22.08.2015 Views

Cz - Fronda

Cz - Fronda

Cz - Fronda

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

Rafał Jabłoński POGRANICZA INTELEKTU, CZYLIPERTURBACJE TEOLOGICZNE TOMASZA WĘCŁAWSKIEGO 180Marcin MścichowskiHOMO-PROMO CZYLI MIŁOSZWYCHĘDOŻONY 212Rozmowa z Bronisławem Wiłdsteinem DIABOLICZNY ŚWIATODWRÓCONY 218Artur BazakGŁOS OCALONEGOZ TARGOWISKA PRÓŻNOŚCI 234Rozmowa z Mariuszem Paskiem SZKODLIWA KSIĄŻKA 246Marcin CieleckiUBODZY MESJASZE, REWOLUCYJNICHARYZMATYCY I MISTYCZNI ANARCHIŚCI 256Witold Zimowski ŚWIATŁO, KTÓRE JEST DOMEM 266Marcin Cielecki ŚWIĘTA OD CIEMNOŚCI 286Bogna Białecka MARGARET SANGER. ANIOŁ ŚMIERCI 290Tomasz P. Terlikowski ŹLE POCZĘCI, ŹLE URODZENI,ŹLE ŻYJĄCY 310Michał JeżewskiKROKODYLIZACJA SPOŁECZEŃSTWAOTWARTEGO 328Janusz Kotański GORYLE W CHICAGO 332Teddy ProosackyBIEDNY CHRZEŚCIJANINPATRZY NA IPN 334O AUTORACH 344


nie dlaidiotówzgodnie z uchwałą regulamineminstrukcją spisem lokatorówzwracamy się do wszystkichwłaścicieli z apelem uprzejmieprzypominamy o obowiązkumożesz więcej odnieść sukcesw dobrym stylu to miastowielkich wydarzeń światkołpaków tapet kasetonówsmażalnia ryb przychodniaweterynaryjna mops lekarzeinterniści przyjmują codzienniezlikwidujemy łapówki alkoholez pewnego źródła nowy filmandrzeja wajdy brylanty sądla ciebie zosia tosia basiatour zapraszają na pieczywopączki kebab yemy u gosiorientalne dania cyfrowajakość z pcv i alu najtańszepodręczniki nowa szkoładni przyrody i tatuażuartystycznego wszyscy biorąhandel kultura rozrywka


cztery strony świata dealerautoryzowany przedstawicielfirmy dom pierwszy rewirdzielnicowych produkcjanaprawa profilaktyka kancelariapatentowa wyprzedaż pięknai modna wielobranżowapracownia zegarmistrz hrabinamewa czerwona giselle abckowalscy poczta zsyp adwokatwodomierze prezydent znowupijany pierwszy raz w polscealbum dzieciństwa zobaczjak zmieniliśmy się dla ciebiew głowie się nie mieścipo prostu tańcz


OSTATNIAw KOLEJCEKiedyrodzi siędziecko,to jednąksiążkęczyta sięw ubikacjiprzezkilkamiesięcy.


ostanowiłem przeczytać PismoŚwięte.Nie tak od deski do deski,za jednym zamachem. Do lekturychciałem podejść z należytą uwagą,aby żadne ziarno nie padło na drogę.Ale najpierw była sesja, trzeba było się więcdo niej przygotować. Nie było czasu na żadne przyjemności,czytania nie wyłączając.Sesja się skończyła, przyszedł czas na upragniony odpoczynek,wreszcie można zająć się tym, co przez tak długi czas byłoodkładane. Na półkach stoją kilogramy wiedzy, skondensowanej naskromnych kartkach papieru. Kiedy ma się jeszcze pracownikanaukowego w rodzinie, można wypożyczać kolejne cegiełki, którymibędzie można rozkoszować się przez całe lato.Mądra Księga czeka wciąż cierpliwie.Wchłaniam w siebie słowa, zdania, akapity. Rozpoczętychmam już z dziesięć książek, każda równie daleka do ukończenia. Alechce się ich czytać coraz więcej i więcej. Życie doczesne nie jestwieczne, a pod ziemiąjest zbyt mało światła, by można było się poświęcićlekturze. Podobno Jean-Paul Sartre czytał po trzysta książek rocznie.To dużo czy mało? Jeśli, powiedzmy, dziś zacząłbym naśladować totempo, a żyłbym - optymistycznie szacując - jakieś osiemdziesiąt lat, toprzeczytałbym w życiu... osiemnaście tysięcy książek. Ale nawet u francuskiegomyśliciela prędkość ta nie była stałą przez całe życie; poza tymnie zajmował się nikim, poza samym sobą. Ja zaś planuję w przyszłościzałożyć rodzinę, a jak powiedział były techniczny „Armii" Dziki w jednymz wywiadów, gdy dziecko się rodzi, to jedną książkę czyta się w ubikacjiprzez kilka miesięcy. Tak więc powyżej pięciu tysięcy z pewnościąnie przeczytam. A ja przecież już dziś chcę je wszystkie mieć, chcę jeznać i wiedzieć, co w nich jest.Na mojej półce stoją trzy tłumaczenia Pisma Świętego, w dwóchjęzykach. Wszystko po to, by urodzony sceptyk mógł sobie porównać,czy aby przypadkiem ktoś czegoś nie przeinaczył. Ktoś, kto poświęciłSłowu Bożemu całe swoje życie, a nie tylko piętnaście minutw miesiącu.


Stoją i kurzą się.Jaką mądrość czerpał Sartre ze swoich trzystu książek rocznie?<strong>Cz</strong>łowiek, który nie chciał przyznać, iż „tylko prawda jest ciekawa"i miał za złe Chruszczowowi, że ten mówi o barbarzyństwie łagrów,przez co krzyżuje plany francuskim komunistom? <strong>Cz</strong>łowiek, który w listachdo swojej kobiety opisywał swoje stosunki seksualne z innymi?Mniejsza o Sartre'a. Mimo ogromnej wiedzy żył życiem w gruncierzeczy nieszczęśliwym, będąc na egzystencjalną modłę przekonanymo bezcelowości ludzkiego istnienia. Tymczasem ja, tak jak on,rozkochuję się w dziesiątkach pozycji w celu przeżycia poznawczejprzygody, zamiast sięgnąć po Tę Jedną Jedyną. Niczym FrancuzWszechczasów, jak okrzyknęli go czytelnicy jednego z wielkonakładowychczasopism, obiecujący swojej Simone de Baeuvoir małżeństwow bliżej nieokreślonej przyszłości, odkładam prawdziwą naukę ad calendasGraecas, karmiąc się wiedzą tylko po to, by koniec końcówstwierdzić, że owszem, autor ma w dużej mierze rację, ale to jeszcze niejest to, czego szukam.Znalazłem jednak chwilę, by odczytać, co zostało dzisiaj domnie skierowane. Otworzyłem Pismo na chybił trafił i jakby na podsumowaniednia: „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłościbym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadałwszelką wiedzę, i wiarę taką, iżbym góry przenosił, a miłościbym nie miał, byłbym niczym".Zostawiam na chwilę inne zajęcia, świat się od tego niezawali. Jeszcze raz czytam słowa świętego Pawła, raz, drugi i trzeci.Zanurzam się...STEFAN SĘKOWSKIgrafika: BARTŁOMIEJ KUŹNICKI


CEL<strong>Cz</strong>łowiek,którywyszedłz obozukoncentracyjnego,powiedział:„PrzeklinamBogai Niemców,błogosławięRosjan".Możewszyscy topomyśleli?Może to jesthasłozałożycielskiePRL? Możetrzebazastanowić sięnad tym, czyci ludziepotrafilizbudowaćnormalnepaństwo?


Motto:- <strong>Cz</strong>y Maria das Neves jest już w niebie?- Tak, jest.- A Amelia?- Będzie w czyśćcu do końca świata.<strong>Cz</strong>as się rozpływał, albo raczej kruszył. Odpadało to, co było ciężkie, to,co przeszkadzało. Przeszkadzał jego upływ, zegar. Teraz nie płynął.W małym pokoju siedział Józef Stalin i Władimir Putin.- Wierzę w Rosję. Rosja przynosi mi fortunę - powiedział WładimirPutin.Prokurator 1PN ocknął się. Chwilę rozglądał się po pokoju. Rozprostowałkości.Herbata pomogła poczuć się lepiej. Wracał do śledztwa:„- Między godziną 0,05 - 0,15 ..., ...miał około 36-38 lat"„- Wygląda jak cytaty z Biblii. 12-15 i 36-38" - pomyślał wiceszefpionu dochodzeniowego.Poprawił okulary, lekko się przygarbił.„- Zagadki, szyfry. Tajemnice" - pomyślał z ironią.Miał kilka ważnych spraw. Tej mu nie przydzielono. Robił ją raczejz obowiązku niż z przekonania. Badał dokument w sprawie śmierciStanisława Pyjasa znaleziony 9.VI. 1978 roku. Brakowało dowodów,świadków, wszystkiego.grafika: BARTŁOMIEJ KUŹNICKI„- Są tylko dwa fragmenty Ewangelii Świętego Jana odnoszące się doKsięgi Zachariasza: J 12,15 i J 19,37" - pomyślał prokurator.„- J 12,15 i J 19,36-38 zawierają te fragmenty" - prokurator znowupoprawił okulary. - „Cytaty odnoszą się do 9. i 12. rozdziału KsięgiZachariasza. Tylko te rozdziały zaczynają się od słowa: «Wyrok»".Podrapał się po brodzie.


„...w imię praworządności i ładu..." - przeczytał.„- A może ktoś to zrobił dla żartu" - pomyślał wiceszef.„... ażeby sprawiedliwości stało się zadość... - uśmiechnął się - ...a ludziomżyło się dostatniej".„Co wtedy, jeżeli napisał to kat? Można to wykluczyć?" - prokuratorIPN zmartwił się.„Może zwariowałem?!" - zdjął okulary, oparł głowę na rękach. -„Amoże nie?!"*Przekręcił kluczyk w stacyjce. Chwilę patrzył przez szybę samochodu.Zapowiadał się trudny dzień.*- Witam - szef pionu dochodzeniowego.- Dzień dobry - współpracownik.- Dzień dobry - wiceszef.Spotkanie miało półoficjalny charakter. Wiceszef pionudochodzeniowego zatrzymał wzrok na stole. Widział dobrze dół kartki:„Do wiadomości:Komitet Samoobrony Społ. - K.O.R.,Episkopat Polski W-wa,Ausslandpressse".Przeciwnik czerwonego TerroruJ.Str..."•w- Dobra! Powiedzmy, że trzeba coś założyć - powiedział szef pionudochodzeniowego, nie wierząc, że to mówi. - Słucham!- Zacznijmy od śledztwa w sprawie księdza Jerzego Popiełuszki. Takchyba będzie najprościej - wtrącił współpracownik.grafika: HALINA KI IŹNICKA


- Co się nie zgadza? - zapytał szef pionu dochodzeniowego.- Dużo się nie zgadza... - współpracownik.- Zacznijmy od tego, że żądanie odszkodowania w wysokości dwóchmilionów złotych przez Waldemara Chrostowskiego to trochę tak, jakbyAnna Walentynowicz żądała przed 1989 rokiem odszkodowania zapobicie podczas strajku, albo za próbę otrucia - powiedział wiceszefpionu śledczego IPN.- Ok. Wtedy kto inny dostawał odznaczenia i nagrody.- <strong>Cz</strong>ym są teczki?...- Właśnie, czym są teczki?- Po co powstał PRL? - kontynuował wiceszef.- Słucham!?- Teczki to przeciwieństwo sakramentu spowiedzi. Nie ma w nimodpuszczenia winy.W „teczkach" grzech rodzi następny grzech. Gdzie jest miłosierdzie?Przypuszczam, że z punktu widzenia Kościoła to satanistycznewydarzenie. Nie należy też zapomnieć, że to ciężka praca generałówJaruzelskiego i Kiszczaka.- Zajmujemy się tutaj konkretnymi przykładami...- ...i czekamy. Może trzeba wynieść z IPN-u sto przykładów operacjiPRL-owskich służb, wymazać nazwiska i je opisać.- Ty się kwalifikujesz do zmiany pracy. Naprawdę.- <strong>Cz</strong>łowiek, który wyszedł z obozu koncentracyjnego, powiedział:„Przeklinam Boga i Niemców, błogosławię Rosjan". Może wszyscy topomyśleli? Może to jest hasło założycielskie PRL? Może trzeba zastanowićsię nad tym, czy ci ludzie potrafili zbudować normalne państwo?- Kto cię uczył historii?- Odłóżmy na chwilę zdanie „to nie jest takie proste". Kto jestbohaterem w latach osiemdziesiątych: Kukliński czy Zacharski? - zapytałwiceszef.- Jedziesz na urlop - powiedział szef pionu dochodzeniowego.*Koła dotknęły pasa lotniska w Gironie. Lądowanie nie sprawiłokłopotów pasażerom. Samolot przez dłuższy czas zmniejszał


swą wysokość. Wśród pasażerów rozległy się oklaski.Krzysztof za kilka godzin miał dojechać do Falset. Właśniedostał urlop. Lotnisko było niewielkie. Sprawiało wrażenieopuszczonego.Wypożyczył samochód. Wyjeżdżał z miasta.- <strong>Cz</strong>ym jest moje życie? - zadał pytanie samemu sobie.Wypadek. Zdarzył się. Samochód przekoziołkował kilkanaście metrów.Roztrzaskany z wyłamanymi drzwiami zatrzymał się na drzewie.- Nie żyje! Nie żyje! - rozległy się krzyki.Nie żył już po pierwszym wzbiciu się samochodu w powietrze. Ale rozmowaz samym sobą nie ustawała.- <strong>Cz</strong>y moje życie to homilia, która zmieniła świat?- Na pewno nie.- Więc czym ono jest? - pytanie wypełniało pustkę.Strach. Potem poczuł przeszywający tępy ból. Ludzie zbierali się wokółdymiącego wraku samochodu. Przerażeni. Dziwił się samemu sobie, żew wirującym samochodzie nie zastanawiał się nad przyczyną wypadku.Nie zadawał pytań. Nie martwiło go, że kierowca tira, z którym sięzderzył, nie zostanie aresztowany. Nie zajmował się też tym, skąd towie.Śmierć przestawała mieć dla niego znaczenie. Spokój, jaki go otaczał,napawał radością. Uśmiechał się. Wypowiedział zdanie: - „Panie, Tywszystko wiesz".Potem stał się tym, co zostało powiedziane. Przyoblekł się w tesłowa. Potem następne.JANHOSZOWSKI


OBRONAElCHMANNAProszęnie posługiwaćsięjęzykiemnienawiści,proszę niewprowadzaćdo debatypublicznejjęzyka odwetui zemsty,proszęwyrzec sięintegryzmui fundamentalizmu.


Szanowny Panie Przewodniczący!Otrzymałem właśnie list radyparafialnej, której jest Pan przewodniczącym,z wnioskiem do naszegoBiskupa o ekskomunikowanie wiernegonaszej diecezji Adolfa Eichmanna.Odnosząc się w imieniu Jego Ekscelencjido tej prośby, muszę donieśćPanu, iż wasz wniosek został rozpatrzonyodmownie, i to z wielu powodów,o których poniżej.Kościół dzisiejszy, odczytującyznaki czasu i pozytywnie odpowiadającyna wyzwania współczesności,zrezygnował z praktyki posługiwaniasię ekskomuniką. Sięganie po tego typu środki byłoby wyrazemekskluzywizmu i wykluczania, którego Kościół wyrzeka się, zgłębiająccoraz bardziej istotę Ewangelii. Dziś potrzeba nam postawy dialogicznej,potrzeba więcej znaków miłosierdzia i przygarniania bliźnichniż odtrącania ich od naszej wspólnoty. Co więcej, śmiem twierdzić, żerealizacja tego rodzaju inicjatywy świeckich, jako przejaw myśleniaanachronicznego cofającego nas w głąb mroków średniowiecza, w istocienaraziłaby Kościół na ośmieszenie. Na dodatek zrodziłaby podejrzenie,że inicjatorom przedsięwzięcia chodzi o zbijanie kapitału politycznego,a Kościół, który ma przecież misję nadprzyrodzoną, nie możewtrącać się do bieżących gier politycznych.Chciałbym ponadto zauważyć, że Adolf Eichmann działaw zgodzie z obowiązującym w naszym kraju prawem i cieszy sięopinią niezwykle sumiennego urzędnika. Żądanie, by stawiał onobjawienie ponad przepisy, głos sumienia ponad prawo, etykę ponadustawy, stanowi nie tylko rażące pogwałcenie zasady rozdziału Kościołaod państwa, lecz także prowadzi do bezprawia i anarchizacjiżycia publicznego. Oto bowiem okazuje się, że ktoś może stawiaćsiebie ponad prawem, wynosić się na wyżyny, na których żadneprawa go nie obowiązują. <strong>Cz</strong>yż nie jest to przykład pychy, którą


Kościół uznaje za najpoważniejszy z grzechów głównych, za rdzeńsamego zła?Pisze Pan w swoim wniosku, że Adolf Eichmann występujeprzeciwko prawu do życia, ale zapomina Pan, że istnieje także prawo dowyboru, i zadaniem ustawodawców jest zbilansowanie tych dwóchpraw. Nasz tysiącletni naród ma bowiem także prawo do wyboru -wyboru swojej przyszłości. Ustawy z roku 1935 są właśnie wyrazemtakiej afirmatywnej postawy pro choice. Ustawy te były wynikiem kompromisu,będącego tak wielką wartością, że nie możemy narażać jej naszwank przez popieranie takich pomysłów, jak wniosek waszej radyparafialnej.Sądzę, że wasza prośba ukazuje problem nie tyle Eichmanna,co waszej parafii. Jest wyrazem zagubienia osób, którym trudnoodnaleźć się w szybko zmieniającej się rzeczywistości. Zagubienie todotyczy głównie mieszkańców małych miast, ludzi z podstawowymwykształceniem i osób starszych. Będę namawiał Jego Ekscelencję, abyodwiedził jak najszybciej waszą parafię, by wskazać wam nowe horyzontyludzkiej nadziei i natchnął was duchem miłosierdzia.Na koniec chciałbym udzielić Panu rady jako duszpasterz:proszę nie posługiwać się językiem nienawiści, proszę nie wprowadzaćdo debaty publicznej języka odwetu i zemsty, proszę wyrzec się integryzmui fundamentalizmu, Chrystus nie potępiał nikogo, a Pan nie ustajew osądach. Prawdę mówiąc, niepokoję się o Pańskie życie wieczne,bo o zbawienie Adolfa Eichmanna jestem zupełnie spokojny - jeślibędzie wykonywał swoje obowiązkitak sumiennie jak dotychczas, napewno znajdzie się w Niebie.Z ufnością, że miłość dotrze w końcudo Pańskiego serca:VONMONSIGNOREKARLSCHORNSTEINFEIGER


NAŚLADOWCYMORUSA,czyli jak byćkatolickimpolitykiemw liberalnym świecieW Polsce biskupi nie zdecydowali się wprawdziena tak jasne stanowisko, ale np. w StanachZjednoczonych poproszono już RudolphaGiulianiego czy Johna Kerry'ego - zwolennikówaborcji, przyznających się do katolicyzmu- by nie przystępowali do Komunii,która w ich przypadku jest fałszem.


<strong>Cz</strong>as wielkich wyzwań w świecie zachodnimtylko pozornie minął. I nie chodzi jedynieo wyzwania dotyczące sporów cywilizacyjnychczy wielkiej polityki międzynarodowej, gdzie -jak gołym okiem widać - przyjdzie nam w najbliższychdziesięcioleciach zmierzyć się z rosnącąpotęgą islamu i Chin. Chodzi też o kwestiemoralne, każące na poważnie stawiać pytanieo kształtowanie się (a może już istnienie)głęboko niemoralnego systemu politycznego, w którym katolik nie możefunkcjonować, i z którego powinien albo się wycofać, albo działać narzecz jego przemiany. Takie ustroje, w których świadomy siebie katolicyzmmusiał działać w podziemiu, istniały w minionym wieku, ale wielewskazuje na to, że „zakamuflowany totalitaryzm", o którym pisał JanPaweł II w encyklice Centesimus annus, przekształca się w corazbardziej jawny system, w którym wolność sumienia lub choćby działaniew zgodzie z własną religią stają się bohaterstwem i heroizmem.Podążanie za głosem sumienia nie grozi jeszcze wprawdzie, jak zaHitlera czy Stalina, więzieniem czy śmiercią, ale wymuszonym ustąpieniemz urzędu (casus Rocco Buttiglione), medialną nagonką lub zepchnięciemdo ideowego getta. Chrześcijanin w Europie Zachodniejzmuszany jest w sferze publicznej do zawieszania na kołku swoichpoglądów oraz do działania tak, jakby był ateistą lub agnostykiem. Jeślizaś przypomina, że nie istnieje prawo, które by go do takich zachowańprzymuszało, i że jest to działanie niezgodne z chrześcijaństwem - natychmiastprzywoływany zostaje do porządku przez apologetów państwaneutralnego światopoglądowo, często przy milczącej aprobaciewłasnych pasterzy.Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w Polsce podczas sporuo „Agatę" oraz późniejszej debaty nad automatycznym ekskomunikowaniemsię minister Ewy Kopacz, która - wskazując ostatniegodnia dwunastego tygodnia ciąży (czyli ostatniego dnia, kiedy możliwebyło zabójstwo) szpital - przyczyniła się do zabicia poczętego dzieckanastolatki z Lublina. Każdy, kto wskazywał, że polityk deklarujący sięjako katolik nie powinien uczestniczyć w działaniach proaborcyjnych,lub powoływał się na stosowne kanony prawne, był przywoływany do


porządku, i to nie przez panie Izabelę Jarugę-Nowacką czy ManuelęGretkowską, ale przez biskupów i księży, którzy z emfazą tłumaczyli -jak bp Tadeusz Pieronek - że Kościół wyrósł już z ekskomunikowniapolityków; ośmieszali - jak abp Józef Życiński - organizatorów akcji;lub - jak o. Krzysztof Mądel czy ks. prof. Andrzej Szostek - dowodzili,że pani minister nie miała innego wyjścia i może być nawet nagrodzonaw niebie za wypełnianie urzędniczych obowiązków. Jedynymi winnymisprawiania problemów okazali się nie politycy, którzy mieli pełne ustazapewnień o swoim katolicyzmie, ale ci, którzy przypominali, że katolicyzmdo czegoś jednak, także w sferze publicznej, zobowiązuje.Morus nam współczesnyNie jest przypadkiem, że Jan Paweł II patronem politykówogłosił Tomasza Morusa. Ten angielski mąż stanu i męczennik zdecydowałsię oddać życie za wierność Rzymowi, i to w sytuacji, gdy zdecydowanawiększość biskupów i duchownych angielskich albo dyskretniemilczała, albo popierała króla, który dla własnej „łóżkowej przyjemności"postanowił zerwać jedność jurysdykcyjną z Rzymem. Ówczesnyspór, czego warto mieć świadomość, początkowo wcale nie dotyczyłkwestii wiary, lecz raczej organizacji. Henryk VIII chciał wyrwać Kościółangielski spod władzy papieskiej po to, by biskupi mogli zaakceptowaćjego rozwiązły tryb życia, a nie po to, by zmieniać cokolwiekw dogmatycznym nauczaniu chrześcijańskim. Gdy na kontynencie szalałareformacja, król angielski wymuszał na swych duchownych celibat,nakazywał odprawianie łacińskiej mszy czy walczył o kult maryjny.Wszystko to połączone z faktem, że już wcześniej między władcamiświeckimi a papieżami dochodziło do sporów i długotrwałych waśni,sprawiało, że tylko nieliczni mieli świadomość tego, o co w istocietoczy się walka. Jak pisze John M. Todd: „Reformatorzy pokroju Tyndale'ai jego towarzyszy oraz duchowni w rodzaju Cranmera z pewnościąwiedzieli, co czynią i do czego zmierzają. Znaczy to, że dążyli - taksamo jak Luter i jego zwolennicy - do zakończenia ponad tysiącletniejwładzy papieża nad Kościołami chrześcijańskimi w poszczególnychkrajach. Ze swej strony ich przeciwnicy, jak More i sam cesarz,wiedzieli, że stają w obronie tej władzy. Nie wynika z tego jednak, by


także cała masa innych ludzi zdawała sobie równie wyraźnie sprawę,0 co toczy się spór. Zdaje się, że tylko ludzie święci (More, Fisher (...)kartuzi) albo też bardzo inteligentni (mniej więcej ci sami) rozumieli, żeprzekroczono jakąś granicę" 1 .Tą granicą było uznanie pierwszeństwa prawa państwowegoprzed prawem religijnym, moralnością i sumieniem. Tomasz Morusmiał pełną świadomość, że żądanie, by uznał w swoim władcy takżezwierzchnika jego sumienia, zdecydowanie wykracza poza to, co możeon zaakceptować. Przysięga królowi, któremu wiernie przez lata służył,była całkowicie niezgodna z jego sumieniem, a nie dostrzegając (pozanaciskiem prawnym i społecznym konformizmem) argumentów zaodstąpieniem od niego, zdecydował się być wiernym zasadom moralnym,a nie przymusowi państwowemu. Krótko przed śmiercią Morusw liście do swej córki Małgorzaty pisał: „... jakiekolwiek by były przyczyny,dla których przysięgi odmawiam, jednej rzeczy jestem pewien1 ogólnie jest wiadoma: że wielu z tych, co złożyli przysięgę, i to tychnajuczeńszych, zanim tę przysięgę im przedłożono, mówili i podtrzymywalicałkiem przeciwne jej rzeczy... Nie chcę sądzić niczyjegosumienia ukrytego przed naszym wzrokiem w głębi duszy człowieka.To tylko powiem, że nie słyszałem nigdy o przyczynie tej zmiany,o wykryciu jakiegoś przekonywującego argumentu uprzednio niedostrzeganego lub niewystarczająco rozważonego. Jeśli te same rzeczywydają im się teraz inne aniżeli przedtem, to cieszy mnie to dla nichniewymownie. Aleja nie dostrzegam żadnej zmiany. I dlatego, choć innimogą postąpić inaczej, mnie tego, córko, uczynić nie wolno... A chociażzdaje Ci się, Margaret, że jest ich znacznie więcej po tamtej stronieaniżeli po tej myślącej, jak ja myślę, powiem ci dla twojej pociechy,abyś nie przypuszczała, że twój ojciec postępuje jak głupiec, narażającsię na utratę majątku, a może i życia bez powodu ku temu, a może nawetz niebezpieczeństwem duszy - na to wszystko powiem ci Margaret: niewątpię wcale, że w całym chrześcijańskim świecie, chociaż może niew tym królestwie, większość żyjących, mądrych i cnotliwych byłabymojego zdania. Pewien też jestem, Margaret, że spośród Doktorów1J.M. Todd. Reformacja, tłum. J.S. Łoś, Warszawa 1974, s. 273.


Kościoła i świętych, o których żaden chrześcijanin nie wątpi, że znajdująsię w obecności Bożej, a których dzieła po dziś dzień są w ludzkichrękach, są tacy, co o niektórych rzeczach myślą tak jak ja..." 2 .Ta odmowa - jak wskazywał Jan Paweł II w Liście Apostolskimmotu proprio o ogłoszeniu św. Tomasza Morusa patronem rządzącychi polityków - pozostaje aktualna po dziś dzień. Polityk, który chceuważać się za katolika, musi pamiętać, że władzą wyższą od prawastanowionego czy interesu partyjnego jest dla niego sumienie i prawomoralne, którego depozytariuszem pozostaje Kościół. Obrona nauczaniaKościoła przed nieuprawnionymi ingerencjami państwa pozostajezawsze - w ostatecznym rozrachunku - ochroną wolności i godnościczłowieka przed zakusami nieludzkich systemów czy choćby władzypolitycznej. Jak wskazuje Jan Paweł II: „Wiele racji przemawia zaogłoszeniem Tomasza Morusa patronem rządzących i polityków. Jednąz nich jest odczuwana w środowisku polityki i administracji państwowejpotrzeba wiarygodnych wzorców, które wskazywałyby drogę prawdyw obecnym momencie dziejowym, gdy mnożą się trudne wyzwaniai trzeba podejmować bardzo odpowiedzialne decyzje. Zupełnie nowezjawiska ekonomiczne przekształcają dziś bowiem struktury społeczne,zdobycze naukowe w dziedzinie biotechnologii, stwarzają coraz pilniejsząpotrzebę obrony ludzkiego życia we wszystkich postaciach, zaśobietnice budowania nowego społeczeństwa łatwo znajdujące posłuchzagubionej opinii publicznej, pilnie domagają się podjęcia stanowczychdecyzji politycznych sprzyjających rodzinie, młodym, ludziom starszymi zepchniętym na margines" 3 .Takiego zaangażowania wymaga Kościół zresztą nie tylko odpolityków, ale również od wszystkich wiernych działających w przestrzenipublicznej. Sędziowie wydający wyroki w sprawach rozwodowych,aptekarze sprzedający środki antykoncepcyjne czy choćbydyrektorzy placówek medycznych wskazujący miejsca, gdzie możnawykonać - zgodne z prawem, ale całkowicie niezgodne z zasadami13Cyt. za: H. Malewska, Sir Tomasz More odmawia, Warszawa 2008, s. 17.Jan Paweł II, List apostolski motu proprio o ogłoszeniu Św. Tomasza Morusapatronem rządzących i polityków, w: Jan Paweł II, Dzieła zebrane, t. IV, Kraków2007, s. 221.


moralności chrześcijańskiej - zabiegi aborcyjne, stawiani są właśniewobec dylematów Morusa: czy wybrać wierność sumieniu, a ostatecznieBogu, czy bezpieczeństwo, spokój i zadowolenie. <strong>Cz</strong>y wybraćprawo doczesne czy prawo Boskie? I pytań tych w niczym nieumniejsza fakt, że dokonują się one w przestrzeni świata pluralistycznego,który dla wymuszania swoich decyzji nie stosuje już presji fizycznej,a jedynie psychiczną czy stygmatyzującą. Od ich odpowiedzi napostawione powyżej pytania zależy nie tylko wyrazistość świadectwaKościoła, ale również ich własny los w wieczności. „Nie jest łatwopójść razem z Chrystusem do Jerozolimy, aby tam cierpieć, być męczonym,a w końcu ukrzyżowanym. Każdy człowiek woli raczejwygodne i miękkie życie, aniżeli życie twarde, pełne ofiar i upokorzeń.Ale na to nie ma rady, jeśli się chce po chrześcijańsku i po Bożemuprzeżywać zmartwychwstanie" 4 - podkreślał przed laty ks. JerzyPopiełuszko. Jego słowa mogą być z powodzeniem zastosowane takżedo czasów współczesnych.Źródła politycznego zaangażowaniaTakie rozumienie ludzkiej odpowiedzialności za decyzje moralne,także te dokonywane w przestrzeni publicznej, wynika z katolickiejantropologii teologicznej. Katechizm Kościoła Katolickiego niepozostawia najmniejszych wątpliwości, że celem życia chrześcijańskiegoma być zbawienie 5 , a jego osiągnięcie jest możliwe tylkopoprzez łaskę Bożą, która uobecnia się w człowieku przez czynieniedobra i unikanie zła w osobistej sytuacji własnego powołania.Powołaniem duchownych jest głoszenie Ewangelii, świadectwo własnegożycia oraz sprawowanie sakramentów, rolą zaś świeckich - o czymniezwykle wyraźnie przypomina Jan Paweł II w adhortacji Christifideleslaici - pozostaje przemienianie całego świata „zgodnie z Bożymplanem" i jego przygotowywanie na powtórne przyjście Jezusa4J. Popiełuszko, Dotknięcie Boga, Warszawa 2000, s. 29-31.' „Osoba ludzka (...) od chwili poczęcia jest (...) przeznaczona do życia wiecznego",Katechizm Kościoła Katolickiego par. 1703.


Chrystusa 6 . Papież pisze, że konieczność zaangażowania chrześcijan,szczególnie w obliczu obecnych wyzwań, jest tak wielka, iż „bierność(...) staje się winą" 7 .Szczególnym zadaniem świeckich zaangażowanych w życiepubliczne (a taka jest ich rola w ogóle) pozostaje „świadczenie o tym,jak wiara chrześcijańska daje jedyną pełną odpowiedź, którą wszyscy,mniej lub bardziej świadomie przyjmują i której pragną, na problemyi nadzieje, jakie życie stawia przed każdym człowiekiem i każdymspołeczeństwem" 8 . Świadectwo to - co papież przypominał wielokrotniei przy różnych okazjach - oznacza wytrwałą służbę życiu, jednoznacznewsparcie solidarności z najuboższymi oraz obronę rodzinyprzed zakusami rozmaitych społecznych reformatorów.Oczywiście cele katolickich polityków mogą i powinny byćrozmaicie wartościowane i dostosowywane do kontekstu społecznegoi politycznego. Kwestia solidarności społecznej i wsparcia najsłabszych,choć pozostaje kluczowa dla katolika w polityce, nie wyznacza jeszczekonkretnych rozwiązań prawnych. Tym bardziej że rozwinięty systempomocy społecznej, choć jest niewątpliwie odpowiedzią na nauczaniespołeczne Kościoła, to jednocześnie skutkuje niszczeniem tkankirodziny, o której ochronę apeluje papiestwo. W kwestii realizacji akurattych zaleceń istnieje więc spora możliwość dowolności. Leseferystycznyliberalizm (przy mocno rozwiniętym poczuciu solidarnościspołecznej realizującej się poza strukturami państwa), współczującykonserwatyzm czy formy państwa opiekuńczego mogą pozostawaćw zgodzie z duchem katolickim i z powodzeniem mogą być reprezentowaneprzez polityków deklarujących swój katolicyzm.Takiej dowolności nie ma już jednak w sprawie ochrony życia.Tu polityk deklarujący swoją wiarę jest - by użyć porównań militarnych- trochę jak na froncie, musi się podporządkować. Jan Paweł II w encykliceEvangelium vitae stwierdził jasno: „Przerywanie ciąży i eutanazjasą zatem zbrodniami, których żadna ludzka ustawa nie może uznać za6Jan Paweł II, Christifideles laici, par. 1, cyt. za: Jan Paweł II, Dzieła zebrane, t. II,Kraków 2006, s. 221.71Tamże, par. 3, s. 223.Tamże, par. 34, s. 256.


dopuszczalne. Ustawy, które to czynią, nie tylko nie są w żaden sposóbwiążące dla sumienia, ale stawiają wręcz człowieka wobec poważneji konkretnej powinności przeciwstawienia się im poprzez sprzeciwsumienia (...) Tak więc w przypadku prawa wewnętrznie niesprawiedliwego,jakim jest prawo dopuszczające przerywanie ciąży i eutanazję,nie wolno się nigdy do niego stosować, ani uczestniczyć w kształtowaniuopinii publicznej przychylnej takiemu prawu, ani też okazywać mupoparcia w głosowaniu'".W przemówieniu w Radomiu w 1991 roku Jan Paweł U pytałretorycznie: „czy jest taka ludzka instancja, czy jest taki parlament,który ma prawo zalegalizować zabójstwo niewinnej i bezbronnejludzkiej istoty? Kto ma prawo powiedzieć: „wolno zabijać", nawet„trzeba zabijać", tam gdzie trzeba chronić i pomagać życiu?" 10 .Dezercja, ekskomunika i zdrowyrozsądekCo to oznacza w praktyce? Otóż, ni mniej ni więcej, tylko tyle,że katolik NIE MOŻE brać udziału w stanowieniu lub społecznymumacnianiu prawa, które zezwala na zabijanie. Wyjątkiem - co precyzujeencyklika Evangelium vitae - jest sytuacja, gdy głosuje on za takimrozwiązaniem, które ogranicza i polepsza obowiązujące w danym krajuprzepisy - tak jak to miało miejsce w Polsce w 1993 roku, ale i wówczasmoże on za tym prawem głosować, natomiast nie może uczestniczyćw egzekwowaniu czy wprowadzaniu w życie tego prawa, tak abyjego skutkiem było zabijanie dzieci poczętych. Katolik nie może też działaćw strukturach, które doprowadzają do zabijania dzieci, albo choćbyje umożliwiają. To zaś oznacza, że np. Wojciech Olejniczak, publicznie' Jan Paweł U, Evangelium vitae, par. 73.10Jan Paweł II, Homilia w czasie Mszy świętej odprawionej na lotnisku wojskowym4 czerwca 1991 roku w Radomiu, cyt. za: Jan Paweł n, Dzieła zebrane, t. DI, Kraków2007, s. 623.


grafika: HALINA KUŹNICKAdeklarujący się jako katolik, a jednocześnie działający na rzecz poszerzaniadostępności zabiegów zabijania nienarodzonych - stawia sięautomatycznie poza wspólnotą, do której się przyznaje. W Polscebiskupi nie zdecydowali się wprawdzie na tak jasne stanowisko, ale np.w Stanach Zjednoczonych poproszono już Rudolpha Giulianiego czyJohna Kerry'ego - zwolenników aborcji, przyznających się do katolicyzmu- by nie przystępowali do Komunii, która w ich przypadku jestfałszem. Podobnie grzeszą, i to poważnie, ci politycy, którzy deklarującwspieranie obowiązującej obecnie ustawy - nie robią nic (albo wręczprzeciwdziałają), by była ona egzekwowana, przyczyniając się w tensposób do likwidacji tysięcy istot ludzkich. Usprawiedliwieniem dlanich nie jest nawet fakt, że prawny kompromis jest w Polsceakceptowalny głównie dlatego, iż można go łatwo obejść, a przez tonie jest dotkliwy dla zwolenników zabijania nienarodzonych. Nie jestbowiem usprawiedliwieniem dla zabijania istnienie zgody na ułomnykompromis.Nie może też być uczestnictwakatolików w budowaniu systemu, który- nawet deklarując ratowanie życiaprzyczynia się w jakikolwiek sposóbdo jego likwidacji. Najlepszymdowodem na to był spór wokółniemieckich sieci poradni katolickich,które wprawdzie ratowały coroku część kobiet od aborcji, alejednocześnie wydawały zaświadczeniao odbyciu konsultacji, którepozwalały na przeprowadzenie „zabiegu".Jan Paweł II zdecydowanie


sprzeciwił się takiemu podejściu, uznając, że oznacza ono w istociezamazanie jasnego świadectwa obrony życia. W listach skierowanychdo biskupów niemieckich wskazywał, że tego typu działania oznaczająw istocie, że pracownicy poradni katolickich, których celem jestratowanie życia, stają się współuczestnikami jego likwidacji".Dla polityków deklarujących swój katolicyzm to niezwyklejasne stanowisko może oznaczać tylko jedno: nie jest i nie może byćusprawiedliwieniem dla własnej bierności możliwość pogorszeniaprawa czy zmiany nastawienia społecznego. Zmiana obowiązującegoprawa i dążenie do jego maksymalnej zgodności z normami moralnymisą zatem obowiązkiem a nie możliwością. Tak więc polityczne kalkulacjenie usprawiedliwiają tych polskich posłów, którzy ponad roktemu w trakcie głosowania nad nowelizacją konstytucji, tak by lepiejzapisać w niej ochronę życia, głosowali przeciw lub we wcześniejszymokresie zrobili wszystko, by pomysł upadł. Ich odpowiedzialność, choćnie da się jej wprost zestawić z odpowiedzialnością współuczestnikówaborcji (lekarzy, rodziców kobiety, dyrekcji placówki, w której zostałaona przeprowadzona, czy urzędników, którzy ją wskazali), nadal jestniemała.Odmowa uczestnictwa w budowaniu cywilizacji życia oznaczanie tylko odrzucenie pewnego projektu życia publicznego, ale rezygnacjęz własnego powołania. Jest odrzuceniem wezwania do świętości,jakie Bóg kieruje do konkretnego człowieka na jego własnej drodze. Niesposób oczywiście odpowiedzieć na pytanie, jakie to będzie to miałoskutki w życiu duchowym i wiecznym jednostki, ale można przypuszczać,że niemałe.Istnieją także takie decyzje polityczne czy urzędnicze, któredla jednostek je podejmujących mają jeszcze głębsze skutki, odłączająją bo-wiem od widzialnej wspólnoty Kościoła czy od relacji z Bogiem.Gdy urzędnik podejmuje decyzję umożliwiającą przeprowadzenie aborcji,tym samym podlega automatycznej ekskomunice, włącza siębowiem w struktury zła i zbrodni. Istnienie złego prawa nie jest dla" Jan Paweł II, List do biskupów niemieckich w sprawie kościelnych poradni rodzinnych,w: Jan Paweł II, Dzieła zebrane, t. III, Kraków 2007, s. 819-825.


niego usprawiedliwieniem, bowiem w takich sytuacjach trzeba bardziejsłuchać Boga niż ludzi, a sumienie i nauczanie Kościoła jest ważniejszeniż stanowione normy prawne. Gdyby było inaczej - to nie byłobyw istocie powodów, by wynosić na ołtarze Franza Jagerstattera, a nieEichmanna, który przecież tylko wypełniał urzędnicze obowiązkiz ogromnym zresztą zaangażowaniem.Dla uzasadnienia konieczności zaangażowania katolikóww obronę życia nie trzeba jednak odwoływać się aż do sankcji nadprzyrodzonych.Wystarczy zwyczajny zdrowy rozsądek i przywiązanie doznaczenia słów. Otóż jeśli ktoś uznaje się za członka organizacji, którajako jeden z najistotniejszych celów stawia sobie ochronę życia, a samsię temu sprzeciwia, to przeczy sam sobie. To trochę tak, jakby członektowarzystwa myśliwskiego promował wegetarianizm, albo aktywistazwiązku wegetarian był miłośnikiem kotletów schabowych. Zwyczajneznaczenie słów wyklucza taką sytuację. I nie inaczej jest w przypadkuuczestnictwa w Kościele. Nie jest ono obowiązkowe, nikt nie zmuszapolityków do deklaracji wiary, ale jeśli są one składane - to coś powinnoz nich wynikać. Tym czymś jest wierność jasnemu nauczaniu moralnemuKościoła. Dla katolicyzmu polityka ważniejsze od środków nabudowę świątyń czy „dogadywania się" z biskupem jest to, czy wypełniaon swoje własne powołanie do świętości.Między heroizmem a moralnym minimumWypełnianie powołania (nie tylko polityka) odbywa się jednakw kontekście istniejących w państwie konkretnych rozwiązańprawnych, które nie zawsze zgodne są z nauczaniem moralnym Kościołakatolickiego. Prawo państwowe dopuszcza nie tylko aborcję(w Polsce w ściśle określonych sytuacjach, ale gdzie indziej w zasadziebez ograniczeń), ale również np. antykoncepcję. Co w takim wypadkupowinien zrobić katolik wykonujący zawód, który w danymspołeczeństwie zmuszany jest (albo obligowany) do udzielania „usług",w jego najgłębszym przekonaniu niemoralnych? Odpowiedź w przypadkujednostek wydaje się dość oczywista: powołując się na klauzulęsumienia, powinna ona odmówić wykonywania danej usługi. Jednak


w praktyce nie jest to wcale takie proste 12 , bowiem - nawet w Polsce -ustawodawca nakłada na nich obowiązek wskazania innego lekarza (czyfarmaceuty), który kontrowersyjną moralnie, a dla katolika niedopuszczalną,„usługę" wykona. Jeszcze trudniejszą sytuację mają szefowieplacówek. Oni bowiem, jako urzędnicy państwowi, mogąwprawdzie odmówić wykonania pewnych działań, ale ciąży na nichobowiązek prawny skierowania pacjenta do szpitala, który wywiąże sięz tego, czego on sam się domaga. A przecież już samo takie wskazaniejest - w kategoriach moralnych - współudziałem w grzechu czy zbrodnizabójstwa życia niewinnego, przypomina bowiem sytuację myśliwego,który odmawiając zastrzelenia teściowej kogoś, kto go o to prosi,wskazuje innego myśliwego, który zrobi to bez większych wahań. Fakt,12W Kanadzie czy niektórychstanach USA studenci medycynynie mogą odmówić zabijanianienarodzonych podgroźbą odmowy ukończeniastudiów. Por. R.J. De Souza,Lekko zakamuflowany totalitaryzm,„First Things. EdycjaPolska" nr 1/2006, s. 57.


grafika: HALINA I BARTŁOMIEJ KUŹMICCYże takiego właśnie wskazania wymaga prawo, trudno uznać za usprawiedliwienie,bowiem dla katolika prawo niemoralne oznacza w istociebezprawie, któremu nie może on w sumieniu podlegać. Co więcej, istnienieniemoralnego prawa nie zdejmuje odpowiedzialności z jednostki,bowiem to ona - a nie bezosobowe struktury prawne - ponosiodpowiedzialność przed Bogiem i ludźmi.Biorąc pod uwagę to, że w pewnych zawodach ten konfliktprawa stanowionego z prawem moralnym jest niejako wpisany w jegofaktyczność - najprościej byłoby uznać, że tych zawodów katolikwykonywać nie powinien (dotyczy to np. szefowania szpitalom ginekologicznymczy bycia ministrem zdrowia). Gdyby jakiś zawód rzeczywiściesprowadzał się tylko do działań jednoznacznie złych, to rzeczywiściekatolik wypełniać go nie powinien. Tak było z pracą w strukturach komunistycznejsłużby bezpieczeństwa czy strukturach państwowychhitlerowskich Niemiec. Aie bycie ginekologiem czy ministrem zdrowiaw demokratycznej Polsce nie jest tego typu pracą. Niekiedy wymaga onamilczącego nie sprzeciwiania się złu, ale generalnie operuje w sferzemoralnie neutralnej, a nawet zwyczajnie dobrej. W takiej sytuacji - jak sięwydaje - katolik może i powinien podejmować taką odpowiedzialność zeświadomością że w pewnych sytuacjach (bardzo konkretnych) musi albowstrzymać się od działania, albo jednoznacznie mu sprzeciwić.Tak było w przypadku Ewy Kopacz i nastoletniej „Agaty". Gdylekarze z Lublina odmówili jej aborcji, powołując się na fakt trwałegonacisku emocjonalnego jej matki, która chciała za wszelką cenę, by jejdziecko usunęło ciążę, wystarczyło wstrzymać się od działania i czekaćaż minie ustalony przez prawo termin możliwości wykonania aborcji.Pani minister mogłaby również - gdyby prawo zmuszało ją do wskazaniaplacówki medycznej, w której dziewczynka mogłaby dokonać aborcji,co jak się zdaje nie miało miejsca - podać się do dymisji, uzasadniającto niemożnością pogodzenia własnych poglądów moralnych z uczestnictwemw zabiciu dziecka nienarodzonego. Obie te decyzje byłyby- z punktu widzenia moralności katolickiej - dopuszczalne. Nie do zaakceptowaniabyła tylko trzecia z nich: uznanie, że prawo stanowione(a dokładniej pewna jego interpretacja) jest ważniejsze od prawa moralnego,i wskazanie szpitala, gdzie „Agata" mogła zabić swoje dziecko.I właśnie taką decyzję podjęła minister Kopacz.


Jej udział nie ograniczył się zatem tylko do milczącejakceptacji istniejących procedur prawnych, nie był on tylko formalnymzwierzchnictwem nad strukturami służby zdrowia, w którychaborcji dokonano, ale był bezpośrednim zaangażowaniem. Gdybyspór o „Agatę" doprowadził do aborcji, ale bez wskazania przezminister zdrowia miejsca, w którym może być ona dokonana, wówczastrudno byłoby mówić o pełnej moralnej odpowiedzialności EwyKopacz za ten dramat. W takiej sytuacji prawdziwe byłoby rozumowanieks. prof. Andrzeja Szostka, który w wywiadzie dla KAI tłumaczył,że „nie wolno stwarzać sytuacji tak dwuznacznych, żepowiem: godzę się być ministrem, ale pewnych praw nie będęprzestrzegał, bo - jak ocenia etyk - byłaby to anarchia" 13 . Ale sytuacjawyglądała zupełnie inaczej. Nie mieliśmy bowiem do czynieniaz przypadkiem, w którym minister (motywowany troską o spokójspołeczny, obawiając się przesunięcia sympatii czy zmiany obowiązującegoprawa na gorsze) akceptuje istniejący stan prawnyi nie podejmuje działań chroniących życie 14 , godząc się na to, byw strukturach mu podlegających dokonywano czynów obiektywniezłych. Mieliśmy natomiast do czynienia z sytuacją, w której szefresortu sam przyczynia się do dokonania zła, którego ludzie mupodlegający nie chcieli dokonać.Złe prawo nie może służyć za usprawiedliwienie. Mało tego:stanowisko takie rozmywa obecne w katolickiej myśli moralnejrozróżnienie między heroizmem, minimum moralnym a złem.Utożsamia ono bowiem w istocie to, co jest moralnym minimum, z tym,co jest złem, zaś heroizm w ogóle wyrzuca poza nawias. W tymkonkretnym przypadku moralnym minimum było wstrzymanie się oddziałania, moralnym heroizmem byłby jasny sprzeciw połączony z rezygnacjąlub (czego w pewnym sytuacjach nie da się wykluczyć)" Cyt. za: Ekskomunika dla min. Ewy Kopacz? - glosy ekspertów Kościoła. DepeszaKAI z 23 czerwca 2008.14Ale uwaga ta dotyczy wyłącznie sytuacji, w której prawo jest egzekwowane. Niesposób odnieść go zatem do polskich polityków czy urzędników państwowych,którzy nie wykonują istniejącego już w Polsce prawa i nie walczą z podziemiemaborcyjnym. W takiej sytuacji ponoszą oni moralną odpowiedzialność za tysiącezamordowanych w Polsce, niezgodnie z prawem, dzieci nienarodzonych.


złamaniem złego prawa 15 , przy pełnej świadomości związanych z tymkonsekwencji. <strong>Cz</strong>ynem moralnie złym był zaś i jest współudział w zabiciudziecka poczętego.Jedność człowieka i rozdział sferWszystko to pokazuje dość jednoznacznie, że nie istniejemożliwość zaakceptowania przez polityka czy urzędnika deklarującegoswój katolicyzm zbyt szerokiej interpretacji zasady rozdziału Kościołaod państwa. O ile jej wąskie rozumienie, w którym obie instytucje działająodrębnie i nie wchodzą sobie w drogę, jest w pełni do pogodzeniaz zasadami katolicyzmu, o tyle pomysł, by oznaczał on zakaz kierowaniasię własnym sumieniem przez chrześcijan w sferze publicznej jestzupełnie nie do przyjęcia. <strong>Cz</strong>łowiek, w tym także minister, jest bowiemjednością, a sądzony będzie za całokształt swoich działań, a nie tylko zato, co robił w domu i kościele. Trudno wyobrazić sobie, by Bóg inaczejoceniał działalność od 8 do 16, a inną miarę przyjmował dla działańwcześniejszych i późniejszych. I dlatego wymaganie od katolika, by nagodziny pracy odłożył swoje poglądy na bok, jest zwyczajną próbąskazania go na potępienie, a przynajmniej złamania jego sumienia. Tegonikt nie może wymagać, chyba że będzie próbował budować państwototalitarne, w którym wolność sumienia i wyznania nie jest już wartością,a liczy się kaprys suwerena (i nie ma znaczenia, czy jest nim królangielski, czy polski parlament). A jeśli wymaga - to odpowiedź powinnabyć jedna - sprzeciw, a jeśli trzeba to męczeństwo, czyli drogaTomasza Morusa, którego Jan Paweł II nie przez przypadek uczyniłpatronem polityków właśnie na początku XXI wieku.TOMASZ P. TERLIKOWSKI15Wydaje się, że w pełni moralnie usprawiedliwione byłoby złamanie proceduri podjęcie decyzji o przekazaniu zagładzanej przez męża i lekarzy Terri Schiavorodzicom, którzy chcieli, by mogła ona jeszcze żyć. Politycy amerykańscy udali sięwówczas do sądów (nie mając rzecz jasna innego wyboru), podczas gdy szacunekdla życia wydaje się być tu istotniejszy niż prawo.


BARACKOB AM A:CZARNY MESJASZNOWEJLEWICYBiografia Obamy zestawiana jest z opowieściąo Mojżeszu, który także pochodził z luduwykluczonego, ale wychowywał się w pałacufaraona, a potem powróciłdo swego ludu i wyprowadził go z niewoli.Obama nabiera cech oswobodziciela,kogoś, kto jak Mojżesz wyprowadzi swój ludze zniewolenia neokonserwatyzmem, imperializmem,dogmatyzmem i bigoterią przestarzałychform chrześcijaństwa ku nadziei.Nadzieja to zresztąnajczęściej powracające hasło jego kampanii.


<strong>Cz</strong>łowiek bez korzeni. <strong>Cz</strong>arny wychowany przez białych.Nawrócony w wieku dorosłym na chrześcijaństwo, aległoszący poglądy mające niewiele wspólnego z Ewangelią, za to dużoz polityczną poprawnością. Mężczyzna szukający przez całeżycie obrazu ojca, który rozpadł mu się, gdy okazałosię, że tatuś nie był wcale bohaterskim bojownikiem0 wolność Kenii, lecz alkoholikiem wciąż zmieniającymżony i nie potrafiącym nawiązaćkontaktu nawet z własnymi dziećmi. Takiwizerunek Baracka Hussejna Obamywyłania się z uważnej lektury poświęconychmu tekstów prasowych orazz jego autobiografii Odziedziczonemarzenia. Spadek po moim ojcu',napisanej zanim wpadł na pomysłzostania prezydentem czychoćby politykiem.Religia nie odgrywaw tym obrazie specjalnej roli,stanowi tylko wygodne narzędzie,dzięki któremu możnabudować poparcie dla własnychidei społeczno-politycznych,a także źródło uzasadnieniadla zaangażowaniapublicznego. „Religiapowinna ludzi prowadzićdo wspólnych działań,a nie dzielić", tłumaczyłdemokratyczny kandydatna prezydenta podczas1B. Obama, Odziedziczonemarzenia. Spadek po moimojcu, tłum. P. Szymczak, Poznań2008.


uroczystości 50. rocznicy połączenia wspólnot kongregacjonalistycznychw Zjednoczony Kościół Chrystusa.Mimo to Barack Obama uchodzi za demokratycznego politykanajmocniej zaangażowanego religijnie, a przez lewicowo nastawionychkaznodziejów uznawany jest wręcz za jednego z liderów„odrodzonego chrześcijaństwa", które wyrzeknie się kontaktów z konserwatyzmemi odrzuci amerykańską tradycję religijną. Nadziejez nim związane - nie tylko polityczne, lecz także religijne - są takmocne, że powstały nawet figury przedstawiające Chrystusa z głowąObamy, które wprawdzie zgorszyły niektórych, ale znalazły także gorliwychobrońców.<strong>Cz</strong>arny MojżeszNie ma w tym nic dziwnego. Obama, jak mało kto, nadaje siędo wykreowania na postać religijną, przynajmniej dla osób dalekich odtradycyjnego pojmowania sacrum. Jest czarny, czyli pochodzi ześrodowisk tradycyjnie wykluczonych przez złą prawicę, alewychowywany był przez białych, bo zarówno jego dziadkowie, którzyw istocie zastępowali mu rodziców, jak i matka byli jak najbardziejbiali. On sam wybrał jednak dla siebie (nie bez wpływu opresywnego,białego społeczeństwa) tożsamość Afroamerykanina, której pozostajewierny. <strong>Cz</strong>y czegoś to nie przypomina? <strong>Cz</strong>y nie da się zestawić tej historiiz opowieścią o Mojżeszu, który także pochodził z ludu wykluczonego,ale wychowywał się w pałacu faraona, a potem powrócił doswego ludu i wyprowadził go z niewoli? Otóż nie tylko da się, ale i sięzestawia. Obama nabiera więc cech oswobodziciela, kogoś, kto jakMojżesz wyprowadzi swój lud ze zniewolenia neokonserwatyzmem,imperializmem, dogmatyzmem i bigoterią przestarzałych form chrześcijaństwaku nadziei (nadzieja to zresztą najczęściej powracające hasłojego kampanii). Na czym konkretnie ta „nadzieja" ma polegać - niewiadomo, ale kontakty rodziców Obamy, a także silne do dziś zaangażowaniew jego kolejne kampanie środowisk komunistycznychi lewackich nie pozostawiają wątpliwości, że może mieć ona niemałowspólnego z „lewackim rajem", którego narody Europy Wschodniejdoświadczyły na własnej skórze.


Ów mit „nowego Mojżesza" przemawia, co nie jest zaskakujące,szczególnie mocno do Afroamerykanów. Dla wielu z nich Obama,choć w pewnych kwestiach się z nim nie zgadzają, pozostaje symbolemsukcesu jednego z nich, a także dowodem na to, że wszystko może sięzmienić, że czarni mogą wreszcie przejąć władzę w Stanach Zjednoczonychi z wykluczanej i prześladowanej mniejszości stać się nie tylkopełnoprawnymi obywatelami, ale wręcz przywódcami nowej, lepszejAmeryki. Pamiętajmy, że akcja afirmacyjna wcale nie zmieniła głębokiegopoczucia krzywdy niemałej części czarnych obywateli USA. Nicwięc dziwnego, że Louis Farrakhan, przywódca Nation of Islam -radykalnej organizacji propagującej czarną wersję islamu - publiczniezapewniał o swojej sympatii dla kandydata demokratów 2 , zaśamerykańscy dziennikarze przyznają, że na wyrazach sympatii mogłosię nie skończyć. Przyczyny takiej współpracy są jasne: zarównoObama, jak i Farrakhan od dawna wypowiadają się przeciwko dominującejkulturze Stanów Zjednoczonych i obaj próbują ją zmieniać.Biali wspierający Obamę także mają swoje religijne powody,by to zrobić. Akt głosowania na ciemnoskórego kandydata ma byćostatecznym zerwaniem nie tylko z ciemną i zacofaną prezydenturąBusha, lecz także z przeszłością własnego kraju, którego głównym symbolempozostaje niewolnictwo, segregacja rasowa i wieki prześladowaniaczarnych. Obama, jako czarny, ma się stać znakiem definitywnegokońca tamtej historii. Jego kolor skóry może być doskonale wykorzystanydo budowania wizerunku polityka, który wyprowadzi USAz wszelkiego typu zniewoleń i opresji. On, czarny Mesjasz nowejlewicy, ma pokazać, jak skandaliczne jest prześladowanie homoseksualistów(którzy są czarnymi i Żydami współczesności) przez odmawianieim prawa do ,jednopłciowych małżeństw", jak skandaliczne jestograniczenie praw kobiet, poprzez próby odmawiania im „zabiegów"przerwania ciąży nawet w trzydziestym dziewiątym tygodniu, wreszcie-jako człowiek szczerze religijny - pokaże, iż czas zacofanych, ewangelikalnych,homofobicznych i mizoginicznych kaznodziejów dobiegłjuż końca. Ich miejsce powinni zająć kulturalni pastorzy (lub pastorki),2„Lubię go bardzo, on jest takim świeżym powiewem w polityce" - mówił Farrakhanw programie Nightline telewizji ABC.


najlepiej homoseksualiści, którzy wyjaśnią, że potępienie sodomii przezśw. Pawła straciło już swą aktualność (jak to zresztą zrobił sam Obama).<strong>Cz</strong>erwone korzenie czarnego zbawcyWyznawcy i głosiciele mitu „nowego mesjasza lewicy" majątylko jeden problem. Jest nim prawdziwa historia Baracka Obamy,której nijak nie da się wcisnąć w wymagane schematy. Kandydat naprezydenta Stanów Zjednoczonych wychowywany był bowiem w całkowiciebiałym domu, a z ojcem Afrykańczykiem miał w istocie zerowykontakt (nie licząc trzech tygodni, które złamany kolejnym rozwodemi alkoholizmem tatuś zdecydował się spędzić z jedną ze swoichpoprzednich rodzin, gdy Obama był nastolatkiem). Sam, poza typowymiszturchańcami kolegów, nie doznał prawdziwej opresji. Chodził doszkoły, kończył studia i korzystał ze wszystkich udogodnień normalnegoAmerykanina. A jednocześnie gdzieś w głębi, o czym sam z dumąopowiada, rosła w nim wściekłość na białą Amerykę, pragnienieskończenia z nią i zbudowania czegoś zupełnie nowego. Tyle tylko, że-jak się zdaje - źródłem tej wściekłości wcale nie był kolor skóry, leczpoglądy matki, która była nie tylko hipiską, lecz także ateistką (cow USA jest ewenementem), dość często zmieniającą mężów (zazwyczajbyli to ludzie o innym kolorze skóry, często muzułmanie), ale wiernąlewackim poglądom swojej młodości.Dowodów na taką genezę poglądów Obamy nie trzeba szukaćdaleko. Dostarcza ich sam zainteresowany w swojej autobiografii. Jakprzyznaje, ogromny wpływ na jego formację ideową miał niejaki Frank(tak go określa, bez podawania nazwiska), czarny poeta i dziennikarz,który przyjaźnił się z jego dziadkiem. To on miał wyjaśnić nastoletniemuBarackowi, że istotnym składnikiem tożsamości Stanów Zjednoczonychjest rasizm. Gdy Obama odkrył, że jego biała babcia obawiasię czarnych, Frank pouczył chłopca, iż powinna się ich rzeczywiściebać, gdyż „czarni mają powody do nienawiści" 3 . Kim był ów pozbawionynazwiska Frank? Dwóch dziennikarzy śledczych, Cliff Kincaidgrafika: JANUSZ KAPUSTA' B. Obama, dz. cyt.,&. 109.


i Herbert Romerstein, nie pozostawia wątpliwości, że chodzi o FrankaMarshalla Davisa, który był nie tylko poetą i dziennikarzem, alerównież członkiem całkowicie kontrolowanej przez Moskwę KomunistycznejPartii Stanów Zjednoczonych 4 . W Honolulu pracował w sterowanychprzez komunistów mediach. I właśnie o takim człowiekuObama pisze, że wywarł na niego największy wpływ. Podobneświadectwa składają zresztą także hawajscy nauczyciele Baracka.„Davis był dla Obamy wzorem czarnego mężczyzny, to on uczył go,czym jest demokracja, równość szans i sprawiedliwość" 5 , wspomina drKathryn Takara z Uniwersytetu na Hawajach. Sam Obama wspomina,że tuż przed wyjazdem na studia spotkał się jeszcze z Frankiem, któryprzestrzegł go, by „nie dał się uśpić" i pozostał rasowo lojalny. Efektemtego spotkania było studenckie zaangażowanie młodego Afroamerykanina.„By nie zostać uznanym za konformistę i rasowego zdrajcę,starannie dobierałem sobie znajomych. Zaliczali się do nich cobardziej zaangażowani czarni studenci, studenci zagraniczni,amerykańscy Meksykanie, marksistowscy profesorowie, feministki--strukturalistki, punk-rockowi poeci z nurtu performance" 6- opisywałlata studiów obecny kandydat na prezydenta.Troska o „odpowiednie" znajomości pozostała zresztą Obamietakże w późniejszych latach. Gdy w 1995 roku zdecydował się na startw wyborach do senatu stanowego w Chicago, poparli go i wspieralifinansowo działacze Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych 7 .Marksiści, socjaliści oraz lewacy popierają zresztą Obamę równieżobecnie. Na jego stronie internetowej istnieje nawet specjalna podgrupa,na której spotykają się właśnie „marksiści i socjaliści dla Obamy".„Popieramy go, bo jest najlepszy dla ludu", deklarują lewicowi zwolennicydemokratycznego senatora, nie ukrywający nawet, że ich celemjest zniszczenie „opresyjnego reżimu Stanów Zjednoczonych".4Por. C. Kinkaid, H. Romerstein, Communism in Hawaii and the ObamaConnection, http://www.usasurvival.org/docs/hawaii-obama.pdf567Tamże.B. Obama, dz. cyt., s. 119.C. Kinkaid, H. Romerstein, Communism in Chicago and Obama Connection,http://www.usasurvival.org/docs/chicago-obama.pdf


Religijność religi] nopodobnaO ile polityczne korzenie Obamy są jasne, o tyle trudnopowiedzieć to o jego religijności. Polityk pochodził z rodziny w zasadzieniewierzącej. Jego dziadkowie przyznawali się jeszcze do czystozwyczajowych związków z metodyzmem i baptyzmem, ale już ojciec(z muzułmańskiej rodziny) i matka byli całkowicie niewierzący i niepraktykujący,a religia kojarzyła im się z opresyjnym, okrutnym systemem,który niszczy indywidualizm, a narzucając pobożność, staje sięźródłem prawicowych poglądów. „Nie oznacza to jednak - wspominaObama - że nie wprowadzała mnie w świat przeżyć religijnych. Jejzdaniem wiedza na temat wielkich religii świata była konieczna dladobrego wykształcenia. W naszym domu Biblia stała na półce obokKoranu, Bhagavadgity i mitologii greckiej, nordyckiej i afrykańskiej.W Wielkanoc czy Boże Narodzenie chodziliśmy zaś do kościoła, tak jakw chiński Nowy Rok udawaliśmy się do świątyni buddyjskiej, a w inneświęta do kaplic szintoistycznych czy na hawajskie cmentarze" 8 .Wszystko to nie oznaczało jednak, że Obama był wierzący.Tyle wspomnienia samego polityka. Jednak jego indonezyjscyprzyjaciele mówią co innego (kandydat na prezydenta spędził w Indonezjicztery lata, gdy jego matka - po rozwodzie z ojcem - wyszła zamąż za muzułmanina pochodzącego z Dżakarty). Według nich, podczaspobytu na wyspach indonezyjskich Obama był zaangażowanym muzułmaninem,modlącym się regularnie w meczecie i uczęszczającym tamna lekcje Koranu, z których zapamiętał wcale nie mało. Obama jestzresztą muzułmaninem, według restrykcyjnej wersji prawa koranicznego,także z powodu swojego urodzenia. Każde dziecko wyznawcyislamu (nawet niepraktykującego) jest bowiem automatyczniemuzułmaninem. Przyjęcie zaś przez nie innej wiary oznacza apostazję,którą należy karać śmiercią. Taka sytuacja czyni zresztą Obamę wymarzonymprezydentem dla Al Kaidy. Jeśli bowiem apostata stanie na czelearmii Stanów Zjednoczonych, a zdrajca islamu będzie prowadził wojnyz państwami islamskimi - to o wiele łatwiej będzie pozyskać dla1B. Obama, My SpiritualJourney, „Time", 16 października 2006.


terroryzmu zwyczajnych muzułmanów. „Dlatego nie jest trudnowyobrazić sobie bin Ladena modlącego się o to, by Obama wygrałwybory"" - podkreśla Shireen K. Burki, wykładowczyni UniwersytetuMary Washington w Federicksburgu.O ile młodzieńcze zaangażowanie Obamy w islam pozostajew sferze domniemań, o tyle jego obecne uczestnictwo w życiu kongregacjonalistycznegoZjednoczonego Kościoła Chrystusa jest niepodważalnymfaktem. Wielebny Jeremiah Wright już w latach 90. nawróciłObamę i wprowadził go do swojej wspólnoty. Problem polega tylko natym, że nie do końca wiadomo, co rzeczywiście wyznaje wspólnota pastoraWrighta. Fachowcy określają to mianem „czarnej teologii wyzwolenia",ale więcej tam haseł o potrzebie wyzwolenia czarnych,wezwania do pracy społecznej oraz radykalnej krytyki Stanów Zjednoczonych(słynne słowa: „niech Bóg potępi Amerykę" wywołałynawet skandal) niż nauczania Chrystusa w kwestiach moralnych,'S.K.. Burki, Barack Obama - Muslim apostatę?, „Christian Science Monitor",19 maja 2008.


obyczajowych czy dogmatycznych. Sam Obama przyznaje, żespodobało mu się, iż w wyznaniu wiary zboru Wrighta znalazł się nakaz„odrzucenia mentalności klasy średniej" 10 . Typ religijności prezentowanyprzez ową wspólnotę jest zresztą charakterystyczny także dlaObamy, który odrzuca chrześcijańskie nauczanie moralne w kwestiihomoseksualizmu czy aborcji. - Chcę wam powiedzieć - mówił Obamaw Nelsonville w stanie Ohio do ewangelikalnych protestantów - że niejestem zwolennikiem małżeństw homoseksualnych, ale sądzę, że ludzie,którzy są gejami i lesbijkami, powinni być traktowani z szacunkiemi godnością, i że państwo nie powinno ich dyskryminować. Dlategojestem przekonany, że powinny być im dostępne „związki cywilne",które pozwolą parom jednopłciowym odwiedzać się wzajemnie w szpitalachczy dziedziczyć po sobie. Nie sądzę, że powinno się to nazywaćmałżeństwem - mówił Obama i dodawał, że państwo powinno uznawaćtakie związki. - Jeśli ludzie uważają to za kontrowersyjne, to muszęodesłać ich do Kazania na Górze, które, jak sądzę, jest dla mojej wiaryo wiele bardziej fundamentalne niż mroczne fragmenty z Listu doRzymian. To jest mój pogląd. Ale możemy się w tej sprawie z szacunkiemróżnić - podkreślił polityk.Różnić z szacunkiem może się w tej kwestii Obama zresztątylko z wiernymi innych wspólnot niż jego. Zjednoczony KościółChrystusa nie tylko bowiem ordynuje aktywnych homoseksualistów naksięży i udziela gejom ślubów kościelnych, ale jest także w czołówcewalki o przyznanie parom jednopłciowym praw małżeńskich. Nieinaczej jest w kwestii aborcji. Duchowni Zjednoczonego KościołaChrystusa zakładali pierwsze w USA placówki aborcyjne (i to w czasach,gdy było to jeszcze nielegalne), a później jak lwy walczyli z każdąpróbą ograniczenia późnych aborcji (tzw. aborcji przez częścioweurodzenie). Podobne stanowisko zajmuje Barack Obama. On równieżjest przekonany, że jakakolwiek ingerencja w „prawa reprodukcyjnekobiet" to fundamentalny zamach na ich wolność, wobec którego„chrześcijanin nie może przejść obojętnie". Dlatego - wbrew zarzutomHillary Clinton - która uznała, że Obama jest „za mało pro choice",trudno znaleźć gorętszego zwolennika aborcji wśród demokratów.10B. Obama, dz. cyt., s. 297.


Potwierdzają to zresztą proaborcyjni aktywiści. - On jest liderem i aktywistąwalki o prawa reprodukcyjne od ponad dwudziestu lat. Znamfakty. Barack jest w 100 procentach za wyborem i zawsze byłbohaterem walki o prawa kobiet - mówi w przedstawionym przezObamę nagraniu Wendy Frosh, aktywistka Planned Parenthood z NowejAnglii.Zwolennicy Obamy gorsi niż Ku KluxKlanPoparcie tej organizacji podważa, i to zdecydowanie, afroamerykańskątożsamość Obamy. Planned Parenthood to instytucjao korzeniach rasistowskich. I, choć obecnie już się o tym nie mówi,wielu jej działaczy nadal pozostaje rasistami. Gdy w lutym 2008 rokureporter studenckiego pisma „The Advocate" zadzwonił do jednegoz oddziałów organizacji z propozycją przelewu pieniężnego, ale z zastrzeżeniem,że pieniądze mają być wykorzystane do propagowaniaaborcji wśród czarnych, których jest już zbyt wielu - dyrektor oddziałunie tylko nie zaprotestował, ale przyjął datek z wdzięcznością. Miesiącpóźniej powtórzono eksperyment i zaproponowano kolejne, motywowanerasizmem dotacje, tym razem w Nowym Meksyku. I znowuzostały one przyjęte. <strong>Cz</strong>y popsuło to kontakty Obamy z Planned Parenthood?W najmniejszym stopniu. <strong>Cz</strong>arnoskóry senator nadal z upodobaniemspotykał się z działaczami proaborcyjnymi i przyjmował odnich poparcie. I to pomimo tego, że w ciągu trzech dni w wyniku aborcjiginie więcej Afroamerykanów niż zostało zamordowanych w ciągucałej historii działalności Ku Klux Klanu.Trudno dostrzec zatem w kandydaturze Obamy „nadzieję" dlaczarnych, biednych czy wykluczonych. I to nie tylko z powodu aborcji,ale szerzej z powodu jego postrzegania wartości życia ludzkiego, takżetego, które może wydawać się niepełnowartościowe. O to, czy Obamachce być także prezydentem niepełnosprawnych, pytał w lutym tegoroku Robert Schindler - ojciec zagłodzonej na śmierć Terri Schiavo. Taksformułowane pytanie miało swoje głębokie przyczyny. Otóż BarackObama, nadzieja lewicowej Ameryki na „nową politykę", postanowił


wyznać swoje polityczne grzechy, czyli wskazać te głosowania,w których, gdyby mógł, to obecnie zagłosowałby inaczej. I wskazał.Głosowaniem tym było wsparcie rodziców Terri Schiavo w ich staraniach,by decyzje sądu stanowego, który zgodził się na zagłodzenie ichcórki, zostały rozpatrzone także przez sąd federalny. Gdy jednak staraniate się nie powiodły i kobieta decyzją sądów oraz własnego męża(mającego już zresztą nową rodzinę) została zagłodzona na śmierć,Obama postanowił się wycofać z tego, że kiedyś bronił życia przedśmiercią. Jego zdaniem, tamta obrona była błędem, bo oznaczała wtrącaniesię Kongresu w sprawy rodzinne. I właśnie te wypowiedzi zostałyostro skrytykowane przez Schindlera. - Każdy, kto jest niepełnosprawny,albo kto zna kogoś, kto jest niepełnosprawny, powinienmieć świadomość, że kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonychtak bezwzględnie odrzucił własne czyny, podjęte, by chronić życieprzed śmiercią - podkreślał Schindler. - Tak ważne postacie publiczne,szczególnie te, które mogą pewnego dnia wypowiadać się w imieniuwszystkich obywateli, nie powinny zakładać, że pewna część obywatelijest gorsza od innych. <strong>Cz</strong>y jako prezydent Barack Obama będzie występowałw imieniu nas wszystkich, czy tylko niektórych? - pytał dramatycznieojciec zagłodzonej Amerykanki.Równie ostro ocenił „Pana Nadzieję" Bill Donohue, szefującyKatolickiej Lidze na rzecz Praw Religijnych i Obywatelskich. Jegouwaga skupiła się jednak nie tyle na głosowaniu w sprawie Schiavo,które uznał za czysto proceduralne, ile na całokształcie działalnościprawnej Obamy. Katolicki działacz wyraził np. zdumienie faktem, żedemokratyczny kandydat na prezydenta nie wyraził żalu z powodugłosowania przeciwko ustawie pozwalającej stanowi Illinois finansowaćopiekę medyczną nad dziećmi, które przeżyły procedurypóźnych aborcji (możliwych w niektórych miejscach Stanów Zjednoczonychdo ósmego miesiąca ciąży). Takie postępowanie, połączonez potępieniem własnej decyzji broniącej życia, doprowadziło Donohuedo smutnych wniosków: - Senator Obama uważa, że nie jest sprawąwładz federalnych zakazywać lekarzom zagłodzenia osób chorych,i podobnie nie powinny one skłaniać lekarzy do opiekowania się urodzonymidziećmi, które przeżyły zabieg aborcji. I to wszystko mówi„Pan Nadzieja" - podkreślił Donohue.


Zdecydowanawiększość tych uwag jestjednak lekceważona. Obamaopanował bowiem doperfekcji metodę sprawianiadobrego wrażenia.„Ludzie są zadowoleni,jeśli tylko jesteś uprzejmy,uśmiechasz się i niewykonujesz żadnych nagłychruchów. Więcej niżzadowoleni, czują wręczulgę - co za miła niespodziankaspotkać czarnegochłopaka, który nierobi wrażenia, jakby przezcały czas był nabuzowanyWyborczy t-shirt Obamy: $ 20,08wściekłością"", opisywał swoją strategię jako nastolatka Obama. Wielewskazuje na to, że tę strategię stosuje do dziś. Jest miły, grzeczny, przystojny,gładko wyrzuca z siebie słowa. Ale to nie oznacza, że gdzieśw głębi nie kryje się wściekłość i chęć radykalnej zmiany Stanów Zjednoczonych.Zmiany w kierunku innym niż mają nadzieję chrześcijanie.BENJAMIN PHILLIPPE" B. Obama, dz. cyt.,s. 113.


LIBERAŁW KOLORATCEWSPOMINA ROK'68Prawdziwy liberalizm mazawsze na celu rozszerzaniewspólnoty, którą obejmujemyopieką i prawnąochroną. Tak zwane prawo„liberalizujące" aborcję i całyruch proaborcyjny zrobiłyrzecz dokładnie przeciwną- zawężyły wspólnotę, wobecktórej przyjmowaliśmyodpowiedzialność. Tak więcto stanowisko pro-life jestautentycznie liberalne.


zypomnijmy sobie rok 1968. Ksiądzdziś uważany jest za jednego z duchowychliderów religijnego konserwatyzmuw USA, ale wówczas zaliczanybył do czołowych działaczy pokolenia, którew tamtym okresie buntowało się przeciw zastanemuporządkowi. <strong>Cz</strong>y przypomina sobie Ksiądz, na kogogłosował w pamiętnym 1968 roku podczas wyborów prezydenckich:na kandydata Republikanów Richarda Nixona czy na kandydataDemokratów Herberta Humphreya?- Zazwyczaj nie mówię, na kogo głosuję, ale to było tak dawno temu, że tochyba nie jest tajemnica państwowa. To było bardzo poważne zagadnieniewśród tych z nas, którzy byli mocno zaangażowani w ruch praw obywatelskichi sprzeciwiali się wojnie w Wietnamie: czy powinniśmy poprzećHumphreya? Normalnie, jako że byłem demokratą, powinienem byłzagłosować na Humphreya. Ale - obok wielu, bardzo wielu członków tego,co nazywano po prostu „Ruchem" - nie zagłosowałem na nikogo. Wstrzymałemsię od głosu.Ale z jakiego powodu?- Cóż, musisz zrozumieć, że Ruch był bardzo luźnym sojuszem - przesadąbyłoby powiedzieć, że to koalicja - był sojuszem różnych organizacji działającychna rzecz praw obywatelskich, często związanych z kwestią rasową,sprzeciwiających się wojnie wietnamskiej i związanych z całym szeregieminnych spraw typowych dla liberalnej lewicy, w którą byłem wówczas bardzointensywnie zaangażowany. Byłem delegatem na konwencję demokratycznąw roku 1968. Pierwotnie popierałem Eugene'a McCarthy'ego,z wyścigu, a ja przeniosłem swoje poparcie na Roberta Kennedy'ego, któryz kolei został zamordowany. Podczas samej konwencji byłem bardzo mocnozaangażowany w protesty przeciwko działaniom prezydenta Chicago,Richarda Daleya, który wprowadził w mieście prawie stan wojenny. Zorganizowałemprotest przeciwko temu, zostałem zatrzymany i wtrącony doaresztu w Chicago.Daley byl demokratą czy republikaninem!!


- Oczywiście, że demokratą. Jego syn, Richard Daley junior, jest dziśz ramienia demokratów prezydentem Chicago. Tak czy inaczej, zostałemaresztowany i w czasie, gdy Herbert Humphrey został nominowany przezPartię Demokratyczną, ja siedziałem w areszcie. Taki był kontekst - i w tymkontekście wielu ludzi, którzy podzielali mój pogląd na sprawy, zdecydowało,że nie może poprzeć Humphreya. Tak więc po prostu odmówiliśmywówczas głosowania. Trzeba zrozumieć, że to były szalone lata, a ja byłembardzo młodym człowiekiem.Jaka motywacja kierowała Księdzem, że zaangażował się w Ruch?- Przede wszystkim dwie sprawy. Pierwsza i najważniejsza to kwestiaks. Richard John Neuhaus


stosunków rasowych - to był główny powód mojego zaangażowania sięw Ruch, gdzie bardzo blisko współpracowałem z dr. Martinem LutheremKingiem od roku 1965 aż do jego śmierci w kwietniu 1968 roku. Drugasprawa to opozycja przeciwko wojnie w Wietnamie. W 1964 roku razemz rabinem Abrahamem Joshuą Heschelem, który był bardzo ważną postaciąwśród amerykańskich Żydów, oraz z ks. Danielem Berriganem, bardzoznanym jezuitą o radykalnych poglądach, zostaliśmy pierwszymiwspółprzewodniczącymi organizacji o nazwie Duchowieństwo ZatroskaneWojną w Wietnamie. Ta instytucja, na czele której stali Żyd, katolik i luteraninczyli ja, stała się z czasem - między rokiem 1964 a 1969 - największąorganizacją pacyfistyczną w USA. W pewnym momencie mieliśmyokoło 400 tysięcy członków, a więc była to organizacja dość duża.400 tysięcy? Sami duchowni?- Zaczęliśmy jako Duchowieństwo Zatroskane Wojną w Wietnamie. Bardzoszybko zmieniliśmy nazwę na Duchowieństwo i Laikat ZatroskaniWojną w Wietnamie.Jaka była główna troska związana z wojną w Wietnamie?- Uważaliśmy, że była to wojna niesprawiedliwa i że amerykańska politykazagraniczna w Wietnamie jest krótkowzroczna, błędna i moralnie nie dousprawiedliwienia. Muszę jednak powiedzieć, że było to dokładnie 44 latatemu i moje poglądy w odniesieniu do wojny w Wietnamie i roli w niejAmeryki zmieniły się od tej pory znacząco.Nie zmienił jednak Ksiądz swojego zdania na temat współpracyz Martinem Lutherem Kingiem?- Nie. W mojej ocenie był to najważniejszy punkt na przestrzeni ostatniegopółwiecza amerykańskiej polityki, gdy - z pełną moralną oczywistością -rację mieli liberałowie. Można robić różne zastrzeżenia, ale ruch praw obywatelskichpod przywództwem Martina Luthera Kinga był jednymz najbardziej świetlistych i natchnionych momentów w najnowszej historiiUSA.


