22.08.2015 Views

Seks po katolicku - Fronda

Seks po katolicku - Fronda

Seks po katolicku - Fronda

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

PISMO POŚWIECONEFRONDANUMER 44/45


FRONDANr 44/45ZESPÓŁ:Łukasz Adamski, Maciej Bodasiński, Natalia Budzyńska, Lech Dokowicz,Grzegorz Górny (redaktor naczelny), Robert Jankowski, Tomasz Kwaśnicki, Piotr Pałka,Marek Sokołowski (sekretarz redakcji), Tomasz P. TerlikowskiZrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwaogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa NarodowegoPROJEKT OKŁADKI:Janusz KapustaILUSTRACJE:Janusz Kapusta (s. 13,45,124,138, 159, 281, 468), Grzegorz „Lach" Smyrgała (s. 384, 389)OPRACOWANIE GRAFICZNE:Grzegorz Wiśniewski, Łukasz WbjdygaREDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTA:Małgorzata TerlikowskaADRES REDAKCJI:ul. Jana Olbrachta 94,01-102 WarszawaTel.: (022) 836 54 44; fronda@fronda.plwww.fronda.plWYDAWCA<strong>Fronda</strong> PL sp. z o.o.Zarząd: Michał Jeżewski, Tadeusz GrzesikDRUK:Wydawnictwo AA spółka jawna, pl. Na Groblach 5, 31-101 Krakówtel.: (022) 422 89 83, 422 13 44, e-mail: pracownia@aa.com.plPrenumerata Pisma Poświęconego „<strong>Fronda</strong>"Księgarnia Ludzi Myślącychul. Tamka 45, 00-355 WarszawaTel.: (022) 828 13 79; e-mail: info@xlm.pl www.xlm.plAby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem <strong>po</strong>cztowym, prosimy wypełnićstałe zamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.plRedakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.Redakcja „Frondy" nie <strong>po</strong>nosi od<strong>po</strong>wiedzialności za treść i formę reklam.ISSN 1231-6474Indeks 380202


SPISRZECZYTADEUSZ GRZESIKSEKS PO KATOLICKU 6ROZMOWA Z KAPUCYNEM 0. KSAWERYM KNOTZEMZ KSIĘDZEM 0 SEKSIE, CZYLI TRZEBA LUBIĆ TEN SPORT! 12ELŻBIETA RUMANŻYCIODAJNOŚĆ 40DANIEL LIFSCHITZ0 KORZYŚCI, JAKĄ MOŻNA UZYSKAĆ Z WŁASNEGO HOMOSEKSUALIZMU 44ROZMOWA Z ALANEM 1 WILMĄ MEDINGERAMIHOMOSEKSUALIZM: DUCHOWOŚĆ 1 TOŻSAMOŚĆ 66GRZEGORZ GÓRNYKRZEW GOREJĄCY 76KS. ROBERT SKRZYPCZAKPRZEZNACZENIE PROROKÓW 96LECH DOKOWICZPRÓBA POKORY 122TOMASZ P. TERLIKOWSKITEOLOGIA POLITYCZNA JAROSŁAWA KACZYŃSKIEGO 126BENJAMIN PHILIPPERUDOLPHA GIULIANIEGO KŁOPOTY Z ORTOPRAKSJĄ1 ORTODOKSJĄ 140BORYS POSPIEŁOWSKIBIESY 2, CZYLI CUDOWNE NAWRÓCENIE WŁADIMIRA PUTINA 152KASZA 1 ŚRUBOKRĘT 164GRZEGORZ GÓRNYULUBIENIEC BOGÓW 168ZIMA 2008


NATALIA BUDZYŃSKAOD ANARCHIZMU DO PATRIOTYZMU 184KS. ROBERT SKRZYPCZAKUWAGA NA ANTYCHRYSTA! 198JAKUB SZYMAŃSKILIST ADSONA 0 ANTYCHRYŚCIE 234ADSON Z MONTIER-EN-DERLIST DO KRÓLOWEJ GERBERGI 0 POCHODZENIU 1 CZASIE ANTYCHRYSTA 240KARDYNAŁ GIACOMO BIFFIANTYCHRYST SOŁOWJOWA ZIELONY PACYFISTA 248TOMASZ KWAŚNICKIANTYCHRYST ZDEMASKOWANY 256LESZEK HEIMANNBUDDA NA RESORACH 268MICHAŁ JEŻEWSKIORANGUTANIZACJA SPOŁECZEŃSTWA OTWARTEGO 278KS. JACEK GRZYBOWSKIDEMASKUJĄCA NIEISTNIENIE BOGA NIEMOC NEODARWINIZMU 282TOMASZ P. TERLIKOWSKIFRANCUSCY WENUSJANIE W MARSJAŃSKIEJ AMERYCE 312ELŻBIETA STARZYŃSKAW POSZUKIWANIU UCIEKAJĄCEGO OJCOSTWA 320MACIEJ BAZELA ARABIE CHWALĄCYM IZRAEL,FATWIE KRYTYCE CYWILIZACJI ŚMIERCI 325KRZYSZTOF JABŁONKAZAGRZMIJCIE DZWONY NOWOGRODU 344MARTA KWAŚNICKASTARE MITY NOWEJ ROSJI 358FRONDA 44/45


ZBYSZEK CZERWIŃSKILAMENT NAD KLATĄ 366DARIUSZ KARŁOWICZKOŚCIÓŁ JÓZEFA TISCHNERA 384MARCIN MŚCICHOWSKI0 SZTUCE UPRAWIANIA KOŚCIOŁA 394ROZMOWA Z PROFESOREM RYSZARDEM LECUTKOCZY JESTEŚMY ZBARAŻEM EUROPY? 396PAWEŁ SKIBIŃSKICZY PRYMAS WYSZYŃSKI BYŁ POLITYKIEM? 406ŁUKASZ ADAMSKIGILOTYNA - FRANCUSKA GOLGOTA 416IWAN KARABUTENKOROBESPIERRE W KSIĘŻYCOWYM ŚWIETLE,CZYLI MISTYKA TERRORU 1 JEGO RZECZYWISTOŚĆ 426GRZEGORZ KUCHARCZYKIII REPUBLIKA PSYCHIATRYCZNA,CZYLI JAK ZE ŚWIĘTEGO ZROBIĆ WARIATA 434DARIUSZ MAGIERTOPÓR 1 HEBEL 444ALICE VON HILDEBRANDWIEDEŃ 1934: MIĘDZY DWOMA SOCJALIZMAMI 454FRANZ JAGERSTAETTERLINZ 1941: SKOK Z PĘDZĄCEGO POCIĄGU 466WOJCIECH CZAPLEWSKIFILOZOFIA POWROTU 472NOTY 0 AUTORACH 482ZIMA 2008


„To nie <strong>po</strong> <strong>katolicku</strong> nie czerpać przyjemności z seksui nie mieć na niego ochoty", stwierdzają jednoznacznieautorzy katolickich <strong>po</strong>radników. Radzą iść do s<strong>po</strong>wiedzitym żonom, które ciągle boli głowa, oraz tym mężom,którzy o grze wstępnej przy<strong>po</strong>minają sobie już <strong>po</strong> wytrysku.Wysyłają do konfesjonału tych im<strong>po</strong>tentów, którzynie chcą się leczyć.<strong>Seks</strong> <strong>po</strong> <strong>katolicku</strong>TADEUSZGRZESIK6FRONDA 44/45


współżycia lepsze od samotnego finalizowaniazbliżenia małżeńskiego jest obustronne zas<strong>po</strong>kojenie.Radzi więc kobiecie, by o tym problemiew s<strong>po</strong>sób czuły i delikatny <strong>po</strong>rozmawiałaze swoim mężem. Sugeruje też, że pewnymrozwiązaniem może być przedłużenie wstępnejgry miłosnej <strong>po</strong>przedzającej coitus.Od<strong>po</strong>wiedź ojca Salija niewątpliwie zderzasię z panującym od dawna stereotypemna temat katolickiej etyki seksualnej. Ze schematem tym zderzają sięteż książki o chrześcijańskim <strong>po</strong>jmowaniu płciowości, jakie ukazały sięostatnio na rynku wydawniczym. Należą do nich: Miłość nie jest grzechemElisabetty Broli i Roberta Beretty, Dobra Nowina o seksie i małżeństwieChristophera Westa czy Akt małżeński. Szansa na s<strong>po</strong>tkanie z Bogiemi współmałżonkiem ojca Ksawerego Knotza.Autorzy tych książek piszą o seksie w s<strong>po</strong>sób afirmatywny, traktują gojako zamysł samego Boga. „To nie <strong>po</strong> <strong>katolicku</strong> nie czerpać przyjemnościz seksu i nie mieć na niego ochoty" stwierdzają jednoznacznie. Radząiść do s<strong>po</strong>wiedzi tym żonom, które ciągle boli głowa, oraz tym mężom,którzy o grze wstępnej przy<strong>po</strong>minają sobie już <strong>po</strong> wytrysku. Wysyłają dokonfesjonału tych im<strong>po</strong>tentów, którzy nie chcą się leczyć.Autorzy katolickich <strong>po</strong>dręczników teologii moralnej dostają wielepytań dotyczących moralności życia małżeńskiego, których nadawcy pytają,czy dane zachowanie jest grzeszne. Precyzują więc, że nie są grzechemwszelkie myśli o wspólnym <strong>po</strong>życiu małżeńskim, pragnienia przeżyćseksualnych czy wyobrażenia seksualnego życia małżeńskiego (jeżelioczywiście nie prowadzą do orgazmu). Nie są też grzechem wzajemnepieszczoty, nawet bardzo <strong>po</strong>dniecające i sprawiające przyjemność. Jeżeliw takim przypadku nastąpi niezamierzony orgazm, nie jest to traktowanejako grzech. Grzeszne nie jest nawet za<strong>po</strong>czątkowane zes<strong>po</strong>leniecielesne i zaniechanie współżycia, o ile nie doprowadziło do wywołaniaorgazmu u mężczyzny i kobiety. Przede wszystkim jednak autorzy owychksiążek <strong>po</strong>dkreślają, że miłość fizyczna <strong>po</strong>winna sprawiać przyjemnośći satysfakcję obu małżonkom, gdyż w ten s<strong>po</strong>sób zacieśnia między nimiwięzi i cementuje ich związek.8FRONDA 44/45


Christopher West uważa, że w dziejach chrześcijaństwazawsze istniały różne nurty, jeśli chodzio <strong>po</strong>dejście do spraw seksualnych. Jego zdaniem,nauka Kościoła w tej kwestii jest bogata i piękna,ale przez wieki jej skarby były jakby zakopane i zaniedbane.Zmieniło się to dopiero za sprawą JanaPawła II, który <strong>po</strong>dszedł do sfery ludzkiej płciowościw s<strong>po</strong>sób afirmatywny. Nie w formie zakazówi nakazów, nie w negatywnym kontekściewalki z <strong>po</strong>kusami i <strong>po</strong>żądliwościami, ale w duchu <strong>po</strong>zytywnym - jakowezwanie do doświadczenia wzbogacającego ludzką osobowość. Temuzagadnieniu Christopher West <strong>po</strong>święcił inną swoją książkę (nieprzetłumaczonąjeszcze na język <strong>po</strong>lski) Teologia ciała według Jana Pawła II.Czy wobec tego można <strong>po</strong>wiedzieć, że nauka Kościoła na przestrzenistuleci uległa zmianie? Otóż w sprawach dogmatów wiary, od czasówChrystusa aż <strong>po</strong> dzień dzisiejszy, nie zmieniło się nic, co znakomicieudowodnił w swej (także niewydanej <strong>po</strong> <strong>po</strong>lsku) książce Iota unum (Anina jotę) szwajcarsko-włoski teolog Romano Amerio. Zmieniają się jedynie,w zależności od okoliczności historycznych, s<strong>po</strong>soby wyrażaniawiary i wcielania ideału chrześcijańskiego w życiu osobistym i publicznym.Z tych samych prawd w ciągu wieków wyciągano rozmaite praktycznewnioski, ale istota nauczania <strong>po</strong>zostawała ta sama. Kościół nigdynie zmienił swego negatywnego zdania o <strong>po</strong>zamałżeńskich stosunkachpłciowych, samogwałcie czy antykoncepcji.Problem <strong>po</strong>lega na tym, że seksualność nie była nigdy kluczowymzagadnieniem w chrześcijańskiej refleksji. Sytuacja zmieniła się, kiedy- na skutek rewolucji seksualnej - przeżywanie własnej płciowości stałosię dla Kościoła <strong>po</strong>ważnym wyzwaniem moralnym i duszpasterskimw skali masowej. Wielokrotnie zresztą w dziejach katolicyzmu było tak,że <strong>po</strong>głębiona refleksja na jakiś temat była od<strong>po</strong>wiedzią na ruchy heretyckie,schizmatyckie lub fałszywe koncepcje. Niektóre prawdy wiaryfunkcjonowały w świadomości wierzących jako oczywistości i dopiero<strong>po</strong>dważenie ich przez kacerzy <strong>po</strong>wodowało, że przyjmowały formę dogmatów.W tym sensie rewolucja seksualna odgrywa <strong>po</strong>dobną rolę, jakniegdyś arianie, nestorianie, monofizyci, katarzy czy protestanci - zmuszaKościół do zanurzenia się w swej tradycji i wypracowania własnegoZIMA 20089


stanowiska, zdolnego od<strong>po</strong>wiedzieć na wyzwania czasów.W dzisiejszej e<strong>po</strong>ce wszechobecnego panseksualizmu taką od<strong>po</strong>wiedziąjest właśnie „teologia ciała".Nie jest przypadkiem, że temu zagadnieniu Jan Paweł II <strong>po</strong>święcił130 katechez środowych wygłaszanych <strong>po</strong>dczas pięciulat w czasie audiencji generalnych. Nie jest też przypadkiem, żetemat ten rozwinął Benedykt XVI w swej pierwszej encykliceDeus Caritas est (Bóg jest Miłością). Benedykt sprzeciwia siętwierdzeniu Nietzschego, że chrześcijaństwo ukatrupiło erosa- wręcz przeciwnie, ono tchnęło w niego nowego ducha. Papieżdowartościowuje erosa - miłość fizyczną, pisząc o koniecznościwzbogacenia jej o wymiar agape - miłości duchowej.Nauczanie Jana Pawła II i Benedykta XVI o płciowości bardzomocno osadzone jest w antro<strong>po</strong>logii biblijnej. Jesteśmy istotami cielesno--duchowymi. Nasza duchowość przejawia się więc również przez nasząseksualność. Ta ostatnia, jeżeli przeżywana jest w zgodzie z zamysłemBożym, może nabrać wymiaru sakralnego. <strong>Seks</strong> może stać się modlitwą.Nieprzypadkowo najbardziej mistyczna księga Biblii, czyli Pieśń nadPieśniami, jest zarazem intymnym utworem miłosnym o silnym zabarwieniuerotycznym (w Singapurze była nawet zakazana jako dzieło <strong>po</strong>rnograficzne).Wróćmy do ojca Salija. W swojej od<strong>po</strong>wiedzi udzielonej strapionejkobiecie nie ogranicza się on do <strong>po</strong>rad natury seksualnej, ale ukazuje duchowywymiar ludzkiej płciowości. Pisze, że jeśli katolicką etykę seksualną<strong>po</strong>strzegamy jedynie w formie rygorystycznych zakazów, to traci onaswoją duszę - słusznie budzi nieufność i odrazę, jawi się jako bezdusznytrup. Tymczasem duszą tej etyki jest niezwykłe przeświadczenie o <strong>po</strong>nadziemskiejgodności człowieka i o niewiarygodnym wręcz zaufaniu,jakim obdarzył nas Bóg, stwarzając nas na swój obraz i <strong>po</strong>dobieństwooraz obdarzając nas zdolnością do dawania nowego życia. Sakramentalnemałżeństwo jest jakby odwzorowaniem wewnętrznego życia TrójcyŚwiętej - w małżeństwie również zjednoczone są trzy osoby: mąż, żonai sam Bóg, który jest źródłem miłości między nimi. W takim związku aktmiłosny staje się nie tylko aktem cnoty, lecz aktem sakramentalnym.Człowiek jako istota grzeszna ma tendencje do wprowadzania nie<strong>po</strong>rządkuw różne sfery swojego życia, także w dziedzinę płciowości.10FRONDA 44/45


Chodzi jednak o to, by temu nie<strong>po</strong>rządkowi nie ulegać, lecz wskazywaćwłaściwy cel oraz istotę ludzkiej seksualności. A może stać się ona drogą<strong>po</strong>znania i doświadczenia mistycznego. Jest to możliwe jednak tylkowtedy, gdy małżonkowie oddają się sobie całkowicie - są dla siebie nie<strong>po</strong>dzielni.Gdy wiedzą, że ich miłość jest wzajemna, dozgonna, wierna,niesamolubna, bezinteresowna. Gdy zapraszają do niej Boga, bo tylkoOn może dać łaskę tak mocnej więzi miłosnej, gdy opadają zauroczenia,afekty, emocje.Jeśli kochamy drugą osobę, to co w niej kochamy? Piękną twarz,zgrabne nogi, błyskotliwy intelekt, <strong>po</strong>czucie humoru? Ale przecież twarzmoże zostać oszpecona lub <strong>po</strong>kryć się zmarszczkami, na nogach mogą<strong>po</strong>jawić się żylaki albo opuchlizna, na skutek chorób czy nieszczęść <strong>po</strong>czuciehumoru może zostać zastąpione przez zgorzknienie, a intelekt <strong>po</strong>wylewie może się stępić i mogą ujawnić się objawy demencji. Czy wtedybędziemy jeszcze kochać drugą osobę? Czy kochamy ją dla niej samej,czy dla jej atrybutów?A my sami? Dlaczego jesteśmy kochani? Czy będziemy kochani taksamo, gdy się zestarzejemy lub zachorujemy? Gdy stracimy urodę, zdrowie,majątek? Jaką mamy pewność, że nie zostaniemy wtedy odrzuceni?Czy jesteśmy tyle warci, ile nasz wygląd lub dowcip? Czy ktoś może<strong>po</strong>kochać nas dla nas samych? Czy miłość, która ma swój koniec, jestjeszcze miłością?Taką miłość do człowieka ma jedynie Bóg. Jest to miłość <strong>po</strong> grób. I niezwraca On uwagi na to, czy jesteśmy zdrowi, piękni, bogaci. Nie ocenianas ludzkimi miarami. Jako jedyny kocha nas bezinteresownie. Tylko dlaNiego jesteśmy niezastąpieni. I taką miłość może dać także nam. I jest tomożliwe w małżeństwie. W takim małżeństwie im dłużej jest się ze sobą,tym wzajemne uczucia nie słabną, lecz się wzmacniają, a miłość staje sięcoraz mocniejsza.TADEUSZ GRZESIKO. Ksawery Knotz, Akt małżeński. Szansa na s<strong>po</strong>tkanie z Bogiemi współmałżonkiem, Kraków 2001;Elisabetta Broli, Roberto Beretta, Miłość nie jest grzechem..., Paryż 2005;Christopher West, Dobra Nowina o seksie i małżeństwie, Warszawa 2006.ZIMA 2008


Doświadczenie orgazmu jest doświadczeniem <strong>po</strong>żądanymi dobrym, które jest zaplanowane przez Pana Boga.Stwórca chce, aby ludzie właśnie takim silnym przeżyciemprzyjemności się cieszyli. Jeżeli mąż pieści żonę, torobi to, co jest dane ku jej rozbudzeniu przez Pana Boga.Więcej, jeśli mąż ją pieści, to w ten s<strong>po</strong>sób realizuje wolęBoga, który tak a nie inaczej stworzył kobietę.Z księdzem o seksie,czyli trzeba lubić ten s<strong>po</strong>rt!ROZMOWA Z KAPUCYNEM O. KSAWERYM KNOTZEMW niektórych środowiskach Kościoła katolickiego dziedzina seksualnościjest traktowana jako ta gorsza strona natury ludzkiej. Czy Kościółkrzywo patrzy na cielesność i seksualność człowieka?- Od<strong>po</strong>wiedź jest prosta: jeśli się wierzy w Boga chrześcijan, to wiadomo,że ten Bóg stworzył świat i stworzył człowieka. Nie stworzył nic złego,wręcz przeciwnie - stwarzając człowieka, <strong>po</strong>wiedział, że to dzieło jestnie tylko dobre, ale bardzo dobre! Wyróżnił je. Jeśli czytamy Biblię, to niemożemy <strong>po</strong>wiedzieć, że w człowieku tkwi takie zło, które by wyszło z rękiBoga. Ciało w takim razie jest dobre, a jeżeli jest dobre, to i seksualnośćteż jest dobra. To jest oczywiste i większość ludzi to przyjmuje.Na rekolekcjach, które prowadzę, cytuję wy<strong>po</strong>wiedź papieża PiusaXII sprzed 50 lat, który mówi, że Pan Bóg tak stworzył człowieka,że on-człowiek szuka i używa przyjemności <strong>po</strong>przez współżycie seksualne.Przyjemności fizycznej i duchowej, i że takie używanie i szukanieprzyjemności jest cz,ymś dobrym, <strong>po</strong>nieważ Pan Bóg tak właśnie nas12 FRONDA 44/45


ZIMA 2008rys. Janusz Kapusta


stworzył, tak sobie wymyślił. Tylko że trzeba szukać i używać tej przyjemnościmądrze. Ta sfera jest dla nas, żebyśmy się nią cieszyli. A to znaczy,że małżonkowie <strong>po</strong>winni się zastanawiać, jak się najlepiej rozbudzić, jakprzeżyć tę przyjemność w najlepszy s<strong>po</strong>sób, jak ją znaleźć we współżyciuseksualnym. I znaczy to też, że doświadczenie orgazmu jest doświadczeniem<strong>po</strong>żądanym i dobrym, które jest zaplanowane przez Pana Boga.Stwórca chce, aby ludzie właśnie takim silnym przeżyciem przyjemnościsię cieszyli. Jeżeli mąż pieści żonę, to robi to, co jest dane ku jej rozbudzeniuprzez Pana Boga. Więcej, jeśli mąż ją pieści, to w ten s<strong>po</strong>sób realizujewolę Boga, który tak a nie inaczej stworzył kobietę.Skąd więc się wziął się manichejsko-gnostycki nurt myślenia, którysprowadza sferę cielesną do kwestii grzechu, do myślenia, że lepiej siętym w ogóle nie zajmować, a jeśli już współżyć, to tylko ze względu naprokreac/ę, <strong>po</strong>mijając radość i przyjemność płynącą z tej witalnej energiiczłowieka?- Docenienie seksualnościto nie jest novum w Kościeledla - <strong>po</strong>wiedzmy- tzw. elity, która jużw średniowieczu naten temat pisała głębokierozważania. Takieotwarte mówienie toraczej, jeśli tak można<strong>po</strong>wiedzieć, novumdla tzw. ludu Bożego.Dotąd był to rzeczywiścietemat tabu i zaniechany ze szkodą dla Kościoła,ewangelizacji i wierności Ewangelii, bokwestie te są tak ważne, że zaniedbania sąw tej dziedzinie <strong>po</strong>ważnym nadużyciemi przeszkodą w ewangelizacji.Dziś, tak samo jak kiedyś, wnikają doKościoła <strong>po</strong>przez kulturę różne nurtyFRONDA 44/45


myślenia, które Kościół czasem nieopatrznie przyjmuje. Z biegiem latzaczyna się je <strong>po</strong>strzegać jako <strong>po</strong>glądy Kościoła, choć są obce Ewangelii.Naszym zadaniem jest wyrzucać wszystko, co nie ma źródła ewangelicznegoi sięgać do źródeł, do Biblii.Czy to znaczy, że Kościół nasiąknął myśleniem, które nie jest chrześcijańskie?- Nasiąknął myśleniem manichejskim. Doszło do pewnych uproszczeń- cielesny wymiar grzechu <strong>po</strong>łączono z grzeszną cielesnością i tak ciałozaczęło się kojarzyć z grzesznością. Czasami jest tak, że myśl wyrażonaw jednym kontekście zostaje wykorzystana w kontekście innym i takdochodzi do nie<strong>po</strong>rozumień. Dam przykład z rekolekcji: małżonkowiepytali się mnie, jak to jest z seksem oralnym, bo słyszeli argumentacjęw Kościele, że narządy rodne mają służyć swojemu celowi, a celem narządówrodnych jest prokreacja, więc nie są one do pieszczenia i całowania,ale do rozmnażania. Takie celowościowe myślenie jest w zasadzie prawdziwe,ale idąc tym tropem, <strong>po</strong>wiemy, że piersi są do karmienia, więc teżnie do całowania, a ręce są przecież do pracy, więc <strong>po</strong> co w ogóle mamycałować rękę kobiety?No to gdzie w końcu mamy się całować? Bo przecież nawet usta są dojedzenia...- No i do mówienia... Takie myślenie - <strong>po</strong>kazujące sens i cel naszego ciała- kiedy zostaje przeniesione na inną płaszczyznę, prowadzi do nie<strong>po</strong>rozumień.Pozornie logiczna, jak by się wydawało, argumentacja prowadzido absurdu. Odmiennym przypadkiem są pewne reguły wyrażone w KatechizmieKościoła Katolickiego, na przykład odnośnie do masturbacji,które zwracają uwagę na fakt, że czym innym jest wchodzenie w relacjęz drugą osobą - między mężem i żoną - <strong>po</strong>przez narządy rodne, a czyminnym samotne przeżywanie przyjemności, które nigdy tym samym niebędzie i zamiast radości i szczęścia zostawi pustkę, <strong>po</strong>czucie niespełnieniaw życiu. Tutaj taka argumentacja jest na miejscu. Trzeba jednak uważać,o czym się mówi, by nie doprowadzić do chaosu w Kościele.ZIMA 200815


No to zacznijmy od <strong>po</strong>czątku. Na czym mamy budować właściwą wizjęczłowieka? Do czego się odwołać, żeby zrozumieć, kim jestem w moimcielesnym wymiarze i jaki mam z niego zrobić użytek?- Do głowy przychodzi mi taka od<strong>po</strong>wiedź, która może nie jest wyczerpująca,ale odwołuje się do specyfiki naszych czasów. Dziś możemypraktycznie wszystko zanegować, nawet pewne fragmenty Ewangelii.Człowiek może sobie <strong>po</strong>wiedzieć tak: być może takie a takie <strong>po</strong>glądysą uzasadnione z perspektywy historycznej, ale teraz żyjemy już w innymświecie, nie ma co się kierować archaicznymi zapiskami. Kościół- wspólnota, <strong>po</strong>chylając się nad Pismem Świętym, wgłębia się w myśleniebiblijne i tworzy pewną kulturę, która jest odmienna od kultur, jakie jąotaczają. Wspólnota Kościoła jest środowiskiem, w którym doświadczasię miłości i trudno jest to nawet wytłumaczyć komuś, kto <strong>po</strong>zostaje nazewnątrz tej wspólnoty. Takie chrześcijańskie rozumienie miłości wymagaosobistego doświadczenia, dopiero wówczas wyraźnie widać, że tu jestpro<strong>po</strong>nowana inna koncepcja małżeństwa, a także - co się z tym wiąże- inna koncepcja seksualności. Ten styl się przyjmuje, jeśli się żyje w Kościele,a za tym idą konkretne zachowania.Czy to, czym żyją lub czym pragną żyć chrześcijanie, to z jednej stronyBiblia, a drugiej strony - jak mówi teologia - tradycja, kultura?- Tradycja i kultura mająca w sobie „inność" której nie traci. Natomiastwchodzi ona w kontakt z innymi kulturami i w ten s<strong>po</strong>sób staje przedcoraz to innymi wyzwaniami. Dzięki temu może zarówno odkryć coś nowego,jak i przejąć niewłaściwe s<strong>po</strong>soby myślenia. Przykład: krytykujemyteraz w Kościele mentalność oświeceniową, w której nie było miejscana Boga, a zamiast Niego był czysty rozum. Proszę jednak zauważyć, żew czasie oświecenia ukształtowała się edukacja - uniwersytety kładącenacisk na używanie rozumu. Wydawało się, że może to uchronić ludzkośćprzed różnymi nieszczęściami. Tymczasem mamy za sobą rewolucje,mnóstwo wojen, w tym dwie światowe, grożą nam terroryści, więcwidać, że to się nie udało. Jednak w szkole nadal katecheza jest czysto„oświeceniowa". Mówi się wprawdzie o głoszeniu Ewangelii, w rzeczywistościreligia to kolejny przedmiot, na którym należy wystawić swoje16FRONDA 44/45


tezy, prawdy wiary i przyswoić jakąś wiedzę. Człowiek oczywiście możesię wiele nauczyć, ale z tej wiedzy wiary nie będzie. Nie będzie nawetchodzenia to kościoła, a może nawet i odraza na długi czas...W takim razie może spróbujemy się przyjrzeć, jak mówi się o sferze seksualnejczłowieka w Biblii. Przychodzi mi na myśl Pieśń nad Pieśniami,dawniej nie zawsze w Kościele czytana, a prze<strong>po</strong>jona przecież zmysłowościąi będąca analogią miłości Boga do człowieka, jak mówi teologia.- Ta księga liczy sobie dwa i pół tysiąca lat. Niektóre jej fragmenty są takbardzo sensualne, że śmiało można je określić jako erotyki. Tymczasemna dzisiejszych internetowych stronach katolickich nie trafi Pani na żadenerotyk, nawet współczesny, bo „nie wypada". Na szczęście w PiśmieŚwiętym wypada! Co więcej, znajdziemy tam bardzo obrazowe i dosadne<strong>po</strong>równania, na przykład gdy Oblubieniec i Oblubienica zaczynająwspółżyć, czytamy tam, że on wchodzi na nią, jak na palmę. W naszymkręgu kulturowym alegoria palmy może nie być zbyt czytelna. Wie Pani,jak człowiek się wdrapuje na palmę? Trzeba ją objąć nogami...Całym sobą właściwie...- I tak zachowuje się Oblubieniec! Tu w grę już wchodzą zaawansowanepieszczoty. Oblubieniec wdrapuje się na palmę, aby skosztować owocuukrytego wśród gałęzi. Myśli o piersiach ukochanej, które pragnie smakować,u<strong>po</strong>ić się tym <strong>po</strong>karmem.Można by <strong>po</strong>myśleć, że te fragmenty to prawie afrodyzjak... Mogą inspirowaćnawet współczesnych kochanków. Możemy zatem <strong>po</strong>wiedzieć, żeteksty Pisma Świętego - nie tylko Pieśni nad Pieśniami - dowartościowująpiękno miłości zmysłowej?- Normalnej ludzkiej miłości między mężczyzną i kobietą - zmysłowej,psychicznej, duchowej - która zawsze jest cielesna i nie może byćinna. Przez wieki te pieśni interpretowano bardzo duchowo, mistycznie,np. św. Jan od Krzyża wyrażał głębokie stany mistyczne właśnie za <strong>po</strong>mocątych erotycznych przecież pieśni. Ta pieśń mówi też o głębokichZIMA 2008 17


duchowych stanach człowieka. To <strong>po</strong>kazuje, że w tradycji Kościoła zakorzenionejest myślenie, które z jednej strony odsłania s<strong>po</strong>tkanie mężczyznyi kobiety na płaszczyźnie fizycznej, zmysłowej, a z drugiej - ujawniaich zjednoczenie duchowe, wręcz mistyczne - na wzór miłości Boga doczłowieka. Oba wymiary doskonale się uzupełniają i żadnego z nich niewolno usuwać.W trakcie rekolekcji mówi Ojciec, że w akcie seksualnym można s<strong>po</strong>tkaćBoga, czyli w akcie małżeńskim - tak, w innym - nie? Innym, czyli<strong>po</strong>zamałżeńskim.- My, katolicy, mamy świadomość sakramentu małżeństwa, który jestdla nas ważny. Niektórzy może go nie rozumieją, nie wiedzą, gdzie PanBóg jest obecny na mocy tego sakramentu. Z Chrystusem s<strong>po</strong>tykamy się,tak jak i w innych sakramentach, również w małżeństwie. W trakcie rozważańrekolekcyjnych dochodzimy ostatecznie do tego, że Bóg jest obecnyw więzi, którą małżonkowie tworzą i budują także <strong>po</strong>przez współżycieseksualne. Małżonkowie dzielą się życiem, rozmawiają ze sobą, modlą sięwspólnie - wszystko to są elementy więzi. Pomagają sobie, przytulają się,pieszczą, całują i współżyją seksualnie. Wszystko to jest więzią małżeńskąi to w niej jest obecny Stwórca. Tak naucza Kościół. Dla wielu jest toodkrywcze i jednocześnie radosne, <strong>po</strong>głębia ich wiarę i doświadczeniePana Boga. Uczymy się w ten s<strong>po</strong>sób dostrzegać obecność Pana Boga nietylko w Kościele, czy jako super headhuntera, który mi znalazł pracę, zaco Mu <strong>po</strong>dziękuję, ale odkrywamy Go w tak ważnej sferze życia jak małżeństwoi współżycie seksualne.Do tej <strong>po</strong>ry właściwie nie mówiliśmy w Kościele o ciele. Jeżeli już, to ciałokojarzyło się z grzechem. Nie uważa Ojciec, że nasze życie w Kościelesprowadza się do tego, że to wolno, a tego nie wolno, a Pan Bóg to taki<strong>po</strong>licjant z palą, który czyha na nasze <strong>po</strong>tknięcie i do tego - jak to miktoś <strong>po</strong>wiedział - jest przewrażliwiony na punkcie seksu.- Jak ktoś ma „duchowość przepisową" to nie można się z nim dogadać.<strong>Seks</strong>ualność to nie jest sfera, którą da się ogarnąć w kilku przepisach,jak człowiek ma się, zachowywać. Jest to sfera, przez którą wchodzimy18FRONDA 44/45


w relację z inną osobą, więc trzeba jakoś znać siebie samego i <strong>po</strong>czućciało innej osoby i umieć <strong>po</strong>dzielić się z nią swoją miłością. To całkieminne s<strong>po</strong>jrzenie, w którym nie jest dopuszczalna etyka kazuistyczna nakazówi zakazów. Takie coś można stosować w więzieniu, a nie w życiu,nie w małżeństwie, nie w miłości.Wielu ludzi nie jest zadowolonych ze swojego życia małżeńskiego, takżeseksualnego. A jednocześnie są to osoby, które żyją w Kościele, są przykładnymialbo mniej przykładnymi katolikami. Co ich ma motywować,by być ze sobą?- Ostatnio na rekolekcjach dotyczących aktu małżeńskiego była pewnapara. Żona mi mówi, że wszystkie moje konferencje wywracają jej światdo góry nogami, dla niej to rewolucja. Jest to bardzo <strong>po</strong>bożna, wierzącaosoba, ale myśli całkiem inaczej niż ja.Słynny ciemnogród?- Nie to, że ciemnogród, ale ma całkiem inne skojarzenia. Bo to nie jesttak, że oni nie współżyją seksualnie. Mają dzieci, starają się dobrze zesobą żyć. fest <strong>po</strong> prostu niezrozumienie w tylu rzeczach i wiele spraw jestnieprzemyślanych.Co jest na przykład nieprzemyślane?- Choćby Pan Bóg i ciało. Pan Bóg i seksualność. Potem zrozumienie,czym jest sakrament małżeństwa. Ludzie zwracają uwagę na to, żemamy być sobie wierni, bo jesteśmy małżeństwem, alboże mamy dzieci. Owszem, w tym sensie sakramentumacnia ich związek. Ale czy to jest istota byciaw małżeństwie? Tam w środku coś niedobrego siędzieje. Nie na tym małżeństwo <strong>po</strong>lega, by tylko byćsobie wiernymi, ale jest cały środek życia, czyli to,co daje radość i szczęście, i nadaje musmak. I okazuje się, że właśnie ten środekjest niewypełniony.ZIMA 200819


Więc co jest w tym środku? Czy jest pustka?- Czasem nie wiem, co jest w środku, bo trudno mi sobie wyobrazić, cow ludziach siedzi. Ale okazuje się, że gdy mówię im, że Pan Bóg działaw życiu człowieka, to nie sprowadza się to do frazesu. Bóg - mówię im- jest konkretnie wtedy, gdy jesteście <strong>po</strong>budzeni i pragniecie współżyćseksualnie i wtedy, kiedy dzielicie się czułością, a ta czułość prowadzi dowspółżycia seksualnego. I tłumaczę to przez godzinę. Okazuje się, że dlawielu wcale nie jest takie oczywiste, że Pan Bóg był z nimi, a zwłaszczaw relacji seksualnej. Wtedy <strong>po</strong>jawia się pytanie, czy w takim razie PanBóg był w ogóle w relacji małżeńskiej? Bo jak można mówić o małżeństwiebez tej sfery życia?! Mówimy wtedy o przyjaźni, koleżeństwie. Czylijest przestrzeń, która nie jest wypełniona Panem Bogiem w życiu człowiekawierzącego. Nie jest Bogu <strong>po</strong>ddana. A jeżeli nie jest Mu <strong>po</strong>ddana,to staje się świecka, laicka, tylko biologiczna. Nie aż tak cenna, nie aż takważna. I to jest <strong>po</strong>ważny problem.Powiedział Ojciec, że aby dobrze przeżyć, aby s<strong>po</strong>tkać Boga w tym akcie,gdzie dwa ciała się s<strong>po</strong>tykają i jednoczą dwie dusze, trzeba się do tegoprzygotować, że to nie da rady tak z biegu, jak na filmie.- Tutaj Kościół może bardzo ludziom <strong>po</strong>móc, bo nie trzeba być wnikliwymobserwatorem, żeby widzieć, że to wszystko wokół, co się mówio seksualności, bardzo ją banalizuje. To, co jest w telewizji, żeby było ciekawe,musi być szybkie, czyli szybko, krótko i skutecznie. A tak naprawdęto nie ma nic wspólnego z życiem. W normalnym życiu mężczyźni mająprzedwczesne wytryski albo jest coraz więcej im<strong>po</strong>tentów, bo tak są zestresowanii zapracowani, że nie są w stanie współżyć. Kobiety mają lękiprzed <strong>po</strong>częciem dziecka i różne o<strong>po</strong>ry związane z gos<strong>po</strong>darką hormonalną.Nie jest to wszystko takie łatwe. O wiele ważniejsze jest szukanieod<strong>po</strong>wiedzi na pytanie, jak sobie <strong>po</strong>móc, żeby rzeczywiście współżycieseksualne było jak najlepsze, jak najpiękniejsze. I tutaj w sukurs przychodziintuicja i mądrość Kościoła, która jest <strong>po</strong>wszechnie wyśmiewana.Kościół widzi małżeństwo jako święte i dlatego go tak bardzo broni.Czasami jest tak, że tej sfery bronimy i być może nawet nie wiemy dlaczego.A bronimy jej właśnie dlatego, że wyczuwamy intuicyjnie, iż jest20 FRONDA 44/45


to jakiś święty obszar życia, że jest szczególnie naznaczony przez Stwórcę,że to sacrum. Uświęcenie małżeństwa jest jednocześnie uświęceniemwspółżycia seksualnego - to nie jest rozrywka, to nie jest spędzeniewieczoru czy <strong>po</strong>ranka w atrakcyjny i przyjemny s<strong>po</strong>sób, czasami nawetz kimś, kogo się słabo zna, ale akurat nawinął się <strong>po</strong>d rękę. <strong>Seks</strong>ualność<strong>po</strong>zwala na wejście w tak głęboką relację z drugą osobą, że można w tejrelacji doświadczyć transcendencji, dotknąć Boga.Przypuszczam, że gdyby małżonkowie-katolicy zaczęli mówić w tens<strong>po</strong>sób o seksualności, otwarcie i bez pruderii, to byłby to autentycznyprzełom w Kościele.- Znam doświadczenia wielu małżonków. Mam nadzieję, że kiedyś zacznąoni pisać i mówić o tym, że w miłości i w radości ze współżyciaseksualnego - że jestem kochany przez żonę, czy kochana przez męża- że oni widzą tam Pana Boga. Dziękują za miłość, i to nie tylko za miłośćwspółmałżonka, tylko za miłość Stwórcy, który przez miłość męża czyżony do mnie przychodzi. To też są przeżycia duchowe i często najgłębszeprzeżycia religijne. To wszystko wytwarza doświadczanie świętości,która sprawia, że ludzie zaczynają się coraz bardziej troszczyć o siebie.Poda Ojciec jakiś konkretny przykład?- Kiedy mówię o tym, że łoże małżeńskie jest swoistym ołtarzem małżeńskim,ołtarzem sakramentu małżeństwa, więc że jest to sfera święta,to <strong>po</strong>tem żony biegają <strong>po</strong> sklepach, by kupić białe prześcieradło, bo mająsame kolorowe. Chodzi o to, że chcą odtworzyć symbolikę ołtarza, takby oddać się mężowi w obecności Pana Boga. To <strong>po</strong>kazuje całkiem innywymiar duchowości, nie tylko to, że świętość jest gdzieś tam, gdy przyjmujemyKomunię świętą albo w jakichś sakralnych miejscach, tylko jestświętość w małżeństwie i tu też można przeżywać realne s<strong>po</strong>tkanie z PanemBogiem. Na pierwszy rzut oka może jest to trochę szokujące, ale niemusimy być pruderyjni.Ale wie Ojciec, dlaczego to jest szokujące? Dlaczego jesteśmy tacyzdewociali i tacy hi<strong>po</strong>kryci? Przecież nas wszystkich to kręci, bo toZIMA 200821


największa życiowa energia! Moim zdaniem dlatego, że nie rozumiemydobrze naszej wiary, nie znamy duchowości, nie znamy mistyków i nieumiemy ich duchowych odkryć, zaaplikować do własnego życia. Choćbyws<strong>po</strong>mnianego Jana od Krzyża. Przecież jego liryka to pieśń, która byłaprzesycona erotykę. Pieśń nad Pieśniami przez wiele lat nie była czytanaw Kościele. Kto nam mówi o ołtarzu i o składaniu się Jezusa na drzewiekrzyża jak na łożu miłości? Że On jest ofiara miłości... Niestety, mówi się0 tym zwykle tak, że usypiamy na nauczaniu, a przecież to jest o nas!- Niestety, ma Pani rację. Chodzi o to, żeby z <strong>po</strong>ziomu oficjalnych dokumentówKościoła przechodzić do życia i codzienności, żeby szukaćtakiego języka, aby dotrzeć do różnych środowisk, w których jesteśmy1 musimy współczesnym językiem mówić do ludzi i na ich problemy od<strong>po</strong>wiadać.To na szczęście zaczyna się dziać. Są różne etapy w rozwojuświata i Kościoła. Może te problemy kiedyś nie były tak istotne, możei życie było prostsze. Dziś jest ono bardziej złożone, skomplikowane,szybkie i trzeba głębiej zastanowić się nad nim i nad seksualnością.Przyznam, że kiedy zrozumiałam, że Jezus składa siebie w ofierze nakrzyżu z miłości, i że właśnie dlatego kapłani na <strong>po</strong>czątku i na końcukażdej mszy świętej całują ołtarz, bo to jest łoże, na którym Jezus składadziś siebie w bezkrwawej ofierze, z miłości się składa, a nie z obowiązku- to przeżyłam szok. I kiedy przełożyłam to sobiena akt seksualny małżonków, to wychodzi miz tego tak niesamowita perspektywa i wyzwanieszczęścia, miłości, radości, przyjemności,które Bóg wymyślił dla człowieka,że aż można się zachłysnąć.- I tu dochodzimy do zrozumieniatego, o co chodzi w celebracji sakramentumałżeństwa. Jak kapłan całujeołtarz, tak mąż całuje ciałoswojej żony, a żonacałuje ciało swojegomęża. W ten s<strong>po</strong>sób22FRONDA 44/45


zaczyna się celebracja, która jest <strong>po</strong>szukiwaniem przyjemności, ale teżczymś więcej, bo jest tworzeniem jedności i przeżyciem wielkiej bliskości,intymności z drugim człowiekiem. To jest pełnia tej relacji. Celebracjato jest jakaś uczta, to coś, co jest wyjątkowe. Można zjeść elegancki,uroczysty obiad, a można gdzieś sobie kupić hot doga i się nim napchać,szybko i byle co. A można zjeść coś bardziej wyrafinowanego, wytrawnego.Tu jest różnica. Można <strong>po</strong>dchodzić do współżycia seksualnegow s<strong>po</strong>sób banalny, byle jak, z byle kim, byle gdzie, a można tylko z jednąosobą, żoną-mężem. I można <strong>po</strong>starać się, żeby to była celebracja, żebyśmybyli naprawdę przygotowani i duchowo, i psychicznie, i fizycznie,byśmy bardzo troszczyli się o siebie, żeby się obdarować na tym ołtarzu.Tego słowa używam, żeby <strong>po</strong>dkreślić wymiar niezwykłości. Właśnie natym ołtarzu małżonkowie obdarowują się sobą, swoją miłością i przyjemnością,której sobie udzielają we wszystkich wymiarach: fizycznym, psychicznymi duchowym. I dopiero takie przeżycie, w którym dociera siędo wymiaru duchowego, to jest w pełni ludzkie przeżycie. I ono jest dlachrześcijan otwarte, bo jeżeli ktoś nie wierzy, to nie sięgnie w ten wymiar.Analogicznie: jeśli ktoś nie wierzy, to owszem wie, jak smakuje Komuniaświęta, zmysłami jest w stanie sięgnąć do pewnej przestrzeni, pewnegoprzeżycia. Ale tylko ci, którzy mają wiarę, wiedzą, ile jest radości w sercu,ile szczęścia <strong>po</strong> przyjściu Chrystusa w Komunii do człowieka, jaki <strong>po</strong>kóji radość. Taki sam <strong>po</strong>kój może przyjść do małżonków, gdy dzielą się miłościąw czasie współżycia seksualnego i taka sama radość, taka miłośćmoże ich ogarnąć. To Bóg przychodzi do nich.Usłyszałam kiedyś, że Kościół mówiąc o świętości aktu małżeńskiegoi tej sfery życia, „wpycha ludziom do łóżka Pana Boga"... W <strong>po</strong>dtekście,że dzieje się to na siłę, że mogą się czuć z Nim jak z Wielkim Bratem. CoOjciec na to?- Mam takie doświadczenie z małżonkami, że jak im wszystko wytłumaczę,to zauważają, że Pan Bóg tam jest i był, tylko nie zdawali sobie z tegosprawy. Nawet jeśli przeczuwali Jego obecność, mieli pewne intuicje, tosłyszeli głosy, że nie wypada tak myśleć. Dlatego warto o tym mówić,żeby doszło do głosu i do pełnej świadomości to, co jest w ludziach, którzysię naprawdę kochają.ZIMA 200823


Co w takim razie jest już w ludziach, a Ojciec <strong>po</strong>maga im to tylko nazwać?- Wyjaśnię od <strong>po</strong>czątku. W dzisiejszym świecie normalne jest mówienieo patologiach, o tym, że się zdradza i robi różne świństwa. Wtedy <strong>po</strong>strzegającię jako realistę. Swoisty idealizm jest nie<strong>po</strong>prawny <strong>po</strong>litycznie.Z drugiej strony, choćby w romantycznych scenach filmowych, tego realizmunie widać.Czego na przykład?- Tego, że mężczyźni się czasem nie myją, że kobiety nie chcą się kochać,że przerywają współżycie, bo się czegoś w trakcie przestraszą. Nie <strong>po</strong>kazujesię, że seksualnie współżyją także osoby starsze, <strong>po</strong>marszczone. Takiegorealizmu nie widziałem i nie słyszałem zarzutów <strong>po</strong>d adresem jegobraku. Pozwólmy sobie zatem na to, by mówić pięknie i tak jak chcemy0 tym, co jest dla nas piękne. Jeśli nawet małżeństwa się kłócą, przeżywająróżne trudności, to nie znaczy, że się nie kochają, że nie widzą sensu byciarazem. A nawet, jeśli ten sens stracili, to często chcą go odnaleźć. Ludziesię kochają, chcą dla siebie nawzajem dobrze, i w tej miłości jest Bóg.To nie abstrakcja. Pan Bóg jest w codzienności, nie tylko w kościołach1 przydrożnych kapliczkach, jest w naszych radościach i smutkach. W życiumałżonków jest w relacji, którą tworzą, w ich więzi. A więź to jestkonkret. Ma ona swój wyraz w tym, co małżonkowie robią razem - obiad,zakupy, rozmowy, noc w jednym łóżku, zarabianie na wspólne cele.Myślę, że wielu z nas ma jakieś kalki w głowie, wyobrażenia, którymi się<strong>po</strong>sługujemy, żeby coś zrozumieć albo u<strong>po</strong>rządkować sobie rzeczywistość.Często mamy taki zafałszowany obraz Boga, relacji między ludźmi,zwłaszcza tych miłosnych. Niekiedy są one wręcz szkodliwe. Czy Ojciecteż ma takie doświadczenia ze s<strong>po</strong>tkań z małżonkami?- Właściwie to wszystko na tym <strong>po</strong>lega, żeby się dobrać do tych kalek, coczłowiek ma gdzieś w tyle głowy wyświetlone i co mu cały czas rzutuje narzeczywistość, która jest czasami całkiem inna. Miałem na rekolekcjachmałżeństwo, <strong>po</strong> czterech czy pięciu latach <strong>po</strong>życia. I oni ciekawie o so-24FRONDA 44/45


ie o<strong>po</strong>wiadali, że jako młodzi małżonkowie byli bardzo skoncentrowanina różnych technikach. Więc robili różne fiki-miki, żeby było dobrze,wszystkie <strong>po</strong>zycje przetestowali. Byli skoncentrowani na <strong>po</strong>dręcznikowej<strong>po</strong>prawności współżycia, ale bez ducha. Po dwóch, trzech latach małżeństwazobaczyli, że to im się zaczyna nudzić, są sobą zmęczeni i współżycieseksualne zamiast dawać im więcej radości - <strong>po</strong>winni być bardziejwyćwiczeni przez to - przynosi im doznania odwrotne, jest coraz gorzej,coraz mniej radości, mniej szczęścia, jest <strong>po</strong>czucie używania, przedmiotowościw <strong>po</strong>dejściu do siebie. I ktoś im <strong>po</strong>wiedział, że to trzeba zacząć odducha, odkryć ducha współżycia seksualnego. I zaczęli się nad tym zastanawiać,przyjechali na moje rekolekcje i sobie uświadomili, że tu chodzi0 bycie razem, o jedność, o więź, że to są te głębsze wymiary duchowe,które ożywiają i fizyczność, i cielesność człowieka, że to jest s<strong>po</strong>tkaniez Panem Bogiem. Zrozumieli, że przez taki s<strong>po</strong>sób przeżywania miłościzmysłowej wyjałowili się, przestali się ze sobą s<strong>po</strong>tykać jako ludzie, którzysą nie tylko ciałami - mniej czy bardziej sprawnymi i roznamiętnionymi- ale są osobami, które <strong>po</strong>trzebują s<strong>po</strong>tkania ze sobą, które mająswoje tęsknoty, marzenia, <strong>po</strong>trzeby i chcą to wszystko sobie <strong>po</strong>wiedzieć1 <strong>po</strong> prostu się s<strong>po</strong>tkać. Być ze sobą.No to piękne! Ale przypuszczani, że wielu z nas nigdy o takiej relacji niesłyszało, że to dla wielu <strong>po</strong>zostaje w sferze marzeń. Może nikt nam o tymnie <strong>po</strong>wiedział, albo może gdzieś się <strong>po</strong>gubiliśmy?- Ale też chyba tęsknimy. Każdy ma pragnienie s<strong>po</strong>tkania się z drugą osobąw różnych wymiarach, głębiej, autentyczniej, nie tylko zewnętrznie,nie tylko cieleśnie. Małżeństwa, które czerpią wzorce tylko ze świata, <strong>po</strong>temczują się oszukane i znudzone sobą, i się rozchodzą. A małżeństwa,które w Kościele szukają tej głębi wzajemnej relacji, też we współżyciuseksualnym chcą odkryć coś głębszego, ducha, Pana Boga ostatecznie,one zauważają, że z latami idzie ku lepszemu, że na <strong>po</strong>czątku jest ciężko,ale czym dalej, tym lepiej. Po dziesięciu latach zamiast się rozwodzić, onidopiero odkrywają, że zaczynają się kochać, że dokopali się do głębszychwarstw miłości. Ta para małżeńska jest dobrym przykładem: im zaczęłoczegoś brakować. Przeczytali wszystkie książki, jakie były w księgarni,łącznie z Kamasutrą, i dalej im czegoś brakowało. Była jakaś pustkaZIMA 200825


i dopiero tutaj nastąpiło odkrycie,że jest tu przestrzeń na celebrację,że akt małżeński jest więzią,że najważniejszy moment to niejest chwila orgazmu, owszem, tojest doświadczenie, które dopełnias<strong>po</strong>tkanie serc, ale najważniejszym momentemjest czas zjednoczenia ze sobą.Małżonkowie są jednym ciałem - od pierwszychstron Pismo Święte mówi o tym. Jednymciałem, czyli gdy są ze sobą, gdy czują, że sięzjednoczyli, są ze sobą rzeczywiście w akcieseksualnym, to jest moment najistotniejszy. Psychologiatakże <strong>po</strong>twierdza, że to właśnie są momentynajbardziej fascynujące, najbardziej głębokie- bycie ze sobą, stanie się jednym ciałem.Z punktu widzenia chrześcijaństwa, gdzie akcent <strong>po</strong>łożony jestna więź małżeńską, ta więź wyraża się w akcie seksualnym, gdy ludziesię zjednoczą, w tym momencie. A czy będzie orgazm, czy go nie będzie,to jest rzecz drugorzędna. Często dopiero s<strong>po</strong>tkanie otwiera ludzi, dokonujesię mimowolna terapia - że jeżeli zrozumieją to, co jest naprawdęistotne, to też fizjologicznie się otwierają i wtedy akt seksualny jest o wielebardziej namiętny, bardziej przyjemny. Akcent jest <strong>po</strong>łożony nie naprzyjemność, tylko na bycie ze sobą, a to bycie ze sobą daje jeszcze większąprzyjemność niż koncentrowanie się na wyciągnięciu z siebie więcejprzyjemności, bo później dochodzi do użycia drugiej osoby, a człowiek tozawsze wyczuje. Potem to gdzieś siedzi i tak naprawdę oddala.Nie wszyscy chyba jednak tę Bożą obecność odkrywają.- Niektórzy odkrywają małżeństwo na <strong>po</strong>ziomie natury, że jest to ludzka<strong>po</strong>trzeba, s<strong>po</strong>sób urządzenia sobie życia, i tyle. Ale jeżeli ludzie są wierzący,to interpretują różne wydarzenia w swoim życiu przez pryzmatwiary. Uczą się odkrywać, że we wszystkim, co się dzieje w ich życiu, PanBóg jest obecny. Jan Paweł II wskazał nawet, gdzie konkretnie Pan Bógjest obecny.26FRONDA 44/45


Gdzie?- W dążeniach ducha i woli. Woli - kiedy na przykład chcemy być razem,mimo że w danym momencie nie bardzo się kochamy w sensie emocjonalnym,ale zależy nam na sobie, <strong>po</strong>zostajemy wierni tej deklaracji i decyzji,że będziemy razem na dobre i na złe. I jesteśmy, chociaż bywa ciężko.Kolejnymi wymiarami więzi są uczucia i przywiązanie oraz impulsy ciałai instynkty. To jest dopiero pełnia relacji między kobietą i mężczyzną.Obejmuje ona wymiar duchowy, psychiczny i fizyczny. Jeśli się którykolwiekz nich odcina, to więź nie jest pełna.Zatem jeśli w nauczaniu Kościoła przez wieki odcinano cielesność, toczegoś brakowało. A teraz, kiedy współczesność redukuje ten wymiarduchowy, a często kastruje też psychiczny, to również mamy do czynieniaz brakiem.- Tak właśnie jest.Co dla ludzi jest najbardziej odkrywcze, a nawet szokujące, kiedy uczestnicząw Ojca rekolekcjach?- Przede wszystkim to, że religijność można łączyć z seksualnością, żete dwa - tak silnie angażujące doświadczenia - nie są ze sobą sprzeczne.Kiedy ludzie odkrywają, że mogą przeżywać swoją seksualność nie wyłączającPana Boga, to dzieją się nadzwyczajne rzeczy - ludzie się niesamowicieodblokowują. Mężczyźni stają się o wiele bardziej delikatni wobeckobiet, a kobiety bardziej otwarte, fantazyjne i bezpruderyjne. Kobiety,które mają osobisty kontakt z Bogiem, świetnie <strong>po</strong>trafią to przenieśćw wymiar relacji z mężem.Inicjują kontakty seksualne?- To też. Odkrywają w sobie to, o czym zwykle się sądzi, że kobietomtego brakuje. Miałem kiedyś taki przypadek, że na zakończenie czteroczypięciodniowych rekolekcji jedna z żon publicznie <strong>po</strong>chwaliła się, żeprzeżyła dwa orgazmy <strong>po</strong>dczas tych rekolekcyjnych nocy. I to pierwszyZIMA 2008 27


az w życiu. Zatem w naszych środowiskach kobiety mówią o takich doświadczeniach,choć pewnie zdarzą się i tacy, którzy by się zgorszyli, żew ten s<strong>po</strong>sób można mówić.Być może to dowód na naszą hi<strong>po</strong>kryzję, bo ta sfera dla każdego z nasjest ważna i jeśli ją spychamy na bok, <strong>po</strong>d dywan, to gdzieś indziej będziemiała swoje ujście.- To, że zaczyna się o tym otwarcie mówić, to jest wartość, bo niewielemałżeństw, które s<strong>po</strong>tykam, mogło <strong>po</strong>rozmawiać o swoim <strong>po</strong>życiu seksualnymw środowiskach, w których się obracały. Nie mieli z kim <strong>po</strong>dzielićsię swoimi doświadczeniami, wydawało im się, że ich problemysą wyjątkowe, że nie dotyczą innych. Nie mówi się o tym, jakie problemymają małżeństwa. A na rekolekcjach właśnie dostarczam języka i wyzwalampewne tematy do rozmowy.O jakich doświadczeniach małżonków warto by było <strong>po</strong>rozmawiać?- Na przykład katolickie małżeństwa starają się współżyć w czasie niepłodnym,a więc starają się regulować dzietność w s<strong>po</strong>sób naturalny, bezantykoncepcji. No i nie wystarczy <strong>po</strong>wiedzieć, że do współżycia jest dobryczas niepłodny, <strong>po</strong>nieważ... jest niepłodny. Równocześnie bowiem jest toczas narastającego napięcia przedmiesiączkowego, pewnych zmian hormonalnychw kobiecie, przez co łatwiej w tym czasie o konflikty w małżeństwie.Żony stają się wtedy bardziej nerwowe, <strong>po</strong>trafią wygarnąć mężomgrzechy z ostatnich pięciu lat małżeństwa, a ci z kolei nie <strong>po</strong>zostajądłużni. I jeśli nie <strong>po</strong>jednają się przed miesiączką, to znowu muszą pewienczas odczekać... A mężczyźni nie wiedzą tak do końca, dlaczego kobietytakie są. Same panie często nie wiedzą o swoich hormonach i przeżywają<strong>po</strong>czucie winy, traktując swoją wybuchowość i niechęć do męża bardziejw kategoriach grzeszności niż natury.Jesteśmy niedouczeni w dziedzinie biologii i emocjonalności?- A kto nas tego uczy w tym kontekście? O zes<strong>po</strong>le napięcia przedmiesiączkowegomówi się w aspekcie problemów medycznych, jak być peł-28FRONDA 44/45


ną energii, a nie jak sobie <strong>po</strong>radzić z <strong>po</strong>djęciem współżycia seksualnegow tym czasie. Czasami warto uświadomić sobie różne konteksty. Kiedyśpewna kobieta mówi mi: - Ja to nie mam takich problemów! Na co jejmąż: - Cha, cha, cha, tak ci się tylko wydaje. Lub odwrotnie. Żona mówi:- Ja ten czas bardzo ciężko przeżywam. A mąż: - A ja nie zauważamw tobie żadnych zmian... Gdy się zwróci uwagę na pewne zjawiska, tomałżonkowie je dostrzegają i <strong>po</strong>trafią sobie wyjaśnić różne nie<strong>po</strong>rozumieniawe wzajemnych zachowaniach, czy w ich interpretacjach.Jakie zagadnienia są trudne do wyłożenia w trakcie rekolekcji Ojca?- Na pewno jest to sprawa wstrzemięźliwości seksualnej.Czy to jest to samo, co czystość?- Nie do końca. Ja w zasadzie mało mówię o czystości. To <strong>po</strong>tem jakośsamo wychodzi. Natomiast kwestia wstrzemięźliwości jest ważna, przynajmniejdla małżeństw katolickich, które muszą sobie z tym jakoś <strong>po</strong>radzić.To <strong>po</strong>wiedzmy sobie, czym jest wstrzemięźliwość.- Jeśli się nie planuje dziecka, to należy się przez jakiś czas <strong>po</strong>wstrzymaćod <strong>po</strong>życia seksualnego. To jest również kwestia od<strong>po</strong>wiedzialności zasiebie nawzajem i za rodzinę. Ważne jest także pytanie: jak przeżywaćten czas? Często w od<strong>po</strong>wiedzi ujawnia się <strong>po</strong>dejście człowieka do grzechówseksualnych i w konsekwencji w ogóle rozumienie grzechu. Warto,aby małżonkowie s<strong>po</strong>kojnie na to <strong>po</strong>patrzyli. Jeśli nie chcą przeżywaćswojej miłości <strong>po</strong>za granicami własnego ciała, nie chcą sztuczności, tojest to naturalne, że rezygnują z prezerwatywy czy pigułki antykoncepcyjnej.Droga naturalna <strong>po</strong>jawia się jako konsekwencja takiego myślenia.I wstrzemięźliwość staje się naturalna dla takiej drogi życia. Niemniej tenczas trzeba sobie bardzo dobrze przemyśleć, żeby nie wiązać się ciągłymskojarzeniem z grzechem, a bardziej patrzeć na to w kategoriach miłościi wzajemnego obdarowywania się.ZIMA 200829


Właśnie, jeśli nie rozumie się miłości w kategoriach obdarowywania się,a zamiast tego jest dążenie do rozładowania nagromadzonego napięciai pójścia za <strong>po</strong>żądaniem, to naprawdę ciężko jest wytłumaczyć drugiejstronie, że teraz nie będziemy się kochać, albo że nie będziemy używaćżadnych środków z zewnątrz.- Tak, dlatego mówiłem o chrześcijańskim, głębokim doświadczeniu miłości.Bo jak się tego nie załapie, to człowiek zaczyna się opierać na myśleniubiologicznym. I takie myślenie biologiczne wchodzi do Kościoła,a <strong>po</strong>tem się okazuje, że coś nie gra. Choć z drugiej strony, mąż częstonie rozumie żony w aspekcie jej biologiczności, czyli zmienności cyklu.Bo świat nie mówi o zmienności cyklu. Jest antykoncepcja, są wibratory,<strong>po</strong> co więc zajmować się problemami hormonalnymi, skoro można sięrozbudzić w sztuczny s<strong>po</strong>sób? W układzie antykoncepcyjnym nie ma coreflektować nad cyrkularnością i rytmiką kobiecego ciała.No dobrze, skoro Pan Bóg stworzył człowieka i uznał, że to dzieło byłodobre i wszystko, co jest w człowieku, jest <strong>po</strong>trzebne, to <strong>po</strong> co ta cykliczność?- Jeśli się tę zmienność odkryjei zaakceptuje, i nawetna bazie biologicznościodkryje się tę inność, tostaje się ona realistyczną<strong>po</strong>dstawą do budowaniapartnerstwa, do budowaniawięzi między kobietątaką, jaką jest, a mężczyzną- z jego specyficzną, bardzosilną i dynamiczną seksualnością.Kobiety nie bardzo rozumieją, że mężczyźni<strong>po</strong> prostu tacy są, że nie są nienasyconymisamcami, ale tak ich Pan Bóg stworzył, że chcą wyrażaćmiłość w s<strong>po</strong>sób aktywny <strong>po</strong>przez współżycieseksualne. To jest im bliskie. Ważne jest zatem, czyFRONDA 44/45


żona - widząc problemy męża - wysyła mu komunikaty akceptujące go,wspierające i kochające, czy się cały czas obrusza, że chłop jest <strong>po</strong>dniecony,bo ona nie ma takich <strong>po</strong>trzeb i byłaby w stanie s<strong>po</strong>kojnie <strong>po</strong>radzićsobie bez współżycia.Kiedy <strong>po</strong>ruszam takie tematy w środowiskach ludzi wierzących, s<strong>po</strong>tykamsię z pewnym zażenowaniem: - I to sapanie ma się Panu Bogu <strong>po</strong>dobać?!- pytają. Nie mieści się ludziom w głowie to, że Bóg chce, byśmyakurat w taki s<strong>po</strong>sób objawiali sobie miłość.- To kwestia skojarzeń. Owszem, można <strong>po</strong>wiedzieć, że to jest sapanie,<strong>po</strong>t i ciężki, wyczerpujący wysiłek fizyczny. To prawda. Tylko, że ludziejakoś bardzo lubią ten wyczerpujący wysiłek i tylko ws<strong>po</strong>mniane skojarzeniaredukują wymiar seksualności do fizjologii.Znam psychologów i psychoterapeutów, którzy twierdzą, że Kościółprzyczynił się do wielu zahamowań w myśleniu i mówieniu o sferze seksualnej,i że <strong>po</strong> latach w ludziach to wychodzi, kiedy przychodzi okresmenopauzy czy andropauzy. Wtedy okazuje się, że przez całe życie ludziemieli zafałszowane myślenie, że ktoś im wciskał nieprawdę. I zostajeżal.- Trzeba we wszystkim znaleźć równowagę. Teraz na przykład mówi się,że Kościół jest największym zagrożeniem dla demokracji - nie mafie,nie szara strefa, tylko właśnie Kościół. To ma tyle ze sobą wspólnego, comyślenie, że Kościół przyczynił się do negatywnego <strong>po</strong>strzegania seksualności.Na przykład mówi się, że św. Augustyn wprowadził negatywnąwizję seksualności przez zwrócenie uwagi na grzech pierworodny. A jego<strong>po</strong>glądy były o wiele bardziej zniuansowane. Tyle że trzeba je rozumiećw kontekście czasów, w jakich <strong>po</strong>wstawały. Jeśli dziś czytamy u św. Augustyna,że seksualność nie jest dobra sama w sobie, że dopiero zyskujewartość <strong>po</strong> spełnieniu określonych warunków, to ta myśl wydaje się niepełna.Wówczas jednak świat wyglądał inaczej. Ludzie w ogóle nie akceptowaliswojej płodności. I to wcale nie chrześcijanie wymyślili, że dziecirodzą się od „diabelskich <strong>po</strong>ruszeń", a płeć nie jest związana z Bogiem. Toecho <strong>po</strong>glądów manichejskich, gnostyckich i masy innych nurtów, któreZIMA 200831


wówczas przez kulturę się przewinęły. Niektóre z nich wnikały do Kościoła.Ale to właśnie Augustyn ostatecznie wyzwolił chrześcijaństwo odbraku akceptacji płodności i płciowości. Dzięki niemu dokonał się <strong>po</strong>stępw rozumieniu ludzkiej cielesności, choć o tym się nie pamięta.Fakt, nie <strong>po</strong>kazuje się kontekstu...- Właśnie. Innym przykładem jest wojna stuletnia, czas olbrzymiej rzeziw Europie i epidemii, jakie ją później nawiedziły. S<strong>po</strong>tkałem się w jednymz <strong>po</strong>dręczników francuskich, które z założenia często są nieprzychylneKościołowi, z próbą udowodnienia, jak to Kościół wypaczał <strong>po</strong>strzeganieseksualności. Podano treść kazania jakiegoś księdza, który grzmiał z ambony,przekonując, że plagi, które s<strong>po</strong>tkały Europę, są karą za grzechy,a jedna z plag to kara za grzechy seksualne. W ten s<strong>po</strong>sób miał wytworzyćw ludziach negatywne s<strong>po</strong>jrzenie na seks. Tyle że czas wojny stuletniejto czas rabunków i gwałtów na masową skalę. Niektórzy historycymówią nawet, że wówczas prawie każda kobieta mogła zostać zgwałcona.W sytuacji takiej traumy i takiego grzechu, ws<strong>po</strong>mniane kazanie byłona miejscu i tylko takie kazanie mogło od<strong>po</strong>wiednio wstrząsnąć ludźmi.Echem tej wojny był przez co najmniej dwa <strong>po</strong>kolenia kobiecy przekazmiędzygeneracyjny: „uważajcie na chłopów". Ale trzeba to widziećw tamtym kontekście.Podobnie było <strong>po</strong> II wojnie światowej - takie właśnie treści matkiprzekazywały swoim córkom. A te córki to z kolei nasze mamy. Skrzywdzonekobiety szukały ratunku w Kościele i rzeczywiście wychodziło nato, że katoliczki negatywnie wy<strong>po</strong>wiadały się o seksie. Tylko że to nieKościół je tego nauczył, miały <strong>po</strong> prostu straszne życie.Chciałabym jeszcze <strong>po</strong>ruszyć temat grzechu. Da się określić, co jestgrzechem w tej sferze, a co nie?- Da się, ale jest to trochę niebezpieczna droga, która idzie w kierunkukazuistycznym, stworzenia pewnego kodeksu. Może być to „kodeks Ziobry"- bardziej radykalny, albo „kodeks Zolla" - bardziej liberalny. Kodeksjest dobry dla prokuratora i sędziego, ale źle wyraża miłość międzyludźmi. Wiele zasad, jest jasno sformułowanych w KKK, niemniej czło-32 FRONDA 44/45


wiek musi się nauczyć myślenia o sobie, o swojej cielesności, płciowości,0 kobiecie, o mężczyźnie, o mężu, o żonie. Tego nie załatwi kodeks i <strong>po</strong>dejście„odtąd - dotąd". Trzeba uczyć się myśleć, czasem trzeba trochę<strong>po</strong>błądzić, <strong>po</strong>sprawdzać, <strong>po</strong>szukać, może i nawet - trochę się sparzyć.Dotknął Ojciec bardzo ważnej, moim zdaniem, kwestii, że i w tej dziedzinienie jesteśmy zwolnieni z myślenia, choć najwygodniej byłobymieć zbiór przepisów, które z niego zwolnią. Ale w życiu tak się nie da.Zwłaszcza w sferze seksualnej, która <strong>po</strong>winna być przecież życiodajna1 szczęściodajna, nie da się nie myśleć, bo to nas wpędza w kierat i stajemysię współczesnymi niewolnikami.- Spróbujmy sobie zatem <strong>po</strong>wiedzieć, na czym <strong>po</strong>lega moralność chrześcijańska,żeby nie była takim kodeksem „wolno - nie wolno". Pytania o to,co wolno, a czego nie wolno, są skądinąd słuszne i nie oburzam się nanie, bo każdy z nas chciałby to wiedzieć. Myślę sobie natomiast, że wartodotrzeć to tego, co się kryje w człowieku za tym pytaniem, jaki s<strong>po</strong>sóbmyślenia.Weźmy przykład: przychodzi do Ojca na rozmowę duchową mężczyznai pyta się, czy to a tamto już jest grzechem, czy jeszcze nie? Co mu Ojciecod<strong>po</strong>wiada?- Staram się od<strong>po</strong>wiadać konkretnie. A przy tym próbuję docierać głębieji tłumaczyć, dlaczego coś jest lub nie jest grzechem. Przykład z innejdziedziny: czy jest grzechem, jeśli ktoś nie był w niedzielę w kościele?Jeśli zadający to pytanie nie patrzy na <strong>po</strong>wody takiego <strong>po</strong>stę<strong>po</strong>wania, totego nie rozstrzygnie. Bo jeśli był chory na zapalnie płuc i nie mógł wyjśćz domu, to jak może mieć grzech? Albo czy chory leżący na stole operacyjnymw szpitalu może wstać i z otwartym brzuchem iść na mszę? Jestprzykazanie, by święcić dzień pański, ale to nie znaczy, że zawsze w niedzielę,bez względu na wszystko trzeba iść do kościoła. Być może jeszczetrudniej o jednoznaczne rozstrzygnięcia w sferze seksualnej, bogatejw różnego rodzaju subtelności. Bywają sytuacje, kiedy małżonkowie sąstęsknieni za sobą, kiedy mąż wraca z delegacji i zbliży się do żony, boZIMA 200833


nie może sobie <strong>po</strong>radzić z seksualnością, ale za dwa, trzy dni sobie z nią<strong>po</strong>radzi.Dlaczego rozpatrujemy to w kategoriach grzechu? Przecież akuratw małżeństwie zbliżenie seksualne jest normalne?- Wkraczamy tu znowu w bardzo subtelne zagadnienie wstrzemięźliwości.Chodzi o to, żeby małżonkowie stosujący naturalne metody regulacjipłodności starali się w okresie płodnym nie doprowadzać się doorgazmu, nie rozbudzać się, jeśli nie planują dziecka. To trudny temat.Istnieje wiele sytuacji, na które ta zasada nie ma prostego przełożenia.Kiedy wyjaśniam to małżonkom, rezerwuję sobie na to od<strong>po</strong>wiedniodużo czasu. Trzeba też pamiętać, że ideał wstrzemięźliwości seksualnejw małżeństwie jest bardzo wzniosły, sięgający czystej miłości i szczytówchrześcijaństwa. Nie można od razu takiej miłości od ludzi oczekiwać.A kiedy w to niebacznie wkroczy myślenie zakazowe i brak niuansowania,to można zupełnie rozminąć się z istotą sprawy, z tym, o co Kościołowinaprawdę chodzi.Ale są sytuacje, gdy małżonkowie czują sami,na przykład przy stosunkach przerywanych,albo w sytuacjach,kiedy się nadmiernierozbudzają, a niechcą się w pełnikochać, że cośjest nie tak, żejest brak ładu,że wdarł sięw ich życie jakiśchaos. Na tewątpliwości staramsię od<strong>po</strong>wiadać.Często odwołuję się doanalogii, że w seksie jest jakw puzzlach: żeby obraz się s<strong>po</strong>dobał,wszystko musi do siebie paso-)A 44/45


wać. Jeśli nie ma choćby jednej cząstki, to obrazek jest niepełny. Poza tymcząstki nawzajem na siebie zachodzą. Tak samo okres wstrzemięźliwościzachodzi na czas, kiedy można w pełni cieszyć się seksualnością. Jeśli dobrzeprzeżyliśmy okres wstrzemięźliwości, to ma on bardzo dobry wpływna dalsze <strong>po</strong>życie. To zachodzenie wskazuje na pewną elastyczność. Bojak można przejść z takiej sztywności - „nie ruszaj, nie dotykaj, bo będądzieci" - do pełnej otwartości i s<strong>po</strong>ntaniczności, jak wyrwać się z <strong>po</strong>czuciawiny i przejść do <strong>po</strong>czucia łaski i świętości? Psychika ludzka nie lubitakich cięć. Dlatego ważne jest, by przemyśleć, o co naprawdę chodziw tej wstrzemięźliwości, <strong>po</strong> co ona jest.No właśnie, <strong>po</strong> co ona jest?- Nie chodzi o to, by nas udręczyć i uciemiężyć, ale by otworzyć człowiekana inne formy okazywania miłości, na docenienie psychicznego i duchowegowymiaru bycia ze sobą. Chodzi o to, by w ten s<strong>po</strong>sób umacniaćprzyjaźń, fundament, na którym opiera się małżeństwo, żeby <strong>po</strong>tem seksbył lepiej zakorzeniony w sercu.Pary małżeńskie mówią, że akt seksualny dopiero wtedy jest prawdziwymźródłem radości, jeśli cała codzienność jest przepełniona normalnąmiłością. Jeśli brakuje <strong>po</strong>czucia bezpieczeństwa, komunikacji, wzajemnegozaufania, przyjaźni, o której Ojciec mówi, to seks nie będzieszczęściodajny.- Dlatego warto mówić o okresie wstrzemięźliwości i warto go traktować<strong>po</strong>ważnie, a jednocześnie bez dramatyzowania, żeby ludzie nie balisię być blisko siebie i nie przeżywali traumy, kiedy coś się nie uda, nieza<strong>po</strong>minając, z drugiej strony, że męczące może być ciągłe szukanie zas<strong>po</strong>kojenia.Mówimy o grzechu, ale to nie grzech przecież stanowi sens życia osóbwierzących i nauki Chrystusa, tylko miłość. Jeśli kobieta w małżeństwie,a nawet <strong>po</strong>za nim - bo przecież wiele jest par żyjących bez ślubu lubw związkach cywilnych i często są to naprawdę piękni ludzie, nie możnao nich za<strong>po</strong>minać - więc jeśli ona nie ma zaufania do swojego męża czyZIMA 200835


partnera, czuje, że on nie szanuje jej obaw i lęków, to tutaj <strong>po</strong> prostu niema miłości. Istota miłości jest zainteresować się tym, czego pragnie tadruga strona, czego się obawia, za czym tęskni, co jej sprawia radość,a co przykrość i dyskomfort. Tutaj chyba mamy najwięcej do przerobienia:zamiast używania paradygmatu grzechu, trzeba nam się uczyć stosowaniaparadygmatu miłości w praktyce. Czy się mylę?- Żeby <strong>po</strong>kazać, na czym <strong>po</strong>lega życie chrześcijańskie i moralność chrześcijańska,sięgam <strong>po</strong> <strong>po</strong>równanie do meczu piłki nożnej. W futbolu są regułyi zasady. Owszem, można <strong>po</strong>wiedzieć, że gra w piłkę nożną <strong>po</strong>legana tym, że nie wolno faulować, nie wolno wybijać piłki na aut, nie wolnopiłki dotykać ręką, szczególnie na <strong>po</strong>lu karnym, w ogóle nie wolno piłkarzomnadmiernie wyrażać własnej ekspresji. Ale to nie te zakazy traktują0 istocie gry, a zły piłkarz będzie zawsze narzekać, że bramka za mała1 dlatego nie może trafić, albo że wymiary boiska nie takie. Ale Smolareknie narzeka. Istotą życia chrześcijańskiego jest być dobrym piłkarzem,takim Beckhamem czy Smolarkiem... Piłkarzem, który kocha piłkę i lubigrać. Przecież dobry piłkarz nie myśli cały czas: nie mogę dotknąć piłkiręką, nie mogę sfaulować... On <strong>po</strong> prostu gra! Ma jakiś <strong>po</strong>mysł i intuicję,jak strzelić gola i to realizuje. Nawet nie pyta trenera: słuchaj Beenhakker,masz u mnie taki autorytet, myślisz, że teraz już <strong>po</strong>winienem strzelać,czy jeszcze chwilkę kiwnąć? On jest wolny na boisku.To może tutaj jest ta zasadnicza kwestia - wolność?- Tak, wolność! Są wprawdzie ramy - reguły, kodeksy, ale to tylko ramy.Można znać wszystkie zasady i w ogóle nie trafiać w piłkę, już nie mówiąco bramce. Życie chrześcijańskie <strong>po</strong>lega na wolności, na tym, że człowiekkocha to życie, a w nim i miłość, i seks. Po prostu lubi ten s<strong>po</strong>rt. Jeżelikocha, to będzie pięknie i wspaniale grał. Chodzi o to, by się nauczyćpięknie i wspaniale grać zes<strong>po</strong>łowo, bo nie da rady inaczej, i strzelać jaknajwięcej goli. A że są reguły - no muszą być. Widziała pani kiedyś piłkarza,kiedy mu piłka wylatuje na aut i chłop się załamuje, płacze i nie chcewięcej grać, bo mu piłka wyleciała? Przegrał <strong>po</strong>tyczkę, ale może jeszczewygrać bitwę! Przegra bitwę, ale może wygrać wojnę! Małżonkom też piłkana aut wychodzi w. czasie współżycia seksualnego, mężowie przestrze-36FRONDA 44/45


łają bramkę, jest jakaś strata, żal, ale odzyskuje się piłkę i gra toczy siędalej. Przecież na samym boisku też nie ma od razu czerwonych kartek,są gwizdki, ostrzeżenia: uważaj, bo zrobisz komuś krzywdę, ale jest teżprzywilej korzyści - jak jest piękna gra, to nawet można nie odgwizdaćfaulu, a dać szansę strzelić. Tak samo w <strong>po</strong>życiu małżeńskim - są faulenie ze złośliwości czy braku miłości, tylko <strong>po</strong>wstałe w ferworze gry. Nanajlepszych meczach są faule, ale liczy się to, czy ten mecz był ostry, pełenpasji, czy był przeżyciem, czy gole wpadały, czy emocje rosły i to jest najważniejsze.O to też chodzi w chrześcijaństwie, w życiu w ogóle i w seksiekatolickim - żeby małżonkowie byli pełni pasji i lubili ten s<strong>po</strong>rt.Dlaczego Ojciec zajął się tą dziedziną?- Zauważyłem, że to jest nisza w Kościele. Temat bardzo ważny, a niedotkniętyw szczegółach. Moje doświadczenie kapłańskie to <strong>po</strong>twierdzałoi ciągle się okazywało, że jest jeszcze wiele do wyjaśnienia.No dobrze, ale skąd zakonnik żyjący w celibacie to wszystko wie? Takieszczegóły? Ma na boku kobietę, czy <strong>po</strong>dpatruje przez dziurkę od klucza?- Żartem kiedyś mówiłem, że wszystko się bierze z moich fantazji seksualnych,ale niektórzy „manichejczycy" tak byli tym zgorszeni, że już taknie mówię. Serio zaś - dla mnie są to całkowicie normalne rzeczy. Taknormalne, że aż czasami nawet i nudne, choć wydaje mi się, że w czasierozmów z małżonkami dobrze słyszę, wyłapuję, co im zgrzyta w <strong>po</strong>życiui trafiam we właściwy punkt. Słucham i czyszczę, <strong>po</strong>trafię wyczuć, co jestniezdrowego w myśleniu konkretnego człowieka. A równocześnie wiem,co ludzi boli, i nie jest to wiedza gazetowa. Często się okazuje, że ludziboli i przejmuje zupełnie coś innego niż to, co nagłaśniają media. To, coja robię, to słuchanie ich i od<strong>po</strong>wiadanie, lepiej lub gorzej. To przechodziteż przez moje doświadczenie, moją osobowość, moją seksualność.Przynajmniej wiem jako chłop, że tak a tak na przykład nie da rady i tomogę żonom czasem <strong>po</strong>wiedzieć. Kobiety również dużo mówią o swojejseksualności, no i siłą rzeczy wychodzi, gdzie jest problem.ZIMA 200837


Czy ze strony kapłanów ma Ojciec czasami przytyki, złośliwe uwagi?- Takich złośliwych uwag na serio nie ma, choć czasami niektórzy siętrochę <strong>po</strong>śmieją. Choć wyobrażam sobie, że istnieją ludzie, którzy mająpewne hamulce wobec mnie, różne lęki czy niepewności: „co on tam wymyśli".Ale nie odczuwam, żeby ze strony Kościoła szedł jakiś protest. Toidzie od ludzi, którzy swojej seksualności nie akceptują. Nie akceptująswojej męskości, nie akceptują swojej kobiecości. I właśnie <strong>po</strong> tej agresjiczęsto <strong>po</strong>trafię roz<strong>po</strong>znać, kto ma jakie problemy. Największej agresji,również na moją seksualność, doświadczałem nie ze strony duchownychczy małżonków, a psychologów, którzy zresztą <strong>po</strong>tem w większości okazywalisię zaburzeni seksualnie lub w ogóle osobowościowe Nie chcęprzez to <strong>po</strong>wiedzieć, że psychologowie nie są normalni. Warto miećnatomiast na uwadze, że wiedza o mechanizmach psychicznych to niewszystko, i czasem ludzie, którzy mienią się największymi autorytetami,największe problemy mają ze sobą. Byłem na pewnej szkoleniowej terapii,gdzie przez agresję, którą terapeuci na mnie kierowali, zlokalizowałemich problemy seksualne, nawet te, które były głęboko ukryte i tylkowąskie grono o nich wiedziało.Czy to się <strong>po</strong>twierdziło?- Potwierdziło się: jeden z nich miał nieu<strong>po</strong>rządkowane życie seksualne- małżeńskie i <strong>po</strong>zamałżeńskie, drugi był homoseksualistą. Agresja nieszła ode mnie, tylko ku mnie, przede wszystkim dlatego, że jestem księdzem.Ci, którzy nie panują nad swoją seksualnością, nie znają jej wymiarumiłości, wymiaru duchowego, nigdy nie zaakceptują mojej seksualnościjako celibatariusza. Powiedziałam przed chwilą o homoseksualiście,ale trzeba pamiętać, że są różni homoseksualiści, również bardzo uczciwi,<strong>po</strong>rządni i szlachetni, jednak kiedy stają się agresywni wobec mnie,to <strong>po</strong>twierdzają, że ich seksualność jest problemem. Apeluję więc, abyuważać i nie segregować w prosty s<strong>po</strong>sób ludzi, a szczególnie kapłanów.Dużo pracy przed nami, bo ta dziedzina wymaga ciągłego działaniai prostowania, i to ze strony ludzi świeckich i duchownych. Prawdę <strong>po</strong>wiedziawszy,chodzi.tu o szukanie prawdy i o myślenie, bo nie da rady38 FRONDA 44/45


szukać prawdy nie myśląc. Uważam, że angażując sumienie i serce - tobiblijne serce oznaczające istotę człowieczeństwa - tę prawdę odnajdziemy.- Człowiek też szuka dobra. Jeżeli <strong>po</strong>życie seksualne jest czymś dobrymi pięknym, to jest to najbardziej ludzkie i każdy tego <strong>po</strong>trzebuje.Zakonnice i kapłani też?- Tak, bo gdybyśmy byli wychowani w takim przekonaniu, że seksualnośćjest czymś złym, to na bazie tego niemożliwe jest zbudowanie celibatu.Ludzie wykończyliby się ciągłą walką ze swoją seksualnością. Trzeba jąjakoś ułożyć i w procesie wychowania zintegrować ze swoją duchowością,uczuciowością, ze swoim człowieczeństwem. Kiedy się jej człowieknie boi, to <strong>po</strong> prostu łatwiej z nią żyć.Ta energia, którą można przekierować z obdarowywania siebie miłościąerotyczną w dziedzinę innych ludzkich relacji i działań, to jest <strong>po</strong>tężnaenergia, i myślę, że ci, którzy żyją w celibacie lub samotnie, mogą w tens<strong>po</strong>sób nią emanować.- Nie można żyć bez jedzenia, bez picia, bez spania. A bez aktywnościseksualnej żyć można, tylko trzeba sobie własne życie zinterpretować,nadać mu sens. Dlatego celibat bez Boga to jest rzeczywiście coś <strong>po</strong>dejrzanego.Ze sferą seksualną można sobie <strong>po</strong>radzić, ale trzeba o nią zadbaćz wielką miłością i szacunkiem.Bardzo dziękuję za rozmowę.Rozmawiała: Mira JankowskaZIMA 2008


Czekałem <strong>po</strong>d drzwiami, wiedziałem, że żona jest nieprzytomnai że jest z nią źle. Kiedy z sali operacyjnej wyszedłlekarz, obawiałem się najgorszego.ŻYCIODAJNOŚĆELŻBIETA R U IM A N40FRONDA 44/45


- Kiedy dowiedziałam się, żejestem w drugiej ciąży, byłamprzerażona. Rok wcześniej skończyłambrać chemię, a przedemną była ciężka operacja. RenataMakowska z Warszawy walczyłaz chorobą nowotworową odkilku lat. Jej dwuletnia córeczkaczęsto bywała tylko z ojcem lubdziadkami, kiedy Renata trafiałana kolejną chemię.Wszystko zaczęło się w pierwszychmiesiącach <strong>po</strong> urodzeniuJulii. Jeszcze przed rozwiązaniem Renata zauważyła na szyi guz. Do lekarza<strong>po</strong>szła trzy miesiące później. Diagnoza: nowotwór na splocie barkowym.Zaczęła się walka o życie.- Czasami była tak słaba, że całymi tygodniami leżała bezradnie- o<strong>po</strong>wiada Roman, mąż Renaty. Leczenie w Warszawie, później weWrocławiu, przynosiło <strong>po</strong>prawę na krótko. - Miałem wrażenie, że kiedysię dźwigała, wtedy choroba uderzała na nowo. Widziałem, że nikniew oczach, traci nadzieję. Wtedy wpadłem na <strong>po</strong>mysł - może dziwny w tejsytuacji - ale <strong>po</strong>stanowiłem przy<strong>po</strong>mnieć jej, co mi kiedyś obiecała.- Kiedy usłyszałam od męża: nie możesz się <strong>po</strong>ddać, przecież obiecałaśmi syna, to nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Przecież niebyłam nawet w stanie wziąć na ręce córeczki.Po kilku miesiącach nastąpiła <strong>po</strong>prawa. Renata mogła zajmować siędomem, chodzić na spacery z Julią. Przy kolejnym badaniu okazało się,że jest w ciąży. „To niemożliwe" usłyszała od lekarzy. „Ciągle jest panichora, od ostatniej chemii minęło zaledwie kilkanaście miesięcy. Czyzdaje sobie pani sprawę, co takiego ewentualnie pani urodzi? Nawet pięćlat <strong>po</strong> zakończeniu chemii istnieje ogromne ryzyko, że płód obciążonybędzie <strong>po</strong>ważnymi wadami"Renata usłyszała, że nie znajdzie lekarza, który <strong>po</strong>prowadzi jej ciążę.Że jest to <strong>po</strong>ważne zagrożenie dla jej życia, a dziecko i tak nie ma szansbyć normalne. Kolejni lekarze <strong>po</strong> obejrzeniu dokumentacji jej chorobystwierdzali, że ciążę natychmiast trzeba usunąć.ZIMA 200841


- Rzeczywiście, czułam się corazgorzej - ws<strong>po</strong>mina Renata. - Doszłodo tego, że mogłam już tylko leżeć.Byłam jednak pewna, czego chcę- chcę urodzić dziecko, które jest wemnie. Niezależnie od tego, czy będzie„normalne", czy nie.- Słyszałem od lekarza - do<strong>po</strong>wiadaRoman - że Renata nie przeżyjetej ciąży, że dziecko może niemieć nóżek albo rączek, ale obojebyliśmy pewni, że nawet jeśli to będzieostatnia rzecz, jaką uda nam sięrazem zrobić na ziemi, to nigdy nie zgodzimy się na usunięcie ciąży.Kolejna wizyta u onkologa przyniosła następną diagnozę - przerzutydo jamy brzusznej. Wyniki badań i zdjęcia nie <strong>po</strong>zostawiały wątpliwości:<strong>po</strong>jawił się nowy guz, wymagający natychmiastowej operacji. W przypadkuciąży wygląda to następująco: należy unieść dziecko, aby wyciąćguz. Renata nie zgodziła się: to mogłoby zaszkodzić dziecku.Nies<strong>po</strong>dziewanie Makowscy znaleźli sprzymierzeńca. Ciążę Renatyzdecydował się <strong>po</strong>prowadzić profesor Bogdan Hazan. - Pacjentka zgłosiłasię do mnie z dokumentacją wskazującą na istnienie nowotworu złośliwego,naciekowego - ws<strong>po</strong>mina lekarz. - Stwierdziłem, że ciąża rozwijasię prawidłowo, choć kobieta cierpiała na ogromne bóle s<strong>po</strong>wodowanechorobą. Moje doświadczenie wskazywało, że ciążę należy wydłużać, bydać jak największe szanse dziecku. Wcześniej prowadziłem ciąże wielukobiet, które s<strong>po</strong>dziewały się dziecka, będąc ciężko chore, na przykładna endometriozę czy astmę. W ich przypadku ciąża znacznie <strong>po</strong>prawiałastan zdrowia - już <strong>po</strong> urodzeniu stwierdzały, że te dziewięć miesięcybyło stanem ich najlepszego samo<strong>po</strong>czucia.Był trzydziesty tydzień ciąży, gdy stan Renaty gwałtownie się <strong>po</strong>gorszył.Trafiła do szpitala. Kiedy okazało się, że życie dziecka jest zagrożone,<strong>po</strong>djęto decyzję: natychmiastowa operacja i to <strong>po</strong>dwójna. Czekały jużdwie sale operacyjne i dwa zes<strong>po</strong>ły lekarzy - jeden miał wyjąć dzieckoprzez cesarskie cięcie, drugi miał wyciąć guz.42FRONDA 44/45


- Czekałem <strong>po</strong>d drzwiami, wiedziałem,że żona jest nieprzytomna i że jestz nią źle. Kiedy z sali operacyjnej wyszedłlekarz, obawiałem się najgorszego. Usłyszałem:ma pan syna!Tymczasem roz<strong>po</strong>częła się drugaoperacja. Onkolodzy byli zaskoczeni- żadnego guza nie znaleziono. Jeszczeraz przeglądali wyniki badań - nie byłowątpliwości: trzy miesiące wcześniej byłyprzerzuty w jamie brzusznej. Widocznena zdjęciach jak na dłoni.Chłopiec dostał osiem punktów, ważył1580 gramów, oddychał samodzielnie. Po piętnastu minutach jegostan się <strong>po</strong>gorszył. Trafił do Instytutu Matki i Dziecka, gdzie przez kilkadni trwała walka o jego życie. W końcu zaczął dochodzić do zdrowia. Podwóch miesiącach był już w domu.Renata szybko wracała do sił. Jedyne wytłumaczenie, jakie <strong>po</strong>dawalijej lekarze, brzmiało: widocznie ciąża zmobilizowała siły obronne organizmu,który samodzielnie zwalczył przerzuty nowotworowe. - Pewneimmunologiczne procesy zachodzące w czasie ciąży sprawiły, że rozwójnowotworu został zatrzymany - mówi profesor Hazan. - Niedawnojeszcze panowało w medycynie przekonanie, że w przypadku chorobynowotworowej ciąża <strong>po</strong>garsza stan kobiety, dziś onkolodzy twierdzą coinnego.Dziś Michał ma trzy lata, jest zdrowym i inteligentnym malcem, a Renataw pełni sił opiekuje się rodziną. Roman nie ma wątpliwości, że gdybywtedy zdecydowali się usunąć ciążę, dziś nie miałby ani syna, ani żony.ELŻBIETA RUMANRysunki: Leonardo da Vinci


Wyczekiwanie upragnionej osoby ma coś z szatańskiejekstazy. Jesteś zaczarowany. Tracisz <strong>po</strong>czucie czasu,czekasz tylko na nią. Coś <strong>po</strong>dobnego musiał przeżyćThomas Mann: opisuje to w o<strong>po</strong>wiadaniu Śmierć w Wenecji,i było to z pewnością jego własne doświadczenie.O KORZYŚCI,JAKĄ MOŻNA UZYSKAĆZ WŁASNEGOHOMOSEKSUALIZMUDANIEL LIFSCHITZDaniel Lifschitz jest znanym i cenionym na świecie malarzem oraz egzegetąbiblijnym. Urodził się w 1937 roku w żydowskiej rodzinie w Bernie.Studiował archeologię na uniwersytetach w Genewie i Bernie. W 1960roku przerwał gwałtownie karierę akademicką w Szwajcarii, by przenieśćsię do kibucu Nir-David w Izraelu, gdzie stworzył Muzeum ArcheologiiŚródziemnomorskiej. W1961 roku w <strong>po</strong>szukiwaniu Boga udał się do Indii,gdzie mieszkał w hinduskich aśramach. Po <strong>po</strong>wrocie do Europy zamieszkałna wyspie Patmos, gdzie zaczął malować. W1964 roku w Lozannieodbyła się pierwsza indywidualna wystawa jego prac malarskich- od tamtej <strong>po</strong>ry miał <strong>po</strong>nad 80 wystaw w muzeach i galeriach na całymświecie. W1964 roku przeniósł się do Kartony we Włoszech, a dwa łatapóźniej nawrócił się na katolicyzm i przyjął chrzest. Wiatach 1966-1971związany był ze wspólnotą Don Diosetti, najpierw w Monteveglio, a <strong>po</strong>temw Jerozolimie. W roku 1973 wstąpił na Drogę Neokatechumenalną44FRONDA 44/45


w parafii św. Rodziny w Palermo na Sycylii, a <strong>po</strong> roku ożenił się z AngeląBonsangue, która z czasem urodzi mu pięcioro dzieci. Jako wędrownykatechista ewangelizował we Włoszech, Grecji, Turcji, Egipcie, Izraelu,Szwajcarii, Etiopii i Stanach Zjednoczonych. Od 1986 roku zaczął pisaćkomentarze do Biblii, zwłaszcza do Psalmów i Księgi Rodzaju. Publikowałteż książki na temat żydowskiej mistyki, chasydyzmu i midraszy. Znanyjest również jako autor licznych sztuk teatralnych i scenariuszy filmowych.W2007 roku w wydawnictwie Parva w Rzymie ukazała się pierwsza częśćautobiografii Daniela Lifschitza pt. Bóg wyrwał mnie z nieczystości (Diosceglie 1'immondizia), w której autor <strong>po</strong> raz pierwszy publicznie przyznałsię do swojego homoseksualizmu. Poniżej drukujemy fragment tej książki.LORENZOJest listopad 1961 roku. Miałem nazajutrz ruszyć z Zurichu - przejeżdżającprzez Ateny i Patmos - w kierunku New Delhi, w <strong>po</strong>szukiwaniuduchowości hinduskiej. Nie pamiętam już, dlaczego wyruszałem z tegowłaśnie miasta. Być może kierował mną jakiś interes związany ze sprzedażąmoich znalezisk.rys. Janusz KapustaHotel znajdował się niedaleko stacji,toteż zdecydowałem się zjeść kolacjęw Banhoff Buffet, gdzie innymrazem udaliśmy się z moim ojcem naobiad. Jedząc, oddawałem się czytaniugazety, by rozproszyć to uczuciesamotności, które zawsze dopadamnie w restauracjach, ilekroć jestemzmuszony jadać obiad czy kolacjęsamemu 1 . Podniosłem oczy i naglezobaczyłem przed sobą kelnera,który nalewał mi wino. Mógł miećco najwyżej 18 lat i był tak piękny,że serce zaczęło mi walić w piersi jak1Ten rodzaj samotności jest momentem kairós (chwilą sprzyjającą) na ataki złego.„Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam" (Rdz 2,18).ZIMA 200845


zwariowane. Rażenie piorunem. Nic się nie dało zrobić. Straciłem głowę,ogarnięty nie<strong>po</strong>hamowanym pragnieniem. Jedząc bez zwracania uwagina smak <strong>po</strong>trawy, nie <strong>po</strong>trafiłem więcej myśleć. Nie widziałem niczegowięcej <strong>po</strong>za nim.Człowiek homoseksualny, przeżywając coś, co musi ukrywać - przynajmniejw tamtych czasach tak było - wie doskonale, jak dać się roz<strong>po</strong>znaćprzedmiotowi swych pragnień. Wystarczy nieznaczny ruch <strong>po</strong>wiek,s<strong>po</strong>jrzenie <strong>po</strong>rozumiewawcze i tęskne, i ów drugi, jeśli jest zainteresowany,rozumie. To diabeł osobiście zarządza tym tańcem 2 .W mig zorientowałem się, że również i ja jemu się <strong>po</strong>dobam. Kiedytylko mógł, <strong>po</strong>wracał do mego stolika, nalewając mi kolejne wino i ocierającsię o ramię. Wydarłem kartkę z mego kalendarza i napisałem: „JestemDaniel, a ty?". Zabrał ją, <strong>po</strong>wracając <strong>po</strong> kilku chwilach. Dopisał <strong>po</strong>dmoim imieniem: „Jestem Lorenzo. Możemy się zobaczyć?" Wyrwałemkolejną kartkę: „Kiedy i gdzie?" Dolewając mi <strong>po</strong> raz kolejny wina, szepnąłmi do ucha: „Poczekaj na mnie o dziesiątej, tylko nie przyglądaj mi sięw ten s<strong>po</strong>sób, jeszcze ktoś z obsługi się domyśli!".Odtąd istniał tylko on. A Indie? Kogo obchodziły?Wyczekiwanie upragnionej osoby ma coś z szatańskiej ekstazy. Jesteśzaczarowany. Tracisz <strong>po</strong>czucie czasu, czekasz tylko na nią. Coś <strong>po</strong>dobnegomusiał przeżyć Thomas Mann: opisuje to w o<strong>po</strong>wiadaniu Śmierćw Wenecji, i było to z pewnością jego własne doświadczenie.Owszem, straciłem głowę. Ale nie do tego stopnia, by umrzeć z <strong>po</strong>woducholery 3 . Jeśli przełożyłbym wyjazd do Indii, straciłbym cały bilet.W każdym razie <strong>po</strong>stanowiłem wyjechać następnego dnia. Wcześniejmiałem zatrzymać się w Atenach. Był to <strong>po</strong>stój przewidziany w bilecie.Chciałem zobaczyć Patmos, wyspę z białymi domami, i być może kupićjeden z nich, by móc tam malować. W dalszej kolejności miałem wyruszyćdo Indii.By nie <strong>po</strong>paść w szaleństwo, okłamywałem samego siebie. Wiedziałemw sercu, że wrócę do Zurichu, by znów zobaczyć Lorenza. Oddawa-2Podejście mężczyzny do kobiety jest odmienne: nie ma w nim tego zakonspirowanego<strong>po</strong>dtekstu, owego języka złożonego z mrugnięć, tęsknych s<strong>po</strong>jrzeń, lekkich muśnięćitd.3W o<strong>po</strong>wiadaniu Thomasa Manna starszy mężczyzna, oczarowany urodą młodego<strong>po</strong>lskiego chłopca, <strong>po</strong>zostaje w Wenecji i umiera na cholerę.4g FRONDA 44/45


łem się w myślach marzeniu o wspólnym życiu.Wlazło mi to <strong>po</strong>d skórę, stanowiło część mniesamego...Myśl o Lorenzu, prawdziwa obsesja, chodziła zamną wszędzie. Podczas spacerów, pertraktowania,przed zaśnięciem, wszędzie. Musiałem wrócić doSzwajcarii, by go zobaczyć. W Atenach kupiłem bilettam i <strong>po</strong>wrotem do Zurichu. Przyjechałem wczesnym<strong>po</strong><strong>po</strong>łudniem. Nie mając swego adresu, przyszło mi czekaćaż do wieczora. Co za udręka dla kogoś tak niecierpliwego jak ja!Gdzieś około siódmej udałem się w kierunku stacji i wszedłem doznanej mi już restauracji. Usiadłem przy tym samym stoliku, czekałem.Zbliżył się starszy kelner. Zamówiłem coś do jedzenia i, oczywiście,wino. Przyniósł je pewien młodzieniec, ale nie był to Lorenzo. Czytającgazetę, zacząłem jeść. Kiedy młodzieniec wrócił, by dolać mi do kielicha,zapytałem go jakby od niechcenia: „Wiesz może, gdzie jest Lorenzo?".„Ten drobny Włoch, który zastę<strong>po</strong>wał mnie <strong>po</strong>dczas wakacji? Wrócił doItalii!"Wszystko to prawda, z wyjątkiem ostatnich linijek. Ubawiłem sięich zmyślaniem. Wystarczy kilka słów, by odmienić atmosferę, zaś historyjkęnudną oraz bez przyszłości zamienić w romantyczną o<strong>po</strong>wieśćo bejowskiej miłości... I być może ktoś - przy zuchwałym założeniu, żektokolwiek kupi moją książkę - zacznie odgadywać: „I odnaleźli się, cidwaj? Żyją jeszcze, ci sześćdziesięciolatkowie z hakiem, razem? Pobralisię w urzędzie? Postarali się, wybaczcie, o adopcję dzieci?"Nie, nie odnaleźli się. Na szczęście, homoseksualne przygody kończąsię zazwyczaj klęską 4 .Lorenzo był, nawet nalał mi wino, jednakże udawał, że mnie nie zna.Kiedy wrócił, by napełnić mi <strong>po</strong> raz kolejny szklaneczkę, zapytałem: „Coz tobą? Czemu mnie ignorujesz? Wróciłem tylko dla ciebie!" Nalewając,szepnął: „Nie gap się tak na mnie, patrzą na nas! Zostawiłeś mnie, terazjestem z kimś innym!".4Jasna cholera, na szczęście! Jeśli tego typu przeżycia nie <strong>po</strong>wodowałyby cierpień,nie mogłyby się przerodzić w autentyczne duchowe <strong>po</strong>szukiwanie, a następnie w s<strong>po</strong>tkaniez jedyną Osobą, która nie zawodzi, Jezusem.ZIMA 200847


Zapłaciłem i wyszedłem, czując mdłości do samego siebie. Jak mogłemżyć przez cały ten czas w nieistniejącym świecie, myśląc w kółkoo kimś, kto wcale się mną nie zainteresował, i nigdy tego nie zamierzał,kto absolutnie na mnie nie czekał, chciał jedynie zabawić się? 5 .Wszystko to było wytworem mojej głowy, mojej samotności, wszechobejmującejmnie <strong>po</strong>trzeby prawdziwej przyjaźni, kogoś, kto nigdy nienadchodził. Włóczyłem się aż do czwartej nad ranem <strong>po</strong> ogrodach miejskich,bez przerwy, nie rozmawiałem z nikim, w <strong>po</strong>szukiwaniu nieistniejącejbliźniaczej duszy. W moim szaleństwie widziałem sylwetki osób,które zbliżając się do mnie, okazywały się być drzewem, tablicą bądź <strong>po</strong>jemnikiemna śmieci. Był także znak drogowy z napisem „STOP". Leczoczekując czegoś innego, nie byłem w stanie go odczytać. O czwartej nadranem <strong>po</strong>wróciłem do hotelu. Podjąłem decyzję: pierwszym samolotemwracam... do IndiiO KORZYŚCI, JAKĄ MOŻNA UZYSKAĆ Z WŁASNEGOHOMOSEKSUALIZMUBłogosławię Pana za moją skłonność homoseksualną! Gam zu le tovah\Gdy to piszę, już dudnią mi w uszach protesty ułożonych katolikóworaz głosy zachwyconych „zawodowych" homoseksualistów, którzyz ułomności czynią zalety.Spróbuję zatem wszystko wyjaśnić: należy odróżnić płaszczyznę historycznąod płaszczyzny łaski, nawet jeśli obydwie zawsze jakoś się splatają.Płaszczyzną łaski jest dar, jaki Ojciec nam sprawił, <strong>po</strong>syłając do nasJezusa Chrystusa.Aby wyjaśnić lepiej, co mam na myśli, gdy mówię o płaszczyźnie łaski,<strong>po</strong>służę się dwoma stwierdzeniami św. Pawła: „Bóg <strong>po</strong>ddał wszystkichnie<strong>po</strong>słuszeństwu, aby wszystkim okazać swe miłosierdzie" (Rz 11,32).„Lecz Pismo <strong>po</strong>ddało wszystko <strong>po</strong>d władzę grzechu, aby obietnica dostałasię na drodze wiary w Jezusa Chrystusa tym, którzy wierzą" (Gal3,22).5I kogo w dodatku skrzywdziłem. On grał, a ja, starszy od niego, chciałem nim się<strong>po</strong>służyć, <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowując go mojemu <strong>po</strong>żądaniu. Z tego jednakże zdałem sobie sprawędopiero <strong>po</strong> wielu latach."FRONDA 44/45


Bóg zatem wszystko <strong>po</strong>ddał <strong>po</strong>d władzę grzechu. Po co? Aby wszystkimokazać miłosierdzie. Nie ma żadnej różnicy: „wszyscy bowiem zgrzeszylii <strong>po</strong>zbawieni są chwały Bożej" (Rz 3,23).Jeśli wszyscy zgrzeszyli, to jedynie Chrystus, człowiek, ikona Ojcamoże nas zbawić i odrodzić. Dotyczy to zarówno heteroseksualnych, jaki homoseksualnych konieczności egzystencjalnych. Tylko Chrystus mógł<strong>po</strong>wiedzieć: „Każdy, kto <strong>po</strong>żądliwie patrzy na kobietę, już się w swoimsercu dopuścił z nią cudzołóstwa" (Mt 5,27). Tak samo, rzecz jasna, jeśliktoś patrzy na mężczyznę, <strong>po</strong>żądając go 6 .Również i osoby heteroseksualne, uważające się za normalne, są takimijedynie na <strong>po</strong>ziomie natury. Na <strong>po</strong>ziomie łaski <strong>po</strong>trzebują być zbawione,jak wszyscy inni, nie od heteroseksualności, lecz od tego, w jakis<strong>po</strong>sób jej używają.Tak samo człowiek homoseksualny. Na <strong>po</strong>ziomie natury nie jest normalny,lecz skoro wszyscy zgrzeszyli, przestaje to odgrywać istotną rolę.Na <strong>po</strong>ziomie łaski <strong>po</strong>trzebuje być zbawiony, nie od homoseksualności- jakżeby miał się z niej wydostać, jeśli jest jej niewolnikiem? - ale odtego, jak ją przeżywa.Wszyscy zatem na <strong>po</strong>ziomie łaski, to jest wobec Boga, jesteśmy równi:heteroseksualiści, biseksualiści, homoseksualiści, tirówki, transseksualiści,eunuchy, pedofile i święci.Na <strong>po</strong>ziomie natury natomiast tak nie jest! Tu nie jesteśmy jednakowii jeśli tego nie uznajemy, niszczymy samych siebie. Wszyscy wzięliśmysię z <strong>po</strong>łączenia heteroseksualnego i jeśli Bóg zechce, by ludzkość trwaładalej, wszyscy nadal będziemy się rodzić z nasienia męskiego i jajeczkakobiecego. Nie zdołają tego zmienić nawet eksperymenty genetyczne.Kto dąży do „unormowania" w s<strong>po</strong>łeczeństwie homoseksualizmu, dozrównania go z tradycyjną rodziną - być może nie wiedząc o tym - niszczys<strong>po</strong>łeczeństwo, a wraz z nim samego siebie 7 .To moje rozważanie stosuje się do wszystkich, niemniej można jeskierować - w nadziei na to, że zostanie się wysłuchanym - jedynie do6Żądza <strong>po</strong>siadania jest przyczyną zarówno grzechu pierworodnego, jak i wszystkichobecnych.7Dotknęło mnie pewne wystąpienie profesora Veronesiego, w którym, niestety niebez racji, przewidywał, iż zmierzamy w stronę s<strong>po</strong>łeczeństwa biseksualnego. Być możenie zdawał sobie sprawy, że to jego ironiczne przewidywanie jest proroctwem śmierci.ZIMA 2008 49


tych, którzy cierpią z <strong>po</strong>wodu swejhomoseksualności. Ci, którzy homoseksualizmtraktują jako medalzasługi, nigdy nie przyjmą tego dowiadomości.Powrócę do pierwszego zdania:„Błogosławię Pana za moją skłonnośćbiseksualną".Dlaczego? Czy nie dość przys<strong>po</strong>rzyłacierpień zarówno mnie, jaki innym?Otóż błogosławię dlatego, <strong>po</strong>nieważjest i <strong>po</strong>zostaje szczebelkiemna drodze mojej relacji z JezusemChrystusem. Są jeszcze inne szczeble: frustracje artystyczne, kościelnei małżeńskie, śmierć mego syna, katastrofalna sytuacja duchowa współczesnegojudaizmu.Każdy ma swoje punkty s<strong>po</strong>tkania z Jezusem, rzecz jasna również teo charakterze heteroseksualnym. Lecz zawsze <strong>po</strong>przez własną słabość,zgorszenie, krzyż możemy wejść w relację z Chrystusem, a On z nami:„Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki,żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moimuczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może byćmoim uczniem" (Łk 14,26).Odrzuć słabość, zgorszenie, krzyż, a odrzucisz zbawienie!Ktoś może wygadywać głupstwa, jak były minister kultury w programie„Porta a Porta": „jeśli ktoś jest homoseksualistą, niech sobie znajdziejakąś ładną kobietę i znormalnieje!".Ale ja nie chcę być normalny, ani jako heteroseksualny, ani jako homoseksualny.Ja chcę Chrystusa!Ktoś <strong>po</strong>siada skłonność homoseksualną, biseksualną czy heteroseksualnąi może w niej trwać przez całe życie, aż do śmierci, a ta skłonnośćw dodatku może z latami się wzmagać. O tym właśnie mówi Talmud:„Popęd zaniknie dopiero <strong>po</strong> śmierci". Nie wystarczą dobre rady katolickich<strong>po</strong>lityków. Bez Chrystusa każdy <strong>po</strong>zostanie w swym własnym zakichanymżyciu.50FRONDA 44/45


Przed osobą homoseksualną otwiera się pewna droga, być możew o wiele większym zakresie niż w przypadku wielu tak zwanych osób„normalnych": droga ku <strong>po</strong>znaniu 8 Jezusa Chrystusa.Nie w sensie sentymentalnym czy platonicznym, jak to czują niektóresubtelne i narcystyczne dusze. Nie! Mam na myśli zjednoczenie z JezusemChrystusem, prawdziwym człowiekiem i prawdziwym Bogiem! Tylko Onda nam swego Świętego Ducha za każdym razem, gdy wyrzekniemy sięsamych siebie, aby żyć Nim. I nie tylko z Nim. Ten realny związek, jakiOn ustanawia z nami <strong>po</strong>przez wiarę i sakramenty, w miarę jak <strong>po</strong>zwolimyMu się odradzać na nowo, przeobrazi się w intymną więź również z JegoMatką („oto twój syn!"), jak też z każdą kobietą.Dziś, w naszym przyzwalającym na wszystko s<strong>po</strong>łeczeństwie, przedhomoseksualnymi, udręczonymi chrześcijanami otwiera się cudownadroga ku s<strong>po</strong>tkaniu z Chrystusem i ze świętością.Dramatem osób homoseksualnych nie jest wcale ich homoseksualizm,ale ich złudzenie i pragnienie bycia normalnymi.RELIGIE, CYWILIZACJE I HOMOSEKSUALIZMPierwsze, czego dokonał judaizm, to odseksualnienie Boga 9 . Zwyczajne<strong>po</strong>sługiwanie się wzrokiem, bez słuchania Słowa Boga, ciągnie8Poznanie w sensie biblijnym. Nie tylko intelektualnym, ale egzystencjalnym, jakbywięź małżeńska.9„Na <strong>po</strong>czątku Bóg stworzył niebo i ziemię" swoim Słowem, a nie <strong>po</strong>przez jakąśczynność seksualną. Teologicznie bardziej <strong>po</strong>prawnie zabrzmiałoby coś takiego: „Na <strong>po</strong>czątkuBóg wyciągnął Abrahama z idolatrii swego klanu (Rdz 12,1-6), zawierał z nimprzymierze, przypieczętowane widzialnym znakiem obrzezania" (Rdz 17,9-16). Oznaczałoto całkowite i radykalne zerwanie ze wszystkimi innymi religiami oraz zmianę ludzkichdziejów. Bogowie wszystkich religii i cywilizacji tamtych czasów byli zaangażowaniw związki seksualne. Na Bliskim Wschodzie bogini Isztar uwiodła człowieka Gilgamesza,bohatera babilońskiego. W religii egipskiej bóg Ozyrys miał stosunki seksualne z siostrąIzydą, która <strong>po</strong>częła boga Horusa. W Kanaanie El, bóg <strong>po</strong>siadający tę samą rangę, co greckiZeus, utrzymywał stosunki seksualne z Aszerą, Junoną. W wierzeniach hinduskich bógKriszna był seksualnie aktywny, mając stosunki z licznymi kobietami, wciąż <strong>po</strong>dążającza boginią Radhą. Bóg Samba zaś, syn Kriszny, uwodził śmiertelne kobiety i mężczyzn.W greckich wierzeniach Zeus <strong>po</strong> <strong>po</strong>ślubieniu Hery uganiał się za kobietami oraz <strong>po</strong>rwałpięknego, młodego Ganimedesa. Po tym, jak tamten został <strong>po</strong>dczaszym bóstw na Olimpie,spędzał czas, masturbując młodzieńca. Posejdon <strong>po</strong>ślubił Amfitrytę, co nie przeszkadzałomu uganiać się za Demetrą i zgwałcić Tantala. Również w Rzymie bogowie nagabywaliZIMA 2008 51


człowieka w kierunku idolatrii i grzechu 10 w ogólności, a zwłaszcza homoseksualizmu.Św. Paweł stwierdza to z całą jednoznacznością, w duchuteologicznym, nie zaś moralistycznym, w Liście do Rzymian (1,22-27):„zamienili chwałę niezniszczalnego Boga na <strong>po</strong>dobizny i obrazy śmiertelnegoczłowieka... Dlatego wydał ich Bóg <strong>po</strong>przez <strong>po</strong>żądania ich sercna łup nieczystości, tak iż dopuszczali się bezczeszczenia własnych ciał...Dlatego to wydał ich Bóg na pastwę bezecnych namiętności: mianowiciekobiety ich przemieniły <strong>po</strong>życie zgodne z naturą na przeciwne naturze.Podobnie też i mężczyźni, <strong>po</strong>rzuciwszy normalne współżycie z kobietą,zapałali nawzajem żądzą ku sobie, mężczyźni z mężczyznami uprawiającbezwstyd..."W religiach słuchania i Słowa mocnego, praktykowanie homoseksualizmujest całkowicie zakazane. Im bardziej traci na mocy Słowo, tymbardziej narasta przyzwolenie.w celach seksualnych zarówno mężczyzn, jak i kobiety. W obliczu tak intensywnego życiaseksualnego bogów nie <strong>po</strong>winno nas dziwić odkrycie, że wszystkie religie i misteryjneobrzędy przewidywały wszelkiego rodzaju czynności seksualne (sprawdź <strong>po</strong>dstawy liturgicznemisteriów eleackich, delfickich oraz orgii na cześć bożka Pana). Na starożytnymBliskim Wschodzie i w wielu innych miejscach dziewczyny były <strong>po</strong>zbawiane dziewictwaprzez kapłanów przed zamążpójściem, prostytucja sakralna była zaś niemal <strong>po</strong>wszechna.Męskie i żeńskie prostytutki, świadcząc usługi czasowo czy też na stałe, spełniając wszelkieczynności seksualne na rzecz wiernych: heteroseksualne, homoseksualne, oralne i genitalne,rozdawały swe wdzięki w zależności od świątyni. Na całym Bliskim Wschodzie,od najdawniejszych czasów, stosunek analny stanowi element czci oddawanej bogom.10Korzeń słowa „grzeszyć" - chatah, znaczy chybić celu, spudłować. Celem człowiekajest zjednoczenie z Bogiem. Wszelka rzeczywistość ludzka, która <strong>po</strong>woduje owochybienie celu, jest grzechem. Nie chodzi więc u <strong>po</strong>czątków o jakiś moralistyczny termino etycznym czy seksualnym wydźwięku. Grzeszenie oznacza brak oblubieńczej więziz Bogiem i złączenie się w jakiś s<strong>po</strong>sób z innym „kochankiem". Oznacza grzeszyć przeciwkojedynemu oblubieńcowi.52FRONDA 44/45


Biblia <strong>po</strong>ucza: „Nie będziesz obcował z mężczyzną, tak jak się obcujez kobietą. To jest obrzydliwość!" (Kpł 18,22) i wymierza najwyższąkarę temu, kto się tego fizycznego aktu dopuszcza (Kpł 20,13). Z punktuwidzenia tradycji biblijnej i <strong>po</strong>biblijnej (rabinicznej) zdania te zakazująw s<strong>po</strong>sób jednoznaczny homoseksualizmu męskiego 13 .Ciekawe i symptomatyczne, zważywszy na wzrastające w łonie rabinicznegojudaizmu <strong>po</strong>biblijnego pewnego rodzaju <strong>po</strong>czucie wyższościw stosunku do <strong>po</strong>gan, jest między innymi takie zdanie z Talmudu: „Żydzi<strong>po</strong>zostają <strong>po</strong>za <strong>po</strong>dejrzeniem o homoseksualizm" (Qiddushin 82a).Ewolucja tradycyjnego żydowskiego życia rodzinnego oraz ogromneznaczenie, jakie mu się przypisuje, dostarczyły innego argumentu, w zgodziez którym homoseksualizm <strong>po</strong>strzegany jest jako niedopuszczalnezboczenie. Żydowska niechęć w stosunku do homoseksualizmu przeszłana moralność chrześcijańską, która ze swej strony miała wpływ na <strong>po</strong>stawypubliczne oraz przepisy prawne w chrześcijańskich krajach.ChrześcijaństwoChrześcijaństwo przejmuje to, co zawiera tradycja biblijnego judaizmu.Poza cytowanym już fragmentem Rz 1,28-35, mamy jeszcze dwa jednoznacznecytaty:1 Kor 6,9-10: „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie <strong>po</strong>siądą królestwaBożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, anicudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złozną,tak jak się obcuje z kobietą, <strong>po</strong>pełnia obrzydliwość. Obaj będą ukarani śmiercią samitę śmierć na siebie ściągnęli". Por. także Sdz 19,22 n.Ciekawe, że w okresie biblijnym i <strong>po</strong>biblijnym mamy udokumentowaną tylko jednąkarę śmierci z <strong>po</strong>wodu homoseksualizmu czy lesbijskości. W nowoczesnym judaizmie(ortodoksyjnym, konserwatywnym i liberalnym) istnieje wiele prób usprawiedliwienia,uwolnienia od karalności i zalegalizowania homoseksualizmu. Jedynym kierunkiem dzisiejszegojudaizmu <strong>po</strong>zostającym na tradycyjnych rabinicznych <strong>po</strong>zycjach jest odłam ultraortodoksyjnyi chasydzki.13Homoseksualizm kobiecy (lesbijskość) nie jest wyraźnie zakazany, ani nawetws<strong>po</strong>mniany, nawet jeśli pewien jego zakaz został nadany przez tradycję <strong>po</strong>biblijną, na<strong>po</strong>dstawie dedukcji zdania: „Tego, co czynią (kobiety) w ziemi egipskiej, w której mieszkaliście,nie czyńcie" (Kpł 18,3 i od<strong>po</strong>w. Sifra). Biorąc <strong>po</strong>d uwagę to, co mówi Kpł 18,23:„Także i kobieta nie będzie stawać przed zwierzęciem, aby się z nim złączyć. To jest sromota!(to 'eva)'\ wnioskuje się, iż w jakiś s<strong>po</strong>sób zakazana jest również lesbijskość.54FRONDA 44/45


dzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedzicząkrólestwa Bożego".1 Tm 1,10: „Prawo nie dla sprawiedliwego jest przeznaczone, ale dla<strong>po</strong>stępujących bezprawnie i dla niesfornych, bezbożnych i grzeszników,dla niegodziwych i światowców, dla ojcobójców i matkobójców, dla zabójców,dla rozpustników, dla mężczyzn współżyjących z sobą, dla handlarzyniewolnikami, kłamców, krzywoprzysięzców i [dla <strong>po</strong>pełniających]cokolwiek innego, co jest sprzeczne ze zdrową nauką".Jezus u Mateusza (19,4-5), mimo że nie wy<strong>po</strong>wiada się wprost na temathomoseksualizmu, cytując Rdz (1,27): „mężczyzną i niewiastą ichstworzył" oraz Rdz (2,24): „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swegoi matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem"z góry mu zaprzecza, jako czemuś niezgodnemu z przeznaczeniemmężczyzny „zgodnie z Pismem", <strong>po</strong>dkreślając w to miejsce ważność małżeństwa.Również u Marka (7,21-22), wciąż nie wprost, Jezus zaprzecza zgodnościhomoseksualizmu ze swym nauczaniem, nazywając „złymi myślami"nierząd i sprośność, <strong>po</strong>jęcia w przypadku niektórych wierszy raczejgiętkie, lecz przynajmniej <strong>po</strong> części ukazujące związek z tym, czego homoseksualizmsię domaga 14 .Kościół katolicki nie <strong>po</strong>tępia orientacji homoseksualnej, za to - jakustaliła Kongregacja Nauki Wiary 15 - określa ją „zachowaniem wewnętrznienieu<strong>po</strong>rządkowanym". Natomiast <strong>po</strong>tępia czyn homoseksualny.Katechizm Kościoła Katolickiego wy<strong>po</strong>wiada się następująco:2357. Homoseksualizm oznacza relacje między mężczyznami lubkobietami odczuwającymi <strong>po</strong>ciąg płciowy, wyłączny lub dominujący, doosób tej samej płci. Przybierał on bardzo zróżnicowane formy na przestrzeniwieków i w różnych kulturach. Jego psychiczna geneza <strong>po</strong>zostajew dużej części niewyjaśniona. Tradycja, opierając się na Piśmie Świętym,przedstawiającym homoseksualizm jako <strong>po</strong>ważne zepsucie, zawsze głosiła,że „akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są14Dwa fragmenty z Nowego Testamentu, mówiące o psach, można w jakiś s<strong>po</strong>sóbodnieść do homoseksualistów; <strong>po</strong>r. Fil 3,2: „Strzeżcie się psów" i Ap 22,5: „Na zewnątrzsą psy".15List do Biskupów Kościoła katolickiego o duszpasterstwie osób homoseksualnychz dn. 1 października 1986," [3].ZIMA 200855


nieu<strong>po</strong>rządkowane". Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczająz aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarnościuczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostaćzaaprobowane.2358. Pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzoneskłonności homoseksualne. Skłonność taka, obiektywnie nieu<strong>po</strong>rządkowana,dla większości z nich stanowi trudne doświadczenie. Powinno siętraktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinnosię unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji.Osoby te są wezwane do wypełniania woli Bożej w swoim życiu i - jeśli sąchrześcijanami - do złączenia z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogąna<strong>po</strong>tykać z <strong>po</strong>wodu swojej kondycji.2359. Osoby homoseksualne są wezwane do czystości. Dzięki cnotompanowania nad sobą, które uczą wolności wewnętrznej, niekiedy dziękiwsparciu bezinteresownej przyjaźni, przez modlitwę i łaskę sakramentalną,mogą i <strong>po</strong>winny przybliżać się one - stopniowo i zdecydowanie - dodoskonałości chrześcijańskiej.S<strong>po</strong>śród wszystkich konfesji chrześcijańskich, Kościół katolicki jestnajbardziej jednoznaczny w <strong>po</strong>tępieniu czynów homoseksualnych.IslamKoran 16 stwierdza w s<strong>po</strong>sób jasny, że stosunki homoseksualne są zabronione.Al-A'raf: „Lot <strong>po</strong>wiedział do swego ludu: «Czy będziecie <strong>po</strong>pełniaćbezecne czyny, jakich nie <strong>po</strong>pełnił przed wami żaden ze światów? Otoprzychodzicie przez namiętność do mężczyzn zamiast do kobiet. Tak,jesteście ludem występnym!». I od<strong>po</strong>wiedzią jego ludu były tylko słowa:«Wyprowadźcie ich z waszego miasta! To są ludzie, którzy się uważają zaczystych!»" (Koran, 7,80-82).Al-shu'ara' (od 165): „Czy będziecie obcować z mężczyznami zewszystkich światów, a <strong>po</strong>zostawiać wasze żony, które stworzył waszPan dla was? Tak, jesteście ludem występnym!". Oni <strong>po</strong>wiedzieli: „Jeśli16Koran, tłum. J. Bielawski, Warszawa 1986.56FRONDA 44/45


nie zaprzestaniesz, o Locie, to niechybnie zostaniesz wypędzony!" On<strong>po</strong>wiedział: „Nienawidzę tego, co wy czynicie. Panie mój! Wyratuj mniei moją rodzinę od tego, co oni czynią!". I wyratowaliśmy jego i jego rodzinęwszystkich razem; jedynie stara kobieta znalazła się wśród tych,którzy <strong>po</strong>zostali w tyle. Następnie wytraciliśmy innych. I spuściliśmy nanich gwałtowny deszcz. A jakże zgubny jest deszcz dla tych, którzy zostaliostrzeżeni! Zaprawdę, w tym jest znak, lecz większość ludzi nie wierzy!Zaprawdę, twój Pan jest Potężny, Litościwy!" (Koran 26,165-175).Al-Naml (od 55): „Cóż, będziecie zwracać się do mężczyzn, <strong>po</strong>dwpływem namiętności, zamiast do kobiet? Tak; owszem! Wy jesteścieludem nieświadomym!" Jedyną od<strong>po</strong>wiedzią jego ludu były słowa: „Wypędźcierodzinę Lota z waszego miasta! To są przecież ludzie, którzy sięuważają za czystych!". I uratowaliśmy jego i jego rodzinę, z wyjątkiemżony. Zdecydowaliśmy, aby ona była wśród tych, którzy <strong>po</strong>zostali w tyle.I spuściliśmy na nich deszcz. A jakże zły jest deszcz tych, którzy zostaliostrzeżeni!" (Koran 27,55-58).Al-Ankabut (od 28): „Oto <strong>po</strong>wiedział Lot do swego ludu: «Wy, zaprawdę,<strong>po</strong>pełniacie taką szpetotę, jakiej nie <strong>po</strong>pełnił przed wami nikt s<strong>po</strong>śródświatów. Czy wy rzeczywiście przychodzicie do mężczyzn? i uprawiacierozbój na drodze? i czynicie na waszych zebraniach to, co godne <strong>po</strong>tępienia?»Jedyną od<strong>po</strong>wiedzią tego ludu były słowa: «Sprowadź na nas karęBoga, jeśli jesteś prawdomówny!»" (Koran 29,28-29).Muhammad 17 zachęcał swych wyznawców, aby „nie dowierzali młodymgołowąsom, <strong>po</strong>nieważ są oni źródłem większych nieszczęść niżmłode dziewice"O<strong>po</strong>wiadają też, że <strong>po</strong>dobno imam i uczony w prawie Sufyan al--Thawri (?-783) pewnego dnia uciekł z łaźni, twierdząc a pro<strong>po</strong>s <strong>po</strong>kusseksualnych, iż „jeśli każda kobieta ma towarzyszącego jej demona, topiękny młodzieniec ma ich siedemnaście"17Teksty z imieniem Muhammad, a nie <strong>po</strong>lskim Mahomet, <strong>po</strong>chodzą z opracowańopublikowanych w Internecie przez muzułmanów. Nie jestem autorem tychże tekstów,ufam w związku z tym, żć nie dosięgnie mnie żadna Fatwa.ZIMA 200857


Ibn Halm, Ibn Daud, al-Mu'tamid, Abu Nuwas 18 i wielu innych pisarzypisato w s<strong>po</strong>sób otwarty wiersze i <strong>po</strong>wieści na tematy homoseksualne.Pewien hadis Muhammada 19 <strong>po</strong>wiada, że czysta miłość zapewnia dostaniesię do raju: „Ten, kto kocha i <strong>po</strong>zostaje czysty, ukrywa swoją tajemnicęi umiera, umiera jako męczennik" 20 .Homoseksualizm według SzarłatuSzarłat jest prawem islamskim. Mimo pewnej zgody co do tego, że stosunkiseksualne <strong>po</strong>między osobami tej samej płci łamią Szarłat, istniejąróżnice zdań <strong>po</strong>między uczonymi muzułmańskimi - owoc reformy - jeślichodzi o karanie oraz o rozstrzygnięcie, jakich dowodów należy żądać,zanim kara fizyczna zostanie orzeczona. By udowodnić przestępstwo,<strong>po</strong>trzeba świadectwa przynajmniej czterech mężczyzn lub ośmiu kobietprzeciwko oskarżonemu czy oskarżonej 21 .18Słynni <strong>po</strong>eci muzułmańscy. Abu Nuwas (757-815) jest znany ze swych homoseksualnychwierszy.19O<strong>po</strong>wieść z życia Muhammada bądź przytoczenie słów, które nie znajdują sięw Koranie.20Oznacza to, iż szkoły islamu traktują miłość <strong>po</strong>między mężczyznami inaczej niżdefiniuje Katechizm (według którego jest to zachowanie wewnętrznie nieu<strong>po</strong>rządkowanei wbrew prawu naturalnemu) - mianowicie jako uczucie zrozumiałe, które, o ile jest utrzymywane<strong>po</strong>d kontrolą, może wynieść wierzącego aż do raju. Miłość <strong>po</strong>między mężczyznamijest przestępstwem karalnym (za życia), jedynie w przypadku, gdy zostaje skonsumowana,i gdy znajdą się na to świadkowie. Na to <strong>po</strong>trzeba świadectwa czterech mężczyznalbo ośmiu kobiet. Kara za homoseksualizm jest w islamie mniej dotkliwa w sensie teologicznym,bardziej natomiast surowa, jeśli chodzi o fizyczny wymiar kary, niż w judaizmieczy chrześcijaństwie. W Koranie jest napisane, że jeśli ktoś zgrzeszy, może tego żałowaći ocalić własne życie, niemniej istnieją hadisy nakazujące karę śmierci. Pierwotne kulturyislamskie, zwłaszcza te, w których homoseksualizm bywał zakorzeniony w ich kulturze<strong>po</strong>gańskiej, doszły do zgody z nową religią, przychylając się w stronę wyżej ws<strong>po</strong>mnianegohadisu Muhammada, nazywającego męczennikiem tego, kto „przechowuje tajemnicęw swym sercu". Kto zaś praktykuje otwarcie homoseksualizm zostanie ukarany płomieniamipiekielnymi.21Tym samym o wiele łatwiej obejść Szariat. Jest faktem, że homoseksualizm praktykowanyprywatnie jest o wiele łagodniej traktowany przez islam, niż przez judaizmi chrześcijaństwo. Nie jest łatwo znaleźć czterech mężczyzn lub osiem kobiet, które z całymprzekonaniem mogłyby świadczyć o tym, co dokonało się za murami jakiegoś domualbo w szczerym <strong>po</strong>lu. O wiele łatwiej jest znaleźć, płacąc bądź licząc na znajomości,fałszywych świadków, jeśli z jakiegoś <strong>po</strong>wodu <strong>po</strong>stanowiono zniszczyć kogoś lub <strong>po</strong>zbawićgo dóbr. Podczas, gdy w chrześcijaństwie kara śmierci za homoseksualizm była wy-58FRONDA 44/45


Homoseksualizm w świetle prawa nowoczesnych narodówislamskichStosunki homoseksualne są oficjalnie karane śmiercią w siedmiu krajachislamskich: w Arabii Saudyjskiej, Iranie, Mauretanii, Sudanie, Somalii,Somalilandzie i Jemenie.Sytuacja prawna Zjednoczonych Emiratów Arabskich nie jest jasna.W wielu krajach muzułmańskich, jak Bahrajn, Katar, Algeria czy Maledywy,homoseksualizm karany jest więzieniem, karami pieniężnymi lubcielesnymi. W niektórych państwach z muzułmańską większością, jakTurcja, Jordania, Egipt czy Mali, stosunki homoseksualne nie są karanew jakiś szczególny s<strong>po</strong>sób przez prawo. W Egipcie mężczyźni ostentacyjniegejowscy byli prześladowani karami, <strong>po</strong>nieważ sprzeniewierzali sięregułom przyzwoitości publicznej.W Arabii Saudyjskiej najwyższą karą zarezerwowaną dla homoseksualistówjest publiczna egzekucja, choć rząd używa innych sankcji - naprzykład kar pieniężnych, osadzania w więzieniu czy chłosty - jako alternatywnych,byleby było wiadomo, że homoseksualiści występują przeciwkowładzy państwowej.Krajem, w którym wykonuje się najwięcej kar śmierci na homoseksualistach,jest Iran. Od islamskiej rewolucji w Iranie rząd <strong>po</strong>słał na śmierć<strong>po</strong>nad 4000 osób oskarżonych o stosunki homoseksualne.W Afganistanie <strong>po</strong> upadku Talibów homoseksualizm, który pierwotniebył uznawany za zbrodnię karaną śmiercią, obecnie s<strong>po</strong>tyka sięz sankcjami finansowymi lub osadzeniem w więzieniu.BuddyzmZważywszy na to, że w buddyzmie zasadniczym celem jest wyrzeczeniesię „tego świata złudzeń" i przerwanie tym samym łańcucha Karmy, żadnaszkoła buddyjska - przed nadejściem europejskich imperiów, w przeważającejwiększości od XVIII wieku - nie opisywała homoseksualizmumierzana rzadko i tylko przez krótki okres dziejów (1200-1600), to w krajach islamskich,w których rządzi Szariat, każdego roku umierają przez <strong>po</strong>wieszenie lub ukamienowaniesetki osób.ZIMA 200859


jako „niedopuszczalnego zachowania seksualnego" 22 . Jednakże w zgodziez tradycją oczekuje się, iż mnisi ze szkoły Theravada czy większości szkółMahayana będą żyć w celibacie, <strong>po</strong>wstrzymując się od jakiejkolwiek aktywnościseksualnej. Mimo to buddyjscy oficjele (tak zwani „kapłani")<strong>po</strong>chodzący ze szkoły Vajrayana oraz innych szkół ja<strong>po</strong>ńskich i koreańskichmogą się żenić 23 .Na rozległych obszarach Indii, Tybetu, Chin, <strong>po</strong>łudniowo-wschodniejAzji i Ja<strong>po</strong>nii, gdzie buddyzm był i <strong>po</strong>zostaje nadal jedną z najważniejszychreligii, nie przejmowano się nigdy s<strong>po</strong>sobem aktywności seksualnejczy też przedmiotem <strong>po</strong>żądań jego wyznawców.KonfucjanizmW Chinach, gdzie wierni często wyznają również konfucjanizm, odradzanejest bycie wyłącznie homoseksualnym, <strong>po</strong>nieważ to uniemożliwiłobywiernemu wyznawcy Konfucjusza spełnienie moralnej <strong>po</strong>winności, jakąjest prokreacja. Homoseksualizm niewyłączny był dopuszczany i szerokopraktykowany. Monogamia uchodziła dla wielu Azjatów za coś niezwykłegoi obcego, aż do zetknięcia się z kulturą Zachodu. Tradycja chińskaprzypisuje zachowania homoseksualne Żółtemu Cesarzowi - Huangdi,ojcu państwa chińskiego.22Potępienie homoseksualizmu przez buddyjskie szkoły dla świeckich jest procesemwspółczesnym. Nie istnieją pisma, na których można by oprzeć takie <strong>po</strong>tępienie. Najbardziejskorzy do tego są ci nieliczni buddyści, którzy przyrównują homoseksualizm do chorobylub transwestytyzmu, lecz nie zdarzały się <strong>po</strong>tępienia jako takie. Najwyżsi przedstawicielebuddyzmu w całej Azji zaakceptowali, a nawet uświęcali homoseksualizm.23Według ja<strong>po</strong>ńskich tradycji, homoseksualizm został „wymyślony" przez BodhisattvaManjusri oraz dostojnego Kukai, założyciela buddyzmu w Ja<strong>po</strong>nii. Buddyjski pisarzja<strong>po</strong>ński Kitamura Kigin, przemawiając na pewnym zjeździe chrześcijańskim, <strong>po</strong>wiedział,że ja<strong>po</strong>ńskie interpretacje Buddy z 1676 roku utrzymywały, że kapłani winni unikać heteroseksualności,natomiast homoseksualność winna być dopuszczana.Tenzin Gyatso, czternasty i obecny dalajlama mówi: „Homoseksualność, zarówno <strong>po</strong>międzymężczyznami, jak i kobietami, sama w sobie nie jest niczym niestosownym. To, cojest niestosowne, to używanie organów uznawanych za niewłaściwe do odbywania kontaktówseksualnych. (...) <strong>Seks</strong> niewaginalny jest „błędny i przeciwny etyce buddyjskiej".60FRONDA 44/45


TaolzmW cywilizacji chińskiej, przesiąkniętej taoizmem (Lao Tse, Yin i Yang)homoseksualizm, będący w sprzeczności z zasadą <strong>po</strong>łączenia yin (element<strong>po</strong>zytywny) z yang (element negatywny), został uznany za przeciwnynaturze, choć nie był wypędzony ani prześladowany.Trudno uchwycić jednoznaczne stanowisko względem homoseksualizmuw taoizmie, bowiem <strong>po</strong>jęcie taoizmu bywa używane w odniesieniudo różnych tradycji religijnych, od zorganizowanych ruchów religijnych,jak taoizm Quanzhen, <strong>po</strong> chińską religijność ludową, a nawet oznaczaszkołę filozoficzną. Większość jego wyznawców żyje w Chinach oraz wewspólnotach chińskich na całym świecie, tym samym stosunek taoizmudo homoseksualności odzwierciedla często wartości i normy seksualnechińskiego s<strong>po</strong>łeczeństwa.Tradycja taoistyczna utrzymuje, że mężczyźni <strong>po</strong>trzebują energii żeńskiej(i na odwrót) dla równowagi, dopełnienia i przemiany. Stąd przekonanie,że energie te można otrzymać lepiej <strong>po</strong>przez relacje heteroseksualne.Przejawy homoseksualne są zazwyczaj odradzane. W każdym raziehomoseksualizm nie jest wyraźnie <strong>po</strong>tępiany w świętych tekstach: Tao TeChing i Zhuangzi.Taoizm dzieli relacje na yin i yang: dwie przeciwstawne siły, utrzymująceharmonię <strong>po</strong>przez równowagę. Heteroseksualność jest <strong>po</strong>strzeganajako fizyczne i uczuciowe wcielenie równowagi <strong>po</strong>między yin i yang.Homoseksualność natomiast rozumie się jako <strong>po</strong>łączenie się dwóch yinbądź dwóch yang a w związku z tym zaburzenie równowagi. Osoby żyjącew związkach homoseksualnych czy też <strong>po</strong>dejmujące zachowania homoseksualnesą uznawane za kogoś ryzykującego chorobę psychiczną.HinduizmW starożytnym hinduizmie homoseksualizm nie był uznawany za cośwbrew naturze czy niemoralnego. Praktykowanie go nie s<strong>po</strong>tykało sięz <strong>po</strong>tępieniem. W religijnej tradycji hinduizmu nie znajdziemy ani śladu<strong>po</strong>tępienia czy nagany w stosunku do homoseksualizmu, aż do XIXwieku, kiedy to staje się wyraźny wpływ kultury brytyjskiej. W dziełach<strong>po</strong>święconych życiu seksualnemu temat przedstawiany jest w s<strong>po</strong>sóbZIMA 200861


jasny i bez cenzury. W Kama Sutrze znajdują się opisyzarówno praktyk lesbijskich, jak i męskiego homoseksualizmu(zwłaszcza w odniesieniu do stosunkóworalnych), przy zastrzeżeniu, że „w tym wszystkim, codotyczy miłości, każdy winien <strong>po</strong>stę<strong>po</strong>wać w zgodziez obyczajami własnego kraju i z własnymi skłonnościami"(Kama Sutra, rozdział IX).W literaturze <strong>po</strong>stwedyjskiej istnieje wiele przykładówzamieniania się rolami płciowymi (transgenderyorazzwiązków seksualnych i uczuciowych <strong>po</strong>zmu)między przedstawicielami tej samej płci: devi (bóstwo żeńskie) Ayyappazostaje spłodzone przez Sziwę i Wisznu; król i bohater Bhagiratha zostaje<strong>po</strong>częty przez dwie kobiety.Znany przedstawiciel współczesnego hinduizmu Jiddu Krishnamurti(1895-1986) tłumaczy, że homoseksualność i heteroseksualność stałysię problemem, bowiem ludzkie istoty przypisują zbyt wielkie znaczenieseksowi.Inna teoria w duchu karmicznym opracowana została przez SrinivasęRaghavachariara, głównego kapłana świątyni Srirangam, z którymw 1977 roku w książce The World ofHomosexuals przeprowadził wywiadmatematyk Shakuntala Devi. Otóż kapłan ten wierzy, że pragnienie homoseksualnebierze się z zażyłości przeżywanych w <strong>po</strong>przednim życiu.Starożytne <strong>po</strong>gaństwo - Mezo<strong>po</strong>tamiaW przeważającej części obrzędowości związanej z płodną Mezzaluną istniejedwuznaczna <strong>po</strong>stawa względem zachowań homoseksualnych (bliższychw rozumieniu raczej do tego, co my rozumiemy jako transseksualność,i określanych <strong>po</strong>jęciem mającym znaczenie zbliżone do łacińskiegoterminu sacer, który oznacza jednocześnie „święty", jak i „przeklęty").Przeróżne dokumenty, które wciąż jeszcze oczekują na uważne przeanalizowanie,<strong>po</strong>twierdzają istnienie kapłanów czy też osób wyznaczonychdo kultu, będących płci męskiej, choć ubierających się <strong>po</strong> kobiecemui w jakiś s<strong>po</strong>sób u<strong>po</strong>dobniających się do kobiet, a mimo to wyraźnie sięod nich różniących. Osoba należąca do tej grupy określana jest na różnes<strong>po</strong>soby, choćby jako assinnu i występuje także w Biblii hebrajskiej jako62FRONDA 44/45


