogatych krajów zachodnich - USA,Kanady, a także Wielkiej Brytanii - otwarcie deklarowali po jej zakończeniu,że byli przeciwni potępieniu możliwościbłogosławienia związków homoseksualnych.Biskup John Spong z diecezji Newarkpodkreślał, że decyzje konferencjizostały wymuszone przez zjednoczonesiły amerykańskich konserwatystów,brytyjskich ewangelikałów oraz biskupówz krajów Trzeciego Świata i że onsam nie zgadza się z nimi, uważająckońcowe postanowienia za nieludzkiei niechrześcijańskie. Deklarację osobistejniezgody z decyzjami Konferencji Lambeth złożył wówczas także obecnyzwierzchnik anglikanów, abp Williams. Bunt lobby homoseksualnego ogarnąłrównież diecezje anglikańskie w Stanach Zjednoczonych. Zaczęły one mianowaćswoimi zwierzchnikami księży otwarcie opowiadających się za zmianątradycyjnej nauki chrześcijańskiej dotyczącej homoseksualizmu 2 . OstatnioJESIEŃ-200383


pojawiły się nawet projekty powoływania na stanowiska biskupów osób afiszującychsię własnym homoseksualizmem, które porzuciły żony i dzieci dlaswoich partnerów.Wszystko to wpłynęło na diecezję New Westminster, która w 2001 rokuponownie zwróciła się do swojego biskupa Michaela Inghama z prośbą (tymrazem stosunkiem głosów 226 za do 174 przeciw) o zatwierdzenie rytu błogosławieństwazwiązków jednoplciowych. Biskup prośbę odrzucił, motywującto koniecznością przeprowadzenia głębszej dyskusji w diecezji. Rok późniejprośbę ponowiono (215 za, 129 przeciw), a biskup odpowiedział na niąpozytywnie. Doprowadziło to do wyłamania się z diecezji wspólnoty, któradecyzję tą uznała nie tylko za zrywającą jedność Wspólnoty Anglikańskiej,ale także niezgodną z nauczaniem Pisma Świętego. W sierpniu 2002 rokudecyzję biskupa i diecezji potępił także ówczesny arcybiskup CanterburyGeorge Carey, który uznał, że jednostronna akceptacja błogosławienia związkówhomoseksualnych jest działaniem schizmatyckim.Podobną decyzję podjęli prymasi wspólnot anglikańskich podczas tegorocznegomajowego spotkania w Brazylii. Arcybiskup Canterbury i inni lideliberalneskrzydło kościoła, które spodziewało się, że abp Williams poprzerzy wspólnot anglikańskich jednomyślnieodmówili wsparcia„małżeństwom" homoseksualnym.Prymasi zdystansowali sięw ten sposób od części liberalnychbiskupów, pochodzącychgłównie z krajów zachodnich,którzy przedstawiali prawo dozawierania związków jednopłciowychjako wielką zdobycz cywilizacji.Oświadczenie to zaskoczyłoich propozycję.Prymasi w specjalnym liście podkreślili, że problem publicznego błogosławieniazwiązków tej samej płci nadal jest źródłem możliwych kontrowersji dzielących Kościół...Nie ma w tej kwestii teologicznego konsensusu, jednak my, jako jedno ciało, niemożemy wesprzeć takich rytów - napisali prymasi w oświadczeniu. Nie oznaczato jednak, że wszyscy glosujący za odrzuceniem rytu błogosławieństwa84<strong>FRONDA</strong> 30


związków jednopłciowych są mu rzeczywiście przeciwni. Zdaniem licznychkomentatorów, powód tej zgodności jest inny. Anglikanie obawiali się bowiemrozłamu, który mógł trwałe podzielić ten Kościół nie tylko na dwa nurty- liberalny i konserwatywny, ale także na anglikanizm krajów TrzeciegoŚwiata i anglikanizm państw Zachodu. Jeden z biskupów indyjskich jużw czasie trwania debaty jasno podkreślił, że kościoły akceptujące homoseksualizm,który jest grzechem, powinny pójść własną drogą i nie podszywaćsię pod określenie „anglikański".Jednogłośne oświadczenie biskupów nie oznaczało jednak końca kłopotów.Już w kilka dni po wspólnym wystąpieniu prymasów Wspólnoty Anglikańskiejbiskup New Hampshire Michael Ingham udzielił pierwszego „ślubu"homoseksualnego (czy też dokładniej pobłogosławił pierwszy tego typuzwiązek), nie licząc się w ogóle ze zdaniem swoich zwierzchników. Wywołałoto natychmiastową reakcję siedmiu prymasów anglikańskich z Afrykii Azji, którzy zaapelowali o wyłączenie bp. Inghama ze wspólnoty. Trzechz nich poinformowało już nawet o zerwaniu komunii z diecezją w NewHampshire. Charakterystyczne jest jednak, że arcybiskup Canterbury wyraziłtylko smutek z powodu decyzji kanadyjskiego biskupa, a do protestuprzeciwko jednostronnym, rozłamowym działaniom nie przyłączył się żadenbiskup z państw zachodnich.Homoseksualizm jako nowe stadium imperializmu i kolonializmuZagrożenie schizmą wewnątrz Wspólnoty Anglikańskiej nie jest jedynympowodem, dla którego Konferencja Prymasów zajęła się tym problemem.Zdaniem autorów raportu „True Union in the Body?", równie istotnympowodem powstania tego dokumentu jest coraz liczniejsze i wpływowelobby tzw. gejów i lesbijek chrześcijańskich. Dysponuje ono nie tylkowłasnymi stronami internetowymi (w języku polskim funkcjonuje np.wirtualny byt o wdzięcznej nazwie Ekumeniczny Kościół Gejów i Lesbijek),ale także kościelnymi organizacjami (np. MetropolitanChurch, który propaguje wśród protestanckich kościołów ordynowaniena duchownych nie tylko homoseksualistów, ale też biseksualistów,transwestytów oraz transseksualistów). Aktywniewspierają ich także liczni teologowie i duchowni anglikańscy,JESIEŃ2003


którzy - jak ostatnio pewien australijski uczony - dowodzą, że nawet Jezusbyt homoseksualistą. Lobbystą gejowskim był do niedawna także obecny honorowyzwierzchnik Wspólnoty Anglikańskiej, abp Rowan Williams, któryw wywiadach dla brytyjskich gazet otwarcie przyznawał, że ordynował na duchownegoaktywnego homoseksualistę oraz domagał się rewizji nauczaniakościoła na temat homoseksualizmu (obecnie nie wypowiada się na ten temat,starając się nie zniechęcać do siebie konserwatystów).Lobby homoseksualne spotyka się jednak ze zdecydowanym odrzuceniemnie tylko wśród konserwatywnie nastawionych anglikanów ewangelikalnych(nawiązujących do tradycji purytańskieji do fundamentalizmu biblijnego) czy anglokatolickich,ale także w całych Kościołachanglikańskich z regionów TrzeciegoŚwiata. Ich liderzy otwarcie przypominają,że jeśli anglikanizm odrzuci zasadyustalone podczas Konferencji Lambeth -potępiające akty homoseksualne - oni samiodrzucą zwierzchnictwo Kościoła Angliii utworzą własną tradycyjną wspólnotę. Konserwatywni liderzy anglikańscyzwracają również uwagę na fakt, że domaganie się praw seksualnych dlahomoseksualistów jest efektem zainfekowania życia chrześcijańskiego zachodnimkonsumeryzmem, hedonizmem oraz seksualizmem, nie ma natomiast nicwspólnego z literą Ewangelii (co ciekawe, na wierność „duchowi" Ewangelii,lecz nie jej literze, powołują się zwykle zwolennicy „równych praw" dla aktywnychhomoseksualistów). Dla licznych chrześcijan Trzeciego Świata próba narzuceniaich anglikanizmowi „błogosławienia związków jednopłciowych" jesttakże pozostałością kolonialnego i imperialistycznego pojmowania chrześcijaństwa,jakie właściwe jest dla krajów i Kościołów zachodnich.Jednostronne wprowadzenie błogosławienia związków homoseksualnychbyłoby więc nie tylko aktem, który liczne rzesze wiernych uznałyby za heretycki(już teraz ewangelikałowie angielscy nie chcą przyjmować na swoich spotkaniachabp. Williamsa zarzucając mu właśnie propagowanie homoseksualizmuoraz odrzucanie absolutnego autorytetu Biblii), ale także takim, którydoprowadziłby do trwałego podziału tej wspólnoty na bogate i liberalne KościołyZachodu i biedne, konserwatywne Kościoły Trzeciego Świata.86<strong>FRONDA</strong> 30


Trzecia płeć - trzecia drogaPoważne kłopoty w tej części teologii anglikańskiej, która wspiera czynnyhomoseksualizm, wywołuje również pytanie, czym mają być owe „błogosławione"związki homoseksualne. Wśród rewizjonistów czy modernistów tegonurtu chrześcijaństwa, jak wskazuje abp Gomez, dostrzec można przynajmniejtrzy różne rozumienia związków jednopłciowych.Pierwszy z nich uznaje, że związki homoseksualne powinny być rozumianejako całkowicie odmienne od tradycyjnego małżeństwa. Niektórzyz przedstawicieli tego nurtu ideowo w zasadzie niczym nie różnią się od„świeckich" bojowników o „równouprawnienie homoseksualistów". Ich „hasłemstało się nawoływanie do uwolnienia się od „nakazanych" ról - wyjaśnia istotętego stanowiska Gerard van den Aardweg. - Określenie „nakazanych" sugeruje,że dotychczas byliśmy zmuszani pod presją naszej kultury do wyznawaniatradycyjnych form męskości i kobiecości, do przyjmowania arbitralnych, narzuconychsposobów odnoszenia się do płci przeciwnej i do przyjęcia małżeństwa, jako jedynegowyobrażalnego rodzaju związku homoseksualnego. A przecież, zgodnie z używanymiargumentami, natura seksualna jest o wiele bogatsza, miewa różne odmiany i nowoczesnanauka wykazała istnienie całkiem odmiennych, choć równie naturalnych typówseksualności, miłości seksualnej i związków homoseksualnych. A więc pozwólmy imistnieć, uwolnijmy się od przestarzałych uprzedzeń!" 3 . Zwolennicy tego nurtu zwyklenie domagają się od kościołów błogosławieństwa dla swych związków,uważając już sam zwyczaj legitymizowania takich par za efekt zniewolenianormami opresyjnego społeczeństwa heteroseksualnego. Wielu innych domagasię tylko swoistej akceptacji dla ich związków - jak je określają - przyjacielskichbez konieczności ich błogosławienia. Mają oni bowiem świadomośćfaktu, iż z samej natury ich związki istotnie różnią się od małżeństw.Druga grupa anglikańskich teologów uznaje, że związki jednopłciowemają ten sam charakter co małżeństwa (nazywają je wręcz „małżeństwamihomoseksualnymi"). Według nich pary takie powinny być traktowane przezKościół jak zwykłe małżeństwa, i to do tego stopnia, że do ich zawierania powinnosię używać normalnego rytu małżeńskiego (nie jest jasne, jak owi„małżonkowie" mieliby przysięgać, że przyjmą i wychowają potomków, alemniejsza z tym). Oczywiście wymaga to nowego ujęcia tradycyjnej etykichrześcijańskiej, zakorzenionej w nauczaniu biblijnym, tak by za grzechJESIEŃ-200387


uznawała ona tylko „wolną miłość" zarówno homo-, jak i heteroseksualną,dopuszczała zaś każdy rodzaj seksu w związkach stałych, opartych na miłościi wierności.Trzecia wreszcie grupa teologów uznaje, że związki jednopłciowe powinnymieć quasi-małżeński charakter. Ich zdaniem, pary takie nie powinny być nazywanemałżeństwami, ale powinny być czymś pośrednim między życiem samotnyma małżeńskim. W efekcie związki takie otrzymują w ich myśli zwyklecharakter konkubinatów, przy czym toczy się spór, na ile powinny być onezbliżone do małżeństwa poprzez akceptację wierności, monogamii i trwałości.Teolodzy i duchowni z diecezji New Westminster w rycie błogosławieństwazwiązków jednopłciowych i dołączonych do niego wyjaśnieniach opowiadająsię za trzecią formą rozumienia związków homoseksualnych. Rytbłogosławieństwa par homoseksualnych nie jest rytem małżeńskim - duchownynie ogłasza takiej pary małżonkami, a jedynie błogosławi istniejącyjuż (co znaczy, że skonsumowany) związek 1 .„Homoseksualistą i heteroseksualistą stworzył ich"Tradycyjnie nastawieni teologowie anglikańscy przeciwstawiają nowinkomliberałów solidnie ugruntowaną w Piśmie Świętym chrześcijańską etykę seksualną(jej przedstawieniu poświęcony jest cały rozdział 3 raportu „TrueUnion in the Body?").Konserwatyści przypominają, że tradycja chrześcijańska przyjmuje tylkotakie style życia, jak małżeństwo i celibat oraz stan wstrzemięźliwości seksualnej(zwykle przejściowy, a przynajmniej nie związany z aktem decyzyjnymwyrażonym, przez śluby lub małżeństwo). Etycznym wezwaniem kierowanymdo każdego chrześcijanina, niezależnie od wybranego przez niegostylu życia, jest wezwanie do życia w czystości (oznaczającego w małżeństwiewierność małżonkowi, a w przypadku wyboru celibatu lub życia w samotnościz innych powodów - wstrzemięźliwość seksualną). Oczywiście,podkreślają autorzy dokumentu, zarówno wśród celibatariuszy, jak i małżonkówczęsto dochodzi do łamania zasad czystości czy wierności, to jednaknie podważa znaczenia samych norm.Takie postawienie sprawy z konieczności wpływa na stosunek tradycyjnegoanglikanizmu do aktywności homoseksualnej, a w szczególności dogg <strong>FRONDA</strong> 30


związków jednopłciowych. Oba te zjawiska Kościół ten - przynajmniejwedług autorów omawianego dokumentu - potępia. Nie oznacza to jednak,jak dowodzą anglikańscy liberałowie, że osoba o orientacji homoseksualnej automatycznieskazana jest na życie w celibacie. Zdaniem komisji pod kierunkiemabp. Gomeza, już takie sformułowanie zawiera dwa zasadnicze błędy teologiczne.Po pierwsze, nie ma, jak dotąd, dowodów na to, że homoseksualizmjest czymś, co ontologicznie wpływa na osobę ludzką, co stanowi zasadniczą,istotną część jej tożsamości jako osoby. Po drugie zaś, używając określenia„celibat" na określenie czegoś, co tradycyjna nauka chrześcijańska uważałaza zwykłą wstrzemięźliwość pozamałżeńską, modernistyczna teologia pośrednioodrzuca samą możliwość wstrzemięźliwości seksualnej. W istocieoznacza to, że anglikańscy liberałowienegują nawet możliwość życia bezseksu; uważają, że stosunki seksualne- podejmowane w zależności odupodobań z rozmaitymi partnerami -stanowią istotną część bycia człowiekiem,z której nikt nie może zrezygnować.Stoi to w oczywistej sprzecznościnie tylko z nauczaniemEwangelii, ale także choćby z wielowiekowąpraktyką życia monastycznego.Ostatecznie więc przyjęcie stanowiska liberalnego oznacza nie tylkozerwanie z tradycyjną moralnością, lecz w konsekwencji także odrzuceniewartości życia samotnego czy zakonnego.Sam fakt posiadania (cokolwiek to oznacza) orientacji homoseksualnej -jak wskazuje raport „True Union in the Body?" - nie skazuje nikogo na jakiśsposób życia. Może się oczywiście okazać, iż człowiek stwierdzający, że jegopopęd seksualny ukierunkowany jest niewłaściwie, może odczytać to jakoswoiste wezwanie, głos Boży, powołanie wzywające go do życia w samotnościczy wręcz w celibacie. W ten sposób „obiektywna nieprawidłowość", jakąjest homoseksualizm, może zostać przezwyciężona, a przynajmniej zneutralizowana.Ujmując rzecz delikatniej, można powiedzieć - za raportem - żeodczytanie w sobie orientacji homoseksualnej może stać się znakiem wskazującym,że powinno się zrezygnować z życia w małżeństwie i zdecydowaćJESIEŃ 200389


na samotność (niekoniecznie związaną ślubami). Nie ma jednak najmniejszychpowodów, by uznawać, że zawsze musi tak być. Samotność nie jest jedynympowołaniem. Pozostaje jeszcze małżeństwo heteroseksualne - zauważają autorzyraportu, dodając, że istnieją liczne dowody na to, iż osoby, które w jakimśokresie swojego życia podejmowały aktywność homoseksualną, tworzyłypóźniej szczęśliwe rodziny. Me ma zatem absolutnej sprzeczności między byciemw małżeństwie a doświadczaniem siebie jako osoby homoseksualnej.O ile trudno nie zgodzić się z tezą, że osoba homoseksualna po dobrej terapiipsychologicznej, która przywróciła ją do stanu heteroseksualnego, możestworzyć normalne małżeństwo, o tyle niebezpieczne wydaje się mi uznanie,że możliwość taką mają również osoby, które nadal uważają się zahomoseksualistów i zachowują psychologiczne cechy właściwe dla tego stanu.Na podobną kwestię zwraca uwagę ks. Dariusz Kowalczyk SJ, podkreślając,że osoby homoseksualne ze względu na pewne predyspozycje psychicznenie powinny być dopuszczane do posługi kapłańskiej 5 .Niezależnie od tej dyskusji trudno się jednak nie zgodzić z tezą, że absolutnieniedopuszczalne jest dla chrześcijanina uznanie wartości jakiejś trzeciejdrogi życia - pomiędzy małżeństwem a samotnością, już samo uznanie „związkówjednopłciowych" oznaczałoby z życiowej konieczności (jak wskazujeraport większość związków homoseksualnych jest krótkotrwała i nigdy niewyłączna) zerwanie z tradycyjnym wymogiem monogamii i absolutnej wiernoścido końca życia, jaki Kościół nakłada na każde uznane przez siebie małżeństwoczy związek.


Znacznie poważniejszym problemem teologicznym jest jednak fakt, żeuznanie „związków jednopłciowych" oznacza z konieczności odrzucenie widzeniazwiązku kobiety i mężczyzny jako obrazu i podobieństwa stwarzającegoBoga czy też jako znaku jednoczącej mocy i miłości Boga. Małżeństwo -gdy uzna się, że może być ono związkiem osób jednej płci - traci także mocbycia symbolem zjednoczenia przeciwieństw, pojednania różnorodności, czywręcz bycia ułomnym symbolem jedności właściwej Trójcy Świętej. Związkihomoseksualne z natury są również zamknięte na wielki dar życia, jakim Bógobdarował małżeństwo. Jakkolwiek dobre może więc być pozostawanie w związkudwóch mężczyzn lub dwóch kobiet, związek taki niezdolny jest jednak do bycia świadectwemtych dwóch zasadniczych prawd teologicznych - wskazują autorzy raportu.Teologicznie uznanie możliwości „błogosławienia" związków homoseksualnychoznacza konieczność odrzucenia całej tradycyjnej moralności seksualnej.Po uznaniu takiego rytu Kościół nie mógłby dłużej głosić, że czystość jestosiągalna jedynie we właściwej dla samotności abstynencji seksualnej lub seksualnejwierności jednej osobie. To zaś prowadzi do odrzucenia historycznej i biblijnej nauki,że seks poza heteroseksualnym małżeństwem jest formą cudzołóstwa i niemoralnościseksualnej. W konsekwencji prowadziłoby to do uznania, że wszystkie przykazaniaodnoszące się do moralności seksualnej nie mają mocy wiążącej.Człowiek mógłby wybierać, co chce z Dekalogu, uznając wierność lub niewiernośćżonie nie za przykazanie Boga dane na Synaju, a jedynie osobistywybór, podejmowany w zależności od okoliczności czy nastrojów.Ostatnim, lecz chyba najważniejszym skutkiem zgody na kościelneusankcjonowanie małżeństw jednopłciowych, byłoby powstanie nowej antropologii,w której jedyną istotną różnicą między ludźmi nie byłaby płeć,lecz orientacja seksualna. Można wręcz powiedzieć, że chrześcijańscy zwolennicyhomoseksualizmu powinni w miejsce biblijnego „mężczyzną i kobietąstworzył ich", w swoich Bibliach umieścić słowa: „homoseksualistą i heteroseksualistąstworzył ich".Czy Wspólnota Anglikańska jeszcze istnieje?Nie da się także usprawiedliwić związków jednopłciowych z punktu widzeniaPisma Świętego. Autorzy raportu podkreślają bowiem, że Biblia daje jasnąodpowiedź na wątpliwości tych wszystkich, którzy nie wiedzą, jak oce-JESIEŃ 200391


niać praktyki homoseksualne. I nie chodzi tu tylko o kilka wyizolowanychcytatów ze Starego i Nowego Testamentu, które wyraźnie potępiają homoseksualizm,ale o całą teologię biblijną, szczególnie teologię małżeństwa i rodzinyoraz teologię stworzenia. To właśnie w tych rejonach refleksji teologicznejabp Gomez i jego komisja poszukuje najgłębszych uzasadnień dlaodrzucenia możliwości błogosławienia związków jednopłciowych.Raport „True Union in the Body?" odrzuca również przekonanie wielu liberalnychteologów, nie tylko anglikańskich, lecz również innych denominapytanie,jak pogodzić swe przekonania z faktem, że konsekwencją przyjęciacji protestanckich, którzy uważają, żeBiblia potępia tylko pewien rodzajzwiązków homoseksualnych - dokonywanychbez miłości i przez osoby0 orientacji heteroseksualnej. Przeczytemu cała teologia biblijna - wizjastworzenia, upadku, odnowienia1 zbawienia zawarta w Piśmie Świętym.Co więcej - podkreślają autorzyraportu - teolodzy, którzy myślą w tensposób, muszą sobie odpowiedzieć namożliwości błogosławienia związków jednopłciowych jest ostatecznie zniszczenietradycyjnej chrześcijańskiej moralności oraz kres rozumienia związkumiędzy Chrystusem a Kościołem jako związku małżeńskiego.Ostatecznie jednak anglikańscy tradycjonaliści odwołują się do lojalnościwobec innych członków Wspólnoty Anglikańskiej. Jak możliwe jest zachowaniejedności Ciała Kościoła, gdy jedna z jego części przyjmuje błogosławienie czegoś, co innazdecydowanie potępia, jako grzech? Argument ten jest jednak z perspektywyrozdartego od zawsze sporami teologicznymi Kościoła anglikańskiego co najmniejnie na miejscu. Od dawna mieszczą się w nim bowiem zdecydowanizwolennicy ordynacji duchownej czy biskupiej kobiet oraz równie zdecydowanijej przeciwnicy. Od wieków w Kościele Anglii zgodnie współżyją ze sobąosoby przekonane, że kapłaństwo czy małżeństwo, jest sakramentem orazodrzucający takie twierdzenie. Podział na błogosławiących związki jednopłciowei niebłogosławiących byłby więc tylko dodatkową rysą w i tak już rozdartymKościele.92<strong>FRONDA</strong> 30


Jest to tym bardziej prawdopodobne, że hierarchowie kanadyjscy, starającsię uleczyć powstałą w wyniku działań biskupa z New Westminster schizmę,zamiast potępić tego ostatniego - zdecydowali się na utworzenie dlaanglikańskich konserwatystów dodatkowej jurysdykcji, w której mogliby oniżyć w zgodzie z własnymi poglądami. Ciekawy to pomysł w życiu Kościoła -zsyłanie rzeczników biblijnej prawdy do rezerwatu!Potępienie aktów homoseksualnych nie oznacza jednak, tak jak w przypadkunauczania Stolicy Apostolskiej, wykluczenia aktywnych gejów ze wspólnotyKościoła. Powołując się na deklarację z Lambeth, autorzy raportu abp. Gomezajasno podkreślają, że osobyo skłonnościach homoseksualnychmuszą być zapewnione o tym, że są kochaneprzez Boga, i tak jak wszystkie osobyochrzczone, wierzące i wierne, niezależnieod ich orientacji seksualnej, są w pełniczłonkami Ciała Chrystusa.W raporcie podkreśla się równieżkonieczność naprawienia wszystkichbłędów - tak przeszłych, jak i obecnych- które popełniano w duszpasterstwieosób homoseksualnych, oraz potrzebę wsłuchania się w doświadczeniahomoseksualistów i podjęcia próby zrozumienia ich sytuacji. Autorzyproponują także podjęcie badań nad alternatywnymi wobec błogosławieniazwiązków jednopłciowych metodami duszpasterskiego wsparcia dla homoseksualistów.Poszukiwania te powinny odbywać się na swoiście pojętej„trzeciej drodze" - między restrykcyjnością islamu a permisywizmem i seksualizmemwspółczesnej cywilizacji liberalnej. W swojej praktyce duszpasterskiejKościół musi głosić zarówno prawdę, jak i łaskę poprzez bycie miejscem styku BoskichPrzykazań i Boskiego Miłosierdzia - podkreślają autorzy raportu.Niestety, niewiele wskazuje na to, by twierdzenia zawarte w raporcie abpGomeza realnie zmieniły sytuację w Kościele anglikańskim i odwróciły obecnyw jego liberalnym nurcie trend do pełnej akceptacji homoseksualizmu.Znacznie bardziej prawdopodobna jest sytuacja, w której poprzez stopniowewprowadzanie przez liberalne wspólnoty nowych praktyk liturgicznych zakilka lat Wspólnota Anglikańska będzie musiała zaakceptować fakt istnieniaJESIEŃ 200393


kilkudziesięciu Kościołów, które błogosławią związki jednopłciowe. Wtedy,tak jak to było w przypadku pierwszych ordynowanych na duchownych kobiet,prymasi zadecydują, że w tej konkretnej kwestii decyzje powinny podejmowaćsame wspólnoty lokalne.Wywoła to oczywiście wściekłość tradycjonalistów. Część z nich przejdziena katolicyzm lub prawosławie, część stworzy własne, konserwatywnei ewangelikalne Kościoły staroanglikańskie, część zapewne skorzysta zestworzonej specjalnie dla nich możliwości przyłączenia się do jednej z diecezjipersonalnych o nastawieniu antyhomoseksualnym. I na tym sprawa sięzakończy. Problemem jest tylko fakt, że - jak zauważyło w liście związanymze schizmatyckim błogosławieństwem w New Westminster siedmiu anglikańskichprymasów - w takiej sytuacji anglikanizm przestanie być wspólnotą- a stanie się federacją (dość zresztą luźną) Kościołów, które łączy wspólnahistoria i niewiele więcej.TOMASZ P. TERLIKOWSKIPRZYPISY:1 „True Union in the Body? A contribution to the discussion within the Anglican Communionconcerning the public blessing of same-sex unions. A paper commissioned by the Most RevdDrexel Wellington Gomez Archbishop of the West Indies", s. 1.2 M. Rodgers, „Same-sex unions divide Angflicans", „Southern Cross", March 1999 - wydanieonline: www.anglicanmedia.com.au/old/march99/main.html3 G. Van den Aardweg, „Homoseksualizm i nadzieja", dum. M. Sobieszczański, Warszawa, bdw., s. 14.4 R. G. Leggett, „Text in Context: The Blessing of Same-Gender Covenants in the Dioceseof New Westminster", Vancouver School of Theology, s. 4.5 D. Kowalczyk, „Spór o homoseksualizm", w: tegoż, „Między dogmatem a herezją", Warszawa 2003,s. 120-139.94<strong>FRONDA</strong> 30


JESTEM FA­SZYSTĄKRZYSZTOFGŁUCHTo nie moja wina. Takim się urodziłem i takim mnie należy zaakceptować.Jestem FASZYSTĄ, zaczynałem to sobie uświadamiać, kiedy rozmawiałemz kumplem i on powiedział „pójdziemy do mnie?".Zgodziłem się, jeszcze nie bardzo wiedziałem na co, czułem jednak, żemuszę pójść. Ze jeżeli z tego zrezygnuję, to mogę zatracić coś bezpowrotnie.Pokazał mi różne faszystowskie gadżety, potem zostałem u niego na noci on pokazał mi cały urok faszystowskiego życia.To żenujące, że ludzie nie potrafią mnie zaakceptować, uważają to za odchylenie,a ja przecież jestem taki od urodzenia, odkryłem w sobie coś, co zawszewe mnie tkwiło.Wstydzę się przyznać do tego w towarzystwie, bo moje otoczenie nie akceptujetego, taka jest ta Polska, zacofany kraj.Albo Kościół katolicki, księża potępiają faszystów, a przecież wszyscywiedzą, że wśród księży jest najwięcej faszystów, tylko o tym się nie mówiw tym pojebanym kraju, ale i tutaj kiedyś się to zmieni.. Tylko zacofane społeczeństwa nie akceptują faszyzmu, w historii zawsze,gdy społeczeństwa akceptowały faszyzm, to tworzyły wielkie dzieła: starożytnaGrecja, Egipt, Fenicja, Cesarstwo Rzymskie, Inkowie, Cesarstwo Japonii- z tolerancją podchodziły do faszyzmu i do czego doszły!Gdybyśmy chcieli pozbyć się faszyzmu, musielibyśmy pozbawić się filozofiiFriedricha Nietzschego, Martina Heideggera, poezji Ezry Pounda i wielu,wielu innych wspaniałych twórców.JESIEŃ 200395


W cywilizowanych krajach już akceptuje się faszyzm - Włochy, Niemcy,tam ludzie rozumieją, że 10 procent populacji to są faszyści i potrafią to zaakceptować.Organizujemy tam swoje parady faszystów, na których zakładamyswoje ulubione faszystowskie stroje i słuchamy swojej faszystowskiejmuzyki.Teraz jestem człowiekiem wyzwolonym i nie pozwolę sobie tego odebrać,jestem sobą, niektórzy mówią w telewizji albo w radiu, że można się zmieniaći przestać być faszystą. Ciekawe, czy oni by potrafili? Co oni mogą wiedzieć0 faszyzmie, skoro faszystami nie są? Gdzie w Piśmie Świętym jest napisane,że nie należy być faszystą? W Biblii, szczególnie w Starym Testamencie, jestwiele fragmentów mówiących o tym, że faszyzm istniał wśród Hebrajczyków1 był akceptowany społecznie. Tak było też wśród pierwotnych chrześcijan,dopiero Kościół katolicki w III wieku naszej ery zaczął wymazywać fragmentymówiące o faszyzmie.Tak naprawdę faszyści to mili, czyści, zadbani ludzie, a niefaszyści się niemyją, nie umieją tańczyć, mają brud za paznokciami i śmierdzi im z ust.Jak ktoś lubi, to może mu śmierdzieć z ust, ale ja wolę być faszystą.KRZYSZTOF CŁUCH96<strong>FRONDA</strong> 30


KRZYSZTOF KEZWOŃNajlepsza woda z mózgu na Sorboniepokój za wszelką cenęmy w europie wiemy co to wojnawolimy już rządy mułłów i imamównasze stare chrześcijaństwo spróchniałojesteśmy nowocześni i otwarci na inne kulturyamerykanie to gburyzaledwie dwieście lat państwowościbiblia i rewolwermy mieliśmy woltera marksa nietzschegoamerykanie jeszcze się modląmy nie mamy złudzeńchcemy wygody i komfortuislam daje nam pokójmacice algierek pakistanek turczyneksą wydajniejsze od naszychfrancuskich angielskich niemieckichale pokój jest najważniejszyco nas obchodzi husajnstosował broń chemiczną wobec kurdównie wtrącamy się chcemy pokojualgierczycy są tacy sympatycznimusimy uznać różnorodność kultura że wyżynają się z gorliwości religijnejcóż uznajemy różnicę obyczajówwieżowce w nowym jorku nie były pokojowo nastawionewierzymy że kiedyś nasza mniejszość europejczykówbędzie tolerowana przez władze islamskieniech żyje islam i socjalizmwidzieliśmy że nasi koledzy pacyfiścichcieli bronić szpitaleprzed atakiem amerykańskich imperialistówJESIEŃ-200397


husajn zaproponował jednak ochronę celów strategicznychwięc opuścili ten sympatyczny krajcóż my europejczycycenimy życie skoro nie ma bogalepiej że nasi wyjechali z irakuale i tak bush to bigot i faszystabądźmy szczerzy nie chcieliśmy ginąć za gdańskwiecie czego się po nas spodziewaćdziś jesteśmy jeszcze bardziej pokojowo nastawieni niż za hitleranajlepsza woda mineralna z vichymake love not warhare krisznaniech żyje kim ir senprecz z imperializmemarafat to bohater sprawy pokojunajlepsza woda mineralna z vichyKRZYSZTOF KEZWOŃ98<strong>FRONDA</strong> 30


W namiocie Dża-lamy wisiał „tulum" - skóra zdartaw roku 1913 z kirgiskiego jeńca bez rozcięć, w kształcieworka, dokładnie wypreparowana przy pomocysoli i wysuszona. To nie był łup wojenny, lecz najpotrzebniejszenarzędzie modlitwy.OFIARA LUDZKAAOFIARA BOSKADIAKON ANDRIEI KURAIEWJest takie plemię w Nowej Gwinei, przy zawieraniu znajomości z przedstawicielamiktórego w żadnym wypadku nie wolno podawać swojego imienia,przekazywać jakichkolwiek wiadomości o sobie czy też korzystać z ich pomocy.To są asmaci - bardzo dziwny naród, wzmianka o którym wywołuje lęk, boto są okrutni łowcy czaszek i kanibale. W roku 1961 znikł tam bez śladu MichaelRockefeller, syn człowieka, który był wówczas burmistrzem Nowego Jorku i jednym100<strong>FRONDA</strong> 30


z najbogatszych ludzi Ameryki. Dwudziestu marynarzy kapitana Cooke'a, którzyw roku 1770 wyszli ze statku na brzeg w poszukiwaniu wody, zostało ofiarami tubylców.Miejsce to zdobyło złą sławę. Ludożerstwo, dziwne i niezrozumiałe, utrwaliłow oczach cywilizowanego świata obraz asmatów jako łaknących krwi potworów.W latach 20. Holendrzy, którzy panowali na tych terytoriach, zdecydowanie walczyliz ludożerstwem. Potem walkę tę z taką samą mocą kontynuowali Indonezyjczycy. Alekanibalizm nie został zwyciężony, lecz istniał dalej, tylko już w podziemiu. Asmaciwyeliminowali wszelkie oznaki ludożerstwa ze swego życia publicznego. Uważają oni,że śmierć jednego człowieka dodaje mocy życiowej innemu. Zabijając człowieka z innegoplemienia, w ten sposób jakby przedłużają swoje własne życie. Lecz tylko ten, ktozna imię zabitego, może „korzystać" całkowicie z owoców polowania. Dlatego powodzeniewojownika asmackiego zależy od umiejętności dopilnowania swojej ofiary i dowiedzeniasię jak najwięcej na jej temat. „Moralnym" podłożem dla działalności łowcówgłów są duchy przodków, które ciągle wymagają zemsty.To ich dusze ponoszą odpowiedzialność za wszystko, to ich duchowe siły broniąprzed złymi mocami, które czyhają na człowieka wszędzie. Dlatego kult zmarłych stałsię organiczną częścią asmackich wierzeń... Chwałą wojownika jest zwycięstwo i niejest wcale ważne, za jaką cenę. Jeżeli jest to potrzebne, zaprzyjaźni się w tym celuz mieszkańcami sąsiedniej wioski, zaprosi ich do siebie w gości, poczęstuje, udzieli pomocy,a wszystko po to, żeby dowiedzieć się na temat wroga jak najwięcej, a pewnegorazu napaść i zabić. Z perspektywy białego człowieka jest to dziwny styl relacji. Bardzologicznie w tym kontekście wygląda odbiór przez asmatów historii biblijnej, ciąglecierpliwie opowiadanej im przez misjonarzy, którzy sami jeszcze nie tak dawno cierpieliod podstępnych kanibali. Tak więc Judasz w oczach asmatów wygląda w porównaniuz ciągle wybierającym, słabym i szczerym Chrystusem na prawdziwego zwycięskiegowojownika, ponieważ potrafił zdobyć zaufanie wroga, dopilnował odpowiedniegomomentu, okłamał swoją ofiarę i zadał doskonały cios. Osiągnął swój cel, przeżył,a Chrystus...Asmaci. Mężni, mocni wojownicy, ludzie, którzy nie ustąpili przed okupantami.Tak, z perspektywy białego człowieka są oni podstępni, chytrzy, łaknący krwi, nie wyznającynaszych zasad moralności i naszego stylu życia. Szkoda jednak, jeśli kiedyś cywilizacjazniszczy ich unikalność. 1Jeśli akceptują Państwo zmartwienie autora powyższego artykułu z „Ogonioka",że ludożerstwo może kiedyś zniknąć, w rezultacie czego nasz świat stanietrochę mniej pluralistyczny, mogą Państwo dalej nie czytać niniejszego tekstu.JESIEŃ-2003101


Na pytanie: „czy nie jest obojętne, w jaki sposób wierzymy?" - w przeciwieństwiedo prasy typu „Ogonioka" od razu odpowiadam: nie, nie jest.Nie jest to jedno i to samo - czy ludzie jedzą siebie nawzajem, czy baraninę. Niejest to jedno i to samo - czy modlą się do Chrystusa, czy do Belzebuba.Rozważaniami na temat kanibalizmu, jak myślę, można zakończyć dyskusjęna temat: czy można porównywać religie między sobą?. Tak jest,| Q2 <strong>FRONDA</strong> 30


eligie są różne, różnice pomiędzy nimi można zauważyć, potem uświadomićsobie, że jedne praktyki religijne są, delikatnie mówiąc, „bardziej archaiczne",a inne „bardziej duchowe". Religia, w której są praktykowane ofiaryz ludzi, wydaje mi się „mniej wzniosła" niż ta, która wymaga tylko ofiar zezwierząt. Z kolei religia, która zaleca na święto zabijać jagnięta, ustępuje tej,w której „ofiarą wieczorną" nazywa się ustna modlitwa i zwrócenie sercaczłowieka ku Bogu. I nawet jeśli mi udowodnią, że kult domagający się ofiarz ludzi jest starszy od praktyki czytania psalmów wieczorem, to i tak wolęnie mieć nic wspólnego z „ezoterycznymi legendami starożytności" i pozostaćw łonie nie tak starej tradycji.Całkowicie akceptuję wybór młodego bramiana hinduskiego, który zmieniłswoją starą „ezoteryczną" tradycję na młodsze i mniej poetyckie chrześcijaństwo:Mój dziadek Singh praktykował okultyzm na serio i zawsze krytykowałtych, którzy zajmowali się wyłącznie filozofią i nawet nie dążyli do wykorzystanianadprzyrodzonych mocy. Pewnego razu moja babcia Nani wyjawiła mi tajemnicę, którąukrywała przez wiele lat: Singh złożył w ofierze swego pierworodnego syna swojejulubionej bogini Lakszmi, małżonce Wisznu-stróża. W Indiach był taki zwyczaj, chociażnikt o nim otwarcie nie mówił. Jako bogini bogactwa i dobrobytu pomogła onadziadkowi w błyskawicznie krótkim czasie zostać najbogatszym i najbardziej wpływowymczłowiekiem w Trynidadzie. 2W tym artykule faktycznie nie będę mówił w swoim imieniu. Chcę poprostu pokazać, w jakim kontekście zabrzmiało wezwanie proroków, a potemChrystusa. To, co tkwi głęboko w wodach historii, często jest odbieraneniewyraźnie i nostalgicznie. Ale są na ziemi wysepki,gdzie wiele pozostało tak, jak dawniej. Tam nieusłyszeli Ewangelii.Jedną z takich wysepek jest świat lamaizmu. Substratem,który „zamroził" Tybet, zatrzymując jegorozwój duchowy w epoce przedbiblijnej, był buddyzm.Problem polega na tym, ze w buddyzmie niema pojęcia Boga. Ani Jedynego Osobowego BogaStwórcy nie ma w filozofii buddyzmu, ani nawet Brahmana,Ducha Wszechświata. Wszystko, co istnieje,jest psychicznym potokiem. Wszystko jest objawieniemenergii psychicznej i dlatego ze wszystkiegoJESIEŃ-2003103


można korzystać, ale pod jednym warunkiem - nie szkodzić wspólnociebuddystów.Do Tybetu buddyzm mahajana przyszedł w VII wieku. W IX stuleciu dotarłon przez arystokrację i kręgi naukowe do pospolitej ludności w formielamaizmu, stworzonego przez Padmę Sambhawę.Ludność Tybetu wtedy jeszcze była w epoce szamanizmu. Ich wiara polegałana kontaktowaniu się z duchami, i to duchami całkowicie i otwarciezłymi. Zgodnie z logiką rozwoju religijnego, z czasem mogliby oni zaakceptowaćideę Jedynego Bóstwa i pójść ogólnoludzką drogą rozwoju... Lecz przyszlido nich buddyjscy kaznodzieje i powiedzieli, że Boga nie ma. Ale duchysą (ponieważ filozofia buddyzmu w zasadzie dopuszcza różne formy istnienia,jeśli tylko ktoś stale i zdecydowanie myśli o nich oraz przekazuje imswoją energię). Naprawdę każdy buddysta wie, że posłuchać kazania Buddyprzylecieli nawet bogowie. A Bóg nie przyszedł. Znaczy to, że Go niema. Szamański kult został wzmocniony filozofią buddyzmu.Po przybyciu do Tybetu Padma Sambhawa rozpoczął budowę klasztoruSamie. Demony jednak sprzeciwiały się budowie.Padma Sambhawa rozpoczął walkę przeciwko nim,zwyciężył i zrobił z nich niewolników,którzy ukończyli budowę. 3Tak pojawiłosię ulubione powiedzenie HelenyRoerich: „Demony budują świątynię".Poza tym założyciel lamaizmu po zwycięstwienad mocami diabelskimijako warunek odzyskania przez niewolności postawił przed nimi bardziejdługofalowe zadanie. Od tego czasu zobowiązaneone zostały do obrony czystości buddyjskiejwiary. Z punktu widzenia tantryzmu nie opłacasię w ogóle unikać kontaktów z duchami ciemnościi złymi energiami, ponieważ nie wartoodrzucać ich, lecz należy nauczyć się wykorzystywaćje w swoich celach. Każda energiamoże przydać się w okultystycznym gospodarstwie.104<strong>FRONDA</strong> .10


Oparte na takim założeniu dogadzanie tym okrutnym i krwiożerczym demonomzajęło naczelne miejsce w kulcie miejscowej ludności. W buddyjskichklasztorach Mongolii i Tybetu codzienne nabożeństwo poranne zaczyna się odzłożenia krwawej ofiary „obrońcy wiary Dżamsaranowi oraz innym okrutnymbóstwom i demonom", „boskim katom i zabójcom wrogów wiary i cnót".Oto opis owego nabożeństwa, przytoczony w księdze rosyjskiego etnografaA. M. Pozdniejewa, wydanej ponownie w 1933 roku w Kałmucji przezsamych buddystów: Ci, którzy przynoszą balin huwaraki przed rozpoczęciem nabożeństwa,najpierw powinni kontemplować Dżamsarana i wyobrazić sobie całą przestrzeńświata pustą. W tej pustej przestrzeni muszą wyobrazić sobie bezgraniczne morzeludzkiej i końskiej krwi ze wzburzonymi falami; pośrodku tych fal - prostokątnąmiedzianą górę, na jej szczycie - słońce, zwłoki człowieka i zwłoki konia, a na nichstoi Dżamsaran. Twarz ma czerwoną, w prawej ręce, z której wychodzi ogień,trzyma miedziany miecz oparty o niebo; mieczem tym siecze życie tych, którzyzłamali obietnice. Lewa ręka trzyma nerki i wątrobę wrogów wiary, pod pachąznajduje się wciśnięta skórzana czerwona flaga. Usta są szeroko otwarte,widać cztery białe kły, ma troje oczu i straszliwie zagniewanywidok. Ukoronowany jest pięcioma ludzkimi czaszkami.Stoi pośród płomieni ognia mądrości.Po złożeniu kielicha krwi temu oraz innymdemonom, wyznawcy wzywają ich,by zniszczyli wrogów, szczególnietych, którzy przeszkadzają rozpowszechnianiusię wiary i świętościbuddyzmu. Oto zwrócone ku nimwołanie: Przywołuję tego, który maswoje wieczne mieszkanie w południowo-zachodniejziemi trupów, władcę życia, wielkich czerwonych katówi szymnusów, którzy pilnie strzegą poleceńDżamsarana, przybywajcie na mocy obietnicy... Żebypocieszyć Dżamsarana i jego towarzyszy, witam ichwielkim morzem rożnej krwi... Om-ma-hum...Uczyńcie prochem wszystkie wrogie moce i przeszkody,zgodnie ze swymi srogimi i okrutnymi prawami...Ty, który otworzyłeś usta i pokazałeś kły,JESIEŃ-2003105


ty, który masz troje oczu na strasznej Warzy, ty, który zawiązałeś w warkocz sweciemnożółte włosy, ty, który włożyłeś na siebie wieniec z czaszek, majestatyczny bohaterze,obdarzony twarzą, na którą nie da się patrzyć, uwielbiam ciebie! Wychwalamstojącą po twojej prawicy Uhin-tengri, która trzyma w swych rękach miecz i gwoźdź,która ma granatowe ciało i czerwoną twarz! Krółu stróżów-jakszasów, matko z czerwonątwarzą, wściekłych ośmiu noszących miecze, straszliwi kaci, pomnóżcie wasząenergię! Wszystkim grzesznym, czyniącym przeszkody lamaizmowi, wszystkim, którzytrzymają się herezji, pokażcie waszą siłę i ratujcie, wyzwolicie! Posyłając z góry szymnusówużywających noży, zagarnijcie wrogów siecią, przebijcie ich gwoździami, zniszczcieich mieczami, uderzcie włóczniami, zjedzcie serce! Ale przymuszając ich, by skończyliswe ziemskie złe istnienie, uratujcie ich dusze! Połóżcie kres życiu tych złychwrogów! Ich mięso, krew i kości zjedźcie waszymi ustami! Przyjmijcie tą ofiarę ciałai krwi znienawidzonych wrogów! Poprowadźcie mnie drogą cnoty, ale pokarajcie wrogówjawnymi znakami! Zniszczycie wrogów lamaizmu i wiary w ogóle, ponieważ tylkotak można zachować wiarę i świętą naukę! 4Tak więc jeśli mówimy, że wszystkie religie są jednakowe, warto przyjrzećim się bliżej. I zapytać, czy można, przykładowo, na jednym ołtarzu postawić„Zbawiciela" Andrieja Rublowa i maski bóstw lamaizmu? Czy możnaw ramach jednego porannego nabożeństwa przeczytać modlitwę chrześcijaninai modlitwę tybetańskiego mnicha?Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zwrócić się ku tekstom. Porannąmodlitwę buddysty już słyszeliśmy. Dla porównania proponuję porannąmodlitwę prawosławnego chrześcijanina, ale nie do Boga, tylko do AniołaStróża: Aniele święty, bądź towarzyszem mojej grzesznej duszy i mego niecnotliwegożycia; nie porzucaj mnie, grzesznego, nie odstępuj ode mnie z powodu moich braków;nie pozwól podstępnym demonom rządzić mną za pomocą ciała; umocnij mnie, biednegoi słabego, i prowadź mnie drogą zbawienia. Święty Aniele Boży, stróżu i patroniemojej grzesznej duszy i ciała, wybacz mi wszystko, czym obraziłem Ciebie podczas megoziemskiego istnienia, i to, czym obraziłem Ciebie dzisiejszej nocy; opiekuj się mnąw dniu dzisiejszym, strzeż mnie od wszelkich pokus, bym żadnym grzechem nie obraziłBoga. Módl się za mną do Pana, żeby utwierdził mnie w swej bojaźni i udzielił swoichłask obficie. Amen.Jak słusznie zauważa L. Józefowicz, Archanioła Michała, przywódcę wojskaniebieskiego, który też jest bardzo wojowniczy, trudno wyobrazić sobie w diademie ześciętych głów i ściskającego zębami wnętrzności przeciwników chrześcijaństwa. I na-106<strong>FRONDA</strong> 30


wet jeśli te fizjologiczne szczegóły były tylko symbolami walki wyłącznie duchowej,sam ów metaforyczny język zasadniczo różni się od języka chrześcijańskiego. 5W tybetańskiej Szambali miała miejsce i praktyka. Mnie, przebywającemuod 15 lat pośród Mongołów, wydawała się czymś bardzo dziwnym rozmowa z kapłanem,buddyjskim lamą, przedstawicielem ruchu „chroń wszystko, co żyje", na tematofiar z ludzi. 6A jednak niedowiarek zobaczył to na własne oczy. Ofiary z ludziistniały u północnych buddystów do XX wieku.JESIEŃ 2003107


Oto na przykład jedno z dzieł słynnego Tuszegun-lamy (albo Dża-lamy),który uważał siebie za wcielenie Mahakali, Wielkiego Czarnego Boga, -wywołującegoniemal przez pól wieku zamieszanie w stepie, wzbudzającego lęk u nomadówi uznawanego za świętego jeszcze za życia. 7W sierpniu 1912 roku po walce przychińskiej twierdzy Kobdo Mongołowie porwali 35 chińskich handlarzy (proszęzauważyć: to nie byli żołnierze, lecz kupcy). Zdecydowali postąpić z nimiwedług dawnego tantryjskiego rytuału „poświęcenia sztandarów". Zwołującnaród przy pomocy trąb z muszli, lamowie przynieśli damary - bębny zrobione zeskóry ludzi, instrumenty muzyczne z człowieczych kości, garnuszki z krwią dla demonów.Lamowie, i przełożeni, i podwładni, .z wielkim trudem przeszli przez tłum...Z dużą sprawnością szybko rozebrali ofiary. Ręce i nogi ich założyli za plecy, głowyofiar zwrócone były ku niebu, warkocze zaś przywiązane do rąk i nóg w taki sposób,by pierś wypięta była naprzód. Lamowie zaczęli coraz głośniej czytać modlitwy i zaklęcia,coraz szybszy stawał się ich okropny śpiew. Do przodu wystąpił Dża-lama, jakwszyscy lamowie z gołą głową, w czerwonym płaszczu. Wypowiedziawszy słowa modlitwy,przyklęknął przed pierwszym z Chińczyków, wziął do lewej ręki krotki nóżofiarniczy podobny do sierpa.. Błyskawicznie uderzywszy lewą ręką w pierś, Dża-lamaprawą wydarł jeszcze żywe serce. Strumieniami krwi Mongołowie napisali na płótnie„formuły zaklęć", gwarantujące im pomoc dokszytów, które doceniły ich zwycięstwo.Potem Dża-lama włożył skrwawione serce do przygotowanej wcześniej gabaii - kielicha,który zrobiony był z górnej części czaszki człowieka, upiększonej srebrem. I znówjęk nowej ofiary, dopóki wszystkich pięć sztandarów nie zostało wymalowanych krwiąz serc. Lamowie szybkim uderzeniem noża otwierali czaszki i natychmiast rzucali ciepłyjeszcze mózg do gabałi, do martwych serc... Widzowie na początku odchodziliprzestraszeni, ale potem krzyczeli coś, okazując zadowolenie, jakby w ich duszach zaczynałpłonąć mały ogień... Nadeszła kolej następnych pięciu ofiar, w tym i porwanegoSarta. Właśnie do niego pierwszego podszedł Dża-lama. Wysokie „allah-il-allah"zabrzmiało w dolinie, podczas gdy on cienką ludzką kością otworzył Sortowi arterięi zaczął wypuszczać krew do gabali. Sart umierał jak prawdziwy muzułmanin: odmawiałostatnią modlitwę i patrzył w ojczyste strony, dopóki nie upadł na trawę. Los jegoczterech towarzyszy nie był lepszy. Powoli tracili krew. Dża-lama tą krwią umierającychwrogów pokropił stojących w pobliżu i drżących ze strachu żołnierzy. Martweofiary rzucono w ogień. 11Kiedy zarządca księcia dotarł na miejsce ofiary i próbował zatrzymać rytuał,mówiąc, że „żółta wiara" nie akceptuje takich obrzędów, odpowiedziano108<strong>FRONDA</strong> 30


mu: Dża-bogdo-lama sprawuje ofiarę tantryjską zgodnie ze starym rytem, który jestprzekazywany ustnie i potajemnie. Jego rozkaz jest dla nas ważniejszy! Tak nakazujepostępować z wrogami religii Mahakala. Co jest naprawdę warte słowo księciaw porównaniu z autorytetem świętego! A on jest nawet więcej niż świętym:Mahakala najpierw był jednym z wcieleń Sziwyjako niszczyciela świata.''Mahakalę lamowie-malarze powinni byli malować zawsze z mieczem albo nożem, natle oczyszczającego ognia, z szeroko otwartymi ustami, które są gotowe wpijać się w ser-JESIEŃ-2003109


ce wrogów żółtej wiary, wypić ich jeszcze nie wystygłą krew. Ten dokszyt (po tybetańsku,w sanskrycie: dżarmapal) nie tylko zwycięża Zło, ale przeżywa zadowolenie na widok cierpieńnosiciela owego Zła. To nie jest wcale obraz ciemnych mocy, to nie oblicze zła.Nie, to jest po prostu obraz patrona „żółtej wiary", oblicze tych mocy, którebronią buddyzmu tybetańskiego. Zarówno on, jak i podobne mu duchy nazy-110<strong>FRONDA</strong> 30


wane są w lamaizmie „Ośmioma Straszliwymi" (Mahakala, Zagan-Mahakala,Erlik-Han, Ohin-Tengri, Durben-Nigurtu, Namsaraj, Dżamsaran, Pamba). 11Mahakala jest demonem, który sam nie potrafi osiągnąć nirwany, leczpodbity przez Padmę Sambhawę i innych buddyjskich bohaterów musi wieczniewalczyć z tymi, którzy przeszkadzają w rozpowszechnieniu buddyzmu, przynosizło ludziom lub przeszkadza im sprawować święte obrzędy."Dalajlamowie (według świadectwa obecnego Dalajlamy XIV) od dzieciństwazwiązani są z czarnym bogiem Mahakala: Wkrótce po moim urodzeniu nadachu naszego domu osiedliła się para kruków. To jest szczególnie interesujące, ponieważpodobne rzeczy przydarzyły się i po urodzeniu pierwszego, siódmego, ósmegoi dwunastego Dalajlamy. Później, kiedy Pierwszy Dalajlama wyrósł i dotarł na wyżynypraktyk duchowych, podczas medytacji miał bezpośredni kontakt z bóstwem-obrońcąMahakala. I wtedy Mahakala powiedział mu: „Ci, którzy jak ty podtrzymują naukębuddyzmu, potrzebują obrońcy podobnego do mnie". Tak więc widać z tego, żemiędzy Mahakala, krukami i Dalajlamami istnieje pewna więź."Poza tym laureat Pokojowej Nagrody Nobla wcale nie wyrzeka się współpracyz demonami i „boskimi katami": Zeby współpracować z tzw. gniewnymiobrońcami, musimy osiągnąć konieczny poziom rozwoju duchowego. Kiedy człowiekosiągnie pewne wyniki albo stabilność w praktykowaniu jogi, szczególnie w dziedziniejogi bóstw, i rozwija w sobie dumę tego bóstwa, otrzymuje zdolność wykorzystywaniamocy różnych obrońców i bóstw... To jest prawidłowa droga... Zrobiłem poświęcenieczakry Kali. Wyobrażałem sobie przy tym przeróżnych obrońców narodu tybetańskiego,tybetańskiego społeczeństwa... Te bóstwa mogą wywierać wpływ na to, co się dziejew świecie."Dalajlama nie powiedział, niestety, że po to, by wywrzeć wpływ na owe„gniewne bóstwa" i przymusić je do „wywarcia wpływu na to, co się dziejew świecie", trzeba wypełnić tajne obrzędy tantry. To, co robił Dża-lama, niejest orgią wariata; złożenie takiej ofiary jest dostępne tylko dla tych wybranychjednostek, które, zgodnie z tantryzmem, dostąpiły obietnicy diamentowego rydwanuWadżry. 15To, czego Dża-lama nie robił często, inspirowane było zwykłymiobrzędami lamaizmu. Przykładowo: w namiocie Dża-lamy wisiał „tulum" -skóra zdarta w roku 1913 z kirgiskiego jeńca, bez rozcięć, w kształcie worka,dokładnie wypreparowana przy pomocy soli i wysuszona. To nie był łupwojenny, lecz najpotrzebniejsze narzędzie modlitwy. Są takie modły łamów,kiedy należy położyć przed sobą skórę Mangusa - wcielenia zła; inna sprawa, że kiedy jejJESIEŃ-2003111


akuje, to trzeba położyć' kawałek białej tkaniny, która symbolizuje tulum Mangusa.Ponieważ Dża-lama zaczął budować duży klasztor, potrzebował skóry wroga dlaprzyszłych huralów, nabożeństw. 16„Tulum" towarzyszący Dża-lamie w jego podróżach jest interesujący jeszczez innego powodu. Każdy naród, każde miasto, oprócz uszanowania JedynegoNiebieskiego Ojca (jeśli jeszcze o Nim pamiętają), dąży do tego, by mieć„bliższego" niebieskiego patrona. Moskwa ma św. Jerzego, Sankt-Peterburgśw. Aleksandra Newskiego. W starożytności Pallas Atena była patronką Aten,Artemida - Efezu... A kogo lamaici uważają za patronkę swej świętej stolicy,Lhasy? Boginię Lhamo. Jej wizerunek ukazuje ją jako skaczącą w morzu krwina mule, okrytym straszliwym nakryciem - „tulumem" zrobionym ze skóryjej syna, którego sama zabiła, ponieważ zdradził „żółtą wiarę". 17Obrzędy Dża-lamy nie były na tyle ezoteryczne, by nikt inny ich nie praktykował.Kiedy jeden ze współtowarzyszy Dża-lamy, Maksarżaw, zdobył władzę,nie tylko zniszczył biały garnizon atamana Kazancewa (cześć dywizji baronaUngerna von Sternberga). Zjedzone zostało również serce esaułaWandanowa, buriackiego buddysty. Kiedy Wandanow zjawił się w obozie, czedżyn-lamaod razu wpadł w trans, bóstwo, które wcieliło się w niego, domagało się jakoofiary żywego serca Wandanowa. Zastrzelono Wandanowa, a wyjęte serce oddanoopętanemu czedżynowi, który zjadł je w ekstazie.Później mówił, że podczas transudziałało przez niego bóstwo i to nieon, ale ono zjadło serceWandanowa. 19Uezestnicy owego rytuopowiadali Burdukowowi,że jego [Wanadanowa]tłuszcz i mięsozabrali na leki, ponieważw medycynie tybetańskiej mięso,tłuszcz, czaszka człowieka i wiele innych rzeczyjest wykorzystywanych jako leki. Mięsoi tłuszcz w większości wypadkówsą brane odstraconych".112<strong>FRONDA</strong> 30


Wandanow został złożony w ofierze podczas znanego nam już rytuału święceniasztandarów. Lecz w tym wypadku były to już czerwone sztandary bolszewików.Przywódca czerwonych Mongołów, Maksarżaw, otrzymał niedługo potemOrder Czerwonego Sztandaru...Niedługo później do owych „czerwonych Mongołów" (według określeniaBurdukowa) trafił jako jeniec feldfebel Filimonow z Bijska. I w tym wypadkuserce jeńca było ofiarowane czerwonemu sztandarowi i zjedzone. Obrządkudokonał ten sam obecny przy Maksarżawie czedżyn-lama. Ciekawe, że wewspółczesnych przypadkach składania ofiar z ludzi inicjatorami byli przełożeni lamaizmu- Dża-lama i czedżyn. 20Nie chodzi o ekscesy. To jest tradycja. Oczywiście, ezoteryczna... W północnymbuddyzmie w świątyniach wykorzystywane są instrumenty muzyczne z człowieczychkości, z tego samego materiału zrobione są i ziarna buddyjskich różańców... Gabalabyła produkowana z czaszki prawiczka, który zmarł śmiercią naturalną i nie zabił żadnejżywej istoty. Do niej była wylewana krew ofiamiczych zwierząt dla przywołania groźnychdżarmapali. 2 'Kiedy opowiadałem innym o takich stronach buddyzmu, ludzie zazwyczajreagują jednakowo: To nieprawda. Wszyscy wiedzą, że buddyzm jest najbardziej pokojowyze wszystkich religii na ziemi! Ludzie w tak dużym stopniu uwikłani są w ideeobowiązującego „pokoju pomiędzy religiami",na tyle zniewoliła ich propaganda„równej wartości" (chociażprzy tym istnieje domniemanawyższość buddyzmunad chrześcijaństwem),że nawetInessa Łomakina, autorkaksięgi o Dża-lamie,w której jest tyle okropnych scen, uważa za koniecznegłoszenie komplementów pod adresem„mądrości lamaizmu". Młoda kobieta, członkinibuddyjskiej wspólnoty z Petersburga,po przeczytaniu fragmentutego rękopisuJESIEŃ-2003113


zapytała mnie „Dlaczego te wszystkie okropieństwa, te ofiary? Buddysta nie zerwie nawettrawy, uwielbia wszystko, co żyje na ziemi. A może Pani jest przeciwniczką odrodzenialamaizmu?" „Nie, nie jestem przeciwniczką, teraz chyba każda wiara jest dobra.Tylko lamaizmjest wiarą osobliwą, która ma w sobie cos' z mądrości Stepu". 22Oczywiście,wydzierać serca z piersi ludzi - to jest „dla dobra człowieka". Karma zabitegostaje się od tego lepsza.<strong>FRONDA</strong> 30


Dla Ungerna i Dża-lamy krew na kwiecie buddyjskiego lotosu wydawałasię czymś bardzo dla niego naturalnym i prawdziwym." Kiedy Burdukow zapyta!Dża-lamę, jak będąc mnichem buddyjskim może nosić oręż, walczyć i zabijać,ten odpowiedział mu: Ta prawda („chroń wszystko, co żyje") jest dla tych, którzydążą do doskonałości, lecz nie dla doskonałych. Podobnie jak człowiek, którywszedł na górę, powinien zejść na dół, tak i doskonali powinni zejść w dół, w świat,żeby służyć dobru innych i brać na siebie ich grzechy. Jeśli doskonały wie, że jakiś człowiekmoże zniszczyć tysiące sobie podobnych i sprowadzić nieszczęście na naród, możeon zabić takiego człowieka, żeby uratować tysiące i naród. Zabójstwem oczyszczaduszę grzesznika i przyjmuje jego grzechy na siebie." Tak więc buddyzm potrafiusprawiedliwiać przestępstwa dokonywane przez swych zwolenników.Nie zważając na to, współczesna propaganda kulturowa (tak okultystyczna,jak i świecka) ciągle narzuca kłamstwa na temat lojalności i pokojowego charakterubuddyzmu w przeciwieństwie do „łaknących krwi" chrześcijan. To sąhasła w stylu: Buddyści są jedynymi z wierzących, którzy w ciągu dwóch i pół tysiąca latnigdy nie byli przyczyną rozlewu krwi. Buddyści nigdy nie rozpoczynali wojny, tym bardziejze swymi współziomkami. Nigdy nie zmuszali do przyjęcia swej wiary ogniem i mieczem,jak to robili chrześcijanie. 15Cóż, posłuchajmy opinii specjalisty-historyka: Większość zachodnich badaczybuddyzmu podkreśla „pokojowy" charakter jego nauki w porównywaniu z islamemalbo chrześcijaństwem, zapominając o tym, że wielu książąt starożytnego i średniowiecznegoWschodu było nazywanych w buddyzmie „czakrawartynami", „bodhisatwami",„buddharadżami", chociaż niektórzy z nich słynęli ze skrajnego okrucieństwai niszczenia całych narodów, np. Asioka, Dżyngis-chan i inni. Historia zna wiele wypadków,kiedy agresja była usprawiedliwiana motywami religijnymi: są to wojny nawyspie Cejlon o Ząb Buddy, pochód króla birmańskiego Anurudhi przeciwko państwuThaton w celu otrzymania prawa palijskiego itp. E. O. Berzin zauważa, że „walkaw celu niszczenia państw starego typu i tworzenie państw nowego rodzaju, jak tosię działo w średniowieczu, dokonywały się pod hasłami religijnymi. W taki sposób napierwszy rzut oka przedstawia się walka buddyzmu hinajany z buddyzmem mahajanyw Tajlandii, Kambodży, Laosie, walka starych animistycznych kultów przeciwkobuddyzmowi hinajany w Birmie, walka konfucjanizmu przeciwko buddyzmowi mahajanyw Wietnamie, w końcu walka synkretycznej religii buddyzmu-hinduizmu przeciwkokapłanom każdej z tych religii osobno w Indonezji. Konieczność i sprawiedliwość takiejpolityki władców - patronów sanghi i karmy - ideologowie buddyzmu uzasadnialiJESIEŃ 2003115


odwołując się do edyktów Asioki, które stanowią uświęconą egzegezę buddyjskiejterawady, oraz do kanonicznego traktatu „Milindapańha", który w ogóle rozpatrujenaturę tych wojen za pośrednictwem koncepcji czakrawartina. Trzeba zauważyć, żepolityka dharmawidżaji (dosłownie: „podbojów przy pomocy dharmy") jest znanaw państwach buddyzmu południowego jako część koncepcji czakrawartina, zgodniez którą władca powinien rozpowszechniać dharmę na sąsiednie państwa, tzn. podbojesą jego obowiązkiem. 1 ''Często bywało, że buddyjskie sekty Tybetu załatwiały porachunki międzysobą z bronią w ręku. 27W Japonii zaś buddyzm i szintoizm przelewał już krewchrześcijan. Przed rozpoczęciem prześladowań żyło ich tam 300 tysięcy. Uznanoto za zagrożenie dla narodowego bezpieczeństwa Japonii i dobrobytu buddyjskichklasztorów. Wyjęto chrześcijaństwo spod prawa. W roku 1623stracono 27 chrześcijan. W latach 1618-21 zabito kolejnych 50 chrześcijan--Japończyków. Następny rok - 1622 - przeszedł do historii Kościoła japońskiegojako rok męczenników: 30 chrześcijanom ścięto głowę, 25 spalono żywcem(wśród nich dziewięciu katolickich kapłanów-obcokrajowców). Trwało to dwai pół wieku. Kiedy w drugiej połowie XIX stulecia chrześcijaństwo w Japoniiodzyskało wolność, wyznawców Chrystusa pozostało tam 100 tysięcy (historycypodkreślają, że tylko ci wyrzekli się wiary, większość wybrała śmierć). 28Podłożem filozoficznym tych prześladowań był traktat „O szkodliwości chrześcijaństwa",napisany przez buddyjskiego mnicha Sudena. 29Najskuteczniejszą częścią wspomnianej już dywizji Ungerna von Sternbergabyła tybetańska „setka", którą zaoferował baronowi Dalajlama. 30Takwięc lamowie tybetańscy posiadali zarówno doświadczenie wojskowe, jaki cele, dla osiągnięcia których nie tylko utrzymywali wojsko, ale i wysyłali jepoza granice Tybetu.Ofiary z ludzi w buddyzmie współczesnym zaprzeczają chyba tylko wyidealizowanymeuropejskim wyobrażeniom na jego temat, nie zaś historii samegobuddyzmu.W swojej historii chrześcijanie przelali zapewne nie mniej krwi niż buddyści.Ale nigdy krew ta nie była rytualna. I dlatego kościelne życie, przepełnioneszarością, nudą oraz grzeszkami duchowieństwa i świeckich, w scholastycznymspokoju poszukujące odpowiedzi na swoje problemy, jestwyraźnie lepsze od wariackiego płomienia, który rozpala weteranów „kontaktówz Kosmicznym Rozumem".116<strong>FRONDA</strong> 30


Byłem w Meksyku. Wchodziłem na piramidy...Cóż one by powiedziały, gdyby zaczęły mówić?Nic. W najlepszym wypadku o zwycięstwachnad sąsiednim plemieniem, o roztrzaskanychgłowach. O tym, że wylana do misyludzka krew dla boga Słońca wzmacnia jego mięśnie;że ofiara wieczorna ośmiu młodych i mocnychzabezpiecza świt lepiej niż budzik.Niech już lepiej będzie syfilis, lepsze armatykoziorożców Corteza niż ta ofiara.Jeśli sądzone jest wam oczami nakarmić kruki,Lepiej, kiedy zabójca jest zabójcą, nie astronomem.Józef Brodski „Meksykański divertissement".Ten świat pogańskich ofiar był dobrze znany ludziom Biblii. Nie wszyscypoganie składali ofiary z ludzi. Na przykład nienawiść Rzymian do Kartaginymożna wyjaśnić także ich sprzeciwem wobec ofiar z ludzi, składanychprzez Afrykańczyków." Obrzydzenie biblijnych proroków wobec pogaństwastaje się zrozumiałe na tle kananejskich praktyk palenia niemowląt na chwałęBaalowi. Radykalne wyrzeczenie się „dziedzictwa antycznego świata"przez pierwszych chrześcijan także staje się jasne, jeśli przypomnimy sobie,że w głębi tego „dziedzictwa" spływa ludzka krew. 32 1 fakt, że pomniki Perunawrzucono do Dniepru, przestanie być nazywany „zniszczeniem kulturalnychpamiątek ojczystej przeszłości", jeśli przypomnimy sobie, że jeszczekilka lat przed chrztem Rusi składano Perunowi ofiary z chrześcijan.Nie z powodu okrucieństwa ludzi składano takie ofiary, najprawdopodobniejz rozpaczy. Bóg był bardzo daleko. Bardzo blisko zaś byli bogowie,którzy mieli kapryśny charakter: dziś pomagają - jutro szydzą. W geścieostatecznej nadziei ludzie zabijali się nawzajem przed obliczem bogów, licząc,że może to uczyni ich chociaż odrobinę miłosierniejszymi...Trudna do zrozumienia staje się Ewangelia bez opowieści o grzechu pierworodnym.Niemożliwe jest zrozumienie światła góry Tabor bez wiedzy na temat tejotchłani, do której trafili ludzie. Przez długi czas wspólnota ludzka dążyła do owej„pełni czasów", zanim można jej wreszcie było powierzyć Ewangelię. Przez tenczas upłynęło nie tylko wiele wody, lecz również wiele krwi na licznych ołtarzach.JESIEŃ2003117