Jakie były relacje między ruchem Martina Luthera Kinga a innymiorganizacjami murzyńskimi, jak <strong>Cz</strong>arne Pantery czy środowisko MalcolmaX?- Rokiem krytycznym dla ruchu praw obywatelskich był 1965. W tym rokupowstał ruch zwany Black Power. Był on kierowany przez ludzi, takich jakStokley Carmichael i Rap Brown. Oni bardzo wyraźnie sprzeciwiali sięprzywództwu dr. Kinga. Postrzegali go jako zbyt umiarkowanego i zbyt liberalnego.To właśnie mniej więcej wtedy w kręgach lewicowych w USAsłowo „liberalny" stało się brzydkim wyrazem. Doktor King był zaśpostrzegany jako liberał, którym rzecz jasna był. Ja zresztą też.<strong>Cz</strong>y jednak „liberalny" nie oznacza w USA „lewicowy"?- Cóż, jest pewna różnica między „liberałem" a „lewicowym radykałem".W tamtym czasie ludzie zaangażowani zarówno w ruch praw obywatelskich,jak i ruch antywojenny, nazywający siebie radykałami, gardziliokreśleniem „liberalny". Liberałów nienawidzili tak samo, jak konserwatystówi prawicowców. Główną różnicą było to, że ludzie, którzypostrzegali się jako radykałowie, traktowali zasadniczy porządek konstytucyjnyUSA, a w szczególności kapitalizm i gospodarkę rynkową jakoz konieczności niesprawiedliwe. Byli przy tym oddani idei rewolucyjnegozastąpienia porządku konstytucyjnego i ekonomicznego doktryną marksistowską,socjalistyczną. Pod koniec lat sześćdziesiątych starałem się działaćna rzecz zbliżenia pomiędzy ludźmi po dwóch stronach tego konfliktu.W roku 1967, wspólnie z socjologiem Peterem Bergerem, napisałemksiążkę o rewolucji. W książce tej starałem się skłonić radykałów i liberałówdo powrotu do dyskusji - nie trzeba dodawać, że nie udało mi się to.Tak więc w roku 1965 na skrzydle radykalnym mieliśmy ruch Black Power,wspomniane <strong>Cz</strong>arne Pantery, także Weather Underground i cały szeregradykalnych lewicowych ruchów rewolucyjnych. Były one wszystkiezwiązane z prądem kontrkultury, opartej głównie na narkotykach, seksie,rocku i libertynizmie obyczajowym, który kulminował podczas festiwaluWoodstock.<strong>Cz</strong>ęściową przyczyną mojej alienacji i opuszczenia Ruchu byłfakt, że bardzo mocno sprzeciwiałem się libertyńskiej kontrkulturze,


narkotykom i swobodzie seksualnej. Oczywiście decydująca okazała siękwestia aborcji, której zwolennicy podnosili głowę już w połowie latsześćdziesiątych, na długo przed osławionym wyrokiem Sądu Najwyższegow sprawie Roe vs. Wade. Ja od samego początku byłem po stronie ochronyżycia nienaro-dzonego. W roku 1967 napisałem artykuł pod tytułem Aborcja- niebezpieczne założenia dla liberalnego magazynu „Commonweal".Straciłem przez to wielu przyjaciół na lewicy.Z jakiego powodu lewica uznała, że aborcja jest dla niej jednymz ważnych punktów ideologicznych?- To bardzo interesujące pytanie. Właściwie to było główne zagadnieniemojego artykułu w „Commonweal" - mianowicie, że liberalizm i lewicapowinny opowiedzieć się po stronie życia, po stronie ochrony niewinnego,nienarodzonego życia ludzkiego. A to dlatego, że - tak jak wskazałemw tym artykule, i jak to od dziesięcioleci utrzymuję - prawdziwy liberalizmma zawsze na celu rozszerzanie wspólnoty, którą obejmujemy opiekąi prawną ochroną. Tak zwane prawo „liberalizujące" aborcję i cały ruchproaborcyjny zrobiły rzecz dokładnie przeciwną - zawężyły wspólnotę,wobec której przyjmowaliśmy odpowiedzialność. Tak więc, argumentowałem,to stanowisko pro-life jest autentycznie liberalne. Jak jużmówiłem, twierdzę tak - z uderzająco małym powodzeniem - od bardzo,bardzo dawna.<strong>Cz</strong>y ruch pro-life był w latach sześćdziesiątych ruchem wyłączniekatolickim? Jakie było postrzeganie zagadnienia aborcji w pozostałejczęści społeczeństwa amerykańskiego?- Z początku - tak. W latach sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątychbył to ruch przede wszystkim katolicki. Burza rozpoczęła się wrazz wydaniem wyroku w sprawie Roe vs. Wade w roku 1973. W tym czasiekażda ważna instytucja amerykańskiego życia publicznego, każda instytucjaopiniotwórcza o jakimkolwiek znaczeniu społecznym - w biznesie,w medycynie, w filantropii, w życiu uniwersyteckim itd. - wszyscy byli postronie proaborcyjnej. Jedyną ważną instytucją w społeczeństwie, którasię na to nie godziła, był Kościół katolicki. Nawet nasi siostry i bracia


z ewangelikalnych wspólnot protestanckich popierali w tamtym czasiewerdykt w sprawie Roe vs. Wade, a sprzeciw wobec aborcji postrzegali jakostanowisko charakterystyczne dla katolików. Dzięki Bogu, to się zmieniłow ciągu kilku lat i pod koniec lat siedemdziesiątych większość ewangelikalnychprotestantów przeszła na stronę pro-life. Dziś ten ruch, któryw USA jest bardzo silny, stanowi w głównej mierze wspólną sprawę katolikówi ewangelikalnych protestantów, oczywiście także z udziałem innychchrześcijan, niechrześcijan czy żydów. Ale rzeczywista baza tego ruchu jestewangelikalno-katolicka.Jaki byl najważniejszy czynnik, który zmienił stanowisko ewangelikalnychprotestantów w sprawie aborcji?- Trudno powiedzieć, który czynnik był w tej przemianie najważniejszy, alebyło kilku kluczowych przywódców wśród przedstawicieli Kościołówewangelikalnych, którzy przysłuchiwali się argumentacji katolickiej, opartejna Biblii, na tradycji chrześcijańskiej i na odniesieniu do takich kwestii, jaknp. eugenika, które w oczywisty sposób powiązane były ze sprawą aborcji.Ci ludzie po prostu doświadczyli przemiany serca. Warto wymienić wśródnich Francisa Schaeffera, który był kalwinistą, w latach siedemdziesiątychbardzo wpływowym wśród ewangelikałów. Razem ze znanym lekarzem, dr.Charlesem Everettem Koopem, który został później naczelnym lekarzemUSA prezydentury Ronalda Reagana, przeprowadził on szeroką kampanięspołeczną, pokazującą, czym w rzeczywistości jest aborcja. Bez przesadymogę powiedzieć, że te dwie osoby - Francis Schaeffer i Charles EverettKoop - przyczyniły się do zmiany nastawienia amerykańskich ewangelikalnychprotestantów, czyli około 1/3 całego społeczeństwa.Rok 1968 to także rok ukazania się encykliki Humanae vitae. Był Ksiądzwówczas protestantem. Jak ta encyklika została przyjęta przez Amerykanów,nie tylko przez amerykańskich katolików?- To długa i skomplikowana historia. W najbliższym numerze „FirstThings" wydrukujemy ważny artykuł pt. Oddanie sprawiedliwości Humanaevitae, który jak sądzę skupi na sobie wiele zasłużonej uwagi. W tekścienapisanym z okazji 40. rocznicy encykliki, jego autorka Mary Eberstadtgrafika: BARTŁOMIEJ KUŹNICKI


opisuje wszystkie ważniejsze wydarzenia, które miały miejsce wokół tejencykliki. Stawia ona bardzo mocną tezę, że rozumienie konsekwencjirewolucji seksualnej przez Pawła VI było prawdziwie profetyczne. Jeszczeprzed wydaniem tej encykliki, papież Jan XXIII ustanowił komisję doradczązajmującą się kwestią antykoncepcji - a był to czas, kiedy na rynekweszła pigułka antykoncepcyjna i była ona bardzo intensywnie promowana.Jak wiadomo, komisja ustanowiona przez Jana XXIII i kontynuująca praceza Pawła VI, zasugerowała, że Kościół powinien zmienić swoje nauczaniew odniesieniu do antykoncepcji. Paweł VI oczywiście nie przyjąłtej rekomendacji i wydał encyklikę Humanae vitae, broniącą tradycyjnegonauczania Kościoła w odniesieniu do antykoncepcji i znaczeniamałżeństwa.


W USA spotkało się to z wybuchem protestów i generalnymodrzuceniem. Ten opór nie był organizowany przez antykatolików czyniekatolików, lecz przez katolickich teologów moralnych, na których czelestali ludzie tacy, jak o. Charles Curran, który publicznie odrzucał nauczanieencykliki. Było to coś bezprecedensowego - z pewnością w USA, a chybai w historii Kościoła powszechnego. To samo stało się, jak wiadomo, takżew Europie Zachodniej - szczególnie we Francji i w Niemczech. W odpowiedzina ten akt buntu ze strony gildii teologów, biskupi na początkupodjęli pewne wysiłki w celu przywrócenia dyscypliny, ale bardzo szybkoPaweł VI dał do zrozumienia, że hierarchowie nie powinni podejmowaćdziałań dyscyplinujących wobec przeciwników encykliki. Jest to czasemnazywane „rozejmem roku 1968", a rozumie się przez to, iż po raz pierwszyw nowoczesnej historii Kościoła katolickiego stało się dopuszczalne, bykatoliccy teologowie moralni publicznie i otwarcie sprzeciwiali się - i organizowalisprzeciw - wobec nauczania Magisterium, z pełną bezkarnością,czyli bez żadnych konsekwencji dyscyplinarnych. Do dziś wciąż żyjemyz konsekwencjami tego, co wydarzyło się wokół Humanae vitae w roku1968.Arcybiskup Wiednia, kardynał Chistoph Schdnborn, odniósł się ostatnionegatywnie do postawy biskupów niemieckich i austriackich,którzy w roku 1968 także nie sprostali wyzwaniu encykliki. Wyglądawięc na to, że w tej sprawie dokonała się od tamtego czasu znacznarefleksja. <strong>Cz</strong>y z Księdza perspektywy widać zmianę w percepcjiHumanae vitael- Myślę, że po czterdziestu latach coraz więcej ludzi dostrzega prawdęw tezach formułowanych m.in. przez Mary Eberstadt. Niemniej jednakbędzie to długa i trudna debata, by udało się do przesłania encyklikiprzekonać większość księży katolickich i, śmiem twierdzić, nawetbiskupów. Kościół powinien podejść do nauczania encykliki Humanae vitaenaprawdę poważnie. Oczywiście od tego czasu mieliśmy wspaniały pontyfikatJana Pawła Wielkiego z jego teologią ciała. Interesujące byłoby zapytać,jak potoczyłyby się sprawy, gdyby Paweł VI był zdolny do przedstawienianauczania w sprawie ludzkiej seksualności - a warto pamiętać, żeencyklika z 1968 roku nie dotyczyła wyłącznie antykoncepcji, lecz ludzkiej


seksualności - w tak pozytywny i przekonujący sposób, w jaki Jan Paweł IIprzedstawił teologię ciała. Być może oddziaływanie tego nauczania byłobywiększe.Jakie były główne różnice między rewolucją roku 1968 w Amerycei w Europie Zachodniej?- Rok 1968 ma symboliczne znaczenie w Europie Zachodniej, zwłaszczawe Francji i Niemczech. Oznacza mianowicie moment, w którym państwate doszły do krawędzi upadku społecznego, kulturalnego i politycznego.Tego nie było w USA. U nas nie było takich wydarzeń jak w Paryżu, czytego, co działo się w Niemczech, a co opisywał kardynał Ratzinger,dzisiejszy papież Benedykt. Owszem, mieliśmy spektakularne demonstracjestudenckie na uniwersytetach Columbia czy Berkeley, ale nigdy niedoszło w USA do punktu, który zagrażałby porządkowi polityczno-gospodarczemu.Tymczasem w Europie wielu rozsądnych ludzi uważało, że ichkraje znalazły się na krawędzi obalenia rządów liberalno-demokratycznych.Jakie jest trwale dziedzictwo roku 1968?- Antonio Gramsci, włoski ideolog marksistowski, mówił o długim marszuprzez instytucje. To bardzo sugestywne sformułowanie. I tego właśniedokonało pokolenie '68 - w USA mówimy raczej „pokolenie latsześćdziesiątych" lub „pokolenie wyżu demograficznego", „baby boomers"- udało im się przejść ten długi marsz przez instytucje i od pewnego czasuto właśnie ta generacja kieruje większością instytucji amerykańskiego życiaspołecznego. W czasie, gdy przedostawali się do centrów władzy, gdywkraczali w wiek średni, większość z nich nadal nosiła fryzury z kucykiem,nadal słuchali Beatlesów czy Ramonesów. Najgorsze jednak, że narobilibardzo wiele szkód. W największym stopniu udało im się przejąć kontrolęnad uniwersytetami. Uniwersytety odgrywają dziś w amerykańskim życiupublicznym mniejszą rolę niż kiedykolwiek wcześniej, bo są w znacznymstopniu skansenami i rezerwatami upadłego radykalizmu lat sześćdziesiątych.Bardzo niewielu do dziś nazywa się „rewolucjonistami", ale wciążbardzo liczni sympatyzują z prawie każdym trendem intelektualnymczy kulturowym, mającym na celu potępienie i destrukcję porządku


liberalno-demokratycznego, który - jak sądzę - jest wielkim osiągnięciemświata zachodniego.Jak Ksiądz ocenia swoje zaangażowanie w ruch lat sześćdziesiątychz dzisiejszej perspektywy? Co on oznacza dla Księdza dziś?- Mój Boże, to były cudowne, ekscytujące czasy, okres wielu przyjaźni, zaktóre jestem głęboko wdzięczny Bogu. Byłem wtedy młodym mężczyzną,przed trzydziestką. Bardzo żałuję, że ruch praw obywatelskich, któregosymbolem pozostaje dla mnie dr Martin Luther King, po jego śmierciw roku 1968, gdy wyzwanie rzuciły mu awanturnicze ruchy rewolucyjne,wymieszał się z nimi, poszedł na ustępstwa na rzecz generalnego szaleństwai kontrkultury i w efekcie został włączony w te prądy, które w latachsześćdziesiątych stały się dominujące.W swoich przekonaniach i własnych czynach widzę znaczniewięcej ciągłości niż nieciągłości. Nie jest to zaskakujące - większość ludziw wieku średnim i starszym powie, że to nie oni się zmienili, ale światwokół nich. Wszyscy tak mówią, ale trzeba to brać z pewnym dystansem.W latach sześćdziesiątych napisałem w artykule dla liberalnego czasopisma„Christian Century", że mam nadzieję w kwestiach religijnych być zawszeortodoksyjny, kulturowych - konserwatywny, politycznych - liberalny,a gospodarczych - pragmatyczny. Te cztery przekonania - można bypowiedzieć „czworokąt przekonań" - wciąż opisują moje poglądy i to, costaram się promować.Tym, co gwałtownie zmieniło się w USA, jest rozumienie słowa„liberalny" w sferze polityki. Dawniej liberalizm rozumiany był np. w kontekściedziałalności Martina Luthera Kinga w szczytowym okresie jegowpływów w ruchu praw obywatelskich. Po pewnym czasie liberalizm politycznyzdryfował jednak w kierunku różnych pokręconych wzorców kontrkultury,rozszerzonej świadomości, New Age i innych nonsensów, w tympewnych odmian teologii wyzwolenia, opartych na marksistowskiej koncepcjiwalki klas. Powoduje to, że słowo „liberalny" staje się w kontekścieamerykańskiej polityki bardzo trudne do zdefiniowania - poza tym, że dlawiększości ludzi jest ono tożsame z członkostwem w Partii Demokratycznej.Najważniejsza zmiana, jaka nastąpiła w ostatnimpółwieczu w życiu społecznym Ameryki, to zmiana usytuowania


sił politycznych i kulturowych wokół zagadnienia aborcji i związanychz tym kwestii ochrony ludzkiego życia. Wyrok Sądu Najwyższego w sprawieRoe vs. Wade z 22 stycznia 1973 roku jednym brutalnym aktem nagiejwładzy sądowniczej zlikwidował w ustawodawstwach wszystkich stanówwszelkie prawa i rozporządzenia chroniące życie nienarodzonych. Tadecyzja, którą nazywamy aktem sądowej uzurpacji władzy politycznej,dokonanym przez Sąd Najwyższy, bardziej niż jakiekolwiek inne konkretnewydarzenie, przekształciła w amerykańskim życiu społecznym wzajemnestosunki między religią a polityką. W 1973 roku weszliśmy w nowy rodzajhistorii, która trwa do dziś.Dziękuję za rozmowę.Rozmawiał BARTŁOMIEJ KACHNIARZRichard John Neuhaus (1936) urodzony w Kanadzie, ale naturalizowanyi mieszkający w USA, od 1960 roku pastor luterański, od1990 roku ksiądz katolicki, w latach sześćdziesiątych działacz ruchupraw obywatelskich i bliski współpracownik Martina LutheraKinga, w 1990 roku założyciel i od tamtego czasu redaktor naczelnyczasopisma „First Things" - najbardziej wpływowego pismakatolików amerykańskich. Autor wielu książek, m.in. The NakedPublic Sąuare: Religion and Democracy in America (1984), TheCatholic Moment: The Paradox of the Church in the PostmodernWorld (1987), Catholic Matters: Confusion, Controversy, and theSplendor ofTruth (2006).


PONUREDZIEDZICTWOREWOLUCJI'68Jak to jest możliwe, że te same zjawiska -rozbicie tradycyjnej rodziny, rozpowszechnienieantykoncepcji i legalizacja aborcji - przezjednych (aktywistów ruchu '68) są uważaneza dobrodziejstwo i mają przynosić ludziomszczęście, zaś przez drugich (kierownictwoSS) uważane były za element wyniszczaniawroga? Kto ma rację?


ktywiści nowej lewicy często zarzucają Kośniebyć gołosłownym - dwa cytaty.ciołowi obsesję na punkcie seksu, tymczasemlektura ich tekstów sprzed lat pokazuje, żeraczej sami mieli bzika na tym tle. ŻebyDaniel Cohn-Bendit w swej książce Le GrandBazar z 1975 roku tak pisał o swym doświadczeniupracy w przedszkolu: „Mój nieustanny flirt z dziećmiszybko przyjął charakter erotyczny. Te małe, pięcio-letnie dziewczynki już wiedziały, jak mnie podrywać. Rzecz jasna,niejedna z nich przygląda się rodzicom, kiedy się pieprzą. Kilka razyzdarzyło się, że dzieci rozpięły mi rozporek i zaczęły mnie głaskać (...) i jaje głaskałem".Z kolei Klaus Rainer Róhl tak wspomina nastroje panujące w jegośrodowisku - bojowników pokolenia '68: „po dalszej wnikliwej lekturzeWilhelma Reicha i Herberta Marcuse'a nikt nie zadowalał się politycznąindoktrynacją. Skoro własna seksualność była zmarnowana - co przejawiałosię na przykład w tym, że ktoś uparcie wierzył w romantyczną miłość albowzbraniał się przed zerwaniem swego narzeczeństwa (...) - to przynajmniejdzieci powinny być wychowane w duchu uwolnionego seksu. Takżewczesne formy seksualizmu, jak faza analna, powinny być w pełni przeżywaneprzez dzieci. (...) Po fazie analnej dzieci powinny wejść możliwiewcześnie na następny stopień seksu i onanizować się publicznie. (...)Zatroskana matka zwróciła się do kolektywu z takimi słowami: «Mojedziecko ma już cztery lata i nie potrafi się prawidłowo onanizować». Uwolnionaseksualność budzona była i na inne, drastyczniejsze sposoby, jakobowiązkowe przyglądanie się stosunkom płciowym albo pedofilne zabawyz pięcioletnią dziewczynką".Te dwa cytaty bohaterów generacji '68 pokazują, że tematyka seksualnazawładnęła umysłami ówczesnych działaczy nowej lewicy równiemocno - a może nawet i mocniej - niż problem rewolucji.Warto przypomnieć, że ideowe podwaliny pod wybuch studenckiejrewolty w 1968 roku w RFN położyło w największym stopniu czasopismo„Konkret", redagowane przez wspomnianego już Klausa Rainera Róhlai jego małżonkę Ulrike Meinhof. Kiedy po latach ich córka Bettina Róhlprzeanalizowała tematyczną zawartość pisma, stwierdziła, że w latach


1964-1968 „dominowały na łamach «Konkretu» dwa bloki tematyczne,które czy to jednocześnie, czy na zmianę były niezmordowanie wałkowanena wszystkie strony: seks i rewolucja, rewolucja i seks".Rewolucja - nie, seks - takDziś przedstawiciele generacji '68 odżegnują się od swoichówczesnych politycznych idoli. Nie chcą, by kojarzono ich z Mao TseTungiem. Dystansują się od Fidela Castro. Bagatelizują lub przemilczająfakt, że w 1972 roku z entuzjazmem przyjęli objęcie przez Pol Pota władzyw Kambodży. Nie chcą pamiętać, jak popierali politykę postępowych Chinw zacofanym i klerykalnym Tybecie.Za swój największy sukces uważają dziś przemiany nie tylepolityczne, ile obyczajowe i kulturowe, zwłaszcza zaś to, co nazywająemancypacją seksualną. Są dumni, że dzięki nim w krajach zachodnichnastąpiło upowszechnienie antykoncepcji i legalizacja aborcji. Nieprzypadkowojeden z publicystów napisał kiedyś, że sierpem i młotemrewolucji seksualnej stały się pigułka i prezerwatywa. Żydowski historykWalter Laqueur uważa, że rewolta '68 przyczyniła się też do osłabieniatradycyjnego modelu rodziny w Europie Zachodniej. Dla aktywistówtej generacji to także powód do chluby - przecież według teoriikrytycznej propagowanej przez Szkołę Frankfurcką to właśnie patriarchalnarodzina była głównym źródłem formowania osobowości autorytarnych.


grafika: HALINA KUŹNICKASam Cohn-Bendit porzucił działalność rewolucyjną i przez dwalata kierował przedszkolem we Frankfurcie nad Menem. Działaność tamieściła się w ramach ówczesnego projektu nowej lewicy, którego celembyło - jak pisze lewicowy publicysta Paul Berman - „przeprowadzenieradykalnej operacji chirurgicznej na narodowym charakterze Niemców".W centrum tego planu znajdowała się edukacja seksualna. „Nauczycielechcieli uwolnić naturalną seksualność małych dzieci", precyzuje Berman.W ten sposób zamierzano podkopać tradycyjny model wychowania, byzniszczyć ośrodek formowania osobowości autorytarnych. Podobną drogęwybrało wielu innych aktywistów '68, by wspomnieć tylko Billa Ayersa,który od organizowania lewackich bojówek Weather Undergroundprzeszedł do pedagogiki przedszkolnej.<strong>Cz</strong>y po latach rezultaty owej „emancypacji seksualnej" możnaprzyjmować jako jednoznacznie pozytywne?W archiwach Muzeum Oświęcimskiego w aktach BrigadenfuhreraSS Carla Clauberga znajduje się bardzo ciekawy dokument dotyczący GeneralnegoPlanu Wschodniego Reichsftihrera SS Heinricha Himmlera z 1942roku. Mówi on o tym, że najlepszym sposobem na zniewolenie i wyniszczeniepodbitej ludności polskiej i rosyjskiej będzie prowadzenie polityki, którapromuje aborcję, antykoncepcję i sterylizację oraz wymierzona jest w tradycyjnymodel rodziny. Oczywiście tego typu działania dotyczyć miały tylko„słowiańskich podludzi", na terenach niemieckich były surowo zakazane.W związku z tym rodzi się pytanie: jak to jest możliwe, że te samezjawiska - rozbicie tradycyjnej rodziny, rozpowszechnienie antykoncepcji


i legalizacja aborcji - przez jednych (aktywistów ruchu '68) są uważane zadobrodziejstwo i mają przynosić ludziom szczęście, zaś przez drugich(kierownictwo SS) uważane były za element wyniszczania wroga? Kto marację?Gorzej niż epidemia dżumyOd 1968 roku minęły już cztery dekady, możemy więc przyjrzećsię skutkom rewolucji seksualnej. Głównym z nich jest zapaść demograficznaEuropy. Systemy socjalne, a zwłaszcza emerytalne, trzeszczą w szwach.Opierają się one na zasadzie, że pokolenie obecnie aktywne zawodowopracuje na świadczenia dla dzisiejszych emerytów. Dziś proporcje międzytymi grupami zostały mocno zachwiane, gdyż z jednej strony wydłuża sięprzeciętna długość życia, z drugiej zaś rodzi się coraz mniej dzieci.W rezultacie coraz więcej jest tych, którzy chcą korzystać z owego systemu,a coraz mniej tych, którzy mają go utrzymywać i do niego dopłacać.Powstaje więc efekt łańcuszka św. Antoniego albo piramidy szczęścia, któraz czasem musi się załamać.Jedynym ratunkiem, by uratować cały system, jest sprowadzaniez zagranicy rąk do pracy. Niemieccy ekonomiści informują, że gospodarkatego kraju, aby sprawnie funkcjonować, potrzebuje sprowadzenia każdegoroku 300 tys. imigrantów. Skąd bierze się tak wielka liczba? Być może maona związek z danymi zaprezentowanymi przez organizację Lebenszentrumw Monachium, które mówią, że w Niemczech dokonywanych jest coroku ok. 270 tys. aborcji.Dziś przeciętna Europejka zachodzi w swoją pierwszą ciążęw wieku 28 lat. W tym samym wieku przeciętna mieszkanka krajów arabskichjest już matką kilkorga dzieci. Nic więc dziwnego, że według raportuWydziału ds. Zaludnienia ONZ liczba ludności Europy spadnie w 2050roku do poziomu 556 min (w 2000 roku wynosiła 728 min). Tak wielkispadek liczby ludności miał miejsce po raz ostatni w czasie epidemii dżumyw latach 1347-52. Zdaniem demografów, obecny kryzys będzie jednakwiększy od tamtego, gdyż dżuma dziesiątkowała zarówno starych, jaki młodych, natomiast teraz spadek płodności dotyczy tylko młodych. Symptomatycznejest, że zarazem do 2050 roku liczba osób starszych (powyżej


65 lat) wzrośnie ze 107 do 172 min. Oznacza to, że zapaść demograficznabędzie się pogłębiać, ponieważ z pokolenia na pokolenie maleje liczba osóbw wieku reprodukcyjnym.Podobny proces miał miejsce w Kosowie. Jeszcze na początku XXwieku Serbowie stanowili tam 70 procent ludności, dzisiaj jest ich tylko 9procent. To właśnie względy demograficzne zadecydowały, że w 2005 rokuIzrael musiał się wycofać ze Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu.W przeciwnym wypadku Żydzi staliby się mniejszością we własnympaństwie.Tak się składa, że największym rezerwuarem taniej siły roboczejpołożonym najbliżej Europy są kraje Afryki Północnej i BliskiegoWschodu, a więc państwa muzułmańskie o bardzo wysokich wskaźnikachdemograficznych. W ciągu najbliższego ćwierćwiecza ludność pięciu tylkokrajów śródziemnomorskich - Maroka, Algierii, Tunezji, Libii i Egiptu -wzrośnie o 73 min. To stamtąd właśnie przybywa na nasz kontynentnajwięcej imigrantów.Europeizacja islamu czy islamizacjaEuropy?Przedstawiciele pokolenia '68 mają nadzieję, że islam się zeuropeizuje,tzn. uda się pogodzić religię muzułmańską z zasadamidemokracji liberalnej. Pojawiają się jednak poważne ostrzeżenia, że możenastąpić proces odwrotny, czyli islamizacja Europy. Religia muzułmańskajest bowiem bardzo oporna na absorpcję i asymilację. W oczach wielu wyznawcówAllacha, kultura Zachodu - przez odejście od perspektywy religijnej- utraciła swą moc przyciągania. <strong>Cz</strong>y można wymagać od muzułmanówszacunku dla cywilizacji zachodniej, skoro nie szanująjej europejskieelity umysłowe i polityczne, gdy wyrzekają się duchowych korzeninaszego kontynentu?Od kilkunastu lat wśród muzułmańskich kaznodziejów daje sięzauważyć charakterystyczny zwrot w odniesieniu do mieszkańcówZachodu. Tych ostatnich coraz rzadziej nazywa się adh-dhimma (to słowozarezerwowane dla przedstawicieli innych religii abrahamicznych, czylidla chrześcijan i żydów), coraz częściej zaś w stosunku do cywilizacji


zachodniej pada określenie dżahilija (oznacza ono stan moralnej ciemnotyi duchowej pustki, jaka panowała na Półwyspie Arabskim przed pojawieniemsię islamu). Muzułmanie zaczynają więc traktować Zachód jakowytwór pogaństwa, a nie chrześcijaństwa, a dla bezbożników Koran jestbardziej srogi niż dla „ludów Księgi".Należy też pamiętać, że islam jest religią znacznie młodszą odchrześcijaństwa: liczy sobie ok. 1400 lat. Nie przeżył swojej reformacji, anioświecenia. Wyobraźmy sobie mieszkańców Europy, którym w XIV wiekuktoś proponuje zsekularyzowaną wizję świata albo rozwiązania prawnew rodzaju legalizacji związków jednopłciowych - na pewno odrzucilibytakie projekty ze zgrozą i oburzeniem. Podobnie jest z większościąwspółczesnych muzułmanów, którzy zdecydowanie odżegnują się od laickiegoświatopoglądu. Co więcej, ich zdaniem kryzys moralny i duchowy,jaki dotknął dziś społeczeństwa zachodnie, jest dodatkowym potwierdzeniemprawdziwości ich religii.Islam zachował ponadto olbrzymi potencjał misyjny. O ile w krajachchrześcijańskich nikt nie myśli dzisiaj na poważnie o prowadzeniuaktywnej ewangelizacji w państwach muzułmańskich, o tyle w świecie islamurealizowanych jest wiele projektów misyjnych, których celem jestEuropa.Niedawne wydarzenia w Holandii, Francji czy Danii pokazują, żedotychczasowy model asymilacji ludności muzułmańskiej nie przynosirezultatu. Badania potwierdzają, że islamscy imigranci w większym stopniuidentyfikują się ze swoją wspólnotą religijną niż aktualnym krajem pobytu.Pogłębiająca się islamizacja naszego kontynentu, którą przepowiadał chociażbyRyszard Kapuściński, jest opóźnionym w czasie rezultatem rewolucjiseksualnej.Nadmiar seksualności, brak miłościPrzedstawiciele generacji '68 często przyjmują perspektywę indywidualistyczną.Twierdzą więc, że emancypacja seksualna przyniosła pozytywneefekty przede wszystkim dla jednostek a nie dla społeczności, zaśupieranie się przy danych demograficznych jest anachronicznymprzeżytkiem myślenia w kategoriach XIX wieku. Pomijając fakt, żegrafika: JANUSZ KAPUSTA


Serbowie w Kosowie czy Żydzi w Izraelu mają dziś na temat demografiiinne zdanie, wypada stwierdzić, że wiele danych zaprzecza tezie, jakobywyzwolenie seksualne przyniosło ludziom upragnione szczęście w sferzeosobistej. Otóż w krajach zachodnich, w porównaniu do okresu sprzed latczterdziestu, wzrosła znacząco liczba samobójstw, depresji czy chorób psychicznych.Wspomniany już Walter Laqueur uważa, że w naszych czasachpanuje większa samotność i smutek niż kilkadziesiąt lat temu.Być może są to czasy także większego egocentryzmu. Do takiegowniosku dochodzi na łamach „Spectatora" Eleanor Mills, gdy zastanawiasię, dlaczego współczesne Europejki nie chcą mieć dzieci, choć mają dotego lepsze warunki materialne niż kiedykolwiek kobiety miały w historii.Cytuje przy tym charakterystyczną wypowiedź jednej z brytyjskich specjalistekds. reklamy: „Gdybym miała dziecko, nie byłabym w stanie zrobićpołowy rzeczy, które teraz robię bez trudu. W każdą sobotę o 10.30 rano,gdy jeszcze leżymy w łóżku, mój mąż i ja patrzymy na siebie i mówimy:«Dzięki Bogu, że nie wstawaliśmy o 5 rano do brzdąca». Tak świetniespędzamy czas tylko we dwoje; kto wie, czy tak by było, gdybyśmywprowadzili do tego układu dodatkową osobę?".Doskonały portret psychologiczny człowieka po rewolucji obyczajowejodnaleźć możemy w twórczości Michela Houellebecąa. Opisujeon świat, w którym wyzwolenie seksualne doprowadziło do tego, żenajbardziej intymna sfera ludzkiego życia poddana została rynkowejkonkurencji i pozbawiona wyższych uczuć. Wokół panuje nadmiar seksualności,lecz dramatycznie brak jest miłości.<strong>Cz</strong>y Fortynbras powie „Allach akbar"?Wydarzenia 1968 roku miały jeszcze jednego, choć ukrytego protagonistę.Bettina Róhl odnalazła w enerdowskich archiwach materiały, żewspomniane już czasopismo „Konkret" zostało założone i było sterowaneoraz finansowane przez Stasi. Nad jego rozwojem osobiście czuwali przywódcywschodnioniemieckiej partii komunistycznej: Walter Ulbrichti Erich Honecker.Powstaje pytanie: dlaczego enerdowski reżim pakował miliony marekw środowisko, które głosiło hasła typu „sex and drugs and rock and


oli"? <strong>Cz</strong>yżby Ulbricht i Honecker byli cichymi entuzjastami rewolucjiobyczajowej?Z relacji zbiegłych na Zachód oficerów komunistycznych służbspecjalnych wynika, że jednym z podstawowych podręczników owychsłużb był traktat Sztuka wojny, napisany w V wieku p.n.e. przez chińskiegostratega Sun Tsu. Zalecał on, jak odnosić zwycięstwa bez użycia siły. Abyten cel osiągnąć, należało doprowadzić do wewnętrznego rozkładu wroga.Temu służyć miało 13 złotych zasad Sun Tsu. Wśród nich znajdowały sięnastępujące rady: „buntujcie młodych przeciwko starym" czy „ośmieszajcietradycje waszych przeciwników".Komunistyczne służby specjalne stosowały się do tych zaleceń,dlatego wspierały niektóre działania zrewoltowanej młodzieży w krajachzachodnich. Wykorzystywały przy tym istnienie naturalnego zjawiska,które istnieje niemal we wszystkich kulturach i we wszystkich czasach -czyli konfliktu pokoleń. Starały się jednak ten konflikt ukierunkowaćw sposób najbardziej dla siebie korzystny. Bardzo mocno infiltrowałyzwłaszcza ruchy pacyfistyczne i sterowały nimi. W swej książce pt. <strong>Cz</strong>erwonakokaina. Narkotyzowanie Ameryki i Zachodu amerykański ekspertds. handlu narkotykami Joseph Douglass opisuje, jak sowieckie,chińskie i kubańskie służby specjalne kontrolowały przerzut narkotykówdo USA i Europy Zachodniej.<strong>Cz</strong>y ta taktyka popierania rozkładu wewnętrznego i eksportowaniatrucizny odniosła sukces? Być może znajdujemy się dzisiaj w sceneriiniczym z finałowej sceny Hamleta. Główny bohater wygrywa pojedynek zeswym podstępnym wrogiem, ale w jego żyłach krąży już trucizna. Byćmoże Fortynbras, który wkroczy na to pobojowisko w turbanie, zacznie odokrzyku „Allach akbar".Wspomniany Walter Laąueur przypomina, że nawet najbardziejoptymistyczne demograficzne scenariusze na przyszłość są dla Europyczarnymi scenariuszami. Z pokolenia na pokolenia zmniejsza się bowiemliczba osób zdolnych do reprodukcji i do odwrócenia negatywnych trendów.On sam nie wierzy w skuteczność państwowej polityki prorodzinnej, gdyżwszystkie rządowe projekty podniesienia dzietności okazały się efektywnetylko na krótką metę. Nie widzi też sposobu, by zatrzymać demograficznąrównię pochyłą, po której stacza się Zachód. Jaki bowiem argument


polityczny zdoła przekonać większość kobiet, by zdecydowały się nawielodzietność? Nie pomogą apele odwołujące się do troski o przyszłośćnaszej cywilizacji, państwa, narodu czy demokracji, gdyż w dominującejdziś perspektywie indywidualistycznej nie mają szans na znalezienie zrozumieniawśród odbiorców.Chyba że wcześniej musiałyby się dokonać olbrzymie zmianyw ludzkiej mentalności, kulturze, obyczajach i religii, czego nie osiągnie sięI'S. Powyższy tekst jest rozszerzoną wersją wystąpienia, które miałemwygłosić Id maja hr. w trakcie publicznej debaty pode/as Festiwalu FilmówDokumentalnych Plancie l)oe Re\ie\\ w Warszawie. W dyskusji prowadzonejprzez Jacka Żakowskiego, oprócz mnie. brali udział: Daniel Cohn--Bendit. pro I'. Karol Modzelewski. Sławomir Sierakowski. Agnieszka Grali'i Aleksandra We tz Nie dane mi było jednak wypowiedzieć swoich tez. .gdy> uniemożliwiła mi to /gromad/ona w sali kinoleki publiczność (obecnychbyło ok. 30(1 osób), lak opisał to zdarzenie na stronach Salonu.24 jinternauta podpisujący się bzekicl:Cnzegoiz .. /•'ronda " Górny, jak to powiedział Sieraków ski. pierdo/uajhninhc alomowii. której jaki uderzeniowa Jolknęla publikę doz\\wgo. i III ji'sl najistotniejsza kwestia, którą ciułałem poruszyć. Tłumzai Iłował się jak stado bydlaków. Gonty został wygwizdany i zakrzyczany.Pomimo interwencji /.akowskiego, który dyskusję prowadził, limu się nieuspokajał. Duch (idssclit zawisł nad sahi i wkradł się w wyeinancy/iowtiiit;rzekomo, iimnh: Slawcinr bon mol mowi: „gilzie ir.srr.vrr mvślą lak samo.nikt nie myśli zbyt wiele". ..Przyszliśmy III posluehae dehalw a nieGórnego " mówiła saki.i"•Gwizdy, okrzyki i łupania rozległy się juz po pierwszych moichzdaniach, /akrzy kiwano mnie i nie dawano dokończyć myśli. Największewycie rozlegało się, kiedy wymawiałem słowa „aborcja" i ..antykoncepcja".Jedyna, osoba,, która stanęła po mojej stronic, uważając, żc mam prawozaprezentować swoje poglach. Inki Agnieszka Ci raił". I\ied\ .lacek Żakowskizabrał mi mikrofon, zaoponowałem, że każdy z moich poprzednikóww dyskusji inial minimum osiem minut na swe wystąpienie, a mi odbiera sięglos już po trzech minutach. W efekcie mogłem zaprezentować zaledwiestrzępy swego wywodu, przekrzykując się przy tym z nieprzychylną mipublicznością,.


przez żadne reformy polityczne czy ekonomiczne. Żeby ochronić Europęprzed demograficznym samobójstwem, które teraz popełnia, należy odrzucićto, co pokolenie '68 uważa za swój największy sukces. Nieprzypadkowodemograficzna zapaść naszego kontynentu zbiega się z jego sekularyzacją.Europy nie uratują politycy. Impuls musi wyjść z duchowego źródła.GRZEGORZGÓRNYWspomniany już internauta b/.ckiel. nie kryjący, że nie /gad/a się/ moimi poglądami, skomentował pr/ebieg debaty następująco:()czywi.ścic można wygwizdać Górnego i wyśmiać jego in/aiilylny\/>o\óh myślenia o świecie. Można go zalazyezee i „ wtrącić do lochuśtiiiccliii". Ale gilzie emaneypaejić.' <strong>Cz</strong>y da się go nakryć czupkami i sloganem:„nic uhl wolności dla wrogów wolności'".' Me. Oczywiście wyrwanyz kontekstu argument Górnego, głupi i wywodzący się z dziecinnejszkoły inlciprehilorskiej. również u mnie wzbudził uśmiech politowania,liylhyin jednak hurdzo daleki od chęci wyrzucenia go z sali. Górny stal sięSwiiidkicin deltowy, przed którym zatrzaskujemy drzwi. Jednak kiedy wdajemysię z jeliowYin-goritym w dyskusję, ir większości rozkładamy ręce.Jestem wobec Twoicli iirgumenlow bezradny. \ic wiem. jak odpowiedzieć.Sii one lak odlegle od wgo, co ścidze, że potrafię ( 'ic tylko wyśmiać. Mc tędyilro^a Sad każdym argumentem Górnego należy się. chociaż troszeczkę,zastanowić i powiedzieć: człowieku, pierdoluajes. ho to i tamto. Głupiei prostackie argumenty Górnego nie powinny być zcslrzeliwanc salwamiśmiechu, do czasu, kiedy nadzieja na dalszą rzeczową dyskusję umiera..1 jak wiadomo nadzieja umiera ostatnia. Sławne słowa, które ponoć nigdynie pad/y (podobnie jak płonące staniki nigily nie płonęły), „nic' zgadzamsię z twoimi poglądami, ale zrobię wszystko, a/ws mógł je głosie- " zostałyzadeptane w sali numer ~ kinoleki.żałuję, że nie dane mi było wypowied/iec swoich poglądów.Nielie/ne /dania, które udało mi się wygłosie, nie były w sianie oddaćgłównych idei planowanego pr/e/e mnie wystąpienia. Mysie jednak, żew pr/\ s/losci dyskusji o tl/ied/iclw ic roku '68 w tym o demogralic/nej zapaścii islami/acji nas/ego kontynentu nie da się /aglus/ye ani /akr/yc/cć.Ci.G.


PRAWDZIWEOBLICZEPOKOLENIA'68Bettina Róhl: Moja matka Ulrike Meinhof założyłai prowadziła pismo, które zostało wymyślone naWschodzie i zaakceptowane przez Ericha Honeckera...Piotr Bratkowski: Doznałem lekkiego pomieszania,gdy dowiedziałem się, że inspiracją dla nazwy pismaredagowanego przez Ulrike Meinhof był tygodnik,którym faktycznie kierowała moja matka...Jadwiga Staniszkis: Nie wierzę, że Pani matka popełniław więzieniu samobójstwo. Myślę, że zostałazamordowana...Piotr Semka: Oni mogli dojść w więzieniu do wzajemnejumowy o wspólnym samobójstwie, przekonani,że to samobójstwo, jako oskarżenie, będzie zawszepunktem odniesienia niemieckiej lewicy i w jakiśsposób ich usakryfikuje. I tak się właśnie stało...


Grzegorz Górny: Obejrzeliśmy przed chwiląfilm Bettiny Róhl Zabawa w komunizm. Na początekchciałbym oddać głos bohaterce, którą żeście Państwoprzez chwilę mogli oglądać na ekranie podczas tego filmu.To była właśnie jedna z tych dwóch małych bliźniaczek, któresię w pewnym momencie pojawiły w ogrodzie wilii Blankenseew Hamburgu. Pani Bettina Róhl - autorka książki i filmu pod tymsamym tytułem. Chciałbym, żeby podzieliła się Pani z nami swoimispostrzeżeniami i wrażeniami na temat pokolenia '68.Bettina Rohl: Witam Państwa serdecznie. Dziękuję za przyjście na tędebatę. Dziękuję także wydawnictwu <strong>Fronda</strong>, które wydało moją książkę.Film, który przed chwilą Państwo widzieliście, przedstawia tylko maływycinek obrazujący moją książkę. Poznali w nim Państwo moich rodziców- Ulrike Meinhof i Klausa Rainera Rohla, oraz ich oficera prowadzącegoz Komunistycznej Partii Niemiec - Manfreda Kaplucka. Moi rodzicezałożyli i prowadzili pismo „Konkret", które - jak Państwo widzieli -zostało wymyślone na Wschodzie, zostało zaakceptowane przez ErichaHoneckera; także w Moskwie wiedziano o tej inicjatywie. Nie było to jakieśpodrzędne pisemko, tylko szeroko zakrojona akcja. Widzieli Państwo Akta„Konkret" na własne oczy. Ich walorem jest to, że nie są one wybiórcze, żejest to całość dokumentująca od pierwszego do ostatniego dnia współpracęmoich rodziców z Berlinem Wschodnim. Dlaczego to pismo jest interesujące?Ono tak naprawdę powstało już w 1955 roku. Najpierw, jak Państwowidzieli, jego tytuł brzmiał „Studenten-Kurier", następnie zostało przemianowanena „Konkret". Tutaj krótka uwaga: inspiracją do zmiany tytułu,której dokonał Klaus Rainer Rohl, było polskie czasopismo „Po Prostu".„Konkret" - znaczy po niemiecku tyle, co „konkretnie". W każdym razie topismo powstało w 1955 roku i już w 1968 było bardzo mocne na rynkuniemieckim.Gdy nadszedł rok 1968, „Konkret" stał się tubą Opozycji Pozaparlamentarnej(APO) i był bardzo dobrze osadzony w środowisku studenckim.Zresztą nie tylko. To, że nastąpiła zmiana ze „Studenten-Kurier"na „Konkret", wynikało też z tego, że rozszerzano jego grupę docelową - niebyli to już tylko studenci, ale także intelektualiści, ludzie, którzy jużskończyli studia. W każdym razie publikowali tam tacy ludzie, jak Rudi


Dutschke czy Barman Nirumand, którego też mogli Państwo zobaczyć nafilmie. Widać, że była to akcja bardzo szeroko zakrojona - to nie było tylkopismo, ale infiltracji podlegały też środowiska SPD czy związkówzawodowych. Akurat „Konkret" był skierowany do młodzieży i przez niegoNRD miała ogromny wpływ na młodych Niemców, którzy w coraz większymstopniu sprzeciwiali się systemowi i byli nastawieni coraz bardziejantykapitalistycznie. Komunizm jest ideą liczącą 150 lat i właściwie odnosiłsame porażki. Mimo to propagandowo jest co i raz odgrzewany, a sukcespisma „Konkret" w Niemczech Zachodnich pokazuje, jak skutecznie możedochodzić do takiej sytuacji.Ja sama generację '68 postrzegam jako neokomunizm, czylikomunizm w nowej szacie. Tak naprawdę ideolodzy spod znaku '68wprowadzają coś, co nazywam pop-komunizmem. Mam jednak wrażenie,że ich idee powoli zaczynają bankrutować w Niemczech, dlatego szukająoni nowych rynków zbytu. I takim rynkiem - mam wrażenie - stała się dlanich także Polska. Daniel Cohn-Bendit, który ostatnio bywa w Polsce,chętnie porównuje marzec '68 i maj '68, mówiąc, że wszyscy walczyliśmyo to samo - o wolność. Jest to o tyle dziwne, że z mojego punktu widzeniamarzec '68 i maj '68 są wydarzeniami, których w żaden sposób nie powinnosię ze sobą porównywać. Z jednej strony w Polsce mamy walkę przeciwkomunistycznej dyktaturze, z drugiej w Europie Zachodniej - mamyluksusową rewolucję dzieci kapitalizmu. Rewolucja '68 na Zachodzie byłarewolucją luksusu, rewolucją dobrze sytuowanych dzieci z pokaźnym kieszonkowym,którzy w dużej mierze dla zabawy występowali przeciw systemowi.Z perspektywy lat widzę, że idee roku 1968 wyrządziły ogromnespustoszenie w niemieckim społeczeństwie, i to w bardzo wielu dziedzinach,np. w sprawach edukacji, rodziny, narkotyków itd. Myślę, żew Polsce ludzie sąjeszcze odporni na te idee. Mam nadzieję, że nie dadząsię tak łatwo nabrać. Komunizm to jest komunizm, obojętnie jak gonazwiemy: new left czy prawdziwa lewica. Komunizm tak naprawdępozostanie komunizmem.Grzegorz Górny: Dziękujemy za to wprowadzenie do dyskusji. Terazchciałbym oddać głos pani profesor Jadwidze Staniszkis. <strong>Cz</strong>y widzi Paniwięcej podobieństw, czy odmienności między polskim marcem '68 a zachodnimmajem '68? Pytanie to tym bardziej ciekawe, że Pani znała i znaNie wierz niko


osobiście głównych protagonistów tamtych wydarzeń. A z tego, co wiem, toznała Pani także prawdziwych terrorystów.Jadwiga Staniszkis: Zacznę moż^od czegoś, co zabrzmi trochę pretensjonalniei melodramatycznie, alefmoja własna córka jest tylko o rok młodszaod pani Bettiny, a ja jestem tylko trochę młodsza od jej matki. I kiedypan Górny mnie tutaj zaprosił, właściwie przez tych kilka dni, dodzisiejszego dnia, zastanawiałam się przede wszystkim nad tymi odmiennościami;nad tym, dlaczego tutaj, w owym roku 1968, jak się wydaje -przynajmniej po lekturze Pani książki - było znacznie mniej pasji, a znaczniewięcej takiej atmosfery gry. Może była to kwestia innego odbiorupodobnych książek, które myśmy tutaj czytali. <strong>Cz</strong>ytaliśmy na przykładw tym czasie na seminarium, i to oficjalnie, Burnhama, Hochfelda, Dahrendorfa,Dżiłasa, a nawet Herolda Laswella, który w The Garnson Statepokazywał, że sytuacja zimnej wojny reprodukuje po obu stronachbarykady takie intelektualne oligarchie, używające strachu do dyscypliny.Tutaj na Uniwersytecie różne motywy wciągały ludzi do działańw okolicach roku 1968. U niektórych była to podobna ekscytacja grą, jakwynikało z Pani filmu. To nie było tylko bycie na pięknej Rivierze jednegodnia, a następnego dnia w potwornie brzydkim Berlinie Wschodnim, to byłatakże gra, która wynikała z mechanizmu, który był już wtedy widoczny -prowokowania kryzysów przez komunistów, jako momentów zawieszaniatej niszczącej logiki systemu, od której nie mogli odejść. Regulacja przezkryzys pomagała temu systemowi przetrwać. I dlatego uruchamiano namoment konflikt. Myśmy wtedy, w tym 1968 roku, mieli przede wszystkimpoczucie uczestniczenia w grze, bez oczekiwania jednak, że coś tonaprawdę zmieni. W moim wypadku, a działałam od 1966 roku, była tojeszcze kwestia takiego alibi moralnego i oswajanie nudy. Ale nie byłow tym dostatecznie dużo rozpaczy, żeby przejść do tej fazy terrorystycznej.Pan Górny powiedział, że nawet między nami kręcili się prawdziwi terroryści, o czym oczywiście nie wiedzieliśmy, między innymi w moiminstytucie przez kilka miesięcy przebywał słynny Carlos. Poterrrdopierodowiedzieliśmy się, kim był naprawdę. Przechodził prawdopodobnie jakieśszkolenie bardziej specjalistyczne i przykrywką było studiowanie w InstytucieSocjologii. Pamiętam rozmowy z nim. Oczywiście dla niego ten realnysocjalizm był tym, co on chciałby narzucić światu. Z drugiej jednakmu po trżydzie


strony był rzeczywiście zszokowany, widząc, jak ten system robi z nastakich zombie, to znaczy nawet ci, którzy byli przeciwni temu systemowi,stawali się w jakimś sensie podobni. Widział używanie ludzi. Wszystkiedokumenty na temat opozycji pokazują, jak mocno funkcjonowała tamkomunistyczna zasada, że człowiek jest tylko narzędziem. Ten Carlos,rozmawiając ze mną czy z Jakubem Karpińskim, mówił zawsze: bo wychcecie się tylko lepiej ułożyć tutaj na tej pryczy... Potem gryzł się w język,bo ta prycza to było to, co on chciał zafundować światu. On chciałten system rozszerzać, ale szokował go ten niszczący efekt małego realizmui stabilizacji.Im bardziej rozumieliśmy ten system, tym bardziej wydawało sięnam, że jest to sytuacja, która trwa dlatego, że jest bezalternatywna. My niemieliśmy nawet marzeń. Ale być może nie byliśmy tak zrozpaczeni, jakPani matka, bo jej być może wydawało się, że dostrzega tę łatwość przejściaod takiej kruchej demokracji do państwa garnizonowego. I to ją popychałodo potrzeby działań bezpośrednich, do zrobienia tego, co zrobiła.U nas do takich rzeczy nie dochodziło. Jeśli już, to Henryk Szlajfer odpaliłpetardę w gabinecie swego ojca, który był cenzorem. Ktoś inny z koleipróbował wysadzić pomnik Lenina. To zawsze było działanie wymierzonenie w ludzi, ale w symbole. I to nie była nawet kwestia silnego w Polscekatolicyzmu, który wprowadza pewną łagodność czy poszanowanie godnościosoby ludzkiej. To było raczej - przynajmniej ja tak to opisywałam -odczuwanie komunizmu jako pułapki, w której są wszyscy, i trwa takirodzaj wyścigu na nazwanie tej sytuacji. W każdym razie to, co sobie zarzucamw tej chwili, to właśnie zbyt mało nienawiści, a za dużo poczucia gryi przede wszystkim za dużo ciekawości.Napisałam nawet o tym tekst, który ukazał się w piśmie „Telos" -to był taki amerykański odpowiednik „Konkretu", robiony przez ludziz pokolenia '68. Oni drukowali dużo moich tekstów, m.in. i ten. Nazywałsię Forma myślenia jako ideologia. Poznałam ludzi, którzy byli przywódcamiw Berkeley, oczywiście w fazie, kiedy już byli w establishmencie. I chociażmyśmy w Europie nie mieli tej lekkości amerykańskiej - tego, coopisywał Cezary Michalski, że bardziej woli Janis Joplin i ruch hippisowskiniż Rudiego Dutschke i cały ten układ niemiecki - ale było tam to samopoczucie izolacji wobec reszty społeczeństwa. Pamiętam zebranie, naktórym podjęto ostateczną decyzję zrobienia strajku na Uniwersytecie,stce - skando


& marca. Albo Kuroń, albo Modzelewski powiedział wtedy: na pewnorobotnicy się ruszą i nas poprą. A następnego dnia robotnicy i oczywiściejacyś milicjanci po cywilu stali z transparentami: „Studenci do nauki".Jeśli chodzi o mnie, to kiedy w 1968 roku występowałam na Uniwersytecieprzeciwko ulotkom antysemickim, to bardziej chodziło o mojewłasne sumienie, a nie o politykę. Wychowałam się bowiem w środowiskuendeckim i miałam poczucie, że nie mogę inaczej. Ale przez cały ten czassilne było poczucie gry albo z samym sobą, albo z władzą. A prawdziwespołeczeństwo było właściwie gdzieś obok. Myślę, że podobnie mogło byćw wypadku Pani matki. To przejście do momentu, kiedy stała się terrorystką,to był prawdopodobnie tylko krok, który mógł być prawie niewidoczny- to był ten moment przejścia do innej rzeczywistości, a potem już systemprodukował radykalizm.Kiedy nas zamknęli, już w 1968 roku, na Rakowieckiej, to pisałamtam pierwszy rozdział swego doktoratu, zresztą o biurokracji, i miałampoczucie, że prawdziwa zmiana nie jest możliwa. Pamiętam, że w roku1968 napisaliśmy z Jakubem Karpińskim i Andrzejem Mencwelem takidokument pod nazwą Deklaracja ruchu studenckiego. Kiedy przeczytałamgo po paru latach, poraził mnie brak wyobraźni, brak radykalizmu. To jestdla mnie najbardziej szokujące właściwie do dzisiaj. Bo to nie był strach, tobyła po prostu niemożność wymyślenia czegoś poza komunizmem. To byłopoczucie, że rzeczywiście chodzi o to, żeby móc tylko trochę więcejpowiedzieć, żeby mieć jakąś strefę wyłączoną, ale w ramach systemu.Niedawno wyszła pasjonująca książka w IPN, zbiór dokumentówi raportów Służby Bezpieczeństwa z pierwszego okresu działania tegopokolenia '68, czyli z lat 1964-1966. Bohaterami są Modzelewski, Kuroń,Michnik. Ja w tej fazie nie uczestniczyłam, bo to się odbywało główniewewnątrz struktury Związku Młodzieży Socjalistycznej, na zebraniachStudenckiego Ośrodka Dyskusyjnego, ja tam chodziłam jako słuchacz. Alepojawiają się tam te same wątki, które Pani opisuje w swojej książceo generacji '68 w Niemczech: fascynacja maoizmem, wielkim skokiem,rewolucją kulturalną, atakowanie komunizmu nie dlatego, że był komunizmem,tylko że był za mało rewolucyjny, atakowanie cenzury nie dlatego,że istnieje, tylko dlatego, że wydaje się za dużo, że wydaje się Balzacka,że w teatrze jest Molier, że nie powstała kultura komunistyczna, atakna biskupów, którzy wyciągnęli rękę do Niemców, bo oczywiście jestwali w 1968


grafika: HALINA KUŹNICKAimperializm niemiecki itd. To się dopiero potem zaczęło zmieniać, już poroku 1966.Moje wejście do tego ruchu, który zmienił moje życie, bozostałam wyrzucona z Uniwersytetu, związane było z referatem, jakimiałam wygłosić na spotkaniu tego środowiska. Była to krytyka słynnegomemoriału Kuronia i Modzelewskiego dokonana z pozycji strukturalno--funkcjonalnej teorii systemów Talcotta Parsonsa, o którym pisałam pracęmagisterską. Interesowało mnie, dlaczego ten system trwa, chociaż jest takabsurdalny. Interesowało mnie, jak absorbuje napięcia, jak używakryzysów, jak posługuje się językiem. To było wciągające, bo to rzeczywiściebył pasjonujący obiekt analizy. Pamiętam, że jeszcze przed spotkaniemKarol Modzelewski poprosił mnie, żebym co prawda skrytykowała ichmemoriał, ale żebym dała im wygrać. Chodziło o to, żeby oni byli górą,żeby nie stracili autorytetu w oczach tych młodych chłopców:Lityńskiego, Michnika i innych. Ja oczywiście nie posłuchałam, ale przegrałamtę rundę, bo Talcott Parsons miał w sobie za mało ognia, a jazawodowo jestem raczej dosyć hermetyczna, więc nie przebiłam tegorewolucyjnego tekstu.Dla nas ten rok 1968 był okazją, żeby móc porozmawiać poprostu trochę swobodniej, niż można to robić oficjalnie. Był szansą, żebywstrzelić się w jakieś cykle konfliktu w elitach władzy, które były cyklamiregulacji. Dla mnie była to też sprawa walki z nudą i kwestia towarzyska,podobnie jak było pewnie wśród studentów w Niemczech. Gdybymoja córka napisała książkę o mnie, to prawdopodobnie byłaby to rzecz,równie jak Pani książka, nie oddająca tej pułapki, w której znalazła sięPani matka. Chciałam nawet przyprowadzić swoją córkę tutaj, ale ona byi tak nie przyszła, bo by ją to wszystko za bardzo denerwowało. Myślęwięc, że są wspólne rzeczy między nami. Oczywiście nie chodzi anio kapitalizm, ani o komunizm, ani o Wietnam, ani o Mao Tse Tunga.Chodzi raczej o pewne poczucie bezradności. Myślę, że Pani matkaznalazła się w sytuacji, w której dostrzegła kruchość demokracji i bezradnośćsłów, nawet w warunkach wolnej prasy. Poza tym w demokracjima się poczucie, że trzeba coś zrobić. My, odwrotnie, mieliśmy poczucie,że nie odpowiadamy za nic, że jesteśmy absolutnie infantylnie zamknięciw pewnym getcie. I w jakimś sensie to było jeszcze bardziej nierealne,bardziej jeszcze towarzyskie, nawet represje nie były tak surowe,roku francus-


przynajmniej jak się porównuje to ze sprawnością policji niemieckiej naPani filmie.Ja osobiście nic wierzę, że Pani matka popełniła w więzieniusamobójstwo, bo tego typu ludzie, którzy potrafią wymyślać siebie i wpuścićsię w tego typu dynamikę gry z systemem, raczej zbyt dobrze się bawią,żeby coś takiego zrobić. Myślę, że ona została zamordowana. Więzienie, w którymmyśmy siedzieli, nie było takie straszne - było mleko w proszku, zgodana książki i właściwie takie poczucie pewnej gry, która poszła trochę zadaleko. Wprawdzie kiedy w sierpniu 1968 roku zaczęła się inwazja na <strong>Cz</strong>echosłowację,strażnicy, którzy byli wtedy naprawdę przestraszeni, mówilinam: „być może rzeczywiście będziemy musieli wam coś zrobić", alepotem sytuacja wróciła do normy.Podsumowując: my byliśmy łagodniejsi, bardziej znudzeni, mniejzrozpaczeni, bo nie odpowiadaliśmy za nic. Ale wchodziliśmy w podobnegry, tylko że nasz system był dużo głębiej kontrolowany. W związku z tymnie było tego przesmyku, który przesunął Pani matkę w pułapkę akcjibezpośredniej. Myśmy po prostu dużo gadali, ale niewiele robili.Bettina Rohl: Chciałabym od razu odnieść się do wypowiedzi paniStaniszkis, abyście nie mieli Państwo wrażenia, że nie dotykają mnie tesłowa. Słuchając Pani uważnie, rzeczywiście zauważam wiele podobieństw,jeżeli chodzi o ruch pokolenia '68 na Zachodzie i w Polsce. Niemniej, jaksobie zdaję sprawę z realiów, jakie wtedy były po jednej i po drugiej stroniemuru, wydaje mi się, że chodzi o zupełnie inny rodzaj ruchu społecznego.Przede wszystkim na wstępie chciałabym obalić mit na temat statusumaterialnego studentów w roku 1968. Byli to ludzie bardzo zamożni,wiodło im się bardzo dobrze, w zasadzie było to pierwsze pokolenie, którekorzystało z owoców cudu gospodarczego, i nie wyobrażam sobie, żeby cistudenci, łącznie z moją matką - Ulrike Meinhof, mogli mieć w sobiejakąkolwiek nienawiść do systemu z powodu odczuwanych osobiścieniedostatków ekonomicznych.Z kolei widzę pewne podobieństwa, jeżeli wspomina Panio nudzie i o grze z systemem. Wielu działaczy z 1968 roku podziela właśnietaką opinię: po prostu chcieliśmy bawić się systemem, chcieliśmy zrobićcoś przeciwko tej nudzie. Jednak tego wszystkiego, co wydarzyło sięcy. niemieccy,


w 1968 roku, nie można podciągać pod jedno hasło - dobrej zabawy i walkize znudzeniem. Wydarzenia 1968 roku są tematem bardzo złożonymi należy je traktować też w sposób złożony. Z Pani wypowiedzi można byłozrozumieć, że najważniejsze w tym wszystkim nie było to, czy chodziło0 kapitalizm, komunizm, maoizm czy o inny kierunek. Że wspólna byławalka o wolność jednostki. Tak to jest zresztą chętnie postrzegane dziśprzez wielu obserwatorów i uczestników ruchu '68. Moim zdaniem jednakchodziło właśnie o to: komunizm czy kapitalizm? Przecież nagle wielkiemasy ludzkie zachwyciły się masowymi mordercami, jakimi byli komunistycznidyktatorzy. Chciałabym to bardzo mocno podkreślić.Grzegorz Górny: Ale może jest tak, że wtedy, w 1968 roku, więcej dzieliłobohaterów tamtych wydarzeń w Polsce i na Zachodzie, niż dziś. Być może,jeżeli Daniel Cohn-Bendit i Adam Michnik mówią, że walczyli o to samo,to wypowiadają się bardziej z perspektywy dnia dzisiejszego i pewnej ichewolucji, jaka się przez ostatnich 40 lat dokonała, niż z perspektywytamtego czasu.Piotr Bratkowski: Zanim odpowiem na to pytanie, chciałbym się podzielićmoimi refleksjami po lekturze książki pani Bettiny Róhl, ale jeszczewcześniej odniosę się do kilku spraw, które pojawiły się w jej wystąpieniu1 w jej filmie.Na początek sprawa, która wprawiła mnie - szczerze powiem- w lekkie pomieszanie. Okazało się bowiem, że jesteśmy w pewnym sensiekimś w rodzaju duchowego rodzeństwa, ponieważ z Pani wystąpieniadowiedziałem się, że inspiracją nazwy „Konkret" dla pisma, które robiliPani rodzice, był tygodnik „Po Prostu", którego moja matka była wiceszefową,a faktycznie nim kierowała. Wiedza o tej inspiracji wprawiła mniew lekkie pomieszanie, dlatego że zaczyna się tu coś, czego ja kompletnienie rozumiem. To znaczy jest grupa młodych ludzi, żyjących w NiemczechZachodnich, kraju demokratycznym, którzy jeżdżą do kraju despotycznego,czyli do Niemieckiej Republiki Demokratycznej, po pieniądze, które mająułatwić start ich pismu i zapewnić mu przez wiele lat funkcjonowanie,a jednocześnie wzorują się, przyjmując nazwę tego pisma, na tygodniku, któryw Polsce był w połowie lat pięćdziesiątych znany jako tygodnik radykalnieprowolnościowy i został wkrótce zamknięty przez komunistyczne władze.amerykańscy


To spowodowało zresztą studenckie demonstracje w Warszawie, podczasktórych - nie wszyscy młodsi słuchacze zapewne to wiedzą - po raz pierwszywobec demonstrantów użyto pałek policyjnych, które skądinąd uchodziływtedy za wynalazek humanitarny, ponieważ wprowadzono je po to,żeby milicja w sytuacjach kryzysowych nie musiała strzelać do ludzi, tylkomogła ich jedynie zbić.Druga sprawa wiąże się trochę z zadanym mi pytaniem, ale nieodpowiada na nie do końca. Pani powiedziała, że była zasadnicza różnicapomiędzy marcem '68 w Polsce i majem '68 na Zachodzie, ponieważ studencii działacze zachodnioniemieccy, którzy buntowali się przeciwko systemowi,byli dziećmi luksusu. Otóż niezależnie, jak bardzo byłoby toprawdziwe, ja się strasznie boję używania tego typu argumentów. Dlategoże pamiętam rok 1968, jako podrostek, miałem 13 lat wtedy, i pamiętam, żeargument o tym, że przeciwko systemowi komunistycznemu w marcu 1968roku buntują się dzieci luksusu, był - po argumencie antysemickim -drugim najczęściej używanym przez komunistów argumentem, żeby zdezawuowaćcały ruch. Tytułem anegdoty przypomnę reportaże ówczesnychpropagandowych dziennikarzy o tym, jak jedna z liderek tego ruchu, BarbaraToruńczyk, gasiła amerykańskie papierosy w dżinie. Ale dziennikarkanie wiedziała, co to jest dżin, więc napisała, że chodziło o dżem. Drugasłynna historia tego typu dotyczyła jednej z osób, która została wówczasaresztowana i skazana, Wiktora Góreckiego, syna wysokiego urzędnikakomunistycznego. Krążyła wtedy taka stała prasowa historia, że podczasgdy ludzie ciężko pracują, on wybrał się na osiołku w Bieszczady z TeresąBogucką, inną uczestniczką tego ruchu. Tego typu argumentacja miałazdyskredytować cały protest studencki.Trzecia rzecz, która mnie zaniepokoiła, to zdanie, którego użyłaPani pod koniec swojego wystąpienia, mianowicie, że komunizm jestzawsze komunizmem. Są dwa warianty, jak można to zdanie pojmować.Albo ono nie znaczy nic - jest oczywistością po prostu, albo jest wyrazemprzekonania, że każdy pogląd, który leży na lewo od czegoś, co byśmynazwali mainstreamem politycznym, jest w istocie ruchem komunistycznym,i jako taki powinien zostać z kretesem odrzucony.Wreszcie czwarta rzecz, to pewien istotny fakt z dziejów pisma„Konkret". Mianowicie taki, że ono rzeczywiście zaistniało i mogło odnieśćsukces dzięki systematycznemu zasilaniu z kasy enerdowskiej, natomiaststudenci. Dla-


osiągnęło naprawdę wielki sukces, stało się - jak byśmy dzisiaj powiedzieli- pismem topowym i trendy w momencie, kiedy enerdowcy zakręcili tenkurek z pieniędzmi i jego redaktorzy postanowili je robić sami, zarówno bezpieniędzy enerdowskich, jak i bez dyrektyw płynących prosto z Berlina.Teraz chciałbym przejść do tego, co chciałem powiedzieć jużwcześniej. Otóż kilka rzeczy jest dla mnie oczywistych. Oczywiste jest, żeżyjąc w kraju takim, jak powojenne RFN, wychwalanie sąsiedniego NRDbyło przejawem skrajnej głupoty i ślepoty politycznej, ponieważ - jak mówistare powiedzenie -jaki koń jest, każdy widzi. Różnice na korzyść NiemiecZachodnich, w porównaniu ze Wschodnimi, były oczywiste dla każdego. Tojest sprawa jedna. Branie pieniędzy na robienie pisma wymierzonego w systemzachodnioniemiecki od władz autorytarnego i totalitarnego państwa,jakim była NRD, było - mówiąc łagodnie - na pewno czynem bardzo wątpliwymmoralnie; nie mówię tu o aspektach prawnych, bo się na tym nie


znam. Podobnie rzeczą, która nie podlega dyskusji, jest fakt, że z perspektywynaszej dzisiejszej wiedzy, a może z każdej perspektywy, należy poprostu jednoznacznie potępiać terroryzm jako formę działania, zwłaszczaterroryzm uprawiany za pieniądze państwa totalitarnego, bo jak wiadomoNRD wspierała nie tylko pismo „Konkret", ale przede wszystkim bardzosilnie wspierała Frakcję <strong>Cz</strong>erwonej Armii.Natomiast kilka rzeczy jest już dla mnie mniej oczywistych.Spotkaliśmy się na dyskusji, która została nazwana: Prawdziwe obliczepokolenia '68. I to już budzi pewną moją wątpliwość. Wyobraźmy sobiebowiem sytuację, że żyjemy w państwie teokratycznym, w którym naprzykład obowiązuje zakaz seksu pozamałżeńskiego, i w pewnym momenciegrupka stu osób inicjuje ruch na rzecz powszechnej wolności seksualnej.Okazuje się po pewnym czasie, że wśród tej setki jest jeden gwałcicielwyspecjalizowany w gwałceniu staruszek i dwóch pedofilów. W związkuz tym pojawia się zarzut, że prawdziwym obliczem ruchu o wyzwolenieseksualne była wolność dla gwałcicieli staruszek i dla pedofilów. Oczywiścietaka reakcja jest możliwa, ale przystoi bardziej prasie brukowej niżpoważnej refleksji intelektualnej.Po drugie - odnoszę się tu bezpośrednio do Pani książki - o ile jestdla mnie rzeczą naganną i obrzydliwą moralnie wychwalanie NRD ponadRFN i branie pieniędzy od NRD, o tyle mam już większe wątpliwości co dofaktu, o którym pisze Pani w swojej książce, że ci ludzie potępiali różnerzeczy u siebie, w Niemczech Zachodnich, ignorując sprawy, które działysię po drugiej stronie żelaznej kurtyny i muru berlińskiego. Otóż ja w jakiśsposób to rozumiem, choć nie pochwalam. Dlatego że przypuszczam, iżpodobnie jak przytłaczająca większość ludzi z mojego i starszego pokolenia,ci ludzie wierzyli w nienaruszalność w dającej się przewidzieć perspektywieporządku pojałtańskiego, uznawali RFN za swoją ojczyznę i krytykowalito, co ich uwierało we własnej ojczyźnie, bo to było dla nichkwestią najważniejszą. Oczywiście RFN była państwem lepszym niż NRD,ale to nie znaczy, że w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie dawałapowodów do protestów przeciwko różnym rzeczom, które tam się działy.W obu państwach niemieckich bardzo źle została przeprowadzonadenazyfikacja. Nie chodzi mi tutaj nawet o historię, o której Pani pisze, żeNRD podsyłała czasami pismu „Konkret" materiały na wysokich urzędnikówpaństwa erefenowskiego, demaskując ich nazistowską przeszłość.czego wierzyć


Chodzi mi raczej o to, co przeczytałem w relacji jednego z uczestnikówwydarzeń 1968 roku w Niemczech, który był wówczas uczniem szkoły średniejw Getyndze i na każdym kroku napotykał zwykłych nauczycieli, którzymieli za sobą przeszłość nazistowską i wcale tego nie ukrywali, a wręczwyrażali swoją nostalgię za okresem nazizmu. <strong>Cz</strong>łowiek ten o swoich rodzicachopowiada, że choć sami nie byli nazistami, to na pewno bliżej im byłodo nazizmu niż do ruchu oporu. I po latach myśleli sobie, że gdyby naprzykład to wszystko udało się zrobić bez wojny, która pochłonęła tyle ofiar,i może bez tej strasznej rzeczy, którą z Żydami zrobiono, to ten cały Hitlernie byłby wcale taki zły. To samo pewnie dałoby się powiedzieć o bardzowielu Niemcach z pokolenia rodziców uczestników 1968 roku w Niemczech.To musimy też wziąć pod uwagę, jeżeli mówimy, dlaczego studenciw 1968 roku byli tak bardzo krytyczni wobec pokolenia swoich rodziców.I ostatnia sprawa, bardzo delikatna, to jest kwestia Wietnamu.Otóż z dzisiejszej perspektywy, a być może z każdej perspektywy historycznej,jest sprawą oczywistą, że Amerykanie walczyli o sprawę słuszną,to znaczy o uchronienie Wietnamu Południowego przed inwazją komunistówz Wietnamu Północnego, silnie wspieranych przez Rosję, a potemprzez Chiny. Z tego punktu widzenia sprawa nie podlega właściwiedyskusji. Natomiast również nie podlega dyskusji, że w tej słusznej sprawieAmerykanie często stosowali metody nieludzkie, okrutne, co dawałoogromną pożywkę wszystkim ruchom, które ogarnęły niemal cały zachodniświat - ruchom, które brały stronę Ho Chi Minha i protestowały przeciwkoobecności Amerykanów w Wietnamie.Głos z sali: Ale finansowali ich komuniści.Piotr Bratkowski: Sądzę, że dwudziestu protestowało za pieniądze z Moskwy,a dwa tysiące dlatego, że zobaczyło w telewizji obrazek dziewczynkispalonej napalmem...Głos z sali: Komuniści też dopuszczali się w Wietnamie zbrodni.Piotr Bratkowski: Chciałbym przypomnieć, co powiedziałem już napoczątku, że racje polityczne w całej tej wojnie są dla mnie oczywiste.W żaden sposób nie przyznaję tu racji stronie komunistycznej.więc dziś sześć


Na koniec, odnosząc się do pytania o różnice i podobieństwa,myślę, że między marcem '68 a majem '68 istniała symetria, z której brałysię zarówno podobieństwa, jak i różnice. Studenci, którzy buntowali sięprzeciwko systemowi komunistycznemu w Polsce, w <strong>Cz</strong>echosłowacji czyw Belgradzie, gdzie też były bardzo silne zamieszki w 1968 roku, robili todlatego, że system ograniczał ich wolność. Buntowali się więc przeciwkotemu, co im najbardziej doskwierało w ich ojczyźnie. Myślę, że studenci,którzy buntowali się w krajach zachodnich, często w imię skrajnie głupich,kretyńskich wręcz idei, też krytykowali to, co doskwierało im w ichojczyźnie. A doskwierały im rzeczy zupełnie różne. Natomiast wiarę częściz nich, że remedium na problemy demokracji zachodnich, może być komunizm,najlepiej podsumowuje zdanie Marka Hłaski, nota bene współpracownikaredakcji „Po Prostu". Po swej emigracji na Zachód napisał on, żewyleczyć ze złudzeń na temat komunizmu mogłyby ludzi z Paryża czyz Rzymu wyłącznie sowieckie czołgi na ulicach ich miast.Grzegorz Górny: Podczas filmu mogliśmy przeczytać zdanie, jakieUlrike Meinhof napisała na łamach pisma „Konkret", że tak jak my pytamynaszych rodziców, co wy robiliście za czasów Hitlera, to tak samo byćmoże nas będą nasze dzieci pytać, co wy robiliście za czasów FranzaJosepha Straussa. Życie dopisało do tego zdania ciekawe post scriptum:dziś kolejne pokolenie pyta swoich rodziców, tym razem, co robiliście zaczasów Ulrike Meinhof. W tym roku 40. rocznica rewolucji '68sprowokowała w Niemczech wiele dyskusji. Ówczesne wydarzenia stałysię tematem debaty rozliczeniowej. Znany historyk Gótz Aly napisałksiążkę Unser Kampf, w której porównuje rewoltę socjalistyczną w 1968roku do rewolty narodowo-socjalistycznej w 1933 roku. <strong>Cz</strong>y klimatintelektualny w Niemczech sprzyja dziś takim rozliczeniom? Kiedyw zeszłym roku obserwowało się dyskusję z okazji 30. rocznicytzw. Niemieckiej Jesieni, czyli serii zamachów bombowych dokonywanychprzez Rote Armee Fraktion, to wydawało się, że to raczej sprawcyowych zamachów byli przedstawiani w takiej formie apologetycznej.Został nakręcony film pod tytułem Baader, gloryfikujący tego terrorystę,a także film o Hansie-Martinie Schleyerze, gdzie ofiara zamachu RAF-uzostała przedstawiona jako osoba wyjątkowo odrażająca. Jak więc wyglądaniemiecka recepcja tych wydarzeń?grafika: HALINA KUŹNICKAdziesięciolat-


Piotr Semka: Obserwowałem uważnie obie te rocznice. Nie było w nichdyskusji, raczej przypominanie faktografii. Przy czym na przykład „DerSpiegel" punkt ciężkości przesunął bardzo wyraźnie w kierunku tajemniczejśmierci Ulrike Meinhof i jej towarzyszy z grupy Baader-Meinhofw więzieniu Stammheim w Badenii-Wirtembergii. Tak naprawdę niedowiedzieliśmy się jednak zbyt wiele. Akurat Niemcy są krajem, w którymmożna sobie wyobrazić Staatsrationmórder - to państwo, które w najważniejszychkwestiach dotyczących swego bezpieczeństwa lub żywotnychinteresów potrafi doprowadzić do cichej ugody i gwarancji ciszy wokółpewnych wydarzeń. Taki charakter ma na przykład to, co nas najbardziejdenerwuje, czyli gazociąg północny budowany wspólnie z Rosją, takicharakter miało też poparcie Niemiec dla Chorwacji w latach dziewięćdziesiątych,taki charakter miało wyekspediowanie Honeckera doChile, myślę, że wskutek cichej umowy z Rosjanami, taki charakter miałowiele aspektów zjednoczenia Niemiec. Zauważmy, że tak naprawdę nie mażadnych książek na ten temat. Powstaje więc pytanie, czy takiego charakterucichej ugody nie miało to zabójstwo...Nie mam pewności. Choć im bardziej wczytywałem się w materiałydotyczące Baader-Meinhof, im bardziej poznawałem mentalność tychludzi, tym bardziej byłem w stanie sobie wyobrazić, że oni, którzy tak wielewymagali od swoich współuczestników grupy terrorystycznej - dla jasności:dla mnie to nie komplement, tylko dowód fanatyzmu - mogli, moim zdaniem,dojść do wzajemnej umowy o wspólnym samobójstwie, przekonani,że to samobójstwo, jako oskarżenie, będzie zawsze punktem odniesienianiemieckiej lewicy i w jakiś sposób ich usakryfikuje. I tak się właśnie stało.Oglądałem dwa tygodnie temu w Grazu dużą wystawę artystyczną, pełnąodniesień do tych wydarzeń. To są w większości instalacje, które wykorzystująbardzo specyficzną estetykę tych materiałów: spoty telewizyjne,czołówki „Bilda", nagłówki „Spiegla", nieostre zdjęcia tych wszystkichherosów lewicy... To doskonale pasuje do współczesnej pop-kultury. Ta wystawabudziła moje duże wątpliwości, ponieważ trudności ze zdefiniowaniemsztuki współczesnej powodują, że Baader-Meinhof jest doskonałymgadżetem pop-kulturowym. Co tu zresztą daleko szukać, widzę właśnie, żepan tutaj, w drugim rzędzie na sali, nosi na piersiach koszulkę z symbolemRAF. Powiem szczerze: tego typu rzeczy mnie smucą, bo jest to symbolorganizacji, która ma krew na rękach, ale rozumiem, że to jest pana wybór...kom: Cohn-Be


Jeśli chodzi o rocznicę wydarzeń 1968 roku, to punktem kulminacyjnymw Niemczech była data postrzelenia Rudiego Dutschke. Jak to bardzoczęsto bywa, prawica, nawet gdy ma państwo za sobą, posiada bardzosłabą aktywność w dziedzinie medialnego „sprzedawania" swoich ofiar.Obchody, które odbyły się w rocznicę 16 października 1977 roku, ku czcizamordowanych przemysłowców, miały charakter drętwej uroczystościpamięci. Natomiast lewica bardzo sprawnie zorganizowała jubileusz 1968roku. Podam przykład: w Berlinie wyznaczono w końcu ulicę RudiegoDutschke - postaci, którą oczywiście najłatwiej jest bronić, ponieważw pewnym momencie, postrzelona, wycofała się z bezpośredniego przewodzenialewicowej rewolcie, aczkolwiek potem na przykład uczestniczyław demonstracyjnym pogrzebie Holgera Meinsa w 1974 roku. Tak więclewica wykorzystuje swoją sprawność i większość pop-kultury jest nastawionado niej pozytywnie. Kult osób, które zginęły w Stammheim, ma siędobrze.Mnie to niepokoi, dlatego że bardzo niepokojącym elementemgrupy Baader-Meinhof, który moim zdaniem jest za mało postrzegany, byłatotalitarna struktura wewnątrz tego ugrupowania. To było coś, na co naszgość z Niemiec chciał szczególnie zwrócić uwagę, czyli doprowadzony doabsolutnej totalności kult idei, który usuwa na bok wszystkie rzeczy. Towłaśnie ten rys środowiska Baader-Meinhof, ich gotowość na śmierć, skłaniamnie do rozważania możliwości, że doszło jednak do samobójstwa. Tojest rys, który przypomina komunistów z okresu międzywojennego, tychwszystkich Austriaków czy Niemców, którzy potrafili na rozkaz Kominternunagle jechać do Chin i tam prowadzić rewolucję. To wszystko bardzodobrze opisał Bertold Brecht w swej sztuce teatralnej Ostateczny środek. Onto pisał dla pokazania swego zachwytu dla determinacji komunistów, choćspektakl wywołuje raczej przerażenie. Brecht opisuje dwóch przyjaciół,którzy jadą wypełnić misję komintemowską do Azji. Tacy ludzie, zawodowifunkcjonariusze Kominternu, byli nazywani Funkami. W pewnymmomencie przychodzi instrukcja z Moskwy, że z takich czy innychpowodów jeden przyjaciel musi drugiego zabić, i ten to wypełnia. Cała sztukajest apologią Brechta, że tak właśnie trzeba postępować.Ten rys roku 1968, który - moim zdaniem - zrodził rok 1977, jestw tej dyskusji zupełnie zapominany, zaś atrakcyjność grupy Baader-Meinhofjako współczesnych męczenników stale rośnie.nditowi, Fisch


grafika: HALINA KUŹNICKATak dochodzimy do pytania, które dzieli dziś prawicę i lewicę, toznaczy, w jakim stopniu możemy przekreślić rok 1968 z powodu jegoodpowiedzialności za późniejsze pojawienie się lewackiego terroru. Tozależy od perspektywy. Z punktu widzenia pana Piotra Bratkowskiego,można rozliczyć ten ruch z głupoty, z brania pieniędzy od komunistów,z terroru - i to zasadniczo wszystko. Jednak dla osoby o poglądach konserwatywnychbardzo znamienny pozostaje fakt, że to właśnie pod wpływemrewolty '68 roku przeforsowano nie tylko daleko idące zmiany obyczajowe,ale także legalizację zabijania dzieci nienarodzonych. Dlatego konserwatystapostrzega rezultaty 1968 roku negatywnie.Ale to spojrzenie, zwłaszcza konserwatysty z Polski, ma pewiendodatkowy niuans. Jest on związany z wątkiem, którego nie można pomijać,a mianowicie rozliczeniem Niemiec ze swoją przeszłością. Myślę, żebez tego pokolenia 1968 roku nie byłoby uznania granicy na Odrze i Nysie,i byłoby nieuczciwe, gdyby tego aspektu nie poruszać. Przypomnę, że dwadni temu na uniwersytecie w Poczdamie to studenci lewicowi przywitaliErikę Steinbach kocią muzyką.To rozliczenie z przeszłością miało jednak swoje niedobre konsekwencje,które mogliśmy zauważyć dopiero po wielu latach. Na czym polegałasłabość tego rozliczenia? Otóż bardzo często okazywało się, że to rozliczeniez pokoleniem rodziców było swego rodzaju pójściem na skróty. W innychkrajach demonstranci studenccy w 1968 roku mogli wykrzykiwaćswoim rodzicom, że są egoistyczni, nie myślą o Trzecim Świecie, zatruwająświat plastikowymi workami, no może nie workami, ale czymś tam zatruwają,że wysyłają wojska do Wietnamu itd. W Niemczech sytuacja była o tylełatwa, że rodzice byli naznaczeni wojną, i tam rzucanie hasła, które mogłozamknąć usta, było o wiele łatwiejsze. To spowodowało, że generacja '68wypchnęła z niemieckiej świadomości kwestię deportacji Niemców czyw ogóle cierpień Niemców po II wojnie światowej. Ale ta zamrażarka pamięcinie mogła funkcjonować długo. Po latach sprawa, niestety, wróciła jakbumerang. Dobrym przykładem takiego renesansu jakiejś dziwnej prusackościniemieckiej lewicy była chociażby postawa bardzo dobrze znanej chybai pani Jadwidze Staniszkis, i panu Piotrowi Bratkowskiemu, niemieckiej korespondentkiw Polsce, Helgi Hirsch, którą sam miałem okazję poznać w końcowejfazie stanu wojennego, a która ostatnio nagle bardzo stała się zwolenniczkąCentrum Przeciwko Wypędzeniom.erowi, Michni-


Wydaje się, że to pokolenie 1968 roku teraz ma wyrzuty sumieniai właśnie wraca do tych wypychanych niegdyś przez siebie tematów. Cowięcej, zdarzyła się rzecz bardzo niedobra, co widać na przykładziefenomenu Eriki Steinbach, to znaczy nastąpiło połączenie pewnych tendencji,które były w niemieckiej pop-kulturze politycznej, z hasłami dosyćstarymi i niepokojącymi. Bardzo wielu moich niemieckich rozmówcówwspólnie wskazuje, że takim symbolem początku była ogromna mobilizacjamoralna niemieckiego społeczeństwa wobec czystek etnicznych w roku1998 w Kosowie. Przypomnę, że właśnie ten fakt czystek dokonywanychprzez ludzi Milośevića spowodował, że Niemcy pierwszy raz po wojniezaakceptowali sytuację, w którejLuftwaffe uczestniczyła w akcjachbojowych poza terenem Niemiec - to był prawdziwy przełom. Ale tawłaśnie mobilizacja moralna została bardzo dobrze wykorzystana przezErikę Steinbach, która powiedziała: no właśnie, czystka etniczna - wszyscyjesteśmy przeciwko, a coś takiego zdarzyło się 40 lat temu mieszkańcomniemieckiego Gdańska, niemieckiego Wrocławia, niemieckiego Śląska. I cosię wówczas stało? Otóż ta retoryka, która została podlana sosem politicalcorrectness, pozwoliła doskonale powrócić hasłu niemieckiej krzywdy. Tota retoryka tak naprawdę przyczyniła się do powstającego obecnie w NiemczechOśrodka Dokumentacji...Na koniec chciałbym się odnieść do wątpliwości Piotra Bratkowskiego,czy konserwatyści mają prawo do mówienia o prawdziwym obliczupokolenia 1968 roku. Być może wynika to z tego, że generacja '68 jest mistrzemw samorozgrzeszaniu się i mistrzem w samopopieraniu się. Faktemjest, że przez długie lata Francois Mitterand zarządził nieformalny azyl dladziałaczy <strong>Cz</strong>erwonych Brygad we Francji. Faktem jest, że pan Klein,uczestnik mordu w Niemczech, przez wiele lat przebywał na terenie Francji,policja francuska wiedziała o tym i nic nie robiła. Ekstradycja Kleina nastąpiładopiero po wygranej prawicy. Przez wiele lat tego typu ludziom dawanojednak pewien parasol. Sprawa Adriano Sofriego nadal dzieli włoskąscenę polityczną, polską zresztą częściowo też - przypomnę, że AdamMichnik występował do prezydenta Włoch o ułaskawienie Sofriego. Doszłonawet do tego, że polscy przyjaciele Sofriego zorganizowali demonstracyjnąwizytę Marka Edelmana w więzieniu koło Pizy, gdzie uwięziony jest Sofri.Powiem szczerze, że obserwowałem to z pewnym zażenowaniem, bo uważamto za brak szacunku dla tradycji, którą reprezentuje Marek Edelman. Takiekowi?


zeczy mnie rażą. Powodują też pewną przekorę konserwatystów wobeclewicy. Słyszy się bowiem o lewicowych uczestnikach zamachów, że coprawda kiedyś narozrabiali, ale teraz są porządnymi ludźmi. Tymczasemzupełnie inny jest stosunek do przemocy ze strony prawicy i ze stronylewicy. W przypadku lewicy panuje taryfa ulgowa. Widać, że ta życzliwośćprzyjaciół na wysokich stanowiskach w mediach, polityce, literaturze bardzopomaga terrorystom lewicowym wychodzić z więzienia. Bardzo dobrzewidać to zwłaszcza we Włoszech, gdzie większość neonazistówodpowiedzialnych za wysadzenie dworca w Bolonii siedzi nadal, a większośćzamachowców z <strong>Cz</strong>erwonych Brygad przebywa na wolności. Tosamo jest w Niemczech - większość uczestników zamachów z 1977 rokuzostała już zwolniona. Odbyło się to bez żadnej wyraźnej refleksji nad ichczynami. Co więcej, co mnie bardzo martwi, często relacjonowane to byłoz wyraźną fascynacją dla terrorystów.Problem polega też na tym, że trudno w tych wszystkichwydarzeniach roku 1968 oddzielić to, co było spontaniczne, od tego, cobyło sterowane. Zgadzam się z Piotrem Bratkowskim, że nie możnawyjaśnić wszystkiego za pomocą czarodziejskiej różdżki pieniążków Stasi.To prawda, ale wiąże się z tym pewne niebezpieczeństwo, w które też -moim zdaniem - Piotr Bratkowski wpadł. Twierdzi on, że skoro „Konkret"w pewnym momencie już się zerwał ze smyczy Stasi, to nie można już goosądzać tak surowo, bo jednak pismo działało samodzielnie. VladimirVolkov, autor książki Montaż, z którym miałem zaszczyt rozmawiać w 1995roku w Paryżu, właśnie opowiadając o takich sytuacjach, mówił, że tajnesłużby komunistyczne bardzo często potrafiły zatruć krwiobieg niemieckiejczy francuskiej lewicy, i ten jad potem krążył długo. I choć robili to już bezpieniędzy Stasi, to jednak ten totalitarny jad działał. Gdyby ktoś ze staregopokolenia KPP zobaczył stosunki wewnątrz grupy Baader-Meinhof, torozpoznałby pewne struktury myślowe czy schematy zachowań, które byłybydla niego bardzo znajome.Nie mam już czasu na porównywanie roku 1968 w Polscei w Niemczech, ale uważam taką paralelę za nieuczciwą. Jest ona raczejwymuszona faktem, że środowisko „Gazety Wyborczej" bardzo chce miećpartnera po stronie takich tuzów Parlamentu Europejskiego i ludzi wpływowychna Zachodzie, jak Daniel Cohn-Bendit. Zgadzam się z BettinaRohl, że nie ma podobieństw między marcem '68 a majem '68.