„keleb", <strong>po</strong>jęcie tłumaczone jako „pies" 24 . Biblia hebrajska zawiera też <strong>po</strong>jęciekadesh/kodesh (w transkrypcji również jako qedesh/qodesh, w liczbiemnogiej: kedeshim lub ąedeshim), które znaczy „<strong>po</strong>święcony, święty" leczktóre Biblia w tym przypadku używa w znaczeniu tłumaczonym zazwyczajjako „prostytutka" bądź „prostytutka sakralna" 25 . Warto zauważyć,że tekst biblijny <strong>po</strong>wiada wyraźnie, iż ten rodzaj „<strong>po</strong>święconych" osóbtrafiał się nawet i w samej świątyni jerozolimskiej 26 , chwaląc zarazem <strong>po</strong>stę<strong>po</strong>waniekrólów żydowskich, którzy je stamtąd przepędzali.Mity mezo<strong>po</strong>tamskie ze swej strony dają o nich dwojakie świadectwo:a to gardząc nimi 27 , a to znów przedstawiając je jako święte i ściśle <strong>po</strong>wiązaneze sprawowaniem obrzędów ku czci bóstw lnanny i Isztar.Starożytna Grecja I RzymW religii grecko-rzymskiej miłość łącząca osoby tej samej płci była wpisanaw mity i obrzędy o wiele mocniej, niż to miało miejsce w jakiejkolwiekinnej religii. Niektóre mity greckie i łacińskie wyraźnie opisują homoseksualnerelacje łączące jakieś bóstwo rodzaju męskiego oraz śmiertelnikapłci męskiej. Tego rodzaju mity zawierają <strong>po</strong>dtekst inicjacyjny.Obrzęd taki zaniknął już w e<strong>po</strong>ce prehistorycznej, <strong>po</strong>zostawiając <strong>po</strong>sobie mityczne ws<strong>po</strong>mnienie, które dla nikogo niezrozumiałe, otrzymywałow e<strong>po</strong>ce klasycznej nową interpretację zgodnie z <strong>po</strong>jęciami współczesnych,którzy odnosili je do homoseksualności, przypisując bóstwomcielesne miłostki jako cel sam w sobie.Takie odczytanie 28doczekało się reakcji w <strong>po</strong>staci nadania relacjomhomoseksualnym mistycznych znaczeń, dla przykładu interpretując<strong>po</strong>rwanie Ganimedesa przez Jowisza jako mistyczny symbol <strong>po</strong>rwaniaduszy ludzkiej w stronę Boskich wyżyn. To rozumienie było bliskie24Pwt 23,19: „Nie zaniesiesz do domu Pana, Boga twego, zarobku nierządnicy, jaki «zapłaty dla psa»".251 Kri 14,24; 15,12; 22,47.262 Kri 23,7: „Zburzył domy osób, uprawiających nierząd sakralny w świątyni Pańskiej".27W jednym z mitów assinnu zostaje stworzony z brudu, jaki zgromadził się za paznokciamilnanny.28Bez trudu wyśmiewane już przez <strong>po</strong>gańskich autorów, takich jak Lucjan z Samomaty.ZIMA 2008 63


mistycznym kierunkom późnego <strong>po</strong>gaństwa, jak choćby neoplatonizm,stąd jego wiele przykładów zarówno w sztuce helleńskiej, jak i neoklasycznej.Jedynym grecko-rzymskim mitem, opisującym związek seksualny <strong>po</strong>międzyżeńskim bóstwem oraz istotą ludzką rodzaju żeńskiego, jest o<strong>po</strong>wieśćo Dianie i Kalisto, która to na <strong>po</strong>czątku musiała być mitem związanymz inicjacją młodych w przeprowadzaniu ich z wieku młodzieńczegow dorosłość. Dotarła ona do nas w <strong>po</strong>staci zabrudzonej przez inne mitytypu astralnego - gdzie Kalisto oznacza Wielką Niedźwiedzicę - przetworzonai zmodyfikowana w zgodzie z patriarchalnym punktem widzeniatak, iż więź seksualna nie łączy już więcej bogini z kobietą, ale Zeusa,który przyjął ciało Diany, aby oszukać i uwieść niewiastę.Suplement:Dlaczego chrześcijaństwo zbawia?Buddyzm, islam, judaizm <strong>po</strong>biblijny, taoizm, konfucjanizm... Są to doktryny,które służą, by złączyć człowieka z jakąś prawdą, z jakimś solidnymmyśleniem. Chrześcijaństwo natomiast nie jest ani solidnym myśleniem,ani doktryną, ani jakąś moralnością. Jest Osobą! Jest Jezusem! Kto Gonaprawdę s<strong>po</strong>tkał, nie ma wątpliwości - <strong>po</strong>dczas gdy w stosunku do jakiejkolwiekdoktryny, systemu filozoficznego czy moralnego wątpliwościmogą się obudzić. Kto Go s<strong>po</strong>tkał, może Go zdradzić, może doświadczaćokresów ciemności, dopuszczanych przez Chrystusa, aby uzbroić w mocjego wiarę, ale nie ma wątpliwości. Jedną rzeczą jest wątpić, drugą zaśprzeżywać udręki braku tego, co się kocha. To stanowi naszą siłę i naszezwycięstwo: „Jeśliby ktoś oddał za miłość wszystkie bogactwa swegodomu, <strong>po</strong>gardzą nim tylko" (Pnp 8,7).Jeśli „chrześcijaństwo" nie oznacza s<strong>po</strong>tkania z Osobą Jezusa i tegowszystkiego, co się z tym wiąże - czyli <strong>po</strong>wierzenia Mu swojego życia- <strong>po</strong>zostaje doktryną, moralnością, solidnym myśleniem, wszystkim innym,tylko nie chrześcijaństwem.Na czym więc <strong>po</strong>lega w kontekście dzisiejszej cywilizacji technologicznej,opartej na sile obrazu, zadanie Kościoła? Na pewno nie na tym,by konkurować na płaszczyźnie <strong>po</strong>litycznej z nowoczesnym <strong>po</strong>gaństwem,64FRONDA 44/45


lecz na tym, by bronić - na ile się da - wartości i tradycji, jakie przetrwałyz tzw. cywilizacji chrześcijańskiej. Lecz nie <strong>po</strong>padajmy w złudzenia: chodzio walkę z góry przegraną 29 .Zmobilizować trzeba wszystkie siły Kościoła - modlitwa, liturgia,zgłębianie Słowa, katecheza, prze<strong>po</strong>wiadanie, sztuka, muzyka, literaturai środki audiowizualne - by budzić i umacniać wiarę! Gdyby nie byłojuż świadków Chrystusa, wszelki wysiłek byłby na nic. Lecz jeśli są, i tonaprawdę, to strategia zbawiania osoby nie <strong>po</strong>winna być inna od tej, jakaistniała w Kościele pierwotnym: prze<strong>po</strong>wiadanie!Nie ma co być przesadnie wymyślnym, opracowując na papierze nieprzydatnemetody małpujące stalinowskie plany pięcioletnie. Wystarczyzaufać doświadczeniu a<strong>po</strong>stolskiemu, które zaistniało w sytuacji <strong>po</strong>dobnej,choć lepszej niż nasza. Była <strong>po</strong>dobna, bowiem chrześcijaństwo pierwotnemusiało stawić czoła światu <strong>po</strong>gańskiemu, mniej wartościowemu, gdy chodzio religię, moralność i kwestie rodzinne, lecz przewyższającemu je <strong>po</strong>dwzględem kultury, filozofii, sztuki oraz zważywszy na władzę <strong>po</strong>lityczną.Chrześcijaństwo pierwotne miało natomiast w stosunku do sytuacjiobecnej tę przewagę, że było świetlistą nowością; nie musiało wlecsię za dziejami Kościoła utkanymi blaskiem i cieniem. Miało przewagę,<strong>po</strong>nieważ musiało walczyć z <strong>po</strong>gaństwem prymitywnym, a nie <strong>po</strong>gaństwemwyrafinowanym, w dodatku wy<strong>po</strong>sażonym w śmiertelną broń,jaką są dzisiejsze mass media, wnikające we wszystkie mieszkania świata,również tego „trzeciego", najuboższego, relatywizując wszelkie wartościi zmieniając fakty historyczne, jak tylko im się <strong>po</strong>doba, oraz niszcząc sumieniadzieci w najbardziej wrażliwym wieku.Jasne, że w warunkach tej nierównej walki chęć głoszenia Chrystusa<strong>po</strong>przez mass media nie mogła odnieść wielkiego sukcesu. Nie ma innegowyjścia, jak <strong>po</strong>łożyć na szali własną osobę. „Sługa nie jest większy odswego pana. Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżelimoje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać" (J 15,20).DANIEL LIFSCHITZTłumaczenie: ks. Robert Skrzypczak29Niestety, ma się wrażenie, że wśród wielu duchownych, jak i świeckich panujewciąż jeszcze przekonanie, że da się jeszcze cofnąć nieuchronne i okrutne wskazówkizegara historii w kierunku nowej chrześcijańskiej cywilizacji.ZIMA 2008


My nie mówimy: jesteś homoseksualistą, jesteś lesbijką,mówimy: jesteś mężczyzną, który ma problem homoseksualny,jesteś kobietą, która ma problem homoseksualny.To jest ogromna różnica. Homoseksualizm totylko jedna część ich osobowości - łatwiej jest zmienićswoje uczucia i zachowania niż swoją tożsamość, niż to,kim się jest.HOMOSEKSUALIZMDUCHOWOŚĆ I TOŻSAMOŚĆROZMOWA Z ALANEM I WILMĄ MEDINGERAMIAlan i Wilma Medingerowie - amerykańskie małżeństwo, które w 1979roku założyło „Regeneration" - chrześcijańskie duszpasterstwo dla osóbo skłonnościach homoseksualnych, jedno z pierwszych na kontynenciepółnocnoamerykańskim (łącznie w USA i Kanadzie istnieje dzisiaj 125ośrodków prowadzących terapię dla tego typu osób). Alan Medinger, którysam wydobył się z homoseksualizmu w 1974 roku, jest autorem książkipt. Podróż do pełni męskości, która ukazała się właśnie w języku <strong>po</strong>lskimnakładem wydawnictwa W drodze.66FRONDA 44/45


Kiedy odkrył Pan swój homoseksualizm?AM: - Wyrosłem w Baltimore w USAw normalnej <strong>po</strong>d wielu względami rodzinie,mimo że mój ojciec chorował na depresję i większość czasu był <strong>po</strong>dopieką psychiatryczną w szpitalu. Fizycznie bywał w domu obecny, aleemocjonalnie - nie miałem ojca. To było przyczyną ogromnej tęsknotydo miłości i akceptacji ze strony mężczyzny. Kiedy miałem 8, 9 lat czułemogromny głód męskiej miłości. Niedaleko naszego domu była remizastrażacka - chodziłem tam i godzinami przyglądałem się prężącymmuskuły mężczyznom, miałem nadzieję, że któryś <strong>po</strong>dejdzie do mniei <strong>po</strong>rozmawia.Byłem jeszcze młodszy, kiedy chłopak mojej kuzynki wziął mnie nakolana, rozmawiał ze mną, bawił się - to było cudowne wydarzenie, wydawałomi się, że trwało całe godziny. Przez lata codziennie przed zaśnięciemprzy<strong>po</strong>minałem sobie ten incydent. To była moja ogromna niezas<strong>po</strong>kojonatęsknota. Do czasu mojego dojrzewania to nie było pragnienieseksualne. Nie szukałem seksu, chciałem, żeby <strong>po</strong>kochał mnie jakiś mężczyzna.Kiedy osiągnąłem dojrzałość seksualną - w wieku 13,14 lat - to pragnienieprzerodziło się w <strong>po</strong>ciąg seksualny w stosunku do innych chłopców.To trwało przez całą szkołę średnią. Kiedy <strong>po</strong>szedłem na studia,zostałem członkiem męskiego klubu s<strong>po</strong>rtowego. W chwili, kiedy znalazłemsię w towarzystwie czterdziestu młodych mężczyzn, z którychwszyscy właściwie zostali moimi przyjaciółmi - moje ciągoty seksualnesię zmniejszyły dzięki możliwości brania udziału w rozmaitych formachmęskiej aktywności. Choć nadal mężczyźni byli celem moich pragnieńi fantazji, jednak nie uprawiałem seksu. Ten stan trwał jeszcze przezdwa lata <strong>po</strong> ukończeniu studiów. Myśląc, że nie jestem już homoseksualny,ożeniłem się z Wilmą, moją koleżanką jeszcze z czasów szkolnych.Pierwsze pięć lat było normalnym małżeństwem - urodziły się naszedwie córeczki.Niestety, presja, jaką czułem, żeby być dobrym mężem i ojcem, a jednocześnierobić karierę zawodową - byłem jednocześnie wiceprezesemdużej i znanej w Baltimore firmy - doprowadziła do <strong>po</strong>wrotu moichpragnień homoseksualnych. Przez następne dziesięć lat utrzymywałemZIMA 200867


kontakty seksualne z mężczyznami. Prowadziłem klasyczne <strong>po</strong>dwójneżycie: z jednej strony znany byłem jako dobry ojciec i sprawny biznesmen,działaliśmy oboje z żoną przy naszym parafialnym kościele, byłemczłonkiem rady parafialnej i nauczycielem w szkółce parafialnej, z drugiejstrony wieczorami jeździłem do gejowskich klubów.Moje kontakty seksualne z żoną zupełnie ustały. Czułem się nie w <strong>po</strong>rządku,ale nie wiedziałem, jak mogę z tego wyjść. Swoje fatalne samo<strong>po</strong>czucieczęsto wyładowywałem na Wilmie. Próbowałem się modlić, aletak naprawdę nie wierzyłem, że jest Bóg, który może rozwiązać problemytakie, jak mój. Bóg dla mnie był wtedy dalekim i obcym prawodawcą,który ustanowił jakieś zupełnie nieprzystające do ludzkiej rzeczywistościzasady, i który na koniec życia zrobi nam rachunek niemal księgowy.Wydawało mi się nawet, że w życiu zarobiłem s<strong>po</strong>ro punktów - i nakońcu rozliczenie i tak będzie dobre. Byłem pełen pychy i agresji, nawetw stosunku do mojej żony. Krzywdziłem córki. Byłem ślepy na ból, któryim zadawałem. Moja rodzina była, jak to mówią socjologowie, dysfunkcjonalna.Jak doszło do przemiany?- To był moment zwrotny w moim życiu. Wilma weszła do grupy modlitewneji <strong>po</strong>prosiła o modlitwę za mnie. Była tam grupa kobiet oddającychsię modlitwie za innych. Choć nie znały sedna problemu, zaczęłysię modlić w mojej sprawie. Wiedziały tylko, że nasze małżeństwo jestw fatalnym stanie i Wilma nie jest w stanie nic zrobić. Moja żona <strong>po</strong>dejrzewała,że mam problem homoseksualny, ale nigdy mi tego nie <strong>po</strong>wiedziała- wyczuła tylko, że <strong>po</strong>winna ze mnie emocjonalnie zrezygnować,żebym sam mógł ofiarować swoje życie Bogu.Ja o tych modlitwach nic nie wiedziałem. Mój kolega z pracy, Jim,trafił w tym czasie do grupy charyzmatycznej przy szkole jego dzieci,tzw. Wspólnoty Baranka Bożego. Była to grupa w większości katolicka.Jim był <strong>po</strong>d wielkim wrażeniem tego, co zobaczył, więc przyłączył siędo nich. Przeżył nawrócenie i choć z ogromnym entuzjazmem próbowałmi tłumaczyć, co się stało, nic nie rozumiałem. Dopiero <strong>po</strong> jakimś czasiedotarło do mnie, że Jim przeżył prawdziwe s<strong>po</strong>tkanie z Bogiem. Poczułem,że też chciałbym tego doświadczyć, ale musiałbym stanąć przed68FRONDA 44/45


koniecznością konfrontacji ze swoimhomoseksualizmem. To jawiło mi sięjako najbardziej przerażające wydarzenie- nienawidziłem swojego homoseksualizmu,ale nie widziałem żadnej drogi wyjścia.Przecież homoseksualizm <strong>po</strong>magałmi tyle lat radzić sobie z życiem.Byłem jednak zdesperowany. Po sześciu tygodniach wielkiego strachu<strong>po</strong>szedłem na s<strong>po</strong>tkanie grupy charyzmatycznej. Ani Jim, ani nikt innynie znał mojego problemu. W czasie, kiedy dwie setki ludzi modliły sięza mnie, rozpłakałem się i <strong>po</strong>wiedziałem Bogu: „Poddaję się. Weź mojeżycie. Ja już nad nim nie panuję. Jest mi zupełnie obojętne, co z nim zrobisz".I były efekty?- Pierwszym owocem Bożej łaski było... zakochanie się na nowo w mojejżonie. Poczułem też ogromny seksualny <strong>po</strong>ciąg do niej, a odjęty mi zostałzupełnie <strong>po</strong>ciąg do mężczyzn. I fantazje, które ciągle mi towarzyszyły.To był wielki znak od Boga. W ciągu 27 lat, od kiedy prowadzę <strong>po</strong>mocw wychodzeniu z homoseksualności, s<strong>po</strong>tkałem tylko kilka przypadkówtakiej niezwykłej, gwałtownej przemiany jak moja.Przez pierwsze lata mojego uzdrowienia Jezus wypełnił wszystkie pustemiejsca w moim życiu. Moje relacje z mężczyznami stały się normalne.Choć miałem 38 lat, moja dojrzałość była na <strong>po</strong>ziomie ośmiolatka.Musiałem zacząć dorastać - być głową rodziny, wychowywać dzieci - alenie dawałem rady. Biologicznie byłem dorosły, ale nie wiedziałem, jak byćmężczyzną, bo nie przeszedłem przez kolejne etapy męskiego dorastania.Ten proces zajął mi... 20 lat.Mówił Pan, że przez wiele lat s<strong>po</strong>tkał zaledwie parę osób, które wyzwoliłysię z homoseksualizmu w s<strong>po</strong>sób tak nadzwyczajny jak Pan. Czy z homoseksualizmumożna się jednak na trwałe wydobyć?- Homoseksualizm nie jest genetyczny. Nie jest też kwestią wyboru.Jest nabyty. Mężczyźni nie rodzą się homoseksualistami. Choć byłoZIMA 200869


wiele prób, aby udowodnić genetyczny charakter homoseksualizmu,nigdy się to nie udało. Ostatnio głosy zwolenników tej teorii wyraźnieucichły. Doświadczenie mojej wieloletniej pracy <strong>po</strong>kazuje, że jest to stannabyty, rozwijający się przez lata. Są dwa jego <strong>po</strong>dstawowe źródła. Pierwszeto <strong>po</strong>trzeba męskiej miłości i czułości. Drugie to <strong>po</strong>czucie przegranej,a nawet klęski we wzrastaniu jako mężczyzna. Wiele lat później nawetnajbardziej rozwiąźli homoseksualni mężczyźni mówili mi, że nie szukaliseksu, ale prawdziwej miłości.Najczęściej głównym problemem tych osób był brak ojca. To problemnieotrzymanej od niego miłości. Chłopcy, nie mając kontaktu z ojcem,nie mogą przejąć męskich cech i wzrastać jako mężczyźni. Jednocześnie„nieznany" świat mężczyzn jawi im się jako przerażający. Druga stronahomoseksualizmu to tęsknota za męskością, a zarazem niewiara, żebędziemy ją <strong>po</strong>siadać. W przypadku lesbijek najczęściej są to kobietyskrzywdzone przez mężczyzn. Obydwa te przypadki <strong>po</strong>kazują, że homoseksualizmjest nabyty.Przez 27 lat, od kiedy prowadzę terapię, widziałem wiele osób przemienionych,uleczonych. Wierzę, że <strong>po</strong>ważna zmiana jest możliwa, dlawiększości, jeżeli nie dla wszystkich, którzy szczerze chcą wyjść z homoseksualizmu.Statystyki, które znam - zarówno kościelne, jak i świeckie- mówią, że terapia w tego typu przypadkach jest skuteczna na <strong>po</strong>ziomieod 40 do 60 procent. To wyniki dużo lepsze niż w przypadku uzależnieńod narkotyków czy alkoholu.Wierzymy w to, że ludzie mogą się zmienić. Nie obiecujemy, że przemianabędzie kompletna - niektóre objawy „przyciągania" tej samej płcimogą <strong>po</strong>zostać - jednak zmiana jest wystarczająca, żeby utrzymywaćnormalne, zdrowe relacje nie tylko ze swoją płcią, ale też nawiązywaćzdrowe związki heteroseksualne. Lub też <strong>po</strong>zostać wolnym.Jak dochodzi do takiego uzdrowienia?- My możemy <strong>po</strong>móc tylko tym, którzy chcą się zmienić. Musi być bardzosilne pragnienie zmiany, <strong>po</strong>nieważ nasza seksualność przenika głębokowszystkie sfery życia. Trzeba bardzo chcieć nowego, całkiem innegożycia. Osoba musi naprawdę chcieć się zmienić. To jest najważniejsze- trzeba bardzo mocno chcieć.70 FRONDA 44/45


Po drugie, człowiek musi wyrwać się z pewnej izolacji. Większośćtych, którzy do nas przychodzą, ma silną wiarę chrześcijańską i są głębokozawstydzeni, jeśli chodzi o swoje uczucia, a jednocześnie bardzo skrycize swoją homoseksualnością. Wielu z nich przyszło do mnie, mając 45,46 lat i byłem pierwszą osobą, której o tym <strong>po</strong>wiedzieli. Jednak właśnie0 to chodzi, aby wyjść z tego zaklętego kręgu i zacząć mówić o swoich<strong>po</strong>trzebach i o zranieniach. Kiedy namawiam ich, żeby mówili otwarcie- czasem s<strong>po</strong>tykam się z płaczem. Ze zdziwieniem słyszą, że nie urodzilisię jako zboczeńcy.Terapia jest często związana z koniecznością przebaczenia, ze wsłuchiwaniemsię w to, co mówi do nas Bóg. To nie jest zawodowe <strong>po</strong>radnictwo.To jest duchowość. Uzdrawianie przychodzi przez modlitwę, przezs<strong>po</strong>wiedź, przez nawiązywanie relacji z Bogiem.Kolejna <strong>po</strong>dstawowa sprawa to rezygnacja z czynnego homoseksualizmu.My nie mówimy: jesteś homoseksualistą, jesteś lesbijką, mówimy:jesteś mężczyzną, który ma problem homoseksualny, jesteś kobietą, którama problem homoseksualny. To jest ogromna różnica. Homoseksualizmto tylko jedna część ich osobowości - łatwiej jest zmienić swoje uczucia1 zachowania niż swoją tożsamość, niż to, kim się jest.Kiedy można <strong>po</strong>wiedzieć, że terapia się udała?- To jest ten moment, kiedy przyciąganie tych samych płci przestaje byćgłównym czynnikiem w ich życiu. Kiedy przestają utrzymywać kontaktyseksualne, przestają fantazjować. Kiedy zaczynają czuć się dobrze jakomężczyźni, jako kobiety. To ważny znak, gdy mężczyźni <strong>po</strong>trafią przebywaćw towarzystwie innych mężczyzn i czuć się jak oni, nie czując siękimś gorszym, małymi, niedojrzałymi chłopcami. Tak samo jest z kobietami,kiedy zaczynają czuć się wygodnie ze swoją kobiecością.Mówił Pan, że u Pana <strong>po</strong>jawiła się też miłość i <strong>po</strong>ciąg seksualny dożony...- Większość mężczyzn, którzy do nas przychodzą, chce zamienić swój<strong>po</strong>ciąg homoseksualny na heteroseksualny, ale Pan Bóg nie jest od rozdawania„<strong>po</strong>ciągów seksualnych". To, co obserwuję, to fakt, że mężczyźniZIMA 200871


z <strong>po</strong>wodu swojej „upadłej natury" są jakby <strong>po</strong>dzieleni: seksualność jestoddzielona od naszej osobowości. Mężczyzna może spędzić 20 minutz prostytutką, zupełnie o nią nie dbając. Podobnie dwóch homoseksualistóww toalecie. To jest częścią upadłej natury człowieka. To nie Bóg nastak stworzył.To, co widzę u homoseksualnych mężczyzn, którzy <strong>po</strong>rzucają swądotychczasową orientację, to pewien proces. Oni nie zaczynają nagle <strong>po</strong>szukiwaćkobiet czy odczuwać <strong>po</strong>dniecenia na ich widok. Zaczynają jednaklubić spędzać czas z kobietą. Z czasem <strong>po</strong>jawia się miłość i dopierowtedy <strong>po</strong>ciąg seksualny. I to jest to, co Pan Bóg przewidział dla nas od<strong>po</strong>czątku. Kiedy miłość i seks idą w parze. I to się dzieje z wieloma mężczyznami.Wśród tych, którzy przyszli do nas <strong>po</strong> <strong>po</strong>moc, jest bardzo wielumężczyzn, którzy <strong>po</strong> wydobyciu się z homoseksualizmu weszli w związkimałżeńskie. W każdym przypadku, kiedy mężczyzna był szczery wobecżony i oboje byli chrześcijanami, małżeństwa okazywały się udane.Dlaczego homoseksualiści mają tak wielu partnerów? Czego szukają?- Statystyki są zdumiewające. Według Instytutu Kinseya 42 procent homoseksualistówmiało <strong>po</strong>wyżej 500 partnerów. Są dwie zasadnicze tegoprzyczyny. Po pierwsze: brak komplementarności, jaka jest <strong>po</strong>między kobietąi mężczyzną - kobiety wprowadzają pewne warunki, chcą relacji,a mężczyzna z mężczyzną chce zazwyczaj tylko seksu. Drugi <strong>po</strong>wód jestważniejszy: zachowanie homoseksualne nie zaspakaja <strong>po</strong>trzeb akceptacjii miłości, prawdziwych <strong>po</strong>trzeb serca. Stąd <strong>po</strong>szukiwanie coraz nowychpartnerów, kolejne zawody i ciągłe <strong>po</strong>czucie pustki. Mężczyzna nie możeprzejąć męskości od drugiego mężczyzny, korzystając z jego ciała. Nigdynie ma zadowolenia na głębokim <strong>po</strong>ziomie emocjonalnym. Między mężczyznąi kobietą istnieje cudowna komplementarność, nie tylko emocjonalna,ale też duchowa - wszystkie puste miejsca mężczyzny wypełnia72FRONDA 44/45


kobieta. Para homoseksualna nie jest w stanie tego zrobić - próbują sięuzupełnić, ale żadne z nich nie ma tego, czego <strong>po</strong>trzebuje druga osoba.Czy można wyjść z homoseksualizmu, gdy nie wierzy się w Boga?- Można, jeśli tylko bardzo się tego chce. Są psychologowie i psychiatrzy,którzy nie są religijni i nie używają religijnego programu terapii. Też mająniezłe wyniki. Choć ja uważam, że nasz program jest lepszy. I tańszy...Czy wielu przychodzi, żeby się zmienić?- Ciągle za mało. A to głównie, dlatego, że są przekonani, że tacy się urodzilii że nie mają szans na zmianę. Duża grupa homoseksualistów ma- jak alkoholicy - obsesję homoseksualną i nie są gotowi na przyjęcieprawdy o sobie.Pani Wilmo, kiedy zorientowała się Pani, że mąż jest homoseksualistą?WM: - Po dziesięciu latach naszego małżeństwa. Jestem przekonana, żete problemy spadły na niego z mojego <strong>po</strong>wodu. Nie byłam wystarczającodobra, wystarczająco miła i atrakcyjna. W dziesiątym roku naszegomałżeństwa do naszej parafii trafił młody organista, dyrygent chóru. Byłhomoseksualistą. Miał problemy osobiste: nie układało się mu z rodzicamii zaufał mi. W specyficzny s<strong>po</strong>sób chciałam mu <strong>po</strong>móc. Przyniosłamz biblioteki dziesięć książek, żeby za<strong>po</strong>znać się z literaturą o homoseksualizmie,zaczęłam czytać i wtedy, ku mojemu zdumieniu, zobaczyłam,że mój mąż, Alan, był opisany na każdej stronie! Wtedy dotarło do mnie,że już dawno widziałam jego dziwne zachowania, niechęć do kontaktówze mną, ucieczki od spraw domowych. Zrozumiałam, że ukrywałam toprzed sobą, że <strong>po</strong> prostu nie chciałam tego widzieć. To był dla mnie szok!Ale w końcu Alan zwierzył mi się z tego!ZIMA 2008


Co czuła Pani, gdy przyszedł i <strong>po</strong>wiedział, że jest wyleczony z homoseksualizmu?- Kiedy mi <strong>po</strong>wiedział, że wreszcie u<strong>po</strong>rał się z homoseksualnością, niewiedziałam, co się ze mną stało. Nie mogłam znieść, kiedy mnie dotykał!Przez kilka miesięcy modliłam się do Boga, żeby znowu przywrócił mujego homoseksualność. I wtedy zdałam sobie sprawę, jaka byłam zakłamana!Nie chciałam go! Wcześniej tyle lat modliłam się, żeby wrócił domnie, a teraz już go nie chciałam! To było bolesne.Od dzieciństwa starałam się być „idealną osobą" kochaną i akceptowaną.Przez niemal osiem lat małżeństwa miałam <strong>po</strong>czucie, że mąż mnierujnuje - niestety, wszystko to ukrywałam! Przecież ludziom idealnymnie zdarzają się takie sytuacje. Ciągle udawałam radosną żonę, nie chciałambyć zdemaskowana.Po sześciu latach moi przyjaciele sprawili, że <strong>po</strong>szłam na terapię. Prowadziłją katolicki ksiądz, psycholog. On odkrył cały ból i złość mojejprzeszłości. Pierwsze, co mi <strong>po</strong>wiedział, to: „Alan jest ostatnim mężczyzną,który cię zranił, byłaś raniona przez całe życie". Ten człowiek odkryłdla mnie miłość Chrystusa. Nigdy mnie nie <strong>po</strong>tępił, nie <strong>po</strong>wiedział, żemuszę stać się inną osobą, nigdy mnie nie zawstydzał. Z jego gabinetuwychodziłam z <strong>po</strong>czuciem bycia kochaną. Ten ksiądz był związany z ruchemcharyzmatycznym i modlił się za mnie.Po czterech miesiącach zaprowadziłam do niego Alana, bezradna, bojuż nie <strong>po</strong>trafiłam mu zaufać. Po kolejnych dwóch miesiącach terapeuta<strong>po</strong>wiedział, że teraz czas na mnie, że muszę na nowo zaufać Alanowi.Stanęłam przed moim mężem i - z ogromnym trudem - ale wy<strong>po</strong>wiedziałamto zdanie: „Alan, chcę na nowo ci ufać, ufam ci..." Kiedy <strong>po</strong>wiedziałamte słowa, czułam, jakby odrywały się we mnie jakieś korzenie...Trwało to pół godziny. Płakałam. To było bardzo trudne. Od dzieciństwaczułam się niekochana i tak naprawdę zamknęłam się na miłość mężczyznyz obawy przed skrzywdzeniem. Teraz musiałam otworzyć się dokońca i to przed mężczyzną, który tak bardzo mnie zranił.Nie byłabym w stanie tego dokonać bez świadomości, że Bóg mniekocha. Miłość Boga dała mi siłę - i nagle okazało się, że jest wyjście, żemała i pełna złości dziewczynka, którą byłam, mogła zacząć dorastać.74FRONDA 44/45


Razem z mężem <strong>po</strong>maga dziś Pani osobom o skłonnościach homoseksualnych.- Grupa, którą prowadzę, to żony homoseksualistów i seksoholicy. Próbujemy<strong>po</strong>moc im odnaleźć własną wartość i wyjść z kłamstw, w którewierzyły przez lata. Prawda jest zwykle taka, że świadomie wybrały mężczyzn,z którymi mogły się czuć bezpiecznie. Mężczyzn skupionych nasobie, na swoim problemie. Jest taki typ kobiety, która wierzy w to, że należyjej się kara - wynika to z urazów wyniesionych z dzieciństwa i brakumiłości. Taka osoba w dorosłym życiu, wszędzie i u wszystkich szuka akceptacji,a jednocześnie narzuca sobie konieczność bycia idealną w każdymcalu. Jej życie osobiste, praca - nie może się nie udać! Taka osobaoczywiście nie przyzna się nawet przed sobą, że coś jest nie tak! Zamykasię w <strong>po</strong>czuciu bycia idealną. Bardzo trudno jest odnaleźć przyczyny zław samym sobie - szczególnie, jeśli ktoś uważa się za osobę idealną. Wyzwalaniesię z tej fikcji to trudny proces, bardzo <strong>po</strong>wolny, by nie zadawaćkolejnych ran. My uczymy się mówić prawdę i otwierać na miłość Boga.My z Alanem doświadczyliśmy takiej miłości i teraz staramy się nią dzielićz innymi, którzy tego <strong>po</strong>trzebują.Rozmawiała: ELŻBIETA RUMAN


„Wojtyła, Ratzinger czy Lekai <strong>po</strong>winni całować <strong>po</strong> rękachludzi oświecenia, zamiast na nich <strong>po</strong>mstować,bo to właśnie oświecenie wyrwało z ich dłoni zapałkę,którą gotowi byli <strong>po</strong>dpalać stosy. Dzięki oświeceniu niestali się mordercami i dzięki oświeceniu jeszcze żyję,bo kiedyś za to, co teraz mówię, zostałbym spalony nastosie".KRZEW GOREJĄCYGRZEGORZGÓRNYSiedzę naprzeciw człowieka, który mówi mi, że Kościół katolicki toKościół Antychrysta. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt,że człowiek ten za wierność Kościołowi katolickiemu został <strong>po</strong>sadzonyna ławie oskarżonych, a prokurator żądał dla niego kary śmierci. Ostatecznieza prowadzenie nielegalnego duszpasterstwa dostał dożywocie,a z tego samego <strong>po</strong>wodu jego bliski współpracownik został rok później<strong>po</strong>wieszony.76FRONDA 44/45


Siedział w więzieniu, a strażnicy <strong>po</strong>wtarzali mu, że nigdy nie wyjdziena wolność. Czuł się jak męczennik z czasów pierwszych chrześcijan.Dziś mówi, że Kościół stworzył totalitarną dyktaturę.Żeby zrozumieć życiową drogę Gyórgya Bulanyiego, należy cofnąć siędo roku 1944. Zobaczylibyśmy wówczas młodego, pełnego zapału pijara,który pewnego lutowego <strong>po</strong>ranka, świeżo <strong>po</strong> święceniach, trafia doparafii w Debreczynie. To tam nastąpiło s<strong>po</strong>tkanie, które odmieniło jegożycie.Chorwacki jezuita ks. Tomislav Kolaković przyjechał do miasta zaledwiena pięć tygodni. W tym czasie zdążył założyć parę kilkuosobowychwspólnot modlitewnych, w których gromadzili się głównie młodzi robotnicyi studenci. Przed wyjazdem Chorwat przyszedł do celi Bulanyiego,by się <strong>po</strong>żegnać. To wtedy <strong>po</strong>prosił go, żeby został duchowym opiekunemtych paru grupek.Pijar nie krył zdziwienia: - Ale <strong>po</strong> co się nimi zajmować? - pytał.- Przecież mamy dobry kontakt z młodzieżą. Kościół co niedzielę pękaw szwach. W parafii są tysiące ludzi. Mamy gimnazjum, internat, chór,różne organizacje. Po co nam jakieś małe wspólnoty?- Jak przyjdzie na Węgry Armia Czerwona - od<strong>po</strong>wiedział Kolaković- to wam zabiorą te wasze parafie, gimnazja i internaty, rozgonią te waszechóry i organizacje. A wtedy prawdziwy Kościół będzie istniał tylkow tych małych wspólnotach.Po kilku latach prze<strong>po</strong>wiednie jezuity sprawdziły się: 10 czerwca 1950roku komunistyczne władze zadały cios w katolickie szkoły i zakony.Kościołowi zabrano placówki oświatowe, zamknięto klasztory, zlikwidowanozgromadzenia zakonne. Tysiące duchownych trafiły do obozówkoncentracyjnych. Zakon pijarów został rozwiązany.W tym czasie ks. Bulanyi od dawna prowadził już <strong>po</strong>dziemne duszpasterstwo.Uczył młodych ludzi, jak żyć ewangelią w czasach <strong>po</strong>gańskich,jak być chrześcijaninem w świecie, który chrześcijan prześladuje. S<strong>po</strong>tykalisię konspiracyjnie w prywatnych mieszkaniach, studiowali PismoŚwięte, modlili się, rozmawiali do późnej nocy o problemach duchowychi teologicznych. Niekiedy Bulanyi odprawiał mszę i udzielał komunii,choć były to czyny w świetle prawa karalne, gdyż nie miał na to zezwoleniaod komunistycznych władz państwa. Nie figurował wówczas w żadnejZIMA 200877


oficjalnej ewidencji duchowieństwa. Na życie zarabiałjako tragarz.Wspólnoty zaczęły pączkować jedna <strong>po</strong> drugiej.Z czasem ogarnęły cały kraj. Każda z nich liczyła przeważniekilkanaście osób, głównie młodzież. Dołączalido nich inni księża i zakonnice. Tak <strong>po</strong>wstał Bokor - najliczniejszy, obokRegnum Marianum, <strong>po</strong>dziemny ruch katolicki w komunistycznych Węgrzech.Nazwa Bokor oznacza krzew - to nawiązanie do „krzewu gorejącego"w którym Bóg na pustyni objawił się Mojżeszowi. Na duchowejpustyni komunizmu <strong>po</strong>jawiły się ogniska żywej wiary.Bulanyi ws<strong>po</strong>mina, jak w 1948 roku biskup Debreczyna wysłał godo prymasa Jozsefa Mindszentyego, by zdać mu relację o działalnościBokoru. Był drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Pałac prymasowskiotaczały oddziały AVO - węgierskiej bezpieki. Nazajutrz Mindszenty zostaniearesztowany - <strong>po</strong> dwumiesięcznym śledztwie i torturach czeka go<strong>po</strong>kazowy proces i wyrok dożywotniego więzienia. Ostatniego dnia nawolności przyjmuje jeszcze wysłannika z Debreczyna, który o<strong>po</strong>wiadamu o zakładanych przez siebie wspólnotach.Bulanyi do dziś pamięta słowa kardynała, który <strong>po</strong> wysłuchaniu jegorelacji <strong>po</strong>wiedział: - Czyń wszystko zgodnie z <strong>po</strong>leceniami przełożonych.Ale pamiętaj, że nie <strong>po</strong> to uczyliśmy się historii starożytnego Kościoła,by <strong>po</strong>większać swoją wiedzę archeologiczną. I jeszcze jedno: sekretarzepartii nie mogą decydować nigdy, co ma robić Kościół.W1952 roku ks. Gyórgy Bulanyi został aresztowany przez bezpiekę. Śledczy<strong>po</strong>wiedział mu wprost: - Nie możemy czekać, aż wychowasz nowe<strong>po</strong>kolenie kapitalistów. Podczas procesu prokurator zażądał kary śmierciza „kierowanie nielegalną organizacją dążącą do obalenia przemocąustroju socjalistycznego". Proces trwał półtorej godziny, a wyrok brzmiał:dożywocie. W 1953 roku <strong>po</strong>sługujący w tych samych wspólnotach salezjanin,brat Istvan Sandor, zostanie przez komunistów skazany na śmierći <strong>po</strong>wieszony.W więzieniu Bulanyi przyrzekł sobie, że jeśli kiedykolwiek wyjdzie nawolność, nie będzie prowadził żadnych wspólnot. Nie chciał ściągać niebezpieczeństwana innych ludzi. Uważał zresztą, że Bóg ma swoje własnemetody, by dotrzeć do człowieka. Weźmy na przykład jego ojca, zagorza-78FRONDA 44/45


tego wolnomyśliciela i zdeklarowanego ateistę. Pewnego dnia - było tow roku 1923 - Szilard Konsztantin Bulanyi szedł sobie <strong>po</strong> Budapeszcieulicą, gdy nagle przystanął, bo usłyszał grę organów, wbiegł do kościołai w jednej chwili z niewierzącego stał się żarliwym katolikiem.Dla jego syna upragniona chwila nadeszła w 1961 roku. Władze ogłosiłyamnestię i Gyórgy Bulanyi <strong>po</strong> dziewięciu latach wyszedł z więzienia.Od razu s<strong>po</strong>strzegł, że sytuacja religijna wygląda inaczej niż wtedy, gdy goaresztowano. Stalinizm się skończył, nie było już krwawych represji, aleKościół znajdował się w opłakanym stanie. Bokor był rozbity przez tajnesłużby, inne wspólnoty ledwie wegetowały. Nieprzejednany wobec władzprymas Mindszenty przebywał w amerykańskiej ambasadzie w Budapeszcie,gdzie schronił się w czasie <strong>po</strong>wstania w 1956 roku. W tym czasiewęgierski episkopat w kolejnych oświadczeniach wychwalał komunizmjako najlepszy ustrój w dziejach ludzkości.Rok, w którym ks. Bulanyi wyszedł na wolność, przyniósł kolejny ciosw konspiracyjne duszpasterstwo. Przyniósł też kolejny dowód na <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowaniekatolickiej hierarchii ateistycznym władzom. W roku 1961odbył się proces kapłanów działających w Regnum Marianum. Zapadływysokie wyroki, najwyższy - 21 lat więzienia - otrzymał ks. Ódón Lenard.Węgierski episkopat nie tylko nie ujął się za aresztowanymi, leczwydał list pasterski, w którym stwierdził, że skazani „swą grzeszną działalnościąszkodzą Kościołowi katolickiemu".Z ks. Odónem Lenardem udało mi się <strong>po</strong>rozmawiać niedługo przedjego śmiercią. Podczas kilkugodzinnego s<strong>po</strong>tkania z Nagymaros o<strong>po</strong>wiedziałmi historię swej nielegalnej działalności i uwięzienia. W pamięciutkwiła mu zwłaszcza rozmowa z wąsatym oficerem śledczym, któryw 1962 roku <strong>po</strong>wiedział mu wprost: - Od tej <strong>po</strong>ry nie będziemy już zwalczaćwas, katolików, naszymi rękami, ale rękami waszych biskupów.Przez trzy lata Bulanyi pracował jako tragarz, nie próbował nawet reaktywowaćwspólnot. Punktem zwrotnym okazała się wizyta w Budapeszciekardynała Agostino Casaroliego - sekretarza stanu Stolicy A<strong>po</strong>stolskieji architekta watykańskiej Ost<strong>po</strong>litik. 14 września 1964roku <strong>po</strong>dpisał on z szefem węgierskiego Urzędu ds. Wyznań<strong>po</strong>rozumienie, którego treść obie strony <strong>po</strong>stanowiły utajnić.Wkrótce <strong>po</strong> tym komunistyczne władze zezwoliły naZIMA 200879


wyświęcenie w bazylice św. Stefana kilku biskupów,których nominacje wcześniej blokowały.- Jaką cenę zapłacił Watykan za te nominacje?- pytał sam siebie Bulanyi. Nigdy jednak nieuzyskał na to pytanie od<strong>po</strong>wiedzi - nawet <strong>po</strong>upadku komunizmu. W 1998 roku Stolica A<strong>po</strong>stolskazawarła z rządem węgierskim umowę o utajnieniu treści <strong>po</strong>rozumieniaz 1964 roku na kolejne 75 lat. Dopiero w 2073 roku można sięwięc będzie dowiedzieć, co takiego <strong>po</strong>dpisał Casaroli w Budapeszcie.Bulanyi <strong>po</strong>stanowił wskrzesić Bokor. Najpierw <strong>po</strong>wstała jedna wspólnota,<strong>po</strong>tem druga, trzecia, aż w latach siedemdziesiątych fala znówrozprzestrzeniła się <strong>po</strong> kraju. Znakiem roz<strong>po</strong>znawczym Bokoru stały sięrodziny wielodzietne - w państwie dotkniętym kryzysem demograficznymbyło to szczególnie widoczne. Innym wyróżnikiem wspólnot byładogłębna znajomość Pisma Świętego - członkowie Bokoru chętnie wdawalisię w biblijne dyskusje ze świadkami Jehowy, bo czuli się na tym<strong>po</strong>lu mocni. W życiu osobistym starali się realizować nakazy Ewangelii,a gdy dochodziło do konfliktu sumienia, to najczęściej wybierali wskazaniawiary, rezygnując z korzyści materialnych lub kariery. Bulanyi nietylko prowadził <strong>po</strong>dziemne duszpasterstwo, lecz także pracował nad jego<strong>po</strong>dstawą formacyjną. Tak <strong>po</strong>wstało siedmiotomowe dzieło teologicznept. Szukajcie Królestwa Bożego.W czasie kiedy Bokor się rozrastał, doszło do <strong>po</strong>ważnych zmian w węgierskimKościele. W 1971 roku kardynał Mindszenty na <strong>po</strong>lecenie papieżaPawła VI musiał opuścić ambasadę amerykańską w Budapeszciei udać się na emigrację. Po jego śmierci w 1975 roku nowym prymasemWęgier został Laszlo Lekai, dotychczasowy biskup diecezji Veszprem.Bulanyi <strong>po</strong>djął próbę nawiązania z nim kontaktu. Przekazał kardynałowisiedem tomów swego dzieła i <strong>po</strong>prosił o <strong>po</strong>nowne przyjęcie do kościelnychstruktur diecezjalnych. Do osobistego s<strong>po</strong>tkania obu duchownychdoszło tylko raz - w styczniu 1977 roku. Bulanyi bardzo dobrzepamięta ten dzień. Prymas miał do niego pretensje, że najlepsi klerycyw budapeszteńskim seminarium należą do Bokoru. - Seminarium tozamknięty ogród, do którego nie wolno się wtrącać nikomu z zewnątrz- mówił. Na pytanie, dlaczego nie staje w obronie aresztowanych księży,80FRONDA 44/45


Lekai od<strong>po</strong>wiedział, że są oni więzieni za czynyniemoralne. Słysząc to, Bulanyi nie wytrzymałi <strong>po</strong>dniósł głos: - Jak kardynał Kościoła katolickiegomoże mówić takie rzeczy o swoich kapłanach!?A ks. Ódón Lenard też jest więziony zaczyny niemoralne?...Rozmowa trwała blisko dwie godziny, przy czym obaj często krzyczelina siebie. Potem prymas odprowadził gościa do przed<strong>po</strong>koju i <strong>po</strong>mógłmu założyć zimowy płaszcz. Wtedy też szepnął cicho Bulanyiemu doucha, że przeprasza go za <strong>po</strong>dniesiony głos i że <strong>po</strong>stara się jego sprawęzałatwić <strong>po</strong>zytywnie.Oficjalne działania kardynała Laszlo Lekaia były jednak inne. Najpierwnamawiał generała pijarów, by przeniósł Bulanyiego z Węgier doRzymu, lecz prośba s<strong>po</strong>tkała się z odmową. Później <strong>po</strong>dczas zlotu w Nagymarosprymas nakłaniał księży z różnych duszpasterstw, aby <strong>po</strong>dpisaliwspólne oświadczenie krytykujące Bokor. Ci jednak stanowczo odmówili.W końcu hierarcha <strong>po</strong>ddał w wątpliwość prawowierność nauczaniaBulanyiego i <strong>po</strong>słał jego książki do oceny do Watykanu.Wiosną 1980 roku Kongregacja Nauki Wiary wydała oficjalne orzeczenie,że „w tych siedmiu tomach nie ma nic, co by się kłóciło z naukąKościoła". Po tej <strong>po</strong>zytywnej ocenie Watykanu Bulanyi liczył, że prymasoficjalnie przyjmie go do stanu kapłańskiego, że nie będzie musiał byćdalej księdzem w konspiracji, ale zacznie pełnić normalną <strong>po</strong>sługę duszpasterskąw diecezji. Kardynał Lekai znów jednak zablokował taką możliwość.W tym czasie Bokor znalazł się na celowniku władz. Nieukrywanązłość komunistów wywołał głoszony przez Bulanyiego <strong>po</strong>stulat wyrzeczeniasię przemocy. W 1979 roku pierwszy członek Bokoru odmówiłsłużby wojskowej z <strong>po</strong>budek religijnych. Argumentował, że takie prawoprzyznaje mu nauka Kościoła katolickiego, w tym Sobór Watykański II.Wkrótce liczba mężczyzn odmawiających wcielenia do armii z <strong>po</strong>wodówreligijnych zaczęła gwałtownie rosnąć, chociaż groziła za to kara trzechlat więzienia. Władze <strong>po</strong>czuły się zanie<strong>po</strong>kojone. Podczas mszy w bazylicew Esztergom prymas Lekai <strong>po</strong>tępił tych, którzy odmawiają służbywojskowej jako „burzycieli Kościoła" i „fałszywych przewodników".ZIMA 2008 81


Gyórgy Bulanyi znów został oskarżony o głoszenietez niezgodnych z nauką Kościoła. Kardynał Lekaiwyraził wątpliwość, czy dzieła przesłane do ocenydo Watykanu zostały należycie przełożone z węgierskiegona łacinę. Powołał więc specjalną czteroosobową komisję, którazbadać miała teologiczne <strong>po</strong>glądy założyciela Bokoru. Znalazł się w niejmiędzy innymi ks. Peter Erdó - dzisiejszy prymas Węgier.Do pierwszego s<strong>po</strong>tkania komisji z pijarem doszło 5 grudnia 1981roku. Profesorowie teologii zadawali Bulanyiemu tak specjalistycznei drobiazgowe pytania, że ten musiał rozłożyć ręce. - W ostatnim trzydziestoleciuswego życia 10 lat byłem więźniem, 10 lat robotnikiem i 10lat tłumaczem tekstów technicznych - wyjaśnił i <strong>po</strong>prosił o czas do namysłu.Zapro<strong>po</strong>nował, by profesorowie zadali mu pytania na piśmie, a onna następne s<strong>po</strong>tkanie przyniesie napisane od<strong>po</strong>wiedzi.Tak też się stało i na kolejne <strong>po</strong>siedzenie komisji, 22 lutego 1982 roku,Bulanyi przyniósł 26 stron maszynopisu, na których od<strong>po</strong>wiedział na27 stawianych mu pytań. Usłyszał wówczas, że to, co napisał, to „taniechwyty" „wprowadzanie czytelnika w błąd" „pusta paplanina" i „szukanierozgłosu". Gdy zaprotestował i zażądał merytorycznych argumentóworaz rzeczowej dyskusji, <strong>po</strong>siedzenie komisji przerwano i wyznaczonotermin kolejnego s<strong>po</strong>tkania na 7 marca.Tym razem Bulanyi się jednak nie zjawił. „Moje przygotowane z wielkątroską od<strong>po</strong>wiedzi zostały w czasie ostatniego s<strong>po</strong>tkania <strong>po</strong>traktowanez bezprzykładnym lekceważeniem - napisał w liście do prymasaLekaia. - Wątpliwą wartość miałoby, gdybym <strong>po</strong> raz trzeci z własnej wolizgadzał się na to, by całymi godzinami obrażano mnie i moich braci. I taknie mam zamiaru wy<strong>po</strong>wiedzieć myśli stojących w sprzeczności z nauczaniemKościoła" List kończył się stwierdzeniem, że więcej szacunkudla jego osoby i działalności okazał w 1952 roku przesłuchujący go majorbezpieki niż teraz członkowie kościelnej komisji.Już 9 marca 1982 roku konferencja episkopatu Węgier <strong>po</strong>tępiła Bulanyiego,wzywając go zarazem do odwołania błędnych nauk. Episkopatodebrał pijarowi „prawo do celebrowania mszy, głoszenia Słowa Bożegoi udzielania sakramentów świętych"4 kwietnia katolicki tygodnik „Uj Ember" opublikował oświadczeniekomisji, która uznała sześć punktów nauczania Bulanyiego za niezgod-82 FRONDA 44/45


ne z nauczaniem Kościoła. Komisja <strong>po</strong>woływała się na błędy zawartew dziele pt. Nowe źródło.Kiedy Bulanyi przeczytał orzeczenie w gazecie, osłupiał. Nigdy nienapisał żadnej książki noszącej tytuł Nowe źródło. Nie widział jej nawetna oczy. Natychmiast napisał list do prymasa: „Nie znam ws<strong>po</strong>mnianegowydawnictwa pt. Nowe źródło. Nie znam jego wydawcy. Nie przekazywałemmu bez<strong>po</strong>średnio, ani <strong>po</strong>średnio żadnego rękopisu. Dopóki nieujrzę tego wydawnictwa, nie mogę wziąć żadnej od<strong>po</strong>wiedzialności zajego treść. W imieniu swoim i moich braci z małych wspólnot uroczyścieoświadczam, że w zakresie wiary i moralności chcemy na zawsze <strong>po</strong>zostaćwiernymi nauce Kościoła Chrystusowego. Nasze wspólnoty chcą żyćwewnątrz Kościoła".Bulanyi <strong>po</strong>stanowił dowiedzieć się czegoś więcej o tajemniczym dziele,które jest mu przypisywane. Zaczął wypytywać znajomych księży, czymoże któryś z nich ma egzemplarz Nowego źródła. Okazało się, że niktnie widział na oczy tego wydawnictwa, ani nie zna jego treści.Prymas Lekai nie przyjął jednak wyjaśnień ks. Bulanyiego i <strong>po</strong>nowniezażądał od niego odwołania <strong>po</strong>glądów niezgodnych z nauką Kościoła.Pijar od<strong>po</strong>wiedział mu listem, w którym napisał, że nie ma czego odwoływać,gdyż uznaje w pełni naukę katolicką. „Ponownie błagam w imieniuKościoła Jezusowego, by Eminencja nie obawiał się tych, w którychKościół żyje i wzrasta - pisał w końcowych wersach swego listu. - Modlimysię za Waszą Eminencję, by <strong>po</strong> tylu prośbach przyjął wreszcie nasząwyciągniętą rękę i by nie pragnął naszej zguby, lecz stał się naszym Pasterzem"Prymas <strong>po</strong>został jednak nieugięty. Kapłani, którzy działali w Bokorzelub okazywali mu sympatię, byli wysyłani na przyspieszone emerytury,przenoszeni do odległych parafii na prowincji, a niektórym, jak ks. LaszloKovacsowi czy ks. Andrasowi Gnomonowi, wydano zakaz prowadzeniadziałalności duszpasterskiej. Znany jest przypadek, że gdy pewnego razuwładze przysłały prymasowi Lekaiowi listę nie<strong>po</strong>kornych księży, którychtrzeba marginalizować w Kościele, on sam dopisał do niejnowe nazwiska.Opat klasztoru benedyktynów w Pannonhalma, o. AndrasSzennay, ostrzegał biskupów, że jeśli zniszczą małewspólnoty, takie jak Bokor, to przyłączą się do grabarzyZIMA 2008 83


Kościoła Chrystusowego. Jedynym biskupem, który dążył do roztoczeniaprzez hierarchię opieki nad prześladowaną wspólnotą, był Jozsef Cserhaty,ale miał zbyt mały wpływ w episkopacie.W tym czasie w węgierskich kościołach zaczęto rozdawać wiernymniedostępne do tej <strong>po</strong>ry pisma Bulanyiego w wersji <strong>po</strong>wielaczowej. Onsam nie miał o tym <strong>po</strong>jęcia. Kiedy dotarły do niego te egzemplarze, zobaczył,że są to fałszywki, które zawierają jego wy<strong>po</strong>wiedzi zniekształconei zmanipulowane. Pisał do biskupów wyjaśnienia, że nie jest autoremtych dzieł, ale jego protesty były ignorowane.Sprawa Bokoru stała się na tyle głośna za granicą, że naWęgry przyjechała austriacka ekipa telewizyjna, żebynakręcić re<strong>po</strong>rtaż o wspólnocie. Pytany przedkamerami, czy czuje się prześladowany przezkościelną hierarchię, ks. Bulanyi stanowczo zaprzeczył.Przyznał, że istnieją pewne napięciamiędzy wspólnotami a zwierzchnikami, ale winąza to obarczył ateistyczny reżim.Jego wy<strong>po</strong>wiedzi z tamtych lat <strong>po</strong>kazują, że cały czas próbował szukać<strong>po</strong>rozumienia z hierarchią. Te starania stale były odrzucane. W którymmomencie doszło do pęknięcia?Czuje się u<strong>po</strong>korzony i <strong>po</strong>deptany. Nie przez komunistów, otwartychwrogów, ale przez swoich zwierzchników. Księża, którzy z nim współpracują,są przez biskupów gnębieni. Jemu dorabia się gębę heretyka i wrogaKościoła. Nie widzi dobrej woli u hierarchów, drażni go ciągłe wychwalanieprzez nich ustroju komunistycznego. Czuje się coraz bardziejopuszczony i samotny. Coraz częściej pyta sam siebie, czy Kościół jestrzeczywiście nieomylny. Biskup ma być dla swoich kapłanów jak ojciec.Czy to, co robi z nim prymas Lekai, ma coś wspólnego z ojcostwem? CzyKościół służy prawdzie, skoro biskupi co dzień publicznie kłamią, o<strong>po</strong>wiadająco wolności religijnej i swobodzie sumienia w socjalistycznychWęgrzech?Przestaje mieć złudzenia co do episkopatu, ale <strong>po</strong>zostaje mu jeszczenadzieja w Stolicy A<strong>po</strong>stolskiej. Przecież atrybut nieomylności jest przypapieżu, a nie przy prymasie Węgier. Odwołuje się do Watykanu i czeka.Od<strong>po</strong>wiedź przychodzi <strong>po</strong> roku. Od<strong>po</strong>wiada jednak nie KongregacjaNauki Wiary, lecz Sekretariat Stanu. Architekt Ost<strong>po</strong>litik, kardynał84FRONDA 44/45


Casaroli całkowicie <strong>po</strong>piera stanowisko biskupów węgierskich. Zarzucawspólnotom kierowanym przez ks. Bulanyiego, że „odmawiając <strong>po</strong>słuszeństwalegalnym bisku<strong>po</strong>m, odrzucają ich autorytet i w ten s<strong>po</strong>sób naruszająjedność miejscowego Kościoła, której utrzymanie jest obowiązkiemwszystkich".Bulanyi czyta list Casaroliego raz, drugi, trzeci i nie wierzy własnymoczom. Watykan <strong>po</strong>parł prymasa! W piśmie nie ma ani słowa o rzekomychbłędach doktrynalnych czy wypaczeniach teologicznych Bokoru.A więc nawet w Rzymie <strong>po</strong>lityka wzięła górę nad religią, myśli zrozpaczonyksiądz.Bulanyi nie wiedział wówczas, że we wrześniu 1976 rokudoszło do s<strong>po</strong>tkania dyrektora Państwowego Urzędu ds.Wyznań Laszlo Bulaia z prymasem Lekaiem, <strong>po</strong>dczasktórego dygnitarz oświadczył kardynałowi, że od tej<strong>po</strong>ry Bokor nie jest już problemem komunistów, tylkoproblemem episkopatu. I ten problem ma zostać rozwiązany rękomaKościoła, a nie służby bezpieczeństwa. Bulanyi nie wiedział o ustaleniach,jakie zapadły <strong>po</strong>dczas tego s<strong>po</strong>tkania, ale odczuwał na sobie ichefekty. Prymas zdefiniował ortodoksję katolicką jasno: łączność z Kościołemzachowują ci, którzy <strong>po</strong>pierają prowadzoną przez episkopat <strong>po</strong>litykęwspółpracy z komunistycznymi władzami.Bulanyi zrozumiał, że on i biskupi mówią dwoma różnymi językami.On <strong>po</strong>sługiwał się argumentami teologicznymi, oni <strong>po</strong>litycznymi. Postanowił<strong>po</strong>rozmawiać z głównym teologiem episkopatu. Był nim późniejszynastępca kardynała Lekaia, przyszły prymas Węgier, biskup LaszloPaszkai. Bulanyi ws<strong>po</strong>mina, że odwoływał się do racji teologicznych.Uzasadniając odmowę służby wojskowej, cytował soborową konstytucjęGaudium etspes. W od<strong>po</strong>wiedzi słyszał język <strong>po</strong>lityki. Paszkai przekonywałgo: - Nie możecie oddawać książeczek wojskowych, bo w ten s<strong>po</strong>sóbniszczycie kruchą równowagę między NATO a Układem Warszawskim.Wkrótce <strong>po</strong>tem <strong>po</strong>przez nowego dyrektora Urzędu ds. Wyznań ImreMiklosa doszła do Bulanyiego delikatna sugestia: Kreml jest gotów przymknąćoczy na działalność Bokoru <strong>po</strong>d warunkiem, że wyrzekniecie siępacyfizmu i zaakceptujecie służbę wojskową w komunistycznej armii.- Jeżeli wyrzekniemy się tego, do czego wzywa nas Chrystus, to <strong>po</strong> cow ogóle mamy istnieć? - kazał mu od<strong>po</strong>wiedzieć Bulanyi.ZIMA 200885


Ta od<strong>po</strong>wiedź przypieczętowała losBokoru. Bulanyi liczył jeszcze na wsparcieWatykanu, ale list Casaroliego rozwiał jegonadzieje.Co robić? Skąd szukać ratunku? Zawszew trudnych momentach sięgał <strong>po</strong> PismoŚwięte i tam znajdował natchnienie. Piętnaścielat <strong>po</strong>święcił na studiowanie wszystkichlistów św. Pawła. Rozważał każde jegosłowo, badał znaczenie każdego wyrazu.Efektem tej pracy była ośmiotomowa egzegezapism a<strong>po</strong>stoła. To w trakcie tej pracy, w której szukał od<strong>po</strong>wiedzina nurtujące go pytania, dokonał odkrycia, które nim wstrząsnęło.Kiedy pytam, co się stało, długo milczy. Wygląda jak człowiek, którynie chce mówić o największej zawiedzionej miłości swego życia. Wpatrujęsię w niego cierpliwie i czekam, w końcu od<strong>po</strong>wiada: - Jezus i chrześcijaństwonie mają ze sobą nic wspólnego. Kościół sprzedał całe dziedzictwoChrystusa.Do tej <strong>po</strong>ry był <strong>po</strong>wściągliwy w słowach, ale to wyznanie stanowi jakbyprzerwanie tamy. Teraz słowa same wychodzą mu z ust: - Na <strong>po</strong>czątkubył Abraham, król i kapłan w jednej osobie. Funkcje te sprowadzałysię do dwóch zajęć: prowadzenia wojen i próśb o zwycięstwo. Z czasemnastąpił rozdział ról królewskich i kapłańskich, <strong>po</strong>zostały jednak one filarami<strong>po</strong>rządku s<strong>po</strong>łecznego. Cesarz i papież, król i biskup, tron i ołtarz,przez wieki splecione interesami. Władcy zabijali chroniąc interesyhierarchów, a hierarchowie błogosławili ich i usprawiedliwiali zbrodnie.Dopiero Chrystus rozerwał ten przeklęty splot, ale Kościół zdradził Jego<strong>po</strong>słannictwo. Od czasów Konstantyna znów nastąpił sojusz tronu z ołtarzem.Święty Stefan zaprowadzał chrześcijaństwo na Węgrzech mieczamibawarskich rycerzy. Tak było przez wieki. Kto nie chciał zabijać i panować,temu pisana była Golgota. Wojtyła, Ratzinger czy Lekai <strong>po</strong>winnicałować <strong>po</strong> rękach ludzi oświecenia, zamiast na nich <strong>po</strong>mstować, bo towłaśnie oświecenie wyrwało z ich dłoni zapałkę, którą gotowi byli <strong>po</strong>dpalaćstosy. Dzięki oświeceniu nie stali się mordercami i dzięki oświeceniujeszcze żyję, bo kiedyś za to, co teraz mówię, zostałbym spalony nastosie.FRONDA 44/45


Im dłużej mówił, tym coraz bardziej gestykulował i coraz bardziej byłrozemocjonowany. Zakończył <strong>po</strong>dniesionym głosem: - Kościół <strong>po</strong>kazujedziś Chrystusowi drzwi i mówi: nie chcemy Cię, odejdź stąd, wynoś się!Nastąpiła dłuższa cisza, <strong>po</strong> której zapytałem Bulanyiego, czy zna Legendęo Wielkim Inkwizytorze Fiodora Dostojewskiego. S<strong>po</strong>jrzał na mnieze zdumieniem i od<strong>po</strong>wiedział, że to jedna z najważniejszych lektur jegożycia: przez trzy lata czytał ją na okrągło. Był zdziwiony, dlaczego pytamwłaśnie o ten utwór. Od<strong>po</strong>wiedziałem, że wnioski, do których doszedł, sąidentyczne z tymi w a<strong>po</strong>kryfie Dostojewskiego, natomiast w żaden s<strong>po</strong>sóbnie wynikają ze studiów nad listami św. Pawła, który pisał przecież,że „każda władza <strong>po</strong>chodzi od Boga".Bulanyi uśmiechnął się. - Zaraz <strong>po</strong>staram się to panu objaśnić. Weźmycztery <strong>po</strong>dstawowe dla chrześcijaństwa zdania: Adam zgrzeszył.W Adamie zgrzeszyliśmy wszyscy. Chrystus umarł. Śmierć Chrystusaoczyściła nas z grzechów. Otóż a<strong>po</strong>stołowie znali tylko dwa z tych zdań:Adam zgrzeszył i Chrystus umarł. Nie wiedzieli nic o tym, że my zgrzeszyliśmy,a śmierć Chrystusa obmyła nas z grzechów. Skąd więc wzięłysię te twierdzenia? Od św. Pawła, który nigdy nie s<strong>po</strong>tkał Jezusa osobiście,ani nie był nawet uczniem a<strong>po</strong>stołów. Kształcił się w Arabii, któraznajdowała się wówczas <strong>po</strong>d silnym wpływem gnozy i właśnie stamtądwziął te dwa twierdzenia. Golgota jako rozwiązanie naszych problemówto nowy schemat gnozy. Podczas soboru w Jerozolimie Paweł, który byłuczniem Gamaliela, okręcił sobie wokół palca <strong>po</strong>zostałych a<strong>po</strong>stołówi przeforsował swoje stanowisko. Stworzył własną religię, która nie miałanic wspólnego z nauczaniem Jezusa.- Ale jeśli przyjmiemy to, co ksiądz mówi, to trzeba odrzucić niemalcałe nauczanie chrześcijańskie, naukę o grzechu pierworodnym, o sakramenciechrztu zmazującym ten grzech,o odkupieniu przez Jezusa grzechów ludzkościna krzyżu. Odrzucić też należy niemalcały Stary Testament, bo tam związek religiiz przemocą jest jeszcze wyraźniejszy.Bulanyi przytaknął mi: - Próbował to jużzrobić w roku 130 <strong>po</strong> Chrystusie Marcjon,dowodząc, że Stary i Nowy Testament sąnie do <strong>po</strong>godzenia. Nie udało mu się jednak,ZIMA 200887


a szkoda. Ja i Marcjon jednego jesteśmy ducha. Dla prawdziwego uczniaChrystusa z całej Biblii są do zaakceptowania tylko cztery ewangelie.Z pism wczesnochrześcijańskich dodałbym do tego jeszcze Diogenetai Didache.- Ale w takim razie skazani jesteśmy na dowolność. Jeśli nie ma jednegouświęconego kanonu, to dlaczego nie mielibyśmy do Biblii dodaća<strong>po</strong>kryficznej Ewangelii Judasza, albo usunąć z niej jako zbyt gnostyckąEwangelię św. Jana, albo w ogóle skonstruować sobie nowy własny kanon,dodając na przykład Małego księcia Saint-Exupery'ego? Z tego, co ksiądzmówi, wynika, że najlepiej byłoby wyrzucić z Biblii wszystkie listy Św.Pawła...- To rzeczywiście byłoby najlepsze rozwiązanie, ale nie możemy tegozrobić - westchnął ks. Bulanyi. - I na tym <strong>po</strong>lega tragizm sytuacji.- Na czym? - zapytałem.Stary pijar od<strong>po</strong>wiedział: - Przeczytam panu pewien wiersz, którynajlepiej wyraża stan, w jakim znajduje się ludzkość. On wyjaśnia wszystko.Podszedł do półki z książkami i wyciągnął z regału stary tomik <strong>po</strong>ezjizatytułowany Kulónbeke. Przekartkował parę stron i zaczął czytać wierszLórinca Szabo:Vang-An-SziNa darmo! - <strong>po</strong> tysiąckroć słyszał Szen-Tsung, pan na smoczej wieży.Nie ma nadziei! - i przestraszony patrzył na pustelnika Vang-An-Szi.Lepiej, byś nie wiedział, co dzieje się tam, na zewnątrz! - grzmiałytrzy tysiącleciai w Radzie tylko święty mędrzec Vang-An-Szi <strong>po</strong>trząsał głową.Potrząsnął głową i wykrzyknął:Ależ dowiedz się! I nigdy nie za<strong>po</strong>mnij!Ja, Vang-An-Szi wychowałem ciebie,ja i filozofia;teraz tron jest twój:dokonamy tego, czego nikt jeszcze nie śmiał, ani nie chciał,Królestwo Boże na ziemi,ja - myśl i ty - miecz!gg FRONDA 44/45


Cesarzu, nie chciej nic wiedzieć! - błagała zlękniona Rada.- Szen-Tsung - błagał święty - otwórz na oścież cztery okna twejwieży czarów!Nie, cesarzu, nie słuchaj ludu! -Cesarzu, wysłuchaj twego ludu! -Iprzemówił Szen-Tsung młody cesarz:Vang-An-Szi, ja tobie wierzę! -Wieża na cztery strony się otworzyła, Rada skłoniła głowyi Szen-Tsung czego nigdy nie czynił, słuchał, dlaczego plącze lud;cztery okna na cztery strony się otwarły,i zebrały wszystek ból, który jak niemy wiatr dął na zewnątrzprzepełniając lękiem serce AzjiA wicher z jękiem zawył od Wschodu:cesarzu, nie ma pracy, nie ma chleba! -Odziera lichwiarz, handlarz -płakało milionem gardeł Południe.Płaca! Kapitał! - huczała Północi Zachód szumiał: - Kapłani!Cesarz <strong>po</strong>bladły słuchał czterech mówiących okien.Cesarz <strong>po</strong>bladły słuchał tego, o czym nigdy nie słyszał:że wolność nie jest wolnością,że wolność jest prawem dżungli,że biednego zdziczały pieniądz jak tygrys zająca <strong>po</strong>żera,a świat tylko patrzy na słabegoi najwyżej łzę uroni.Cesarz słuchał ze wstrętem,jak przeklinały serca,jak płakały nad tym wszystkim, czego w oczy nigdy by mu nie <strong>po</strong>wiedziano;obrzydzony słuchał niemego grzmotu,który wybijało dwieście milionów serc robotnikówi modlitwy: - Synu Nieba, <strong>po</strong>móż! -ZIMA 200889


Okno się zamknęło. -Na darmo! Nie ma nadziei! - <strong>po</strong>wiedziała Rada.Ależ jest! - wybuchnął Vang-An-Szi - cesarzu, chciej a będzie tu nowyświat!Chcę! - <strong>po</strong>wiedział Szen-Tsung i uściskał świętego mędrca: - Chcę!Byłeś moim mistrzem i teraz nim jesteś,w twym ręku wszelka moja władza! -I Vang-An-Szi roz<strong>po</strong>czął pracę i pracował przez dziesięć lat.Bronił ubogiego, łapał tygrysa i bandytę.Pieniądz, warsztat i sklep: wszystko uczynił państwowym,głosił: - ja handluję i to, co umysł i ręka pracą wytworzy,uczciwie rozdzielę! -Przez dziesięć lat pracował święty mędrzec,dumny, że to, co teraz robi, za tysiąc lat nawet snem będzie tylkosynom innych narodów;głosił <strong>po</strong>kój i zabijał s<strong>po</strong>kojnie,gdy musiał zabijać,żołnierze jego byli aniołamia aniołowie byli jego katami.Dziesięć lat pracował Vang-An-Szi,pracował na rzecz każdego,miał dwieście milionów serci stary świat zmienił oblicze;widział: wielkie liczby i plany w rozumnym przymusie,by budowali <strong>po</strong>nad losem, egoizmem, grzechem iwieczną walką sny rozumu i <strong>po</strong>rządku.Dziesięć lat... i święty zaprosił cesarza i Radę.- Jestem gotów, oto me dzieło! -i na nowy świat otworzył cztery okna.Cesarz szczęśliwy wyjrzał,Vang-An-Szi szczęśliwy obserwował:dokoła nich biło dwieście milionów serc imperium.90FRONDA 44/45


Była cisza, jak zawsze, tajemnica i cisza,lecz zaczął działać czar,przemówiło dwieście milionów serca tajemnica stała się wyznaniem:Zabij! - zaszumiało jednym głosema <strong>po</strong> nim w niebo uderzył gniew i oskarżenie:Zabij! - Kogo? - pytał cesarz. -Vang-An-Szi, syna piekła! -Mędrca mędrców? -Głupca! -Świętego? - On był świętym diabła! -Słyszysz? - patrzył na mędrca Szen-Tsung.Zabij!: każdego ograbił!Zabij! - przekleństwo, jak morze wylewało się w stronę cesarza.Szaleńcy! - wykrzyknął Vang-An-Szii wyszedł przed lud.Szaleńcy! Wygnałem handlarzy!...Twój handlarz tak samo oszukał!Zamiast pieniędzy... -Lecz żołnierzami ściągałeś procenty!Pański kapitał... -Poszedł w ręce szpicli!Kapłani... -Przez nich nie ma deszczu!Armia robotników... -Jak więzienie!Wasza przyszłość... -Trzeba dziś, a nie przyszłości! -I znów już w niebo uderzył wicher,kipiał nowy świat:Teraz nawet nie ma nadziei, aby się wzbogacićCesarzu, zabij bestię! -Szaleńcy! - szeptał cesarz i zamknął cztery okna,ZIMA 200891


i zamilkło dwieście milionów serca egoizm na nowo milczał.Zamilkło dwieście milionów serc,tylko dwa mówiły tam w środku.Na próżno! - westchnął cesarz.Nie ma nadziei! - westchnął święty.Nieprawdaż, a jednak stary <strong>po</strong>rządek lepszy?! -klaskała zwycięska Rada.I Vang-An-Szi zamurowałcztery okna świętej wieży.Bulanyi zakończył czytanie wiersza. Słychać było, że zna go niemal napamięć. - Żadne s<strong>po</strong>łeczeństwo na świecie nie jest w stanie funkcjono-92FRONDA 44/45


wać bez oparcia się na aparacie przemocyi Kościół wpisuje się w ten scenariusz- westchnął, by dodać <strong>po</strong> chwili:- W ciągu dwóch tysięcy lat niewielebyło wyjątków, które <strong>po</strong>zostały wiernenauce Chrystusa: Św. Franciszek z Asyżu,Bokor... reszta... reszta jest śmiechuwarta.- A prymas Mindszenty? - pytam. - Nie <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkował się przecieżwładzom i wiele wycierpiał.- Kardynał Mindszenty z tego tysiąca lat dziejów chrześcijaństwa naWęgrzech, które były w gruncie rzeczy panowaniem cezaropapizmu, <strong>po</strong>trafiłwykroić jakieś dwadzieścia lat prawdziwej niezależności Kościołaod państwa. Kierował się jednak innymi motywami niż moje: <strong>po</strong> prostuuważał komunizm za zło. Kiedy s<strong>po</strong>tkałem go w 1948 roku, widziałemw nim bohatera i wielkiego przywódcę Kościoła. Dziś jednak myślę, żebył on wytworem swojej e<strong>po</strong>ki: Kościoła konstantyńskiego. Ale takimwytworem, który jest w stanie <strong>po</strong>święcić się i zdechnąć dla idei, którąuważa za słuszną.- Dla idei, którą uważa za słuszną, czy dla Chrystusa?- Dla idei.- Prawdziwej czy fałszywej?- Fałszywej.Piętnaście lat studiów nad listami św. Pawła doprowadziło Bulanyiegodo wniosku, że to właśnie a<strong>po</strong>stoł z Tarsu był największym wrogiem naukJezusa. Wypaczył ich treść i zbudował fałszywy gmach teologii chrześcijańskiej:- To przecież Paweł napisał: <strong>po</strong>trafię obfitować i <strong>po</strong>trafię cierpiećniedostatek. Tymczasem Jezus mówi do młodzieńca: sprzedaj wszystkoi rozdaj ubogim. Jezus nie mówi nic o życiu w obfitości. To jest wymysłPawła. Jezus zakazał bogacenia się. Dążenie do bogactwa to przyczynanieszczęść. Trzeba żyć w ubóstwie, nie ma innej drogi. Bogaci nie wejdądo królestwa niebieskiego.- Ale Jezus mówił też, żeby przebaczać swoim wrogom. Czy przebaczyłksiądz prymasowi Lekaiowi?Ks. Bulanyi zamilkł. - Generalnie jest mi go żal - od<strong>po</strong>wiedział<strong>po</strong> chwili.ZIMA 2008 93


- Ale czy ksiądz mu wybaczył? Czy ksiądz modli się za niego? JanPaweł II, kiedy był w krypcie bazyliki w Esztergom, modlił się przed grobowcemprymasa Lekaia.- No właśnie - żachnął się Bulanyi. - Nie <strong>po</strong>trafię zrozumieć tego, żeWojtyła modlił się tyle samo czasu przed grobowcem Lekaia, co przedgrobowcem Mindszentyego. Nie <strong>po</strong>winien tego robić, to niestosowne.Z takimi <strong>po</strong>glądami Gyórgy Bulanyi <strong>po</strong>winien być <strong>po</strong>za Kościołem. A jednakjest nadal kapłanem. Kiedy s<strong>po</strong>tkaliśmy się <strong>po</strong> raz pierwszy w 1999roku, był proboszczem w maleńkiej wiosce Obudovar nad Balatonem.Na jego msze przychodziło zaledwie kilku staruszków, którzy dziś już nieżyją. Ostatnio przyjął mnie w domu księży seniorów w Budapeszcie.Po raz kolejny słucham jego o<strong>po</strong>wieści o rehabilitacji. Na od<strong>po</strong>wiedźz Watykanu czekał trzy lata. W lipcu 1985 roku otrzymał pismo od kardynałaRatzingera z dwunastoma tezami katolickiego nauczania. PrefektKongregacji Nauki Wiary prosił Bulanyiego, by - jeśli akceptuje naukęKościoła - <strong>po</strong>dpisał się <strong>po</strong>d zawartymi w liście tezami. Pijar złożył <strong>po</strong>dpis,ale dopisał trzynasty punkt - cytat z soborowej deklaracji Dignitatishumanae, że człowiek dochodzi do Boga <strong>po</strong>przez sumienie. W styczniu1986 roku przyszła kolejna kores<strong>po</strong>ndencja z Watykanu z prośbą o złożeniekatolickiego wyznania wiary, co też Bulanyi uczynił. Latem 1987 rokudziennik węgierskich komunistów „Nepszabadsag" zamieścił informację,jakoby Stolica A<strong>po</strong>stolska nie przyjęła do wiadomości wyjaśnień założycielaBokoru. Wiadomość tę <strong>po</strong>wtórzyły wkrótce inne węgierskie media.Przekaz był jasny: Bulanyi został <strong>po</strong>tępiony przez Ratzingera. Biskupinie prostowali tej informacji. W efekcie wielu księży i wiernych odeszłoz Bokoru. Dopiero <strong>po</strong> upadku komunizmu udało się doprowadzić do oficjalnejrehabilitacji Bulanyiego. Mógł wtedy w Budapeszcie uroczyścieodprawić mszę dziękczynną.Dziś jego sytuacja jest paradoksalna: kiedy głosił <strong>po</strong>glądy zgodne z naukąKościoła, był przez hierarchię <strong>po</strong>tępiany i zwalczany; dziś gdy sprzeciwiasię całej istocie katolickiego nauczania, został przez zwierzchnikówzrehabilitowany. Kiedy czuł się wiernym synem Kościoła katolickiego,był przez biskupów odrzucany, a proboszczowie mieli zakaz wpuszczaniago do kościołów; dziś kiedy uznaje Kościół za dzieło Antychrysta, zostałprzygarnięty <strong>po</strong>d dach Kościoła, gdzie znalazł wikt i opierunek.94FRONDA 44/45


„Troska o formację kapłańską w biskupach zmalała", pisałRosmini. Zarządzanie czy problemy finansowe diecezjizaprzątają głowy biskupów bardziej niż los kapłanów.Biskup stracił zainteresowanie przygotowaniem nowychmłodzieńców zbliżających się do <strong>po</strong>wołania kapłańskiego,<strong>po</strong>wierzając to zadanie innym. Jednakże wykładowcynie <strong>po</strong>siadali już takiego doświadczenia i takiej wiedzy,jak dawni biskupi. „Zanikła sztuka dostarczania Kościołowiwielkich <strong>po</strong>staci..., kapłanów świadomych ogromuswej misji, wewnętrznie ogarniętych, zdominowanychprzez tę samą wrażliwość na Słowo, która kształtowałacharakter kapłanów czasów pierwotnych".PRZEZNACZENIEPROROKÓWKS. ROBERT SKRZYPCZAK96FRONDA 44/45


Czegoś takiego w historii zachodniego chrześcijaństwa jeszcze nie było.Człowiek, kapłan, naukowiec <strong>po</strong>tępiony oficjalnym dekretem ŚwiętegoOficjum, którego tezy zostały uznane za heretyckie i szkodliwe, a książkiumieszczone na Indeksie tytułów zakazanych, sto dwadzieścia lat późniejzostaje nie tylko zrehabilitowany, ale i ogłoszony błogosławionym.Antonio Rosmini-Serbami, włoski duchowny i filozof, w dniu 18 listopada2007 roku, w katedrze Novary, miasta <strong>po</strong>łożonego 30 kilometrówna zachód od Mediolanu, został wyniesiony do grona błogosławionychw niebie.Profetyczny myślicielNigdy jeszcze nie zdarzyło się - jak stwierdza włoski historyk idei LucianoMalusa - aby Kongregacja Doktryny Wiary (bądź dawnej ŚwiętejInkwizycji) odwołała swą własną uprzednią decyzję, ogłoszoną oficjalnymdekretem. A tak stało się w tym wypadku. W dniu 1 lipca 2001 rokuwatykańskie „L'Osservatore Romano", w 146. rocznicę śmierci Rosminiego,publikuje Notę Kongregacji, <strong>po</strong>dpisaną przez jej ówczesnego prefekta,kardynała Josepha Ratzingera, w której czytamy, iż „można dziś uważać,że <strong>po</strong>wody zanie<strong>po</strong>kojenia oraz wątpliwości doktrynalnych, które doprowadziłydo promulgacji Dekretu «Post obitum» <strong>po</strong>tępiającego 40 Tezwyjętych z dzieł Antoniego Rosminiego zostały usunięte. A to z tej racji,że sens owych Tez, tak <strong>po</strong>jętych i <strong>po</strong>tępionych Dekretem, nie przynależałw rzeczywistości do autentycznej myśli i <strong>po</strong>zycji Rosminiego, lecz domożliwych wniosków wynikających z lektury jego pism" 1 .Owszem, zdarzały się „<strong>po</strong>myłki" w ocenie pracy teologów, takich choćbyjak wielcy dwudziestowieczni myśliciele Kościoła: Henri de Lubac, napiętnowanyprzez Piusa XII w encyklice Humani generis za nauczanieo naturze i łasce, Yves Congar, francuski dominikanin krytykowany zaswe dzieło o „prawdziwej i fałszywej reformie Kościoła" 2 , amerykański1Congregazione per la Dottrina delia Fede, Nota sul valore dei Decreti Dottrinaliconcernenti il pensiero e le operę del rev.do sac. Antonio Rosmini Serbati, cyt. za:http://www.vatican.va/rornan_curia/congregations/cfaith/documents/rc_con_cfaith_doc_2001070 l_rosmini_it.html.2Por. Y. Congar, Prawdziwa i fałszywa reforma w Kościele, tłum. A. Ziernicki, Kraków2001.ZIMA 200897


jezuita John Courtney Murray osądzany surowo za teorie o relacji Kościołado państwa czy benedyktyn Dom Baoudoin, <strong>po</strong>dejrzewany przezpracowników Kongregacji Świętego Oficjum o szerzenie modernizmu.Nikt z nich jednakże nie został <strong>po</strong>tępiony oficjalnym dekretem Kongregacji.Zresztą nowatorski geniusz niektórych z owych myślicieli doczekałsię uznania w <strong>po</strong>staci zaproszenia ich przez kolejnego papieża Jana XXIIIdo udziału w pracach eksperckich Soboru Watykańskiego II.W wypadku Rosminiego chodzi o coś znacznie większego. Owszem,ocena pracy włoskiego kapłana przypada na moment szczególnie trudnyw historii Kościoła - <strong>po</strong>między ogłoszeniem dogmatu o Nie<strong>po</strong>kalanymPoczęciu przez Piusa IX w 1854 roku a zwołaniem Soboru WatykańskiegoI w 1870 roku. Chodzi o okres szczególnej nadwrażliwościna zagrożenia „modernizmem" w którym łatwo było <strong>po</strong>paść w niełaskęczujnego oka Magisterium Kościoła. Mógł Rosmini <strong>po</strong>zostać w długimszeregu odsuniętych od oficjalnego nauczania i za<strong>po</strong>mnianych intelektualistów,którym brakło <strong>po</strong>kory lub cierpliwości w dochodzeniu prawdy.Przy<strong>po</strong>mnę niektórych: Felicite Robert Lamennais, który w konsekwencjiopuścił szeregi Kościoła, Georg Hermes, Augustyn Bonnetty, AntonGiinther, Johannes Balzer, Jakob Frohschammer, Ignaz Dóllinger, AlfredLoisy, George Tyrrell, czy włoscy znajomi Rosminiego - Vincenzo Giobertioraz Gioacchino Ventura.Przeciwstawiali się oni ogłoszonymdogmatom, bądź upieraliprzy partykularnych koncepcjachteologicznych, często redukującychde<strong>po</strong>zyt wiary dojakiegoś szczegółowego aspektu.Niektórzy z nich reagowali buntemi gniewem na decyzje StolicyA<strong>po</strong>stolskiej. Wszystkich ichdzisiaj przykrył grubą warstwąkurz za<strong>po</strong>mnienia. W przypadkuAntonia Rosminiego, któryprzeszedł <strong>po</strong>dobną co tamci98FRONDA 44/45


kenozę u<strong>po</strong>korzenia, rozbłysnął geniusz intelektu <strong>po</strong>łączony ze świętościążycia.Trudno znaleźć adekwatne <strong>po</strong>równanie Rosminiego z innymi świętymiKościoła. I to nie tylko z <strong>po</strong>wodu bezprecedensowej rehabilitacji kogoś<strong>po</strong>tępionego przez własny Kościół. „Być może najwłaściwszą analogięmożna by znaleźć z Ojcami pierwszych wieków Kościoła - zauważył byłyprezydent Republiki Włoskiej Francesco Cossiga - u których rzetelnośći rozległość zainteresowań naukowych łączyła się z ewangelicznym żarempasterzy dusz, intelekt z sercem i działaniem, wiedza ze świętością,i to aż do granic ludzkich możliwości. Mam na myśli Orygenesa, Augustynaczy Ambrożego" 3 .W przypadku Rosminiego chodzi o genialny umysł oraz zdumiewającą,encyklopedyczną wiedzę. Jego dorobek obejmujący <strong>po</strong>nad sto opasłychtomów zasługuje na miano summa totius cristianitatis (wedługokreślenia Michele Federico Sciacca). Kto kocha książki i zna różne bibliotekiświata, <strong>po</strong>zostałby przejęty wrażeniem, jakie wywarłaby na nimprywatna biblioteka ks. Antonia, przechowywana w stanie nienaruszonymdo dziś w jego rodzinnym pałacu w Rovereto. Liczne <strong>po</strong>mieszczeniazamiast ścian mają wspinające się aż <strong>po</strong> wysoki sufit regały wypełnionewoluminami z różnych dziedzin i w różnych językach. Niektóre wyróżniająsię <strong>po</strong>strzępionymi końcówkami okładek, innych skórzana strukturakaże myśleć z <strong>po</strong>dziwem o wytwórcach ówczesnej sztuki ty<strong>po</strong>graficznej.Ich wartość z pewnością <strong>po</strong>zwoliłaby wstawić w każde z tych <strong>po</strong>mieszczeń<strong>po</strong> kilka nowoczesnych, lśniących ferrari. Pomiędzy regałami możnaodnaleźć, a to masywne biurko, a to pulpit do czytania na stojąco, a towreszcie piękny - budzący moją zazdrość - stół w kształcie sześciokąta,obrotowy, <strong>po</strong>zwalający jednocześnie korzystać z sześciu otwartych ksiąg.Wystarczy tylko obracać blatem w prawo lub w lewo.Jednakże Rosmini nie jest - jak go próbowano nazywać - kimś w rodzaju„katolickiego Kanta" Jest myślicielem profetycznym, który oddałcałego siebie Chrystusowi i Jego Kościołowi, od którego zresztą wycierpiał<strong>po</strong>nad miarę. „A los proroków jest taki - wyjaśnia kardynał Martins,obecny prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych - zarówno w Biblii,3F. Cossiga, Monsignor Rosmini, „30giorni", nr 46 (2007), s. 41.ZIMA 2008 99


jak i, niestety, w dziejach Kościoła, że często <strong>po</strong>lega na tym, iż jest sięniezrozumianym i prześladowanym" 4 .„Miłość Intelektualna"„Dawał świadectwo o miłościwe wszystkich wymiarach i to na wysokim<strong>po</strong>ziomie - <strong>po</strong>wiedział Benedykt XVI w dniu beatyfikacji Antonia Rosminiego- lecz szczególnie zasłynął w hojnym zaangażowaniu się w to,co on sam nazywał «miłością intelektualną» (caritd intellettuale), będącą<strong>po</strong>jednaniem rozumu z wiarą" 5 . Jan Paweł II w swej słynnej encyklice Fideset ratio wymienił Antonia Rosminiego wśród tych, których działalnośćbyła „przejawem owocnej relacji między filozofią a słowem Bożym".Dzięki temu stanowią oni „znamienne przykłady pewnego typu refleksjifilozoficznej, która wiele zyskała dzięki konfrontacji z prawdami wiary" 6 .Kiedy Antonio przyszedł na świat, w dniu 24 marca 1797 roku, Roveretoliczyło ok. 9 tysięcy mieszkańców i należało <strong>po</strong>litycznie do imperiumaustro-węgierskiego. Oprócz rodziców Piero i Giovanny, jego narodzinoczekiwali: trzyletnia siostra Gioseffa Margherita oraz o rok od niejmłodszy Giuseppe. Trzy lata później urodzi się jeszcze Felice, lecz wbrewswemu imieniu umrze już <strong>po</strong> roku. Antonio wzrasta <strong>po</strong>d czujnym okiemdon Piętro Orsi, swego nauczyciela matematyki, fizyki i filozofii. Równocześniez uczęszczaniem do liceum w Trydencie zacznie rozczytywaćsię w niemieckich filozofach: Kancie, Fichtem, Schellingu i Heglu. Jak zauważy,„rzeczywiście, unoszą ducha w górę, ale jeszcze łatwiej nasycajągo pychą". W roku 1816 <strong>po</strong>dejmuje studia teologiczne na uniwersyteciew Padwie, które w 1822 roku ukończy dyplomem z teologii i prawa kanonicznego.W 1820 roku umiera mu ojciec, w związku z czym Antonioodziedziczy cztery szóste całej rodzinnej <strong>po</strong>siadłości, wartej ok. 600 tysięcyflorenów. Dzięki temu nigdy nie braknie mu na książki i papier.4Wywiad z kard. Jose Saraivą Martinsem przeprowadzony przez Gianni Cardinale,„30giorni", nr 46 (2007), s. 48.5Cyt. za: http://www.zenit.org/article-12585?l=italian. Rosmini rozróżniał trzy rodzajemiłości: materialną (w odniesieniu do tymczasowych <strong>po</strong>trzeb bliźniego); intelektualną(w odniesieniu do kształtowania umysłowości bliźniego i rozwijania jego zdolnościintelektualnych) oraz duchową (przyczyniającą się do zbawienia duszy drugiej osoby orazjej jakości moralnej).6Jan Paweł II, Fides et ratio, 74.100FRONDA 44/45


Święcenia kapłańskie przyjmuje rok <strong>po</strong>tem w katedrze w Chioggii.Św. Jan Bosco <strong>po</strong>wie o nim: „Nie przy<strong>po</strong>minam sobie, abym widział jakiegośksiędza, który by odprawiał mszę z taką <strong>po</strong>bożnością i troską,jak Rosmini. Widać w nim było żywą wiarę, z której czerpał miłość, łagodność,skromność i zewnętrzną <strong>po</strong>wagę" 7 . Antonio Rosmini kierowałsię tzw. „zasadą pasywności" (principio di passivita), w zgodzie z którąfundamentalną rolę w życiu odgrywa nastawienie kontemplatywne, czyliciągłe nawrócenie i oczyszczanie duszy oraz <strong>po</strong>szukiwanie zjednoczeniaz Bogiem. Z tego wynikała inna <strong>po</strong>stawa, wedle której jeśli Bóg <strong>po</strong>przezróżne okoliczności zasugeruje jakąś określoną działalność, to należy ją<strong>po</strong>djąć i uznać za rodzaj <strong>po</strong>wierzonej misji, jakakolwiek by ona była. Od<strong>po</strong>wiadato głębokiemu nastawieniu Rosminiego do <strong>po</strong>szukiwania corazto ściślejszej więzi z wolą Boga.Kolejne lata są dla niego czasem intensywnych przyjaźni między innymize słynnym włoskim pisarzem Alessandro Manzinim czy też księciemGustavo Cavourem - bratem Camillo, będącego jednym z czołowychprotagonistów zjednoczenia Italii w 1871 roku. W Mediolanie kontynuujestudia <strong>po</strong>litologiczne, działalność publicystyczną i s<strong>po</strong>łeczną, którą tonagle przerywa i wycofuje się na kilkumiesięczny czas odosobnienia (odlutego do listopada 1828 roku) w okolice Domodossola, na wzgórze zwaneKalwarią. Tam oddaje się całkowicie <strong>po</strong>stom, modlitwie, milczeniuoraz lekturze, utrzymując jedynie kontakt listowny z wybranymi osobami.Tam nabierze wyrazu jego życiowa opcja preferencyjna: „Przedkładajto, co wieczne, nad to, co tymczasowe, abyś mógł zbudować najpierwfundament, a <strong>po</strong>tem budynek, (...) najpierw miłość, a <strong>po</strong>tem wiedzę" 8 . Nakoniec swego życia złoży na ręce Manziniego swój duchowy testamentujęty w trzy słowa: „adorować, milczeć, cieszyć się" (adorare, tacere, godere).Czytelnik, który nie znuży się o<strong>po</strong>wieścią o Rosminim, <strong>po</strong>znawszydalsze okoliczności jego życia, <strong>po</strong>jmie głęboki sens tejże maksymy.Tam, w odosobnieniu wzgórz Domodossola, tworzy się projekt założeniadwóch zgromadzeń zakonnych: męskiego Instytutu Miłości (Istitutodelia Carita - założonego wraz z o. Loewenbruckiem i innymi czterematowarzyszami, aprobowanego przez papieża Grzegorza XVI w 183978G. Pagani, G. Rossi, La vita di Antonio Rosmini, t. 1, Rovereto 1959, s. 189.Epistolario completo, Casale Monferrato, tip. Pane 1892, vol. 2, s. 477.ZIMA 2008 101


oku) oraz zgromadzenia SióstrOpatrzności (Suore delia Prowidenza,od 1833 roku). Domyrosminiańskie <strong>po</strong>jawiają się niebawemw różnych miejscachWłoch: w Trydencie, Weronie,Turynie, Strezie, a także w Angliii Francji.Ks. Antonio z pewnością nieprzypuszczał, jak brzemiennaw skutki okaże się jego pierwsza<strong>po</strong>dróż do Rzymu w towarzystwiepatriarchy weneckiego LadislaoPyrkera. Pozna tam m.in. kardynałaCastiglione, późniejszegopapieża Piusa VIII, oraz opataMauro Cappelloniego, wybranegona kolejnego następcę św. Piotra o imieniu Grzegorz XVI.Podczas kolejnej wizyty w Rzymie, 15 maja 1829 roku, w trakcie audiencjiu Piusa VIII, trzydziestodwuletni kapłan z Rovereto usłyszy z ustpapieża: „Jest wolą Bożą, abyś się zajął pisaniem książek. Takie jest twoje<strong>po</strong>wołanie. Kościół dzisiejszy ma pilną <strong>po</strong>trzebę pisarzy" 9 . Stąd rodzisię w Rossinim głębokie przekonanie o konieczności zastosowania „miłościintelektualnej" mającej na celu oczyszczenie umysłów. Korzeń zławspółczesnego świata nie leży, według niego, w niewłaściwych wyborach<strong>po</strong>litycznych, co raczej w błędnym s<strong>po</strong>sobie myślenia ludzi. Ten rodzajnieprawości, ukryty <strong>po</strong>między zwojami mózgowymi w ludzkich myślach,<strong>po</strong>glądach i interpretacjach, da się usunąć jedynie dzięki „zdrowej" filozofii.„Ludzie odeszli daleko, w związku z tym również i my musimyruszyć w dal, by ich odnaleźć" - mówił 10 .910A. Rosmini, Introduzione allafilozofia, red. P.-R Ottonello, Roma 1979, n. 11, s. 30.Rosmini do jednego z przyjaciół; <strong>po</strong>daję za: R Cossiga, dz. cyt., s. 43.102 FRONDA 44/45


E<strong>po</strong>ka zamętuRosmini należy do tych, którym towarzyszy przekonanie o naglącej koniecznościodnowy życia zarówno etyczno-<strong>po</strong>litycznego, jak i kościelnego.W tym względzie rolę „zaczynu" ma do spełnienia chrześcijaństwo.W tamtej e<strong>po</strong>ce dominują cztery zasadnicze kierunki myślenia. We Francjiodradza się nurt tradycjonalistyczny, będący odreagowaniem stresu<strong>po</strong>rewolucyjnego i koncepcji oświeceniowych. Ten konserwatywny, restauracyjnykierunek rozwijają Rene Chateaubriand, Louis de Bonald,Joseph de Maistre czy ws<strong>po</strong>mniany już Felicite Robert de Lamennais.W kręgach kościelnych umacnia swe <strong>po</strong>zycje filozofia neotomistyczna,będąca <strong>po</strong>wrotem do myśli św. Tomasza, lecz zastosowana <strong>po</strong>lemiczniedo zwalczania nowoczesnego myślenia <strong>po</strong>litycznego oraz <strong>po</strong>glądów fizycznychi metafizycznych autorów XVII i XVIII wieku. Służy więc dowalki z newtonowskim mechanicyzmem oraz koncepcjami Leibniza.Umacnianie hylemorfizmu - doktryny o duszy jako formie substancjalnejciała - zostaje wprzęgnięte w starcie z kartezjańskim dualizmemi zmysłowym empiryzmem. Tacy autorzy, jak Serafino Sordi, Mateo Liberatoreczy Gioacchino Ventura di Raulica oraz całe naukowe środowiskojezuitów włoskich, <strong>po</strong>za dyskusjami akademickimi, zaangażują sięw zwalczanie tendencji narodowych wśród tych, których myślenie zostanieuznane za zbyt „liberalne". Niektórych reprezentantów tego kierunkubędzie musiał przecierpieć „na własnej skórze" Antonio Rosmini.Inny istotny nurt myślowy wyjdzie z Niemiec. Friedrich Schlegel,Adam Muller, Joseph Górres czy wreszcie sam Schelling dadzą <strong>po</strong>czątek„romantyzmowi" w filozofii, koncentrując się przede wszystkim narozwoju subiektywnej świadomości religijnej oraz filozofii idealistycznej.Jeszcze inną tendencją w myśli włoskiej będzie „katolicki liberalizm",wzrastający na bazie idei za<strong>po</strong>życzonych z rewolucji francuskiej i filozofiiburżuazyjnej XVII i XVIII wieku, szukający s<strong>po</strong>sobów na zaszczepieniezarówno w środowisku <strong>po</strong>litycznym, jak i w samym Kościele <strong>po</strong>jęcia wolności.Kościół oficjalnie nie chce brać strony ani tradycjonalistów, anitym bardziej liberałów, w których dostrzega zagrożenie iluminizmem.W związku z tym odcina się od nowoczesnych prądów myślowych <strong>po</strong>jawiającychsię wewnątrz środowisk kościelnych. Głośne staje się <strong>po</strong>tę-ZIMA 2008103


pienie ojca Lamennaisa przez Grzegorza XVI, który w encyklice Mirarivos z 1832 roku próbuje udowodnić, jak niebezpiecznym dla wiary jestmówienie o wolności słowa, sumienia czy wolnych wyborach. Nie dopuszczajakichkolwiek innowacji na <strong>po</strong>lu praw jednostki czy obywatela.Nie dostrzega też żadnego <strong>po</strong>żytku w dyskutowaniu o reformie Kościoła.Choćby nie wiem jak dziwne i odległe wydawało nam się dzisiaj tamtomyślenie, nie należy za<strong>po</strong>minać, że ludzie żyjący w Europie w pierwszej<strong>po</strong>łowie XIX wieku muszą żyć w sytuacji permanentnego szoku wywołanegodopiero co zakończoną wojenną e<strong>po</strong>ką na<strong>po</strong>leońską, rewolucjąprzemysłową, narastającymi tendencjami rewolucyjnymi w życius<strong>po</strong>łecznym oraz w filozofii. Poczucie zagrożenia wzmaga się wraz zewzrostem towarzyszących tamtym zjawiskom sił antykościelnych i antychrześcijańskich.Nic dziwnego, że w uszach niektórych czujnych stróżówwiary czy tradycji słowa „wolność" czy też „odnowa" nie brzmiąsympatycznie.Geniusz intelektualny Rosminiego, wsparty zachętą ze strony papieża,zaczyna przygotowywać „umysłowe lekarstwo" na zagrożenia myśleniaideologicznego e<strong>po</strong>ki. Powstaje cała seria książek: Nuovo saggiosuWorigine delie idee (Nowy traktat o <strong>po</strong>wstawaniu idei - 1828-1830),Teodicea (1825), Principi delia scienza morale (Zasady nauki moralnej- 1831), Trattato delia coscienza morale (Traktat o świadomości moralnej- 1839), Antro<strong>po</strong>logia in servizio delia sciena morale (Antro<strong>po</strong>logiaw służbie nauk moralnych - 1839), Filosofia delia <strong>po</strong>litica (Filozofia <strong>po</strong>lityczna- 1839) czy wreszcie monumentalna Filosofia del diritto (Filozofiaprawa - 1841-1843, w dwóch tomach) - by wymienić tylko niektóre. Jednakżenajważniejszą i wzbudzającą najwięcej kontrowersji książką - zaktórą Rosmini zapłacił najwyższą cenę szykan i uprzedzeń - była <strong>po</strong>zycja<strong>po</strong>święcona eklezjologii Delie cinąuepiaghe delia Santa Chiesa (O pięciuranach Kościoła świętego - 1848).Beatyfikacja Antonia Rosminiego zawiera w sobie z całą pewnościąuznanie dla jego odwagi inspirowanej „miłością intelektualną" za którąprorocy płacą wielką cenę. Porównanie z naszą obecną sytuacją <strong>po</strong>zwaladostrzec w ostrzejszych kolorach, o co walczył filozof z Rovereto.Świat zachodni sukcesywnie wprawia człowieka w coraz to dotkliwszewewnętrzne męki. Najpierw oddalił go od Boga, gasząc w nim nadprzyrodzony<strong>po</strong>smak nieba. Następnie <strong>po</strong>ddał umartwieniom jego umysł,104FRONDA 44/45


skłaniając go do ofiary z intelektu w nihilistycznym amoku. W końcuspustoszył mu wolę, <strong>po</strong>zostawiając go w świecie moralnej dowolności.Bez wątpienia <strong>po</strong>wrót do <strong>po</strong>staci, takich jak Rosmini, może okazać się<strong>po</strong>mocą Opatrzności w odzyskiwaniu człowieka w jego całości.Zraniony KościółW marcu 1833 roku tekst książki o ranach Kościoła był już gotowy. Przeleżałjednakże przez piętnaście lat w szufladzie, zanim odmienił się niecoklimat nieufności w stosunku do kogokolwiek, kto marzył o zreformowaniużycia chrześcijańskiego. Rosmini znał i doceniał książkę Josephade Maistre'a Du pape, znał też wysiłki <strong>po</strong>dejmowane przez Lamennaisaw pracy na temat zła w Kościele Le maux de 1'Eglise et de la societe et desmoyens d'y remedier (Paris 1836). Wiedział również o głośnym nawróceniuna katolicyzm Johna Henry ego Newmana i o „ruchu oksfordzkim"odnowy duchowej <strong>po</strong>wstałym w łonie Kościoła anglikańskiego. Głosywołania o reformę dochodziły także z Niemiec i Szwajcarii (Greith,Hirscher, Wassenberg). On sam już w 1823 roku <strong>po</strong>djął pierwszą próbęwy<strong>po</strong>wiedzenia się w sprawach kościelnych w Panegiryku o Piusie VII,słynnym papieżu szykanowanym przez Na<strong>po</strong>leona. Wyraził tam pragnienie,aby papież <strong>po</strong>wrócił do roli biskupa <strong>po</strong>między biskupami jakopierwszego <strong>po</strong>śród nich. Domagał się od samych biskupów, aby byli pasterzamii nauczycielami dla duchowieństwa i świeckich. Chciał też, abyich nauczanie opierało się na <strong>po</strong>głębionej znajomości Pisma Świętego.Kościół <strong>po</strong>trzebuje bardziej pasterzy niż książąt czy <strong>po</strong>lityków - dowodził.Zarządzanie diecezjami można <strong>po</strong>zostawić świeckim, by tym lepiejmóc oddać się duchowemu aspektowi życia chrześcijańskiego.W 1846 roku roz<strong>po</strong>czyna się <strong>po</strong>ntyfikat Piusa IX. To sprzyjającymoment na opublikowanie Pięciu ran Kościoła świętego, które wychodzą,<strong>po</strong>czątkowo anonimowo, w Lugano w 1848 roku w wydawnictwieVeladini, rok później zaś w Nea<strong>po</strong>lu z naniesionymi przez autora <strong>po</strong>prawkami,w ramach witryny Batelli. 165 paragrafów <strong>po</strong>dzielonych napięć rozdziałów, z zagajeniem oraz wstępem. Inspirację tytułu Rosminizaczerpnął z przemówienia Innocentego IV <strong>po</strong>dczas Soboru w Lyoniez 23 czerwca 1245 roku, w którym papież mówił o pięciu „nieludzkichranach" na ciele Kościoła, nawiązując do ran zadanych Zbawicielowi naZIMA 2008105


Kalwarii. Rosmini roz<strong>po</strong>czyna odopisu rany najbardziej widoczneji rzucającej się w oczy, by w dalszejkolejności przejść do innych,stanowiących przyczynę jednadla drugiej. Ostatnia rana stanowiprzyczynę ostateczną i najistotniejsząnadużyć i wszelkich nieszczęśćtrapiących Kościół.Celem traktatu jest nadzieja naprzezwyciężenie tego wszystkiego,co miało ograniczać i osłabiać ewangelizacyjnąmisję Kościoła. Schematrozważań autora jest następujący:najpierw przedstawia s<strong>po</strong>sób życiaKościoła pierwszych wieków, następnie wskazuje na przełom wywołany„zwrotem konstantyńskim" odmieniającym szczęśliwe lata pierwotnejwiary chrześcijan, w dalszej zaś kolejności następuje opis rany, <strong>po</strong>kazanieśrodków zaradczych, a wreszcie przejście do kolejnej rany, będącejdalszą przyczyną tej zaprezentowanej. Przyjrzyjmy się <strong>po</strong>krótce zranionemuciału świętego Kościoła:Pierwsza rana na lewej dłoni Zbawiciela:Podziały <strong>po</strong>między duchowieństwem i wiernymi w liturgiiJakby nie brzmiało dziwnie, chodzi tutaj o <strong>po</strong>czucie wyobcowania <strong>po</strong>międzyduchownymi i świeckimi, ujawniające się zwłaszcza w sprawowaniuBożego kultu, a w konsekwencji o wyobcowanie samych czynnościliturgicznych. Duchowni, według Rosminiego, za<strong>po</strong>mnieli o swej <strong>po</strong>winnościwyjaśniania ludziom dogłębnych znaczeń sprawowanych obrzędówliturgicznych, a zwłaszcza za<strong>po</strong>mnieli o czymś fundamentalnym: żeChrystus chciał włączyć w modlitwę i sprawowanie dziękczynienia całylud Boży. „Ten obrzęd, z którym Bóg <strong>po</strong>wiązał swoją łaskę, który miałuzdalniać ludzi do dawania świadectwa o naukach moralnych, które byłyim przekazywane, nie stanowi jedynie widowiska do oglądania, w którymlud jedynie uczestniczy <strong>po</strong>przez obserwowanie tego, co się dzieje, nie stającsię ani częścią, ani aktorem na tej religijnej scenie... Ponieważ istnieje106FRONDA 44/45


tylko jedna wzniosła liturgia świętego Kościoła, sprawowana wspólnieprzez duchownych i lud" 11 . To domaganie się przez Rosminiego „roli aktywnej"w liturgii dla całego ludu Bożego znajdzie <strong>po</strong>nad sto lat późniejodzwierciedlenie w <strong>po</strong>stulacie Soboru Watykańskiego II, by wszystkichwiernych włączyć w aktywne uczestniczenie (actuosa participatio 12 )w sprawowaniu Bożego kultu.By zbliżyć się do Tajemnicy, <strong>po</strong>trzeba uprzednio otrzymać od<strong>po</strong>wiednieobjaśnienie używanych w obrzędach słów, gestów i czynności. „Jeśliłaska przedostaje się do umysłu i serca wiernego za sprawą przylgnięciado słów wy<strong>po</strong>wiadanych przez kapłana do Chrystusa, takie słowa musząbyć dobrze rozumiane i przyswojone... Jeśli sprawujący obrzęd odczytujecoś, czego sam nie <strong>po</strong>jmuje, wówczas inni odczuwają, jakby miał onlód na ustach i, zamiast gorących promieni, sypie <strong>po</strong> słuchaczach szronem.Inną trudnością <strong>po</strong>djętą przez Rosminiego jest używana w liturgii łacina.Już od czasów średniowiecznych lud oddalił się od znajomości tegojęzyka. Znają go jedynie duchowni oraz niektóre wykształcone osoby.Ów rzymski język stał się obowiązujący w liturgii Kościoła odkąd chrześcijaństwozatriumfowało nad <strong>po</strong>gaństwem. Posługiwanie się nadal tymjęzykiem imperium rzymskiego stawia lud w sytuacji nierozumienia niczego,a w związku z tym <strong>po</strong>zbawia go łaski, która zostaje przekazywanachrześcijanom za <strong>po</strong>średnictwem słów. Stąd zdecydowany <strong>po</strong>stulat Rosminiego,by teksty liturgiczne przetłumaczyć na języki współczesne.Druga rana na prawej dłoni Zbawiciela:Niedostateczne przygotowanie duchownychAntonio Rosmini alarmował: kapłanom brakuje od<strong>po</strong>wiedniej formacjiduchowej, która <strong>po</strong>nad wszystko inne opierałaby się na ścisłym kontakcieze Słowem Bożym. Brak też pewnej syntezy w znajomości spraw11A. Rosmini, Delie cinąue piaghe delia Santa Chiesa, w oprać. Nunzio Galantino,Edizioni San Paolo, Cinisello Balsamo 1997, nr 14, s. 126-127 - dalej będę używał skrótuCR Istnieje też inne współczesne wydanie tej samej książki w oprać. Alfeo Valle, CittaNuova, Roma 1999. Wszystkie tłumaczenia tekstów A. Rosminiego użyte w artykule sąautorstwa ks. Roberta Skrzypczaka.12Sobór Watykański II, Konstytucja o liturgii świętej Sacrosanctum Concilium, 14--20; 30n; 48n.13CP,nrl8, s. 130-132.ZIMA 2008107


ludzkich w <strong>po</strong>wiązaniu z Boskimi, która by była <strong>po</strong>głębiana <strong>po</strong>przez stałydialog z Ojcami Kościoła. Jest to dla niego wymóg elementarnej formacjichrześcijańskiej, gdyż chodzi tu o „katolickiego kapłana, w którym zakładasię siłą rzeczy chrześcijanina, <strong>po</strong>nieważ bycie chrześcijaninem stanowipierwszy stopień kapłaństwa" 14 .Od<strong>po</strong>wiedzialność za formowanie kapłanów wrażliwych na Duchai otwartych na Słowo s<strong>po</strong>czywa, według Rosminiego, na biskupach. Imwłaściwie <strong>po</strong>święca większą część całej książki. Odwołując się do tradycjiKościoła pierwszych wieków, stwierdza on, że „tylko wielcy ludzie mogąformować innych wielkich ludzi" bowiem w tamtej e<strong>po</strong>ce <strong>po</strong>winnośćprzygotowywania do kapłaństwa nowych kandydatów <strong>po</strong>wierzano najlepszympasterzom, jakich miał Kościół. W tym sensie biskup był przedewszystkim mistrzem. „W pierwszych wiekach za seminarium dla księżyi diakonów służył dom biskupa. Obecność i święte rozmowy z ich Przełożonymstanowiły wzniosłą, nieustanną i żarliwą lekcję, gdzie teoriazawarta w jego trafnych słowach oraz przykładne oddawanie się duszpasterskimzajęciom były łącznie przyswajane... Niemal każdy wybitnybiskup w łonie swej rodziny przygotowywał sobie godnego następcę,dziedzica jego zasług, gorliwości, mądrości. Takiej <strong>po</strong>winności oddawalisię wszyscy ci wielcy pasterze, którzy uczynili pierwsze sześć wiekówKościoła okresem szczęśliwym i godnym <strong>po</strong>dziwu. Była to formacja pełnai kompletna, w ramach której święty de<strong>po</strong>zyt boskich i a<strong>po</strong>stolskichnauk był przekazywany na s<strong>po</strong>sób rodzinnej tradycji, z ust do ust" 15 . Odsamego <strong>po</strong>czątku chrześcijańskiego doświadczenia kolejne <strong>po</strong>koleniasług Kościoła wzrastały „u stóp A<strong>po</strong>stołów".Dziś, stwierdza Rosmini, troska o wychowanie nowych duszpasterzyprzygasa. Biskup został obciążony obowiązkami mającymi niewielewspólnego z honorem pasterzowania. Zaangażowanie się zwłaszczaw administrowanie dobrami materialnymi s<strong>po</strong>wodowało <strong>po</strong>dział na„wyższe" i „niższe" duchowieństwo. „Troska o formację kapłańską w biskupachzmalała" 16 . Zarządzanie czy problemy finansowe diecezji zaprzątajągłowy biskupów bardziej niż los kapłanów. Biskup stracił zaintereso-141516CP, nr 26, s. 147.CP,nr27, s. 148-149.CP, nr 28, s. 150.108FRONDA 44/45


wanie przygotowaniem nowych młodzieńców zbliżających się do <strong>po</strong>wołaniakapłańskiego, <strong>po</strong>wierzając to zadanie innym. Jednakże wykładowcynie mieli już takiego doświadczenia i takiej wiedzy, jak dawni biskupi.W ten s<strong>po</strong>sób <strong>po</strong>wstały seminaria. Widać, że Rosmini nie jest entuzjastątej instytucji. Mimo że niektórzy biskupi nadal w tej nowej sytuacji sąprzejęci formacją młodych osób do prezbiteratu, niemniej „zanikła sztukadostarczania Kościołowi wielkich <strong>po</strong>staci..., kapłanów świadomychogromu swej misji, wewnętrznie ogarniętych, zdominowanych przez tęsamą wrażliwość na Słowo, która kształtowała charakter kapłanów czasówpierwotnych" 17 .W seminariach słowo biskupa zostało zastąpione przez nauczanieoparte o książkę. U <strong>po</strong>dstaw pierwotnej formacji Kościoła było SłowoBoże przyjmowane bez zastrzeżeń od objaśniających jego sens pasterzy.Z czasem <strong>po</strong>wstawały ich pisma, tzw. dzieła Ojców. W średniowieczumnożyły się summy i kompendia naukowo usystematyzowane. Co z tego,skoro nauka Kościoła stawała się sucha i schematyczna, tracąc na sileprzyciągania i mocy formowania. Wraz z teologią scholastyczną, konkludowałRosmini, dokonano kolejnego kroku w kierunku oddalenia sięod Słowa Bożego, <strong>po</strong>dążając za coraz to nowymi dowodami i syntezami.Krytyka metody scholastycznej przez Rosminiego, którą piętnowałza przeakcentowanie aspektu racjonalnego i obiektywnego w Objawieniu,wcale nie musiała się <strong>po</strong>dobać w środowiskach kurialnych i biskupich.Właśnie zlekceważenie scholastyki stanie się jednym z argumentówprzeciw niemu w późniejszej batalii antyrosminiańskiej.Rosmini doceniał św. Tomasza i jego „cudowne dzieło" Natomiastodróżniał od niego samego tzw. okres scholastyczny, w którym bardziejdbano o rygorystyczną <strong>po</strong>prawność argumentacji nauczania wiaryniż o siłę przekonania ludu chrześcijańskiego do blasku prawdy bijącejz Ewangelii. W związku z tym rozróżniał e<strong>po</strong>kę teologów (inspirowanychżywą relacją do Słowa Bożego) od e<strong>po</strong>ki scholastyków. W jej ramach bowiemwzrasta duchowieństwo niezdolne do przekazania najbardziej żywegojądra wiary. Brak im bowiem zdolności przekonania oraz siły moralnej,by to czynić (którą wcześniej czerpano z naśladowania mistrzów).Domagał się zatem Rosmini przywrócenia bisku<strong>po</strong>m cech prawdziwych17CP,nr34, s. 159-160.ZIMA 2008109


pasterzy i nauczycieli. Będzie to możliwe, o ile ci będą gotowi <strong>po</strong>rzucićurzędnicze i menadżerskie nawyki działania i <strong>po</strong>wrócą do życia Słowemi objaśniania jego treści.Trzecia rana na boku Chrystusa:Brak jedności <strong>po</strong>między biskupamiJedność wypływająca z miłości - oto jedno z najbardziej fundamentalnych<strong>po</strong>leceń, jakie Jezus <strong>po</strong>zostawił swoim A<strong>po</strong>stołom. W Kościelepierwotnym przejawiała się ona w silnych więziach biskupów z papieżem,z ludem swych diecezji oraz <strong>po</strong>między nimi samymi. Jedność, owonajcenniejsze dobro Kościoła, wyrażała się w osobistych znajomościachmiędzy pasterzami <strong>po</strong>szczególnych Kościołów lokalnych, w intensywnejwymianie kores<strong>po</strong>ndencji, we wzajemnych odwiedzinach oraz w częstychSoborach i Synodach. Jej brak Rosmini przypisywał ambicji wyrażającejsię przywiązaniem do własnych przedsięwzięć, do władzy oraz dodóbr materialnych.Nie da się, w jego przekonaniu, <strong>po</strong>godzić troski o lud chrześcijańskiz żądzą władzy. Jedyny radykalny środek zaradczy widział w wyrzeczeniusię dóbr materialnych przez diecezje. Atakował ze szczególną siłą ideetzw. Kościoła narodowego, gdzie „episkopat nie jest już bodaj s<strong>po</strong>strzeganyjako kolegium pasterskie, lecz jako pierwsze ciało w państwie; stałsię bowiem urzędem <strong>po</strong>litycznym albo radą państwową... Taki narodowycharakter Kościoła oznacza całkowite zniszczenie jakiejkolwiek katolickości"18 . Włączenie się w odgrywanie ról <strong>po</strong>litycznych łączy się z ryzykiem<strong>po</strong>ddaństwa biskupów względem władcy, jak również wytwarzaniasię <strong>po</strong>staw nienawiści czy rywalizacji w stosunku do nich samych.Czwarta rana na prawej stopie Chrystusa:Prawo do nominowania biskupów odebrane księżom i wiernym a uzur<strong>po</strong>waneprzez sity <strong>po</strong>lityczneTej ranie Rosmini <strong>po</strong>święca wiele uwagi. Według niego, przyczyną wielkiegokryzysu chrześcijaństwa w średniowieczu było <strong>po</strong>zostawienie mianowaniabiskupów w rękach władców. Źródeł tego problemu doszukujesię on w tym samym, co <strong>po</strong>wyżej: w duchowieństwie bogatym i zarzą-18CP, nr 71, s. 205-206.110FRONDA 44/45


dzającym. Rzecz jasna, że władza świecka będzie zainteresowana tym,by kogoś takiego <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkować sobie 19 . Dążenia tego typu Rosmininazywa „duchem feudalizmu" który do Kościoła wszedł wraz z ludamibarbarzyńskimi, wypierając <strong>po</strong>czucie wspólnoty duchowej. Szczytowymmomentem tego typu napięcia było zagrożenie samej wolności Kościoław <strong>po</strong>staci otwartego konfliktu <strong>po</strong>między papieżem Grzegorzem VIIa cesarzem Henrykiem IV, kiedy to Kościół <strong>po</strong>trzebował się bronić przedingerencją władzy świeckiej w jego konstytutywne struktury s<strong>po</strong>łecznościo charakterze nadprzyrodzonym.„Kościół, który dokonuje wyboru swych pasterzy, kieruje się tylko jednymcelem, dobrem dusz; władca ma ich wiele" 20 . Nasz autor znów z u<strong>po</strong>dobaniem<strong>po</strong>wraca do e<strong>po</strong>ki pierwotnego chrześcijaństwa. Za tamtychczasów starano się wybrać na biskupa osobę najlepszą s<strong>po</strong>śród wszystkichdiecezjan, dziś natomiast szuka się kandydata obdarzonego <strong>po</strong>wagąi znaczeniem, „bez zwracania uwagi na przynależność do wspólnoty,którą będzie kierował" 21 . Dawniej wybierano osoby kochane i szanowaneprzez lud, dziś wystarczy, że ktoś taki cieszy się szacunkiem władzy. Niegdyśprzywiązywano wagę do tego, by był to kapłan od dawna należącydo określonej wspólnoty wiernych, którą zna i <strong>po</strong>trafi rozumieć, dziś dobrowiernych wcale nie jest sprawą pierwszorzędną.Pisząc o ranie zadanej Kościołowi przez oddanie władzy świeckiejdecyzji o nominacjach biskupich, Rosmini z całą pewnością miał na myślizakusy w tym względzie zarówno austriackiego cesarza FerdynandaI Habsburga (którego formalnie był <strong>po</strong>ddanym), jak i dynastii Savoia,władców królestwa Sardynii. Ponadto tzw. Statut Albertyński, czyli „Statutofondamentale" Królestwa Sardynii z 1848 roku nazywał katolicyzm„religią państwową" co budziło czujną reakcję Rosminiego: „Religia katolickanie <strong>po</strong>trzebuje dynastycznych protekcji, ale wolności. Potrzebuje,by była chroniona jego wolność i nic innego <strong>po</strong>za nią" 22 . Widział zagrożeniewolności chrześcijan w możliwym konflikcie <strong>po</strong>wstałym na tym tle19Por. CP, nr 78, s. 221-222.20CP.nr 116, s. 297.21CP,nrll3, s. 295.22Podaję za: Giuseppe De Rita, // profeta delia cattolica liberia, „30giorni", nr 46(2007), s. 53.ZIMA 2008111


<strong>po</strong>między racjami państwa a racjami Kościoła. W takim przypadku państwomoże przerodzić się w rodzaj „anty-Kościoła" 23 .W związku z tym wszystkim Rosmini domagał się <strong>po</strong>wrotu do tradycjiKościoła pierwszych wieków, w którym to wyboru swego biskupadokonywali „duchowni i lud". Chodziło mu o zasadę, bowiem s<strong>po</strong>sobyzastosowania tego typu reguły w praktyce mogły być przeróżne. Liczyłosię w tym względzie zaangażowanie ludu chrześcijańskiego w wybórwłasnych pasterzy. Rosmini wręcz zdobył się na twierdzenie, iż zarezerwowaniekapłanom i ludowi prawa do wskazania swego biskupa należydo „konstytutywnych zasad" Kościoła - „konstytutywnych" bo wynikającychbez<strong>po</strong>średnio z Ewangelii. To prawo należy się ludowi chrześcijańskiemuz „prawa boskiego" 24 . Tym twierdzeniem <strong>po</strong>stawił się autorw skrajnie niekorzystnej sytuacji. Jak się okaże wkrótce, włożył argumentprzeciwko sobie w ręce swych własnych wrogów. Dziś, z perspektywy lati zdarzeń, tak komentuje ten <strong>po</strong>stulat kardynał Jose Martins: „Normy,wedle których dokonywany jest wybór biskupów, nie <strong>po</strong>chodzą z «prawaboskiego», są więc wciąż na drodze do udoskonalenia. Niemniej zaangażowaniesię bez<strong>po</strong>średnie, a zatem elektorskie wiernych świeckichw wybór biskupów, wydaje się dziś nie do <strong>po</strong>myślenia. Wystarczy <strong>po</strong>myślećo nieszczęściach, jakie mogłyby się zdarzyć, choćby w związku ześrodkami s<strong>po</strong>łecznego przekazu. W e<strong>po</strong>ce Rosminiego nie było jeszczetelewizji" 25 .Zniewolenie dobrami kościelnymiPiąta rana na lewej stopie Chrystusa:Zakończenie e<strong>po</strong>ki feudalnej w Kościele wcale nie <strong>po</strong>szło w parze z końcem„zniewolenia" czy „uzależnienia", które dziś, choć w formie bardziejzakamuflowanej, nadal zagraża wolności chrześcijańskiej. W czasachpierwotnych Kościół był ubogi, ale za to wolny. Wolność zresztąbyła <strong>po</strong>jmowana jako umiejętność znoszenia niedostatków. Duchowniutrzymywali się dzięki wolnym datkom, bez obowiązkowych ofiar odprowadzanychna przykład w <strong>po</strong>staci „dziesięciny" 26 . Wszelkie dobra <strong>po</strong>-23242526Por. CP, nr 123, s. 309.CP,nrl26, s. 311.Wywiad z kard. Jose Saraivą Martinsem, dz. cyt., „30giorni", nr 46 (2007), s. 48.Por. CP, nr 134-139, s. 325-329.112 FRONDA 44/45


siadano, zarządzano nimi i dys<strong>po</strong>nowano wspólnie. Inwazja ludów barbarzyńskichwprowadziła do Kościoła „ducha feudalizmu", a wraz z nim„osobiste uzależnienia" i indywidualizm.Według Rosminiego, „ducha feudalizmu" da się <strong>po</strong>konać jedynie„duchem wspólnoty" czyniąc przezroczystym wszelkie administrowaniei obrót dobrami kościelnymi 27 .Rosmini napisał Pięć ran Kościoła świętego z głębokim przekonaniem,że każdą z nich można wyleczyć. W tym względzie nie wolno <strong>po</strong>ddawaćsię jakiemukolwiek fatalizmowi. Obecność Boga w Kościele jest więcejniż pewna, w związku z tym zawsze <strong>po</strong>trafi znaleźć on nowe siły, by stanąćblisko ludzi, dając im to, do czego został <strong>po</strong>wołany: Ewangelię Chrystusa.Według myśliciela z Rovereto, <strong>po</strong>trzeba w tym względzie odwołaćsię do e<strong>po</strong>ki Kościoła pierwszych wieków, nie z nostalgii za czasami, któreminęły, lecz by ożywić pewien styl życia. Odnowienie duchowe Kościoławymaga przede wszystkim przemiany mentalnościowej kapłanów,<strong>po</strong>nownego przyjęcia ducha profetycznego, jak i wyeliminowania wszelkichprzeszkód spychających Kościół w dół zeświecczonego feudalizmu.Rosmini nie kierował się w odniesieniu do Kościoła apetytami rewolucyjnymi.Daleki był w tej dziedzinie od <strong>po</strong>stulatów demokratyzacji strukturkościelnych, głoszonych ówcześnie przez Lamennaisa we Francji, czy odżądań tworzenia Kościoła „uduchowionego", wewnętrznego, w o<strong>po</strong>zycjido hierarchii i instytucji, jakie mnożył jego rodak Raffaello Lambruschini,kierujący się naiwnym protestantyzmem w myśleniu.Skoro Kościół istnieje i działa dzięki Duchowi Świętemu, w sobie samymdzięki mocy Ewangelii odnajdzie realne zdolności do reformy, zarównojeśli chodzi o swe własne struktury, jak i stosunek do świata. Zdumiewające,jak wiele z profetycznych wizji Rosminiego zostało <strong>po</strong>djętychi zrealizowanych (przynajmniej <strong>po</strong> części) sto lat później przez SobórWatykański II.Fatalna misja w RzymieByć może oczy wielu nie skupiłyby się na skrupulatnym wyszukiwaniuw dziełach Rosminiego argumentów do użycia przeciwko jego osobie,27Por. CP nr 162, s. 354-355.ZIMA 2008 113


gdyby nie dalszy ciąg wydarzeń, jakiezaszły w jego życiu. A zwłaszcza, gdybynie autorytet i zaufanie, jakie ten człowiek„miał nieszczęście" zaskarbić sobieu wielkich tego świata. Jakby historia ks.Antonia Rosminiego miała <strong>po</strong>twierdzaćgłęboką mądrość ojców pustyni: „Panie,broń mnie od zaszczytów".Zainteresowanie wywołaniem publicznejdebaty w sprawach Kościoła i jegomisji ewangelizacyjnej nie stanowiło jedynejpasji kapłana z Rovereto. Drugą jego fascynacją okazuje się Italia:„Przyglądam się z wielką uwagą temu, co się dzieje we Włoszech - piszedo swego przyjaciela, markiza Gustavo Benso di Cavoura - i ulegamwrażeniu, że za wszystkimi przedsięwzięciami ludzkimi ukrywa się rękaBoga, i to mnie cieszy" 28 . S<strong>po</strong>glądał też z dużą nadzieją na aktualną sytuacjęw Europie, zwłaszcza na renesans narodów: „Nie wątpię w dobryskutek współczesnych ruchów, proszę jedynie Pana, aby również i środki,którymi <strong>po</strong>sługują się ich najbardziej aktywni przedstawiciele, byłyzgodne z prawdą, godnością i rozsądkiem" 29 . Pomiędzy marcem a lipcem1848 roku publikuje wiele na temat przyszłej konstytucji zjednoczonychpaństw włoskich, oczywiście <strong>po</strong> uprzednim usunięciu obecności austriackiejz terenów północnej Italii - tzw. królestwa górnej Italii (U RegnodellAlta Italia). W Mediolanie wychodzi jego Costituzione secondo lagiustizia sociale (Konstytucja według sprawiedliwości s<strong>po</strong>łecznej) z dołączonymsuplementem <strong>po</strong>d tytułem Saggio suWunita dltalia (O zjednoczeniuWłoch). Współpracuje z turyńskim czasopismem „II Risorgimento",kierowanym przez Camillo Benso di Cavourę (wszystkie opublikowanetam jego artykuły zostaną zebrane w kształcie książki La Costituentedel regno deWAlta Italia). Pisze list do papieża Piusa IX, wiążąc z nimwielką nadzieję w sprawie przyszłej Italii, w którym wyłuszcza wszystkieswe przemyślenia na temat projektu zjednoczenia państewek włoskichw konfederację <strong>po</strong>d przewodnictwem głowy Kościoła. Ta idea zjedno-2829Epistolario completo, t. X, s. 194.Tamże, t. X, s. 244.114 FRONDA 44/45


czeniowa z uwydatnieniem roli papiestwa przypada do gustu <strong>po</strong>litykomKrólestwa Sardynii, zaskarbia sobie także zrozumienie za granicą, zestrony rządów Francji, Niemiec i Anglii. W ślad za listem Rosmini wysyłado Rzymu swój projekt przyszłej konstytucji takiego nowego państwa.W sierpniu 1848 roku Gabrio Casati, ówczesny szef rządu piemonckiego,za radą innego znanego myśliciela włoskiego, ks. Vincenza Giobertiego,<strong>po</strong>wierza Antoniu Rossiniemu misję dyplomatyczną u Piusa IX.Jej celem są rozmowy w Watykanie w sprawie zawarcia konkordatu <strong>po</strong>międzyStolicą A<strong>po</strong>stolską a Królestwem Sardynii oraz idea <strong>po</strong>wołaniado istnienia konfederacji państw włoskich <strong>po</strong>d przewodnictwem OjcaŚwiętego. 17 sierpnia Rosmini zostaje przyjęty na audiencji papieskiej.Do tego stopnia przypada do gustu papieżowi, iż ten prosi go o <strong>po</strong>zostaniew Watykanie i zajęcie się bieżącymi sprawami <strong>po</strong>lityki, obiecując mugodność kardynalską oraz przyszłe objęcie Sekretariatu Stanu w Watykanie.Rosmini nie myli się co do idei konstytucjonalizmu i federalizmuw odniesieniu do <strong>po</strong>mysłu zjednoczonych Włoch, myli się natomiast,przewartościowując w tym wszystkim rolę papieża. Ten <strong>po</strong>mysł, oczywiście,nie może <strong>po</strong>dobać się Austrii. Użyje ona wszelkich swych wpływówdyplomatycznych, by zniszczyć protagonistę idei nie<strong>po</strong>dległościowychwśród Włochów, <strong>po</strong>strzeganego odtąd jako niebezpieczny elementw otoczeniu głowy Kościoła. Zawiąże się specyficzne antyrosminiańskieprzymierze <strong>po</strong>między dyplomacją Austrii a Kurią Rzymską. Na czeleo<strong>po</strong>zycji przeciwko Rosminiemu stanie kardynał Giacomo Antoneli.W międzyczasie zmienia się rząd w Piemoncie, na czele którego stajeminister Perlone-Pinelli, optujący za samodzielnym dążeniem do zjednoczeniaItalii w oparciu o stworzenie militarnej ligi przeciwko Austriii wy<strong>po</strong>wiedzenie wojny. W związku z tym w październiku 1848 rokuRosmini wycofuje się z <strong>po</strong>wierzonej sobie misji. Fakty jednakże przybierająna sile. W listopadzie <strong>po</strong>dczas pierwszego <strong>po</strong>siedzenia nowego parlamentuw Rzymie zostaje na oczach Rosminiego zamordowany ministerPellegrini Rossi. Pada pro<strong>po</strong>zycja <strong>po</strong>wierzenia dalszej prezydentury rządupapieskiego Rosminiemu, z której ten rezygnuje. Wybuchają zamieszkiw Rzymie, w wyniku których Pius IX musi ratować się ucieczką doGaety. Rosmini wspaniałomyślnie mu towarzyszy. Jednakże nad głowąks. Antonia zaczynają gromadzić się czarne chmury.ZIMA 2008115


UniżeniePierwsze <strong>po</strong>lemiki z Rosminim mają miejsce już na <strong>po</strong>czątku lat czterdziestych.Jego myśl rozprzestrzenia się szybko <strong>po</strong> całym PółwyspieApenińskim. Jest studiowany na uniwersytetach Turynu, Pizy, Parmy,w seminariach duchownych. Jego dzieło rozwija się we Francji, Angliii w Niemczech. Wśród jego pierwszych adwersarzy <strong>po</strong>jawia się ws<strong>po</strong>mnianyjuż Gioberti, publikujący książkę <strong>po</strong>d tytułem Degli errorifilosoficidi Antonio Rosmini (O błędach filozoficznych Antonia Rosminiego).W ślad za nim będą się mnożyć różne anonimowe broszury atakująceRosminiego oraz przypisujące mu wszelką złość i <strong>po</strong>dłość. Pewien autor,<strong>po</strong>dający się za „chrześcijańskiego Euzebiusza" (<strong>po</strong>d którym to pseudonimemukrywać się będzie jezuita Pio Melia), oskarży go o moralistycznyjansenizm. W końcu papież Grzegorz XVI zażąda milczenia w sprawieRosminiego, zarówno ze strony jego zwolenników, jak i przeciwników,ucinając na parę lat zajadłe ataki.Nagonka wybuchnie na nowo <strong>po</strong> nieudanej misji rzymskiej. Będzienakierowana na zdyskredytowanie Rosminiego jako autorytetu - jeśli tomożliwe, to również w oczach papieża - a zwłaszcza na niedopuszczeniedo umocnienia jego <strong>po</strong>zycji <strong>po</strong>przez przyznanie mu kapelusza kardynalskiego.Kongregacja Ksiąg Zakazanych w maju 1849 roku zbierze sięw <strong>po</strong>śpiechu, umieszczając na Indeksie dwie <strong>po</strong>zycje Rosminiego: O pięciuranach Kościoła świętego oraz Konstytucję według sprawiedliwościs<strong>po</strong>łecznej. Informacja o tym dotrze do autora w dniu 15 sierpnia, kiedyten, <strong>po</strong>prosiwszy papieża o możliwość wycofania się z publicznej aktywności,będzie w drodze <strong>po</strong>wrotnej do domu. Kongregacja piętnuje Rosminiegoza rzekomy liberalizm oraz propagowanie niebezpiecznych pretensjinie<strong>po</strong>dległościowych. Zarzucono mu błędne twierdzenia w sprawieKościoła, biskupów i liturgii. Za nierealne uznano jego odwoływaniesię do wzorca Kościoła pierwszych wieków. W tak delikatnym momenciedziejów jego reformistyczne idee mogłyby wyrządzić krzywdę Kościołowi,dostarczając argumentów tym, którzy zamierzają go zniszczyć.Prawdę mówiąc, s<strong>po</strong>dziewano się <strong>po</strong> Rosminim <strong>po</strong>dobnej reakcji, jakw przypadku innych ukaranych karami kościelnymi myślicieli, jak choćbyLamennais czy Gioberti - czyli reakcji buntu. Ten tymczasem <strong>po</strong>ddajesię <strong>po</strong>kornie decyzji Kościoła, mimo iż nie rozumie tego, co zaszło. Nie116FRONDA 44/45


wchodzi w <strong>po</strong>lemikę ze stwierdzeniami Kongregacji ani też nie wyrzekasię słuszności własnych przekonań. „W <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowaniu się - co uczyniłemz pełnym przekonaniem - dekretowi s<strong>po</strong>rządzonemu przez od<strong>po</strong>wiedniewładze, choć wydawał mi się zaskakujący i nieoczekiwany, uczyniłemjedynie to, co każdy syn Kościoła, s<strong>po</strong>śród których jestem ostatni,winien w prostocie <strong>po</strong>djąć. Z łaski Boga zdarzenie to nie ujęło mi ani najotę <strong>po</strong>koju. Bóg jest mi świadkiem, że to, co napisałem - napisałem, mającna myśli dobro świętego Kościoła oraz bliźniego. Poddaję wszystko<strong>po</strong>d najwyższy osąd Kościoła, który w tych sprawach jest prawdziwymarbitrem. Jeśli zdecydował on, iż lepiej będzie zabrać sprzed oczu wiernychowe moje sugestie i rady, niechże i tak będzie" 30 . W innych listach<strong>po</strong>twierdzi, iż mimo tego, co się zdarzyło, nie opuszcza go wewnętrznaradość. „Rosmini <strong>po</strong>wracał z Gaety, mając <strong>po</strong>stawę kapitana, który przegrałbitwę - pisał jego przyjaciel. - Słowa, które wy<strong>po</strong>wiadał o papieżu,były pełne szacunku i uczucia, zaś <strong>po</strong>glądy o osobach, które wówczaszdominowały papieskie otoczenie, wyważone i życzliwe" 31 .2 listopada 1849 roku, <strong>po</strong>starzały na ciele, choć zadowolony z możliwościświadczenia o swej prawdziwej miłości do Kościoła, Antonio Rosminiwraca na północ Włoch, do Strezy, piemonckiego miasteczka nadjeziorem Lago Maggiore, gdzie spędzi resztę życia w zaciszu <strong>po</strong>darowanegojemu i jego współbraciom z Instytutu Miłości pałacu przez AnnęMarię Bolongaro (do dziś w pałacu tym działa Centrum Myśli AntoniaRosminiego). Trzy, cztery godziny przed <strong>po</strong>łudniem ks. Antonio przeznaczana czytanie i pisanie, <strong>po</strong><strong>po</strong>łudnie zaś i wieczór rezerwuje na rozmowyz zapraszanymi gośćmi, kontynuuje przy tym rozległą kores<strong>po</strong>ndencję.Tam <strong>po</strong>wstają kolejne dzieła Rosminiego, m.in. monumentalnasynteza Teozofia, której autor nie zdążył ukończyć.Tymczasem ataki przeciw niemu nasilają się. Najdotkliwsze docierająze strony jezuitów przeciwko jego twierdzeniom metafizycznym, etycznymi teologicznym. Wielu autorów, m.in. pewien autor ukrywający się30List do Gustavo di Cavour z dnia 9 października 1849 roku: w dokumentach dołączonychdo: A. Rosmini, Della missione a Roma di Antonio Rosmini-Serbati negli anni1848-49. Commentario, red. L. Malusa, Edizioni Rosminiane, Stresa 1998.31Z listu Gian Battisty Giorgini, zięcia pisarza Manzoni, u którego Rosmini na jakiśczas się zatrzymał, korzystając z gościny. Por. Pagani-Rossi, La vita di Antonio Rosmini,t. II, s. 261.ZIMA 2008117


<strong>po</strong>d pseudonimem „Ksiądz boloński" (o. AntonioBellerini z Collegio Romano, dzisiejszego PapieskiegoUniwersytetu Gregoriana w Rzymie), zarzuca muodświeżenie niemalże wszystkich herezji i schizmz przeszłości. Niektóre inicjatywy są inspirowaneprzez austriackie służby specjalne. Jezuickie insynuacje<strong>po</strong>stanawia wreszcie przerwać wciąż życzliwyRosminiemu papież Pius IX, który każe <strong>po</strong>ddaćanalizie wszystkie prace piemonckiego myśliciela, byusunąć wszelkie niejasności. Efektem wysiłku szesnastukonsultantów i ośmiu kardynałów jest dekretDimmitantur opera z dnia 3 lipca 1854 roku oczyszczającyRosminiego z zarzutów o niewierność MagisteriumKościoła. Kongregacja ogłasza dekret <strong>po</strong>cichu, bez publikowania go, by nie zadrażniać sytuacjiz jezuitami.Jednakże niewiele <strong>po</strong>maga ta wspaniałomyślna inicjatywa Ojca Świętego.Rosmini uznawany jest za „niebezpiecznego" doradcę papieskiego.Lęk budzi zwłaszcza hi<strong>po</strong>tetyczny „kardynał Rosmini". Przeciwnicy szykująsię do rozprawy ostatecznej, która ma na celu <strong>po</strong>grzebanie na wiekipamięci o niewygodnym profetycznym filozofie. Do <strong>po</strong>lemik dołączająsię takie autorytety, jak Agostino Theiner, szef archiwów watykańskich,czy John Henry Newman, któremu nie <strong>po</strong>doba się ton Pięciu ran Kościołaświętego, choć nie chce zabierać głosu w celu <strong>po</strong>tępiania kogokolwiek.Tezy Rosminiego uznawane są za „trujące", zwłaszcza te, które dotykajątak „energetycznych" kwestii, jak liturgia, wybór biskupów czy nietykalnascholastyka. Powrót do czasów pierwotnych Kościoła uznawany jest za<strong>po</strong>stulat niedorzeczny - e<strong>po</strong>ka ta w oczach ówczesnych „ekspertów" odspraw kościelnych uchodzi za nieodwracalnie <strong>po</strong>zostawioną za plecami.Kręgi Kurii Rzymskiej nie darują teologowi zwłaszcza „czwartej rany", tejdotyczącej biskupów.Rosmini tymczasem umiera 1 lipca 1855 roku <strong>po</strong> ciężkiej i bolesnejchorobie. Przypuszcza się, iż został otruty przez jednego ze swych krewnych,którzy nigdy nie <strong>po</strong>godzili się z faktem, że ks. Antonio cały rodzinnydobytek przekazał na rzecz Instytutu Miłości.118FRONDA 44/45


Nieprzyjaciele <strong>po</strong>szukują nadal w pismach rosminiańskich „ziarenzbłądzenia". Klimat e<strong>po</strong>ki zdaje się temu sprzyjać. Encyklika Piusa IXOuanta cura wraz z dołączonym „Sylabusem" zawierającym spis osiemdziesięciubłędów doktrynalnych, zdaje się najsurowiej oceniać wszelkieprzejawy katolickiego „liberalizmu". Kolejnym papieżem zostaje wybranyLeon XIII, gorący zwolennik metody scholastycznej. Do ostatecznejrozprawy z Rosminim przyczynia się patriarcha Wenecji, kardynał DomenicoAgostini, gorący przeciwnik szkół rosminiańskich, który kierujesprawę tez Antonia Rosminiego, w jego przekonaniu szkodliwych,do <strong>po</strong>nownego zbadania przez Święte Oficjum. Równocześnie narastają<strong>po</strong>lemiki jezuickie, prowadzone na łamach ich czasopisma „Civilta cattolica"zwłaszcza przez o. Valentino Steccanella i Mateo Liberatore. Sąto wielkie autorytety teologiczne, a zarazem „więźniowie uprzedzenia".Metodą zdyskredytowania myśliciela i uderzenia w jego sławę, zwłaszczana <strong>po</strong>ziomie najbardziej <strong>po</strong>dstawowych rozstrzygnięć filozoficznych,chcą ostatecznie rozwalić „twierdzę Rosmini". 14 grudnia 1887 roku wychodziz biur Świętego Oficjum dekret Post obitum, <strong>po</strong>tępiający 40 tezwyciągniętych z wszystkich pism Antonia Rosminiego. Dekret zostajezaaprobowany przez papieża i opublikowany 7 marca następnego rokuoraz umieszczony wśród ostatecznych i nieodwołalnych orzeczeń KongregacjiDoktryny Wiary. Tezy Rosminiego „nie wydają się być zbieżnymiz prawdą katolicką" - zapada wyrok jak gilotyna. Profesorowie, zwolennicy<strong>po</strong>tępionego filozofa, zostają usunięci z uczelni i seminariów, instytutyzakonne założone przez „heretyka" tracą na znaczeniu. Sam Rosmini,który od <strong>po</strong>nad trzydziestu lat nie żyje, nie może się bronić. Wnet wychodziz mody i zapada się w mroki za<strong>po</strong>mnienia. Nie znajduje uznaniaani wśród zwolenników linii „prawowiernej" ani wśród „modernistów".Jego myślenie otrzymuje etykietkę „skażonego" błędem.WywyższeniePierwszy biograf Rosminiego, o. Francesco Paoli, o<strong>po</strong>wiada, że zaraz<strong>po</strong> śmierci kapłana z Rovereto stwierdzane są liczne łaski doznawaneza wstawiennictwem zmarłego. Wydaje się, że to moment stosownydo wszczęcia fazy wstępnej procesu beatyfikacyjnego. Przychylni temuZIMA 2008119


<strong>po</strong>mysłowi są kardynałowie Hohenlohe i Bertolini, a także biskupi piemonccyz Casale i Turynu. Zostaje zgromadzonych <strong>po</strong>nad trzysta świadectwna korzyść świętości życia ks. Antonia. Ojciec Paoli przygotowujepierwszą biografię Della vita di Antonio Rosmini-Serbati, w której całyrozdział <strong>po</strong>święca opisowi jego cnót. Jednakże <strong>po</strong> opublikowaniu dekretuStolicy A<strong>po</strong>stolskiej Post obitum <strong>po</strong>tępiającego 40 tez Rosminiegosprawa ucicha na czterdzieści lat. W roku 1928 zostają stwierdzone przypadkiuzdrowień za przyczyną ks. Antonia. Tego roku przypada stuleciezałożenia Instytutu Miłości. Podjęta więc zostaje na nowo próba roz<strong>po</strong>częciaprocesu informacyjnego. Ze strony Kongregacji Doktryny Wiarywychodzi sugestia, by tego nie czynić, aby „nie budzić dawnych s<strong>po</strong>rów".Kolejna <strong>po</strong>dobna próba s<strong>po</strong>tyka się z negatywną reakcją w roku 1947.Przełom nastąpi <strong>po</strong> przewrocie mentalnościowym, jaki zainicjujew Kościele Sobór Watykański II. To <strong>po</strong>dczas debat na temat odnowy liturgicznejzostaje przesłana do kardynała Lavraona książka Rosminiego0 pięciu ranach Kościoła. Jeszcze dwie próby <strong>po</strong>djęte w sprawie beatyfikacjinaszego bohatera spełzną na niczym - w roku 1965 i 1974. Ażwreszcie Kongregacja Doktryny Wiary <strong>po</strong>stanowi zebrać na nowo całądokumentację wiążącą się z <strong>po</strong>tępiającym dekretem - z myślą o uważnymprzestudiowaniu na nowo całej sprawy. Cztery lata <strong>po</strong>tem, w efekcienowej lektury pism Rosminiego, wyda ona <strong>po</strong>stanowienie „non obstare"umożliwiające <strong>po</strong>djęcie procesu beatyfikacyjnego.Należy zwrócić uwagę na wkład papieży ostatnich lat w <strong>po</strong>nowneodkrycie <strong>po</strong>staci kapłana z Rovereto. Jan XXIII w swoim Dzienniku duchowymo<strong>po</strong>wiada o pewnych rekolekcjach odbytych w oparciu o pięknerefleksje Rosminiego Massime di perfezione cristiana, które przyjął jakowskazówki na dalszą drogę życia 32 . Paweł VI s<strong>po</strong>woduje usunięcie PięciuRan Kościoła świętego z Indeksu. Wielokrotnie będzie <strong>po</strong>wracał do intuicjitego autora, mówiąc m.in.: „Wszystkie jego myśli wskazują na ducha,który zasługuje na to, by się z nim za<strong>po</strong>znać, naśladować go, a być może1 wzywać jako patrona niebieskiego" 33 . Podejmuje też decyzję o <strong>po</strong>wołaniukomisji ekspertów do zbadania zasadności 40 <strong>po</strong>tępianych tez.3233Giovanni XXIII, Giornale deWanima, Roma 1964, s. 308-317.Za czasopismem „Caritas", Stresa 1972, aprile, s. 15.120 FRONDA 44/45


Ciekawa jest także ewolucja <strong>po</strong>stawy Jana Pawła I. Otóż w 1947 rokutrzydziestopięcioletni ks. Albino Luciani broni swej pracy magisterskiejna Uniwersytecie Gregoriańskim Origine deWanima umana secondo AntonioRosmini (O <strong>po</strong>chodzeniu duszy ludzkiej według Antonia Rosminiego),bardzo krytycznej wobec studiowanego myśliciela, w której wręczstwierdził, iż nauczanie Rosminiego „nie jest zgodne z wykładnią Kościoła".Już jako papież wyrazi pragnienie zrehabilitowania skrzywdzonego„kapłana, który kochał Kościół i który dla Kościoła przecierpiał". W jegooczach Rosmini stał się „mistrzem wiedzy filozoficznej i moralnej, dostrzegającymz całą ostrością w strukturach kościelnych zapóźnieniai niedociągnięcia ewangeliczne, jak też duszpasterskie" 34 .Wielkim krokiem naprzód w sprawie Rosminiego było wymienienieprzez papieża Jana Pawła II w encyklice Fides et ratio jego nazwiska, oboktakich <strong>po</strong>staci, jak Newman, Maritain, Edyta Stein, Sołowjow czy Bierdiajew- jako przykłady tych, którzy wspaniale <strong>po</strong>trafili łączyć rozum i wiaręw <strong>po</strong>znaniu chrześcijańskiej prawdy 35 . Pod jego patronatem KongregacjaNauki Wiary <strong>po</strong>dejmuje się kolejny raz przestudiować trudny casus Rosminiego,kończąc całą sprawę bezprecedensowym zdjęciem z jego <strong>po</strong>staciniesłusznego oskarżenia o herezję. Trzeba dodać, iż człowiek, którywówczas (1 lipca 2001 roku) <strong>po</strong>dpisał dekret rehabilitujący w pełni AntoniaRosminiego, był tym samym, który <strong>po</strong>djął decyzję o jego beatyfikacji- kardynał Joseph Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI.Antonio Rosmini od 18 listopada 2007 roku został włączony w <strong>po</strong>czetbłogosławionych Kościoła katolickiego. Nie tylko został wydobyty z sarkofaguza<strong>po</strong>mnienia genialny myśliciel, ale i pasterz, który <strong>po</strong>dzielił losswego Pana, zranionego i odrzuconego przez swych braci. Lecz jego Panzmartwychwstał. „On jest kamieniem, odrzuconym przez was budujących,tym, który stał się głowicą węgła" (Dz 4,11).KS. ROBERT SKRZYPCZAKWenecja, grudzień 200734Treść rozmowy Jana Pawła I z ks. Germano Pattaro w Watykanie, za: CamilloBassotto, // mio cuore e ancora a Venezia, Musile di Piave 1990, s. 121.35ZIMA 2008Por. Encyklika Fides et ratio, 74.