Jest odrobina prawdy w tym krwawym zamieszaniu religijnych uczuć. Naprawdę„bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia grzechów" (Hbr 9,22). Krewjest życiem i człowiek odczuwa potrzebę, by życie, „cały nasz żywot" zawierzyć,poświęcić wyższemu światu. Poza tym Bóg prosi ludzi: „Synu, daj Miswe serce". Ale i duchy chcą całkowicie podporządkować sobie człowieka. Zaprawdę,jak pisał Dostojewski - „tu diabeł walczy z Bogiem, a polem bitwy118<strong>FRONDA</strong> 30


jest serce człowieka". Przymierze nie może być powierzchowne, musi być zawartenie na uboczu życia człowieka, lecz w samym jego centrum - w sercu.Wówczas duchy proszą: wyjmij to serce na rękę i daj je nam. Na znak oddaniasiebie duchowym mocom człowiek rozlewa krew swoją i krew ofiar.Jest możliwe, że i wśród Semitów istniał w czasach starotestamentowychkult ludzkich ofiar. Ofiara Jeftego jest przykładem tej archaicznej praktyki.Wasilij Rozanow, być może słusznie, uważał, że obrzezanie było traktowanejako zastępstwo kananejskiego zwyczaju ofiar z pierworodnych. 34Ale nie krew ludzi, lecz krew zwierząt ofiarnych leje się w świecie StaregoTestamentu. I jest to lepsze od „ofiary wieczornej ośmiu młodych i mocnych".Tym niemniej jeśli znamy techniczną stroną rytów starotestamentowych,to plany odbudowy Świątyni Jerozolimskiej oraz odnowienia kultu wcale niebudzą entuzjazmu.Kapłani chodzili w strumieniach posoki, a ich ręce były - w najbardziej dosłownymznaczeniu - unurzane „po łokcie we krwi". Ofiarując synogarlice - kapłan brałgołębie, skręcał im karki i przełamywał (na żywca - znów idea bółu) kości skrzydeł. 35Całopalenie z ptaków dokonuje się następująco: kapłan przyciska głowę od stronykarku i oddzielają od tułowia, potem wyciska krew głowy i krew tułowia na ścianę ołtarzapowyżej granicy, która dzieli ołtarz na dwoje; bierze głowę i przystawia ją miejscemoderwania do ołtarza, naciera sołą i wrzuca do ognia, który płonie na ołtarzu; potemręką odrywa od tułowia gardziel i skórę, która jest pod nią, razem z piórami -i wydziera wychodzące wnętrzności - i wrzuca wszystko w popiół; potem, trzymając zaskrzydła, bez pomocy noża, rozrywa resztę, nie dzieląc na części, nacierając solą i rzucającw ogień ołtarza. W jaki sposób dokonuje się rozrywanie? Otóż wbija on paznokciegłęboko w kark; jeśli chce - może poruszać paznokciem w tą i z powrotem, a jeślinie chce - to wciska paznokieć... Jak trzymać ofiarę z ptaka podczas rozdzierania paznokciem?Obie nogi ptaka kapłan trzyma pomiędzy dwoma palcami i oba skrzydłamiędzy dwoma palcami, odciąga szyję dwoma palcami i rozrywa paznokciem 36 .Codzienna ofiara poranna baranka (tamida) dokonywana była w następującysposób: Kapłan mówi do tych, za których jest składana ofiara: „Proszę wyjśći przynieść baranka z pokoju baranków". Barankowi przywiązywano przednią nogędo tylnej. Głowa zwrócona jest na południe, a pysk zwraca się na zachód. Ten, kto zabija,stoi na wschodzie, a twarz ma zwróconą na zachód. Ten, kto zdejmuje skórę, niepowinien łamać tylnej nogi, ale ma zrobić dziurę w kolanie i powiesić baranka; potemzdejmuje skórę do piersi, a kiedy dociera do piersi, odcina głowę i przekazuje ją temu,JESIEŃ 2003119


do kogo ona należy; później odcina tylne nogi i przekazuje temu, do kogo należą; następniekończy zdejmowanie skóry, rozrywa serce, wypuszcza z niego krew, odcina ręce(czyli przednie nogi). Potem wszyscy uczestnicy obrzędu ofiarnego stają dookoła ołtarzai trzymają części rozciętego baranka w następujący sposób: pierwszy trzymagłowę i jedną tylną nogę: głowę w prawej ręce, nos jest zwrócony ku górnej części ręki,rogi znajdują się pomiędzy palcami, miejsce rozcięcia jest na wierzchu i tłuszcze sąnad nim, prawa tylna noga jest w jego lewej ręce ze skórą na wierzchu; drugi trzymaręce (przednie nogi): prawą nogę trzyma w prawej ręce, lewą w lewej, skóra jest nawierzchu; trzeci trzyma ogon i drugą tylną nogę: ogon w prawej ręce, tłuszcz wisi pomiędzypalcami razem z wątrobą i nerkami, lewa tylna noga jest w lewej ręce... W sumiestoi ich dziewięciu. Kładą oni swoje części przy dolnej połowie keweszu, solą jei idą do pokoju gazit, żeby przeczytać Szema (modlitwę poranną).Ołtarz całopalenia miał 30 łokci szerokości i 15 łokci wysokości. Ogień płonąłna nim zawsze. To nie było ognisko, to był prawdziwy pożar. Można sobie wyobrazićtrzaskanie i huk ognia na takim ołtarzu. To był dosłownie huragan nad świątynią.Zgodnie z tradycją, ogień ten nie gasł nawet podczas deszczu. Tu były palone nawetbyki, nie mówiąc już o mnóstwie kozłów i baranów. Łatwo jest wyobrazić sobie zapachspalenizny i tłuszczu, jeśli nawet od jednego szaszłyka na Wschodzie śmierdzi nakiłka ulic! Według Józefa Flawiusza, na Paschę zabijano 265 tysięcy baranków...Czasem kapłani chodzili po kolana we krwi, a cały olbrzymi dziedziniec zalany byłkrwią. Ten, kto miał słabe nerwy, lepiej by tam nie wchodził. W Święto Namiotóww jednym dniu składano ofiarę z 13 byków. Starotestamentowy kult specjalniestraszył swymi rozmiarami. Tak obraz kultu starożytnych Izraelitów odtwarzao. Paweł Floreński. 37Było to ogólne prawidło Mojżeszowego rytu: namaszczenie i pokropieniekrwią. Mniej więcej tak, jak nasze namaszczenie olejkiem i pokropienie wodąświęconą. I podobnie jak „Instrukcja dla prawosławnych pasterzy" mówio tym, jak trzymać niemowlę podczas chrztu, żeby mu nie uczynić mukrzywdy, tak judaizm przechowuje wskazówki co do zabijania zwierząt. Naszkapłan kropi wodą, żydowski kapłan kropił krwią.I oto cała moc i gwałtowność starego kultu zastąpiona zostaje wzniesieniemkawałka chleba i kielicha wina... Ilościowa majestatyczność starotestamentowegokultu jakby zmniejsza się do jakościowego napięcia kultu nowotestamentowego.Chrześcijaństwo jest o wiełe gęstsze od judaizmu i do końcaodpowiada na sprawiedliwe ( bo „bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia grzechów" -120<strong>FRONDA</strong> 30


mówi Apostoł) dążenia judaizmu; lecz judaizm ciągle dąży do zaspokojenia swoich potrzebduchowych krótkotrwałymi, i dlatego niewystarczającymi, środkami. 3 "Bo już w Starym Testamencie Bóg zaczyna wychowywać ludzi do innychofiar. „Ofiarą miłą Bogu jest duch skruszony" - objawia Psalmiście. Amosowimówi: Nienawidzę, brzydzę się waszymi świętami. Nie będę miał upodobaniaw waszych uroczystych zebraniach. Bo kiedy składacie Mi całopalenia i wasze ofiary,nie znoszę tego, na ofiary biesiadne z tucznych wołów nie chcę patrzeć (Am 5,21 -22).To samo słyszy i Jeremiasz: Nie podobają Mi się wasze całopalenia, a wasze krwaweofiary nie są Mi przyjemne (Jr 6,20). A Izajasz przekazuje swemu narodowi:JESIEŃ-2003 121


Co mi po mnóstwie waszych ofiar? - mówi Pan. Syt jestem całopalenia kozłów i łojutłustych cielców. Krew wołów i baranów, i kozłów mi obrzydła. Gdy przychodzicie, bystanąć przede Mną, kto tego żądał od was, żebyście wydeptywali me dziedzińce? Przestańcieskładania czczych ofiar! Obrzydłe Mi jest wznoszenie dymu; święta nowiu, szabaty,zwoływanie świętych zebrań... Nie mogę ścierpieć świąt i uroczystości. Nienawidzęcałą duszą waszych świąt nowiu i obchodów; stały Mi się ciężarem; sprzykrzyło Misieje znosić! Gdy wyciągniecie ręce, odwrócę od was me oczy. Choćbyście nawet mnożylimodlitwy, Ja nie wysłucham. Ręce wasze pełne są krwi. Obmyjcie się, czyści bądźcie!Usuńcie zło uczynków waszych sprzed moich oczu! Przestańcie czynić zło! Zaprawiajciesię w dobrem! Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie uciśnionego, oddajciesłuszność sierocie, w obronie wdowy stawajcie! (Iz 1,11-17).I oto nadchodzi godzina Nowego Testamentu. Jeśli przedtem na ofiarędla Boga pędzono trzody, to teraz sam Bóg przyszedł do ludzi ze swoją Ofiarą,ze swoim darem. Próby człowieka, by własnymi siłami dotrzeć do Boga,ludzka gotowość wyciskania krwi z siebie i ze zwierząt ofiarnych kropla pokropli tylko dlatego, żeby jej źródełko wołało z ziemi do nieba, straciły sens:Prawo nie dawało niczemu pełnej doskonałości (Hbr 7,19). Ofiary Starego Testamentunie mogą jednak udoskonalić w sumieniu tego, który spełnia służbę Bożą (Hbr9,9). Naprawdę składanie ofiar jest sprawą nieczystego sumienia, niepokojuuczuć, przeżywania nienormalności swego życia. Ale po złożeniu tych ofiari tak nic się nie zmieniało. I dlatego powstawała potrzeba nowych ofiar, dlategoofiary te składano codziennie. Trupy zwierząt nie mogły jednak zasypaćprzepaści między Bogiem a człowiekiem.Lecz przyszedł Chrystus, Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Odpowiedzialnośćza grzechy, którą Chrystus wziął na siebie, nie była ani prawna,ani moralna. Przyjął On odpowiedzialność za skutki naszych grzechów. Auręśmierci, którą otoczyli siebie ludzie i która oddzieliła ich od Boga, Chrystus napełniłsobą. Nie przestał być Bogiem, a stał się człowiekiem. Ludzie daleko odeszliod Boga - aż do granic nieistnienia - i tam, do tych samych granic swobodniedotarł Chrystus. Nie przyjmując grzechu, lecz jego skutki. Jak strażak, któryrzuca się w ogień, nie ma udziału w winie tego, kto pożar wywołał, lecz maudział w bólach tych, którzy pozostali w palącym się gmachu.Ale nie wszystkich ludzi Chrystus odnalazł na ziemi. Wielu już odeszłodo szeolu, w śmierć. I wtedy Pasterz idzie za zaginionymi owcami do szeolu,żeby i tam, w istnieniu po śmierci człowiek mógł znajdować Boga. Chrystus122<strong>FRONDA</strong> 30


przelewa swoją Krew nie po to, żeby zadośćuczynić Ojcu i stworzyć Mu„prawną możliwość amnestii" dla ludzi. Mocą Jego Krwi, Jego szukająca ludzimiłość otrzyma możliwość wejścia do świata śmierci. Lecz nie jak Deus exmachina wchodzi Chrystus do otchłani, On schodzi tam, do stolicy swegowroga drogą naturalną - przez swoją własną śmierć. Chrystus w mękachumiera na Krzyżu nie dlatego, że składa ofiarę Ojcu lub diabłu - „On rozłożyłSwe ręce na krzyżu, żeby przytulić cały Wszechświat" (Św. Cyryl Jerozolimski).JESIEŃ 2003123


Ofiara Chrystusa jest darem Jego miłości do nas, ludzi. On daje nam siebie,swoje Życie, pełnię swojej Wieczności. Nie potrafiliśmy złożyć Bogu należnegodaru. Bóg wychodzi na spotkanie i obdarza nas sobą.Bóg i człowiek ofiarował ludziom siebie, dał nam swoje życie nie po to,żeby umrzeć, lecz byśmy żyli w Nim. I dlatego chrześcijańska ofiara, Liturgia,sprawuje się ze słowami: „Twoje z Twojego Tobie przynosimy za wszystkichi za wszystko". Teraz przynosimy Bogu nie swoje, a Jego. Nie z własną krwiąidziemy do ołtarza. Bierzemy owoc krzewu winnego, który stworzył Stwórca.Kielich wina - oto, co jest nasze w Liturgii (plus nasze serca, o których uświęcenieprosimy). Prosimy, żeby ten pierwszy dar Stwórcy stał się drugim darem- Krwią Chrystusa; żeby był przesiąknięty Życiem Chrystusa. Od Twoichludzi, z Twojej ziemi przynosimy Tobie, Panie, Twoje Życie, ponieważ oddałeśje dla wszystkich jako wybawienie od wszelkiego zła. I prosimy, żeby TwojeŻycie, Twoja Krew, Twój Duch żyły i działały w nas. „Panie, ześlij DuchaŚwiętego na te dary", brzmi najważniejsza modlitwa Liturgii.Przynosimy Bogu na ołtarz symbol Przymierza - wino i chleb. A zamiastnich otrzymujemy Realność: Ciało i Krew; Życie Chrystusa. „Z bojaźnią Bożą,miłością i wiarą - przyjdźcie".Właściwy dar dla Boga to taki, który pozwala głębi naszego sumienia byćz Bogiem. Nie mamy w sobie stałości. Dlatego po religijnych, pokutnych alboradośnie chwalebnych przeżyciach często wracamy na drogę dogadzaniaciału. Lecz jest Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki (Hbr 13,8)./ dlatego nie jest obowiązany, jak inni arcykapłani, do składania codziennej ofiary najpierwza swoje grzechy, a potem za grzechy ludu. To bowiem uczynił raz na zawsze,ofiarując samego siebie (Hbr 7,27).Ofiary Chrystusa nie wolno powtórzyć, jest to bez sensu: Chrystus bowiemwszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwejświątyni, ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga,nie po to, aby się często miał ofiarować jak arcykapłan, który co roku wchodzi do świątyniz krwią cudzą. Inaczej musiałby cierpieć wiele razy od stworzenia świata. A tymczasemraz jeden ukazał się teraz na końcu wieków na zgładzenie grzechów przez ofiaręz samego siebie (Hbr 9, 24-26).Awatarzy - „zbawcy" z Indii zmuszeni są przychodzić regularnie. Za każdymrazem, kiedy ludzie zapominają o prawach karmy, powinni oni przychodzići przypominać im o tym. Mówią oni na temat kosmicznego cyklu124<strong>FRONDA</strong> 30


i w tym cyklu sami biorą udział. Biblia posiada linearną koncepcję historii;każdy moment czasu jest w niej unikalny, niepowtarzalny i odpowiedzialny.W czasie biblijnym możliwe są niepowtarzalne wydarzenia. Najważniejszymz nich było przyjście Chrystusa. Chrystus nie apeluje ani do rozumu, ani dopamięci, dlatego skutek Jego przyjścia jest większy. Sobą zmienił On całąstrukturę kosmosu. Ponieważ przyszedł nie z książkami, ani nie przez krew kozłówi cielców, lecz przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego, zdobywszywieczne odkupienie... Krew Chrystusa, który przez Ducha wiecznego złożyłBogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści wasze sumienia z martwych uczynków,abyście służyć mogli Bogu żywemu (Hbr 9,12.14) Teraz mamy więc, bracia,pewność, iż wejdziemy do Miejsca Świętego przez krew Jezusa. On nam zapoczątkowałdrogę nową i żywą (Hbr 10,19-20).Jeśli do tej świątyni, w której człowiek spotyka Boga, można było wejśćdrogą ofiar dokonywanych przez ludzi, wówczas można byłoby pozytywnieocenić znaczenie innych, niechrześcijańskich dróg religijnych. Jeśliby do tejświątyni człowiek wchodził za pomocą mnożenia swojej wiedzy o Realności,drogą gromadzenia gnozy, wtedy można byłoby oczekiwać na nową religięjako owoc „ewolucji ludzkiej kultury". Ale Bóg zechciał, by wejście do tejświątyni odbyło się przez Jego miłość i ofiarę. Ta ofiara już jest złożona. Jedenraz na zawsze.Nie warto się bać niezwykłości Bożej decyzji. Nie warto uciekać od Chrystusai Jego Kościoła do Szambali, Indii albo w „Trzeci Testament". Bóg odJESIEŃ 2003125


dawna już czeka na nas w zwykłym parafialnym kościółku przy sąsiedniejulicy, w którym w każdą niedzielę od rana sprawuje się Tajemnica Miłości.Ta Miłość, która kiedyś stworzyła słońce i gwiazdy, żyje i uobecnia się w kielichuEucharystii:Eucharystia południem wiecznym trwa,I wszyscy łączą się w Komunii z radością,I Kielich Boski źródło szczęścia ma,Niewyczerpane źródło szczęścia i miłości...Osip MandelsztamDIAKON ANDRIE KURAJEWTŁUMACZYŁA: ŚWIETLANA WIŚNIEWSKAPowyższy tekst jest rozdziaŁem książki „Jeśli Bóg jest liubow", Moskwa 1997PRZYPISY:1 I. Czerniak, „U ochotników za goiowami", „Ogoniok" 20/19952 R. Rabindranat, „Maharadż. Smiert' odnogo duru", Nowosybirsk 19953 Por. A. David-Noel, „Mistyki i magi Tibeta", Moskwa 19914 A. Pozdniejew, „Oczerki byta buddijskich monastyriej i buddijskogo duchowieństwa w Mongoliii swiazi s otnoszenijem siego posliedniego k narodu", Sankt-Petersburg 18875 L. Józefowicz, „Samodierżec pustyni. Fienomien sud'by barona R.F. Ungern-Sternberga",Moskwa 19936 A. W. Burdukow, „Czielowieczieskije żertwoprinoszenija u sowriemiennych mongolow",„Sibirskije Ogni" 3/19277 I. Łomakina, „Goiowa Dża-lamy", „Nauka i religia" 1/19928 Ibidem9 A. David-Noel, op. cit.10 I. Łomakina, op. cit.11 L. Józefowicz, op. cit.12 Ibidem13 Interwiu Dalajlamy XIV z Dż. Awedonom, „Put' k siebie" 3/1995126<strong>FRONDA</strong> 30


14 Ibidem15 I. Łomakina, op. cit.16 Ibidem17 Ibidem18 A. W. Burdukow, op. cit.19 Ibidem20 Ibidem21 L. Józefowicz, op. cit.22 I. Łomakina, op. cit.23 L. Józefowicz Ibidem24 Ibidem25 L. Dmitrijewa, „Karma w swietie Tajnoj Doktriny E. P. Btawatskoj i Agni Jogi Rerichow",„Biesieda" (Kiszyniów) 9/199626 W. I. Korniew, „Buddizm i obszcziestwo w stranach Jużnoj i Jugo-Wostocznoj Azii", Moskwa 198727 O.N. Szyszkin, „K. Rerich. Moszcz' pieszczier", „Siegodnia" 10.12.199428 G. Sansom, „A History of Japan", Stanford, California 196329 Nagato Hirosi, „Istorija fitosofskoj myśli Japonii", Moskwa 199130 L. Józefowicz, op. cit.31 G. K. Chesterton, „Wiecznyj czietowiek", Moskwa 199132 F. F. Zieliński), „Driewniegrieczieskaja religia", Kijów 1993; Lukian, „Zews tragiczieskij" w:„Izbrannoje", Moskwa 199633 „Powiest' wriemiennych liet", Moskwa 197834 W. Rozanow, „Ważnyj istoriczieskij wopros",w: „Oboniatielnoje i osjazatielnoje otnoszenijeJewriejew k krowi", Sankt-Petersburg 191435 Ibidem36 Talmud. Traktat Zevachim, cyt. za: W. Rozanow, op. cit.37 P. Florenskij, „Filosofia kulta", Bogoslowskije trudy" 17/197738 W. Rozanow, „W druguju ploskost'", W. Rozanow, op. cit.JESIEŃ-2003127


Teologia chrześcijańska musi być „skomplikowana".Teologia jest studiowaniem życia nadprzyrodzonego,tak, jak biologia jest studiowaniem życia naturalnego.Domaganie się, by Teologia, Królowa Nauk, była prosta,ma niewiele więcej sensu niż domaganie się, bykomórki były wypełnione jakąś bezkształtną galaretą,a nie tymi wszystkimi chromosomami, rybosomamii mitochondriami.FELIETONYMETAFIZYCZNEMARK P. SHEAPrzy łamaniu chlebaPewna moja znajoma doznała kiedyś amnezji. Pewnego ranka, jej otoczenienagle zaczęło wyglądać dziwnie i odkryła, że nie może rozpoznać swojegodomu lub przypomnieć sobie, gdzie mieszka. Sięgając niezgrabnie po telefon,próbowała rozpaczliwie wezwać kogoś na pomoc. Jednak jakkolwiek by128 <strong>FRONDA</strong> 30


próbowała, nie mogła przypomnieć sobie nawet numeru telefonu do swojejnajlepszej przyjaciółki.W tym momencie stało się coś niezwykłego: Podnosząc słuchawkę odkryła,że jej ręka wiedziała, jaki numer wybić, chociaż jej mózg nie potrafił gozwerbalizować. Tak więc połączyła się ze swoją przyjaciółką i udało się jejuzyskać pomoc.Czasami myślę o tej historii, kiedy ludzie mówią o obrzędzie lub liturgiijako o pozbawionym znaczenia zachowywaniu pozorów. Gdyż wielu ludziw naszej kulturze ma tendencję do zrównywania „rozumienia" (szczególnierzeczy religijnych) jedynie i wyłącznie ze zdolnością werbalnej artykulacjipewnego zestawu pojęć i uczuć. Pogląd jest to taki, że jeśli ktoś nie potrafiszczerze podać krok po kroku opisu swojej relacji z Panem, to ta relacja jestpodejrzana. Stąd katolicy (którzy często nie są zbyt wygadani na temat swojejwiary i którzy notorycznie robią tę samą rzecz dzień po dniu, tydzień potygodniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku) często są głównymi podejrzanymi,jako członkowie grupy wybranych sztywniaków - duchowo martwychobrzędowców, którzy zachowują formę ewangelii, pozostając w tym samymczasie kompletnie „nieprzemakalnymi" na jej rzeczywistość. Te wszystkieznaki krzyża. To całe wstawanie i klękanie. Te wszystkie „szablonowe zwroty".Gdzie jest prawdziwa znajomość Pana w takich rytuałach?Odpowiedź ortodoksyjnego katolika: w naszych ciałach, nie tylko w naszychgłowach, tak po prostu jak wspomniana wyżej kobieta miałaznajomość numeru telefonu swojej przyjaciółki zarówno w swej ręce, jaki w głowie.Jest to dziwny pogląd dla naszej współczesnej kultury, ale jest to poglądbiblijny. Rozważ na początek sposób, w jaki biblijni pisarze używają słowa„znać". Dla nich „znajomość" osób (a w szczególności Pana) zawsze ma charakterzarówno cielesny, jak i duchowy. Pomiędzy mężem i żoną, na przykład,biblijny sens słowa „znać" ma wyraźnie konotacje seksualne: „Adam potympoznał żonę swoje" (Rdz 4,1). Podobnie dla pisarzy Starego Testamentu„znajomość" Tory oznacza więcej niż tylko jej werbalizację. Obejmuje onanajprzeróżniejsze akty cielesnych obrzędów, przeznaczonych na to, by uczynićPrawo nie tylko częścią czyjegoś myślenia, ale częścią czyjejś całej istoty,cielesnej i duchowej. Stąd Księga Powtórzonego Prawa nakazuje wiernymIzraela: „Przywiążesz je [Boże przykazania] do twojej ręki jako znak. NiechJESIEŃ-2003 129


one ci będą ozdobą przed oczami" (Pwt 6,8) - przykazanie potraktowane dosłownieprzez zastosowanie filakterii. Podobnie Stary Testament jest zdominowanyprzez ogromną ilość przypisanych obrzędów cielesnych, służącychprawidłowemu uwielbieniu Boga: obrzęd, który w sposób jasny skierowanydo całej naszej istoty, a nie tylko po prostu do naszych głów lub dusz. Kult,w myśleniu starotestamentowego Żyda obejmuje działanie, posłuszeństwo,czynienie - nie tylko słowa.Ale my nie żyjemy pod Starym Przymierzem. Nie jesteśmy już, powiadaśw. Paweł, pod Prawem. To prawda. Ale wciąż jesteśmy ludźmi, a przez towciąż istotami cielesnymi. To dlatego Jezus nie wzywa nas, byśmy byli „wolni"od obrzędu i liturgii, tylko wolni od obciążenia przypuszczeniem, że obrzędmoże nam kupić miłość Boga. Jak sam mówi, mamy uwielbiać Boga, nietylko słownie, ale „całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoimumysłem i całą swoją mocą". A to jest zakorzenione w samej istocie NowegoTestamentu - gdyż, kiedy Bóg objawił nam siebie, nie tylko mówił alboprzekazał pewne słowne koncepty. Słowo nie stało się słowem, Słowo stałosię ciałem.Warto zwrócić na to uwagę, ponieważ współczesność bez przerwy przyuczanas myśleć o Jezusie przede wszystkim jako nauczycielu i myśleć0 uczeniu przede wszystkim jako „przekazywaniu pojęć". Z pewnością Jezusnauczał. Kazanie na Górze, przypowieści, dysputy są w całości werbalną artykulacjąBożego objawienia i zaczynają kapłaństwo Chrystusa tak jak LiturgiaSłowa zaczyna kapłaństwo Mszy. Jego słowa są dla nas istotne, a przetrwająniebo i ziemię. Ale Jego słowa, a w szczególności słowa na końcu Jegożycia nie są końcem samym w sobie. Wskazują na straszny gest Jego śmierci1 zmartwychwstania: gest, który wykracza poza słowa, jest głębszy niż słowa,niedotykalny przez słowa. Stąd ostatni czyn dokonany w obecności Jegouczniów (a tym samym rzecz, która rozpoczyna Jego Mękę), nie jest pouczaniem,ale gestem. I to gestem, który wskazuje nie na pojęcie, ale na cielesnyfakt, jakim jest Jego ciało ukrzyżowane za nas: wziął chleb, połamał go i dałuczniom, mówiąc: „Bierzcie i jedzcie, to jest ciało moje".To objawienie przez ciało - przez gest - jest sposobem, w jaki ZmartwychwstałyChrystus objawia również siebie samego. Uczniowie na drodze doEmaus rozmawiali i rozmawiali z Jezusem. Usłyszeli dużą ilość werbalniewyartykułowanej ewangelii z ust samego Syna Bożego. Nie żeby taka mowaf JQ <strong>FRONDA</strong> 30


yła bezowocna. Czuli, że serca w nich pałały. Ale doszli do poznania Go tylkoprzez Jego gest - ponownie przy łamaniu chleba (Łk 24,30-31). Było to,jak cała wiedza biblijna, swego rodzaju cielesne spotkanie z Prawdą, a nie tylkoumysłowe zrozumienie. To właśnie w ten sposób, a nie tylko przez zapamiętanieJego słów, poznajemy Go. I to właśnie w ten sposób, a nie tylkoprzez głoszenie Jego słów, Kościół przez wieki Go naśladował. Nie tylko powtarzamyJego słowa, powtarzamy również Jego gesty, biorąc chleb, składającdziękczynienie, łamiąc go i dzieląc z Jego uczniami.Jest to powód wszystkich znaków krzyża, pochyleń, skłonów głowy, klękania,wznoszenia rąk, gestów responsoryjnych, namaszczenia, przekazywaniapozdrowień, obrzędów i rytów. Uczymy się nie tylko głową, ale także naszymiramionami i nogami, jak być takim, jak On. Otrzymujemy odChrystusa nie tylko pojęcia, ale życie. A życie dla Niego (i dla nas) jest rzeczącielesną.Czy wobec tego słowa są bezużyteczne? Z pewnością nie. „Głoście słowo"- mówi św. Paweł. I naśladuje tylko swojego Mistrza, który nauczałw całej Ziemi Świętej. To dlatego połowa Mszy jest poświęcona Liturgii Słowa.Ale ewangelia, która składa się tylko ze słów i jest skierowana tylko donaszych głów, nie jest ewangelią Słowa, które stało się ciałem. Potrzebujemypełni daru, który dał nam Bóg - daru, który objawił się nie tylko w słowach,ale także przy łamaniu chleba.Łazarz i bogaczNiektórzy ludzie mówią o piekle jako czymś, co może spaść na ciebie - jaksejf z okna na trzecim piętrze. Idziesz sobie, jesteś miłą osobą i bum! Idzieszdo piekła!„Opuściłem dzisiaj rano mszę, ponieważ zaspałem, a potem musiałem iśćdo pracy. Czy pójdę do piekła?" „Czy taki a taki pójdzie do piekła, ponieważJESIEŃ 2003 -|31


nigdy nie słyszał Ewangelii?" „A co, jeśli nie będę czegoś pamiętał przy spowiedzi?Czy Bóg osądzi mnie bardziej surowo?" Te i podobne pytania niepokojąwielu ludzi. Chrześcijańska teologia, poza innymi sprawami, zajmuje sięzwalczaniem takich poglądów bardzo prostym stwierdzeniem: nikt nie idziedo piekła przypadkiem.Piekło jest wyborem, wyborem umyślnym i podtrzymywanym, by odrzucićłaskę. Zarówno Amos, jak i Jezus wskazują na to w dzisiejszym czytaniu.Amos atakuje ludzi, którzy wybrali, dzień po dniu, rok po roku, ignorowaniewyrzutów sumienia. Przychodzi on - jak według Samuela Johnsona, czyniąwszyscy prawdziwi nauczyciele etyki - nie by instruować, ale by przypominać.Amos nie mówi tym bezdusznym, tłustym, pozbawionym serca brutalomw Izraelu czegoś, czego nigdy przedtem nie słyszeli. Mówi im coś, coignorowali od czasów szkółki niedzielnej. Kara, którą im przepowiada, niejest przypadkiem. Jest logicznym rezultatem akumulowania ich wyborów.Tę samą kwestię porusza z jeszcze większą mocą nawet nasz Pan w przypowieścio Łazarzu i bogaczu. Bogacz, znalazłszy się w piekle po uporczywymignorowaniu za życia Bożego wołania do łaski (w osobie Łazarza, którysiedział na zewnątrz u jego drzwi pokryty wrzodami), robi coś dziwnego.Prosi o to, by mu pozwolono pójść i ostrzec swoich braci. Ponieważ bogaczjest w piekle (to znaczy w stanie kompletnego i totalnego uwięzienia w sobiesamym), jego widoczna troska o własnych braci nie może być tym, na cowygląda. Potępieni nie troszczą się o nikogo z wyjątkiem siebie samych.A więc pozorną troskę bogacza o jego braci należy rozumieć jako po prostujeszcze jeden sposób, by usprawiedliwiać siebie samego.By to zrozumieć, musimy tylko rozważyć odpowiedź, jaką Abraham dajebogaczowi. Jest to to, co zanotowaliśmy wyżej: nikt nie idzie do piekła przypadkiem.A jeśli już ktoś postanowi i jest zdeterminowany tam iść, żadnespecjalne efekty, takie jak duch zmarłego, nie nawrócą go z wybranej i uparciepożądanej ścieżki. Nie, mają Mojżesza i proroków, niech ich słuchają (takjak powinieneś był i ty, bogaczu). Ich brak usprawiedliwienia jest tym samymw przypadku bogacza. Wiedział, co robi.Ważną rzeczą jest, by wyjść poza tę historię (żeby nie zabrzmiało to tak,że Jezus przychodzi, by potępić, a nie zbawić) i pamiętać, że jest to historiawewnątrz historii. Chociaż bogaczowi nie udaje się powrócić do życiai ostrzec swoich braci, Opowiadający tę historię powrócił do życia. A zmar-132 <strong>FRONDA</strong> 30


twych wstając, pokazał, że mówił prostą prawdę: byli, są i zawsze będą tacyw tym życiu, którzy nie uwierzą, choćby Ktoś powstał z martwych. Ale to, terazi wówczas, nie będzie przypadek, który na nich spadnie. To będzie wybór.A więc nie daj się nabrać na zbijające z tropu gadanie o tym, jak to nie jesteśmyodpowiedzialni za nasze wybory. Jezus nie zostawił nam tej furtkiotworem, szczególnie nam, którzy zostaliśmy obdarzeni łaską chrztui wszystkim bogactwami Wiary. Nie jesteśmy bezradni. Możemy odpowiedziećna łaskę i dostąpić zbawienia. Jest to nasz wybór.Przerażające miłosierdzieCzasami wydaje mi się, że najtrudniejszą do przyjęcia rzeczą dotyczącąEwangelii jest nie gniew Boga, ale Jego miłosierdzie. Myślę na przykład o tym,jak parę lat temu seryjny morderca dzieci, Wesley Allen Dodd, stojącpod szubienicą w Washington State, wyznawał swoją wiarę w Jezusa i nadziejęna niebo. Świadkowie syczeli z pogardy. Jak w przypadku Jonasza, jakaściemna strona naszego ja „słusznie gniewa się śmiertelnie" na myśl, żeBóg mógłby okazać miłosierdzie wobec naszych wrogów (Jon 4,9).Zadziwiająca jest ta lekcja z przypowieści o synu marnotrawnym: ma byćona pocieszeniem, ale szokującym pocieszeniem.Kontekst przypowieści o synu marnotrawnym jest w jakiś sposób dalekiod naszego doświadczenia. Nie czujemy już więcej obrzydzenia w stosunkudo tych kolorowych biblijnych postaci - „poborców podatkowych i grzeszników".Żeby uchwycić sens rzeczy, musimy zamiast tego wyobrazić sobie Jezusajadającego z wydawcami pornografii dziecięcej i handlarzami narkotyków,by zrozumieć coś z odrazy, jaką prorokował u swoich ziomków. „Tenprzyjmuje grzeszników i jada z nimi" (Łk 15, 2). W odpowiedzi Jezus opowiadahistorię młodszego syna (częstego bohatera żydowskiej historii, jakJESIEŃ-2003133


Izaak, Jakub i Józef), który jest nikczemnym cymbałem. Syn prosi o swój spadek.Czytaj: mówi do swojego ojca - „Żałuję, że jeszcze nie umarłeś". OpuszczaZiemię Obiecaną. Czytaj: odwraca się plecami do swojego ludu. W końcu,szybko zaczyna szaleć z pogankami i dobrze ustawionymi pośrednikamiw handlu kokainą, stacza się po równi pochyłej, i kończy marząc o jedzeniudla świń, byle tylko napełnić swój żołądek. Czytaj: odwraca się plecami doBoga. W oczach chrześcijańskiej publiczności, młodszy syn jest definicją TotalnegoNieudacznika, Który Może Winić Tylko Siebie Samego.I, żebyśmy tutaj nie zapomnieli, że jego nawrócenie, spowodowanepustym żołądkiem, jest niezupełnie tak białe, jak śnieg. „Iluż to najemnikówmojego ojca ma pod dostatkiem chleba?" - pyta się. Ale jest to, jak podkreślaJezus, prawdziwe opamiętanie się. I tak, niedoskonale żałując za grzechy,ale szczerze pragnąc pojednania ze swoim Ojcem, wlecze się do domu, w łachach,jak ustawiany przy drodze strach na wróble, wyzuty z pewności siebie,pokornie licząc na pracę przy czyszczeniu stajni.Tymczasem Ojciec, ograbiony, porzucony i odepchnięty jak król Lear, niepoddaje się gorzkim uczuciom. Przeciwnie, Jezus opowiada nam, że biegniedo utraty tchu, by spotkać swojego syna, kiedy ten jest jeszcze daleko. Syn,mający nadzieję, że może dostanie legowisko z kozami, zostaje ubrany, dostajerodzinny pierścień i jest fetowany widowiskową ucztą! Tym jednymdramatycznym gestem Ojciec czyni dla niego to, co Bóg uczynił dla Izraeladawniej, w czasach Jozuego: „zrzuca hańbę egipską" 0oz 5,9). Brudnełachy zostają zrzucone i, jak mówi Paweł, staje się on „nowym stworzeniem"(2 Kor 5,17). Miłosierdzie Boże jest hojne.Zbyt hojne, w rzeczywistości, dla Starszego Brata. To on jest tym, którypożyczył swój samochód młodszemu i dostał go z powrotem z tajemniczą rysąna lakierze. To on jest tym, który odrzucił dobrą pracę, by zostać na farmiei pomóc, kiedy jego brat nawiał z miasta. To on jest tym, który tak bardzostarał się być dobry. Teraz jest gotów wybuchnąć z powodu doznanegorozczarowania. „Oto tyle lat ci służę - wrzeszczy na swojego Ojca -i nigdynie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebymsię zabawił z przyjaciółmi." Zrobił wszystko, czego od niego oczekiwanoi wciąż nic, co zrobił, nie kupiło mu miłości jego Ojca.I ma rację. Nic nie może kupić tej miłości... ponieważ była ona dana darmozarówno jemu, jak i jego bratu. „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy134<strong>FRONDA</strong> 30


mnie - mówi ojciec ze wzruszającą łagodnością - i wszystko moje do ciebienależy." Starszy Brat zamiast starać się zdobyć miłość swojego Ojca, mógłbyrównie dobrze próbować wywarzyć drzwi, które i tak już stały szerokootwarte. W rzeczywistości to serce Starszego Brata jest zamknięte. Ponieważmiłość jest tą jedyną z wszystkich rzeczy, które Ojciec kiedykolwiek musiałdać. A tą obdarza jednakowo zarówno dobrych, jak i złych. Dopóki StarszySyn nie powie „tak" owemu tak niewiarygodnemu miłosierdziu, nawet dlacymbałów, nie wejdzie przez drzwi na uroczystość. Zastanawiam się, co zrobi.Zastanawiam się, co zrobimy ty i ja.Pochwała klepania modlitwKtoś kiedyś powiedział, że Amerykanie darzą szacunkiem proroków, a nie księży.To znaczy, że wierzymy albo przynajmniej szanujemy niemal każde przesłaniereligijne tak długo, jak długo osoba, od której je słyszymy, twierdzi, że opieraje na niewysłowionym osobistym doświadczeniu Boga lub przynajmniej naprzekonaniu wyrastającym z prywatnej oceny sytuacji. Ale jeśli przyjdzie ktośprzynosząc przesłanie oparte na czyimś innym autorytecie, skłonni jesteśmy dopodejrzeń i traktowania go z lekceważeniem. Prorok jest osobiście autentyczny.Ksiądz, z drugiej strony, po prostu „trzyma się linii partii". Z podtekstu wynikatutaj, że prawdziwą duchowość można odnaleźć tylko w spontanicznym wybuchu,płynącym z indywidualnego serca, a nie w przedstawieniu Tradycji.To dlatego tak dziwnie patrzono na mojego przyjaciela Tymoteusza. Jedenz przyjaciół spytał go, co sądził o jakiejś kwestii w teologii i Tymoteuszodpowiedział, że nie wie i że musi pójść do domu i sprawdzić to w katechizmie.Powiedział swojemu przyjacielowi, że wierzy w to, co jest napisanew katechizmie.Amerykanie uważają tego typu podejście za absurdalne. Religia powinnabyć w sercu, a nie w książce, nieprawdaż?JESIEŃ-2003135


Cóż, powinna. Ale to nie oznacza, że cokolwiek przyjdzie nam do głowylub serca, musi koniecznie być Słowem Bożym. Czasami na przykład naszeusiłowania, by modlić się spontanicznie i głęboko, prowadzą nas do czegoś,co bardziej przypomina wyuczoną, mało osobistą modlitwę. Jak w tym żarcierysunkowym, który kiedyś widziałem - pochyleni, oczy mocno zaciśniętew żarliwym uniesieniu, modlimy się: „O Panie, po prostu naprawdę pragnę,by po prostu naprawdę się modlić, byś po prostu naprawdę mniedotknął, Panie, w taki specjalny sposób właśnie teraz i byś po prostu naprawdęzabrał słowa «po prostu» i «naprawdę» z mojej modlitwy". Zapał niezawsze sprzyja głębi, głębia sprzyja głębi. A głębię można, tak sądzę, osiągnąćnie przez porzucenie modlitwy pamięciowej (co jest niemożliwe, gdyżlubimy i potrzebujemy starych i znajomych rzeczy), ale przez nauczenie sięgłębszej modlitwy pamięciowej.Wydaje się to dziwne, dopóki nie uświadomimy sobie, jak wychowujemynasze dzieci. Praktycznie żadna z rzeczy, które robimy jako dorośli, nie wydajesię nam spontaniczna i autentyczna, kiedy jesteśmy dziećmi. Uczymysię kultywować cywilizowane zwyczaje w mowie, higienie i w towarzyskichkontaktach przez narzucone nam zapamiętywanie („Powiedz «dziękuję»,skarbie." „Twój nosek jest mokry. Wydmuchaj nosek." „Zakryj usta, kiedyziewasz, kochanie.") aż stają się częścią nas. W ten właśnie sposób nauczyliśmysię czytać. W ten właśnie sposób nauczyliśmy się pisać. W ten właśniesposób nauczyliśmy się być kompetentnymi dorosłymi, a nie po prostu wysokimina metr osiemdziesiąt pięciolatkami.W ten sam sposób „puste" pamięciowe modlitwy mogą, przez zdyscyplinowanepowtarzanie, przestać być „nieautentyczne" i stać się częścią naszejduchowej natury. Jest to dokładnie część uzasadnienia dla liturgii, w którejdobrowolnie zostawiamy na boku to, jak mamy ochotę odpowiadać Bogu,i po prostu przyłączamy się do modlitwy, którą całe Ciało Chrystusa, prowadzoneprzez Ducha Świętego ofiaruje w czasie Eucharystii. Stoimy, klęczymy,modlimy się i oddajemy cześć, chwałę i uwielbienie, nie dlatego, że takąmamy ochotę, ale dlatego, że jest to „słuszne i zbawienne, abyśmy zawszei wszędzie Tobie składali dziękczynienie przez naszego Pana Jezusa Chrystusa".A kiedy tak czynimy, odkrywamy, że nabywamy słownictwa i zwyczajupatrzenia, których nigdy byśmy nie odkryli, gdybyśmy byli zmuszeni polegaćna naszych własnych skromnych środkach. Odkrywamy, że „papuzia modli-136<strong>FRONDA</strong> 30


twa" i „zachowywanie pozorów" obdarowują nas widokiem świata, któryjest dużo starszy, głębszy i bogatszy niż nasza własna ograniczona perspektywapozwoliłaby nam kiedykolwiek dostrzec. Z wdzięcznością odkrywamyprawdę średniowiecznego przysłowia, które powiada, że „jeśli widzimy dalejniż nasi przodkowie, to dlatego, że stoimy na barkach olbrzymów".W obronie teologii„No, no! - powiedział mój przyjaciel spoglądając znad czasopisma naukowego.- Czy wiedziałeś, że DNA jest zwinięte w każdym jądrze komórkowymtwojego ciała w bardzo precyzyjny i funkcjonalny sposób? Piszą tutaj, że wyglądato tak, jakby 30 mil pajęczej nici zostało dokładnie zwinięte w pestceczereśni!"Też myślę, że tego typu rzeczy są zdumiewające. Ale co uderza mnie jakorzecz śmieszna to to, że ten sam przyjaciel, który po prostu uwielbia czytaćo tego typu sprawach w czasopismach naukowych, nie robi sobie nicz lekceważenia teologii jako błahostki typu „aniołowie na główce szpilki".Powiadają, że religia powinna być prosta, nieskomplikowana. Powiadają tak,ponieważ współcześni wyobrażają sobie prawdę religijną jako zwiewną spekulację,nie związaną z „prawdziwym życiem", na którą ktoś nabrał grupkęludzi. To dlatego myślimy, że chrześcijaństwo mogłoby być prostsze, gdybytylko „Kościół" tak zechciał, ale nigdy nie wyobrażamy sobie, że DNA mogłobybyć prostsze, gdyby tylko „Naukowcy" tak zechcieli. Wiemy, że Naukajest ograniczona do opisu tego, co rzeczywiście istnieje, nie tego, co naukowcychcieliby, żeby istniało. Ale jakoś zapomnieliśmy, że Teologia jest zobowiązanado tego samego.Chrześcijaństwo nie jest czymś, co ktoś sobie wymyślił. Zaczęło się nieod filozoficznych spekulacji na temat aniołów i szpilek, ale od prawdziwegoJESIEŃ2003 137


wydarzenia, które walnęło grupkę ludzi między oczy i pozostawiło zdumionychi pytających się: „Co to było?" Tym wydarzeniem było życie, nauczanie,śmierć, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie Jezusa. A Jezus przyszedł niepo to, byśmy mogli mieć Teorię Większej Obfitości, ale, by przynieść KrólestwoBoże z tak przerażająco rzeczywistą mocą, że więcej niż tylko w jednymprzypadku był grzecznie proszony o opuszczenie posiadłości. Sami apostołowiez początku nie bardzo wiedzieli, co o tym myśleć. Ale Jezus zmusił ich,by stanęli twarzą w twarz nie z jakąś abstrakcją, ale z Nim samym.„Za kogo mnie uważacie?" - spytał ich. Obgadano różne teorie. Jeremiasz?Jan Chrzciciel, który powrócił z martwych? Żadna z nich nie pasowałado posiadanych danych, dopóki nie odezwał się Piotr i zaoferował nie teorię,ale rzeczywistość. „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego"- powiedział.Miał rację. I on, i miliard albo coś koło tego chrześcijan po nim poświęciłosię jednemu monumentalnemu badaniu ogromu zwiniętego w te sześćsłów, dokładnie tak, jak biologia molekularna jest badaniem ogromu zręczniezwiniętego w jądrze komórkowym. Cały sens życia, Eucharystia, naukao Trójcy Świętej, godność i przeznaczenie osoby ludzkiej, i zbawienie światasą zwinięte i skompresowane w słowach Piotra.To dlatego teologia chrześcijańska musi być „skomplikowana". Teologiajest studiowaniem życia nadprzyrodzonego, tak jak biologia jest studiowaniemżycia naturalnego. Domaganie się, by Teologia, Królowa Nauk, byłaprosta, ma niewiele więcej sensu niż domaganie się, by komórki były wypełnionejakąś bezkształtną galaretą, a nie tymi wszystkimi chromosomami, rybosomamii mitochondriami. Ani nie robimy sobie też przysługi, pozbawiającsię czystego zdumienia i ludzkiej godności, która do nas należy jakozadanie teologii. Myślisz, że komórka jest super? Powinieneś spotkać Tego,który ją wynalazł! Jesteś zdumiony rozmiarem wszechświata? To pestkaw porównaniu z Bogiem! Myślisz, że poszukiwacze przygód, którzy badaliziemię, byli interesujący? Spróbuj przygody badania nieba! Badanie takichrzeczy, powiada Księga Przysłów, jest „chwałą królów".Ale najbardziej zdumiewające ze wszystkiego jest to, że ten sam Bóg zwinąłswoje boskie życie w czymś mniejszym niż pestka wiśni, czymś nawetmniejszym niż ziarnko gorczycy.Umieścił je w sercu grzesznych ludzi, takich jak ty i ja i obiecał, że będzierosło, aż wypełni niebo i ziemię.138<strong>FRONDA</strong> 30


Osobista wiaraŻałuję, że nie dostaję paru centów za każdym razem, kiedy słyszę, jak mójprzyjaciel mówi: „Myślę, że wiara jest sprawą osobistą. Sądzę, że nie powinniśmynarzucać innym naszej wiary." Kiedy pytam, co w rzeczywistości oznaczanarzucanie innym naszej wiary, odpowiedź z reguły sprowadza się do stwierdzenia:„Mówienie o naszej wierze w jakikolwiek sposób". Myśl, która stoi zatym poglądem, jest taka, że osobisty oznacza subiektywny, prywatny, ezoterycznyi skierowany do wewnątrz.Sam w to wierzyłem, kiedy byłem nastolatkiem. Doświadczenia „duchowe"- myślałem - to coś takiego, co winno się nam przytrafiać, kiedy osiągnęliśmyjakiś specjalny rodzaj świadomości, jakieś plateau kontemplacji,które jest wzbronione dla reszty niemytego stada ludzkiego, jakiś stan mistycznegoolśnienia niemożliwego do przekazania motłochowi. Aczkolwiekkiedy dorosłem (i szczególnie kiedy lepiej zrozumiałem wiarę katolicką) nauczyłemsię czegoś, co powinienem był wiedzieć przez cały czas.Osobiste sprawy nie są prywatne, osobiste sprawy są powszechne.Kiedy tak naprawdę czujemy najgłębsze poruszenia naszych serc? Dokładniewtedy, kiedy okazuje się, że jesteśmy powiązani z drugą istotą ludzkąprzez jakieś doświadczenie, które jest zupełnie powszechne. Wspólny posiłek,opłakiwanie zmarłego przyjaciela, opowiadanie dowcipu, cieszenie się książkąlub filmem, które oboje namiętnie pokochaliśmy, poczucie dumy, kiedy naszedzieci wyrastają na dobrych chłopców i dziewczyny, oglądanie wschodu słońca,radość z pierwszego śniegu. To są te rzeczy, które odczuwamy najgłębieji najbardziej osobiście. I nie są one rzeczami rzadkimi lub ezoterycznymi, znanymitylko wybranym, ale rzeczami powszechnymi, dzielonymi przez wszystkich.To właśnie wtedy, kiedy spotykamy inną osobę, która pokochała i przeżyła(i doceniła!) tego typu rzeczy w jej codziennym człowieczeństwie, cośJESIEŃ-2003139


w nas raduje się i krzyczy: „Ty też? Myślałem, że jestem jedyny!" Kiedy spotykamycoś, co jest uniwersalne, spotykamy coś, co jest najbardziej osobiste,i jesteśmy prowadzeni nie na jakiś izolowany szczyt mistycyzmu, ale na szerokąrówninę rodziny ludzkiej.Nie jest to żaden przypadek i jest to prawdziwe „w każdym calu". Cosprawia, że wielki nauczyciel duchowy jest wielki? Czy to, że on lub ona mówiąnam coś, czego nigdy przedtem nie słyszeliśmy, lub że prowadzą nas doukrytych jaskiń mistycznej, mądrości przeznaczonych tylko dla wtajemniczonych?Przeciwnie, wielcy nauczyciele duchowi bardziej nam przypominają niżnas instruują. Stąd Mojżesz powiada: „Nie mów w sercu swoim: Któż zdoławstąpić do nieba?... albo: Któż zstąpi do Otchłani?... Słowo to jest blisko ciebie,na twoich ustach i w sercu twoim" (Rz 10,6-8; por. Pwt 30,12-14). PodobnieIzajasz chwyta Izrael i potrząsa nim, mówiąc: „Czy nie wiecie tego?Czyście nie słyszeli? Czy wam nie głoszono od początku?" (Iz 40, 21). Mówiąckrótko, to nie jest prywatne. Każdy zna te rzeczy.To dlatego kiedy bogaty młodzieniec woła: „Co mam czynić, by osiągnąćżycie wieczne?", nasz Pan również nie mówi mu nic nowego: czyń, co powiedziałMojżesz. Kochaj twojego bliźniego. Mów prawdę. To co zwykle. Jezusnie wysyła go na szarlatańską misję w poszukiwaniu poprzestawianych engramów,ale odsyła wprost z powrotem do tych powszechnych rzeczy, którychnauczył się na kolanach matki.Ale bogaty młodzieniec nie mógł tego przyjąć. Najwidoczniej poszukiwałmodnego kursu powrotu do przeszłego życia lub cokolwiek tam Shirley Mac-Laine jego czasów miała do sprzedania, ponieważ kiedy Jezus sprawdził gonieefektownym, banalnym stwierdzeniem, że miał za dużo forsy, stanął jakwryty. Jego bogactwo było jego prywatną sprawą, podobnie jak chciał, by byłnią Bóg. I tak odszedł smutny - nici z duchowego dreszczyku. Żadnego objawieniaprzeznaczonego dla bogatych i sławnych. Okazało się, że ten przypuszczalnyMesjasz był po prostu jeszcze jednym wiejskim stolarzem, martwiącymsię o pieniądze, głośno pokrzykującym. Jakie to pospolite!Wiejski stolarz, ze swojej strony, poszedł inną drogą - i w końcu powstałz martwych i został ogłoszony Królem Królów i Panem Panów.Jest to dziwna właściwość Boskiego objawienia - jest ono ukryte w widocznymmiejscu. Coś jak Słowo, które stało się ciałem. Mógłbyś patrzeć naNiego i zależnie od tego, czy wybrałbyś oczy do patrzenia, czy też nie, mógłbyś140<strong>FRONDA</strong> 30


dostrzec stolarza albo Wcieloną Drugą Osobę Trójcy Świętej. Wszystkozależy od tego, czy wierzysz, że Bóg jest tak wątły, że może objawić siebietylko wrażliwym ludziom w prywatnych transach, czy też tak potężny, żepozwala się ukrzyżować w jasny dzień i wznieść do góry, by cały świat mógłgo dostrzec.Oszukać wyrocznięJednym z najbardziej popularnych opowiadań na świecie jest opowiadaniept. „Oszukać wyrocznię". Pomysł jest taki, że Niebo wyrokuje o losie bohaterai nic nie jest wstanie tego zmienić. Bohater lub może rodzice bohatera,lub jego opiekunowie, jeśli nasz bohater jest dzieckiem, próbuje następnieoszukać wyrocznię, ukrywając go w dalekiej krainie albo sprzedającw niewolę czy coś w tym stylu. Czyniąc tak, wprawiają w ruch mechanizmspełniania się proroctwa. I tak, w starożytnej Grecji, przeznaczeniem Edypajest zabicie swojego ojca i poślubienie swojej matki. W starożytnym Izraeluprzeznaczeniem Józefa jest władza nad swoimi braćmi i ojcem. OpiekunowieEdypa i bracia Józefa mozolą się, by udaremnić przepowiednie swoichwyroczni, ale każdy krok, który czynią, jest jednym więcej krokiem ku ichrealizacji.Jest szczególne, że to pogańskie opowiadanie opisuje niebo w ponurejkonspiracji przeciwko człowiekowi. Bogowie wycinają Edypowi numer, którysprowadza się do dość ponurego dowcipu. W przeciwieństwie do historiiJózefa, która jest przede wszystkim radosna. Wybierając Józefa, Bóg „konspirował"tutaj, by ocalić wszystkich od śmierci głodowej. To bracia Józefazmawiają się i spiskują. Bóg po prostu przyjmuje to całe spiskowanie i „skazuje"każdego na pojednanie i radość, co jest prawdopodobnie najbardziejuroczym zakończeniem tej opowieści w całej przedchrześcijańskiejstarożytności.JESIEŃ2003 |41


Ten pomysł pozytywnej wersji opowiadania „Oszukać wyrocznię" znanyjest Łukaszowi, kiedy opowiada on historię Niedzieli Palmowej. Opowiadanieto rozpoczyna Historię Męki Pańskiej dokładnie w taki sposób, jak procesjana wejście rozpoczyna Mszę, i z tego samego powodu. Jest to przypomnienie,że całe cierpienie i ofiara, które mają nastąpić, nie są zakończeniemopowiadania, ale ostatecznie częścią uroczystości w sali tronowej nieba. Alecierpienie będzie prawdziwe i będzie spowodowane przez prawdziwą ludzkąnienawiść i pragnienie, by oszukać same wyrocznie Boga.Tak więc faryzeusze zwracają Jezusowi uwagę, kiedy Jego uczniowie wołają„Hosanna": „Nauczycielu, zabroń tego. swoim uczniom!" Ale wyroczniamówi: „Powiadam wam: Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą!" Cała pozostałaczęść Historii Męki Pańskiej zapisuje to, co się dzieje, kiedy wrogowieJezusa próbują oszukać tę wyrocznię; wyrocznię, która - jak pokazuje resztaczytań z Niedzieli Palmowej - tkwi korzeniami w wielu ciemnych i dziwnychsłowach z Tradycji Izraela. Kościół, oprócz radości, której chce, byśmy doświadczyliśpiewając „Hosanna", pragnie również, byśmy poczuli cały ciężar„godziny", która wkrótce spadnie na Jezusa, jak uderzenie potężnego młota.I tak czytamy więc Psalm 22, który wciąż wywołuje dreszcze, jako że prorokujeprzeznaczenie Mesjasza: „Przebodli ręce i nogi moje, policzyć mogęwszystkie moje kości". Jest to chwila, do której prowadziła cała historia człowieka,chwila zdrady, spisku, nieprzeniknionej ciemności i śmierci. Wszystkie,dotąd będące w konflikcie, siły na świecie, Władze i Zwierzchnościw pozbawionym nieba Religijnym Establishmencie, Państwo, Tłum, ZdradzieccyPrzyjaciele, Tchórzliwi Naśladowcy - jednają się w tej jednej mrożącejchwili, próbując oszukać wyrocznię.Sanhedryn ma najbardziej szczere podejście do oszukania wyroczni: zabićwyrocznię. Ale inni również próbują oszukać wyrocznię. Piotr sprzeciwiasię wyroczni, kiedy Ta prorokuje jego zaparcie się - po czym idzie spełnić tesłowa. Piłat (którego żona ma proroczy sen, będący ostrzeżeniem w sprawieJezusa) próbuje wydać Go Herodowi. I Piłat przekonuje się, że nie jest łatwooszukać wyrocznię. Zaiste, z wszystkich postaci tej przejmującej historii tylkojedna zrozumiała prawdę o próbie oszukania wyroczni. Modli się On:„Ojcze, nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie". Czyniąc tak, przemienia„przeznaczenie" w błogosławieństwo. Tak jak prorokował o Nim Izajasz,nie buntował się, nie odwrócił plecami. Poddał swoje plecy tym, którzy142<strong>FRONDA</strong> 30


Go bili, swoje policzki tym, którzy targali Go za brodę. Jezus nie próbowałoszukać wyroczni Izraela, ale zamiast tego, jak powiada Paweł, „uniżył samegosiebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej".1 tak, kiedy Jego wrogowie uruchomili wszystkie swoje przemyślne pułapki,przechytrzyli Niebo, oszukali wyrocznię i zamknęli szczelnie„Kłamcę" w grobowcu, mogli w końcu radować się, że Jego uczniowie milczeliw żalu i szoku.Do chwili, kiedy trzy dni później wielki kamień, który zakrywał Jego grób,został odsunięty i zaczął wołać, jak przepowiedziała wyrocznia. I wciąż woła.Zadawanie pytańW 1996 roku Papież powiedział, że nie ma nic złego w myśleniu, że Bógmógłby użyć ewolucji, by stworzyć ciało pierwszych istot ludzkich. Innymisłowy, powiedział, że katolicy mogą, jeśli tak im się podoba, wierzyć, iż Bóguformował Adama z prochu ziemi naaaaaprawdę wooooolno zamiast bardzoszybko. Ta banalna wolność katolickiego nauczania (która była tylko echemencykliki Papieża Piusa XII Humani Generis i która może być prześledzonawstecz do czasów patrystycznych) została powitana jako kompletna rewolucjateologiczna w Kościele, który, jak media zdają się sobie wyobrażać, zabraniałdotąd samego wspominania Darwina. Papież - zostaliśmy poinformowani,ostatecznie „uznał" możliwość, że ewolucja może być prawdą. Dlakogokolwiek mającego elementarną znajomość Wiary, było to równoznacznestwierdzeniu, że Papież „przyznał", iż Ewangelie zostały ułożone po greckua nie po angielsku. Olśniewająca informacja, a raczej brak nowych wiadomości!Jakie jest tłumaczenie tego dziwnego nieporozumienia w postrzeganiu-Wiary? Jest nim milczące założenie, że mówmy co chcemy o niezmierniedługiej i różnorodnej historii wsparcia Kościoła dla żywej myśli (wsparcia,JESIEŃ-2003 143


które wydało umysły, począwszy od Tomasza z Akwinu po Edytę Stein), alekatolicy muszą mieć głęboko zakorzeniony lęk przed pytaniami. Jest to pogląd,który mówi, że „wiara" oznacza przerażenie na myśl o zbyt głębokimwejrzeniu w rzeczy, gdyż nasz kruchy Bóg mógłby wyparować w okrutnymświetle dociekliwych pytań.A jednak nawet pobieżny rzut oka na Nowy Testament wyjawia, że Wiarakatolicka rodziła się pośród bardzo konkretnych i bardzo trudnych pytań.Pytań bezczelnych, jak to Piotra: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmyza Tobą, cóż więc otrzymamy?" Pytań szczerych, jak to Maryi: „Jakże się tostanie, skoro nie znam męża?" Pytań sceptycznych, jak wątpliwości Zachariasza,dotyczące poczęcia jego syna Jana Chrzciciela. Pytań niedowierzających:„Jak On może nam dać swoje ciało do spożycia?" Pytań podchwytliwych,oskarżycielskich, jak: „Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie?"Krótko mówiąc, jeśli Bóg obawia się pytań, to ma zabawny sposób okazywaniatego. Gdyż począwszy od czasów Abrahama (którego najstarsze zapisanesłowa wymówione do Boga są pytaniem - Rdz 15,2) wybiera ludzi,którzy nie robią nic innego, tylko zadają mu pytania i kłócą się z nim. Wbrewpoglądom ludzi z prasy, że Bóg myśli o sobie jako o Wielkim i Strasznym Oz,wygląda na to, że rzeczywistość jakimś sposobem jest zupełnie inna. Bógtraktuje nas nie jako uniżonych, bezmyślnych niewolników, ale jako osoby.A osoby zadają pytania. Chcą poznać rzeczy takie, jak to kim są, skąd pochodzą,co powinni teraz robić, skoro tu są i dokąd zmierzają.Ewangelia, daleka od ucinania tych pytań, odpowiada na nie. Mówi nam,że jesteśmy stworzeniami uczynionymi na obraz Boży, ale które zbuntowałysię przeciwko Bogu. Mówi, że Bóg stał się człowiekiem, umarł i powstał poto, by ocalić je od konsekwencji tego buntu. Mówi, że jesteśmy tajemnicząmieszaniną ducha i błota (i że jesteśmy niezrównoważeni, jeśli czynimy siebiew całości duchami, jak wyznawcy New Age, lub w całości błotem, jakekstremalni ewolucjoniści). Mówi, że musimy się przyłączyć do Boga-Człowieka,Jezusa, w Jego Ciele, Kościele, po to, by zagnieść Go jak ciasto w naszekości i w świat. I mówi, że jeśli tak uczynimy, to będziemy z Nim na zawsze,zaczynając od teraz.To są konkretne odpowiedzi na konkretne pytania - najkonkretniejszepytania na świecie. Tak więc daleki od obawiania się ich, Ojciec Święty robiwszystko, co może, by przekonać parę z nas, nieśmiałych istot, byśmy pomy-144<strong>FRONDA</strong> 30


śleli o rozważeniu ich pokrótce. Być może dlatego właśnie powtarza: „Nielękajcie się".Żony niechaj będą poddane"?Nie tak dawno baptysta z Południa wzniecił nieco kurzu w amerykańskimkrajobrazie kulturalnym, traktując jako słowo Boże Pawiowe nawoływaniez Listu do Efezjan (5,22) , by żony „poddały się" lub „były poddane" swymmężom. Ta jedna fraza, wyrwana kompletnie z kontekstu przez amerykańskąprasę, została rozgłoszona jako jeszcze jeden dowód na rzekomo neandertalskąpostawę chrześcijańskiej tradycji wobec kobiet.Sprawa jest też taka, że fragment ten jest trudną mową, trudną zarównodla katolików, jak i baptystów, gdyż jest to również część naszej Biblii. Alenie jest trudną mową ze względów, jakie normalnie sobie wyobrażamy. Jesttrudną mową ze wzglądów wyrażonych przez Mistrza Pawła: musimyumrzeć po to, by żyć.Jakie są powody, dla których ten tekst normalnie uważamy za trudny? Ujmującto zwięźle, jesteśmy w zupełności przekonani, że Paweł tak naprawdęmiał na myśli to, że „Kobieta jest własnością, a Mężczyzna jest Panem." Jestto typowe, że następnie mówimy coś w stylu: „To po prostu żydowski szowinizmPawła, normalny dla I stulecia, mącący czyste wody Ewangelii prostackimipoglądami o hierarchii i męskiej dominacji". Jednak fakty są takie, że toPaweł jest tym, który wyraźnie mówi, że w Chrystusie Jezusie nie ma Żydaani Greka, niewolnika ani wolnego, mężczyzny ani kobiety (Ga 3,28). Jeśli Pawełpróbuje tylko mechanicznie potwierdzić układ społeczny rejonu MorzaŚródziemnego z I wieku, to ma zabawny sposób okazywania tego.A więc dobrze. Jeśli Paweł nie zakłada po prostu, że Mężczyzna stoi wyżejod Kobiety, to o co mu chodzi? Kościół wierzy, że Paweł próbuje nauczaćJESIEŃ-2003145


świat o radykalnie odmiennym porządku w związkach. Gdyż Paweł wyraźniedaje do zrozumienia, że jego pogląd na Mężczyznę i Kobietę*jest zakorzenionynie we współczesnych mu poglądach o niższości Kobiety, ale w odwiecznejprawdzie o wzajemnej, obdarzającej sobą miłości Trójcy Świętej i Bożejpełnej poświęcenia miłości dla Jego Kościoła. Tak jak Kościół wierzy, że Ojciec,Syn i Duch Święty są absolutnie równi w Boskiej godności, tak wierzy,że Mężczyzna i Kobieta są absolutnie równi w godności ludzkiej. Tak jak Kościółodróżnia Osoby Boże, tak odróżnia osoby w rodzinie ludzkiej. I tak jakKościół głosi własną ofiarę Chrystusa Ukrzyżowanego za Jego Oblubienicę,tak zachęca mężów i żony, by wkroczyli w życie wzajemnego samo-ofiarowaniasię. Krótko mówiąc, kościelne rozumienie małżeństwa jest zakorzenionew życiu Trójcy Świętej i w związku Chrystusa z Jego Kościołem.Implikacje takiego spojrzenia na małżeństwo są głębokie. Przede wszystkimoznacza to, że Księga Rodzaju zawiera bardzo przenikliwe w swej głębispostrzeżenie, kiedy mówi: „na obraz Boży go stworzył, stworzył mężczyznęi niewiastę" (Rdz 1,27). Ani sam mężczyzna, ani sama kobieta nie wyobrażająw pełni życia Trójcy Świętej. To samo dotyczy Mężczyzny dominującegonad Kobietą lub Kobiety dominującej nad Mężczyzną. Gdyż jak TrójcaŚwięta jest obopólną miłością, tak rodzina ludzka żyjąca i wzrastająca w miłościjest właściwą tegoż Ikoną. Przy takim spojrzeniu na rodzinę współczesnedogmaty egalitaryzmu, które postrzegają mężczyzn i kobiety jako z założeniaze sobą konkurujących, nie mają żadnego sensu.To dlatego jest sprawą niezmiernie ważną, by czytać List do Efezjan 5,22w kontekście Pawiowego spojrzenia na Chrystusa. Gdyż ani ten fragment,ani reszta jego zachęt dla par małżeńskich nie są zrozumiałe, jeśli są wyjętez kontekstu, jakim jest Pawłowe rozumienie związku Chrystusa i Kościoła.Kobiece poddanie mężczyźnie jest nierozłącznie związane, w myśli Pawła niez jej statusem jako własności, ale z jej godnością w Chrystusie i z powołaniemzarówno Mężczyzny, jak i Kobiety do wkroczenia w związek Miłości,nie Dominacji. Dokładnie dlatego cały fragment o małżeństwie zaczyna sięwezwaniem skierowanym zarówno do mężczyzny, jak i kobiety: „Bądźcie sobiewzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej" (Ef 5,21). To dlatego równieżdalej Paweł wzywa każdego męża: „miłujcie żony, bo i Chrystus umiłowałKościół". To wszystko, powiada Paweł, odnosi się, nie do jakiegośdogmatu, że kobieta nie jest człowiekiem, ani do poglądu, że mężczyzna jest146<strong>FRONDA</strong> 30


z natury wyższy, ani do żadnego współczesnego uprzedzenia. To odnosi się„do Chrystusa i do Kościoła". Jest to sakrament: obraz i przedsmak ChrystusaUkrzyżowanego i Jego Oblubienicy. Nie jest to przyznanie Mężczyźnieprawa do byciaświnią, lecz do bycia, jeśli to konieczne, barankiem prowadzonymna rzeź z miłości do jego Ukochanej. Nie nakazuje się tu Kobiecieby płaszczyła się, ale ogłasza się jej pełną godność w Chrystusie Jezusie, dotego by wyobrażała miłość, jaką żywi Oblubienica do swego Oblubieńca.MARK P. SHEATŁUMACZYŁ: JAN J. FRANCZAKCopyright © Mark P. Shea 2001PRZYPIS:* Posłużyłem się przekładem ks. Jakuba Wujka, gdyż w Biblii Tysiąclecia fragment ten brzmi:„Mężczyzna zbliżył się do swej żony Ewy" (przyp. tłum.).JESIEŃ2003147


Ludzie, którzy usiłują bez Boga zrozumieć świat, historię,człowieka, są jak dziecko układające łamigłówkę(czyli w nowomowie puzel), które nie wie, że najważniejszykawałek wpadł mu pod dywan. Frustracjai rozpacz murowane, przykro patrzeć. W literaturze naróżny sposób mamy to u Vonneguta i Becketta.MYŚLINIEORYGINALNELECHIECZMYKJeżeli jestem z czegoś w życiu dumny, to tylko ze swojej nieprzeciętnejskromności. Mimo to zapisuję niektóre swoje myśli, choć wiem, że nie sąoryginalne. Zwłaszcza w dziedzinie spraw ważnych, bo tu od tysięcy lat dep-148<strong>FRONDA</strong> 30


czemy po tym samym polu i na każdym jego kawałku stanęła już czyjaś stopa.Jeżeli nam się wydaje, że jesteśmy oryginalni, to znaczy, że jesteśmy słabooczytani. Albo bierzemy odmienność idiomu za nowość myśli. A jednakkażdy z nas odkrywa dla siebie świat na nowo, czy to wyruszając na śmiałewyprawy, czy grzebiąc w starych mapach. I dziwi się, choć inni przed nimdziwili się w tym miejscu sto tysięcy razy. Jak radzą sufi: „Sprzedaj całą swojąmądrość i kup sobie ziarenko zdziwienia".*Japońscy buddyści tak mówią o rozwoju mnicha: początkujący uczeń uważa,że góry to góry, a doliny to doliny. Po latach medytacji i zgłębiania zagadek- koanów nie jest już niczego pewien, skłonny jest podejrzewać, że góry mogąbyć w istocie dolinami, a doliny górami. Ci, którzy po wielu latach pracydoznają wreszcie olśnienia - satori, pozbywają się wszelkich wątpliwościi widzą, że jak góra, to góra, a jak dolina, to dolina.Tak jest i z naszą religijnością. Najpierw mamy prostą i naiwną religijnośćwieśniaków i dzieci. Potem jest kategoria ludzi, którzy zastanawiają sięnad swoją religijnością, próbują ją przegryźć rozumem, studiują teologię (lepiejby czytali żywoty świętych), reformują Kościół. To ludzie rozbiegani duchem,głupio-mądrzy (o stuka sapientia!), podatni w swoim rozchwianiu nawszelkie herezje. Nieszczęśliwi, którzy zatrzymają się na tym etapie.Bo sztuka polega na tym, żeby przebrnąć przez ten okres z pomocą BożejŁaski i uwierzyć jasno i czysto, tak jak wierzą dzieci i wieśniacy. Jak matkaTeresa i Papież.Rozumiał to wspaniale Prymas Wyszyński. A wszyscy, którzy krytykująreligijność ludową, maryjną, związek Kościoła ze wsią, wszyscy, którzychcieliby dominacji katolicyzmu wydyskutowanego na salonach, od Złegoi Głupiego przychodzą.*Przez tysiące lat ludzie przynosili bogom dary. Składany w ofierze przedmiotmusiał być bogów godny: kosztowny, ozdobny i doskonały, bez najmniejszejskazy. W akcie ofiary przedmiot niszczono, aby nikt prócz bóstwa nie mógłJESIEŃ-2003149


już z niego korzystać. Również ofiary zwierzęce musiały byćmłode, piękne i nieskalane, najlepiej całkiem białe. Zwierzętazabijano i palono, żeby żaden kapłan ani sługaświątynny nie mógł bogów podjadać.Najwyższą formą ofiary, jaką człowiek mógłbyzłożyć bóstwu, było oddanie mu ukochanegopierworodnego syna. Tu nie można się byłowykręcić dzieckiem siódmym czy garbatymlub kulawym, fizyczna i umysłowa doskonałośćbyła warunkiem koniecznym. Świadectwatakich ofiar znajdujemy w wykopaliskach,także europejskich, i biblijna ofiaraz Izaaka nie jest czymś odosobnionym, jestpodsumowaniem i uogólnieniem czegoś, cobyło długo obecne w historii ludzkości.Ofiara Chrystusa jest zwierciadlanymodbiciem ofiary Izaaka. Oto Bóg składa w ofierzeza ludzi swojego Syna, doskonałego i bezgrzesznego.Wyniszczenie Jezusa przed Ukrzyżowaniemi Jego śmierć to odpowiednik niszczenia lubpalenia ofiary. (Znakiem tego jest przełamywanie Hostiiprzez kapłana.) To odwrócenie idei ofiary może pochodzić tylkood Boga i samo przez się jest wystarczającym dowodem na prawdziwośćnaszej wiary. Człowiek nie byłby w stanie czegoś takiego wymyślić, a gdybywymyślił, nie miałoby to żadnego sensu, byłoby tylko podłym bluźnierstwem.(Tyle razy składaliśmy ofiary Bogu, niech teraz On złoży nam w ofierzeto, co ma najcenniejszego.) Żelazna logika tej ofiary wskazuje, że na jejdrugim końcu znajduje się Bóg, który przemówił do ludzi z największą możliwąpotęgą.Z logiki tej zwierciadlanej ofiary wynika niezbicie, że Chrystus nie mógłbyć kulawym kaleką, jak utrzymuje tradycja wschodnia. (Patrz: krzyż z krzywąpodpórką.) Zresztą wspomniałaby o tym któraś z Ewangelii, a Tomasz--niedowiarek, widząc zmartwychwstałego Chrystusa, pewnie zmierzyłby munogi sznurkiem. Messori podpowiada rozwiązanie: Kościół Wschodni opierałsię na świadectwie Całunu, który był obrazem Chrystusa już skatowanego.150<strong>FRONDA</strong> 30


*Cargo w języku międzynarodowym to ładunek, towar. Kult cargo powstał naNowej Gwinei, gdzie podczas II wojny światowej Amerykanie zbwdowali lotniskowojskowe i krajowcy, żyjący w epoce kamiennej, byli świadkami, jakopuszczające się z nieba samoloty wyrzucały z siebiewszelkie dobra. Wojna się skończyła, Amerykanieodlecieli, a biedni krajowcy przez dziesięcioleciana opustoszałym lotnisku odprawialimodły do uplecionych z trawymakiet samolotów, na próżno licząc najakiś zrzut konserw, piwa, podkoszulkówi zdjęć gołych białych kobiet.Żydzi zostali wybrani (nazwijmyrzecz po imieniu: wyznaczeni) do jednegozadania: mieli przygotować lądowisko dlaChrystusa. Wielki prorok Eliasz mówiłwprost - wyrównujcie pasy startowe dla Pana.Chrystus wylądował, sformował swoją armię (którąterazdowodzi za pomocą niebieskiego internetu) i odleciał. Jego wojsko poszłozdobywać świat, na zarosłym chwastami pasie startowym pozostali wyznawcycargo.*Buddyzm i chrześcijaństwo. Tak podobne, a tak różne. Buddyzm to szczyt tego,co człowiek może osiągnąć bez Objawienia.Cierpienie jest powszechne. Zgoda.Źródłem cierpienia jest pożądanie. Jeżeli uznamy, że Grzech Pierworodnyjest źródłem pożądania, to i tu zgoda.Cierpienia można uniknąć, znosząc pożądanie. My cierpienie akceptujemy,jak indiańscy chłopcy zdający egzamin na wojownika. Przyjmujemyi ofiarujemy Bogu, którego buddyści nie znają.Pożądanie można usunąć, postępując ośmioraką ścieżką. Na pierwszyrzut oka podobne do naszych ośmiu błogosławieństw. Ale brak tam miłości,JESIEŃ-2003151


żarliwości, szaleństwa nawet, bez którego nie ma chrześcijaństwa. My akceptujemyświat jako dar Boży, wraz z jego cierpieniem. Oni, odrzucając cierpienie,wyrzucają wraz z nim cały świat. Taka jest różnica między religią życiaa najpiękniejszą nawet religią śmierci.*AIDS duchowy - syndrom braku odporności na pokusy. Zarażony pada odpierwszego podmuchu pokusy, więcej, rozgląda się, od czego by tu upaść.Trzeba być chytrym, ułatwiać sobie życie i unikać pokus. Tak uczył kodekssamurajów: na pierwszym miejscu czujność, unikanie sytuacji, któremogą prowadzić do walki.*Jakże żałosne są te wszystkie feministki! Kobiety zawsze miały otwartą drogędo prawdziwej wielkości, bo ta droga prowadzi pionowo w górę i nikt niemoże jej zablokować. Wspaniałe są te nasze baby w Kościele, osiągające nietylko pełnię człowieczeństwa, ale wykraczające ponad ludzkie parametry.A w drodze do świętości, przy okazji niejako, mimochodem, uzyskujące diamentowąjasność umysłu, jaka największym uczonym zdarzy się raz w życiu.Święta Teresa od Jezusa, po babsku roztrajkotana, prowadzi przy tymprzejrzysty, śmiertelnie logiczny i praktyczny wykład wychodzenia pozaczłowieczeństwo, poradnik wydobywania duszy anielskiej z czerepu rubasznego.A święta Katarzyna ze Sieny osiąga w swoich modlitwach zwartość i natężeniesłowa, jakie są udziałem tylko największych poetów.„Panie mój, ukarz mnie za grzechy moje i nie bacz na moje nieprawości.Jedno tylko mam ciało, ale składam Ci je w ofierze. Oto moje ciało, oto mojakrew. Zniszcz ciało, wypruj żyły, połam kości moje,zetrzyj je na proch i rozrzuć na cztery stronyświata. Przyjmij to jako ofiarę za tych wszystkich,za których się modlę do Ciebie."(A modliła się za Papieża, prowadząc go tąswoją potężną modlitwą jak po sznurku.)<strong>FRONDA</strong> 30