Bettina Rohl: Bardzo mi miło, że na koniec mogę jeszcze zabrać głos.Z wypowiedzi, szczególnie pana Bratkowskiego, zauważyłam, że częstoprzedstawia się komunizm w ten sposób, że jest on związany z moralnością.To znaczy komunizm wynika z potrzeby moralnej, i w związku z tym,z powodu tej motywacji moralnej ma on jakby większe prawo krytykowaćkapitalizm, obojętnie czy model kapitalizmu jest dobry, czy zły w danymmomencie. Podobnie było w roku 1968. Komunizm ma taką swoją cechęcharakterystyczną, że przedstawia świat w barwach czarnej i białej.Uważam jednak, że z komunizmem można dyskutować: można położyć nastół argumenty i po prostu zapoznać się z nimi. Tylko w ten sposóbbędziemy naprawdę w stanie ocenić rzeczy takimi, jakimi one są, a nie jakdyktuje ideologia. Można stwierdzić, oczywiście, że zły jest nazizm, zły jestkomunizm, ale co dalej? Kapitalizm kojarzy się większości z czymś niedobrym,z takim mniejszym złem, ale uważam, że należy być bardzoostrożnym w jego ocenie. Należy wyraźnie rozdzielić granice, gdzie kończysię kapitalizm, gdzie zaczyna się socjalizm, czym są zdobycze socjalne,czym jest sprawiedliwość społeczna, co jest rzeczywiście osiągnięciem rozwojusystemu, a co jest wypaczeniem ideowym. To wymaga roztropności.Piotr Bratkowski: Chciałbym wtrącić jeszcze jedno zdanie, ponieważczuję się wywołany do tablicy, a myślę, że zostałem zrozumiany w sposób,który odwraca moje myślenie. Otóż chciałem powiedzieć, że jest dokładnieodwrotnie, niż pani Rohl zasugerowała. Mój pogląd na temat relacjipomiędzy komunizmem a kapitalizmem jest taki, że komunizmu nie należyuprawiać, po prostu, natomiast kapitalizm należy korygować. Jednakz faktu, że komunizm jest ustrojem złym pod każdym względem, nie wynika,że wszystko w kapitalizmie było dobre, na przykład homoseksualiści,którzy zostali w czasach hitlerowskich zamknięci w obozach koncentracyjnych,i którym udało się te obozy przeżyć, już w powojennych,demokratycznych Niemczech byli wzywani z powrotem do więzień, bydokończyli te swoje wyroki, wydane przez władze nazistowskie.Grzegorz Górny: Dziękuję wszystkim za udział w debacie. Właśnie przedchwilą dostałem z publiczności kartkę, którą chciałbym odczytać: „Bardzodziękuję pani Bettinie za jej niezwykłą książkę i niebywałą odwagę w stawianiupytań o własną tożsamość, które dawały odpowiedź na pytania


najcięższego kalibru, niezadawane przez pokolenie. Taka szczerość i dzielnośćsą także i u nas przykładem". Niech ten głos z sali będzie podsumowaniemnaszej dyskusji.


NOBLISTAWZYWADOGunter Grass uważa,że jest dziś koniecznanowa rewolta na wzórtej z roku 1968.REWOLUCJIZa największe zagrożeniedla współczesnej niemieckiejdemokracji uznaje on działalnośćprawicowych lobbystów,którzy swoimi wpływamiszczelnie otoczyli parlamenti współtworzą dziś prawo.Żeby zapobiec temu zjawiskui zaradzić złu,należy zdaniem Grassarozniecić rewoltę, która uratujezagrożoną przez lobbystówdemokrację w Niemczech.


„Republika Weimarska nie dysponowała dostatecznąliczbą obywateli, którzy chcieli jej bronić. Przedtym samym problemem stajemy dzisiaj". Taką diagnozędzisiejszej sytuacji politycznej w Niemczechprzedstawił na przełomie maja i czerwca br. podczas„Nocy literatury" w Berlińskiej Akademii Sztuklaureat literackiej Nagrody Nobla i były esesmanGunter Grass. W trakcie debaty Literaturai polityczne zaangażowanie pisarz wyartykułowałtezę o historycznej konieczności nowej rewolty na wzór tej z roku1968. W swoim wystąpieniu za największe zagrożenie dla współczesnejniemieckiej demokracji uznał działalność prawicowych lobbystów, którzyswoimi wpływami szczelnie otoczyli parlament i współtworzą dziś prawo.Żeby zapobiec temu zjawisku i zaradzić złu, należy zdaniem Grassa rozniecićrewoltę, która uratuje zagrożoną przez lobbystów demokrację w Niemczech'.Przysłuchujący się temu wystąpieniu wiceprzewodniczący BundestaguWolfgang Thierse z SPD uspokajał: „Istnieje uzasadniony powód,aby się martwić obecnym stanem rzeczy. Ja także się oburzam, gdy przedstawicieleprzedsiębiorstw wnikają głęboko w ławy parlamentarne". Uznałjednak, że wystarczy zadbać o większą transparentność działań: „Naturalnieparlamentarzyści potrzebują rady ekspertów. Trzeba jednak wprowadzićbardziej surowe regulacje. I o tym teraz rozmawiamy" 2 .Apel Grassa zainicjował jednak kaskadę wystąpień jego młodszychkolegów po piórze, takich jak Ulrich Peltzer, Tanja Duckers czy RaulZelik, którzy zgodnie głosili pogląd o bezwzględnej koniecznościradykalizacji współczesnej literatury. Zelik stwierdził, że aktualne problemyspołeczne nigdy jeszcze nie były większe niż dziś: „W ich obliczu możemysię jedynie śmiać z konfliktów '68. Walka na rzecz SPD stała się dziśspołecznym mainstreamem i częścią politycznych stosunków władzy. Literaturamusi być o wiele bardziej radykalna" 3 .Jeden ze zręczniejszych politycznych mecenasów pokolenia '68Klaus Staeck, pełniący obecnie funkcję przewodniczącego BerlińskiejAkademii Sztuk, narzekał na bardzo mierne, w porównaniu z 1968 rokiem,125Sinnliche Geschichtsschreibung, Netzeitung.de, 7 czerwca 2008.Zweite Demokralie in Deutschlandgefahrdet, zoomer.de, 7 czerwca 2008.Sinnliche Geschichtsschreibung, Netzeitung.de, 7 czerwca 2008.


zaangażowanie artystów w sprawy społeczno-polityczne. Grass podjął tenwątek, tłumacząc zgromadzonym, że zaangażowanie jest demokratycznącnotą obywatelską i kategorią pozaartystyczną. On sam jako pisarz uważa,że literatura niezaangażowana jest nieprawdziwa i bezwartościowa. W jegoprzypadku jest wręcz niemożliwa, gdyż - jak sam przyznał - ilekroć chciałnapisać coś niepolitycznego, najczęściej już w czwartym zdaniu sięgał potematy społeczne. Grass stwierdził, że autor „swoje polityczne zaangażowaniemusi postrzegać z perspektywy obywatela, który wykonujezawód pisarza" 4 .Swój apel Gunter Grass powtórzył także podczas niedawnej debatyNiemieccy pisarze i władza - od Goethego do Grassa, która odbyła sięw Lubece z udziałem Joschki Fischera i Ulricha Wickerta. Noblista namawiałwręcz obywateli, by wyszli na ulicę: „Postrzegam siebie jako pisarzai obywatela. Wzywam pozostałych obywateli, aby nie zostawiali politykipolitykom"'. I po raz kolejny powtórzył: „Potrzebujemy nowego '68" 6 .Przeciwko czemu jednak powinni buntować się dziś młodzi Niemcy?Spójrzmy na to oczami pokolenia '68. Angela Merkel to nie KonradAdenauer. W jej administracji nie ma byłych esesmanów (Grass powinienraczej spojrzeć w lustro). Lobbyści nie są złowrogą inkarnacją kapitalizmu- przecież większość z nich wywodzi się z ruchu '68). Status społecznyrodziny w Niemczech jest skutecznie podkopany, homoseksualizm zostałzaakceptowany, aborcja zalegalizowana, system edukacji jest bardzo liberalnyi nikt nie myśli nawet, żeby to wszystko zmienić. Z punktu widzeniapokolenia '68 sprawy idą w najlepszym porządku. Kierując się logikąrewolty, dzisiejsi młodzi Niemcy powinni wyjść na ulice i domagać sięprzywrócenia należnej roli klasie średniej, a ich gniew winny budzić atakina cywilizację łacińską ze strony lewicy czy islamistów.Gdybyśmy chcieli, wzorem Daniela Cohn-Bendita, znaleźćwspólny mianownik dla polskiego Marca '68 i zachodniego Maja '68, to jakmogłaby dzisiaj wyglądać powtórka tamtych wydarzeń, do której nawołujeGrass? Puśćmy wodze fantazji i wyobraźmy sobie młodych ludzi żądającychniemożliwego - złorzeczących Agorze, jak niegdyś Springerowi456Tamże.Grass fordert: Geht auf die Strasse!, „HL-live", 21 maja 2008.Das ideologische Terzett, „Die Welt", 22 maja 2008.


i domagających się zamknięcia „Gazety Wyborczej", jak kiedyś „Bilda".Adamowi Michnikowi nieuchronnie przypadłaby rola najgorszego z kapitalistów.Gniewni studenci domagaliby się wyrzucenia z uczelnizasłużonych profesorów, wypominając im służenie w przeszłości totalitarnemureżimowi.<strong>Cz</strong>y o to chodzi Grassowi? Chyba nie, gdyż upiera się, że rakiem toczącymniemiecką demokrację są „prawicowi lobbyści". Twierdzenia teznakomicie wpisują się w dzisiejszy klimat intelektualny w Niemczech, gdygłośno rozbrzmiewa krytyka kapitalizmu, wzrastają nastroje lewicowe,powraca nostalgia za NRD, a Marks i Engels znów stają się modni. Grassudowodnił nie raz, że posiada wyczulony słuch na zmianę nastrojówspołecznych. Kiedy kilka lat temu na fali był temat niemieckich cierpieńpodczas „wypędzeń", napisał książkę o tragedii „Wilhelma Gustloffa". Podczasniedawnej wizyty w Warszawie Bettina Rohl tak oto charakteryzowałatę umiejętność jednego z czołowych przedstawicieli ruchu „sześćdziesięcioósmaków"7 : „Grass po swoim młodzieńczym intermezzo w SS, o którymmilczał przez całe życie, działał w antykomunistycznej Grupie 47, obficiefinansowanej ze środków CIA. Literacką karierę rozpoczął w czasach,gdy nastroje proamerykańskie były w Niemczech Zachodnich bardzo silne.Połowa lat sześćdziesiątych przyniosła diametralną zmianę postrzeganiarzeczywistości przez społeczeństwo zachodnioniemieckie. Nastała era pop--komunizmu, którego immanentną cechą był antyamerykanizm. Grassbłyskawicznie wyczuł nowy trend i podporządkował mu się w sposób perfekcyjny.Do dziś większość odnosi wrażenie, że Grass był zawsze po stronieSPD oraz idei '68. Owoce tej wolty to wysokie honoraria za powszechnieprzeceniane pod względem literackim utwory. Tak oto Grass stałsię kapitalistą i objął funkcję etatowego moralizatora naroduniemieckiego" 8 .Jak widać, etatowi moralizatorzy nigdynie przechodzą na emeryturę.EWA STEFAŃSKA' Pojęcia „sześćdziesięcioósmak" użył po razpierwszy Bronisław Wildstein, w: B. Wildstein,Dolina nicości, Kraków 2008, s. 75.* Bettina Róhl, wystąpienie na UniwersytecieWarszawskim 29 maja 2008.


MESJASZRABBIEGOW wielu sklepach,restauracjach czy biurachhandlowychmożna się natknąć nacharakterystyczne fotografiei portretysłynnego starca z brodąi w bordowej czapeczce,cieszącego siępodobną popularnością,co ojciec Piow Italii czy siostraFaustyna Kowalskaw Polsce. Tysiące kobiet przychodziłyprosić o błogosławieństwoświętego rabina w przypadkubezpłodności, podobnie i wielu chorującychna raka, wszyscy przekonanio nadzwyczajnej duchowejmocy tkwiącej w sile wiary tegocadyka. Również i wielu politykówczekało w przedpokojach jego domu,prosząc o wspólne zdjęciez myślą o wyborcach. „Jedno jegosłowo potrafiło przenieść politycznegóry" - pisano w dzienniku „Haaretz".W roku 2000 podczas wyborówprezydenckich nieznany szerzejMoshe Katzav z Likudu wygrałze słynnym Peresem po tym, jakKaduri opowiedział publicznieo swej wizji z Katzavem jako„wybrańcem niebios".KADURI


Wyglądał na średniowiecznego czarnoksiężnika,długa biała broda, zakrzywiony nos,charakterystyczna bordowa czapeczka,zasuszony Nostradamus. YitzhakKaduri był jednym z największychrabinów Izraela, powszechnie szanowanymz powodu wieku i fenomenalnejpamięci. Przeżył prawdopodobnie 108lat. Znał na pamięć całą Torę i Talmud.Najwybitniejszy współczesnyznawca żydowskiej Kabały. Choć nie ma niczegotakiego w dzisiejszej rzeczywistości judaizmu jak jednolitość,mnożą się szkoły i tradycje, rabini zwalczają sięmiędzy sobą, niemniej przynajmniej w jednym większość z nichpozostała zgodna: rabbi Kaduri jest nie tylko najwybitniejszym nauczycielemIzraela; jest „cadykiem", czyli „sprawiedliwym", a to wyjątkowewyróżnienie moralne wśród wyznawców jedynego Boga Abrahama, Izaakai Jakuba. Do cadyka zazwyczaj chodzi się po radę i błogosławieństwo,bo to człowiek obdarzony wyjątkowymi zdolnościami i darami odBoga. Wystarczy dodać, że na pogrzeb rabbiego Kaduriego przybyło doJerozolimy ponad 200 tysięcy uczestników.Jehoszua<strong>Cz</strong>emu dziś nad pamięcią o tym człowieku zaległa grubawarstwa zakłopotania? Dlaczego w sprawie Kaduriego w Izraelunabrano wody w usta? Wszystkiemu winna okazała się wielkatajemnica wybitnego kabalisty, którą postanowił wyjawić na koniecswego długiego życia. Na kilka miesięcy przed śmiercią ponadstuletnirabin wprawił w zdumienie swoje liczne grono uczniów i zwolenników,utrzymując, że widział Mesjasza. Pozostawił też listw zaklejonej kopercie z napisem „otworzyć w październiku 2007roku". List miał ukrywać imię tajemniczego Mesjasza, którego rabin- jak sam utrzymywał - nie tylko poznał, ale wręcz z Nim rozmawiał.Kiedy po śmierci rabina, w wyznaczonym dniu, przy liczniezgromadzonych zainteresowanych, otwarto kopertę, znaleziono


zaskakujące wyznanie wizjonera: imię Mesjasza brzmi Jehoszua' -to znaczy Jezus!Przesłanie Kaduriego brzmiało dokładnie tak: YarimHa'Am Yeyokhiakh Shedvaro Vetorato Omdim, co w tłumaczeniuznaczy: On podżwignie lud i udowodni, że słowo oraz prawo mająwartość, następnie dodał: Podpisałem się pod tym w miesiącumiłosierdzia. Yitzhak Kaduri. Chodzi tu o rodzaj akrostychu, któryodczytany po inicjałach poszczególnych wyrazów daje nowy wyrazYehoshua (Yeshua), co znaczy „zbawiciel" 2 . Zdarzenie wprawiło w popłochuczniów szkoły Nahalat Yitzhak Yeshiva, założonej przezKaduriego. Przecieki o tym dostały się natychmiast na żydowskąstronę internetową News First Class, jak również zostały wykorzystanew artykule w dzienniku „Ma'ariv", który zresztą całą sprawęnazwał „fałszywką". Wnet nawet oficjalna strona rabinawww.kaduri.net umieściła stosowne dokumenty. „To nie jest pismomojego ojca" - protestował rabbi Dawid Kaduri, osiemdziesięcioletnisyn zmarłego cadyka, pokazując dziennikarzowi „IsraelToday" rękopisy ojca, ale te napisane osiemdziesiąt lat temu. Niemniej,jak podkreślała gazeta, „to, co uderza w rękopisach,sporządzanych na użytek studentów, to kreślone przez Kaduriegoznaczki w formie krzyżyka". Coś takiego wydaje się tym bardziejzaskakujące, bowiem w tradycji żydowskiej nie ma zwyczajurysowania krzyża. Do tego stopnia jest to przestrzegane, że nawetw arytmetyce znak dodawania (plus) bywa zastępowany rodzajemodwróconej do dołu litery „tau", aby nikomu nie przyszło do głowyskojarzenie z chrześcijańskim krzyżem. Według rabbiego Dawida,są to „znaki aniołów", choć nie potrafił wyjaśnić ich znaczenia.„Nie, nie, to jakieś bluźnierstwo - oponował syn zmarłego -jeszcze ludzie pomyślą, że ojciec miał na myśli Jego" (to znaczy1Jehoszua, a właściwie J'ehoszua ' czy też jego skrócona wersja Jeszua' z etymologicznegopunktu widzenia oznacza „JHWH zbawia". Jest również męską formąhebrajskiego słowa jeszua, oznaczającego „zbawienie". Imię Mesjasza znajdujewyjaśnienie w Jego posłannictwie. Chodzi tu o brzmienie imienia Jezusa po hebrajskuoraz po aramejsku; por. Mt 1,1; 16,21.:Takie imię w Starym Testamencie nosił kapłan „Jehoshua, syn Jozadaka", por. Za6,11 i Ezd3,2.


Chrystusa) 1 . Kiedy cała sprawa stała się głośna, ortodoksyjni Żydziz rabinackiej szkoły Nahalat Yitzak Yeshiva wyjawili reporterom pisma„Israel Today", że tajemnicza notatka rabina Kaduriego „nigdy niepowinna była ujrzeć światła dziennego". Sądzę, że cała ta sprawazasługuje na to, by przyjrzeć się jej z bliska.Kim był rabbi Kaduri? Wiadomo, że urodził się w Bagdadziepomiędzy 1895 a 1899 rokiem (niektórzy podają rok 1892). Jegoojciec rabbi Zeer Diba, handlarz przypraw, posłał go do ortodoksyjnejjesziwy 4Zilka, pod opiekę rabina Yosefa Haima (Ben Ich Hai). Dałsię poznać jako gorliwy student Tory i Kabały. W 1923 roku przybyłdo Jerozolimy wraz ze swoją żoną Sarą. Służył w armii brytyjskiejjako tłumacz, po czym podjął dalsze studia w kabalistycznej jesziwieShoshanim Ledavid, a następnie w jesziwie Porat Yosef w starej Jerozolimieu rabina Silama Elyahou. W uznaniu jego nadzwyczajnychzdolności kabaliści mówili o nim „powstał lew z Babilonii", czyniąctym samym - poprzez grę słów: avi - lew - aluzję do wielkiego szesnastowiecznegorabina z Safed, założyciela Kabały Yitzhaka Lurii.Po wojnie niepodległościowej z 1948 roku, gdy stara Jerozolimawpadła w ręce Jordanii, Kaduri przeniósł się do dzielnicy Bucharim,nieopodal legendarnej ulicy żydowskich chasydów Mea Shearim,w zachodniej części Jerozolimy, pozostającej pod kontrolą izraelską.Jako introligator - pracował w tym fachu dopóki mógł, zgodnie z judaistycznątradycją, w zgodzie z którą studiowanie Tory nie może byćuprawiane zawodowo - miał dostęp do starożytnych ksiąg i manuskryptów,które łapczywie sczytywał przed oprawieniem w nowe skóry. Po1W antychrześcijańskiej polemice żydowskiej zwykło się nie nazywać Jezusa żadnymimieniem: pozostaje więc często nazywany bezimiennie „on" lub „ten". Nierazteż rozmyślnie i świadomie zniekształca się Jego imię Jeszu {jud-szin-waw, bez o/n),przedrzeźniając tym samym dialekt galilejski, bądź też czyniąc aluzję do hebrajskiejobelgi Jimach sz'mo wzichro - „niech jego imię będzie wymazane z pamięci". Aluzjadotyczy zaszyfrowanego zaklęcia przeciwko chrześcijańskiej ewangelizacji.4Hebr.ye.cz/wa pochodzi od słowa oznaczającego „siedzieć" i określa miejsce,w którym poznaje się Torę. Grecki odpowiednik schole oznaczający „miejsce nauki"prowadzi do współczesnego pojęcia szkoły. Dziś jesziwy funkcjonują jako wyższeszkoły talmudyczne dla nieżonatych studentów. Po jej ukończeniu otrzymuje sięsmichę - dyplom, uprawniający do ubiegania się o stanowisko rabina.


śmierci przełożonego jesziwy Porat Yosef rabina Efraima Cohenaw 1960 roku reputacja Kaduriego wzrasta coraz bardziej, zwłaszczawśród Żydów sefardyjskich, wnet sięga daleko poza kręgi środowiskreligijnych ortodoksyjnych.W wielu sklepach, restauracjach czy biurach handlowychmożna było natknąć się na charakterystyczne fotografie i portrety słynnegostarca z brodą i w bordowej czapeczce, cieszącego się podobnąpopularnością, co ojciec Pio w Italii czy siostra Faustyna Kowalskaw Polsce. Tysiące kobiet przychodziły prosić o błogosławieństwoświętego rabina w przypadku bezpłodności, podobnie i wielu chorującychna raka, wszyscy przekonani o nadzwyczajnej duchowej mocytkwiącej w sile wiary tego cadyka. Również i wielu polityków czekałow przedpokojach jego domu, prosząc o wspólne zdjęcie z myślą o wyborcach.Nie odmawiał, choć nie dał się pożreć polityce. W 1996 rokuprzyjął zarówno Beniamina Netanjahu z partii Likud, późniejszego premieraIzraela, jak też będącego do tamtego w opozycji lidera PartiiPracy Shimona Peresa. „Jedno jego słowo potrafiło przenieść politycznegóry" - pisano w dzienniku „Haaretz". W roku 2000 podczas wyborówprezydenckich nieznany szerzej Moshe Katzav z Likudu wygrał ze słynnymPeresem po tym, jak Kaduri opowiedział publicznie o swej wizjiz Katzavem jako „wybrańcem niebios".Po śmierci w 1989 roku swej pierwszej żony Sary, z którą miałdwóch synów, dziewięćdziesięcioletni Kaduri żeni się ponownie z pochodzącąz kibucu, o 50 lat młodszą od siebie, Dorit Ben Yehuda,bowiem - według judaizmu - „nie jest dobrze, by mężczyzna żył sam",zwłaszcza zaś uznany rabin Kabały. Dorot pozostanie do końcamałżonką dyskretną, unikającą rozgłosu, sam zaś rabbi, póki zdoła,będzie oddawał się zgłębianiu Słowa Bożego i modlitwie. Jego dzieńpowszedni wyglądał inaczej niż w przypadku innych znamienitychpostaci współczesnego Izraela. Wstawał o północy, modlił się i studiowałPisma aż do pierwszego brzasku dnia, po czym spał do siódmej,by o tej godzinie odmówić poranną modlitwę szacharit. Następnieprzyjmował czekające na niego osoby, przychodzące z prośbąo radę lubbłogosławieństwo. „Rabbi nie potrafił odmówić błogosławieństwanikomu" - twierdził jego sekretarz. Około 10.30 wracał do siebie, bystudiować święte księgi judaizmu: Parasza (odpowiednik katolickiego


lekcjonarza liturgicznego) i Talmud. Po popołudniowej modlitwie arvitznów przyjmował wizyty przychodzących osób, kończył dzień godzinnymodpoczynkiem pomiędzy 23.00. a północą, choć - jak opowiadałsekretarz - bywało, że drzwi za ostatnim z odwiedzających rabina gościzamykały się o trzeciej w nocy. Po zapadnięciu na zapalenie płuc, 28stycznia 2006 roku wieczorem (według żydowskiego kalendarza: 29dnia miesiąca tevet 5766 roku), rabbi Kaduri zmarł w szpitalu BikurHolin w Jerozolimie, pochowany następnego dnia na słynnym cmentarzuGivat Shaul, z widokiem na mury starego miasta Boga, któregomieszkańcy czekają od wieków na nadejście (bądź powrót) Mesjasza.„Mesjasz już jest w Izraelu"Kaduri przynależał do ruchu ChabadLubawicz. Na jednym ze zdjęć widać go rozmawiającegoz rabinem MenachememSchneersonem z NowegoJorku, traktowanymSensacyjny testamentrabina Kaduriego, w którymogłasza on imię prawdziwego Mesjasza:Jehoszua (Jezus)


przez swych uczniów za „żyjącego mesjasza z Brooklynu". Powszechniewiadomo, że podczas tego spotkania dziewięćdziesięcioletni Kadurimiał otrzymać od Schneersona zapewnienie, iż nie umrze zanim nieujrzy nadejścia Mesjasza. Inne źródła podają, że główny rabinsefardyjski Ben Ish Chai z Iraku, u którego młody, trzynastoletniYitzhak pobierał pierwsze lekcje biblijne, pozostawił chłopcu błogosławieństwoobiecujące mu, że będzie żył po to, by zobaczyćukazanie się Mesjasza.Fakty, które zaistniały po śmierci rabina Kaduriego, powolirozświetlały wydarzenia z jego ostatnich lat życia, dotąd ukrywanedyskretnym milczeniem. Otóż, jak przyznał jego syn Dawid: „Mójojciec spotkał Mesjasza w widzeniu i powiedział, że tamten nadejdzieniebawem". Również i jego wnuk Yosef Kaduri wspominał, że dziadekw ostatnim roku życia nie mówił o niczym innym. Wręcz przynaglał:„To obwieszczenie musi być wysłuchane przez wszystkich Żydówświata. Powinni oni niezwłocznie wrócić do ziemi Izraela z powodustrasznych nieszczęść zagrażających światu. W przyszłości JedynyŚwięty, niech będzie błogosławione Jego Imię, sprowadzi na narodyświata wielkie kataklizmy, by dopełnić przeznaczeń odnoszących się doziemi izraelskiej. Polecam opublikować to obwieszczenie jako przestrogę,tak aby Żydzi zamieszkujący narody świata byli świadomi nadchodzącychzagrożeń i powrócili do ziemi Izraela w celu odbudowaniaŚwiątyni oraz ukazania się naszego sprawiedliwego Mesjasza". Przyinnej okazji twierdził, że Mesjasz pojawi się po śmierci premieraSzarona (który od początku 2006 roku, po udarze mózgu, pozostajew śpiączce klinicznej). Zresztą to samo przepowiadali równocześnieinni rabini, tacy jak Haim Cohen, Nir Ben Artzi czy jego żona HaimKneireskzy. Wreszcie, na kilka miesięcy przed śmiercią, w Yom Kippur(Święto Przebaczenia), Kaduri publicznie oświadczył, że spotkał sięz Mesjaszem. Przyjrzyjmy się po kolei faktom.W ostatnim tygodniu przed wspomnianym świętem Yom Kippurwnuk Kaduriego, Yosef, w rozmowie z dziadkiem i pewnymzaprzyjaźnionym dziennikarzem stacji radiowej Arutz 7 zauważył:„niewielu Żydów zza wielkiej wody przyjechało. Powinni jeszczedotrzeć". W odpowiedzi usłyszał od rabina: „To z powodu nadchodzącegoniebezpieczeństwa". Po czym starzec zacytował fragment


z Księgi Powtórzonego Prawa (4,15): „Pilnie się wystrzegajcie skorościenie widzieli żadnej postaci w dniu, w którym mówił do was Panspośród ognia na Horebie", następnie zaś odniósł się do znanego z Kabałyokreślenia o „walce pomiędzy oceanami", mówiąc przy tym, żewielkie oceany szykują się do uderzenia. Dodał, że będzie miał więcejdo powiedzenia podczas święta.W czasie popołudniowej modlitwy mincha w dniu Yom Kippursędziwy rabbi Kaduri zaskoczył wszystkich informacjami na tematMesjasza. W trakcie liturgii skłonił w pewnym momencie głowę,zapadając się w głębokie doświadczenie mistyczne, trwające bez przerwyokoło 45 minut. Zakrył oczy, jak podczas recytacji Shema Israel,poruszając jedynie wargami. Niektórzy zaniepokoili się nawet stanemzdrowia rabina. Ten jednak w końcu podniósł głowę, dostrzegł zgromadzonychwokół siebie uczniów i dziennikarzy, uśmiechnął się i powiedział:„Za sprawą Najwyższego, dusza Mesjasza przylgnęła do jednejosoby w Izraelu". Szmer rozległ się po sali, słowa rabina powtarzanotym, którzy nie dosłyszeli.Tego samego wieczora, przy kolacji, ktoś zapytał Kaduriego,co myśli o kataklizmach na świecie. Mędrzec odpowiedział: „są onebezpośrednio związane z procesem zamierania, który zakończy się wrazz przyjściem Mesjasza". Kaduri niejednokrotnie powracał do mówieniao „zamieraniu ostatecznym", nawiązując przy tym do obliczeń słynnegoosiemnastowiecznego kabalisty Gaona z Wilna, który przepowiadałeschatologiczną wojnę Goga i Magoga 5 , wskazując na jej początek podczasżydowskiego święta Hoszana Rabba, wypadającego siódmegodnia obchodów innego wielkiego święta Sukkot (Namiotów), zaraz pozakończeniu siódmego roku szemita, to jest rolniczego roku szabasowego6 . „Podczas Hoszana Rabba - prorokował Gaon z Wilna -rozpocznie się prawdziwa wojna Goga i Magoga i potrwa siedem lat".• W tradycji rabinicznej postaci symbolizujące nieprzyjaznych najeźdźców, siły wrogieukazaniu się Królestwa Bożego. Mają oni stoczyć decydującą bitwę na równinieMegiddo w Izraelu z Mesjaszem. Wspomina o nich prorok Ezechiel 38,2, jak równieżApokalipsa św. Jana 20,8; por. M. Buber, Gog i Magog: kronika chasydzka, tłum. J.Garewicz, Warszawa 1999.* Tora zabrania normalnej uprawy roli w Kraju Izraela co siedem lat. Taki „szabat"dla ziemi nazywa się rokiem szemita.


Co w tym wszystkim zdołał dostrzec przenikliwy wzrok rabbiegoKaduriego? Prawdopodobnie to, że 7 października 2001 roku, napoczątku żydowskiego święta Hoszana Rabba, Stany Zjednoczone wrazze sprzymierzonymi wojskami brytyjskimi rozpoczęły lotniczą kampaniębombardowania baz Al-Qaidy i kryjówek Talibów w Afganistanie.Było to zaraz po zakończeniu roku szemita 5761. Według tych obliczeńpo siedmiu latach od owego wydarzenia winien ukazać się mesjasz.W 2004 roku Kaduri tłumaczył: „Obecnie znajdujemy sięw czwartym roku tego, co winno się uważać za siedmioletni okresOdkupienia, według obliczeń Gaona z Wilna. W ciągu trzech kolejnychlat niepewność jutra zawiśnie nad naszymi głowami, o ile nie będziemyaktywnie współdziałać na rzecz ukazania się Mesjasza. Mesjasz już jestw Izraelu. To wszystko, o czym ludzie są przekonani, że się nie zdarzy,zdarzy się; to zaś, czego będziemy pewni, że nadejdzie, rozczaruje nas.Świat mięknie od srogiej sprawiedliwości (mitmatek mehadinim).Należy się spodziewać wielkich tragedii w świecie. To dotyczy Żydówzamieszkujących na Wschodzie". Dwa tygodnie potem wystąpiło tsunami,które zniszczyło południowo-wschodnią Azję.Wiele z wyjaśnień Kaduriego brzmi tajemniczo. Na przykładto: „przylgnięcie wspomnianej duszy sprawiedliwej do pewnej osobyw Izraelu pasuje na kandydata na mesjasza, ale jeszcze nie na mesjaszaprawdziwego. Osoba ta otrzyma dodatkową duszę, wyrażającą siędodaniem jednej litery do jej imienia. Tą dodaną literą jest vav i tajemnicatego wzbogacenia tkwi w gwieździe Dawida ukrytej w jego ubraniu".Inne brzmią nam bardziej swojsko: „świat może być ocalony odklęsk dzięki szczerej pokucie Żydów, którą winni wzmocnić okazywaniemsobie nawzajem życzliwości" (przypomina to przesłania Maryiz Lourdes, Fatimy i innych miejsc).<strong>Cz</strong>y aż tak zaskakujące jest zwieńczenie całej profetycznejaktywności Kaduriego wskazaniem imienia Jehoszua? <strong>Cz</strong>y prześledzenieniektórych tekstów rabina nie przywołuje na myśl <strong>Cz</strong>łowiekaz Nowego Testamentu? Niech czytelnik osądzi to sam: „Wskazaniai porządek Mesjasza z krwi i kości - mówił Kaduri - trudno będziezaakceptować wielu ludziom. Jako przywódca, Mesjasz nie podejmieżadnej działalności (politycznej), będzie raczej wśród ludzi, zaś dlanawiązania kontaktu posłuży się środkami przekazu (!). Jego królestwo


ędzie bez skazy i bez żadnych osobistych czy też politycznychoczekiwań. Pod Jego panowaniem rozkwitną sprawiedliwośći prawda".„<strong>Cz</strong>y wszyscy uwierzą od razu w Mesjasza? Nie. Na początkujedni uwierzą, inni zaś nie. Łatwiej będzie zaufać Mesjaszowi ludziomniereligijnym, aniżeli tym prawowiernym (ortodoksyjnym)".„Ukazanie się Mesjasza nastąpi w dwóch etapach. Najpierwswą mesjańską pozycję będzie ukazywał przy pomocy czynów, niczegonie deklarując. Następnie objawi się niektórym Żydom, niekoniecznietym mądrym i biegłym w Pismach; mogą nimi być zwyczajni ludzie.I wreszcie objawi się całemu ludowi. Ludzie zdziwią się i powiedzą: Jakto, to jest Mesjasz? Wielu poznało Jego imię, lecz nie uwierzyli, że Onjest Mesjaszem. Gdy przyjdzie Mesjasz, uwolni Jerozolimę od innychreligii, które chcą opanować miasto. Przegrają, bo będą się wzajemniezwalczać".Pozostaje otwartym pytanie - zarówno dla Żydów, jak i zainteresowanychcałą tą sprawą chrześcijan - jakiego mesjasza widziałKaduri? Niektórzy liczą na szybkie potwierdzenie, wszak śmierć premieraSzarona, nawet jeśli się opóźnia, wydaje się być nieuchronna.Także siódmy rok od rozpoczęcia afgańskiej wojny jest niepokojącobliski. Pytania przewiercają się przez kaskady myśli.Mesjasz znaczy nadziejaDo pewnej gminy żydowskiej przychodzi kobieta w trzynastejciąży z prośbą o zapomogę. Zniecierpliwiony urzędnik odsyłabiedaczkę, radząc, by się jej pozbyła. Kobieta dotyka brzucha zdziwiona:Pozbyć się ciąży? A jeśli to mesjasz?W Biblii odnajdujemy nieskończoną liczbę odniesień mesjańskich.Mashiach znaczy namaszczony. I tak, namaszczani są kapłanisłużący Bogu w świątyni (np. Kpł 4,3), namaszczani są też wielcy władcyIzraela: Saul i Dawid. Od czasów wygnania babilońskiego „namaszczony"oznacza również wybrany przez Boga, np. Cyrus. Cała historiaIzraela rozgrywa się pomiędzy dwoma biegunami: exodusem a mesjaszem,wyjściem skądś i zmierzaniem ku czemuś, pamięcią i oczekiwaniem.Jak podkreśla teolog Franz Mussner, dzięki wierze Żydówgrafika: JANUSZ KAPUSTA


i chrześcijan czas nabrał charakteru linearnego, zmierzającego wciąż kuprzyszłości. Myśl grecka, pogańska zamknięta była w schemacie cykli,wiecznych powrotów, co grozi kręceniem się wokół samego siebie.Obietnica życia nieśmiertelnego w Bogu pozwalała ludzkiej nadzieikoncentrować się na figurze mesjasza eschatologicznego, według obietnicydanej Dawidowi (por. 2 Sam 7).Wizje proroków karmiły ludzkie nadzieje na nastanie ery mesjańskiejpod postacią wolności politycznej, doskonałości moralnej,sprawiedliwości społecznej i szczęścia w życiu doczesnym. Mesjasz,gdy nadejdzie, złączy serca ludzi z Bogiem i pomiędzy sobą. „Mesjańskiróg" zawezwie rozproszonych Izraela do powrotu do ziemi obietnic,„dni mesjasza" odmienia ten świat doczesny, przystosowując go donadejścia świata przyszłego. W tym duchu pewien rabin każdego porankapo przebudzeniu się wyglądał przez okno, by sprawdzić, czy abymesjasz już nie nadszedł.Takimi tęsknotami żyła wspólnota z Qumran nad MorzemMartwym, która gromadziła ludzi gotowych oczekiwać spełnieniaBożych obietnic na pustyni. <strong>Cz</strong>ekali oni na dwóch mesjaszy:kapłańskiego i politycznego, odpowiadających dwóm prorokom powrotuIzraela z wygnania babilońskiego do ojczyzny: kapłana Jozuego orazZorobabela. W epoce judaizmu rabinicznego wyobrażano sobie nadejścierównież dwóch mesjaszy: jednym miał być wojownik, mesjasz benJosef (syn Józefa), który zjednoczy rozproszonych synów Izraela orazodbuduje Świątynię w Jerozolimie. Polegnie on jednak w walce z mrocznymisiłami nieprawości Goga i Magoga, jego ciało zaś będzie porzuconena ulicach świętego miasta (inni utrzymują, że zostanie porwanedo nieba). Ostateczne zwycięstwo nadejdzie wraz z mesjaszem, synemDawida. Poprzedzi go ponowne pojawienie się na ziemi proroka Eliasza(por. Ml 3,23), który przywróci klarowność myśleniu Żydów. Szczególnymmomentem nostalgii za Mesjaszem jest dla Izraelitów noc Paschy.To właśnie dla Niego uczestnicy biorący udział w liturgii uczty paschalnejszykują dodatkowe miejsce przy stole oraz zostawiają uchylonedrzwi.Niektórzy rabini powiadają, że „gdy Izrael będzie obchodziłtak jak należy choćby dwa szabaty, Zbawiciel przyjdzie bezzwłocznie",ponieważ to grzechy narodu wybranego i odrzucanie Boga


uniemożliwiają Mu przyjście. Pokuta zatem i nawrócenie mają szansęprzyspieszyć ten radosny fakt. Odzwierciedla to następująca opowieśćrabbiego Yehoszuy ben Leviego. Pytał się on mianowicie raz prorokaEliasza, kiedy należy spodziewać się przyjścia Mesjasza. „Zapytaj Go0 to sam" - odpowiedział tamten. „Ale gdzie Go znajdę?" „Razem z trędowatymiu wrót Rzymu. Wszyscy oni zdejmują sobie nawzajem opatrunkiz wrzodów, a po przemyciu nakładają na nowo. Tylko on czyni tosamodzielnie, bowiem chce być wciąż gotowy, kiedy tylko Gozawezwą". Uradowany rabin odnalazł Mesjasza i pozdrowił: „Pokójz tobą, mój nauczycielu. Kiedy przyjdziesz?". „Dziś" - usłyszał w odpowiedzi.Po pewnym czasie Eliasz natknął się na rabina, wypytując go,co usłyszał od Mesjasza. „Nie powiedział mi prawdy - poskarżył sięŻyd. - Mówił, że przyjdzie dziś, a nie przyszedł". „Źle zrozumiałeś -wyjaśnił prorok. - On ci powiedział: «Dziś, jeśli usłyszycie Jego głos»(Ps 95,8)" 7 .Inni rabini upatrują nadejścia Mesjasza w chwili, gdy cierpieniaIzraela osiągną próg wytrzymałości. Wówczas znakiem Jegorychłego pojawienia się będą udręki życia, tzw. „bóle mesjasza".Według judaizmu rabinicznego w każdym wieku istnieje ktośpotencjalnie obdarzony, by stać się mesjaszem, wybawcą naroduwybranego i całej ludzkości. W oparciu o takie źródła, jak Talmudbabiloński (księga Sanhedrynu, 97-98), midrasze czy pisma MojżeszaMajmonidesa (1135-1204), zwłaszcza: Mishne Tora lub Hilkhot Teshuva,można pokusić się o sporządzenie listy cech wymaganych w tradycjiżydowskiej od kandydata na mesjasza. Trzeba przyznać, że od mesjaszawymaga się kwalifikacji, jak od nikogo innego na świecie. Musion być przede wszystkim osobą ludzką, zrodzoną z ojca i matki, z krwi1 kości, nie zaś aniołem. Nie może być kobietą (ma być królem, a niekrólową). Musi być poza tym Żydem, a więc kimś zrodzonym z kobietyhebrajskiej. Winien pochodzić „z rodu Dawida". Bezwzględnie musibyć uczonym w Pismach (znając najlepiej na pamięć PięcioksiągMojżesza, 19 ksiąg prorockich, Talmud babiloński i jerozolimski, najznakomitszychkomentatorów, kazuistykę prawną, dzieła klasyczne i kabalistyczne,wszystkie zasadnicze dzieła filozoficzne, etyczne i chasydzkie.7Talmud babiloński, Sanhedrin, 97.


Razem jest tego wszystkiego około tysiąc tomów, czyli mniej więcej 10gigabajtów informacji. Majmonides utrzymywał, że inteligencją mesjaszprzewyższy króla Salomona). Ponadto powinien być cadykiem,spełniającym wszystkie 613 przykazań Tory, nie wyrządzającym nikomuzła ani czynem, ani słowem (a takich jest niewielu), bez wyniosłościi próżności, jakie posiadają zazwyczaj osoby tego kalibru, zdolnymsprawiać cuda mocą swego błogosławieństwa. Poza tym winien wyróżniaćsię godnością pasterza (gotowego szukać owcy zagubionej), proroka(przekazującego przesłanie od Najwyższego i potrafiącegoprzewidzieć przyszłość) oraz króla (nie chodzi o despotę czy monarchęabsolutnego, ale kogoś, kto umie trzymać się prawa spisanego i ustnego,najpokorniejszego w królestwie, wciąż pochylonego na modlitwie -ideał rodzica).Jak mówił rabbi Chaim Vital z Kalabrii, uczeń słynnegoYitzhaka Lurii, „kiedy jego (kandydata na mesjasza) prawość stanie siępowszechnie znana dzięki jego dobrym czynom, zasłuży wówczas nato, by otrzymać duszę Mesjasza. Tego dnia, na zakończenie wygnania,dusza Mesjasza zstąpi z ogrodu Eden i wniknie w ciało cadyka. Tymsposobem stanie się on Mesjaszem. Coś takiego przydarzyło się naszemunauczycielowi Mojżeszowi, podczas przygody z krzewem gorejącymjego dusza doznała uzupełnienia i tym samym zasłużył na to, bystać się odkupicielem" 8 . Obecny w przepowiedniach Kaduriego czyinnych rabinów motyw zstąpienia z nieba duszy Mesjasza i przylgnięciado kandydata wybranego przez Boga wiąże się nie tylko z metaforycznąinterpretacją jego namaszczenia do określonej misji, alei z tkwiącym głęboko w tradycji rabinicznej przekonaniem o jegopreegzystencji: Bóg mianowicie, zanim stworzył świat i ludzi, powołałwcześniej do istnienia Torę, Świątynię i Mesjasza 9 . Istnieje zatem z żydowskimpojęciem mesjasza związane pewne delikatne objawienieboskości, jakiś zamiar Boga, by poprzez tamtego dotarła do ludzi boskamoc. Dlatego też Biblia nazywała Mojżesza „człowiekiem Bożym"* Rabbi Chaim Vital, Arba Meot Shekel Kesef, Jerusalem 1971, s. 68.' Niektóre wizje i legendy żydowskie mówią o zstąpieniu z nieba nowej świątyni,która wraz z Mesjaszem ukaże się całemu ludowi wybranemu na górze Syjon.Odpowiada temu również obraz zstępującego z nieba od Boga nowego miasta Jeruzalem,przystrojonego jak oblubienica dla swego małżonka (por. Ap 3,12; 21,2n.).


(Pwt 33, 1), on sam zaś usłyszał od Jahwe: „Oto Ja uczynię cię jakbyBogiem faraona, a Aaron, brat twój, będzie twoim prorokiem" (Wj 7,1).Nie chodzi o żadną deifikację, ale pośrednictwo w rozpoznaniu czy teżspotkaniu się osobiście z Bogiem. „Któż jest obliczem Boga, naszegoPana? Jest nim rabbi Szymon ben Johan" 10- powiada kabalistycznaksięga Zohar o jej domniemanym autorze.Mesjasz na lekarstwoCała żydowska wrażliwość religijna jest nabrzmiała nadziejąna nowe interwencje Boga w ich dzieje. Poznali oni Boga jako Panahistorii, który angażuje się aktywnie na rzecz swego wybranego ludui przemawia do nich poprzez fakty. Cały zatem kult religijny Izraelaopiera się na zikkaron, to jest wspominaniu wydarzeń minionychi oczekiwaniu na nowe. Ucieleśnieniem nadziei i tęsknot z tymzwiązanych jest mesjasz. Niemniej w ciągu długich dziejów wiary naroduwybranego pojawiały się momenty prób, kiedy to oczekiwaniasłabły, a wydarzenia wytracały kolor. Mesjański entuzjazm obumierał.Wielkie cierpienia, pogromy, a zwłaszcza ubiegłowieczny mrocznyHolokaust sprowokowały postawę odwrotu od myślenia o przyszłościtego świata. Kult narkotyków, religijność New Age czy radykalnypesymizm służą temu, by uciec od rzeczywistości. W zastępstwieprzygnębiającej ideologii „śmierci Boga" - ideologia ekologistycznabądź krzykliwy pacyfizm. Zainteresowanie wyłącznie sobą samym,skok w świat subiektywny, mentalność „zajęcia się własnymi sprawami",materialny egoizm - nie sposób, by wcześniej czy później niepopaść w klaustrofobiczne doświadczenie ugrzęźnięcia w ciasnejwindzie, która w dodatku utknęła pomiędzy piętrami i nie wiadomokogo wezwać na pomoc.Bywa też, że pod naporem tego wszystkiego mesjanizm nieginie, ale się niebezpiecznie mutuje i laicyzuje. Każdy oczekuje czegoś.Lecz nie jest to już pociecha Pism, chwała Boża czy niebiański wybawiciel.To, co rozpala ambicje ludzkie, to oczekiwania polityczne,psychologiczne, reklamowe - mesjanizm wyprowadza się do sfery"' The Zohar, Pritzker Edition, Stanford University Press 2004, vol. II, s. 38.


profanum. Błogosławieństwo: „abyś za życia twego mógł spotkać mesjasza"czy aklamacja: „oczekujemy Twego przyjścia w chwale" przestająbudzić emocje, bo wydają się być pozbawione konsekwencji dlażycia codziennego. Dziś niemal każdy pozostaje pewny, że nicnadzwyczajnego w jego życiu się nie wydarzy, a jeśli już, to w granicachściśle kontrolowanej wyobraźni. Zmutowany i zsekularyzowanymesjanizm przeradza się w mikromesjanizm: polityczny (idealny premier,skuteczna partia), społeczny (grupa, banda, sieć - i konieczniewyraźnie określony przeciwnik do zwalczania), konsumpcyjny (nowymodel samochodu, ładny domek z ogródkiem, awans zawodowy,dyplom, dobry lekarz) albo, powiedzmy, nekrologowy („świętyspokój"). Taka smutna konstatacja kazała nieraz wierzyć rabinom, że„mesjasz nadejdzie wówczas, gdy już nikt nie będzie go oczekiwał"".Jednakże nadzieja w formie sfrustrowanej nazbyt długo trwaćnie może. Lubi wybuchnąć co raz nostalgią za jakąś osobistościąszczególnie obdarowaną, przewodnikiem dusz, który zdoła wyrwać nasze zła tego świata, prowadząc ku „ziemi obiecanej". Można znaleźćzrozumienie dla tak wielkiej rezerwy opinii publicznej w stosunku donowych rewelacji o mesjaszu, gdy się rzuci okiem, choćby pobieżnie, nadotychczasowe doświadczenia z mesjaszami, którzy okazywali sięfałszywi. Można się zgorszyć własną naiwnością i uznać za szkodliweaspiracje budzone świętymi tekstami, gdy spojrzy się na cały zastępdotychczasowych zbawców i mesjaszów. Neurotycy i narcyzowie, szaleńcyo pięknych oczach i mistrzowie uwodzenia, przebierańcy i fanatycy*typy kliniczne i psychodeliczne, adoratorzy własnych słów orazwielbiciele tłumów, wilki w owczej skórze, a zarazem biedne ofiarywłasnej bezkrytyczności, więźniowie autosugestii i paranoicy, szalbiercyi hochsztaplerzy - tak mniej więcej prezentuje się historyczna kolejkakandydatów do castingu na „mesjasza roku". Zresztą Jezusprzewidywał taki obrót spraw, mówiąc: Jeśliby wam kto powiedział:«Oto tu jest Mesjasz» albo: «Tam», nie wierzcie! Powstaną bowiemfałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda," Warto wspomnieć słowa Jezusa wygłoszone przy okazji mówienia o potrzebietrwania na modlitwie: „<strong>Cz</strong>y jednak Syn <strong>Cz</strong>łowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdyprzyjdzie?" (Łk 18,8).


y w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych. Jeśli więcwam powiedzą: «Oto jest na pustyni», nie chodźcie tam!; «Otowewnątrz domu», nie wierzcie! Gdzie jest padlina, tam się i sępy zgromadzą"12 .Z drugiej jednak strony, czy należy się temu dziwić? Zapytanopewnego rabina, dlaczego Bóg tolerował tylu fałszywych mesjaszów.Odpowiedział, że podczas nocy Wygnania każdy mesjasz był jaklekarstwo, które pomagało przetrwać, choćby na trochę, koszmarywypędzenia. Na końcu jednak powinno nadejść prawdziwe zbawienie,które powstrzyma wszelki ból".Niech czytelnik pozwoli mi na kilka przykładów.Bar Kochba„Sprawa Jezusa", jak się wydaje, natychmiast obudziłaaspiracje innych. Dzieje Apostolskie wspominają niejakiego Teodasa(5,36), który sprowadził nad Jordan wielu ludzi, obiecując im powtórkęz cudu przerwania nurtu wody. Rzymianie zabili Teodasa, więc sprawasię zakończyła. Także Józef Flawiusz wspomina innych mesjaszówtamtej epoki: pewnego Egipcjanina, który poprowadził na górę Oliwną30 tysięcy wiernych z zamiarem zademonstrowania im, jak jednymsłowem burzy mury Jerozolimy, by ją następnie opanować. Prokuratorrzymski Feliks kazał jednak większość z zebranych wymordować, alesam „prorok" zdołał się wymknąć". Wspomina też Menachema, synaJudy Galilejczyka (inicjatora ruchu12Mt 24,23nn, por. Mt 7,15-16: „Strzeżciesię fałszywych proroków, którzy przychodządo was w owczej skórze, a wewnątrz sądrapieżnymi wilkami. Poznacie ich po ichowocach".13Por. Dawne dzieje Izraela 20, 169-172;Wojna żydowska 2, 261-263; por. też Dz21,38, trybun rzymski do apostoła Pawła:„Nie jesteś więc Egipcjaninem, któryniedawno podburzył i wyprowadził napustynię cztery tysiące sykaryjczyków?".


zelotów), który opanował twierdzę Massadę i uzbrojony po zęby natarłna Jerozolimę, biorąc w posiadanie fortecę Antoniusza. Obwołał siękrólem, lecz padł zabity przez swego rywala z tego samego ugrupowania.Talmud wspomina jego imię interpretowane w duchu mesjańskimjako „pocieszyciel".Jednakże najsłynniejszą postacią epoki okazał się Bar Kochba(syn gwiazdy). Za czasów cesarza Adriana, w latach 132-135,poprowadził on powstanie przeciwko Rzymianom, uznany za oczekiwanegomesjasza-wyzwoliciela przez samego rabina Akibę, największyautorytet religijny wczesnego judaizmu. Przylgnął Bar Kochbaz najwyższą wiernością do przykazań Tory, prześladując nawet chrześcijan,którzy nie godzili się na obrzezanie i wyrzeczenie się Jezusa, byuznać jego samego za prawdziwego pomazańca Pańskiego. Powstaniebyło zdarzeniem niezwykle okrutnym i kosztownym dla mieszkańcówJerozolimy. Adrian posłał do niej swego najlepszego generała Sewera naczele legionów rzymskich. W 55 bitwach zostało zniszczonych 995miejscowości i zabitych 580 tysięcy ludzi. Zemsta Rzymian była sroga,nikomu z Żydów nie pozwolono na wjazd do Jerozolimy, która odtądnazywana była Aelia Capitolina. Zakazano studiowania Tory, obrzezania,przestrzegania szabatów i innych przepisów żydowskich. Pozostaliprzy życiu wyznawcy mesjasza byli sprzedawani na targach niewolników.Na miejscu świątyni wzniesiono statuę Jowisza. Najznakomitszychdziesięciu nauczycieli Talmudu, w tym rabbiego Akibę, zamęczonopo długich torturach. Sen mesjański został zgaszony w ziemipalestyńskiej aż do czasów powołania do istnienia państwa Izraelw 1948 roku.Sabbataj CwiSabbataj Cwi był osobowością, która w XVII wieku przekonałado siebie ogromną rzeszę ludzi w Europie i Azji Mniejszej,ogłaszając się wybranym przez Boga mesjaszem. Sabbataj odebrałsolidne wykształcenie w Biblii, Talmudzie i Kabale. Erudycja, pięknywygląd i urzekająca barwa głosu pozwoliły wypłynąć temu młodemu,zaledwie osiemnastoletniemu rabinowi na szerokie wody. Zwłaszcza po


niebywale krwawych pogromachza hetmana Chmielnickiego naUkrainie, uznanych za „bóleporodowe mesjasza", zaczętoprzychylnym uchem wsłuchiwaćsię w deklaracje Sabbataja o wewnętrznymgłosie, który mu powtarzał:„tyś jest wyzwolicielemIzraela, a poza tobą nie ma innego".Sam Eliasz miał go w tymcelu namaścić.Sabbataj wprawiał odtądw zakłopotanie liczne środowiskażydowskie. Pod baldachimem bierześlub ze zwojem Tory, w Konstantynopoluchodzi z wózkiemdziecięcym z przebraną w ciuszkiniemowlęcia wielką rybą, twierdząc,że nieuchronne wyzwolenieŻydów przyjdzie wraz z nastaniemkonstelacji Ryb. Kulminacją jego przesłania stanie się przekonanieo tym, że Bóg „zachęca do czynienia tego, co dotąd uchodziło zazabronione", w imię niesienia „wyzwolenia uciśnionym". Wstrząsnęłoświatem żydowskim orędzie „mesjasza", że droga do zbawieniaprowadzi poprzez grzech, który wręcz urósł do rangi przepisureligijnego.Takie typy zazwyczaj mają siłę przyciągania podobnych sobie.W Polsce żyła młoda Żydówka o imieniu Sara, której „mesjasz" we śniemiał nakazać poślubienie go. Wyruszyła zatem w poszukiwaniu swegoprzeznaczenia do Holandii, potem do Włoch, gdzie, jak powiadająźródła, oddawała się każdemu, kto jej pragnął, i tłumaczyła, że tenrodzaj „poszukiwań" został jej zalecony. Sabbataj przekonany, że Bóg,tak jak od proroka Ozeasza, wymaga od niego, by poślubił prostytutkę,dostrzegł w Sarze swe życiowe trafienie. W Kairze doszło do zaślubinmesjasza ze swoją „królową". Niemniej małżeństwo nie położyło kresuswobodzie seksualnej, na jaką „mesjasz" przyzwalał sobie i swoim


„wyznawcom". Miała ona zresztą teologiczne uzasadnienie: by dotrzećdo jądra prawdy, trzeba zstąpić w jej otchłanie. Wyzwolić „święte iskry"-jak mawiał Sabbataj - uwięzione w mrokach nieprawości. <strong>Cz</strong>yż mesjasz,a za nim inni, by dokonać dzieła zbawienia ludzkości, nie powinienzanurzyć się w głębinach brudu, by wyrwać stamtąd upadłych? DlategoBóg udzielił mu wszelkich przyzwoleń na ustępstwa, które dotąd otoczonebyły murem zakazu. Przez wiele pokoleń wyznawcy Sabbatajabędą - w sposób potajemny - naśladować swego mistrza, praktykującobrzędy okultystyczne i wyuzdane orgie.Tymczasem wizje mesjańskie wyzwalają zbiorowy entuzjazm„czasów ostatecznych". Mężczyźni i kobiety, a nawet nieopierzonepodrostki zaczynają prorokować z pianą na ustach, tarzając się w kurzulub śniegu. W widzeniach kontemplują swego „wybawiciela" wyniesionegona niebieskim tronie. Ustawał handel, szykowano mieszkaniado sprzedaży, rosła temperatura oczekiwania. „Wszyscy mówią tylkoo jednym - pisał Heinrich Oldenburg, pewien szanowany Niemiecz Londynu do swego przyjaciela Barucha Spinozy - że Żydzi,rozproszeni od ponad dwóch tysięcy lat, zbierają się do powrotu doojczyzny". Sabbataj zapowiadał nadejście wielkiego wybawienia.Również Bar Kochba i sam Jezus mieli być przez niego zbawieni.Wszystko to winno dokonać się przed świętem Chanuka 1667 roku.Rok wcześniej Sabbataj, będąc w drodze do swego definitywnegoukazania się ludzkości, został aresztowany przez sułtana tureckiego(który nota bene w przewidywaniach mesjańskich sam miał takżepodążyć za wskazanym „pomazańcem" Bożym, pociągając za sobąwszystkich innych władców tego świata) i osadzony w twierdzy Abido.Może i dzieje religijnego podniecenia toczyłyby się nadal swymchwalebnym nurtem - wręcz podsycone „cierpieniami mesjasza" -gdyby nie alternatywa, przed jaką sułtan postawił biednego Sabbataja:albo podda się torturom, by dać świadectwo o swej wyjątkowej misji,albo zgodzi się przejść na islam. Wybór nie sprawił Sabbatajowi większejtrudności. Przyjął imię Muhammada Efendi i wyjaśnił w liście dowiernych: „Bóg mnie uczynił izmaelitą. Nakazał i tak się stało".Większość wyleczyła się z entuzjazmu, rozczarowani kabaliścinie dali jednak wiary faktom, utrzymując, że ich mistrz został porwanyprzez Eliasza do nieba. Prawda była taka, że przez pewien czas odmieniony


wybraniec niebios pozostał na dworze sułtana, potem zaś został wygnanydo Albanii, gdzie w opuszczeniu zdał sprawę Bogu ze swego szalonegożycia w święto Yom Kippur 1675 roku. Jeszcze w ubiegłymwieku garstka jego niezłomnych wiernych przyjeżdżała na grób Sabbatajado Dulcigno. Inni nie musieli przyjeżdżać: byli zajęciopowiadaniem swym zięciom i wnukom o tym, jak to ich mesjasz udałsię do Raju, by tam poślubić córkę Mojżesza. Ale powróci...Jakub FrankTa historia zaczyna się w Polsce. W biednej żydowskiejrodzinie z Kolorówki na Podolu przychodzi na świat Jankiel Lejbowicz,który potem przybierze nowe nazwisko Frank. Pracując u bogatego polskiegoŻyda w Bukareszcie, styka się z kabałą, a zwłaszcza z księgąZohar. Znajduje uznanie w oczach słynnego rabina Berachiasza, któregoz czasem zastępuje jako nauczyciel dróg Pańskich. Wnet pojmie młodyJankiel swe nadprzyrodzone położenie. Będzie wręcz twierdził, żeliczni zbawcy tego świata stanowią jedynie formy wcielenia jednej i tejsamej boskiej zasady; że król Dawid, Jezus, Mahomet, Sabbataj Cwi,mistrz Berachiasz czy w końcu on sam - byli tą samą, pod różnymipostaciami, boską manifestacją.W nauczaniu Franka istotne znaczenie przypisywane jesttzw. „uzasadnionemu oszustwu". Nie pozbawione jest to w najmniejszymstopniu logiki, ponieważ wraz z nadejściem mesjasza Toramiała utracić swą rozstrzygającą pozycję. Frank głosił nastanie końcaobowiązywania religijnych przepisów prawnych: zarówno obrzędowych,jak i etycznych. Nadchodzi nowe: walkę ze złem należy podjąćpoprzez zło, poprzez praktykę „świętego grzechu". „Są przekonanio tym - pisał Mojżesz Chages - że kto popełnia grzech i wyrządza krzywdę,staje się dobry i sprawiedliwy w oczach Bożych... Grzech Adamazostał już pokonany. Odtąd obowiązuje nowa Tora, według której to, codawniej było zakazane, dziś jest stosowne... Ponieważ teraz wszystkojest czyste, nawet w tych rzeczach nie ma żadnego grzechu ani szkody".Frank i jego uczniowie zaprowadzili porządki nawet w samympojęciu Boga, twierdząc, że Jego chwała - Szekina jest pierwiastkiemżeńskim, stąd przyjęty zwyczaj tańczenia wokół nagiej kobiety.


Synagogi Polski, Litwy i Rosjiwykluczyły „frankistów" zeswych szeregów, co skłoniło ich„mistrza" do wcielenia w życiezasady „uzasadnionego oszustwa".Udał się więc ze swymi zwolennikamido biskupa MikołajaDembowskiego z KamieńcaPodolskiego, prosząc o protekcję.W rezultacie wielu frankistówprzyjęło chrzest, uznało błędyw Talmudzie odnośnie do Chrystusai wyznało wiarę w TrójcęŚwiętą, w zamian za co biskupprzygarnął ich gościnnie na sweterytorium. Sam Frank zostałochrzczony 25 listopada 1759roku, w oprawie godnej swejosoby w Warszawie z królem jakoojcem chrzestnym. W jego przekonaniuwewnętrzna, duchowa, boska doktryna oznaczała, że religiemożna zmieniać jak koszule. Zresztą nowa religia była mu potrzebna,by móc swobodnie rozwijać swą działalność.Niektórzy hierarchowie Kościoła pozostali ostrożni wobecneofity, i mieli rację. Wnet wybrał on sobie dwunastu apostołów, a samegosiebie nakazał traktować jako Chrystusa zmartwychwstałego.W modlitewnikach jego wyznawców w znaku krzyża imię Syna byłozastępowane imieniem Jakuba. Poza tym nadal pozwalał na poligamięi rozwiązłe obyczaje. Twierdził tylko odtąd, że jego przesłanie zbawirównież i chrześcijan. Wszystko to sprowadziło na „mesjasza" słusznygniew polskiej Inkwizycji, która oskarżyła kłopotliwego uzurpatorao herezje i zamknęła go w klasztorze na Jasnej Górze.Jedna z bram monasteru częstochowskiego nazywana jest„bramą rzymską". To - według Franka - wystarczy, by potwierdzić nadprzyrodzonągodność prześladowanego pomazańca. <strong>Cz</strong>yż wedługtradycji mesjasz nie ukaże się u bram Rzymu? <strong>Cz</strong>yż nie jest to


ucieleśnienie znaku mesjańskiego? Jego wyznawcy zewnętrznie wyglądalina pobożnych katolików, w sercu zaś gotowi byli służyć swemu„uwięzionemu panu".Po inwazji wojsk rosyjskich Frank został uwolniony z aresztuklasztornego, przy czym władze imperium, po zbadaniu jego dotychczasowychpoczynań, zakazały mu konwersji na chrześcijaństwo prawosławne,co sam zainteresowany, jako żywo, zaczął już obmyślać.W tej sytuacji nową siedzibę dla siebie znalazł na zamku księcia Isenburgaw Offenbach nad Menem, każąc się odtąd nazywać baronem vonFrankiem. Aż do śmierci w 1791 roku przybywali do niego liczni wierni,przekonani o jego mesjańskiej godności, przynosząc mu wiele pieniędzy,które tamten w dużej części rozdawał ubogim, niczego nie uszczuplającjednak swym własnym potrzebom. Wielu jego naśladowców przetrwało- zgodnie z założeniami - pod osłoną innych wyznań i religii.Nachman z BracławiaJeszcze za czasów stalinowskich fotel Nachmana z Bracławiazostał przewieziony z Ukrainy do dzielnicy Mea Shearim w Jerozolimiei pozostaje do dziś wśród ortodoksyjnych Żydów, którzy na jego miejscenie wyznaczyli żadnego następcy, przekonani, że nie mógł on umrzeć,skoro w swej duszy gościł Mesjasza, syna Józefa, oraz Mesjasza, synaDawida.Nachman wzrastał w nieprzeciętnej rodzinie: ojcem jego teściabył słynny Baal Szem Tow, założyciel chasydyzmu, jednym z wujówrabin Baruch z Międzybuża, dziadkiem zaś cadyk Nachman z Horodenki.W takim gronie wzrastają zazwyczaj ludzie wybitni.Nachman nie miał zapału do studiowania świętych ksiąg,z wyjątkiem Biblii. Modlił się często u grobu dziadka, żył ascetycznie,urządzając swemu ciału np. kąpiele w zimowej przerębli. Przygnębiałago grzeszność ludzka, zwłaszcza cielesna, z którą podejmował mężnąwalkę. Pociągały go lasy i połacie zielonej natury - szukał w nich zbliżeńz Bogiem. Ze swą żoną Zosią doczekali się pięciu córek i jednegosyna, którego jednak po roku stracili.Szybko zgromadził wokół siebie chcących go słuchać chasydów,którym udzielał lekcji. Organizował objazdowe spotkania, podczas


których modlono się, śpiewano, oddawano rytualnym tańcom, aleprzede wszystkim wsłuchiwano się w jego opowieści. Radził szukaniachwil samotności i oddalenia od innych, by zdobyć się na bliskośćz Bogiem. Zwalczał nudę i rutynę. Przypisywał absolutne pierwszeństwowierze ponad studiowaniem i działalnością intelektualną. Jednakżeza bezwzględnie najważniejszą sprawę uważał radość. Śmiech jestnajlepszym lekarstwem, zwłaszcza w stanach desperacji życiowychi napadów depresji. Podczas podróżowania ukrywał swoją prawdziwątożsamość, udając wariata: chodził bez butów lub bez czapki, w ubraniuna opak z podszewką na wierzchu. Przepadał za dziecięcymi psotami,budząc a to śmiech, a to złość. <strong>Cz</strong>asem obrażał innych lub irytował, ażsprawa kończyła się poturbowaniem kpiarza. Robił wszystko, by wątpionoo stanie jego umysłu. Wolał przypominać klowna lub komediantaniż cadyka. Śmiech był dla niego kwestią religijną: chciał goprowokować i często o nim mówił. Lecz nie miał wcale na myślibeztroskiej radości, co raczej śmiech nad absurdalnością życia czy teżśmiech protestu wobec jego nędznej jakości. W tym zawierało sięrównież przesłanie o współczuciu i miłosierdziu wobec tych, co gubilisię i pozostawali z niczym. Tam, gdzie nie ma innych odpowiedzi,jedyną możliwą pozostaje rechot.„Rabin Nachman umiał się śmiać i chciał to robić - wyjaśniaElie Wiesel. - Zabawiał się z dzieciakami na ulicy, by wyśmiać trochęBruno Schultz - ilustracja do Mesjasza


abina w sobie. Bawił się w wojnę, by wykazać, jak absurdalną sprawąjest wojna. Udawał wariatów, by obnażyć rozum oraz świat pozorów.Chodził jak oberwaniec, by dowieść bezużyteczności dóbr, jakie sięposiada. Odgrywał klowna, by dobić resztki pychy, jaka jeszcze w nimpozostawała. Tego wszystkiego jednakże nie mógł czynić w miejscach,gdzie go znano". Raz wyzwał go na pojedynek pewien Arab w Palestynie,innym razem na statku wzięto go za szpiega. Bywało, że tylkocud ratował go przed nieszczęściem.Uwielbiał polemiki, by tym sposobem wykazywać swojąwyjątkowość. Po śmierci synka, a potem żony otwarcie przyznawał siędo swego mesjaństwa. Kochał najdziwniejsze, tajemnicze opowieści,którymi usiłował budzić ludzi, wierząc w „wyzwalającą siłę słowa".Nauczał, że iskry boskości ukryte są w najprzeróżniejszych rzeczach,takich jak drzewa czy kamienie. <strong>Cz</strong>łowiek winien praktykować tiąąun,to jest uwalniać te iskry uwięzione w skorupach przedmiotów. On samczuł się w powinności uwalniania Szechiny Boga z szalonych mrokówludzkich dusz. Dlatego udawał się do głupków, grzeszników,pomyleńców i innych dziwnych typów, by uwolnić święte iskry tkwiącepod powłoką ludzkiej szpetoty.Radość i ufność w Bogu towarzyszyły mu do ostatnich chwilżycia. „Nie należy się nigdy zniechęcać" - mawiał. Zakazywał teżsurowo ludziom się starzeć. Zmarł w 1810 roku w Święto Namiotów.Jego grób jest jedynym, jaki zachował się na cmentarzu w Humaniu (naterenie dzisiejszej Ukrainy).Mesjasz z BrooklynuWiosną 1993 roku wszystkie rozgłośnie radiowe i stacjetelewizyjne Jerozolimy, Moskwy i Paryża wyemitowały bezpośredniątransmisję ze spotkania z mesjaszem z Brooklynu. Rabin MenachemMendel Schneerson z Lubawicza pojawił się na moment przed swymmieszkaniem na Crown Heights (770 Eastern Parkway) wobec mnóstwatańczących i podnieconych jego zwolenników. Zwłoka w jegopublicznym ukazaniu się tłumaczona była brakiem doskonałości moralnejwśród Żydów i chrześcijan. Gorączka mesjańska ogarnęła również


miasta Izraela. Wzdłuż autostrady w pobliżu Tel Awiwu widać byłotransparenty z napisami: „Witaj, Mesjaszu!" czy też „Chcemy mesjaszanatychmiast!". Na ulicy Ben Yehuda w Jerozolimie rozdawano broszurkipo angielsku, rosyjsku i hebrajsku, informujące, jak należy się przygotowaćna nadejście mesjasza. Nie widziano niczego podobnego odczasów Sabbataja Cwi. Na pomazańca Pańskiego w centrum LubawiczaKfar Chabad czekała wybudowana wierna replika mieszkania z CrownHeights. Adres 770 Eastern Parkway nabrał wymowy mesjańskiej,wszak liczbę 770 da się odczytać, zgodnie ze znaczeniem liter hebrajskich,jako beth mashiach, to jest „dom mesjasza".Rabbi Schneerson był siódmym członkiem chasydzkiej dynastiiChabad, tak bowiem są nazywani zwolennicy ruchu Lubawicz.Bierze się ona z trzech hebrajskich słów chokma, bina i daat, co znaczy„mądrość", „inteligencja" i „poznanie", będących podstawą systemuteozoficznego, na którym opiera się ten duchowy prąd w łonie judaizmu.Rabbi Schneerson urodził się w 1902 roku, studiował fizykę w Berlinie,a potem na paryskiej Sorbonie. Ta charyzmatyczna osobowośćzelektryzowała cały świat chasydów. Póki nie przeżył ataku sercaw 1977 roku, a zwłaszcza apopleksji, która pozbawiła go możliwościmówienia, przyjmował każdej nocy aż do świtu odwiedzające go osoby,w niedzielę zaś rozdawał pieniądze. Każdy jego gość otrzymywałdolara, którego miał zainwestować w dzieła dobroczynne. Większośćjednakże zamiast tego postanowiła zachować banknot od rabina jakotalizman. Tym sposobem rabin Lubawicz począwszy od 1985 roku rozdałponad milion dolarów. Oczekiwanie w kolejce do jego domu, byotrzymać radę lub błogosławieństwo, trwało nieraz nawet pięć godzin.Jego zwolennicy nigdy nie mieli wątpliwości co do tego, żemają do czynienia z mesjaszem. On sam przepowiadał nieraz nadejścieepoki definitywnego zbawienia. „Przyjście mesjasza - powiadał - niejest już snem z dalekiej przyszłości, ale czymś aktualnym, co niebawemsię ukaże". Znakami nadejścia ery mesjańskiej miały być upadekZwiązku Sowieckiego (trzeba dodać, że ruch Lubawicza przetrwałw Rosji epokę carów i komunizmu) oraz liczna emigracja do IzraelaŻydów rosyjskich i etiopskich. Niektórzy dodawali do tego cudowneocalenie terytorium Izraela przed atakiem irackich skudów podczaswojny w Zatoce. Rabin Tsik, redaktor naczelny czasopisma „Doskonałe


i prawdziwe Odkupienie", zainicjował apel do rabina Lubawicza, podpisanyprzez setki innych rabinów, by tamten nie opóźniał więcej swegomesjańskiego ukazania się. Należy dodać, że według tradycji ruchuChabad, siódmy rabin w dynastii Lubawiczów miał być ostatnim przedukazaniem się wyzwolenia. Nawet jego późniejsza choroba była interpretowanajako znak mesjański „człowieka boleści" (zgodnie z proroctwemIzajasza 53,3-7).Wyznawcy Lubawicz utrzymują, że ich mesjasz potrafił czynićcuda na całym świecie: kobiety niepłodne odzyskiwały zdolnośćrodzenia, biedacy stawali się bogatymi, a chorzy zdrowieli pod wpływembłogosławieństw hojnie udzielanych ręką wybrańca z Brooklynu.Wielu wcześniej niewierzących wychodziło ze spotkania z nim z nowąwiarą w sercu. Miał też mieć szczególne uzdolnienia profetyczne:przewidział, dla przykładu, zwycięstwo Izraela w wojnie sześciodniowej,emigrację Żydów rosyjskich, zaś podczas wojny w Zatoceodradzał mieszkańcom Izraela używania masek przeciwgazowychi opuszczania domów, zapewniając ich o bezpieczeństwie. PoHolokauście nie miała już Żydów czekać żadna inna tragedia, leczjedynie wyglądanie dnia pocieszenia.Rabbi Schneerson okazałsię równie sprawnym organizatorem,co charyzmatykiem.W jego przekonaniu era mesjańskazajaśnieje wówczas, gdy ruchLubawicza dotrze do najdalszychzakątków ziemi. W tym celu bezżadnego problemu jego zwolennicy,gdy trzeba, posługują siępłatnymi transmisjami satelitarnymiczy całostronicowymiogłoszeniami na łamach takichdzienników, jak „New YorkTimes" czy „Jerusalem Post".W nowojorskim metrze często możnanapotkać kolorowe reklamyinformujące o zbliżającym się


ukazaniu mesjasza. Po ulicach wielu miast Ameryki czy Europykrążą mizwa-tanks, czyli specjalne samochody rozprowadzające materiałypropagandowe. Przechodnie są pytani o ich żydowskie pochodzeniei o wypełnianie przykazań. Aby mogli spełnić wymogi religiijudaistycznej, rozdawane są im filakterie. Podobnie i kobiety zachęcanesą do zapalania w domach świec szabasowych. Niektórzy „misjonarze"Lubawicza nawiedzają też fabryki, rozdając robotnikom wódkę pobłogosławionąprzez mesjasza. W samym Izraelu każdego miesiąca emisariuszeruchu rozprowadzają za darmo wśród ludności przybyłej doojczyzny ich ojców ok. 8 tysięcy przedmiotów kultu: świeczniki, lampki,filakterie i temu podobne rzeczy. W 1990 roku zainicjowanoczarterowanie specjalnych samolotów przywożących do Izraela dzieciw wieku od 6 do 14 lat z dawnego ZSRS dotknięte tragedią <strong>Cz</strong>arnobyla.Samoloty te wracały do dawnych republik sowieckich wyładowanedarami materialnymi. Tylko w 1993 roku dostarczono tam 700 ton produktów.Wcześniej podobną pomoc świadczono Żydom radzieckimpotajemnie. Wolontariatowi na terenach dawnego Związku Sowieckiegooddaje się ok. 500 wiernych Lubawicza.W Jerozolimie codziennie zostaje wykarmionych blisko 5 tysięcyubogich. Na święto Purim rozprowadzono do tej pory ok. 2 milionówkoszy pełnych prezentów, wśród nich wino i słodycze. Wierni Lubawiczaodwiedzają regularnie chorych w szpitalach i przytuliskach. Co rokuorganizują święto Paschy w Nepalu dla wszystkich podróżujących poDalekim Wschodzie. Wciąż powstają też nowe, żywotne centraduchowości Lubawicza: w Wenecji i we Frankfurcie, w Paryżu i w ElPaso. Na uniwersytetach powstają seminaria biblijne, kwitną letnie obozyszkoleniowe. Obecnie liczbę zwolenników ruchu Lubawicza szacuje sięna ok. 200 tysięcy osób, które dziś, po śmierci ich namaszczonego rabina,oczekują jego zmartwychwstania. Trzeba dodać, że ruch jest bardzo aktywnymisyjnie: dysponuje ok. 3 tysiącami misjonarzy, najczęściej parmałżeńskich, a także szkołami z ponad 250 tysiącami dzieci. Ich bilanswydatków zamyka się w kwocie 250 milionów dolarów rocznie.W odróżnieniu od innych grup żydowskich, ruch mesjaszaLubawicza jest otwarty. Dla nich wszyscy ludzie i cały świat zawiera sięw Bogu. Jedyną prawdziwą rzeczywistością jest Bóg. Każdy Żydwinien czuć się odpowiedzialny za przyjście mesjasza. Kiedy więc


wysłańcy rabina z Brooklynu wręczają komuś filakterie czy odmawiająwspólnie modlitwę Szema Izrael, królestwo Boga się przybliża. Dlaniejednego ortodoksyjnego Żyda telewizor, Internet czy sala koncertowastanowią narzędzia szatana, ale nie dla wiernych Lubawicza.Nawet synagoga nie ma dla nich wyjątkowego charakteru, ponieważwszystkie miejsca są święte, jeśli służą przyprowadzeniu człowieka doBoga. Każdy kraj jest dla nich święty, nie tylko ziemia Izraela (choć ichpoglądy ewoluują w stronę walki o każdą piędź ziemi należącą dopaństwa izraelskiego). Dostrzegać świętość zawartą w sprawach świeckich,by uwalniać z nich iskrę Bożą - oto tradycyjna intuicjatowarzysząca żydowskim nadziejom mesjańskim. Więcej jeszcze:zwolenników Lubawicza nie interesuje, czy ktoś jest Żydemortodoksyjnym, liberalnym czy chasydem. Poza wszelkimi tymi kategoriamipragną dotrzeć z orędziem o mesjaszu do samej duszy ludzkiej.Wielowiekowa tradycja judaizmu podkreślała ontologicznąprzepaść istniejącą pomiędzy Żydem i nie-Żydem (gojem). Dla rabbiegoSchneersona taki podział nie miał istotnego znaczenia. Jegoprzesłanie ma nie tyko charakter wewnętrzny, ale i uniwersalny.Także nie-Żydzi są adresatami misyjnego wysiłku ruchu Lubawicza,zapraszani do przestrzegania „przykazań synów Noego".Mesjasz bowiem przyniesie - według nich - zbawienie wszystkimludziom na ziemi. Bezpośrednio przed atakiem apopleksji rabbiSchneerson utrzymywał, że nadszedł czas wtajemniczenia w „sekretyTory" również nie-Żydów; nie w tym celu, by ich nawrócić najudaizm, ale by przygotować świat na pełne poznanie Boga. W epocemesjasza bowiem świadomość ludzka ulegnie radykalnej przemianie,światło zaś Boga rozświetli wszelkie obszary ludzkiej egzystencji.Podczas gdy wiek XX, najbardziej koszmarny bodaj w całejhistorii ludzkości wraz z wojnami, totalitaryzmami i ludobójstwem,oznaczał „mesjańskie bóle rodzenia", obecny mesjasz ujrzy pozytywnezjawiska nadchodzenia Bożego wybawienia. Poznanie tychżecharakterystycznych znamion myślenia ruchu Lubawicza jest o tyleciekawe, że - jak już wspomniano - charyzmatyczny rabin Schneersonw 1990 roku, podczas spotkania z rabinem Kadurim, miał gozapewnić o tym, że tamten nie umrze, póki nie zobaczy prawdziwegoMesjasza. Cała niezręczność sytuacji polegała na tym, że


Kaduri w swym testamencie nie umieścił imienia Menachem Mendel,ale Jehoszua.Ruch Lubawicza postrzegany jest przez pozostałych Żydówjako rodzaj fundamentalistycznej sekty. Odczytują oni Biblię dosłownie(np. uznają pięciodniowy proces stworzenia świata 5768 lat temu,a fakt, że Słońce kręci się wokół Ziemi, pozostaje dla nich poza wszelkimidyskusjami) i są nastawieni sceptycznie do możliwości nauki(wszystko, co zawiera w sobie elektronika, matematyka czy fizyka, dasię wywieść z Tory). Niektórzy ortodoksyjni rabini (jak np. Rav Scach,wywodzący się z kręgu litewskich talmudystów) nazywają Schneersona„fałszywym mesjaszem, heretykiem i świniożercą".Ostatni rabin Lubawicz umarł w niedzielę 12 czerwca 1994roku. Jego zwolennicy oczekują rychłego powrotu swego nauczyciela.No cóż, co dzień przeglądam prasę i serwisy informacyjne, i - jak dotąd- nic mi nie wiadomo, jakoby Menachem Mendel Schneerson miałzmartwychwstać.Jezus Chrystus? Dlaczego nie?<strong>Cz</strong>y ma sens prezentowanie tych wszystkich dziwnych postacibiorących udział w castingu na mesjasza wszechczasów? Może tak,może nie. Gdyby rabin Kaduri pozostawił po sobie zwyczajnezapowiedzi o nadejściu mesjasza, ktoś przeszedłby obok nich, niepoświęcając im szczególnej uwagi, ktoś inny wzruszyłby ramionami,mrucząc: Jeszcze jeden". Jednakże padło imię Jehoszua (Jezus) - i towypowiedziane przez jedną z najwybitniejszych i bezdyskusyjnieszanowanych postaci żydowskiego świata religijnego. A to, wedługmnie, zmienia postać rzeczy.Jezus z Nazaretu nigdy nie przypisywał sobie sam tytułu mesjańskiego.Był raczej za takiego uznawany i tak nazywany, po wielokroćzresztą prowokowany do tego, by się określił (por. Mk 14,61). JanChrzciciel, trawiony wątpliwościami w więzieniu, zapyta Go przezposłańców: „<strong>Cz</strong>y Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamyoczekiwać?" (Mt, 11,2-6; por. Łk 7,18), otrzymując w odpowiedzi radę,by uważnie przyglądał się faktom: „A błogosławiony jest ten, kto weMnie nie zwątpi" (Łk 7,23). Także Szymon Piotr rozpozna w Jezusie


„Mesjasza, Syna Boga żywego" (Mt 16,16). Sam Jezus będzie wolałw stosunku do siebie określeń „Syn człowieczy" albo „Sługa", choć doJerozolimy wjedzie na osiołku jako „potomek Dawida" (Mt 21,9); trudniejo bardziej wymowną aluzję.Po zmartwychwstaniu Jezusa Jego uczniowie natychmiastrozpoznali w Nim godność mesjańską, czyniąc ją motywem wiodącymswego przepowiadania. Piotr głosił: „Niech więc cały dom Izraela wiez niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali,uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem» (Dz 2,36); Paweł „oddał sięwyłącznie nauczaniu i udowadniał Żydom, że Jezus jest Mesjaszem"(Dz 18,5); również inny chrześcijański misjonarz Apollos „dzielnieuchylał twierdzenia Żydów, wykazując publicznie z Pism, że Jezus jestMesjaszem" (Dz 18,28). Wypowiadanie w formie łączonej imienia:„Jezus Chrystus" nie wskazuje na Jego nazwisko, ale na tytuł, który nawieki w ustach chrześcijan, i nie tylko, przylgnie do Nauczyciela z Nazaretu.Jezus Chrystus to nikt inny, tylko Jahoszua Mashiach\Pozostaje zasadniczym pytanie: „Po której stronie jesteś, gdychodzi o Jezusa?". Chrześcijanie mają trudność w zrozumieniu,dlaczego Żydzi nie chcą uznać Jezusa. Sami zresztą miewają z tymkłopot, kłócą się o Jezusa historii i Chrystusa wiary, o postać autentycznączy mit. W latach sześćdziesiątych Jezus był ogłaszany prekursoremhippisów i prorokiem „dzieci-kwiatów". W następnej dekadzierewolucjonistą walczącym przeciw instytucjom epoki i nie znającemumiłości starotestamentalnemu paternalizmowi. W dalszej kolejnościpojawił się jako „wyzwoliciel kobiet". Wreszcie dziś jako „obrońcamiłości homoseksualnej" i wyzwolonych namiętności. Strachpomyśleć, kim jeszcze może być Jezus dla postmodernistycznej kulturysytych żołądków.Sam Jezus nie był przeciwnikiem religii żydowskiej. Więcej:był „przykładnym Żydem" (według Davida Flussera), przestrzegającymświadomie wszystkich przepisów Tory, nazywanym w ewangeliach„rabbi". Oczekiwał Królestwa Bożego, wzywał ludzi do nawrócenia -teszuwa. Podczas swej ziemskiej działalności nie udawał się do Samarytan,ani do nie-Żydów, przyciągał życzliwą uwagę faryzeuszy,deklarował bycie posłanym Jedynie do owiec rozproszonych w domuIzraela" (Mt 10,6). Nawet w relacji do kobiet, również tych upadłych -


jak twierdzi izraelski teolog Pnina Nave Levinson - Jezus nie przeciwstawiałsię zasadom judaizmu 14 .<strong>Cz</strong>emu zatem został zabity przez Rzymian przy współudzialeŻydów? Rzymianie mieli zwyczaj uzasadniania kary podczas egzekucji.Toteż do krzyża wraz z Jezusem została przybita tablica z napisem: INRI- lesus Nazarenus Rex ludaeorum. Został zatem potępiony jako przywódcażydowski, rywal polityczny, potencjalny wywrotowiec - jednymsłowem: jakoJ^HBHB^H|^kDlaczego władze żydowskie okazały się nieprzychylne Jezusowi,podczas gdy sam Piłat, skądinąd gwałtownik, próbował obejść sięz Jezusem po przyjacielsku? Lud stał po stronie Jezusa, słuchał Go chętnie.Kto Go chciał zdradzić, robił to potajemnie, z obawy przed tłumem.W czasie krzyżowania ludzie płakali, bili się w piersi. Być może arystokracjażydowska, kapłani i osoby zamożne, nie chcieli popsuć sobierelacji z Rzymianami? Choć, jak dowodzi rabin Chaim Cohn, najwyższysędzia państwa Izraela, również i saduceusze starali się uchronić Goprzed ukrzyżowaniem (choćby Nikodem i Józef z Arymatei) 1 ".Problem leży gdzie indziej. Taki Mesjasz jak Jezus wcale nieodpowiada oczekiwaniom wierzącego w Boga ludu wybranego. Zamiastkoić, rozdziera żydowskie serca. Nie jest On jedynie królemIzraela i wybawicielem, ale również Barankiem Bożym, który bierze nasiebie grzechy innych, umierając w ich miejsce. Wiara w cierpiącegoMesjasza jest rdzeniem kręgowym chrześcijaństwa. Biorąc pod uwagęcałość Objawienia, jakie niesie Nowy Testament, Jezus jest dla Żydównie do przyjęcia choćby z trzech powodów.Po pierwsze - jako król Izraela, mający wyzwolić oczekującygo lud z opresji rzymskiej, Jezus zachował się w sposób rozczarowujący;nie zmieniło się nic na świecie, nie nadeszło żadne królestwopokoju. Hk JBPo drugie - według nauki o Wcieleniu, w Jezusie Bóg stał sięczłowiekiem i przebywa w łonie Trójcy Świętej wraz z Ojcem i Duchem14RN. Levinson, Die Frau im Judentum, w: J. Schoeps (red.), Neues Lexikon desJudentums. Giitersloh 2000, s. 266-269.,sN.P. Levinson, // messia nelpensiero ebraico, Roma 1997, s. 38." Ch. Cohn, The Trial and Heath of Jesus, New York 1971.