Wielu charyzmatyków stawało przed dylematem, jak<strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkować się czemuś, co ma kształt bezdusznejkurialnej biurokracji, <strong>po</strong>dczas gdy samemu <strong>po</strong>siada siębez<strong>po</strong>średni dostęp do Ojca. Mistyk wie, że ma osobistąwięź z Bogiem i nie <strong>po</strong>trzebuje do tego żadnych <strong>po</strong>średników,a jednak musi <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkować się takiemu <strong>po</strong>średnikowi,który często działa tak, jakby nie miał <strong>po</strong>jęciao rzeczywistości nadprzyrodzonej i osobowej więziz Bogiem.LECHDOKOWICZCzy Pius XI był narzędziem szatana, gdy w 1931 roku zawiesił ojca Piow czynnościach kapłańskich, zabraniał mu s<strong>po</strong>wiadania, publicznegoodprawiania mszy i kierownictwa duchowego? Wiadomo, że zakonnikz Pietrelciny był prawowiernym, głęboko wierzącym kapłanem, któryw niczym nie uchybił nauczaniu Kościoła, a wielu zagubionych przywiódłdo wiary. Miał bez<strong>po</strong>średnią relację z Bogiem, a jednak s<strong>po</strong>tkały gosurowe sankcje i restrykcje ze strony zwierzchników.Historycy chrześcijaństwa <strong>po</strong>kazują, że najtrudniejszą próbę, przezktórą przejść musi każdy mistyk lub charyzmatyk, jest próba <strong>po</strong>kory,zwana też próbą <strong>po</strong>słuszeństwa. Ma on osobiste objawienia od Boga,przeżywa intymną więź z Najwyższym - i z tego właśnie <strong>po</strong>wodu doznajeszykan i odrzucenia ze strony najbliższych i przełożonych w Kościele.Taki był los św. Jana od Krzyża, Św. Teresy od Jezusa czy bł. Mariam MałejArabki.122FRONDA 44/45


Jeden z <strong>po</strong>lskich teologów dokonał niedawno <strong>po</strong>równania objawień, jakichdoświadczały dwie zakonnice w naszym kraju: Franciszka Kozłowskai Faustyna Kowalska. Do pewnego momentu ich wczesne wizje były zbieżneze sobą: kult Miłosierdzia Bożego, <strong>po</strong>bożność eucharystyczna, głębokamaryjność. Punktem, w którym rozeszły się ich drogi, okazała się kwestia<strong>po</strong>słuszeństwa. Gdy s<strong>po</strong>tkały się z zakazami i krytyką zwierzchników, zareagowałyróżnie. Kozłowska sprzeciwiła się niesprawiedliwości, a Kowalska<strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowała się krzywdzącym roz<strong>po</strong>rządzeniom. Pierwsza zostałazałożycielką nowego wyznania, tzw. mariawitów, w którym jest czczonajako „Oblubienica Barankowa" (staromariawici) lub jako wcielenie DuchaŚwiętego (nowomariawici). Drugą czcimy jako świętą Kościoła katolickiego,który <strong>po</strong> latach przyznał jej rację i oddał chwałę.Już św. Paweł z Tarsu, uważany za pierwszego mistyka w dziejach chrześcijaństwa,wkrótce <strong>po</strong> swym mistycznym s<strong>po</strong>tkaniu z Chrystusem, zetknąłsię ze św. Piotrem i mu się <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkował. Ukorzył charyzmat przed urzędem.W Kościele zawsze istnieje napięcie między tymi dwoma pierwiastkami,charyzmatem i urzędem, ale to do tego drugiego należy głos rozstrzygający.Dlatego że Chrystus zbawił świat nie przez wizje i cuda, ale przez<strong>po</strong>słuszeństwo. Przez Krzyż. Przez cierpienie zadane Mu przez swoich.Prawdziwy uczeń Jezusa <strong>po</strong>dąża tą samą drogą - przez przyjęcie Krzyża.Uwagi te dotyczą także wspólnot religijnych, grup misyjnych czy inicjatywewangelizacyjnych, jakie w ciągu wieków <strong>po</strong>jawiały się w historii Kościoła.Był taki okres, że dominikanie czy jezuici, a w czasach nam bliższychOpus Dei czy Legioniści Chrystusa, doświadczali szczególnego odrzucenianie ze strony obcych - to można jeszcze przeboleć, ale od swoich. W XIIIwieku <strong>po</strong>jawiło się wiele ruchów żebraczych, afirmujących ubóstwo, a jednakdo naszych czasów dotrwali tylko franciszkanie. Znikły te, które rozmnażałysię przez <strong>po</strong>dział, rozłam i konflikt z przełożonymi. W takich wspólnotachbyła często <strong>po</strong>bożność i żarliwość religijna większa niż w macierzystych formacjach,od których się odrywały, ale nie było w tym woli Bożej.Trudno osądzać bliźnich i oddzielać motywacje czysto ludzkie od nadprzyrodzonych,ale u <strong>po</strong>dstaw wielu tego typu dzieł leżała często doznanakrzywda, rzeczywista lub wyimaginowana, <strong>po</strong>czucie niesprawiedliwości,urażona duma. W efekcie napędzał je resentyment, a nie wola Boża.Wielu charyzmatyków stawało przed dylematem, jak <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowaćsię czemuś, co ma kształt bezdusznej kurialnej biurokracji, <strong>po</strong>dczas gdyZIMA 2008123


ys. Janusz Kapusta124FRONDA 44/45


samemu <strong>po</strong>siada się bez<strong>po</strong>średni dostęp do Ojca. Mistyk wie, że ma osobistąwięź z Bogiem i nie <strong>po</strong>trzebuje do tego żadnych <strong>po</strong>średników, a jednakmusi <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkować się takiemu <strong>po</strong>średnikowi, który często działa tak,jakby nie miał <strong>po</strong>jęcia o rzeczywistości nadprzyrodzonej i osobowej więziz Bogiem. W średniowiecznych klasztorach najmądrzejsi zakonnicy nierazrozwiązywali ten dylemat w ten s<strong>po</strong>sób, że wybierali na opata najgłupszegowspółbrata. Po to, by ćwiczyć się w <strong>po</strong>korze.Bóg dopuszcza pewne sytuacje, takie jak niezrozumienie, lekceważenie,odrzucenie czy krzywda ze strony najbliższych, by sprawdzić nasze serca,zbadać intencje. Uraz i resentyment to nie jest dobra od<strong>po</strong>wiedź. Bunt,sprzeciw i rozłam to nie s<strong>po</strong>sób na budowanie Kościoła. Słychać w nich <strong>po</strong>głosodwiecznego non serviam.Wzorem, jak przejść ową próbę <strong>po</strong>kory <strong>po</strong>myślnie, może być św. ojciecPio, który <strong>po</strong>słusznie <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowywał się zaleceniom swoich przełożonych,choćby miały charakter szykan i były dla niego krzywdzące. Jeśli bowiemdzieło, któremu służy, jest Boże - to sam Bóg znajdzie s<strong>po</strong>sób, żeby jeobronić. Nawet jeśli mistyk miałby tego nie doczekać i umrzeć z krzywdzącągo opinią w oczach współczesnych mu współbraci.Są zresztą różne przejawy <strong>po</strong>kory, a jedną z nich może być <strong>po</strong>sługa...władzy. Przykładem tego może być <strong>po</strong>stać św. Grzegorza Wielkiego, którypragnął <strong>po</strong>święcić się życiu monastycznemu, ale - wbrew swej woli i chęciom- został obwołany papieżem. Długo wzbraniał się przed przyjęciemtego obowiązku, gdyż miał już inny plan na swe życie, pełen wyrzeczeńi świątobliwości. A jednak jeszcze większym wyrzeczeniem stało się dla niegoprzyjęcie najwyższej godności w Kościele. Przejął władzę, gdyż zwyciężyła<strong>po</strong>kora. Sam pisał o tym następująco w swej Regola pastorale: „Nie jestprawdziwie <strong>po</strong>korny ten, kto rozumie, że musi stać na czele innych na mocydekretu Bożej woli, a mimo to gardzi tą wyższością". Grzegorz wiedział, żetą decyzją uczyni wielu swoich dotychczasowych przyjaciół wrogami, aleokazał <strong>po</strong>słuszeństwo.Mądrość Kościoła <strong>po</strong>lega na tym, że czeka długo nim wyda orzeczenieo prawowierności mistyka czy katolickim charakterze dzieła. Daje sobieczas, a w tym czasie <strong>po</strong>ddaje próbom. Najtrudniejszą z nich jest próba <strong>po</strong>kory.Dlatego Pius XI, doświadczający ciężko ojca Pio, nie był narzędziemszatana, lecz Boga samego.ZIMA 2008LECH DOKOWICZ


S<strong>po</strong>śród wszystkich formacji prawicowych rządzącychPolską <strong>po</strong> 1989 roku PiS był jedyną, która nie ustawiałasię wobec hierarchii katolickiej w <strong>po</strong>zycji petenta.Wystę<strong>po</strong>wała jako partner trudny i narzucający niekiedyKościołowi swoje rozwiązania. Powiedzmy sobieszczerze: gdyby prezydentem w roku 2005 został DonaldTusk, a nie Lech Kaczyński, to dzisiaj metro<strong>po</strong>litąwarszawskim byłby nie Kazimierz Nycz, lecz StanisławWielgus. Tylko upór i determinacja rządzących sprawiły,że - wbrew woli episkopatu - zwierzchnikiem Kościoław stolicy nie został arcybiskup Wielgus.Teologia <strong>po</strong>litycznaJarosława KaczyńskiegoTOMASZ P. TERLIKOWSKI126FRONDA 44/45


Jak zauważył Zdzisław Krasnodębski, najważniejszą wartością w publicznejdziałalności Jarosława Kaczyńskiego <strong>po</strong>zostaje Polska. Jej dobru - takjak sam je roz<strong>po</strong>znaje i definiuje - <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowuje wszystkie inne wartości.Pod<strong>po</strong>rządkowuje także religię, kiedy wydaje mu się to konieczne.Celem Jarosława Kaczyńskiego jest budowa IV RP. Katolicyzm byłi jest w tym projekcie narzędziem do wprowadzania i umacniania najlepszych,zdaniem <strong>po</strong>lityka, rozwiązań ustrojowych. Wyrzucona w <strong>po</strong>łowielat dziewięćdziesiątych <strong>po</strong>za margines debaty publicznej aktywnai dynamiczna wiara <strong>po</strong>łączona z frustracją pewnych środowisk miała się staćistotnym narzędziem budowania silnego państwa. Problem <strong>po</strong>legał tylko natym, że były premier traktował religię i Kościół w znaczącym stopniu przedmiotowo.Jej obrona i umacnianie były nie tyle celem, a jedynie środkiem doosiągnięcia celu <strong>po</strong>litycznego. I kto wie, czy właśnie ten instrumentalizm niestał się jedną z przyczyn przegranej PiS-u i jej prezesa w ostatnich wyborach.Sensowna od<strong>po</strong>wiedź na to pytanie wymaga jednak choćby <strong>po</strong>bieżnej próbyodtworzenia „<strong>po</strong>litycznej religijności" Jarosława Kaczyńskiego: jego „teologii<strong>po</strong>litycznej" czy miejsca katolicyzmu w projekcie <strong>po</strong>litycznym, którego jeston autorem.Jest to zadanie tym istotniejsze, że wygrana Platformy Obywatelskiejw ostatnich wyborach nie oznacza końca narracji <strong>po</strong>litycznej Kaczyńskiego.Istotną rolę w jej kształtowaniu odgrywa religia, a konkretnie swoiście zinterpretowanyi przedstawiany ludowo-narodowy katolicyzm, który - tak jakbył wygodnym narzędziem <strong>po</strong>mocnym w sprawowaniu władzy - tak <strong>po</strong>zostajenim w budowaniu silnej o<strong>po</strong>zycji parlamentarnej. To zaś, w <strong>po</strong>łączeniuz mniej widocznymi, ale równie realnymi próbami wykorzystania autorytetumetro<strong>po</strong>litów krakowskiego czy gdańskiego przez Donalda Tuska, możeoznaczać dla Kościoła kolejne trudne wyzwanie, z którym przyjdzie mu sięzmierzyć w najbliższych miesiącach i latach.Aby się z nim zmierzyć, konieczne jest nie tyle ślepe <strong>po</strong>tępienie czy oburzaniesię na byłego premiera, który wykorzystywał, i zapewne będzie toczynił nadal, s<strong>po</strong>ry wewnątrzkościelne do wzmacniania swojego ugru<strong>po</strong>wania,ile zrozumienie celów, jakie stawia on przed sobą i swoją partią. A te- wbrew sugestiom krytyków - niewiele mają wspólnego z budową jakiejś<strong>po</strong>stendeckiej wersji „katolickiego państwa narodu <strong>po</strong>lskiego" IV RP JarosławaKaczyńskiego nie ma być „narzędziem zbawienia" czy państwem choćbyw ograniczonym stopniu katolickim. Ma ona natomiast stanowić próbęZIMA 2008127


zbudowania nowoczesnego, ale nieliberalnego państwa, opierającego się natradycji, w której istotną rolę odgrywa katolicyzm, <strong>po</strong>jmowany jednak bardziejjako kom<strong>po</strong>nent narodowej tożsamości, niż jako sfera indywidualnego,radykalnego zaangażowania jednostek. To ostatnie kojarzyło się premierowizbyt mocno z próbami czynienia z państwa „instrumentu zbawienia", a zapróbami takimi - jak nieoficjalnie przyznają bliscy współpracownicy byłegopremiera - dostrzegał on rosnące wpływy Opus Dei.Doskonale to odseparowanie aktywnie przeżywanej wiary od sfery <strong>po</strong>litycznejwidać było w s<strong>po</strong>rze o zmianę konstytucji, w trakcie którego Kaczyńskiprzyjął taktykę nie tyle wspierania <strong>po</strong>mysłu przy jednoczesnym dystansowaniusię od prób partyjnego rozgrywania problemu przez LPR, ilemarginalizacji Marka Jurka i stopniowej obstrukcji samej idei <strong>po</strong>prawieniaprawnej ochrony życia. „Być może na stanowisku premiera zaważyły też jego«żoliborskie» <strong>po</strong>glądy, w których katolicyzm jest wymiarem istotnym, alewyraźnie odseparowanym od <strong>po</strong>lityki" 1- wskazywał <strong>po</strong>litolog Artur Wołek.A sam Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Dziennika" ujmował rzeczjeszcze bardziej otwarcie: „Państwo bowiem nie jest instrumentem zbawienia.Zbawienie jest w Kościele, który jest i musi być oddzielony od państwa",a nieco wcześniej wyjaśniał: „program PiS to projekt głębokiej modernizacjiPolski w oparciu o tradycyjne wartości. W jego centrum stoi problem państwarozumianego jako struktura organizacyjna, ale też jako jakość moralna,jako byt s<strong>po</strong>łecznie legitymizowany. Tej legitymizacji trzeba szukać w tradycyjnychwartościach, a więc oczywiście w chrześcijaństwie, tradycji Kościoła,ale także w tradycji świeckiej, tradycji I i II Rzeczy<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej, walk o nie<strong>po</strong>dległość,wreszcie w tradycji Solidarności" 2 .Pastiszowy tradycjonalizm?Uwagi te doskonale <strong>po</strong>kazują, że zaangażowanie premiera w obronę RadiaMaryja, <strong>po</strong>wracająca w wy<strong>po</strong>wiedziach obu braci retoryka religijna(by przy<strong>po</strong>mnieć tu słynne słowa z wywiadu dla tygodnika „Wprost":„Bóg wybaczy mi koalicję z Lepperem") czy odwoływanie się w rozsy-1A. Wołek, Kaczyński musi <strong>po</strong>dzielić się władzą w PiS, „Gazeta Wyborcza" 13marca 2007.2Państwo nie jest instrumentem zbawienia. Z Jarosławem Kaczyńskim rozmawiaCezary Michalski, „Dziennik", 22 kwietnia 2007.128 FRONDA 44/45


łanych do proboszczów przed <strong>po</strong>przednimiwyborami listach do przywiązania do katolickiejtradycji Polski - są nie tyle treścią ideiIV RP, ile jednym z narzędzi służących do jejbudowy i legitymizacji. Mają one sprawiaćwrażenie, że bracia Kaczyńscy są jedynymieks<strong>po</strong>nentami interesów katolików. Tyle tylko,że ma to być jedynie wrażenie. Pokazałato Jadwiga Staniszkis, sugerując w „Europie"(20 października 2007), że w przypadku PiS-u mamy do czynienianie tyle z tradycjonalizmem, ile z „pastiszowym tradycjonalizmem" który<strong>po</strong>przez świadome i selektywne stosowanie terminologii tradycyjnejpróbuje wchłonąć środowiska autentycznie tradycyjne 3 .Takie <strong>po</strong>dejście dostrzec można w stosunku premiera (w zdecydowaniewiększym stopniu niż prezydenta) do Radia Maryja. Program <strong>po</strong>lityczny czywizje religijne ojca Tadeusza Rydzyka, odwołującego się do tradycji endeckich(także w <strong>po</strong>wojennym paxowskim wydaniu), są całkowicie obce obubraciom Kaczyńskim. Wystarczy przy<strong>po</strong>mnieć, że prezydent na swojegokapelana wybrał nie kogoś związanego ze zgromadzeniem redemptorystów,ale uważanego <strong>po</strong>wszechnie za modernistę i skrajnego liberała ks. RomanaIndrzejczyka. Proizraelska <strong>po</strong>lityka zarówno pałacu prezydenckiego, jaki <strong>po</strong>lskiego rządu wielokrotnie była krytykowana na falach toruńskiej rozgłośni,a jej najbardziej znanym wyrazem stały się „taśmy Rydzyka" JarosławKaczyński zresztą również otwarcie odcinał się od części <strong>po</strong>glądów prezentowanychw Toruniu, <strong>po</strong>dkreślając w wywiadzie-rzece udzielonym MichałowiKarnowskiemu i Piotrowi Zarembie, że czasem „zdecydowanie nie zgadzasię" z nimi 4 . Trudno więc <strong>po</strong>szukiwać rzeczywiście religijnych przyczyn sojuszumiędzy PiS-em a toruńskim imperium medialnym. Podstawą ideową istniejącegoniewątpliwie „układu" między Radiem Maryja a PiS-em, o którymtak barwnie o<strong>po</strong>wiadali Antoni Mężydło czy Bogdan Borusewicz, były czysto<strong>po</strong>lityczne interesy PiS-u, nie mające nic wspólnego z kwestiami wiary.„PiS jest partią, która chce wokół super<strong>po</strong>zytywnego celu s<strong>po</strong>łecznego, jakim3Prawda i fałsz <strong>po</strong>lskiej <strong>po</strong>lityki. O Europie, Tusku i Kaczyńskim mówi JadwigaStaniszkis, „Europa" nr 186, 27 października 2007.4-286.M. Karnowski, P. Zaremba, O dwóch takich, co ukradli, Kraków 2006, s. 285-ZIMA 2008129


jest wyrwanie Polski z <strong>po</strong>stkomunizmu, skupićwszystkie siły, które się za tym o<strong>po</strong>wiadają. A RadioMaryja się dzisiaj za tym o<strong>po</strong>wiada. Wzmacnianasze siły w walce z <strong>po</strong>stkomunizmem" 5- mówił o tym otwarcie premier w wywiadzieudzielonym „Rzecz<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej"Uznanie Radia Maryja, czy też dokładniejstworzonego wokół niego ruchu za istotny elementprzemiany s<strong>po</strong>łecznej, wiązało się z akceptacjąwspólnototwórczej roli ojca Rydzyka. Najistotniejsząsiłą Radia Maryja od samego niemal <strong>po</strong>czątku było stworzeniewspólnoty, a może lepiej <strong>po</strong>wiedzieć - <strong>po</strong>rozumienia wykluczonych z transformacjiIII RP. I nie chodziło tylko o tych, którzy z jakichś <strong>po</strong>wodów wypadliz głównego nurtu przemian i niemal nic na nich nie zyskali (jak emeryci, renciści,mieszkańcy małych miasteczek), ale też o tych, którzy z jakichś <strong>po</strong>wodów(niekoniecznie religijnych) nie akceptowali liberalno-demokratycznegokierunku, w jakim zmierzała wówczas Polska (najpierw symbolizowanegoprzez reformy Balcerowicza, <strong>po</strong>tem przez stosunek do rządu Olszewskiego,a wreszcie do konstytucji i wejścia Polski do UE), i chcieli otwarcie i szczerzeo tym mówić. Taka <strong>po</strong>stawa wykluczała wówczas z głównego nurtu debatypublicznej, spychała na margines „oszołomów" lub „ciemnogród". Zarównodla jednych, jak i drugich wykluczonych, nie było niemal wówczas (<strong>po</strong>zaniewielkimi środowiskowymi gazetami) innego miejsca, w którym moglibysię nie tylko s<strong>po</strong>tkać, ale też swobodnie rozmawiać i wyrażać swoje opinie.Wspólnota ta budowana była wokół jednej osoby - ojca Tadeusza Rydzyka,ale konstytuowały ją - <strong>po</strong>za wykluczeniem - język, <strong>po</strong>czucie zagrożenia i jaknajbardziej autentyczna <strong>po</strong>moc, jaką można było uzyskać od innych słuchaczy.I nie chodzi tu tylko o przekazywane <strong>po</strong>dczas audycji pralki, lodówki czytelewizory, ale też o więzi (fakt, że wirtualne), które zastę<strong>po</strong>wały samotnym,starszym, często <strong>po</strong>rzuconym przez najbliższych osobom, relacje rodzinne.Radio Maryja, tworząc wspólnotę słuchaczy, budowało jak najbardziej realnąnamiastkę rodziny (stąd określenie wspólnot słuchaczy jako Rodziny RadiaMaryja wcale nie było na wyrost).5Wyciągamy łosia z bagna. Z premierem Jarosławem Kaczyńskim rozmawiają JoannaLichocka i Paweł Lisicki, „Rzecz<strong>po</strong>s<strong>po</strong>lita" 3 września 2007.130FRONDA 44/45


Wykluczenie to, wbrew <strong>po</strong>wszechnej opinii, wcale nie zawsze oznaczałonieudacznictwo czy nieprzystosowanie do nowych warunków. Przeciwnie,w latach medialnej izolacji, ojcu Rydzykowi i jego współpracownikom udałosię nie tylko zbudować najbardziej słuchane katolickie radio, ale także telewizję,kwartalnik, dziennik, sieć własnych księgarni, ruch s<strong>po</strong>łeczny, grupęoddanych sobie intelektualistów oraz wyższą uczelnię. I każda z tych organizacji(<strong>po</strong>za - na razie - telewizją) dzięki ofiarności swoich odbiorców przynosizyski. Wszystko to <strong>po</strong>zwala <strong>po</strong>równać ojca Rydzyka do amerykańskichtelekaznodziejów, bowiem - tak jak oni - nie tylko <strong>po</strong>wołał do życia wielkiemedium, ale też stworzył wokół niego alternatywny świat, którego mieszkańcymogą niemal nie kontaktować się z nieprzyjaznym dla siebie otoczeniem.I właśnie taką siłę budowania alternatywnych struktur, tworzenia języka,który ma moc nie tylko opisywania rzeczywistości, ale również jej definiowania,a co za tym idzie zmieniania - docenił Kaczyński w toruńskiej rozgłośni.A może, ujmując rzecz jeszcze bardziej wprost, uznał on, że w ruchu skupionymwokół Radia Maryja ukryte są założenia i dążenia, które łatwo możnaprzekształcić w coś na kształt „katolickiej religii obywatelskiej", w której ojciecRydzyk mógłby stać się liderem „<strong>po</strong>lskiej moralnej większości". „RadioMaryja mobilizuje ludzi broniących tradycyjnych wartości. A ja bym chciałdokonać modernizacji Polski w zgodzie z tymi wartościami" 6 - <strong>po</strong>dkreślałw wywiadzie O dwóch takich... Jarosław Kaczyński.Solidarność wykluczonych przez MichnikaNie bez znaczenia dla nawiązania współpracy było także wspólne zarównoKaczyńskim, jak i środowisku skupionemu wokół toruńskiej rozgłośni,doświadczenie wykluczenia z głównego nurtu debaty publicznejw latach dziewięćdziesiątych. Po radykalnym zerwaniu z prezydentemLechem Wałęsą, skłóceniu się ze zdecydowaną większością <strong>po</strong>litykówcentroprawicy, a nawet z częścią <strong>po</strong>lityków związanych z PorozumieniemCentrum, od 1992 roku Jarosław Kaczyński <strong>po</strong>zostawał (mimo <strong>po</strong>dejmowanychregularnie prób <strong>po</strong>wrotu na pierwszy plan życia <strong>po</strong>litycznego)na marginesie. Nie zmieniły tego wybory w 1993 roku, na które udało sięzorganizować niewielką koalicję Porozumienia Centrum - Zjednoczenie6M. Karnowski, P. Zaremba, dz. cyt, s. 292.ZIMA 2008131


Polskie 7 . Poczucie osamotnienia <strong>po</strong>litycznego,wyrzucenia <strong>po</strong>za nawias debaty niewątpliwiewzmacniały jeszcze nieustannie<strong>po</strong>nawiane ataki zdecydowanej większościmediów, które w PC i Jarosławie Kaczyńskimdostrzegały „oszołomów", „oszalałychlustratorów" czy „ludzi z obłędem w oczach".Podobne oskarżenia formułowano w tymsamym czasie (a także później) wobec środowiskaRadia Maryja. Ono również, szczególniewtedy, gdy <strong>po</strong> marginalizacji <strong>po</strong>litycznej zaczęli się z nim wiązać<strong>po</strong>litycy z obozu Jana Olszewskiego czy Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, natychmiast zaklasyfikowane zostało jako margines, oszołomstwoi ciemnogród i jako takie skazane na milczenie.Ta właśnie wspólnota doświadczeń sprawia, że - mimo iż w tamtym okresieJarosławowi Kaczyńskiemu i ojcu Tadeuszowi Rydzykowi było ze sobązdecydowanie nie <strong>po</strong> drodze - oba środowiska wyciągnęły z owych czasówbardzo <strong>po</strong>dobne wnioski dotyczące rządzącego Polską układu (określanegoprzez Rafała Ziemkiewicza „michnikowszczyzną" 8 ), który skutecznie eliminującinaczej myślących, przejął na lata rząd dusz. Oczywiście obie stronynieco inaczej opisywały naturę przeciwnika, zwracały uwagę na inne jegoaspekty. Radio Maryja mitologizowało część przekonań środowiska „GazetyWyborczej", przypisując je <strong>po</strong>chodzeniu narodowemu jej liderów, <strong>po</strong>dczasgdy dla Kaczyńskich o wiele istotniejszy był fakt rodzinnych <strong>po</strong>wiązań <strong>po</strong>litycznychówczesnych liderów opinii. Nie zmienia to jednak faktu, że oba środowiska<strong>po</strong>lityczne były do siebie systematycznie zbliżane <strong>po</strong>przez nieustająceataki „Wyborczej", dla której zarówno tak jednoznacznie prolustracyjniKaczyńscy, jak i jednoznacznie narodowo-katolicka rozgłośnia <strong>po</strong>zostawaligłównymi przeciwnikami ideowymi. W tym sensie można <strong>po</strong>wiedzieć,że to wytrwałej pracy Adama Michnika <strong>po</strong>lska <strong>po</strong>lityka zawdzięcza sojuszdwóch <strong>po</strong>czątkowo niechętnych sobie środowisk.Zepchnięcie Jarosława Kaczyńskiego, w <strong>po</strong>czątku lat dziewięćdziesiątychprzekonanego, że partię budować należy od centrum ku prawi-78A. Dudek, Pierwsze lata III Rzecz<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej, Kraków 2002, s. 345.RA. Ziemkiewicz, Michnikowszczyzną. Zapis choroby, Warszawa 2006.FRONDA 44/45


cy, na <strong>po</strong>zycje skrajne (nie od<strong>po</strong>wiadające zresztą, jak się wydaje, jegoosobistym <strong>po</strong>glądom), sprawiło, iż uznał on, że partię należy budowaćod prawa rozpychając się w kierunku centrum. Takie zadanie <strong>po</strong>stawiłprzed nową tworzoną przez siebie formacją - Prawem i Sprawiedliwością.W takiej sytuacji nie mógł zaś nie dostrzec istotnego elementu nowejukładanki <strong>po</strong>litycznej, jakim stać się mogło Radio Maryja. W tym samymczasie klęskę dotychczasowych prób budowania silnej narodowo-katolickiejprawicy mógł obserwować ojciec Tadeusz Rydzyk, który przez całelata dziewięćdziesiąte widział kolejne <strong>po</strong>rażki wspieranych przez siebie„jedynych prawdziwych prawicowców" a już w XXI wieku, gdy budowanaprzez niego Liga Polskich Rodzin zaczęła odnosić wreszcie sukcesy, towładzę nad nią odebrał mu młody, dynamiczny Roman Giertych, którymimo nieustannych deklaracji wierności ani myślał <strong>po</strong>zostawać w cieniutoruńskiego redemptorysty. Obie strony dostrzegły więc w drugim środowiskupartnera, z którym <strong>po</strong>djąć mogły jeszcze jedną próbę reformyPolski i stworzenia mocnego ośrodka <strong>po</strong>litycznego. I tak się stało.Nowy Józef inlzm?W takim sojuszu nie byłoby nic złego (na całym świecie religijni konserwatyściwspółpracują ze świeckimi prawicowcami), ale nałożył się onw czasie na trwający w <strong>po</strong>lskim Kościele i dzielący biskupów w episkopaciespór wokół Radia Maryja. W takim momencie Jarosław Kaczyńskizdecydował się zaprząc toruńską rozgłośnię do czysto <strong>po</strong>litycznegodzieła, jakim była walka o IV RP. Tym samym były premier niejako o<strong>po</strong>wiedziałsię <strong>po</strong> jednej ze stron wewnątrzkościelnego s<strong>po</strong>ru. To zaś sprawiło,że spór ten z kwestii duszpasterskiej od<strong>po</strong>wiedzialności Kościoła zaswoich wiernych przekształcił się w spór o <strong>po</strong>lityczne preferencje wiernych.Skutkiem takiego <strong>po</strong>stawienia problemu stało się dzielenie katolikówi hierarchów według kryteriów partyjnych. Trzeba jednak uczciwieprzyznać, że za taki stan rzeczy w równym stopniu <strong>po</strong>noszą od<strong>po</strong>wiedzialnośćtakże liderzy Platformy Obywatelskiej, zwłaszcza Donald Tuski Jan Maria Rokita - to przecież ten ostatni dokonał <strong>po</strong>działu <strong>po</strong>lskichkatolików na toruńskich i łagiewnickich.Pierwszym wyraźnym świadectwem takiej <strong>po</strong>lityki stała się wy<strong>po</strong>wiedźprezesa PiS przed konferencją Episkopatu Polski w maju 2006 roku.ZIMA 2008133


Uprzedzając możliwe decyzje biskupów, inspirowanychzresztą wyraźnym nakazem papieskim,Jarosław Kaczyński <strong>po</strong>dkreślił wówczas zdecydowanie,że <strong>po</strong>wodem, dla którego Radio Maryjajest krytykowane, jest wyłącznie fakt, że „stałosię ono częścią frontu, który ma szansę zmienićPolskę" W ten s<strong>po</strong>sób, sprowadzając spór o ojcaRydzyka do problemu walki z mono<strong>po</strong>lizującymdebatę „salonem" czy „układem", prezes PiS wpisałKościół w debatę, która nie ma wiele wspólnego z jego misją. Sugerując,że chodzi w istocie wyłącznie o obronę „układu" Kaczyński dał <strong>po</strong>średniodo zrozumienia, że część Kościoła krytyczna wobec ojca Rydzyka jest takżeelementem owego „układu", a intencje hierarchów mówiących o nieczystychzagraniach toruńskiej rozgłośni nie mają nic wspólnego z chęcią obrony de<strong>po</strong>zytuwiary czy skuteczności duszpasterskiej. Choć z drugiej strony zachowaniebraci Kaczyńskich i ojca Rydzyka <strong>po</strong>dczas skandalu z arcybiskupemWielgusem było diametralnie różne - stanęli oni <strong>po</strong> przeciwnych stronach,chociaż <strong>po</strong>winna ich łączyć wspólna idea rozliczenia z komunistyczną przeszłościątraktowana jako jeden z filarów walki z „układem". Rozdźwięk tennie s<strong>po</strong>wodował jednak zerwania sojuszu. Na dłuższą metę wszakże utożsamienie„dyskursów katolickich" z jedną tylko linią - w tym wypadku RadiaMaryja i PiS - oznacza nie tylko radykalne ograniczenie pluralizmu myślowegoKościoła, ale także wiąże jego autorytet z jednym ugru<strong>po</strong>waniem <strong>po</strong>litycznym.A to nigdy nie kończyło się dobrze dla instytucji kościelnych.W działaniach Jarosława Kaczyńskiego można jednak dostrzec takżeznacznie głębszą strategię wykorzystania religii i tradycji katolickiej w <strong>po</strong>lityce.Otóż próbuje on <strong>po</strong>stawić przed Kościołem (jako całością, a nie tylkojego częścią) zadania państwowotwórcze. Instytucje kościelne mają zatemnie tylko stać na straży wiary Polaków czy <strong>po</strong>magać im w doświadczeniachcodzienności, ale także budować silne państwo. Co ciekawe, takie zadaniastawiał przed Kościołem kilkanaście lat temu Jan Maria Rokita, wówczas szefUrzędu Rady Ministrów w rządzie Hanny Suchockiej. Miał on żal do katolickichhierarchów, że Kościół w Polsce zbyt słabo wspiera procesy modernizacyjne.Robert Kostro, który opisał wtedy na łamach „Debaty" oczekiwaniakrakowskiego <strong>po</strong>lityka wobec <strong>po</strong>lskich biskupów, <strong>po</strong>równał je do <strong>po</strong>stę<strong>po</strong>waniamargrabiego Wielo<strong>po</strong>lskiego w Królestwie Polskim.134FRONDA 44/45


Zaangażowanie premiera w przekonanie Benedykta XVI, aby <strong>po</strong>zostawiłstolicę prymasowską w Warszawie, jest doskonałym przykładem takiego<strong>po</strong>jmowania roli Kościoła. Wyjaśniając, dlaczego w ogóle (wbrew dyplomatycznymzwyczajom) <strong>po</strong>stanowił rozmawiać o tym z papieżem, premier<strong>po</strong>dkreślał, że „tytuł prymasa jest elementem <strong>po</strong>lskiej tradycji i z punktu widzeniapaństwa nie jest bez znaczenia, gdzie znajduje się stolica prymasów.(...) W moim przeświadczeniu Kościół <strong>po</strong>winien być silny, a temu służy instytucjaprymasa"Ustawiając w ten s<strong>po</strong>sób instytucję prymasowską, premier zdecydował sięna jej umiejscowienie niemal w strukturach państwowych, a nie kościelnych.Prymas ma być w takiej wizji człowiekiem, który wzmacnia nie tylko Kościół,ale również buduje tożsamość narodową, a także ściśle współpracuje z władzamipaństwowymi w budowaniu <strong>po</strong>litycznej przyszłości. Problem <strong>po</strong>legatylko na tym, że takie widzenie roli prymasa czy w ogóle hierarchy katolickiegoniewiele ma wspólnego z katolicką tradycją. Od wieków bowiem modelempasterza, a zwłaszcza biskupa w Polsce, <strong>po</strong>zostaje św. Stanisław, a tenjako żywo nie umacniał władzy, ale niezwykle mocno ją krytykował. Pewnainterpretacja s<strong>po</strong>ru między biskupem a królem każe nawet przypuszczać, żedotyczył on właśnie uczestnictwa Kościoła w budowaniu silnego i dynamicznegopaństwa (co udało się bez wątpienia Bolesławowi Szczodremu), ale bezzwracania uwagi na aspekt moralny 9 . Zabójstwa biskupa nie należy bowiem<strong>po</strong>strzegać jako zwieńczenia długotrwałego kryzysu, ale raczej, jak wskazujeMarian Plezia, jako wynik „chwilowej konstelacji wypadków, które przeciwstawiłyich sobie - oraz nie mniejszej niż u króla nieugiętości biskupa,który wiedział komu stawia czoło i jakie stąd mogą wyniknąć konsekwencje.Wiedział jednak również w obronie czego staje, a była to najprostsza zasadamoralności ludzkiej i chrześcijańskiej, zabraniająca przelewać krew niewinną"10 . I to nawet jeśli (wypada to dodać) wymaga tego interes państwa. Analogiamiędzy Bolesławem Śmiałym a Jarosławem Kaczyńskim jest oczywiścieodległa, ale - jeśli na <strong>po</strong>stać wielkiego władcy Polski i jego konflikt z biskupemStanisławem s<strong>po</strong>jrzeć z perspektywy nakreślonej przez Jana Pawła IIw <strong>po</strong>emacie Stanisław - to trudno nie dostrzec, że w dychotomii między9K. Mazur, Legenda o św. Stanisławie - tekst nieznośnie długi z wartościowym zakończeniem,„Pressje" Teka Dziesiąta i Jedenasta Klubu Jagiellońskiego 2007, s. 199.10M. Plezia, Dookoła sprawy św. Stanisława. Studium źródłoznawcze, Kraków2003, s. 189.ZIMA 2008135


„mieczem" a „słowem" lider PiS wybieraraczej twardą <strong>po</strong>lityczną grę, której bliżejjest do metafory miecza niż metafory „słowa".Zdarzało się też, że w sytuacjach, gdyhierarchowie Kościoła nie wspierali byłegopremiera, niezwykle ostro ich krytykował,zarzucając im (niekiedy nie bez racji)niezrozumienie własnych intencji, a takżechęć zbudowania w Polsce Kościoła holenderskiegoi - <strong>po</strong>średnio - działalnośćna rzecz „układu".Takie myślenie ujawnia <strong>po</strong>kusę józefinizmu, tzn. takiego włączenia Kościoław rzeczywistość s<strong>po</strong>łeczno-<strong>po</strong>lityczną, która sprowadzałaby tę ŚwiętąInstytucję wyłącznie do roli fundamentu życia s<strong>po</strong>łecznego, zwornika duchowegopaństwa, a jego duchownych do roli urzędników, których celemjest czuwanie nad moralnością ludzką. W józefinizmie (ale także w myśleniuluterańskich i prawosławnych władców, by wyjść <strong>po</strong>za granice Kościoła katolickiego)głównym celem Kościoła staje się wspieranie bieżącej <strong>po</strong>lityki państwa.Jego biskupi są kimś w rodzaju urzędników duchowych. Oczywiścieprzesadą byłoby uznawać, że rozmowy premiera Jarosława Kaczyńskiegow Watykanie to już <strong>po</strong>czątek nowego józefinizmu. Ani premier bowiem niema takiej władzy, jaką miał cesarz, ani nic nie wiadomo o tym, aby Kościółmiał ulegać takim <strong>po</strong>mysłom. Ale nie oznacza to, że nie ma <strong>po</strong>wodów do nie<strong>po</strong>koju.Oto bowiem <strong>po</strong> raz kolejny otrzymaliśmy sygnał, że władza ma tendencjedo przedmiotowego traktowania Kościoła (te same tendencje ujawnilizresztą będący w o<strong>po</strong>zycji <strong>po</strong>litycy Platformy Obywatelskiej, pielgrzymującynieustannie do krakowskiej kurii przy Franciszkańskiej). W tej konstrukcjihierarchowie mają być nie tyle moralnym i duchowym punktem odniesienia,ile elementem konstrukcji wspierającym układ <strong>po</strong>lityczny (wystarczy tylkoprzy<strong>po</strong>mnieć sobie rolę arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia w <strong>po</strong>czątkachwładzy Samoobrony, LPR i PiS).Niedawne zwycięstwo wyborcze Platformy przez wielu biskupów zostało<strong>po</strong>witane z radością, czemu dawali wyraz w publicznych wy<strong>po</strong>wiedziach.W sumie nic w tym dziwnego - s<strong>po</strong>śród wszystkich formacji prawicowychrządzących Polską <strong>po</strong> 1989 roku PiS był jedyną, która nie ustawiała się wobechierarchii katolickiej w <strong>po</strong>zycji petenta. Wystę<strong>po</strong>wała jako partner trud-136FRONDA 44/45


ny i narzucający niekiedy Kościołowi swoje rozwiązania. Powiedzmy sobieszczerze: gdyby prezydentem w roku 2005 został Donald Tusk, a nie LechKaczyński, to dzisiaj metro<strong>po</strong>litą warszawskim byłby nie Kazimierz Nycz,lecz Stanisław Wielgus. Tylko upór i determinacja rządzących sprawiły, że- wbrew woli episkopatu - zwierzchnikiem Kościoła w stolicy nie został arcybiskupWielgus. O tym także musimy pamiętać, pisząc o <strong>po</strong>kusie nowegojózefinizmu.Niewygórowana cena współpracyParadoksalnie zresztą cena, jaką Jarosław Kaczyński był skłonny zapłacićza wciągnięcie Kościoła w walkę <strong>po</strong>lityczną, wcale nie była wygórowana.Ograniczała się ona w zasadzie do kwestii symbolicznych: docenieniaroli katolików w życiu s<strong>po</strong>łecznym, zapraszania duchownych na rozmaiteuroczystości oraz mniej lub bardziej otwartego wspierania rozmaitychinicjatyw kościelnych (w tym budowy Świątyni Opatrzności Bożej). Dotego dodać można kilka wizyt w toruńskiej telewizji i radiu (tylko zresztąJarosława - Lech się na to nie zdecydował), przyjęcie na listy wyborczewspółpracowników Radia Maryja, ciepłe słowa odnoszące się do redemptorysty,przymykanie oka na jego ekscesy i wsparcie państwa dla jego <strong>po</strong>mysłów.Wszystko to trudno uznać za jakieś zasadnicze zmiany, którerząd PiS miałby ofiarować Kościołowi. Nic bowiem z rzeczy rzeczywiścieistotnych dla katolików <strong>po</strong>d rządami PiS-u się nie zmieniło. Polityka prorodzinnaprowadzona była w gruncie rzeczy wbrew PiS-owi, który wolałod niej system <strong>po</strong>mocy s<strong>po</strong>łecznej i rozwój zawodowy kobiet, czegodoskonałym przykładem było mianowanie na stanowisko pełnomocnikado spraw kobiet i rodziny Joanny Kluzik-Rostkowskiej, <strong>po</strong>pierającej otwarciezapłodnienie in vitro, które jest przez Kościół surowo <strong>po</strong>tępiane.Próba zmiany konstytucji, tak by lepiej chroniła ona życie <strong>po</strong>częte, zakończyłasię klęską, m.in. z <strong>po</strong>wodu dyskretnego, ale niezwykle mocnegosprzeciwu braci Kaczyńskich. Mimo obietnic składanych w czasie s<strong>po</strong>ruo konstytucję, Polska nadal nie ma też prawa, które w jakikolwiek s<strong>po</strong>sóbokreślałoby status prawny ludzkich zarodków.Fakt, że mimo częstego odwoływania się do katolicyzmu ani Lech, aniJarosław Kaczyńscy nie zdecydowali się na spełnienie jakichkolwiek <strong>po</strong>stulatówKościoła w dziedzinie moralności publicznej wynika w s<strong>po</strong>sób oczywistyZIMA 2008137


z ich czysto <strong>po</strong>litycznej wizji roli Kościoła. Ale paradoksalnie z tego samegoźródła wypływa również fakt, że projekt ten <strong>po</strong>niósł klęskę. Jeśli bowiem braciaKaczyńscy rzeczywiście chcieli umacniać za <strong>po</strong>mocą katolicyzmu <strong>po</strong>lskątożsamość narodową, to <strong>po</strong>winni byli odwołać się do innych środowisk (takżeobecnych w ich własnej partii, ale trwale marginalizowanych) i do innychmetod. Nowoczesny, otwarty, zakorzeniony w chrześcijaństwie patriotyzmjest bowiem obecnie budowany w Polsce w wielu <strong>po</strong>soborowych ruchachi wspólnotach katolickich, w duszpasterstwach akademickich, w chrześcijańskichinstytucjach świeckich, w motywowanym religijnie wolontariacie czyw świadomym swej misji duchowej harcerstwie. Do tych właśnie formacji,jeśli chce zachować swoje wpływy, <strong>po</strong>winien był odwoływać się PiS. Wymagałobyto jednak istotnej zmiany paradygmatu <strong>po</strong>litycznego. Trzeba by zaakceptowaćsytuację, w której katolicyzm nie jest już tradycyjnym kom<strong>po</strong>nentemprawicowości, ale stanowi główny rdzeń tożsamości świato<strong>po</strong>glądowejjednostek. Tożsamości, która zresztą nie jest już dziedziczona, ale <strong>po</strong>zostajew znaczącym stopniu efektem osobistych decyzji.Ten typ katolicyzmu jest jednak trudniejszy do <strong>po</strong>litycznego wykorzystania.Co więcej, rodzącemu się obecnie archipelagowi wiary (w odróżnieniuod archipelagu radykalnej ortodoksji Pawła Milcarka - obejmuje on niecoszersze środowiska chrześcijańskie) nie wystarczy religijna retoryka. Będziesię on domagał konkretnych decyzji: prorodzinnych, promacierzyńskich,ograniczających dostęp do <strong>po</strong>rnografii czy wzmacniających rolę religii w wychowaniuobywatelskim. Bracia Kaczyńscy nie wydają się na razie gotowi dopróby <strong>po</strong>zyskiwania nowych religijnych środowisk. Wymagałoby to bowiemodrzucenia wizji katolicyzmu jako narzędzia budowania państwa i zgodę nauznanie wiary za jeden z fundamentów działalności <strong>po</strong>litycznej. To zaś wymagałobyprzyznania, że projekt <strong>po</strong>lityczny <strong>po</strong>winien być oceniany z punktuwidzenia Kościoła, a nie odwrotnie.TOMASZ P. TERLIKOWSKIrys. Janusz KapustaZIMA 2008


W wyborach na burmistrza Nowego Jorku Giuliani korzystałze wsparcia organizacji proaborcyjnych. Gdy wygrałte wybory, przyczynił się do tego, że ustanowiono dzieńupamiętniający wyrok Sądu Najwyższego w sprawiefłoe v. Wade, który ostatecznie zalegalizował zabijanienienarodzonych w całych Stanach Zjednoczonych. Cowięcej, gdy prezydent George W. Bush próbował doprowadzićdo zakazu aborcji przez częściowe narodzenie(dokonywanej na dzieciach w szóstym miesiącu ciąży),Giuliani był temu zdecydowanie przeciwny.Rudolpha Giulianiegokło<strong>po</strong>ty z ortopraksją i ortodoksjąBENJAMINPHILIPPE140FRONDA 44/45


Nie s<strong>po</strong>sób wygrać wyborów w StanachZjednoczonych bez odwołania się do religii.Ateizm czy choćby agnostycyzm, choć oczywiścieistnieje, a nawet jest eks<strong>po</strong>rtowanydo wciąż nowych krajów w <strong>po</strong>staci książekRicharda Dawkinsa, jest tak obcy duchowiamerykańskiemu, że prezydent nie odwołującysię do Boga czy nie cytujący Biblii jestw tym kraju niemal niewyobrażalny. PrezydentBill Clinton (mimo, delikatnie rzecz ujmując,swobodnego <strong>po</strong>dejścia do moralnościseksualnej) często wygłaszał kazania w zborachbaptystycznych, zaś George W. Bushczęsto i otwarcie odwołuje się do religijności,<strong>po</strong>dkreślając nie tylko, że jest „<strong>po</strong>wtórnie narodzonymchrześcijaninem", ale również, żeJezus Chrystus jest jego ukochanym filozofem. Nie jest też dla nikogozaskoczeniem, że w amerykańskiej debacie publicznej stawia się pytanianie tylko o to, na kogo zagłosowaliby chrześcijanie, ale również na kogoswój głos oddałby Jezus Chrystus. I w tej kwestii nic się nie zmienia. Jakwynika z badań przeprowadzonych w lipcu 2007 roku przez Sacred HeathUniversity Rolling Institute, <strong>po</strong>nad 60 procent Amerykanów wymaga,by ich przyszły prezydent był osobą religijną, i to w s<strong>po</strong>sób widocznynie tylko dla niego samego, ale i dla innych.Nie jest zatem zaskoczeniem, że wszyscy kandydaci na kandydatówna prezydenta w Stanach Zjednoczonych - od demokratów <strong>po</strong> republikanów- chętnie i obficie odwołują się do swojej wiary. Hillary Clintonprzyczyniła się nawet do opublikowania książki <strong>po</strong>d znaczącym tytułemBóg i Hillary Clinton. Z jej zawartości wynika wprawdzie, że głównymreligijnym przekonaniem żony byłego prezydenta jest wiara w prawo dozabijania nienarodzonych, ale to już zdecydowanie mniejszy problem. Doswojej religii odwołują się, co zresztą jeszcze bardziej naturalne, równieżkandydaci republikańscy. Ale i u nich z rzeczywistą <strong>po</strong>bożnością bywaróżnie. Mitt Romney, choć jest praktykującym mormonem, nie respektowałw swojej działalności publicznej zasad moralnych tego niechrześcijańskiegowyznania. Rudy Giuliani zaś, który również chętnie i bezZIMA 2008141


większego zażenowania odwołuje się dokatolickich korzeni, nie tylko o<strong>po</strong>wiada sięza prawem kobiet do aborcji, ale również za„małżeństwami" osób tej samej płci. Do tegotrzeba jeszcze dodać, mówiąc eufemistycznie,nieu<strong>po</strong>rządkowane życie osobiste: trzyżony w kraju, gdzie jedynym prezydentemrozwodnikiem (jednokrotnym) był RonaldReagan, to sytuacja trudna do zaakceptowanianawet dla religijnych wyborców. Wiedząco tym, Giuliani <strong>po</strong>czątkowo przyjął <strong>po</strong>litykęoddzielania życia osobistego od <strong>po</strong>glądów,ale gdy dostrzegł, że nie zdaje ona egzaminu- <strong>po</strong>szedł na całość i zaczął zachowywać sięnie jak <strong>po</strong>lityk, a jak kaznodzieja.Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeniDlatego <strong>po</strong>lityk, który w wywiadach udzielanych jeszcze rok temu, wyraźnieoddzielał sferę publiczną od prywatnej i unikał jak ognia wy<strong>po</strong>wiedzireligijnych (a w wywiadzie z 1998 roku przyznawał, że w kościele bywa„s<strong>po</strong>radycznie") - w rozmowie z ChristianBroadcasting Network zmienił front. - Wierzęw Boga, modlę się do Boga i proszę Jezusao wsparcie i <strong>po</strong>moc - mówił chrześcijańskimdziennikarzom Giuliani. - Miałem bardzomocne <strong>po</strong>glądy religijne i był okres w moimżyciu, gdy chciałem zostać księdzem, studiowałemnawet teologię w collegeu - dodał <strong>po</strong>lityk.Co takiego stało się, że ostatecznie duchownymnie został? To wyjaśnił w rozmowiez „Christian Science Monitor". Otóż zabardzo zaczął interesować go seks i uznał, żenie <strong>po</strong>radzi sobie z celibatem. W tym okresiezastanawiał się nawet, czy nie konwertowaćna luteranizm czy anglikanizm, i tam - już142FRONDA 44/45


z żoną - nie przyjąć ordynacji duchownej. Ostateczniesię jednak na to nie zdecydował, bowiem nie chciałzranić ojca, który był niezwykle <strong>po</strong>bożnym i przywiązanymdo swojej religii katolikiem 1 .Błyskawicznie też ożenił się ze swoją kuzynką (brakdyspensy kościelnej wymaganej przy związkach bliskichkuzynów stał się zresztą <strong>po</strong>dstawą o wiele lat późniejszegoorzeczenia nieważności małżeństwa) Reginą Perugi.Ich bezdzietny związek przetrwał 14 lat (od 1968do 1982 roku). W dwa lata <strong>po</strong> pierwszym rozwodzieGiuliani ożenił się <strong>po</strong> raz drugi, tym razem z telewizyjną dziennikarką.Związek ten zaowocował dwojgiem dzieci - synem Andrew (który brałudział jako 7-latek w kampanii wyborczej ojca) oraz córką Caroline. Aninowa żona, ani dzieci nie skłoniły jednak republikańskiego <strong>po</strong>lityka do zaprzestania<strong>po</strong>szukiwania przygód. Jeszcze w trakcie trwania małżeństwaprasa brukowa oskarżała go o dwa <strong>po</strong>zamałżeńskie romanse, z którychjeden stał się zresztą przyczyną rozwodu, a ówczesna kochanka Judithzostała jego trzecią żoną. W od<strong>po</strong>wiedzi dzieci zerwały z ojcem stosunkii odmówiły mu <strong>po</strong>parcia wyborczego. - Jest jeden zasadniczy problemmiędzy mną a moim ojcem - tłumaczył CNN Andrew Giuliani. - Tymproblemem jest Judith, czyli jego obecna żona - <strong>po</strong>dkreślił. Początkowoten konflikt w rodzinie, wywołany skandalami obyczajowymi, którychuczestnikiem był republikański <strong>po</strong>lityk, był przez niego całkowicie lekceważony.- To są prywatne sprawy, których nie chcęroztrząsać publicznie. Pro<strong>po</strong>nuję, by skupić się namoim programie s<strong>po</strong>łecznym - mówił Giuliani.Gdy jednak okazało się, że dla Amerykanów życiemałżeńskie ma znaczenie, republikański <strong>po</strong>litykzaczął nie tylko <strong>po</strong>kazywać swoją miłość do nowej,trzeciej żony (na przykład <strong>po</strong>dczas publicznego s<strong>po</strong>tkania,odbierając od niej telefon i zapewniając o swejmiłości), ale również wyjaśniać teologicznie, dlaczegokonserwatywnie nastawieni chrześcijanie nie1A. Marks, Rudolph Giuliani: Faith in work, God, and himself, „Christian ScienceMonitor" 3 października 2007.ZIMA 2008143


<strong>po</strong>winni odwoływać się do jego osobistych problemów.- Powtarzam sobie bardzo często: nie sądźcie, abyścienie byli sądzeni - od<strong>po</strong>wiadał Guliani na pytania dziennikarzyChristian Broadcasting Network. - Często przy<strong>po</strong>minamsobie o<strong>po</strong>wieść o tym, jak przyprowadzono doJezusa kobietę przyłapaną na cudzołóstwie, a on <strong>po</strong>wiedziałdo ludzi, którzy chcieli ją ukamienować: kto z wasjest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem.I nikt w nią nie rzucił - o<strong>po</strong>wiadał Guliani, dodając, żenikt nie może wyjść z tego testu zwycięską ręką, tylkosam Jezus.„Katolik" za wyboremGłównym problemem związanym z religijnością i katolickością (częstoprzywoływaną w tych wyborach) burmistrza Nowego Jorku nie sąjednak jego rozwody i romanse czy nawet konflikty z rodziną, ale jego<strong>po</strong>stawa i opinie w kluczowych dla Kościoła kwestiach moralnych, czyliaborcji i związków homoseksualnych. W obu tych kwestiach, mimopewnej ewolucji, Giuliani zajmuje stanowisko całkowicie nie do <strong>po</strong>godzeniaz nauczaniem Kościoła katolickiego.W 1993 roku, gdy startował w wyborach naburmistrza Nowego Jorku, korzystał nawetze wsparcia rozmaitych organizacji proaborcyjnych.Gdy wygrał te wybory, nie tylkonie zaprzestał głoszenia swoich <strong>po</strong>glądów,ale wręcz przyczynił się do tego, że ustanowionodzień upamiętniający wyrok SąduNajwyższego w sprawie Roe v. Wade, któryostatecznie zalegalizował zabijanie nienarodzonychw całych Stanach Zjednoczonych.Co więcej, gdy prezydent George W. Bushpróbował doprowadzić do zakazu aborcjiprzez częściowe narodzenie (dokonywanejna dzieciach w szóstym miesiącu ciąży),Giuliani był temu zdecydowanie przeciwny;144FRONDA 44/45


a jeszcze w latach dziewięćdziesiątych wspierał finansowanieaborcji z pieniędzy <strong>po</strong>datników... 2Oczywiście w ostatnich miesiącach te deklaracjeGiulianiego zostały zdecydowanie osłabione. Nadalwprawdzie o<strong>po</strong>wiada się on za „prawem kobiet dowyboru", ale zastrzega, że stany <strong>po</strong>winny mieć prawodo wprowadzania ograniczeń w dostępie do aborcji 3 .A w trakcie wystąpienia na Houston Baptist Universityokreślił nawet zabijanie nienarodzonych „moralnymzłem". - Jestem otwarty na <strong>po</strong>szukiwanie ograniczenialiczby wykonywanych aborcji. Ale wierzę, że <strong>po</strong>winniśmyszanować punkt widzenia kobiet i <strong>po</strong>zostawić im możliwość wyboru- tłumaczył Giuliani. Jednocześnie, czyniąc ukłon w stronę katolikówi ewangelicznych chrześcijan, którzy stanowią <strong>po</strong>kaźną grupę wyborcówpartii republikańskiej, <strong>po</strong>lityk zapewnił, że „osobiście jest przeciwnyaborcji", ale w debacie publicznej <strong>po</strong>zostaje <strong>po</strong>słuszny Konstytucji, która<strong>po</strong>zostawia kobietom prawo wyboru. Deklaracje te nie zadowoliły jednakani wyborców o<strong>po</strong>wiadających się za prawem do życia, ani hierarchiikościelnej. Biskup Thomas J. Tobin określił jego <strong>po</strong>stawę jako „pełną hi<strong>po</strong>kryzji"Arcybiskup John J. Myers <strong>po</strong>szedł jeszcze dalej i stwierdził jasno,że stanowisko <strong>po</strong>lityka jest „nielogiczne" i „wewnętrznie sprzeczne"- Każdy, kto stwierdza, że jest osobiście przeciwko aborcji, ale w przestrzenipublicznej ją dopuszcza, przeczy sam sobie. Przemoc wobec życialudzkiego jest zawsze i wszędzie zła. I nie jest to kwestia nauczania Kościoła,ale wynikająca z natury stworzenia, a zatem obowiązująca każdego- <strong>po</strong>dkreślił arcybiskup Myers. Od<strong>po</strong>wiedzią Giulianiego było krótkieoświadczenie: „Biorę [w tej kwestii - przyp. B.P.] <strong>po</strong>d uwagę stanowiskomojego wyznania, moje odczytanie Konstytucji oraz moją własną opinięna temat tego, jak mam z moimi <strong>po</strong>glądami funkcjonować w pluralistycznyms<strong>po</strong>łeczeństwie, w którym ludzie są równi ze względu na<strong>po</strong>glądy i opinie religijne, a także mogą <strong>po</strong>dejmować rozmaite decyzje2D. Balz, S. Moreno, Giuliani Tries to Clarify Abortion Stańce, „Washington Post"12 maja 2007, s. A06.32007.D. Freddoso, Pro-Lifers and the GOP, „National Catholic Register" 18-24 marcaZIMA 2008 145


w tych kwestiach. I zadaję sobie pytanie,czy rząd może im cokolwiek narzucać" 4 .Od<strong>po</strong>wiedź taka nie zadowoliła, czegomożna się było s<strong>po</strong>dziewać, ani biskupów,ani tym bardziej zwolenników obrony życia.Ich <strong>po</strong>zycję wzmocnił fakt, że BenedyktXVI w czasie lotu do Meksyku przy<strong>po</strong>mniał,że za wspieranie aborcji <strong>po</strong>litykmoże zostać ekskomunikowany. - Ekskomunikanie jest niczym arbitralnym. Jestczęścią prawa kanonicznego. A opiera się<strong>po</strong> prostu na zasadzie, że zabójstwo niewinnejosoby ludzkiej jest nie do <strong>po</strong>godzeniaz uczestnictwem w komunii świętej -<strong>po</strong>dkreślił Benedykt XVI. A jego rzecznikprasowy ojciec Federico Lombardi uzupełnił:- Uczestniczenie w stanowieniuprawa, które ułatwia aborcję, jest nie do<strong>po</strong>godzenia z uczestnictwem w Eucharystii. Tacy <strong>po</strong>litycy sami wykluczająsię ze wspólnoty. Krótko <strong>po</strong>tem na zastosowanie tej zasady wobecRudolpha Giulianiego (i tak <strong>po</strong>zbawionego dostępu do komunii świętejze względu na rozwód i trzecie małżeństwo) zdecydował się jeden z najodważniejszychhierarchów amerykańskich abp Raymond Burkę. - Jeśliproblem dotyczy katolika, który publicznie głosi <strong>po</strong>glądy sprzecznez prawem moralnym, i wiem, że osoba, o której mowa, ma tego świadomość,odmówiłbym jej komunii - <strong>po</strong>dkreślił arcybiskup Burkę, od<strong>po</strong>wiadającna pytanie dziennikarzy, czy Giuliani <strong>po</strong>winien móc przystę<strong>po</strong>waćdo komunii świętej. - Nie <strong>po</strong>trafię sobie wyobrazić, że jako katolik nie maon świadomości, że jego <strong>po</strong>stawa w kwestii ochrony życia jest zła. Jeśliktoś publicznie grzeszy, nie może przyjmować komunii - dodał hierarcha.Od<strong>po</strong>wiedź nowojorskiego <strong>po</strong>lityka była natychmiastowa: - W tymkraju jest wolność opinii. Nie ma religii panującej i arcybiskup ma prawodo swoich <strong>po</strong>glądów. Każdy ma prawo do własnych <strong>po</strong>glądów.4L. Goodstein, Giuliani's Views on Abortion Upset Catholic Leaders, „New YorkTimes" 25 czerwca 2007.FRONDA 44/45146


Zaciśnięte zęby bojowników z islamemZ takimi <strong>po</strong>glądami, jeszcze trzy lata temu, Giuliani nie miałby najmniejszychszans na nominację republikańską, a już na pewno nie na <strong>po</strong>parcieo<strong>po</strong>wiadających się za zakazem zabijania nienarodzonych ewangelikalnychchrześcijan. Teraz jednak wiele się zmieniło. I choć wielu z nichnadal <strong>po</strong>wtarza, że za nic nie zagłosuje na zwolennika aborcji, to Giulianiuzyskał już wsparcie wielu prominentnych teleewangelistów, z którychnajbardziej znanym jest Pat Robertson. Skąd taka zmiana linii? Dlaczegojednoznacznie proaborcyjny <strong>po</strong>lityk może liczyć na wsparcie chrześcijan?Od<strong>po</strong>wiedź jest, niestety, bardzo prosta. A jest nią islam i wojna z nim,która <strong>po</strong>zostaje obecnie kluczowa dla wielu ewangelikalnych duchowychi <strong>po</strong>litycznych liderów. - Priorytetem w czasie tych wyborów jest, wedługmnie, walka z islamskim terroryzmem. Sądzę, że to <strong>po</strong>winno przesłonićwszystkie inne kwestie, a wyborcy <strong>po</strong>winni skoncentrować się wyłączniena wyborze człowieka, który <strong>po</strong>prowadzi nas do zwycięstwa w tej kwestii- <strong>po</strong>dkreślał Robertson w licznych wywiadach. Podobne stanowiskozajął, na krótko przed śmiercią, inny legendarny przywódca „moralnejwiększości" w Stanach Zjednoczonych Jerry Falwell. Pytany przez dziennikarzyo to, czy zaakceptowałby w Białym Domu republikańskiego zwolennikaaborcji i małżeństw homoseksualnych,od<strong>po</strong>wiedział, że w tej chwili ważne jest, by prezydentembył bojownik, a nie nauczyciel szkółkiniedzielnej.Innym, nie mniej istotnym <strong>po</strong>wodem, dla któregoGiuliani może uzyskać wsparcie religijnychkonserwatystów, jest fakt, że naprzeciwko republikaninamoże stanąć Hillary Clinton. - Nikt niemoże być gorszy od niej. I choć wielu chrześcijannie jest w stanie zdecydować się na głosowaniew myśl zasady mniejszego zła, to ja tak właśniezrobię - tłumaczył w rozmowie z Bloomberg.com David Douglass, jeden z chrześcijan prowadzącychkampanię nowojorskiego republikanina.I choć z logiką taką można się nie zgodzić,to trudno nie dostrzec, że z punktu widzeniaZIMA 2008147


148FRONDA 44/45


obrońców życia wybór Clinton jest rzeczywiścieo wiele gorszy. Jak wynika z książki God and HillaryClinton pióra Paula Kengrosa, stosunek HillaryClinton do „prawa kobiet do aborcji" ma cechyreligijnej gorliwości. - Nie ma kwestii bliższejsercu pani Clinton niż prawa aborcyjne, do którychma ona stosunek bliski religijnemu, i to dotego stopnia, że stanowią one <strong>po</strong>dstawę swoistejteologii <strong>po</strong>litycznej pani senator, <strong>po</strong>łączonej z od<strong>po</strong>wiedniąa<strong>po</strong>logetyką - <strong>po</strong>dkreśla w książce drWarren Thockmorton. Taki stosunek kandydatkina prezydenta do zabijania dzieci sięga swoimikorzeniami momentu walki o zmianę obowiązującegow Stanach Zjednoczonych prawa broniącegożycia nienarodzonego 5 .Argument Hillary Clinton, choć nie <strong>po</strong>zbawiony znaczenia, nie przekonujejednak wielu innych obrońców życia, szczególnie katolickich. Nieprzekonują ich ani wezwania do „rozsądku" ani ostrzeżenia przed możliwościąjeszcze gorszego wyboru. „Przykro nam - napisali w <strong>po</strong>dpisanymw imieniu zes<strong>po</strong>łu redakcyjnego tekście dziennikarze „National CatholicRegister" - ale nie widzimy nic nierozsądnego w obronie życia. Widzimyzdjęcia USG dzieci, nazywamy je już w momencie, gdy są w naszychłonach, widzimy kobiety zniszczone przez aborcję. To wezwanie nas do<strong>po</strong>parcia człowieka, który nie tylko odrzuca prawo do życia, ale takżewspiera aborcję przez częściowe narodziny, będącą najokrutniejszą formązabijania dzieci, jest dopiero nieracjonalne". Dalej zaś dorzucili dotego etycznego argumentu niezwykle mocny argument <strong>po</strong>lityczny: „partiarepublikańska, której przewodzić będzie <strong>po</strong>lityk proaborcyjny, możełatwo przekształcić się w partię proaborcyjną" 6 . Podobne stanowisko zaprezentowalizresztą również biskupi, którzy w opublikowanym w listopadzie2007 roku dokumencie wyraźnie zapisali, że katolik chcący uprawiać<strong>po</strong>litykę w zgodzie z własnym wyznaniem nie może o<strong>po</strong>wiadać sięza prawną legalizacją zabijania nienarodzonych. „Aborcja, czyli zabicie56P. Kengrose, God and Hillary Clinton: A Spiritual Life, New York 2007.No Deal, Rudy, „National Catholic Register" 11-17 marca 2007.ZIMA 2008149


niewinnego bytu ludzkiego przed jego narodzeniem, nie może być nigdymoralnie zaakceptowana i zawsze trzeba się jej sprzeciwiać (...) Prawo,które dopuszcza tego typu praktyki, jest niedopuszczalne i niemoralne"- napisali biskupi w dokumencie Forming Consciences for Faithfull Citizenship"7 .Koniec e<strong>po</strong>ki KonstantynaMimo wszystkich tych słusznych zastrzeżeń, wiele wskazuje na to, żeostatecznie to właśnie Giuliani otrzyma nominację partii republikańskiej,a w związku z tym to właśnie na niego będą zmuszeni zagłosowaćzwolennicy pro Uje, wychodząc z założenia, że lepszy ostrożny zwolennikaborcji, niż ktoś, dla kogo jest ona religią. Jeśli jednak rzeczywiście tak sięstanie, będzie to wyraźny sygnał, że stopniowo nawet amerykańscy konserwatyści,dotąd przywiązani do wartości religijnych, rezygnują z antro<strong>po</strong>logicznegoi religijnego zakorzenienia swoich przekonań na rzeczutylitaryzmu czy propaństwowości. To jednak, w <strong>po</strong>łączeniu z lekcjamiz innych krajów, gdzie <strong>po</strong>litycy prawicy stopniowo rezygnują z wiernościzasadom moralnym, oznaczałoby koniec nadziei na jakikolwiek sojuszmiędzy ludźmi wiary a ludźmi władzy. Chrześcijanie głoszący odmowę<strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowania się prawu państwowemu, które gwałci sumienia,mogą więc być stopniowo marginalizowani w debacie publicznej. Odwierności przekonaniom, ale też od świadomości, że wybór mniejszegozła łatwo może usprawiedliwić zwyczajny wybór zła, zależy więc bardzowiele. Przede wszystkim życie milionów dzieci, ale też jasność chrześcijańskiegoświadectwa.Casus Giulianiego uświadamia jednak również to, że budowanie konserwatyzmunie na prawdziwej religijności, a na jej ersatzu, jakim jest„amerykańska religia publiczna" łatwo może przekształcić się w budowaniena piasku. Tam, gdzie nie ma żywego Boga (a Bóg religii cywilnej bezwątpienia nim nie jest - jest tylko „unitariańską i ascetyczną Boskością(...) źródłem prawa i <strong>po</strong>rządku" 8 ), nie ma też <strong>po</strong>wodu, by dochowywać7Forming Consciences for Faithfull Citizenship. A Cali to Political Res<strong>po</strong>nsibilityfrom the Catholic Bishops of the United States, par. 64-65.8R.V. Pierard, The Uneąual Yoke. Evangelical Christianity and Political Conservatism,Eugene 2006, s. 118-121.150 FRONDA 44/45


Mu wierności za wszelką cenę. Szanując zatem eksperyment purytańskichzałożycieli Ameryki oraz ich unitariańsko-uniwersalistycznychwspółpracowników, trudno nie dostrzec, że tam gdzie znika żywy Bóg,Bóg Abrahama, Bóg Izaaka, Bóg Jakuba, tam też - szybciej lub wolniej- ginie <strong>po</strong>lityczna moralność, którą zastępuje zdrowy rozsądek, chłopskirozum albo utylitarne ważenie interesów. A w takim świecie interesynajsłabszych - nienarodzonych, starców, chorych - zawsze <strong>po</strong>zostanąw cieniu.BENJAMIN PHILIPPETłumaczenie: Marcin Mścichowski


Chrzty, bierzmowania, a niekiedy nawet kościelne śluby,dziwnym trafem często związane są z awansami nawyższe stanowiska w putinowskiej administracji. Rosjaniecoraz częściej żartują, że bliscy współpracownicyprezydenta mogą mówić o sobie jako <strong>po</strong>chodzących ze„wspólnej kąpieli" u tego samego batiuszki, dzięki którejotrzymują zaświadczenie, będące - jak niegdyś legitymacjapartyjna - przepustką do dalszej kariery.czyli cudowne nawrócenieWładimira PutinaBORYSPOSPIEŁOWSKI152FRONDA 44/45


Jeśli szukamy gdzieś prawdziwej Rosji - to nie znajdziemy jej ani w analizachzachodnich sowietologów (obecnie przechrzczonych w kremlinologów),ani w <strong>po</strong>jękiwaniach rosyjskich demokratów, którzy z przerażeniemodkryli, że ich pro<strong>po</strong>zycja cieszy się <strong>po</strong>parciem kilku procent obywateli.Prawdziwej Rosji na próżno też szukać w twórczości wielkich myślicielireligijnych XIX i XX wieku. Aleksy Chomiakow, Mikołaj Bierdiajew, a nawetWłodzimierz Sołowjow pisali w znaczącym stopniu o Rosji wyobrażonej,wymarzonej i wymodlonej, a nie o rzeczywistej mało świętej Rusi,której do bycia „Trzecim Rzymem" brakuje mniej więcej tyle, ile obecnejputinowskiej Rosji brakuje do bycia światowym imperium na miarę StanówZjednoczonych Georgea W. Busha.Gdzie zatem trzeba nam szukać Rosji prawdziwej? U Dostojewskiego.Jego dzieła, choć <strong>po</strong>wstały <strong>po</strong>nad wiek temu, nadal <strong>po</strong>zostająproroctwami na temat historii Rosji, ich bohaterowie nadalfunkcjonują w życiu publicznym, a opisane sytuacje i wybory wciąż stająprzed prawosławnymi, agnostycznymi oraz nihilistycznymi Rosjanami.Najpełniej zaś tę prawdę odnieść można do Biesów <strong>po</strong>zostającychwstrząsającym zapisem walki o duszę Rosji (symbolizowanej przez MikołajaStawrogina), toczonej przez nihilistę Piotra Wierchowieńskiegoz nacjonalistycznym nie-do-końca teistą, ale kulturowym prawosławnymSzatowem. Gdzieś w tle tego s<strong>po</strong>ru widać jeszcze starca Tichona, któryostatkiem sił walczy o Rosję, ale walkę tę przegrywa, a jego <strong>po</strong>dopiecznydecyduje się na duchowe i fizyczne samobójstwo. Na wielką zbrodnię,która oznacza ostatecznie samounicestwienie.Drogę tę Rosja raz już odbyła. Rewolucja październikowa oznaczałabowiem kres starej Rosji, „świętej Rusi" „zmiecenie jejz <strong>po</strong>wierzchni ziemi, jak szkodliwego owada" 1(by <strong>po</strong>służyć siętu terminologią zaczerpniętą z listu Mikołaja Stawrogina). A to, czegonie udało się zmieść rewolucji, dokończyła herezja sergianizmu, uległośćRosyjskiej Cerkwi Prawosławnej wobec zbrodniczego, satanistycznegoustroju. Ustępstwa metro<strong>po</strong>lity, a później patriarchy Sergiusza (orazPimena i dwóch Aleksych) sprawiły, że resztki prawosławnej Rusi przestałyjuż istnieć, zastąpione przez zastępy mnichów ukrywających <strong>po</strong>driasami mundury oficerów KGB, których celem była jednoczesna służba1F. Dostojewski, Biesy, tłum. T. Zagórski, Z. Podgórzec, Londyn 1992, s. 622.ZIMA 2008 153


imperium sowieckiemu i prawosławiu. „Rozumiesz, że Kościół nie możenegować tego, że KGB jest realne, chyba że chce zejść do <strong>po</strong>dziemia,a KGB ze swej strony, kiedy zawiodła eksterminacja i infiltracja, nie możenegować Kościoła. Muszą utrzymywać stosunki" - wyjaśniał metro<strong>po</strong>litaIlia z <strong>po</strong>wieści Vladimira Volkoffa oficerowi KGB, który przyszedł doniego, by wyznać swą wiarę 2 . Problem z tego typu decyzją był tylko taki,że w jej efekcie zamiast ochrzczenia Związku Sowieckiego czyjego służbspecjalnych - dokonała się biesyzacja Cerkwi lub też - by <strong>po</strong>służyć się<strong>po</strong>nownie językiem Biesów - w ramach próby nawrócenia Piotra Wierchowieńskiegona prawosławie przydarzyło się nawrócenie starca Tichonana lekko <strong>po</strong>kryty patyną bizantyjskiej Rusi nihilizm.Odgrywanie dramatu Biesów w coraz to nowych odsłonach wcalenie zakończyło się jednak wraz z zaplanowanym i przeprowadzonymprzez KGB „upadkiem komunizmu". Tyle że tym razem mamydo czynienia z jeszcze innym rozdaniem ról. Oto bowiem - WładimirPutin, nihilista z KGB, zaczyna odgrywać rolę (a może rzeczywiście w towierzy) nawróconego na prawosławie w jego tradycyjnej, imperialnej, alei rosyjskiej formie. Uczestniczy w liturgiach (i jak wskazują zewnętrzniobserwatorzy - robi to „z pełnym wyczuciem mowy ciała" 3 ), modli się,o<strong>po</strong>wiada (przynajmniej ustami innych) o swoim nawróceniu, a takżeodwołuje się do swego duchowego kierownika. Wraz z nim „cudownychnawróceń" doświadczają setki pracowników Federalnej Służby Bezpieczeństwa,którzy, korzystając z <strong>po</strong>sługi duchownych niewielkiej cerkiewkiznajdującej się na terenie dawnej Łubianki, masowo się chrzczą i <strong>po</strong>wracajądo za<strong>po</strong>mnianych przez ich dziadków praktyk. „Nawrócenie" tosięga tak daleko, że były wysoki urzędnik FSB Wasyl Stawicki publikujenawet kolejne tomy <strong>po</strong>ezji duchowej oraz duchowo-patriotyczne o<strong>po</strong>wiastkidla dzieci 4 . Słowem cud. I to taki, jakby Piotr Wierchowieńskizdecydował się wraz z całym swoim morderczym, nihilistycznym kółkiemprzejść na prawosławie i włączyć je w wielki projekt budowanianihilistycznego imperium; jakby Szatow został wskrzeszony, a starzec2V. VolkorF, Gość papieża, tłum. I, Banach, Poznań 2005, s. 216.3Tak przynajmniej uważa o. Leonid Kishkovsky, od<strong>po</strong>wiedzialny za relacje ekumenicznew Kościele Prawosławnym w Ameryce. Por. The Faith of a President. Exploringthe Religious Profile of Vladimir Putin, „Harriman Institute" February 2004.4Putin and the New KGB eventually fund God, „The Times" 19 września 2005.154FRONDA 44/45


Tichon miast wzywać do epitymii przyłączył się do kółka, którego celemjest budowanie nowej Rosji. W tym nowym rozdaniu Wierchowieńskimjest Putin, rolę starca Tichona zaś (dość zgrabnie <strong>po</strong>łączonego z Szatowem)odgrywa jego kierownik duchowy, archimandryta (nomen omen)Tichon (Szewkunow).Ciemne myśli pani PutinPotomek bliskich współpracowników Lenina i Stalina, jakim jestWładimir Putin, nie był oczywiście wierzący od dzieciństwa. Wykluczałobyto zresztą (wbrew sugestiom Volkoffa) służbę w KGB,której z takim oddaniem <strong>po</strong>święcał się obecny prezydent Rosji. A jednak- jak sam ws<strong>po</strong>mina - w dzieciństwie mama miała <strong>po</strong>darować mu maleńkikrzyżyk. I to właśnie on, znaleziony krótko przed <strong>po</strong>żarem w domuPutinów, miał stać się pierwszym krokiem na drodze do nawrócenia.Krzyżyk ten miał bowiem - w jakiś nie do końca jasny s<strong>po</strong>sób - <strong>po</strong>mócw wyniesieniu z płonącego domu córek Władimira Władimirowicza. Jakiśczas <strong>po</strong>tem żona prezydenta (wówczas jeszcze urzędnika w Petersburgu)miała wypadek samochodowy. I choć udało się ją uratować, to <strong>po</strong>godęducha i normalność <strong>po</strong> długotrwałej depresji przywróciły jej dopieros<strong>po</strong>tkania z ojcami duchownymi z głównych rosyjskich monasterów.W części tych s<strong>po</strong>tkań miał towarzyszyć żonie także sam WładimirPutin. Ale to nie w trakcie tych „leczniczych" wizyt duchowych zdecydowałsię on na przyjęcie prawosławia. Jego „cudowne nawrócenie" dokonałosię <strong>po</strong>d wpływem tajemniczego archimandryty Tichona, którys<strong>po</strong>tkał kiedyś Putina w monasterze dońskim w Moskwie. Jak doszło dotego s<strong>po</strong>tkania? Sam Tichon twierdzi, że zupełnie przypadkowo. Putinmiał szukać <strong>po</strong>rady duchowej i uzyskał ją właśnie od niego. Istnieją takżeinne wersje. Według jednej z nich, Putin miał <strong>po</strong>znać się z wpływowymmnichem <strong>po</strong>przez generała KGB i deputowanego Nikołaja Leonowa(osobiście kierującego leczeniem Fidela Castro). Inna z wersji jest jeszczebardziej przyziemna. Otóż odbudowujący swój monaster, znajdującysię tuż obok siedziby FSB, Tichon <strong>po</strong>trzebował na niektóre pracezgody, a uzyskać ją mógł tylko od Putina. I tak zaczęła się ich niezwykłaprzyjaźń, której efektem są „masowe nawrócenia" wśród rosyjskiej kadryurzędniczej. Chrzty i bierzmowania, a niekiedy nawet kościelne śluby,ZIMA 2008155


dziwnym trafem często związane są z awansami na wyższe stanowiskaw putinowskiej administracji. Rosjanie więc coraz częściej żartują, że bliscywspółpracownicy prezydenta mogą mówić o sobie jako <strong>po</strong>chodzącychze „wspólnej kąpieli" u tego samego batiuszki, dzięki której otrzymujązaświadczenie, będące - jak niegdyś legitymacja partyjna - przepustkądo dalszej kariery.Oczywiście tych <strong>po</strong>dejrzeń i plotek nikt nie <strong>po</strong>twierdza. WładimirPutin nigdy nie <strong>po</strong>twierdził też, że archimandryta Tichon jest jegokierownikiem duchowym, a sam duchowny także jak ognia unika<strong>po</strong>twierdzenia tej informacji. Nie przeszkadza mu to jednak w udzielaniuwywiadów, w których wytrwale buduje obraz (zdaniem niektórychmit) „prawosławnego prezydenta" Putina. - Władimir Władimirowiczjest rzeczywiście prawosławnym chrześcijaninem, i to nie tylko nominalnym,ale także człowiekiem, który regularnie się s<strong>po</strong>wiada, przyjmujekomunię i uznaje swoją od<strong>po</strong>wiedzialność za <strong>po</strong>wierzone mu zadania i zaswoją nieśmiertelną duszę 5- o<strong>po</strong>wiadał archimandryta Tichon w udzielonymjednej z greckich gazet wywiadzie, który później w całości zostałprzedrukowany przez „Izwiestia" i inne rosyjskie media. - Cała rodzinaprezydenta jest prawosławna. Oni się z tym nie afiszują, ale prawosławiestanowi ich życie - dodawał archimandryta.Prawosławny prezydent - mit czy rzeczywistośćDuchowy kierownik prezydenta (a może tylko szef jego propagandyreligijnej) <strong>po</strong>szedł zresztą w tym wywiadzie jeszcze dalej.Otóż uznał on Putina za osobę, która <strong>po</strong>djęła <strong>po</strong>rzucony w 1917roku ideał prawosławnego władcy Rosji, który jednoczy w sobie <strong>po</strong>wołaniewładcy i przywódcy Cerkwi: - W 1917 roku została przerwanaw Rosji tysiącletnia tradycja władców narodu, którzy byli prawosławnymichrześcijanami. A w osobie obecnego prezydenta została ona odnowiona6- <strong>po</strong>dkreślał archimandryta. Jednym słowem, prezydent Putin mabyć rzekomo „prawosławnym carem" batiuszką narodu, który przewodzićmu będzie zarówno w kwestiach duchowych, jak i państwowych.56Putin i jego siemia Christianie. Eto glavnoje, „Izwiestia" 8 grudnia 2001.Tamże.156FRONDA 44/45


W ten s<strong>po</strong>sób zostaje on włączony w wielki proces sakralizacji monarchy,który trwa w Rosji w zasadzie od czasów najdawniejszych. Jak wskazywałBorys A. Uspienski, już sam tytuł cara „nabierał w Rosji wyraźnych konotacjireligijnych, <strong>po</strong>nieważ w tradycyjnej świadomości kulturowej słowoto kojarzyło się przede wszystkim z Chrystusem" 7 . Sakralizacja ta związanabyła również z bizantyjsko-ruskim przekonaniem o religijnej roli, jakądo odegrania w życiu Cerkwi ma władca danego kraju.Zadania takie stawia przed sobą zresztą również prezydent Putin.I nie chodzi tylko o wspieranie Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnejwewnątrz kraju, ale również o działania ściśle już eklezjalne. Jakprzyznają patriarcha Aleksy II i zwierzchnik Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnejza Granicą metro<strong>po</strong>lita Ławr, bez wstawiennictwa prezydentado zjednoczenia obu zwaśnionych Kościołów mogłoby nigdy nie dojść.- Putin zrobił wszystko dla zjednoczenia Cerkwi. On jak nikt inny rozumie,jak ważne jest, by Cerkiew była jednością w świecie prawosławnym.On doskonale rozumie konieczność udziału wszystkich prawosławnychw budowaniu jedności 8- <strong>po</strong>dkreślał metro<strong>po</strong>lita Ławr. Putin zaangażowałsię zresztą również w dialog katolicko-prawosławny, <strong>po</strong>dkreślając, że„byłoby dobrze, gdyby Kościoły-siostry przezwyciężyły dzielące je różnice,stanęły <strong>po</strong>nad nimi i znalazły wspólny język" Za wy<strong>po</strong>wiedziami szłykonkretne działania. W Moskwie jest tajemnicą <strong>po</strong>liszynela, że odwołaniemetro<strong>po</strong>lity Tadeusza Kondrusiewicza i przeniesienie go ze stolicyRosji na Białoruś było nie tylko skutkiem działania Patriarchatu Moskiewskiego,ale również delikatnych kroków władzy państwowej, którasugerowała, że arcybiskup za słabo wspiera rządzącą Rosją elitę, a nawetsię od niej dystansuje.Skwapliwie budowany obraz „prawosławnego prezydenta", zaangażowanegoreligijnie i <strong>po</strong>litycznie <strong>po</strong> stronie prawosławia, burząjednak wy<strong>po</strong>wiedzi samego Putina (przynajmniej te <strong>po</strong>za Rosją).Pytany w telewizji CNN przez Larry'ego Kinga o swoje <strong>po</strong>glądy religijne,prezydent Rosji od<strong>po</strong>wiedział: „Wierzę w człowieka. Wierzę w jego dobre<strong>po</strong>mysły. Wierzę, że wszyscy istniejemy <strong>po</strong> to, by czynić dobro. I co7B.A. Uspienski, Car i Bóg. Semiotyczne aspekty sakralizacji monarchy w Rosji,tłum. H. Paprocki, Warszawa 1992, s. 117.8I. Goloviesov, Mitro<strong>po</strong>lit Lavr: Putin sdiełat vsie dlia obiednienija russkoj cerkvi,„Tvoi Dien") 16 maja 2007.ZIMA 2008157


najważniejsze, że <strong>po</strong>stępując w ten s<strong>po</strong>sób, osiągniemy <strong>po</strong>wodzenie"W wy<strong>po</strong>wiedzi nie padło więc ani jedno słowo na temat praktykowania,wiary w Chrystusa czy choćby odniesienia do Boga. Zamiast tego prezydentRosji zdecydował się na ty<strong>po</strong>we sowieckie gadanie o wierze w człowiekai jego dobre chęci.Atomowe prawosławieUnik w od<strong>po</strong>wiedzi na pytanie o osobistą wiarę nie musi zresztąszczególnie zaskakiwać. Można nawet <strong>po</strong>wiedzieć, że jest on ty<strong>po</strong>wydla stylu (a może celu) religijności Putina. Jest ona bowiemraczej bliska (choć <strong>po</strong>zbawiona jego szczerości) wiary Szatowa, która niewielemiała wspólnego z uwierzeniem w istnienie Boga, a opierała się raczejna przekonaniu, że religia i religijność konieczne są dla samej Rosji.„Ateista nie może być Rosjaninem" 9- przekonywał Stawrogina Szatowi uzupełniał: „nigdy dotychczas nie istniał naród bez religii, czyli bez <strong>po</strong>jęciadobra i zła. Każdy naród ma własne <strong>po</strong>jęcie dobra i zła, i swoje własnedobro i zło. Gdy wiele narodów zaczyna mieć wspólne <strong>po</strong>jęcie dobrai zła, wtedy narody umierają i wtedy zaczyna się zacierać i znikać różnicamiędzy dobrem i złem" 10 . Kiedy musiał jednak od<strong>po</strong>wiedzieć na konkretnepytanie Stawrogina: „czy pan sam wierzy w Boga?" - od<strong>po</strong>wiedź niebyła już od<strong>po</strong>wiedzią wierzącego:„Wierzę w Rosję i wierzę w jej prawosławie... Wierzę w ciało Chrystusowe...Wierzę, że Chrystus <strong>po</strong>nownie zstąpi na ziemię w Rosji... Wierzę- krzyczał zapamiętale.- Lecz w Boga? W Boga?- Będę... będę wierzył w Boga" 11 .Oczywiście Putin nie przeżywa tego typu rozterek. On nie jestSzatowem, który kocha Rosję tak bardzo, że dla niej chce uwierzyćw Boga, widząc tylko w Bogu nadzieję dla świata. On jest raczej91011F. Dostojewski, dz. cyt, s. 229.Tamże, s. 231.Tamże, s. 233.158FRONDA 44/45


ys. Janusz KapustaZIMA 2008159


Piotrem Wierchowieńskim, który - jak niegdyś s<strong>po</strong>sób zdobycia władzynad światem dostrzegał w zniszczeniu - tak teraz uznał, że jest nim religia(w Rosji konkretniej prawosławie). Bez niej, bez odwołania do uczuć najgłębszych,ale też bez kontrolowania hierarchów rozmaitych wyznań, nieda się s<strong>po</strong>kojnie rządzić i zbudować bezpieczeństwa dla siebie i najbliższychwspółpracowników. A nawet więcej: bez odwołania do ideologiiprawosławnego nacjonalizmu trudno zbudować system ideologiczny,który byłby przekonujący dla znaczącej części (również niewierzących)Rosjan. Prawosławie stanowi zatem dla Putina element umacniania państwa,tak samo, jak elementem takim jest rozbudowa i ochrona systemówobrony jądrowej. Przyznał to zresztą sam Putin, pytany o stosunek doprawosławia i badań nad bronią atomową przez dziennikarkę z Sarowa,gdzie kult dla św. Serafina łączy się z wielkimi zakładami, w których prowadzonesą badania nad inżynierią atomową. - Obie kwestie są ściśle zesobą <strong>po</strong>łączone - mówił wówczas Putin - bowiem zarówno tradycyjnewyznanie Federacji Rosyjskiej, jak i przemysł jądrowy stanowią elementywzmacniające państwo, stanowiąc konieczne warunki zabezpieczeniazewnętrznego i wewnętrznego bezpieczeństwa kraju. Z tego można i należywyprowadzić wnioski, jak państwo <strong>po</strong>winno odnosić się do jednegoi drugiego - <strong>po</strong>dkreślił prezydent.Religia w takim systemie sprowadzona zostaje do elementu bezpieczeństwapaństwa, do roli wewnętrznego ersatzu broni atomowej.Ma ono sprawiać, że <strong>po</strong>ddani staną się <strong>po</strong>tulni, <strong>po</strong>kornii <strong>po</strong>ddani władzy. A ich zwierzchnicy zamiast nauczaniem wiary zająć się<strong>po</strong>winni umacnianiem państwa jako swoim głównym i najistotniejszymzadaniem. Zadawanie niewygodnych pytań, próby rozliczenia prezydentaczy jego najbliższych współpracowników z ich komunistycznej przeszłościnie wchodzą więc w grę.Starzec szyty na miarę PutinaNajlepszym dowodem na to <strong>po</strong>zostaje „duchowy kierownik" prezydentaPutina, archimandryta Tichon. I to wcale nie dlatego, że- jak o<strong>po</strong>wiadają jego znajomi - lubi sobie wypić, a do znajomychjeździ Audi 8, a dlatego, że zwyczajnie nie ma on najmniejszej ochoty <strong>po</strong>uczaćPutina w jakichkolwiek kwestiach. Pytany o komunistyczną prze-160 FRONDA 44/45


szłość swojego <strong>po</strong>dopiecznego i szefa, zawsze od<strong>po</strong>wiada, że nie stanowiona najmniejszego problemu, trzeba o niej za<strong>po</strong>mnieć i <strong>po</strong>dziwiać obecnezaangażowanie prezydenta. - Putin jest człowiekiem głęboko wierzącymi znającym Boga. On sam przemyślał najgłębsze problemy - <strong>po</strong>dkreślałw rozmaitych wywiadach i wy<strong>po</strong>wiedziach publicznych Tichon. Nie matu zatem miejsca na próbę wezwania do <strong>po</strong>kuty, na prośbę o naprawieniewin. Archimandryta nie byłby w stanie <strong>po</strong>prosić prezydenta - jak robiłto w <strong>po</strong>wieści Dostojewskiego jego imiennik - by ten udał się na pięć,siedem lat do monasteru... 12Tego typu <strong>po</strong>mysły nawet nie przychodzą archimandrycie do głowy.Ateizm, komunizm, wytrwała służba ustrojowi to dla niegonorma, a nie działanie grzeszne. Georgij Szewkunow wywodzisię bowiem z dobrze ustawionej, ateistycznej rodziny, całe dzieciństwoi młodość działał w Komsomole, i dopiero w trakcie studiów w instytuciefilmowym - <strong>po</strong>d wpływem wykładów z kultury staroruskiej - nawróciłsię na prawosławie. Później spędził kilka lat w rozmaitych monasterach,aż wreszcie przyjął mnisze <strong>po</strong>strzyżyny. Na <strong>po</strong>czątku lat dziewięćdziesiątychzostał przez patriarchę skierowany na przełożonego monasteru dońskiegow Moskwie, który znajdował się tuż obok Łubianki. Zanim jednakobjął swą funkcję wygonił przy <strong>po</strong>mocy oddziału kozaków starych mnichów,którzy mogli mu przeszkodzić w wykreowaniu nowego centrummocarstwowego prawosławia. Później wszystko <strong>po</strong>szło już z górki. Domonasteru zgłaszali się oficerowie FSB, którym ojciec Tichon - w zamianza drobne usługi - dostarczał duchowej <strong>po</strong>ciechy i opieki. Aż wreszcies<strong>po</strong>tkał Putina, który stać się może „nowym prawosławnym carem"No może niezupełnie prawosławnym, bowiem Putin czuwa nadtym, aby nie urazić wiernych <strong>po</strong>zostałych „tradycyjnych religii"Rosji. Judaizm, islam, prawosławie i buddyzm często <strong>po</strong>jawiają sięna ustach prezydenta, który w oparciu o nie chce budować swój duchowyautorytet czy może coś w rodzaju „rosyjskiej religii obywatelskiej". W jejramach to on ma być głównym liderem, któremu zwierzchnicy religijniwinni są, jeśli nie <strong>po</strong>ddanie, to przynajmniej <strong>po</strong>słuszeństwo. I, żebynie było wątpliwości, godzą się oni na to. Po ostatnich wyborach (w którychz list „Jednej Rosji" startował przywódca rosyjskich buddystów)12Tamże, s. 656.ZIMA 2008161


wy<strong>po</strong>wiedzi prawosławnych, żydów i muzułmanów były całkowiciezgodne. - Wyniki wyborów świadczą o tym, że naród rosyjski <strong>po</strong>pierakurs obecnej władzy - mówili agencji ITAR-TASS ojciec WsiewołodCzaplin z Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, mufti Tałgat Tadżuddin orazrabin Beri Lazar. - Większość Rosjan nastawionych jest nie na konfliktz władzą, nie na wspieranie <strong>po</strong>litycznych radykalistów i <strong>po</strong>pulistów, alena realizację tego ideału, którym zawsze żyła Rosja, czyli jedności władzyi narodu - mówił ojciec Czaplin. A mufti Tałgat Tadżuddin uzupełniał,że wyniki świadczą jednoznacznie o tym, że Władimir Putin <strong>po</strong>winienzdecydować się na zmianę konstytucji i przyjęcie fotela prezydenta <strong>po</strong>raz trzeci. Najostrożniejszy w deklaracjach <strong>po</strong>parcia <strong>po</strong>został rabin BeriLazar. Jego zdaniem, wynik wyborów <strong>po</strong>kazuje, że Rosjanie <strong>po</strong>zostawilipartii władzy wolną rękę i wsparli jej s<strong>po</strong>sób reformowania ojczyzny.Pytania o AntychrystaMufti Tadżuddin uznał już nawet Putina za „jedynego przywódcęnarodu". I choć od takich opinii do prób budowania jakiejś nowej,państwowotwórczej religii rosyjskiej jest jeszcze bardzo daleko,to trudno nie stawiać sobie pytań, jakie przed niemal wiekiem <strong>po</strong>stawiłWłodzimierz Sołowjow. Ten wybitny rosyjski filozof i ekumenista przestrzegał,że Antychryst przyjdzie w aureoli „wielkiego człowieka" kogoś,kto jest w stanie <strong>po</strong>jednać ze sobą skłócone narody i religie, kto stanie siędobroczyńcą ludzkości 13 . Putin oczywiście nie zamierza odgrywać aż takiejroli, nie ma on również wpływów <strong>po</strong>za Rosją, co oznacza, że uznaniego za prze<strong>po</strong>wiadanego przez Sołowjowa Antychrysta byłoby zwyczajnymnadużyciem. Ale - i o tym nie należy za<strong>po</strong>minać - pro<strong>po</strong>nowaneprzez niego wykorzystanie Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej (niezależnieod tego, czy uznamy go za wierzącego, czy też nie) oraz innych religii dobieżącej walki <strong>po</strong>litycznej i budowania <strong>po</strong>tęgi imperialnej zakorzenionejest w istocie w systemie komunistycznym. To bowiem Stalin jako pierwszyuznał, że Cerkiew może być wygodnym narzędziem tworzenia bezpieczeństwawewnętrznego i zewnętrznego. To on wykorzystał Cerkiew13W. Sotowjow, Krótka o<strong>po</strong>wieść o Antychryście, tłum. J. Zychowicz, w: tegoż, Wybórpism, Poznań 1988, t. II, s. 128-129.162 FRONDA 44/45


do budowania struktur Światowej Rady Kościołów, tak by stała się onagłówną o<strong>po</strong>zycją wobec Stolicy A<strong>po</strong>stolskiej.Przejęcie zatem, bez najmniejszej próby rozliczenia i rachunkusumienia, tamtej wizji roli Kościoła, ze zmianą jedynie stosunkudo samej religijności, oznacza więc próbę ochrzczenia czegoś, cojest antychrześcijańskie, antyludzkie i antyboskie z samej swojej istoty.Próbę taką <strong>po</strong>djął niegdyś ze strony Cerkwi metro<strong>po</strong>lita Sergiusz. Skończyłasię ona klęską. Teraz, nieważne czy ze szczerych <strong>po</strong>budek, czy teżczysto utylitarnie, <strong>po</strong>dobną próbę - tyle że ze strony państwa - próbuje<strong>po</strong>djąć Putin. Ale właśnie z <strong>po</strong>wodu całkowitej sprzeczności pierwiastków,które mają zostać <strong>po</strong>godzone, jest ona całkowicie skazana na klęskę.Lekarstwem mogłyby się stać <strong>po</strong>st, modlitwa i <strong>po</strong>kuta. Nie widać jednakstarców czy jurodiwych, którzy - jak za dawnych ruskich lat - mielibydość odwagi i determinacji, by zarówno hierarchom, jak i władcom przy<strong>po</strong>mniećo ich <strong>po</strong>trzebie.BORYS POSPIEŁOWSKITłumaczenie: Tomasz P. TerlikowskiZIMA 2008


KASZAIŚRUBOKRĘT„Władimir Władimirowicz Putin to człowiek prawdziwie wierzący, którys<strong>po</strong>wiada się, przystępuje do komunii i odczuwa swą od<strong>po</strong>wiedzialnośćprzed Bogiem za <strong>po</strong>wierzoną mu służbę na wysokim stanowiskui za własną duszę. Ten, kto rzeczywiście kocha Rosję i życzy jej dobra,może się tylko modlić za Władimira Władimirowicza, zamysłem Bożym<strong>po</strong>stawionego na czele kraju".Prawosławny archimandrytaTichon w wywiadzie dla dziennika„Izwiestia" w 2007 roku.„Dziesięć kobiet zgwałcił! Nigdy bym się tego <strong>po</strong> nim nie s<strong>po</strong>dziewał.Wszystkich nas zadziwił, wszyscy mu zazdrościmy".Władimir Putin <strong>po</strong>dczas s<strong>po</strong>tkania z premierem Izraela EhudemOlmertem w 2006 roku o izraelskim prezydencie Mosze Kacawie.„Politycy <strong>po</strong>winni bardziej wsłuchiwać się w wysyłane przez panią sygnałyalarmowe"Władimir Putin w liście do Brigitte Bardot, w którym wyraził swe<strong>po</strong>parcie dla ochrony praw zwierząt - dwa tygodnie <strong>po</strong> tym, jak samzawetował ustawę o zakazie eksperymentów nad zwierzętami.„U nas, w Leningradzie, w mieszkaniu komunalnym mieszkała babciaAnia. Kiedy się urodziłem, zaraz z mamą ochrzciła mnie w tajemnicyprzed ojcem, bo on był sekretarzem organizacji partyjnej. Kiedy jechałemdo Izraela, mama dała mi krzyżyk, żebym <strong>po</strong>święcił go przy GrobiePańskim. Wziąłem go, założyłem i noszę do dzisiaj"Władimir Putin o swej pierwszej <strong>po</strong>dróży do Izraela w 1993 roku.164FRONDA 44/45


„Mogę <strong>po</strong>wiedzieć bez przesady, że byłem udanym produktem patriotycznegowychowania sowieckiego człowieka".Władimir Putin na temat swojej edukacji.„Nasz naród stoi Putinem, a Putin narodem. Wie pan, jaki serial jestwciąż naj<strong>po</strong>pularniejszy w Rosji? Siedemnaście mgnień wiosny. A kim byłStirlitz? Kagiebistą. To są bohaterowie naszych czasów: Stirlitz i Putin".Wiktor Jerofiejew w rozmowie z Krzysztofem Masłoniemdla „Rzecz<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej" w 2007 roku.„Stosunki prezydenta Rosji z Bogiem <strong>po</strong>zostają w centrum zainteresowaniaśrodków masowego przekazu. Putin pielgrzymuje do monastyrów,gdzie odstaje w wielogodzinnych nabożeństwach prawosławnych i,jak informują niektóre gazety, przestrzega <strong>po</strong>stu"Rosyjski dziennikarz Maksim Szewczenko w komentarzu„Zamyślił się, a <strong>po</strong>tem machnął ręką: No i chuj".dla „Gazety Wyborczej".Władimir Putin opisuje reakcję mera Petersburga Anatolija Sobczakana wieść, że szef jego doradców (czyli Putin) był oficerem KGB.„Ja wielu jego <strong>po</strong>stępków nie rozumiem, bo ja jestem człowiekiem starego<strong>po</strong>kolenia. Nie rozumiem niesprawiedliwej prywatyzacji, nie rozumiem,jak można emerytom płacić grosze i równolegle rozwijać kasyna.Mnie od tego ziębnie serce. Ale on do tych rzeczy <strong>po</strong>dchodził s<strong>po</strong>kojniei tylko mówił: takie jest życie. Trzeba najpierw rozwijać, rozwijać, rozwijać,wkładać pieniądze, przyciągać inwestycje i dopiero wtedy będziemyżyć lepiej".Przyjaciel Putina z okresu dzieciństwa, Leonid Połochow,o pracy Putinaw ekipie mera Petersburga w latach 1990-1995.„(...) jeśli pana interesuje moje <strong>po</strong>dejście do budowania w Rosji demokracji,to <strong>po</strong>wiem: Nie musimy na nowo wymyślać koła. Trzeba iść drogą,<strong>po</strong> której idą wszystkie rozwinięte kraje. (...) Koniecznie musimy stworzyćtrwałą, dobrze działającą bazę prawną dla demokracji. (...) Powinniśmyteż stworzyć s<strong>po</strong>łeczeństwo obywatelskie, <strong>po</strong>magać związkom za-ZIMA 2008165


wodowym przejmować nowe funkcje i - wcale nie w ostatniej kolejności- zapewnić ekonomiczne <strong>po</strong>dstawy wolnych mediów. (...) Rosjanie jużrozumieją, że nie ma alternatywy dla gos<strong>po</strong>darki rynkowej i demokracji,bo inna droga to zastój i zacofanie"Władimir Putin w rozmowie z Adamem Michnikiemdla „Gazety Wyborczej" w 2002 roku.„Dzięki prezydentowi Putinowi rosyjska młodzież znów zwróciła siętwarzą do Rosji i tyłkiem do Zachodu".Lider proputinowskiego ruchu młodzieżowego „Idący razem" na wiecuw Moskwie w rocznicę prezydentury Putina.„Co!? Że niby rosyjskie służby specjalne wysadziły w <strong>po</strong>wietrze te domy?Bzdura. Psie łgarstwo. W rosyjskich służbach specjalnych nie ma ludzi,którzy byliby gotowi <strong>po</strong>pełnić takie przestępstwo przeciwko własnemunarodowi. Takie <strong>po</strong>dejrzenia są <strong>po</strong> prostu amoralne"Władimir Putin w od<strong>po</strong>wiedzi na zarzuty, że zamachy bombowena budynki mieszkalne w Bujnaksku, Moskwie i Wołgodońsku w 1999roku były dziełem FSB.„Reformowanie Rosji jest jak wpychanie <strong>po</strong>tężnego kamienia na wyjątkowostromą górę. Kiedy obserwuję Putina, dochodzę do wniosku, żejest on w znacznie większym stopniu idealistą niż wyrachowanym pragmatykiem".Siergiej Szelin, zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Dieto",w wywiadzie dla „Rzecz<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej" w 2002 roku.„Putin jest o wiele bardziej liberalny niż 80 procent Rosjan".Wiktor Jerofiejew w rozmowie z Krzysztofem Masłoniemdla „Rzecz<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej" w 2007 roku.166FRONDA 44/45


„Są ludzie, którzy mają źle w głowie. Wciąż twierdzą, że konieczny jestrozbiór naszego kraju i starają się u<strong>po</strong>wszechniać tę teorię. Niektórzyuważają, że przypadło nam zbyt wiele bogactw naturalnych i że <strong>po</strong>winniśmysię nimi <strong>po</strong>dzielić"Władimir Putin <strong>po</strong>dczas mowy z okazji święta narodowego4 listopada 2007 roku.Putin wydaje mi się zresztą religijnym analfabetą, który ani nie zna kulturyprawosławnej, ani współczesnego, mówiąc delikatnie, arcykonserwatywnegooblicza swej religii. Chce <strong>po</strong> prostu mieć swoją religię państwową- jak przystało staro-nowemu imperium. A Cerkiew naturalniezaciera tylko ręce. Idea rozdziału państwa i religii to przecież bezbożnanowinka Zachodu i aberracja Watykanu".Adam Szostkiewicz na łamach „Polityki" w 2007 roku.„Słynny Kałasznikow to nie tylko przykład nowej myśli technicznej, aletakże symbol talentu, kreatywnego geniuszu naszego narodu".Władimir Putin z okazji 60. rocznicy skonstruowania automatu AK-47przez inżyniera generała Michaiła Kałasznikowa.„Putin prowadzi Rosję do Europy, a przeszkadzają mu w tym jedynierządy takich krajów, jak Polska".Były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder w swych ws<strong>po</strong>mnieniachz 2007 roku.ZIMA 2008


Michaił Kolców był mistrzem dezinformacji i prowokacji.Do dziś w rosyjskiej szkole szpiegów w Jesieniewie jegooperacje są omawiane jako wzorcowe.ULUBIENIEC BOGÓWGRZEGORZGÓRNY168FRONDA 44/45


Najbardziej znana <strong>po</strong>wieść Ernesta Hemingwaya to Komu bije dzwon- utwór <strong>po</strong>święcony wojnie domowej w Hiszpanii. Pojawia się w nim <strong>po</strong>staćsowieckiego dziennikarza Karkowa, o którym amerykański prozaikpisze, iż „był wówczas jedną z najbardziej znaczących figur w Hiszpanii".W rzeczywistości <strong>po</strong>d nazwiskiem Karkowa kryła się realna osoba- najsłynniejszego dziennikarza w okresie międzywojennym wZSRS:Michaiła Kolcowa. Hemingway miał rację: Kolców był wówczas jednąz naj<strong>po</strong>tężniejszych osób w Hiszpanii, a jego rola wykraczała daleko <strong>po</strong>zapisanie wojennych kores<strong>po</strong>ndencji dla dziennika „Prawda".Borys Jefimow do dziś uważa swojego brata za bohatera. Jefimow ma już<strong>po</strong>nad sto lat, jest najbardziej znanym karykaturzystą w historii ZwiązkuSowieckiego - swoje satyryczne rysunki zamieszczał od 1922 rokuw „Prawdzie" „Izwiestiach" czy „Krokodiłu" Jako pierwszy <strong>po</strong>dczas pieriestrojkinarysował w gazecie karykaturę Stalina. Do pracy w „Prawdzie"ściągnął go brat. Kiedy w latach dwudziestych i trzydziestych w ZSRSpadało określenie „dziennikarz nr 1", wszyscy wiedzieli, że chodzi o MichaiłaKolcowa. Mówiono o nim: tytan pracy, wulkan energii, cudownedziecko żurnalistyki.Już w czasie rewolucji bolszewickiej Kolców jako 20-letni młodzieniecstanął na czele tworzącej się sowieckiej kroniki filmowej i kierował pismem„Kinoniediela". Dwa lata później był już zastępcą redaktora naczelnegopierwszej wysokonakładowej gazety wojskowej „Krasnaja Armia"Podczas buntu w Kronsztadzie walczył <strong>po</strong> stronie władzy komunistyczneji wydawał dziennik „Krasnyj Kronsztad" W latach 1920-1923 pisał zagranicznekores<strong>po</strong>ndencje dla sowieckiej agencji prasowej ROSTA oraz dla„Prawdy" i „Izwiestii", wypełniając jednocześnie misje dyplomatyczne dlaMSZ. Regularnie pisywał re<strong>po</strong>rtaże, felietony i recenzje do „WieczierniejMoskwy" i „Prawdy" gdzie miał swoją stałą rubrykę.Był mistrzem tego, co dzisiaj nazywa się public relations. Wiedział,że propaganda nie może być nudna, więc - na przekór wielu sowieckimtowarzyszom - w 1923 roku stworzył pierwszy sowiecki tygodnik ilustrowany„Ogoniok" którego został redaktorem naczelnym. Wiedział, żeczytelnicy lubią <strong>po</strong>znawać ludzkie oblicze <strong>po</strong>lityków, więc zainaugurowałcykl fotore<strong>po</strong>rtaży o prywatnym życiu komunistycznych wodzów.ZIMA 2008169


Tak <strong>po</strong>wstały materiały: Dzień Kalinina, Dzień Trockiego, Dzień Rykowai wiele innych. Wiedział, że propaganda komunistyczna musi się sączyćróżnymi kanałami, dlatego <strong>po</strong>wołał do życia nowe tytuły, takie jaksatyryczne tygodniki „Krokodił" i „Czudak", magazyn kobiecy „Żenskijżurnał", pismo dla kierowców „Za ruliom" przegląd prasy zagranicznej„Za rubieżom" czy ilustrowane pismo fotograficzne „Sowietskoje foto".Wspólnie z Maksymem Gorkim stworzył holding medialny, w którymwydawał prasę i książki.Organizował wielkie akcje propagandowe. Z jego inicjatywy wybudowanogigantyczny samolot agitacyjny „Maksym Gorki" który obleciałcały Związek Sowiecki. Dbał też o <strong>po</strong>parcie zachodnich intelektualistówdla Ojczyzny Światowego Proletariatu. Organizował przyjazdy do ZSRSznanych pisarzy, takich jak Romain Rolland, George Bernard Shaw, LionFeuchtwanger czy Henri Barbusse, którzy chwalili później ustrój komunistycznyw zachodniej prasie. W 1935 roku w Paryżu zorganizował„międzynarodowy kongres w obronie kultury", który zamienił się w wiec<strong>po</strong>parcia dla ZSRS. Kolców stał wówczas na czele sowieckiej delegacji,<strong>po</strong>dobnie zresztą jak w 1937 roku <strong>po</strong>dczas antyfaszystowskiego kongresuw Sewilli.Był ulubieńcem czytającej publiczności. Konstantin Simonów ws<strong>po</strong>mina,że na jego kores<strong>po</strong>ndencje wojenne z Hiszpanii czekał cały kraj,a <strong>po</strong>pularnością biły one na głowę relacje Ilji Erenburga. Kolców jakopierwszy sowiecki dziennikarz pisał re<strong>po</strong>rtaże wcieleniowe, w którychodmalowywał swoje przygody, gdy wcielał się w rolę moskiewskiego taksówkarzalub szkolnego pedagoga. Zorganizował też i opisał samolotowąwyprawę nad górami Hindukuszu do Teheranu i Kabulu. Był gwiazdą sowieckiejkultury masowej. W czasach, gdy nie istniała jeszcze telewizja,był stałym bohaterem kronik filmowych, które <strong>po</strong>kazywały go albo zasterami samolotu, albo na hiszpańskim froncie, albo wśród przodownikówpracy.Jefimow o<strong>po</strong>wiada, że jego brat był prawdziwym patriotą nie tylkow gromkich słowach, lecz w odważnych czynach. Walczył z patologiamis<strong>po</strong>łecznymi, piętnował biurokratów i bumelantów, zwalczał korupcjęi marnotrawstwo, protestował przeciwko szpiegomanii i wskazywał naniewydolność sowieckiego systemu rozdzielczo-nakazowego.170FRONDA 44/45


Jefimow nie mówi jednakwszystkiego o swoimbracie. Kolców pisał wieleartykułów, w którychwysławiał kolektywizacjęi rozkułaczanie wsi, masowearesztowania wrogówludu i działalnośćGułagu, budowę przezwięźniów Biełomorkanałui walkę z opiumdla ludu, czyli z religią.W archiwach Kremla zachowałysię stenogramyz <strong>po</strong>siedzeń Biura Politycznego,w których towarzyszerekomendują:<strong>po</strong>wierzyć sprawę Kolcowowi,przekazać Kolcowowi...21 grudnia 1929 roku w „Prawdzie" ukazał się panegiryk na cześć wodzapt. Zagadka Stalina. Dziś wielu historyków i sowietologów traktujeten tekst jako za<strong>po</strong>czątkowanie kultu jednostki w ZSRS. Autorem artykułujest Kolców. Pisze on, że geniusz Stalina <strong>po</strong>zostaje nieprzeniknionyi jest nie do <strong>po</strong>jęcia dla kapitalistów, natomiast jest całkowicie zrozumiałydla wszystkich robotników, którym droga jest dyktatura proletariatu.Kolców inicjuje też osobiście kampanię na rzecz zniszczenia XIV--wiecznego Soboru Simonowa, jednej z najwspanialszych prawosławnychbudowli w Rosji. Kampania doprowadza do wysadzenia świątyniw <strong>po</strong>wietrze. Kolców opisuje to wydarzenie w entuzjastycznym re<strong>po</strong>rtażu:„To wspaniałe! Sobór rozprysł się na całkowicie oddzielne, <strong>po</strong>jedynczecegiełki. Leżą teraz jak gorzkie grudki sacharyny, z lekka <strong>po</strong>sypane białympyłem niczym cukrem pudrem, gotowe jednak do tego, by w ciąguminuty roz<strong>po</strong>cząć z nich nową budowę. Właśnie z nich, z tych oswobodzonychmolekuł starego, robotnicy wybudują coś nowego, innego, nietwierdzę dla książąt cerkwi, lecz pałac dla samych pracujących..."ZIMA 2008 1 71


Kiedy na <strong>po</strong>czątku 1930 roku Kolców dowiaduje się, że kierownictwosowchozu oriechowskiego na Ukrainie wydało część ziarna głodującymchło<strong>po</strong>m, żeby mogli przeżyć zimę, publikuje w „Prawdzie" gniewny felieton<strong>po</strong>d tytułem Jak puszczać chleb na wiatr. Domaga się w nim surowychkar więzienia za <strong>po</strong>dobne praktyki. I rzeczywiście, jego tekst <strong>po</strong>służyjako pretekst do zaostrzenia kodeksu karnego.Wkrótce <strong>po</strong>tem na Ukrainie wybucha wielki głód, wywołany sztucznieprzez Stalina. Historycy szacują, że mogło umrzeć wówczas od sześciudo dwunastu milionów ludzi. Zachodnia prasa przemilcza to wydarzenie.Jedynie gazety rosyjskiej „białej emigracji" piszą na okrągło o dokonującejsię hekatombie. Kolców otrzymuje zadanie zdyskredytowaniaemigracyjnej prasy jako niewiarygodnej.W 1933 roku <strong>po</strong>jawia się w Paryżu. Zaprasza swoich francuskichznajomych na wspólny wieczór i zawiera z nimi zakład, że jest w stanieopublikować w rosyjskich gazetach emigracyjnych każdy idiotyzm, jakimu przyjdzie do głowy, byle tylko szkalował Związek Sowiecki. W obecności<strong>po</strong>dekscytowanych Francuzów pisze tekst fałszywki, który <strong>po</strong>dpisujeimieniem rzekomej mieszkanki Jekaterynosławia - Lizy. Opisujew nim szalejący w mieście głód, nędzę i bezrobocie. Jednocześnie zaszyfrowujew tekście kryptogram dla wtajemniczonych - jeśli przeczytamypierwszą literę co piątego wyrazu, wówczas otrzymamy zdanie: „Naszabiałobandycka gazeta wydrukuje każdą bzdurę o ZSRS". Francuscy znajomisą zachwyceni, przyjmują zakład.Nazajutrz Kolców udaje się do redakcji emigracyjnego tygodnika „Wozrożdienije".Redaktorzy dają wiarę wymyślonej przez niego o<strong>po</strong>wieścii publikują dramatyczny tekst Lizy. Kolców tylko na to czeka i rozpętujew prasie francuskiej wielką kampanię przeciwko białym emigrantom.Ma świadków: wielu Francuzów, którzy <strong>po</strong>twierdzają jego wersję. Od tej<strong>po</strong>ry doniesienia o wielkim głodzie na Ukrainie traktowane są jak propagandowywymysł antykomunistów.Kolców był mistrzem dezinformacji i prowokacji. Do dziś w rosyjskiejszkole szpiegów w Jesieniewie jego operacje są omawiane jako wzorcowe.Nic dziwnego: przez wiele lat współpracował blisko z organami sowieckiejbezpieki: OGPU i NKWD. Dzięki nim mógł wyjeżdżać incognito zagranicę i pisać stamtąd kores<strong>po</strong>ndencje.172FRONDA 44/45


W1927 roku z fałszywympasz<strong>po</strong>rtem udaje się do Budapesztui publikuje cykl artykułówo „faszystowskich Węgrzech" <strong>po</strong>drządami admirała Horthyego. Z republikiweimarskiej donosi o tragicznymlosie niemieckiego proletariatu:„Czy wiecie, że rodzinaniemieckiego robotnika dys<strong>po</strong>nujetylko <strong>po</strong>łóweczką ogórka i marzyo normach panujących w sowieckichstołówkach? A niemieckigórnik, który ukradł worek węgla,dostał za to dwa miesiące więzienia!"Kiedy Kolców pisze w 1932 roku te słowa, w Związku Sowieckimobowiązuje prawo przewidujące za kradzież paru kłosów zboża lub grudekwęgla 10 lat obozu koncentracyjnego.W 1935 roku kores<strong>po</strong>ndent „Prawdy" przyjeżdża do Kraju Saary, gdzieodbywa się plebiscyt, czy region ten znajdzie się <strong>po</strong>d kontrolą Niemiec,czy Ligi Narodów. Kolców zjawia się tam z niemiecką pisarką komunistycznąMarią Osten, którą przedstawia wszędzie jako swoją żonę, chociażnigdy nie brali ślubu. Wspólnie wpadają na genialny <strong>po</strong>mysł. Postanawiająadoptować niemieckiego chłopca z robotniczej rodziny i wywieźć godo ZSRS. Pewien górnik, członek partii komunistycznej Johann LHoste,zgadza się oddać im do adopcji swego 10-letniego syna Huberta.Para przywozi chłopca do Moskwy. Maria pisze o nim książkę „Hubertw krainie czarów", którą Kolców redaguje. Tytuł nieprzypadkowonawiązuje do bajki Lewisa Carrolla. Tak jak Alicja, przechodząc na drugąstronę lustra, opuszcza szarą rzeczywistość, by znaleźć się w zaczarowanymświecie, tak samo Hubert, <strong>po</strong>rzucając zgniłe kapitalistyczne Niemcy,trafia do raju na ziemi, czyli do Związku Sowieckiego. Chłopiec zwierzasię w książce, jakim koszmarem jest życie w Niemczech, i nie może sięnachwalić uroków życia w bolszewizmie.Książka Marii Osten, do której przedmowę napisał sekretarz generalnyMiędzynarodówki Komunistycznej Georgi Dymitrow, staje sięZIMA 2008173


lekturą obowiązkową w sowieckich szkołach. Uczniowie muszą ją na lekcjachczytać na głos, a radio robi z niej słuchowisko w odcinkach. HubertL'Hoste trafia do panteonu „bohaterskich pionierów". Jego <strong>po</strong>rtrety wisząw szkołach obok <strong>po</strong>rtretów Pawki Morozowa. Wszyscy znają jego pucułowatątwarz z rudą fryzurą. Jego imieniem nazywane są szkoły, kinai teatry.Największą <strong>po</strong>pularność Kolców zdobywaswoimi kores<strong>po</strong>ndencjami wojennymiz Hiszpanii, publikowanymi w odcinkachw „Prawdzie". Na Półwyspie Iberyjskim odgrywajednak znacznie <strong>po</strong>ważniejszą rolę- jest głównym doradcą <strong>po</strong>litycznym i wojskowymKominternu przy rządzie republikańskim.Bierze udział w <strong>po</strong>siedzeniach KomitetuCentralnego Komunistycznej PartiiHiszpanii i dowództwa Brygad Międzynarodowych.Pozostaje w stałym kontakcie z szefostwemmisji NKWD. Jest okiem i uchemStalina w Hiszpanii. Jest też głosem, który zachęca karzącą rękę sowieckichsłużb do rozprawy z przeciwnikami.Sowieci dążą wówczas do <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowania sobie wszystkich lewicowychugru<strong>po</strong>wań walczących przeciwko generałowi Franco. Niezależnośćod nich chce utrzymać POUM - marksistowska organizacjaskłaniająca się ku trockizmowi. Kolców organizuje przeciw niej kampanię,oskarżając działaczy POUM (te „ludzkie <strong>po</strong>mioty", jak pisze) o spisekz faszystami i frankistami. Kampania staje się sygnałem do krwawej łaźni,jaką komuniści urządzają w Hiszpanii trockistom. Z rzezi tej ledwouchodzi z życiem Erie Arthur Blair, który później <strong>po</strong>d pseudonimemGeorge Orwell opisze swe przeżycia w książce W hołdzie Katalonii.Od czasu do czasu Kolców przyjeżdża z Hiszpanii do Moskwy.W Związku Sowieckim roz<strong>po</strong>czyna się właśnie nowa fala terroru, nazwanaod nazwiska szefa NKWD „jeżowszczyzną". Pochłonie 700 tysięcyofiar. Kolców pisze hymn <strong>po</strong>chwalny na cześć Jeżowa, kreśląc obraz„cudownego, niezłomnego bolszewika, który dzień i noc, nie wstając zzastołu, tnie nici faszystowskiego spisku".174FRONDA 44/45


Wszystkich elektryzują kolejne procesy <strong>po</strong>kazowe,<strong>po</strong>dczas których skazani na śmierćzostają najbliżsi współpracownicy Stalina: Kamieniew,Zinowiew, Ryków. Oskarżeni przyznająsię do najbardziej nieprawdo<strong>po</strong>dobnychzarzutów. Wiosną 1938 roku w trakcie następnejsfingowanej rozprawy sądowej na ławieoskarżonych zasiada niedawny „ulubieniec partii"Nikołaj Bucharin. Kiedy w 1928 roku ukazałosię pierwsze czterotomowe wydanie dziełzebranych Michaiła Kolcowa, autor <strong>po</strong>prosiło napisanie wstępu właśnie Bucharina. Teraz, <strong>po</strong> dziesięciu latach, Kolcówpisze o procesie swego przyjaciela tekst do „Prawdy".Artykuł nosi tytuł Morderca z pretensjami. Kolców nazywa Bucharina„zdrajcą i szpiegiem", „faszystowskim agentem", „prawicowo-trockistowskąprostytutką <strong>po</strong>lityczną", „gnuśnym chrystusikiem" i „zdradliwie <strong>po</strong>dłymmordercą" który „<strong>po</strong>nosi od<strong>po</strong>wiedzialność za nieskończoną liczbękoszmarnych, krwawych zbrodni, jakich nie zna historia" Kończy swójtekst stwierdzeniem, że Bucharinowi „nie uda się umyć swych akademickichrączek. Są to rączki we krwi. To ręce mordercy". Oskarżony zostajeskazany na śmierć.Jefimow jakby tego wszystkiego nie pamięta. Gdy mówi o <strong>po</strong>bycie brataw Hiszpanii, ws<strong>po</strong>mina, że to Kolców organizował obronę Madrytu lubwalczył bohatersko <strong>po</strong>d Toledo. Kiedy o<strong>po</strong>wiada o stalinowskich czystkach,przywołuje obraz brata zdezorientowanego i nie mogącego <strong>po</strong>jąć,co się wokół niego dzieje, pytającego wciąż, dlaczego tak wielu zasłużonychi dobrych działaczy jest nagle aresztowanych.Jefimow nie ma takich zaników pamięci, gdy mówi o sobie. Nie ukrywa,że rysował propagandowe karykatury łańcuchowych psów imperializmu,krwiożerczych kapitalistów, dyszących żądzą mordu rewanżystów,Denikina, Piłsudskiego, Churchilla, Trumana, Eisenhowera, Sołżenicyna...Rok 1938 stanowi a<strong>po</strong>geum sławy i wpływów Kolcowa. Sukcesy przychodząjeden za drugim. Jego Dziennik hiszpański wychodzi drukiem i stajeZIMA 2008 1 75


się bestsellerem. Pełną <strong>po</strong>chwał recenzję zamieszczają w „Prawdzie" dwajnajważniejsi wówczas pisarze w kraju: Aleksy Tołstoj i Aleksy Fadiejew.Kolców zostaje odznaczony Orderem Lenina, wybrany deputowanym doRady Najwyższej RSFSR i mianowany redaktorem naczelnym „Prawdy"- głównego organu prasowego partii bolszewickiej. Jako pierwsza osobabez wyższego wykształcenia zostaje członkiem Rosyjskiej AkademiiNauk. Marszałek Woroszyłow dzwoni do niego i mówi: „na Kremlu wascenią, lubią i ufają wam".Nikt nie ma wątpliwości, że jest ulubieńcem Stalina. Wódz chwalipublicznie Dziennik hiszpański i zaprasza go do siebie na Kreml. Przeztrzy godziny każe o<strong>po</strong>wiadać sobie o Hiszpanii. W s<strong>po</strong>tkaniu uczestniczątylko najbliżsi współpracownicy Stalina: Mołotow, Kaganowicz, Woroszyłowi Jeżów.Przy <strong>po</strong>żegnaniu dochodzi do sceny, która budzi nie<strong>po</strong>kój Kolcowa.Dziennikarz już stoi w drzwiach, gdy Stalin zatrzymuje go i pyta: - Czymacie rewolwer, towarzyszuKolców?- Tak jest, towarzyszuStalin.- A nie zamierzaciesię z niego zastrzelić?- Oczywiście, że nie,towarzyszu Stalin. Nawetw myślach nie zamierzam.Niedługo <strong>po</strong>tem,7 grudnia 1938 roku,<strong>po</strong>dczas spektaklu w TeatrzeWielkim w Moskwie,Stalin zaprasza dosiebie do loży Kolcowa.Wódz przyjacielsko gawędziz redaktorem naczelnym„Prawdy". Prosigo o wygłoszenie dla rosyjskichpisarzy wykładu176FRONDA 44/45


na temat „Krótkiego kursu Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików)".Zredagowany osobiście przez Stalina Krótki kurs WKP(b), który ujrzałświatło dzienne niedługo przedtem, był czymś w rodzaju ewangeliitamtych czasów - biblią stalinizmu. Jak każde pismo natchnione, <strong>po</strong>trzebowałkomentatora. I Stalin do roli głównego egzegety komunistycznegoobjawienia wybrał właśnie Kolcowa. Trudno było o większe wyróżnienie.Pięć dni później, 12 grudnia 1938 roku, sala dębowa CentralnegoDomu Literatów w Moskwie, dawna siedziba loży masońskiej hrabiegoOlsufiewa, pęka w szwach. Intelektualna i artystyczna elita państwazbiera się w komplecie. Kolców wygłasza referat będący jednym wielkimhymnem na cześć Stalina - największego geniusza w dziejach ludzkości.Owacjom publiczności nie ma końca. Po wykładzie Kolców odbiera zewszystkich stron gratulacje. Przepełniony dumą i szczęściem jedzie doredakcji „Prawdy".Tam czekają na niego czterej oficerowie NKWD. Zostaje aresztowanyi od tej chwili wszelki ślad <strong>po</strong> nim ginie.Aresztowanie Kolcowa było szokiem dla wszystkich. Konstantin Simonówws<strong>po</strong>mina, że chociaż w ZSRS szalał terror i z dnia na dzień przepadałobez śladu wiele znanych osób, to jednak uwięzienie Kolcowa byłonajbardziej nies<strong>po</strong>dziewanym zniknięciem. Ilja Erenburg zapisał w swymdzienniku: „Nie mogę zrozumieć Stalina, który nie tknął Pasternaka, zachowującegoniezależność, a zabił Kolcowa, wypełniającego wszystkiejego życzenia".Jefimow nie kryje wzburzenia, gdy słyszy opinię Erenburga. Uważa,że jego brat zginął, bo był zbyt samodzielny, bezkompromisowy i niezależniemyślący. Na dodatek Stalin nie mógł mu wybaczyć <strong>po</strong>zytywnychartykułów o Trockim, zamieszczonych w 1924 roku w „Ogonioku".Żyd Michał Frydland, któryprzyjąłnazwisko Kolców, nie ukrywałwówczasswej fascynacji innym Żydem: Lwem Bronsztajnem, który <strong>po</strong>d pseudonimemAntid Oto był błyskotliwym dziennikarzem, a jako Lew Trocki- działaczem komunistycznym. Podobało mu się to <strong>po</strong>łączenie dziennikarzai <strong>po</strong>lityka - kogoś, kto opisuje świat, ale zarazem go zmienia.ZIMA 2008177


Jefimow uważa, że Stalin czekał na okazję do zemsty na Kolcowie ażczternaście lat. Podobnie czekał siedemnaście lat, by się zemścić na Tuchaczewskim,a dziewiętnaście, by wyrównać <strong>po</strong>rachunki z Pilniakiem.Stalin, jak przekonuje Jefimow, był wierny zasadzie wschodnich des<strong>po</strong>tów:zemsta najlepiej smakuje na zimno.Przez całe lata snuto domysły, co mogło ściągnąć zagładę na Kolcowa.Niektórzy <strong>po</strong>dkreślali, że była to genialna zagrywka Stalina, który w tens<strong>po</strong>sób zaszachował całą sowiecką inteligencję. Pokazał im, że nikt niemoże się czuć bezpieczny, choćby nie wiem, jak wielkie miał zasługi dlapartii i państwa. A <strong>po</strong>za tym: w jakiej sytuacji ich <strong>po</strong>stawił? Zgotowaliowację na stojąco wrogowi narodu - i to w momencie, kiedy w jego gabinecietrwała już rewizja.W 1995 roku odkryto w kremlowskich archiwach donos na Kolcowado Stalina napisany przez generalnego sekretarza Brygad Międzynarodowychw Hiszpanii Andre Marty'ego. Francuski komunista <strong>po</strong>stawiłmu dwa zarzuty: „1. Kolców razem ze swoim nieodłącznym druhemMalrauxem nawiązał kontakt z miejscową organizacją trockistowskąPOUM. Jeśli wziąć <strong>po</strong>d uwagę dawne sympatie Kolcowa do Trockiego,kontakty te nie noszą charakteru przypadkowego, 2. Tak zwana «cywilnażona» Kolcowa, Maria Osten (Gresshóner), jest zaś, nie mam co do tegoosobiście żadnych wątpliwości, zakonspirowanym agentem niemieckiegowywiadu. Jestem pewien, że wiele klęsk w starciach wojennych byłorezultatem jej szpiegowskiej działalności".Donos Marty'ego stał się przyczyną wszczęcia tajnego śledztwa przeciwKolcowowi. Obaj nie przepadali za sobą. Rywalizowali o wpływyw obozie republikanów. Hemingway w swej <strong>po</strong>wieści opisuje wrogość,jaka panowała między Marty'm a Karkowem (Kolcowem). Stalin bardziejufał jednak Francuzowi. Być może pamiętał ich <strong>po</strong>stawę z dawnychczasów. W 1917 roku, jeszcze przed rewolucją październikową, Kolcówopublikował w „Żurnalie dla wsiech" zjadliwy atak na bolszewików i Lenina.Andre Marty był w tym czasie marynarzem francuskiej floty wojennej.W 1919 roku, gdy okręty jego eskadry skierowane zostały na MorzeCzarne, by ws<strong>po</strong>móc siły kontrrewolucji w walce z komunistami, Martywzniecił na statkach bunt.178FRONDA 44/45


Podczas wojny w Hiszpanii zyskałsobie przydomek „rzeźnikaz Albacete" W miasteczku tym prowadziłbowiem rekrutację do BrygadMiędzynarodowych. Z całegoświata na wezwanie lewicy napłynęły32 tysiące ochotników. Martydokonał wstępnego odsiewu - kazałrozstrzelać bez sądu 500 dobrowolcówjako „<strong>po</strong>litycznie niepewnych".Hemingway ws<strong>po</strong>minał go jako słabegodowódcę, który u swych <strong>po</strong>dwładnychcenił tylko bezgranicznąlojalność. Karol Świerczewski, odmalowanyw <strong>po</strong>wieści amerykańskiegopisarza jako generał Goltz,obwiniał Marty'ego o klęskę militarną<strong>po</strong>d Kordobą. Francuz miałjednak te cechy osobowościowe,które <strong>po</strong>dobały się Stalinowi.Maria, gdy dowiedziała się z francuskich gazet o aresztowaniu Kolcowa,<strong>po</strong>stanowiła wyruszyć z Paryża do Moskwy. Zelektryzowała ją wiadomość,że został zatrzymany „za kontakty z niemieckim szpiegiem MariąOsten" Chciała <strong>po</strong>móc Kolcowowi oczyścić się z fałszywych oskarżeń.Andre Malraux namawiał ją, by nie jechała. - Jego nie uratujesz, a samazginiesz - mówił. Nie <strong>po</strong>słuchała go.Pierwsze kroki w Moskwie skierowała do mieszkania Kolcowa. Drzwiotworzył Hubert L'Hoste, ale nie wpuścił jej do środka. - Wracaj tam,skąd przyjechałaś - <strong>po</strong>wiedział. - Nie chcę mieć nic wspólnego z wrogaminarodu.- Czyś ty zwariował, Hubert? Przecież to moje mieszkanie - krzyknęłaMaria, ale adoptowany syn zatrzasnął jej drzwi przed nosem.Zamieszkała w hotelu „Metro<strong>po</strong>l" Przez dwa i pół roku starała się dotrzećdo najwyżej <strong>po</strong>stawionych ludzi w państwie, by uratować Kolcowa.Udało jej się s<strong>po</strong>tkać z szefem Kominternu, Georgim Dymitrowem, któryZIMA 2008179


obiecał interweniować u Stalina. Stalin wykazał się jednak wyjątkowym<strong>po</strong>czuciem humoru: bezradnie rozłożył ręce i <strong>po</strong>wiedział: - A cóż jamogę dla ciebie zrobić? Wszyscy moi krewni też siedzą w więzieniu.Maria uznała, że fakt <strong>po</strong>siadania przez nią niemieckiego obywatelstwamoże zaszkodzić Kolcowowi. Zrzekła się go więc i została obywatelkąsowiecką. 22 czerwca 1941 roku - w dniu napaści Hitlera na ZSRS- została aresztowana przez NKWD, a 16 sierpnia 1942 roku rozstrzelanaw Saratowie. Zatrzymano także Huberta L'Hoste, który trafił do łagru,gdzie wkrótce zginął. Co się stało jednak z Kolcowem? Tego nie wiedzielinawet jego najbliżsi.Półtora roku <strong>po</strong> śmierci Stalina, 18 grudnia 1954 roku, Jefimow otrzymałz prokuratury wojennej decyzję o unieważnieniu wyroku na bracie.Dopiero kiedy nastąpiła <strong>po</strong>śmiertna rehabilitacja Kolcowa, dowiedziałsię, że jego brat został rozstrzelany. Nie znał jednak żadnych szczegółówśledztwa. Musiał czekać na to <strong>po</strong>nad pół wieku, do czasu otwarcia tajnycharchiwów NKWD.Pierwsze przesłuchanie Kolcowa odbyło się 6 stycznia 1939 roku.Oskarżony o szpiegostwo na rzecz Niemiec, Francji i USA, nie przyznałsię do winy. Podobnie zeznawał 21 lutego: „Jestem niewinny. Jako pisarzi dziennikarz służyłem z pełnym oddaniem partii i władzy sowieckiej. Tejpracy oddawałem wszystkie swoje myśli i czyny".23 marca - <strong>po</strong> dwudziestu przesłuchaniach - Kolców <strong>po</strong> raz pierwszyprzyznaje się do winy. 31 maja wymienia nazwiska siedemdziesięciuosób zamieszanych razem z nim w antysowiecki spisek. Jako szpiegówwymienia między innymi Izaaka Babla, Aleksego Tołstoja, Ilję Erenburgai Wsiewołoda Meyerholda. Obciąża też zeznaniami jako niemieckąagentkę Marię Osten. Z przesłuchania na przesłuchanie zmienia się jegocharakter pisma. Na <strong>po</strong>czątku pewny siebie, zdecydowany, staje się corazbardziej rozedrgany, miejscami jest zupełnie nieczytelny.Zachowała się relacja dyplomaty Jewgienija Gniedina, którego nazwiskoznalazło się na liście Kolcowa. Aresztowany i oskarżony o antypaństwowyspisek, zażądał w więzieniu konfrontacji z byłym redaktorem„Prawdy". Śledczy zorganizowali s<strong>po</strong>tkanie w czerwcu 1939 roku. Podczaskonfrontacji Gniedin zauważył: „siedział przede mną człowiek całkowiciezłamany, gotowy do bezwarunkowego <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowania się"180FRONDA 44/45


Kolców nie tylko przyznał się do winy, ale również obciążył zarzutamiGniedina. Ten ostatni zaprzeczał, ale śledczy nie dali mu wiary. Dyplomataprzesiedział w więzieniach i obozach 16 lat.Proces Kolcowa odbył się 1 lutego 1940 roku. Rozprawa miała miejsceza zamkniętymi drzwiami. Trwała półtorej godziny. Dziennikarz nieprzyznał się do żadnego ze stawianych mu zarzutów. O<strong>po</strong>wiedział, że zeznania<strong>po</strong>dczas pięciomiesięcznego śledztwa zostały wymuszone na nimbiciem i torturami. Sąd <strong>po</strong>d przewodnictwem Wasyla Ulricha skazał gona karę śmierci. Następnego dnia Kolców został rozstrzelany.ZIMA 2008181


Kilka dni później, <strong>po</strong> wielu tygodniach starań, Borysowi Jefimowowiudało się dostać na audiencję do Wasyla Ulricha, wówczas przewodniczącegokolegium wojennego. Jefimow nie wiedział nic o rozprawie, chciałtylko wyprosić dla brata możliwość skorzystania na procesie z <strong>po</strong>mocyadwokata. Człowiek, który parę dni wcześniej skazał Kolcowa na śmierć,patrząc Jefimowowi prosto w oczy, <strong>po</strong>informował go o wyroku na brata:„10 lat dalekich łagrów bez prawa do kores<strong>po</strong>ndencji"182FRONDA 44/45


Jefimow do dziś nie może za<strong>po</strong>mnieć tego s<strong>po</strong>tkania. Jest przekonany,że Ulrich s<strong>po</strong>dziewał się zobaczyć go wkrótce przed sobą w charakterzeoskarżonego. Nie mylił się: nakaz aresztowania Jefimowa był już gotowydo <strong>po</strong>dpisania, ale Stalin w ostatniej chwili <strong>po</strong>wiedział: „Nie ruszać"Stalin miał wtedy wielu wrogów, z którymi trzeba się było rozprawić,a takich wrogów dobrze jest obrzydzić jadowitymi karykaturami. Niktsię natomiast nie nadawał do tego lepiej niż Jefimow. Był w końcu ulubionymkarykaturzystą wodza.Kiedy w 1950 roku obradowało jury Komitetu Nagrody Stalinowskiej,Aleksy Fadiejew rzucił jako kandydaturę nazwisko Jefimowa. Wśród zebranychzapadła złowroga cisza: przecież to brat „wroga narodu" Ciszęprzerwał sam Stalin, który <strong>po</strong>wiedział: - To dobry kandydat.Całe życie obsypywany był nagrodami. Kiedy skończył 105 lat, otrzymałgratulacje od prezydenta Putina. Na pytanie, dlaczego służył tym,którzy zamordowali jego brata, od<strong>po</strong>wiada krótko. Nie szuka wymówek.Mówi, że się bał. O siebie i swoją rodzinę. A <strong>po</strong>za tym człowiek jest z naturyegoistą. Czasami tylko drżała mu ręka, gdy musiał narysować paskudnąkarykaturę któregoś ze swoich przyjaciół, na przykład Trockiego.Albo później, gdy musiał <strong>po</strong>dpisać petycję <strong>po</strong>d hasłem: „Żydzi, ręce preczod Egiptu!" choć sam jest żydowskiego <strong>po</strong>chodzenia.Nie ukrywa, że był o<strong>po</strong>rtunistą. Ale swojego brata zawsze ws<strong>po</strong>minajak bezkompromisowego idealistę, który nigdy nie sprzeniewierzył sięsobie. Tak jakby brat był tym, kim on sam nigdy być nie zdołał.O Michaile Kolcowie zachowało się jeszcze jedno ws<strong>po</strong>mnienie. Kiedyostatni raz wyjeżdżał z Paryża do Moskwy, <strong>po</strong>wiedział <strong>po</strong>dczas <strong>po</strong>żegnaniaLuisowi Aragonowi: „Proszę zapamiętać ostatnie słowa, jakie słyszypan ode mnie. Proszę zapamiętać, że Stalin ma zawsze rację"GRZEGORZ GÓRNYRysunki: Borys JefimowZIMA 2008


Poznaję tajemnicę rodzinną. Miałam wujka w SS. Przedwojną studiował medycynę w Berlinie i został lekarzem.Tyle że w obozach koncentracyjnych. Był zbrodniarzem,prowadził doświadczenia. Nosił moje panieńskie nazwisko.Został rozstrzelany przez Anglików.OD ANARCHIZMUDO PATRIOTYZMUNATALIABUDZYŃSKA184FRONDA 44/45