Przypomina się sonet Donne'a „Bater My Heart, Three-personed God".Barańczak przetłumaczył to „Zmiażdż moje serce, Boże, jak zmurszałą ścianę",ale ja wolę starszy przekład Mierzejewskiego: „Roztrzaskaj moje serce,Trójjedyny Boże". Barańczak zgubił gdzieś, bagatela, Trójcę Świętą.*Ludzie, którzy nie wierzą w Boga, mogą sobie żyć na poziomie gadającegozwierzęcia.Ludzie, którzy usiłują bez Boga zrozumieć świat, historię, człowieka, sąjak dziecko układające łamigłówkę (czyli w nowomowie puzel), które niewie, że najważniejszy kawałek wpadł mu pod dywan. Frustracja i rozpaczmurowane, przykro patrzeć. W literaturze na różny sposób mamy to u Vonnegutai Becketta.A Szatan jest jak złośliwy wujek, który podkłada dziecku kawałek z innejukładanki i mówi, że to się na pewno da ułożyć.*Bóg jest wiecznie obecny w stworzonym przez siebie świecie, a człowiek rodzisię wyposażony w organy pozwalające odczuwać Jego obecność.Ludzie zawsze odczuwali tę obecność: w majestatycznym dębie, wymówieniemmyśleli, że są osobni bogowie dębu, góry, wiatru i grzmotu, osob­słej górze, w poszumie wiatru i głosie grzmotu, ale w czasach przed Objanoteż oddawali im cześć. Poganie zasługują na szacunek jako ludzie, którzyzbliżali się do Boga o tyle, o ile pozwalały im ich ograniczenia.Współcześni neopoganie, którzy zetknęli się z Objawieniem i je odrzucili,nie są podobieństwem, ale przeciwieństwem tamtych pogan, bo oni oddalająsię od Boga.*Chrześcijanie i Żydzi mogą z powodzeniem prowadzićdialog na temat metod nawadniania pustyni, ale międzyich religiami dialog jest niemożliwy. Albo Syn BożyJESIEŃ 2003


odwiedził Ziemię i wówczas bycie dziś starotestamentowym Żydem jest bezsensu, albo Jezus nie był Synem Bożym i nie wstał z martwych, a wtedy bezsensu jest chrześcijaństwo. Takiej sprzeczności nie ma między żadnymi innymireligiami, tylko tu jest albo-albo.Różnica jest taka, że chrześcijanie mówią: religia Mojżesza była prawdziwado roku pierwszego, a właściwie do śmierci Chrystusa na Krzyżu, kiedyrozdarta została zasłona w świątyni. Dlatego Abraham, Jakub, Izaak i Mojżeszsą naszymi przodkami duchowymi. Mówi święty Paweł: „Strzeżcie siępsów, strzeżcie się złych pracowników, strzeżcie się okaleczeńców! [to jestobrzezańców]. My bowiem jesteśmy prawdziwie ludem obrzezanym..."A Żydzi mówią, że nasza religia jest nieważna od samego początku, bo inaczejmusieliby wyrzec się swojej.Rozmawiajmy więc o nawadnianiu pustyni. I bądźmy otwarci na wszystkich,którzy chcą uznać Chrystusa.*Sam Bóg i Jego Matka objawiali się w ubiegłym stuleciu wystarczającąliczbę razy, żeby można było zauważyć pewne prawidłowości.Bóg konsekwentnie objawia prostaczkom to, cozakrył przed mądralami, zwraca się do umysłów młodychi prostych, nieskażonych nadmierną wiedzą, która widoczniejest tu przeszkodą. Środek przekazu winien byćprzezroczysty. Bóg mówi do pastuszków, do prostychmnichów i mniszek. I nie wdaje się z ludźmi w dysputy teologiczne- widocznie nie jest nam to potrzebne do Zbawienia.*Polacy będą pozostawać pod szczególną opieką Jezusa i Maryi, dopóki będąChrystusowi służyć, dopóki będą z siebie wydawać świętych i wielkich kapłanów,dopóki będą się modlić.Jeżeli kiedyś przestaną być Bogu użyteczni, przestaną cieszyć się Jegoopieką. Będą skazani na życie o własnych siłach i szybko pójdą na zatracenie.Czuję, że Bóg posługuje się żelazną logiką, która jest dla człowieka154<strong>FRONDA</strong> 30


do pojęcia. Brakuje nam tylko czasem informacji, zwłaszcza z przyszłości.Niezrozumiałe jest natomiast Boże Miłosierdzie. I cierpliwość.*U rdzennych mieszkańców Australii egzamin dojrzałości wyglądał w tensposób, że starsi plemienia wyprowadzali chłopca mniej więcej dwunastoletniegona pustynię i tam pozostawiali. Jeżeli zdołał wrócić do siedziby plemienia,to znaczyło, że zdał, jeżeli zabłądził i usechł, to znaczyło, że oblał.Egzamin, rzecz jasna, poprzedzała edukacja, obejmująca sztukę poszukiwaniawody i zdobywania pożywienia, ale przede wszystkim posługiwaniasię mentalną mapą, zapamiętywaną za pomocą pieśni. (Pięknie napisał o tymBruce Chatwin.) Z wiekiem pieśń się wydłużała, a mapa obejmowała corazrozleglejsze terytorium.Czasami myślę o naszej ziemskiej pielgrzymce jak o takim właśnie pustynnymegzaminie.*We wszechświecie rządzi przemożne prawo rozpraszania się energii, którejzapas wszechświat otrzyma! w chwili powstania. Można powiedzieć, że zosta!wyposażony w mechanizm autodestrukcji i pod tym względem przypominawszystkie urządzenia na baterie.Zaistnienie w wymiarze lokalnym procesu odwrotnego -skupiania rozproszonej energii - uwieńczonegopowstaniem życia rozumnego, któresamo jest zdolne do procesówtwórczych, czyli tworzenia czegośz niczego, jest dla mnie wystarczającymdowodem na istnienieBoga Wszechmogącego, zawieszającegodziałanie swoich własnych praw.Tak jak Żydzi, przechodzący suchą nogą przez Morze Czerwone,jesteśmy osłonięci dłońmi Boga przed prawami przyrody. Jeżelinaruszymy Jego cierpliwość, Bóg nie musi nas wcale karać, wystarczy, żeJESIEŃ 2003155


odłączy zasilanie swojego miłosierdzia, pozwalając działać prawom fizykii sprawiedliwości.Znakomity pisarz amerykański Philip K. Dick w powieści „Ubik" przejmującoprzedstawił świat, który bez Bożej interwencji (w postaci tytułowejsubstancji, nazwanej tak od łacińskiego słowa „wszechobecny") natychmiastzaczyna więdnąć.*Religia Chrystusa rosła przez kolejne katastrofy.Ukrzyżowanie Jezusa prowadzi do Jego zmartwychwstania i zesłania DuchaŚwiętego. To jest „big bang" chrześcijaństwa, potężny impuls początkowy.Żydzi mieli za zadanie przygotowanie miejsca dla Chrystusa i wyprowadzenieJego Dobrej Nowiny z jednego plemienia na cały okrąg Morza Śródziemnego.Wydali z siebie ekipę, która to zadanie wykonała wzorowo. WyznawcyJezusa opuszczają Jerozolimę przed jej rzezią i wynoszą swoją religięz izraelskiego kokonu w świat.W kilka wieków później święty Patryk, godny następca świętego Pawła,wyprowadził chrześcijaństwo z ruin imperium rzymskiego do Celtów, Germanówi Słowian, tworząc podwaliny pod chrześcijańską Europę. W tysiąclat później, po upadku Bizancjum, chrześcijaństwo trwało w Kijowie i Moskwie,żeby dojść do Władywostoku i zachodnich wybrzeży Ameryki Północnej,gdzie pamiątką po rosyjskiej Alasce są dziś prawosławni Indianie.Były i odwroty: Afryka Północna (teren świętego Augustyna!), PółwysepArabski, Azja Mniejsza. Ciężka orka w Indiach, Chinach, Japonii.Utrata wpływów wśród Mongołów (słaba odnoga nestoriańska),nawrót pogaństwa w komunistycznej Rosji. Ale krajekontrreformacji nawróciły Amerykę Środkową i Południową,a protestanci Północną (różnicę odczuli na swojej czerwonejskórze Indianie). I Filipiny, na których dziś chrzci się więcejdzieci niż w Hiszpanii, Włoszech, Francji i Polsce razem wziętych.Dziś zbliża się upadek cywilizacji zachodniej, Europa usycha,odcinając się od swoich religijnych, kulturalnych i historycznychkorzeni, następuje potężne wymieszanie ludności świata. Z wielkiegozamętu wyjdzie chrześcijaństwo jako religia prawdziwie światowa.156<strong>FRONDA</strong> 30


*„Myślę, więc jestem".Jestem, więc myślę.Myślę, że jestem. No, wydaje mi się, że jestem.Skoro już jestem, to sobie pomyślę.Wiem, że Bóg jest, a mnie nie ma. Szkoda słów, panie Kartezjusz.*Wszystko, co we mnie dobre, pochodzi od Boga, a dowszystkiego co zle, głupie i niepotrzebne doszedłemwłasnym rozumem. Dlatego im mniej mnie we mnie,tym lepiej.Wszelkie przywiązanie do własnego ja jestprzywiązaniem do złego.*Jezus przyszedł na świat, żeby zdobywać ludzi dlaBoga. Być uczniem Jezusa to iść w jego ślady.A jak działał Jezus? Słowem, przykładem, cudami.Słowo i przykład to jasne. A skąd wziąć cuda?Od tego jest modlitwa.Nie marnować czasu. Odpracować czyściec na ziemi. Tyle, ile się da.*Prędzej wielbłąd przelezie przez ucho igielne niż człowiek sukcesu wciśniesię do raju.Nic tak nie oddala od Boga, jak sukces.Jednych ludzi Bóg doświadcza kalectwem, brzydotą,JESIEŃ-2003157


innych urodą i sukcesem. Ta druga próba jest bodajże trudniejsza. Ale... nigdynie dostajemy zadań ponad swoje możliwości.Niektórzy ludzie wierzą w Boga. Bóg wierzy we wszystkich ludzi, ale niektórzygo zawodzą.Armia Chrystusa składa się z samych ochotników. Jedynym chyba wyjątkiemjest święty Paweł, siłą wcielony w kamasze. A może wszyscy zostajemy porwani,tylko o tym nie wiemy?*Wielu ludzi wierzy nie tyle w Boże Miłosierdzie, cow Bożą pobłażliwość. Zawiodą się. Kiedy się ocknąna tamtym świecie, zetkną się już tylko zeSprawiedliwością.*Leżysz z mądrzejszą od siebie książką, słuchasznokturnów Szopena i nic cię nie boli, nawet staramiłość. Doceniasz wtedy całe piękno życiai czujesz, że mógłbyś się z nim w każdej chwili pożegnać- bez żalu i z przyjaźnią.*W tych moich myślach nic nowego. Wielokrotnie po ich zapisaniu odnajdowałembliskie treściowo, a nierzadko prawie identyczne w formie zdaniau świętych. Sprawiało mi to zawsze wielką radość. Bo kłamstw może byćwiele, a prawda jest jedna.158<strong>FRONDA</strong> 30


Jeżeli na drodze swoich przemyśleń spotykam świętych, to znaczy, że jestemna drodze właściwej. Dzień dobry, święty Hieronimie, uszanowanieświęty Bernardzie, dłonie całuję, matko Tereso, święta Tereso z Avila, ukłonydla wszystkich świętych Teres. Takie świętych na piśmie obcowanie.A gdyby udało mi się powiedzieć coś całkiem oryginalnego, zastanawiałbymsię, gdzie też wdałem się w jakąś herezję.LECH JĘCZMYKJESIEŃ 2003159


FILARYNIEWIARY-KANT-PETERKREEFTNiewielu filozofów w historii pisało tak nie dającym się czytać i oschłym stylem,jak Immanuel Kant. Jednak niewielu miało bardziej niszczący wpływ namyśl ludzką.Mówi się, że oddany służący Kanta, Lumppe, czytał wiernie każdą rzecz, jakąjego pan opublikował, ale kiedy Kant opublikował swoją najważniejsząpracę, „Krytykę czystego rozumu", Lumppe zaczął, ale nie skończył, ponieważ,jak powiedział, gdyby skończył, to musiało to by być w szpitalu psychiatrycznym.Wielu studentów od tamtego czasu podzielało jego uczucia.A jednak ten abstrakcyjny filozof, piszący abstrakcyjnym stylem o abstrakcyjnychzagadnieniach, jest, jak sądzę, podstawowym źródłem myśli, która dzisiajzagraża wierze (a tym samym duszom) bardziej niż jakakolwiek inna -myśli, że prawda jest subiektywna.Prości mieszkańcy jego rodzinnego Królewca, gdzie mieszkał i pisał w drugiejpolowie XVIII wieku, rozumieli to lepiej niż zawodowi uczeni, ponieważprzezwali Kanta mianem „Niszczyciel" i nadawali swoim psom jego imię.1 <strong>FRONDA</strong> 30


Był łagodnym, miłym i pobożnym człowiekiem, tak punktualnym, że sąsiedzinastawiali swoje zegary według jego codziennych spacerów. Podstawowaintencja jego filozofii była szlachetna: przywrócić ludzką godność pośródsceptycznego świata oddającego cześć nauce.Ta intencja staje się jasna, gdy przytoczymy pewną anegdotę. Kant uczestniczyłw wykładzie materialistycznego astronoma, którego tematem było miejsceczłowieka we wszechświecie. Astronom zakończył swój wykład następująco:„A więc widzicie, że z punktu widzenia astronomii, człowiek jestzupełnie bez znaczenia". Kant odpowiedział: Profesorze, zapomniał pan0 jednej ważnej rzeczy - człowiek jest astronomem".Kant, bardziej niż jakikolwiek inny myśliciel, stał się bodźcem do typowowspółczesnego zwrotu ku obiektywnemu do subiektywnego. Może tobrzmieć pięknie dopóki nie uświadomimy sobie, że oznaczało to dla niegoprzedefiniowanie samej prawdy jako subiektywnej. A konsekwencje tej ideisą katastrofalne.Jeśli kiedykolwiek angażujemy się w dyskusję z niewierzącymi na temat naszejwiary, wiemy z doświadczenia, że najpowszechniejszą przeszkodą dlawiary nie jest dzisiaj jakaś uczciwa intelektualna trudność, jak problem złaalbo dogmat o Trójcy Świętej, ale założenie, że religia nie może w żaden sposóbdotyczyć faktów i obiektywnej prawdy; że jakakolwiek próba przekonaniadrugiej osoby, że Twoja wiara jest prawdziwa - obiektywnie prawdziwa,prawdziwa dla każdego - jest nieprawdopodobną arogancją.Sprawą religii, według tego sposobu myślenia, jest praktyka, a nie teoria,wartości, a nie fakty; coś subiektywnego i prywatnego, nie obiektywnego1 publicznego. Dogmat jest „dodatkiem", i to złym dodatkiem do tego, ponieważdogmat sprzyja dogmatyzmowi. Religia, w skrócie, równa się etyce.A ponieważ etyka chrześcijańska jest bardzo podobna do etyk większości innychważnych religii, nie ma znaczenia, czy jesteś chrześcijaninem, czy teżnie; to, co się liczy, to to, czy jesteś „dobrą osobą". (Ludzie, którzy w to wierzą,zazwyczaj także wierzą, że właściwie niemal każdy, oprócz Adolfa Hitlerai Charlesa Mansona, jest „dobrą osobą".)JESIEŃ2003161


Kant jest w dużej mierze odpowiedzialny za ten sposób myślenia. Pomógłpogrzebać średniowieczną syntezę wiary i rozumu. Opisał swoją filozofię jako„usuwanie pretensji rozumu po to, by zrobić miejsce dla wiary" - jakbywiara i rozum były nieprzyjaciółmi, a nie sojusznikami. W Kancie luterańskirozwód pomiędzy wiarą i rozumem został sfinalizowany.Kant uważał, że religia nigdy nie może być kwestią rozumu, dowodu czy argumentualbo nawet kwestią wiedzy, ale kwestią uczucia, pobudki i nastawienia.To założenie głęboko wpłynęło na umysły większości religijnych nauczycieli(np. twórców katechizmu i wydziałów teologii) dzisiaj, którzyodwrócili swoją uwagę od podstawowych faktów na temat wiary, obiektywnychfaktów opowiedzianych w Piśmie i streszczonych w apostolskim wyznaniuwiary. Rozwiedli oni wiarę z rozumem i połączyli ją z popularną psychologią,ponieważ „kupili" filozofię Kanta.„Dwie rzeczy napełniają mnie podziwem - wyznał Kant - niebo gwiaździstenade mną i prawo moralne we mnie." To, co człowiek podziwia, napełnia jegoserce i ukierunkowuje jego myśl. Zauważ, że Kant podziwia dwie rzeczy:nie Boga, nie Chrystusa, nie Stworzenie, nie Wcielenie, Zmartwychwstaniei Sąd, ale „niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie". „Niebogwiaździste nade mną" jest fizycznym wszechświatem znanym współczesnejnauce. Kant degraduje wszystko inne do subiektywności. Prawo moralne niejest „na zewnątrz", ale „wewnątrz"; nie obiektywne, ale subiektywne; niejest prawem naturalnym tego, co obiektywnie dobre i złe, które pochodzi odBoga, ale prawem tworzonym przez człowieka, którym sami decydujemy sięzwiązać. (Ale jeśli 'się sami zwiążemy, czy rzeczywiście jesteśmy związani?)Moralność jest tylko kwestią subiektywnej intencji. Nie ma treści z wyjątkiemZłotej Zasady („imperatywu kategorycznego" Kanta).2 <strong>FRONDA</strong> 30


Jeśli prawo moralne pochodziłoby od Boga zamiast od człowieka, argumentujeKant, wtedy człowiek nie byłby wolny w znaczeniu bycia niezależnym.To prawda. Kant następnie argumentuje, że człowiek musi być niezależny,a wobec tego prawo moralne nie pochodzi od Boga, ale od człowieka. Kościółargumentuje na podstawie tej samej przesłanki, że prawo moralne w rzeczywistościpochodzi od Boga, a wobec tego człowiek nie jest niezależny. Mawolność wyboru pomiędzy posłuszeństwem lub nieposłuszeństwem prawumoralnemu, ale nie ma wolności kreowania samego prawa.Chociaż Kant uważał siebie za chrześcijanina, otwarcie zaprzeczał, byśmy moglipoznać, że naprawdę istnieje (1) Bóg, (2) wolna wola,(3) nieśmiertelność. Powiedział, że musimy żyć tak,jakby te trzy idee były prawdziwe, ponieważ jeśli będziemyw nie wierzyć, potraktujemy moralnośćpoważnie, a jeśli nie, to nie potraktujemy jej poważnie.To usprawiedliwianie wiary czysto praktycznymipowodami jest strasznym błędem. Kantwierzy w Boga nie dlatego, że jest to prawdziwe, aledlatego, że jest to pomocne. Czemu by wobec tego nie wierzyćw Świętego Mikołaja? Gdybym był Bogiem, wolałbym uczciwego ateistę niżnieuczciwego teistę, a Kant jest, jak dla mnie, nieuczciwym teistą, ponieważ istniejetylko jeden uczciwy powód, by w coś wierzyć: bo jest to prawdziwe.Ci, którzy próbują „sprzedawać" wiarę chrześcijańską w kantowskim rozumieniu,jako „system wartości" zamiast jako prawdę, przez pokolenia nieosiągali rezultatów. W obliczu istnienienia tak wielu konkurujących „systemówwartości" na rynku dlaczego ktokolwiek miałby woleć raczej chrześcijańskąwersję od prostszej, mającej mniejsze zaplecze teologiczne i łatwiejszej,z mniejszą ilością niewygodnych wymagań moralnych?W rezultacie Kant porzucił walkę, wycofując się z pola bitwy faktów. Wierzyłw wielki mit XVIII-wiecznego „oświecenia" (cóż za ironiczna nazwa!) - że newtonowskanauka miała tu pozostać, a chrześcijaństwo, żeby ocaleć, musiało znaleźćsobie nowe miejsce w nowym krajobrazie umysłowym, naszkicowanymprzez nową naukę. Jedynym pozostawionym mu miejscem była subiektywność.JESIEŃ-2003 163


Oznaczało to ignorowanie albo interpretowanie jako mitu nadprzyrodzonychi cudownych roszczeń tradycyjnego chrześcijaństwa. Strategia Kanta byław istocie podobna do tej stosowanej przez Rudolfa Bultmanna, ojca „demitologizacji"i człowieka, który prawdopodobnie jest bardziej odpowiedzialnyza utratę wiary u studentów katolickich college'ów niż ktokolwiek inny.Wielu profesorów teologii idzie w ślady jego teorii krytycyzmu, która biblijneopisy cudów, oparte na świadectwie naocznych świadków, redukuje dozwykłych mitów, „wartości" i „pobożnych interpretacji".Oto, co powiedział Bultmann o przypuszczalnym konflikcie między wiarąa nauką: „Naukowy obraz świata pozostanie i będzie się domagać swoichpraw przeciw jakiejkolwiek teologii, choćby najbardziej imponującej, którawejdzie z nim w konflikt". O ironio, ten sam „naukowy obraz świata" newtonowskiejfizyki, który Kant i Bultmann przyjęli jako absolutny i niezmienny,został niemal powszechnie zakwestionowany przez samych naukowców!Podstawowe pytanie Kanta brzmiało: jak możemy poznać prawdę? W młodościprzyjął odpowiedź racjonalizmu, która mówiła, że znamy prawdę dzięki intelektowi,a nie dzięki zmysłom i że intelekt posiada swoje własne „wrodzone idee".Potem Kant przeczytał pisma empirysty Davida Huma, o którym, powiedział, żeten obudził go z dogmatycznej drzemki. Podobnie jak inni empiryści, Hume wierzył,że możemy poznać prawdę tylko przez zmysły i że nie ma żadnych „wrodzonychidei". Ale przesłanki Huma doprowadziły Kanta do sceptycyzmu, do zaprzeczenia,że jesteśmy kiedykolwiek wstanie poznać prawdę z jakąkolwiekpewnością. Kant postrzegał zarówno „dogmatyzm" racjonalizmu, jak i sceptycyzmempiryzmu jako niemożliwy do przyjęcia - i poszukiwał trzeciej drogi.Istniała taka trzecia teoria, dostępna od czasów Arystotelesa. Była to zdroworozsądkowafilozofia realizmu, wedle której możemy poznać prawdę zarównoprzez intelekt, jak i zmysły, jeśli tylko będą one działać prawidłowoi jako tandem, jak dwa ostrza nożyczek. Zamiast powrócić do tradycyjnegorealizmu, Kant wynalazł kompletnie nową teorię wiedzy, zazwyczaj nazywanąidealizmem. Nazwał ją swoją „kopernikańską rewolucją w filozofii". Najprostszytermin na jej określenie to subiektywizm. Sprowadza się ona doprzedefiniowania samej prawdy jako subiektywnej, a nie obiektywnej.•J FONDA 30


Wszyscy poprzedni filozofowie przyjmowali, że prawda była obiektywna.Oto wyłożone w prosty sposób, co zdroworozsądkowo rozumiemy przez„prawdę": znać to, co rzeczywiście istnieje, dostosowywać umysł do obiektywnejrzeczywistości. Niektórzy filozofowie (racjonaliści) myśleli, że możemyosiągnąć ten cel tylko przez rozum. Wcześni empiryści (jak Locke) myśleli,że możemy go osiągnąć przez doświadczenie. Późny sceptycznyempirysta Hume myślał, że nie możemy go osiągnąć z jakąkolwiek pewnością.Kant zaprzeczył założeniu wspólnemu wszystkim trzem konkurującymfilozofiom - że w ogóle powinniśmy go osiągnąć, że prawda oznacza dostosowaniedo obiektywnej rzeczywistości. Kantowska „rewolucja kopernikańska"przedefiniowuje samą prawdę, jako rzeczywistość dostosowującą się doidei. „Do tej pory zakładano, że cała nasza wiedza musi się dostosować doprzedmiotów... możliwy jest większy postęp, jeśli przyjmiemy przeciwną hipotezę- że przedmioty myśli muszą się dostosować do naszej wiedzy."Kant twierdził, że cała nasza wiedza jest subiektywna. No cóż, czy ta wiedzajest subiektywna? Jeśli tak jest, to wiedza na temat tego faktu jest także subiektywna,i tak dalej, i zostajemy zredukowani do niekończącego się gabinetuluster. Filozofia Kanta jest doskonalą filozofią dla piekła. Być może potępieniwspólnie wierzą, że w rzeczywistości nie są w piekle - to wszystko dzieje siętylko w ich umysłach. I być może tak jest. Być może to jest właśnie piekło.PETER KREEFTTŁUMACZYŁ JAN J. FRANCZAKPierwodruk: „The Pillars of Unbelief- Kant".„The National Catholic Register". (January - February 1988).Copyright © The National Catholic Register 1988www.ncregister.comJESIEŃ-2003165


PAWEŁ KĘSKASzary krajobrazSzkłoza szkłemżółte pola zamazaneświatłemdalejmały kosmosrząd grusz166<strong>FRONDA</strong> 30


Trójca RublowaWyszliśmyna drogęłapać wróbleoni rozstawili sznurkową siatkęja naganiałempotemojciec zaparzył kawępotemrozmawialiśmypotemnastała nocrozmawialiśmyaż do siódmejranoposzedłem spaćten światbez nasnie miałbysensuJESIEŃ-2003167


* * *jedziemyksiężycowym wąwozemprzez kartofliskoza rzekąjuż tylko dźwiększybciejszybciej!168<strong>FRONDA</strong> 30


Holenderska Pasja(rzecz o tak zwanej martwej naturze)ogromne skrzydławertykalnehoryzontalnedrewniane zaćmienieprzeraźliwa pauzaźrenicna poddaszuw misterium geometriizamyślony cieślaXrystusPAWEŁ KĘSKAJESIEŃ-2003169


Leżę na łożu boleści w szpitalu, tutaj w Warszawie, zatrutyalkoholem do takich granic już możliwości właściwie,rozmawiam z tymi pacjentami, którzy mówią: „byłksiądz, no, tu przychodzi codziennie", właściwie to misię chciało wyspowiadać. Miałem niesamowite przeżyciew tym takim zatrutym organizmie, a jednocześnietakim, no, właściwie wyposzczonym, bo przecież nic sięnie je przez dwa tygodnie, widzę, że jest ksiądz, ale tak,jakby go nie było, stoi przy mnie, ale tak, jakby był jakimśtakim przekaźnikiem, jakimś ekranem, przez któryprzechodzi tylko coś, co idzie gdzieś tam.Przerećsamegosiebie do końcaROZMOWA Z MARKIEM JACKOWSKIMJest Pan znany jako muzyk, kompozytor, związany z zespołem Maanam,prawda? Chociaż nie zawsze Pan w zespole Maanam grał.No, to już będzie 21... prawie 22 lata, więc spory szmat czasu. Dużo - dwiedekady w Maanamie. I dlatego ludzie będą kojarzyć mnie zawsze z tym zespołemczy kojarzą w tej chwili, bo to jest taka twarz i telewizyjna, i gdzieśw środkach masowego przekazu, i na koncertach. Natomiast, oprócz wszystkiego,jestem, no, człowiekiem starającym się być normalnym, podróżujący,trochę pielgrzym, trochę kierowca, trochę muzyk.170<strong>FRONDA</strong> 30


Pewnie nie każdy Pana zna z tej strony, że Pan dzisiaj jest ojcem, mężemi jest kimś, kto właśnie Pana Boga odnalazł. Może pójdźmy ta drogą.Tu trzeba by było właściwie wspomnieć może o dwóch sprawach. Byłemwczoraj u swojej siostry, która jest w szpitalu we Wrocławiu. Musi być podstałą opieką lekarską. I nagle taka starsza pani mówi: „Panie Marku, panasiostra nam zakazała się modlić, mówi, że ma do nas pretensje, że my sięmodlimy, po co my się tyle modlimy? Ona nie wierzy w Boga". I tutaj sobieuzmysłowiłem, jakie spustoszenie w duszy człowieka potrafiły zrobić tamteczasy. Pamiętam fantastycznie zupełnie czas, kiedy przystępowałem do KomuniiPierwszej swojej; chodziłem przed Komunią kilka kilometrów do kościółkaw Barczewie; był maj, czerwiec, lato, wspaniały czas. Później przyszłaszkoła i to spustoszenie, która szkoła potrafiła zrobić czy czasy, które były...to czasami trwa do dzisiaj, czyli wychowanie w czasach stalinowskich - topotrafiło się zakodować na wiele lat. I cóż ja mogłem wczoraj zrobić? Jak tapani mi mówi, że moja siostra jest... do dzisiaj to trwało, do dzisiaj trwało.Ja mówię: „Słuchaj, tak naprawdę to kto ci w życiu z ludzi pomógł?"Do siostry Pan tak mówił?Tak. „Czy tak naprawdę możesz do końca ufać człowiekowi? Bo tak wszystko:ludzie, ludzie, ludzie, prawda? Boga nie ma". No, siedzę wczoraj bezradnyw ogóle, co mam robić? A pani, że o piętnastej tutaj w kapliczce kościelnejjest Msza, no to wziąłem siostrę tam specjalnie - spędziliśmy już paręgodzin na spacerach, różnych takich... Poszliśmy sobie do kapliczki, ksiądz,który sprawował Mszę, nawet siłą rozpędu dał jej......komunię.Komunię. Tak spojrzał na mnie, czy tak? No, ja tylko rozłożyłem ręce i tak,że to już zadziałała siła inna. W końcu mówię do siostry: „No jak było?", mówi:„Fajnie było". Może coś się zacznie budzić, może coś będzie... Więc jakto jest z człowiekiem, który nie wierzy? Trudno. Czasami jest to jedno słowo,czasami jedno zdarzenie, czasami lata.JESIEŃ2003171


Wspominał Pan Pierwszą Komunię, że to jest dla Pana taki ważny moment.Jak to było?Były to piękne czasy, pamiętam właściwie ten kościół, pamiętam te ilustracjejakieś, pamiętam Komunię, aurę, aurę i takie przeniesienie bezpośredniejak gdyby wzwyż, w górę. Później szkoła - tak jak mówiłem - skutecznie sobieporadziła z tymi wszystkimi sprawami. Konkretnie, ja pamiętam - książkaWandy Wasilewskiej „W pierwotnej puszczy". Proszę sobie wyobrazić,jak niesamowicie potrafi coś takiego agenturalnego wręcz zadziałać i jakiezrobić... to byli sprytni ludzie.No ale jako lekturę Pan dostał tę książkę?Kierownik szkoły wręczył mi to po prostu i... „To przeczytaj sobie, jak to tamjest, może ci się to jakoś przyda, ci się rozjaśni w głowie trochę." No i przeczytałem,mówię: „Panie Boże, ja już w Ciebie nie wierzę". Dzisiaj się z tegośmieję, ale to lata... na lata jakoś tak... bo to człowiek przestaje o tym myśleć.To było w podstawowej szkole jeszcze?Szkoła, studia, lata młodości, rock and roli, i to tak gdzieś potem to ucieka,jest takie normalne życie - młodzieżowe, się toczy. Gdzie tam Bóg? Gdziew ogóle jakieś sprawy?Ale zatrzymajmy się na tym.Czasy hippisowskie, 1969 rok, Kraków, kolorowy, wspaniały... Ja siedziałemw upalne dni w Bibliotece Jagiellońskiej, czytałem literaturę po angielsku, boakurat było sporo książek - jakieś mandale, wydawnictwa z mandalami tybetańskimi.Nic nie rozumiałem z tego, ale w tej literaturze zen-buddyjskiej, naktórą ja trafiłem, coś było takiego prostego, coś, co mi jak gdyby odpowiadało,to znaczy, że rzeczywiście jest coś takiego, że słowa... człowiek rozmawiai ciągle jest właściwie kłamstwo, ciągle ta dwójnia przeciwieństw, ciągle jestto „białe - czarne", „tak - nie"; człowiek jest pełny słów, więc jest pełen martwoty.No to dobrze, sprawdźmy, bo gdzieś się przez cały czas pojawia postać72 <strong>FRONDA</strong> 30


Jezusa. Czy Jezus byl zen-buddystą? Niektórzy tak próbowali, że On też właściwie:„Bądź przechodniem". Zdałem sobie sprawę, że nigdy Jezus nie był miosobą obcą, że to się gdzieś przewija i w rodzinie w różnych jakichś takichchwilach, jakichś takich fragmentarycznych sprawach: Mama modląca się, czyto, że nie chodziliśmy do kościoła, bo był daleko, ale gdzieś ta modlitwa w domubyła zawsze. Mówię: „Przecież Jezus ma słowo żywe", przecież to wcalenie wyklucza, ta cała sytuacja, tej mojej medytacji zen-buddyjskiej, na mójoczywiście sposób myślenia, nie wyklucza tego, że jest jednak słowo żywe.W Świnoujściu byliśmy na FAM-ie, Kora podarowała mi medalik, który oddziadka gdzieś tam swojego czy wujka gdzieś wzięła - taki kolorowy,ceramiczny medalik, „Mutter Gottes-Berg" - po niemieckubyło napisane. Rzeczywiście, mam medalik, jest piękny, jakośtak czuję bliskość tego, nie jest dla mnie...Tak, gdzieś tu Kora się pojawia, ponieważ, chcąc nie chcącjest Pan znany...Ona się pojawiła w 1969 roku, kiedy jeszcze przed przeniesieniemsię do Krakowa na ostatni rok studiów przyjechaliśmyz miasta Łodzi z zespołem, żeby zagraćw Piwnicy pod Baranami. I Kora przyszła, ktoś ją przyciągnąłna ten koncert, siedziała na dziedzińcu Pałacu pod Baranami,na kolumnach, które wynieśliśmy z tej Piwnicy - pięknadziewczyna, czarne włosy. No i zostałem w Krakowie, gdzieśtam zaczęliśmy się spotykać. I tak właściwie gdzieś pod skórąwiedziałem od samego początku, że gdzieś... bo być może jesttak, że człowiek od razu wie, że ludzie pasują do siebie - czasamijest to zauroczenie, ale jest coś tak pod skórą, że jednak niejest to do końca takie, jak to się mówi, spasowanie. Coś takiegobyło, no i tak właściwie potem to wyszło.Ale ślub jako osoby niewierzące zawarliście?Tak. Ślub, Urząd Stanu Cywilnego, mnóstwo gości w Piwnicy pod Baranami,Ewa Demarczyk z kwiatami, no, cyganeria cała krakowska.JESIEŃ-2003


Ale życie potem jakoś tak szybko pokazuje, że właściwie... no, że nie wszystko jesttak, jak sobie młodzieńczymi oczyma człowiek wyobraża, że można się zakochać,można się zauroczyć, ale małżeństwo to jest jak gdyby troszkę jednak jeszcze cośinnego. To takie już prawdziwe - prawdziwe w tym sensie, że jeżeli zawieramprzed ludźmi małżeństwo, no to to jest takie małżeństwo ludzkie, natomiast jeżeliwierzę czy uwierzyłem i zawieram małżeństwo przed Panem Bogiem, no totu już jest sprawa naprawdę poważna, bo to już jest sprawa taka na całość.Nie chcę tego tak rozdrapywać w ogóle, ale mówi Pan o Korze bardzo ciepłowspominając...Biliśmy się przecież, za włosy mnie Kora ciągnęła, byłem posiniaczony,zresztą popijałem wtedy czasami za dużo może wina,właśnie w Piwnicy, no, czy gdzieś z kolegami. Kora miała krzepę,do dzisiaj widać, że ma krzepę, na scenie, że jest to osobamocna, chociaż te kilometry każdego wykańczają przecież i tylelat pracy na scenie. Tak że dawała sobie radę. Były to czasyburzliwe; dzisiaj możemy się z tego właściwie trochę i pośmiać,i pożartować, bo wtedy to wyglądało może inaczej - były dramatyczneprzecież przejścia. No każdy ma tę swoją drogę -dłuższą, krótszą, trudniejszą, łatwiejszą. Wydaje się, że tak łatwiejszeto jednak niespecjalnie, że każdy ma jednak po równo;może to krócej trwać, może dłużej trwać, ale ten ciężar tak jest czasami włożony,no to jest po to, żeby w ogóle wiedzieć, że się jest, żeby wiedzieć, że siężyje, żeby wiedzieć, kim się właściwie jest. Jeżeli człowiek tak do końca siebienie przełamie, nie przeżre samego siebie do końca, jak to jest z narkotykami,przy odrzuceniu narkotyków - trzeba siebie złamać, czy przy alkoholu, trzebasiebie złamać, siebie samego, złamać po prostu, zaprzeć się siebie, tego alkoholu.Dopiero wtedy człowiek wie, kim naprawdę jest. To jest niesamowite.Ale co Panu nie pasowało w Pana życiu wtedy? Co tak najbardziej doskwierało?Chciałem się wyspowiadać, chciałem być w zgodzie z Jezusem, z Panem Bogiem,no bo albo tak, albo tak. Jeżeli wraca wiara, jeżeli widzę, że to zaczyna|74 <strong>FRONDA</strong> 30


nagle to światło wracać, i widzę, że to jest prawda, no to muszę uporządkowaćto, prawda? I to ludzie... przecież miliony ludzi potrafią powiedzieć, żewiedzą, o czym ja mówię. A tutaj nie mogę, bo nie możemy wziąć ślubu kościelnego,bo druga strona nie chce. Nie mam nic do Kory przecież, że tak wyszło,no bo takie było to trochę zlepione może na siłę, że to nie była jednakta para, która powinna być na wieczność, krótko mówiąc, prawda? Możemypracować, możemy tworzyć różne rzeczy razem, bo to funkcjonuje, to rzeczywiściezdaje egzamin, poza tym moglibyśmy się skłócić na całe życie, no, poco? Kora miała tyle, mimo wszystko, jakiegoś tam też światła, no, że pracujemy,że nie ma jakiejś nienawiści między nami z różnych tam powodów, którebyły, a to, że szuka, no to ileż milionów ludzi szuka jeszcze. Myślę, że Jezusnie jest dla niej osobą obcą, na pewno. Myślę, że to, żew dzieciństwie stykała się z różnymi dość ciężkimi takimi sytuacjami- była przecież w domu dziecka, prowadzonym przezzakonnice - że to dzieciństwo zaważyło na tym, że... bo jestcoś takiego u ludzi: „Jezus - tak, Bóg - tak, ale kler - nie". Terazmogę powiedzieć, że miałem to szczęście, że... było wiele,wiele różnych zdarzeń... Leżę na łożu boleści w szpitalu, tutajw Warszawie, zatruty alkoholem do takich granic już możliwościwłaściwie, to tak jest, że albo się przeżyje, albo się nieprzeżyje; ci którzy byli kiedykolwiek w podobnych sytuacjach,wiedzą, o czym mówię. Pierwszy dzień leżę nieprzytomny zupełnie, taki, żeani ręką, ani nogą ruszyć, widzę, że ksiądz był, tam lewym okiem gdzieś, później,jak już tak po kilkunastu godzinach do siebie jakoś tak zacząłem dochodzić,rozmawiam z tymi pacjentami, którzy mówią: „Był ksiądz, no, tu przychodzicodziennie", właściwie to mi się chciało wyspowiadać. No i rano teżtaki jeszcze nie za bardzo, następnego poranka, jest szósta rano, ksiądz jest -spowiada, już wychodzi, a tam mówią: „Tu jeszcze jest taki delikwent... on teżtak chciał wyspowiadać się". Byłem tak słaby, że właściwie nie bardzo mogłemsobie ani przypomnieć w ogóle, ani... Miałem niesamowite przeżyciew tym takim zatrutym organizmie, a jednocześnie takim, no, właściwie wyposzczonym,bo przecież nic się nie je przez dwa tygodnie, widzę, że jestksiądz, ale tak, jakby go nie było, stoi przy mnie, ale tak, jakby był jakimś takimprzekaźnikiem, jakimś ekranem, przez który przechodzi tylko coś, co idziegdzieś tam. Ale mnie to było dane na takim łożu boleści, tak że w normalnymJESIEŃ 2003 175


stanie, nie wiem, czy bym w ogóle kiedykolwiek też tak, w taki czysty sposóbto widział. Rozumiem ludzi, którzy tego nie czują; to czasami jest tak też jakw małżeństwie, w zen-buddyzmie jest też coś takiego, że mistrz nie szukauczniów - uczniowie, jak są gotowi, to znajdują mistrza. Jeżeli chcesz iść dospowiedzi, to prędzej czy później znajdziesz spowiednika właściwego, bo toprzynosi pokój ducha. Jeżeli upadamy codziennie, a upadamy codziennie, noto wszyscy wiemy: ze zmęczenia, ze słabości, no to bez tego światła już niepójdziemy nigdzie. Dobrze mówię czy źle mówię?Tak pomyślałem sobie, że dla mnie to najważniejszy rys mojej drogi duchowejto jest właśnie powracanie i spowiadanie się. Że nawet jeżeli czuję, żenie spełniam, nie jestem w stanie, jakichś tam moich pragnień, nawet takichdobrych, to to powracanie jest dla mnie taką gwarancją, że chociaż natej drodze dojdę jakoś do tego, kim powinienem naprawdę być. To ja torozumiem.Człowiek ma zakodowane to, że ludzie są zawzięci, 30 lat się potrafi procesowaćo miedzę, stracić wszystkie pieniądze; zawzięci ludzie są, zawzięci. Jaktrudno jest człowiekowi przypuścić w najśmielszych swoich jakichś tamsnach, że Bóg przebacza za każdym razem, kiedy się do Niego zwracamy, ludzie- nie. Więc jak sobie w ogóle wyobrazić, że Pan Bóg może nam wybaczyćtyle razy, ile razy upadniemy, jeżeli tylko przyjdziemy: „Panie Boże, upadłem".A zatrzymajmy się w takim razie na tym łożu boleści jeszcze na moment.To był jakiś większy problem, ten alkohol? Bo jak Pan mówi o takim zatruciu,to się zdarza...Problem narodowy.No, problem narodowy, czyli...Problem ogólnoświatowy, powiedziałbym.No, a Pana?176<strong>FRONDA</strong> 30


No, poważny. Rock and roli sprzyja, życie artystyczne,powrót późny po koncertach, w hotelachw dawnych czasach nic nie było już,11:00 - zamknięte po koncertach, dwa koncertydziennie. To paliwo, które nas trzymałoprzy życiu, w cudzysłowie, wieczorem piwkojeszcze jakieś tam czy coś więcej, czasami siępopłynęło dość zdrowo. Jak był zespół inny, naprzykład TSA czy jakiś tam inny, to: „Och,przyjacielu", Oddział Zamknięty: „Och, jakfantastycznie", no to do rana... A rano trzebasię leczyć, a jak się trzeba leczyć, to następny dzień, potem następny, potem następny...tak się wydłuża. Problem ogólnonarodowy. Ja miałem to szczęście, żetrafiłem na Goplańską w Warszawie - mogę to powiedzieć, bo jeżeli to gdziekolwiekdotrze do ludzi, to to jest dla mnie bardzo ważne. Są różne stowarzyszenia,różne miejsca, gdzie można się udać, najważniejsze jest to, żeby spotkaćkogoś, kto przestał pić. Nie spotkać tego, kto będzie leczył, kto przyniesie piwko,żeby... „Bo ty się tak źle czujesz, to ja ci tutaj piweczko, żebyś doszedł jakoś,wycieniował" - nie, spotkać kogoś, kto przestał pić. I o dziwo, tak jak w tychpierwszych dniach się wydaje niemożliwe, żeby bez tego żyć, bo to boli wszystko,boli przecież, to nagle po tym, po miesiącu, jeżeli się uda miesiąc, dwa miesiące,to widać nagle z tamtej strony - wróciłem do życia, wróciłem do żywych.I udało się Panu zostawić alkohol całkiem?Jeżeli, to pod postacią, nie wiem, może jakiegoś lekarstwa, ale to też unikam,pytam się, czy nie ma.Przejdźmy jeszcze do tego rodzinnego momentu, ponieważ zatrzymaliśmysię na tym, że to pragnienie spowiedzi, to poszukiwanie, ono jakoś tak mimowszystko uderzało w to wasze małżeństwo z Korą, prawda? Bo Panmówi, że „ona nie chciała, ja już też tak nie chciałem".Ja też nie byłem człowiekiem godnym zaufania tak do końca, to oczywiste. Ale misię wydaje, że przede wszystkim to jest coś takiego, że gdzieś jest to poczucie, żeJESIEŃ 2003 177


pasujemy do siebie w stu procentach, ale gdzieś jest to uczucie, że tak do końcanie za bardzo, i się szuka, i się szuka. Kora szukała, no i jednak z Sipowiczemsą tyle lat; wydaje mi się, że to jest ten związek taki prawdziwy.To o tym obecnym Pana małżeństwie jeszcze powiedzmy. Jak to było? Jakto się stało?Wszyscy będą może myśleli, że jestem taki trochę niepoważny w swoim wieku;no, czasami to tak...Już Pan był po rozwodzie z Korą?Tak, tak, tak, mało tego, po drugim małżeństwie - drugie małżeństwo cywilne.Też bez ślubu kościelnego... Myślałem, że mi się przy drugim wyprostuje, absolutnienic z tego nie wyszło. Starałem się, bo to było rozbicie małżeństwa właśniekościelnego, zawartego przed... to są takie bardzo ciężkie sytuacje, że jestemwierzący, a do czegoś takiego doszło, czy z powodu alkoholu, czy z powodu słabości- makabra. No to mówię: „Panie Boże, no, gdzieś musi być ktoś na świecie,przecież nie może być, że tak będę szukał i szukał, i szukał..." No i przyjeżdżam- jakaś taka miejscowość, 3 maj, święto narodowe, koncert, gdzieśLegnickie. Przed koncertem, godzinę przed koncertem, patrzę: jakaś dziewczyna,taka młoda, wymalowana, cały czas się do mnie śmieje, nikogo na sali niema. No, tak chodzę, udaję, że nic, mam swoje sprawy, próba akustyczna... Takprzekładając na język anegdotyczny: „No, Panie Boże, chyba jakaś pomyłka tutaj,no, ładna, ale za młoda, to tak w ogóle, chyba nie za bardzo..." Potem jestkoncert, cały czas stoi naprzeciwko mnie, śmieje się, tańczy, no i, żebym autograf...jakoś coś mi tam się odzywa w moim wnętrzu... „Po koncercie, po koncercie,no bo teraz gramy, to nie bardzo". Przychodzi po koncercie po autograf, taksobie myślę: „Nie, no to w ogóle nie ma co, zamykamy rozdział, wyjeżdżamy",ale słyszę: „Weź przynajmniej numer telefonu". Więc tak anegdotycznie... Przeztrzy miesiące... mówię: „Nie będę dzwonił - to już kompletne wariactwo". Naszperkusista w końcu tak... rozmawiam z nim, mówię: „Słuchaj...", „Pamiętam,pamiętam, co się przejmujesz - mówi - Charlie Chaplin miał dużo młodszą, zobacz,ile dzieci miał, wszystko będzie OK". No i zadzwoniłem, i tak się to wszystkopotem potoczyło, że są trzy córeczki, prawdziwe małżeństwo.178<strong>FRONDA</strong> 30


Sakramentalne.Sakramentalne. I niech to nie brzmi naprawdę śmiesznie dla nikogo, bo tojednak jest... drogi Boże są różne i człowiek swoim rozumem może sobie tylkojak gdyby napaskudzić, może wiele rzeczy zniekształcić. Pozwólmy PanuBogu prowadzić tak, jak On uważa, że jest dobrze. Jeżeli tak miało być, to takjest, niech tak będzie.Bardzo dziękuję za spotkanie.ROZMAWIAŁ: O. MIROSŁAW PILŚNIAK OPPowyższy tekst jest zapisem rozmowy przeprowadzonejw ramach programu „Czarno-biały", wyemitowanego w Telewizji Puls w 2001 roku.JESIEŃ-2003179


Wiadomo, kto to jest diabeł - diabeł to taki koleżka,co tam stoi na boku i mówi: „Chodź, chodź", a szczególniezależy mu, jak taki facet, na przykład jak ja,może nie tak znowu bardzo diabelski, bo absolutnienigdy nie byłem gdzieś tam... ale odpływa taki koleżka,który mógłby być jego kumplem, nie?Chciałbym ichżyciempoczęstowaćROZMOWA Z MUNKIEM STASZCZYKIEMChciałbym spotkać się z Tobą jako z człowiekiem, który ma swoją historięi swój bardzo ważny życiowy przełom.Nie chciałbym tego jakoś nazywać patetycznie, ale rzeczywiście nastąpiła jakaśpoważna zmiana w moim myśleniu.To może zacznijmy od dzisiaj, Co dla Ciebie dzisiaj jest ważne? O co Ci cho-dzi? Na czym Ci zależy?180<strong>FRONDA</strong> 30


Nigdy nie byłem ateistą, to znaczy nigdy nie byłem osobą niewierzącą. Natomiastgeneralnie, tak jak to w polskiej statystyce i tradycji bywa w większościprzypadków, odbyłem tę całą drogę, jak to odbywają dzieciaki, po prostuprzez wszystkie sakramenty. Potem zacząłem grać w różnych zespołach;ta historia mojego zespołu to 20 lat prawie. Gdzieś tak, mówiąc krótko, odpłynąłem- muzyka rockandrollowa, cala akcja, która się z tym wiąże, to jestdosyć taka specyficzna sytuacja. Jak gdyby otarłem się o wszystko, co jestmożliwe i obecne w tym świecie: mówię tu o narkotykach, o różnych takichsytuacjach. Nie byłem nigdy jakimś degeneratem ani człowiekiem, który leżyna ulicy czy coś w tym stylu. No, mówiąc krótko, odpłynąłem straszniedaleko od Boga, gdzieś tam. Miałem zawirowania takie różne, w zasadzie dosyćkiepsko się zaczęło dziać w mojej rodzinie - jakiś mniejszy kontakt i takiejakieś luki, takie złe rzeczy. Nie byłem może totalnym egoistą, ale ten zawódbycia na scenie, występowania skupia cię bardzo na twojej osobie -myślisz, że jesteś najważniejszy. To znaczy nigdy, mówiąc krótko, nie odwaliłami sodowa, nie byłem niemiły wobec ludzi, natomiast jest coś takiego,że wydaje ci się, że to, co robisz, jest najważniejsze, to jest OK, na tym sięmusisz skupić. Teraz wiem, że to nieprawda, że jest wiele ważniejszych rzeczy,na przykład pójście ze swoim dzieciakiem na łąkę, pogranie z nim w piłkęniż zagranie 15 koncertów.A dzieci, jakie są? Duże?Jedenaście - syn, i córka - siedem.Jak długo jesteś w małżeństwie?Piętnaście lat.I mówisz, że ta praca, ta rola, którą też odgrywasz, bo tak to jest właśniez gwiazdami, że ona Cię, mówisz, tak skierowała, że odpłynąłeś.Mówię tu o używkach i o kobietach, po prostu'o dwóch rzeczach. Troszeczkęsię odpływa przez to, że generalnie wydaje ci się, że wszystko jest OK.1 przyszedł moment, kiedy stwierdziłem, że to nie jest OK.JESIEŃ-2003181


To na tym się skupmy teraz. Jak to się działo? Jak zobaczyłeś, że to nie jest OK?W tym momencie, kiedy ten cały, mówiąc krótko, hedonizm dochodził do jakiegośpunktu, zaczęło mi być po prostu źle - źle z tym wszystkim. To sąnormalne rzeczy, powiązane... ja wiem... to się nazywarachunek sumienia. To się nazywa dokładnietak. Moja sytuacja rodzinna była możenie tragiczna, ale nigdy nie była tak zła,jak parę lat temu. Po prostu gdzieś tam stałoto wszystko na granicy jakiegoś prawieże... może nie rozpadu, ale blisko było czegośniedobrego, czegoś smutnego... I nagledostaję jakiś przypadkowy telefon odksiędza, który mówi: „Zapraszam cię naspotkanie z młodzieżą w kościele na ulicy Dominikańskiejw Warszawie". Myślę: „Ksiądz? Spotkaniez młodzieżą?" Jakoś mi to zapachniało tak oazowo, ale mówię: „Dobra,jestem..." Właśnie poprzez to, że kocham ludzi, naprawdę, to właśniechyba to Bóg ze mną zrobił, że nawet w tym momencie, kiedy odpływałem,że zawsze tych ludzi w jakiś sposcb spotykałem. Dla mnie naprawdę - to niejest kokieteria - nie było nigdy ważne, czy ktoś jest ślusarzem, czy gwiazdąrocka. I poszedłem tam. Przychodię, siedzi dominikanin, tak jak Ty, no i siedząludzie, tak zwana młodzież, ludzie, no, różni: punkowcy, rastamani, niewiem, hip-hopowcy. Ten ksiądz to prowadzi; dal mi swoją książkę: „Jakchcesz, to przeczytaj, jak chcesz, to nie". To był punkt. Równie dobrze mogłempójść do domu i powiedzie^: „Byłem na spotkaniu z młodzieżą, fajnyksiądz, miły człowiek, otwartą m głowę", ale nie - zacząłem czytać tę książkę,zacząłem do niego dzwonić, zaprzyjaźniliśmy się. To jest mój przyjacielw tej chwili; nikt mnie do tego m° zmuszał. Zacząłem chodzić do kościoła,na msze - z przyjemności, po prostu tak. Kiedyś Msza święta? Po co? Ja jestemwyjątkowy, ja sobie sam to - łatwię, po co jest ta Msza święta? Tyle ludzi,w ogóle bez sensu - miałem ten problem. I nagle stwierdziłem, że chcęiść do kościoła. Zacząłem chodzić na msze - sam zupełnie - po prostu słuchaćtego wszystkiego. Po chyba, ja wiem, 15 latach wyspowiadałem się, samchciałem - z 15 lat. To była długa rozmowa, to była taka rozmowa, jak dzisiaj,182<strong>FRONDA</strong> 30


tylko to zostało uznane za spowiedź - to nawet nie był konfesjonał - właśniez tym moim przyjacielem; on uznał to za spowiedź.Nie, no, takie miejsce spowiedzi, ale spowiedź była prawdziwa.Tak. Był taki moment mojej takiej tylko fascynacji Jezusem, takiej: „O Jezu,jaki już jestem dobry, jaki jestem, kurczę, kapitalny". Po prostu to było dlamnie coś nowego - nie to, że kolejna zabawka, tylko stwierdziłem, że jestemdobry. I to też troszeczkę człowieka w taką pychę wprowadza. Mało, trzebastrasznie pracować, strasznie te wszystkie sprawy swoje trzymać mocno,mówię o tych wszystkich sprawach, bo wiadomo, że... wiadomo, kto to jestdiabeł - diabeł to taki koleżka, co tam stoi na boku i mówi: „Chodź, chodź",a szczególnie zależy mu, jak taki facet, na przykład jak ja, może nie tak znowubardzo diabelski, bo absolutnie nigdy nie byłem gdzieś tam... ale odpływataki koleżka, który mógłby być jego kumplem, nie?Czyli, żebym dobrze zrozumiał, wtedy, kiedy się wyspowiadałeś, zacząłeśchodzić na msze, zobaczyłeś, że też zagraża Ci taka euforia, nie?Tak. Długo, długo taki byłem zafascynowany Jezusem. I sobą troszeczkę też:„Jestem taki fajny, jestem fajny chłopak". I generalnie ten drugi etap, o którymteraz mówię, to jest to, że nie fascynacja, tylko praca. To znaczy nie to,że już nie ma fascynacji, to jest ponoć zupełnie zdrowy objaw, to zakochaniesię, bo się nawet pytałem tego mojego przyjaciela - mówię: „Słuchaj, stary,czy to nie jest jakaś egzaltowana jazda, wiesz, bo ja naprawdę to wszystkoczuję, nie?" I to był taki mój sukces. Ale potem stwierdziłem, że to trzebatraktować wszystko jako chleb powszedni - taki zwykły, codzienny, możenudny nawet. I teraz jestem na takim etapie i na takim etapie walczę ze swoimisłabościami; walczę... to znaczy żyję, rozumiesz... Wiem jedno, że napewno nie widzę sensowniejszej prawdy na tym świecie - tyle. No nie widzę.Wiesz, ludzi czasami, młodych ludzi, młodszych ode mnie, fascynują różnesekty, szatan ich fascynuje, bo myślą, że to jest wolność...To jest tak, że w życiu duchowym rzeczywiście tak jest, że pewne zjawiskamają swój czas; właśnie jest taki czas fascynacji, jest taki czas przewrotu, cza-JESIEŃ'2003183


sami jest taki czas przygotowania do przewrotu, kiedy człowiek widzi, żejest... właśnie, że odpłynął, tak jak mówisz, że żyje nie tak, jak by chciał; czasamiwtedy przydarzają się bardzo poważne grzechy także. Jedno jest istotne:żeby dać sobie czas. Wolność jest możliwa tylko wtedy, kiedy ona jestprawdziwa, dlatego jest różna wolność człowieka, który gdzieś wpadł w jakąśsektę, a różna wolność człowieka, który odkrył, że tu jest prawda, i to jest...Spotykam się z tym, czytam różną literaturę ludzi młodych,bardzo taką niezależną, wydawaną gdzieś w offsajdzie,nie wiem, jest fascynacja śmiercią, samobójstwem- w sumie demonem, szatanem, którywydaje się mocny, a tak naprawdę zależy to oczywiścieod wielu czynników: od twojego oparcia jakiegośtam w rodzinie, które jest podstawą, od jakiejśmiłości, którą złapałeś jako dzieciak. Oczywiściemożesz tę miłość mieć i też możesz odpłynąć bardzodaleko, chociaż ta baza zawsze jest wtedy jakby większa.Mówię to dlatego, żeby powiedzieć ludziom, że Bóg jest w ogóle fajniejszyod szatana, chociaż szatan wydaje się taki fajny poprzez te swoje gadżety itd.To jest strasznie proste, to znaczy proste i trudne, ale jeżeli ci jest naprawdęźle, to spróbuj powiedzieć o tym Bogu. Po prostu... Mówię też do ludzi młodych:„Spróbuj, a będzie ci lepiej". Bo przecież mnóstwu ludzi jest bardzoźle; ja nie mówię tu już o materialnych sprawach, mówię o czysto duchowychsprawach. Ostatnio słyszałem o wielu przykładach samobójstw, nawetludzi, których znałem, to jest strasznie przykre - jestem na świeżo po takiejtraumie, dlatego o tym mówię.Chodzi, myślę, o coś takiego, że jeżeli spotykasz się z tą właśnie pop-kulturą,która ci proponuje właśnie bezustannie coś, no to ta kultura ci proponuje,że wszystko będzie szybko, skutecznie, uspokoi ci wszystkie twoje pragnienia.I oczywiście, że każdy wie, że to jest tylko pewien język, ale rzeczywiścieczłowiek potrzebuje, żeby mieć jakieś oparcie na zawsze, żeby miećszczęście, które nie przeminie, żeby mieć miłość, która trwa, ale jej nie dostaniesz,kupując jakiś gadżet, mimo że ci oferują, że ten gadżet ci to zaspokoi.Jednak język, którym się to posługuje, właśnie te propozycje tego184<strong>FRONDA</strong> 30


świata właśnie tych błyskotek, ten język jest religijny - on odwołuje się doczegoś takiego, czego człowiek naprawdę potrzebuje, właśnie potrzebujeoparcia, prawdy, właśnie wolności...Jak ja pamiętam, jak byłem na tym etapie początkowym tego mojego odpłynięcia,wydawało mi się, że wolność to w ogóle na czymś innym polega, toznaczy, że właśnie jest tam - w tej sferze hedonizmu. Generalnie mówię0 kobietach, o używkach, o seksie, o tym, że to jest wolność, ale generalnie,kiedy jesteś w tym, to po prostu... w jakiś sposób, w jakimkolwiek nałogu jesteśmocniej i dłużej, zaczynasz się bardzo mocno wikłać, to jest taki początek:„Stary, ty jesteś silny, sam decydujesz itd., itd., itd." - nie ma tutaj anipokory, ani refleksji w tym wszystkim. I okazuje się po prostu, że to nie jestżadna wolność. Dlatego ci potem jest źle i dlatego potem albo gdzieś przychodziszdo Boga, albo odpływasz zupełnie.Ale mam pytanie dotyczące Twojej pracy i Twojej rodziny: coś się musiałozmienić także w Twojej rodzinie, jak odkryłeś, że tutaj, gdzieś w Panu Bogu,znalazłeś jakoś swoją wolność czy to, czego szukałeś?Mówiąc krótko, to nie tak, że zły tata teraz jest dobry tata - tak nie było...Wiem tylko jedno, że ogromną przyjemność sprawia mi siedzenie w domu,to znaczy jest to dla mnie przyjemność, a nie jakaś katorga. To nigdy nie byłakatorga, tylko generalnie - mówiąc językiem przyziemnym, naszym, ludzkim- wolałem spędzić jakiś czas temu na przykład pięć godzin w knajpie, pijącpiwo z kolegą, a trzy godziny w domu - taka proporcja. A teraz wolęspędzić 45 godzin w domu, a dwie godziny w tej knajpie, przykładowo. Bozawsze było, że tata kochał dzieci, kochał żonę, całował, prezenty kupował1 wiadomo, że serduszko mi biło. Po prostu stanowimy takie mocne kombo;wiesz, mi się wydaje, że jest ono bardzo trudne w tej chwili do rozbicia - mówięo naszej czwórce: Marta, Janek, Marysia i ja. A oni stanowili w trójkę zawszemocne kombo, a ja troszeczkę, mówiąc krótko... tam gdzieś była luka,ten odjazd... Siedzenie w domu, granie w warcaby z synem czy oglądanie razemmeczu piłkarskiego, te wszystkie takie drobne, codzienne sprawy sprawiająmi ogromną radość... Odkryłem tę wartość i jestem wdzięczny za to,że ją odkryłem.JESIEŃ2003|glj


Tak trochę bywa, że jak jakiś przewrót w człowieku powstaje, to pewnerzeczy przestają cieszyć, zaczynają cieszyć nowe. Jak to wpłynęło na to, cochcesz mówić teraz przez swoją muzykę?Ta zmiana jest w tej chwili taka, że traktuję to wszystko wolniej, w kategoriitakiej „co będzie, to będzie". Pracujemy, staramy się zrobić jak najlepszyalbum, ale nigdy się nie wspinaliśmy w kategoriach takich, żeby tylko i wyłączniemusiało się sprzedać. Jak się sprzedawało, to super, bo przecieżoprócz tego z tego żyjemy i nigdy nie byłem hipokrytą, o pieniądzach takżepotrafię rozmawiać i o pracy, bo to jest moja praca, ja daję z siebie max. Sąfani, co kupują bilety, przychodzą na mój koncert i ja staram się być jak najlepszy.Wiesz, co się zmieniło? Chodzi mi po prostu o to, żeby ludziom przekazaćpozytywną energię - miłość. Oczywiście, śpiewam o rzeczach różnych,generalnie o tych szarych też, ale mało mnie interesuje, może mniej niż kiedyś,sytuacja polityczna, jakaś taka sytuacja na przykład, kto w danym momenciejest premierem, a kto prezydentem. Chciałbym dać dobrą wibrację186<strong>FRONDA</strong> 30


ludziom, nie zlą, dlatego że po prostu nie powinni dostawać złej. Ja nie chcęim sprzedawać, nie chcę ich częstować, wiesz czym, śmiercią.Trucizną.Chciałbym ich życiem poczęstować.Tak myślę, że tego typu przewrót, bo zobaczyłeś, że coś jest dla Ciebie najważniejszena świecie, nawet jeżeli to, właśnie mówisz, że gdzieś było, bo niechciałeś robić zła, kochałeś coś, starałeś się jakoś, najlepiej jak potrafiłeś,a nagle coś zabłysnęło tak, że „to jest to najważniejsze na świecie", prawda?Odkryłeś Boga. I teraz pytam o coś takiego: gdybyś tak sobie przypomniałtakie momenty, kiedy... wtedy gdy byłeś najniżej, były takie przebłyski, żecoś jest warte albo coś jest niewarte, coś jest fałszywe, a coś jest prawdziwe.Nie chciałbym tego nazwać początkiem, ale... po prostu straciłem przyjaciela,najlepszego, który ze mną zakładał ten zespół, grał na perkusji. Nigdy bratanie miałem; to był z bloku kolega, najbliższy przyjaciel z młodości, którygrał przez pięć lat ze mną, założył ten zespół, wszystko razem itd., potem onposzedł w różne biznesy, wysokie stanowiska... się zabił, samochodem,w 1998 roku, w styczniu. I tak jakby, nie wiem, od tego momentu, po tympogrzebie, to czułem, jakby on mi to mówił, wiesz, przez Boga, że ja bardzoźle robię, mówił po prostu, że moja sytuacja rodzinna i w ogóle... jest katastrofalna,że ja muszę coś z tym zrobić. Po pogrzebie po prostu porozmawiałemz moją żoną na temat moich wszystkich, mówiąc krótko, grzechów. Niedo końca wszystkich, bo jej wszystkiego nie powiedziałem, potem jeszczewszystko wyszło dalej - to był początek tej katharsis. Musiałem sam to powiedzieć;nic mi tutaj nikt nie odkrywał, nie było jakiejś kwestii typu, że ktośmnie przyłapał...Chciałeś...Siadłem i mówię: „Ja muszę". Taki facet normalny mógłby powiedzieć: „Jakto? Ty się przyznajesz żonie do zdrady? Do takich rzeczy bolesnych? Noprzecież to jest w ogóle kula w twoją gło\> e".JESIEŃ2003187


Ona potrafiła Ci przebaczyć?No. Niesamowicie mocna sprawa, niesamowicie mocna sprawa, dla mniebardzo mocna...Dla mnie to to są najmocniejsze rzeczy w życiu, kiedy coś takiego się dziejepomiędzy ludźmi.Mówisz?Tak. Kiedy wiesz, że ktoś ci naprawdę przebaczył, i ty wierzysz, że to sięrzeczywiście stało.A dlaczego najmocniejsze?Myślę, że takie, które najwięcej budują pomiędzy ludźmi i najwięcej teżkosztują, to znaczy żonę pewnie to kosztowało bardzo dużo, nie? I też Ciebie,bo to oznaczało danie siebie jakoś jej.Wiesz, teraz sobie przypomniałem, to było coś dla mnie dziwnego bardzo.Już 10 lat grałem muzykę i przyjechał jakiś facet, w ogóle ja go nie znałem,przyjechał do studia, wysoki facet z dziewczyną, jakiś perkusista - z Lublina?Nagrywaliśmy płytę swoją kolejną, byliśmy już dosyć popularni, ja byłemwtedy bez samochodu, a to było w Izabelinie pod Warszawą i on mówi: „Toja cię zawiozę", ja mówię: „Super". Jadę z nim, a on mówi tak: „Słuchaj, fajnete piosenki gracie, ale dla kogo ty to robisz? Dla kogo?". Ja mówię: „Jakto dla kogo? Dla ludzi, no i... dla siebie". „Ale po co ty piszesz te teksty? Dlakogo?". A ja mówię: „Jakie ty mi pytania zadajesz? Jak to dla kogo?" Ja gonie zrozumiałem, zupełnie; on chyba nawet nie użył słowa „Bóg", wiesz,a miał to na myśli. Słuchaj, przez następne 10 lat to pytanie gdzieś krążyło.Po 15 latach, kiedy na takiej płycie, „Prymityw", napisaliśmy 14 chyba piosenek,a piętnastej nie było, była do niej muzyka, a nie było tekstu, mówię:„O czym tu napisać tekst?" I wtedy sobie to przypomniałem. I ta piosenkasię nazywa „Bóg". Ona jest o takiej mojej, jako człowieczka, relacji: jak jabym to widział - po prostu moja forma jakiejś takiej modlitwy... to znaczy188<strong>FRONDA</strong> 30


ozmowy. To był pierwszy taki krok, że napisałem taki tekst. „Bóg". I okazałosię, że to w ogóle wszyscy dokładnie zrozumieli bez żadnej patetyczności.Czyli można napisać piosenkę dla Boga? Już się dowiedziałeś o tym, w końcu?Oczywiście, że tak. Tylko to nie jest taka praca na zamówienie.Pewnie, że nie. Ja myślę, że to jest dobre pytanie, naprawdę, bo... no, w Bibliiwłaśnie tak jest, że to, co robimy, właśnie robisz, pracujesz, żyjeszw rodzinie, masz przyjaciół, dzieci, że to jest też coś takiego, jak taka pieśńchwały, nie? - że to wszystko jest taką pieśnią. Myślę, że także to, co robisz.Bardzo Ci dziękuję za spotkanie; zostańmy w tym momencie: dla kogoto robisz? Z takim pytaniem zostańmy.OK.Dzięki, dziękuję za spotkanie.ROZMAWIAŁ: O. MIROSŁAW PILŚNIAK OPPowyższy tekst jest zapisem rozmowy przeprowadzonejw ramach programu „Czarno-biały", wyemitowanego w Telewizji Puls w 2001 roku.JESIEŃ-2003189


Moje zdolności, które otrzymałem od Boga, wykorzystywałemdo manipulowania i krzywdzenia ludzi. Jato dzisiaj wiem.najistotniejszymprobleMemjestcodziennośćROZMOWA Z ROBERTEM TEKIELIMCo spowodowało, że od robienia artystycznego pisma nagle znalazłeś się pouszy w ezoteryzmie i okultyzmie? Czy były to świadome decyzje, fascynacje?W pewnym momencie powodowany pychą podjąłem się rzeczy, które mnieprzekraczały. Robiłem czasopismo, o którym profesorowie mówili, że jest tonowa „Chimera", nowe „Wiadomości Literackie". Byłem porównywanyz Grydzewskim i Giedroyciem i to mi bardzo dobrze robiło. Oprócz pismarobiliśmy książki i cykliczne programy telewizyjne. Wszedłem na poziom,nad którym już nie panowałem. Jeśli w instytucji, którą stworzyłeś, zarabia <strong>FRONDA</strong> 30


40, 70 osób, to konsekwencje nawet banalnych decyzji, których w ciągudnia musisz podjąć 80, mogą być bardzo dojmujące... Czułem się w tymtotalnie bezradny. I zacząłem studia nad skutecznością, które doprowadziłymnie do okultyzmu. Nie wiedziałem, że to okultyzm, bo wszystkobyło ubrane w płaszcz sformułowań paranaukowych: „synchronizacja półkulmózgu" etc, etc... Doszedłem do tego, że moja władza nad ludźmi, którzyalbo byli otwarci na mój autorytet, albo mieli rozbitą naturalną osłonęchroniącą człowieka od świata niewidzialnego, była bardzo duża. Słyszałemmyśli innych ludzi, czułem, co ich boli. Na podstawie różnych sygnałów,które nieświadomie nadawali, mowy ich ciała, byłem w stanie odczytaćróżne historie. Koncentrując się i wysyłając „energię" na odległość powodowałem,że facetowi 30 metrów ode mnie włosy na kręgosłupie stawałydęba i był przerażony. Przychodziły do mnie chore zwierzęta, korzystałyz tego mojego otwarcia. Znałem wyniki meczów przed ich zakończeniem.Kompletnie nad tym nie panowałem, ale to niesamowicie budowałomoją pychę.Doszliśmy do takiego momentu, że uczestniczyliśmy z żoną w zawiązywaniustowarzyszenia Gnosis. Spotkaliśmy się tam z ludźmi, którzy parająsię gnozą, magią, psychotroniką... Spotkaliśmy tam również Tomka Budzyńskiego,ale po pierwszym czy po drugim razie zniknął. Zobaczywszy tychwszystkich ludzi na sali (poza jednym małżeństwem profesorskim), poczuliśmyz żoną skoncentrowane zło.Jak się to objawiło? Chłodem?Wiesz, nie potrafię tego odtworzyć. Po prostu weszliśmy na tę salę i poczuliśmybardzo wyraźnie, że ci ludzie robią krzywdę innym. Moja żona ma dużąintuicję, jest wrażliwą osobą - ufam jej, ale nawet ja świadomie to czułem.Koncentracja zła na sali była tak potężna, że myśmy się po prostu regularnieprzestraszyli. Przestraszyliśmy się tych psychotroników, bioenergoterapeutów,magów-kahunów, adeptów Silvy, reiki, badaczy tarota.Ile na sali było osób?Koło siedemdziesięciu..JESIEŃ-2003191