Świętym; coś takiego oznacza apostazję od wiary żydowskiej, rygorystyczniemonoteistycznej.Po trzecie - jako Zbawiciel, który przebacza grzechy naKrzyżu i tym sposobem zmienia ludzką egzystencję w miejsceradykalnych przepisów Prawa; nic bardziej nie zasługuje na zgorszeniew oczach wierzących wyznawców, jak skandal niezawinionego cierpienia.„My głosimy - mówi św. Paweł - Chrystusa ukrzyżowanego,który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś,którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem,mocą Bożą i mądrością Bożą" (1 Kor 1,23-24).Zgorszenie cierpieniem wywołało w żydowskiej wrażliwościefekt tzw. pustki Boga po Auschwitz. Elie Wiesel opisuje w obozie koncentracyjnymegzekucję młodego chłopca, który powieszony na szubienicywije się w bolesnych konwulsjach, nie mogąc umrzeć z powoduzbyt lekkiego ciała. „Gdzie jest w tym momencie Bóg?" - pyta ktośz tłumu. „Jest tam, wisi na szubienicy" - stara się odpowiedzieć ktośinny. Taka interpretacja jednakże nie satysfakcjonuje umysłów wieluintelektualistów i teologów żydowskich po przeżytym Holokauście.Wręcz budzi protest. Profesor Richard L. Rubinstein z uniwersytetuw Bridgeport oznajmia, że Bóg Tradycji umarł 17 . Po Auschwitz niemoże istnieć ktoś taki, jak „Bóg kochający". Mesjaszem w tej sytuacjijest jedynie śmierć. Nie oznacza to wcale nihilizmu. Rubinstein powiadanawet, że gdy Bóg zawodzi i nie budzi już w ludziach więcej zaufania,to do nas należy przygotować przyszłość. Bóg nie jest w staniezapobiec tragicznym wydarzeniom życia, niemniej potrzebujemy tradycjireligijnych i wspólnoty, aby potrafić przezwyciężać życiowekryzysy.Rabin Emil Fackenheim 18 twierdził, że zgrozie Holokaustu niewolno się poddawać. Nie wolno pozwolić, by Hitler pośmiertniezwyciężył. „Bóle porodowe mesjasza" oznaczają początek nowegoodpowiedzialnego życia, którego wyrazem ma być sukces społecznyi polityczny państwa izraelskiego. Profesor filozofii Michael" R.L. Rubinstein, After Auschwitz, Bobbs-Merrill 1966.18E. Fackenheim, The Humań Condition After Auschwitz: aJewish Testimony a GenerationAfter, Syracuse University, New York, 1971.


Wyschogrod' 1 ' dowodził natomiast, że ze zła nigdy nie wyniknie nicdobrego. W związku z tym protestował przeciwko dopatrywaniu sięczegoś pozytywnego w następstwie Shoah. Ból nie jest kategorią mesjańską.Na Auschwitz nie da się zbudować niczego nowego. Proponowałpowrócić do wielkich żydowskich świąt Paschy, Sukkot,Chanuka czy Purim, prezentujących Boga jako wybawiciela. Owszemprostował- męczeństwo ma swoją godność i nieraz bywa nieuniknione,ale nigdy zaaprobowane! Nie wolno czynić z cierpienia ideału religijnegoprzebranego w szaty mesjańskie. Oznacza to apel do walkiz wszelkim przejawem nieszczęścia ludzkiego: cierpienie należyzwalczać.W świetle tych kilku przykładów można pokusić się o wniosek,że nadzieje współczesnego Izraela zdają się koncentrować już niena nadejściu pojedynczej osoby mesjasza, co raczej na pewnej postacimesjanizmu bez Mesjasza. Jest to temat wart osobnego artykułu.Wystarczy tylko powiedzieć, że w tym rodzaju myślenia chodzi o pewnąludzką dynamikę zmierzającą do zbudowania własnymi siłamikrólestwa Bożego tu na ziemi, „królestwa prawdy, sprawiedliwościi pokoju dla wszystkich ludzi, królestwa powszechnego braterstwa" 20 .Nie chodzi w tym wszystkim o negowanie mesjasza, co raczej jegoboskiej i nadprzyrodzonej natury.<strong>Cz</strong>y zatem Chrystus jest Mesjaszem tylko dla chrześcijan? <strong>Cz</strong>yprzesłanie rabbiego Kaduriego zdoła przebić się przez grube warstwyżydowskiego uprzedzenia do imienia Jehoszua, jak i poprzez równiegrube warstwy chrześcijańskiej niechęci do judaizmu?Tymczasem Chrystus wisi na Krzyżu...Leon Bloy, francuski myśliciel katolicki, pisał w 1906 roku:„Krew Chrystusa przelana na Krzyżu dla odkupienia całego rodzajuludzkiego, tak samo jak i ta każdego dnia przelewana w niewidzialnysposób w kielichu sakramentu ołtarza jest w sensie przyrodzonym i nadprzyrodzonymkrwią żydowską. To wszystko. I nie chcę wiedzieć" M. Wyschogrod, Abraham ś Promise: Judaism and Jewish-Christian Relations, B.Eerdmans Publishing Co. 2004." Central Conference of American Rabbis, Deklaracja The Guiding Principles ofReform Judaism ,. The Columbus Platform" - 1937, cyt. za: http://ccarnet.org.•


niczego więcej" 21 . Według niego, Chrystus pozostanie ukrzyżowany,dopóki lud hebrajski nie uwierzy w Niego. Tylko on jest w stanie zdjąćZbawiciela z Krzyża.Pewien Żyd targnął się na życie i oto, biedak, staje przedsurowym obliczem Najwyższego. „Jak mogłeś dopuścić się czegośpodobnego - pyta Bóg. - <strong>Cz</strong>y nie wiedziałeś, że samobójstwo w moimPrawie jest jednym z najcięższych grzechów? Nikt nie ma prawaodbierać sobie czegoś, co dostał w darze". „Tak, to prawda - odpowiadatamten, cały drżący z przejęcia - ale co miałem zrobić, skoro mi sięsyn przechrzcił, przechodząc na chrześcijaństwo". „Doskonale cię rozumiem- odparł Bóg - bo z moim było to samo. Ale ja wiedziałem, cozrobić: zmieniłem testament".Ks. ROBERT SKRZYPCZAKWenecja, 24 kwietnia 2008 (19 Nisan 5768)" L. Bloy, Le Salut par les Juifs, Bibliotheąue Rhombus, Yienne 1916, s. 5.


IRLANDZKICHRYSTUSI LABIRYNTYNARODOWEGO MESJANIZMU


Mieszkańcy Dublina, gdy brytyjska artyleria zrównałaz ziemią ich domy, obrócili swój gniew przeciwkoirlandzkim powstańcom z Pearse'em na czele:maszerującym do obozów internowania jeńcomtowarzyszył szydzący i urągający tłum. Ten samtłum, wzorem wszystkich tłumów świata, wkrótcepotem masowo zacznie uczęszczać na demonstracjeku czci szesnastu rozstrzelanych przywódcówpowstania. Chłodni racjonaliści z Westminsteruz niedowierzaniem i przerażeniem czytali raportyo dublińskich dziewczętach, które krótko poegzekucjach modliły się już do „świętego Pearse'a".Nie znam się na na/nowszej modzie, żeby być jakimś socjalistą czy syndykalistą.Przeciwnie - jestem na tyle staromodny, by być równocześniekatolikiem i nacjonalistą.PADRAIC PEARSEKatolicka rewolucja to oksymoron.Jednak trudno znaleźć dla ruchu,który stworzył Pearse, lepszeokreślenie.ARTHUR CLERYPoeta przeklęty,poeta świętyPadraic Pearse(właściwie Patrick HenryPearse - irlandzką wersjęimienia przyjął w późniejszymwieku) to jedna z wielutypowych postaci z irlandzkiegonarodowo-wyzwoleńczego panteonu.Panteonu, który pod wielomawzględami przypomina ten polski,choćby dlatego, że - by zacytować


ohatera opowiadania Jacka Dukają - „większy bohater z faceta, któryefektownie zdechł, aniżeli z takiego, co samemu utrupił hordę [nieprzyjaciół]i przeżył". Powstańcy-nieudacznicy, nieugięci bohaterowie strajkówgłodowych, polegli w z góry przegranych bitwach lub prowadzeni naszafot... Jednak to właśnie Pearse po odzyskaniu niepodległości uzyskałopinię świętości.Urodził się w 1879 roku w mieszczańskiej dublińskiej rodzinie.Jego ojciec był rzeźbiarzem i czystej krwi Anglikiem, który jednak - częściowoz przyczyn biznesowych, bowiem większość jego klientów stanowiłyparafie katolickie - przeszedł na katolicyzm. Jego syn, wychowanycałkowicie pod wpływem matki - irlandzkiej patriotki, z powołania był pedagogiem.Założył szkołę, w której pragnął wychowywać młodych Irlandczykóww duchu patriotyzmu i tradycji celtyckiej, wolnej od „deprawującegowpływu angielskiego materializmu i racjonalizmu". Z zamiłowaniapoeta i publicysta, autor opowiadań i sztuk teatralnych, walczył w skazanejna porażkę potyczce o odrodzenie wymierającego na Zielonej Wyspiejęzyka celtyckiego. Był w końcu rewolucjonistą, który wraz z garstką podobnychjak on idealistów zorganizował i przeprowadził bezsensowny z militarnegopunktu widzenia zryw, w wyniku czego brytyjska artyleriazamieniła centrum Dublina w ruiny. Ostatecznie - po krachu powstaniadogasającego z powodu miażdżącej brytyjskiej przewagi i obojętności czywręcz wrogości większości Irlandczyków - stał się więźniem i skazańcem,który 4 maja 1916 roku stanął przed plutonem egzekucyjnym...„Powinniście nam być wdzięczni: uwolniliśmy Wyspę od parutrzeciorzędnych poetów" - stwierdził jakiś czas po powstaniu brytyjski oficer,nawiązując do faktu, że większość spośród sygnatariuszy deklaracjiniepodległości stanowili literaci (zazwyczaj nie najwyższych lotów).Podobnie zdroworozsądkowo podeszli do powstania mieszkańcy Dublina,którzy najpierw wykorzystali powstały chaos do masowych grabieżysklepów, a kiedy brytyjska artyleria zrównała z ziemią ich domy, obróciliswój gniew przeciwko powstańcom: maszerującym do obozów internowaniajeńcom towarzyszył szydzący i urągający tłum. Ten sam tłum, wzoremwszystkich tłumów świata, wkrótce potem masowo zacznie uczęszczać nademonstracje ku czci szesnastu rozstrzelanych przywódców powstania.Chłodni racjonaliści z Westminsteru z niedowierzaniem i przerażeniemczytali raporty o dublińskich dziewczętach, które krótko po egzekucjach


modliły się już do „świętego Pearse'a". Kilkanaście miesięcy po powstaniuseparatyści z partii Sinn Fein - dotąd stanowiący polityczny margines - stalisię główną siłą w społeczeństwie i nic już nie było w stanie powstrzymać„najstarszej kolonii" Londynu w drodze do niepodległości. PortretyPearse'a i kopie Deklaracji Niepodległości, które do dzisiaj zdobią większośćtradycyjnych pubów, w pierwszych dziesięcioleciach po powstaniupaństwa irlandzkiego stały się narodowymi odpowiednikami krucyfiksui tablic z góry Synaj.Według jednego z najbardziej znanych współczesnych teoretykównacjonalizmu, Anthony'ego D. Smitha, symbolem początku ery nacjonalizmuw dziejach Europy są obrazy Śmierć generała Wolfe Benjamina Westai Zabójstwo Marata Jacquesa-Louisa Davida. Obydwa w sposób świadomynawiązują do poetyki Piety, potwierdzając w ten sposób w wymiarze symbolicznym,że nacjonalizm stał się dla nowoczesnej Europy substytutemchrześcijaństwa. Jak pisze Benedict Anderson, nacjonalizm zapewnia indywidualnemu,skończonemu istnieniu jednostki wyższy sens w „ciągłościpokoleń" i narodowym „misterium regeneracji". Słowami Durkenheima -jest świecką religią, w której naród oddaje cześć sam sobie.Istnieją jednak przypadki graniczne, w których nacjonalizmi sekularyzacja nie idą w parze. Obrazy o podobnej do wspomnianych dziełWesta i Davida symbolice pojawiły się w roku 1916 także na murachirlandzkiej stolicy, zaledwie kilka dni po egzekucji przywódców powstania,nazwanego z powodu daty rozpoczęcia walk „Wielkanocnym". Na plakatachpojawił się wizerunek „Matki Irlandii" trzymającej w ramionachmartwe ciało Syna-Zbawiciela. Rolę Chrystusa pełnił oczywiście Pearse -głównodowodzący pokonanej armii nieistniejącej Republiki.Jaki był dalszy ciąg? „Wychowano mnie w przekonaniu, że Chrystusumarł na krzyżu za całą ludzkość, a Padraic Pearse za jej irlandzką część" -napisał jeden z współczesnych pisarzy irlandzkich. Kiedy kilka lat później Irlandiarzeczywiście odzyskała niepodległość, a uroczystości na cześć straconegopoety odbywały się - niezależnie od daty, na którą w danym roku przypadałyświęta - zawsze w okresie Wielkiej Nocy. Po procesjach rezurekcyjnychnastępowały wojskowe defilady na cześć zmartwychwstałej Irlandii. Jednak w odróżnieniuod Durkenheimowskiego „naród zamiast Boga", procesja narodowanie zastępowała rezurekcji. Była raczej aktem uczczenia kolektywnej irlandzkiejimitatio Christi. Zresztąjednej i drugiej błogosławili ci sami biskupi...


Carl Schmitt, spoglądając na historię Europy z perspektywyniemieckiej mocarstwowości, rzadko zauważał istnienie małych narodów.Pomimo to w jego wczesnych esejach nazwisko Pearse pojawia się dwa razy,i to w bardzo znaczącym kontekście. Praca Katolicyzm i polityczna formaopiewa polityczny uniwersalizm Kościoła, którego siłą jest umiejętnośćłączenia przeciwieństw: „Trudno pojąć - pisze Schmitt - jak to możliwe, żepobożnym katolikiem mógł być zarówno surowy filozof autorytarnej dyktatury,hiszpański dyplomata Donoso Cortes, jak i Padraic Pearse, buntownik, któryw swej franciszkańskiej, bezgranicznej dobroci poświęcił się dla biednego naroduirlandzkiego, i któremu nieobce były kontakty z syndykalistami".Cytowany już Declan Kiberd pisze w tym kontekście o nie-odłącznie związanejz irlandzkim republikanizmem postawie „Torysa - anarchisty", radykalnegokontestatora istniejącego porządku, który jednak rozpoczyna swoją rewolucjęw imię obrony starego gaelickiego ładu i katolicyzmu. Powstańcy z 1916 rokubyli „najbardziej konserwatywnymi rewolucjonistami w Europie", irlandzki„Chrystus z karabinem na ramieniu" miał na piersiach szkaplerz z MatkąBoską, a wśród wspomnień uczestników powstania pojawia się motyw odmawianegowspólnie różańca w ostrzeliwanym przez artylerię budynku dublińskiejPoczty Głównej, czy zaciekłych debat na temat usprawiedliwienia dla rebeliiz punktu widzenia katolickiej nauki o wojnie sprawiedliwej.Radykalizm Pearse'a wymierzony jest w ducha oświecenia,racjonalizmu i wieku maszyn (Mordercza maszyna to tytuł sławnego pamfletuPearse'a dotyczącego brytyjskiego systemu edukacji powszechnej).Nienawiść wobec mieszczańskiego świata, który - słowami Apokalipsy -„nie jest ani zimny, ani gorący", tylko obrzydliwie letni, łączy go z innyminiespokojnymi duchami tamtej epoki wszystkich odcieni politycznejekstremy. „Diabeł nagradza nas urzędami państwowymi, kontamibankowymi, willowymi rezydencjami... - ostrzega swoich naśladowców.„Do dziesięciu przykazań dodaliście sobie własne przykazania«szanowanego obywatela», z których pierwsze brzmi „nie być w niczymradykalny..". - oskarża irlandzkich katolików swojej generacji. Minionepokolenia w walce o wolną Irlandię „przegrywały, ale przegrywały z honorem",natomiast pokolenie obecne traktuje „niepodległość" jako „rzecz,którą można handlować i w sprawie której można robić kompromisy" - toaluzja do polityki „konstytucyjnego nacjonalizmu", który stawiał na„dogadanie się" z Londynem i uzyskanie dla Irlandii autonomii w ramach


Imperium. A Brytania i Imperium to synonimy zła, które niesie z sobąkupiecki oświeceniowy racjonalizm. „Naród złączony jest przez naturalnewięzy, więzy mistyczne i duchowe oraz więzy ludzkie, uczuciowe. Imperiumw najlepszym przypadku utrzymuje się poprzez wspólnotę interesów,a w najgorszym - poprzez brutalną siłę. Naród to rodzina napisana wielkimiliterami, Imperium to wielka korporacja handlowa. Naród z Bogapochodzi, Imperium - z człowieka, jeżeli nie jest wręcz dziełem Szatana".Łagodny Chrystus i krwiożerczyCuchulainnSchmitt po raz drugi wspomina Pearse'a - nawiązując do Refleksjina temat przemocy Sorela - w kontekście „mitu narodu" jako jedynej życiodajnejsiły dwudziestowiecznej polityki, która w przypadku irlandzkiego powstaniazjednoczyła katolickich nacjonalistów z syndykalistami. Na tymzresztą nie koniec, bo Pearse swój katolicyzm (z codzienną Komunią świętą)łączył z członkostwem w Irlandzkim Bractwie Republikańskim, na którymstale ciążył interdykt wymierzony w tajne organizacje typu karbonariuszy,działające w celu obalenia monarchicznego porządku. Inny wielki katolicki„heterodoks" tamtej epoki, Charles Peguy, dodawał sobie otuchy, wyruszającna front bitwy nad Marną i wykrzykując na przemian „Vive laRepubliąue!" i „Montjoie et Saint Denis!". Pearse tak samo starał się złączyćpozornie nieprzystawalne tradycje w jedną organiczną całość „irlandzkości".Na początku XX wieku mogło się wydawać, że Irlandia podążydrogą wytyczoną przez teorię Durkenheima: od chrześcijaństwa do nacjonalizmu.W literackim ruchu „irlandzkiego renesansu" pierwsze skrzypcegrali intelektualiści z rodzin protestanckich, którzy esencję „irlandzkości"odnajdywali w powrocie do przedchrześcijańskiej, celtyckiej tradycji. 1500lat katolicyzmu traktowano jako cienką warstwę obcego wpływu, pod którązachowało się jądro pogańskiej tożsamości. „Wymieniłem wiarę w KrólestwoBoże na wiarę w Królestwo Irlandii" - pisał w swoich wspomnieniachnajwybitniejszy dramatopisarz irlandzki J.M. Synge. Dla Pearse'a,wychowanego właśnie w atmosferze ponownego „odkrywania" celtyckiegodziedzictwa Zielonej Wyspy, nie chodziło jednak o tradycje wzajemnie sięwykluczające. <strong>Cz</strong>eski historyk literatury Martin Putna, rozważając


znaczenie katolicyzmu, pisze, że w sensie kulturowym katolicyzm jestparadoksalnie szerszym pojęciem niż „chrześcijaństwo". W odróżnieniu odprotestantyzmu tworzy go bowiem równanie: „chrześcijaństwo" (biblijnei żydowskie korzenie) plus „pogaństwo" (czyli dziedzictwo antyczne i/lubposzczególne tradycje narodowe). Powstaje w ten sposób nieustanne napięciepomiędzy uniwersalistyczną istotą religii a jej możnością funkcjonowaniajako „religia plemienna". Tak jak w przypadku wspomnianegoCharles'a Peguy, wiara Pearse'a była wiarą, w której w krwi świętych i rewolucjonistówpulsuje jedno pragnienie i jedna pasja, a zarazem w którymcały naród - niezależnie od tego, jak bardzo oddalony od Kościoła - znajdujew katolicyzmie swą najgłębszą istotę. Naród świętego Patryka, a zarazemnaród jakobina Wolfa Tone'a, który chciał nieść wolność katolickimchłopom irlandzkim na bagnetach „rzeźników Wandei", a którego Pearsenazwał „Pierwszym Ewangelistą" nowej Irlandii.Założona przez Pearse'a w 1908 roku eksperymentalna szkoładla chłopców pod wezwaniem św. Endy miała dwóch „patronów",których przykład miał wszczepić uczniom „etos służby, tak silny, abyzniszczył jakąkolwiek myśl o własnym «ja»". Pierwszy z nich to Chrystus,drugi to pogański wojownik Cuchulainn - irlandzki Herkules,brodzący po kolana w krwi i przyozdabiający swój rydwan odciętymigłowami zabitych nieprzyjaciół. Na pierwszy rzut oka trudno o dziwniejsząparę. A jednak dla Pearse'a krwiożreczy Cuchulainn staje sięirlandzką figura Christi: umiera samotnie, broniąc granic królestwaprzed najazdem, w momencie, w którym wszyscy jego towarzysze leżązmożeni tajemniczą chorobą. Owa niemoc to grzech pierworodny,a śmierć Cuchulainna jest antycypacją Kalwarii. Zamiast okrucieństwai brawury na pierwszy plan wysuwa się etos poświęcenia i ofiary. Nadwejściem do szkoły widnieje motto - słowa herosa: „Nie dbam o to, czyjutro nie będzie mnie już wśród żywych, jeżeli sława moich czynówbędzie żyła po mojej śmierci". Tuż za nim wszak znajduje się obrazprzedstawiający Dziecię Jezus - młodego chłopca, którego rozpostarteramiona stanowią zapowiedź Krzyża. Pod obrazem znajduje się cytatz Ewangelii św. Łukasza: „Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniającsię mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim" (Łk 2,40). Z tąróżnicą, że w irlandzkim cytacie użyto słowa macaomh, którymPearse:<strong>Cz</strong>uję ból, który


w starych eposach oznaczano małego Cuchulainna, a które oznaczamniej więcej „młody wojownik".W szkole chłopcy codziennie przed snem wysłuchują opowieścio czynach bohatera, które jednak poprzedzone są... wieczorną modlitwą(szkoła szczyciła się jednym z najprężniejszych w Dublinie bractw modlitewnychNajświętszego Serca Jezusowego). Pierwszą sztuką teatralnąwystawioną przez uczniów było misterium pasyjne z Pearse'em w rolizłego łotra, drugą natomiast - historia młodzieńczych czynów irlandzkiegoherosa. Chociaż dla wielu Irlandczyków rezultatem była bluźniercza„cuchulainnizacja" Chrystusa, ważniejsze wydaje się „uchrystusowienieCuchulainna". Plemienny, pogański heros poprzez złączenie z uniwersalnymsymbolem Wcielonego Słowa stracił swoją krwiożerczość, odrzuciłszatę nietzscheańskiego nadczłowieka, w którą ubrała go ideologia panteistyczno-okultystycznego„Celtyckiego zmierzchu". Stał się symbolemrycerskości nie dla irlandzkich odpowiedników pogańskich supermanówz SS, ale dla garstki powstańców, którzy poddali się po pięciu dniach walki,żeby uniknąć eskalacji strat wśród ludności cywilnej,. „Nikt, kto walczypod jej [Republiki Irlandzkiej] sztandarem, nie splami się gwałtem ani okrucieństwem"- głosiły słowa Deklaracji Niepodległości.Powstanie wielkanocne jak misteriumpasyjneNacjonalizm Pearse'a nie różni się od podobnych ideologii powstającychw ówczesnej Europie, z jednym wyjątkiem - naród od początkudo końca stawiany jest w perspektywie nadprzyrodzonej, nie tyle jakonastępca, ile „młodszy brat" Kościoła. W eseju Ghosts (Duchy, czy możelepiej - Dziady?) pisze: „Podobnie jak Kościół Święty, wolność narodowaniesie w sobie cechy jedności, świętości, powszechności i sukcesji apostolskiej.Jedności - ponieważ naród traktuje jako jedną całość. Świętości -bowiem jest święta sama w sobie oraz w tych, którzy jej służą. Powszechności- bowiem dotyczy wszystkich mężczyzn i kobiet w narodzie. Sukcesjiapostolskiej - bowiem troska o nią przechodzi z generacji na generację odczasów ojców narodu". Jednak paralele, które stawia Pearse pomiędzyjest ich bólem i pra-


Kościołem i narodem, idą jeszcze dalej. Tak jak życiodajnym źródłem życiaKościoła jest krew Chrystusa przelana na krzyżu, również życie narodurośnie „z grobów męczenników"; tak jak ofiara Chrystusa jest nieustanniepowtarzana podczas każdej mszy świętej, tak również życie narodu musibyć odnawiane w krwi bohaterów. Dana od Boga misja, którą należywypełnić, to nie zachęta do wywyższenia własnej osoby i sięgnięcia poabsolutną władzę - to wezwanie do służby, poświęcenia, a w końcumęczeńskiej śmierci. Jak stwierdził jeden z krytyków: „Pearse wydobyłascetyzm z klasztorów i uczynił go elementem życia politycznego". Walkę0 wolność należy rozpocząć we własnej duszy, od własnego oczyszczenia1 udoskonalenia. Jego przesłanie do towarzyszy broni brzmiało: „Tylko ci,którzy sami są święci i szlachetni, mogą walczyć w świętej i szlachetnejsprawie". Jak mówi jedna z postaci w sztuce An Ri (Król): „Ofiara nie możebyć przyjęta z nieczystych rąk".Mistyczny nacjonalizm Pearse'a wielokrotnie ociera się o herezję- przesłanie Kalwarii zamknięte zostaje w horyzoncie doczesności, zsekularyzowanena potrzeby ideologii narodowej, przemienione w sposób, któryChrystus sam odrzucił, mówiąc: „Królestwo moje nie jest z tego świata".Taki zarzut stawiało mu zresztą na przestrzeni XX wieku wielu katolickichhistoryków. W głośnym manifeście irlandzkiego „rewizjonizmu" z końcalat sześćdziesiątych jezuita o. Shaw stwierdzał, iż „zrównanie świętegoi patrioty" w dziele Pearse'a „nijak się ma do nauczania Chrystusa", podobniejak jego gloryfikacja przemocy w imię wolności narodowej. Polskiczytelnik - z frazami z Ksiąg Pielgrzymstwa w uszach - musi jednakprzyjąć ze zrozumieniem słowa z eseju Suwerenny naród: „Naród, któryłkał w Getsemani, który kroczył po via dolorosa, który umierał nagi nakrzyżu, który zstąpił do piekieł - powstanie znowu pełen chwały i nieśmiertelny,zasiądzie po prawicy Boga i przyjdzie sądzić - a będzie to sądsprawiedliwy i straszny".Nawiązanie do Mickiewicza wydaje się w tym kontekście jaknajbardziej usprawiedliwione. Seamus Deane charakteryzuje Pearse'a jako„ostatniego romantyka w polityce". I rzeczywiście, romantyzm wydaje sięnajlepszym punktem odniesienia i porównania między doświadczeniemIrlandii i Polski. Gdyby był lepszym poetą, Padraic Pearse mógłby zostaćautorem irlandzkiej wersji trzeciej części Dziadów. Poetą był jednakgnienie, które jest ich


przeciętnym, nie był w stanie oddzielić politycznej retoryki, którą żył, odsztuki, którą tworzył, nie stał się więc irlandzkim Mickiewiczem. Przypominałraczej trochę Gustawa-Konrada z Wielkiej Improwizacji, tyle że Konrada,który pokonał własną niemoc i od słów przeszedł do czynów, a zamiastwyzywać Boga zapragnął powtórzyć Jego ofiarę. To nie była literackametafora - Pearse tworzył rzeczywistość, a nie pisał wiersz. Jego celembyło stać się irlandzkim „czterdzieści i cztery"...ja kocham cały naród - objąłem w ramionawszystkie przeszłe i przyszłe jego pokolenia- mówił Bohater Polaków. Bohater Irlandczyków w swoich utworachuderzał w podobny ton:<strong>Cz</strong>uję ból, który jest ich bólemi pragnienie, które jest ich pragnieniem.Moje serce ciężarne rozpaczą matek,Moje oczy mokre od dziecięcych łez.W obu przypadkach zachodzi identyczny proces utożsamienia się bohateraz całą zbiorowością, połączenia mistycznej duszy narodu z duszą bohatera.Z narodem łączy ich dziedzictwo krwi oraz wspólnie przeżywane cierpienia.W wierszu The Rebel podkreśla: „Jestem z krwi niewolników". A kiedypostaci w sztuce The Singer (Pieśniarz) charakteryzują głównego bohatera(alter ego Pearse'a) - MacDarę - powtarzają się zdania: „...jest jednymz nas - mówi naszą mową i poznał, co to głód i rozpacz". Elementem jednoczącymjest cierpienie - Herbertowskie „na taką miłość nas skazali" -które było w polskim i irlandzkim doświadczeniu najsilniejszym składnikiemprzeżywania własnej tożsamości. Jest jednak coś, co sprawia, żeBohater przewyższa całą zbiorowość, coś, co daje mu prawo stać się jejucieleśnieniem i reprezentantem. Pragnienie niepodległości jest obecnew sercu każdego z jego członków, ale pozostaje uśpione. Bohater to ten,który potrafi duszę narodu wyrazić i pojąć. Pearse swoje dzieło wyjaśniaw kategoriach misji otrzymanej z góry:Mam dar widzenia i prorokowania i ognistej mowyJa, który z Bogiem mówiłem na jego świętej górzeJacob Talmon, opisując konflikt między „indywidualnym Mesjaszem"Mickiewicza i kolektywnym zbawcą Micheleta, konfrontuje z jednejstrony wiarę w proroka-Mesjasza, który „wychodzi z ludu", lecz jest jegopragnieniem. Moje


Współczesny mural z portretem Pearsa. Belfast, Irlandia.przywódcą, łącznikiem między Bogiem a narodem, z drugiej zaś strony -pozbawioną Absolutu wizję narodu jako samozbawcy w nieuchronnymmarszu postępu. Pearse'owi bliżej pod tym względem do słowiańskiego misteriumofiary niż do millenaryzmu jakobinów. „Mesjaszem będzie całynaród, wolny, wielki i związany jedną ideą i jedną miłością". Konieczne jestjednak istnienie „grupy inicjującej... która posiada wolę i odwagę do walkii śmierci za całą resztę" - pisze Talmon. Nie przypadkiem Maritain, mówiącw <strong>Cz</strong>łowieku i państwie o „radykalnej prorockiej mniejszości", której celemjest „przebudzenie ludu, przebudzenie do wyższych czynów, do świadomościponadindywidualnego zadania, które przekracza sferę ich codziennychtrosk", podaje właśnie przykład irlandzkiej walki o niepodległość. Naród--Chrystus wymaga elementu stymulującego, którym jest bohater jaknajbardziej konkretny, a którego posłannictwo realizuje się poprzez ofiarężycia. W tle rozbrzmiewa echo słów św. Pawła z Listu do Rzymian: „tak jakprzez jednego człowieka grzech wszedł na świat", tak również „z powoduJednego - Jezusa Chrystusa" przyszło wybawienie.W budynku zwanym Liberty Hall - siedzibie jednej z paramilitarnychorganizacji (notabene syndykalistycznej), które wyruszyły wrazserce ciężarneroz


z Ochotnikami Pearse'a do boju - często odbywały się występy grupteatralnych. Według dublińskiej anegdoty wczesnym rankiem w wielkanocnyponiedziałek 1916 roku pewien przechodzień zajrzał do środkai widząc mężczyzn w mundurach, zapytał: „Robicie próbę? <strong>Cz</strong>y to coś dladzieci?". - „Nie, tym razem dla dorosłych" - padła odpowiedź. Krótkopotem oddziały Narodowych Ochotników opanowywały już kilka kluczowychpunktów w centrum irlandzkiej metropolii, a przed budynkiemPoczty Głównej przywódca „Rządu Tymczasowego", Padraic Pearse,odczytywał Deklarację Niepodległości. Wielu przechodniów cały czasmiało wrażenie, że chodzi o jakiś performance - odczytane słowaprzyjęli jak w wodewilu: oklaskami albo buczeniem. I w pewnym sensiemieli rację. Powstanie Wielkanocne miało w sobie coś z inscenizacji.Garstka powstańców, „publiczność" w nastrojach dalekich odrewolucyjnego zapału i ogromna przewaga brytyjskiego imperium gwarantowałymilitarną klęskę. Stąd teatralność sceny wybuchu powstania,teatralność strategii, która ograniczyła się do zajęcia kilku budynkóww centrum miasta, a nawet teatralność aktu kapitulacji - Pearse w mundurzenieistniejącej armii nieistniejącej Republiki wręczający generałowiMaxwellowi swoją szpadę... Jak pisze Ben Levitas, powstanie miałow sobie „trochę z misterium, trochę z melodramatu i coś z awangardowejprowokacji". A założyciel 1RA Michael Collins, który kilka lat późniejzmieni irlandzkich nacjonalistów w nowoczesną guerillę, z rozdrażnieniemwspominał nieznośną „atmosferę greckiej tragedii" wiszącą nad rebelią.Collins miał rację tylko po części: nie chodziło o grecką tragedię, ale -biorąc pod uwagę jak najbardziej świadomie wybraną datę - o dramatsensu stricto liturgiczny, misterium ofiary i zmartwychwstania.Kilka miesięcy przed wybuchem powstania Pearse pisze swojąostatnią sztukę zatytułowaną Pieśniarz. MacDara - poeta i ludowy przywódcarebelii - przechodzi drogę podobną do Gustawa-Konrada. Konradw transie woła: „Otchłań — otchłań ta lepsza niźli ziemski padół",MacDara przepełniony goryczą i poczuciem beznadziejności chciałby „biecod domu do domu i powiedzieć ludziom, że Boga nie ma". Odnajdujeponownie „Jego Twarz" w „cierpiącym narodzie" i podejmuje misję, któraopisana jest niedwuznacznie w kategoriach imitatio Christi. W ostatniej sceniekrytykuje starszyznę wioski za to, że wysłała przeciwko maszerującympaczą matek, Moje


żołnierzom garstkę młodych powstańców. „Piętnastu to zbyt wielu...Powinniście zatrzymać wszystkich oprócz jednego. Jeden człowiek możeoswobodzić naród, tak jak jeden <strong>Cz</strong>łowiek odkupił świat. Nie wezmę broni.Pójdę do bitwy z gołymi rękoma. Stanę przed Obcymi, tak jak Chrystuswisiał nagi przed oczyma ludzi na drzewie krzyża".Porażka, która jest zwycięstwemKończąc swoje rozważania o męczeństwie w perspektywie antyczneji wczesnochrześcijańskiej, Dariusz Karłowicz pisze, iż w rozumieniupierwszych chrześcijan poprzez świadectwo męczenników „prawdę o człowiekui Bogu, której nie można wypowiedzieć, można zobaczyć". W ostatnichtekstach Pearse'a pobrzmiewa poczucie niedostateczności słów, któremusi zastąpić widzialny czyn - uobecnienie rzeczywistości, której istnienieprzekracza słowa. Już nie poucza ani nie przekonuje, stara się tylko w zawoalowanysposób zapowiedzieć czyn. Dla pierwszych chrześcijanmęczeństwo było cudem, który uzasadniał prawdziwość religii i jej boskiepochodzenie. „Męczeństwo" Pearse'a miało być cudownym, naocznympotwierdzeniem istnienia narodu irlandzkiego i jego prawa do samostanowienia.Zdaniem niektórych krytyków Dziady część III stanowią próbęstworzenia dramatu liturgicznego nawiązującego do symbolizmu sakramentuEucharystii; ofiary, z której przecież - w myśl starochrześcijańskiejzasady - „wszelkie męczeństwo wzięło swój początek". W dziełachPearse'a na każdym kroku spotykamy się z tematem cudu przemianydokonywanej poprzez ofiarę. Idzie on jednak o krok dalej niż Mickiewicz.Teatr - tak jak w Pieśniarzu - jest tylko próbą generalną przed urzeczywistnieniemofiary na ulicach Dublina. W teologii tomistycznej znak liturgicznyma znaczenie „przypominające" wydarzenie przeszłe (ofiarę Chrystusa)oraz „zapowiadające" wydarzenie przyszłe (życie wieczne), ale jest równieżuobecnieniem, powtórzeniem ofiary w konkretnym momencie. W teologiinarodowej Pearse'a akt powstania jest przypomnieniem i „dochowaniemwierności" pokoleniom minionym, zwiastunem przyszłej wolności, aletakże jej uobecnieniem, w jednej cudownej chwili, w której rzeczywistośćiczy mokre od dzie


zostaje przemieniona. Nawet najwybitniejszy poeta irlandzki, arystokratycznynietzscheanista William Butler Yeats, który z początku z pogardąspoglądał na powstańców, uważając ich za małodusznych katolickich„sklepikarzy", musiał w wierszu Wielkanoc 1916 przyznać:Zmienili, zmienili się wszyscyRodzi się piękno straszliwe.Dla Yeatsa przemiana ta oznaczała przebłysk dawnego świata pogańskichherosów, jednak dla Pearse'a i jego towarzyszy bliższy jest chyba tok rozumowaniaTomasza Zana z Dziadów:Został nam jeszcze środek smutny - lecz jedyny:Kilku z nas poświęcimy wrogom na ofiary,I ci na siebie muszą przyjąć wszystkich winy.Ja stałem na waszego towarzystwa czele,Mam obowiązek cierpieć za was, przyjaciele;W przemówieniu przed sądem polowym Pearse przyznaje się dumnie dowszystkich zarzutów i prosi tylko o jedną rzecz: generalną amnestię dlauczestników powstania z wyjątkiem samego siebie...W jednej z najbardziej przejmujących scen Pasji Mela GibsonaChrystus, dźwigając się po kolejnym upadku pod krzyżem, wypowiadasłowa, które w Piśmie Świętym pojawiają się dopiero w Apokalipsie: „Otoczynię wszystko nowe". Zapowiedź radykalnej przemiany, odrodzeniaświata połączona jest z obrazem największego cierpienia, Chrystus--Pankreator złączony z Chrystusem umęczonym i upokorzonym. Jak piszeo. Jacek Salij, „istotą chrystusowości cierpienia jest Jego moc obdarzaniażyciem". A Chesterton w Ortodoksji w ten sposób wyjaśnia różnicępomiędzy męczennikiem a samobójcą: „Nie ma bowiem wątpliwości, żesamobójca jest całkowitym przeciwieństwem męczennika. Męczennik toktoś, kogo tak bardzo obchodzi coś poza nim, że zapomina o własnymżyciu. Natomiast samobójca to ktoś, kogo tak mało obchodzi cokolwiekpoza nim, że pragnie by wszystko uległo zagładzie. Ten pierwszy pragnie,by coś się zaczęło, ten ostatni zaś - by wszystko się skończyło".Od Pearse'a - cokolwiek sądzić o jego megalomańskich skłonnościachi ocierającym się o śmieszność patosie - coś się zaczęło. Stąd owopragnienie śmierci, które dla współczesnych wydaje się chorobliwą aberracją.Przed sądem polowym oświadcza: „Wydaje się, że przegraliśmy, alecięcych łez.(Pearse)


ta porażka jest zwycięstwem". Pytanie, które pozostaje bez odpowiedzi,brzmi: jak daleko jest od narodu złączonego w jedno poprzez zbiorowe„naśladownictwo Chrystusa", do ubóstwienia samego narodu? Gdziekończy się wizja narodu wpisanego w porządek nadprzyrodzony, a gdziezaczyna taka, w której Bóg staje się zakładnikiem narodowej sprawy?Pytanie, które stało przed Pearsem, tak jak przez Peguy, Claudelem czy polskimiromantykami. Wydaje się, że katolicyzm i etos rycerski sprawiły, iżgarstkę irlandzkich powstańców dzieliły lata świetlne od późniejszych wyznawcówubóstwionej rasy czy konieczności dziejowej. Zresztą jegotowarzysze broni spisali później, już w niepodległej Irlandii, konstytucję,którą ze wszystkich „izmów" dręczących XX wiek można było oskarżyć conajwyżej o... tomizm.Opowieść o Pearsie to z jednej strony historia fascynującego splotukatolicyzmu i nacjonalizmu, tak znajomego dla polskiego ucha. Teraźniejszośćjego mitu to znowuż typowa również dla Polski opowieść o niemożnościuporania się z ideą „poświęcić życie dla Ojczyzny" w epoce liberalnegoindywidualizmu. „We wspólnocie określonej przez zasady ekonomii, w którejporządek, a więc reguły przewidywalnego funkcjonowania w obszarzeekonomii, wynika samoistnie, nie do pomyślenia jest, aby którykolwiekczłonek wspólnoty poświęcił życie w imię jej sprawnego funkcjonowania" -pisze Carl Schmitt. W liberalnej Irlandii dawni bohaterowie panteonu narodowegostają się czymś wstydliwym i niepasującym zupełnie do współczesnychrealiów, czymś, o czym „nie wypada mówić bez ironii". Współcześnikrytycy nadają koncepcji nacjonalizmu stworzonej przez Pearse'a różneimiona: analizują ją z punktu widzenia freudowskiej psychoanalizy, poszukująkompleksu „niespełnionego artysty", stanów maniakalno-depresyjnychi chorobliwej fascynacji śmiercią. W stosunku do „mitu Pearse'a" padająznane skądinąd zarzuty „narodowej nekrofilii" i gloryfikacji przemocy.W tym nowym świecie Pearse z pozycji narodowego świętegozostaje zdegradowany do poziomu - jak pisze Declan Kiberd -„wulgarnego egomaniaka. Fakt, że większość egomaniaków niepoświęca życia dla sprawy, nie przeszkadza nowoczesnymkomentatorom, bo większość z nich w ogóle nie jest w stanie sobiewyobrazić wartości, które mogłyby przekraczać życie jednostki".MACIEJRUCZAJ


BOSKADEMOKRACJARzecz o sarmackiej teologii politycznejPrzejście odpogaństwado chrześcijaństwajestutożsamianeprzez PiotraSkargęz transformacjąwładzyabsolutnejw praworządnąi republikańską.Chrystianizacjaoznacza więcde factodemokratyzację.


wierdzić, że katolicyzmgryzie się z liberalną demokracją,można tylko pominąwszynajlepszą część dziedzictwa wolnej Polski.Sarmaccy teologowie Pismem Świętym uzasadnialirządy prawa i wolności polityczne. W wyborachwidzieli najdonioślejszą emanację woli Bożej.Przyjęło się uważać, że katolicyzm jakoby z naturyswojej sprzyja silnej, scentralizowanej władzy. Manatomiast „problemy" z tolerowaniem różnorodności,akceptowaniem autonomii i rozumieniem prawniczychzagwozdek, charakterystycznych dla demokracji.Nie jest to myślenie pozbawione podstaw. Przykładykróla Hiszpanii Filipa 11 Habsburga, brutalnego pogromcy heretyków,zwanego przez protestantów „Szatanem południa", czy Ludwika XIVBurbona, władcy Francji, prześladowcy hugenotów i autora maksymy„państwo to ja", świadczą na jego korzyść. Dodać można, że absolutyzmfrancuski tworzyli katoliccy duchowni - kardynałowie Richelieu i Mazzarini.Jeśli zestawimy zhierarchizowany, absolutystyczny Kościółkatolicki z egalitarną strukturą protestanckich zborów, otrzymamy obrazkatolicyzmu jako religii antydemokratycznej.Tezie tej przeczy jednak całkowicie przypadek Polski dobyPierwszej Rzeczypospolitej. Prócz praktyki życia publicznego, najdobitniejświadczy o tym publicystyka czołowych sarmackich pisarzy politycznych:Stanisława Orzechowskiego i Piotra Skargi.„Jeruzalem nasze. Ojczyzna" 1Pisarze polityczni XVI i XVII wieku postrzegali Rzeczpospolitąjako część christianitas - wspólnoty państw chrześcijańskichpod przywództwem papieża. Wspólnoty, która w czasach Orzechowskiegoi Skargi ulegała szybkiemu rozpadowi w następstwie pochodureformacji. Względna stabilność polskiego katolicyzmu w epoce1P. Skarga, Kazania sejmowe, cyt. za:http://monika.univ.gda.pl/~literat/skarga/index.htm.


targających Zachodem ludobójczych wojen religijnych oraz unikalnośćrelacji polsko-żydowskich tego czasu 2 , skłoniły zapewne obu autorówdo uznania Sarmacji za Nowe Jeruzalem. Utożsamiane początkowoz europejską wspólnotą chrześcijańską, w obliczu jej dezintegracji,ograniczone zostaje owo Jeruzalem do Rzeczypospolitej, połączonejświętym sojuszem z papiestwem. Skarga postrzega Polskę jako kontynuatorkęzarówno misji cywilizacyjnej, jak i tradycji politycznej biblijnegopaństwa Saula, Dawida i Salomona. Podobny pogląd odnajdujemyw licznych pismach Orzechowskiego, a także u Andrzeja FryczaModrzewskiego, Jakuba Przyłuskiego czy Jana Kochanowskiego. Najdalejidzie jednak barokowy pisarz, kompozytor i franciszkanin WojciechDembołęcki, wywodzący z Księgi Ezechiela prawo Polski dopanowania „na wszystką Azję, Afrykę i Europę" 3 .Rzeczpospolita, jako byt geopolityczny, jest dla powyższychautorów emanacją woli Bożej. Dotyczy to zarówno jej roli międzynarodowej,coraz poważniejszej zresztą w dobie upadku jedności światachrześcijańskiego, jak i ustroju.grafika: JANUSZ KAPUSTAW jedności siła„Electia, to jest wybranie człowieka na królestwo, prawda, iżono jest przy rycerstwie polskiem; ale on człowiek wybrany, po elekcyiswej, wszytkę moc i władzę, nakoniec i imie królewskie bierzepotem od (...) arcybiskupa gnieźnieńskiego, któremu, jako zwierzchniemuswemu, przysięga przed koronacyą swą" 4 . W tym fragmencieOrzechowski wiąże demokratyczną procedurę wyborczą z przysięgą!By wspomnieć tylko o Sejmie <strong>Cz</strong>terech Ziem - jedynej w dziejach reprezentacjipolitycznej na szczeblu centralnym narodu będącego w diasporze; zob. szerz.:B. Radziejewski, Filosemityzm polski,http://bartlomiejradziejewski.salon24.pl/57991,index.html.3Cyt. za: R. Mazurkiewicz, Główne idee polskiego sarmatyzmu,http://www.staropolska.pl/barok/opracowania/sarmatyzm.html.4S. Orzechowski, Dyalog albo rozmowa około exekucyi Polskiej Korony, oraz Quincunx,to jest wzór Korony Polskiej na cynku wystawiony przez Stanisława Orzechowskiegoi za kolędę posłom koronnym do Warszawy na nowe lato roku pańskiego1564 posiany, s. 13.


wobec Boga, składaną w obecności prymasa Polski. W przeciwieństwiedo zachodniego świeckiego dogmatu o oddzieleniu państwa odKościoła, sarmacki publicysta podkreśla jedność tronu i ołtarza. Jest tojedność organiczna - nie sposób pomyśleć jednego bez drugiego. Jakcierpliwie tłumaczy Papieżnik Ewangelikowi w Dialogu okołoexekucyi: asysta prymasa jest niezbędnym elementem intronizacji polskichmonarchów. Bez niej ich władza byłaby nielegalna, bo pozbawionawidomej zgody Boga, wyrażanej przez Jego ziemskiego namiestnika.Identycznie ujmuje ten problem Skarga 5 . Posługując sięmetaforą ludzkiego ciała, wskazuje na jedność religii i władzy,uwarunkowaną spełnianiem przez nie różnych, acz uzupełniających sięfunkcji. Kościół, przedstawiony jako serce, reprezentuje siłę wiary.Sejm 6 , z królem na czele, uosabia rozwagę rozumu. W sarmackiejteologii politycznej wiara i rozum zgodnie współdziałają dla dobra racjistanu. Teologia ta zdaje się wypełniać nową treścią formułę św.Augustyna i Anzelma z Canterbury fides ąuerens intellectum - wiaryszukającej zrozumienia.Bogobojni prawodawcyUpowszechnione przekonanie, że Orzechowski i Skarga bylizwolennikami teokracji, czyli rządów duchowieństwa, jest mylące. Zateokratyczne uważa się bowiem te państwa, w których kler bezpośredniodzierży ster rządów, jak Watykan czy Iran. Myśl o tym była panombraciom obca. Uznając podrzędność władzy świeckiej, nie zmierzali doodbierania jej prerogatyw politycznych, a jedynie podporządkowaniaprawu naturalnemu, utożsamianemu z prawem Bożym. Duchowieństwojawiło się im jako stan strzegący praworządności.http://www.polona.pl/dlibra/doccontent2?id=739&from=&frorn=generalsearch&dirids=l&lang=pl.- P. Skarga, dz. cyt.' Pojęcie sejmu obejmowało w Pierwszej Rzeczypospolitej całokształt reprezentacjipolitycznej (stąd trzy tzw. stany sejmujące), a nie, jak dzisiaj, jedynie niższą izbę parlamentu.•


U Orzechowskiego odnajdujemy triadę „ołtarza, kapłana,króla" - „rzeczy, na których zawisło królestwo polskie" 7 . Kler jest tupośrednikiem między Bogiem a królem, przekazującym wolę Bożą i pilnującymjej przestrzegania. Orzechowski postuluje, co prawda, przyznanieprymasowi prawa sądzenia króla i skazywania go na utratęposłuszeństwa poddanych, są to jednak - w zamyśle - funkcje sądowo--kontrolne, możliwe do zastosowania jedynie w sytuacjach skrajnych.Potwierdzają dążenie do ustawienia kleru w roli gwaranta przestrzeganiaprzez władzę świecką praw fundamentalnych, najdalsze jednak odwspierania ingerencji Kościoła w bieżącą politykę.O ile teologowie zachodni szukali w Piśmie Świętym uzasadnieniadla jedynowładztwa i absolutum dominium, o tyle ich sarmaccyodpowiednicy odnajdywali w nim uprawomocnienie rządówprawa. Nawet Skarga, któremu historiografia polska i obca" przyprawiłagębę zwolennika samowładztwa Zygmunta III Wazy, pisze 9 , żewładza absolutna jest do zaakceptowania tylko „u Pana Boga", przezwzgląd na nieomylną wszechwiedzę w Trójcy Jedynego. W życiudoczesnym, skażonych grzechem pierworodnym władców musiograniczać nie tylko prawo naturalne, ale też stanowione, świeckie.<strong>Cz</strong>ytamy w Kazaniach: „Dlategoż do monarchy i króla przykładaludzki rozum radę i prawa, krócąc i okreszając moc jego, a pomagającrozumowi jego, aby nie pobłądził, a złym się tyranem nie stawał" 10 .Wywód teologa opiera się więc nie tylko na interpretacji Pisma, alei na rozumie politycznym.Praworządność okazuje się zatem naczelną wartością katolickiej kulturypolitycznej. Opiewa ją również Orzechowski, twierdząc, że najmniejszenaruszenie praw fundamentalnych wiedzie wprost ku upadkowipaństwa i narodu. Analogiczny pogląd wyraża i „heretycki"Modrzewski, i Januszowski, i Kochanowski. Rządy prawa są dla nichkonsekwencją światopoglądu chrześcijańskiego, negującego dobro i mądrośćpoza Bogiem. <strong>Cz</strong>łowiek, choćby najwybitniejszy, jako skażony' S. Orzechowski, dz. cyt., s.30.* Z walnym udziałem krakowskiej szkoły historycznej i Stańczyków.• P. Skarga, dz. cyt."' Tamże


grzechem pierworodnym, jest słaby, ułomny i podatny na pokusy.Należy go więc ograniczać zasadami gwarantowanymi przez wspólnotę- naród polityczny.Tę równość w grzeszności i jej ustrojową emanację najlepiejchyba podsumowuje, oddając jednocześnie wyjątkowość polskiejkultury politycznej, Orzechowski. Pisze przecież, że „w samej tylkoPolszce, prawo tak królowi jako poddanemu rozkazuje" 11 .Władza, jako najsilniejsza z pokus, podlegać musiszczególnej kontroli. Wiąże ją więc nie tylko prawo boskie,którego przestrzegania pilnuje stan duchowny, ale i stanowione.Sarmaci postrzegali historię jako proces eskalacji grzechu. W konsekwencjiidealizowali „onych prostaków, ojców", jako cnotliwychna tyle, że obywali się bez prawa pisanego. Wraz zewzrostem ludzkiej ułomności, potrzeba coraz więcej ustaw, aby jejzaradzić.Zdaniem Skargi, Bóg przewidział ten stan rzeczy, skoronakazał ludziom stanowić własneprawa. Prawo świeckie jest zatem objęteBożym błogosławieństwem dopóty,dopóki pozostaje niesprzeczne z prawemprzyrodzonym 12 .Koncepcji tej towarzyszycharakterystyczna narracja historiozoficzna.Przejście od pogaństwa dochrześcijaństwa jest przez Skargęutożsamiane z transformacją władzyabsolutnej w praworządną i republikańską.Chrystianizacja oznacza więcde facto demokratyzację".1112S. Orzechowski, dz. cyt., s. 22.Zgodność ta polega na spełnieniu trzechwarunków: sprawiedliwości, powszechnościi cnotliwości prawa." Kepublikanizm sarmacki był faktycznie demokratyzmem,co wymaga osobnego wywodu.


Święta złota wolnośćSłynna „złota wolność" - fundament sarmackiej kultury politycznej- również miała religijne podparcie. Jej źródła upatrywanow chrześcijańskiej zasadzie wolnej woli.Skoro człowiek ma możliwość wyboru w życiu doczesnym, musiją mieć także w polityce. Stąd już tylko krok do pochwały wolności negatywnej,czyli zabezpieczenia obywatela przed wszechwładzą państwa.Skarga wyróżnia trzy rodzaje wolności 14 : wolność od grzechu,wolność od obcego panowania i wolność od tyranii. O ile ostatnia z nichjest właśnie wolnością negatywną (obywatelską wolnością polityczną),artykulacja pozostałych świadczy o trosce o właściwy kontekst swobód.Niezbędna jest więc, z jednej strony, swoboda decydowania narodu" P. Skarga, dz. cyt.


o własnym losie. Z drugiej strony, wolności polityczne są niczym bezpodbudowy moralnej - nieprzypadkowo na pierwszym miejscu znajdujesię postulat pobożnego życia.Do trzech wolności dobrych dodaje Skarga czwartą - złą. Tą,„która jest fdiorum Belial", a polega na nielojalności wobec legalnejwładzy królewskiej. Jest to, krótko mówiąc, anarchia, wynikająca z prywatyi braku poszanowania monarszego autorytetu, scalającegomozaikę etniczną i polityczną, którą była Rzeczpospolita. „Swawola"jest wolnością diabelską, wynikającą ze złego korzystania z możliwościwyboru, ulegania pokusie ze szkodą dla bliźnich, a więc również dlawspólnoty politycznej.Ujęcie to jest ściśle katolickie. Podczas gdy liberalizm, z jegooświeceniową genezą, konstruował wolność w opozycji do Boga, sarmatyzmwłaśnie w Najwyższym widział źródło i gwarancję aurea libertas.Chrześcijańskie postrzeganie wolności jest o tyle różne od liberalnego,że uwypukla drugą stronę medalu - tzw. wolność pozytywną.Sama niezależność jednostki jest postrzegana jako niebezpieczna, bomogąca prowadzić do wyobcowania, samotności i apatii. Dopiero uzupełnionawymogiem cnoty, aktywnego i dobrego życia, staje się wartościąkompletną.Tak właśnie postrzegali wolność teologowie sarmaccy. Jakpisze Orzechowski: „póki tej wiary pilnie król strzedz będzie, ta cnotapolska w naszym narodzie trwać musi" 15 . Powiązanie katolicyzmu z cnotąwarunkującą wolność jest więc i u niego wyraźne.Podobnie u innych autorów, inspiracją dla rozważań o wolności,obok klasyków rzymskich i greckich, jest Stary Testament. Niechęćstarożytnych Żydów do skoncentrowanej władzy monarszej przywoływałwielokrotnie choćby „polski Demostenes", Mikołaj Siennicki.Wybór ludzki, wybór boskiKluczowym elementem „złotej wolności" była wolna elekcja.Uosabiała równość i swobodę 16panów braci, mogących wybierać1516S. Orzechowski, dz. cyt., s. 57.W myśl zasady: „równi w wolności".


spośród siebie najważniejszą osobę w Rzeczypospolitej - króla. Tepowszechne wybory głowy państwa również traktowano jako przejawwoli Bożej.W Dialogu około exekucyi Orzechowski wywodzi uświęcenieaktu elekcji przez prymasa. Nie była to czcza formalność, lecz niezbędnyelement demokratycznej procedury. Nieprzypadkowo koronacjaodbywała się w katolickiej katedrze, i nawet w czasach, gdy połowęsenatorów stanowili innowiercy, było to uważane za oczywiste. Podobniejak przypisanie prymasowi funkcji interrexa, czyli zastępcy monarchyw czasie bezkrólewia. Katolicyzm pełnił bowiem rolę gwarantaustroju Rzeczypospolitej.Jakub Przyłuski, Andrzej Frycz Modrzewski, Jan Januszowski,a więc ci postrzegani przez krytyków sarmatyzmu jako względnie umiarkowani- na tle Skargi i Orzechowskiego - publicyści, powołują się nate same fragmenty Pisma Świętego dla poparcia idei wolnej elekcji.Teologiczne uzasadnienie wyboru władcy przez naród polityczny byłow Sarmacji przedmiotem powszechnej zgody.Nowsze Jeruzalem?Z perspektywy obywateli Pierwszej Rzeczypospolitej tezy0 „królu-słońcu" brzmiały jak bałwochwalstwo. Dla „panów Pasków"oczywiste było, że żaden śmiertelnik nie może sobie przypisywać ani cechmistycznych, ani pełni władzy. Świętość widzieli w funkcjonowaniu instytucjidemokratycznych, gwarze sejmowych dysput, uroczystościach wyborczychi procedurach sądowych. Rządy prawa, przeklinane przez żądnychwładzy absolutnej królów, panowie bracia rozumieli jako wypełnienie1 konsekwentne rozwinięcie wyrażonej w Piśmie Świętym woli Bożej.„Złota wolność" była dla nich przedłużeniem wolności chrześcijańskiej.Praworządność, obywatelska wolność polityczna i wolnewybory są dość powszechnie" uznawane za wyznaczniki współczesnejdemokracji liberalnej. W Pierwszej Rzeczypospolitej stały się11Zob. szerz.: G. Sartori, Teoria demokracji, tłum. P. Amsterdamski, D. Grinberg,Warszawa 1998; R. Dahl, Demokracja i jej krytycy, tłum. S. Amsterdamski, Warszawa1995.


fundamentami ustroju i częścią oficjalnej ideologii państwowej nadługo wcześniej niż gdziekolwiek indziej. Odmienność podstaw ideowychsarmatyzmu i liberalizmu sprawia, że powyższy fakt nie możebyć traktowany jako ciekawostka historyczna.Jeśli bowiem zgodzimy się choćby z Ryszardem Legutką 18 , żewspółczesny liberalizm zabrnął w ślepy zaułek, zapominając o swoichmetafizycznych podstawach 1 ' 1 , to odpowiedzi na kryzys współczesnościbędziemy szukać z jednej strony w tradycji, a z drugiej - w demokracji.Jakiś rodzaj twórczego odczytania tradycji jest niezbędny z powodukonieczności odbudowania owych fundamentów kultury, którezburzyliśmy. Zachowanie instytucji demokratycznych wydaje sięniezbędne, bo, jak wiadomo, lepszych po prostu nie ma.Sarmatyzm, dzięki zakorzenieniu w teologii katolickiej, realizujeobydwa te postulaty, czego dowodzi twórczość Skargi i Orzechowskiego.Jako ideologia wywodząca istnienie demokratycznegoładu ze Słowa Bożego i etyki chrześcijańskiej, stanowić powinna naturalnyrezerwuar inspiracji dla wszystkich dążących do przezwyciężeniakryzysu współczesnej kultury liberalnej.BARTŁOMIEJ RADZIEJEWSKI" Zob. szerz.: R. Legutko, Traktat o wolności, Gdańsk 2007; wywiad MarcinaMellera z Ryszardem Legutką, „Rzeczpospolita" z 4-5 września 1993.'" Przyczyny kryzysu upatruje on we wspomnianym przewartościowaniu wolnościnegatywnej kosztem pozytywnej, czego skutkiem jest rozpad więzi społecznychi neurotyczna samotność jednostki. Z drugiej strony, konsekwencją jest człowiek,który „mieszka w próżni metafizycznej i kulturowej, ale posiada - nie wiadomodlaczego - ogromną liczbę uprawnień do różnych rzeczy".


„- Genialny człowiek - mówił o Węcławskim ks. prof. Paweł Bortkiewicz,dziekan Wydziału Teologicznego poznańskiego Uniwersytetu Adama Mickiewicza.Już jako -daecko nieźle się zapowiadał, choć rodzina i znajomimyśleli, że zostanie astrofizykiem. Na podwórku miał swoje małe obserwatoriumastronomiczne, samodzielnie składając niektóre urządzenia".Marcin Szymaniak. Jezus to nie Bóg, „Życie Warszawy", 8 lutego 2008.„- Pamiętam jak oglądaliśmy przez lunetę pierścienie Saturna. Nie mieściłomi się wtedy w głowie, że Tomek sam potrafił coś takiego zrobić - wspominajego koleżanka z podstawówki. A Tomek prowadził poważne obserwacjeplam słonecznych i wyniki przesyłał do jednego ze znanychastronomów we Wrocławiu. Obserwatorium stało się źródłem kłopotów:pewnego dnia w domu Węcławskich pojawiła się SB przekonana, żeprowadzą działalność szpiegowską".Katarzyna Kolska, Tomasz Wacławski wystani z Kościoła,„Gazeta Poznań". 7 maja 2008.„Będąc w liceum, sam skonstruował maszynę liczącą. Nikt się więc nie dziwił,że poszedł studiować na Politechnikę, na Wydział Maszyn Roboczychi Pojazdów. Zaskoczenie przyszło dwa lata później, gdy porzucił kierunekdla teologii. Głównym celem jego poszukiwań stał się - jak to później samokreślił - obraz świata i naszego w nim miejsca.Na 11 roku teologii w Seminarium Duchownym przetłumaczył napolski jedną z ksiąg Starego Testamentu, co uznano za kpinę. Bo nikomunic mieściło się w głowie, że kleryk może przetłumaczyć Pismo Święte.Gdy inni zgłębiali, z mniejszym lub większym wysiłkiem, tajniki teologiii filozofii, on czytał dzieła wybitnego niemieckiego teologa Karla Rahneraw oryginale. Zna też wiele innych języków: łacinę, grekę, francuski, angielski,włoski. 1 czeski, którego nauczył się zupełnie sam. Jeszcze w seminariumprzetłumaczył na ten język Dogmatykę ks. Wincentego Granata, naprośbę podziemnego kościoła w <strong>Cz</strong>echosłowacji".Katarzyna Kolska, Tomasz Węcławski wystąpił z Kościoła,„Gazeta Poznań", 7 maja 2008.


„Po przełomie w 1989 roku rozpoczął wykłady naPapieskim Wydziale Teologicznym w Poznaniu, gdzie stałsię jednym z najbardziej oryginalnych profesorów. Studencimówili o nim «Suchy». Dlatego że był bardzo zdyscyplinowanyi rzadko ulegał emocjom. 1 był wątlej postury".Tomasz Cylka, Krzysztof M. Kaźmierczak, Ruletka Wacławskiego,„Polska The Times", 31 stycznia 2008.„Podręcznik prof. Tomasza Węcławskiego, teologa, który wystąpił z Kościoła,może zniknąć z uczelni. Studenci zapowiadają protesty. Wszystkoprzez to, że już niedługo książka znanego teologa prof. TomaszaWęcławskiego Chiystus naszej wian' - używana od 20 lat jako najpopularniejszypodręcznik do chrystologii - może zostać wykluczona z programu.A to dlatego, że jej autor wystąpił z Kościoła katolickiego. Już terazw wielu seminariach po cichu jest zastępowana napisaną kilka lat temuprzez kard. Christopha Schónborna książką Bóg zesłał Syna .swego".Wobroniebyłego księdza, „Metro". 7 lutego 2008.„W 1995 roku w sali polonistów w Collegium Novum ks. TomaszWęcławski wystąpił z krótkim wykładem przed pokazem kontrowersyjnegofilmu Ostatnie kuszenie Chrystusa, w Polsce potępionego, o któregonierozpowszechnianie prosili kościelni dostojnicy".Tomasz Cylka, Krzysztof M. Kaźmierczak. Ruletka Węcławskiego.„Polska The Times", 31 stycznia 2008.„Pod koniec 1999 roku Węcławski dowiedział się od rektora poznańskiegoseminarium, że arcybiskup Juliusz Paetz molestuje seksualnie kleryków.Jeden z nich przyszedł z płaczem do rektora, opowiadając, że w swojejrezydencji Paetz czynił wobec niego homoseksualne gesty.Jako były rektor prof. Węcławski postanowił zdecydowanie interweniować.Ponieważ próby delikatnego powstrzymania arcybiskupa nic niedały, grupa księży napisała list, z którym Węcławski osobiście udał się doWatykanu. Jak ujawnił później w słynnym wywiadzie dla „Tygodnika


Powszechnego", w czasie tej podróży spotkał przypadkiem ówczesnegoprefekta Kongregacji Doktryny Wiary kard. Josepha Ratzingera. Powiedziałmu, po co przybył. Nawet umówił się na rozmowę w tej sprawie, doktórej jednak z jakichś przyczyn nie doszło.Zaczynał się już 2001 rok, a odpowiedzi ze Stolicy Apostolskiejnie było. Od kleryków napływały tymczasem kolejne alarmujące sygnałyo wyskokach Paetza. Zniecierpliwiony Węcławski skontaktował sięponownie z Ratzingerem. Wydawało się, że sprawa ruszy wreszcie do przodu,bo autorów listu zaprosił nuncjusz papieski Józef Kowalczyk. Wszystkoskończyło się jednak na przekazaniu mu zeznań poszkodowanych. Znówzapadła głucha cisza.W sierpniu 2001 roku skandal w Poznaniu został opisany przeztygodnik „Fakty i Mity", ale publikację zlekceważono. 22 listopada 2001roku Węcławski spotkał się z Paetzem i odbył z nim rozmowę,zrelacjonowaną później w „Tygodniku Powszechnym". Zasugerował arcybiskupowi,że ten utracił moralny mandat do przewodzenia poznańskiemuKościołowi. Ten odparł, że Węcławski nie będzie go osądzał. - Wiem, z kimna ziemi się zmierzyłem - powiedział Węcławski.- Ja też wiem - odburknąłPaetz i zakończył rozmowę.Hierarcha byt już jednak na straconej pozycji. Niedługo po tymspotkaniu o jego wyskokach napisała „Rzeczpospolita" i tym razemwybuchł wielki skandal. Paetz nie przyznał się do winy, ale złożył rezygnacjęze względu na «dobro Kościoła»".Marcin Szymaniak. Jezus to nie Bóg, „ŻycieWarszawy", 8 lutego 2008.„W Poznaniu tylko dwóch księży jednoznacznie i zdecydowanie mówiłoo winie arcybiskupa: ks. prof. Tomasz Węcławski i ks. Jacek Stępczak,ówczesny redaktor „Przewodnika Katolickiego". Bardzo im zależało nawyjaśnieniu sprawy molestowania kleryków.Ks. Węcławski (a w zasadzie bracia Węcławscy, bo wówczasrównie mocno jak ks. Tomasz przeciwko metropolicie poznańskiemu i jegozachowaniom występował jego rodzony brat ks. Marcin) stał się wówczasniemal ikoną nieustępliwego duchownego, który wbrew oporomśrodowiska duchownych nie godzi się na zło i piętnuje je niezwykle ostro.Kiedy ks. Stępczak odmówił opublikowania w „PrzewodnikuKatolickim" oświadczenia w obronie arcybiskupa Paetza, został odwołany


z funkcji redaktora naczelnego. Wyjechał na misję do Afryki i po rokuwydał oświadczenie, w którym odwołał większość swoich wypowiedzi natemat postępowania arcybiskupa.Zdania nie zmienił jedynie ks. prof. Węcławski. Udzielił kilkuważnych wywiadów, wydał nawet książkę, w której oceniał postępowaniearcybiskupa w ujęciu teologicznym. W poznańskiej kurii i wśródduchowieństwa był bardzo osamotniony. Mógł liczyć jedynie na brata. Gdyarcybiskup Paetz wydał list pasterski, w którym odpierał zarzuty, jedynymproboszczem, który odmówił jego odczytania w kościele, był ks. MarcinWęcławski. - Nie będę uprawiać polityki z ambony ~~ stwierdził.Księża Węcławscy z jednej strony stali się symbolem sprzeciwuwobec zła, z drugiej obaj ponieśli za to srogą karę - towarzyskiego ostracyzmui utrzymującej się do tej pory niechęci sporej części poznańskichduchownych".Tomasz P. Terlikowski, Nieustępliwi bracia w sutannach - portretksięży Wacławskich, „Rzeczpospolita", 18 grudnia 2006.„Jednak mimo odejścia Paetza z funkcji metropolity ksiądz Węcławski byłdotkliwie doświadczany przez wysoko postawionych zwolenników arcybiskupa,zarówno z poznańskiej kurii, jak i we władzach Kościoła. Utworzyłasię wokół niego pustka, ubywało duchownych, którzy mieli odwagę przyznaćsię do utrzymywania kontaktów z niepokornym teologiem.W ciągu ostatnich lat swojego kapłaństwa miał coraz dotkliwsząświadomość, że został skazany na wewnątrzkościelną banicję. Chodziłz piętnem tego, który odważył się «tknąć arcybiskupa». Dyskretnie podcinanomu szczeble dotąd błyskotliwie rozwijającej się kariery. Jedyną sferą,w której mógł się realizować, była działalność naukowa, a jedynym przyjaznymmu miejscem w diecezji - parafia jego brata, księdza Marcina. Tammieszkał, odprawiał nabożeństwa, wygłaszał kazania. W kurii traktowanogo jak powietrze".Tomasz Cylka, Krzysztof M. Kaźmierczak, Ruletka Węcławskiego,„Polska The Times", 31 stycznia 2008.„Sprawy Paetza i Wielgusa z pewnością dały profesorowi wiele do myśleniana temat hierarchii kościelnej i ukrywania pod korcem brudnychsprawek purpuratów.


<strong>Cz</strong>y casus Wielgusa przelał kielich goryczy i popchnął go doporzucenia sutanny? Niewykluczone. Węcławski ogłosił, że porzuca stankapłański w marcu 2007 roku, tuż po upadku arcybiskupa".Marcin Szymaniak, Jezus to nie Bóg,„Życie Warszawy", 8 lutego 2008.„Węcławski był, jako jedyny duchowny, członkiem komisji powołanejprzez rzecznika praw obywatelskich do zbadania dokumentów współpracyWielgusa z wywiadem PRL. Wstrząsnęła nim jednak nie zawartość teczkinowego metropolity warszawskiego, tylko postępowanie władz Kościoła.Podobnie jak w sprawie Paetza próbowano zamieść brudy pod dywan.Przekonał się wtedy, że Kościół, któremu poświęcił życie, nie jest wspólnotą,w której priorytetowe znaczenie ma ewangeliczna prawda. Nie chciałjednak, by jego odejście było traktowane wyłącznie jako efekt skandaluzwiązanego z abp. Wielgusem".•Tomasz Cylka, Krzysztof M. Kaźmierczak, Ruletka Węclawskiego,„Polska The Times", 31 stycznia 2008.„Po wieloletnim i gruntownym zastanowieniu doszedłem do przekonania,że z racji sumienia nie powinienem już w moim działaniu reprezentowaćinstytucji i wspólnoty kościelnej. Zakończyłem i zamknąłem moją działalnośćkapłańską. Zamierzam działać publicznie wyłącznie na moją własnąodpowiedzialność.Przyjąłem świadomie święcenia kapłańskie jako człowiekodpowiedzialny i wolny i nie wyrzekam się tamtej decyzji ani ukształtowanychprzez nią 28 lat życia. Natomiast teraz dojrzałem do tego, bypójść konsekwentnie dalej - zgodnie z rozeznaniem mojego sumienia.Podkreślam wieloletnie przygotowanie, pełną świadomość i niezależnośćmojej decyzji - decyduję sam, o sobie samym, nie uzależniającsię od nikogo i na nikogo nie zamierzając wpływać. Mówię o tym takżedlatego, że docierają do mnie głosy o osobach, które czują się ze mną takzwiązane, że trwają przy swojej dotychczasowej formie życia, ponieważ jatrwam przy mojej, albo wahają się co do swoich własnych decyzji i losówi moje decyzje gotowe są potraktować jako punkt odniesienia dla swoich.Jeśli tak rzeczywiście jest, to tych, którzy tak rzecz widzą, ostrzegam przedpoważnym błędem, jeśli nie zdecydują o sobie całkowicie niezależnie ode


mnie i moich decyzji. To nie są sprawy, w których można decydować- w jakimkolwiek kierunku: a więc o trwaniu w dotychczasowym lub teżo istotnej życiowej zmianie - opierając się na decyzjach czy autoryteciekogoś innegoNie mam dlatego zamiaru tłumaczyć dodatkowo mojej decyzji,nie zamierzam także rozwijać niniejszej deklaracji i komentować jejinaczej, niż przez moją dalszą działalność publiczną.O wszystkich istotnych decyzjach, które podejmuję, i o tych, którepodejmę w przyszłości, chcę teraz powiedzieć tylko jedno, najważniejsze:moje decyzje są i mam nadzieję będą także w przyszłości takie, że z każdąz nich mogę w każdej chwili umrzeć bez lęku. To jest moja wolność. Nieboję się śmierci. Swoją osobistą prawdę przemyślałem gruntownie.Wybrałem uczciwie, bo w prawdzie wobec własnego sumieniaDzisiaj jestem gotowy na śmierć - bez lęku. Nie, jakobym niemiał dla kogo i dla czego żyć - bo oczywiście mam, i to tym bardziej, imbardziej świadomie wybieram. Mówię o prawdzie mojego wyboru. Takwybieram, jestem z tym wyborem gotów dzisiaj umrzeć bez lęku i pragnę,by taka powaga wszystkich moich istotnych wyborów trwała do godzinymojej śmierci.Tomasz Węcławski, oświadczenie. Poznań, 9 marca 2007, cyt. za: KAI.„Tomasz Węcławski 21 grudnia 2007 roku publicznie, w obecności proboszczaparafii zamieszkania i dwóch świadków, dokonał aktu apostazji,czyli odstępstwa od Kościoła rzymskokatolickiego. Taki akt jest wyrzeczeniemsię wyznawanej przez wspólnotę Kościoła wiary i powoduje zaciągnięciekary ekskomuniki mocą samego prawa (kanon 1364 Kodeksu PrawaKanonicznego). Głoszone przez prof. Tomasza Węcławskiego poglądyod dłuższego czasu budziły poważne wątpliwości co do ich zgodnościz nauczaniem Kościoła".Ks. dr Maciej Szczepaniak,Rzecznik Prasowy Kurii Metropolitalnej w Poznaniu, 23 stycznia 2008.„Zrobił to 21 grudnia, zgodnie z prawem kanonicznym - przed swoim proboszczemi w obecności dwóch świadków. - Oznacza to, że wyrzeka sięwiary wyznawanej przez wspólnotę Kościoła - tłumaczy rzecznik prasowypoznańskiej Kurii ks. Maciej Szczepaniak.