Lato 1974Jestem bardzo małą dziewczynką, która niewiele wie o świecie. Na wakacjedo wujka i cioci na wieś <strong>po</strong>jechałam z babcią i <strong>po</strong>łowę dnia spędzałam,siedząc na miedzy przy szosie i wypatrując zielonego małego fiata- bardzo tęskniłam. Wiejskie dzieci chciały mnie wypróbować i <strong>po</strong>temchodziłam dumna, że dałam radę. Rzuciły we mnie - miejską dziewczynkę- zdechłym szczurem, oczekując, że zacznę piszczeć. Skąd miałamtyle mądrości, żeby wiedzieć, jak mam zareagować? Roztropnie i odważnie,tłumiąc obrzydzenie, <strong>po</strong>dniosłam szczura z ziemi za ogon i zaczęłamz udawaną ciekawością mu się przyglądać. Zyskałam wakacyjnych przyjaciół.Poza tym oglądałam małe kaczki i nutrie, które hodował wujek, kąpałamkota w beczce i obserwowałam pająki zamieszkujące sień. Obrazstojącego w półmroku sieni wujka, opierającego się ramieniem o łopatę,utkwił mi w pamięci na zawsze.Wtedy odważyłam się go zapytać, co to za numer ma napisany na ręce?Ale co mi od<strong>po</strong>wiedział? Nie mam <strong>po</strong>jęcia. Może nic? Może się uśmiechnąłi zapro<strong>po</strong>nował nakarmienie świń? Ale dlaczego tak przeżyłam samfakt zapytania go o to? Jakbym wiedziała, że o tym się nie mówi.Zima 1978Leżę chora i nie muszę iść do szkoły, z czego bardzo się cieszę. Za oknemśnieg, rodzice w pracy, kołdra jest ciepła. Wszystkie książki przeczytane,tomy Tomków Wilmowskich <strong>po</strong>dróżujących <strong>po</strong> całym świecie i PanówSamochodzików również. Książka, na którą natrafiam na półce rodziców,jest bardzo gruba, ma szarą twardą okładkę, a jej tytuł jest zagadkowy.Dzisiaj dobrze go nie pamiętam: jakiś długi numer a dalej „miał szesnaścielat". Kto by spamiętał taki długi numer, nigdy go nie pamiętałam,ale to, że miał szesnaście lat, przemawiało do mojej wyobraźni. Zaczęłamwięc czytać. Okazało się, że gdyby ten szesnastolatek tego numerunie spamiętał, to by tej książki nigdy nie napisał. Przez kilka dni czytamwięc z wypiekami na twarzy ws<strong>po</strong>mnienia z Oświęcimia. Wracam dotej książki kilka razy w szkole <strong>po</strong>dstawowej. Gdyby ktoś zapytał mnie,jaka książka z dzieciństwa wywarła na moje życie wpływ, to mogę <strong>po</strong>wiedzieć,że literatura obozowa. Bo <strong>po</strong>tem były następne, na przykładZIMA 2008185


o kobietach z Ravensbruck. Prycze, niekończącesię apele, zimno, błoto, chodaki, tyfus, wszy,pasiaki, owczarki niemieckie, głód, druty kolczaste,kromka chleba.Wiosna 1979Z koleżankami z klasy dowiadujemysię o obozie rowerowym organizowanymlatem przez ZHP. Wpadamyna <strong>po</strong>mysł, żeby na niegow czwórkę <strong>po</strong>jechać. Będzie fantastycznie,będziemy mieszkaćw namiotach, jeździć na rowerachi jeść z menażek! Noi będziemy razem! Nie mogę doczekać się lata. Podekscytowana przedstawiamplany rodzicom. Nic z tego, przepłakuję całe <strong>po</strong><strong>po</strong>łudnie. Tatazagniewany nawet nie usiłuje mi tłumaczyć, o co chodzi. Nie rozumiem,co to znaczy „czerwone harcerstwo", wcale mnie to nie interesuje. Chcęmieć mundur, spać w namiocie w środku lasu, być z koleżankami.Moje przyjaciółki <strong>po</strong>jechały i wróciły opalone, rozgadane i roześmiane.Chodziły <strong>po</strong>tem na zbiórki. Ja wiedziałam tylko tyle, że to nie jestprawdziwe harcerstwo i że ma to jakiś związek z Archipelagiem GUŁag,który owinięty w gazetę i głęboko schowany czytał tata. To zakazane miprzez ojca harcerstwo miało coś wspólnego z tym wszystkim, czego niewolno było głośno mówić, z historią, o której mówiono szeptem.Zima 1981Jak fajnie jest przeżywać takie sytuacje w grupie dzieciaków! Nic się nierozumie, niebezpieczeństwa się nie czuje, ale dzieje się coś innego niżzwykle. Nie muszę iść jutro do szkoły - to pierwsza myśl. Z okna widzęwóz opancerzony i żołnierzy. Z koleżankami i kolegami stoimy przezchwilę na klatce schodowej i <strong>po</strong>dnieceni chichoczemy. W domu co innego,jest cicho. Rodzice nie tłumaczą mi szczegółów: jestem najmłodszymdzieckiem, które zawsze już będzie <strong>po</strong>d szczególną ochroną i nigdy nie186FRONDA 44/45


dorośnie. Takie najmłodsze dziecko nigdy niczego nie zrozumie, bo jestzawsze na wszystko za małe i trzeba je chronić przed złem i nieprzyjemnościamioraz wzruszeniami. Jestem więc chroniona przed rzeczywistościąi uświadamiana przez osiedlowych kolegów. Noszę o<strong>po</strong>rnik wpiętyw sweter i prowokuję s<strong>po</strong>jrzeniem zomowców pilnujących osiedlowealejki. Ale kto by się przejął bezczelnym wzrokiem dwunastolatki? Myślęjednak, że jestem bardzo odważna.Jesień 19851 <strong>po</strong>temLiceum wybieram katolickie, i na dodatek rodzice się zgadzają na prywatne.To moja <strong>po</strong>stawa wobec systemu - liceum ma tradycje przedwojenne,<strong>po</strong>tem zostało zamknięte i dopiero rok wcześniej zwrócono mujeden z budynków i <strong>po</strong>zwolono uczyć. Szybko jednak wpadam w sidłainnego systemu, a <strong>po</strong>za tym <strong>po</strong>znaję towarzystwo uczniów liceum plastycznego.Czujemy się lepsi. „Szara rzeczywistość" nas przygniata, a mysię z tym obnosimy. Wszystko dokoła jest do niczego, osądzamy każdego,kto tylko się nawinie. Zmieniam swoje lektury. Pod ławką czytam Witkacego.W antykwariacie kupuję Albo-Albo Kierkegaarda. Odstawiamoczywiście na półkę, bo nie jestem zdolna zrozumieć kilku pierwszychkartek. Wy<strong>po</strong>życzam Sartrea - o, w tym to się zaczytuję. Nie tylko ja.Zakładamy z kolegami zespół punkowo-nowofalowy, który nazywamyKopenhaga (oczywisty związek z Kierkegaardem), a <strong>po</strong>tem chcemy przemianowaćgo na Mdłości (jeszcze bardziej oczywisty związek z Sartre'm).Ubieram się na czarno, wzruszam ramionami na komunę, <strong>po</strong>dziemiei Kościół. Piję wino w słoikach, a herbatę mieszam drugą stroną pędzla,przesiaduję <strong>po</strong><strong>po</strong>łudniami w bursie szkół artystycznych i w kawiarniach.Na koncertach przejmuję się Salwadorem, który płonie.Wiosna 1987Z kolegami i koleżanką szwendamy się <strong>po</strong> Cytadeli - jest <strong>po</strong><strong>po</strong>łudnie, <strong>po</strong>zimowe<strong>po</strong>wietrze nareszcie trochę cieplejsze. Palimy papierosy, kopiemykamienie - bo przecież jeszcze nie puszki. Głośno się śmiejemy i wygłupiamy.Nagle zza zakrętu wyłania się grupa harcerzy w mundurach. Majączarne chusty, jeden z nich niesie pro<strong>po</strong>rzec, idą dwójkami, a traperki naZIMA 2008187


nogach głośno stukają. „Hitlerowcy"- krzyczy jeden z moich kolegów.Nie szczędzimy harcerzomwyzwisk. Co za kurna wojsko jakieś- myślę sobie. Dzieciaki bawiąsię normalnie w wojnę! Jestemszczerze oburzona! Militarna organizacja!Trzeba zakazać! Obrazić!Nawyzywać! Niech sobie niemyślą, że mogą tu jakąś piątą kolumnętworzyć! Co za gnoje normalnie!Polska bez wojska! Wojskoto zło, a wojna prowadzi <strong>po</strong>tem dopłonącego Libanu i morderstw!W ogóle wszystko to jest zwykłą obłudą: godło w szkole nad tablicą, flagabiało-czerwona. „Nie deptać flagi i nie pluć na godło" stało się dla mniesymbolem obłudnego życia wszystkich dorosłych w okolicy. A więc natym ma <strong>po</strong>legać patriotyzm, że trzeba być <strong>po</strong> jednej stronie barykady. Alekażda strona siebie warta. Moje dzieciństwo znaczyły flagi z <strong>po</strong>chodówpierwszomajowych, na które chodziłam z rodzicami. Odczuwam więcwstręt do flagi i tych barw. Nie chcę takiej Polski. Druga Polska to ta znanaze strajków i gazetek drukowanych w <strong>po</strong>dziemiu, zakazanych książek naszarym papierze, które czyta mój tata. Polska <strong>po</strong>dziemna, która s<strong>po</strong>tykasię w kościołach. Ale ja właśnie <strong>po</strong>znałam inną stronę Kościoła, w szkolekatolickiej, w której za punkowy wygląd nie jadę - jako jedyna w szkole!- na pielgrzymkę do Rzymu. Moja nastoletnia duma cierpi, bo bardzochciałam tam <strong>po</strong>jechać, bowiem w tych czasach jeszcze się modlę i JanPaweł II jest dla mnie jakoś tam ważny. Wyrzekam się takiej <strong>po</strong>dziemnej,chrześcijańskiej Polski. Właśnie więc będę pluć na godło i deptać flagę- nic to dla mnie nie znaczy. Państwowość jest źródłem wszelkiego zła.Nie ma w niej miejsca na indywidualizm. Umierać za ojczyznę? Co zagłu<strong>po</strong>ta! Wolę czytać Sartre'a i Camusa <strong>po</strong>d ławką, słuchać Dezerterana grundigu i korzystać z namiastki wolności - bo przecież myśleć to jamogę, co chcę. Na przykład to, że ten Baczyński, którym <strong>po</strong>lonistka ekscytujesię na lekcjach, był żałosny i biedny. Ale Bursa - ten już nie.188FRONDA 44/45


1989 i kilka lat dalejJedyny strajk, jaki przeżyłam na studiach - bo zaraz <strong>po</strong>tem wszystko tosię skończyło - śmieszył mnie. Wolałam zaangażować się w inne związki,alternatywne, które <strong>po</strong>woływali do życia moi koledzy. A więc organizacja„Kolektyw Zbitych Psów" która w wyborach uczelnianych zdobyłazaskakująco dużo głosów. Tacy byliśmy, niezwykle z siebie dumni: mamygdzieś Polskę, Ojczyznę, którą „należy kochać" Jesteśmy anarchistami!Pikietujemy sklep z futrami - zabijanie zwierząt na futra i buty wydaje misię prawie największym problemem na świecie, trzeba myśleć globalniea nie tylko o sobie! Latem jadę do Czorsztyna pikietować budowę tamy.Wioska jest wyludniona - wszystkich wywieziono. Skłotujemy jakiś pensjonat,brudząc dookoła niemiłosiernie. Jest zajebiście!!! Czy interesująmnie rzeczy <strong>po</strong>zostawione przez dawnych mieszkańców? Ich historia?Historia tego miejsca, które zaraz zniknie z <strong>po</strong>wierzchni ziemi? Kawałekczyjegoś życia, indywidualna historia? Chodzi o to, żeby dobrze się zabawići nakrzyczeć na kierowców wielkich ciężarówek. Bardzo chciałamtrafić do aresztu w Nowym Targu i stać się bohaterem. Niestety, zamiastchodzić na blokady wolałam się opalać na łączce i patrzeć na góry.Okrągły Stół, Wałęsa i Szczepkowska w TV omijają mnie. Jestemzajęta ważniejszymi sprawami - matką ziemią, ekologią, troską wobecwielorybów, dziurą ozonową, lisami hodowanymi na futra i corridą, któraprzyjechała na gościnne występy do Polski. Co najwyżej sekundujękoleżance, która głoduje w sprawie zlikwidowania obowiązkowej służbywojskowej. Zbratała się z działaczami organizacji Wolność i Pokój, którachce bronić prawa wolności jednostki, opierając się niby na świato<strong>po</strong>glądziechrześcijańskim i buddyjskim. E tam, w rezultacie, jak wszyscysię zgadzamy, jesteśmy anarchistami. Wkurzają nas komuniści i łzawidziałacze solidarnościowi. Nie od<strong>po</strong>wiada nam żadna władza. Dookołamamy samych wrogów! Teraz największymi są skinheadzi, obnoszącysię z barwami ojczystymi! Jeszcze jeden <strong>po</strong>wód, by znienawidzić flagęi godło. „Niszcz nazizm" - śpiewają moi koledzy z zes<strong>po</strong>łu Apatia. Mamyna myśli skinów i każdą władzę: państwową i kościelną. Każde barwy narodowe,ale może nie tak do końca każde, bo amerykańską i brytyjskąjakby trochę mniej. Bo jednak dziwi mnie, gdy na koncercie Killing Jokewokalista Jaz Coleman pali brytyjską flagę. Na szubienicach wieszamyZIMA 2008189


swastykę, krzyż, orła w koronie. Moja najbliższa koleżanka wymyśla tytułutworu, który ma zamiar wykonywać w nowym żeńskim zes<strong>po</strong>le: „Bóg,honor i czyste majtki". Ale śmieszne, bardzo nam się <strong>po</strong>doba, o to właśniechodzi! Obnażmy ten narodowy absurd, tę wydumaną dumę, obśmiejmyto <strong>po</strong>lskie męczeństwo, Chrystusa narodów, przedmurze chrześcijaństwa,łagry i obozy, pierścionki z orłem w koronie, obraz z Jasnej Góry,wieszczów, papierowe chorągiewki dla papieża i mazowieckie łany zbóż.Jesteśmy <strong>po</strong>nad tym wszystkim. Jesteśmy wielcy i bardzo z siebie zadowoleni.Wiosna 1990Czym jest dla mnie Polska, gdy wracam do domu <strong>po</strong> <strong>po</strong>bycie w Paryżu?Razowym chlebem i kiszonymi ogórkami. Tylko tyle.Lato 1994Teraz, gdy wróciłam do Kościoła katolickiego i czytam na serio Biblię,oburza mnie krzyż na szubienicy. Jednak na wybory nie chodzę nadal,<strong>po</strong>litykę mam głęboko gdzieś i nadal nie mam zamiaru kupić flagi, byją wywieszać 3 maja lub 11 listopada. Jaka ojczyzna? Jaki orzeł? „Bóg,Honor, Ojczyzna" nadal uważam za hasło dobre dla spacyfikowanych jużskinheadów. Dyskutujemy w szerszym gronie na temat Polski i II wojnyświatowej. Stoję wciąż na stanowisku, że nie należy walczyć w obroniekraju i tym razem <strong>po</strong>dpieram się - jako walcząca neofitka - PismemŚwiętym. „Moja ojczyzna jest w niebie" - mówię głośno. Jest mi więcwszystko jedno, gdzie mieszkam, obojętny mi język, jakim mówię - totylko kwestia umowy i przypadku.Obchodzimy - jako Polska - 50. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego.Mieszkam na Nowym Mieście w Warszawie. Jest <strong>po</strong><strong>po</strong>łudnie,zbliża się wieczór. Pod moimi oknami słyszę gwar, ludzie idą świętować<strong>po</strong>d <strong>po</strong>mnik na Placu Krasińskich. Myślę o tej imprezie z <strong>po</strong>gardą.Kolejny apel, świętowanie przegranej, walki bez sensu, śmierci w imięabsurdu. Gorszy mnie widok kościoła garnizonowego przy ulicy Długiej,odmawiam żołnierzom ich miejsca na modlitwę i <strong>po</strong>siadania kapelanówwojskowych. Odmawiam prawa do wojny jakiejkolwiek i bycia żołnie-190FRONDA 44/45


zem w ogóle. Patriotyzm mnie nie dotyczy, śmieszy mnie <strong>po</strong>lski sentymentalizmi przywiązanie do miejsca, bruzdy czarnoziemu. To tylkokawałek bruku, ulice, jakaś ziemia, zwykłe niebo, normalny krajobraz,sztuka jak każda inna - ani gorsza ani lepsza. Jeśli już ojczyzna, to tau Pana Boga, innej nie ma i koniec. Znów jestem lepsza, bardziej oświeconai nawrócona.Tymczasem mieszkam w Warszawie. Chodzę codziennie na spaceryz psem Konwiktorską, Zakroczymską, Sapieżyńską, zakupy robię naFreta, do kościoła chodzę na Długą, przesiaduję na ławce w Parku Krasińskichi umawiam się w Saskim. Bywam często na Kredytowej w Zaiksie,a <strong>po</strong>tem przechodzę Bielańską, idąc do weterynarza na Senatorską,naprzeciwko stoi kościół św. Antoniego. Wysiadając z autobusu na Bonifraterskiejmijam kościół i klasztor bonifratrów, gdzie w kolejkach odrana czekają ludzie <strong>po</strong> zioła, przechodzę <strong>po</strong> <strong>po</strong>dwórkach na Franciszkańskieji dochodzę do domu obok kościoła franciszkanów. Zakupy cotygodniowerobię na targowisku przed Halą Mirowską. Lubię patrzeć zestaromiejskiej skarpy na Wisłę. Po moim ślubie, wieczorem, właśnie tamidziemy z przyjaciółmi, ja w białej sukni, patrzeć na nocną rzekę. Nie,nie jakąkolwiek rzekę, na Wisłę. Codziennie więc chodzę <strong>po</strong> grobach, aleo tym w ogóle nie wiem. Ponieważ w ogóle, ale to w ogóle mnie to nieobchodzi.Ale muszę jeszcze ws<strong>po</strong>mnieć o tym, że letnimi wieczorami jeździmyzbierać kwiaty za miasto. Na rozlewiskach Bugu i Narwi zbieramy miętędo koszyka i pijemy nalewkę na skrawku suchej trawy. Rwiemy olbrzymiebukiety rumianku <strong>po</strong>d ruinami zamku w Czersku.Jeździmy do Kazimierza Dolnego i łazimy<strong>po</strong> olbrzymiej łasze białego piasku.Wiosna 1995Umiera mój wujek, ten z numerem naprzedramieniu. Ws<strong>po</strong>minam go, wypytuję.Jego historia, choć okazuje się, żekiedyś przecież ją słyszałam, sprawia, żemoże <strong>po</strong> raz pierwszy dociera do mnie, że- chcę czy nie chcę - jestem cząstką historiiZIMA 2008191


tego kraju. Był jednym z pierwszych więźniów Auschwitz i wytrzymałw nim aż do wyzwolenia. Ktoś ze wsi go zadenuncjował za to, że zabiłświnię - był rzeźnikiem.Oglądam albumy ze zdjęciami, <strong>po</strong>znaję przeżycia wojenne moich cioć,babci. Przy<strong>po</strong>minam sobie te o<strong>po</strong>wieści babci, gdy byłam mała, a ona lubiławs<strong>po</strong>minać czasy, gdy moja mama miała tyle lat co ja. Wołała: „ja niechcę do sklepu, ja nie chcę do sklepu!", gdy był nalot i trzeba było szybkobiec do piwnicy. Poznaniacy na piwnicę mówili sklep. Po co ws<strong>po</strong>minaćbezustannie wojnę? Nie, ja nie ws<strong>po</strong>minam, okazuje się <strong>po</strong> prostu, że onajest i już. Wypija się ją z mlekiem matki, która wołała przerażona „niechcę do sklepu!", gdy tylko słyszała nadlatujące samoloty.Zima 1999Poznaję tajemnicę rodzinną, <strong>po</strong>nieważ umiera ciocia, przez wzgląd naktórą o tej sprawie się nie mówiło. Miałamwujka w SS. Przed wojną studiował medycynęw Berlinie i został lekarzem. Tyle żew obozach koncentracyjnych. Był zbrodniarzem,prowadził doświadczenia. Nosiłmoje panieńskie nazwisko. Został rozstrzelanyprzez Anglików. Ciocia - jego siostra- nie mogła tego wszystkiego znieść. Matkazresztą również - zmarła jeszcze w latachczterdziestych. Ciocię utrzymywałosię w iluzji, że nikt na ten temat nic nie wiei nigdy się nie dowie.Lato 2000Przyjeżdża do naszego domu kilka lat niewidzianykolega. Palimy, gadamy o dawnychwarszawskich czasach. Nagle on <strong>po</strong>ważnie oświadcza: jestem <strong>po</strong>lskimpatriotą. Co???? Ułani, szabelki, wojenki i nabożeństwa do MatkiBoskiej od żołnierzy, starej szlachty, której nazwy nawet nie pamiętam?Nie chcę pamiętać, nie mam zamiaru zapamiętywać Jej nazwy, taki to192FRONDA 44/45


jest dla mnie absurd. „Jazłowiecka, Jazłowiecka". Ja, dziecko czterechpancernych, nie rozumiem nadal Kresów. Granica Polski jest na Bugu,a co dalej na wschód to obce. Gorąca kłótnia na temat patriotyzmu przywódce. Jak ten nasz kolega, świeżo nawrócony, śmie twierdzić, że jestpatriotą? Ws<strong>po</strong>minać <strong>po</strong>wstania styczniowe, listopadowe, roztkliwiać sięnad zsyłkami, Katyniem i kobietami w czarnych sukniach? Ach, co mnieta cała Polska w ogóle obchodzi? Dlaczego chodzi za mną witraż Wyspiańskiego,krakowskie Planty, bitwa <strong>po</strong>d Grunwaldem, <strong>po</strong>lska szlachta,herb mojej rodziny ze złotym półksiężycem, chochoł, Dziady, Wajdaz Tadeuszem i Papkinem, ten smętny żołnierz w rowie, którego dziobiąptaki: kruki i wrony, nacierająca husaria z obrazu wiszącego na ścianie<strong>po</strong>koju mojego taty. Dajcie s<strong>po</strong>kój! Jestem zniesmaczona, że na odwrocieryngrafu, który dostałam z Jasnej Góry, wyryty jest orzełek. Po co mieszaćdwie rzeczywistości? Są ważniejsze rzeczy na tej ziemi, na przykładzbawienie duszy.Lato 2005Jesteśmy na rodzinnych wakacjach. Z Mazur <strong>po</strong>dróżujemy na <strong>po</strong>łudnie,w góry. Robimy sobie dwudniową przerwę w Warszawie: przy okazji koncertu<strong>po</strong>d Muzeum Powstania Warszawskiego chcemy odwiedzić znajomych.Jest upalnie, koszmarnie gorąco, tropik. W <strong>po</strong>łudnie, <strong>po</strong>dczaspróby przedkoncertowej, wszyscy o<strong>po</strong>wiadają o wichurze, jaka przeszłanad Warszawą <strong>po</strong>przedniej nocy. Drzewka w Parku Wolności nie urosłyjeszcze i nie dają cienia, dzieci jęczą z gorąca, jesteśmy głodni i spragnieni.Ktoś mi radzi, żebym <strong>po</strong>szła do Muzeum - tam jest <strong>po</strong>dobno chłodno.0 nie, do Muzeum? Mam iść do Muzeum? I niby co ja tam będę robić?Oglądać karabiny? Ten ktoś jednak przekonuje, że tam, w środku, jestkawiarnia, w której dają dobrą zupę. W takim razie w <strong>po</strong>rządku, niechbędzie. Wchodzę z dziećmi do Muzeum. Do kawiarni docieramy <strong>po</strong>półtorej godzinie. Za<strong>po</strong>minamy w międzyczasie, że mieliśmy coś zjeść1 napić się.W którym momencie następuje w moim życiu przewartościowanie?Pamiętam to doskonale. Wtedy, gdy staję przed gablotą, a w niej zdjęciakobiet z Powstania, które trafiły do obozów jenieckich. Zwykłe zdjęciadwudziestolatek, en face. Takie więzienne. Nie, nie są zwykłe. OneZIMA 2008193


się uśmiechają. I obok odgłosówwystrzałów słyszę nisko dudniącebicie serca. Ale w tym momenciewszystko milknie, jestem tylko ja i tedziewczyny. Ktoś do mnie coś mówi,jedno dziecko biega, zbierając kartkiz kalendarza, drugie stoi przy barykadzie,oglądając fragment „Kolumbów"a ja myślę ciągle o tych dziewczynach.To półtorej godziny, zanimniczym zahipnotyzowani docieramywreszcie do kawiarni, jest jednym z najważniejszych momentów mojegożycia, mojej świadomości. Odtąd już nic nie jest takie samo.Kilka godzin później jest koncert Lao Che. Pod sceną widzę ludziz flagą biało-czerwona. Nie, nie są to skinheadzi. My, co żyjemy byle jak,my, którym się nie szczęści, z radością przywitamy znak, znak zaciśniętejpięści. Widzę starszego człowieka z opaską na rękawie. Co on robiw nocy, wśród takich ludzi i wrzasku gitar? Wyciągam w górę zaciśniętąpięść. Polacy, gdziekolwiek się znajdujecie, Polacy, gdziekolwiek się znajdujecie- dlaczego się wzruszam? Dlaczego ściska mi się krtań? Dzieciciągną mnie znów do Muzeum - jest przed północą. W Muzeum niewieleosób, trafiam do namiotu, <strong>po</strong>d filcem, a tam pełno tabliczek, a w nichzatopione kartki z wolskich ekshumacji. Miał czerwone s<strong>po</strong>denki, miałaspódnicę w grochy i roztrzaskaną szczękę, brakowało mu tylnej lewejszóstki dolnej. - Mamo, to Niemcy zrobili to wszystko? - pytają mniedzieci. Co mam od<strong>po</strong>wiedzieć, ja - anarchistka, pacyfistka nauczona,żeby mówić: naziści, faszyści, zło? Wobec najprostszego pytania dziecka,co mogłam od<strong>po</strong>wiedzieć? Tak, Niemcy. Ale dlaczego Niemcy napadlina Polskę, dlaczego strzelali, dlaczego nie mogli się zbuntować, ale cozłego im zrobiliśmy, do tego dziecka też strzelali Niemcy, dlaczego niktnam nie <strong>po</strong>mógł? Tysiące dziecięcych pytań. Na zewnątrz ten nocny upałi wszyscy się bali, że ta wichura znów nadejdzie, jak ostrzegano przezradio, a chłopacy z Lao Che śpiewali: tramwajem jadę na wojnę, tramwajemz napisem nurfiir Deutsche, z pierwszosierpniowym <strong>po</strong>tem na skroni,z zimnem lufy Visa w nogawce s<strong>po</strong>dni.194FRONDA 44/45


Jesień 2005Czytam, czytam, czytam. Zaczynam od Daviesa - jak tylko wracam dodomu z wakacji, a Davies kupiony stoi na półce nigdy nieotwarty. Jakośnie interesują mnie <strong>po</strong>lityczne meandry i kulisy. Ale takie fragmentysprawiają, że czuję ciarki: „Pisząc do ojca o tutejszej sytuacji długi list,ws<strong>po</strong>mniałem o pewnej dziewczynie, o której się mówiło w naszej kompanii.Nigdy jej nie wiedziałem, znam ją jednak z o<strong>po</strong>wiadań, a <strong>po</strong>nieważw mojej pamięci <strong>po</strong>zostały nieza<strong>po</strong>mniane ramy, tło, otoczenie z innychwydarzeń, mógłbym z pewnością nazwać to moim najpiękniejszym przeżyciem(«piękny» jest oczywiście wątpliwym określeniem, lepiej <strong>po</strong>wiedzieć- głębokim przeżyciem, inaczej <strong>po</strong>d <strong>po</strong>jęciem «piękny» rozumiesię coś wstrząsającego). Kiedy zdobyto bank emisyjny, od wielu dni sztukasy,działa przeciwlotnicze, moździerze, gazy zapalające używane byłydo zdobywania tego jednego budynku. Kiedy szereg działek szturmowychz lufami na wysokość piersi człowieka <strong>po</strong>djechał <strong>po</strong>d same piwnice,większa część ludności cywilnej <strong>po</strong>ddała się. Wychodzili ze śladamigruzu i przeżywanego bez przerwy od wielu dni strachu. Pełzli <strong>po</strong> ziemiwśród gwizdu granatów nad ich głowami, błysku strzałów i huku działekszturmowych, skamląc jak opętani. Ta dziewczyna stała wyprostowanaze s<strong>po</strong>kojnym, <strong>po</strong>ważnym wyrazem twarzy, lekko tylko kiwając głowąnad tym szalonym zachowaniem wywołanym strachem o życie znajomychi obcych. Stała w ogniu, w obłąkaniu, nietknięta" 1 (z listu dziewiętnastoletniegoniemieckiego <strong>po</strong>rucznika).Płaczę, gdy na stronie 906, w Dodatku, czytam wyrok kary śmierci dladwóch osób za to, że przez radio w czasie Powstania łączyli się z Londynem.„(...) w czasie wojny przechowywał u siebie bez prawnego zezwoleniaaparat radiowy nadawczo-odbiorczy, którym nadawał szyfrem depeszedo Londynu, czym <strong>po</strong>pełnił przestępstwo". Niemcy ich skazali? Ależskąd, Polacy, „Polacy" Polska, Polacy, godło, biało-czerwona flaga. Potemczytałam jedną książkę za drugą, ale przede wszystkim chcę ws<strong>po</strong>mniećo Aleksandrze Kamińskim, który odkrył przede mną prawdziwąideę harcerstwa, bohaterstwa, służby, honoru, niezłomności, odwagii męczeństwa. Z Dni walczącej stolicy Bartoszewskiego, z jednej z za-1N. Davies, Powstanie '44, tłum. E. Tarkowska, Kraków 2006.ZIMA 2008195


mieszczonych w książce fotografii, dowiaduję się, że <strong>po</strong>d oknami mojegowarszawskiego mieszkania stała barykada. Odtąd chodzę <strong>po</strong> Warszawieinaczej, patrzę na nią innymi oczami. Na całą Polskę patrzę inaczej.Lato 2006Beskid Niski, dookoła pagórki i samotne przydrożne krzyże - kolejneprzypadkowe s<strong>po</strong>tkanie z historią. Tych okolic w ogóle nie znałam, bozawsze interesowały mnie wyższe góry, prawdziwe. Jedziemy i jedziemy,jest pusto, siąpi deszcz - wydaje mi się, że to koniec świata. Zarazzobaczę moją córkę w harcerskim mundurze. Jest tu na obozie, swoimpierwszym obozie w życiu. Kilka godzin później przeżywam wzruszenie,gdy <strong>po</strong>dczas mszy harcerskiej dzieciaki śpiewają tę samą modlitwę, którąmówił Andrzej Morro i Zośkowcy <strong>po</strong> przebiciu się do Śródmieścia. Dotądznałam ją tylko z kart książek, teraz słyszę na własne uszy:O Panie Boże, Ojcze nasz, w opiece swej nas miej,Harcerskich serc Ty drgnienia znasz, nam <strong>po</strong>móc zawsze chciej.Wszak Ciebie i Ojczyznę miłując chcemy żyć...Latem, <strong>po</strong>dczas naszych <strong>po</strong>dróży <strong>po</strong> Polsce, wpadamy na kilka dni doWarszawy. Nigdy nie byłam na Powązkach wojskowych, nie mam <strong>po</strong>jęcia,gdzie znajdują się groby Zośkowców. Najpierw długo chodzimy <strong>po</strong>Powązkach zabytkowych, pytamy się nielicznych ludzi - nikt nie wie. Jesteśmyjuż bardzo zdziwieni i wracamy do samochodu, gdy zauważamyidących ulicą harcerzy. Oni na pewno będą wiedzieć - bingo. Podjeżdżamykawałek do cmentarza wojskowego i szybko trafiamy do kwatery pełnejbrzozowych krzyży. Odnajdujemy mogiły Rudego, Andrzeja Morro,Bonawentury, Zośki... A więc to wszystko prawda. Te wszystkie rzeczywydarzyły się rzeczywiście, istniały, oni żyli, tutaj, na cmentarzu możnaich dotknąć. Siedzimy długo na ławce i patrzymy. Myślę o tym, że tencmentarz jest źródłem życia, jest dowodem prawdy, bije z niego ogromnamoc. Tu się nie płacze, ani nie ws<strong>po</strong>mina, nie <strong>po</strong>pada w sentymentalizm,tu się nabiera siły na jutro. Na zwykłe jutro.196FRONDA 44/45


2007Nagle wszystko zaczyna się układać w jakiś nieuchronny łańcuch zdarzeńi ws<strong>po</strong>mnień. To, czego kiedyś się wyrzekłam i przed czym się broniłam,a co płynęło w moich żyłach i tak, odezwało się w s<strong>po</strong>sób delikatnyi wzruszający. A więc Wisła, Warszawa, Kraków, a nawet Poznań,którego wcale dotąd nie lubiłam. Krajobrazy, właśnie, że tak, te niby sentymentalnewierzby nad <strong>po</strong>toczkiem i to<strong>po</strong>le odgradzające jedno <strong>po</strong>leod drugiego, łany żółtego rzepaku i nadjeziorne piastowskie osady. Nieśmieszą mnie kobiety, które w czasach zaborów na znak żałoby nosiłyczarne suknie albo <strong>po</strong>stawa hrabiego Władysława Zamoyskiego, któryobiecał sobie, że będzie spał nie w wygodnym łóżku, ale na biurku, dopókiPolska nie odzyska nie<strong>po</strong>dległości. To biurko do dziś stoi w jego gabineciew Zamku Kórnickim.Ta duma idzie jeszcze dalej, bo mam na myśli herb mojej rodzinyprzechowywany od dawna w złotych ramkach. Oraz książkę, w którejpradziadek spisywał <strong>po</strong> łacinie dzieje rodziny, dokumentację z wielko<strong>po</strong>lskichparafii <strong>po</strong>twierdzającą kolejne chrzciny i śluby, laurki ślubnemojej babci, na których oprócz kwiatów zawsze widniał orzeł w koronie,ręcznie wyrysowane drzewo genealogiczne, w którym kolejni <strong>po</strong>tomkowiewypisują kolejne narodziny i zaznaczają daty nieuchronnych <strong>po</strong>grzebów.A nawet te dziwne zbiegi życiowe, których trzeba się wstydzić, alektóre zaistniały, jak ten, że moje nazwisko panieńskie zostało splamionekrwią. Wśród dokumentów zgromadzonych przez pradziadka jest i listod proboszcza jednej z parafii, w której przekonuje, że może udowodnić,iż w naszej rodzinie do któregoś <strong>po</strong>kolenia nie było Żyda. „Kto mógł wiedzieć,że nastanie kiedyś ktoś taki jak Hitler i takie dane będą <strong>po</strong>trzebne?"- pyta ów ksiądz. Wujek przecież musiał się wykazać czystością rasyzanim przyjęto go w szeregi SS. Nosił nazwisko <strong>po</strong>lskiego szlachcica.NATALIABUDZYŃSKAZIMA 2008


W jednym ze swych dzieł kardynał Ratzinger wyraził się,iż w miarę upływu lat coraz bardziej nabiera przekonania,że jeśli dojdzie do <strong>po</strong>jawienia się Antychrysta naziemi, okaże się on wspaniałym biblistą. Na dzisiejszympapieżu szczególne wrażenie zrobił ten fragment Krótkiejo<strong>po</strong>wieści o Antychryście Sołowjowa, który ws<strong>po</strong>minao przyznaniu Antychrystowi doktoratu honoris causaza pionierskie dzieło egzegetyczne przez Uniwersytetw Tybindze, bliski Ratzingerowi dlatego, że przez wielelat jako profesor wykładał tam teologię.UWAGANA ANTYCHRYSTA!Dzieje <strong>po</strong>jęcia w myślii wrażliwości chrześcijańskiejod czasów a<strong>po</strong>stolskich<strong>po</strong> współczesnośćKS. ROBERT SKRZYPCZAK198FRONDA 44/45


Przywykliśmy do kawy bez kofeiny, czekolady bez cukru i kotletów bezmięsa. Jednakże chrześcijaństwo bez Chrystusa jest jak nasienie bezplemników. Nawet przy wielkim wysiłku przy<strong>po</strong>mina współżycie dwojgastaruszków. Nie rodzi nowego życia, a więc rozmija się ze swym nadprzyrodzonymprzeznaczeniem. Myślę, że to właśnie miał na myśli papież BenedyktXVI, mówiąc w Monachium o „niedostatku zdolności s<strong>po</strong>strzegania".„Chciałbym o<strong>po</strong>wiedzieć coś z moich doświadczeń ze s<strong>po</strong>tkańz biskupami świata" - mówił papież. „Kościół katolicki w Niemczech jestwspaniały dzięki jego aktywności s<strong>po</strong>łecznej, dzięki gotowości do <strong>po</strong>mocytam, gdzie jest ona <strong>po</strong>trzebna [...]. Od czasu do czasu jednak mówiafrykański biskup: «Kiedy przedstawiam w Niemczech projekty socjalne,natychmiast otwierają się przede mną drzwi. Ale kiedy przyjeżdżamz projektem ewangelizacyjnym, s<strong>po</strong>tykam się najczęściej z <strong>po</strong>wściągliwością».Jak widać, u niektórych osób panuje opinia, że projekty socjalnenależą do najpilniejszych; a sprawy związane z Bogiem, czy też z wiarąkatolicką mają charakter raczej partykularny i nie są tak bardzo ważne" 1 .Benedykt XVI o AntychryścieW tym kontekście ze zdwojoną mocą zabrzmiał temat Antychrysta <strong>po</strong>djętyprzez kardynała Giacomo Bitnego <strong>po</strong>dczas ostatnich rekolekcji głoszonychOjcu Świętemu i pracownikom Kurii Rzymskiej. Nagle ta trochęoperetkowa, trochę jasełkowa <strong>po</strong>stać nabrała siły rażenia, budząc skrajnereakcje w prasie. Początkowo próbowano załatwić sprawę kpiną. O kimmówi Biffi? Pewnie o Bushu lub Berlusconim, albo o jakimś „intelektualiście",antyklerykale. Filip<strong>po</strong> Ceccarelli, dziennikarz „La Repubblica", „pijąc"do tego, co mówił kaznodzieja, dworował sobie: „Antychryst mógłbyukryć się za plecami pacyfisty lub ekologa, albo ekumenisty. Na liście kardynałaBiffiego zabrakło tylko geja" Szybko jednak zaczęto sobie zdawaćsprawę, że chodzi o coś, co odnosi się nade wszystko do życia Kościoła,czegoś w rodzaju <strong>po</strong>dstępnego „konia trojańskiego" wprowadzonegow organizm chrześcijańskiej wspólnoty. Temat jednocześnie alarmujący,co kło<strong>po</strong>tliwy. Niemniej jednak, aby nie narazić się na zarzut rewizjonisty1Homilia papieża Benedykta XVI <strong>po</strong>dczas Mszy św. na terenach targowych w Monachium,10 września 2006 roku.ZIMA 2008199


albo też na śmieszność egzaltowanegokolekcjonera wizji i prze<strong>po</strong>wiedni,wraz z końcem Wielkiego Postu2007 przestano zajmować się dziwną<strong>po</strong>stacią Antychrysta. Powróciła wygodnacisza.Tymczasem temat <strong>po</strong>djął sam papieżw swej książce Jezus z Nazaretu,przy okazji omawiania <strong>po</strong>kus Zbawicielana pustyni. Otóż, według BenedyktaXVI, Jezus w drugiej <strong>po</strong>kusiezostaje skonfrontowany z próbą Antychrysta.Podobnie jak kardynał Biffi,papież opiera się na słynnym dzielerosyjskiego filozofa WłodzimierzaSołowjowa Krótka o<strong>po</strong>wieść o Antychryście. Wśród cech Antychrysta<strong>po</strong>dkreśla przede wszystkim jego biegłość w Biblii, którą wykorzystujezwłaszcza w tym celu, by zinterpretować Boga jako kogoś, kto nie marealnego wpływu na losy świata i ludzi, ograniczając ramy Jego oddziaływaniado czystej, ludzkiej subiektywności.Ciekawe, że wielokrotnie wcześniej, jeszcze jako prefekt KongregacjiNauki Wiary, Joseph Ratzinger drążył ten temat. Szczególne wrażenie robiłna nim ten fragment wizji Sołowjowa, który ws<strong>po</strong>mina o przyznaniuAntychrystowi doktoratu honoris causa za pionierskie dzieło egzegetyczneprzez Uniwersytet w Tybindze, bliski Ratzingerowi nie tylko z racjipionierskiej roli katedry teologii tej uczelni w ramach rozwijania tzw. biblijnegoruchu odnowy w Kościele w pierwszej <strong>po</strong>łowie XX wieku, alei dlatego, że przez wiele lat on sam jako profesor wykładał tam teologię.W jednym ze swych dzieł <strong>po</strong>święconych teologicznym kontrowersjomi dysputom wokół Biblii Ratzinger wyraził się, iż w miarę upływulat coraz bardziej nabiera przekonania, że jeśli dojdzie do <strong>po</strong>jawienia sięAntychrysta na ziemi, okaże się on wspaniałym biblistą. Tak kardynał komentowałnowe metodologie egzegetyczne, przejęte uwalnianiem tekstubiblijnego od „barier dogmatyzmu". Wiara nie była zasadniczym elementemtych metod, Bóg zaś wcale nie musiał okazać się istotnym czynnikiemzdarzeń historycznych. Obok o<strong>po</strong>wiedzianych w Piśmie Świętym historii200FRONDA 44/45


należało odgadnąć „tę rzeczywistą", odkryć inne źródła, zinterpretowaćna nowo wszystko to, w co dotąd wierzył Kościół. W efekcie mamy corazto nowe hi<strong>po</strong>tezy, toniemy w dżungli sprzeczności, nauki biblijne zaś niestudiują już tego, co święty tekst mówi, ale co <strong>po</strong>winien mówić. W tymwzględzie Ratzinger nie ma wątpliwości: antychrystami są „intelektualiści"którzy zmierzają do zbudowania swego własnego, „lepszego" chrześcijaństwa.Przed takimi należy „bronić wiary prostych ludzi".Inną okazją do <strong>po</strong>djęcia tematu Antychrysta przez Josepha Ratzingerabyła prezentacja słynnego dokumentu Jana Pawła II Pamięć i <strong>po</strong>jednanieo winach przeszłości Kościoła (Rok Jubileuszowy 2000). PrefektKongregacji Wiary w słowie wstępnym <strong>po</strong>wołał się na 33. pieśń o czyśćcuz Boskiej komedii Dantego, w której to na wozie Kościoła autor umieściłtakże Antychrysta. Z tej to przyczyny, jak <strong>po</strong>wiedział Ratzinger, „Kościółzawiera także w sobie swe przeciwieństwo" i przez to <strong>po</strong>kazuje sięzbrudzony w swoich dziejach. Zawsze wszelako ma świadomość swychwłasnych grzechów - co oczywiście nie wystarcza jego przeciwnikom,by zrezygnować z oskarżeń. Najmocniejsze oskarżenia, jak dotąd, padałyze strony protestantów, którzy osądzali go jako całkowicie zepsutyi zniszczony, i w związku z tym nie mogący być dłużej owczarnią Chrystusa,będący zaś wręcz narzędziem Antychrysta, rodzajem anty-Kościoła.Oświecenie wzmogło jeszcze bardziej te oskarżenia, mówiąc już nietylko o anty-Kościele, ale o przyczynie wszelkiego zła ludzkości. GrzechyKościoła urosły wówczas do rangi mitologii. Tym większym zaskoczeniembył akt <strong>po</strong>kuty i prośby o przebaczenie za wyrządzone krzywdy<strong>po</strong>djęty przez Jana Pawła II w roku Jubileuszu 2000. Zamarli wówczasw osłupieniu nawet najbardziej zagorzali antyklerykałowie. Kościół okazałsię kimś, kto zamiast <strong>po</strong>lemik z adwersarzami, wybiera nawrócenie,stając <strong>po</strong> stronie swego Pana.Tego samego roku kardynał Ratzinger przekazał niezwykle cenne uwagikatechistom i ewangelizatorom. Powiedział wówczas, że Antychrystmówi zawsze we własnym imieniu i swą działalnością zasłania Jezusa.Podejmując się zadania ewangelizacji, można szukać własnego <strong>po</strong>słuchui własnej satysfakcji, starając się rozciągnąć władzę na nowe jednostkii instytucje. Można też służyć dobru osoby, ustępując we wszystkim miejscaTemu, który jest Życiem. Jezus w swej działalności wszystko odnosiłdo Ojca, każde Jego słowo i czyn <strong>po</strong>dejmowane były z myślą o woli BogaZIMA 2008201


i o Jego chwale. Dlatego też s<strong>po</strong>sobem życia prawdziwego ewangelizatorawinna być następująca zasada: „za dnia prze<strong>po</strong>wiada, nocą się modli".Jezus nie zbawił świata pięknymi słowami, ale oddaniem życia. Antychrystunika Krzyża. Jezus uczył swych uczniów logiki „ziarna rzucanegow ziemię" - o ile obumrze, wyda owoc. Rodzenie nowych chrześcijanwiąże się z akceptacją bólów rodzenia. Nie damy życia innym, nie tracącwłasnego. Wielką <strong>po</strong>kusą dzisiejszego człowieka jest chęć wydestylowaniaJezusa na naszą miarę tak, by stał się do przyjęcia i do <strong>po</strong>jęcia wedługparametrów naszych wyobrażeń. W takiej drobnomieszczańskiej, wygodnejwyobraźni Krzyż nie ma sensu. Zabiegi tego typu, według JosephaRatzingera, wpisują się w ducha Antychrysta.Antychryst SołowjowaKim w gruncie rzeczy jest owa tajemnicza <strong>po</strong>stać? Stary <strong>po</strong>dręcznik teologiimówił o nim tak: „Książę zła, który nadejdzie, by rządzić światemna końcu czasów, zanim ostateczny <strong>po</strong>wrót Syna Człowieczego ustanowinowe Niebo i nową Ziemię". Najnowszy Katechizm Kościoła Katolickiego<strong>po</strong>święca mu dwa paragrafy (675-676), zgłębiając istotę zła, kryjącąsię za jego dominacją: „Przed przyjściem Chrystusa Kościół ma przejśćprzez końcową próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących, odsłoni«tajemnicę bezbożności» <strong>po</strong>d <strong>po</strong>stacią oszukańczej religii, dającej ludziom<strong>po</strong>zorne rozwiązanie ich problemów za cenę odstępstwa od prawdy.Największym oszustwem religijnym jest oszustwo Antychrysta, czylioszustwo pseudomesjanizmu, w którym człowiek uwielbia samego siebiezamiast Boga i Jego Mesjasza, który przyszedł w ciele".Ten mesjanizm świecki - dodają autorzy Katechizmu - będzie „wewnętrznieperwersyjny".Władimir Sołowjow opublikował swoje proroctwo wielkiego kryzysuchrześcijaństwa w ikonie Antychrysta na Paschę 1900 roku. Treść tegoproroctwa miała dotyczyć końca XX i <strong>po</strong>czątku XXI wieku. W historii<strong>po</strong>stać Antychrysta identyfikowano z krwawymi tyranami: Neronem, Attylą,Na<strong>po</strong>leonem, Hitlerem czy Stalinem. Tu tymczasem mamy do czynieniaz inną tradycją, widzącą w nim osobowość <strong>po</strong>ciągającą, uśmiechniętegotruciciela. „Będzie <strong>po</strong>dobać się wszystkim - pisał już w VI wiekuśw. Efrem w Sermo define mundi - nie będzie przyjmował <strong>po</strong>darków, ani202FRONDA 44/45


miał względu na osoby, będzie miły dla wszystkich,s<strong>po</strong>kojny w każdej sprawie, wrażliwy nadrugiego, tak że wszyscy będą go chwalić, mówiąc:oto człowiek sprawiedliwy!" 2 .Antychryst Sołowjowa to człowiek dialogu,humanista. Pojawi się w łonie nowoczesnegos<strong>po</strong>łeczeństwa zachodniego, w którymnajważniejsze i ostateczne sprawy ulegną jużsekularyzacji. Kościół stanie się organizacją<strong>po</strong>kojową. W miejsce rozróżniania <strong>po</strong>międzydobrem i złem <strong>po</strong>jawi się kalkulacja tego,co <strong>po</strong>żyteczne, a co nieopłacalne. Będzie onprzekonywał innych, że zbawienie przychodzi<strong>po</strong>przez zabezpieczenie s<strong>po</strong>łeczne i planowanie.Nie będzie materialistą czy też wrogiemreligii, wręcz będzie starał się wyjść naprzeciwwszelkim ludzkim <strong>po</strong>trzebom, również tymduchowym. Mówiąc o sprawach duchowych zapro<strong>po</strong>nuje jednakże religięczysto ludzką, w której wszyscy są zgodni ze wszystkim, odrzuconazostanie wszelka rozbieżność, a zwłaszcza dogmat wiary <strong>po</strong>jmowany jakoniebezpieczne zło. Całe zresztą zmaganie wiary zostanie zredukowanedo działalności humanitarnej i ogólnie kulturalnej. Orędzie ewangelicznedla świętego s<strong>po</strong>koju zostanie ujęte w syntezę ze wszystkimi filozofiamii religiami. To religijność <strong>po</strong>mieszana i dwuznaczna, skupiona bardziejna człowieku niż na Chrystusie, na człowieku zdolnym dosięgać szczytóww dziedzinie nauki i techniki, a jednocześnie nie będącym w staniezstąpić choćby o centymetr w głąb własnego serca.Ów wielki kryzys chrześcijaństwa, prze<strong>po</strong>wiedziany przez Sołowjowana koniec XX wieku, roz<strong>po</strong>czął się już od lat sześćdziesiątych, od rewoltymłodzieżowej w imię egoistycznego indywidualizmu. Lata sześćdziesiątei siedemdziesiąte stanowiły e<strong>po</strong>kę zamieszania i buntu, lata osiemdziesiątee<strong>po</strong>kę hedonizmu, natomiast lata dziewięćdziesiąte to już właściwae<strong>po</strong>ka Antychrysta. Urokowi Antychrysta zdoła się przeciwstawić mała2Ps.-Ephraem „Latinus" Sermo de flne mundi, w:omnia quae exstant [Rome: Salvioni, 1746], 3.141-142.Sancti Ephraem Syri operaZIMA 2008203


grupka chrześcijan, która wyczuje sedno dobrze ukrytego niebezpieczeństwa:„Miłościwy panie! Najdroższy jest dla nas w chrześcijaństwie samChrystus. Ale i od ciebie, panie, gotowi jesteśmy przyjąć wszelkie dobro,jeśli tylko w szczodrej twej dłoni roz<strong>po</strong>znamy świętą dłoń Chrystusa. I napytanie twoje, co możesz dla nas uczynić, taka jest oto nasza prosta od<strong>po</strong>wiedź:wyznaj tutaj, teraz, przed nami Jezusa Chrystusa, Syna Bożego,który przyszedł w cielesnej <strong>po</strong>staci, zmartwychwstał i <strong>po</strong>nownie przyjdzie- wyznaj Go, a my z miłością przyjmiemy cię jako prawdziwegozwiastuna Jego drugiego przyjścia w chwale" 3 .Pojęli oni dobrze, że chodzi tu o chrześcijaństwo rozwodnione,z Chrystusem wziętym w nawias. Największym niebezpieczeństwem,według Sołowjowa, nie jest stary, sprawdzony, ateizujący materializm,ale <strong>po</strong>dstępny „humanistyczny" spirytualizm. Kto dla zaistnienia w świeciei dogadania się ze wszystkimi zrywa swą osobistą więź z Chrystusemzmartwychwstałym, stawia się <strong>po</strong> stronie Antychrysta.Antychryst biblijnyAntychryst nie jest wytworem współczesnej wyobraźni. Nie wymyśliłgo ani Sołowjow, ani inny z wielkich wizjonerów naszych czasów. Towa-3W. Sołowjow, Krótka o<strong>po</strong>wieść o Antychryście, w: tenże, Wybór pism, t. 2, tłum.J. Zychowicz, Poznań 1988, s. 144.204FRONDA 44/45


zyszy on doświadczeniu chrześcijan przez wszystkie e<strong>po</strong>ki, od samego<strong>po</strong>czątku. Spróbuję prześledzić ów wielki <strong>po</strong>tok refleksji o nim na przestrzeniwieków. Wychodząc od czasów a<strong>po</strong>stolskich, zamierzam przebrnąć<strong>po</strong>przez komentarze średniowieczne, pro<strong>po</strong>zycje reformatorów,antypapistów, kontrreformatorów, docierając aż do autorów współczesnych,wykazujących niegasnącą aktualność zagadnienia. W ten s<strong>po</strong>sób<strong>po</strong>dejmę - może nieco karkołomną - próbę złożenia z kawałków historycznych<strong>po</strong>rtretu Antychrysta.DanielPrafigurę Antychrysta znajdujemy w starotestamentowej księdzeprorockiej Ezechiela (28,2), w za<strong>po</strong>wiedzi nadejścia przewrotnego królana końcu czasów. Temat rozwija następnie żydowski prorok czasówwygnania babilońskiego Daniel (7-12). Roztacza on wizję kresu czasów.Pojawiają się w niej cztery bestie: lew, niedźwiedź, pantera oraz nieokreślonabestia z dziesięcioma rogami; symbolizują one cztery następujące<strong>po</strong> sobie królestwa: Babilończyków, Medów, Persów oraz imperiumAleksandra Macedońskiego (dziesięć rogów będzie oznaczać królów dynastiiSeleucydów). W kolejnych interpretacjach Medowie i Persowie zostaną<strong>po</strong>traktowani razem, dzięki czemu ustąpią miejsce jako czwartemuimperium rzymskiemu. W wizji Daniela nies<strong>po</strong>dziewanie wyrasta małyróg, wyrywając trzy większe. Będzie on za<strong>po</strong>wiadać <strong>po</strong>jawienie się nowegokróla, innego od <strong>po</strong>zostałych, przeklinającego Imię Najwyższego orazprześladującego Jego świętych. Daniel w symboliczny s<strong>po</strong>sób o<strong>po</strong>wiadadzieje królestw helleńskich. Przewijają się <strong>po</strong>staci, w których słuchaczeroz<strong>po</strong>znają „króla Południa" egipskiego Ptolemeusza I Sotera (306-285przed Chrystusem), <strong>po</strong>konanego przez Seleucha I Nikanora (301-281),dziedziczącego <strong>po</strong> nim Antiocha II, koncentrując uwagę zwłaszcza nakrólu Antiochu IV Epifanesie, okrutnym prześladowcy narodu żydowskiego,który profanuje Jerozolimę, zaprowadza w świątyni Boga Jedynego<strong>po</strong>gański kult Jowisza, nazwany <strong>po</strong>tem przez samego Jezusa „ohydąspustoszenia" (<strong>po</strong>r. Mt 24,15; 1 Mach 1,37-40). Można <strong>po</strong>wiedzieć, żeAntioch IV stanie się figurą proto-Antychrysta. Do za<strong>po</strong>wiedzi Danielanawiążą wszystkie fragmenty Nowego Testamentu.ZIMA 2008205


Św. JanSłowo „antychryst" <strong>po</strong>jawia się jedynie w listach św. Jana w trzechmiejscach: w Pierwszym Liście (2,18-23) występuje raz jako <strong>po</strong>jedynczyantichristos, innym zaś razem jako liczni antichristoi; w innym miejscutego samego Listu (4,1-3) <strong>po</strong>jawia się określenie „duch antychrysta" Powracajeszcze <strong>po</strong> raz trzeci to określenie w Drugim Liście św. Jana (7).Ewangelista pisze: „Dzieci, jest już ostatnia godzina, i jak słyszeliście,antychryst nadchodzi, bo oto teraz właśnie <strong>po</strong>jawiło się wielu antychrystów...Wyszli oni s<strong>po</strong>śród nas, lecz nie byli z nas [...]. Któż zaś jest kłamcą,jeśli nie ten, kto zaprzecza, że Jezus jest Mesjaszem? Ten właśnie jestantychrystem, kto nie uznaje Ojca i Syna". W dalszej kolejności zaś dodaje:„Umiłowani, nie każdemu duchowi dowierzajcie, ale badajcie duchy,czy są z Boga... Żaden zaś duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga;i to jest duch antychrysta, który - jak słyszeliście - nadchodzi i już terazprzebywa w świecie". Janowy Antychryst to całkowity neologizm. Etymologiatego określenia, według św. Izydora z Sewilli, oznacza tego, ktojest przeznaczony do sprzeciwiania się Chrystusowi, a nie - jak chcieliniektórzy jemu współcześni - tego, kto <strong>po</strong>przedzi Chrystusa. Greckieanti od<strong>po</strong>wiada łacińskiemu contra, co wskazuje na antytezę Chrystusa.Jeśli Chrystus jest „Pełnią łaski", tamten jest „pełnią grzechu"; naprzeciwPrawdy <strong>po</strong>jawia się Kłamstwo 4 . Być może ma to związek z <strong>po</strong>jęciem„anty-Bóg" - antitheos, występujący u Żyda aleksandryjskiego Filona.Nieuznawanie Jezusa, według św. Jana, oznacza twierdzenie, że nie przyszedłOn w ciele ludzkim, czyli zaprzeczanie realności Jego Wcielenia.Antychryst św. Jana zdaje się więc nabierać charakteru <strong>po</strong>lemicznego,określenie wymierzone jest przeciwko heretykom atakującym prawdęo Jezusie.Św. PawełInnego, bardziej eschatologicznego charakteru nabiera nauczanie św.Pawła, zwłaszcza w słynnym fragmencie z Drugiego Listu do Tesaloniczan(2,3-12). Paweł, objaśniając fakt <strong>po</strong>wtórnego przyjścia Chrystusaw chwale, pisze, że „dzień ten nie nadejdzie, dopóki nie przyjdzie najpierwodstępstwo i nie objawi się człowiek grzechu, syn zatracenia, który4206Św. Izydor z Sewilli, Etym., VIII, 11, 20-22.FRONDA 44/45


się sprzeciwia i wynosi <strong>po</strong>nad wszystko, co nazwane jest Bogiem..., tak żezasiądzie w świątyni Boga, dowodząc, że sam jest Bogiem [...]. Pojawieniusię jego towarzyszyć będzie działanie szatana, z całą mocą, wśród znakówi fałszywych cudów, z wszelkim zwodzeniem ku nieprawości tych,którzy idą na zagładę, <strong>po</strong>nieważ nie przyjęli miłości prawdy, aby dostąpićzbawienia" Dokument ten jest najstarszym tekstem chrześcijańskimwchodzącym w tzw. korpus Pawłowy. Jest autentycznym listem napisanymprzez A<strong>po</strong>stoła ok. 50 roku <strong>po</strong> Chrystusie. Poddaje on interpretacjiznaki końca czasów: nadejście odstępstwa (a<strong>po</strong>stazji) oraz objawienie sięantychrysta, nazywanego tutaj „człowiekiem grzechu, synem zatracenia".Jest to <strong>po</strong>stać bez imienia, synonim nieprawości.Paweł <strong>po</strong>wołuje się w swym liście na sprawy dobrze czytelnikom znane.Kontekst jego <strong>po</strong>wstania jest taki: Paweł udaje się do Macedonii, domiasta Tessaloniki (dzisiejsze Saloniki) i prze<strong>po</strong>wiada Chrystusa w żydowskiejsynagodze. Twierdzi, że Jezus jest Mesjaszem, oczekiwanymprzez naród wybrany. Głosi Jego śmierć i zmartwychwstanie, co sprawia,że niektórzy żydzi i <strong>po</strong>ganie dają mu wiarę. Lecz <strong>po</strong> dwóch tygodniachw środowisku synagogi wybucha furia, miasto zostaje <strong>po</strong>dburzone, Pawełmusi ratować się ucieczką do Berei, z nadzieją na rychły <strong>po</strong>wrót (<strong>po</strong>r.Dz 17). Lecz Żydzi i w tym mieście urządzają zamieszki, tak że Pawełzmienia zamiary i udaje się do Aten, gdzie na areopagu próbuje głosićkerygmat o Chrystusie zmartwychwstałym w kontekście kultury helleńskiej.W Berei zostaje przyjaciel Pawła, Tymoteusz (prawdo<strong>po</strong>dobny dostarczyciellistu). S<strong>po</strong>tka on Pawła <strong>po</strong>tem w Koryncie,skąd A<strong>po</strong>stoł pisze Pierwszy Listdo Tesaloniczan mówiąc w nim, żezbliża się „gniew Boży" orazza<strong>po</strong>wiada nieodwołalneprzyjście Chrystusa isąd. Tesaloniczaniezaczynają żyć przekonaniemo rychłymprzyjściu Pana, <strong>po</strong>dżeganijeszcze innymilistami, rzekomo<strong>po</strong>chodzącymi odZIMA 2008207


Pawła, których treści możemy się jedynie domyślać. Paweł musi interweniować,by wyjaśnić dobrze kwestię „końca czasów". W ten s<strong>po</strong>sób <strong>po</strong>wstajeów Drugi List do Tesaloniczan.Katechon„Człowiek grzechu" jest tożsamy z „antychrystem" św. Jana. Wrazz nim nadejdzie tajemnica nieprawości i panowanie kłamstwa. Na koniec„Pan Jezus zgładzi go tchnieniem swych ust i wniwecz obróci samymobjawieniem swego przyjścia" (2,8). Tymczasem trwa coś, „co goteraz <strong>po</strong>wstrzymuje... Niech tylko ten, co teraz <strong>po</strong>wstrzymuje, ustąpimiejsca, a wówczas ukaże się Niegodziwiec" (2,6-8). A więc jest ktoś lubcoś, co przeszkadza aktywności Antychrysta i co hamuje jak narazie jegonieprawość - pewien katechon (od greckich słów użytych przez Pawła: tolub o katechon, w zależności czy występuje w czasowniku czy rzeczowniku;łacińska Wulgata tłumaczyła: ąuid detimeat lub qui tenet). „Katechonem"byłoby jakieś wydarzenie, proces historyczny lub instytucja, albobyć może jakaś konkretna osoba.Św. Tomasz z Akwinu przedstawił w tym względzie trzy hi<strong>po</strong>tezy. Wedługpierwszej z nich, mogłoby nim być „imperium rzymskie". W zgodzieze św. Augustynem 5 , starożytny Antychryst był utożsamiany z krwawymcesarzem Neronem. Istniała przy tym legenda, że Neron nie umarł, alezostał wygnany. Powróci więc, gdy przeminie imperium rzymskie. To, coprzeszkadza dziś Neronowi <strong>po</strong>wrócić, to <strong>po</strong>tęga i prawo cesarstwa. Tomasz,<strong>po</strong>dobnie jak <strong>po</strong>tem papież Leon XIII, interpretuje tę legendę duchowo,twierdząc, że „katechonem" jest siła Rzymskiego Kościoła. Innąmożliwą interpretacją jest „katechon" jako pewne mocne wydarzenie.W oparciu o łacińską grę słów Tomasz twierdził, że accessus (wydarzenie)<strong>po</strong>wstrzymuje discessus (odstępstwo, a<strong>po</strong>stazję). Tym wydarzeniem jestgłoszenie Ewangelii oraz zbliżanie się do wiary tych, którzy się nawracają<strong>po</strong>przez ewangelizację. Trzecim s<strong>po</strong>sobem realizacji „katechonu" ma byćdemaskowanie tajemnicy nieprawości, wydobywanie na światło grzechu,piętnowanie i uświadamianie sobie nawzajem <strong>po</strong>dstępów nieprzyjaciela.Do kwestii „katechona" <strong>po</strong>wrócę <strong>po</strong>d koniec artykułu, tymczasem przydasię stwierdzenie, że z treści listu Pawiowego wynika w s<strong>po</strong>sób oczywisty,5Św. Augustyn, Państwo Boże, XX, 19: PL 41, 686; <strong>po</strong>r. Tacyt, Hist. II, 8.208 FRONDA 44/45


iż wyznawcy Kościoła pierwotnegowiedzieli dobrze to, o czymmówił A<strong>po</strong>stoł.A<strong>po</strong>kalipsaWielkim biblijnym <strong>po</strong>dsumowaniemkwestii Antychrystajest księga A<strong>po</strong>kalipsy. Pojawiasię on w słynnym bestiariumwizji św. Jana, autora najpóźniejszejksięgi Nowego Testamentu.Królestwo Bestii będzie trwało1260 dni albo 42 miesiące. Powstanądwie bestie, które <strong>po</strong>ddadząprześladowaniu świętychPańskich; jedna wyrośnie z ziemi,druga wyłoni się z morza. Pierwsza będzie nosić dwa rogi, druga zaśzaopatrzona zostanie w siedem głów i dziesięć rogów (jak u Daniela).Przeciwko nim <strong>po</strong>wstanie dwóch świadków, którzy zabici przez Bestię<strong>po</strong>zostaną martwi przez trzy i pół dnia, <strong>po</strong> czym zostaną wskrzeszeniprzez Baranka. W obliczu nadchodzących nieprawości Bóg umacniaSwych <strong>po</strong>ddawanych próbom uczniów, otwierając siedem pieczęci, każącdąć w siedem trąb oraz wylewając siedem czasz gniewu. Szatan zostaniezłapany w łańcuchy na tysiąc lat. Ma to być czas od<strong>po</strong>wiadający tymczasowemutriumfowi sprawiedliwości na ziemi. Na koniec zostanie stoczonawielka walka dni ostatecznych na równinie Armagedonu, <strong>po</strong> którejszatan zostanie <strong>po</strong>konany i roz<strong>po</strong>cznie się Sąd Ostateczny w chwale SynaCzłowieczego.Obrazy A<strong>po</strong>kalipsy, bardzo tajemnicze dla współczesnej wrażliwości,były ucieleśnieniem „antychrysta" z listów Janowych oraz „człowiekagrzechu" z nauczania św. Pawła. Nie<strong>po</strong>kojąca <strong>po</strong>stać Antychrysta,zaprezentowana w ten symboliczny s<strong>po</strong>sób, nie jest demonem, lecz <strong>po</strong>staciąludzką wy<strong>po</strong>sażoną w nadzwyczajną władzę uwodzenia innych.Tym straszniejszy jest, im bardziej <strong>po</strong> ludzku się zachowuje. Jest onprzeciwieństwem Chrystusa. Szuka s<strong>po</strong>sobności, by wręcz przejść w Jego<strong>po</strong>stać, by tym samym móc oszukać wiernych. Kłamie dla zdobyciaZIMA 2008 209


władzy. Ów hi<strong>po</strong>kryta i symulant nie przedstawi się jednak jako przeciwnikChrystusa, wręcz przeciwnie: we wszystkim będzie usiłował gonaśladować, wręcz parodiować. Smok i dwie Bestie z A<strong>po</strong>kalipsy - na cozwracali uwagę szesnasto- i siedemnastowieczni autorzy, tacy jak protestantKalwin, katolicki teolog Thomas Adam czy angielski <strong>po</strong>eta Milton- usiłują naśladować Trójcę Świętą: jako fałszywy Bóg, fałszywy Mesjaszi fałszywy prorok. Antychryst jest rodzajem „małpy Bożej". W ten s<strong>po</strong>sóbzmierza do umniejszenia mesjańskiej godności Chrystusa, by przywłaszczyćsobie Jego cuda, Jego nauczanie i życie.Antychryst w oczach Ojców KościołaChrześcijanie od samego <strong>po</strong>czątku istnienia Kościoła kierowali bacznąuwagę na odczytywanie w duchu Ewangelii znaków czasu. Być możedlatego, że pierwsze wieki istnienia wspólnot uczniów Chrystusa to czasprześladowań religijnych i <strong>po</strong>litycznych wybuchających z gwałtowną siłąi nies<strong>po</strong>dziewanie. Męczeństwo pierwszych chrześcijan domagało sięświatła z wysoka. Takiego samego światła <strong>po</strong>szukiwano w obliczu mnożącychsię sekt i odstępstw doktrynalnych, s<strong>po</strong>rów teologicznych i kło<strong>po</strong>tówz zachowaniem kościelnej dyscypliny, uderzających w jednośćKościoła. Już dokument Didache z <strong>po</strong>czątków II wieku <strong>po</strong> Chrystusieprzestrzegał przed „fałszywymi prorokami i gorszycielami" którzy namnożąsię w ostatnich dniach. Za<strong>po</strong>wiadał też ukazanie się Zwodziciela,czyniącego znaki i cuda „tak samo, jak Syn Boży". „I wówczas ludzkieplemię pójdzie ku ogniowi próby" (16,3).Widzimy, że wielu nauczycieli wczesnochrześcijańskich w <strong>po</strong>szukiwaniuwłaściwego sensu wydarzeń odwoływało się do komentowaniawyżej ws<strong>po</strong>mnianych tekstów biblijnych, natomiast pierwszymi, którzyzaczęli wprost <strong>po</strong>sługiwać się określeniem „antychryst", byli św. Polikarp,św. Ireneusz z Lyonu oraz Hi<strong>po</strong>lit Rzymski.W tradycji patrystycznej <strong>po</strong>jawiają się dwa typy antychrysta: prześladowcadoktrynalny, czyli „antychryst herezjologiczny" oraz prześladowcadni ostatnich, czyli „antychryst eschatologiczny" Do faktu prześladowań,jakie cechowały e<strong>po</strong>kę imperium rzymskiego, odniósł się Celsus,słynny <strong>po</strong>gański znawca judaizmu i chrześcijaństwa, wielki przeciwniki prześmiewca nauki Chrystusa, którego dzieło znamy jedynie dzięki ri-210FRONDA 44/45


<strong>po</strong>ście Contra Celsum, napisanej przez geniuszaKościoła z Aleksandrii, Orygenesa. Celsuszauważał, że chrześcijanie za bez<strong>po</strong>średniegosprawcę prześladowań uważają diabła. Równieżi on przeciwnika uczniów Jezusa wywodziłz żydowskiego <strong>po</strong>jęcia szatana. Tego zaśkojarzył z jednostronnie interpretowaną treściągreckich mitów o tytanach. Orygenes słuszniezarzucił Celsusowi, iż ten w próbie zrozumieniamentalności chrześcijan całkowicie <strong>po</strong>mijał naukęo Antychryście.Pierwsze <strong>po</strong>jęcie Antychrysta zostaje użytew związku z plagą herezji i w związku z wymowąlistów Janowych. O tym mówi Polikarp, biskup Smyrny, twierdząc,iż każdy, kto nie wyznaje wiary w człowieczeństwo Syna Bożego, ktonie uznaje świadectwa Jego krzyża oraz odrzuca rzeczywistość zmartwychwstania,zasługuje na miano antychrysta 6 . Tą samą drogą <strong>po</strong>dążająTertulian i Orygenes, autorzy z <strong>po</strong>czątku III wieku 7 . Dzięki Tertulianowidowiadujemy się o Marcjonie, który, <strong>po</strong>wołując się na List św. Pawłado Tesaloniczan, objaśniał swą doktrynę Demiurga, złego Boga StaregoPrzymierza, który sprzeciwia się dobremu Bogu głoszonemu przezChrystusa, i który <strong>po</strong>wodowany zazdrością o Mesjasza nasyła przeciwTamtemu siły demoniczne 8 . Ireneusz z Lyonu, duchowy uczeń Polikarpa,<strong>po</strong>dejmuje w swym wielkim dziele Przeciw herezjom temat antychrystaw dwóch znaczeniach. Najpierw, w księdze III ws<strong>po</strong>mnianego dzieła,<strong>po</strong>lemizuje z gnostykami, a zwłaszcza z doketystami, którzy twierdzili,że cierpienie Chrystusa na krzyżu było tylko <strong>po</strong>zorne. Dla Ireneusza sąoni przykładem Pawłowego „człowieka nieprawości" 9 . Ws<strong>po</strong>mina on teżo Marku Magu, uczniu Waldensa, gnostyku działającym w Galii, któryjest „niemalże prawdziwym prekursorem Antychrysta".Ireneusz objaśnia „Boską ekonomię zbawienia" objawioną łącznieprzez Stary i Nowy Testament, bowiem pierwsze przymierze wyjaśnia6789Por. św. Polikarp, List do Filipian, VII, 1.Por. Tertulian, De praes., 4,4 i 33,11; Orygenes, Com. Math., serm. 33.Por. Tertulian, Adv. Marc, V, 16, 4-7.Por. św. Ireneusz, Adv. haer., III, 6,5-7,2.ZIMA 2008211


się i spełnia dopiero w tym ostatecznym przymierzu, zawartym we krwiChrystusa. Całe dzieje - od stworzenia świata, <strong>po</strong>przez grzech, aż dozbawienia - spina jedna klamra, mianowicie zamysł Boga, aby wszystkozrekapitulować w Chrystusie. W tym sensie Ireneusz <strong>po</strong> raz pierwszysięgnął <strong>po</strong> eschatologiczną interpretację Antychrysta, utożsamianegoz trzecią Bestią, ws<strong>po</strong>mnianą w psalmie 90 oraz w A<strong>po</strong>kalipsie 10 . Ten eschatologicznynurt rozwijają pisarze <strong>po</strong> obydwu stronach doktrynalnejbarykady. Z jednej strony frygijski prorok Montan (stąd: montanizm),za<strong>po</strong>wiadający rychły koniec świata i zstąpienie Nowej Jerozolimy, z drugiejzaś ojcowie chrześcijańskiej ortodoksji: Hi<strong>po</strong>lit Rzymski (<strong>po</strong>święciłtemu całe dzieło Traktat o Antychryście oraz fragmenty Komentarza doksięgi Daniela), św. Cyprian z Kartaginy (w swoich Listach 58, 59, 67, 69,70, 73, 74 oraz Do Fortunata), Kommodian (Instructiones), Laktancjusz(Divinae Instructiones), św. Jan Damasceński (De fide orthodoxa) orazśw. Augustyn z Hip<strong>po</strong>ny (Państwo Boże, XX). Według tego ostatniego,obok Antychrysta eschatologicznego, należy brać <strong>po</strong>d uwagę wielu jegoprekursorów oraz zwolenników.Moją listę Ojców zamknę wyjątkowo św. Tomaszem z Akwinu, mimoże należy on już do innej e<strong>po</strong>ki i innej tradycji teologicznej. W dziełachTomaszowych słowo „Antychryst" występuje 1394 razy. Oznacza onoosobę nie tożsamą z diabłem, mimo że diabeł się nią <strong>po</strong>sługuje. Szatanzamieszkuje duszę Antychrysta tylko w sensie moralnym, bowiem realniew człowieku może przez łaskę zamieszkiwać tylko Trójca Święta.Diabeł ma moc oddziaływania zewnętrznego na wszystkich ludzi, Antychrysttylko na nieprawych. Jest sumą nieprawości, jest więc w stanienakłonić innych ludzi do najbardziej wyrafinowanych <strong>po</strong>dłości. Tomasztwierdził, że Antychryst <strong>po</strong>jawi się, by odciągnąć chrześcijan od wiaryw Chrystusa. Dla niego „koniec czasów" oznacza okres największego dostępudemonów do ludzi 11 .Warto dodać, iż wielu nauczycieli Kościoła pierwszych wieków (takichjak Ireneusz, Cyryl Aleksandryjski, Efrem, Hieronim, Jan Chryzostom,Anzelm czy Raban Maur), przy okazji omawiania zagadnieńzwiązanych z Antychrystem, swą nadzieję lokowało w <strong>po</strong>staci wielkie-1011Por. Tamże, V, 25.Por. Św. Tomasz, Summa theol., III, q. 1, a 7; III, q. 8, a. 8.212 FRONDA 44/45


go władcy chrześcijańskiego, który <strong>po</strong>krzepi do zmagań serca uczniówChrystusa. Już w VI stuleciu św. Cezary z Arles twierdził (kilka wiekówpóźniej <strong>po</strong>twierdzą to samo inni wizjonerzy historii, np. opat Werdind'Otranto, św. Zenobiusz czy św. Hildegarda z Bingen), że Antychrysta<strong>po</strong>przedzą Wielki Władca oraz Wielki Papież: „Wielki władca towarzyszyćbędzie Papieżowi w odnowie całej ziemi. Wielu książąt i narodówżyjących w błędzie i nieprawości nawróci się i zakróluje cudowny <strong>po</strong>kójmiędzy ludźmi... Wszystkie narody uznają Stolicę A<strong>po</strong>stolską w Rzymiei przyznają słuszny hołd Papieżowi". Kto żył świadomie przez ostatnietrzydzieści lat i kto widział ciało papieża Jana Pawła II otoczone przezgłowy większości państw świata <strong>po</strong>dczas <strong>po</strong>grzebu w Watykanie w 2005roku, nie zdoła oprzeć się sile skojarzeń. „Lecz <strong>po</strong> określonym czasie -kontynuuje Cezary z Arles - gorliwość ostygnie, wzmoże się nieprawość,zaś zepsucie moralne stanie się takie, jak nigdy dotąd i to sprowadzi narodzaj ludzki ostateczne i najgorsze prześladowania Antychrysta i koniecświata" 12 .Antychryst średniowiecznyPozostawiamy na boku ulubione zajęcie Ojców: zgłębianie Słowa Bożego,by w jego świetle odczytywać znaki Boga w historii. Ulubionym zajęciemludzi średniowiecza są przygody, budujące o<strong>po</strong>wieści, hagiografieświętych. Lekturą najważniejszą jest Złota legenda Jacopa de Voragine,zestaw niesamowitych epizodów z życia szaleńców Bożych, obfitującychw cuda i cnoty w stopniu heroicznym. Zmienia się w związku z tym klimatwokół samego Antychrysta. Pojawi się on w konwencji hagiograficznej:jako antyświęty. Trzeba szybko dodać jeden szczegół: Antychryst niejest centralną <strong>po</strong>stacią średniowiecza. Zajmie raczej umysły ciekawskie,żądne przygód. Postaram się dostarczyć kilku przykładów.Pierwszym biografem Antychrysta jest żyjący w X wieku mnich Adsonz Montier-en-Der, który w latach 950-954 napisał, na prośbę królowejGerbergii, żony Ludwika IV, dziełko De ortu et tem<strong>po</strong>re Antichristi(O narodzinach i czasie Antychrysta), znane <strong>po</strong>wszechnie jako Vita12Por. M. Rizzi, Introduzione generale, w: G.-L. Potesta, M. Rizzi (red.), LAnticristo,vol. 1, // nemico dei tempifinali, Milano 2005.ZIMA 2008 213


Antichristi, bardzo naówczasroz<strong>po</strong>wszechnione.Wystarczy<strong>po</strong>myśleć,żedodziś przechowało się 171jego manuskryptów. Autorniczego nie wymyśla,lecz zwyczajnie kompilujei przepisuje różne wcześniejszefragmenty: a toz Hieronima, a to z BedyCzcigodnego, a to z wieluinnych komentarzy do listówPawiowych czy A<strong>po</strong>kalipsy.Bohater Adsonaprowadzi życie całkowicieprzeciwne Chrystusowi,coś w rodzaju przeżywanejanty-Ewangelii.W ślad za Adsonem<strong>po</strong>jawiają się kolejne tegotypu prace, świadczącemimo wszystko o swoistej <strong>po</strong>zycji, jaką tajemnicza <strong>po</strong>stać Antychrystabędzie zajmować w zbiorowej świadomości Europejczyków. Pod koniecXIII stulecia kataloński lekarz Arnoldo de Villanova (1240-1311) napiszenajpierw <strong>po</strong> katalońsku, <strong>po</strong>tem w łacińskiej wersji swój Tractatus detem<strong>po</strong>re adventus Antichristi. Ogłosi w nim nadejście mrocznego antagonistyChrystusa na rok 1378. Według autora, <strong>po</strong>zostającego <strong>po</strong>d urokiemruchu franciszkańskiego w Kościele, tylko ubóstwo będzie w stanie<strong>po</strong>konać <strong>po</strong>nure władanie Antychrysta.Uczeń Arnoldo, Bartolome Genoves (Janoesius) z Majorki w swejksiążeczce De nonissimis tem<strong>po</strong>ribus, <strong>po</strong>tępionej zarówno przez biskupaBarcelony, jak i wielkiego inkwizytora, będzie obstawał przy święcie ZesłaniaDucha Świętego 1360 roku jako dacie przewidywanego nadejściaAntychrysta. W ten nurt wyglądania na horyzoncie przeciwnika Zbawicielawłączą się także zakony kaznodziejskie. Dominikanin św. WincentyFerrier (1350-1419) w swych kazaniach pełnych wezwań do nawrócenia214FRONDA 44/45


ędzie <strong>po</strong>woływał się na rzekomą wizję św. Dominika, w której to DziewicaMaryja miała mu przyrzec opóźnienie o sto lat ostatecznych wydarzeńkońca świata, aby dominikanie mogli zdążyć nawrócić ludzkie serca.Franciszkanie natomiast celowali w sztuce identyfikacji Antychrysta,który już nadszedł. Miejscem jego narodzin miał być Półwysep Iberyjski,zaś samym zainteresowanym mistrz Ferdinando z Kordoby (1421-1480).Kawaler ten już w wieku dwudziestu lat zdobywa tytuł doktora filozofii,teologii i medycyny, <strong>po</strong> czym udaje się do Francji, gdzie wprawiaw <strong>po</strong>dziw cały uniwersytet paryski swym <strong>po</strong>ziomem wiedzy i erudycji.Tak opisuje jego <strong>po</strong>stać w biografii <strong>po</strong>d tytułem Chronicon z 1501 rokupewien niemiecki opat: „Był bowiem biegły w tym wszystkim, co odnosisię do Pisma Świętego, nienaganny w obyczajach i rozmowach, bez cieniawyniosłości czy też arogancji, lecz niezwykle <strong>po</strong>korny i uprzejmy. Znałna pamięć całą Biblię, pisma Mikołaja z Lyry, św. Tomasza z Akwinu,Aleksandra z Hales, Dunsa Szkota, św. Bonawentury i innych wiodącychteologów, zarówno też wszystkie księgi prawa, tak cywilnego, jaki kanonicznego. Znał jednocześnie na wylot (jak to się mówi) pisma Awicenny,Galena, Hi<strong>po</strong>kratesa, Arystotelesa, Alberta Wielkiego oraz wieleinnych ksiąg i komentarzy z dziedzin filozofii naturalnej i metafizyki. Byłsprawny w argumentacjach, dokładny w dyskusji, nigdy też nie przegrywałz nikim s<strong>po</strong>ru. Posiadał wreszcie umiejętność pisania i czytania doperfekcji w języku hebrajskim, greckim, łacinie, <strong>po</strong> arabsku i <strong>po</strong> chaldejsku[...]. Różne opinie wy<strong>po</strong>wiadali o nim paryscy doktorzy: niektórzybrali go za czarownika, opętanego przez diabła; inni wręcz przeciwnie.Nie brakowało i takich, którzy twierdzili, iż to niemożliwe, aby zwykłyśmiertelnik w tak niezwykły s<strong>po</strong>sób obeznany w Pismach nie był Antychrystem".Ferdinando zdołał uniknąć licznych procesów, uciekając do Rzymu,gdzie wsparty protekcją kardynała Bessarione został mianowany członkiemRoty Rzymskiej oraz doradcą prawnym papieża Sykstusa IV. Dziękiniemu przez większą część e<strong>po</strong>ki średniowiecza <strong>po</strong>zostało jednak przekonanie,że Antychryst będzie naukowcem i Hiszpanem.Postać Antychrysta gości również w licznych <strong>po</strong>ematach i sztukachscenicznych. Na uwagę zasługuje przedstawienie Ludus de Antichristo,napisane przez mnicha klasztoru Tegernsee z Bawarii. Otóż w świątynijerozolimskiej władca Królestwa Łacińskiego składa insygnia swejZIMA 2008215


godności królewskiej, czym wywołuje Antychrysta, <strong>po</strong>przedzonegoprzez Hi<strong>po</strong>kryzję oraz Herezję (zaprezentowane jako alegorie). PoczątkowoAntychryst składa śluby <strong>po</strong>kory i wyrzeka się żądzy władzy. Jednakże<strong>po</strong>d świeckim ubraniem ukrywa zbroję. Niebawem napada nakróla Grecji, przekupuje króla Francji. Król Niemiec wydaje się od<strong>po</strong>rnyna korupcję, lecz przekonują go cuda: uzdrowienie kaleki, wyleczenietrędowatego, a <strong>po</strong> wskrzeszeniu umarłego przyłącza się do Antychrysta.W dalszej kolejności nawraca się Synagoga i Antychryst zostaje władcąświata. W pewnym momencie <strong>po</strong>jawiają się dwaj świadkowie Boga: Henochi Eliasz, którzy demaskują Antychrysta: non est Christusl i sprawiają,że Żydzi przyłączają się do chrześcijan. To właśnie Synagoga nazwiefałszywego mesjasza Antychrystem. Dwaj świadkowie za wszystko płacążyciem. Historia kończy się ucieczką Antychrysta oraz tym, że oszukanichrześcijanie, gorzko żałując, <strong>po</strong>wracają na łono Eklezji. Wiadomo na koniec,że Antychryst żyje, lecz nikt nie wie gdzie.W innej sztuce ludowej <strong>po</strong>d tytułem Przyjście Antychrysta, <strong>po</strong>wstałejw Chester w Anglii, główny bohater naśladuje cuda, znaki i słowa Zbawiciela.Parodiuje Jego misterium paschalne, udając swoją śmierć orazzmartwychwstając nagle w obecności czterech innych królów, czymwprawia ich w zdumienie. Następnie przyzywa Ducha, urządzając cośw rodzaju anty-Pięćdziesiątnicy. Początkowo zachowuje się jak święty,<strong>po</strong>tem jednak, <strong>po</strong>d wpływem dysputy z dwoma świadkami z nieba, wpadaw furię, <strong>po</strong>wodując masakrę chrześcijan. Ostatecznie zostaje zabityw walce z Archaniołem Michałem. Kończący przedstawienie taniec demonówznajduje finał w zaciągnięciu Antychrysta do piekieł.Charakterystyczną cechą średniowiecznego Antychrysta jest jego <strong>po</strong>ciągający,uwodzący s<strong>po</strong>sób bycia. Stara się we wszystkim u<strong>po</strong>dobnić siędo Chrystusa. Jego fałszywy wygląd demaskują dwaj świadkowie (<strong>po</strong>staciz A<strong>po</strong>kalipsy). Wśród znaków końca świata, obok kataklizmów i wstrząsóws<strong>po</strong>łecznych, bywa ukazany upadek moralny Kościoła. Zazwyczaj<strong>po</strong>jawieniu się Antychrysta towarzyszą dwie <strong>po</strong>staci, wywodzące sięz tradycji żydowskiej, znane dobrze Ojcom, takim jak Augustyn czy Hieronim- mianowicie Gog i Magog. Są to personifikacje wszelkiej <strong>po</strong>dłości,gotowe na ostateczny bój. Ich koniec, <strong>po</strong>dobnie jak Antychrysta, jestprzesądzony, niemniej zdążą zadać chrześcijanom wiele cierpień.216FRONDA 44/45


Antychryst protestanckiDotarliśmy do e<strong>po</strong>ki, w której „antychryst" będzie służył za inwektywę.Każda e<strong>po</strong>ka ma swoje s<strong>po</strong>soby obrażania przeciwnika. Cuchnącei ohydne obelgi mają przylgnąć do znienawidzonego adwersarza i na wiekiprzykryć go infamią. Począwszy od XIII wieku takie <strong>po</strong>lemiczne użyciesłowa „antychryst" służy w konfliktach <strong>po</strong>między papiestwem a władząświecką, między papieżami i antypapieżami, między różnymi grupamiwyznaniowymi. Tak będzie się wyrażać papież Grzegorz IX o cesarzuFryderyku II, następca Fryderyka o Innocentym IV, ruchy uznawane zaheretyckie (jak albigensi lub husyci) o Kościele hierarchicznym.Wraz z nastaniem e<strong>po</strong>ki reformacji nadeszła też maniera utożsamianiaantychrysta z papieżami, już nie na <strong>po</strong>ziomie <strong>po</strong>lemicznym, ale jakoistotny element nowej doktryny (np. w tzw. Artykułach ze Smalkaldy Melanchtonaz 1537 roku). Luter atakuje wprost papiestwo oraz cały Kościółrzymski jako prostytutkę Babilonię z <strong>po</strong>wodów doktrynalnych. Synodw Gap (w roku 1603) użyje w wyznaniu wiary hugenotów określenia„syn zatracenia" bądź też „kobieta lekkich obyczajów odziana w szkarłat"w stosunku do papieża. Jeden z angielskich kaznodziejów e<strong>po</strong>ki, HenrySmith będzie kpił, mówiąc, że „protestantem jest ten, kto przysięga, żepapież jest Antychrystem i że należy jeść mięso w piątek".Od Edwarda Bagshawa (1629-1671) przyjmuje się przekonanie, żeAntychryst musi być liczby mnogiej: obejmując „sumę licznych fałszywychChrystusów i fałszywych proroków, zjednoczonych <strong>po</strong>d jednymprzewodem". Będzie uznawane za „zwykłą bujdę" doszukiwanie się <strong>po</strong>dtym <strong>po</strong>jęciem jakiś <strong>po</strong>jedynczych jednostek. Na nazwę „antychrysta" zasługiwaćmoże jedynie misterium nieprawości w całości: albo sukcesjapapieska, albo imperium otomańskie Turków, albo wreszcie też anabaptyściz Munster.Marcin Luter w swej wizji historii wyróżniał trzy okresy: czas Kościoła,czas Antychrysta oraz eschatologiczne Królestwo Chrystusa. Ostatniegoprawowitego pasterza Kościoła widział w papieżu Grzegorzu Wielkim.Początek zaś panowania Antychrysta wskazywał na VII wiek, kiedyto Bonifacy III przyznał sobie tytuł universalis episcopus. Antychrystanależy bezwzględnie doszukiwać się wewnątrz Kościoła. Melanchtonw tym względzie dzielił antychrystów na wewnętrznego i zewnętrznego.ZIMA 2008217


Papieża nazywał „prawdziwym Antychrystem" dodając przy okazji, że<strong>po</strong>stawienie sprawy w ten s<strong>po</strong>sób to kwestia życia lub śmierci Kościoła.Przeciwstawiał też działaniu Chrystusa praktyki całej hierarchii kościelnej.W przypisach do Biblii Genewskiej Kalwin dwie bestie z A<strong>po</strong>kalipsyobjaśniał jako imperium rzymskie i rzymskie papiestwo. Temu ostatniemuzagadnieniu niejaki Nicolas Vignier <strong>po</strong>święcił 700-stronicowe dzieło<strong>po</strong>d tytułem Thedtre de lAntechrist. Thomas Hobbes w słynnym Lewiatanieutożsamiał obie te rzeczywistości, przypisując im równie pejoratywnąopinię.Pewnym rodzajem doktrynalnej <strong>po</strong>lemiki czy „demaskacji" wrogabyła próba rozszyfrowania znaczenia a<strong>po</strong>kaliptycznej liczby 666, będącejimieniem własnym Bestii. S<strong>po</strong>sobu aplikacji znaczeń można się od razudomyślić. W 1642 roku Francis Potter opublikował w Oxfordzie książkęAn interpretation of the Number 666, na karcie tytułowej umieścił <strong>po</strong>jednej stronie Jerozolimę z dwunastoma bramami, z Chrystusem i dwunastomaA<strong>po</strong>stołami <strong>po</strong>wyżej oraz ze stu czterdziestoma czterema tysiącamiwybranych w szrankach za nimi. Naprzeciwko nich, oczywiście,został umieszczony papież na czubku Rzymu, a wraz z nim dwudziestu218FRONDA 44/45


czterech kardynałów i armia 666 żołnierzy. Podejmowano się odszyfrowywaniaznaczenia tajemniczej liczby, z którego to wynikało, iż kombinacja<strong>po</strong>szczególnych cyfr: 30+1+300+5+10+50+70+200, dająca razemsumę 666, od<strong>po</strong>wiada znaczeniowo literom układającym się w greckiesłowo lateinos. Podstawienie cyfr od<strong>po</strong>wiadających transkrypcji hebrajskiej:200+6+40+10+10+400 dawało tę samą sumę, a przy okazji to samosłowo, tyle że <strong>po</strong> łacinie: latlnus. Nie było to żadne odkrycie. Kombinacjętę znał już św. Ireneusz z Lyonu, tyle że znaczyła ona wówczas imperialnyRzym.Ale na tym nie koniec. Pewien francuski protestant Pierre du Moulinw książce Uaccomplissement des propheties z 1612 roku biblijne określenie„złota czasza pełna nieczystości" przetłumaczył na łacinę jako PoculumAureum Plenum Abominationum, z czego uzyskał z inicjalnychliter słowo PAPA, ciesząc się, że dowiódł tego na przykładzie samegopapieskiego języka. Zmianę kalendarza z juliańskiego na gregoriański,jaką przeprowadził Kościół w 1582 roku, zinterpretowano jako usiłowaniaAntychrysta, by opóźnić wyznaczoną a<strong>po</strong>kaliptyczną liczbę 1260 latwskazującą na <strong>po</strong>wrót Chrystusa. Wykazywano dodatkowo, że od ustaleniadaty sprawowania świąt paschalnych na Soborze w Nicei w 323 roku<strong>po</strong>d cesarzem Konstantynem, aż do zmiany kalendarza <strong>po</strong>d władzą papieżaRudolfa minęło akurat 1260 lat. A <strong>po</strong>nadto, jeśli komuś jeszcze tegomało, imiona dwóch ws<strong>po</strong>mnianych władców: Constantinus i Rudolphusdają razem nie co innego, tylko liczbę Bestii. W tę <strong>po</strong>lemikę wdał się jezuitaFrancesco Juarez, dowodząc, że według wszelkich danych z Tradycjisiedzibą Antychrysta nie jest Rzym, ale Jerozolima.Mit wielkiego władcyWiek XVII to e<strong>po</strong>ka wielkich wojen. Najpierw krwawa, wyniszczającawojna trzydziestoletnia w Europie (1618-1648), następnie zagrożenie inwazjąmuzułmańską ze strony Turcji. Postać Antychrysta schodzi na dalszyplan, ukrywając się <strong>po</strong>między linijkami różnych religijnych i <strong>po</strong>litycznychprzemówień. Natomiast na czoło wysunęła się nowa teologia imperialna,skupiona na związku silnej władzy <strong>po</strong>litycznej z chrześcijaństwemoraz sakralizacją roli wielkiego suwerena. Tradycja takiego myśleniakorzeniami sięgała e<strong>po</strong>ki Konstantyna Wielkiego, wraz z którym ustałyZIMA 2008219


prześladowania pierwszychchrześcijan i zapewnionyzostał Kościołowi<strong>po</strong>kój. Bez<strong>po</strong>średnim<strong>po</strong>wodem narodzinmitu wielkiego władcybyła klęska militarna Adriano<strong>po</strong>law 378 roku i loscesarza Walensa, znanegozwolennika arian i rywalaśw. Atanazego, który został<strong>po</strong>konany i spalonyżywcem przez Gotów.Istnieje dokument, zwany Sybillą Rzymską vel Tyburtyńską, napisanyprzez anonimowego autora i zawierający proroctwa legendarnej Sybilli,<strong>po</strong>chodzące z tradycji <strong>po</strong>gańskiej, lecz zaadaptowane do kultury chrześcijańskiej.Przedstawia on dzieje świata aż <strong>po</strong> cesarzy Waldensa i Teodozjusza.W swych prze<strong>po</strong>wiedniach Sybilla zwiastowała nastanie imperatoragreckiego o imieniu Konstanty, który rządzić będzie Rzymianami.Miał on prześladować <strong>po</strong>gan. Za jego panowania mieli też nawrócić sięŻydzi. To stało się sygnałem do ukazania się Księcia nieprawości znanegoz wielu cudów. Władca zdoła <strong>po</strong>konać zwolenników Nikczemnika Gogai Magoga, królów indyjskich, <strong>po</strong> czym, na koniec złoży swe berło i szatycesarskie w świątyni w Jerozolimie, przekazując w ręce Boga umocnioneimperium chrześcijan. Wówczas to w świątyni jerozolimskiej ukaże sięAntychryst. Eliasz i Henoch będą świadczyć przeciw niemu, za co zostanąuśmierceni, lecz <strong>po</strong> trzech dniach zmartwychwstaną. Antychrystwznieci wówczas prześladowania chrześcijan, jakich jeszcze dotąd niebyło. Wszystko zakończy się zabiciem Antychrysta na Górze Oliwnejz ręki Michała Archanioła.Istnieje też inny tekst <strong>po</strong>dobny w treści, zwany Księgą Objawień,przypisywany Metodemu z Patery, bisku<strong>po</strong>wi męczennikowi z IV wieku,który <strong>po</strong>wstał jednak prawdo<strong>po</strong>dobnie <strong>po</strong>d koniec wieku VII. W tym tekścieRzym zastępuje Bizancjum jako czwarte królestwo z A<strong>po</strong>kalipsy, na-220FRONDA 44/45


tomiast Antychrystem zostaje wskazany Mahomet. Fragment o wielkimchrześcijańskim władcy z tego dzieła był rozprowadzany wśród wojskeuropejskich przed bitwą <strong>po</strong>d Wiedniem w 1683 roku.Porównywanie Mahometa do Antychrysta bywa wyważone i ostrożne.Zarówno św. Eligiusz, jak i Paolo Ah/arus z Kordoby (IX wiek) mówilio Mahomecie, że to jedynie prekursor Antychrysta. Zresztą, według ówczesnegoprzekonania, koniec islamu miał nadejść niebawem, bowiempanowanie Mahometa A<strong>po</strong>kalipsa miała wymierzyć na „trzy czasy i <strong>po</strong>łowęczasu" czyli na 245 lat (każdy „czas" miał mieć <strong>po</strong> 70 lat). Kompilacjatekstów Joachima z Fiore (XII wiek) <strong>po</strong>d tytułem Księga <strong>po</strong>staciidentyfikuje siedem głów Smoka z A<strong>po</strong>kalipsy z siedmioma władcaminieprawymi, wśród których wymieniony zostaje Herod, Neron, KonstantynArianin, Mahomet, Mesemoth (prawdo<strong>po</strong>dobnie król północnoafrykański),Saladyn i siódmy król, zwany Antychrystem. PrzyjścieAntychrysta <strong>po</strong>przedzone było więc prześladowaniami Saladyna, <strong>po</strong> nimnatomiast nastąpi cudowna era Ducha (czyli trzeci okres historii). Mahometaz a<strong>po</strong>kaliptyczną Bestią, przychodzącą ze Wschodu utożsamiałinny jeszcze tekst z XII wieku, zwany Sybillą z Erytrei. Bestia miała siedemgłów i 633 łapy, co miało oznaczać lata islamu. Pokona ją, wedługza<strong>po</strong>wiedzi, lew z Zachodu, a więc legendarny chrześcijański władca.Wielu myślicieli chrześcijańskich, takich jak św. Robert Bellarmin czyMartin Luter, odrzucało przypisywanie Mahometowi roli Antychrysta.Jednakże tysiąc lat <strong>po</strong> <strong>po</strong>wstaniu islamu Europa znalazła się w obliczuzagrożenia tureckiego. Kiedy w 1624 roku niejaki Montagu zaczął twierdzić,że to nie papież, lecz Turek jest Antychrystem, wywołało to w środowiskuanglikańskim atmosferę skandalu. Niemniej kilka lat późniejtwierdzenie „Mahomet jest Antychrystem" stanie się w Anglii jak najbardziejstosowne, natomiast mówienie tego samego o papieżu będzie jużout of fashion. Humphrey Prideaux <strong>po</strong>d koniec XVII wieku w książeczceThe true naturę ofim<strong>po</strong>sture Fuldy displayd in the Uje of Mahomet przypiszezałożycielowi religii muzułmańskiej wszystkie cechy Antychrystaze znanej już średniowiecznej biografii Adsona. Mahomet nie będzie sięjednak cieszył przywilejem wyłączności. Wnet znajdą się inni protagoniścitej roli, jak choćby francuski król Ludwik XIV i wielu innych.ZIMA 2008221


Portret AntychrystaDosyć historii i autorów. Czas na <strong>po</strong>dsumowania. Czy z zebranych kawałkówróżnych świadectw, wizji, prze<strong>po</strong>wiedni i interpretacji dziejów udasię złożyć na kształt mozaiki <strong>po</strong>rtret Antychrysta? Co mamy myśleć o tej<strong>po</strong>staci? Na czym <strong>po</strong>lega jej perfidnie niebezpieczny charakter? Gdybyto był jawny przeciwnik Boga czy Kościoła, jak ideologiczny ateizm czyimperialny komunizm, wszystko byłoby jasne. Ale chodzi o <strong>po</strong>stać zawiłąi trudno roz<strong>po</strong>znawalną. Nieraz świadomie stylizowaną na wyszminkowanegogościa z operetki. Tymczasem jest odwrotnie.Jezus za<strong>po</strong>wiadał: „wielu przyjdzie <strong>po</strong>d moim imieniem i będą mówić:To ja jestem Mesjaszem. I wielu w błąd wprowadzą" (Mt 24,5). Zwodzicielbędzie zatem starał się przebrać w szaty „Jezusa dobrotliwego", „Mesjaszatolerancji" „Mistrza uśmiechu", by przejąć Jego uczniów. Tak jaksłynny Szymon Mag z Dziejów A<strong>po</strong>stolskich (8,9-24), który chciał <strong>po</strong>siąśćwładzę A<strong>po</strong>stołów, „małpując" Szymona Piotra, by w od<strong>po</strong>wiednimmomencie móc go wyeliminować z gry. Nawet <strong>po</strong>dszył się <strong>po</strong>d to samoimię. Ale parodia Maga się nie <strong>po</strong>wiodła dzięki rozróżnianiu i odwadze,jakie miał w sobie pierwszy papież Kościoła.Poszukując tego rozróżnieniaoraz w celu stworzenia sobie możliwościobrony, wielu chrześcijanpróbowało s<strong>po</strong>rządzić <strong>po</strong>rtretAntychrysta. Wszystkie tego typupróby s<strong>po</strong>tykały się z niezwykleżyczliwym odbiorem. Dość ws<strong>po</strong>mniećtylko kilka przykładów:dominikanina Malvendę, którynapisał <strong>po</strong> łacinie swe dzieło DeAntichristo; kapucyna Dionysiusaz Luxemburga wraz ze swyms<strong>po</strong>rządzonym <strong>po</strong> niemieckutomikiem Leben Antichristi; czyteż Hiszpana Lucasa Fernandezade Ayala oraz jego Historia de laperversa vida y horrenda muerte222FRONDA 44/45


del Anticristo. Próbowali oni przestrzec ludzi, dostarczając im maksymalnąliczbę różnych, nieraz sprzecznych, szczegółów. Książki ich stawałysię bestsellerami na wiele <strong>po</strong>koleń. My już do tych <strong>po</strong>koleń, niestety,nie należymy. Nikt nas ani nie przestrzega, ani nie uwrażliwia na grożąceniebezpieczeństwa. Co najwyżej ktoś wzruszy ramionami lub wybuchnieśmiechem nad „katolicką paranoją". My tymczasem odświeżmy i odkurzmystare <strong>po</strong>rtrety sprzed wieków, by, wpatrując się w ich nieraz przejaskrawionekolory czy linie <strong>po</strong>staci, dostrzec coś inspirującego na dziś.Antychryst miał być Żydem z <strong>po</strong>kolenia Dana. Pokolenie to nie madobrej reputacji w Biblii. Jakub <strong>po</strong>wie o nim: „będzie on jak wąż na drodze,jak żmija jadowita na ścieżce, kąsająca pęciny konia, z którego jeździecspada na wznak" (Rdz 49,17). Pokolenie to zamieszkiwało krańcepółnocne Izraela, skąd <strong>po</strong>słyszy się „szum jeźdźców nieprzyjaciela", nadchodzącego,by <strong>po</strong>chłonąć cały kraj (<strong>po</strong>r. Jer 8,16). Niektórzy utrzymywali,że Antychryst zostanie spłodzony z grzechu mnicha z zakonnicą;inni, że z babilońskiej prostytutki. Jest „synem diabła" nie z natury, aleprzez więź duchową, moralne naśladownictwo. Będzie <strong>po</strong>stę<strong>po</strong>wał <strong>po</strong>dwpływem diabła, ale nie będzie diaboliczny.Żadnych oznak złego jednakże nie będzie można w nim dostrzec.Dojdzie do władzy przez kłamstwo. By odnieść sukces, będzie utrzymywałw tajemnicy swe <strong>po</strong>chodzenie. Wychowa się w Palestynie, wśródmiast Pańskich: Betsaidy, Korozaim, Nazaretu i Kafarnaum. Jego nauczycielenauczą go wszelkiej nieprawości, dzięki umiejętności <strong>po</strong>sługiwaniasię magią, sztuczkami i okultyzmem.Od samego <strong>po</strong>czątku da się <strong>po</strong>znać jako ktoś niezmiernie utalentowany:acutissimus, astutissimus, callidissimus, sagacissimus, versutissimus,ingeniosissimus, sapientissimus, intelligentissimus erit - wyliczają autorzyjego biografii. Przyswoi sobie wielką wiedzę, wręcz encyklopedyczną,przewyższając niejednego z ludzi nauki. Żaden obszar wiedzy świeckiejczy świętej nie <strong>po</strong>zostanie dlań obcy. Zwłaszcza zaś przejawiać będziegeniusz w biblijnej egzegezie. Biegły w Piśmie Świętym i w Talmudzie,<strong>po</strong>siądzie wielką kompetencję teologiczną. Specjalista w prawowiernejnauce chrześcijańskiej, jak też i w dziedzinie herezji. Będzie się <strong>po</strong>sługiwałnadzwyczajną pamięcią, znając na pamięć liczne dzieła, zwłaszczaksięgi biblijne.ZIMA 2008223


Szczególnym zainteresowaniem będzie darzyłczarną magię. Spędzi młodość wśród najbardziejwstydliwych wad, lecz - hi<strong>po</strong>kryta- ukryje je wszystkie. Będzie udawał czystośći świętość obyczajów, uchodząc w opinii wieluza przykład i model licznych zalet. Będzieoddawał się grzeszeniu <strong>po</strong> kryjomu z wielomakobietami, choć <strong>po</strong>dczas dorocznej procesjiku czci św. Jana Chrzciciela we Florencji bywaprzedstawiany jako homoseksualista - nierazzaś przypisuje mu się silny apetyt biseksualnyoraz skłonność do <strong>po</strong>ligamii.Będzie kimś <strong>po</strong>ciągającym urodą fizyczną, zdolnym uwodzić kobietyi mężczyzn. Wielki mówca. Słychać będzie wciąż od niego <strong>po</strong>wtarzane:reforma, reforma, reforma! Swymi przemówieniami uwiedzie najwartościowszychludzi Kościoła, będzie celował w retoryce. Usta jego będąpełne błogosławieństw. We wszystkim będzie pragnął, aby go łączonoz Chrystusem. Wśród <strong>po</strong>dziwu tłumu będzie <strong>po</strong>dążać triumfalnie kuwładzy.Aby przekonać innych o tym, że to on jest Chrystusem, będzie <strong>po</strong>sługiwałsię cudami. Cuda te będą produktem magii lub oszustwa. Wszelkimis<strong>po</strong>sobami będzie się starał, by mu uwierzono w zmartwychwstanie.Zresztą zamieni wskrzeszenie z sekretnego, okrytego mrokiem nocy wydarzeniaw głośny spektakl. Zorganizuje własne zmartwychwstanie przy<strong>po</strong>mocy sztuczek i trików. Będzie używał nadprzyrodzonych środków,byle tylko zdobyć władzę nad światem i dotrzeć do Jerozolimy, skąd wyjdziewielkie prześladowanie uczniów Chrystusowych.Prze<strong>po</strong>wiadanie dwóch świadków (<strong>po</strong>r. Ap 11,3-13), które wedługniektórych <strong>po</strong>trwa nawet trzy i pół roku, będzie skierowane przeciwAntychrystowi i będzie miało silną moc demaskatorską. Ich świadectwonawróci wielu Żydów (którzy też wcześniej <strong>po</strong>wrócą do Ziemi Obiecanej).Świadkowie ci w końcu zostaną zabici, a ich ciała <strong>po</strong>zostaną wystawionena widok publiczny przez trzy i pół dnia. Zostaną jednakże <strong>po</strong>tym przywróceni do życia. Ich zamordowanie sprowokuje <strong>po</strong>ruszeniewśród narodów i upadek Antychrysta. Podczas gdy będzie on gromadziłsukcesy, zorganizuje się o<strong>po</strong>zycja wokół dwóch świadków. Są oni224 FRONDA 44/45


zazwyczaj utożsamiani z Henochem i Eliaszem, choć niektórzy kojarząich z Janem Chrzcicielem i Janem Ewangelistą. Na uwagę zasługuje ichliczba - dwóch: jak Mojżesz i Aaron <strong>po</strong>słany przez Boga przed obliczefaraona; jak Jozue i Zorobabel <strong>po</strong>wołani, by stanąć na czele wielkiego <strong>po</strong>wrotuIzraelitów z wygnania. Tak samo <strong>po</strong> dwóch rozsyłał Jezus swoichuczniów, bez torby i pieniędzy, na głoszenie Ewangelii, a w ślad za NimKościół - wielu ewangelizatorów i misjonarzy.Oni to zdemaskują Antychrysta, <strong>po</strong>wodując jego wściekłość. Pseudo--Chrystus zamieni się w Bestię, usiłując zniszczyć dzieło Zbawiciela. DominikaninMalvenda twierdził, że „Antychryst umrze z <strong>po</strong>wodu lnu", mającna myśli „triumf druku", siłę papieru: ąuod ipse ad artem Ty<strong>po</strong>graphicamretulit. Według tego autora, prawowierne książki zmiotą Antychrysta,s<strong>po</strong>wodują zanik jego nauczania. Walka piórem okaże się celniejszaod walki mieczem. Ostateczna batalia rozegra się na Górze Oliwnej, gdyAntychryst <strong>po</strong>dejmie przygotowania do rzekomego wniebowstąpienia.Sam Chrystus lub Archanioł „zgładzi go tchnieniem swoich ust" (2 Tes2,8). I tak upadek Antychrysta znajdzie swój finał w piekle.Antychryst współczesnyNowoczesny wizerunek Antychrysta kojarzy się przede wszystkim z FryderykiemNietzschem (1844-1900). Jest to nie<strong>po</strong>rozumienie, które <strong>po</strong>krótcewyjaśnię. Nietzsche, mimo że napisał dzieło DerAntichristw 1888roku i sam siebie tak nazwał, nie buduje <strong>po</strong>staci klasycznego przeciwnikaChrystusa, ale tworzy manifest filozoficzny przeciwko chrześcijaństwujako religii i moralności. Ten syn pastora, który już w wieku 24 lat objąłprofesurę w Bazylei, musiał ją zostawić dziesięć lat później na skutekchoroby umysłowej, która skaże go na lata całe zależności od opiekującychsię nim osób, najpierw matki, <strong>po</strong>tem siostry. Na tym tle będziewzrastał w nim zachwyt względem życia i jego przyrostu jakościowego,a <strong>po</strong>tem filozofia „woli mocy". Zasłynie jako prorok wieszczący nadejścienihilizmu. Ten niemiecki filozof, umierający w tym samym czasie co Sołowjow,przewidzi, że na przełomie tysiącleci będzie się o nim jeszczemówiło.Nietzsche swe największe dzieło wytoczył przeciwko Bogu, ogłaszającJego śmierć: Gott ist tot. W 125 fragmencie swej Wiedzy radosnej pisał:ZIMA 2008225


„Czyż nie słyszeliście o tym człowieku szalonym, który w jasne przed<strong>po</strong>łudniezapala latarnię, biegnie na rynek i nieustannie krzyczy: «SzukamBoga! Szukam Boga!» - Wielu s<strong>po</strong>śród tam zgromadzonych nie wierzyw Boga, dlatego (krzyczący) wywołuje szalony śmiech. A więc on sięzgubił? mówi jeden. Czy zabłąkał się jak dziecko? mówi inny. A możesię schował? Boi się nas? Odpłynął okrętem? Wywędrował? - tak krzycząi śmieją się wszyscy. Szalony człowiek skoczył między nich i wierciłich swym wzrokiem. „Gdzie jest Bóg? wołał, chcę wam to <strong>po</strong>wiedzieć!Uśmierciliśmy go - wy i ja! Wszyscy jesteśmy jego mordercami!"...Nie słyszymy jeszcze lamentu grabarzy śmierci, którzy <strong>po</strong>grzebaliBoga? Czy nie czujemy jeszcze bożego rozkładu? - bogowie równieżgniją! Bóg jest martwy! Bóg <strong>po</strong>zostaje martwy! I my go uśmierciliśmy!Jak <strong>po</strong>cieszymy się, mordercy nad mordercami? To, co świat dotychczas<strong>po</strong>siadał jako najświętsze i wszechmocne, wykrwawiło się <strong>po</strong>d naszyminożami - kto zmyje z nas tę krew? Jaką wodą możemy się oczyścić? Jakieświęto <strong>po</strong>jednania, jaką świętą grę będziemy musieli wynaleźć? Czy wielkośćtego czynu nie jest dla nas zbyt wielka? Czy nie musimy sami stać siębogami, by się go okazać godnymi?" 13 .Według Nietzschego, kościoły są miejscami, gdzie przechowuje sięmartwego Boga, fetysza <strong>po</strong>jęciowego, nie stanowiącego żadnego odniesieniado realnego życia. Wystę<strong>po</strong>wał przeciwko Bogu, który tu na ziemitylko wymaga, a nagrody i rekompensaty obiecuje w wieczności. Wystę<strong>po</strong>wałprzeciwko chrześcijaństwu jako religii, w której w obronę jestbrany człowiek słaby i grzeszny, która głosi miłosierdzie i przebaczenie.„Co jest szkodliwsze niż jakikolwiek występek? Litość czynna dla wszystkiego,co nieudolne i słabe - chrześcijaństwo" 14 . Obraz <strong>po</strong>tężnego Boga,który kocha i się lituje musiał stać się - w oczach Nietschego - czystymurągowiskiem. Według niego ów Bóg na końcu zestarzał się, „stał sięmiękki, kruchy i współczujący, raczej do dziadka <strong>po</strong>dobny, niźli do ojca,zaś naj<strong>po</strong>dobniejszy do starej chwiejącej się babki. I oto siedział na zapiecku,pełen zgryzoty, s<strong>po</strong>wodowanej słabością nóg, światem i wolą własnąumęczony i udusił się pewnego dnia nadmiarem litości" 15 .1314s. 7-8.15F. Nietzsche, Wiedza radosna, tłum. L. Staff, Kraków 2003.Tenże, Antychryst. Próba krytyki chrześcijaństwa, tłum. L. Staff, Kraków 2003,Tenże, Tako rzecze Zaratustra, tłum. W. Berent, Kęty 2004, s. 364.226 FRONDA 44/45


Co ciekawe, Nietzsche s<strong>po</strong>d swe)krytyki wyłącza samego Jezusa. Dlaniego tylko Jezus nie był chrześcijaninem,a jeśli nim był, to mianemtym nie można określić wyznawcówstworzonej przez Niego religii. Jużsłowo „chrześcijaństwo" jest nie<strong>po</strong>rozumieniem- w gruncie rzeczy istniałtylko jeden chrześcijanin i ten umarł na krzyżu. „Dobra nowina" głosi,że wszyscy ludzie są dziećmi bożymi, są zatem równi Bogu, a ich loss<strong>po</strong>czywa w ich własnych rękach. Życie staje się celem tu i teraz, a nieśrodkiem do zaświatowego ideału. Nadejście nowego człowieka, o jakimmarzył Jezus, okazało się być niemożliwe. W tej sytuacji Nazarejczyka,„jedynego chrześcijanina i „jedynego nie z tego świata" czeka już tylkodroga na krzyż. Nietzsche czuje głęboki <strong>po</strong>dziw dla <strong>po</strong>stawy Jezusa, aż doostatnich chwil świadomości wierzy, że uda mu się dokonać tego, czemutamten nie sprostał: wyhodować nowego człowieka.Chrystusową obietnicę „nowego człowieka" utożsamiał z własną ideą„nadczłowieka": „Człowiek to coś, co <strong>po</strong>konane być <strong>po</strong>winno... Czymjest małpa dla człowieka? Pośmiewiskiem i hańbą bolesną. I tym <strong>po</strong>winienbyć człowiek dla nadczłowieka... Popatrzcie, ja wam wskazuję nadczłowieka!"16 . Ten tragiczny „antychryst" wierzy przez moment, że zdoławcielić w życie to, w czym <strong>po</strong>niósł fiasko Jezus. Kiedy ujrzy, że jego snyo „woli mocy" i „nadczłowieku" tracą szansę na realizację, wieści nieuchronnenadejście ery nihilizmu, samego siebie zaś zaczyna nazywać„Ukrzyżowany" (tak <strong>po</strong>dpisywał swą kores<strong>po</strong>ndencję). Nienawidził tej,jak twierdził, splatonizowanej doktryny, przejmującej od imienia Chrystusanazwę chrześcijaństwa. W jego przekonaniu, współczesne chrześcijaństwojest kontynuacją nie praktyki życiowej Jezusa, lecz metafizykiplatońskiej. Tradycyjne hasło chrześcijaństwa „umarł człowiek, narodziłsię Bóg" (Kierkegaard) stanie się w nietzscheańskiej interpretacji symbolem<strong>po</strong>gardy dla człowieczeństwa, którego <strong>po</strong>litowania godnej egzystencjiprzeciwstawia się zaświatową doskonałość. Odwrócenie platonizmu nagruncie tradycji chrześcijańskiej musi zatem prowadzić do stwierdzenia16Tamże, s. 9.ZIMA 2008227


„Bóg jest martwy, narodził się człowiek". Śmierć Boga otwiera drogę dowkroczenia człowieka w wyższą fazę swego rozwoju. „Jeśli istnieliby bogowie- jak wytrzymałbym, by nie być Bogiem! A więc nie ma bogów" 17 .Tragiczny „antychryst" Nietzschego jest w gruncie rzeczy manifestacją<strong>po</strong>djęcia przez współczesnego człowieka buntu przeciw swemuBogu - jak w ogrodzie rajskim, w imię nowej kłamliwej utopii: „bogamibędziecie!". Stanowi kolejny przykład dania wiary złudnym insynuacjomZłego: Bóg zabiera ci zaszczyt egzystencji, chcesz być szczęśliwy, musiszGo w sobie uśmiercić. Ktoś mógłby nie bez racji skomentować, żedziedzictwo Nietzschego w <strong>po</strong>staci ogromnej pustki, jaka zalega duszenowych <strong>po</strong>koleń, znakomicie wpisuje się w opis okrutnych prześladowańze strony prawdziwego Antychrysta.Co <strong>po</strong>wstrzyma Antychrysta?W słynnym fragmencie Listu do Tesaloniczan o Antychryście św. Pawełużywa słowa „katechon", wskazując na coś, „co go teraz <strong>po</strong>wstrzymuje...Niech tylko ten, co teraz <strong>po</strong>wstrzymuje, ustąpi miejsca, a wówczas ukażesię Niegodziwiec". Wydaje się, że i autor listu, i adresaci - jak już wyżejzaznaczyłem - świetnie się rozumieją. Tylko dla nas <strong>po</strong>zostaje zagadką,co kryje się w treści owego określenia „katechon". Różnych przypuszczeńdostarczają teologowie. W przekonaniu jednych (Warfield) chodzio trwanie państwa żydowskiego, inni (Trillin) od<strong>po</strong>wiadają, że to samBóg w Osobie Ducha Świętego opóźnia <strong>po</strong>wrót Zbawiciela w chwale.Oscar Culmann jest przekonany, iż to głoszenie Ewangelii wszystkim narodomaż na krańce świata, łącznie z oczekiwanym nawróceniem Izraela,s<strong>po</strong>wolnia wkroczenie na scenę świata Antychrysta.Oryginalną teorię „katechonu" zapro<strong>po</strong>nował <strong>po</strong> II wojnie światowejniemiecki filozof Carl Schmitt (1888-1985), nadając jej znaczenie <strong>po</strong>litologiczne.Na pytanie: „wiecie, co go <strong>po</strong>wstrzymuje?" od<strong>po</strong>wiada w dwóchksiążkach: Nomos ziemi z 1952 roku oraz w Teologii <strong>po</strong>litycznej z 1970roku, próbując zsynchronizować ze sobą kategorie <strong>po</strong>lityki współczesnejz kategoriami tzw. teologii rzeczywistości ziemskich. W obliczu globalnego,bezrefleksyjnego triumfu „rozpasanej techniki" osiąganego przez17Tamże, s. 63.228FRONDA 44/45


<strong>po</strong>kolenia <strong>po</strong>wojennej prosperity, <strong>po</strong>trzeba sięgnąć <strong>po</strong> chrześcijańskąfilozofię dziejów. Wiara chrześcijańska w swej prawdziwej czystości niemoże mieć - według Schmitta - innej wizji historii, jak ta związana z ideąkatechonu. Jako że Antychryst, według św. Pawła, jest anomos, czyli nieprawy,<strong>po</strong>trzeba dla przeciwwagi odwołać się do instytucji, która łączyw sobie <strong>po</strong>rządek Ewangelii ze ścisłą logiką prawa rzymskiego. W świetletworzenia ius publicum europaeum, tym zaś, co za<strong>po</strong>biegało wzrostowizła w życiu s<strong>po</strong>łecznym, było imperium chrześcijańskie, świadome własnejhistorycznej skończoności, ale i funkcjonujące w pewnej perspektywieeschatologicznej, czyli ostatecznego ukazania się Królestwa Bożego.Dla Schmitta „katechon" stanowi <strong>po</strong>jęcie historycznie określone,którego przykładów można znaleźć wiele. Choćby imperium bizantyjskie,zarządzające wschodnią częścią Cesarstwa Rzymskiego, ze stolicąw Konstantyno<strong>po</strong>lu. To imperium nabrzeżne z <strong>po</strong>tężną flotą wy<strong>po</strong>sażonąw tajną broń, zwaną ogniem greckim, mimo swej słabości zdołało<strong>po</strong>wstrzymać islam przed inwazją na Półwysep Apeniński. Podobną siłęmoże mieć dzisiaj chrześcijańska republika. „Imperium władcy chrześcijańskiego- mówił Schmitt w trakcie wykładu w Madrycie w marcu1951 roku - ma sens w <strong>po</strong>łączeniu z rolą katechonu. Wielcy władcyśredniowieczni, jak Otton Wielki czy Fryderyk Barbarossa, dostrzegalihistoryczną istotę swej przywódczej godności w spełnieniu funkcji katechonu.Walczyli z Antychrystem i jego sprzymierzeńcami, odsuwająctym samym koniec czasów"Ich rola <strong>po</strong>legać ma więc na przeszkadzaniu w zasiedlaniu się zła, któreprzejawia się jako „anomia" - bezprawie. Szkoda tylko, że - jak zauważyłniemiecki <strong>po</strong>litolog - prawnicy prawa rzymskiego od XIV i XV wiekuprzestawali zdawać sobie sprawę z tego, że władca <strong>po</strong>siadał ów przywilejkatechonu. Władza <strong>po</strong>zbawiona owej wewnętrznej mądrości - arcana- staje się w praktyce zwykłym cezaryzmem, cezaryzm zaś bez świadomościmisji przerodzi się w nazizm.W ostatnich czasach intuicja Carla Schmitta jest przywoływanaw perspektywie ideologicznej globalizacji, zmierzającej do konstrukcjione World (za<strong>po</strong>wiedź prezydenta George'a Busha seniora z 1991roku) - jedynego możliwego świata. W obliczu groźby <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowaniawszystkiego światowym rządom grupy G8, MiędzynarodowegoZIMA 2008229


Funduszu Walutowego czy Formuły Davos należałobywspierać ideę autonomicznych przestrzenizorganizowanych wokół określonych arcana. Tajemnicynieprawości przejawiającej się w monistycznejidolatrii rynku i pieniądza, prowadzącejnieuchronnie do egoizmu i nihilizmu s<strong>po</strong>łecznego,<strong>po</strong>trzeba stawić kulturowy, etyczny i duchowy opór,zapewniający utrzymanie własnej tożsamości.W tym świetle można dostrzec szczególną rolęKościoła katolickiego. Nie ma on wprawdzie środkówekonomicznych ani militarnych, <strong>po</strong>siada za to „patos władzy". Jakonosiciel szczególnego <strong>po</strong>rządku wynikającego z de<strong>po</strong>zytu Objawieniaoraz spadkobierca prawa rzymskiego, <strong>po</strong>siada on konkretną i osobowązdolność reprezentowania całej civitas humana i samego Chrystusa.W tym tkwi jego misja katechonu, zwłaszcza wobec hedonizmu i konsumpcjonizmus<strong>po</strong>łecznego.Warto przy tej okazji zwrócić uwagę na coś jeszcze. Otóż temat Antychrystaściśle wiąże się z <strong>po</strong>jęciem mesjanizmu. Myśl żydowska <strong>po</strong>szukujerealizacji Mesjasza tu, na tej ziemi. W ramach tego myślenia ludzkość<strong>po</strong>dąża ku królestwu <strong>po</strong>koju, ku Nowemu Jeruzalem, choć oddalonejw czasie, to jednak mającego się urzeczywistnić tutaj. Katolicy natomiastnie zadowalają się perspektywą ulepszającej się ludzkości czy też brakiemwojen. Ich wizja dziejów jest bowiem eschatologiczna: wszystko <strong>po</strong>przezChrystusa zmierza ku „nowemu niebu" i „nowej ziemi". Stąd odwieczneścieranie się dwóch wizji zbawienia: czy „tu" czy „tam"?Jak tłumaczy żydowski pisarz Gershom Scholem: „Judaizm od zawszes<strong>po</strong>glądał na odkupienie jako na wydarzenie publiczne, które dokona sięna scenie historii, jako wydarzenie widzialne i zewnętrzne. Przeciwniechrześcijanie, oni patrzą na odkupienie jako coś, co dokonuje się w sferzeniewidzialnej, duchowej; coś, co zachodzi w duszy i wzywa do wewnętrznejprzemiany, bez konieczności wprowadzania zmian w bieg historii.Coś takiego Żydowi wydaje się ucieczką".Według Żydów, od historii się nie ucieka. Przymierze Boga zawartez ludem wybranym zakłada obietnicę królestwa tu, na ziemi. Słowa Jezusa:„królestwo Moje nie jest stąd" - wystarczyły, by <strong>po</strong>myśleli, że ktoś takinie może być Mesjaszem.230FRONDA 44/45


Współczesność zdaje się przyznawać rację Żydom: światowa organizacjaONZ, przezwyciężanie idei państw narodowych, globalny rynek,<strong>po</strong>kój światowy... Włoski filozof Franco Volpi stwierdza: „Żydowska ideauniwersalnej zasady ogarniającej całą ludzkość tutaj odnalazła swą skutecznąrealizację w e<strong>po</strong>ce globalizacji, w którą świat zdecydowanie wkroczył".Czyżby ów projekt światowego <strong>po</strong>stępu i udoskonalenia ludzkościw tym świecie miał otworzyć drogę Antychrystowi? Czy mamy do czynieniaz końcem rzymskiego katolicyzmu jako siły <strong>po</strong>wstrzymującej jegotriumf?W 1962 roku Dawid Ben Gurion, twórca państwa izraelskiego, udzieliłczasopismu „Look" następującej wy<strong>po</strong>wiedzi: „Wszystkie armie upadną.W Jerozolimie Narody Zjednoczone wybudują świątynię, by świętować<strong>po</strong>łączenie się wszystkich kontynentów. Będzie to Najwyższe ZebranieLudzkości, usuwające wszelkie niejasności <strong>po</strong>między zjednoczonyminarodami, jak za<strong>po</strong>wiedział Izajasz. Każda osoba otrzyma najlepszewykształcenie. Pigułka za<strong>po</strong>biegająca ciąży obniży wybuchowy przyrostdemograficzny. Średnia wieku osiągnie sto lat"Tylko żywa wiara chrześcijanPrezydent Julien Felsenburgh zostaje wybrany prezydentem Europy,a <strong>po</strong>tem świata. Niszczy Rzym z <strong>po</strong>wietrza, zamierzając dopaść i wybićostatnich, ukrywających się chrześcijan. Zdrada kardynała Moskwy zagrażaostatniemu papieżowi, który ratuje się ucieczką do Kafarnaum,miasteczka Szymona Piotra w Galilei. Trwa przed Najświętszym Sakramentemwraz z garstką wiernych i katechumenów, <strong>po</strong>dczas gdy armiaAntychrysta zbliża się. Bomby padają w rytm śpiewu Tantum ergo.Tak mniej więcej wygląda jedna ze scen książki Roberta Hugh Bensona(1871-1914) Lord of the World, napisanej na <strong>po</strong>czątku XX wieku.Robert Benson to katolik nawrócony z anglikanizmu, czwarte dzieckoarcybiskupa Canterbury. Święcenia kapłańskie w Kościele katolickimprzyjął w 1904 roku, trzy lata później ukazała się jego <strong>po</strong>wieść Władcaświata. Antychryst Bensona jest <strong>po</strong>stacią bardzo inteligentną, zdajesię nawet kimś o wiele bardziej atrakcyjnym niż chrześcijanie. Przerażającajest wizja świata zarządzanego przez Antychrysta, jej aktualnośćZIMA 2008231


<strong>po</strong>woduje ciarki na skórze. Komunikacja z całym światem, czteropasmoweautostrady, samoloty i tunele <strong>po</strong>dziemne, sztuczna energia słoneczna,zalegalizowana eutanazja, obrady Parlamentu Europejskiego, codziennedoniesienia o eksplozjach i zamachach kamikadze, kryzys tradycyjnychreligii, <strong>po</strong>wstanie nowej uniwersalnej religii w stylu New Age, masowe<strong>po</strong>rzucanie przez księży stanu duchownego, sekularyzacja zakonników,którzy chodzą bez żadnych zewnętrznych oznak konsekrowanego stylużycia. Nad wszystkim unosi się zaś groźba Wielkiego Brata rządzącegocałym światem.Książka Bensona, choć być może w samej treści nie najwyższych lotów,wzbudziła duże zainteresowanie. Doczekała się już szesnastu wydańw samej Wielkiej Brytanii. Na półkach włoskich księgarń odnajdujęwłaśnie jej najnowsze tłumaczenie. Co takiego przemawia do wyobraźniuważnych czytelników w tego typu nowych rekonstrukcjach wizerunkuAntychrysta? To, że Benson, <strong>po</strong>dobnie jak Sołowjow, przewiduje uwiądwiary chrześcijańskiej i prześladowanie jej zwolenników nie <strong>po</strong>d <strong>po</strong>staciąewidentnego przeciwnika, lecz w zakamuflowanej formie czegoś„zamiast" Antychryst reprezentuje sobą nowy humanitaryzm: miłośćzastąpiona przez filantropię, wiara przez kulturę. Trudno dostrzec złoprzyczajone za wzniosłymi hasłami pacyfizmu i progresizmu.Włoski filozof Augusto del Noce wyjaśnia to tak: „Dziś, gdy marksizmznalazł się w sytuacji nieodwracalnego końca, zaś rewolucja seksualnai kombinacja marksistowsko-freudowska wyznaczają kierunki, walkaprzeciwko katolicyzmowi dokona się <strong>po</strong>d szyldem humanitaryzmu".Czegóż innego oczekuje się dziś od katolików, gdziekolwiek są, jeśli nietego, by chrześcijaństwo sprowadzić do moralności, oddalonej od jakiejkolwiekmetafizyki i teologii. I to takiej moralności, która - broń Boże- nikogo nie wykluczy, a wręcz usunie wszelkie <strong>po</strong>działy.Ta uniwersalna moralność musi być nade wszystko tolerancyjna. Katolicymogą sobie w duszy żywić ściśle religijne nadzieje, jeśli tylko będąone w stanie mobilizować ich do wykazywania się w praktycznej, ludzkieji dobroczynnej działalności. Dla humanistów bycie katolikiem <strong>po</strong>legawłaśnie na tym. Wiara w Chrystusa czy życie wieczne są jedynie prywatnymdodatkiem; etyka i <strong>po</strong>lityka obywają się świetnie bez tych religijnychkoneksji. Bycie w pełni człowiekiem oznacza zaangażować się na rzecz232FRONDA 44/45


jednoczenia ludzi dobrej woli. Wiara natomiast prawie zawsze tworzyryzyko <strong>po</strong>działów. Szeroko rozumiana miłość w <strong>po</strong>łączeniu z naukowym<strong>po</strong>dejściem do życia - oto <strong>po</strong>żyteczna dla wszystkich pro<strong>po</strong>zycja.Taka communis opinio, będąca istotną tezą masońską oraz <strong>po</strong>glądem<strong>po</strong>dzielanym zgodnie przez profesorów filozofii moralnej XIX wieku,dziś znowu <strong>po</strong>wraca. W związku z tym raz jeszcze zostaje <strong>po</strong>djęte rozróżnieniena katolików integrystów oraz katolików <strong>po</strong>stę<strong>po</strong>wych, gdziezbyt mocno <strong>po</strong>dkreślane przekonanie o prawdziwości Ewangelii i naukiKościoła grozi <strong>po</strong>sądzeniem o fundamentalizm i nietolerancję. Tymczasem,jak twierdzi Vittorio Messori, tym, co nam zagraża na <strong>po</strong>lu religijnym,jest nie brak tolerancji, lecz przeciwnie: tolerancja zamieniająca sięw indyferentyzm. Religie i wierzenia winny być sprowadzone do jednegoi tego samego: czcić tego samego, statystycznie wyjustowanego Boga.Spełniają się wizje Sołowjowa: największym wrogiem chrześcijaństwanie jest już stary, sprawdzony materializm, ale humanitarny spirytualizm- ten uśmiechnięty pustoszyciel.Dwudziestowieczne przypisywanie Antychrystowi konkretnych <strong>po</strong>staci:Hitlera, Stalina czy Ben Ladena świadczy tylko o banalizowaniu zła,ograniczającemu jego rozumienie jedynie do form najbardziej brutalnych.To prawda, że Antychryst zawsze łączy się jakoś z przemocą tego świata,niemniej w jego przypadku mamy do czynienia z najbardziej przewrotnąi uwodzącą, trudną do roz<strong>po</strong>znania, <strong>po</strong>stacią zła. Gdzie zatem jest i jakgo zlokalizować? Być może ukrywa się w każdym z nas, jako coś, co walczyprzeciw Chrystusowi, wstrzymując Jego <strong>po</strong>wrót i czyniąc ten światnieznośnym? Być może trzeba go szukać „od środka", w jakimś grzechustrukturalnym albo w tym, co Jan Paweł II nazywał „kulturą śmierci"?W każdym razie siły niszczące tego świata kryją się w samym sercu tajemnicyAntychrysta, odsłaniając ciemną stronę życia każdego z nas.Jakie jest remedium na Antychrysta? Żywa wiara chrześcijan i szczerenawrócenie w imię Zmartwychwstałego.KS. ROBERT SKRZYPCZAKZIMA 2008


Dzieło mnicha Adsona, choć on sam na długi czas <strong>po</strong>zostałza<strong>po</strong>mniany, przeszło jednak <strong>po</strong>d imionami innychznanych autorów (np. św. Augustyna, św. Bonawenturyczy św. Tomasza z Akwinu) do światowego dziedzictwakulturowego.List Adsonao Antychryście- najważniejszy tekstśredniowiecznej antychrystologiiJAKUBSZYMAŃSKI234FRONDA 44/45


Utworem zajmującym <strong>po</strong>czesnemiejsce w historiiantychrystologii jest dziełko0 Antychryście mnicha Adsonaz Montier-en-Der, które dziękipewnym zastosowanym w nim innowacjomformalnym stanowi byćmoże najważniejsze kiedykolwieknapisane opracowanie dotyczące ostatecznegowroga ludzkości.Zanim jednak przejdziemy do jegoomówienia, przedstawmy <strong>po</strong>stać samegoAdsona. Urodził się on w Burgundii (środkowowschodnietereny obecnej Francji)około roku 910. Jego rodzina należała do zamożnych. Na naukę <strong>po</strong>słanogo do szkoły przy opactwie Luxeuil, gdzie dał się <strong>po</strong>znać jako zdolnyuczeń (kiedyś napisze żywot Waldaberta - opata Luxeuil), tam również<strong>po</strong>djął decyzję zostania benedyktyńskim mnichem. Jako że udało mu sięrozwinąć <strong>po</strong>siadane zdolności, w jakiś czas <strong>po</strong>tem został kierownikiemszkoły przy opactwie świętego Ewra, a sława jego erudycji musiała być natyle duża, że królowa Gerberga zleciła mu wtedy napisanie <strong>po</strong>niższegodziełka mającego wyjaśnić zagadnienie Antychrysta, które jest zresztąpierwszą w ogóle znaną pracą pisarską Adsona (ale o tym za chwilę).Następnie w roku 968, <strong>po</strong> śmierci <strong>po</strong>przedniego opata Alberyka, zostałobrany opatem Montier-en-Der (łacińska nazwa Dervensis), <strong>po</strong>d którymto tytułem jest znany obecnie. Jako opat zaczął wprowadzać założeniatzw. drugiej wielkiej reformy benedyktyńskiej za<strong>po</strong>czątkowanej w Cluny,co objawiło się między innymi tym, iż ubogacił bibliotekę opactwa licznymizbiorami, zreorganizował przykatedralne szkoły w Langres, Troyes1 Chalons, a także rozbudował samo opactwo, tzn. <strong>po</strong>większył kościół,który miał wybudować błogosławiony Berchariusz (pierwszy opat Montier-en-Der),oraz odzyskał dwie <strong>po</strong>siadłości: Drejam i Puellare-Monasterium,które niegdyś należały do opactwa. Adso zmarł w roku 992 <strong>po</strong>dczasodbywania pielgrzymki do Jeruzalem.Co się tyczy jego twórczości pisarskiej, to <strong>po</strong> owym „wystrzale" jakimbyło napisanie „żywota" Antychrysta, skoncentrował się raczej naZIMA 2008235


utrwaleniu pamięci o zacnych i znamienitych osobach - o lokalnym jednakznaczeniu - które to przyczyniły się do rozwoju rejonu, z którym onsam był związany. I tak napisał Żywot świętego Berchariusza (ws<strong>po</strong>mnianegopierwszego opata Montier-en-Der) i Żywot św. Basoli wyznawcy,a także Przeniesienie i cuda tegoż świętego Basoli, Żywot św. Frodoberta(pierwszego opata i założyciela Montier-la-Celle), Historię przeniesieniarelikwii tegoż św. Frodoberta oraz Żywot Mansueta (pierwszego biskupaToul), a także ws<strong>po</strong>mniany już Żywot Waldaberta. Jak więc widać, Adsotrzymał się zazwyczaj formuły, której użył, pisząc o Antychryście, czyliprzedstawiania <strong>po</strong>staci <strong>po</strong>przez opis jej życia.Przechodząc zatem do interesującego nas utworu, należy stwierdzić,że przyjmuje się, iż Adso napisał swoje dziełko o Antychryście przedrokiem 954 na wyraźne życzenie królowej Gerbergi, żony ówczesnegokróla Ludwika IV Zamorskiego. Data ta jest określona przez to, iż właśniew tym roku zmarł król, o którym Adso ws<strong>po</strong>mina <strong>po</strong>bieżnie w nociededykacyjnej. Wydaje się jednak, że można ją przesunąć jeszcze kilka latwstecz, bowiem we ws<strong>po</strong>mnianym wstępie Adso chwali także kapelanakrólewskiego Roryka, który w roku 949 został już biskupem - tak więclist musiał zostać napisany jeszcze i przed tą datą.Sam tekst jest wzorcowym przykładem <strong>po</strong>wiązania oczekiwań wielkiegokróla końca czasów z dworem francuskim (stanowi też być możejakąś parafrazę, zbudowaną w nawiązaniu do przypisywanej św. Remigiuszowiprze<strong>po</strong>wiedni odnośnie do losów Francji). Była to również zapewnesubtelna forma <strong>po</strong>cieszenia ze strony Adsa i od<strong>po</strong>wiedź na lęki samejkrólowej o tron, losy królestwa i jej synów, dające się wyczuć w nociededykacyjnej listu, które to w <strong>po</strong>wiązaniu z <strong>po</strong>jawiającymi się w tamtymokresie coraz silniejszymi tendencjami do oczekiwania na koniec świata,w związku ze zbliżającym się wówczas rokiem 1000, mogły ją <strong>po</strong>budzićdo zainteresowania się <strong>po</strong>stacią Antychrysta (często bowiem w takichprzypadkach lęki wyrażają się przez uciekanie przed problemami w mistycyzmi szukanie wyjaśnienia bieżących problemów w odniesieniu do<strong>po</strong>rządku wyższej rzeczywistości). Jak się zresztą później okazało, lękikrólowej nie były nieuzasadnione, bowiem francuska dynastia Karolingów(<strong>po</strong>tomków Karola Wielkiego) wygasła właśnie na Ludwiku V, któryzostał <strong>po</strong>zbawiony tronu w roku 987 - czyli około 40 lat <strong>po</strong> napisaniu<strong>po</strong>niższego traktatu i jeszcze za życia samego Adsona - przez Hugona236FRONDA 44/45


Kapeta, który za<strong>po</strong>czątkował kolejną dynastię.Czy zatem Adso „niechcący" - dla <strong>po</strong>cieszeniasięgając <strong>po</strong> sybilliańskie elementydotyczące cesarza końca czasów - za<strong>po</strong>czątkowałna szerszą skalę tradycję, któraprzejawiła się później w licznych prze<strong>po</strong>wiedniachi oczekiwaniach dotyczącychjakiegoś francuskiego króla z przyszłości?Wydaje się - <strong>po</strong>przez stwierdzenia zawartew samym traktacie - że Adso nie byłw swoim czasie odosobniony w tych domniemaniach(nawet jeszcze w XIX wiekusłynna była prze<strong>po</strong>wiednia franciszkaninaRocco z góry Synaj, który między innymimiał prze<strong>po</strong>wiedzieć, że <strong>po</strong>d koniec czasów Galia odrodzi się <strong>po</strong>przez<strong>po</strong>wstanie, na czele którego stanie książę z królewskiego rodu).Wracając do samego traktatu, trzeba stwierdzić, że wywarł on olbrzymiwpływ na całe późniejsze pisarstwo dotyczące Antychrysta i w ogólena sam s<strong>po</strong>sób widzenia tego zagadnienia. Do tej <strong>po</strong>ry bowiem koncentrowanosię raczej na wyjaśnianiu tekstów biblijnych i Antychrystemzajmowano się o tyle, o ile dotyczyły go owe teksty. Z drugiej zaś strony<strong>po</strong>jawiła się liczna grupa tekstów tzw. tradycji sybilliańskiej, które częstoprezentowały odmienne od biblijnego widzenie wydarzeń w czasachostatecznych lub wprowadzały całkiem nieznane tradycji biblijnej elementy,często dezorganizując tym samym s<strong>po</strong>jrzenie na całe zagadnieniei wprowadzając w nie dodatkowe zamieszanie.Zasługa Adsa była więc w tym względzie dwu<strong>po</strong>ziomowa. Po pierwsze,usystematyzował istniejący materiał <strong>po</strong>przez oddzielenie go od wyjaśnianiatekstu biblijnego i zebranie tych wszystkich wyjętych „faktów"z życia Antychrysta w zwartą formę chronologicznego życiorysu. Podrugie zaś, trzymając się biblijnego, czyli klasycznego i ortodoksyjnegorozumienia <strong>po</strong>staci Antychrysta i zdarzeń z nim związanych, jakie byłoprezentowane przez chrześcijańskich pisarzy, <strong>po</strong>zbierał, usystematyzowałi włączył do tego zakresu te elementy z tradycji sibilliańskiej, któremożna było uzgodnić z tradycją chrześcijańską lub wyjaśnić przez nią.ZIMA 2008237


Powtórzyć zatem należy, że jego wielka zasługależała w obu przypadkach w systematyzacjiwiedzy, co w konsekwencji s<strong>po</strong>wodowało wielką<strong>po</strong>pularność utworu i jego oddziaływanie,które trwa <strong>po</strong> dzień dzisiejszy.Stało się tak również dlatego, że strukturautworu przy<strong>po</strong>mina formalnie bardzo <strong>po</strong>pularnew średniowieczu życiorysy świętych, którychformuła była dobrze znana ówczesnymczytelnikom, przy czym opis wartości został tu zastąpiony opisem antywartości,cudów - antycudami, Chrystusowi (na Którego życiu częstowzorowano żywoty świętych) przeciwstawiono tu przykład antyświętegow <strong>po</strong>staci Antychrysta. Ciekawostką w tym względzie jest też paralela,którą Adso chciał osiągnąć przez <strong>po</strong>równanie 40-dniowego okresuod Zmartwychwstania do Wniebowstąpienia Chrystusa z okresem odśmierci Antychrysta do <strong>po</strong>wtórnego przyjścia Chrystusa na Sąd (który tookres obliczony z istniejącej w Księdze Daniela 12,11-12 różnicy <strong>po</strong>między1290 a 1335 dniami tradycyjnie wynosił 45 dni). Właśnie z <strong>po</strong>wodupróby osiągnięcia tego jeszcze jednego zamierzonego <strong>po</strong>równania, Adso„skrócił" ten okres <strong>po</strong> śmierci Antychrysta do 40 dni. Chociaż nie było tozgodne z tekstem biblijnym, to jednak w wyniku <strong>po</strong>pularności traktatustało się w późniejszym okresie często <strong>po</strong>wtarzaną tezą.Co zaś do autorów (<strong>po</strong>za tekstami biblijnymi), za którymi Adso <strong>po</strong>dążaw opisywaniu zdarzeń z życia Antychrysta, najwidoczniejsze są wpływy(czy wręcz zaczerpnięte fragmenty) św. Augustyna, św. Hieronima,św. Grzegorza Wielkiego, św. Bedy Czcigodnego, Alcuina, bł. RąbanaMaura, Haimona z Auxerre (czy z drugiej strony z Sybilli Tyburtyńskiej).Jest to o tyle ważne, że to właśnie tym autorom oraz np. św. Anzelmowi,Honoriuszowi z Autun, czy św. Tomaszowi z Akwinu i św. Bonawenturze,było w późniejszym czasie najczęściej przypisywane dziełko Adsona.I choć o prawdziwym autorze z czasem za<strong>po</strong>mniano, to jednak właśnieto przypisywanie jego pracy tak znanym <strong>po</strong>staciom, s<strong>po</strong>wodowało dodatkową<strong>po</strong>pularność utworu.Jak jednak mogło się stać, że za<strong>po</strong>mniano o właściwym autorze? Najprawdo<strong>po</strong>dobniejwynikło to z faktu, że kilkadziesiąt lat <strong>po</strong> napisaniudziełka przez Adsona niejaki Albuinus, nauczyciel i eremita, wysłał ten238FRONDA 44/45


traktat o nadejściu Antychrysta do zainteresowanego tym zagadnieniemarcybiskupa Kolonii Heriberta. Ów Albuinus zmienił przy tym noty dedykacyjnei zamiast Adsona, który list napisał i królowej Gerbergi, która nalist oczekiwała, wstawił „od<strong>po</strong>wiednio" siebie i oczekującego arcybiskupaHeriberta, do którego sam kierował teraz ten list. Później przez <strong>po</strong>dobieństwoimion mylnie skojarzono owego Albuina z Alcuinem, słynnymmnichem benedyktyńskim i nauczycielem z VIII wieku, który był jednymz twórców tzw. renesansu karolińskiego. Odtąd kopiści zaczęli myśleć, żejest to Żywot Antychrysta, który Alcuin miałby rzekomo napisać dla KarolaWielkiego. Później zaś jeszcze zaczęto go przypisywać uczniom Alcuina,bł. Rabanowi Maurowi i Haimonowi z Auxerre oraz innym wyżejws<strong>po</strong>mnianym autorom. I tak dziełko Adsona, choć on sam na długi czasbył za<strong>po</strong>mniany, przeszło jednak <strong>po</strong>d nazwiskami znanych autorów doświatowego dziedzictwa kulturowego. Popularność jego utrzymywała siębowiem przez cały okres średniowiecza i <strong>po</strong>jawiało się ono bardzo często(oczywiście bez wyciętych not dedykacyjnych) jako Pismo o Antychryściew licznych kopiowanych zbiorach żywotów świętych oraz w kolekcjachdzieł teologicznych, zbiorach kazań, czy kronikach, a od XIV wieku równieżw zbiorach prze<strong>po</strong>wiedni (co świadczy o wszechstronności tegotraktaciku, który przecież nie jest stricte prze<strong>po</strong>wiednią).Olbrzymie znaczenie tego utworu w <strong>po</strong>pularyzowaniu zagadnieniaAntychrysta przejawiało się także we wpływie, jaki miał on na sztuki graficzne,które przedstawiały zdarzenia ostateczne oraz na średniowiecznąsztukę sceniczną, jak np. XII-wieczna Sztuka o Antychryście, czy średniowieczneangielskie sztuki o Antychryście z tzw. kręgu Chester - zaliczanedo jego bez<strong>po</strong>średnich <strong>po</strong>chodnych. Warto zatem za<strong>po</strong>znać się z tą„perłą antychrystologii" i wyrobić sobie o niej własne zdanie.JAKUB SZYMAŃSKIPowyższy tekst jest fragmentem przygotowywanej na rok 2008 książkiJakuba Szymańskiego pt. Antychryst i koniec świata. Zbiór najważniejszychświadectw, stanowiącej przegląd antychrystologii w ciągu wiekówi encyklopedyczny zbiór wiedzy dotyczącej misterium iniąuitatis.ZIMA 2008


Mówi Paweł A<strong>po</strong>stoł, że Antychryst nie nadejdzie naświat wprzód, jeżeli pierwsze nie nadejdzie odstępstwo,to znaczy Jeżeli wcześniej nie odstąpią wszystkie królestwaod rzymskiego imperium, któremu niegdyś były<strong>po</strong>ddane. Ten zaś czas jeszcze nie nadszedł, gdyż mimoże widzimy królestwo Rzymian <strong>po</strong> większej części zniszczone,Jednak tak długo, jak przetrwają królowie Franków,którzy <strong>po</strong>winni dzierżyć rzymskie imperium, niezaginie w całości godność rzymskiego królestwa, gdyżbędzie trwała w swoich królach.List do królowejGerbergio <strong>po</strong>chodzeniu i czasie AntychrystaADSON Z MONTIER-EN-DERNajwspanialszej królowej i królewską godnością umocnionej, umiłowanejBogu, miłej wszystkim świętym, matce mnichów i przewodniczce zakonnic,królowej pani Gerberdze, brat Adso, ostatni z jej wszystkich sług,<strong>po</strong>zdrowienie i <strong>po</strong>kój wieczny.Przez to, Pani Matko, iż zasłużyłem na miłosierdzia waszego zarodek,zawsze byłem wam jak osobisty sługa <strong>po</strong>między wszystkimi wiernymi.Stąd chociaż niegodne byłyby przed Panem prośby moich modlitw, jednakza was i za seniora waszego, króla pana, a także i za <strong>po</strong>wodzenie waszychsynów proszę miłosierdzia Boga naszego, aby wam i szczyt władzyhojnie zachował w tym życiu i uczynił was <strong>po</strong> tym życiu w niebie z Sobąszczęśliwie królującymi. Ponieważ jeżeli Pan ofiaruje wam <strong>po</strong>myślność,240FRONDA 44/45