Sama śmietanka?Tak, elita tego środowiska. Prokopiuk, Stefański... Sami znani goście... Było tamstoisko z różnymi amuletami, talizmanami. Wracając z tego spotkania w warszawskimMuzeum Etnograficznym, postanowiliśmy w strachu, że też musimymieć swoje talizmany. Oni mająswoje amulety, my - swoje. I żonakupiła mi w sklepie z biżuterią...srebrny krzyżyk. Solidna,duża forma, nie z lanego srebra,ale z blachy. Krzyżyk zrobionyna formę trójwymiarową, ale ramionaw środku ma puste. Zawiesiłemgo na szyi. Krzyżyk popierwszej nocy pokrył się czernią.Po prostu w miejscach,gdzie stykał się z ciałem, stał się czarny. Poszliśmy do naszej znajomej, którazajmuje się srebrem, ale ona przekonywała, że srebro się tak nie zachowuje.Drugiego dnia, gdy się zbudziłem, krzyżyk był pogięty. Nie połamany, alewidać było, że działała na niego jakaś bardzo duża siła. Niezwykle trudnojest taką wypukłą formę zagiąć do środka... Tym bardziej w łóżku. Jest to niemożliwe,kości są zbyt miękkie. Nasz znajomy ateista śmiał się: „Trzeciegodnia obudzisz się, a krzyżyk będzie wisiał do góry nogami"...Na następnym spotkaniu klubu Gnosis podano nam deklaracje członkowskie,ale myśmy je świadomie odrzucili. Nie podaliśmy nawet swoich danych.Po prostu czuliśmy głęboko, że to coś groźnego i baliśmy się, że ci ludziemogą coś uczynić z naszymi podpisami, by nas skrzywdzić. Po latachBudzy opowiedział mi, że też skojarzyło mu się to z cyrografem...Przestaliśmy się tam pojawiać. Potem doszedłem do wniosku, że trzebamój krzyżyk poświęcić. Pojechałem do mojej rodzinnej miejscowości. Znałemwspaniałego księdza, który nie miał gospodyni, nie grał w karty - świętyczłowiek. On poświęcił mi krzyżyk i... następnego dnia czarny osad zniknął.Do dziś noszę ten pogięty krzyżyk.I potem już poszło... Na początku pomyśleliśmy sobie: co robią katolicy?Katolicy chodzą co niedzielę do kościoła. Więc jeździliśmy sobie po Warsza-192<strong>FRONDA</strong> 30


wie, na początku z naszą przyjaciółką, później już sami. Szukaliśmy. Byliśmyw jednym kościele, w drugim, w trzecim, aż w końcu trafiliśmy do dominikańskiegokościoła Św. Jacka na ul. Freta. Później w tym kościele wzięliśmyślub, ochrzciliśmy dziecko... Ale wtedy, w czasie Mszy świętych, działy sięrzeczy po prostu straszne. Nieprawdopodobne. Wychodziliśmy z kościołai nie pamiętaliśmy ani jednego słowa z czytań.Miałem ostatnio ważną rozmowę z pewnym zakonnikiem. Radził, bymprzeczytał fragment Pisma Świętego. Z rozmowy zapamiętałem wszystko,prócz tego cytatu (a powtarzałem go sobie kilkakrotnie). Kapłan powiedziałmi później, że jeśli taka sytuacja się zdarza, to po prostu zabiera to demon.Nie pamiętaliśmy zupełnie nic. Działy się wtedy rzeczy dziwne. I to nie jestmoja wyobraźnia, ale sytuacje były takie, że np. trzynastoletnia dziewczynkazachowywała się w sposób prowokacyjny, wulgarny. Często podsuwane byłymi takie rzeczy...Wiedzieliście, co z tym robić, czy byliście bezradni?Gubiliśmy się. Nasza świadomość była wówczas zupełnie zerowa. Wydawało się,że czas ten trwał i trwał, ale na szczęście już samo to nasze wychylenie w stronęPana Boga powodowało, że On brał wszystko w Swoje ręce. Trafiliśmy do ojca JackaSalija. Zaczęliśmy rozmawiać. Potem był chrzest żony i cała reszta...Wtedy też chodziłem na czuwania modlitewne do paulinów na Długą,gdzie Duch Święty działał w sposób niezwykle wyczuwalny, wyraźny. Ale towarzyszyłymi cały czas sytuacje nieprawdopodobnych kuszeń. Najtrudniejszebyły zwłaszcza te oparte na pozorach dobra, gdzie okazywało się, żew tym, co robię, wcale nie jestem bezinteresowny. Taki schemat: jakaś osobama interesy wobec mnie, a ja udaję, że tego nie widzę.Był to czas potężnych amplitud. Gwałtownych wzlotów ku Panu Bogu.Pamiętam czuwania na Długiej. Od dwudziestej do czwartej na ranem... tamnaprawdę działy się rzeczy potężne.Wpuszczaliście w to wszystko Maryję czy mieliście kłopot z Jej przyjęciem?Jej świętość jest dla wielu nie do przełknięcia...JESIEŃ-2003193


Była z nami od początku. Było to dla nas oczywiste. Moja żona dość szybkosię z Nią dogadała i ma do Niej wielkie nabożeństwo...Konsekwencje tego, że byłem bardzo długo poza Kościołem, i zła, któreuczyniłem, są przez cały czas obecne w moim życiu. Pan Bóg zabrał mi natomiastkilka „zdolności", jedną zostawił, uzdrowił też całkowicie kilka dziedzinmojego życia. Nie wszystkie - pewne rzeczy zostawił mi do osobistejpracy. I teraz właśnie trwa ta droga uzdrawiania. Bardzo trudna. Składającasię z maluteńkich, głupich spraw. Człowiek czyta gazetę, książkę i nie chcepobawić się z dziećmi...Nie tęsknisz za czasami, gdy młodzi ludzie zabijali się za „brulionem"? Gdyopinie wygłoszone w twoim piśmie traktowali jako wyrocznię? Gdy marzylibyście zamieścili ich wiersz, grafikę? Poczta redakcyjna - teksty odrzucone- miała czasami kilka stron...Nie tęsknię. Kilka lat temu, również z Tomkiem Budzyńskim, rozważaliśmy,że istnieje przecież możliwość, że Pan Bóg będzie chciał, żebyśmy rzuciliw zupełności to, co robiliśmy do tej pory. Tomek mówił wówczas: „Boję się.Nie wiem, czy byłbym w stanie przestać śpiewać." Ja powiedziałem wtedy,że nie mam żadnych sentymentów. Jeśli mam to rzucić, mogę to uczynić. I tosię właściwie stało.Z takimi dającymi prestiż sprawami miałem o wiele mniejszy problemniż mógłbym przypuszczać, ale to nie było najważniejsze w historii, którąBóg nam przygotował. Był też survival. Pan Bóg, gdy miałem już syna, dałczas dwuletniego postu. Nie zarobiłem przez ten czas ani grosza. Robiłemdokładnie to samo, co wcześniej, nie stałem się przecież z dnia na dzieńgłupszy, a tu nic! Załatwiałem na przykład jakieś duże kontrakty z telewizją,gdzie na dokumencie potrzebowałem siedmiu podpisów i trzykrotnie umowawracała z sześcioma... Ktoś znajdował jakieś błędy, wady prawne w różnychmoich dokumentach...A po telewizji krążył okólnik, by „unikać kontaktów z Robertem Tekielą"...Na przykład (śmiech). Sporządzano różne czarne listy... I wbrew pozorom byłto czas jednego z większych błogosławieństw w moim życiu.94 <strong>FRONDA</strong> 30


Bolały Cię recenzje w prasie i oskarżenia o to, że nowe „bruliony" stawałysię nudnymi skarbczykami? Pamiętam, „Wyborcza", zamieszczając krótkąnotkę biograficzną, podpisała ją „Tekieli - szef neogówniarzerii"...Tak, ale to określenie wymyślił Wojtek Bockenheim, by inny, duży teksto „brulionie" się w ogóle ukazał. Zeszyt „brulionu", który - wedle „Wyborczej"- był „nudnym skarbczykiem", zawiera fascynujące, niewiarygodne historiei sprzedawał się najlepiej ze wszystkich numerów! Bez żadnej już wtedyreklamy.Wiesz, nie przejmowałem się takimi oskarżeniami przede wszystkim dlatego,że przeżywałem wtedy czas, gdy przerażony budziłem się, spoconyw kompletnie mokrej podkoszulce, suszyłem ją na kaloryferze i kiedy wieczoremchciałem ją ubrać, okazywało się, że nie mogę jej włożyć, bo ma takintensywny zapach... po prostu śmierdzi. I ja potrafię sobie wyobrazić, co byłow Ogrodzie Oliwnym. I co to znaczy pot przerażenia.Był to czas, kiedy byliśmy już w Kościele, ale żyliśmy wciąż według starychschematów. Dopiero po dwóch latach takiej absolutnej pustyni (mieliśmydługi u 70 osób, musieliśmy sprzedać samochód - sytuacja była naprawdękatastrofalna) dotarło do mnie, że wszystko to, co kiedyś wydawało misię moją zasługą, efektem moich wielkich talentów, było tylko i wyłączniedarem Pana Boga. I ten czas był, jak już mówiłem, największym błogosławieństwem,bo po prostu zrozumiałem wreszcie, jak naprawdę świat jestzbudowany. Odrzuciłem wszystkie newage'owe złudzenia o sile psychikikreującej rzeczywistość materialną itd., itp. Zrzuciłem z siebie cały ten pseudointelektualnybagaż badań, poszukiwań, fascynacji... Jednym słowem: wyjściez potwornego zaciemnienia. Mój umysł był w kleszczach, moje oczy byłynieprawdopodobnie zasłonięte przez konsekwencje mojego grzechu.Przebiłem się do rzeczywistości. Miałem poczucie jakbym wypłynął. Dosłownie.Coś, co mnie dotąd otaczało, a co wydawało mi się powietrzem, tobyła woda albo jakaś przezroczysta maź, powodująca, że wszystkie moje ruchybyły powolne. Po rekolekcjach Odnowy w Duchu Świętym i po modlitwieo uwolnienie Pan zabrał mi wszystkie przesądy. Nieprawdopodobneuczucie wolności i lekkości...Po pewnym czasie nasi przyjaciele zaczęli robić Radio Plus. Byłem jednąz niewielu osób, które miały radiowe doświadczenie. Budowaliśmy to radio,JESIEŃ-2003195


jego intelektualne zaplecze. I nagle okazało się, że przez młodych ludzi tampracujących moja praca jest bardzo negatywnie oceniana. Jakieś nawrócenia?Jakieś świadectwa? Straszna kicha... I znów okres pustyni, w którym kwestionowanowłaściwie wszystko, co robiłem. Wiesz, trzydziestosiedmioletniczłowiek dowiaduje się, że pracuje pewnie jedynie dlatego, że jest jakimśznajomym prezesa...Wymagało to pokory, na jaką mnie nie było stać, ale - dzięki Bogu - jakośto przeszedłem... Wiedziałem, że to okres oczyszczenia... Na osłodę PanBóg dał badania popularności poszczególnych programów radiowych, gdzieokazało się, że „Pocieszenie i strapienie" jest - proporcjonalnie do mniejszegoaudytorium wieczorem - jedną z najchętniej słuchanych audycji w sieciPlusa. Pamiętam, jak zdziwiło to Janka Pospieszalskiego... Dziękowałem Bogu,który się mną posłużył...Pierwszym i najważniejszym powodem, dla którego muszę się nawracaćsą oczywiście moje dzieci i to, że uczestniczą jakoś w komunii mojego wcześniejszegogrzechu, bo nie wszystko zostało jeszcze oczyszczone. Mam teżnadzieję, że Pan Bóg jednak chce przeze mnie czynić wielkie rzeczy.Czy to nie jest pokusa? Otrzymałem kiedyś proroctwo, że Pan Bóg uczyniprzeze mnie wielkie rzeczy, ale chce, abym był pokorny i chwalił Co jakMaryja. Ta pierwsza część napełniła mnie początkowo radością, ale i pychą.Ale druga... Pokorny i oddany jak Maryja. Boże, jak to możliwe?Wiesz, ja miałem dokładnie takie samo proroctwo! To jest dokładnie mojedoświadczenie. Identyczna obietnica: wielkie dzieła pod warunkiem pokory.(śmiech)„Różaniec - modlitwa mocy, a więc znienawidzona przez węża" - pisałeśniedawno, wspominając, że każda próba podjęcia tej modlitwy przerywanabyła jakimiś zawirowaniami, kłótniami... Uspokoiło się? Zrezygnowaliściez różańca?Podchodziliśmy do tego z Olgą trzy razy. I każda z tych prób była nieudana.Trwały one nawet przez pół roku, więc to nie jest tak, że jesteśmy ludźmi,którzy się łatwo poddają...196<strong>FRONDA</strong> 30


W pewnym przełomie w moim życiu modlitewnym zorientowałem sięw trakcie pisania świadectwa do „Życia Duchowego" ojca Józefa Augustyna,jezuity. Pisałem i wiedziałem,że kończę jakiś etap mojegożycia, otwiera się coś nowego.Po raz pierwszy sam, niedzięki np. rekolekcjom, wyrwałemsię z duchowej apatii.Dzięki codziennej modlitwie.Modlitwie wbrew „uczuciom"opuszczenia, bezsensu.A potem 4 październikazłapałem się na tym, że odczterech dni codziennie odmawiam trzy tajemnice różańca. To łaska, bo wcześniejnie potrafiłem odmówić dziesiątki... I jakoś udaje się do dzisiaj. Wiem, żejest to strasznie trudna modlitwa i wszystko jeszcze przede mną...Ta wasza „religijność ludowa" była obiektem medialnych kpin...Spotykałem się przede wszystkim ze zdziwieniem. Gdybym nawrócił się naśrodowisko „Tygodnika Powszechnego", jakiegoś intelektualizowania, to byłobyjeszcze zrozumiałe. Ale Maryja, woda święcona, różaniec? To byłostrasznie trudne do zaakceptowania. Ale ja to rozumiem. Sam takie rzeczyodrzucałem.Struktura happeningu, jakim był „brulion", była taka, że wywoływaliśmycelowo różne kryzysy i ataki na nas i powiem Ci szczerze, że mnie zupełnieto nie rusza, że ktoś mówi jakieś dziwne rzeczy na nasz temat. Poza jakimiśgłębokimi przejawami niesprawiedliwości, które ludziom niezorientowanymmogą poprzestawiać w głowie. Zauważyłem, że naszych byłych fanów, szczególnietych spod znaku „Gazety Wyborczej" i „Tygodnika Powszechnego",rzeczywiście głęboko niepokoi właśnie ten nasz „katolicyzm ludowy": Maryja,różaniec. Chodzi mi o ludzi, którzy przestali być już młodzi, ale pozostaliw tym uchwycie młodzieńczym, o środowisko, którego największa nagroda literackaw tym kraju promuje twórczość związaną z czynnościami frapującymisiedemnastolatków, bo większości dwudziestolatków to już raczej nie...JESIEŃ-2003 197


Czy nie boisz się, że będziesz musiał zostać prorokiem, opowiadającym nałonie Kościoła o okultyzmie, wiedzy ezoterycznej?... Jak np. ojciec Verlinde,którego często cytujesz w swych pismach. A może wolałbyś o tym zapomnieć,zostawić to za drzwiami...Jak mówiłem, jedną ze „starych" rzeczy Pan Bóg mi zostawił. Na przykład dodziś widzę i czuję energię... Powoli zaczynam o tym pisać... Do „Azymutu"ojca Macieja Zięby, do „Życia Duchowego"... Wysyłam takie delikatne sygnały,patrząc, jak to się przyjmuje, bo nie chciałbym nikomu krzywdy zrobić.Myślę, że chrześcijaństwo stoi przed ważną przemianą. Będzie musiałozaakceptować jakąś cząstkową prawdę, która nie była mu dotąd potrzeba. Boi okultyzm, i ezoteryzm są efektem nieudanej translacji doświadczeń Wschoduna egocentryczną kulturę Zachodu. Wschodnia mistyka naturalna prowadzido rozwoju mocy (siddhi): adepci lewitują, bilokują, itp. Główny nurt hinduizmui buddyzmu, prawdziwe szkoły rozwoju duchowego, zakazująwykorzystywania tych naturalnych właściwości, pojawiających się wraz zezmianami wywoływanymi stosowaniem technik mistyki naturalnej, gdyż sąsprzeczne z podstawowym celem mistyki wschodniej - rozpłynięciem się„ja". One po prostu to egotyczne „ja" wzmacniają. Europejczycy ze szkółhermetycznych, okultystycznych ten przygodny, nieistotny element, jakim sąmoce, stawiają jako cel. Trudno o większe nieporozumienie. Wobec corazwiększego rozpowszechnienia wiedzy o tych sprawach, wiedzy rozpowszechnianejdziś przez książki i media elektroniczne, chrześcijanie nie będą moglijak dotąd mówić, że ten niższy - stworzony - poziom rzeczywistości duchowejnie istnieje (mając właściwie pragmatycznie rację, bo wiedza ta jest zupełnieniepotrzebna do zbawienia, a nawet wielu w nim przeszkodziła).Trzeba będzie zrezygnować z Tomaszowej definicji cudu jako boskiegozawieszenia praw natury. Bóg nie ingeruje każdorazowo, gdy jogin czytaw myślach człowieka, dla którego jest autorytetem, bądź gdy lewituje. Ta mistykajest naprawdę naturalna. Dotyczy pewnych właściwości niższego świataduchowego, nie Boskiego, w którym jesteśmy zanurzeni, ale który jest dlawiększości ludzi zasłonięty (i dobrze).Wschodnia mistyka naturalna kończy się tam, gdzie zaczyna się drogachrześcijanina. Oni nie wiedzą o istnieniu transcendentnego TY, kogoś, ktoszaleńczo pragnie, by każdy z nas kochał Go równie szaleńczo.198<strong>FRONDA</strong> 30


Trzeba będzie - nie tracąc, rzecz jasna, niczego z Objawienia - zaakceptowaćistnienie tego, co wnosi tradycja nieobjawiona. Nie zmieni to prawdy głoszonejprzez Kościół i, wbrew pozorom, nie będzie to wcale wielka zmiana. Będzieto rzecz naprawdę mało istotna i dotycząca jedynie przestrzeni, które byłydotąd opisywane przez literaturę Zachodu jako „nadwrażliwość" czy „nadmiernawrażliwość". Ważne jest spojrzenie na to przez pryzmat nauki... Niektórzymówią: tego świata nie ma. Jest! Doświadczyłem tego! Nie ma to wpływu naObjawienie i nie jest to „do zbawienia koniecznie potrzebne", ale nie będziemożna tego odrzucać. Szczególnie teraz, w obliczu tak olbrzymiej presji, gdy nawetkolorowe pisma dla kobiet przynoszą całą masę wiedzy okultystycznej. Mówienie,że tego świata nie ma w czasach, gdy ludzie opierają się na doświadczeniu,sprawia, że stają się zupełnie bezbronni, tak jak np. GustawHerling-Grudziński - ateista, który nagle zauważył jakieś przejawy działaniamocy naturalnej i... wpadł w to jak w przepaść. Robiąc potworny wstyd polskimintelektualistom. Bo jeśli człowiek nie jest przygotowany, że takie rzeczy mogąsię dziać, to przepada, gdy zdarzy mu się coś „niefizjologicznego". Dlatego katolik,który wie o przejawach niższego świata duchowego, o przestrzeni mistykinaturalnej, i potrafi je nazwać, może zachowywać się spokojnie, trzeźwo... I niebędzie ulegał, jak wspomniany Herling-Grudziński czy inni intelektualiści, takimprymitywnym fascynacjom, które wytłumaczyłaby pierwsza baba za rogiem...JESIEŃ-2003199


W Polsce są przecież żywe tradycje czarostwa słowiańskiego... i to jest poziomadepcki, ale ktoś, kto jest intelektualistą, przepada z powodu braku języka.Twoje nawrócenie jest ogromną łaską. Czujesz się tym wciąż zaskoczonyczy przyzwyczaiłeś się już do tego i zadomowiłeś się w Kościele?Pytasz o pierwotną miłość... O pierwsze i drugie nawrócenie. Nie wiem, czyjestem po drugim nawróceniu. Nie wiem, czy rzeczywiście nie uciekłbymspod krzyża. W tej chwili najistotniejszym problemem jest dla mnie codzienność.Okazało się, że-ja-jestem naprawdę radykalny, ale we wszystkich dziedzinachprócz duchowe}, A jeśli chodzi o wyrzeczenie, oddanie siebie, zapomnienieo sobie, to nie jestem wcale radykalny. Ale ponieważ wszystko toma strukturę „albo-albo", zmuszam się co jakiś czas do takiej właśnie refleksjii do stwierdzenia, że jest tu coś nie tak... Bo dużo się gada, szczególniew jakichś sytuacjach publicznych, gdzie składam świadectwo i ono ma dobrywpływ na innych ludzi, ale później moja żona mówi: „Słuchaj, słyszałam, comówiłeś, a jak jest w życiu?"Gubię się trochę w mnożących się ostatnio od Święta Archaniołów różnychdziwnych sytuacjach. Mam firmę producencką i ostatnio znalazłem sięw sytuacji, w której zostałem postawiony przed oskarżeniem o nieuczciwość.Stwierdzono po prostu, że jestem złodziejem. To takie dogłębne upokorzeniezewnętrzne. Ale jest też upokorzenie wewnętrzne - przecież dopierowtedy mogłem się przed sobą przyznać, że cesarzowi nie oddawałem co dogrosza wszystkiego, co powinienem. Co z tego, że przepisy są absurdalne.Zrób to na czysto, a Bóg odda ci w trójnasób. Wbrew logice i rachunkowiprawdopodobieństwa.Było to upokorzenie budujące: nie śpisz przez trzy noce, nie ma żadnegorozwiązania sytuacji, oddajesz całą sytuację Panu Bogu i nagle znajdujesz Jegowyjście. I to wyjście jest w sytuacji publicznej. I to takiej, że gdyby miałasię ona potoczyć tylko według ludzkich wektorów, musiałaby skończyć siętragedią. Musiałbym pewnie sprzedać dom, oddać potężne pieniądze - poprostu jakaś sytuacja przekraczająca zwykłe życie. I nagle słyszysz takie delikatnepstryknięcie i wszystko zaczyna się toczyć w drugą stronę... Ja całą tęsytuację oddałem Matce Bożej. I widać jej metodę działania: niezwykle subtelną,delikatną. Nikt nie został poddany żadnej presji, żadnemu przymusowi...200<strong>FRONDA</strong> 30


Wolność ludzka nie została w żaden sposób zagrożona. Wiesz, gdy poczułemmasywność i ogrom tej sytuacji, tej pomocy, poczułem szarpnięcie, że muszęprzed Najświętszy Sakrament, podziękować... To było tak naturalne, jak wołaniedziecka o ratunek... Mam relację z Bogiem, ale jest ona szalenie trudna.Bo jest oparta na prawdzie. A człowiek niestety tej prawdy nie chce.Jak oceniasz dziś czas „brulionu"? Hasła w stylu „Baranku Boży odp... się",„Boże chroń mnie przed katolikami"? Czy jest on dla Ciebie czasem definitywniestraconym? Widzisz tylko przekleństwo czy też błogosławieństwo?Wiesz, ilekroć rozmawiam z ludźmi, którzy jak ja mają swoje za paznokciami,widzę, że oni są niezwykle zbulwersowani tym, że ja to kompletnie odcinam.Moje zdolności, które otrzymałem od Boga, wykorzystywałem do manipulowaniai krzywdzenia ludzi. Ja to dzisiaj wiem. I pozwala mi to wejśćw różne sytuacje ze słowem prawdy. Jasne, nie odrzucam wszystkich pozytywów,które były. Jeśli oddajesz Bogu życie, On z wszystkiego wyprowadzamaksimum dobra, które można wyprowadzić. Jestem pewien, że miłość PanaBoga polega najbardziej na tym, że daje całkowitą wolność. Ale ona niebyłaby całkowita, jeśli byłaby zabezpieczeniem od konsekwencji naszegodziałania. Ja cały czas czekam na moment, w którym Pan Bóg, oczyściwszymnie, będzie mnie używał, abym mógł zadośćuczynić za to wszystko, couczyniłem.A to, że w ostatnich „brulionach" publikowałeś np. świadectwa ojca Verlinde,których nie można było znaleźć nigdzie indziej, nie jest formę zadośćuczynienia?Ostatnie dwa numery to zupełnie osobna kwestia. To nie jest ta historia, odktórej ja się odcinam. To numery, nad którymi miałem po raz pierwszy w całościświadomą kontrolę.Czy nie jest brakiem pokory z Twojej strony stwierdzenie, że by zadośćuczynićza wszystkie zło, które było Twoim udziałem, musiałbyś zostać męczennikiem?A może Bóg nie chce, byś był męczennikiem. To trochę tak,jakbyś samemu chciał wszystko naprawić...JESIEŃ-2003201


Masz rację. Uświadomiła mi to moja żona. Jeśli ta pokuta miałaby być skuteczna,nie może składać się z ekscesów, ale z codzienności. I ja to przyjmuję.Ta moja wypowiedź była raczej figurą, dzięki temu ją zapamiętałeś. Gdybymmówił o codzienności, w ogóle byś jej nie zapamiętał... Ona była tylkopo to, by wypowiedzieć moją świadomość zła, które uczyniłem i przed którymnie uciekam, ale którym się też nie katuję. Bóg uzdrawia, ale nie zabieratego, co było. Oddaję życie Jezusowi, przechodzę ten etap nawrócenia,oczyszczenia, postawienia mnie w prawdzie, rozeznania powołania i oczekujęmomentu, w którym spełni się to, co Chrystus obiecał, że „będziecie mieliżycie, i to w obfitości", że będzie radość, będzie pokój. Jeśli rozeznałem dobrzeswe powołanie, praca będzie powodowała zmęczenie, ale mnie nie zdołuje:przyjdę do domu i będę mógł się bawić z dziećmi nie reagując agresjąna ich głośne zabawy. Ale może to będzie walka do końca życia z małymiupierdliwościami mojej natury? Może to jest największa próba?Dziękuję za rozmowę.ROZMAWIAŁ: MARCIN JAKIMOWICZWIOSNA 2002202<strong>FRONDA</strong> 30


No i kiedy było to objawienie, za dwadzieścia siódma,moje dziecko się obraca i mówi: - Mamo, zobacz, z tegosłońca wypływa krzyż. Ja w ogóle nie odwróciłamsię, nawet nie spojrzałam. - Dziecko, mówię, tu jest jedenco lepszy wariat, latające słońca, wirujące księżyce,dziecko, ja cię bardzo proszę, pilnuj tego różańca,żeby ci nie gwizdnęli!ocean miłościalbosadysta i masochiściDUFAM-UFAMJOLANTAPOPŁAWSKAMoże zacznijmy od tego, że było parę takich dni, które zupełnie zmieniłypani życie.Było tych parę dni, które zupełnie zmieniły moje życie... Choć właściwie jednachwila zaważyła, jedna sekunda na Górze Objawień w Medżugorje...Dotarłam tam jako osoba niewierząca, sceptyczna bardzo wobec sprawreligii, nie lubiąca księży, nie chodząca właściwie do Kościoła. TraktującaJESIEŃ2003203


Matkę Bożą jako atrakcję turystyczną, którą tam miałam zobaczyć, mimo żew sumie nie wierzyłam, że to wszystko jest prawdą...Moja cała rodzina to „katolicy niepraktykujący". Bywaliśmy w kościele jedyniez powodu pogrzebów czy ślubów. Małżeństwo zawarłam w kościeletylko właściwie na życzenie mamy. Ono bardzo się szybko rozpadło, właściwienie miało żadnych szans przeżycia. Ja nie zamierzałamani trwałości tego związku, ani że będę miała dzieci...Właściwie dziecko było jakimś tam przypadkiem w ostatnimokresie tego związku. Żyjąca jeszcze wtedy babcia namówiłamnie, żebym zostawiła dziecko, nie usunęła ciąży...bo nie uważałam aborcji za problem...Później poznałam kogoś następnego, człowieka, z którymbyłam przez wiele, wiele lat, który pomógł mi wychowaćdziecko. Bardzo dobrego człowieka, ale również żyjącegow taki sam sposób, jak ja.Powodziło mi się bardzo dobrze, wyjeżdżałam za granicę,chodziłam na wystawy, byłam przez otoczenie uważanaza osobę, której się w życiu powiodło. Byłam zawszebardzo atrakcyjna, dbałam o linię, o to, żeby być na czasie,na topie. Ale w tym całym powodzeniu ciągle miałam wrażenie, że coś masię jeszcze zdarzyć, jakoś ciągle brakowało mi sensu.I właściwie miałam jeden taki moment w życiu... kiedy nie mogłam jużznieść ani tego związku, ani samej siebie... około 12 lat byliśmy razem... I wtedywłaśnie wyjechałam na jedną z wycieczek turystycznych do Medżugorje.Trochę wcześniej moja córka zapisała nas na pielgrzymkę do Częstochowy- mnie i siebie. I ja zdecydowałam, że pójdę dla figury... bardzo dobrzemi to zrobi, jak się troszeczkę przebiegnę...Początek był dla mnie straszny, po trzech dniach dostałam szału... Niemogłam znieść tych ludzi, którzy się bez przerwy modlą, nie mogłam znieśćtych warunków, nie mogłam znieść, że kremy ze mnie spływają, nie mogłamznieść kurzu... Jak zobaczyłam się w lusterku, to myślałam, że umrę. I powiedziałamdo Matki Bożej, żeby coś wymyśliła - pierwszy raz się wtedy osobowozwróciłam do Matki Bożej - żeby mi pomogła, bo ja tak dłużej nie wytrzymam.No i Matka Boża zareagowała natychmiast. Obok mnie szła pani,która poszła na pielgrzymkę dlatego, że jej mąż popijał za dużo alkoholu,204<strong>FRONDA</strong> 30


która miała trójkę dzieci... Po dwóch dniach pootwierały jej się rany na nogachi płakała, że nie może... że nie dojdzie. Ja nagle zobaczyłam siebie na jejtle, no i poczułam się trochę nieswojo. Zorganizowałam jej wózek inwalidzki,władowałam na ten wózek i zaczęłam ją pchać. A ważyłam wtedy 50 kilogramów,a ona osiemdziesiąt parę. I to był chyba ten przełom właśniepierwszy, kiedy ja w ogóle zobaczyłam drugiego człowieka.Powoli się tam zaczęłam zaprzyjaźniać z tymi ludźmi... no, zaprzyjaźniaćto może za dużo powiedziane, zaczęłam słuchać. Ale w pewnym momencietak się na nich popatrzyłam, jak oni ciągle o tym Bogu. Tak idą i ciągle mówią:- Och, boli mnie serce, i Panie Boże daj mi serce zdrowe. Za chwilę: -Syn mi umarł, no to ja słucham tej kobiety i dowiaduję się, że 13 lat temu...Ciągle jakieś jęki i myślę: ten Bóg to jakiś sadysta, a oni to masochiści. Wyrwałamw końcu komuś ten mikrofon i mówię: - Wiesz co, Panie Boże, ja toCi dziękuję za to, że żyję, że mam udane dziecko, że mam rodziców, że mogłamsobie pojeździć po świecie, i za to nawet, że mam dwa psy... W Częstochowiejuż na Mszę nie poszłam, bo to już było dla mnie za dużo, nie czułamtakiej potrzeby. I wróciłam do domu.Za kilka dni miałam wyruszyć na pielgrzymkę do Medżugorje. Zapisałamsię na nią tylko dlatego, że dowiedziałam się, że jest luksusowy autobus i żepensjonaty są bardzo dobrze wyposażone... To może się dziś wydawać dziwne,ale ja wtedy naprawdę potraktowałam to jako stuprocentowy wyjazd turystyczny.A tu jak tylko wsiadłam do tego autobusu, po kilku chwilachksiądz mówi: - No to teraz wyciągamy różańce... Myślałam, że dostanę poraz kolejny szału. Miałam różańce, ale zapakowane gdzieś głęboko w torbie...W Medżugorje pani, z którą akurat w pensjonacie miałam pokój, jak tylkozdążyłam się rozebrać, mówi, żebyśmy poszły na Mszę... No, nie powiem,zareagowałam dość gwałtownie... W końcu jednak przemogłam się i poszłamna ten plac, ale tak za bardzo mnie nie interesowało, że tam ma się cośdziać z tym słońcem. No i kiedy było to objawienie, za dwadzieścia siódma,moje dziecko się obraca i mówi: - Mamo, zobacz, z tego słońca wypływakrzyż. Ja w ogóle nie odwróciłam się, nawet nie spojrzałam. - Dziecko, mówię,tu jest jeden co lepszy wariat, latające słońca, wirujące księżyce, dziecko,ja cię bardzo proszę, pilnuj tego różańca, żeby ci nie gwizdnęli!Następnego dnia poszliśmy na Górę Objawień, ja sobie usiadłam z boku.I tak patrzę, krzyż jak krzyż, krzaki jak krzaki. Ale jedna z pań widzi, że jaJESIEŃ-2003205


ani się nie modlę, ani nic nie robię, tylko sobie podziwiam - więc wyciągnęłammodlitwę, to była Koronka do Miłosierdzia Bożego, przeczytałam tę Koronkę,nie odmówiłam tylko przeczytałam i odwróciłam ją na drugą stronę i patrzę:jest obrazek, jest Pan Jezus, jest napis „Jezu ufam Tobie". I tak patrzę, i mówię:ufam, ufam, dufam-ufam, ale w co ufam? W co ufam, o co tu w ogóle chodzi?Bez sensu... Twarz Pana Jezusa i napis „Jezu ufam Tobie", ale w czym?I w tym momencie usłyszałam głos. To nie był głos we mnie, tylko gdzieś takjakby obok, trudno mi to opowiedzieć, wszystko się działo bardzo szybko.- No i co, przyszłaś? No więc, ja zawsze byłam taka bardzo pewna siebie, powiedziałam:- No przyszłam. - A po co przyszłaś? - A bo chciałam!No, ale w tym momencie pomyślałam: zaraz, zaraz. Co? Ja sama ze sobąrozmawiam, coś jest ze mną... Jakoś tak się poczułam dziwnie. Wtedy tengłos mówi: - A powiedzieć ci twoje największe grzechy? A nie był zbyt sympatycznyten głos. Ja mówię: - No powiedz. I ten głos powiedział mi te dwagrzechy, no i to właśnie było złamanie sakramentu małżeństwa i aborcja.I w tym momencie zrozumiałam, że ten głos nie jest dobry.Dla kogoś, kto jest niewierzący, to było straszne w ogóle... Nie wierzący,że istnieje diabeł, tylko tam jakieś zło... siły ciemności, o, tak sobie to wyobrażałam...I słyszę: - To ja, szatan... To było tak piorunujące wrażenie, żenatychmiast zgniotłam całą tę karteczkę, złapałam dziecko i zaczęłam uciekać.Dobiegłam, nie wiem, jak sobie nóg nie połamałam, do połowy góryi ,v tym momencie zatrzymałam się i mówię: - Zaraz, zaraz, chwileczkę, diahł do mnie mówi... Nie, no skociałam, no skociałam zupełnie! Od tych fan,..ykówreligijnych pochrzaniło mi się w głowie po prostu. I mówię: - Koniec,dosyć tej religii, tych wyjazdów, bo ja całkiem zgłupieję...Wracając szliśmy w stronę Niebieskiego Krzyża, wtedy jeszcze nie wiedziałam,że tam są uzdrowienia... Znowu wszyscy rzucili się pod ten NiebieskiKrzyż, ale ja już byłam ostrożna, już do nich w ogóle nie dochodziłam,a krzyże to już omijałam z daleka. Poszłam sobie na polankę, usiadłam, towszystko ze mnie opadło...Nagle czuję zapach... - Nieee, no - mówię. - Coś ze mną jest nie tak...Tak piękny ten zapach, niektórzy mówią, że jest to zapach lilii czy róż, ja nieumiałam tego powiedzieć... był bardzo piękny. Ale pytam, już bardzo ostrożnie:- Dziecko, czujesz ten zapach? - Jaki zapach, mamo? - No, nie czujesztego zapachu??!! - Nie, mamo, nie czuję... Więc ostrożnie do takiej pani206<strong>FRONDA</strong> 30


obok: - Ale pani ładnie pachnie... - Ja ładnie pachnę? Mówi patrząc na mniecokolwiek dziwnie, ponieważ zeszła z Góry Objawień i była spocona, więcnie wiedziała, czy to jest jakaś złośliwość...W tym momencie rzuciłam się do tego Niebieskiego Krzyża, już nie wybierałamławeczki, żeby było wygodnie, tylko buchnęłam tam na kolana, na te kamieniei mówię: - Matko Boża, Ty chcesz żebym zwariowała? O to Ci chodzi?Ja mam dwunastoletnie dziecko, ja ją muszą wychować... Zobacz, ci ludzie sięmodlą, coś czują... Ja nie czuję nic, nie czuję tej Mszy świętej, tej modlitwy...Jestem pusta jak bęben... Jeżeli ten Bóg jest w niebie i tak nas strasznie kocha,daj mi raz w życiu poczuć tę miłość!I w jednej sekundzie, nie umiem powiedzieć, bo to jest bardzo dziwne...Ciałem byłam tu, ale widziałam swą duszę po drugiej stronie... Nie wiem...jakby po drugiej stronie życia... Widziałam swoją duszę czarną od grzechów,widziałam ją jako taką, taką... kulkę, wiedziałam, że to jestem ja i że idę dopiekła. To było straszne. Nie widziałam piekła, czułam je za sobą, ale byłotak straszne... nigdy w życiu nie zdawałam sobie sprawy, że ono może byćtak straszne...I w tym momencie poczułam przed sobą Ocean Miłości i Miłosierdzia,On był bez granic i bez końca. Przyciągał mnie z tak niesamowitą miłościąi z taką siłą, że po prostu wiedziałam, że całym moim celem w życiu jestprzejść przez życie i na koniec zatonąć w Bogu, zostać tam. Ze to jest jedynymcelem mojego życia... I tak zapragnęłam do tego Boga wrócić!JESIEŃ-2003 207


Ale zdawałam sobie sprawę, że życie, które dotąd prowadziłam, nie daje miw Bogu zatonąć. To było okropne, bo wtedy moja dusza zaczęła konać z miłości...nie wiem, jak to powiedzieć... na jedną sekundę ona konała kilka razys storazy, trudno mi powiedzieć... Podrywała się do lotu w takim oszalałym bólui upadała z powrotem, i znowu... Nie wiem, chyba ludzie potępieni tak cierpią...Straszne cierpienie... Wybuchłam wtedy takim płaczem... właściwie wypłakałamcałe swoje życie, wszystkie swoje grzechy i cały ten ból istnienia...Wydawało mi się, wtedy tak mi się wydawało, tak sobie myślałam, żeprzyjmuję jakąś energię... może Ducha Świętego... jakby ta pusta dusza sięnapełniała i napełniała bez końca... Miłością... trudno mi powiedzieć... Towrażenie się skończyło, mnie się wydawało, że trwało długo, ale to była sekunda.Wszyscy wokół byli zdziwieni: byłam spokojna i nagle wybuchłampłaczem... a dla mnie trwało to jakiś tam czas. I nagle rozejrzałam się i zobaczyłamświat oczami Boga. Był tak piękny, nigdy nie myślałam, że świat jesttaki piękny... te trawy jak szumiały, te ptaki kwiliły i to wszystko śpiewałohymn pochwalny na cześć Boga... Ja nie umiem tego powiedzieć...Po prostu myślałam, że umrę ze szczęścia. Chciałam chodzić do tych ludzi,całować ich po rękach, powiedzieć, że jak chcą, to mogę oddać życie zanich... Miałam tak rozanieloną buzię, że wszyscy myśleli, że jestem stuknięta,ale było to najwspanialsze uczucie, jakie w życiu kiedykolwiek miałam.I właściwie ta radość życia została we mnie. I właściwie nic nie jest w stanie...mogę jęczeć, uskarżać się, bo taki mam po prostu charakter, taka jestempo prostu słaba, ale gdyby ktoś mi teraz powiedział: - Weź kostur w rękęi rusz do nieba - to bym wszystko zostawiła, w jednej chwili, w ogóle bymsię nie zastanawiała. Jak teraz ktoś mi mówi, że chce się dorabiać tego czytego, to ja na niego patrzę i mówię: - Człowieku, ale ten bagaż w niebie ciw ogóle nie będzie potrzebny, ten balast cię tylko zatrzymuje.I tak trzeci rok jestem na tej drodze i nie zamierzam z niej zejść. Czasemjest trudno, czasem jest lżej, ale wiem, że to jest droga właściwa.Kiedy wróciłam do domu, natychmiast przestaliśmy ze sobą sypiać. Po kilkumiesiącach powiedziałam, że musi się wyprowadzić, że może sobie mieszkaću siebie. Miał też drugie mieszkanie, swoje. W pierwszej chwili myślał, żezwariowałam, że mi się całkowicie w głowie przewróciło. Mówił, że wszystkomoże zrozumieć, moje codzienne Msze święte, zgadza się na te modlitwy trzygodzinne,zgadza się nawet na to, że od niego uciekam i że śpię osobno, ale208<strong>FRONDA</strong> 30


mówi: - Kobieto, ja cię nie będę dotykał, tylko dlaczego ja się muszę wyprowadzić?- Bo Pan Jezus jest na pierwszym miejscu i tak musi być. Nie była tona pewno dla niego łatwa sprawa. Było mu na pewno o wiele ciężej niż mnie.Ale nie miał żadnego wyjścia. Pamiętam jedną z takich rozmów: - Słuchaj,przecież ty nie pracujesz... - zezłościł się... - Jakbym cię teraz zostawił, to jesteśsama z dzieckiem, może nie dostaniesz pracy, nie boisz się? - Co ty, ja jestemjuż po drugiej stronie tej zasłony... jak nie dostanę pracy, to sprzedammeble, potem sprzedam wszystko, co się da, a potem się położę i umrę z głodu...-Ty jesteś stuknięta, - Nie, ja jestem szczęśliwa...Nie wyspowiadałam się nawet w Medżugorje, jak wróciłam do Polski,poszłam na Mszę świętą. I na początku było fajnie, nawet nie wiedziałam, żenie przyjmuję Komunii świętej. Tylko dopiero po jakimś czasie tak patrzę,patrzę i myślę: coś jest ze mną nie tak, bo oni tam gdzieś chodzą, a ja nie.Aha, to ja się jeszcze muszę wyspowiadać. Kiedy już przebrnęłam przez spowiedź,byłam bardzo ucieszona. Pierwszy raz przyjęłam Pana Jezusa, noi szlam do domu bardzo dumna. Szlam w taki bardzo dziwny sposób, chciałabymnawet teraz czasami iść w taki sposób. Po prostu czułam Pana Jezusatutaj, w klatce piersiowej, w sercu, czułam, że go niosę. To było niesamowiteuczucie, szłam bardzo ostrożnie, żeby nawet się nie zabujać. Żeby PanuJezusowi było tak wygodnie, jak to tylko jest możliwe.JOLANTA POPŁAWSKAWYSŁUCHAŁ: O. MIROSŁAW PILŚNIAK OPZapis jednego z odcinków programu „czarno-biały" wyprodukowanego w 2001 roku przez firmęangel house brulion Itd dla Telewizji Puls. Fragment książki pod tym samym tytułem, którawkrótce ukaże się na rynku nakładem Fundacji brulionu.


W pewnym momencie coś mi kazało uklęknąć. Zaczęłamsię tak bardzo, bardzo mocno modlić i wtedypodszedł do mikrofonu mój kierownik duchowy i powiedział,że jedna z naszych koleżanek jest uzdrawiana,nie mogła mieć dzieci, ale teraz już będzie mogłamieć. A ja wtedy poczułam ogromny żar w sobie, tysiąceigiełek i obecność Pana Boga przy mnie. I wtedypoczułam się jak proszek, pył, który Pan dotknął...sięjak odruchSilniedosyć, aleprzypomniałbezwarunkowyROZMOWA Z SYLWIA KROLJesteś osobą młodą. Co porabiasz?Tak, mam 27 lat. To chyba jeszcze zaliczam się doosób młodych... Pracuję w branży marketingowej.I kogo do czego namawiasz?Nie, nie namawiam, tylko pokazuję ludziom......zawodowe podejście...Tak. Nie mogę pracy postrzegać jako czegoś złego, bonie mogłabym tego robić.210<strong>FRONDA</strong> 30


Namawianie nie musi być czymś złym...Ale źle się kojarzy. Jeśli kogoś namawiam, to znaczy, że ten ktoś czegoś takiegonie chce i muszę mu w jakiś sposób udowadniać, że to jest dla niegokonieczne, a jeżeli komuś tylko coś daję jako punkt odniesienia, inaczej teżna to reaguje.Najskuteczniejszą propagandą jest prawda.Dokładnie.Czy Twoje życie było radosne?Nie zawsze. Właściwie długi czas nie było radosne. W poszukiwaniu radości robiłamróżne dziwne rzeczy. Ale już wiem, którą drogą iść, żeby być radosnym.Jestem osobą wierzącą od dzieciństwa. Byłam małą dziewczynką i już chodziłamna krucjatę. To była taka krucjata eucharystyczna dla dzieci, które przystępowałydo pierwszej Komunii świętej. Wtedy poznałam Pana Boga, i to naprawdę,tak bardzo blisko. On byl prawdziwie w moim sercu, tak do siódmejklasy. Później trochę nam się rozeszły drogi. To znaczy On był zawsze przymnie i zawsze wiedziałam, że mogę do Niego pójść... i rzeczywiście tak było,kiedy miałam jakiś problem. Ale w życiu moim Go nie było... powiem inaczej:nie do każdej rzeczy Go zapraszałam... Podzieliłam życie na czas dla Pana Boga,czyli niedzielę, którą, tak myślę, z czasem przestałam rozumieć, do tegowieczorna modlitwa - bo wtedy rzeczywiście wieczorami się modliłam - i tyle.Całe pozostałe moje życie toczyło się zupełnie innym kołem.W liceum to już nam się całkiem rozeszły drogi, chociaż jak to zwykle bywa,kiedy trwoga, to do Pana Boga: przed maturą przypomniałam sobie, dokogo trzeba się zwrócić, kto jest mocą najwyższą. Na studiach też było życieobok, mimo że uważałam się za osobę bardzo wierzącą...Trzy lata temu... Pan Bóg mnie bardzo mocno doświadcza... Dokładniejmówiąc... Zwalniają mnie z pracy, potem bardzo niemiłe rozstanie z chłopakiem,śmierć dziadka. W końcu okazuje się, że jestem chora na chorobę nieuleczalną.To wszystko dzieje się w ciągu dwóch miesięcy.JESIEŃ-2003211


To właściwie jest sytuacja, której człowiek sam nie jest w stanie znieść.Ja nie potrafiłam znieść... Wcześniej zaczęłam chodzić na spotkania Odnowyw Duchu Świętym w Łodzi - bo jestem z Łodzi - ale tak naprawdę zaczęłamsię w to angażować dopiero po tych wydarzeniach.I później, już po bardzo silnym powrocie do Pana Boga, chęci bycia przyNim cały czas, potrzeby modlitwy i zaufania Mu, zaczęłam widzieć sens tego,że On musi być obecny w każdej chwili mego życia.Pan Bóg postępuje tak ostro tylko z ludźmi, których bardzo kocha...Uhm, tak. Tylko, myślę, że Pan Bóg wielokrotnie dawał mi znaki, ale ja jeomijałam. Aż w końcu musiał zadziałać trochę mocniej.Ile lat trwała ta twoja droga obok Boga?Oj, bardzo długo, prawie całe liceum, prawie całe studia.Dziesięć lat... Jak się zaczyna od drobnej rzeczy, to grzech ma taką właściwość,że jest zachłanny. Jak daleko w tym...Nie, Pan Bóg mi na to nie pozwolił. Za każdym razem stawiał kogoś, kto byłbarierą, żebym gdzieś dalej nie weszła. Nie pozwalał mi nigdzie dalej wejść.Myślę też, że świadomość Boga, ta świadomość, którą miałam z dzieciństwa,Boga prawdziwego, żywego, nie pozwalała mi, żeby wejść gdzieś dalej w zło.Zgadza się, zło wciąga. Ale nie zaplątałam się tak bardzo, żebym nie mogławyjść... To znaczy, nie mogłam wyjść, ale to już było coś innego.Na czym polegała Twoja niewola?Ta niewola to jest „ja". JA wszystko potrafię najlepiej, JA nie potrzebuję nikogo,żeby mi pomógł...Czyli odepchnęłaś Co po prostu...212<strong>FRONDA</strong> 30


Tak, dokładnie.Ale ci się przypomniał.Zgadza się, silnie dosyć, ale się przypomniał...Dobrze. Wróćmy do momentu kiedy zaczynasz przeżywać relacjęz Bogiem w taki sposób, jak kiedyś w dzieciństwie...Najpierw chrzest w Duchu Świętym, kiedy Pan Jezus bardzo namacalniełapie mnie za ręce. To jest ogromne wzburzenie, dlawszystkich oczywiście... Dla mnie było to olbrzymie przeżycieemocjonalne... Kiedy miałam zamknięte oczy, poczułam, jak ktośmnie łapie za ręce, bo się za chwilę przewrócę... Otworzyłam oczy i niktmnie nie trzymał za ręce, nikt fizyczny, stojący koło mnie. I wiedziałam, żeto Pan Jezus przyszedł, żeby mnie przytrzymać......a czemu się przewracałaś?To było tak silne przeżycie, że nie mogłam się utrzymać na kolanach...Słuchaj, muszę zadać to pytanie. Właściwie cały czas płaczesz i ludzie zachwilę przestaną ci wierzyć... pracujesz w takiej branży, że musisz być osobąopanowaną, osobą, która ma dobry kontakt z ludźmi.Chcę pokazać skalę tego, co cię spotkało, że to cię tak wzrusza. Z ilomaosobami masz kontakt codziennie w pracy?Ja wiem... z dwudziestoma...I wszystkim pokazujesz jakie cechy przedmiotów?... jakich przedmiotów?Skoro ich nie zachęcasz......realne cechy przedmiotów. To jest branża budowlana, więc na przykładwiertarki. Dlaczego dana wiertarka jest dobra, jaki jest sens używania wiertarkitakiej bądź innej firmy, jakie ma cechy, dlaczego ta cena jest korzystna,JESIEŃ-2003213


dlaczego warto użyć wiertarki na akumulator albo na prąd. To są rzeczy bardzoproste i bardzo namacalne, które można sprawdzić.Jesteś osobą, która fruwa w chmurach czy chodzi po ziemi?Bardzo mocno chodzę po ziemi... Tylko jak ktoś spotyka Boga, to kruszejew nim wszystko! Człowiek przestaje się czuć silny silą swoją, tylko odczuwa,że jest pyłem przy Panu Bogu.O jaki dar Ducha Świętego się modliłaś na rekolekcjach?O dar Mądrości......no tak, bojaźń Boża już nie jest ci teraz potrzebna... Jesteśmy przy tym,jak cię Pan Jezus trzyma za ręce, nie przewróciłaś się.Nie przewróciłam się...Spotkałam Pana Jezusa osobiście wiele razy... dokładnie mówiąc, trzy razy...Za jakiś czas pojechałam na kolein ^kolekcje, gdzie poprosiłam o modlitwęwstawienniczą o dar MiłościDlaczego o ten właśnie dar?Czułam potrzebę lego właśnie daru. I znowu to byłobardzo intensywne przeżycie... Widziałam Pana Jezusazbliżającego się do mnie i wylewającego całą swojąmiłość... To jest takie piękne., to jest nie tylko tak, żesię widzi, tak jak ja widzę teraz ciebie, tylko to jest widzenieoczyma duszy... Nie widziałam postaci, tylko zbliżającesię stopy Pana... Słyszałam w modlitwie osoby, które sięnade mną modliły, tę wielką radość, tę ogromną miłość,którą Pan wylał również na nie, na dwie dziewczyny modlącesię nade mną... Dlatego mówienie o tym jest całyczas naprawdę bardzo wzruszające... bo to jest poruszenieserca... I mimo że w pracy faktycznie<strong>FRONDA</strong> 30


jestem, muszę być, osobą rzeczową, jeżeli chodzi o kontakty z Bogiem,wiążą się one nie tylko z przeżyciem emocjonalnym, ale także z poruszeniemumysłu do takiej głębi, że nie czuję, że to jest mój umysł, tak jakbymgo oddała...Miał sandały czy był na bosaka?Nie, to były stopy bose...Trzecie spotkanie, teraz na pewno znów będę wzruszona, bo dotyczy mojegouzdrowienia... O chorobie dowiedziałam się dwa i pół roku temu.W związku z nią traciłam możliwość bycia matką. Jest to choroba nieuleczalna,można ją zaleczać, ale ona nigdy nie da się wyleczyć. Jestem panną, więcilekroć myślałam o tej chorobie, myślałam: to nic, kiedy będę miała męża, tosię pomodlę, żeby mnie Pan Bóg z tego uzdrowił. Ale kiedy teraz byłam narekolekcjach i kiedy była Msza o uzdrowienie, poczułam ogromną potrzebępomodlenia się właśnie o uzdrowienie z tej choroby. I między kilkoma intencjamibyła również ta prośba.Wierzyłaś, że to się może stać?Bardzo. Wiedziałam, że to się stanie. Ja to wiedziałam w momencie oczekiwaniana tę modlitwę. Jest to taka dosyć dziwna sprawa, bo kiedy człowiekma mówić o narządach płciowych, jest pewna trudność w opisaniu. Ja wiem,jak się nazywa ta choroba, wiem na czym polega. Zastanawiałam się, jak tobędzie, kiedy ta osoba, która dostanie słowo, powie o uzdrowieniu... Do tegostopnia. Wiedziałam, że Pan przyjdzie i mnie uzdrowi. Rozmawiającz Nim, zastanawiałam się, jak to będzie, kiedy ten człowiek podejdzie do mikrofonui powie, że ktoś tam jest uzdrawiany. Dlatego wiedziałam, że to sięstanie. To była tak silna wiara, że to już nie była wiara, tylko świadomość.I faktycznie, kiedy zaczęliśmy się modlić, większość modliła się na stojącoi ja też, ale w pewnym momencie coś mi kazało uklęknąć, więc uklęknęłam.Zaczęłam się tak bardzo, bardzo mocno modlić i wtedy podszedł mójkierownik duchowy do mikrofonu i powiedział, że jedna z naszych koleżanekjest uzdrawiana, nie mogła mizieci, ale teraz już będzie mogła mieć.A ja wtedy poczułam taki ogromny w sobie, takie tysiące igiełek i obecnośćJESIEŃ-2003 215


Pana Boga przy mnie. I wtedy poczułam się jak taki proszek, pył, który Pandotknął... No i to było moje trzecie spotkanie.Powiedz o wynikach, na które czekałaś, gdy umawialiśmy się na spotkanie.A, wyniki. No cóż, lekarz obejrzał mnie i stwierdził, że wszystko jest pięknie,czysto. Wszystko jest bardzo ładnie, wszystko jest dobrze. A było zupełnieinaczej.No to nieźle...No to jest bardzo piękne...No i co teraz będzie, jakie jest twoje powołanie? Co myślałaś sobie kiedyś?Co będzie?Ja miałam plan. Ja jako ja miałam zawsze plan, który był do zrealizowania.Miałam być matką, miałam mieć dwójkę dzieci i oczywiście męża, miałammieć wspaniałą pracę i w ogóle miało być wszystko pięknie i bosko. Później,kiedy zaczął się ten taki trudniejszy dla mnie czas......ale mnie interesuje jeszcze wcześniej: masz 19 lat i chcesz mieć mężai dwoje dzieci, ale nie masz, potem 21 lat i nie masz, 23 i nie masz...Tak naprawdę myślałam, że męża będę miała, jak skończę studia. Na studiachmiałam poznać tego księcia z bajki i wyjść za niego po zakończeniustudiów.Nie ma księcia i co?Nie ma księcia i zaczyna się właśnie drążenie, czy aby nie jestem powołanado zakonu, czy mam być sama? I to są też rozmowy, takie bliskie, z PanemBogiem.Ale skoro On był gdzieś daleko, to jak z Nim rozmawiałaś?<strong>FRONDA</strong> 30


To nie jest tak, że On jest jakoś bardzo daleko w moim życiu. Ale na przykładprzychodzą do mnie znajomi - już nie mam Pana Boga. A jak zostaję sama- to z Nim chętnie porozmawiam... To było na tej zasadzie. To nie byłotak, że wiecznie zamknięte drzwi, a On za szybą. Czasem otwierałam Muokienko, żeby porozmawiać, ale tylko kiedy ja miałam taką potrzebę...Dobrze. Wróćmy... Nie ma chłopa, może zakon...Dokładnie, nie ma chłopa, może zakon... Ale na myśl o zakonie dostawałamwręcz dreszczy, gorączki i było mi przerażająco...myślałam sobie jednak, że może zły duch tak działa. I faktycznie,wkradał się wielokrotnie w moje myśli, żeby mipokazać: jeżeli wybierzesz Pana Boga, będziesz musiała iśćdo zakonu i cierpieć... Wielokrotnie mi to tak właśnieprzedstawiał. Oczywiście nie mówię, że życie w zakoniejest cierpieniem... Tylko tak to sobie wyobrażałam...Wtedy sobie narzuciłam takie tempo, żeby niemieć czasu na myślenie. Na ostatnim roku studiówpodjęłam pracę i ta praca mnie tak bardzo pochłonęła,że wręcz nie miałam czasu napisać pracy magisterskiej.I kiedy zwolnili mnie z tej pracy i towszystko się zaczęło tak nagle rozpadać, ten wielkimój plan, wtedy poczułam - oczywiście to wymagałoczasu - że byłam zniewolona, i to bardzo intensywnie.Nie miałam w ogóle czasu dla siebie. I w ogólesiebie w żaden sposób nie dostrzegałam, nie mówiąco Bogu...Nigdy nie czułam tak naprawdę potrzeby znajdowaniasię w wyścigu szczurów, to nie było nigdy moimcelem. Zawsze tak naprawdę chciałam, oczywiście,zrealizować się w pracy, znaleźć w niejprzyjemność, ale to nie było coś, dla czego miałabymrzucać wszystko.To oczywiście może wyglądać na zaprzeczenie tegowszystkiego, co teraz mówię, no ze względu na to,JESIEŃ 2003


że nie mam męża. Po prostu nie spotkałam wówczas tego człowieka, który jestmi przeznaczony. Wielokrotnie to polegało na tym, że się naprawdę zastanawiałam,czy aby na pewno nie jest to zakon. Ale już wiem że nie, bo na tych rekolekcjachsię zapytałam Pana Boga i wiem, że Pan widzi mnie jako żonę i matkę.Nie do końca rozumiem. Mnóstwo twoich koleżanek jest z chłopakami,żyją jak mąż z żoną, czy to nie jest coś, z czym masz kłopot? Czy w pracęuciekłaś od takiego myślenia? Bo ty mówisz coś takiego, co ze stu dziewczynzapytanych na ulicy, dla większości byłoby czymś zupełnie kosmicznym...Kiedyś był narzeczony, narzeczona, teraz jest chłopak, dziewczyna.Czy ten sposób życia, który jest w tej chwili dominujący, nie był dla ciebiepokusą? Co cię przed tym chroniło?Oczywiście był pokusą. Ogromną pokusą. Jednak ta obecność Pana Bogaw tej ciszy, raz na jakiś czas na spotkaniach z Nim, zostawiała na tyle mocnyślad, że wiedziałam, że to nie jest coś, co jest dla mnie, że to mnie rani...Więc początek twojej opowieści, to trzeba brać z bardzo dużym dystansem,bo ty nie byłaś daleko od Boga, tylko On nie był w całym twoim życiu.Ja porównywałam to z dniem dzisiejszym, bo dzisiaj się staram, żeby Bóg byłcały czas...Ale jednak był na tyle obecny, że cała ta wszechobecna moda kulturowa,promująca tylko i wyłącznie przyjemność... Twoja relacja z Panem Bogiembyła wystarczająca, żeby tę modę odrzucić.Tak, i wpojone wartości, to czasem działa jak odruch bezwarunkowy. I wiem,że coś, mimo że teraz jest smaczne, później będzie bardzo nieprzyjemne...To niesamowite. Pan Bóg bardzo cię pilnował.Zgadza się, bardzo mnie pilnował. On właściwe zawsze jest. Teraz jeszczechyba bardziej. Zawsze mi przysyłał kogoś, kto w razie czego stawał na mojejdrodze i mówił: to nie ma sensu...218 <strong>FRONDA</strong> 30


Cudownie. Pan Bóg osiągnął to, co chciał: wreszcie jesteś z Nim tak, jak Onchce, po tym długim czasie... Czym były te rekolekcje? Co jeszcze oprócz tego,że zostałaś uzdrowiona fizycznk somatycznie, się zdarzyło?Nauczyłam się jednej ważnej rzeczy, czyli zaufania do Pana, bo całe życiemiałam problemy z tym, że Pan Bóg tak, oczywiście, ale ja to po swojemuzrobię... A teraz nie boję się następnego dnia, bo wiem, że bez względu nato, jak zły on się okaże, Pan Bóg jest mną i to jest część Jego planu. Takiegoplanu, który skończy się dla mnie wielkim happy endem. Jeżeli danegodnia jeszcze tego nie dostrzegę, dostrzegę to następnego dnia na pewno.To, o czym mówisz, to jest wolnośćDokładnie, dokładnie tak. Jeżeliuczuwam stres z jakiegoś powodu, zwyczajniesobie myślę: spokojnie, przecież to jest część planu, po co ja się nadtym zastanawiam?I jeszcze jednej ważnej rzeczy3ię nauczyłam, mianowicie, że Pan kochawszystkich ludzi, każdą osobę bardzo mocno. Czasem jest tak, że się spotykakogoś, kogo się nie lubi, bo albo się zasłużył, albo się nie zasłużył i nie lubisię go, bo się go nie lubi. I wtedy kiedy mam taki trudny kontakt z takąosobą, patrzę na niego i myślę: Bóg go tak bardzo mocno kocha... Od razurobi mi się w sercu cieplej i widzę w nim miłość Pana, i nagle mogę z nimrozmawiać. To wcześniej było dużo, dużo trudniejsze.Na tych rekolekcjach dają też takie narzędzia, jak rachunek sumienia i rozeznawanieduchowe. Czy to jest coś ważnego w tej chwili w twoim życiu?Już minęło ile: dwa, trzy tygodnie?Tak, jest to coś ważnego w moim życiu. Rozeznaję duchowo swoje stanyi tak jadąc tutaj, dzisiaj byłam w stanie strapienia. Myślę, że zły starał się, jakmógł, żebym nie dotarła albo żeby mi nie poszło, albo żebym była bardzozdenerwowana. Stąd może wszv-' kie te emocje, które wyszły na początku...Rozeznanie jest ważne, bo wic- / faktycznie człowiek jest ostrożniejszy, zwracauwagę na to, że dzisiaj w związku z tym, że czuję się taka niepewna, wiem, żejestem podenerwowana, muszę uważać na to, co będę mówić do innych ludzi.JESIEŃ-2003219


Rachunek sumienia, no niestety, to jest już trudniejsze, ze względu na to,że trzeba być bardzo regularnym, a u mnie z regularnością jest krucho,w związku z tym raz na jakiś czas robię. Pierwszy tydzień po przyjeździe byłambardzo pilna i robiłam codziennie, co przynosiło takie niesamowite efekty,że nawet nie sądziłam... Bo nagle następnego dnia łapałam się tuż przedpopełnieniem błędu. Ale im dalej od rekolekcji, im więcej rzeczy tutaj w życiu,to trudniej to wszystko utrzymać.Ale co, chcesz się poddać?Nie, nie chcę się poddać......właściwie już się poddałaś, skoro nie robisz tego codziennie...To jest trochę tak, że widzę, jak bardzo świat na mnie wpływa, jak bardzodużo mi zabiera, przygniata mnie sobą, jak dużo mi już zabrał po tych rekolekcjach.Ale jednej rzeczy nie może mi już zabrać: poczucia Pana Boga przymnie. I chociaż im dalej od rekolekcji, tym coraz ciężej jest mi iść, mimowszystko to poczucie we mnie tkwi i tego chyba już się nie da zabrać.Ale wiesz, zły działa przy pomocy metody salami, obcinania małych plasterków.I nagle człowiek się łapie na tym, że...Nie, ale ja pielęgnuję pewne rzeczy. To nie jest tak, że już puściłam, a niechpoleci, najwyżej jeszcze raz pojadę na rekolekcje. Nie, nie. Po pierwsze, cotydzień chodzę na spotkania wspólnoty. Nazywa się Woda Życia. I tam jestmodlitwa wspólnotowa, ona jest dla mnie bardzo ważna, bardzo jej potrzebuję.Modlitwa w językach, wielbienie Pana Boga, to mnie z tego świata wyciągai pozwala znowu spojrzeć spokojnie. Poza tym już na wszystko zupełnieinaczej patrzę troszeczkę, wszystko się trochę zmieniło. Mimo że tenświat faktycznie wpływa na moje życie, to on się już zmienił w moich oczach.Kim była ta Osoba, która do ciebie przyszła? Trzykrotnie cię dotknęła, ktoto jest?220<strong>FRONDA</strong> 30


To jest MIŁOŚĆ. Taka Miłość, która przyjmuje mnie taką, jaką jestem. Dlatej Miłości chcę się starać, chcę się zmieniać, chcę stawać się lepsza.Ale dlaczego płyną ci łzy, skoro to jest taka miłość, jak o tym mówisz?Bo to jest taka wieka miłość...Dziękuję. Z Panem Bogiem.Z Panem Bogiem.ROZMAWIAŁ: ROBERT TEKIELIZapis audycji „Pocieszenie i strapienie" z marca 2003 roku.emitowanej na sielskich falach radia Józef 96.5 fm.