Został suspendowany przez arcybiskupa Stanisława Gądeckiego:od tej pory nie wolno mu odprawiać mszy świętej i udzielać sakramentów.Zgodnie z Kodeksem Prawa Kanonicznego z chwilą porzucenia kapłaństwautracił też tzw. misję kanoniczną. Nie może już prowadzić wykładów naWydziale Teologicznym, którego przez wiele lat był dziekanem, i którydzięki jego staraniom został włączony w struktury U AM. - Wszystkie zajęcia,jakie prowadził Tomasz Węcławski, zostały powierzone innym osobom- wyjaśnia obecny dziekan ks. prof. Paweł Bortkiewicz. - Ze współpracyz nim zrezygnowali też wszyscy jego magistranci i doktoranci - w sumieok. kilkunastu osób - dodaje. Węcławski nie przestał jednak być pracownikiemU AM. Nadal kieruje powołaną przez siebie na początku 2006 rokupozawydziałowa Pracownią Pytań Granicznych".Katarzyna Kolska. Tomasz Wacławski wystąpił z Kościoła,„Gazeta Poznań", 7 maja 2008.Ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego": - Toczłowiek głęboko refleksyjny, nie działa pod wpływem impulsu. Z jegooświadczenia wynika, że są sprawy, o których sam zainteresowany nie chcepublicznie mówić. Dlatego sądzę, że wszelkie komentarze dotyczącedecyzji ks. Węcławskiego byłyby w złym guście.Maria Bielicka, D. Jaworski,Ks. Węcławski odchodzi, „Gazeta Poznań", 9 marca 2007.Dominikanin o. Paweł Kozacki, redaktor naczelny miesięcznika „W drodze":- Zawsze ceniłem ks. Węcławskiego za to, co robił i za jego postawę.Modliłem się, by takiej decyzji nie podejmował. Chciałbym zawołać:„Księże Tomaszu, nie rób tego!". To wielka strata dla Kościoła, choć mamnadzieję, że ksiądz profesor dalej będzie mu służył?Marcin Szymaniak, Jezus to nie Bóg,„Życie Warszawy", 8 lutego 2008.„Znajomi wspominają, że zanim ksiądz Węcławski zdecydował się na odejściez kapłaństwa, mówił, że w Kościele nie decydują fakty, a odgórnepostanowienia, jak fakty mają być interpretowane. Że coraz mniej możepolegać na Kościele jako na instytucji, a trudno być kapłanem, jeśli nie


można liczyć na takie wsparcie. Gdy naciskano na wydawnictwo Znak, byuzależniło wydanie książki ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego od akceptacjijej treści przez kardynała Dziwisza, ks. Tomasz stanął po stronie autoraKsięży wobec bezpieki, występując protestacyjnie z kolegium redakcyjnego„Znaku".Długo dojrzewał do decyzji o porzuceniu kapłaństwa. Szalęprzechyliła sprawa arcybiskupa Wielgusa. Nie chciał jednak, by jego odejściebyło traktowane wyłącznie jako efekt skandalu związanego z abp. Wielgusem".Tomasz Cylka, Krzysztof M. Kaźmierczak, Ruletka Węcławskiego,„Polska The Times", 31 stycznia 2008.„Z kolei brat księdza profesora - proboszcz poznańskiej parafii pw. MaryiKrólowej - ks. Marcin Węcławski, był wczoraj załamany: - O oświadczeniubrata (o rezygnacji z kapłaństwa) dowiedziałem się dzisiaj z mediów.Wyrażam wielki smutek i ubolewanie. Proszę wszystkich łudzi wierzącycho modlitwę za mojego brata, a w szczególności za jego zdrowie".Marcin Szymaniak, Jezus to nie Bóg,„Życie Warszawy", 8 lutego 2008.„ - Co - zdaniem Księdza - doprowadziło Węcławskiego do odejścia?- Będąc kapłanem, trzeba nieustannie czuwać, bo można się pogubić.Rozmawiałem kiedyś z Tomaszem o tym, że powinno się dbać o harmoniępomiędzy wiarą, rozumem i uczuciami. Tomasz jest człowiekiemniezwykle zdolnym, o bardzo silnej woli. Wybitnie mocny, możnapowiedzieć twardziel - on na przykład prawie zupełnie nie jadł. Ale w tejharmonii rozumu, wiary i uczuć coś pękło. Bycie w Kościele oznaczabycie we wspólnocie. Tymczasem Tomasz był znany z tego, że nie miałczasu na utrzymywanie kontaktów z ludźmi, bo wciąż pracował.W pewnym sensie został sam. Być może to go właśnie wyczerpało psychicznie?~~ W Kościele się nim zachwycano, mówiono o nim, że jest genialny...- Według mnie, genialny jest ten, który prowadzi do wiary. Na przykładRatzinger. Nie wystarczy intelekt, wielkiemu rozumowi potrzeba jeszczewiary, pokory, serca. Być może tego właśnie zabrakło Tomaszowi. Przecieżmamy mnóstwo profesorów, którzy z powodu takich braków nie potrafiąsobie poradzić z najprostszymi życiowymi problemami.(...) <strong>Cz</strong>asami


ównież księża się zachłystują: O, patrzcie, jaki ten jest genialny, ile onpisze, ile zna języków! Ale przecież nie to jest najistotniejsze. Naszej wiarynie mierzy się ilością napisanych książek. Geniusz możemy podziwiaćw sporcie albo w naukach przyrodniczych. Teologia wymaga jeszczeczesoś innego. Pobożności i pokory".; -•Z rozmowy z ks. Stefanem Moszoro-Dąbrowskim,cyt. za: Marcin Szymaniak, Jezus to nie Bóg, „Życie Warszawy", 8 lutego 2008.„Przyjaciele i wrogowie księdza Tomasza Węcławskiego zgodnie przyznają,że poznański teolog wydaje się geniuszem. - Jego geniusz jest jednakjednostronny. Brakuje w nim minimalnego zrozumienia dla ludzkichsłabości, swoistej emocjonalnej empatii - tłumaczy jeden z kolegów ks.Węcławskiego z uczelni. Jego zdaniem intelekt księdza działa jak komputer- po wprowadzeniu do niego danych wyrzuca odpowiedź, która niepodlega już dyskusji i jest ostateczna. - Tyle że czasem ludzie nie rozumieją,dlaczego jest właśnie tak, a nie inaczej - opowiada znajomy ks.WęcławskiegoTomasz P. Terlikowski, Nieustępliwi bracia w sutannach - portret księżyWęcławskich, „Rzeczpospolita", 18 grudnia 2006.„Węcławskiemu pozostała tylko Pracownia Pytań Granicznych, a tymczasemna uczelni huczało od plotek na temat jego romansu. Do dziś mówi sięo nim jako o jednym z powodów odstąpienia od wiary. Jedna z osób znającychWęcławskiego pisze na forum internetowym pod pseudonimemMichal5: «W decyzji o odejściu z Kościoła pomogła TomaszowiWęcławskiemu niewątpliwie jego partnerka życiowa, którą razem z profesoremWęcławskim miałem okazję spotkać w małym domku pod JeleniąGórą. Ta uczennica prof. Marii Janion była wyraźnie dumna ze swojejzdobyczy. Miałem wrażenie, że Tomasz Węcławski podzielał mojezażenowanie jej zachowaniem». <strong>Cz</strong>y partnerka zainspirowała go równieżdo śmiałości w teologicznych tezach? (...) Ale Węcławski nie odpowiada.Ciekawych odsyła do swoich wykładów, zamieszczonych nawww.graniczne.amu.edu.pl".Marcin Szymaniak, Jezus to nie Bóg.„Życie Warszawy", 8 lutego 2008.


„Były duchowny nie zabrał publicznie stanowiska na temat powodów swojegoodejścia. Dał jednak do zrozumienia, że to nie tylko sprawa różnicświatopoglądowych. - Nie tylko kwestie natury teologicznej zdecydowałyo moim odejściu z Kościoła katolickiego - powiedział w krótkiej rozmowiez dziennikiem „Polska. Głos Wielkopolski", jedynej dotąd wypowiedziudzielonej mediom po apostazji".Tomasz Cylka, Krzysztof M. Kaźmierczak, Ruletka Węcławskiego,„Polska The Times", 31 stycznia 2008.„- Gdzie Kościół pomaga dzisiaj człowiekowi w Polsce, a gdzie goniszczy? W jakich obszarach społecznych, jakimi zachowaniami?- Sądzę, że nie da się tego ująć w kategoriach obszarów, tylko raczejpoziomów. To nie jest tak, że są jakieś obszary życia społecznego, w którychKościół pełni rolę pozytywną, a w innych negatywną. Natomiast sąpewne poziomy zaangażowania. Im wyższy poziom instytucjonalności, tymgorzej pod tym względem. Na poziomie pewnej nieinstytucjonalnej prostoty,dostępu do Ewangelii, taką pozytywną rolę Kościół w Polsce spełnia.Udostępnia coś, co jak sądzę, nikomu, kto się z tym spotka, nie daje dokońca spokoju. Najprościej mówiąc, niezależnie od tego, czy się za tympójdzie, czy nie, zgodzi się z tym czy nie zgodzi, ma się do czynieniaz czymś, co nam całkiem spokoju nie da. Kościół jako przekaźnik wyzwaniaEwangelii wciąż w Polsce zapewnia dostęp do tych tekstów, do tychznaków, do tego wyzwania - i to jest dobre. Bo źle się dzieje, kiedy tendostęp znika, a w wielu społeczeństwach Europy już praktycznie zniknął.W sąsiednich krajach, we wschodnich Niemczech czy w <strong>Cz</strong>echach, trzebadzieciom robić wycieczki do kościołów, żeby w ogóle im pokazać, że takamożliwość w historii była...-A więc niech żyje kontrreformacja...?- Z tego punktu widzenia - tak, choć w <strong>Cz</strong>echach sekularyzacja jestskutkiem antynarodowego zwycięstwa kontrreformacji. Natomiast pytanie,co dalej. Bo w tak silnym instytucjonalnie Kościele jak polski ta właśnienajważniejsza i najcenniejsza sfera jest relatywnie najsłabsza. Ona jestnajmniej chciana w jego ramach. Chciane są te inne, które się nad tym nadbudowują,takie jak na przykład organizowanie się, tworzenie pewnychstruktur społeczności - czy to będą parafie, ruchy czy inne formy. Nie mówię,że to nie jest wartość, ale to pochłania wiele istotnej energii i to nie jest taenergia, o której przed chwilą mówiliśmy. Im silniejsze zakorzenienie


w tożsamości instytucjonalnej, tym trudniej przebija się wyzwanie Ewangeliikierowane do indywidualnego sumienia. Co potem w konkretnychprzypadkach widać dramatycznie i drastycznie. Ale poza wielkimi skandalamiw Kościele ujawnianymi przez media to się dzieje stale, na co dzień,tylko tego nie widać. To, że na ujawnienie przez kogoś z szeregów instytucjonalnychKościoła - tak jak to zrobił ostatnio ojciec Mogielski -sprawy, która jest źle załatwiana przez instytucje kościelne, z krzywdąnajbardziej poszkodowanych, i to krzywdą narastającą, reakcją jeststwierdzenie, że to właśnie ten, który to nazwał, kala własne gniazdoi szarga godność człowieka, a nie ten, który całą sytuację wywołał... Topokazuje, do jakiego stopnia już nie tylko hipokryzja tutaj działa, ale to,0 czym powiedziałem wcześniej - przejęcie osobowości czy też przejęcieindywidualnej odpowiedzialności przez instytucję, przejęcie sumienia1 życia poszczególnych ludzi przez instytucję. To jest przecież wezwanie donieodpowiadania za siebie. To nie jest doskonalenie sumienia, ale jegofatalny regres.- Jednak pytania o obyczajowość w Kościele, a także te związane z lustracją,zostały wyciszone. Dysydentów spacy fi kowano. Najbardziejradykalnych katolików najbardziej umoczeni biskupi zaprosili do wspólnejobrony przed bezbożną Europą i większość zaproszenie przyjęła. <strong>Cz</strong>yw dzisiejszym polskim Kościele jest potencjał umożliwiający jakieśsamooczyszczeń ie?- Z jednej strony od dawna już mi się wydaje, że tak się dalej nie da. Podwzględem szybkich zmian byłem przez pewien czas dużym optymistą. Aleto, co teraz powiem, zabrzmi mocno cynicznie - struktury kościelne, instytucjekościelne w postaci konkretnych ludzi, którzy za nie bezpośrednioodpowiadają i z nich bezpośrednio korzystają (także życiowo), są w Polscebardzo stabilne, ponieważ mogą liczyć na wsparcie bardzo wielu innychludzi, którym wprawdzie to wszystko się już bardzo nie podoba, ale którzyna razie nie zmienią swoich zachowań i będą to nadal wspierali. Właśniedlatego działa tak silny czynnik utrwalający bezwład, reagowanie nazasadzie nic się nie stało albo stało się wprawdzie jakieś nieszczęście czyjakieś przekroczenie, ale gorsze od tego jest to, że nas atakują - na przykładatakują nas media. Więc my te ataki odeprzemy. Niestety, w tej chwiliprawie wszystko wzmacnia ten mechanizm i prawie nic nie działa przeciwkoniemu. Co tutaj wyznacza kierunek? Duchowość? Idea Jezusowa?


Chciałbym w to wierzyć, ale już nie mogę - nie mogę w nieskończonośćodmawiać racji temu, co widzę. A widzę, że idzie o władzę i jej środki. Tak,środki umożliwiające działanie. Mówiąc brutalnie, to się skończy dopierow momencie, gdy skończą się pieniądze. W tej chwili są pieniądze, któreumożliwiają taki sposób działania. Inny sposób nie został uruchomiony,widać ten pierwszy miał za sobąjakieś racje. I znowu wracamy do pytaniao te racje: czy one są duchowe? <strong>Cz</strong>y to idea Jezusowa? I znowu odpowiedźbrzmi: duchowości tu nie widać. <strong>Cz</strong>ymkolwiek to jest - czy częścią jakichśszerszych mechanizmów, czy jednostkową taktyką, która z jakichśpowodów wygrywa nie znosi to pytania o to, czy ów sposób nie jest abyilustracją czegoś bardzo złego.- Uważa pan, że pieniądze się skończą, kiedy świadomość cyniczności tegomechanizmu dotrze do wiernych?- Sądzę, że do wielu już dotarła. W tej chwili to jest sprawa w dużejmierze pokoleniowa. Znaczna część najmłodszego pokolenia, także tego,które przestrzegając zresztą pewnych zachowań czy zwyczajów religijnych,przechodzi przez emigrację i konfrontację z innymi kulturami,w zasadzie już patrzy inaczej. Natomiast nie wygląda na to, by po stroniehierarchii ktokolwiek poważnie nad tym myślał i poważnie sobie stawia!pytanie, jakie będą konsekwencje. Pojawiają się pewne sygnały, naprzykład konferencja Episkopatu obraduje na temat aktualnych problemów:emigracji, coraz liczniejszych apostazji itp., ale to wciąż jest napoziomie reaktywnym: wszystko jest dobrze w instytucji, trzeba jedynieodzyskać kontrolę nad tymi obszarami, nad którymi się tę kontrolęwłaśnie traci. Problem jednak tkwi w samej zasadzie tej kontroli, w niezdolnościpostawienia sobie pytania, do czego ona jest, z czego ona wynika,czemu naprawdę służy? Jeżeli te pytania się nie pojawią, to wynikbędzie taki, jak przewiduję, to znaczy kilkanaście lat działania siłąbezwładu i koniec. Jeden z moich kolegów patrzący na to krytyczniez wnętrza Kościoła powiedział: »Problem w tym, że obecne pokoleniebiskupów ma jeszcze zapewniony byt. Oni zostawią ten problem swoimnastępcom«. To niestety znowu brzmi cynicznie, ale cyniczne nie jest. Tojest obserwacja realnego stanu rzeczy..."Kościół nie doskonali sumień, rozmowa Cezarego Michalskiegoz Tomaszem Węclawskim, „Dziennik", 19 kwietnia 2008.


Odpowiadając Tomaszowi Węcławskiemu,abp Józef Życiński napisał: „Co to znaczy,że «nie jest wcale najważniejsze» czy istniejeBóg? Dla kogo nie jest najważniejsze?Dla ludzkości? Dla kultury? Dla PracowniPytań Granicznych UAM? <strong>Cz</strong>y może tylkodla Autora tych słów? Cokolwiek by sięodpowiedziało, tę wypowiedź trzeba uściślići uzasadnić. Byłoby przejawem nonszalancji,POGRANICZAINTELEKTU,CZYLI PERTURBACJE TEOLOGICZNETOMASZA WĘCŁAWSKIEGOgdybyśmyusiłowaliprzekonywać dotezy, że istnienieBoga jest małoważne, męczennikówrzucanychw Rzymie napożarcie lwomlub więźniówłagrów i obozówkoncentracyjnych,którzyusiłowali ocalićwiarę w sens,wołając z głębibólu do milczącegoBoga".


W ostatnim czasie stan kapłański w Polsce porzuciło kilkuznanych duchownych, m.in. jezuita Stanisław Obirek czydominikanin Tomasz Bartos. Największym echem odbiłasię jednak decyzja Tomasza Węcławskiego, który nie tylko zrezygnowałz kapłaństwa, lecz także dokonał aktu apostazji z Kościołakatolickiego. Jest to wydarzenie bez precedensu - tym bardziej żeWęcławski cieszył się sławą wybitnego teologa i jako jedyny Polak(w latach 1997-2002) zasiadał w Międzynarodowej Komisji Teologicznej,czyli elitarnym gremium doradczym watykańskiej KongregacjiNauki Wiary.Jak doszło do tego wydarzenia? W mediach pojawiały sięwyjaśnienia odwołujące się do życia osobistego byłego księdza lub dopowodów natury psychologicznej. Nie zamierzam wkraczać w osobisteżycie Tomasza Węcławskiego (a właściwie od niedawna Tomasza Polaka,gdyż zmienił on nazwisko). Chciałbym skoncentrować się bardziej naduchowym, religijnym i teologicznym wymiarze jego decyzji - tym bardziejże jego działalność jako kapłana i teologa nosiła charakter publiczny.Z różnych doniesień wynika, że były duchowny stracił wiarę wboskość Jezusa, tak więc kluczowe okazuje się rozumienie przez niegoosoby i misji Chrystusa. Ponieważ w centrum chrześcijaństwa znajduje sięosobowa więź z Jezusem, dla zrozumienia decyzji prof. Węcławskiegonajważniejsza wydaje się jego relacja do Chrystusa.Postaram się przeanalizować teologiczne przyczyny, któredoprowadziły do najgłośniejszej apostazji w polskim Kościele na początkuXXI wieku. Niech czytelnik wybaczy mi, że posłużę się przy tym obszernymicytatami, ale myślę, że one lepiej niż moje własne słowa oddają senszarysowanej kontrowersji. Zarazem jestem świadom, że moja próba przybliżeniaprzypadku prof. Węcławskiego nie rości sobie prawa do wyczerpania całościproblemu, gdyż - jak napisał w Małym księciu Antoine de Saint-Exupery:„Dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu".CO TO ZNACZY „CHRYSTUS"?Pierwsze sygnały ostrzegawcze można było dojrzeć już w 2000roku, kiedy to „Znak" opublikował rozmowę ks. Adama Bonieckiego,Jarosława Gowina i jeszcze kilku osób z ks. Tomaszem Węcławskim. Na


zadane pytanie: „<strong>Cz</strong>y łatwo spotkać Chrystusa w Kościele?" poznańskiteolog odpowiedział:Może najpierw trzeba postawić pytanie, co to znaczy „ Chrystus "? <strong>Cz</strong>y tonie jest jedna z tych prawd, które z powodu swojej oczywistości milknąw nas i obumierają? Żeby to powiedzieć osobiście: od dość długiego czasumuszę stawiać sobie pytanie o wymiar paschalny chrześcijaństwa, o krzyżi zmartwychwstanie Chrystusa. (...)To rzeczywiście prawda, że nie mamy przystępu do tajemnicyZmartwychwstania w tym sensie, że nie wyjaśnimy sobie bez reszty, co to sięstało, kiedy Chrystus zmartwychwstał*.Kiedy czytałem tę wypowiedź, przypomniałem sobie słowapochodzące z Apoftegmatów Ojców Pustyni, przypisywane Izariuszowi:„Dla tego, kto wierzy, nie istnieją pytania, dla tego kto niewierzy, nie istnieją odpowiedzi". Echo tych słów przebrzmiewa takżew okrzyku św. Tomasza Didymosa, który po wyjęciu ręki z bokuZmartwychwstałego zdołał jedynie wykrzyknąć: „Pan mój i Bóg mój"(J 20,28).<strong>Cz</strong>y można wyobrazić sobie Tomasza zadającego wtedy apostołompytanie: „A co to właściwie znaczy Chrystus?". Oczywiście, możnami zarzucić nadinterpretację i udowodnić, że formalnie jest wszystko w porządku,zwłaszcza, że w tym samym artykule profesor Węcławski mówiłtakże:Krzyż nie jest przeszłością krzyż jest w samym centrum życia Kościoła.Nadzieja, która tego nie uwzględnia, nie uwzględnia korzenia, którym jestChrystus.Ta ostatnia wypowiedź była zgodna z nauczaniem Kościoła, niemniejziarno niepokoju zostało zasiane.1Trzeba iść. O tekście ks. Tomasza Węcławskiego Siedem słów rozmawiają ks.Adam Boniecki, Jarosław Gowin, bp Kazimierz Nycz, ks. Artur Stopka i ks. TomaszWęcławski. Dyskusję prowadzi Michał Okoński, „Tygodnik Powszechny" 2000 rok,cyt. za: http://www.tygodnik.com.pl/temat/7slow/trzeba-isc.html


SPÓR O TEOLOGIĘ KARLA RAHNERADecyzja o apostazji prof. Węcławskiego spadła na polskich katolikówjak grom z jasnego nieba. <strong>Cz</strong>y nikt wcześniej nie zauważył oznakzbliżającego się kryzysu? Jako jedyny chyba dostrzegł to Paweł Lisicki,który w 2005 roku polemizował z ks. Węcławskim na temat teologiiniemieckiego jezuity Karla Rahnera. Poznański wykładowca był jejwielkim admiratorem i entuzjastą, natomiast Lisicki zdecydowanymkrytykiem.Niepokój Lisickiego wzbudziło zwłaszcza jedno zdanie Rahnera,o którym Węcławski stwierdził z zachwytem, że jego konsekwencje ażbudzą zawroty głowy: „W tym, co jest najbardziej jego własne, Bóg czynisiebie samego tym, co konstytuuje człowieka jako człowieka". Lisickipytał:Gdzie kryje się moc tego zdania Rahnera? Na czym polegają owe„budzące zawrót głowy konsekwencje", które tak upajają ks.Węcławskiego? Otóż mam nieodparte wrażenie, że istotą błędu Rahnerajest zmieszanie człowieka i Boga, a także tego, co przyrodzone, i tego, conadprzyrodzone. W tej myśli człowiek jest naturalnie boski, a Bóg naturalnieludzki. Oto ta moc i ta konsekwencja, której jakoś nie mógłwypowiedzieć wybitny polski teolog, zostawiając nas w stanie niepewności.Na szczęście nie muszę być równie subtelny i powiem wprost: ktoś, ktotwierdzi, że to, co najbardziej własne Bogu, konstytuuje człowieka jakoczłowieka, odrzuca w istocie chrześcijańskie pojęcie Boga: suwerenneji wolnej osoby, osoby transcendentnej, wszechmocnej, wszechwiedzącej,nieskończonej. Ludzka świadomość staje się automatycznie świadomościąboską, ludzki akt wolności staje się aktem wolności boskiej. Nic dziwnego,że takie rozumienie musi mieć skutki dla całego życia Kościoła, dla pojęciasakramentów, dla misji, dla stosunku do współczesnej kultury. W ujęciuRahnera w ogóle nie ma miejsca dla człowieka religijnego. Albo teżinaczej: skoro akt człowieka jako człowieka od razu jest aktem boskimi religijnym, to nie potrzebujemy niczego specyficznie religijnego: anikultu, ani chrześcijańskiej moralności. Zamiast się modlić, pościć,umartwiać, zamiast być pobożnym, wystarczy po prostu odczuwać dramatswojej egzystencji.


Ks. Węcławski zdumiewa się nad moim twierdzeniem, że czytającRahnera, „ budziłem się w świecie całkowicie zamkniętym, dusznym, koszmarnym". Cóż mogę powiedzieć? Nadał tak jest. Nadal mam to samo uczucie.Wyobrażenie sobie, że jestem Bogiem, że moje słabości, grzechy, upadkisą boskie, że nigdy i nigdzie nie mogę zwrócić się do Osoby doskonalej,miłosiernej, łaskawej, że nigdy nie dotrę do Boga na zewnątrz mniesamego, budzi moje przerażenie. Oto najgłębszy powód mojego protestuprzeciw Rahnerowi i jego uczniom. Pozostawiam sumieniu ks.Węcławskiego, jak godzi teologię Rahnera z nauką Kościoła. Szczęśliwienie jestem i nigdy nie będę sędzią w tej sprawie. Mój opór wobec niemieckiegoteologa nie wynika przede wszystkim z chęci obrony ortodoksji. Tym,co najbardziej jest nie do zniesienia, to zafałszowanie ludzkiej egzystencji,ludzkich nadziei i ludzkiej natury, do czego prowadzi myśl autora Podstawowegowykładu wiary. Pozorne wyniesienie człowieka do godności naturalnegoBoga ma w sobie coś okrutnego; coś, co sprawia, że ja - z moimegoizmem, nędzą, słabością - nie mogę znaleźć Zbawiciela. Zamknięty nawieki wieków w sobie, nie znajdę oczyszczenia i uzdrowienia. Ale nie tylkoo to chodzi. Redukcja Boga do człowieka oznacza zanegowanie tego, cow naturze ludzkiej najwspanialsze i co stanowi podłoże religii: zdolnościadorowania, czczenia i uwielbienia suwerennego Boga i Pana.Gorzej jeszcze. Gdyby niemiecki teolog miał odwagę wyciągnąćkonsekwencje ze swoich tez, gdyby nie pozostawiał nas tylko z mocnobrzmiącymi zdaniami, ale miał wewnętrzną odwagę powiedzieć, że to, cogłosi, rozmija się z wiarą chrześcijańską to jego postawa, jakkolwiek nadalpodlegająca krytyce, godna byłaby szacunku. Zamiast tego, zamiast odwagii jasności mamy do czynienia z nieustannym zacieraniem śladów, ze sprytnątaktyką „ tak, ale ", z całą dialektyką pozornego dostosowania. Uważam,że uczciwa deklaracja ateizmu, zerwania, uczciwe i jasne odrzuceniechrześcijańskiej wizji Boga jest lepsze i bardziej godne uznania niż to uporczywechowanie się za autorytet Kościoła, które praktykował Rahner.Ostrzeżenia Lisickiego zostały jednak zbagatelizowane, a on samzostał na łamach „Tygodnika Powszechnego" ostro skrytykowany m.in.przez Beatę Annę Pokorską - towarzyszkę życia Tomasza Węcławskiego.2P. Lisicki, Miara mistrza, „Tygodnik Powszechny", 14 sierpnia 2005.


TRZY PORAŻKI JEZUSA CHRYSTUSAJuż po oficjalnej apostazji o powody takiego kroku postanowiłzapytać samego zainteresowanego „Tygodnik Powszechny". Były kapłanodesłał redakcję do swoich wykładów z ostatnich tygodni, których zapis(audio i skrypty) można znaleźć na stronie internetowej interdyscyplinarnejPracowni Pytań Granicznych, założonej w 2006 roku w ramach Uniwersytetuim. Adama Mickiewicza:W tym roku akademickim wykłady dotyczą tematu: Uniwersum wczesnychchrześcijan - rekonstrukcja i znaczenie krytyczne. Jezus przedstawiony jestw nich jako oryginalny reformator religijny - twórca radykalnego ruchugłoszącego nadejście Królestwa Bożego. Nowość jego nauczania ukazujesię przede wszystkim w niezwykle bliskiej relacji z Bogiem oraz w przewartościowaniuuznawanej wówczas w Izraelu hierarchii spoleczno-religijnej.Jako przywódca religijny Jezus doznaje jednak potrójnej porażki:- w nałożeniu na niego oczekiwań mesjańskich stojących w sprzecznościz tym, co sam był gotów mówić i czynić; fel^to- w odrzuceniu przez elitę religijno-polityczną prowadzącym do śmiercikrzyżowej;- oraz - co jest zdaniem Węcławskiego porażką najbardziej dotkliwą -,.w reinterpretacji jego własnej śmierci, a za nią także obrazu Boga niew tym kierunku, który on sam wskazywał swoją postawą, słowami i działaniem,ale w kierunku przeniesienia i na niego samego, i na obraz Bogaoczekiwań, które on sam albo wprost odrzucał, albo rozumiał gruntownieinaczej .Chodzi o stopniowy popaschalny proces uznania Jezusa za „ osobęz porządku boskiego ". Tym samym chrześcijaństwo jedynie po części przejęło„ radykalne impulsy Jezusa ", w dużej mierze proces religijnej uniwersalizacjitego orędzia zaprzepaścił jego egzystencjalną wartość.Możliwejest jednak osobiste odniesienie do tego wyjątkowego człowieka, jeżeli tylkozdecydujemy się wziąć pełną odpowiedzialność za swoje życie. „I to jest to,co ja skądinąd robię " - mówi Węcławski.Węcławski zauważa także, że dogmatyczna formuła chalcedońska(451 r. n.e.j, wskazująca, iż w jednej osobie Jezusa zjednoczone są dwienatury: boska i ludzka - bez zmieszania, bez zmiany, bez podziału i bez


ozłączenia, prowadzi do „dość niezwykłych i dotąd nie do końca przemyślanychkonsekwencji". „ Oznacza bowiem z jednej strony, że wszelkiepróby odczytania tajemnicy bóstwa Jezusa z prostego spojrzenia na Jegoludzką historię są już w punkcie wyjścia skazane na niepowodzenie,z drugiej natomiast, że nie mamy innego przystępu do tajemnicy Boga niżten, który odkrywa przed nami ludzka historia Jezusa ". Uwagę tę zamykakonkluzja, że to podwójne wyzwanie „jest sednem zadania chrześcijańskiejteologii".Rok później, w artykule Jezus przyjacielem grzeszników, poznańskiteolog mówi już bez ogródek o podwójnym paradoksie, który spycha namargines wartość ludzkiego życia Jezusa, a tym samym podważa sens wcielenia.Przekroczeniem tej aporii jest odkrywanie sensu życia Jezusa wewłasnym życiu każdego człowieka bez nadawania go „z zewnątrz ", czyli bezodwoływania się do jakichkolwiek uniwersałizmów religijnych.Teza tastanie się głównym tematem wykładów obecnego roku akademickiego oraz-jak się można domyśleć - powodem decyzji o formalnym zerwaniu więzówz wiarą Kościoła*., • • . • • .;: . • •SPLOT HISTORII I MITUSam Tomasz Węcławski już po swej apostazji napisał tekst pt.Zanikająca opowieść, w którym odniósł się do rozumienia przez siebiepostaci Jezusa Chrystusa:•;Historii Jezusa, jak żadnej w ogóle ludzkiej historii, nic da się przypisaćjednej interpretacji. A tym bardziej: interpretacji jedynej możliwej. Tradycjachrześcijańska w różnych jej wersjach wyznaniowych posługuje się niejednym, ale wieloma różnymi obrazami własnych początków. (...)Dziwność sytuacji polega na tym, że podmiot tzw. „działań założycielskich",przywoływany w ramach wspomnianej legendy jako JezusChrystus, jakim widzi go rozwinięta świadomość chrześcijańska, sytuuje sięwłaśnie po stronie wyniku, a widziany jest jako źródło i przyczyna. Inaczejmówiąc: nie tylko obraz i struktura wspólnot chrześcijańskich zostałyJA. Sporniak, Jezus bez Bóstwa, „Tygodnik Powszechny", 23 stycznia 2008


ukształtowane w ramach procesów, o których mówimy, ale również obrazich źródeł, początkowych impulsów, a także przewartościowań, które dokonałysię w związku ze śmiercią krzyżową Jezusa i towarzyszącymi jejzjawiskami wewnątrz i na zewnątrz jego „ ruchu ", a to znaczy także i przedewszystkim: obraz samego Jezusa jako Mesjasza i Pana. (...) Kiedy próbujemykrytycznie przejrzeć „legendy początków", zauważając różnice między,, własnym Jezusa" a dominującą interpretacją jego historii we wczesnymchrześcijaństwie, nie chodzi o proste przeciwstawienie „Jezusa z Nazaretu "(„Jezusa historii") i Jezusa-Mesjasza („ Chrystusa wiary "). W całej historiipoczątków - od „ruchu Jezusa" po ukształtowane już instytucjonalnewczesne chrześcijaństwo, a także - dodajmy - w obecnej świadomościchrześcijan, mamy mianowicie do czynienia ze splotem „ historii" i „ mitu ".(...) Dodajmy: historii Jezusa, jak żadnej w ogóle ludzkiej historii(niezależnie od siły jej oddziaływania i jej miejsca w stosunku do innych)nie da się ostatecznie przypisać jednej - czy wprost jedynej możliwej! -interpretacji w oderwaniu od jednostkowego doświadczenia podmiotutakiej historii w całym jego możliwym skomplikowaniu*.W swoich - logicznych trzeba przyznać - uzasadnieniachWęcławski podpiera się także uwagami oświeceniowego myśliciela GottholdaF.phraima Lessinga:BufetuJeśli nie można dowieść żadnej prawdy historycznej, to nie można równieżdowieść niczego przy pomocy prawdy historycznej. Oznacza to, iż przypadkoweprawdy historii nie mogą nigdy stać się dowodem na konieczneprawdy rozumu. Szczerze wierzę, iż ten Chrystus, przeciwko któregozmartwychwstaniu nie mogę przytoczyć żadnych historycznie istotnychdowodów, wydawał się z tego powodu - Synem Bożym, a uczniowie - z tegopowodu - zań Go uważali. Prawdy te bowiem, jako prawdy jednej i tejsamej klasy, wynikają zupełnie naturalnie jedna z drugiej. Jednakżeprzeskakiwać teraz z prawdy historycznej do zupełnie innej klasy prawdi żądać ode mnie, bym przekształcił podług tego wszystkie moje metafizycznei moralne pojęcia, oczekiwać ode mnie, że zmienię wszystkie mojepodstawowe wyobrażenia o istocie boskości tylko dlatego, iż nie mogę' T. Węcławski, Zanikająca opowieść, „Tygodnik Powszechny", 26 lutego 2008.


dostarczyć żadnego wiarygodnego świadectwa obalającego faktzmartwychwstania Chrystusa - jeśli nie jest to metabasis eis allo genos[zmiana płaszczyzny argumenlacjij, to nie wiem, cóż innego mógł mieć namyśli Arystoteles, formułując to pojęcie". (Gotthold Ephraim Lessing,Ober den Beweis des Geistes und der Kraft, w: Werke (hg. von H. G.Gópfert), 8. Bd.: Theologiekritische Schriften III, Philosophische Schriften(bearbeitet von H. Góbel), Munchen 1979, s. 11). Inaczej mówiąc, jeśliobjawienie ma dotyczyć wszystkich, musi być ogólne i konieczne (a toznaczy: nie może być szczegółowe i historycznie uwarunkowane, a więc niemoże być tak bezwzględnie związane z jedną ludzką historią, jakto się dzieje w chrześcijańskim rozumieniu objawienia zbawieniaw Jezusie Chrystusie s }^^^MW wyniku tego rodzaju przemyśleń, których nie sposób wszystkichstreścić w krótkim artykule, prof. Węcławski dochodzi do wniosku, żejedyne, co niejako nam pozostaje, to dokonanie rekonstrukcji tego, conazywa on „doświadczeniem podstawowym" pozbawionym „wtórnego ureligijnienia",„uogólnienia i uniwersalizacji" oraz „mitycznego usymboliczniania",które usprawiedliwić miały „zarówno »życiową« klęskę Jezusa, jakrównież klęskę zebranych wokół niego ludzi".EWANGELIA MARKA BEZ FINAŁUW swoich twierdzeniach Węcławski bazuje głównie naprzełożonej przez siebie z greki Ewangelii św. Marka, którą uznaje (zaczęścią biblistów) za najstarsze dostępne źródło. Istotne znaczenie dlaniego zdaje się mieć fakt, że Ewangelia ta kończy się na ucieczce przestraszonychkobiet z pustego grobu Jezusa (rozdział 16,8), ponieważwersetów 16,9-20 (mówiących o ukazywaniu się Chrystusa po swoimZmartwychwstaniu) nie ma w części rękopisów - stąd też niektórzy bibliściuważają je za nieautentyczne. W polemice z ks. dr. GrzegorzemStrzelczykiem prof. Węcławski pisze:5T. Węcławski, B.A. Pokorska, Jezus przyjacielem grzeszników, strony internetowePracowni Pytań Granicznych.


Dla jasności: nie twierdzę, że „późny tekst (Marka) oddaje sedno doświadczeniaJezusa", ale że zachowało się w nim (podobnie jak w innych -również późnych i silnie zredagowanych! -przekazach o modlitwie Jezusa)odniesienie do jego doświadczenia. Tylko i aż tyle. (...) zarazem są to teksty,które podległy opracowaniu w ramach rozwoju poszczególnych tradycjinowotestamentowych i noszą ślady tego opracowania (...) materiał, którymdysponujemy, pozwala próbować ustalić relację między tym, co stanowii punkt odniesienia przekazu (osobista modlitwa Jezusa i jej główne motywy),a kształtem, w jakim przekaz ów otrzymujemy (modlitwa Jezusa i modlitwajego uczniów w rozumieniu redaktorów ewangelii) (...). W ewangeliiMarka - zredagowanej najwcześniej - jest to przekaz o modlitwie Jezusaw Gethsemani (u Mateusza i Łukasza powtórzony w wersji skróconej).W tych ostatnich ewangeliach - zredagowanych w ich dzisiejszym kształcieokoło 10-15 lat później niż ewangelia Marka - te same treści pojawiają sięw postaci formuł modlitwy, którą Jezus przekazuje uczniom. Także te dwieformuły są oczywiście zredagowane przez twórców ewangelii, o czymświadczą m.in. różnice między nimi".Nie wchodząc w szczegóły, w świetle ostatnich opracowańnaukowych, m.in. niemieckiego historyka i papirologa Carstena PeteraThiede, „faworyzowanie" księgi św. Marka względem pozostałych Ewangeliiwydaje się nieuzasadnione. Nieuzasadnione wydaje się też „faworyzowanie"tej księgi w wersji bez ostatnich kilkunastu wersów, a więcpozbawionej nadziei popaschalnej. Warto dodać, że aktualny stan badań natemat datowania pism Nowego Testamentu nieustannie się zmienia. Obecniewśród biblistów nie ma pełnej zgodności dotyczącej kolejności powstaniaEwangelii.Ciekawą polemikę z prof. Węcławskim przeprowadził ks. drGrzegorz Strzelczyk, który pytał o źródła, na podstawie których teologz Poznania oparł swoje przemyślenia:...pytania zostają postawione w ramach perspektywy czysto historycznej -Węcławski wielokrotnie zaznacza, że do niej pragnie się ograniczyć -a więc takiej, która metodycznie dystansuje się od danych, których uznanie" T. Węcławski, Zanikająca opowieść, „Tygodnik Powszechny", 26 lutego 2008.


wymaga decyzji wiary. Nie chodzi zatem w pierwszym rzędzie o analizę naturyteologicznej. (...) Rekonstrukcja zaproponowana przez Węcławskiegorodzi dość liczne wątpliwości, na poziomie podejścia do źródeł. Przedewszystkim: jeśli dziś cokolwiek możemy o Jezusie powiedzieć, to wyłączniedlatego, że wspólnota wierzących wytworzyła i przechowała pamięć o Nim -także w formie pisanych źródeł, czyli Nowego Testamentu. Ci, którzy goredagowali, byli przekonani, że wiernie przekazują wspomnienie Jezusa,a ich interpretacja Jego tożsamości, celów misji itd. jest wyrazem ichdoświadczenia. <strong>Cz</strong>y zatem teza o dość radykalnej rozbieżności między relacjami/teologiąNowego Testamentu a intuicjami samego Jezusa ma charakterczysto historyczny (opiera się na źródłach) czy też raczej ideologiczny(jest źródłom narzucona)? O rozstrzygającym wniosku historycznymmoglibyśmy mówić jedynie wówczas, gdyby niezależne od Nowego Testamentu,co najmniej Jemu współczesne i co najmniej tak samo wiarygodnehistorycznie źródła to jednoznacznie potwierdziły. Takich źródeł brak 1 .REKONSTRUKCJA CZY KONSTRUKCJA?INTERPRETACJA CZY REINTERPRETACJA?Na ile teologiczne poglądy prof. Węcławskiego, jego metodyrekonstrukcji i stawiane tezy są nowatorskie, spójne i solidnie umocowanenaukowo w źródłach? <strong>Cz</strong>y mogą być powodem zmiany naszego punktuwidzenia na chrześcijaństwo i nasze w nim miejsce?Wobec braku historycznych źródeł, na których opierałby swe analizyprof. Węcławski, wspomniany wyżej ks. dr Strzelczyk logicznie podważawartość jego rekonstrukcji, nazywając ją raczej konstrukcją oraz psychologizującąinterpretacją autora, nie mającą odbicia w zachowanych pismachnowotestamentowych.(...) wątpliwa pozostaje też teza o „wtórnym ureligijnieniu" obrazu Boga -fundamentalna dla proponowanej przez Węcławskiego rekonstrukcji relacjiJezus - chrześcijaństwo. Zauważmy, że milczącym założeniem tej tezy jestpewność istnienia jakiegoś przedreligijnego obrazu Boga w doświadczeniui nauczaniu Jezusa. Problem w tym, że w źródłach nie odnajdujemy jego śladu.1G. Strzelczyk, Ku możliwemu, „Tygodnik Powszechny", 19 lutego 200K.


Teza ta oparta jest też, w ramach rekonstrukcji Wacławskiego, naspecyficznej interpretacji wydarzeń paschalnych. Proces wywyższeniaJezusa, prowadzący do sformułowania wniosku o jego boskiej tożsamości,miat być próbą interpretacyjnego przezwyciężenia traumy wywołanejśmiercią Mistrza, ucieczką uczniów i związanym z tym poczuciem winy.Jedynym doświadczeniowym komponentem tego, co Nowy Testament opisujejako spotkania ze Zmartwychwstałym, miałyby być zwykłe sytuacje -jakspotkania z ubogimi - w których uczniowie odtwarzają postawę Jezusa.Rodzi się nieodparcie pytanie, czy taka psychologizująca interpretacja jestoparta na źródłach, czy też zostaje na nie nałożona a priori. Nawet najstarszewarstwy tradycji nowotestamentalnych nie wskazują na to, byprzekonanie, że Jezus żyje, ukształtowało się jako wniosek z codziennych,powtarzalnych doświadczeń. Chodziło raczej o jednorazową serię doświadczeńzupełnie wyjątkowych, trudnych do przyjęcia (pierwszą reakcją jestniedowierzanie).Nie ma tu miejsca na twórczą aktywność interpretacyjną. Refleksjaprzychodzi raczej później, w postaci wnioskowania, dla któregozmartwychwstanie stanowi przesłankę. Jeśli Chrystus żyje, to prawdziwiejest Mesjaszem i jesteśmy w Nim zbawieni. Dalszy rozwój teologicznynastępował w wierności tej intuicji. Oczywiście - w ramach rekonstrukcjiczysto historycznej można metodologicznie abstrahować od wiaryw zmartwychwstanie. Ale stwierdzenie, że doświadczenie uczniów musiałomieć inny charakter niż opisywany w źródłach, trudno uznać za rzetelnywniosek historyczny.Wobec wielu punktów proponowanej przez niego rekonstrukcjirodziła się we mnie podobna wątpliwość: to jeszcze rekonstrukcja czy raczejjuż konstrukcja, oparta na pewnej z góry założonej wizji samoświadomościJezusa?"Podobne wątpliwości wyraża także ks. prof. Henryk Witczyk,wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Biblistów Polskich. Jego sprzeciwbudzą twierdzenia prof. Węcławskiego, że „siłą jednoczącą uczniów jestinspirowana tekstami Starego Testamentu Piotrowa interpretacja śmierciJezusa i pustego grobu, a nie zjawienie się zmartwychwstałego Jezusa". Jak8Tamże.


utrzymuje podczas swych wykładów poznański teolog, „w kręgu Piotra -najprawdopodobniej za sprawą jego samego - pojawia się interpretacja tejwieści (o pustym grobie) w dostępnych kategoriach starotestamentowych:sprawiedliwy żyć będzie - to Bóg podniósł Jezusa z martwych". Tymczasem- według ks. Witczyka - analiza tekstów testamentowych przeczytakiej rekonstrukcji:(...) wieść o pustym grobie nie jednoczyła, lecz budziła strach, a nawetrozpraszała uczniów. „ One wyszły i uciekły od grobu; ogarnęło je bowiemzdumienie i przestrach. Nikomu też nic nie oznajmiły, bo się bały" (Mk16,8). Słowa niewiast „wydały się Jedenastu i wszystkim pozostałym czczągadaniną i nie dali im wiary" (Łk 24,9n.). Tomasz na wieść ,, WidzieliśmyPana" (prachrześcijańskie credo) reaguje brakiem wiary - chce Go samzobaczyć i dotknąć (J 20,25; por. w. 18). A gdy się zebrali w wieczerniku,„ drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami" (J 20,19) - bali się, że spotkaich los Jezusa. Dlatego też zaczęli uciekać z Jerozolimy, choćby doEmaus (Łk 24,13) czy do Galilei (Mt 28,16; Mk 16,7), a wieść o pustym grobieJezusa coraz bardziej ich przerażała (Łk 24,22-24).(...) Wywyższanie Jezusa nie dokonywało się w głowach uczniów.Nie dochodzili do poznania Go jako zmartwychwstałego Pana i SynaBożego w trwającym kilkadziesiąt lat długim procesie, jak twierdziWęcławski. Już najstarsze wyznania wiary, podzielane przez ogół wierzących,a pochodzące z końca lat 30. 1 w. (!), jasno mówią że „zmartwychwstałi ukazał się Piotrowi" (1 Kor 15,4n. - wspólnota antiocheńska) (...)Źródłem tej wiary jest widzenie zmartwychwstałego cieleśnie Jezusa - takw przypadku Piotra, Jakuba, Dwunastu, kobiet, jak i Pawła. Interpretowaniewszystkich świadectw o nich jako wtórnie zbudowanych opowiadańmających uzasadnić wcześniejsze wewnętrzne przekonanie o wywyższeniuJezusa (niewidzialnym i czysto duchowym) nie wytrzymuje krytyki i jestbanalizacją tego, co najbardziej oryginalne i nowe w historii zbawienia " i .Z dwoma cytowanymi polemistami zgadza się także trzeci -ks. prof. Henryk Seweryniak. Odwołuje się przy tym do dorobku" H. Witczyk, Nowa rekonstrukcja starej tezy, „Tygodnik Powszechny", 11 marca2008.


ewangelickiego biblisty Gerda Theissena, którego poglądy stanowiły bazędla teologii poznańskiego profesora. Seweryniak pisze, że zdaniemWęcławskiego:Proces wywyższenia Jezusa, prowadzący do sformułowania wniosku0 Boskiej tożsamości Jego osoby, miał być próbą interpretacyjnegoprzezwyciężenia traumy wywołanej śmiercią Mistrza, ucieczką uczniów1 związanym z tym poczuciem winy. Tomasz Węcławski powtarza w tymmiejscu tezy innych badaczy, od Straussa poczynając, po Marxena i Ludemanna.Ks. Strzelczyk słusznie pyta, czy jego interpretacja jest oparta naźródłach, czy też zostaje na nie nałożona a priori. Nawet często przywoływanyprzez Węcławskiego Theissen stwierdza, że Nowy Testamentprzekazuje wiarygodny zapis wyjątkowych doświadczeń, pojedynczychi grupowych spotkań ze Zmartwychwstałym (por. Der historische Jesusj(...) Słowem: to, co tworzy Tomasz Węcławski, to już jego własna konstrukcja,a nie rekonstrukcja, oparta na egzegetycznych i np. archeologicznychposzukiwaniach. .. nTomasz Węcławski w cyklu swych wykładów zatytułowanychUniwcrsum wczesnych chrześcijan - rekonstrukcja i znaczenie krytycznezaprezentował socjologiczno-psychologiczną interpretację narodzin chrześcijaństwa,sformułowaną w latach 1977-1996 przez Theissena. Jak dowodziks. prof. Witczyk tezy te nie były nowatorskie, ponieważ już w 1778 rokuw rękopisie O celu Jezusa i jego uczniów H.S. Reimarus pisał, że:...należy odróżniać cel Jezusa od celu uczniów, a naukę apostołów odtego, czego nauczał Mistrz z Nazaretu. Różnica rzuca się w oczyw okrzyku: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?" (Mk 15,34),który wskazywałby, iż Ukrzyżowany nie osiągnął celu, ponieważ nie byłonim odkupienie ludzkości, jak będą głosić uczniowie, ale wyzwolenieŻydów z niewoli rzymskiej. Według Reimarusa, Jezus miałby byćżydowskim mesjaszem politycznym, uczniowie natomiast najpierwwykradli Jego zwłoki, a następnie zmyślili nowinę o zmartwychwstaniui pozyskali w ten sposób stronników. Reimarus twierdzi zatem, że10H. Seweryniak. Zanikająca odpowiedź, „Tygodnik Powszechny", 29 lutego 2008.


chrześcijaństwo powstało dopiero po śmierci Jezusa na skutek działaniazawiedzionychuczniów".Problem polega na tym, że zarówno XX-wieczne twierdzeniaTheissena, jak i XVIII-wieczne Reimarusa nie miały wówczas i nie mająrównież dzisiaj żadnego uzasadnienia w istniejących źródłach.JEZUS - BÓG CZY CZŁOWIEK?Osobnym zagadnieniem jest u Węcławskiego negacja boskościChrystusa i uczynienie z Niego „osoby z porządku boskiego" przez powstające„władze struktur" rozwijającego się Kościoła.Spróbujmy dociec, skąd takie twierdzenie pojawiło się u poznańskiegoteologa.Jeżeli prof. Węcławski opiera się głównie na (zdaniem części biblistównajstarszej) Ewangelii Marka, która kończy się na ucieczce przestraszonychkobiet z pustego grobu Chrystusa (rozdział 16,8), a o kolejnychwersetach 16,9-20 wiemy z badań zachowanych manuskryptów, że nie maich w dwóch zachowanych najstarszych rękopisach Ewangelii Marka, tootrzymujemy w skutek tego samonarzucającą się sugestię, że dalsza częśćjest niestety nieautentyczna i została domyślona i dopisana przez gorliwychapostołów i wyznawców. Ponadto rzeczywiście nie możemy zanegowaćfaktu, że w pozostałych (poza Janową) Ewangeliach Jezus nazywasiebie Mesjaszem lub Synem <strong>Cz</strong>łowieczym, natomiast nie mówi nigdziewprost o swoim boskim pochodzeniu równym Bogu Ojcu. Jeżeli jednak -o czym już wspomnieliśmy - nie można w świetle obecnych badań, jednoznacznieuznać Ewangelii Marka za najstarsze zachowane źródło orazierwowzór innych Ewangelii, to nie mamy także podstaw, żeby pomijaćlub negować informacje zawarte w pozostałych Ewangeliach. Stąd niemożemy odrzucić fragmentów Ewangelii Jana, w których Jezus mówio sobie jednoznacznie: ^ J ^ ^„Ja i Ojciec jedno jesteśmy" (J 10,30).11H. Witczyk, dz. cyt.


„Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znaciei zobaczyliście.Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więcmówisz: «Pokaż nam Ojca?» <strong>Cz</strong>y nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu,a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam odsiebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. WierzcieMi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie - wierzcieprzynajmniej ze względu na same dzieła!" (J 14,7 oraz J 14,9-11).Należy też dodać, że sam Jezus domagał się już od swoichniedowierzających początkowo słuchaczy wiary w Niego. Świadczą o tymnastępujące fragmenty z Ewangelii Jana:„Badacie Pisma, ponieważ sądzicie, że w nich zawarte jest życie wieczne:to one właśnie dają o Mnie świadectwo. A przecież nie chcecie przyjść doMnie, aby mieć życie" (J 5,39-40).„Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie!(J 14,1)"Nie wolno nam też odrzucić najsilniejszego zawartego w Ewangeliachświadectwa człowieka ukazującego boskość Jezusa, zawartegow słowach Tomasza Didymosa, który po włożeniu ręki w ślady ranzmartwychwstałego Jezusa woła: „Pan mój i Bóg mój!" (J 20,28).Dodatkowo mamy jeszcze świadectwo establishmentu żydowskiego,który ustami kapłanów mówi do Jezusa:„Odpowiedzieli Mu Żydzi: «Nie chcemy Cię kamienować za dobry czyn,ale za bluźnierstwo, za to, że Ty będąc człowiekiem uważasz siebie zaBoga»" (J 10,33).A także:„Dlatego więc usiłowali Żydzi tym bardziej Go zabić, bo nie tylko niezachowywał szabatu, ale nadto Boga nazywał swoim Ojcem, czyniąc sięrównym Bogu" (J 5,18).


<strong>Cz</strong>y więc Jezus wiedział, że jest Bogiem? <strong>Cz</strong>y miał świadomośćwłasnej boskości? Ciekawe ujęcie tego tematu przedstawił dominikanino. dr Wiesław Szymona:Spory chrystologiczne rzeczywiście wciąż trwają i wszystkie mają jednozasadnicze źródło. Od samego początku - od powstania Nowego Testamentu- nieustannie ścierają się w Kościele dwa spojrzenia, dwa sposobymówienia o Jezusie: jedno - synoptyków (świętych Marka, Łukaszai Mateusza), a drugie - św. Jana.Te dwa spojrzenia reprezentowane są w teologii przez dwie szkoły:antiocheńską i aleksandryjską. Powstały one w starożytnym Kościelei wzięły swoje nazwy od miast, w których się narodziły - od syryjskiejAntiochii i egipskiej Aleksandrii.W Antiochii, gdzie prezentowano spojrzenie synoptyków, akcentowanoczłowieczeństwo Chrystusa. Hasłem stało się sformułowanie Homoassumptus, czyli „ człowiek (został) przyjęty " przez Słowo. Trzeba jednakzauważyć, że już w samym tym sformułowaniu kryje się pewne niebezpieczeństwo.Bo kim jest człowiek? Jest osobą. Można więc dojść downiosku, że w momencie Wcielenia, człowiek, w którego wcieliło się Słowo,jako osoba już istniał. Jak zatem to się odbyło? <strong>Cz</strong>yżby do istniejącej osobydołączyła osoba Słowa Przedwiecznego i obie w Chrystusie trzymają się zaręce, patrząc sobie w oczy? To przecież herezja...To właśnie głosił Nestoriusz:Maryja nie urodziła Boga, tylko człowieka, a w Chrystusie istniałydwie osoby.Właśnie. Choć dziś historycy i teologowie spierają się, czyprzypisywane mu poglądy, które słusznie potępił Sobór w Efezie, rzeczywiściebyły jego poglądami; co za tym idzie: czy Nestoriusz naprawdębył heretykiem.A druga szkoła? Szkoła aleksandryjska, jak wspomniałem,inspirowała się teologią św. Jana Ewangelisty. Całe chrześcijaństwozachodnie, począwszy od św. Augustyna, przez św. Tomasza, właściwie podzień dzisiejszy, poszło za nią. To teologia, której symbolem stało się sformułowanie:Verbum caro, czyli Słowo (stało się) ciałem. W tym ujęciu niema żadnego problemu z bóstwem Chrystusa, gorzej jest z Jegoczłowieczeństwem, które jakby trochę się rozmywało. Słowo tak przyjęłoi tak przemieniło ciało, że pojawiło się niebezpieczeństwo przesadzenia


w drugą stroną. I w pewnym momencie rzeczywiście tak się stało. W V w.mnich Eutyches stwierdził, że w chwili Wcielenia Chrystus został tak przehóstwiony,że właściwie znikło jego człowieczeństwo. Powstała w Nim jednanatura - gr. mone physis (stąd nazwa herezji: monofizytyzm).(...) Przyjęcie spojrzenia aleksandryjskiego, co miało miejsce naZachodzie, stwarza jednak pewien trudny do rozwiązania problem ludzkiejwiedzy Jezusa.<strong>Cz</strong>y Jezus wiedział od początku. Kim jest, jaka jest Jego misja?W swojej naturze boskiej oczywiście, posiadał wszechwiedzę, takjak cala Trójca Święta, natomiast jako w pełni człowiek powinien posiadaćnormalną, ograniczoną wiedzę ludzką.Tutaj jednak pojawił się św. Augustyn ze swą zasadą doskonałościodnoszoną do wiedzy Jezusa. Twierdził, że każda niewiedza jest skutkiemgrzechu i ma w sobie coś grzesznego. Co z tego by wynikało? To, że Jezusowi-czlowiekowinie można przypisać żadnej niewiedzy.Sw. Tomasz przyjął również orientację aleksandryjską, starał sięjednak być bardziej umiarkowany od współczesnych mu teologów, mnożącychniemal w nieskończoność rodzaje ludzkiej wiedzy Jezusa. Przyjął, żeistniały w Nim tylko trzy rodzaje wiedzy. Pierwszy z nich to wiedza widzeniauszczęśliwiającego - taka, jaką posiadają w niebie święci. Nie jest towszechwiedza boska, ale ludzka wiedza, którą Jezus posiadał od momentunarodzin. Dzięki niej miał świadomość, kim naprawdę jest (Synem Bożym)i jaką ma do spełnienia misję. Drugi rodzaj wiedzy to wiedza wlana. Możnapowiedzieć, że wiedza ta „spada z nieba", w umyśle pojawiają się, bezpracy i wysiłku, pewne gotowe pojęcia. Sytuuje się ona między wiedząwidzenia uszczęśliwiającego a - tu dochodzimy do trzeciego rodzaju -wiedzą nabytą. Dwa pierwsze rodzaje wiedzy mają charakter nadprzyrodzony,są darem łaski, a trzeci ma charakter przyrodzony, naturalny.Skoro posiadał wiedzę nabytą, oznacza to, że jednak się uczył...Tak, ale św. Tomasz twierdził za św. Augustynem, że Jezus nie mógłsię uczyć od innych łudzi, nawet od swojej Matki, to bowiem uwłaczałobyJego doskonałości. Jest przecież Słowem wcielonym, przyszedł na świat,żeby być powszechnym Nauczycielem, uczyć wszystkich i wszystkiego. Jakżewięc mógłby się uczyć od kogoś? Przecież to nie wypada.Według zasady doskonałości, Jezus wiedział wszystko o wszystkim:ile jest gatunków zwierząt, roślin, jak każde z nich jest zbudowane;


znał wszystkie języki, wiedział, ilu jest łudzi i co dzieje się z konkretnymczłowiekiem. Całą tę wiedzę zdobył jednak wyłącznie własnymi siłami,niczego od nikogo się nie ucząc. Nie mógł czegoś nie wiedzieć, bo nie byłow nim tej konsekwencji grzechu. Ta zasada zdominowała podręcznikowąchrystologię aż po nasze czasy.A co uważali antiocheńczycy?Wyznawali zasadę kenozy, od gr. ekenosen - ogołocił (siebiesamego) (Fłp 2,6-7). Według niej, skoro Jezus posiadał prawdziweczłowieczeństwo, to jak każdy człowiek, uczył się od rodziców i innych łudzi,stopniowo dochodził do zrozumienia swojej zbawczej misji.<strong>Cz</strong>y to znaczy, że umierając na krzyżu, nie wiedział, za kogokonkretnie oddaje życie; że nie miał przed oczyma każdego z nas?Zgodnie z zasadą doskonałości - wiedział. Zgodnie z zasadąkenozy - umarł za wszystkich, ale nie wszystkich musiał mieć przed oczyma.Mówimy tu ciągle o wiedzy ludzkiej, bo jeśli chodzi o boską, to nie ma żadnegoproblemu: Bóg wie wszystko " l2 .Powyższe dylematy gnębiły już starożytnych, dlatego w czasie IVsoboru powszechnego w Chalcedonie w 451 roku ustalono ostateczniewiarę dotyczącą istnienia dwóch natur w Chrystusie, boskiej i ludzkiej,z założeniem, że jednocześnie jest On jedną Osobą. Profesor Węcławskipodważa dogmat chalcedoński, pisząc na stronach internetowych PracowniPytań Granicznych:;: ::Zauważmy jednak, że również wiara w jedność bóstwa i człowieczeństwaw Chrystusie - w postaci, w jakiej została wyznana przez wielkie soborystarożytności, a w szczególności przez Sobór Chalcedoński (451) - zabraniatraktowania ludzkiej historii Jezusa inaczej, niż jakiejkolwiek innejludzkiej historii. Taki jest przecież sens odnoszącego się zarówno do bóstwa,jak i do człowieczeństwa Chrystusa sformułowania „asynchytos,atreptos" (bez pomieszania, bez zmiany) w formule chalcedońskiej.Pierwsze z tych określeń wyklucza wszelką choćby tylko cząstkowątożsamość między istnieniem Bożym i istnieniem ludzkim. Bóg i człowiekróżnią się od siebie - i to bezwzględnie - także we wzajemnym12W. Szymona OP, <strong>Cz</strong>y Jezus wiedział, że jest Bogiem?, „List", 21 listopada 2007.


zjednoczeniu. Określenie drugie mówi, że rzeczywistość Boga i rzeczywistośćczłowieka pozostają również w tym zjednoczeniu każda tym, czymkażda z nich jest sama w sobie. Ani Bóg w zjednoczeniu z człowiekiem niejest mniej (lub więcej) Bogiem, ani człowiek w zjednoczeniu z Bogiem niejest czymś więcej (lub mniej) niż tym oto człowiekiem. Oznacza to w konsekwencji,że ludzkie życie Jezusa nie różni się od każdego innegoludzkiego życia niczym takim, co kazałoby na jego widok powiedzieć: otoBóg, lub choćby tylko ostrzegało przed powiedzeniem: oto człowiek, jakinni. Oznacza to dalej, że człowiek Jezus pozostaje całkowicie autonomicznyw swoim ludzkim czuciu, rozumieniu i działaniu. (...) Kiedy na życieJezusa z góry patrzymy z perspektywy jego absolutnej wyjątkowości, onosamo jako jedno, własne życie człowieka traci znaczenie. Inaczej mówiąc:jego słowa i czyny z natury rzeczy mają wtedy znaczenie jako słowa i czyny„ wcielonego Syna Bożego " (sięgające tym samym natychmiast poza to,czego on sam jako człowiek mógł dotknąć), a nie jako jego własne słowai czyny, wypowiedziane i dokonane w tym oto miejscu i w tym oto czasie.Dziwna podwójna paradoksalność takiej sytuacji polega na tym, że utrataznaczenia własnego życia Jezusa za sprawą odczytania go w świetle jegoabsolutnej boskiej wyjątkowości usuwa natychmiast podstawę dla tejżeboskiej wyjątkowości Jezusa. Cokolwiek powiemy o ,, wcielonym SynuBożym ", ma przecież sens tylko wtedy, kiedy mówimy tym samym o życiutego oto jednego i jedynego człowieka, Jezusa z Nazaretu, w jego własnej,jedynej i osobnej ludzkiej historii. Inaczej, pojęcie „ wcielenia " staje siępuste".BÓG WIARY I BÓG FILOZOFÓWOprócz problemu Jezusa u prof. Węcławskiego pojawia się teżwykraczający daleko poza chrystologię problem filozoficznego pojęcia„Boga". Na wspomnianych już stronach internetowych PPG pisze on:Nawet Boże imiona teologii objawionej powinniśmy zgodnie z duchemradykalnego apofatyzmu [przekonanie, że o Bogu łatwiej powiedzieć, czym nie" T. Węcławski, B.A. Pokorska, Jezus Przyjacielem Grzeszników, strony internetowePracowni Pytań Granicznych.


jest, niż czym jestj porzucić, skoro dopiero kiedy przestajemy się z nimi wiązać,może się wypełnić to, co one nam obiecują: doświadczenie Bożej obecności".Z kolei w „Tygodniku Powszechnym" prof. Węcławski pisze:Stajemy wobec sprawy nierównie istotniejszej: wobec pytania o to miejscewewnątrz ludzkiej egzystencji, które pozwala czy też każe ludziom w ogólemówić o Bogu.Hhtek.Kiedy pytamy o to miejsce, nie jest wcale najważniejsze rozstrzygnięcie,czy „obiektywnie" istnieje jakiś byt / porządek bytu, który możnaoznaczać słowem „Bóg" - niezależny od naszego istnienia i wobec niegotranscendentny, wchodzący w kontakt z naszą egzystencją za sprawą swojejwłasnej sprawczości. Istota rzeczy leży w samym dostępie do tego miejscanaszej egzystencji, w którym pojawia się „sprawa Boga"'\Takie postawienie sprawy wywołało zdecydowany sprzeciwabp. Józefa Życińskiego, który wskazał na wewnętrzny błąd logiczny kryjącysię w rozumowaniu Węcławskiego:...nie wolno zacierać różnic między osobistymi odczuciami a udowodnionymwnioskiem. Mam wrażenie, że prof. Tomasz Węcławski przechodzi nad tymdo porządku dziennego, gdy (...) twierdzi: „nie jest wcale najważniejszerozstrzygnięcie, czy «obiektywnie» istnieje jakiś byt (...) który możnaoznaczać słowem Bóg".Co to znaczy, że „niejest wcale najważniejsze ", czy istnieje Bóg?Dla kogo nie jest najważniejsze? Dla ludzkości? Dla kultury? Dla PracowniPytań Granicznych U AM? <strong>Cz</strong>y może tylko dla Autora tych słów? Cokolwiekby się odpowiedziało, tę wypowiedź trzeba uściślić i uzasadnić. Byłobyprzejawem nonszalancji, gdybyśmy usiłowali przekonywać do tezy, że istnienieBoga jest mało ważne, męczenników rzucanych w Rzymie na pożarcielwom lub więźniów lagrów i obozów koncentracyjnych, którzy usiłowaliocalić wiarę w sens, wołając z głębi bólu do milczącego Boga"'.141516Cyt. za: A. Szostkiewicz, Jezus, Bóg Ulub człowiek, „Polityka", 15 marca 2008.T. Węcławski, Zanikająca opowieść, „Tygodnik Powszechny", 26 lutego 2008.J. Życiński, Ja jestem Interpretacja, „Tygodnik Powszechny", 6 marca 2008.


Ciekawe rozróżnienie pomiędzy filozoficznym pojęciem Boga(„Bóg filozofów") a Bogiem żywym działającym w życiu człowieka („Bógwiary"), mogące być odpowiedzią na tezy prof. Węcławskiego, przedstawiłobecny papież Benedykt XVI w wydanej po raz pierwszy jeszczew 1968 roku książce Wprowadzenie w chrześcijaństwo:Wczesne chrześcijaństwo dokonało wyboru i oczyszczenia przezopowiedzenie się za Bogiem filozofów, przeciwko bóstwom pogańskim.Gdy powstało pytanie, któremu z bogów odpowiada Bóg chrześcijański- czy może Zeusowi, Hermesowi czy Dionizosowi, odpowiedź brzmiałażadnemu z nich. Żadnemu z bogów, do których się modlicie, tylkowyłącznie temu, do którego się nie modlicie, Najwyższemu, o którymmówią wasi filozofowie.(...) sam świat starożytny zdawał sobie dobrze sprawę z dylematuBoga wiary i Boga filozofii. Między mitycznymi bogami różnych religiii filozoficznym poznaniem Boga wzrastało w biegu dziejów coraz większenapięcie, przejawiające się w krytyce mitów podejmowanej przez filozofów,która zmierzała do obalenia klasycznego mitu homeryckiego i zastąpieniago nowym mitem, odpowiednikiem późniejszego Logosu.Fakt, że rozum i pobożność coraz bardziej się rozchodziły, że bógwiary oddzielał się od Boga filozofów, oznaczał wewnętrzne załamanie sięstarożytnej religii. Religia starożytna nie poszła drogą Logosu, tylko trwałaprzy micie, chociaż widziała, że nie ma w nim prawdy. Dlatego upadek jejbył nieunikniony. (...) wiara chrześcijańska opowiedziała się za Bogiem filozofów,to znaczy przeciw mitowi uświęconemu zwyczajem, za samąprawdą bytu.(...) Opowiadając się za Bogiem filozofów i głosząc konsekwentnie,że jest On Bogiem, do którego można się modlić i który przemawia doczłowieka, nadała temu Bogu filozofów zupełnie nowe znaczenie. Ów Bógpojmowany przedtem w sposób nieoznaczony, jako najwyższe ostatecznepojęcie, rozumiany jako czysty byt lub czysta myśl, która krąży wieczniezamknięta w sobie i niczego człowiekowi i jego małemu światu nie użycza,ten Bóg filozofów, którego absolutna wieczność i niedostępność wykluczająwszelki stosunek do tego. co zmienne i co się staje, ukazuje się terazw wierze jako Bóg ludzi, który nie jest tylko myślą myśli, wieczną matematykąwszechświata, ale jest mocą stwórczej miłości.


W tym sensie istnieje w wierze chrześcijańskiej to, czego doświadczyłPascal owej nocy, gdy na kartce, którą potem nosił zaszytą w ubraniu,napisał słowa: „Ogień, Bóg Abrahama, Bóg Izaaka, Bóg Jakuba" a nie„ Bóg filozofów i uczonych ".Bóg filozofów odnosi się zasadniczo tylko do siebie, jest czystą,kontemplującą samą siebie myślą. Boga wiary określa się zasadniczo zapomocą kategorii relacji (stosunku). Jest stwórczą wielkością obejmującącałość. Przez to powstaje nowy obraz i porządek świata. Najwyższą możliwościąistnienia nie jest już zamknięcie się w sobie, samowystarczalnośći oparcie się na sobie tylko. Najwyższy sposób istnienia zawiera raczej elementrelacji, bo Najwyższa Istota nie okazuje się już absolutną, zamkniętąw sobie autarkią, tylko punktem odniesienia, mocą stwórczą, która wszystkostwarza, utrzymuje i kocha...Bóg filozofii zaś jest czystą myślą, co zakłada, że myślenie i tylkomyślenie jest rzeczą boską.Bóg wiary zaś jako myśl jest miłością. Podstawą jest tu przekonanie:kochać jest rzeczą boską. Logos całego świata, pramyśl stwórcza, jestzarazem miłością. Ukazuje się tu (...) tożsamość prawdy i miłości, które tam,gdzie są w pełni urzeczywistnione nie są dwiema rzeczywistościami stającymiobok siebie czy naprzeciwko siebie, tylko są jednym jedynym Absolutem.Jeżeli chrześcijańska wiara w Boga jest wiarą w rzeczywistośćstwórczej myśli, wyprzedzającej wszystko i utrzymującej świat, to jakowiara w osobowość owej myśli, jest zarazem wiarą w to, że pramyśl, przezktórą pomyślanym bytem jest świat, nie jest świadomością anonimową,nieokreśloną, tylko jest wolnością, miłością stwórczą, osobą.(...) owa myśl stwórcza, jest prawdziwie świadomym siebie myśleniemi zna nie tylko siebie ale i całość tego co przez nią jest pomyślane' 1 .W ten sposób doszliśmy do punktu, w którym wiara i intelekt spotykająsię na nowo w żywym, kochającym, działającym w życiu człowiekaBogu.^flPo przeanalizowaniu spekulatywnych rozważań intelektualnychprof. Węcławskiego z dziedziny teologii, zobaczmy, co mówią na temat" J. Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijaństwo, tłum. Z. Włodkowa, Kraków 2006,wybór cytatów ze s. 138-160.


mSMBoga praktycy: mistycy, stygmatycy, święci Kościoła i ludzie nawróceni,którzy znaleźli osobowego Boga na drodze doświadczeń wewnętrznych,a nie filozoficznych rozważań.ŚWIĘTY OJCIEC PIO - SPOTKANIEZ BOGIEM OSOBOWYM20 września 1918 roku Ojciec Pio, po ośmiu latach od otrzymanianiewidzialnych stygmatów, otrzymał także widzialne znaki Chrystusowychran. Tak opisuje to w liście z 22 października 1918 roku:Było to rankiem dwudziestego ubiegłego miesiąca w chórze, po celebracjiMszy świętej, kiedy zostałem zaskoczony podobnym do słodkiego snuodpoczynkiem. Wszystkie wewnętrzne i zewnętrzne zmysły, a nawet i samewładze duszy, trwały w niewypowiedzianym spokoju. Przy tym wszystkimbyła wokół mnie i wewnątrz mnie absolutna cisza; szybko pojawił się wielkipokój i zgoda na kompletne bycie pozbawionym wszystkiego i spoczynekprzy tym ogołoceniu. Wszystko to wydarzyło się w oka mgnieniu. Podczasgdy to wszystko się dokonywało, ujrzałem przed sobą tajemniczą osobę,podobną do tej, którą widziałem wieczorem 5 sierpnia, różniącą się jedynietym, że tym razem miała ręce i stopy i bok ociekające krwią.Jej widok mnie przeraża; nie potrafiłbym wyrazić tego, coczułem w tamtym momencie. <strong>Cz</strong>ułem, że umierałem i umarłbym, gdyby niePan, który podtrzymał moje serce, które wyrywało mi się z piersi. Widzenieosoby oddaliło się, a ja spostrzegłem, że dłonie, stopy i bok byłyprzebite i sączyła się z nich krew. Spróbujcie sobie wyobrazić mękę, którejwtedy doświadczyłem i doświadczam wciąż nieustannie, prawie każdegodnia. Rana serca wciąż toczy krew, szczególnie od czwartku wieczorem dosoboty. Ojcze mój, umieram z bólu tej męki i następującego po niejzamieszania, które odczuwam w głębi duszy. Obawiam się, że umrę wykrwawiwszysię, jeśli Pan nie wysłucha jęków mego biednego sercaodbierając mi to, co się dzieje. <strong>Cz</strong>y Jezus, który jest tak bardzo dobry,obdarzy mnie tą łaską?..."" Padre Pio da Pietrielcina, Epistolario, t. 1, San Giovanni Rotondo 1992, s. 1093--1095.


Jeżeli postacią, którą widział Ojciec Pio, nie był Jezus Chrystus,nazywany przez samego zakonnika Bogiem i Zbawicielem, to zatemmusimy zapytać: kim była ta Osoba i dlaczego miała ręce, stopy i bokociekające krwią? Musimy także postawić pytanie, skąd wzięły się w tejsamej chwili stygmaty Ojca Pio, tak skrupulatnie badane później przez dr.Festę i innych lekarzy?Jeżeliprzyjmiemy, że była to tylko wizja, to musimyodpowiedzieć sobie na pytanie, czy wizja mogła spowodować zmianysomatyczne w ciele Padre Pio. Oczywiście, możemy ten fakt zintelektualizować,przypisując Ojcu Pio działanie autosugestii, histerii i innychtego typu mechanizmów. Ale żeby stanąć w prawdzie, musimytakże przyznać, że żaden ze znanych nauce i przebadanych pseudostygmatyków,którym udało się mocą histerii i autosugestii wywołaćstygmaty, nie zdołał utrzymać ich na swoim ciele dłużej niż kilkadni, podczas gdy Ojciec Pio nosił je 50 lat, podczas gdy inne jegorany po zabiegach medycznych, które przeszedł (usunięcie guza naszyi czy operacja przepukliny pachwinowej), goiły się w kilka dnipo operacji.Pewnemu profesorowi, który podważał mistyczną genezę stygmatówOjca Pio i przypisywał im tło histeryczne, kapucyn poleciłprzekazać: „Powiedzcie Panu Profesorowi, żeby intensywnie myślał, że jestwołem, a zobaczymy czy od tego wyrosną mu rogi".Widzimy więc, że nie wszystkie doświadczenia w dziedziniereligii poddają się badaniom za pomocą ułomnego intelektu. Pozostajebowiem obszar tajemnicy.EDMUND HUSSERL - FILOZOF SPOTYKABOGAInteresujące w naszym kontekście może wydać sięprześledzenie finału duchowej drogi Edmunda Husserla, twórcyfenomenologii, nazywanego przez Edytę Stein jej ziemskimMistrzem.Edmund Husserl w rozmowie z przyjaciółmi żartował, iż Kościół katolickipowinien go kanonizować, bowiem, choć sam nie był człowiekiem


wierzącym, to jednak wielu jego uczniów i ludzi z jego otoczenia przyjęłoświadomiechrześcijaństwo.(...) Husserl, z pochodzenia Żyd, został wykształcony w protestantyzmie,pozostał niewierzący, ale przyznał, że Kościół katolicki znalazłw Edycie Stein „neoscholastyczkę najwyższej jakości".zostawało jedynie zainteresowanie wynikiem własnego badania.Idea! Boga-Prawdy Husserla był ideałem filozoficznym i pośmierćuważał i przygotowywał się do niej w postawie bardziej sokratejskiejniż chrześcijańskiej.ifik.Agonia Husserla od Wielkiego <strong>Cz</strong>wartku, 14 kwietnia 1938 roku,do 27 kwietnia.W tym samym okresie Edyta Stein, przygotowywała się do swojejwieczystej konsekracji, która nastąpiła 21 kwietnia. Wszystko wydarzyło sięw ciągu dwóch tygodni: przed i po Wielkanocy 1938 r.„Dzień po pierwszych ślubach otrzymałam liścik od pani Husserl, w którymdonosiła mi o wypadkach z wieczora Wielkiego <strong>Cz</strong>wartku ".Po południu 14 kwietnia, Wielki <strong>Cz</strong>wartek:- Żyłem jak filozof pragnę umrzeć jak filozof...Nieco później, rozmowa z siostrą pielęgniarką:- <strong>Cz</strong>y można dobrze umrzeć?- Tak, w głębokim pokoju.-Alejak?- Dzięki lasce Jezusa Chrystusa, naszego Zbawiciela.- Trzeba modlić się za mnie.Około dziewiątej wieczorem, w Wielki <strong>Cz</strong>wartek (jest to wiadomość, którążona napisała Edycie):- Bóg przyjął mnie w swojej łasce, pozwolił mi umrzeć...Od tej chwili więcej nie mówił o swoim dziele filozoficznym i stal się jakbypodniesiony na duchu.Wielki Piątek rano:- Jakże pięknym dniem jest Wielki Piątek! Chrystus wszystko nam przebaczył.^Hr- Bóg jest dobry! - mówi pielęgniarka.Tak. jest dobry, ale jest także niepojęty i to dla mnie jest wielką próbą.Powiadał, że widział światła i ciemności, a następnie znowu światło.W śpiączce pozostał aż do 27 kwietnia (piątek).Także


Tego dnia, zwracając się do swojej pielęgniarki, wykrzyknął: Widziałem coścudownego: szybko, proszę zapisać!, i wyzionął ducha.Także pani Husserl później stalą się katoliczką)''.Jak widać na powyższym przykładzie, sposób poszukiwań Bogai podejście do wyników własnych badań, jako niezależny obserwator,w przypadku Węcławskiego bardzo przypomina filozoficzną drogę EdmundaHusserla, która zakończyła się w momencie doświadczenia spotkaniaz Bogiem Osobowym. Widzimy więc, że doświadczenie spotkania Boga,przekracza w sposób oczywisty efekty poszukiwań intelektualnych,prowadzących jedynie do pojęć typu „uniwersalizacja" czy też „wtórne ureligijnienie".JACQUES VERLINDE - OD MAHARISHIMAHES YOGI DO JEZUSA CHRYSTUSAJacques Verlinde, naukowiec z doktoratem z chemii nuklearnej,były uczeń hinduskiego guru Maharishi Mahes Yogi, jest obecnie mnichemi kapłanem w założonej przez siebie wspólnocie Rodziny św. Józefa. Jegoświadectwo rzuca także światło na sposób działania Boga w życiuczłowieka.Miałem 20 lal (...) Byłem młodym naukowcem i przygotowywałem doktoratz chemii ijizyki. Któregoś dnia zostałem zaproszony na medytację transcendentalną.Doświadczenie to wywarło na mnie bardzo silne wrażenie.Postanowi/cm dotrzeć do guru, który stal za stosowaną przeze mnie techniką.Pojechałem więc do Hiszpanii. Guru Maharishi Mahes Yoga bardzomnie polubił i zajął się mną. Za jego namową skończyłem doktorat,powróciłem do niego i stałem się jego uczniem, czyli brahmaczarinem,i byłem z nim zawsze i wszędzie. Mogłem spędzić z nim długi okres czasuw Himalajach - w miejscu, gdzie on sam nauczył się wszystkich techniki w miejscu, dokąd niewielu Europejczyków w ogóle dociera.Przeszedłem bardzo intensywną praktykę i zdobyłem różnedoświadczenia. Mogłem też przeżyć i zobaczyć, dokąd naprawdę prowadzą" Na podstawie: A. Sicari, Nowe Portrety Świętych - Błogosławiona Edyta Stein.


praktyki jogi - przedstawiane ludziom Zachodu jako zupełnie niegroźne.<strong>Cz</strong>akramy zostały już otwarte, przyswajałem wszystko niezwykle szybkoi pozwoliło mi to dotrzeć bardzo daleko.Doświadczenia te miały przynieść mi wyzwolenie, tymczasemrodziły we mnie pewien niedosyt. W całym tym zamieszaniu nie znikabowiem z ludzkiego serca pragnienie miłości. Jeżeli człowiek łączy się zewszystkim, miłość nie może zaistnieć. Ona nie może być przeżywanaw całkowitej samotności. By kochać, muszą być dwie osoby. Miłość jestczymś międzyosobowym - podczas gdy nirwana, moksa i samadhi sądoświadczeniami całkowitej samotności. Serce ludzkie jest stworzone domiłości, Bóg powołał nas do miłości. Pośród tych wszystkich doświadczeńcoś mnie niepokoiło i krzyczało w stronę tego TY, tak bardzo upragnionego.Myślę, że w sercu tego niezaspokojenia czekał na mnie Pan. Przybył On, bymnie uchwycić poprzez okoliczność zupełnie przypadkową. Otóż w otoczeniuguru znajdowały się osoby, których stan zdrowia był bardzo zły, więcguru wezwał lekarzy, aby zbadali ludzi z jego otoczenia. Jedna z osób,którą wezwał, była chrześcijanką i wspomniała mi o Jezusie.Brzmienie Jego imienia przywróciło mi całą świadomośćchrześcijańską. Przypomniało mi o Bogu osobowym, który nie jestjakąś zasadą, mocą kosmiczną, lecz pełnym miłości i do miłości wzywającymmnie TY. Było to zdarzenie decydujące dla mego życia.Zupełnie niespodziewanie wszedłem na drogę, na której znajdował sięJezus. Ukazywał mi się jako TY o wymiarze Boskim, albo raczej jakoJA o wymiarze Boskim, które wzywało mnie osobiście, które mniewołało i czekało, które przyszło do mnie mówiąc: „Jak długo jeszczekażesz mi czekać? " Przyszedł do mnie Pan. To nie ja znałazłem Boga,łecz On sam do mnie przyszedł. Rozpoczęła się droga nawrócenia.Musiałem ponownie wszystko opuścić i iść, krok po kroku, siadamiChrystusa. Ponieważ posiadałem jedynie walizeczkę, szybko opuściłemswego guru - cichaczem, nie podając miejsca mego pobytu.Odszedłem, by szukać Boga na nowej drodze, która się przede mnąotworzyła. Zrozumiałem w swym sercu, że chodzi o uczciwość,o szczere, gruntowne poszukiwanie Tego, który pierwszy mnie poruszył.Kiedy wcześniej opuszczałem wszystko, idąc za swym guru, wydawałomi się, że idę odkrywać Boga. Teraz chciałem być wierny temuwłaśnie wyborowi. Wiedziałem, że trzeba mi wszystko opuścić po raz


wtóry i pójść za Tym, który ponownie „ wtargnął" w moje życie. Był to PanJezus 1 ".Komentarz jest tutaj chyba zbyteczny.FELICE CHECCACCI - INTELEKTUALISTAODKRYWAJĄCY GRANICE INTELEKTUNa koniec przytoczmy jeszcze jedno świadectwo - tym razemprof. Felice Checcacciego z Genui, znanego włoskiego orientalisty, pisarzai kompozytora, który przez 40 lat przebywał na Dalekim Wschodzie,prowadził badania porównawcze religii.20J.M. Verlinde, Bóg mnie ocalił, cyt. za:Wróciwszy do Włoch natknął się na książki i artykuły o O. Pio.Zapragnął go poznać.„Przejęty religiami Wschodu doszedłem do przekonania, żechrześcijaństwo pochodzi od braminizmu i buddyzmu. Jednak jeszczeszukałem dowodów. Kiedy wpadły mi do ręki teksty o Ojcu Pio, długorozmyślałem nad nimi, niektóre głęboko mnie wzruszyły ".Pewnej nocy, jakby w półśnie zjawił się Ojciec Pio i powiedział:„ Proszę przyjechać do mnie ". Nie przywiązywałem wagi do tego, uważając,że był to na pewno sen. Jakiś czas później podobna historia i słowa O. Pio:„Oczekiwałem, a pan nie przyjechał".Nie byłbym nadal zwracał na to uwagi, gdyby nie jeszcze jednahistoria, tym razem na jawie, całkiem realnie, wszedł kiedyś do mojegopokoju zakonnik podobny do O. Pio i powiedział: „Jeżeli, nie może panprzyjechać, proszę do mnie napisać ".Zdumienie nie do opowiedzenia. Gęsią skórkę czuję nadal naprzypomnienie tej wizyty. „Eee - pomyślałem rano - Napisanie jednegolistu nie jest znowu tak wielką fatygą". Poza tym dobrze by było dowiedziećsię, co zakonnik myśli o związkach chrześcijaństwa z buddyzmem i braminizmem.W końcu święci są obecni również w tamtejszej filozofii,http://www.ufnal.com/forum2/viewtopic.php?t=128&start=0&postdays=0&postorder=asc&highlight=&sid=570a69efu1 d974049ad9927282e00fd2)


a wszystkie religie są tylko odmiennymi sposobami oddawania czci temusamemu Bogu ".Napisałem do O. Pio, prosząc go o właściwy wybór. Dwa dnipóźniej wewnętrzny glos nakłonił mnie, abym poszedł do kościoła i uregulowałsprawy duszy. Trzydzieści lat nie byłem w kościele, łamałem sięwewnętrznie, gdy znowu posłyszałem w sobie wyraźne słowa: „ Wiary sięnie roztrząsa: albo się ją przyjmuje z zamkniętymi oczami, uznając własnąniemoc przed zrozumieniem jej tajemnicy, albo się ją odrzuca. Nie mapółśrodka. Trzeba wybrać".W tej samej chwili uczony poczuł, jak coś w nim pęka. Nie potrafiłpowstrzymać łez.Wyszedł z kościoła nawrócony.„ Tego dnia wybrałem. A właściwie pomógł wybrać O. Pio. Dziękiniemu powróciłem do wiary ojców ".Kiedy przyjechał do San Giovanni Rotondo, aby przypaść do stópOjcu Pio usłyszał: „ Gdybyś wiedział ile mnie kosztowałeś " 2I .Profesor Checcacci to intelektualista, który uznać musiał istnienierzeczywistości przekraczającej jego intelekt. Uznając wiarygodność tejrelacji, nie możemy zaprzeczyć ani świadectwu włoskiego profesora, anizanegować opisanego faktu bilokacji. W takim razie nie mamy też podstaw,by nie wierzyć słowom Padre Pio: „Wiary się nie roztrząsa: albo się jąprzyjmuje z zamkniętymi oczami, uznając własną niemoc przed zrozumieniemjej tajemnicy, albo się ją odrzuca. Nie ma półśrodka. Trzeba wybrać".PODSUMOWANIEReasumując wszystko, co zostało do tej pory powiedziane natemat teologicznych rozważań poznańskiego profesora, możemy wysnućnastępujące wnioski:Koncepcja filozoficzna prof. Węcławskiego, pomimo faktuwewnętrznej logiki, nie bazuje na żadnych dowodach naukowych i nie jest!lNa podstawie fragmentów: <strong>Cz</strong>. Ryszka, Winnica Padre Pio, Bytom 1996, s. 162;R. Cammilleri, BI. Ojciec Pio, droga do świętości, Wrocław 1999, s. 97-98; A. Pronzato,Ojciec Pio z Piet rekiny. Tajemnica chwalebna, Warszawa 2003, s. 155.


udokumentowana źródłami, potwierdzającymi tezy naukowca, bo takieźródła nie istnieją.W obliczu braku źródeł, wątpliwe staje się nazywanie teologicznychpoglądów prof. Węcławskiego „rekonstrukcją" lub „reinterpretacją",lecz raczej nosi znamiona konstrukcji lub interpretacji.Teolog nie ustosunkowuje się nigdzie do swojej poprzedniej 20-letniejtwórczości (jest autorem kilkudziesięciu prac, w tym najsłynniejszegow Polsce podręcznika chrystologii używanego dotychczas w większościseminariów), jak również nie podaje przyczyn swojej apostazji i negacjipoprzednich poglądów, które głosił jeszcze jako kapłan, co już stanowipewną rysę w całości dorobku i każe pytać o spójność jego poglądów.Tezy Węcławskiego nie są oryginalne, lecz stanowią niecozmodyfikowaną kopię poglądów niemieckiego teologa ewangelickiegoGerda Theissena.Negacja boskości Jezusa Chrystusa, proklamowana przezWęcławskiego, stanowi echo starożytnych sporów chrystologicznych, rozpatrującychte kwestie jeszcze przed Soborem Chalcedońskim w 451 rokui w uzasadnieniu poznańskiego teologa znajduje odzwierciedlenie jedyniew Ewangelii św. Marka, pomijając dostępne dane w pozostałych ewangeliach.Istnienie samego pojęcia zwanego Bogiem nie jest, w ujęciuWęcławskiego, najważniejszym zagadnieniem, którym należałoby się zajmować,co sugeruje, że przedmiot dyskusji jest ważniejszy od jej podmiotu,który może być jedynie „ureligijnioną" wersją zaistniałych wydarzeń.Ponadto Bóg Węcławskiego zdaje się być niedostępnym, zamkniętymw sobie „Bogiem filozofów", nie angażującym się w świat człowieka zapomocą jakiegokolwiek objawienia (bo takie, zdaniem profesora, nie jestmożliwe w kontekście historycznym).Takie postawienie sprawy w świetle tego, co ukazują liczneświadectwa osób kanonizowanych, mistyków, stygmatyków oraz żyjącychjeszcze ludzi zmierzających do świętości, obcujących bezpośrednio z ŻywymBogiem, wskazuje na prawdopodobny brak doświadczenia żywegoBoga przez prof. Węcławskiego. Pokrewne tej tezie, dające wiele do myśleniaspostrzeżenie odnajdujemy w tekście ks. Grzegorza Strzelczyka, którynapisał, że dla Węcławskiego „fundamentalne założenie stanowi przekonanie,że punktem wyjścia analizy rzeczywistości powinno być indywidualne,jednostkowe doświadczenie („doświadczenie podstawowe" - z tego


powodu Węcławski stara się dotrzeć do własnego doświadczeniaJezusa!)"-.Na podstawie przytoczonych świadectw i wyprowadzonychwniosków możemy także przyjąć, że religijne doświadczenie obcowaniaz Bogiem przekracza możliwości analityczne intelektu, który musi zdaćsobie sprawę z własnych ograniczeń poznawczych i skapitulować wobecfaktu rzeczywistego wejścia w obszar mistyki i transcendencji.Na zakończenie przychodzi mi na myśl stwierdzenie cytowanegojuż tutaj stygmatyka św. Ojca Pio, który uczonym i filozofom poszukującymPrawdy i Boga na drodze intelektualnych, filozoficznych rozważańczęsto mówił: „Szukacie Boga w książkach, a odnajdujecie w modlitwie. PoRAFAŁ JABŁOŃSKIf" G. Strzelczyk, Ku możliwemu, „Tygodnik Powszechny", 19 lutego 2008." <strong>Cz</strong>. Ryszka, dz. cyt., s. 77.