ZIMA 2008241


a synom (waszym) dłuższe życie, wiemy i wierzymy bez wątpienia w wywyższenieKościoła Bożego i większe przymnożenie zastępów naszej religii.Tego ja, wasz wierny, życzę i bardzo pragnę, gdyż jeżeli mógłbym<strong>po</strong>zyskać wam całe królestwo, uczyniłbym to z przyjemnością, lecz żeowego uczynić nie mogę, będę się modlił do Pana, aby Jego łaska <strong>po</strong>przedzaławas zawsze w waszych dziełach, a <strong>po</strong>bożnie nastę<strong>po</strong>wała chwałaJego i miłosierdzie, abyście mogli wypełnić <strong>po</strong>leconymi Bożymi zamierzeniamidobra, których pragnęliście, i by stąd była wam ofiarowanakorona Królestwa Niebieskiego. Zatem, że macie <strong>po</strong>bożną chęć słuchaćPisma i często rozmawiać o naszym Zbawicielu, czy też także dowiedziećsię o Antychrysta bezbożności i prześladowaniu, a także i o jego mocy,i narodzeniu, życzliwi jesteście mi nakazać, jako słudze waszemu, abymzechciał nieco napisać wam i <strong>po</strong> części zawiadomić o Antychryście, chociażnie <strong>po</strong>trzebujecie słuchać tego ode mnie, gdyż macie między waminajroztropniejszego kapelana domowego Roryka, najjaśniejsze zwierciadłocałej mądrości i wymowności, tak osobliwe w naszym wieku.Zatem (gdy) o Antychryście chcecie wiedzieć, <strong>po</strong>znajcie, <strong>po</strong> pierwsze,dlaczego został tak nazwany. To znaczy dlatego, iż Chrystusowi będzie wewszystkim przeciwny, to jest będzie czynił (rzeczy) przeciwne Chrystusowi.Chrystus przyszedł <strong>po</strong>korny, ten przybędzie pyszny. Chrystus przyszedł<strong>po</strong>kornych <strong>po</strong>dźwignąć, grzeszników usprawiedliwić, ten przeciwnie,<strong>po</strong>kornych odrzuci, grzeszników wywyższy, bezbożnych <strong>po</strong>chwali,zawsze będzie nauczał wad, które są przeciwne cnotom. Zniszczy prawoewangeliczne, na świat przywoła na <strong>po</strong>wrót czczenie demonów, <strong>po</strong>szukiwałbędzie własnej chwały i nazwie się wszechmocnym bogiem. Tenzatem Antychryst będzie miał wielu swojej złości <strong>po</strong>sługaczy, z którychliczni już (go) <strong>po</strong>przedzili na świecie, takim był: Antioch, Neron, Domicjan.Także teraz, w naszym czasie, znamy wielu będących Antychrystami.Ktokolwiek bowiem, czy to świecki, czy kanonik, czy mnich, (który)żyje przeciw sprawiedliwości i zwalcza zasady swojego stanu, a (temu) cojest dobre bluźni, jest Antychrystem i sługą Szatana.Lecz rozważmy już o <strong>po</strong>chodzeniu Antychrysta. Nie zaś, aby to, comówię (było) wynalezione lub wymyślone z własnego rozumu, ale baczniezebrane z ksiąg, w których to wszystko znajduję zapisane. Jak zatemmówią nasi autorzy, Antychryst narodzi się z narodu żydowskiego, toznaczy ze szczepu Dana wedle proroctwa mówiącego: „Stanie się Dan242FRONDA 44/45


wężem na drodze, żmiją rogatą na ścieżce" (Rdz 49,17). Bowiem zasiądziejak wąż na drodze, i będzie na ścieżce, aby tych, którzy przechodziliby<strong>po</strong>przez ścieżki sprawiedliwości, ugryźć i zabić trucizną swojej złości.Narodzi się zaś z kopulacji ojca i matki, tak jak u innych ludzi, a nie,jak mówią niektórzy, z samej dziewicy. Lecz jednak cały będzie <strong>po</strong>czętyw grzechu, w grzechu spłodzony, i w grzechu się narodzi. W samym zaśjego <strong>po</strong>czątku <strong>po</strong>częcia diabeł równocześnie wejdzie w łono jego matkii z mocy diabła będzie pielęgnowany i chroniony w brzuchu matki, i mocdiabła zawsze będzie z nim. A jako do wnętrzności Matki Pana naszegoJezusa Chrystusa przybył Duch Święty i Ją zacienił Swą Mocą, i napełniłBoskością, aby <strong>po</strong>częła z Ducha Świętego, i to, co się narodziło było Boskimi Świętym. Tak także diabeł w matkę Antychrysta się zapuści, i całąją wypełni, całą otoczy, całą opanuje, całą wewnątrz i na zewnątrz <strong>po</strong>siądzie,aby diabeł „<strong>po</strong>czął" <strong>po</strong>przez współdziałającego człowieka, i to,co będzie narodzone, całe było nieprawe, całe złe, całe zatracone (Adsonie ma tu oczywiście na myśli tego, iż Antychryst będzie np. „wcielonymLucyferem" ale <strong>po</strong> prostu to, iż narodzi się z opętanej matki, jako zwykłyczłowiek, ale z dopustu Bożego, z Bożej Przed-wiedzy, dotyczącej w tymprzypadku znajomości tego, jak wielkiego zła dopuści się następnie Antychryst,Adso domniema, iż zostanie dozwolone, aby Antychryst, jakodopełnienie zła, został opętany już w łonie własnej matki - przyp. red.).Stąd i ów człowiek jest nazwany synem zatracenia, gdyż na ile będziemógł, zatraci rodzaj ludzki i sam w końcu zostanie zatracony.Oto usłyszeliście, jak się narodzi, <strong>po</strong>słuchajcie także o miejscu, gdzie<strong>po</strong>winien się narodzić. Bowiem jak Pan i Zbawiciel nasz przewidział SobieBetlejem, aby tam dla nas przyjąć człowieczeństwo, i uznał za godne(by tam) się narodzić; tak i diabeł temu człowiekowi zatracenia, którynazywa się Antychrystem, wynajdzie właściwe miejsce, skąd korzeń całegozła <strong>po</strong>winien <strong>po</strong>wstać, to znaczy z miasta Babilonu. W tym bowiemmieście, które kiedyś było słynnym i chełpliwym miastem <strong>po</strong>gan i stolicąkrólestwa Persów, narodzi się Antychryst, i <strong>po</strong>wiedziano, że będzie sięwychowywał i przebywał w miasteczkach Betsaida i Korozaim, którymto miasteczkom Pan w Ewangelii czynił wyrzuty, mówiąc: „Biada tobieBetsaido, biada tobie Korozaim" (Mt 11,21). Będzie zaś miał Antychrystmagów, czarowników, wróżbiarzy i zaklinaczy, którzy go za inspiracjądiabła wychowają i wyuczą we wszelkiej nieprawości, fałszywościZIMA 2008243


i bezecnej sztuce. I złe duchy będą zawsze jego przewodnikami i towarzyszami,i nieodłącznymi przyjaciółmi. Następnie przybędzie do Jerozolimyi wszystkich chrześcijan, których nie zdoła do siebie nawrócić, zabije<strong>po</strong>przez różnorodne tortury, a swój tron przygotuje w świętej świątyni.Także (tę) zniszczoną świątynię, którą Salomon wybudował Bogu,przywróci do jej stanu (<strong>po</strong>przedniego) i obrzeza się, i będzie się mieniłsynem Boga Wszechmogącego. Królów zaś i książąt nawróci do siebiepierwszych i następnie przez nich <strong>po</strong>zostały lud. Miejsca zaś - <strong>po</strong>przezktóre wędrował Pan Jezus Chrystus - zdepcze i zniszczy najpierw to, coPan ozdobił. A następnie <strong>po</strong>śle na cały świat swoich zwiastunów i głosicieli.Jego zaś głoszenie i moc rozciągnie się od morza do morza, odwschodu do zachodu, od północy do <strong>po</strong>łudnia.Uczyni także wiele znaków, wielkich i niesłyszanych cudów. Sprawi,by ogień z nieba strasznie zstę<strong>po</strong>wał, drzewa nagle kwitły i usychały, morzewzburzy i wnet us<strong>po</strong>koi, przyrodę zmieni w różnych <strong>po</strong>staciach, odwrócibieg i stan wody, w <strong>po</strong>wietrzu <strong>po</strong>budzi wiatry i liczne zaburzenia,i inne niezliczone i zdumiewające rzeczy będzie czynił, także zmarłychbędzie <strong>po</strong>ruszał wobec ludzi, tak, aby w błąd zostali wprowadzeni, jeżelito uczynić zdoła, także wybrani. Bowiem kiedy zobaczą tak wielkie i tegorodzaju znaki także i ci, którzy są doskonałymi i wybrańcami Bożymi,zawahają się, czy (może) sam (rzeczywiście) jest Chrystusem, który maprzybyć na końcu świata wedle Pism, czy też nie.Wywoła zaś prześladowanie <strong>po</strong>d wszelkim niebem przeciw chrześcijanomi wszelkim wybranym. Podźwignie się zatem przeciw wiernymtrzema s<strong>po</strong>sobami, to znaczy terrorem, darami i cudami. Ofiaruje wierzącymw niego skarby złota i srebra. Których zaś nie zdoła <strong>po</strong>psuć darami,przezwycięży terrorem. Których zaś nie zdoła przestraszyć znakamii cudami, spróbuje zwieść. Których ani znakami nie zdoła (zwieść), (tych)zabije wobec wszystkich nędzną śmiercią męczonych okrutnie. Wówczasbędzie takie prześladowanie, jakiego nie było na ziemi od czasu, kiedy<strong>po</strong>wstały ludy, aż do czasu owego. Wówczas ci, którzy będą na <strong>po</strong>lu,uciekną w góry, mówiąc: Upadnijcie na nas, a do pagórków: Przykryjcienas, a ten, kto (będzie) na dachu, nie zejdzie do domu swego, aby zabraćcokolwiek z niego. Wówczas każdy wierny chrześcijanin, który zostanieznaleziony, albo zaprze się Boga, albo czy to przez żelazo, czy to przezogień pieca, czy to przez węże, czy to przez dzikie zwierzęta, czy to przez244FRONDA 44/45


jakikolwiek inny jakiś rodzaj tortur zostanie zgładzony, jeżeli wytrwaw wierze.To zaś tak straszne i przerażające prześladowanie utrzyma się na całymświecie trzy i pół roku. Wówczas zostaną skrócone dni ze względuna wybranych. Gdyby bowiem Pan nie skrócił dni, nikt by nie ocalał.Gdyż czas, kiedy nadejdzie tenże Antychryst, lub kiedy zacznie sięuwidaczniać dzień sądu, objawia Paweł A<strong>po</strong>stoł w liście do Tesaloniczan:„W sprawie przyjścia Pana naszego Jezusa Chrystusa" - aż do tego miejsca,gdzie mówi: „dopóki nie przyjdzie najpierw odstępstwo i nie objawisię człowiek grzechu, syn zatracenia" (2 Tes 2,1-3). Wiemy bowiem, że <strong>po</strong>królestwie Greków, czy też także <strong>po</strong> królestwie Persów, z których pierwszerównież w swoim czasie rosło w wielką chwałę i kwitło najwyższąmocą do końca, także <strong>po</strong> <strong>po</strong>zostałych królestwach zaczęło się królestwoRzymian, gdyż było mocniejsze od wszystkich wcześniejszych królestw,i wszystkie królestwa ziemi miało <strong>po</strong>d swoim panowaniem, a wszystkieludy i narody <strong>po</strong>dlegały Rzymianom, i służyły im <strong>po</strong>d daniną. Stąd dlategomówi Paweł A<strong>po</strong>stoł, że Antychryst nie nadejdzie na świat wprzód,jeżeli pierwsze nie nadejdzie odstępstwo, to znaczy jeżeli wcześniej nieodstąpią wszystkie królestwa od rzymskiego imperium, któremu niegdyśbyły <strong>po</strong>ddane. Ten zaś czas jeszcze nie nadszedł, gdyż mimo, że widzimykrólestwo Rzymian <strong>po</strong> większej części zniszczone, jednak tak długo, jakprzetrwają królowie Franków, którzy <strong>po</strong>winni dzierżyć rzymskie imperium,nie zaginie w całości godność rzymskiego królestwa, gdyż będzietrwała w swoich królach.Niektórzy zaś nasi doktorzy mówią, że jeden z królów Franków, którybędzie w czasie ostatnim, będzie <strong>po</strong>siadał w całości rzymskie imperium.I sam będzie największym i ostatnim z wszystkich królów. Który <strong>po</strong> tym,jak rządziłby szczęśliwie królestwem, na koniec przybędzie do Jerozolimyi na Górze Oliwnej złoży swoją koronę i berło. To będzie koniec i dokonaniechrześcijańskiego imperium Rzymian. I <strong>po</strong>tem, wedle przytoczonegostwierdzenia Pawła A<strong>po</strong>stoła, mówią, że Antychryst ma nadejśćniebawem, i wówczas zostanie zapewne ujawniony człowiek grzechu,to znaczy Antychryst, który, mimo że będzie człowiekiem, będzie jednakźródłem wszystkich grzechów i synem zatracenia, to znaczy synemdiabła, nie <strong>po</strong>przez naturę, ale <strong>po</strong>przez naśladowanie, gdyż we wszystkimwypełni wolę diabła; <strong>po</strong>nieważ pełnia mocy diabelskiej i wszelkichZIMA 2008245


złych cech zamieszka w nim cieleśnie, w którym to będą wszelkie ukryteskarbce złości i nieprawości. Który sprzeciwia się, czyli jest przeciwnyChrystusowi Bogu we wszystkich Jego członkach, i wynosi się, to znaczy<strong>po</strong>wstaje w pysze <strong>po</strong>nad wszystko, co nazywa się Bogiem, czyli <strong>po</strong>nadwszystkich bożków <strong>po</strong>gan, to znaczy Herkulesa, A<strong>po</strong>llina, Jowisza,Merkurego, których <strong>po</strong>ganie uważali za bogów. Ponad wszystkich owychbogów wyniesie się Antychryst, gdyż uczyni się większym i silniejszymod nich wszystkich. I nie jedynie <strong>po</strong>nad nich, lecz także <strong>po</strong>nad wszystko,co jest czczone, to znaczy <strong>po</strong>nad Trójcę Świętą, która jedynie winna byćczczona i adorowana przez wszystkie swoje stworzenia. Tak się wyniesie,że zasiądzie w świątyni Bożej, okazując się, jakby był Bogiem. Bowiemjak <strong>po</strong>wiedzieliśmy <strong>po</strong>wyżej, narodzony w państwie babilońskim, przybędziedo Jerozolimy i obrzeza się, mówiąc Żydom: „Ja jestem Chrystuswam obiecany, który przybyłem dla waszego zbawienia, aby was, którzyjesteście rozproszeni, zgromadzić i bronić". Wówczas <strong>po</strong>płyną do niegowszyscy Żydzi, mniemający, że przyjmują boga, ale przyjmą diabła. Albotakże w świątyni Bożej zasiądzie Antychryst, to znaczy w świętym Kościele,czyniąc wszystkich chrześcijan męczennikami; i zostanie wyniesionyw górę i osławiony, gdyż w nim będzie głowa (przywódca) wszystkichzłych, diabeł, który jest królem nad wszystkimi synami pychy.Lecz nie nagle i nie nies<strong>po</strong>dziewanie nadejdzie Antychryst, i niecały jednocześnie rodzaj ludzki zwiedzie i zatraci swoim błędem, (bowiem)przed jego wystąpieniem dwaj wielcy prorocy zostaną <strong>po</strong>słanina świat, to znaczy Enoch i Eliasz, którzy przeciw atakowi Antychrystaobwarują wiernych Bogu opatrznościowym uzbrojeniem i <strong>po</strong>uczą ich,i <strong>po</strong>krzepią, i przygotują wybranych do wojny, nauczając i głosząc trzyi pół roku. Jacykolwiek zaś z synów Izraela będą znalezieni w tamtymczasie, ci dwaj najwięksi prorocy i doktorzy nawrócą (ich) do łaski wiary,i od trwogi tak wielkich tłumów w części wybranych przyprowadząnie<strong>po</strong>konanych. Wówczas zostanie spełnione to, co Pismo Święte mówi:„Choćby liczba synów Izraela była jak piasek morski, tylko Reszta będziezbawiona." (Rz 9,27). Po tym zaś, jak przez trzy i pół roku wypełniąswoje głoszenie, niebawem zacznie płonąć prześladowanie Antychrysta,i przeciw nim pierwszym <strong>po</strong>rwie Antychryst swoją broń, ich zabije,jak w A<strong>po</strong>kalipsie jest opisane: „A gdy dopełnią swojego świadectwa,Bestia, która wychodzi z Czeluści, wyda im wojnę, zwycięży ich i zabi-246FRONDA 44/45


je" (Ap 11,7). Po tym zatem, gdy owi dwaj zostaną zamordowani, odtądprześladujący <strong>po</strong>zostałych wiernych albo uczyni chwalebnymi męczennikami,albo zwróci ich do odstępstwa. A jacykolwiek by w niego uwierzyli,przyjmą na czole znak jego cechy.Lecz gdy <strong>po</strong>wiedzieliśmy o jego <strong>po</strong>czątku, <strong>po</strong>wiedzmy, jaki będziemiał koniec. Ten zatem Antychryst, syn diabła i całej złości mistrz najgorszy,gdy przez trzy i pół roku, jak zostało prze<strong>po</strong>wiedziane, wielkimprześladowaniem będzie dręczyć cały świat i lud Boży strapi różnymikarami, <strong>po</strong> tym jak zabije Eliasza i Enocha, i <strong>po</strong>zostałych wytrwałychw wierze ukoronuje męczeństwem, do końca dojdzie sąd Boży nad nim,jak błogosławiony Paweł napisze, mówiąc: „którego Pan Jezus zgładzitchnieniem swoich ust" (2 Tes 2,8). Czy to Pan Jezus zgładzi go mocąSwej <strong>po</strong>tęgi, czy też archanioł Michał go zgładzi, to (i tak) <strong>po</strong>przez mocPana naszego Jezusa Chrystusa zostanie zabity, a nie przez moc jakiegośanioła lub archanioła. Przekazują zaś doktorzy, iż na Górze Oliwnej zostaniezabity Antychryst, w namiocie i na tronie swoim, w tym miejscu,naprzeciw którego Pan wstąpił do niebios.Musicie dalej wiedzieć, że <strong>po</strong> tym, jak zostanie zabity Antychryst, nienatychmiast nadejdzie dzień sądu, ani nie natychmiast nadejdzie Pan nasąd, lecz jak to rozumiemy z Księgi Daniela, udzieli Pan wybranym 40dni, aby czynili <strong>po</strong>kutę, dlatego, iż zostali zwiedzieni przez Antychrysta.Następnie zaś, jak wypełnią tę <strong>po</strong>kutę, jaki będzie okres czasu, aż dochwili, gdy Pan nadejdzie na sąd, nie ma takiego co by wiedział, lecz <strong>po</strong>zostajeto w dys<strong>po</strong>zycji Bożej, gdyż będzie sądził w tej <strong>po</strong>rze wieku, którąprzed wiekami przeznaczył (jako) będącą do sądzenia.Oto, Królowo Pani, ja, wasz wierny, to, co nakazaliście, wypełniłemwiernie i jestem gotowy w <strong>po</strong>zostałych życzeniach, które będziecie nakazywać,być <strong>po</strong>słuszny.ADSON Z MONTIER-EN-DERTłumaczenie: Jakub Szymański


Sołowjow o<strong>po</strong>wiada, że w jego czasach, w jednej z rosyjskichguberni, zaczęła przyjmować się pewna nowareligia, skrajnie upraszczająca sprawowanie liturgii. Jejwyznawcy „<strong>po</strong> wydrążeniu sobie w jakimś mrocznym kącieizby średniej wielkości dziury w ścianie... przykładalido niej wargi, <strong>po</strong>wtarzając <strong>po</strong> wielokroć z u<strong>po</strong>rem: izbomoja, dziuro moja, zbawcie mnie!". W tym niewiarygodnym wariactwie - zauważa Sołowjow - zaletą było <strong>po</strong>prawne używanie <strong>po</strong>jęć: „izbę nazywano izbą, a dziurę.,nazywano dziurą". W naszym świecie dzieje się coś gorszego - dowodzi niezmordowany filozof. „Człowiek utraclł dawną klarowność. Jego izba urosła do rangi «Królestwa Bożego na ziemi», dziurę zaś zaczęto nazywać«nową Ewangellą»".ANTYCHRYSTSOŁOWJOWAZIELONY PACYFISTAKARDYNAŁ GIACOMO BIFFI248FRONDA 44/45


Na prośbę papieża Benedykta XVI kardynał Giacomo Biffi, emerytowanyarcybiskup Bolonii, wygłosił w marcu 2007 roku rekolekcje wielko<strong>po</strong>stnew Watykanie. Ich głównym tematem był problem Antychrysta. Oto jednaz katechez kardynała dla papieża.Pod koniec XIX wieku najbardziej roz<strong>po</strong>wszechnioną opinią była ta, żeroz<strong>po</strong>czynające się stulecie będzie nadejściem <strong>po</strong>stępu, dobrobytu i <strong>po</strong>koju.Victor Hugo, wraz z odchodzącym <strong>po</strong>przednim wiekiem, prorokował:„Ten wiek był wielki, kolejny będzie szczęśliwy".1. Sołowjow nie ulega tej, jakże laickiej, naiwności i w swym ostatnimdziele Trzy dialogi i o<strong>po</strong>wieść o Antychryście, datowanym na Wielkanoc1900 roku, na parę miesięcy przed swą śmiercią, przewiduje, iż XX wiekbędzie naznaczony wieloma wojnami, krwawymi rewolucjami oraz walkamibratobójczymi.Pod koniec tego wieku narody europejskie, przekonane o <strong>po</strong>ważnychkrzywdach, jakie wyrządziła im ich wzajemna rywalizacja, <strong>po</strong>wołają -<strong>po</strong>wiada Sołowjow - Stany Zjednoczone Europy. Lecz „problem życiai śmierci, ostatecznego losu świata i człowieka, dodatkowo <strong>po</strong>wikłanew wyniku nowych badań i odkryć fizjologicznych i psychologicznych,<strong>po</strong>zostają nadal nierozwiązane. Następuje tylko jeden, doniosły fakt negatywny:ostateczny upadek teoretycznego materializmu" 1 . To jednakżewcale nie doprowadzi do roz<strong>po</strong>wszechnienia się i umocnienia wiary.Przeciwnie, szerzyć się będzie niedowiarstwo. Tak, iż w końcu nad cywilizacjąeuropejską zaciąży coś, co moglibyśmy nazwać pustką. Właśniew tejże pustce ukaże się i zadomowi obecność i działanie Antychrysta.2. Bardziej od wydarzeń dziejących się w wyobraźni Sołowjowa - w którejAntychryst najpierw zostaje wybrany na prezydenta Stanów ZjednoczonychEuropy, następnie ogłoszony imperatorem rzymskim, rozciągawładzę na cały świat, a w końcu przejmuje panowanie nad życiem i organizacjąKościoła - ważniejsze jest wskazanie na cechy przypisywanetej <strong>po</strong>staci.1W. Sołowjow, Krótka o<strong>po</strong>wieść o Antychryście, w: tenże, Wybór pism, tom 2, tłum.I. Zychowicz, Poznań 1988, s.122-150.ZIMA 2008249


Był on - mówi Sołowjow -„przekonanym spirytualistą". Wierzyłw dobro, a nawet w Boga, lecz„dawał pierwszeństwo przed Nimsobie". Był ascetą, naukowcem, filantropem.Dawał „wiele znakomitychprzykładów <strong>po</strong>wściągliwości,bezinteresowności i dobroczynności".Już za młodu okazał się zdolnymi wytrawnym egzegetą; jegoopasłe dzieło z zakresu krytyki biblijnejprzyniosło mu tytuł doktorahonoris causa na uniwersyteciew Tybindze.Jednakże dzieło, które przys<strong>po</strong>rzyło mu światowej sławy i uznania,miało tytuł Otwarta droga do <strong>po</strong>wszechnego <strong>po</strong>koju i <strong>po</strong>myślności: „łącząsię tu szlachetny szacunek dla dawnych tradycji i symbolów z szerokimi śmiałym radykalizmem s<strong>po</strong>łeczno-<strong>po</strong>litycznych <strong>po</strong>stulatów i wskazań,nieograniczona wolność myśli z najgłębszym zrozumieniem dla wszelkiejmistyki, absolutny indywidualizm z gorącym oddaniem dobruwspólnemu, najwznioślejszy idealizm zasad przewodnich z pełną życiowąkonkretnością praktycznych rozwiązań". Co prawda, niektórzy wierzącyludzie dopytywali się, czemu nie ma w nim ani jednej wzmianki0 Chrystusie, lecz inni od<strong>po</strong>wiadali: „Skoro treść dzieła jest przenikniętaprawdziwie chrześcijańskim duchem czynnej miłości i wszechogarniającejżyczliwości, to czegóż jeszcze więcej chcecie?". Zresztą, „<strong>po</strong>czątkowonie czuł nawet do Jezusa wrogości". Nawet <strong>po</strong>trafił docenić Jego dobrąwolę i wzniosłe nauczanie. Niemniej, trzech spraw w odniesieniu do Jezusanie był w stanie zaakceptować. Przede wszystkim Jego <strong>po</strong>dejścia dokwestii moralnych. „Chrystus jako moralista - twierdził - dzielił ludzina dobrych i złych, ja <strong>po</strong>łączę ich za <strong>po</strong>mocą dóbr jednakowo <strong>po</strong>trzebnychdobrym i złym". Ponadto, nie zgadzał się z „Jego absolutną jedynością".Jest jednym z wielu; albo lepiej: - rozważał w sobie - był moim <strong>po</strong>przednikiem,<strong>po</strong>nieważ to ja jestem doskonałym i ostatecznym zbawcą,1 oczyściłem Jego przesłanie z tego, co nie jest do przyjęcia dla dzisiejszegoczłowieka. Zwłaszcza nie mógł znieść tego, że Chrystus żyje. Toteż250FRONDA 44/45


histerycznie <strong>po</strong>wtarzał: „Nie ma Go wśród żywych, nie ma i nie będzie.Nie zmartwychwstał, nie, nie, nie! Zgnił, zgnił w grobie...".3. Lecz to, co w wizji Sołowjowa wydaje się najoryginalniejsze i najbardziejzaskakujące - i w związku z tym zasługuje na głębsze <strong>po</strong>traktowanie - tofakt przypisania Antychrystowi zalet pacyfisty, ekologa i ekumenisty.I. Jak już wiemy, tematami przewodnimi literackiego arcydzieła naszegobohatera były <strong>po</strong>kój i dobrobyt. I są to idee, które uda mu się urzeczywistnić.W drugim roku swego panowania jako rzymski i światowywładca będzie mógł obwieścić: „Narody świata! Spełniły się obietnice!Wieczny <strong>po</strong>wszechny <strong>po</strong>kój nastał". Właśnie w tym względzie dojrzewaw nim przekonanie o jego wyższości nad Synem Bożym: „Chrystus przyniósłmiecz - ja przyniosę <strong>po</strong>kój".By lepiej zrozumieć myśl Sołowjowa na ten temat, warto przytoczyćto, co wy<strong>po</strong>wiada on ustami Pana Z, to jest rozmówcy, za którym ukrywasię autor: „Chrystus przyszedł, by przynieść na ziemię prawdę, lecz ona,<strong>po</strong>dobnie jak i dobro, przede wszystkim wprowadza <strong>po</strong>działy". „Istniejebowiem - wyjaśnia Sołowjow - <strong>po</strong>kój dobry, <strong>po</strong>kój chrześcijański, opartyo ów <strong>po</strong>dział, jaki Chrystus wniósł w świat, a ściślej mówiąc, o oddzieleniedobra od zła, prawdy od kłamstwa; istnieje również <strong>po</strong>kój zły, <strong>po</strong>kójświatowy, bazujący na wymieszaniu się czy też zewnętrznej jedności tego,co wewnątrz jest w stanie wzajemnej wojny". Jeśli chodzi o rozważaniao wojnie w najszerszym i najbardziej <strong>po</strong>dstawowym znaczeniu tego <strong>po</strong>jęcia,przy<strong>po</strong>mnę, że pierwszy z trzech dialogów Sołowjowa jest <strong>po</strong>święconyw całości krytyce tołstojowskiego pacyfizmu i doktrynie non-violence.Wojna - jak tłumaczy - z całą pewnością jest złem, lecz trzeba zgodzićsię z tym, że zarówno w życiu jednostek, jak i narodów, istnieją sytuacje,gdy na <strong>po</strong>dłą przemoc nie wystarczy od<strong>po</strong>wiedzieć <strong>po</strong>uczeniami czy dobrymsłowem. Możemy stwierdzić za Sołowjowem, że ideały <strong>po</strong>koju czybraterstwa stanowią bezsprzeczne i obowiązkowe wartości chrześcijańskie,niemniej za takie nie można uznać pacyfizmu ani też teorii non-violence,które na <strong>po</strong>ziomie s<strong>po</strong>łecznym zbyt często prowadzą do nadużyćwładzy i skazania na bezbronność maluczkich i słabych, <strong>po</strong>zostawionychna łaskę ludzi możnych i nieprawych.ZIMA 2008251


II. Antychryst będzie również ekologiem lub przynajmniejmiłośnikiem zwierząt. Oczywiście chodzi o terminywspółczesne, których z całą pewnością Sołowjow nieużywa, niemniej jego opis <strong>po</strong>zostaje dość jednoznaczny:„Nowy władca ziemi był przede wszystkim litościwymfilantropem - i nie tylko filantropem, lecz także filozofem.Sam będąc wegetarianinem, zakazał wiwisekcji,wprowadził surowy nadzór nad rzeźniami i <strong>po</strong>pierał nawszelkie s<strong>po</strong>soby towarzystwa opieki nad zwierzętami".III. Antychryst wreszcie okaże się wspaniałym ekumenistą,zdolnym do dialogu „w natchnionych, pięknychsłowach". Zwoła przedstawicieli wszystkich wyznańchrześcijańskich „na sobór <strong>po</strong>wszechny, który odbędziesię <strong>po</strong>d jego przewodnictwem" Jego działalnośćbędzie zmierzać do <strong>po</strong>szukiwania <strong>po</strong>rozumienia <strong>po</strong>międzywszystkimi na drodze przyznawania najbardziejupragnionych przywilejów. „Ale skoro nie możecie <strong>po</strong>godzićsię między sobą - przemówi do przybyłych naekumeniczne zebranie - to mam nadzieję, że ja <strong>po</strong>godzęwszystkie wasze stronnictwa, okazując im wszystkimjednakową miłość i jednakową gotowość ku temu,by zadośćuczynić autentycznemu pragnieniu każdegoz nich" Ziści ten plan, gwarantując katolikom ziemską władzę papieża,prawosławnym budując instytut gromadzący i przechowujący wszelkiecenne sprzęty liturgiczne należące do tradycji wschodniej, dla protestantówzaś <strong>po</strong>wołując do istnienia szczodrze finansowane centrum wolnychstudiów biblijnych. Ów zewnętrzny i „ilościowy" ekumenizm <strong>po</strong>wiedziemu się niemalże idealnie. Masy chrześcijan zaangażują się na jego rzecz.Tylko grupka katolików <strong>po</strong>d wodzą papieża Piotra II, niewielka liczbaprawosławnych ze starcem Janem na czele oraz kilku protestantów,których wyrazicielem będzie profesor Pauli zdołają się oprzeć urokowiAntychrysta. Tym uda się osiągnąć ekumenizm prawdy, gromadząc sięw jednym Kościele i uznając prymat Piotrowy. Lecz będzie to ekumenizmeschatologiczny, uskuteczniony u kresu dziejów. „Tak - o<strong>po</strong>wiada252FRONDA 44/45


Sołowjow - dokonało się zjednoczenie Kościołów wśród ciemnej nocy,na wysokim i ustronnym miejscu.Ale nocna ciemność rozświetliła się nagle jasnym blaskiem i wielkiznak ukazał się na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, księżyc <strong>po</strong>d jejstopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu".4. Jakie więc „prorocze na<strong>po</strong>mnienie" dociera do naszych czasów za sprawątej przenośni wielkiego rosyjskiego filozofa? Nadejdą dni, <strong>po</strong>wiadaSołowjow, kiedy to w samym łonie chrześcijaństwa będzie się <strong>po</strong>dchodziłow taki s<strong>po</strong>sób do wydarzenia zbawczego - które można przyjąć wyłączniena drodze trudnego, odważnego, konkretnego i rozumnego aktuwiary - iż będzie ono zamieniane na całą serię „wartości" łatwych dosprzedania na światowych rynkach. Takiego ryzyka musimy się strzec.Nawet jeśliby takie chrześcijaństwo, w którym mowa wyłącznie o łatwoprzyswajalnych „wartościach" zdołało otworzyć nam na oścież drzwi nasalony, na s<strong>po</strong>łeczne i <strong>po</strong>lityczne wiece czy do programów telewizyjnych,nie możemy, a wręcz nie wolno nam, wyrzec się chrześcijaństwa „JezusaChrystusa" chrześcijaństwa, w którego centrum znajduje się „skandal"krzyża i wstrząsająca rzeczywistość zmartwychwstania Pańskiego. Tozagrożenie - chciałbym dodać - w dzisiejszym s<strong>po</strong>łeczeństwie nie jestwcale wydumane. Ks. Divo Barsotti wyraził straszną, choć bezsprzecznieaktualną opinię, iż w wielu pro<strong>po</strong>zycjach, inicjatywach i przemówieniachmających miejsce w naszych wspólnotach, Jezus Chrystus służy jedynieza pretekst, by zajmować się czymś innym.Ukrzyżowany i zmartwychwstały Syn Boga, jedyny Zbawiciel człowiekanie da się zastąpić całą serią słusznych przedsięwzięć i dobrych<strong>po</strong>mysłów, dostosowanych do dominującego w świecie s<strong>po</strong>sobu myślenia.On jest „skałą", jak sam wyraźnie <strong>po</strong>wiedział o Sobie, my zaś zbytrzadko mamy odwagę to <strong>po</strong>wtarzać: kto ufa, na niej będzie budował, ktosię sprzeciwia, o nią się roztrzaska. „Kto upadnie na ten kamień, rozbijesię, a na kogo on spadnie, zmiażdży go" (Mt 21,44).5. Przydałoby się pewne wyjaśnienie. Ponad wszelką wątpliwość chrześcijaństwojest zdecydowanie „wydarzeniem"; lecz z <strong>po</strong>dobną pewnościąmożna <strong>po</strong>wiedzieć, że to wydarzenie pro<strong>po</strong>nuje i niesie pewne niezaprzeczalne„wartości". Rzecz jasna, nie wolno z miłości do dialoguZIMA 2008253


ozmieniać chrześcijańskiego wydarzenia na ciąg <strong>po</strong>wszechnie uznawanychwartości. Nie można też lekceważyć prawdziwych wartości jak czegoś,co wolno <strong>po</strong>minąć. Potrzeba zatem rozróżnienia.Istnieją wartości absolutne - lub, jak mówią filozofowie, transcendentalia- są nimi, na przykład, prawda, dobro i piękno. Kto je dostrzega,szanuje i kocha, ten dostrzega, szanuje i kocha Jezusa Chrystusa, nawetjeśli o tym nie wie albo uznaje się za niewierzącego, <strong>po</strong>nieważ w gruncierzeczy Chrystus jest prawdą, sprawiedliwością i pięknem. Istnieją teżwartości względne (lub kategorialne), jak kult solidarności, umiłowanie<strong>po</strong>koju, szacunek do przyrody, <strong>po</strong>stawa dialogiczna itd. Te zasługują nabardziej szczegółową ocenę, by ustrzec się dwuznaczności w wyjaśnianiu.Solidarność, <strong>po</strong>kój, przyroda, dialog mogą stać się dla nie-chrześcijaninakonkretną okazją do <strong>po</strong>czątkowego i nieformalnego zbliżenia się do Chrystusai Jego tajemnicy. Lecz jeśli w jego oczach zaczynają być absolutyzowaneaż do oderwania się od swych obiektywnych korzeni lub, co gorsza,przeciwstawiane są głoszeniu wydarzenia zbawczego, wówczas zmieniająsię w <strong>po</strong>dżeganie do idolatrii i przeszkodę na drodze do zbawienia. Podobnie,w przypadku chrześcijanina, te same wartości - solidarność, <strong>po</strong>kój,przyroda, dialog - mogą dostarczyć cennych impulsów w uwiarygodnieniucałkowitego i żarliwego przylgnięcia do Jezusa, Pana wszechświatai historii. Tak, na przykład, było ze św. Franciszkiem z Asyżu.Lecz, jeśli chrześcijanin, z zamiłowania w otwieraniu się na świat czyteż dla dobrego sąsiedztwa ze wszystkimi, niczego niemalże nie przeczuwając,zacznie istotnie rozcieńczać wydarzenie zbawcze w zachwyciei <strong>po</strong>dążaniu za tymi wtórnymi celami, wnet zamknie sobie drogę osobistejwięzi z ukrzyżowanym i zmartwychwstałym Synem Bożym, z czasem<strong>po</strong>cznie gustować w grzechu a<strong>po</strong>stazji (odstępstwa), a w końcu odnajdziesię <strong>po</strong> stronie Antychrysta.6. We wstępie do Trzech dialogów Sołowjow o<strong>po</strong>wiada, że w ówczesnychczasach, w jednej z rosyjskich guberni, zaczęła przyjmować się pewnanowa religia, skrajnie upraszczająca sprawowanie liturgii. Jej wyznawcy„<strong>po</strong> wydrążeniu sobie w jakimś mrocznym kącie izby średniej wielkościdziury w ścianie... przykładali do niej wargi, <strong>po</strong>wtarzając <strong>po</strong> wielokroćz u<strong>po</strong>rem: izbo moja, dziuro moja, zbawcie mnie!". W tym niewiarygodnymwariactwie - zauważa Sołowjow - zaletą było <strong>po</strong>prawne używa-254FRONDA 44/45


nie <strong>po</strong>jęć: „izbę nazywano izbą, a dziurę... nazywano dziurą" W naszymświecie dzieje się coś gorszego - dowodzi niezmordowany filozof. „Człowiekutracił dawną klarowność. Jego izba urosła do rangi «Królestwa Bożegona ziemi», dziurę zaś zaczęto nazywać «nową Ewangelią»". (Odkrywamytutaj dość srogą <strong>po</strong>lemikę z Tołstojem).Lecz chrześcijaństwo bez Chrystusa i bez Dobrej Nowiny o prawdziwymi osobistym zmartwychwstaniu „jest w gruncie rzeczy tym samym,co pusta przestrzeń, niczym zwykła dziura wydrążona w chłopskiej izbie".Jednym słowem, w moim przekonaniu dziś, bardziej niż kiedykolwiek,mamy do czynienia z kulturą czystego i zwyczajnego „otwarcia" wolnościbez treści, egzystencjalnej pustki. I jest to największą tragedią naszychczasów. Tym większą tragedią, im więcej temu „nic" tej „otwartości" tym„dziurom" z zamiłowania do dialogu, przykleja się jakieś złudne chrześcijańskieetykietki. Poza Chrystusem jako konkretną Osobą, żywą rzeczywistościąi wydarzeniem istnieje jedynie ludzka „pustka" i rozpacz.W Chrystusie, który jest pełnią Ojca, człowiek odnajduje swoje spełnieniei swą jedyną nadzieję.KARDYNAŁ GIACOMO BIFFITłumaczenie: ks. Robert SkrzypczakZIMA 2008


Jeśli Chrystus jest Bogiem i człowiekiem, jak głosi dogmatchalcedoński, to Antychryst jest nie kim innym, jakzaprzeczeniem tego związku. Jeśli na soborze w Chalcedonieogłoszono, że dwie natury są w Chrystusie w mistycznys<strong>po</strong>sób złączone, bez rozdzielenia i bez <strong>po</strong>mieszania,to Antychryst będzie radykalnym rozdzieleniemtych natur, będzie człowiekiem w jego stanie naturalnym,oddzielonym od Boga.AntychrystzdemaskowanyTOMASZKWANICKIMe rozumiem. Dlaczego wasz Antychryst tak mocno nienawidzi Boga,a sam w rzeczywistości jest dobry a nie zły?2 FRONDA 44/45


Niewygodne pytaniePytanie o Antychrysta jest dzisiaj prawdo<strong>po</strong>dobnie najczęściej ignorowanymproblemem teologicznym. Zagadnienie to wydaje się odstraszaćwspółczesnych teologów. Bo i rzeczywiście, w atmosferze beztroskiegooptymizmu, który dominuje na teologicznych katedrach Zachodu, trudnobyłoby <strong>po</strong>chylać się nad tak <strong>po</strong>sępną problematyką bez narażenia sięna drwiny. Chrześcijanie włożyli ogromnie wiele wysiłku, by, ile tylkomożna, przy<strong>po</strong>dobać się światu, a, sądząc <strong>po</strong> dominujących tendencjach,są zdeterminowani zrobić o wiele więcej. W jaki s<strong>po</strong>sób zatem współczesnychrześcijanin miałby zgłębiać zagadnienie Antychrysta, ową tajemnicębezprawia, skoro wszystko, co o niej <strong>po</strong>wiedziano w Piśmie i Tradycji,sugeruje, że wnioski wyciągnięte z tych źródeł <strong>po</strong>stawiłyby <strong>po</strong>d znakiemzapytania sens wielu przedsięwzięć ostatnich kilkudziesięciu lat. Powiedziećświatu prawdę o Antychryście to narazić się na jeszcze gorsze cięginiż te, które spadły na Kościół <strong>po</strong> opublikowaniu listu Dominus Iesus.Jeśli, jak głosi dogmat chalcedoński, Chrystus jest Bogiem i człowiekiem,to Antychryst jest nie kim innym, jak zaprzeczeniem tego związku.Jeśli na soborze w Chalcedonie ogłoszono, że dwie natury są w Chrystusiew mistyczny s<strong>po</strong>sób złączone, bez rozdzielenia i bez <strong>po</strong>mieszania,to Antychryst będzie radykalnym rozdzieleniem tych natur, będzie człowiekiemw jego stanie naturalnym, oddzielonym od Boga. Antychryst tohomo naturalis, a więc taki, jakim czci go nasza prze<strong>po</strong>jona humanitaryzmeme<strong>po</strong>ka, to człowiek, który zastępuje nadprzyrodzoną moc czynieniadobra własną naturalną niemocą.Problemu Antychrysta, jak wskazuje sama nazwa, nie możnarozpatrywać inaczej niż tylko w relacji do Chrystusa. Jego<strong>po</strong>jawienie nie było możliwe, dopóki czas się nie wypełnił,a Słowo nie stało się ciałem. Jednak, gdy tylko to nastąpiło,umiłowany uczeń Pana od razu demaskuje nie jednego, leczwielu Antychrystów (1J 2,18-22; 2J 1,7). Antychrystami niesą <strong>po</strong>ganie, nieznający chrześcijańskiego orędzia, ale ci,którzy, mieniąc się być chrześcijanami, jednocześnieodrzucają misterium Chrystusa, to misterium, któreterminologia wschodniego chrześcijaństwa oddaje,mówiąc o teandrii - bogoczłowieczeństwie.ZIMA 2008257


Nowożytny humanitaryzmWymownym paradoksem <strong>po</strong>zostaje wciąż fakt, że e<strong>po</strong>ka, która w imięwywyższenia człowieka skazała religię na wewnętrzną emigrację, wszelkimis<strong>po</strong>sobami redukując jej wpływ na kulturę, w rzeczywistości sprowadziłaczłowieka do <strong>po</strong>ziomu ssaków, gadów i płazów. Homo naturalis,a więc homo sine Gratia to człowiek zredukowany do tego, co w nim czystozwierzęce. Nie s<strong>po</strong>sób utrzymać tezy o wyjątkowości rodzaju ludzkiego,stojąc na gruncie współczesnego humanitaryzmu, zajmującego,w najlepszym przypadku, indyferentną <strong>po</strong>stawę wobec zagadnień religijnych.Możliwe jest tylko jedno z dwóch: albo schylić swój kark przedAbsolutem, uznając <strong>po</strong>trzebę dopełnienia swej zwierzęcości przez jakiśelement <strong>po</strong>zaświatowy, albo <strong>po</strong>zostać zwierzęciem, niczym się od nichjakościowo nie różniąc.Przeciwko temu stwierdzeniu można by o<strong>po</strong>nować, odwołując się dotych cech, które tradycyjnie uznaje się za wyróżnik człowieka. I tak, klasycznymprzykładem jest odwoływanie się do ludzkiej rozumności, którarzekomo stawia człowieka wysoko <strong>po</strong>nad królestwem zwierząt. Jednaktego rodzaju a<strong>po</strong>logia musi się rozbić o ten prosty fakt, że inteligencja,czyli zdolność do uczenia się, wcale nie jest cechą charakterystyczną człowieka,gdyż dzieli on ją z innymi naczelnymi, natomiast z tego, że <strong>po</strong>trafimyprzechytrzyć szympansa nie wynika jeszcze, że nasza intelektualnaprzewaga nad nim jest natury jakościowej, a nie jedynie ilościowej - <strong>po</strong>dobniejak nie wynika to z faktu, że <strong>po</strong>trafimy tworzyć bardziej skomplikowanestruktury s<strong>po</strong>łeczne niż mrówki, pszczoły czy inne<strong>po</strong>dobne im owady. Nasz rozum różni się od rozumuszympansa dokładnie w taki sam s<strong>po</strong>sób, w jaki naszaszyja różni się od szyi żyrafy. Jeszcze bardziej wątpliwe<strong>po</strong>dstawy ma <strong>po</strong>woływanie się na sferę uczuciowączłowieka, bowiem ta sprowadza się do tych samychprocesów chemicznych w organizmie człowieka,psa i większości <strong>po</strong>zostałych ssaków. Człowiek tozwierzę i, jeśli nie rozstrzygnie on <strong>po</strong>dstawowychzagadnień metafizycznych, <strong>po</strong>zostanie zwierzęciem(łac. bestia) na zawsze.258 FRONDA 44/45


Różowe chrześcijaństwoTej prawdy nie przełknąłby nikt ze współczesnych braci <strong>po</strong>szukujących,a sądzę, że nie przełknęłaby jej również s<strong>po</strong>ra część chrześcijan, dla którychbycie uczniem Chrystusa sprowadza się przede wszystkim do akceptowanianakazów zgodnej z rozumem, mieszczańskiej moralności. Sądząoni, że właśnie ta rozumność chrześcijaństwa świadczy o jego uniwersalizmie.Tego rodzaju chrześcijanie wolą raczej fałszować obraz Boga, u<strong>po</strong>dabniającgo ile można do siebie samych, a więc do prze<strong>po</strong>jonych ckliwymsentymentalizmem filantropów, niż <strong>po</strong>chylić się nad kło<strong>po</strong>tliwymi fragmentamiPisma. Bo przecież Ten, który nazwany został Królem Pokoju(Hbr 7,2), nie tylko przyniósł na ziemię <strong>po</strong>kój, ale też i miecz (Mt 10,34).Jak więc <strong>po</strong>godzić ze sobą Jego sprzeczne, wydawałoby się, wy<strong>po</strong>wiedzi?Otóż jak pisze w swej Krótkiej o<strong>po</strong>wieści o Antychryście Włodzimierz Sołowjow:„<strong>po</strong>godzić można je tylko w ten s<strong>po</strong>sób, że przyjmuje się rozdzielenie<strong>po</strong>między dobrym albo prawdziwym <strong>po</strong>kojem, i <strong>po</strong>kojem złymlub fałszywym. I to rozdzielenie zostało w prosty s<strong>po</strong>sób ukazane takżeprzez Tego, kto przyniósł prawdziwy <strong>po</strong>kój i dobrą wojnę: «...nie takjak świat daje, Ja wam daję». Oznacza to, że istnieje dobry, Chrystusowy<strong>po</strong>kój, który Chrystus przyniósł na ziemię, ufundowany na rozdzieleniu<strong>po</strong>między dobrem a złem, między prawdą i kłamstwem; i jest także zły,światowy <strong>po</strong>kój [mirskij mir], ufundowany na zmieszaniu, albo też zewnętrznymzjednoczeniu tego, co wewnętrznie sprzeciwia się sobie" 1 .Tymczasem jakakolwiek przemoc, przeciwstawianie się złu siłą, rugowaniego przemocą z przestrzeni publicznej, byłoby dzisiaj nie doprzyjęcia. Taki <strong>po</strong>stulat byłby nie do <strong>po</strong>godzenia z niemal <strong>po</strong>wszechnieprzyjętym paradygmatem różowego chrześcijaństwa, by <strong>po</strong>służyć się tutajcelnym określeniem XIX-wiecznego myśliciela prawosławnego KonstantynaLeontjewa 2 . Nie do <strong>po</strong>myślenia jest dzisiaj wypełnianie obowiązkówwładzy biskupiej, w tym co bardziej niż wszystko inne należy do jej kompetencji- a więc nie do <strong>po</strong>myślenia jest np. ekskomunika nałożona naparlamentarzystów przegłosowujących prawo do aborcji lub na uczestnikówhomoparady. Oczywiście owo nie do <strong>po</strong>myślenia oznacza jedynie1W.S. Sołowjow, Tri razgovora i kratkaja <strong>po</strong>vest ob antichristie, w: tenże, Sobranijesocinenij, t. VIII, Sankt Peterburg 1907, s. 530.2K.N. Leontjew, Sobranije socinenij, t. 8, Sankt Peterburg 1912, s. 200.ZIMA 2008 259


lokadę istniejącą w naszych głowach, a nie jakąś nieprzezwyciężalnąa<strong>po</strong>rię.Dobry człowiekZłem, które należy najwytrwalej demaskować i najzajadlej zwalczać, niejest Zły Człowiek, dopuszczający się zbrodni w imię np. wyższości rasylub dobra wybranej grupy s<strong>po</strong>łecznej, ktoś otwarcie odrzucający wszelkiezasady moralne. Bez <strong>po</strong>równania Kościół bardziej <strong>po</strong>winien obawiać sięDobrego Człowieka, gdyż Antychryst, który przyjdzie na końcu czasów,będzie raczej filantropem niż ludobójcą. „Prawdziwym zadaniem <strong>po</strong>lemikijest tutaj - jak pisał Włodzimierz Sołowjow - nie obalenie fałszywejreligii, a zdemaskowanie prawdziwego kłamstwa" 3 . Hitler, Stalin, IwanGroźny czy Neron nie fałszowali dobra, lecz w s<strong>po</strong>sób otwarty mu sięprzeciwstawiali, dlatego mogli jedynie zabijać ciała, lecz ten, który przyjdziena końcu, nie będzie do nich <strong>po</strong>dobny i nie na ciałach będzie muzależeć. Zarówno Antychryst, jak i przeszli, współcześni i przyszli prześladowcynarodów ostatecznie <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowani są Księciu tego Świata,jednak w przeciwieństwie do tych ostatnich, którzy stali się widzialnymobrazem diabła, krążącego jak lew szukający kogo <strong>po</strong>żreć(1P 5,8), Antychryst nie będzie zdradzał doń<strong>po</strong>dobieństwa, gdyż jego misją jest bycie karykaturąSyna Człowieczego. Tak należy rozumieć imiębestii - słynne 666 z 13. rozdziału A<strong>po</strong>kalipsy Janowej,nad którym łamią sobie głowy teozofowiei miłośnicy nauk hermetycznych. Jak się wydaje,nie ma tu żadnej zagadki, gdyż znaczeniesłynnej liczby wyjaśnione zostajeprzez samego Jana Teologa: „Kto marozum, niech liczbę Bestii przeliczy:liczba to bowiem człowieka" czytamyw tym samym wersie (Ap 13,18).Od samego <strong>po</strong>czątku swojej a<strong>po</strong>stolskiejdziałalności Kościół trafnie3W.S. Sołowjow, dz. cyt, s. 445.260FRONDA 44/45


oz<strong>po</strong>znał i zdefiniował swego największego przeciwnika. Nie jest to,oczywiście, żadna nowość. Począwszy od św. Jana Teologa, <strong>po</strong>przez św.Cyryla Jerozolimskiego czy św. Jana Chryzostoma, aż <strong>po</strong> myślicieli namwspółczesnych, takich jak Włodzimierz Sołowjow czy Alan Besancon,Kościół tak właśnie rozumiał i demaskował grożące mu niebezpieczeństwo.Nie chodzi oczywiście o to, że antychrystem 4 jest każdy nieochrzczonyczłowiek, ale jedynie o to, że jest nim ten, kto, oddzielając człowiekaod Boga i przeciwstawiając ich sobie, widzi w człowieku coś więcej niżzwierzę rozumne - animal rationale i, co gorsza, upatruje w nim źródłanorm etycznych. Tak rozumiany człowiek jest dobry sam w sobie, alboprzynajmniej, jak głosili pelagianie, może takim się stać wyłącznie dziękiwłasnemu wysiłkowi. Nie <strong>po</strong>trzebuje zatem żadnego zbawienia ani żadnegoZbawiciela. Człowiek z natury jest dobry. Oto przesłanie naszej cywilizacji.Lex naturallsKrytyce ludzkiego dobra można przeciwstawić naukę o prawie naturalnym,będącą przynajmniej od czasów św. Pawła częścią katolickiej doktryny.Prawo to, bez względu na zasadnicze rozbieżności w <strong>po</strong>glądach najego genezę, uznawane jest zarówno przez chrześcijan, jak i tych ateistów,agnostyków i deistów, którzy <strong>po</strong>mimo swych metafizycznych <strong>po</strong>glądów,nie zrezygnowali z roszczeń do wydawania etycznych sądów. Prawo naturalnema być wiedzą o tym, co dobre i złe, którą człowiek <strong>po</strong>siada z samegofaktu swego istnienia, innymi słowy jest to wiedza wlana. Wynika stąd,że człowiek nie musi czerpać wiedzy o normach moralnych z zewnątrz,np. z jakiegoś objawienia sił nadprzyrodzonych, gdyż prawo moralne, jakzachwycał się Immanuel Kant, znajduje się w jego wnętrzu.Tak pisze o tym sołowjowowski Książę, figura w całości wzorowanana <strong>po</strong>staci Lwa Tołstoja: „...ale jakież to wszystko może mieć znaczeniedla prawdziwej chrześcijańskiej doktryny, która przemawia donas <strong>po</strong>przez nasze sumienie tylko o jednym: co <strong>po</strong>winniśmy i czego nie4Pisane małą literą - a więc w znaczeniu, jakim <strong>po</strong>sługiwał się tym terminem św.Jan w swoich Listach, a nie w A<strong>po</strong>kalipsie.ZIMA 2008261


<strong>po</strong>winniśmy czynić teraz i tutaj" 5 . Gdyby Książę i filozofz Królewca mieli rację, zarzut zafałszowania dobra, jaki<strong>po</strong>stawiliśmy ludzkim roszczeniom do stanowieniao tym, co dobre i złe, byłby bezzasadny.A jednak kwestia ta przedstawia się nieco inaczej niżmogliby sobie tego życzyć naiwni humanitaryści, a toze względu na to, czym w rzeczywistości jest owo lexnaturalis. Nie jest ono, jakby się mogło wydawać, tajemniczymgłosem, mówiącym człowiekowi jak ma<strong>po</strong>stę<strong>po</strong>wać. Można <strong>po</strong>wiedzieć, że wręcz przeciwnie - mówi ono wyłącznie,jak <strong>po</strong>stę<strong>po</strong>wać się nie <strong>po</strong>winno: nie zabijaj, nie cudzołóż, niekradnij... Nawet wówczas, gdy głos ten wydaje się dawać jakieś <strong>po</strong>zytywnewskazania, jak np. czcij ojca swego i matkę swoją, w rzeczywistościmówi jedynie o tym, że nie wolno nie okazywać czci rodzicom, bogomi gościom (jak głosi pierwotny kodeks niemal wszystkich ludów). Nigdynatomiast prawo to nie daje żadnych <strong>po</strong>zytywnych wskazań w rodzajumiłuj bliźniego swego i miłujcie się wzajemnie, lub jedni drugich brzemionanoście, prawo to nigdy nie mówi: żąda ktoś od ciebie szaty, daj mui płaszcz, lub uderzył cię kto w lewy <strong>po</strong>liczek, nadstaw mu i prawy. A jużz pewnością prawo to nie rozstrzyga takich kwestii, jak np. czy, a jeśli tak,to ile pieniędzy <strong>po</strong>winienem przeznaczyć na jałmużnę. Prawo naturalnew <strong>po</strong>łączeniu z pierwiastkiem Łaski oraz naszymi zdolnościami intelektualnymi<strong>po</strong>zwala nam zachowywać się przyzwoicie, ale czy to wystarczy,by nazywać się dobrym? Czy z faktu, że się nie zabija, nie kradnie, niecudzołoży, nie obraża starców, wynika już, że można nazywać się dobrymczłowiekiem?Cały moralny fałsz i wewnętrzna <strong>po</strong>krętność <strong>po</strong>stawy humanitarnejobjawia się w stosunku do sentymentu - uczucia, a zwłaszcza do zjawiskasympatii - współczucia, które dla humanitarystów w rodzaju Tołstojalub Schopenhauera jest najwyższym principium etycznym. Ta buddyjsko-stoicka(ściślej późnostoicka) etyka, do złudzenia przy<strong>po</strong>minającachrześcijańską doktrynę o miłosierdziu, w s<strong>po</strong>sób doskonały zafałszowujeistotę Miłości, sprowadzając ją do psychologicznych mechanizmów, bynie <strong>po</strong>wiedzieć - do chemicznych procesów.5W.S. Sołowjow, dz. cyt, s. 549.262FRONDA 44/45


Zafałszowane DobroFilantrop/dobry człowiek jest więc uzurpatorem bezprawnie strojącymsię w ukradzione regalia. Z czysto formalnego punktu widzenia sytuacjata wydaje się być tylko błędem, z punktu widzenia katolickiej teologii jestdużo gorzej. Akt intelektualnego zdetronizowania Boga nie jest w tymwypadku prostą a<strong>po</strong>stazją, jest najgorszym z możliwych kłamstw: zakłamaniemdobra - kpiną z prawdziwego Boga, kiedy to w szaty Tego, któryjest osobowym Dobrem, przystrojona zostaje małpa, niechby nawettak rozumna, jak sam Einstein. „W każdym razie nie ulega wątpliwości- pisze Sołowjow - że to antychrześcijaństwo, które w rozumieniu biblijnym(zarówno staro-, jak i nowotestamentalnym), oznacza ostatni akthistorycznej tragedii - że mianowicie nie będzie ono prostą a<strong>po</strong>stazją,albo odrzuceniem chrześcijaństwa, lub też materializmem, albo czymś<strong>po</strong>dobnym, a że będzie to religijne «samozwaństwo», kiedy imię Chrystusaprzyswoją sobie takie siły ludzkości, które w rzeczywistości są obcei wręcz wrogie Chrystusowi i Jego Duchowi" 6 . Człowiek współczesnymusi sobie uświadomić ten prosty fakt, że dobro i miłość znajdują się<strong>po</strong>za nim. I że każde zaprzeczenie tej prawdzie, każda tego typu uzurpacjaze strony człowieka, jest naj<strong>po</strong>ważniejszym niebezpieczeństwem dlacałej ludzkiej cywilizacji.Z tego punktu widzenia, z dwóch systemów totalitarnych, którychdoświadczyła Europa w minionym stuleciu, komunizm miał w sobiezdecydowanie więcej z ducha Antychrysta niż faszyzm, głoszący prymitywnykult siły. Faszyści przedstawiali się światu jako jego Herrenvolk,komuniści natomiast jako zbawcy całego świata - bojownicy o sprawiedliwośćs<strong>po</strong>łeczną 7 . Obydwa totalitaryzmy czerpały swą ludobójczą mocz takiej antro<strong>po</strong>logii, która negowała nienaruszalność człowieka, innymisłowy z antro<strong>po</strong>logii, która negowała w człowieku osobę, depersonifikowałago. Człowiek przestał być res sacra zarówno dla Niemców, jaki dla Sowietów. O ile jednak narodowi socjaliści odrzucali etykę, o tyle6W.S. Sołowjow, dz. cyt, s. 527.7Z tego <strong>po</strong>wodu niezmiennie irytować będzie kogoś, kto <strong>po</strong>chodzi z kraju niedoświadczonegorewolucją, ta irracjonalna pycha Rosjan czy Francuzów, w miejscu <strong>po</strong>kory,jakiej s<strong>po</strong>dziewalibyśmy się <strong>po</strong> narodach, mających na sobie krew milionów istnieńludzkich.ZIMA 2008263


komuniści ją fałszowali. Naziści <strong>po</strong>stę<strong>po</strong>wali wbrew Dobru, bolszewicyunicestwiali samo Dobro. Marksiści przedstawiali się światu właśnie jakodobroczyńcy ludzkości, <strong>po</strong>dobnie jak wcześniej miano to przyjęli francuscyrewolucjoniści. Tymczasem „Ostateczne, najbardziej zwodnicze zło,<strong>po</strong>winno <strong>po</strong>siadać oblicze dobra (...) Istnieje stary Miecz Cezara, okrutnydo zezwierzęcenia, ale idzie nowy Miecz Cezara, ubóstwienie przyszłegopaństwa, szczęśliwego mrowiska, w którym ludzie ostatecznie zostaną<strong>po</strong>zbawieni wolności" - pisze Mikołaj Bierdiajew 8 . Taki jest sens wielkichrewolucji, jakie światu, a Europie w szczególności, zafundowały Francjai Rosja - nieszczęsna awangarda światowego <strong>po</strong>stępu.Idea DobraKoniecznym jest teraz doprecyzowanie terminów, którymi się <strong>po</strong>sługujemy.Dotyczy to przede wszystkim <strong>po</strong>jęcia dobra. Wydaje się, że terminten, <strong>po</strong>dobnie jak np. słowo miłość, ulegając zeświecczeniu, stracił związekz oczywistością, którą niegdyś oznaczał. Obydwa te słowa, mimo że<strong>po</strong>winny stanowić twardy fundament ludzkiej cywilizacji, są dziś jednymiz bardziej mętnych i niedookreślonych terminów, jakimi <strong>po</strong>sługuje sięwspółczesny człowiek, by nie <strong>po</strong>wiedzieć, że są to dziś już tylko słowabalony - nadęte do nadludzkich rozmiarów, przez co sprawiające <strong>po</strong>zórwielkiej wagi, a mimo to puste. Jest to charakterystyczne dla e<strong>po</strong>ki schyłkowej,w której z pierwotnej treści <strong>po</strong>została już wyłącznie zewnętrzna<strong>po</strong>włoka.Inaczej było w czasach, gdy kultura była jeszcze młoda. W starożytnejHelladzie s<strong>po</strong>tykamy się z wieloma ujęciami dobra, ale żadne z nich nie jesttak magmowate i bezkształtne jak jego współczesna, humanitarystycznadefinicja. Sokrates i Platon pierwsi dostrzegli konieczność agathotycei,i wiele wysiłku włożyli w obronę dobra przed niebezpieczeństwem zagrażającymmu ze strony szerzącego się wówczas relatywizmu. To właśniePlaton jako pierwszy zrozumiał, że dobro, jeśli ma <strong>po</strong>zostać dla człowiekanormą, musi być również hi<strong>po</strong>stazą - Ideą Dobra, a więc Bogiem. Z faktutego nie wynika bynajmniej, że Platon przekroczył o własnych siłach8s. 153.N.A. Bjerdjajew, Velikij Inkvizitor, tenże, Antichrist. Antologija, Moskva 1995,264 FRONDA 44/45


naturalne ograniczenia, którym <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowany jest człowiek. Rozumjest w stanie dojść do prawdy o istnieniu Boga, nie zaś do prawdy natemat Jego istoty. Istotą Boga jest dobro, a ateński myśliciel bynajmniejnie <strong>po</strong>jął, czym ono jest. Platon, <strong>po</strong>dobnie jak jego mistrz Sokrates czyuczeń Arystoteles, <strong>po</strong>zostają w pełni w zamkniętym kręgu ludzkiej physis- natury, która stanowiła dla nich zawsze wszechwładną ananke. DobroPlatona nie jest dobrem chrześcijan i cywilizacji zachodnioeuropejskiej,choć dzieli z nim pewne wspólne rysy.O fundamentalnej różnicy <strong>po</strong>między tymi dwoma fenomenami możnasię najdobitniej przekonać, czytając najważniejsze dzieło założycielaAkademii. Politeja (Państwo), bez względu na to jak bardzo jest <strong>po</strong>dziwianeze względu na doniosłość tematyki w nim <strong>po</strong>ruszonej, <strong>po</strong>zostaniena zawsze pierwszym w historii naszej literatury przykładem myśli totalitarnej.To państwo ma być szczęśliwe, nie człowiek 9 , pisze Platon i z żelaznąkonsekwencją konstruuje swoją societasperfecta. Zabrania komukolwiekzajmowania się innymi sprawami niż jego własny zawód, likwidujewłasność prywatną, instytucję rodziny, odbiera dzieci matkom, kobietyczyni własnością państwa, każe im zajmować się rzemiosłem wojskowymwespół z mężczyznami. Platon na równi z Marksem i Nietzschem objawiłświatu człowieka - ecce homo.Można w tym miejscu się spierać, wskazując na Arystotelesa, któryżyjąc w tych samych warunkach, co jego nauczyciel, doszedł jednakw swojej Etyce Nikomachejskiej do dużo bardziej umiarkowanych wniosków,a jego ustalenia nie straciły na aktualności nawet i dziś. Jednak Stagirytanie wyprowadza wskazań moralnych z przesłanek logicznych, jakczyni to Platon, przez co jego wywody nie mają tego prawodawczego znaczenia,jakie znajdujemy u Platona. On raczej opiera się na doświadczeniu,obserwuje rozmaite dziedziny praksis człowieka, próbuje dopatrzyćsię w nich jakiś konsekwencji i zasad, a następnie je opisuje. W przeciwieństwiedo Platona, <strong>po</strong>stępuje jak badacz, a nie jak prawodawca. Nieodbiera człowiekowi prawa do szczęścia, wręcz przeciwnie - z jego obserwacjiwynika, że jest ono <strong>po</strong>wszechnie <strong>po</strong>żądane, jest czymś, czegowszyscy pragną ze względu na nie samo, a skoro tak, staje się równieżprincipium jego systemu etycznego. Szczęście jest u Arystotelesa dobrem9Platon, Państwo, ks. V, 466 a-c, tłum. W. Witwicki, Kęty 2006.ZIMA 2008265


Buddahaghosa przedstawia kilka s<strong>po</strong>sobów wyobrażeniamartwego ciała, które to wizualizacje mają uwalniaćod innych <strong>po</strong>żądań cielesnych; np. widok ciała <strong>po</strong>rąbanegona kawałki <strong>po</strong>winien uwolnić od <strong>po</strong>żądania ciałapięknie zbudowanego; a wyobrażanie sobie (myśląc: „tojest moje") ciała konsumowanego przez robactwo ma<strong>po</strong>móc tym, którzy zachwycają się własnym ciałem.Buddana resorachLESZEKHEIMANN268FRONDA 44/45


Buddyzm. Jest wiele jego odmian. Buddyzm cejloński, buddyzm chiński,buddyzm ja<strong>po</strong>ński, buddyzm koreański, buddyzm tybetański. Są w końcui lokalne, azjatyckie, jego warianty. Wielość szkół, <strong>po</strong>jęć, zależnościmiędzy nimi przyprawia o zawrót głowy; konia z rzędem temu laikowi,który cierpliwie zagłębi się w szczegółowe opracowanie tematu.Jest jednak jeszcze jeden, wyżej niewymieniony, puszczający do nasoczko z zaproszeń na medytacje, przemykający bezszelestnie międzynami w <strong>po</strong>staci swych mnichów, adeptów i sympatyków, niosący - jakgłosi - ostateczny <strong>po</strong>kój i ukojenie <strong>po</strong>stchrześcijańskiemu człowiekowi.Na <strong>po</strong>czątku były plakaty. Informowały, że koło sympatyków orientalizmuwespół z miejscowym Buddyjskim Ośrodkiem Medytacyjnym organizujewykład o buddyzmie. Wykład miał się odbyć w audytorium jednegoz uniwersyteckich budynków.Wyznaczonego dnia o wyznaczonej godzinie rzeczona sala napełniłasię kilkudziesięcioma ludźmi, sądząc z ich wyglądu nie przekraczającymiczwartej dekady życia. Wielu z nich prawdo<strong>po</strong>dobnie znało się całkiemdobrze; wchodząc do audytorium, ściskali się lub muskali ustami nawzajem<strong>po</strong>liczki. Pojawił się też około czterdziestoletni mężczyzna, opalony,zdrowo wyglądający, usiadł na biurku (przeznaczonym dla wykładowcy),przedstawił się jako buddyjski mnich i nauczyciel w jednej osobie, <strong>po</strong>łożyłobok siebie coś w rodzaju różańca, <strong>po</strong>żartował, rozluźnił i tak jużs<strong>po</strong>ntaniczną atmosferę. Ktoś na tablicy zapisał adres Ośrodka Medytacyjnego,ktoś puścił w obieg jakieś ulotki.Zaczął się wykład.Wyobraźcie sobie, że dawno, dawno temu, kiedy człowiek już zszedłz drzewa, i zaczął się zamieniać w człowieka myślącego (...), na <strong>po</strong>czątkuludzkości, kiedy człowiek zaczął już myśleć, to okazało się, że chociażbardzo intensywnie myśli, to od<strong>po</strong>wiedzi na niektóre pytania nie <strong>po</strong>trafiłwymyśleć. (...) Ciągle ludzie mieli i nadal mają problemy z od<strong>po</strong>wiedziąna pytanie: co się stanie z nami <strong>po</strong> śmierci. Są różne teorie, ale pewnościna razie brak. Poza tym było wiele różnych zjawisk natury, którychczłowiek nie rozumiał, na przykład nie rozumieli ludzie, jaki jest sens tejzłotej kulki, która się <strong>po</strong>jawia <strong>po</strong> lewej stronie horyzontu codziennie ranoi znika <strong>po</strong> prawej. Nie rozumieli księżyca, słońca, pioruna. Przyznanie siędo błędu czy też przyznanie się do niewiedzy i stwierdzenie <strong>po</strong> prostu „nieZIMA 2008269


wiem, o co chodzi" byłoby zbyt bolesne, i prawdo<strong>po</strong>dobnie dlatego ludzienazwali te zjawiska bogami i <strong>po</strong>czuli się lepiej. (...) No i w ten s<strong>po</strong>sób <strong>po</strong>wstałyreligie.Dobrze jest, gdy wykład zaczyna się jakąś kontekstualizacją, umocowaniemw czasoprzestrzeni, wyjaśnieniem <strong>po</strong>jęć, nakreśleniem obszaruzainteresowań i celów. Tak oto przedstawione zostały wstydliwe <strong>po</strong>czątkiczłowieczej działalności intelektualnej, oraz odważna geneza religii.Szczęście ludzkości, że zdołała dojrzeć do buddyzmu.Ostateczną i absolutną prawdą jesteśmy my sami (...) wszystkie naszeżyciowe radości są z buddyjskiego punktu widzenia doskonałe, jeżeliczynią nas i innych szczęśliwymi. Tutaj dla pewności wymienię <strong>po</strong>nowniepewne konkretne życiowe przyjemności, żebyśmy wiedzieli na pewnoo czym jest mowa, które buddyzm uznaje za czyste i doskonałe. Otóż buddyzmuznaje za czyste i doskonałe następujące rozkosze naszego życia,dwukropek, zaryzykuję przede wszystkim słowo seks. <strong>Seks</strong> jak wiemy, albojak będziemy wiedzieli (śmiech w audytorium), jest zjawiskiem niezwykleprzyjemnym, rozkosznym i bardzo budującym (...) seks z buddyjskiegopunktu widzenia jest zjawiskiem bardzo doskonałym i <strong>po</strong>zytywnym, myślę,że dowodów w tej sprawie jest cała masa, każdy z nas jest produktemseksualnej rozkoszy, i na całe szczęście.Następnymi, <strong>po</strong>spiesznie wymienionymi przyjemnościami życiowymibuddysty były picie wina i <strong>po</strong>dróżowanie. I jak mnich wyraźnie zaznaczyłna <strong>po</strong>czątku, buddyzm uznaje je za czyste i doskonałe. Popijaniewinka i wycieczki. Niesamowite! Na dowód tego, że odnosi się to raczejdo permisywizmu, wymienionego w zakamuflowanej formie na pierwszymmiejscu, można przytoczyć dalsze zdania, będące kontynuacją <strong>po</strong>wyższegowątku.Buddyzm bardzo szanuje te życiowe rozkosze (...) w każdym razie, wyobraźciesobie, z tymi rzeczami buddyzm nie walczy (...) buddyzm walczyz neurozą, <strong>po</strong>nieważ neuroza blokuje naturę umysłu, którą jest trwałaradość, albo która jest trwałą radością, więc buddyzm nie walczy z rzeczamitylko walczy z przeszkadzającymi uczuciami, które są źródłem cierpienia.I dotarliśmy do sedna sprawy. Nazywający siebie buddyjskim mnichem,nauczający z profesorskiego biurka (siadając na nim zaznaczył,że zawsze czuł niechęć do <strong>po</strong>uczania) ogłasza, że gwarancją szczęścia270FRONDA 44/45


jest wyzbycie się moralności. Niewątpliwiecoś w tym jest, szczęśliwy jest pies sikającyna <strong>po</strong>bliski plotek, w którym to sikaniunie przeszkadzają mu żadne ambiwalentneuczucia. Cóż jeszcze może łączyć świat zwierzęcyz takim buddyzmem?Wyobraźcie sobie (swoją drogą, intrygującesą te liczne nawoływania do wyobrażeń),że cały mechanizm buddyjskiego <strong>po</strong>dejściado świata nie jest zbyt skomplikowany (...)i wyobraźcie sobie, czasami zdarza mi się nas<strong>po</strong>tkaniach, nie tak często na uniwersytetach,ale czasami w innych miejscach, gdziektoś <strong>po</strong> tego typu wyjaśnieniach na tematoświecenia, że oświecenie to <strong>po</strong> prostu jest pełen rozwój umysłu, który jestnagromadzeniem wszystkich doskonałych właściwości i absolutną wolnościąod jakichkolwiek nawet najbardziej subtelnych neuroz, obaw i oczekiwań,jeżeli się tak definiuje oświecenie jako cel jakżeśmy to widzieli, to dlaniektórych ludzi jest zbyt mało (...) na jednym s<strong>po</strong>tkaniu <strong>po</strong>dszedł pewienpan i zapytał: „No dobrze, ale co jest dalej?" A ja mówię: „No słuchaj,dla mnie to już takie «dalej» jest nie<strong>po</strong>trzebne, no wszystko jest, prawda,jest trwała radość, jest najwyższe współczucie dla innych, jest całkowitamoc, która nie zna żadnych słabości, jest całkowita wolność, jest całkowitanieustraszoność (...) to, czego jeszcze mógłbym chcieć? Więc zacząłmyśleć jeszcze, czego mógłbym chcieć, i w końcu <strong>po</strong>wiedział coś takiego,<strong>po</strong>wiedział: „No a Bóg?" (śmiech w audytorium). Okazało się, że ja próbowałemmu wytłumaczyć jeszcze raz to, co tłumaczyłem przez cały czas nawykładzie, że buddyzm nie naucza o Bogu, tylko naucza o ludzkiej trwałejradości i wolności od cierpienia, ale przyznam się że nie osiągnąłem sukcesuw tej tyradzie, <strong>po</strong>nieważ on nawet się nie uśmiechnął, nadal uważałże oprócz trwałego szczęścia wszystkich istot to jeszcze może istnieć coś, cojest bardziej wartościowe.Jak widać, ws<strong>po</strong>mniany pies, zapewne i chomik, albo też pająk mogąbyć buddystami. Destrukcyjne uczucia nie blokują ich natury, mogą żyćjak Budda przykazał, bez szukania jakiegoś „dalej" w świecie. A już, brońBoże, Pana Boga.ZIMA 2008271


W pewnym momencie ktoś przerywa i pyta się o relacje między buddyzmema chrześcijaństwem. Orędownicy dialogu chrześcijan z buddystamimogą słusznie <strong>po</strong>czuć się rozczarowani od<strong>po</strong>wiedzią.Jeżeli ja przyjmuję za swój <strong>po</strong>gląd chrześcijański, który mówi mi, że istniejeBóg który jest prawdą, i istnieję ja, który jestem grzeszny, wówczas,przynajmniej dla buddysty, przy tego typu <strong>po</strong>dejściu wszystko pachnie dualizmem:jest coś, co jest lepsze, co jest zewnętrzne w stosunku do mnie,i jest coś gorszego, to jestem ja. Zawsze kiedy <strong>po</strong>jawia się dualizm, człowiektak naprawdę od całkowitego oświecenia, które jest doświadczeniemjedności wszystkich zjawisk, człowiek się od tego oddala, a nie przybliżasię do tego. Więc jeżeli na przykład mamy chrześcijański <strong>po</strong>gląd, którymówi mi, że ja jestem jedną duszą, a ktoś inny jest inną duszą, mało tego,moja dusza jest splamiona grzechem pierworodnym, to tego typu <strong>po</strong>glądrównież nie będzie zbliżał mnie do oświecenia, które to oświecenie bazujena całkowicie odmiennym buddyjskim <strong>po</strong>glądzie, który mówi, że każdaistota i każde zjawisko są w swej esencji czyste i doskonałe. (...) Ja bym raczejradził chrześcijanom, żeby osiągali swoje spełnienie w s<strong>po</strong>sób chrześcijański,od<strong>po</strong>wiednio do nauki Kościoła, <strong>po</strong>nieważ można dzięki tymmetodom osiągnąć bardzo przyjemne duchowo stany, i można na pewnostać się szczęśliwszym niż dawniej (...) nie ma absolutnie żadnego <strong>po</strong>wodużeby wszystko ze sobą łączyć, to <strong>po</strong> prostu jest nielogiczne. (...) Strata czasuprzede wszystkim, na skutek <strong>po</strong>mieszania <strong>po</strong>glądów, metod, <strong>po</strong> drugiestrata czasu znowu, i <strong>po</strong> trzecie rosnące <strong>po</strong>mieszanie. Tak bym to opisał.Stanowisko twarde i jasne zarazem. Sytuacja chrześcijan może i niejest najlepsza, ale fakt, iż ich religijne „metody" mogą dostarczyć duchowegoorgazmu, czyni ich <strong>po</strong>niekąd bliższymi braciom buddystom. Należyjednak być realistą.Okazywało się bardzo często w historiichrześcijaństwa, niestety <strong>po</strong>wiedziałbym, i toniestety do kwadratu, okazywało się, że ludzie,którzy byli wielkimi mistykami, którzy nagle zaczęlidoświadczać właśnie tego, że prawda jestwszechogarniająca, że nie jest osobą, że kiedyzaczynali mówić innym ludziom o tym, że prawdanie jest osobą, tylko że jest obecna w takimsamym stopniu w każdej istocie, i tylko dlatego272 FRONDA 44/45


jest absolutna, to nagle kończyli na stosie.Na pewno tego osiągnięcia nie możnanazwać dobrym osiągnięciem. (...)Krótko mówiąc, ktoś, kto jest oświeconyw buddyjski s<strong>po</strong>sób, już nie może byćchrześcijaninem.Ostatecznie głównym problememsą ws<strong>po</strong>mniane już wcześniej neurozy.Jeżeli ciągle będę miał wątpliwości,jeżeli ciągle będę tylko stał tymi przysłowiowyminogami, dwiema różnymi,w dwóch różnych łódkach, albo w trzech,to wtedy <strong>po</strong> prostu stracę czas. (...) Dostałem ostatnio e-mail z Rosji odpary bardzo interesujących przyjaciół, którzy zapytali mnie, najpierw zapytałmnie ten mąż, którego jestem przyjacielem, i tydzień później jegożona, oboje nie wiedzieli o sobie nawzajem, że zadawali mi to samo pytanie.On mnie zapytał, co zrobić, jeżeli się zakochał w innej dziewczynie,a jest już z żoną od bardzo dawna, i żona jest niesamowitą osobą, i jestrzeczywiści niesamowicie piękna, i ona mnie zapytała tydzień późniejo dokładnie to samo (...) akurat w tym przypadku <strong>po</strong>radziłem sobie dośćzręcznie, już pierwsze owoce są, dość <strong>po</strong>zytywne. (...) Jeżeli na przykładprzeżyłbym życie <strong>po</strong> prostu w wątpliwości, czy nie wiadomo, czy to, czy to(...), to być może to życie, krótko mówiąc, stracę.Wróćmy na chwilę do naszego pieska sikającego na <strong>po</strong>bliski płotek.Wyobraźmy sobie, że spacerujemy z nim dalej <strong>po</strong> ulicy, aż tu nagle mijanas ktoś inny, z radośnie <strong>po</strong>dskakującą suczką u lewej nogi. Azor aż zaskomlałcichutko i tak żałośnie patrzy nam w oczy... W jego ślepkachwidzimy wielką, niewymowną prośbę i ufność. Zdaje się, że i jego nowamuza zwolniła kroku. I co <strong>po</strong>winniśmy zrobić? Zezwolić na „<strong>po</strong>zytywneowoce", czy też wybić Azorowi miłostki z łebka i roztoczyć przed nimwizję <strong>po</strong>bliskich trawników? Od<strong>po</strong>wiedź zależy od tego, jak <strong>po</strong>strzegamyAzora. Rada mnicha dla przyjaciół też zależała od jego wizji człowieka.Ja mam zupełnie inny <strong>po</strong>gląd na człowieka, który jest <strong>po</strong>glądem buddyjskim,i ten <strong>po</strong>gląd mówi, że każdy jest doskonały, że człowiek, który jestnieograniczony, który może się świadomie rozwijać, który jest <strong>po</strong> prostuzainspirowany, który dociera coraz bardziej do swojej najgłębszej i do-ZIMA 2008273


skonałej buddyjskiej natury, taki człowiek w naturalny s<strong>po</strong>sób robi rzeczydobre. Jasne jest, że <strong>po</strong>winny być niektóre rzeczy zabronione na <strong>po</strong>ziomieprawa, na <strong>po</strong>ziomie prawa trzeba tego pilnować, <strong>po</strong>nieważ nie wszyscy sąoświeceni, ale jeżeli chodzi o nasz duchowy rozwój w naszym życiu jakowolnych ludzi, to tak naprawdę być może zakazy tutaj niczemu nie służą.No bo czemu może służyć zakaz, zakaz na przykład niekłamania, alboniekradzenia, jak i tak wszyscy kłamią i kradną (śmiech w audytorium).No właśnie. Meritum. Zwierzę w naturalny sobie s<strong>po</strong>sób nie robizłych rzeczy, i bez sensu jest ograniczanie jego bytowania skierowanymido niego zakazami czy też nakazami. To absolutnie niczemu nie służy.Mało tego. To w ogóle nie działa. No bo czemu może służyć zakaz odlotudo ciepłych krajów? Albo zakaz wchodzenia w kartoflisko? I tak ptakiodlatują, a dziki szkody robią. Pan mnich, wyśmiewając jednak zakazyw świecie ludzkim i uzasadniając ich bezsens rzekomą nieużytecznością- „i tak wszyscy to robią", świadomie, lub nie, <strong>po</strong>kierował się pewnymzałożeniem; mianowicie, iż człowiek nie jest wolny. Jak zwierzęta. I towbrew temu, co było <strong>po</strong>wtarzane o nieograniczonej wolności wiele razywcześniej. To szydercze stwierdzenie jest niczym innym, jak tylko zgodą274 FRONDA 44/45


na to, iż istnieje pewien determinizm,którego nie jesteśmyw stanie przekroczyć. I jednocześniejest <strong>po</strong>stawieniem znakurówności między człowiekiema Azorem.To wszystko bazuje na niewiedzy,na niewiedzy, z którąBudda walczył w s<strong>po</strong>sób,uwaga, przyjacielski, otwartyi demokratyczny, a nie religijny,dogmatyczny i zakazowo-nakazujący(...) wiedział bardzodobrze, że zakazy sprawiają, iżludzie stają się neurotyczni. Zaczynają mieć <strong>po</strong>czucie niższej własnej wartości,<strong>po</strong> prostu zwyczajnie, <strong>po</strong> ludzku, naukowo i psychologicznie ludziestają się coraz mniej szczęśliwi...Biorąc <strong>po</strong>d uwagę fakt, jak często padało odmieniane przez wszystkieprzypadki słowo „szczęście" oraz towarzysząca mu <strong>po</strong>chwała „życiowychrozkoszy" będzie stosownym przywołanie klasyki buddyjskiej literatury.Jednym z kanonicznych tekstów buddyjskich jest Sutra o zastosowaniachuważności.„Dalej więc uczeń kontempluje owo ciało, od stóp do główi samego czubka głowy w dół, wraz ze skórą na nim, przepełnioneróżnorodną nieczystością.Do ciała zalicza się:owłosienie głowy, owłosienie ciała, paznokcie, zęby i skórę;mięśnie, ścięgna, kości, szpik i nerki;serce, wątrobę, żyły, śledzionę oraz płuca;wnętrzności, krezki, żołądek, ekstramenty i mózg;żółć, soki trawienne, ropę, krew, łój i tłuszcz;łzy, <strong>po</strong>t, ślinę, smarki, płyn ze stawów oraz mocz" 1 .1Cyt. za: D.M. Wulff, Psychologia religii: klasyczna i współczesna, tłum. P. Jabłoński,M. Sacha-Piekło, P. Socha, Warszawa 1999, s. 306.ZIMA 2008275


Żyjący ok. 400 roku n. e. Buddhaghosa 2 , autor Ścieżki oczyszczenia, takskomentował <strong>po</strong>wyższy fragment: „Od stóp do głów (...) wszystko, co możnadostrzec, to jedynie rozmaite nieczystości, na które składają się owłosieniegłowy i całego ciała itd., które <strong>po</strong> prostu cuchną, są okropne i odpychającewyglądem. Gdy <strong>po</strong>żywienie dociera do żołądka, tak długo, jak<strong>po</strong>zostaje niestrawione, przebywa w tej części ciała <strong>po</strong>dobnej do zapchanegoszamba, ciemnej dziury, gdzie wieją wiatry przepełnione odrażającązgnilizną, straszliwie śmierdzące i ohydne. (...) Kiedy <strong>po</strong>zostaje strawioneprzez gorąco ciała, <strong>po</strong>żywienie nie <strong>po</strong>zostaje przemienione w złoto lubsrebro. (...) Lecz <strong>po</strong>kryte pianą i bąblami wypełnia odbyt, stając się kałem(...), a stając się moczem, wypełnia pęcherz. I oto uczeń ujrzy (...) ciałowystawione do kostnicy, martwe przez jeden, dwa, lub trzy dni, spuchnięte,niebieskawe, ropiejące, i niech je <strong>po</strong>równa ze swoim ciałem i <strong>po</strong>myśli:«Zaprawdę również moje ciało <strong>po</strong>dlega tym samym prawom, stanie sięjako to martwe ciało i nie <strong>po</strong>zostanie <strong>po</strong> nim nic lepszego»" 3 .Buddhaghosa rozwija dalej ten wątek, przedstawiając kilka s<strong>po</strong>sobówwyobrażenia martwego ciała, które to wizualizacje mają uwalniać odinnych <strong>po</strong>żądań cielesnych; np. widok ciała <strong>po</strong>rąbanego na kawałki <strong>po</strong>winienuwolnić od <strong>po</strong>żądania ciała pięknie zbudowanego; wyobrażaniesobie (myśląc: „to jest moje") ciała konsumowanego przez robactwo ma<strong>po</strong>móc tym, którzy zachwycają się własnym ciałem.Podsumowując więc, trwała radość i życiowe rozkosze w buddyzmieto <strong>po</strong>dstawa.O ile, idąc śladem Chestertona, można jeszcze nawet czuć jakąś formęsympatii dla azjatyckich <strong>po</strong>gan, z ich nieodmitologizowanymi buddyzmami,uczciwością wobec własnej tradycji i samych siebie, to, w zależnościod strony pascalowskiego zakładu, którą się przyjmuje, zwulgaryzowanawersja tej wielogłowej azjatyckiej religii - europejski light-buddyzmbudzić może grozę i obrzydzenie, albo być ostatecznym krokiem w celuuznania bezsensu życia i świata.2Buddhaghosa - buddyjski mnich, w <strong>po</strong>szukiwaniu oryginalnych tekstów buddyjskichwyjechał z Indii na Cejlon, osiadł w najstarszym klasztorze wyspy, wiele lat studiowałbuddyjską literaturę kanoniczną, prowadził własną pracę komentatorską, w swejŚcieżce oczyszczenia skupił się na ideale buddyjskiego świętego i drodze do nirwany.3Cyt. za. D.M. Wulff, dz. cyt, s. 306-307.276FRONDA 44/45


Jest on idealnym zaprzeczeniem chrześcijańskiej wizji świata; to światbez Boga, bez sensu, bez <strong>po</strong>czątku i końca; bez nagrody i kary, bez dobrai zła. Świat „nic", trzy szóstki, wielka niedoskonałość, w której zatraca sięto, co jest wyznacznikiem człowieczeństwa. To demoniczny krzyk biegnącyprzez dzieje, skierowany do Nazarejczyka, by się wreszcie odczepiłi <strong>po</strong>zwolił ludziom runąć w objęcia nicości.LESZEK HEIMANNZIMA 2008


Orangutanica staje się wzorcem osobowym dla ruchówfeministycznych, co ochoczo wspiera wielu yuppies, którymz kolei <strong>po</strong>doba się model orangutana - <strong>po</strong>ligamistybez zobowiązań.ORANGUTANIZACJAS P O Ł E C Z E Ń S T W AOTWARTEGOMICHAŁJEŻEWSKIJeśli przyjmiemy dogmaty współczesnego „papieża ateizmu" RichardaDawkinsa, musimy dojść do przekonania, że jesteśmy tylko zwierzętami.278FRONDA 44/45


W takim wypadku antro<strong>po</strong>logia zamienia się w zoologię. Dawkins, samz wykształcenia zoolog, <strong>po</strong>winien być zadowolony z tego, jak szaloneperspektywy interpretacyjne otwierają się wówczas przed nami. Możnawtedy s<strong>po</strong>kojnie <strong>po</strong>wiedzieć: im lepiej <strong>po</strong>znaję zwierzęta, tym bardziej<strong>po</strong>znaję człowieka.Ssakami najbliższymi gatunkowo człowiekowi <strong>po</strong>zostają bez wątpieniamałpy z grupy Catarrhina, czyli tak zwane wyższe prymaty, zwłaszczazaś antro<strong>po</strong>idy, tzn. małpy człekokształtne. Swego czasu profesor TadeuszBielicki w „The Peculiarity of Man" wyszczególnił różne strukturyrodzinne wśród <strong>po</strong>dludzkich prymatów. Spróbujmy przez pryzmat tejty<strong>po</strong>logii s<strong>po</strong>jrzeć na współczesne s<strong>po</strong>łeczeństwa.Wśród orangutanów nie istnieje nic takiego, jak monogamiczna rodzina.Związki między samcami i samicami mają charakter przelotny.Ograniczają się do s<strong>po</strong>radycznych s<strong>po</strong>tkań i kopulacji bez zobowiązań.Potem osobniki rozchodzą się każdy w swoją stronę. Żyją jak „single".Nie ma żadnych trwalszych więzi międzyosobniczych. Jedyna s<strong>po</strong>tykanawśród nich grupa s<strong>po</strong>łeczna to „rodzina elementarna bez ojca" czylisamotna matka z dzieckiem, które, gdy dorasta, również zaczyna prowadzićsamotniczy tryb życia. Obserwując te prymaty, możemy stwierdzić,że dzisiejsze s<strong>po</strong>łeczeństwa w państwach najwyżej rozwiniętych technologicznieulegają swoistej orangutanizacji. Orangutanica staje się wzorcemosobowym dla ruchów feministycznych, co ochoczo wspiera wieluyuppies, którym z kolei <strong>po</strong>doba się model orangutana - <strong>po</strong>ligamisty bezzobowiązań.Ostoją monogamicznej rodziny <strong>po</strong>zostają natomiast gibbony. Antro<strong>po</strong>idyte tworzą trwałe związki i są sobie dożywotnio wierne. Poza tymwychowują własne <strong>po</strong>tomstwo, które najczęściej składa się z trojga dzieciw różnym wieku. Można więc <strong>po</strong>wiedzieć, że gibbony są od<strong>po</strong>wiednikamitradycyjnych rodzin w cywilizacji judeochrześcijańskiej.Inaczej sytuacja ma się wśród goryli, gdzie dominuje organizacja haremowa.Modelowy harem składa się z dojrzałego samca - przywódcyoraz kilku samic z ich <strong>po</strong>tomstwem. Samiec ma mono<strong>po</strong>l na spółkowanieze swoimi samicami, ale sam też <strong>po</strong>zostaje im wierny i nie ma żadnychpartnerek „na boku" Ponieważ goryli rodzi się mniej więcej tyle samoco gorylic, oznacza to, że część dorosłych samców nie <strong>po</strong>siada swoichsamic. Osobnicy ci tworzą tzw. Mdnnerbundy, czyli „bandy kawalerów".ZIMA 2008279


Pozbawieni władzy i seksu, żyją w ciągłym napięciu i chuliganią, wszczynającawantury z otoczeniem. S<strong>po</strong>łeczność goryli przywodzi na myśloczywiście muzułmańską wspólnotę, a ekscesy kawalerskich gangówprzy<strong>po</strong>minają wybryki islamskich młodzieńców na przedmieściach francuskichmiast.Ostatni z gatunków człekokształtnych, czyli szympans, organizuje sięz kolei w stada hierarchiczne. W takich stadach żyją osobnicy płci męskieji żeńskiej w różnym wieku. Nie tworzą oni stałych par, lecz krzyżująsię w s<strong>po</strong>sób promiskuityczny, tzn. „każdy i każda z wieloma". Nie jestto jednak system chaotyczny, lecz ma on swój ukryty <strong>po</strong>rządek, którywynika z hierarchicznej struktury stada. Pierwszeństwo w spółkowaniuz najbardziej atrakcyjnymi samicami, tzn. tymi, które znajdują się w fazieowulacyjnej, <strong>po</strong>siada więc samiec alfa, drugi w kolejce jest samiecbeta, trzeci samiec gamma itd. W takim systemie samiec nie jest ani stałympartnerem dla samicy, ani obrońcą czy opiekunem dla <strong>po</strong>tomstwa.U szympansów, <strong>po</strong>dobnie jak wśród orangutanów, dominuje „rodzinamatkocentryczna" - z tą tylko różnicą, że funkcjonuje ona nie samotnie,lecz w większym stadzie. W tym kierunku zdają się <strong>po</strong>dążać także współczesnes<strong>po</strong>łeczeństwa ery <strong>po</strong>stindustrialnej. Panujący w nich model rodzinyjest jakby rozdarty <strong>po</strong>między organizacją orangutanów a systememszympansów.Są oczywiście jeszcze homoseksualiści. Otóż zachowania pederastycznenajczęściej s<strong>po</strong>tykane są wśród innych małp, mianowicie pawianów.Jeżeli przyjmiemy darwinistyczną teorię Dawkinsa, to okaże się,że ssaki te stoją na niższym stopniu ewolucji niż małpy człekokształtne,a więc ich zachowania seksualne są bardziej prymitywne.A może nie <strong>po</strong>winniśmy na tym <strong>po</strong>przestawać? Może <strong>po</strong>winniśmy<strong>po</strong>szukiwać prawdy o sobie u samych naszych <strong>po</strong>czątków? Zgodnie z <strong>po</strong>glądamiDawkinsa, że jesteśmy zwierzętami, które przybrały nasz obecnykształt <strong>po</strong>dczas procesu ewolucji, <strong>po</strong>winniśmy więc studiować zachowaniatermitów, jamochłonów czy pierwotniaków, by od<strong>po</strong>wiedzieć sobiena najważniejsze pytania: „Kim jesteśmy? Skąd przychodzimy? Dokądzmierzamy?". Dawkins już wie.MICHAŁ JEŻEWSKIFRONDA 44/45


Rys. Janusz KapustaZIMA 2008


Dawkins odmawia teologii wy<strong>po</strong>wiadania się na tematprzyczyn I celu przyrody. To jeszcze można zrozumieć,ale autor pragnie także unieważnić jedno z najważniejszychpytań - pytanie: dlaczego?. „A cóż to jest niby pytaniedlaczego?, nie każde pytanie zaczynające się oddlaczego Jest sensowne i zasadne". To prawda, ale takiebezsensowne pytania łatwo zdemaskować, dobrze zaś<strong>po</strong>stawione pytanie dlaczego? jest niezwykle trudnymi naukowo fascynującym pytaniem. Autor wydaje się za<strong>po</strong>minać,że nauka zaczęła się od genialnego greckiegopytania dla-tl - dla-czego? i było to pytanie w Istocie filozoficzneI przyrodnicze zarazem. Nie można unieważnićtego pytania, ono narzuca się mocą swej istoty.Demaskującanieistnienie Boganiemoc neodarwinizmu.Czytając Boga urojonegoRicharda DawkinsaKS. JACEK GRZYBOWSKIBóg I Jego religia - niebezpieczne urojenieWydawało się, że przynajmniej dla osób krytycznych wobec wszelkichpublicystycznych tez, dla ludzi wykształconych i zaprawionych w myśleniusamodzielnym, konflikt <strong>po</strong>między wiedzą a wiarą nie da się sprowa-282FRONDA 44/45


dzić do <strong>po</strong>ziomu demagogicznej awantury. Złożoność tej problematykiskłania bowiem do refleksji nad metodologią nauki, wymaga <strong>po</strong>szukiwaniaod<strong>po</strong>wiedzi w przestrzeniach interdyscyplinarnych i znajomościzarówno nauk przyrodniczych, jak i humanistycznych. To zaś narzucaraczej konieczność rzetelnych badań i skupionej lektury niż szukania łatwychrozwiązań czy wręcz ideologicznych tez.Niestety <strong>po</strong>pularność i szybkie wyczerpanie nakładu <strong>po</strong>lskiego wydanianajnowszej książki brytyjskiego biologa Richarda Dawkinsa Bógurojony, a także jej pełna zachwytów promocja w prasie i mediach,wydają się <strong>po</strong>twierdzać tezę, iż łatwiej dziś o spektakularne „medialneZIMA 2008283


1sprzedanie" bzdurnych i pełnych myślowych skrótówtwierdzeń, niż o uczciwą debatę nawet na najbardziej trudnei kontrowersyjne tematy. Bo istnienie, bądź nie istnienieBoga jest niewątpliwie takim tematem. Problematyka dotyczącaBoga wciąż, mimo sekularnych tendencji współczesnejkultury, budzi żywe zainteresowanie. Czy obecnośćBoga można udowodnić? Czy „Bóg" jest <strong>po</strong>jęciem tylkoz języka religijnego, czy też może mieć swoje miejsce wewspółczesnym dyskursie naukowym? Od<strong>po</strong>wiedzi na takiepytania są wciąż interesujące, dają szansę na s<strong>po</strong>tkanie naukii wiary, otwierają jednocześnie przestrzeń fascynującejdebaty. Niestety tej debaty nie ma, gdy zainteresowani rozważaniamiDawkinsa, sięgamy <strong>po</strong> jego najnowszą książkę.Na<strong>po</strong>tykamy raczej na inwektywy, żarty, anegdoty, ale przedewszystkim logiczno-definicyjny mętlik charakteryzującywywody autora.Z tego <strong>po</strong>wodu bardzo trudno jest analitycznie zrecenzowaći ocenić tę książkę. Mimo bowiem zgrabnie wyglądającegospisu treści, panuje w niej logiczny bałagan i przemieszanesą przeróżne wątki - osobiste, publicystyczne,historyczne, merytoryczne, a nawet ideologiczne. Mimojednak tych trudności (które dla osoby o krytycznym umyślesą naprawdę ogromną przeszkodą i deprecjonują to, cojest najbardziej piękne w książkach - s<strong>po</strong>tkanie z tekstem)należy prześledzić s<strong>po</strong>sób myślenia brytyjskiego biologa,zapewniającego już we wstępie: każdy człowiek, który uważasię za osobę religijną, przeczytawszy pilnie tę książkę „oddeski do deski" stanie się ateistą. Mocno indoktrynowanyteista ma „absolutny zakaz sięgania <strong>po</strong> tę książkę, jako będącąnieodwołalnie dziełem Szatana". Mimo tego autor ufa,iż i wśród wierzących nie brak jednostek o otwartych umysłach,nie dość zindoktrynowanych, i na tyle inteligentnych,że <strong>po</strong>rzucą religijny nałóg, sięgną <strong>po</strong> to dzieło, przeczytająi wykrzykną - nie wiedziałem, że można! 11Por. R. Dawkins, Bóg urojony, tłum. PJ. Szwajcer, Warszawa 2007, s. 17.284 FRONDA 44/45


Tandetność transcendentnego zachwytuZachęcony takim wstępem <strong>po</strong>djąłem się więc tej fascynującej lektury jużna <strong>po</strong>czątku przekonywany, że „jeśli jedna osoba ma urojenia, mówimy0 chorobie psychicznej. Gdy wielu ludzi ma urojenia, nazywa się to Religią"2 .Dlaczego? Ponieważ religia często przeżywana jest przez ludzi <strong>po</strong>zaracjonalnie,jako rodzaj ukojenia, mocy dającej s<strong>po</strong>kój, wyciszenie,uświadomienie sobie nadprzyrodzonej siły, która spaja wszechświat i go<strong>po</strong>rządkuje. Religia i związane z nią emocje dają nam zatem urojone <strong>po</strong>czuciebezpieczeństwa, sprawiając, że możemy czuć się jak dziecko, któreśpiąc w ciemnym <strong>po</strong>koju w nocy, wie, iż mama i tata są tuż obok. Na takąrolę religii Dawkins się zgadza, co więcej widzi nawet w s<strong>po</strong>łecznościachludzkich <strong>po</strong>trzebę parasakramentów, paraceremonii, które zas<strong>po</strong>koiłybytakie ludzkie wewnętrzne pragnienia i tęsknoty 3 .Jednak źródła takich „urojonych idei" są już znacznie bardziej niebezpieczne.Wynikają one bowiem z bardzo roz<strong>po</strong>wszechnionej (nawet,o zgrozo, wśród ludzi wykształconych) ąuasi-mistycznej <strong>po</strong>stawy1 stosunku do przyrody i wszechświata. To rodzaj „transcendentnegozachwytu", który wprowadza w zagadnienia religijne, daje wrażenia boskości,mistycyzmu i nadprzyrodzoności 4 . Ten „s<strong>po</strong>sób" odkrycia Bogadla autora jest jednoznacznie fałszywy. Nie należy dać się nabrać na takiemistyczne odruchy, mistyczne tęsknoty wywołane rozgwieżdżonymniebem, wspaniałością przyrody, nieopisanym pięknem świata. To wywołaćmoże intuicję Boga, którego definicja w tym wypadku staje sięniezwykle szeroka i elastyczna - Bóg to absolut, Bóg to wszechświat,Bóg to nasza lepsza natura. Siła nie<strong>po</strong>jęta i nieogarnięta, która czuwanad nami. Dawkins określa taką transcendentalną skłonność jako rodzajpanteistycznego zachwytu nad wszechświatem, który oczywiście niczegonie dowodzi 5 . Uznawać bowiem na tej <strong>po</strong>dstawie, że istnieje Bóg, jest23Tamże, s. 16.Por. tamże, s. 30.4Taką argumentację w dyskusji z ateizmem daje między innymi francuski filozofEtienne Gilson. Zob. £. Gilson, Bóg i ateizm, tłum. M. Kochanowska, P. Murzański,Kraków 1996, s. 94.5Por. R. Dawkins, dz. cyt., s. 39.ZIMA 2008 285


daleko <strong>po</strong>suniętą naiwnością. Wszechświatswoim ogromem i tajemniczościąwywołuje u człowieka odczucie znikomości.Nie należy jednak tego utożsamiaćz religią czy mistycyzmem - „jestem głębokowierzącym ateistą, jest to <strong>po</strong>niekądzupełnie nowy rodzaj religii" 6 - tak wyznałAlbert Einstein, argumentując swój <strong>po</strong>dniosłystosunek do przyrody i jej praw.Cytując wy<strong>po</strong>wiedzi genialnego fizyka,Dawkins pragnie uzasadnić <strong>po</strong>stawionątezę - jeśli ktoś jest człowiekiem wykształconymi inteligentnym, to mimo transcendentnychzachwytów i uniesień, hi<strong>po</strong>tezaBoga i religii jawi mu się w s<strong>po</strong>sób oczywistyjako niesprawdzalne i zupełnie nie<strong>po</strong>trzebneurojenie. Żeby ośmieszyć tak uzasadniane stanowisko teistyczne,Dawkins cytuje list przewodniczącego towarzystwa historycznego z NewJersey do Alberta Einsteina, w którym pisze on:„Szanujemy pańską wiedzę, doktorze Einstein, lecz jest jedna rzecz,której najwyraźniej Pan nie <strong>po</strong>jął - Bóg jest duchem i nie s<strong>po</strong>sóbwykryć go za <strong>po</strong>mocą mikroskopu czy teleskopu, <strong>po</strong>dobnie jak nieodnajdziemy ludzkich myśli bądź emocji badając ludzki mózg" 7 .Dawkins komentuje: „cóż za przerażająca szczerość! Zdanie w zdanieocieka wręcz moralnym i intelektualnym tchórzostwem". Autor nie od<strong>po</strong>wiadajednak na argument, który w cytowanej od<strong>po</strong>wiedzi jest kluczowy,a w dalszej części książki <strong>po</strong>jawia się kilkakrotnie: czy nauki szczegółowemogą za <strong>po</strong>mocą metodologii i narzędzi przyrodniczych (doświadczeniaempiryczne, język fizyki i język matematyczny) od<strong>po</strong>wiedzieć na pytaniai zagadnienia przynależące do czystej spekulacji filozoficznej? Czy zdanie„Bóg jest/Boga nie ma" ma charakter przyrodniczo-fizykalny? Stosującjaką metodę empiryczną, należy na takie pytanie znaleźć od<strong>po</strong>wiedź?67286Tamże, s. 40.Tamże, s. 42.FRONDA 44/45


Nie rozróżniając <strong>po</strong>rządków dyskursu naukowego Dawkins <strong>po</strong>pełniajeden z <strong>po</strong>dstawowych błędów. Myli bowiem i miesza płaszczyznywiedzy i wiary 8 . Za<strong>po</strong>mina o starej zasadzie metodologicznej - albosię wie, albo się wierzy. Nie można, i odkrył to już św. Tomasz w XIIIwieku, mieć o tej samej rzeczy <strong>po</strong>d tym samym względem i wiedzy,i wiary jednocześnie 9 .Definicje czy dysymulacje?W każdej książce snującej jakieś, nawet <strong>po</strong>pularnonaukowe, rozważaniakonieczny jest pewien definicyjny <strong>po</strong>rządek. W dociekaniach angielskiegobiologa, również oczekujemy precyzyjnego określenia pewnych kluczowychterminów. Jakie są najważniejsze <strong>po</strong>jęcia tej książki? Oczywiście- Bóg, dowód, religia. I tu s<strong>po</strong>tyka nas srogi zawód. Z precyzyjnymi definicjamiautor albo ma problem, albo świadomie ich unika, by rozciągnąćszersze <strong>po</strong>le dla publicystyki niż nauki. Samego Boga Dawkins definiujedość specyficznie:„istota nadludzka, nadnaturalna inteligencja, która w zamierzonys<strong>po</strong>sób zaprojektowała i stworzyła wszechświat i wszystko, co w nimistnieje, w tym również nas. [...] Dla zwięzłości wszelkiego typubóstwa, obojętne czy <strong>po</strong>li- czy monoteistyczne, określać będę mianemBoga" 10 .Widać tu szczególną dbałość <strong>po</strong>jęciową, to definicyjny wzór ustalaniai uszczegółowiania. Wydaje się jednak, iż jest to działanie zamierzone,bo wszelkie próby przekonania czytelnika, że Boga nie ma, lub kpinyz <strong>po</strong>jęcia Boga, przy bliższej analizie wykładają się właśnie na błędnym8Por. tamże, s. 84, 95.9Tomasz z Akwinu wyjaśnia to w swoim traktacie De veritate, od<strong>po</strong>wiadając napytanie Czy wiara może dotyczyć rzeczy, które są przedmiotem wiedzy? „Cokolwiek zatemjest znane w ramach ściśle <strong>po</strong>jętej wiedzy, <strong>po</strong>znawane jest <strong>po</strong>przez rozstrzygnięciew ramach pierwszych zasad, które obecne są przez się dla intelektu i w ten s<strong>po</strong>sóbwszelka wiedza <strong>po</strong>wstaje przez wiedzenie rzeczy obecnych. Dlatego jest niemożliwe,by wiara i wiedza dotyczyły tego samego" Św. Tomasz z Akwinu, Kwestie dyskutowaneo prawdzie, q. 14, a. 9, resp., 1.1, tłum. A. Anuszkiewicz, L. Kuczyński, J. Ruszczyński,Kęty 1998.10R. Dawkins, dz. cyt, s. 58, 64.ZIMA 2008287


zdefiniowaniu tej kategorii. Mętlik i brak precyzji <strong>po</strong>jęciowej sprawia, żemożna <strong>po</strong>d <strong>po</strong>jęcie Boga <strong>po</strong>dłożyć różnego rodzaju antro<strong>po</strong>morficznewyobrażenia i żonglować tym w trakcie argumentacji. Należy jednak zaznaczyć,że w swoich analizach Dawkins specyficznie, ale precyzyjniedefiniuje deizm:„Bóg deistów to fizyk, który kończy wszelką fizykę, to alfa i omegamatematyków, a<strong>po</strong>teoza konstruktorów. To nadinżynier, któryustanowił prawa i stałe fizyczne, nastroił je z niebywałą precyzjąi niewyobrażalną świadomością przyszłych zdarzeń, zainicjowałeksplozję, którą dziś nazywamy Wielkim Wybuchem, <strong>po</strong> czymprzeszedł na emeryturę i od tego czasu nie dał o sobie znaku życia" 11 .Kolejne próby czy s<strong>po</strong>soby określania Boga <strong>po</strong>jawiają się, kiedy autorkrytykuje metafizyczne i scholastyczne s<strong>po</strong>soby dociekania istnieniaBoga. Wedle autora, musi On <strong>po</strong>dlegać regresom i zmianom. Jaśniej będzieto widać przy <strong>po</strong>niższym omawianiu tych kwestii.W całej książce nie ma także wyjaśnienia <strong>po</strong>jęciowej różnicy <strong>po</strong>międzydowodem, argumentem, drogą, przekonaniem, intuicją, co w rozważaniachnad zasadnością przekonywania o istnieniu, bądź nie, czegokolwiek,wydaje się absolutnie niezbędne.Nie znajdziemy też w książce definicji religii, już nawet nie jako zjawiskao charakterze nadprzyrodzonym, ale chociażby kulturowym. Dawkinsprzyznaje bowiem, że nie rozumie socjologicznego zjawiska religii.Nie widzi w nim sensu i dlatego jego <strong>po</strong>wszechność budzi w nim żywezdziwienie. Próbuje wyjaśnić empiryczny fakt ludzkiej religijności ewolucyjnie(widać inaczej nie <strong>po</strong>trafi) jako „nieszczęśliwy produkt ubocznyjakiejś psychologicznej skłonności" (s. 240). Przyczyną bliższą zjawiskajest niewątpliwie tradycyjne wychowanie, klimat religijny, wszechobecnyw języku i kulturze, indoktrynacja religijna czyniona wobec dzieciprzez rodziców (s. 245,254). Tylko tak <strong>po</strong>trafi opisać rolę religijności i jejfunkcję w kierującej się „logiką ewolucyjną" przyrodzie, nie widzi jednakwłaściwego przyrodniczego wyjaśnienia samego faktu wiary w Boga.Ale co gorsza, nie wyjaśnia również swojego stanowiska. Jeśli „gen jestsamolubny" - jak przekonuje brytyjski biolog - to dąży do przetrwania11Tamże, s. 6.288FRONDA 44/45


i przekazania materiału genetycznego w s<strong>po</strong>sób jak najbardziej oszczędny.Jeśli zaś w ewolucjonizmie wygrywają silniejsi, szybsi, sprytniejsi, lepiejprzystosowani, to czemu w świecie ludzi (również za sprawą religii)<strong>po</strong>jawia się tyle altruizmu, miłosierdzia, bezinteresownego, wręcz heroicznegodobra, niewytłumaczalnego jedynie kulturowymi czy tradycyjnymiodruchami?Zamiast więc chociażby socjologicznej próby zdefiniowania, co rozumiesię <strong>po</strong>d <strong>po</strong>jęciem religii, mamy kpiny autora z tezy o wysłuchiwaniumodlitw i różnorakich cudach, których nie można wytłumaczyć racjonalnie,a które różnym ludziom się zdarzają. Ironizuje, przywołując ludzkieintencje modlitewne - miejsce na parkingu, wyniki w nauce i s<strong>po</strong>rcie,a także przy<strong>po</strong>minając „wielki eksperyment modlitewny" (s. 98-104),który dla każdego rozumnego człowieka, od <strong>po</strong>czątku, już w swojej istocie,<strong>po</strong>zostaje absurdalny.Autor zatem charakteryzuje samo zjawisko wiary, wychwytując takiewłaśnie przykłady emocjonalnej i religijnej niedojrzałości. Wyklucza zatem<strong>po</strong>zytywne przejawy religijności i wiary w Boga, decydując się na <strong>po</strong>danieprzykładów i <strong>po</strong>staci skrajnie fanatycznych i ideologicznych - TedHaggard, Jerry Falwell, Pat Robertson, Osama bin Laden (sic!), ajatollahChomeini. Czy ci ludzie są jednak przykładami osób religijnych, czy religia,a nie <strong>po</strong>lityka lub choroba psychiczna bądź egoizm dominują w ich<strong>po</strong>stawach i s<strong>po</strong>sobie życia? Tego autor nawet nie próbuje <strong>po</strong>bieżnierozsądzić, przekonując, że za ich dramatycznymi, a często zbrodniczymidziałaniami, stoi czysta inspiracja religijna.Niewygodne pytania I badaniaKsiążka ma przekonać czytelnika o nieistnieniu Boga i służy obaleniuwszystkich prób argumentowania bądź dowodzenia istnienia istoty nadprzyrodzonej,stwórcy i rządcy świata. A jednak w kilku jej miejscach<strong>po</strong>jawia się wyrażone (kantowskie z idei) przekonanie, że nie tylko niemożna dowieść istnienia Boga, ale także nie można dowieść Jego nieistnienia.Uzasadnienie i dowodliwość tych tez jest niemożliwa, wymykająsię one bowiem przyrodniczym interpretacjom. Nauka nie może za <strong>po</strong>mocąakceptowalnych przez siebie metod rozsądzić kwestii istnienia bądźZIMA 2008289


nieistnienia „czegoś", co nazywamy Bogiem. Naukowcy <strong>po</strong>d rygorem metodologicznej<strong>po</strong>prawności nie mogą się na ten temat wy<strong>po</strong>wiadać.„Największą tajemnicą jest to, dlaczego cokolwiek istnieje. Jaka siłatchnęła życie w równania fizyki i zrealizowała je w rzeczywistymkosmosie? Jednak te pytania leżą <strong>po</strong>za kompetencjami naukprzyrodniczych: to domena filozofów i teologów" 12 .Zgadza się, wiedza empiryczna obejmuje fakty doświadczalne empiryczniei teorie wyjaśniające zjawiska przyrodnicze. Ale istnieje takżerefleksja naukowa, która wykracza <strong>po</strong>za empiryczne fakty - <strong>po</strong>ddaje jeanalizie tak, aby uchwycić ich przyczynę, sens i cel - to właśnie stanowiistotę metafizyki i filozofii przyrody.Czemu jednak nauki przyrodnicze są bezradne wobec tak <strong>po</strong>stawionychpytań? Ponieważ nie <strong>po</strong>siadają narzędzi i metod, aby racjonalnie,na bazie swej naukowej wrażliwości, <strong>po</strong>djąć taką problematykę. „Bóg nieistnieje" to nie jest zdanie naukowo (przyrodniczo) sprawdzalne. Dawkinsjednak <strong>po</strong>kpiwa z tego, mówiąc, iż jeśli nawet te pytania nie przynależądo domeny nauk przyrodniczych, to tym bardziej nie przynależądo teologii. (Ciekawe zatem, czym zajmuje się, według autora, teologia?)A już na pewno filozofowie nie są szczęśliwi, że wrzucono ich do jednegoworka z teologami 13 . Ale mniejsza o drobne złośliwości, których pełnow tej „naukowej" książce. Dawkins odmawia teologii wy<strong>po</strong>wiadania sięna temat przyczyn i celu przyrody. To jeszcze można zrozumieć, ale autorpragnie także unieważnić jedno z najważniejszych pytań - pytanie:dlaczego?. Z oburzeniem stwierdza, że utarł się mit, iż nauka od<strong>po</strong>wiadana pytanie „jak", zaś teologia (raczej filozofia!) dys<strong>po</strong>nuje narzędziamiumożliwiającymi od<strong>po</strong>wiedź na pytanie dlaczego?. „A cóż to jest niby py-12M. Ress, Nasz kosmiczny dom, tłum. P. Rączka, Warszawa 2006, s. 17, za: R. Dawkins,dz. cyt, s. 89, 90, 93.13Przy okazji Dawkins ujawnia wolność badawczą i wrażliwość badawczą Oksfordu- na wniosek studenta o stypendium naukowe, aby pisać pracę z teologii chrześcijańskiej,przejrzawszy dysertację doktorską owego studenta, dziekan wydziału stwierdził:mam wątpliwość, czy to w ogóle jest na jakiś temat. Gratulacje dla pełnej merytorycznejoceny badań naukowych - myślę jednak, że decyzja dziekana byłaby zupełnie inna,gdyby student zapro<strong>po</strong>nował napisanie pracy na temat prześladowania przez teologięchrześcijańską homoseksualistów, <strong>po</strong>nieważ byłoby to na jakiś temat.290FRONDA 44/45


tanie dlaczego?", nie każde pytanie zaczynającesię od dlaczego? jest sensowne i zasadne" 14 . Toprawda, ale takie bezsensowne pytania łatwozdemaskować, dobrze zaś <strong>po</strong>stawione pytaniedlaczego? jest niezwykle trudnym i naukowofascynującym pytaniem. Autor wydaje się za<strong>po</strong>minać,że nauka zaczęła się od genialnegogreckiego pytania dia-ti - dla-czego? i było topytanie w istocie filozoficzne i przyrodnicze zarazem,o czym świadczą odkrycia i rozważaniafilozofów przyrody w Grecji w VII wieku przedChrystusem 15 . Nie można zatem unieważnićtego pytania, ono narzuca się mocą swej istoty.Nauka wciąż od<strong>po</strong>wiada na pytania dlaczego?(dlaczego słońce świeci? dlaczego jest noc? dlaczego gwiazdy do nasmrugają? dlaczego trawa jest zielona?), a precyzuje swoje od<strong>po</strong>wiedziprzez szczegółowy opis, jak to się dzieje. To nie wyczerpuje jednak dalszychpytań, skoro bowiem wiemy już dlaczego i jak słońce świeci, dlaczegoi jak ziemia się obraca, zadajemy dalej jednak pytania: dlaczegojest słońce? dlaczego są gwiazdy? dlaczego jest wszechświat? dlaczego my14R. Dawkins, dz. cyt., s. 91.15Pytaniem naukowym, na które <strong>po</strong>szukuje się w badaniach metafizycznych od<strong>po</strong>wiedzi,jest pytanie o przyczynę istnienia tego, co jest, a nie musi być, a więc pytanie:dlaczego (dia ti?) coś istnieje? Pytanie metafizyczne ukierunkowuje badania na <strong>po</strong>szukiwaniekoniecznych, a zarazem przedmiotowych racji (przyczyn) istnienia rzeczy, zdarzenia,procesu czy właściwości. Poszukujemy więc w od<strong>po</strong>wiedzi takich czynników,które <strong>po</strong>zwalają nam wyjaśnić i zrozumieć rzeczywistość. Pierwszorzędnym celem<strong>po</strong>znania metafizycznego nie jest budowanie teorii czy stawianie hi<strong>po</strong>tez, w ramachktórych dokonywałoby się wyjaśnianie badanego faktu, procesu czy zdarzenia, lecz<strong>po</strong>szukiwanie takich realnych czynników, które są ostatecznymi przyczynami istnieniadla badanych faktów. Dopiero ich odkrycie może stanowić <strong>po</strong>dstawę zbudowaniaokreślonej teorii. Naczelnym celem <strong>po</strong>znania metafizycznego jest dążenie wpierw dozrozumienia faktu bytowania rzeczy (procesu czy zdarzenia), co osiągamy <strong>po</strong>przez dotarciedo ostatecznych i koniecznych przyczyn, a następnie ujęcie tego <strong>po</strong>znania w ramyod<strong>po</strong>wiedniej teorii. Dlatego w <strong>po</strong>znaniu metafizycznym głównym pytaniem naukowymjest pytanie dlaczego - dia ti? dany byt istnieje. W od<strong>po</strong>wiedzi, co ważne, należywskazać realny czynnik (a nie teorię), który ostatecznie wyjaśnia fakt istnienia badanejrzeczy. Zob. W. Stróżowski, Istnienie i sens, Kraków 1994, s. 7-8; M.A. Krąpiec, Filozofiaco wyjaśnia, Warszawa 1997, s. 45-47; A. Maryniarczyk, O rozumieniu metafizyki. Monistycznai dualistyczna interpretacja rzeczywistości, Lublin 2001.ZIMA 2008291


jesteśmy? - nie jak?, ale dlaczego? - to wciąż aktualne pytanie. I z tymdziecięcym pytaniem Dawkins ma w książce największy problem, pragnieje zminimalizować albo zneutralizować. A przecież na takie pytanienie można od<strong>po</strong>wiedzieć jedynie siłami nauk empirycznych. I zgadzamsię z autorem, że jeśli nawet na te pytania nie może od<strong>po</strong>wiedzieć naukaprzyrodnicza, to dlaczego nie teologia? Ponieważ teologia nie jest dla autoranauką, nie spełnia naukowych wymagań 16 . W <strong>po</strong>rządku. Jeśli jednaknie teologia, jako to<strong>po</strong>rny pseudonaukowy oręż religii, to dlaczego niefilozofia, szczególnie filozofia przyrody? Ale tego z książki Bóg urojonyjuż się nie dowiemy.Pytania jednak, czy w przyrodzie - szerzej: w kosmosie - istniejecel, nie można unieważnić. Nie jest to pytanie bezsensowne ani bez<strong>po</strong>dstawneczy nieuprawnione. Więcej, naukowiec, człowiek rozumny,winien pytać, nawet jeśli zakres pytania wykracza <strong>po</strong>za zasięg formalnyi metodologiczny nauk przyrodniczych. Nie jest tak, jak chce przekonaćDawkins, że należy przyjąć <strong>po</strong>zytywistyczną wizję, iż istnieje tylko jednomagisterium nauki - rzeczywistość empirycznie sprawdzalna. Istniejerzeczywistość, która stawia przed nami cały szereg pytań wykraczających<strong>po</strong>za dane fizykalne.Miażdżąca krytyka a s<strong>po</strong>kój św. Tomasza z AkwinuMimo jednak wyraźnych <strong>po</strong>zanaukowych uprzedzeń do teizmu i zjawiskareligii autor, co ciekawe, deklaruje:„Istnienie Boga jest hi<strong>po</strong>tezą naukową taką samą jak każda inna.Nawet, jeśli trudno ją zweryfikować. Istnienie lub nieistnienieBoga to naukowy fakt wiążący się z faktem wszechświata, to fakto statusie empirycznym rozstrzyganym w praktyce, albo przynajmniejw kategoriach pryncypialnych" 17 .16To oczywiście teza nieuzasadniona. Drogę naukowych <strong>po</strong>szukiwań teologiiwyznacza łacińska formuła credo ut intelligam, i chociaż nauki teologiczne zakładająauctoritas de<strong>po</strong>zytu wiary, jednak spełniają wymagania formalne dziedzin naukowych.Zob. J. Ratzinger, Wiara - między rozumem a uczuciem, tłum. J. Merecki, „Ethos" nr 44(1998), s. 59-72; J. Ratzinger, Czym jest teologia?, tłum. J. Merecki, „Ethos" nr 45-46(1999), s. 19-23.17R. Dawkins, dz. cyt, s. 83.292FRONDA 44/45


Jednakże - dość zaskakująco dla czytelnika oczekującegomerytorycznej debaty - już na wstępie Dawkins mówio metodologii swej naukowej książki. Na pytanie - czy krytycereligii (w tym również dowodów na istnienie Boga) nie<strong>po</strong>winna towarzyszyć szczegółowa analiza uczonych ksiągteologicznych - z rozbrajającą szczerością mówi, że <strong>po</strong>mnyna doświadczenia Stephena Hawkinga 18 , iż każdy obecnyw książce wzór matematyczny obniża jej sprzedaż o <strong>po</strong>łowę,nigdy nie ujrzałby swego nazwiska na liście bestsellerów, gdybyzagłębił się w analizy teologiczne Tomasza z Akwinu czyDunsa Szkota. Ponadto autor od razu wydaje sąd - wszelkiedociekania teologiczne już zakładają istnienie Boga w punkciestartu, więc nie są godne <strong>po</strong>ważnej debaty (s. 23). Pomimojednak takich deklaracji, niedopuszczalnych przy rzetelnejanalizie jakiegokolwiek tematu, w rozdziale III następujekrytyka dowodów na istnienie Boga, i jest ona nie tylko „dośćwyczerpująca, to jeszcze z dozą humoru" - tak przekonujeautor (s. 23).Krytyka dowodliwości istnienia Boga obejmuje całe spektrumprzykładów wraz z argumentacją, która wykazuje ichcałkowitą bezzasadność raz na zawsze. Roz<strong>po</strong>czyna się odanalizy pięciu dowodów zawartych w pismach św. Tomaszaz Akwinu. Już na <strong>po</strong>czątku jednak autor <strong>po</strong>pełnia naukowefauxpas - nie zauważa, że ani Tomasz, ani jego liczni komentatorzynigdy nie mówili o dowodach. Dominikański uczony<strong>po</strong>sługuje się <strong>po</strong>jęciem drogi (łac. via - Dicendum quo Deumesse quinque viis probari <strong>po</strong>test - „od<strong>po</strong>wiadam, że to, że jestBóg, można uzasadnić pięcioma drogami" 19 ), a nie dowodu(łac. demonstrabile). Tego jednak autor zdaje się nie zauważać.Przeprowadzona przez Dawkinsa analiza rozumowaniaTomasza dotyczy dwóch problemów - „nieskończonego18Stephen Hawking - jeden z najwybitniejszych fizyków teoretycznych i kosmologów doby współczesnej. Autor licznych prac z dziedziny fizyki i teorii wszechświata.19Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, I, q. 2, a. 3 resp.ZIMA 2008293


ciągu" jaki występuje w rozważaniach Akwinaty i problemu regresu.Dawkins uważa, że trzy pierwsze „dowody" to w zasadzie jeden i ten samargument - z istnienia ruchu, <strong>po</strong>jęcia przyczyny sprawczej i z konieczności.Nie zauważa jednak, że wymowa trzeciej drogi (bo tak cała tradycjanazywa rozważania Tomasza: nie dowód, ale droga) jest inna i znaczniegłębsza. Autor w moim przekonaniu nie zrozumiał, o co chodziło Tomaszowi,jego bowiem rozumowanie jest genialnie proste, „bez istnienia niema istnienia" - to klasyczna ontologiczna i zdroworozsądkowa zasada- „z niczego nic nie <strong>po</strong>wstaje, z niebytu nie ma bytu" 20 .Dawkins demaskuje zasadność tych wywodów, ukazując, że zaznaczonyprzez Tomasza ciąg, który przecież nie może być nieskończony,może przerwać tylko Bóg. Regres „wywołuje więc Boga" co z kolei jednakwymaga przyjęcia nieuzasadnionego założenia, że sam Bóg jest od<strong>po</strong>rnyna analogiczną procedurę. Ten zarzut <strong>po</strong>jawia się zresztą w kilku miejscachksiążki. Dawkins pragnie udowodnić tezę, że każdy złożony produktjest ostatnim ogniwem całego łańcucha zmian. Jakakolwiek twórczainteligencja, wystarczająco złożona, by cokolwiek zaprojektować, może<strong>po</strong>wstać wyłącznie jako produkt końcowy rozbudowanego procesu stopniowejewolucji. Twórcze inteligencje to efekt ewolucji, a więc w s<strong>po</strong>sóboczywisty i konieczny - przekonuje Dawkins - muszą <strong>po</strong>jawić sięwe wszechświecie dość późno, a zatem nie one są od<strong>po</strong>wiedzialne za zaprojektowaniewszechświata. Bóg jako projektant jest więc urojeniem -mógłby być tylko ostatnim etapem ewolucji. Dlatego należy <strong>po</strong>stawić pytanie- kto stworzył Boga? Bóg-projektant może <strong>po</strong>służyć do wyjaśnieniafenomenu u<strong>po</strong>rządkowanej złożoności, jednak jakikolwiek Bóg zdolnydo zaprojektowania czegokolwiek musiałby być wystarczająco złożonymbytem, by jego wyjaśnienie wymagało analogicznego wyjaśnienia. A to<strong>po</strong>woduje znowu nieskończony regres. Nie ma żadnego „projektanta",żadnego „stworzyciela" - dlaczego? Sam bowiem „projektant" zmusza20„Jeśli bowiem jakiś skutek jest dla nas bardziej oczywisty niż jego przyczyna, toprzez skutek dochodzimy do <strong>po</strong>znania przyczyny. Z dowolnego zaś skutku można dowieśćistnienia jego właściwej przyczyny tylko wtedy, gdy jej skutki są nam lepiej znane,<strong>po</strong>nieważ gdy skutek zależy od przyczyny, to skoro zaszedł skutek, konieczne jest, bywcześniej była przyczyna", w: Suma teologiczna, I, q. 2, a. 2 resp., tłum. G. Kurylewicz,Z. Nerczuk, M. Olszewski, w: Tomasz z Akwinu, Traktat o Bogu, Kraków 2001.294 FRONDA 44/45


do <strong>po</strong>szukiwania jego „projektanta" zmusza do pytania o <strong>po</strong>chodzenie, tozaś <strong>po</strong>woduje nieskończony regres - projektant projektanta itd. 21Przekonanie jednak o doskonałej złożoności, która <strong>po</strong>jawia się jakoostatnia w łańcuchu zmian, to stanowisko zasadne na gruncie ewolucjonizmu.W obszarach metafizyki i ontologii (której autor albo nie zna,albo ją świadomie ignoruje) to dogmat. Stanowisko Dawkinsa wynikaz jednej strony z braku refleksji nad tym, co w metafizyce oznacza słowo„Bóg", z drugiej zaś z ignorowania zasad logiki arystotelesowskiej, w myślktórej skutek zawsze musi być większy bądź równy przyczynie, od którejwziął swój <strong>po</strong>czątek. Autor nie zauważa, że problem „złożoności bytuBoga" <strong>po</strong>dejmuje Tomasz w tej samej książce, w której zawarte są jego„absurdalne" dowody. W kwestii 3 argumencie 7 od<strong>po</strong>wiada na pytanieCzy Bóg jest całkowicie prosty? i przytacza argumenty Dawkinsa (!) - to,co <strong>po</strong>chodzi od Boga, naśladuje Go, a <strong>po</strong>nieważ nie jest proste w swoimbycie, sam Bóg nie może być prosty. Jednak Tomasz rzeczowo i szerokood<strong>po</strong>wiada na ten problem, wskazując na zasadność właściwej definicji<strong>po</strong>jęcia Boga, który jest czystym istnieniem i nie ma w nim żadnej złożonościi z tego <strong>po</strong>wodu (!) może być Pierwszym Poruszycielem, Absolutem,Aktem czystym 22 .Dla Dawkinsa kres regresu, jaki stanowi „sztucznie wywołane" <strong>po</strong>jęcieBoga, jest nie<strong>po</strong>trzebny - już lepiej przywołać „osobliwość WielkiegoWybuchu, albo inny nieznany na razie fizyce czynnik (?)". Wzywanie Bogajest w najlepszym razie mało <strong>po</strong>mocne, a w najgorszym razie mylące 23 .Widzę tu jednak pewną niekonsekwencję - a wzywanie i przywoływanie,jako przerywnika regresu przyczynowego czy istnieniowego, „osobliwości"czy „innego nieznanego czynnika" jest lepsze, metodologicznie naukowoprzekonujące? Dlaczego nie może być nim Bóg, ArystotelesowskiPierwszy Poruszyciel, Tomaszowa Pierwsza Przyczyna?Z argumentem Tomasza ze stopni doskonałości Dawkins „rozprawiasię" w s<strong>po</strong>sób jeszcze bardziej przekonujący. „Celnie" zbija wywodyAkwinaty, wyśmiewając stopniowanie w górę doskonałości bytu, którew tradycji metafizycznej jest obecne od wieków, <strong>po</strong>przez przywołanie21Por. R. Dawkins, dz. cyt., s. 58, 59, 160,173-174. Autor zdradza tym samym, iżnie rozumie terminu teodycea (s. 158-159).21Zob. Suma teologiczna, q. 2, a. 3; i q 3 - osiem artykułów.23Por. R. Dawkins, dz. cyt, s. 91.ZIMA 2008295


„natężenia wydzielanego przez ludzi smrodu" - stopniując go, dochodzimydo „niewyobrażalnie najgorszego smrodu, smrodu idealnego, musizatem istnieć jakiś szczególny nadzwyczajny śmierdziel i to coś nazywamyBogiem" 24 .Na taką argumentację trudno od<strong>po</strong>wiadać. Zaznaczę jednak, by niebyć <strong>po</strong>sądzonym o uprzedzenia estetyczne, źe Tomasz w swojej argumentacjio doskonałościach odwołuje się do znanego już od czasówPlatona i Arystotelesa <strong>po</strong>jęcia dobra, które zawsze (w odróżnieniu odsmrodu) jest celem działania wszystkich stworzeń - dobro jest tym, czegowszystko <strong>po</strong>żąda. Dobro jednak ma różne stopnie i przejawy, różnorakienatężenie i różny cel, dlatego można stopniować dobro, <strong>po</strong>szukując jegonajpełniejszego wyrazu (to nazywamy szczęściem). Akwinata <strong>po</strong>wołujesię na stopniowanie <strong>po</strong>jęcia doskonałości, <strong>po</strong>nieważ w jego metafizyceracją dobra jest istnienie. Coś jest dobre, <strong>po</strong>nieważ <strong>po</strong>siada akt istnienia.Stąd im większe doświadczenie dobra, tym większe istnienie. Maksymalnadoskonałość su<strong>po</strong>nuje zatem w tej teorii samoistność istnienia, czylijego najwyższą doskonałość 25 .Drogę z celowości wydaje się, że Dawkins traktuje naj<strong>po</strong>ważniej, niestetyobnaża to tylko ignorancję autora, bo to właśnie dowód najsłabszy 26 .Jednak omawiając i ten argument Tomasza, autor ukazuje coś przedziwnego.Według niego, nie można bowiem dopatrywać się celowości w celowymzachowaniu stworzeń nierozumnych - tak argumentuje Tomasz- <strong>po</strong>nieważ, jeśli coś wygląda jak zaprojektowane celowo (świadomie),24Por. tamże, s. 120.25Zob. Arystoteles, Metafizyka, 1,1,1094 a. 1-2; św. Tomasz z Akwinu, Suma teologicznaI, q. 1, a. 5, ad. 1; Summa contra gentiles, I, cap. 28.26Tomasz, wskazując na to, że stworzenia bezrozumne zachowują się tak, jakbywiedziały same z siebie, jaki jest cel ich egzystencji, przekonuje, iż świat zaplanowanyjest przez Kogoś, kto wszystko skierował do celu. Dla zobrazowania tego używa przykładuz łucznikiem, który wypuszcza strzałę. Strzała, choć sama z siebie nierozumna,skierowana ręką łucznika zmierza wprost do wyznaczonego celu. Problem jednakw tym, że aby tak <strong>po</strong>wiedzieć trzeba zająć stanowisko <strong>po</strong>za łucznikiem, strzałą i celem.Popatrzeć na całą sytuację z boku, niejako z <strong>po</strong>za-rzeczywistości. A przecież w naszymprzypadku, bez odwoływania się do przekazów nadprzyrodzonych (czyli do wiary) takaocena jest niemożliwa. Sama strzała nie wie, czy łucznik strzela celnie i czy w ogóle wiegdzie jest cel. Stąd argumentacja zawarta w piątej drodze jest najsłabsza, jej udowodnieniewymaga bowiem albo odwołania się do przekazów wiary, w których Bóg wskazujecel świata, albo wyjścia <strong>po</strong>za świat, tak, aby ocenić jego celowy ruch ku przyszłości, a towymagałoby wyjścia <strong>po</strong>za świat, co jest realnie niemożliwe.296FRONDA 44/45


to trzeba wiedzieć (będąc oświeconymbiologiem), że to ewolucja <strong>po</strong>przez dobórnaturalny wytwarza niezliczone projektyo niebywałej wprost złożoności i elegancji.Pośród nich jest i układ nerwowy, który jesttak doskonały i złożony, że wygląda na to, iżktoś go celowo stworzył, doprowadzając dojego wytworzenia - ale nie, to ewolucja wniezliczonych bezcelowych próbach doszłado takiego celu (!) 27 .Argumenty dowodów ontologicznychautor zbija, ale także słabo, nie cytując całej bogatej i lepiej uargumentowanejliteratury na temat tego, że jak coś jest <strong>po</strong>myślane, to nie znaczy, żeistnieje. Realizm filozoficzny już dawno wykazał różnicę <strong>po</strong>między ideamii <strong>po</strong>jęciami a aktem istnienia. Zresztą Dawkins (i słusznie) się z tymzgadza.„Mam głęboką <strong>po</strong>dejrzliwość wobec jakiegokolwiek rozumowaniaprowadzącego do tak istotnych wniosków, które obywa się beznajmniejszego chociażby odniesienia do danych zaczerpniętychz zewnętrznego świata" 28 .Dawkins nie ma jednak chyba świadomości, iż jest to stanowiskorealizmu <strong>po</strong>znawczego (sięgające starożytności i scholastyki), bo zaraz<strong>po</strong>wołuje się na dwóch przedstawicieli idealizmu - Davida Hume'a i ImmanuelaKanta 29 . Potem wykazuje brak definicyjnego i elementarnegodla nauki sprecyzowania <strong>po</strong>jęcia „istnieć" i „nicość", fundując czytelnikowidowód „z nicości Boga". Bóg „nieistniejący stwarzający" byłby lepszyniż „istniejący stwarzający" Lepszy jako kto? Dawkins nie widzi, że2728Por. R. Dawkins, dz. cyt., s. 121.Tamże, s.125.29Powoływanie się zresztą na Humea przez przyrodnika, który w swej pracy badawczejnie jest w stanie obejść się bez zasady przyczynowości w ujawnieniu praw, a nieprzypadków czy instynktów rządzących przyrodą, jest dość kuriozalne. To Hume bowiemzanegował w filozofii zasadę substancjalności i przyczynowości. Zarówno dla biologa,jak i dla fizyka, czy chemika, zanegowanie zasady przyczynowości nawet w stopniu<strong>po</strong>dstawowym, a zastąpienie jej przyzwyczajeniem i instynktem, jak chce Hume, niweczynaukowy trud.ZIMA 2008297


przymiotnik „lepszy" (w sensie doskonalszy) tutaj nie pasuje - <strong>po</strong>nieważwłaśnie „istnieć, być" jest lepsze (doskonalsze) niż „nie być" Istnienie zatemjako akt bycia ma nieopisaną przewagę nad „nie być" tak jak przyjacielistniejący ma przewagę niewyobrażalną nad najlepszym nawet, alenieistniejącym towarzyszem. Dawkins funduje nam jednak solistycznesztuczki na wzór anzelmowego dowodu ontologicznego, ale filozoficzniejuż dawno obalone 30 .Ślepy przypadek czy nieredukowalna złożoność celowości?W czwartym rozdziale książki autor chce ostatecznie rozprawić sięz twierdzeniami o istnieniu Boga bazującymi na teorii o wysokim zorganizowaniuwszechświata i życia biologicznego na ziemi. Dawkins przywołujetu metaforę Boeinga 747. Zwolennicy inteligentnego projektu(w języku angielskim - intelligent design - ID) przekonują, że złożonośćżycia na Ziemi jest tak olbrzymia, a przez to tak mało prawdo<strong>po</strong>dobna, żenie może być dziełem przypadku. Gdyby tak było, to analogicznie możnaby przekonywać, iż wiejący nad złomowiskiem huragan jest w stanie„stworzyć" Boeinga 747 31 .Dawkins stara się udowodnić, że takie przykłady świadczą jednako ignorancji i nieznajomości teorii ewolucji i <strong>po</strong>jęcia „doboru naturalnego",<strong>po</strong>nieważ właściwie rozumiana koncepcja doboru naturalnego wyjaśniazłożoność życia na ziemi i demaskuje zakusy kreacjonizmu, któryprzecież (chcąc nie chcąc) „promuje" Boga. Właściwe ujęcie i zrozumieniedoboru naturalnego jest „filarem" świadomości darwinowskiej teoriiewolucji. Nie przypadek ani też nie projekt - a co? - „stopniowo i <strong>po</strong>wolinarastająca złożoność" 32 .Złożoność, która narasta, <strong>po</strong>woli od mniejszego do większego, od prostegodo bardzo skomplikowanego w ciągu milionów lat. Tylko tak moż-30Por. R. Dawkins, Bóg urojony, s. 121.31Dawkins przywołuje tu amerykański przykład, jednak już znacznie wcześniejlepszą metaforę zapro<strong>po</strong>nował Jean Guitton, mówiąc, że prawdo<strong>po</strong>dobieństwo <strong>po</strong>wstaniarozumnego życia na ziemi jest takie, jak trafienie, grając w golfa, piłeczką uderzonąna ziemi w dołek na Merkurym. Zob. J. Guitton, J. Lanzmann, Czy wierzyć w niebo czynie wierzyć?, tłum. M. Rostworowski-Książek, Kraków 1996.29832R. Dawkins, dz. cyt., s. 163.FRONDA 44/45


na wyjaśnić i uświadomić sobie, jak to się stało, że od aminokwasu,białka w wodzie, <strong>po</strong>przez wszystkie gatunki, doszliśmydo istoty rozumnej - oczywiście na drodze ewolucji. Autornie zaznacza faktu, iż ta teoria odwraca jednak, ws<strong>po</strong>mnianyjuż przeze mnie, arystotelesowski logiczny pewnik, wyrażonyzarówno w logice Arystotelesa, jak i w metafizyce, a <strong>po</strong>twierdzonyprzez codzienne zdroworozsądkowe doświadczenie,że przyczyna musi być większa niż skutek lub przynajmniejjemu równa, a skutek jest taki sam bądź mniejszy (w sensieontologicznym, a nie wymiarowym, fizycznym) niż przyczyna.Dawkins przekonuje, iż nauki przyrodnicze dawno jużzerwały z tego typu przesądami, iż koniecznie trzeba jakiejśdużej skomplikowanej i mądrej rzeczy, by stworzyć coś mniejszego.Sam stosuje jednak inną (ukrytą w jego rozumowaniu)filozoficzną, a nie biologiczną tezę, będącą fundamentem materializmu,a przy tym i neodarwinizmu - wszystko, co złożone,<strong>po</strong>chodzi od tego, co proste. Jest to jednak teoretycznezałożenie, a nie logiczna konieczność! 33 .Jednakże hierarchiczna teoria kreacjonizmu jest ułudą.Darwinowska teoria ewolucji obala w biologii ostatecznie iluzjęprojektu, a zarazem, i tu jest Dawkins na razie ostrożny,„nakazuje wielką <strong>po</strong>dejrzliwość wobec analogicznych <strong>po</strong>mysłóww innych obszarach" 34 .Dlatego, mimo iż pewne biologiczne i zoologiczne twory(o samej świadomości nie mówiąc) zadziwiają swą nieprawdo<strong>po</strong>dobnązłożonością, tak wielką, że ślepy traf czy przypadek,jako źródło zaistnienia, jest tak mało prawdo<strong>po</strong>dobny, żewręcz niemożliwy (np. szkielet Euplectelii), należy wykluczyćprojekt jakieś świadomości? Przypadku być nie może - cojest więc przyczyną złożoności? - projekt i dobór naturalny,oznajmia Dawkins. Autor jak mantrę <strong>po</strong>wtarza - za złożonościąi bogactwem biologicznego życia nie stoi przypadek, ale33Por. P.J. Johnson, Gawędziarz i naukowiec, tłum. J.J. Franczak, „First Thing. Edycja<strong>po</strong>lska" nr 2 (2007), s. 65.34R. Dawkins, dz. cyt, s. 169.ZIMA 2008 299


też nie można od razu mówić o projektowaniu- za wszystko od<strong>po</strong>wiedzialnyjest dobór naturalny jako rozwiązanieoszczędne, prawdo<strong>po</strong>dobne, eleganckie.Dobór to proces stopniowy, eskalacyjnyi kumulatywny.Jednak na stronie 219 książki, recenzującdyskusję w środowisku naukowymw Cambridge, i przywołując argument z przyczyny sprawczej, iż nic nie<strong>po</strong>wstaje z nicości, zawsze jest jakaś pierwsza przyczyna. Dawkins przyznaje:„Zgadzam się, taka przyczyna musi istnieć, ale to musiało być cośbardzo prostego (!) i stąd Bóg zdecydowanie nie jest właściwymokreśleniem" 35 .„Pierwszy <strong>po</strong>ruszyciel" według autora, musi być, albo bytem najprostszymz prostych, albo nic nie tłumaczy. I dalej:„Wreszcie nie można przecież wykluczyć nadludzkiego projektanta,ale, jeśli już tak, to na pewno nie jest to projektant, który, ot tak,raptem się <strong>po</strong>jawił, albo istniał zawsze. Jeśli (choć ani przezmoment nie <strong>po</strong>trafię w coś takiego uwierzyć) nasz wszechświatzostał zaprojektowany, i tym bardziej, jeśli ów projektant <strong>po</strong>traficzytać w naszych myślach, spełniać nasze prośby, sam musi (!) byćproduktem końcowym cyklu stopniowych przemian. [...] Jakkolwiekmało byśmy wiedzieli o Bogu, jednej rzeczy możemy być pewni. Bógmusiał by być bytem o nieprawdo<strong>po</strong>dobnej wręcz złożoności. Zaistenieredukowalnej" 36 .Jak już ws<strong>po</strong>minałem, autor nie zadał sobie nawet trudu przekartkowaniapierwszych rozdziałów Sumy teologicznej św. Tomasza, tam bowiemznalazłby od<strong>po</strong>wiedź na pytanie, dlaczego Bóg nie jest bytem złożonymi dlaczego - jeśli ma być Bogiem i racjonalną przyczyną wszystkiego- musi być bytem całkowicie prostym, i co to oznacza w metafizyce.3536Tamże, s. 219.Tamże, s. 179, 220.300 FRONDA 44/45