Kiedy po Wielkanocy 1955 roku kolejna delegacja austriackawylatywała na rokowania do Moskwy, ministerspraw zagranicznych Leopold Figi powiedział jedynie:„Pozostała już tylko modlitwa".KIEDYMOŁOTOWMÓWI:NIET!ERNSTWEISSKOPFW czerwcu 1953 roku sowieckie czołgi krwawo stłumiły powstanie niemieckichrobotników w Berlinie Wschodnim. W listopadzie 1956 roku Armia Sowieckabezwzględnie rozprawiła się z węgierskim powstaniem antykomunistycznymw Budapeszcie. W latach 50. w Europie Środkowej nie dopomyślenia było wydostanie się z sowieckiej strefy wpływów.A jednak pomiędzy obu wspomnianymi wyżej wydarzeniami - w 1955roku - Sowieci dobrowolnie wycofali się z Austrii. Nigdy przedtem ani potem" aż do upadku komunizmu - nie zdarzyło się, aby ZSRS sam bez walkioddawał zajęty wcześniej kraj. Do dziś historycy nie potrafią przekonującowyjaśnić motywów postępowania KremlaÓwczesny kanclerz Austrii Julius Raab nie miał jednak wątpliwości, dlaczegotak się stało: „To Matka Boża pomogła nam w uzyskaniu traktatu pokojowego".Podkreślając zasługi sobie współczesnych, wiedeński polityk napierwszym miejscu wymienił franciszkańskiego mnicha: o. Petrusa Pavlicka.222<strong>FRONDA</strong> 30


Apostata i rozwodnikOtto Augustin Pavlicek urodził się w 1902 roku w Innsbrucku. W wieku latdwóch stracił matkę, która zmarła na skutek zakażenia krwi podczas zabiegudentystycznego. Wraz z ojcem - zawodowym oficerem oraz bratem Josefemczęsto zmieniał miejsce zamieszkania, był m.in. w Sarajewie, Trawniku, Wiedniui Pradze. Na wyraźne życzenie ojca podjął pracę w fabryce mebli, ale odezwałasię w nim dusza artystyczna. Skończył Akademię Sztuk Pięknych weWrocławiu i został wędrownym malarzem, włóczącym się po całej Europiei zarabiającym na życie ze sprzedaży obrazów. W roku 1930 osiadł w wymarzonymParyżu, ale ostra konkurencja malarzy sprawiła, że nie mógł znaleźć naswoje płótna nabywców i klepał biedę. Przeprowadził się więc najpierw doLondynu, a potem do Cambridge, gdzie nieźle prosperował jako twórca plakatówi projektant torebek. Poznał tam kobietę, z którą szybko się ożenił i jeszczeszybciej rozwiódł. Po trzech latach pobytu w Anglii wrócił do Pragi.15 grudnia 1935 roku oficjalnie powrócił na łono Kościoła katolickiego,który porzucił w młodości. Nie wiadomo, jakie wydarzenia kryły się za tądecyzją. Sam Otto Augustin nigdy nie opowiadał nikomu, w jaki sposóbwrócił do wiary. Mówił tylko enigmatycznie, że był to skutek modlitw jegobrata. Zanim porzucił malarstwo najpóźniejsze swoje płótna poświęciłzgłębianiu tajemnicy wiary. Ostatnim jego obrazem było „WskrzeszenieŁazarza".Poczuł powołanie do życia zakonnego. Miał jednakwątpliwości, czy jako apostata i rozwodnik jest tego godny.Znajomy prowincjał dominikanów w Pradze poradziłmu, by pojechał po radę do Konnersreuth w Bawarii, dosławnej stygmatyczki Teresy Neumann. Mistyczka, którawiele lat żyła bez jedzenia i picia, karmiąc się tylko Eucharystią,zanim otworzył usta powiedziała mu: „Już najwyższyczas, byś został księdzem. Będę się za ciebie modlići składać ofiary". Po wyjściu od Teresy poszedł dokościoła Franciszkanów w Konnersreuth - miejsca chrztufranciszkańskiego męczennika bł. Liberata Weissa.Tam podczas modlitwy zrozumiał, że może wstąpić tylkodo zakonu św. Franciszka z Asyżu.JESIEŃ-2003


Został przyjęty dopiero za trzecim razem. Odmówiły mu prowincje w Wiedniui w Tyrolu. Dopiero w Pradze w 1937 roku otworzyły się przed nim drzwiklasztoru. Wzorem św. Franciszka rozdał cały swój majątek - wszystkie obrazy,meble czy ubrania - ubogim. Kiedy wstąpił do zakonu, nie posiadał dosłownie nic.W grudniu 1941 roku przyjął święcenia kapłańskie oraz imię zakonnePetrus. Pół roku później został aresztowany przez Gestapo i postawionyprzed sądem wojennym z powodu odmowy służby wojskowej. Po pięciomiesięcznejrozprawie został wcielony do armii jako sanitariusz. W sierpniu1944 roku, zatrzymany przez Amerykanów, trafił do obozu jenieckiegow Cherbourgu, gdzie został obozowym kapelanem. Tam wpadła mu w ręcemaleńka książka poświęcona objawieniom w Fatimie w 1917 roku. W świetlemaryjnych proroctw nagle zaczął dostrzegać sens wydarzeń ostatniegoćwierćwiecza.Postanie z FatimyPierwsze kroki po zwolnieniu z obozu o. Pavlicek kieruje do najsłynniejszegosanktuarium maryjnego w Austrii - bazyliki w Mariazell, gdzie długo klęczyprzed obrazem Magna Mater Austria. Podczas modlitwy słyszy w swoimwnętrzu wyraźny głos: „Czyńcie, co wam mówię, a będzie wam dany pokój!"Dopiero później się dowie, że były to te same słowa, które usłyszeli pastuszkowiew Fatimie.Mali wizjonerzy w Fatimie usłyszeli, że jedynym ratunkiem przed wojnąi zniszczeniem jest zawierzenie się Niepokalanemu Sercu Maryi. Wskazanieto wzięli sobie do serca biskupi portugalscy, którzy 13 maja 1931 roku (w rocznicęobjawień fatimskich) w akcie zbiorowym poświęcili Portugalię NiepokalanemuSercu Maryi. Hierarchowie byli zaniepokojeni, gdyż był to czasrozruchów społecznych, a komuniści podsycali nastroje rewolucyjne. Pięć latpóźniej, gdy w sąsiedniej Hiszpanii wybuchła wojna domowa, biskupi portugalscyzgromadzeni w fatimskiej kaplicy ślubowali, że odnowią uroczyścieakt poświęcenia, jeśli Portugalia uchroniona zostanie od bratobójczej wojny.Słowa dotrzymali: 13 maja 1938 roku w Fatimie 20 arcybiskupów i biskupóworaz tysiąc kapłanów uczestniczyło w zawierzeniu ojczyzny Matce Bożej.Razem z nimi swoją ojczyznę poświęciło Niepokalanemu Sercu Maryi aż półmiliona obecnych w Fatimie Portugalczyków. We wszystkich parafiach w kraju224<strong>FRONDA</strong> 30


jednoczyło się z nimi duchowo kolejnych kilkaset tysięcyosób. Bardzo wielu mieszkańców przejęto się na serio orędziemfatimskim i zaczęło regularnie praktykować modlitwęróżańcową oraz różnego rodzaju posty.Tego samego dnia Episkopat portugalski skierowałdo papieża Piusa XI list, w którym podkreślał, że to Maryja„uratowała Portugalię, zwłaszcza w tych dwóchostatnich latach, od niebezpieczeństwa komunizmu".Dziesięć lat później zagrożona przez komunizm byłaAustria. Po II wojnie światowej kraj podzielony został nastrefy okupacyjne, a duża jego część znalazła się w orbiciewpływów sowieckich.Studiując treść oraz dzieje objawień fatimskich, o. Pavlicekzrozumiał, że jedynym ratunkiem przed komunizmem,który jest złem duchowym, może być tylko duchowamoc dobra, płynąca z zawierzenia Bogu i Maryi.Mołotow mówi: NIET!W 1947 roku o. Pavlicek założył Pokutną Krucjatę Różańcową,której celem było wypełnianie orędzia fatimskiegopoprzez wezwanie Austriaków do pokuty, modlitwyi nawrócenia. Rozpoczął misje w wielu miastachaustriackich - wierni nie mieścili się w świątyniach namszach przez niego odprawianych, w jednym z kościołówspowiadał 72 godziny bez przerwy, zdarzało się wiele nawróceńi powrotów do wiary po latach apostazji.W 1950 roku o. Pavlicek wystąpił z ideą zorganizowanianocnej Procesji Światła w intencji wycofania wojskokupacyjnych z Austrii. Procesja miała rozpocząć sięw wiedeńskim kościele wotywnym (Votivkirche), przejśćprzez stołeczny Ring i zakończyć się w klasztorze Franciszkanów.Ówczesny kanclerz Leopold Figi, który postanowiłwziąć w niej udział, powiedział w przededniu do o. Pavlicka:„Nawet jeśli pójdziemy tylko my dwaj, to ojczyznaJESIEŃ2003


jest tego warta". Przyszły jednak dziesiątki tysięcy ludzi, którzy w jednej dłonitrzymali świece, w drugiej różańce.W 1954 roku - w setną rocznicę ogłoszenia dogmatu o NiepokalanymPoczęciu Maryi - o. Pavlicek przekonał rząd, aby święto to, przypadające na8 grudnia, uczynić dniem wolnym od pracy. Tak było przed Anschlussem, alenaziści zlikwidowali dzień wolny. Po wojnie święto przywrócono do kalendarzapaństwowego, ale po dwóch latach z przyczyn ekonomicznych znówwprowadzono dzień roboczy. W intencji przywrócenia święta modliło się500 tysięcy członków Pokutnej Krucjaty Różańcowej.Ojciec Pavlicek miał nadzieję, że jest też możliwe wymodlenie wycofaniasię Sowietów z jego ojczyzny. W liście do kanclerza Juliusa Raaba pisał: „Możemyprzejść od NIET do TAK tylko przez Maryję". Było to nawiązanie dorozmowy, jaką w grudniu 1954 roku przeprowadził ówczesny minister sprawzagranicznych ZSRS Wiaczesław Mołotow z szefem austriackiej dyplomacjiLeopoldem Figlem. Mołotow odpowiedział wówczas kategorycznym NIET!na propozycję wypuszczenia Austrii z moskiewskiej strefy wpływów.Pozostała już tylko modlitwaOgółem wiedeńscy politycy podjęli aż 300 prób zawarcia porozumienia z Kremlem.Wszystkie zakończyły się fiaskiem. Kiedy wkrótce po Wielkanocy 1955 rokukolejna delegacja austriacka wylatywała na rokowania do Moskwy, kanclerzJulius Raab poprosił o. Pavlicka: „Proszę się modlić! Niech wszyscy członkowieKrucjaty się modlą". To samo powtórzył szef dyplomacji Figi: „Pozostała już tylkomodlitwa". Kościoły w Austrii zapełniły się ludźmi na klęczkach.13 kwietnia 1955 roku Rosjanie zmienili zdanie. Tak wspominał to osobistysekretarz austriackiego kanclerza: „Raab wyjął oprawiony w skórę kalendarzz 1955 roku i otworzył go na dniach, w których austriacka delegacja przebywaław Moskwie. Tam widniała notatka: «Dziś jest dzień fatimski (13 kwietnia).Rosjanie stwardnieli, są stanowczy, nie zmieniają zdania.» I akt strzelisty domatki Bożej, by upraszała łaski dla narodu austriackiego. Raab zauważył: «Widzisz,Prantner, to Matka Boża pomogła nam uzyskać umowę państwową*."W maju - miesiącu maryjnym - podpisano układ o wycofaniu się Sowietówz Austrii, w październiku zaś - kolejnym maryjnym miesiącu - ostatniżołnierz sowiecki opuścił austriacką ziemię. Po tym wydarzeniu na znak226<strong>FRONDA</strong> 30


dziękczynienia Bogu przez trzy doby, dzień i noc, biłydzwony we wszystkich austriackich kościołach.Podczas uroczystości maryjnej (Fest-Maria-Nahme)w Wiedniu kanclerz Raab poprowadził modlitwę, którązakończył słowami: „Jesteśmy wolni! Dziękujemy Ci zato, Maryjo!"Austriacki przywódca przewidywał, że wydarzenia1955 roku będą przez wielu publicystów i historyków zupełnieinaczej interpretowane: „Już widzę tzw. światłych,którzy po swojemu wyjaśniają ten fenomen". Nie pozostawiałjednak wątpliwości, czemu Austriacy zawdzięczajądar wolności: „Modlitwa była naszą bronią i mocą".EpilogPo 1955 roku Pokutna Krucjata Różańcowa zaczęła rozszerzaćswoją działalność na cały świat. Intencje modlitewnejej członków stały się zresztą bardziej globalne - modlonosię przede wszystkim o uniknięcie wojny atomowej i upadekkomunizmu. Do demontażu systemu sowieckiego rzeczywiściedoszło, jednak o. Pavlicek już tego nie doczekał.W 1970 roku przeszedł zawał serca i od tego czasu zacząłciężko chorować. Dolegliwości były na tyle poważne, że niemógł nawet spełniać posługi kapłańskiej. Ofiarował jednakswoje cierpienia w różnych intencjach, m.in. za Jana PawłaII, którego odwiedził w maju 1981 roku, kilka dni przedzamachem na placu Św. Piotra.Ojciec Pavlicek zmarł 14 grudnia 1982 roku. Na jegogrobie wyryto napis: „Austria dziękuje ojcu Petrusowi".ERNST WEISSKOPFP.S. Założona przez o. Pavlicka Krucjata działa nadal podkierownictwem jego ucznia i następcy, o. Benno Mikockiego,i liczy sobie 700 tysięcy członków.JESIEŃ-2003


Vittorio Messori doszedł do wniosku, że Jan XXIII zostałprzez dzisiejszych komentatorów potraktowany podobniejak Jezus Chrystus przez niektórych XX-wiecznychegzegetów - tak więc jest „Roncalli historyczny" oraz„Roncalli mityczny".PAPIEŻ OTWARTYI JEGO WROGOWIEalboCZY JAN XXIII BYŁANTYCHRYSTEM?ZENONCHOCIMSKIŚwiat demoliberalny ma swoich papieży, których lubi, i takich, których nie lubi.Przeciwstawia nie tylko jedną osobowość drugiej, lecz także nauczanie jednychpapieży nauczaniu drugich. Do najbardziej nie lubianych biskupówRzymu w XX wieku należą z pewnością: św. Pius X, krytykowany za potępieniemodernizmu w teologii katolickiej, oraz Pius XII, oskarżany o to, jakoby miał być„papieżem Hitlera". Z kolei do najbardziej lubianych należy Jan Paweł I, który228<strong>FRONDA</strong> 30


z powodu krótkiego (zaledwie 33-dniowego) pontyfikatu nzdążył właściwie niczego dokonać, dlatego też wiele mediówsnuje plany dalekosiężnych postępowych reform, jakiepodobno miały się dokonać w Kościele, gdyby ów papieżżył dłużej (chodzi zwłaszcza o liberalizację w sferze seksualnej,np. o akceptację dla antykoncepcji).Najbardziej jednak hołubiony przez środowiska demoliberalnew ubiegłym stuleciu był bez wątpienia Jan XXIII, przedstawianyjako człowiek niezwykle otwarty, tolerancyjny, postępowy, szczery demokrata,który postanowił zerwać z autokratyczną tradycją Kościoła. ZainaugurowałSobór Watykański II, nazywany niekiedy „rewolucją w Kościele". Z tegopowodu za głównego krytyka „papieża uśmiechu" uchodzą fanatycy religijnize środowisk lefebrystów czy sedewakantystów, dystansujących się wobecVaticaum Secundum.Z obrazem tym jakoś kłóci się kilka faktów. Pierwszy z nich to artykułkardynała Angelo Giuseppe Roncalliego z 2 stycznia 1957 roku (a więc opublikowanyna rok przed jego wyborem na Stolicę Piotrowa), w którym przyszłyJan XXIII wyjaśnia, jakich jest obecnie pięć ran Ukrzyżowanego. Są to:„imperializm, marksizm, progresywistyczna demokracja, masoneria, laicyzm".Co za zgrzyt dla postępowego ucha!Drugi fakt to nieustępliwość wobec komunizmu. Przywykło się uważać, żenajostrzej przeciw temu systemowi występował Pius XII, który w lipcu 1949 rokuogłosił ekskomunikę dla katolików wspierających i propagujących komunizm.Argumentował następująco: „Komunizm bowiem jest materialistycznyi antychrześcijański; ponieważ przywódcy komunistyczni, nawet jeżeli słowamideklarują, że nie walczą z religią, jednak w rzeczywistości tak w doktrynie jaki w działaniu są przeciwko Bogu, prawdziwej religii i Kościołowi Chrystusa".Wydawać by się mogło, że ostrzej już nie można potępić współpracy z komunizmem.A jednak. Następca Piusa XII, „papież dobroci", Jan XXIII, dekretemŚwiętego Oficjum z marca 1959 roku rozciągnął owo potępienie i ekskomunikętakże na „tych, którzy głosują na kandydatów noszących imię chrześcijan, jednakw praktyce przyłączają się do komunistów i faworyzują ich działanie". Czyli potępiłnie tylko bolszewików, lecz również poputczików i „pożytecznych idiotów".Trzeci fakt to zatwierdzone przez Jana XXIII wpisanie do indeksu ksiągzakazanych Świętego Oficjum pism Teilharda de Chardina - postępowegoJESIEŃ-2003229


teologa, ulubieńca demoliberalnych mediów, który postanowił połączyć chrześcijaństwoz teorią ewolucji. Lewicowi i liberalni publicyści wręcz oszaleli napunkcie Teilharda, który pisał, że ewolucja „stanowi ogólne założenie, doktórego trzeba nagiąć wszystkie teorie, wszystkie przypuszczenia, wszystkiesystemy; muszą się z nią zgadzać, jeśli mają być wyobrażalne i prawdziwe.Ewolucja to światło wyjaśniające wszystkie fakty, droga, po której podążaćmuszą wszystkie systemy myśli - oto czym jest ewolucja." Kościół pod przewodnictwemJana XXIII, dla którego jedynym światłem i jedyną drogą byłChrystus, określił jednak teorię Teilharda jako sprzeczną z prawdami wiaryoraz wyklął każdego, kto by ją wyznawał.Tak więc kreowany przez media obraz „papieża dobroci" - jako osoby, dlaktórej najważniejsze jest aggiornamento (uwspółcześnienie), rozumiane jakoakceptacja dla wszystkiego, co nowe, tylko dlatego, że jest to współczesne- mija się z prawdą. Vittorio Messori, doszedł nawet do wniosku, że Jan XXIIIzostał przez dzisiejszych komentatorów potraktowany podobnie jak JezusChrystus przez niektórych XX-wiecznych egzegetów - tak więc jest „Roncallihistoryczny" oraz „Roncalli mityczny".Podobnie przedstawia się sytuacja z jego krytykami. Oponenci papieża, jakowrogowie Vaticanum II, mają się wywodzić głównie z szeregów oszalałychfanatyków religijnych. Tymczasem 15 stycznia 1968 roku Czesław Miłoszw liście do Thomasa Mertona pisał: „Dostałem listy od mojego bliskiego przyjaciela,Turowicza, redaktora naczelnego «Tygodnika Powszechnego» w Krakowie,z Rzymu, gdzie przewodniczył jakiemuś komitetowi świeckich, czycoś w tym guście. Opowiadałem mu w swoich listach o moich podejrzeniach,czy Jan XXIII nie był przypadkiem Antychrystem - jasne jest, że Antychrystpo tylu wiekach doświadczenia nie mógłby zjawić się w mniej sprytnymprzebraniu. Doradzałem Turowiczowi, żeby zainicjował w Polsce nowąherezję, polegającą na dokładnym odwróceniu panujących trendów, a mianowicietrwać przy łacinie i tradycyjnej liturgii, dać sobie spokój z wszelkim zajmowaniemsię seksem, pigułką etc. Ale z Polski nie wyjdzie żadna herezja.Może się mylę, ale wydaje mi się, że Kościół rzymskokatolicki ma teraz aspiracjedo zajęcia miejsca protestantyzmu, a nie może być nic gorszego."Nic nie jest takie, jak się wydaje.ZENON CHOCIMSKI230<strong>FRONDA</strong> 30


ROMAN MISIEWICZotul mnie mamo swym wełnianym głosempo Twym odejściu pierwszy pada śniegw ciszy z urwiska skacze noc a potemmgła snu okrywa oka mego brzegłódka odbija od mlecznej przystanistarzec przewoźnik zapada się w czerńklepki dębowe i śnieg pod butamiskrzypią boleśnie zanurzam się w senotul mnie mamo ostatni raz jeszczez gór spływa ostry lodowcowy wiatrzanim odetchnie napęczniała deszczemdolina chłonąc światło jednej z gwiazdJESIEŃ-2003231


232<strong>FRONDA</strong> 30


JESIEŃ-2003233


234<strong>FRONDA</strong> 30


JESIEŃ-2003 235


Inne paszkwile przebił brutalnością tekst Jerzego Putramenta:kolega Miłosza ze studenckich, wileńskichczasów dowodził, że „cechą charakteru dominującą życiowąpostawę autora Ocalenia, skądinąd znakomitegopoety, jest tchórzostwo, które kazało mu [...] w wojennejWarszawie unikać konspiracyjnej działalnościi przyjąć litewski paszport".KLERKPOŚRÓDSZALEŃCÓWALEKSANDERKOPIŃSKI- Zapomnieli synku przyjaciele.Nikt z kolegów ciebie nie wspomina. (...)Zbudowali w Warszawie pomnikiA na żadnym twojego imienia.Tylko matka, póki jest, pamiętaJaki śmieszny byłeś i dziecinny. (...)Leży Gajcy, nigdy się nie dowieZe warszawska bitwa zeszła na nic. (...)- Mówią synku, że wstydzić się trzeba,Ze niedobrej broniłeś ty sprawy,A ja nie wiem, niechaj Bóg osądziKiedy z tobą rozmawiać nie mogę.Czesiaw Miłosz, Ballada (1958)Latem 1942 r. Andrzej Trzebiński, 21-letni redaktor „Sztuki i Narodu",opublikował na łamach „SiN-u" tekst Udajmy, ze istniejemy gdzie indziej (zob.236 <strong>FRONDA</strong> 30


APR, 33-39)' - głośną wówczas, a dziś już niemal legendarną, polemicznączy wręcz pamfletową odpowiedź na rekst starszego o dekadę Czesława Miłosza,wygłoszony kilka miesięcy wcześniej w trakcie konspiracyjnego „koncertu"(jak nazywano za okupacji tajne odczyty literackie). Artykuł ten nieoznaczał dlań jednak bynajmniej końca „sprawy Miłosza". Młody krytyk wraca!do tego tematu jeszcze wielokrotnie, czego liczne świadectwa znajdujemyw jego pamiętnikowych zapiskach z 1943 r. Notatki te nie są pozbawionepewnego odcienia skruchy: „O Miłoszu myślę znacznie lepiej niż kiedyś.Wtedy jeszcze ogromnie drażniło mnie to wszystko, co Miłosz myślał. Szczególnieta jego gloryfikacja demokracji i metafizyki były mi z gruntu obce.Ale dzisiaj już, kiedy poznałem ten świat «literatury dwudziestolecia" przezpryzmat osobistych rozmów, wizyt, nieoficjalnych legend - skłonny jestemuznać w Miłoszu za znacznie ważniejsze od tego, co on tam sobie myślio demokracji i metafizyce, to, czym obiektywnie w naszej rzeczywistości literackiejjest. [...] jest jednak początkiem charakteru" (P, 173-174).Dystans czasowy, a zapewne i pomyślne efekty wielomiesięcznych starańTrzebińskiego, którego ambicją było przecież wypracować sobie pozycję w literackimświatku okupacyjnej Warszawy, pozwoliły mu spojrzeć na autoraTrzech zim inaczej niż jako na li tylko przeciwnika, który w dodatku przewyższałgo i erudycją, i dorobkiem, i - last but not least - pozycją towarzyską.W gruncie rzeczy bowiem ich stanowiska nie były aż tak odległe, jak się toobydwu wydawało wiosną 1942 r. Wtedy, podczas pamiętnego spotkania nawarszawskim Służewie, w odpowiedzi na prośbę Miłosza o opinię nt. własnegotekstu, Trzebiński wraz ze swym kolegą z „SiN-u", Wacławem Bojarskim,nie zawahali się napaść na autora, zarzucając go całą masą uwag krytycznych,przez co zamiast dyskusji sprowokowali bez mała publiczną awanturę.Dwie lektury BrzozowskiegoTymczasem podstawowe konstatacje Miłosza i Trzebińskiego świadczą, że dośćpodobnie oceniali oni tę godzinę historii, w jakiej przyszło im żyć. W wiele latpóźniej autor Legend nowoczesności napisze, że jego wojenne eseje były poszukiwaniemodpowiedzi na pytanie, „dlaczego duch europejski poniósł tak okropne fiasco"(LN, 279); podobnie Trzebiński określił współczesność jako „kulturalny kataklizm"(APR, 34). Obaj również, aby zrozumieć aktualną sytuację EuropyJESIEŃ-2003237


i Polski, odwoływali się do filozofii dziejów, czerpiąc jednak z różnych faz jejpoheglowskiego rozwoju. O ile więc wywody Miłosza wpisywały się w tradycjęMarksowską, która historię pojmuje jako ciąg dialektycznie wynikających z siebiezdarzeń, gdzie ludzkość jedynie urzeczywistnia i tak konieczne procesy 2 -o tyle myśl, jaką wyrazić chciał Trzebiński, wyrastała z bardzo swoistej interpretacjiheglizmu autorstwa jego mistrza, Stanisława Brzozowskiego 3 . Zresztą,jak wynika z przypisów do Zupełnego wyzwolenia - szkicu, który stał się początkiemowej kontrowersji - Miłosz, przygotowując swój odczyt, właśnie od autoraIdei czerpał wiedzę o materializmie dialektycznym. 4Dla Trzebińskiego natomiast lektura dzieł autora Legendy Młodej Połski byłaczymś znacznie więcej niż tylko źródłem wiedzy o Marksie - wskazywała bowiemdrogi wyjścia poza mechanicyzm i determinizm XIX-wiecznejlewicy heglowskiej. Sama filozofia Brzozowskiego bowiem to historyzmw dużym stopniu już ograniczony: jego istotne cechy tobrak wiary w możliwość osiągnięcia ideału „społeczeństwa bezklasowego"oraz otwarcie na różnorakie inspiracje, chociażbykoncepcjami Georgesa Sorela (Trzebiński w ramach konspiracyjnychstudiów czytał jego Reflexions sur la yiolence). Zdaniemfrancuskiego myśliciela, twórcy syndykalizmu, logika materializmuhistorycznego nie opisuje wyczerpująco zjawisk społecznych,gdyż na ludzkie zachowania i kształtowanie się masowychruchów istotny wpływ mają „mity", takie jak np. mit strajku powszechnegow brytyjskim ruchu związkowym. 5Skoro więc jako analogicznymit potraktować można Marksowski cel dziejów - powrótdo „pierwotnego komunizmu", to stąd blisko już do uznaniaw człowieku podmiotu historii, za którą staje się on odpowiedzialny, jako żesam ją kształtuje, własnym wysiłkiem realizując swoje ideały.Filozoficzne inspiracje redaktora „SiN-u" wciąż jeszcze czekają na swego badacza.Nam niech wystarczy tutaj robocza - niezbyt chyba ryzykowna - hipoteza,że właśnie w „światopoglądzie pracy i swobody" Brzozowskiego mają swekorzenie powracające często w publicystyce Trzebińskiego postulaty czynnegozaangażowania się twórców polskiej kultury w kształtowanie przyszłości cywilizacjieuropejskiej. Czy jednak naszkicowana powyżej filozoficzna różnica pomiędzydeterministycznym historyzmem Miłosza a aktywizmem brzozowszczykaTrzebińskiego to wyczerpujące wyjaśnienie gwałtownego wystąpienia238<strong>FRONDA</strong> 30


młodego pisarza? Czy taki był powód jego wzburzenia podczas służewskiego odczytu?Co kazało Trzebińskiemu przez wiele tygodni pracować nad polemicznąodpowiedzią? Sam autor Zupełnego wyzwolenia w kilkanaście lat później określałswoje wystąpienie jako „atak na Andre Gide'a", którego wolał nie ogłaszać powojnie i pozostawił go w rękopisie, jako „zbyt obsesyjny". 6Chociaż nam, znającymów esej tylko z Legend nowoczesności (gdzie z górą pół wieku od momentunapisania został on opublikowany), tak surowa samoocena Miłosza musi wydaćsię przesadzona, to być może jednak pewien wpływ na temperaturę reakcji Trzebińskiegomiał ton wysłuchanego odczytu. Mimo wszystko sądzę, żeostatecznie o tak emocjonalnym odbiorze zadecydowała inna kwestia:mam tu na myśli postawę autora Legend, którą po latachokreślono mianem stoickiej, a która zwłaszcza w latach wojny,choć również długo potem prowokowała reakcje skrajne oraznajbardziej fantastyczne spekulacje i podejrzenia.Straszenie litewskim paszportemKontrowersje te ze szczególną mocą doszły do głosu w krajowychdyskusjach wokół „ucieczki" autora Ocalenia na Zachód 7 .Ich podjęcie stało się możliwe dopiero na fali przedpaździernikowejodwilży, w niespełna miesiąc po opublikowaniu przez Adama WażykaPoematu dla dorosłych, za to już w kilka lat po sporach, jakie bezpośredniopo zerwaniu Miłosza z rządem warszawskim toczyły sięna łamach „Wiadomości" londyńskich i paryskiej „Kultury". Wcześniej bowiemkomunistyczne władze nie życzyły sobie podejmowania jakichkolwiek polemikw tej sprawie i wolały przemilczeć opublikowany przez Giedroycia w maju1951 r. manifest pt. Me oraz późniejszy o dwa lata Zniewolony umysł.Pretekstem do podjęcia na nowo nieco już przygasłego tematu stało sięopublikowanie przez Kazimierza Brandysa jesienią 1955 r. opowiadania Nimbędzie zapomniany". Postać głównego bohatera, sławnego artysty Weymonta,który będąc u szczytu kariery, opuścił kraj, a na obczyźnie ogłosił zjadliwy pamfletna swą socjalistyczną ojczyznę i jej elity, powszechnie odczytano jako aluzjędo „sprawy Miłosza" oraz jego emigracyjnych wystąpień publicystycznych. Ataki,z jakimi wkrótce wystąpili Roman Zimand, Jerzy Putrament i Roman Bratny,a w których słowo „zdrajca" nie należało do najrzadszych, interesują nas tuJESIEŃ-2003239


1jednak z nieco innych powo-~ dów. Otóż w każdym z nich pojawiatysię nawiązania do czasów woj-==• ny i okupacji, a zwłaszcza podniesiony• przez Brandysa wątek litewskiego paszportu,którym miał się posługiwać Miłosz i któremupisarz zawdzięczał jakoby swe ówczesne bezpieczeństwo, a nawet - życie. ZdaniemZimanda, opowiadanie Brandysa ukazywało człowieka, który „uciekł niepo prostu z Polski, a który chciał uciec z historii" własnego kraju. 9Bratny pisałwprost, że wojenne wspomnienia w Zniewolonym umyśle są świadectwem „kompleksuczłowieka, którego «walka narodu o niepodległość nie pozostawiła obojętnym"...(o tyle, że chcąc uniknąć jej skutków, zmienił narodowość...)"; autor,piszący właśnie w tamtym czasie Kolumbów. Rocznik 20, twierdził też, żepodczas okupacji Miłosz oficjalnie figurował w aktach władz niemieckich jakoMilsius, obywatel litewski. 10Cytowane paszkwile przebił jednak brutalnościątekst Jerzego Putramenta: kolega Miłosza ze studenckich, wileńskich czasówdowodził, że „cechą charakteru dominującą życiową postawę autora Ocalenia,skądinąd znakomitego poety, jest tchórzostwo, które kazało mu [...] w wojennejWarszawie unikać konspiracyjnej działalności i przyjąć litewski paszport" 11 .Dlaczego tak wiele uwagi poświęcam tutaj tym niewybrednym napaściom,tak mocno naznaczonym kontekstem tzw. rozrachunków z mijającą „epoką błędówi wypaczeń" oraz chęcią pisarzy, by odwrócić uwagę od własnego zaangażowaniaw realizm socjalistyczny i cudzym kosztem oczyścić siebie samych?Czynię tak, ponieważ owo uparte odwoływanie się do okupacyjnych historiiwydaje mi się znamienne. Ów litewski paszport „w ciepłym portfelu" - jak pisałmiody Jarosław Marek Rymkiewicz w wierszu, który swoją drogą, był jakimśwyrazem wdzięczności i spłatą długu wobec starszego, fascynującego i inspirującegogo poety - nie przypadkiem przecież stał się wówczas niemal obowiązkowymrekwizytem wszelkich wypowiedzi nt. „sprawy" Miłosza. 12Krótko mówiąc,sądzę, iż autorzy wiedzieli, co robią, liczyli bowiem na to, że240 <strong>FRONDA</strong> 30


w środowiskach inteligenckich, zwłaszcza warszawskich, wciąż żywa pozostajepamięć o zdarzeniach sprzed kilkunastu lat, kiedy osoba Czesława Miłosza i jegokrytyczny stosunek wobec postaw dominujących szczególnie wśród młodzieżyzaangażowanej w politycznym i kulturalnym podziemiu budziły na ogółnieprzychylne reakcje. Znamienne zdaje się wreszcie i to, że akurat tym właśniefragmentom oskarżeń ze strony PRL-owskich literatów poświęcił wówczas Miłosznajwięcej miejsca w swoich odpowiedziach i wyjaśnieniach 13 . Czyżby więcjednak - niezależnie, jak w istocie wyglądała sprawa osławionego dokumentupoety - coś było tutaj na rzeczy?Wojenna egzaltacjaW jednym z okupacyjnych esejów włączonych do Legend nowoczesności Miłoszpisze o bohaterze Tołstojowskiej Wojny i pokoju, Pierre Bezuchowie,który po wybuchu wielkiego pożaru i zdobyciu Moskwy przez wojska Napoleonawpada w stan „podniecenia graniczącego z szaleństwem"; stan - jakzauważył Jan Błoński - „niezbyt chyba różny od wewnętrznych doznań młodychludzi z AK" (IN, 83, XVII). „Owładnęło nim - pisze dalej Miłosz - poczucieniejasnego, ale silnie odczuwanego obowiązku, konieczność wzięciaczynnego udziału za wszelką cenę" (IN, 83). Według Błońskiego, ten spowodowanywielkimi wydarzeniami historycznymi stan gotowości do podjęciaZadania, oczekiwanie sposobności do Czynu - „to jest właśnie moment,na jaki czyha «nowe bóstwo». Może nim być [...] Napoleon, wielka Polska,zwycięstwo komunizmu..." (IN, XVIII).Po śmierci Wacława Bojarskiego, przeczuwając los własny i tak wieluswych rówieśników, Trzebiński zapisał w swym Pamiętniku zdania niekiedyuznawane za prorocze: „Pochłonie nas historia. Młodych, dwudziestoletnichchłopców" (P, 163). Jednak, według Miłosza-Błońskiego, to nie potwór dziejówpożarł akowską młodzież, lecz patriotyczna burza uczuć - odbierającazdrowy rozsądek i zdolność racjonalnej oceny własnych możliwości w starciuz najeźdźcą - sprawiła, że całe pokolenie rzuciło się na oślep w jego paszczę:Dwudziestoletni poeci WarszawyNie chcieli wiedzieć, że Coś w tym stuleciuMyślom ulega, nie Dawidom z procą.JESIEŃ-2003241


Kiedy w 1956 r. Miłosz pisał ten wielokrotnie później cytowany fragmentTraktatu poetyckiego, nie znał jeszcze pamiętnikowej „rozmowy" Trzebińskiegoze zmarłym przyjacielem z „SiN-u": „Myślałeś o sobie jako o postaci historycznej.Ja także" (P, 163) - przyznaje autor Polski fantastycznej i, rzeczywiście,podobnych dowodów owego „szaleństwa" młodych poetów-żołnierzymożna w jego dzienniku znaleźć mnóstwo.Różnice filozoficzne dzielące Miłosza i Trzebińskiego wydają się wtórnewobec tego, jak każdy z nich pojmował swoją rolę w tamtym konkretnymmomencie dziejów. Autor Trzech zim po latach tak opisywał receptę, wedle którejstarał się myśleć i tworzyć w epoce „spełnionej Apokalipsy": „jeżeliwszystko w tobie jest dygotem, nienawiścią i rozpaczą, pisz zdania wyważone,doskonale spokojne; zmień się w stwór niecielesny, oglądający siebie cielesnegoi bieżące wypadki z ogromnego dystansu" (IN, 280). Jak na napisanewedle tej metody, chłodne, erudycyjne szkice, znane nam z Legendnowoczesności, mogli zareagować początkujący pisarze, którzy w każdej chwili- biorąc udział w tajnych kompletach i szkoleniach podoficerskich, rozprowadzającpodziemną prasę czy też organizując konspiracyjne wieczory literackie- ryzykowali własnym życiem, by za wszelką cenę podtrzymać życie polskiejkultury? Reagowali gwałtownie, nie mogąc zrozumieć tego rozdźwiękumiędzy grozą okupacyjnego terroru a niespiesznym namysłem nad dalekimikonsekwencjami literackich i filozoficznych idei ostatnich kilku stuleci. Niepotrafili albo raczej - nie chcieli zdobyć się na dystans, dzięki któremu dziś jestdla nas oczywiste, że w wojennych szkicach Miłosza „z pozoru tylko chodziłoo oderwane rozważania. W istocie - pisał po latach autor Legend - przeprowadzałem,pośrednio, rozprawę z przedwojennym Ideolo, a przecie okupowanaWarszawa żyła jego dalszym ciągiem. Dla mnie to wszystko było skończonei nie mogły udawać się rozmowy z młodszymi o lat dziesięć poetami ze«Sztuki i Narodu», skoro oni nie rozumieli, że się skończyło" (LN, 282).Co oznacza w tej wypowiedzi Tuwimowskie „ideolo"? Jeśli miał to byćpseudonim „przyrodzonej endeckości" prawicowych „Lechitów", to diagnozęMiłosza trzeba uznać za całkowicie chybioną, gdyż akurat owo patriotyczne„podniecenie graniczące z szaleństwem" nie wyróżniało SiN-owców na tle ichrówieśników. Stanisław Marczak-Oborski pisał, że w najwybitniejszym współpracownikuredagowanego przezeń lewicowego pisma literackiego „Droga",Krzysztofie Kamilu Baczyńskim, „raziła nas wszystkich postawa «spokojnego242<strong>FRONDA</strong> 30


aniola», patrzącego jakby z dalekiego i wyniosłego wzgórza na dziejące sięsprawy. To samo drażniło nas również u wielu wybitnych starszych pisarzy.Rzeczywistość tak brutalnie kopała butem w twarz, że trudno było uwierzyćw szczerość doraźnej mądrości pojmującej i rozgrzeszającej czasy" 14 . Z koleiwywodzący się z kręgu żoliborskich socjalistów Tadeusz Sołtan wspominał, jakw dyskusji podczas tajnego odczytu Irzykowskiego o Witkacym głos zabrałautor Legend nowoczesności: „w błyskotliwym wystąpieniu Miłosza uderzyła nasjednak odmienność w stosunku do postawy osobistego wszechstronnego zaangażowaniaw toczącej się walce. Postawa ta cechowała natomiast - bez względunawet na różnice odcieni ideologicznych - niemal wszystkich młodych i najmłodszychtwórców spośród naszego pokolenia. Miłosz był zaś swojego rodzajuwidzem tych wielkich zmagań, ich neutralnym, poetyckim komentatorem" 15 .Gdzie indziej zaś Sołtan napisze, że „Czesławowi Miłoszowi nawet w bezpośrednichdyskusjach młodzi pisarze wojennego pokolenia zarzucali [...] pomnikowąpozę". 16(Inną sprawą, o której jednak nie wolno zapominać, jest fakt, żeza przyjmowanie owej „pozy" w trakcie podziemnych „koncertów" groziłyMiłoszowi takie same represje ze strony Niemców, jak SiN-owcomi ich rówieśnikom za wygłaszanie buńczucznych manifestów i komponowaniepartyzanckich piosenek.)Znamienne wydaje się również, że w dyskusji dotyczącej Kamienina szaniec, jaka przetoczyła się przez łamy prasy konspiracyjnej naprzełomie 1943/44 r. pod wpływem dwóch masowych - jak na ówczesne,konspiracyjne warunki - edycji powieści Aleksandra Kamińskiego,zastrzeżenia dotyczyły jedynie jej „wpływu na psychikę młodzieży,chłonącej tego typu literaturę zachłannie" („SiN") oraz„pewnej postawy wychowawczej", która ignoruje „wszystkieprzeszkody i załamania, stwarzającsztucznie wyidealizowanymonolit ludzki", a młodemuczłowiekowi wyznacza maksymalistycznewzory i każe być „najlepszymkonspiratorem, bojowcem,żołnierzem, a po wojnie najlep-


szym urzędnikiem czy po prostu obywatelem" („Droga" i „Płomienie"). Nikomunatomiast nie przyszło na myśl kwestionować bohaterstwa harcerzy z SzarychSzeregów, sensu służby „Sprawie" i ofiar, jakie dla niej ponieśli „Alek",„Rudy" i „Zośka", czy wreszcie celowości samej walki o niepodległość; pytaniedotyczyło bowiem nie tego, czy walczyć, lecz - „o co i jak walczyć". 17Tak więcakurat w kwestii wyboru pomiędzy zaangażowaniem a dystansem wobec aktualnychwydarzeń bez wątpienia mówić można o ponadpolitycznej i międzyśrodowiskowejwspólnocie pokolenia wojennego, które przedkładało aktywizmnad odrzucany z niechęcią i zniecierpliwieniem klerkizm.I zresztą ta wspólnota obejmowała nie tylko „młodych i najmłodszychtwórców", co pośrednio przyznaje Jan Błoński, tak pisząc o „listach-esejach",wymienianych przez Miłosza z Jerzym Andrzejewskim u schyłku lata1942 r.: „Andrzejewski nie uwolnił się od wojennej egzaltacji. Porywa gouniesienie, chce zaraz budować Królestwo Boże na ziemi, dokonać radykalnegoprzełomu! I to właśnie budzi w Miłoszu najgłębszą nieufność" (LN, XIX).Podejrzliwość autora Legend, według krakowskiego badacza, spowodowanabyła nie opuszczającą go ani na chwilę świadomością, że zło obecne jest w całymświecie, również po „naszej" stronie zbrojnego konfliktu. Pisarz wie, że„diabeł nigdy z człowieka nie zrezygnuje, póki ten po ziemi chodzi" (LN, XX),dlatego - jak wyznaje Miłosz w jednym z listów - coś się w nim buntujei żąda, aby wymierzał on sprawiedliwość i osądzał zarówno prześladowców,jak i prześladowanych, „miarą inną niż miara patriotycznych uniesień" (LN, 201).Jan Błoński twierdzi, że korespondencyjna dyskusja Miłosza z autorem Wielkiegotygodnia urwała się bez końcowych wniosków, jakby w pól zdania, właśniez powodu „różnicy postawy twórczej, jaka u Andrzejewskiego zakładanamiętną wyznawczość. Tymczasem dla Miłosza literatura rodzi się raczejz domysłów i wątpliwości, z braku zaufania do namiętności lub, przynajmniej,z oglądania tychże pod bardzo rozmaitymi kątami" (LN, X).33-letni Jerzy Andrzejewski - podobnie jak o ponad dziesięć lat młodsi redaktorzy„Sztuki i Narodu" i całe „pokolenie Kolumbów" - poddaje się „wojennejegzaltacji" i gorączkowo szuka antidotum na szalejące wokół zło, a wciążjeszcze nie porzuciwszy swej przedwojennej, „katolickiej" kreacji, w chrześcijaństwieupatruje siły zdolnej przeprowadzić ludzkość przez „epokę pieców" i...„zagania przyjaciela do kościoła" (LN, XXII). Czyżby więc ledwie zaczęty spórTrzebińskiego z Miłoszem nie mógł się rozwinąć z tych samych powodów, dla244<strong>FRONDA</strong> 30


których - według Błońskiego - urwała się listowna dyskusja autoraLegend z Andrzejewskim?Tak właśnie sądzi JanMara: jego zdaniem, zasadniczą płaszczyznąsporu Miłosza z SiN-owcami nie był „nacjonalizm,katolicyzm i dość ciasny doktrynalnie, choć szlachetnieumotywowany utylitaryzm «dwudziestoletnichpoetów Warszawy», ale stosunek do historii. [...] Trzebiński był rzecznikiemżarliwego zaangażowania, Miłosz chłodnego dystansu" 18 . Skoro więc w tamtymczasie aktywizm SiN-owców udzielał się również starszym pokoleniom literackiejWarszawy, to co umożliwiło autorowi Legend zachowanie „stoickiego" spokojuwbrew powszechnej gorączce?Świadomi i nieświadomi faszyściMiłosz, wedle jego własnych słów, stara się panować nad „własnymi skłonnościami,które pchają mnie ku żarliwości większej niżbym sobie tego życzył. Wystarczy,abym popuścił sobie trochę cugli, a zaczynam przemawiać tonem prorokai kaznodziei..." (LN, 189). Nie chcąc być kapłanem jakiejś prawdy czy wyznawcąuważającym swoją wiarę za panaceum na bolączki ludzkości, autor Legend wybieradrogę wątpienia. Rozważając różne propozycje wyjścia ze ślepego zaułka,w jakim znalazła się Europa, będzie podnosić wszelkie możliwe zastrzeżenia. Jaksam twierdzi, „w tym niezdecydowaniu jest już wybór. Wyraża się on położeniemnacisku na jedne strony człowieka z pominięciem innych, zespołem cytowanychnazwisk i ogółem sympatyj oraz uprzedzeń" (LN, 276). Jan Błoński wyłożyto prościej, pisząc, że ten wybór to „odrzucenie fanatyzmu i nieufność dogotowych rozwiązań" (LN, X). Trzeba by jednak powiedzieć, że wystrzegając się„tonu proroka i kaznodziei", Miłosz nie tyle deklaruje nieufność wobec zastanychinterpretacji współczesnego kryzysu, co raczej odrzuca a priori samą możliwośćpoznania prawdy o jego istocie i drogach wyjścia. Gdyby bowiem było inaczej,musiałby liczyć się z ewentualnością przemawiania na podwyższonymdiapazonie, jak ten, kto wie, co należy robić, i wzywa do działania. Autor Legenddeklaruje jednak: „Mnie wystarcza rysowanie przeciwieństw, wystarcza sama wędrówkapo ogrodzie, gdzie rosną obok siebie «za» i «przeciw». Dlatego jestemznacznie bardziej obserwatorem [...] niż zwolennikiem rozwiązań" (LN, 255).JESIEŃ-2003245


Skąd ten minimalizm w epoce, która na gwałt potrzebuje odpowiedzi?Czy kiedy każdy dzień przynosi kolejne ofiary fałszywych ideologii, pisarz możezajmować postawę niezainteresowanego sprawami bieżącymi klerka; postawę- przypomnijmy - zakwestionowaną przez samego Miłosza w eseju Zupełnewyzwolenie i skompromitowaną, jego zdaniem, przez takich pięknoduchów,jak Gide czy Nietzsche? Skoro jednak „z pochwalą czynu, jako przeciwieństwaintelektu" występują dzisiaj „świadomi czy też nieświadomi faszyści" (IN,244), to Miłosz na wszelki wypadek odsuwa możliwie daleko od siebie myśl0 znalezieniu jasnej odpowiedzi na wojenne „fiasko europejskiego ducha".Wyraźnie pobrzmiewają tu echa służewskiej dyskusji sprzed pół roku, a zapewnetakże lektury repliki Trzebińskiego. Po konfrontacji z SiN-owcami Miłoszdokonuje więc pewnej rehabilitacji klerkizmu i szkicuje projekt nowejpostawy europejskiego intelektualisty: „Chodzi o pewną mentalność bezinteresowną,o spojrzenie z dystansu na namiętności i walki ludzkie" (LN, 271).Bezinteresowność trzeba tu rozumieć jako nieuleganie duchowi epoki, nakazującemuszybkie przechodzenie od myśli do działania, od teoretycznych poszukiwańdo praktycznych rozwiązań, przed czym autor Legend ostrzega teżAndrzejewskiego. „Wyrok, jaki wydały na «intelektualistów» wypadki polityczne,nie przesądza jeszcze ostatecznie sprawy na ich niekorzyść - pisze Miłosz,nawiązując chyba również do epitetów Trzebińskiego pod swoim adresem. -Przeciwnie, obowiązki, jakie na siebie przyjęli, oczyściły intelektualizm z wieluwad, przede wszystkim z grzechu ucieczki od rzeczywistości. [...] «Intelektualista»zaczął nosić mundur i oznaki [...] Dzisiaj jest (bo musi być) antyfaszystąi z nielicznymi wyjątkami antystalinowcem, zna pożałowania godneskutki liberalnej demokracji i poszukuje nowych sposobów planowania, wolnychod głupoty i zbrodniczości totalizmu" (IN, 271-272).Zadanie klerka czasu wojny totalnej to, jak chce Miłosz, „łagodzić absurdalnośćzbiorowych popędów, nadając im szlachetniejszy kierunek" czy nawet„zabrać się do wychowywania" (IN, 273). Czym by ta pedagogia intelektualistówmiała się różnić od prorockich kazań, których wygłaszania autorLegend chciał unikać? Jak wiadomo, zazwyczaj nie różni się ona niczym, możetylko większą chimerycznością doktryn głoszonych przez kapłanów świeckichreligii. Zatoczywszy koło w poszukiwaniu definicji swej postawy, Miłoszwraca więc do punktu wyjścia, w opozycji do „tonu proroka1 kaznodziei", proponując ton świeckiego mędrca. W jakimś stopniu jest to246<strong>FRONDA</strong> 30


spowodowane tym, że w korespondencji z Andrzejewskim Miłosz daje odpórkonfesyjnej postawie przyjaciela, być może idąc w swym sprzeciwie wobecreligijnej egzaltacji dalej niż sam by chciał. Jednak to nie tylko postawa„świadomych i nieświadomych faszystów" skłaniała poetę do ostrożności.Co najmniej równie ważnym źródłem jego - nieco przekornego - stoicyzmubyło wspomnienie własnych młodzieńczych konfesji i egzaltacji.Dystans wiedzy i wstyduW pierwszej połowie lat 30. w okresie studiów na Uniwersytecie Stefana BatoregoMiłosz był aktywnym uczestnikiem Klubu Włóczęgów, stanowiącegoalternatywę wobec korporacji akademickich, oraz współtwórcą grupy poetyckiej„Zagary"." Pod względem towarzyskim oba te środowiska w dużym stopniusię przenikały: do najbliższego kręgu przyjaciół poety należeli Lech Beynar(po wojnie znany pod literackim pseudonimem jako Paweł Jasienica), Jerzy Zagórski,Teodor Bujnicki, Henryk Dembiński i Stefan Jędrychowski. Nazwiskatrzech ostatnich wyznaczają polityczne oblicze grupy, które było radykalnie lewicowe:młodzi pisarze sympatyzowali z komunizmem - zapewne w dużymstopniu z chęci przeciwstawienia się ideowej supremacji endecji wśród polskiejmłodzieży, a także tym przemianom w łonie rządzącego obozu belwederskiego,o których Antoni Słonimski po latach napisał: „gdy skończył sięświat szwoleżerów, niektórzy bojowcy zbliżyli się do bojówkarzy" 20 .„Przed 1939 rokiem - wspomina Miłosz w Roku myśliwego - stanowi istniejącemunie dawałem żadnych szans i powinienem był zostać komunistą, cóżkiedy moja świadomość tego, czym jest Rosja stalinowska, na to nie pozwalała" 21 .Był jednak - jak sam to określił - „namiętnym" czytelnikiem KPP-owskiego„Miesięcznika Literackiego", który redagowali Aleksander Wat, Andrzej Stawari Władysław Broniewski. Będąc w wieku Trzebińskiego i jego kolegów ze„Sztuki i Narodu", we własnej publicystyce zdarzało mu się bez ironii nazywaćZwiązek Sowiecki „najciekawszym krajem świata". 22 U schyłku dwudziestolecia,częściowo pod wpływem swego stryja, francusko-litewskiego symbolistyi ezoterycznego mistyka, Oskara Miłosza, autor Trzech zim ostygł w sympatiidla „obozu postępu" i „frontów ludowych"; spory rozgłos zyskały wówczasjego wystąpienia w obronie kultury i poezji przed uroszczeniami wszelkichideologii i ruchów masowych 21 . Zarazem jednak zmaganie z wulgarnymJESIEŃ-2003247


marksizmem „łączyło się u Miłosza z brakiem wiary w inny wariant historii"i katastroficznym przeświadczeniem, że przyszłość należeć będzie do „wiernych,ale.tępych wyznawców" 24 .Wprawdzie po przeprowadzce do stołecznej centrali Polskiego Radia,w którym pracował od 1936 r., poeta utrzymywał stały kontakt z zupełnie innymjuż środowiskiem - inteligencją katolicką, skupioną wokół kwartalnika„Verbum", redagowanego przez ks. Władysława Kornilowicza, oraz zakładudla ociemniałych w Laskach, którego „Ojciec" był duchowym opiekunem - jednakw czasach eugenicznych eksperymentów na więźniach rozsianych po Polscekacetów dość upiornej dosłowności musiały nabierać takie choćby jego całkiemniedawne sformułowania: „celem powinno być urobienie takiego typuczłowieka, jaki ze względów społecznychjest w najbliższej przyszłości potrzebny.A więc artysta kieruje hodowląludzi" 25 . Po wielu latach o swejwczesnej publicystyce Miłosz będziemówił: „idiotyczne artykuły", „żdanowszczyzna"26 , „bardzo naiwne i głupie",„kuriozum" 27 . Nie jest to jedynewspomnienie dające autorowi Bulionuz gwoździ okazję do mnożenia podobnychokreśleń, zdradzających poczuciewstydu i zażenowania. Ówczesna postawapolityczna poety miała równieżwpływ na jego wiersze, co autor przyznajejuż nieco oględniej: „pierwszyszczupły tomik poezji, Poemat o czasiezastygłym (1933), zepsuły rozważaniasocjalne" 28 ; był on „poetycko regresemw stosunku do wierszy, które pisałemwcześniej [...] Te moje młodzieńcze wiersze, głupawe, prawda..." 24Wymownajest również konsekwentna niezgoda pisarza na przedrukowywanie wierszyz jego pierwszej książki poetyckiej (wyjątek od tej zasady uczynił Miłosz dopieroniedawno w pierwszym z pięciu tomów wierszy, jakie mają się ukazaćw edycji jego dzieł zebranych).248<strong>FRONDA</strong> 30


„Pana późniejsza twórczość jest w zasadzie bardzo stoicka. A to jedynyokres, kiedy Pan w ogóle nie jest stoicki" - na to pytanie jeszcze wswoje dziewięćdziesiąteurodziny poeta odpowie śmiechem, skrywającym bolesną wiedzę,jaką miał już 60 lat wcześniej. 30 Pisząc Legendy nowoczesności, Miłosz nie tylkobowiem uważał, że wczasach powszechnego „szaleństwa" trzeba zachowaćspokój i dystans, nawet za cenę obrzucenia błotem i opuszczenia przezwłasnych rodaków. Wiedział również, że rzucając się w wir wydarzeń i gorączkowochwytając pierwsze zbrzegu odpowiedzi na dręczące nas pytania,popełnić można głupstwa, za które przez długie lata płaci się znoszeniem zasłużonychszyderstw. Wiedział to na własnym przykładzie, lecz także na przykładzieswego przyjaciela, Jerzego Andrzejewskiego: przed wojną żarliwego naśladowcyfrancuskiej powieści katolickiej, teraz już niewierzącego, lecz niemogącego się obejść bez komfortu pewności, jaki dawała mu religia; jej pragnieniezaraz po wojnie uczyni z autora Lodu serca piewcę „Nowej Wiary".Ito także są korzenie - wojennego i powojennego - stoicyzmu CzesławaMiłosza.ALEKSANDER KOPIŃSKITekst jest fragmentem rozdz. III pracy „Ludzie z charakterami. O okupacyjnym sporze Czestawa Miłoszai Andrzeja Trzebińskiego" (zob. także rozdz. I: Starzec / dziarscy chłopcy, „Arcana" 2003. nr 1;rozdz. II: Spotkanie. „Ethos" 2003, w druku; rozdz. IVa: Metoda wiary i pokusa czystej intencji, „Wdrodze" 2003, nr 6; rozdz. IVb: Między historią a wiecznością, „Topos" 2003, w druku).Catość ukaże się niebawem jako książka nakładem Biblioteki Frondy.PRZYPISY:1 Skrótami (z podaniem numeru strony) oznaczono cytaty z następujących źródeł: LN - Cz. Miłosz,Legendy nowoczesności. Eseje okupacyjne. Listy-eseje Jerzego Andrzejewskiego i Czesława Miłosza,wstęp J. Błoński, Kraków 1996; APR - A. Trzebiński, Aby podnieść róże. Szkice literackie i dramat,wstęp i oprać. M. Urbanowski, Warszawa 1999; P - tegoż, Pamiętnik, wstęp i oprać. P. Rodak,Warszawa 2001.2 O filozoficznych inspiracjach Miłosza zob. K. Zajas, Miłosz i filozofia, Kraków 1997.3 O filozofii Brzozowskiego zob. B. Suchodolski, Stanisław Brzozowski. Rozwój ideologii, Warszawa1933; A. Mencwel, Stanisław Brzozowski. Kształtowanie myśli krytycznej, Warszawa 1976; A. Walicki,Stanisław Brzozowski - drogi myśli, Warszawa 1977; L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu. Powstanie- rozwój - rozkład, Londyn 1988, rozdz. Stanisław Brzozowski - marksizm jako subiektywizm historyczny.4 Por. Cz. Miłosz, Zupełne wyzwolenie, w: LN, 67-68. Maciej Urbanowski sugeruje, że to właśnie zafascynowanietwórców „SiN-u" myślą Brzozowskiego mogło zadecydować o negatywnym sto-JESIEŃ-2003249


sunku doń Miłosza, który w innym wojennym szkicu nazwie autora Głosów wśród nocy „odrażającym"(LN, 132), „z czego po latach tłumaczyć się będzie Człowiekiem wśród skorpionów" (M. Urbanowski,Wokół „Szkiców piórkiem", w: tegoż, Oczyszczenie. Szkice o literaturze polskiej XX wieku, Kraków2002, s. 212). Sam Miłosz zdaje się rzeczywiście potwierdzać te przypuszczenia, gdy pisze0 stopniowym „zawłaszczaniu" Brzozowskiego przez prawicę: „Przygarniano Brzozowskiego coprawda ostrożnie i powoli. Dopiero podczas II wojny światowej nazwisko zyskało popularnośćwśród podziemnej prawicy, do tego stopnia, że otwierając jej drukowane czy odbijane na powielaczuperiodyki (zwykle grawitujące dokoła Konfederacji Narodu) natrafiało się co chwila na fantastyczniemętne próby podania tego wielkiego już Polaka w odpowiednim ideologicznym sosie.Narodowa Demokracja mściła się na Brzozowskim roznosząc ze szczególnym smakiem wieść, żebyt agentem Ochrany. Jej spadkobiercy przyjmowali tę pogłoskę, dla nich raczej wygodną: i «wina»pisarza, i jego materializm historyczny to były jego błądzenia, zanim nie przybił do katolicko-narodowegoportu. [...] Dlaczego w 1943 r., w szkicu o Stanisławie Ignacym Witkiewiczu,przyznając, że dwie są osobistości w polskiej nowszej literaturze, do których trzeba ciągle powracać:Brzozowski i Witkiewicz, napisałem, że Brzozowski jest «odrażający»? Nieuczciwość zwyklepochodzi z podszeptów ambicji. Podziemne pisemka prawicowe doprowadzały mnie do furii,a w nich bez ustanku: Brzozowski, Brzozowski. Spreparowany, przesłonił mi prawdziwego.Chciałem się odgrodzić, poniżało mnie przyłączanie się do ich chóru" (Cz. Miłosz, Człowiek wśródskorpionów. Studium o Stanisławie Brzozowskim, Warszawa 1982, s. 58, 61). Szerzej na ten tematzob. M. Wyka, Miłosz i Brzozowski, w zbiorze: Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety,red. J. Kwiatkowski, Kraków-Wrocław 1985.5 O Sorelu zob. L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu..., rozdz. Georges Sorel - marksizm jansenistyczny.6 Cz. Miłosz, Rodzinna Europa, Kraków 1994, s. 234.7 Na ten temat zob. J. Pyszny, „Sprawa Miłosza", czyli poeta w czyśćcu, w zbiorze: Poznawanie MiłoszaZ. Część pierwsza 1980-1998, red. A. Fiut, Kraków 2000, zwłaszcza s. 71-80.8 K. Brandys, Mm będzie zapomniany, „Nowa Kultura" 1955, nr 38.9 R. Zimand, „Za chwilę na scenę wejdzie Autor", „Po prostu" 1956, nr 5; cyt. za: J. Pyszny, „SprawaMiłosza"..., s. 77.10 R. Bratny, Drugi oddział klerków, „Po prostu" 1956, nr 4; cyt. za: J. Pyszny, „Sprawa Miłosza"...,s. 76.11 J. Pyszny, „Sprawa Miłosza"..., s. 74; por. J. Putrament, Coś z Miłosza, „Przegląd Kulturalny"1956, nr 1.12 J.M. Rymkiewicz, Czesław Miłosz, „Kronika" 1956, nr 14; por. J. Pyszny, „Sprawa Miłosza"..., s.64.13 Por. list Cz. Miłosza do paryskiej „Kultury" 1956, nr 2.14 S. Marczak-Oborski, jeszcze jedna cyganeria, w zbiorze: W gałązce dymu, w ognia blasku... Wspomnieniao Wacławie Bojarskim, Tadeuszu Gajcym, Onufrym Bronisławie Kopczyńskim, Wojciechu Menelu,Zdzisławie Stroińskim, Andrzeju Trzebińskim, oprać. J. Szczypka, Warszawa 1977, s. 312. Odmiennośćpostawy Baczyńskiego w stosunku do rówieśników, zbliżająca go do pisarzy starszego pokolenia,w jakimś stopniu jest efektem tego, że - poza niekwestionowanym talentem - równieżatmosfera domu rodzinnego i nazwisko ojca, znanego przed wojną lewicowego krytyka literackiego,Stanisława Baczyńskiego, zapewniły mu start w świat literatury, o jakim tylko marzyć mogliinni „Kolumbowie". Wspierali go wszak Kazimierz Wyka (słynny List do Jana Bugaja) i CzesławMiłosz (Baczyński jako jedyny z generacji wojennej umieścił swe utwory w konspiracyjnejantologii Pieśń niepodległa), a Jerzy Andrzejewski i Jarosław Iwaszkiewicz służyli doświadczeniem1 obdarzyli przyjaźnią. Por. K. Wyka, List do Jana Bugaja, pierwodruk: „Miesięcznik Literacki",nr 7, czerwiec 1943, przedruk w: Konspiracyjna publicystyka literacka 1940-1944. Antologia, wstęp250<strong>FRONDA</strong> 30


i oprać. Z. Jastrzębski, Kraków 1973; Cz. Miłosz, Strefa chroniona, w: tegoż, Ogród nauk, Lublin1986, s. 145; P. Rodak, Wizje kultury pokolenia wojennego, Wrocław 2000, s. 236-237.15 Wspomnienie T. Sołtana, w zbiorze: Z dziejów podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa1961, s. 291. Wzmianki w dzienniku Trzebińskiego świadczą, że również i on brał udziałw owym spotkaniu (P, 83, 91).16 T. Sołtan, Motywy i fascynacje, Warszawa 1978, s. 125. Na ten temat zob. także Z. Jastrzębski,Literatura pokolenia wojennego wobec dwudziestolecia, Warszawa 1969, s. 73-75.17 Por.J. Oborski [S. Marczak], Dwie książki, „Sztuka i Naród", nr 13, listopad 1943; Kael [K. Lipiński],Kamienie na szaniec, „Droga", nr 2, 1944, przedruk: „Płomienie", nr 6, kwiecień 1944; obateksty cyt. za: P. Rodak, Wizje kultury,.., s. 98-100; A. Kamiński, Kamienie na szaniec, wstępi oprać. K. Heska-Kwaśniewicz, Warszawa 1995. Szerzej o dyskusji wokół Kamieni na szanieczob. P. Rodak, Wizje kultury..., rozdz. II: O co i jak walczyć?18 J. Marx, Erupcje histerycznej konfesji i poetyckie wyrobnictwo, w: tegoż, Dwudziestoletni poeci Warszawy,Warszawa 1994, s. 570.19 Zob. W.P. Szymański, „Żagary" i żagaryści, w: tegoż, Moje dwudziestolecie 1918-1939, Kraków1998; A. Zieniewicz, Idące Wilno. Szkice o Żagarach, Warszawa 1987, zwłaszcza szkic wprowadzającySplątany węzeł (inicjacje polityczne); St. Bereś, Ostatnia wileńska plejada. Szkice o poezji kręgu Żagarów,Warszawa 1990, zwłaszcza rozdz. I: „Już nic, to tylko stoi obłok nad sekcją twórczości oryginalnej"oraz II: Strategia Zagórów.20 A. Słonimski, Ciekawość. Felietony 1973-1976, Warszawa 1981, s. 139.21 Cz. Miłosz, Rok myśliwego, Kraków 1991, s. 135.22 Por. A. Wat, Mój wiek. Pamiętnik mówiony, Warszawa 1990, tom I, s. 59; Cz. Miłosz, Sens regionalizmu,„Piony" 1932, nr 2.23 Zob. Cz. Miłosz, List do obrońców kultury, „Poprostu" 1936, nr 12.24 Por. A. Stawiarska, Wieszcz rewolucji, Miłosz sam, „Gazeta Wyborcza", 29-30 XII 2001 (cz. I),31 XII 2001-1 I 2002 (cz. II).25 Jan [Cz. Miłosz], Bulion z gwoździ, „Żagpiy" 1931, nr 5.26 Wstawać rano, pisać, a potem na jagody... [wywiad A. Michnika z Cz. Miłoszem], „Gazeta Wyborcza",8-9 VI 1991.27 Taki Zeitgeist [wywiad A. Stawiarskiej z Cz. Miłoszem], „Gazeta Wyborcza", 30 VI-1 VII 2001.28 Cz. Miłosz, Historia literatury polskiej do roku 1939, tłum. Maria Tarnowska, Kraków 1993, s. 472.29 Taki Zeitgeist... Szerzej o początkach twórczości Miłosza i jego programie poetyckim w latach30. zob. J. Kwiatkowski, „Poemat o czasie zastygłym", w zbiorze: Poznawanie Mitosza. Studia i szkice...;St. Bereś, Ostatnia wileńska plejada..., podrozdz. Czarny Ariel poezji społecznej w poświęconymMiłoszowi rozdz. VII: Lad dojrzały do katastrofy czy katastrofa dojrzała do ładu, s. 226-260; K. Dybciak,Młody Miłosz - prozaik bliski personalizmowi, „Więź" 1996, nr 6.30 Por. Taki Zeitgeist...JESIEŃ-2003251


W zachwytach nad Grotowskim o jedno chodzi - o polskość- że tę polskość w końcu w świecie doceniono, napiedestał wyniesiono, na festiwalach nagrodzono, nauniwersytety zaproszono.Z DZIENNICZKACZELADNIKAPODEJRZEŃMICHAŁKLIZMAMój kochany pamiętniczku, czy pamiętasz dzień, w którym umari Jerzy Grotowski?„Grotowski wielkim reżyserem byl" - usłyszeć można było w radiu,zobaczyć w telewizji i przeczytać w gazetach, gdzie wszyscy na wyprzódkiprześcigali się w aktach strzelistych ku czci wiekopomnego twórcy. Przedstawicieleróżnych partii, zaproszeni do komercyjnego radia na dyskusję polityczną,wygłaszali długie monologi o wielkim Polaku, którego docenił całyświat, i o wielkiej stracie dla europejskiej kultury, jaką stanowiła śmierć reżysera.„Grotowski zachwyca" - powtarzali unisono. Ale - chciałoby się zapytać252 <strong>FRONDA</strong> 30


- jak to zachwyca, skoro prawie nikt tak naprawdę nie widział jego przedstawień?Zna je zaledwie garstka widzów sprzed ćwierć wieku, bywalców wrocławskiegoTeatru Laboratorium, oraz grupka teatrologów o specyficznychgustach. Pozostała rzesza dzisiejszych admiratorów Grotowskiego nie mapojęcia o jego spektaklach, a tylko słyszała, że był wielkim reformatorem teatralnym,który znalazł uznanie na świecie, czego dowodem fakt, że - jak powtarzająz namaszczeniem - został drugim w dziejach, po Mickiewiczu, Polakiemwykładającym w College de France.Powszechny i bezkrytyczny zachwyt Grotowskim przy kompletnej nieznajomościjego dzieła, to przejaw polskiego kompleksu niższości. Mało ktozastanawia się nad tym, na czym miałaby polegać wielkość reżysera. Bo teżnie ma się właściwie nad czym zastanawiać - był wielki, bo był znany na całymświecie i szanowany, bo jego nazwisko było głośne oraz inspirowało całyświat teatru. Ergo: „Grotowski wielkim reżyserem był".Przypomina mi się, mój kochany pamiętniczku, książka, jaką onegdaj wykopałemspod zwałów międzywojennych woluminów w warszawskim antykwariacie„Kosmos-Logos". Nosiła tytuł „Polskość Nietzschego i jego filozofii".Jej autorem był niejaki Bernard Szarlitt. Rok wydania: 1930. Otóż, jakzapewne pamiętasz, w ostatnim okresie życia Nietzsche ogłosił się nie tylkoBogiem, ale - jak pisał w liście „do szlachetnych Polaków" - „jestem bardziejjeszcze Polakiem niż Bogiem". Wyznawał im też: „Żyję wśród was jako Matejko- Ukrzyżowany". W notatkach turyńskich pisał, iż odnajduje swoją podobiznęna każdym z obrazów Matejki, Bismarckowi zaś radził nucić doucha: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki Nietzky żyje".Owych szalonych listów i zapisków chwycił się Szarlitt i opublikowałdzieło oparte na dwóch przesłankach - że tożsamość polska jest katolickai że Nietzsche był Polakiem. Wyciągnął stąd niezawodny wniosek, iż filozofiaautora „Antychrysta" jest na wskroś przesiąknięta polskością i duchemkatolicyzmu. Tak naprawdę Szarlitta niewiele obchodziło, co Nietzsche miałdo powiedzenia. Zależało mu tylko na udowodnieniu, że jeden z najbardziejwpływowych filozofów świata był wielkim Polakiem, a jego myśl jest arcypolskai arcykatolicka.Nawet gdybyśmy pominęli żarliwą i namiętną wojnę, jaką Nietzsche wypowiedziałChrystusowi, i skoncentrowali się jedynie na chrześcijańskimepizodzie w życiu filozofa, to musimy stwierdzić, że i wówczas daleko muJESIEŃ-2003253


yło do katolicyzmu. Jeszcze przed „uśmierceniem" Boga, w liście do Rohdegow 1875 roku Nietzsche pisał: „Nasze dobre, czyste powietrze protestanckie!Nigdy dotąd nie odczuwałem najserdeczniejszej zależności od duchaLutra tak potężnie jak teraz... I ja wierzę, że reprezentuję coś świętegoi do głębi się wstydzę, gdy spotykam się z podejrzeniami, że mógłbym miećcoś wspólnego z duchem do gruntu mi nienawistnego katolicyzmu."Wszechobecne zachwyty nad Grotowskim podobnej są próby, co hymnySzarlitta na cześć Nietzschego, ponieważ o jedno w nich chodzi - o polskość,i że tę polskość w końcu w świecie doceniono, na piedestał wyniesiono, nafestiwalach nagrodzono, na uniwersytety zaproszono.A tymczasem, mój drogi, nikt nie zauważył, że Grotowski był tak naprawdępolskim odpowiednikiem Maryny Cwigun. Teatrologom nazwisko Cwigunniewiele powie, więc wyjaśnijmy, że była ona działaczką Komsomołu, któranastępnie stalą się guru Wielkiego Białego Bractwa. Jerzy Grotowski, któryw 1955 roku wyjechał jako działacz ZMP na studia do Moskwy, udał się stamtąddo Azji Środkowej, gdzie przeżył duchowy przełom. Jak stwierdził swegoczasu Robert Tekieli, „wyjechał gruby komuch, wrócił cienki guru".W wypowiedziach o teatrze Grotowskiego wiele mówi się o poczuciu sakralności.Gdyby jednak bliżej zapytać wypowiadających się, co przez to sacrum rozumieją,nie dadzą zadowalającej odpowiedzi - dominuje mglistość, nieokreśloność,mętność, niejasne przeczucia, dziwne wrażenia. Pewien mój znajomy,254 <strong>FRONDA</strong> 30


który w latach 70. oglądał spektakl Grotowskiego, miał wrażenie jakby uczestniczyłw czarnej mszy. Być może nie jest wcale przypadkiem, że prymas Wyszyńskisurowo potępił przedstawienie „Apocalypsis cum figuris".Mam w ręku „Tygodnik Powszechny" z blokiem tekstów poświęconych pamięcizmarłego reżysera. Jan Błoński napisał w nim, że Grotowski „stopniowozmienił sui generis szkołę teatralną w szkołę życia, duchowego oczywiście.Na «święta» Instytutu składały się działania «od rytu prostsze», dostępne każdemu,a więc ekstatyczny taniec, wygnanie do lasu, glossolalia, kąpiel oczyszczająca,marsz inicjacyjny... znane z tradycji animistycznej, szamańskiej, masońskiej,żydowskiej czy chrześcijańskiej, orientalnej także... Oczywiście, niktdziałań święta nie wyjaśniał, ani nie komentował. Co więcej, wzrastające tempoczynności uniemożliwiało praktycznie refleksję uczestników. Ale też «święta»zmierzały do pojednania z przyrodą (życiem) i wprawienia uczestnikóww duchową równowagę, w coś, co można nazwać zażyłością ze światem..."Tak sobie myślę, mój kochany pamiętniczku, że ten tekst może być świadectwemkapitulacji środowisk katolickich przed współczesną kulturą. Otóżnasi kochani katolicy z reguły albo wybierają milczenie - bo cóż mogą o Grotowskimnapisać, skoro go nie znają - albo przyjmują miary świata laickiego- i pieją z zachwytu na cześć twórcy, przepisując z innych gazet komplementy.Rezygnują w ten sposób z chrześcijańskiej powinności rozróżniania duchów,o której mówi Pismo Święte: „Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu


duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych prorokówpojawiło się na świecie" (1 J 4,1).Wszyscy chyba się zgodzą, że dzieło Grotowskiego przeniknięte było duchowością.Być może dla niektórych fakt, że jakieś zjawisko jest nosicielemducha w czasach materializmu, racjonalizmu i konsumpcjonizmu, wydaje sięcałkowicie pozytywne. Na chrześcijanach ciąży jednak obowiązek rozróżnianiaduchów. Nie mogą się oni zadowalać akceptacją wszystkiego, co duchowe,gdyż „nie wszyscy są naszego ducha" (1 J 2,19). Owszem, mogą w tymdostrzec pozytywny przykład głodu duchowości, jednakże muszą zapytać, odjakiego ducha dany fenomen pochodzi.Wszystko zależy od tego, jakie kryterium przyjmiemy za podstawowe:estetyczne czy duchowe. Błoński - po pierwsze - wymienia obok siebie jednymtchem ryty animistyczne, szamańskie, masońskie, orientalne i chrześcijańskie,bez żadnej próby ich wartościowania. Po drugie: potwierdza ichtransowy, ekstatyczny charakter, pisząc o wyłączeniu się refleksji uczestnikówowych obrzędów. Po trzecie: nazywa owe obrzędy „świętami", wskazującna ich sakralny charakter. Po czwarte: uważa, że owa synkretyczna składankarytów prowadzi do osiągnięcia duchowej równowagi, czyli pojednaniaz przyrodą, ma więc charakter panteistyczny.W kategoriach opisowych, mój kochany pamiętniczku, być może wszystkosię zgadza, ale co ma myśleć o tym przeciętny chrześcijan? Biedny chrześcijaninpatrzy na Grotowskiego... i często nie wie, co myśleć.Podstawą jest rozróżnienie duchowe. Chrześcijanin nie może zgodzić sięna zrównanie swoich obrzędów z szamańskimi czy masońskimi. Nie możezaakceptować panteizmu. Jeżeli spojrzymy na działalność Grotowskiegow kategoriach duchowych, to oczom naszym ukaże się sekta - tyle że opakowanabardziej estetycznie niż Wielkie Białe Bractwo. Miałem w rękach broszuryMaryny Cwigun i Jurija Kriwonogowa - praktyki przez nich zalecaneniespecjalnie różniły się od „technik" Grotowskiego.Zmarły reżyser nawet w publikacjach mu przychylnych nazywany jest guru,magiem, prorokiem lub szamanem. Bo też stworzył on raczej coś nakształt sekty niż trupy czy zespołu teatralnego w tradycyjnym rozumieniu.Wystarczy poczytać wspomnienia aktorów, którzy przewinęli się przez teatrGrotowskiego. Mówią, że na spektakl chodziło się jak do kościoła, że przestrzeńutkana była jakby z materii subtelnej, że następowała ich przemiana256<strong>FRONDA</strong> 30


siebie w akcie całkowitym. Czytamy o utracie prywatności i ludzkich dramatach,wynikających z faktu, że jeden człowiek konstruował sensy ludzkie,a tym samym uzależniał ich od siebie.Mój kochany, czy nie zastanowiło cię, że te same gazety, które tak zachwycająsię eksperymentami formalnymi Grotowskiego, wybrzydzają na kiczowatośćsanktuarium w Licheniu? To prawda, że licheńska bazylika niewyszła spod ręki Michała Anioła czy Berniniego - i z dziełami Nizzoliego czyAlbiniego konkursu architektonicznego pewnie by nie wygrała.Gdybyśmy oddali sąd estetom, z pewnością przyznaliby Grotowskiemuwyższość nad budowniczymi Lichenia. Myślę, że nie dostrzegliby jednak czegośgłębszego. Aby to sobie uprzytomnić, sięgnijmy do „Dzienniczka" siostryFaustyny, której Chrystus podczas wizji polecił namalowanie swojegoobrazu. Jak pamiętasz, zleciła ona wykonanie dzieła pewnemu malarzowi,któremu opowiedziała widzenie. Kossak czy Malczewski to on nie był, toteżsiostrzyczka przeżyła szok.„W pewnej chwili, kiedy byłam u tego malarza, który maluje ten obraz, i zobaczyłam,że nie jest tak piękny, jakim jest Jezus - zasmuciłam się tym bardzo,jednak ukryłam to w sercu głęboko. Kiedyśmy wyszły od tego malarza, matkaprzełożona została w mieście dla załatwienia różnych spraw, ja sama powróciłamdo domu. Zaraz udałam się do kaplicy i napłakałam się bardzo. Rzekłamdo Pana: Kto Cię wymaluje tak pięknym, jakim jesteś? - Wtem usłyszałam takiesłowa: Me w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce mojej."Obraz Jezusa Miłosiernego wielu może wydawać się kiczowaty. SiostrzeFaustynie też się nie podobał. Dziewczyna załamała się, jak go zobaczyła.Trudno, Chrystus jednak zalegalizował ten kicz. Bo kicz z czystego serca znaczyw oczach Boga więcej niż arcydzieło z nieczystych intencji.MICHAŁ KLIZMAJESIEŃ-2003257


Kiedy Claude Levy-Strauss przyjechał do Brazylii i na plażyCopacabana zobaczył młodego Indianina w koszulcez napisem „Marlboro", popijającego z puszki Pepsi i słuchającegoprzyłożonego do ucha radia tranzystorowego -ogłosił śmierć nauki, którą się zajmował - etnologii, gdyżstwierdził zanik różnic między poszczególnymi kulturami.B U D U J Ą CGLOBALNĄW I O S K ĘI DEMONTUJĄCALEKSANDERBOC I A NO WSKI.Jedna z legend Wschodu opowiada o cesarzu, który dal słowo, że wzniesieprzepiękny pałac, a wkrótce potem usłyszał przepowiednię, że umrze natychmiast,jak tylko pałac zostanie ukończony. Ponieważ nie chciał łamać cesarskiejobietnicy, a nie miał też ochoty umierać, wydał swoim sługom tajnyrozkaz, aby nocą po kryjomu rozbierali to, co za dnia zostało wybudowane.258<strong>FRONDA</strong> 30


2.We Francji nie brakowało pisarzy, którzy byli lotnikami (np. Andre Malrauxczy Romain Gary), ale tylko o jednym z nich można powiedzieć, że najpierwbył lotnikiem, a dopiero potem pisarzem. Dla Saint-Exupery'ego żywiołembyło nie pisarstwo, lecz lotnictwo. Było ono jego powołaniem, którego nakazunie mógł nie usłuchać. Cała jego twórczość wyrastała nie z przeczytanychksiążek, lecz z „życia tęgiego", którego pochwałę niestrudzenie głosił. „Dobreżycie jest spełnieniem" - powtarzał.3.Być reporterem to dla Ryszarda Kapuścińskiego taka sama misja, jak dlaExupery'ego być lotnikiem. Obaj traktują swoje powołanie - pilota oraz korespondenta- użytkowo: jako służbę ludziom. Pierwszy jako lotnik walczyz czasem, aby poczta z Ameryki Południowej mogła jak najszybciej dotrzećdo Europy; drugi liczy każdą minutę, by informacja o wybuchu wojny międzyHondurasem a Salwadorem znalazła się jak najprędzej w światowychserwisach. Obydwaj wiele razy ryzykują życiem: pierwszy - kiedy wpadaw turbulencję nad Andami czy też rozstrzaskuje samolot na Saharze, drugi -ugryziony przez skorpiona w Ogadenie lub czekający na wyrok śmierci w Burundi.Obydwaj ścigają się z czasem i zmniejszają odległości komunikacyjnemiędzy ludźmi. Obaj uczestniczą w budowie globalnej wioski McLuhana.4.Globalna wioska jest homogeniczna. Ta sama reklama pokazywana jest jednocześniew Tokio, Moskwie, Nairobi i Montevideo, ten sam serial telewizyjny„Dynastia" kształtuje gusta ludzi w Dallas, Seulu, Dakarze i Skierniewicach.Kiedy Claude Levy-Strauss przyjechał do Brazylii i naplaży Copacabana zobaczył młodego Indianina w koszulce z napisem„Marlboro", popijającego z puszki Pepsi i słuchającegoprzyłożonego do ucha radia tranzystorowego - ogłosił śmierćnauki, którą się zajmował - etnologii, gdyż stwierdził zanik różnicmiędzy poszczególnymi kulturami.JESIEŃ 2003259