HOMO-PROMOczyliMIŁOSZ WYCHĘDOŻONYW liście do PiotraLachmannaJarosławIwaszkiewicz pisał:„U Goethego tomnie zawsze bierze,że sypiał w jednymłóżku z księciemWeimarskim i żerada Ministrów tegowspaniałegoksięstewka gardziłatym lokajem, co sięwkradł w łaskiksięcia przezpieszczoty..."


Jednym z najważniejszych wydarzeńliterackich roku 2007 w Polscebyło, zdaniem wielu krytyków literackich,opublikowanie Dzienników1911-1955 Jarosława Iwaszkiewicza.Najgoręcej dyskutowanym zdaniemowych pamiętników był pewien zapis,który rozgrzał do czerwoności gejowskie portale internetowe. Jedenz nich - Polgej.pl - napisał: „W mediach wrze po ukazaniu się pierwszegotomu Dzienników Iwaszkiewicza, z informacją, że ów pierdoliłnaszego noblistę <strong>Cz</strong>esia Miłosza domyślamy się w co. (...) Od siebiedodamy - za śp. Jerzym Waldorffem, który lubił się tą informacją dzielićz przyjaciółmi przy stole - że Iwaszkiewicz miał ogromnego kutasa, byłalbowiem akromegalikiem, więc miał wsio bolszoje".Porzucając język charakterystyczny dla środowisk gejowskich,przejdźmy do samego zapisu, którego dokonał Iwaszkiewicz w 1955roku: „Każda epoka ma swój styl, nawet w drobiazgach i w innej epocenie można pewnych rzeczy realizować. Mogłem w maju 1936 roku chędożyć<strong>Cz</strong>esia Miłosza w mickiewiczowskiej celi Konrada u Bazylianóww Wilnie. Była cudowna noc z księżycem i słowikami. Rzecz nie dopomyślenia w roku 1824 ani 1954. Gdzie teraz Mickiewicz? GdzieMiłosz, gdzie Iwaszkiewicz?".Miłosz wielokrotnie przyznawał się do swej fascynacji poezjąIwaszkiewicza, ale nigdy do intymnych z nim kontaktów. Pewnym tropemmogą być jego wspomnienia z okresu międzywojennego zamieszczonew Abecadle: „Wilno tym między innymi różniło się od Warszawy, że niebyło tam środowiska gejów, natomiast w Warszawie istniało i niemalutożsamiało się ze środowiskiem literacko-artystycznym. Byłem ładnymchłopcem i kiedy tam trafiłem, uważano mnie, ze zwykłym w tych kołachprozelityzmem, za swojego, tyle że nie uświadomionego i nie chcącegosię przyznać do tej skłonności. Kto zresztą tej skłonności nie ma. Mnienatomiast szczególnie poniżało, kiedy kawiarnia «Ziemiańska» uważałamnie za chłopczyka Iwaszkiewicza. Nie znaczy to, że miałem coś przeciwkoobyczajom moich kolegów, z niektórymi co prawda wyjątkami,jak spowodowanie samobójstwa u młodego robotnika z Powiśla,który zaplątał się w za wysokie sfery".


Dariusz Szreter, komentując ów fragment, napisał: „Mamy tuz jednej strony zaprzeczenie, wręcz oburzenie, na sugestię, iż przyszłynoblista był «chłopczykiem Iwaszkiewicza», a z drugiej stronystwierdzenie «kto tej skłonności nie ma» - z oczywistym «ja też»w domyśle. Nie on jeden zresztą. Witkacy, w uznawanej za biograficznąpowieści 622 upadki Bunga, też opisuje erotyczną przygodę swojegobohatera z księciem Nevermore, w której to postaci krytycyrozszyfrowywali znakomitego polskiego etnologa, Bronisława Malinowskiego.Nazwisko Nevermore (nigdy więcej) sugerować miało, żeten rodzaj przyjemności nie przypadł jednak Bungowi/Witkacemu dogustu. Nie można więc wykluczyć, że i 25-letni w 1936 roku Miłoszprzyjął awanse starszego kolegi po piórze. Mógł to, jak Bungo, uczynićdla eksperymentu. Mógł też zrobić to po trosze z przekory. Cela Konrada,niemal święte miejsce literatury polskiej, doskonale nadaje się nascenerię takiego świętokradczego aktu. Można też z dużym prawdopodobieństwemzałożyć, że owa przygoda miała charakter«nevermore», bowiem dalsza biografia Miłosza pełnajest raczej śladów hołdowania przez niegobardziej tradycyjnym skłonnościom w sferzeintymnej".Córka Jarosława Iwaszkiewicza,Maria, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej"stwierdziła: „Sądzę, że była to jednorazowawpadka. W każdym razie miłosnyzwiązek nie był kontynuowany". O ilezwiązek Iwaszkiewicza z Miłoszemuważać można za incydentalny, o tyletego typu relacje nie były rzadkościąw polskim życiu literackim, zarównow II RP, jak i w PRL. Znane jestpowiedzenie z okresu międzywojennegoAlfreda Łaszowskiego, że do polskiej literaturymożna wejść albo przez łóżkoZofii Nałkowskiej, albo JarosławaIwaszkiewicza. Później sytuacja niewielesię zmieniła. Jak pisał Krzysztof


Kąkolewski: „Był okres w powojennejliteraturze polskiej w kraju,że kilku starszych panów o tychskłonnościach decydowało o debiuciei przyszłości młodych pisarzy. Wystarczyło,że ktoś nie zgodził się na winko u wszechpotężnegopana, by miał zamkniętą większośćdróg". Potwierdza to Leszek Prorok: „Aby zrobićbłyskawiczną karierę na początku państwowości, trzebabyło być pupilkiem partii, Kościoła lub homoseksualistów- ta ostatnia mafia w literaturze okazała się najbardziejwpływowa, zwłaszcza w kombinacjach z pogranicza:homoseksualista katolik, homoseksualista marksista".Te rzucone mimochodem zdania pokazują jeden z aspektów„świata nieprzedstawionego" ostatnich dziesięcioleci, jakimbył w środowisku literackim homoseksualizm, ale traktowany jakodźwignia promocji i sposób robienia kariery. Nikt nie poświęcił temudotąd osobnej pracy, chociaż można wyczytać sporo na ten tematw Obławie Joanny Siedleckiej. Takim tropem rozwijała się przebojowakariera Marka Hłaski, którego kolejnymi patronami byli właśniepisarze o skłonnościach homoseksualnych: najpierw we WrocławiuStanisław Łoś - jeden z członków władz lokalnego oddziału ZLP,następnie Wilhelm Mach, który w centrali ZLP odpowiadał za młodetalenty, w końcu zaś Jerzy Andrzejewski, którego pozycja w światku literackimPRL była niekwestionowana. Hłasko nie był zdeklarowanympederastą, a związki męskie traktował pragmatycznie jako szczeble wewspinaczce na literacki parnas. Być może jego decyzja o pozostaniu naZachodzie była w równej mierze ucieczką przed komunizmem, coprzed zbyt kochliwymi mecenasami.Wielce charakterystyczny jest list, jaki Hłasko już z zagranicynapisał do namolnego Andrzejewskiego, który nie przestawał narzucaćmu się ze swoimi uczuciami: „Muszę Ci to napisać szczerze, choćmożesz mi wierzyć, że drogo mnie to kosztuje, gdyż wiem, że chcąc niechcąc, może, a nawet musi się w ten sposób coś zmienić; ale, Jerzy, jachyba nie będę mógł być dla Ciebie tym wszystkim, czym Ty byśchciał i czym - może nawet więcej - ja bym chciał. Nie jestem za to


odpowiedzialny, gdyż ostatecznie nie decyduję o tym, jaki się urodziłem.(...) Jesteś człowiekiem, dla którego mogę zmienić wyznanie,religię, nie wiem co, ale Jerzy - są przecież sprawy, o których ja niedecyduję".Tezę o istnieniu homoseksualnej ścieżki kariery uwiarygodniafakt, że wiele kluczowych stanowisk w polskiej literaturze zajmowaliwłaśnie twórcy mający słabość do płci własnej - i to oni często mieliwpływ na debiuty, publikacje, opinię środowiskową czy awansemłodych początkujących autorów. Wśród owych mandarynów znajdowalisię m.in. Jerzy Andrzejewski, Miron Białoszewski, TadeuszBreza, Julian Stryjkowski, Wilhelm Mach czy Jerzy Zawieyski.Homoseksualistów nie brakowało też wśród polskich twórców emigracyjnych,by wymienić tylko Józefa <strong>Cz</strong>apskiego, Witolda Gombrowicza,Konstantego Jeleńskiego czy Jana Lechonia. Oczywiście najważniejsząpostacią był jednak długoletni prezes ZLP Jarosław Iwaszkiewicz, nazywanyw Dziennikach przez Stefana Kisielewskiego „królem pederastów".On sam nie ukrywał zresztą, że fascynuje go homoseksualizmjako sposób robienia kariery. W liście do Piotra Lachmanna pisał:„U Goethego to mnie zawsze bierze, że sypiał w jednym łóżku z księciemWeimarskim i że rada Ministrów tego wspaniałego księstewkagardziła tym lokajem, co się wkradł w łaski księcia przez pieszczoty,dopiero pani von Stein postawiła sprawę na właściwym poziomie. Jakmyślisz, czy można by napisać opowiadanie na ten temat? Oczywiścieja go nie napiszę, ale to był temat dla Manna, tylko wtedy takich rzeczynie pisano".Dziś o „takich rzeczach" pisze się już bez pruderii. Być może„metoda Goethego" doczeka się więc u nas swojego Manna lubIwaszkiewicza. Tym bardziej że tego rodzaju ścieżka awansu jest nadalaktualna także w innych środowiskach.MARCINMŚCICHOWSKI


DlABOLICZNYŚWIATODWRÓCONYŻyjemy w świecie odwróconym, w uniwersum Tartuffe'a, gdzieoszuści uchodzą za obrońców prawdy, a dranie ustalają normymoralne. Przyjęto ten świat odwrócony za rzeczywistość obowiązującą.Świat odwrócony jest światem diabolicznym. Jeżelipatrzeć na Moliera, to jego komedia nie jest taka leciutka, jakprzyzwyczailiśmy się ją widzieć. Jeżeli przyjrzymy się jejdokładniej, to zobaczymy straszny świat, odwrócony, a więc diaboliczny.Tytułowy świętoszek Moliera, Tartuffe, to w jakimśsensie wcielony demon! Ten demon odwraca znaczenia, parodiujeto, co wartościowe, doprowadza sprawy najwyższej wagi doswojego zaprzeczenia. Mam dojmujące doświadczenie, że dziś,a jeszcze bardziej parę lat temu, w Polsce żyliśmy w takimodwróconym świecie, dlatego nieopisanie tego doświadczeniabyłoby wstydem i grzechem zaniechania.


Artur Bazak: W filmiepromującym Pańską najnowsząksiążkę scharakteryzował PanDolinę nicości jako powieść sensacyjnąopowiadającą o miłościi zdradzie, o sprawach, którychnie zobaczymy na ekranachtelewizji, wreszcie o Polsce tui teraz. Dlaczego wydarzenia,które jeszcze niedawno nie schodziłyz czołówek gazet, stały siędla Pana inspiracją do napisaniatej książki?- Ponieważ polska rzeczywistość jest fascynująca. Pod koniec lat90. opublikowałem tom opowiadań Przyszłość z ograniczoną odpowiedzialnością.To była pierwsza moja tak dokładna analiza rzeczywistości tu i teraz.Wcześniej jednak też nie wzdrygiwałem się przed jej opisywaniem. Mojadruga powieść Brat, napisana na przełomie lat 80. i 90., dzieje się w latach80., w polskim środowisku emigracyjnym we Francji, w oczywistejrelacji do tego, co rozgrywało się w naszym kraju w tamtym czasie.Powieść Mistrz również dzieje się w Polsce w latach 90. I dotyka takżezagadnień politycznych, chociaż zdecydowanie poza nie wykracza.A.B.: Dlaczego napisał Pan tę książkę właśnie teraz? <strong>Cz</strong>y topróba podsumowania swojego dotychczasowego życia, w dużej mierzespędzonego na walce o rozliczenie z przeszłością? Bilans 20 lat polskiejdrogi do demokracji, którą Zdzisław Krasnodębski określa jako imitację?<strong>Cz</strong>y duchowe rozliczenie z chorobą, która opanowała polskąduszę?«- Właściwe pytanie powinno raczej brzmieć: dlaczego takpóźno? Dlatego że pisarz musi rzeczywistość przetrawić. Publicystykareaguje bezpośrednio na bieżące wydarzenia, a literatura jest czymś dużogłębszym. Dlatego potrzeba czasu nie tylko na przemyślenie i interpretacjętych wydarzeń, ale też na powiązanie ich z własnymi doświadczeniamiosobistymi. Literatura jest oparta na osobistych doświadczeniach,nawet kiedy w całości kreuje fikcyjnych bohaterów i opisuje inne niżprzeżyte sytuacje.


Dolina nicości, tak jak wcześniej Przyszłość z ograniczonąodpowiedzialnością, traktuje m.in. o tym, co dzieje się ze wspaniałymibezkompromisowymi bojownikami, gdy ulegają radykalnej przemianie,idąc na kompromis z rzeczywistością. Historycznie to rzecz banalna. Alekiedy przeżywa się ją osobiście, to człowieka jednak mocniej ona poruszai literacko inspiruje. Tak to już jest z literaturą, że opisuje ona, jakw konkretnych warunkach realizują się pewne uniwersalne dylematyludzkie.A.B.: Stwierdził Pan, że Dolina nicości to powieść, którawykracza poza polskie spory, i jest soczewką, w której koncentrują sięnajważniejsze dylematy cywilizacyjne współczesnego świata. Jakie todylematy?- Powiedziałem, że Polska może być taką soczewką, a polskiespory są wariantem współczesnych dylematów cywilizacji zachodniej.Oczywiście, w powieści próbuję o nich mówić. Chodzi o stosunek do fundamentalnychkategorii ludzkich, takich jak prawda czy ład moralny, a więcrównież do antropologicznej koncepcji człowieka. Żyjemy w epoce, którakwestionuje tradycyjną metafizykę, czyli ład świata, relatywizujepojęcie prawdy i odrzuca klasyczne wyobrażenie natury ludzkiej. Naprzykład zakwestionowanie zdrady w dominującym w III RP dyskursiepublicznym oznacza faktycznie zakwestionowanie ładu moralnego. Zdradajest jego rewersem, zaprzeczeniem. Jeśli nie potrafimy jej nazwać i potępić,nie potrafimy nie tylko bronić, ale i rozpoznawać porządku moralnego.Przysłość z ograniczoną odpowiedzialnością opowiadała o tym,jak odważni ludzie stają się tchórzliwi. Jak nonkonformiści w bardziejskomplikowanych, choć na pozór łatwiejszych sytuacjach, stają się konformistami.Jak ci, którzy walczyli kiedyś o idee, zamieniają idee nainteresy. To była moja pierwsza literacka przymiarka do tego tematu.A potem zrozumiałem, jak te doświadczenia są głębokie, że rozgrywają sięna wielu poziomach, odbijają uniwersalne spory współczesnej cywilizacjizachodniej.Żyjemy w świecie odwróconym, w uniwersum Tartuffe'a, gdzieoszuści uchodzą za obrońców prawdy, a dranie ustalają normy moralne.Przyjęto ten świat odwrócony za rzeczywistość obowiązującą. Świat odwróconyjest światem diabolicznym. Jeżeli patrzeć na Moliera, to jego komedianie jest taka leciutka, jak przyzwyczailiśmy się ją widzieć. Jeżeli przyjrzymysię jej dokładniej, to zobaczymy straszny świat, odwrócony, a więc dia-


oliczny. Tytułowy świętoszek Moliera, Tartuffe, to w jakimś sensiewcielony demon! Ten demon odwraca znaczenia, parodiuje to, co wartościowe,doprowadza sprawy najwyższej wagi do swojego zaprzeczenia.Mam dojmujące doświadczenie, że dziś, a jeszcze bardziej parę lattemu, w Polsce żyliśmy w takim odwróconym świecie, dlatego nieopisanietego doświadczenia byłoby wstydem i grzechem zaniechania. Tego rodzajudoświadczenie domaga się literackiej analizy. Trochę zresztą próbowano jużto opisywać...A.B.: Kogo, Pana zdaniem, warto wspomnieć wśród tych,którzy o tym pisali?- Robił to Rafał Ziemkiewicz w najbardziej niedocenionej książceObce ciało. Poza tym są tacy, którzy próbowali robić, ale niespecjalniedobrze, więc nie będę ich wymieniał. W jakimś sensie robił to CezaryMichalski w Sile odpychania. Ale to bardzo osobisty opis, być możebardziej jest to opis pokolenia niż Polski.Jakub Lubelski: Zatrzymajmy się na chwilę nad twórczościąCezarego Michalskiego. To autor wymykający się łatwemu zaszufladkowaniui przyporządkowaniom do współczesnego obozu postępu lubreakcji.- Cezary Michalski to świetny eseista. Choć problem z nim jesttaki, że jest bardzo narcystyczny. Jest bohaterem swoich wszystkichopowieści i esejów. Pisze tylko o sobie. Ale warto zauważyć, że idealniezdiagnozował się na samym początku, w eseju Powrót człowieka bezwłaściwości.Napisałem o tej książce duży tekst - Młody gniewny w poszukiwaniukonserwatywnej utopii. Michalski nie był dla mnie konserwatystą. Byłradykałem. Jego radykalizm wynika z pustki wewnętrznej. Michalski rozpaczliwieszukał możliwości jej wypełnienia, a więc miał skłonność, abyz każdym kolejnym wcieleniem identyfikować się bez reszty. On jesto tyle ciekawy, że jest bohaterem naszej współczesności. Jest człowiekiembez właściwości. Innym takim współczesnym typem jest np.człowiek frywolny.Michalski jest bardzo zdolny, potrafił wiele rzeczy przenikliwieopisać i nazwać. Ale chyba najlepszym jego utworem literackim jestwywiad, którego udzielił Sławomirowi Sierakowskiemu. To świadectwo


ekshibicjonisty, który mówi o sobie wszystko i zupełnie szczerze. Kilka dniprzed ukazaniem się tego wywiadu spieraliśmy się w gronie znajomycho Michalskiego i oni mówili: „Przesadzasz, szarżujesz". A potem ukazałasię ta rozmowa, w której on sam o sobie mówi o wiele ostrzejsze rzeczy niżja w rozmowie ze znajomymi. On się tak odbija od ściany do ściany i szukaczegoś, żeby się wypełnić, jakiejś konsystencji, aby zlikwidować poczucienieistnienia. Teraz z kagankiem modernizacji idzie przez Polskę. Nie bardzowiem, co słowo modernizacja u niego znaczy. Postulat, żeby ciepławoda była w kranach? Tutaj chyba nie ma sporu.J.L.: Wróćmy jeszcze do samej powieści. Rzeczywistość przedstawionaw Dolinie nicości jest bardzo mroczna. Dlaczego obraz Polskiw Pańskiej powieści jest odmalowany w tak ciemnych barwach? <strong>Cz</strong>ynaprawdę rzeczywistość jest tak ponura i beznadziejna? <strong>Cz</strong>ybohaterowie są ludźmi przegranymi? <strong>Cz</strong>y bohaterskich czynówdokonują tylko przypadkiem?- Moja powieść jest o czymś innym. Próbuje opisać pewną sytuacjędomknięcia układu. Przed aferą Rywina myślałem, że to jest systemdomknięty, w którym sobie tak 10 lub 20 lat będziemy siedzieć, że będziejeden obraz świata serwowany przez jedną gazetę, budowany przez jednougrupowanie czy towarzystwo. W tym sensie dużo się zmieniło. Choć terazznowu widzimy, jak towarzystwo kontratakuje. Moja książka w tym rozumieniunie jest opisem publicystycznym. To literatura, a literatura jestczymś więcej.A.B.: Dlaczego napisał Pan powieść z kluczem? <strong>Cz</strong>y nie dajePan do rąk swoim krytykom i wrogom - a tych ma Pan wielu -łatwego argumentu, za pomocą którego mogą zdezawuować Pańskąpowieść jako publicystycznie ciekawą, ale literacko wątpliwą? W krytykachpowtarza się zarzut, że to jest publicystyczne streszczenieideologii IV RP. I może ucieszy to Antoniego Macierewicza, ale literaturato żadna. Tak pisał m.in. Seweryn Blumsztajn w „GazecieWyborczej".- To jego kolejne wcielenie, teraz okazał się krytykiem literackim.Nie tylko dla mnie było to zaskoczenie, (śmiech)A.B.: Ale jak Pan się broni przed takimi zarzutami?grafika: JANUSZ KAPUSTA


- Nie widzę powodu, żeby się bronić. To nie jest klasyczna powieśćz kluczem. Tam jest tylko kilka postaci, które są moją rekonstrukcją ludzirealnie istniejących. Można powiedzieć, że jedna pierwszoplanowa postaćjest moją interpretacją istniejącej osoby, a reszta takich rekonstrukcji wypełniadalsze plany narracji. Najbardziej bawi mnie, kiedy słyszę, że AdamWilczycki jest moim alter ego. Przecież z tym facetem różnimy się wszystkim:wiekiem, doświadczeniami, wyglądem, bo gdzie ja bym pisał o sobie,że łysieję? To jakiś nonsens. Zresztą bardzo wiele klasycznej literatury toliteratura z tzw. kluczem. Arystofanes też pisał z kluczem. W tym szerszymsensie to nie jest żadna wada, ani żadna zaleta z drugiej strony.Teraz ci, których ta powieść dotyka, będą źle o mnie pisali. O tymdoskonale wiedziałem i w ogóle mnie to nie dziwi. Mało tego, ja bym nawetmógł za nich, bez problemu, napisać to, co oni w pocie czoła wypracują. Sąw swoich krytykach tak przewidywalni i nudni. Gdybym wiedział, że jakoSeweryn Blumsztajn mam napisać do „Gazety Wyborczej", to napisałbym.Bo wiem, na co go stać. Przypuszczam, że może pomyliłbym się w znakachinterpunkcyjnych. Strategię, którą w „Newsweeku" zaproponował MariuszCieślik, też przewidziałem. Wiedziałem, że zostanę przedstawiony jakopewne egzemplum „kultury teczkowej". Recenzent nachyli się nade mnąz wyrozumiałością, zauważając przy okazji, że nie sposób płodów tej kultury,w tym mojej książki, traktować jako poważnych utworów artystycznychczy literackich.W ten sposób ważne książki mogą zostać sprowadzone do rzędutaniej publicystki, ubranej w literacki kostium, lub kiepskiej analizy socjologicznejw beletrystycznym przybraniu. Nie przedstawiają one żadnejwartości literackiej - powiadają owi „krytycy" - ale warto je rozpoznaćjako emanację chorej świadomości ich autora czy autorów. Takie opiniew ogóle mnie nie dziwią. Ale fakt, że chciało im się napisać tekst na całąkolumnę, akurat mi się podoba, (śmiech)A.B.: Krytycy Doliny nicości dzielą się na tych, którzy podejmujądyskusję z autorem, tych, którzy dyskontują powieść ze względów formalnych/estetycznych/literackich,lub tych, którzy ją przemilczają. Jaki stosunekma do tego autor? <strong>Cz</strong>y jest jakiś punkt krytyki, z którą się zgadza?- Najpoważniejsze działa przeciwko mnie wytoczył KrzysztofKłopotowski w „Rzeczpospolitej". Przy całej mojej sympatii do Krzysztofa,którego znam osobiście, to chce mi się śmiać, kiedy czytam zarzuty, iżnie opisuję pozytywnych wzorców i nie pokazuję braci Kaczyńskich.


Odpowiadam: nie od tego jestem. Zarzut, że do arcydzieła brakuje mi pozytywnychwzorców, jest nonsensem. Wartość arcydzieła nie polega napokazywaniu pozytywnych wzorców. Generalnie literatura opisuje ciekawiejmroczne strony rzeczywistości.Co do wartości artystycznych, to nie spotkałem się z żadnąbardziej rzeczową krytyką mojej powieści. <strong>Cz</strong>ytam tylko powtarzające siędeklaracje, które brzmiąjak metoda sugestii mających wytworzyć u czytelnikawarunkowy odruch, że Dolina nicości to grafomania. Bez żadnegouzasadnienia. <strong>Cz</strong>asem tylko z jakimś przytoczonym fragmentem niby jakodowodem. Raz zdarzyło się to w odniesieniu do monologu wewnętrznegobohatera, który jest prawie cytatem z Blake'a. No, w takim towarzystwiemiło mi być grafomanem. Śmiem więc twierdzić, że zarzuty te są traktowaneczysto instrumentalnie. Blumsztajn twierdzi, że moja powieść toprzecież ewidentna grafomania. Profesorowie literaturoznawcy: WłodzimierzBolecki, Tomasz Burek, Maciej Urbanowski i wielu krytyków mówiąwprawdzie coś odwrotnego, ale gdzie im do smaku i wiedzy Blumsztajna...J.L.: Krytycy twierdzą, że w Pańskiej powieści nie ma pozytywnychbohaterów. Są albo złamani, albo manipulowani, albo manipulującyinnymi.- Ależ są! Krytycy zarzucają mi również, że Dolina nicości przedstawiaświat w czarno-białych barwach. Te dwa zarzuty się wykluczają.Jeśli moja powieść jest czarno-biała, to powinni w niej być właśniewyłącznie albo pozytywni, albo negatywni bohaterowie. W rzeczywistościświat Doliny nicości jest dużo bardziej skomplikowany. Główny bohater,Adam Wilczycki wsiąkł w rzeczywistość i stał się konformistą, który taksamo jak inni racjonalizuje swoje działania i ciągnie z tego profity. Równieżjego sytuacja rodzinna jest dość dwuznaczna i nie przynosi mu chwały.Tylko że ostatecznie, mimo wszystko, Wilczycki, wybiera raczej dobrze,kierując się niejasnym może przeczuciem pewnych wartości, takich jakprawda, wolność, lojalność, uczciwość. I co ważne, wciąż usiłuje walczyć...A.B.: Ale w pewnym momencie sobie tę walkę odpuszcza.Przecież nie pomaga Monice - młodej dziennikarce - w odkryciu całejprawdy w sprawie, w którą się zaangażował. Być może przez to jegozaniechanie ks. Mikołaj Starzec ląduje gdzieś na jakiejś prowincjiz dala od swoich podopiecznych. W każdym razie odpuszcza sobie, niewierząc już w wyjaśnienie sprawy prof. Mariana Lwa i zostawia


Warszawę. <strong>Cz</strong>y naprawdę on samodzielnie dokonuje tego wyboruwartości, o których Pan mówi, czy raczej sytuacja graniczna - koniecświata, jaki znał - dopiero go uruchamia?- Pierwsza sytuacja, czyli otrzymanie dokumentów z IPN na prof.Mariana Lwa, jest też graniczna. Wilczycki zdaje sobie sprawę, że dostajedo ręki prawdę. Ale wobec <strong>Cz</strong>ułny, młodego dziennikarza, który mu temateriały dostarcza, używa sformowania: „a cóż to jest prawda?", cytatuz Piłata, sformułowania, które jest znakiem rozpoznawczym doliny nicości.Wilczycki coraz głębiej pogrąża się w tej rzeczywistości, w której coraz lepiejsię urządza. Stoi pomiędzy dwoma światami i waha się, zanim nieweźmie w nim górę elementarny odruch moralny, który wypływa z wiernościjego osobistej historii. Sprawa z Moniką jest dużo bardziej dwuznaczna.Wilczycki domyśla się, że chociaż ogłosił prawdę, to w całą sytuacjęzostał wmanipulowany. Boi się - i ma podstawy do obaw - aby w relacjiz młodą dziewczyną nie dać się dalej rozgrywać i to na różnych planach:politycznym, ale i osobistym. Jest także zmęczony i przegrany. Wszystko topokazuje, jak bardzo niejednoznaczną jest postacią.Ksiądz Mikołaj Starzec jest postacią pozytywną, ale także makłopoty z rzeczywistością, która go wielokrotnie przerasta. Myślę, żeDaniela Strunę można zaliczyć w jakimś sensie do postaci pozytywnych.No i wreszcie Bryła - postać z Przemyśla, dawny przyjaciel Wilczyckiego,który ze świadomością ograniczoności wytrwale walczy ze światem. Dlategonie zgodzę się, że w Dolinie nicości nie ma pozytywnych postaci, choćzaznaczam, że są one skomplikowane.Nie zgodzę się też z tym, co mi się zarzuca, że postaci są jednoznacznei papierowe. Na przykład Jacek Dukaj w „Tygodniku Powszechnym"napisał, że u mnie kobiety są jak z Pasikowskiego.J.L: Jest w tym ziarno prawdy. Kiedy czyta się Pańskąpowieść, odnosi się wrażenie, że oprócz Joli i Sabiny, kobiety przedstawionesą albo jako niezaspokojone seksualnie feministki, jakDominika Bies, albo jako manipulantki, a taką jest Maria, chętniebiorące udział w grze, jaka toczy się w medialnym światku.-Nie mogę się z tym zgodzić. Powiedzmy, że Maria i Dominika...ale inne nie. Monika jest postacią dwuznaczną. Do końca nie wiemy i onasama nie wie, kim jest. Próbuje walczyć ze światem, ale w tym celu przyjmujejego reguły gry. Stąd nie zgadzam się zarówno z tym, że postaci są


czarno-białe, jak i z tym, że w powieści nie ma pozytywnych osób. Mogępowiedzieć tyle - nigdy nie napisałem tak optymistycznej książki! Choć tomoja szósta książka literacka...A.B.: To zaskakujące wyznanie. Ale wróćmy do bohaterówPańskiej książki. Jan Return to postać, której poświęca Pan sporouwagi. <strong>Cz</strong>ytelnik może zapoznać się z tajnikami duszy agenta, którystał się w wolnej Polsce wpływowym dziennikarzem. Nie jest to jednakpostać jednoznaczna. Mam wrażenie, że w Pańskim opisie jest raczejprzedstawiona jako postać tragiczna. Zdrajca, którego Pan do końcanie potępia.- Ja go potępiam i to do końca. Ale jednocześnie próbuję gozrozumieć. Nie przyjmuję formuły, że zrozumieć to znaczy wybaczyć.Zrozumieć powinniśmy próbować wszystko, z wybaczaniem to już innasprawa. To prawda, że Return jest postacią tragiczną, a więc i bardzozłożoną, która w całości przeszła na stronę zła. Oczywiście we własnymmniemaniu wcale nie jest zły. Jego inteligencja i wiedza pozwalająmu budować system racjonalizacji, dowartościowania swoichzachowań i własnej postawy. W tym sensie Return reprezentuje nasząkulturę. Kulturę, która usiłuje zlikwidować problem winy, anulowaćzagadnienie głębokiej odpowiedzialności i rozmontować ten kulturowygorset, który cały czas stawia nas w sytuacji napięcia pomiędzy powinnościąa rzeczywistością. Tradycyjna kultura rysuje przed nami horyzontmoralny, któremu bardzo trudno jest sprostać. Co w ogóle nieoznacza, że mamy z niego zrezygnować. Return używa nawet formułwspółczesnej filozofii, odwołuje się do Nietzschego i wręcz cytujeRorty'ego, kiedy powtarza sobie, że musimy odrzucić kostiumykapłana i wojownika.Nie wierzę w ludzi do gruntu cynicznych. To absolutne wyjątki.Zazwyczaj ludzie racjonalizują i dowartościowują swoje zło. I im sąsprawniejsi intelektualnie, tym lepiej im to idzie. Jedność intelektualno--moralna jest niestety złudzeniem. To złudzenie, że ktoś sprawniejszyintelektualnie, o większej wiedzy, staje się automatycznie lepszymczłowiekiem. On dostaje raczej ileś instrumentów do tego, żeby racjonalizowaćswoje podłości.To charakterystyczne, że Return żyje w świecie pojęć i gry, a niew świecie realnego zmagania się z tym, co jest nam dane. To jest postać,która swoją pustkę usiłuje wypełnić kulturą. Swoje słabości chce nazwać


siłą. Return jest w jakimś sensie demoniczny, choć jednocześnie różnedemony się nim posługują.Proponując pracę skończonemu Wilczyckiemu, wierzy, żenaprawdę robi coś dobrego. Chce pomóc człowiekowi, ale jednocześnie taknaprawdę chce go upodobnić do siebie. Pragnie cały świat przerobić tak,żeby wyglądał tak, jak ten skonstruowany przez niego na własne potrzeby.Po to, aby usprawiedliwić i zracjonalizować swoją zdradę z przeszłościi postawę obecną. On dąży do tego, żeby złamać przyjaciela, ponieważ fakt,że istnieje ktoś niezłamany, jest dla niego obelgą. Zatem to jest postaćdwuznaczna, ale jednocześnie taki świat chce stworzyć...J.L.: Jako twórca pewnego świata występuje też inny bohaterpowieści - Bogatyrowicz.- Jacek Dukaj w swojej recenzji mojej książki napisał, że Bogatyrowiczto wcielone zło. To prawda: on jest zły. Ale on również za takiegosię nie uznaje. Wręcz przeciwnie. To też wcielenie ludzkiej pychy, pychyw sensie antropologicznym. Ta pycha to przekonanie, że człowiek, a więcja jestem w stanie zastąpić Boga i stwarzać świat. Bogatyrowicz roi sobie,że jest jednym z tych sprawiedliwych z Talmudu, dzięki którym światjeszcze istnieje...A.B.: A więc strażnik ładu...grafika: BARTŁOMIEJ KUŻNICKI- ...strażnik ładu, bo on wie, jak ludzie są słabi. Jego walka zeświatem daje mu poczucie mocy. Nie dał się złamać w otoczeniu ludzipogruchotanych. Jego przewaga cały czas się mu potwierdza, kiedy obcujez ludźmi słabszymi i głupszymi od siebie. Świat odpowiada mu tak, jak onzadaje mu swoje pytania, wszystko mu się udaje, wszystkie batalie wygrywa.Dlatego uznaje, że rzeczywistość jest nieskończenie plastyczna, tak jaki zamieszkujący ją człowiek. I dlatego jako lepszy, bo silniejszy i mądrzejszy,przyjmuje, że należy mu się władza. Oczywiście, dla dobra wszystkich.Bogatyrowicz uważa, że może ten świat stwarzać i to jest diabelska pycha.Zdaje się mu, że jest w stanie ulepić świat takim, jakim być powinien - otojeden z ważniejszych problemów uniwersalnych. To rdzeń rozmaitych ideologii,które dominują dziś cywilizację Zachodu.To taka wola mocy. Odwołam się do Dostojewskiego. Nie po to,żeby powiedzieć, że jestem Dostojewskim, bo ostatnio, jak wspominamklasyka, to od razu wypominają mi, że przyrównuję się do niego (śmiech).


Raskolnikow chce przekroczyć miary, gdyż uznaje, że jak przekroczygranice moralności, to wtedy dopiero wcieli ludzką wielkość. Jest torównież postawa Bogatyrowicza. Returna, który ma większy dystans, złości,że jego mistrz i przyjaciel Bogatyrowicz jest tak bardzo porwany przezbieżące wydarzenia i polityczne rozgrywki, że brakuje mu do tego wszystkiegodystansu. Bogatyrowicz jest politykiem i kreatorem rzeczywistości.Return jest intelektualistą i bawi się nią.A.B.: Na jednym ze spotkań w Krakowie, zapytany o SławomiraSierakowskiego, powiedział Pan, że jest przereklamowany i niewarto o nim dyskutować...- Przyznaję od razu, myślałem tak wtedy - myliłem się.A.B.: A teraz właśnie Pasikonik, postać wzorowana na liderzenowej lewicy, jest jednym z bohaterów Pańskiej powieści. Pojawia sięw niej wątek sojuszu między nową lewicą a grupą postkomunistów,sprzymierzonych z lewicą postsolidarnościową, których lączyl m.in.sprzeciw wobec lustracji...- W tej chwili środowisko Sierakowskiego nie jest jeszcze takiemocne. Choć trzeba mu przyznać, że ma wielkie zdolności organizacyjnei przywódcze. Dziś w ogóle pozmieniały się podziały, wokół którychogniskują się najważniejsze współczesne spory ideologiczne. Te zmiany naZachodzie już się dokonały, u nas następują właśnie teraz. Pasikonikz niechęcią spogląda na tych swoich sojuszników. Są dla niego tylko taktycznymikoalicjantami. On patrzy na nich z pogardą, ponieważ w sensie historycznymoni już toną. Pasikonik jest inteligentniejszy. Wie, że walka rozgrywasię w kulturze. Że trzeba rozbić stare mity, zdekonstruować kulturę,czego będzie dokonywał razem z integralną bojowniczką feministycznąDominiką Bies...J.L.: Jak te podziały, o których Pan wspomniał, przebiegaływ Polsce w ostatnich dwudziestu latach? W jaki sposób zobrazował Panto w książce?- Stary świat reprezentują ubecy, którzy porobili biznesy i nawetnie śledzą tak zwanej nadbudowy. Kulturę mają gdzieś, a świat traktują brutalnie,tak jak go zawsze traktowali. Chociaż nawet oni, jak to ludzie, mają


uczucia wyższe, jak pułkownik Nowak, który wyraża żal, że w nowejPolsce nie dostał orderu. On także potrzebuje uznania, bo każdy człowiekma poczucie wartości i walczy o uznanie.Return niby też należy do starego świata, ale zrozumiał, że rzeczywistośćprzepoczwarza się i ze starej wyrasta nowa. Jest on patronemi akuszerem nowego ładu. Pasikonik jest jego dzieckiem. On i DominikaBies. Choć ona nie jest tego tak bardzo świadoma, ponieważ jest, nazwijmyto, uwarunkowana swoimi psychofizycznymi ograniczeniami. Cibohaterowie nie zawsze są świadomi swoich działań i wyborów.Idee mają swoje konsekwencje i słowa mają swoje daleko idącekonsekwencje. Spór wokół Powstania Warszawskiego jest sporem absolutniefundamentalnym, ale obie strony tego nie dostrzegą. Żyjący w ironiitylko chichoczą...J.L.: Dlaczego spór wokół Powstania Warszawskiego uważaPan za tak ważny?- Bo to jest fundamentalne pytanie o to, jaką tradycję wybieramyi na czym się opieramy. <strong>Cz</strong>y odwołujemy się do heroizmu czy do jegozaprzeczenia: do wstydu? <strong>Cz</strong>y jesteśmy kimś, kto stara się nie być sobą?Dziedzictwo jest zawsze złożone - zawiera złe i dobre rzeczy. A skrajnymprzykładem jest heroizm. Heroizm i świętość to rzeczy graniczne. I, oczywiście,kiedy sobie z tego zdajemy sprawę, to doskonale wiemy, że tego niemożna od innych wymagać. Jednak powinniśmy traktować heroizm jakopunkt odniesienia. Deheroizacja polega na tym, że niszczy się stałe punktyodniesienia. To jest taka pedagogika a rebours. Mamy wstydzić się za swojąheroiczną przeszłość i drwić z niej. Podobno tylko takie postawy przystająkrytycznym inteligentom. W rzeczywistości trudno znaleźć bardziej jednoznacznąmanifestację prymitywizmu.Ten spór jest bardzo realny w Polsce. Pamiętam, jak długoczekaliśmy na budowę tego muzeum. Pięćdziesięciolecie Powstaniaprzeszło zupełnie niezauważone. W „Gazecie Wyborczej" uczczono jeartykułem o zabijaniu Żydów przez AK-owców. Rzecz nie w tym, że nienależy pisać o złych sprawach dziejących się w AK, tylko w tym, że trzebaznać proporcje i wiedzieć, czym było w ogóle AK. Na pewno w AK, jakw każdej armii, zdarzali się niegodni mordercy, ale był to nieunikniony elementpatologii, który musi się przytrafić w takich czasach, w takich formacjach.Jednak pisanie o tym w rocznicę Powstania jest pozbawianiem czciludzi wielkich.


Budując i utrwalając etykę, opieramy się na rzeczach, które sąniedowodliwe. Moralność nie poddaje się prostej racjonalizacji. Musimywybrać, co jest dobre, a co złe. Tego nie daje się dowodzić. Młodzi ludzie,trafiając na niszczycielski zabieg ironii (bo oprócz oczyszczającej ironiisokratejskiej istnieje nihilistyczna ironia, ironia niszczycielska), mająkłopot ze stawieniem temu czoła. Jak słyszą wokół siebie chichot, to teżzaczynają chichotać.A.B.: Wielokrotnie padał już w naszej rozmowie tytuł Pańskiejpowieści. Chciałbym zapytać o jego znaczenie. Jak rozumieć dolinęnicości? <strong>Cz</strong>y to odwołanie do doliny ciemności z Psalmu 23?- Do tego psalmu odwołuje się prawnik Pąk. Mówi, że jeśli nie maBoga, to nie ma szatana i zostaje tylko nicość. Zostaje taksówkarz jakopasterz...A.B.: Dlaczego w Pańskiej powieści osobą wypowiadającąjedne z najważniejszych słów tej książki jest postać drugoplanowa, jakąjest prawnik „Kuriera"?- Bo on chce być więcej niż prawnikiem i jest tegoświadomy. Zresztą u nas prawo jest czymś bardzo specyficznym.Następuje u nas jakaś taka hipertrofia prawa. Prawo usiłuje zastąpićmoralność. Pamiętam jak Krzysztof Kozłowski pytał z oburzeniem,jak można kogoś potępiać, skoro nie jest skazany. To jest takie życiesprowadzone do procesu sądowego. Ten prawnik jednocześnie chcebyć przyzwoity, ale jest zagubiony. Służy prawu, które nie jest podporządkowaneidei sprawiedliwości. To prawo w rozumieniu procedur,które w założeniu mają porządkować rzeczywistość, a to niewystarcza...Ale za dużo gadam, pisarz powinien być bardziej naiwnyi nie wiedzieć, co wynika z tego, co napisał... Później powiedzą: tak,to tylko taki preparat literacki, autor wymyślił intelektualne konstrukcjei potem tylko rozpisał je na postaci i dlatego to takagrafomania... Choć w moim wypadku proces twórczy wyglądałdokładnie na odwrót.A.B.: A kim jest ta tajemnicza kobieta, która żegna sięz Returnem po stypie po pogrzebie Daniela Struny?


- Świadomie Panu nie powiem. My nie znamy wszystkich postaci,ale one są. To są tacy świadkowie. Ona jest świadkiem, który widzi, ocenia,pamięta, a więc niepokoi...A.B.: Powiedział Pan w jednym z wywiadów, że Pańskiezwycięstwo jako pisarza będzie za grobem...- Powiedziałem, że jestem pewny, że będzie za grobem, ale żewolałbym, aby było za życia, (śmiech)A.B.: <strong>Cz</strong>uje się Pan pisarzem niedocenionym?- Dostałem kilka nagród, m.in. Nagrodę Kościelskich czyNagrodę im. Kijowskiego. Nie można powiedzieć, że jestem aż tak niedoceniony.J.L.: To może Nike Pan dostanie, jak coś się wymknie spodkontroli (śmiech).- Nie dostanę. Różne rzeczy mogą się wymknąć spod kontroli, aleta im się nie wymknie! Nie ma złudzeń! (śmiech)Rozmawiali: ARTUR BAZAK I JAKUB LUBELSKIBronisław Wildstein (ur. 1952) publicysta, dziennikarz, pisarz. Podczas studiówpolonistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim zaangażowany w działalnośćopozycyjną, m.in. w Studenckim Komitecie Solidarności, współpracował z KORi współtworzył NZS w Krakowie. Stan wojenny zastał go we Francji, gdzie byłm.in. redaktorem miesięcznika „Kontakt" i korespondentem Radia WolnaEuropa. W 1989 roku wrócił z emigracji do kraju, gdzie pracował m.in. jako szefpublicznego Polskiego Radia Kraków, sekretarz redakcji „Życia Warszawy",zastępca redaktora naczelnego dziennika „Życie", publicysta tygodników „NowePaństwo" i „Wprost". Od maja 2006 do lutego 2007 był prezesem TVP S.A.Obecnie komentator polityczny „Rzeczpospolitej" oraz prowadzący programCienie PRL-u w Programie 1 TVP. Autor wielu książek, takich jak m.in. zbiórwywiadów Profile wieku (2000), tom opowiadań Przyszłość z ograniczonąodpowiedzialnością (2003) czy powieści Mistrz (2004) i Dolina nicości (2008).


GŁOSOCALONEGOZ TARGOWISKA PRÓŻNOŚCIDolina nicości to świat, w którym życie to nieustannagra zmiennych znaczeń. Gdzie prawda już nic nieznaczy, a wszelkie szaleńcze próby jej ujawnieniakończą się tragicznie. Gdzie życie straciło swój ciężar,a z pojęć wyparowało całe ich zobowiązujące znaczenie.Nie ma zdrady i wierności. Zniknął grzech,odkupienie win zostało zastąpione kozetkowymmonologiem. Nie ma już spraw, za które można byponieść najwyższą cenę.


W polskiej literaturze po1989 roku niezwykle małojest dzieł, które potrafiłyoddać ducha epoki. Takich,które oprócz opisu ciekawejhistorii i złożonych losówbohaterów przedstawiłybywiarygodny (to znaczyzgodny z doświadczanąprzez czytelnika rzeczywistością)oraz głęboki (wyrażającyczęsto ukryte pod tązmienną rzeczywistościąprawdy) obraz otaczającegonas świata. Jeszcze mniejjest zaś dzieł, które tegoducha epoki by przekroczyły,to znaczy by czytelnik,który weźmie danąksiążkę do ręki za lat kilkadziesiąt, miał nieodparte wrażenie przystawalnościswoich dylematów moralnych i stojących przed nimwyzwań do świata przedstawionego w dziele literackim. Aby rozpoznałuniwersalne lęki i nadzieje, które towarzyszą człowiekowi od zarania.W swej ostatniej powieści Dolina nicości Bronisław Wildsteinpostawił przed sobą takie właśnie zadanie: opisać ostatnie dwudziestoleciew Polsce, oddać ducha epoki, a zarazem wpisać w dziejące się tui teraz historie to, co Dostojewski nazwał „przeklętymi problemami".WARSZAWA - KRAKÓW -PRZEMYŚLAkcja Doliny nicości rozgrywa się w trzech polskich miastach:Warszawie, Krakowie i Przemyślu. Bronisław Wildstein jest dość mocnozwiązany z tymi miejscami. Stanowią one pewne ważne etapy w jegożyciu, zarówno prywatnym, jak i zawodowym oraz publicznym.Wychował się w Przemyślu. Lata studenckie spędził w Krakowie. Tamteż przeszedł pierwszy polityczny chrzest, tworząc studencką opozycjęw połowie lat siedemdziesiątych i zakładając po śmierci najbliższego


przyjaciela Staszka Pyjasa StudenckiKomitet Solidarności(SKS). By potem wrócić z politycznejemigracji z Paryża i poprzełomie '89 odbijać RadioKraków z rąk ludzi Radiokomitetu.W Warszawie mieszka i pracuje dodzisiaj.Dawna i obecna stolica kraju orazmiasto leżące na jego pograniczu zyskałydodatkowe znaczenie po literackimprzetworzeniu na kartach Doliny nicości:„Warszawa jest w powieścitym centrum, gdzie się to wszystkodzieje. Jest targowiskiem próżności. W Warszawiejest ta niesamowita walka na szczycie,gdzie wszyscy chcą mieć wszystkonatychmiast. W tym mieście panujeswoisty «berkleyizm». Jak się nie jestpostrzeganym, to się znika! Trzeba być naekranie, funkcjonować w oczachinnych, aby mieć poczucie istnienia..."„Kraków symbolizuje moją przeszłośći doświadczenie zakorzenienia. Beztej przeszłości nie ma przyszłości.Przeszłość to jedyne, co naprawdęmamy".„W Przemyślu żyłem w dziecinnychlatach. Poza tym to ładnemiasto i leży na granicy.Powrót do Przemyśla w mojejpowieści nie oznacza wcale - jakto ktoś napisał - filozofii uprawianiawłasnego ogródka. Sytuacjata pokazuje, że zawsze jest


miejsce do tego, by zacząć zbawiać świat. Dlaczego nie zacząć od Przemyśla?"1 Dolina nicości zaczyna się sceną w Krakowie, w której znany1 ceniony publicysta Jan Return spotyka swojego znajomego z dawnychopozycyjnych lat - Daniela Strunę. Te „przypadkowe" spotkaniaz dawnym mentorem i człowiekiem, którego Return przed laty podziwiał,nie są mu teraz na rękę. Wybijają go z dobrego samopoczucia.Struna, kiedyś charyzmatyczny przywódca ich opozycyjnej grupki,dzisiaj jest cieniem samego siebie. Wrakiem człowieka, przecwelowanymi złamanym podczas ciężkiego pobytu w więzieniu.<strong>Cz</strong>ytelnik jeszcze tego nie wie, ale Return - uosobienie człowiekasukcesu, wysoko postawionego członka medialnego establishmentuWarszawki - zbudował swoją karierę na mrocznej tajemnicyz przeszłości. Na zdradzie przyjaciela, od którego dzisiaj opędza się jakod natrętnej muchy.„Wspomnienia bolą, jak boli opowieść Struny. Przeszłość rani.Dlatego należy zostawić ją, pozwolić jej obumierać, ściekać w ziemię,jak śniegom minionej zimy. Ale ona nigdy nie umiera do końca, jestgroźna, czyha, trzeba unikać jej, oswajać... Return wie o tym, zawszewiedział, pilnował się i zabezpieczał, a mimo to dopadła go teraz.Dopadła go pieprzona przeszłość, pieprzona przeszłość w osobiepieprzonego Struny, który cały utkany jest z niej i, jak ona, ciągle niechce umrzeć" 2 .WARSZAWA. POLITYKA. STAWKA:POLSKAZ tego nieprzyjemnego poczucia nieustannie powracającejprzeszłości wyrywa Returna telefon od Michała Bogatyrowicza - redaktoranaczelnego największego i najbardziej wpływowego dziennikaw kraju. Okazuje się, że konkurencyjna gazeta wyciągnęła z IPN-u' Wypowiedź Bronisława Wildsteina z rozmowy z autorem, przeprowadzonej13 czerwca 2008 roku w Krakowie.2B. Wildstein, Dolina nicości, Kraków 2008, s. 16.


papiery na największy autorytet moralny III RP, prof. Mariana Lwa.Return po otrzymaniu kilku wskazówek udaje się do płk. Nowaka,byłego oficera aparatu bezpieczeństwa PRL, który dzisiaj żyje sobiespokojnie jako szanowany biznesmen, rozgrywający wciąż swojeoperacyjne gierki w nowej rzeczywistości. W pałacyku w Konstancinieekspułkownik, obecnie przedsiębiorca, oraz pierwszy publicysta III RPustalają strategię postępowania wobec lawiny wypadków, „którewstrząsną krajem i zmienią losy wielu ludzi. Będą przyczyną karieri upadków, sukcesów i katastrof. Zmienią wszystko, mimo że właściwienie zmieni się nic".Adam Wilczycki, redaktor naczelny „Kuriera", który jestkonkurencją dla „Słowa" Michała Bogatyrowicza, po długich wahaniachdecyduje się wypuścić kompromitujące materiały z IPN-u, ujawniające,że prof. Lew był wieloletnim agentem SB. Młody, zdolny dziennikarz,<strong>Cz</strong>ułno, który otrzymał te papiery od jakiegoś tajemniczegoczłowieka, bardzo nalega na publikację, mimo początkowego dystansuszefa. Jak się potem okazuje, nie kieruje nim dziennikarska chęćujawnienia prawdy, ani dążenie do oczyszczenia życia publicznegoz takich osób, jak byli TW, strojący się w piórka autorytetów moralnych.To dla niego tylko kolejne dziennikarskie „przyłożenie".Akcja „Kuriera" zostaje skutecznie zdyskredytowana przezsystematyczny i sprawnie przeprowadzony odwet szerokiej koalicjiobrońców godności, czci i honoru wielkiego profesora, kierowanejprzez Michała Bogatyrowicza - dawnego dysydenta o pięknej karcieopozycyjnej, „który wyzwanie komunie rzucał z równą lekkością jakspojrzenia kobietom".Bogatyrowicz organizuje u siebie w redakcji spotkanie zaprzyjaźnionychszefów największych mediów i niczym generał rozdzielaprecyzyjnie zadania dla poszczególnych oddziałów w decydującejbitwie o Polskę. Środkiem do tego celu jest ostateczne i doszczętneskompromitowanie idei lustracji, która według tego środowiska jestniebezpieczna, dzieli i tak skłócone społeczeństwo i naraża ten kraj naupadek w wielkiej narodowej kłótni. Bogatyrowicz nie jest jednak tylkocynikiem, rozgrywającym swoją polityczną grę. On naprawdę wierzy,że jest strażnikiem ładu, który wywalczył, odsiadując swoje w komunistycznychwięzieniach. Ta wiara udziela się jego sprzymierzeńcomi wykonawcom jego politycznych planów, do których naczelnych zadańnależy przede wszystkim ochrona wywalczonej demokracji, opartej nabezkonfliktowym sojuszu części dawnej opozycji i dawnej nomenklatury.


Scena, w której dochodzi do zebrania właścicieli czołowychpolskich mediów, będących faktycznie ekspozyturą jednej ideologii, jestjednym z bardziej plastycznych opisów literackich współczesnegoestablishmentu. Takich symbolicznych obrazów w Dolinie nicości jestsporo. Zaliczyć można do nich opis kulisów tworzenia najpopularniejszegoprogramu publicystycznego w telewizji Nieoczywiste,który prowadzi gwiazda mediów, Jan Return. W brawurowy sposóbautor ukazuje kuchnię medialnego spektaklu, mającego na celu podpozorami pluralistycznej dyskusji totalne zgnojenie dziennikarza,który zdecydował się wyjawić niewygodną dla salonu prawdę0 czołowym autorytecie kraju.Inną sugestywną sceną jest spotkanie Bogatyrowiczaz belgijskim udziałowcem „Kuriera" - gazety, która opublikowałamateriały z IPN-u. Laurent Termy to wielki ideowysprzymierzeniec Bogatyrowicza. Łączy ich wspólnotadoświadczeń walki o wolność - marzec i maj '68. Choć topodstawa o wątpliwym związku z rzeczywistością, bo podwóch stronach muru berlińskiego walczono przeciwkozupełnie innemu wrogowi, nie przeszkadza im to znaleźćwspólny język, z pomocą którego definiują wspólnego wroga.Dla Bogatyrowicza jest to populizm, ubranyw szaty prawicowej, szowinistycznej1 antysemickiej retoryki, przedktórym lęk kiedyś pchnął gow ramiona marksizmu-leninizmu,a dzisiaj każe sprzymierzać się z postępowymisiłami Europy, których wcieleniemjest wpływowe w europejskiej polityce pokolenie Maja '68.Laurent Terray - przedstawiciel tej generacji - widzi w Bogatyrowiczudawnego dysydenta, który wciąż uosabia tamteideały, przez Terraya i jego kolegów wypełniających ławyParlamentu Europejskiego zamienione na interesy, o którewalczą z równą bezwzględnością i zacietrzewieniem, z jakimrzucali płyty chodnikowe wiosną 1968 roku.Uruchomienie akcji lustracyjnej przez jedną z gazet orazzmasowany odwet koalicji, kierowanej wprawną ręką Bogatyrowicza,realizują się w pierwszym, politycznym planie powieściBronisława Wildsteina. To walka na noże, w której nie liczysię nic i nikogo się nie oszczędza, to niestety bardzo realistyczny


obraz współczesnej Polski. A zwłaszcza „targowiska próżności" medialnegoświata Warszawki.Autor w znakomity sposób oddaje klimat tego miejsca,w którym prawda jest tylko jedną z wersji rzeczywistości, gdzie toczysię walka na śmierć i życie (od śmierci cywilnej do rzeczywistej),w której nie bierze się jeńców. Wyjątkiem jest przeciąganie przeciwnikówna własną stronę (co dzieje się z młodym dziennikarzem <strong>Cz</strong>ułną,który najpierw nakłania Wilczyckiego do opublikowania materiałów, bypotem przejść pod skrzydła Bogatyrowicza, licząc na uratowanie swojejdobrze zapowiadającej się kariery dziennikarskiej).To świat, w którym przyszłość wyrasta z wielkiego kłamstwa,zdrady i podłości, bezwzględnej konkurencji w pogoni za sławą,pieniędzmi i kobietami, które decydują o pozycji w ściśle określonejhierarchii towarzyskiej i środowiskowej. Rzeczywistość, która otoczonasiecią wzajemnych zależności, mających swoje korzenie w niedawnejprzeszłości totalitarnego państwa, jest wciąż we władaniu tych, którzyPolskę, tę krowę osiodłali i ujeżdżają bez skrupułów. Każda próbanaruszenia fundamentów tego zmistyfikowanego i stworzonego napotrzeby racjonalistycznego uzasadnienia swoich upadków (współpracyz SB i zdrady najbliższych przyjaciół) świata spotyka się z groźnymodwetem, strącającym w przepaść, w której ląduje Adam Wilczycki.PRZEMYŚL. SUMIENIE. STAWKA:GODNOŚĆHistoria upadku kariery redaktora naczelnego, drugiej po„Słowie" gazety w kraju, otwiera kolejny psychologiczny plan powieści.Dolina nicości jest napisaną wartkim językiem powieścią - w najlepszymtego słowa znaczeniu - polityczną. Ale to nie jest jedyny wymiar, w którymrozgrywa się powieściowa akcja. Wildsteinowi udało się nakreślić całkiemciekawe studium psychologiczne postaci zaludniających dziennikarskiświatek wielkiej metropolii. Że jest to światek rządzący się prawem naturyw jego najbardziej brutalnym wydaniu, to konstatacja z gatunku tychbanalnych. Ale wiedzieć to nie to samo, co opisać. I nie to samo, cozobaczyć. A przekonujący opis upadku karier jednych i wspinania sięna szczyt drugich udaje się niewielu. Autorowi Doliny nicości się udało.Stoczenie się marginalizowanego Wilczyckiego kończy sięodnalezieniem ratunku gdzieś na granicy Polski, w prowincjonalnym


Przemyślu. Tam główny bohater spotyka dawnego przyjaciela z czasówopozycji, Roberta Bryłę, który walczy z lokalnym układem,próbując prowadzić uczciwe życie biznesmena, nie idąc na kompromisze skurwioną rzeczywistością kolesi, obsadzających sądy,banki i najważniejsze urzędy. Bryła proponuje Wilczyckiemu(„wielkiemu redaktorowi z Warszawy") wspólny biznes: własnąniezależną gazetę lokalną, na której czele miałby stanąć były redaktor„Kuriera".Utrata przez Wilczyckiego wszystkiego, co dotychczastworzyło jego cały świat w Warszawie, dawało mu poczucie władzyi bezpieczeństwa, otworzyło mu nową, nie dostrzeganą dotychczas perspektywępowrotu do ideałów, którymi żył, zanim został znanym dziennikarzem.W oczach Warszawki - do której reguł i standardów zdążył jużprzywyknąć przez wiele lat, gdy musiał zawierać mniejsze lub większekompromisy, wyrzekając się powoli dawnych ideałów i rozmieniając jena towarzyskie interesy - był człowiekiem skończonym.Dla Roberta Bryły, który wypowiada znamienne słowa:„Zacznijmy zbawianie świata od Przemyśla. A co nam szkodzi? Jeśli niemożna inaczej... Ja w każdym razie chcę zacząć stąd. Na więcej mnienie stać. A świat trzeba zbawiać. Każdego dnia" 3 , upadek Wilczyckiegojest ocalającym wyzwoleniem ze świata, który oderwał się dawno odprawdziwych problemów ludzi tego kraju, który zdradził w najgłębszymsensie tego słowa ten kraj, i który przemiela nawet najlepszychideowych fighterów w posłuszne salonowi pionki w wielkiej grze, jakąów salon toczy. W grze, której stawką jest polska dusza.Droga upadku i ocalenia Wilczyckiego przeplata się nakartach powieści Wildsteina z biografią Jana Returna, któryzdradza najbliższego przyjaciela, doprowadzając do zniszczeniajego życia zakończonego już w wolnej Polsce śmierciąsamobójczą. Na tej haniebnej zdradzie stara się z pomocą swoichwciąż wpływowych oficerów prowadzących budować nową, „normalną"rzeczywistość po Okrągłym Stole. Ten świat, którego jestjednym z ważniejszych budowniczych, dając mu ideologiczne podstawy,czerpiąc z modnych zachodnich prądów filozoficznych, jestbezpiecznym kokonem, w którym uwija sobie wygodne życiegwiazdy mediów. Posłuszny wykonawca politycznych rozkazówBogatyrowicza wciąż ujawnia wybujałe ambicje, które wcześniejzaprowadziły go na drogę zdrady i wieloletniej współpracy z aparatem5B. Wildstein, dz. cyt., s. 329.


ezpieczeństwa totalitarnego państwa. Jan Return zmuszony przezokoliczności śmierci Daniela Struny, którego zdradził, powraca doKrakowa. Tam podczas przechadzki po ulicach, po których kiedyśchodził jako młody chłopak, dochodzi do niego, że najlepsze latama dawno za sobą. Dopada go nostalgia. Dotkliwe poczucie przegranegożycia nie jest jednak na tyle mocne, żeby je zmienić.Zabrnął już w labirynt kłamstw tak daleko, że musiałbyprzekreślić całe swoje życie, które czyniło go Janem Returnem -gwiazdą polskich mediów. A to dla niego zbyt wielka cena. Dlategoto nie on, a Daniel Struna odebrał sobie życie. Choć powinnobyć na odwrót.


Ćma Zmierzchnica (zmora) trupia główkaAcherontiaatropos.KRAKÓW.RELIGIA. STAWKA: ZBAWIENIE*Postać Daniela (to biblijne imię oznacza „Sędziego Bożego")wprowadza wątek metafizyczny powieści. A mówiąc ściślej, otwiera planreligijny, w którym charyzmatyczny przywódca, mimo złamania, składaz siebie ofiarę. Ta ofiara przynosi zrazu niewidoczne, ale przez lata kiełkująceowoce. Daniel to postać, która choć w nowej rzeczywistości jest tylkowzbudzającym litość pijaczyną, łączy ze sobą dwie rozerwane rzeczywistości.To człowiek, który w opowieści Roberta Bryły jawi się jako


posłaniec pokazujący mu inny świat, za który warto zapłacić nawetnajwiększą cenę. Świat wolności, prawdy i uczciwości, za który ciągletrzeba walczyć. Świadectwo niezłomnego Daniela Struny odcisnęłoniezatarte piętno na życiu Bryły, który skończył studia, został przedsiębiorcąi nie należał do towarzystwa głosicieli poglądu, że pierwszy milionnależy ukraść. Wspomnienie Daniela nie pozwalało Bryle godzić się narzeczywistość, która go otaczała, w której kurewstwo było cnotą, a wiernośćideałom oszołomstwem, kwitowanym w najlepszym raziewzruszeniem ramion. Bryła podzielił się swym doświadczeniem, którenaznaczyło go tak mocno, z Wilczyckim. Pod wpływem owej rozmowyten ostatni, mimo kuszenia przez Warszawkę, by wrócił do łask w roliredaktora programu Returna, podjął nieoczywistą z punktu widzeniajego dotychczasowych wyborów decyzję o wyjeździe do Przemyśla.Jego wyjazd z Warszawy kończy Doliną nicości. I otwiera perspektywęodkupienia.Daniel przechodzi w więzieniu piekło nieporównywalne z tym,czego doświadczył mało odporny na takie rzeczy Return. Nie zdradził, alezostał pozbawiony przez brutalnych śledczych oraz współwięźniówresztek człowieczeństwa. Odsunął się od działalności opozycyjnej,wiedząc, że swoją osobą może zaszkodzić sprawie. W przeciwieństwie doniego Return godzi się na bycie wtyczką SB w grupie przyjaciół, naktórych bezwstydnie donosi. W wolnej Polsce Daniel kończy na marginesie.Return jest wśród koryfeuszy zmian. To jest sprawiedliwość a laIIIRP.DOLINA NICOŚCII to jest właśnie tytułowa dolina nicości. Świat, w którym życieto nieustanna gra zmiennych znaczeń. Gdzie prawda już nic nie znaczy,a wszelkie szaleńcze próby jej ujawnienia kończą się tragicznie. Gdzieżycie straciło swój ciężar, a z pojęć wyparowało całe ich zobowiązująceznaczenie. Nie ma zdrady i wierności. Zniknął grzech, odkupienie winzostało zastąpione kozetkowym monologiem. Nie ma już spraw, zaktóre można by ponieść najwyższą cenę.Wilczycki przechodzi gehennę nicości. Poznaje gorzki smakcierpienia, utraty tego, co najważniejsze, co nadaje życiu sensi kierunek. Upada na samo dno. Stamtąd ratuje go niespodziewaniektoś, kogo wcześniej podniósł z niebytu Daniel Struna. Ten sam, który


swoje zwycięstwo moralne okupił życiem pijaka, zakończonym nasznurze. Zdradzony, opuszczony, opluty. I złamany. Chrystus naszychzwichrowanych czasów?ARTUR BAZAKBronisław Wildstein, Dolina nicości, Wydawnictwo M, Kraków 2008.


SZKODLIWAKSIĄŻKAMojaksiążka byłaomawianana posiedzeniuSztabuGeneralnegoWojskaPolskiegoi ocenionajakoniezwykleszkodliwa.


Napisałeś Paragraf 13, pierwsząpowieść o Ludowym Wojsku Polskim,która obnaża stosunki panującewewnątrz tej instytucji.Książka raczej nie zachwyca zawodowychwojskowych. Jesteśpacyfistą?- Nigdy nie uważałem się za pacyfistę,choć w pewnym okresie życiaprzyszywano mi takie buty. To byłona początku lat dziewięćdziesiątych,gdy przymierzałem się dowydania książki o LWP, a niektórekręgi na wszelkie sposoby starały mi się w tym przeszkodzić. Ale pacyfistąnigdy nie byłem, nie zaliczałem się też do szczególnych miłośników wojskaczy militariów. Lecz wojsko interesowało mnie już podczas studiów, w latachosiemdziesiątych. Moje podejście było jednak, jak na owe czasy, nietypowe.Wojsko traktowałem jako „pełną głupoty instytucję, którą człowiekwymyślił, aby strzegła go przed głupotą innych ludzi". Interesowałem sięfunkcjonowaniem struktur totalitarnych, a wojsko traktowałem jakonajbardziej powszechny wyraz funkcjonowania takich struktur. W najmniejszymstopniu nie podejrzewałem, że na wiele lat wywrze wpływ namoje życie.Na wiele lat? W mundurze byłeś przecież niespełna rok?- Tak, od jesieni 1988 do czerwca 1989 roku. Ale wojsko pokomplikowałomi życie i wcześniej, i później, właściwie do dziś. W 1988 roku byłem popierwszym roku podyplomowych studiów w łódzkiej filmówce, i studiaprzerwało mi powołanie do wojska. Już po paru tygodniach szkółkiuznałem, że warto robić notatki, zapisywać najśmieszniejsze historie...W Węgorzewie wiele ich się działo, ale jeszcze bardziej groteskowopoczułem się od stycznia 1989, podczas tzw. praktyki dowódczej w Malborku.To dopiero był cyrk! Wydawało mi się, że trafiłem do najgorszej jednostkiwojskowej na świecie, bo poziom bałaganu i kretynizmu przekraczał


moje najśmielsze wyobrażenia. Prawdziwe załamanie przyszło w chwili,gdy moja jednostka została po poligonie uznana za najlepszą w OkręguWojskowym. Po tym nic już nie mogło mnie zdziwić w Ludowym WojskuPolskim.I to wojsko mocno dało ci w kość?- To zupełnie nie tak. Ja zwykle potrafiłem płynąć na wierzchu tej rzeki g...,ale przecież smrodu nie mogłem uniknąć. Proszę jednak pamiętać, że byłem„bażantem", czyli podchorążym SPR, a była to zdecydowanie najbezpieczniejszapozycja w LWP, świetny punkt obserwacyjny. Wszyscy innimieli gorzej: i zawodowi wojskowi, i zwykli żołnierze bez studiów.W wojsku najbardziej denerwował mnie powszechny bałagan, oszustwa,marnotrawstwo, znęcanie się nad słabszymi... Bardzo ostro na toreagowałem, teraz myślę, że wręcz przesadnie.Przesadnie?- Tak. Teraz jestem o 20 lat starszy i z niejednego pieca chleb jadłem.Wtedy moje życiowe doświadczenia sprowadzały się do okolic UniwersytetuJagiellońskiego oraz łódzkiej filmówki, były to więc doświadczenianadzwyczaj komfortowe. A i na tamte uczelnie zdarzało mi się narzekać, żewcale nie takie elitarne, jak się wielu ludziom wydaje... Poprzeczkę wymagańmiałem więc zawieszoną niezwykle wysoko. Cholernie wredny i przemądrzałybyłem. Teraz wiem, że z oazami głupoty można spotkać się nietylko w wojsku. Wojsko jest po prostu takie, jak społeczeństwo, które jewydało. I w wojsku owo społeczeństwo przegląda się jak w zwierciadle;nieco krzywym zwierciadle...Co z tego wynika?- Ano to, że po wielu latach zrozumiałem, iż tak naprawdę napisałemksiążkę nie tyle o wojsku, co o ostatnich miesiącach PRL. I przyznam, żemnie to cieszy. Z drugiej strony przeraża.Dlaczego?


- Pokazuje, jak cholernie zakłamane i pełne pozorów było społeczeństwoPRL. Teraz czyta się o tym z uśmiechem i sentymentem, ale przecież taknaprawdę było to okropne. „Najweselszy barak w obozie socjalistycznym"...Barak...Dużo fantazjowałeś, pisząc Paragraf 131- Nic, albo w każdym razie niewiele. Z jednej strony w żadnym wypadkunie jest to jakaś moja autobiografia, choć wątki autobiograficzne, oczywiście,się pojawiają. Nie chciałbym też, żeby tę książkę interpretować jakoopisanie jednostki w Węgorzewie, bo też byłaby to nieprawda. Na kształt tejksiążki wpłynęło wiele historii, które przydarzyły się osobom, od którychzbierałem informacje. W zasadzie, tak sądzę, wszystko, co opisałem,wydarzyło się, a już na pewno mogło się wydarzyć. Niekoniecznie w jednymmiejscu i tym samym czasie.Nawet tak groteskowe egzaminy końcowe w SPR?- O, to już na pewno, bo w takich sam brałem udział. Ale w PRL nie tylkow wojsku działy się podobne idiotyzmy. Na przykład niedawno czytałemwspomnienia Beaty Tyszkiewicz. Aktorka opowiada, że pisemną maturęzdawała wraz z oficerami Milicji Obywatelskiej, więc do pytań od razupodpięte były odpowiedzi... Jakież to toporne! Przynajmniej pułkownicyz mojej wojskowej komisji egzaminacyjnej byli pełni finezji i wręcz szaleńczychpomysłów. Moje egzaminy w wojsku to, owszem, była szopka, alenie pierwsza z brzegu!Rozumiem, że ta i inne „szopki" skłoniły cię do napisania książki?- Niezupełnie. W pewnym momencie uznałem, że trzeba dać świadectwotemu, co się dzieje w wojsku. Napisałem więc blisko tysiąc stron maszynopisu.Zajęło mi to jakieś cztery miesiące. No, tak naprawdę trochę więcej,bo przecież miałem sporo notatek przygotowanych wcześniej, a późniejjeszcze przez kilka miesięcy książkę poprawiałem i przepisywałem namaszynie (komputery były jeszcze rzadkością, nawet w redakcjach). Szło miwtedy wolniej, bo miałem mniej czasu, znowu byłem studentem filmówki.


Cały czas mówimy o roku 1989?- I 1990, pierwszej połowie. Maszynopis książki dałem do dwóchwydawnictw, recenzje były entuzjastyczne. Wybrałem ofertę warszawskiegoGiG, podówczas wyjątkowo dynamicznego wydawnictwa, którezawojowało polski rynek powieściami sensacyjnymi. Zaproponowali, żejesienią wypuszczą 100 tysięcy egzemplarzy mojej książki. Podpisałemumowę, dostałem sowitą zaliczkę...Ale książka nie wyszła.- W GiG zaczęło się źle dziać, od wydawnictwa odsunięto jego założycielaRoberta Ginalskiego i redaktorkę naczelną Halinę Thylwe, która pilotowałamoją książkę i była jej entuzjastką. Osobą rządzącą został niejaki MarekAdamski. Wiele złego o nim słyszałem, podobno wcześniej był lektoremKW PZPR. Jedną z jego pierwszych decyzji było przeniesienie siedzibywydawnictwa z ul. Świętokrzyskiej na Rozbrat, do budynku PZPR... Zacząłsię dla mnie bardzo nerwowy okres. Książkę już zredagowaną i przepisanąna komputerze na nowo zaczął wywracać do góry nogami pan Adamski.Zostawały same Jajeczka", ginęła fabuła, a robił się zestaw luźnychskeczów... Na szczęście w mojej umowie z GiGbyła klauzula, że jeśli w ciągu określonegoczasu książka się nieukaże, wszystkie prawawracają do mnie,a wydawca wypłaci mi odszkodowanie.Tak też się w końcustało.Odzyskałeś więc prawa do książki iwreszcie miałeś ją na dyskietkach.- Niezupełnie. Prawa odzyskałem, aleprzekazane mi przez wydawnictwodyskietki były uszkodzone, a na domiarzłego Adamskiemu zaginął pierwszygrafika: HALINA KLŹNICKA


maszynopis. Miałem jednak kolejne wersje maszynopisu (dla niezorientowanych:na maszynie do pisania można było sporządzić jakieś cztery dośćczytelne kopie i ze dwie na tzw. przebitkach) i, co najważniejsze, miałemkolejnego wydawcę!Ale książka się nie ukazała.- To nie takie proste. Bo tamten wydawca powiedział mi przy kolejnymspotkaniu mniej więcej tak: „Wokół tej książki chodzą różni ludzie z wojskai nie dopuszczą do tego, bym ją wydał. Ale jest ktoś, kto potrafi to zrobić.To jeden z ludzi, którzy recenzowali tę książkę dla mnie".Brzmi tajemniczo.- Bo i tajemniczą postacią jest ów recenzent, pułkownik Zbigniew Kumoś.Przed rokiem był wymieniany w „Dzienniku" jako główny kandydat dozredagowania tzw. „kontrraportu Macierewicza" na temat WSI. A z początkiemlat dziewięćdziesiątych płk Kumoś był szefem wydawnictwwojskowych, podlegały mu chyba wszystkie czasopisma wojskowe oraz„Bellona" i „Atena". Trudno więc się dziwić, że do jego oferty wydawniczejpodchodziłem sceptycznie i w umowie zabezpieczyłem się na wszelkiesposoby (m.in. dość szybko prawawydawnicze wracały do mnie, a i odszkodowanieza niewydanie książki teżbyło solidne). Tymczasem płk Kumośokazał się bardzo ciekawym rozmówcą...Powiedział mi np., że moja książka byłaomawiana na posiedzeniu SztabuGeneralnego WP i oceniona jakoniezwykle szkodliwa. Powiedział miteż, że wzbudziła oburzenie u ówczesnegoprezydenta Lecha Wałęsy.No i powiedział tak: „Ale ja uważam,że musimy wydać tę książkę, bowcześniej czy później i tak się ukaże.Lepiej więc, żeby ukazała się


w wojsku, i żeby wojsko pokazało w ten sposób, że potrafi dostrzegaćwłasne wady". Nie do końca w te deklaracje wierzyłem, irytowało mnie, żesprawa wydania mojej książki idzie jakoś „po wojskowemu", czyli bardziejna wspak, niż do przodu. O ile z samym Kumosiem rozmawiało sięznakomicie, o tyle jego zastępcy byli jakby żywcem przeniesieni z mojejksiążki, a redaktorzy się ich bali... No, ale jednemu z nich wyrwał się kiedyśbardzo ciekawy tekst: „Narzeka pan na powolność Kumosia, ale nie wiepan, że gdyby nie Kumoś, to już dawno oni by pana..." - powiedział mi,rozglądając się wokół i wykonując ręką gest podcinania gardła.Wierzysz w to?- Bo ja wiem... Już za czasów GiG napadło na mnie w Warszawie dwóchmłodzianów. Krzyczeli, że nie będę szkalował munduru swoją pisaniną...Skąd wiedzieli o mojej książce? Ale to były siermięgi, na pewno to naszespotkanie wspominają gorzej niż ja.Kiedy to było?- Jeszcze w czasach GiG, gdy sporo pomieszkiwałem w Warszawie, pewniewiosną 1991.Wracając do Wydawnictw Wojskowych. One też książki nie wydały.- Kumoś wyleciał na przymusową emeryturę, a prawa wróciły do mnie.Jednak zginął wspaniały, moim zdaniem, projekt okładki autorstwaKrzysztofa Petelczyca. Zginęły też znaczne partie książki o tytule Trepy,szweje i bażanty. Już nie pamiętam dokładnie, w jakich okolicznościachksiążką zainteresował się Paweł Mikłasz (chyba sam zadzwonił domnie). Kierowana przez niego „Fundacja Myśl" wykonała skład książki,zaprojektowała też okładkę. Ale książka znów się nie ukazała, bo firmapadła. I wtedy ocalałe fragmenty wydał w firmie założonej po opuszczeniuWydawnictw Wojskowych płk Kumoś. O ile wiem, ukazało sięwtedy 10 tys. egzemplarzy, większość rozeszła się w jakiś dziwnysposób. Ja otrzymałem honorarium w naturze, bo tak chciałem. Z 500otrzymanych dzięki temu egzemplarzy zatrzymałem kilkadziesiąt,


a resztę w ciągu paru tygodni sprzedałem w Kielcach i Skarżysku,w księgarniach.Książka przeszła niezauważenie.- Zależy gdzie. Nie chciała jej zauważyć „Wyborcza", ale zauważyła paryska„Kultura" i poświęciła sporo miłych dla mnie stron. Bardzo miłymzaskoczeniem była cała kolumna w „Rzeczpospolitej". Tam ukazały się jednocześniedwie recenzje, jedna pro, druga contra. Krzysztof Masłoń z niesmakiemliczył brzydkie wyrazy na kartach tamtej książki (to było przecieżparę lat przed Masłowską i spółką), za to Janusz Drzewucki wychwalałpowieść, stawiając na równi z dziełami Hellera, Haszka i Kirsta. Miłerecenzje ukazały się też w „Super Expressie", były też recenzje specyficznew gazetach wojskowych.Dlaczego specyficzne?- Bo takie w tonie „książka świetnie się czyta, ale lepiej, żeby Pasek swojepióro wykorzystał w lepszej sprawie". Podejrzewam, że w tych recenzjachmaczał palce wydawca Kumoś...Tak więc Trepy, szweje i bażanty ukazały się w 1994 roku. I potem nic?- Były jakieś propozycje sfilmowania Trepów..., ale nie traktowałem ichpoważnie. Miałem inne sprawy na głowie, rodzinę trzeba przecież z czegośutrzymać. Poza tym nie miałem przecież żadnego egzemplarzamaszynopisu, bo wszystkie czytelne zaginęły w wydawnictwachwojskowych.Bułhakow pisał, że rękopisy nie płoną...- Może nie płoną, ale czasem ciężko je odtworzyć. Do sprawy wróciłemdopiero zimą ubiegłego roku. Zgadałem się z Grześkiem Górnym, żenapisałem kiedyś książkę o wojsku, dałem mu fragmenty wydrukowanejako Trepy, szweje i bażanty. Zainteresowało go to. Zabrałem się więc zaodtwarzanie całości. Strony zeskanowałem z przebitek, które ocalały


zachowane przez jednego z moich przyjaciół. Ale jakość przebitek (młodsiczytelnicy pewnie nigdy nie widzieli takiego papieru...) jest fatalna, wielefragmentów musiałem przepisywać z rękopisu, który też ocalał (acz niecozapleśniały). Z czystym sumieniem mogę więc powiedzieć, że dopieroteraz, po kilkunastu latach, na nowo czytałem swoją powieść.Wiele w niej teraz zmieniłeś?- Nic. Przyznam, że nieraz mnie korciło, żeby poprawić obserwacje polityczne,ale nie zrobiłem tego; niech pozostaną takie, jak ja i podobni do mniewidzieliśmy Polskę i świat u progu III Rzeczpospolitej. Wtedy symbolamiwolności byli Wałęsa, Kuroń i Michnik. Teraz korciło mnie, żeby topoprawić, ale takie poprawki byłyby fałszem, tego robić nie chciałem.Uważam, że jedną z wartości tej książki jest to, że pokazuje sumieniaPolaków u progu III Rzeczpospolitej.Sumienia i ograniczenia tych sumień...- Tak. I jeszcze jedno. Sprawa, która może się wydawać zagadką, choćchyba nią nie jest.Jaka?- Pisząc tę książkę, byłem zaprzysięgłym (acz bardzo tolerancyjnym wobecinaczej myślących) agnostykiem. Nawróciłem się kilka lat temu,okoliczności były nietypowe, i na razie nie chcę o nich mówić. Ale terazszokuje mnie, że wcale nie dostrzegam tego, iż Paragraf 13 został napisanyprzez agnostyka.Książkę poleca Rafał Ziemkiewicz, który pisze, że w swej powieści obalasz„najświętsze tabu peerelu".- Rafał także był „bażantem" nieistniejącego już SPR w Węgorzewie.Odbywaliśmy nawet służbę w sąsiednich jednostkach. Niektóre z historiiopisanych w książce pamięta zresztą doskonale. On sam musiał się nieźlenarazić swoim przełożonym, skoro nie dostał automatycznej promocji na


kaprala podchorążego, a został tylko starszym szeregowym chorążym.Ziemkiewicz pisze, że w pamięci całych pokoleń zrobiono wielką dziurę,którą teraz staram się swym pisaniem jakoś zapełnić. Ale to rzeczywiściedziwne: była instytucja, przez którą przez dziesięciolecia przeszły milionymężczyzn i nie pozostał po tym w literaturze żaden ślad. Nie liczącKsiążeczki wojskowej Antoniego Pawlaka, która zresztą nie była powieścią,nie powstała na ten temat żadna beletrystyka. Paragraf 13 jest więc pierwsząwiększą opowieścią o peerelowskiej armii, choć dla mnie - jak jużmówiłem - jest bardziej opowieścią o schyłku peerelu.Rozmawiał ADRIAN KOWALEWSKI


UBODZY MESJASZE,REWOLUCYJNI CHARYZMATYCYI MISTYCZNI ANARCHIŚCINorman Cohnukazuje analogięmiędzy średniowiecznymisektamiheretykówa dwudziestowiecznymitotalitaryzmami.Dziękitemu otrzymujemyjeden z kluczydo zrozumieniaminionegostulecia.