Brytyjski biolog nie może się więc zgodzić na hi<strong>po</strong>tezę Poruszyciela.Wybiera hi<strong>po</strong>tezę ewolucji. Czy jednak gruntownie udokumentowanąi naukowo uzasadnioną?Natura nie <strong>po</strong>suwa się skokami, ale <strong>po</strong>wolnym ruchem zmierza na„Szczyt Nieprawdo<strong>po</strong>dobieństwa" mocą ewolucji ożywionej doboremnaturalnym 37 . Ewolucja - jak obrazowo mówi Dawkins - okrąża górę,wytycza własny szlak wiodący na wierzchołek. Skąd jednak ewolucjai dobór znają drogę? Skąd wiedzą, gdzie trzeba ominąć te miejsca, któreprowadzą w przepaść i zakończą ewolucję życia? A miejsc tych, jaksam zresztą przyznaje Dawkins, w historii wszechświata i życia na ziemijest bardzo wiele. Zakrętów mylących i ślepych zaułków nie brakuje. Aleewolucja, zachowując się tak jakby miała świadomość, ominęła wszystkieniebezpieczne przypadki!Jak to możliwe? Przecież zmiana przez mutację genetyczną jest ślepa(nie widzi i nie zna celu zmiany), dobór naturalny także jest ślepy, właściwościnieustannie zmieniającego się środowiska, które napędzają ewolucjęprzez dobór naturalny nie są niczym skorelowane. A przecież z tegocałego nieograniczonego, niezrozumiałego bogactwa wyłania się deus exmachina - logiczny i precyzyjny świat żywych organizmów 38 .Dawkins przekonuje jednak, że <strong>po</strong>wolne zmiany prowadzą do zmiangatunkowych. Ale to mimo wszystko jedynie hi<strong>po</strong>teza - iż zmiana cech,a nawet akumulacja niektórych przypadłości substancji (organizmów),s<strong>po</strong>woduje automatycznie w pewnym momencie zmianę gatunkową.A taką jest przecież przejście od niższej do wyższej formy bytu, a szczególnieosiągnięcie przez małpy człekokształtne świadomości i możliwościwyobrażeniowego i abstrakcyjnego s<strong>po</strong>sobu <strong>po</strong>strzegania świata,czyli <strong>po</strong> prostu myślenia. Ewolucjoniści przekonują, że mają dobre <strong>po</strong>wodydo tego, by „wierzyć" iż żywe organizmy ewoluowały w naturalnys<strong>po</strong>sób z nieożywionych substancji chemicznych, bądź złożone organywyewoluowały w wyniku akumulacji mikromutacji <strong>po</strong>przez dobór37Zob. R. Dawkins, Wspinaczka na szczyt nieprawdo<strong>po</strong>dobieństwa, tłum. M. Pawlicka-Yamazaki,Warszawa 1998.38Por. G.V. Coyne, Początki i stworzenie, w: Czy przed Wielkim Wybuchem bytBóg? Argumenty naukowców i teologów, red. T.D. Wabbel, tłum. B. Baran, Warszawa2007, s. 16; Ch. Schónborn, Zamysł odnajdywany przez naukę, tłum. K. Warchoł, „FirstThings. Edycja <strong>po</strong>lska", nr 2 (2007), s. 17.ZIMA 2008301


naturalny. Jednak <strong>po</strong>siadanie dobrych <strong>po</strong>wodów to nie to samo co <strong>po</strong>siadaniedowodów. By <strong>po</strong>dać tylko jeden przykład warto zwrócić uwagę naproblem „nieredukowalnych złożoności". Złożone systemy molekularne(takie jak wicie bakteryjne, jednokomórkowe systemy od<strong>po</strong>rnościowe,trans<strong>po</strong>rt komórkowy) zawierają składniki, które oddziałują na siebie nawzajemw tak złożony s<strong>po</strong>sób, że jest niemożliwością wskazać i opisaćszczegółowe, możliwe do przetestowania, darwinowskie mechanizmydla ich ewolucji. Już na <strong>po</strong>ziomie cząsteczki życie biologiczne pełne jesttakich nieredukowalnych złożoności. Jak <strong>po</strong>daje Michel Behe nigdziew piśmiennictwie naukowym nie znajdziemy szczegółowych scenariuszy<strong>po</strong>wstania drogą ewolucji choćby jednego złożonego systemu molekularnego.Każdy system biochemiczny wymaga bowiem oszałamiająco złożonegoukładu składników, które w niezwykle subtelny s<strong>po</strong>sób wpływają nasiebie nawzajem 39 .Być może świadomy tych a<strong>po</strong>rii Dawkins, sam przyznaje, że teoriaewolucji na<strong>po</strong>tyka jeszcze na wiele niewyjaśnionych kwestii i problemów.Mimo bowiem pięknych założeń s<strong>po</strong>ro znajduje się w niej jeszcze „białychplam" (s. 180). Ale, zaznacza dobitnie, nie należy tych niewyjaśnionychobszarów zawłaszczać i wychwytywać <strong>po</strong>dstępnie, by wskazywaćkoncepcję ID. To, że w jakiś punktach teoria ewolucji sobie nie radzi,nie znaczy, że należy od razu wyskakiwać z ID! Nikt nie ma tu do tegoprawa! Nauka odnajdzie kiedyś od<strong>po</strong>wiedzi na wciąż nurtujące nas pytania,stawia bowiem hi<strong>po</strong>tezy i wciąż szuka dowodów. Dawkins jako publicystanie chce jednak uczciwie przyznać tego, co mógłby <strong>po</strong>wiedziećjako biolog - nie znamy szczegółowo sekwencji i prawdo<strong>po</strong>dobieństwazdarzeń, ewoluowania od prostych form molekularnych do skomplikowanychorganizmów złożonych - które zainicjowały nie tylko <strong>po</strong>wstanie,ale i kształtowanie się życia.Może ta bezradność i naukowa niemoc sprawiają, że w rozważaniachDawkinsa wyczuć można tęsknotę za wielką teorią unifikacji, czyli tzw.„teorią wszystkiego" bądź „formułą świata" - ona bowiem wyjaśniłaby39M. Behe, Darwin's Black Box: The Biochemical Challenge to Evolution, New York1996; D. Berliński, S<strong>po</strong>rny Darwin, w: Uncommmon dissent: intellectuals who flnd Darwinismunconvincing, red. W.A. Dembski, ISI Books 2004; P.J. Johnson, Rozwikłaniezagadki naukowego materializmu, tłum. J.J. Franczak, „First Things. Edycja <strong>po</strong>lska", nr2 (2007), s. 5-9.302FRONDA 44/45


wszystko, sama nie wymagając wyjaśnienia. Jednak wtedy, jak słuszniezauważa McGrath, co wyjaśniłoby wyjaśniającego? „Teoria Unifikacji" toŚwięty Graal nauk przyrodniczych i tak jest traktowany przez Dawkinsa- jako magiczne panaceum na naukowe pytania bez wyjaśnienia 40 .Dlatego przyznaję, że w rozważaniach Dawkinsa wyczuwa się z jednejstrony pewien niedosyt, a nawet brak, z drugiej próbę wykluczenia nasiłę innych rozwiązań. W niektórych bowiem punktach teoria ewolucjii doboru naturalnego, <strong>po</strong>wolnej złożoności, dys<strong>po</strong>nuje jedynie hi<strong>po</strong>tezami(brak bowiem empirycznych, tak przecież kluczowych dla naukszczegółowych dowodów), ale nie można <strong>po</strong>stawić hi<strong>po</strong>tez o kreacyjnejingerencji, o prawie, które kierowane jest przez świadomy i rozumny byt.A przecież tej hi<strong>po</strong>tezy nie s<strong>po</strong>sób unieważnić, patrząc na złożonośćświadomości ludzkiej. Dawkins, o zgrozo, okazuje się zatem kryptofundamantalistą,który nie dopuszcza w dyskusji innych pytań i hi<strong>po</strong>tez!Prawdo<strong>po</strong>dobne warunki nieprawdo<strong>po</strong>dobieństwaDawkins <strong>po</strong>dejmuje też problem zasady antropicznej zarówno w wymiarzeplanetarnym, jak i kosmicznym. Przekonuje, że nagromadzenie „warunkówsprzyjających <strong>po</strong>wstaniu życia" wprawdzie zadziwia, ale nie należyod razu interpretować tego jako argumentu na rzecz kreacjonizmu.Prześledźmy jednak te „wyjątkowo szczęśliwe" etapy wskazane przezautora książki <strong>po</strong> kolei i od <strong>po</strong>czątku.Przede wszystkim, absolutnym (znanym nam) warunkiem, by <strong>po</strong>wstało,jest konieczność <strong>po</strong>jawienia się wody w stanie płynnym. Od wody bowiem,a raczej tego, co się w niej stało, zaczyna się proces ewolucji, który,krok <strong>po</strong> kroku, doprowadził nas do dzisiejszych form życia biologicznegoi ludzkiego. Jak jednak doszło do tego, że na planecie Ziemia w UkładzieSłonecznym mogła <strong>po</strong>wstać woda? I tu Dawkins dość skrupulatnie wyliczakonieczne warunki:1. Wokół ty<strong>po</strong>wej gwiazdy wszechświata, takiej jak nasze Słońce, istniejeobszar zwany „sferą Złotowłosej", czyli takie miejsce w przestrzeni, gdzienie jest za gorąco i nie jest za zimno - tak w sam raz, aby warunki były40Por. A. McGrath, J. Collicutt McGrath, Bóg nie jest urojeniem. Złudzenie Dawkinsa,tłum. J. Wolak, Kraków 2007, s. 29.ZIMA 2008303


takie, by mogła <strong>po</strong>jawić się woda w stanie płynnym. Taki marginesw przestrzeni planetarnej nie jest zbyt szeroki!2. Planeta przyjazna dla życia musi mieć „z grubsza" kulistąorbitę. Najlepiej eliptyczną jak nasza Ziemia.3. Prawa fizyki muszą być takie, by mogło <strong>po</strong>wstać biologiczneżycie, gdyby bowiem prawa fizyki różniły się minimalnie, to<strong>po</strong>wstanie życia byłoby absolutnie niemożliwe.4. Konieczne jest istnienie tzw. sześciu liczb Reesa 41 - gdybyte stałe były choć odrobinę inne nie byłoby wodoru, reakcjiwodorowych, helu itp. - nie byłoby chemii, nie byłoby pierwiastkówcięższych, a w konsekwencji życia.5. Obecność w układzie planetarnym tak dużej planety jakJowisz <strong>po</strong>woduje, iż „przechwytuje" on zdecydowaną większośćasteroid krążących w kosmosie, które mogłyby zagrozićnaszej planecie.6. Nasz Księżyc jako jedyny satelita Ziemi stabilizuje oś obrotuplanety.7. Nasze Słońce nie jest gwiazdą <strong>po</strong>dwójną (co w kosmosiezdarza się dość często), to bowiem wprowadzałoby chaos w ośplanety i ewolucja byłaby niemożliwa.8. Dla <strong>po</strong>wstania DNA <strong>po</strong>trzeba wody w stanie płynnym.9. DNA jest czymś absolutnie genialnym, jego <strong>po</strong>wstanienajpierw w formie prostszej RNA i możliwość dziedziczeniamolekuły genetycznej, z możliwością jednoczesnych zmian,„uruchamia" proces ewolucyjny. DNA jest jednak molekułątak złożoną, że jego <strong>po</strong>wstanie jest bardzo skomplikowane, taktrudne, że nie udało się jeszcze go stworzyć laboratoryjnie 42 .10. Powstanie komórki eukariotycznej.11. Narodziny świadomości - zdarzenie o znikomym prawdo<strong>po</strong>dobieństwie.41Zob. M. Rees, Tylko sześć liczb, tłum. R Amsterdamski, warszawa 2000.42Ale, jak zaznacza Dawkins, już niedługo naukowcy w laboratorium dokonają„stworzenia" DNA i za<strong>po</strong>czątkują nowe życie. Ale proces ten, jeśli się jednak <strong>po</strong>wiedzie,mimo iż jest niezwykle trudny i kosztować będzie mnóstwo nakładów sił i finansów,będzie przecież inteligentnym projektem rozumu ludzkiego!304 FRONDA 44/45


Mimo jednak, iż dobór naturalny kierowany ewolucyjnie jest takimwspaniałym panaceum na wszystko, Dawkins delikatnie przyznaje, żekażdy z kawałków doboru ,,nadal"(!) odwołuje się do zdarzeń mało prawdo<strong>po</strong>dobnych,ale już nie niemożliwych. „Kiedy seria mało prawdo<strong>po</strong>dobnychzdarzeń następuje <strong>po</strong> sobie, łączny efekt oczywiście <strong>po</strong>zostajenieprawdo<strong>po</strong>dobny i <strong>po</strong>zostaje <strong>po</strong>za zasięgiem naukowego wyjaśnienia" 43- co za genialne zdanie!A zatem szansa na <strong>po</strong>wstanie życia jest jednak - przyznaje sam autor- znikoma. To od „przypadku" - jednego na miliard przy dobrychrachunkach, zależało to, że <strong>po</strong>wstało życie na ziemi 44 . Ale autor z rozbrajającąszczerością przyznaje - <strong>po</strong>trzeba „nieco szczęścia", by zadziałałaantropiczna reguła! - „mamy więcej szczęścia niż intuicyjnie zgodzilibyśmysię zaakceptować" 45 .Dlaczego jednak mogło, <strong>po</strong> zaistnieniu dogodnych warunków, <strong>po</strong>wstaćDNA, mimo iż to proces tak trudny, że aż wręcz nieprawdo<strong>po</strong>dobny- bo tu, jak mówi Dawkins - działa „magia" wielkich liczb. Autor<strong>po</strong>daje szacunki (odnośnie do szczegółów odsyła do swojej wcześniejszejksiążki Ślepy zegarmistrz? 6 ): w naszej galaktyce jest od miliardado trzydziestu miliardów planet (s<strong>po</strong>ry rozrzut), we wszechświecie jestokoło stu miliardów galaktyk. Odejmijmy jednak kilka zer, mówi biolog(a co!), a i tak zostanie <strong>po</strong>nad miliard miliardów planet. Teraz przyjmijmy,że możliwość <strong>po</strong>wstania czegoś na kształt DNA to rzeczywiście zdarzeniena <strong>po</strong>graniczu nieprawdo<strong>po</strong>dobieństwa - może się zdarzyć razna miliard, czyli na miliardzie planet. Szansa jest jak jedna miliardowa(0,000 000 001 czyli 10~ 9 ). Nie szkodzi, że tak mało! Dawkins mówi „nawetjeśli szansa na s<strong>po</strong>ntaniczne <strong>po</strong>wstanie życia jest tak mała to i takmogło się zdarzyć na miliardzie planet" 47(no bo jest ich w wyliczeniachDawkinsa miliard miliardów). Aby jednak jeszcze naukowo uzasadnićswoje rozważania, autor funduje nam kilka hi<strong>po</strong>tez na temat samegowszechświata - mówi o multiuniwersum, megawersum, o teorii (zupełnie43R. Dawkins, Bóg urojony, s. 174.44Por. tamże, s. 199.45Tamże, s. 224.46R. Dawkins, Ślepy zegarmistrz. Czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie zostałzaplanowany, tłum. A. Hoffman, Warszawa 1997.47R. Dawkins, Bóg urojony, s.197.ZIMA 2008 305


hi<strong>po</strong>tetycznej) rozszerzania się i kurczenia wszechświata- wybuch-ekspansja-kurczenie się-kolaps- jako rodzaju kosmicznego wahadła. Powołuje sięna „jakąś teorię" wielu wszechświatów, według którejprzypuszczalnie wszechświaty mogą przetrwać,rozmnażać się (!), ewoluować (s. 206-209). Angielskibiolog przy okazji zaznacza, że bardzo żałuje, iż w fizyce nie ma zastosowaniadarwinowska teoria ewolucji. W fizyce wszechświata <strong>po</strong>jawia siębowiem wiele niezbędnych stałych, których <strong>po</strong>chodzenia nie da się wyjaśnić,są one zaś tak precyzyjne i niezbędne, że bez nich, <strong>po</strong>dstawowe dlafunkcjonowania naszego świata zjawiska byłyby absolutnie niemożliwe 48 .Biblijny Bóg to homofobW książce s<strong>po</strong>ro miejsca autor <strong>po</strong>święca także religijnym dogmatomi wierzeniom, głównie z kręgu wiary chrześcijańskiej. Obecna jest specyficznaegzegeza tekstów Starego i Nowego Testamentu, i zawartymw nich obrazów Boga. Widać jednak absolutną ignorancję autora wobeczasad biblistyki, czytania tekstów sprzed trzech i dwóch tysięcy lat,problematyki języków oryginalnych. Autor nawet nie ws<strong>po</strong>mina o a<strong>po</strong>riach,jakie <strong>po</strong>jawiają się przy czytaniu tak starych tekstów - nie bierze<strong>po</strong>d uwagęformgeschichte (historii form literackich), redaktiongeschichte(metody krytyki literackiej i form redakcji tekstu), a także sitz im Leben,48Por. Tamże, s. 223. Dawkins nie zaznacza, że kosmologiczny rozwój wszechświatazależał od ściśle określonych warunków <strong>po</strong>czątkowych. W pierwszej sekundziepierwotnego wybuchu energia eksplozji i ilość masy musiały być bardzo ściśle skorelowane- z dokładnością większą niż jedna trylionowa. Gdyby bowiem masy było odrobinęwięcej, wszechświat niemal natychmiast skurczyłby się <strong>po</strong>nownie; gdyby było jejodrobinę za mało, rozszerzałby się tak prędko, że nie nastąpiłaby kondensacja materii,nie <strong>po</strong>stałyby gwiazdy, a <strong>po</strong>tem życie. Również siły elektromagnetyczne i jądrowe musiałybyć ściśle zrównoważone. Gdyby siły jądrowe były odrobinę za małe, nie <strong>po</strong>wstałybycięższe jądra atomowe i wszechświat składałby się tylko z wodoru. Oznacza to, żekosmologia „spięta" jest ściśle określonymi i bardzo precyzyjnymi prawami, w którychnie ma miejsca na przypadek, <strong>po</strong>myłkę czy s<strong>po</strong>ntaniczność. Zob. Ch. Townes, Skąd sięwzięliśmy? Dokąd zmierzamy?, w: Czy przed Wielkim Wybuchem byt Bóg..., s. 32; J. Gaarder,Czy świadomość to kosmiczny przypadek? w: Życie we wszechświecie. Stanowiskoprzyrodoznawstwa, filozofii i teologii, red. T.D. Wabbl, tłum. B. Baran, Warszawa 2007,s.40.306FRONDA 44/45


czyli określenia środowiska życiowego, mentalności, kultury i całej specyfikiprzestrzeni, w której <strong>po</strong>wstawały teksty bliblijne.Dlatego w naukowej analizie, której dokonuje Dawkins, <strong>po</strong>jawiają siętakie określenia, a raczej epitety odnoszone do Boga Biblii, jak - „homofob,rasista, dzieciobójca, złośliwy tyran" - urozmaicone dykteryjkamii anegdotami, jak to ktoś czytając Biblię, zaskoczony odkrywał: „O Boże,ale z tego Boga kawał sukinsyna" 49 .Dawkins <strong>po</strong>dsumowuje te wszystkie wątpliwości stwierdzeniem:„Już w XIX wieku dawno dowiedli wykształceni teologowie(żadnej informacji, kto należy do tej elitarnej grupy, że Ewangelienie są wiarygodnym zapisem historycznych zdarzeń zachodzącychw realnym świecie, a przepisywane były przez omylnych skrybów,z których większość miała swoje religijne interesy. (...) Prawie żadenz ewangelistów nie s<strong>po</strong>tkał Jezusa, a <strong>po</strong>ważni bibliści (autor znowunie <strong>po</strong>daje, kto należy do tego szacownego grona, ani nie cytujeżadnej literatury) raczej nie traktują Nowego Testamentu (o StarymTestamencie już nie ws<strong>po</strong>minając) jako wiarygodnego źródłainformacji o wydarzeniach historycznych" 50 .Z <strong>po</strong>dobną rzetelnością odnosi się do kluczowych dla chrześcijaństwadogmatów, zupełnie <strong>po</strong>mijając i bagatelizując obecną w chrześcijaństwietradycję - fides ąuerens intellectum. Jako przykład absurdalności prawdwiary przytacza spór o naturę bytu bosko-ludzkiego Jezusa Chrystusa.Przy<strong>po</strong>mina, że herezja ariańska zaprzeczyła konsubstacjalności (identycznościsubstancji, esencji) Chrystusa i Boga. Ten zawiły problemDawkins wyjaśnia z iście naukową pasją:„Jakiej substancji, jakiej esencji? Trudno <strong>po</strong>wiedzieć - to chybajedna rozsądna od<strong>po</strong>wiedź. (...) dzielenie włosa na czworo jakogeneza <strong>po</strong>działów w chrześcijaństwie - to dla teologii rzecz całkiemotwarta" 51 .Tego rodzaju naukowe wy<strong>po</strong>ciny kończą się retorycznym i ironiczniezadanym pytaniem - no bo w końcu, czy mamy jednego Boga w trzech495051R. Dawkins, Bóg urojony, s. 58.Tamże, s. 137,143.Tamże, s. 61.ZIMA 2008307


częściach, czy trzech Bogów w jednym? Wybitnym dziełem, na które<strong>po</strong>wołuje się w swoich badaniach Dawkins, jest Catholic Encyklopedia- której cytowanie (jeśli jest rzetelne) ukazuje niestety jedynie ignorancjęi żałosny <strong>po</strong>ziom autora hasła. Ale Dawkins idzie z <strong>po</strong>mocą - cytujeGrzegorza Cudotwórcę z III wieku (s. 61) ze strony internetowej - kuriozum- do tego jeszcze we fragmencie, który nie odnosi się do tematunatury Trójcy Świętej.W dalszej analizie autor do Trójcy Świętej, czyli „<strong>po</strong>liteistycznej grupy",dołącza jeszcze „<strong>po</strong>większając inflację boskości" Maryję, która jest- „boginią w każdym aspekcie <strong>po</strong>za samym mianem" i która niewieleustępuje samemu Bogu. Dawkins <strong>po</strong>suwa się w swych rozstrzygającychna rzecz ateizmu badaniach jeszcze dalej - traci już zupełnie nie tylko„obiektywizm badacza" któremu nie przystają wycieczki osobiste (zawszeprzecież uważane za prostackie), ale także <strong>po</strong>czucie dobrego smakui uszanowanie zdania innych, nawet jeśli się go nie rozumie. Dawkinsbowiem otwarcie kpi ze słów Jana Pawła II, że „jedna ręka trzymała pistolet,inna ręka prowadziła kulę". Papież <strong>po</strong>wiedział to <strong>po</strong> za<strong>po</strong>znaniusię z treścią trzeciej tajemnicy fatimskiej, w której (jak recenzowała jąs. Łucja - uczestniczka objawień) jest mowa o biskupie w bieli, który zostajezabity. Papież <strong>po</strong>wiedział wtedy, że ta ręka, która prowadziła kulę,była ręką Matki Bożej Fatimskiej. Dawkins jednak drwi z tego, pytając, „aco w tym czasie robiły Matka Boska z Lourdes, Nasza Pani z Gwadelupy,Matka Boża z Akity - miały akurat inne sprawy na głowie?" 52 .52Tamże, s. 64. W roku jubileuszowym 2000 Jan Paweł II <strong>po</strong>lecił ujawnić treśćtrzeciej tajemnicy fatimskiej: „I zobaczyliśmy w nieograniczonym świetle, którym jestBÓG: coś <strong>po</strong>dobnego do tego, jak widzi się osoby w zwierciadle, kiedy przechodząprzed nimi, Biskupa odzianego w Biel - mieliśmy <strong>po</strong>czucie, że jest to Ojciec Święty.Widzieliśmy wielu Biskupów, Kapłanów, zakonników i zakonnic wchodzących nastromą górę, na której szczycie znajdował się wielki Krzyż zbity z nieociosanych belek,jak gdyby z drzewa korkowego <strong>po</strong>krytego korą. Ojciec Święty, zanim tam dotarł,przeszedł przez wielkie miasto w <strong>po</strong>łowie zrujnowane i na <strong>po</strong>ły drżący, chwiejnymkrokiem, udręczony bólem i cierpieniem, szedł, modląc się za dusze martwych ludzi,których ciała s<strong>po</strong>tykał na swojej drodze; doszedłszy do szczytu góry, klęcząc u stópwielkiego Krzyża, został zabity przez grupę żołnierzy, którzy kilka razy ugodzili go<strong>po</strong>ciskami z broni palnej i strzałami z łuku i w ten sam s<strong>po</strong>sób zginęli jeden <strong>po</strong> drugiminni Biskupi, Kapłani, zakonnicy i zakonnice oraz wiele osób świeckich, mężczyzni kobiet różnych klas i <strong>po</strong>zycji. Pod dwoma ramionami Krzyża były dwa Anioły, każdytrzymający w ręce kropidło z kryształu, do których zbierali krew Męczenników i niąskraplali dusze zbliżające się do Boga". Dlatego <strong>po</strong> swoim ocaleniu Jan Paweł II zazna-308 FRONDA 44/45


Ideologia - szkoda, że nie naukaCzytając <strong>po</strong>kaźną, <strong>po</strong>nadpięćsetstronicową książkę, można odnieść wrażenie,iż Dawkins wskrzesza dawne, ale wciąż żywe we współczesnej sekularnejkulturze pragnienie Augusta Comte'a. Chce obalić, mocą oświeconejnauki <strong>po</strong>zytywnej, religijne urojenia, boskość zakorzenioną przeztradycję i wychowanie w ludzkich umysłach, a ustanowić swoistą wiarę wludzi, naukę i <strong>po</strong>stęp. Jeśli tylko zachęci się ludzi do myślenia i umożliwidostęp do wiedzy - można wyczuć takie obecne w tej książce pragnienie- to zdecydują się oni nie wierzyć w Boga, aby wieść spełnione, satysfakcjonującei naprawdę wyzwolone życie 53 .Czemu należy rozprawić się z religijnymi mitami, sprowokowaćruch uwolnienia „ateistycznej dumy"? Ponieważ współcześnie, w przekonaniuautora, „bycie chrześcijaninem" urasta do prawa „we wtykanienosa w prywatne życie ludzi" na mocy magicznej roli, jaką w s<strong>po</strong>łeczeństwachpełni religia. Stąd wyznawanie wiary ma moc prześladowcząi tylko ateizm ma moc ustanowić królestwo wolności, tolerancjii <strong>po</strong>koju. Aby to jednakże mogło nastąpić, musi dokonać się s<strong>po</strong>łecznycoming out ateistów 54 .Stąd też wziął się <strong>po</strong>mysł napisania tej książki - by raz na zawsze rozprawićsię ze zniewalającymi ludzkie umysły argumentami za istnieniemBoga i koniecznością religii. Praca ma więc za zadanie udowodnić kilkatez:1. Można być szczęśliwym, zrównoważonym oraz moralnie i intelektualniespełnionym, będąc ateistą.jomiony z tą mistyczną wizją, <strong>po</strong>wiedział: „to była ręka Matki, która zmieniła tor kuli,i papież w agonii zatrzymał się w cieniu śmierci" (13 maja 1994).53Por. R. Dawkins, Bóg urojony, s. 32, 357, 368.54W kilku miejscach książki <strong>po</strong>jawiają się odniesienia do sytuacji osób homoseksualnych- ich prześladowania i dyskryminacji. Autor przekonuje, że obecna sytuacjaateistów w Ameryce przy<strong>po</strong>mina <strong>po</strong>łożenie homoseksualistów przed pięćdziesięciulaty. Dopiero współcześnie, dzięki aktywności ruchów i lobby homoseksualnego orazdziałalności ruchu Gay Pride, homoseksualiści nabierają praw obywatelskich. DlategoDawkins za niedopuszczalne i karygodne uważa <strong>po</strong>woływanie się na zagwarantowanąwolność wyznania, która wyraża się w głoszeniu, iż homoseksualizm jest grzechem,a aborcja jest morderstwem. Zob. tamże, s. 14, 51.ZIMA 2008309


2. Jeśli jest się człowiekiem wykształconym i inteligentnym to koniecznienależy być ateistą. Jeśli masz wystarczająco duże IQ to musisz być człowiekiemniereligijnym.3. Przekonania ateistyczne są <strong>po</strong>wodem do dumy, a nie zażenowania czywstydu. „Ateizm bowiem niemal we wszystkich przypadkach oznaczawłaściwą niezależność myślenia - a w istocie właściwe myśleniew ogóle" 55 .Celem tej pracy jest zatem ideologiczna indoktrynacja ateistyczna.Mimo wysiłków i prób stworzenia argumentacji <strong>po</strong>prawnej metodologiczniei naukowo, tak by za<strong>po</strong>znać czytelnika z tym jak się rzeczy mają,jaka jest prawda dotyczącą istnienia bądź nie istnienia Boga, otrzymujemywięcej retoryki niż logiki i brak troski o racjonalne uzasadnienieswoich <strong>po</strong>glądów, wniosków i tez. W książce widoczna jest tendencja,na co zwraca uwagę między innymi praca Alistera i Joanny McGrath,że walczący z religią ateizm może być równie dogmatyczny, cenzorskii nietolerancyjny jak najgorsze oblicze fanatyzmu i fundamentalizmu religijnego.Zadziwiająco mało rzetelnej naukowej analizy, suchych faktów,natomiast zdumiewająco dużo pseudonaukowej spekulacji, propagandy,anegdotek, dykteryjek, żarcików, bardziej na zasadzie „faktoidów", niżrzetelnej analizy metodologicznej 56 .Po przeczytaniu pracy brytyjskiego biologa i <strong>po</strong>szukiwaniu w niejprzyczółków naukowości, można precyzyjnie określić jego stanowiskojako takie, które nie uznaje przyznawania „prawu", którego genialnośći niesamowitą precyzyjność widzimy w całym kosmosie, charakteruistotowego - czyli stworzonej przez Inteligencję konstrukcji myślowej.A takie przecież pytanie nasuwa się <strong>po</strong> uświadomieniu sobie złożonościi niezwykłości praw fizyki i chemii spiętych prawami matematyki,które zresztą autor przytacza i recenzuje. Skąd wzięło się to prawo?Na to najbardziej istotne zarówno z punktu widzenia ewolucjonizmu,biologii, fizyki, kosmologii, jak i filozofii przyrody pytanie, w książceDawkinsa nie znajdziemy niestety satysfakcjonującej od<strong>po</strong>wiedzi. AbpJózef Życiński w <strong>po</strong>słowiu do książki McGrath'a zaznacza, że właśnierozumienie słowa „prawo" <strong>po</strong>dzieliło dwóch dyskutantów - ks. prof.5556Tamże, s. 13.Por. A. McGrath, J. Collicutt McGrath, dz. cyt, s. 123.310 FRONDA 44/45


Michała Hellera i Richarda Dawkinsa - w trakcie dyskusji, jaka nazaproszenie BBC odbyła się w Brnie przed kilkoma laty. Rzeczowy tontamtej debaty niestety bardzo daleko odbiega od stylu zademonstrowanegow książce Bóg urojony 57 .KS. JACEK GRZYBOWSKIRichard Dawkins, Bóg urojony, tłum. RJ. Szwajcer, Warszawa 2007.57s. 116.Zob J. Życiński, Bóg nie<strong>po</strong>jęty, w: A. McGrath, T. Collicutt McGrath, dz. cyt,ZIMA 2008


Bernard-Henri Levy nieustannie <strong>po</strong>dkreśla, że tym, conajbardziej go w Stanach Zjednoczonych drażni, jestprzywiązanie do moralności, które deklarują zarówno<strong>po</strong>litycy prawicy, jak i lewicy, tak republikanie, jak demokraci.Z kolei Guy Sormanowi nie mieści się w głowie,że Amerykanie są w stanie toczyć wojnę o odkrytą pierśJanet Jackson, kłócić się o teorię ewolucji (ta przecieżjest absolutnie nie<strong>po</strong>dważalnym dogmatem, któregonikt przy zdrowych zmysłach nie <strong>po</strong>winien <strong>po</strong>ddawaćw wątpliwość) czy o aborcję.Francuscy Wenusjaniew marsjańskiej AmeryceTOMASZ P. TERLIKOWSKI312FRONDA 44/45


W ostatnim czasie ukazały się dwie niezwykle ciekawe książki (Made inUSA oraz American vertigo) na temat Stanów Zjednoczonych, napisaneprzez znakomitych francuskich myślicieli i publicystów: Guya Sormanai Bernarda-Henri Levy ego, a zainspirowane wcześniejszą o <strong>po</strong>nad wiek<strong>po</strong>dróżą do USA innego Francuza - Alexisa de Tocqueville'a. Autorzyobu świetnie i z pasją napisanych filozoficznych re<strong>po</strong>rtaży stawiają sobiecel <strong>po</strong>dobny do swego rodaka sprzed stulecia. Oni również chcieli„zrozumieć" Amerykę, <strong>po</strong>czuć jej smak i o<strong>po</strong>wiedzieć o nim Europejczykom.Ale, w odróżnieniu od XIX-wiecznego <strong>po</strong>dróżnika, który chciałw niej „znaleźć nauki, z których moglibyśmy skorzystać" 1 , ich celem byłoraczej „ocenienie stanu" 2 , w jakim znajduje się demokracja amerykańska(oczywiście z perspektywy zachodniej Europy, która najlepiej i najpełniejzrozumiała, czym jest i czym być <strong>po</strong>winna prawdziwa demokracja),a w najlepszym razie opisaniem „odmienności" (by nie <strong>po</strong>wiedzieć „dziwaczności")Stanów Zjednoczonych 3 . Skutkiem tej fundamentalnej różnicyperspektyw (a nie tylko różnicy talentów) jest fakt, że Demokracjaw Ameryce, mimo upływu lat, kolosalnych zmian w systemie amerykańskiejdemokracji czy nawet „niedocenienia historyczności" 4 , co zarzucałTocquevillowi Golo Mann - więcej mówi nam o dzisiejszych StanachZjednoczonych niż prace obu współczesnych francuskich <strong>po</strong>dróżników.Perspektywa Jesus CampNajpełniej widać to w próbie opisania amerykańskiej religijności. Obajdzisiejsi filozofowie skupiają się oczywiście na tych jej przejawach, którewydają im się całkowicie nie do zaakceptowania. Zielonoświątkowcy,baptystyczni fundamentaliści, katolicy, którzy odmawiają uczestnictwaw publicznej edukacji, sprowadzającej ich zdaniem dzieci na manowce- wszyscy wrzuceni są do jednego worka i oskarżeni o ucieczkę przed1A. de Toscqueville, O demokracji w Ameryce, tłum. B. Janicka, M. Król, Warszawa2005, s. 15.2B.H.Levy,^4»jencflnvert;go,tłum.A.Garycka-Balmitgere,Warszawa2007,s. 14-15.3G. Sorman, Made in USA. S<strong>po</strong>jrzenie na cywilizację amerykańską, tłum. W. Nowicki,Warszawa 2005, s. 9.4G. Mann, Tocqueville i dzisiejsza Ameryka, tłum. A. Kopacki, „Przegląd Polityczny"71(2005), s. 79-88.ZIMA 2008313


światem, o odrzucanie tego, co w nim najlepsze, a przede wszystkim0 nieustanne wikłanie <strong>po</strong>lityki w s<strong>po</strong>ry religijne. A nawet więcej - sąoskarżeni, że tak naprawdę nie są ludźmi religijnymi, którzy pragną zmieniaćStany Zjednoczone i świat, ale stanowią for<strong>po</strong>cztę amerykańskiegoimperializmu, który - w odróżnieniu od islamskiego - rzeczywiście <strong>po</strong>dbijaświat. „Religia, która rozwija się najszybciej na świecie, nie ma konkretnejnazwy, ale jest amerykańska. Uważa się za religię chrześcijańską;głosi ją około sześćdziesięciu tysięcy pastorów - ewangelików, zielonoświątkowców,charyzmatyków, mormonów; zdobywa całe kontynenty(...) Czy misjonarze nowej religii amerykańskiej - którzy nie zawsze sąAmerykanami, lecz zostali zwerbowani na miejscu - są częścią amerykańskiegoimperium? Choć się przed tym bronią, ich religijna gorliwośćjest często natury patriotycznej. W krajach mających reputację trudnychdla Stanów Zjednoczonych są przednią strażą dla swojej ojczyzny, a często...<strong>po</strong> prostu służbami wywiadowczymi. Tyle się mówi o ekspansji islamu,a tak niewiele o amerykańskich Kościołach - a to właśnie ich entuzjastycznaewangelizacja wygrywa ze wszystkimi <strong>po</strong>zostałymi religiami" 5- przestrzega swych czytelników Guy Sorman. A żeby wyrobić w nichprzekonanie o tym, czym są te wyznania, raczy ich (na równi z Levy'm)wstrząsającymi opisami pełnych transów modlitw, rodzących się w ichtrakcie „wstrząsających <strong>po</strong>mysłów" (niezmiennie związanych z walkąz tym, co szczególnie dla Levy'ego stanowi istotę demokracji, czyli z małżeństwamigejowskimi i aborcją) czy wreszcie wykrzykujących miłość1 nienawiść jednocześnie pastorów.Czytając te opisy, trudno się było oprzeć wrażeniu, że obaj panowienawet nie chcieli zrozumieć tamtej (specyficznej, także według mnie) religijności.A przyczyną tego braku zrozumienia wcale nie była jej forma (tąbyliby w stanie się nawet fascynować - jak <strong>po</strong>kazuje przykład Levy'ego,z <strong>po</strong>dziwem opisującego s<strong>po</strong>tkanie w jednym z czarnych Kościołów pentekostalnych,na które kobiety przybyły w sukniach z XIX wieku, kierującsię zasadą „piękne dla Pana" 6 ), ów sprzeciw wynikał raczej z moralnegoprzesłania, którego obaj Francuzi nie chcieli zrozumieć i zaakceptować.W efekcie zamiast próby obiektywnego opisu amerykańskiej religijności56G. Sorman, dz. cyt, s. 107.H.B. Levy, dz. cyt, s. 170-171.314 FRONDA 44/45


otrzymaliśmy obrazki niemal rodem z antychrześcijańskiego filmu JesusCamp. Sztuczki, jakie wykorzystano przy jego kręceniu, są tak widoczne,że chyba tylko ślepy mógł się nie złapać na nie. Gdy chciano ośmieszyćstyl modlitwy charyzmatycznej, łączono dwa kadry: na jednym widocznibyli modlący się w religijnej ekstazie charyzmatyczni chrześcijanie(ich twarze były pełne emocji, lały się łzy, zaciśnięte dłonie wznosiły siędo Boga), a <strong>po</strong> ostrym cięciu kamera <strong>po</strong>kazywała mordę psa, który patrzyłna swoich właścicieli nic nie rozumiejącymi oczami. Zestawienietych dwóch elementów rozbawiało salę do łez i sugerowało, że <strong>po</strong>ziommodlących się niewiele odbiega od <strong>po</strong>ziomu ich psa. Ale to nie wszystko.Autorki filmu wyraźnie sugerowały, że tym, co je najbardziej gorszy,wcale nie jest styl modlitwy czy nawet zaangażowanie w nią dzieci, aleto, że przedstawieni w filmie chrześcijanie domagają się zakazu zabijanianienarodzonych dzieci. Najlepszym dowodem na to był fakt, że w filmiewciąż wracała <strong>po</strong>stać sędziego Samuela Alito, którego przedstawianojako sympatyka i wyznawcę ewangelikalnej wersji chrześcijaństwa. Autorkinic sobie nie robiły z tego, że Alito, choć sprzeciwia się prawu dozabijania, z ewangelikałami nie ma nic wspólnego. Dla nich zbrodnią byłjuż sam fakt bycia obrońcą życia.Oczywiście Sorman i Levy są zbyt <strong>po</strong>ważnymi publicystami, by<strong>po</strong>zwolić sobie na tego typu propagandowe <strong>po</strong>dejście. Ale u obu, zzaZIMA 2008 3 1 5


<strong>po</strong>zornego obiektywizmu, co jakiś czas wyglądało przerażenie chrześcijańskągorliwością, a dokładniej moralnym integryzmem (choć w zasadzie<strong>po</strong>winienem <strong>po</strong>wiedzieć: moralną ortodoksją) amerykańskichewangelikalnych (ale również katolickich) chrześcijan.Listy z frontuNajpełniej ten element przerażenia moralną <strong>po</strong>stawą Amerykanów obecnybył u Levy'ego. Ten francuski liberał nieustannie <strong>po</strong>dkreślał, że tym,co najbardziej go w Stanach Zjednoczonych drażniło, było przywiązaniedo moralności, które deklarowali zarówno <strong>po</strong>litycy prawicy, jak i lewicy,tak republikanie, jak i demokraci. I to dopiero jest prawdziwy skandal,że nawet najbardziej <strong>po</strong>stę<strong>po</strong>wi Amerykanie nie chcą uznać, że „plamaprezydenckiej spermy" na sukience Moniki Levinsky była prywatną sprawąprezydenta: „te oświecone umysły mogły przecież uznać całą sprawę«plamy» za niebyłą; mogli ogłosić, że seksualność prezydenta dotyczywyłącznie jego życia prywatnego, i w każdym wypadku jest nienormalne,żeby mieszali się do tego senatorowie, kongresmani i prasa. Ale nie,woleli nawoływać zarazem do «pójścia naprzód» (aby wyjść z kryzysu)i do «krytyki» (libertyńskiego prezydenta); ustawili na tym samym <strong>po</strong>ziomiepromotorów nowego <strong>po</strong>lowania na czarownice i grzech lekki, którybył pretekstem do tego <strong>po</strong>lowania" 7- denerwuje się francuski intelektualista.A nieco dalej uzupełnia „czarny" obraz amerykańskich demokratów,sugerując, że nie chcą dać się oni wyprzedzić republikanomw „patriotyzmie", „moralności" czy „religijności" 8 .Sorman jest nieco ostrożniejszy. Po pierwsze dlatego, żew widoczny s<strong>po</strong>sób bliżsi niż demokraci są mu neokonserwatyściamerykańscy. Ale i on nie <strong>po</strong>zostawia nagłównych bohaterach amerykańskiej wojny kultursuchej nitki. Także jemu nie mieści się w głowie(choć przyznaje - i tu trzeba oddać mu honor- że nie musi) fakt, że Amerykaniesą w stanie toczyć wojnę o odkrytą78Tamże, s. 90.Tamże, s. 209.316FRONDA 44/45


pierś Janet Jackson, nie jest w stanie zrozumieć, że można się kłócić0 ewolucję (ta przecież jest absolutnie nie<strong>po</strong>dważalnym dogmatem, któregonikt przy zdrowych zmysłach nie <strong>po</strong>winien <strong>po</strong>ddawać w wątpliwość)czy o aborcję. Wszystko to sprawia, że - mimo całej (o wiele widoczniejszejniż u Levy'ego) sympatii do Stanów Zjednoczonych oraz ich obywateli- nie waha się on przed <strong>po</strong>stawieniem tezy, że „Amerykanie <strong>po</strong>zostaliprzedoświeceniowymi Europejczykami, są tak bardzo zajęci kłótniamiteologicznymi, jak my w tamtych czasach. Wielu Amerykanów uważa sięza prawdziwych kontynuatorów prawdziwej cywilizacji zarzuconej przezzbyt starą już Europę" 9 .1 choć w uszach wielu konserwatystów słowa tebrzmieć mogą nie tyle jak oskarżenie, ile jak delikatna <strong>po</strong>chwała - to dlaSormana nią bez wątpienia nie są. On jest całym sercem zwolennikiemOświecenia. A każdy, kto się go wyrzeka, jest dla niego godny współczucia.Obaj Francuzi, choć spędzili w Stanach Zjednoczonych <strong>po</strong>nad rok,nie są w stanie dostrzec tego, co jest oczywiste dla wielu badaczy religijnościamerykańskiej, czyli ścisłego <strong>po</strong>wiązania moralności i religijnościz sukcesem amerykańskiej <strong>po</strong>lityki, także zagranicznej. „Religia odgrywa1 będzie odgrywać ważne miejsce w <strong>po</strong>lityce zagranicznej Stanów Zjednoczonychtak długo, jak długo s<strong>po</strong>łeczeństwo amerykańskie <strong>po</strong>zostanienajbardziej religijnym s<strong>po</strong>śród s<strong>po</strong>łeczeństw zachodnich" 10- <strong>po</strong>dkreślająWitold Dzielski i Wojciech Michnik. Siła, dynamizm, chęć zmienianiaświata bierze się przecież nie tyle z „imperialnych" ciągotek, ile z przekonaniao misji, jaką ma się do spełnienia w świecie. A ta zakorzenionajest w religii Ojców Założycieli, w ich mesjanizmie, przekonaniu,że w Nowym Świecie założą Nowe Jeruzalem. Podobniezresztą, jak zaczerpnięta z teologii chrześcijańskiej jestamerykańska koncepcja obywatelstwa, które możnaotrzymać, w które można zostać inicjowanym, jakza <strong>po</strong>średnictwem chrztu człowiek włączony zostajedo Kościoła. Bez religijnych wspólnot,także tych, które irytują i męczą swoim9G. Sorman, dz. cyt, s. 41.10W. Dzielski, W. Michnik, Religia w <strong>po</strong>lityce zagranicznej USA - na przykładzieprezydentury Georgea W. Busha, „Teologia Polityczna" 4(2006-2007), s. 175.ZIMA 2008317


agresywnym stylem czy przerażającymi nieraz <strong>po</strong>mysłami, niebyłoby Stanów Zjednoczonych w ich obecnym kształcie. I wcalenie chodzi tu tylko o tę część Stanów Zjednoczonych, którą zwykłosię utożsamiać z republikanami, ale w nie mniejszym stopniutakże tę, która głosuje na demokratów. Nieprzypadkowo przecieżzarówno amerykańska lewica, jak i prawica ma własnych kaznodziejów,teologów i religijnych publicystów. A różnice międzynimi (oczywiście nie wszystkimi) dotyczą nie tyle kwestii moralnych,ile stosunku do wojny w Iraku czy programów s<strong>po</strong>łecznych.Zarówno bowiem Jim Wallis - „etatowy" ewangelikalnykaznodzieja demokratów, jak i Pat Robertson są w jednakowymstopniu przeciwnikami aborcji czy eutanazji.Kto nie dostrzega tego wpływu religii i moralności, kto chcego ośmieszyć - ten zwyczajnie nie jest w stanie zrozumieć StanówZjednoczonych. I tak jest niestety z obu - ateistycznymi,jak sami przyznają - Francuzami żydowskiego <strong>po</strong>chodzeniana wycieczkach śladami Tocqueville'a.


Perspektywa Tocquevllle'aAle tego, czego nie chcą i nie <strong>po</strong>trafią zobaczyć i zrozumieć Sorman i Levy,świetnie opisał i przekazał katolik Tbcqueville. „Wszelka religia, która <strong>po</strong>zostajew kręgu <strong>po</strong>dstawowych pytań, (...) nakłada na człowieka jarzmozbawienne. I trzeba przyznać, że nawet jeśli nie zbawia człowieka w życiuwiecznym, to przynajmniej jest bardzo użyteczna dla szczęścia i godnościczłowieka w życiu doczesnym" 11- przekonuje francuski arystokrata i uzupełnia:„wątpię, by człowiek zdołał żyć jednocześnie w stanie całkowitejniezależności religijnej i całkowitej wolności <strong>po</strong>litycznej. Myślę, że jeżelibrak mu wiary - musi być zniewolony, jeżeli zaś jest wolny - musi wierzyć"12 . I właśnie takie rozumienie wolności i wiary leży u <strong>po</strong>dstaw amerykańskiejpaństwowości. Demokracja i specyficzne przywiązanie do dóbrmaterialnych (o czym także ws<strong>po</strong>mina Tocqueville) może je wypaczać(czego najlepszym dowodem jest teologia prosperity), ale nie jest w stanie,tak długo jak Ameryka <strong>po</strong>zostanie sobą, odrzucić fundamentu etycznego.Ten jednak <strong>po</strong>zostaje niezrozumiały, jeśli ktoś nie wie, czym jest wiara.I dlatego - choć książki Sormana i Levy'ego są interesujące - to lepiej, jeślichcemy rzeczywiście zrozumieć współczesne „Imperium Americanum"przeczytać O demokracji w Ameryce. Jest ono wprawdzie dłuższe, ale bardziejotwarte na rzeczywistość, a mniej na stereotypy.TOMASZ P. TERLIKOWSKIGuy Sorman, Made in USA, tłum. W. Nowicki, Warszawa 2005.Bernard-Henri Levy, American vertigo, tłum. A. Garycka-Balmitgere, Warszawa2007.1112A. de Tocqueville, dz. cyt., s. 412.Tamże.ZIMA 2008


Ojciec Góra <strong>po</strong>stanowił <strong>po</strong>magać zagubionej młodzieży.W tym celu zbudował ośrodek. Żeby go utrzymać, musiciągle kombinować, <strong>po</strong>zyskiwać s<strong>po</strong>nsorów, użerać sięz wykonawcami, spalać się nerwowo i fizycznie. Czy jednakw tym zabieganiu nie gubi się gdzieś to, co leżałou <strong>po</strong>dstaw wszystkiego - młody człowiek, który pragniebyć wysłuchany i zrozumiany?W POSZUKIWANIUUCIEKAJĄCEGOOJCOSTWAELŻBIETASTARZYŃSKAJeśli na temat osoby żyjącej <strong>po</strong>wstaje książka lub sztuka teatralna, możnaz dużą dozą prawdo<strong>po</strong>dobieństwa domniemywać, iż będzie to hagiografia.Kiedy więc dowiedziałam się, że został napisany utwór literackioraz spektakl teatralny <strong>po</strong>święcone dominikaninowi o. Janowi Górze,przestraszyłam się, iż będzie to kapliczka <strong>po</strong>stawiona za życia temu zakonnikowi.Z <strong>po</strong>lskich duchownych, za ich życia, pisano <strong>po</strong>wieści, wystawianosztuki i kręcono filmy fabularne chyba tylko o Janie Pawle II.Nawet prymas Wyszyński musiał umrzeć, by doczekać się fabuły o sobie.Informacje o literaturze <strong>po</strong>święconej charyzmatycznemu duszpasterzowizalatywały więc z daleka katolickim socrealizmem.Toteż wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że Góra GóryMarka Millera, coś w rodzaju fabularyzowanego re<strong>po</strong>rtażu, nie jest <strong>po</strong>chwałąani <strong>po</strong>lskiego katolicyzmu, ani tytułowego bohatera. Nie maw niej chrześcijańskiego triumfalizmu, jest natomiast s<strong>po</strong>ro gorzkichuwag na temat duchowej kondycji Polaków.320FRONDA 44/45


Akcja utworu dzieje się na Jamnej, osławionej „górzeGóry", <strong>po</strong>łożonej w Beskidzie Wys<strong>po</strong>wym, między Tarnowema Nowym Sączem - jednym słowem: w Mało<strong>po</strong>lsce.Kraina ta na mapie <strong>po</strong>lskiego katolicyzmu odgrywa<strong>po</strong>dobną rolę, jak Pas Stanów Biblijnych w USA - jest bastionemprawdziwego chrześcijaństwa i ostoją żarliwegopatriotyzmu. Mieszkańcy Mało<strong>po</strong>lski, według badań socjologicznych, sąbardziej przywiązani do religii i tradycji narodowej niż mieszkańcy innychregionów kraju.Tymczasem z literackiego re<strong>po</strong>rtażu Marka Millera wyłania się zupełnieinny obraz tamtejszych ludzi. Kiedy mieszkańcy Jamnej ws<strong>po</strong>minająII wojnę światową, to przeklinają partyzantów z AK. Mają im za złe, żepasożytowali na wiosce, urządzali zabawy i pijatyki i jeszcze ściągali nachłopów niemieckie represje. Zawiść i zazdrość są na <strong>po</strong>rządku dziennym.Konflikty o miedzę i o drzewo kradzione z lasu. Na ojca Górę sąsiedzipiszą donosy, nasyłają na niego komisje budowlane. On sam mówitak: „Gdyby na pieniądze zamieniono nienawiść tej pani zza drogi, to bytu nie stał kościółek świętego Jacka, a katedra, albo pałac kultury i nauki"Wcale lepsi nie są też okoliczni księża. Zazdroszczą, że do Góry w niedzielęna msze przychodzą ich parafianie - i u niego zostawiają pieniądzena tacy.S<strong>po</strong>dziewać by się można, że <strong>po</strong> takim odmalowaniu duchowego pejzażu,na tle którego przechadza się nasz bohater, to właśnie on będzie się<strong>po</strong>zytywnie wyróżniał z otoczenia. I rzeczywiście, daje się <strong>po</strong>znać jakosprawny organizator i charyzmatyczny przywódca, ale jest w jego <strong>po</strong>dgorączkowejnadaktywności jakaś rysa, jakaś ułomność, która nie dotyczybynajmniej trzeciorzędnej cechy działalności, lecz dotyka istoty jegomisji.Jan Góra <strong>po</strong>wiedział kiedyś, że nie lubi się zbytnio s<strong>po</strong>ufalać z młodzieżąi nie <strong>po</strong>zwala im być ze sobą na „ty". Każe się tytułować ojcem,gdyż chce być dla nich ojcem duchowym. Na Jamna ściągają z Polskidziewczęta i chłopcy, którym brakuje ojców, bo ich rodzice są wieczniezajęci i przepracowani. Przyjeżdżają, bo szukają ojcostwa.Sądząc z re<strong>po</strong>rtażu Marka Millera, czeka ich rozczarowanie. OjciecGóra robi dokładnie to samo, co robią ich ojcowie. Najczęstszą czynnością,jaką wykonuje opisywany na kartach książki dominikanin, są ciągłeZIMA 2008321


ozmowy przez telefon komórkowy. Telefony dosłownie urywają się- a to dzwoni Klub Biznesu, a to Fabryka Kabli, a to jacyś s<strong>po</strong>nsorzy...Nie ma szansy na <strong>po</strong>ważną osobistą rozmowę, bo zaraz przerwie ją charakterystycznysygnał. Jedna z dziewczyn, Ola, krzyczy w takiej sytuacjido zakonnika: „Normalni ludzie nie mają u ojca żadnych szans! Przy ojcuto trzeba być albo geniuszem, albo krańcową biedą lub nieszczęściem.Albo s<strong>po</strong>nsorem. Inaczej ojciec nie zauważa, nie ma czasu, aby się nadczłowiekiem <strong>po</strong>chylić. Dla normalnych nie ma ojciec czasu!"Inna nastolatka, Zosia, której rozmowa z dominikaninem zostałaprzerwana - a jakże by inaczej - przez telefon komórkowy, też nie wytrzymujei wybucha: „Ojciec najzwyczajniej ucieka i nie <strong>po</strong>trafi trwać razemz takimi ludźmi, jak ja. Ojciec chce się za wszelką cenę wygrzebać,wypłynąć na wierzch. Ojciec ucieka, bez przerwy ucieka..."A przecież one same <strong>po</strong>chodzą z domów, gdzie ojcowie też bez przerwyuciekają - w obowiązki, nadgodziny, pracoholizm. W pewnym momencieojciec Góra mówi w książce, jak traktuje swoje ojcostwo wobecnich: „Jeżeli kocham te dziewczyny jak moje dzieci, to myślę globalnie,strategicznie, pragnę ich dobra do końca" Ale być może ich biologiczniojcowie też myślą o swoich córkach globalnie i strategicznie. A dzieci <strong>po</strong>trzebująosobistego kontaktu.Nie chcę się wymądrzać i <strong>po</strong>d<strong>po</strong>wiadać zakonnikowi, co ma czynić.Po prostu opisuję to, co czytam, i jakie to we mnie wrażenia wywołuje.Ojciec Góra <strong>po</strong>stanowił <strong>po</strong>magać zagubionej młodzieży. W tym celuzbudował ośrodek. Żeby go utrzymać, musi ciągle kombinować, <strong>po</strong>zyskiwaćs<strong>po</strong>nsorów, użerać się z wykonawcami, spalać się nerwowo i fizycznie.Czy jednak w tym zabieganiu nie gubi się gdzieś to, co leżałou <strong>po</strong>dstaw wszystkiego - młody człowiek, który pragnie być wysłuchanyi zrozumiany?Zdaję sobie oczywiście sprawę, że jest fizycznie niemożliwe, aby dominikaninmógł jednakowo dużo uwagi <strong>po</strong>święcić każdej z osób w jegoduszpasterstwie. W takich jednak wypadkach indywidualne prowadzenieduchowe <strong>po</strong>winno być zastąpione przez stałą, regularną, wspólnotowąformację duchową. Tej ostatniej wydaje się jednak brakować w akcyjnymmodelu duszpasterstwa, które rozwija się zrywami: od jednej akcji dodrugiej.322FRONDA 44/45


Jest dla mnie zastanawiające, że w książce Marka Millera, w którejwykorzystano wiele relacji osób goszczących na Jamnej, nie <strong>po</strong>jawiło sięani jedno świadectwo nawrócenia, ani jedna o<strong>po</strong>wieść o osobistym s<strong>po</strong>tkaniuczłowieka z Jezusem Chrystusem. Nie wiem, może autor celowonie zamieścił takich relacji, gdyż nie pasowały do jego wizji artystycznej.A może jest to dla ojca Jana Góry sygnał, by przemyśleć to, co się dziejew jego duszpasterstwie. Sądzę, że jest on zdolny do takiej krytycznejrefleksji, skoro zgodził się na wydanie książki w takim kształcie. Dobrzewięc, że ukazała się ta <strong>po</strong>zycja, która nikomu nie kadzi, a daje s<strong>po</strong>ro domyślenia.ELŻBIETA STARZYŃSKAMarek Miller, Góra Góry czyli ekonomia zbawienia,Laboratorium Re<strong>po</strong>rtażu, <strong>Fronda</strong>, Warszawa 2007.ZIMA 2008


W wielu meczetach, medresach, a nawet uniwersytetachislamskich roz<strong>po</strong>wszechniane są następujące tezy:<strong>po</strong> pierwsze - Żydzi mieszkają w Jerozolimie nie dłużejniż od siedemdziesięciu lat, więc nie mają prawa ubiegaćsię o zwierzchność nad nią; <strong>po</strong> drugie - nie istniałyani Pierwsza, ani Druga Świątynia Jerozolimska; <strong>po</strong> trzecie- król Salomon jest, według Koranu, jednym z pierwszychprzywódców islamu; <strong>po</strong> czwarte - Ściana Płaczuw Jerozolimie nie jest <strong>po</strong>zostałością Drugiej Świątyni Jerozolimskiej,która została zburzona przez Rzymian, alefragmentem muzułmańskich zabudowań wokół ŚwiętejSkały.O ARABIECHWALĄCYM IZRAEL,FATWIEI KRYTYCECYWILIZACJI ŚMIERCITrudno chyba wyobrazić sobie bardziej przyciągającą oko okładkę niżta, na której widnieją obok siebie wyraźnie arabskie nazwisko autorai <strong>po</strong>chwalne zawołanie na cześć Izraela. Takie zestawienie to prawdziwabomba marketingowa, której <strong>po</strong>zazdrościłby każdy wydawca, szczególniew okresie świątecznym. Takim bestsellerem okazała się równieżksiążka Magdi Allama 1MACIEJBAZELAViva Israele, która w ciągu dwóch miesięcy od1Magdi Allam - urodził się w Kairze w 1952 roku. Sam o sobie mówi, że jest laickimmuzułmaninem. Ukończył socjologię na Uniwersytecie La Sapienza w Rzymie.ZIMA 2008 325


momentu ukazania się na włoskim rynku wydawniczym była aż pięciokrotniewznawiana. Trzeba jednak od razu dodać, iż za <strong>po</strong>pularnością tejksiążki stoi nie tylko prowokujące zestawienie nazwiska autora i tytułu,ale przede wszystkim jej treść - <strong>po</strong>ruszająca, bardzo osobista, głębokoemocjonalna, szokująco rzeczywista.„Niech żyje Izrael!": mój hymn na cześć życiaJuż sam tytuł kusi nas, aby domniemywać, że jest to książka ewidentnieproizraelska i antypalestyńska. Jest to jednak chybiona diagnoza. VivaIsraele nie jest ani za kimś, ani przeciwko komuś. I choć trudno zaprzeczyćgłębokiej empatii autora biegnącej w stronę Izraelitów, Allam <strong>po</strong>dkreślawielokrotnie, że jego książka to ni mniej, ni więcej, tylko hymnna cześć życia oraz świadectwo niezłomnej osobistej wiary w świętośćludzkiego życia, każdego życia - muzułmanów, wśród których dorastał,chrześcijan, którzy go wykształcili i nauczyli łączyć wiarę z rozumem,żydów, których narodowy dramat stał się zarzewiem osobistej metamorfozy,oraz wszystkich ludzi dobrej woli, którzy pragną żyć w <strong>po</strong>kojui miłości.Viva Israele to autobiograficzna o<strong>po</strong>wieść długiej i bolesnej przemianywewnętrznej, tj. przejścia autora od ideologii kłamstwa, dyktatury,nienawiści i śmierci do cywilizacji prawdy, wolności, miłości, <strong>po</strong>kojui życia. Owocem tej metamorfozy jest dojrzałe przekonanie Allama, iżwiara w świętość życia implikuje w praktyce obronę prawa do istnieniapaństwa Izrael. Twierdzenie to jest zakorzenione w filozoficznej zasadzie,że nietykalność życia albo odnosi się do każdego, albo nie odnosisię do nikogo.Obecnie jest zastępcą redaktora naczelnego „Corriere delia Sera". Jest znanym dziennikarzemi cenionym komentatorem kwestii związanych z islamem. Interesują go przedewszystkim takie problemy, jak integracja wielokultorowa w Europie Zachodniej, imigracja,tożsamość narodowa a demokracja, terroryzm muzułmański. Autor sześciu książek<strong>po</strong>święconych tej tematyce. Jest moderatorem forum internetowego „My i inni", www.corriere.it/allam. Za swoją działalność dziennikarską i publicystyczną otrzymał wielemiędzynarodowych nagród, m.in. Nagrodę Dan David, która skłoniła go do napisaniaViva Israele. Od <strong>po</strong>nad czterech lat Allam korzysta z ochrony osobistej, gdyż ciąży nanim fatwa - muzułmański wyrok śmierci nałożony przez radykalne grupy islamskie zapubliczne denuncjowanie terroryzmu palestyńskiego.326FRONDA 44/45


Magdi Allam chce przez to <strong>po</strong>wiedzieć, że negacjanie<strong>po</strong>dważalnego prawa do istnienia jakiejkolwiek grupyetnicznej wprawia w ruch ideologiczną machinę śmierci,w imię której zostanie unicestwiony każdy, kto zostajezidentyfikowany jako «wróg», jako «inny» lub «obcy». Każdaideologia nienawiści i uprzedzeń staje się jednak z czasemswoistym wężem zjadającym własny ogon. Historia uczy, iż ci, którzysięgają <strong>po</strong> rasistowskie uprzedzenia i przemoc dla realizacji własnychinteresów, w ostatecznym rozrachunku sami cierpią nie mniej niż ichofiary.Osadzając te twierdzenia w historycznym kontekście, Allam wskazujetym razem nie na Niemcy <strong>po</strong>d wodzą Hitlera, ale na Egipt lat pięćdziesiątychi sześćdziesiątych ubiegłego wieku <strong>po</strong>d wodzą Nassera. Jako dorastającychłopak, był on naocznym świadkiem <strong>po</strong>litycznej kryminalizacjiIzraela. Crescendo antyizraelskiej nienawiści i panarabskich pretensjiznalazło swój punkt kulminacyjny w wybuchu tzw. wojny sześciodniowejw 1967 roku, a <strong>po</strong> dzień dzisiejszy konkretyzuje się w terroryzmie islamskim,szczególnie palestyńskim.Dlatego też myślą przewodnią książki Magdi Allama jest twierdzenie,że sprawa istnienia państwa izraelskiego staje się dzisiaj (ideologiczną)linią demarkacyjną, która rozgranicza kulturę życia od kultury śmierci:dobro od zła. Tak jak zaraz <strong>po</strong> II wojnie światowej uznanie de factopaństwa Izrael stało się moralnym parametrem do rozróżnienia <strong>po</strong>międzyprzeciwnikami i zwolennikami Holocaustu, tak dzisiaj stosunek doistnienia państwa Izraela jest papierkiem lakmusowym, który <strong>po</strong>kazujesprzymierzeńców i (<strong>po</strong>tencjalne) ofiary islamskiego terroryzmu.Uznanie prawa Izraela do istnienia leży w interesie całej ludzkości,włącznie z Palestyńczykami i muzułmanami każdej narodowości, uważaAllam. Brak bowiem ogólnoświatowego konsensusu w tej kwestiiprowadzi do moralnego relatywizmu i nihilizmu, a w konsekwencji doegzystencjalnego samounicestwienia. W świecie, w którym nie ma zgodyco do nietykalności prawa do życia, szansa na trwały <strong>po</strong>kój i bezpieczeństwojest znikoma. Co gorsza, tak długo jak będzie się zezwalało nanegocjowanie i kupczenie prawem do istnienia Izraela, tak długo niktz nas nie będzie mógł się czuć bezpieczny. Chodzi tu o nie<strong>po</strong>dważalnośćpryncypiów. Dziś bowiem stawia się <strong>po</strong>d znakiem zapytania Izrael, jutroZIMA 2008327


może przyjdzie kolej na kogoś innego. Innymi słowy, brak determinacjimiędzynarodowej co do absolutnej wartości życia każdego narodu jestprzysłowiowym piłowaniem gałęzi, na której wszyscy siedzimy. Wszyscyryzykujemy znalezienie się na globalnej równi <strong>po</strong>chyłej, gdzie brakniekwestionowanych prawd pierwszych, m.in. świętości życia, czyni każdegoz nas <strong>po</strong>tencjalną ofiarą jakiegoś ideologicznego szaleństwa, uprzedzeń,ksenofobii lub historycznego rewizjonizmu.„Ideologia śmierci" w Egipcie NasseraPisząc o „cywilizacji śmierci", Allam ma tu na myśli radykalną formę islamskiegopanarabizmu, za<strong>po</strong>czątkowaną przez reżim Dżamal AbdelNassera. To w Egipcie na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątychroz<strong>po</strong>czyna się proces kryminalizacji Izraela, które to państwo jest <strong>po</strong>strzeganejako nowotwór stworzony przez siły zachodniego imperializmui kolonializmu, aby <strong>po</strong>dzielić i uniemożliwić jedność narodu arabskiego(Umma). Prezydent Nasser roz<strong>po</strong>czyna narodowościowo-ekspansyjnąkampanię, której celem jest unicestwienie państwa Izrael i doprowadzeniedo zjednoczenia terytoriów arabskich.Momentem krytycznym dla procesu kryminalizacji Izraela i wybuchuterroryzmu islamskiego staje się u<strong>po</strong>karzająca klęska Egiptu w wojniez Izraelem w 1967 roku. To wydarzenie, określane później przez egipskąpropagandę nie jako <strong>po</strong>rażka, ale Naksa (wypadek, nieszczęśliwe zdarzenie),staje się katalizatorem nienawiści wymierzonej przeciwko narodowiżydowskiemu i jego sprzymierzeńcom.Dla Magdi Allama egipska Naksa roku 1967 wyznacza moment przejściaod narodowościowego panarabizmu do globalnego panislamizmu.Jest to swoisty big bang, który dał <strong>po</strong>czątek islamskiemu ekstremizmowi.Niedługo później, bo już 23 lipca 1968 roku, dochodzi do pierwszegoaktu terrorystycznego, gdy zostaje <strong>po</strong>rwany samolot linii El Al. Daje to<strong>po</strong>czątek całej serii zamachów na obywateli izraelskich żyjących <strong>po</strong>zaIzraelem.W tym samym czasie w Egipcie roz<strong>po</strong>czynają się represje wymierzonew obywateli żydowskiego <strong>po</strong>chodzenia. Działania te mają <strong>po</strong>czątkowo<strong>po</strong>dtekst <strong>po</strong>lityczny - reakcja przeciwko syjonistycznej dywersji,lecz z czasem nabierają również charakteru teologicznego. Izraelici328FRONDA 44/45


zaczynają być <strong>po</strong>strzegani bowiem jako al maghdubalayhim („ci, przeciwko którym Bóg zapałał gniewem")i w konsekwencji mogą być mordowani, bo i tak są skazanina wieczne <strong>po</strong>tępienie. To kluczowe dla losów BliskiegoWschodu przejście od antysemityzmu <strong>po</strong>litycznegodo antysemityzmu religijnego dokonuje się między innymiw wyniku przyjaznych stosunków między prezydentem Anwar alSadatem i Braćmi Muzułmańskimi. Dochodzi do gruntownej islamizacjikraju. Instrumentalizuje się ideę dżihadu, która traci swoje pierwotneznaczenie, tj. duchowy trud mający na celu jak najpełniejsze zbliżeniedo Boga, a staje się świętą wojną wymierzoną przeciwko nieprzyjaciołomislamu - nieortodoksyjnym muzułmanom, Żydom, chrześcijanom, czyliwszystkim, którzy są określani jako „niewierni". Te przemiany owocująmiędzy innymi agresją w stosunku do chrześcijańskich Koptów, którzysą uważani za sprzymierzeńców cywilizacji zachodniej, a z teologicznegopunktu widzenia <strong>po</strong>zostają oni al-dallin, czyli „tymi, co żyją w błędzie".Kolejne etapy konsolidacji panislamizmu wyznaczają: przewrót Chomeiniegow Iranie w 1979 roku i jego idea eks<strong>po</strong>rtu rewolucji islamskiej;uformowanie się libańskiego ugru<strong>po</strong>wania szyitów Hezbollah, któredokonało pierwszego zamachu terrorystycznego z wykorzystaniem kamikadzew Bejrucie w 1983 roku; <strong>po</strong>rażka ZSRS w Afganistanie w 1989roku, co bardzo wzmocniło morale islamskich wojowników, a szczególnieafgańskich Talibów; prywatyzacja i globalizacja terroryzmu przezOsamę bin Ladena, który 1998 roku <strong>po</strong>wołał Międzynarodowy Front dospraw Świętej Wojny z Żydami i Krzyżowcami; wreszcie antysemityzmw wydaniu Mahmouda Ahmadinedżada.Wszystkie wyżej ws<strong>po</strong>mniane siły konsekwentnie negują prawo Izraelado istnienia, uważając go za państwo-kanalię. Tym samym legitymizująpanislamski terroryzm i jego „ideologię śmierci" która ma na celuzniszczenie państwa izraelskiego bez względu na cenę.Autobiograficzna o<strong>po</strong>wieść Allama ma właśnie <strong>po</strong>czątek w przeddzieńwybuchu wojny z 1967 roku. Sięgając do ws<strong>po</strong>mnień z dzieciństwa,opisuje on s<strong>po</strong>łeczne nastroje tamtych dni. Pokazuje egipskie s<strong>po</strong>łeczeństwo,które choć generalnie biedne i zmęczone codziennym trudem życiaw zapóźnionym ekonomicznie kraju, <strong>po</strong>dąża za głosem swego charyzmatycznegoprzywódcy. Nasser jest <strong>po</strong>strzegany jako prawdziwy ojciecZIMA 2008329


narodu i „współczesny faraon", który pragnie przywrócić <strong>po</strong>tęgę Egiptu.Hipnotyzuje masy swoim głosem i wizerunkiem <strong>po</strong>dczas niekończącychsię przemówień i orędzi tuż przed wy<strong>po</strong>wiedzeniem wojny.Sytuacja ta nie ulega zasadniczej zmianie <strong>po</strong> błyskawicznej i zawstydzającej<strong>po</strong>rażce Egiptu. Pomimo Naksy, naród dalej pragnie wierzyćNasserowi, do tego stopnia, że nie <strong>po</strong>zwala mu <strong>po</strong>dać się do dymisji, gdyten wygłaszając orędzie do narodu <strong>po</strong> przegranej wojnie, sugeruje swojeusunięcie się w cień. Nie mogąc sprzeciwić się woli narodu, Nasser <strong>po</strong>zostajeu steru władzy, kontynuując ideologiczną propagandę ukierunkowanąna odwet na znienawidzonych syjonistach i restaurację <strong>po</strong>tęgiEgiptu jako Umm al dunya („Matka świata"). Niedługo później, bo już3 września 1967 roku, <strong>po</strong>dczas szczytu państw arabskich w Chartumie,w którym uczestniczył również Nasser, <strong>po</strong>dpisana zostaje deklaracjao wojnie przeciwko Izraelowi, aż do jego zniszczenia. Przybyli szefowiepaństw arabskich aklamują trzykrotne „nie" przeciw Izraelowi: „nie" negocjacjomz Izraelem, „nie" uznaniu państwa Izrael oraz „nie" dla <strong>po</strong>kojuz Izraelem.Posądzony o szpiegostwo na rzecz IzraelaOprócz wymiaru międzynarodowego, lato 1967 roku staje się równieżmomentem przełomu dla Allama w wymiarze osobistym. To bowiemwtedy, mając zaledwie 15 lat, zostaje oskarżony o szpiegostwo na rzeczIzraela. A wszystko przez pierwszą wakacyjną miłość. Owe wakacjemłody Allam spędza nad morzem, na zachód od Aleksandrii, u bokuswej ciotki, która pracuje jako opiekunka do dzieci w domu austriackiegoambasadora w Egipcie. Gdy lato dobiega końca, Allam <strong>po</strong>wraca doKairu, ale nadal <strong>po</strong>zostaje w kontakcie ze swoją dziewczyną, prowadzącdługie wieczorne rozmowy telefoniczne. To nastoletnie zauroczenie zostajebrutalnie przerwane, gdy pewnego dnia w domu Allama <strong>po</strong>jawiająsię funkcjonariusze służby bezpieczeństwa i aresztują go. Okazuje się, żewszystkie rozmowy telefoniczne zakochanej pary były skrzętnie monitorowane,a Allam jest <strong>po</strong>dejrzany o szpiegostwo, bowiem jego wakacyjnamiłość jest Żydówką, o czym sam zainteresowany dowiedział się dopierow wyniku aresztowania.330FRONDA 44/45


Allam ws<strong>po</strong>mina wielogodzinne przesłuchanie, <strong>po</strong>dczasktórego musiał tłumaczyć znaczenie <strong>po</strong>szczególnychsłów i zdań z rozmów telefonicznych, które dla badającychsprawę agentów układały się w szyfrowane wiadomości,a pewnie były niczym innym jak romantycznymikonwersacjami zakochanych. Tym, co wzbudziło największe<strong>po</strong>dejrzenie, było to, że nastolatko wie <strong>po</strong>rozumiewali się <strong>po</strong> francusku.Nie <strong>po</strong>magały tłumaczenia, iż oboje studiowali ten język w szkole i mieliokazję, żeby go praktykować. Jedyną rzeczą, która ocaliła małoletniegoAllama, było przesłuchanie jego matki, specjalnie sprowadzonej <strong>po</strong> toz Arabii Saudyjskiej, gdzie przebywała na emigracji zarobkowej. Dopierowtedy oficerowie spec-służb zdali sobie sprawę, że nie mają do czynieniaze szpiegami. Mimo to na <strong>po</strong>żegnanie Allam zostaje <strong>po</strong>ważnie zastraszonyprzez rozsierdzonych agentów bezpieki, że jeżeli jeszcze raz będzierozmawiał ze swoją ukochaną, znajdzie się naprawdę w kło<strong>po</strong>tach.Podejrzenie o szpiegostwo staje się pierwszym momentem przebudzeniai katalizatorem autoprzemiany naszego bohatera. Jak sam pisze,Allam zdał sobie właśnie wtedy <strong>po</strong> raz pierwszy sprawę, że jego osobistagodność i wolność są zagrożone. Poczuł, że Egipt stał się ideologicznymwięzieniem, kierowanym przez antysemicki reżim. Od momentu aresztowanianie czuł się już nigdy więcej swobodny w Kairze, obawiał się,że w każdej chwili może być <strong>po</strong>nownie zatrzymany, a nawet skazany zautrzymywanie kontaktów z „nieprzyjacielem". W konsekwencji <strong>po</strong>dejmujedecyzję o emigracji. Po maturze wyjeżdża na studia do Włoch.Wyjazd z Egiptu nie oznacza jednak, że od razu <strong>po</strong> tym Allam zacząłgłosić idee, których broni dzisiaj. Na <strong>po</strong>czątku lat siedemdziesiątych,<strong>po</strong>dczas studiów socjologicznych na Uniwersytecie La Sapienza w Rzymie,staje się aktywnym członkiem środowisk lewicowych. O<strong>po</strong>wiada sięjednoznacznie <strong>po</strong> stronie interesów arabskich, szczególnie palestyńskich.Na znak solidarności nosi arafatkę i ubiór przy<strong>po</strong>minający bojownikao wolność Palestyny. Z pełnym przekonaniem uczestniczy w demonstracjachstudenckich, wnosząc hasła: „Niech żyje Marks, Lenin i Mao Tse--tung!" „Niech żyje wolna Palestyna!".W 1977 roku publikuje swój pierwszy artykuł na łamach lewicowegodziennika „UUnita" <strong>po</strong>d tytułem Nieustanna walka. Oczywiście, była toa<strong>po</strong>logia interesów Ruchu Wyzwolenia Palestyny.ZIMA 2008331


W 1988 roku wygłasza lekcję świato<strong>po</strong>glądową w jednym z rzymskichliceów. W swoim wykładzie <strong>po</strong> raz kolejny broni jednoznacznie sprawypalestyńskiej, a nawet uzasadnia użycie metod terrorystycznych przezbojowników o wolność. Cała argumentacja tamtego przemówienia bazujena założeniu, że jedynie Arabowie są autochtonami w Palestynie, gdyżwywodzą się od Kanaanejczyków, którzy zamieszkiwali tam od zawsze.Izraelici natomiast są ludnością napływową, która przybyła do Palestynyz Mezo<strong>po</strong>tamii dopiero około 1730 roku przed Chrystusem. Z historycznegopunktu widzenia państwo palestyńskie ma więc pierwszeństwoprzed nie<strong>po</strong>dległym Izraelem. Krótko mówiąc, Allam przyznaje, że dwadzieścialat temu, również on, uciekinier z nacjonalistycznego Egiptu,<strong>po</strong>strzegał Izrael jako siłę agresywną, kolonialną, niemoralną i przeciwnąidei sprawiedliwego i trwałego <strong>po</strong>koju. Dla Allama-studenta, Palestynajest bytem <strong>po</strong>litycznym, a Jerozolima jej odwieczną stolicą.Wolny od uprzedzeń wobec IzraelaZ upływem czasu Allam dokonuje stopniowej rewizji swoich <strong>po</strong>litycznych<strong>po</strong>dglądów. Pomaga mu w tym jego kariera dziennikarska, którąroz<strong>po</strong>czyna zaraz <strong>po</strong> ukończeniu studiów. Jak sam tłumaczy, kolejnympunktem przełomowym staje się dla niego uważne studium historii procesu<strong>po</strong>kojowego na Bliskim Wschodzie, a także zawodowe zainteresowanieosobą Jassera Arafata.W wyniku wielokrotnych s<strong>po</strong>tkań i osobistych rozmów z byłym przywódcąAutonomii Palestyńskiej oraz na <strong>po</strong>dstawie lektury wielu jego biografii,Allam dochodzi do przekonania, że Arafat nie jest bohaterem walkio wolność, ale główną przeszkodą procesu <strong>po</strong>kojowego. Były przywódcajawi się jako egoistyczny megaloman, osoba niegodna zaufania, cynicznytyran, <strong>po</strong>lityk korumpujący i skorum<strong>po</strong>wany. Jednym słowem, <strong>po</strong>znawszybliżej Arafata, Magdi Allam uwalnia się od uprzedzeń wobec Izraela.Przełamując swoją ignorancję i uprzedzenia wobec Izraela, Allam odkrywa,że Palestyńczycy nie mogą być <strong>po</strong>strzegani jedynie w kategoriachofiary konfliktu na Bliskim Wschodzie, bowiem sami wielokrotnie sabotowalirozwiązania <strong>po</strong>kojowe.Jeszcze przed 1948 rokiem Palestyńczycy odrzucili dwa rozwiązania.W lipcu 1937 roku, Wielki Mufti Jerozolimy Haj Amin Al Husseini oraz332FRONDA 44/45


Najwyższa Rada Arabska (organ reprezentujący Arabóww Palestynie) odrzucili rozwiązanie zapro<strong>po</strong>nowaneprzez Komisję <strong>po</strong>d przewodnictwem Lorda Peela. Pro<strong>po</strong>zycjata przewidywała <strong>po</strong>wstanie dwóch niezależnychpaństw: państwa arabskiego na 80 procentach obszaru Palestyny,włącznie z Zachodnim Brzegiem Jordanu, a także państwaizraelskiego na <strong>po</strong>zostałym terytorium. Miała być również zagwarantowananietykalność Jerozolimy i Betlejem. To rozwiązanie zostałoprzyjęte tylko przez stronę izraelską.Tak samo w maju 1939 roku została odrzucona angielska pro<strong>po</strong>zycjastworzenia wspólnego państwa dla Arabów i Żydów, omijając tym samymkło<strong>po</strong>tliwą kwestię racji bytu niezależnego Izraela.Strona arabska odrzuciła też rezolucję ONZ nr 181 z 29 listopada1948 roku o <strong>po</strong>dziale Palestyny i <strong>po</strong>wstaniu dwóch niezależnych państworaz o międzynarodowym statusie Jerozolimy. Identycznie zbojkotowanorezolucję ONZ nr 242, przyjętą 22 listopada 1967 roku.Największa jednak szansa na <strong>po</strong>kój została zaprzepaszczona <strong>po</strong>dczaskonferencji <strong>po</strong>kojowej w Camp David w 2000 roku. Scenariusz <strong>po</strong>kojowyprzewidywał, iż państwo palestyńskie zajmie 91 procent ZachodniegoBrzegu Jordanu i całą Strefę Gazy, ze stolicą w Jerozolimie Wschodniej,oraz przyznawał status neutralny Świętej Skale, na której wzniesiony jestjerozolimski meczet. Arafat odrzucił to rozwiązanie, twierdząc, że samaobecność Żydów w Jerozolimie jest <strong>po</strong>gwałceniem świętości ws<strong>po</strong>mnianegowzgórza. Drugim argumentem Arafata przeciwko <strong>po</strong>dpisaniu układu<strong>po</strong>kojowego było to, że nie gwarantował on palestyńskiego zwierzchnictwanad <strong>po</strong>dziemiami <strong>po</strong>d Świętą Skałą. Lider Palestyńczyków byłjednocześnie zachęcany do odrzucenia zapro<strong>po</strong>nowanego rozwiązaniaprzez Egipt i Arabię Saudyjską, które obawiały się rewolty s<strong>po</strong>łecznejw od<strong>po</strong>wiedzi na wiadomość, że Święte Wzgórze nie jest nie<strong>po</strong>dległąstrefą palestyńską.Odrzucenie układu z Camp David, komentuje Allam, świadczy jedynieo fanatycznym zaślepieniu strony arabskiej. Jest bowiem oczywistym,że każda ze stron musi pójść na kompromis w kwestii Jerozolimy. Innejdrogi nie ma. Jest to miasto święte dla Żydów, chrześcijan i muzułmanów- i żadna ze stron nie może czuć się jedynym właścicielem kawałka ziemi,które jest kolebką wielu kultur. Natomiast <strong>po</strong>zycja zajęta przez ArafataZIMA 2008333


w Camp David, wspierana przez egipskiego prezydenta Mubaraka orazkróla saudyjskiego Fahda, opierała się na szeroko roz<strong>po</strong>wszechnionymw świecie muzułmańskim kłamstwie, jakoby w Jerozolimie nigdy nieistniała żadna świątynia żydowska, więc Żydzi nie są religijnie związaniz tym miastem.Według słów Allama, w wielu meczetach, medresach, a nawet uniwersytetachislamskich roz<strong>po</strong>wszechniane są następujące tezy: <strong>po</strong> pierwsze- Żydzi mieszkają w Jerozolimie nie dłużej niż od siedemdziesięciulat, więc nie mają prawa ubiegać się o zwierzchność nad nią; <strong>po</strong> drugie- nie istniały ani Pierwsza, ani Druga Świątynia Jerozolimska; <strong>po</strong> trzecie- król Salomon jest, według Koranu, jednym z pierwszych przywódcówislamu; <strong>po</strong> czwarte - Ściana Płaczu w Jerozolimie nie jest <strong>po</strong>zostałościąDrugiej Świątyni Jerozolimskiej, która została zburzona przez Rzymian,ale fragmentem muzułmańskich zabudowań wokół Świętej Skały.Tezy te znalazły swoje odzwierciedlenie w decyzji Arafata o nie<strong>po</strong>dpisaniuukładu <strong>po</strong>kojowego w Camp David. Palestyński przywódca stałsię tym samym ofiarą muzułmańskiego tabu, jakim jest uznanie prawado istnienia narodu izraelskiego, a szczególnie jego praw w odniesieniudo Jerozolimy.Allam zwraca również uwagę na to, że Arafat nie <strong>po</strong>tępił nigdy jednoznacznieterroryzmu palestyńskiego, <strong>po</strong>sługując się zawsze określeniamidwuznacznymi. Na przykład, <strong>po</strong>dczas historycznego s<strong>po</strong>tkania z prezydentemMubarakiem w 1985 roku, gdy obaj <strong>po</strong>dpisali dokument <strong>po</strong>tępiającywszelkie działania terrorystyczne, Arafat nie omieszkał dodać, iż Palestyńczycymają prawo do o<strong>po</strong>ru wobec okupacji izraelskiej wszelkimidostępnymi metodami dopuszczonymi przez rezolucje ONZ.Ten wieloletni lider Autonomii Palestyńskiej nigdy nie przeciął definitywnieswoich związków z ugru<strong>po</strong>waniami terrorystycznymi. W latachsiedemdziesiątych <strong>po</strong>pierał formację Czarny Wrzesień, od<strong>po</strong>wiedzialnąza zamach <strong>po</strong>dczas Igrzysk Olimpijskich w Monachium. Był dowódcąBrygad Męczenników Al Aksa. Utrzymywał kontakty z grupą Abu Nidala.W kwietniu 1987 roku uczestniczył w obradach 18. sesji plenarnejRady Narodowej Palestyny, gdzie byli obecni przedstawiciele wszystkichugru<strong>po</strong>wań bojowników o wolność.Innym przykładem hi<strong>po</strong>kryzji Arafata jest to, że tuż <strong>po</strong> <strong>po</strong>dpisaniuukładu <strong>po</strong>kojowego z Oslo w 1993 roku i słynnym uścisku dłoni z pre-334FRONDA 44/45


mierem izraelskim Icchakiem Rabinem - gest tenzaowocował Pokojową Nagrodą Nobla - <strong>po</strong>dczaswizyty w Afryce Południowej oznajmił, iż „układ<strong>po</strong>kojowy z Oslo ma taką samą wartość jak rozejm(hudna), jaki Mahomet zdecydował się <strong>po</strong>dpisać zeswoimi przeciwnikami w 628 roku, widząc, że nie jestw stanie zdobyć Mekki". Na mocy tego rozejmu Mahometmiał się oddalić z Mekki na dziesięć lat. Tymczasem <strong>po</strong>wróciłjuż <strong>po</strong> dwóch latach, by zdobyć miasto. Wynika z tego, że dla Arafataugody <strong>po</strong>dpisywane z Izraelem były jedynie s<strong>po</strong>sobem na zyskanie czasui szukanie korzystnego pretekstu do <strong>po</strong>nownego roz<strong>po</strong>częcia działańzbrojnych.Po tym, jak Arafat staje się coraz bardziej marginalizowany w świeciearabskim, szczególnie przez Egipt <strong>po</strong>d wodzą Mubaraka, ale także przezLibię i Syrię oraz Ligę Arabską, w 1988 roku <strong>po</strong>dczas ZgromadzeniaOgólnego ONZ wygłasza przemówienie, w którym uznaje prawo Izraelado egzystencji. Ale już w 1990 roku szuka sprzymierzeńca w SaddamieHusajnie, <strong>po</strong>pierając jego inwazję na Kuwejt i obiecując mu tryumfalny,wspólny wjazd do Jerozolimy.Wreszcie w ostatniej fazie życia w Ramallah, Arafat nie szczędzi słówzachęcających do terroryzmu. W przemówieniach i wywiadach zachęcaotwarcie Palestyńczyków do bycia szahidami, czyli męczennikamiw walce przeciw Izraelowi. W wywiadzie dla telewizji Al Dżazira 29 marca2002 roku, wyjawia, iż modli się do Boga, aby również on sam stał sięmęczennikiem w walce o Jerozolimę.W Jerozolimie <strong>po</strong>dczas drugiej Intlfady w 2000 rokuKolejnym ważnym momentem w życiu Allama jest <strong>po</strong>byt w Jerozolimiejesienią 2000 roku, niedługo <strong>po</strong> tym, jak palestyńscy bojownicy ogłosilidrugą Intifadę. Przyczyną tej kolejnej krytycznej sytuacji był słynny spacerAriela Szarona <strong>po</strong> Świętej Skale 23 września 2000 roku.14 października Allam udaje się do Ramallah, by przeprowadzić wywiadz liderem Al Fatah na Zachodnim Brzegu Jordanu, Marwanem AlBarghouti. Odnosząc się do właśnie co ogłoszonej Intifiady, Barghoutiwyjaśnia bez ogródek, iż „właśnie teraz nadarza się najlepsza okazja doZIMA 2008335


wznowienia ataków samobójczych na terenie Izraela. Nadszedł bowiemmoment, aby <strong>po</strong>łożyć kres okupacji izraelskiej. A Palestyńczycy są gotowizapłacić «wysoką cenę» za wolność Jerozolimy".To jednak, co wywarło na Allamie największe wrażenie <strong>po</strong>dczas tamtej<strong>po</strong>dróży, to nie słowa palestyńskich watażków, ale zachowanie mieszkańców,gdy on sam - mężczyzna o nie mylących arabskich rysach twarzy- <strong>po</strong>jawiał się w miejscach publicznych.Allam o<strong>po</strong>wiada, jak pewnego ranka udał się do lokalnego biura <strong>po</strong>dróży,by zmienić rezerwację lotniczą. Od momentu wejścia do biuratrudno było nie odczuć napiętej i nerwowej atmosfery. Panująca ciszai przenikliwe, pełne przerażenia s<strong>po</strong>jrzenia - wszystkie zwrócone na niego.To właśnie <strong>po</strong>dczas tych „długich kilku minut" Allam, jak sam pisze,miał okazję „zmierzyć się ze strachem i <strong>po</strong>dejrzeniem Izraelczyków, żeon jest terrorystą"Tego samego dnia Allam przeżył kolejne chwile grozy, gdy <strong>po</strong>stanowiłzajść do restauracji na obiad. Gdy tylko znalazł się w środku, <strong>po</strong>nownie<strong>po</strong>czuł oczy wszystkich skupione na swojej osobie. Co gorsza, wniósł zesobą s<strong>po</strong>rej wielkości aktówkę, pełną dziennikarskich przyborów, co tymbardziej wzmogło strach gości i obsługi. Nie wiedząc, co może wzbudzićwiększą panikę, czy natychmiastowe próba wycofania się, czy przedłużony<strong>po</strong>byt, Allam <strong>po</strong>spiesznie skonsumował tylko jedno danie i czymprędzej opuścił lokal, ku wyraźnej uldze wszystkich obecnych.Głęboko wstrząśnięty wszechobecnie panującym strachem i międzyludzkąnieufnością, które wiele razy zaobserwował w stosunku do swojejosoby, ale także <strong>po</strong>między miejscowymi, Allam stara się jeszcze bardziejutożsamić z żyjącymi tam ludźmi i zrozumieć ich sytuację. Myśli o matkachizraelskich, które rano odprowadzając swoje dzieci do autobusu,pilnują, żeby każde z nich wsiadło do innego, tak aby w przypadku zamachuprzynajmniej jedno ocalało. Widzi rabinów, którzy wybierają ludzkieszczątki s<strong>po</strong>śród wraków rozerwanych bombami <strong>po</strong>jazdów. Przywołujesobie wizerunki palestyńskich kamikadze, którzy tuż przed dokonaniemsamobójczych ataków odczytują swój testament, cytując fragmenty Koranu,jakoby obiecujące im status męczenników za wiarę.Doświadczenia z Jerozolimy <strong>po</strong>pychają Allama do <strong>po</strong>głębionej refleksjinad „ideologią śmierci" Owoce tego studium przedstawione są w VivaIsraele. Allam cytuje fragmenty Koranu, które wręcz nakazują mordowa-336FRONDA 44/45


nie Żydów. Prezentuje fragmenty artykułów z głównycharabskich gazet, m.in. tygodnika „Al-Haqiqa" i dziennika„Akhbar El Yom" na łamach których publikuje sięwystąpienia imamów, fragmenty Koranu, a także hadisy,czyli myśli przypisywane Mahometowi, które uzasadniająi nawołują do nienawiści, wrogości i przemocy w stosunkudo izraelskich sąsiadów.Co więcej, Allam opisuje swoje wizyty w meczetach Egiptu, któremiały miejsce tuż <strong>po</strong> owej pamiętnej <strong>po</strong>dróży do Jerozolimy w 2000 roku.Pokazuje, jak <strong>po</strong>dczas nabożeństw nawołuje się do masakrowania Żydów.Denuncjuje muzułmańskie stowarzyszenia, szkoły i strony internetowe,które zieją „ideologią śmierci" Odkrywa przed czytelnikiem, w jakis<strong>po</strong>sób muzułmańska młodzież jest <strong>po</strong>ddawana „praniu mózgu", którewyrabia w nich antyżydowskie uprzedzenia, głównie przez instrumentalizowaniehistorii islamu i tradycji koranicznej. Dokonuje szczegółowejanalizy symboli używanych przez Braci Muzułmańskich, Hamas, Hezbollahi inne skrajne ugru<strong>po</strong>wania islamskie, gdzie elementami dominującymisą zawsze Koran i kałasznikow oraz zawołania mówiące o walcei zwycięstwie sług Jedynego Boga nad niewiernymi.Co najbardziej dziwne, komentuje Allam, nikt do tej <strong>po</strong>ry s<strong>po</strong>śródwspólnoty muzułmańskiej nie oprotestował tych świętokradczych <strong>po</strong>łączeńŚwiętej Księgi, jej słów i karabinów. Wspólnota muzułmańska zawrzałagniewem na satyryczne rysunki duńskich dziennikarzy i na słowaBenedykta XVI z Ratyzbony. Natomiast nikt nie <strong>po</strong>dnosi głosu przeciwkojawnej profanacji Koranu przez radykalne grupy islamskie, które czyniąz religii ideologię nienawiści i śmierci.Allam wskazuje wreszcie, że jedynym s<strong>po</strong>sobem na <strong>po</strong>wstrzymanierozwoju „ideologii śmierci" jest rzetelna i prawdomówna edukacja. Niestety,jest to cel bardzo trudny do osiągnięcia, jeśli weźmiemy <strong>po</strong>d uwagękontekst s<strong>po</strong>łeczny państw muzułmańskich. Główną przeszkodą dla„islamskiego oświecenia" jest <strong>po</strong>wszechny analfabetyzm, który obejmujeokoło 35 procent <strong>po</strong>pulacji arabskiej. Oczywiście, najwięcej rekrutów--samobójców i bojowników o wolność wywodzi się z terenów najbardziejdotkniętych tym zjawiskiem (Egipt, Sudan, Algieria, Maroko, Jemen,Irak i Arabia Saudyjska). Poza tym prawie <strong>po</strong>łowę szkolneg o programunauczania wypełnia edukacja religijna, prowadzona zazwyczaj przezZIMA 2008 337


adykalnych, ksenofobicznych i a<strong>po</strong>dyktycznych szijuk, czyli liderów religijnych.Na dodatek odrzucenie islamskiego radykalizmu jest skutecznie blokowaneprzez takfir, tj. normę prawną skazującą za a<strong>po</strong>stazję wszystkich,którzy w oczach przywódców religijnych nie są ortodoksyjnymi muzułmanami.Takfir był między innymi <strong>po</strong>wodem zamachu na prezydenta Sadataw 1981 roku za jego mało radykalną <strong>po</strong>litykę międzynarodową. Naśmierć za a<strong>po</strong>stazję zostali skazani również Hassan Al Turabi, były liderBraci Muzułmańskich, między innymi za to, że głosił, iż muzułmankamoże wyjść za mąż za chrześcijanina czy Żyda, czy też Dżamal Al Banna,brat założyciela Braci Muzułmańskich, który sam założył komitet obronypraw osób obłożonych fatwą. Oprócz tych dwóch <strong>po</strong>staci na liście a<strong>po</strong>statówskazanych na śmierć znajduje się jeszcze 31 nazwisk muzułmańskichintelektualistów.S<strong>po</strong>sób, w jaki jest dzisiaj używane prawo takfir, <strong>po</strong>kazuje, zdaniemAllama, że islamska „ideologia śmierci" jest rzeczywiście wężem zjadającymwłasny ogon. Kto terroryzmem wojuje, ten od terroryzmu ginie.Ostatni raz w meczecieMagdi Allam korzysta z ochronny osobistej od 2003 roku, <strong>po</strong> tym, jakHamas wystosował śmiertelne groźby <strong>po</strong>d jego adresem za publiczneskrytykowanie antyizraelskich kazań w rzymskim meczecie. Dokładnie6 czerwca 2003 roku Allam udał się do meczetu w Rzymie, by móc<strong>po</strong>słuchać na żywo imama Abdela-Samie Mahmouda Ibrahima Moussyi zweryfikować obiegowe opinie, że wy<strong>po</strong>wiedzi tego nowo przybyłegolidera islamskiego są antysemickie.I rzeczywiście, jak relacjonuje Allam, owego dnia imam, rozgrzany jużwygłoszonym właśnie kazaniem na temat cudzołóstwa, w pewnym momencieprzeszedł do formułowania płomiennych wezwań, prosząc Allahao dar zwycięstwa dla islamskich bojowników w Palestynie, Czeczeniii gdziekolwiek indziej, gdzie toczą walki na świecie; o to, żeby do<strong>po</strong>mógłzgładzić przeciwników islamu, żeby zniszczył ich domostwa i zapewniłzwycięstwo muzułmanom.Gdy wspólna modlitwa dobiegła końca, Allam <strong>po</strong>stanowił udać sięna rozmowę w cztery oczy z imamem, aby ten <strong>po</strong>twierdził lub odwołał338 FRONDA 44/45


swoją a<strong>po</strong>logię terroryzmu, egzaltację „ideologią śmierci" i apeleo zagładę niewiernych. Imam Mussa udzielił <strong>po</strong>noć bardzoklarownych od<strong>po</strong>wiedzi. Zapewnił Allama, że z punktu widzeniawiary muzułmańskiej „nie ma cienia wątpliwości, że działania mudżahedinówprzeciwko Izraelitom w Palestynie są właściwe i mają charaktermęczeństwa za wiarę, gdyż cała Palestyna jest Dar al-harb, tj. strefą wojny,<strong>po</strong>nieważ Żydzi okupują nielegalnie tereny muzułmańskie".Słowa imama Mussy, jednoznaczne w swej treści, zostały zarejestrowanena dyktafonie, który Allam miał ze sobą. Po publikacji na łamachdziennika „La Repubblica" opisu zdarzeń w meczecie, na wniosek ministraspraw wewnętrznych Włoch i <strong>po</strong> przeprowadzonym śledztwie, imamMoussa został wydalony z Włoch za <strong>po</strong>dżeganie do antysemityzmu orazterroryzmu. Allam natomiast stał się kolejnym muzułmańskim a<strong>po</strong>statą,zaocznie skazanym na śmierć przez islamskich radykałów, tak jak wcześniejszyimam Rzymu szejk Mahmoud Hamad, który <strong>po</strong>tępił samobójczeataki terrorystyczne.Faktem, który wzbudza jednak jeszcze większą trwogę Allama, niejest to, co się dzieje w meczetach Rzymu, Londynu czy Paryża, ale to,w jaki s<strong>po</strong>sób świat zachodni, a przede wszystkim Europa, odnosi siędo tych, którzy rozprzestrzeniają „ideologię śmierci". Allam kończy swąksiążkę, krytykując dobroduszność, naiwność, a przede wszystkim brakrealizmu wielu <strong>po</strong>lityków i intelektualistów, którzy starają się wytłumaczyći usprawiedliwiać islamski radykalizm. W tym miejscu Allam skupiasię głównie na sytuacji we Włoszech.Autor wyraża swoje zatrwożenie, widząc, jak główne włoskie uniwersytety(rzymski La Sapienza, wenecki IUAV, nea<strong>po</strong>litański Orientale orazmediolański Bocconi) <strong>po</strong>dpisują umowę o stworzeniu włosko-egipskiegoKomitetu ds. Studiów Humanistycznych Basenu Morza Śródziemnegoz egipskim uniwersytetem Al Azhar, który jest najważniejszym centrumdoktrynalnym i prawnym dla muzułmańskich sunnitów. Ze strony egipskiejumowę <strong>po</strong>dpisał rektor Uniwersytetu Al Azhar szejk Al Tayeb, którywielokrotnie wy<strong>po</strong>wiadał się za atakami terrorystów samobójców naterenach oku<strong>po</strong>wanych.Na przykład 4 kwietnia 2002 roku Al Tayeb, w owym czasie WielkiMufti Egiptu, oznajmił, że „rozwiązaniem dla terroru izraelskiego w Palestyniejest zwiększenie liczby ataków samobójczych, które sieją terrorZIMA 2008339


w łonie nieprzyjaciół Allaha". W <strong>po</strong>dobnym tonie wy<strong>po</strong>wiadał się równieżgłówny imam Uniwersytetu Al Azhar, usprawiedliwiając nawet atakisamobójcze wymierzone przeciwko dzieciom, kobietom i osobom starszym.Allam kontynuuje opis „wątpliwych przyjaźni" włosko-arabskich,przedstawiając szczegóły <strong>po</strong>lemiki, którą toczy z włoskimi dyplomatami,<strong>po</strong>litykami i profesorami uniwersyteckimi, nie <strong>po</strong>dzielającymi jego obawco do <strong>po</strong>szczególnych osób oraz projektów wymiany kulturalnej, które -według niego ^ są jedynie przykrywką dla ekspansji „ideologii śmierci"„Dziękuję Cl, Izraelu!"Elementem wieńczącym osobiste przejście Allama od „ideologii śmierci",w której wyrósł, do cywilizacji głoszącej świętość życia, było przyznaniemu w 2006 roku międzynarodowej nagrody Dan David za osiągnięciaw dziedzinie promowania „lepszego świata" <strong>po</strong>koju i humanizmu.Trzy dni przed odebraniem nagrody Allam udał się z wizytą do MuzeumYad Vashem. Zwiedzając i medytując nad upamiętnioną tam tragedią,<strong>po</strong>głębiło się w nim przekonanie, że nadzieja na trwały <strong>po</strong>kójna świecie leży w definitywnym i całkowitym odrzuceniu „cywilizacjiśmierci", a przyjęciu „cywilizacji świętości życia". Sednem zła na BliskimWschodzie jest bowiem ideologiczne i religijne uprzedzenie większościPalestyńczyków wobec Izraela, które <strong>po</strong>pycha ich do negacji jego prawado istnienia. Robiąca niezatarte wrażenie wizyta w Yad Vashem <strong>po</strong>dsuwamu nowe myśli i <strong>po</strong>zwala wyprowadzić kolejne wnioski.Dla wielu osób konflikt izraelsko-palestyński ma dynamikę zamkniętegokoła, gdzie jedni mordują drugich w odwecie za atak przeciwnika,który uważa, że sam został zaatakowany. Nie można więc mówić, że napastnicysą tylko <strong>po</strong> jednej stronie, a ofiary <strong>po</strong> drugiej. Konflikt ten jestswoistym perpetum mobile nienawiści i rozlewu krwi właśnie dlatego, że<strong>po</strong> obu stronach występują kaci-ofiary i ofiary-kaci. Jest to istne błędnekoło ataków i kontrataków, bez możliwości wskazania winnych i winowajców.Magdi Allam jest jednak przeciwny stawianiu znaku równości <strong>po</strong>międzypalestyńską i izraelską stroną konfliktu. Nie neguje faktu, że każdyatak ma swój odwet, a odwet prowokuje kolejny atak - do tego stopnia,340FRONDA 44/45


że trudno stwierdzić, kto zaczął, kto atakuje, a kto się broni.Mimo wszystko Allam twierdzi, że istnieje ogromna różnica- w sensie ideologicznym i moralnym - między atakiem samobójczyma zbrojną od<strong>po</strong>wiedzią, która taki czyn prowokuje. Mianowicieterrorysta palestyński masakruje Izraelczyków nie tylko dlatego, żepragnie uwolnić s<strong>po</strong>d okupacji Zachodni Brzeg Jordanu czy Jerozolimę,ale przede wszystkim dlatego, że nie uznaje prawa Izraelitów do mieszkaniaw Palestynie. Jest bowiem przekonany, że Izraelczycy <strong>po</strong>winni zostaćunicestwieni, a wraz z nimi ich państwo. Tym samym terroryści islamscyrelatywizują wartość ludzkiego życia.Według Allama, to właśnie ten moralny relatywizm leży u <strong>po</strong>dnóżakryzysu cywilizacji zachodniej, a także to on strącił kraje arabskie w przepaśćnihilizmu, wychwalającego śmierć oraz lekceważącego godność życia,swoją i innych. Dlatego właśnie nie można kłaść na jednej szali działańterrorystów, którzy odrzucają prawo do życia, oraz akcji zbrojnychżołnierzy, którzy starają się bronić prawa do istnienia swojego narodu.W tym sensie, jak uważa Allam, błędem Zachodu jest siadanie do stołurokowań z Hamasem czy innymi grupami terrorystycznymi, bo rozmowyz nimi i tak do niczego nie doprowadzą. Hamas nigdy nie uznaprawa do istnienia Izraela, bo zakazuje mu tego odmiana islamu, którąjego członkowie praktykują. Poza tym, siadając do negocjacji z tymi,którzy a priori negują istnienie Izraela, sprawia się wrażenie, jak gdybychciało się handlować prawem do życia jednego narodu. Istnienie Izraelanie może być traktowane jako „wariant" czy „zmienna dyplomatyczna",ale musi wreszcie stać się wartością constans w stosunkach międzynarodowych.Dlatego Allam wyraża kilkakrotnie swoje „nie" dla kupczenia istnieniemIzraela. Jest bowiem przekonany, że u <strong>po</strong>dstaw konfliktu leży nietyle kwestia <strong>po</strong>działu terytoriów oku<strong>po</strong>wanych, ale uznanie Izraela jakotakiego. Jednocześnie przestrzega on świat zachodni przed prowadzeniem<strong>po</strong>lityki zas<strong>po</strong>kajania chwilowych żądań terrorystów, tj. appeasement.Jak mówił bowiem Winston Churchill, „ten, kto prowadzi <strong>po</strong>litykęłagodzenia, przy<strong>po</strong>mina karmiciela krokodyli, który <strong>po</strong>drzuca im łakomekąski, mając nadzieję, że sam stanie się kąskiem dopiero na sam koniec".Innymi słowy, dla Allama Izrael jest dzisiaj przedmurzem cywilizowanegoświata, opierającym się islamskiemu ekstremizmowi. Jeżeli światZIMA 2008341


zachodni nie stanie jednoznacznie <strong>po</strong> stronie prawa do życia, w tymprzypadku Izraela, przedmurze zostanie zburzone, a kolejnymi ofiaramistaną się sami Europejczycy.Podczas uroczystej gali przyznania nagrody Dan David, która miałamiejsce na Uniwersytecie w Tel Awiwie 21 maja 2006 roku, Magdi Allamwygłosił przemówienie, które stało się później motywem do napisaniaViva Izraele. Powiedział wtedy m.in.: „Ideą, jaką chcemy promowaći umacniać w świecie, jest to, że świętość życia zobowiązuje wszystkichalbo nie zobowiązuje nikogo. Najnowsza historia Bliskiego Wschoduuczy nas, że roz<strong>po</strong>częło się od kryminalizacji Żydów, <strong>po</strong>tem chrześcijani świeckich muzułmanów, których skazuje się na śmierć za a<strong>po</strong>stazjęi zdradę, aż wreszcie doszło do bezpardonowej masakry wszystkich muzułmanów,którzy nie <strong>po</strong>ddają się tyrani islamskich terrorystów. Zwróćmyuwagę, że muzułmanie to nie tylko kaci globalnego terroryzmu, alew dużo większej liczbie także ofiary (...).Drodzy przyjaciele, musimy zdać sobie sprawę, że u <strong>po</strong>dstaw obecnejglobalnej wojny prowadzonej przez islamskich terrorystów jest negacjanaszego prawa do życia i wolności. Dlatego mówię, że nie ma już więcejmiejsca na kompromisy w sprawie wartości życia. Nie wolno dłużejkupczyć prawem Izraela do istnienia. Tylko bowiem wtedy, gdy uznamynie<strong>po</strong>dważalne prawo do istnienia Izraela, zagwarantujemy prawo do życiadla nas wszystkich. Istnienie Izraela dzisiaj wyznacza linię graniczną,oddzielającą cywilizację życia od cywilizacji śmierci, dobro od zła (...)".Wystąpienie Allama zostało przyjęte burzliwymi oklaskami. Cała salazgotowała mu długą owację na stojąco - pierwszą w historii przyznawanianagrody. Gdy Allam zszedł z <strong>po</strong>dwyższenia, <strong>po</strong>dszedł do niegoprezydent Izraela i <strong>po</strong>wiedział: „Pan jest człowiekiem bardzo odważnym.Gdyby wszyscy Arabowie byli jak Pan, dziś żylibyśmy w <strong>po</strong>koju".Na razie jednak nie słychać wielu muzułmańskich głosów <strong>po</strong>dobnychdo Allama. Publiczna manifestacja takich przekonań wymaga rzeczywiścieodwagi. Pokój na Bliskim Wschodzie jest wciąż daleko.MACIEJ BAZELAMagdi Allam, Viva Israele. Dali' ideologia delia morte alla cmlita delia vita:la mia storia (Niech żyje Izrael! Od ideologii śmierci do cywilizacji życia:moja historia), Mondadori, Mediolan 2007.FRONDA 44/45


W finałowej scenie filmu widzimy, jak hetman „Żebrowski"przez kilkadziesiąt sekund nie może wyjść ze zdumienia- z rapierem w ustach, którego koniec wychodzimu przez tył głowy, dokładnie tam, gdzie jest ślad <strong>po</strong> kuliw czaszkach <strong>po</strong>lskich oficerów. Można mniemać, przyodrobinie wyobraźni, że „kłamstwo katyńskie" zostaniez <strong>po</strong>wrotem wepchnięte do gardła każdemu Polakowi,który będzie nadal obrażał Rosję, aż mu wyjdzie tyłemgłowy, tak jak rapier wbity w usta kłamliwego hetmana.ZAGRZMIJCIEDZWONYNOWOGRODUKRZYSZTOFJABŁONKA344FRONDA 44/45


Spróbujmy wyobrazić sobie znany zbiór filmów Piraci z Karaibów,którego <strong>po</strong>szczególne odcinki noszą tytuły kolejnych lat,oznaczających jakieś wydarzenia historyczne, np. 1695 czy 1696,i sugerujących w ten s<strong>po</strong>sób, że coś z <strong>po</strong>kazywanych żartów mogłobybyć kiedykolwiek prawdą. Wyobraźmy sobie, że brutalnai bezmyślna flota brytyjska została wreszcie rozgromiona przezbohaterskich i w gruncie rzeczy bardzo wrażliwych na dolę ludzkąi dobrodusznych piratów <strong>po</strong>d wodzą kapitana Morgana, który nadodatek okazał się lordem angielskim, choć niezbyt czystej krwi,kandydatem do tronu Anglii, walczącym o wolność Karaibów i jegoniewolniczo pracującego ludu zdobywanych miast i wsi. Gdy sobie towszystko wyobrazimy - <strong>po</strong>dejrzewam, że z niemałym trudem - i rozwiążemydylemat, jak taka durna i bezrozumna marynarka zbudowałanajwiększe morskie imperium świata, będziemy mogli s<strong>po</strong>kojnies<strong>po</strong>jrzeć na <strong>po</strong>dobnie „pirackie dzieło" twórców rosyjskich, a właściwie<strong>po</strong>stsowieckich, gdyż film 1612 jak mało który wpisuje się do galerii takichbałwochwalczych obrazów, jak Aleksander Newski czy Suworow.Aby choć trochę przybliżyć stosunek tego filmu do prawdy historycznej,należałoby tytułową datę 1612 napisać w szczególny s<strong>po</strong>sóbi przeczytać całość „do góry nogami". Wyjdzie nam, nieoczekiwanie, przyodrobinie wyobraźni, liczba 7191. Otóż tak się ma ten film do prawdy, jakjego tytuł do <strong>po</strong>wyższej daty. Jest on w pewnym, i to <strong>po</strong>ważnym stopniu,wywróceniem prawdy. Pytaniem otwartym <strong>po</strong>zostaje, dlaczego odbyłosię to naszym kosztem, zhańbieniem naszych barw narodowych, skrzydełhusarsko-„diabelskich" a nade wszystko dobrego imienia Polski.Otóż pierwsza, s<strong>po</strong>ntaniczna od<strong>po</strong>wiedź jest prosta: aby obrzydzićRosjanom Polskę i Polakóworaz wszystko, co z Polski <strong>po</strong>chodzi,z „zatrutym" mięsemwłącznie, gdyż i tego nie brakujena ekranie, w tzw. „scenachdrastycznych". Wniosekz tego wypływa jeden: Polskai Polacy, którym znów sięudało wywinąć Rosji i „spaśćna cztery łapy", stali się groźniZIMA 2008345


dla prostego rosyjskiego ludu. Groźni natyle, że ojcowie „wszechruskiej" ojczyzny,wsparci siłą pertorubli i autorytetem Cerkwi,uznali za konieczne ich zhańbieniei wymieszanie z najgorszymi zbrodniami.Wszystko <strong>po</strong> to, by nikt w Rosji nie miałzłudzeń, że Polacy, przychodzący do braciRosjan niczym aniołowie - na co mogąsię nabrać tylko naiwne dzieci - w istocieokazują się upadłymi aniołami, czy wręczdiabłami, chcącymi zniszczyć świętą Ruśi <strong>po</strong>kalać ją swoją „łacińską herezją".Przewidział to mądry starzec, <strong>po</strong>kutujący mężnie w imię scaleniaRusi, czytający w od<strong>po</strong>wiednim momencie stosowny fragment A<strong>po</strong>kalipsyo nadejściu szatana. Nie ma wątpliwości - jeśli kiedyś on nadejdzie,będzie ubrany w strój Polaka. Smuta okończyłas' - oznajmia cienkim głosemdiak i bije w dzwon, aby tę radość obwieścić nie tylko XVII-wiecznejRusi, ale i całemu współczesnemu światu. Nikt nie może mieć wątpliwości,że to, co się stało w 1991 roku, tj. „tragiczny rozpad Związku Sowieckiego",w jakikolwiek s<strong>po</strong>sób mogłoby się <strong>po</strong>wtórzyć.Taki z grubsza jest morał i główny motyw filmu, który <strong>po</strong>d każdymwzględem okazał się brednią historyczną, z przebłyskami źle wykorzystanegohumoru, z jedynym, ale za to konsekwentnie <strong>po</strong>prowadzonymwątkiem wzbudzenia nienawiści do Polaków. Po zakończeniu projekcji,gdy tylko zapaliły się światła, „aż strach było być Polakiem". Na szczęścieoglądałem ten film wspólnie z grupą <strong>po</strong>lskich nauczycieli, w Abakanie,stolicy Chakasji, daleko od Kremla i jego fobii. Zresztą wbrew tytułowii nowemu świętu narodowemu Rosji, czyli „oswobodzenia Moskwy od<strong>po</strong>lskich najeźdźców" Polaków na Kremlu w tym filmie nie ma. Nawetdzisiaj strach by było ich tam <strong>po</strong>kazywać. A nuż ktoś by się ucieszyłi <strong>po</strong>wiedział, choćby do siebie, wot maładcy, na Kremlu byli. Zamiasttego <strong>po</strong>lska husaria, przy <strong>po</strong>mocy holenderskich innostrancow, galopemzdobywa bliżej nieznany w historii gród na Rusi, którego z <strong>po</strong>wodzeniembronią kupiec Minin i kniaź Pożarski (czyli biznesmeni i ekskagiebista).Niestety, film niemal od <strong>po</strong>czątku do końca usiłuje być historyczny.A takim zupełnie nie jest. Jedyny fragment oddający prawdę historycz-346FRONDA 44/45


ną trwa zaledwie cztery minuty. Jest to scena zabicia i spaleniazwłok Dymitra Samozwańca, którego prochy rzeczywiście wystrzelonoz armaty na zachód, ze słowami: „niech wraca, skądprzyszedł" Zamiast Maryny Mniszech mamy Ksienię Godunowa,zamiast kolejnego Dymitra, bliżej nieznanego nawet z imieniahetmana <strong>po</strong>lskiego, którego z racji braków personalnych przyjdzienam nazwać hetmanem „Żebrowskim" - by <strong>po</strong>dkreślić zasługi i gorliwośćaktora w odegraniu tej anty<strong>po</strong>lskiej roli. Aby większości czytelnikówoszczędzić oglądania tego filmu, co zapewniam nie należydo przyjemności, wypada choćby <strong>po</strong>krótce przybliżyć jego treść. Niejest to bynajmniej łatwe, gdyż zgodnie ze staroruską tradycją realiaprzeplatają się z baśnią i co chwila na ekranie <strong>po</strong>jawia się dorodnyjednorożec, pełniący różne symboliczne funkcje, które doprawdytrudno rozszyfrować.Całość roz<strong>po</strong>czyna narracja, udająca film historyczny, że oto na RusiMoskiewskiej (Rosję mamy od czasów Piotra I), <strong>po</strong> śmierci cara BorysaGodunowa, <strong>po</strong>jawił się w przepastnych (patrz groźnych) głębinachRzeczy<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej domniemany syn Iwana, oczywiście Groźnego, cudemocalony od śmierci, Dymitr zwany <strong>po</strong> swym zgonie Samozwańcem, którego<strong>po</strong>parł na zgubę Rusi Moskiewskiej król Polski Zygmunt III Waza,a za nim papież i jezuici. Wynikiem tej „ogólnoeuropejskiej" intrygi byłomorderstwo młodego cara Fiodora Godunowa oraz jego matki i sług,i wzięcie do niewoli jego siostry Ksieni. Scenę tę <strong>po</strong>wtórzono dwa razy,tak aby każdy zapamiętał, że odtąd ohydnym mordercą cara ma być<strong>po</strong>lski hetman, rzeczony „Żebrowski", któryprzydeptując nogą głowę młodziutkiegocara, sprawnie skręca mu kark. Ocalona Ksieniama mu <strong>po</strong>służyć jedynie do zagarnięciatronu carskiego, czyli jest to Dymitr II Samozwanieca rebours. W związku z tym nie maw owej smucie śladu ani Maryny Mniszech,ani drugiego Samozwańca czy atamana kozakówdońskich Iwana Zaruckiego, opiekunaich syna, ewentualnego cara, <strong>po</strong>wieszonegow wieku trzech lat w dniu koronacji pierwszegoRomanowa. Nie ma śladu żadnychZIMA 2008347


„godów moskiewskich" żadnych Szujskich,którym Dymitr wspaniałomyślnie wybaczyłzdradę i darował życie, aby wprowadzić nowestosunki na Rusi. Stąd nikt z widzów nie wie,że ci, którzy mordują <strong>po</strong>tem Dymitra i wystrzeliwująjego prochy na zachód, to ci samiocaleni przez niego Szujscy, których następniedo Polski przywiezie Żółkiewski, by w tens<strong>po</strong>sób ochronić ich przed śmiercią ze stronyrodaków.Nie trzeba dodawać, że jak ognia wystrzeganosię scen z wyprawy Żółkiewskiego<strong>po</strong>d Kłuszyn, marszu na Moskwę, gdzie samiMoskale zaprosili jego wojska na Kreml, by go broniły przed „worem tuszyńskim"tj. Dymitrem II, którego stronnikami byli przecież obaj (ojciecz synem) Romanowowie. Zamiast tego mamy jednorożca na żyznychłąkach Rusi, które opuszcza na czas smuty. W jego zastępstwie <strong>po</strong>jawiająsię talizmany w kształcie jego rogu. Jeden rzeźbiony w drewnie tkwiłw bramie grodu, w którym ukrywała się księżniczka Ksienia Godunowa,drugi - bardziej tajemniczy - w rękach hiszpańskiego caballero, goszczącegona Rusi w służbie u Polaków, a właściwie u samego siebie. Talizmanten przynosi mu szczęście zarówno w grze w kości, jak i cudownie leczymu rany odniesione <strong>po</strong> jej zakończeniu.W owym tajemniczym grodzie, zdobionym rzeźbą jednorożca, <strong>po</strong>jawiasię chłopskie dziecko, <strong>po</strong>dglądające piękną Ksienię w kąpieli. Idyllęprzerywa brutalny najazd Polaków, mordujących mu matkę i rozbijającychbramę z jednorożcem, jak się wreszcie domyślamy - symbolemszczęścia na Rusi. Chłopiec zachowuje, jako talizman, drewniany rógz rzeźby jednorożca, który tajemniczo doprowadza go do <strong>po</strong>rwanejKsieni. Choć młodzian jest sprzedany w niewolę, wydostaje się z niej, bychoć przez chwilę <strong>po</strong>patrzeć na ukochaną, którą wredny Polak przemocąwsadza na tratwę. W górę rzeki, ku Moskwie, ciągną ją ruscy chłopi,na czele z bohaterem filmu, <strong>po</strong>ganiani batem przez <strong>po</strong>lskich panówi wysługujących się im kolaborantów. Gdy wędrujący na Moskwę Polacydopuszczają się coraz większych zbrodni i gwałtów na niewinnychniewiastach, przy ło<strong>po</strong>cie biało-czerwonych flag, usiłujących zakryć,348FRONDA 44/45


oczywiście bezskutecznie, te zbrodnie, to w Moskwie bezmyślnibojarzy wybierają carem królewicza <strong>po</strong>lskiego Władysława. Jakwiemy, wyboru dokonano zaocznie. Pod nieobecność elekta bojarzynakazują prostemu ludowi, aby przysięgał i kłaniał się pustemutronowi. Ruscy chłopi - jak wiadomo - głupi nie są i na takie bałwochwalstwonamówić się nie dadzą. Istinny car to co innego, alejak go nie ma, to i nie ma przysięgi, i chłop zwykłemu krzesłu kłaniałsię nie będzie, a co dopiero przysięgał mu wierność. Zanosi się nascenę żywcem z Wilhelma Telia z kapeluszem na kiju. Ale od czegosą <strong>po</strong>lscy oprawcy na Rusi. Ci łapią zbyt wygadanego chłopa i naoczach przerażonej widowni wycinają mu język, aby każdy wiedział,skąd na Rusi wzięła się cenzura, jakby tam nigdy Iwana Groźnego niebyło. Po takiej prezentacji wszyscy milkną i milczą do dziś.Akcja tymczasem przenosi się do Rzymu, gdzie złowrogi papieżw czystej włoskiej mowie zawiązuje z jezuitami spisek na „ruską duszę"Przebiegły jezuita, symbol wszelkiego krętactwa, obiecuje, że tak <strong>po</strong>kieruje„ruskim narodem" i wielbiącymi bałwochwalczo papieża Polakami,iż doprowadzi ich do stóp jego tronu. Sceny watykańskie <strong>po</strong>wtórzą sięparokrotnie, aby widzowie dobrze zapamiętali, skąd grozi im niebezpieczeństwo.W scenie końcowej papież wyrzuca z <strong>po</strong>gardą nieszczęsnegojezuitę, który zbyt gorliwie chciał zgłębiać i zrozumieć tajniki „duszyruskiej", że aż zapuścił brodę. Potrącają goi wyśmiewają z tego <strong>po</strong>wodu katolickie zakonnice.Gdyby ktoś miał wątpliwości, <strong>po</strong>co istnieje „papieska wiara" <strong>po</strong> tym filmieich mieć nie <strong>po</strong>winien. Od<strong>po</strong>wiedź jest prosta:na zgubę Rusi.Tymczasem film staje się coraz mniejzrozumiały. Jakieś zbiry grzebią w lesiezwłoki małego dziecka i żałują, że nawetkrzyża nie mogą na jego grobie <strong>po</strong>stawić.Scena ta ma nabrać sensu dopiero <strong>po</strong>d koniecfilmu. Tymczasem piękna Ksienia jestwciąż przymuszana przez wrednego hetmana,aby przyjęła „wiarę łacińską", która -jako żywo - chrześcijańską nie jest. A zatemZIMA 2008349


jej przyjęcie oznacza nie tylko zdradę religijnąi narodową, ale tak <strong>po</strong> „prawosławnej" prawdzie- zgubę dla duszy.Ksienia stawia bohaterski opór i szuka radyu „leśnego starca" żyjącego na pustelniczej platformiew koronach drzew. Skądinąd to najlepszai najbardziej autentyczna scena w całymfilmie. Starzec daje jej radę, aby wytrwała donajbliższego śniegu, <strong>po</strong>tem może przyjąć „łaciństwo"Niech wytrwa, tak jak on trwa, w <strong>po</strong>stachi modlitwie za świętą Ruś. Na <strong>po</strong>żegnaniemoże wziąć prawosławny krzyżyk, który dodajej odwagi. Tu <strong>po</strong>wraca kochające ją „ruskiechłopię", które stało się w międzyczasie mężczyzną,zdolnym walczyć o jej cześć z wrednymPolakiem. Jak z obrazu Repina „burłacy", tak onciągnie tratwę z Ksienią i Polakami w górę rzeki.Ku Moskwie zresztą zdążają wszyscy, i Polacy,i kniaź Pożarski z Mininem, którzy zbuntowali się w Niżnym Nowgorodzie.Nocą ucieka ów chłopak z niewoli i zjawia się na tratwie, abychoć <strong>po</strong>patrzeć na ukochaną, w chwili gdy hiszpański caballero ogrywaNiemca w kości. Już, już wygrywał, gdy tratwa się kiwnęła i kości <strong>po</strong>kazałycałkiem inny, niekorzystny wynik. Między graczami wywiązuje sięwalka, z której zwycięsko wychodzi hiszpański caballero, choć z raną,którą uzdrawia mu róg jednorożca.Tymczasem wpatrzony w Ksienię chłopiec zostaje <strong>po</strong>jmany i wybatożony,co ma znaczenie dla jego dalszych losów i narracji filmu, gdyżwydarzenie to uniemożliwi mu zostanie carem. Wystawiony na sprzedaż,dzięki sprytowi i zmowie z „Tatarinem", sługą Hiszpana, zostaje przezniego kupiony i trafia do jego kompanii. Między oboma sługami zawiązujesię przyjaźń tatarsko-moskiewska w hiszpańskiej służbie. Pogłębiasię ona jeszcze bardziej, gdy w zasadzce ginie mężny caballero, a sprytnyTatarin odkrywa, że „ruski chłopak" jest do niego łudząco <strong>po</strong>dobny i możenaśladować Hiszpana. Przebiera go więc i odgrywa jego sługę. Razemudają się do Polaków i wkradają się w łaski hetmana „Żebrowskiego". Brakiw dworskiej etykiecie i znajomości hiszpańskiego „ruski chłopak" nad-350FRONDA 44/45


abia wrodzoną tamtejszemu ludowi inteligencją. Dzielnie <strong>po</strong>magamu sprytny Tatarin, stający mężnie w obronie czci równiesprytnej „ruskiej dziewki", którą usiłuje <strong>po</strong>jmać i zgwałcić <strong>po</strong>lskipan. Ta z wdzięczności obdarza go swoimi wdziękami i prowadzigo, mimo sprzeciwu ojca, boć to Tatarin, przed prawosławny ołtarz,dając <strong>po</strong>czątek rozwojowi prawosławia w tatarskim narodzie.Tymczasem „ruski" caballero, jak odtąd możemy go nazwać, stającw obronie swej pani, zdradził swą tożsamość, gdyż przemówił <strong>po</strong>rosyjsku i trafił do więzienia, z którego z łatwością ucieka, od dawnawszak wiadomo, że na Rusi każde więzienie ma <strong>po</strong>dkop. Ale niekażdy <strong>po</strong>dkop prowadzi prosto w objęcia kniazia Pożarskiego, któryidąc ku odległej Moskwie, broni się w bliżej nieokreślonym grodziena Rusi przed hordami dzikich Polaków (z obowiązkowymi skrzydłamiu ramion) i żądnym zemsty hetmanem.W tym momencie filmu padają pełne zachwytu słowa „ruskich" dzieci:angieły idut. Tymczasem rozwścieczony hetman zdobywa gród jak może,niemiłosiernie go obstrzeliwując. W tej chwili próby „ruski" caballero widziducha zmarłego Hiszpana, strącającego butem z muru skórzane wiadroi w mig <strong>po</strong>jmuje, o co chodzi. Robi skórzaną armatę, odgryzając sięz niej Polakom. Teraz oni są w opałach. Ich szturmy przy <strong>po</strong>mocy Holendrównie udają się, gdy oto jedyna „ruska" armata, nabita rozżarzoną kuląwysadza w <strong>po</strong>wietrze i Polaków, i ich magazyn pełen prochu, <strong>po</strong> którym<strong>po</strong>zostaje przykładna dziura w ziemi. Wściekłość hetmana jest jeszczewiększa, ale nie przestaje atakować. Co gorsza, dopuszcza się ohydnegoszantażu, <strong>po</strong>syłając niewinnej Ksieni lalkę z liścikiem, że będzie wiedziała,co to dla niej znaczy, jeśli do niego nie wróci. Miotając się na koniu,dostrzega rozbity łańcuch przy zwodzonym moście. Na jego rozkazsprawna artyleria rozbijadrugi łańcuch i mostz hukiem wali się naziemię, otwierając drogęrozpędzonej husarii,która - jak na skrzydłach- pędzi w głąb, wydawałobysię bezbronnegojuż grodu. Ale tuZIMA 2008351


właśnie czeka na nią najokrutniejszanies<strong>po</strong>dzianka, istneostrzeżenie dla wrogów i oszczercówRosji. Sprytny caballeroz Tatarinem wytaczają swą skórzanąarmatę, nabitą kulą złożonąz dwóch półkul, <strong>po</strong>łączonychżelazną sztabą i łańcuchem. Wystrzelonyspecyfik czyni istnespustoszenie wśród <strong>po</strong>lskiej husarii,co w zwolnionym tempiei przez dobre kilkanaście minutkażdy może dokładnie obejrzeć,a skrzydlaci jeźdźcy bez główmogą przerazić co bardziej wrażliwych.Stąd film dozwolony jest dopiero od lat dwunastu. Po takiej masakrzeakcja filmu wyraźnie słabnie, jakby spełniła już swoją zasadnicząfunkcję.Pod murami Kremla rozgrywa się teraz bliżej nieznana, zwycięskabitwa, w której nawołujący do walki z „Ispańcem" hetman „Żebrowski"dostaje się do niewoli i z pętlą na szyi czeka na sprawiedliwy wyrok. Tymczasembojarska duma zastanawia się, czy aby na cara nie wybrać „hiszpańskiegocaballero" skoro taki zdolny i „umny" (a nic nie wie o jegoprawdziwie „ruskim" <strong>po</strong>chodzeniu). Niestety, brak mu od<strong>po</strong>wiednio długiegorodowodu. Ale od czego sprytny Tatarin, który za sakiewkę złotazałatwia mu szybko taki rodowód, że nawet Czyngiz-chan się w nimznalazł. Jest to nota bene najdowcipniejszy fragment tego mętnego filmu.Okazuje się, że caballero „jest" w prostej linii <strong>po</strong>tomkiem księżnej AnnyJarosławny, wydanej w XI wieku za króla Francji Henryka. Już, już miałzostać carem i mężem ukochanej, a <strong>po</strong>dglądanej w dzieciństwie Ksieni,gdy „zły język" - hetman „Żebrowski" - wyjawia wszystkim straszliwąprawdę, że jest on wybatożonym chłopem, co można sprawdzić na jegoplecach, a zatem carem żadną miarą zostać nie może.W od<strong>po</strong>wiedzi pada <strong>po</strong>chwalna tyrada godna najlepszych filmówsocrealizmu. Ale hetmanowi mało, że u<strong>po</strong>korzył „chłopa", teraz opluwaksiężniczkę Ksienię i życzy jej śmierci. Wyjawia przy tym straszliwą352 FRONDA 44/45


„prawdę" że oto nie tylko była ona jego kochanką, z którą miałzmarłe dawno temu dziecko, grzebane przez litościwych zbirówna <strong>po</strong>czątku filmu, a którego „<strong>po</strong>nownym" zabiciem szantażowałnieświadomą losów córki Ksienię (stąd motyw z lalką), ale że wyparłasię też prawosławnej wiary i już przyjęła „wiarę łacińską" cood razu kwalifikowało ją na szafot. Od śmierci wybawił ją mężnycaballero, wyzywając kłamliwego Polaka na sąd Boży. Wymowa jestprosta: niech Bóg rozstrzygnie odwieczny <strong>po</strong>lsko-rosyjski spór, ktomówi prawdę, a kto okłamuje ruski naród i cały świat. Hetmanowizdejmują pętlę i dają rapier. Niech broni swych racji w uczciwejwalce, choć zasłużył na śmierć. Ale niech zna „ruską" prawość. Jakw Piratach z Karaibów rzecz się rozstrzyga w ostatniej chwili. WrednyPolak ma złudną przewagę i gdy rozdziawia usta z radości, że zachwilę ubije „ruskiego" caballero, s<strong>po</strong>tyka go przykra nies<strong>po</strong>dzianka.Nies<strong>po</strong>dzianka s<strong>po</strong>tyka też widzów, zwłaszcza <strong>po</strong>lskich. Nie wiedział bowiembiedaczysko, że sprytny caballero „oczytał" się kiedyś u Hiszpanaksiążek z obrazkami, w których strony, jak w kreskówce, szybko przewracane<strong>po</strong>kazują szczególny s<strong>po</strong>sób walki, demonstrując cios rapieremw usta tak, że <strong>po</strong>zbawiał on życia każdego przeciwnika. I oto mamy scenę,w której hetman „Żebrowski" przez kilkadziesiąt sekund nie może wyjśćze zdumienia - z rapierem w ustach, którego koniec wychodzi mu przeztył głowy, dokładnie tam, gdzie jest ślad <strong>po</strong> kuli w czaszkach <strong>po</strong>lskichoficerów. Można mniemać, przy odrobinie wyobraźni, że „kłamstwo katyńskie"zostanie z <strong>po</strong>wrotem wepchnięte do gardła każdemu Polakowi,który będzie nadal obrażał Rosję, aż mu wyjdzie tyłem głowy, tak jak rapierwbity w usta kłamliwego hetmana.Krótko mówiąc, „strzeżcie się Polacy, koniec waszych kłamstw jestbliski". Wraz z zabiciemwszystkiego co <strong>po</strong>lskie i wstąpieniemKsieni do klasztoru,w którym do końca życiabędzie już <strong>po</strong>kutować zazwiązek z Polakiem (z bliżejnieznanych <strong>po</strong>wodów ślubz ukochanym caballero niejest możliwy), świątobliwyZIMA 2008353


starzec może zrzucić nałożonena swe ciało dobrowolnieciężary, które dźwigał w czasiesmuty i odetchnąć pełną piersią.Odkłada kule, które go<strong>po</strong>dtrzymywały, aby mógł staćna modlitwie przed Panem,schodzi z leśnej platformyi siada nad czystym źródłem.Na Ruś <strong>po</strong>wraca jednorożec,a z nieba sypią się białe płatki.To pierwszy śnieg. Tak jakobiecał starzec, do pierwszegośniegu trwać miała smuta.A zatem smuta okończyłas', copiskliwym głosem oznajmia całej Rusi, dzisiejszej Rosji i światu, rozradowanydiak, biegnąc ku cerkiewnym dzwonom. Wraz z jednorożcem<strong>po</strong>wraca na Ruś dobrobyt. Oczywiście nie trzeba dodawać, że <strong>po</strong>d rządami„jedinie" słusznej partii i <strong>po</strong>d światłym przywództwem „miłościwiepanującego" kniazia Monomacha, czyli Włodzimierza, co miał odwagęogłosić na swej okładce tygodnik „Sowierszenno Sekretno" który tużprzed wyborami zaprezentował Rosjanom prezydenta Putina z koronącarów w rękach.Gdyby i teraz ktoś miał wątpliwości, <strong>po</strong> co ten film <strong>po</strong>wstał, <strong>po</strong>winienwysłuchać streszczenia historii stosunków <strong>po</strong>lsko-rosyjskich autorstwajakiegoś rozdrażnionego Rosjanina lub Rosjanki, nawet <strong>po</strong>lskiego <strong>po</strong>chodzenia,a dowiedziałby się, że obraz spełnił swoją złowróżbną rolę. Doświadczyłemtego wśród „rodaków" na Syberii, gdy w kilka minut dowiedziałemsię, że Polska zawsze najeżdżała i paliła Rosję, rabując i kradnącco się dało, dlatego dziś tylu Rosjan żyje w nędzy, wywołanej przez Polaków,którzy teraz nie kwapią się z udzieleniem <strong>po</strong>mocy. Nic dodać, nicująć. I tym się tylko różni ta propaganda od „minionej e<strong>po</strong>ki" że komunizmzastąpiło „carosławie", z uniwersalizmem chrześcijańskim niewielemające, prócz nazwy, wspólnego.Ostatni wątek filmu dopełnia całości i adresowany jest do tych, którzyjuż za<strong>po</strong>mnieli, jak <strong>po</strong> <strong>po</strong>lsku brzmią najgorsze przekleństwa. Film ten354 FRONDA 44/45


przy<strong>po</strong>mni im je w pełnej „krasie". Jest tam wszystkiego w bród,na każdą literę, bez dźwiękowych „zagłuszaczy". Zrozumiałe sąte bluzgi również dla Rosjan, w iście „dobrym ruskim" stylu. To,że ten film zniknął z braku widowni z ekranów Jekaterynburga naUralu już <strong>po</strong> 10 dniach, jest dobrym objawem istnienia gustu, choćbyczysto estetycznego u inteligencji wielkich miast i <strong>po</strong>zwala sądzić,że jej stosunku do Polski w niczym nie zmieni. Gorzej gdy filmten, za od<strong>po</strong>wiednią dopłatą, rozejdzie się <strong>po</strong> wsiach i miasteczkachRosji. Tam może bez<strong>po</strong>wrotnie lub na długo zatruć „rosyjską duszę"nienawiścią do „wrednych" wiecznie szkodzących Rosji Polaków, o cowyraźnie, choć nieudolnie w tym filmie chodzi.Brak walorów artystycznych mu w tym nie przeszkadza. Zobaczymy,jakie będą echa za granicą. O Złotych Lwach w Wenecji chybajuż za<strong>po</strong>mniano. Nie ulega zaś wątpliwości, że film ten zasługuje napierwsze miejsce w konkursie na zdobycie „palmy nienawiści". Z drugiejstrony szkoda, że całkiem niezła gra aktorska Marata Baszowa (ruskiegocaballero), Violetty Dawydowskiej (w roli Ksieni) i Daniela Spiwakowskiego(jako Tatarina), „<strong>po</strong>szła na (przysłowiową) Marne".O grze hetmana „Żebrowskiego" nie będę się wy<strong>po</strong>wiadał. Wystarczy,że przytoczę opinię zasłyszaną wśród historyków, iż teraz, dla zachowaniarównowagi, aktor ten <strong>po</strong>winien zagrać w jakimś niemieckim filmie, zarównie wielkie pieniądze, komendanta <strong>po</strong>lskiego obozu koncentracyjnego,równie bestialsko jak Moskwian na Rusi, mordującego bezbronnychi niewinnych <strong>po</strong>lskich Żydów, których bezskutecznie starają się ocalićbohaterskie dywizje SS,oblegające Oświęcim.Oczywiście jest tożart, taki sam jaki „<strong>po</strong>lskipan" Żebrowski zrobiłz prawdy historycznej,własnej ojczyznyi jej dobrego imienia,a także z samego siebie.Pytanie, na ile był onświadom tego, co z nimrobią?ZIMA 2008355


A tak <strong>po</strong>ważnie: co robić z tak ostro zarysowaną prowokacją? Możnaprzemilczeć, jak przemilczeliśmy w XIX wieku operę Michaiła Glinki (teżPolaka z <strong>po</strong>chodzenia) o równie bzdurnej treści pt. Iwan Susanin (którejtytuł sam car Mikołaj I zmienił na bardziej znamienny Życie za cara,streszczający styl jego rządów), nigdy nie wystawianą w Polsce. Końcowyakord tej opery <strong>po</strong>służył nawet odrodzonej Rosji w 1991 roku za hymnpaństwowy, do czasu aż „wróciło stare"Można od<strong>po</strong>wiedzieć w ten sam s<strong>po</strong>sób co Rosja, ale szkoda pieniędzy,których niestety nie szczędziła strona rosyjska. I tak <strong>po</strong>jedynek nakalumnie przegralibyśmy z kretesem.Można wreszcie<strong>po</strong>dać prawdę o smucie,zarówno Polakom,jak i Rosjanom,że była to pierwszapróba, by zaszczepićna Rusi Moskiewskiejnieco inne <strong>po</strong>rządkis<strong>po</strong>łeczne niż wówczaspanujące - tak,aby czasy Iwana Groźnegoi jego opryczniny356FRONDA 44/45


(<strong>po</strong>przedniczki CzK, NKWD i KGB) nigdy się nie <strong>po</strong>wtórzyły.Do tego chciano, za cenę tronu, użyć skutecznie Polaków. Mielidać <strong>po</strong>dwaliny <strong>po</strong>d moskiewską demokrację i wolny sejm.Sęk w tym, że Polacy tego nie chcieli, zostawili króla bez pieniędzy,a załogę na Kremlu, głównie litewską, bez jedzenia i <strong>po</strong>mocy.Działania Chodkiewicza, rozdęte do rozmiarów bitwy, miałyzaledwie ratować honor króla i życie zagłodzonych ludzi na Kremlu.Gdy uzgodniono, że wyjdą bezpiecznie, <strong>po</strong>ddali się.Wystawieni na <strong>po</strong>jedynek fałszu z prawdą, <strong>po</strong>winniśmy <strong>po</strong>djąć- mimo wszystko - wyzwanie i zdobyć się na wysiłek tak artystyczny,jak i finansowy, by nakręcić, także dla Rosjan, film o zmasakrowanymw 1569 roku Nowogrodzie Wielkim, któremu na wieść o unii lubelskieji demokratycznym <strong>po</strong>łączeniu się narodów Litwy, Polski i Rusi,Iwan Groźny wyrwał serce, tzn. dzwon wiecowy, i wywiózł do Moskwyna wieczne milczenie, a ludność miasta, doświadczoną już <strong>po</strong>dbojemw 1478 roku, raz jeszcze wymordował.Dzwon ten został zawieszony na Kremlu, obok innych dzwonów, wywiezionychz u<strong>po</strong>korzonych wielkich miast Rusi: Włodzimierza Wielkiego,Suzdala, Tweru, Niżnego Nowogrodu, Riazania czy Pskowa. W tejsamej cerkwi, gdzie je zawieszono, bronili się również rosyjscy i kozaccyobrońcy Kremla, nawet wtedy, gdy Litwini i Polacy 2 listopada 1612 roku<strong>po</strong>dpisali kapitulację, by złożyć broń kilka dni później. Wiedząc, że niema dla nich żadnych szans, ani miejsca w tym rozejmie, a widząc żądnychzemsty kozaków kniazia Trubeckiego, cofnęli się z <strong>po</strong>wrotem naKreml i tu - 7 listopada - atakowani ze wszystkich stron, wysadzili sięw <strong>po</strong>wietrze, rozrzucając <strong>po</strong> Kremlu szczątki zagrabionych dzwonówz wielkich niegdyś grodów Rusi Zaleskiej. „Zagrzmijcie dzwony Nowogrodu!",choćby ostatni raz - to hasło <strong>po</strong>winno być mottem tego filmu,a być może nawet jego tytułem. Wszak tą drogą <strong>po</strong>szli <strong>po</strong>tem szlachetni„dekabryści", szukający dla Rosji godnego miejsca wśród narodów Europy.Pomyślmy o tym.KRZYSZTOFJABŁONKA1612, rei. Władimir Chotinienko, film prod. ros., 2007.ZIMA 2008


W filmie Chotinienki nie doczekamy się sceny wypieraniaPolaków z Kremla - w zasadzie, według reżysera,na Kremlu ich nie było; ostatnia bitwa rozgrywa się, jakzwykle, <strong>po</strong>d Moskwą. Ze zgłaszającymi prawa do tronusamozwańcami lud rozprawiał się zaś szybko i zdecydowanie:szczątki jednego z nich, spalone i <strong>po</strong>deptane, zostająwystrzelone na Zachód - skąd przybył - z armaty.Lud rosyjski, chociaż szlachetny, jest dziki i nieprzewidywalny.Nic dziwnego - Rosjanie od dawna nie mogąsię zdecydować, czy bliżej im do azjatyckich „Skifów",czy europejskich salonów.Stare mitynowej RosjiMARTAKWASNICKA358FRONDA 44/45