5.To, co Saint-Exupery i Kapuściński za dnia wybudują - jako pilot pocztowyi jako korespondent wojenny - to po cichu demontują - już jako pisarze. Pisarstwoich to sprzeciw wobec homogenizacji świata, to dostrzeżenie wielobarwnościi różnorodności życia w jego wielu przejawach. Kapuściński mówio istnieniu dwóch rodzajów reportażu: dziennikarskiego i literackiego.Pierwszy opiera się na szybkiej, bieżącej informacji i to on jest główną strawąwiększości mass-mediów. Drugi z potoku dziejących się wydarzeń powinienwysnuć głębszą refleksję, uchwycić to, co ponadczasowe: „Nie ma jużkomunizmu, nie ma Gorbaczowa, wkrótce może nie być Jelcyna, ale ta babcia,którą gdzieś tam na Syberii odnajduję, jej drewniany domek, bieda, któratam panuje, i sposób myślenia babci, jej mentalność, jej próby znalezieniaładu wewnętrznego, spokoju i odporności na przeciwności losu - to było zawsze,jest i myślę, że jeszcze długo będzie".6.Legenda o cesarzu kończy się wybudowaniem pałacu. Budowniczowie więcejwznoszą za dnia niż demontują w nocy. Cesarz umiera. W globalnej wiosce tęgieżycie lotnika czy reportera staje się niepotrzebne. Podczas wojen w ZatocePerskiej czy Afganistanie automatyczny pilot w bezzałogowym samolocie zastąpiłżywego człowieka, a korespondencje przesyłane przez satelity zamieniłysię w audiowizualne koncerty przypominające gry komputerowe.ALEKSANDER BOCIANOWSKI260<strong>FRONDA</strong> 30


REKLAMAMARABUTAJESIEŃ-2003261


WOJCIECH BOROSKrótki wiersz historyczny albo babcia Anny MariiKrystyna M. (1926) po ciężkiej operacji przeprowadzasię do córkiZmieniłem adres. Mieszkam nad komisariatem policji drogowej.Całodobowa ochrona za zasługi dla kultury polskiej stała się faktem.Za rogiem brama więzienia na Kurkowej, w którym siedział Piłsudski.Wysoko w wieżyczce dobry dwuoki strażnik zawsze przed snembawi się karabinem.Po lewej sąd wojewódzki. Vis-a-vis - Szpital im. Mikołaja Kopernika.Po prawej forty napoleońskie i słowiańskie grodzisko ze zbiorowąmogiłą więźniów:Niemców, Polaków, Kaszubów, wojna wie jeszcze kogo, zmarłychna tyfus w 1945.Ławeczki. Drobni pijaczkowie. Prawdziwi dresiarze prostoz Masłowskiej.Ładny staw. Ania z Julka karmią kaczki.Kto z Was - pytam retorycznie niczym Piotr Skarga -kto z Was ludzie ma takie perspektywy?2.12.2002262<strong>FRONDA</strong> 30


Białe zabiło wszystkie liście -dziadek mróz z zamrażarki wyszedłporzucił kurę Dąbrowskiegozjechał po słupkach rtęci w miastoskuł nam nosypozamykał ostatnie kałużeobnażył przed dziećmi gładkie ślizgawkinieliczni jak sople imają się przystankówprzymarzają do nocnych witryn z jadłem i napitkiempatrioci slalomem wjeżdżają w zaspyostrożnie by nie potłuc tego co w siatcezimne bankomaty pozwalają wkładaćpod srebrne sukienki dłonie magnetycznesiekiery śnią o nieletnich choinkachw czerwonej poświacie karp księżyca zastygł...29.11.2001JESIEŃ-2003263


Mało kto czytuje artykuły Zygmunta Baumana,za to miliony chodzą do kina. Film stał się najważniejszątrybuną dla nauczycieli nowej tolerancji.Kino „heroizmu zła" jest cenione przez jurorówróżnych konkursów, przez dziennikarzy i polityków,bo w ich oczach pełni przede wszystkim funkcje edukacyjne.Obejrzenie filmu von Triera czy Almodovarama służyć oświeceniu ludu, jest lekcją tolerancji.Edi wobec„heroizmu zła"MIECZYSŁAWSAMBORSKIEdi jest całkiem przeciętny jako film. Czasem męczy dłużyznami (które miałychyba nastrajać refleksyjnie, a nudzą), czasem irytuje banalną symboliką (pękniętadroga jako metafora życia), nie olśniewa przeciętną grą aktorską (filmowypartner Ediego - Jureczek wypada o wiele lepiej od tytułowego bohatera).264<strong>FRONDA</strong> 30


W dodatku reżyser usiłuje niekiedy pogłębić postać Ediego, mędrca--prostaczka, używając oklepanych schematów. Edi wciąż czyta książki (znaczymądry jest), ale w filmie nie widać, żeby lektura miały wpływ na jego wyboryżyciowe. Edi jest czuły. Sprzedaje swoje książki i kupuje biednemu chłopaczkowiplastikowy samochód (litości...). Edi naucza. Z jego ust płyną ważne dewizyżyciowe: Co my tu mamy za życie? Swoje życie, swoje albo Wigilia jest zawszewtedy, kiedy my tego chcemy (motta rodem z pocztówek internetowych).Nie będę się dalej znęcać, bo pod pewnym względem Edi jest jednak filmemwyjątkowym. Reżyser Piotr Trzaskalski ukazał, że możliwe jest być dobrymczłowiekiem, po prostu żyć dobrze. Zwykłe, banalne, oczywiste? Niewe współczesnym kinie.Od pewnego czasu nowoczesne kino z ambicjami zostało bez reszty zdominowaneprzez nurt „heroizmu zła". Mimo różnorodności form i temperamentówistnieje grupa reżyserów, którzy wspólnym wysiłkiem starają sięnam udowodnić, że we współczesnym świecie nie można być dobrym człowiekiem,dobrym w normalnym tego słowa znaczeniu. Nowoczesność przewróciławszystko do góry nogami. To, co kiedyś było dobrem, dziś jest złem,a to, co złe, dziś okazuje się dobre.Aby to udowodnić, twórcy z kręgu „heroizmu zła" wprowadzają do swoichfilmów nowy typ postaci - herosa zła. Taki bohater, stojąc przed wyborem: dobroczy zło - wybiera zło, a rozwój fabuły ma nas skłonić do przekonania, żew istocie był to najlepszy wybór. Na tym polega „heroizm zła".Wybierając to, co jest uznawane za złe, heros zmaga się z wrogim otoczeniem,które hołduje tradycyjnym kanonom etycznym. Kołtuństwo nie rozumiejego wyboru zła i usiłuje go powstrzymać. Heros zła walczy także z własnymsumieniem. By wybrać zło, musi przełamać własne opory wewnętrzne.Heros zła jest pod każdym względem postacią tragiczną. Wybrane przezniego zło nie przemienia się w dobro. Okazuje się, że w istocie czynił źle, alebył to najlepszy z możliwych wyborów. Jako człowiek prawy po prostu nie mógłwybrać inaczej. W ten sposób dochodzimy do głównego przesłania kina „heroizmuzła". We współczesnym świecie nie ma ani dobra, ani zła, wszystko jestzagmatwane, nieokreślone, zawieszone w próżni. Człowiek musi sam zmagaćsię z chaosem w świecie, w którym zło może się okazać dobrem, a dobro złem.Sztandarowym dziełem „heroizmu zła" jest Przełamując fale Larsa von Triera.Duński reżyser zaproponował wzór filmu, który stał się modelowy dla całegoJESIEŃ-2003265


nurtu. Główna bohaterka oddaje się perwersyjnym praktykom seksualnym naoczach okaleczonego męża. Czyni to na jego własną prośbę, wbrew sobie i purytańskiemuotoczeniu. W reżyserskim zamierzeniu jest to najgłębszy wyrazmiłości małżeńskiej, jaki kobieta może dać. W ten sposób rodzi się heroizm zła:żona grzeszy w imię prawdziwej miłości.Wszystkie filmy von Triera są zazwyczaj ponurymi wariacjami wokół „heroicznegozła". To samo można powiedzieć o nieco pogodniejszym kinie Almodovara.Zaludniający jego filmy zakręceni zboczeńcy, weseli pederaści, miłedziwki, zdziwaczali transwestyci nieustannie czynią perwersje i podejmują wątpliwemoralnie wybory, które ostatecznie okazują się na wskroś pozytywne.W oscarowym Porozmawiaj z nią maniakalny pielęgniarz zakochuje sięw znajdującej się pod jego opieką dziewczynie pozostającej w stanie śpiączki.Pewnej nocy spółkuje ze swoją bezwolną podopieczną, która zachodzi w ciążę.Otoczenie jest wstrząśnięte, uznaje ten akt miłości za gwałt i zamyka maniakaw więzieniu. Nowy Romeo, oddzielony od swojej ukochanej, popełnia samobójstwo.Natomiast jego występek okazuje się zbawienny, dziewczyna budzi sięze śpiączki w czasie porodu.Za popularnością von Triera i Almodovara podążają tłumy pomniejszychtwórców „kina z ambicjami". Coraz trudniej znaleźć filmy nie tknięte wpływami„heroizmu zła". Na ekranach dziwactwa, manie i zboczenia toczą triumfalnepojedynki z tradycją, rodziną i sacrum. Często daje to zupełnie kuriozalne rezultaty(patrz: Godziny Stephana Daldry).Nowatorstwo kina „heroizmu zła" polega na popularyzacji wizji świata skomplikowanegona niespotykaną dotąd skalę. Filmy von Triera i Almodovara stałysię lekcją etyki dla zachwyconej i nie do końca świadomej istoty przesłania europejskiejklasy średniej.Samo przesłanie jest jednak stare. Już sto lat temu niemieccy filozofowie doszlido wniosku, że w społeczeństwie nowoczesnym następuje rozdźwięk międzypraktyką życia prywatnego, światem, w którym naprawdę żyjemy, a regułaminarzuconymi przez instytucje życia społecznego. Dawniej to, co godziło sięczynić, i to, co było nakazane, pokrywało się. Nie godziło się kraść i Kościół mówił„Nie kradnij", nie godziło się cudzołożyć i Kościół mówił „Nie cudzołóż", niegodziło się nie wierzyć i Kościół mówił „Nie będziesz miał bogów cudzych..."Jednak Kościół znikł, a na jego miejscu pojawiły się nowe instytucje, którychreguły mają się nijak do naszego życia. Państwo pozwala nam wierzyć lub266<strong>FRONDA</strong> 30


nie wierzyć, rozwodzić się i żenić, rodzić dzieci i dokonywać aborcji. Państwoczasami zmusza nas do czegoś, co akceptujemy: „nie bij dzieci", albo do czegoś,co budzi niesmak: „akceptuj homoseksualizm". Kapryśne i zmienne są regułynarzucone przez państwo.Nowoczesne społeczeństwo pozbawione zostało instytucji etycznych. W Krótkimfilmie o zabijaniu Kieślowski podważa kompetencje prawa jako instancji mogącejrozstrzygać o wartości ludzkich wyborów, nawet tych złych. Podobnie naukai technika dostarczają wizji świata odartych z wartości. Medycyna może utrzymywaćpacjenta w stanie śpiączki przy życiu, ale nie rozstrzygnie o jego prawiedo życia. Osamotnionyczłowiek staje wobecpytania: co czynić?Potężny chór głosówwyśpiewuje od czasówMaxa Webera na niemieckąnutę tą samąpieśń, wzywającą dopogodzenia się z losemczłowieka nowoczesnego.Akceptacjawieloznacznego świata,w którym zło możestać się dobrem a dobrozłem, jest naszym podstawowym zadaniem. Wszyscy powinniśmy się staćherosami zła. Nie przekonanym filozofowie i socjologowie, pisarze i artyści, intelektualiściwszelkiej maści niestrudzenie powtarzają, że inaczej się nie da.Mało kto czytuje artykuły Zygmunta Baumana, za to miliony chodzą do kina.Film stał się najważniejszą trybuną dla nauczycieli nowej tolerancji. Kino„heroizmu zła" jest cenione przez jurorów różnych konkursów, przez dziennikarzyi polityków, bo w ich oczach pełni przede wszystkim funkcje edukacyjne.Obejrzenie filmu von Triera czy Almodovara ma służyć oświeceniu ludu, jestlekcją tolerancji. W świecie, w którym to, co złe, okazuje się dobre, a to, co dobre,okazuje się złe, tolerancja oznacza akceptację wszystkiego, co niesie życie.Nie mając możliwości ani prawa rozróżniania dobra i zła, musimy bez rozstrzygania,bez osądzania i bez wartościowania przyjmować wszystko.JESIEŃ2003 267


Nie chcesz się z tym pogodzić? Nie masz wyboru - twierdzą prorocy współczesności.Twój świat, nasz świat jest tak skonstruowany i koniec. Możesz tegonie akceptować, ale nie możesz zmienić obiektywnie istniejącej rzeczywistości.Lepiej pogodzić się z wymogami konieczności dziejowej.Sprzeciw wobec piewców „heroizmu zła" jest czymś rzadkim i oryginalnym.Niemniej istnieje wąskie grono ludzi skłonnych twierdzić, że w „skomplikowanymświecie" nowoczesności stare reguły nadal nas obowiązują. Świat się zmienił,ale nadal można być dobrym lub złym człowiekiem, nadal można wybierać,rozstrzygać, osądzać.Takie przesłanie zawiera film Fargo braci Cohen. Wszystko jest w nim naopak w stosunku do schematów używanych przez piewców „heroicznego zła".Ograniczona prowincjonalna policjantka tropi porywaczy, którzy uciekają przedsprawiedliwością, mordując przy okazji każdego, kto stanie im na drodze. Niema tu żadnych dylematów moralnych. To zupełna zgroza, zważywszy, że mamydo czynienia z filmem Cohenów, a nie Johna Wayne'a.Zło i głupota zmierzają ku nieuchronnej klęsce z starciu z dobrą policjantką.Funkcjonariuszka Marge i mieszkańcy Fargo są po prostu dobrzy, bezrefleksyjnie,bez dzielenia włosa na czworo, bez wątpliwości żyją dobrym życiem.Marge nie jest w stanie zrozumieć motywów kierujących porywaczami. Zło jestdla niej bezrozumne, łatwe do rozpoznania, proste do uniknięcia.Edi jest ciekawy z tego samego powodu. Jest po prostu dobry. Trzaskalskirzuca go na samo dno życia. Edi jest bezdomnym, utrzymuje się zbierajączłom razem z przyjacielem Jureczkiem. Żyją w wielkim mieście, które niezna zasad i reguł, gdzie nędzy nowoczesności nie przykrywa lukier bogactw,a człowiek odkrywa prawdę o sobie. I nie jest to prawda radosna. Na samymdnie drabiny społecznej jedynie alkohol przynosi ulgę i pomaga podejmowaćdecyzje. W tym świecie nie ma dobra ani zła, jest tylko wola przetrwania dokolejnego łyku jabola.Wszechotaczające zło wywołuje szczególną reakcję Ediego. Biernie akceptującwłasną krzywdę, stara się być dobrym, wprowadzić dobro do świata, w którymżyje. Edi to film o sile biernego dobra, które oznacza zakwestionowanieskorumpowanego świata.Posądzony o gwałt, Edi nadstawia prawy policzek, wyciąga drugą rękę, pozwalasię wykastrować, by bronić dziewczyny, która go oskarżyła, i jej dziecka.Potem przyjmuje cudze dziecko, źródło własnych nieszczęść, zapewnia mu268<strong>FRONDA</strong> 30


opiekę i miłość. W końcu, zmuszony przez oprawców oddaje niemowlę matce,nie wypowiadając słowa skargi, nie broni się przed ewidentną krzywdą.Trzaskalski zdaje się twierdzić, że w obliczu zła warto nadstawić drugi policzek,warto biernie przyjąć zło, by ocalić dobro. Bierność chroni Ediego, którystara się być po prostu dobry, przed uwikłaniem się w reguły zła. Bierność złomiarzaoznacza odrzucenie zasad zdeprawowanego otoczenia i obronę dobra.Sytuacja Ediego jest sytuacją nas wszystkich, mieszkańców nowoczesności.Zamieszkujemy rozpadający się świat, w którym nie ma już dobra i zła.Ale oznacza to, że jesteśmy skazani na „heroizm zła". W końcowej sceniefilmu Edi porzuca swój azyl - wieś i wraca do miasta, do zdeprawowanegoświata, który niesie nieszczęście. Wraca, bo wie, że nawet w takim miejscumożna być dobrym człowiekiem.Wysiłek Trzaskalskiego - to, co chceprzekazać w Edim - jest we współczesnymkinie unikalny. Trzeba miećodwagę, by zakwestionować „heroizmzła". Nie jest to zadanie łatwe,bo współczesność niesie estetycznąatrakcyjność zła. Współczesnemuodbiorcy dobro zdaje się być miałkie,nudne i banalne, a zło ekspresyjne,ciekawe i oryginalne. Dlatego łatwiej(i z większym zyskiem) można zrobićfilm o złomiarzu - mordercy-psychopacieniż o złomiarzu - dobrymczłowieku (to nawet brzmi źle!).Tymczasem Trzaskalskiemu udałosię stworzyć ciekawy film, któryprzyciągnął do kin już 400 tysięcy widzów.Gdyby nie niedociągnięcia,o których wspomniałem na początku,powstałby film wybitny. A takmamy film dobry, po prostu dobry.MIECZYSŁAWSAMBORSKICdi. rei. Piotr Trzaskalski. Polska. 2002JESIEŃ 2003269


Szantaż emocjonalny należy do najbardziej skutecznychśrodków perswazji ideologicznej. Byćmoże Almodovar potępitby litość, która w wieluprzypadkach staje się argumentem za eutanazją. Alejednocześnie wykorzystuje ten afekt, aby z zachowaniaswego bohatera zdjąć ciężar dewiacji seksualnej.Z tego też powodu pielęgniarz może się nam jawić jakokolejna godna współczucia, niewinna ofiara społeczeństwa,które „represjonuje" wszelkie formy „miłości".Z nekrofilią włącznie.doPrzez grzechzmartwychwstaniaFILIPMEMCHESStrzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze,a wewnątrz są drapieżnymi wilkami.Ewangelia według świętego Mateusza 7,15Kultura wrażliwości na ludzkie cierpienie kwitnie. Przejawem tego jest chociażbyoswajanie się ze zjawiskiem eutanazji. Litość zadomowiła się w mentalnościwspółczesnego człowieka na dobre. To właśnie z litości wobec osób,które rzekomo nie chcą żyć, holenderskie czy belgijskie ustawodawstwo zezwalalekarzom na eutanazję.270<strong>FRONDA</strong> 30


Dla Jana Pawła II owa wrażliwość jest fałszywa i obłudna. Papież dostrzegaw niej mechanizm psychologiczny, który ma zwalniać od odpowiedzialnościza relacje z ludźmi będącymi u progu śmierci, lecz wciąż pozostającymiprzy życiu. Stanowisko Jana Pawła II jest znane i nie powinno nikogo dziwić.Pewnym zaskoczeniem może być natomiast wiadomość, iż w sukurs Papieżowi- świadomie czy nie, to bez znaczenia - idzie nie kto inny, tylko znanyskandalista i obrazoburca, Pedro Almodovar.W obsypanym nagrodami (między innymi Oscarem 2003 w kategorii OryginalnyScenariusz) obrazie Porozmawiaj z nią, hiszpański reżyser przedstawia historiędwóch miłości: dziennikarza Marco do Lydii, która jest zawodowym torreadoremoraz pielęgniarza Benigno do tancerki Alicii. Obie kobiety zapadająw śpiączkę: pierwsza w wyniku ciężkiej kontuzji odniesionej na arenie, druga -wypadku drogowego. Obie trafiają do tego samego szpitala. Spotykają się tamteż Marco i Benigno. Marco jest zrozpaczony. Nie wierzy w to, że Lydia odzyskakiedykolwiek świadomość. Inaczej jest z pracującym w tym szpitalu Benigno.Ten z kolei traktuje Alicie tak, jakby była przytomna: troszczy się o jej fryzurę,cerę, w ogóle o wygląd, a przede wszystkim do niej mówi. I wierzy, że w ten sposóbutrzymuje swą ukochaną przy życiu, a ona mu kiedyś odpowie.JESIEŃ2003271


Ludzie pogrążeni w śpiączce to w powszechnym przekonaniu rośliny,a więc trupy. Almodovar zdaje się takie podejście odrzucać. Jego film możebyć nawet odebrany jako swego rodzaju manifest pro life. Benigno widzi bowiemw Alicii żywego człowieka i usiłuje swoją postawą zarazić także Marco.Pójdźmy jednak dalej.Benigno zaprzyjaźnia się z Marco. Tymczasem Lydia umiera. Postawapielęgniarza pozostaje konsekwentna. Jego miłość do nieprzytomnej Aliciinie zna granic. Obejmuje także seks. Tancerka zachodzi w ciążę. Za swójczyn pielęgniarz trafia do więzienia, gdzie popełnia samobójstwo. Marco nadalrozpacza. Po stracie ukochanej traci przyjaciela. Alicia rodzi dziecko. Jestono martwe. Ale tancerka odzyskuje przytomność. „Miłość" pielęgniarza -sugeruje nam reżyser - okazuje się silniejsza od śmierci. Wzruszenie sięgazenitu. Wychodzimy z kina zahipnotyzowani.Robota Benigno nie jest pionierska. Wcześniej grunt przygotowała muchociażby bohaterka obrazu Larsa von Triera, Przełamując fale. Bess równieżzłamała społeczne tabu. Oddawała się swym ciałem każdemu, bo tego właśnieoczekiwał jej całkowicie sparaliżowany mąż. Jan pragnął, aby inni mężczyźnizastępowali go seksualnie. Chciał w dodatku, żeby żona mu o tymwszystkim opowiadała. A wszystko z „miłości" do niej. Zaszczuta przez swepurytańskie środowisko, „wierna" swemu mężowi, Bess umarła. I wtedy Janstanął na nogi.Szantaż emocjonalny należy do najbardziej skutecznych środków perswazjiideologicznej. Być może Almodovar potępiłby litość, która w wielu przypadkachstaje się argumentem za eutanazją. Ale jednocześnie wykorzystujeten afekt, aby z zachowania Benigno zdjąć ciężar dewiacji seksualnej. Samascena gwałtu na Alicii zostaje nam oszczędzona (przypomina się reakcjazwolenników aborcji, protestujących przeciw emitowaniu filmu „Niemykrzyk" - nie mogą znieść, odartej z podniosłej retoryki i sentymentalnejotoczki, brutalnej prawdy). Z tego też powodu pielęgniarz może się jawić jakokolejna godna współczucia, niewinna ofiara społeczeństwa, które „represjonuje"wszelkie formy „miłości". Z nekrofilią włącznie.Taka jest „Dobra Nowina" Almodovara: gwarancją zmartwychwstaniajest grzech. Według hiszpańskiego twórcy, zbawienie przynoszą transgresjamoralna oraz wojna ze społeczeństwem. Miłość jako przekraczanie i zwalczaniewszelkich norm - stara gnostycka bajka znów w pochrześcijańskim272<strong>FRONDA</strong> 30


świecie zaznacza, swą obecność. Kapłani z sekty Almodovara, von Triera i impodobnych wiedzą, jakich środków należy użyć, żeby u odbiorców wywołaćodpowiednie emocje, które otwierają na tę swoistą katechezę. Od tych skądinądwybitnych artystów, od ich wpływowych mecenasów i promotorów możemyusłyszeć, iż jeśli nie poddamy się wzruszeniu, to okażemy się jedynieczłekopodobnymi potworami. Szkoda, że wielu z nas na takie bajki daje sięnabierać.FILIP MEMCHESPorozmawiaj z nią. rei. Pedro Almodovar, Hiszpania 2002JESIEŃ-2003273


Wydarzenia dziejowe czasem zdają się negowaćodwieczne prawdy. Dlatego, parafrazując Hegla,tradycjonalista mógłby powiedzieć: jeśli fakty sąprzeciwko Tradycji, to tym gorzej dla faktów. Coprawda tradycjonalizm, jeśli może, to chętnie odwołujesię do kategorii empirycznych i historycznych, aleostateczną instancją określającą, co jest, a co nie jestczęścią Tradycji, są idee w umyśle Boga. Znają je tylkoBóg i... tradycjonaliści.POLSKITRADYCJONALIZMROMAŃSKINIKODEMBONCZ A-TOMASZEWSKIPewnego dnia w latach 30. XX wieku, gdzieś w słonecznej Hiszpanii, na placuprzed kościołem zebrał się oddział anarchistów. Trwała wojna domowai iberyjscy apostołowie wolności absolutnej zaprawiali się w ucieleśnianiustarej tezy: gdzie nie ma prawdy, tam rządzi siła. Od rana zdążyli się uporaćz przedstawicielami wiejskiego establishmentu, następnie splądrowali kościółi ukrzyżowali proboszcza. Dzień jak co dzień. Jednak żołnierze wolnościczuli, że ich misja wymaga dopełnienia, że zburzona świątynia, podarte or-274<strong>FRONDA</strong> 30


naty i trup proboszcza to nie wszystko. Od dawna przypuszczali, że pasmośmierci i zniszczenia, które niosą, ma głębszy sens, że nie jest to zwykłe zaczadzeniewojenną przemocą. Pragnęli znaku wyrażającego istotę ich morderczejaktywności. Dlatego, mimo gorąca i znużenia, anarchiści podjęli nowywysiłek, który byłby dla nich znakiem sensu. Postanowili po raz drugizabić Jezusa Chrystusa. Kiedy serie z karabinów siekały wywleczonegoprzed Kościół Boga, żołnierzy przepełniało poczucie spełnienia.Wiek wcześniej we Francji zalęknieni chłopi zebrali się pod drzewem,które zasadzono na rynku jako znak nowej Pani - Rewolucji. Drzewo zasadzono,a kościół zamknięto i wypędzono księdza. Być może wrócił, skoro nowawładza kazała zebrać się przed świątynią, w której od rana trwał nieustannyruch. Ktoś wewnątrz odkurzał sztandary, inny ustawiał baldachim,w oknach błyskała złota monstrancja. W końcu gwar ustał. Obcy ludziew procesji przechodzili przez gotycki portal, tak jak w czasie Bożego Ciała.Tyle, że był sierpień. I wszystko na opak. Kobiety szły w sutannach, mężczyźniprzebrani za błaznów, święci na sztandarach spółkowali, Jezus nakrzyżu zwisał do góry nogami, a za szybką monstrancji utknięto kawałekświńskiego mięsa.Podobne sceny powracały nieustannie wszędzie tam, gdzie wybuchałaRewolucja. Niezależnie od miejsca i czasu zawsze powracał ten sam rytuał.Wśród świadków tych zdarzeń, przypatrujących się niezwykłemu widowisku,byli tacy, którzy odczuli metafizyczną grozę. Oto antychryst zstąpił naziemię. Wiara obudziła w nich trwogę, a nadzieja wolę oporu. Sprzeciw wobecpowtórnej śmierci Boga. Tak narodził się konserwatyzm.Doświadczenie konserwatywneŹródeł konserwatyzmu nie znajdziemy w porządku idei. Nie został on wymyślonyani w salonach, ani na uniwersyteckich katedrach. To doświadczenie,realne i niezwykłe przeżycie zrodziło konserwatyzm. Groza rewolucjiuczyniła z młodego liberała Josepha de Maistre'a piewcę papieża i kata,a spolegliwych francuskich chłopów zamieniła w kontrrewolucyjnych powstańców.Dziś trudno nam odtworzyć trwogę, którą odczuli świadkowietamtych wydarzeń. Laicyzacja zrobiła zbyt duże postępy, abyśmy mogliw pełni doświadczyć archaicznego lęku na widok śmierci Boga. Reakcja Wit-JESIEŃ2003275


kacego, świadka zwycięstwa bolszewików, jest wymowna i musi nam wystarczyć.Choć nie pojmiemy już nigdy pierwotnego przerażenia francuskichczy hiszpańskich chłopów, przy którym rewolucyjne lęki autora Szewców (pytaniao losy kultury i cywilizacji ludzkiej) są tylko fobiami.Świadomość roli doświadczenia dla narodzin konserwatyzmu jest niezbędnado zrozumienia wysiłków jego obrońców. Wymachujący królewskimichorągwiami, odmawiający łacińskie pacierze integralni konserwatyści, piewcywsi i feudalizmu wydają się na pierwszy rzut oka reliktem dziejów, żywąskamieliną historii. Ich idee są beznadziejnie utopijne, a gesty teatralne, jeślipominiemy rolę pierwotnego doświadczenia. Dlatego lekturę nowych książekpolskich tradycjonalistów - Filozofii politycznej francuskiego tradycjonalizmu AdamaWielomskiego oraz monumentalnej apologii Jacka Bartyzla Umierać, ale powoli- poprzedzić trzeba przypomnieniem tamtych wydarzeń.Polscy obrońcy ładuZestawienie tych dwóch prac jest może nie do końca słuszne. Różny jest zakresi różne są ambicje autorów. Wielka praca Bartyzla niewątpliwie jestdziełem wyjątkowym. Autor stara się zaprezentować duży fragment europejskiejmyśli konserwatywnej. Nie kryje się przy tym za parawanem akademickiegoobiektywizmu. Niektórych może to razić, szczególnie w połączeniuz biblijno-prorocką retoryką. Umierać, ale powoli mogłoby być apologią konserwatyzmu,ale ze względu na płomienny styl Bartyzla jest to lektura trudnadla tych, którzy nie zaliczają się do grona wyznawców. Ten potężny tom napewno wymaga od współczesnego czytelnika lektury przyjaznej.Subiektywne spojrzenie nie obniża jednak wartości książki (kto by chciałczytać kolejny podręcznik z historii konserwatyzmu, tym bardziej taki, który liczytysiąc stron). Dzięki niemu Umierać... nie jest tradycyjną historią idei, tylkoopowieścią o ludziach. Jest to książka raczej o konserwatystach, a nie o myślachkonserwatywnych. Bartyzlowi udała się trudna sztuka połączenia dziejów ideiz historią człowieka. W jego pracy to ludzie są twórcami idei, to oni je pielęgnują,to oni sprawiają, że idee mają konsekwencje albo ich nie mają. Autor stanowczoodrzuca częste wśród historyków idei (milcząco wyznawane) heglowskiezłożenie, że idee żyją własnym życiem, że zmieniają się zgodnie z własną,niezależną logiką. Ludzie zaś, jak papier lub dyskietka, są tylko nośnikami.276<strong>FRONDA</strong> 30


Książka Wielomskiego jest inna. Choć autora możemy zaliczyć do gronapolskich tradycjonalistów, to w Filozofii politycznej francuskiego tradycjonalizmustara się on zachować dystans. Czasem daje się jednak ponieść temperamentowi.W niezbyt udanym wstępie zdarza mu się na przykład kwestionowaćantykomunizm XVIII-wiecznego filozofa Edmunda Burke'a. Aby zdyskredytowaćzachowawcze oblicze zgnuśniałego brytyjskiego konserwatyzmu, zadajepytanie: Czy gdyby Burkę żył dzisiaj w Polsce, to czy przypadkiem nie głosowałbyna SLD?Właściwa część książki jest całkowicie pozbawiona tego typu lapsusów.Wielomski nie popada ani w apologię, ani w nadmierny krytycyzm, by dać czytelnikowiwyważony wykład filozofii politycznej twórców francuskiego konserwatyzmu.Moim zdaniem, jest to najlepsza dostępna w Polsce praca tego typu.Zestawiając obie książki, trzeba położyć nacisk na unikalny wysiłekBartyzla. Nie chodzi oczywiście o objętość, tylko o skalę zainteresowańi wielowątkowość rekonstrukcji. Wiedza i erudycjałódzkiego historyka są olbrzymie. Jego propozycja połączeniarozmaitych nurtów konserwatywnych Francji,Hiszpanii, Włoch i Portugalii w jedną całość nie budzi większychwątpliwości. Zaproponowana w Umierać, ale powoli konstrukcjaideowa romańskiego konserwatyzmu jest spójnai przekonująca, co jest wielkim sukcesem autora.Tradycjonalizm przeciw konserwatyzmowiUmierać, ale powoli i Filozofia polityczna francuskiego tradycjonalizmu wyrastająideowo z tej samej konserwatywnej tradycji. Bartyzel nazywa ją tradycjonalizmem,a Wielomski konserwatyzmem francuskim. Obaj identyfikują się z tymnurtem na tyle mocno, że wszystkie inne wersje konserwatyzmu uważają zamiałkie lub wręcz szkodliwe. Dzięki temu wyostrzeniu różnic uzyskujemyprecyzyjny opis konserwatyzmu, ale jest w tym trochę sekciarskiego zapału.Bartyzel wręcz dystansuje się od konserwatyzmu, starannie odróżniając odniego to, co nazywa romańskim tradycjonalizmem.Różnice terminologiczne są w obu przypadkach kosmetyczne. Obaj autorzyprezentują ten sam nurt ideowy i zgadzają się co do pryncypiów. Konserwatyzmfrancuski, wywodzący się z myśli de Maistre'a, de Bolanda i de La Mennaisa,JESIEŃ 2003277


uważają za najdoskonalszą formę myśli konserwatywnej (Wielomski). Koncepcjekontrrewolucjonistów dały początek wielkiemu nurtowi ideowemu, któryrozpowszechnił się w krajach romańskiej Europy (Bartyzel).Ten konserwatyzm czy też tradycjonalizm romański różni się wyraźnieod propozycji anglosaskich oraz niemieckich. Zdaniem obrońcówtradycjonalizmu romańskiego, nasycony duchem germańszczyznykonserwatyzm przybrał zwyrodniałe, rasistowsko-volkistowiskiekształty, by uwikłać się w nazizm (drugi,obok komunizmu, nurt anty-tradycji). W ten sposób Niemcyroztrwonili depozyt Tradycji.Na miano obrońców cywilizacji europejskiej nie zasługująrównież konserwatyści anglosascy. Nie rozumieją oni istotywspółczesnych przemian cywilizacyjnych, nie dostrzegają zniszczenia,które niesie nowoczesność. Zachowawcze postulaty Anglosasów są jedynieparawanem dla kompromisu, który zawarli z liberałami. Godząc się naewolucyjne zmiany i postulując rozwój w miejsce Postępu, stali się nieświadomymipoplecznikami destrukcji Tradycji.Dla konserwatystów romańskich jest jasne, że jedyny prawdziwy konserwatyzmto ten, który sami głoszą. Dlatego niekiedy akcentują swoją odrębnośćod konserwatyzmu w ogóle. Czysty konserwatyzm to tradycjonalizm - piszeWielomski.Rzeczywistość prawdziwaTradycjonalizm to myśl kontrrewolucyjna i reakcyjna w pełnym tego słowaznaczeniu. Jej fundamentem jest całkowita negacja zmian, które przyniosłaRewolucja Francuska i wszystkiego, co przyszło po niej. Tradycjonalizmodrzuca nowoczesność totalnie, we wszystkich jej przejawach politycznych,społecznych i kulturowych. To, co przyniosła kiedyś, co przynosi dzisiaj, i to,co w przyszłości będzie przez nią przyniesione, zostaje zanegowane.Wynika to z przekonania, że przemiany, których symbolicznym początkiembyło zburzenie Bastylii, są jedną wielką rewoltą przeciwko Prawdzie.Cywilizacja europejska u swych grecko-rzymskich korzeni dążyła do rozpoznaniai realizacji Prawdy w świecie. Objawienie judeo-chrześcijańskie pogłębiłozwiązek z Prawdą i zapewniło wielowiekowy rozwój cywilizacji opar-278<strong>FRONDA</strong> 30


tej na dwóch filarach prawdy - Kościele i Monarchii. Porządek tradycyjnegospołeczeństwa europejskiego byl realizacją idei Ładu, zaproponowaną człowiekowiprzez samego Boga. Tamten świat urzeczywistniał w świecie Prawdęzawartą w umyśle Boga, dlatego tradycjonaliści nazywają go rzeczywistościąprawdziwą.Rewolucja zburzyła boski ład. Na jego gruzach człowiek zaczął wznosićświat na swoją modłę. Nowa rzeczywistość okazała się karykaturą prawdy,a nowy ład negacją wszystkiego, co piękne i dobre. Dlatego nowoczesnośćjest nierzeczywistością albo rzeczywistością fałszywą.Przypomnienie neoplatońskiej koncepcji prawdy (prawda to idee w umyśleBoga, a świat jest ich odbiciem) pozwala tradycjonalistom na rzuceniewyzwania rzeczywistości empirycznej. Współczesna cywilizacja buduje rakietykosmiczne, wznosi wspaniałe miasta, karmi miliony, umożliwia masomsprawowanie władzy etc, ale choćby odnosiła nie wiadomo jakie sukcesy,to i tak pozostanie złudzeniem. W jej dziełach nie znajdziemy ręki Boga.Dlatego należy ją bezwzględnie odrzucić.Prawda jest po naszej stronie - twierdzą z kolei spadkobiercy Rewolucji.Nowoczesność wydała słodkie owoce. Demokracja wydobyła ludzkość spodwładzy królewskiej tyranii. Nauka oswobodziła człowieka z ciemnoty,a technika uwolniła spod panowania kaprysów przyrody. Historia jest po naszejstronie - głoszą rewolucjoniści - bo zmiany są nieodwracalne. Nie da sięcofnąć czasu, wrócić do feudalnego świata, zamienić samochody na powozy,szklane domy na ziemianki, lekarzy na znachorów.Potężna presja rzeczywistości nie robi na tradycjonalistach większegowrażenia. Heroicznie podejmują rzucone przez Historię wyzwanie. Nieuznają jej reguł, nie wierzą w istnienie „konieczności dziejowej". Prawdazwycięży, rzeczywistość prawdziwa zostanie przywrócona, Ład zatriumfuje.Dokona się to wbrew Rewolucji i jej bluźnierczym planom. Jak? Tego niewiadomo, bo nieznane są zamysły Boga.Powrót królaTrzeba przyznać, że filozoficzny fundament tradycjonalizmu jest całkiem solidny.Jego metafizyczna siła, która pozwala opierać się Historii, jest źródłemwielkiej nadziei. Odrzucając nowoczesność, tradycjonalista koncentruje swąJESIEŃ 2003279


uwagę na rekonstruowaniu Tradycji, czyli historycznych form, jakie przyjmowałarzeczywistość prawdziwa.Jednak prawda zawarta w tradycji nie może być zbytnio uwikłana w historię.Wydarzenia dziejowe czasem zdają się negować odwieczne prawdy.Dlatego, parafrazując Hegla, tradycjonalista mógłby powiedzieć: jeślifakty są przeciwko Tradycji, to tym gorzej dla faktów. Co prawdatradycjonalizm, jeśli może, to chętnie odwołuje się do kategoriiempirycznych i historycznych, ale ostateczną instancjąokreślającą, co jest, a co nie jest częścią Tradycji, są ideew umyśle Boga. Znają je tylko Bóg i... tradycjonaliści.Filarami Tradycji są Monarchia i Katolicyzm. Konserwatyzmromański silnie podkreśla nierozłączność tych dwóchinstytucji. W idealnym społeczeństwie te dwie siły wspierająsię w walce o utrzymanie ładu. Monarchia w osobie króla-suwerenagwarantuje odpolitycznienie społeczeństwa. Polityką zajmuje się władca,dzięki czemu lud może skoncentrować się na innych dziedzinach życia.Zapewnienie szczęścia poddanym jest jednak wtórne wobec celu nadrzędnego,czyli obrony Ładu. Król jest jego gwarantem, bo posiada kompetencjedoczesne i transcendentalne. W społeczeństwie tradycyjnym jest nietylko władcą, ale również kapłanem. Przykładów nie trzeba szukać daleko:wawelski nagrobek Kazimierza Jagiellończyka przedstawia zmarłego królaw ornacie.PontifexmaximusWładza królewska miała szerokie kompetencje sakralne i mogłaby się zmienićw tyranię bez wsparcia Kościoła. Kościół katolicki, zbudowany na prawdzieobjawionej przez samego Boga, jest jedyną prawowitą instytucją religijną naZiemi. To Kościół otrzymał Tradycję objawioną i jako jedyny niesie przez stuleciadepozyt prawdy. Katolicyzm to ciągłość i niezmienność prawdy.Ograniczenie roli Kościoła do sfery religijnej jest, zdaniem konserwatystówromańskich, niedopuszczalne. Tak jak władza świecka posiada atrybutyświęte, wyrastające z samej istoty rzeczywistości, tak władza duchownawkracza w sferę doczesną. Postulowany współcześnie rozdział sacrum i profanumjest źródłem sekularyzacji społecznej i destrukcji życia religijnego. W rze-280<strong>FRONDA</strong> 30


czywistości taki rozdział jest utopią, argumentują tradycjonaliści, bo w pozbawionymsacrum społeczeństwie władza świecka zajmuje miejsce Boga.Dlatego rola Kościoła powinna być możliwie szeroka. Papież i suwerenpowinni się wspierać i uzupełniać jako strażnicy Ładu, a podporządkowaneim hierarchie - duchowna i świecka - winny im służyć, tak jak aniołowiesłużą Bogu. W Kościele wszelka władza pochodzi od Boga, a nie od ludu,więc wszelkie instytucje demokratyczne są zgoła absurdalne. Władza suwerenateż jest boskiej proweniencji, poprzez niego Bóg rządzi światem. Lud,ingerując w kompetencje suwerena, podważa boskie zamysły.Wizja wspólnoty zbudowanej wokół Monarchii i Kościołajest najbardziej wyrazistą ideą tradycjonalizmu.Tak rozumiany tradycyjny porządek ma być alternatywądla społeczeństwa nowoczesnego. Dla romańskichkonserwatystów taka propozycja jestw pełni realistyczna i prawdziwa. Mogłoby sięwydawać, że proklamacja powrotu króla jest tylkosymbolem sprzeciwu. Tak jednak nie jest.Tradycjonalizm nie jest bowiem, jak mniemająniektórzy, ideologią kontestacji.Tradycjonaliści chętnie nawiązują do wszelkichmożliwych koncepcji antymodernistycznych,od krytyki liberalizmu i demokracji, poprzez przemianyobyczajów, po XX-wieczne reformy Kościoła. Ta krytykanie ma jednak jakiegoś wiążącego wątku. Chodzi odrzucenieświata po 1789 roku we wszystkich jego aspektach po to, by zrobićmiejsce dla restytucji starego ładu. Dlatego tradycjonalizm jest przedewszystkim ofertą pozytywną, ofertą przyjęcia Tradycji.Marzenia Starego SubiektaKrólowie w gronostajowych płaszczach i kaci z zakrwawionymi toporami,dumni arystokraci w purpurze i chłopi orzący pola, papież niesiony w złotejlektyce i rycerze zdobywający Jerozolimę, kurpiowskie chaty wśród gotyckichkatedr. Wizualizacja społecznych postulatów tradycjonalizmu budzi grozę ludziprzywiązanych do nowoczesności bądź przyjazne uśmiechy jej krytyków.JESIEŃ.2003281


W interpretacji „liberalnej" tradycjonalizm jest projekcją chorych umysłów,ludzi nienawidzących świata, w którym przyszło im żyć. Kuriozalnekoncepcje, naiwne tęsknoty, płonne nadzieje tworzą mieszankę zupełnie niestrawnądla lewicowego czytelnika. Poglądy tego typu nie mieszczą sięw granicach tolerancji i powinny być bezwzględnie spychane na margines.Postaciami tradycjonalistów należy straszyć dzieci i opinię publiczną.Spojrzenie z perspektywy konserwatywnej jest nieco bardziej wyważone.Proponowana przez tradycjonalizm negacja nowoczesności jest interesująca,a poprzez swoją moc i wyrazistość staje się znacząca. Dlatego jest on partneremdla wszystkich krytyków nowoczesności.Jednak tradycjonaliści domagają się czegoś więcej: uznania dla pozytywnejczęści swojej doktryny, z monarchią, Kościołem i całą archaiczną otoczką.Tylko że wówczas wizje Jacka Bartyzla zdają się przypominać marzeniaStarego Subiekta o Napoleonidach. Jako melanż szlachetnych intencji, daremnychtęsknot i próżnych żali, zasługujący bardziej na pobłażanie niż potępienie.Hermetyczne stanowisko tradycjonalistów sprawia, że łatwo ich zlekceważyć,a trudniej docenić. Spór o utopijność bądź realizm ich myślenia (skądinądciekawy, bo na przełomie XVIII i XIX wieku to myśl rewolucyjna byłautopią, a nie odwrotnie) lub sens obrony tradycji trydenckiej przeciw reformomSoboru Watykańskiego II przesłania metapolityczne aspekty tradycjonalistycznegomyślenia. Tymczasem to one są najciekawsze. Pod wyciągniętymiz lamusa sztandarami, szablami i berłami kryją się ważne problemy.Teologia politycznaPostulowany przez tradycjonalistów sojusz tronu i ołtarza wydaje się byćarchaiczny i szkodliwy nie tylko dla zwolenników laicyzacji społecznej,ale również dla ludzi głęboko religijnych. Mimo narzekań części radykałów,których drażni widok koloratki na ulicy i widok babci z różańcem w parku,doszliśmy do punktu, w którym rozdział Kościoła i Państwa już się dokonał.Wyrazistość tradycjonalistycznego myślenia ułatwia nam dostrzeżenie tejprawdy.Współczesna monarchia konstytucyjna, powiedzmy belgijska czy brytyjska,jest w gruncie rzeczy teatrem, który w niczym nie narusza liberalno-2g2 <strong>FRONDA</strong> 30


-demokratycznego systemu. Nikt już nie wierzy w nadprzyrodzone atrybutywładcy. Monarchia istnieje jakby z przyzwyczajenia, ani konieczna, anizbędna, z różnych przyczyn tolerowana.Podobnie obecność Kościoła we współczesnym życiu publicznym jest tylkoozdobnikiem. Występowanie biskupów w towarzystwie posłów jest znakiemuznania jednej instytucji społecznej dla drugiej. Nie ma jednak znaczeniareligijnego, porządek sakralny nie legitymizuje demokratycznejwładzy i nie jest jej potrzebny jako źródło suwerenności. Religiaw życiu publicznym może być, co najwyżej, jednym ze źródełmoralności.Akceptacja dla tego stanu rzeczy wydaje się byćobustronna. Władza nie potrzebuje już Kościoła,a Kościół nie potrzebuje już władzy. Ludzie wierzącyzaakceptowali ten stan rzeczy, czego zdają się niedostrzegać dyżurni bojownicy z „klerykalizacją",wciąż żyjący lekturą Czerwonego i czarnego. Choć antyklerykalnepostulaty zepchnięcia religii do katakumbsą niepokojące, to wizja księdza prymasa idącegoramię w ramię z premierem albo episkopatuobradującego wspólnie z radą ministrów jest właściwienie do przyjęcia. W odczuciu współczesnegokatolika taki sojusz zagraża autonomii ewangelicznegoposłannictwa bardziej niż zaciekły państwowy antyklerykalizm.Dlatego może się wydawać, że publiczny rozdział profanum i sacrumjest porządany i pożyteczny dla obu stron.Doświadczenie historyczne pokazuje jednak co innego. Carl Schmitti Erie Voegelin zwrócili uwagę na fakt, że ludzkie wyobrażenia o porządkuspołecznym są odbiciem wizji świata nadprzyrodzonego. Na przykład Sarmaciwyobrażali sobie niebo na kształt sejmu: Jezus jak król siedzi pośrodku,aniołowie jak senatorzy tuż obok, dalej święci jak szlachta etc. Analogii byłoznacznie więcej. Wojny z Turkami były prostym przełożeniem bojów milicjianielskiej z zastępami szatana.Kiedy brakuje wizji świata nadprzyrodzonego albo jest ona bardzo słabai niekonkretna, to porządek doczesny określa wizję zaświatów. W komunizmieprzemiany społeczne oraz istnienie władzy ludowej były wręcz wpisaneJESIEŃ 2003283


w ontologiczny porządek natury i podporządkowane jej prawom. W demokracjitendencje do teologizacji zakreślone są z nie wiele mniejszą silą. Demokracjauważana jest za porządek naturalny i bezalternatywny. Łączy się toz przeświadczeniem, że demokratycznym regułom należy poddać wszystkiesfery życia, od etyki poczynając. Mówiąc językiem teologii politycznej, dochodzido deifikacji ludu jako suwerena o boskich atrybutach.Jeśli uznamy, że sojusz państwa i Kościoła niesie zagrożenie dla wiaryi dla społeczeństwa, to rozdział tronu i ołtarza okazuje się dla równie niebezpieczny.Skoro uznamy, że tradycjonalistyczny postulat zespolenia władzyświeckiej i duchownej jest zbyt daleko idącą utopią, to równocześnie musimysobie zdać sprawę z tego, że współczesna idea całkowitego rozdzieleniatych sfer jest równie utopijna.Tradycjonalizm i nowoczesnośćPierwszym znanym z imienia myślicielem, który protestował przeciwko rewolucyjnymzmianom politycznym i społecznym w swoim kraju, był Heraklit z Efezu. Już u tegostarożytnego filozofa odnajdziemy typowe konserwatywnestwierdzenia - dumnie proklamujeWielomski i wymienia jeszczePlatona oraz Arystotelesa jako ojców konserwatyzmu.Konserwatyzm to ruch intelektualny(i polityczny) epoki nowoczesnej, który rodzi sięwłaśnie przeciwko niej - taką definicję przytacza niecodalej autor Filozofii politycznej francuskiego tradycjonalizmu.Sprzeczność między tymi stwierdzeniami ukazujenapięty stosunek tradycjonalizmu do nowoczesności.Znienawidzona Rewolucja była przecieżw takim samym stopniu źródłem demokracji i liberalizmu, co konserwatyzmu.Przed 1789 rokiem nie było żadnych konserwatystów. Ekspresyjnypiewca publicznego ścinania głów Joseph de Maistre był człowiekiem o liberalnychskłonnościach.Tradycjonaliści doskonale zdają sobie sprawę z tego, że przed powstaniemnowoczesności nie mogło dojść do cywilizacyjnego sporu, który umow-284<strong>FRONDA</strong> 30


nie podzielił Europę na lewicę i prawicę. Jednak czasem coś przebąkują o Herakliciei św. Tomaszu, stojącymi ramię w ramię z generałem Franco i JuliusemEvolą. Wszystko po to, żeby zerwać wszystkie więzi z tym, co nowe.Mogłoby się przecież okazać, że zantagonizowanesiły, konserwatyzm i liberalizm, sąprzez nowoczesność sczepione niczym syjamskiebliźniaki.Tradycjonalizm wikła się w sprzeczność, gdyusiłuje podważyć fakt, że konserwatyzm jest nurtemintegralnie związanym z nowoczesnością. I to nie tylkodlatego, że bez chęci obalenia starego porządkunie byłoby jego obrońców. Konserwatyzm jest istotowozwiązany z nowoczesnością, jest częścią jejfundamentów.Aby to zrozumieć, należy zrewidować prawicowymit, jakoby konserwatyzm był jedynym prawdziwym nurtem kontestacjiwspółczesnych przemian. Konserwatyzm był pierwszym takim nurtem, alenie jedynym. W połowie XIX wieku narodził się szeroki nurt lewicowej kontestacjinowoczesności w imię powrotu do „pierwotnego ustroju", gdzie wszystkobyło wspólne.Podobnie jak konserwatyzm nie ma monopolu na kwestionowaniezmian, tak ideologia „liberalna" niesłusznie przywłaszcza sobie miano jedynegoich rzecznika. Kiedy lewica weszła w fazę kontestacji, konserwatyzmzaczął ulegać istotnym przeobrażeniem, by stać się siłą napędową nowychwzorów społecznych. Doszło chociażby do wchłonięcia nacjonalizmu, koncepcjiegalitarnej, demokratycznej i „liberalnej", która okazała się fundamentemprzemian społeczno-politycznych w XX wieku.Tradycjonaliści nie chcą uznać tego, że w ramach nowoczesności jestmożliwa restytucja Prawdy. Nie dopuszczają do siebie myśli, że konserwatyzmjest tak naprawdę alternatywną ideologią zmiany.Czy możliwy jest tradycjonalizm polski?Być tradycjonalistą w Polsce to nie lada wyzwanie. Nasza historia pod każdymwzględem urąga tradycjonalizmowi. Ostatni dziedziczny monarcha,JESIEŃ-2003 285


Kazimierz Wielki, zmarł ponad siedem wieków temu. Dwieście lat późniejszlachta przekształciła państwo stanowe w republikę. Król stał się dożywotnimprezydentem, a jego władza była ledwie cieniem kompetencji króla-slońce,Ludwika XIV. W Polsce żadne z marzeń tradycjonalistów o idealnym ustrojunie zostało spełnione. No, może poza jednym: w okresie bezkrólewia prymasPolski stawał się władcą.W XIX wieku było jeszcze gorzej. Nic, co polskie, nie nadawało się do tego,by zostać konserwowane. Walka o niepodległość oznaczała obalenie Ładu,strącenie królów z tronu, podejrzliwość wobec ultramontanizmu, wyzwolenieludu. Z perspektywy romańskiego tradycjonalisty Polacy to naródzajęty nieustannym knuciem przeciw Tradycji.W dodatku tak się jakoś złożyło, że wokół wpływowych luminarzy polskiejmyśli konserwatywnej, margrabiego Wielopolskiego, krakowskichstańczyków i innych, czuć delikatną woń zdrady. Bycie konserwatystą oznaczałoprzecież poparcie dla lokalnych monarchii i odrzucenie wywrotowych,liberalnych dążeń narodowych.Idąc dalej, można powiedzieć, że w Polsce nie ma żadnej ciągłej tradycjikonserwatywnego myślenia. Owszem, są gdzieniegdzie konserwatyści i środowiskakonserwatywne, ale nie tworzą one zwartego nurtu. Sami stańczycy wiosnynie czynią. Zresztą ówczesna opinia publiczna uważała ich za kolaborantów(casus historyka Michała Bobrzyńskiego, namiestnika Galicji przed I wojnąświatową), co stawia po znakiem zapytania „polskość" całego nurtu. Może powinniśmyich traktować jako konserwatystów austro-węgierskich?Ku utrapieniu zwolenników westernizacji dziejów naszej myśli politycznej,w Polsce nie ma żadnej tradycji konserwatywnej (tak jak nie było żadnej286 <strong>FRONDA</strong> 30


tradycji liberalnej). Inteligencja, główna siła narodowotwórcza, nie zdradzaławiększych skłonności konserwatywnych. Współczesny naród polski zostałpolitycznie uformowany przez dwa nurty o wyraźnie kontrkulturowej proweniencji:nacjonalizm Dmowskiego i socjalizm Piłsudskiego.Ostatni Piast zmarł w XVII wieku. I jak tu być polskim tradycjonalistą?NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKIJacek Bartyzel, Umierać, ale powoli. 0 monarchistycznej i katolickiej kontrrewolucji w krajach romańskich1815-2000, wyd. Arcana, Kraków 2002.Adam Wielomski, Filozofia polityczna francuskiego tradycjonalizm 1789-1830, wyd. Arcana, Kraków 2003JESIEŃ 2003287


KONSERWATYZMvs.TRADYCJONALIZMMarek A. Cichocki kontraAdam WielomskiStanowczo potępiamy dogmatyzm i sekciarstwo przywódców chińskichWładysław GomułkaBolszewicy nienawidzili mienszewików, stalinowcy zwalczali trockistów,natolińczycy tępili puławian. Boje wewnątrzpartyjne są bardziej zacięte niżwalki z zagrożeniem zewnętrznym. W Polsce millerowcy tępią ludzi Kwaśniewskiego,w Kościele katolewica walczy z katoprawicą, wywiad wojskowykonkuruje ze służbami cywilnymi w kierowaniu gospodarką. Każdy ma swoje„zagrożenie wewnętrzne". Tylko Adam Michnik nie ma z kim walczyć, booczyścił własne szeregi z wrogów wewnętrznych.Widowiskowy charakter takich batalii w połączeniu z intymnymi więzamiłączącymi walczących sprawiają, że konflikty wewnętrzne są miłe oczompubliczności. Dlatego zapraszamy Państwa na pojedynek naszych rodzimychkonserwatystów.Do walki staną politolodzy, publicyści oraz pracownicy naukowi:Adam Wielomski w barwach polskiego tradycjonalizmui Marek A. Cichocki z teamu „Konserwatyzm polski".288<strong>FRONDA</strong> 30


Tradycjonalista o konserwatyzmieKonserwatysta o tradycjonalizmie[Konserwatyści]* ograniczają siętylko i wyłącznie do obrony istniejącejrzeczywistościKonserwatyzm jest zapatrzony w teraźniejszośćZasadniczą cechą [konserwatyzmu]jest pragmatyzm[Konserwatyzm] jest prawicowąwersją oświeceniowej skłonności doteorii i abstrakcjiEwolucyjny konserwatysta żyjącydziś w Polsce pochwalałby „okrągłystół" i ganił antykomunizmKażdy zwycięzca jest konserwatystą,o ile przejął władzę (...) zwyciężającykomuniści stają się konserwatystami[Konserwatyzm] nie umie RewolucjiFrancuskiej przeciwstawić żadnejwizji porządku porewolucyjnegoTradycjonaliści* zupełnie błędnieposzukiwali ograniczeń ludzkiegodziałania i podejmowania decyzjiw przeszłościTradycjonalizm odznacza się takżeskłonnością do „mumifikowana"przeszłościDla tradycjonalistów istnieją jedyniereguły przeszłościPrzeciwieństwo [między tradycjonalistamia rewolucjonistami] jestpozorneTradycjonalizm może mieć postaćskrajnie lewicowąW praktyce nie ma żadnych przeszkód,by dawny tradycjonalistastał się anarchistą i odwrotnieTradycjonalizm jest jedną z gorszychodmian partykularyzmu wymierzonegowe wspólnotę politycznąWszystkie cytaty za:Adam Wielomski, Filozofia polityczna francuskiego tradycjonalizmu 1789-1830, Arcana, Kraków 2003;Marek A. Cichocki, Ciągłość i zmiana. Czy konserwatyzm może nie być rewolucyjny?. Więź, Warszawa 1999.* Dla wygody czytelnika uprościliśmy wprowadzającą zamęt nomenklaturę epitetów. Konserwatyzmewolucyjny, zwany też brytyjskim, angolsaskim, afirmatywnym, nazwaliśmy po prostu konserwatyzmem.Natomiast tradycjonalizm pozosta) tradycjonalizmem, choć może to on jest konserwatyzmem„prawdziwym" (inne dopuszczalne nazwy: reakcjonizm, konserwatyzm romański).Zabieg ten nie ma żadnego podtekstu politycznego, moralnego ani żadnego innego. Chodzi jedynieo poprawienie sportowych walorów pojedynku.JESIEN-2003289


Jeżeli staropolskie podręczniki pierwszoklasistówłączyły wiedzę z religią, a Elementarz Falskiego -niezależnie od ideologicznych uproszczeń - mówił poważnieo świecie, starając się wyjaśnić rządzące nimprawa, to nowe elementarze skupiają się raczej narozrywce. Na szczęście nie są przesadnie rewolucyjnew przedstawianiu współczesnych realiów. Z pierwszejklasy nasze pociechy wychodzą zatem bez całościowegoobrazu świata, ale i bez postępowych stereotypów,charakterystycznych na przykład dla prasy kobiecej.MurzynekBambozszedłz drzewaWOJCIECHWENCELKtóż nie pamięta wypracowań szkolnych na temat: „Jak będzie wyglądał światw roku 2000". Niezależnie od tego, czy pisaliśmy je my, nasze starsze rodzeństwoczy nasi rodzice, pojawiały się w nich podobne motywy: szklane domy, fantazyjnepojazdy i kosmiczne rekwizyty. Te ostatnie zmieniały się, oczywiście, w miarępostępu technicznego - najpierw były to po prostu uśmiechnięte gwiazdy z MałegoKsięcia Antoine de Saint-Exupery, później roboty i rakiety, wreszcie nie zidentyfikowanepojazdy latające, które na naszej planecie urządziły sobie postój.W ciągu ostatniego półwiecza świat naprawdę zaroił się od nowych wynalazków.Być może najbardziej zmienił się jednak model wychowania dzieci,290<strong>FRONDA</strong> 30


a w konsekwencji - sposób postrzegania przez nie rzeczywistości. Żeby sięo tym przekonać, wystarczy porównać dawne i nowe elementarze. Przeznaczonedo nauki czytania i pisania, stanowią one zarazem swoiste kompendiumwiedzy o świecie. Mówiąc o najprostszych zjawiskach, przedmiotach i relacjachmiędzyludzkich, odsłaniają system wartości typowy dla danej epoki.Literki plus katechizmCiekawe, że popularne podręczniki pierwszoklasistów mają rodowód protestancki.Pierwszy elementarz wprowadzono XV wieku w Anglii. Sto lat późniejukazała się w Królewcu Nauka krótka ku czytaniu pismapolskiego protestantów, łącząca treści edukacyjne z modlitwamii katechizmem. Bliski związek z religią cechował też kolejneelementarze, zarówno te protestanckie, jak i katolickie.Mimo że początki były obiecujące pod względem graficznym(gotycka czcionka, całostronicowe ryciny),XVIII- i XIX-wieczne edycje wydawano bardzo skromnie,bez ilustracji, ze względu na niską cenę nazywając je„groszówkami". Obok tekstów religijnych pojawiały sięw nich teksty świeckie. Duży rozgłos zyskał zwłaszczaopublikowany w 1785 roku przez Komisję Edukacji NarodowejElementarz dla szkół parafialnych narodowych, w którymsąsiadowały ze sobą działy Nauka czytania i pisania, Katechizm,Nauka moralna i Nauka rachunków.Bezsprzecznie najpopularniejszym polskim elementarzempozostaje jednak wydana po raz pierwszy w 1910 roku,bogato ilustrowana Nauka czytania i pisania MarianaFalskiego - pedagoga, twórcy międzywojennego ośrodkabadań statystycznych przy Ministerstwie Wyznań Religijnychi Oświecenia Publicznego, a po wojnie profesora PolskiejAkademii Nauk. To właśnie z różnych wersji tej książki uczyłysię kolejne pokolenia Polaków przez niemal cały XX wiek(ostatnie wydanie: 1975 rok). Po wojnie, wobec braku konkurencji,autor uprościł nawet tytuł dzieła. Klasyczny już dziś Elementarzbył przez niego poprawiany przez ponad 60 lat, ale najbardziej rewo-JESIEŃ-2003291


lucyjne zmiany dokonały się w nim w pierwszych latach Peerelu, kiedy obrazkirodzajowe uzupełniono hitami poetyckiej wyobraźni. Nic dziwnego, żepo okresie niezbyt udanych poszukiwań nowej formuły podręcznika pierwszoklasistówWydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne zdecydowały się niedawnowznowić legendarną pozycję.Słynne Abecadło, które „z pieca spadło", Kotek, któremu śni się „wielka rzekapełna mleka", wreszcie Paweł i Gaweł, którzy „w jednym stali domu" - to tylkogarść powszechnie znanych i lubianych tytułów, w dodatku sygnowanych nazwiskamiwybitnych poetów: Juliana Tuwima i Aleksandra Fredry. A co dopiero powiedziećo rewelacyjnym wierszu Tuwima Bambo, niesłusznie uznanym w latach90. za rasistowski ze względu na cechy Murzynka, który „gdy do domu wraca,/Psoci, figluje - to jego praca", a kiedy mama powiada „napij się mleka", „onna drzewo mamie ucieka"? Czyżby nadgorliwi obrońcy praw człowieka nie dostrzeglizakończenia wiersza, wyraźnie antycypującego rzeczywistość Unii Europejskiej:„Szkoda, że Bambo czarny, wesoły/ Nie chodzi razem z nami do szkoły"?Dziś marzenia powoli się spełniają. Coraz więcej Murzynków w polskichszkołach, choć - w zgodzie ze standardami politycznej poprawności - określasię ich raczej od koloru skóry, a w jednym z nowszychpodręczników dla pierwszaków na drzewo ucieka już nieBambo, lecz małpka.Smutna jest dola zającaZarówno w przedwojennych, jak i w powojennychwersjach Elementarza Falskiego zdecydowaniedominują krajobrazy rustykalne: wioski, pola, drogi,sady, zagrody. Zycie biegnie miarowo. Posłuszniezmieniają się pory roku, miesiące i dni tygodnia.Wszystko - jak mówi Księga Koheleta - ma swoje miejscei swój czas pod słońcem: „Na rynku od rana jesttarg. Ile tu wozów na targu. Ile jaj i serów. Ile ogórkówi owoców".Każda czynność posiada też swój cel. Chodzi się nagrzyby, do uli, zbiera się owoce w sadzie. Mężczyźnipracują w polu, w młynie albo w kuźni. Na zimę robi292<strong>FRONDA</strong> 30


się zapasy, pamiętając zwłaszcza o tym, że „konfitury są dobre do herbaty".Co roku przyjeżdżają do wsi „fury z węglem". Nie sposób wyobrazić sobie,że którejś jesieni mogłoby ich zabraknąć.Człowiek jest tu elementem rozległego ładu natury. Bociany, gąski, koty,wiewiórki wykonują tak samo celowe czynności, jak ludzie. Dzieci w każdejchwili wiedzą, czego się spodziewać. Nawet okrucieństwo świata, symbolizowanepostawą psa Morusa, który goni zająca „za ten malutki listek kapusty",daje się oswoić za pomocą współczującej refleksji: „Smutna jest dola zająca".Rzeczywistość jawi się jako obiektywna, stabilna, a niezmiennośćrządzących nią praw daje bohaterom elementarza poczucie bezpieczeństwa.Czym tu się martwić, skoro idzie się do szkoły prostą drogą, wysadzanądrzewkami owocowymi? „A jak dziecko zachoruje, mama kaszkę ugotuje."Sprzyja takiej perspektywie niezwykła wprost trwałość materii. Człowieksam z tego, co ma pod ręką, tworzy wiele nowych przedmiotów, a zepsutychnie wyrzuca do kosza, lecz je naprawia: „Wpada Janek do szewca. - Dzieńdobry panu, przynoszę moje buty do naprawy. - Oj, buty stare. Bardzo zdarte.Już niewiele warte. Janek się przestraszył. Ale pan szewc tylko straszył.Naprawi buty. I będą jak nowe".Niech się święci pierwszy maja!Po wojnie ten sielankowy wątek został przez Falskiego zreinterpretowanyw duchu peerelowskiej ideologii. Człowiek stał się głównie elementem ładuspołecznego, ugruntowanego przez sojusz robotniczo-chłopsko-inteligencki.W powojennych wydaniach Elementarza podstawę masowej produkcji stanowiąwielkie fabryki, z Nową Hutą na czele, w których produkuje się dosłowniewszystko: od samolotów i pługów po fartuszki i zabawki. Tato Ali jestinżynierem na budowie, może architektem, bo na jednym z obrazków widzimygo przy desce kreślarskiej. Nosi kapelusz. Z kolei tato Oli jest robotnikiem.Pracuje w państwowym zakładzie, obsługując jakąś wielką maszynę.Nosi czapkę-leninówkę. Ojcowie Olka i Tomka to rolnicy. Na ilustracjach -zgodnie z ideą postępu technicznego - pierwszy z nich kosi zboże kosąi mieszka w marnej chacie otoczonej drewnianym płotem, drugi żnie żniwiarkąna tle imponującego gospodarstwa, do którego prowadzą przewodywysokiego napięcia.JESIEŃ-2003293


Peerelowską nowinką jest również ustęp poświęcony obchodom pierwszegomaja, kiedy to stają fabryki i nie ma lekcji. „Bo i my, jak dorośniemy,będziemy ludźmi pracy" - mówią dzieci. Mamy też kolejną, czytelną zapowiedźUnii Europejskiej. Na rysunku chłopcy i dziewczynki paradują z flagami„demoludów" oraz socjalistycznych Wioch i Francji: „To są nasi bliżsii dalsi koledzy z różnych krajów. My się jeszcze z nimi nie znamy. I małoo sobie wiemy. Ale jak się ze sobą poznamy, na pewno się pokochamy. Będziemyzgodnie się uczyć. Zgodnie będziemy pracować. Weźmiemy się wszyscyza ręce. Zrobimy wielkie koło. I bawić się będziemy zgodnie i wesoło."Doprawdy, brakuje tylko przyszłych holenderskich gejów, którzy dziś stanowiąo kolorycie jednoczącej się Europy.Fakty i sumienieMimo wszystko także w powojennych edycjach Elementarza między mężczyznamia kobietami istnieje wyraźny podział obowiązków. Wbrew socjalistycznemuwzorcowi kobiety-robotnika, mama nie pracuje w zakładzieodzieżowym, lecz zajmuje się domem: wyszywa, gotuje grochówkę i opiekujesię dziećmi. Różnica zainteresowań między płciami ujawnia się jużw pierwszych latach ludzkiego życia. Ala ma małe, ładne pudełko i Janek mapodobne, jednak dziewczynka przechowuje w nim igły, nici i lusterko,a chłopiec piłę, obcęgi i młotek.Dzieci nie są - jak bywa to obecnie - biernymi maskotkami swoich rodziców,ale twórczo wchodzą w świat dorosłych. Ala daje mamie w prezenciegwiazdkowym „ładną torebkę", którą sama zrobiła. Marysia pierze i usypiamłodsze rodzeństwo. Józia miele mięso na obiad. -Miecio obiera ziemniaki.Nawet najmłodsza w tym gronie Zosia podlewa kwiatki na oknie, karmi kotkai nawleka babci igiełkę. Dzięki temu dzieci radzą sobie w najtrudniejszychsytuacjach. „Janek i Ala idą na lód. Jest duży mróz. Ale oni idą żwawo i wesoło.Mają tylko jedną parę łyżew. Ale to nic. Bo i tak pojadą. Każde włożyjedną łyżwę."Próżno szukać tu śladów tak modnej dziś asertywności jako metody wychowawczej.Kiedy Dyzio jeździ po pokoju na hulajnodze, sąsiadka argumentuje,odwołując się do faktów, a nie własnego samopoczucia; zamiast „Bolimnie głowa", mówi: „U nas cały sufit się trzęsie". To wystarczy, resztę po-294<strong>FRONDA</strong> 30


zostawia się dziecięcej dociekliwości i sumieniu. Relacja między dziećmia rodzicami zasadza się głównie na autorytecie, nie trzeba jej wypracowywaćniejako od początku, w myśl obowiązujących dziś dogmatów o intelektualnympartnerstwie.Narysuj sobie ufoludkiCo ciekawe, na tym tle nowe elementarze przełomu tysiącleci prezentują sięzaskakująco zachowawczo. W książce Chociaż mało mamy lat... Renaty Janus1 Jadwigi Waluś, nie wiedzieć czemu, występują archaiczne imiona Heniek,Edek, Emil i Romek. Czasami dochodzi jednak do głosu także aktualny„duch czasu". Emil z Romkiem,zamiast zbić z desek domek dlaptaszków, „robią metalowegorobota" (ciekawe jak...). „Tu -robot MA-KRO 6. Jes-tem go--to-wy do wy-pra-wy w kos-mos. Brak mi tyl--ko o-le-ju" - sylabizuje tajemnicza maszyna.Dzieci wyruszają w kosmos „rakietą cacko", wymieniając uwagi w stylu: „- Urokliwa ta galaktyka.- Tylko kosmici i my wiemy coś o tym."Nieszczęsny wątek kosmiczny powtarzasię w Moim elementarzu Elżbiety Bober i MariiBrandt-Konopki, skądinąd wzorowanym nadziele Falskiego. „Radek ma od Eli bratki,a od Tomka robota. Do robota tata da2 baterie." Radek rysuje rakietę i ufoludka.To jego główna pasja. Jak sięokazuje, nie jest jednak pozbawionypewnego autokrytycyzmu. Kilkastron dalej wyznaje: „- Elu, jest mismutno. - Narysuj sobie ufoludki -namawia Ela. - Eee, to takie nudne,stale tylko te ufoludki - mówi Radek.- No to budujmy namiot, Radku!".JESIEN2003295


Ela ma siedem lat i chodzi w T-shircie. Jej dom nie jest już wiejską chatą,ale jednorodzinną willą z talerzem anteny satelitarnej na dachu. Nareszciemamy jakieś odniesienia do rzeczywistości społecznej nowej Polski: „Wstolicy odbywały się targi komputerowe. Tata Eli kupował tam komputer dlaswojej firmy." Mimo to zilustrowane w elementarzu obyczaje wydają siędość tradycyjne. Świat nadal jest poukładany, dzieci łowią raki, bawią się zabawkami,odpoczywają nad morzem i wołają: „Ale ta mama dobra!" O dziwo,mama wcale nie chodzi do pracy, ale wykonuje proste czynności domowe:piecze ciasto, nalewa sok i robi beret na drutach!Jak w kalejdoskopieW Słonecznym świecie pod redakcją Zofii Rejniak do głosu dochodzi nowa tendencjaedukacyjna do rozkładania rzeczywistości na szereg nie powiązanychze sobą elementów. Książka jest antologią przysłów, zagadek, rebusów.Choć prezentuje wyższy poziom intelektualny niż inne elementarze, w gruncierzeczy nie daje spójnej wiedzy o świecie, jeśli nie liczyć pojedynczych fraz,stanowiących jakby zapowiedź przysposobienia do życia w rodzinie: „Chłopiecwziął dziewczynkę mocno za rękę - nie dlatego, żeby było ślisko. Zdawałomu się, że tak jej będzie mniej smutno."Wybitnie zabawowy charakter ma też seria z Figielkiem, opracowanaprzez Janinę Korzańską i Renatę Mreńca. Składają się na nią antologie pociesznych,choć często odrealnionych dykteryjek o zwierzątkach, zabawach,feriach i szalonych wynalazcach. Nawet tutaj pojawiają się jednak wyraźneakcenty patriotyczne. Póki co, autorki nowych elementarzy pozostają głuchena internacjonalistyczną nowomowę Unii Europejskiej. Na współczesnąwersję pochodu dzieci z flagami zapewne przyjdzie nam poczekać jeszcze kilkalat.Jeżeli staropolskie podręczniki pierwszoklasistów łączyły wiedzę z religią,a Elementarz Falskiego - niezależnie od ideologicznych uproszczeń - mówiłpoważnie o świecie, starając się wyjaśnić rządzące nim prawa, to noweelementarze skupiają się raczej na rozrywce. Na szczęście nie są przesadnierewolucyjne w przedstawianiu współczesnych realiów. Dzieci mają „na wesoło"uczyć się z nich literek, a nie poznawać to, co i tak widać przez okno.Z pierwszej klasy nasze pociechy wychodzą zatem bez całościowego obrazu296<strong>FRONDA</strong> 30