„Kiedy ludzie przestali wspominać społeczeństwo pozbawionepodziałów ze względu na status czy bogactwo jedynie jako złoty wiek,bezpowrotnie miniony w pradawnych czasach, a zaczęli myśleć o nimjako o epoce, która miała się ziścić?" - pyta Norman Cohn w książceW pogoni za milenium. Milenarystyczni buntownicy i mistyczni anarchiściśredniowiecza. I choć sam wskazuje datę 1380 roku oraz poglądytowarzyszące buntowi chłopów angielskich, to zaraz dodaje, że zagadnieniema swoją bogatszą historię. W jej tle pobrzmiewają echa literaturyapokaliptycznej, chrześcijańskiej eschatologii oraz proroctw głoszonychprzez Joachima z Fiore i jemu podobnych, wreszcie niezabraknie także ludowych wierzeń. Ten przedziwny synkretyzm będziemotywował ludzi do wyruszenia w celu zdobycia milenium, TysiącletniegoKrólestwa Bożego. <strong>Cz</strong>as nagli, miara bezprawia przelała czaręgoryczy. Badający średniowieczne sekty religijne Cohn zauważa, żecechą charakterystyczną ruchów milenarystycznych jest widzenie zbawieniajako rzeczywistości, która ma się ziścić tu, na ziemi, a jegoprzyjście jest nieuchronne, w zasadzie już się dokonuje. Wyczekiwanarzeczywistość ma całkowicie przeobrazić dotychczasowe życie na ziemiw ustrój doskonały. Lollardzi, husyci, waldensi, bracia wolnego duchabrali „zbawienie" w swoje ręce i wprowadzali je pod przewodnictwemsamozwańczych mesjaszy.grafika: BARTŁOMIEJ KI /MI MZbawcy końca czasówPod datą 591 roku, św. Grzegorz, biskup Tours, odnotowałpojawienie się wędrownego kaznodziei podającego się za mesjasza.Niewiele wiemy o tej postaci. Pochodził z Bourges, nie zanotowano jegoimienia. Wiadomo, że w lesie został otoczony przez tak zaciekły rójmuch, iż na dwa lata postradał zmysły. Został pustelnikiem; pościł i się


modlił. Po jakimś czasie powrócił do świata, głosząc, że pozyskał daruzdrawiania i przepowiadania przyszłości. Początkowo jego kazaniaprzesycone były żarliwym wezwaniem do pokuty i ubóstwa. Z czasemjednak zaczęły ewoluować w przeciwną stronę. Pustelnik zacząłtwierdzić, że jest Chrystusem, kobietę, która mu towarzyszyła, kazałnazywać Marią. Żądał dla siebie czci boskiej. Zgromadzeni uczniowieszybko przemienili się w grasującą po okolicy bandę żyjącą z rabunku.Każde odwiedziny w jakimkolwiek mieście kończyły się tym samym -zmuszeniem duchowieństwa i biskupów do oddania czci „Chrystusowi".Terror samozwańca położył dopiero biskup z Le Puy. Do zbliżającejsię bandy wysłał grupę swoich ludzi, którzy mieli ich powitać.Idący na czele schylił się, imitując złożenie hołdu, po czym pochwycił„Chrystusa" za kolana, przewrócił i zabił.Samozwańczy prorok z Bourges nie był jedyną charyzmatycznąpostacią pretendującą do uznania w niej boskości. Jak przekonuje NormanCohn, średniowiecze nie było wolne od samozwańczych zbawicieli.Mistrz z Węgier, Pseudo-Baldwin, Eon, Tanchelm, Aldebert czywspomniany wyżej „Chrystus" - lista jest długa. Kim byli prorocy dniostatnich? Trudno na to pytanie, z powodu niewystarczających danych,udzielić każdorazowo satysfakcjonującej odpowiedzi. Znacznie więcejwiemy, za kogo uważał ich lud. Oczekiwanie przez chrześcijan naprzyjście Zbawcy, życie w atmosferze napięcia eschatologicznego (już-jeszcze nie), powodowało, że łatwiej było ruszyć za osobą posiadającąsilne cechy przywódcze. Cohn, szukając wyjaśnień powodzenia działalnościmesjaszy ubogich, wskazuje także na prace psychoanalityków,według których światopogląd chrześcijaństwa średniowiecznego pojmowałżycie jako śmiertelną rywalizację między postawą „dobrychdzieci" a „złych dzieci", między światłością a ciemnością. Nawet jeślinie dowierzać temu argumentowi, to warto pamiętać o tak radykalnychnawróceniach ludzi na wskroś średniowiecznych, jak Bernard z Clairvauxczy Franciszek z Asyżu. Ich gwałtowne zerwanie z dotychczasowymżyciem i wstąpienie na drogę monastyczną mieściło się w przyjętymsystemie zachowań.Przede wszystkim jednak o mesjaszach świadczyła sama świętośćlub raczej masowe wyobrażenia o niej. Natchniony mąż musiałpochodzić znikąd, najlepiej z miejsca odosobnionego - lasu lub gór.


ApokalipsaAlbrecht Durer, drzeworyt


Z dala od ludzkich siedzib miał doświadczać wizji, otrzymywać odBoga polecenia. To był także czas próby, czas walki. W ukryciu nabierałsił, uczył się przebywania z Bogiem. Znakiem jego poświęcenia byładługa broda. Niezmiernie ważny jest element odejścia od ludzi, odznanego życia, aby zniknąć i powrócić odmienionym. Łatwodostrzec nie tylko nawiązania do życia i zmartwychwstania Jezusa, alerównież do mitycznych postaci, takich jak król Artur, które rozpalaływyobraźnię ludu.Rekrutujący się spośród prywatnych zbawców stanowią niemalcały przekrój społeczeństwa. Odnajdujemy pośród nich nie tylkozbiegłych z klasztorów mnichów, księży porzucających własne parafie,rzemieślników zrywających łączące ich z cechem więzi, ale także szlachetnieurodzonych - książęta i rycerstwo. Prezentowane wykształcenietakże było różne. Niektórzy potrafili czytać i pisać, inni znali kilkajęzyków, ale byli też analfabeci. Zatem to nie wiedza i nie święcenia(lub ich brak) przyciągały tłumy zgłodniałych lepszego losu. To magnetycznaosobowość była gwarantem sukcesu. Kroniki opisują ichniezwykły dar przemawiania (choć w opieraniu się na tych źródłachraczej należałoby zachować ostrożność: najczęściej dziejopisami byliprzykładni zakonnicy, którzy nie dezerterowali ze swych zgromadzeń),zdolności przywódcze, porywającą serca charyzmę. Wśród mesjaszówubogich znajdziemy zwykłych oszustów, rzezimieszków, ale takżepobożnych ludzi zaplątanych w intrygi baronów. Osobną grupę i, jakpodaje Cohn, najliczniejszą stanowią ci, którzy naprawdę wierzyliw swoją niecodzienną misję.Niezwykła popularność nowych „Chrystusów" brała sięzarówno z trudnych warunków życia i napięcia eschatologicznego, jaki upadku autorytetu Kościoła. Gorszące przykłady życia kleru zajętegopowiększaniem własnego majątku, nikolaizm czy symonia unieważniałyprzykłady pozostałych duchownych żyjących według wskazańswego stanu. Zło jest zawsze bardziej krzykliwe. Nienawiść do klerubyła niekiedy tak wielka, że jeden z mesjaszów, Buntownik z Nadrenii,zaprzestał głoszenia kazań piętnujących ich grzechy i przeszedł dowezwań bardziej radykalnych. Buntownik namawiał do zabijaniazakonnic, zakonników i księży; według jego obliczeń codzienniepowinno się zabijać 2300 duchownych, a wtedy rzeź potrwa cztery i pół


oku. Jakkolwiek patrzeć na te i podobne im krwawe zapowiedzi, ważnejest wydobycie podłoża, z którego one wypływały. Ludzie świeccy nieznajdowali oparcia w ówczesnym duchowieństwie, nie dostrzegaliw nim mistrzów życia wewnętrznego i ewangelicznego przykładu. Tęlukę wypełnili samozwańczy mesjasze i przedziwnej maści mistycy.Znaczną część oczekiwań eschatologicznych projektowano naosobę króla czy cesarza. Wydaje się być to zrozumiałą konsekwencjąsakralizacji władzy monarszej. Namaszczenie świętymi olejami,koronacja w czasie Mszy świętej, a zatem włączenie jej w przestrzeńliturgiczną, nadto pokaźna liczba tytułów („obrońca Kościoła", „mścicieluciśnionych") czyniły z władcy kogoś wyróżnionego przez Boga,Jego zastępcę na ziemi, pozostającego z Nim w bliskich kontaktach.Niedościgłym ideałem pozostawał Karol Wielki. Przekonanie o boskościwładzy monarszej pozostało w przypisywanej królom francuskimmocy uzdrawiania chorych.Duże nadzieje wiązano z postacią cesarza Fryderyka I Barbarossy.Jego tajemnicze utonięcie w rzece Salef podczas krucjatyw Jerozolimie odczytywane było jako udanie się w dalszą pielgrzymkępokutną. Barbarossa w świadomości jego poddanych nie zginął,a jedynie oddalił się. Miał powrócić i poprowadzić sobie wiernych doostatecznego starcia z siłami Antychrysta. Wnuk Barbarossy, Fryderyk II,zyskał sobie wielką sympatię, kontynuując spór z papieżem. Temperaturakonfliktu sprawiła, że przy niezmiennym papieżu Fryderyk- który został kilkakrotnie obwołany heretykiem, a nadto odznaczał siępoczuciem humoru porównywalnym jedynie z okrucieństwem - dlawielu okazał się postacią znacznie bardziej pociągającą. Wreszcieto on w 1229 roku wyruszył na krucjatę, zdobywając Jerozolimęi ogłaszając się jej królem. Stolica Apostolska, chcąc wymusić na nimposłuszeń-stwo, ogłosiła na terenie Niemiec interdykt, na mocy któregona tym obszarze nie można było sprawować ważnych sakramentów.Nietrudno się domyśleć, że zastosowanie odpowiedzialności zbiorowejdoprowadziło do wzmocnienia w kraju pozycji wnuka Barbarossy.Nieoczekiwanie jednak w 1250 roku Fryderyk II zmarł. WkrótceEuropę zaczęły obiegać pogłoski, jakoby cesarz wciąż żył. Rzekomozostał uprowadzony przez papieża lub sam udał się w miejsce odosobnione.Inni widzieli go, jak pogrążał się w czeluściach Etny, co dla


Sycylijczyków oznaczało, że dołączył do miejsca przebywania panteonuśpiących bohaterów.Nowy lud wybranyW rzeczywistości nie był koniecznie potrzebny jakiś konkretnywładca. Nie było istotne, czy mesjasz pochodził z rodu Kapetyngów,Karolingów, Hohenstaufów czy Jagiellonów. Gdy monarchowie okazywalisię niezdolni do podjęcia eschatologicznej roli, lud skupiał się nafikcyjnej postaci cesarza. Potrzebowano bardziej samej idei przywódcy,niż człowieka z krwi i kości. Najważniejsze było nie to, kim był stojącyna czele, ale to, co czynił z masą ludzi. Mesjasz nadawał im upragnionątożsamość. Nie byli chłopami przygniecionymi pańszczyzną, czynszamii powinnościami dla dworu. Byli synami światłości. Teraz mogliodzyskać utraconą godność i wziąć to, co było im obiecane.Dopóki podążali za zbawcą, byli jego ludem. Poruszali się w blaskujego świętości. Uczestniczyli w jego mocy. Byli jego podopiecznymi,o których się troszczono. Jego świętość spływała na nich i tak długo, jakprzy nim trwali, wszelkie przewiny były uniewinnione. Zbawiciel wymagałcałkowitego posłuszeństwa (Konrad Schmid w XIV wieku żądał odswych uczniów, by byli „miękcy i ulegli jak jedwab") oraz radykalnychczynów, ale obiecywał im Rzeczywistość Istotnie Istniejącąjuż tu i teraz.<strong>Cz</strong>yny, do których samozwańczy zbawiciel wzywał uformowanylud - zabójstwa, kradzieże, spalenia, nie były w istocie złe.Wymierzone były wszak przeciwko Antychrystowi, tak łudząco podobnemudo Jezusa Chrystusa. Droga do tysiącletniego królestwa prowadziła,według nich, przez rzezie. Jedynie nowy chrzest, chrzest krwi, byłbramą, przez którą mogli przejść wybrani.Mistyka drogą odrzucenia BogaNie wszystkie ze średniowiecznych ruchów milenarystycznychdążyły do krwawego osiągnięcia zbawienia. Niektóre były na wskrośpacyfistyczne i odznaczały się ciekawą mistyką. Na przykładzie takichgrup, jak biczownicy czy bracia wolnego ducha, Cohn ukazuje kolejneodstępstwa od nauki Chrystusa.


grafika: HALINA KI / MI k \Nauka opisywanych sekt zmierza do zastąpienia Chrystusa...sobą. Wraz z odrzuceniem Kościoła katolickiego i wrogością wobeckleru, średniowieczni milenaryści wyśmiewali Eucharystię, twierdząc,że tylko ich poświęcenie (w domyśle: ich krew) ma wartość zbawczą.Przerywali Msze święte, utrzymując, że tylko ich obrzędy mają znaczenie.Znani z surowego życia, które na tle życia prowadzonego przezwiększość duchowieństwa katolickiego budziło autentyczny podziw,uczynili z ascezy swój główny oręż przepowiadania. Głosili, że ascezajest większym autorytetem niż kazanie. <strong>Cz</strong>łonkowie bractwa wolnegoducha twierdzili, że nawet Jezus nie był tak doskonały jak oni. Wedługnich droga życia mistycznego polega na poznaniu Boga i odrzuceniu


Go. Jak czytamy w ich pismach: „Doskonały człowiek jest Bogiem. (...)Ponieważ człowiek taki jest Bogiem, Duch Święty bierze od niegoswoją istotę i byt, tak jak bierze je od Boga. (...) <strong>Cz</strong>łowiek doskonałyjest czymś znacznie większym od stworzenia. (...) Osiągnął owo najściślejszezespolenie, jakie łączyło Chrystusa z Ojcem". Tego rodzaju„doskonali" nie potrzebowali już Boga.Taka mistyka nie ma nic wspólnego z mistycznym zjednoczeniemuznawanym przez Kościół. Przede wszystkim droga mistycznajest zaproszeniem danym przez Boga, nie zaś stanem do osiągnięciaprzez własne wysiłki. Niezależnie od otrzymanych słów i wizji mistycynie zmieniali swego bytu: niezmiennie pozostawali ludźmi. Prawdziwymistyk, jak uczą przeżycia św. Teresy z Avila, Ignacego Loyoli czyFaustyny Kowalskiej, bardzo niechętnie dzieli się swoimi przeżyciami.Nie traktuje ich jako decydujących, w pewnym sensie nie dowierza im,trzymając się słów Ewangelii, życia sakramentalnego i posłuszeństwawobec przełożonych.Pracę Normana Cohna W pogoni za milenium można czytać conajmniej na dwa sposoby. Z jednej strony jest to fascynująca pracanaukowa dotycząca ruchów milenarystycznych w średniowieczu (naZachodzie od lat uznana za jedną z najważniejszych książek historycznych,u nas została właśnie wydana po raz pierwszy). Cohn niestroni jednak - i to jest drugi sposób lektury - od ukazania analogiimiędzy średniowiecznymi sektami heretyków a dwudziestowiecznymitotalitaryzmami. Dzięki temu otrzymujemy jeden z kluczy do zrozumieniaminionego stulecia. Każda z tych płaszczyzn pokazuje dobitnie,że kwestia opowiedzenia się za zbawieniem tu i teraz czy zbawieniemw pełni należącym do Pana dziejów rozgrywa się właśnie teraz.MARCIN CIELECKINorman Cohn, W pogoni za milenium. Milenarystyczni buntownicyi mistyczni anarchiści średniowiecza, tłum. M. Chojnacki, WydawnictwoUniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2007, ss. 398.


ŚWIATŁO,KTÓRE JESTDOMEMO płytach Tomasza BudzyńskiegoMikołaj Bierdiajewzapowiadał, że nadejdzie„czas, kiedy myśl, znużonachorobliwym hamletyzmem,powinna wrócić do zdrowejdonkiszoteri i..."Jak wiadomo, Don Kichotod lat jest symbolem kojarzonymz zespołem Armia.


O biada,świat jest pełenogromnych światełi tajemnic, a człowiekzasłania się przed nimiswoją małą dłonią 1(słowa Baal-szem-towa,motto płyty Luną/ 1Twórczość jego jest zjawiskiem dość szczególnym. Choć jegozespoły - zwłaszcza Armia - kojarzone są raczej z kontrkulturą, scenąpunk, undergroundem, to w jego twórczości odnaleźć można bardzożywe i zaskakujące odwołania do różnych nurtów europejskiej kultury,a także wyrażone - słowem i muzyką - bardzo konkretne intuicjemetafizyczne. Widać to zwłaszcza na przykładzie dwóch solowych płytartysty: Tańca szkieletów (2002) i Luny (2008), choć trzeba zaznaczyć,że właściwie wszystkie płyty nagrywane przez Budzyńskiego są rozdziałamijednej opowieści.Okolice Tańca szkieletówTak tedy będziemy zbierali te aluzje, te ziemskie przybliżenia, te stacjei etapy po drogach naszego życia, jak ułamki potłuczonego zwierciadła.Będziemy zbierali po kawałku to, co jest jedno i niepodzielne, nasząwielką epokę, genialną epokę naszego życia(Bruno Schulz, Księga)grafika: BARTŁOMIEJ KLŻNICKIPodczas koncertów, gdzie wykonywał utwory z albumu Taniecszkieletów, sam autor określał pole swoich zainteresowań dwomasłowami: miłość i śmierć. Nie sposób się z tym nie zgodzić - płytawypełniona jest piosenkami o bliskich osobach, dziwnych przeczuciach,1M. Buber, Opowieści chasydów, tłum. P. Hertz, Poznań 1986, s. 105.


chwilach szczególnych i nieszczególnych. W piosenkach tych wielerzeczy jest dziwnych, nie do końca zrozumiałych. Telefon na widelec?Butenko, beret, pustynie? Co za Hermenegilda kom? A przede wszystkim:co to za tajemniczy Iluzjon Karo? Słyszymy o niebie, dobrejnowinie, ale też o zielonych muchomorach, trupiej czaszce, prostymprzedziałku, babci Mani, pomidorowej, mielonych, cyniach - to wszystkorzeczy, o których, według autora, warto śpiewać. Do tego wydarzenia:gra w karty w miejsce wyprawy do kina, podróż autobusemrelacji Kazimierz przez Nałęczów, czas na boisku za szkołą - jakoźródła wielu olśnień.Wbrew pozorom wiele kryje się za tym urokliwymprzemieszaniem zwyczajności i niezwyczajności. Aby określićrzecz bliżej, sięgnijmy do wielkiego w tej dziedzinie autorytetu.Bruno Schulz wyjaśniał podobne kwestie następująco: „W dzielesztuki nie została jeszcze przerwana ta pępowina łącząca je z całościąnaszej problematyki, krąży tam jeszcze krew tajemnicy, końcenaczyń uchodzą w noc otaczającą i wracają stamtąd pełne ciemnegofluidu" 2 . I dalej: „Jakieś zdarzenie może być co do swej proweniencjii swoich własnych środków małe i ubogie, a jednak,zbliżone do oka, może otwierać w swym wnętrzu nieskończonąi promienną perspektywę" 3 .W takim kontekście ośmielę się porównać zbiór kolorowychopowieści Tomasza Budzyńskiego do markownika, czyli albumu z egzotycznymiznaczkami pocztowymi, który znajdował się w posiadaniuRudolfa - kolegi głównego bohatera Sanatorium pod Klepsydrą. Możemytam przeczytać słowa następujące:„I oto, gdyśmy już stracili nadzieję, pełni gorzkiej rezygnacji, pogodzilisię wewnętrznie z jednoznacznością świata, z tą ciasną niezmiennością,której potężnym gwarantem był Franciszek Józef I - wtedy znienacka,jak rzecz nieważną otworzyłeś przede mną ten markownik, o Boże,pozwoliłeś rzucić mimochodem spojrzenie w tę księgę łuszczącą się2B. Schulz, cyt. za: J. Ficowski, Okolice sklepów cynamonowych, Kraków -Wrocław 1986, s. 20.' B. Schulz, Sanatorium pod Klepsydrą, Warszawa 2000, s. 115.


laskiem, w markowniku strojący swe szaty, stronica za stronicą, corazjaskrawszy i coraz przeraźliwszy..." 4 .Podobnie w piosenkach z Tańca szkieletów (choć opowiadająo świecie, którego porządek ma daleko bardziej złowrogich gwarantówniż Franciszek Józef) - wydarzenia z przeszłości, o którychopowiada autor, wydają się świecić jakimś tajemniczym światłem, sądla niego niezwykłymi, a uważne oko dostrzega w nich zaskakującą4Tamże, s. 136.


perspektywę. Mechanizm, jaki tu działa, również znany był Brunowiz Drohobycza:„... są rzeczy, które się całkiem, do końca nie mogą zdarzyć. Są zawielkie, aby się zmieścić w zdarzeniu, i za wspaniałe. Próbują one tylkosię zdarzyć, próbują gruntu rzeczywistości, czy je uniesie. I wnet sięcofają, bojąc się utracić swą integralność w ułomności realizacji. A jeślinadłamały swój kapitał, pogubiły to i owo w tych próbach inkarnacji, townet zazdrosne odbierają swą własność, odwołują ją z powrotem, reintegrująsię i potem w biografii naszej zostają te białe plamy, wonne stygmaty,te pogubione srebrne ślady bosych stóp anielskich, rozsianeogromnymi krokami po naszych dniach i nocach, podczas gdy ta pełniachwały przybiera i uzupełnia się nieustannie i kulminuje nad nami,przekraczając w triumfie zachwyt po zachwycie.A jednak w pewnym sensie mieści się ona cała i integralnaw każdej ze swych ułomnych i fragmentarycznych inkarnacyj. Zachodzitu zjawisko reprezentacji i zastępczego bytu" 5 .Wypisz, wymaluj - pasuje to do historii przedstawionych naTańcu szkieletów (pamiętajmy, że nie tylko słowami ale też językiemmuzyki).Aby poszerzyć, skonkretyzować zaznaczony wyżej kontekst,a przy okazji wytłumaczyć się trochę ze śmiałości porównania czymśinnym niż nadmierna egzaltacja, wspomnieć należy o tym, do czegoBruno Schultz nawiązuje. I do czego, zdaje się, nawiązuje w swej twórczościrównież Budzyński. Chodzi mianowicie o te wątki kulturyżydowskiej, których korzenie tkwią w szesnastowiecznej kabale luriańskiej,a może nawet w starszej jeszcze Księdze - nomen omen -blasku. Mistyka chasydów, którą mamy tu na myśli, jak wiadomo,opierała się na oryginalnej wersji mitu o stworzeniu świata, gdzie miałamiejsce katastrofa, w wyniku której iskry boskiego światła uwięzionezostały w „skorupach", czyli w świecie materii. „Izrael rozproszył siępo całym świecie, by uwalniać i przywracać Bogu rozproszone5B. Schulz, dz. cyt., s. 115.


wszędzie iskry boskiego światła i naprawić w ten sposób skutki niezawinionej przez człowieka katastrofy" 6- wyjaśniał Martin Buber.Nie ma tu miejsca ani potrzeby, by szczegółowo charakteryzowaćduchowość chasydzką. Wspomnijmy tylko o kwestiach istotnychdla przedstawienia naszych spraw. W obszernym wstępie do zebranychprzez Bubera Opowieści chasydów czytamy:„Ruch ten (...) w istocie usuwał mur dzielący to, co święte, od tego, coświeckie, a także pouczał, w jaki sposób można uświęcić wszelkieświeckie działanie (...)". „Nie trzeba być ani uczonym w Piśmie, animędrcem: wystarczy jednolita, niepodzielnie ku jej boskiemu celowiskierowana dusza człowieka. Świat, w którym żyjemy, taki jaki jest, onwłaśnie, a nie cokolwiek innego, zapewnia nam obcowanie z Bogiem,które wyzwala zarówno nas, jak obecność Bożą w świecie w takiejmierze, w jakiej została nam udzielona. A to zaś, czym się zajmujemy,jacy jesteśmy, stanowi o naszym własnym dostępie do Boga, o naszejodrębnej możliwości dotarcia do niego" 7 .Zwróćmy uwagę na konsekwencje takiej postawy: nawetzaskakująco drobne wydarzenia życia w takim kontekście mogą miećswą świetlistą wartość, a rzecz z pozoru błaha, potencjalnie, wagę miniobjawienia.W ten sposób powstaje swoista mitologia - wszak „życiorys(...), który zmierza do wyjaśnienia swego własnego sensu, wyostrzonyna własne duchowe znaczenie, jest niczym innym jak mitem" 8 .' M. Buber, Posłowie do książki: Rabbiego Izraela Ben Eliezera zwanego BaalSzem Tow to jest mistrzem dobrego imienia zestawione z okruchów przez MartinaBubera, tłum. J. Doktór, Warszawa 1993, s. 51. Hmm... Zerknijmy do wywiaduprzeprowadzonego z Tomaszem Budzyńskim w 1997 roku. Mówi on tam: „Gdybyktoś zapytał: «Dlaczego śpiewasz, dlaczego malujesz?», mógłbym odpowiedzieć, żew rzeczywistości, tej stworzonej, widzę porozrzucane iskry Boga i chcę jeodnaleźć". Ale to tak na marginesie.78M. Buber, Opowieści chasydów, s. 18.B. Schulz, cyt. za: J. Ficowski, dz. cyt,, s. 60. Do podobnych wniosków zresztądochodzą myśliciele, bazujący na gruncie prawosławia: „Teologia wschodnia traktujeświat stworzony jako «miejsce teofanii», «księgę objawień», której «odczytywanie»winno polegać na rozszyfrowywaniu znaków (śladów, obrazów, symboli)Bożej czynnej Obecności - zagadkowej i tajemniczej, objawiającej się poprzez fakty


W nim zaś może zostać utrwalone postrzeganie świata i rozmaiteodkrycia na temat jego natury. I z czymś takim właśnie mamy doczynienia, obcując z płytą Taniec szkieletów - blisko tu do mitu, bajki,odtwarzającej mniej lub bardziej określoną wizję świata i człowieka.Pochylmy się nad kolejnym cytatem z Bubera, który sporownosi do interesujących nas zagadnień. Opowieści chasydów, jakczytamy,„pochodzą od ludzi ogarniętych zachwyceniem, którzy we wspomnieniachi zapiskach utrwalili to, co - będąc w stanie owego zachwycenia- uznali za prawdziwe lub też sądzili, że za takie uznali, a więc zarównoto, co wprawdzie się wydarzyło, lecz było dostępne jedynie okuczłowieka trwającego w zachwyceniu, jak i to, co nie zdarzyło się takjak o tym opowiedziano i jak zdarzyć się nie mogło, lecz co duszaczłowieka trwającego w zachwyceniu odczuła jako całkiem rzeczywiste,toteż ów człowiek opowiada o tym, jak o czymś najzupełniejrzeczywistym. Muszę więc nazwać to rzeczywistością, rzeczywistościądoświadczoną przez dusze trwające w zachwyceniu, czystą i niewinną,w której nie ma miejsca na zmyślenia i dowolności. Dusze te nie mówiąjednak o sobie, lecz o tym, co na nie oddziałało. To więc, co z ichopowieści możemy zaczerpnąć, nie jest jedynie faktem psychologicznym,lecz wydarzeniem, które przytrafiło się w życiu. Zdarzyło sięcoś, co wprawiło owe dusze w zachwycenie i oddziałało na nie tak, jakoddziałało: opowieść więc o owym zdarzeniu mówi o tym, co tak oddziałało(...). Oto prawdziwa 1 e g e n d a i jej rzeczywistość" 9 .grafika: BARTŁOMIEJ KUŹNICKIDochodzimy tu do rzeczy ważnej w kontekście całej twórczościautora Tańca szkieletów. Buber pisze o doświadczeniu, które możemynazwać doświadczeniem mistycznym. Rzecz ujmuje w dodatku -i wydarzenia zbawcze o znaczeniu profetycznym i eschatologicznym. Przeniknięcieokiem wiary do tej nadprzyrodzonej «warstwy» rzeczywistości jest możliwewyłącznie na drodze bezpośredniego, doświadczalnego wglądu, a nie poprzezschematy pojęciowe i rozumowania dyskursywne, które prowadzą do «racjonalistycznejidolatrii» (P. Evdokimov, Kobieta i zbawienie świata, tłum. E. Wolicka, Poznań1991, s. 293).' M. Buber, dz. cyt., s. 15. Podkreślenie W.Z.


nie przypadkiem - bardzo precyzyjnie pod względem gnozeologicznym.Doświadczenie takie, zgodnie z duchem chasydyzmu, nie dajesię zamknąć w kategorii mistyki subiektywnej, indywidualnej, mistyki„przeżyć" - w ramach doświadczania stanów psychologicznych i irracjonalnych.Przeciwnie: nosi ono znamiona uniwersalizmu, odnosi siędo czegoś powszechnego, przynajmniej z punktu widzenia pewnejwspólnoty, która uznaje to doświadczenie, która dostrzega ów blask.Mamy tu do czynienia z wyjściem poza codzienny racjonalizm, ale -podkreślmy - nie w dziedzinę ułudy czy psychodelii, lecz na poziommistyki, którą wiązać można z poznawaniem niewidzialnego. <strong>Cz</strong>yzgodzą się Państwo na uznanie podobnego doświadczenia?Buber pisze dalej tak:„Ponieważ doświadczenia człowieka w zetknięciu ze światem i z sobąsą (...) takie, że nie budzą w nim uczucia zachwycenia, koncepcjereligijne wskazują mu byt inny, inny świat, doskonały, w którym jegodusza też jest doskonała. Z perspektywy owego bytu doskonałego życieziemskie to zaledwie przedsionek lub po prostu zwykłe złudzenie(.„)" w .Można to zestawić z innym cytatem: Mikołaj Bierdiajeww swej pracy Filozofia wolności pisze:„Cały świat, cały porządek przyrody jest zamkniętym pomieszczeniem,w którym działają dane w nim siły. Te siły w sposób immanentny niemogą siebie przerosnąć, dokonać cudu. Jednak w zamkniętepomieszczenia naszego świata mogą się wedrzeć siły świata innego, siłyboskie, siły łaski. Wówczas nastąpi cud" 11 .Myślę, że powyższe wypowiedzi bardzo dobrze charakteryzująświat przedstawiony na płytach Tomasza Budzyńskiego. Świat (dotego wątku jeszcze wrócimy), ale też człowieka. „Autentyczna istotaczłowieka w ogóle i każdego człowieka nie wyczerpuje się jego danymi10M. Buber, dz. cyt., s. 16." M. Bierdiajew, Filozofia wolności, tłum. E. Matuszczyk, Białystok 1995, s. 40.


empirycznymi" 12- tak prosto rzecz ujął Włodzimierz Sołowjow. Wydajesię, że działalność zespołu Armia i w ogóle działalność artystycznaTomasza Budzyńskiego to walka o potwierdzenie tej intuicji, będącawalką o ocalenie wolności i godności człowieka.Te zagadnienia szczególnie ostro stawiane były przez myślicielizwiązanych ze wschodnim chrześcijaństwem, dla których punktemwyjścia, jeśli chodzi o antropologię, jest Boski element natury ludzkiej:Imago Dei, który pochodzi ze stanu wcześniejszego niż grzech pierworodny.„Stan rajski - pisze Paul Evdokimov - jako pierwotne przeznaczeniezawsze określa byt ludzki. Nawet po upadku ciąży on naprzeznaczeniu człowieka na ziemi" 13 . Takie określenie fundamentuczłowieka - przy okazji: zbieżne z duchem chasydyzmu - uzasadniagwałtowny sprzeciw wobec podporządkowywania się zdroworozsądkowemuracjonalizmowi:„Haniebna proza racjonalizmu to tylko choroba bytu. Wszystko w historiiżyje tajemniczym życiem, a piękno jest najbardziej autentycznąrzeczywistością. Mistyka i piękno - oto gdzie jest to, co najbardziejrealne, oto gdzie jest istność. Brzydota empirycznego bytowania i rozsądkowośćświadomości to widma, niebyt, grzeszny sen. Żyjemyw grzesznym śnie rozsądkowości, śnie naszej złej woli, a sny nasze sąhaniebnie prozaiczne i nudne" 14 .Tak pisał w cytowanej wyżej pracy Bierdiajew, rozwijając sentencjęDostojewskiego o „pięknie, które zbawia świat". Zapowiadał też„czas, kiedy myśl, znużona chorobliwym hamletyzmem, powinna wrócićdo zdrowej donkiszoteri i..." 15(jak wiadomo Don Kichot odlat jest symbolem kojarzonym z zespołem Armia).W przypadku Budzyńskiego mamy do czynienia z niezwykleoryginalną twórczością. Jego dzieło, sytuowane często na marginesiekultury, jest zapisem konkretnych intuicji mistycznych - nie tyle12W. Sołowjow, Sens miłości, tłum. H. Paprocki, Kęty 2002, s. 26." P. Evdokimov, Prawosławie, tłum. J. Klinger, Warszawa 2003, s. 63.1415Tamże, s. 166.M. Bierdiajew, dz. cyt., s. 49.


deklarowanych, co określających koncepcję całości. To dzieło, w którymkrążą ożywcze soki dawnych tradycji duchowych.Luna nad światemPewien uczeń zapytał Baalszema: „Jak to się dzieje, że ktoś, kto kochaBoga całym sercem i wie, że jest przy nim blisko, doświadcza niekiedyuczucia rozłąki i oddalenia od Boga? "Balaszem tak mu to wyjaśnił: „Kiedy ojciec uczy swojego synkachodzenia, stawia go najpierw przed sobą, a chcąc ochronić przedupadkiem, rozpościera Misko niego obie ręce i w ten sposób chłopczykidzie ku ojcu między jego rękami. Ale kiedy już jest blisko, ojciecodsuwa go troszeczkę od siebie i szerzej rozpościera ręce, a robi to takdługo, póki dziecko nie nauczy się chodzić.(Martin Buber, Opowieści chasydów)Wiele z rzeczy, które powiedzieliśmy o płycie Taniec szkieletów,trzeba by odnieść także do najnowszej płyty Tomasza Budzyńskiegozatytułowanej Luna. Osnowa rzeczywistości przedstawionejna obu albumach pozostaje ta sama - są to, jak się już rzekło,różne rozdziały tej samej opowieści. Płyty jednak pod wieloma względamisą też inne.Kiedyś zastanawiając się nad cudownością świata ukazanąw wielu piosenkach z Tańca szkieletów i podążając ścieżką skojarzeńopartych na motywach podróży i miłości, przypomniałem sobie historięBiałej lokomotywy Stachury:„Wspaniałe te dwa słowa rzucił kiedyś na wiatr Ryszard Milczewski--Bruno. Znajdowałem się akurat w pobliżu, w Grudziądzu nad Tryszką,i pochwyciłem je, nie dając im umknąć w przestworza. Uczyniłemz nich synonim smugi światła, która to smuga światła - biała lokomotywajest na pewno nie mniej słynna, co słynna smuga cienia. Białalomokotywa, zauważyłem to post factum, po napisaniu tej piosenki,nawiązuje wyraźnie do mitu Orfeusza i Eurydyki. Z tym, że nie Eurydyka,lecz Orfeusz znajduje się w krainie zmarłych - Eurydyka nie idzietam za nim, ale posyła mu białą lokomotywę, aby Orfeusz chwycił sięgrafika: BARTŁOMIEJ KUŻNICKI


jej i na smudze światła - białej lokomotywie wyjechał, wydostał sięz krainy zmarłych do krainy żywych, gdzie między innymi: brzęcząpszczoły, pluszcze rzeka, słońca blask, cienie drzew i Eurydyka gdzieś,gdzieś w cieniu drzew, którą Orfeusz będzie chciał odnaleźć (bowiemnie zna jej), aby skłonić się przed nią i rzec: Dziękuję ci Pani, za twójpiękny gest!" 16 .Opowieść ta, moim zdaniem, pasuje dość nieźle do tego, copowiedzieliśmy o Tańcu szkieletów, poza tym prowizorycznie zamazujebiałą plamę miłosnej tematyki płyty - ta historia czeka jeszcze naswoje opowiedzenie. Przytoczyliśmy zaś ów cytat ze Stachury dlapokazania kontrastu między pierwszą a drugą płytą Budzyńskiego.Wszak motywy kolejowe pojawiają się też na Lunie - mają tam jednakzupełnie inny charakter. Trzeba przywołać tu mroczną i tajemniczą literaturęStefana Grabińskiego. Bohaterowie jego kolejowych opowieściniesamowitych to ludzie doświadczeni, przed którymi świat nie ukrywajuż swojego groźnego oblicza. Pełno w nim niewyjaśnionych zdarzeńa także dojmującej melancholii. Taki kontekst lepiej pasuje do płytyLuna - znacznie więcej na niej cienia.W takim właśnie świecie zanurzony jest całkowicie bohaterutworów. Samotnie doświadcza mroku i światła, dotyczą go różnetajemnicze zjawiska, których nie da się wyjaśnić przy użyciu tylko„szkiełka i oka". Podkreślę tu samotność i tajemnicę, a także pełnięzanurzenia w świecie - bo są to konsekwencje wyboru wolności,o której pisaliśmy wyżej. Wolności własnej, ale też - jeśli można takpowiedzieć - Bożej, zgodnie z tym, co pisał Lew Szestow: ,jużstarożytni Grecy bali się powierzyć tajemnicę świata Bogu. Przecieżoznaczałoby to dopuszczenie niczym nie ograniczonej dowolności jakogłównej zasady życia. Lepszy jakikolwiek, byle niezmienny porządek,aniżeli dowolność'" 7 . Mamy tu więc, jak widać, do czynienia z odrzuceniemracjonalnej tradycji porządkowania rzeczywistości, która -tak w istocie bywało, choć nie zawsze w sposób jawny - widziała Bogatylko jako „najwyższą instancję porządku ustanowionego przez1617E. Stachura, Poezja i proza, t. 5, Warszawa 1987, s. 294.L. Szestow, Potestas clavium, tłum. J. Chmielewski, Kęty 2005, s. 24.


ludzi" 18 . Ta oparta na pozytywnych przesłankach teologia okazuje sięjednak nieprzydatną, niewystarczającą dla człowieka. Szestow jestnawet bardziej radykalny. Mówi: „Żeby trafić do stworzonego przezSokratesa świata, należy wyrzec się świata stworzonego przez Boga"",ale zasada ta wydaje się działać w obie strony. Żeby znaleźć sięw świecie stworzonym przez Boga, trzeba wyrzec się... No właśnie, ażstrach wskazywać czego.„Są rzeczy, których lepiej nie objaśniać, nie rozumieć. Jakkolwiek byłobyto dziwne, to jednak często lepiej płakać, śmiać się, przeklinać niżrozumieć (...). Jeśli już trzeba filozofować, to z dnia na dzień, nie liczącsię w dniu dzisiejszym z tym, co mówiło się wczoraj. (...) filozofiapowinna być szalona, tak jak całe nasze życie" 20 .Sądzę, że takie właśnie podejście odbija się w piosenkachz płyty Luna. Mamy tu do czynienia z niezwykłą pasją, która przejawiasię w całkowitym oddaniu się życiu w jego dobrych i złych przejawach,bez uciekania się do sfery abstrakcji. Dlatego pisałem o pełnymzanurzeniu się w świecie - nie przypadkiem też na płycie pojawia sięodniesienie do poezji Artura Rimbauda (fragment Pieśni najwyższejwieży). I to, można powiedzieć, niemal zatracanie się w świecie zgodnejest z duchem chasydyzmu, bo przecież właśnie „świat, w którym żyjemy,taki jaki jest, on właśnie, a nie cokolwiek innego, zapewnia namobcowanie z Bogiem" 21 . I na nic nie przydają się filozoficzne czy teologicznedoktryny, ustalone przez ludzi prawdy, kiedy człowiek samstaje wobec tajemnic świata - na przykład miłości i umierania.Rabbi Dow Ber z Międzyrzecza nauczał: „Ani jedna z rzeczytego świata nie może przejść z jednej rzeczywistości w drugą, jeżeli niewstąpi w Nic, czyli w rzeczywistość Pomiędzy" 22 . Podjęcie tej tematykina płycie pokazuje głęboko egzystencjalny wymiar twórczości Budzyńskiego." Tamże, s. 41." Tamże, s. 30.202122Tamże, s. 149.Patrz przypis 7.M. Buber, dz. cyt., s. 115.


Dramat człowieka, który opisywali chrześcijańscy egzystencjaliści(Kierkegaard, Szestow, Bierdiajew), ujawniony zostaje w całejjaskrawości. Znów wypada podkreślić kwestię wolności, dowolnościw miejsce stabilnego porządku, systemowej konieczności. Ten sposóbmyślenia, jak uważał Bierdiajew, wywodzi się z koncepcji JakubaBoehme:„Dla Boehmego życie świata jest ogarnięte przez ogień jako podstawowyżywioł, przez kosmos przechodzą strumienie ognia, toczy sięwalka światła i ciemności, dobra i zła. Wewnętrznie sprzeczny, cierpiętniczy,ogniście-tragiczny charakter kosmicznego życia jest zdeterminowanyprzez to, że przed bytem, że głębiej od bytu leży Ungrund -otchłań, irracjonalna tajemnica, niewyprowadzalna z bytu pierwotnawolność" 23 .grafika: BARTŁOMIEJ KUŹNICKIPodobne intuicje wydaje się wyrażać często muzyka zespołuArmia, podobne wątki można też znaleźć na płycie Luna. Ożywa tu też,być może niespodziewanie, mistyczna tradycja głęboko związana z doświadczeniemchrześcijańskiej teologii negatywnej.Dramat dramatem, ale koncentrując się na negatywnym wymiarzeświata przedstawionego na płycie Luna wcale nie przedstawiamyjego pełnego obrazu.Po pierwsze: zanurzenie bohatera w świecie owocujeprzekazaniem stabilnego obrazu owego świata - życie toczy się naziemi, pod niebem. To wyczuwalne jest w każdym utworze, to stanowiczęsto o urodzie piosenek z obu albumów. Nie znajdziemy tu oderwaniaod rzeczywistości, ta perspektywa jest stała. Ziemia i niebo, ale równieżwidzialne i niewidzialne. Przykuwa też uwagę tajemnicze, kabalistycznewręcz - tu i tam.Po drugie: prócz osi tu i tam, znajdziemy na płycie innydwuwyraz: ja - Ty, tak ważne zestawienie w filozofii Martina Bubera.Zestawienie, które zakłada dialog, relację między ludźmi, a także żywąrelację między człowiekiem a Bogiem. O tych sprawach pisał również" M. Bierdiajew, Zarys metafizyki eschatologicznej, tłum. W. i R. Paradowscy, Kęty2004, s. 81.


Włodzimierz Sołowjow, według którego człowiek „zdolny jest dopoznawania i realizowania prawdy - wszak - ludzka indywidualnośćistnieje po to, żeby zmieścić w sobie prawdę, nie będąc przez prawdęzniszczoną, lecz zachowaną i akcentując tryumf prawdy". Do tegojednak„nie wystarczy sama świadomość prawdy, (...) pierwotnie i bezpośrednioindywidualny człowiek (...) nie jest w prawdzie: uważa siebie za odosobnionącząstkę całości świata i ten swój cząstkowy byt potwierdzaw egoizmie jako całości dla siebie, chce być wszystkim w oddzieleniu odwszystkiego, poza prawdą. Egoizm jako realna podstawowa zasada życiaindywidualnego, przenika całe jego życie i ukierunkowuje, wszystkow nim konkretnie określa i dlatego egoizm nie może zostaćprzezwyciężony i zlikwidowany jedynie przez teoretyczną świadomośćprawdy. Póki żywa moc egoizmu nie napotka w człowieku innej żywejsiły, jej przeciwstawnej, świadomość prawdy jest jedynie zewnętrznymoświeceniem, odblaskiem obcego świata. (...) Prawda jako żywa moc,która opanowuje wewnętrzną istotę człowieka i rzeczywiście wyprowadzago z fałszywego samozadowolenia, nazywa się m i ł o ś c i ą" 24 .To jest istota relacji między Ja i Ty, widać tu jej znaczenie dlaczłowieka: ożywienie muzeum egzystencji, walka z metafizyczną nudą,o której pisał Evdokimov, że jest „neurotycznym symptomem naszejepoki: człowiek przeżywa nudę („mdłości") w wytworzonej przezsiebie egzystencjalnej pustce" 25 . Nuda, według niego, „nie posiada anigłębi, ani celu. (...) Rozpad człowieczeństwa kończy się tą samą nud%która - co oczywiste - do niczego nie prowadzi. Trup rozsypuje się, alesię nie porusza" 26 . I takie wizje znajdziemy na wcześniejszych płytachArmii. Zanurzenie się w rzeczywistości, o którym pisaliśmy wyżej, jestpostawą biegunowo odległą-jest to właśnie owoc żywej relacjiz Drugim. Jest to poryw ku życiu. Miłość do drugiego człowieka, miłośćdo Boga staje się tu jedynym ratunkiem przed nicością.242526W. Sołowjow, dz. cyt., s. 15-16.P. Evdokimov, dz. cyt., s. 95.Tamże, s. 179.


Tu znów ujawnia się egzystencjalny dramat człowieka -ponieważ ta miłość wiąże się z ofiarą, z umieraniem, z Krzyżem. Ale marównież - w duchu chasydzkim - wymiar kosmiczny: ratuje świat, botylko serce człowieka może odnaleźć iskry tkwiące w rzeczywistości,tylko tak można podnieść niebo. Zróbmy tu wyjątek od zasady nieodnoszenia się do konkretnych piosenek z płyty - w piosence Sercesłyszymy słowa następujące:„Zaśpiewaj, zaśpiewajMoje serce od nowaNiech rozlegnie sięPopłynie moja krewNiech zatęskni za tobąMoja ręka i okoNiech się napnie łukI strzała trafi w celBo niebo trzeba podnieść już dziś"Szczerze mówiąc, trudno znaleźć mi innego artystę, którysprawy religii, wiary, metafizyki stawiałby w swej twórczości w podobnieradykalny sposób - tu nie ma miejsca na żarty, tu wszystko dziejesię naprawdę. Spójrzmy na jeszcze jeden cytat, który, mam nadzieję, touwypukli - tym razem Olga Tokarczuk. W jej książce Dom dzienny,dom nocny można odnaleźć następującą opowieść:„Istnieje jakiś ulotny związek między religią ludzi a dachemdomu. Pierwsze skojarzenie jest banalne - że to najwyższa sfera. Nicz tego skojarzenia nie wynika. Chodzi o coś innego. Jonas GustawWolfgang wpadł na to kiedyś, patrząc właśnie z tarasu heidelbergowskiegozamku na miasto - zarówno dach, jak i religia jest ostatecznymzamknięciem, jest zwieńczeniem, które jednocześnie zamyka przestrzeń,oddzielają od reszty przestrzeni, od nieba, od wysokości i strzelistejnieskończoności świata. Dzięki religii można normalnie żyć i nieprzejmować się wszelką nieskończonością, która inaczej byłaby nie dozniesienia; a w domu schować się bezpiecznie przed wiatrem, deszczem


i radiacjami kosmosu. Chodzi tu o coś w rodzaju klapy, rozłożenia parasola,ukrycia się, zasunięcia włazu, a więc oddzielenia się, umknięciaw bezpieczne, dobrze znajome, umeblowane obszary" 27 .Otóż świat przedstawiony na płycie Luna nie wydaje się byćprzykryty dachem. Dlatego dostrzec w nim można strzelistą nieskończoność,dlatego też trudno w nim uciec przed radiacjami kosmosu - sąone wyraźnie dość słyszalne - a rozmaite zagrożenia nie są ukryte.Ta - wspomniana tu - otwartość wzwyż jest zresztą dość zastanawiająca.Na przykład Norwid w swym „przypisku" do poematu„Assunta" dzieli się własnym spostrzeżeniem, że „podniesienie okaku n i e b u" nie było znane w sztuce przez tysiące lat. Pytał on: „odkądspojrzeniekuniebu uznało się i monumentalnie w sztucewyraziło?". I odpowiada zgodnie z własnym światopoglądem, przedstawiającswoją intuicję: „Spojrzenie ku niebu początek swójbierze od dnia tego i tradycji o dniu tym, kiedy w okolicach Betaniimężowie galilej-scy stali, patrząc za odchodzącym w Niebo, aż goobłok odjął od oczu ich. Zaś dowodami są tu kilkanaście milionów figurstarożytnych, znanych do teraz!" 28 .Podobnie rzecz ujmował Bierdiajew, kiedy pisał w swej „próbieusprawiedliwienia człowieka" o dwóch tradycjach w sztuce: klasyczneji romantycznej:„Sztuka pogańska jest klasyczna i immanentna (...) dąży do doskonałościform tutaj, na ziemi, w tym świecie (...) Jedynie w sztuce pogańskiejwystępuje klasyczna doskonałość form, immanentne osiągnięcie pięknaw tym świecie i siłami tego świata (...) nad nią i pod nianie otwiera sięotchłań". „Sztuka chrześcijańska jest innego ducha. Niebo otworzyło sięnad chrześcijańskim światem i otworzyła się nieskończoność. W sztuceświata chrześcijańskiego nie ma już i nie może być klasycznej doskonałościform (...) W sztuce chrześcijańskiej zawsze jest transcendentnedążenie do świata innego, romantyczna tęsknota. (...) Sztuka chrześcijańskanie wierzy w osiągnięcie doskonałości tutaj, w tym świecie.2' O. Tokarczuk, Dom dzienny, dom nocny, s. 195-196.28C. Norwid, Poezje, Kraków 2003, s. 183-184.


Sztuka chrześcijańska wierzy,że doskonałe, wiecznepiękno, możliwe jest jedyniew innym świecie. Natomiastw tym świecie możliwe jestjedynie dążenie do pięknaświata innego, tęsknota zatym pięknem. (...) Transcendentnechrześcijańskie poczuciebytu tworzy tradycjęromantyczną w sztuce, przeciwstawiającąsię tradycjiklasycznej. Romantycznasztuka chrześcijańska postrzega nieziemskie piękno w niedoskonałości,w dążeniu poza granice tego świata" 29 .Słowa te, jak mi się wydaje, dobrze oddają ducha twórczościTomasza Budzyńskiego, w której - i to wydaje mi się szczególnie cenne- chrześcijaństwo nie tylko ma charakter konfesyjny, ale przede wszystkimokreśla kształt całości dzieła, dodajmy - w sposób niezwyklespójny i poruszający.Z jednym zastrzeżeniem: opisy powyższe mają charakter filozoficzny.Niebo w nich wygląda dość abstrakcyjnie, chłodno. Natomiastu Budzego ważne jest indywidualne, subiektywne, osobiste doświadczanieświata (który zresztą - również muzycznie - odbija się w nichbardzo szeroko) i obie przedstawiane płyty są tego zapisem. Ich atmosferabywa niezwykła, ale jest zarazem bliska. A Niebo znajduje się poprostu na przedłużeniu tego, co dobre w naszym życiu.Jest domem - tak jak ukazuje to okładka płyty.WITOLD ZIMOWSKI" M. Bierdiajew, Sens twórczości, tłum. H. Paprocki, Kęty 2001, s. 191-192. Cytatutego użyłem też w tekście Glos wołającego na pustyni. Rzecz o metafizyce punkrocka opublikowanym w czasopiśmie „Inny świat" (#22, s. 54-57).


S WIĘTAOD CIEMNOŚCIJak to byłomożliwe,że nie straciławiary, żenie odeszłaz Kościoła(co wydawałobysięprostsze, a nawetbardziejzrozumiałe)?Samatwierdziła,że tylkoślepa wiarapozwala jejprzetrwać.


Oludziach, takich jak Matka Teresa z Kalkuty, zwykło się mówić,że podtrzymują świat. Jej drobna, niska postać zdawała siędźwigać ciężary niewymierne - ludzkie opuszczenie, głód,biedę, a także miłosierdzie Boga. Dla wielu wierzących i niewierzącychbyła widocznym znakiem istnienia Boga. Dlatego jej książka Pójdź,bądź moim światłem będzie dla wielu szokująca. Przez długie lata MatkaTeresa, ten Wykrzyknik Pana Boga, była pozbawiona poczucia Jegoobecności. <strong>Cz</strong>uła się odrzucona i niechciana. Żyła w wewnętrznychciemnościach.Książka mogłaby nie powstać. Składa się na nią przede wszystkimkorespondencja Matki Teresy z kierownikami duchownymi. Zakonnicaprosiła po latach, aby zniszczyć wszystkie pisma dotyczące jejżycia wewnętrznego. Nie chciała zajmować uwagi sobą, aby niczegosobie nie przypisać. Nie dowiemy się zatem niczego o widzeniach MatkiTeresy, choć pewne wzmianki sugerują ich intensywność. Sama ZałożycielkaMisjonarek Miłości nie przywiązywała do nich wagi i chętnieodsuwała je od siebie. Zawsze najważniejszy miał być tylko On.Pójdź, bądź moim światłem to książka, która powstała trochęz niepokory kierowników duchownych, a trochę z ich roztropności, gdyżzdawali sobie sprawę z wagi doświadczenia Matki Teresy dla naszegożycia wewnętrznego.Wstąpiła do loretanek, chciała pracować w Indiach. Płynąc nastatku, modliła się, aby Jezus pomógł ocalić jej jak najwięcej dusz odciemności niewiary. Wtedy była tuż po ślubach zakonnych, młoda, pełnazapału. Nie wiedziała jeszcze, że skończy się to w inny sposób, niż bychciała. We wrześniu 1946 roku otrzymała wewnętrzny nakaz, abyzałożyć nowe zgromadzenie. Nie opierała się, choć całe przedsięwzięciezabrało jej dużo czasu. Wcześniej złożyła prywatny ślub, który na wielelat pozostał jej tajemnicą. Niczego nie odmawiać Jezusowi. „Tak"w każdej sytuacji. To jej siła napędowa. Później zaczyna się ciemność.„Tak dojmująca tęsknota za Bogiem - tak dojmująca, że bolesna- nieustanne cierpienie - a mimo to jestem przez Boga niechciana- odrzucona - pusta - bez wiary - bez miłości - bez zapału. Niebo nicnie znaczy - dla mnie wygląda jak puste miejsce - myśl o nim nic dlamnie nie znaczy, a mimo to ta dręcząca tęsknota za Bogiem". <strong>Cz</strong>ypopełniła błąd? <strong>Cz</strong>y zeszła z właściwej drogi?


Poczucie opuszczenia mogło sprawić, że przestałaby myśleć0 swej działalności w perspektywie religijnej. Skoro Bóg jest nieobecny,nic nie stoi na przeszkodzie, aby tę samą pracę wykonywać bezpobożnościowego sztafażu. A jednak Matka Teresa nieustannie podkreślała,że Zgromadzenie Misjonarek Miłości nie jest jej dziełem, żenie ma do niego żadnych praw. Nawet jeśli ona sama jest opuszczonaprzez Boga, to zgromadzenie jest Jego. Pokusa sekularyzacji musiałabyć silna, skoro wielokrotnie powtarzała: „Nie jesteśmy pracownikamisocjalnymi. Jesteśmy siostrami kontemplacyjnymi w samym sercuświata. Jesteśmy 24 godziny na dobę z Jezusem". Funkcjonowaniewobec nakreślonych przez Matkę Teresę zasad - przemierzanieznacznych odległości, borykanie się z problemem pożywienia dla siebie1 innych, często żebranie, ciężka fizyczna praca, życie na poziomieubogich - nie byłoby po ludzku możliwe. Płaciły niezwykłą cenę zadusze. W końcu nie ma pracowników socjalnych, dla których całymajątek osobisty stanowią wiadro i sari, a tego wymaga reguła ZgromadzeniaMisjonarek Miłości, na którą siostry godzą się dobrowolnie.Im bardziej duchowo cierpiała, tym bardziej radosna była dlainnych. <strong>Cz</strong>y to nie gra? <strong>Cz</strong>y uśmiech nie był tylko aktorstwem? <strong>Cz</strong>yBóg nie mógłby jej tego oszczędzić? Cokolwiek by odpowiedzieć,Matka Teresa wiedziała jedno: obiecała. Doświadczyła cierpienia nietylko w wymiarze doczesnym, które z łatwością mogłoby złamaćniejednego: dzieci znajdujące jedzenie w śmietniku, ludzie zjadani żywcemprzez robaki. Doświadczyła także nieobecności Boga w jej życiu,które było wszak Jemu poświęcone.Jeśli ciemność pochodziła w sposób niezrozumiały od Boga,należało ją przyjąć, z czasem pokochać nawet: „Jeśli kiedykolwiek będęŚwiętą - na pewno będę Świętą od «ciemności». Będę ciągle nieobecnaw Niebie - aby zapalać światło tym, którzy są w ciemności na ziemi".Jej relacja z Jezusem jest paradoksem Boga: Jezus żył w niej, ale namodlitwie nie był osiągalny. Jedynie pośród niechcianych i odrzuconychludzi ulicy odczuwała Jego obecność. Jezusa nie było tam, gdziepowinien być. Był tam, gdzie nie powinien.„<strong>Cz</strong>asem przyłapuję się na tym, że mówię: «Dłużej tego niezniosę», i na tym samym oddechu mówię: «Przepraszam, czyń ze mną,co chcesz»". Jak to było możliwe, że nie straciła wiary, że nie odeszła


z Kościoła (co wydawałoby się prostsze, a nawetbardziej zrozumiałe)? Sama twierdziła,że tylko ślepa wiara pozwala jej przetrwać.Nawet gdy zwierzała się przyciszonymgłosem, że „Jezus prosi o trochę za wiele",zaraz dodawała: „Jezu, nigdy niczegoCi nie odmówiłam".Nie wiem, czy duchowa ciemnośćopuściła ją w ostatnich dniachżycia. Chciałbym wiedzieć i zrozumiećwiarę Matki Teresy w tym opuszczeniu.Ale to zdaje się przerastać siły człowieka,choć jednocześnie jest tak blisko. Wydajemi się, że odpowiedź jest zawieszona gdzieśpomiędzy jednym zdaniem a drugimwypowiadanym na jednym oddechu. W miejscu,gdzie pojawia się pauza.Charakterystyczną cechą pisaniaMatki Teresy jest pojawiający się znak interpunkcyjnyw postaci pauzy (myślnik). Trudno jązinterpretować, gdyż zdaje się zastępować niemalwszystkie znaki interpunkcyjne. Może być odczytanajako przecinek lub kropka, nawet znak zapytanialub wykrzyknik, a także jako sama pauza. Dzięki temulisty Matki Teresy nabierają swojego dynamizmu, właściwegoim życia. Sam tekst staje się bardziej pojemny,jest w nim miejsce na oddech, zastanowienie, zawieszeniegłosu. W pierwszym odczuciu mnogość myślników czynilekturę dziwną, niejednoznaczną. Szybko okazuje się jednak,że są to odczucia powierzchowne, sam styl staje się corazbardziej czytelny, zaś wytworzony rytm - bardzo bliski. Jakbyznany, jakby już niegdyś dobrze słyszany.MARCIN CIELECKIMatka Teresa, Pójdź, bądź moim światłem. Prywatne pisma „Świętej z Kalkuty",opracowanie i komentarz Brian Kolodiejchuk MC, tłum. M. Romanek, Znak, Kraków2008, ss. 524.


MARGARET SANGER- ANIOŁ ŚMIERCIMARGARET SANGER BYŁAPRZEKONANA, IŻ „NIŻSZERASY" SĄ „LUDZKIMIŚMIECIAMI" I „ZAGROŻE­NIEM CYWILIZACJI".WIERZYŁA, ŻE „REGENE­RACJA SPOŁECZNA" JESTMOŻLIWA TYLKO PODWARUNKIEM, ŻE ROZGRO­MI SIĘ „ZŁOWRÓŻBNE SIŁYHORD NIEODPOWIEDZIAL­NOŚCI I IMBECYLIZMU".UWAŻAŁA DZIAŁALNOŚĆCHARYTATYWNĄ I DO­BROCZYNNĄ ZA „SYMP­TOM ZŁOŚLIWEJ CHOROBYSPOŁECZNEJ", GDYŻZACHĘCA DO ROZMNAŻA­NIA SIĘ OSÓB „UPOŚLE­DZONYCH, PRZESTĘPCZYCHI ZALEŻNYCH". NAWOŁY­WAŁA DO SKOŃCZENIAZ „PANOWANIEM CHRZEŚ­CIJAŃSKIEJ ŁASKAWOŚCI"PRZEZ WYELIMINOWANIEOSÓB POTRZEBUJĄCYCHWSPARCIA - SEGREGACJĘI STERYLIZACJĘ „LUDZKICHCHWASTÓW". JEJNAJWIĘKSZYM MARZE­NIEM BYŁO STWORZENIERASY „CZYSTEJ KRWI".


Margaret Sanger zarówno przez przeciwników,jak i zwolenników opisywana jest jako osoba o niezwykłejcharyzmie, subtelnej, niewinnej urodzie i dogłębnymzaangażowaniu w głoszone idee. Jej wystąpieniabyły pełne pasji i absolutnej, niezmąconej wiaryw niepodważalną słuszność swych racji. Połączenie tychcech z dodaniem szlachetnej retoryki: „dla dobra kobiet",„dla wyzwolenia kobiet", „dla wolności wyboru"zyskiwały jej wielu wielbicieli. Organizacja PlannedParenthood jest dumna ze swej fundatorki i podkreślajako swój cel kontynuację jej myśli. Dlatego wartozadać sobie pytanie: kim była Margaret Sanger i jakieidee głosiła? Jest to zadanie trudne, ponieważ podstawowymźródłem, z którego korzystają współcześnieosoby opisujące życie pani Sanger, jest jej wysoce skonfabulowanaAutobiografia. Na szczęście istnieje teższereg niezależnych źródeł informacji.Ojciec - sadysta i mentorMargaret urodziła się jako szóste z jedenaściorga dzieci 14 września1879 roku w rodzinie patologicznej. Ojciec - Michael Higgins - w młodościbrał udział w wojnie domowej i został odznaczony za wykorzystaniepodstępu w celu ujarzmienia opornej ludności. Określał się mianem wolnomyśliciela,co w praktyce przekładało się na rzadkie dorywcze prace,z których dochód przepijał. Bił synów, „by zmężnieli", a żonę i córki traktowałjak niewolnice. Szydził przy tym z religii katolickiej i wiary w Boga,którą próbowała przekazać dzieciom jego żona 1 . Dzięki staraniom matkiMargaret została ochrzczona w tajemnicy przed ojcem, jednak jej praktykireligijne skończyły się wraz ze śmiercią mamy i wkrótce potem przejęła systemwartości oraz moralność ojca.W wieku lat 17 zaczęła uczyć się w Claverack College, niewielkiejszkole koedukacyjnej o niewysokim poziomie nauki. Mimo niewielkichobciążeń akademickich, nie wywiązywała się z nich, chodziła na wagary, nie1A. Stern, The Margaret Sanger Story, Westport, Corm., 1975; J. Killarney, Fulcrumof Vision, New York 1956.


odrabiała zadań domowych, a także porzuciła pracę, dzięki której mogłaopłacić czesne. Wyrzucona ze szkoły podjęła na dwa semestry nauczaniew szkole dla imigrantów, jednak i to zajęcie ją zmęczyło. W końcu złożyłapodanie do małego lokalnego szpitala, gdzie rozpoczęła naukę, by otrzymaćuprawnienia pielęgniarskie. Nigdy nie ukończyła szkolenia, a mimo konfabulacjizawartych w autobiografii jej obowiązki ograniczały się dotypowych zadań salowej - zmiana prześcieradeł, opróżnianie nocników itp.W końcu udało jej się wyzwolić od konieczności pracy zarobkowej -wyszła za mąż za dobrze sytuowanego architekta - Williama Sangera. Zezwiązku tego urodziła troje dzieci wychowywanych przez obce, częstoprzypadkowe osoby, podczas gdy sama zajmowała się propagowaniem idei„wyzwolenia kobiet", promocją promiskuityzmu seksualnego, antykoncepcji,aborcji i eugeniki.Od komunizmu do „wyzwolenia seksualnego"Znudzona rolą pani domu Margaret zaangażowała się wrazz mężem w działalność polityczną w wersji radykalnej - uczęszczała naspotkania socjalistów, marksistów i komunistów. Będąc pod wrażeniemświeżo wydanej w USA lektury Kapitału Marksa, przystąpiła do partii socjalistyczneji zaczęła nawet organizować spotkania partyjne u siebiew domu. Jej szczególnym idolem w tym czasie był radykał Eugene Debs,pociągały ją zwłaszcza jego poglądy na „wyzwolenie seksualne kobiet",obejmujące poparcie dla sufrażystek, „wolności seksualnej" i metod „kontroliurodzin". Choć mąż był zadowolony z zainteresowań żony, zacząłmartwić się pierwszymi symptomami rozpadu życia rodzinnego. Ich domzamienił się w miejsce spotkań partyjnych, a dzieci wciąż były pod opiekąosób trzecich, gdyż ich matka zajęta była działalnością polityczną.W tym czasie Margaret zafascynowała się postacią Emmy Goldman- recydywistki, głoszącej m.in. konieczność stosowania przemocyw celu wyzwolenia klasy robotniczej, a także - podobnie jak Sanger - zdecydowanejzwolenniczki promiskuityzmu seksualnego i kontroli urodzin.Ta ostatnia fascynacja spowodowała zdecydowany opór męża, tym bardziejże żona odmówiła „wypełniania obowiązku małżeńskiego", jednocześnieproponując za to układ akceptacji stosunków pozamałżeńskich. W tej sytuacjiWilliam podjął próbę ratowania rodziny, zabierając żonę i dzieci nadługie wakacje do Cape Cod. Jednak po powrocie do Nowego Jorku żona


zaangażowała się w działanie związku Robotników Przemysłowych Świata(Industrial Workers of the World), którego zamiarem było przeprowadzenierewolucji robotniczej. Tu po raz pierwszy ujawnił się talent Margaret, któraswym zaangażowaniem zdołała na tyle poruszyć serca szeregu przemysłowcówi innych znaczących osobistości, że nawet prezydent Taftwyraził swoje poparcie dla żądań robotników. Niebezpieczeństwo rewolucjizostało zażegnane, choć IWW organizowało jeszcze później wiele demonstracji,strajków i sabotaży.Równocześnie Margaret rozpoczęła działalność publicznegopropagowania „wolnego seksu" i kontroli urodzin, prowadząc w „New YorkCali" rubrykę Co każda dziewczyna powinna wiedzieć, a także popularyzującten temat podczas spotkań w salonie Mabel Dodge, co znalazło takie otomiejsce we wspomnieniach gospodyni: „Wprowadziła nas w zagadnieniekontroli urodzin, a także innych rzeczy związanych z seksem, co stało sięjej pasją. To było tak, jakby została mniej lub bardziej arbitralnie wybranaprzez jakąś siłę, by głosić nową ewangelię nie tylko wiedzy seksualnejdotyczącej poczęcia, lecz wiedzy seksualnej w zakresie kopulacji i jej wrodzonejwartości. Była pierwszą osobą, którą spotkałam, która była takotwartą i żarliwą propagatorką radości cielesnych" 2 .Rozpad małżeństwa i „wolny seks"Mąż podjął kolejną próbę ratowania małżeństwa, tym razembiorąc żonę z dziećmi do Paryża, skąd Margaret uciekła, zabierając dzieciz powrotem do Nowego Jorku. Ponieważ potrzebowała pieniędzy, zaczęławydawać „The Woman Rebel" - ośmiostronicową gazetkę ze sloganem NOGODS NO MASTERS, czyli „Bez bogów, bez panów", reklamowanąjakodzieło buntowniczej myśli. W pierwszym numerze małżeństwo określonezostało mianem „zdegenerowanej instytucji", kapitalizm - „niemoralnejeksploatacji" a czystość seksualna - „obscenicznej pruderii". W kolejnymartykule pt. Powinność kobiety pisała, że buntownicza kobieta powinna„patrzeć całemu światu w twarz z przekazem «idź do diabła» w oczach" 3 .Następny tekst zapewniał: „Zbuntowana kobieta żąda następujących praw:2H. Schwartz, Margaret Sanger: A Biography, New York 1968, s. 48.' A. Gringer, The Sanger Corpus: A Study in Militancy, Lakeland 1974, s. 477.


prawa do bycia leniwą, prawa do bycia samotną matką, prawa doniszczenia... i prawa do miłości" 4 .W późniejszych wydaniach pojawiały się artykuły dotycząceantykoncepcji, „wyzwolenia seksualnego", konieczności rewolucjispołecznej i obrony zamachów w imię „słuszności społecznej". Rezultatempublikacji było aresztowanie Margaret Sanger za pogwałcenie prawa federalnego(tzw. Comstock Laws). Comstock Laws zostały uchwalone w roku1873. Ich zadaniem było powstrzymanie przysyłania z Europy i dystrybucjimateriałów „obscenicznych i lubieżnych" - zwłaszcza pism pornograficznychi erotycznych kart pocztowych, które zalewały wtedy StanyZjednoczone.Ponieważ Sanger za dystrybucję treści obscenicznych i lubieżnychgroziło do pięciu lat więzienia, umieściła swoje dzieci u znajomych i zesfałszowanym dzięki wsparciu swych socjalistycznych przyjaciół paszportemuciekła do Anglii. Jako ostatni krok przed opuszczeniem USAwyprodukowała i rozdystrybuowała sto tysięcy egzemplarzy broszurki pt:Family limitation (Ograniczenia rodziny). Dotyczyła ona antykoncepcji,jednak zawierała szereg niezbezpiecznych dla zdrowia i życia kobietrekomendacji, jak np. stosowanie „ziołowych środków o działaniu aborcyjnym"czy płukanie pochwy lizolem i dwuchlorkiem rtęci". Zalecała też,by nie próbować naturalnych metod regulacji poczęć, ponieważ „zostałoudowodnione, że kobieta może począć w każdym momencie cyklu" 6 .Neomaltuzjanizm i eugenikaW Anglii Sanger spędziła ponad rok, czego najważniejszymskutkiem było znalezienie modnych „naukowych" uzasadnień dla swegoświatopoglądu oraz nawiązanie seksualnych kontaktów z wieloma sławnymipostaciami tego czasu. Zapoznała się też z entuzjastami dzieł TomaszaMalthusa oraz teorii eugeniki.Według teorii maltuzjańskiej zasoby żywności na Ziemi zwiększająsię w postępie arytmetycznym, podczas gdy populacja wzrasta45Tamże, s. 481.M. Sanger, Family Limitation, New York 1914." Tamże, s 5.grafika: HALINA KUŹNICKA


w postępie geometrycznym. W związku z tym Malthus proponowałprowadzenie takiej polityki społecznej, by spowodować ograniczenie liczbyludzi. Przede wszystkim zalecał ograniczenie rozmnażania się osób,które uważał za niewartościowe - biednych, chorych, i „ułomnychumysłowo" (feeble-minded). Potępiał też działalność charytatywnąi filantropię jako sprzyjające rozmnażaniu się nieproduktywnych warstwspołecznych. Neomaltuzjańczycy popierający eugenikę 7wierzyli, żecywilizacja zachodnia, by przetrwać, musi wyeliminować ludzi biednychoraz niepełnosprawnych fizycznie i umysłowo za pomocą przymusowejaborcji, sterylizacji i eutanazji. Główną ich tezą (przyświecającą późniejpolityce rasowej nazistów) była konieczność wyeliminowania„zanieczyszczeń rasowych" rasy aryjskiej i „reinżynieria ewolucyjnegorozwoju człowieka".Co niezwykle ciekawe i przygnębiające, choć model maltuzjańskizostał już dawno obalony jako nienaukowy, a dane statystycznewykazują wręcz, że świat cywilizacji zachodniej wymiera 8 , teoria nadal mawielu zwolenników, a nawet coraz bardziej rozpowszechnia się w EuropieZachodniej i Ameryce Północnej. Oczywistym dowodem jest obowiązująceniemal wszędzie w ramach „cywilizacji zachodniej" prawo zezwalającena zabicie dziecka poczętego, o ile istnieje podejrzenie o chorobę.Widać to też po tendencji do legalizowania „niedobrowolnej eutanazji",czyli mówiąc wprost - zabijania osób na tyle niesprawnych, że nie mogąprzeciw temu zaprotestować, w tym noworodków, u których stwierdzonowady rozwojowe 9 .' Eugenika - termin wprowadzony przez Francisa Galtona, pod wpływem darwinowskiejteorii ewolucji i „przetrwania najsilniejszego" obejmował tzw. eugenikępozytywną, zachęcającą do częstszego reprodukowania się osobników „najbardziejwartościowych", oraz eugenikę negatywną, zniechęcającą do reprodukcji osobniki„bezużyteczne". Neomaltuzjańczycy byli zdania, że zniechęcanie jest nieskuteczne,dlatego należy przymusem ograniczać rozmnażanie się niepożądanych grup.* Raport UE The Evolution of the Family in Europę 2008.* Doskonałym przykładem, na ile neomaltuzjanizm zakorzenił się w sposobie myślenia„zwykłego człowieka", jest uznawanie przez wielu ludzi za oczywiste, że należyzabijać dzieci w płodowej fazie życia, o ile istnieje zagrożenie, że narodzą sięniepełnosprawne. Neomaltuzjanizm wbudowany jest nawet w prawo polskie,dopuszczające np. aborcję dzieci z zespołem Downa.


Dla Margaret Sanger neomaltuzjanizm i eugenika ukazały sięjako doskonałe naukowe uzasadnienia jej wizji „wyzwolenia seksualnego"i „regulacji urodzin". Sprzyjały temu znajomości, które nawiązaław Anglii z takimi postaciami, jak Herbert George Wells, George BernardShaw, Arnold Bennett, Arbuthnot Lane czy Norman Haire. Byli to nietylko jej towarzysze rozmów, lecz - jak to się współcześnie mówi - „partnerzyseksualni".W okresie tym związała się także z kontrowersyjnym HavelockiemEllisem, autorem niemal 50 książek popularyzujących różne perwersjeseksualne. Doświadczana przez niego impotencja kierowała jego zainteresowaniaw kierunku bardzo egzotycznych przyjemności zmysłowych.Dla swych przyjaciół zafascynowanych maltuzjanizmem i eugeniką organizowałorgie seksualne i eksperymentował z meskaliną. W oczach Margaretjawił się jako współczesny święty. Podziwiała zarówno jego radykalną ideologiępochwalającą różnorodne praktyki seksualne, jak i niecodziennezachowania seksualne 1 ". Razem opracowali strategię PR, pozwalającą napowrót Sanger do USA i zbudowanie tam odpowiedniego wizerunku publicznego.Przede wszystkim postanowili stonować jej zdecydowanieproaborcyjną postawę, skupiając się bardziej na antykoncepcji i zastąpić źlekojarzącą się marksistowską retorykę terminologią eugeniki. Margaretpostanowiła też zająć się swymi dziećmi (od roku porzuconymi w USA), bypoprawić własny wizerunek.Precz z dobroczynnością i filantropiąDzięki konsekwentnemu wprowadzeniu strategii w życie Margaret,po powrocie do USA udało się odzyskać sympatię publicznąi doprowadzić do odstąpienia od oskarżeń pod jej adresem. Jeździła poStanach, popularyzując nowe eugeniczne oblicze idei „kontroli urodzin",a następnie otworzyła nielegalną klinikę „kontroli urodzin" w dzielnicyNowego Jorku - Brownsville, będącej miejscem osiedlania się nowych emigrantów:Słowaków, Litwinów, Włochów i Żydów. Jej celem w krucjacie„ocalenia planety" stali się „nieprzystosowani" (unfit)"."' P. Johnson, A History of the English People, New York 1985, s. 276.11L. Gordon, Womans Body, Womans Right, New York 1974, s. 204.


Niezrażona wyrokiem skazującym ją na 30 dni więzienia zarozpowszechnianie obscenicznych materiałów i przeprowadzanie szkodliwychzabiegów medycznych, założyła organizację Birth Control League(Liga Kontroli Urodzin) i zaczęła wydawać magazyn „The Birth ControlReview". Z jednej strony jej działalność spotkała się z krytyką takich osobistości,jak katolicki reformator społeczny John Ryan czy były prezydentTheodore Roosvelt, z drugiej zaś strony poparcia finansowego i pisarskiegoudzielali jej wpływowi przyjaciele związani z ruchami socjalistycznymii eugenicznymi. W „The Birth Control Review" publikowali artykuły m.in.H.G. Wells, Pearl Buck, Julian Huxley, Karl Menninger, Havelock Ellisi Harry Emmerson.W 1922 roku Sanger zorganizowała międzynarodową konferencjęna temat kontroli urodzin oraz wydała książkę pt. Pivot of Civilization,gdzie na 284 stronach nawoływała do zaprzestania działańcharytatywnych, a także postulowała segregację „idiotów, niezdolnychi niedostosowanych", a także sterylizację „genetycznie niższych ras" 12 .W rozdziale O okrucieństwie dobroczynności pisała: „Nawet jeśli zaakceptujemyzorganizowaną dobroczynność i zagwarantujemy, by działałanajlepiej jak jest w stanie, pozostaje ona przedmiotempoważniejszej krytyki. Ma bowiem w sobie podstawowy i nieuleczalnydefekt. Każdy jej sukces, skuteczność, niezbędność dla porządkuspołecznego są zarzutami, na które nie ma odpowiedzi. Zorganizowanadobroczynność jest symptomem złośliwego raka społecznego. Terozległe, złożone, powiązane ze sobą organizacje, mające na celu kontrolęi zapobieganie rozprzestrzenianiu się nędzy i wszystkich zagrożeńwytryskujących z tej złowróżbnie płodnej gleby, są najpewniejszymznakiem, że nasza cywilizacja hodowała, hoduje i uwiecznia nieustanniewzrastającą liczbę osobników ułomnych, przestępczych i zależnych.Mój krytycyzm zatem nie odnosi się do braku sukcesufilantropii, lecz raczej do jej sukcesu. Zagrożenia te są wbudowanew założenia humanitaryzmu i altruizmu - zagrożenia, które wyprodukowałydziś pełen plon ludzkich śmieci" 13 .11M. Sanger, The Pivot of Civilization, New York 1922." Tamże, s. 108.


Wyrwać ludzkie chwastyNiemal wszyscy przyjaciele, towarzysze i kochankowie Margaretbyli zwolennikami eugeniki. Dla przykładu: w „The Birth Control Review"publikował artykuły osławiony Ernst Rudin - profesor psychiatrii, zaangażowanyw propagowanie w hitlerowskich Niemczech idei eugenikinegatywnej i zasad „higieny rasowej" (Rassenhygiene) - uśmiercania osóbniepełnosprawnych umysłowo i fizycznie, Żydów i Słowian oraz przymusowejsterylizacji i aborcji tych grup ludzkich, czego wielkim finałem byłyAkcja T4 i Holokaust.Margaret Sanger była przekonana, iż „niższe rasy" (inferior races)są rzeczywiście „ludzkimi śmieciami" (human waste) i „zagrożeniemcywilizacji" (menance to civilisatioń). Wierzyła, że „regeneracja społeczna"(social regeneration) jest możliwa tylko pod warunkiem, że rozgromi się„złowróżbne siły hord nieodpowiedzialności i imbecylizmu" (sinisterforcesof the hordes of irresponsibdity and imbecility). Uważała dobroczynność za„symtpom złośliwej choroby społecznej" (symptom of a malignant socialdisease), gdyż zachęca do rozmnażania się osób „upośledzonych,przestępczych i zależnych" (defective, delinąuents, dependants). Nawoływałado skończenia z „panowaniem chrześcijańskiej łaskawości" (reign ofChristian benevolence) przez wyeliminowanie osób potrzebujących wsparcia- segregację i sterylizację „ludzkich chwastów" (human weeds). Jejnajwiększym marzeniem było stworzenie rasy „czystej krwi" przez zachęcanie,by rodziło się „więcej dzieci od przystosowanych, mniej od nieprzystosowanych"(more children from the fit, and less from the unfit)'\Obrońcy Margaret Sanger uważają, że choć wszystkie te sformułowaniarzeczywiście pojawiały się wielokrotnie w „The Birth Control Review" orazw różnych pismach autorki, to przecież czasem były to cytaty z innych osób,czasem zdania wyrwane z kontekstu, czasem słowa użyte w znaczeniu ironicznym,więc niesprawiedliwością jest streszczać jej naukę w ten sposób.Zacytujmy zatem słowa samej guru „świadomego macierzyństwa".14Ostatni cytat, przypisywany Margaret Sanger, jest w rzeczywistości podsumowaniemjej artykułu: Why Not Birth-Control Clinics in America?, dokonanymprzez redaktorów pisma „American Medicine", w którym się on ukazał. Podsumowaniena tyle trafne, że weszło na stałe do opisu ideologii Magaret Sanger.