1612 Władimira Chotinienki to film, który <strong>po</strong>dtrzymuje wszystkie wielkoruskiemity, jakie kiedykolwiek stworzyli na swój temat Rosjanie.Ideologii putinowskiej „nowej Rosji", którą reżyser i scenarzysta obrazuprzedstawili na ekranie, zdecydowanie najbliżej jest do czasów carskichi przetworzonego w II <strong>po</strong>łowie XIX wieku w duchu nacjonalistyczno--mocarstwowym słowianofilstwa.Ekranizacja weszła do kin tuż przed rosyjskim Dniem Jedności Narodowej- świętem, które decyzją Putina obchodzone jest 4 listopada.Miała przy<strong>po</strong>minać, co właściwie upamiętnia ta data. Czy jednak Rosjaniesą w stanie czegokolwiek się z filmu dowiedzieć? Śmiem twierdzić, żeów główny cel ekranizacji nie został osiągnięty. W obrazie Chotinienkiprzeważa <strong>po</strong> prostu, przybrana w szaty baśni, stara wielkoruska ideologia.Przekonanie, że Rosja jest niezgłębioną tajemnicą, mistycznym fenomenem,którego rozumem nie da się objąć; że prawda Rosji tkwi w jejludzie, który stoi na straży wiary i ojczyzny (który jednak <strong>po</strong>trzebujeojca-przywódcy); że, wreszcie, Zachód (<strong>po</strong>rtretowany w Moskwie takczęsto w barwach biało-czerwonych i biało-żółtych!) dys<strong>po</strong>nuje zaledwie<strong>po</strong>wierzchowną technologią, która tylko przejściowo może zagrozić wewnętrznejsile Rosji.Rosyjska „tajemnica"Największym, być może, osiągnięciem Rosji jest właśnie to, że zdołałanarzucić Zachodowi s<strong>po</strong>sób mówienia o sobie samej. Nawykły do rozumieniai kategoryzowania umysł europejski spasował przed „tajemnicąRosji" która rządzi się swoimi prawami - do których nic Zachodowi.Podzwonnym takiego myślenia jest, rzecz jasna, cała współczesna (i nietylko) <strong>po</strong>lityka Europy wobec wielkiego wschodniego państwa.Najpierw, żeby <strong>po</strong>kazać Zachodowi jednorodne oblicze (a tym samymuprawomocnić swoje terytorialne roszczenia), Rosja dokonała„inwazji" wewnętrznej. Pomogła w tym wielka literatura i filozofia, spychającaw niebyt narody kresowe Rosji. Skłoniła je do milczenia, czyniącz nich zaledwie nieokreślone tło, <strong>po</strong>datne na rusyfikację. Nie bez przyczynyzatem w filmie Chotinienki jeden z głównych bohaterów, Tatar,wygląda jak Rosjanin z europejskiej części państwa i za takiego się uważa.Całe imperium - jakże zróżnicowane - stało się zatem wielką, jednolitą,ZIMA 2008359


zeuropeizowaną, acz prawosławną Rosją. Cóż z tego, że zeuropeizowanązupełnie <strong>po</strong>wierzchownie, i cóż z tego, że jej prawosławie, sprowadzoneostatecznie do roli jednego z organów państwa, nie panowało nad sferąduchową Rosjan nawet na tyle, żeby za<strong>po</strong>biec mnożeniu się sekt i konwersji<strong>po</strong>ddanych na wyznania zachodnie.Jeśli oświeceniowe traktaty zachodnich ambasadorów i <strong>po</strong>dróżnikówmówiły jeszcze <strong>po</strong> prostu o „prymitywnym i barbarzyńskim królestwie"to rosło ono w siłę na tyle szybko, że wkrótce ową barbarzyńskość trudnobyło już <strong>po</strong>dkreślać. Przynajmniej nie tam, gdzie sięgały rosyjskie bagnety,i nie tam, gdzie rody królewskie wchodziły w dynastyczne związkiz dziedzicami korony carów. Czy wielkie imperium może w ogóle byćokrutne i prymitywne? Czy nie lepiej założyć, że obowiązują w nim inne,niezachodnie normy? Słynna uwaga Churchilla, że Rosja to tajemnica,jest efektem kapitulacji rozumu Europy wobec kultury, której Zachód niemógł (a może nie chciał?) <strong>po</strong>jąć. Zracjonalizować Rosję (a, wbrew <strong>po</strong>zorom,jest to możliwe) - to ją rozbroić.W filmie Chotinienki tajemniczość państwa carów jest niezwykle<strong>po</strong>dkreślona - symbolizuje ją <strong>po</strong>jawiający się tu i ówdzie jednorożec(nawet dla rosyjskich krytyków filmu jest to jednak symbol cokolwiekchybiony, z drugiej strony - raczej wbrew intencjom twórców obrazu- odsłaniający bolesną eklektyczność i płycizny imperialnej ideologii).Co więcej, ze względu na tę tajemniczość właśnie, w 1612 na prawosławienawraca się wysłany przez papieża do Moskwy jezuita (dalekie echo ojcaAntoniego Possevino?) - najpełniej ukazując, jak „modelowy" zachodnirozum <strong>po</strong>winien kapitulować w obliczu szerokiej, rosyjskiej ziemi i nie<strong>po</strong>jmowalnościjej mieszkańców.„Miliony ramion"Tradycja rosyjska wypracowała znakomity s<strong>po</strong>sób na neutralizowanietych, którzy w jakikolwiek s<strong>po</strong>sób od wewnątrz próbowaliby uchylić dlaZachodu rąbka tej „tajemnicy". Prawda rosyjska tkwi w ludzie i, jak pisałniegdyś Chomiakow w <strong>po</strong>lemice z pewnym rosyjskim jezuitą 1 , nawet1sobornosti.Mowa, oczywiście, o Iwanie Gagarinie i <strong>po</strong>lemice dotyczącej chomiakowowskiej•jgO FRONDA 44/45


jeśli zdradzą elity, <strong>po</strong>zostaną „miliony ramion i dusz" które będą bronićmateczki Rosji i jej prawdziwej wiary. Tak było, według słowianoftla,<strong>po</strong>dczas unii florenckiej i brzeskiej, tak było również - jak <strong>po</strong>uczają nastwórcy 1612 - <strong>po</strong>dczas <strong>po</strong>lskich najazdów. Niewątpliwie właśnie dlategogłównym bohaterem filmu jest chłop Andriej (w tej roli Piotr Kisłow)- symboliczne wcielenie mądrości rosyjskiego ludu, chłop właśnie, a nieszlachcic, bo przecież w <strong>po</strong>lskiej e<strong>po</strong>pei, dotyczącej zbliżonego okresuhistorycznego, szlachtą byli nie tylko Kmicic czy Skrzetuski, ale nawetKiemlicze czy Rzędzian. Wynika to zresztą także z dwóch różnych s<strong>po</strong>sobówprzeżywania swoiście słowiańskiej demokracji w Rosji i w Polsce- wschodniej wspólnoty ludu i zachodniej szlacheckiej wspólnoty obywatelstwa.W każdym razie to Andriej uwalnia swój naród od Wielkiej Smutyi rozprawia się z <strong>po</strong>lskimi awanturnikami, chcącymi osadzić na carskimtronie cudem ocaloną carewnę, Ksenię Godunowa i jej kochanka-Lacha.Dzięki przyrodzonemu sprytowi i szlachetności (a lud rosyjski od XIXwieku jest opiewany jako nosiciel tych cnót), dys<strong>po</strong>nując magiczną <strong>po</strong>mocąjednorożca, który zsyła na chłopa wizje, Andriej dowodzi obronąRosji, a u jego boku, jak w wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, walczą kobiety,dzieci i starcy. Jakże symboliczne w tym kontekście jest zakończenie1612, kiedy Andriej, dys<strong>po</strong>nując fałszywą metryką, może objąć tron, leczrezygnuje z niego w imię prawdy - „bo Rosja nie <strong>po</strong>trzebuje już samozwańców".„Ludowość" czy też „narodowość" rosyjskiego ustroju <strong>po</strong>dkreślanojuż za Mikołaja II, kiedy wprowadzono w życie znaną formułę „prawosławie,samodzierżawie, narodowość". Już wówczas wyznacznikiem rosyjskiejmonarchii miała być właśnie owa „mistyczna" więź, która łączyłacara-batiuszkę z ludem (i <strong>po</strong>ziomo - <strong>po</strong>ddanych <strong>po</strong>między sobą), odróżniającaRosję wyraźnie od arystokratycznych monarchii zachodnich.Obraz Chotinienki jest dopracowany <strong>po</strong>d każdym względem - kochanaprzez Andrieja carewna idzie do klasztoru, gdy ten, przyznającsię do swojego <strong>po</strong>chodzenia, rezygnuje z jej ręki. Długi kadr <strong>po</strong>kazuje,jak Ksenia boso kroczy <strong>po</strong> trawie - jest to bez wątpienia jej symboliczne<strong>po</strong>jednanie z rosyjską ziemią. Carewna była przecież przez wiele latkochanką Polaka (czy może być gorsze przewinienie?). To<strong>po</strong>s jak z kartDostojewskiego, tyle że - znowu - w nieco spłyconym wydaniu.ZIMA 2008361


Integralność prawosławiaWróćmy jednak do nawróconego jezuity. W jednej z ostatnich scen filmu,z brodą, w kapturze i z kosturem zmierza do Rzymu, żeby przekazaćpapieżowi odkrytą przez siebie na Wschodzie religijną prawdę.Członkowie Towarzystwa Jezusowego przedstawiani byli w Rosji odsamego <strong>po</strong>czątku istnienia zgromadzenia jako a<strong>po</strong>geum katolicyzmu.Byłby to z pewnością komplement, gdyby nie specyficzne rosyjskie <strong>po</strong>strzeganie<strong>po</strong>słusznych Rzymowi chrześcijan. Wizja Chotinienki nie silisię nawet na prostą <strong>po</strong>lityczną <strong>po</strong>prawność w tym względzie: katolicyzm- dokładnie jak w pismach najbardziej antykatolicko nastawionych słowianofilów- przedstawiony został w wyreżyserowanym przezeń filmiejako kipiąca przepychem forma doczesnej władzy, która chce jedynie <strong>po</strong>szerzaćswój terytorialny zasięg, w odwodzie mając szable fanatycznychPolaków i puste sylogizmy jezuitów. Prawosławie - dla odmiany - toprawdziwe chrześcijaństwo, religia starców-słupników, którzy cierpią zaRosję i prorokują. Tajemnicza współpraca mnichów łączy ich z symbolizującymRosję jednorożcem - wydaje się, że wspólnie <strong>po</strong>magają Andriejowidokonać wielkich czynów.Antykatolicyzm to tylko jedna ze starych idei, które oglądamy naekranie. Bo jeśli rosyjscy myśliciele krytykowali rzymskie wyznanie, robilito zawsze w imię dowartościowania kultury Rosji. Tak jest i w tym przypadku.Od pierwszych scen na ekranie <strong>po</strong>dkreślana jest technologicznaprzewaga Polaków - to oni mają większe armaty, lepsze zbroje, zabawiajągawiedź fajerwerkami i robią wrażenie uskrzydlonymi oddziałami husarii.To jednak tylko <strong>po</strong>wierzchowne zdobycze, które Rosjanie mogą <strong>po</strong>konać- jeśli tylko naprawdę chcą. Technicznej sprawności Lachów i towarzyszącychim zachodnich najemników Chotinienko przeciwstawiaodwagę i <strong>po</strong>bożność rosyjskiego ludu, który <strong>po</strong>konuje najeźdźców dziękimistycznym wizjom głównego bohatera i nadzwyczajnemu splotowiprzypadków. Wielkiej żelaznej armacie <strong>po</strong>lskiego hetmana od<strong>po</strong>wiedzązrobioną ze skóry - ale na tyle celną, by jednym strzałem w składnicęprochu unicestwić kilka oddziałów. Mamy tu zatem uproszczoną wersjętak lubianej przez rusofilów starej dychotomii integralności kultury Rosjioraz efektownej, choć <strong>po</strong>wierzchownej kultury Zachodu - idei, mającejswoje korzenie jeszcze u Iwana Kiriejewskiego.362FRONDA 44/45


Polska - inna koncepcja SłowiańszczyznyGłównym przeciwnikiem Rosjan w 1612 są, oczywiście, Polacy - okrutni,marzący tylko o prywatnych korzyściach, co więcej - niosący naswoich mieczach zafałszowane chrześcijaństwo. Że Polacy są dla Rosjannierozwiązywalnym problemem, wiadomo nie od dzisiaj: zdrajcy Słowiańszczyzny,bo żarliwi katolicy, odrzucający słowiańskie prawosławie,jedyna siła na Słowiańszczyźnie, jaka kiedykolwiek mogła Rosji zagrozić,w imię swojej odrębności urządzająca <strong>po</strong>wstania (to jedna z największych<strong>po</strong>rażek programu kolonizacyjnego Rosji!) czy wreszcie zatrzymującaprącą na Zachód bolszewicką rewolucję.Jeśli Rosja sama siebie definiuje jako tajemniczy Wschód, musi dookreślaćsię <strong>po</strong>przez to, co przedstawia sobą cechy Zachodu - i <strong>po</strong>lskasąsiadka zawsze była do tego znakomitą kandydatką. I Rzecz<strong>po</strong>s<strong>po</strong>lita,bo to ten właśnie twór ustrojowy zaszedł Rosjanom najbardziej zaskórę, dys<strong>po</strong>nowała wszystkimi najważniejszymi atrybutami państwazachodniego, a jednocześnie <strong>po</strong>siadała tyle ty<strong>po</strong>wo słowiańskich cechZIMA 2008363


charakterystycznych, że niemogła nie być dla Rosji czymśw rodzaju jej zwierciadlanegoodbicia, w którym wszystko to,co lewe, znajduje się nagle <strong>po</strong>prawej stronie. W Polsce inaczejrozumiano ty<strong>po</strong>we słowiańskieludowładztwo; zamiast obszczinynad Wisłą krzewiono demokracjęszlachecką, łącząc sięz innymi narodami na zasadziedobrowolnej unii i tworząc kulturęo wybitnie swoistym, rycerskimcharakterze.Myśl rosyjska karmiła sięi karmi anty<strong>po</strong>lskim kompleksem- stanowisko wobec „sprawy <strong>po</strong>lskiej" zajęli wszyscy najważniejsirosyjscy filozofowie, ze słowianofilami na czele. Obraz Chotinienki, zamówionaprzez Kreml superprodukcja, doskonale wpisuje się w tę właśniestałą rosyjskiej ideologii. Jednak w filmie nie doczekamy się scenywypierania Polaków z Kremla - w zasadzie, według 1612, na Kremlu ichnie było; ostatnia bitwa rozgrywa się, jak zwykle, <strong>po</strong>d Moskwą. Ze zgłaszającymiprawa do tronu samozwańcami lud rozprawiał się zaś szybkoi zdecydowanie: szczątki jednego z nich, spalone i <strong>po</strong>deptane, zostająwystrzelone na Zachód - skąd przybył - z armaty. Lud rosyjski, zdają siętwierdzić twórcy 1612, chociaż szlachetny, jest dziki i nieprzewidywalny.Nic dziwnego - Rosjanie od dawna nie mogą się zdecydować, czy bliżejim do azjatyckich „Skifów" czy europejskich salonów.Ogniem i filmemZe względu na scenerię i obsadę film Chotinienki raz <strong>po</strong> raz przywodzina myśl hoffmanowską ekranizację Ogniem i mieczem. Cały czas ma sięwrażenie, że twórcy rosyjskiej superprodukcji nakręcili od<strong>po</strong>wiedź na<strong>po</strong>lski film - dodajmy, że nie do końca udany, a więc takiej od<strong>po</strong>wiedzichyba nie wymagający. Na Helenę Kurcewiczównę w niejednej scenie364FRONDA 44/45


stylizowana jest grana przez Wiolettę Dawydowską Ksenia Godunowa,a rolę Bohuna (tylko w mniej szlachetnej wersji) pełni tutaj <strong>po</strong>lski hetman,znakomicie zagrany przez Michała Żebrowskiego (którego obecnośćw obsadzie tylko wrażenie deja vu <strong>po</strong>tęguje). Chotinienko nie raz<strong>po</strong>wtarzał zresztą, że na <strong>po</strong>lskim kinie się wychował, a kunszt Żebrowskiego,co warto pamiętać, odkrył, oglądając właśnie ekranizację pierwszejczęści Trylogii.1612 to zatem, kreowany na niewinny romans, wykład ideologii „nowejRosji" <strong>po</strong>wstały na zamówienie Kremla. Na superprodukcję, opartąna scenariuszu Arifa Alijewa, wydano oficjalnie 12 milionów dolarów(trudno jednak ustalić, ile naprawdę wyniósł budżet filmu). Obraz nakręconow zaledwie trzy miesiące, angażując doń szereg międzynarodowychgwiazd (w epizodycznej roli włoskiego kardynała zagrał na przykładaktor Antonioniego, Gabriele Ferzetti). Jednym z tych, którzy dołożyliswoje trzy grosze (a dokładniej: cztery miliony rubli), był też oligarchaWiktor Wekselberg, ten sam, który wcześniej wykupił dla Rosji słynnejajka Faberge - arcydzieła sztuki jubilerskiej, należące kiedyś do rodzinycarskiej. Jak symbolika, to symbolika.Zabawne, jak bardzo ta „nowa" ideologia zbliża się do dawnej, carskiej,stylizującej się na jakże bogate w fobie słowianofilstwo. To właśniesłowianofile i ideologowie Mikołaja II dostarczyli ówczesnemu(i dzisiejszemu) aparatowi władzy koniecznej <strong>po</strong>żywki. Nieprzypadkowotakże w stronnictwie miłośników Rosji przedpiotrowej na plan pierwszypóźniejsi komentatorzy wysunęli panslawistyczne zapędy AleksegoChomiakowa, człowieka, jak pisał Andrzej Walicki, „zachłystującego sięwizją zwycięstw militarnych i <strong>po</strong>mnażania <strong>po</strong>tęgi państwa" 2 . To właśniesobornost' Chomiakowa - ze wszystkimi swoimi implikacjami - okazałasię z czasem dla rosyjskich przemian ustrojowych doktryną najbardziejwpływową. Wpływową na tyle, że - w sprymitywizowanej formie - stałasię oficjalną wykładnią „rosyjskiej tajemnicy"MARTA KWAŚNICKA1612, Też. Władimir Chotinienko, film prod. ros., 2007.2A. Walicki, W kręgu konserwatywnej utopii. Struktura i przemiany rosyjskiegostowianofilstwa, Warszawa 2002, s. 136,138.ZIMA 2008


Mundur szwajcarskiej armii, irokez na ogolonej czaszce,różaniec w kieszeni - epatowanie tymi gadżetami <strong>po</strong>kazywałojasno: jestem przygotowany na walkę. Wydawałosię, że doskonale wie, w co gra.Lament nad KlatąZBYSZEKCZERWIŃSKI366FRONDA 44/45


...ale przecież takie rozczarowania zdarzały mi się już nieraz!Moi uczniowie, właśnie ci najciekawsi, ci - umiłowani, najlepiej -zdawałoby się - przygotowani na konfrontację z wrogim nowomodnymświatem, kapitulowali bardzo szybko. I już w rocznicę matury odwracaliwzrok i nie garnęli się do swojego ulubionego profesora, o nie.A później, w miarę grzęźnięcia w uniwersyteckie wtajemniczenia,już wzroku nie spuszczali, tylko patrzyli bądź to z <strong>po</strong>litowaniem, bądźz wyższością na mnie, swojego <strong>po</strong>lonistę, który - anachroniczny - chciałich zatrzymać w skansenie tradycji i wiary.Najlepsi zdradzali. Najlepsi zawodzili.Choć starałem się, nie umiałem wyhodować wystarczająco mocnejszczepionki przeciw lewackim ideologiom.Mogłem sobie rzucać żarciki: „ty nie wiesz lepiej, ty wiesz modniej",ale nie s<strong>po</strong>tykały się one z aprobatą moich niedawnych absolwentów.Świat zabierał ich okrutnie i wyrywał s<strong>po</strong>d mojej władzy.Dlaczego więc upadek Jana Klaty tak boli? Nie był ani moim uczniem,ani nawet znajomym. Nie solidaryzowałem się ani z jego strategią autopromocji,ani z estetyką przekazu. Ale przecież nadzieje czy też raczejzłudzenia, które rozbudził, były wielkie.Wydawało się, że doskonale wie, w co gra.Mundur szwajcarskiej armii, irokez na ogolonej czaszce, różaniecw kieszeni - epatowanie tymi gadżetami <strong>po</strong>kazywało jasno: jestem przygotowanyna walkę.W dobie rozkwitu teatru neoeuropejskiego, którego głównym tematembyły problemy modernizatorów z ciemnym ludem nie <strong>po</strong>trafiącymtolerować i ubóstwiać dewiacji swoich bliźnich, w czasie, gdy wrogiempublicznym wyszydzanym z desek nowomodnych scen stał się - w miejscekułaka - staruszek bigot, który oczywiście w bagażu swoich przekonańoprócz groteskowej homofobii niósł też antysemityzm, zabobon i zwykłąludzką nienawiść, w dekadzie, gdy teatr zdawał się artystyczną for<strong>po</strong>cztąmodernizatorów (och, te wspaniałe jednomyślne wybuchy śmiechu nawidowni, gdy matka z papilotami na głowie krzywiła się z niesmakiemi przerażeniem, patrząc jak jej syn całuje się z innym mężczyzną!), on wystartowałze swoim komunikatem. Dziwnym komunikatem.ZIMA 2008 367


Przedzierał się do publiczności, którą zdążono wytresować w śmiechuze staruszek kreślących w <strong>po</strong>wietrzu znak krzyża, publiczności, którawiedziała, że wiara i religia to <strong>po</strong>stać hi<strong>po</strong>kryzji, zacofania i represji,przedzierał się do widzów, stęsknionych już tylko tego, by walec eurojednościprzejechał <strong>po</strong> Polaczkach i wreszcie - odgórnymi regulacjami,edukacją i nowoczesną sztuką - zmodernizował nas i wyzwolił od przesądówi historii.Z niebytu, gdzieś z wałbrzyskiego zapyziałego teatru, z teatru, którynie istnieje na mapie artystycznej Polski, z miasta, które prawie nie istnieje,wystąpił Klata. Wybuchł Klata.I nagle jego zgrzytliwe przedstawienia zaistniały wszędzie. Krzyczałnimi, że tu jeszcze dzieje się historia, że nie ma zgody na <strong>po</strong>wszechnąamnezję, że nie ma zgody na <strong>po</strong>wszechne „kochajmy się" na <strong>po</strong>wszechne„tolerujmy się" i „wybierzmy przyszłość".Rewizor <strong>po</strong>kazujący pamięć o Peerelu, który - nierozliczony, nieopisany- ciągnie się w naszych splugawionych duszach do dzisiaj, H.- wspaniały obraz wściekłego młodzieńca, rozwalającego zastany <strong>po</strong>rządek,rozwalającego świat rodziców oparty na zakłamaniu i zbrodni,wreszcie ...córka Fizdejki - mistrzowski obraz Polski wchłanianej przezjednoczącą się Europę supermarketu.A były jeszcze: Nakręcana <strong>po</strong>marańcza i Lochy Watykanu - fantastycznewieloznaczne spektakle kreślone z żarliwością przez kogoś, komutematy dyktuje nie zimna kalkulacja, moda czy zwietrzenie możliwościs<strong>po</strong>nsoringu, ale realny bunt, niezgoda, chęć przerwania jednomyślnego<strong>po</strong>chodu... Był też Fanta$y - uznawany przez niektórych za symptomnadchodzącej klęski, dla mnie efektowna <strong>po</strong>rażka, nieunikniona przy gorączkowych<strong>po</strong>szukiwaniach klucza do współczesności.Ukończył krakowską PWST, która - jeśli wierzyć moim uczniom studiującymna Uniwersytecie Jagiellońskim - całkiem jawnie, oprócz wysokichstandardów zawodowych i niezwykłej dawki prawdziwego artyzmu(w <strong>po</strong>szukiwaniu takiej przygody uciekał przecież z zaskorupiałejWarszawy), oprócz więc prawdziwego dotknięcia sztuki, forsowała zgołainne dotknięcia, sugerując bez<strong>po</strong>średni związek między talentem a seksualnądewiacją. Ukończył krakowską PWST, nie włączając się w głównynurt młodszych zdolniejszych <strong>po</strong>kręconych i przez kilka lat szykował368FRONDA 44/45


się do skoku. Ciężkie to musiały być lata, gdy jego rówieśnicy, wchodzącw główny nurt teatralnej agitki, zyskiwali niesamowite umiejętności warsztatowei krok <strong>po</strong> kroku zdobywali teatralny Olimp. A on, przyczajony,wierny swoim tematom, pragnący o<strong>po</strong>wiadać o swoich doświadczeniach,o swoim odczuwaniu świata, musiał z bezsilną wściekłością patrzeć, jakupływa czas. Czaił się do skoku, który w miarę mijających sezonów stawałsię coraz trudniejszy. Ale gdy go oddał, gdy skoczył, oszołomił wszystkich.Bo nagle okazało się, że on jeden, jakiś anonimowy Jan Klata, przezwiele lat brat słynnego brata - dziecięcego aktora - Wojtka, pamiętanegoz 300 mil do nieba, był w stanie przywrócić teatrowi <strong>po</strong>lskiemu temattradycji, <strong>po</strong>lityki, temat s<strong>po</strong>łeczny.Cóż z tego, że był pretensjonalny? Cóż z tego, że forma wielu jegoprzedstawień <strong>po</strong>zostawiała wiele do życzenia? Że <strong>po</strong>strzępiona, niedopracowana,rażąca tu i ówdzie fastrygą lub szwem nie dość równym?Borykam się z nie tak ułomnymi wypracowaniami. Ale u Jana Klaty,jak i u moich najciekawszych uczniów, była ta iskra Boża, było to coś.Sam zresztą Klata własną nie<strong>po</strong>radność, czy może roztargnienie, uzasadniałteoretycznie, sugerując, że niechlujne prowadzenie aktorów (cóżto zresztą byli za aktorzy - w większości nieudani, odkurzeni, zakompleksieniaktorzy prowincjonalni, którzy nigdy nie grali w innym teatrzeniż teatr lektur szkolnych), że niespójność spektaklu jest celowym zabiegiem.Dobrze, może i tak było. Przyjmowałem to za dobrą monetę. I najazdKlaty na Warszawę, reklamowany na buńczucznych plakatach „KlataFest" spełnił swoje zadanie. Pokazał Warszawce coś, czego tu nie oglądanood lat!Teatr prawdziwie zbuntowany, szorstki, kanciasty, nie dający się zamknąćw formułkach estetycznych, nie dający s<strong>po</strong>koju. Teatr bezczelny,szczeniacki, prowokujący tak jak prowokująca była koncepcja celebrowaniatrzydziestolatka świeżo <strong>po</strong> debiucie na najszacowniejszych scenachstolicy.Pokazywał teatr zrewoltowany, zadyszany, nieudolny, ale tą nieudolnościąmocny jak muzyka punk tworzona przez gości kompletnie nieumiejącychgrać na gitarach, jak rap, wykrzykiwany przez typy s<strong>po</strong>d ciemnejZIMA 2008369


gwiazdy nie mające <strong>po</strong>jęcia o harmonii, natomiast mające w sobie całe<strong>po</strong>kłady nienawiści do <strong>po</strong>rządku świata tego.Pokazywał teatr mający realizować jego koncepcję sampli i skreczówmentalnych: dziwnych zestawień, fantastycznych wstrzymań czasu, gdynagle - w logice akcji albo zupełnie obok <strong>po</strong>jawia się coś, co ma zachrzęścić,s<strong>po</strong>wodować dysonans, szok, a później puchnąć w naszych głowachi boleć.Skrecz mentalny - <strong>po</strong>jęcie kojarzące się z rapem, hip hopem, gdzie narytmie nabudowane bywają brzmienia-diamenty i one stanowią o urodzieutworu. Czasem jest to niezwykle trafnie dobrany muzyczny cytat,innym razem dziwna transakcentacja... I rzeczywiście: mijają lata, a przecieżte skrecze Klaty się pamięta. I one zostają.Dobrze, może wyjdę na nie<strong>po</strong>prawnego ideologa, ale z tego, co zaprezentowanowe wciąż niezburzonym Pałacu Kultury (spektakle odbywały sięw Teatrze Studio i Dramatycznym), szczytowym osiągnięciem była dlamnie ...córka Fizdejki. Znajomy dramaturg śmiał się przy szatni, że to żałosneskrzyżowanie Brylla z teatrem studenckim lat siedemdziesiątych,a ja chciałem mu wykrzyknąć: skoro to taka łatwizna, dlaczego tego rodzajusztuk nie <strong>po</strong>kazywaliście w Warszawie? Dlaczego ten fantastycznybełkot ciemnych biednych udręczonych Słowian i niemieckich cynicznychhandlarzy musiał do nas przywędrować aż z Wałbrzycha?! Dlaczegodopiero Klata odważył się wydobyć na jaw pytania o sens zjednoczeniaEuropy, o naszą kondycję, o <strong>po</strong>twory drzemiące w nas i w naszychsąsiadach?...Ktoś napisał w spóźnionej recenzji, że ...córka Fizdejki wyglądała niczymmanifest PiS-u, wyprzedzając o rok zwycięstwo tej formacji. Aleprzecież w „Fizdejce" PiS-owcy otrzymywali nie tylko kapitalny zastrzykeurosceptycyzmu, <strong>po</strong>kazujący zjednoczenie Europy jako nową kolonizację,ale też swoje zwierciadło: nieszczęsnych zacofanych kmiotków,których jedną z niewielu monet przetargowych jest galeria <strong>po</strong>tworóww pasiakach z Auschwitz. Była więc „Fizdejka" spektaklem wizyjnym.Potwory z Oświęcimia z koszmarnym chrupaniem zżerające paszę w <strong>po</strong>stacichipsów z supermarketu, żałosni menele z foliowymi torbami-reklamówkami,tak, tak, nie tylko Niemca w to<strong>po</strong>rnym garniturze od Bossawciskającego nam swoje produkty mieliśmy na scenie, ale też żałosny370FRONDA 44/45


auto<strong>po</strong>rtret narodu tratującego się przy otwarciach kolejnych centrówhandlowych i stoiskach promocyjnych. Narodu gotowego sprzedać się.Sprzedać wszystko łącznie z martyrologią.Wychodziłem z Teatru Studio razem z moimi uczniami szczęśliwy,bo czułem, że udało się, że wreszcie jest ktoś, kto mówi pełnym głosem,że jest ktoś, kto realizuje <strong>po</strong>ruszenia własnego sumienia i gustu, nie próbującna siłę wpisać się w mainstream zasilany europejskimi dotacjami...Podział na dobro i zło nie był już <strong>po</strong>działem na tolerancyjnych modernizatoróworaz zacofanych katolików, a morałem nie było wzajemne zrozumieniei wazelinowa tolerancja, ba, łatwego morału nie było w ogóle!I ten płacz nad naszą nędzą, nad naszą biedą, nad naszym menelstwemmentalnym, nad naszą historyczną niedołężnością... Moi uczniowie,rozczytujący się w Gombrowiczu i Bobkowskim, uczniowie częstowaniprzeze mnie na co dzień eurosceptycyzmem, wreszcie otrzymywali sygnał:nie jesteście sami, nie wszystko jest kwestią przeszłości. Szyderczewspółczucie - cóż za wspaniały ton udało się wydobyć Klacie z za<strong>po</strong>mnianegowitkacowskiego dramatu!A pantomimiczne sceny odegrane przez odkrytego nies<strong>po</strong>dziewanieaktora prowincjonalnego - Wiesława Cichego: też fantastycznie witkacowskie!Próba przekazania Niemcowi przez Fizdejkę, iż czuje się niczymchrabąszcz, któremu robią <strong>po</strong>twornie wielką lewatywę, czy karykaturanaszej historii do obowiązkowej muzyki Chopina - owszem, pełne prostychkonceptów, ale przecież coś się należało moim uczniom, niech będziew tym trochę sztubactwa!Późniejsza wyprawa do Gdańska na spektakl H.: tłuczenie się <strong>po</strong>ciągiemz garstką najwierniejszych teatromanów i radość, radość ze s<strong>po</strong>tkaniaze sztuką próbującą przekazać prawdę. Wrażenie z „Klata Fest"<strong>po</strong>twierdziło się i tu: oto narodził się fantastyczny twórca. Oto narodziłsię niesamowity dywersant prawdy. Wyrósł przy tych kolesiachod zboczeń, chwalony przez nich, rozmawiający z nimi, wymieniającysię doświadczeniami, czemu nie, przywoził ładunek, który rozsadzał<strong>po</strong>wszechny konsens, że wszystko idzie w dobrym kierunku, i że trzeba<strong>po</strong>czekać tylko troszkę, aż wymrze <strong>po</strong>kolenie dewotek i oto staniemysię Europejczykami pełną gębą.O nie, dywersant Klata <strong>po</strong>kazywał: nie ma zgody.ZIMA 2008371


Ktoś <strong>po</strong>wie: co za łatwizna - mieć taką symboliczną przestrzeń jakStocznia Gdańska i tekst Hamleta. No dobrze, ale żeby dokonać takiegozestawienia, trzeba być właśnie mistrzem skreczów mentalnych i prowokatorem.Że będzie to zestawienie iskrzące, wiedzieliśmy już, czekając naroz<strong>po</strong>częcie spektaklu. Banalny placyk przed fabryczną bramą, gdybyczłowiek nie zadarł głowy ku górze, widziałby klasyczną nędzę <strong>po</strong>lskiejprowincji: krzywe płoty, nierówności chodnika, nieu<strong>po</strong>rządkowany teren:gdzieś asfalt, za<strong>po</strong>mniane słupki, na których kiedyś może wisiałyłańcuchy, dziki trawniczek. A nad tym wszystkim kilkanaście metrów odskwerku trzy gdańskie krzyże - kultowe, znane z reprodukcji, z cytatamiz największych naszych proroków. Trzy krzyże, które nie są w stanieemanować swą mocą na odległość większą niż wybrukowany <strong>po</strong>stument!Wokół nędza, beznadzieja i brud.I w tej właśnie zrujnowanej, cuchnącej smarami Stoczni Gdańskiej zabrzmiałyza sprawą Klaty nieśmiertelne frazy o<strong>po</strong>wieści o Hamlecie. Hamlecie,który dla reżysera nie był delikatnym, niezdolnym do czynu intelektualistą,lecz objawił się jako wściekły młodzieniec, gówniarz w zasadzie,irytujący, zły, spalający się w proteście przeciw ogólnej amnezji, przeciwoszustwu, na którym ufundowane jest nasze państwo, nasze życie.Wiele wspaniałych scen, jak ta, gdy nieskazitelnie białe ubrania królewskichbiesiadników królewskich zostają zbryzgane czerwonym winem,a plamy przy<strong>po</strong>minają nagle, że przecież krew jest na ich rękach,krew i zdrada! Jakże wyrazisty obraz! Moi uczniowie trafnie go odczytali:rządzą nami zdrajcy! I tylko krok dzieli nas od tej prawdy. Na nic ichgombrowiczowskie rytuały wywyższania, <strong>po</strong>m<strong>po</strong>wanie się, na nic <strong>po</strong>pisydegustatorów win, znawców roczników i apelacji, skoro u <strong>po</strong>dstaw królestwajest zbrodnia i zdrada.Znowu, że niby to projekt PiS-u? Ale wtedy nie było żadnego projektu,starano się zagadywać wszelkie fundamentalne krytyki... I Hamletbył sam. Sam, wkurzony, wściekły, niesprawiedliwy. Z jaką radością Klataobrzydzał swojego bohatera widzom, z jakim okrucieństwem kompromitowałgo, <strong>po</strong>kazując jego ciemne strony... A i huzar - jako duch ojcaHamleta - absurdalny, groteskowy, niczym odrzucana przeszłość jakowłaśnie coś, co w tradycji jakieś nieprzystające, nieuładzone, było świetnymskreczem. Jak <strong>po</strong>ciągnięcie kamieniem <strong>po</strong> szkle.372FRONDA 44/45


Właśnie z faktu, że ten absurdalny jeździec na białym koniu nie pasowałskalą ani kostiumem do reszty spektaklu, wynikał głęboki sens sztuki.Krzyk, że to, co zgubiliśmy, jest gdzieś bardzo daleko i nie da się uzyskaćprostego domknięcia spektaklu, nie da się znaleźć łatwego wyjścia z sytuacji,łatwego morału...Któż mógł się s<strong>po</strong>dziewać tak ostrego artystycznego obrazu kryzysusamej legitymizacji władzy, legitymizacji naszego ciepełka III Rzeczy<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej?Jakże wysoko wyrastał Klata <strong>po</strong>nad ludzi ideowo mu może i bliskich,tych „naszych" tych wszystkich fanów listy Macierewicza, tych nieszczęśnikówz „Solidarności Walczącej" tych na wpół oszalałych Anien Walentynowicz!Cóż ja, nauczyciel, mogłem <strong>po</strong>wiedzieć?W pustej, zrujnowanej stoczni, gdzie w otwierającej scenie Hamletz przyjacielem konsumują wolny czas, grając sobie w turbogolfa przydźwiękach Seven Nations Army i rozwalaj ąc szyby w opustoszałych halach,zrodziło się dzieło sztukibędące diagnozą wielkiejzdrady narodowej.Klata nie byłby sobą, gdybynie sygnalizował w całymbaroku brzmień innychswoich problemów.Obrazem szamotania sięz katolicyzmem jest nietylko modlitewnik, z któregoHamlet czyta „słowasłowa słowa" modlitwyOjcze nasz... Wychodzącz sypialni Gertrudy, zbuntowanysyn nuci ni to szyderczo,ni bezsilnie znanąkatolicko-pielgrzymkowąpieśń Matka, którawszystko rozumie... BrzmiZIMA 2008373


to trochę jak bluźnierczy <strong>po</strong>czątek JoyceWego Ulissesa, jak rozpaczliwapróba wyzwolenia się z katolicyzmu, a może szyderstwo z religijnejsankcji nakładanej na zdradę... Czcij ojca swego i matkę swoją. Czcij swoichrodziców... Czcij Kościół, Matkę naszą... Ale jak to czynić, skoro i onimają swój udział w zdradzie...Kondycja współczesnego Kościoła, kondycja <strong>po</strong>lskiego katolicyzmu togłówny motyw Lochów Watykanu - męczącego kolażu pełnego obrazówwynaturzonej religijności. Obrazów serwowanych z jakąś dziwną masochistycznąbezwzględnością. Obłuda i oczekiwanie na cud, żarliwa wiarai banalna lubieżność, naiwność prostaczków <strong>po</strong>datnych na manipulacjęi bezduszność kościelnych instytucji - na tekście Gide'a Klata zbudowałprawdziwe panopticum katolickich wzlotów i upadków, katolickiej rutynyi ekstrawagancji. Testował wytrzymałość własną i widzów. Testowałwiarę.Spektakl pełen przemocy i zgiełku zakończył czerwonym tekstemwyświetlanym na czarnej elektronicznej tablicy. Kraulem płynące słowamodlitwy Zdrowaś Mario niczym obiektywny komunikat unoszący się<strong>po</strong>nad zbrodnią i występkiem... było w tym coś wstrząsającego. I oczyszczającego.Skrecz nie<strong>po</strong>jęty, bo prawie dosłownie niczym Deus ex machinarzucający światło na szamotaninę przedstawianą na scenie.Ave Maria - słowa przesuwające się na ekranie niczym jedyny pewnik,ostatnia gwarancja sensu, niczym informacja na dworcu, niczymtekst nie do <strong>po</strong>dważenia... A może tekst, od którego trzeba wszystko zacząćna nowo?(Dalekie echo więziennej sceny z Dziadowi „Dawno nie wiem, gdzie moja<strong>po</strong>działa się wiara (...) Lecz nie dozwolę bluźnić imienia Maryi".)Był mistrzem skreczów mentalnych.W tym samym spektaklu, gdy fałszywy arcybiskup wysłuchał z dobrotliwąminą Barki - umiłowanej pieśni umiłowanego Papieża, a <strong>po</strong>tem wziął doręki gitarę, by zagrać riff Satisfaction, czyi nie uradowało się serce moje,<strong>po</strong>lonisty, wychowawcy? Przecież to zestawienie było oczywiste. I moiuczniowie w mig zrozumieli, czemu służy ten zabieg. Pamiętać musieli,jak bolałem nad faktem, że nasz Papież, już w nurcie kremówkowym wy-374 FRONDA 44/45


mienił Barkę jako ukochaną pieśń, która towarzyszyła mu w trakcie mówienia„tak" decyzji konklawe. Jakimż to było dla mnie ciosem, dla mnie,który przez lata uczyłem młodzież, że Kościół jest zwieńczeniem, absolutnymszczytem kultury, gdzie człowiek dzięki dziełom artystycznym,dzięki rytuałowi dotyka nieba, a tu nagle Jan Paweł II wskazuje na sentymentalnykawałek pełen roztkliwiania się nad samym sobą jako znaczącedzieło sztuki. Więc szyderstwo Klaty <strong>po</strong>kazującego, że diabelscy Stonesibiją na głowę zakochanych w sobie i swojej religijności oazowiczów byłodla mojej klasy jak najbardziej czytelne.Poprzez ciemności teatralnej widowni wychwyciłem <strong>po</strong>rozumiewawczes<strong>po</strong>jrzenia moich uczniów. Co za sztych!Jawił mi się Klata jako ktoś fantastyczny, niebywały, nieoczekiwany.Akceptowany przez młodych lewaków, przychodził na ich balangę z całymswoim rodzimym doświadczeniem: religijnym, s<strong>po</strong>łecznym, osobistym.I tego katola wpuszczono. Ba, w jego promocję zaangażowali sięnajwięksi krytycy i promotorzy nurtu nowego teatru. Bo przecież i „KlataFest" był ich dziełem...Dlaczego tego cudaka zaakceptowano na tych salonach? Byłby to gest<strong>po</strong>dobny kaprysom dawnej arystokracji, która lubiła mieć w swoim saloniejakiegoś dziwaka - Żyda czy pederastę (o<strong>po</strong>wiadałem o tym uczniomprzy okazji omawiania Prousta)? Niby faktycznie, teraz rolę tego obcegomoże odgrywać katolik z obłędem w oku i różańcem w dłoni...A może dawali się zwieść zewnętrznej formie? Temu, że Klata kleciłswoje spektakle z <strong>po</strong>dobnej co oni materii? Że ze śmietniska <strong>po</strong>p-kulturowychform tkał przekaz? Że ukochał <strong>po</strong>nad wszystko estetykę teledysku,zalew dźwięków, szybki montaż, migotanie świateł?Czy też <strong>po</strong> prostu byli przewidujący? Może czuli, że nowomodna formai tak wepchnie im skołowanego Klatę wprost w ich ramiona?Nie wiadomo. Tak czy tak, doczekali się swojego Klaty. Przeciągnęligo na swoją stronę.(Ta estetyka teledysku jest rzeczywiście w spektaklach młodego teatruczymś nie<strong>po</strong>kojącym. Bo to nie tylko niewinny cytat, to integralna częśćprzedstawienia. Niby traktowana z lekkim przymrużeniem oka, niby będącaparodią, niby wzięta w cudzysłów, ale przecież często przesłaniającaZIMA 2008 375


wszystko inne. Agresywna, estetycznie domknięta, dominująca. To niesą takie sobie igraszki. To mniej lub bardziej świadomy hołd składanykulturze masowej, a jednocześnie wyraz bezsilności reżysera, który niejest w stanie zrobić czegoś mocniejszego niż to, co wypracowało MTV.Pieśni zbuntowanych twórców <strong>po</strong>jawiające się jako komentarz, a czasemwręcz puenta spektaklu. Utwory <strong>po</strong>p i rock współtworzące najbardziejwyraziste sceny... To nie są niewinne zabawy).U<strong>po</strong>jony sukcesem Klata zaczął produkować dziwne rzeczy.Owszem, Trzy stygmaty Palmera Aldritcha według Philipa Dicka zrealizowanew Starym Teatrze w Krakowie zdawały się jeszcze osobistąwy<strong>po</strong>wiedzią twórcy. W scenerii science fiction przedstawiał Klata balladę-skowytmęża zakochanego w zdradzonej i zdradzającej żonie, traktato transcendencji, tej stymulowanej chemią i tej uzyskiwanej na drodzełaski, metafizyczne rozważania o realności świata i <strong>po</strong>dmiotowościczłowieka. To wszystko jakoś się broniło, chociaż <strong>po</strong>służenie się JanemPeszkiem, który swoimi zabawnymi pląsami prawie ukradł przedstawieniemłodym aktorom, <strong>po</strong>kazywało, że Klata, gdy dostanie bogate środki,może nad nimi nie zapanować.Co zostawało z krakowskiego przedstawienia? Świetne sceny upadkuniewinnego uduchowionego dziewczęcia, które rzuca się w bezmiar narkotykowegosnu, zdegenerowany krajobraz świata przyszłości oglądanyprzez ludzi tylko w krótkich przerwach między chemiczną stymulacjąmózgu, i rozpacz głównego bohatera, który przedzierając się przez zasłonyułudy i narkotykowych imaginacji, wyznaje dozgonną bezwarunkowąmiłość swojej ułomnej żonie.A później? Później zaczęła się już jazda w dół. I to dość szybka. Za niemieckiepieniądze zrealizował Klata <strong>po</strong>dejrzany moralnie spektakl <strong>po</strong>dtytułem Transfer, którego przesłanie brzmiało jak historiozofia ciotki:„wojna, panie, była i wszyscy cierpieli".Zgromadził Klata na scenie kilkanaścioro dziadków i babć obojganarodów, i kazał im na przemian ws<strong>po</strong>minać czasy przesiedleń. Żebybyło <strong>po</strong> równo. I raczej bez drastyczności. On, który w „Fizdejce" byłi drapieżny, i pełen rozpaczy, i szyderczy, i współczujący, tu zrobił teatralnąnamiastkę <strong>po</strong>zbawionego prawie emocji, <strong>po</strong>litycznie <strong>po</strong>prawnego376FRONDA 44/45


programu publicystycznego. Skoro więc emocje były wyciszone: żadnegoskowytu, żadnego śladu nienawiści, to <strong>po</strong>zostały spłaszczone relacjeo przesiedleniach, w czasie których, jak można było wywnioskować zespektaklu Klaty, największym nieszczęściem była przeprowadzka właśnie.Patrzyłem na tych wiekowych ludzi, którym Klata kazał recytowaćwojenne ws<strong>po</strong>mnienia i oczywiście wraz z całą widownią życzyłem imjak najlepiej, by dobrnęli do końca swojej kwestii, by nie <strong>po</strong>gubili sięw o<strong>po</strong>wieściach, by <strong>po</strong>wtórzyli gesty zafiksowane na próbach, a jednocześnieczułem narastającą wściekłość. Na fałsz całej sytuacji, na fałszKlaty biorącego pieniądze za tak <strong>po</strong>myślaną akademię na cześć <strong>po</strong>jednania,<strong>po</strong>jednania, które przemilcza prawdę. Prawdę o okrucieństwach,gwałtach i rzezi.A cóż to za <strong>po</strong>jednanie, gdy nie ma prawdy? Rozumiem, że jest <strong>po</strong>litycznezamówienie, ale na Boga, reńskie wino na <strong>po</strong>premierowym bankiecieto naprawdę za słaby wstrząs, by przeżyć katharsis. Zrobił Klataprzedstawienie żenująco słabe, w swej wymowie zasługujące na marnątrójczynę w każdym w miarę sensownym liceum. Na co się zdobył? Żejeden z <strong>po</strong>lskich uczestników spektaklu wyznał winy swej rodziny względemludności żydowskiej. I z nieba wówczas <strong>po</strong>sypał się biały puch. Anioł<strong>po</strong>lskości stracił pióra?...Naprawdę, czułem się zażenowany. Bo oto diagnoza-ostrzeżeniez „Fizdejki" gdzie tłum w pasiakach dawał się kupić za paczkę złowieszczochrzęszczących chipsów z supermarketu, sprawdzała się co do joty.Niemiec przyjechał, dał pieniądze i dostał od pierwszego buntownikasceny <strong>po</strong>lskiej to, co sobie zamówił. Kojący spektakl o równowadze win.O wspólnocie w cierpieniu. Diagnozę wojny, która <strong>po</strong>zwala każdemuz nas spać s<strong>po</strong>kojnie.Głupie to było i irytujące niczym Benedykt XVI w Oświęcimiu, który- o, ten to w każdym <strong>po</strong>lskim liceum dostałby jednak niedostatecznie- <strong>po</strong>pisał się diagnozą, że naród niemiecki dostał się w ręce garstki szaleńców,i stąd wojna, i obozy koncentracyjne.Ach, gdybym był <strong>po</strong>lonistą Klaty! Może takie bzdury, takie myślowe łatwizny,takie dyrdymały wykpiłbym czerwonym długopisem na marginesiejego wypracowania i wstrząsnął nim, i <strong>po</strong>kazał, że błądzi. Ale kimZIMA 2008377


yłem? Kim jestem? Bezsilnym pedagogiem, improduktywem, wciąż <strong>po</strong>noszącymklęskę za klęską.Był Klata w Transferze i żałosny, i przerażający. Bo <strong>po</strong>kazywał, jak łatwobędzie <strong>po</strong>przez różne fundacje, <strong>po</strong>przez różne agencje, <strong>po</strong>przez wydawnictwazamówić sobie nową historię Polski...Owszem, mógł odgrażać się w wywiadach, jaki to on nie<strong>po</strong>korny, i jak toNiemcy byli zbulwersowani jego Transferem, ale wszystko to wpisywałosię dokładnie w logikę europejskiego przemilczania prawdy. Bo to nie jesttak - jak chcą Klata i ludzie <strong>po</strong>czciwi - że jacyś źli <strong>po</strong>litycy na <strong>po</strong>deściezadekretowali niesprawiedliwość świata tego, a reszta była niewinnai zmanipulowana. O nie, wojna mówi coś więcej o człowieku, o naturzeludzkiej, stawia pytania kulturze... Wojna pyta taką Helgę i Gretę o jej od<strong>po</strong>wiedzialność,pyta o jej satysfakcję w 1939 czy 40 roku, gdy wszystkodobrze szło. Wojna pyta o zwierzę w każdym z nas i pyta o zalążki choroby,o rozsadnik zarazy. No tak, tylko Klata takich pytań nie stawia. Więcon i Benedykt mieliby u mnie mizerną ocenę i musieliby przychodzić <strong>po</strong>lekcjach i <strong>po</strong>prawiać się z tego tematu...Wraz z banalizacją przekazu Klata usprawniał swój warsztat i dostawałwiększe środki inscenizacyjne. Więc O. według Orestei mogła jeszczeuchodzić za ciekawy spektakl, tym bardziej, że krytycy dali się - jak tokrytycy - złapać na prosty chwyt. Jeśli coś umiemy zinterpretować - znaczy,że dobre. A <strong>po</strong>nieważ w swoim drugim krakowskim przedstawieniuKlata <strong>po</strong>dał złotopiórym krytykom dość wyraźne tropy interpretacyjne,to budując w miarę składne widowisko, w miarę udające bunt, mógł liczyćna przychylność prasy. I się nie przeliczył.Krytycy z zachwytem (głównie dla własnej s<strong>po</strong>strzegawczości) pisalio tym, że oto spektakl rozegrany na gruzach World Trade Center, żezemsta niczym z komiksu i gry komputerowej Punisher, że bogowie niczymz „Idola" czy innego telewizyjnego hitu.Przedstawienie było miałkie. Bo konstatacja, że mit można przedstawićw dekoracjach <strong>po</strong>p-kultury jest jednym z większych banałów, żetelewizja <strong>po</strong>żera wszystko, a <strong>po</strong>lityka i religia stają się nieubłaganie corazbardziej domeną show-biznesu to przecież tezy, które budzić mogły378FRONDA 44/45


opór trzydzieści lat temu, ale nie teraz, gdy naucza się o tym w każdymdobrym liceum... Tym bardziej, że pytanie o wpływ <strong>po</strong>p-kultury na umysłwspółczesnego człowieka Klata <strong>po</strong>winien <strong>po</strong>stawić samemu sobie, a nieświatu zewnętrznemu. Takiej refleksji w O. próżno by szukać. Błażej Peszekw fantastycznie przyjętej przez publiczność parodii Robbiego Williamsa- cóż znaczył? Że i tu zwycięża <strong>po</strong>p.Ale tym razem jeszcze Klata nie mający najwyraźniej nic od siebie do<strong>po</strong>wiedzenia światu, zamaskował pustkę i prześliznął się dalej. Po drodzebyło niefortunne Weź, przestań! w Teatrze Rozmaitości, które już winnoskłonić do lamentu. Bo oto wystawiając własny tekst, konstruując modelświata czy też Polski, jakim miało być przejście <strong>po</strong>dziemne, gdzie krzyżująsię szlaki wielu ludzi, gdzie egzystują osobnicy odrzuceni przez s<strong>po</strong>łeczeństwo,a wpadają na chwilę ludzie z wyżyn, Klata nie <strong>po</strong>kazał nic<strong>po</strong>nad parę zabawnych banałów i grepsów. I - co najgorsze - wszystkiebyły nie pierwszej świeżości: i mocowanie się z kebabem, i dowcipny,rzucający zabawne bon moty gangster, jakby żywcem przeniesiony z komediikryminalnej „Made in III RP", i pan Witek z Atlantydy, i wreszciezuchy przebrane za małych <strong>po</strong>wstańców... To wszystko już widzieliśmy,to wszystko już odkryto, to wszystko już zajeżdżono na amen. Klata nietylko nie był odkrywczy, był wtórny.I wreszcie przyszedł dzień prawdy. 11 listopada 2007. Teatr Rozmaitościw Warszawie. Premiera Szewców u bram według Witkacego. Poprzedzonaniebywałym medialnym ostrzałem artyleryjskim. Wywiady, patronatyprasowe, ankiety, za<strong>po</strong>wiedzi dyskusji i <strong>po</strong>lemik.Najpierw jednak doszło do znamiennej kapitulacji Jana Klaty. Oto tenniezależny twórca teatralny, wizjoner, pieniacz, indywidualista i dywersantstwierdzał publicznie, iż wiąże się ze Sławomirem Sierakowskim,gdyż ten s<strong>po</strong>jrzał na tekst Witkiewicza „przez pryzmat swej wielkiej wiedzyna temat mechanizmów s<strong>po</strong>łeczno-<strong>po</strong>litycznych". I wspólnym dziełemobu panów miało być nowe odczytanie Szewców, nowa interpretacjanaszych dziejów najnowszych. Miał <strong>po</strong>wstać - jak za<strong>po</strong>wiadał buńczucznieKlata - „radykalny komunikat <strong>po</strong>lityczny".Wypalony twórca i niezbyt zdolny, ot, kandydat na czwórkowego ucznia,lewicowy publicysta, który owszem, naczytał się, nanotował, grantówtrochę <strong>po</strong>zaliczał, ale pisarskim orłem nigdy nie będzie. I jakaż to „wielkaZIMA 2008 379


wiedza"?! Przecież Sierakowski, marząc o staniu się nowym Michnikiem,nie sformułował jakiejkolwiek trafnej diagnozy, owszem, pamiętam, paręlat temu wieszczył w uniesieniu jakąś rewolucję, która miała zmieść władzęna jesieni czy to 2005 czy 2006 roku. Czwórkowy uczeń i tyle.(„Siadaj, czwórka" - to jedna z bardziej bolesnych ocen. Bo uczeń się stara,jest pracowity, no ale nie ma tej iskry, nie ma tego daru. Nie <strong>po</strong>radzisznic. Drewno).Mimo iż w Teatrze Rozmaitości s<strong>po</strong>tykał się Pan Wypalony z PanemMało Zdolnym, obawiałem się, że mogą odnieść sukces medialny. Przymierzalisię bowiem do czegoś, co ostatnimi laty w Polsce, w szczególnościw młodym teatrze i młodej literaturze, się udawało. Biznesplan byłprosty. Pod dyktando modnych ideologii duet Klata-Sierakowski miałstworzyć Dzieło. Później krytycy mieli owo Dzieło odczytać jako samodzielnąi przenikliwą wizję świata i z zachwytem <strong>po</strong>mieszanym z udawanymzdumieniem stwierdzić, że roz<strong>po</strong>znania Klaty-Sierakowskiegozgadzają się z tezami Żiżka-Sloterdijka i kogo tam jeszcze. I tak miałodomknąć się koło. Skoro interpretacja zgadza się z ideologią i Dzieło dowodziprawdziwości ideologii, to Dzieło jest wielkie, nieprawdaż?Wydawało się, że tak stanie się i tym razem. Witkacy przemówi Żiżkiem,interpretatorzy przytoczą Żiżka i okaże się, że oto dzięki wrażliwościKlaty otrzymaliśmy nie<strong>po</strong>kojącą i oryginalną wizję współczesności.Tak miało być. I prawie się udało.Ale plan duetu Klata-Sierakowski spalił na panewce!Składniki sukcesu dobrane były idealnie, wystarczyło tylko zmieszaći odpalić. A jednak nie zadziałało. Gorzej. Zdarzyła się jakaś totalna obsuwa.Czemu?Do dzisiaj nie wiem. Może wysłuchane zostały modlitwy nas, dawnychmiłośników Klaty? Może ktoś zapalił świeczkę przed ołtarzem JudyTadeusza, patrona spraw beznadziejnych? Coś cudownego, nadprzyrodzonegosię wydarzyło.380FRONDA 44/45


Chłopaki, otrzymawszy teatralną zabawkę, zwyczajnie nie wytrzymali.Zamiast bazować na fantastycznym ideolobełkocie Stanisława Ignacego,wzbogacić go chwytliwą publicystyką Slavoja Żiżka - intelektualnegohochsztaplera, ale jowialnego, nie<strong>po</strong>zbawionego humoru, a przedewszystkim konstruującego <strong>po</strong>ciągające metafory i wizje, zamiast wykorzystaćo<strong>po</strong>wiadanie Cezarego Michalskiego, który rzeczywiście czytającwspółczesnych prestidigitatorów świata idei, doprawia ich swoim humorem,tworząc zabawne kawałki, więc zamiast konsekwentnie realizowaćte pierwotne, dość cwane założenia, chłopcy dali upust swej chichotliwościi trochę <strong>po</strong>rozrabiali w temacie seksualiów.Nie wiem, kto kogo w tym duecie pchał do sztubackich żarcików z okolickrocza, jako nie<strong>po</strong>prawny fizjonomista stawiałbym raczej na SławomiraSierakowskiego, tym bardziej że Klata <strong>po</strong>kazywał już erotyzm w dojrzalszychi mocniejszych wcieleniach niż kolonijne dowcipasy; faktem jest,że chłopaki zatracili się w żartach z ABW i niespełnień seksualnych ministraZiobry, i ani się obejrzeli i było <strong>po</strong> sztuce.Na scenie Teatru Rozmaitości rozkwitła żenada. Parodia pamiętnej scenyz filmu Nagi instynkt Verhoevena, którą Klata <strong>po</strong>łączył z żarcikiem z komisjiśledczej... Naprawdę zestawianie przejrzałej Ewy Kasprzyk z SharonStone sprzed piętnastu lat było to najmniejsze przewinienie reżysera.Kompletny brak ucha dla zabaw, jakie czyni Witkiewicz, wprowadzającna scenę księżną Zbereźnicką-Podberezką, odmowa głębszej refleksjinad upadkiem IV Rzecz<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej, prześliźnięcie się <strong>po</strong> temacie niemożnościrewolucji, nietrafione symbole, grepsy wyeksploatowane do bóluw ostatnich dwóch latach przez publicystów i kabareciarzy, źle rozegranyfinał...Szewcy okazali się całkowitą klapą!Tak wielką, że w zasadzie, <strong>po</strong>za jednym Jackiem Cieślakiem, któryzaspał i w „Rzecz<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej" zaserwował czytelnikom rytualną <strong>po</strong>chwałęmłodego teatru, wszyscy krytycy odtrąbili <strong>po</strong>rażkę zbuntowanego reżyserai jego ideologicznego doradcy.ZIMA 2008381


Na odsiecz młodszym kolegom ruszyła z matczyną <strong>po</strong>mocą Kinga Dunin.Opisała spektakl, którego rzekomo nie dostrzegli ograniczeni krytycyi widzowie. Spektakl konsekwentnie zbudowany wokół o<strong>po</strong>wiadaniaCezarego Michalskiego Cela śmiechu, spektakl o niemożności rewolucjiw świecie <strong>po</strong>st<strong>po</strong>litycznym, o zawłaszczeniu języka i przezroczystym totalitaryzmie.Ciekawy spektakl, którego jednak nie udało się zrealizowaćnaszym rozchichotanym twórcom.Nie otrzymaliśmy ani diagnozy IV Rzecz<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej, ani też diagnozyuniwersalnej czasów współczesnych. Wielkie pytania Klaty: o modelmodernizacji, o miejsce wykluczonych, o ład s<strong>po</strong>łeczny oparty na kłamstwach,o Boga wreszcie i wierność, o możliwość rewolucji czy choćbyrewolty - to wszystko ustąpiło miejsca chichotowi i żartom kabaretowym.Wychodziłem w zimną listopadową noc na Marszałkowską i radośćz klapy, ta przeklęta Schadenfreude, krzyżowała się z wielkim nie<strong>po</strong>kojem.Że Klata zdradza samego siebie, że zatraca się, że <strong>po</strong>zbawia mnie złudzeń- wiedziałem już od dawna.Że <strong>po</strong>trzebna mu jest dotkliwa <strong>po</strong>rażka, by zrozumiał, że jego siłąmoże być tylko on sam - Jan Klata, zbuntowany, inny niż wszyscy, mającycoś własnego do <strong>po</strong>wiedzenia światu - to było pewnikiem.Ale czy ten upadek otrzeźwi niezależnego kiedyś twórcę teatru? Przecieżtermin goni termin, kalendarz zobowiązań aż puchnie, telefon wciążdzwoni, trzeba przygotowywać nową premierę, nie można zawieść, niemożna zwolnić...ZBYSZEK CZERWIŃSKIFRONDA 44/45


Byłem proszony oto, by o<strong>po</strong>wiedzieć o wizerunku Tischneraczy też o wizerunku „Kościoła Tischnera" w środowiskuTischnerowi obcym. Kiedy zacząłem się zastanawiać,jak sprostać temu zadaniu, odkryłem, że istniejebardzo duży krąg ludzi, którzy na hasło „KościółTischnera" reagują ironią, jeśli nie rozbawieniem. Zwrot„Kościół Tischnera" budzi w nich skojarzenia nie tylez jakąś szczególną wizją Kościoła, co z pewną grupą ludzi- czymś, mówiąc żartem, w rodzaju <strong>po</strong>litycznej sektyczy „Koła Bożego". Otóż „Kościół Tischnera" dla bardzowielu ludzi znaczy <strong>po</strong> prostu: „krąg towarzysko-<strong>po</strong>lityczny",w którym filozof ten był niewątpliwym autorytetem.DARIUSZKARŁOWICZWy<strong>po</strong>wiedź <strong>po</strong>dczas dyskusji panelowej zorganizowanej przez InstytutMyśli Józefa Tischnera w ramach VII Dni Tischnerowskich w 2007 roku.384FRONDA 44/45


Muszę od razu, już na wstępie <strong>po</strong>wiedzieć, że wziąłem udział w tej debaciena bardzo szczególnych warunkach, gdyż ja - w przeciwieństwie domoich <strong>po</strong>przedników - nie znam się na Tischnerze. Co więcej, to, co najego temat wiem, wywołuje we mnie raczej odruch ostrożności, jeśli nieniechęci, aniżeli zainteresowania.Odnoszę wrażenie, że Tischner bywa dziś często przedstawiany jakoofiara brutalnych <strong>po</strong>lemistów. Owca <strong>po</strong>śród wilków, które nienawiściąreagowały na jego pełne życzliwości i tolerancji przesłanie. Tymczasem,z tego, co pamiętam, Tischner bardzo chętnie wojował mieczem,a w swojej publicystyce cepem <strong>po</strong>sługiwał się chętnie i bez nadmiernychdystynkcji w rozumowaniu. W latach dziewięćdziesiątych przyjaciele Tischnerazwykli mówić: „Biedny Józek, ONI go tak nienawidzą". Pamiętamtaką opinię w ustach profesora Leszka Kołakowskiego. Tym pewnie różnisię perspektywa nie-tischnerystów, że ja pamiętam tego właśnie „biednegoJózka", który bez ceregieli <strong>po</strong>równywał tomizm z totalitaryzmem- co, jak wiadomo, jest nie tylko dowodem wyjątkowej intelektualnejsubtelności, ale i niezwykłej wrażliwości na „Drugiego", „Innego", „Bliźniego"itd., itp. Tischner bywał bardzo arogancki i bardzo nonszalanckiw swoich sądach i dobrze o tym nie za<strong>po</strong>minać, żeby nie ułatwiać sobiesprawy twierdzeniem, że niechęć, która go otaczała i do dziś otacza, jestwyłącznym dziełem <strong>po</strong>lskich sił ciemności.Jednak dzisiaj chciałem <strong>po</strong>wiedzieć o czymś całkowicie innym. Byłemproszony o to, by o<strong>po</strong>wiedzieć o wizerunku Tischnera, czy teżo wizerunku „Kościoła Tischnera" w środowisku Tischnerowi obcym.Kiedy zacząłem się zastanawiać, jak sprostać temu zadaniu, odkryłem,że istnieje bardzo duży krąg ludzi, którzy na hasło „Kościół Tischnera"reagują ironią, jeśli nie rozbawieniem. Zwrot „Kościół Tischnera" budziw nich skojarzenia nie tyle z jakąś szczególną wizją Kościoła, co z pewnągrupą ludzi - czymś, mówiąc żartem, w rodzaju <strong>po</strong>litycznej sekty czy„Koła Bożego". Otóż „Kościół Tischnera" dla bardzo wielu ludzi znaczy<strong>po</strong> prostu: „krąg towarzysko-<strong>po</strong>lityczny" w którym filozof ten był niewątpliwymautorytetem. Jakkolwiek - co wiem z rozmów ze znawcamiTischnera, a moimi serdecznymi przyjaciółmi: Zbigniewem Stawrowskimi Jarosławem Gowinem - bardzo trudno byłoby w pismach samegoTischnera wyczytać tezy, które się z tym „Kościołem" kojarzą, to jednak<strong>po</strong>wstaje pytanie, nad którym warto się być może zastanowić, dlaczegoZIMA 2008385


mianowicie Tischner swoją obecnością i brakiem wyrazistej krytyki w jakimśstopniu autoryzował te <strong>po</strong>glądy?Zastanawiając się nad intelektualną architekturą „Kościoła Tischnera"- tak jak on przedstawiał się ludziom mu obcym - wyróżniłem kilkacech, które chciałbym Państwu przedstawić. Co ciekawe, większość tychcech - jak zrozumiałem z wystąpień moich <strong>po</strong>przedników - sam Tischner(jak rozumiem, ten Tischner prawdziwy) bardzo surowo krytykował,przedstawiając je jako fundamentalne wady <strong>po</strong>lskiej duchowości.Główny zarzut wobec „koła Tischnerowego" dotyczy konstantynizacjichrześcijaństwa - <strong>po</strong>stawy w latach dziewięćdziesiątych bardzoty<strong>po</strong>wej dla części związanych z władzą środowisk inteligencji katolickiej.U źródeł tego zjawiska, tej de facto <strong>po</strong>lityzacji religii, leży zamianapewnych twierdzeń wziętych z nauki s<strong>po</strong>łecznej Kościoła, np. twierdzeń0 zaletach wolnego rynku i demokracji, <strong>po</strong>parcie konkretnego programu<strong>po</strong>litycznego przedstawianego nie tylko jako jedyny słuszny <strong>po</strong>litycznie1 ekonomicznie (co już było s<strong>po</strong>rym nadużyciem intelektualnym), ale nadodatek również jako jedyny w pełni chrześcijański. Z tezy o wyższościwolnego rynku i demokracji nad komunistycznym autorytaryzmem, tezyzbudowanej głównie w oparciu o analizy antro<strong>po</strong>logiczne, wyciąganowniosek o ewangeliczno-papieskiej prawomocności konkretnego, <strong>po</strong>litycznegoprogramu transformacji, dopuszczając się nie tylko <strong>po</strong>lityzacjichrześcijaństwa, ale i pewnego rodzaju teokratyzacji ówczesnego projektuprzemian.Ten ruch wywołał ruch następny. Stając się zakładnikiem <strong>po</strong>lityki,chrześcijaństwo takie, chcąc nie chcąc, stawało <strong>po</strong> stronie agentów<strong>po</strong>litycznej zmiany, nie zaś <strong>po</strong> stronie ofiar transformacji. Każda dużaoperacja s<strong>po</strong>łeczna, nawet taka, w której słuszność wydaje się nie ulegaćwątpliwości, <strong>po</strong>ciąga za sobą ofiary - to oczywiste. Przyjęcie perspektywytych, którzy projektują i animują zmiany, skutkować może odwróceniemsię od ofiar - które w globalnym rachunku przedstawiają się raczejjako „koszty" niż jako ludzie. Ryzyko zaangażowania autorytetu chrześcijaństwaw projekt <strong>po</strong>litycznych reform stanowi przyjęcie perspektywy,w której drogą Kościoła stają się reformy, a nie człowiek. Rzeczywiście,ci, którzy bez szczególnej życzliwości myśleli o „Kościele Tischnera", mieliprzez te lata wrażenie, że tenże krąg jest - symbolicznie mówiąc - raczej„Kościołem ministrów i reformatorów", niż zagubionych, skrzywdzonych386FRONDA 44/45


i <strong>po</strong>niżonych. Co więcej, że temat skrzywdzonych i <strong>po</strong>niżonych nie był tuszczególnie <strong>po</strong>pularny, bywał odbierany jako nieod<strong>po</strong>wiedzialna krytykadobrej władzy i jej jedynie słusznego projektu przemian. Do dziś pamiętampewien specyficzny ton, którym mówiono o niezbędnych, zdaniemreformatorów, przekształceniach na wsi, zwłaszcza w rejonach <strong>po</strong>pegeerowskich:„Oni muszą coś ze sobą zrobić" <strong>po</strong>wiadano z dykcją, od którejcierpła skóra. W tamtych latach nie było zbyt wielu adwokatów, <strong>po</strong>ważnietraktujących problemy ludzi wyrzuconych <strong>po</strong>za nawias nowego, lepszegoświata. Za <strong>po</strong>moc starczyć im miała cyniczna zachęta, by „wzięlisprawy w swoje ręce"Stała za tym pewnego typu <strong>po</strong>lityczna teodycea. Zakładano, że pewnadoza zła jest integralnym i nieuchronnym elementem nowego, liberalno--demokratycznego ładu (zgodnie z założoną przez liberalnych Panglosówtezą, że urzeczywistniamy najlepszy z możliwych światów). Pamiętam,że w kręgach osób związanych z Tischnerem bardzo często <strong>po</strong>jawiało sięhasło: „koszty transformacji". Duże obszary rzeczywistości ludzkiej byłytraktowane właśnie jako „wióry przemian"; „wióry", którym nie trzeba<strong>po</strong>święcać nadmiernej uwagi.Towarzyszyło temu bardzo silne eks<strong>po</strong>nowanie języka konieczności.W kontekście modelu transformacji słowo wolność jakoś się nie <strong>po</strong>jawiało.W ramach obowiązującego dyskursu przyjęty model transformacjiprzedstawiano jako zjawisko <strong>po</strong>litycznie, kulturowo i ekonomicznie konieczne.I to nie transformację w ogóle, ale właśnie ten konkretny model,który przyjęto w Polsce. Karierę robiło słowo „oszołom". Jakakolwiekpróba dyskusji o wariantach była natychmiast ekskomunikowana. Ludzipróbujących rozmawiać o innych modelach rozwiązań ekonomicznych,ustrojowych czy prawnych przedstawiano jako ignorantów i awanturników.Zakaz dotyczył wszystkich bez wyjątku. Pamiętam, że Roman Graczykw książce Polski Kościół, <strong>po</strong>lska demokracji 1 , nota bene opatrzonejwstępem ks. Józefa Tischnera, zamieścił tekst, w którym surowo krytykowałJana Pawła II za jego sugestie dotyczące jakiejś <strong>po</strong>lskiej „trzeciejdrogi" (która stanowić miała niebezpieczną mrzonkę). Podaję ten tekstjako przykład, nie tylko dlatego, żeby przy<strong>po</strong>mnieć, że naprawdę nikt niemiał prawa wyłamać się z przyjętej logiki konieczności „jedynej drogi" ale1Por. R. Graczyk, Polski Kościół, <strong>po</strong>lska demokracja, Kraków 1999.ZIMA 2008387


i dlatego, żeby przy<strong>po</strong>mnieć, jak zabawne tezy uchodzić mogły za opiniezupełnie serio. Czy każdy, kto choć trochę zna rzeczywistość <strong>po</strong>lityczną,może mieć wątpliwości, że empirycznie nie występuje nic <strong>po</strong>za różnymirodzajami trzecich dróg? Konia z rzędem temu, kto wskaże pierwsząbądź drugą drogę. Krytyka pro<strong>po</strong>zycji Jana Pawła II bardzo dobrze oddawaładuchowy klimat tamtych czasów: jeden cel, jedna metoda i żadnychdyskusji.Politycznej teodycei towarzyszył - nazwijmy go tak - „szantaż wolnością"To jest rzecz, która jako problem istnieje w Kościele do dzisiaji skutkuje ogromną pasywnością wielu chrześcijan, którzy boją się braćod<strong>po</strong>wiedzialność za kształt świata, który ich otacza. Powiadano, że każdy,kogo nie<strong>po</strong>koi istnienie obszarów definiowanych jako „koszty wolności"najprawdo<strong>po</strong>dobniej jest <strong>po</strong> prostu wrogiem wolności, kimś, kto nie<strong>po</strong>trafi <strong>po</strong>radzić sobie z „nieszczęsnym darem wolności". Nie <strong>po</strong>doba cisię nędza pegeerów, bieda emerytów, narkomania, <strong>po</strong>rnografia w sklepach,prostytucja, prymitywizm mediów, rosnące bezrobocie - co więcej:zaczynasz je krytykować, szukasz rozwiązań, protestujesz - więc - brzmidiagnoza - nie rozumiesz natury demokracji, a być może tęsknisz za autorytaryzmem.O ile wiele absurdów lat dziewięćdziesiątych wyparowało,mam nadzieję, bez<strong>po</strong>wrotnie - to ten szantaż do dziś paraliżuje od<strong>po</strong>wiedzialnośći aktywność wielu chrześcijan, którzy boją się kształtowaćrzeczywistość z lęku, że zostaną <strong>po</strong>sądzeni o zamach na wolność, a możenawet chęć wprowadzenia jakiejś autorytarnej teokracji.Objawem towarzyszącym tym zjawiskom była - <strong>po</strong>zwolę sobie <strong>po</strong>służyćsię kolejnym neologizmem - euzebianizacja historii. Polegałaona na tym, że historię Tischnerowskiego środowiska, tego „KościołaTischnera", przedstawiano jako historię zawsze prawidłowych wyborów.Mistrzostwo osiągnął Jacek Żakowski, który w niewielkiej książeczce <strong>po</strong>święconejhistorii „Tygodnika Powszechnego" przedstawił dzieje pismatak, jakby to środowisko nigdy nie dokonywało błędnych - co ja mówię- choćby ryzykownych czy dyskusyjnych wyborów. To, co robił „Tygodnik",było zawsze trafne. Błędy to inni. Kiedy do Sejmu PRL-owskiegokandydował ktoś s<strong>po</strong>za „Tygodnika" sprawa mogła być <strong>po</strong>dejrzana, natomiastkiedy do tego samego Sejmu kandydował ktoś ze środowiska„Tygodnika" wtedy zawsze był to przejaw dojrzałej mądrości. Taki s<strong>po</strong>sóbmyślenia o własnej przeszłości jest wprawdzie terapeutycznie dobry,388FRONDA 44/45


ZIMA 2008389


jednak - w moim odczuciu - dość śmiały i, co tu kryć, zabawny. Że jestto dość selektywne zastosowanie zalecanego innym wysiłku krytycznegonamysłu nad własną heroiczną historią, odbrązawiania <strong>po</strong>mników i zastę<strong>po</strong>waniamitów prawdą, o tym mówić nawet nie trzeba.Kolejna rzecz, która łączyła się z gwałtownym wsparciem dla przemian,to coś, co określiłbym mianem „ducha millenarystycznego" Bardzowyrazista i gwałtowna orientacja na cele <strong>po</strong>lityczno-gos<strong>po</strong>darczesprawiała, że rzeczywistość liberalno-demokratyczną przedstawianojako rodzaj „tysiącletniego królestwa Chrystusa", w którym chrześcijaninmiał się czuć doskonale i komfortowo. Jako ze swej natury chrześcijańskierynek, nowe prawo i demokracja nie mogły być źródłem żadnych<strong>po</strong>ważnych konfliktów chrześcijańskiego sumienia. W ferworze przemianza<strong>po</strong>minano, że zasada mówiąca, że wszystko, co nie zakazane, jestdozwolone - nie we wszystkim dotyczyć może chrześcijan. W dyskusjio chrześcijaninie we współczesnym świecie chętnie używano kolorówwyłącznie pastelowych. Realizm nie był w najwyższej cenie. Dlategoniestety ludzie doświadczający wówczas takich konfliktów traktowanibyli jako dziwacy czy skrupulanci i w praktyce <strong>po</strong>zostawiani sami sobie.Nielicznych, którzy <strong>po</strong>dkreślali, że dobro Kościoła i głos sumienia kłaśćnależy przed dobrem rynku czy demokracji, stygmatyzowano jako pesymistów,malkontentów i żółciowców (oraz rzecz jasna wrogów wolności,nieuków i oczywiście wątpliwych chrześcijan). Poważne osłabienie wrażliwościchrześcijańskiej na sytuacje rzeczywistego zagrożenia konfliktamisumienia to cena, którą płacimy za to również dzisiaj.Polityczne zaangażowanie i konstantynizacja Kościoła skutkowały,rzecz jasna, bardzo silną manicheizacją dyskursu religijnego. Polityzacjajęzyka religijnego sprawiała, że robił się on „schmittowski" że był językiemwalki i <strong>po</strong>działu, językiem, który służył stałej mobilizacji, który cią-390FRONDA 44/45


gle orientował uwagę wokół swoich wrogów. Po jednej stronie byli ludzieskupieni wokół Tischnera, <strong>po</strong> drugiej ciemnogród, zabobon, zaścianek,nieuctwo, kompleksy, mściwość, lęki, niechęć wobec wolności, ciągotyautorytarne, tęsknota za komunizmem, kryptostalinizm etc. Poziomjęzykowej agresji, który wtedy się <strong>po</strong>jawił, na długo <strong>po</strong>zostanie miarąutraty wszelkiej miary. W przeciwieństwie do Jarosława G owiną mnieosobiście nie dziwi fakt, że osoby z kręgu Tischnera przypinały etykietkęniechrześcijan tym, którzy myśleli inaczej. Wedle mojej pamięci takaekskomunika była w „Kościele Tischnera" codzienną praktyką. W najróżniejszychdyskusjach ludziom myślącym inaczej niż za dopuszczalneuważano w tym środowisku miana chrześcijan odmawiano z niezwykłąłatwością i bardzo często. Biorąc <strong>po</strong>d uwagę ówczesny mono<strong>po</strong>l informacyjnyi rzeczywisty rząd dusz, który środowiska te sprawowały w kręgachówczesnej inteligencji, niektóre kampanie okazywały się zresztą niestetynadzwyczaj skuteczne.Polityzacja języka religii (i argument z konieczności przemian) skutkowałarównież ucieczką ze świata <strong>po</strong>dmiotowej od<strong>po</strong>wiedzialnościw stronę stadnych, bo jedynie koniecznych, jedynie racjonalnych i jedyniedobrych wyborów. Choć o samodzielności myślenia mówiono częstoi z zapałem, jego przejawy nie cieszyły się wzięciem. Podobnie zresztą jakpraktyczny a nie tylko deklaratywny pluralizm czy rzeczywista niechęćwobec autorytetów (autorytet był problematyczny tylko, jeśli był cudzy).W istocie bowiem, choć bardzo zabawnie kontrastuje to z filozoficznymideklaracjami „Kościoła Tischnera", cechowała go silna skłonność do epistemologicznegoabsolutyzmu. Nie wiem, czy pamiętają Państwo rolęs<strong>po</strong>łeczną, jaką odgrywali wówczas różnego rodzaju eksperci czy autorytety,którzy swoje ostateczne, nieomylne wyroki ferowali w dziedzinach,gdzie pewność wystę<strong>po</strong>wać może co najwyżej jako zjawisko psychologiczne- o czym wie każdy, kto choć liznął metodologii nauk prawnych,ekonomicznych, <strong>po</strong>litycznych czy s<strong>po</strong>łecznych.Przedstawiana jako pewnik, niezwykle naiwna wizja <strong>po</strong>lityczności,usuwając tragiczny wymiar życia indywidualnego i s<strong>po</strong>łecznego,nie tylko banalizowała <strong>po</strong>litykę, ale w jakimś stopniu unieważniałasens demokracji. Świat przedstawiany jako obszar łatwych wyborównie <strong>po</strong>zostawiał miejsca na rzeczywisty konflikt racji: tu jest Europa,tam jest zaścianek; tu transformacja, tam tęsknoty do stalinizmu; tuZIMA 2008391


nowoczesność, tam średniowiecze; tu demokracja i rynek, tam niebezpiecznemrzonki; tutaj chrześcijaństwo i miłosierdzie, a tam mściwość,zemsta i niskie intencje. Wybór jest prosty. Dlaczego? Ponieważ s<strong>po</strong>rynie biorą się z problematyczności spraw, których ludzki umysł definitywnierozstrzygnąć nie może, lecz z faktu, że wiedza (którą my <strong>po</strong>siadamy)zderza się z nieuctwem lub złą wolą (która cechuje naszych przeciwników).Jeśli świat <strong>po</strong>lityki przy<strong>po</strong>mina system aksjomatyczny, który niema tajemnic dla <strong>po</strong>litycznego eksperta, to taki ekspert - oświecony mędrzec,który <strong>po</strong>siada nieomylną wiedzę o tym, jak jest i jak być <strong>po</strong>winno- za przeciwnika może mieć tylko człowieka głupiego lub niegodziwego.Po co takiemu ekspertowi demokracja? Trudno orzec. Na szczęście tęsprawę można już zostawić historykom. Ten rodzaj myślenia o <strong>po</strong>litycejest już dziś na szczęście przeszłością.Rzeczą wymagającą dłuższego wywodu, na który nie ma już miejsca,była bardzo <strong>po</strong>sunięta pelagianizacja „Kościoła Tischnera". Szczególniewyraźnie było to widać w dyskusji o miłosierdziu, która wywiązała sięprzy okazji debat lustracyjnych. W tym dyskursie nie tylko sprawiedliwośćnie była formą miłosierdzia, ale - co bodaj ważniejsze - miłosierdzienie było wezwaniem, lecz <strong>po</strong>litycznym obowiązkiem. Mówiącw ogromnym skrócie, „Kościół Tischnera" o<strong>po</strong>wiadał się za pewnymrozwiązaniem ze swej natury teokratycznym, które wyrażało się ideąbez<strong>po</strong>średnich rządów imperatywu miłosierdzia. Coś, co jest cnotą heroiczną,miało się stać integralnym elementem <strong>po</strong>rządku <strong>po</strong>litycznego- nie wezwaniem do heroizmu, ale obywatelskim obowiązkiem. Świętośćjako imperatyw <strong>po</strong>lityczny! Myślę, że nawet Savonarola byłby <strong>po</strong>d wrażeniem.Autonomia <strong>po</strong>lityki i religii ulega zawieszeniu razem zresztą z moralnymii s<strong>po</strong>łecznymi skutkami grzechu pierworodnego! A wszystko toprezentowane jest jako element nauki s<strong>po</strong>łecznej Kościoła. Doprawdyim<strong>po</strong>nujące! Projekt w historii <strong>po</strong>lskiej teologii <strong>po</strong>litycznej ostatniegostulecia bezprecedensowy.Omówione tu kwestie to, w największym skrócie, zasadnicze składowenienajlepszego wizerunku „Kościoła Tischnera". Zgadzam się, że niewszystkie s<strong>po</strong>śród tych elementów dadzą się wywieść z Tischnerowegonauczania. Ciekawi mnie jednak, dlaczego te, tak <strong>po</strong>dobno wyraźnie niezgodnez nauczaniem Tischnera, elementy wizji Kościoła mogły być rozwijanebez jego wyraźnej kontrofensywy?392FRONDA 44/45


(...)Nie chciałbym również stworzyć wrażenia, że nie widzę żadnych zaletTischnerowskiego myślenia w niektórych obszarach. Mam jednak<strong>po</strong>czucie, że przekreślając tomizm, Tischner wylał dziecko z kąpielą i żejest związek między jego myśleniem a zniesieniem referencji uniwersalistycznych.Skoro Jarosław Gowin <strong>po</strong>wiedział, z którymi punktami mojejkrytyki Tischnera się zgadza, ja <strong>po</strong>wiem, co mnie w Tischnerze inspiruje.Po pierwsze, inspiruje mnie Tischnerowskie myślenie o solidarności.To jest rzecz unikalna. Już ten fakt sprawia, że Tischnera zaliczyć możnado niewielkiego grona filozofów zdolnych do widzenia rzeczy naprawdęważnych. To był filozof, który widział i rozumiał rozgrywającą się wokółnas rzeczywistość. Rzeczy wielkiej skali trudno zobaczyć, gdy stoi sięblisko. A Tischner <strong>po</strong>trafił. Jako jeden z niewielu zrozumiał filozoficznądoniosłość Sierpnia w kraju, w którym filozofowie <strong>po</strong> dziś dzień nie zauważylifenomenu „Solidarności"Druga rzecz, <strong>po</strong>d wieloma względami jeszcze lepiej świadcząca o Tischnerze,to fakt, że nie przeoczył giganta, jakim jest siostra FaustynaKowalska. Lekceważenie, z jakim w swoim kraju s<strong>po</strong>tyka się największamistyczka XX wieku, jest uderzającym dowodem naszego prowincjonalizmu.I trzeba <strong>po</strong>wiedzieć, że ksiądz Józef Tischner wyrywa się s<strong>po</strong>d tejprowincjonalnej reguły. Tischner, <strong>po</strong>dobnie jak Jan Paweł II, dostrzegałwielkość tej zakonnicy. To był człowiek widzący to, co wielkie i ważne.Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.DARIUSZ KARŁOWICZPowyższa wy<strong>po</strong>wiedź jest fragmentem dyskusji panelowej, której pełny zapis zostanieopublikowany w książce pt. O autorytecie. Ukaże się ona wkrótce nakłademWydawnictwa Znak. Przedruk dokonuje się za uprzejmą zgodą właścicielapraw autorskich do tej książki.Dziękujemy.Rysunek: LachZIMA 2008


Redakcja „Gazety Wyborczej" lubi często <strong>po</strong>woływać sięna swą inspirację francuskim dziennikiem lewicowym„Liberation". Ale w „Liberation" nie ma rubryki „ArkaNoego".O SZTUCEUPRAWIANIAKOŚCIOŁAMARCINMŚCICHOWSKINiedawno na łamach „Rzecz<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej" Tomasz P. Terlikowski odtrąbiłkoniec „Kościoła otwartego" w Polsce. Kiedy czytamy dziś <strong>po</strong> latachksiążkę Jarosława Gowina Kościół <strong>po</strong> komunizmie, też możemy odnieśćtakie wrażenie. Nie ma już bowiem <strong>po</strong>staci emblematycznych dla „Kościołaotwartego", takich osobowości, których twarze byłyby zarazem obliczamiowej formacji. Nie ma już red. Jerzego Turowicza, ks. Józefa Tischnera,ks. Stanisława Musiała i wielu innych. Ich <strong>po</strong>tencjalni następcy,jak Stanisław Obirek czy Tadeusz Bartos, <strong>po</strong>żegłowali w inną stronę.Gdyby dziś, kilkanaście lat <strong>po</strong> Gowinie, s<strong>po</strong>rządzić <strong>po</strong>dobną mapę<strong>po</strong>lskiego katolicyzmu, musielibyśmy stwierdzić, że najważniejszymiosobami dla „Kościoła otwartego" w Polsce są Mariusz Walter i Jan Wejchert.Ich firma ITI kupiła bowiem pakiet kontrolny udziałów w deficytowym„Tygodniku Powszechnym". Założyła też kanał telewizyjny TVNReligia. Boję się, że gdyby nie Walter i Wejchert, „Kościół otwarty" w Polsceprzestałby istnieć.394FRONDA 44/45


Doświadczenie wszystkich stacji religijnych na świecie <strong>po</strong>kazuje, żesamofinansować się są w stanie tylko telewizje „gorące" których twarzamisą charyzmatyczni kaznodzieje, tacy jak protestanci Billy Graham czyPat Robertson lub katolicy.jak Matka Angelika lub ks. Eduardo Dogherty.Swym żarem religijnym <strong>po</strong>rywają oni telewidzów na tyle, że ci ostatnidają pieniądze na utrzymanie stacji. W tej konkurencji „letnie" kanały niemają szans.Żeby <strong>po</strong>zyskać darczyńców wśród wiernych, trzeba mieć wśród osóbwierzących - i to tych najbardziej „gorących" - wiarygodność. Czy takąwiarygodność może mieć Mariusz Walter?Jerzy Urban w liście do generała Czesława Kiszczaka z 22 lutego 1983roku rekomendował Waltera na szefa specjalnego pionu propagandowegow MSW, którego celem miałoby być „programowanie i realizacjaczarnej propagandy" oraz „prowadzenie przemyślanej, zręcznej i stałejkampanii na rzecz zmiany obrazu SB, MO i ZOMO w s<strong>po</strong>łeczeństwiei inicjowanie akcji tych służb dla ocieplenia ich wizerunku". Urban uważał,że nikt się do tego lepiej nie nadaje.Dziś Walter zajmuje się też programowaniem, też kampaniami, teżocieplaniem wizerunku, ale zupełnie innego rodzaju. Powstaje jednakpytanie: <strong>po</strong> co mu „Tygodnik Powszechny" i TVN Religia, skoro oba sądeficytowe i nie przynoszą zysku?A <strong>po</strong> co „Gazecie Wyborczej" rubryka „Arka Noego"? Redakcja tegopisma lubi często <strong>po</strong>woływać się na swą inspirację francuskim dziennikiemlewicowym „Liberation". Ale w „Liberation" nie ma rubryki „ArkaNoego". A nie ma dlatego, że Kościół we Francji jest tak zmarginalizowany,że nie stanowi żadnej siły w życiu publicznym.Kościół w Polsce jest zbyt silny, żeby go ignorować lub otwarcie musię przeciwstawiać. Można jednak Kościół uprawiać. Leszek Kołakowskinapisał swego czasu esej o sztuce uprawiania ogrodu. Ale uprawiać możnateż Kościół. To również sztuka.MARCIN MŚCICHOWSKIZIMA 2008


Wzrasta liczba księży przejętych ideą „otwartości", którymbliżej jest do stanowiska wrogów katolicyzmu niż dosamego katolicyzmu. Poglądy, które reprezentują, mająjednak z otwartością niewiele wspólnego. To raczej zespółrozmaitych arbitralnych reguł i nakazów dotyczącychreligii. Nie wiem, jak liczna jest grupa księży <strong>po</strong>dobniemyślących, ale z tego, co zauważyłem, zastanawiającowysoka. Zamiast czerpać z ogromnego, <strong>po</strong>wstałegow ciągu dwóch tysięcy lat dorobku intelektualnegoKościoła, wychowują się na współczesnych ideologiachi zaczytują się modnymi pisarzami z ostatnich 30 lat.CZY JESTEŚMYZBARAŻEM EUROPY?ROZMOWA Z PROFESOREM RYSZARDEM LEGUTKO396FRONDA 44/45


RYSZARD LEGUTKO, ur. 1949 roku. Profesor filozofii, wykładowcaUniwersytetu Jagiellońskiego i Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. JózefaTischnera. Publicysta i autor książek o tematyce s<strong>po</strong>łeczno-<strong>po</strong>litycznej.Tłumacz i komentator dzieł Platona. Do października 2005 roku był prezesemOśrodka Myśli Politycznej - czołowej <strong>po</strong>lskiej instytucji zajmującejsię niezależną analizą <strong>po</strong>lityczną. Wiatach osiemdziesiątych Legutkomiędzy innymi redagował w Krakowie <strong>po</strong>dziemną „Arkę", jedno z najważniejszychniezależnych pism wydawanych w Polsce. W związku z działalnościąo<strong>po</strong>zycyjną w 2005 roku Instytut Pamięci Narodowej przyznałmu status <strong>po</strong>krzywdzonego. W2005 roku senator i wicemarszałek Senatuz ramienia PiS. Od 13 sierpnia do 16 listopada 2007 roku Minister EdukacjiNarodowej w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. 4 grudnia 2007 roku<strong>po</strong>wołany na sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta RP.W jednym ze swoich tekstów zastanawiał się Pan, co filozof zawdzięczachrześcijaństwu. Zapytam Pana o to samo, ale jako <strong>po</strong>lityka. Co <strong>po</strong>litykmoże zawdzięczać chrześcijaństwu?- To trudne pytanie. Z pewnością może zawdzięczać inne widzenie rzeczywistości<strong>po</strong>litycznej. Tradycyjnie jest ona rozumiana <strong>po</strong> hobbesowsku,czyli jako zbiór grup i jednostek, które kierują się przede wszystkimwłasnym interesem. Wedle takiego rozumienia, <strong>po</strong>lityk jest kimś, kto tęgrę interesów ma wykorzystać, zaaranżować i skoordynować w taki s<strong>po</strong>sób,aby działały dla wspólnego celu. Chrześcijaństwo jest kluczem do innegowymiaru życia s<strong>po</strong>łecznego. Wprowadza bowiem takie parametry,których klasyczny obraz <strong>po</strong>lityki nie ma. Politycy chrześcijańscy, zwyklezwani chadeckimi, tym się charakteryzowali, że widzieli inny wymiar życialudzkiego.Rola religii w <strong>po</strong>lityce jest też taka, że dostarcza twardego fundamentu.Jako przykład mogę wskazać właśnie Kościół w Polsce, gdzie jest o tyleinna niż w Europie, gdyż u nas te twarde fundamenty jeszcze są. Możemyto zaobserwować choćby w kwestiach dotyczących aborcji, którajest u nas <strong>po</strong>wszechnie uznana za rzecz złą. I to nawet przez tych, którzychcą przepisy aborcyjne zliberalizować. Oni swoje stanowisko formułują:„aborcja jest złem, ale..." W krajach, gdzie nie ma takiego fundamentu,ZIMA 2008397


aborcja jest <strong>po</strong> prostu prawem człowieka. Tam ktoś, kto mówi, że aborcjajest złem, już od <strong>po</strong>czątku stawia się w sytuacji ekscentryka i radykała,który musi dotrzeć ze swoimi racjami do centrum świato<strong>po</strong>glądowego.I zwykle mu się to nie udaje. U nas jest odwrotnie. I to jest ta niedocenianarola Kościoła, religii i Dekalogu, na który się ludzie u nas <strong>po</strong>wołują,rozmaicie go interpretując. Powoływanie się na niego należy do uznanychprzez tradycję zachowań. Polityk prawicowy może się na takie rzeczy<strong>po</strong>woływać i <strong>po</strong>wszechność znajomości Dekalogu przez obywatelijest dla niego korzystna. Dzięki temu w <strong>po</strong>lskim dyskursie publicznymnie ma takiego rozziewu między moralnością a prawem. Dzięki temudość <strong>po</strong>wszechne jest w Polsce przekonanie, że prawo musi wyrastaćz moralności, albo przynajmniej stać blisko moralności oraz nie <strong>po</strong>winnobyć z nią w konflikcie.Mówiąc o chadekach, użył Pan czasu przeszłego. Partie chadeckie todzisiaj karykatury samych siebie i często realizują <strong>po</strong>stulaty jawnie antychrześcijańskie.- Rzeczywiście, chadecja od dawna jest chrześcijańska tylko z nazwy.Zachodni chadecy zaakceptowali klasyczny model <strong>po</strong>lityki oraz socjalistyczno-liberalnyobraz s<strong>po</strong>łeczeństwa. Zupełnie nie widzę dzisiaj wpływutradycji czy myśli chrześcijańskiej na ich działania. To się ściśle wiążez problemem sekularyzacji, która jest bardzo głęboka w zachodniej Europie.Jedną z jej przyczyn była reformacja, która w praktyce doprowadziłado dominacji państwa nad religią i Kościołami. Wbrew temu, cosię sądzi, w Europie - w przeciwieństwie do Ameryki - zasada rozdziałupaństwa od Kościoła została wprowadzona tylko nominalnie. Faktyczniemiało to <strong>po</strong>stać kontroli państwa nad kościołami, a <strong>po</strong>średnio nad religią.Dlatego religia nie miała już siły oddziaływać na państwo, bo organizacjereligijne i kościoły przestały mieć konieczną do takiego oddziaływaniaautonomię i siłę. Oczywiście, sekularyzacja to także problem państw,w których reformacji nie było...... czego doskonałymi przykładami są choćby Hiszpania i Irlandia.W obu tych krajach sekularyzacja zbiegła się z szybkim bogaceniem się398FRONDA 44/45


i modernizację tych krajów. Czy jest jakaś zależność między rozwojemkapitalizmu a upadkiem religii?- Jakaś zależność zapewne jest, choć ona jest dla mnie nieoczywista.Przypadki Hiszpanii i Irlandii są często przywoływane na dowód tezyo tym, że szybki proces modernizacyjny, emancypacja jednostek i grup,bogacenie się, wolny rynek oraz swobody obywatelskie <strong>po</strong>wodują odejścieludzi od religii. Być może ta teza jest prawdziwa, ale się wzbraniamprzed jej przyjęciem. Wydaje mi się zbyt mechanicystyczna.Nie znam dokładnie tych przypadków, ale z Irlandią jest troszkę innahistoria niż z Hiszpanią, gdzie ten proces był dość gwałtowny. Irlandiaciągle jest krajem katolickim, choć rzeczywiście nie dzieje się tam dobrze.Kilka lat temu byłem na dużej konferencji międzynarodowej, gdzieobok pewnego profesora z Irlandii byłem traktowany jako przedstawicielkraju katolickiego. W prywatnej rozmowie zapytałem tego Irlandczykao kondycję religii w jego kraju. - Najlepszym miernikiem jest liczba <strong>po</strong>wołańkapłańskich - <strong>po</strong>wiedział. I dodał: - W ubiegłym roku nie byłoani jednego.Skąd się zatem biorą różnice w przebiegu sekularyzacji w krajach protestanckichi katolickich?- Z protestantyzmem to było tak. Protestanci byli ludźmi bardzo <strong>po</strong>bożnymii uważali, że ci, którzy zostali przy Rzymie, nie są prawdziwymichrześcijanami, bo idą na zbyt wielkie kompromisy ze światem zewnętrznym.Rzeczywiście to protestanci byli <strong>po</strong>strzegani jako ludzie żarliwi religijnie,a katolicy jako ludzie letni, którzy wiarę spychają na marginesswojego życia. Być może ta żarliwość była w protestantyzmie tak wielka,że w skali masowej nie mogła wytrzymać zbyt długo duchowego napięcia.Może za bardzo zaufano indywidualnej sile człowieka, bo w pewnymmomencie to się wszystko wytraciło i <strong>po</strong>szło dokładnie w odwrotną stronę.Zwyciężył permisywizm.Być może wzięło się to także stąd, że <strong>po</strong>dział św. Pawła na człowiekazewnętrznego i wewnętrznego w protestantyzmie został przedstawionyzbyt dychotomicznie. Życie wewnętrzne sobie, a życie zewnętrzne sobie.ZIMA 2008399


W konsekwencji życie zewnętrzne się usamodzielniło i przestało miećzwiązek z religijnością. Z katolikami jest trochę inaczej.W Polsce takich problemów nie mamy. Powołań jest bardzo dużo, miażdżącaczęść s<strong>po</strong>łeczeństwa uważa się za katolików, a kościoły pękająw szwach. I dotyczy to także młodzieży. Nawet <strong>po</strong>litycy - także <strong>po</strong>stkomuniści- liczą się z <strong>po</strong>stulatami Kościoła. Ten <strong>po</strong>tencjał jest tak duży,że <strong>po</strong>jawiły się głosy, iż siła <strong>po</strong>lskiego katolicyzmu będzie promieniowałana inne kraje Europy. Uważa Pan, że to realny scenariusz, czy też samibędziemy się musieli bronić przed sekularyzacją?- Szansa na ewangelizowanie Europy oczywiście istnieje, tylko żeby jąwykorzystać, trzeba mieć mocne <strong>po</strong>czucie pewności siebie, a tego Polakombrakuje. Polacy nie wierzą w swoje możliwości i <strong>po</strong>d tym względemjesteśmy krajem prowincjonalnym. Prowincjusz to taki człowiek,który uważa, że prawdziwe życie toczy się gdzie indziej. Przełamanietego kompleksu jest warunkiem wstępnym i koniecznym. Jeśli prawdąjest teza, a myślę, że ona jest prawdziwa, iż religia jest <strong>po</strong>trzebą wpisanąw naturę ludzką, to <strong>po</strong>lskie doświadczenie może się stać doświadczeniematrakcyjnym dla wielu ludzi na Zachodzie. Najpierw jednak sami musimysobie zdać sprawę z wartości, jaką jest nasze dziedzictwo. Musimy umiećto dziedzictwo dobrze opisać i promować. Ja nie mówię tutaj o ewangelizacji,bo to jest słowo z wyższego <strong>po</strong>ziomu. Odbyłem wiele rozmówz ludźmi z innych krajów, przeważnie akademikami deklarującymi sięjako agnostycy. Oni zwykle mówili: „Wie pan, jestem agnostykiem, alejak przyjeżdżam do Polski, to dla mnie niezwykle interesujące, że widzęna ulicach księży i zakonnice. To mi <strong>po</strong>kazuje, że jest taki wymiar życialudzkiego, o którym myśmy za<strong>po</strong>mnieli. Mnie osobiście nie pcha w tymkierunku, ale to dobrze, że są miejsca w Europie, gdzie to jest nadal istotnasprawa".Są zresztą różne s<strong>po</strong>soby oddziaływania. Po śmierci Jana Pawła IIprzyjeżdżało do Polski wiele osób, które szukały tajemnicy narodu, którywydał tak wielkiego człowieka. Myśmy się wtedy zachowywali dośćgłupio, bo gdy ci ludzie pytali o fenomen Jana Pawła II, to <strong>po</strong>dkreślaliśmygłównie to, że był „otwarty". Uważaliśmy, że to jest jedyna <strong>po</strong>prawnaod<strong>po</strong>wiedź, która dotrze do przybyszów z zachodu. Tymczasem papież400FRONDA 44/45


ył wielki swoją katolickością, w głębokim sensie tego słowa, i o ten senswłaśnie nas pytano, a myśmy tak <strong>po</strong>stawionego pytania nie mogli <strong>po</strong>jąć.Przyszłość jest otwarta - również przyszłość chrześcijaństwa w Europie- wszystko zależy od energii i inicjatywy katolików, a w niemałej mierzetakże <strong>po</strong>lskich katolików. Mają wiele do zrobienia.Czy tego typu reakcje to tylko rodzaj naturalnego zaciekawienia nowo<strong>po</strong>znaną kulturą, czy wynikają z naturalnej <strong>po</strong>trzeby metafizyki, którana Zachodzie jest w odwrocie?- Odwrót od metafizyki na Zachodzie to efekt procesu, o którym <strong>po</strong>wiedziałemjuż wcześniej. To <strong>po</strong>woduje taką nie do końca uświadomionątęsknotę za duchowością i ludzie <strong>po</strong>dejmują działania kompensacyjne.Gdy człowiek jest ateistą czy agnostykiem, to sam sobie organizuje życie,sam <strong>po</strong>dejmuje decyzje i może to być dla niego satysfakcjonujące. Czyminnym jest jednak osobisty wybór, a czym innym życie w s<strong>po</strong>łeczeństwie,gdzie wymiar duchowy jest kompletnie wycięty. To nie jest zresztą nowaobserwacja. Benjamin Constant pisał, że wierzy, iż <strong>po</strong>jedynczy ludziemogą nie być religijni, ale nie wierzy w istnienie niereligijnego s<strong>po</strong>łeczeństwa.Podobne myśli możemy znaleźć także u Mickiewicza. Agnostycyczęsto patrzą z wyższością na tych <strong>po</strong>czciwców chodzących do kościoła.Myślą sobie: ja mam dystans do życia, ja widzę szerzej, przenikliwiejprzemyślałem <strong>po</strong>dstawy swojego świato<strong>po</strong>glądu, to mi daje <strong>po</strong>czucie siłyitd. Natomiast gdy agnostycy wygrywają - a to zwycięstwo jest w Europie<strong>po</strong>wszechne - to nagle robi im się jakoś smutno. Mówią: zawalczyłbymz Panem Bogiem, ale jak On nie ma żadnych oddziałów, to z kim tuwalczyć. S<strong>po</strong>łeczeństwo agnostyckie jest s<strong>po</strong>łeczeństwem niesłychaniesmutnym. Stąd właśnie takie reakcje czy różne działania kompensacyjne,z których przebija tęsknota.Może jednak nie jest w Polsce tak dobrze? Według Tomasza Terlikowskiego,PO i PiS, bez nacisku ze strony partii o wyraźniejszej katolickiejidentyfikacji, nie gwarantują realizacji nauczania Kościoła w kwestiachs<strong>po</strong>łecznych. Dlatego - jego zdaniem - trzeba stworzyć katolickie grupynacisku na <strong>po</strong>lityków, które wypracują świecki język, którym będąartykułowane interesy <strong>po</strong>lityczne katolików i będą one uzależniaćZIMA 2008 401


<strong>po</strong>parcie dla danej partii od jej stanowiska w konkretnych kwestiach,np. aborcji.- Ogólnie <strong>po</strong>wiedziałbym, że interesy s<strong>po</strong>łeczności katolickiej nie są jakośszczególnie zagrożone. Choć jest stała presja na niektóre regulacjeprawne. Z pewnością walka o kwestię aborcji nie jest walką wygraną razna zawsze, bo wisi nad nami presja europejska. To dotyczy też tzw. „małżeństw"homoseksualnych czy eutanazji. To są kwestie o wielkim <strong>po</strong>tencjale<strong>po</strong>litycznym w dzisiejszym świecie. Polsce narzucona została tutajrola Zbaraża, którego obrona <strong>po</strong>winna przynieść otuchę innym utożsamiającymsię z naszym stanowiskiem w całej Europie.Mamy dwie główne partie, które się deklarują <strong>po</strong> stronie chrześcijaństwa.Żadna z nich wojny z Kościołem nie wywoła, choć Prawoi Sprawiedliwość jest tutaj bardziej na prawo niż Platforma. To <strong>po</strong>kazująpierwsze za<strong>po</strong>wiedzi rządu Donalda Tuska, który wysyła sprzecznesygnały. Z jednej strony religia na maturze, a z drugiej kwestia dopłat dozapłodnienia in vitro. PO to partia hybrydyczna w wielu kwestiach, nietylko religijnych. Katolicy świeccy rzeczywiście mają s<strong>po</strong>ro do zrobienia,ale niekoniecznie przez naciski na partie <strong>po</strong>lityczne. Partia jest innymorganizmem niż wspólnota religijna, ma inne cele.To może rację ma Cezary Michalski, który uważa, że „s<strong>po</strong>tkanie <strong>po</strong>litykaz Bogiem" - jak to ironicznie określa - jest szkodliwe dla modernizacjikraju.- Ja nie widzę niczego złego w tym, że jacyś <strong>po</strong>litycy czy partie są bliskoPana Boga. Ważne jest jednak, aby rozumieli naturę <strong>po</strong>rządku i działania<strong>po</strong>litycznego. Wiadomo, że w <strong>po</strong>lityce nie wszystko można zrobić, że oddziałań <strong>po</strong>lityków <strong>po</strong>szczególni ludzie nie stają się lepsi. Nie bardzo teżrozumiem, co to może mieć wspólnego z procesem modernizacji. Niektórzymodernizację interpretują jako proces jednoznaczny, którego warunkisą absolutnie jasne, explicite wymienione i wśród nich jest sekularyzacja.Stąd każdy taki <strong>po</strong>lityk prawicowy, u którego wątki religijne sąwidoczne, czy to w języku, czy w zachowaniu, jest traktowany jako takiwielki hamulcowy. Jest z definicji kimś anachronicznym i antymodernizacyjnym,bo modernizacja nie przewiduje takich zachowań.402FRONDA 44/45


Ja odrzucam takie <strong>po</strong>jmowane modernizacji, jako uproszczone, a nawetprostackie, bo nachalnie formuowane <strong>po</strong>d własne oczekiwania. Gdy ktośtak interpretuje modernizację, to już na starcie daje przywileje liberałomczy socjalistom, a przekreśla <strong>po</strong>lityków konserwatywnych. Tymczasemmodernizacja nie jest jakimś dogmatem. Jeszcze raz <strong>po</strong>dkreślę: przyszłośćjest otwarta. Modernizacja to jest to, co my robimy; ze światem,jak go ulepszamy, dys<strong>po</strong>nując nowoczesnymi narzędziami do wprowadzeniazmian. To my stawiamy sobie cele, to my chcemy s<strong>po</strong>łeczeństwouczynić lepszym i to w pewnym stopniu od nas zależy, jak Polska będziemodernizowana.A są jakieś nie<strong>po</strong>kojące sygnały?- Jest ich trochę. Wzrasta na przykład liczba księży przejętych ideą „otwartości"którym bliżej jest do stanowiska wrogów katolicyzmu niż dosamego katolicyzmu. Poglądy, które reprezentują, mają jednak z otwartościąniewiele wspólnego. To raczej zespół rozmaitych arbitralnych regułi nakazów dotyczących religii.Dwaj najbardziej reprezentatywni dla tego nurtu duchowni - StanisławObirek i Tadeusz Bartos - zrezygnowali niedawno z kapłaństwa.- I bardzo dobrze. Choć z tego, co wiem, nadal zajmują się <strong>po</strong>uczaniemKościoła i jego wiernych. To mi się wydaje zawstydzające. Jeśli sobie,kolego, nie dałeś rady w zakonie, to twoja sprawa, ale przynajmniej sięzamknij i przestań mówić innym jak mają <strong>po</strong>stę<strong>po</strong>wać. Problem jest jednakszerszy. Nie wiem, jak liczna jest grupa księży <strong>po</strong>dobnie myślących,ale z tego, co zauważyłem, zastanawiaj ąco wysoka. Zamiast czerpaćz ogromnego, <strong>po</strong>wstałego w ciągu dwóch tysięcy lat dorobku intelektualnegoKościoła, wychowują się na współczesnych ideologiach i zaczytująsię modnymi pisarzami z ostatnich 30 lat.Na koniec chciałem zapytać o wątek osobisty. W pana eseistyce kwestiewiary <strong>po</strong>jawiały się dość rzadko i zawsze były opisywane z pewnegodystansu. W ostatnim czasie widać jednak pewną zmianę. Choćby wews<strong>po</strong>mnianym przeze mnie na <strong>po</strong>czątku rozmowy tekście pisze Pan, żeZIMA 2008403


„siła Objawienia nadal promieniuje" a „doświadczenie krzyża jest jednymz najistotniejszych doświadczeń człowieka" Skąd ta zmiana?- To nadinterpretacja. Tekst, o którym Pan mówi, został u mnie zamówionyi <strong>po</strong> prostu od<strong>po</strong>wiedziałem w nim na <strong>po</strong>stawione pytanie. Ja nigdynie byłem eseistą religijnym. Mam zupełnie inny temperament i zapewnenie dys<strong>po</strong>nuję od<strong>po</strong>wiednią wiedzą. Jako akademik zajmowałemsię głównie Grekami, choć czytałem też filozofów związanych z chrześcijaństwem,choćby świętego Tomasza. W kwestiach wiary nic się u mnienie zmieniło. Jestem przeciętnym <strong>po</strong>lskim katolikiem, który regularniechodzi do kościoła i od czasu do czasu zabierze głos w kwestiach religijnych.Jako <strong>po</strong>lityk także nie widzę swojej misji w kreowaniu katolickiej<strong>po</strong>lityki. Jestem <strong>po</strong> prostu <strong>po</strong>litykiem-katolikiem.Dziękuję za rozmowę.Rozmawiał: Piotr Pałkagrudzień 2007


Jeśli kardynałowi Wyszyńskiemu przyszło toczyć walkęo rząd dusz ówczesnych Polaków z przywódcami komunistycznymi,to stało się tak nie dlatego, że prymaswkroczył w sferę <strong>po</strong>lityki, lecz dlatego, że komuniści dokonalibrutalnej inwazji w sferę religii.CZY PRYMASWYSZYŃSKIBYŁ POLITYKIEM?PAWEŁ SKIBIŃSKI406FRONDA 44/45


Z pewnością prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński był jednym z najwybitniejszychPolaków w historii XX wieku. W <strong>po</strong>wszechnym odbiorzejest przede wszystkim symbolem o<strong>po</strong>ru narodu przeciwko komunizmowi.W pamięci zbiorowej ten wybitny duchowny i kandydat na ołtarze<strong>po</strong>został głównie jako „niekoronowany król Polski" - jak napisalimu wdzięczni rodacy na szarfie, która s<strong>po</strong>wijała trumnę z jego ciałemw maju 1981 roku. W <strong>po</strong>dobny s<strong>po</strong>sób <strong>po</strong>dchodzi do osoby prymasaznaczna część historiografii. Większość biografów zainteresowana jestprzede wszystkim zagadnieniami u<strong>po</strong>rczywego o<strong>po</strong>ru przeciwko komunistycznemupaństwu, któremu kardynał przewodził, lub też okresowychrozejmów, jakie zawierał z <strong>po</strong>lskimi komunistami. Lektura tych opracowańsprawia nieraz wrażenie, że Wyszyński przede wszystkim był <strong>po</strong>lskimprzywódcą <strong>po</strong>litycznym. Nie ulega też wątpliwości, że to s<strong>po</strong>jrzenieniemal stricte <strong>po</strong>lityczne dominuje u badaczy, którzy osobą prymasa siębez<strong>po</strong>średnio nie zajmują, a także przenika do publicystyki historycznejoraz <strong>po</strong>dręczników 1 .Z <strong>po</strong>zoru sprawa wydaje się oczywista. Nie można bowiem zaprzeczyć,że rzeczywiście przez kilkadziesiąt lat kardynał Wyszyński byłnajwyższym autorytetem Polaków, którzy nie utożsamiali się z komunistycznympaństwem i partią rządzącą. W wielu wypadkach odegrałw PRL <strong>po</strong>ważną rolę <strong>po</strong>lityczną.Przy<strong>po</strong>mnijmy w tym kontekście jedynie kilka najważniejszych momentów.Rok 1950, gdy prymas zawarł z władzami komunistycznymisłynne <strong>po</strong>rozumienie <strong>po</strong>traktowane przez część Polaków jako kapitulacja1Takie <strong>po</strong>dejście dominuje m.in. skądinąd w bardzo interesujących pracach wybitnegoznawcy dziejów stosunków państwo-Kościół w okresie PRL - Antoniego Dudka(Komuniści i Kościół w Polsce, Kraków 2003). Częściowo wynika to oczywiście z zakresuzainteresowań tego badacza, który skupia się na <strong>po</strong>lityce komunistów względem Kościoła.Także część prymasowskiej biografistyki - m.in. Andrzej Micewski (KardynałWyszyński - prymas i mąż stanu, Warszawa 2000), Janusz Zabłocki (Prymas StefanWyszyński - opór i zwycięstwo 1948-1956, Warszawa 2002), Peter Raina (KardynałWyszyński, t. 1-12, Warszawa 1999-2004) - skupiają się na zagadnieniach stosunkówz państwem komunistycznym, co sprawia wrażenie, że Wyszyński był przede wszystkich<strong>po</strong>litycznym konkurentem komunistów. Znacznie bardziej zniuansowane stanowiskozajmuje Jan Żaryn (Dzieje Kościoła katolickiego w Polsce 1944-1989, Warszawa2003), który znacznie bardziej wszechstronnie prezentuje dzieje Kościoła w e<strong>po</strong>ce kard.Wyszyńskiego, w związku z czym <strong>po</strong>stać prymasa traci swą <strong>po</strong>lityczną jednowymiarowość.ZIMA 2008407


wobec totalitarnego państwa.Rok 1953, gdy kardynałzostał aresztowanyi był bodaj najważniejszymwięźniem w komunistycznejPolsce. Stał sięwówczas najbardziej wyrazistymsymbolem narodowychprześladowań.Rok 1956, gdy uwolnieniehierarchy było znakiem<strong>po</strong>litycznej „odwilży",a jego us<strong>po</strong>kajająca <strong>po</strong>stawa<strong>po</strong>zwoliła uniknąćs<strong>po</strong>łecznej konfrontacjiz władzą, która musiałabysię wówczas skończyćtragedią na miarę zdławionegoprzez ZwiązekSowiecki <strong>po</strong>wstania budapesztańskiego.Także i w następnych dekadach Wyszyński brał udział w istotnychwydarzeniach <strong>po</strong>litycznych - był żywym symbolem obchodów MileniumChrztu Polski w 1966 roku. W imieniu Episkopatu Polski zabierałgłos w obronie studentów w 1968 roku. Wreszcie odegrał znaczącą rolęw okresie „Solidarności", gdy wpłynął w decydujący s<strong>po</strong>sób na zorganizowanie„Solidarności" Rolników Indywidualnych, która wprowadziłaśrodowiska chłopskie do tego ogólnonarodowego ruchu.Istotnego znaczenia dla dyplomacji i <strong>po</strong>lityki międzynarodowej - niezależnieod ich aspektu religijnego - nie można też odmówić listowi biskupów<strong>po</strong>lskich do niemieckich. Nie s<strong>po</strong>sób zbagatelizować także negocjacjiw sprawie ewentualnego wznowienia stosunków dyplomatycznychmiędzy PRL i Watykanem, jakie toczyły się w latach siedemdziesiątych,a które zostały zamrożone m.in. <strong>po</strong>d wpływem jednoznacznie niechętnej<strong>po</strong>stawy prymasa.408FRONDA 44/45


Nie przecząc tym oczywistym faktom, nie można jednak przejść do<strong>po</strong>rządku dziennego nad tym, iż Wyszyński był przede wszystkim duchownymi głową Kościoła katolickiego w Polsce. Z tego punktu widzeniaistnieje przy okazji analizy jego <strong>po</strong>staci istotne niebezpieczeństwo. Jeślibowiem przesadnie skupimy się na wątkach <strong>po</strong>litycznych jego działańimoże w naszych rozważaniach dojść do - nawet mimowolnego - utożsamieniasfery <strong>po</strong>litycznej i religijnej, co wykrzywi obraz zarówno samegoPrymasa Tysiąclecia, jak i szerzej - wizję funkcjonowania i roli Kościołakatolickiego w Polsce w II <strong>po</strong>łowie XX wieku.Wydaje się więc sensowne, by jeszcze raz przyjrzeć się, na ile uprawnionejest mówienie o wieloletnim prymasie Polski jako <strong>po</strong>lityku. Postarajmysię przedstawić argumenty za i przeciw takiemu określeniu kardynałaWyszyńskiego.Za stosowaniem dyskursu <strong>po</strong>litycznego przemawia przede wszystkimfakt, że lata sprawowania przez tego hierarchę funkcji prymasa naszegokraju przypadają na okres państwa komunistycznego. Totalitarne państwo,jakim była PRL, miało zaś niezdrową ambicję ścisłego kontrolowaniawszelkich sfer życia s<strong>po</strong>łecznego w Polsce, w tym także w oczywistys<strong>po</strong>sób życia religijnego. Ideologia komunistyczna zawierała w sobieprzecież programowy ateizm, a więc stawiała przed państwem komunistycznymzadanie eliminacji lub przynajmniej marginalizacji wpływówKościoła w s<strong>po</strong>łeczeństwie. W tej sytuacji obszar religii siłą rzeczy stawałsię elementem <strong>po</strong>litycznej konfrontacji <strong>po</strong>między państwem a Kościołem.Była to konfrontacja tym bardziej znacząca, że Kościół katolickiw Polsce, na którego czele stał prymas Wyszyński, był bodaj jedyną ważnąinstytucją s<strong>po</strong>łeczną, która skutecznie opierała się komunistycznejkontroli na całej przestrzeni <strong>po</strong>między Łabą a Władywostokiem. Jegorola <strong>po</strong>lityczna była więc tym bardziej istotna.Prowadzona ostatnio publiczna debata na temat stopnia infiltracji<strong>po</strong>lskiego Kościoła przez komunistyczne służby specjalne nie zmieniatej generalnej oceny. Nawet jeśli okazałyby się prawdą najbardziej pesymistycznespekulacje prasowe, mówiące o około 20 hierarchach, którzymieli współpracować z SB, nie zmienia to faktu, że większość episkopatui jego najważniejsi przedstawiciele, z prymasem Wyszyńskim na czele,nie byli kontrolowani przez komunistyczne służby, a więc Kościół jakoZIMA 2008409


instytucja, jako całość, także działał w znacznej mierze niezależnie odnadzoru wrogiego mu totalitarnego państwa.Polska <strong>po</strong> II wojnie światowej nabrała też charakteru państwa niemaljednonarodowego i jednowyznaniowego, w którym zdecydowanawiększość Polaków określała się jako rzymscy katolicy. W takiej sytuacjis<strong>po</strong>łecznej dominacji katolików, gdy państwo dławiło wszelkie przejawyzbiorowej samodzielności, a jedyną niekontrolowaną instytucją <strong>po</strong>zostawałKościół, siłą rzeczy stawał się on naturalnym wyrazicielem wolnościowychaspiracji <strong>po</strong>lskiego s<strong>po</strong>łeczeństwa, niemal jedynym kanałemprzekazywania władzom sygnałów ze strony rodzimej opinii publicznej.Kościół pełnił więc w okresie komunizmu funkcję, która w wolnym s<strong>po</strong>-410FRONDA 44/45


teczeństwie należy do stowarzyszeń,partii <strong>po</strong>litycznych, centrówbadania opinii s<strong>po</strong>łecznej, a nawetmediów.Od pełnienia funkcji wyrazicielaopinii narodu Kościół sięnie uchylał. Uznawał ją za naturalnyelement swej <strong>po</strong>sługi wobecwiernych. Nie może więc nasdziwić, że wśród memoriałówprzekazywanych władzom przezhierarchów nie brakowało dokumentów<strong>po</strong>święconych np. sytuacjidemograficznej kraju, <strong>po</strong>litycerolnej państwa, a nawet sytuacjiw <strong>po</strong>lskim mieszkalnictwie. Wielez tych wystąpień biskupów wynikałoz bez<strong>po</strong>średniej inspiracjiprymasa Wyszyńskiego, a bodaj żadne nie mogło być przygotowanei przekazane władzom wbrew jego woli. Ten fakt daje więc <strong>po</strong>dstawy, bymówić o <strong>po</strong>litycznej roli i znaczeniu Prymasa Tysiąclecia, roli wielokrotniewiększej niż ta odgrywana przez przeciętnego hierarchę Kościoła.Odrębnym argumentem na rzecz tego, że opisywanie kardynała Wyszyńskiegojako <strong>po</strong>lityka <strong>po</strong>zostaje uprawnione, jest istniejąca w naszymkraju tradycja związana ze znaczeniem publicznym Kościoła katolickiego,a osoby prymasa Polski w szczególności. Biografowie Wyszyńskiegowielokrotnie zwracali uwagę na fakt, że był on być może ostatnim wcieleniemznanego z <strong>po</strong>przednich stuleci interrexa. Tradycyjnie bowiem - odXVI wieku - do prymasów Polski należało sprawowanie najwyższej władzyw kraju w okresie bezkrólewia, z prawem zwoływania sejmów konwokacyjnegoi elekcyjnego. Wyszyński swym autorytetem i znaczeniemz pewnością dorównywał tak znakomitym swoim <strong>po</strong>przednikom, jak MikołajTrąba czy Jan Łaski. Do tej szczególnej roli prymasa nawiązywał teżnapis na trumnie, o którym ws<strong>po</strong>minałem już wyżej.Jednak mimo wszystkich tych przesłanek, <strong>po</strong>zwalających mówićo <strong>po</strong>litycznej roli Wyszyńskiego, wydaje się, że należy stosować tegoZIMA 2008411


odzaju określenie w s<strong>po</strong>sób precyzyjnyi dbać o to, by nie byłonadinterpretowane lub nadmiernierozszerzane. Istnieją bowiemtakże <strong>po</strong>ważne przesłanki, by raczej<strong>po</strong>wstrzymywać się od mówieniao Prymasie Tysiącleciajako <strong>po</strong>lityku.Pierwszą - bodaj najistotniejsząz nich - jest fakt, że kardynałWyszyński stał na czele Kościołakatolickiego w naszym kraju, niezaś żadnej struktury o charakterze<strong>po</strong>litycznym. Kościół mazaś cele niezależne od państwa. Dba też ze wszystkich sił, by zapewnićsobie niezależność od struktur państwowych lub innych organizacji czyinstytucji <strong>po</strong>litycznych. Nie jest to przypadek. Zadanie Kościoła jest usytuowanew sferze nadprzyrodzonej - ma on prowadzić swych wiernychdo zbawienia. Tymczasem <strong>po</strong>lityka jest związana z doczesnym życiems<strong>po</strong>łecznym. W wizji katolickiej, którą <strong>po</strong>dzielał z pewnością także samprymas Wyszyński, choć nie można mówić o zupełnym rozdziale sferwłaściwych dla obu instytucji, to z pewnością się one nie <strong>po</strong>krywają,a Kościół i państwo cieszyć się <strong>po</strong>winny swobodą we właściwych im sferachdziałania. Jeśli zaś sprawy tak się mają - to nazywanie wysokiegohierarchy Kościoła <strong>po</strong>litykiem, zwłaszcza gdy nie pełni on żadnych dodatkowych,świeckich godności, jest równie bezsensowne, jak określenie<strong>po</strong>lityka mianem duchownego.Trzymanie się przez prymasa Wyszyńskiego właściwej Kościołowisfery działań i kierowanie się priorytetami natury religijnej może najbardziejdobitnie widać w sprawie <strong>po</strong>rozumienia z władzami PRL z roku1950. Porozumienie to pełne było daleko idących ustępstw na rzecz komunistycznegopaństwa (łącznie z nazwaniem oddziałów <strong>po</strong>dziemia nie<strong>po</strong>dległościowego„bandami"). Uzasadnieniem dla tego kroku była chęćzabezpieczenia swobód Kościoła w sferze jego <strong>po</strong>sługi religijnej 2 .2Kard. S. Wyszyński, Zapiski więzienne, Warszawa 1995, s. 18-25.412 FRONDA 44/45


Konflikt między państwemi Kościołem w Polsce komunistycznejnie był jedynie konfliktem dwustruktur, kierujących się odmiennymiprzesłankami świato<strong>po</strong>glądowymi,lecz był próbą obrony swobodyKościoła przed stałą uzurpacjąi ingerencją ze strony totalitarnejwładzy, która stara się zapewnić sobiepełną kontrolę nad życiem s<strong>po</strong>łecznym,także w sferze religijnej,i gwałciła - naturalną i koniecznąz katolickiego punktu widzenia -sferę niezależności Kościoła i jegozwierzchników.Sam kardynał Wyszyński także nie zamierzał odgrywać roli <strong>po</strong>lityka,choć przecież - jeszcze przed wojną - nie stronił od aktywnej roli w życius<strong>po</strong>łecznym Polski, by ws<strong>po</strong>mnieć jego zaangażowanie w chrześcijańskiruch związkowy, czy intelektualną refleksję nad komunizmem w Polsce.Nie stawiał sobie jednak <strong>po</strong>litycznych celów, nie miał też tego rodzajuambicji. W przestrzeni zdominowanej przez partię komunistycznąi <strong>po</strong>dległy jej aparat bezpieczeństwa, niezależna działalność <strong>po</strong>litycznanie miała również możliwości funkcjonowania. Z tego zaś płynie wniosek,że kardynał - nawet gdyby chciał - <strong>po</strong>litycznej roli w PRL odgrywaćraczej nie mógł.Jeśli zabierał głos w materii <strong>po</strong>litycznej, to raczej z pełną świadomościąpełnienia przez Kościół funkcji substytutu niezależnej od komunistycznejwładzy opinii publicznej. Politycznie nie miał zaś zamiaru anirywalizować z rodzącą się <strong>po</strong>d koniec jego życia „Solidarnością" ani jejkontrolować, choć udzielał liderom NSZZ „Solidarność" życzliwych radi duchowego wsparcia 3 .Rozważania na temat <strong>po</strong>litycznego charakteru działań prymasa Wyszyńskiegowydają się też wskazywać na nieco szerszy problem, którego3R. Kukułowicz, W cieniu prymasa Tysiąclecia, Gdańsk 2001, s. 136-204 orazKard. S. Wyszyński, Kościół w służbie narodu, Rzym 1981, s. 253-258.ZIMA 2008 „, „413


doświadczająwszyscy, którzyzajmująsię relacjamimiędzy światem<strong>po</strong>litykia Kościołem.W praktycet r u d n obowiem wyważyćod<strong>po</strong>wiedniepro<strong>po</strong>rcjemiędzy- z jednejstrony - faktem,że <strong>po</strong>litykadotyka częstosfery działańKościoła,z drugiej zaś- <strong>po</strong>stulatem,by instytucjeś w i a t a<strong>po</strong>litykii Kościół <strong>po</strong>zostawałyodrębnymibytami, którenie zastępują siebie nawzajem i nie mieszają się do sfer zastrzeżonych dladrugiej strony.Szczególnie trudne było to zadanie w przypadku osoby takiej, jak kardynałStefan Wyszyński, gdyż przyszło mu działać w czasach, gdy naturalny<strong>po</strong>dział w tej materii został <strong>po</strong>gwałcony w wyniku agresji komunistycznegopaństwa, mającego pretensję do omni<strong>po</strong>tencji i <strong>po</strong>lityzującegoswymi działaniami także sferę religijną. Prymas musiał więc w pewiens<strong>po</strong>sób w dwójnasób uczestniczyć w kontakcie ze sferą <strong>po</strong>lityki.414FRONDA 44/45


Jednak zasadnicze i <strong>po</strong>ważne zastrzeżenia, związane z właściwymcharakterem pełnionej przezeń funkcji, skłaniają do ostrożności w <strong>po</strong>równywaniu<strong>po</strong>staci kardynała do <strong>po</strong>lityków. Nawet bowiem jeśli Wyszyński- żyjąc w komunistycznym państwie - musiał się częściej niżinni hierarchowie Kościoła borykać z problemami stricte <strong>po</strong>litycznymi,nawet jeśli w <strong>po</strong>litycznych dziejach PRL jego nazwisko słusznie będzieprzeplatać się z nazwiskami Gomułki czy Gierka, <strong>po</strong>winniśmy zawszepamiętać, że jego <strong>po</strong>stać <strong>po</strong>chodzi jednak z innego wymiaru niż komunistyczniliderzy. Jeśli zaś przyszło im toczyć walkę o rząd dusz ówczesnychPolaków, to stało się tak nie dlatego, że prymas wkroczył w sferę <strong>po</strong>lityki,lecz dlatego, że komuniści dokonali brutalnej inwazji w sferę religii.Rola kardynała Wyszyńskiego w umacnianiu duszpasterstwa katolickiegow Polsce była przeogromna, a jednak ten wymiar jego działalnościwydaje się w naszej historiografii niedoceniony. Fakt, że <strong>po</strong> upadku komunizmunie doszło do gwałtownej sekularyzacji <strong>po</strong>lskiego katolicyzmu,jest przede wszystkim zasługą Prymasa Tysiąclecia. Wielu obserwatorówżycia publicznego przewidywało, że <strong>po</strong> 1989 roku świątynie w Polsceopustoszeją, spadnie liczba <strong>po</strong>wołań duchownych, a wiara w narodziesię załamie. Tymczasem <strong>po</strong>lski Kościół okazał się nadzwyczaj dobrzeprzygotowany na wyzwania nowych czasów. Wcześniej nie przeżył onteż takiego kryzysu, jaki stał się udziałem Kościoła w krajach Europy Zachodniej,zwłaszcza w okresie <strong>po</strong> Soborze Watykańskim II. Nawet takiebastiony katolicyzmu, jak Irlandia czy Hiszpania, zostały bardzo mocnonadszarpnięte przez procesy laicyzacyjne. Prymas Wyszyński niewątpliwiemiał wizję i program duszpasterski, które - jak się okazało - wzmocniłyKościół nie tylko w konfrontacji z komunistycznym ateizmem, lecztakże w zetknięciu z „wolnym rynkiem idei".Gdybyśmy więc chcieli <strong>po</strong>rtret kardynała ograniczyć do wizerunku<strong>po</strong>lityka, <strong>po</strong>mijając lub <strong>po</strong>mniejszając duszpasterski wymiar jego misji,wówczas dokonalibyśmy zafałszowania historii, a nie rozumiejąc jegomotywów, możemy nawet nieświadomie manipulować pamięcią na tematjego rzeczywistego dorobku.PAWEŁ SKIBIŃSKIZIMA 2008


Rewolucja francuska różniła się od rosyjskiej czyniemieckiej, <strong>po</strong>nieważ we Francji lud uczestniczyłw naj<strong>po</strong>tworniejszych zbrodniach, <strong>po</strong>dczas gdy w Rosjii w Niemczech proces zagłady odbywał się za zamkniętymidrzwiami albo w odległych „obozach". Rozeźlonymotłoch, który zamordował księżniczkę de Lamballe,dosłownie wypatroszył i rozsiekał jej ciało. Z obciętejgłowy, warg sromowych i wzgórka łonowego wykonanosurrealistyczną makabryczną kom<strong>po</strong>zycję, którą osadzonona pice i „triumfalnie" <strong>po</strong>niesiono ulicami Paryża.Inkaust na Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela niezdążył jeszcze wyschnąć.Gilotynafrancuska GolgotaŁUKASZADAMSKI416FRONDA 44/45


Pisząc o terrorze XVIII-wiecznej Francji, <strong>po</strong>mija się często fakt, że rewolucjapróbowała znieść religijność chrześcijańską i zastąpić ją laickąideologią. Zastanawiająca jest antykatolicka furia francuskich rewolucjonistów,którą trudno wytłumaczyć tylko jako reakcję na feudalny ucisk.Kościół u progu rewolucjiW 1789 roku Francja liczyła około 27 milionów ludzi i była krajem trzechstanów: duchowieństwa, szlachty oraz mieszczan i chłopów. Duchowieństwoz racji <strong>po</strong>siadanych majątków ziemskich stanowiło <strong>po</strong>ważnąsiłę ekonomiczną. Kościół składał państwu świadczenia w wysokości4 milionów franków rocznie oraz łożył duże kwoty na opiekę s<strong>po</strong>łeczną,a także na utrzymanie szkół i nauczycieli. Kler miał również swoichprzedstawicieli w Stanach Generalnych, które zostały <strong>po</strong>wołane w celuzlikwidowania 400-milionowego deficytu państwa.Kryzys we Francji narastał od 1774 roku z <strong>po</strong>wodu <strong>po</strong>dniesienia <strong>po</strong>datkówi załamania gos<strong>po</strong>darki. Jednak nieprawdą jest, że lud cierpiałz <strong>po</strong>wodu głodu i nędzy. Jak pisze historyk tamtego okresu Warren H.Carrol: „Mimo że często wyolbrzymia się wąski margines rzeczywistejnędzy, biedotę francuską było stać na chleb. (...) Nie było zarazy. Niebyło wielkich przewrotów religijnych. W roku 1789 rząd Francji <strong>po</strong>niósłgłównie skutki własnych zaniedbań, ale nie ciemięstwa".Znacznie większy wpływ na antychrześcijańskie nastroje s<strong>po</strong>łecznewywierały ówczesne prądy filozoficzne. Popularność zdobywały krytykująceKościół, katolicyzm i chrześcijaństwo w ogóle pisma Woltera,Rousseau czy markiza de Sade'a. Ten ostatni znany był nie tylko jakozaprzysięgły ateista i autor literatury <strong>po</strong>rnograficznej (niektóre <strong>po</strong>mysłytortur, jakie rewolucjoniści zadawali arystokratom, zaczerpnięto z dziełsadystycznego markiza), lecz również jako działacz <strong>po</strong>lityczny, którymiał swój wkład w zdobycie Bastylii.Ogromną rolę we francuskim s<strong>po</strong>łeczeństwie odgrywała także masoneria,która nie kryła się ze swoją niechęcią wobec Kościoła. W 1772roku istniały we Francji 102 loże masońskie, a w 1789 już <strong>po</strong>nad 600w 282 miastach. W Zgromadzeniu Narodowym na 600 <strong>po</strong>słów aż 477było masonami, wśród nich większość <strong>po</strong>litycznych przywódców rewolucji,m.in. Talleyrand Sieyes, La Fayette, Condorcet, Robespierre,ZIMA 2008417


Danton czy Saint-Just. Do masoneriinależeli nie tylko filozofowie,ale również książęta i niektórzyduchowni, szczególnie ci, którzydali się <strong>po</strong>rwać wolterianizmowi,jansenizmowi lub gallikanizmowi.Tej właśnie części kleru łatwobyło kwestionować prymat papiestwa.W XVIII wieku Rzym kilkukrotnieoficjalnie <strong>po</strong>tępiał ideologięmasońską, czym niewątpliwienaraził się „<strong>po</strong>stę<strong>po</strong>wcom"Po zdobyciu Bastylii pierwszeroz<strong>po</strong>rządzenia prawne wymierzonebyły w stan <strong>po</strong>siadaniaKościoła. Mimo sprzeciwu kleruupaństwowiono majątki kościelne,wyznaczono duchowieństwustałe pensje, a opiekę nad biednymiprzejęło państwo. Roz<strong>po</strong>częto też sprzedaż dóbr kościelnych. Był tojednak dopiero <strong>po</strong>czątek działań wymierzonych w Kościół katolicki.Ludobójstwo w Imię demokracjiNiecały miesiąc <strong>po</strong> uprowadzeniu z Wersalu królewskiej rodziny i wymordowaniujej armii, odebrano Kościołowi niemal całkowitą władzę.Państwo zastrzegło sobie prawo do wyboru biskupów i proboszczów, diecezjedostosowano do granic departamentów oraz uchwalono CywilnąKonstytucję Kleru, <strong>po</strong>dpisaną ze strachu przez króla, którą papież PiusVIuznał za schizmatycką. Ludwik XVI <strong>po</strong>dpisał ów dokument, myśląc, żei tak większość księży ją uzna. Jednak ogromna większość z heroizmemKonstytucję odrzuciła. W samym Zgromadzeniu Narodowym z 49 biskupów<strong>po</strong>dpisało ją tylko dwóch. W całym kraju przysięgę złożyła mniejniż <strong>po</strong>łowa księży. Duchownych przymuszano do zawierania związkówmałżeńskich i ich błogosławienia. Zredukowano liczbę biskupstw ze 144do 83, aby <strong>po</strong>krywały się z terenami departamentów, a stolice biskupie418FRONDA 44/45


i probostwa obsadzano ludźmi wybieranymi przez zwolenników rewolucji(często innowierców bądź jawnych grzeszników).11 sierpnia 1789 roku Komuna <strong>po</strong> osadzeniu w wieży Tempie (najcięższymfrancuskim więzieniu) króla Ludwika XVI roz<strong>po</strong>częła oficjalneprześladowanie kleru. Danton i Robespierre uznali papieża i nie<strong>po</strong>kornychksięży za wrogów ludu. Jakobini uznali przeciwników rewolucji zaagentów i wydali ustawę nakazującą aresztować, a później gilotynowaćksięży, którzy <strong>po</strong>zostali wierni papieżowi.2 sierpnia 1792 roku w klasztorze karmelitów miała miejsce pierwszaz wielu masakr urządzonych na duchowieństwie przez żołnierzy rewolucji.Jak pisze Warren H. Carrol: „Tuż <strong>po</strong> trzeciej <strong>po</strong> <strong>po</strong>łudniu zabójcy,uzbrojeni w pistolety, miecze i piłki, wkroczyli do klasztoru. (...) Arcybiskupukląkł, by się <strong>po</strong>modlić, <strong>po</strong>tem wstał i <strong>po</strong>wtórzył słowa Panawy<strong>po</strong>wiedziane w Getsemani: Ja jestem tym, którego szukacie. W tejsamej chwili miecz rozpłatał mu twarz, a pika <strong>po</strong>grążyła się w piersi. (...)Następnie oprawcy urządzili duchownym «proces». Każdego stawianoprzed «sędzią», by złożył przysięgę na Cywilną Konstytucję Kleru. Nieodnotowano, aby ktokolwiek ją złożył. Wszystkich zasztyletywano". Kościółkatolicki beatyfikował później 191 zamordowanych osób jako męczenników.Ku zaskoczeniu jakobinów kilka miesięcy późnej wybuchło <strong>po</strong>wstanierojalistów. Objęło ono Wandeę i Bretonię, a w obronie króla i religiikatolickiej stanęło głównie ubogie chłopstwo. Armia katolicka zdobyłajedno z największych miast Francji - Angers, które upadło dopiero <strong>po</strong>roku bohaterskich walk. W odwecie jakobini urządzili pierwsze w czasachnowożytnych ludobójstwo, systematycznie paląc wsie i miasta orazeksterminując ich ludność. W samym Angers zamordowano 2000 ludzi,w Venzis 1500, w Loroux-Botterau 700, w La Gaubretiere 700, w Lucssur-Boulogne564, w tym 110 dzieci. W ciągu półtora roku wymordowanoco najmniej 120 000 cywilów, czyli około 15 procent <strong>po</strong>pulacji zbuntowanejprowincji.„A więc ludobójstwo, a więc holokaust. (...) Wszystko to, co w praktycewykorzystało SS, zostało już wcześniej dokonane przez «demokratów»wysyłanych z Paryża: z wygarbowanej skóry mieszkańców Wandeizrobiono buty dla urzędników. Przygotowano setki trupów, aby uzyskaćz nich tłuszcz i mydło" pisze Vittorio Messori.ZIMA 2008419


W Wandei <strong>po</strong> raz pierwszy zastosowanobroń chemiczną, użyto gazówtrujących. W tym celu wykorzystywano<strong>po</strong>mysły naukowców, którzy mieliwynaleźć najtańszy i najszybszy s<strong>po</strong>sóbeksterminacji ludności. Po tym,jak gaz okazał się niewystarczającoefektywny, Jean Carrier, komisarz republiki,nakazał zatruwanie rzek arszenikiem.Inne tortury były żywcemwyjęte z dzieł markiza de Sadea. Niemowlętaobnoszono na bagnetach,a kobiety w ciąży „prasowano" prasąz winnicy (według de Sadea to ulubionaperwersja prawdziwego libertyna).Żywych ludzi palono dla uzyskaniatłuszczu, który następnie przelewanodo beczek i sprzedawano (późniejsza metoda nazistów).Jakobini jako pierwsi usankcjonowali również dokładną i zaplanowanąeksterminację. Komisarz Wandei Jean Carrier wymyślił technologię(zwaną noyad) masowego i taniego <strong>po</strong>zbywania się ludności. Spuszczano<strong>po</strong> prostu na rzekę Loarę spróchniałe i dziurawe barki (z prowizorycznymizatyczkami, wyjmowanymi później na środku rzeki), na których znajdowałysię setki ludzi. Topiono zarówno żołnierzy o<strong>po</strong>zycji, jak i kobietyz dziećmi i kapłanów. W ten makabryczny s<strong>po</strong>sób wymordowano tysiąceosób.W Wandei <strong>po</strong>strach budziły „piekielne kolumny" generała Turreau,które wsławiły się tworzeniem makabrycznych kom<strong>po</strong>zycji z nagich ciałmartwych młodych kobiet i mężczyzn. Naczelnik miasta Cholet napisałw liście do Turreau, że <strong>po</strong>dległe mu oddziały <strong>po</strong>pełniły zbrodnie, doktórych zdolni nie byliby nawet kanibale. Wyjątkowo wstrząsający jestlist napisał generał Westermann do Komitetu Ocalenia Publicznego <strong>po</strong>zdławieniu rojalistów <strong>po</strong>d Savenay: „Wandea już nie istnieje! Umarła <strong>po</strong>dciosami naszych szabel wraz ze swoimi kobietami i dziećmi. (...) Dziecistratowaliśmy końskimi kopytami. Wymordowaliśmy kobiety, aby niemogły dalej płodzić bandytów. (...) Ulice są zasłane trupami. Niekiedy420FRONDA 44/45


jest ich tak wiele, że ułożyliśmy z nich całe piramidy. (...) nie oszczędziliśmyżadnego. Trzeba by ich było nakarmić chlebem wolności, ale litośćnie jest cnotą rewolucji".To ostatnie zdanie idealnie opisuje późniejszą ideologię nazistów.W tym czasie w całej Francji nasiliły się bestialskie mordy i libertyńskiegwałty na duchowieństwie. Wokół gilotyn rozgrywały się szatańskie orgie.Rewolucjoniści tańczyli pijani w kałużach krwi. Współżyto ze zwierzętamiw przebraniu duchownych. Rewolucjoniści szczególnie u<strong>po</strong>dobalisobie orgie seksualne z wykorzystaniem katolickich symboli. HistorykStanley Loomis pisze: „Kiedy się czyta o tamtym okresie, nie s<strong>po</strong>sóboprzeć się wrażeniu, że starły się tam siły <strong>po</strong>tężniejsze od tych, jakimiroz<strong>po</strong>rządza człowiek".Tuż przed straceniem królowa Maria Antonina pisała: „Umieram, wyznająckatolicką, a<strong>po</strong>stolską i rzymską religię moich przodków. (...) Niemam nadziei na duchową <strong>po</strong>ciechę, bo nie wiem nawet, czy jeszcze sąkapłani tej religii i czy nie naraziłabym ich na jeszcze większe niebezpieczeństwo".Delegalizacja chrześcijaństwa5 maja 1793 roku Terror wprowadził kalendarz republikański i uroczyścieogłosił zniesienie ery chrześcijańskiej. Nie tylko nakazano liczenie czasuod wcześniej ogłoszonego I roku Republiki, ale usunięto wszystkie nazwymiesięcy i dni. Podzielono miesiące na dekady, czyniąc co dziesiąty dzieńwolnym od pracy. Ten absurdalny kalendarz zawierał 12 miesięcy <strong>po</strong> 30dni plus 5 (6 w latach przestępnych) dodatkowych dni świątecznych, takzwanych dni sankiulotów. Miesiąc, zamiast na tygodnie, <strong>po</strong>dzielono na3 dekady - <strong>po</strong> 10 dni. Każdy z 10 dni nazywany był <strong>po</strong> prostu liczebnikami<strong>po</strong>rządkowymi - pierwszy, drugi, trzeci itd. Zniesiono niedziele,a w miejsce świąt kościelnych wprowadzono święta narodowe z dniemzdobycia Bastylii jako najważniejszym. Zlikwidowano wszelkie odniesieniado świętych, zastępując je nawiązaniami do „dobrodziejstw przyrody".Wprowadzono więc „dzień rzepy", „dzień dyni" „dzień łopaty", „dzieńmotyki" itd.Jak pisze francuski historyk Jean-Francois Feyard: „Boże Narodzeniebyło niekiedy «dniem siarki» a niekiedy «dniem smoły». Francuzi jednakZIMA 2008421


używali tego kalendarza jedynie przypisaniu urzędowych pism, by zrobićwrażenie patriotów".Rewolucja stworzyła wiele nowychsłów. I tak m.in. sksiężyć sięoznaczało zostać księdzem, a predicantto ksiądz, który sprzeciwił siękolaboracji z reżimem. Wszystkiemiasta mające w nazwie Saint czyli„Święty" przechrzczono na świeckiew rodzaju: „Ukochane Góry", „KołyskiWolności" czy „Miasta Braterstwa" To samo dotyczyło ulic, np.Ulica Świętego Dionizego w Paryżu stała się Francjadą. Oficjalnie niszczonosymbole religijne i bezczeszczono cmentarze. Miejsce Boga zajęłatzw. „Najwyższa Istota", a legislatura uznała, że dozwolone jest kultywowanietylko natury i rozumu. Symbol katolicyzmu - katedrę Notre-Dame w Paryżu przemianowano na Świątynię Rozumu. Tydzień późniejKomuna Paryska zakazała w stolicy <strong>po</strong>grzebów religijnych. Zamykaneświątynie przekształcano na knajpy dla <strong>po</strong>spólstwa, domy publicznei <strong>po</strong>gańskie miejsca kultu. W Saint Denis doszczętnie zniszczono królewskiegrobowce.Z czasem Komuna nakazała zamknąć wszystkie kościoły, a wiernychdomagających się możliwości uczestniczenia we mszy zamykać w więzieniujako wrogów rewolucji. Większość kolaborujących z reżimem księży„konstytucyjnych" <strong>po</strong>rzucała stan kapłański, wygłaszając nonsensowneteorie o korelacji rewolucji z katolicyzmem.To szaleństwo trwało aż do ścięcia tyrana i konstruktora rewolucjiMaxymiliana Robespierre'a. Konwent, widząc niezadowolenie s<strong>po</strong>łeczeństwa,<strong>po</strong>woli zmierzał ku zaniechaniu tępienia chrześcijaństwa.MęczennicyProcesy beatyfikacyjne religijnych ofiar rewolucji mogły roz<strong>po</strong>cząć siędopiero <strong>po</strong> upadku terroru. Gdy gromadzono dokumenty wymaganedo otwarcia przewodów kanonizacyjnych, okazało się, że rewolucjoniściwiele z nich celowo zniszczyli. Okazuje się, że <strong>po</strong>dczas krwawych dni422FRONDA 44/45


terroru kler w wyjątkowy s<strong>po</strong>sób stawiał opór reżimowi i wielokrotniedawał dowód swojej świętości.Warto ws<strong>po</strong>mnieć o szczególnie bohaterskiej <strong>po</strong>stawie kobiecej częścikleru. Jedną ze wspólnot chrześcijańskich, która <strong>po</strong>święciła swe życiedla wiary, było zgromadzenie sióstr karmelitanek bosych z Compiegne.W sierpniu 1790 roku, <strong>po</strong> napaści na klasztor, władza zarekwirowałacały majątek zakonu, a siostry zmuszono do zrzucenia sukien zakonnychi ucieczki. Zakonnice <strong>po</strong>dzieliły się na cztery grupy, które znalazły schronieniew różnych domach w <strong>po</strong>bliżu kościoła, gdzie nadal prowadziłyreligijny tryb życia. Urząd przeoryszy pełniła Matka Teresa od św. Augustyna,która wystąpiła z inicjatywą złożenia ślubu męczeństwa za Francjęoraz w intencji ustania prześladowań Kościoła. Pozostałe siostry też<strong>po</strong>stanowiły ofiarować swoje życie w tej intencji. Niedługo <strong>po</strong>tem Terror<strong>po</strong>jmał siostry i oskarżył je o przechowywanie broni dla wrogów rewolucji,utrzymywanie z nimi kores<strong>po</strong>ndencji, fanatyzm oraz <strong>po</strong>siadanie antyrewolucyjnychgodeł, czyli obrazków Serca Jezusowego.17 lipca 1794 roku karmelitanki zostały skazane na śmierć i przewiezionena gilotynę. Przełożona <strong>po</strong>prosiła katów, by mogła być ścięta jakoostatnia, aby móc wspierać i błogosławić swoje siostry. Ciężka <strong>po</strong>dróżwozami trwała <strong>po</strong>nad godzinę, <strong>po</strong>dczas której karmelitanki śpiewały Miserere,Salva Regina i Te Deum. Słysząc to, hałaśliwy i <strong>po</strong>dekscytowanytłum nagle zamilkł. Była to sytuacja nadzwyczajna, gdyż do tej <strong>po</strong>ry motłochradował się publicznymi egzekucjami synów i córek Kościoła. Tymrazem jednak ciżba zamarła w osłupieniu. U stóp gilotyny siostry wzniosłyoczy do nieba i odśpiewały Veni Creator Spiritus, <strong>po</strong> czym udzieliłyprzebaczenia katom. Dziesięć dni później, 27 lipca 1794 roku, straconyzostał Robespierre i era terroru zakończyła się.W <strong>po</strong>dobny s<strong>po</strong>sób co karmelitanki z Compiegne straconych zostało15 zakonie z Cambrai i Valanciennes, które również śpiewając pieśnireligijne, z godnością <strong>po</strong>szły na szafot. Wśród wielu bohaterskich <strong>po</strong>stawwarto też ws<strong>po</strong>mnieć o męczennikach z Rochefort. Otóż 827 duchownych<strong>po</strong>d <strong>po</strong>zorem wydalenia z kraju umieszczono na więziennychstatkach. Niedługo <strong>po</strong> odbiciu od brzegu zostały one zablokowane przezangielską flotę i do końca terroru <strong>po</strong>zostały na morzu. Duchowni masowoumierali na <strong>po</strong>kładzie z głodu, chorób i rąk strażników. Księży <strong>po</strong>zbawianoksiążek i wszelkich przedmiotów kultu. Zabijano za <strong>po</strong>siadanieZIMA 2008423