świata, ale i bez postępowych stereotypów, charakterystycznych na przykładdla prasy kobiecej. Cóż z tego jednak, kiedy mniej więcej w tym samym czasiepo raz pierwszy zderzają się z falą filmów, programów telewizyjnych, komiksówi gier komputerowych, które rozbijają ich świadomość w przysłowiowyproch?Marian Falski. Elementarz, ilustrował Jerzy Karolak,Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 2003WOJCIECH WENCELJESIEŃ-2003297


Scjentysta kwestie higieny uważa za nierozwiązywalne,bo ręce można umyć mydłem, mydło możnaspłukać wodą, ale wody już niczym zmyć się nie da.metafizykaANDRZEJBORKOWSKIW Europie istnieją właściwie trzy kultury: oliwy i wina, masła i piwa orazsmalcu i wódki. Polska dzięki zaborom miała unikalną okazję, by dokonać jedynejw swoim rodzaju syntezy. Nasi zaborcy należeli bowiem do różnych kręgówkulturowych. Rosjanie, którzy temat samogonu i słoniny potrafią uczynićproblemem metafizycznym, przynależą niewątpliwie do zony smalcu i wódki.Niemcy, których browary i mleczarnie słyną na cały świat, to z kolei przestrzeńmasła i piwa. Austriacy zaś, jeszcze niedawno posiadający swe winnice i gajeoliwne nad Adriatykiem, czuć się mogą mieszkańcami sfery oliwy i wina.Zdaniem niektórych kulturoznawców, krajem bardziej od nas predysponowanymdo podobnej syntezy są Niemcy, które można podzielić na trzy298<strong>FRONDA</strong> 30


części kulturowo-geograficzne: zachód i południe, czyli Weinland, północ,czyli Bierland, oraz wschód, czyli Schnapsland. Niemcom jednak, podobniezresztą jak Polakom, zabrakło osobowości zdolnych dokonać takowej syntezynie tylko na poziomie praktycznym, czyli pracy soków trawiennych, leczrównież na poziomie teoretycznym, czyli roboty szarych komórek.Kwakrzy i katolicyFrancuski poeta Paul Claudel, obywatel strefy wina i oliwy, a zarazemgorliwy katolik, wiązał owo zróżnicowanie kulturowo-gastronomicznez religią. Przebywając jako ambasador w Stanach Zjednoczonych,notował w 1930 roku: „Wszystkie te smutne lury protestanckie:near-beer, cider, ginger-ale, coca-cola etc. Najświętsza Panna powiada smętnie:wina to oni nie mają wcale."Claudel, nawiązując do słów wypowiedzianych przez Maryję w Kanie Galilejskiej,przypomina, że sam Chrystus należał niewątpliwie do kultury winai oliwy. W tej sferze jednak naśladowanie Mistrza nie jest obowiązkowe - dlaGilberta Keitha Chestertona na przykład każda niedziela oznaczała obowiązkowomszę w kościele oraz kufel dobrego angielskiego piwa w gospodzie.Andrzej Mikułowski, który w Beaconsfield miał wielokrotnie możliwośćuczestniczenia w niedzielnej mszy świętej wspólnie z Chestertonem, porównywałdla kontrastu jej atmosferę z nabożeństwami kwakrów w niedalekimJourdans. „U krańca wsi stoi w większym ogrodzie stary nieduży dom, któryjest Mekką kwakrów, owej najbardziej protestanckiej z wszystkich chrześcijańskichsekt. Przed domem modlitwy, na pustej łączce nieporosłej nawetwysoką trawą sterczą samotnie dwa jednakowe kamienie ociosane w formępodłużnych kostek - to groby założycieli religii. Wnętrze to spora, zupełniepusta salka, w której odbywają się nabożeństwa, a właściwie rozmyślania.Na prostych, drewnianych ławkach, ustawionych rzędami w czterech pustychścianach nieozdobionych niczym, siedzi gromadka angielskich «szarychludzi» w atmosferze dziwnej bezcelowości. Co chwila ktoś podnosi sięz miejsca i archaicznym biblijnym językiem wygłasza parę słów moralnej nauki.Są to przeważnie słowa o gniewie Bożym, suche i teologiczne, choć bezpośredniodydaktyczne uwagi. Skończywszy, siada i wszyscy pogrążają sięw milczeniu."JESIEŃ 2003299


Z atmosferą w Jourdans wyraźnie kontrastowała msza w Beaconsfield. Jakopisuje Mikułowski, „gdy wszedłem, blask słońca wpadającego przez różnokoloroweszyby witraży zdawał się doskonale łączyć rozśpiewane wnętrze kościółkaz pełnym blasku i gwaru popołudniem letnim za oknami. Dwóch małychchłopców w białych komżach na czerwonych sutannach służyło do mszy, podwóch stronach ołtarza, na dwóch dużych blaszanych kręgach jarzyły się dziesiątkipoustawianych ofiarnych świeczek. Kościół tętnił blaskiem, śpiewem, radością.A wśród klęczących wiernych górowała ogromna postać o zwichrzonejgrzywie białych włosów nad czerwoną twarzą: G. K. Chesterton. Wśród całejrozmodlonej rzeszy wybijał się i wyróżniał, choć klęczał, śpiewał i modlił się jakinni. Z całej postaci biła radość, ufność, pewność życia - w modlitwie jego miałobyć więcej dziękczynienia, wdzięczności, hołdu, niż lęku, ekstazy, błagania."Purytanin i scjentystaAngielski pisarz z pewnością znalazłby wspólny język z węgierskimmyślicielem Belą Hamvasem, autorem jedynej w swoim rodzajuFilozofii wina. Temu ostatniemu z pewnością zaś obca była postawakwakrów, owych pozbawionych radości życia abstynentów, którychzaliczył w swojej książce do kategorii purytanów.Purytanin - jak pisze Hamvas - „każdą bardziej urodziwą kobietę posłałbynatychmiast na stos; każdy za tłusty kawałek lub za słodki kęs dałby świni;prześmiewcę skazałby na dożywocie, a najbardziej nienawidzi wina, gdyżniczego bardziej się nie obawia jak właśnie tego trunku. Purytanin jest kwintesencjączłowieka abstrakcyjnego. Jest istotą bez serca." „Najbardziej krwawebitwy i najpotworniejsze rewolucje świat zawdzięcza właśnie purytanom.A wszystko dlatego, że ten ubogi duchem człowiek zamiast Boga tworzy sobiewłasną ideę i uważa, że ona jest najlepsza."Innym wrogiem wina, a zarazem kolejną postacią obcą Hanwasowi, jestscjentysta: „Scjentysta nie zna miłości, opiera się na instynkcie seksualnym,nie pracuje, lecz produkuje, nie sypia, lecz regeneruje energię biologiczną,nie je mięsa, ziemniaków, śliwek, gruszek, jabłek, czy też chleba z masłem,tylko spożywa kalorie, witaminy, węglowodany, białko; nie pije wina, lecz alkohol,co tydzień się waży; kiedy boli go głowa, zażywa osiem różnego rodzajuproszków i pigułek, gdy ma rozwolnienie, biegnie do lekarza, dyskutu-300<strong>FRONDA</strong> 30


je z nim o wzrastającej przeciętnej lat życia, kwestie higieny uważa za nierozwiązywalne,bo ręce można umyć mydłem, mydło można spłukać wodą,ale wody już niczym zmyć się nie da."Chrześcijanin i ateistaObydwaj - purytanin i scjentysta - są ludźmi abstrakcyjnymi.W odróżnieniu od nich człowiekiem autentycznym i pełnym możebyć tylko ten, kto wyznaje dobrą religię. Jak pisze Hamvas, „Dobra religiauzbraja człowieka w inteligencję, uczucia, wrażliwość serca oraz - co jestmoim osobistym odkryciem - w umiejętność prawdziwego korzystania z życia.Nie ma zatem potrzeby, żeby człowiek dobrej religii wywyższał się ponadinnych; i tak posiada niezmierną przewagę. Chrześcijaństwo jest autentyczne,wszystko inne - sztuczne."Nic więc zaskakującego, iż Hanwas nie może nadziwić się, „jakim cudempowstała ta fałszywa opinia, że ateista pod względem inteligencji, korzystaniaz uroku życia, swobody myślenia, praktycyzmu i człowieczeństwa stoiwyżej niż wierzący, religijny człowiek?"Umiejętność prawdziwego korzystania z uroków życia stanowi więcprzywilej chrześcijaństwa i jest to nierozdzielnie złączone z winem, gdyż„woda przemienia się w wino, a wino przemienia się w krew. Woda jest materią,wino duszą, krew intelektem. Z materii powstaje duch, z ducha intelekt,oto podwójna transformacja, jaką musimy przechodzić na ziemi."Pierwszą winnicę - jak podaje Biblia - zasadził Noe po opadnięciu wódpotopu na zboczach Araratu. Była ona, wraz z wielobarwną tęczą, przypieczętowaniemprzymierza noahickiego, jakie zawarł Jahwe z ocalałą ludzkością.Także w centrum Ostatecznego Przymierza, jakie dokonało się w WielkimTygodniu w Jerozolimie, stały: wino i krew.Pisząc o metafizyce wina, Hanwas, choć wnikliwy czytelnik Nietzschego,nie rozwodzi się niemal w ogóle na temat bachanaliów, dionizyjskich uroczystości,w których wino pobudzało do wyuzdanych sakralnych orgii. Wspominatylko „o owej groźnej władzy wina, czyli o powstaniu skłonności do łatwegooddawania się, do zwyczajnego kurestwa". Węgierski myśliciel-smakoszi filozof-bibosz wskazuje przy tym na wino nie jako przyczynę rozpusty, leczraczej na coś w rodzaju papierka lakmusowego, wyjawiającego zamysły serc:JESIEŃ-2003 301


„Kiedy kobieta pije wino, wtedy właśnie wychodzi na jaw, w którą stronę sięskłania, czy jest prostytutką, czy też jej miłość jest innego gatunku".Geniusze i bałwochwalcyFilozofię wina kreślił Hamvas w Bereny nad Balatonem latem 1945roku, gdy Armia Czerwona zaczynała okupację Węgier. „Światdzieli się na kraje wina i wódki, a zatem istnieją również narody winai narody wódki" - pisał w czasie, gdy wódczane imperium zalało jego winnąojczyznę. „Narody wina są genialne, narody wódki, jeśli nawet nie wszystkiesą ateistyczne, to generalnie skłaniają się do bałwochwalstwa. Wielkie nacjewina to Grecy, Dalmatynowie, Hiszpanie, Etruskowie oraz mieszkańcy krajówwybitnie stworzonych do uprawy winorośli: Włosi, Francuzi, Węgrzy.Te narody rzadko mają ambicje zmierzające do zbawiania świata czy wpływaniana losy dziejów za pomocą karabinu bądź pałki. Bo wino chroni przedtakimi zakusami." Zdaniem węgierskiego myśliciela, narody wina kultywujątradycje złotego wieku, co wynika z najistotniejszych twórczych właściwościwina - swoistej esencji świata idyllicznego. Narody wódki mają z koleiskłonności rewolucyjne i autorytarne, zamiast wracać do tradycji pragnątworzenia nowego początku, zbudowania nowego świata.Ta różnica między nimi uwidacznia się najjaskrawiej w sposobie upijaniasię. „Ten, kto wypił dużo wina - tańczy, ten kto schlał się wódką - pada,przewraca się, wali głową w przeszkodę, by już potem nie podnieść się z ziemi.Pierwszy uprawia paraboliczny taniec, drugi porusza się kanciastymi załamaniami.Pierwszy krąży, drugi się czołga. Tak właśnie wygląda różnicamiędzy narodami wina a narodami wódki, wyrażająca się nie tylko w ruchach,ale i sposobie myślenia, uczuciach i stylu życia."Polak - WęgierPo zakończeniu zimnej wojny, w epoce globalizacji być może stajeprzed nami nowy Kulturkampf. To, co Samuel Huntington nazywa„starciem cywilizacji", to, co kardynał Joseph Ratzinger określa mianemwyzwania religii Dalekiego Wschodu dla chrześcijaństwa, Octavio Paz przedstawiajako konflikt „kultury wina" i „kultury narkotyków". Meksykański noblista302<strong>FRONDA</strong> 30


odmalowuje ten spór następująco: „Z jednej strony rozmowa, z drugiej zamknięciesię w sobie. Wspólnota przeciw kontemplacji. Dlatego w braminizmie i buddyzmieobraz mędrca to samotna postać w grocie lub pod drzewem. Nic bardziejodległego od stołu i uczty czy też powszechnej wspólnoty chrześcijan. W hymnachRigwedy i Atharwawedy wspomina się często tajemniczą substancję «soma»,którą wielu orientalistów nie waha się utożsamić z pewną postacią haszyszu."Piątą kolumną kultury narkotyków wewnątrz cywilizacji wina jest popkultura, począwszy od hippisów w latach 60., a kończąc na techno.Szkoda, że w podobnych rozważaniach brakuje polskiego głosu. Polacy,zresztą tak jak Niemcy, nie wykorzystali swego potencjału wielokulturowości,by rozwinąć refleksję nad istotą wina, piwa czy wódki. Być może to, copowinno być naszą siłą, okazało się w rzeczywistości słabością, gdyż w żadnejz tych kultur nie byliśmy naprawdę głęboko zakorzenieni. Nie jesteśmyobywatelami krainy wina, tak jak Węgrzy, nie mamy ojczyzny piwem płynącejna wzór Czechów, gdzie nam do rozległych przestrzeni wódczanego imperiumtak odurzających Rosjan.Czytajmy więc Belę Hanwasa, pamiętając, że najlepsze wina w Rzeczypospolitejjagiellońskiej przywożone były przez Karpaty z okolic Szekszard,Egeru i Miskolca, rozlewane w piwnicach w Bieczu i powszechnie spożywaneprzez lechicką oraz litewską brać szlachecką, która ów szlachetny trunek- od miejsca pochodzenia - nazywała węgrzynem. Lekturę Filozofii wina popijajmyegri bikaverem, tokajem lub kadarką, czynnością tą potwierdzającnasze aspiracje do najpiękniejszej z europejskich kultur - kultury wina.ANDRZEJ BORKOWSKIBela Hanwas Filozofia wina, EMKA. Warszawa 2002JESIEŃ 2003303


„(...) wiersza na zgon hr. Zabiełły egzemplarzy33, znaków nieskazitelnej służby 2, krzyż wojskowy,medal żelazny, rurka blaszana do patentu, kaloszelastyczny uszkodzony jeden, szpada i kapelusz stary,puzderko do cygar z haftem, rycin młodzianków czyliwycięcie dzieci przez Heroda sztuk 10, męka pańskawewnątrz flaszki i kłódka sztuczna, której nikt otworzyćnie może (...)"WIELKASYMFONIAXIX-WIECZNEJPOMOCYPAWEŁZAWADZK„Cokolwiek dobrego zrobiliście, słudzy nieużyteczni jesteście, zrobiliście, cozrobić należało" - mówi Pismo. Twarde słowa, pozbawiające złudzeń.Według św. Augustyna, człowiek bogaty może dobrze spożytkować swąwłasność, jeżeli przekaże dobra wykraczające ponad potrzeby własne na rzecz304<strong>FRONDA</strong> 30


osób potrzebujących. Według św. Franciszka z Asyżu, społeczność ludzkaoparta na braterstwie i miłości wymaga zainteresowania najsłabszymi i najuboższymi.Św. Tomasz z Akwinu wskazywał, że źródło miłosierdzia wynikaz chrześcijańskiej miłości, ale także z realizacji powinności społecznych.Jedna z pierwszych polskich fundacji charytatywnych powstała dzięki darowiźnieksięcia Władysława Hermana w podziękowaniu za męskiego potomka.Począwszy od synodu gnieźnieńskiego w 1000 roku, kwestie szpitalnictwai opieki nad ubogimi były omawiane regularnie na kolejnych synodach.Średniowiecze odznaczało się przychylnym stosunkiem do ubogich, leczkiedy u progu ery nowożytnej biednych przybyło - ubóstwo zaczęło byćpostrzegane jako zło konieczne, zagrażające porządkowi społecznemu. Śledzącdziś głosy prasy światowej na temat źródeł terroryzmu, można odnieśćwrażenie, iż zapomniano o tej prostej prawdzie - że bieda i nędza rodzą rozpaczi desperację, a stąd już blisko do decyzji o udziale w aktach przemocyi terroru.W historii Polski dominującą rolę w dziedzinie finansowania i administrowaniadobroczynnością spełniał Kościół, zwłaszcza klasztory i bractwareligijne - z których należy wymienić pierwsze Bractwo Św. Łazarza, powstałew Krakowie w 1448 roku z inicjatywy biskupa Zbigniewa Oleśnickiego.Przełomem w historii polskiej dobroczynności był dekret podpisanyprzez prezydenta Bieruta w 1952 roku, który znosił fundacje; państwo przejęłoich majątek i zaczęło sprawować kontrolę nad tymi, które przetrwałypod nowym zarządem, często utrudniając im aktywność.Te i inne wiadomości znaleźć można w książce dr Ewy Leś pt. Zarys historiidobroczynności i filantropii w Polsce. Wcześniej, w nakładzie zaledwie 500 egzemplarzyukazała się praca Elżbiety Mazur pt. Dobroczynność w WarszawieXIX wieku. Dość trudno ją znaleźć w księgarniach, a jest to fascynująca lektura,zaskakująca czytelnika niezwykłymi wiadomościami o życiu dawnejWarszawy. Liczącej kilkaset tysięcy mieszkańców - z czego ponad 100 tysięcykorzystało z pomocy Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności.Inicjatorkami założenia WTD były ówczesne emancypantki - hr. ZofiaZamoyska, Teresa Kicka i Teresa Gutakowska. Towarzystwo powstało w wigilięBożego Narodzenia 1814 roku, a „Ustawę Towarzystwa" napisał JulianUrsyn Niemcewicz. Cztery lata później car Aleksander I przyznał dla WTDgmach na rogu ul. Bednarskiej i Krakowskiego Przedmieścia (dawny klasztorJESIEŃ-2003305


karmelitanek z istniejącym do dziś napisem „Res sacra miser") i stosownąkwotę na remont.Najwybitniejsi publicyści tamtych czasów chętnie i często podejmowalina łamach prasy temat nędzy i dobroczynności - to dzięki artykułom BolesławaPrusa, Marii Konopnickiej, Aleksandra Świętochowskiego wiemy o nędzywówczas panującej i sposobach radzenia sobie z nią. Ciekawostką jestfakt, że już w 1901 roku Akademia Umiejętności wysunęła polskiego kandydatado Pokojowej Nagrody Nobla - był nim jeden z najbardziej aktywnychdziałaczy WTD, Jan Gotlib, przemysłowiec, bankier, ekonomista, zasłużonydla rozwoju kolejnictwa w Królestwie Polskim.Przy lekturze książki zaskakuje pomysłowość, wyobraźnia, różnorodnośćform aktywności dobroczynnej. Każda sytuacja egzystencjalna, jaka mogłasię zdarzyć, była objęta jakąś formą pomocy. Wyobraźnia społeczna i wrażliwośćna biedę wydają się być większe i ciekawsze niż dzisiejsze osiągnięciasocjologii. Lub po prostu można stwierdzić, że od naszych przodków jeszczewiele możemy się nauczyć. Ich uznanie zdobyłyby może akcje Janiny Ochojskiej,Marka Kotańskiego, Jurka Owsiaka. Porównania proporcji też nie wypadajądla nas korzystnie - w Leksykonie zakonów w Polsce wydanym przez KAIw 1998 roku figuruje zaledwie 20 schronisk dla samotnych matek w całymkraju - co jest liczbą bardzo małą, jeśli wziąć pod uwagę dzisiejszą liczbęludności. Nie mówiąc już o bardzo donośnym głosie współczesnych „emancypantek",domagających się prawa do aborcji i realizacji wizji JuliuszaMachulskiego z Seksmisji - co warto zestawić z aktywnością dobroczynnąXIX-wiecznych arystokratek warszawskich...Wymieńmy organizacje dobroczynne w kolejności ich powstawania:Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności (1814), Towarzystwo Pań MiłosierdziaŚw. Wincentego a Paulo (1854), Stowarzyszenie Dam Opiekunekprzy Gminie Ewangelickiej (1856), Rosyjskie Towarzystwo Dobroczynności(1860), Biuro Informacyjne o Nędzy Wyjątkowej (1870), Towarzystwo Ko-3Qg <strong>FRONDA</strong> 30


lonii Letnich (1882), Towarzystwo Opieki nad Ubogimi Matkami oraz ichDziećmi (1885), Ewangelicko-Augsburskie Stowarzyszenie Opieki nad Dziewicami(1889), Towarzystwo Przytułków Noclegowych, Tanich Garkuchni, Herbaciarnioraz Domów Zarobkowych (1895), Pogotowie Ratunkowe (1897),Prawosławne Towarzystwo Dobroczynności (1900), Bratnia Pomoc dla Żydów(1900), Towarzystwo Wspomagania Ubogich Żydów (1901), ChrześcijańskieTowarzystwo Ochrony Kobiet (1902).Dodajmy, że działalność charytatywna - czyli czynienie dobra - łączyłaprzedstawicieli wszystkich wyznań. Ze względów czysto politycznych warszawiacyodrzucali działalność charytatywną Cerkwi prawosławnej, a solidarnośćw dobroczynności katolików, Żydów, ewangelików zakłócił dopiero rozwój nacjonalizmui ideologii syjonistycznej. Lecz zanim to nastąpiło, można było odnotowaćwiele wydarzeń godnych naśladowania dziś. Na przykład jedną z bardziejzasłużonych dla dobroczynności była rodzina Karola (1839-1900) i MariiSzlenkierów, którzy wspierali wiele instytucji charytatywnych, a w testamencieznaczną część sześciomilionowego majątku Karol Szlenkier zapisał na cele charytatywne.Ciekawe, kto w dzisiejszych czasach powtórzy ten wyczyn?...W 1858 roku Franciszka Robaczowska wynajęła na własny koszt na NowymMieście niewielki domek z przeznaczeniem na „Przytulisko" dla kobietnie mających dachu nad głową, pożywienia ani pracy. Udzielano w nimschronienia rekonwalescentkom, które opuściły szpital, służącym bez pracyoraz kobietom zwolnionym z więzienia. Mimo że „Przytulisko" miało tylko24 miejsca, cieszyło się wielką popularnością - więc założycielka nabyławiększy budynek przy ul. Wilczej i dopiero z powodu wyczerpania się jejfunduszy „Przytulisko" zostało przejęte przez Warszawskie TowarzystwoDobroczynności. Ciekawe, że dzisiejsze „feministki" jakoś nie kwapią się donaśladowania aktywności Franciszki Robaczowskiej... co jest o tyle dziwne,że badania ankietowe wskazują, iż w 50 proc. wypadków przyczyną aborcjijest nędza, trudna sytuacja życiowa i brak pomocy.JESIEŃ-2003307


Po wielu dysputach prasowych w 1885 roku powstało TowarzystwoOpieki nad Ubogimi Matkami i ich Dziećmi. Bolesław Prus na łamach „KurieraWarszawskiego" wyraził nadzieję, że przy odpowiednim poparciu społeczeństwaWarszawy, może ono ograniczyć liczbę podrzutków i dzieciobójczyń.Do powstania Towarzystwa w największym stopniu przyczyniła sięofiarność hr. Julii Branickiej, która przez trzy kolejne lata przeznaczała na jegorozwój po 2400 rubli rocznie. Celem Towarzystwa było „niesienie pomocyubogim kobietom w ostatnim okresie ciąży oraz po odbyciu połogu, gdysą one pozbawione możności utrzymać siebie i nowonarodzone dziecię". Dlaprzykładu - w jednym tylko przytułku w ciągu roku 1889 znalazło opiekę266 matek, dzieci urodziło się w tym czasie 242, zmarło pięcioro...Pierwsza kobieta dopuszczona na ziemiach polskich do wykonywania zawodulekarza, dr Anna z Tomaszewiczów Dobrska, w latach 1882-1911 kierowałazakładem położniczym Towarzystwa Opieki nad Ubogimi Matkamioraz ich Dziećmi, zorganizowała też szkołę dla położnych. Ciekawe, jak skomentowałabyaktywność dzisiejszych „feministek"?...W 1902 roku, z inicjatywy Gustawa hr. Przeździeckiego i dr Józefa Zawadzkiegopowstało Chrześcijańskie Towarzystwo Ochrony Kobiet. Miało sięzajmować „obroną dziewcząt i kobiet od upadku oraz doprowadzeniem upadłychna drogę cnoty". Jego ustawa przewidywała następujące obowiązki:1. Zawiadamiać sądy właściwe o konieczności utworzenia opieki nad sierotamioraz dziećmi porzuconemi. 2. Pomagać niezamożnym rodzicom i opiekunomdo wynalezienia stosownej opieki i zajęcia dla dzieci. 3. Dopomagaćstarszym dziewczętom i kobietom młodym do wyszukania pracyuczciwej. 4. Chronić je od niebezpieczeństw, jakie grożą im niejednokrotnieprzy poszukiwaniu pracy, a w tym celu wszędzie na stacyi kolei, statkówitp. wywieszać zawiadomienia specyalne, drukowane w języku rosyjskim,polskim i cudzoziemskich. 5. Zapobiegać wywożeniu dziewcząt zagranicę oraz zapobiegać tzw. „handlowi żywym towarem". 6. Latem w cza-308<strong>FRONDA</strong> 30


sie zmniejszenia robót w pracowniach dopomagać młodym robotnicom pozbawionymzajęcia i środków do życia do uzyskania pracy w mieście lub nawsi. 7. Skłaniać do pracy uczciwej młode kobiety, leczące się w szpitalachi instytucjach położniczych, dopomagać im do uzyskania pracy, ew. dostarczyćodpowiedniego przytułku. 8. Utrzymywać agentów (którymi mogą byćtylko członkowie Towarzystwa zatwierdzeni przez generał-gubernatora dowypełniania zadań Towarzystwa). 9. Wydawać i rozprzestrzeniać książkii broszury w sprawach działalności Towarzystwa, miewać odczyty o korzyściachwstrzemięźliwości z punktu widzenia religii, moralności i hygieny.10. Dopomagać wreszcie do umieszczania upadłych w istniejących w Warszawiezakładach („Tygodnik Polski" nr 2/1902).W 1901 roku Angielka, Miss Williams, założyła schronisko dla kobiet podwezwaniem św. Jadwigi przy ul. Wiejskiej 16. O dziwo, ten i inne zakłady założoneprzez Miss Williams nie cieszyły się zbytnim powodzeniem - przyczynąbył nadmiar... demokracji (!!!). „(...) Nauczycielka miałaby mieszkaćo ścianę ze szwaczką lub sklepową? Przenigdy!"Z inicjatywy Seweryny Tymowskiej powstało schronisko dla 10 podupadłychobywatelek ziemskich. W tym samym czasie Emilia Dębska powołałado życia Towarzystwo Opieki nad Służącymi, z bogatym programem pomocy.W działalności dobroczynnej brały udział warszawskie apteki - w 1870 roku20 aptek deklarowało bezpłatne wydawanie leków. Wielu lekarzy udzielałobezpłatnej pomocy najbiedniejszym całymi latami. Tu warto wspomniećKarola Benni (1843-1916), współzałożyciela i działacza Towarzystwa Przeciwżebraczegoi wielu innych stowarzyszeń dobroczynnych, który przez całeżycie zawodowe udzielał bezpłatnych porad lekarskich w wielu instytucjachcharytatywnych Warszawy. Oprócz tego, że był cenionym lekarzem, którynie żałował czasu dla najbiedniejszych, od 1898 roku był wiceprezesem TowarzystwaZachęty Sztuk Pięknych, kładąc ogromne zasługi przy budowieJESIEŃ2003309


gmachu Zachęty. Ciekawe, co powiedziałby dziś o współczesnych artystach,prezentujących „sztukę żenującą"?Zdarzające się w dzisiejszych gazetach prośby o pomoc przypominajądziałalność Biura Informacyjnego o Nędzy Wyjątkowej. Dane o osobach biednychbyły publikowane na łamach „Kuriera Warszawskiego" dopiero po starannymsprawdzeniu ich sytuacji materialnej przez dwie wyznaczone do tegosiostry miłosierdzia. Osoby, które chciały ofiarować pieniądze lub dary, mogłyje osobiście zanosić pod wskazany adres lub składać w Biurze Informacyjnym.„Przegląd Tygodniowy" (nr 6/1871) pisał: „Dla nas sympatycznymi sąnadzwyczaj zasady tej instytucji: wspiera ona nędzę bez różnicy wyznania,wspiera ją natychmiast, rozdzielając wszystkie fundusze... wspiera osobiście.Dwie Siostry Miłosierdzia, zaopatrzone fundusikiem (5 rubli srebrem) codzienniewychodzą na miasto, spieszą w zaułki nędzy, sprawdzają zaniesioneprośby, badają położenie, a gdzie potrzeba ratują natychmiast..."W naszych czasach może tylko pierwsze lata po wprowadzeniu stanu wojennegobyły słabym echem tamtej żarliwej dobroczynności - czyżby tylkosytuacje zagrożenia wyzwalały w nas chęć czynienia dobra?Sądzę, że nie ma przesady w stwierdzeniu, że od naszych przodków jeszczewiele możemy się nauczyć. Hojności, wyobraźni, pomysłowości, bezinteresowności,wrażliwości.310<strong>FRONDA</strong> 30


Potrafiono też się bawić - balowano dobroczynnie z takim zapałem, że ażBolesław Prus sypał gromami i krytykował te zabawy w prasie.Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności w swych sprawozdaniachz wielką skrupulatnością odnotowywało każdy dar na rzecz Towarzystwa.W wykazie „dochodów z rozmaitych źródeł" za rok 1852 widniały m.in. takiepozycje: „(...) za sprzedaną sarnę nadesłaną przez J.W. Ober-policmajstrarubli srebrem 4 kop. 60", w wykazie darów i ofiar w naturze: „cukier, ryż,4 zające (...) 10 garncy kaszy gryczanej, 8 garncy grochu (...) garniec spirytusufrancuskiego dla dzieci chorych na cholerę (...)".Osoby sporządzające te szczegółowe wykazy były tak dokładne, że spisałyteż takie dary: „(...) wiersza na zgon hr. Zabiełły egzemplarzy 33, znakównieskazitelnej służby 2, krzyż wojskowy, medal żelazny, rurka blaszana dopatentu, kalosz elastyczny uszkodzony jeden, szpada i kapelusz stary, puzderkodo cygar z haftem, rycin młodzianków czyli wycięcie dzieci przez Herodasztuk 10, męka pańska wewnątrz flaszki i kłódka sztuczna, której niktotworzyć nie może (...)".Co sympatykom Piwnicy Pod Baranami oraz młodzieży z okazji DniaBabci i Dnia Dziadka, które minęły - serdecznie dedykuję.PAWEŁ ZAWADZKIEwa Leś, Zarys historii dobroczynności i filantropii w Polsce. Prószyński i S-ka, Warszawa 2001Elżbieta Mazur, Dobroczynność w Warszawie XIX wieku.Instytut Archeologii i Etnologii PAN, Warszawa 2000JESIEŃ-2003311


Wydana przez Studnickiego w lipcu 1939 rokuw Warszawie książka pt. Wobec nadchodzącej1/ wojny światowej została skonfiskowana, a on samw trakcie utajnionej rozprawy sądowej, słysząc dobiegającez ulicy Miodowej kroki maszerujących żołnierzy,rozpłakał się z bezsiły i braku możliwości przeciwdziałaniakatastrofie.ZAPOMNIANYPRAGMATYKR E M I G I U S ZW Ł A S T - M A T U S Z A KJednym z wielkich nieobecnych w najnowszej historii Polski uczyniono WładysławaStudnickiego - wybitnego polityka i błyskotliwego publicystęubiegłego wieku. Niemal 50 lat sowietyzacji Polski spowodowało prawienieodwracalne zmiany tak w zbiorowej mentalności, jak i pamięci narodowej.W gronie znanych mi naukowców-humanistów zaledwie jedna osobasłyszała (!) o Władysławie Studnickim, a jak sądzę, wśród „elit" politycznychznajomość jego dokonań i idei jest niemal równa zeru. Prawie wszystkie312<strong>FRONDA</strong> 30


publikacje encyklopedyczne wydane w PRL, z Literaturą polską - przewodnikiemencyklopedycznym PWN na czele, ignorowały jego istnienie, a gdy jużwspominano o nim, to zawsze z etykietką „germanofila", co automatyczniedyskredytowało całkowicie zarówno jego, jak i jego polityczne racje.Komunizm i postkomunizm w Polsce zohydziły na kilka pokoleńtakie pojęcia, jak m.in.: towarzysz, socjalizm, germanofil. Są to dzisiaj określeniao wybitnie negatywnych konotacjach - a „germanofil" odbieranejest prawie jak hitlerowiec czy faszysta. Ale, o dziwo, nikt w Polsce nie manic przeciwko byciu „polonofilem" - vide działający w Anglii lord Dudley CouttsStuart (1803-1854), wspierająca nas we Francji Rosa Bailly (1890-1967)czy trwająca do dziś na straconej placówce w Drohobyczu, 80-letniaDora Kacnelson. Wszyscy wymienieni to wybitni, bezinteresowni polonofile,których darzymy pełnym szacunkiem; ale niech tylko ktoś w Polsce spróbujebyć germanofilem, i niech się do tego publicznie przyzna, to bez względuco chciałby nam przekazać czy zaoferować, jest automatycznie skazany napotępienie.Władysław Studnicki był typowym „Polakiem-obwarzankiem" z dalekichKresów, z Ziem Zabranych (ur. 1867 w Dyneburgu na Łotwie, zm. 1953 w Londynie).Wychował się w cieniu twierdzy dyneburskiej, w rodzinie powstańcówstyczniowych. Jego pierwsze wspomnienie dzieciństwa to spacery z matkądo miejsca stracenia Leona hr. Platera. Duch powstańca i duchywszystkich bojowników i zesłańców towarzyszyły mu przez cała młodość.Jako uczeń spędza miesiąc w warszawskiej Cytadeli. Mając 21 lat działa wII Proletariacie, dwa lata później zostaje zesłany na Syberię. Jest gościem koloniipolskiej w Tobolsku, widzi wymierające pokolenie powstańców styczniowychoraz rusyfikację ich dzieci i wnuków. Działa we władzach PPS. Poznaje takichpolitycznych herosów, jak Witold Jodko-Narkiewicz, BolesławJędrzejewski, Feliks Perl, Leon Wasilewski (ojciec Wandy - córki chrzestnej JózefaPiłsudskiego), Ignacy Mościcki, Stanisław Wojciechowski, no i oczywiściepóźniejszy Komendant Państwa - Marszałek Piłsudski. Angażuje się ostro w publicystykętowarzyszącą wojnie rosyjsko-japońskiej 1904/5 roku. Zostaje zaproszonyprzez byłego attache wojskowego w Rosji, Akaschiego do Japonii (rezygnujez podróży - Józef Piłsudski zaryzykował jednak daleką drogę i dzięki temuwojskowy wywiad japoński był nam bardzo przychylny aż do samego 1945 roku).Sugerował politykom japońskim zwerbowanie w USA 10 tys. polskichJESIEŃ.2003313


legionistów i wystanie ich na front do Port Arthur. Ich zwycięstwa wywołałybypolityczne wrzenie w Kongresówce. W 1910 roku publikuje w Poznaniuznaczącą dla europejskiej polityki książkę pt. Sprawa polska. Skłaniateż Henryka Sienkiewicza (co znając charakter noblisty, nie było łatwe)do wycofania się z obchodów 500-lecia bitwy grunwaldzkiej, jakopropagandowej fety służącej wspieraniu rosyjskiej polityki antyeuropejskieji panslawistycznej. Cały rok 1911 spędza w USA,działając wśród Polonii. Wraca i angażuje się we wszelkie próbywskrzeszania bytu Polski w oparciu o państwa centralne.Jego pragmatyczne germanofilstwo oparte jest na założeniueuropejskiej hegemonii Niemiec wspieranych przez Polskę (w przedrozbiorowychgranicach). Jeden z wpływowych ministrów niemieckich, MatthiasErzberger określił Studnickiego jako ojca aktu 5 listopada - ogłoszenia naZamku Królewskim w Warszawie deklaracji dwóch cesarzy - Niemiec i Austro-Węgier,zapowiadającej powstanie niezawisłego Królestwa Polskiego.W latach 1917-18 Studnicki usiłuje przekonać stereotypowo myślących politykówniemieckich i „konserwę" polską, iż kilkusettysięczna armia polska(powołana z poboru) zluzowałaby na froncie rosyjskim siły potrzebne dorozgromienia Anglii i Francji - naszych rzekomych aliantów na zachodzie(vide antypolskie działania Lloyda George'a, próby rewizji granic polskich narzecz Niemiec, inicjowane w latach 1930-33 przez aliantów, a utrącone przezPiłsudskiego samodzielnym paktem polsko-niemieckim itd.)Lata 1933-39 to dla Studnickiego wyjątkowociężki czas niezrozumienia i odepchnięcia. Był bezwzględnymrealistą politycznym, odrzucał - niebacząc na osobiste konsekwencje - wszelkieobiegowe, uznane frazesy oraz schematy politycznegomyślenia. Jego wydana w lipcu 1939 roku(!) w Warszawie książka pt. Wobec nadchodzącej II wojnyświatowej została skonfiskowana, a on sam w trakcie utajnionej rozprawysądowej, słysząc dobiegające z ulicy Miodowej kroki maszerujących żołnierzy,rozpłakał się z bezsiły i braku możliwości przeciwdziałania katastrofie.Zatajone przed społeczeństwem dzieło Studnickiego to jedna z donioślejszychpolskich prac politycznych. Czytając po latach kolejne jej rozdziały,a szczególnie Neutralność czy udział Polski w wojnie oraz Zbrojna neutralność314<strong>FRONDA</strong> 30


w trakcie wojny Niemiec z ZSRR (to, co zrealizował generał Franco), jesteśmyzmuszeni przyznać autorowi rację. Z dużą dozą niechęci do rewidowanianaszych utartych poglądów, w którychzostaliśmy wychowani, nagle znajdujemywyjścia - możliwość zapobieżenianadciągającej w 1939 roku politycznej i militarnejkatastrofie narodowej, która pochłonęła sześć milionów obywateli,a jej skutki odczuwamy i będziemy odczuwać jeszcze przez ,wiele pokoleń.Władysław Studnicki unaocznia nam, że w Polsce w 1939 roku było40 tys. samochodów, a w III Rzeszy 700 tys. (!), że liczba robotników pracującychw przemyśle maszynowym w latach 20. wynosiła 97 tys. po stroniepolskiej i 2.491 tys. po stronie Rzeszy! Wielkość armii niemieckiej we wrześniu1939 roku określano na 2.650 tys. żołnierzy - a armii polskiej po nieudanejmobilizacji - na 900 tys. Klęska była nieunikniona! Wiedzieli to teżrozmówcy autora: płk Ignacy Matuszewski, Adolf Bocheński, Jerzy Giedroyci Stanisław Cat-Mackiewicz, który swoje „defetystyczne artykuły" w wileńskim„Słowie" przypłacił Berezą Kartuską. Analizując dzisiaj postulatyi wnioski Studnickiego, odnoszące się do samobójczej polityki polskiej z lat1936-39, musimy ze smutkiem przyznać mu rację. Z braku miejsca (bo Studnickiemunależy się obszerna monografia, a nie moja punktowa nota recenzyjna)pragnę przedstawić tylko sprawę Wolnego Miasta Gdańska, którastała się preteksem do rozpoczęcia wybuchu II wojny światowej. Autor udowadnia,iż ludność i administracja WMG były w 99 procentach niemieckie.Po zajęciu przez Niemcy 15 marca 1939 roku Czech (kadłubowych), 21 marca- litewskiej Kłajpedy i zażądaniu 28 marca Gdańska i autostrady, Polskamając gwarancję zachowania Poczty Polskiej i Wojskowej Składnicy Przeładunkowejoraz użytkowania portu i zapewnienie wzajemnego poszanowaniapraw mniejszości narodowych, powinna była się na propozycje Rzeszy zgodzić,targując się jednocześnie o wielkość koncesji w zarządzaniu Słowacją,co zabezpieczyłoby kilkaset kilometrów granicy państwowej: od Cieszyna dowysokości Przemyśla, a to z kolei zdecydowanie odsunęłoby groźbę oskrzydleniakraju (!). Co natomiast robi podpułkownik artylerii konnej JózefBeck? Wygłasza demagogiczne hasła bez pokrycia: „Nie oddamy nawet guzika"itd. Czytając i analizując Studnickiego, lepiej rozumiemy, jak perfidnaJESIEŃ-2003 315


i obłudna była polityka Anglii i Francji wobec sojuszniczej Polski i jak krótkowzrocznebyły działania koterii „sierot po Marszałku". Finał jest nam znany i coroku 1 września przypominany w wersji frazesów i myślowych stereotypów.Utartej sztampie politycznego myślenia ulegał też Hitler - jego działaniamusiały pchnąć Polskę w ramiona tradycyjnie perfidnego Albionu, oddaliłygo też od Moskwy o decydujące 300 kilometrów i doprowadziły do tego, żestracił Polskę jako kraj zbrojnie neutralny wobec swojej przyszłej wojny naZachodzie Europy. Trzy kapitalne błędy polityczne za jednym zamachem!W 1936 roku NSDAP zaprosiła na swój doroczny zjazd gości honorowychz Polski: Stanisława Cata-Mackiewicza, prof. Zygmunta Łempickiegoz UW (zamordowanego w Oświęcimiu w 1943 roku) i Studnickiego. Tenostatni został przedstawiony Hitlerowi i Goebbelsowi oraz rozmawiał z ministremRibbentropem przez ponad dwie godziny.Wojna zastaje zdruzgotanego Studnickiego w Rabce. Do 15 październikaHitler nie mial koncepcji, co zrobić z kadłubową Polską. Elity wyrosłe w Niemczechcesarskich i Republice Weimarskiej skłaniały się ku utworzeniu państwai rządu polskiego pod przewodnictwem Janusza ks. Radziwiłła (został on przyjętyprzez marszałka Góringa), Adama hr. Ronikiera lub właśnie Studnickiego,Hitler zaakceptował jednak projekty Himmlera i powołał do życia kolonię niemieckąpod szyldem Generalnego Gubernatorstwa z Hansem Frankiem na czele.3 listopada Studnicki wraca do Warszawy. Po paru daniach zaczyna niestrudzeniedziałać. W okresie I wojny światowej był skutecznym doradcą gen. vonBeselera, teraz chce to powtórzyć. Niebawem odwiedza wojskowego komendantaWarszawy gen. von Nesselrode, ten prosi o memorandum na piśmie.Studnicki wysyła do Hitlera telegram protestujący przeciw przygotowaniom dowysadzenia w powietrze Zamku Królewskiego i w ten sposób ratuje jego uszkodzonąbryłę aż do czasu powstania warszawskiego. Spotyka się wielokrotniez gubernatorem Fisherem, w grudniu 1939 roku (!) jedzie do Berlina. Jego memoriałdociera do Goebbelsa i Hitlera. Zostaje aresztowany, trafia do szpitalaCharite, a po kilku dniach zostaje przyjęty przez Reichsministra Propagandy. Poteatralnej awanturze Kuternoga nagle trzeźwo pyta: „Na co pan liczy w przyszłości?"i dostaje od Studnickiego wykładnię niemieckich błędów popełnionychw okupowanej Polsce, tak wobec Rosji, jak i Zachodu. Goebbels jest zaskoczonyi poruszony. Każe izolować go w sanatorium pod Berlinem. Po zajęciuFrancji szał niemieckiej pychy oddala Studnickiego w polityczny niebyt. Wraca316<strong>FRONDA</strong> 30


do Warszawy i korzystając ze swych możliwości rozmów z niemieckimi prominentami,ratuje z więzienia m.in. Adolfa Nowaczyńskiego, Bolesława Piaseckiegoi innych. W kwietniu 1941 roku zostaje aresztowany i osadzony na Pawiaku.Jest więziony 14 miesięcy (!), zostaje wypuszczony dopiero w sierpniu 1942roku, gdy sytuacja strategiczna Niemiec zaczyna się pogarszać. Jesienią 1943 rokuHans Frank pierwszy raz zwraca się oficjalnie do Polaków, zwołując przedstawicieliRady Głównej Opiekuńczej, kierowanej przez hr. Ronikiera.Studnicki występuje przeciw sabotażowi na korzyść ZSRS (argument doobalenia jeszcze jednego stereotypu myślowego - bo przecież wszystko, cowzmacniało po Jałcie Sowietów, działało nas szkodę Polski) i uświadamia niemieckimczynnikom wojskowym prowokacyjną rolę PPR i Gwardii Ludowej,których działania nakręcały spiralę terroru w GG. Występuje w Warszawieprzeciwko wybuchowi powstania. Niemcy ostrzegają go, że powinien obawiaćsię o swoje życie. Na dwa dni przed powstaniem wyjeżdża do Krakowa, gdzieprzeprowadza ostatnie rozmowy z niemiecką administracją GG. Wyjeżdża naWęgry i po kapitulacji Niemiec udaje się przez Tyrol do Włoch i Anglii.Umiera w apogeum nocy stalinowskiej. Nad jego grobem przemawiają dawnioponenci polityczni, przyznając mu polityczną rację. Sądzę, że jest to jedynywypadek w naszej historii, gdy wrogowie publicznie okazali szacunek zmarłemuprzeciwnikowi politycznemu.Władysław Studnicki, Pisma Wybranetom I: Z przeżyć i walki, s. 507tom II: Polityka międzynarodowa Polski w okresie międzywojennym, s. 375tom III: Ludzie, idee i czyny. s. 354REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAKtom IV: Tragiczne manowce. Próby przeciwdziałania katastrofom narodowym 1939-1945, s. 275Wydawnictwo Adam Marszałek. Toruń 2002


Według niemieckiej policji bezpieczeństwa SD,Pius XII w orędziu bożonarodzeniowym w 1942 roku„właściwie oskarża naród niemiecki o niesprawiedliwośćwobec Żydów i czyni siebie rzecznikiem Żydów,którzy są zbrodniarzami wojennymi".PAPIEŻNA ŁAWIEOSKARŻONYCHMAREK JAN CHODAKIEWICZNie ma takiej otchłani rozpaczy, do której nie zstąpiłby duch miłościPiusa XII... Żaden bohater w historii nie dowodził taką armią; nie było teżarmii waleczniejszej i bardziej bohaterskiej niż ta prowadzona przezPiusa XII w imię chrześcijańskiego miłosierdzia.Eugenio Zoili, w latach 1938-1945 naczelny rabin Rzymu,o postawie papieża podczas wojnyNasze czasy stały się bogatsze dzięki temu głosowi, mówiącemu donośnieo wielkich prawdach moralnych, ponad zgiełkiem toczącego się konfliktu.Golda Meir, premier Izraela w latach 1969-1974, o papieżu Piusie XIIPius XII ocenia każdą rzecz z punktu widzenia, który przerasta ludzi,ich przedsięwzięcia i kłótnie.General Charles de Gaulle, w czasie II wojny światowej szef Komitetu Wolnej FrancjiŻyjąc w warunkach ekstremalnego zagrożenia, w krajach, gdzie cenzura,przemoc i terror policji są rzeczą nagminną, wypracowujemy słownictwo,które pozwala nam w miarę bezpiecznie komunikować się między sobą.318<strong>FRONDA</strong> 30


Wielu z nas pamięta, że np. w PRL sztuka aluzji została doprowadzona doabsurdu. Wystarczyło jedno niewinne zdanie i wszyscy wiedzieli, o co chodzi:śmiali się, martwili bądź bali. Dziwi więc, że gdy jakiś czas temu „GazetaWyborcza" przedrukowała artykuł Istvana Deaka, notabene mojego profesoraz Columbia University, krytyczny w stosunku do postawy Papieża Piusa XIIpodczas II wojny światowej, niektórzy polscy czytelnicy wydawali się przekonanijego argumentami. Polecam im lekturę pracy Pierre'a Bleta jako przeciwwagędo obecnie obowiązującej negatywnej interpretacji roli papieża,której prof. Deak jest jedynie najłagodniejszym wyrazicielem.Ojciec Blet SJ doktoryzował się z historii na Sorbonie. Dziełem jego życiabyła współredakcja, wraz z czterema innymi naukowcami, 12 tomów dokumentów,dotyczących spraw zagranicznych Watykanu między 1939 a 1945rokiem. Wojenna polityka Stolicy Apostolskiej opierała się na kilku elementachdoktrynalnych. Po pierwsze, Watykan jak zawsze miał działać przedewszystkim na korzyść Kościoła katolickiego i katolików. Po drugie, jak najszybszeprzywrócenie pokoju miało zaistnieć w oparciu o zasadę indywidualnej(a nie kolektywnej - narodowej) odpowiedzialności za wywołanie i prowadzeniewojny. Po trzecie, istniał parytet zła między narodowymisocjalistami a komunistami. Po czwarte, Watykan zachowywał niezależność(impartiality) raczej niż neutralność (neutralny) w obliczu konfliktu i prób manipulacjiStolicy Piotrowej przez walczące strony dla celów propagandowych.W marcu 1939 roku germanofilski szef watykańskiej dyplomacji, kardynałEugenio Pacelli, został wybrany papieżem. Jako Pius XII miał połączyćniezmiernie trudne role duchowego przewodnika katolików oraz pragmatycznegoprzywódcy Państwa Kościelnego. Blet tłumaczy, że Ojciec Świętywolał cichą dyplomację i pełne aluzji wypowiedzi od romantycznych protestów.Na przykład w 1940 roku papież miał „formalnie potępić naruszeniebelgijskiej neutralności" przez III Rzeszę. „W obliczu okrutnej wojny" Pius XIIprzesłał Belgom swe „ojcowskie pozdrowienia" i „błogosławieństwa" orazwyraził nadzieję, że „pełna niepodległość i wolność Belgii będzie przywrócona".Dla czytelnika czy słuchacza nie doszlifowanego doświadczeniem totalitaryzmuna pierwszy rzut oka papieskie orędzie żadnego „potępienia" niewyraża. Jednak zainteresowani natychmiast odszyfrowali intencje Piusa XII.We Włoszech wściekli faszyści bili gazeciarzy sprzedających watykański„L'Osservatore Romano" oraz spalili część jego nakładu. Z drugiej strony,JESIEŃ-2003319


Belgowie okazali Piusowi XII swą wdzięczność. W innym głośnym wypadku,wygłaszając orędzie bożonarodzeniowe w 1942 roku, papież modlił się za„setki tysięcy tych, którzy bez własnej winy, a czasami tylko z powodu ichnarodowości czy rasy są przeznaczeni do zabicia albo po prostu do powolnegowymierania". Mimo że obecnie ktoś mógłby stwierdzić, iż było to niedostatecznei nie dosyć zrozumiałe potępienie Holocaustu Żydów, niemieckapolicja bezpieczeństwa natychmiast odszyfrowała intencje papieskie. WedługSD, Pius XII „właściwie oskarża naród niemiecki o niesprawiedliwośćwobec Żydów i czyni siebie rzecznikiem Żydów, którzy są zbrodniarzamiwojennymi". Z drugiej strony, przedstawiciele żydostwa dziękowali OjcuŚwiętemu za to orędzie, a szczególnie za działania dyplomacji watykańskiej,która według historyka żydowskiego Pinkasa Lapide, przyczyniła się do uratowania850 tysięcy Żydów w całej Europie. Czyli w kontekście lat wojennychpapieska aluzja miała moc dużo większą niż w czasach, gdy można wielerzeczy mówić otwarcie.Jak stwierdził Blet, „zasada, którą kierowała się Stolica Apostolska pozostawałazawsze taka sama: zgodzić się na każdą akceptowalną możliwość, któramoże zaprowadzić do załagodzenia sytuacji [detente]i udzielić praktycznej pomocy... katolikom,którzy byli prześladowani.Jednocześnie, zdającsobie sprawę z konkretnychsytuacji, należy wstrzymaćsię od jakiegokolwiekdziałania, które byłobyzbyt przesadzone bądźzbyt idealistyczne." Jakstwierdził sam Pius XII,„doradzam ostrożność, admajora mala vitanda [aby uniknąćwiększego zła], mimo rzekomych powodów, które sugerują, aby zrobić odwrotnie".Doskonale widać tę zasadę na przykładzie Polski. Mimo cichych deklaracjio papieskiej życzliwości dla naszego kraju Rząd RP na wychodźstwie protestowałprzeciwko dwóm aspektom polityki Watykanu. Po pierwsze, wbrew320<strong>FRONDA</strong> 30


konkordatowi Pius XII ustanowił niemieckiego biskupa na polskim terytoriumtzw. Kraju Warty oraz powołał do życia odrębne struktury duchownychdla katolików Polaków i Niemców w Wielkopolsce. Watykan tłumaczył, żepo zabiciu dużej części polskich księży przez Niemców oraz zgładzeniu,uwięzieniu czy wygnaniu biskupów papież był zmuszony tymczasowo erygowaćbiskupa gdańskiego na polskiej diecezji. Jeśli chodzi o podział opieki kapłańskiejwedług kryteriów narodowościowych, zostało to uczynione, abyzapobiec narodowosocjalistycznym próbom ustanowienia nowego Kościoła„katolickiego" dla Niemców w Wielkopolsce, który byłby niezależny od Watykanu.Jak widać, interesy Watykanu nie zawsze są zbieżne z interesamiPolski. Drugi punkt sporny między rządem RP a Stolicą Apostolską dotyczył„milczenia papieża".Polacy apelowali wielokrotnie o potępienie Niemców i o słowa otuchy.Szczególnie wytrwale kołatali o to biskupi Karol Radoński i Zygmunt Kaczyński,którzy znajdowali się w Londynie. Episkopat w kraju początkowoprzyjął podobną postawę. Arcybiskup Adam książę Sapieha kilkakrotnie prosiło papieską interwencję, ale w lutym 1942 roku zmienił zdanie. Uznał, żeotwarte potępienie sytuacji w Polsce jedynie wzmoże niemiecki terror. Kazałnawet zniszczyć list, który przez włoskiego kapelana miał zamiar wysłać dopapieża. Postawa arcybiskupa Sapiehy utwierdziła papieża w słusznościswych działań od początku wojny.JESIEŃ-2003 321


30 września 1939 roku Pius XII pocieszał Polaków, służących od tysiącleciaw „szlachetnej obronie chrześcijańskiej Europy". Podkreślał, że mimo iżPolska była już w niewoli, „to przecież jednak zmartwychwstała". Zgromadzenina audiencji Polacy jednoznacznie odebrali to jako zachętę do walki o niepodległość.Na początku października 1939 roku Pius XII wstawił do swej encyklikiSummi Pontificatus kilka aluzji do „Polski, która - ze względu na swewspaniale osiągnięcia w historii cywilizacji chrześcijańskiej - ma prawo doludzkiej i braterskiej sympatii oraz która jest pewna potężnego orędownictwaMaryi... [Polska] ma czekać na godzinę swego zmartwychwstania w sprawiedliwościi pokoju". Zmiana zaszła niedługo potem. W maju 1940 roku Pius XIIstwierdził, że „straszne rzeczy dzieją się w Polsce. Może jesteśmy zobowiązaniwypowiedzieć się w ognisty sposób przeciw tym rzeczom; ale od tego powstrzymujenas wiedza, że jeśli przemówimy, to tylko pogorszymy sytuacjętych nieszczęsnych ludzi." Jego następne wypowiedzi na temat Polski byłyrzadkie i równie oględne. Radio watykańskie pod kierownictwem ojca Włodzimierzahr. Ledóchowskiego, generała jezuitów, na początku potępiało szalejącyw okupowanej Polsce „stan terroru, degradacji i - ośmielmy się powiedzieć- barbarzyństwa podobnego do tego, które komuniści narzucili Hiszpaniiw 1936 roku". Później i radio zamilkło wobec protestów dyplomacji niemieckiej,która skarżyła się, że audycje są nieobiektywne, nie wspominają bowiemo „polskich terrorystach" (czyli o podziemiu).Jednak przez pewien czas listy papieskie ze słowami pociechy docierały doPolski. Arcybiskup Sapieha zdecydował się nie odczytywać ich z ambon, abynie wywoływać represji niemieckich. W październiku 1942 roku pisał do Rzymu:„wielce boli nas fakt, że nie możemy poinformować wiernych o listachWaszej Świątobliwości, ale gdybyśmy to uczynili, byłoby to pretekstem donowych prześladowań". W rezultacie, jak raportował niemiecki franciszkanin,„słychać u Polaków katolików [skargi], czy jest Bóg, jeśli takie niesprawiedliwościsą możliwe, a czy też i papież, o którym tyle się słyszało, gdy sprawystały dobrze dla Polaków [przed wojną], całkowicie nie zapomniał Polakóww ich godzinie tak wielkiej potrzeby". Prawdopodobnie między innymi dlategow grudniu 1942 roku Pius XII zabrał głos na temat cierpień w Polsce. Następnie3 czerwca 1943 roku papież zwrócił uwagę na „tragiczny los narodupolskiego", z którego wywodzi się „tylu świętych i bohaterów" chrześcijańskiejEuropy. Arcybiskup Sapieha, prymas August Hlond i władze RP w Lon-322<strong>FRONDA</strong> 30


dynie byty za to bardzo wdzięczne papieżowi. Oczywiście po wyzwoleniu Rzymuprzez aliantów Pius XII mówi! o Polsce częściej i bardziej otwarcie.Przez cały okres wojny Watykan pomagał RP w miarę swych możliwości.Mimo niemieckich protestów, na jego terenie działało poselstwo polskie, kierowaneprzez Kazimierza Papee. Pełniło ono także funkcję centrum polskiego wywiaduna Włochy. Oprócz tego dyplomacja watykańska interweniowała narzecz Polaków: wysyłano noty protestacyjne z żądaniami, aby ulżyć losowi polskichrobotników przymusowych w Rzeszy; apelowano w Madrycie o zwolnieniepolskich internowanych z obozu Miranda del Ebro. W miarę ponoszeniakolejnych klęsk przez wojska niemiecke Watykan wszędzie i stale ostrzegałprzed sowieckim niebezpieczeństwem i protestował przeciw sprzedaniu PolskiStalinowi. Oczywiście nie zdało się to na wiele. O losie RP decydowali Sowiecii Anglosasi. Pomoc Stolicy Apostolskiej była może i symboliczna, ale wielu Polakóww kraju pokrzepiała myśl, że do początku lat 70. w Watykanie funkcjonowałaambasada RP, a nie zaś PRL.MAREK JAN CHODAKIEWICZPierre Blet SJ, Pius XII and the Second World War: According to the Archives of the Vatican.Paulist Press. New York 1999Pierre Blet SJ. Pius XII i druga wojna światowa w tajnych archiwach watykańskich.Księgarnia św. Jacka, Katowice 2000JESIEŃ-2003323


Podkreślanie w poezji Jacka Podsiadły przez niewiedzieć czemu tak dlań litościwych krytyków„epickiego rozmachu", „niezwykłej wprost płodności",wreszcie „oryginalnej w swych rozmiarach wersyfikacji"(chodzi o nie mieszczące się w szpaltach drukarskichtasiemce słów) - to na dziesiątki sposobówodmieniane pseudonimy zwyczajnej grafomanii. I nawetbardzo prawdopodobny sukces w postaci znalezieniasię kolejnego wydania Wierszy zebranych JacPowśród gimnazjalnych bestsellerów nic tu nie zmieni.piekło i nieboliteratówADAMLUBICZ324<strong>FRONDA</strong> 30


Wciąż uciekamy. Z miasta do miasta.Inteligenci.Tęskniąca nacja. Ginąca klasa.Mali, zmarznięci.Milionem rodzin. Z gramofonami,Z kraju do kraju.- Powiedzcie, gdzie jest wasza ojczyzna?Wciąż nas pytają.A my nie wiemy; a my plączemy,Jak woda morska.Pod sztuczną palmą listy piszemyNa brudnych dworcach.Konstanty Ildefons GałczyńskiMe bardzo mi się podoba, że mamy jechać główną drogą, lepiej jest jechaćbocznymi drogami po dziurach. [...] Jestem zadowolony, że z powrotempojedziemy po dziurach, lubię jazdę po dziurach, bo nagłownej drodze jestmało do patrzenia. [...] Wiadomo, że na głównej drodze nie widać nicciekawego, lepiej pić wódkę, żeby czas szybciej zleciałJ. Cienki, Koniec rozdziału pierwszego, „Exkluziv" 1994, nr 5Jak się zostaje klasykiemBez większego ryzyka można powiedzieć, że spory pokoleniowe narodziły sięu nas wraz z nowoczesną — czyli świadomą własnej przeszłości i projektującąswą przyszłość — literaturą. Klasycy i romantycy, pozytywiści i MłodaPolska, Skamander i obie międzywojenne awangardy, generacja wojenna naczele ze „Sztuką i Narodem" oraz „panowie intelektualiści", pokolenie„Współczesności" z okresu gomułkowskiej „małej stabilizacji" i pomarcowepokolenie Nowej Fali — to nie tylko terminy organizujące dzieje polskiejkultury, ale też wyznaczniki pewnej tradycji myślenia o jej rozwoju. Myślenietakie pozwala badaczom uporządkować całą masę różnorodnych zjawiskoraz zbudować wyrazisty i bardzo sugestywny, a przez to łatwo przyswajalnyobraz historycznych zdarzeń. Zarazem jednak paradygmat ów podatnyJESIEŃ-2003325


jest na manipulację: w takiej perspektywie zamanifestowanie pokoleniowegoprzełomu wydaje się bowiem najprostszą i zapewne jedyną drogą na kartypodręczników historii literatury dla twórców średnich co najwyżej lotów,którzy inaczej nigdy by takiej nobilitacji nie dostąpili.Tym właśnie sposobem na pisarski parnas trafiło pokolenie „bruLionu".Jego wystąpienia z początku lat 90. zdążyły już przejść do legendy, dlategonie ma potrzeby przypominać wszystkich tych zabiegów promocyjnychw rodzaju osławionego palenia przez poetów własnych tomików podPałacem Kultury. Samo zjawisko, gatunkowo bliższe socjologii życiaśrodowisk literackich niż estetyce, wciąż czeka na swą monografię. Dość żeakcja ta, chyba raczej intuicyjnie niż z pełnym rozmysłem i znawstwemprawideł marketingu kierowana przez Roberta Tekielego, przyniosła zamierzony(czy może — wymarzony) efekt: teza o analogii między rokiem 1989 a1918 zyskała wpływowego orędownika w osobie samego Jana Błońskiego;„bL" obwieścił z triumfem pojawienie się „nowych skamandrytów", jegofrontmani zaś, z Marcinem Świetlickim i Jackiem Podsiadło na czele, przezzasłużonych badaczy polskiej literatury, jak Jan Tomkowski, zaliczeni zostaliw poczet jej „największych nadziei".Warta podkreślenia wydaje się natomiast rażąca sprzeczność pomiędzypostawą deklarowaną przez poetów urodzonych po roku 1960 a faktycznymcharakterem ich wystąpień. Czerpiąc pełnymi garściami z poetyki nowojorczyków,Franka 0'Hary i Johna Ashbery'ego, zakładającej prywatnąwyłącznie perspektywę postrzegania świata; drapując się w szaty outsiderów,stroniących od spraw społecznych, których wpływ cechowałzwłaszcza drugoobiegową twórczość lat 80.; w sposób oczywisty aspirującdo miana nowych Wojaczków i Stachurów (obojętne, do jakich publiczniewykonywanych grymasów nie uciekaliby się nasi bohaterowie, by stworzyćpozory dystansu czy obojętności względem idoli swych lat młodzieńczych)— ci rzekomi indywidualiści zarówno w świadomości zawodowych(piszących o literaturze) oraz przeciętnych czytelników, jak i w rzeczywistościcałkowicie empirycznej (w trakcie różnego rodzaju zjazdów, festiwali,wieczorów itd. itp.) funkcjonowali gromadnie, jako podmiot niemalżezbiorowy: „nowa, młoda poezja". Postawa bruLionowców nie tylko więcpotwierdzała tezę Ryszarda Legutki o upodobaniu polskiej inteligencji dożycia i myślenia „stadnego", ale wręcz mogła sugerować, że ten charakter326<strong>FRONDA</strong> 30


naszych „pinów" (jak nazwał postępowych intelektualistów Rafał Grupiński)jest wrodzony, że wysysają go oni z mlekiem matki i już idąc do szkół,co bardziej niezależne i mocniej przywiązane do swej wyjątkowej i niezbywalnej„pojedynczości" indywidua zaczynają rozglądać się za koterią, w którejtowarzystwie miło będzie im się buntować przeciw „opresyjnemu"społeczeństwu.Niewielu lat trzeba było, aby bankructwo tej formacji stało się oczywistością.Pierwsza z wymienionych sław pokolenia „bruLionu" już trzeci swój tomikzapełniła w znacznej części remiksami własnych sztandarowych wierszyz okresu „burzy i naporu". Pojęcie zaczerpnięte ze świata muzyki rozrywkowejtrafnie opisuje dalszą drogę twórczą lidera postpunkowych Świetlików.Bez wątpienia dużej klasy talent językowy Świetlickiego okazał się paradoksalnieprzyczyną jego zguby jako poety: najwyraźniej nie mając już nic nowegodo powiedzenia, od lat zajmuje się on li tylko mniej lub bardziej sprawnymsamopowielaniem, do znudzenia mnoży kolejne wersje tego samegow gruncie rzeczy wiersza, z uporem godnym lepszej sprawy poprawia makijażna swej lirycznej masce. Z pierwotnej, świeżej w Zimnych krajach propozycjipoetyckiej w późniejszych o ledwie kilka lat 37 wierszach o wódce i papierosachostała się już jedynie nieznośna maniera. O drugim z wymienionychbruLionowców powiem to tylko, co dawno już powinno było zostać powie-JESIEŃ-2003327


dziane: że podkreślanie w jego poezji przez nie wiedzieć czemu tak dlańlitościwych krytyków „epickiego rozmachu", „niezwykłej wprost płodności",wreszcie „oryginalnej w swych rozmiarach wersyfikacji" (chodzi o nie mieszczącesię w szpaltach drukarskich tasiemce słów) - to na dziesiątki sposobówodmieniane pseudonimy zwyczajnej grafomanii. I nawet bardzo prawdopodobnysukces w postaci znalezienia się kolejnego wydania Wierszyzebranych JacPo wśród gimnazjalnych bestsellerów nic tu nie zmieni.Podzwonne dla pokolenia „bL"Tak szybki krach nadziei wiązanych w swoim czasie z pokoleniem „bruLionu"był zapewne przykrym doświadczeniem dla niektórych towarzyszącychmu wiernie komentatorów i krytyków, z pewnością natomiast - dla samychzainteresowanych. Świadczyć o tym może fakt, iż powieść satyrycznaKatecheci i frustraci Marianny G. Świeduchowskiej (czyli Świetlickiego i jegokolegi z zespołu, Grzegorza Dyducha), likwidująca mit „nowych skamandrytów",tak jak niegdyś piekielnie złośliwe Małpie zwierciadło Nowaczyńskiegoi Słówka Boya likwidowały patos modernistów, światło dzienne ujrzaładopiero w osiem lat po jej pierwszych zapowiedziach. Trudno się zresztątemu dziwić, jej pisanie musiało być dla MŚ terapią dosyć bolesną. Niełatwoprzecież sporządzać portret trumienny marzeń własnych oraz swychkolegów i przyjaciół - bo czymże innym jest ta „galicyjska satyra środowiskowa",jak określa ją cytowanymi na okładce słowami Jerzego Jarzębskiegowydawca?Książka to miejscami bardzo zabawna, napisana, owszem, z prawdziwymtalentem satyryka, obserwatora swoich i cudzych śmiesznostek. Ale tym samymksiążka to smutna, nie o takim wszak talencie pokolenie „bruLionu"oraz jego krytycy i czytelnicy (że o czytelniczkach nie wspomnę) marzyli.Cóż, tak krawiec kraje... A kraje tak oto: rok 1993, cała poetycka Polskaprzestępując z nogi na nogę, nerwowo wyczekuje werdyktu jury emigracyjnejnagrody Gnatowskich. Wreszcie - jest. Rozdzwaniają się telefony.— Gnatowskich dostał Schyschko.— Nie pierdol, Marian. Schyschko? [...]328<strong>FRONDA</strong> 30


— Więc nie pan.— A kto?— A Schyschko. [...]— Schyschko.— Dostał?— No. Świeckiego szlag trafi. [...]— Wkurwić cię?— No?— Schyschko dostał.— Tu jest Starosądecki. Pójdę go wkurwić. [...]— Wkurwić cię?— Ja też mogę cię wkurwić.— Schyschko?— Schyschko.Kim są prowadzący te urocze dialogi bohaterowie-literaci, noszący łatwe dorozszyfrowania nazwiska? Poza najbardziej zainteresowanymi - pierwowzoramiposzczególnych postaci - chyba nikt nie chciałby się dzisiaj zajmowaćuważnym śledzeniem ich karykatur, skoro nawet ich wiersze, nie mówiąco twarzach i zwyczajach, słabo już pamiętamy... (Zresztą ciekawy czytelnikłatwo może sobie sprawdzić, kto otrzymał w tamtym roku ważną emigracyjnąnagrodę dla młodych pisarzy, a kto doczekał się na nią dopiero po kilkulatach albo i wcale.) Łatwo jednak stwierdzić, że są to - dosyć wierne w sumie,mimo że zakrawające na karykaturę - portrety kolegów po piórze dwugłowej„autorki": tych wszystkich nabzdyczonych typków, robiących tłokw snobistycznych krakowskich kawiarniach oraz w trakcie żoliborskich, legnickichczy innych jakichś poetyckich spędów - z całą ich megalomanią,chorobliwymi ambicjami i brakiem realnego rozeznania własnej wartości1 talentu. Uwaga ich powieściowych „klonów" koncentruje się wokół trzech,właściwie równorzędnych, spraw: kobiet, wódki i walki o uznanie w „rówieśniczym"oraz „dorosłym" towarzystwie, do którego pragną się dostać.Dziwna to jednak uwaga, bo jakoś strasznie nieuważna.JESiEŃ 2003329


— Jaka ona jest? — zapytał Świecki wskazując na owe kłęby pary za szybą,przesłaniające niemal całkowicie wiotką postać małżonki młodego Pilchera.— Kto?— Ona.— Kto?— Twoja żona, Kazimiera.— Jaka ona jest? — zadziwił się młody Pilcher i odwrócił się w stronę salonu kosmetycznego.Z jego żony spływały kłęby pary, a panie w różowych fartuchach poruszałysię żwawo. — No, laska z niej sthaszliwa — błogo uśmiechnął się młody Pilcheri popatrzył tryumfalnie po kawiarni.Bohaterów tej powieści nie interesuje bowiem nic ani nikt oprócz nichsamych. W dodatku właściwie wszystko, czym się zajmują, zdaje siępogłębiać ich frustrację, chyba dlatego, że mało co robią z autentycznejpotrzeby, większość zaś działań i rzekomych zainteresowań jest tylko pozą,obliczoną na zdystansowanie „konkurencji" i zwrócenie na siebie uwagi„autorytetów". Nawet lejąca się litrami wódka i palone jeden za drugimpapierosy nie są wcale źródłem przyjemności, lecz koniecznym elementemżycia literackiego, jakiego żadnemu szanującemu się młodemu talentowi poprostu nie wypada unikać.Ktoś nieobyty powiedziałby, że jechało od niego wódą.— Ode mnie też jedzie — myślał Świecki — ale jak ode mnie jedzie, to jakoś mi nieprzeszkadza, a jak jedzie od niego to mi się niedobrze robi, i po co ja się tak męczę?Czytając Katechetów i frustratów, niejeden raz zadawałem sobie to właśnie pytanieŚwieckiego: po co oni się tak męczyli, a co po niektórzy z nich męcząsię nadal? Tytułowi frustraci, są jednak zbyt zajęci sobą czy raczej swojątwórczością, a właściwie to nawet nie nią, tylko jej notowaniami na literackiejgiełdzie, żeby zdobyć się na dystans i podjąć jakąkolwiek autorefleksję.Zabłąkani w tej pogoni za swoją szansą, tułając się między redakcją a kawiarnią,przysiadając się to biurka, to do stolika, przy którym swoje wyniesieniecelebrują pisarskie autorytety, marząc, by i na nich padł choć jeden promyksławy tamtych, w najlepszym razie trafiają skacowani nad ranem pod sztucznąpalmę z przedwojennego wiersza Gałczyńskiego, która w naszych czasach330<strong>FRONDA</strong> 30


przybrała formę „dzieła sztuki", ustawionego na warszawskim rondzie DeGaulle'a.Dla poprawienia swej „pozycji" gotowi są na wszystko. Sposobem na zdobycieprestiżowego i intratnego lauru Gnatowskich może być choćby pożyczkapieniężna od jednego z członków jury w wysokości równej kwocie nagrodyi niespłacanie długu, dopóki zdesperowany wierzyciel, wyłącznie w celu odzyskaniatejże sumy, nie zjedna przychylności reszty szacownego gremium dlapoetyckiej kandydatury swego dłużnika. „Lansować się", jak to dzisiaj mówimłodzież, można jednak i na inne sposoby, np. po wazeliniarsku organizująctriumfalny wjazd konkurenta-laureata do „stolicy polskiej poezji" - Krakowa.— Witaj, klakierze jeden — powiedział, patrząc mu w oczy Owietz.— Witaj, ubeku seksualny — powiedział, patrząc w oczy Owietzowi Syflas.— Mizdrzyłeś się straszliwie dzisiaj na dworcu [...]— Stary, to postmodernizm miał być. A ci ludzie — widziałeś? Wiocha, anarchia ibrak samokontroli. Zresztą nie bądź taki niezależny twórca. Wazeliniarz jesteś ihipokryta jak wszyscy z peryferyjnych osiedli.Książeczka więc to zabawna miejscami i czyta się ją przyjemnie, bo samapozbawiona jest zadęcia i wygórowanych ambicji cechujących jej bohaterów.JESIEŃ2003331