Początek rozdziału Podłość tworzenia dużych rodzin:„Najpoważniejszym złem naszych czasów jest zachęcanie do tworzeniadużych rodzin. Najbardziej niemoralną praktyką dnia dzisiejszego jestpłodzenie zbyt wielu dzieci" 15 . Z kontekstu wynika, że „zbyt dużo dzieci"rozpoczyna się od trojga.Zakończenie artykułu Dlaczego kliniki kontroli urodzin w Ameryce?:„Wysiłek w kierunku rasowego rozwoju, podejmowany na co dzieńprzez personel medyczny, pracowników społecznych oraz różne instytucjedobroczynne i instytucje państwowe dla fizycznie i mentalnie upośledzonych,jest w praktyce zmarnowany. Wszystkie te starania są odwlekaniemproblemu w czasie. Będą odwlekać problem w czasie, dopókipersonel medyczny nie uzna faktu, że wzbierający zalew upośledzonychprzytłacza to wszystko, co owe agencje mogą zrobić dla społeczeństwa.Będą kontynuować odwlekanie problemu w czasie, póki nie dojdą do źródłatych destruktywnych warunków i zastosują środek zasadniczy. Tym środkiemjest kontrola urodzin" 16 . Kontrola ta rozumiana jest jako przymusowasterylizacja i aborcja dla „nieprzystosowanych".Inny cytat, obrazujący postawę „Anioła Śmierci" wobec rodzinwielodzietnych, czyli mających więcej niż dwoje, troje dzieci, to słynnezdanie: „Najbardziej miłosierną rzeczą, jaką duża rodzina może zrobić dlaswych dzieci, to zabić je" 17 .Faktem jest też, że jako twórczyni i redaktor „The Birth ControlReview" Margaret Sanger miała przez cały czas istnienia pisma decydującygłos w sprawie publikowanych w nim artykułów. Wiele o charakterze tegoperiodyku mówi fragment jednego z zamieszczonych w nim tekstów:„Mamy zróżnicowaną, błazeńską grupę, od wesołkowatych, beztroskichkretynów, którzy nie potrafią inteligentnie planować, a nawet oszukiwać, dozgrzybiałych idiotów, chytrych paranoików, nędznych epileptyków, moralnychimbecyli, chronicznych kryminalistów z wrodzonym skażeniem,a nawet leniwców. Jakie ponosimy tego koszty, w zasobach, w pracy,grafika: JANUSZ KAPUSTA" M. Sanger, Woman and the New Race, cyt. za: http://www.bartleby.com/ GreatBooks Online.16M. Sanger, Why Not Birth-Control Clinics in America?, cyt. za: http://www.bartleby.com/Great Books Online." M. Sanger, Women and the New Race.


w nędzy? Muszą zostać wyeliminowani. Imperatywem eugeniki jest kontrolaurodzin. Jednostki upośledzone muszą zostać wysegregowane, wysterylizowane,a bardziej bystrzy mogą nauczyć się metod antykoncepcji.Powinno zabronić się im żenić, jako wyraz woli społeczeństwa, że ichdzieci nie są chciane. Wszelkimi dostępnymi środkami ten strumień ludzkichśmieci musi być wymieciony z tygla" 18 .Higiena rasowa i projekt <strong>Cz</strong>arnuchPismo później przekształcone w „Planned Parenthood Review" -regularnie i otwarcie publikowało rasistowskie artykuły w duchu neomaltuzjańskiejeugeniki. Dla przykładu w 1920 roku zamieściło pochlebnąrecenzję faszyzującej i rasistowskiej książki The Rising Tide of ColorAgainst White World-Supremacy (Wzbierająca fala kolorowych przeciwsupremacji świata białych) Lothropa Stoddarda. Wstępniak w numerzewrześniowym z roku 1923 nawoływał do restrykcji wobec imigrantów zewzględu na kryteria rasowe. W kwietniu 1932 roku pismo przedstawiło planpokojowy Margaret Sanger (Plan for peace), nawołujący do przymusowejsterylizacji, obowiązkowej segregacji i reedukacyjnych obozów koncentracyjnychdla „dysgenicznego inwentarza" (dysgenic stock). W kwietniu 1933roku periodyk opublikował szokujący artykuł Ernsta Riidina: Sterylizacjaeugeniczna: pilna potrzeba (Eugenie sterilization: An Urgent Need), a wczerwcu 1934 roku tekst Leona Whitney'a Selektywna sterylizacja (Selectivesterylization), wychwalający programy „oczyszczania rasy" w TrzeciejRzeszy, poprzedzające Holocaust.Nazistowscy uczeni z hitlerowskich Niemiec pisywali teksty doczasopisma Margaret Sanger, a działacze kierowanej przez nią Ligi KontroliUrodzeń jeździli do Trzeciej Rzeszy, gdzie uczestniczyli w posiedzeniachSądu Najwyższego, przyjmującego rasistowskie ustawy. Po powrocie doUSA głosili w zachwycie, że prawo do sterylizacji „w sposób naukowyi humanitarny pozwala na to, by ze szczepu germańskiego usuwaćz korzeniami wszelkie najgorsze domieszki" 19 ." A. Blount, Large Families and Humań Waste, „Birth Control Review", II, Nr 9,Sep. 1918, s. 3.R. Marshall, Ch. Donovan, Blessed are the Barren, San Francisco 1991, s. 277.


Aby ukazać sprawę „higieny rasowej" w odpowiednim świetle,należy też wspomnieć, jakie kategorie ludzi były przez Margaret Sangerzaliczane do „ras dysgenicznych", nieprzystosowanych. Chodziło o Latynosów,Żydów, Murzynów, Indian czy Słowian, a zwłaszcza Polaków,z czasem też o „fundamentalistów" i katolików 20 .W 1939 roku Sanger zapoczątkowała osławiony „Projekt <strong>Cz</strong>arnuch"21 . W skrócie chodziło o przekonanie Afroamerykanów, by ograniczyliroz-mnażanie się (środkami już wcześniej opisanymi). Po części dokonanotego dzięki przekonaniu murzyńskich duchownych chrześcijańskich o pozytyw-nychskutkach promocji antykoncepcji. Margaret Sanger, która przyjmowałazaproszenia na wygłaszanie pogadanek dla Ku Klux Klanu, jednocześniewystępowała w wielu chrześcijańskich kościołach, nie tylko zaprzyzwoleniem, lecz nawet na zaproszenie duchownych. Kampania zapoczątkowanaw społecznościach murzyńskich w roku 1939 okazała się„wielkim sukcesem", trwającym do dnia dzisiejszego. Dane z roku 2006ukazują, że na 1 200 000 aborcji wykonanych w Stanach Zjednoczonych aż683 294 (czyli 56 procent) dotyczyło Afroamerykanów, choć populacja tastanowi zaledwie około 15 procent obywateli USA 22 .Wolność od wartościRok 1925 był dla Sanger bardzo owocny. Zorganizowała międzynarodowąkonferencję poświęconą neomaltuzjanizmowi oraz kontroliurodzin. Uczestnicy imprezy 23 przyjęli członkostwo Międzynarodowej FederacjiLig Neomaltuzjańskich (International Federation of Neo-MalthusianLeagues), a wielu z nich było członkami Międzynarodowego2,121L. Gordon, dz. cyt., s. 332.<strong>Cz</strong>asem spotykany polski przekład terminu Negro Project, „projekt murzyński" jestokreśleniem bardzo eufemistycznym, nie oddaje pejoratywności określenia negrow j. angielskim.22Facts on Induced Abortion in the United States, Alan Guttmacher Institute (AGI),styczeń 2008.21W konferencji uczestniczyli obywatele następujących krajów: Francja, Holandia,Anglia, Norwegia, Austria, Węgry, Niemcy, Belgia, Hiszpania, Szwecja, Szwajcaria,Włochy, Portugalia, Indie, Południowa Afryka, Rosja, Meksyk, Kanada, Japoniai Chiny.


Stowarzyszenia Eugeniki (International Eugenics Society). Federacja, którazmieniła nazwę na Planned Parenthood dopiero w latach czterdziestych XXwieku 24 , prężnie rozwijała się, dzieląc swe zasoby i biura z MiędzynarodowymStowarzyszeniem Eugeniki. Jednym z podstawowych warunkówczłonkostwa w Federacji było uczynienie swym priorytetem „legalnejdostępności do aborcji na żądanie".Jeden z liderów organizacji Malcolm Potts pisał: „Faktem jest, żeżaden naród na ziemi nie jest w stanie kontrolować płodności bez aborcji.W USA przeprowadzanych jest 1,5 miliona aborcji w ciągu roku. Dlaczegospodziewamy się, że np. w Indonezji będzie lepiej? Niezależnie od tego, jakdobra jest metoda, nie będziemy mieć adekwatnej kontroli płodności tylkoz pomocą antykoncepcji. Musimy dodać sterylizację i aborcję" 25 .Lokalne filie federacji zostały zobligowane do wywierania wpływuna rządy państw w kierunku wprowadzenia przymusowej sterylizacjieugenicznej i limitów urodzin. Jakośrodki prawne proponowanowprowadzenie „podatku od dzieci",„redukcję lub eliminację publicznejopieki medycznej, stypendiów szkolnych,mieszkań komunalnych, subsydiówdla rodzin z więcej niżdopuszczalną liczbą dzieci", a nawet„przymusowe sterylizacje i aborcje".W latach późniejszych rezultatemtej ideologii był zachwytPlanned Parenthood nad brutalnąpolityką , jednego dziecka" w Chinachi związaną z nią przymusowąsterylizacją i aborcją. To, co dziejesię obecnie w ChRL, jest zresztą24Ruch ten był wynikiem chęci zatarcia związku federacjiz eugeniką zdyskredytowaną wskutek działaniafaszystowskiej polityki „czystości rasowej" i Holokaustu.25M. Potts, „Science" 82 (March 1982).


grafika: BARTŁOMIEJ KUŻNICKIrealizacją postulatów MargaretSanger, która oficjalnie proponowała,by rodzice, jeśli chcąmieć dziecko, składali do władzodpowiednie podanie, „tak jak imigranci,którzy muszą składaćpodanie o wizę" 26 .Jeszcze jednym z dokonańMiędzynarodowej Federacji LigNeomaltuzjańskich było zobligowanieswych członków do promowania„wolnych od wartości"(value-free) programów edukacjiseksualnej w szkołach. Akcja tawspółcześnie także odnosi wielkiesukcesy, np. w szkołach podstawowych,gdzie uczy się dzieci technikuprawiania seksu, w tym seksuhomoseksualnego, z wykorzystaniemmateriałów pornograficznych,a także dostarcza się imszerokiej wiedzy o środkach antykoncepcyjnych,co jest praktykąwielu państw „kultury zachodniej".Organizacja wspiera teżnielegalne aborcje w krajach, w którychnadal obowiązuje prawo uznająceją za zabójstwo człowiekai przestępstwo (np. na Filipinach).Co więcej, nawet dziś InternationalPlanned Parenthood Federation nawołuje do działalności przestępczej:„Stowarzyszenie Planowania Rodziny i inne organizacje pozarządowe niepowinny wykorzystywać braku prawa lub istnienia niekorzystnego prawa26Cyt. za: M. Senander, Eugenics Part of Sanger Legacy, „Star Tribune", 14października 1933, 19 A.


jako wymówki dla braku działania: działanie poza prawem, a nawet z jegopogwałceniem, jest częścią procesu stymulowania zmiany" 27 .Upadek Trzeciej Rzeszy i dyskredytacja pojęcia eugeniki zmusiłyMargaret Sanger do korekty wizerunku publicznego organizacji.Najważniejszym krokiem było pozbycie się skojarzenia z nazistowską propagandą,stąd zmiana nazwy na Planned Parenthood Federation of America,czyli „Amerykańska Federacja Planowania Rodziny". Nie była to jedynazmiana. Promocji „nowej" federacji towarzyszyła kampania PR, kładącanacisk na patriotyzm, osobisty wybór i wartości rodzinne. Kolejny raz talentMargaret przyniósł spodziewane efekty. Niezmordowana kobietaskładała kolejne wnioski o granty, dofinansowania i dotacje, wykorzystywałaswe kontakty towarzyskie i seksualne. Jej działania doprowadziły dorozkwitu organizacji.Małżeństwo jak kontraktPonieważ działalność Margaret Sanger wkraczała głęboko w sferęprywatności człowieka, a taką jest bez wątpienia dziedzina ludzkiej seksualnościi płodności, warto przyjrzeć się osobistemu życiu amerykańskiejaktywistki.Jak wiemy, małżeństwo Sangerów rozpadło się dawno temu,a podczas jednej z jej długotrwałych nieobecności córka zachorowałai zmarła na zapalenie płuc. Synowie wychowywani byli przez obce osoby.Margaret mimo więdnącej urody angażowała się w kolejne przygody seksualnez różnorodnymi partnerami, interesowała się też wschodnią medytacją,teozofią i okultyzmem. Jedną z osób zafascynowanych jej postacią był multimilionerNoah Sleg, prezes Three-In-One Oil Company, który nalegał namałżeństwo. Fascynacja jego była na tyle silna, że zgodził się na podpisaniekontraktu, zgodnie z którym Margaret miała w domu męża własnemieszkanie z osobnym wejściem i osobistymi służącymi, gdzie mogła bezzgody i wiedzy męża zapraszać swoich „przyjaciół". Mąż musiał ją każdorazowouprzedzić telefonicznie o chęci spotkania czy zjedzenia wspólnieobiadu. Jednocześnie jej zaangażowanie w promocję rozwiązłościseksualnej było tak wielkie, że nawet w podeszłym wieku namawiała swąszesnastoletnią wnuczkę do uprawiania seksu, opowiadając jej, że współżycie27International Planned Parenthood Federation, A Strategy for Legał Change (1981).


okaże się dla niej dobre, jeśli będzie w tym „szczera", a wskazane jestuprawianie seksu trzy razy dziennie 2 *.Dla Planned Parenthood Margaret była zarówno wielkim wybawieniem,jak i zagrożeniem. Zdobywała ogromne fundusze od różnychinstytucji i osób prywatnych, w tym męża multimilionera, lecz jednocześnietrwoniła je, np. na osobiste ekstrawaganckie przyjemności. Towarzyszyłytemu problemy osobiste - alkoholizm i narkomania, a także kilkukrotneusunięcie z zarządu Planned Parenthood (kilkukrotne, ponieważ bez jej talentuPP nie potrafiło przetrwać, była więc przyjmowana na nowo) 29 . Sangerzmarła 6 września 1966 roku w wieku 87 lat.Rasizm not dead„Margaret Sanger, założycielka Planned Parenthood, jest jednymz wielkich bohaterów naszego ruchu" - możemy przeczytać na oficjalnejstronie internetowej organizacji, wraz z deklaracją kontynuowania jejheroicznej walki. Informacje o „heroinie" zamieszczone na stronie internetowejPP są strasznie okrojone, brakuje nawet podstawowych informacjio Lidze Kontroli Urodzin czy Międzynarodowej Federacji Lig Neomaltuzjańskich,z których tak bardzo była dumna sama Sanger. Ba, brakuje nawetinformacji o dacie powstania Planned Parenthood, choć uważny czytelnikznajdzie informację, że organizacja działa „od ponad 90 lat", cowskazywałoby na identyfikację z neomaltuzjańską i rasistowską LigąKontroli Urodzin.<strong>Cz</strong>y PP kontynuuje ideologię Sanger? Strona internetowa organizacjizapewnia, że ich celem jest:- zapewnienie wszystkim kobietom swobodnego dostępu do aborcji nażądanie (Abortion Issues),- promocja edukacji seksualnej dla nieletnich, pokrywającej „wszystkiezakresy seksualności" - a więc techniki uprawiania seksu zarównoheteroseksualnego jak i homoseksualnego, wszystkie metody antykoncepcji,:* M. Gray, M. Sanger, A Biography of the Champion of Birth Control, New York1979, s. 88.» G. Grant, Killer Angel, New York 1995, s. 89-97.


- promocja aborcji jako środka „planowania rodziny", a także walkao wyeliminowanie programów promujących naturalne metody planowaniarodziny, jak i czystość i wierność seksualną (Sex Education Issues),- zapewnienie niepełnoletnim nastolatkom aborcji bez konieczności poinformowaniaich rodziców (Medical Privacy Issues),- promocja rozdawnictwa prezerwatyw w celu „zapobiegania chorobomwenerycznym i AIDS" (STDs & HW/AIDS Issues),- lobbing polityczny w celu zapobieżenia jakimkolwiek zmianom legislacyjnymprowadzącym do ochrony życia matki i dziecka (Take Political Actiori).W zakresie ideologii rasistowskiej organizacja także wiernie kontynuujedzieło swej fundatorki. Dla organizacji pro-life nigdy nie było totajemnicą, jednak dopiero akcja studentów z Uniwersytetu Kalifornijskiegow Los Angeles z początku roku 2008 dostarczyła materiału jednoznaczniena to wskazującego. Studenci nagrali szereg rozmów z pracownikami PPw stanach Idaho i Ohio, wykazując ich akceptację dla rasistowskich motywówaborcji. Oto fragment rozmowy „dotacyjnej":Aktor: Chciałbym zaznaczyć, że chcę wspomóc aborcję dla grupy mniejszościowej.<strong>Cz</strong>y to będzie możliwe?Pracownik Planned Parenthood: Oczywiście.A: Jak na przykład społeczność murzyńska?PP: Oczywiście.A: <strong>Cz</strong>yli mógłbym sponsorować aborcję czarnego dziecka, czy tak?PP: Oczywiście, jeżeli chce pan zaznaczyć, że pański dar ma być wykorzystanydla wspomożenia Afroamerykanki w trudnej sytuacji, oczywiściew ten sposób oznaczymy Pańską dotację.A: Świetnie, ponieważ naprawdę martwię się tzw. akcją afirmatywną i niechcę, by moje dzieci były w gorszym położeniu niż czarne dzieci. Ja mamdziecko i tę dotację chcę złożyć w jego imieniu.PP: Oczywiście.A: My, hm, po prostu uważamy, że im mniej czarnych dzieci, tym lepiej.PP: To zrozumiałe, to zrozumiałe (śmiech).Ten śmiech, śmiech z zabijanego życia, śmiech Margaret Sangerzza grobu, rozbrzmiewa dziś na całej kuli ziemskiej. Jak pisze GeorgeGrant, to właśnie amerykańska działaczka jest odpowiedzialna za uśmiercenie30 milionów dzieci w USA i dwóch miliardów na całym świecie.BOGNA BIAŁECKA


Sąd stanu Massachussets uznał, że kobiecie,która zdecydowała się na sterylizację,a której urodziło się dziecko, należy sięodszkodowanie, bowiem nie zawsze narodzinydziecka należy traktować jakodobrodziejstwo. Mimo to odszkodowaniezostało pomniejszone o wyliczone zyski, jakiekobieta odnosiz tytułu posiadaniadziecka.Zyski te - toradość i miłość.Podobnie sądw New Jerseyprzyznał rodzicomodszkodowanieza stratyspowodowanenarodzinami ichdziecka, alepomniejszył jeo zyski, jakieniesie dla ludzirodzicielstwo.Ojciec dostałwięcodszkodowanieo 25 procentmniejsze,a matkao 35 procent.ZLE POCZĘCI,ŹLE URODZENI,ŹLE ŻYJĄCY


- Urodzenie tego dziecka było skutkiemzaniedbania lekarzy - tłumaczył nieco ponad roktemu sędzia Sądu Okręgowego w Łomży, uzasadniającprzyznanie państwu Wojnarowskim200-tysięcznego odszkodowania za odmowębadań prenatalnych. Wcześniej, bo już w 2005roku, Sąd Najwyższy uznał, że rodzicom możenależeć się odszkodowanie za „złe narodzenie" ichdziecka (inaczej przez Sąd Najwyższy nazwane), a dokładniejza ponadwymiarowe koszty, jakie ponoszą oni w związku z tym, że ichdziecko żyje. Sąd uznał bowiem, że zapis ustawy o planowaniu rodziny,która uznaje, iż w wypadku ciężkiego uszkodzenia dziecka poczętego istniejemożliwość jego usunięcia, stanowi prawo podmiotowe jednostki.„Uniemożliwienie rodzicom wykonania ich praw [mowa o prawiedo zabicia własnego dziecka - przyp. TPT], prowadzące do urodzenia, wbrewich woli, dziecka upośledzonego, rodzi po stronie podmiotu odpowiedzialnegoobowiązek zapłaty odpowiedniego zadośćuczynienia (...) za doznanąw wyniku naruszenia ich dóbr osobistych krzywdę. Naruszenie wskazanychpowyżej praw podmiotowych uzasadnia również roszczenia odszkodowawcze(...) obejmujące nie tylko szkodę majątkową w postaci kosztów ciąży i poroduczy utraty możliwości zarobkowych matki po urodzeniu upośledzonegodziecka, lecz także szkodę wynikającą z konieczności ponoszenia przez rodzicówzwiększonych kosztów utrzymania upośledzonego dziecka" - napisaliw orzeczeniu sędziowie Sądu Najwyższego, zastrzegając, że „szkodą nie jestsam fakt urodzenia dziecka", ale „uszczerbek majątkowy" 1 .Mimo medialnego szumu, nie był to zresztą wcale wyrok precedensowy.Ten zapadł bowiem 21 listopada 2003 roku. Sąd Najwyższy uznałwówczas możliwość wypłaty odszkodowania kobiecie za to, że uniemożliwionojej „skorzystanie" z aborcji w sytuacji, gdy jej ciąża pochodziłaz gwałtu, „...uniemożliwienie tego zabiegu przez zobowiązanego (zobowiązanych)uprawnia ją [mowa o kobiecie - przyp. TPT] do dochodzeniawyrównania szkody wynikłej z tego wydarzenia" - postanowił sąd. Szkodąw tej sytuacji jest nie tyle urodzenie dziecka (mały Kamil, będący zresztąjednym z pozywających w tym procesie, jest bowiem zdrowy), ile1Sygn. Akt IV CK 161/05.


,„majątkowe konsekwencje nieprzerwania ciąży". Jak wskazał sąd, chodzitu zarówno o „wydatki związane z ciążą i porodem, jak i utratęspodziewanych dochodów w następstwie tych zdarzeń" 2 . Uznano więc, żekoszty związane z ciążą i dzieckiem poczętym (z jakichś powodów niechcianym)stanowią wystarczającą podstawę ubiegania się o odszkodowanie.Stąd już tylko krok do orzeczenia z 2005 roku, a w jego konsekwencjido wyroków w sprawie o „złe urodzenie" czy „złe poczęcie". Jestto tym bardziej prawdopodobne, że Europejski Trybunał Praw <strong>Cz</strong>łowiekaw Strasburgu przygotowuje orzeczenie w sprawie RR przeciw Polsce,w której Renata Rodowicz domaga się odszkodowania za to, że nie pozwolonojej na aborcję, gdy u jej dziecka wykryto zespół Turnera. Powołanijuż przed trybunał eksperci dowodzą, że prawo do aborcji w takiej sytuacjijest prawem człowieka, a jeśli tak - to muszą być stworzone warunki jegoegzekwowania. Ich brak jest wystarczającym powodem do przyznaniawielomilionowych odszkodowań 3 .Nowy przemysł prawnyTo, co w Polsce pozostaje (na razie) wyjątkowym zjawiskiem,w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii przekształciło się jużw wielki prawniczy biznes. Kancelarie adwokackie specjalizujące sięw problematyce złego urodzenia czy złego poczęcia wytaczają lekarzom,klinikom, a niekiedy państwu setki procesów i wygrywają w nich milionoweodszkodowania. Zakres „odszkodowawczych" postulatów coraz bardziej sięprzy tym poszerza. „Złe narodzenie" wcale nie musi już obejmować tylkodzieci upośledzonych, ale może dotyczyć także dzieci całkowicie zdrowych,które powstały jednak mimo iż ich rodzice zdecydowali się wcześniej naprzykład na zabieg sterylizacji. I choć w zdecydowanej większości akurattakich przypadków odszkodowań się nie przyznaje 4 , to istniejąjuż pierwsze234Sygn. Akt V CK 16/03.Więcej na temat tej sprawy T.P. Terlikowski, Za niska, by żyć, „Rzeczpospolita",19 stycznia 2008.<strong>Cz</strong>ego przykładem jest sprawa jeszcze z 1985 roku, kiedy Sąd Apelacyjny NowegoJorku uznał, że narodziny zdrowego dziecka nie mogą być przedmiotem postępowaniaodszkodowawczego, mimo ewidentnych błędów lekarzy. Chodziło o sprawępaństwa 0'Toole'ów, którym rok po sterylizacji urodziło się całkowicie zdrowedziecko.


precedensowe wyroki w takich sprawach 5 . Proceder ten stał się już naświecie tak powszechny, że np. Francja zdecydowała się przyjąć prawocałkowicie wykluczające wypłacanie odszkodowań w sprawach o „złenarodzenie".Roszczenia wysuwane przez rodziców uznających, że ichdzieci są dla nich przeszkodą w realizacji własnej wizji życia, za conależy im się odszkodowanie, podzielić można z grubsza na trzyrodzaje: związane ze złym poczęciem (wrong pregnancy), złymurodzeniem (wrongful birth) oraz złym życiem (wrongful life). W pierwszymz przypadków rodzice domagają się odszkodowania za to, że naskutek źle przeprowadzonej sterylizacji albo aborcji w ogóle doszło donarodzenia (także zdrowego) dziecka. Amerykańskie sądy zazwyczajuznają tego rodzaju skargi za zasadne, ale już same wyroki zdecydowaniesię od siebie różnią. Sąd Montany w 1992 roku orzekł, żedziecko nie może być nigdy uznane za szkodę, ale uznał, że szkodą, zaktórą odszkodowanie się należy, są już ból i cierpienie związane z ponownąsterylizacją. Są jednak sądy stanowe, które przyjęły innąpostawę i przyznają odszkodowania za złe poczęcie. Sąd stanu Massachussetsw sprawie Burkę versus Rio uznał, że kobiecie, która zdecydowałasię na sterylizację, a której urodziło się dziecko, należy sięodszkodowanie, bowiem nie zawsze narodziny dziecka należy traktowaćjako dobrodziejstwo. Mimo to odszkodowanie zostało pomniejszoneo wyliczone (nie jest jasne, w jaki sposób) zyski, jakiepani Burkę odnosi z tytułu tego, że ma dziecko (zyski te to radośći miłość). Podobne stanowisko zajął Sąd Najwyższy NowegoMeksyku, który nakazał wypłacenie odszkodowania matce, którazaszła w ciążę po tym, jak lekarz nie poinformował jej, że zabiegsterylizacji, który wykonał, był skuteczny tylko w odniesieniu do jednegojajowodu. I w tym wyroku jednak za szkodę nie zostało uznane• W 2002 roku sąd apelacyjny uznał, że niemal niewidomej kobiecie, która urodziładziecko mimo sterylizacji, należy się odszkodowanie, które miało jej zrekompensowaćutratę własnego zdrowia, ale także umożliwić lepszą opiekę nad zdrowymdzieckiem, które powstało na skutek nieodpowiedniego przeprowadzenia zabiegusterylizacji, na który kobieta zdecydowała się, obawiając się ewentualnych skutkówciąży.


dziecko, ale... „ingerencja w stabilność finansową rodziny i jej prawodo planowania rodziny" 6 .O wiele częściej zdarzają się postępowania z powodu tzw. wrongfulbirth (i to z nimi mamy do czynienia w Polsce). Rodzice dowodzą w ichtrakcie przed sądami, że lekarze, którzy opiekowali się nimi i ich dziećmi,nie wykazali należytej staranności w wykonywaniu własnych obowiązków,nie przeprowadzili odpowiednich badań lub nie poinformowali o ichwynikach i w efekcie tego zaniedbania urodzone zostało dziecko upośledzone.Ujmując rzecz wprost: rodzice sądzą się z lekarzami o to, że ci nieprzekazali im informacji, które umożliwiłyby im wykonanie aborcji nawłasnym dziecku. W takich przypadkach stanowe sądy amerykańskie(dokładniej dwadzieścia pięć z nich, bo pozostałe odrzucają taką możliwość)przyznają odszkodowania, o ile stan zdrowia dziecka rzeczywiściebył możliwy do odczytania w czasie prenatalnym i jeśli lekarz zaniedbałswoje obowiązki, uniemożliwiając w ten sposób świadome podjęcie decyzjiw sprawie zabicia swojego dziecka. I w takich sytuacjach odszkodowaniaprzyznawane są często - nie tyle za samo istnienie dziecka, ile z innychpowodów. W sprawie Berman versus Allan z 1979 roku sąd uznał, żeodszkodowanie należeć się ma za cierpienia psychiczne spowodowane narodzinamidziecka upośledzonego. Zdaniem sędziów, lekarze, nie zlecającodpowiednich badań, nie dali rodzicom szansy na psychiczne przygotowaniesię na posiadanie dziecka upośledzonego lub na decyzję o aborcji.W roku 2002 zaś sąd w New Jersey przyznał rodzicom odszkodowanie zastraty spowodowane narodzinami ich dziecka, na którym lekarze nieprzeprowadzili badań prenatalnych, ale pomniejszyli je o zyski, jakie niesiedla ludzi rodzicielstwo (skutek był taki, że ojciec dostał odszkodowanieo 25 procent mniejsze, a matka o 35 procent) 7 . W Polsce, choć doktrynaprawna wyklucza w zasadzie odszkodowania w takich sprawach, ukształtowałosię orzecznictwo dopuszczające roszczenia z powodu wrongful birth(czego dowodzą przywoływane na początku przypadki) 8 .6Z. Pepłowska, Odpowiedzialność cywilna lekarza z tytułu wrongful life, wrongfulbirth i wrongful conception w prawie USA, „Prawo i medycyna" nr 14 (vol. 6) 2004.7Tamże.* L. Bosek, Roszczenia wrongful life i wrongful birth w świetle standardów konstytucyjnychi europejskich, „Przegląd Sądowy" nr 1/2008.grafika: HALINA KIIŹNICKA


Najbardziej kontrowersyjnym prawnie (ale i moralnie) pozostajepostulat wypłacania odszkodowań z tytułu „złego życia". W tym przypadkubowiem postulującym odszkodowanie są nieodmiennie osoby upośledzone,które domagają się od lekarzy pieniędzy za to, że nie zostały naetapie ciąży zabite. Szkodą zaś, która ma być w tym wypadku wynagrodzona,jest... samo życie. Zdaniem zdecydowanej większości sądów nie dasię oszacować ewentualnych szkód wynikających z samego życia, szczególniegdy porównuje się je z hipotetycznym stanem niebytu. Odmienneorzeczenia, choć się zdarzają, zazwyczaj wynikają nie tyle z rozważańprawnych (tu bowiem raczej wszyscy są zgodni), ile z ewentualnegouwzględnienia potrzeb finansowych osoby wytaczającej proces. I choć uzasadnienieto można zrozumieć, to jednocześnie trudno znaleźć prawnei filozoficzne źródła uprawomocniające tego typu odszkodowania. Porównaniestanu bytu i niebytu wykracza bowiem nie tylko poza możliwościsądu, ale nawet poza możliwość ludzkiej oceny. Hamletowskie pytanie „byćalbo nie być" nabiera tu bowiem nieoczekiwanie konkretnych i dość przerażającychwymiarów, sprowadzając się do pytania: na ile wycenić nie być?Wyjątek czy uprawnienieOrzeczenia polskiego Sądu Najwyższego wywołują niestety bardzopoważny problem nie tylko etyczny (na ile życie może być szkodą), alerównież prawny. Zgodnie z polską tradycją interpretacyjną ustawychroniącej życie i polskiej konstytucji nie sposób bowiem z dopuszczenia(na zasadzie kontratypu), w pewnych ściśle określonych warunkach, możliwościwykonania aborcji, wyprowadzić uprawnienia do jej wykonania,które można określić prawem podmiotowym kobiety. Taka interpretacjawynika z orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, który jasno orzekł, żeaborcja może być dopuszczona w polskim systemie prawnym tylko nazasadzie wyjątku od generalnej zasady ochrony życia ludzkiego. Wyjątkumotywowanego konfliktem istotnych wartości konstytucyjnych. „Ponieważżycie, w tym życie w fazie prenatalnej, stanowi jedną z podstawowychwartości konstytucyjnych, art. 1 ustawy w brzmieniu nadanym mu ustawąz 30 sierpnia 1996 r., uzależniając zakaz naruszenia tej wartości od decyzjiustawodawcy zwykłego, naruszył regulacje konstytucyjne stanowiące podstawęochrony życia w fazie prenatalnej, w tym w szczególności art. 1 oraz


art. 79 ust. 1 przepisów konstytucyjnych utrzymanych w mocy. Ustawodawcazwykły władny jest jedynie do określenia ewentualnychwyjątków, przy zaistnieniu których - ze względu na kolizję dóbr stanowiącychwartości konstytucyjne, praw lub wolności konstytucyjnych -konieczne jest poświęcenie jednego z kolidujących ze sobą dóbr. Wynikającaz kolizji dobra konstytucyjnego z innym dobrem, prawem lub wolnościąkonstytucyjną zgoda ustawodawcy na poświęcenie jednego z kolidującychdóbr nie odbiera mu przymiotu dobra konstytucyjnego podlegającegoochronie'"' - napisano w orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego.I choć orzeczenie to pozostaje kontrowersyjne moralnie (niewyjaśnia bowiem, na jakich podstawach za równorzędne i skonfliktowanewartości konstytucyjne uznaje się życie dziecka i zdrowie matki lub życiedziecka i związane z jego pochodzeniem problemy z akceptacją jegourodzin przez matkę), to nie pozostawia ono najmniejszych wątpliwości, żeaborcja nie jest „prawem kobiety". Polska konstytucja (a dokładniej jejinterpretacja) inaczej zatem niż obecna interpretacja konstytucji StanówZjednoczonych nie uznaje aborcji za „uprawnienie przysługujące kobiecie",za swoiste prawo reprodukcyjne, którego zachowanie powinno być egzekwowane,choćby metodami sądowymi, ale za wyjątek, który nie staje sięprawem, ale tylko uznaniem istnienia sytuacji, w których konieczne jestzawieszenie stosowania fundamentalnej zasady ochrony życia ludzkiego odmomentu poczęcia (choć rodzi się pytanie, czy rzeczywiście uznanie, że istniejetaka sytuacja, jest słuszne 10 ).Posługując się bardziej zrozumiałym porównaniem: nie możnamówić o prawie do aborcji, tak jak nie można mówić o prawie do „zabiciakogoś w ramach obrony własnej". W obu tych przypadkach prawo znosiodpowiedzialność karną, ale nie tworzy jakiegoś nowego ludzkiegouprawnienia". Co więcej, przyznanie odszkodowania oznaczałoby promowaniekobiet, które skłonne są do pozbycia się własnego dziecka,9Orzeczenie z dnia 28 maja 1997 roku, s. 11. Sygn. Akt K. 26/96. Dokument dostępnyw Internecie: http://www.trybunal.gov.p1/OTK7teksty/otkpdf/1997/k_26_96.pdf10Problem ten zostanie rozpatrzony w kolejnym tekście na łamach „Frondy".11M. Wild, Roszczenia z tytułu wrongful birth w prawie polskim (Uwagi na tlewyroku Sądu Najwyższego z dnia 21 listopada 2003 r., V CK 16/03), „PrzeglądSądowy" nr 1 (2005), s. 52-53.


a dyskryminowało te, które zdecydowały się na jego urodzenie i wychowanie,mimo wszystkich trudności' 2 .Dopuszczenie do prawnej niekaralności aborcji w pewnych przypadkach,choć całkowicie nieuzasadnione z punktu widzenia moralnościchrześcijańskiej", pozwala jednak zachować etyczną spójność i prawomocnośćprawodawstwu. Bo choć zwalnia ono od kary (w sposób, jak się wydaje,nieuprawniony na takim poziomie ogólności), to zachowuje jednocześnieprymat bytu i godności osobowej człowieka przed wszelkimi innymi jegouprawnieniami. Życie pozostaje zatem zasadą pierwotną, a godność osobyludzkiej punktem wyjścia procesu stanowienia prawa. W tym znaczeniu polskakonstytucja, ale także polskie prawo chroniące życie, choć niedoskonałe,zawiera w sobie możliwość (a w istocie konieczność) poprawy, która wykluczyłabywspomniane powyżej wyjątki lub przynajmniej zdecydowanie jeograniczyła. Gdy mowa bowiem o konflikcie konstytucyjnych wartości, tonie sposób nie dostrzec, że wartość życia (będącego fundamentem wszystkichinnych wartości) nie może wejść w realny konflikt z innymi wartościami.Jedynym wyjątkiem jest drugie życie, ale i tu prawo nie może przyznawaćuprawnienia do zabicia życia ludzkiego, a jedynie może stwierdzać,że taka sytuacja powinna być zwolniona od odpowiedzialności karnej. I totylko dlatego, że prawo nie może wymagać heroizmu 14 .Pytanie o prawomocność prawaTakiej pozytywnej wartości nie da się jednak przypisać interpretacjipolskiego prawa dokonanej dwukrotnie przez polski Sąd Najwyższy12Tamże, s. 57-58.13Trudno nie zgodzić się z ostrymi, ale jednoznacznymi słowami ks. prof. TadeuszaBARTŁOMIEJ KLZNICKIgrafika:Stycznia, który we wrześniu 1990 roku mówił do polskich senatorów: Jakikolwiekkompromis w tym miejscu niweczy wszystko. Poniekąd więc alfą i omegą całegoporządku legislacyjnego jest prawne zabezpieczenie życia ludzkiego: Primumvivere", w: T. Styczeń, Solidarność wyzwala, Lublin 1993, s. 140.14Inną sprawą pozostaje kwestia oceny moralnej takiego aktu. Tu nie ulega wątpliwości,że moralnie godziwym jest tylko jeden wybór kobiety, czyli urodzenie dziecka.W sytuacji bowiem, gdy tylko ona zdolna jest podejmować decyzje moralne, tylkoona może zdecydować się na poświęcenie. Decyzja o poświęceniu dziecka byłabypodejmowana nie w swoim imieniu, a zatem nie miałaby charakteru moralnego.Ujmując rzecz wprost: nikt nie ma prawa do podjęcia za kogoś innego takiej decyzji.


(a także przez liczne sądy amerykańskie). Oba uzasadnienia uznają aborcję- w trzech przypadkach - już nie za kontratyp, ale za uprawnienieprzysługujące jednostce, za jej prawo osobowe, które może być egzekwowane,przynajmniej w zakresie gwarantowanym przez obecne prawo.Problem polega tylko na tym, że o ile odstąpienie od penalizacji pewnychprzypadków aborcji może być (choć z trudem) usprawiedliwione napłaszczyźnie myśli politycznej, także zaangażowanej po stronie katolickiej,o tyle nie da się już przeprowadzić takiego usprawiedliwienia dla tej interpretacji.Jako taka stanowi ona zatem dla katolika, niezależnie od zakorzenieniaw systemie prawnym i formalnego znaczenia, bezprawie, które niemoże być w żadnym stopniu akceptowalne. „Prawo stanowione musirespektować prawdę o człowieku. To ona mi mówi, czego nie wolno robićdla zaspokojenia potrzeby uwarunkowanej moim instynktem; który sposóbjej zaspokojenia byłby właściwie nieludzki, uderzający w godność mojejosoby bądź w godność drugiej osoby" 15- wskazuje Rocco Buttiglione. Jeśliwięc jej nie respektuje (a trudno dostrzec szacunek dla życia ludzkiegow przyznawaniu odszkodowań za koszty z nim związane rodzicom), przestajew istocie pełnić funkcje prawne i staje się formalno-prawnym despotyzmem,któremu katolik nie tylko nie może się poddać, ale powinien przeciwniemu występować.Europejska tradycja prawna od dawna zakłada bowiem, że prawostanowione musi opierać się na głębszych źródłach niż tylko doczesnazgoda wszystkich (a dokładniej większości) obywateli, czy tym bardziejdecyzja władz państwowych. Gdyby było inaczej, nie byłoby powodów, byw procesie norymberskim skazywać ludzi, którzy działali często zgodniez zasadami prawnymi obowiązującymi w ich państwie. Jeszcze mniej uzasadnionybyłby w takiej sytuacji proces Eichmana w Jerozolimie, którytrzeba by interpretować tylko jako zemstę. A jednak oba te symboliczneprocesy uznawały, że istnieje coś, co określić można fundamentalnymi dlastanowionego prawa prawami człowieka, których przekroczenie, nawetjeśli dokonuje się w zgodzie z prawem stanowionym, może i powinno byćoceniane i osądzane." R. Buttiglione, Chrześcijanie a demokracja, tłum. K. Borowczyk, J. Merecki SDS,T. Styczeń SDS, A. Szostek MIC, Lublin 1993, s. 125.


„Wprawdzie nowożytne i współczesne prawo europejskie (czyraczej: euroatlantyckie) nie jest wolne od ułomności i różnorakich wad, alemoże słusznie szczycić się tym, że - inaczej, a w każdym razie wyraźniej niżw innych systemach prawnych - rację swego istnienia i podstawę wiążącejmocy upatruje w dobru człowieka: każdego człowieka. Nie autorytet monarchywięc ani nie chwiejna statystyczna większość opinii obywateli danejspołeczności, lecz godność osoby ludzkiej ma być fundamentem prawastanowionego. Godności tej prawo nie ustanawia, lecz ją-jako przyrodzoną- zakłada. Zakłada też, że godność ta jest bardziej pierwotna niż jakiekolwiekróżnice między ludźmi, wyznaczające ich miejsce w strukturze zorganizowanegospołeczeństwa, stąd i prawa (uprawnienia) człowieka jakoczłowieka są w nim traktowane jako ważniejsze niż uprawnienia wynikłez pełnienia owych funkcji""' - wskazuje ks. prof. Andrzej Szostek. Prawo,które odrzuca ów fundament, przyznając sobie np. moc decydowania, komuprzysługuje ludzka godność, pozbawione zostaje całkowicie moralnegoautorytetu, staje się nieobowiązujące i pozbawione rzeczywistych podstaw 17 .To zaś oznacza, że z państwa prawa, w którym respektowane są podstawowezasady, przekształcają się one w, jawne lub zakamuflowane totalitaryzmy" 18 ,w których wola większości (obecnie żyjącej) staje się nie tylko podstawądoczesnych rozstrzygnięć, ale także fundamentem przyznawania lubodmawiania ludziom prawa do ich własnej godności. Wszystkie te uwagimogą i powinny być odniesione nie tylko do prawa i orzecznictwa polskiego(szczególnie tam, gdzie się one rozchodzą), ale w ogóle do zachodnich systemówprawnych, które powszechnie akceptują aborcję i równie powszechnieprzyznają odszkodowania za złe narodziny.Społeczeństwo eugenicznie zamknięteProblemy prawne wcale nie wyczerpują jednak kompleksu zagadnieńzwiązanych z odszkodowaniami za „złe narodziny". O wiele16A. Szostek MIC, Prawo naturalne a prawo stanowione. Uwagi etyka, „Ethos" nr45-46(1999), s. 161.17Tamże, s. 166-167.18By posłużyć się tu słynnym określeniem Jana Pawła II, w: Jan Paweł II, Centesimusannus, par. 46, w: Jan Paweł II, Dzieła zebrane, t. I, Kraków 2006, s. 434.


istotniejsze są związane z nim zagadnienia - społeczne czy wręcz moralnospołeczne.Przyznanie bowiem odszkodowania za narodziny chorego bądźupośledzonego dziecka, które można było wcześniej uśmiercić, oznaczaw istocie przyznanie, że ludzie cierpiący na tego typu schorzenia, ich samoistnienie oraz trwanie jest gorsze od istnienia ludzi zdrowych. Szczególniemocno widać to w tych krajach, w których odszkodowania przyznawane sąjedynie za urodzenie dziecka chorego, a postulaty odszkodowawcze sąodrzucane w przypadku narodzin dziecka zdrowego. Równie dramatycznedla samoświadomości, ale i miejsca w społeczeństwie osób chorych, sątakie orzeczenia, w których wartość ich upośledzenia jest wycenianai porównywana z wartością dziecka zdrowego. Z takimi sytuacjami mamydo czynienia, gdy rodzice otrzymują tylko pewien procent odszkodowania,bowiem sędziowie odejmują od niego wartość satysfakcji, jaką powinni oniodczuwać jako rodzice.- Przyznawanie odszkodowań za życie oznacza nie tylko kwestionowaniewartości życia samego, ale przede wszystkim zakwestionowaniewartości osób cierpiących na tego typu schorzenia - tłumaczyław amerykańskich mediach profesor prawa i bioetyk z Uniwersytetu PensylwaniiAnita Allen-Castello i dodawała, że dzieci, których rodzice wytoczątego rodzaju procesy, będą miały ogromne poczucie odrzucenia. - Oceniającrzecz realistycznie, jak wiele dzieci będzie wysłuchiwać całej skomplikowanejhistorii procesu, a do ilu dotrze tylko prosty przekaz: nie chcącię, bo jesteś upośledzony, a ja nie chcę upośledzonego dziecka - podkreślaamerykańska bioetyk. Pracująca z dziećmi upośledzonymi i sama choragenetycznie Marsha Santon uzupełnia: - Odszkodowania za „złe narodziny"przekazują upośledzonym dorosłym i dzieciom prostą informację:wasze istnienie jest tragiczną pomyłką".Przyznanie, że rodzice mają prawo uznawać, że czyjeś istnieniebyło tragiczną pomyłką, że jakość życia decyduje o jego wartości (takżew oczach prawa) - oznacza całkowitą przemianę paradygmatu państwa,narodu i społeczeństwa. W klasycznej (ale już chrześcijańskiej) wersjinaród, który konstytuuje państwo, jest wspólnotą losu. Nie wybiera sięwspółobywateli, tak jak nie wybiera się rodziny. Ale relacja ta jest zwrotna:" Is „ Wrongful Birth " Malpractice? Materiał dostępny na stronach CBS News (datadostępu 4 maja 2008).


ównież społeczność nie ma prawa wybierać tych, którzy są godni, by żyć,i tych, których życie jest za mało warte, by je kontynuować. Jednymsłowem, państwo pozostaje inkluzywne, a przynależność do niego nie jestkwestią uznania, a zwyczajnie urodzenia. A dokładniej - przynajmniejw przypadku państw, które wypłacają odszkodowania za „złe urodzenie" -było inkluzywne, ale przekształciło się w ekskluzywne, przyznając sobielub pewnej części swoich obywateli (związanych z innymi więzamipokrewieństwa) prawo do decydowania, kto może, a kto nie może wejść dospołeczności, a także czyje życie jest ile warte dla społeczeństwa. W tensposób znika równość, rzekomo leżąca przecież u podstaw współczesnejdemokracji liberalnej.Społeczeństwo i państwo nabierają więc raczej charakteru kooptacyjnego,stają się klubem, do którego trzeba zostać zaproszonym, alez którego można być też wyproszonym, gdy np. zaczyna się generować zbytduże straty. „Tego rodzaju społeczeństwo nie przyjmuje po prostu tego, ktoprzychodzi na świat, lecz do życia dopuszcza tylko tych, którzy pomyślnieprzeszli jego autonomiczne kontrole jakości i sprawdziany zgodnościz potrzebami i którzy również później przechodzą przez nowe kontroleBłękitne silikonowe bransoletki,wspierające ruch pro-life


według zdefiniowanych przez nie standardów" 2 " - ostrzega niemieckiprawnik Eduard Picker i dodaje, że w takim społeczeństwie nikt nie możeczuć się bezpieczny, bowiem nawet jeśli został już do klubu włączony, tonikt nie może go zapewnić o tym, że kiedyś nie zostanie z niego wyłączony,choćby z powodu postępującej utraty zdrowia. Bezpieczeństwo i zaufaniepozostają zaś podstawowymi cechami, jakich można wymagać od państwa.Tam, gdzie ich brakuje, trudno mówić o spełnianiu choćby najbardziej podstawowychzadań wspólnoty państwowej. A do czego prowadzi przyznaniepaństwu czy jego części prawa do decydowania o życiu innych, najlepiejpokazują doświadczenia niemieckie. I choć współczesne eugenicznezamknięcie społeczeństw jest liberalne, skupione na decyzjach jednostek,a nie państwocentryczne jak w pierwszej połowie XX wieku - to jego istotapozostaje taka sama: przyznanie komuś prawa do decydowania o tym,czyje życie jest godne przeżycia, a czyje nie.Państwo akceptujące taki „eugeniczny charakter" sprawia także,że badania prenatalne nabierają nowego, nieakceptowanego z punktuwidzenia etycznego charakteru. Przestają być już bowiem tylkosprawdzaniem stanu zdrowia, który ma doprowadzić do jego korekty, a stająsię wyrokiem na dziecko, wyrokiem za brak wykonania którego lekarzmoże zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej, a przynajmniejfinansowej. Lekarz zatem z kogoś, kogo zadaniem jest pomoc choremu,staje się sędzią i katem, który wydać ma na chorego wyrok. Badania zaś,choć pozostają w jakimś sensie medyczne, przestają nosić już w sobiecharakter terapeutyczny, a stają się wyłącznie swoistą selekcją eugeniczną,która przebiega wprawdzie nie na rampie w obozie koncentracyjnyma w zaciszu gabinetów lekarskich, ale nosi przecież dokładnie taki samcharakter etyczny.Paradoksalnie zresztą znieprawienie współczesnej eugeniki wydajesię sięgać głębiej niż to, z którym mieliśmy do czynienia choćbyw hitlerowskich Niemczech. Tam bowiem decyzje o tym, kto jest niegodnydalszego życia, podejmowali urzędnicy, a rodziny zdecydowanie (mniej lubbardziej) przeciw temu protestowały. Obecnie sytuacja się zmieniła. Osąd,ME. Picker, Godność człowieka a życie ludzkie. Rozbrat dwóch fundamentalnychwartości jako wyraz narastające relatywizacji człowieka, tłum. J. Merecki, Warszawa2007, s. 151-152.


że czyjeś życie jest niewarte przeżycia lub wymagające odszkodowania,wydają już najbliżsi osoby niepełnosprawnej: ojciec i matka. Miejscebezosobowej machiny urzędniczej, bezdusznych „naukowców", dla którychosoby przeznaczone do likwidacji (albo „tylko" do sterylizacji) były tylkonumerami, zajmują rodzice. Trudno o mocniejsze zniszczenie tkankispołecznej, o potężniejszy cios zadany podstawowej komórce społecznej,bez której nie ma cywilizacji i moralności. Jeśli dla rodziców ich własnedziecko jest „szkodą", za którą należy im się odszkodowanie - to w istocienie ma już granic, których nie da się przekroczyć. Likwidacja starców,którzy kosztują zbyt wiele, selekcja chorych na podstawie testów genetycznychczy powrót do likwidacji szpitali psychiatrycznych, to tylko kwestiaczasu. A jedynym, co przeszkadza w jasnym postawieniu tej sprawy, jesthistoria nazistowskich Niemiec. Po Holokauście pewnych rzeczy robić niewypada. Co nie oznacza, że się ich nie robi. Z jedną różnicą: nie na życzeniepaństwa, na życzenie rodziny.Przypadek jako szkodaUznanie prawa do odszkodowania za „złe narodzenie" opierasię na radykalnej redefinicji „praw człowieka". Oznacza ono bowiemprzyznanie człowiekowi „prawa do szczęścia", a nie tylko -zapisanego w Konstytucji Stanów Zjednoczonych - „prawa do dążeniado szczęścia". Prawo to oznacza, ni mniej ni więcej, tylko przypisaniepaństwu obowiązku troski o to, by człowiek prowadził takie życiei miał taki los, jaki sam sobie wymarzył. Jeśli więc chce mieć zdrowedziecko, to państwo powinno się zatroszczyć o to, by takie właśniemiał, a jeśli ma inne - to powinno znaleźć winnych tego niedopatrzenia,a samym rodzicom wypłacić stosowne odszkodowanie. Podobnie(bo niby dlaczego nie) powinno być w przypadku, jeśli rodzice,z jakichś sobie tylko znanych powodów, chcą mieć dziecko upośledzone,np. głuche czy będące karłem. Wtedy także powinno wycenić sięszkodę dla rodziców i wypłacić stosowne odszkodowanie za to, żedziecko np. słyszy. Takich pozwów oczywiście jeszcze nie było, alelogika myślenia, jaka leży za odszkodowaniami za „złe narodzenie",powinna prowadzić właśnie do nich. 1 nie mam jakoś wątpliwości, żewcześniej czy później doprowadzi. Tak jak doprowadziła ekwadorską


deputowaną Marię Soledad Vela do zapisania w konstytucji prawa doorgazmu także dla kobiet 21 .Logika ta zdecydowanie zmienia także rozumienie szczęścia.Przestaje ono być stoicką umiejętnością przyjmowania tego, co nam losprzynosi, i dostrzegania w nim nieuchronnych następstw stanu Natury 22 ,nietzscheańskim amor fati uczącym miłości wobec tego, co nieuniknione,czy chrześcijańską zdolnością dostrzegania w krzyżu bogactwa i wypełnianialudzkiego życia - a staje się wyłącznie doświadczaniem tego, na coaktualnie mamy ochotę. Taka postawa prowadzi jednak do pustki. „Właśnietam, gdzie ludzie usiłując uniknąć wszelkiego cierpienia, starają się uchylićod wszystkiego, co może spowodować ból, tam gdzie chcą zaoszczędzićsobie wysiłku i bólu związanego z prawdą, miłością, dobrem, staczają sięw życie puste, w którym być może już prawie nie ma bólu, ale corazbardziej dominuje mroczne poczucie braku sensu i zagubienia. Nie unikaniecierpienia ani ucieczka od bólu uzdrawia człowieka, ale zdolność jegoakceptacji, dojrzewania w nim, prowadzi do odnajdywania sensu przezzjednoczenie z Chrystusem, który cierpiał z nieskończoną miłością" 23 -wskazuje Benedykt XVI w encyklice Spe salvi.Najlepiej dostrzec to można w konkretnych przypadkach. Ileżbowiem więcej człowieczeństwa dostrzec można w działaniach Sary Palin,gubernator stanu Alaska, która w urodzinach swego syna Triga Paxona,chorego na zespół Downa, dostrzegła „błogosławieństwo Boże", niż w działaniachRenaty Rodowicz czy państwa Wojnarowskich, którzy dostrzegliw narodzinach swoich dzieci jedynie kłopot, który państwo musi wynagrodzićprzez stosowne odszkodowanie.TOMASZ P. TERLIKOWSKI21Por. R.A. Ziemkiewicz, Prawa człowieka i kobiety, „Gazeta Polska" 20 (773) 2008,s. 32.22P. Hadot, Twierdza wewnętrzna. Wprowadzenie do Rozmyślań Marka Aureliusza,tłum. P. Domański, Kęty 2004, s. 150-153.23Benedykt XVI, Spe salvi, Kraków 2008, par. 37, s. 60.


KROKODYLIZACJASPOŁECZEŃSTWAOTWARTEGOJeżeli masz bujnepiersi, żeńskie organypłciowe i urodziłaśkilkoro dzieci,ale zadeklarujesz,że czujesz się mężczyzną, to państwoma obowiązek zarejestrować cię jakoobywatela płci męskiej. I odwrotnie:jeżeli masz długą brodę, owłosionąklatkę piersiowąi penisa, ale mówisz, że jesteś kobietą,to musisz figurować we wszystkichksięgach jako kobieta.


óżnych formularzach, którewypełniamy, pojawia się niekiedy rubrykaz napisem: płeć/sex i obok do zakreśleniajedna z dwóch liter K lub M. Wkrótce jednak byćmoże do zakreślenia będziemy mieli inny wariant,gdyż dojdą trzy nowe możliwości: H, B lub T. Na wieluuniwersytetach na świecie, w ramach tzw. gender studies,wykłada się dziś bowiem, że istnieją nie dwie płcie - czylimęska i żeńska - ale pięć, bo dochodzą do tego jeszcze:homoseksualna, biseksualna i transseksualna. Gruntownejreinterpretacji poddane zostaje samo pojęcie płci. Rewizja tadokonuje się za pomocą operacji językowych - pojęcie sex(czyli płeć naturalna) zastąpione zostaje określeniem gender(czyli płeć społeczno-kulturowa). Zwolennicy tych zmian argumentują, że kryteriumbiologiczne jest już nieadekwatne do rzeczywistości, gdyż kuracja chirurgiczno-hormonalnamoże dokonać trwałej korekty płci. Dlatego znacznieważniejsze jest kryterium wyboru. Płeć można sobie po prostu wybrać.Po raz pierwszy określenie gender jako substytut słowa sex zostałowprowadzone przez środowiska feministyczne na Światowej KonferencjiLudnościowej w Kairze w 1994 roku oraz na Światowej Konferencji Kobietw Pekinie w 1995 roku. Pierwotnie oba wyrazy traktowano wymiennie, z czasemjednak coraz bardziej upowszechniło się określenie gender, a wraz z nimnowe znaczenie, jakie zaczęto nadawać płci. Judith Butler, jedna z głównychideolożek tego mchu, stwierdziła, że płeć biologiczna (sex) nie jest „faktemnaturalnym" ani „nienaruszalnym stanem ciała", lecz „procesem". Okazuje sięwięc, że to, co widzimy naszymi oczyma - czyli podział ludzi namężczyzn i kobiety - jest tylko społecznym konstruktem „heteroseksualnegopatriarchatu". Inaczej mówiąc: uważam, że jestem mężczyzną lub kobietą, dlategoże mi to wmówiono.W ciągu ostatniej dekady ideologia gender stała się częściąprogramów polityki społecznej różnych agend ONZ, Unii Europejskieji państw narodowych. Na przykład w 1999 roku rząd Niemiecuznał „politykę wyrównywania szans za pomocą politycznej strategiigender mainstreaming jako powszechnie przyjętą zasadę przewodniąi zadanie przekrojowe". Od tej pory wśród agencji rządowych-jak podkreśla Barbara Stiegler z Fundacji im. Friedricha


Eberta - „nie ma w żadnej organizacji osoby, która nie musiałaby się czućtą zasadą związana".Perspektywa genderowa, która rozpowszechnia się coraz bardziej wświecie akademickim, ignoruje lub zataja wyniki badań medycznych lub psychologicznych,które wskazują na różnice, jakie występują między kobietąa mężczyzną w ich strukturze mózgu, gospodarce hormonalnej czy konstrukcjipsychicznej. Szczególną zawziętość wywołała głośna praca Anne Moir i DavidaJessela Płeć mózgu, poświęcona właśnie badaniom na ten temat.Zdaniem ideologów gender płeć nie jest dana nam raz na zawsze,lecz można ją zmieniać. Ale... Ale istnieje pewne odstępstwo od tej normy -jeżeli ktoś jest homoseksualistą i pragnie zostać heteroseksualnym mężczyzną,okazuje się nagle, że nie może tego uczynić. Tego typu zabiegi sąbowiem potępiane jako gwałt na osobowości. To najlepiejpokazuje, że aktywistom polityki gender nie chodziwcale o wolność jednostki, lecz - jak napisał nałamach Frankfurter Allgemeine Zeitung''Volker Zastrow - o „stworzenienowego człowieka przez zniszczenie«tradycyjnychról płci»".


Autor ostrzega, że duchowe przeobrażanie płci rozpoczyna się już odwychowania w żłobkach, potem zaś jest kontynuowane w szkołach i nauniwersytetach.W Szwecji - zgodnie z duchem rewolucji genderowej - Związek narzecz Równouprawnienia Seksualnego (RFSL) zaproponował, by o płci decydowałajedynie osobista deklaracja zainteresowanego. Jeżeli więc maszbujne piersi, żeńskie organy płciowe i urodziłaś kilkoro dzieci, alezadeklarujesz, że czujesz się mężczyzną, to państwo ma obowiązek zarejestrowaćcię jako obywatela płci męskiej. I odwrotnie: jeżeli masz długą brodę,owłosioną klatkę piersiową i penisa, ale mówisz, że jesteś kobietą, to musiszfigurować we wszystkich księgach jako kobieta.Gdyby pozostać przy tej logice, to nie ma żadnych podstaw, byodmówić komuś uznania go za krokodyla, jeżeli on sam stwierdzi, że nie czujesię człowiekiem, lecz krokodylem. Liczy się przecież osobista deklaracja, a nieprzygodna fizjologia. W końcu ktoś może czuć się krokodylemuwięzionym w ciele człowieka.No cóż, jest takie miejsce, gdzie co trzeci pacjent uważa się zaNapoleona Bonaparte. Do tej pory jednak nikt nie traktował serio owychdeklaracji i nie zmieniał im na tej podstawie imion i nazwisk. Rewolucja genderowalegitymizuje taki bonapartyzm. Zamknięty dom bez klamek staje sięwięc metaforą społeczeństwa otwartego.MICHAŁ JEŻEWSKI


Gorylepod obdartymz kory drzewemna stercie świeżychsprowadzanych z Gabonu liścistary siwy gorylbawi się ekologicznąpomarańczową oponążonglując niąchwytnymi palcamipomarszczonych różowych stópzza plastikowejodpornej na pociski szybywyraźnie widzęjego linie papilarnei zawstydzonyzamykam aparat


grafika: Halina Kużnicka


BIEDNYCHRZEŚCIJANINPATRZY NAIPNKażdy, kto rozpowszechniatwierdzenia o tym, że Piotr wyparł sięJezusa, w istocie podważa prymatPiotrowy i występuje przeciw dogmatowio nieomylności papieskiej, tymsamym więc sam wyklucza się zewspólnoty Kościoła.


Najdostojniejszy Księże Profesorze, Nasz Honorowy Gościu,Ekscelencjo, Panie Rektorze,Panie i Panowie Profesorowie,Nasze spotkanie tutaj nie jest przypadkowe. Zebraliśmy się w tej aulinaszego uniwersytetu, by odpowiedzieć na apel wielkiego polskiegoautorytetu, człowieka, którego chrześcijańska miłość i ewangelicznemiłosierdzie nie mają sobie równych. Mówię oczywiście o człowieku,którego inicjały składają się na tytuł Autorytetu Moralnego, i którychyba jako jedyny w naszej Ojczyźnie na to miano zasługuje. Choć sammówi, że nie wierzy w zmartwychwstanie Jezusa, to jednak zawstydzanas swoim głębokim zrozumieniem tego, co jest, a co nie jest chrześcijańskimmiłosierdziem. Dlatego nie mogliśmy puścić mimo uszuwielkiego, także motywowanego miłosierdziem prawdziwie chrześcijańskim,jego apelu o to, by przyznać doktorat honoris causa naszejuczelni księdzu profesorowi Michałowi <strong>Cz</strong>ajkowskiemu.Ten wybitny polski naukowiec, człowiek zaangażowany w dialogekumeniczny, prekursor walki z antysemityzmem, stał się ofiarą tychwszystkich, którzy z Ewangelią na ustach nie potrafili zrozumieć jegogłębokiego zaangażowania. Oskarżony o to, że przez wiele lat informowałsłużby swojej Ojczyzny o zagrożeniach, jakie rodziły sięw klerykalnych i zacofanych środowiskach, musiał usunąć się w cień,udać na wielomiesięczne odosobnienie do jednego z klasztorów,pozbawiony możliwości wpływania na losy kraju i zaangażowaniaw walce z tymi, którzy przynosili jej i polskiemu Kościołowi wstydi hańbę poprzez swoje niezrozumienie wyzwań współczesności czyniezrozumiałe przywiązanie do zastarzałych interpretacji chrześcijańskiejmoralności. Ale dość już tego. Dość oskarżeń o zdradęnajświatlejszych i najważniejszych synów PRL i III RP. Im wszystkimtrzeba zwrócić honor: w imię miłosierdzia, w imię prawdziwie chrześcijańskiegopojmowania ludzkich losów, w imię wreszcie pełnegoi prawdziwego zrozumienia Ewangelii, którego nauczycielem i mistrzemmoże być dla nas anonimowy chrześcijanin, laicki święty, naszAutorytet Moralny.Aby jednak nasza rozprawa z tymi, którzy w imię przestarzałychideologii, przezwyciężonych przez współczesną teologię, filozofię


i posoborową myśl Kościoła, próbują niszczyć autorytety, koniecznajest pogłębiona analiza naszej własnej tradycji, dekonstrukcja i rekonstrukcja- które jednym słowem określić można derekonstrukcją -Nowego Testamentu, tak by ujawnić w nim to, co może stać się źródłemnienawiści, niechęci i braku miłosierdzia. Owo ujawnienie wiązać siępowinno ze wskazaniem, jakie są jego - w istocie przecież niechrześcijańskie- źródła, a jego konsekwencją powinno być odrzucenie tego, co- w samym Piśmie - niegodne jest zachowania. Bez tego zatrzymamy


się w połowie drogi ku pełnej recepcji ducha Soboru, nie odpowiemy nawyzwania współczesności i pozostawimy broń w rękach tych, którzyniegodni są miana prawdziwych chrześcijan.Zaszczuty przez wrogów JudaszZacznijmy od postaci absolutnie kluczowej dla osób nawiązujących do„złej tradycji chrześcijańskiej", czyli od Judasza. Postać ta od samegopoczątku naszej religii miłosierdzia i miłości znalazłasię na jej marginesie, uznana za prototyp zdrajcy, oplutai zniesławiona przez św. Jana i pozostałych ewangelistów.Gdyby nie fakt, że nic nie wiadomo na tematdzieci i wnuków autorów świętych tekstów naszejreligii, nie sposób byłoby nie zadać pytania o to, czyich potomkowie nie wstydzą się do dziś za to, co zrobiliich przodkowie, zamieszczając tak surowe ocenyjednego z dwunastu apostołów. Bo trudno nie dostrzecwybiórczości, ograniczenia, by nie powiedzieć mocniej:obrzydliwego szkalowania zawartego w opiniacho Judaszu. Bo jak inaczej nazwać relację św. Jana(który, dodajmy, jako jedyny z apostołów nie byłmęczennikiem - co pozostawiam bez komentarza),sugerującego, jakoby Judasz miał podkradać pieniądzeze wspólnej sakiewki? <strong>Cz</strong>y są na to jakieś dowody?<strong>Cz</strong>y któryś z apostołów zgłosił się z takim doniesieniemdo władz rzymskich czy choćby do straży świątynnej?Nie! Na dowód mamy tylko słowo apostoła,który nie jest szczególnie znany z otwartości i miłosierdziawobec inaczej myślących, a na dodatek jestdość powszechnie uważany przez Żydów za autoranajbardziej antysemickiej Ewangelii.Podobnie nieznaczną wartość dowodową mająopinie o Judaszu włożone w usta Jezusa Chrystusa.„Wprawdzie Syn <strong>Cz</strong>łowieczy odchodzi według tego,co było postanowione, lecz biada temu człowiekowi,przez którego będzie wydany" (Łk 22,22) - miał


powiedzieć Jezus. Ale jeśli zagłębić się mocniej nie w samą literę Ewangelii,ale w jej ducha, to trudno nie zadać pytania, czy taka sugestiamogła w ogóle paść z ust Jezusa Chrystusa? <strong>Cz</strong>y ten dawca bezwarunkowegomiłosierdzia mógłby sugerować odrzucenie? Tylko bezlitośnii pozbawieni współczucia zwolennicy teorii o wiecznym piekle moglibysądzić inaczej! Skąd zatem te, jakże nie pasujące do Nauczyciela,słowa mogły znaleźć się w Piśmie Świętym? Nie znamy pełnejodpowiedzi, ale nie od rzeczy będzie pytanie, czy nie są one raczej efektemniezrozumienia kontekstu ich wypowiedzenia przez nieodpowiedzialnychewangelistów, którzy posługując się kategoriami z przyszłości,oceniali przeszłość. A może słowa te, jak sugeruje wielu biblistówniemieckich, odzwierciedlają raczej poglądy pierwszych gminchrześcijańskich niż rzeczywiste nauczanie Jezusa.Wstydem napełnia zresztą cały opis roli Judasza w MęcePańskiej. Trudno tu bowiem nie zadać pytania o to, skąd Ewangeliściczerpali wiedzę o spotkaniach Judasza z arcykapłanami. Skąd braliprzekonanie o wzięciu pieniędzy (cóż to zresztą za suma 30 srebrników)przez jednego z apostołów? Skąd u nich przekonanie o zdradzie przezpocałunek? <strong>Cz</strong>y aby przypadkiem źródłem tych opinii i insynuacji niesą zapiski samych arcykapłanów i służby świątynnej? Kto inny mógłbywiedzieć, że za zdradę Judasz otrzymał akurat 30 srebrników?A jeśli tak rzeczywiście było, to nie sposób nie postawić pytaniao to, czy wiara takim ludziom jest rzeczywiście uprawniona? <strong>Cz</strong>yzawierzając ich świadectwu, nie przyznajemy im autorytetu, któregow istocie mieć nie powinni? <strong>Cz</strong>y wierząc w ich słowa, nie opowiadamysię w istocie przeciwko autorytetowi apostolskiemu, który przysługiwałtakże samemu Judaszowi? Trudno też nie postawić sobie pytania o to,czy dokumentacja zgromadzona przez Sanhedryn nie miała na celuskompromitowania najbliższego otoczenia Jezusa Chrystusa. <strong>Cz</strong>y niezostała ona sfałszowana po to, by zanegować świętość Chrystusa,w otoczeniu którego mieli znajdować się zdrajcy? (Tę cenną intuicjęzawdzięczam kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi, słusznieprzestrzegającemu, że ujawnienie zdrajców w otoczeniu Karola Wojtyłymoże zaszkodzić w procesie kanonizacyjnym.) A może chodziłoo stworzenie wrażenia, że chrześcijaństwo w ogóle powstało dziękizdradzie i bez niej by go nie było?!


Alternatywna historia JudaszaTych, jakże licznych wątpliwości nie można zlekceważyć. Powinny nasone skłonić do ostrożnego korzystania ze źródeł spisanych, a być możenawet do ich odrzucenia. A jeśli tak, to warto zastanowić się, jak mogławyglądać prawdziwa, a nie przeniknięta brudem i podejrzliwością historiaJudasza. <strong>Cz</strong>y rzeczywiście to on zdradził? <strong>Cz</strong>y arcykapłani potrzebowalijego współpracy? <strong>Cz</strong>y popełnił samobójstwo? Dokumenty i świadectwamówią, że tak, ale czy rzeczywiście powinniśmy im wierzyć?Dlaczego nie zaufać równie staremu dokumentowi z czasów pierwszychchrześcijan, jakim jest Ewangelia Judasza. Na marginesie dodam, żeudostępnienie owego starożytnego pisma szerokiej publicznościw Polsce zawdzięczamy dziennikowi Adama Michnika, który wydałowo dzieło przed paru laty (czuć w nim zresztą niedoścignioną redaktorskąrękę Lesława Maleszki). Dokument ten został uznany przeznastępców apostołów za apokryf, ale czy powinniśmy ufać ocenomwspólnoty pierwszych chrześcijan, skoro kierowali się oni własnyminteresem?<strong>Cz</strong>y nie lepiej zaufać pisarskiej intuicji znakomitegowspółczesnego pisarza Jeffreya Archera, który w profetycznym dziełkuEwangelia według Judasza przekonuje nas, że Judasz był najmądrzejszymi najlepiej wykształconym z apostołów; nie zdradził, a jedyniepomagał zrealizować mesjańską misję Jezusa Chrystusa, nie popełniłsamobójstwa, a ukrył się przed zawiścią innych apostołów we wspólnocieesseńczyków?Oczywiście nie mamy dowodów na taką wersję wydarzeń, ale- z punktu widzenia autorytetu apostolskiego czy historycznej atrakcyjności- jest to wersja lepsza. Z pierwszej wspólnoty uczniów znikazdrajca, arcykapłani nie mają w najbliższym otoczeniu Jezusa swoichludzi, a grzech okazuje się sprytną grą z prześladowcami. Nie ma sięzatem czego wstydzić. Judasz opuszcza ostatnią wieczerzę, bo takwszyscy zaplanowali, a nie dlatego, że on chce zdradzić, a im nie chcesię zatroszczyć o przyjaciela. Wspaniała to wizja! I już choćby dlategowarto nią zastąpić zestarzałe, opierające się na zaufaniu do źródełcałkowicie niewiarygodnych, interpretacje. Taka przemiana pozwalatakże pomniejszyć nieco skandal krzyża. Dzięki nim przestaje on być


zgorszeniem, nie ma w nim miejsca na porażkę, a staje się wspólniezaplanowaną grą. Zyskuje na tym zresztą także obraz pierwotnego Kościoła,w którym nie ma miejsca dla zdrajców i zaprzańców, a jestmiejsce dla przebiegłych graczy, którzy prowadzą ze swymi wrogamiprzemyślną grę, by wyprowadzić ich w pole.<strong>Cz</strong>y tak trudno wyobrazić sobie Judasza, który udaje się doSanhedrynu, by tam przekonać jego członków do chrześcijaństwa? <strong>Cz</strong>ytak trudno przyjąć, że 30 srebrników otrzymał z wdzięczności zawprowadzenie w tajniki chrześcijaństwa od któregoś z ukrywającychsię ze swoimi prawdziwymi poglądami strażników świątynnych,saduceuszy czy faryzeuszy? Wszystkim, którzy w to wątpią, chciałobysię powiedzieć: trochę wiary w człowieka, panowie.Oczyścić PiotraObrony przed podłymi insynuacjami ludzi chorych z nienawiści,różnych teomatołków, potrzebuje zresztą również inny apostoł, pierwszyapostoł, święty Piotr. Ludzie, którzy nie potrafią podporządkowaćsię decyzjom samego Chrystusa, od samego początku podważali jegoautorytet, pomniejszali jego znaczenie i ośmieszali jego decyzje,wskazując na jego rzekome zaparcie się, przytaczając słynne słowaJezusa (bez wystarczających dowodów: „Idź precz Szatanie") czyzwracając uwagę na konformizm lub zmienność Kefasa w sprawieprzyjmowania pogan do wspólnot chrześcijańskich. Nie sposób niezadać tu pytania: komu to miało służyć? <strong>Cz</strong>yżby chodziło o spisekżydowskich kół skupionych wokół Jakuba, które chciały podważyćautorytet Piotra, tak by sprytnie na jego miejscu osadzić swojegoczłowieka? A może, co również jest prawdopodobne, grupa nie-do--końca chrześcijańskich judeochrześcijan chciała zatrzymać procespostępu, otwierania się na pogan i uczynić z nowej religii tylko jednąz wielu sekt judaizmu?Trudno nie dostrzec ich wpływu w słynnych słowach Jezusaskierowanych do Piotra „Idź precz Szatanie". Ich przytaczanie,szczególnie po jakże ważnych innych słowach: „Błogosławiony jesteś,Szymonie synu Iony", jest przecież próbą osłabienia autorytetu Piotra,jest próbą ośmieszenia go i odebrania mu władzy kluczy. <strong>Cz</strong>y Chrystus,


chcąc go zrobić swoim następcą, rzeczywiście mógł wypowiedziećtakie słowa? A może włożono je w Jego usta wiele lat później w ramachwalki z tymi, którzy byli prawdziwymi uczniami Pana?Na te pytania nie poznamy oczywiście odpowiedzi. Ukryta jestona w sercach i umysłach, do których nie mamy już dostępu. Ale wciążjeszcze możemy badać kontekst słów, które zostały zapisane, i z niegoodczytywać prawdziwszą historię Piotra, niż ta, którą przekazują ludzie


do niego uprzedzeni. Weźmy na przykład pod uwagę słynne, krążące poświecie od pokoleń oskarżenia o zaparcie się Piotra. <strong>Cz</strong>y mamy prawoje powtarzać bez wczucia się w sytuację Piotra? Zapierając się Pana,miał on przecież na uwadze niezwykle cenną wartość, jaką była jegoprzyszła misja. Zastanówmy się, czy gdyby wówczas przyznał się dokontaktów z wichrzycielem, którym bądź co bądź był Jezus, to niezostałby aresztowany? A jeśli tak, to czy zostałby pierwszym biskupemRzymu? <strong>Cz</strong>y byłby pierwszym apostołem?Istotna jest również odpowiedź na pytanie, czy przypadkiemnie krzyczano wówczas na Piotra. Jeśli tak - to trudno mu się przecieżdziwić, że przerażony wrzaskiem służącej i jej przyjaciół, wyrzekł sięswojego Nauczyciela. Nie wolno od nikogo wymagać bohaterstwa, nienależy budować wrażenia, że jest ono w czymkolwiek lepsze od przeciętnościczy zdrady. Robiąc takie rzeczy, wzbudzamy w zwyczajnychludziach poczucie winy, budujemy w nich przekonanie, że nie sądoskonali. A wszystko to w oparciu o zeznania świadków zupełnieniewiarygodnych. W interesie wyznawców judaizmu leżało przecieżskompromitowanie Piotra i pierwszych chrześcijan, a trudno o lepsządrogę do osiągnięcia tego celu niż sugestia, że są oni tchórzami. Cizatem, którzy posługują się tego typu insynuacjami, powinni zadaćsobie pytanie: komu służą?W świetle tego, co zostało powiedziane wyżej, jest jasne, żekażdy, kto rozpowszechnia twierdzenia o tym, że Piotr wyparł sięJezusa, w istocie podważa prymat Piotrowy i występuje przeciw dogmatowio nieomylności papieskiej, tym samym więc sam wyklucza się zewspólnoty Kościoła.<strong>Cz</strong>y Paweł był rzeczywiście Szawłem?Trudno nie zadać również pytania o to, komu i do czego mogło służyćniszczenie autorytetu św. Pawła poprzez nieustanne powracanie do jegoprzeszłości. Analizowanie jego zaangażowania w śmierć Św. Szczepanaczy w prześladowanie innych chrześcijan także niszczy przecież autorytetjednego z największych i najważniejszych nauczycieli chrześcijańskich.I niech nas nie odwodzi od potrzeby zdekonstruowania tej postacifakt, że sam Paweł przyznał się do współpracy z prześladowcami


chrześcijan. Przyznanie się bowiem do winy - jak to przytomniezauważył przy innej okazji senator i były zastępca człowieka honoru<strong>Cz</strong>esława Kiszczaka, Krzysztof Kozłowski - nie jest dowodem wystarczającym,by uznać kogoś za winnego. Nie sposób przecież wykluczyć,że przyznający się robi to z fałszywej skromności, chęci pomniejszeniaswojej osoby albo wymyślnego masochizmu. <strong>Cz</strong>y jesteśmy w stanieudowodnić, że z Pawłem było inaczej?Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie, powinniśmy zadaćsobie także pytanie o to, czy pilnowanie czyichś ciuchów możeprzekreślać późniejsze zasługi Pawła. <strong>Cz</strong>y młodzieńcze błędy powinnyzasłaniać nam wielkość wieku dojrzałego? Chyba nikt uczciwie i szczerzemyślący nie powinien mieć wątpliwości, że nie. Dlatego apeluję dowszystkich, którym pamięć o Pawle jest droga, by sprzeciwili sięhaniebnej nagonce na „Apostoła pogan" i zdecydowanie wzięli gow obronę przed poszukiwaczami brudów w jego przeszłości.Nowe, lepsze chrześcijaństwoPonowne przemyślenie kwestii zdrady w chrześcijaństwie pozwala nambyć bardziej otwartymi na wyzwania przyszłości. Dzięki temu unikaćbędziemy łatwych osądów trudnych i skomplikowanych spraw. Miastoceniać, ekskomunikować, wykluczać i potępiać, odnajdziemy w sobiezrozumienie dla ludzkich upadków, które w istocie nie są nawet upadkami.A do tego nauczymy się, że najważniejsza w życiu nie jest„pamięć i tożsamość", ale „amnezja i niezakorzenienie". Dzięki nimbędzie można formować ludzi jak plastelinę.Dziękuję za uwagęTEDDY PROOSACKYAutor jest byłym jezuitą, filozofem i teologiem, autorem artykułów demaskującychspisek Opus Dei oraz monografii poświęconej św. Augustynowi. Po odejściuz zakonu rozpoczął karierę autorytetu w sprawach kościelnych.


(1981) publicysta i dziennikarz (publikujegłównie w „Gościu Niedzielnym", na www.salon24.ploraz www.teologiapolityczna.pl). Na co dzień redaktorTVP Kultura. Współpracownik „Teologii Politycznej" i „Frondy".Mieszka na targowisku próżności.(1971) psycholog, stały współpracownik„Przewodnika Katolickiego". Mieszka w Poznaniu.(1979) autor tomu wierszy <strong>Cz</strong>as przycinaniawinnic (Toruń 2002). Publikował na łamachm.in. „Znaku", „Więzi", „Tygodnika Powszechnego", „Toposu",„W drodze", „Red", Pracuje nad książką poetycką OstatnieKrólestwo oraz zbio)tem esejów Miasto wewnętrzne. Mieszkaw Olsztynie. Kontroluje oddech.(1960) ł wykształcenia fizyk, autor ośmiutomików poetyckich, ostatnio wydał Ars poetica(2006) oraz Inny wybór wierszy (2007). Wiersze, recenzje, szkicei małą prozę publikował w wielu pismach literackich w kraju i zagranicą, także w Internecie, radiu i telewizji. Osobista strona internetowa:www.czuku.net. Mieszka w Łodzi.(1969) redaktor naczelny „Frondy". Mieszkaw Warszawie.autor ukrywający się pod pseudonimem. Jegotożsamość nie jest znana redakcji „Frondy".


(1972) z wykształcenia farmaceuta i zielarz,z zawodu stateczny urzędnik administracji,z natury i z powołania humanista i myśliciel, poza tym freelanceri reprezentant nizin Kościoła myślącego. Mieszka z rodzinąw Galicji.(1960) przedsiębiorca, od 2003 rokuwspółwłaściciel i prezes spółki <strong>Fronda</strong>.PL.W podziemiu publikował pod pseudonimem „Szczebel". Mieszkaw Komorowie.(1975) prawnik, redaktor naczelny polskiejedycji „First Things". Mieszkaw Warszawie.(2006). Mieszka w Warszawie.historyk, poeta, współpracuje stale z „Christianitas",ostatnio wydał tomik poezji Kropla(1972) wolny strzelec, tłumacz, surferinternetowy, maratończyk. Obecnie mieszka w Paryżu.(1978) publicysta związany z ruchamipro-life. Mieszka w Nowym Jorku.


(1984) absolwent politologii naUMCS w Lublinie, publicystycznywolny strzelec, współpracuje m.in. z Polskim Radiem,„Arcanami", „Opcją na Prawo". Prowadzi blog www.bartlomiejradziejewski.salon24.pl.Mieszka w Lublinie.(1983) anglista, politolog, absolwent UniwersytetuKarola w Pradze. Publikował m.in.w „Christianitas", „Rzeczpospolitej", „MiędzynarodowymPrzeglądzie Politycznym". Mieszka w Pradze.(1985) student politologii na UMCS w Lublinie.Publikował m.in. w „Najwyższym <strong>Cz</strong>asie!",„Arcanach", „Opcji na Prawo" i niemieckim miesięczniku„Eigentiimlich Frei". Przetłumaczył m.in. wspomnienia Ludwigavon Misesa, oraz zbiór esejów Lysandera Spoonera. <strong>Cz</strong>łonek StowarzyszeniaKoLiber. Mieszka w Lublinie.(1964) doktor teologii, duszpasterzakademicki w Warszawie, autorkilku książek teologicznych, m.in. Osoba i misja, publikowałm.in. w „Rzeczpospolitej" i „Znaku". Obecnie na stypendiumnaukowym w Wenecji.(1961) absolwentka germanistyki UniwersytetuWrocławskiego, specjalistka ds. krajówniemieckojęzycznych w Biurze Studiów i Analiz KancelariiSenatu RP. Od 2000 roku niezależna tłumaczka i lektorka językaniemieckiego, przełożyła na polski m.in. Zabawę w komunizmBettiny Róhl. Mieszka w Warszawie.(1974) doktor fdozofii, publicysta,dziennikarz radiowy i telewizyjny, tłumacz, autor wieluksiążek, takich jak m.in. Bogobójcy i starsi bracia, Tęczowechrześcijaństwo, Kiedy sól traci smak, Moralny totalitaryzm.Mieszka w Piasecznie.


(1976) nauczyciel wiejski, mieszka w BeskidzieWyspowym (Krasne Potockie).


FRONDAkwartalnik, nr 47, 2008 rokZESPÓŁ:Łukasz Adamski, Maciej Bodasiński, Natalia Budzyńska, Lech Dokowicz,Grzegorz Górny (redaktor naczelny),Tomasz Kwaśnicki, Piotr Palka, Marek Sokołowski (sekretarz redakcji), Tomasz P. TerlikowskiZrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja <strong>Cz</strong>ytelnictwaogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa NarodowegoPROJEKT OKŁADKI:Janusz KapustaILUSTRACJE:Janusz Kapusta, Halina Kuźnicka, Bartłomiej Kuźnicki, archiwumOPRACOWANIE GRAFICZNE, SKŁAD KOMPUTEROWY:Bartłomiej Kuźnicki (dyrektor artystyczny)REDAKCJA STYLISTYCZNA 1 KOREKTA:Małgorzata TerlikowskaADRES REDAKCJI:ul. Jana Olbrachta 94. 01-102 Warszawalei.: (022) 836 54 44; fax: (022) 877 37 35www.fronda.pl frondafa fronda.plWYDAWCA:t ronda PI sp. z 0.0.Zarząd: Michał Jeżewski. Tadeusz GrzesikDRLK:Polskie Zakłady Graficzne sp. z o.o.ul. Orzechowa 2, 26-600 Radomwww.dobraDrukarnia.plPRENUMERATA PISMA POŚWIĘCONEGO „FRONDA":Księgarnia Ludzi Myślącychul. Tamka 45, 00-355 WarszawaTeł.: (022) 828 13 79; e-mail: infoffl xlm.pl www.xlm.plAby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym,prosimy wypełnić stałe zamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.plRedakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.Materiałów niezamówioiiych nie odsyłamy.Redakcja „Frondy" nie ponosi odpowiedzialności za treść i formę reklam.ISSN 1231-6474Indeks 380202

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!