óżańców i modlitewników. Jednaknawet na tym pływającymłagrze słudzy Chrystusa <strong>po</strong>trafilisię wznieść <strong>po</strong>nad ateistycznyreżim. Postanowili oddać życieBogu jako „ofiarę całopalnąskładaną na ołtarzu wzniesionymprzez Opatrzność międzyfalami morza". Jeden z nich, kapucyno. Sebastian Francois, umarł w <strong>po</strong>zycji klęczącej z rozkrzyżowanymiramionami, półotwartymi ustami i oczami wzniesionymi ku niebu.Kiedy stracono Robespierrea, w samym Paryżu na egzekucję czekało7 tysięcy obywateli. W całym kraju <strong>po</strong>dejrzanych o antyrewolucyjne zapędybyło 300 tysięcy ludzi.Do dziś rewolucja francuska stanowi natchnienie dla światowej lewicy.Przemilcza się jednak jej ludobójcze oblicze. Nie mówi się, że metodyfrancuskich rewolucjonistów w eksterminowaniu niewinnej ludnościwyprzedzały to, co później robili Lenin, Stalin czy Hitler. Istnieje międzynimi jednak pewna różnica, o której trafnie pisze Erik von Kuehnelt-Leddihn:„Rewolucja francuska różniła się jednak <strong>po</strong>d tym względemod rosyjskiej czy niemieckiej, <strong>po</strong>nieważ we Francji lud uczestniczyłw naj<strong>po</strong>tworniejszych zbrodniach, <strong>po</strong>dczas gdy w Rosji i w Niemczechproces zagłady odbywał się za zamkniętymi drzwiami albo w odległych«obozach». Rozeźlony motłoch, który zamordował księżniczkę de Lamballe,dosłownie wypatroszył i rozsiekał jej ciało. Z obciętej głowy, wargsromowych i wzgórka łonowego wykonano surrealistyczną makabrycznąkom<strong>po</strong>zycję, którą osadzono na pice i «triumfalnie» <strong>po</strong>niesiono ulicamiParyża. Inkaust na Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela nie zdążyłjeszcze wyschnąć. Jak się zdaje, Karta Atlantycka stworzyła klimat <strong>po</strong>lityczny,który zaowocował Dreznem, Hiroszimą i Nagasaki".ŁUKASZ ADAMSKI424FRONDA 44/45


AneksOto lista beatyfikowanych ofiar rewolucji francuskiej:Męczennicy z Angers - 99 osób (11 księży, 3 zakonnice - 2 szarytkii 1 benedyktynka oraz 87 osób świeckich, głównie kobiet, także matkiz dziećmi) - ws<strong>po</strong>mnienie 1 lutego (beatyfikowani 19 lutego 1984 rokuprzez Jana Pawła II).Męczennicy z Rochefort - 64 osoby (61 księży i zakonników oraz 3 bracizakonnych) - ws<strong>po</strong>mnienie 18 sierpnia (beatyfikowani 1 października1995 roku przez Jana Pawła II).Męczennice z Orange - 32 osoby (16 urszulanek, 13 sakramentek, 2 cysterkii 1 benedyktynka) - ws<strong>po</strong>mnienie 9 lipca (beatyfikowane 10 maja1922 roku przez Piusa XI).Karmelitanki bose z Compiegne - 16 osób - ws<strong>po</strong>mnienie 17 lipca (beatyfikowane27 maja 1906 roku przez Piusa X).Urszulanki z Valenciennes - 15 osób - ws<strong>po</strong>mnienie 23 października(beatyfikowane 13 czerwca 1920 roku przez Benedykta XV).Męczennicy z Laval - 13 osób (beatyfikowani 19 czerwca 1955 rokuprzez Piusa XII).Męczennicy paryscy (zwani też męczennikami wrześniowymi) - 191osób (3 biskupów, 179 księży diecezjalnych i zakonnych, 2 diakonów,1 brat zakonny, 1 kleryk i 5 świeckich) - ws<strong>po</strong>mnienie 2 września (beatyfikowani17 października 1926 roku przez Piusa XI).W watykańskiej Kongregacji Kanonizacji Świętych rozpatrywanych jestobecnie 13 spraw męczenników francuskich z lat 1790-1800, dotyczących541 osób. Oprócz nich <strong>po</strong>zostają tysiące anonimowych ofiar.Czy katolicy mogą obchodzić 14 lipca (rocznicę wybuchu rewolucji) jakoswoje własne święto?Ł.A.ZIMA 2008


W wierszu Kwiaty krwi czytamy: „W kręgu oddanych namludzi nazywają ją Gilotynieta. Jest kochanką <strong>po</strong>ety obmywanychkrwią placów. Chodzimy razem <strong>po</strong>d gilotynę,gdzie leje się czerwone wino". W e<strong>po</strong>ce Robespierreaistniały takie Gilotyniety. Najbardziej jaskrawoczerwonąbyła panna de Mericoure...ROBESPIERREW KSIĘŻYCOWYM ŚWIETLECZYLI MISTYKA TERRORUI JEGO RZECZYWISTOŚĆIWANKARABUTENKO426FRONDA 44/45


Znane wszystkim przezwisko Robespierre'a - Nieprzekupny - brzmiw miarę <strong>po</strong>kojowo w <strong>po</strong>równaniu z Brutusem (tak nazywał siebie ojciecautora Nędzników, kiedy w roli komisarza Konwentu zabijał księżyi chłopów Wandei w imię wolności, równości, braterstwa) oraz innymiteoretykami i praktykami terroru: Żelaznym Feliksem, KomendantemŚmierci, Czerwonym Dzwonnikiem czy wiecznie uśmiechniętym Murzynemz odeskiej CzeKa o pseudonimie Bielusieńki, którego specjalnościąbyło wyciąganie na wierzch żył więźniom.Ale już Puszkin, rozmyślając o Radiszczewie, <strong>po</strong>wiedział, że „nie chciałsię on stać wyznawcą Robespierre'a, tego sentymentalnego tygrysa".Do owego epitetu nawiązał, niezależnie od Puszkina, Wasyl Różanów.Wpadając w zadumę nad mistycznymi właściwościami księżycowegoświatła, pisał: „Marzycielski <strong>po</strong>czątek jest zarazem okrutny: przecieżsentymentalizm Rousseau narodził furię terroru, tak jak sentymentalnybył i Robespierre... W marzeniach rodzi się ideał; a ideał ten zawszei w s<strong>po</strong>sób szczególny urzeczywistnia się w oskarżycielskiej działalności.Ideał i «księżyc» nie znają kompromisów".Na samym <strong>po</strong>czątku bolszewickiego terroru Maksymilian Wołoszynnapisał wiersz, w którym znów <strong>po</strong>jawia się sentymentalna, księżycowo--tygrysia para: „W Montmorancy, gdzie wieje cień Rousseau, z kwiatkiemw dłoni spaceruje samotnie, przygotowując mowę o zaostrzeniu kar, NajwyższyKapłan - Mesjasz - Robespierre..."Można oczywiście zachwycać się przenikliwością i aforystyką rosyjskichpisarzy. Tym bardziej, że z fundamentalnymi- badaniami francuskichuczonych, którzy problematyce tej <strong>po</strong>święcili całe życie, żadenz nich nie był zaznajomiony - może z wyjątkiem Wołoszyna, ale i on niemiał dostępu do wielu dokumentów. Okazuje się, że istnieje straszliwaprawidłowość w tym, co wiąże się z mistyką terroru. Właśnie nocami,nie zawsze, ale najczęściej, księżycowymi, zbierali się w swoim sztabieprzy ulicy Saint Honore terroryści-jakobini, żeby opracowywać planyzniszczenia cywilizacji, której było na imię Francja. W odróżnieniu odkordelierów, jakobini otwarcie żądali przelewu krwi. W pierwszej kolejnościżądali zabicia królewskiej pary, księży, szlachty, <strong>po</strong>etów, uczonych,pracowitych chłopów i rzemieślników, a także sędziów. Równocześnieniszczyli klasztory, kościoły, zabytki historii i pamięć o chwaleZIMA 2008427


przodków. Potem stworzyli republikański kalendarz i zamienili chrześcijańskieświęta na rewolucyjne. Cóż to za znajomy obraz!Francuzi, lekkomyślnie obchodzący każdego roku 14 lipca jako świętonarodowe, do tej <strong>po</strong>ry nie znają ani realiów, ani mistyki terroru. Realiazaś były takie: komendant Bastylii markiz de Launay, dając wiarę słowuhonoru bandytów, że obrońcy twierdzy zostaną puszczeni wolno, otworzyłim wrota i w tej samej chwili został <strong>po</strong>zbawiony głowy. Jego głowęnasadzono na pikę i z chichotem obnoszono <strong>po</strong> pięknym mieście Paryżu.Obok niesiono głowę majora pełniącego służbę w Bastylii. Po drodzezabito jeszcze wojskowego lekarza, pewnego <strong>po</strong>rucznika, <strong>po</strong>wieszonodwóch inwalidów i dwóch żołnierzy; jednemu z nich przed egzekucjąodrąbano palce u rąk.Mistyka zaś była taka: Bastylia została wybrana jako pierwszy cel spiskowców,jako że swego czasu przebywał tam <strong>po</strong>d strażą Jacąues de Molay.Zamek Tempie zaś - stara rezydencja rycerzy templariuszy - stałsię dla odmiany więzieniem ówczesnej pary królewskiej i przedsionkiemszafotu.Do mistycznych momentów terroru należy też „sprawa naszyjnika"uwarzona przez siły zła niewiele lat przed „wielką" rewolucją, sprawa,która oficjalnie roz<strong>po</strong>częła się w 1785 roku i która zadała dotkliwy ciosidei monarchii oraz Kościoła. Warto ws<strong>po</strong>mnieć, że uczestnikiem tychwydarzeń był „mag" i „hrabia" Cagliostro, któremu we Frankfurcie nadMenem miano wręczyć „mandat", by w imieniu zabitych templariuszydokonał zemsty.Ludziom nam współczesnym trudno jest uwierzyć w <strong>po</strong>wstałą wówczas„religię szafotu". Szeroko roz<strong>po</strong>wszechnione było wtedy wyrażenie„Święta Gilotyna" Śpiewano wówczas pieśni na wzór litanii:Święta Gilotyno, obrończyni patriotów, módl się za nami.Święta Gilotyno, <strong>po</strong>strachu arystokratów, chroń nas.Droga machino, zmiłuj się nad nami.Zachwycająca machino, zmiłuj się nad nami.Święta Gilotyno, wybaw nas od naszych wrogów.„Drogą machinę" ostrzono nie tylko na dzień święta Najwyższej Istoty,obciągając ją błękitnym suknem i ozdabiając bukietami róż; w Paryżu428FRONDA 44/45


i departamentach tworzono symboliczną Górę, której <strong>po</strong>dnóżek stanowiłygłowy „wrogów ludu".„Marzyciel" Jean-Jacques Rousseau był prorokiem najbardziej niszczycielskichteorii. Poprzednicy bolszewików - iluminaci Weishaupta (<strong>po</strong>dziemnypseudonim Spartakus) zalecali nowym adeptom swojej sekty jakomateriał kształceniowy dzieła Rousseau. Uważam za niezbędne przytoczeniew tym miejscu cytatu z książki (przemilczanego dziś we Francji)Fabre-d'01iviera, który w swej pracy o Rousseau napisał: „Jego wola byłastraszliwą siłą. Ogłaszając najwyższą władzą Lud, stawiając tłum <strong>po</strong>nadprawem i <strong>po</strong>d<strong>po</strong>rządkowując mu sędziów oraz królów, a także naruszającautorytet duchowieństwa - rzucił ideę «umowy s<strong>po</strong>łecznej». Jeśli ustrójpro<strong>po</strong>nowany przez tego melancholijnego człowieka zostałby wcielonyw życie, rodzaj ludzki bardzo szybko stoczyłby się w stan pierwotnej natury,której fałszywe i chore wyobrażenie przedstawiał sobie Rousseauw najbardziej czarujących formach, <strong>po</strong>dczas gdy w rzeczywistości nastałabyanarchia i dzikość. Choroba ta dotknęła także innego człowieka, alejako bardziej chłodnego i wyrachowanego, zaczął on urzeczywistniać to,co Rousseau miał w głowie. Tym człowiekiem był Weishaupt".W cudownym parku wErmonville, który <strong>po</strong> śmierci Rousseau stałsię miejscem pielgrzymek i gdzie znajduje się mauzoleum z napisem„Tu s<strong>po</strong>czywa Miłośnik Prawdy i Natury", wiele lat później Na<strong>po</strong>leonwy<strong>po</strong>wie najbardziej szczere słowa w swoim życiu: „Przyszłe wieki <strong>po</strong>wiedzą:czy nie lepiej dla <strong>po</strong>koju ludzkości byłoby, gdyby nie istniałRousseau, ani ja".Na<strong>po</strong>leon znów prowadzi nas do Robespierre'a. Kiedy przyszły imperatorbył zwykłym Bonapartem, przyhołubił go młodszy z Robespierre'ów- Augustin. Dzięki jego protekcji młody oficer otrzymał możliwość przeprowadzeniawTulonie, który <strong>po</strong>wstał przeciw dyktaturze jakobinów,kilku pacyfikacyjnych ostrzałów.Od tego zaczęła się na<strong>po</strong>leońska kariera. Zresztą z Tulonu kilka latpóźniej wyprawi się on do Egiptu... Zastanawiające, że w czasie szturmuna pałac Tuillerie 10 sierpnia 1792 roku (był to dzień, w którym monarchiazostała ostatecznie <strong>po</strong>konana) Bonaparte nie wziął udziału w boju ani <strong>po</strong>stronie rojalistów, ani <strong>po</strong> stronie buntowników. Wy<strong>po</strong>wiedział wówczasznamienne słowa: „Wystarczyłyby dwie salwy kartaczy, żeby rozpędzić tęswołocz". Miał na myśli batalion marsylskich rozbójników - główną siłęZIMA 2008429


uderzeniową atakujących pałac. Nie mniej znamienny i <strong>po</strong>uczający jestfakt, że do upadku Robespierre'a przyłożyli dłonie przyjaciele Nieprzekupnego:płomienni rewolucjoniści Barras, Tallien, Fouche...Myślę, że nadeszłajuż <strong>po</strong>ra, by ujawnić unikalny dokument. Zimą 1795roku (choć właściwiej byłoby <strong>po</strong>wiedzieć: w miesiącu Nivose, w trzecimroku jedynej i nie<strong>po</strong>dzielnej republiki) wydana została książka pt. Ra<strong>po</strong>rtkomisji, której zlecono spis papierów znalezionych u Robespierred i jegowspółpracowników. Właściwie składał się z on z pełnej patosu i użalaniasię mowy obywatela Courtoisa, deputowanego z departamentu Aube.Jego tekst zajmował sto stron. Pozostałe trzysta stron to osobiste pismaRobespierrea i jego zwolenników: listy, rejestry szpiegów, spisy ludzioczekujących w więzieniu na karę śmierci, scenariusz zniszczenia Lyonuprzemianowanego przez jakobinów na „Wyzwoleńczą Komunę", o<strong>po</strong>wiadaniakatów o swoich „osiągnięciach", hymny na cześć Robespierre'a.Nieprzekupny nawet nie przypuszczał, że zostanie strącony, inaczej <strong>po</strong>starałbysię zniszczyć tak bezcenne tropy. Można z pewnością skonstatować,że książka ta ujawnia oblicze Robespierrea - człowieka „księżycowegoświatła" oraz wyprowadza na jaw i na sąd Boży jego <strong>po</strong>dwładnych:Lebona, Saint-Justa, Couthona, Fouche, Talliena, Barrasa.Na szczęście jednak to nie jedyna jej wartość. Kartkując „papieryznalezione u Robespierrea i jego współpracowników" nieustannie łapieszsię na myśli, a konkretniej na <strong>po</strong>czuciu, że to wszystko zdarzyłosię nie dwieście lat temu i nie we Francji. Z tych stron wyłania się jużukształtowana „stara gwardia" Ilicza i wodzowie, którzy <strong>po</strong> nim nastąpili.Przede wszystkim styl, a dokładniej zupełny brak stylu i otwarty cynizmwielu znajdujących się w książce wystąpień i deklaracji jest <strong>po</strong>dobny jakdwie krople wody do wystąpień i deklaracji bolszewickich przywódców(wystarczy sięgnąć <strong>po</strong> Dzieła wybrane Dzierżyńskiego w dwóch tomachz 1977 roku czy pracę Etyka partyjna. Dyskusja z lat z dwudziestychz 1987 roku). Dziesiątki jakobińskich dyrektyw, wskazówek, uprzedzeń,gróźb i rozkazów zostało dosłownie skopiowanych. Podobieństwo <strong>po</strong>legajednak głównie na formie, w mniejszym stopniu na treści. W papierachRobespierre'a nie ma sekretów, nie ma cenzury, nie ma ani aluzji, ani <strong>po</strong>dtekstów.To nie jest książka dla sowieckich propagandzistów. Natomiastkilka wydanych u nas w ostatnich latach książek <strong>po</strong>zwała przeprowadzić430FRONDA 44/45


ścisłą analogię. Mam na myśli zwłaszcza publikację tajnych dyrektywLenina i Trockiego, w których dają oni rady, jak organizować głód, rozstrzeliwać„burżujów i <strong>po</strong>pów" rabować cerkiewne kosztowności, tłumićludowe <strong>po</strong>wstania, krótko mówiąc: dokumentów opatrzonych gryfem„ściśle tajne": „W żadnym wypadku nie robić kopii, a każdy członek Politbiura(także tow. Kalinin) ma pisać swoje uwagi na samym dokumencie".Istnieje jednak dokument bez gryfu „tajne" godny tego, by zajmowaćmiejsce razem z papierami Robespierre'a. To Pieśni Czerwonego DzwonnikaWasyla Kniaziewa, wydane w 1919 roku nakładem PiotrogrodzkiejRady Deputowanych Robotniczych i Czerwonoarmijnych. Na okładcenapis „Księga ludu" i wyobrażenie jakby chłopa i jakby robotnika. Otwartymtekstem padają rymowane zachęty typu: „Chrońcie wodzów, komunardzi,chrońcie wodzów!... Przysięgamy na trupie zimnym swój groźnywykonać wyrok - <strong>po</strong>mścić się na złodziejach ludu! Niech żyje czerwonyterror! (z pieśni Oko za oko, krew za krew)... Drzyj, <strong>po</strong>dły złodzieju - bliskijuż czas bezlitosnej zemsty. Nie ma dla was, wredne gady, przebaczenia- śmierć mordercom ludowych wodzów. Kopcie rów zakładnikom.Nikogo nie oszczędzimy z przeciwników! (z pieśni Na grobie Urickiego).Być może jakobińskie piosenki przy<strong>po</strong>mniały „czerwonemu dzwonnikowi"wiersz Kwiaty krwi, w którym czytamy: „W kręgu oddanych namludzi nazywają ją Gilotynieta. Jest kochanką <strong>po</strong>ety obmywanych krwiąplaców. Chodzimy razem <strong>po</strong>d gilotynę, gdzie leje się czerwone wino".W e<strong>po</strong>ce Robespierre'a istniały takie Gilotyniety. Najbardziej jaskrawoczerwonąbyła panna de Mericoure...Wśród dokumentów, napisanych ręką samego Robespierre'a, znajdujemylistę osób, „<strong>po</strong>siadających talenty, większe lub mniejsze" (ayantdes talent plus on moins) - to sadyści nad sadystami: Coffinhal, Payan,Julien, Lacoste, Reverchon i inni. Sąsiedni rząd nazwisk konkretyzuje zasługikażdego: „Dumas - energiczny, wypełnia ważne funkcje; Cambon- czysty, dobry w administracji; Faure - z charakterem i zdolnościami;Fouquier-Tinville (główny oskarżyciel na wszystkich procesach) - dobrywe wszystkim, drogocenny w trybunale; Couthon - słaby, <strong>po</strong>słuszny, łatwyw kierowaniu, Fabre d'Eglantine - chytry oszust, Camille Desmoulines- słaby człowiek"...ZIMA 2008431


Co prawda, to prawda. Nie pasował do Nieprzekupnego. Nie zważającna to, że był świadkiem na ślubie Camille'a, Robespierre skazał go na gilotynę.A później jego żonę - Anne Lucile. Interesująca była charakterystykaBarrasa, późniejszego wszechwładnego rządcy Paryża i zwolennikaBonapartego: „rozpustnik, były szlachcic, bez majątku, nieumiarkowanyw brudnych rzeczach". Nie mniej ciekawa była ocena przyjaciela-nieprzyjacielaDantona: „Niebezpieczny człowiek" Prawdziwe arcydzieło gatunkuto charakterystyka przyszłego szefa na<strong>po</strong>leońskiej <strong>po</strong>licji Fouche:„Skończony obrzydliwiec. Śledzić".Właśnie Fouche ze szczególnym okrucieństwem działał w Lyonie.„Główny egzekutor" jak go nazywali wśród ludu, codziennie wysyłał doKonwentu ra<strong>po</strong>rty z takimi frazami, jak ta: „Łzy radości spływają <strong>po</strong> mych<strong>po</strong>liczkach, kiedy <strong>po</strong>d lufy stawiam jeszcze trzystu buntowników..."Tak, prawdę <strong>po</strong>wiedział Rozanow: „Mimo wszystko rewolucjoniścito parszywy naród. Nie z <strong>po</strong>wodu swych nieważnych twarzy, ale ze swejistoty. A dlaczego? Bo nie rozumieją Bólu. Nie rozumieją Śmierci. Nierozumieją Narodzin... Jeśliby rozumieli śmierć, to nie obnosiliby nabitejna pikę głowy markizy de Lamballe. «Dlatego że była arystokratką».Przecież arystokrata cierpi i umiera tak samo jak ja".Mówiąc o mistyce terroru, zadajesz sobie czasami pytanie: czy zdarzyłosię tak, że czyjaś „niewidzialna ręka" dosięgła samych złoczyńców?Nie ręka dzielnej dziewczyny Charlotty Corday, która zasztyletowałaMarata, lecz ręka Losu.Zdarzyło się tak: pewnej przepięknej nocy 1786 roku bawarska <strong>po</strong>licjaznalazła trafionego piorunem Weishaupta, a w jego kieszeniachdokumenty ujawniające sekrety organizacji. Nie ma sensu dodawać, żerewizje i aresztowania, jakie <strong>po</strong> tym nastąpiły, nie za<strong>po</strong>biegły wybuchowirewolucji trzy lata później.Jeśli chodzi o Robespierre'a, to został on <strong>po</strong>zbawiony głowy zanimjeszcze uderzył grom dziewiątego Termidora. Zaryzykowałbym nawetprzypuszczenie, że kiedy w rzeczywistości zawleczono go na szafot i katSanson realnie chwycił go, by za chwilę „kichnąć do koszyka" (żargonrewolucjonistów tamtej e<strong>po</strong>ki), Robespierre nie zdawał sobie z niczegosprawy.Wiedział natomiast wszystko doskonale i czuł wszystko, kiedy pewnejnocy trafił do sekty, w której prorokowała półślepa Catherine Theo,432FRONDA 44/45


i kiedy na swe pytanie, dlaczego właśnie przed chwilą wymieniła jegoimię, otrzymał godną od<strong>po</strong>wiedź: „Zdejmij swoją maskę, Robespierre,<strong>po</strong>każ nam bez peruki swoją głowę, którą Bóg <strong>po</strong>winien umieścić na pustejszali swej wagi. Głowa Ludwika XVI jest ciężka i tylko twoja głowamoże ją zrównoważyć".IWAN KARABUTENKOTłumaczenie: Jan Dembowski„Niezawisimaja gazieta", 2 czerwca 1999.ZIMA 2008


„Medycyna retrospektywna" miała nie tylko demaskowaćfałszywe przypadki opętań. Miała też ujawniaćprzypadki „histerycznej neurozy" w odniesieniu do wielkichświętych Kościoła, zwłaszcza mistyków, takich jakśw. Teresa z Avila, św. Jan od Krzyża czy św. Franciszekz Asyżu. Ich mistyczne uniesienia kwalifikowano jako„klaunizm".III REPUBLIKAPSYCHIATRYCZNACZYLI JAK ZE ŚWIĘTEGO ZROBIĆ WARIATAGRZEGORZKUCHARCZYK434FRONDA 44/45


Laicyzm naukowyObjęcie w 1876 roku teki premiera przez Julesa Ferry'ego zainaugurowałoe<strong>po</strong>kę intensywnej <strong>po</strong>lityki laicyzacyjnej w III Republice Francuskiej(której istnienie ogłoszono w Zgromadzeniu Narodowym większościąjednego głosu rok wcześniej). Priorytetem pierwszej fali laickiego ustawodawstwa(do <strong>po</strong>łowy lat osiemdziesiątych XIX wieku) było szkolnictwo,„wyrwane z okowów ciemnoty i zacofania", czyli radykalnie odseparowane(w sensie organizacyjnym, kadrowym i programowym) od Kościołai moralności chrześcijańskiej. Odtąd miała być jedna szkoła (republikańska)oraz jeden model wychowania (republikański). Przy czym Republikętraktowano synonimicznie z radykalnie antykatolickim programem <strong>po</strong>litycznymoraz antykatolicką ideologią.Wśród elit rządzących i laicyzujących Francję nikt co prawda nieprzyznawał się do ideologii. Przecież cały projekt stworzenia nowej, laickiejFrancji oraz nowych, „republikańskich" Francuzów był traktowanyjako zwycięstwo nauki nad ciemnotą. Zanim w Rosji karierę (czytaj:spustoszenie) zrobił „socjalizm naukowy" <strong>po</strong>dobną karierę (gdy chodzio moralne i duchowe spustoszenia) robił w III Republice „naukowy laicyzm"Naukową <strong>po</strong>dbudowę dostarczał <strong>po</strong>zytywizm. Wyznawcami naukAugusta Comte'a byli wszyscy bez wyjątku autorzy i wykonawcy (na <strong>po</strong>ziomierządowym i parlamentarnym) dechrystianizacyjnej <strong>po</strong>lityki realizowanejod 1876 roku.„Naukowość" oznaczała przede wszystkim odejście od religii. Takątezę głosiła opublikowana na <strong>po</strong>czątku lat osiemdziesiątych XIX wiekurozprawa Ernesta Lesigne'a Lirreligion de la science („Areligia nauki").A czołowy francuski darwinista, Alfred Giard, stwierdzał w 1889 roku:„<strong>po</strong>śród najszczęśliwszych symptomów końca tego stulecia należy wymienićtendencję do stopniowego zastę<strong>po</strong>wania nauką roli wypełnianejdo tej <strong>po</strong>ry przez religię" 1 .„Naukowe" było wszystko. Przede wszystkim nauki ścisłe (od e<strong>po</strong>ki<strong>po</strong>zytywizmu przyjmuje się, że wyraz „nauka" jest synonimicznyz matematyką, fizyką czy biologią), ale również nauki humanistyczne.1H.W. Paul, The crucifix and the crucible: catholic scientists in the Third Republic,„The catholic historical review" 58,1972/1973, s. 200-201.ZIMA 2008435


„Naukowa" historia, tj. napisana w duchu republikańskim - a więc antykatolickim- miała udowadniać odwieczną wojnę „dwóch Francji" - jednej<strong>po</strong>stę<strong>po</strong>wej, tolerancyjnej, „niosącej wolność przez barykady" (od hugenotów<strong>po</strong>przez autorów wszystkich rewolucji <strong>po</strong> 1789 roku) i drugiej- zacofanej, nietolerancyjnej, ostoi europejskiej reakcji i klerykalizmu(a więc Francja monarchiczna i katolicka).Nle<strong>po</strong>ste<strong>po</strong>wy „dogmat wolnej woli"„Naukowa" a tym samym wspierająca dzieło „naukowego laicyzmu" weFrancji miała być również rodząca się właśnie w II <strong>po</strong>łowie XIX wiekunowa dyscyplina wiedzy - psychiatria. Początki francuskiej psychiatriisięgają e<strong>po</strong>ki II Cesarstwa (1852-1870) i związane są z osobą prof. AleksandraAxenfelda. Ten urodzony w Rosji uczony, deklarujący się jakowolnomyśliciel, <strong>po</strong>djął w 1865 roku serię wykładów na wydziale medycznymparyskiej Sorbony <strong>po</strong>święconych osobie i dziełu Jeana Wiera. Bohaterwykładów był XVI-wiecznym lekarzem, który w e<strong>po</strong>ce procesówo czary traktował jako umysłowe schorzenia przypadki zidentyfikowanewówczas jako demoniczne opętanie 2 .Jak przekonywał swoje audytoriumAxenfeld, Wier był pionieremna drodze <strong>po</strong>stępu, jako reprezentantoświeconego i humanitarnego etosumedycznego zderzył się z „brutalnymfanatyzmem religii" 3 . Ten ostatni byłidentyfikowany przez wykładowcęprzede wszystkim z Kościołem katolickimoraz Inkwizycją, chociaż historycznaewidencja (przynajmniejgdy chodzi o e<strong>po</strong>kę XVI-XVII wieku)dowodzi, że gros procesów o czaryprzeprowadzanych było w krajach2J. Goldstein, The hysteria diagnosis and the<strong>po</strong>litics of antidericalism in late nineteenth- century France, „Journal of modern history" 54,1982, s. 224-225.4363Tamże, s. 225.FRONDA 44/45


protestanckich (przede wszystkimw północnych Niemczech), a hiszpańskaInkwizycja była jedną z pierwszychinstytucji, która sceptycznie odnosiłasię do oskarżeń o czary (których ofiarąbyły przede wszystkim kobiety) 4 .Zresztą ten protestancki fanatyzmw tępieniu „czarownic" przeniósł siędo Nowego Świata. Słynny przypadek„czarownic z Salem" wydarzył się przecieżw purytańskich koloniach w AmerycePółnocnej 5 .Powracając do Axenfelda, należystwierdzić, że odnotowywał on „znaczny<strong>po</strong>stęp" który dokonał się w traktowaniuprzypadków obłąkania (jako schorzeń a nie działań demona) odczasów Jeana Wiera. Ale droga nie została zakończona. Pozostawał dousunięcia, według Axenfelda, jeszcze jeden dogmat - „dogmat wolnejwoli". Orzecznictwo sądowe, jak <strong>po</strong>dkreślał, <strong>po</strong>winno <strong>po</strong>dczas osądzaniaspraw <strong>po</strong>rzucić ten „dogmat" i uznać „jako <strong>po</strong>wszechnie s<strong>po</strong>tykanąokoliczność - nieskończoną nierówność w zdolnościach jednostek doczynienia dobra i zła" 6 .Takie tezy Axenfelda (bardziej niż kłamliwa interpretacja historii <strong>po</strong>lowańna czarownice jako dziedzictwa „fanatycznego" katolicyzmu) wywołałysprzeciw Kościoła, którego przedstawiciele zasiadali wówczas wewładzach wydziału medycznego Sorbony. Wykłady kontrowersyjnegouczonego - mające od <strong>po</strong>czątku charakter fakultatywny - zostały odwołane,a Rada Naukowa (Conceil academiąue) Uniwersytetu odrzuciław 1868 roku rozprawę doktorską P.J. Greniera, ucznia Axenfelda, któryw swojej tezie „Medyczno-psychologiczne studium ludzkiego wolnegoosądu" <strong>po</strong>wtarzał <strong>po</strong>glądy swojego mistrza o „dogmacie wolnej woli"4H. Kamen, Inkwizycja hiszpańska, tłum. K. Bażyńska-Chojnacka, P. Chojnacki,Warszawa 2005, s. 249-253.5P. Stawiński, Demonizm i czary w życiu s<strong>po</strong>łecznym purytanów amerykańskichokresu kolonialnego, Częstochowa 1997.6J. Goldstein, dz. cyt, s. 225.ZIMA 2008437


(równie wielkie <strong>po</strong>winowactwoduchowe odczuwał Grenierz Augustem Comte em - twórcą<strong>po</strong>zytywizmu) 7 .Kontrowersja urosła szybkodo rangi „sprawy". Tzw. sprawaAxenfelda i Greniera wzbudziłagłośne protesty obrońców „<strong>po</strong>stępui nauki" czyli rozmaitychśrodowisk antykatolickich i wolnomyślicielskich(wolnomularskich).Oddany <strong>po</strong>zytywistycznejwizji nauki „Journal de medicinementale" zapytywał: „JakKościół śmie zakazywać tego?" 8 .Autorzy protestów - skądinądoddani całym sercem „sprawiewolności" - nie zauważali, żeakurat w tej sprawie obrońcą wolności (wolnej woli człowieka) jest atakowanyprzez nich Kościół i „klerykalizm" (tzn. katolicyzm).Cała „sprawa" oparła się nawet o Senat Cesarstwa, który debatowałnad petycją <strong>po</strong>dpisaną przez <strong>po</strong>nad dwa tysiące obywateli - katolikówzanie<strong>po</strong>kojonych szerzeniem się „materialistycznych tendencji" na wydzialemedycznym Sorbony. Ton debacie nadał od <strong>po</strong>czątku Saint-Beuve,wolnomyślny pisarz, nie kryjący swojej przynależności do masonerii,który orzekł, że zajmowanie się petycją katolików byłoby repliką „smutnejbezradności Miltonowskiego szatana z Raju utraconego, który wygnanyna samotne wzgórze gada coś o wolnej ludzkiej woli i ostatecznymprzeznaczeniu człowieka, co jest kompletnie bez znaczenia" 9 . Saint-Beuveprzekonał większość senatorów, którzy <strong>po</strong>stanawiali nie przesyłać petycjido rządu.789Tamże, s. 226.Tamże, s. 226.Tamże, s. 227.438FRONDA 44/45


Od świętego do histeryka - czyli „medycyna retrospektywna"Upadek w 1870 roku „klerykalnego" II Cesarstwa i nastanie sześć lat późniejlaickiej III Republiki otworzyły przed „naukową" - tzn. uprawianąw <strong>po</strong>zytywistycznym duchu - psychiatrią nowe perspektywy rozwoju.Nie tylko, gdy chodziło o badania kliniczne, ale jako narzędzie w toczącejsię walce o duchowe oblicze i tożsamość Francji.Najwybitniejszą <strong>po</strong>stacią tej nowej psychiatrii był Jean Martin Charcot- piastujący w latach siedemdziesiątych XIX wieku urząd naczelnegolekarza w największym paryskim przytułku dla obłąkanych kobiet w Salpetriere.Głównym przedmiotem badań i czynności diagnostycznychCharcota była histeria. Wcześniej traktowana przez psychiatrów jako„medyczny kosz na odpadki, gdzie wrzuca się symptomy nie przypisanedo innych przypadków" 10 , dzięki Charcotowi została usystematyzowanai „unaukowiona"Naczelny medyk z Salpetriere wyodrębnił cztery stadia histerii:pierwsze charakteryzujące się „tonicznym usztywnieniem" następnie„klaunizm" albo „wielkie ruchy" trzecim stadium były „<strong>po</strong>stawy pełnenamiętności" [attitudes pasionelles) - a więc ujawnianie skrajnych emocji.Ostatnim stadium było delirium objawiające się w niekontrolowanympłaczu lub śmiechu 11 .10Określenie użyte w <strong>po</strong>łowie XIX wieku przez psychiatrę Charles'a Laseguea,zob. J. Goldstein, dz. cyt, s. 211.11Tamże, s. 214.ZIMA 2008439


Charcot nie krył swoich republikańskich i laickich sympatii. Często nawykładach drwił z „jezuiterii" uważając ją za pierwszorzędny rezerwuarswoich przyszłych pacjentów (pacjentek) 12 . W nadzorowanym przez siebieprzytułku Charcot jako kliniczne przykłady „histerycznego obłąkania"wskazywał pacjentki noszące Cudowny Medalik 13 . Pisarz AlphonseDaudet, który odwiedził Charcota w <strong>po</strong>łowie lat osiemdziesiątych XIXwieku w jego gabinecie w Salpetriere, zauważył „na ścianach fotografie,prymitywne włoskie i hiszpańskie malowidła przedstawiające świętych<strong>po</strong>grążonych w modlitwie, ludzi w ekstazie, konwulsjach, opętanych- wielką religijną neurozę [la grandę nevrose religieuse\" u .System Charcota był bowiem „przechowaną w kapsule XVIII-wiecznąwolteriańską mentalnością" 15 . Jak sam mówił o swoich pacjentkach:„wiele z nich byłoby spalonych w dawnych czasach, a ich choroba byłabywzięta za zbrodnię. Badanie tej choroby, obecnie i w przeszłości [<strong>po</strong>dkr.G.K.], jest smutnym, ale i <strong>po</strong>uczającym rozdziałem ludzkiej myśli" 16 .1213141516Tamże, s. 229.Tamże, s. 228.Tamże, s. 237.Opinia J. Goldsteina w: tamże, s. 237-238.Tamże, s. 237.440FRONDA 44/45


To zwrócenie się w przeszłość jest tutaj godne <strong>po</strong>dkreślenia, bowiemskoro (idąc w ślad za koncepcją Charcota) można wyodrębnić wyraźneprawa i symptomy kierujące histerycznymi zachowaniami, to można jezastosować nie tylko do czasów współczesnych, ale i przeszłych. EmileLittre - zafascynowany <strong>po</strong>glądami Charcota jeden z koryfeuszy francuskiego<strong>po</strong>zytywizmu - ukuł <strong>po</strong>jęcie „medycyny retrospektywnej" któramiała nie tylko demaskować fałszywe przypadki opętania 17 . Przypadki„histerycznej neurozy" miała również ujawniać i „ujawniała" w odniesieniudo wielkich świętych Kościoła, zwłaszcza mistyków - jak np. św. Teresyz Avila czy św. Jana od Krzyża (a wcześniej św. Franciszka z Asyżu),których mistyczne uniesienia kwalifikowano według schematu Charcotajako „klaunizm" (lub też attitudes passioneles) 16 ':Nieprzypadkowo metody „medycyny retrospektywnej" stosowanowobec osoby Joanny dArc (beatyfikowanej przez Piusa X, a kanonizowanejprzez Piusa XI), która w toczonej na przełomie XIX i XX wieku walce„dwóch Francji" była symbolem Francji katolickiej i monarchicznej.Rozmowy Joanny z Archaniołem Michałem, wzywającym ją do <strong>po</strong>djęciawalki o wolność Francji i o „<strong>po</strong>wrót króla", były jednoznacznie kwalifikowanejako symptomy neurozy histerycznej.„Biblioteka Dlaboliczna"Jednym z uczniów Charcota był Desire Bourneville, który jako członekrady miejskiej Paryża patronował laicyzacji (dokończonej na <strong>po</strong>czątkulat osiemdziesiątych XIX wieku) zakładów leczniczych w stolicy Francji.Usunięcie zakonników i zakonnic ze szpitali odbyło się <strong>po</strong>d hasłem promowania„metody naukowej" kosztem „metafizycznego ducha", przy jednoczesnejkonstatacji, że „dobro publiczne różni się od chrześcijańskiegomiłosierdzia, jest narodową służbą, która musi być wykonana przez sektorobywatelski" 19 .W 1883 roku zlaicyzowano wszystkie paryskie szpitale (nowe kadrypielęgniarskie miały dostarczać <strong>po</strong>wołane w 1878 roku z inicjatywy171819Tamże, s. 234-235.Tamże, s. 235.Tamże, s. 231.ZIMA 2008441


Bourneville'a „szkoły dla laickich pielęgniarek"). W tym samym rokuBourneville roz<strong>po</strong>czął edycję dziewięciu tomów „Biblioteki Diabolicznej"(Bibliotheąue Diaboliąue), w której zgromadzono bogato ilustrowanefotografiami i rysunkami „dowody" istnienia histerii ujawniającejsię zwłaszcza w klasztorach jako doznania mistyczne 20 . Według autora„Biblioteki Diabolicznej" ukrycie histerii <strong>po</strong>d płaszczykiem mistycznychobjawień umożliwiło m.in. Kościołowi w XVI wieku „wsparcie doktrynyo Realnej Obecności [Chrystusa w Najświętszym Sakramencie]" 21 .Nic dziwnego, że tak „unaukowiona" psychiatria zaczęła robić karieręw III Republice. W 1876 roku na wniosek deputowanego GeorgesaClemenceau, zaczynającego swoją <strong>po</strong>lityczną karierę w szeregach antykatolickichradykałów, utworzono na wydziale medycznym paryskiego2021Tamże, s. 235-236.Tamże, s. 236.442 FRONDA 44/45


uniwersytetu finansowaną z budżetu państwa „katedrę alienacji umysłowej[alienation mentale]". W 1882 roku rząd Leona Gambetty (autorasłynnego motta <strong>po</strong>litycznego III Republiki: „klerykalizm - oto wróg!")utworzył z kolei katedrę chorób systemu nerwowego. Jej pierwszym szefemzostał Charcot 22 .Republika zna „swoich" uczonychNależy tutaj zauważyć, że uprawiająca kult nauki III Republika nie miałalitości dla tych naukowców, którzy nie <strong>po</strong>dzielali laicyzującego zapału,albo - co gorsza - stali „<strong>po</strong> tronie ciemności". Dla nich droga awansuzawodowego była zamknięta. Przecież - jak pisano w prasie oddanej ideilaickiej republiki - „gorliwy katolik i dobry człowiek nauki - to są rzeczy,które nigdy nie idą w parze" 23 . Tak więc w 1882 roku odmówiono z tejwłaśnie przyczyny Edouardowi Branly'emu katedry fizyki medycznej naparyskim uniwersytecie, a jego kandydatura do Akademii Nauk aż do1911 roku była skutecznie blokowana, by za<strong>po</strong>biec „triumfowi reakcji"Ta sama Akademia skutecznie sprzeciwiła się w 1909 roku inicjatywiesztokholmskiej Akademii Nauk, by Branly wraz z Marconim otrzymaliNagrodę Nobla w dziedzinie fizyki 24 .Podobny los był udziałem innego fizyka, profesora w Lille i Bordeaux.Pierre'a Duheme'a (1861-1916), któremu kolejne rządy przez <strong>po</strong>nad 20lat (od 1894 roku aż do śmierci uczonego) odmawiały prawa do objęciaprestiżowej katedry fizyki teoretycznej w College de France. Powód byłten sam: zaangażowanie się prof. Duheme'a <strong>po</strong> stronie prześladowanychprzez Republikę instytucji katolickiego wychowania i edukacji 25 .Nie można więc odmówić III Republice zaślepienia w uprawianiukultu nauki. Dokładnie <strong>po</strong>trafiła rozróżnić, kto jest „prawdziwym" naukowcem.Jak mówił klasyk: „była za, a nawet przeciw".GRZEGORZ KUCHARCZYK22232425Tamże, s. 232-233.Cyt. za H.W. Paul, dz. cyt, s. 198.O perypetiach Branly'ego zob. tamże, s. 198-199.Tamże, s. 202-211.ZIMA 2008


Lider Samo<strong>po</strong>mocy Chłopskiej Stanisław Wojtowicztwierdził, że jego partia istnieje tylko <strong>po</strong> to, by prowadzić„obróbkę materiału chłopskiego" dla <strong>po</strong>trzeb komunizmu,<strong>po</strong> której „miał on być <strong>po</strong>ddany <strong>po</strong>d bez<strong>po</strong>średniewpływy i działalność KPP". Wojtowicz ilustruje to wyśmienitątrawestacją sowieckiego symbolu sojuszu robotniczo-chłopskiego- sierpa i młota, który na gruncie<strong>po</strong>lskim przekształca się w topór i hebel. Hebel to partiakomunistyczna, która nadaje materiałowi ludzkiemu<strong>po</strong>żądany kształt nowego człowieka, na swój obrazi <strong>po</strong>dobieństwo zamieniając go w produkt ostateczny- homo sovieticus. Ale surowy materiał, w którym płynąjeszcze soki tradycji przekazanej przez <strong>po</strong>kolenia przodków,żywe zwłaszcza w warstwie konserwatywnych, katolickich<strong>po</strong>lskich chłopów, nie nadaje się do obróbki.Te drzewa należy najpierw ściąć - <strong>po</strong>trzebny jest więctopór, czyli partia quasi-ludowa.DARIUSZMAGIER444FRONDA 44/45


1.Symbole to archetypy kultury, <strong>po</strong>dstawowe dane o stanie ducha danejgrupy ludzkiej, kondycji cywilizacyjnej. Niosą ze sobą ładunek emocjonalnyi informację. Bez bliższych wyjaśnień umiejscawiają reprezentantówdanego symbolu w świadomości s<strong>po</strong>łecznej, nierzadko przekraczającejramy państw czy kontynentów. Bo czyż <strong>po</strong>trzeba dodatkowych jeszczeinformacji w przypadku <strong>po</strong>służenia się krzyżem, gwiazdą Dawida, półksiężycem,swastyką czy sierpem i młotem? Symbole stają się ikonami,znakami kulturowymi, herbami, które pierwotnie <strong>po</strong>zwalały rycerstwuw bitewnym zamęcie odróżnić swoich od obcych, a współcześnie skupiają(i odróżniają wśród masy ludzkiej) osoby <strong>po</strong>dobnie myślące, czującei odbierające świat. Nierzadko <strong>po</strong>trafią oddać większą prawdę o danymzjawisku, niż wielostronicowe opracowania.2.Funkcjonuje w metodologii badań nad ruchem ludowym pewien PRL--owski paradygmat, który zawsze budził mój sprzeciw. I budzi nadal, <strong>po</strong>nieważ<strong>po</strong>mimo cezury roku 1989 trwa w najlepsze, o czym przekonałemsię, próbując <strong>po</strong>walczyć z nim na łamach PAN-owskich „Dziejów Najnowszych".Niestety, traktująca o tym praca nie przebiła się przez skostniałącenzurę redakcyjną (zostanie opublikowana w 7. numerze pismas<strong>po</strong>łeczno-historycznego „Glaukopis"). Chodzi mianowicie o zagadnienietzw. radykalnych partii chłopskich, które <strong>po</strong>jawiły się w Polsce w okresiemiędzywojennym. Otóż studia nad zagadnieniem radykalnych partiichłopskich uparcie włącza się w zakres badań nad ruchem ludowym.Tym samym nadal pełną aktualnością metodologiczną mogą cieszyć sięZIMA 2008445


prace <strong>po</strong>wstałe w okresie obowiązywania materializmu historycznego,by wymienić tylko takie s<strong>po</strong>śród nich, jak Zjednoczenie Lewicy Chłopskiej„Samo<strong>po</strong>moc" 1928-1931 Henryka Cimka (Lublin 1973), Rozwój organizacyjnyNiezależnej Partii Chłopskiej i Zjednoczenia Lewicy Chłopskiej„Samo<strong>po</strong>moc" Henryka Słabka („Roczniki Dziejów Ruchu Ludowego" nr6/1964) czy Kształtowanie się lewicy w ruchu ludowym w latach 1924--1931 Benona Dymka, (70 lat ruchu ludowego. Materiały z sesji naukowejzorganizowanej przez Zakład Historii Ruchu Ludowego przy NKZSL22-24 XI1965 r., Warszawa 1967). A przecież <strong>po</strong>wstawały one w okresie,kiedy historiografia, niczym za panią matką, <strong>po</strong>dążała drogą marksistowskiejmetodologii, zaś Lenin, pierwszy z wielkich XX-wiecznych zbrodniarzy,dowodził, że „w s<strong>po</strong>łeczeństwie opartym na walce klasowej nie mamiejsca dla «bezstronnej» nauki" 1 . Tym samym opracowania te tworzonebyły nie tyle przez historyków (albo nie tylko przez historyków), ale przezhistoryków-aparatczyków. Alain Besancon tę marksistowsko-leninowskądoktrynę wytłumaczy we właściwej sobie stylistyce: ,,[W komunizmie]uczony jest działaczem, <strong>po</strong>nieważ uczony i działacz jest uczonym z tejracji, że jest działaczem" 2 .12W. Lenin, Trzy części składowe marksizmu, w: Dzieła, 1.19, s. 1.A. Besancon, Świadek wieku, red. F. Memches, 1.1, Warszawa 2006, s. 55.446 FRONDA 44/45


3.Lata 1918-1920 przyniosły zwolennikom komunizmu dotkliwą <strong>po</strong>rażkę.Oto za<strong>po</strong>wiadany przez projektantów nurtu moment urzeczywistnieniarewolucji socjalnej, do którego przyczynić się miał w Europie chaos związanyz przebiegiem i skutkami wojny światowej - nie nastąpił. W Polscedodatkowo boleśnie dotknęła ich <strong>po</strong>rażka bolszewickiego najazdu,w trakcie której zdradziecko zwrócili się przeciwko własnemu państwui rodakom, wspierając sowieckiego agresora. Kolaboracja z Sowietami<strong>po</strong>dczas wojny <strong>po</strong>lsko-bolszewickiej zdecydowała o losie KomunistycznejPartii Robotniczej Polski (późniejszej Komunistycznej Partii Polski)i innych komunizujących ruchów w Drugiej Rzeczy<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej. Przylgnęłodo nich piętno zdrady, a sami przedstawiciele tej ideologii definitywnieskompromitowali się w oczach narodu. W efekcie przez cały okresmiędzywojenny skupiali się wokół nielegalnego stronnictwa <strong>po</strong>litycznegostanowiącego de facto agenturę Związku Sowieckiego i przezeń utrzymywanego.4.Fakt ten zmusił centralę ruchu komunistycznego w Moskwie do przewartościowańw zakresie dotychczasowej działalności. Oto bowiem okazałosię mrzonką przekonanie, iż rewolucję może wzniecić (i wygrać) samatylko klasa robotnicza. Nieliczna w słabo uprzemysłowionej EuropieŚrodkowo-Wschodniej, a w dodatku zbyt mocno przesiąknięta ideą narodowąi nie<strong>po</strong>dległościową, nie była w stanie unieść ciężaru rewolucji.Od sierpnia 1920 roku, w momencie krachu innej możliwości - zaprowadzeniakomunizmu drogą bolszewickiej ekspansji - stało się jasne, żeklasę robotniczą ktoś musi w tej nierównej walce z kapitałem ws<strong>po</strong>móc.Tylko w ten s<strong>po</strong>sób można było marzyć o przejęciu władzy i zamianieustroju na dyktaturę proletariatu, czyli totalne rządy partii komunistycznejjako tegoż proletariatu uosobienie.Już w 1920 roku <strong>po</strong>dczas II Kongresu Międzynarodówki KomunistycznejLenin wysunął hasło sojuszu robotniczo-chłopskiego*, który3W. Lenin, Dziecięca choroba „lewicowości" w komunizmie, Dzieła, t. 31, s. 1.ZIMA 2008 447


zaklęty w symbolice przetrwa w godle Sowietów do lat dziewięćdziesiątychXX wieku. Znany z czołówki Mosfilmu motyw robotnika i kołchoźnicystanie się nowym archetypem, komunistycznymi Adamem iEwą, pierwszymi rodzicami nowego człowieka, który narodzi się z tegozwiązku, zaludni ogromne obszary nowego raju i będzie go sobie czynił<strong>po</strong>ddanym - człowieka sowieckiego. Nowym bogiem, kreatorem tychistot będzie zaś władza sowiecka uosabiana przez kremlowskiego genseka.Natomiast rolę węża-szatana, który kusił w biblijnym Edenie, zajmątu Hegel oraz intelektualiści - zombi zniewoleni jego ukąszeniem i<strong>po</strong>s<strong>po</strong>łu kąsający wszystkich dokoła. Zew wodza rewolucji przekują wczyn komunistyczni programiści, których wysiłkiem <strong>po</strong>jawiają się wkrótcerewolucyjne programy agrarne. Pozostanie tylko przenieść je na gruntchłopski, gdzie ma się akumulować do momentu zwerbowania tej częścis<strong>po</strong>łeczności do szeregów armii walczącej <strong>po</strong>d czerwonym sztandarem.Tak jak w ojczyźnie proletariatu, gdzie godło nań czekać będzie gotoweod punktu 0, czyli roku 1917. Namacalnym wyrazem sojuszu będziezaś tchnięcie życia w nową kreaturę sowieckiego doktora Frankensteina- Międzynarodową Radę Chłopską, którą oficjalnie <strong>po</strong>wołał do istnieniaMiędzynarodowy Kongres Chłopski zorganizowany przez Sowietyw Moskwie w dniach 10-16 października 1923 roku.5.Otwarcie tamy dla komunistycznej fali mającej zalać <strong>po</strong>lską wieś symbolizujesama zmiana nazwy kompartii w 1925 roku. Odnowiona, jużnie tylko „robotnicza", ale wręcz ogólnos<strong>po</strong>łeczna, partia komunistycznadaje dyskretny znak, że jej nowi członkowie chłopskiego <strong>po</strong>chodzeniastaną się w niej równoprawnym partnerem proletariatu, z czasem wygos<strong>po</strong>darowującteż skrawek miejsca dla - dziwacznej lingwistycznie - inteligencjipracującej. Oczywiście nigdy to nie miało nastąpić, co <strong>po</strong>kazałozarówno funkcjonowanie nielegalnej struktury w okresie międzywojennym,jak i socjalizm realizowany w praktyce w Polsce <strong>po</strong> 1944 roku, kiedyto partia ludowa (Zjednoczone Stronnictwo Ludowe) nadal była jedyniegorszą kompartią dla ludności wiejskiej, koncesjonowaną przez komunistów.Ze strony <strong>po</strong>lskiej sekcji Kominternu, którą stanowiła KPP, była toli tylko czystej wody socjotechnika.448FRONDA 44/45


6.Ruszyła zatem na biedną <strong>po</strong>lską prowincję armia tubylczych agitatorówopłacanych przez sowiecki lud pracujący miast i wsi, w znoju kładący<strong>po</strong>dwaliny <strong>po</strong>d państwo, które pół wieku z okładem później prezydentUSA określi trafnym mianem Imperium Zła. Nikt nie miał nad nami litości/My także jej mieć nie będziemy./ Nikt nie chciał nam ziemi dać- naszej własności,/ My sami co nasze weźmiemy - śpiewali kusicielskogłodnemu ziemi <strong>po</strong>lskiemu, białoruskiemu i ukraińskiemu chłopu refrentzw. Pieśni Oraczy, zakazanej przez władze (jako wywrotowa), lansowanejjako hymn rewolucyjnej wsi 4 .7.W tym samym czasie na szczytach konspiracyjnej drabiny kominternowskiejsekcji <strong>po</strong>lskiej trwała walka z wewnętrzną o<strong>po</strong>zycją, negującą<strong>po</strong>trzebę i sens utrzymywania osobnej struktury organizacyjnej dla rewolucyjnejludności chłopskiej 5 . Walka zwycięska, czego dowodem stałosię <strong>po</strong>wołanie Niezależnej Partii Chłopskiej w listopadzie 1924 roku.Powołanie nie <strong>po</strong>przez oddolną kreację, ale przez odgórny, pilotowanyprzez agentów KPRP, rozłam wewnątrz klubu <strong>po</strong>selskiego PSL-Wyzwolenie.Tacy rozłamowcy, jak Adolf Bon, Feliks Hołowacz, Antoni Szapiel,Sylwester Wojewódzki, Stanisław Ballin i Włodzimierz Szakun przewijaćsię będą odtąd w różnych odsłonach prokomunistycznego ruchu chłopskiego6 . Całą mocą zaangażują się weń Wojewódzki, Ballin i Hołowacz.Do tego stopnia, że w pewnym momencie wybiorą wolność za wschodniągranicą. Dwóch pierwszych zostanie złożonych w ofierze krwiożerczemubogu rewolucji <strong>po</strong>żerającemu własne <strong>po</strong>tomstwo 7 . Hołowacz wyłgasię kilkuletnim <strong>po</strong>bytem w stalinowskich kazamatach; jego przeszłość4Archiwum Państwowe w Lublinie Oddział w Radzyniu Podlaskim, Sąd Okręgowyw Białej Podlaskiej, sygn. 785.5H. Cimek, Zjednoczenie Lewicy Chłopskiej „Samo<strong>po</strong>moc" 1928-1931, Lublin1973, s. 13.6H. Cimek, Sojusz robotniczo-chłopski w Polsce 1918-1939, Warszawa 1989,s. 150.7ZIMA 2008Słownik biograficzny działaczy ruchu ludowego, Warszawa 1989, s. 27.449


stanie na drodze wyjścia z nieludzkiej ziemi wraz z Armią Andersa. Wrócido Polski w 1946 roku, by radować się zwycięstwem ideologii własnejmłodości 8 . Szakuna dopadnie zazdrosny bożek konkurencyjnej ideologiineogermańskiej - zginie w obozie koncentracyjnym w Stutthofie 9 . JedynieSzapiela uratują działania rządu Drugiej RP, który wielokrotnymiaresztowaniami zniechęci go do anty<strong>po</strong>lskich knowań 10 . Zanim to jednaknastąpi, <strong>po</strong>trzebna będzie delegalizacja NPCh przez władze. Osierocone,zbolszewizowane towarzystwo rozbiegnie się <strong>po</strong> limesie lewej strony sceny<strong>po</strong>litycznej. Jedni założą Radykalną Partię Włościańską Ziem Białoruskich,inni znajdą miejsce w Stronnictwie Chłopskim, jeszcze inni wesprąChłopską Partię Lewicową. Dopiero matczyna ręka kompartii, która naswoim siódmym zjeździe w lecie 1927 roku zdecydowała, że idea niosącychświatło komunistycznej propagandy na <strong>po</strong>lską wieś za <strong>po</strong>średnictwematrap samodzielnych partii chłopskich sprawdza się, i należy tewysiłki kontynuować. Pojawiły się projekty tworzenia kolejnych partii ludowych,które wykorzystałyby dawną strukturę, działaczy i formy organizacyjneNPCh. Pryncypałowie z KPP wskazywali również s<strong>po</strong>sób, w jakinależało <strong>po</strong>stę<strong>po</strong>wać przy <strong>po</strong>woływaniu tych <strong>po</strong>dmiotów, czyli kontynuowanierozbijackiej roboty w istniejących, legalnych partiach chłopskich.Szczególnie narażone na te działania stało się Stronnictwo Chłopskie.Ze specjalnym zadaniem skierowany tam został Zygmunt Szymański,członek ścisłego kierownictwa KPP, oraz Stanisław Wojtowicz, którywziął na siebie zadanie wewnętrznego skłócenia członków StronnictwaChłopskiego i wyłonienie zeń nowej, stricte prokomunistycznej struktury.Posłużyła mu do tego animowana przezeń spółdzielnia ZwiązekSamo<strong>po</strong>mocy Chłopskiej oraz jej prasowy organ - pismo „Samo<strong>po</strong>mocChłopska" 11 .891011Słownik biograficzny działaczy <strong>po</strong>lskiego ruchu robotniczego, t. 2, s. 546-547.Słownik biograficzny działaczy ruchu ludowego, s. 385.Tamże, s. 386.H. Cimek, Zjednoczenie Lewicy Chłopskiej „Samo<strong>po</strong>moc" 1928-1931, s. 16.FRONDA 44/45


8.Czas sprzyjał wewnętrznym s<strong>po</strong>rom, bowiem na okres przełomu 1927i 1928 roku przypadła kulminacja kampanii wyborczej do parlamentuRP. Spółdzielnia Wojtowicza, a zwłaszcza jej gazeta, znalazły uznaniew oczach władz KPP. W styczniu 1928 roku na tajnym s<strong>po</strong>tkaniu członkówKC kompartii oraz najaktywniejszych działaczy byłej NPCh <strong>po</strong>stanowiono,że to właśnie struktura Wojtowicza zasłużyła na formalnei oficjalne kontynuowanie działalności. Nowemu stronnictwu nadanonazwę jednoznacznie kojarzącą się z organizacją założyciela, co miałoutrzymać przy niej dotychczasowych zwolenników i czytelników „Samo<strong>po</strong>mocyChłopskiej", a jednocześnie w ty<strong>po</strong>wy dla komunistów s<strong>po</strong>sóbsugerującą <strong>po</strong>wszechność - Zjednoczenie Lewicy Chłopskiej „Samo<strong>po</strong>moc".W skład ZLCh „S" weszli (<strong>po</strong>za kierującymi rokoszem agitatoramiz KPP) rozłamowcy ze Stronnictwa Chłopskiego, głównie z województwalubelskiego, lwowskiego, kieleckiego i warszawskiego 12 .9.Paradoksalnie to Stanisław Wojtowicz, który formalnie do partii komunistycznejnie należał, najdokładniej wyłuszczył istotę tzw. radykalnychpartii chłopskich, jednoznacznie przekreślając możliwość snucia jakichkolwiektez o ich samodzielności czy niezależnej działalności. Bez ogródekstwierdzał, że jego partia istnieje li tylko <strong>po</strong> to, by prowadzić „obróbkęmateriału chłopskiego" dla <strong>po</strong>trzeb komunizmu, <strong>po</strong> której „miał on12Tamże, s. 33.ZIMA 2008451


yć <strong>po</strong>ddany <strong>po</strong>d bez<strong>po</strong>średnie wpływy i działalność KPP" 13 . Wojtowiczilustruje to wyśmienitą trawestacją sowieckiego symbolu sojuszu robotniczo-chłopskiego- sierpa i młota, który na gruncie <strong>po</strong>lskim przekształcasię w topór i hebel. To stolarskie <strong>po</strong>równanie, prostota tej symboliki, najtrafniejoddaje cel, zadania i sens istnienia radykalnych partii chłopskichw międzywojennej Polsce. Hebel to partia komunistyczna, która nadajemateriałowi ludzkiemu <strong>po</strong>żądany kształt nowego człowieka, na swójobraz i <strong>po</strong>dobieństwo zamieniając go w produkt ostateczny - homo sovieticus.Ale surowy materiał, w którym płyną jeszcze soki tradycji przekazanejprzez <strong>po</strong>kolenia przodków, żywe zwłaszcza w warstwie konserwatywnych,katolickich <strong>po</strong>lskich chłopów, nie nadaje się do obróbki. Tedrzewa należy najpierw ściąć, odłączyć je od życiodajnych korzeni, które<strong>po</strong>mpują weń to wszystko, co dla komunizmu nienawistne. Potrzebnyjest topór, czyli quasi-ludowa partia, która <strong>po</strong>d osłoną chłopskiej formyzdradziecko <strong>po</strong>zbawi ofiary atrybutów stojących na drodze bolszewizacji.„Nie zaczynajcie pracy od hebla, skoro istnieje topór!" - przestrzegałWojtowicz niczym nowy jakiś chłopski antyprorok 14 .Ten pseudobiblijny ton s<strong>po</strong>doba się zresztą komunistom, którzy zechcą<strong>po</strong>chwalić się Wojtowiczem na tzw. Europejskim Kongresie Chłopskimzorganizowanym przez Komintern w Berlinie w 1930 roku. SamoZLCh „S" nie przetrwa długo, władze zdelegalizują je w 1931 roku. StylistykaWojtowicza przyczyni się zaś do upadku również jego osoby. Odsuniętyza szerzenie tendencji sekciarskich od wpływu na działalność komunistówna wsi, opuszczony przez dawnych towarzyszy <strong>po</strong>żegna ziemskipadół w <strong>po</strong>łowie lat trzydziestych XX wieku 15 .10.Uparcie utrzymuje się w <strong>po</strong>lskiej historiografii jedna z najbardziej roz<strong>po</strong>wszechnionychdyrektyw metodologicznych PRL-u, zwana czynnikiemekonomicznym, która charakteryzuje się opieraniem wszelkich historycznychsyntez na szerokim <strong>po</strong>nad rzeczywiste <strong>po</strong>trzeby opisie sytuacji go-131415H. Cimek, Sojusz robotniczo-chłopski w Polsce 1918-1939, s. 35.H. Cimek, Zjednoczenie Lewicy Chłopskiej „Samo<strong>po</strong>moc" 1928-1931, s. 260.Tamże, s. 309-310.FRONDA 44/45


s<strong>po</strong>darczej 16 . Zgodnie z doktryną marksistowską ma ona determinowaćwszelkie przejawy działalności ludzkiej w dziejach, co kolokwializuje <strong>po</strong>tocznetwierdzenie, że to byt określa świadomość, a tym samym wpływana przyszły charakter tegoż bytu. Dyrektywa ta została przez historykówprzyswojona i, o dziwo, nie razi <strong>po</strong>wszechnie nawet dzisiaj, <strong>po</strong> kilkunastulatach od oficjalnego zerwania z materializmem historycznym. Co gorsza,nie jest z nim nawet kojarzona. Można by rzec, że to kukułcze jajo komunizmu<strong>po</strong>drzucone metodologii historii. W naszych rozważaniach nadradykalnymi partiami chłopskimi ma ono kapitalne znaczenie, bowiem<strong>po</strong>kutuje w <strong>po</strong>stkomunistycznej historiografii teza, iż bieda <strong>po</strong>lskiej wsiw latach dwudziestych XX wieku rodziła nasiona komunizmu, któremunadawano w ten s<strong>po</strong>sób niejako <strong>po</strong>lskie obywatelstwo. Z twierdzeniemtym nie s<strong>po</strong>sób się jednak zgodzić. Co więcej, czas wreszcie odwrócićpeerelowski paradygmat obowiązujący siłą rozpędu we współczesnejmetodologii historii i tą drogą zakradający się do narracji historycznej- paradygmat badawczy związany z genezą rewolucyjnych stronnictwchłopskich. To nie fatalna sytuacja ekonomiczna <strong>po</strong>lskiej wsi, która przyczyniałasię do radykalizacji chłopskich <strong>po</strong>staw, stanowiła przyczynykiełkowania idei komunistycznych - to agenturalny ruch komunistycznywykorzystywał radykalne nastroje biedoty wiejskiej do szerzenia wśródmas chłopskich swojej ideologii i tym s<strong>po</strong>sobem zjednywania sobie zwolenników.Jeśli zaś się z tym zgadzamy, kolejnym krokiem <strong>po</strong>winno byćusunięcie zagadnienia radykalnych partii chłopskich z zakresu badańnad <strong>po</strong>lskim ruchem ludowym, a włączenie ich w tematykę badawczązjawiska komunizmu w Polsce międzywojennej. Jakkolwiek bowiem zarównow programie PSL-Lewicy, jak i PSL-Wyzwolenie (a nawet PSL-Piast) w różnych okresach dawało się zauważyć tendencje lewicowe czywręcz antykapitalistyczne, nigdy jednak stronnictwa te nie były - tak jaktzw. radykalne partie chłopskie - transmiterami ideologii wrogiego państwana <strong>po</strong>lską na wieś.DARIUSZ MAGIER16J. To<strong>po</strong>lski, Jak się pisze i rozumie historię, Warszawa 1998, s. 271.ZIMA 2008


Na kilka minut przed oficjalną zmianą wart, wyznaczonąna dwunastą, naziści ubrani w mundury wartownikówpaństwowych zaatakowali biuro kanclerza i gdy próbowałuciekać, strzelili do niego. Dollfuss upadł na <strong>po</strong>dłogę,gdzie leżał przez kilka godzin i śmiertelnie krwawił.Prosił swoich zabójców, by <strong>po</strong>słali <strong>po</strong> księdza i lekarza,aie zlekceważyli obie Jego prośby.WIEDEŃ 1934:MIĘDZY DWOMASOCJALIZMAMIALICE VON HILDEBRAND454FRONDA 44/45


„Osobiście jestem przekonany, że gdy kiedyś w przyszłości zostanie napisanaintelektualna historia Kościoła katolickiego XX wieku, Dietrich vonHildebrand będzie uznany za jedną z najwybitniejszych <strong>po</strong>staci naszychczasów", napisał swego czasu kardynał Joseph Ratzinger o człowieku, któregopapież Pius XII nazywał wprost „dwudziestowiecznym DoktoremKościoła". Dietrich von Hildebrand (1889-1977), wybitny katolicki filozofi teolog uczeń Edmunda Husserla, Maxa Schelera i Adolfa Reinacha,w wieku 25 lat nawrócił się na katolicyzm. Był zdecydowanym przeciwnikiemnarodowego socjalizmu, co s<strong>po</strong>wodowało, że aż czterokrotnie musiałuciekać przed nazistami: w 1923 roku z Monachium, w 1933 z Niemiec,w 1938 z Austrii i w 1940 z Francji. Po swej ucieczce z Niemiec do Austriizałożył antynazistowskie (i antykomunistyczne) pismo „Der ChristlicheStdndestaat" i został jego redaktorem naczelnym. Wystę<strong>po</strong>wał wówczaszdecydowanie przeciwko dwóm socjalizmom: narodowemu i międzynarodowemu.Uzyskał w tym <strong>po</strong>moc austriackiego kanclerza Engelberta Dol-Ifussa, który sprzeciwiał się Hitlerowi, ale został zamordowany <strong>po</strong>dczasnazistowskiego zamachu stanu. Ten właśnie okres życia Dietricha vonHildebranda, który przeżył w 1934 roku w Wiedniu dwie socjalistycznerewolty, opisuje wdowa <strong>po</strong> nim - Alice von Hildebrand.Czasopismo otrzymało nazwę „Der Christliche Standestaat"(dosł. „Chrześcijańskie państwo stanowe"). Nazwy tej nie wybrałDietrich. Chciał tytułu, który by otwarcie nawiązywał dostanowiska antynazistowskiego, ale musiał ulec naciskom FriedrichaFundera, redaktora naczelnego czasopisma „Reichs<strong>po</strong>st". Dietrich s<strong>po</strong>tkałsię z Funderem <strong>po</strong>dczas swojej pierwszej wizyty w Wiedniu w sierpniu1933 roku. Kiedy Dietrich <strong>po</strong>wiedział mu, że ma nadzieję przenieśćsię do austriackiej stolicy, Funder przyklasnął. Opublikował w sierpniowymnumerze „Reichs<strong>po</strong>st" z 1933 roku artykuł napisany przez Dietrichawe Florencji, zatytułowany Wielka godzina Austrii, który był w pewiens<strong>po</strong>sób streszczeniem jego przyszłych planów 1 .1Dietrich von Hildebrand, ósterreichs grosse Stunde, „Reichs<strong>po</strong>st" nr 231 (20sierpnia 1933), s. Inn.ZIMA 2008455


Pierwszym problemem, jaki należało <strong>po</strong>ruszyć z EdmundemWeberem, była kwestia płacy. Weber oferował Dietrichowiwynagrodzenie w wysokości sześciuset szylingów miesięcznie.W s<strong>po</strong>sób dla siebie charakterystyczny Dietrich przy<strong>po</strong>mniał Weberowi,że już obiecano mu pieniądze na sześć miesięcy z funduszu na nieprzewidzianewydatki. Czy <strong>po</strong>winien otrzymywać pensję, gdy jednocześniedostawał pieniądze z funduszu? Weber był wyraźnie zaskoczony jegoprostolinijnością. „Ale stoi pan na czele czasopisma i zasługuje pan nawynagrodzenie" - <strong>po</strong>wiedział.Wówczas von Hildebrandnakłonił Webera, aby <strong>po</strong>parł<strong>po</strong>wołanie na jego asystentaKlausa Dohrna, który współpracowałz nim nad planemczasopisma. Poprosił dlaDohrna o pensję w wysokościpięciuset szylingów, co byłodużą sumą jak na <strong>po</strong>czątkującegow dziedzinie dziennikarstwa.Weber był równieniechętny, co zdziwiony. Niechętny, <strong>po</strong>nieważ uważał, że w celu promocjimagazynu korzystniej byłoby <strong>po</strong>wołać na stanowisko obywatela austriackiego,a zdziwiony, <strong>po</strong>nieważ uważał, że zapro<strong>po</strong>nowana pensja jestzbyt wygórowana jak na nieznanego młodego dziennikarza. Weber jasnodał do zrozumienia, że nie aprobuje takiego układu. Dietrich wiedziałjednak, że słowo „skąpstwo" nie wystę<strong>po</strong>wało w słownictwie Klausa i żenie <strong>po</strong>doła, żyjąc z mniejszej pensji. Aby rozwiązać patową sytuację i kuzdumieniu Webera Dietrich zapro<strong>po</strong>nował, że Klaus będzie otrzymywałsześćset szylingów i że on sam dostanie zapłatę pięćset szylingów. Weberzrozumiał, że nie ma do czynienia z „dzieckiem tego świata" Z westchnieniemzgodził się na jego prośbę.Dietrich przekonał również Webera, że <strong>po</strong>trzebna jest muMarguerite Solbrig w roli sekretarki. Marguerite była Żydówką,chociaż jako dziecko została ochrzczona jako protestantkai wstąpiła do Kościoła katolickiego w roku 1919. Dietrich wiedział, żejeśli Marguerite <strong>po</strong>zostanie w Niemczech, to nieuchronnie trafi do obo-456FRONDA 44/45


zu koncentracyjnego. Jej życie było jawnie zagrożone. Przekonał ją, abyprzeniosła się do Wiednia, dokąd przybyła na <strong>po</strong>czątku 1934 roku. Jejprzyjazd okazał się błogosławieństwem zarówno dla Dietricha, jak i dla„Der Christliche Standestaat". W jej przypadku miał kogoś, komu mógłbezgranicznie ufać i kto w pełni rozumiał wagę jego misji.Pierwsze tygodnie w Wiedniu były okropnie gorączkowe. Dietrichmusiał zorganizować wydanie czasopisma, co nie było zadaniem łatwym.Musiał także <strong>po</strong>wołać pracowników, wynająć miejsce na prowadzenie biznesui znaleźć drukarza. Ponadto musiał nadzorować roboty wykonywanew mieszkaniu, które znalazł, nim mógł się do niego przeprowadzićwraz ze swoją rodziną (<strong>po</strong>mimo swojego uroku mieszkanie nie miałotoalety). Nie był taką osobą, której tego typu działalność przychodziłałatwo, ale wiedział, że musi to zrobić. Wypełniał misję <strong>po</strong>wierzoną muprzez Boga i kierowało nim <strong>po</strong>czucie obowiązku. Jednak przeszkody byłyogromne. Nie był typem organizatora. Musiał <strong>po</strong>legać na współpracownikach,których skuteczność i wiarygodność były często dalekie od tego,czego miał prawo oczekiwać. Niektórym brakowało bezinteresownegooddania wymaganego w tego rodzaju pracy. Nieraz nie wykonywano jego<strong>po</strong>leceń, a jednak oficjalnie był od<strong>po</strong>wiedzialny za wydawanie tygodnika.Z <strong>po</strong>wodu swojej serdeczności i lekceważenia konwenansów nie <strong>po</strong>trafił<strong>po</strong>dkreślać swojego autorytetu i jego <strong>po</strong>dwładni, świadomi tej słabości,często nadużywali jego uprzejmości. Nie wszyscy rozumieli pracę w „DerChristliche Standestaat" jako moralne i religijne <strong>po</strong>wołanie. Dla niektórychbyły to względy <strong>po</strong>lityczne, dla innych s<strong>po</strong>sób zarobienia pieniędzyna życie.Każdego miesiąca Dietrich musiał czekać w kolejce do biura EdmundaWebera. Było to nie tylko u<strong>po</strong>karzające, ale i kosztowałowiele czasu i energii, które mógłby wykorzystać w innym celu.Ale przyjmował wszystko jako cenę, jaką musi zapłacić za wypełnienietego, co uważał za swoją misję. Mimo wszystkich piętrzących się trudnościpierwszy numer czasopisma ukazał się na <strong>po</strong>czątku grudnia 1933roku.Wyjątkową cechą „Der Christliche Standestaat" było to, że atakowałojednocześnie nazizm i komunizm. Było to konieczne: liczni ludzie zostawalinazistami, <strong>po</strong>nieważ sprzeciwiali się komunizmowi, a inni zostawalikomunistami, <strong>po</strong>nieważ nienawidzili nazizmu. Zamieszanie byłoZIMA 2008457


ogromne i trzeba było koniecznie <strong>po</strong>kazać, że obie te ideologie są przecieżrównie trujące i źe wyrastają z tych samych korzeni: ateizmu, antychrześcijaństwa,triumfu brutalnej siły, totalitaryzmu i <strong>po</strong>gardy dla godnościi praw jednostki 2 .(...) Oddźwięk na czasopismo był bardziej wrogi, niż Dietrichprzewidywał. Wielu ludzi uważało go za pesymistycznegouchodźcę, proroka klęski, którego ostrzeżenia zakłócały radosneżycie stolicy Austrii. Był nie<strong>po</strong>żądaną Kasandrą, kimś, kto psułdobrą zabawę. Niektórzy złapali „wirusa nazizmu" i przeciwstawiali sięDietrichowi od samego <strong>po</strong>czątku. Niektórzy uważali nazizm za przejaw„ducha świata" i byli przekonani, że sprzeciw wobec tego historycznegoprądu jest równie bezużyteczny, co <strong>po</strong>zbawiony sensu. W końcu antysemityzmszerzył się w niektórych austriackich kręgach, które nie przyjmowałyżyczliwie nieustępliwego <strong>po</strong>tępienia przez von Hildebranda antysemityzmujako sprzecznego z chrześcijaństwem. Szokujący wypadekwydarzył się, kiedy Dietrich, zaproszony do seminarium, aby wygłosiłodczyt, grzmiał przeciwko antysemityzmowi, <strong>po</strong>dkreślając jego całkowitąniezgodność z autentycznym obliczem Kościoła katolickiego. Ku jegowielkiej konsternacji kilku kleryków <strong>po</strong> prostu opuściło salę. Nigdy niezaproszono go tam z wykładem <strong>po</strong>nownie 3 .Dietrich von Hildebrand nie szedł na żadne kompromisy. Nierozwadniał swojego przesłania. Szerzył prawdę w <strong>po</strong>rę i niew <strong>po</strong>rę. Popierało go wielu serdecznych zwolenników jego dzieła,natomiast inni go nienawidzili. Antyklerykalni, niepraktykujący katolicy,pronaziści, komuniści, antysemici - ci wszyscy traktowali go jakoczłowieka niebezpiecznego, którego działalność <strong>po</strong>winno się ukrócić.Otrzymywał liczne anonimowe listy, niektóre jedynie obelżywe, innez <strong>po</strong>gróżkami, nawet sugerujące, że <strong>po</strong>winien być <strong>po</strong>wieszony „na swoichwłasnych jelitach".2Zob. artykuły w „Der Christliche Standestaat" oraz: R. Ebneth, Die ÓsterreichisheWochenschrift „Der Christliche Standestaat", Mainz 1976, s. 83.3Lśon Bloy: „Antysemityzm, całkowicie nowożytny wynalazek, jest najgorszym<strong>po</strong>liczkiem, jaki nasz Pan otrzymał w twarz <strong>po</strong>dczas swojej Męki, która wciąż trwa; jestto najkrwawszy i niewybaczalny <strong>po</strong>liczek, <strong>po</strong>nieważ przyjmuje go na twarz swojej Matkii z rąk chrześcijan", w: Das Mysterium Israels, red. J. i R. Maritain, s. 301.45g FRONDA 44/45


(...) W roku 1934 Austrią zaczęły wstrząsać <strong>po</strong>litycznerozruchy socjalistyczne. W lutym, niczym gromz jasnego nieba, socjaliści <strong>po</strong>d przywództwem dr. OttoBauera wywołali w Wiedniu rewolucję (czwartą, którejświadkiem był Dietrich). Mając dostęp do tajnego składubroni, zaczęli strzelać na ulicach. Dollfuss uczyniłwszystko, co w jego mocy, by negocjować z buntownikami. Obiecał imcałkowitą nietykalność i błagał, żeby dla dobra kraju zaprzestali strzelaniny.Jednak nie chcieli słuchać żadnych argumentów. Co miał <strong>po</strong>cząć Dollfuss?Jako głowa państwa musiał zapewnić obywatelom bezpieczeństwo.Nie mógł w żadnym razie <strong>po</strong>zwolić na przedłużanie tego bezsensownegozabijania. Na dachach i w oknach znajdowali się snajperzy socjaliścii nikt, kto ośmielił się wyjść na ulicę, nie był bezpieczny. Kompletniewbrew swojej woli Dollfuss wezwał armię do stłumienia rebelii i w ciągukilku dni przywrócono s<strong>po</strong>kój. Dr Bauer uciekł z kraju. Nieuchronnie <strong>po</strong>obu stronach były ofiary. W trakcie religijnego nabożeństwa żałobnegow kościele św. Michała Dietrich głęboko wzruszył się słowami wy<strong>po</strong>wiedzianymiprzez kanclerza, który głosił <strong>po</strong>kój i <strong>po</strong>jednanie oraz zapewniało swoich modlitwach za tych, którzy stracili życie: czy to żołnierzy, czysocjalistów. Następnie Dollfuss ogłosił ogólną amnestię.Jakiekolwiek skargi wnosiliby robotnicy, którzy wzniecilirewolucję, <strong>po</strong>winni sobie uświadomić, że w czasie,gdy jednym wielkim zagrożeniem był narodowy socjalizm,wszelkie nie<strong>po</strong>koje w Austrii musiały osłabić rządi być na rękę Hitlerowi. Nie było nic, czego Hitler niepragnąłby bardziej niż nie<strong>po</strong>kojów w Austrii. Dałybymu „prawomocny" pretekst do inwazji na ten mały i praktycznie bezbronnykraj. Z tego <strong>po</strong>wodu wielu socjalistów było przeciwnych buntowi,ale ich stanowisko zostało przegłosowane jednym głosem.Konsekwencje stłumienia rewolty były dla Dollfussa <strong>po</strong>ważne. Prasanie omieszkała nazwać go „mordercą". Jacąues Maritain, który dwamiesiące wcześniej wyraził w obecności Dietricha swój <strong>po</strong>dziw dla kanclerza,był teraz oburzony tym, jakimi metodami <strong>po</strong>radził sobie z kryzysem.Kanclerza zakwalifikowano jako złego dyktatora, który bezlitośnieZIMA 2008 459


zdeptał robotników. Maritainzorganizował w Paryżuprotest i zebrał <strong>po</strong>dpisy(co ciekawe, GabrielMarcel 4 odmówił <strong>po</strong>dpisaniadokumentu).Dzisiaj <strong>po</strong>dręcznikihistorii oraz encyklopedieprzedstawiają Dollfussajako niedemokratycznego,autokratycznego i bezwzględnegoszefa państwa.Należy mieć nadzieję, że z czasem historycyprzywrócąmu dobrą reputację,rzucając światłona straszliwą różnicę <strong>po</strong>między totalitaryzmem i autorytaryzmem. Wpierwszym przypadku prawa osoby są bezlitośnie deptane. Uważa się ją zaniewolnika Lewiatana zwanego państwem, do którego należy duszą i ciałem.Rząd autorytarny zaś ogranicza się do sfery ściśle <strong>po</strong>litycznej. W sytuacjachkryzysowych głowa państwa otrzymuj e nadzwyczaj ne uprawnienia,które umożliwiają jej przeforsowanie szybkich decyzji, które w <strong>po</strong>wolnymdemokratycznym procesie argumentów i kontrargumentów okazują sięniemożliwe. To prawda, że Dollfuss przewodniczył rządowi autorytarnemu.Ale jak wyznał swojemu bliskiemu przyjacielowi Gottfriedowi Domanigowi,uważał to za swoje tragiczne fatum, że chociaż był w duszy demokratą,to musiał odgrywać rolę „dyktatora" Będąc człowiekiem miłującym<strong>po</strong>kój, został zmuszony do wezwania armii, aby stłumiła rewoltę. Człowiekz misją historyczną (a Dollfuss otrzymał taką misję) często jest zmuszonydo roli całkowicie przeciwnej niż jego zasadnicze stanowisko i najgłębszedążenia.4Gabriel Marcel (1889-1973), filozof francuski, dramaturg i krytyk, nawrócił się nakatolicyzm w roku 1929. Podzielał wiele <strong>po</strong>litycznych przekonań von Hildebranda.460FRONDA 44/45


W książce <strong>po</strong>święconej Georges'owi Bernanosowi 5znalazłamartykuł nakreślający <strong>po</strong>równanie między tym słynnym francuskimpisarzem, dobrze znanym ze swoich zdecydowanych<strong>po</strong>staw <strong>po</strong>litycznych, jakie zajmował, a Joanną d'Arc, uroczą, łagodnądziewicą z Domremy, która usłyszała głos wzywający do wyruszenia nawojnę - bouter les Anglais hors de France - do stoczenia zaciekłych bitewi oglądania straszliwego rozlewu krwi, aby wypełnić misję, której nigdyby się nie <strong>po</strong>djęła i która kosztowała ją życie. Analogicznie Dollfuss byłczłowiekiem <strong>po</strong>koju, który został wezwany do walki. Znalazł się w dramatycznejsytuacji, która usprawiedliwiała <strong>po</strong>stawę, jaką zajął, i wiedział,że zajmując taką <strong>po</strong>stawę, wystawia się na niesprawiedliwe zarzuty.Któregoś dnia historia być może przyzna, że wielkość Dollfussa<strong>po</strong>legała na tym, że jasno dostrzegł „wezwanie chwili" przeciwstawiającsię ohydzie narodowego socjalizmu, <strong>po</strong>dczas gdywiększość <strong>po</strong>lityków cierpiała na ostry przypadek śle<strong>po</strong>ty moralnej. Został<strong>po</strong>wołany do <strong>po</strong>święcenia się tej wielkiej <strong>po</strong>litycznej misji, a to uniemożliwiłomu przyjrzenie się innym sprawom, bardzo bliskim jego sercu.W końcu był on jedynym mężem stanu w Europie w tamtym czasie, którywykazał się pełną przenikliwością i zapłacił za to życiem. Hitler nie miał<strong>po</strong>wodów, by zlecić zamordowanie Chamberlaina - tego pełnego dobrychchęci, ale żałośnie ślepego <strong>po</strong>lityka, który łykał w całości kłamstwaw roku 1938 serwowane mu w Monachium przez Hitlera.Oto co miał do <strong>po</strong>wiedzenia Chesterton o tym epizodzie w życiuaustriackiego kanclerza: „Przeciwko tej <strong>po</strong>gańskiej hordziewystąpił Engelbert Dollfuss, skromny człowiek biednego, wiejskiego<strong>po</strong>chodzenia, kierowany odwiecznym instynktem tego <strong>po</strong>chodzenia,gotowy na wszystko, by ocalić resztki rzymskiej cywilizacji Niemiec"Odnosząc się do rewolucji socjalistycznej, napisał:„Powiem tylko tyle, że dowolny osąd w tej sprawie nie ma żadnejwartości, jeśli nie staje w obliczu fundamentalnego faktu, że byłoto rozprawienie się z buntem w czasie wojny. Przyznać, że Dollfusswalczył na dwa fronty, to oczywiste, ale niewystarczające. Byłaustriackim patriotą, katolikiem <strong>po</strong>ważnie liczącym się z <strong>po</strong>stulatami5Georges Bernanos, red. A. Beguin, Neuchatel 1949.ZIMA 2008 461


proletariatu, ale od tyłu zaatakowali go komuniści - w tym samymmomencie, gdy bronił swojego własnego kraju przed tyranami,którzy ciemiężyli wszystkich, również komunistów. [...] Nic niebyłoby bardziej ty<strong>po</strong>we dla tradycji sięgającej odległych czasów niżo<strong>po</strong>wieść o karle, który prowadził armie broniące głupich olbrzymówz niemieckich lasów. Ale to, czy będzie, czy nie będzie się go pamiętaćna ziemi, ma dla niego małe znaczenie. Chociaż ta świnia, która <strong>po</strong>nim deptała, wzbroniła mu nawet księdza, to wiemy, jakiego imieniawzywał, kiedy umierał" 6 .Krótkotrwała rewolta socjalistyczna znacznie osłabiła <strong>po</strong>zycjęDollfussa. Nieświadomie socjaliści <strong>po</strong>szli Hitlerowi na rękę.Osłabili <strong>po</strong>pularność austriackiego kanclerza, wzmacniając imperialistyczneplany nazistów wobec Austrii. Los Dolltussa był przesądzony.Uniknął już zamachu w październiku 1933 roku. Było jasne, żewrogowie mieli zamiar dokonać kolejnej próby.Ale trzeba tutaj ws<strong>po</strong>mnieć kolejne nieszczęśliwe zdarzenie.Zdecydowano, że karę śmierci, która w Austrii została zniesiona,<strong>po</strong>winno się przywrócić w celu <strong>po</strong>wstrzymania serii czynnychnapaści - wszczynanych, rzecz jasna, przez nazistów - które się wówczasmnożyły. Wydawało się, że ten krok stanowi rozsądną od<strong>po</strong>wiedź. Alekiedy Weber <strong>po</strong>wiedział Dietrichowi, że ma nadzieję, iż pierwszym złapanymwinowajcą będzie komunista, a nie nazista, Dietrich się zasmucił.Weber wyraźnie się obawiał, że jeśli pierwszą ofiarą tego nowego prawabyłby narodowy socjalista, wywołałoby to oburzenie w Niemczechi wzrost <strong>po</strong>litycznego napięcia <strong>po</strong>między obydwoma krajami. Dietrichaten argument w żadnej mierze nie przekonywał. Było oczywiste, że nienawiśćHitlera do austriackiego kanclerza była tak wielka, że cokolwiekby Dollfuss zrobił lub nie zrobił, stałoby się przedmiotem nieustającejkrytyki. Państwa totalitarne mają swoje plany i naiwnością jest przyjmować,że ich <strong>po</strong>stę<strong>po</strong>wanie dyktowane jest działaniami państw ościennych.One idą bezwzględnie swoim kursem.6IheDeath of Dollfuss, w: The End ofthe Armistice (1940), przedruk: The CollectedWorks ofG.K. Chesterton, t. V, San Francisco 1987, s. 574-575.462 FRONDA 44/45


Tak się tragicznie złożyło, że pierwszym złapanym kryminalistąnie był ani nazista, ani komunista, ale <strong>po</strong>dpalacz. Kierowanyzemstą spalił szopę. Oczywiście taki <strong>po</strong>stępek, choć godny ubolewania,nie zasługiwał na karę śmierci. Ale austriackie sądy wydawałysię zadowolone, że znalazły winowajcę, który nie był nazistą i wobecktórego można było zastosować nowe prawo. Dollfuss był nieszczęśliwyz <strong>po</strong>wodu tego wyroku, ale myślał, że jego obowiązkiem jest dopuścićdo jego wykonania. Modlił się żarliwie za skazanego, ale <strong>po</strong>stanowił niezmienić zasądzonej kary. Dietrich wychodził z siebie: ta oburzająca niesprawiedliwośćniezmiernie go przygnębiała. Ponadto, <strong>po</strong>mijając kwestięmoralną, Dollfuss robił <strong>po</strong>ważny błąd. W dniu, w którym ten nieszczęśnikstracił życie, razem z Dietrichem i Gretchen spędzali wieczór Matajai Oberst Barn, oboje równie przerażeni losem <strong>po</strong>dpalacza. Bez wątpieniabył winien, ale <strong>po</strong>między <strong>po</strong>pełnionym przez niego przestępstwem a karąziała dramatyczna dyspro<strong>po</strong>rcja. Ani gos<strong>po</strong>darz, ani jego goście nie <strong>po</strong>trafili<strong>po</strong>godzić się z raison d'etat ani usprawiedliwić niesprawiedliwości.To był smutny wieczór.Śmiertelna nienawiść, jaką naziści żywili wobec Dollfussa,nie słabła i 25 lipca 1934 roku <strong>po</strong>djęli w końcu działania.Tego dnia wczesnym rankiem Dietrich złożył jakzwykle swoją comiesięczną wizytę Weberowi. Ten ostatni<strong>po</strong>wiedział mu, że kanclerz jest bardzo zadowolonyz jego pracy i że w dowód wdzięczności przeznaczył dla niego dodatkowąsumę, aby umożliwić Dietrichowi i Gretchen wyjazd na dobrze zasłużonewakacje. Uszczęśliwiony wiadomością, że człowiek, dla którego miał takgłęboki szacunek, był zadowolony z „Der Christliche Standestaat" Dietrichruszył do domu, by <strong>po</strong>dzielić się dobrą wiadomością z Gretchen.Wdzięczność Dollfussa, bardziej niż <strong>po</strong>żądane pieniądze, była dla niego<strong>po</strong>ciechą i balsamem na jego duszę.Wkrótce <strong>po</strong>tem otrzymał telefon od księdza Johna Ósterreichera,konwertyty z judaizmu, który założył wyjątkową organizacjęw celu nawracania Żydów, Pauluswerk (Margarete Solbrig,córka Hermanna i Marguerite, była sekretarką księdza Ósterreichera).Powiedział Dietrichowi, że właśnie usłyszał w radio, że Dollfuss ustąpiłZIMA 2008463


i że nowym kanclerzem jest Anton Rintelen 7 , który publicznie <strong>po</strong>pierałnazizm. Jak rażony gromem Dietrich wykrzyknął: „To niemożliwe! Właśniewidziałem się z Weberem i <strong>po</strong>wiedziałby mi coś, gdyby cokolwiek takiegosię wydarzyło" Wkrótce ksiądz Ósterreicher zadzwonił <strong>po</strong>nownie,mówiąc: „Wydaje się, że w mieście są zamieszki. Coś się dzieje".Dzień 25 lipca okazał się tragiczny. Dietrich włączył radioi wkrótce <strong>po</strong>dano straszną wiadomość. Dollfuss byłprzetrzymywany jako więzień w swoim biurze na Ballhausplatz.Nikt nie wiedział na pewno, co się dzieje.Dietrich napisał: „Ukląkłem przy moim biurku i prosiłemBoga, by ocalił Dollfussa. Zacząłem szlochać na myśl, że ten szlachetnywojownik przeciwko Antychrystowi, ten uroczy, miły i głęboko <strong>po</strong>bożnyczłowiek wpadł w ręce kryminalistów". Dietrich przewidywał, że nawetjeśli Dollfuss przeżyje, to prawdo<strong>po</strong>dobnie zostanie zmuszony doustępstw co do swojej <strong>po</strong>stawy. Jak straszna była myśl, że wpadł w ręceśmiertelnego wroga i że nic nie można zrobić, by go uwolnić.O godzinie 19.00 austriacki kanclerz już nie żył i w końcu<strong>po</strong>informowano opinię publiczną o tym, co zaszło. Nakilka minut przed oficjalną zmianą wart, wyznaczoną nadwunastą, naziści ubrani w mundury wartowników państwowychzaatakowali biuro kanclerza i gdy próbowałuciekać, strzelili do niego. Dollfuss upadł na <strong>po</strong>dłogę, gdzie leżał przezkilka godzin i śmiertelnie krwawił. Prosił swoich zabójców, by <strong>po</strong>słali <strong>po</strong>księdza i lekarza, ale zlekceważyli obie jego prośby. Wszyscy jego pracownicyzostali uwięzieni. Dwaj wartownicy zajęli się nim, przykładającmu opatrunek na ranę. Dollfuss <strong>po</strong>dziękował im słowami: „Chłopcy,jesteście dla mnie tak uprzejmi. Dlaczego inni są całkiem inni? Moimcelem było działanie na rzecz <strong>po</strong>koju. Nigdy nikogo nie atakowaliśmy.Musieliśmy bronić samych siebie. Niech Bóg im przebaczy" Pozwolonomu krótko <strong>po</strong>rozmawiać z majorem Feyem. Błagał go, by <strong>po</strong>prosił Mussoliniegoo zajęcie się jego żoną i dwójką dzieci (w 1934 roku włoskidyktator jeszcze nie wpadł w sidła Hitlera 8 ). Dollfuss zmarł jak chrześ-7Anton Rintelen (1876-1946) byt austriackim jurystą i <strong>po</strong>litykiem.8W tamtym czasie los Mussoliniego jako sojusznika Hitlera nie był jeszcze przesądzony.Jak o<strong>po</strong>wiada John Toland, Mussolini określił nazizm jako „rewolucję starychniemieckich plemion w pierwotnej puszczy przeciwko łacińskiej cywilizacji Rzymu"464FRONDA 44/45


cijanin - <strong>po</strong>dczas modlitwy. Najbardziej dalekowzroczny <strong>po</strong>lityk tamtejburzliwej e<strong>po</strong>ki padł ofiarą bezwzględnego bestialstwa nazistów.Dietrich von Hildebrand <strong>po</strong>padł w głęboki smutek. Chociażjeden raz s<strong>po</strong>tkał <strong>po</strong>lityka, którego mógł <strong>po</strong>dziwiać. Dollfussrozumiał zagrożenie, jakie nazizm stanowił nie tylko dla Niemieci Austrii, ale dla całego świata, i został zamordowany przez swojegonieprzejednanego wroga, Adolfa Hitlera. Jakkolwiek <strong>po</strong>dstawową troskąDietricha był tragiczny koniec Dollfussa i los Austrii, to dostrzegał takżekonsekwencje tego wydarzenia dla siebie. Kto będzie następnym kanclerzem?Czy zrozumie on wagę osobistej misji Dietricha, <strong>po</strong>legającej nazwalczaniu nazizmu i sprzeciwie wobec narastającej infiltracji w Austrii?Czy będzie wspierał „Der Christliche Standestaat"?Wkrótce <strong>po</strong> zamachu na Dollfussa wydawca z Salzburga, Pustet,<strong>po</strong>prosił Dietricha o napisanie książki o kanclerzu. Dietrichzamknął się w swoim gabinecie i w ciągu dwunastu dniukończył biografię tego wielkiego męża stanu. Wydana praca s<strong>po</strong>tkałasię z uznaniem krytyków i przetłumaczono ją na hiszpański, ale wkrótcezostała za<strong>po</strong>mniana 9 . W swojej książce Modern Times historyk PaulJohnson <strong>po</strong>święca Dollfussowi tylko kilka linijek i nie ws<strong>po</strong>mina nawet,że został zamordowany przez nazistów - zadziwiające przeoczenie 10 .Kiedy kamraci jednej głowy państwa mordują głowę drugiego państwa,to jest to tradycyjnie casus belli i z pewnością zasługuje na wzmiankę.ALICE VON HILDEBRANDFragment książki Dusza lwaTłumaczenie: Jan J. Franczaki nazwał Hitlera „mordercą Dollfussa", w: J. Toland, Adolf Hitler, Garden City (N.Y.)1976, s. 355.91934.D. von Hildebrand, Engelbert Dollfuss: Ein katholischer Staatsmann, Salzburg10P. Johnson, Modern Times: The World from the Twenties to the Eighties, NewYork 1983, s. 322-323.ZIMA 2008


Pan Bóg <strong>po</strong>zostawia każdemu człowiekowi jego wolnąwolę. Mieliśmy ją również my, Austriacy, owego 10 kwietnia1938 roku; nawet jeśli Niemcy byli już w <strong>po</strong>siadaniunaszego kraju, ani Bóg, ani Niemcy nie przymusili naszejwolnej woli do „tak" albo „nie".LINZ 1941:Z PĘDZĄCEGO POCIĄGUFRANZ JAGERSTAETTER466FRONDA 44/45


Czy mężczyzna <strong>po</strong>siadający nieślubne dziecko może zostać przez Kościółkatolicki wyniesiony na ołtarze? Austriacki rolnik Franz Jagerstaetterzostał 1 sierpnia 1934 roku ojcem Hildegardy Auer. Jej matka Theresia,niezamężna służąca, nigdy nie została żoną Franza. On sam ożenił sięw 1936 roku z Franziską Schwaninger, z którą miał trzy córki. 26 września2007 roku Franz Jagerstaetter został beatyfikowany <strong>po</strong>dczas uroczystej ceremoniiw katedrze w Linzu.Zanim przeżył głębokie nawrócenie w wieku 27 lat, prowadził życie- jak napisano w aktach procesowych - „moralnie nieu<strong>po</strong>rządkowane".Mieszkał w małej miejscowości Sankt Radegund w Górnej Austrii, na<strong>po</strong>graniczu z Bawarią, gdzie prowadził gos<strong>po</strong>darstwo rolne. Po zajęciuAustrii przez Trzecią Rzeszę nie ukrywał swojej niechęci wobec ideologiinarodowosocjalistycznej. Odrzucił oferowaną mu <strong>po</strong>sadę burmistrza. Powołanydo Wehrmachtu, odmówił służby wojskowej, tłumacząc, że Niemcyprowadzą wojnę niesprawiedliwą, a hitleryzm jest nie do <strong>po</strong>godzeniaz Ewangelią i chrześcijaństwem. W1941 roku został z tego <strong>po</strong>wodu aresztowany,a 9 sierpnia 1943 roku zgilotynowany w więzieniu w Brandenburgunad Hawelą. Do dziś zachowały się jego zapiski więzienne oraz listydo żony Franziski, które pisał w latach 1941-1943. Poniżej publikujemyfragmenty niektórych z nich.Najpierw leżałem w łóżku do północy, nie mogąc zasnąć, chociaż nie byłemchory; ale jednak musiałem zasnąć. Nagle ujrzałem piękną kolejkę,która jechała wokół góry. Oprócz dorosłych do <strong>po</strong>ciągu wsiadały równieżdzieci; nie można ich było <strong>po</strong>wstrzymać. Wolę nie mówić ani nie pisać,jak niewielu było w tej okolicy dorosłych, którzy by nie jechali [tym <strong>po</strong>ciągiem].Nagle jakiś głos <strong>po</strong>wiedział mi: „Ten <strong>po</strong>ciąg jedzie do piekła"Zaraz też zdało mi się, jakby ktoś mnie wziął za rękę. Teraz pójdziemydo czyśćca, <strong>po</strong>wiedział mi ten sam głos; widziałem i odczułem tam takiemęki, że gdyby głos nie <strong>po</strong>wiedział mi, że idziemy do czyśćca, <strong>po</strong>myślałbym,że znalazłem się w piekle. Minęły prawdo<strong>po</strong>dobnie sekundy, gdyna to patrzyłem. Potem usłyszałem szum, ujrzałem światło i wszystkoznikło. Zaraz zbudziłem swoją żonę i o<strong>po</strong>wiedziałem jej wszystko, co zaszło.Do tej nocy nie wierzyłem, że cierpienie w czyśćcu może być takstraszne. (...)ZIMA 2008467


Rys. Janusz Kapusta468FRONDA 44/45


Początkowo ów <strong>po</strong>ciąg stanowił dla mnie zagadkę, ale im dłużej o tymmyślę, tym jaśniej rozumiem, czym on był. Dziś zdaje mi się, że obraz tenprzedstawiał nic innego, jak wdzierający się wtedy - czy też wpełzający- narodowy socjalizm, we wszystkich jego różnorodnych odłamach.Lecz odkąd ludzie żyją na świecie, doświadczenie uczy nas, że Bóg dajeczłowiekowi wolną wolę i tylko z rzadka wyraźnie ingeruje w losy ludzii narodów; i nie inaczej będzie w przyszłości (...). Przez swoje nie<strong>po</strong>słuszeństwowobec Boga Adam i Ewa całkowicie zrujnowali swoje losy. Bógdał im wolną wolę i nigdy nie musieliby cierpieć, gdyby bardziej słuchaliBoga niż kusiciela. (...)Zapytajmy, czy Austriacy i Bawarczycy nie <strong>po</strong>noszą winy za to, że zamiastchrześcijańskiego rządu mamy rząd narodowosocjalistyczny? Czynarodowy socjalizm spadł nam z nieba? Sądzę, że szkoda na to słów, <strong>po</strong>nieważkażdy, kto nie przespał marca 1938 roku, doskonale wie, jak do tegowszystkiego doszło. Sądzę, że nie różniło się to od wydarzeń z WielkiegoCzwartku sprzed tysiąca dziewięciuset lat, gdy naród żydowski miał wybór<strong>po</strong>między Chrystusem, niewinnym Zbawicielem, a przestępcą Barabaszem;również wtedy faryzeusze rozproszyli się wśród ludu, by głośnokrzyczeć i w ten s<strong>po</strong>sób zwieść i zastraszyć tych, którzy stali jeszcze <strong>po</strong>stronie Chrystusa. Jakież to straszliwe historie o<strong>po</strong>wiadano i zmyślanow marcu 1938 roku o chrześcijańskim kanclerzu i duchowieństwie. (...)Nielicznych, którzy nie dali się nakłonić do tego nieszczęsnego „tak"określano mianem głupców lub komunistów, a przecież do dziś nie przestanowalczyć o tych głupców, by ich zdobyć dla narodowosocjalistycznejwspólnoty narodowej lub przynajmniej złożyć ich w ofierze tej idei.Ponieważ Chrystus musiał najpierw umrzeć, by następnie <strong>po</strong>wstaćz martwych. Wielkim Czwartkiem był dla nas, Austriaków, nieszczęsny10 kwietnia 1938 roku (data referendum w sprawie Anschlussu - przyp.tłum.); wtedy to Kościół austriacki znalazł się w niewoli i odtąd wciążleży spętany, i dopóki owo „tak" które wówczas nieśmiało wy<strong>po</strong>wiedziałorównież wielu katolików, nie znajdzie od<strong>po</strong>wiedzi w zdecydowanym „nie"dopóty nie nastąpi dla nas Wielki Piątek. Czy jednak owo „nie" zostaniewy<strong>po</strong>wiedziane tak licznie i solidarnie, jak swego czasu „tak"? Trudnomi w to uwierzyć. Jak zatem może zostać wy<strong>po</strong>wiedziane owo „nie"? CzyZIMA 2008469


odniesie ono jakikolwiek skutek, jeśli nie zostanie wy<strong>po</strong>wiedziane wspólnie?Tak, do tego nie <strong>po</strong>trzeba, by jeden pytał drugiego, <strong>po</strong>nieważ, jaksądzę, każdy uznaje, że warto uwolnić swą duszę z niebezpiecznego <strong>po</strong>łożenia.Lecz decyzja ta może zostać wypełniona, gdy ktoś w każdej chwilijest gotów złożyć każdą ofiarę za Chrystusa i jego wiarę... (...)Wszyscy wiedzieliśmy z gazet, radia, zebrań itd., co Hitler chce uczynić,i że anulowanie długów oraz wycofanie z obiegu reichsmarki niemoże przynieść innych skutków, jak te, które już nastąpiły. Poza tym PanBóg mógłby odebrać wolną wolę również innym narodom i <strong>po</strong>kierowaćich myślami w taki s<strong>po</strong>sób, że <strong>po</strong>ddałyby się bez walki niemieckiemunarodowemu socjalizmowi - lecz Pan Bóg <strong>po</strong>zostawia każdemu człowiekowijego wolną wolę. Mieliśmy ją również my, Austriacy, owego 10kwietnia 1938 roku; nawet jeśli Niemcy byli już w <strong>po</strong>siadaniu naszegokraju, ani Bóg, ani Niemcy nie przymusili naszej wolnej woli do „tak"albo „nie". (...)Sądzę, że gdyby katolickie domy boże były zamknięte, a tysiące wiernychofiarowały swą krew i życie za Chrystusa i wiarę, prawdziwie chrześcijańskawiara nie stałaby w naszym kraju gorzej niż teraz, gdy [Kościół]w milczeniu przygląda się coraz bardziej szerzącym się błędom!Wierzę, że Bóg wystarczająco wyraźnie ukazał mi przez ten sen (czy teżObjawienie) i złożył w sercu, że muszę się zdecydować: narodowy socjalistaczy katolik!Wyskakuj, zanim <strong>po</strong>ciąg wjedzie na docelową stację, nawet jeśli będziecię to kosztować życie.FRANZ JAGERSTAETTERTłumaczenie: Artur KućWkrótce nakładem Frondy ukaże się biografia Franza Jagerstaettera autorstwaErny Putz pt. Boży dezerter.FRONDA 44/45


Wyrażenie „przeżycie metafizyczne" <strong>po</strong>winno mieć siędo przeżycia metafizycznego tak mniej więcej, jak mówienie„boli mnie" do bólu albo <strong>po</strong>wiedzenie: „<strong>po</strong>dajmi tamten czerwony przedmiot" do sytuacji, gdy mówięto komuś, od kogo chcę, by <strong>po</strong>dał mi tamten czerwonyprzedmiot. Czy wy<strong>po</strong>wiedziawszy <strong>po</strong>przednie zdanie,dowiedzieliśmy się czegoś o przeżyciu metafizycznym?Otóż nie, bo nie znamy tej gry.FILOZOFIAPOWROTUCZYLI O TYM, ŻE WSZYSTKOZACZYNA SIĘ I KOŃCZYWOJCIECHCZAPLEWSKINie ustaniemy w <strong>po</strong>szukiwaniach,A kresem wszelkich naszych <strong>po</strong>szukiwańBędzie dojście do punktu wyjściaI<strong>po</strong>znanie tego miejsca <strong>po</strong> raz pierwszyT.S. Eliot, Cztery kwartetyLudzie, którzy pragną się znaleźć na drodze <strong>po</strong>wrotu, <strong>po</strong>winni<strong>po</strong>znać swój własnyi wszystkich rzeczy Pierwszy Początek, bo w nim znajduje sięrównież ich ostateczny kres.bt. Henryk Suzo, Księga Prawdy472FRONDA 44/45


1.Chwila pełna nieokreślonych smutków. W Rosji jest taki ładny obyczaj,że się przed odjazdem, przed rozstaniem siada na chwilę i wspólnie milczy,ci, co jadą, i ci, co zostają. Potem się wzdycha, ech, i dalej w drogę,w ruski bezkres. Dostojewski pisał o tym tak: „Trakt - to coś długiego,długiego, coś, co nie ma końca jak życie ludzkie, jak ludzka tęsknota" 1 .U nas, <strong>po</strong> naszemu, nie zasiada się do rozstania, inny jest <strong>po</strong>lski obyczaj.U nas wkłada się lewą stopę w strzemię - i wtedy Jan <strong>po</strong>daje kieliszek,i pije się strzemiennego, <strong>po</strong> czym się wsiada i jedzie, od razu galopem.Żeby za sobą mieć tę chwilę nieokreślonych smutków. Albo jeszcze inaczej:zimnego i mokrego wieczoru idziesz <strong>po</strong>d wiatr na dworzec, ulicapusta, wszyscy za oknami, za ścianami, zimnymi od tej strony, ciepłymiod tamtej. I <strong>po</strong> zatrzaśnięciu drzwi od razu ukłucie tęsknoty. Od tej stronybolesny, od tamtej kojący blask żarówek. Dojmujące <strong>po</strong>czucie bycia nazewnątrz. I jakaś taka świadomość bez<strong>po</strong>wrotności. Potem, gdy już siedziszsama w przedziale, nad czmychającymi szynami, gdy czoło oparteo szybę przestaje czuć chłód, z łapczywych oczu znikają ostatnie znajomeulice i domy. Smutek i trwoga.Szybko to znika, ten ból. Przychodzi ciekawość nowości, fascynacjaobczyzną, obznajomienie, przyzwyczajenie, zadomowienie w bezdomności.S<strong>po</strong>tykasz ludzi, którzy też tak jak ty są w drodze, mówicie sobie,skąd jedziecie, kim jesteście, dokąd zmierzacie. Uważaj! Mówiąc s<strong>po</strong>tkanemu,skąd jesteś, ujmujesz swój dom w słowa. Miejsce, skąd jesteś,zamykasz w zdaniach, w mówieniu, tak jakbyś brała w niewolę czy w nawias.W końcu twój dom tylko słowem się staje. O<strong>po</strong>wiadasz, o<strong>po</strong>wiadaszi znowu o<strong>po</strong>wiadasz, i w końcu pytana o przeszłość nie pamiętaszjuż przeszłości - lecz tylko słowa, które trzeba <strong>po</strong>wiedzieć. Przebijaniesię przez słowa - uwagą, innym słowem, milczeniem - by się dokopać,dogrzebać się domu (tego prawdziwego miejsca, skąd naprawdę jesteś),jest jak rozgrzebywanie grobu. Boli. I tylko wtedy jest owocne, kiedy jestwyrazem autentycznej <strong>po</strong>trzeby, prawdziwego głodu.Odnajdywać w sobie tę drogę, <strong>po</strong> to, żeby szukać miejsca, skąd jestem- domu, łona, gleby, tego, co przed <strong>po</strong>czątkiem, przed pierwszym1F. Dostojewski, Biesy, tłum. T. Zagórski, Z. Podgórzec, Warszawa 1994, s. 508.ZIMA 2008 473


krokiem, przed tym kieliszkiem, westchnieniem, ech, pierwszym krzykiem- szukać ukrytego, uprzedniego, pierwszej części rozwiązania.Skąd przychodzimy?...2.Jednym z głównych wątków skandalizującej telenoweli <strong>po</strong>d tytułem „Historiafilozofii" jest tocząca się od dwóch i pół tysiąca lat batalia o <strong>po</strong>wrót,o źródło, o (ujmując to w języku Narodu Poetów i Myślicieli) zuruck. Naprzykład w pierwszym odcinku tej telenoweli wystę<strong>po</strong>wał Tales z Miletu,który był wyspiarzem i może właśnie dlatego <strong>po</strong>wiedział, że „arche towoda" co można rozumieć: „wszystko jest wodą" albo: „na <strong>po</strong>czątku jestwoda". A tym, co sprawia, że Tales to filozof, nie jest wcale jego zamiłowaniedo wody, lecz założenia, bez których nie dałoby się tego zamiłowaniatak wyrazić. Owe założenia, które w logice nazywają się presu<strong>po</strong>zycjami,to sądy, np. takie: „wszystko jest czymś Jednym", albo: „można wiedziećcoś, czego się nie widzi" albo: „był jakiś Początek". Tales zakładamożliwość <strong>po</strong>wrotu, to znaczy <strong>po</strong>znawalność tego, co jest na <strong>po</strong>czątku.I to właśnie to <strong>po</strong>wracanie do <strong>po</strong>czątku, który jest wszystkim, to właśnienazywamy „filozofią pierwszą" 2 . Kilka wieków później, za sprawą dośćnieszczęśliwego zbiegu okoliczności (ale o tym o<strong>po</strong>wiem może innym razem)filozofię pierwszą zaczęto nazywać „metafizyką". Potem zaś metafizyka,uznawszy się za teorię bytu, wyemancy<strong>po</strong>wała się, to znaczy wyzwoliłaz obowiązku bycia pierwszą, co zresztą źle się dla niej skończyło(została zgwałcona i zamordowana przez empirystów z <strong>po</strong>zytywistami).Klasyczna metafizyka rozważała kwestie bytu i bycia oraz kwestie wynikającez tych kwestii. Doprowadziwszy te rozważania do sensownychkonkluzji, należało się zająć tym, co uznawano za właściwy cel filozofowania,a celem tym była etyka, to znaczy dająca się zastosować w praktyceod<strong>po</strong>wiedź na pytanie: „jak żyć?"Jednym z <strong>po</strong>wracających motywów naszej telenoweli jest zabieg przestawianiarozmaitych teorii i koncepcji z głowy na nogi i z <strong>po</strong>wrotem. Na2Termin ten został u<strong>po</strong>wszechniony zwłaszcza przez Kartezjusza (głównego bohaterapierwszego odcinka drugiej serii „Historii filozofii") za <strong>po</strong>mocą sławnego traktatuMedytacje o pierwszej filozofii; niestety u Kartezjusza <strong>po</strong>czątkiem, który jest wszystkim,jest „ja"474 FRONDA 44/45


przykład Emmanuel Levinas był filozofem, który zadał sobie pytanie, czy(i jaka) filozofia jest możliwa <strong>po</strong> Auschwitz i Kołymie. Bo dotychczasowafilozofia nie za<strong>po</strong>biegła ani Auschwitz, ani Kołymie. Nie tylko nie za<strong>po</strong>biegła,ale nawet je uzasadniła, przygotowała i s<strong>po</strong>wodowała. EmmanuelLevinas mówi, że jeżeli na <strong>po</strong>czątku drogi klasyczna metafizyka jest filozofiąpierwszą, a etyka - dopiero drugą, to na końcu tej drogi otwierająsię drzwi komory gazowej. Skoro tak, to trzeba odwrócić <strong>po</strong>rządek.Levinas <strong>po</strong>stuluje i ustanawia etykę jako filozofię pierwszą, jako od nowa<strong>po</strong>myślaną metafizykę. Nowym arche, nowym punktem wyjścia jests<strong>po</strong>tkanie. Bo czy może być coś przed s<strong>po</strong>tkaniem? S<strong>po</strong>tkanie, którejest pierwsze, to, od którego się zaczyna, s<strong>po</strong>tkanie „źródłowe" musi byćs<strong>po</strong>tkaniem z Innym. A etyczne, czyli sensowne, jest wtedy, gdy otwieramsię na Innego jako Innego. Nie zawłaszczam, nie zabijam, nie czynięTym Samym. Przyjmuję za Innego od<strong>po</strong>wiedzialność, aż do gotowościoddania życia za niego. S<strong>po</strong>tkanie, twoje ze mną, to za każdym razem<strong>po</strong>czątek, który jest wszystkim. Chyba że chcesz mnie ominąć, zniewolićlub zabić.A teraz parę słów o dwóch projektach, których zasadniczą treścią jestzaczynanie od nowa, czyli szukanie punktu wyjścia, czyli wspinaczka doźródła (zauważ, że ludzie z nizin, tacy jak my, do źródła mają zawsze <strong>po</strong>dgórkę), czyli <strong>po</strong>wrót. Dwa razy zuriick, zuriick Heideggera i zuriick Wittgensteina.3.Niemiecki filozof Martin Heidegger w tekście Koniec filozofii i zadaniemyślenia? twierdzi, że ta historia, historia metafizyki, jest zamknięta.Koniec metafizyki, tej rozumianej jako teoria bytu, teoria arche, możliwych<strong>po</strong>dstaw, zasad czy gruntów - już nastąpił, ciąg dalszy możliwyjest już tylko w <strong>po</strong>staci epigonalnych kontynuacji i nawiązań. Nie będziejuż nowych odcinków serialu, najwyżej remiksy starych, na nowo<strong>po</strong>montowanych. Filozofia kończy się w naukowości s<strong>po</strong>łecznie działającegoczłowieka, na ostatecznej nauce <strong>po</strong>dstawowej - cybernetyce,3Wykład zawarty w Ku rzeczy myślenia, tłum. K. Michalski, J. Mizera, C. Wodziński,Warszawa 1999.ZIMA 2008475


ozumianej jako pragmatyczna i efektywna teoria sterowania ludźmi i ichwytworami. Czyżby to już naprawdę był koniec? Heidegger ufa, że nie.Od<strong>po</strong>wiada przecząco i prorokuje przemianę cywilizacji, jej wyzwoleniesię ze swe; techniczno-naukowo-przemysłowej <strong>po</strong>staci. Cóż więc ma <strong>po</strong>cząćmyśl, uwięzła w bezruchu? Heidegger <strong>po</strong>wiada, że <strong>po</strong>cząć trzebaod nowa, przy czym to „od" dotyka czegoś uprzedniego wobec <strong>po</strong>czątku.Czegoś wcześniejszego niż „najpierw". Ponieważ <strong>po</strong> końcu już nic niemoże być, trzeba wrócić przed <strong>po</strong>czątek. Sednem <strong>po</strong>szukiwańHeideggera jest prawda, którą nazwać można przedustanowioną. Prawdaprzedustanowiona, czyli wcześniejsza niż ustanowienie, wcześniejszaniż prawo, w jakimś sensie wcześniejsza od samej siebie. Aletheia, nieskrytość,greckie słowo. Pamiętasz Lethe - <strong>po</strong>dziemną rzekę, której wodydają za<strong>po</strong>mnienie duszom zmarłych? Aletheia, greckie słowo, które zwykliśmytłumaczyć jako 'prawda! jako prawda myślane już przez Platonai Arystotelesa, ba, używane tak już u Homera - jeszcze u Parmenidesajest czymś mniej i czymś więcej niż prawda. Czymś mniej, bo jest czymśprzed prawdą, czymś więcej, bo jest warunkiem jej możliwości. 'Prawda',która zaczyna się od przedrostka a-, od negacji! Sercem aletheia ('nieskrytości')jest skrytość, która zaczyna odkrywać się, a raczej odkrywaćto, co skryte. Jest zatem aletheia prześwitem. Jak kiedy wędrując przezlas, doświadczamy jasności wśród przerzedzających się drzew. Prześwitjest tym, co umożliwiając ukazywanie, samo nie jest widziane, bo człowiekprzebywający w prześwicie czy stający wobec prześwitu zwraca sięku temu, c o się ukazuje (a nie ku samemu ukazywaniu). Doświadczonei <strong>po</strong>myślane jest tylko to, co aletheia umożliwia, a nie ona sama. A too nią Heideggerowi chodzi. Na nią chce patrzeć, do niej <strong>po</strong>wracać. Powrótdo tak rozumianego punktu wyjścia jest u Heideggera <strong>po</strong>wrotemdo przedracjonalności. Jest intensywnym doświadczeniem tego, co niewymaga dowodu. Czy obstając za tym, co dowodliwe, nie zamykamy sobiedrogi do tego, co jest?4.Zupełnie inne zuriick, inny trop do <strong>po</strong>czątku wytycza Ludwig Wittgenstein.Ten, który <strong>po</strong>wiedział, że „praca filozofa <strong>po</strong>lega na gromadzeniuprzy<strong>po</strong>mnień i że filozofia jest walką z opętaniem naszego umysłu za476FRONDA 44/45


<strong>po</strong>mocą środków naszego języka". Nie ma różnicy między gestem i sensem,między s<strong>po</strong>sobem użycia języka w konkretnej sytuacji a znaczeniemwy<strong>po</strong>wiadanego wtedy tekstu. Rozumienie to nie „doświadczanie tego,co jest". Rozumienie to umiejętność, żadna tam ogólna, lecz konkretna,np. umiejętność <strong>po</strong>dania dwóch cegieł <strong>po</strong> usłyszeniu tekstu: „<strong>po</strong>daj dwiecegły" - w sytuacji używania cegieł do czegoś. Jeżeli zaś chcemy tworzyćteorię - to znaczy abstrahujemy od konkretnej sytuacji - wówczas<strong>po</strong>szukiwana semantyka (czyli teoria znaczenia) musiałaby być zbioremdyrektyw dotyczących s<strong>po</strong>sobów użycia słów. Przy czym dyrektywa jestmożliwa do sformułowania wyłącznie p o, nigdy nie „przed", nigdy niejest na przykład narzędziem do uczenia się języka. „Jeżeli osoba A chceod osoby B otrzymać dwie cegły, to mówi do osoby B: «<strong>po</strong>daj dwie cegły»"- czy tak uczymy się języka?Na czym <strong>po</strong>lega rozumienie niniejszego tekstu? Czy na znajomościreguł gramatycznych, pragmatycznych i semantycznych? Na teorii? Raczejna czymś innym, na przykład na umiejętności <strong>po</strong>wiedzenia go sobieinnymi słowami, <strong>po</strong>czuwania się do zgody lub sprzeciwu w niektórychmomentach czytania. W niektórych momentach <strong>po</strong>wiedzenia do siebiew myślach: „acha!" albo: „co?" i <strong>po</strong>tem: „acha". Rzeczywiście - zamiasto teorii znaczenia, gramatyce, semantyce i pragmatyce, wygodnie jestmówić o grze językowej. I że w każdej grze występują reguły. Że są, żewyznaczają granice możliwym s<strong>po</strong>sobom użycia języka w danej sytuacji.Jednakowoż - już <strong>po</strong>wyższe trzy zdania to teoretyzowanie. A zdanie,które nastąpiło <strong>po</strong> nich, to teoretyzowanie na temat teoretyzowania.„Rzecz sama" ucieka z prędkością myśli. W jakimś momencie takiegomyślenia wszystko staje się płynne, słowo „reguły" czy „dyrektywy" przestajemieć sens. Nie wiadomo, czy gra jest meczem, układanką, udawaniem,loterią czy salonowcem. I w tym właśnie sensie filozofia jest gromadzeniemprzy<strong>po</strong>mnień: wskazuje kierunek <strong>po</strong>wrotu, cofa do sytuacji,zanim reguły stały się płynne, do gry, którą znamy: <strong>po</strong>dawania cegieł, wybieraniaczerwonego przedmiotu. Jest to taki <strong>po</strong>wrót, żeby przy<strong>po</strong>mnieć.Żeby <strong>po</strong>kazać, że takie myślenie, teoretyzowanie na temat teoretyzowania,nie jest już użyciem, lecz nadużyciem języka. Racjonalność jest tusługą, nie panem. Logika - milcząc, obserwuje, nie organizuje. W tens<strong>po</strong>sób filozofia staje się terapią, której celem jest wyleczyć z samej siebie.Bardzo trudno oderwać się od takiego Wittgensteinowskiego mówienia,ZIMA 2008 477


straszliwym ciężarem jest to ciągłe zapytywanie siebie: „co ja właściwiemówię?" „co to jest, to, co ja mówię?"W ujęciu Wittgensteina problem Heideggera, a także Levinasa, niejest ani metafizyczny, ani etyczny. Jest gramatyczny. Ludzie dają się dogłębnieomamić filozoficznym, to znaczy gramatycznym nie<strong>po</strong>rozumieniom.Nietrzeźwość ich myślenia to świętowanie języka. Dionizje. Opętanieprzez język. Język na wakacjach. „Powrót" Heideggera to obarczonanieusuwalnym błędem próba cofnięcia się do pierwotnych użyć źródłowych<strong>po</strong>jęć, do źródeł filozofii. Wittgenstein cofa się jeszcze bardziej,przed filozofię, a <strong>po</strong>nieważ ten <strong>po</strong>czątek, to znaczy <strong>po</strong>czątek języka, jestnieobserwowalny, Wittgenstein go konstruuje, tworząc na przykładscenki z <strong>po</strong>dawaniem cegieł. Tak jakby było wiadomo, że język rodzi sięz <strong>po</strong>dawania cegieł, a nie na przykład z wycia do księżyca.Wyrażenie „przeżycie metafizyczne" <strong>po</strong>winno mieć się do przeżyciametafizycznego tak mniej więcej, jak mówienie „boli mnie" do bólu albo<strong>po</strong>wiedzenie: „<strong>po</strong>daj mi tamten czerwony przedmiot" do sytuacji, gdymówię to komuś, od kogo chcę, by <strong>po</strong>dał mi tamten czerwony przedmiot.Czy wy<strong>po</strong>wiedziawszy <strong>po</strong>przednie zdanie, dowiedzieliśmy się czegośo przeżyciu metafizycznym? Otóż nie, bo nie znamy tej gry.5.Punkt wyjścia ma <strong>po</strong>dwójną naturę. Bo najpierw jest domem, źródłem,glebą, kolebką, łonem, a <strong>po</strong>tem - z chwilą wyjścia właśnie, otwarcia drzwii oderwania stopy od progu - tajemnicą, horyzontem, rajem, miejscemniemożliwego <strong>po</strong>wrotu, coraz głuchszej tęsknoty. Miejsce, gdzie jestemteraz, zawsze (za każdym „teraz") jest punktem dojścia. Punkt wyjściastaje się jawny (jawi się) jako punkt wyjścia dopiero p o wyjściu. Tu procedura„stawania się" przebiega, o dziwo, od teraźniejszości do przeszłości,tak jakby stawanie się w jakimś trudno uchwytnym, choć istotnymsensie było tak naprawdę znikaniem. W ten s<strong>po</strong>sób punkt wyjścia więźniew skrytości. I jest jak wzrok na stałe wbity w moje plecy: jak bym sięszybko nie odwrócił, będzie z tyłu, nieuchwytny, nie<strong>po</strong>strzegalny, raczejprzeczuwany niż czuty. W <strong>po</strong>wieści Ericha Marii Remarque'a Czarnyobelisk jest taka wariatka, która mówi, że jeśli obrócisz się dostatecznieszybko, możesz t o przyłapać na gorącym uczynku, zobaczyć, jak rzeczy478FRONDA 44/45


wskakują na swoje miejsca. Ale to tylko wariatka. Ptakiem, którego ogonwymyka nam się z rąk, jest n i c Każda filozofia pierwsza jest zmaganiemsię z tą skrytością, tym paradoksem, tą nieszczerą kapitulacją, samoabdykacjąjęzyka. Poznanie tej tajemnicy jest, zdaje się, możliwe tylko nadrodze kontemplacji. Bo kontemplacja to niedyskursywne wejście w tajemnicę;doświadczasz wtedy, całą <strong>po</strong>wierzchnią nagle nadwrażliwej skóry,miłosnego zjednoczenia z tajemnicą jako tajemnicą właśnie.Więc filozofia <strong>po</strong>wrotu to zniecierpliwienie kontemplacji. Wychodzeniena rynek zamiast wejścia w siebie. Hałaśliwa próba werbalizowaniatajemnicy. Kontemplacja to „mowa niewerbalna", a filozofia to mowa,która przeczy, od-mowa, grzech, może (wypada się żywić cnotą nadziei)grzech błogosławiony,^e/z'* culpa.6.Kiedy <strong>po</strong>wrót albo punkt wyjścia staje się marzeniem albo tęsknotą,to miejscem tego <strong>po</strong>wrotu jest Eden, ten ogród, od którego zaczęła sięhistoria człowieka. Nie, nie zaczęła się. Historia zaczęła się dopiero z abramą Edenu, ustanowiona przez płomienisty miecz archanioła, od drogina wschód, gdzie Adam i Ewa spłodzili swych przeklętych synów. W Edenienie było historii - czas stał, <strong>po</strong>dobny do wieczności, nie było żadnychdychotomii, żadnych napięć inicjujących ruch. Dobro miało wyłącznośćna tę rzeczywistość czystej afirmacji, czystego „tak" Dobro, które nie jestskładnikiem o<strong>po</strong>zycji, elementem różnicy, składową dychotomii, przeciwieństwemzła - to dobro jako byt 4 . W tej rzeczywistości - rzeczywistościEdenu - jaki język jest możliwy? Z pewnością nie język zdolny dodyskursu i negacji 5 . W świecie czystej afirmacji, w rajskim ogrodzie językzdolny może być tylko (aż?) do adoracji i wezwania, i dotykania rzeczy,w akcie miłości lub w akcie stwarzania (co na jedno wychodzi, bo tylebycia, ile miłości).4Dlaczego jest raczej coś niż nic? - pytał Gottfried Leibniz. Dlaczego jest raczejbycie niż dobro? - pytał Emmanuel Levinas.5Szwajcarski strukturalista Ferdynand de Saussure opisał język jako system o<strong>po</strong>zycji,<strong>po</strong>zbawiony okien na rzeczywistość. Zauważmy, że język rajski, <strong>po</strong>zbawiony negacji,możliwości przeczenia, nie jest w ogóle językiem w rozumieniu de Saussure'a.ZIMA 2008479


Bóg mówił: „światłość", i stawała się światłość. Mówił: „niech się stanie"i stawało się. Potem przyprowadził Adamowi zwierzęta, aby je <strong>po</strong>nazywał.A Adam nie <strong>po</strong>wtarzał <strong>po</strong> Bogu. Mówił, więc współstwarzał.Mowa Adama to i ustanowienie, i <strong>po</strong>znanie, i uczestnictwo. Stał się świat,stał się Ogród, stało się wszystko. / było dobre] A przecież nawet to dobre(Eden) jest złe, złe z braku, złe z braku Boga. Miejsce tego braku jestmalutkim „nie" w krainie „tak", w krainie afirmacji. O tyle stwarzanie jestzłe, o ile nie jest Stwórcą. Więc w tym, co dobre (w Edenie), musi byćjakaś dziura, jakiś otwór, którym złe wchodzi czy się staje. Jakaś <strong>po</strong>kusa.Ziarno negacji kiełkuje w fatalne drzewo. Innego punktu wyjścia być niemogło: zawsze być to musiał ruch o d czystej afirmacji.Drzewo Poznania Dobra i Zła - nie będziesz s<strong>po</strong>żywał jego owoców.Drzewo różnicy aksjologicznej. Na nim <strong>po</strong>jawia się ten, który przeczy- wąż - pierwszy filozof. Tym, do czego kusi wąż, jest owoc <strong>po</strong>znaniadobra i zła. Owoc <strong>po</strong>znania dobra i zła, jak każdy owoc, zawiera nasiona.Zanim średniowiecze nadało mu <strong>po</strong>stać jabłka, tradycja wcześniejszaprzedstawiała go jako owoc granatu, który składa się z samych pestek,z nasion, które kiełkują w człowieku i wydają swój owoc, <strong>po</strong>znanie dobrai zła, negację i dychotomię, i dyskurs, i wieczne szukanie, i zabłąkanie 6 ,i śmierć. Nasiona kiełkują, wydają owoc według rodzaju swego, pełen nasion,i rozsiewają się dalej, rozprzestrzeniają <strong>po</strong>śród świata i historii, <strong>po</strong>śródludzi. Jakie i czyje jest to <strong>po</strong>znanie? Gdzie rośnie to drzewo?7.W A<strong>po</strong>kalipsie czytamy, że na końcu, u kresu wszystkich rzeczy, zstąpiz nieba Miasto, niebiańska Jeruzalem, <strong>po</strong>środku którego będzie rosłoDrzewo Życia. Będzie rosło <strong>po</strong>środku Miasta, tak jak wtedy rosło <strong>po</strong>środkuOgrodu.Aby ustanowić miasto (które nazywało się Henoch), na to była <strong>po</strong>trzebnazbrodnia Kaina. Rolnik zamordował pasterza, aby życie osiadłezastąpiło wędrówkę, aby miasto stało się możliwe.6Deotyma wyjaśniła Sokratesowi, że Eros, syn Biedy i Dostatku, jest kimś wieczniew drodze, wiecznie tęskniącym, kimś, komu brakuje, kimś nienasyconym, czyli filozofem.480FRONDA 44/45


Historia to o<strong>po</strong>wieść o człowieku <strong>po</strong>za nawiasem Edenu, człowieku,który buduje miasto, to znaczy zakłada cywilizację. Mit założycielski cywilizacjio<strong>po</strong>wiada o ufundowaniu jej na krwi. Na krwi Abla. Na krwiRemusa, zabitego przez Romulusa, założyciela Rzymu. Na krwi synówsmoka, konających w bratobójczej walce budowniczych Teb - groduKadmosa, brata Europy. Historia to o<strong>po</strong>wieść o złowieszczym, człowieczymmieście, doświadczającym człowieka rosnącym bólem, stosem nieszczęść:wojen, rewolucji, tyranii, pandemii chorób ciała i ducha.Drzewo Wygnania, do którego zaprosił nas anioł <strong>po</strong>d <strong>po</strong>stacią wymownegowęża i kazał nam zjeść jego owoc. Gdzie jest Drzewo Powrotu?Czy anioł, który go strzeże, nie każe nam raczej zwymiotować niżzjeść? Owocem Drzewa Powrotu jest ciało i krew Boga, <strong>po</strong>karm życia,pełnia bez granic. Miasto ustanowione przez człowieka ma się do Miastau kresu wszystkich rzeczy tak, jak Adam ma się do Jezusa. Czy to sileniesię na analogię?Punkt wyjścia ustanowiony dla Adama to Ogród. Dalej - ciemność,którą nazywamy historią. Która na to jest, byśmy wrócili - do Miasta. Ludzie,którzy pragną się znaleźć na drodze <strong>po</strong>wrotu, <strong>po</strong>winni <strong>po</strong>znać swójwłasny i wszystkich rzeczy Pierwszy Początek, bo w nim znajduje się równieżich ostateczny kres. Drzewem Powrotu jest krzyż.WOJCIECH CZAPLEWSKIZIMA 2008


NOTY O AUTORACHŁUKASZ ADAMSKI (1982) absolwent Wydziału Teologii na UniwersytecieWarmińsko-Mazurskim w Olsztynie i <strong>po</strong>dyplomowych studiówdziennikarskich w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischneraw Krakowie, dziennikarz i publicysta, drukuje m.in. w „Opcji na Prawo"„Najwyższym Czasie!", „Gazecie Polskiej" i olsztyńskim miesięczniku„Debata". Ma stronę internetową www.lukaszadamski.pl. Mieszka w Olsztynie.ADSON Z MONTIER-EN-DER (ok. 910-992) mnich benedyktyński,długoletni opat klasztoru w Montier-en-Der, autor wielu hagiografii,m.in. Żywotu św. Berchariusza, Żywotu św. Frodoberta czy Żywotu św.Mansueta. Zmarł w Jerozolimie.MACIEJ BAZELA (1981) absolwent Ateneum Pontificio Regina A<strong>po</strong>stolorumw Rzymie - kierunek: filozofia, specjalizacja: bioetyka, obecniew trakcie studiów doktoranckich z etyki konsumpcji na ws<strong>po</strong>mnianej wyżejuczelni. Studiował również na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskimw Olsztynie oraz Universidad Francisco de Vitoria w Madrycie. Pracujedla Westchester Institute for Ethics and The Humań Person, gdzie zajmujesię screeningiem etycznym kor<strong>po</strong>racji międzynarodowych. Mieszkaw Rzymie.KARD. GIACOMO BIFFI (1928) emerytowany metro<strong>po</strong>lita Bolonii,autor wielu książek, m.in. Jezus - centrum kosmosu i historii, Trzy rozprawyo Duchu Świętym. Mieszka w Bolonii.NATALIA BUDZYŃSKA (1968) kulturoznawca, dziennikarka. Mieszkaw Poznaniu.WOJCIECH CZAPLEWSKI (1961) herbertolog, recytator, wielodzietny<strong>po</strong>lonista, wydał Filozofię z przyleglościami. Skrypcik szkolny dla użytkownikówmózgu (2000). Mieszka nad Bałtykiem.482FRONDA 44/45


ZBYSZEK CZERWIŃSKI (1962) <strong>po</strong>lonista, wychowawca młodychchrześcijan do życia w <strong>po</strong>stchrześcijańskim świecie. Dotychczas uczył,nie publikował. Mieszka <strong>po</strong>d Warszawą.LECH DOKOWICZ (1966) producent i operator filmowy i telewizyjnyspecjalizujący się w tematyce religijnej i cywilizacyjnej. Mieszkaw Gdyni.GRZEGORZ GÓRNY (1969) redaktor naczelny „Frondy". Mieszkaw Warszawie.TADEUSZ GRZESIK (1964) szczęśliwy mąż, ojciec 6 dzieci, w peereludziałacz Grup Politycznych Wola - Robotnik, w stanie wojennym drukarzi wydawca periodyków <strong>po</strong>dziemnych: biuletynu MRKS-u „CDN"oraz organu PPS „Robotnik". Publikował w <strong>po</strong>dziemiu <strong>po</strong>d pseudonimem„Tolo Maj". Były członek Rady Głównej PPS, były członek Rady GłównejUPR. Obecnie przedsiębiorca, od 2003 roku współwłaściciel i wiceprezesspółki <strong>Fronda</strong>.PL. Mieszka w Izabelinie.KS. JACEK GRZYBOWSKI (1973) doktor filozofii, adiunkt KatedryFilozofii Kultury na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiegow Warszawie, autor książek Miecz i pastorał oraz Jacąues Maritain i nowacywilizacja chrześcijańska. Mieszka w Warszawie.LESZEK HAIMANN (1981) student historii. Interesuje się szczególnieantro<strong>po</strong>logią kulturową i historią mentalności. A <strong>po</strong> trochu, jak zalecałPascal, wszystkim innym. Mieszka ze swoją ukochaną żoną, Anną, weWrocławiu.ALICE VON HILDEBRAND (1923) filozof, teolog, autorka wielu książek,m.in. Wprowadzenie do filozofii religii, Kobieta i kapłaństwo, Duszalwa. Mieszka w USA.ZIMA 2008483


KRZYSZTOF JABŁONKA (1951) historyk ze szkoły profesora AndrzejaZahorskiego, na<strong>po</strong>leonista, nauczyciel licealny, dyplomata, konsul<strong>po</strong>lonijny w Charkowie i Grodnie, autor książki Wielkie bitwy Polaków.Mieszka w Warszawie.FRANZ jAGERSTAETTER (1907-1943) austriacki rolnik skazany naśmierć za odmowę służby w Wehrmachcie z <strong>po</strong>budek religijnych, straconyw Brandenburgu, beatyfikowany przez Benedykta XVI w 2007 rokuw Linzu.MIRA JANKOWSKA <strong>po</strong>lonistka (UMK) i teolog (ATK), publicystka,autorka audycji radiowych i telewizyjnych, inicjatorka i prezes StowarzyszeniaIntegracji Świata Pracy LABOR (www.labor.org.pl) oraz „rektor"Mistrzowskiej Akademii Miłości (www.akademia24.pl) - „latającegouniwersytetu" promującego nowoczesne i atrakcyjne <strong>po</strong>dejście do sprawzwiązanych z kobiecością i męskością. Ma za sobą studia MBA w Mediolanie.Mieszka w Warszawie.MICHAŁ JEŻEWSKI (1960) przedsiębiorca, od 2003 roku współwłaścicieli prezes spółki <strong>Fronda</strong>.PL. W <strong>po</strong>dziemiu publikował <strong>po</strong>d pseudonimem„Szczebel". Mieszka w Komorowie.IWAN KARABUTENKO ukraiński pisarz i tłumacz, autor takich utworów,jak <strong>po</strong>wieść Ja-On i Ona czy szkic literacki Szewczenko w Moskwie.Obecnie przebywa <strong>po</strong>za Ukrainą.DARIUSZ KARŁOWICZ (1964) doktor filozofii, prezes Fundacji św.Mikołaja, założyciel i wydawca (wraz z Markiem Cichockim) rocznikaTeologia Polityczna, autor książek Arcyparadoks śmierci, Koniec snu Konstantyna,Sokrates i inni święci. Mieszka w Józefowie.GRZEGORZ KUCHARCZYK (1969) docent doktor habilitowany, kierownikPracowni Historii Niemiec i Stosunków Polsko-Niemieckich IHPAN, autor m.in. takich książek, jak Pierwszy holocaust XX wieku, Ostatnicesarz, Niemcy i racja stanu, Kielnią i cyrklem. Mieszka w Poznaniu.484FRONDA 44/45


MARTA KWAŚNICKA (1981) filozof, archeolog, historyk, <strong>po</strong>etka, eseistka.Obecnie pracuje jako redaktor w Polskim Radiu. Mieszka w Krakowiei Warszawie.TOMASZ KWAŚNICKI (1981) publicysta, tłumacz, redaktor <strong>po</strong>rtaluinternetowego kresy.pl (startuje w lutym 2008 roku). Mieszka w Krakowiei Warszawie.DANIEL LIFSCHITZ (1937) malarz, archeolog, egzegeta, autor wieluksiążek na tematy biblijne. Mieszka w Kortonie.DARIUSZ MAGIER (1971) archiwista, historyk, wydawca; redaktor„Wschodniego Rocznika Humanistycznego" i kwartalnika kulturalnego„Kozirynek". Żona Beata, trzech synów. Mieszka w Radzyniu Podlaskim.MARCIN MŚCICHOWSKI (1972) wolny strzelec, tłumacz, surfer internetowy,maratończyk. Obecnie mieszka w Paryżu.PIOTR PAŁKA (1981) <strong>po</strong>chodzi ze Śląska. Mieszka w Warszawie.BENJAMIN PHILIPPE (1978) publicysta związany z ruchami pro-life.Mieszka w Nowym Jorku.BORYS POSPIEŁOWSKI (1968) matematyk, absolwent Uniwersytetuim. Łomonosowa w Moskwie, ojciec czworga dzieci, w młodości pielgrzymował<strong>po</strong> monastyrach, związany z Cerkwią katakumbową. Mieszkaw Moskwie.ELŻBIETA RUMAN dziennikarka prasowa i telewizyjna, publikowałam.in. w „Niedzieli", „Być sobą" „Idziemy" obecnie pracuje w redakcji programówkatolickich TVP. Mieszka w Józefowie.PAWEŁ SKIBIŃSKI (1973) doktor historii, wykładowca UniwersytetuWarszawskiego, kierownik działu badawczego Muzeum Historii Polski,autor książki Państwo generała Franco. Żonaty, dwoje dzieci. Mieszkaw Warszawie.ZIMA 20084g5


KS. ROBERT SKRZYPCZAK (1964) doktor teologii, duszpasterz akademickiw Warszawie, autor kilku książek teologicznych, m.in. Osobai misja, publikował m.in. w „Rzecz<strong>po</strong>s<strong>po</strong>litej" i „Znaku". Obecnie na stypendiumnaukowym w Wenecji.ELŻBIETA STARZYŃSKA (1969) <strong>po</strong>lonistka. Mieszka w Warszawie.JAKUB SZYMAŃSKI (1970) magister teologii KUL, publicysta, tłumacztekstów średniowiecznych, autor kilku książek, m.in.: Sentencje anielskie,Średniowiecze aniołów, Objawienia demoniczne. Specjalizuje się w tematyceangelologii i demonologii. Współpracuje głównie z pismem „Któżjak Bóg". Mieszka w Gdańsku.TOMASZ P. TERLIKOWSKI (1974) doktor filozofii, publicysta, dziennikarzradiowy i telewizyjny, tłumacz, autor wielu książek, takich jakm.in. Bogobójcy i starsi bracia, Tęczowe chrześcijaństwo, Kiedy sól tracismak, Moralny totalitaryzm. Mieszka w Piasecznie.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!