Taka też wydaje się dzisiaj poezja pokolenia „bruLionu", rzecz jasna, w jejlepszych realizacjach. Pozostanie po niej może jakaś legenda środowiskowa,przede wszystkim jednak - chichot, dozowany dla rozrywki pomiędzy prawdziwymilekturami. Poniewczasie przypomina się zdroworozsądkowe powiedzenieciotki Atanazego Bazakbala z Witkacowego Pożegnania jesieni: „Wzięlibyściesię lepiej, chłopcy, do jakiejś pożytecznej pracy".W bok od głównej drogiSkoro więc generację „bL" bez większego żalu spisać można już dziś na straty,powstaje pytanie, kto przyjdzie po nich? Kto zajmie ich miejsce wśródosławionych „nadziei polskiej literatury"? Wiele się ostatnio pisze o „rocznikachsiedemdziesiątych". Spośród grona dwudziestokilkulatków usilnie „lansującychsię" Tekstyliach (omawianych w prasie znacznie szerzej i poważniejniż na to zasługują) pewne szanse dawałbym tylko Jarosławowi Lipszycowi:lepszą przyszłość jego poezji dostrzegam bowiem w przedrukowywanym jużna tych łamach wierszu o sprawie Jedwabnego oraz innych, gdzie młody autorpodejmuje wątek własnego zmagania z żydowskością. Obawiam się jednak,że nad takie „pozaliterackie" aspekty poezji w dalszym ciągu przedkładaćon będzie swoje mało komunikatywne neolingwistyczne łamańce.Poetami urodzonymi w latach 70. właśnie jako pewną grupą pokoleniowązajęła się niedawno redakcja sopockiego „Toposu", okładkę najnowszego,potrójnego numeru pisma opatrując grafiką z wypisanym jak gdyby mottemz jednego z owych remiksów MS, Me dla Jana Polkowskiego: „Historia literaturywchłania wszystko. Tak. / Historia nieba wybredniejsza jest". Poświęcony20- i 30-latkom blok spinają klamrą dwa wywiady: otwierający, z MarcinemSwietlickim właśnie, oraz zamykający - z Wojciechem Wenclem. Samo już takiepostawienie sprawy (jaskrawię odmienne niż w Tekstyliach, gdzie autorOdy chorej duszy został całkowicie przemilczany!) delikatnie sugeruje, kto stajesię obecnie pierwszym głosem „generacji X". Paradoksalnie jest to poeta,który nad alienację, bunt i obojętny na wszystko permisywizm przedkładaprzywiązanie do przeżywanej bardzo osobiście religii i konserwatywnego systemuwartości oraz szacunek dla całego dorobku polskiej i europejskiej kultury,zwłaszcza zaś dla tradycji T.S. Eliota i Josifa Brodskiego, której czuje siędepozytariuszem i którą chce twórczo kontynuować. Rzeczywiście, dorob-332<strong>FRONDA</strong> 30


kiem, uznaniem i zdobytymi już laurami gdański poeta bije na głowę swychzbliżających się nieuchronnie do trzydziestki rówieśników.Ale też trzeba pamiętać, że sam Wencel żadnej pokoleniowej wspólnoty literackiejnigdy nie szukał. Wybierał raczej pokrewieństwo wyobraźni, a takżewyznawanych zasad, które łączą go przede wszystkim ze starszymi o dekadę,pozostającymi jednak z dala od pokoleniowej ofensywy „bruLionu", poetamiprowincji i trudnej, niekiedy ocierającej się o herezję, wiary: Krzysztofem Koehlerem,Dariuszem Suską i późno wypływającymi na szerokie literackie wodyMirosławem Woźniakiem i Krzysztofem Czacharowskim, a także (choćz wieloma zastrzeżeniami) z najważniejszymi poetami metafizycznymi lat 80.- Zbigniewem Machejem, Adamem Zagajewskim, Bronisławem Majem oraznestorami polskiego parnasu, jak Czesław Miłosz czy Jarosław Marek Rymkiewicz.Wencel od lat mozolnie, wbrew koniunkturom ideologicznym i stadnympokusom „życia ułatwionego", wypracowuje sobie miejsce osobne. Z poetyckichgustów klasyk (co sam po wielekroć deklarował), lokalny patriota rodzinnychKaszub, owej „ziemi świętej" z tytułu jego ostatniego tomiku (ochrzczonynawet przez Adama Michnika ideologiem „archaicznej wspólnotykaszubskiej wioski") - okazuje się być największym buntownikiem w świeciepełnym łudząco do siebie podobnych „indywidualności" pisarskich.JESIEŃ-2003333


I właśnie patrząc na przykład tego poety, utwierdzam się w przekonaniu,że jeśli młodzi pisarze roczników siedemdziesiątych nie okażą się meteoramipodobnymi ich starszym kolegom z pokolenia „bL" i naprawdę zostanąw polskiej literaturze przez lata, to stanie się tak właśnie dlatego, iż nie sążadnym pokoleniem, nic ich nie łączy, a znając historię tamtych, nie mogąjuż mieć złudzeń, jakoby trafienie do skryptu dla nienajpilniejszych studentówpolonistyki równoznaczne było z zapewnieniem sobie miejsca w historii.Stać się tak może tylko wtedy, gdy poszczególni z nich, nie bacząc na środowiskoweukłady i koteryjne pokusy, wypracują własny styl, jakiegow poprzedniej generacji zabrakło. Bo mówienie własnym, rozpoznawalnymgłosem to najlepszy sposób prawdziwej, trwałej promocji swego pisania.Sądzę zresztą, że już widać czołówkę peletonu, zbierającego się do pogoniza samotnie dotąd uciekającym Wenclem. Tadeusz Dąbrowski - nazwiskotego ledwie 25-letniego chłopca zdążyło już przyciągnąć uwagę, lecz za nimidą następni. Artur Nowaczewski ma zadatki na równie ciekawego krytyka,co i poetę; w każdym razie jak nikt inny rozumie i umie opisać sytuację duchowąi środowiskową dzisiejszego młodego pisarza. Poza wymienionymigdańszczanami sympatię moją budzi też Ślązak, Szymon Babuchowski; dlajego niewątpliwego talentu niebezpieczeństwem okazać się jednak może wy-334<strong>FRONDA</strong> 30


aźna świadomość pokrewieństw duchowych z twórczością Wencla: obawiamsię, że jeśli Babuchowski w dalszym ciągu tak wiele czasu i wysiłku poświęcaćbędzie komentowaniu i sporom o poezję autora Ody chorej duszy lubnp. zechce pisać na ten temat doktorat, wówczas nazbyt silne echo tych zainteresowańw jego własnych wierszach, słyszalne i dzisiaj, da mniej życzliwymokazję do oskarżeń o epigonizm.Może zatem najbliższe lata pokażą, że drogą poezji nie jest autostradamass mediów i kulturalno-biznesowych salonów, z której - jak to z autostrady- niewiele widać, lecz boczna droga drugiej, a może i trzeciej kolejnościodśnieżania, po której, przez najbliższą nam, nieraz i prowincjonalną okolicę,zmierza się prosto do poetyckiego nieba...?Marianna C. Świeduchowska, Katecheci i frustraci. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001ADAM LUBICZTekstylia. 0 ..rocznikach siedemdziesiątych". wybór i opracowanie Piotr Marecki, Igor Stokfiszewski,Michat Witkowski, Krakowska Alternatywa „Rabid". Kraków 2002„Topos. Dwumiesięcznik literacki", redaktor naczelny Krzysztof Kuczkowski, Towarzystwo PrzyjaciółSopotu, Rok XI. 2003, nr 1-3 (68-70)JESIEŃ 2003335


A jednak Dtuskiemu udaje się powracać. Wciążjest „chłopcem o czerwonych dłoniach". Niektórzydo końca życia znają tajne drogi między snopkami,kępami uschłych badyli. Wiedzą, jak się łączą miedze.Budzą się rano i widzą „bażanta, który tańczy pod ichoknem".WszyscyjesteśmydębowieckimichłopcamiROMANMISIEWICZLubię wracać z podróży do Nikąd,choć już nie wierzę w złotą łódź Arkadii.(Stary dom)Oto krajobraz, jaki otwiera się przed nami wraz z podniesieniem okładki, naktórej widnieje okienko w wyplecionym z wikliny drzewie. Nad zagonemkarczemnego stołu wznosi się ciężka głowa geodety. Sonar wzroku odmierzaodległość pomiędzy szklanką i talerzykiem. Głowa wznosi się wyżej. Ogarniacałą przestrzeń. Już dzień. Trzeba iść do domu. Rozpaczliwy krzyk odsuwanegokrzesła. Trzaśniecie drzwiami. Blady świat.Dłoń dotyka daszka czapki jak przy słowach: „Niech będzie pochwalony".Skupienie nad drobnym ogniem papierosa, a potem lekko pochylonycień przemyka obok starego domu z cegły i kamienia, nie zwracając uwagi na336<strong>FRONDA</strong> 30


zmarzniętą postać świętego Floriana. Dzień jasnopopielaty. Mgliście. „A niezapomnieliście taśmy mierniczej, Józefie?" - cień pyta samego siebie. Klepnięciepo kieszeni. Jest! Można iść dalej.Postać przemierza przestrzeń wolnego miasta Dębowca. Miasta, a właściwiemiasteczka położonego z pietyzmem na rzemieniu wzgórza; w procyrzek: Wisłoki i Dębownicy. To stąd wyrzuciło w świat Stanisława - syna Józefai Anatoli. Z maleńkiego, białego domu, przylegającegoogrodem do ulicy Syzma, która opada ku budynkomsanktuarium, a dalej wznosi się do rynku i kościoła parafialnego,gdzie w głównym ołtarzu zamknięto bezskórnegoświętego Bartłomieja.Na podwórzu szczekają psy. Musiktoś obcy przyjechał. Na Kłaputa by nieszczekały. Do miejscowych są przyzwyczajone.Ci często tu przychodzą snuć -dziwne dzieciom - dębowieckie historie.Józef przyspiesza. Wtapia się w popielatąmgłę, rozmywa. Zanim ta opadnie, minie28 lat. I choć w architekturze Dębowca niewielesię zmieni, będzie już nowe tysiąclecie.Rok 2003.Tytuł wydanego przed dwoma laty tomu StanisławaDłuskiego to Samotny zielony krawat.Sztandarowy wiersz z tamtej książki znalazł siętakże w tegorocznych Elegiach dębowieckich, jednakjego tytuł został zmieniony na Świat wedługKlaputa. Pierwsze skojarzenie oglądaczatelewizyjnych seriali to Świat według Kiepskich- niewybredna komedia quasirodzinna. AleDłuski bezlitośnie zabiera spokój miłośnikomseriali. Bo tak jak pierwowzorem Samotnegozielonego krawata był Samotny biały żagiel,tak wyjściem dla Świata według Kłaputa jest Świat według Garpa - poetycka historia,opowiedziana przez chłopca odbierającego świat zupełnie inaczej niż pozostalimieszkańcy ziemi. Żyjącego w zupełnie innej rzeczywistości.JESIEŃ-2003337


Widzę też siebie. Chłopaka o czerwonychdłoniach. W wysokiej trawie. Dnia.Który idzie przez owies. Przez miedzepachnące gusłami. Biedą. I Kyrie ełejson.Bez uzdy. W pachnącej kołysce. Lotnad mieczem pogody.(Psalm dębowiecki)Czy powyższy opis to faktycznie inna rzeczywistość?Zależy dla kogo. Na pewno dla tego, ktourodził się i wychował w „cywilizacji pięciu groszy",będzie to dziwna bajka. Bajka, w której czasyFranciszka Józefa są wciąż żywe; gdzie życie „niezapiernicza z górki z zawrotną szybkością", a snujesię leniwie jak biały dym z komina w bezwietrzny zimowydzień. Gdzie nie przelicza się wszystkiego,a przyjmuje, jakim jest.Poeta Dłuski, mieszkający i pracującyna co dzień w mieście akademickim,ma świadomość nieprzystawalnościświata, w którym się urodził, do tego, w którymmieszka dziś. I chociaż zarówno asfaltową, jaki żelazną drogę z Rzeszowa do Dębowca przez Jasłozna na pamięć, nie umie już inaczej niż poprzezswoje wiersze tam powrócić. Ale czasem i podróżpoprzez poezję wydaje się niemożliwa. Coś wiążenogi, pali mapy, świeci w oczy. Droga zaciera się.Rozpadają się dawne obrazy:[...]posiwiałe śliwy przestająrodzić szpaki i zapachprzypalonych powideł,rdzewieje rower markiUkraina, pleśnieje krzyż338<strong>FRONDA</strong> 30


nad starym domem. Ojcieczasnął już w popiele dnii nocy, odleciały bocianymojej pamięci [...](Obrazy z Dębowca)Czy Dębowiec dzieciństwa staje się dla niegomiejscem mitycznym? Czymś, co kiedyś było, aleczego wcale nie można dziś być pewnym. Cowprawdzie trzymane jest jeszcze przez pamięć,jak obrazy „dzięcioła zielonosiwego" czy „łukówkatedry wysokich jak hosanna", ale umysł nie jestjuż pewien, czy to rzeczywiście było, czy śniło siętylko. Czy kraina istniała naprawdę, czy była tylkowytworem dziecięcej wyobraźni?Z wierszy można zebrać i spróbować rozrysowaćarkadyjską krainę. Krainę nie mniej fantastycznąniż ta z mitologii greckiej i nie mniej fantasyniż tolkienowska:śmiałem się całym dziobemkiedy odlatywałem do rajuna Kobylej Górze za Dębowicą [...](Dzięcioł zielonosiwy)Jeszcze dalej, za KobyląGórą mieszka rozpacz [...](Ptaki napadają świt)No, ale dziś jest spotkanie autorskie w rzeczywistym Domu Kultury, częściremizy straży pożarnej. Nie w wirtualnej rzeczywistości. Zderzenie przeszłościz teraźniejszością. Pomieszanie przestrzeni. Zakrzywienie wymiaru.Przyjeżdżam do rodzinnego,obolałego Dębowca,spotykam miejscowe staruszki, dla którychJESIEŃ-2003339


Zdrowaś Mario to codzienna tabletka na bólgłowy [...]Synowie wyjechali do miasta,[...] dniporzucone dla macochy, cywilizacji za pięć groszy.(Piosenka dla opuszczonych matek)Podczas swego wieczoru w Dębowcu poeta słucha popisu wokalnego dziecimiejscowych prominentów i zadaje sobie po raz kolejny pytanie, czy rzeczywiściejest w miejscu swego wyjścia. Czy jest w nim tylko pozornie. Czy wyjazd,a właściwie szereg wyjazdów stąd nie zmieniły go całkowicie. Czy nastąpiłowymieszanie czasów, przestrzeni, kultur, czy raczej dobrowolnaucieczka z raju spowodowała brak możliwości powrotu. Czy to nie zatwardziałośćsyna marnotrawnego czyni powrót niemożliwym.Jest teraz tutaj, teoretycznie w miejscu swojego dzieciństwa, do którego wdarłysię obce obyczaje i dziwna moralność bez zasad. Czy może istnieć moralnośćbez zasad? Ale czy nie dlatego tak na to patrzy, że sam jest skażony? Przez co skażony?Środowisko, w jakim teraz żyje? Spogląda chłodnym okiem, z dystansu nawszystko, co dzieje się wokół. Zastanawia się, po co właściwie odchodzimy? My,dębowieccy chłopcy, opuszczający rodzinne strony. Pędzący do wielkich miast zasławą, pieniądzem, karierą? Jak inni, wiecznie poszukujący żeru? Sycący swe ambicjeczerwonymi, sportowymi autami, kolejnymi publikacjami; zmieniający partnerkina nowe modele? Jak mogliśmy tak spłycić własną wizję świata z dzieciństwa?Jak możemy patrzeć na dach rodzinnego domu i zamiast widzieć bocianiegniazdo, przeliczać koszt blachy i robocizny potrzebnej do jego naprawienia. Jakmożemy... my. Wszyscy przecież jesteśmy dębowieckimi chłopcami.Jest coraz jaśniej. Opada mgła.pod parasolem świtu wyłania siętwarz Ojca, ciało staje się bramądla opuszczonych(Narodzony w popiele)A jednak Dłuskiemu udaje się powracać. Wciąż jest „chłopcem o czerwonychdłoniach". Niektórzy do końca życia znają tajne drogi między snopkami, kępa-340<strong>FRONDA</strong> 30


mi uschłych badyli. Wiedzą, jak się łączą miedze. Budzą się rano i widzą „bażanta,który tańczy pod ich oknem". Lecą za nim „nad mleczem pogody". Niektórymjest dane prawo do powrotu. I udaje się im wrócić. Nie tylko do „obolałego,starego Dębowca" i do „białego domu". Udaje się im wrócić do siebie.Może to dzięki jabłkom zrywanym potajemnie w „ogrodzie Abrahama"?Wracam do starego domu, pochylonego jakmój ojciec, który przekroczył próg ostatniego dnia.(Stary dom)Stanisław Dłuski. Elegie dębowieckie,Biblioteka Nowej Okolicy Poetów, tom 8. Rzeszów-Tarnobrzeg 2003ROMAN MISIEWICZJESIEŃ-2003341


Kiedy Adam Bujak, fotograf Jana Pawła II, odpowiadającna pytanie, czy przekazał dzieciom wiarę,mówi: „Myślę, że do końca nie przekazałam im wiary",Alina Janowska przyznaje się: „Żyję w grzechu.Mój mąż jest po rozwodzie z pierwszą żoną", a Jan JakubKolski wypowiada zdanie: „Popełniam prawiewszystkie grzechy świata" - to są to najważniejsze momentytej książki.PrywatneteologieNATALIABUDZYŃSKAPytanie: „Czy wierzysz w Boga?" wielu ludzi uzna za zamach na wolnośćczłowieka. Dlaczego tak trudno jest rozmawiać o Bogu? Bo nie wypada, boto takie osobiste i intymne? To sfera życia całkowicie zakazana do upublicznieniaprzez tak zwanych dobrze wychowanych, najczęściej niewierzących.Nie wolno przyznawać się publicznie do tego, że wiara w Boga jest drogowskazemżyciowych wyborów, bo niektórzy mogą źle się poczuć. Albo nie-342<strong>FRONDA</strong> 30


wygodnie. Mogą poczuć się zawstydzeni albo zażenowani,albo nawet mogą nagle zacząć pogardzać kimś, ktonajwyraźniej nie potrafi sam sobie poradzić w życiu.Znam nawet dziennikarza katolickiego, który uważa, żepytań o wiarę nie należy zadawać, no chyba że księdzu.Choć właściwie jest również wysoce niekulturalne pytaćksiędza o to, czy wierzy. Straszne faux pas. A ja straszniesię cieszę, że Pani Izabela Górnicka-Zdziech popełniła ichcałe mnóstwo. Co rusz bowiem pyta się: „Czy wierzy Pani/Panw Boga?", a nawet jeszcze gorzej: „Jaki jest Pani/Pananajcięższy grzech?". Co najdziwniejsze, otrzymuje całkiem szczere -mam nadzieję - odpowiedzi. Sama, oprócz tego, że jest dziennikarką, jest teżpoetką i może dlatego wybrała na rozmówców artystów i ludzi kultury. Alewłaściwie to ona jest bohaterką tej książki: genialnie wprost prowadzi rozmowy,a to wielka sztuka pokazać rozmówcę takiego, jaki jest, nie wykreowanego.Jak ona to zrobiła, że ci „wielcy artyści" po kolei obnażają się duchowo?Ze stają przed nami ludzie zwykli, nie żadni religijni herosi, którzysię mylą ewidentnie w sprawach teologicznych, którzy nawet nie kryją słabości,zgodnie mówiąc o swoich grzechach. I jak tu recenzować taką książkę?Przecież nie będę teraz wytykać błędów, które oczywiście pozaznaczałamw książce, głośno komentując: „Co on (ona) wygaduje!"Bo gdybyście widzieli, jakie Pani Górnicka-Zdziech zadaje niewygodnei bezczelne pytania! Januszowi Kotańskiemu, poecie i scenarzyście, który mówio nienawiści i pogardzie wobec niektórych ludzi: „Katolik może nienawidzić?"Aktorowi Wojciechowi Wysockiemu: „Czy możliwe jest życie pochrześcijańsku w drugim związku, jeśli zaczyna się od grzechu - złamania sakramentumałżeństwa?". Marcinowi Wolskiemu, który mówi, że Kościół jakoinstytucja sprawdza się i nie można go traktować jak supermarketu, wybierającpojedyncze produkty, zwraca uwagę: „Jednak Pan nie przychodzina Mszę, mimo iż jest to sprawdzona od wieków forma kontaktuz Bogiem". A Jana Pospieszalskiego, rozważającego dość długona temat istoty i wagi piękna muzyki w liturgii, sprowadza na ziemię:„Nie idzie się do kościoła, żeby słuchać muzyki". Oczywiściepoza tym ciekawe jest sobie poczytać, co na temat tego, czy talentjest dany od Boga, sądzą artyści (Dwurnik uważa, że jegoJESIEŃ-2003


talent został zapisany w kodzie genetycznym, a Harasimowicz, że to dar odStwórcy, którym trzeba dobrze zadysponować). Poza tym opowiadają jeszczeo takich rzeczach, o których w ogóle wstyd mówić: że doświadczają jakichśmistycznych znaków, cudów być może. To już całkiem obciach, normalniemożna się popukać w czoło, jak Tekieli opowiada o magii, a Pakulnis o anielestróżu. Wystawić się na ośmieszenie jest naprawdę trudno.Bardzo się cieszę, że się jednak wystawili - trzeba mieć odwagę. Odpowiedźna fundamentalne pytanie: „Czy wierzysz w Boga?" nie u wszystkich jest oczywista,ale wszyscy szukają, a nawet więcej - znaleźli, widzą jasno tę drogę, którądobrze jest iść, ale brać siły na tę drogę z Kościoła, z sakramentów niektórymjest trudniej. Kiedy Adam Bujak, fotograf Jana Pawła II, odpowiadając napytanie, czy przekazał dzieciom wiarę, mówi: „Myślę, że do końca nie przekazałamim wiary", Alina Janowska przyznaje się: „Żyję w grzechu. Mój mąż jestpo rozwodzie z pierwszą żoną", a Jan Jakub Kolski wypowiada zdanie: „Popełniamprawie wszystkie grzechy świata" - to są to najważniejsze momenty tejksiążki. Michał Lorenc, twórca muzyki filmowej, może opowiadać, że Wojna polsko-ruskaMasłowskiej to najbardziej katolicka książka, jaką ostatnio czytał(hm), czy porównywać Pasikowskiego do Gogola i Czechowa (hm, hm), ale,gdy na pytanie: „jak nawrócenie wpłynęło na Pana rodzinę?" opowiada: „Wróciłemdo domu. Wróciłem do dzieci. Jestem z nimi i nie zamierzam nigdy odchodzić",to czuję się szczęśliwa i pragnę błogosławić Boga. Z tych wielu rozmów,dłuższych i krótszych „przemówień" teologicznych na własny użytek, nawłasne usprawiedliwienie, wyłania się obraz zwykłego człowieka, który wymyślaBoga na własną miarę. Na szczęście Bóg jest większy niż my to sobie wymyślamyi wtedy właśnie możliwe są zdania typu: „Bez wiary życia sobie nie wyobrażam".NATALIA BUDZYŃSKAIzabela Córnicka-Zdziech, Rozmowy pod niebem. Wydawnictwo WAM, Kraków 2003344<strong>FRONDA</strong> 30


Proponuję dwie listy słów i zwrotów poddawanych manipulacji:słowa eliminowane i słowa przenicowane.Słownik naszejnowomowyMICHAŁWOJCIECHOWSKIJęzyk propagandowy przeszedł znaczną ewolucję. Od nachalnej cenzuryi kłamstw zmierza w stronę ukrytego zafałszowania, blisko spokrewnionegoze zjawiskiem „politycznej poprawności". Ma ona cechy Orwellowskiej nowomowy,ale działa głównie na zasadzie zdecentralizowanej cenzury niefor-JESIEŃ 2003345


malnej i prania mózgów. Świat językowy wykreowany tą czy podobną metodąma wykluczyć możliwość sensownego i godnego wypowiadania poglądówzwalczanych przez propagandę. Próbuje zawładnąć umysłami, a szczególniesferą polityki, religii, życia prywatnego.Można wyróżnić dwie operacje na słowniku, jakie cechują język współczesnejnowomowy propagandowej, a czasami w ogóle język mediów; najbardziejsą one widoczne w rzeczonej poprawności politycznej, zabarwionej lewicowo.Pierwsza operacja to usuwanie pewnych słów i zastępowanie ich innymi, o wyraźnieodmiennym odcieniu albo w ogóle innego rodzaju. Kto używa starychsłów i nazywa rzeczy po imieniu, oskarżany bywa o zacofanie umysłowe orazobrażanie ludzi. Druga metoda polega na nadawaniu starym wyrażeniom odmiennegosensu lub przynajmniej kontekstu, by kojarzyły się z czymś innymniż dotąd. Dawne znaczenie znika i trudno je wyrazić; odpowiadające mu pojęciewypierane jest ze świadomości. Kto używa takich słów w ich innym niż„medialne" znaczeniu, ryzykuje brak zrozumienia u odbiorców.Operacje te mogą być nieszkodliwe lub tylko irytujące, ale bywają teżgroźne, i to nie tylko dla porządku w myśleniu. Są przecież kraje i miejsca,w których mówienie „po staremu" grozi kłopotami w pracy, potępieniemw mediach, a w skrajnych przypadkach wyrokiem. Zarazem metody te sączęsto śmieszne w swoim zadufaniu i sztuczności; nietrudno przekłuć baloneufemizmów i ujawnić manipulację, jeśli tylko cicha cenzura temu nie zapobiegnie(obawiam się, że dla niektórych wykazy poniższe staną się poradnikiemcenzora...).Proponuję tu dwie listy słów i zwrotów takiej manipulacji poddawanych:słowa eliminowane i słowa przenicowane. Przykłady pochodzą główniez Polski. Przy pierwszej kategorii podaję zaraz odpowiednik starego wyrażeniaw nowomowie. Przy drugiej - najpierw sens pomijany, a potem sens zakładanyprzez propagandę; terminy i znaczenia propagandowe podano odpowiednimdla nich drukiem pochyłym.Warto też wspomnieć kategorię pokrewną: imiona i nazwy geograficzne.Współcześni wydawcy i redaktorzy często zwalczają tradycyjne polszczenieimion cudzoziemców, czy to autorów, czy znanyeh postaci (Umar zamiastOmara), a także swoiste polskie nazewnictwo geograficzne, wyjątkowo bogate(Antakya zamiast Antiochii; Bautzen, a nie Budziszyn). Takie przedkładaniesłów i norm obcych nad polskie jest doprawdy zastanawiające.346<strong>FRONDA</strong> 30


Terminy zastępowane innymiANARCHIA, AWANTU­RY, ROZRUCHY, zamiasttego czytamy: protesty, blokady.BEZBOŻNICTWO, krytykaKościoła i religii.BIUROKRACJA, 1) administracja, służbypubliczne; 2) regulacje, wprowadzaniestandardów europejskich.BOŻEK, bóstwo religii politeistycznej.BRAK ZASAD, 1) luz; 2) umiejętność porozumienia.CYGANIE, Romowie.CZARY, MAGLA LECZNICZA, bioenergoterapia,medycyna naturalna.DEKADENCJA, oryginalność artystyczna.DEMORALIZOWANIE DZIECI, wychowanieseksualne.DOM PUBLICZNY, agencja towarzyska.DUMA NARODOWA, ksenofobia,nacjonalizm, rasizm.DUSZA, psychika, osobowość.DYSCYPLINA, opresja, przymus.EMANCYPANTKA, feministka.ETATYZM, NADMIAR PRZEPISÓW,troska państwa o obywateli i gospodarkę.GANGI, BANDY, grupy (przestępcze,młodzieżowe).GŁOWA RODZINY, męska dominacja.GOSPODYNI, kobieta nie pracująca.JESIEŃ 2003GRABIEŻ MIENIA PU­BLICZNEGO, przekształceniawłasnościowe (z koleifaktyczne przekształceniawłasnościowe są nazywaneroszczeniami właścicieli,wykupywaniem majątku narodowegoitp.).HINDUSKIE POGAŃSTWO, duchowośćWschodu.INWALIDA, niepełnosprawny.KARANIE DZIECI, przemoc wobecdzieci.KSIĄDZ, KAPŁAN, duchowny katolicki.KOMPLEMENTY, ZACHWYTY, ZA­LOTY, molestowanie seksualne.KOMUNISTA, człowiek łewicy.KOMUNISTYCZNY, SOCJALI­STYCZNY, MARKSISTOWSKI, postępowy.KOMUNIZM I SOCJALIZM, łewica;ich wprowadzanie to reformy.LENISTWO, brak motywacji i perspektyw.LUDY PRYMITYWNE, łudy pierwotne.MAHOMETANIZM (określenie pokazujące,że religia ta historyczniepochodzi od Mahometa, jak chrześcijaństwood Chrystusa), islam (słowowartościujące, podsunięte przezjego sympatyków; po arabsku „oddanie"[Bogu]).347


MAŁŻEŃSTWO, NARZECZEŃ-STWO, ROMANS, związek.MASONERIA - tu brak odpowiednika,bo przecież istnieje ona tylkow chorej wyobraźni; w kontekściehistorycznym: wolnomularstwo.MĄŻ, NARZECZONY, KOCHANEK,partner.MIŁOŚĆ BLIŹNIEGO, altruizm, humanizm.MONOPOLE PAŃSTWOWE, służbypubliczne.MORDERSTWO, zabójstwo.MOTŁOCH, 1) margines społeczny;2) demonstranci.MURZYN, Afrykanin.NAŁÓG (np. alkoholowy), choroba(np. alkoholowa).NAWRACANIE, ekumenizm, dialog.NUMERUS CLAUSUS, akcja afirmatywna(w USA ustalanie, jaki procentMurzynów etc. ma być przyjętych dopracy czy na studia).OCHRONA PRZYRODY, ekologia.OJCIEC ŚWIĘTY, Watykan.PATRIOTA, nacjonalista, szowinista.PIJANY KIEROWCA, kierowca jakoprzestępca.PIJANY PIESZY, ofiara wypadku.PIOSENKARKA, wokalistka.POBOŻNY, tradycjonalista, klerykał.PODWYŻKA PODATKÓW, reformapodatkowa.PODZIAŁ ŁUPÓW, porozumienie koalicyjne.PORNOGRAFIA, erotyka.POSADY, funkcje państwowe i samorządowe.PRAWDA I FAŁSZ, dwie sprzeczneopinie.PROPAGANDA, informacja.PROSTYTUCJA, usługi seksualne.PRYMITYWIZM, naturalność.PRYWATA, interesy jednostkowe i grupowe.PRZESTĘPCA, 1) podejrzany, oskarżony;2) więzień; 3) nieprzystosowanyspołecznie.RABUNEK, 1) konfiskata; 2) przywłaszczenie.RELIGIJNOŚĆ, 1) duchowość; 2) fundamentalizm.ROZKŁAD MORALNY, wolność odsztucznych ograniczeń.ROZKŁAD RODZINY, 1) świeckieustawodawstwo rodzinne; 2) emancypacjakobiet.ROZWIĄZŁOŚĆ, bujne życie erotyczne.RÓWNOŚĆ WOBEC PRAWA, wyrównywanieszans (przez stwarzanienierówności: przywilejów dla różnychmniejszości, grup i orientacji).RÓŻNICE MIĘDZY PŁCIAMI, dyskryminacjakobiet.SABOTAŻ, blokada dróg itp.SIŁA, przemoc.348<strong>FRONDA</strong> 30


SPRAWIEDLIWOŚĆ,społeczna.sprawiedliwośćWSTRZEMIĘŹLIWOŚĆ, zahamowaniaseksualne.SUROWOŚĆ, brutalność.ŚLĄZAK, autochton.ŚLEPY, niewidomy.ŚWIĘTO, dzień wolny.TRWONIENIE GROSZA PUBLICZ­NEGO, dotacje, restrukturyzacje.UŚMIERCANIE STARUSZKÓW, eutanazja.UTRATA SUWERENNOŚCI, integracja.WIARA, przekonania religijne.WIERZĄCY, wyznawca, zwolennik (katolicyzmu,chrześcijaństwa itd.).WIERNOŚĆ ZASADOM, ekstremizm,Ciemnogród.WŁASNOŚĆ, egoistyczne posiadanie.WYRZUTY SUMIENIA, (nadmierne)poczucie winy.ZABICIE DZIECKA NIE NARODZO­NEGO, przerwanie ciąży, zabieg, świadomemacierzyństwo, prawo do wyboru.ZABOBON, tradycyjne przekonanie.ZBOCZENIE, odmienna orientacja (preferencja)seksualnaZŁA ORTOGRAFIA (rodzaj niewiedzy,którą nalez\ nadrobić) - dysgrafia,dysleksja (nieumiejętność usprawiedliwionanawei na studiachpolonistycznych lPOPULARNF PRZESĄDY, opinia publiczna.ŻONA, NAR/K:/.0NA, KOCHAN­KA, partnerkaWOLNOŚĆ GOSPODARCZA, dzikikapitalizm.Terminy o znaczeniu zmienionymABORCJA, pocięcie na kawałkidziecka nie narodzonegolub zabicie go w innysposób. W politycznej poprawnościetc: zabieg medycznyposzerzający wolnośćkobiet.AGENT, szpicel, donoszący na znajomychdo bezpieki itp. Ofiara fałszowaniadokumentów SB i podejrzliwości lustratorów.ANTYSEMITYZM, głupawapodejrzliwośći wrogość wobec Żydów.Każda krytyka postępowaniaŻydów.ASTROLOGIA, pogański przesąd, żenasze życie zależy od położenia gwiazd.Sposób określania cech osobowości.AUTORYTET, człowiek mądrzejszyi lepszy. Osoba znana z mediów.JESIEŃ 2003 349


BEZPIECZEŃSTWO, skutecznaochrona mieszkańców kraju przedprzestępcami i najeźdźcami. Policjapolityczna i jej dbałość o spokojne życierządzących.CŁO, podatek od towaru na granicy,niekorzystny dla krajowego konsumenta.Opłata na granicy korzystna dlakrajowych producentów i współtworzącadochody państwa.DEKOMUNIZACJA, usunięcie komunizmuz polityki, gospodarki i sposobumyślenia. Zemsta na członkach PZPRi podobnych partii.DEMOKRACJA, władza obywateli.System biurokratyczny, w którym niektóreposady obsadza się przez głosowanie.DZIEDZICZENIE, prawowite otrzymanierzeczy po zmarłych bliskich.Wzbogacenie się bez własnych zasług.FALA W WOJSKU, skutek nieudolnościi lenistwa dowódców oraz brakudyscypliny. Skutek złych warunkóww wojsku.FASZYZM, autorytarny i korporacyjnyustrój Włoch za Mussoliniego.1) Dawniej synonim totalitaryzmu niekomunistycznego,np. nazizmu; 2) obecnietakże epitet pod adresem orientacji prawicowejakcentującej godność narodową.GAZETA, dziennik, popularne czasopismoinformacyjne lub rozrywkowe.Autorytet, kształtujący opinie czytelników.HISTORIA, rzetelnie opisana przeszłość,która pomaga zrozumieć te­350raźniejszość i zbudować ludzką tożsamość.Przedmiot zainteresowań przeciwnikówpostępu.HOMOSEKSUALIZM, naganne moralniezboczenie płciowe. Równouprawnionaorientacja seksualna.INTELEKTUALISTA, zarozumiałyuczony teoretyk, wypowiadający siępublicznie na rozmaite tematy. Autorytetintelektualny i moralny.KAPITALIZM, ustrój oparty na wolnościgospodarowania i ochronie własnościprywatnej. Ustrój, w którym właścicielewyzyskują pracowników i płacą zbytniskie podatki.KARA ŚMIERCI, wymierzenie sprawiedliwościokrutnemu zbrodniarzowi.Egzekucja przerażonego człowieka, któryjuż nikomu nie może zaszkodzić.KOMUNIZM, oparty na marksizmietotalitarny kolektywizm z monopartyjnymsystemem rządów, wrogi wolnościludzkiej i własności prywatnej.Ustrój troski o zwykłych ludzi, unikającywad kapitalizmu, choć ulegający pewnymwypaczeniom.KONSERWATYZM, postawa zmierzającado zachowania i upowszechnieniadorobku przeszłości w zakresieżycia społecznego i umysłowego (terminz zakresu nauk politycznych).Wstecznictwo, nienowoczesność, wrogośćwobec postępu (termin ogólnikowyi obelżywy).KOŚCIÓŁ, pochodząca od JezusaChrystusa społeczność religijna zło-<strong>FRONDA</strong> 30


żona z ludzi ochrzczonych i wyznającychwspólną wiarę, której nauczająpapież i biskupi. Organizacja grupującaksięży (w liczbie mnogiej, KO­ŚCIOŁY: wszelkie grupy i grupki uważającesię za chrześcijańskie).KULTURA EUROPEJSKA, najbogatszakultura światowa. Imperialistycznezagrożenie dla innych kultur.LEWICA, komuniści i socjaliści, orientacjapolityczna dążąca (gdy jest u władzy)do wzrostu roli państwa zwanego„opiekuńczym" oraz biurokracji, jakteż do ograniczenia wolności, własnościprywatnej i religii. Siły postępui obrońcy ludzi biedniejszych.LIBERALIZM, koncepcja ustrojowaakcentująca wolność jednostek, takżew sferze gospodarki. Lewicowość, tolerancja,swoboda obyczajów.LUSTRACJA, oczyszczenie warstwrządzących z byłych i obecnych szpicli.Krzywdzące dla wielu osób rozliczeniaz nieaktualną przeszłością.MŁODZIEŻ, młode osoby, które wyszłyjuż z dzieciństwa, ale są zbyt niedojrzałe,by uznać je za dorosłe. Ludziemłodzi, dynamiczni, nowocześni.MNIEJSZOŚĆ NARODOWA, grupaobywateli z powodu swojego poczucianarodowego dystansująca się od naroduprzeważającego w danym państwie.Grupa narodowa zasługująca na uprzywilejowaniew porównaniu z innymi.NARKOMAN, człowiek zdegenerowanyz powodu nadużywania środkówodurzających. Chory wymagający opiekifinansowanej ze środków publicznych.NATURALNE PLANOWANIE RO­DZINY, metody decydowania o posiadaniu(lub nie) dzieci, obywające siębez stosowania środków mechanicznychi chemicznych. Właściwa katolikomniechęć do pigułki i prezerwatywy.NAZIZM, skrót od „narodowy socjalizm",w hitleryzmie połączenie nacjonalizmuz socjalizmem. Skrajna antysemickaprawica niemiecka.OCHRONA PRZYRODY, działaniamające na celu zachowanie przyrody,by mogli z niej bez szkody korzystaćludzie. Wykluczanie ludzi z przyrody.PACYFIZM, wymigiwanie się od służbywojskowej. Szlachetna troska o pokój.PAŃSTWO, kosztowna i oparta naprzymusie forma organizacji społeczeństw,którą należy znosić, gdyż nieznamy lepszego sposobu zapewnieniaminimum bezpieczeństwa jednostkom.System organizacji społecznej, dziękiktóremu obywatele otrzymują więcej dóbrniż by mogli sobie zapewnić sami.PARLAMENT, miejsce, w którymo ustanawianiu praw nie decyduje logikaani sprawiedliwość, lecz głosowanie.Reprezentująca obywateli najwyższawładza w państwie demokratycznym.PATRIOTYZM, miłość ojczyzny i rodaków.Tyłe, co nacjonalizm i szowinizm.POLITYK, dążąca do władzy osoba,która tym samym powinna być szczególnieczujnie kontrolowana, gdy jąJESIEŃ 2003351


osiągnie. Osoba u władzy, której przysługująszczególne prawa.POSTĘP, zmiana na lepsze. Walkaz przeszłością i każda zmiana z niej wynikła.PRAWA CZŁOWIEKA, prawne gwarancjedla życia, wolności, własnościi sprawiedliwego traktowania. Ochronaosób nadużywających swych praw(i szkodzących w ten sposób innym) przedstanowczą interwencją organów państwa.(Jak wiadomo, w świecie politycznejpoprawności mówi się z troską o prawachczłowieka w odniesieniu doaresztowanych terrorystów, ludzi lżącychreligię, agentów SB itp., ale nigdy- dzieci nie narodzonych, właścicieliskonfiskowanego majątku, ludziniewolonych przez biurokrację.) ,PRAWICA, tendencja polityczna, akcentującawartość przestrzeganiazasad prawa, patriotyzmu, religii, własnościprywatnej i wolności gospodarczej.Nacjonalizm, wstecznictwo.PRAWO, słuszne, obowiązujące zasady,„to, co prawe" (łac. „ius est quodiustum est"). Przepisy (redukcja prawado aktualnych ustaw, „ius" - do „lex").PRYWATYZACJA, sprzedaż majątkupaństwowego osobom prywatnympodjęta dlatego, że w ich rękach będzieona społecznie użyteczniej sza. Przejęciewłasności społecznej przez kapitalistów,którzy na tym korzystają.RELIGIA, świadome i przybierająceformę społeczną odniesienie człowiekado Boga. Prywatne poglądy na tematzaświatów, łączące się z nietolerancją.REPRYWATYZACJA, uczciwy zwrotwłaścicielowi bądź jego spadkobiercynależnego im majątku. 1) Oddawaniewłasności społecznej z powodu przestarzałychroszczeń; 2) (w projekcie nieboszczkiustawy reprywatyzacyjnej)definitywna konfiskata majątku właściciela,powiązana z wypłaceniem mu częściowegoodszkodowania z kieszeni podatnika.REWOLUCJA, niszczący przewrót polityczno-społeczny.Obalenie przestarzałychczy niesprawiedliwych porządków.RODZICE, opiekunowie swoichdzieci. Osoby, które spłodziły dzieci i łożąna nie, ale nie mają prawa ich karcićani wtrącać się do ich urabiania w szkolepaństwowej.SEKS, PŁEĆ, cecha biologiczna człowiekaumożliwiająca mu rozmnażaniei stwarzająca okazję do tworzeniawięzi między osobami i wspólnej przyjemności.Źródło przyjemności, do któregokażdy-ma nieograniczone prawo.SKŁADKA UBEZPIECZENIOWA,regularne oszczędzanie w wybranejinstytucji na wypadek choroby i starościoszczędzającego. Potrzebny podatek,z którego państwo wypłaca innymosobom obiecane dawniej emeryturyi świadczenia.SŁUŻBA ZDROWIA, zbiurokratyzowanypaństwowy system lecznictwa.Instytucja państwowa zapewniająca obywatelombezpłatne leczenie.352<strong>FRONDA</strong> 30


SOCJALIZM, ustrój, w którym państwoprawie wszystko obywatelowizabiera, a potem przydziela część tego,co zabrało, jako „bezpłatne" świadczenia.Ustrój ciążący do sprawiedliwości społecznej.STRAJK, szantaż zmierzający do wymuszeniakorzyści dla pracownikówfirmy lub jakiejś grupy społecznej. Odmowapracy jako środek walki o prawa pracowników.SUMIENIE, zdolność człowieka doosądzenia swego postępowaniaw oparciu o obiektywne zasady moralne.Prawo człowieka do postępowania niemoralnie,gdy znajdzie dla tego jakieśusprawiedliwienie.SZKOŁA, instytucja służąca naucei wychowaniu dzieci. 1) Miejsce pracynauczycieli, którego funkcjonowaniem kierujepaństwo; 2) miejsce realizowania programównauki ustalonych przez ministra.TELEWIZJA PUBLICZNA, czyli państwowa,utrzymywane przez obywatelinarzędzie propagandy służące partiomrządzących i biurokracji. Stacjatelewizyjna nadająca programy o wyższejwartości i stroniąca od pogoni za zyskiem.TOLERANCJA, unikanie narzucaniaswojego zdania w sferach, w którychsubiektywizm jest dopuszczalny (cechapożądana). Milczenie wobec złai uznawanie każdych poglądów za równiedobre (cecha wymagana od wszystkich).TRADYCJA, dobre i ważne rzeczyprzekazane nam przez poprzednie pokolenia.1) Śmigus dyngus, wianki świętojańskiei podobne bzdety. 2) Ciemnogród.WARTOŚCI, trwałe dobra, zwłaszczaw sferze duchowej. Rzeczy subiektywniei uporczywie uważane za cenne, nie wiadomodokładnie jakie.WEGETARIANIN, człowiek po prostunie jedzący mięsa. Człowiek wrażliwszymoralnie jako przeciwnik zabijaniazwierząt.WOLNOŚĆ, niepodleganie przymusowioraz możliwość wyboru jako środekdostępu do rozmaitych dóbr i wartości.1) Przyznawane ludziom prawo dożycia niemoralnie i bez zwracania większejuwagi na innych (pseudoliberalizm);2) subiektywne przekonanie, ze dokonujemywyborów, gdy faktycznie jesteśmy zdeterminowanispołecznie (postmarksizm);3) to, na co zezwala władza.MICHAŁ WOJCIECHOWSKIJESIEŃ-2003353


PROKUTATURA REJONOWA KRAKÓW IIul. Smocza 4/6, 03-456 KrakówDoniesienie o przestępstwieSzanowny Panie Prokuratorze,Pragnę zwrócić Pańską uwagę na działalnośćprzestępczą prowadzoną przez Marka Kostrzewęi Annę Seremak, zamieszkałych przy ul. Stołecznej5/18 w Krakowie. Trwa ona nieustannie od6 lat. Jednak dopiero niedawno zdałem sobiesprawę, że jestem biernym świadkiem nielegalnego,procederu.Świadomość prawna jest w naszym kraju niska, naszczęście wolne media publiczne odgrywają pozytywnąrolę w edukacji obywatelskiej. W tym wypadkupolski tygodnik „Newsweek" zamieścił obszernymateriał, postulując wprowadzenie rozwiązańprawnych pozwalających na legalizację konkubinatów.Nie wiem, jak będzie z ich realizacjąw przyszłości, jednak oznacza to, że obecnie niezalegalizowane pożycie jest przestępstwem w rozumieniuprawa i powinno być ścigane przez właściweczynniki.Dlaczego:- kiedy dwie osoby chcą stworzyć spółkę, muszązgłosić swoją działalność w kilku centralnychurzędach państwowych, a działalność poza ewidencjąjest ścigana przez wiele służb naraz (urządskarbowy, ZUS, policję etc.) i grozi sankcjamikarnymi i skarbowymi?- każda aktywność obywatelska musi być zatwierdzanaprzez stosowne urzędy, przedsiębiorcy muszątworzyć spółki, ludzie kultury stowarzyszenia,wierni kościoły itd., a jeśli nie zgłosząswojej aktywności, to działają w mafiach, klikach,sektach etc. i jako szkodliwi społeczniesą ścigani przez prawo?Nie ma żadnych powodów, żeby konkubinat traktowaćinaczej niż jako nielegalne stowarzyszeniedwóch osób. Ale idźmy dalej, otóż państwo nie dopuszczalegalizacji działalności w zakresie naprzykład produkcji narkotyków, prostytucji, nielegalnegoobrotu gospodarczego etc, bo jest todziałalność wyrządzająca krzywdę społeczną, zadającaogółowi głębokie rany. Skoro obecnie państwonie dopuszcza legalizacji konkubinatu, tooznacza, że nie zalegalizowane pożycie należyzaliczyć do tego typu aktywności destrukcyjnejspołecznie. Dlatego wnoszę o jak najszybsze podjęciekroków zmierzających do ukrócenia działalnościprowadzonej przez Marka Kostrzewę i AnnęSeremak.Z wyrazami szacunkuJakub Czeredys


ZamiastOdy do radościMACIEJPŁOMIEŃZawierzcie mojej metodzie.Ja wam dostarczę wschodnie landy w taki sposób,że ich dzisiejsi administratorzy, Polacy,będą nam jeszcze wdzięczni za to, że zostali wreszcie Europejczykami.Z przemówienia Gerharda Schroedera, na zjeździe wypędzonychz Polski i Czechosłowacji, Berlin, 3 września 2000 rokuIdea „Nowego Ładu Europejskiego" to mało znane czy raczej skrzętnie zasłanianeoblicze niemieckiego nazizmu. Można się w niej doszukać prekursorskichwątków wobec późniejszej idei zjednoczenia Starego Kontynentu.Reprezentantem Polski w konkursie Eurowizji w 2003 roku był zespółIch Troje, który wykonał niemieckojęzyczny kawałek Keine Grenzen. Przesłanieutworu nie pozostawia złudzeń: „żadnych granic, żadnych flag/ nie magłupich waśni, nie ma różnych ras/ żadnych wojen, żadnych państw". Paręmiesięcy wcześniej „nakręcony" został do tego hitu teledysk. Żeby nie byłoJESIEŃ 2003355


wątpliwości, zespół nie miał z tym nic wspólnego. Krążący w internecie teledyskprzedstawia takie sceny, jak wkraczanie wojsk niemieckich do Polskiwe wrześniu 1939 roku. Obejrzawszy to, lider zespołu Michał Wiśniewskiwkurzył się. Występując w TVN-owskim reality show, wrzasnął do autora teledysku:„Jesteś po prostu przeogromną świnią! Powinni cię postawić nagona placu i poobrzucać jajami!"A przecież przywódcy Trzeciej Rzeszy też nie chcieli żadnych granic.Wielu z nich - podobnie jak Wiśniewski - pragnęło zjednoczonej Europyi w ogóle przezwyciężenia wszelkich podziałów, i to bez użycia siły, po prostuzajmując terytorium sąsiedniego kraju. Oczywiście, rzeczywistość okazałasię brutalna, ale teraz, po odrobieniu lekcji z historii można błędów uniknąć.Zresztą wokalista Ich Troje nie pochwala środków, do jakich zostaliprzymuszeni ponad pół wieku wstecz niemieccy „Europejczycy" (na szczęściew dobie globalizacji granice państw są niwelowane nie siłą oręża, lecz siłąpieniądza). Nie zmienia to jednak faktu, iż Wiśniewski nie rozumie doniosłościswojej historycznej roli. Może on bowiem jak mało kto przyczyniać siędo polsko-niemieckiego pojednania.Utwór Keine Grenzen mieści się natomiast w estetyce niemieckiego -a więc jakże europejskiego - popu. Nie przypadkiem kilka lat temu Ich Trojeodgrzali stary hit austriackiego wokalisty Falco Jenny. To wszystko jedeni ten sam klimat: głębia i patos triumfujące nad płycizną i mialkością amerykańskiegorocka. Czy kawałek utrzymany w takim właśnie klimacie nie powinienstać się hymnem Unii Europejskiej, która obecnie buduje swoją nowątożsamość, między innymi poprzez dystansowanie się do polityki USA?I czy przy okazji nie warto zaakcentować własnej kulturowej odrębności?Hymn Keine Grenzen doskonale się do tego nadaje.MACIEJ PŁOMIEŃ356<strong>FRONDA</strong> 30


Byli mieszkańcy Domu Big Brothera deklarują, iż najchętniejpozostaliby tam na zawsze. Twierdzą, że tylkomiędzy sobą potrafią się dogadać i zrozumieć, a to, czegowspólnie doświadczyli podczas zamknięcia, nosi znamionadoświadczenia religijnego. Tej transcendencji nieda się opisać językiem spoza Domu - aby ją zrozumieć,należy pozostać za jego zamkniętymi drzwiami.BIG BIT?BIG BANG?BIG BROTHER!PAWEŁKANTURSKITrzynaście lat po zakończeniu pierwszej edycji polskiego Big Brothera niezależnai nie znana wcześniej nikomu firma konsultingowa wystąpiła do NTV,JESIEŃ 2003357


głównego inicjatora całego przedsięwzięcia. Powodem wystąpienia była propozycjazorganizowania kolejnej edycji programu. Tym razem jednak szykowanocoś naprawdę szokującego, coś, przy czym zjadanie żywych karaluchówprzez uczestników edycji siódmej i amputacja ręki Michała w ósmejwersji programu wydawać się miały mało znaczącym preludium.Od drugiej edycji NTV zaczęła bowiem odnotowywać spadek zainteresowaniaswoimi reality shows. Ludzi nie interesowała już kopulacja Anetki i Jerzegow wannie, pokątne oddawanie moczu przez Józefa jak i gdzie popadło,naprędce zorganizowany turniej bokserski oraz steki wulgaryzmów, którymiobrzucali się uczestnicy kolejnych odcinków. Nie pomogły burze mózgówi gorączkowe zapewnienia specjalnie zatrudnionych stylistów i speców odmarketingu z USA. Wydanie programu, w którym wzięli udział inwalidzi,w którym pokazano seks niewidomej kobiety z głuchym mężczyzną, a w finale- śmierć głodową domniemanego zwycięzcy - okazało się wielkim niewypałem.Ludzie masowo wyrzucali dekodery i łamali piloty, a NTV zagroziłona koniec roku widmo bankructwa. Po prostu nikogo nie interesowałajuż śmierć na żywo.Losy uczestników, którzy opuszczali kolejno dom Wielkiego Brata, napawałynie mniejszym pesymizmem niż spadająca na łeb na szyję popularnośćprogramów z ich udziałem. Paweł, zwycięzca pierwszej edycji, policjant z zawodu,powrócił do pracy w drogówce w rodzimym mieście. Zawiść kolegóww niebieskich mundurach była jednak zbyt wielka. Okoliczności śmierciPawła, potrąconego przez radiowóz podczas pełnienia obowiązków służbowych,pozostają do dzisiaj nie wyjaśnione. Sprawcy wypadku, młody kierowcai policjant o lewicowych poglądach, zbiegli z miejsca zdarzenia. I ich znalezionowkrótce martwych we własnych mieszkaniach. W mózgachwszystkich trojga denatów stwierdzono podobne patologiczne zmiany, aleśledztwo umorzono z braku dowodów działania celowego. Patolog przeprowadzającysekcję został dyscyplinarnie zwolniony z pracy za odmowę podpisaniaprotokołu, stwierdzającego brak korelacji w działaniach ofiary i sprawcówwypadku. Podobno głosił tezę o ich symbiotycznym uzależnieniu, cozdołał rzekomo potwierdzić w toku badań.Aniela, zawsze roześmiana w pierwszej edycji, została natychmiast zatrudnionaprzez NTV, zresztą nie mogła odmówić, bo wchodząc do Domupodpisała dokument, zobowiązujący NTV do swobodnego dysponowania jej358<strong>FRONDA</strong> 30


osobowością i wizerunkiemmarketingowym. Anielaprowadzi dzisiaj śmiertelnienudne widowisko, w którym uczestnicyrozśmieszają samych siebie. Zwyciężaw nim ten, kto doprowadzi przeciwnika do wycieńczeniaśmiechem. Odkąd odkryto przypadkistosowania zakazanego Prozacu, upad! ostatnimit o autentyczności przedstawianych tam emocji.NTV, aby ratować drastycznie spadającą oglądalność,zmuszona była wszczepiać wszystkim uczestnikomelektroniczne chipy, które kontrolowały,czy uczestnik śmieje się naprawdę, czy tylkoudaje. Efektem ubocznym, ale doskonałym pod względem marketingowym,były cztery pierwsze przypadki śmierci ze śmiechu, które zostały omyłkowowyemitowane w porze największej oglądalności.Początkowy szok, jaki wywołały te obrazy, został szybko złagodzonynową formułą programu Odejdź w dobrym humorze. Aniela przyjęła nowy imagemrocznej damy od eutanazji, a do programu zaczęło zgłaszać się corazwięcej emerytów i rencistów, zafascynowanych tak możliwością wesołejśmierci, jak i wysoką nagrodą w przypadku przeżycia i zwycięstwa. Oglądalnośćwśród osób w jesieni życia przeszła wszelkie oczekiwania - nareszciedar medycyny w postaci mocno wydłużonej starości mógł zostać wykorzystanyi pokazany w telewizji. Porę emisji przesunięto więc na wczesne przedpołudnie,tuż po uświadamiających pornograficznych kreskówkach dla najmłodszych.Emil, kucharz z zawodu i wykształcenia, miał z początku prowadzićprogram promujący zdrową kuchnię i zdrowe żywienie. Początkowy, alei krótki sukces programu był pochodną społecznego zainteresowania suplementamiżywieniowymi, odkąd to cena kilograma środków odchudzającychJESIEŃ-2003359


spadła poniżej 1 euro. Wielkie koncerny masowo przestawiały produkcjęna tanie i dostępne bez recepty, środki poprawiające kondycję, ułatwiającezaśnięcie, regenerujące i odmładzające. W grę wchodziły naprawdę wielkiepieniądze. Presja wywierana przez środowisko biznesu i polityki na NTVprzyspieszyła tylko telewizyjną promocję i modę na te produkty. Emil byłznany i kojarzył się z jedzeniem, w sensie negatywnym oczywiście, bo byłprzecież krępy i niski, a jego sylwetka nie przypominała muskularnych ciałczołowych promotorów zdrowia i sukcesu. Emila poddano więc zabiegowi liposukcjii turbokuracji kwasami nukleinowymi, po których zyskał on zupełnienowe oblicze.Formuła programu Zyj, aby jeść zdrowo miała początkowo polegać na pichceniuprzed kamerą, ale liczne skargi poparzonych i poranionych widzów,próbujących naiwnie naśladować komputerowo retuszowane wyczyny kuchenneEmila, rychło skłoniły NTV do przeformatowania programu. Odtądmiało być to coś na kształt dawnego TV Shopu, z tą tylko różnicą, że Emil demonstrowałna sobie działanie najnowszych i rozmaitych suplementów i gadżetów.Testował także stymulatory, w tym robiący szaloną karierę wyzwalaczi wzmacniacz orgazmu (wszczepiany pod skórę pośladków implantstymulujący nerwy, wkrótce zresztą zakazany w kręgach korporacyjnych, ponieważ,nadużywany, powodował nadmiernie długie przerwy w pracy).Po doniesieniach jednego z niezależnych pism internetowych (stronę natychmiastzablokowano, a media postarały się o zdementowanie pogłosek),że Emil nie istnieje, ponieważ liczne transplantacje uszkodzonych przez suplementynarządów zamieniły go w potworną hybrydę, copywriterzy z NTVwymyślili kolejną, trzecią już wersję programu. Tym razem Emil miał ugotowaćna antenie pierwszą w nowożytnych czasach zupę z człowieka, a specjalniezatrudniony na tę okazję kanibal, odsiadujący pięciokrotne dożywociei zwolniony chwilowo z więzienia, gotów był zjeść tak przyrządzoną potrawę.Znaleźli się i ochotnicy gotowi poświęcić ciała swoje i innych dla rytualnegogłodu kanibala. Serwer redakcji programu został wprost zarzucony listamii deklaracjami.NTV nie przewidziała tylko, w jak dużym stopniu widzowie programuidentyfikują się z prezentowanymi w nim treściami. Emisja pierwszego i zarazemostatniego odcinka nowej serii zakończyła się skandalem. Gotowaniena ekranie zostało powtórzone w wielu domach, w których tego dnia włączo-360<strong>FRONDA</strong> 30


ny byl telewizor. Wielu ludzi pozbyło się w ten sposób osób starszych i schorowanych.Mimo rekordowej oglądalności potworna uczta miała wielu przeciwników,a głos w tej sprawie zabrały największe autorytety w sprawach teleetykii dietetyki.Marta, jedna z najbardziej ponurych uczestniczek pierwszej edycji BB zajęłasię uszczęśliwianiem ludzi znienacka. Specjalnie dla niej NTV opracowałanową formułę programu pt. Kto ci to zrobił?. Założeniem programu byłopoddawanie nieświadomych, najczęściej śpiących osób (zgłoszonych do programuprzez osoby najbliższe) rozmaitym zabiegom chirurgicznym, mającympoprawić ich wygląd i kondycję fizyczną, bądź (w wersji rozwiniętej)ingerencjom o charakterze psychochirurgicznym. Przeciek prasowy spowodował,że jeszcze przed castingiem do redakcji programu napłynęły tysiącezgłoszeń, próśb i gróźb od zdesperowanych mężów, chcących powiększyćbiust czy zmniejszyć nosy swoich partnerek, zatroskanych matek, pragnącychchirurgicznie poprawić zbyt niski IQ swoich dzieci (które miały nieszczęścieurodzić się przed masowym wprowadzeniem klonowania) i, oczywiście,od nie zaspokojonych kochanek marzących o powiększeniu penisówswoich partnerów. Tych było najwięcej.JESIEŃ-2003361


Program stopniowo ewoluował. Świadomą zgodę uczestnika na uśpieniei poddanie się określonej operacji zastąpiono świadomym życzeniem osobybliskiej, zakres i sposób przeprowadzenia operacji pozostawiono zaś w gestiichirurgów-plastyków z NTV. Występujący w programie musiał jedynie zobowiązaćsię pisemnie, że będzie zadowolony z rezultatów zabiegu. Strach padłna ludzi z rzadkimi anomaliami anatomicznymi - stali się oni szczególnie poszukiwanina rynku jako „gwiazdy" do programu prowadzonego przez Martę.Ale i zwyczajne osoby z wystającymi nosami, pałąkowatymi nogami czy obwisłymibrzuchami nie mogły czuć się bezpieczne. Tych ostatnich było zresztącoraz mniej, a to wskutek rosnącego udziału odchudzających suplementóww żywieniu.Marta nie miała oczywiście wykształcenia medycznego, lecz za wszelkącenę chciała pełnić rolę gospodarza programu. Jej nieudolne komentarzei brak fachowego przygotowania irytowały nie tylko operujących chirurgów.Pogłębiało to tylko nastrój depresji i smutku, towarzyszący całemu programowi.Nie pomogły erotyczne wyczyny Wielkiego Ogiera, przymusowo zoperowanegokarła, któremu chirurgicznie wydłużono kości i członka, a scenęseksu z Martą pokazano live, na dowód, że operacje naprawdę skutkują.Po dwóch latach gospodyni programu straciła kontrolę nad jego funkcjonowaniem.Przez wszechmocnych szefów NTV została skierowana na przymusoweleczenie do kliniki psychiatrycznej w Buchwaldzie. Chwilowo programjest zawieszony, ale planuje się nowe odcinki. Tym razem lekarze powtórząoperacje z tzw. starej szkoły. To znaczy, bez użycia znieczulenia.Kiedy więc na biurku dyrektora programowego NTV wylądowała ofertabliżej nie znanej firmy konsultingowej, zawierająca receptę na uzdrowieniesytuacji w telewizji i wyjście z medialnego kryzysu, nie miał on zbyt dużegowyboru. Natychmiast zwołano specjalną sesję rady nadzorczej w celu zapoznaniasię z kontrowersyjnymi, by nie rzec wstrząsającymi, propozycjami zawartymiw projekcie. Do dyskusji zaproszono nawet przedstawicieli rządui środowisk kościelnych. Sprawę należało rozwiązać szybko.Oto propozycja firmy: jedyną szansą na uzdrowienie zaistniałej sytuacjijest powtórne zamknięcie uczestników w opustoszałym domu WielkiegoBrata. Diagnozy psychologów społecznych i ekspertów oraz wszechstronnebadania przeprowadzone na byłych uczestnikach programu jasno dowodzą,iż nie radzą sobie oni z rzeczywistością poza Domem. Nikt dokładnie nie362<strong>FRONDA</strong> 30


mógł przewidzieć wtedy, co stanie się po zamknięciu drzwi. Dziś wiadomojuż, że Dom mieszka w psychice uczestników nawet po jego opuszczeniu.Dochodzi do wytworzenia trwałych odruchów i połączeń synaptycznych,swoistego układu nagrody i kary, analogicznie jak ma to miejscew narkotykowym uzależnieniu. Rzec by można, że uczestnicy są warunkowanina obecność w Domu niczym pies Pawłowa. Jedyną możliwą formą terapiii cofnięcia zmian w mózgach bohaterów jest powtórne wejście do Domui regresywne przepracowanie tego, co zaszło przed kamerami.Uczestnicy ponownie wejdą w role, które zajmowali poprzednio w Domu.Specjaliści odtworzą dawny wystrój i atmosferę. Prawdę mówiąc, byli mieszkańcyDomu BB deklarują, iż najchętniej pozostaliby tam na zawsze. Twierdzą,że tylko między sobą potrafią się dogadać i zrozumieć, a to, czego wspólniedoświadczyli podczas zamknięcia, nosi znamiona doświadczeniareligijnego. Tej transcendencji nie da się opisać językiem spoza Domu - abyją zrozumieć, należy pozostać za jego zamkniętymi drzwiami. Pomysł ten popierajązresztą przedstawiciele Episkopatu, którzy widzą w kolejnej edycjiprogramu szansę nowej ewangelizacji, oczywiście pod warunkiem, że każdyz uczestników zabierze ze sobą krzyż.PAWEŁ KANTURSKIJESIEŃ-2003363


FILIP MEMCHESKoszmar warszawskiej inteligencji(Coś w Polsce pękło, coś się skończyło)Mąż ją porzucił.Tabuny kochanków,kiedyś tak liczne,do historii przeszłyalbo gdzieś się rozeszły,nowych pocieszycielinie widać.Pod nogamigrunt się usuwa,jej światzmierza ku końcowi.Tadeusz Mazowieckiopuścił Unię Wolności...364<strong>FRONDA</strong> 30


NOTY O AUTORACH:ALEKSANDER BOCIANOWSKI (1972) przewodnik turystyczny. Mieszkapod Krakowem.NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI (1974) historyk, pracownik naukowyUniwersytetu Warszawskiego, autor książki Demokratyczne źródła nacjonalizmu(2001). Mieszka w Warszawie.ANDRZEJ BORKOWSKI (1969) historyk prasy. Mieszka we Wrocławiu.WOJCIECH BOROS (1973) poeta, autor tomu Nierealit górski (1997). laureatkonkursu „O Laur Czerwonej Róży". Mieszka w Gdańsku.NATALIA BUDZYŃSKA (1968) kulturoznawca. Mieszka w Poznaniu.ZENON CHOCIMSKI (1969) publicysta. Mieszka w Poznaniu.MAREK JAN CHODAKIEWICZ (1962) doktor historii na Columbia Universityw Nowym Jorku, wykładowca University of Virginia w Charlotesville. Autorwielu książek historycznych, m.in. Zagrabiona pamięć, wojna w Hiszpanii1936-1939 (1997), Narodowe Siły Zbrojne. „Ząb" przeciw dwu wrogom (1999),Żydzi i Polacy 1918-1955. Współistnienie - Zagłada - Komunizm (2000). Mieszkaw Charlotesville w USA.MAREK CZUKU (1960) poeta, krytyk literacki, dziennikarz, z wykształceniafizyk. Wydał pięć tomów poetyckich, ostatnio: Ziemia otwarta do połowy(2000), Przechodzimy do historii (2001). Mieszka w Łodzi.KRZYSZTOF GŁUCH (1978) działacz cyganerii fantastyczno-naukowej, członekpoznańskiego Klubu Fantastyki Druga Era. huberathysta, scenarzysta komiksów,redaktor wyśmienitych fanzinów „inne Planety" oraz „deZinformator",członek kiepskiego zespołu metalowego Mnożnik-Akcelerator. Mieszkaw Lublinie.JESIEŃ2003365


GRZEGORZ GÓRNY (1969) redaktor naczelny „Frondy". Mieszka w Warszawie.LARRY HOGAN profesor biblistyki w Międzynarodowym Instytucie Teologicznymdla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną w Gaming. Mieszka w USA.LECH JĘCZMYK (1936) eseista, publicysta, tłumacz twórczości m.in. PhilipaK. Dicka, Josepha Hellera, Kurta Vonneguta. Mieszka w Warszawie.PAWEŁ KANTURSKI (1979) student dziennikarstwa polonistycznego na WydzialeFilologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego oraz medycyny na AkademiiMedycznej we Wrocławiu, publicysta niezależny. Mieszka we Wrocławiu.KRZYSZTOF KEZWOŃ (1963) polonista, katecheta, pracuje w Zespole SzkółGastronomiczno-Hotelarskich w Wiśle. Mieszka w Ustroniu.PAWEŁ KĘSKA (1976) poeta, teolog, student Historii Sztuki Uniwersytetu KardynałaStefana Wyszyńskiego w Warszawie, od 9 lat realizator radiowy RadiaŚw. Józef. Radia Plus oraz Radia Józef. Wielokrotny laureat konkursów poetyckichim. Marii Konopnickiej i Jesiennej Chryzantemy. Mieszka w Warszawie.MICHAŁ KLIZMA (1969) polonista. Mieszka w Warszawie.ALEKSANDER KOPIŃSKI (1974) humanista dyplomowany, redaktor „Frondy",stały współpracownik „Arcanów". ostatnio publikował także we „W drodze";zmiennik w koszykarskiej drużynie Złoty Strzał (awans do II ligi UNBA).Mieszka w Warszawie.PETER KREEFT (1937) profesor filozofii w Boston College, gdzie wykładaod 1965 roku Wychowany w rodzinie protestanckiej, nawrócony na katolicyzm.Autor ponad czterdziestu książek (m.in. Fundamentals of the Faith. SocratesMeets Jesus. One Catholic to Another, Back to Virtue, Socrates Meets Marxczy Socrates Meets Machiavelli. Mieszka w Bostonie.WOJCIECH KUDYBA (1965) poeta, norwidolog, doktor nauk humanistycznychKUL. Publikuje na łamach „W drodze" i „Homo Dei". Mieszka w NowymSączu.ANDRIEJ KURAJEW (1963) diakon Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej PatriarchatuMoskiewskiego, filozof, teolog, apologeta, publicysta, autor kilkudziesięciuksiążek, najbardziej poczytny dziś teolog w Rosji. Mieszka w Moskwie.366<strong>FRONDA</strong> 30


ADAM LUBICZ (1947) antykwariusz. warszawiak, dyletant. Mieszka na StarejPradze.MACIEJ M. MICHALSKI (1978) student ASP w WarszawieFILIP MEMCHES (1969) niegdyś psycholog, obecnie pracownik firmy informatycznej,czasami publicysta. Mieszka w Europie.ROMAN MISIEWICZ (1964) poeta, krytyk literacki, autor tomu wierszy//...//punkt/ów//zacze/p:i.en.i:a//...// (2003). Publikuje w internetowym „Latarniku"i „Nowej Okolicy Poetów". Mieszka w Dębicy.KRISTOFF N. (1963) niemiecki przedsiębiorca, wolontariusz w hospicjumonkologicznym. Mieszka w Zagłębiu Ruhry.MACIEJ PŁOMIEŃ (1969) pseudonim dawnego działacza ruchu antyfaszystowskiego,obecnie lidera paneuropejskiej organizacji Żadnych Granic, ukrywającegosię gdzieś w Polsce w obawie przed atakami fanów Ich Troje.JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ (1935) poeta, eseista, pisarz, jedenz najwybitniejszych przedstawicieli literatury polskiej w XX wieku, autor wieluksiążek, laureat szeregu nagród. Mieszka w Milanówku.MIECZYSŁAW SAMBORSKI (1974) absolwent prawa na UMK. Mieszka w Toruniu.MARK P. SHEA (1959) pisarz, felietonista, publicysta. Wychowany jako pogańskiagnostyk, został bezwyznaniowym ewangelikiem w 1979 roku,a w 1987 przeszedł na łono Kościoła katolickiego. Autor takich książek, jakm.in.: Making Senses Out of Scripture: Reading the Bibie as the First ChristiansDid, By What Authority? An Evangelical Discovers Cathoik Tradition, This is MyBody: An Evangelical Discovers the Real Presence. Mieszka w stanie Washingtonw USA.JOHAN VAN DER SLU1S (1938) założyciel i lider Opieki Ewangelicznej nadHomoseksualistami EHAH (od 1975) w Amsterdamie. Mieszka w Almerew Holandii.TOMASZ P. TERLIKOWSKI (1974) filozof, dziennikarz. Mieszka w Warszawie.ERNST WEISSKOPF (1967) krytyk literacki. Mieszka w Berlinie.JESIEŃ-2003367


WOJCIECH WENCEL (1972) poeta, eseista, krytyk literacki, redaktor „Frondy"i „Nowego Państwa". Opublikował cztery książki poetyckie: Wiersze(1995), Oda na dzień św. Cecylii (1997), Oda chorej duszy (2000), Ziemia Święta(2002) oraz zbiór szkiców Zamieszkać w katedrze (1999). Jest laureatemwielu nagród, m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich, Nagrody im. KazimieryIłłakowiczówny i nagrody głównej w pierwszej edycji Konkursu Poetyckiegoim. x. Józefa Baki. Mieszka w Cdańsku-Matarni.REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAK (1948) publicysta, poeta. Wydał zbiorywierszy: Dokumenty bez następstw prawnych (1997) i Przywilej (2003). Mieszkaw Warszawie.MICHAŁ WOJCIECHOWSKI (1953) teolog, biblista, eseista, autor kilku książeki wielu haseł encyklopedycznych; pierwszy katolik świecki w Polsce, któryuzyskał w dziedzinie teologii habilitację (1996) i tytuł profesora (2002);obecnie profesor UWM w Olsztynie. Publikuje m.in. w „Najwyższym Czasie!"i „Rzeczpospolitej". Mieszka w Olsztynie.PAWEŁ ZAWADZKI (1942) dziennikarz, publikował m.in. w „Tygodniku Solidarność",„Gościu Niedzielnym", „Twórczości", „Zielonych Brygadach".„Tygodniu Polskim", „Akancie", „Arkuszu". „W drodze", „Niedzieli", „DziennikuPolskim", „Res Publice", „Głosie", „Naszych Bielanach". „Pracowni".Mieszka na Mariensztacie.Nadzwyczajny koncert dedykowanyOjcu Świętemu Janowi Pawłowi IIz okazji 25-lecia pontyfikatuodbędzie się 16 października 2003 rokuw Centrum Kongresowym Akademii Rolniczejprzy ul. Akademickiej 15Wykonawcy:artyści kabaretu Piwnicy pod BaranamiHanka Ryba z zespołem (Zakopane)artyści z Lublinawyłączny sponsor MERCATOR POLIGRAFIApatronat prasowy kwartalnik <strong>FRONDA</strong>368<strong>FRONDA</strong> 30

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!